background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

Lorna Farrell nigdy nie zapomni swego ostatniego spot­

kania z Mitchem Ellerym. Miała wtedy dziewiętnaście lat. 
Teraz, po pięciu latach, na wspomnienie tamtych chwil 
wciąż paliły ją policzki. 

Wiedziała, że za chwilę stanie z nim twarzą w twarz. 

Dyskretnie otarła zimny pot z czoła, próbując opanować 
drżenie. 

Nie po raz pierwszy w życiu była w tarapatach, ale tym 

razem w pełni zasłużyła na kłopoty. Czuła się winna, i to 
wywoływało w niej jeszcze większe przerażenie. 

Spojrzała uważnie na młodą brunetkę, która stała obok 

niej w windzie. Trzy lata młodsza Kendra Jackson nie miała 
pojęcia, jakie męki przeżywała właśnie Lorna. Winda sunęła 
bezszelestnie na dwudzieste piętro biura w San Antonio, 
a Lorna wpatrywała się w śliczny profil Kendry. Serce wa­
liło jej w piersi, ale nie dawała nic po sobie poznać. 

Kiedy Mitch Ellery dowie się, że Lorna ma tak bliskie 

kontakty z jego przyrodnią siostrą, pewnie będzie chciał po­
rozmawiać z jej szefem, a może nawet z policją. Lorna stra­
ci dobrą pracę, której znalezienie nie było wcale takie łatwe, 

background image

10 

SUSAN FOX 

a okoliczności zwolnienia mogą bardzo utrudnić jej podjęcie 
innego zajęcia. 

Kendra Jackson była teraz narzeczoną jej szefa Johna 

Owena. Ta młoda kobieta za wszelką cenę usiłowała zbli­
żyć się do Lorny, której szef zlecił wykonywanie drob­
nych poleceń Kendry. Kendrze wyraźnie zależało na tej 
przyjaźni i Lorna nie wiedziała, jak ma się wyplątać 
z niewygodnego układu. 

Zakochana i szczęśliwa panna Jackson, zbyt naiwna, 

żeby podejrzewać innych o sekrety, nie domyślała się, że 
nieskazitelna panna Farrell jest w istocie jej przyrodnią 
siostrą. 

Właśnie dlatego Lornę trapiło poczucie winy. Wiedziała, 

że Kendra jest jej siostrą, gdy po raz pierwszy usłyszała 
0 niej pół roku temu w biurze. Kiedy trzy tygodnie później 
Kendra wpadła tam w odwiedziny do narzeczonego, Lorna 
była przerażona, ale i zafascynowana. 

Przecież nie mogła powiedzieć siostrze, kim jest. Ich 

matka nie chciała nawet słyszeć o swojej nieślubnej córce 

i nie tylko oznajmiła to otwarcie pięć lat temu, ale jeszcze 

kazała swemu pasierbowi, Mitchowi Ellery'emu, odnaleźć 
Lornę i powtórzyć jej to po raz dragi. 

Choć Mitch starał się zachowywać taktownie, szorstkie 

słowa i surowy wyraz twarzy sprawiły Lornie ogromną 

przykrość. 

Mitch Ellery nie przejmował się tym, że Lorna była rów­

nie zszokowana jak jej matka, gdy spotkały się w eleganc­
kiej restauracji w San Antonio, gdzie Doris Jackson Ellery 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

11 

jadła lunch właśnie z Mitchem i ojcem. Przyjaciółka, która 

to wszystko zaaranżowała, zniknęła nagle i Lorna musiała 
sama stawić czoło Mitchowi, który odwiedził ją tego samego 
dnia po południu. 

Była tak speszona jego nagłą wizytą w swojej kawalerce, 

że musiała mu powiedzieć prawdę: to jej przyjaciółka w do­
brej wierze zaaranżowała owo niefortunne spotkanie. 

Jego oczy pociemniały, gdy Lorna zaklinała się, że za 

nic w świecie nie sprzeciwiłaby się woli matki, która jej 
się przecież wyrzekła. 

Wyjaśnienia i przeprosiny nie przekonały jednak Mitcha. 

Choć na początku mówił cicho i spokojnie, potem z po­
gardą w głosie warknął, że nie wierzy w ani jedno słowo 
Lorny. Mało tego, wątpi, by rzeczywiście była córką Doris. 
Dał do zrozumienia, że uważają za osobę niezrównoważoną 
czy wręcz cyniczną oszustkę, która próbuje wymusić pie­
niądze od zamożnych ludzi. Na koniec zagroził oddaniem 

sprawy w ręce policji, na wypadek gdyby Lorna próbowała 
znów się z nimi skontaktować. 

Lorna była załamana. Nie dość, że własna matka wyparła 

się jej, to jeszcze zarzucono jej oszustwo. 

Tłumaczyła sobie, że Doris, obecnie czterdziestoletnia, 

urodziła ją, mając zaledwie szesnaście lat. Przyjście na świat 
nieślubnego dziecka i konieczność oddania go do adopcji 
z pewnością trudno nazwać miłymi wspomnieniami. Kto 
chciałby wracać do takich tragicznych przeżyć? 

Choć Doris poślubiła ojca Kendry dwa lata po urodzeniu 

pierwszej córki, a wiele lat później wyszła za znacznie star-

background image

12 

SUSAN FOX 

szego od niej Jake'a Ellery'ego, na pewno obawiała się skan­
dalu. W dodatku Doris zataiła przeszłość przed najbliższymi 
i klan Ellerych mógłby poczuć się dotknięty brakiem za­
ufania. 

Rodzina ta, od wielu pokoleń nafciarze i ranczerzy, cie­

szyła się nieskazitelną reputacją. Kendra, młoda dama wy­
chowana według tradycyjnych zasad, była tego najlepszym 
przykładem. 

Lorna świetnie zdawała sobie sprawę ze znaczenia dobrej 

reputacji. Zawsze starała się zachowywać nienagannie i do­
bre imię było dla niej najważniejsze. 

Pewnie teraz straci nie tylko upragnioną pracę, lecz rów­

nież nieposzlakowaną opinię. Mitch Ellery nie doceni tego, 
że zrobiła wszystko, żeby nie zranić uczuć Kendry. 

Rozpozna ją w ciągu kilku sekund, a potem... 
Nagle Kendra spojrzała na nią, Lorna szybko odwróciła 

głowę. Winda zatrzymała się i obie kobiety wyszły na ko­
rytarz. 

- Lorno, ty drżysz! - szepnęła Kendra, dotykając jej rę­

ki. - Co ci jest? 

Lorna uśmiechnęła się blado. 
- Po prostu nie jadłam lunchu. 
- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? - Kendra była 

szczerze zmartwiona. - Przecież mogłyśmy kupić coś po 
drodze. 

- Nie jestem głodna. - Lorna z wysiłkiem uśmiechnęła 

się do przyrodniej siostry. - Ty też na pewno nie myślisz 
o jedzeniu, kiedy masz na głowie ślub. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

13 

Kendra tylko pokręciła głową. 
- Ostatnio dużo pracowałaś - wyrzucała sobie - a ja 

każę ci jeszcze ganiać ze mną po zakupy. Może powinnaś 
wziąć parę dni urlopu. Zasłużyłaś na to. 

Lornę wzruszyło to, że siostra tak się o nią martwi. 
- Lubię pracować, to nie problem - powiedziała, uśmie­

chając się z przymusem. - Odpocznę podczas weekendu. 
Ale teraz - zawahała się - muszę wracać do roboty. Twój 
narzeczony przekazał mi rano stertę listów do napisania. 
Zjem jabłko, które mam w biurku, i nie będę głodna. 

Kendra zerknęła na nią i uśmiechnęła się. 

- No, dobrze. Dziękuję ci za pomoc. Ale nie pracuj za dużo. 
- Praca uszlachetnia - rzuciła Lorna, dotykając ramienia 

siostry. To był gest, którym chciała podziękować jej za tro­
skę, ale być może także pożegnanie. 

Gdyby zdołała wymyślić jakiś pretekst, żeby pójść na 

drugie piętro biura, może udałoby się jej zapobiec nieszczęś­
ciu. A może powinna skontaktować się z panem Ellerym 
prywatnie i powiedzieć mu, co się stało? Kto wie, czy nie 
okazałby się wyrozumiały? 

Dlaczego nie zrobiła tego wiele miesięcy temu? Czemu 

pozwoliła, by sprawy wymknęły jej się z rąk? 

Spojrzała przed siebie i w głębi biura dostrzegła bar­

czystą sylwetkę mężczyzny, który powoli podnosił się z sofy 
stojącej naprzeciw jej biurka. Kendra także go zauważyła. 

- Mitch! Już jesteś? Przepraszam, że musiałeś czekać. 

Ruszyła w jego stronę, wyprzedzając Lornę, która od­

ruchowo zwolniła. 

background image

14 

SUSAN FOX 

Strach chwycił ją za gardło, ale siłą woli odwróciła 

wzrok i ruszyła powoli do swego biurka. Miała nadzieję, 
że uda jej się uniknąć oficjalnego powitania, ale wiedziała, 
że szanse na to są niewielkie. Najlepiej będzie zastosować 
sprawdzoną broń, czyli chłodny dystans. 

Ledwie zdążyła włożyć torebkę do biurka i włączyć swój 

komputer, usłyszała wołanie Kendry. 

Podniosła głowę i uśmiechnęła się blado, bo przyrod­

nia siostra zbliżała się do niej w towarzystwie Mitcha. 
Jak przystało na kulturalną osobę, Lorna wstała, żeby się 
przywitać. 

- To mój przyrodni brat, Mitch Ellery - powiedziała 

Kendra. - Mitch, przedstawiam ci Lornę Farrell. 

Lorna poczuła, jak na chwilę zamiera jej serce. Wyciąg­

nęła rękę, spodziewając się wszystkiego najgorszego. 

Przez głowę przemknęło jej, że podanie ręki Mitchowi 

Ellery'emu jest tak samo niebezpieczne jak włożenie ręki 
do paszczy dzikiej bestii, i kolana ugięły się pod nią ze 
strachu. 

Była zdziwiona, gdy Mitch uścisnął jej dłoń z niezwykłą 

delikatnością. Gdyby chciał, tą silną, muskularną ręką mógł­
by w jednej chwili zgnieść jej palce. 

Tak jak pamiętnego dnia przed pięciu laty był w czarnym 

garniturze i kowbojskich butach. Garnitur pasował jak ulał 
do jego statusu milionera, ale spracowane ręce, czarne buty 
i perłowoszary stetson, który leżał na sofie, dowodziły, że 
Mitch naprawdę jest ranczerem. 

Patrzyli na siebie, nie zwalniając uścisku rąk. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

15 

- Bardzo mi miło, panno Farrell - odezwał się wreszcie 

Mitch. 

Jego palce mocniej zacisnęły się na jej dłoni. 
- Mm... mnie również - wyjąkała. - Panna Jackson 

bardzo ciepło wyrażała się o panu. 

Ciepło? Rumieńce wystąpiły jej na twarz. Mitch nie 

spuszczał z niej wzroku. Z jego twarzy zniknęła złość. Lor-
na w duchu błagała go o litość. 

Chyba postanowił, że rozprawi się z nią później. To zro­

zumiałe, po prostu nie chciał robić tego na oczach siostry. 
Ale jeszcze zemści się na niej za to, że ośmieliła zbliżyć 
się do Kendry i nie odeszła z pracy. 

- Wyjątkowo długo się witacie - powiedziała ze zdu­

mieniem Kendra. 

Lorna chciała szybko wyrwać rękę z uścisku Mitcha, ale 

zacisnął lekko palce. Kendra mogła odnieść wrażenie, że 
wcale nie mieli ochoty rozpleść dłoni. 

Lorna nie miała odwagi spojrzeć w oczy siostrze. A jeśli 

Kendra zaczęła coś podejrzewać? 

- Wybaczcie, ale muszę wracać do pracy - rzuciła, spo­

glądając w bok. 

Wszystko potoczyło się dalej szybko, choć wydawało 

jej się, że minęły godziny. Kendra weszła na chwilę z przy­

rodnim bratem do pokoju Johna Owena, a potem pomachała 
Lornie na do widzenia i opuścili z Mitchem biuro. 

Kiedy zniknęli w windzie, Lorna spojrzała na ekran swe­

go komputera i szybko skasowała wszystkie bzdury, które 
napisała w ciągu ostatnich kilkunastu minut. 

background image

16 

SUSAN FOX 

Za wszelką cenę chciała zmusić się do pracy, więc za­

częła przepisywać list, który jej podyktowano wcześniej. Nie 
mogła się skoncentrować, ale wreszcie udało jej się uporać 
z całą korespondencją. Skończyła za dziesięć piąta i zanios­
ła szefowi listy do podpisania. 

Kiedy John Owen wyszedł z pracy, Lorna została jesz­

cze, żeby dokończyć adresowanie kopert. Poza tym chciała 
zostawić wszystko w idealnym porządku. Kto wie, co przy­
niosą najbliższe godziny? Niewykluczone, że nie wróci już 
do biura w poniedziałek. Może wyślą ją na przymusowy 
urlop? Wszystko zależy od Mitcha Ellery'ego. Jeśli spełni 
swą niegdysiejszą groźbę i wezwie policję... 

Kiedy skończyła pracę, wyjęła z biurka wszystkie oso­

biste drobiazgi i włożyła je do torebki. To, co się nie zmie­
ściło, zapakowała do większej torby, w której zwykle za­
bierała do domu prace zlecone. Po raz ostatni rozejrzała się 
po pokoju, wzięła listy, które należało wysłać, i wychodząc, 
zgasiła światło. 

To dobrze, że prawie wszyscy już dawno wyszli z biura, 

przynajmniej nie będzie musiała silić się na wesołość. Kiedy 
przeszła obok recepcji, portier szarmancko otworzył przed 
nią drzwi, a po jej wyjściu starannie je zamknął. 

W głowie huczało jej od natrętnych myśli, gdy szła na 

opustoszały o tej porze parking. Starała się nie myśleć 
o tym, że Mitch Ellery może już zdobył jej adres, a teraz 
obserwuje mieszkanie. Wyjechała z parkingu i ruszyła 
w kierunku domu. 

Nie było sensu odwlekać dalej tego, co i tak nieunik-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

17 

nione. Oczekiwanie na najgorsze stało się nie do zniesienia. 
Wiedziała przecież, że wcześniej czy później dojdzie do ka­
tastrofy. Dawno temu powinna była wyznać Mitchowi pra­
wdę, ale nie zrobiła tego powodowana zwykłym egoizmem. 

Dzięki Kendrze poznała, co to znaczy mieć rodzinę. Bra­

kowało jej tego od dzieciństwa i nie umiała tak po prostu 
zrezygnować z odwiecznych marzeń. Ale za wszystko 
w życiu trzeba płacić. Wiedziała, że cena będzie wysoka. 

Teraz musi przygotować się na karę, jaką jej wymierzy 

Mitch. To ją zniszczy, ale podda się bez walki, bo jest winna. 

Skręciła w swoją ulicę i zaparkowała obok domu. Sta­

rała się nie patrzeć, czy w pobliżu stoją jakieś obce samo­
chody. Ledwie zdążyła wejść do mieszkania, usłyszała 
dzwonek domofonu. W tej samej chwili ktoś zapukał do 
drzwi. Lorna rozpoznała pukanie i szybko otworzyła. 

W progu stała rozpromieniona Melania Parker, jej naj­

bliższa przyjaciółka. Przestała się uśmiechać, gdy dostrzegła 
bladą twarz Lorny. 

- Co się stało? - spytała z niepokojem. 
Lorna westchnęła głęboko. 
- Tak się cieszę, że już jesteś. Chcę cię prosić o przy­

sługę. 

Po raz drugi rozległ się dzwonek domofonu. Lorna chwy­

ciła Melanię za rękę. 

- Pamiętasz Mitcha Ellery'ego? 
Na ślicznej twarzy Meli odmalowało się przerażenie. 
- Chcesz powiedzieć, że on tu przyszedł, Lorno? O Bo­

że. Jak mogę ci pomóc? 

background image

18 

SUSAN FOX 

Lornę zalała fala wdzięczności. Choć Melania wiedziała, 

że przyjaciółka po cichu rozkoszuje się czasem spędzanym 
z siostrą, rzadko pozwalała sobie na krytyczne uwagi na 
ten temat. Nie powtarzała wciąż, że Lorna zbytnio ryzykuje, 
prowadząc niebezpieczną grę. Jednak wiedziała równie do­
brze jak Lorna, co oznacza wizyta Mitcha. 

- To pewnie on - powiedziała Lorna trzęsącym się gło­

sem. - Zadzwoń do mnie za parę minut, nie musisz nawet 
przychodzić. 

Melania zrobiła przerażoną minę. 
- Boisz się, że cię uderzy? Będzie wściekły? 
Lorna nawet nie pomyślała o tym. Potrząsnęła głową. 
- Na pewno będzie zły, ale chyba nic mi nie zrobi. Nie­

potrzebnie wpadam w panikę. 

Domofon zadzwonił znowu i Lorna wypchnęła Melanię 

na korytarz. 

- Muszę mu otworzyć, Mela. Zadzwoń, proszę, za dwa­

dzieścia minut. 

- Potrzebujesz aż tyle czasu? 
- Tak - odparła z wymuszonym uśmiechem Lorna. 

Czuła się winna, że wciąga w to wszystko przyjaciółkę. -
Nie martw się. 

Melania skinęła bez przekonania głową i wróciła do swojego 

mieszkania po drugiej stronie korytarza. Lorna zamknęła drzwi 
i nacisnęła przycisk domofonu. Może jednak to nie Mitch Ellery. 

- Słucham - powiedziała z napięciem do słuchawki. 
- Czy dobrze trafiłem? - spytał sucho Mitch. Najwyraź­

niej poznał ją po głosie. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

19 

Nie przywitał się, nie spytał: „Czy mogę wejść, panno 

Farrell?". Tak jakby nie miała prawa decydować, kogo wpu­
ści do domu. Wyglądało na to, że przed rozpoczęciem ataku 
chce się upewnić, czy na pewno trafił pod właściwy adres. 

Choć na dobrą sprawę... budynek nie był zbyt pilnie 

strzeżony. Mitch mógł zaczekać, aż ktoś z mieszkańców bę­
dzie wchodził do środka, i prześliznąć się razem z nim. Sko­
ro tego nie zrobił, widocznie miał zamiar działać otwarcie, 
bez żadnych osłonek. 

- Tak - odparła z rezygnacją. Zawahała się i po chwili 

nacisnęła przycisk, pozwalając Mitchowi wejść do holu. 

Nagle ogarnęło ją przerażenie. Stało się, zaraz będzie 

musiała zmierzyć się z Mitchem. Po chwili usłyszała go na 
korytarzu. Kroczył pewnie. Nie miała wątpliwości, że jest 
zły. Zbliżał się nieubłaganie. Strach ścisnął ją za gardło. 

Wiedziała, że nie zniesie walenia do drzwi, więc otwo­

rzyła je już teraz. 

background image

ROZDZIAŁ DRUGI 

Na widok Lorny stojącej sztywno w otwartych drzwiach 

Mitch przeżył ten sam szok co wtedy, gdy weszła do biura 
Johna Owena z Kendrą. 

Lorna Farrell była szczupła i drobna. Ciemne, błyszczące 

włosy do ramion podwinięte pod spód, duże, ciemnobłękitne 
oczy i delikatne rysy twarzy jak z renesansowego portretu. 
Podobieństwo między nią i Kendrą było uderzające. 

Przez te pięć lat stała się prawdziwą pięknością. Miała 

teraz ogładę, klasę i dystynkcję. Przedtem nie była tak po­
dobna do Kendry. Na pewno chciała to wykorzystać, żeby 
znowu zbliżyć się do Doris. 

Mitch nie miałby nic przeciwko temu, żeby Lorna pró­

bowała skontaktować się po raz drugi z Doris. Macocha 
w końcu przyznała się, że wiele lat temu oddała swoje 
dziecko do adopcji. Zaprzeczyła jednak, żeby tym dzieckiem 
mogła być Lorna. Zwykłe badanie krwi udaremni plany pan­

ny Farrell. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, jak łatwo będzie 
udowodnić jej oszustwo? 

Ale zamiast naprzykrzać się Doris, Lorna postanowiła 

wtargnąć w życie Kendry. Bardzo straciła przez to w jego 
oczach. Przed paroma godzinami dowiedział się, że Lorna 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

21 

zaczęła pracować u Owena dużo wcześniej, nim doszło do 
zaręczyn Johna z Kendrą, ale i tak nie miała prawa posuwać 
się do intryg. 

Kendra była słodka, ufna i dziecinna. Trochę rozpiesz­

czona, uparta, ale pełna optymizmu i naiwna. Nie wiedziała 

jeszcze, że na świecie jest wielu złych ludzi i oszustów. Do 

tej pory nie dotarła do niej gorzka prawda, że zazdrośnicy 
z radością zrobiliby jej największe świństwa tylko dlatego, 
że ma pieniądze, a niektórzy bez skrupułów wystrychnęliby 

ją na dudka, żeby uszczknąć trochę z jej majątku. 

Podstępne zachowanie Lorny świadczyło, że należała do 

tego drugiego gatunku ludzi. Choć Mitch od dawna był zda­
nia, że jego przyrodnia siostra powinna lepiej poznać życie, 
nigdy nie zgodzi się na to, żeby uczyła ją tego Lorna. 

Kobieta w milczeniu wpuściła go do przedpokoju. 
Teraz mieszkała w znacznie lepszych warunkach niż pięć 

lat temu. Pokoje pomalowano na śnieżnobiały kolor, a meb­
le zachwycały dobrym gustem, choć prawdopodobnie były 
od kogoś odkupione. Widać było że właścicielka mieszkania 
lubi kolory i interesujące ozdoby, jak śmieszna karykatura 
kucyka z długimi rzęsami, która stała na podłodze przed 
antyczną biblioteczką wypełnioną książkami. 

Na pluszowej sofie w odcieniu gołębim leżały wdzięcz­

nie porozrzucane haftowane poduszki. Na ścianach wisiało 
kilka niedrogich, lecz ładnych obrazów. Lorna wyraźnie lu­
biła ciemne stoły o delikatnych nogach. Na stole w jadalni 
stał wazon z jedwabnymi kwiatami w jaskrawych kolorach. 
W obu pokojach aż lśniło od czystości. 

background image

22 

SUSAN FOX 

Wszystko było na swoim miejscu. Czy dlatego, że ta 

kobieta od niedawna obracała się w towarzystwie i z reli­
gijną nabożnością starała się podkreślić swoją przynależność 
do klasy średniej? Czy też była to materialistka, którą kie­
rował wyłącznie instynkt posiadania? Mitch był skłonny po­
dejrzewać ją o wszystkie najgorsze cechy i dlatego nie do­
puszczał myśli, że zamiłowanie do ładu i porządku było po 
prostu jej zaletą. 

Nie zadał sobie trudu, żeby zdjąć kapelusz. Wiedział, 

że wypadałoby tak zrobić, ale nie zamierzał bawić się 
w konwenanse. Spojrzał kwaśno, gdy spytała niepewnym 
głosem: 

- Czy zechce pan usiąść, panie Ellery? Może napije się 

pan kawy albo o...oranżady? 

Oblała się rumieńcem ze wstydu, że się zająknęła. Za­

uważył, że zacisnęła szczupłe palce. Próbowała opanować 
drżenie ramion ukrytych pod żakietem. 

- Nie przyszedłem tu na pogawędki, panno Farrell. Nie 

musi pani silić się na uprzejmość. 

Zbladła, pomyślał, że boi się go tak samo jak pięć lat 

temu. W takim razie łatwo będzie mógł się z nią rozprawić. 

Uniósł dłoń do góry i zmarszczył brwi, gdy Lorna drgnę­

ła. Wyjął czek z kieszeni marynarki. Wyciągnął go przed 
siebie, żeby mogła zobaczyć sumę, na jaką był wypisany. 

Jej wzrok bezwiednie padł na cyfry. Nie wiedział, czy 

w jej ciemnoniebieskich oczach zamigotało zdziwienie, czy 
może ból. 

- Niech pani złoży wymówienie i odejdzie za dwa tygo-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

23 

dnie z pracy - powiedział ostro. - To powinno wystarczyć, 
dopóki nie znajdzie pani nowej posady. Jeśli wyjedzie pani 
z San Antonio, dam pani dwa razy więcej. Przez pięć lat 
będę przekazywał pani podwójną sumę przez adwokata. Jeśli 
w ciągu tych pięciu lat nie pojawi się pani i nie skontaktuje 
z Kendrą, mój adwokat będzie przelewał co roku na pani 
konto tę sumę. 

Urwał na chwilę, bo wydawało mu się, że Lorna się 

zachwiała. Ale nie przejął się. Lorna z pewnością była zszo­
kowana, że tak łatwo zdobyła to, co chciała. Czek wysta­
wiony był na tak wysoką sumę, że jeśli ta młoda oszustka 
zachowa się rozsądnie, jej pęd do bogactwa będzie na długo 
zaspokojony. Po chwili mówił dalej. 

- Po pięciu latach nasza umowa wygasa. Wszystkie 

przelewy będą ewidencjonowane. Jeśli potem znów zbliży 
się pani do Kendry, oskarżymy panią w sądzie o wymu­
szenie pieniędzy. 

- Jak pan śmie! - powiedziała zdławionym głosem, spo­

glądając na niego z oburzeniem. Cały czas stała sztywno, 
ale teraz była tak spięta, jakby za chwilę miała wybuchnąć. 

Mitch rzucił niedbale czek na stół. 
- Jak pani śmie, panno Farrell! Wykorzystuje pani swoje 

obecne podobieństwo do niewinnej dziewczyny, której chce 
pani pogmatwać życie. Nie jest pani wcale córką Doris El-
lery. Jeśli powie pani choć słowo Kendrze, sporządzimy 
oskarżenie i zażądamy badań krwi, a kiedy prawda wyjdzie 
na jaw, zostanie pani aresztowana i zapewne otrzyma pani 
wyrok. 

background image

24 

Zrobił przerwę, żeby jego słowa dotarły do niej. Lorna 

zadrżała, a jej twarz przybrała kolor purpurowy. 

- Może pani wybrać wygodne życie, panno Farrell. Pro­

szę wziąć te pieniądze i wyjechać z miasta. Jest pani piękna, 
z całą pewnością sprytna i nie brakuje pani gustu. Znajdzie 
pani sobie jakiegoś starego bogacza i wyjdzie za niego za 
mąż. To dobra rada. 

- Niech pan się wynosi! - Jej głos trząsł się teraz tak 

samo jak ona. 

- Moja propozycja jest poważna, skarbie. Jest pani na 

tyle mądra, żeby wiedzieć, że to prawda. 

- Niech pan się wynosi! - zawołała po raz drugi. Może 

nie powinna była zbliżać się do Kendry. ale nie pozwoli, 
żeby Mitch Ellery ją obrażał. A więc laka była jego ucz­
ciwość. Chciał zmusić ją do układu. Z wściekłości zrobiło 

jej się słabo. Ciemne plamy zawirowały jej przed oczami. 

Czuła się tak, jakby ktoś zaczął ją przypiekać żywcem. 

Ale Mitch wcale nie zamierzał wychodzić. Stał nieru­

chomo jak skała, z jego twarzy biła wrogość Lorna czuła 
się przez to jeszcze bardziej zraniona i wściekła. 

Wręcz żałowała, że jej nie uderzył Nawet to byłoby lep­

sze niż obraźliwe słowa. Mitch był od niej o wiele większy 
i silniejszy. Głową ledwie sięgała mu do ramion. Gdyby ją 
pobił, mogłaby zadzwonić na policje. 

Ale gdzie powinna szukać pomocy, kiedy ją obrażał? 

Nie miała wątpliwości że mógłby wsadzić ją do więzienia 
za wymuszanie pieniędzy, choć wolałaby umrzeć, niż wziąć 
od niego choćby centa. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

25 

Mitch Ellery był podły, ale nagle to przestało mieć ja­

kiekolwiek znaczenie. Wszystkie stresy z ostatnich kilku 
miesięcy, stare rany, smutki i strach przed tym spotkaniem 
po prostu zmroziły jej ciało. 

Dwa kęsy śniadania chwycone w biegu, lunch, o którym 

zapomniała, jabłko, którego nie zjadła w biurze... Lorna po­
czuła dziwną słabość, a przed oczami zamigotały jej świa­
tełka. Postanowiła jak najszybciej usiąść na krześle. Zrobiła 

jeden krok i nagle osunęła się w ciemność. 

Mitch wahał się, czy podejść do Lorny, bo wydawało 

mu się, że tylko udaje omdlenie. W końcu o sekundę za 
późno wyciągnął do niej rękę. Upadła tak szybko, że skronią 
uderzyła o stolik. 

Chciał wziąć ją na ręce i położyć na sofie, ale jej drobne 

ciało było tak bezwładne, że wyślizgiwało mu się z dłoni. 
Z ledwością ją uniósł, choć była lekka jak piórko. 

Na prawej skroni miała czerwoną pręgę, która zaczynała 

już puchnąć. Dreszcz przeszył jego ciało. Lorna nawet nie 

drgnęła, uderzając się o stół, i na jej twarzy nie było widać 
ani śladu reakcji, kiedy teraz dotykał jej delikatnej skóry 
obok zranienia. 

Do diabła, przecież nie uderzyła się tak mocno, żeby stracić 

przytomność! W takim razie naprawdę musiała wcześniej zemd­
leć. Nieznane poczucie winy ścisnęło go za gardło. Czując wy­
rzuty sumienia, wziął jej bezwładną rękę i roztarł ją w dłoniach. 

- Panno Farrell - jęknął. - Jedno z nas się cholernie 

zmartwi, jeśli nie odzyska pani szybko przytomności. 

background image

26 

SUSAN FOX 

Zacisnął zęby i poklepał Lornę po ręku. Kiedy to także 

nie dało żadnego rezultatu, poklepał ją lekko po bladym 
policzku. Jej długie czarne rzęsy nie poruszyły się. To przy­
gnębiło go jeszcze bardziej. 

Delikatnie położył jej rękę na brzuchu i poszedł do ła­

zienki. Wyjął starannie złożony ręcznik z białego koszyka 

na szafce i zmoczył go strumieniem zimnej wody. 

Potem wyżął ręcznik i wrócił do salonu. Teraz jej rzęsy 

drgnęły. Mitch usiadł przy Lornie na brzegu sofy. Wilgot­
nym, zimnym ręcznikiem dotknął jej policzka i z radością 
patrzył, jak Lorna odwraca głowę od niemiłego chłodu. 

Delikatnie przycisnął ręcznik do jej drugiego policzka, 

odruchowo biorąc ją znów za rękę. Jej palce lekko zacisnęły 
się na jego dłoni. 

- Obudź się, skarbie - powiedział cicho, zaskoczony 

własnymi słowami. 

Czy to z powodu wyrzutów sumienia, czy zwykłego 

współczucia, jakie miał dla każdej pokrzywdzonej istoty, 
ogarnęła go nagle wielka czułość. A może dlatego, że Lorna 
była tak podobna do jego przyrodniej siostry? Tak czy ina­

czej Lorna Farrell nie wzbudzała już w nim niechęci. 

Kiedy dziewczyna cicho zaprotestowała i uniosła drobną 

rękę, żeby go odepchnąć, poczuł się jak brutal. 

Nie zważając na protesty, delikatnie położył wilgotny 

ręcznik na jej czole. Wzdrygnęła się, wciągając powietrze, 
a potem próbowała odwrócić głowę. 

- Nie ruszaj się. 
Jego głos zabrzmiał dziwnie ostro. Z przerażeniem do-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

27 

strzegł, że łzy pojawiły się na jej rzęsach. Zaraz zniżył głos 
aż do szeptu. 

- Pozwól mi to zrobić, kochanie. 
Znów był zaskoczony własną czułością. Ale Lorna uspo­

koiła się i spojrzała na niego nieufnie ciemnoniebieskimi 
oczami. Na jej twarzy malował się strach. Leżała nierucho­
mo, tak jakby bała się poruszyć. 

