ROZDZIAŁ PIERWSZY
Lorna Farrell nigdy nie zapomni swego ostatniego spot
kania z Mitchem Ellerym. Miała wtedy dziewiętnaście lat.
Teraz, po pięciu latach, na wspomnienie tamtych chwil
wciąż paliły ją policzki.
Wiedziała, że za chwilę stanie z nim twarzą w twarz.
Dyskretnie otarła zimny pot z czoła, próbując opanować
drżenie.
Nie po raz pierwszy w życiu była w tarapatach, ale tym
razem w pełni zasłużyła na kłopoty. Czuła się winna, i to
wywoływało w niej jeszcze większe przerażenie.
Spojrzała uważnie na młodą brunetkę, która stała obok
niej w windzie. Trzy lata młodsza Kendra Jackson nie miała
pojęcia, jakie męki przeżywała właśnie Lorna. Winda sunęła
bezszelestnie na dwudzieste piętro biura w San Antonio,
a Lorna wpatrywała się w śliczny profil Kendry. Serce wa
liło jej w piersi, ale nie dawała nic po sobie poznać.
Kiedy Mitch Ellery dowie się, że Lorna ma tak bliskie
kontakty z jego przyrodnią siostrą, pewnie będzie chciał po
rozmawiać z jej szefem, a może nawet z policją. Lorna stra
ci dobrą pracę, której znalezienie nie było wcale takie łatwe,
10
SUSAN FOX
a okoliczności zwolnienia mogą bardzo utrudnić jej podjęcie
innego zajęcia.
Kendra Jackson była teraz narzeczoną jej szefa Johna
Owena. Ta młoda kobieta za wszelką cenę usiłowała zbli
żyć się do Lorny, której szef zlecił wykonywanie drob
nych poleceń Kendry. Kendrze wyraźnie zależało na tej
przyjaźni i Lorna nie wiedziała, jak ma się wyplątać
z niewygodnego układu.
Zakochana i szczęśliwa panna Jackson, zbyt naiwna,
żeby podejrzewać innych o sekrety, nie domyślała się, że
nieskazitelna panna Farrell jest w istocie jej przyrodnią
siostrą.
Właśnie dlatego Lornę trapiło poczucie winy. Wiedziała,
że Kendra jest jej siostrą, gdy po raz pierwszy usłyszała
0 niej pół roku temu w biurze. Kiedy trzy tygodnie później
Kendra wpadła tam w odwiedziny do narzeczonego, Lorna
była przerażona, ale i zafascynowana.
Przecież nie mogła powiedzieć siostrze, kim jest. Ich
matka nie chciała nawet słyszeć o swojej nieślubnej córce
i nie tylko oznajmiła to otwarcie pięć lat temu, ale jeszcze
kazała swemu pasierbowi, Mitchowi Ellery'emu, odnaleźć
Lornę i powtórzyć jej to po raz dragi.
Choć Mitch starał się zachowywać taktownie, szorstkie
słowa i surowy wyraz twarzy sprawiły Lornie ogromną
przykrość.
Mitch Ellery nie przejmował się tym, że Lorna była rów
nie zszokowana jak jej matka, gdy spotkały się w eleganc
kiej restauracji w San Antonio, gdzie Doris Jackson Ellery
LABIRYNT UCZUĆ
11
jadła lunch właśnie z Mitchem i ojcem. Przyjaciółka, która
to wszystko zaaranżowała, zniknęła nagle i Lorna musiała
sama stawić czoło Mitchowi, który odwiedził ją tego samego
dnia po południu.
Była tak speszona jego nagłą wizytą w swojej kawalerce,
że musiała mu powiedzieć prawdę: to jej przyjaciółka w do
brej wierze zaaranżowała owo niefortunne spotkanie.
Jego oczy pociemniały, gdy Lorna zaklinała się, że za
nic w świecie nie sprzeciwiłaby się woli matki, która jej
się przecież wyrzekła.
Wyjaśnienia i przeprosiny nie przekonały jednak Mitcha.
Choć na początku mówił cicho i spokojnie, potem z po
gardą w głosie warknął, że nie wierzy w ani jedno słowo
Lorny. Mało tego, wątpi, by rzeczywiście była córką Doris.
Dał do zrozumienia, że uważają za osobę niezrównoważoną
czy wręcz cyniczną oszustkę, która próbuje wymusić pie
niądze od zamożnych ludzi. Na koniec zagroził oddaniem
sprawy w ręce policji, na wypadek gdyby Lorna próbowała
znów się z nimi skontaktować.
Lorna była załamana. Nie dość, że własna matka wyparła
się jej, to jeszcze zarzucono jej oszustwo.
Tłumaczyła sobie, że Doris, obecnie czterdziestoletnia,
urodziła ją, mając zaledwie szesnaście lat. Przyjście na świat
nieślubnego dziecka i konieczność oddania go do adopcji
z pewnością trudno nazwać miłymi wspomnieniami. Kto
chciałby wracać do takich tragicznych przeżyć?
Choć Doris poślubiła ojca Kendry dwa lata po urodzeniu
pierwszej córki, a wiele lat później wyszła za znacznie star-
12
SUSAN FOX
szego od niej Jake'a Ellery'ego, na pewno obawiała się skan
dalu. W dodatku Doris zataiła przeszłość przed najbliższymi
i klan Ellerych mógłby poczuć się dotknięty brakiem za
ufania.
Rodzina ta, od wielu pokoleń nafciarze i ranczerzy, cie
szyła się nieskazitelną reputacją. Kendra, młoda dama wy
chowana według tradycyjnych zasad, była tego najlepszym
przykładem.
Lorna świetnie zdawała sobie sprawę ze znaczenia dobrej
reputacji. Zawsze starała się zachowywać nienagannie i do
bre imię było dla niej najważniejsze.
Pewnie teraz straci nie tylko upragnioną pracę, lecz rów
nież nieposzlakowaną opinię. Mitch Ellery nie doceni tego,
że zrobiła wszystko, żeby nie zranić uczuć Kendry.
Rozpozna ją w ciągu kilku sekund, a potem...
Nagle Kendra spojrzała na nią, Lorna szybko odwróciła
głowę. Winda zatrzymała się i obie kobiety wyszły na ko
rytarz.
- Lorno, ty drżysz! - szepnęła Kendra, dotykając jej rę
ki. - Co ci jest?
Lorna uśmiechnęła się blado.
- Po prostu nie jadłam lunchu.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś? - Kendra była
szczerze zmartwiona. - Przecież mogłyśmy kupić coś po
drodze.
- Nie jestem głodna. - Lorna z wysiłkiem uśmiechnęła
się do przyrodniej siostry. - Ty też na pewno nie myślisz
o jedzeniu, kiedy masz na głowie ślub.
LABIRYNT UCZUĆ
13
Kendra tylko pokręciła głową.
- Ostatnio dużo pracowałaś - wyrzucała sobie - a ja
każę ci jeszcze ganiać ze mną po zakupy. Może powinnaś
wziąć parę dni urlopu. Zasłużyłaś na to.
Lornę wzruszyło to, że siostra tak się o nią martwi.
- Lubię pracować, to nie problem - powiedziała, uśmie
chając się z przymusem. - Odpocznę podczas weekendu.
Ale teraz - zawahała się - muszę wracać do roboty. Twój
narzeczony przekazał mi rano stertę listów do napisania.
Zjem jabłko, które mam w biurku, i nie będę głodna.
Kendra zerknęła na nią i uśmiechnęła się.
- No, dobrze. Dziękuję ci za pomoc. Ale nie pracuj za dużo.
- Praca uszlachetnia - rzuciła Lorna, dotykając ramienia
siostry. To był gest, którym chciała podziękować jej za tro
skę, ale być może także pożegnanie.
Gdyby zdołała wymyślić jakiś pretekst, żeby pójść na
drugie piętro biura, może udałoby się jej zapobiec nieszczęś
ciu. A może powinna skontaktować się z panem Ellerym
prywatnie i powiedzieć mu, co się stało? Kto wie, czy nie
okazałby się wyrozumiały?
Dlaczego nie zrobiła tego wiele miesięcy temu? Czemu
pozwoliła, by sprawy wymknęły jej się z rąk?
Spojrzała przed siebie i w głębi biura dostrzegła bar
czystą sylwetkę mężczyzny, który powoli podnosił się z sofy
stojącej naprzeciw jej biurka. Kendra także go zauważyła.
- Mitch! Już jesteś? Przepraszam, że musiałeś czekać.
Ruszyła w jego stronę, wyprzedzając Lornę, która od
ruchowo zwolniła.
14
SUSAN FOX
Strach chwycił ją za gardło, ale siłą woli odwróciła
wzrok i ruszyła powoli do swego biurka. Miała nadzieję,
że uda jej się uniknąć oficjalnego powitania, ale wiedziała,
że szanse na to są niewielkie. Najlepiej będzie zastosować
sprawdzoną broń, czyli chłodny dystans.
Ledwie zdążyła włożyć torebkę do biurka i włączyć swój
komputer, usłyszała wołanie Kendry.
Podniosła głowę i uśmiechnęła się blado, bo przyrod
nia siostra zbliżała się do niej w towarzystwie Mitcha.
Jak przystało na kulturalną osobę, Lorna wstała, żeby się
przywitać.
- To mój przyrodni brat, Mitch Ellery - powiedziała
Kendra. - Mitch, przedstawiam ci Lornę Farrell.
Lorna poczuła, jak na chwilę zamiera jej serce. Wyciąg
nęła rękę, spodziewając się wszystkiego najgorszego.
Przez głowę przemknęło jej, że podanie ręki Mitchowi
Ellery'emu jest tak samo niebezpieczne jak włożenie ręki
do paszczy dzikiej bestii, i kolana ugięły się pod nią ze
strachu.
Była zdziwiona, gdy Mitch uścisnął jej dłoń z niezwykłą
delikatnością. Gdyby chciał, tą silną, muskularną ręką mógł
by w jednej chwili zgnieść jej palce.
Tak jak pamiętnego dnia przed pięciu laty był w czarnym
garniturze i kowbojskich butach. Garnitur pasował jak ulał
do jego statusu milionera, ale spracowane ręce, czarne buty
i perłowoszary stetson, który leżał na sofie, dowodziły, że
Mitch naprawdę jest ranczerem.
Patrzyli na siebie, nie zwalniając uścisku rąk.
LABIRYNT UCZUĆ
15
- Bardzo mi miło, panno Farrell - odezwał się wreszcie
Mitch.
Jego palce mocniej zacisnęły się na jej dłoni.
- Mm... mnie również - wyjąkała. - Panna Jackson
bardzo ciepło wyrażała się o panu.
Ciepło? Rumieńce wystąpiły jej na twarz. Mitch nie
spuszczał z niej wzroku. Z jego twarzy zniknęła złość. Lor-
na w duchu błagała go o litość.
Chyba postanowił, że rozprawi się z nią później. To zro
zumiałe, po prostu nie chciał robić tego na oczach siostry.
Ale jeszcze zemści się na niej za to, że ośmieliła zbliżyć
się do Kendry i nie odeszła z pracy.
- Wyjątkowo długo się witacie - powiedziała ze zdu
mieniem Kendra.
Lorna chciała szybko wyrwać rękę z uścisku Mitcha, ale
zacisnął lekko palce. Kendra mogła odnieść wrażenie, że
wcale nie mieli ochoty rozpleść dłoni.
Lorna nie miała odwagi spojrzeć w oczy siostrze. A jeśli
Kendra zaczęła coś podejrzewać?
- Wybaczcie, ale muszę wracać do pracy - rzuciła, spo
glądając w bok.
Wszystko potoczyło się dalej szybko, choć wydawało
jej się, że minęły godziny. Kendra weszła na chwilę z przy
rodnim bratem do pokoju Johna Owena, a potem pomachała
Lornie na do widzenia i opuścili z Mitchem biuro.
Kiedy zniknęli w windzie, Lorna spojrzała na ekran swe
go komputera i szybko skasowała wszystkie bzdury, które
napisała w ciągu ostatnich kilkunastu minut.
16
SUSAN FOX
Za wszelką cenę chciała zmusić się do pracy, więc za
częła przepisywać list, który jej podyktowano wcześniej. Nie
mogła się skoncentrować, ale wreszcie udało jej się uporać
z całą korespondencją. Skończyła za dziesięć piąta i zanios
ła szefowi listy do podpisania.
Kiedy John Owen wyszedł z pracy, Lorna została jesz
cze, żeby dokończyć adresowanie kopert. Poza tym chciała
zostawić wszystko w idealnym porządku. Kto wie, co przy
niosą najbliższe godziny? Niewykluczone, że nie wróci już
do biura w poniedziałek. Może wyślą ją na przymusowy
urlop? Wszystko zależy od Mitcha Ellery'ego. Jeśli spełni
swą niegdysiejszą groźbę i wezwie policję...
Kiedy skończyła pracę, wyjęła z biurka wszystkie oso
biste drobiazgi i włożyła je do torebki. To, co się nie zmie
ściło, zapakowała do większej torby, w której zwykle za
bierała do domu prace zlecone. Po raz ostatni rozejrzała się
po pokoju, wzięła listy, które należało wysłać, i wychodząc,
zgasiła światło.
To dobrze, że prawie wszyscy już dawno wyszli z biura,
przynajmniej nie będzie musiała silić się na wesołość. Kiedy
przeszła obok recepcji, portier szarmancko otworzył przed
nią drzwi, a po jej wyjściu starannie je zamknął.
W głowie huczało jej od natrętnych myśli, gdy szła na
opustoszały o tej porze parking. Starała się nie myśleć
o tym, że Mitch Ellery może już zdobył jej adres, a teraz
obserwuje mieszkanie. Wyjechała z parkingu i ruszyła
w kierunku domu.
Nie było sensu odwlekać dalej tego, co i tak nieunik-
LABIRYNT UCZUĆ
17
nione. Oczekiwanie na najgorsze stało się nie do zniesienia.
Wiedziała przecież, że wcześniej czy później dojdzie do ka
tastrofy. Dawno temu powinna była wyznać Mitchowi pra
wdę, ale nie zrobiła tego powodowana zwykłym egoizmem.
Dzięki Kendrze poznała, co to znaczy mieć rodzinę. Bra
kowało jej tego od dzieciństwa i nie umiała tak po prostu
zrezygnować z odwiecznych marzeń. Ale za wszystko
w życiu trzeba płacić. Wiedziała, że cena będzie wysoka.
Teraz musi przygotować się na karę, jaką jej wymierzy
Mitch. To ją zniszczy, ale podda się bez walki, bo jest winna.
Skręciła w swoją ulicę i zaparkowała obok domu. Sta
rała się nie patrzeć, czy w pobliżu stoją jakieś obce samo
chody. Ledwie zdążyła wejść do mieszkania, usłyszała
dzwonek domofonu. W tej samej chwili ktoś zapukał do
drzwi. Lorna rozpoznała pukanie i szybko otworzyła.
W progu stała rozpromieniona Melania Parker, jej naj
bliższa przyjaciółka. Przestała się uśmiechać, gdy dostrzegła
bladą twarz Lorny.
- Co się stało? - spytała z niepokojem.
Lorna westchnęła głęboko.
- Tak się cieszę, że już jesteś. Chcę cię prosić o przy
sługę.
Po raz drugi rozległ się dzwonek domofonu. Lorna chwy
ciła Melanię za rękę.
- Pamiętasz Mitcha Ellery'ego?
Na ślicznej twarzy Meli odmalowało się przerażenie.