Czuł się niezręcznie, wiedząc, że sprawił jej przykrość. 

Szybko odwrócił wzrok. Chciał, żeby wiedziała, że nie ma 
zamiaru jej skrzywdzić. 

- Przestraszyłem panią. Uderzyła się pani o stolik, za­

nim zdążyłem panią złapać. 

W jej ślicznych oczach pojawiło się zmieszanie, ale nadal 

patrzyła na niego podejrzliwie. 

- Przepraszam - dodał cicho, połykając dumę. 
Nie mógł znieść jej spojrzenia. Uniósł ręcznik i obejrzał 

pręgę na czole Lorny. 

- Przyniosę trochę lodu - powiedział, wstając. 
- Nie - odparła tak stanowczo, że zatrzymał się i spoj­

rzał na nią. - Musi pan już iść. 

Mimo strachu nie poddawała się. Ale Mitch miał powody 

czuć się odpowiedzialnym za to, co się stało. 

- Nie wyjdę, jeśli nie będę pewien, że wszystko jest 

w porządku. 

- Nie potrzebuję pana pomocy. 
- Nie jestem pewien. Czyżby często pani mdlała? 
- Jeszcze nigdy. 

Wybuchnął niepohamowanym śmiechem. W jej oczach 

background image

28 

SUSAN FOX 

znów pojawiła się obawa. Mitch nie zwrócił na to uwagi 
i pochylił się nad dziewczyną. 

- A więc to się stało po raz pierwszy. Może pani zapisać 

to w kalendarzyku. 

Zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią. 
- Nic dzisiaj nie jadłam. 
Ta odpowiedź zirytowała go. 
- Zabrakło pani pieniędzy do pierwszego? 
Rumieńce wystąpiły jej na twarz. 
- Mam dużo pieniędzy. Nie miałam czasu na jedzenie. 
Nigdy nie przyznałaby mu się, że od dawna nie może 

jeść, bo martwi się, że nie jest szczera wobec Kendry. 

Mitch wstał. 
- Zrobię pani kompres z lodu, a potem przyszykuję coś 

do jedzenia. 

Kiedy poszedł do kuchni, Lorna usiadła na sofie. Ostroż­

nie dotknęła ręką skroni, ale poczuła tylko lekki ból. Od 
zmiany pozycji zakręciło jej się w głowie, ale postawiła sto­
py na podłodze. Musi odnaleźć Mitcha i zmusić go, by wy­

szedł z jej domu. 

Dlaczego chciał tu zostać? Jego groźby i rozkazy spra­

wiły jej ból. Mógłby wreszcie zostawić ją w spokoju. Jego 
troska wprawiała Lornę w zakłopotanie. Rozmawiał z nią 
przedtem tak, jakby była zerem, więc jego obecna opiekuń­
czość jest co najmniej podejrzana. 

Duma nie pozwalała jej przyjmować pomocy od kogoś, 

kto jej nienawidzi i jeszcze przed chwilą groził, że oskarży 

ją o szantaż. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

29 

Sięgnęła po czek i niepewnym krokiem wyszła z poko­

ju. Stanęła w drzwiach kuchni, żeby nabrać trochę sił. 

Mitch Ellery wyglądał jak olbrzym w jej wypucowanej 

kuchni. Jego postać górowała nad wszystkim. Włożył już 
lód do ręcznika i teraz zaglądał do lodówki. 

Loma zwykle robiła zakupy w piątek wieczorem, więc 

jej lodówka była pusta. Mitch z dezaprobatą pokręcił głową. 

- Nic dziwnego, że jesteś głodna. Masz tylko przyprawy 

i karton mleka, które jest już przeterminowane. 

Podeszła, wyrwała mu z ręki ręcznik, w który zawinięte 

były kostki lodu, i wysypała je do zlewu, po czym ostrożnie 

wsadziła mu do kieszeni czek. Kiedy odważnie sięgnęła do 
drzwi lodówki, żeby ją zamknąć, Mitch złapał ją za rękę. 
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Spróbowała wyrwać rę­

kę, ale Mitch nie zwolnił uścisku. 

Był potężny i niesamowicie męski. Przestrzeń między 

nim i lodówką nagle skurczyła się. Zimne powietrze z wnę­
trza nie mogło złagodzić żaru buchającego z ich ciał ani 
dreszczy, jakie przeszły Lornie po karku. 

- Wiem, że to wariactwo, ale pójdziemy do restauracji 

- mruknął niskim głosem, który przeniknął ją do głębi. 

- Nie pójdziemy. 

Skrzywił się, marszcząc ciemne brwi. 

- Musi pani jeść. Zrobimy kompres na ten siniak, a po­

tem pójdziemy. 

Lorna wyszarpnęła rękę z jego uścisku. 
- Nigdzie z panem nie pójdę. - Uniosła do góry brodę. 

- Poznałam się na panu, panie Ellery. Jeśli chce pan, żebym 

background image

30 

SUSAN FOX 

zrobiła badanie krwi, możemy umówić się w przychodni. 
Na pewno przyjdę. 

W jego oczach zamigotała złość i Lorna poczuła, że 

znów robi jej się słabo. 

- Ja też poznałem się na pani, panno Farrell. Zrobimy 

to badanie. Ale teraz będzie tak, jak powiedziałem. 

Przysunął się do niej, zdołała tylko zrobić pół kroku w tył, 

nim porwał ją na ręce jak małe dziecko. Zakręciło jej się w gło­
wie i odruchowo chwyciła dłońmi jego ramiona. Dostrzegł, że 
zrobiło jej się słabo, bo odczekał chwilę, zanim wyniósł ją 
z kuchni. 

- Co mam z panią zrobić? - wymamrotał. 
Poczuła jego pachnący miętą, ciepły oddech. 
- Już mówiłam, żeby pan mnie puścił i stąd wyszedł. 
Przez chwilę przyglądał się jej z rosnącą irytacją. 
- Ten upór wpędzi panią w kłopoty, jeśli nie zostawi 

pani w spokoju Kendry. 

Ogarnęła ją złość. 

- Już mówiłam, żeby pan mnie natychmiast puścił! 
- Jak zechcę. - Odwrócił się, wszedł znów do salonu 

i posadził ją na krześle. 

Na stoliku obok zabrzęczał telefon. Lorna zdziwiła się, 

że Mitch nie rzucił się, żeby go odebrać. Stał przed nią, 
gdy sięgała po słuchawkę. 

- Wszystko w porządku? - spytała z niepokojem Me­

lania. - Czy już wyszedł? 

Lorna zerknęła na nieruchomą twarz Mitcha, który ob­

serwował ją ze zmarszczonym czołem. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

31 

Zauważyła, że nie jest przystojny. Jego rysy twarzy były 

zbyt kanciaste. Ale miał w sobie jakiś magnetyczny urok, 
który sprawiał, że nie wydawał się mniej atrakcyjny od męż­
czyzn, których rysy twarzy były łagodniejsze. A może nawet 

był bardziej pociągający. 

Odwróciła głowę, wstydząc się swoich myśli. 

- Wszystko w porządku. Tak, jeszcze tu jest - powie­

działa do słuchawki, a potem spojrzała na swego niepro­
szonego gościa i coś przyszło jej do głowy. - Ale nie chce 
wyjść. Jeśli przyniesiesz swój gaz pieprzowy, to może zmie­
ni zdanie. 

Mitch znów nachmurzył się, wykrzywiając pogardliwie 

usta. Wzruszył ramionami. 

- O Boże! - zawołała Melania. - Zaraz u ciebie 

będę. 

- Damy mu pięć minut. Potem przyjdź. 
- Ale powiesz mi, czemu dałaś mu jeszcze pięć minut, 

dobrze? 

- Dobrze. 
Mela odłożyła słuchawkę. 
- Musi pan już iść, panie Ellery - powiedziała Lorna, 

odchylając się na krześle. - Moja przyjaciółka mieszka po 
drugiej stronie korytarza. Co prawda nie ma gazu pieprzo­
wego, ale jest bardzo lojalna i potrafi mnie obronić. -
Uśmiechnęła się złośliwie. - Niewykluczone, że spryska pa­
na olejem albo sprayem do czyszczenia mebli. 

- Czy ona zrobi pani jakieś kanapki na kolację? 
To pytanie zaskoczyło ją. Mitch chyba naprawdę trochę 

background image

32 

SUSAN FOX 

się o nią troszczył. Ze wzruszeniem poczuła, że jej serce 
mięknie. 

- Nie tylko kanapki. To świetna kucharka. Ale, ale. Mo­

że przyjść z tasakiem albo praską do ziemniaków. Widział 
pan kiedyś, jak taką praską można załatwić namolnego typa? 
Oglądałam takie zdjęcia w gazetach. Były szokujące. 

Mitch rozchmurzył się, a na jego twarzy zagościł blady 

uśmiech. 

- Zaopiekuje się panią? 
Jego zaskakująca troska nagle ją ubodła. Natychmiast 

straciła ochotę na żarty. 

- A co to pana obchodzi?! - zawołała. 
Mitch pochylił się i oparł wielkie dłonie na poręczy 

krzesła. Jego twarz była teraz tak blisko, że Lorna poczuła 
dreszcz podniecenia. 

- Gdyby nie ta sprawa z Kendrą, pomyślałbym, że jest 

pani... interesująca. 

Z zaskoczenia nie wiedziała, co odpowiedzieć. 
- A co pan pomyśli, kiedy badania krwi wykażą, że Ken-

dra jest moją siostrą? 

Jego twarz przybrała wyraz powagi. 
- Nie wierzę. 
- Ależ tak, panie Ellery. Ale to nic nie zmieni, bo Doris 

nigdy tego nie zaakceptuje. - Wyrzuciła z siebie to, co drę­
czyło ją od dawna. Łzy zakręciły jej się w oczach. Siłą woli 
próbowała je powstrzymać. - Ona i tak nigdy nie podda 
się badaniom. 

- Podda się, bo w ten sposób pozbędzie się pani. 

background image

« il ^ LABIRYNT UCZUĆ 33 

Zemścił się na niej za to, że znów go rozzłościła. 

Uśmiechnęła się z przymusem, choć zakłuło ją coś w sercu. 

- Przysłała pana tutaj z czekiem. W ten sposób chce się 

mnie pozbyć. 

Mitch wyprostował się, obrzucając ją nieprzyjaznym 

spojrzeniem. 

- Niech pani coś zje. Spotkamy się później. 
Lorna nie odpowiedziała. Wziął ze stolika swój kapelusz, 

i włożył go i docisnął ręką rondo. Wedle kowbojskiego savoir 

vivre'u była to standardowa forma pożegnania. 

- Zawiadomię panią, kiedy będzie test. - Jego niski głos 

zabrzmiał teraz jak pogróżka. 

- Dziękuję - odparła. - Ale niech pan nie liczy na zgodę 

Doris. 

Jego ciemne oczy znów zabłysły. Wyjął czek z kieszeni 

marynarki, rzucił go na stół i wyszedł, nie oglądając się za 
siebie. 

Lorna nie była zadowolona, że zostawił czek, ale ode­

tchnęła z ulgą, kiedy Mitch wreszcie wyszedł. Wstała i po­
szła do łazienki. Ślad po uderzeniu na czole był prawie nie­
widoczny. Do rana zupełnie zniknie. Dlaczego Mitch tak 
się tym martwił, jakby to była wielka rana? 

Z pokoju dobiegło ją wołanie Melanii. 
- Muszę się przebrać! - krzyknęła do niej. Weszła do 

sypialni i drżącą ręką poszukała dżinsów i podkoszulka. Po­
tem szybko przeczesała szczotką rozczochrane włosy i wy­
szła na powitanie przyjaciółki. 

- Widziałam go przez wizjer - oznajmiła Melania, gdy 

background image

34 

SUSAN FOX 

Loma weszła do salonu. - Wygląda jak John Wayne skrzy­
żowany z Minotaurem - powiedziała, wytrzeszczając ze 
zdumienia zielone oczy. - Nie jest przystojny, tylko strasz­
ny. I bardzo seksowny - dodała z uśmiechem. - Nie musisz 
mi tłumaczyć, dlaczego chciałaś być z nim jeszcze pięć mi­
nut. Ale powiedz, jak się czujesz. 

Loma zaśmiała się. Czuła się już o niebo lepiej. Miała 

za sobą spotkanie z Mitchem Ellerym, który przyrzekł, że 
załatwi badanie krwi. To udowodni, że Lorna mówi prawdę. 
Może to dobrze, że zostawił czek, bo będzie miała satysfa­
kcję, kiedy jeszcze raz mu go odda. 

- Wszystko dobrze - powiedziała. - A nawet świetnie. 

Opowiem ci, ale zamówmy pizzę. Tym razem pozwalam 
ci wybrać dodatki. 

- Znakomicie. Mam zadzwonić czy ty to zrobisz? 
- Ja stawiam, więc ty zadzwoń. 
W oczekiwaniu na pizzę Lorna zdała relację przyjaciółce 

ze spotkania z Mitchem. Ale ani słowem nie wspomniała, 
że bardzo się jej podoba. Dlaczego nie przyznała się do tego, 
skoro Melania wiedziała o niej wszystko? 

„Gdyby nie ta sprawa z Kendrą, pomyślałbym, że jest 

pani... interesująca". Te słowa nie przestawały jej dręczyć. 
Jak bardzo pragnęła, żeby Mitch Ellery naprawdę uznał ją 
za interesującą. 

Jego troska o Kendrę - choć wynikała z tego, że chronił 

ją przed Lorną - świadczyła o szlachetności, tak samo jak 
jego zachowanie, gdy Lorna zemdlała. 

Tacy mężczyźni należeli do rzadkości; zrozumiała to już 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

35 

pięć lat temu. Wtedy Mitch ją przestraszył. Teraz też się 
go bała. Ale odruch czułości, który w nim dostrzegła, zrobił 
na niej duże wrażenie. 

„Pomyślałbym, że jest pani... interesująca". 
A gdyby naprawdę się nią zainteresował? Gdyby zwrócił 

na nią uwagę, tak jak mężczyźni zwracają uwagę na kobiety? 
Jak by się do niej odnosił? Mitch był szarmancki i nawet 
wtedy, gdy przyszedł do niej wściekły, dotyk jego dłoni przy 
powitaniu był łagodny. A dzisiaj jego zachowanie naprawdę 

ją wzruszyło. 

Przy jego sile i posturze łagodność dotyku była zdumie­

wająca. Na to wspomnienie znów przeszedł ją dreszcz. Jak 
by to było, gdyby zaczęła się spotykać z Mitchem? 

W końcu musiała jednak przyznać, że Mich Ellery wcale 

nie był nią zainteresowany. Chodziło mu tylko o to, co zre­
sztą przyznał z szokującą szczerością, żeby nakłonić ją do 
opuszczenia San Antonio. 

Nagle strach chwycił ją za gardło. Jeśli Doris nie zgodzi 

się na badanie krwi, Mitch na pewno znajdzie sposób, żeby 
zmusić Lornę do wyjazdu. 

Tacy bogacze jak on mieli na swoje usługi tuziny praw­

ników. Mitch Ellery był ustosunkowanym człowiekiem. Wy­
starczy, że powie komuś parę słów, i Lorna straci wszystko, 
o co zabiegała tyle lat. Jej kariera będzie na zawsze zruj­
nowana. 

„Niech pani będzie rozsądna, panno Farrell". 
Głupie mrzonki o tym, że Mitch może się nią zaintere­

sować, nagle prysły jak mydlana bańka. Chyba uderzyła się 

background image

36 

SUSAN FOX 

za mocno w głowę. Kiedy po kolacji jej przyjaciółka poszła 
do domu, Lornę ogarnęło przygnębienie. Długo leżała 
w ciemności, zamartwiając się, co Mitch może zrobić, żeby 
odizolować ją od siostry. 

background image

ROZDZIAŁ TRZECI 

Lorna wstała późno następnego ranka. Zjadła zimną piz­

zę na śniadanie, wrzuciła brudne rzeczy do pralki i zabrała 
się za sprzątanie, żeby tylko nie myśleć o Mitchu. 

Zaniosła rzeczy do pralni chemicznej i odebrała to, co 

zostawiła tydzień wcześniej. Potem musiała zrobić zakupy, 
na które zabrakło jej czasu w piątek wieczorem. Pojechała 
do hipermarketu, a następnie do ulubionego sklepu spożyw­
czego. Wróciła do domu wczesnym popołudniem. 

Była przyzwyczajona do noszenia sterty zakupów z par­

kingu do domu. 

Przewiesiła rzeczy z pralni przez ramię i trzymając pla­

stikowe torby ze sklepu, przedzierała się przez zatłoczony 
parking przed domem. Weszła na chodnik, gdy zza rogu 
wyszedł barczysty mężczyzna. Kroczył w jej stronę. 

Mitch Ellery był ubrany jak prawdziwy kowboj. Miał 

na sobie niebieską koszulę i znoszone dżinsy. Jego czarny 
stetson wyglądał na bardziej sfatygowany niż perłowoszary, 
a wysokie czarne buty były nieco podniszczone. 

Z zachmurzonej twarzy i zaciśniętych ust można było 

odgadnąć, że przyszedł w interesach. Gdyby miał przy sobie 

background image

38 

SUSAN FOX 

rewolwer, w tym kapeluszu wyglądałby jak zbir z Dzikiego 
Zachodu. 

W jego ciemnych oczach pojawiła się dezaprobata. 
- Za dużo pani dźwiga - stwierdził, zręcznie uwalniając 

ją od zakupów. 

Lorna skoczyła, żeby je odebrać, ale Mitch nie miał za­

miaru nic oddawać. 

- Zaniosę to do domu - rzucił krótko. 
- Nie zapraszałam pana do siebie, panie Ellery. I nie 

zamierzam zapraszać. - Uśmiechnęła się sztywno, kolejny 
raz sięgając po swoją własność. - Ale dziękuję za pokaz 
dobrych manier. 

Kiedy jej palce ujęły uchwyty toreb, Mitch rozluźnił pal­

ce, po czym zacisnął je na jej dłoniach. Spojrzała na niego 
ze zdziwieniem, czując, jak z jego uścisku promieniuje jakaś 
magiczna siła. 

- Będziemy tu tak stać przez cały dzień, jeśli mnie pani 

nie wpuści do siebie - warknął. 

- Nie mamy sobie nic do powiedzenia, więc najlepiej 

będzie, jeśli pan sobie pójdzie. - Próbowała uwolnić palce, 
ale Mitch jej na to nie pozwolił. 

- Musimy porozmawiać. 
Patrzył ponuro i Lorna znów poczuła się zagrożona. 
- Interesuje mnie tylko, kiedy będzie badanie krwi. 
- Poinformuję panią w poniedziałek. Teraz mamy inny 

problem. 

Lorna starała się nie okazać podniecenia. 
- Chodzi o Kendrę - dodał przygnębionym głosem. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

39 

Tak jakby wiedział, że na kłopoty Kendry nie pozostanie 

obojętna, zwolnił uścisk palców. Lorna cofnęła ręce. 

- Co się stało? 

Spojrzał na nią łagodniej. 

- Nic takiego poza tym, że wpadł jej do głowy głupi 

pomysł, który dotyczy pani. Dlatego musimy porozmawiać. 
Teraz. 

Lorna odetchnęła z ulgą, że Kendrze nic się nie stało. 

Nie miała zamiaru wypełniać rozkazów Mitcha. 

- Niech pan posłucha. Może pan rozkazywać na swo­

im ranczu, ale nie będzie pan rządził całym światem. Na­
wet jeśli nie darzy mnie pan szacunkiem, powinien pan 
zachowywać dobre maniery albo niech się pan wynosi 
do diabła. 

Widać było, że jest zaskoczony, ale za chwilę zmarszczył 

groźnie czoło. Nie spodziewał się, że Lorna będzie mu się 
sprzeciwiać i z pewnością to mu się nie podobało. Lorna 
nigdy nie mówiła do nikogo takim tonem, ale czuła, że jeśli 
nie będzie stanowcza, Mitch zdominuje ją, nie mrugnąwszy 
nawet okiem. 

Jego twarz była jak z kamienia. Przez długą chwilę nie 

odzywał się. 

Lornę rozzłościła jego fałszywa duma. 
- Może pan położyć moje zakupy na chodniku albo je 

sobie zabrać. 

Odwróciła się i wyciągnęła klucz z kieszeni. Niech się 

wypcha jej zakupami. Ale miała nadzieję, że Mitch postawi 

je jednak na ziemi i odejdzie. 

background image

40 

SUSAN FOX 

- Panno Farrell - powiedział cicho - pewnie uważa pa­

ni, że mam maniery... 

Urwał, wpatrując się w jej zarumienioną twarz, tak jakby 

chciał zbadać, jak bardzo musi się poniżyć. Lorna uniosła 
brwi, a on dokończył zdanie. 

- ...świni. 
Miała ochotę parsknąć śmiechem. 
- Potrafi pan udowodnić, że tak nie jest? 
Zawahał się, ale po chwili powiedział sztywno, jakby 

czytał z kartki. 

- Przepraszam, panno Farrell. Czy zechce pani zaprosić mnie 

do środka, żebyśmy mogli przedyskutować pewien problem? 

Lorna poczuła, że jej złość słabnie, ale bała się wpuścić 

go do domu. 

- Czy będzie pan zachowywał się przyzwoicie? 
- Oczywiście. - Jego szybka riposta świadczyła, że nie 

może się doczekać tej rozmowy. 

Świadomość, iż ten potężny mężczyzna stara się pod­

porządkować jej żądaniom - nawet jeśli nie przychodziło 
mu to z łatwością - dodała jej poczucia siły. 

Rozum mówił Lornie, że zgoda między nimi jest wy­

muszona, ale w głębi duszy chciała, żeby Mitch został. 

- Dobrze. Zobaczymy. Lecz ostrzegam, że potrafię głoś­

no krzyczeć. 

Chciała rozładować napiętą atmosferę, ale Mitch się nie 

uśmiechnął. Chyba w ogóle rzadko się uśmiechał. 

Widocznie oboje musieli wyczuć, że jej żart był podszyty 

strachem. W końcu nie miała powodów do radości. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

41 

Otworzyła drzwi, weszli do budynku i w milczeniu ru­

szyli po schodach. Potem Mitch zaniósł torby do kuchni, 
a Lorna położyła wyprane rzeczy i torebkę w sypialni. Kie­
dy weszła do kuchni, Mitch wyjmował zakupy na stół. 

- Dziękuję - powiedziała i w milczeniu zaczęła chować 

jedzenie do lodówki. Potem odwróciła się do niego i spojrzała 

znacząco na czarnego stetsona. Mitch zdjął go natychmiast. 

- Czy napije się pan czegoś? Wody sodowej albo kawy? 
Mitch pożerał ją wzrokiem. Cudownie zaokrąglone ciało 

Lorny było wprost doskonałe. Miała na sobie bawełnianą 
bluzkę z dekoltem, nieskazitelnie białą mimo upału, a na 
dżinsach dostrzegł zaprasowane kanty. Sam nigdy nie za­
wracał sobie głowy prasowaniem dżinsów, bo uważał, że 

jest to niemęskie, ale ta kobieca drobiazgowość rozczuliła 

go. Stopy Lorny ze starannie obciętymi paznokciami poma­
lowanymi na jasnoróżowo ślicznie wyglądały nawet w zwy­
kłych sandałach. Nigdy przedtem nie zwracał uwagi na sto­
py kobiet, ale Lorna była cała jak cacko. 

Miał ochotę porwać ją w ramiona i sprawdzić, czy jej 

pocałunki są równie ogniste i niepokojące jak ona sama. 
Ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Czekała ich rozmowa 
na temat Kendry i jej matki. Pamiętając o dobrych manie­
rach, grzecznie odpowiedział na pytanie Lorny. 

- Nie, dziękuję. Ale jeśli pani ma ochotę czegoś się na­

pić, to bardzo proszę. 

Lorna splotła palce i potrząsnęła głową. 
- Nie chce mi się pić, lepiej przejdźmy od razu do rze­

czy. Może usiądziemy? 

background image

42 

SUSAN FOX 

Był zbyt podniecony, żeby usiąść, więc pokręcił prze­

cząco głową. Wziął oddech, jakby zaraz miał skoczyć w głę­
boka wodę, i z desperacką odwagą wyjaśnił, o co chodzi. 

- Kendra jest zakochana i wydaje jej się, że wszyscy 

wokół też powinni się kochać. Jej zdaniem między panią 
i mną coś zaiskrzyło i nie powinienem tego zlekceważyć. 

Loma nie wierzyła własnym uszom. Słowa Mitcha wpra­

wiły ją w osłupienie. 

- Co? Skąd jej to przyszło do głowy? - spytała zdła­

wionym głosem, jakby to była dla niej niespodzianka. 

- Bo patrzyliśmy tak długo na siebie w biurze, a potem 

długo trzymaliśmy się za ręce. Ona wie, że nie mamy innych 

sympatii. 

Lorna spuściła oczy i zaczerwieniła się. Wciąż nie mogła 

uwierzyć w to, co usłyszała. 

- To, że dwoje ludzi jest samotnych, nie oznacza jeszcze, 

że muszą zacząć się spotykać. Chyba Kendra o tym wie? 
- Wreszcie odważyła się na niego spojrzeć. - Pan był wście­
kły, a ja się przestraszyłam... - Zamilkła, bo nagle uświa­
domiła sobie, że Mitch może poczuć się dotknięty. Uśmiech­
nęła się z przymusem. - Nie chciałam pana obrazić. Chodzi 
mi o to, że zaledwie dziesięć minut wcześniej dowiedziałam 
się, że pan po nią przyjedzie... I zjawił się pan taki zły. 
Nie miałam pojęcia, co pan zrobi. 

Jej słowa udobruchały go wrócił więc do tematu roz­

mowy. 

- Spotkamy się parę razy, żeby Kendra była zadowolona, 

a potem rzuci mnie pani pod byle jakim pretekstem. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

43 

W kuchni zapadła cisza. 
- Jak mam to rozumieć? - Lorna spojrzała na niego 

z niedowierzaniem. 

- Dokładnie tak, jak pani powiedziałem - odparł 

zgryźliwie. 

Potrząsnęła jeszcze mocniej głową. 
- Jeśli dobrze usłyszałam, to moja odpowiedź brzmi 

„nie". Nie, nie i jeszcze raz nie. - Cały czas potrząsała gło­
wą, uśmiechając się nie tyle z rozbawienia, co z zakłopo­
tania. Podeszła do zlewu, a potem oparła się o stół, jakby 
nie mogła utrzymać równowagi. - Jak pan śmie przychodzić 
z taką propozycją? - Spojrzała mu prosto w twarz. - Trze­
ba było jej powiedzieć, że się pomyliła, że nie podobam 
się panu, tylko był pan po prostu uprzejmy. Albo że spo­
dobałam się panu na pierwszy rzut oka, ale potem się pan 
rozczarował. Powiedział jej pan coś takiego, prawda? 

- Nie. 

Lorna wytrzeszczyła oczy. Chyba nic nie mogłoby jej 

bardziej zdziwić. 

- Dlaczego? 
- Bo Kendra patrzy na świat przez różowe okulary. Jest 

zakochana i uważa, że nąjcudowniej będzie, jeśli wszyscy 

jej bliscy też się zakochają. 

Lorna zerknęła na niego i szybko odwróciła wzrok. 
Bała się Mitcha przede wszystkim dlatego, że przy całej 

swojej brutalności był tak bardzo atrakcyjny. Jeśli zacznie 
się z nim spotykać, nie zapomni już o nim, a skutki mogą 
okazać się opłakane. Do tego jest jeszcze Kendra i jej matka. 

background image

44 

SUSAN FOX 

- Czy Doris wie o planach Kendry? 
- Kendra mówiła o tym przy śniadaniu. Opowiadała, jak 

spotkaliśmy się wczoraj w biurze, jakie to było romantycz­
ne. A więc Doris wie. 

- Czy rozmawiał pan z nią w cztery oczy? 
- Tak. 
- I co ona na to? 

Lorna nie powinna była o to pytać. Przecież wiadomo, 

że Doris na pewno nie powiedziała o niej nic miłego. 
Nie tylko zostawiła ją po urodzeniu, ale potem nie chciała 
się do niej przyznać, i to na długo przedtem, zanim spot­
kały się w tej nieszczęsnej restauracji. Wspomnienie tego 
wydarzenia było tak przykre, że Lorna wolała wykreślić 

je na zawsze z pamięci. 

- Doris zaproponowała, żebym zaczął się z panią spo­

tykać, a potem doprowadził do zerwania. Kendra jest do 
mnie bardzo przywiązana i siłą rzeczy odwróci się od kogoś, 
kto mnie skrzywdzi. Wiele romansów nie kończy się dobrze 
i nasz nie będzie żadnym wyjątkiem. - Urwał, zastanawia­

jąc się, na ile może być z nią szczery. - To dobre rozwią­

zanie na wypadek, gdyby pani nie chciała odejść z pracy. 
Kendra odsunie się od pani i nie będzie już uważała pani 
za przyjaciółkę. 

- A więc to ja mam paść ofiarą tej intrygi... - Z wra­

żenia aż zakręciło się jej w głowie. Kendra przestanie ją 
lubić. Szczególnie przykre było to, że właśnie Doris wpadła 
na ten pomysł. 

Czy miała bez zmrużenia oka pozwolić, żeby jej siostra 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

45 

uważała ją za złą lub nawet okrutną? Bo o to właśnie cho­
dziło Doris. Nasłała Mitcha, żeby na zawsze pogrążyć ją 
w oczach Kendry. 

Mitch chyba odgadł jej myśli i zasępił się. 
- Musi pani pamiętać, że Doris ma jeszcze gorsze pomysły. 

Lorna przeraziła się. 

- Jakie pomysły? Chce mnie straszyć prawnikami? -

A kiedy Mitch tylko przyglądał się jej w milczeniu, dodała 
sucho: - W takim razie, kowboju, powiedz Doris, żeby się 

do nich zwróciła. Też znajdę adwokata i zmuszę ją, żeby 
zrobiła to badanie. 

Lorna w ostatniej chwili ugryzła się w język. O mało 

nie powiedziała, że i ona, i Doris dobrze znają prawdę, więc 
żadne badanie krwi nie jest potrzebne. Jej matka nigdy nie 
zgodzi się na takie rozwiązanie, bo po ujawnieniu wyników 
musiałaby przyznać się do kłamstwa. 

- Jeśli poda pani sprawę do sądu - powiedział cicho 

Mitch - będzie pani miała przeciwko sobie najlepszych 
i najdroższych prawników w tym kraju. 

Tylko przez chwilę czuła do niego niechęć. Przecież wie­

działa o tym. To była prawda. Mitch często podkreślał, że 

pochodzi z bogatej rodziny. Nie mówił tego, żeby jej za­
imponować tylko starał się chronić swoich bliskich. 

Lorna nie miała nikogo, kto by ją chronił. Nagle zaprag­

nęła, żeby ktoś taki jak Mitch był jej opiekunem, choć teraz 
robił, co mógł, żeby ją pokonać. 

Nie była nawet na niego zła, bo przede wszystkim oba-

wiala się matki. 

background image

46 

SUSAN FOX 

Choć Doris nie zachowała się wobec niej uczciwie, Lorna 

nie była pewna, czy powinna wyjaśnić Mitchowi, skąd wie, 
że Doris jest jej rodzoną matką. Gdyby to zrobiła, stosunki 
między Doris i Kendrą oraz Mitchem mogłyby się na za­
wsze zepsuć. Z drugiej strony Mitch i tak pewnie jest zbyt 
lojalny wobec Doris, żeby uwierzyć w to, co powie Lorna. 
Lepiej więc trzymać język za zębami. 

Westchnęła głęboko i przez chwilę usiłowała zebrać roz­

biegane myśli. 

- Niech się pan nie boi - powiedziała zmęczonym gło­

sem. - Przyrzekam, że nie powiem Kendrze, kim jestem. 
Może mi pan zaufać, przecież gdybym chciała, powiedzia­
łabym jej to dawno temu. - Wzięła głęboki oddech, bo teraz 
musiała powiedzieć coś, co było dla niej przykre. W żadnym 
razie nie mogła dać się wyprowadzić z równowagi. - Wiem, 
że Doris nie chce mnie znać, więc nigdy nie postawiłabym 
Kendry w takiej sytuacji. Nie powiem nic, co by mogło 
zepsuć jej stosunki z matką. Daję na to słowo. - Mimo że 
Mitch spiorunował ją wzrokiem, w ogóle się tym nie prze-

jęła, mając nadzieję, że zdobędzie jego zaufanie. - Niech 

pan wraca na swoje ranczo i zapomni o tym wszystkim. 
Znajdę lepszy sposób, żeby odsunąć od siebie Kendrę. 

- Jaki? 
Pokręciła bezradnie głową. Nigdy w życiu nie mogłaby 

skrzywdzić Kendry. 

- Jeszcze nie wiem. Ona jest delikatna i tak samo jak 

pan nie chcę, żeby spotkała ją jakaś przykrość. Myślę, że 
wystarczy, gdy jej coś zasugeruję. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

47 

- Na przykład? - Tak bronił Kendry, że Lorna poczuła 

zazdrość w sercu. 

- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Będę wyma­

wiać się bólem głowy lub brakiem czasu. Coś wymyślę. 

- Dlaczego nie zrobiła pani tak dawno temu? 
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć. 
- To zbyt osobista sprawa, żeby o tym mówić. Ale jeśli 

rodzina jest dla pana ważna, to myślę, że zrozumie mnie 
pan. - Nerwowo przegarnęła ręką włosy. Nie mogła znieść 

jego surowego spojrzenia, więc odwróciła głowę w bok. -

Niech pan już idzie. Dotrzymam słowa. Powoli zacznę od­
suwać się od pana siostry. 

Wstrzymała oddech, czekając, aż Mitch wyjdzie. 
- Kendra i John zapraszają nas dzisiaj na kolację. 

Powiedział to jak coś najzupełniej oczywistego. Lorna 

spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie chciał zrezygnować 
z zabawy w romans, choć obiecała mu to, czego żądał? Nie 
było powodu, by wdawać się w jakąś szaloną maskaradę. 

- Pomijając, że udawanie romansu jest głupie, a poza 

tym nieuczciwe, nie wypada, żebym chodziła na kolację 
z moim szefem. - Pomysł Kendry świadczył o jej beztrosce 
i naiwności, co było zarazem kłopotliwe i wzruszające. 

- Mówiłem jej to samo, dlatego mamy przyjść dwadzie­

ścia minut później. Niby przypadkiem spotkamy się na par­
kiecie. Potem wystarczy, gdy Kedra będzie się dowiadywać 
o naszych spotkaniach. Dwa tygodnie i możemy ze sobą 
zrwać. Nie puszczę pary z ust, a Kendra na pewno nie bę-

dzie zmuszała nas do zwierzeń. 

background image

48 

SUSAN FOX 

Lorna znów pokręciła głową. 
- Nie mogę uwierzyć, że mówi pan poważnie. 
Mitch spojrzał na nią surowo. 
- Kendra jest słodkim i kochanym dzieckiem. Nie po­

zwolę jej krzywdzić wykrętami, na których od razu się po­
zna. Będzie zmartwiona, jeśli pani nie będzie chciała się 
z nią widywać. - Zawahał się i dodał z grymasem na twa­
rzy: - Lepiej, żeby to ona nie chciała się z panią spotykać. 

„Lepiej, żeby to ona nie chciała się z panią spotykać". 
Przed oczami Lorny stanął obraz Kendry. Serce zabiło 

jej szybciej. Potrzebowała paru chwil, żeby ochłonąć. 

- Niech pan... już sobie idzie. 
- Proszę się ładnie ubrać - powiedział stanowczo. -

Przyjadę o ósmej. 

Tego już było dla niej za wiele. 
- Nie słyszał pan, co powiedziałam? Nic z tego nie wyj­

dzie. Nieważne, co myśli o mnie pan albo Doris. Nie jestem 
aż tak dobrą aktorką, by udawać, że jestem zainteresowana 
kimś tak okr... panem. 

Po jego minie widziała, że jest urażony. 
- Nie będzie pani musiała udawać - wycedził. - Widzę 

to za każdym razem, kiedy na panią spojrzę. 

Z zakłopotania zrobiło jej się gorąco. 
- Co za pycha! Ma pan mnóstwo wad, ale pycha i za­

rozumiałość zdecydowanie zajmują pierwsze miejsce. 

Uśmieszek zabłysnął na wargach Mitoha. Jego oczy lśni­

ły jak czarne diamenty. 

- Niech pani pójdzie ze mną potańczyć. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

49 

Tym razem zabrzmiało to jak osobista prośba. Jakby pój­

ście z nim nie było częścią gry, lecz czymś, na czym mu 
zależy. Zdziwiło ją to, ale nie zawahała się odmówić. 

- Nie - powiedziała stanowczo. 
Mitch włożył kapelusz na bakier, co świetnie pasowało 

do jego błyszczących oczu. 

- Sprawdzimy dziś o ósmej, jak pani znosi pychę i za­

rozumiałość - powiedział ochrypłym głosem, który znów 
przejął ją dreszczem. 

Obrzucił wzrokiem jej suknię i spojrzał prosto w oczy. 
- Niech pani włoży coś z dekoltem i przed kolana. Lu­

bię, jak moje kobiety są seksowne. 

Lorna była tak zdumiona i wściekła, że nie mogła wy­

dusić z siebie ani słowa. Kiedy oprzytomniała, Mitcha już 
nie było. 

Przez następne pół godziny chodziła po mieszkaniu tak 

zdenerwowana i poruszona, że gdyby była mężczyzną, do­
padłaby Mitcha i starła ten arogancki uśmieszek z jego twa­
rzy. Nieprędko by go odzyskał. 

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY 

Tego wieczoru Mitch pragnął jak najszybciej znaleźć się 

u Lorny. Droga do San Antonio jeszcze nigdy nie wydawała 
mu się taka długa. Zawsze lubił towarzystwo kobiet, ale 
nigdy nie czuł aż takiego podniecenia. 

Myślał o niej przez cały dzień. Kiedy wychodził, stała 

tak rozkosznie osłupiała. Przypominał sobie całe ich spot­
kanie, wszystkie słowa, które powiedziała, wszystkie jej mi­
ny i grymasy. Skłamała tylko wtedy, gdy powiedziała, że 
nie jest nim zainteresowana. Wiedział, kiedy kłamie. W ta­
kim razie cała reszta była prawdą. 

Nie mógł zapomnieć, że Lorna zupełnie nie przejmuje 

się badaniem krwi. Trudno było uwierzyć, że ma coś do 
ukrycia, skoro tak nalegała na ten test. Wierzył teraz, że 
naprawdę jest uczciwa i wcale nie chce oszukać Doris ani 
Kendry. 

Poza tym gdyby chodziło jej o pieniądze, chętnie sko­

rzystałaby z okazji, żeby go usidlić i mieć bogatego ko­
chanka albo nawet męża. 

Pierwsze doniesienia prywatnego detektywa, którego 

wynajął, potwierdzały jego domysły na temat charakteru 
Lorny. Detektyw podał mu tylko fakty, a ich interpretacja 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

51 

należała już do Mitcha. Oczywiście Mitch mógł się mylić, 
ale Lorna Farrell nie wyglądała na osobę, która chciałaby 
kogoś oszukać. Nie był pewien, czy to samo mógłby po­
wiedzieć o jej matce. 

Dlaczego Doris nagle zaproponowała Lornie łapówkę, 

i to w takiej wysokości? Przecież można szybko i uczciwie 
pozbyć się naciągacza. Człowiek, który wie, że prawda leży 

po jego stronie, zwykle szuka sprawiedliwości w sądzie. 

Mitch był uczciwy i prostolinijny, toteż nie pochwalał 

żadnego z pomysłów Doris. Szczególnie dziwny wydawał 
mu się ten z randkami, choć prawdę mówiąc, widywanie 
się z Lorną nie byłoby z jego strony żadnym poświęce­
niem. Raczej przyjemnością... 

Prześladowała go myśl, że Lorna naprawdę może być 

córką Doris. Nie umiał zrozumieć, jak można wyrzec się 
własnego dziecka. Sam nigdy by tak nie postąpił. 

Być może Lorna myliła się co do tego, kto jest jej matką. 

Ale jeśli nawet była w błędzie, to nie znaczy, że jest nie­
uczciwa. Może powinien spytać ją, dlaczego upiera się, że 

jest córką Doris? 

Skręcił w uliczkę, przy której mieszkała Lorna, posta­

nawiając, że nie będzie dłużej zaprzątał sobie głowy tymi 

myślami. Na razie spełni prośbę Doris, a potem poczeka 

na wyniki badań krwi. 

Może niepewność sprawiała, że nie mógł się doczekać 

spotkania z Lorną. Zakazany owoc zawsze smakuje najle­
piej, ale prawdę mówiąc, Lorna podobałaby mu się nieza-

cznie od okoliczności. 

background image

52 

SUSAN FOX 

Podziwiał jej charakter. Była bystra i inteligentna. Nie 

brakowało jej odwagi. Potrafiła mu się postawić jak żadna 
inna kobieta. 

Niełatwo będzie mu udawać przed Kendrą, że jest zain­

teresowany jej przyjaciółką, nie okazując jednocześnie Lor-
nie, jak bardzo go pociąga. 

Lorna wreszcie uspokoiła się i zaczęła myśleć, co ma 

robić dalej. 

Od dawna wiedziała, że ściągnie na siebie nieszczęście, 

bo Doris nigdy nie zgodzi się na jej przyjaźń z Kendrą. 
Z góry pogodziła się z tym, że będzie musiała ponieść tego 
konsekwencje. Ale kiedy Mitch zjawił się z czekiem, wpadła 
w taką wściekłość, że szybko wyparowała jej z głowy chęć 
ponoszenia konsekwencji. Od tej pory zdarzyło się wiele 
głupich rzeczy i będzie jeszcze gorzej, jeśli szybko nie zrobi 
czegoś, żeby z tym skończyć. 

Kiedy Kendra wyjdzie za Johna Owena, Lorna prawdo­

podobnie będzie musiała odejść z pracy. Nieraz już była 
bez pieniędzy i wiedziała, że nieprędko znajdzie dobrą po­
sadę. A trzeba przecież coś jeść. 

Poza tym był jeszcze problem z Kendrą. Choć Lornę 

przerażał fakt, że ma odgrywać romans, który zakończy się 
rozstaniem, wiedziała, że jeśli się nie zgodzi, Doris wy­
myśli coś jeszcze gorszego. Z przykrością musiała przy­
znać, że to, co powiedział Mitch, jest prawdą. Lepiej, żeby 
to ona cierpiała z powodu utraty przyjaźni Kendry niż na 
odwrót. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

53 

Kendra była szczera i słodka, i miała tę niewinność, któ­

rą Lorna dawno utraciła. Choć trochę martwiła ją dziecięca 
naiwność siostry, instynktownie pragnęła opiekować się nią 
i chronić od trosk. 

Badanie krwi udowodni wszystkim, czyim jest dziec­

kiem, ale nie zmusi Doris, żeby ją zaakceptowała lub była 
zadowolona z tego, że Lorna. przyjaźni się z Kendrą. Nie­
wykluczone, że Doris mogłaby nawet oskarżyć Lornę o na­
tręctwo, gdyby nadal chciała widywać się z Kendrą. Bio­
logiczna matka może oskarżyć dziecko, którego kiedyś się 
wyrzekła, o narzucanie się. Takie rzeczy już się zdarzały. 

Cała sprawa mogła się bardzo skomplikować. Proces ro­

dziny Ellerych na pewno szybko przedostałby się do gazet, 
ucierpiałaby też reputacja Lorny. Może nawet straciłaby 
szansę na założenie rodziny, a na tym jej przecież najbar­
dziej zależało. Uczciwy mężczyzna z pewnością nie chciał­
by ożenić się z kobietą, która procesowała się z rodziną. 
Od takiej lepiej trzymać się z daleka... 

Mimo to myśl o utracie przyjaźni Kendry bolała ją. Gdy­

by istniał cień szansy, że Kendra dowie się, kto jest jej sio­
strą, Lorna nie zdecydowałaby się pójść do restauracji z Mi-
ichem. Ale Doris nigdy nie przyzna się do niej, a Lorna 
nie może narażać Kendry na konflikty z matką. 

Stosunki między matką i córką były dla Lorny święte. 

W chwili śmierci przybranych rodziców miała osiem lat. 
Potem była w kilku rodzinach zastępczych i musiała pogo­
dzić się z faktem, że nie pozna uczuć łączących matkę 

dzieckiem, dopóki nie będzie miała własnych pociech. 

background image

54 

SUSAN FOX 

Nigdy nie pozwoliłaby, żeby ktoś obcy stanął między nią 
i jej synem lub córką. 

To ona była tą obcą osobą i musiała postępować tak, 

żeby nie zrobić krzywdy siostrze. Dlatego po namyśle pod­
dała się i wyjęła z szafy kreację na randkę z Mitchem. 

Była to elegancka czarna sukienka z dekoltem na tyle 

dużym, na ile pozwalała przyzwoitość. Odsłaniała mocno 
nogi. Lorna nie była pewna, czy dla Mitcha Ellery'ego ta 
suknia będzie dość wydekoltowana i seksowna, ale gdyby 
nie podobała się jej samej, po prostu by jej nie kupiła. 

Nieczęsto zapraszano ją na tańce, więc taka okazja nawet 

ją cieszyła. Mężczyźni przeważnie nie lubili tańczyć. My­

ślała, że taki macho jak Mitch także za tym nie przepada, 
ale najwyraźniej była w błędzie. 

Podobał się jej, przez co wszystko jeszcze bardziej się 

komplikowało. Dlaczego była podniecona na samą myśl, 
że spędzi z nim wieczór? Przecież znała wielu mężczyzn, 
choć wszyscy wypadali blado w porównaniu z tym kow­
bojem. Nigdy nie była blisko związana z żadnym z nich 
i wcale tego nie pragnęła. 

Ale Mitch był zupełnie inny. Choć nie brakowało mu zaro­

zumiałości i tupetu, żałowała, że nie poznała go w innych oko­
licznościach. Był zmysłowy i bardzo męski, więc może przez 
to straciła głowę. Gdzie podział się jej zdrowy rozsądek? 

Nagle zauważyła, że bardzo stara się wyglądać ładnie. 

Zbeształa siebie w duchu, ale nie przestała dalej stroić się 
na wieczór. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

55 

Kiedy Lorna otworzyła drzwi i Mitch ujrzał ją, piękną 

jak marzenie, w czarnej sukience z dużym dekoltem, 

natychmiast zakiełkowała w nim podejrzliwość. 

Podświadomie oczekiwał, że na przekór jego prośbie Lorna 

ubierze się w dżinsy i białą bluzkę, które miała na sobie po 
południu. Seksowna sukienka i włosy uczesane do góry z kil­
koma lokami opadającymi zalotnie na policzki nasunęły po­
dejrzenie, że Lorna jednak chce sięgnąć po jego fortunę. 

Ale w jej ciemnobłękitnych oczach nie było ani śladu 

chciwości. Nerwowo mięła w ręku czek, który zostawił 
u niej poprzedniego wieczoru. Nie tracąc czasu, wyciągnęła 
do niego rękę. 

- Nie wezmę tego - powiedziała zduszonym głosem, 

a kiedy Mitch nie zrobił nawet gestu, by go zabrać, postąpiła 
krok bliżej. - Proszę to zabrać albo zaraz znajdzie się 
w śmieciach. Nie chcę żadnych pieniędzy od pana rodziny 
i dziś wieczorem też zapłacę za siebie. 

Mitch wziął czek, złożył go i schował do kieszeni. 
- Ładnie powiedziane. 
Splotła palce i Mitch zrozumiał, że Lorna ma coś jeszcze 

do zakomunikowania. 

- To nie wszystko. 
Wziął ją za rękę. 
- Może porozmawiamy w samochodzie? 
Cofnęła się o krok. 
- Postanowiłam, że poszukam innej pracy - powiedziała 

cicho. - Proszę tylko o trochę czasu, żebym mogła znaleźć 
coś odpowiedniego. Wtedy złożę wymówienie. 

background image

56 

SUSAN FOX 

Spojrzał na nią z ukosa. 

- Bardzo rozsądnie, ale to pewnie potrwa miesiąc albo 

dłużej. 

- Nic nie mogę na to poradzić. Lepiej szukać pracy, ma­

jąc jeszcze zatrudnienie. 

- Trzeba to było zrobić dawno temu. 
W jej oczach błysnął żal. 
- Możliwe - odparła opanowanym głosem. - Ale 

w tej sytuacji nie musimy planować tej całej maskarady. 
Co prawda nie wyjadę z San Antonio, ale nie będę pra­
cowała u Johna Owena. Dlatego Kendra nie będzie mogła 
odwiedzać mnie w pracy. 

- A po pracy? 
Lorna pokręciła głową. 
- Z tym nie będzie problemu. Nie pozwolę na to. Płytkie 

przyjaźnie zwykle się rozpadają. Tak będzie i z nami. 

- Ale najpierw musimy pokazać jej, że się spotykamy 

- przypomniał. Znów wyciągnął do niej rękę i Lorna jesz­
cze raz cofnęła się. 

- To nie jest dobry pomysł. 
- Może nie, ale Kendra na nas czeka. - Przez jego twarz 

przemknął uśmiech, iskierki zamigotały w ciemnych 
oczach. - Może ma pani rację. To, że dziś byśmy tam nie 
poszli, nic by nam nie dało. Kendra pomyślałaby, że przed 
wyjściem z domu straciliśmy nad sobą kontrolę i zostałem 
u pani na noc. 

Twarz Lorny zrobiła się pąsowa, niebieskie oczy zalśniły 

groźnie. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

57 

- Kendra nigdy by tak o mnie nie pomyślała. 
- To byłby dopiero widok - wykrzyknął - gdybym zja­

wił się jutro na śniadaniu w wieczorowym garniturze, nie­
ogolony, z krawatem w kieszeni marynarki. Takie rzeczy 
się zdarzają. 

Lorna poczuła, że robi się jej gorąco. 
- Naprawdę byłby pan do tego zdolny? 
Mitch spoważniał. 
- O niczym innym nie marzę, kiedy widzę panią w tej 

sukience. 

Nagle poczuli się sobie dziwnie bliscy. Lorna nie potra­

fiła się na niego złościć, przeszedł ją niezwykły dreszcz, 
od którego aż ugięły się pod nią kolana. A przecież powinna 
być na niego oburzona za te słowa. 

Jego oczy świdrowały ją na wylot. 
- Jest pani taka... piękna - powiedział ochrypłym gło­

sem. - Nie podoba mi się ta cała gra, ale nie żałuję, że tu 

jestem. 

Ten komplement ją rozbroił. Szczerość Mitcha była 

wzruszająca, choć nagle przestraszyła się, że może polubić 
go bardziej, niż nakazywałby rozsądek. A przecież nic do­
brego nie mogłoby z tego wyniknąć, musiała o tym pa­
miętać. 

- Panie Ellery, proszę... 
- Mitch. Już za późno na przestrzeganie oficjanych 

form, Lorno. 

- Nie mów tak, Mitch. 
Odwrócił głowę, ale za chwilę znów zerknął na Lornę. 

background image

58 

SUSAN FOX 

- Nie będę zmuszał cię, żebyś ze mną poszła, ale myślę, 

że powinnaś się zgodzić ze względu na Doris. 

Lorna pomyślała o procesie, który mogłaby jej wyto­

czyć matka. Nie miała wyjścia. Co gorsza, sama wpako­
wała się w kłopoty. Gdyby odeszła z pracy, kiedy to 
wszystko się zaczęło, lub zawiadomiła Mitcha, co się świę­
ci, może dziś nie byłaby narażona na takie niebezpieczeń­

stwo i szykany. 

Udawanie, że jest zakochana w Mitchu, było bardzo nie­

bezpieczne. Gdyby w ogóle nie interesowała się nim, intryga 
wymyślona przez Doris nie byłaby taka groźna. Rzecz 
w tym, że Mitch ją pociągał, i to bardzo. Choć był twardy 
i bardzo męski, Lorna nie mogła zapomnieć, jak czule za­
chowywał się poprzedniego wieczoru. Nigdy też by nie 
uwierzyła, że pod szorstką powłoką skrywał tyle chęci do 
zabawy. Bardzo jej się to podobało. 

Mitch należał do tych nielicznych mężczyzn, których nie 

onieśmielała jej rezerwa i wyniosłość. Co więcej, chyba po­
lubiła ich małe starcia. Ten inteligentny mężczyzna potrafił 

ją zaskoczyć. Nie był tak przewidywalny jak inni, których 

do tej pory znała. 

Poza tym miał charakter. Choć przestraszył ją, opowia­

dając, że może zjawić się przy śniadaniu w glorii zwycięzcy, 
wiedziała, że jest zbyt honorowy, by zrobić coś takiego. Na­
wet gdyby faktycznie dokonał podboju, nie zdradziłby się 
z tym z szacunku dla kobiety, z którą spędził noc. Był na 
to zbyt poważny i dojrzały. 

Poczuła się mile zaskoczona, gdy powiedział, że nie bę-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

59 

dzie zmuszał jej, by z nim poszła. Ale dostrzegła błysk żalu 
w jego oczach i natychmiast postanowiła mu zaufać. 

- Dobrze - powiedziała cicho. - Ale wydaje mi się, że 

popełniamy błąd. 

- Możliwe. 
Mitch wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał Lornę po 

policzku. To było zaledwie muśnięcie, ale Lorna poczuła 
dreszcz na całym ciele. 

- Uśmiechnij się do mnie! - zawołał. - Chyba nie bę­

dziesz się smucić przez cały wieczór. 

Patrzyła na niego niczym zahipnotyzowana. Jak wytłu­

maczyć to, że Mitch Ellery tak na nią działa? Zaglądając 
w jego czarne oczy, czuła, że ten mężczyzna mógłby być 
dla niej kimś... no, na pewno nie przeciwnikiem. 

Oczywiście i tak nic z tego nie będzie, dlaczego więc 

pozwala mu na to wszystko? Powinna bardziej się pilnować, 
bo Mitch jest dla niej jeszcze bardziej niedostępny niż Ken-
dra. Po co bujać w obłokach? 

Odwróciła wzrok i bez słowa wzięła naszywaną korali­

kami torebkę. Kiedy wyszli z mieszkania, Mitch ujął ją 
opiekuńczo w pasie. 

Wciąż porównywała go z chłopakami, z którymi się spo­

tykała. Wszyscy wyglądali przy nim niezgrabnie lub wręcz 
odstręczająco. To dlatego, wmawiała sobie, że Mitch był 
od nich starszy. Może skończył już trzydzieści lat? Miał 
surowe rysy, więc nie była tego pewna. 

Pracował na ranczu, a to trudne, czasem nawet niebez­

pieczne. Był bardziej dojrzały i pewny siebie niż jej po-

background image

60 

SUSAN FOX 

przedni partnerzy. Choć ten mężczyzna o zwalistej sylwetce 

spędzał większość czasu w polu, miał w sobie wrodzoną 
delikatność i subtelność. 

Otworzył przed nią drzwiczki samochodu, po chwili 

wsiadł z drugiej strony. Szybko uruchomił silnik, zapiął pas 
i wyjechał na ulicę. 

Nie odzywali się do siebie. Z napięciem obserwowała, 

jak potężną ręką sprawnie obraca kierownicę. Jego druga 

ręka spoczywała oparta niedbale na biodrze. Lorna z wy­
siłkiem oderwała wzrok i spojrzała przez okno. 

Nagle Mitch przerwał ciszę. 
- Skąd masz pewność, że jesteś córką Doris? - spytał 

łagodnie. 

W jego głosie była zwykła ciekawość, ale pytanie wy­

trąciło Lornę z równowagi. Nie powinien jej pytać, to była 
bardzo osobista sprawa. 

Poza tym nie chciała psuć stosunków między nim i Do­

ris. Znała go już na tyle, by wiedzieć, że opowiadając mu 
wszystko, zyska sprzymierzeńca, ale Mitch może wtedy stra­
cić szacunek dla macochy. Na tym ucierpiałaby także Ken-
dra, która z pewnością zauważyłaby, że coś złego dzieje się 
między nim i Doris. 

Przecież Lorna już wkrótce zniknie z ich życia, więc 

nie powinna burzyć dotychczasowego ładu. 

Nawet gdyby chciała wyznać tylko część prawdy, żeby 

zaspokoić jego ciekawość, instynkt mówił jej, że na tym 
się nie skończy. Mitch miał pieniądze i jeśli był takim męż­
czyzną, na jakiego wyglądał, na pewno zatrudnił już dete-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

61 

ktywa, żeby zajął się jej sprawą. Jeśli Mitch będzie miał 
od niej jakieś dodatkowe informacje, z pomocą detektywa 
może dowiedzieć się zbyt dużo. 

Lepiej nic nie mówić o tych okropnych rzeczach, które 

przeżyła, kiedy miała osiem lat. Musi o tym zapomnieć dla 
dobra Doris i Kendry, a także dla własnego spokoju. Teraz, 
gdy zgodziła się odejść z pracy i wplątać w tę głupią in­
trygę, nie ma już powodu, żeby zawracać sobie głowę jakimś 
badaniem krwi. 

- Nie ma o czym mówić - odparła cicho, starając się, 

by jej głos zabrzmiał pewnie i rzeczowo. - Obiecałam, że 
usunę się z życia Kendry. Zgodziłam się nie tylko odejść 
z pracy, ale także wziąć udział w tym dziwacznym spisku 
i spotykać się z tobą, a potem zniknąć. 

Spojrzał na nią surowo. 

- Nawet badanie krwi - mówiła dalej - jest już niepo­

trzebne. Żyję skromnie, obracamy się w zupełnie innych 
kręgach, więc nie sądzę, żebyśmy jeszcze kiedykolwiek się 
spotkali. 

Przyglądał się jej przez chwilę, po czym znów spojrzał 

na szosę. 

- W takim razie nie masz pewności - stwierdził sucho. 
- Bez komentarza. 
Zerknął na nią z mieszaniną gniewu i współczucia. 
Samochód jechał gładko po szosie. Lorna próbowała się 

zrelaksować. Mitch zamyślił się i od czasu do czasu zerkał 
na nią. Nie mogła się uspokoić i drgnęła, kiedy wreszcie 
odezwał się: 

background image

62 

SUSAN FOX 

- Chcesz wiedzieć, co myślę? 
- Niekoniecznie - odparła, spoglądając na niego z uko­

sa. - Nie gniewaj się, ale to, co oboje myślimy, nie ma 
żadnego znaczenia. 

- Możliwe. - Jego ciemne oczy długo błądziły po jej 

twarzy. Odwróciła głowę, nie mogąc znieść jego badaw­
czego spojrzenia. 

- Światła się zmieniły - powiedziała. Miała nadzieję, że 

Mitch szybko zawiezie ją tam, gdzie miał zawieźć, i po 
dwudziestu minutach będzie mogła wrócić do domu. 

Wstrzymała oddech, gdy mijał skrzyżowanie, a potem 

odetchnęła z ulgą, gdy samochód nabrał szybkości. Ale za 
chwilę znów zdenerwowała się. 

- I tak ci powiem - stwierdził Mitch. 
- Wiedziałam - odparła z lekkim rozbawieniem. 
To dziwne, ale Mitch ją bawił. Był szczery i zawsze wy­

garniał, co mu leżało na sercu. W pewnym sensie był ty­
ranem, bo lubił, żeby wszystko było tak, jak on chce. Nie 
da się ukryć, że to despota, ale instynkt mówił jej, iż ten 
despota pozwalał na wszystko tym, których kochał. Na pew­
no kochał przyrodnią siostrę i chyba też macochę, bo widać 
było, że zrobi wszystko, żeby je ochronić. 

Mitch westchnął głośno. Najwyraźniej ucieszył się z jej 

odpowiedzi. A może po prostu był zmęczony. Mężczyźni 
często nie wiedzieli, jak reagować na jej słowa. Ale jemu 
chyba to nie przeszkadzało. Świadczyło też, że istnieje mię­
dzy nimi nić porozumienia. Bała się tego. Zerknęła spod 
oka i dostrzegła uśmieszek na jego twarzy. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

63 

- Nie sądzę, żebyś była oszustką albo naciągaczką. 
Uniosła brwi ze zdziwienia. 
- Serdeczne dzięki. 
- Nie wyglądasz też na wariatkę czy mitomankę. 
- O Boże - rzuciła z ironią - nigdy nie słyszałam tylu 

komplementów. Pozwolisz, że dopiszę cię do mojego CV 

jako źródło referencji? 

Ku jej zdziwieniu wziął ją za rękę. Ten ruch był tak 

spontaniczny, że ze zdumieniem patrzyła, jak jej drobna ręka 
tonie w jego ogromnej dłoni. Ale dotyk był łagodny. Znów 
miała ochotę się rozczulić. 

Mitch skręcił na wielki parking i zatrzymał się w po­

bliżu klubu. Najwyraźniej powiedział wszystko, co miał do 
powiedzenia, ale nie rozumiała, dlaczego wziął ją za rękę 

i nie miał zamiaru puścić. Tak jakby Lorna nie była mu 

obojętna. 

Od paru miesięcy przeżywała huśtawkę uczuć. Martwiła 

się, co będzie, kiedy wyjdzie na jaw jej przyjaźń z Kendrą, 
a poprzedniego dnia miała dużo wrażeń w związku z wi­
zytą Mitcha. Z pewnością dlatego jego łagodny uścisk tak 
na nią podziałał. 

Ale wkrótce ta szarpanina się skończy i Lorna będzie 

mogła wrócić do swego nudnego życia urozmaiconego od 

czasu do czasu randkami z jakimś spokojnym, bezbarwnym 

mężczyzną, który zaprosi ją na obiad, a potem niezdarnie 
będzie ją całował wilgotnymi ustami, po czym odejdzie roz­
drażniony lub zasmucony, kiedy Lorna nie zaprosi go do 
siebie. Na myśl o tym jej oczy zwilgotniały jeszcze bardziej. 

background image

64 

SUSAN FOX 

Ucieszyła się, kiedy Mitch puścił wreszcie jej rękę. Wy­

siadł z samochodu, wręczył parkingowemu banknot i otwo­

rzył przed nią drzwi samochodu. Zrezygnowana wzięła do 
ręki torebkę i wysiadła. 

Zerknęła na Mitcha. Kiedy zobaczyła jego poważną 

minę, poczuła się trochę raźniej. Dla niego także to był 

przykry obowiązek. Nie będzie zmuszona udawać, że on 

się jej podoba, powinna tylko pamiętać, żeby nie zdradzić 
się ze swoimi uczuciami. To będzie dla niej najtrud­
niejsze. 

Mitchowi chyba będzie jeszcze trudniej udawać, że jest 

zakochany w Lornie. Co prawda wczoraj mówił, że mu się 
podoba, ale te komplementy, które usłyszała dzisiaj, były 
zwykłą męską reakcją na ładną kobietę. 

Wydawało jej się, że Mitch ma przed sobą trudniejsze 

zadanie. Gdy ich „romans" się skończy, będzie musiał uda­
wać, że jest załamany. Pewnie dlatego wziął ją za rękę, żeby 
przygotować się do roli zadurzonego po uszy lub wydusić 
z niej trochę uczucia, które uważał za niezbędne. 

Zadowolona, że tak dobrze go rozszyfrowała, Lorna zro­

biła krok w stronę drzwi. Nagle Mitch chwycił ją za rękę 
i wsunął pod swoje ramię. 

- Musimy się dobrze starać - powiedział. 