- Chcesz powiedzieć, że on tu przyszedł, Lorno? O Bo
że. Jak mogę ci pomóc?
18
SUSAN FOX
Lornę zalała fala wdzięczności. Choć Melania wiedziała,
że przyjaciółka po cichu rozkoszuje się czasem spędzanym
z siostrą, rzadko pozwalała sobie na krytyczne uwagi na
ten temat. Nie powtarzała wciąż, że Lorna zbytnio ryzykuje,
prowadząc niebezpieczną grę. Jednak wiedziała równie do
brze jak Lorna, co oznacza wizyta Mitcha.
- To pewnie on - powiedziała Lorna trzęsącym się gło
sem. - Zadzwoń do mnie za parę minut, nie musisz nawet
przychodzić.
Melania zrobiła przerażoną minę.
- Boisz się, że cię uderzy? Będzie wściekły?
Lorna nawet nie pomyślała o tym. Potrząsnęła głową.
- Na pewno będzie zły, ale chyba nic mi nie zrobi. Nie
potrzebnie wpadam w panikę.
Domofon zadzwonił znowu i Lorna wypchnęła Melanię
na korytarz.
- Muszę mu otworzyć, Mela. Zadzwoń, proszę, za dwa
dzieścia minut.
- Potrzebujesz aż tyle czasu?
- Tak - odparła z wymuszonym uśmiechem Lorna.
Czuła się winna, że wciąga w to wszystko przyjaciółkę. -
Nie martw się.
Melania skinęła bez przekonania głową i wróciła do swojego
mieszkania po drugiej stronie korytarza. Lorna zamknęła drzwi
i nacisnęła przycisk domofonu. Może jednak to nie Mitch Ellery.
- Słucham - powiedziała z napięciem do słuchawki.
- Czy dobrze trafiłem? - spytał sucho Mitch. Najwyraź
niej poznał ją po głosie.
LABIRYNT UCZUĆ
19
Nie przywitał się, nie spytał: „Czy mogę wejść, panno
Farrell?". Tak jakby nie miała prawa decydować, kogo wpu
ści do domu. Wyglądało na to, że przed rozpoczęciem ataku
chce się upewnić, czy na pewno trafił pod właściwy adres.
Choć na dobrą sprawę... budynek nie był zbyt pilnie
strzeżony. Mitch mógł zaczekać, aż ktoś z mieszkańców bę
dzie wchodził do środka, i prześliznąć się razem z nim. Sko
ro tego nie zrobił, widocznie miał zamiar działać otwarcie,
bez żadnych osłonek.
- Tak - odparła z rezygnacją. Zawahała się i po chwili
nacisnęła przycisk, pozwalając Mitchowi wejść do holu.
Nagle ogarnęło ją przerażenie. Stało się, zaraz będzie
musiała zmierzyć się z Mitchem. Po chwili usłyszała go na
korytarzu. Kroczył pewnie. Nie miała wątpliwości, że jest
zły. Zbliżał się nieubłaganie. Strach ścisnął ją za gardło.
Wiedziała, że nie zniesie walenia do drzwi, więc otwo
rzyła je już teraz.
ROZDZIAŁ DRUGI
Na widok Lorny stojącej sztywno w otwartych drzwiach
Mitch przeżył ten sam szok co wtedy, gdy weszła do biura
Johna Owena z Kendrą.
Lorna Farrell była szczupła i drobna. Ciemne, błyszczące
włosy do ramion podwinięte pod spód, duże, ciemnobłękitne
oczy i delikatne rysy twarzy jak z renesansowego portretu.
Podobieństwo między nią i Kendrą było uderzające.
Przez te pięć lat stała się prawdziwą pięknością. Miała
teraz ogładę, klasę i dystynkcję. Przedtem nie była tak po
dobna do Kendry. Na pewno chciała to wykorzystać, żeby
znowu zbliżyć się do Doris.
Mitch nie miałby nic przeciwko temu, żeby Lorna pró
bowała skontaktować się po raz drugi z Doris. Macocha
w końcu przyznała się, że wiele lat temu oddała swoje
dziecko do adopcji. Zaprzeczyła jednak, żeby tym dzieckiem
mogła być Lorna. Zwykłe badanie krwi udaremni plany pan
ny Farrell. Czy ona nie zdaje sobie sprawy, jak łatwo będzie
udowodnić jej oszustwo?
Ale zamiast naprzykrzać się Doris, Lorna postanowiła
wtargnąć w życie Kendry. Bardzo straciła przez to w jego
oczach. Przed paroma godzinami dowiedział się, że Lorna
LABIRYNT UCZUĆ
21
zaczęła pracować u Owena dużo wcześniej, nim doszło do
zaręczyn Johna z Kendrą, ale i tak nie miała prawa posuwać
się do intryg.
Kendra była słodka, ufna i dziecinna. Trochę rozpiesz
czona, uparta, ale pełna optymizmu i naiwna. Nie wiedziała
jeszcze, że na świecie jest wielu złych ludzi i oszustów. Do
tej pory nie dotarła do niej gorzka prawda, że zazdrośnicy
z radością zrobiliby jej największe świństwa tylko dlatego,
że ma pieniądze, a niektórzy bez skrupułów wystrychnęliby
ją na dudka, żeby uszczknąć trochę z jej majątku.
Podstępne zachowanie Lorny świadczyło, że należała do
tego drugiego gatunku ludzi. Choć Mitch od dawna był zda
nia, że jego przyrodnia siostra powinna lepiej poznać życie,
nigdy nie zgodzi się na to, żeby uczyła ją tego Lorna.
Kobieta w milczeniu wpuściła go do przedpokoju.
Teraz mieszkała w znacznie lepszych warunkach niż pięć
lat temu. Pokoje pomalowano na śnieżnobiały kolor, a meb
le zachwycały dobrym gustem, choć prawdopodobnie były
od kogoś odkupione. Widać było że właścicielka mieszkania
lubi kolory i interesujące ozdoby, jak śmieszna karykatura
kucyka z długimi rzęsami, która stała na podłodze przed
antyczną biblioteczką wypełnioną książkami.
Na pluszowej sofie w odcieniu gołębim leżały wdzięcz
nie porozrzucane haftowane poduszki. Na ścianach wisiało
kilka niedrogich, lecz ładnych obrazów. Lorna wyraźnie lu
biła ciemne stoły o delikatnych nogach. Na stole w jadalni
stał wazon z jedwabnymi kwiatami w jaskrawych kolorach.
W obu pokojach aż lśniło od czystości.
22
SUSAN FOX
Wszystko było na swoim miejscu. Czy dlatego, że ta
kobieta od niedawna obracała się w towarzystwie i z reli
gijną nabożnością starała się podkreślić swoją przynależność
do klasy średniej? Czy też była to materialistka, którą kie
rował wyłącznie instynkt posiadania? Mitch był skłonny po
dejrzewać ją o wszystkie najgorsze cechy i dlatego nie do
puszczał myśli, że zamiłowanie do ładu i porządku było po
prostu jej zaletą.
Nie zadał sobie trudu, żeby zdjąć kapelusz. Wiedział,
że wypadałoby tak zrobić, ale nie zamierzał bawić się
w konwenanse. Spojrzał kwaśno, gdy spytała niepewnym
głosem:
- Czy zechce pan usiąść, panie Ellery? Może napije się
pan kawy albo o...oranżady?
Oblała się rumieńcem ze wstydu, że się zająknęła. Za
uważył, że zacisnęła szczupłe palce. Próbowała opanować
drżenie ramion ukrytych pod żakietem.
- Nie przyszedłem tu na pogawędki, panno Farrell. Nie
musi pani silić się na uprzejmość.
Zbladła, pomyślał, że boi się go tak samo jak pięć lat
temu. W takim razie łatwo będzie mógł się z nią rozprawić.
Uniósł dłoń do góry i zmarszczył brwi, gdy Lorna drgnę
ła. Wyjął czek z kieszeni marynarki. Wyciągnął go przed
siebie, żeby mogła zobaczyć sumę, na jaką był wypisany.
Jej wzrok bezwiednie padł na cyfry. Nie wiedział, czy
w jej ciemnoniebieskich oczach zamigotało zdziwienie, czy
może ból.
- Niech pani złoży wymówienie i odejdzie za dwa tygo-
LABIRYNT UCZUĆ
23
dnie z pracy - powiedział ostro. - To powinno wystarczyć,
dopóki nie znajdzie pani nowej posady. Jeśli wyjedzie pani
z San Antonio, dam pani dwa razy więcej. Przez pięć lat
będę przekazywał pani podwójną sumę przez adwokata. Jeśli
w ciągu tych pięciu lat nie pojawi się pani i nie skontaktuje
z Kendrą, mój adwokat będzie przelewał co roku na pani
konto tę sumę.
Urwał na chwilę, bo wydawało mu się, że Lorna się
zachwiała. Ale nie przejął się. Lorna z pewnością była zszo
kowana, że tak łatwo zdobyła to, co chciała. Czek wysta
wiony był na tak wysoką sumę, że jeśli ta młoda oszustka
zachowa się rozsądnie, jej pęd do bogactwa będzie na długo
zaspokojony. Po chwili mówił dalej.
- Po pięciu latach nasza umowa wygasa. Wszystkie
przelewy będą ewidencjonowane. Jeśli potem znów zbliży
się pani do Kendry, oskarżymy panią w sądzie o wymu
szenie pieniędzy.
- Jak pan śmie! - powiedziała zdławionym głosem, spo
glądając na niego z oburzeniem. Cały czas stała sztywno,
ale teraz była tak spięta, jakby za chwilę miała wybuchnąć.
Mitch rzucił niedbale czek na stół.
- Jak pani śmie, panno Farrell! Wykorzystuje pani swoje
obecne podobieństwo do niewinnej dziewczyny, której chce
pani pogmatwać życie. Nie jest pani wcale córką Doris El-
lery. Jeśli powie pani choć słowo Kendrze, sporządzimy
oskarżenie i zażądamy badań krwi, a kiedy prawda wyjdzie
na jaw, zostanie pani aresztowana i zapewne otrzyma pani
wyrok.
24
Zrobił przerwę, żeby jego słowa dotarły do niej. Lorna
zadrżała, a jej twarz przybrała kolor purpurowy.
- Może pani wybrać wygodne życie, panno Farrell. Pro
szę wziąć te pieniądze i wyjechać z miasta. Jest pani piękna,
z całą pewnością sprytna i nie brakuje pani gustu. Znajdzie
pani sobie jakiegoś starego bogacza i wyjdzie za niego za
mąż. To dobra rada.
- Niech pan się wynosi! - Jej głos trząsł się teraz tak
samo jak ona.
- Moja propozycja jest poważna, skarbie. Jest pani na
tyle mądra, żeby wiedzieć, że to prawda.
- Niech pan się wynosi! - zawołała po raz drugi. Może
nie powinna była zbliżać się do Kendry. ale nie pozwoli,
żeby Mitch Ellery ją obrażał. A więc laka była jego ucz
ciwość. Chciał zmusić ją do układu. Z wściekłości zrobiło
jej się słabo. Ciemne plamy zawirowały jej przed oczami.
Czuła się tak, jakby ktoś zaczął ją przypiekać żywcem.
Ale Mitch wcale nie zamierzał wychodzić. Stał nieru
chomo jak skała, z jego twarzy biła wrogość Lorna czuła
się przez to jeszcze bardziej zraniona i wściekła.
Wręcz żałowała, że jej nie uderzył Nawet to byłoby lep
sze niż obraźliwe słowa. Mitch był od niej o wiele większy
i silniejszy. Głową ledwie sięgała mu do ramion. Gdyby ją
pobił, mogłaby zadzwonić na policje.
Ale gdzie powinna szukać pomocy, kiedy ją obrażał?
Nie miała wątpliwości że mógłby wsadzić ją do więzienia
za wymuszanie pieniędzy, choć wolałaby umrzeć, niż wziąć
od niego choćby centa.
LABIRYNT UCZUĆ
25
Mitch Ellery był podły, ale nagle to przestało mieć ja
kiekolwiek znaczenie. Wszystkie stresy z ostatnich kilku
miesięcy, stare rany, smutki i strach przed tym spotkaniem
po prostu zmroziły jej ciało.
Dwa kęsy śniadania chwycone w biegu, lunch, o którym
zapomniała, jabłko, którego nie zjadła w biurze... Lorna po
czuła dziwną słabość, a przed oczami zamigotały jej świa
tełka. Postanowiła jak najszybciej usiąść na krześle. Zrobiła
jeden krok i nagle osunęła się w ciemność.
Mitch wahał się, czy podejść do Lorny, bo wydawało
mu się, że tylko udaje omdlenie. W końcu o sekundę za
późno wyciągnął do niej rękę. Upadła tak szybko, że skronią
uderzyła o stolik.
Chciał wziąć ją na ręce i położyć na sofie, ale jej drobne
ciało było tak bezwładne, że wyślizgiwało mu się z dłoni.
Z ledwością ją uniósł, choć była lekka jak piórko.
Na prawej skroni miała czerwoną pręgę, która zaczynała
już puchnąć. Dreszcz przeszył jego ciało. Lorna nawet nie
drgnęła, uderzając się o stół, i na jej twarzy nie było widać
ani śladu reakcji, kiedy teraz dotykał jej delikatnej skóry
obok zranienia.
Do diabła, przecież nie uderzyła się tak mocno, żeby stracić
przytomność! W takim razie naprawdę musiała wcześniej zemd
leć. Nieznane poczucie winy ścisnęło go za gardło. Czując wy
rzuty sumienia, wziął jej bezwładną rękę i roztarł ją w dłoniach.
- Panno Farrell - jęknął. - Jedno z nas się cholernie
zmartwi, jeśli nie odzyska pani szybko przytomności.
26
SUSAN FOX
Zacisnął zęby i poklepał Lornę po ręku. Kiedy to także
nie dało żadnego rezultatu, poklepał ją lekko po bladym
policzku. Jej długie czarne rzęsy nie poruszyły się. To przy
gnębiło go jeszcze bardziej.
Delikatnie położył jej rękę na brzuchu i poszedł do ła
zienki. Wyjął starannie złożony ręcznik z białego koszyka
na szafce i zmoczył go strumieniem zimnej wody.
Potem wyżął ręcznik i wrócił do salonu. Teraz jej rzęsy
drgnęły. Mitch usiadł przy Lornie na brzegu sofy. Wilgot
nym, zimnym ręcznikiem dotknął jej policzka i z radością
patrzył, jak Lorna odwraca głowę od niemiłego chłodu.
Delikatnie przycisnął ręcznik do jej drugiego policzka,
odruchowo biorąc ją znów za rękę. Jej palce lekko zacisnęły
się na jego dłoni.
- Obudź się, skarbie - powiedział cicho, zaskoczony
własnymi słowami.
Czy to z powodu wyrzutów sumienia, czy zwykłego
współczucia, jakie miał dla każdej pokrzywdzonej istoty,
ogarnęła go nagle wielka czułość. A może dlatego, że Lorna
była tak podobna do jego przyrodniej siostry? Tak czy ina
czej Lorna Farrell nie wzbudzała już w nim niechęci.
Kiedy dziewczyna cicho zaprotestowała i uniosła drobną
rękę, żeby go odepchnąć, poczuł się jak brutal.
Nie zważając na protesty, delikatnie położył wilgotny
ręcznik na jej czole. Wzdrygnęła się, wciągając powietrze,
a potem próbowała odwrócić głowę.
- Nie ruszaj się.