Miał rację. Trzeba było od początku wczuć się w rolę 

zakochanych, nieważne, czy Kendra akurat patrzyła na nich, 
czy też nie. 

Ale to było idiotyczne, że jej serce podskoczyło do góry 

z radości. Nagle zapragnęła znaleźć się w ramionach naj-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

65 

bardziej seksownego i pociągającego mężczyzny, jakiego 
kiedykolwiek spotkała. 

Weszli do zatłoczonego klubu. Mitch objął ją w pasie 

i przytulił do siebie, a Lorna poczuła, że tak szczęśliwa nie 
była jeszcze nigdy w życiu. 

background image

ROZDZIAŁ PIĄTY 

Drżąc z wrażenia, że Mitch obejmuje ją tak cudownie 

w pasie, Lorna znów uświadomiła sobie, że ten wieczór mo­
że okazać się wielkim, o ile nie największym błędem w jej 
życiu. 

Mitch nie zadał sobie trudu, żeby poszukać stolika. 

Zręcznie manewrując potężnym ciałem, torował Lornie dro­
gę. Kiedy weszli na parkiet, wyjął z jej ręki malutką torebkę 
i włożył ją do kieszeni marynarki. Uśmiechnęła się ze zdzi­
wieniem. Mitch objął ją w pasie i przytulił do siebie. 

Bliski kontakt z jego ciałem wywołał eksplozję. Lornie 

wydawało się, że spłonie od bijącej od Mitcha potężnej, 
zawłaszczającej siły. Nogi ugięły się pod nią. Zerknęła nie­
spokojnie na niego, ale na szczęście chyba nic nie zauważył. 

Patrzył jej badawczo w oczy. Nie mogła znieść tego 

spojrzenia, czując przy sobie muskularne ciało. Opuściła 
wzrok i wpatrzyła się w turkusową spinkę do krawata. Odu­
rzył ją subtelny zapach wody po goleniu. Krew zgęstniała 

jej w żyłach i po raz pierwszy w życiu poczuła nagły przy­

pływ pożądania. 

- Dwadzieścia minut to za mało albo, jeśli patrzeć na 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

67 

to z innej strony, za dużo - zamruczał pod nosem. - Nawet 
nie myślałem, że tak miło będzie trzymać cię w ramionach. 

Zaczerwieniła się, słysząc to wyznanie. Dlaczego mówi 

jej takie rzeczy? Jakby naprawdę sprawiało mu to przyjem­

ność, jakby chciał... 

Próbowała się odsunąć, ale trzymał ją w stalowym uści­

sku. Wciąż jeszcze nie zaczęli tańczyć. 

- Powinniśmy znaleźć stolik - powiedziała, lekko 

drżąc. 

- Nie ma wolnych stolików, więc musimy tańczyć. 
Zabrzmiało to prawie jak rozkaz. Spojrzała w górę. 

W przyćmionym świetle widziała, jak jarzą się jego oczy. 

- Zatańcz ze mną - powiedział chrapliwie. 
Ledwie trzymała się na nogach, drżąc z podniecenia. 

Gdzieś zniknęło jej skrępowanie. Zmysłowość, ulotny, lecz 

jakże dojmujący czar chwili... Ledwie docierała do niej 

głośna jeszcze przed chwilą muzyka. Mitch uśmiechnął się 
pod wąsem, a w jego oczach dostrzegła błysk pożądania. 

Zaczęli poruszać się w takt wolnej muzyki. Jego krok 

był pewny, a ciało Lorny poddawało mu się bezwolnie. Lek­
ko ściskał jej palce, a drugą rękę przesunął w dół jej pleców, 
niżej, niż pozwalała do tej pory jakiemukolwiek mężczyźnie. 

Na całym ciele czuła dreszcze. Chcąc rozładować to na­

pięcie, spróbowała nawiązać rozmowę. 

- Widzisz gdzieś Kendrę? 

Spojrzała na Mitcha i znów speszył ją błysk w jego 

oczach. 

- Jeszcze nie. Dlaczego pytasz? 

background image

68 

SUSAN FOX 

- Chodzi o to, żeby zobaczyła nas razem - powiedziała, 

rozglądając się. 

- Ale nie powinna widzieć, że jej szukamy. 
- Tak, oczywiście. 
- Denerwujesz się - stwierdził. 
- Mam powody - odparła. - Nie powinniśmy tego robić 

- dodała po chwili. 

- Możliwe, ale wcale nie żałuję, że tu jestem. 
Nie odważyła się spojrzeć mu w oczy. 
- Nie udał ci się ten komplement. A może chodzi ci 

o to, że po prostu dawno nie byłeś na tańcach? 

- Zbyt daleko posunięte wnioski. 
- Czyżby? Jesteś inteligentny, więc rozumiesz, o czym 

mówię. 

Lekko zacisnął dłoń na jej palcach i przytulił ją do siebie. 

Nie mogła powstrzymać się, żeby na niego nie spojrzeć. 
Ich oczy spotkały się. 

- Wiem, że to ty zapłacisz najwyższą cenę. Nawet sobie 

nie wyobrażasz, jak jest mi przykro z tego powodu. 

Czuła, że naprawdę ją rozumie. Jak mogła z każdą chwi­

lą bardziej go nie lubić? Ale to stawało się naprawdę zbytnio 
niebezpieczne. 

- Chce mi się pić. Może pójdziemy do baru? 
Mitch natychmiast przerwał taniec, ale nie puścił jej ręki. 

Przedzierali się przez tłum tańczących. Orkiestra skończyła grać 
balladę i zaczęła rock and rolla, gdy właśnie zeszli z parkietu. 

W barze było tłoczno, ale Mitch znalazł wolny stołek 

w kąciku i szarmancko pomógł jej wdrapać się do góry. Stał 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

69 

obok niej, nadal trzymając rękę na jej plecach. Spojrzał py­
tająco, wiec powiedziała: 

- Podwójne cokolwiek. 
Uniósł brwi ze zdziwienia, a potem poprosił barmana 

o dwie whisky. 

Pochylił się do niej, kiedy barman poszedł po alkohol. 
- Nie wiedziałem, że lubisz mocne drinki. 
- Och, to mój pierwszy raz. Sprawiłeś, że odważyłam 

się na małe szaleństwo. 

Uśmiechnął się nad wyraz sympatycznie. 

- Nie udał ci się ten komplement - powiedział. - Przeze 

mnie opuszczasz szeregi abstynentów, sprowadzam cie na 
złą drogę. Przypadła mi rola kusiciela. 

Powtórzył jej słowa, więc z przyjemnością odpowiedzia­

ła tak jak on. 

- Zbyt daleko posunięte wnioski. 
- Czyżby? Jesteś inteligentna, więc rozumiesz, o czym 

mówię. 

Widać było, że z przyjemnością ją cytuje. Ucieszyła się, 

że tak dobrze zapamiętał jej słowa. Wiedziała też, że nigdy 
nie zapomni tego, co Mitch powiedział do niej. Ogarnęła 

ją dziwna melancholia. 

- Masz duże ranczo? - spytała i od razu ugryzła się 

w język. Chciała zmienić temat i porozmawiać o czymś 
zwyczajnym, ale Mitch chyba nie uzna tego za odpowiedni 
temat do konwersacji. Pewnie jego ranczo jest największe 
w okolicy. Zauważyła już, że zazdrośnie strzegł bogactwa 
Ellerych przed zakusami potencjalnych naciągaczy. 

background image

70 

SUSAN FOX 

W jego oczach błysnęły ogniki. 

- Tak duże, że nie da się przejechać przez nie konno 

w jeden dzień. 

Spojrzała przed siebie, zadowolona, że barman stawia 

właśnie przed nimi drinki. Mitch zdjął rękę z jej pleców, 
żeby sięgnąć do kieszeni po portfel. Lorna wzięła do ręki 
kieliszek, podczas gdy Mitch wyjął banknot i położył go 
na kontuarze. Zesztywniała, gdy schował portfel i znów po­
łożył rękę na jej plecach. 

Wtedy przypomniała sobie, że miała zapłacić za siebie. 

Odstawiła kieliszek i poprosiła Mitcha o torebkę. 

Wyjął ją z kieszeni i podał Lornie. Podziękowała, po 

czym podała mu banknot stanowiący połowę sumy, którą 
Mitch zapłacił za whisky. 

- Schowaj te pieniądze - skarcił ją, ale zignorowała jego 

polecenie i dyskretnie wsadziła banknot do kieszeni jego 
marynarki. 

- Obiecałam, że za siebie zapłacę - powiedziała, patrząc 

mu prosto w oczy. - Pytałam o ranczo z uprzejmości. Nie 
chciałam dowiedzieć się, co posiadasz i czy warto się o cie­
bie starać. 

- Potrafię być szczodry dla dobrej kochanki. 
Ze zdumienia odjęło jej mowę. 
- Nie mam kochanków - odparła sucho. 
- Do tej pory nie piłaś mocnych trunków, więc czemu 

dzisiaj? 

Lorna szukała gorączkowo odpowiedzi. W barze czuła 

się jeszcze bardziej skrępowana niż na parkiecie. Patrząc 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

71 

przed siebie, sięgnęła po drinka. Domyślając się, że jest 
mocny, ostrożnie przechyliła kieliszek. 

Mimo to zakrztusiła się. Łzy stanęły jej w oczach. 

Chwyciła serwetkę i otarła je, po czym z wysiłkiem prze­
łknęła jeszcze jeden łyk whisky. 

Mitch zachichotał jej do ucha. Poczuła jego ciepły od­

dech na policzku. 

- Próbujesz zalać robaka? 
- Tak - wyjąkała zduszonym głosem. 
Mitch zachichotał znowu. 
Ze złości zmusiła się do wypicia całej whisky, potem 

drżącą ręką odstawiła kieliszek na kontuar i mocno przy­
cisnęła serwetkę do ust. Bała się, że trunek wypali jej wnę­
trzności. Naraz zrobiło jej się niedobrze. Zamarła, czekając, 
aż te sensacje miną. Miała nadzieję, że los oszczędzi jej 
upokorzenia. 

Mitch powoli przesunął do góry rękę, którą trzymał na 

jej plecach. 

- Dobrze się czujesz? - spytał z niepokojem, pochylając 

się w jej stronę. 

Skinęła nieśmiało głową, szczęśliwa, że mdłości już mi­

nęły. Nie miała odwagi na niego spojrzeć, choć jego twarz 
była tuż przy jej policzku. 

- Chętnie napiłabym się oranżady - wychrypiała. 
Mitch znów zachichotał i szybko zamówił sprite'a. Lor-

nie było ogromnie wstyd, że robi z siebie pośmiewisko. 
Sięgnęła do torebki po kilka dolarów, żeby zapłacić za napój. 
Ledwie zdążyła otworzyć zamek, Mitch zręcznie wyłuskał 

background image

72 

SUSAN FOX 

jej torebkę z rąk, zatrzasnął zamek i wsadził z powrotem 

do swojej kieszeni. 

- Jesteś bardzo uparta, Lorno Dean Farrell. Wierzę ci, 

jeśli chodzi o ranczo. 

- Więc przestań mnie sprawdzać. Myślałam, że już zro­

zumiałeś, że nie jestem naciągaczką. Zresztą powinieneś wie­
dzieć, że nie każda kobieta, która ma mniej niż ty, pragnęłaby 
twojego majątku. Nawet łowczyni fortuny dobrze zastanowi 
się, zanim zechce przyjąć bogactwo od potwora. Nie masz się 
czego obawiać. - Nagle uświadomiła sobie, że Mitch zna jej 

drugie imię. - Kiedy wynająłeś prywatnego detektywa? 

- Tego samego dnia, gdy zobaczyłem cię z Kendrą 

w biurze. 

Barman podał jej sprite'a. Sięgnęła po szklankę. 
- Czego się dowiedziałeś? 
- Lorna Dean Farrell, drugie imię takie samo jak pa­

nieńskie nazwisko przybranej matki. Spokojna, dobrze wy­
chowana, sześć rodzin zastępczych. 

- Zdobyłeś informacje na temat mojej adopcji? - Wzbu­

rzona spojrzała na niego. - O ile wiem, nie jest to zgodne 
z prawem. 

- Mam mówić dalej? 

Urażona potrząsnęła głową. 
- Nie. Nieważne. 
Mitch oparł się o kontuar, pochylając się znów do niej. 

- Chciałbym cię o coś spytać. 
Był tak blisko, że czuła jego oddech na swojej twarzy. 

Wpatrywał się w nią z napięciem. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

73 

- Czyżby twój informator coś przeoczył? 
- Mam nadzieję - uśmiechnął się - że jeżdżąc na ku­

cyku w jednym ze swoich domów, polubiłaś konie. Dlatego 
myślę, że spodoba ci się piknik nad strumieniem. Zapraszam 
cię jutro na ranczo. 

Czuła, że jej przeszłość nie ma dla niego tajemnic. Znał 

nawet szczegóły dotyczące kolejnych rodzin zastępczych, 

w których się wychowywała. Ten detektyw spisał się na­

prawdę dobrze, węszył i zaglądał gdzie tylko się dało, ale 
Lorna nigdy nie miała nic do ukrycia i teraz, w całkiem 
niespodziewny sposób, odbierała nagrodę za to, że zawsze 
zachowywała się bez zarzutu. 

Potrząsnęła mocno głową. 
- Nie mogę przyjechać na twoje ranczo. 
- Kendra nigdy nie uwierzy, że kobiety, w której się 

zakochałem, nie przywiozłem na swoje ranczo. 

Było jej przykro. Wypiła ostatni łyk sprite'a i odstawiła 

szklankę. Potem jednym ruchem ześlizgnęła się ze stołka. 

Mitch natychmiast wstał i wyciągnął do niej rękę. Udała, 

że tego nie widzi, omijając stoliki, skierowała się do wyjścia. 
Mitch delikatnie ujął ją za rękę, ale zanim zdążyła mu się 
wyrwać po raz drugi, zauważyła Kendrę machającą do nich 
z

 końca sali. 

Ten wieczór był okropny, a teraz jeszcze na dodatek 

musiała spotkać się z Kendrą. Co gorsza, mieli udawać 
przed nią parę zakochanych. To wszystko napawało ją nie­
chęcią, ale przybrała obojętny uśmiech, idąc z Mitchem do 

stolika. 

background image

74 

SUSAN FOX 

- Ślicznie wyglądasz, Lorno! - zawołała z zachwytem 

Kendra. - Stanowicie piękną parę. - Nie posiadała się ze 
szczęścia. Wzięła Lornę za rękę i odwróciła rozradowaną 
twarz do Mitcha. - Czyż ona nie jest wspaniała? 

Lorna poczuła się niezręcznie, ale Kendra wydawała się 

nie zwracać na to uwagi. 

- Och tak - odpowiedział Mitch. 
Lorna nieśmiało skinęła głową swojemu szefowi, a John 

Owens odpowiedział jej uśmiechem. 

- Musicie przysiąść się do nas - oznajmiła z entuzja­

zmem Kendra. - Potem, jeśli chcecie, możemy pójść w ja­
kieś inne miejsce. 

Lorna odruchowo potrząsnęła głową, natomiast Mitch 

szybko poinformował: 

- Dziękujemy, siostrzyczko. Właśnie wybieramy się na 

kolację. 

- Ale przywieziesz ją jutro na ranczo, prawda? 
Loma skuliła się ze strachu, natomiast Mitch zachichotał. 
- Zaprosiłem Lornę na kowbojską randkę. Na randkę 

- powtórzył z naciskiem. - Żadnych siostrzyczek, żadnych 
szpiegów. 

Kendra szeroko otworzyła oczy. 

- Nigdy nie odważyłabym się przeszkadzać zakochanym 

- żachnęła się. 

- Znajdę dla niej zajęcie na cały dzień, nie obawiaj się 

- ze śmiechem wtrącił John Owens. 

- Dziękuję - odparł Mitch. - Wiem, co moja mała sio­

strzyczka potrafi, dostałem już nauczkę. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

75 

- To było dawno temu, Mitch - odparła Kendra, czer­

wieniąc się ze wstydu. 

- Ale było. Do dziś pewna młoda dama omija mnie sze­

rokim łukiem i wciąż pozostaje w szoku po pewnym incy­
dencie. No cóż, właśnie z moją pomocą z dziewczęcia prze­
istaczała się w kobietę, gdy nagłe spostrzegła, że pewna 
czternastoletnia pannica wraz z bandą swoich, pożal się Bo­
że, przyjaciół dokładnie wszystkiemu się przypatruje. 

Kendra zaśmiała się z zażenowaniem. 

- Dawno z tego wyrosłam. 

Mitch spojrzał na siostrę niczym kat na ofiarę. 
- Wyrosłaś? A co zdarzyło się przed dwoma laty? 
Kendra ze śmiechem chwyciła go za klapy marynarki. 
- Dobrze, dobrze. Masz rację. Dam wam spokój. Nie 

będę się wtrącała. 

- Cieszę się. John, błagam cię, miej na nią oko. - Mitch 

spojrzał znacząco na narzeczonego siostry. - Będę ci nie­
wymownie wdzięczny, serio. 

Narzeczony Kendry uśmiechnął się. 
- Bądź spokojny, przecież mam u ciebie dług i teraz go 

spłacę. 

- Dług? 
- Wykazałeś się niezwykłą szlachetnością, nie rewanżu­

jąc się Kendrze tym samym, kiedy zacząłem ją odwiedzać. 

Lorna przysłuchiwała się rozmowie, marząc o tym, żeby 

już pójść do domu. Orkiestra grała bardzo głośno i wszyscy 

przekrzykiwali się nawzajem. Chciała wreszcie pobyć w ciszy. 
Musi przekonać Mitcha, żeby zrezygnował z tego pikniku. 

background image

76 

SUSAN FOX 

Nie mogła pojechać na jego ranczo. Przecież tam mie­

szkała Doris. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było spotkanie 
z matką. Dziwne, przecież Mitch wiedział o tym dobrze, 
a mimo to zapraszał ją do siebie. 

W końcu Kendra pozwoliła im odejść. Niestety na dwo­

rze, w gorącym i dusznym powietrzu, Lornę jeszcze bar­
dziej rozbolała głowa. Szpilki, które włożyła do sukienki, 
nagle wydały jej się zbyt wysokie i niebezpieczne. Ale przy­
najmniej nie musiała już udawać zakochanej. Puściła ramię 
Mitcha i szła dalej sama. 

Zrobiła ledwie trzy kroki, gdy jej obcas wpadł w jakieś 

załamanie na chodniku. Tylko szybki refleks Mitcha zdołał 
uratować ją przed upadkiem. 

- Ojej! - wykrzyknęła, łapiąc go za ramię i chichocząc. 
Ostrożnie wyciągnęła z dziury cieniutki obcas. Mitch 

skinął na parkingowego, po czym przyjrzał jej się uważnie. 

- Kręci ci się w głowie? - spytał z niepokojem. 
Lorna potrząsnęła głową i znów się potknęła. Mitch rzu­

cił się, żeby ją podtrzymać. 

- Musisz coś zjeść, wtedy alkohol szybciej wywietrzeje 

ci z głowy. 

- Przecież nie jestem pijana - zachichotała. 
- Podwójna whisky to dla ciebie za dużo. 
- Wcale nie - obruszyła się, przestając chichotać, choć 

nadal wirowało jej przed oczami. - Chcę wrócić do domu. 

- Najpierw musisz coś zjeść. 
Naleganie Mitcha rozzłościło ją nie na żarty. 
- Umawialiśmy się, że będziemy dwadzieścia minut na 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

77 

parkiecie. Kendra widziała nas razem i jest przekonana, że 
zostaliśmy parą. Zadanie wykonane, wracam do siebie. -
Może w domu wymyśli sposób, jak wymigać się od wizyty 
na ranczu. 

- Na parkiecie byliśmy najwyżej pięć minut, a poza tym 

potrzebuję czasu, by namówić cię na jutrzejszą wizytę. Bo 
to tylko kwestia czasu... Dlatego pójdziemy na kolację. 

Lornie już nie było wcale do śmiechu. Spojrzała na Mitcha 

z błyskiem w oczach. Bezwiednie schwyciła go tak jak Kendra 
za klapy marynarki. 

- Mówiłam już panu, że nie będzie pan rządził... 

Urwała, kiedy poczuła jego rękę na zaciśniętej pieści. 

Wtedy dopiero uświadomiła sobie, że potrząsa energicznie 

jego marynarką. 

- Zjedz ze mną kolację, Lorno - poprosił zduszonym 

głosem. - Jestem głodny, a kucharka będzie już spała, kiedy 
wrócę. No i nie znoszę jeść sam. 

Lorna nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ten tyran 

znów próbował brać ją na litość. Miała ochotę wykpić to 
przeistaczanie się w bezbronną, pokrzywdzoną owieczkę. 
Jaki spryciarz! Biedny, samotny mężczyzna wchodzi w no­
cy do pustej kuchni lub przełyka samotnie kolację w re­

stauracji w otoczeniu roześmianych par. Ale wzrok Mitcha 

był szczery. 

Jej złość ustąpiła miejsca podniecającemu oczekiwaniu 

na to, co wydawało się nieuchronne. 

- Och, proszę cię, to naprawdę nie jest mądre - wyrzu-

ciła z siebie ostatkiem sił. 

background image

78 

SUSAN FOX 

Delikatnie zdjął jej rękę z marynarki i ucałował. Było 

w tym tyle erotyzmu, że zapragnęła znacznie więcej. 

- Może to będzie najprzyjemniejsze głupstwo, jakie zda­

rzyło się nam w życiu? - zamruczał. 

Nie żartował. Choć kapelusz miał nasunięty na czoło, 

Loma dostrzegła bijącą z jego oczu szczerość. 

- Nie chcę być bez ciebie ani sekundy - dodał. 
Znów przycisnął usta do jej dłoni. Loma czuła, że prze­

szywa ją słodkie pragnienie, jakiego nigdy nie zaznała. Mitch 
wolno uniósł głowę, nie spuszczając z niej wzroku. Była tak 
głęboko poruszona, że nie mogła wymówić ani słowa. 

Na tego mężczyznę czekała przez całe życie. Instynkt 

mówił jej to już wcześniej, ale dopiero teraz stała się tego 
w pełni świadoma. A przecież ta znajomość mogła przy­
nieść tylko ból. Łzy zakręciły się w oczach Lorny. 

Już w dzieciństwie nauczyła się nie okazywać emocji, 

co napawało ją dumą, a jednak cudem było to, że się nie 
rozpłakała. Kąciki ust ciążyły jej jak ołów, ale uniosła je 
do góry w uśmiechu. 

- To przykre kłaść się spać z pustym brzuchem - po­

wiedziała lekko. - Taki los nie przystoi milionerowi z Te­
ksasu. Chyba nie wystarczy ci hamburger na wynos, pra­
wda? - Cofnęła rękę, bowiem dotyk Mitcha był nazbyt roz­
koszny. - Ale czy milionerzy z Teksasu w ogóle wiedzą, 

jak smakuje hamburger? - spytała prowokacyjnie. 

Nie odzywał się. Lorna czuła, jak mocno bije jej serce, 

ale nie przestawała się uśmiechać. Miała nadzieję, że udało 

jej się ukryć smutek. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

79 

- Oto nasz samochód - powiedział wreszcie. 
Parkingowy wysiadł z auta i szarmancko otworzył przed 

nią drzwiczki. 

Nie odzywali się do siebie, wyjeżdżając z zatłoczonego 

parkingu na ulicę. 

- Co postanowiłaś, Lorno? Pójdziesz ze mną na kolację? 
Cały rozsądek nagle ją opuścił. 
- Dobrze - powiedziała cicho, zerkając na surowy profil 

Mitcha. 

Musiał poczuć na sobie wzrok dziewczyny, bo odwrócił 

się w jej stronę. Delikatnie ujął jej rękę i znów spojrzał na 
szosę. Lorna zerknęła na ich złączone dłonie, nie mogła się 
powstrzymać, żeby nie położyć na nich drugiej ręki. Zrobiła 
to odruchowo, nie wiedząc, jak Mitch zareaguje, a kiedy 
poczuła, że jego palce zacisnęły się z aprobatą, uśmiechnęła 
się promiennie. 

Jej uczucia do Mitcha były na pewno zbyt silne, ale po 

raz pierwszy w życiu przestało gnębić ją poczucie smutku 
i osamotnienia. A skoro i tak było za późno i może już ni­
gdy nie przeżyje nic takiego, postanowiła cieszyć się tą ulot­
ną, słodką chwilą. 

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

Lorna pomyślała, że również Mitch postanowił poddać 

się losowi. Był taki miły i przyjazny, jakby naprawdę się 
do niej zalecał. Kiedy zamówili steki w małej restauracji 
na uboczu, w której Lorna była po raz pierwszy, rozmawiali 
na wiele tematów, od pogody aż po politykę. 

Choć przyjemnie gawędzili, Lorna, tak bardzo niepewna 

siebie, zachowała czujność. Natomiast Mitch błyszczał elo­
kwencją, humorem i zdecydowanymi sądami. Był świetnym 
i wszechstronnym rozmówcą, co dla Lorny stanowiło do­
datkową atrakcję. 

Kiedy skończyli jeść i siedzieli przy kawie, Mitch spytał 

ją o wymarzoną pracę. Słuchał uważnie, kiedy kłamała mu 

bez mrugnięcia powiek. 

Nie mogła wyznać, że marzy o tym, by wyjść za mąż 

i wychowywać dzieci, więc długo rozwodziła się na temat 

kariery zawodowej, po czym skierowała to samo pytanie 
do niego. 

Co chciałby robić, gdyby nie miał rancza i szybów na­

ftowych, gdyby nagle zbankrutował? 

- Pracowałbym przy koniach - odparł bez wahania. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

81 

- Stuprocentowy macho - podsumowała bez zdziwie­

nia. Nie wyobrażała go sobie w biurze. - Czy starałbyś się 
zdobyć majątek, czy też mógłbyś prowadzić skromne życie? 

- Pieniądze to nie wszystko, ale chciałbym mieć tyle, 

żeby zapewnić moim dzieciom przyszłość. No i od czasu 
do czasu kupić coś ładnego żonie. 

Do tej pory rozmawiali o rzeczach obojętnych, jakby za­

warli niepisaną umowę o unikaniu osobistych tematów. Lor-
na żartowała na temat swojej kariery zawodowej, ale kiedy 
Mitch wspomniał o żonie i dzieciach, zrobiło jej się smutno. 
Rodzina była jej cichym marzeniem. Całe życie pragnęła 

ją założyć. Kiedy Mitch opowiedział, jak chciałby zarabiać 

na życie, a potem z powagą podkreślił, że najważniejsze 
byłoby dla niego wychowanie i wykształcenie dzieci, po­
czuła do niego jeszcze większą słabość. 

Ale ostatnia uwaga, że chciałby czasem kupić coś ład­

nego żonie, była wyraźnie skierowana do Lorny. 

Czuła zazdrość, widząc, jak opiekuńczy i lojalny był wo­

bec swojej przyrodniej siostry i macochy. Teraz zazdrość 
ukłuła ją znowu. No cóż, ot tak wspomniał o żonie, nie 
mając przecież na myśli Lorny... 

Mężczyźni, z którymi wcześniej się spotykała, przede 

wszystkim myśleli o karierze. Byli niedojrzali, nieustabili­
zowani i kompletnie pochłonięci walką o pozycję zawodo­
wą, natomiast dom i dzieci w ogóle ich nie interesowały. 
Lorna nie mogła traktować ich poważnie. 

Teraz było inaczej. Mitchem przejmowała się za bardzo. 
- Czy powiedziałem coś niewłaściwego? 

background image

82 

SUSAN FOX 

Jego niski glos przyprawił ją o dreszcze, ale uśmiechnęła 

się obojętnie. 

- Wielu mężczyzn żyje dla kariery i pieniądzy. Z tego, 

co powiedziałeś, widzę, że dla ciebie najważniejsza jest ro­
dzina i dzieci. 

- Żona i dzieci - poprawił ją, spokojnie wpatrując się 

w jej napiętą twarz. 

Przestraszyła się, że przejrzy ją na wylot. Nie wiedziała, 

jak ma zareagować na to sprostowanie, ale Mitch na szczęś­

cie mówił dalej: 

- Już się wyszumiałem, Lorno. Mam prawie trzydzieści 

trzy lata. Pora, żebym zaczął szukać żony, pomyślał o dzie­
ciach. Sam byłem jedynakiem, więc koniecznie chcę mieć 
całą gromadkę. 

Lorna pospiesznie uniosła do góry filiżankę. Wypiła łyk 

kawy, zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć. Serce 

jej waliło, ale zmusiła się do uśmiechu. 

- Całą gromadkę? Mam nadzieję, że twoja żona też bę­

dzie miała tu coś do powiedzenia. 

- Nie będzie moją żoną, jeśli się na to nie zgodzi. 
Nagle atmosfera zagęściła się. 
Gromadka to znaczy ile? Czworo, a może sześcioro, pa­

nie Ellery? - miała ochotę spytać. 

Ciemnowłose dzieci, jedne z niebieskimi, pozostałe 

z czarnymi oczami. Zdrowe, szczęśliwe i zadbane, otoczone 
miłością, mające poczucie bezpieczeństwa. 

I może jeszcze kilkoro adoptowanych. Takich jak ona, 

porzuconych i zapomnianych, takich, dla których zabrakło 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

83 

miejsca w domu. Niechcianych dzieci spragnionych miłości, 
żyjących marzeniem o adopcji. 

Lorna nie miała odwagi spytać głośno, ale z całego serca 

pragnęła wiedzieć, jakie zdanie miałby na ten temat Mitch. 

Na szczęście kelnerka przyniosła rachunek. Lorna cie­

szyła się, że ktoś przerwał tę trudną rozmowę. Wyczerpali 
zwykłe, bezpieczne tematy i teraz wszystko zmierzało 
w stronę spraw bardzo osobistych. Teraz jednak mogli wyjść 
z restauracji i zakończyć wieczór. 

Lekko odsunęła do tyłu krzesło, przygotowując się do 

wyjścia, a potem położyła rękę na torebce. Mitch zauważył 
te sygnały, ale nie zareagował. 

- A ty? - spytał, wpatrując się badawczo w jej zaru­

mienioną twarz. - Chcesz mieć dzieci? 

- Tak - odparła cicho, modląc się w duchu, żeby ta roz­

mowa wreszcie się skończyła. Jednak Mitch nagle stał się 
bardzo dociekliwy. 

- Czy wolałabyś pracować dalej zawodowo i wychowy­

wać dzieci jak nowoczesna matka, czy też zdecydowałabyś 
się zostać w domu i poświęcić wyłącznie rodzinie? 

Zadał pytanie, na które wyraźnie oczekiwał szczerej 

odpowiedzi. Lorna spróbowała się ratować, odbijając pi­
łeczkę. 

- A ty nadal będziesz pracować od świtu do zmierzchu 

na ranczu, podczas gdy twoja żona będzie zajmowała się 
domem i dziećmi? 

Spojrzeli sobie w oczy. 

- Nie lubisz osobistych pytań. 

background image

84 

SUSAN FOX 

Po prostu stwierdził fakt, ale Lorna czuła, że musi coś 

wyjaśnić. 

- W naszej sytuacji - powiedziała po chwili zastanowienia 

- są one zbędne, a nawet wręcz niewskazane. - Gdy Mitch 
nadal przyglądał się jej badawczo, dodała łagodniej: - Nie ma 
powodu, żebyśmy wiedzieli zbyt dużo o sobie. Niedługo za­
czniemy się unikać i dlatego te randki są tylko bezsensowną 
stratą czasu. - To wyznanie przyniosło jej ulgę. Dzieliło ich 
zbyt wiele, choć z przykrością myślała o tym, że nastanie czas, 
kiedy na swój widok będą przechodzić na drugą stronę ulicy. 

Serce mówiło jej, że są stworzeni dla siebie. - A tak przy 
okazji - dodała szybko, chcąc podkreślić dzielący ich dystans. 

- Powiedziałam, że zapłacę za siebie. Oddam ci połowę pie­

niędzy za rachunek, kiedy wsiądziemy do samochodu. 

- Koniecznie chcesz zmienić temat - zauważył, igno­

rując jej uwagę o pieniądzach. Odetchnęła z ulgą, ale znów 
zdenerwowała się, gdy dodał: - W takim razie porozma­
wiamy o tym, co będzie jutro. - Zachowywał się tak, jakby 
Lorna już wyraziła zgodę. - Przyjadę po ciebie o ósmej 
i pojedziemy na ranczo. Potem weźmiemy konie i zrobimy 
piknik nad strumieniem, ale upał pewnie zmusi nas do po­
wrotu o pierwszej. Oprowadzę cię po ranczu, żeby Kendra 
zobaczyła nas razem, a potem o piątej, najpóźniej o szóstej, 

odwiozę cię do San Antonio. 

Z przerażeniem chwyciła ze stołu torebkę i miętosiła 

ją w rękach, pragnąc jak najszybciej wyjść z restauracji. 

Wreszcie potrząsnęła głową. 

- Nie mogę jechać na ranczo. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

85 

- Kendra nie uwierzy w nasz związek, jeśli nie przy­

jedziesz. 

- Nie mogę. 
- Dlaczego? 
W jego oczach zobaczyła, że zna odpowiedź, ale chce 

to usłyszeć od niej. 

Dlaczego nie mogła mu powiedzieć? Czuła, że wzbiera 

w niej żal i niechęć, ale nie do niego, lecz do Doris. Uniosła 
lekko brodę, starając się patrzeć na niego chłodno i spo­

kojnie. 

- Nie chcę się widzieć z Doris. Dobrze wiesz, że ona 

też nie chce mnie spotkać. 

- Nie zobaczysz jej jutro - odparł spokojnie. - Doris 

wyjedzie, zanim się tam zjawimy, i wróci dopiero późnym 
wieczorem. 

- Im mniej wiem o Doris, tym łatwiej mi... żyć. 
- To ranczo należy tylko do mnie. 
Potrząsnęła głową. 
- Doris mieszka tam od lat. 
- Zapomnij o tym. Ja tam mieszkam, Lorno. To mój 

dom, rozumiesz? 

Wcale jej to nie pocieszyło. 
Powiedział to tak, jakby kryło się w tym jakieś szcze­

gólne znaczenie. Jakby zabierał ją do swego domu, bo tak 
chce, i był pewien, że również ona tego pragnie. 

Jeśli pojedzie na jego ranczo, będzie miała za dużo 

wspomnień. Nie powinna... 

Nie miała zamiaru znów sugerować Mitchowi, że chce 

background image

86 

SUSAN FOX 

wyjść, i czekać na jego reakcję, tylko wstała, spojrzała na 
niego wymownie i skierowała się do drzwi. Mitch dogonił 
Lornę i szedł obok, obejmując ją w pasie. 

Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby byli na prawdzi­

wej randce, ale w tej sytuacji bliskość tego mężczyzny 
zwiększała tylko jej cierpienie. Tak dobrze czuła się u jego 
boku. Uwielbiała to poczucie bezpieczeństwa. 

Była nim coraz bardziej zafascynowana. Jego dotyk pod­

niecał ją. Nigdy przedtem nie czuła się tak. 

Wsiadła do samochodu i szybko wyjęła z torebki swój 

portfelik. Zanim Mitch zdążył okrążyć samochód i wsiąść, 
włożyła zwitek banknotów do schowka, lecz nie mogła go 
zamknąć. To była połowa pieniędzy za rachunek zapłacony 
w restauracji. Mitch wsiadł i włączył silnik. Była wdzięcz­
na, że ani słowa nie powiedział na temat pieniędzy. 

W drodze powrotnej nie odzywali się do siebie. Kiedy 

Mitch zatrzymał się przed jej domem, pospiesznie podzię­
kowała mu za miły wieczór. Odpięła pas, ale Mitch chwycił 

ją za rękę, zanim zdążyła otworzyć drzwi. 

- Bardzo się spieszysz, Lorno. 
- Zrobiło się późno. 

Uśmiechnął się blado. 
- Naprawdę chcesz, żeby tak skończył się ten wieczór? 
Serce zabiło jej szybciej. Widziała blask bijący z jego 

oczu. Chyba nie miał zamiaru jej pocałować? 

- Jeśli dobrze cię przejrzałam, nie rób tego... 
- Przygotuj się jutro do konnej jazdy. Jeśli nie masz 

butów albo kapelusza, pożyczę ci. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

87 

Poczuła ulgę, że wysłuchał prośby i nie próbował jej 

pocałować. Niestety nadal nie chciał zrezygnować z pikniku 
na ranczu. 

- Nie mogę do ciebie przyjechać. 
Delikatnie pogładził kciukiem wierzch jej dłoni. 
- Umówiliśmy się - powiedział cicho. 
- Nie zmuszaj mnie - odparła, w jej głosie nie było 

oburzenia, lecz raczej ból. 

Mitch spojrzał na nią prosząco. 
- Zgódź się na ten piknik. Nad strumieniem będzie 

chłodno i przyjemnie, zjemy coś smacznego. To będzie ład­
na wycieczka... 

- A każda sekunda nasycona kłamstwem... 
Mitch wziął ją za rękę. 
- Nie każda - powiedział z błyskiem w oczach, pochy­

lając się w jej stronę. 

Pocałował ją, zanim zdążyła się cofnąć lub odwrócić gło­

wę. Nagle poczuła w piersiach ogień i dziwną niemoc 
w każdej cząsteczce ciała. 

Odruchowo uniosła rękę i dotknęła policzka Mitcha. Na­

gle opamiętała się i cofnęła dłoń. 

Pocałunek trwał ledwie kilka sekund, ale usta paliły ją 

i przez dłuższą chwilę nie mogła złapać tchu. Drżała, a 
w głowie miała przerażający zamęt. 

- Proszę cię, Lorno. Przyjedź jutro na ranczo. 
Jego głos był kuszący, a z czarnych oczu biła szczerość. 
Tak ją błagał, że nie mogła mu się oprzeć. 
- Dobrze - odparła zduszonym głosem. W jej sercu 

background image

88 

SUSAN FOX 

czaił się lęk i podniecenie. Nie była z siebie dumna. Czy 

już zupełnie postradała zmysły? 

Wyskoczyła z samochodu i pobiegła do wejścia. Mitch 

zdążył zaledwie zrobić parę kroków, kiedy Lorna zamknęła 
za sobą drzwi. Przez szybę widziała, jak zatrzymał się, stał 
przez chwilę, po czym uniósł dłoń do kapelusza w pożeg­
nalnym geście. Ogarnął ją smutek, kiedy odwrócił się 
i wsiadł do samochodu. 

Oczywiście tylko jej się wydawało, że poruszał się wol­

niej niż zwykle, jakby nie miał ochoty odejść, i tylko 
w wyobraźni widziała, jak otwierając drzwiczki samochodu, 
znieruchomiał i wpatrywał się w nią przez kilka nieznośnie 
długich sekund. 

Natomiast ona z całą pewnością zachowywała się jak za­

kochana idiotka. Śledziła wzrokiem jego samochód, który 
w końcu zniknął na horyzoncie. 

Weszła do mieszkania. Jeszcze nie ochłonęła po poca­

łunku Mitcha. Rozebrała się, rozpuściła włosy i mocno je 
wyszczotkowała. Starała się wrócić do normalności, choć 

jej świat właśnie zatrząsł się w posadach. Mogła się tak dłu­

go starać... 

Nie chodziło tylko o ten pocałunek, ale o wszystko, co 

się zdarzyło podczas dwóch ostatnich dni. Jej serce nie prze­
stawało bić szybciej od chwili, gdy weszła do biura z Ken-
drą i zobaczyła Mitcha. 

Zrozumiała nagle, że przez ostatnich kilka lat czas prze­

pływał jej przez pałce. Starała się zdobyć pozycję zawodową 
i czekała, aż zjawi się mężczyzna, który będzie uosobieniem 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

89 

jej ideału. Wreszcie dotarło do niej, że znalezienie tego ide­

ału graniczy z cudem... i oto cud się zdarzył, bowiem po­

jawił się Mitch, mężczyzna z jej marzeń. 

Och, jaka ona jest głupia! Przecież to zwykła ułuda. Uj­

rzała w Mitchu to, co pragnęła zobaczyć, o czym śniła przez 
tyle samotnych lat. 

Lorna wyszła spod prysznica, wytarła się i włożyła szlaf­

rok. W zaparowanym lustrze zobaczyła udręczoną twarz, 
więc odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z łazienki. 

Ruszyła do kuchni nalać sobie coś do picia, kiedy usły­

szała znajome pukanie do drzwi. To Melania. 

Przyjaciółka trzymała w ręku karteczkę, którą Lorna 

wsunęła jej wcześniej pod drzwi. Meli przez cały dzień nie 

było w domu i teraz aż skręcała się z ciekawości. 

- Poszłaś na tańce z Mitchem Ellerym? 
- Niestety tak. - Uśmiechnęła się smutno do przyjaciół­

ki. - Teraz ktoś powinien mi przemówić do rozsądku, a naj­
lepiej czymś ciężkim walnąć w głowę. 

- Zakochałaś się w nim?! 
Lorna wpuściła Melę do środka. Wzięły sobie oranżadę 

z lodówki i poszły do salonu. 

- Napisałaś, że wszystko mi wytłumaczysz później, więc 

przez cały wieczór nie mogłam się doczekać, kiedy wrócisz. 

Usiadły i Mela wlepiła wzrok w przyjaciółkę w ocze­

kiwaniu na relację. 

Loma szybko zaspokoiła jej ciekawość. Opowiedziała 

o tym, jak Doris ukartowała jej romans z Mitchem, a na 
koniec, że zgodziła się pojechać jutro na ranczo. 

background image

90 

SUSAN FOX 

Mela nie odzywała się przez kilka minut, a potem spoj­

rzała ze współczuciem na Lornę. 

- Sądząc po twojej smutnej minie, uważasz, że Mitch 

Ellery jest najwspanialszym mężczyzną na ziemi, i ten fakt 
kompletnie cię zdruzgotał. 

Lorna odstawiła oranżadę i oparła rękę na policzku. 
- To tylko chwilowe zauroczenie. Prawdziwa miłość nie 

rodzi się tak szybko, prawda? - Opuściła rękę i spojrzała 
z nadzieją na przyjaciółkę. - W każdym razie miłość na 
całe życie. 

Mela uśmiechnęła się porozumiewawczo. 
- Jeszcze nigdy, kiedy opowiadałaś o facecie, z którym 

się spotykasz, nie używałaś słowa „miłość". 

Tego było już za wiele. Lorna zerwała się z krzesła i za­

częła chodzić po pokoju. 

- Teoria prawdopodobieństwa dowodzi, że kiedyś mu­

siał zjawić się ktoś ciekawy - powiedziała, starając się, by 
zabrzmiało to jak chłodny, naukowy wywód. - Ot, żelazne 
prawa statystyki. I tak się złożyło, że Mitch jest tym pierw­
szym mężczyzną, który naprawdę mnie zainteresował. - Na­
gle zatrzymała się i spojrzała z przerażeniem na przyjaciół­
kę. - A może dlatego tak mnie pociąga, bo nie mogę się 
z nim związać? Zakazany owoc... 

- Ależ w tobie nie ma nic z grzesznicy Ewy! - roze­

śmiała się Mela. - Ty, taka poukładana i zawsze akuratna? 

No i za grosz nie jesteś masochistką. Daj spokój, to absurd. 
Taka motywacja, jak cię znam, jest wykluczona... Ale zaraz, 
dlaczego mówisz, że nie możesz się z nim związać? 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

91 

- Zapomniałaś?! - zdumiała się Loma. - Przecież do­

brze wiesz. Z powodu Doris. I Kendry. 

- Co ma piernik do wiatraka? Kochanie, zastanów się. 

Doris jest jego macochą, a Kendra córką macochy, choć 
nazywa ją przyrodnią siostrą. Więc to jego przybrana ro­
dzina. Poza tym Doris jest jeszcze młoda, na pewno znów 
wyjdzie za mąż i wyprowadzi się, a Kendra już wkrótce 
weźmie ślub i wyjedzie do San Antonio. Twój ukochany 
zostanie sam. Poza tym wątpię, żeby ktoś taki jak on po­
trzebował zgody rodziny, by spotykać się z kobietą... lub 
poprosić ją o rękę. - Uśmiechnęła się. - Widziałam go tyl­
ko przez wizjer, ale nie mam co do tego wątpliwości. 

Lorna poczuła, że wstępuje w nią nadzieja. Mimo to 

gwałtownie potrząsnęła głową. 

- Oni są ze sobą bardzo związani, Melu. Rodzina jest 

dla Mitcha bardzo ważna i za nic nie pozwoli na to, żeby 
ktoś... obcy zepsuł ich wzajemne stosunki. Zawsze będą 
stanowili jedność. 

Na twarzy Melanii pojawił się smutek. 
- Przepraszam. Czasem zapominam, że nie wszystkie 

rodziny są takie obojętne jak nasze. 

Słowo „obojętne" było łagodnym określeniem. Rodzice 

Melanii rozwiedli się i po śmierci matki druga żona ojca 
i jego dzieci nie chcieli, żeby Melania zamieszkała razem 
z nimi. Jej ojciec zrzekł się praw rodzicielskich. Lorna zaś 
nie mogła zapomnieć, że gdy zmarli jej przybrani rodzice, 
nikt z dalszej rodziny nie przygarnął jej i musiała wrócić 
do sierocińca. 

background image

92 

SUSAN FOX 

- I to cię tak pociąga, prawda? Najpierw Mitch zjawia 

się, żeby obronić przez tobą swoją przyrodnią siostrę, a po­
tem pozwala, żeby macocha uknuła przeciwko tobie spisek, 
przez który stracisz przyjaźń Kendry. - Mela uśmiechnęła 
się ze smutkiem. - Pewnie myślisz, że skoro jest taki dobry 
i opiekuńczy w stosunku do macochy i siostry, to jeszcze 
wspanialszy będzie dla swojej żony i dzieci? 

- Chyba tak, Melu - odparła cicho. - Tak mi się wydaje. 
- W tym rzecz. Obie mamy słabość do takich mężczyzn. 

Chyba nie chodzi o to, że on jest męski i... seksowny? 

Melania wypowiedziała ostatnie słowo ze śmiertelną po­

wagą, lecz Lorna nie mogła powstrzymać się od uśmiechu. 

- Prawdę mówiąc, o to też chodzi. 

Obie wybuchnęły śmiechem i atmosfera od razu się po­

prawiła. 

- Nie znam Doris - ciągnęła dalej Melania - i nie mam 

zamiaru budzić w tobie nadziei, ale myślę, że w tej intrydze 

jest coś więcej. To prawda, Doris knuje jakiś podstęp, ale 

może chce twojego dobra? 

Lekki nastrój natychmiast uleciał. Lorna spojrzała 

w bok. Jak bardzo pragnęła, żeby to była prawda. 

- To niemożliwe - odparła szybko. - Doris na pewno 

nie życzy mi dobrze. 

Dla Doris byłoby najlepiej, gdyby Lorna nigdy się nie 

urodziła. Lorna nie chciała rozczulać się nad sobą, ale takie 
były po prostu fakty. 

- Nie sądzisz, że Doris może po prostu się tobą intere­

sować? Bo niby czemu nie? 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

93 

Lorna podskoczyła jak oparzona. Wiedziała, że to nie­

możliwe, bo pamiętała jeszcze, jak zachowała się kiedyś wo­
bec niej matka. Poza tym Doris mogła zaspokoić swą cie­

kawość, wynajmując detektywów. Przecież Mitch tak właś­
nie zrobił. 

- Doris w ogóle nie interesuje się moim życiem -

stwierdziła, pragnąc zdusić tę małą iskierkę nadziei, która 
wciąż migotała gdzieś na dnie serca. - Po prostu ona nie 
chce mnie znać. 

- W takim razie cofam to, co powiedziałam. Jeśli Doris 

jest taka jak mój ojciec, to w ogóle nie warto się nad nią 

zastanawiać. 

Lorna położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. Mela mie­

szkała przez pewien czas z ojcem i jego nową rodziną, za­
nim ojciec się jej wyrzekł. Lorna uważała to za jeszcze więk­
szą zdradę, niż to, czego sama doświadczyła. 

- Takie jest życie, Melu - powiedziała cicho - choć 

pragniemy, żeby było inaczej. 

Mela spróbowała się uśmiechnąć, ale wyglądało to raczej 

jak grymas. 

- W takim razie wróćmy do Mitcha Ellery'ego. 
- To beznadziejne, co do niego czuję, Melu. W dodatku 

jest coraz gorzej. 

Z miny Meli domyślała się, co usłyszy. 
- W takim razie nie zbliżaj się do niego, Lorno. Za­

dzwoń i powiedz, że jutro się z nim nie spotkasz. Wyjdź 
wcześnie z domu i pojedź gdzieś, żeby przestać o nim 
myśleć. 

background image

94 

SUSAN FOX 

Lorna spuściła oczy. Nie była zdziwiona, że ta rada ją 

zabolała. Miałaby nie spotkać się z Mitchem? Zanim zdą­
żyła przypomnieć Meli o udawanym romansie, ta mówiła 
dalej: 

- Mitch może wyjaśnić Kendrze, że nie chcesz się z nim 

spotykać i w ten sposób cała sprawa będzie zakończona. 
Wiem, że Kendra będzie rozczarowana, ale naprawdę nie 
ma innego wyjścia. 

Lorna pomyślała z bólem, że do tego i tak niedługo doj­

dzie, a wtedy Kendra przestanie ją lubić. Zawsze zależało 

jej na tym, żeby ze wszystkimi żyć w zgodzie, a co dopiero 

ze swoją jedyną siostrą. 

Będzie musiała natychmiast rzucić pracę i zniknąć z ży­

cia Kendry. Po wieczorze spędzonym z Mitchem widmo 
kłopotów finansowych nagle zbladło, natomiast Lorna za­
martwiała się utratą przyjaźni Kendry i nieszczęśliwą mi­
łością do mężczyzny, który był dla niej nieosiągalny. 

Może uda jej się wymigać od tych randek, tak jak su­

gerowała Mela? Gdyby natychmiast odeszła z pracy, być 
może Mitch zgodziłby się powiedzieć, że ich romans się 
skończył, bo Loma przestała go interesować. Nikt nie czułby 
się urażony, ot, po prostu im nie wyszło. 

Kendra będzie coraz bardziej zaabsorbowana przygoto­

waniami do ślubu, a skoro Lorna przestanie pracować u jej 
narzeczonego, ich kontakty umrą śmiercią naturalną i Ken­
dra wreszcie o niej zapomni. 

Jeśli zaraz zrezygnuje z posady, to wycieczka na ranczo 

Ellerych przestanie mieć istotne znaczenie. Co więcej, plan 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

95 

powiedzie się lepiej, jeśli Lorna nie pojedzie do Mitcha. 
Kendra dojdzie do wniosku, że jej przyjaciółka nie jest za­
kochana w Mitchu, a prawdy nikt się nie dowie. 

Powoli uspokajała się. Prawdziwa miłość nigdy nie rodzi 

się tak szybko. Jeśli przestanie widywać się z Mitchem, to bez­
sensowne uczucie wygaśnie samo. Za kilka tygodni będzie 
wspominać te dwa dni jako chwilowe zamroczenie. Poniosły 

ją emocje, wmówiła sobie, że jest zakochana, i tyle. 

Czyż wielokrotna utrata przybranych rodziców i kolejne 

zmiany domów nie nauczyły jej, że trzeba umieć odejść? 
Przecież tyle razy musiała przystosowywać się do nowych 
miejsc i nowych ludzi. 

Jeśli sama zdecyduje się odejść z pracy i porzucić Mi­

tcha i Kendrę, to przynajmniej utrzyma nad wszystkim kon­
trolę. Na pewno będzie to łatwiejsze do zniesienia niż ciosy, 

jakie zadawał jej ślepy los. 

Jeszcze zdąży przedstawić swój plan Melanii. Na razie 

zadzwoni do informacji i dowie się, jaki jest numer telefonu 
Elłerych. 

Postanowiła działać szybko, bo za chwilę może jej za­

braknąć odwagi. Wystukała numer i czekała w napięciu, li­
cząc dzwonki. Mitch pewnie nie zdążył jeszcze dojechać 
do domu, ale są przecież automatyczne sekretarki. 

- Halo? 
Ku swemu przerażeniu usłyszała kobiecy głos. Serce 

podskoczyło jej do gardła, bo zorientowała się, że rozmawia 
z Doris. Na chwilę zaniemówiła. 

- Halo? - usłyszała powtórnie. 

background image

96 

SUSAN FOX 

- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chciałabym 

zostawić wiadomość dla Mitcha Ellery'ego. - Lorna czuła, 
że jej głos drży, i żałowała, że nie odłożyła od razu słu­
chawki. 

Długa cisza, która zapadła po jej słowach, utwierdziła 

ją w przekonaniu, że słuchawkę podniosła Doris. Była pew­

na, że matka także rozpoznała ją po głosie. 

- Z kim mam przyjemność rozmawiać? 
Władczy ton wręcz ją poraził. 
- Mówi Lorna Farrell. Będę wdzięczna, jeśli zechce pani 

przekazać panu Ellery'emu, żeby zadzwonił do mnie rano 
przed wyjazdem do San Antonio. Jestem zmuszona odwołać 
nasze jutrzejsze spotkanie. 

Lorna przycisnęła pięść do ust. Fatalnie, że głos wciąż 

jej drżał. Niestety nie umiała być twarda. 

Cisza po drugiej stronie przedłużała się. Lorna z biciem 

serca liczyła sekundy. W końcu Doris powiedziała: 

- Mam nadzieję, że pani tego nie zrobi. 

Surowy ton jej głosu sprawił, że Lorna poczuła się jak 

skarcone dziecko. Żal i wściekłość odżyły w niej. Zadrżała, 
ale siłą woli postarała się opanować głos. 

- Czy może pani przekazać tę wiadomość? 
Znów zapadła długa cisza. Serce o mało nie wyskoczyło 

jej z piersi. 

- Dziękuję - powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę. 

Nie miała pojęcia, jak inaczej mogłaby zakończyć tę roz­
mowę. Dobrze, że udało jej się opanować złość. Nie do 
wiary, jaką agresję wzbudziła w niej Doris. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

97 

Położyła się do łóżka. Bolało, tak strasznie bolało. Przez 

tyle lat nie zdołała wyrwać tego ciernia z serca. Ogarnął 

ją smutek, usta wygięły się... Ale nie. Dawno temu obiecała 

sobie, że nie będzie płakać z powodu Doris. 

Potem przypomniał jej się Mitch. Próbowała wmówić 

sobie, że nic do niego nie czuje. W ciemności długo prze­

konywała sama siebie. Wreszcie jakimś cudem udało jej się 
zasnąć. 

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

Mitch nie zadzwonił rano. Lorna zrozumiała, że nie po­

winna była tego oczekiwać. Wbił sobie do głowy, że musi 
przywieźć ją na ranczo, a poza tym Doris mogła nie po­
wiedzieć mu o telefonie. 

Nieustannie myślała o słowach Meli: „Nie sądzisz, że Doris 

może po prostu się tobą interesować?". To pytanie wciąż do 
niej wracało. Nie mogła spać, o szóstej rano wstała. 

W ponurym nastroju ubrała się, nadal rozmyślając o py­

taniu Meli. Dawno temu pogodziła się z utratą matki i teraz 
kompletnie nie wiedziała, jak zareagować na ów cień na­
dziei, który nagle się pojawił. Nadzieje... Przecież nawet 

jeśli Doris zainteresowała się nią, to nie po to, by naprawić 

stare błędy i odzyskać córkę. Szukała wad, słabości i prze­
win Lorny, by w odpowiednim momencie wykorzystać to 
przeciwko niej. 

O siódmej Lorna postanowiła posłuchać rady Melanii 

i wyjść z domu na cały dzień. Właśnie przełożyła zawartość 
wieczorowej torebki do zwykłej torby, gdy usłyszała puka­
nie do drzwi. 

Pukanie było szybkie, ostre. Od razu wiedziała, że to 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

99 

musi być Mitch. Nie wiadomo jak udało mu się wejść do 
budynku, skoro nie skorzystał z domofonu. 

Na myśl o tym, że zaraz go zobaczy, poczuła strach. 

I podniecenie. Nagłe, silne i obezwładniające. Ot, dylemat. 
Nie mogła spędzić tego dnia z Mitchem, a jednocześnie tyl­
ko tego pragnęła. 

O Boże, dlaczego była taka głupia?! Szalała za mężczyz­

ną, z którym nie powinna nawet rozmawiać. Na myśl, że 
nie jest w stanie odmówić sobie spotkań z Mitchem, jej ser­
ce załopotało. Musi to zwalczyć. 

Drżącą ręką położyła torebkę na stoliku w holu i stała, 

wpatrując się w drzwi wejściowe. Pukanie rozległo się po 
raz drugi. Odwróciła się tyłem. 

„Wątpię, żeby ktoś taki jak on potrzebował zgody ro­

dziny, by spotykać się z kobietą... lub poprosić ją o rękę". 

Niezależnie od tego, czy Melania myli się co do chara­

kteru Mitcha, czy też nie, ten mężczyzna stał teraz za drzwia­
mi i czekał, aż mu otworzy. 

Nawet ostrzeżenie przyjaciółki: „Nie zbliżaj się do niego, 

Lorno", nie mogło ugasić jej pragnienia. Przecież miała 
z nim spędzić cały dzień na ranczu, który minie pewnie 

jak jedna chwila, bo Mitch będzie przy niej. 

Lorna zacisnęła bezradnie ręce, licząc sekundy. Cisza za 

drzwiami wzbudziła jej niepokój. Może Mitch zrezygnuje? 
Nasłuchiwała, czy na korytarzu nie rozlegną się jego kroki, 
ale nie odchodził. 

Nagle usłyszała szelest papieru. Spojrzała przez ramię 

i zobaczyła kawałek wizytówki wystający spod drzwi. 

background image

100 

SUSAN FOX 

Miała ochotę chwycić ją, ale nie ruszyła się z miejsca. 

Mitch dostał brutalną odprawę, więc zostawił wizytówkę, 
żeby Lorna wiedziała o jego wizycie. I pójdzie sobie. 

Jednak zapukał po raz trzeci, tym razem ciszej i wolniej. 

W swej głupocie pomyślała, że to już ostatni raz. Nie chciała 
mu otworzyć, więc powinien dać sobie spokój. Odprawa 
to odprawa. 

- Do diabła - mruknęła cicho. Czuła coraz większe ob­

rzydzenie do siebie. Nigdy nie była w tak okropnej sytuacji. 

Podeszła cicho do drzwi, żeby tylko rzucić okiem na 

wystający skrawek papieru, a kiedy już zrobiła ten krok, 
nie mogła się powstrzymać. Na wizytówce widać było dwie 
litery „Śl". Musiała poznać resztę. Schyliła się i wyciągnęła 
wizytówkę spod drzwi. 

„Ślicznie proszę, Lorno Dean". 
Zwracał się do niej jak do dziecka. Przypomniały jej się 

stare, dawne czasy, kiedy mieszkała u przybranych rodzi­
ców. Była wtedy szczęśliwa... 

„Lorna Dean? Gdzie jest moja córeczka?". 
Lorna Dean. Tak wołał do niej tatuś, kiedy wracał z pra­

cy na ranczu. Spocony i wesoły głośno krzyczał: „Ermale-
ne? Gdzie jest moja kobieta?". A potem zaraz: „Lorna De­
an? Gdzie jest moja córeczka?". 

Ermalene i Lorna Dean. Jej matka miała na imię Erma, 

ale tatuś dodawał do niego końcówkę „lene", żeby rymowało 
się z drugim imieniem Lorny. Na wspomnienie dobro­
dusznego, wesołego taty i wesołych powitań coś ukłuło ją 
w serce. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

101 

Tylko on nazywał ją Lorną Dean. Mitch kiedyś też tak 

się do niej zwrócił, a to, że teraz napisał tak na wizytówce, 
wzruszyło ją. Na myśl o domu i strasznej tragedii łzy na­

płynęły jej do oczu. 

Uszczypnęła się w rękę, starając się powstrzymać płacz. 

Przez chwilę wahała się, po czym wsunęła wizytówkę do 
szufladki stolika jak skarb, który należało ukryć. 

Nie panując nad sobą, wyciągnęła rękę do klamki. Znów 

zawahała się, walcząc z resztkami zdrowego rozsądku. Na­
gle stwierdziła, że jest za słaba, żeby odmówić sobie ostat­
niego szaleństwa. Nawet czarna wizja tego, jak skończy się 
znajomość z Mitchem, nie mogła powstrzymać jej od sko­
rzystania ze wspaniałej szansy. Na to było już za późno. 
Zrezygnowana otworzyła drzwi. 

Mitch stał oparty o framugę drzwi, ale teraz wyprostował 

się jak struna. W ręku trzymał wspaniały bukiet kwiatów 
w pięknym kryształowym wazonie, który musiał kosztować 
fortunę. Każdy kwiat był inny, a odurzający zapach miał 
w sobie dziwną słodycz. 

Mitch spojrzał Lornie głęboko w oczy. 
- Uznałem, że lepiej będzie wejść razem z kimś i nie 

zawracać ci głowy domofonem. 

- Wcale nie. Nie wierzyłeś, że cię wpuszczę. 
- I miałem rację - stwierdził, wręczając jej bukiet. 
Bardzo szczęśliwa, że znów go widzi, przytuliła do siebie 

kwiaty. 

- Dziękuję. Są bardzo piękne - powiedziała nieswoim 

głosem. 

background image

102 

SUSAN FOX 

- Czy mogę wejść? 

Oszołomiona wpuściła go do środka. 
- Muszę postawić wazon. 
Odwróciła się i szybko poszła do salonu. Mitch kroczył 

za nią. Rzucił kapelusz na krzesło, a potem przyglądał się, 

jak Lorna stawia wazon na stole. 

Zaczęła troskliwie układać kwiaty, starannie unikając 

wzroku Mitcha. 

- Wcześnie przyszedłeś - wydusiła wreszcie z siebie. 
- Chciałem cię namówić, żebyś zmieniła zdanie i poje­

chała ze mną na ranczo. 

- Bo tak życzy sobie Doris. 
- I tak bym tu przyjechał bez względu na Doris. 
Lorna spojrzała na niego, żeby się przekonać, czy mówi 

prawdę. Był taki potężny i męski. Miał na sobie niebieską 
koszulę w pasy, podkreślającą szerokie bary, i sfatygowane 
dżinsy, które wiernie oddawały kształt jego długich, mu­
skularnych nóg. Wielkie buty były starannie wypastowane. 
Nie mógł nie wzbudzać zaufania, pomyślała Lorna, spusz­
czając wzrok. 

Chciała nakazać mu, by nie zwracał się do niej w taki 

sposób, jakby łączyły ich jakieś więzy. Przecież tylko uda­
wali bliską znajomość ze względu na Kendrę. Ale wtedy 
zdradziłaby się, jak bardzo przejmuje się jego zachowaniem. 

Poza tym nie rozmawiała z nim od wczoraj i Mitch nie 

wiedział jeszcze, że zmieniła pogląd w sprawie spotkań. Co 
prawda na razie nie udawało jej się dotrzymać swoich po­
stanowień, ale jeśli potrafi uzasadnić, dlaczego zmieniła zda-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

103 

nie, Mitch na pewno zrezygnuje i nie dojdzie do tragedii. 
Postanowiła zaraz to załatwić. 

- Zadzwoniłam, żeby odwołać dzisiejszą wycieczkę. 

Chciałam oszczędzić ci długiej podróży. - Zauważyła, że 
Mitch patrzy na nią z niedowierzaniem. - Możesz powie­
dzieć Kendrze, że nie chciałam przyjechać na ranczo. 