Jego głos zabrzmiał dziwnie ostro. Z przerażeniem do-
LABIRYNT UCZUĆ
27
strzegł, że łzy pojawiły się na jej rzęsach. Zaraz zniżył głos
aż do szeptu.
- Pozwól mi to zrobić, kochanie.
Znów był zaskoczony własną czułością. Ale Lorna uspo
koiła się i spojrzała na niego nieufnie ciemnoniebieskimi
oczami. Na jej twarzy malował się strach. Leżała nierucho
mo, tak jakby bała się poruszyć.
Czuł się niezręcznie, wiedząc, że sprawił jej przykrość.
Szybko odwrócił wzrok. Chciał, żeby wiedziała, że nie ma
zamiaru jej skrzywdzić.
- Przestraszyłem panią. Uderzyła się pani o stolik, za
nim zdążyłem panią złapać.
W jej ślicznych oczach pojawiło się zmieszanie, ale nadal
patrzyła na niego podejrzliwie.
- Przepraszam - dodał cicho, połykając dumę.
Nie mógł znieść jej spojrzenia. Uniósł ręcznik i obejrzał
pręgę na czole Lorny.
- Przyniosę trochę lodu - powiedział, wstając.
- Nie - odparła tak stanowczo, że zatrzymał się i spoj
rzał na nią. - Musi pan już iść.
Mimo strachu nie poddawała się. Ale Mitch miał powody
czuć się odpowiedzialnym za to, co się stało.
- Nie wyjdę, jeśli nie będę pewien, że wszystko jest
w porządku.
- Nie potrzebuję pana pomocy.
- Nie jestem pewien. Czyżby często pani mdlała?
- Jeszcze nigdy.
Wybuchnął niepohamowanym śmiechem. W jej oczach
28
SUSAN FOX
znów pojawiła się obawa. Mitch nie zwrócił na to uwagi
i pochylił się nad dziewczyną.
- A więc to się stało po raz pierwszy. Może pani zapisać
to w kalendarzyku.
Zastanawiała się przez chwilę nad odpowiedzią.
- Nic dzisiaj nie jadłam.
Ta odpowiedź zirytowała go.
- Zabrakło pani pieniędzy do pierwszego?
Rumieńce wystąpiły jej na twarz.
- Mam dużo pieniędzy. Nie miałam czasu na jedzenie.
Nigdy nie przyznałaby mu się, że od dawna nie może
jeść, bo martwi się, że nie jest szczera wobec Kendry.
Mitch wstał.
- Zrobię pani kompres z lodu, a potem przyszykuję coś
do jedzenia.
Kiedy poszedł do kuchni, Lorna usiadła na sofie. Ostroż
nie dotknęła ręką skroni, ale poczuła tylko lekki ból. Od
zmiany pozycji zakręciło jej się w głowie, ale postawiła sto
py na podłodze. Musi odnaleźć Mitcha i zmusić go, by wy
szedł z jej domu.
Dlaczego chciał tu zostać? Jego groźby i rozkazy spra
wiły jej ból. Mógłby wreszcie zostawić ją w spokoju. Jego
troska wprawiała Lornę w zakłopotanie. Rozmawiał z nią
przedtem tak, jakby była zerem, więc jego obecna opiekuń
czość jest co najmniej podejrzana.
Duma nie pozwalała jej przyjmować pomocy od kogoś,
kto jej nienawidzi i jeszcze przed chwilą groził, że oskarży
ją o szantaż.
LABIRYNT UCZUĆ
29
Sięgnęła po czek i niepewnym krokiem wyszła z poko
ju. Stanęła w drzwiach kuchni, żeby nabrać trochę sił.
Mitch Ellery wyglądał jak olbrzym w jej wypucowanej
kuchni. Jego postać górowała nad wszystkim. Włożył już
lód do ręcznika i teraz zaglądał do lodówki.
Loma zwykle robiła zakupy w piątek wieczorem, więc
jej lodówka była pusta. Mitch z dezaprobatą pokręcił głową.
- Nic dziwnego, że jesteś głodna. Masz tylko przyprawy
i karton mleka, które jest już przeterminowane.
Podeszła, wyrwała mu z ręki ręcznik, w który zawinięte
były kostki lodu, i wysypała je do zlewu, po czym ostrożnie
wsadziła mu do kieszeni czek. Kiedy odważnie sięgnęła do
drzwi lodówki, żeby ją zamknąć, Mitch złapał ją za rękę.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Spróbowała wyrwać rę
kę, ale Mitch nie zwolnił uścisku.
Był potężny i niesamowicie męski. Przestrzeń między
nim i lodówką nagle skurczyła się. Zimne powietrze z wnę
trza nie mogło złagodzić żaru buchającego z ich ciał ani
dreszczy, jakie przeszły Lornie po karku.
- Wiem, że to wariactwo, ale pójdziemy do restauracji
- mruknął niskim głosem, który przeniknął ją do głębi.
- Nie pójdziemy.
Skrzywił się, marszcząc ciemne brwi.
- Musi pani jeść. Zrobimy kompres na ten siniak, a po
tem pójdziemy.
Lorna wyszarpnęła rękę z jego uścisku.
- Nigdzie z panem nie pójdę. - Uniosła do góry brodę.
- Poznałam się na panu, panie Ellery. Jeśli chce pan, żebym
30
SUSAN FOX
zrobiła badanie krwi, możemy umówić się w przychodni.
Na pewno przyjdę.
W jego oczach zamigotała złość i Lorna poczuła, że
znów robi jej się słabo.
- Ja też poznałem się na pani, panno Farrell. Zrobimy
to badanie. Ale teraz będzie tak, jak powiedziałem.
Przysunął się do niej, zdołała tylko zrobić pół kroku w tył,
nim porwał ją na ręce jak małe dziecko. Zakręciło jej się w gło
wie i odruchowo chwyciła dłońmi jego ramiona. Dostrzegł, że
zrobiło jej się słabo, bo odczekał chwilę, zanim wyniósł ją
z kuchni.
- Co mam z panią zrobić? - wymamrotał.
Poczuła jego pachnący miętą, ciepły oddech.
- Już mówiłam, żeby pan mnie puścił i stąd wyszedł.
Przez chwilę przyglądał się jej z rosnącą irytacją.
- Ten upór wpędzi panią w kłopoty, jeśli nie zostawi
pani w spokoju Kendry.
Ogarnęła ją złość.
- Już mówiłam, żeby pan mnie natychmiast puścił!
- Jak zechcę. - Odwrócił się, wszedł znów do salonu
i posadził ją na krześle.
Na stoliku obok zabrzęczał telefon. Lorna zdziwiła się,
że Mitch nie rzucił się, żeby go odebrać. Stał przed nią,
gdy sięgała po słuchawkę.
- Wszystko w porządku? - spytała z niepokojem Me
lania. - Czy już wyszedł?
Lorna zerknęła na nieruchomą twarz Mitcha, który ob
serwował ją ze zmarszczonym czołem.
LABIRYNT UCZUĆ
31
Zauważyła, że nie jest przystojny. Jego rysy twarzy były
zbyt kanciaste. Ale miał w sobie jakiś magnetyczny urok,
który sprawiał, że nie wydawał się mniej atrakcyjny od męż
czyzn, których rysy twarzy były łagodniejsze. A może nawet
był bardziej pociągający.
Odwróciła głowę, wstydząc się swoich myśli.
- Wszystko w porządku. Tak, jeszcze tu jest - powie
działa do słuchawki, a potem spojrzała na swego niepro
szonego gościa i coś przyszło jej do głowy. - Ale nie chce
wyjść. Jeśli przyniesiesz swój gaz pieprzowy, to może zmie
ni zdanie.
Mitch znów nachmurzył się, wykrzywiając pogardliwie
usta. Wzruszył ramionami.
- O Boże! - zawołała Melania. - Zaraz u ciebie
będę.
- Damy mu pięć minut. Potem przyjdź.
- Ale powiesz mi, czemu dałaś mu jeszcze pięć minut,
dobrze?
- Dobrze.
Mela odłożyła słuchawkę.
- Musi pan już iść, panie Ellery - powiedziała Lorna,
odchylając się na krześle. - Moja przyjaciółka mieszka po
drugiej stronie korytarza. Co prawda nie ma gazu pieprzo
wego, ale jest bardzo lojalna i potrafi mnie obronić. -
Uśmiechnęła się złośliwie. - Niewykluczone, że spryska pa
na olejem albo sprayem do czyszczenia mebli.
- Czy ona zrobi pani jakieś kanapki na kolację?
To pytanie zaskoczyło ją. Mitch chyba naprawdę trochę
32
SUSAN FOX
się o nią troszczył. Ze wzruszeniem poczuła, że jej serce
mięknie.
- Nie tylko kanapki. To świetna kucharka. Ale, ale. Mo
że przyjść z tasakiem albo praską do ziemniaków. Widział
pan kiedyś, jak taką praską można załatwić namolnego typa?
Oglądałam takie zdjęcia w gazetach. Były szokujące.
Mitch rozchmurzył się, a na jego twarzy zagościł blady
uśmiech.
- Zaopiekuje się panią?
Jego zaskakująca troska nagle ją ubodła. Natychmiast
straciła ochotę na żarty.
- A co to pana obchodzi?! - zawołała.
Mitch pochylił się i oparł wielkie dłonie na poręczy
krzesła. Jego twarz była teraz tak blisko, że Lorna poczuła
dreszcz podniecenia.
- Gdyby nie ta sprawa z Kendrą, pomyślałbym, że jest
pani... interesująca.
Z zaskoczenia nie wiedziała, co odpowiedzieć.
- A co pan pomyśli, kiedy badania krwi wykażą, że Ken-
dra jest moją siostrą?
Jego twarz przybrała wyraz powagi.
- Nie wierzę.
- Ależ tak, panie Ellery. Ale to nic nie zmieni, bo Doris
nigdy tego nie zaakceptuje. - Wyrzuciła z siebie to, co drę
czyło ją od dawna. Łzy zakręciły jej się w oczach. Siłą woli
próbowała je powstrzymać. - Ona i tak nigdy nie podda
się badaniom.
- Podda się, bo w ten sposób pozbędzie się pani.
« il ^ LABIRYNT UCZUĆ 33
Zemścił się na niej za to, że znów go rozzłościła.
Uśmiechnęła się z przymusem, choć zakłuło ją coś w sercu.
- Przysłała pana tutaj z czekiem. W ten sposób chce się
mnie pozbyć.
Mitch wyprostował się, obrzucając ją nieprzyjaznym
spojrzeniem.
- Niech pani coś zje. Spotkamy się później.
Lorna nie odpowiedziała. Wziął ze stolika swój kapelusz,
i włożył go i docisnął ręką rondo. Wedle kowbojskiego savoir
vivre'u była to standardowa forma pożegnania.
- Zawiadomię panią, kiedy będzie test. - Jego niski głos
zabrzmiał teraz jak pogróżka.
- Dziękuję - odparła. - Ale niech pan nie liczy na zgodę
Doris.
Jego ciemne oczy znów zabłysły. Wyjął czek z kieszeni
marynarki, rzucił go na stół i wyszedł, nie oglądając się za
siebie.
Lorna nie była zadowolona, że zostawił czek, ale ode
tchnęła z ulgą, kiedy Mitch wreszcie wyszedł. Wstała i po
szła do łazienki. Ślad po uderzeniu na czole był prawie nie
widoczny. Do rana zupełnie zniknie. Dlaczego Mitch tak
się tym martwił, jakby to była wielka rana?
Z pokoju dobiegło ją wołanie Melanii.
- Muszę się przebrać! - krzyknęła do niej. Weszła do
sypialni i drżącą ręką poszukała dżinsów i podkoszulka. Po
tem szybko przeczesała szczotką rozczochrane włosy i wy
szła na powitanie przyjaciółki.
- Widziałam go przez wizjer - oznajmiła Melania, gdy
34
SUSAN FOX
Loma weszła do salonu. - Wygląda jak John Wayne skrzy
żowany z Minotaurem - powiedziała, wytrzeszczając ze
zdumienia zielone oczy. - Nie jest przystojny, tylko strasz
ny. I bardzo seksowny - dodała z uśmiechem. - Nie musisz
mi tłumaczyć, dlaczego chciałaś być z nim jeszcze pięć mi
nut. Ale powiedz, jak się czujesz.
Loma zaśmiała się. Czuła się już o niebo lepiej. Miała
za sobą spotkanie z Mitchem Ellerym, który przyrzekł, że
załatwi badanie krwi. To udowodni, że Lorna mówi prawdę.
Może to dobrze, że zostawił czek, bo będzie miała satysfa
kcję, kiedy jeszcze raz mu go odda.
- Wszystko dobrze - powiedziała. - A nawet świetnie.
Opowiem ci, ale zamówmy pizzę. Tym razem pozwalam
ci wybrać dodatki.
- Znakomicie. Mam zadzwonić czy ty to zrobisz?
- Ja stawiam, więc ty zadzwoń.
W oczekiwaniu na pizzę Lorna zdała relację przyjaciółce
ze spotkania z Mitchem. Ale ani słowem nie wspomniała,
że bardzo się jej podoba. Dlaczego nie przyznała się do tego,
skoro Melania wiedziała o niej wszystko?
„Gdyby nie ta sprawa z Kendrą, pomyślałbym, że jest
pani... interesująca". Te słowa nie przestawały jej dręczyć.
Jak bardzo pragnęła, żeby Mitch Ellery naprawdę uznał ją
za interesującą.
Jego troska o Kendrę - choć wynikała z tego, że chronił
ją przed Lorną - świadczyła o szlachetności, tak samo jak
jego zachowanie, gdy Lorna zemdlała.
Tacy mężczyźni należeli do rzadkości; zrozumiała to już
LABIRYNT UCZUĆ
35
pięć lat temu. Wtedy Mitch ją przestraszył. Teraz też się
go bała. Ale odruch czułości, który w nim dostrzegła, zrobił
na niej duże wrażenie.
„Pomyślałbym, że jest pani... interesująca".
A gdyby naprawdę się nią zainteresował? Gdyby zwrócił
na nią uwagę, tak jak mężczyźni zwracają uwagę na kobiety?
Jak by się do niej odnosił? Mitch był szarmancki i nawet
wtedy, gdy przyszedł do niej wściekły, dotyk jego dłoni przy
powitaniu był łagodny. A dzisiaj jego zachowanie naprawdę
ją wzruszyło.
Przy jego sile i posturze łagodność dotyku była zdumie
wająca. Na to wspomnienie znów przeszedł ją dreszcz. Jak
by to było, gdyby zaczęła się spotykać z Mitchem?
W końcu musiała jednak przyznać, że Mich Ellery wcale
nie był nią zainteresowany. Chodziło mu tylko o to, co zre
sztą przyznał z szokującą szczerością, żeby nakłonić ją do
opuszczenia San Antonio.
Nagle strach chwycił ją za gardło. Jeśli Doris nie zgodzi
się na badanie krwi, Mitch na pewno znajdzie sposób, żeby
zmusić Lornę do wyjazdu.
Tacy bogacze jak on mieli na swoje usługi tuziny praw
ników. Mitch Ellery był ustosunkowanym człowiekiem. Wy
starczy, że powie komuś parę słów, i Lorna straci wszystko,
o co zabiegała tyle lat. Jej kariera będzie na zawsze zruj
nowana.
„Niech pani będzie rozsądna, panno Farrell".
Głupie mrzonki o tym, że Mitch może się nią zaintere
sować, nagle prysły jak mydlana bańka. Chyba uderzyła się
36
SUSAN FOX
za mocno w głowę. Kiedy po kolacji jej przyjaciółka poszła
do domu, Lornę ogarnęło przygnębienie. Długo leżała
w ciemności, zamartwiając się, co Mitch może zrobić, żeby
odizolować ją od siostry.