- Boisz się spędzić ze mną cały dzień, prawda? 
Jego szczerość wytrąciła ją z równowagi. Zastanawiała 

się, czy ma się przyznać, ale Mitch nie czekał na jej odpo­
wiedź. Zmarszczył brwi. 

- Nie ufasz sobie, że wytrzymasz osiem, a może dzie­

sięć godzin, żeby mnie nie dotknąć. - Uśmiechnął się za­
rozumiale, dając pokaz męskiej arogancji. - Dlatego nie 
zgodzę się i nie zrezygnuję z tego wyjazdu. Byłbym idiotą, 
gdybym cię posłuchał. 

Zrobiła rozczarowaną minę, ale w głębi serca czuła pod­

niecenie. Mitch się z nią droczył. Wiedział, że nie jest jej 
obojętny i sprawiało mu to przyjemność. Być może on też 
coś do niej czuł. Musiała jednak zareagować na jego buń­
czuczne słowa. 

- Och, co za zarozumiałość - zadrwiła - Nie dotykać 

przez cały dzień wielkiego Mitcha Ellery'ego? Też mi problem. 

Jego ciemne oczy rozbłysły i Lorna z przerażeniem 

uświadomiła sobie, że jej odpowiedź nie należała do naj­
mądrzejszych. Chciała być taka sprytna, a wpadła w pu­
łapkę. 

- Znakomicie! Pokaż mi, gdzie raki zimują. To będzie 

dla mnie dobra lekcja. 

background image

104 

SUSAN FOX 

Zarozumiały uśmieszek zniknął i Lorna poczuła na sobie 

świdrujący wzrok Mitcha. W powietrzu czaiło się napięcie. 
Jakaś niewidzialna siła przyciągała ich do siebie. 

Uświadomiła sobie, że Mitch nie może się doczekać, że­

by wreszcie wyraziła zgodę. To sprawiło jej dużą przyjem­
ność, ale nie potrafiła dłużej się droczyć. 

- Poczekaj, muszę się przebrać w coś odpowiedniego na 

wycieczkę. 

Jego twarz rozjaśnił uśmiech. 
- Jeśli nie masz butów do konnej jazdy albo kapelusza... 
- Mam wszystko. 
- To świetnie. 
Lorna poszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Do­

piero teraz mogła się zastanowić. Na pewno robiła źle. To 
wszystko było bezsensowne. 

I tak niesłychanie podniecające... Rzuciła się do szafy, 

żeby wyjąć ubranie. 

Polecieli na ranczo małą cessną, którą pilotował Mitch. 
- Będziemy znacznie szybciej na miejscu - powiedział 

w drodze na lotnisko. 

Ranczo Ellerych z lotu ptaka prezentowało się wspania­

le. Mitch pokazał jej całą posiadłość, po czym skierował 
samolot w stronę lotniska oddalonego milę od rancza. 

Widok jego domu z ziemi był jeszcze bardziej imponu­

jący. Wiktoriańska dwupiętrowa rozległa rezydencja z we­

randą i wielkim patio z tyłu, z połyskującą taflą wody ocie­
nioną drzewami... Wspaniały widok. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

105 

Próbowała taktownie wymigać się od zwiedzania domu, 

ale Mitch nie dał za wygraną. Na końcu pokazał jej swoje 
biuro w obszernym gabinecie na parterze, gdzie zaprosił ją 
na herbatę, którą przygotowała wcześniej gospodyni. Potem 
rzucił okiem na leżące na biurku faksy. 

Kiedy zadzwonił telefon, Lorna wzięła herbatę i wyszła 

przez oszklone drzwi na werandę, żeby Mitch mógł spo­
kojnie porozmawiać. 

Ledwie zdążyła znaleźć miejsce w cieniu i usiadła, usły­

szała szczeniaki biegające po drugiej stronie patia. 

Odłożył słuchawkę i patrzył na kolejne kartki papieru 

wysuwające się z faksu. Wziął je do ręki i zaczął czytać. 
Detektyw zdobył nowe informacje o Lornie. Mitch przetarł 
wolno skronie. To, czego się dowiedział, wprost go poraziło. 

Słysząc śmiech, wyjrzał przez drzwi i zobaczył, że Lorna 

bawi się z małymi owczarkami, które przybiegły ze stodoły. 
Przyglądał się przez chwilę, jak skaczą wokół niej, a ona 
głaszcze wszystkie po kolei. 

Po chwili usiadła na schodkach, a rozbawione szczenięta 

zaczęły się na nią wdrapywać. Szło im nie najlepiej. Spadały 
i znów się wspinały, popiskując radośnie i liżąc nową zna­

jomą. Wesoły chaos niepodzielnie panował nad tą scenką. 

Lorna cieszyła się jak dziecko. Gdzieś zniknęła jej re­

zerwa. Smutne światełka, które zawsze migotały w jej 
oczach, nagle rozpłynęły się. Chichotała rozkosznie, broniąc 
się przed namolnymi językami szczeniaków, a potem pró­
bując całą czeredę usadzić na swoich ramionach. Prawie jej 

background image

106 

SUSAN FOX 

się to udało, ale tylko prawie, bo rozochocone pieski wciąż 
się wierciły i absolutnie nie miały zamiaru się uspokoić. 

Lorna wstała i poszła w kierunku ławki. Dokazujące 

owczarki utrudniały jej chodzenie, ale wreszcie udało jej 
się usiąść. Mitch przyglądał się, a w głowie wirowały mu 
ponure szczegóły, które wyczytał z raportu. 

Nie miał wątpliwości, że ani Farrellowie, ani Deanowie 

nie traktowali Lorny jak członka rodziny. Wszystko wyszło 
na jaw, gdy Robert i Erma Farrellowie zginęli w wypadku. 
W rodzinach matki i ojca było tyle sióstr i braci, że ktoś 
z nich na pewno mógł wziąć Lornę na wychowanie. Ale 
nikt się na to nie zdobył. 

Nikt nie czuł się za nią odpowiedzialny. Według dete­

ktywa powodem nie był trudny charakter Lorny. A nawet 
gdyby, to ile kłopotu może sprawić ośmioletnie dziecko? 

Przygnębienie Mitcha zamieniło się w złość. Schował 

papiery do szuflady biurka i zamknął ją na klucz. 

Trzeba naprawdę nie mieć serca, żeby odtrącić pogrążoną 

w żałobie dziewczynkę i skazać ją na życie w sierocińcu. 

Detektyw szukał dalszych informacji, ale Mitch nie był 

pewien, czy są mu potrzebne. Wiedział już na pewno, że 
Lorna nie stanowi dla niego zagrożenia. Byłoby jej przykro, 
gdyby dowiedziała się, że Mitch wie o tym, co ją spotkało 
ze strony Farrellów i Deanów. Lepiej, żeby ukrył swą złość, 
zanim Lorna się zorientuje. I tak bezustannie miała się przed 
nim na baczności, bo nie wiedziała, jak Mitch zachowa się 
na pikniku, a wyobraźnia musiała podsuwać jej różne strasz­
ne i ponure wizje. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

107 

W końcu Lornie udało się okiełznać szczeniaki. Teraz 

tuliły się do jej nóg, a ona obdarzała je pieszczotami. Była 
dla nich łagodna i cierpliwie znosiła psie wybryki. Jej re­
zerwa i strach przed Mitchem, mimo całego zainteresowa­
nia, nabrały w jego oczach nowego znaczenia. Teraz wie­
dział już, skąd to wszystko się wzięło. 

Lorna miała prawo być zgorzkniała. Miała prawo czuć się 

skrzywdzona przez cały świat i rozczulać się nad sobą, lecz 
wcale tak nie było. Całe życie walczyła o to, żeby zdobyć 
niezależność i zachować pogodę ducha Mitchowi zrobiło się 
wstyd, że podejrzewał ją o niecne motywy, kiedy odwiedził 

jej wypieszczone mieszkanko. Tak właśnie powinno wyglądać 

mieszkanie dobrze wychowanej i szanującej się dziewczyny. 
Jeśli Lorna pragnęła czegoś, to na pewno nie pieniędzy, ko­
neksji w świecie finansjery, bywania na salonach. 

Lorna miała klasę, której przecież nie zdobyła, wędrując 

od jednego do drugiego domu dziecka. Była w każdym calu 
damą, nawet gdy odpierała ataki rozbrykanych szczeniaków. 

Natomiast jej rezerwa w stosunku do niego i niechęć do 
spotkania z Doris, a także smutek, który czasem ją ogarniał, 
wywodziły się z dawnych lat, z zaznanych cierpień. Z tym 
piętnem borykała się przez lata, lecz zwalczyła w sobie nie­
nawiść i chęć odwetu. Zresztą najpewniej w ogóle nie była 
zdolna do takich emocji... 

Dlaczego Doris zachowała się tak okrutnie pięć lat temu, 

kiedy Loma zjawiła się w restauracji? Na dodatek on sam 
też skrzywdził Lornę, kiedy poszedł za nią i zabronił kon-
taktów z Doris. Nie mógł sobie wybaczyć, że zaproponował 

background image

108 

SUSAN FOX 

jej łapówkę i groził sądem. A teraz jeszcze ta intryga, którą 

wymyśliła macocha. 

Od początku wiedział, że jeśli wszystko ułoży się po 

myśli Doris, Lorna padnie ofiarą tego spisku. Najpierw było 
mu nieswojo z tego powodu, ale teraz wcale nie był pewien, 
czy ta intryga skończy się tak, jak planowała macocha. Zwła­
szcza po ostatniej nocy. 

Lorna spojrzała w stronę drzwi i przysłoniła oczy ręką, 

żeby zajrzeć do środka. Dobrze pamiętał ten gest. Tak samo 
robiła Kendra. Poczuł nowy przypływ czułości. Jeśli nie 
miał przed sobą rodzonej córki Doris Jackson, to również 
Kendra nie mogła być jej córką. 

Szczenięta zapiszczały, domagając się dalszych piesz­

czot. Lorna poklepała je i wstała, sięgając po herbatę. 
Ostrożnie podeszła do drzwi, Mitch szybko je otworzył. 

Krzyknął na owczarki. Kiedy się uspokoiły, Lornie udało 

się wcisnąć do pokoju, a Mitch natychmiast je zatrzasnął 
przed namolnymi szczeniakami. 

- Muszę się umyć przed wyprawą - powiedziała. Jej 

twarz była zaróżowiona od zabawy z owczarkami. Spojrzała 
przez szybę na wiercące się psiaki. Dwa z nich piszczały 
żałośnie. 

Wyraźnie nie mogła się z nimi rozstać. Kiedy wyciągnęła 

do nich rękę, zaczęły drapać w drzwi, domagając się, by 

je wpuścić. Jeden z nich uderzył mocno o szybę i zasko-

wytał rozpaczliwie. 

- O nie! - Lorna podskoczyła do drzwi. 
- Nic mu nie będzie - zachichotał Mitch. - Zawołam 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

109 

kogoś, żeby zamknął je w zagrodzie, bo inaczej nie zostawią 
nas w spokoju. 

- Wszystko przeze mnie, prawda? - spytała. 
- Gdyby dać ci je na wychowanie, rozpuściłabyś te psi-

ska jak dziadowskie bicze. 

- Za to byłyby szczęśliwe. 
Spojrzała na niego radośnie ciemnoniebieskimi oczami, 

ale za chwilę znów dostrzegł czającą się w nich rezerwę. 

- Pójdę się umyć. 
- Dobrze. A potem wybierzemy się do stajni - powie­

dział pospiesznie. 

Lorna poszła do łazienki. Nie pozostało mu nic innego, 

jak pójść do kuchni i zaczekać na nią. 

Mimo upału Lorna czuła się cudownie podczas przejaż­

dżki. Gniada klacz, którą wybrał dla niej Mitch, była z na­
tury spokojna i dobrze ujeżdżona, a do tego natychmiast 
zaakceptowała nową panią. Lorna mieszkała na farmie tylko 
do ósmego roku życia, więc nigdy nie jeździła na dużych 
koniach, tylko na kucykach. Szczególnie pamiętała ów 
szczęśliwy dzień, kiedy tata posadził ją na karego kuca i po­
wiedział, że to jej konik. Opiekowała się nim czule i sta­
rannie, niestety później los ich rozdzielił. Tak więc jej hip­
piczne doświadczenia były raczej mizerne, a teraz musiała 
dosiąść „prawdziwego" konia, który w kłębie miał więcej, 
niż ona mierzyła wzrostu. Mitch zaczął jej objaśniać pod­

stawowe zasady dosiadu i jak trzyma się wodze, lecz Lorna 
w lot wszystko sobie przypomniała. Oczywiście brak jej by-

background image

110 

SUSAN FOX 

ło wprawy, ale w siodle poczuła się pewnie. Frajdę miała 
niesamowitą, tym bardziej że Mitch wcale jej nie krytyko­
wał, najwyżej coś doradził jak stary kowboj nowicjuszowi. 

W ogóle bez zarzutu wywiązywał się z obowiązków go­

spodarza, dbając o miły nastrój i całkowitą uwagę poświęcając 
gościowi. Lorna od razu zorientowała się, jak bardzo jest dum­

ny z farmy. Szczerze zazdrościła mu, że całe pokolenia jego 
przodków mieszkały na tej ziemi i to miejsce zawsze będzie 
należało do Ełlerych. Ją samą los pozbawił podobnych korzeni, 
nie mogła odwołać się do żadnych tradycji rodzinnych. Wciąż 
miała jednak nadzieję, że któregoś dnia znajdzie swoje miejsce 
i też będzie miała własną rodzinę. 

Mimo jej starań, by zachować dystans, między nią i Mi-

tchem nieustannie wyczuwało się zmysłowość. Widziała to 
w każdym jego spojrzeniu i słyszała w każdym słowie, któ­
re do niej mówił. Kiedy ich ciała dotykały się przypadkiem, 
czuła wzbierające pożądanie. 

Mieli jeszcze spędzić ze sobą wiele godzin, więc starała 

się nie tracić czujności. Nie mogła pozwolić na to, żeby 

ciepłe spojrzenia i przypadkowy dotyk dłoni stały się czymś 

więcej, choć bardzo by tego chciała. 

Ciepło bijące z jego oczu i zainteresowanie, jakim ją ob­

darzał, bardzo utrudniały zachowanie dystansu. Lorna mu­
siała wciąż powtarzać sobie, że jeśli uda jej się utrzymać 
Mitcha na odległość, może potem, gdy cała ta głupia historia 
się skończy, nie będzie tak bardzo cierpiała. 

Zatrzymali się nad strumieniem w miejscu ocienionym 

drzewami, gdzie płytkie brzegi były pokryte piaskiem. Z bo-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

111 

ku stał piknikowy stolik, a na nim jaskrawoczerwona tury­
styczna lodówka. 

Mitch lekko zeskoczył z konia, ale Lorna tak zesztyw­

niała, że nie mogła przełożyć nogi nad siodłem. 

- Zaczekaj! - mruknął do niej. - Spróbuj inaczej. 
Zdziwiona opadła na siodło. 
- Jak inaczej? 
- Przełóż nogę przed sobą. 
Uniosła prawą nogę i niezdarnie przełożyła ją nad szyją 

konia, ale kiedy obie nogi miała już po jednej stronie, oka­
zało się, że zbyt głęboko wsunęła w strzemię lewy but. Za­
częła się szamotać, wreszcie uwolniła nogę... i Mitch złapał 

ją, gdy zaczęła osuwać się na ziemię. Nie musiał tego robić, 

bo poradziłaby sobie, ale zrobił. 

Gdy chwycił ją w ramiona i unosił w powietrzu, Lorna 

w naturalnym odruchu złapała go za szyję... 

Kiedy tylko poczuła pod stopami ziemię, natychmiast 

go puściła, ale tak bliski dotyk wywołał wręcz piorunujące 
wrażenie. Lorna z nieprzytomnym wyrazem twarzy chwiała 
się na nogach, jakby była pijana. 

Mitch najpierw ją przytrzymał, a potem zachichotał. 
- Myślałem, że nie będziesz mnie dotykać. 
Lorna uniosła do góry głowę i dostrzegła hultajski błysk 

jego oczach. 

- To nie fair, zastawiłeś na mnie pułapkę - broniła się. 
- Nie moja wina, że mieszczuchy nie pamiętają, jak się 

jeździ konno - powiedział z przekąsem. 

- Myślałam, że dam radę, nie jechaliśmy zbyt długo. 

background image

112 

SUSAN FOX 

- Wystarczy. Kiedy odzyskasz władzę w nogach, po­

winnaś trochę pospacerować. 

Lorna wiedziała, że jej nogi omdlały nie tylko z powodu 

przejażdżki na koniu. Do diabła, nie mogła odsunąć się od 
Mitcha, bo z tyłu oparta była o konia, a bała się gwałtownie 
uskoczyć w bok, mogła bowiem zachwiać się, a nawet prze­
wrócić. Dopiero byłby blamaż. 

- Właściwie jest już w porządku - powiedziała z uda­

waną nonszalancją. 

Wreszcie cofnął ręce i chwycił wodze, by je przywiązać 

do siodła. Lorna pokuśtykała naprzód. Mitch klepnął po za­
dzie klacz, która pokłusowała między drzewami na otwartą 
przestrzeń. 

- Co robisz?! - zawołała z przerażeniem, gdy wypuścił 

też swojego gniadosza. 

- Masz oczy wielkie jak talerze, Lorno Dean. Spójrz 

na prawo, między drzewa. 

Podejrzliwie zerknęła w tamtą stronę. Nie mogła uwie­

rzyć własnym oczom. W cieniu, ukryta za pniami drzew, 
stała ciężarówka. 

- Myślałem, że na dzisiaj będziesz miała dosyć jazdy 

konnej, dlatego wrócimy samochodem. Jesteśmy ze dwa 
i pół kilometra na zachód od domu. 

- Co będzie z końmi? 
- Wrócą do stajni. Nic im się nie stanie. - Po jej minie 

spostrzegł, że zrobiło jej się wstyd. No cóż, niepotrzebnie 
wpadła w panikę. - Naprawdę myślisz, że mógłbym zosta­
wić konie na pastwę losu? Że jestem zdolny do wszystkiego? 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

113 

Zakłopotana nerwowo potarła ręką dżinsy. 
- Tak pomyślałam. Przepraszam. 
Znów zachichotał i szybkim krokiem ruszył w kierunku 

piknikowego stołu. 

- Nie musisz mnie przepraszać! - zawołał. - Masz ra­

cję. Jestem zdolny do wszystkiego. 

Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie, bardzo intrygują­

co... i bardzo niebezpiecznie. Zbita z tropu i zarazem pode­
kscytowana Lorna pokuśtykała za Mitchem. 

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY 

Wreszcie poczuła się pewniej na nogach, sztywność 

mięśni zaczęła ustępować, a dziwne sensacje innej natury 
przestały ją nękać przynajmniej na jakiś czas. Ponieważ zna­
lazła się w cieniu, zdjęła kowbojski kapelusz. Mitch roz­
kładał na stole grubą serwetę w czerwono-białą kratę. 

- W torbie są chusteczki odświeżające - powiedział. -

Poczęstuj się oranżadą. 

Lorna przetarła chusteczkę ręce i twarz, a potem nalała 

sobie sprite'a. 

- Zgłodniałaś? 
- Jak wilk. 
Sprawdzili zawartość torby. W pojemnikach znajdowały 

się sałatki i trzy rodzaje kanapek z mięsem. Mitch zapo­
wiedział, że deser będzie dopiero w domu. Raźno zabrali 
się do jedzenia. 

Po lunchu podnieśli się z trawy i usiedli na stole, by 

mieć lepszy widok na okolicę, a szczególnie na malowniczy 
strumień. 

- Podoba ci się tutaj? - spytał. 
Jak mogło być inaczej? Pyszne jedzenie, wspaniały pej­

zaż, szmer strumyka, śpiew ptaków... Czuła się tu cudów-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

115 

nie, a ponieważ Mitch przestał czynić kłopotliwe uwagi, jej 
czujność osłabła. Wyluzowała się, ukojona panującym wo­
kół sielskim spokojem. 

- Tak tu pięknie - przyznała. - Mój tata też miał ranczo. 

Teraz wiem, że nie było zbyt duże, ale wtedy byłam pewna, 
że jest największe w całym Teksasie. - Uśmiechnęła się. 
- Jakbym przeniosła się w tamte lata. Tak tu cicho, lecz 

jak się wsłuchać, wychwytuje się tę całą paplaninę natury. 

Szum wiatru, ptaki, szemrzący strumień... Zapach trawy, 
liści, ziemi... No i ta przestrzeń. 

- Kochałaś tamto ranczo? - Niby pytał, choć już znał 

odpowiedź. 

- Uwielbiałam. Oczywiście byłam za mała, żeby poma­

gać w gospodarstwie, ale bardzo lubiłam biegać po dworze. 

Miłe wspomnienia sprawiły, że kompletnie przestała 

mieć się na baczności. 

- Mój czarny kucyk nazywał się Pieprz, a żółty kunde­

lek wabił się Flesz. Ja i moje zwierzaki to była banda co 
się zowie. - Uśmiechnęła się. - Kusiła nas włóczęga i mi­
mo zakazu rodziców, wypuszczałam się w nieznane, to zna­

czy poza ranczo. Pieprz był moim rumakiem, a maleńki 

Flesz wielkim psem obronnym. 

Spojrzała na Mitcha. Był wyraźnie zaintrygowany jej sło­

wami, co natychmiast ją otrzeźwiło. Odwróciła głowę. Do­
tąd przed nikim tak się nie zwierzała, nie opowiadała o swo­
im dzieciństwie. Dlaczego teraz się odsłoniła? Popełniła nie­
wybaczalny błąd. 

Ale cóż, gdy znalazła się na wsi, dawne wspomnienia 

background image

116 

SUSAN FOX 

odżyły. Poczuła się szczęśliwa i odprężona, jak przed laty, 
kiedy ojciec i matka jeszcze byli na tym świecie. Żyła wtedy 

jak w bajce. Przez lata zdążyła o tym zapomnieć, ale dziś 

wszystko wróciło i dlatego zaczęła snuć wspomnienia. Za­
bawa ze szczeniakami i zwiedzanie rancza przypomniały jej 
zwierzaki, które kiedyś miała. 

- Pieprz i Flesz... Dlaczego tak nazwałaś kuca i psa? 

Ze względu na charakter czy wygląd? 

Sama zaczęła ten temat, więc musiała odpowiedzieć na 

pytanie, by nie zachować się niegrzecznie. 

- Razem z tatą wymyśliliśmy te imiona. Chciałam, żeby 

oddawały ich charakter. Tata był bardzo dobry dla zwierząt, 
zwłaszcza małych i tych, które odniosły jakieś obrażenia lub 
chorowały. 

- A mama? 

Skoro wspomniała o ojcu, powinna powiedzieć i o mat­

ce, ale chciała szybko skończyć ten temat. 

- Była cicha, spokojna i refleksyjna. Skromna, lecz przy 

tym elegancka. Prawdziwa dama. Natomiast tata był wielki, 
hałaśliwy i wesoły, często się śmiał. Ale mimo tych różnic 
byli do siebie bardzo przywiązani. I do mnie - zakończyła 
prawie szeptem. Te wyznania wiele ją kosztowały. Czuła 
się wzburzona, skrępowana, nie na swoim miejscu. - A twoi 
rodzice? - gwałtownie, nie bawiąc się w żadną dyplomację, 
zmieniła temat. - Opowiesz mi o nich? 

- Mój ojciec był poważny i surowy, sprawiał wręcz wra­

żenie ponuraka, choć nie całkiem była to prawda. Dostrzegał 
komiczną stronę życia tam, gdzie inni często nie potrafili 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

117 

tego zauważyć, i rzucał ironiczne komentarze, które nie 
wszyscy rozumieli. Ożenił się z mamą tuż przed czterdzie­

stką. Mama była piękna i delikatna. Umarła, kiedy zacząłem 
chodzić do szkoły. Bardzo to przeżył i długo nie potrafił 
zdecydować się na powtórne małżeństwo. 

Mitch urwał i Lorna odniosła wrażenie, że z uwagi na 

nią nie chce mówić o Doris. Ale następne pytanie, na pozór 
całkiem niewinne, wprawiło ją w jeszcze większe zakłopo­
tanie, w istocie dotykało bowiem bardzo delikatnej materii. 

- Czy twój tata pracował na ranczu aż do śmierci? 
- Tak - odpowiedziała ostrożnie. - Ale nasze ranczo 

było bardzo zadłużone i po śmierci rodziców poszło pod 
młotek. 

To powinno zakończyć ten temat, ale Mitch nagle wy­

kazał wielkie zainteresowanie tą sprawą. Zobaczyła to w je­
go oczach. Poczuła się jak osaczona. 

Do dziś nie mogła pojąć, jakim cudem jej ojciec mógł 

narobić takich długów, ale miała wtedy zaledwie osiem lat, 
więc nie znała szczegółów. 

Egzekutorem testamentu był jej stryj, który przejął nad 

wszystkim kontrolę. Miał też zadecydować o jej losie. Kilka 
tygodni po śmierci rodziców oddał ją do domu dziecka 
i przestał się nią interesować, podobnie jak reszta rodziny 
ze strony ojca i matki. Kiedy Lorna dorosła, zaczęła po­
dejrzewać jakieś nieczyste kombinacje związane z ranczem, 

zwłaszczą że po zakończeniu wszystkich prawnych procedur 
zakupił je właśnie ów stryj-egzekutor. 

Ale teraz było za późno, żeby to wyjaśnić, nawet gdyby 

background image

118 

SUSAN FOX 

miała pieniądze na prawników. Niestety nie miała przy sobie 
nikogo takiego jak Mitch Ellery, kto mógłby zająć się jej 
sprawami. Była pewna, że dlatego Mitch ją tak fascynuje. 
Taki człowiek nigdy nie pozwoliłby, żeby niewinne dziecko 
zostało ograbione i przepędzone. 

Nie chciała, żeby dalej wypytywał ją o ranczo. Musia­

łaby robić uniki, a to wzbudziłoby jeszcze większą cieka­
wość. Poza tym jeśli Mitch będzie analizował jej przeszłość, 
zorientuje się, jak paskudną rolę odegrała w tym wszystkim 
Doris. Jej matka zasługiwała z pewnością na karę, ale Ken-
dra, która też by przy tym ucierpiała, była przecież niewinna. 

Zapadła cisza i Lorna poczuła jeszcze większe skrępo­

wanie. 

- Czy Kendra wróci do domu, zanim stąd wyjadę? -

spytała rzeczowo. - Powinna nas zobaczyć. - Znów nie ba­
wiła się w żadne gierki, tylko stanowczo zmieniła temat. 

- Dobre pytanie - odparł łagodnie Mitch. - Ale od kie­

dy wziąłem cię na parkiecie w ramiona, przestała to być 
sprawa Kendry i Doris. 

Spojrzała na niego ze zdumieniem. Zanim zdążyła otwo­

rzyć usta, Mitch wyciągnął się bokiem na stole, opierając 
rękę na łokciu. Patrzyła na niego z przerażeniem. Miała 
ochotę zerwać się i uciec. 

- Lorno, stało się tak, że myślę tylko o tym, jak zbliżyć 

się do ciebie. 

No cóż, skończyły się trudne pytania o przeszłość... ale 

jak mogła poradzić sobie z tym, co usłyszała? Kompletnie 

straciła głowę. W snach marzyła, by Mitch wyznał jej go-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

119 

rące uczucia, lecz na jawie wiedziała, że natychmiast po­
winna zerwać tę znajomość. Teraz naprawdę poczuła się jak 
w matni. 

I za nic nie mogła oderwać od niego wzroku. Hipnoty­

zował ją, zniewalał... Wzdrygnęła się. Mitch realizował ja­
kiś plan, o którym nie miała pojęcia. Próbowała zsunąć się 
ze stołu, ale delikatnie chwycił ją za ramię i przygarnął do 
siebie. 

Musiała przerwać tę niesmaczną scenę. Nie mial prawa 

tak z nią postępować. Bawić się, igrać z uczuciami. 

- Dobrze się bawisz, Mitch? Bo ja nie za bardzo. - Była 

zła i rozgoryczona. 

- Nie, nie bawię się, Lorno Dean - odparł z powagą. 

- Dobrze, zmyj mi głowę, wyzwij od napalonych kowbo­

jów, gruboskórnych głupków, co tylko chcesz. Ale potem 

coś ci pokażę. 

Ona, z natury łagodna jak baranek, naprawdę miała 

ochotę mu nawymyślać. Zależnie od potrzeb bez trudu zmie­
niał ton rozmowy, bawił się z nią w kotka i myszkę, ma­
nipulował. Och, jaka była wściekła. Wyszarpnęła dłoń z je­
go uścisku. 

- Tak, jesteś głupim, gruboskórnym kowbojem! - wy­

krzyknęła. - Czy nie rozumiesz, że te flirty i zaczepki de­
nerwują mnie, napawają wstrętem? Poszukaj sobie jakiejś 
hożej dziewoi, której takie końskie zaloty sprawią przyjem­
ność, a mnie daj święty spokój. Zrozumiałeś?! 

- Zrozumiałem i stanowczo oponuję - powiedział po­

godnie. - Nie interesują mnie hoże dziewoje, nie gustuję 

background image

120 

SUSAN FOX 

w końskich zalotach. Czy nie rozumiesz, że te flirty i za­
czepki mają swój cel? 

Rozsierdziła się jeszcze bardziej. 
- Człowieku, wydoroślej wreszcie. Nie masz już osiem­

nastu lat. Tajemny cel pana Ellery'ego... żałosne! Następna 
kobieta zaliczona, następny plus w kalendarzu, oto twój cel! 
Znalazł się pierwszy amant z San Antonio i okolic... 

Stłumił uśmiech. Nie ma co, rozdrażniona Lorna umiała 

zaleźć za skórę. 

- Za tego amanta sedeczne dzięki. - Gwałtownie spo­

ważniał. - Lorno, nie jestem playboyem bijącym rekordy i 
w moim kalendarzu nie ma tak dużo plusów, jak myślisz. 
Dobrze też wiem, ile mam lat. 

- To przestań się tak zachowywać - powiedziała z de­

speracją. - Kendra nas tu nie zobaczy, wiec nie ma powodu, 
żebyś tak błaznował. Te wszystkie kłamliwe gesty i słowa... 

Nie dam się w to wciągnąć. 

- A może jednak? No cóż, nawyzywałaś mnie do woli, 

więc teraz pora na nagrodę. Pocałuj mnie, Lorno. 

Czy można wyobrazić sobie bezczelniejszą propozycję? 

I bardziej kuszącą? Z przerażeniem stwierdziła, że cała 
złość z niej wyparowała. Nagle poczuła się słaba i kom­
pletnie bezradna. Jak miała z nim walczyć w takim stanie 
ducha? 

- Miałam nadzieję, że zrozumiałeś, jak bardzo jest to 

dla mnie trudne - powiedziała cicho. - Ile mnie kosztuje 
ta cała... komedia. 

- Komedia... - powtórzył w zadumie. - Tak, życie by-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

121 

wa komedią, jeśli sami je tak traktujemy. Smutną, pustą, 
pozbawioną uczuć komedią. A ty nie wierzysz w miłość? 
Kiedy jej nie ma, pozostaje tylko gra. Nie ufasz potędze 
miłości, prawda? 

Trafił celnie. No cóż, łatwo ją rozszyfrować, poza tym 

detektyw wynajęty przez Mitcha zrobił swoje. Ciekawe, cze­
go tak naprawdę się dowiedział? Koleje jej losów pewnie 
łatwo dało się odtworzyć, ale jak głęboko sięgnął pod po­
wierzchnię? Czy zdołał zrekonstruować, co czuła, gdy jej 
świat tyle razy się walił? 

Tak, Mitch uderzył celnie. Nie bawił się w aluzje, po 

prostu wiedział. Lorna poczuła się zagrożona. Ryzyko było 
naprawdę ogromne. Musiała z tym natychmiast skończyć. 

- Pudło, panie Ellery - rzuciła gniewnie. - Tandetna 

próba manipulacji. Snujesz żałosne... przepraszam, filozo­
ficzne refleksje o miłości, a przecież świetnie wiesz, że nie 
o nią tu chodzi. - Demonstracyjnie rozejrzała się wokół. -
Nigdzie jej nie widzę. 

- Może ją dojrzysz, gdy zaczniemy jej szukać? Spró­

bować nie zawadzi... Przecież nie wiemy, jak zareagujemy 
na siebie, kiedy odpuścimy sobie pewne... konwenanse. 

Było to jednoznaczne zaproszenie do łóżka. Miała wpra­

wę w przepędzaniu napalonych samców i szybko zapomi­
nała o takich incydentach, lecz teraz było inaczej. Dotąd 
łudziła się, że jednak Mitch jest inny i choć trochę ją sza­
nuje... No cóż, bolało. 

- Jezu! - syknęła wściekle. - Co jest z tymi facetami? 

Tylko jedno wam w głowie i jeszcze macie czelność nazy-

background image

122 

SUSAN FOX 

wać to miłością! Daruj sobie ten śmieszny podryw... My­
ślałam, że masz klasę, lecz to tylko fasada. 

Głupio to rozegrał, wiedział o tym. Lecz zdawał sobie 

też sprawę, że nie może dopuścić, by rozstali się w takiej 
atmosferze, bo będzie to ostateczny koniec ich znajomości. 
Lorna uznała, że jest napalonym playboyem, a takimi męż­
czyznami gardziła. Nigdy już nie otworzy mu drzwi, a kiedy 
do niej zadzwoni, natychmiast rzuci słuchawkę. 

Była tak bardzo rozsierdzona, że nawet mówiła zupełnie 

innym językiem. Używała ostrych sformułowań, z jej oczu 
sypały się skry. No cóż, dotknął ją do żywego. Gdyby był 

jej obojętny, spławiłaby go chłodno i elegancko, a ona 

wręcz się miotała. Uśmiechnął się do siebie w duchu. Je­
szcze nie wyczerpał wszystkich pokładów bezczelności, ja­
kie w nim drzemały. 

- Kochanie, wybacz mi. Pragnę ukoić twój gniew - po­

wiedział zmysłowo. - Odsapnij, rozluźnij się, a potem przy­
tul się do mnie, pocałuj... Będzie miło, zobaczysz, tylko 
zdaj się na mnie. 

Albo dostanę w pysk, albo wygram, pomyślał. Trzeciego 

wyjścia nie ma. 

Nie dała mu w pysk, nie wyrzuciła z siebie następnej 

oskarżycielskiej mowy, tylko gwałtownie posmutniała. 
Wreszcie przejrzała jego grę. Prowokował ją, igrał z jej 
uczuciami... bo przecież zdradziła się z nimi, reagując tak 
gwałtownie... po prostu świetnie się bawił, bo miał ją za 
nic. Ot, następna naiwna do zaliczenia. Kiedy się wkrótce 
rozstaną, tylko ona będzie cierpieć... 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

123 

Tak?! A więc dobrze, panie Ellery. Zabawimy się, po­

myślała mściwie. 

I po raz pierwszy w życiu wymyśliła perfidny plan. Do 

białości rozpali zmysły tego bawidamka, a potem zostawi 
go. Wtedy będzie się czuł tak samo pusty i rozbity jak ona. 
Niech ma za swoje. 

Obmyśliwszy taką strategię, podeszła do Mitcha i po­

całowała go prosto w usta. Wprawdzie działała w ciemno, 
bo doświadczenie miała mizerne, ale tak wyobrażała sobie 
ognisty, namiętny, rozwiązły pocałunek. 

Wykonała więc pierwszy punkt planu, i nastała pora na 

drugi, czyli dumny odmarsz. Jak jednak miała go wykonać, 
skoro potężne dłonie porwały ją z ziemi, a potem ułożyły na 
trawie? A zaraz potem poznała, czym naprawdę jest ognisty, 
namiętny, rozwiązły pocałunek. 

I co się dzieje z jej bluzką? Dlaczego jest rozpięta? Och, 

jakie to rozkoszne... cudowne... wspaniałe! 

I nagle pocałunek się skończył, lecz zaraz poczuła usta 

Mitcha na szyi, a potem znów na ustach... Niech to trwa, 
niech trwa! 

Potem się rozbeczała. 
- Wygrałeś, Mitch - szepnęła. - Chciałeś tego, więc się 

ciesz. Triumf zawsze cieszy. 

- To nie wojna, kochanie. Nikt nie wygrywa, nikt nie 

przegrywa. Tylko, proszę, bądź ze mną. - Pocałował ją de­

likatnie, czule, z szacunkiem. - Niestety musimy już wracać 
do domu. 

Na pewno znał jej myśli. Dziwne, ale nie czuła się tym 

background image

124 

SUSAN FOX 

skrępowana. Poddała się pragnieniu, poddała się Mitchowi. 
Wiedziała, że on też jej pragnie. 

Lecz ona była zakochana. Nie zemściła się na Mitchu, 

0 nie, tylko przysporzyła sobie jeszcze więcej bólu... 

W milczeniu zbierali się do powrotu. Loma unikała wzroku 

Mitcha. Skrępowanie stało się trudne do zniesienia. Nagle 
Mitch się roześmiał. Trzymał w rękach swojego stetsona, który 
wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Kiedy tu przyjechali, 
rzucił go na ziemię, a później, w tym całym zamieszaniu, nie­
miłosiernie podeptali. Teraz Mitch z komiczną skrupulatnością 

starał się przywrócić kapeluszowi pierwotny kształt, a potem 
włożył go na głowę i stuknął palcami w rondo. 

To błahe zdarzenie rozładowało napięcie. Wybuchnęli 

niepohamowanym śmiechem. 

- Za twego całusa oddałbym i tysiąc stetsonów - mruk­

nął pod nosem. 

- Dobra, dobra, panie kowboju. - Lorna zachichotała. 

- Zapamiętam to sobie. 

- Tysiąc stetsonów za pocałunek, tysiąc pocałunków na 

dzionek... Lorno, właśnie widzisz przed sobą bankruta. 

- To hurtowe ilości, możesz liczyć na upust. 
Nigdy dotąd nie była tak rozbawiona, nigdy tak nie flir­

towała, nie prowokowała. Czuła się wprost cudownie. 

I nagle posmutniała. Z każdą chwilą zbliżał się koniec 

ich znajomości. Tęsknie rozejrzała się wokół, a potem ru­
szyła do ciężarówki. W kabinie Mitch objął ją jedną ręką 
1 przygarnął do siebie. Z ufnością wtuliła się w niego. 
Chciała na zawsze zachować te chwile w sercu. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

125 

Rozstania nieodmiennie towarzyszyły Lornie. Całe 

szczęście, że wspomnienia bledną, zacierają się rysy uko­

chanych ludzi, wypadają z pamięci kształty budynków 

i pejzaże. Tylko gdzieś w sercu stale, jak wierny towarzysz, 
zalega nostalgia. 

Carpe diem, quam minimum credula postem.

 Dziwnym 

trafem zapamiętała tę łacińską maksymę. Nie, wcale nie 
dziwnym. Była tak sprzeczna z życiową postawą Lorny, że 
utkwiła jej w głowie jako skrajne zaprzeczenie tego wszyst­
kiego, w co wierzyła. Chwytaj dzień, jak najmniej ufając 
przyszłości. Dotąd nie żyła chwilą obecną, jedyną nadzieję 

pokładając w tym, co dopiero nastąpi. 

Teraz wiedziała, co ją czeka. Samotność, cierpienie, zła­

mane serce. Lecz to będzie później. A teraz? 

- Chwytaj dzień, Lorno - szepnęła. 

Mitch cieszył się, że Lorna pozbyła się przeklętej rezer­

wy i jej temperament wreszcie wziął górę. Oczywiście miał 
w tym swój udział, celowo wyprowadzając ją z równowagi. 
Stąpał po cienkiej linie, ale udało się. Kiedy ta wspaniała 
kobieta zrzuciła skorupę, w której kryła się przed okrutnym 
światem, nagle stała się cudownie radosna i... namiętna. Nie­
wiele brakowało, by kochali się tam, nad strumieniem. 
W ostatniej chwili się powstrzymał. 

I dobrze zrobił. Lorna wyznawała tradycyjne poglądy 

i seks przed ślubem byłby dla niej wielkim ciosem. Mitch 
nie miał takich oporów, skoro jednak dla Lorny sprawa była 
-aprawdę ważna, uszanował to. 

background image

126 

SUSAN FOX 

Smutek bijący z jej oczu wzruszył go. Powinien był się 

tego spodziewać. Ta kobieta nie wierzyła, że zasługuje na 
miłość, i bała się jej, choć widać było, że niczego bardziej 
nie pragnie. 

Teraz wyglądało na to, że nabrała do niego trochę za­

ufania, ale w każdej chwili mogło to się zmienić. W dodatku 
musieli jeszcze rozwiązać problem Doris i Kendry. Zaufanie 
Lorny będzie wystawione na ciężką próbę, a efekt może 
być różny. 

Czy to wszystko ma jakiś sens? Czyżby Lorna miała 

rację, twierdząc, że w ogóle nie powinni się spotykać? Mitch 
miał ciężki orzech do zgryzienia. Nie chodziło o łatwy, 
przyjemny podryw na jedną noc. Skomplikowana sytuacja 
rodzinna, charakter i przekonania Lomy, wszystko to nada­
wało ich kontaktom zupełnie inny wymiar. Nie mógł tego 
bagatelizować. Najłatwiej byłoby skończyć tę znajomość, 
póki jeszcze miał czas. Znają się ledwie trzy dni i może 
chodzi tylko o chwilowe zauroczenie... 

Chwilowe zauroczenie, dobre sobie... Mitch świetnie 

wiedział, że wpadł po same uszy. 

Wreszcie znaleźli się w domu. Wszędzie panowała cisza, 

a jednak Lorna natychmiast wyczuła, że coś jest nie tak. 

- Mówiłeś, że Doris wróci, jak mnie już tu nie będzie? 
- Taki miało być. - Mitch zmarszczył brwi. - Skąd 

wiesz, że jest w domu? 

Usłyszeli stukot szpilek na drewnianej posadzce w holu. 

Lornę ogarnęła panika. Zerwała się do ucieczki, ale Mitch 
delikatnie złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

127 

- Nie masz się czego bać - szepnął uspokajająco. - Wi­

docznie jej plany się zmieniły, ale dziś nie będzie tak jak 
wtedy w restauracji. - Mocniej objął ją w pasie. - Zrobiłaś 

wszystko, co chciała, więc na pewno to doceni. Przede 
wszystkim nie bój się i bądź sobą. Niczemu nie zawiniłaś, 
wręcz przeciwnie... 

Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Mitch uświadomił 

jej, że nie jest bezbronna wobec Doris, co więcej, wyraźnie 

opowiadał się po stronie Lorny. Była to całkowita zmiana 
stanowiska. Czy to możliwe? I skąd Mitch wie, jak zachowa 
się Doris? 

Stukot obcasów nasilił się, Doris weszła do kuchni. Lor-

na zebrała się w sobie. Nie jest kukłą, w którą bez końca 
można wymierzać ciosy. Szykowała się do odparcia ataku. 
Była to sprawa jej i Doris, Mitchowi nic do tego. Chciała 

odsunąć się od niego, ale wciąż ją mocno obejmował. 

Doris uśmiechnęła się uprzejmie. 
- Mitch, czy mógłbyś nas przedstawić? - odezwała się 

władczym tonem. 

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

„Czy mógłbyś nas przedstawić?" Jej hipokryzja zdumiała 

Lornę. 

- Myślę, że nie ma takiej potrzeby, pani Ellery - po­

wiedziała chłodno. - Przecież już się znamy. 

Doris zmarszczyła brwi i spojrzała na rękę, którą Mitch 

obejmował Lornę w pasie. 

- Chciałabym porozmawiać z panną Farrell na osobno­

ści, Mitch. W gabinecie, jeśli pozwolisz. 

Lornę ogarnął jeszcze większy chłód. Ta kobieta... jej 

matka... traktowała ją niemal jak powietrze. Obojętnie 
oznajmiła, że zamierza z nią porozmawiać, nie pytając jej 
o zgodę. 

- To zależy od Lorny - powiedział Mitch. 
A więc naprawdę był po jej stronie. Podniosło to Lornę 

na duchu. 

Doris najpierw się zdumiała, a potem jej spojrzenie 

dziwnie złagodniało. 

- Oczywiście - powiedziała pojednawczym tonem. 
Lecz Lorna miała już dosyć przepraszania za to, że żyje. 
- Nie - powiedziała ostro i odsunęła się od Mitcha. -

Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Zgodziłam się wziąć 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

129 

udział w tej obrzydliwej komedii, więc tu jestem. Opowie 
pani Kendrze, że tu byłam, a potem wszystko potoczy się 
zgodnie ze scenariuszem. I niech nie waży się pani więcej 
wtrącać w moje życie. Szantaż, próba przekupstwa, mani­
pulowanie innymi, oto pani metody. Cóż, stanowczo pre­
feruję inne. A teraz żegnam. - Spojrzała na Mitcha. - Le­
cimy do San Antonio. 

Lorna miała twarz jak wykutą z kamienia. Bóg jeden 

wie, ile kosztowały ją te słowa, lecz nagromadzona przez 
lata gorycz wreszcie znalazła ujście. Jeżeli chciała dalej nor­

malnie żyć, musiała odgrodzić się od tej zimnej, złej kobiety, 
która była jej matką. 

Doris lekko pobladła, lecz nie straciła panowania nad 

sobą. 

- Trudno, porozmawiamy kiedy indziej. Chciałabym 

jednak mieć pewność, że będzie pani u nas w piątek na 

barbecue. Co roku organizujemy na ranczu uroczystość 
z okazji Czwartego Lipca. Kendra spodziewa się, że Mitch 
zaprosi swoją nową sympatię. 

- Słucham?! - Ta kobieta naprawdę traktowała ją jak 

kukłę, którą można bezkarnie manipulować i pomiatać. -
Dość tego. Obiecałam Mitchowi, że zwolnię się z pracy 
i zerwę kontakty z Kendrą, i słowa dotrzymam, bo taka już 
jestem. Widzę jednak, że niepotrzebnie uległam waszemu 

szantażowi, bo to po prostu było podłe. - Zamilkła na chwi­
lę, a potem dodała z gryzącą ironią: - Na koniec podpo­
l e m wam, jak możecie to rozegrać. Otóż Lorna Farrell 
wpierw rozkochała w sobie biednego Mitcha, a potem go 

background image

130 

SUSAN FOX 

porzuciła. Taki już ma obrzydliwy charakter. Zdradliwa, 
podstępna, fałszywa. Bo o to przecież wam chodzi, prawda? 
Żeby Kendra mnie znienawidziła. - Głos jej się lekko za­
łamał. - Jednak ty, Mitch, szybko się podniesiesz, bo na 
pewno spotkasz jakąś kobietę, która z radością ukoi twoje 

złamane serce. Może stanie się to już wkrótce. Wtedy za­
prosisz ją na barbecue, Kendra polubi nową sympatię bra­
ciszka i zapomni o mnie. 

- Lorno... - szepnął Mitch. Był wstrząśnięty i przera­

żony. Wyraźnie pobladł. 

- Albo lecimy do San Antonio, albo pożycz mi samo­

chód - powiedziała ostro. 

- Mitch, muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy -

powiedziała Doris. 

- Następna narada rodzinna? - zadrwiła Lorna. -

Mitch, sądziłam, że jesteś mi życzliwy, ale jak widzę, służysz 
tylko za narzędzie swojej macochy. Och naradzajcie się do 
woli, ale ode mnie wara! Jakim prawem wtrącacie się w mo­

je życie? Zrobię to, co przyrzekłam, bo nie cofam słowa, 

choć bardzo tego żałuję. Nie pojmuję jednak, jak mogliście 
mieć czelność żądać ode mnie, bym nie tylko odeszła z pra­
cy, ale w ogóle wyjechała z San Antonio! Władcy cudzych 
losów... Jesteście... - Zabrakło jej tchu. - Mitch, idę po 

swoje rzeczy - powiedziała zduszonym głosem i wyszła 
z kuchni. 

Z gabinetu wzięła torebkę i zamknęła się w łazience. By­

ła głęboko poruszona swoimi słowami. Ona, tak zawsze ła­
godna i spokojna, zachowała się jak dzika furia. Nie umiała 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

131 

tego ogarnąć, zrozumieć. Tyle razy powtarzała sobie, że 
gniew jest grzechem. 

- Wybacz mi, Boże. Wybacz - szeptała. 
Nie potrafiła jednak wzbudzić w sobie poczucia winy. 

Przecież została skrzywdzona i miała prawo do wybuchu! 

To była zemsta na Doris, zrozumiała nagle. Zemsta za 

porzucenie, za lata poniewierki. Zemsta, która jest zaprze­
czeniem przebaczenia. A przecież mamy obowiązek wyba­
czania, bo tak nakazuje religia. Lecz Lorna nie była do tego 
gotowa. 

Bezradnie opuściła ręce i rozpłakała się, a potem szybko 

obmyła twarz w zimnej wodzie. Popłacze sobie w domu. 
Nie teraz, nie przy Doris i Mitchu. 

- Mitch, jeśli nie zdołasz jej zatrzymać, to zmuś, żeby 

przyszła na barbecue - szepnęła Doris, gdy tylko Lorna wy-
szła z kuchni. 

- Obiecałem jej, że nie spotka ciebie. Dlaczego jesteś 

w domu? 

- Bardzo się zdenerwowała. 
- A ty ogromnie się tym przejęłaś - zadrwił. - Zadałem 

pytanie. Dlaczego tu jesteś? 

Spojrzał z niechęcią na macochę. Postąpiła nielojalnie 

wobec niego i w rezultacie wyprowadziła Lornę z rów-

nowagi, a teraz miotała się po kuchni, załamywała ręce... 

Co zresztą było bardzo dziwne, bowiem Doris zawsze 

zachowywała się w sposób do przesady wyważony 

chłodny. 

background image

132 

SUSAN FOX 

- Mitch, błagam cię, zatrzymaj ją do powrotu Kendry. 

Jest coś... 

- Doris, o czym ty mówisz? Nie widzisz, co się dzieje? 

Nie słyszałaś, co powiedziała Lorna? Do diabła, dlaczego 
zgodziłem się na tę maskaradę... Lorna ma rację. To ob­
rzydliwa komedia. 

Doris przeraziła się szorstkiego tonu Mitcha i jego zim­

nego wzroku. Przybrany syn, którego podziwiała i w którym 
po owdowieniu znalazła oparcie, nigdy nie patrzył na nią 
w taki sposób. Mimo że była od niego zaledwie osiem lat 
starsza, traktował ją z estymą należną żonie ojca. Lecz teraz 
było inaczej. Obserwował ją lodowatym, przenikliwym spoj­
rzeniem. Oceniał, ważył za i przeciw. 

Bywało, że Ben, jego ojciec, spoglądał tak na nią, i wte­

dy wprost umierała z przerażenia. Bała się, że wreszie zo­
stanie zdemaskowana. No cóż, popełniła tyle złych rzeczy 
w swym życiu... a szczególnie ten największy grzech. Była 
czujna, wyławiała wszelkie sygnały świadczące o zbliżają­
cym się niebezpieczeństwie. Kiedyś bała się, że Ben dowie 
się prawdy, a teraz chodziło o Mitcha. Co z nią się stanie, 

jeśli utraci jego szacunek, przyjaźń i lojalność? Przecież był 

dla niej jedynym oparciem. 

Nie, nie może dalej żyć w nieustannym strachu. To 

wprost nie do zniesienia. Prawda i tak kiedyś wyjdzie na 

jaw, jeśli jednak choć w części uda się jej naprawić wy­

rządzone krzywdy, być może nie zostanie potępiona przez 
najbliższych. Co więcej, może wreszcie zazna trochę spo­
koju? Nie sposób wiecznie żyć w strachu. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

133 

Swoją drogą, jaki los jest przewrotny. Doris przez lata 

skrzętnie chroniła swoją tajemnicę, a jednak Kendra zako­
chała się w Johnie Owenie, szefie Lorny, co pociągnęło za 
sobą tak niezwykłe konsekwencje. A może los wcale nie 

jest przewrotny, tylko nie pozwala siebie oszukiwać? Prze­

cież Lorna i Kendra są siostrami... 

Doris otrząsnęła się. Takie rozważania nie leżały w jej 

naturze. Powinna działać. Tylko jak? Jedynie dzięki Lornie 
mogła wydobyć się z matni, wiedziała o tym od dawna. 
Wreszcie zdobyła się na odwagę, by z nią porozmawiać, 
lecz szansa została stracona, i to najpewniej bezpowrotnie. 

Nie mogła się z tym pogodzić. 
Surowy głos Mitcha wyrwał ją z ponurych rozmyślań. 
- Doris, słyszysz mnie? Pytam, o co w tym wszystkim 

chodzi. 

- O co w tym wszystkim chodzi... - powtórzyła głucho 

za pasierbem. 

- Żądam wyjaśnień. 

Pytał jak surowy sędzia, nie jak przyjaciel. W jego 

oczach był gniew, nawet potępienie. Doris zamarła. Gdzie 
podziały się życzliwość i zaufanie? 

Chwyciła Mitcha za ręce i ściskając je kurczowo, wy­

rzuciła z siebie: 

- Zrobiłam błąd, straszny błąd... - Urwała i łzy zaczęły 

spływać po jej pięknej twarzy. - Nie, nie błąd. - Potrząsnęła 
gwałtownie głową. - To był grzech, Mitch. Straszny, nie­
wybaczalny, śmiertelny grzech. 

Zamilkła, w jej wzroku był strach. Mitch też nie powie-

background image

134 

SUSAN FOX 

dział słowa, tylko patrzył na nią. Oto chwila szczególna, 
pomyślał, chwila prawdy. Żałosne intrygi Doris służyły te­
mu, by tajemnica nie wyszła na jaw, lecz nie zdało się to 
na nic. Dlaczego uległ macosze i służył za jej narzędzie, 

jak wypomniała mu to Lorna? Zresztą nieważne, teraz musi 

się dowiedzieć, co naprawdę się wydarzyło. 

- Niczego już nie ukryjesz. Mów, Doris. 
To był chłodny rozkaz. 
- Uwierz, przed szesnastu laty byłam pewna, że nie mam 

innego wyjścia, że tylko w ten sposób będę mogła zatrzy­
mać Kendrę i uciec przed nieszczęściem. Ale nigdy nie po­
winnam była tak postąpić. Nigdy. 

Zrobiło mu się zimno. Szesnaście lat temu, kiedy Lorna 

miała osiem lat. Właśnie wtedy jej rodzice zginęli w wy­
padku. 

- Mów, Doris - powtórzył. 
Zaczęła szlochać. 
- Tak długo ukrywałam prawdę, ale już nie mogę... nie 

mam siły. Ile czasu można okłamywać najbliższych? Naj­
pierw bałam się, że twój ojciec się dowie, a teraz ty i Ken-
dra... Wiem, że mnie znienawidzicie, ale wreszcie zdobyłam 

się na odwagę, by wszystko wam wyznać. - Drżała, głos 

jej się łamał. -1 poniosę karę za to, co uczyniłam. Tak będzie 

sprawiedliwie. 

Nie myślał teraz o Doris i Kendrze, tylko o Lornie, bo­

wiem sprawa jej dotyczyła w pierwszym rzędzie. To ona 
została skrzywdzona. Nie wiedział jeszcze, o co chodziło, 
ale prawda musiała być wstrząsająca. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

135 

I nagle go oświeciło. 
- Lorna wie o wszystkim, prawda? 
Doris znów rozpłakała się. 

- Zna fakty, ale nie wie, dlaczego to zrobiłam. Boże, 

mam taki mętlik w głowie... 

Znów zaczęła płakać. Mitch nie zamierzał jej pocieszać. 

W młodości był trochę lekkoduchem, do dziś zdarzały mu 
się wyskoki, bo temperament go ponosił, lecz nigdy nikogo 
świadomie nie skrzywdził. Pod tym względem kierował się 
surowym kodeksem i był przekonany, że Doris jest taka sa­
ma. Wiedział jednak, że ludzie, gdy znajdą się w skrajnych 
sytuacjach, często podejmują błędne decyzje. 

- Mów, Doris. 
- Gdybym wyznała całą prawdę Lornie, gdyby dowie­

działa się, dlaczego tak postąpiłam, może poczułaby choć 
niewielką ulgę? - Mówiła jakby do siebie. - A może chcę 
tej spowiedzi, by zrzucić z siebie ciężar, bo nie potrafię już 
dłużej ukrywać prawdy? Może potrzebuję wybaczenia? Nie 
wiem. - W jej głosie brzmiała bezradność. Spojrzała na Mi-
tcha. - Ale jedno wiem na pewno. Jeśli Lorna dzisiaj stąd 
wyjedzie, już nigdy tu nie wróci. I nigdy nie pozwoli mi 
się do siebie zbliżyć. Pomóż mi ją zatrzymać. Muszę z nią 
porozmawiać. Błagam cię, Mitch. Nigdy więcej nie będę 
cię już o nic prosić. 

Byli zbyt poruszeni, by zauważyć Kendrę i Johna. Przed 

chwilą wrócili do domu i zatrzymali się w progu kuchni, 
wpatrując się w Doris. 

- Mamo... 

background image

136 

SUSAN FOX 

Doris drgnęła i spojrzała z przerażeniem na córkę. 
- Wszystko będzie dobrze, mamo. Jeśli Lorna nie po­

słucha Mitcha, ja ją poproszę. Na pewno będziesz mogła 
z nią porozmawiać. 

Słowa Kendry poruszyły Mitcha. Spojrzał na nią i w jej 

oczach dostrzegł, że dobrze wiedziała, o co chodzi. Nagle 
zdał sobie sprawę, że jego mała naiwna siostrzyczka nie 

jest ani w połowie tak naiwna i niewinna, jak sądził. 

Tak, Lorna miała prawo być wściekła i rozgoryczona. 

Miała prawo nienawidzić i Doris, i jego. Uważał jednak, 
że powinna zostać. Najlepiej będzie, jeśli wszystko wreszcie 
zostanie wyjaśnione. 

Mitch szybko wstał i poszedł do łazienki. Drzwi były 

otwarte, światło zgaszone. Lorny nie było też w gabinecie, 
wyszedł więc na dwór, żeby poszukać jej przed domem. 

Z torebką i kowbojskim kapeluszem w ręku przycupnęła 

w kącie werandy. Kendra i John mogli jej nie zauważyć, 
lecz ona na pewno ich widziała. 

Obok niej leżały szczeniaki. Musiały wyczuć jej nastrój, 

bo spokojnie, bez zwykłych szaleństw, poddawały się deli­
katnym pieszczotom. 

Podniosła głowę. 
- Wybacz, Mitch, trochę mnie poniosło. Powinnam była 

użyć łagodniejszych słów. Ale co do treści... 

- Wiem, że nie mam prawa o nic cię prosić, ale jednak 

zrobię to. Doris powiedziała mi przed chwilą coś niesły­
chanego. Ona i Kendra muszą ci coś wyznać, jeśli tylko 
zgodzisz się ich wysłuchać. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

137 

Prosił, ale nie zamierzał nalegać. Jeśli Lorna stanowczo 

zażąda, by odwiózł ją do San Antonio, natychmiast to zrobi. 
Liczyło się tylko jej zdanie, jej wola. 

- Na pewno nie wiem o wszystkim, ale jakie ma to zna­

czenie? Faktów nic nie zmieni. Lećmy już. 

- Daj mi jeszcze minutę, dobrze? 
- Minutę. 
- Masz rację, faktów nic nie zmieni, natomiast Doris 

twierdzi, że nie wiesz, dlaczego do tego wszystkiego do­
szło. Jeśli szukasz odpowiedzi, możesz ją teraz poznać. 
Poza tym Doris jest w fatalnym stanie, dręczy ją poczucie 
winy... 

- Och, daruj sobie. Biedna, nieszczęśliwa Doris. Biedny 

kat, bo musiał skazańcowi ściąć głowę... - Znów obudziła 
się w niej złość. - Wiesz, o czym marzę? Jak najprędzej 
znaleźć się w swoim domu i zapomnieć o was wszystkich. 
Co za podła manipulacja, próbować zmusić mnie, bym uli­
towała się nad Doris! Nie chcę jej przeprosin, nie zniosę, 

jeśli zacznie szukać mojego współczucia. 

- Rozumiem, ale... 
- Głupia Lorna, co to muchy nie skrzywdzi i zawsze 

wszystko wybacza... Otóż nie, Mitch. Zmieniłam się. - Na­
gle poczuła się potwornie znużona. - Dajcie mi wreszcie 
spokój. Co obiecałam, tego dotrzymam, choć żałuję danego 
słowa. Ale więcej ode mnie nie oczekujcie. Doris jest smut­
na, więc mam jej darować winy, może jeszcze pocieszyć? 
Wolne żarty, panie Elłery. Nie jestem aż tak wspaniało­
myślna i wyrozumiała. Już nie. 

background image

138 

SUSAN FOX 

- Nikt od ciebie tego nie wymaga. 
- Minuta minęła. 
Ruszyła w stronę ciężarówki, którą mieli pojechać na 

lotnisko. Mitch poszedł za nią. Nic więcej nie mógł już 
zrozbić. Lorna podjęła decyzję i musiał to uszanować. 

A jednak prawda kusiła, bo taka jest jej moc. Lorna go­

rączkowo myślała. Chodziło o historię jej życia, o białą pla­
mę z odległej przeszłości. Czy jednak zdoła wytrzymać wy­
znania Doris? 

Zatrzymała się gwałtownie. 
- Dobrze, Mitch. Wysłucham, co Doris ma mi do po­

wiedzenia. 

Kiedy Lorna i Mitch weszli do salonu, John właśnie się 

żegnał. Widać było, że jest wściekły. Przygnębiona Kendra 
stała obok niego. 

- Wracam do San Antonio - powiedział John. - Lorno, 

możesz zabrać się ze mną. 

- Lorna poleci ze mną samolotem, kiedy uzna, że po­

winna wracać. 

John pożegnał się uprzejmie ze wszystkimi, ale był tak 

chłodny wobec Kendry, że wyglądało to wręcz niegrzecznie. 
Lorna ściskała w ręku torebkę i kapelusz, jakby zaraz za­
mierzała stąd uciec. Bo zamierzała. 

Spojrzała na Doris i Kendrę. Obie miały zaczerwienione 

oczy, przed chwilą z pewnością płakały. 

Podziękowała za mrożoną herbatę. Chciała jak najszyb­

ciej mieć za sobą tę rozmowę. Mitch usiadł obok niej na 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

139 

sofie, a Doris i Kendra wybrały krzesła po drugiej stronie 
olbrzymiego, przykrytego szklanym blatem stołu. 

Doris cicho odchrząknęła i niepewnie spojrzała na Lor-

nę. A potem zaczęła swoją opowieść. 

Wychowała się w biednej rodzinie. Jej matka była alko-

holiczką, a ojciec znęcał się nad nią i nad matką. Spragniona 
czułości i uczucia, uwierzyła chłopakowi z sąsiedztwa, któ­
ry wyznał jej miłość i na jednej z randek uległa mu w sa­
mochodzie, a wkrótce spostrzegła z przerażeniem, że jest 
w ciąży. Po jakimś czasie matka zaczęła coś podejrzewać 
i zaprowadziła ją do lekarza. 

Ojciec, gdy się o wszystkim dowiedział, wpadł w szał 

i skatował Doris, w efekcie czego wylądowała w szpitalu. 
Tam dowiedzieli się o niej Robert i Erma Farrellowie, zło­
żyli nieszczęsnej dziewczynie propozycję, która wybawiała 

ją z życiowej matni. Zaadoptują dziecko, natomiast Doris 

wynajmą małe mieszkanie i będą jej płacić pensję do czasu 
ukończenia szkoły średniej. 