ROZDZIAŁ TRZECI
Lorna wstała późno następnego ranka. Zjadła zimną piz
zę na śniadanie, wrzuciła brudne rzeczy do pralki i zabrała
się za sprzątanie, żeby tylko nie myśleć o Mitchu.
Zaniosła rzeczy do pralni chemicznej i odebrała to, co
zostawiła tydzień wcześniej. Potem musiała zrobić zakupy,
na które zabrakło jej czasu w piątek wieczorem. Pojechała
do hipermarketu, a następnie do ulubionego sklepu spożyw
czego. Wróciła do domu wczesnym popołudniem.
Była przyzwyczajona do noszenia sterty zakupów z par
kingu do domu.
Przewiesiła rzeczy z pralni przez ramię i trzymając pla
stikowe torby ze sklepu, przedzierała się przez zatłoczony
parking przed domem. Weszła na chodnik, gdy zza rogu
wyszedł barczysty mężczyzna. Kroczył w jej stronę.
Mitch Ellery był ubrany jak prawdziwy kowboj. Miał
na sobie niebieską koszulę i znoszone dżinsy. Jego czarny
stetson wyglądał na bardziej sfatygowany niż perłowoszary,
a wysokie czarne buty były nieco podniszczone.
Z zachmurzonej twarzy i zaciśniętych ust można było
odgadnąć, że przyszedł w interesach. Gdyby miał przy sobie
38
SUSAN FOX
rewolwer, w tym kapeluszu wyglądałby jak zbir z Dzikiego
Zachodu.
W jego ciemnych oczach pojawiła się dezaprobata.
- Za dużo pani dźwiga - stwierdził, zręcznie uwalniając
ją od zakupów.
Lorna skoczyła, żeby je odebrać, ale Mitch nie miał za
miaru nic oddawać.
- Zaniosę to do domu - rzucił krótko.
- Nie zapraszałam pana do siebie, panie Ellery. I nie
zamierzam zapraszać. - Uśmiechnęła się sztywno, kolejny
raz sięgając po swoją własność. - Ale dziękuję za pokaz
dobrych manier.
Kiedy jej palce ujęły uchwyty toreb, Mitch rozluźnił pal
ce, po czym zacisnął je na jej dłoniach. Spojrzała na niego
ze zdziwieniem, czując, jak z jego uścisku promieniuje jakaś
magiczna siła.
- Będziemy tu tak stać przez cały dzień, jeśli mnie pani
nie wpuści do siebie - warknął.
- Nie mamy sobie nic do powiedzenia, więc najlepiej
będzie, jeśli pan sobie pójdzie. - Próbowała uwolnić palce,
ale Mitch jej na to nie pozwolił.
- Musimy porozmawiać.
Patrzył ponuro i Lorna znów poczuła się zagrożona.
- Interesuje mnie tylko, kiedy będzie badanie krwi.
- Poinformuję panią w poniedziałek. Teraz mamy inny
problem.
Lorna starała się nie okazać podniecenia.
- Chodzi o Kendrę - dodał przygnębionym głosem.
LABIRYNT UCZUĆ
39
Tak jakby wiedział, że na kłopoty Kendry nie pozostanie
obojętna, zwolnił uścisk palców. Lorna cofnęła ręce.
- Co się stało?
Spojrzał na nią łagodniej.
- Nic takiego poza tym, że wpadł jej do głowy głupi
pomysł, który dotyczy pani. Dlatego musimy porozmawiać.
Teraz.
Lorna odetchnęła z ulgą, że Kendrze nic się nie stało.
Nie miała zamiaru wypełniać rozkazów Mitcha.
- Niech pan posłucha. Może pan rozkazywać na swo
im ranczu, ale nie będzie pan rządził całym światem. Na
wet jeśli nie darzy mnie pan szacunkiem, powinien pan
zachowywać dobre maniery albo niech się pan wynosi
do diabła.
Widać było, że jest zaskoczony, ale za chwilę zmarszczył
groźnie czoło. Nie spodziewał się, że Lorna będzie mu się
sprzeciwiać i z pewnością to mu się nie podobało. Lorna
nigdy nie mówiła do nikogo takim tonem, ale czuła, że jeśli
nie będzie stanowcza, Mitch zdominuje ją, nie mrugnąwszy
nawet okiem.
Jego twarz była jak z kamienia. Przez długą chwilę nie
odzywał się.
Lornę rozzłościła jego fałszywa duma.
- Może pan położyć moje zakupy na chodniku albo je
sobie zabrać.
Odwróciła się i wyciągnęła klucz z kieszeni. Niech się
wypcha jej zakupami. Ale miała nadzieję, że Mitch postawi
je jednak na ziemi i odejdzie.
40
SUSAN FOX
- Panno Farrell - powiedział cicho - pewnie uważa pa
ni, że mam maniery...
Urwał, wpatrując się w jej zarumienioną twarz, tak jakby
chciał zbadać, jak bardzo musi się poniżyć. Lorna uniosła
brwi, a on dokończył zdanie.
- ...świni.
Miała ochotę parsknąć śmiechem.
- Potrafi pan udowodnić, że tak nie jest?
Zawahał się, ale po chwili powiedział sztywno, jakby
czytał z kartki.
- Przepraszam, panno Farrell. Czy zechce pani zaprosić mnie
do środka, żebyśmy mogli przedyskutować pewien problem?
Lorna poczuła, że jej złość słabnie, ale bała się wpuścić
go do domu.
- Czy będzie pan zachowywał się przyzwoicie?
- Oczywiście. - Jego szybka riposta świadczyła, że nie
może się doczekać tej rozmowy.
Świadomość, iż ten potężny mężczyzna stara się pod
porządkować jej żądaniom - nawet jeśli nie przychodziło
mu to z łatwością - dodała jej poczucia siły.
Rozum mówił Lornie, że zgoda między nimi jest wy
muszona, ale w głębi duszy chciała, żeby Mitch został.
- Dobrze. Zobaczymy. Lecz ostrzegam, że potrafię głoś
no krzyczeć.
Chciała rozładować napiętą atmosferę, ale Mitch się nie
uśmiechnął. Chyba w ogóle rzadko się uśmiechał.
Widocznie oboje musieli wyczuć, że jej żart był podszyty
strachem. W końcu nie miała powodów do radości.
LABIRYNT UCZUĆ
41
Otworzyła drzwi, weszli do budynku i w milczeniu ru
szyli po schodach. Potem Mitch zaniósł torby do kuchni,
a Lorna położyła wyprane rzeczy i torebkę w sypialni. Kie
dy weszła do kuchni, Mitch wyjmował zakupy na stół.
- Dziękuję - powiedziała i w milczeniu zaczęła chować
jedzenie do lodówki. Potem odwróciła się do niego i spojrzała
znacząco na czarnego stetsona. Mitch zdjął go natychmiast.
- Czy napije się pan czegoś? Wody sodowej albo kawy?
Mitch pożerał ją wzrokiem. Cudownie zaokrąglone ciało
Lorny było wprost doskonałe. Miała na sobie bawełnianą
bluzkę z dekoltem, nieskazitelnie białą mimo upału, a na
dżinsach dostrzegł zaprasowane kanty. Sam nigdy nie za
wracał sobie głowy prasowaniem dżinsów, bo uważał, że
jest to niemęskie, ale ta kobieca drobiazgowość rozczuliła
go. Stopy Lorny ze starannie obciętymi paznokciami poma
lowanymi na jasnoróżowo ślicznie wyglądały nawet w zwy
kłych sandałach. Nigdy przedtem nie zwracał uwagi na sto
py kobiet, ale Lorna była cała jak cacko.
Miał ochotę porwać ją w ramiona i sprawdzić, czy jej
pocałunki są równie ogniste i niepokojące jak ona sama.
Ale to chyba nie był najlepszy pomysł. Czekała ich rozmowa
na temat Kendry i jej matki. Pamiętając o dobrych manie
rach, grzecznie odpowiedział na pytanie Lorny.
- Nie, dziękuję. Ale jeśli pani ma ochotę czegoś się na
pić, to bardzo proszę.
Lorna splotła palce i potrząsnęła głową.
- Nie chce mi się pić, lepiej przejdźmy od razu do rze
czy. Może usiądziemy?
42
SUSAN FOX
Był zbyt podniecony, żeby usiąść, więc pokręcił prze
cząco głową. Wziął oddech, jakby zaraz miał skoczyć w głę
boka wodę, i z desperacką odwagą wyjaśnił, o co chodzi.
- Kendra jest zakochana i wydaje jej się, że wszyscy
wokół też powinni się kochać. Jej zdaniem między panią
i mną coś zaiskrzyło i nie powinienem tego zlekceważyć.
Loma nie wierzyła własnym uszom. Słowa Mitcha wpra
wiły ją w osłupienie.
- Co? Skąd jej to przyszło do głowy? - spytała zdła
wionym głosem, jakby to była dla niej niespodzianka.
- Bo patrzyliśmy tak długo na siebie w biurze, a potem
długo trzymaliśmy się za ręce. Ona wie, że nie mamy innych
sympatii.
Lorna spuściła oczy i zaczerwieniła się. Wciąż nie mogła
uwierzyć w to, co usłyszała.
- To, że dwoje ludzi jest samotnych, nie oznacza jeszcze,
że muszą zacząć się spotykać. Chyba Kendra o tym wie?
- Wreszcie odważyła się na niego spojrzeć. - Pan był wście
kły, a ja się przestraszyłam... - Zamilkła, bo nagle uświa
domiła sobie, że Mitch może poczuć się dotknięty. Uśmiech
nęła się z przymusem. - Nie chciałam pana obrazić. Chodzi
mi o to, że zaledwie dziesięć minut wcześniej dowiedziałam
się, że pan po nią przyjedzie... I zjawił się pan taki zły.
Nie miałam pojęcia, co pan zrobi.
Jej słowa udobruchały go wrócił więc do tematu roz
mowy.
- Spotkamy się parę razy, żeby Kendra była zadowolona,
a potem rzuci mnie pani pod byle jakim pretekstem.
LABIRYNT UCZUĆ
43
W kuchni zapadła cisza.
- Jak mam to rozumieć? - Lorna spojrzała na niego
z niedowierzaniem.
- Dokładnie tak, jak pani powiedziałem - odparł
zgryźliwie.
Potrząsnęła jeszcze mocniej głową.
- Jeśli dobrze usłyszałam, to moja odpowiedź brzmi
„nie". Nie, nie i jeszcze raz nie. - Cały czas potrząsała gło
wą, uśmiechając się nie tyle z rozbawienia, co z zakłopo
tania. Podeszła do zlewu, a potem oparła się o stół, jakby
nie mogła utrzymać równowagi. - Jak pan śmie przychodzić
z taką propozycją? - Spojrzała mu prosto w twarz. - Trze
ba było jej powiedzieć, że się pomyliła, że nie podobam
się panu, tylko był pan po prostu uprzejmy. Albo że spo
dobałam się panu na pierwszy rzut oka, ale potem się pan
rozczarował. Powiedział jej pan coś takiego, prawda?
- Nie.
Lorna wytrzeszczyła oczy. Chyba nic nie mogłoby jej
bardziej zdziwić.
- Dlaczego?
- Bo Kendra patrzy na świat przez różowe okulary. Jest
zakochana i uważa, że nąjcudowniej będzie, jeśli wszyscy
jej bliscy też się zakochają.
Lorna zerknęła na niego i szybko odwróciła wzrok.
Bała się Mitcha przede wszystkim dlatego, że przy całej
swojej brutalności był tak bardzo atrakcyjny. Jeśli zacznie
się z nim spotykać, nie zapomni już o nim, a skutki mogą
okazać się opłakane. Do tego jest jeszcze Kendra i jej matka.
44
SUSAN FOX
- Czy Doris wie o planach Kendry?
- Kendra mówiła o tym przy śniadaniu. Opowiadała, jak
spotkaliśmy się wczoraj w biurze, jakie to było romantycz
ne. A więc Doris wie.
- Czy rozmawiał pan z nią w cztery oczy?
- Tak.
- I co ona na to?
Lorna nie powinna była o to pytać. Przecież wiadomo,
że Doris na pewno nie powiedziała o niej nic miłego.
Nie tylko zostawiła ją po urodzeniu, ale potem nie chciała
się do niej przyznać, i to na długo przedtem, zanim spot
kały się w tej nieszczęsnej restauracji. Wspomnienie tego
wydarzenia było tak przykre, że Lorna wolała wykreślić
je na zawsze z pamięci.
- Doris zaproponowała, żebym zaczął się z panią spo
tykać, a potem doprowadził do zerwania. Kendra jest do
mnie bardzo przywiązana i siłą rzeczy odwróci się od kogoś,
kto mnie skrzywdzi. Wiele romansów nie kończy się dobrze
i nasz nie będzie żadnym wyjątkiem. - Urwał, zastanawia
jąc się, na ile może być z nią szczery. - To dobre rozwią
zanie na wypadek, gdyby pani nie chciała odejść z pracy.
Kendra odsunie się od pani i nie będzie już uważała pani
za przyjaciółkę.
- A więc to ja mam paść ofiarą tej intrygi... - Z wra
żenia aż zakręciło się jej w głowie. Kendra przestanie ją
lubić. Szczególnie przykre było to, że właśnie Doris wpadła
na ten pomysł.
Czy miała bez zmrużenia oka pozwolić, żeby jej siostra
LABIRYNT UCZUĆ
45
uważała ją za złą lub nawet okrutną? Bo o to właśnie cho
dziło Doris. Nasłała Mitcha, żeby na zawsze pogrążyć ją
w oczach Kendry.
Mitch chyba odgadł jej myśli i zasępił się.
- Musi pani pamiętać, że Doris ma jeszcze gorsze pomysły.
Lorna przeraziła się.
- Jakie pomysły? Chce mnie straszyć prawnikami? -
A kiedy Mitch tylko przyglądał się jej w milczeniu, dodała
sucho: - W takim razie, kowboju, powiedz Doris, żeby się
do nich zwróciła. Też znajdę adwokata i zmuszę ją, żeby
zrobiła to badanie.
Lorna w ostatniej chwili ugryzła się w język. O mało
nie powiedziała, że i ona, i Doris dobrze znają prawdę, więc
żadne badanie krwi nie jest potrzebne. Jej matka nigdy nie
zgodzi się na takie rozwiązanie, bo po ujawnieniu wyników
musiałaby przyznać się do kłamstwa.
- Jeśli poda pani sprawę do sądu - powiedział cicho
Mitch - będzie pani miała przeciwko sobie najlepszych
i najdroższych prawników w tym kraju.
Tylko przez chwilę czuła do niego niechęć. Przecież wie
działa o tym. To była prawda. Mitch często podkreślał, że
pochodzi z bogatej rodziny. Nie mówił tego, żeby jej za
imponować tylko starał się chronić swoich bliskich.
Lorna nie miała nikogo, kto by ją chronił. Nagle zaprag
nęła, żeby ktoś taki jak Mitch był jej opiekunem, choć teraz
robił, co mógł, żeby ją pokonać.
Nie była nawet na niego zła, bo przede wszystkim oba-
wiala się matki.
46
SUSAN FOX
Choć Doris nie zachowała się wobec niej uczciwie, Lorna
nie była pewna, czy powinna wyjaśnić Mitchowi, skąd wie,
że Doris jest jej rodzoną matką. Gdyby to zrobiła, stosunki
między Doris i Kendrą oraz Mitchem mogłyby się na za
wsze zepsuć. Z drugiej strony Mitch i tak pewnie jest zbyt
lojalny wobec Doris, żeby uwierzyć w to, co powie Lorna.
Lepiej więc trzymać język za zębami.
Westchnęła głęboko i przez chwilę usiłowała zebrać roz
biegane myśli.
- Niech się pan nie boi - powiedziała zmęczonym gło
sem. - Przyrzekam, że nie powiem Kendrze, kim jestem.
Może mi pan zaufać, przecież gdybym chciała, powiedzia
łabym jej to dawno temu. - Wzięła głęboki oddech, bo teraz
musiała powiedzieć coś, co było dla niej przykre. W żadnym
razie nie mogła dać się wyprowadzić z równowagi. - Wiem,
że Doris nie chce mnie znać, więc nigdy nie postawiłabym
Kendry w takiej sytuacji. Nie powiem nic, co by mogło
zepsuć jej stosunki z matką. Daję na to słowo. - Mimo że
Mitch spiorunował ją wzrokiem, w ogóle się tym nie prze-
jęła, mając nadzieję, że zdobędzie jego zaufanie. - Niech
pan wraca na swoje ranczo i zapomni o tym wszystkim.
Znajdę lepszy sposób, żeby odsunąć od siebie Kendrę.
- Jaki?
Pokręciła bezradnie głową. Nigdy w życiu nie mogłaby
skrzywdzić Kendry.
- Jeszcze nie wiem. Ona jest delikatna i tak samo jak
pan nie chcę, żeby spotkała ją jakaś przykrość. Myślę, że
wystarczy, gdy jej coś zasugeruję.
LABIRYNT UCZUĆ
47
- Na przykład? - Tak bronił Kendry, że Lorna poczuła
zazdrość w sercu.
- Nie wiem. - Wzruszyła ramionami. - Będę wyma
wiać się bólem głowy lub brakiem czasu. Coś wymyślę.
- Dlaczego nie zrobiła pani tak dawno temu?
Nie wiedziała, co ma odpowiedzieć.
- To zbyt osobista sprawa, żeby o tym mówić. Ale jeśli
rodzina jest dla pana ważna, to myślę, że zrozumie mnie
pan. - Nerwowo przegarnęła ręką włosy. Nie mogła znieść
jego surowego spojrzenia, więc odwróciła głowę w bok. -
Niech pan już idzie. Dotrzymam słowa. Powoli zacznę od
suwać się od pana siostry.
Wstrzymała oddech, czekając, aż Mitch wyjdzie.
- Kendra i John zapraszają nas dzisiaj na kolację.
Powiedział to jak coś najzupełniej oczywistego. Lorna
spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nie chciał zrezygnować
z zabawy w romans, choć obiecała mu to, czego żądał? Nie
było powodu, by wdawać się w jakąś szaloną maskaradę.
- Pomijając, że udawanie romansu jest głupie, a poza
tym nieuczciwe, nie wypada, żebym chodziła na kolację
z moim szefem. - Pomysł Kendry świadczył o jej beztrosce
i naiwności, co było zarazem kłopotliwe i wzruszające.
- Mówiłem jej to samo, dlatego mamy przyjść dwadzie
ścia minut później. Niby przypadkiem spotkamy się na par
kiecie. Potem wystarczy, gdy Kedra będzie się dowiadywać
o naszych spotkaniach. Dwa tygodnie i możemy ze sobą
zrwać. Nie puszczę pary z ust, a Kendra na pewno nie bę-
dzie zmuszała nas do zwierzeń.
48
SUSAN FOX
Lorna znów pokręciła głową.
- Nie mogę uwierzyć, że mówi pan poważnie.
Mitch spojrzał na nią surowo.
- Kendra jest słodkim i kochanym dzieckiem. Nie po
zwolę jej krzywdzić wykrętami, na których od razu się po
zna. Będzie zmartwiona, jeśli pani nie będzie chciała się
z nią widywać. - Zawahał się i dodał z grymasem na twa
rzy: - Lepiej, żeby to ona nie chciała się z panią spotykać.
„Lepiej, żeby to ona nie chciała się z panią spotykać".
Przed oczami Lorny stanął obraz Kendry. Serce zabiło
jej szybciej. Potrzebowała paru chwil, żeby ochłonąć.
- Niech pan... już sobie idzie.
- Proszę się ładnie ubrać - powiedział stanowczo. -
Przyjadę o ósmej.
Tego już było dla niej za wiele.
- Nie słyszał pan, co powiedziałam? Nic z tego nie wyj
dzie. Nieważne, co myśli o mnie pan albo Doris. Nie jestem
aż tak dobrą aktorką, by udawać, że jestem zainteresowana
kimś tak okr... panem.
Po jego minie widziała, że jest urażony.
- Nie będzie pani musiała udawać - wycedził. - Widzę
to za każdym razem, kiedy na panią spojrzę.
Z zakłopotania zrobiło jej się gorąco.
- Co za pycha! Ma pan mnóstwo wad, ale pycha i za
rozumiałość zdecydowanie zajmują pierwsze miejsce.
Uśmieszek zabłysnął na wargach Mitoha. Jego oczy lśni
ły jak czarne diamenty.
- Niech pani pójdzie ze mną potańczyć.
LABIRYNT UCZUĆ
49
Tym razem zabrzmiało to jak osobista prośba. Jakby pój
ście z nim nie było częścią gry, lecz czymś, na czym mu
zależy. Zdziwiło ją to, ale nie zawahała się odmówić.
- Nie - powiedziała stanowczo.
Mitch włożył kapelusz na bakier, co świetnie pasowało
do jego błyszczących oczu.
- Sprawdzimy dziś o ósmej, jak pani znosi pychę i za
rozumiałość - powiedział ochrypłym głosem, który znów
przejął ją dreszczem.
Obrzucił wzrokiem jej suknię i spojrzał prosto w oczy.
- Niech pani włoży coś z dekoltem i przed kolana. Lu
bię, jak moje kobiety są seksowne.
Lorna była tak zdumiona i wściekła, że nie mogła wy
dusić z siebie ani słowa. Kiedy oprzytomniała, Mitcha już
nie było.
Przez następne pół godziny chodziła po mieszkaniu tak
zdenerwowana i poruszona, że gdyby była mężczyzną, do
padłaby Mitcha i starła ten arogancki uśmieszek z jego twa
rzy. Nieprędko by go odzyskał.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Tego wieczoru Mitch pragnął jak najszybciej znaleźć się
u Lorny. Droga do San Antonio jeszcze nigdy nie wydawała
mu się taka długa. Zawsze lubił towarzystwo kobiet, ale
nigdy nie czuł aż takiego podniecenia.
Myślał o niej przez cały dzień. Kiedy wychodził, stała
tak rozkosznie osłupiała. Przypominał sobie całe ich spot
kanie, wszystkie słowa, które powiedziała, wszystkie jej mi
ny i grymasy. Skłamała tylko wtedy, gdy powiedziała, że
nie jest nim zainteresowana. Wiedział, kiedy kłamie. W ta
kim razie cała reszta była prawdą.
Nie mógł zapomnieć, że Lorna zupełnie nie przejmuje
się badaniem krwi. Trudno było uwierzyć, że ma coś do
ukrycia, skoro tak nalegała na ten test. Wierzył teraz, że
naprawdę jest uczciwa i wcale nie chce oszukać Doris ani
Kendry.
Poza tym gdyby chodziło jej o pieniądze, chętnie sko
rzystałaby z okazji, żeby go usidlić i mieć bogatego ko
chanka albo nawet męża.
Pierwsze doniesienia prywatnego detektywa, którego
wynajął, potwierdzały jego domysły na temat charakteru
Lorny. Detektyw podał mu tylko fakty, a ich interpretacja
LABIRYNT UCZUĆ
51
należała już do Mitcha. Oczywiście Mitch mógł się mylić,
ale Lorna Farrell nie wyglądała na osobę, która chciałaby
kogoś oszukać. Nie był pewien, czy to samo mógłby po
wiedzieć o jej matce.
Dlaczego Doris nagle zaproponowała Lornie łapówkę,
i to w takiej wysokości? Przecież można szybko i uczciwie
pozbyć się naciągacza. Człowiek, który wie, że prawda leży
po jego stronie, zwykle szuka sprawiedliwości w sądzie.
Mitch był uczciwy i prostolinijny, toteż nie pochwalał
żadnego z pomysłów Doris. Szczególnie dziwny wydawał
mu się ten z randkami, choć prawdę mówiąc, widywanie
się z Lorną nie byłoby z jego strony żadnym poświęce
niem. Raczej przyjemnością...
Prześladowała go myśl, że Lorna naprawdę może być
córką Doris. Nie umiał zrozumieć, jak można wyrzec się
własnego dziecka. Sam nigdy by tak nie postąpił.
Być może Lorna myliła się co do tego, kto jest jej matką.
Ale jeśli nawet była w błędzie, to nie znaczy, że jest nie
uczciwa. Może powinien spytać ją, dlaczego upiera się, że
jest córką Doris?
Skręcił w uliczkę, przy której mieszkała Lorna, posta
nawiając, że nie będzie dłużej zaprzątał sobie głowy tymi
myślami. Na razie spełni prośbę Doris, a potem poczeka
na wyniki badań krwi.
Może niepewność sprawiała, że nie mógł się doczekać
spotkania z Lorną. Zakazany owoc zawsze smakuje najle
piej, ale prawdę mówiąc, Lorna podobałaby mu się nieza-
cznie od okoliczności.
52
SUSAN FOX
Podziwiał jej charakter. Była bystra i inteligentna. Nie
brakowało jej odwagi. Potrafiła mu się postawić jak żadna
inna kobieta.
Niełatwo będzie mu udawać przed Kendrą, że jest zain
teresowany jej przyjaciółką, nie okazując jednocześnie Lor-
nie, jak bardzo go pociąga.
Lorna wreszcie uspokoiła się i zaczęła myśleć, co ma
robić dalej.
Od dawna wiedziała, że ściągnie na siebie nieszczęście,
bo Doris nigdy nie zgodzi się na jej przyjaźń z Kendrą.
Z góry pogodziła się z tym, że będzie musiała ponieść tego
konsekwencje. Ale kiedy Mitch zjawił się z czekiem, wpadła
w taką wściekłość, że szybko wyparowała jej z głowy chęć
ponoszenia konsekwencji. Od tej pory zdarzyło się wiele
głupich rzeczy i będzie jeszcze gorzej, jeśli szybko nie zrobi
czegoś, żeby z tym skończyć.
Kiedy Kendra wyjdzie za Johna Owena, Lorna prawdo
podobnie będzie musiała odejść z pracy. Nieraz już była
bez pieniędzy i wiedziała, że nieprędko znajdzie dobrą po
sadę. A trzeba przecież coś jeść.
Poza tym był jeszcze problem z Kendrą. Choć Lornę
przerażał fakt, że ma odgrywać romans, który zakończy się
rozstaniem, wiedziała, że jeśli się nie zgodzi, Doris wy
myśli coś jeszcze gorszego. Z przykrością musiała przy
znać, że to, co powiedział Mitch, jest prawdą. Lepiej, żeby
to ona cierpiała z powodu utraty przyjaźni Kendry niż na
odwrót.
LABIRYNT UCZUĆ
53
Kendra była szczera i słodka, i miała tę niewinność, któ
rą Lorna dawno utraciła. Choć trochę martwiła ją dziecięca
naiwność siostry, instynktownie pragnęła opiekować się nią
i chronić od trosk.
Badanie krwi udowodni wszystkim, czyim jest dziec
kiem, ale nie zmusi Doris, żeby ją zaakceptowała lub była
zadowolona z tego, że Lorna. przyjaźni się z Kendrą. Nie
wykluczone, że Doris mogłaby nawet oskarżyć Lornę o na
tręctwo, gdyby nadal chciała widywać się z Kendrą. Bio
logiczna matka może oskarżyć dziecko, którego kiedyś się
wyrzekła, o narzucanie się. Takie rzeczy już się zdarzały.
Cała sprawa mogła się bardzo skomplikować. Proces ro
dziny Ellerych na pewno szybko przedostałby się do gazet,
ucierpiałaby też reputacja Lorny. Może nawet straciłaby
szansę na założenie rodziny, a na tym jej przecież najbar
dziej zależało. Uczciwy mężczyzna z pewnością nie chciał
by ożenić się z kobietą, która procesowała się z rodziną.
Od takiej lepiej trzymać się z daleka...
Mimo to myśl o utracie przyjaźni Kendry bolała ją. Gdy
by istniał cień szansy, że Kendra dowie się, kto jest jej sio
strą, Lorna nie zdecydowałaby się pójść do restauracji z Mi-
ichem. Ale Doris nigdy nie przyzna się do niej, a Lorna
nie może narażać Kendry na konflikty z matką.
Stosunki między matką i córką były dla Lorny święte.
W chwili śmierci przybranych rodziców miała osiem lat.
Potem była w kilku rodzinach zastępczych i musiała pogo
dzić się z faktem, że nie pozna uczuć łączących matkę
dzieckiem, dopóki nie będzie miała własnych pociech.
54
SUSAN FOX
Nigdy nie pozwoliłaby, żeby ktoś obcy stanął między nią
i jej synem lub córką.
To ona była tą obcą osobą i musiała postępować tak,
żeby nie zrobić krzywdy siostrze. Dlatego po namyśle pod
dała się i wyjęła z szafy kreację na randkę z Mitchem.
Była to elegancka czarna sukienka z dekoltem na tyle
dużym, na ile pozwalała przyzwoitość. Odsłaniała mocno
nogi. Lorna nie była pewna, czy dla Mitcha Ellery'ego ta
suknia będzie dość wydekoltowana i seksowna, ale gdyby
nie podobała się jej samej, po prostu by jej nie kupiła.
Nieczęsto zapraszano ją na tańce, więc taka okazja nawet
ją cieszyła. Mężczyźni przeważnie nie lubili tańczyć. My
ślała, że taki macho jak Mitch także za tym nie przepada,
ale najwyraźniej była w błędzie.
Podobał się jej, przez co wszystko jeszcze bardziej się
komplikowało. Dlaczego była podniecona na samą myśl,
że spędzi z nim wieczór? Przecież znała wielu mężczyzn,
choć wszyscy wypadali blado w porównaniu z tym kow
bojem. Nigdy nie była blisko związana z żadnym z nich
i wcale tego nie pragnęła.
Ale Mitch był zupełnie inny. Choć nie brakowało mu zaro
zumiałości i tupetu, żałowała, że nie poznała go w innych oko
licznościach. Był zmysłowy i bardzo męski, więc może przez
to straciła głowę. Gdzie podział się jej zdrowy rozsądek?
Nagle zauważyła, że bardzo stara się wyglądać ładnie.
Zbeształa siebie w duchu, ale nie przestała dalej stroić się
na wieczór.
LABIRYNT UCZUĆ
55
Kiedy Lorna otworzyła drzwi i Mitch ujrzał ją, piękną
jak marzenie, w czarnej sukience z dużym dekoltem,
natychmiast zakiełkowała w nim podejrzliwość.
Podświadomie oczekiwał, że na przekór jego prośbie Lorna
ubierze się w dżinsy i białą bluzkę, które miała na sobie po
południu. Seksowna sukienka i włosy uczesane do góry z kil
koma lokami opadającymi zalotnie na policzki nasunęły po
dejrzenie, że Lorna jednak chce sięgnąć po jego fortunę.