Tak też się stało, jednak Doris źle radziła sobie w życiu 

i kiedy miała osiemnaście lat, poślubiła pierwszego chło­
paka, który się jej oświadczył. Niestety mąż okazał się je­
szcze większym sadystą od jej ojca, a kiedy zaczął również 
znęcać się nad maleńką Kendrą, odeszła od niego i prze­
prowadziła rozwód. 

Kiedy Doris walczyła w sądzie o prawo do opieki nad 

młodszą córką, przybrani rodzice Lorny zginęli w wypadku. 
Gdyby były mąż dowiedział się, że Doris oddała swoje 
dziecko do adopcji, pewnie wygrałby sprawę i odebrał jej 

background image

140 

SUSAN FOX 

Kendrę. Jednak szczęśliwie do tego nie doszło. Doris została 
z maleńką córeczką i bez grosza przy duszy, więc nie stać 

jej było na to, by zaopiekować się drugim dzieckiem, dlatego 

nie podjęła starań, by je odzyskać. Pocieszała się, że śliczna 
mała Lorna na pewno została adoptowana przez jakąś ucz­
ciwą rodzinę. 

Ciężko pracowała, żeby utrzymać siebie i Kendrę, a po­

tem poznała Bena Ełlery'ego i zakochała się. Wreszcie na­
stały dla niej szczęśliwe lata. 

Cały czas jednak wisiała nad nią groźba, że Ben dowie 

się o drugim dziecku. Był człowiekiem dobrym i szlachet­
nym, ale przy tym wyznawał surowe zasady moralne, szcze­
gólnie zaś cenił rodzinę. Doris była pewna, że nie wybaczy 

jej porzucenia córki, i to trzykrotnego, bo gdy już jako tako 

stanęła na nogi, nie zaczęła walczyć o Lornę, a kiedy wy­
szła za Bena, nie poprosiła go o pomoc w tej sprawie. Po 

jakimś czasie zrozumiała, że natychmiast przygarnąłby Lor­

nę i pokochał jak własne dziecko, lecz ona milczała rok, 

drugi, trzeci... i w ten sposób ostatecznie przypieczętowała 

swoją winę. 

Milczała aż do chwili, gdy pięć lat temu w restauracji 

w obecności Bena i Mitcha przyjaciółka Lorny przedstawi­
ła ją jako dziecko, które porzuciła Doris. Doris w panice 
wyparła się wszystkiego i choć Ben początkowo miał 
wątpliwości, w końcu dał się przekonać, że żona nie od­
ważyłaby się go oszukać. 

Potem Doris wiodła spokojne życie aż do chwili, gdy 

Mitch odkrył, że Lorna przyjaźni się z Kendrą. Wtedy po-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

141 

stanowiła jakoś wynagrodzić starszej córce krzywdy i pró­
bowała przekazać pieniądze, jednak ku jej zmartwieniu Lor-
na odmówiła. Zaraz potem Kendra wymyśliła, by Mitch za­
czął spotykać się z Lorną, jej najlepszą przyjaciółką. „Jest 
taka śliczna i mądra, braciszku, i poważnie traktuje życie, 
a ty wciąż sam jak palec", paplała. 

Doris w pierwszej chwili wpadła w panikę, lecz potem 

poparła Kendrę. Uznała, że chwila prawdy zbliża się nie­
uchronnie, niech więc wszystko dzieje się tak, by wraz z jej 
ujawnieniem Lorna odzyskała rodzinę. Miała nadzieję, że 
taki akt sprawiedliwości złagodzi okrutną wymowę faktów, 
a nawet okaże się zbawienny dla wszystkich. Dlatego pod 
pozorem ratowania siebie i Kendry przed Lorną ostatecznie 
przekonała Mitcha, by zaczął się z nią umawiać, tylko w ten 
bowiem sposób mogła dotrzeć do porzuconej przed laty cór­
ki. No i Mitch, nie podejrzewając żadnej intrygi, rozegrał 
to tak, jak rozegrał. 

Wróciła dziś do domu wcześniej, bo pragnęła pogodzić 

się z Lorną, niestety zachowała się fatalnie. Zamiast wyjaś­
nić całą sprawę, sprowokowała straszną awanturę. 

- Mam jednak nadzieję, że nie wszystko jeszcze stra­

cone - zakończyła cicho i spojrzała na Lornę. 

Ta jednak milczała. Czuła się jak w teatrze. Wysłuchała 

monodramu, a teraz pora na refleksje. Ale jakie, na Boga! 
Ta kobieta, która była jej matką, miała smutną i ciężką mło­
dość, ale potem nie zrobiła nic, by odzyskać swoje dziecko. 
Nie, ta zimna, egoistyczna kobieta nie jest jej matką, bo 
sam fakt urodzenia o niczym jeszcze nie świadczy. Doris 

background image

142 

SUSAN FOX 

była dla niej kompletnie obcą osobą. I niech tak pozostanie. 
Lorna podniosła się. 

- Dziękuję pani za wyjaśnienia. No cóż, widzimy się 

po raz trzeci: w szpitalu, kiedy mnie pani urodziła, przed 
pięciu laty w restauracji, no i teraz. I chyba wystarczy, pra­
wda? Bo moja prawdziwa matka zmarła szesnaście lat temu 
i często ją wspominam, a do pani nic nie czuję. Nie ma 
we mnie nienawiści, nie ma też innych uczuć. To wszystko. 
A teraz żegnam. 

- Lorno, poczekaj - błagalnie powiedziała Kendra. 
I szybko zaczęła swoją opowieść. 
Była w tej restauracji przed pięciu laty, tylko na chwilę 

odeszła od stolika. Wracając, zauważyła, że coś się dzieje, 

więc schowała się za wielką paprocią i podsłuchała rozmo­
wę. Szybko uznała, że kobieta podająca się za córkę Doris 
nie kłamie. Wynikało to z tonu głosu i gestów zarówno mat­

ki, jak i Lorny. 

Kendra żyła z tą tajemnicą przez cztery łata i dopiero 

po śmierci Bena, dla którego takie rewelacje byłyby strasz­
nym wstrząsem, zaczęła działać. Ustaliła, gdzie mieszka 
i pracuje jej siostra, a potem, wykorzystując towarzyskie 
układy, poznała Johna i zaczęli się spotykać. Szczęśliwym 
trafem zakochała się w nim, ale to zupełnie inna historia. 

Wreszcie udało się jej zaaranżować niby przypadkowe 

spotkanie Mitcha i Lorny w firmie Johna. Miała nadzieję, 
że wpadną sobie w oko i staną się parą, dzięki czemu Lorna 
znajdzie się blisko Doris, a ta wreszcie zaakceptuje swoją 
starszą córkę. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

143 

Kendra nie mogła zrozumieć, dlaczego czuła i kochająca 

matka, jaką dla niej była Doris, tak łatwo wyrzekła się swo­

jego starszego dziecka. Poza tym powoli poznając gehennę 

małej Lorny, coraz bardziej czuła się winna. Sama opływała 
w dostatki i miała wspaniałą rodzinę, podczas gdy jej sio­
stra co i rusz była przenoszona z miejsca na miejsce, do­
znawała bólu i upokorzeń. Dlatego Kendra zrobiła to, co 
zrobiła. 

- Mogłaś mi to wszystko powiedzieć, kiedy była wła­

ściwa pora, a nie igrać ze mną - ze smutkiem podsumowała 

jej opowieść Lorna. 

Odpowiedziała jej cisza, tylko Mitch patrzył na macochę 

i Kendrę z głęboką dezaprobatą. Wreszcie stwierdził: 

- Obie prowadziłyście swoje gierki, zamiast zaufać pra­

wdzie. Obie manipulowałyście mną, kłamałyście. Tak samo 
postępowałyście z Lorną. 

- Dzięki, Mitch - mruknęła Lorna. - Wyjąłeś mi to 

z ust. - Spojrzała na Doris i Kendrę. - Zapraszacie mnie 
do rodziny... a przecież rodzina to miłość i zaufanie. A jak 

ja mam ufać, skoro nigdy nie byłyście ze mną szczere? -

Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Ale już wystarczy. Chcę 
wrócić do domu. - Zadumała się na chwilę. - Jedno w tym 
wszystkim jest zabawne. Udało się wam sprawić, że wzięłam 
udział w tej maskaradzie. Pozostaje mi tylko pogratulować 
reżyserskich zdolności. 

Wstała, wzięła torebkę i kapelusz, i wyszła z pokoju. 

Mitch ruszył za nią. Wsiedli do ciężarówki i pojechali na 

lotnisko. 

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY 

W niedzielę po południu wrócili do San Antonio i poszli 

na obiad. Mitch nie mówił wiele, dostosowując się do na­
stroju Lorny, ale przecież był przy niej, troszczył się o nią. 
Taki cierpliwy i czuły... Było jej dobrze i bezpiecznie, 
a bardzo tego potrzebowała. 

Po obiedzie odwiózł ją do domu. Na regale zauważył 

talię kart i namówił Lornę na grę. Zaczął nieporadnie oszu­
kiwać, czym sprowokował ją do protestu. Doszło do we­
sołych przekomarzanek i Lorna rozluźniła się. Kiedy Mitch 
musiał już iść do domu, zawołał Melanię, żeby dotrzymała 
towarzystwa przyjaciółce. 

Mela przyglądała mu się z ogromną ciekawością. Wresz­

cie miała okazję poznać osławionego tyrana, o którym tyle 
słyszała. Dyskretnie zostawiła ich na chwilę, żeby mogli 
się pożegnać. 

Mitch całował Lornę tak długo i czule, że niewiele bra­

kowała, by zaprosiła go na noc. Na szczęście zdołała się 
powstrzymać. Zapytała siebie, kim dla niej jest ten męż­
czyzna, i nie potrafiła odpowiedzieć. Ich wzajemne relacje 
i rodzinne komplikacje były zbyt zagmatwane, by mogła 
zdecydować się na taki krok. Oboje mieli wiele do prze-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

145 

myślenia i powinni zrobić to w samotności. Na romans było 
stanowczo za wcześnie. Zresztą znali się zaledwie trzy dni... 
No i Mitch poszedł sobie. 

Za jakiś czas, kiedy wszystko się uspokoi i Lorna ochło­

nie z nadmiaru wrażeń, być może uzna ten weekend za ro­
mantyczną ułudę wywołaną przelotnym zauroczeniem. 

Mitch dzwonił do niej codziennie, ale nie przyjeżdżał 

do San Antonio. Mieli zobaczyć się dopiero w piątek na 
barbecue, bo ostatecznie zgodziła się wziąć udział w tej uro­
czystości. 

Stało się tak na skutek zabiegów Doris i Kendry. Przy­

jechały do Lorny i szczerze z nią porozmawiały. W efekcie 

Lorna uznała, że stacją na przebaczenie. Wiedziała, że nigdy 
nie pokocha Doris, a wobec Kendry będzie czuła pewną 
rezerwę z uwagi na jej skłonności do intryg, ale akurat z tym 
można żyć. Była pewna, że z czasem przyjaźń z siostrą 
odzyska dawny blask, a z Doris będzie łączyć ją pewna 
zażyłość. 

Któregoś wieczoru zaczęła zastanawiać się, dlaczego 

Mitch bez wyraźnych powodów nie przyjeżdża do San An­
tonio, kontentując się jedynie telefonami. Czyżby powoli 
odsuwał się od niej? Niby dawał jej czas, żeby mogła poznać 
lepiej matkę i siostrę, ale brzmiało to trochę jak wymówka. 
Przecież w nowej sytuacji, gdy Lorna została zaakceptowa­
na jako członek rodziny, ich związek wyglądałby bardzo 
poważnie. Czyżby takich konsekwencji obawiał się Mitch? 

Być może chciał się z nią jedynie przespać, ponieważ 

jednak krótki romans obecnie nie wchodził w grę, posta-

background image

146 

SUSAN FOX 

nowił się wycofać. Zostanie jego przyrodnią siostrą... i tyle, 

jeśli chodzi o miłość. 

Po poniedziałkowej rozmowie siostry i matka postano­

wiły spędzić ze sobą cały wtorek. Lorna miała tydzień ur­
lopu, więc nie było z tym problemu. Gawędziły, wpadły 
do kilku sklepów, zjadły obiad w restauracji. Atmosfera była 
sympatyczna, choć wszystkie potrzebowały czasu, by do 
końca odnaleźć się w nowej sytuacji. Na koniec Doris po­
prosiła Lornę, by w środę pomogła jej i Kendrze znaleźć 
mieszkanie w San Antonio, ponieważ postanowiły przenieść 
się do tego miasta. 

Ponoć Doris zamierzała uczynić to już dawno, natomiast 

Kendra... No cóż, miała po ślubie zamieszkać z mężem, 

jednak ceremonia została odłożona, ponieważ Johnowi nie 

podobały się machinacje Kendry i uważał, że oboje powinni 

jeszcze raz przemyśleć wspólną przyszłość. 

Wszystko się więc zmieniało. Mitch pozostanie na od­

ległym ranczu, natomiast matka i siostra zamieszkają w San 
Antonio. Z Doris i Kendrą Lorna będzie mogła się łatwo 
kontaktować, natomiast z Mitchem tylko wtedy, gdy przy­
leci do miasta. A przyleci, kiedy sam zechce. 

Obawiała się, że te wizyty będą bardzo rzadkie. Czyżby 

pozostały jej tylko wspomnienia z niezwykłego weekendu 
i pogawędki z przyrodnim bratem podczas rodzinnych uro­
czystości? 

Dawna Lorna schowałaby te obawy głęboko w sobie 

i pokazywałaby światu pogodną, łagodną twarz, jednak 
ostatnie dni bardzo ją odmieniły. Postanowiła wiec, że nie 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

147 

pozostawi sprawy w zawieszeniu i zmusi Mitcha do poważ­
nej rozmowy. Ostatecznie uwodził ją i niech przynajmniej 
ma odwagę powiedzieć, że się pomylił w swoich uczuciach 
lub po prostu chciał panienkę na jedną noc. Musi to jednak 
wyznać wprost. 

W piątek po południu, parę godzin przed barbecue, Lorna 

i Melania, która także została zaproszona, wyruszyły na ran-
czo Ellerych. Droga wlokła się niemiłosiernie. Kiedy wresz­
cie przyjechały na miejsce, okolica zapełniała się już sa­
mochodami. Przebrały się i zamiast dżinsów i podkoszul­
ków włożyły suknie. Kendra zabrała Melanię, żeby pokazać 

jej ranczo, a Doris przedstawiła Lornę swoim przyjaciołom. 

Wprawdzie nie mówiła: „Poznajcie moją córkę", ale Lorna 
domyśliła się, że niektórzy z nich musieli już słyszeć całą 
historię, więc reszta pozna prawdę jeszcze przed końcem 
przyjęcia. 

Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Mitcha. Była bar­

dzo rozczarowana, że nie wyszedł jej na spotkanie. Czyżby 
więc, mając nieczyste sumienie, ukrywał się przed nią? 

Nagle przybiegła do niej uśmiechnięta Kendra. 
- John przyjechał. Pogodziliśmy się! - zawołała radoś­

nie. Wzięła Lornę za ręce. - Od dawna chcę cię o coś spytać. 
Czy zgodzisz się być druhną na moim ślubie? 

- Jasne! - uradowała się Lorna. - Ale co na to twoja 

mama? 

- Nasza mama, Lorno. Musisz się przyzwyczaić, że to 

jest również twoja mama. Sama mi to zaproponowała, bo 

nie wiedziała, że postanowiłam tak już dawno temu. Za nic 

background image

148 

SUSAN FOX 

w świecie nie zgodziłabym się, żeby było inaczej - szcze­
biotała Kendra. - Wiedziałam, że mi się uda. Dlatego za­
leżało mi, żebyś zaczęła spotykać się z Mitchem jak naj­
szybciej. Do wesela zostały tylko cztery miesiące i musia­
łam wiele razy się tłumaczyć, dlaczego John ma czterech 
drużbów, a ja nie mam jeszcze starszej druhny. - Kendra 

znów ścisnęła ją za ręce. - Ale przestałam już spiskować 
w tajemnicy przed wszystkimi. - Nagle uśmiechnęła się do 
kogoś, kto stał za Lorną. - Prawda, Mitch? 

Objął Lornę w pasie, a jej zrobiło się bardzo, ale to bar­

dzo przyjemnie. Kiedy pocałował ją w policzek, szybko od­
wróciła ku niemu głowę. 

- John to mądry facet, że kazał ci to przyrzec przed 

ślubem - zaśmiał się Mitch. - Może dzięki temu uda mu 
się cię upilnować. 

Kendra uśmiechnęła się. 

- Sama się pilnuję, Mitch. Jestem już dorosła. 
- Oczywiście, siostrzyczko. Tylko uważaj ze swataniem. 

To, że raz ci się udało, nie oznacza, że następnym razem 

wszystkiego nie zepsujesz. 

Lorna poczuła błysk nadziei, ale niczego nie dała po 

sobie poznać. 

- Przyjechałaś wcześniej, niż się spodziewałem. Prze­

praszam, okazałem się złym gospodarzem. 

- Nic się nie stało, przecież jesteś bardzo zajęty. - Ob­

rzuciła wzrokiem stoły rozstawione na patio i orkiestrę, któ­
ra zbierała się przed drzwiami gabinetu. Kilkoro dzieci i do­
rosłych pluskało się w basenie. Coraz więcej osób zajmo-

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

149 

wato miejsca przy stołach, jakby kuszący zapach pieczonej 
wołowiny dodał im apetytu. - Nie przypuszczałam, że bę­
dzie tylu gości. W domu zrobiło się już ciasno. 

- Dla nas, Amerykanów, to wielkie święto, lecz w tym 

roku będzie jeszcze bardziej uroczyste - powiedział zmie­
nionym głosem. 

Lornie zabiło mocniej serce, ale zaraz skarciła siebie 

w duchu. Przecież zaledwie tydzień temu Kendra przedsta­
wiła ich sobie w biurze. Być może ich związek nabierze 
rumieńców, być może kiedyś jej marzenia się spełnią, ale 
do tego daleka droga. Nie powinna wszystkich słów Mitcha 
interpretować zgodnie ze swoimi skrytymi pragnieniami... 

Ale będzie walczyła o tego mężczyznę. Do tej pory wo­

jowała z losem, by zbudować godne życie dla siebie i ten 

cel osiągnęła. Miała mieszkanie, dobrą pracę, szacunek in­
nych ludzi. Teraz pragnie czegoś więcej. 

Tak, zbyt wcześnie na jakiekolwiek wyznania i dekla­

racje. Muszą się z Mitchem lepiej poznać, a to czasochłonne 
zajęcie. Jednego Lorna była jednak pewna: bez walki nie 
ustąpi. Mitch przez tyle lat unikał poważnych związków, 
ale tym razem nie wywynie się tak łatwo. 

Uśmiechnęła się do siebie. Naprawdę przez ten tydzień 

zmieniła się nie do poznania... 

Mitch oprowadził ją po domu, przedstawiając całej 

chmarze gości. Przez cały czas trzymał rękę na jej talii. Była 

już prawie szósta, gdy na stołach rozstawiono półmiski z je­

dzeniem i zaczęła się uczta. 

Mięso z rożna było miękkie i soczyste. Do tego podano 

background image

150 

SUSAN FOX 

sałatki z wszelkich możliwych warzyw i owoców. Można 
też było skosztować gotowanej kukurydzy z masłem i pysz­
nych warzyw pieczonych na grillu. Na deser były dzie­
siątki ciast i tortów, dla których przeznaczono dwa osobne 
stoły. 

Kiedy wszyscy się nasycili, orkiestra zaczęła stroić in­

strumenty, stoły ustawiono półkolem na patio, a na trawniku 
położono solidne deski do tańców. Zapadał zmierzch, więc 
upał nieco zelżał. Na drzewach zapalono białe lampki i or­
kiestra zaczęła grać balladę. 

Mitch poprosił Lornę do tańca, i wcale nie był to kur­

tuazyjny gest gospodarza, o nie... Lorna nie miała żadnych 
wątpliwości. Mitch jej pożądał, czuła to w każdym jego ge­
ście i spojrzeniu. Zatraciła się w tańcu i marzeniach... 

- Jak układa ci się z matką i z siostrą? 

Dobrze, że zaczął zwykłą rozmowę o codziennych spra­

wach, bo to ją uspokoiło, choć prawdę mówiąc, szkoda, że 
nie droczył się z Lorną, nie flirtował. No cóż, polubiła to. 
Jednak Mitch był dzisiaj jakiś inny. Poważny, trochę wy­
ciszony... 

- Bardzo dobrze. Wszystko zmierza we właściwym kie­

runku. Można nawet powiedzieć, że to co złe mamy już za 
sobą. 

- Cieszę się. Wiesz, Doris jest podniecona jak dziew­

czynka, która poznała nową przyjaciółkę. Cały czas mówi 
tylko o tobie, o twoim mieszkaniu, jaka jesteś mądra, nie­
zależna, rozsądna, piękna i szlachetna. Chyba niczego nie 
pominąłem... - Wreszcie, jak dawny Mitch, uśmiechnął się 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

151 

z lekką kpiną. - To wszysko prawda? Przecież nie ma takich 
kobiet. 

- Są, kowboju, są, a Doris jest mądra i spostrzegawcza. 
- Przyjąłem do wiadomości. Natomiast Kendra cię 

uwielbia. Czy zgodziłaś się być jej starszą druhną? 

- Oczywiście, z wielką radością. 
- Fantastycznnie. Może wejdziemy do domu? - Znów 

spoważniał. - Chciałbym ci coś powiedzieć. 

Tak, Mitch był dzisiaj inny niż zwykle. Lorna dokładnie 

wiedziała, czego pragnie i jego zachowanie wskazywało, że 
dzisiaj to się spełni, lecz z drugiej strony... No cóż, ludzie 
nie podejmują tak ważnych decyzji po tygodniu znajomości. 
Nie, musi chodzić o coś innego. 

Mimo że próbowała samą siebie ostudzić, była niezwykle 

podekscytowana, kiedy weszli do gabinetu. Mitch poprosił, 
żeby usiadła w fotelu, a sam podszedł do biurka, otworzył 
szufladę i wyjął gruby plik dokumentów. 

- Lorno, wiesz, że tydzień temu wynająłem detektywa. 

Większość dokumentów dostarczył mi w sobotę i miałem 
zamiar zrezygnować z jego usług, kiedy wspomniałaś o ran-
czu swojego ojca. 

- To stare dzieje... 
- Być może, ale dotyczą ciebie. Posłuchaj mnie uważ­

nie. Te dokumenty dowodzą, że brat twojego ojca nie był 
uczciwym człowiekiem. Wygląda na to, że oszukał cię. Jeśli 
zbierzemy dodatkowe informacje, co nie jest trudnym za­
daniem, można wytoczyć mu proces. 

To miłe z jego strony, że tak się o nią troszczy. Mitch 

background image

152 

SUSAN FOX 

z natury byl opiekuńczy, wiedziała o tym, a teraz próbował 

jej pomóc. Podobało jej się to, nawet bardzo. 

- Dzięki, Mitch, ale nie. Po pierwsze nie mam środków 

na takie dochodzenie, a po drugie... No cóż, to ranczo ist­
nieje w moich wspomnieniach, jest dla mnie sielską, mitycz­
ną krainą, w której byłam szczęśliwa. I nagle moi rodzice 
zginęli. Moje życie odmieniło się i przez długie lata wal­
czyłam o siebie, o swoją godność, o to, bym stała się kimś 

niezależnym i godnym szacunku. Wygrałam, a wspomnie­
nie rancza i moich rodziców cały czas mi towarzyszyło. 
Wspomnienie, Mitch, mityczna kraina, która istnieje już tyl­
ko we mnie. Rozumiesz? 

- Tak - powiedział cicho. 
- Nie ma już tego rancza, nie ma moich rodziców. Oni 

leżą w grobie, a ten kawałek ziemi stał mi się obcy. Nie 
chcę walczyć o odzyskanie czegoś, na czym mi nie zależy. 

- A zemsta? 
- Zemsta? Nie, nigdy. - Zadumała się głęboko. - Wiesz, 

Mitch, ostatnio bardzo się zmieniłam. Stałam się twardsza, 
mniej ustępliwa... 

- Zauważyłem. Podczas tych kilku dni... 
- Otworzyłam się na świat i zyskałam pewność siebie. 

Podoba mi się taka metamorfoza. Ale zemsta? Nigdy nie 
byłam mściwa i nadal nie jestem. To okropne, niszczące 
uczucie. Żyć po to, by kogoś zniszczyć? Okropne. Stać się 
niewolnikiem własnych krzywd, wciąż je rozpamiętywać 
i myśleć tylko o rewanżu? Nie, nigdy. Budować przyszłość, 
cieszyć się tym, co los przynosi, tego pragnę, a nie ponurej 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

153 

zemsty. - Zamyśliła się na chwilę. - Oczywiście w razie 
potrzeby potrafię się obronić. Dawniej biernie przyjmowa­
łam ciosy, lecz teraz jestem inna. 

- Wiem, Lorno, i cieszę się. - Zachichotał. - Pokazałaś 

próbki swojego temperamentu. Naprawdę potrafisz być 
ostra. - W jego głosie zabrzmiał podziw. - Teraz te doku­
menty są twoje. - Wręczył jej gruby plik. 

- Nie chcę dzisiaj na to patrzeć. - Cofnęła rękę. - Scho­

waj je, żeby nikt ich nie zobaczył. 

- Oczywiście. - Włożył dokumenty do szuflady i pod­

szedł znów do Lorny. - Proszę, wybacz mi, że grzebałem 
w twojej przeszłości. Naruszyłem twoją prywatność. To się 

już nie powtórzy, zapewniam, ale okoliczności były szcze­

gólne. 

- W porządku, Mitch. Rozumiem, dlaczego to zrobiłeś 

i nie mam ci tego za złe. Po prostu zapomnę o tym. 

- Cieszę się, że pamiętałaś... 
Zabrzmiało to dziwnie, gdy jednak spojrzała na niego, 

zrozumiała wszystko... i nieco się speszyła, choć zarazem 
zrobiło się jej całkiem miło. Mitch pieścił wzrokiem jej błę­
kitną sukienkę. Głęboki dekolt kończył się tam, gdzie na­
kazywała przyzwoitość, lecz ani o milimetr wyżej, a roz­
szerzana spódnica śmiało odsłaniała kolana. Do tego białe 
sandałki na obcasach. 

- Pamiętałaś, że podobają mi się seksowne sukienki -

powiedział cicho. - Krótkie i z dużym dekoltem. Sto pro­
cent seksu. Dziękuję, że pamiętałaś o tym. Gorzej, że wszy­

scy mężczyźni pożerają cię wzrokiem. 

background image

154 

SUSAN FOX 

- Och, nie pozwolisz mnie skrzywdzić, kowboju - za­

chichotała. 

Lecz Mitch zachował niezwykłą powagę. Długo wpa­

trywał się w Lornę, aż nagle wypalił: 

- Ile chcesz mieć dzieci? 
To pytanie spadło na nią jak grom z jasnego nieba. 

A więc jednak! 

- Boże, Mitch... - wydusiła. 
- Mówiłem ci, że moja żona musi być tego samego zda­

nia co ja, jeśli chodzi o liczbę dzieci. - A więc ile, Lorno 
Dean? 

Rozpierała ją radość wprost nie do pojęcia. Och, jakie 

życie jest piękne! Promiennie spojrzała na Mitcha. 

- Dawna Lorna pewnie by teraz omdlała z wrażenia, 

zdoławszy tylko wyszeptać, że mnóstwo... 

- A obecna Lorna? 
- Kowboju, co myślisz o czwórce wrzeszczących po­

tworów, a do kompletu dwoje adoptowanych? Razem szó­
stka, czyli pół tuzina, jak się patrzy. 

Mitch uśmiechnął się, lecz zaraz znów spoważniał. 
- Sześcioro dzieci, czworo naszych, dwoje adoptowa­

nych, świetnie. Ten dom będzie trzeszczał w posadach. Jest 
tylko jeden problem. Twoja kariera zawodowa... 

- Och, Mitch, moja kariera... Dopóki byłam sama, była 

dla mnie ważna, lecz teraz już się nie liczy. Bo zawsze ma­
rzyłam o wielkiej, szczęśliwej rodzinie. - Jej oczy zalśniły 
wzruszeniem. - Mąż, dużo dzieci... i ja, matka i żona. Re­
zygnacja z pracy nie będzie dla mnie żadnym poświęceniem. 

background image

LABIRYNT UCZUĆ 

155 

W głębi ducha jestem straszną konserwatystką. Miejsce ko­
biety jest przy dzieciach, w domu. W niczym mi to nie uj­
muje, wręcz przeciwnie, choć wiele kobiet sądzi inaczej. 
- Uśmiechnęła się. - Nie myśl jednak, że jestem całkiem 
z innej epoki. Mąż nie może być gościem w domu i tak 
musi ustawić sobie pracę, by każdego dnia wygospodarować 
kilka godzin dla dzieci, a weekendy w całości. Wychowy­

wanie to wspólne zadanie i od tego nie odstąpię. 

- Zarządzanie farmą to zajęcie absorbujące, ale obiecuję, 

że wszystko zorganizuję tak, jak powiedziałaś. Bo najważ­
niejsza będziesz ty i dzieci. Widzę nasze przyszłe życie, Lor-
no, widzę, jak cała nasza ósemka będzie szczęśliwa... 

Głos mu zadrżał ze wzruszenia. Twardemu kowbojowi 

oczy zaszły mgłą... Natomiast Lorna, choć też wniebowzię­
ta, tryskała humorem. 

- Ty, mocno stąpający po ziemi Teksańczyk, bawisz się 

w proroka? Od kiedy to? 

- Mniej więcej od tygodnia. Czytam przyszłość z two­

ich pięknych oczu... 

- Zaraz, kowboju, też mam tu coś do powiedzenia. 

Mitch, o czymś zapomniałeś. - Śmiała się całą sobą. 

Też wybuchnął śmiechem, lecz zaraz spoważniał. 

- Lorno Dean Farrell, zrobię wszystko, co w mojej mo­

cy, żebyś za mnie wyszła. Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa, 
poczekam, ale nie dam ci spokoju, aż usłyszę twoje „tak". 
Jednak mam nadzieję, że stanie się to teraz. 

- To dopiero osiem dni. 
- Wiem. I co z tego? - Objął ją czule. - Czekałem na 

background image

156 

SUSAN FOX 

ciebie tyle lat i wreszcie spotkałem. Nieważne, ile czasu 
się znamy. Liczy się tylko to, że los wreszcie nas połączył. 

Delikatnie przycisnął wargi do jej ust. Uniosła ręce i po­

łożyła je na jego policzkach, a Mitch wyjął z kieszeni złoty 
pierścionek z wielkim brylantem otoczonym rubinami. 

- Jaki piękny - szepnęła. 
- Włożę ci go na palec, kiedy usłyszę twoją odpowiedź. 

Kocham cię, Lorno Dean. Czy wyjdziesz za mnie i dasz 
mi to szczęście, które widzę w twoich oczach? Proszę. 

- Też cię kocham, Mitch. Tak, wyjdę za ciebie. - Głos 

jej zadrżał. - Bo ja również czekałam przez długie lata, aż 

wreszcie spotkałam ciebie. 

Mitch włożył jej na palec pierścionek, a potem pochylił 

się ku niej i delikatnie pocałował. Cudowna, jakże intymna, 
a zarazem uroczysta chwila... 

Kiedy rozpromienieni i szczęśliwi wyszli na zewnątrz, 

Kendra dyskretnie dała znak orkiestrze, która zaczęła grać 
utwór „Oto nadchodzi panna młoda". Rozległy się brawa 
i okrzyki. 

Kiedy ucichły, Mitch oficjalnie ogłosił zaręczyny i roz­

począł się pokaz sztucznych ogni. Ciemne niebo rozbłysło 
oszałamiającą feerią barw.