Ale w jej ciemnobłękitnych oczach nie było ani śladu
chciwości. Nerwowo mięła w ręku czek, który zostawił
u niej poprzedniego wieczoru. Nie tracąc czasu, wyciągnęła
do niego rękę.
- Nie wezmę tego - powiedziała zduszonym głosem,
a kiedy Mitch nie zrobił nawet gestu, by go zabrać, postąpiła
krok bliżej. - Proszę to zabrać albo zaraz znajdzie się
w śmieciach. Nie chcę żadnych pieniędzy od pana rodziny
i dziś wieczorem też zapłacę za siebie.
Mitch wziął czek, złożył go i schował do kieszeni.
- Ładnie powiedziane.
Splotła palce i Mitch zrozumiał, że Lorna ma coś jeszcze
do zakomunikowania.
- To nie wszystko.
Wziął ją za rękę.
- Może porozmawiamy w samochodzie?
Cofnęła się o krok.
- Postanowiłam, że poszukam innej pracy - powiedziała
cicho. - Proszę tylko o trochę czasu, żebym mogła znaleźć
coś odpowiedniego. Wtedy złożę wymówienie.
56
SUSAN FOX
Spojrzał na nią z ukosa.
- Bardzo rozsądnie, ale to pewnie potrwa miesiąc albo
dłużej.
- Nic nie mogę na to poradzić. Lepiej szukać pracy, ma
jąc jeszcze zatrudnienie.
- Trzeba to było zrobić dawno temu.
W jej oczach błysnął żal.
- Możliwe - odparła opanowanym głosem. - Ale
w tej sytuacji nie musimy planować tej całej maskarady.
Co prawda nie wyjadę z San Antonio, ale nie będę pra
cowała u Johna Owena. Dlatego Kendra nie będzie mogła
odwiedzać mnie w pracy.
- A po pracy?
Lorna pokręciła głową.
- Z tym nie będzie problemu. Nie pozwolę na to. Płytkie
przyjaźnie zwykle się rozpadają. Tak będzie i z nami.
- Ale najpierw musimy pokazać jej, że się spotykamy
- przypomniał. Znów wyciągnął do niej rękę i Lorna jesz
cze raz cofnęła się.
- To nie jest dobry pomysł.
- Może nie, ale Kendra na nas czeka. - Przez jego twarz
przemknął uśmiech, iskierki zamigotały w ciemnych
oczach. - Może ma pani rację. To, że dziś byśmy tam nie
poszli, nic by nam nie dało. Kendra pomyślałaby, że przed
wyjściem z domu straciliśmy nad sobą kontrolę i zostałem
u pani na noc.
Twarz Lorny zrobiła się pąsowa, niebieskie oczy zalśniły
groźnie.
LABIRYNT UCZUĆ
57
- Kendra nigdy by tak o mnie nie pomyślała.
- To byłby dopiero widok - wykrzyknął - gdybym zja
wił się jutro na śniadaniu w wieczorowym garniturze, nie
ogolony, z krawatem w kieszeni marynarki. Takie rzeczy
się zdarzają.
Lorna poczuła, że robi się jej gorąco.
- Naprawdę byłby pan do tego zdolny?
Mitch spoważniał.
- O niczym innym nie marzę, kiedy widzę panią w tej
sukience.
Nagle poczuli się sobie dziwnie bliscy. Lorna nie potra
fiła się na niego złościć, przeszedł ją niezwykły dreszcz,
od którego aż ugięły się pod nią kolana. A przecież powinna
być na niego oburzona za te słowa.
Jego oczy świdrowały ją na wylot.
- Jest pani taka... piękna - powiedział ochrypłym gło
sem. - Nie podoba mi się ta cała gra, ale nie żałuję, że tu
jestem.
Ten komplement ją rozbroił. Szczerość Mitcha była
wzruszająca, choć nagle przestraszyła się, że może polubić
go bardziej, niż nakazywałby rozsądek. A przecież nic do
brego nie mogłoby z tego wyniknąć, musiała o tym pa
miętać.
- Panie Ellery, proszę...
- Mitch. Już za późno na przestrzeganie oficjanych
form, Lorno.
- Nie mów tak, Mitch.
Odwrócił głowę, ale za chwilę znów zerknął na Lornę.
58
SUSAN FOX
- Nie będę zmuszał cię, żebyś ze mną poszła, ale myślę,
że powinnaś się zgodzić ze względu na Doris.
Lorna pomyślała o procesie, który mogłaby jej wyto
czyć matka. Nie miała wyjścia. Co gorsza, sama wpako
wała się w kłopoty. Gdyby odeszła z pracy, kiedy to
wszystko się zaczęło, lub zawiadomiła Mitcha, co się świę
ci, może dziś nie byłaby narażona na takie niebezpieczeń
stwo i szykany.
Udawanie, że jest zakochana w Mitchu, było bardzo nie
bezpieczne. Gdyby w ogóle nie interesowała się nim, intryga
wymyślona przez Doris nie byłaby taka groźna. Rzecz
w tym, że Mitch ją pociągał, i to bardzo. Choć był twardy
i bardzo męski, Lorna nie mogła zapomnieć, jak czule za
chowywał się poprzedniego wieczoru. Nigdy też by nie
uwierzyła, że pod szorstką powłoką skrywał tyle chęci do
zabawy. Bardzo jej się to podobało.
Mitch należał do tych nielicznych mężczyzn, których nie
onieśmielała jej rezerwa i wyniosłość. Co więcej, chyba po
lubiła ich małe starcia. Ten inteligentny mężczyzna potrafił
ją zaskoczyć. Nie był tak przewidywalny jak inni, których
do tej pory znała.
Poza tym miał charakter. Choć przestraszył ją, opowia
dając, że może zjawić się przy śniadaniu w glorii zwycięzcy,
wiedziała, że jest zbyt honorowy, by zrobić coś takiego. Na
wet gdyby faktycznie dokonał podboju, nie zdradziłby się
z tym z szacunku dla kobiety, z którą spędził noc. Był na
to zbyt poważny i dojrzały.
Poczuła się mile zaskoczona, gdy powiedział, że nie bę-
LABIRYNT UCZUĆ
59
dzie zmuszał jej, by z nim poszła. Ale dostrzegła błysk żalu
w jego oczach i natychmiast postanowiła mu zaufać.
- Dobrze - powiedziała cicho. - Ale wydaje mi się, że
popełniamy błąd.
- Możliwe.
Mitch wyciągnął rękę i delikatnie pogłaskał Lornę po
policzku. To było zaledwie muśnięcie, ale Lorna poczuła
dreszcz na całym ciele.
- Uśmiechnij się do mnie! - zawołał. - Chyba nie bę
dziesz się smucić przez cały wieczór.
Patrzyła na niego niczym zahipnotyzowana. Jak wytłu
maczyć to, że Mitch Ellery tak na nią działa? Zaglądając
w jego czarne oczy, czuła, że ten mężczyzna mógłby być
dla niej kimś... no, na pewno nie przeciwnikiem.
Oczywiście i tak nic z tego nie będzie, dlaczego więc
pozwala mu na to wszystko? Powinna bardziej się pilnować,
bo Mitch jest dla niej jeszcze bardziej niedostępny niż Ken-
dra. Po co bujać w obłokach?
Odwróciła wzrok i bez słowa wzięła naszywaną korali
kami torebkę. Kiedy wyszli z mieszkania, Mitch ujął ją
opiekuńczo w pasie.
Wciąż porównywała go z chłopakami, z którymi się spo
tykała. Wszyscy wyglądali przy nim niezgrabnie lub wręcz
odstręczająco. To dlatego, wmawiała sobie, że Mitch był
od nich starszy. Może skończył już trzydzieści lat? Miał
surowe rysy, więc nie była tego pewna.
Pracował na ranczu, a to trudne, czasem nawet niebez
pieczne. Był bardziej dojrzały i pewny siebie niż jej po-
60
SUSAN FOX
przedni partnerzy. Choć ten mężczyzna o zwalistej sylwetce
spędzał większość czasu w polu, miał w sobie wrodzoną
delikatność i subtelność.
Otworzył przed nią drzwiczki samochodu, po chwili
wsiadł z drugiej strony. Szybko uruchomił silnik, zapiął pas
i wyjechał na ulicę.
Nie odzywali się do siebie. Z napięciem obserwowała,
jak potężną ręką sprawnie obraca kierownicę. Jego druga
ręka spoczywała oparta niedbale na biodrze. Lorna z wy
siłkiem oderwała wzrok i spojrzała przez okno.
Nagle Mitch przerwał ciszę.
- Skąd masz pewność, że jesteś córką Doris? - spytał
łagodnie.
W jego głosie była zwykła ciekawość, ale pytanie wy
trąciło Lornę z równowagi. Nie powinien jej pytać, to była
bardzo osobista sprawa.
Poza tym nie chciała psuć stosunków między nim i Do
ris. Znała go już na tyle, by wiedzieć, że opowiadając mu
wszystko, zyska sprzymierzeńca, ale Mitch może wtedy stra
cić szacunek dla macochy. Na tym ucierpiałaby także Ken-
dra, która z pewnością zauważyłaby, że coś złego dzieje się
między nim i Doris.
Przecież Lorna już wkrótce zniknie z ich życia, więc
nie powinna burzyć dotychczasowego ładu.
Nawet gdyby chciała wyznać tylko część prawdy, żeby
zaspokoić jego ciekawość, instynkt mówił jej, że na tym
się nie skończy. Mitch miał pieniądze i jeśli był takim męż
czyzną, na jakiego wyglądał, na pewno zatrudnił już dete-
LABIRYNT UCZUĆ
61
ktywa, żeby zajął się jej sprawą. Jeśli Mitch będzie miał
od niej jakieś dodatkowe informacje, z pomocą detektywa
może dowiedzieć się zbyt dużo.
Lepiej nic nie mówić o tych okropnych rzeczach, które
przeżyła, kiedy miała osiem lat. Musi o tym zapomnieć dla
dobra Doris i Kendry, a także dla własnego spokoju. Teraz,
gdy zgodziła się odejść z pracy i wplątać w tę głupią in
trygę, nie ma już powodu, żeby zawracać sobie głowę jakimś
badaniem krwi.
- Nie ma o czym mówić - odparła cicho, starając się,
by jej głos zabrzmiał pewnie i rzeczowo. - Obiecałam, że
usunę się z życia Kendry. Zgodziłam się nie tylko odejść
z pracy, ale także wziąć udział w tym dziwacznym spisku
i spotykać się z tobą, a potem zniknąć.
Spojrzał na nią surowo.
- Nawet badanie krwi - mówiła dalej - jest już niepo
trzebne. Żyję skromnie, obracamy się w zupełnie innych
kręgach, więc nie sądzę, żebyśmy jeszcze kiedykolwiek się
spotkali.
Przyglądał się jej przez chwilę, po czym znów spojrzał
na szosę.
- W takim razie nie masz pewności - stwierdził sucho.
- Bez komentarza.
Zerknął na nią z mieszaniną gniewu i współczucia.
Samochód jechał gładko po szosie. Lorna próbowała się
zrelaksować. Mitch zamyślił się i od czasu do czasu zerkał
na nią. Nie mogła się uspokoić i drgnęła, kiedy wreszcie
odezwał się:
62
SUSAN FOX
- Chcesz wiedzieć, co myślę?
- Niekoniecznie - odparła, spoglądając na niego z uko
sa. - Nie gniewaj się, ale to, co oboje myślimy, nie ma
żadnego znaczenia.
- Możliwe. - Jego ciemne oczy długo błądziły po jej
twarzy. Odwróciła głowę, nie mogąc znieść jego badaw
czego spojrzenia.
- Światła się zmieniły - powiedziała. Miała nadzieję, że
Mitch szybko zawiezie ją tam, gdzie miał zawieźć, i po
dwudziestu minutach będzie mogła wrócić do domu.
Wstrzymała oddech, gdy mijał skrzyżowanie, a potem
odetchnęła z ulgą, gdy samochód nabrał szybkości. Ale za
chwilę znów zdenerwowała się.
- I tak ci powiem - stwierdził Mitch.
- Wiedziałam - odparła z lekkim rozbawieniem.
To dziwne, ale Mitch ją bawił. Był szczery i zawsze wy
garniał, co mu leżało na sercu. W pewnym sensie był ty
ranem, bo lubił, żeby wszystko było tak, jak on chce. Nie
da się ukryć, że to despota, ale instynkt mówił jej, iż ten
despota pozwalał na wszystko tym, których kochał. Na pew
no kochał przyrodnią siostrę i chyba też macochę, bo widać
było, że zrobi wszystko, żeby je ochronić.
Mitch westchnął głośno. Najwyraźniej ucieszył się z jej
odpowiedzi. A może po prostu był zmęczony. Mężczyźni
często nie wiedzieli, jak reagować na jej słowa. Ale jemu
chyba to nie przeszkadzało. Świadczyło też, że istnieje mię
dzy nimi nić porozumienia. Bała się tego. Zerknęła spod
oka i dostrzegła uśmieszek na jego twarzy.
LABIRYNT UCZUĆ
63
- Nie sądzę, żebyś była oszustką albo naciągaczką.
Uniosła brwi ze zdziwienia.
- Serdeczne dzięki.
- Nie wyglądasz też na wariatkę czy mitomankę.
- O Boże - rzuciła z ironią - nigdy nie słyszałam tylu
komplementów. Pozwolisz, że dopiszę cię do mojego CV
jako źródło referencji?
Ku jej zdziwieniu wziął ją za rękę. Ten ruch był tak
spontaniczny, że ze zdumieniem patrzyła, jak jej drobna ręka
tonie w jego ogromnej dłoni. Ale dotyk był łagodny. Znów
miała ochotę się rozczulić.
Mitch skręcił na wielki parking i zatrzymał się w po
bliżu klubu. Najwyraźniej powiedział wszystko, co miał do
powiedzenia, ale nie rozumiała, dlaczego wziął ją za rękę
i nie miał zamiaru puścić. Tak jakby Lorna nie była mu
obojętna.
Od paru miesięcy przeżywała huśtawkę uczuć. Martwiła
się, co będzie, kiedy wyjdzie na jaw jej przyjaźń z Kendrą,
a poprzedniego dnia miała dużo wrażeń w związku z wi
zytą Mitcha. Z pewnością dlatego jego łagodny uścisk tak
na nią podziałał.
Ale wkrótce ta szarpanina się skończy i Lorna będzie
mogła wrócić do swego nudnego życia urozmaiconego od
czasu do czasu randkami z jakimś spokojnym, bezbarwnym
mężczyzną, który zaprosi ją na obiad, a potem niezdarnie
będzie ją całował wilgotnymi ustami, po czym odejdzie roz
drażniony lub zasmucony, kiedy Lorna nie zaprosi go do
siebie. Na myśl o tym jej oczy zwilgotniały jeszcze bardziej.
64
SUSAN FOX
Ucieszyła się, kiedy Mitch puścił wreszcie jej rękę. Wy
siadł z samochodu, wręczył parkingowemu banknot i otwo
rzył przed nią drzwi samochodu. Zrezygnowana wzięła do
ręki torebkę i wysiadła.
Zerknęła na Mitcha. Kiedy zobaczyła jego poważną
minę, poczuła się trochę raźniej. Dla niego także to był
przykry obowiązek. Nie będzie zmuszona udawać, że on
się jej podoba, powinna tylko pamiętać, żeby nie zdradzić
się ze swoimi uczuciami. To będzie dla niej najtrud
niejsze.
Mitchowi chyba będzie jeszcze trudniej udawać, że jest
zakochany w Lornie. Co prawda wczoraj mówił, że mu się
podoba, ale te komplementy, które usłyszała dzisiaj, były
zwykłą męską reakcją na ładną kobietę.
Wydawało jej się, że Mitch ma przed sobą trudniejsze
zadanie. Gdy ich „romans" się skończy, będzie musiał uda
wać, że jest załamany. Pewnie dlatego wziął ją za rękę, żeby
przygotować się do roli zadurzonego po uszy lub wydusić
z niej trochę uczucia, które uważał za niezbędne.
Zadowolona, że tak dobrze go rozszyfrowała, Lorna zro
biła krok w stronę drzwi. Nagle Mitch chwycił ją za rękę
i wsunął pod swoje ramię.
- Musimy się dobrze starać - powiedział.
Miał rację. Trzeba było od początku wczuć się w rolę
zakochanych, nieważne, czy Kendra akurat patrzyła na nich,
czy też nie.
Ale to było idiotyczne, że jej serce podskoczyło do góry
z radości. Nagle zapragnęła znaleźć się w ramionach naj-
LABIRYNT UCZUĆ
65
bardziej seksownego i pociągającego mężczyzny, jakiego
kiedykolwiek spotkała.
Weszli do zatłoczonego klubu. Mitch objął ją w pasie
i przytulił do siebie, a Lorna poczuła, że tak szczęśliwa nie
była jeszcze nigdy w życiu.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Drżąc z wrażenia, że Mitch obejmuje ją tak cudownie
w pasie, Lorna znów uświadomiła sobie, że ten wieczór mo
że okazać się wielkim, o ile nie największym błędem w jej
życiu.
Mitch nie zadał sobie trudu, żeby poszukać stolika.
Zręcznie manewrując potężnym ciałem, torował Lornie dro
gę. Kiedy weszli na parkiet, wyjął z jej ręki malutką torebkę
i włożył ją do kieszeni marynarki. Uśmiechnęła się ze zdzi
wieniem. Mitch objął ją w pasie i przytulił do siebie.
Bliski kontakt z jego ciałem wywołał eksplozję. Lornie
wydawało się, że spłonie od bijącej od Mitcha potężnej,
zawłaszczającej siły. Nogi ugięły się pod nią. Zerknęła nie
spokojnie na niego, ale na szczęście chyba nic nie zauważył.
Patrzył jej badawczo w oczy. Nie mogła znieść tego
spojrzenia, czując przy sobie muskularne ciało. Opuściła
wzrok i wpatrzyła się w turkusową spinkę do krawata. Odu
rzył ją subtelny zapach wody po goleniu. Krew zgęstniała
jej w żyłach i po raz pierwszy w życiu poczuła nagły przy
pływ pożądania.
- Dwadzieścia minut to za mało albo, jeśli patrzeć na
LABIRYNT UCZUĆ
67
to z innej strony, za dużo - zamruczał pod nosem. - Nawet
nie myślałem, że tak miło będzie trzymać cię w ramionach.
Zaczerwieniła się, słysząc to wyznanie. Dlaczego mówi
jej takie rzeczy? Jakby naprawdę sprawiało mu to przyjem
ność, jakby chciał...
Próbowała się odsunąć, ale trzymał ją w stalowym uści
sku. Wciąż jeszcze nie zaczęli tańczyć.
- Powinniśmy znaleźć stolik - powiedziała, lekko
drżąc.
- Nie ma wolnych stolików, więc musimy tańczyć.
Zabrzmiało to prawie jak rozkaz. Spojrzała w górę.
W przyćmionym świetle widziała, jak jarzą się jego oczy.
- Zatańcz ze mną - powiedział chrapliwie.
Ledwie trzymała się na nogach, drżąc z podniecenia.
Gdzieś zniknęło jej skrępowanie. Zmysłowość, ulotny, lecz
jakże dojmujący czar chwili... Ledwie docierała do niej
głośna jeszcze przed chwilą muzyka. Mitch uśmiechnął się
pod wąsem, a w jego oczach dostrzegła błysk pożądania.
Zaczęli poruszać się w takt wolnej muzyki. Jego krok
był pewny, a ciało Lorny poddawało mu się bezwolnie. Lek
ko ściskał jej palce, a drugą rękę przesunął w dół jej pleców,
niżej, niż pozwalała do tej pory jakiemukolwiek mężczyźnie.
Na całym ciele czuła dreszcze. Chcąc rozładować to na
pięcie, spróbowała nawiązać rozmowę.
- Widzisz gdzieś Kendrę?
Spojrzała na Mitcha i znów speszył ją błysk w jego
oczach.
- Jeszcze nie. Dlaczego pytasz?
68
SUSAN FOX
- Chodzi o to, żeby zobaczyła nas razem - powiedziała,
rozglądając się.
- Ale nie powinna widzieć, że jej szukamy.
- Tak, oczywiście.
- Denerwujesz się - stwierdził.
- Mam powody - odparła. - Nie powinniśmy tego robić
- dodała po chwili.
- Możliwe, ale wcale nie żałuję, że tu jestem.
Nie odważyła się spojrzeć mu w oczy.
- Nie udał ci się ten komplement. A może chodzi ci
o to, że po prostu dawno nie byłeś na tańcach?
- Zbyt daleko posunięte wnioski.
- Czyżby? Jesteś inteligentny, więc rozumiesz, o czym
mówię.
Lekko zacisnął dłoń na jej palcach i przytulił ją do siebie.
Nie mogła powstrzymać się, żeby na niego nie spojrzeć.
Ich oczy spotkały się.
- Wiem, że to ty zapłacisz najwyższą cenę. Nawet sobie
nie wyobrażasz, jak jest mi przykro z tego powodu.
Czuła, że naprawdę ją rozumie. Jak mogła z każdą chwi
lą bardziej go nie lubić? Ale to stawało się naprawdę zbytnio
niebezpieczne.
- Chce mi się pić. Może pójdziemy do baru?
Mitch natychmiast przerwał taniec, ale nie puścił jej ręki.
Przedzierali się przez tłum tańczących. Orkiestra skończyła grać
balladę i zaczęła rock and rolla, gdy właśnie zeszli z parkietu.
W barze było tłoczno, ale Mitch znalazł wolny stołek
w kąciku i szarmancko pomógł jej wdrapać się do góry. Stał
LABIRYNT UCZUĆ
69
obok niej, nadal trzymając rękę na jej plecach. Spojrzał py
tająco, wiec powiedziała:
- Podwójne cokolwiek.
Uniósł brwi ze zdziwienia, a potem poprosił barmana
o dwie whisky.
Pochylił się do niej, kiedy barman poszedł po alkohol.
- Nie wiedziałem, że lubisz mocne drinki.
- Och, to mój pierwszy raz. Sprawiłeś, że odważyłam
się na małe szaleństwo.
Uśmiechnął się nad wyraz sympatycznie.
- Nie udał ci się ten komplement - powiedział. - Przeze
mnie opuszczasz szeregi abstynentów, sprowadzam cie na
złą drogę. Przypadła mi rola kusiciela.
Powtórzył jej słowa, więc z przyjemnością odpowiedzia
ła tak jak on.
- Zbyt daleko posunięte wnioski.
- Czyżby? Jesteś inteligentna, więc rozumiesz, o czym
mówię.
Widać było, że z przyjemnością ją cytuje. Ucieszyła się,
że tak dobrze zapamiętał jej słowa. Wiedziała też, że nigdy
nie zapomni tego, co Mitch powiedział do niej. Ogarnęła
ją dziwna melancholia.
- Masz duże ranczo? - spytała i od razu ugryzła się
w język. Chciała zmienić temat i porozmawiać o czymś
zwyczajnym, ale Mitch chyba nie uzna tego za odpowiedni
temat do konwersacji. Pewnie jego ranczo jest największe
w okolicy. Zauważyła już, że zazdrośnie strzegł bogactwa
Ellerych przed zakusami potencjalnych naciągaczy.
70
SUSAN FOX
W jego oczach błysnęły ogniki.
- Tak duże, że nie da się przejechać przez nie konno
w jeden dzień.
Spojrzała przed siebie, zadowolona, że barman stawia
właśnie przed nimi drinki. Mitch zdjął rękę z jej pleców,
żeby sięgnąć do kieszeni po portfel. Lorna wzięła do ręki
kieliszek, podczas gdy Mitch wyjął banknot i położył go
na kontuarze. Zesztywniała, gdy schował portfel i znów po
łożył rękę na jej plecach.
Wtedy przypomniała sobie, że miała zapłacić za siebie.
Odstawiła kieliszek i poprosiła Mitcha o torebkę.
Wyjął ją z kieszeni i podał Lornie. Podziękowała, po
czym podała mu banknot stanowiący połowę sumy, którą
Mitch zapłacił za whisky.
- Schowaj te pieniądze - skarcił ją, ale zignorowała jego
polecenie i dyskretnie wsadziła banknot do kieszeni jego
marynarki.
- Obiecałam, że za siebie zapłacę - powiedziała, patrząc
mu prosto w oczy. - Pytałam o ranczo z uprzejmości. Nie
chciałam dowiedzieć się, co posiadasz i czy warto się o cie
bie starać.
- Potrafię być szczodry dla dobrej kochanki.
Ze zdumienia odjęło jej mowę.
- Nie mam kochanków - odparła sucho.
- Do tej pory nie piłaś mocnych trunków, więc czemu
dzisiaj?
Lorna szukała gorączkowo odpowiedzi. W barze czuła
się jeszcze bardziej skrępowana niż na parkiecie. Patrząc
LABIRYNT UCZUĆ
71
przed siebie, sięgnęła po drinka. Domyślając się, że jest
mocny, ostrożnie przechyliła kieliszek.
Mimo to zakrztusiła się. Łzy stanęły jej w oczach.
Chwyciła serwetkę i otarła je, po czym z wysiłkiem prze
łknęła jeszcze jeden łyk whisky.
Mitch zachichotał jej do ucha. Poczuła jego ciepły od
dech na policzku.
- Próbujesz zalać robaka?
- Tak - wyjąkała zduszonym głosem.
Mitch zachichotał znowu.
Ze złości zmusiła się do wypicia całej whisky, potem
drżącą ręką odstawiła kieliszek na kontuar i mocno przy
cisnęła serwetkę do ust. Bała się, że trunek wypali jej wnę
trzności. Naraz zrobiło jej się niedobrze. Zamarła, czekając,
aż te sensacje miną. Miała nadzieję, że los oszczędzi jej
upokorzenia.
Mitch powoli przesunął do góry rękę, którą trzymał na
jej plecach.
- Dobrze się czujesz? - spytał z niepokojem, pochylając
się w jej stronę.
Skinęła nieśmiało głową, szczęśliwa, że mdłości już mi
nęły. Nie miała odwagi na niego spojrzeć, choć jego twarz
była tuż przy jej policzku.
- Chętnie napiłabym się oranżady - wychrypiała.
Mitch znów zachichotał i szybko zamówił sprite'a. Lor-
nie było ogromnie wstyd, że robi z siebie pośmiewisko.
Sięgnęła do torebki po kilka dolarów, żeby zapłacić za napój.
Ledwie zdążyła otworzyć zamek, Mitch zręcznie wyłuskał
72
SUSAN FOX
jej torebkę z rąk, zatrzasnął zamek i wsadził z powrotem
do swojej kieszeni.
- Jesteś bardzo uparta, Lorno Dean Farrell. Wierzę ci,
jeśli chodzi o ranczo.
- Więc przestań mnie sprawdzać. Myślałam, że już zro
zumiałeś, że nie jestem naciągaczką. Zresztą powinieneś wie
dzieć, że nie każda kobieta, która ma mniej niż ty, pragnęłaby
twojego majątku. Nawet łowczyni fortuny dobrze zastanowi
się, zanim zechce przyjąć bogactwo od potwora. Nie masz się
czego obawiać. - Nagle uświadomiła sobie, że Mitch zna jej
drugie imię. - Kiedy wynająłeś prywatnego detektywa?
- Tego samego dnia, gdy zobaczyłem cię z Kendrą
w biurze.
Barman podał jej sprite'a. Sięgnęła po szklankę.
- Czego się dowiedziałeś?
- Lorna Dean Farrell, drugie imię takie samo jak pa
nieńskie nazwisko przybranej matki. Spokojna, dobrze wy
chowana, sześć rodzin zastępczych.
- Zdobyłeś informacje na temat mojej adopcji? - Wzbu
rzona spojrzała na niego. - O ile wiem, nie jest to zgodne
z prawem.
- Mam mówić dalej?
Urażona potrząsnęła głową.
- Nie. Nieważne.
Mitch oparł się o kontuar, pochylając się znów do niej.
- Chciałbym cię o coś spytać.
Był tak blisko, że czuła jego oddech na swojej twarzy.
Wpatrywał się w nią z napięciem.
LABIRYNT UCZUĆ
73
- Czyżby twój informator coś przeoczył?
- Mam nadzieję - uśmiechnął się - że jeżdżąc na ku
cyku w jednym ze swoich domów, polubiłaś konie. Dlatego
myślę, że spodoba ci się piknik nad strumieniem. Zapraszam
cię jutro na ranczo.
Czuła, że jej przeszłość nie ma dla niego tajemnic. Znał
nawet szczegóły dotyczące kolejnych rodzin zastępczych,
w których się wychowywała. Ten detektyw spisał się na
prawdę dobrze, węszył i zaglądał gdzie tylko się dało, ale
Lorna nigdy nie miała nic do ukrycia i teraz, w całkiem
niespodziewny sposób, odbierała nagrodę za to, że zawsze
zachowywała się bez zarzutu.
Potrząsnęła mocno głową.
- Nie mogę przyjechać na twoje ranczo.
- Kendra nigdy nie uwierzy, że kobiety, w której się
zakochałem, nie przywiozłem na swoje ranczo.
Było jej przykro. Wypiła ostatni łyk sprite'a i odstawiła
szklankę. Potem jednym ruchem ześlizgnęła się ze stołka.
Mitch natychmiast wstał i wyciągnął do niej rękę. Udała,
że tego nie widzi, omijając stoliki, skierowała się do wyjścia.
Mitch delikatnie ujął ją za rękę, ale zanim zdążyła mu się
wyrwać po raz drugi, zauważyła Kendrę machającą do nich
z
końca sali.
Ten wieczór był okropny, a teraz jeszcze na dodatek
musiała spotkać się z Kendrą. Co gorsza, mieli udawać
przed nią parę zakochanych. To wszystko napawało ją nie
chęcią, ale przybrała obojętny uśmiech, idąc z Mitchem do
stolika.
74
SUSAN FOX
- Ślicznie wyglądasz, Lorno! - zawołała z zachwytem
Kendra. - Stanowicie piękną parę. - Nie posiadała się ze
szczęścia. Wzięła Lornę za rękę i odwróciła rozradowaną
twarz do Mitcha. - Czyż ona nie jest wspaniała?
Lorna poczuła się niezręcznie, ale Kendra wydawała się
nie zwracać na to uwagi.
- Och tak - odpowiedział Mitch.
Lorna nieśmiało skinęła głową swojemu szefowi, a John
Owens odpowiedział jej uśmiechem.
- Musicie przysiąść się do nas - oznajmiła z entuzja
zmem Kendra. - Potem, jeśli chcecie, możemy pójść w ja
kieś inne miejsce.
Lorna odruchowo potrząsnęła głową, natomiast Mitch
szybko poinformował:
- Dziękujemy, siostrzyczko. Właśnie wybieramy się na
kolację.
- Ale przywieziesz ją jutro na ranczo, prawda?
Loma skuliła się ze strachu, natomiast Mitch zachichotał.
- Zaprosiłem Lornę na kowbojską randkę. Na randkę
- powtórzył z naciskiem. - Żadnych siostrzyczek, żadnych
szpiegów.
Kendra szeroko otworzyła oczy.
- Nigdy nie odważyłabym się przeszkadzać zakochanym
- żachnęła się.
- Znajdę dla niej zajęcie na cały dzień, nie obawiaj się
- ze śmiechem wtrącił John Owens.
- Dziękuję - odparł Mitch. - Wiem, co moja mała sio
strzyczka potrafi, dostałem już nauczkę.
LABIRYNT UCZUĆ
75
- To było dawno temu, Mitch - odparła Kendra, czer
wieniąc się ze wstydu.
- Ale było. Do dziś pewna młoda dama omija mnie sze
rokim łukiem i wciąż pozostaje w szoku po pewnym incy
dencie. No cóż, właśnie z moją pomocą z dziewczęcia prze
istaczała się w kobietę, gdy nagłe spostrzegła, że pewna
czternastoletnia pannica wraz z bandą swoich, pożal się Bo
że, przyjaciół dokładnie wszystkiemu się przypatruje.
Kendra zaśmiała się z zażenowaniem.
- Dawno z tego wyrosłam.
Mitch spojrzał na siostrę niczym kat na ofiarę.
- Wyrosłaś? A co zdarzyło się przed dwoma laty?
Kendra ze śmiechem chwyciła go za klapy marynarki.
- Dobrze, dobrze. Masz rację. Dam wam spokój. Nie
będę się wtrącała.
- Cieszę się. John, błagam cię, miej na nią oko. - Mitch
spojrzał znacząco na narzeczonego siostry. - Będę ci nie
wymownie wdzięczny, serio.
Narzeczony Kendry uśmiechnął się.
- Bądź spokojny, przecież mam u ciebie dług i teraz go
spłacę.
- Dług?
- Wykazałeś się niezwykłą szlachetnością, nie rewanżu
jąc się Kendrze tym samym, kiedy zacząłem ją odwiedzać.
Lorna przysłuchiwała się rozmowie, marząc o tym, żeby
już pójść do domu. Orkiestra grała bardzo głośno i wszyscy
przekrzykiwali się nawzajem. Chciała wreszcie pobyć w ciszy.
Musi przekonać Mitcha, żeby zrezygnował z tego pikniku.
76
SUSAN FOX
Nie mogła pojechać na jego ranczo. Przecież tam mie
szkała Doris. Ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła, było spotkanie
z matką. Dziwne, przecież Mitch wiedział o tym dobrze,
a mimo to zapraszał ją do siebie.
W końcu Kendra pozwoliła im odejść. Niestety na dwo
rze, w gorącym i dusznym powietrzu, Lornę jeszcze bar
dziej rozbolała głowa. Szpilki, które włożyła do sukienki,
nagle wydały jej się zbyt wysokie i niebezpieczne. Ale przy
najmniej nie musiała już udawać zakochanej. Puściła ramię
Mitcha i szła dalej sama.
Zrobiła ledwie trzy kroki, gdy jej obcas wpadł w jakieś
załamanie na chodniku. Tylko szybki refleks Mitcha zdołał
uratować ją przed upadkiem.
- Ojej! - wykrzyknęła, łapiąc go za ramię i chichocząc.
Ostrożnie wyciągnęła z dziury cieniutki obcas. Mitch
skinął na parkingowego, po czym przyjrzał jej się uważnie.
- Kręci ci się w głowie? - spytał z niepokojem.
Lorna potrząsnęła głową i znów się potknęła. Mitch rzu
cił się, żeby ją podtrzymać.
- Musisz coś zjeść, wtedy alkohol szybciej wywietrzeje
ci z głowy.
- Przecież nie jestem pijana - zachichotała.
- Podwójna whisky to dla ciebie za dużo.
- Wcale nie - obruszyła się, przestając chichotać, choć
nadal wirowało jej przed oczami. - Chcę wrócić do domu.
- Najpierw musisz coś zjeść.
Naleganie Mitcha rozzłościło ją nie na żarty.
- Umawialiśmy się, że będziemy dwadzieścia minut na
LABIRYNT UCZUĆ
77
parkiecie. Kendra widziała nas razem i jest przekonana, że
zostaliśmy parą. Zadanie wykonane, wracam do siebie. -
Może w domu wymyśli sposób, jak wymigać się od wizyty
na ranczu.
- Na parkiecie byliśmy najwyżej pięć minut, a poza tym
potrzebuję czasu, by namówić cię na jutrzejszą wizytę. Bo
to tylko kwestia czasu... Dlatego pójdziemy na kolację.
Lornie już nie było wcale do śmiechu. Spojrzała na Mitcha
z błyskiem w oczach. Bezwiednie schwyciła go tak jak Kendra
za klapy marynarki.
- Mówiłam już panu, że nie będzie pan rządził...
Urwała, kiedy poczuła jego rękę na zaciśniętej pieści.
Wtedy dopiero uświadomiła sobie, że potrząsa energicznie
jego marynarką.
- Zjedz ze mną kolację, Lorno - poprosił zduszonym
głosem. - Jestem głodny, a kucharka będzie już spała, kiedy
wrócę. No i nie znoszę jeść sam.
Lorna nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ten tyran
znów próbował brać ją na litość. Miała ochotę wykpić to
przeistaczanie się w bezbronną, pokrzywdzoną owieczkę.
Jaki spryciarz! Biedny, samotny mężczyzna wchodzi w no
cy do pustej kuchni lub przełyka samotnie kolację w re
stauracji w otoczeniu roześmianych par. Ale wzrok Mitcha
był szczery.
Jej złość ustąpiła miejsca podniecającemu oczekiwaniu
na to, co wydawało się nieuchronne.
- Och, proszę cię, to naprawdę nie jest mądre - wyrzu-
ciła z siebie ostatkiem sił.
78
SUSAN FOX
Delikatnie zdjął jej rękę z marynarki i ucałował. Było
w tym tyle erotyzmu, że zapragnęła znacznie więcej.
- Może to będzie najprzyjemniejsze głupstwo, jakie zda
rzyło się nam w życiu? - zamruczał.
Nie żartował. Choć kapelusz miał nasunięty na czoło,
Loma dostrzegła bijącą z jego oczu szczerość.
- Nie chcę być bez ciebie ani sekundy - dodał.
Znów przycisnął usta do jej dłoni. Loma czuła, że prze
szywa ją słodkie pragnienie, jakiego nigdy nie zaznała. Mitch
wolno uniósł głowę, nie spuszczając z niej wzroku. Była tak
głęboko poruszona, że nie mogła wymówić ani słowa.
Na tego mężczyznę czekała przez całe życie. Instynkt
mówił jej to już wcześniej, ale dopiero teraz stała się tego
w pełni świadoma. A przecież ta znajomość mogła przy
nieść tylko ból. Łzy zakręciły się w oczach Lorny.
Już w dzieciństwie nauczyła się nie okazywać emocji,
co napawało ją dumą, a jednak cudem było to, że się nie
rozpłakała. Kąciki ust ciążyły jej jak ołów, ale uniosła je
do góry w uśmiechu.
- To przykre kłaść się spać z pustym brzuchem - po
wiedziała lekko. - Taki los nie przystoi milionerowi z Te
ksasu. Chyba nie wystarczy ci hamburger na wynos, pra
wda? - Cofnęła rękę, bowiem dotyk Mitcha był nazbyt roz
koszny. - Ale czy milionerzy z Teksasu w ogóle wiedzą,
jak smakuje hamburger? - spytała prowokacyjnie.
Nie odzywał się. Lorna czuła, jak mocno bije jej serce,
ale nie przestawała się uśmiechać. Miała nadzieję, że udało
jej się ukryć smutek.
LABIRYNT UCZUĆ
79
- Oto nasz samochód - powiedział wreszcie.
Parkingowy wysiadł z auta i szarmancko otworzył przed
nią drzwiczki.
Nie odzywali się do siebie, wyjeżdżając z zatłoczonego
parkingu na ulicę.
- Co postanowiłaś, Lorno? Pójdziesz ze mną na kolację?
Cały rozsądek nagle ją opuścił.
- Dobrze - powiedziała cicho, zerkając na surowy profil
Mitcha.
Musiał poczuć na sobie wzrok dziewczyny, bo odwrócił
się w jej stronę. Delikatnie ujął jej rękę i znów spojrzał na
szosę. Lorna zerknęła na ich złączone dłonie, nie mogła się
powstrzymać, żeby nie położyć na nich drugiej ręki. Zrobiła
to odruchowo, nie wiedząc, jak Mitch zareaguje, a kiedy
poczuła, że jego palce zacisnęły się z aprobatą, uśmiechnęła
się promiennie.
Jej uczucia do Mitcha były na pewno zbyt silne, ale po
raz pierwszy w życiu przestało gnębić ją poczucie smutku
i osamotnienia. A skoro i tak było za późno i może już ni
gdy nie przeżyje nic takiego, postanowiła cieszyć się tą ulot
ną, słodką chwilą.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Lorna pomyślała, że również Mitch postanowił poddać
się losowi. Był taki miły i przyjazny, jakby naprawdę się
do niej zalecał. Kiedy zamówili steki w małej restauracji
na uboczu, w której Lorna była po raz pierwszy, rozmawiali
na wiele tematów, od pogody aż po politykę.
Choć przyjemnie gawędzili, Lorna, tak bardzo niepewna
siebie, zachowała czujność. Natomiast Mitch błyszczał elo
kwencją, humorem i zdecydowanymi sądami. Był świetnym
i wszechstronnym rozmówcą, co dla Lorny stanowiło do
datkową atrakcję.
Kiedy skończyli jeść i siedzieli przy kawie, Mitch spytał
ją o wymarzoną pracę. Słuchał uważnie, kiedy kłamała mu
bez mrugnięcia powiek.
Nie mogła wyznać, że marzy o tym, by wyjść za mąż
i wychowywać dzieci, więc długo rozwodziła się na temat
kariery zawodowej, po czym skierowała to samo pytanie
do niego.
Co chciałby robić, gdyby nie miał rancza i szybów na
ftowych, gdyby nagle zbankrutował?
- Pracowałbym przy koniach - odparł bez wahania.
LABIRYNT UCZUĆ
81
- Stuprocentowy macho - podsumowała bez zdziwie
nia. Nie wyobrażała go sobie w biurze. - Czy starałbyś się
zdobyć majątek, czy też mógłbyś prowadzić skromne życie?
- Pieniądze to nie wszystko, ale chciałbym mieć tyle,
żeby zapewnić moim dzieciom przyszłość. No i od czasu
do czasu kupić coś ładnego żonie.
Do tej pory rozmawiali o rzeczach obojętnych, jakby za
warli niepisaną umowę o unikaniu osobistych tematów. Lor-
na żartowała na temat swojej kariery zawodowej, ale kiedy
Mitch wspomniał o żonie i dzieciach, zrobiło jej się smutno.
Rodzina była jej cichym marzeniem. Całe życie pragnęła
ją założyć. Kiedy Mitch opowiedział, jak chciałby zarabiać
na życie, a potem z powagą podkreślił, że najważniejsze
byłoby dla niego wychowanie i wykształcenie dzieci, po
czuła do niego jeszcze większą słabość.
Ale ostatnia uwaga, że chciałby czasem kupić coś ład
nego żonie, była wyraźnie skierowana do Lorny.
Czuła zazdrość, widząc, jak opiekuńczy i lojalny był wo
bec swojej przyrodniej siostry i macochy. Teraz zazdrość
ukłuła ją znowu. No cóż, ot tak wspomniał o żonie, nie
mając przecież na myśli Lorny...
Mężczyźni, z którymi wcześniej się spotykała, przede
wszystkim myśleli o karierze. Byli niedojrzali, nieustabili
zowani i kompletnie pochłonięci walką o pozycję zawodo
wą, natomiast dom i dzieci w ogóle ich nie interesowały.
Lorna nie mogła traktować ich poważnie.
Teraz było inaczej. Mitchem przejmowała się za bardzo.
- Czy powiedziałem coś niewłaściwego?
82
SUSAN FOX
Jego niski glos przyprawił ją o dreszcze, ale uśmiechnęła
się obojętnie.
- Wielu mężczyzn żyje dla kariery i pieniądzy. Z tego,
co powiedziałeś, widzę, że dla ciebie najważniejsza jest ro
dzina i dzieci.
- Żona i dzieci - poprawił ją, spokojnie wpatrując się
w jej napiętą twarz.
Przestraszyła się, że przejrzy ją na wylot. Nie wiedziała,
jak ma zareagować na to sprostowanie, ale Mitch na szczęś
cie mówił dalej:
- Już się wyszumiałem, Lorno. Mam prawie trzydzieści
trzy lata. Pora, żebym zaczął szukać żony, pomyślał o dzie
ciach. Sam byłem jedynakiem, więc koniecznie chcę mieć
całą gromadkę.
Lorna pospiesznie uniosła do góry filiżankę. Wypiła łyk
kawy, zastanawiając się, co powinna odpowiedzieć. Serce
jej waliło, ale zmusiła się do uśmiechu.
- Całą gromadkę? Mam nadzieję, że twoja żona też bę
dzie miała tu coś do powiedzenia.
- Nie będzie moją żoną, jeśli się na to nie zgodzi.
Nagle atmosfera zagęściła się.
Gromadka to znaczy ile? Czworo, a może sześcioro, pa
nie Ellery? - miała ochotę spytać.
Ciemnowłose dzieci, jedne z niebieskimi, pozostałe
z czarnymi oczami. Zdrowe, szczęśliwe i zadbane, otoczone
miłością, mające poczucie bezpieczeństwa.
I może jeszcze kilkoro adoptowanych. Takich jak ona,
porzuconych i zapomnianych, takich, dla których zabrakło
LABIRYNT UCZUĆ
83
miejsca w domu. Niechcianych dzieci spragnionych miłości,
żyjących marzeniem o adopcji.
Lorna nie miała odwagi spytać głośno, ale z całego serca
pragnęła wiedzieć, jakie zdanie miałby na ten temat Mitch.
Na szczęście kelnerka przyniosła rachunek. Lorna cie
szyła się, że ktoś przerwał tę trudną rozmowę. Wyczerpali
zwykłe, bezpieczne tematy i teraz wszystko zmierzało
w stronę spraw bardzo osobistych. Teraz jednak mogli wyjść
z restauracji i zakończyć wieczór.
Lekko odsunęła do tyłu krzesło, przygotowując się do
wyjścia, a potem położyła rękę na torebce. Mitch zauważył
te sygnały, ale nie zareagował.
- A ty? - spytał, wpatrując się badawczo w jej zaru
mienioną twarz. - Chcesz mieć dzieci?
- Tak - odparła cicho, modląc się w duchu, żeby ta roz
mowa wreszcie się skończyła. Jednak Mitch nagle stał się
bardzo dociekliwy.
- Czy wolałabyś pracować dalej zawodowo i wychowy
wać dzieci jak nowoczesna matka, czy też zdecydowałabyś
się zostać w domu i poświęcić wyłącznie rodzinie?
Zadał pytanie, na które wyraźnie oczekiwał szczerej
odpowiedzi. Lorna spróbowała się ratować, odbijając pi
łeczkę.
- A ty nadal będziesz pracować od świtu do zmierzchu
na ranczu, podczas gdy twoja żona będzie zajmowała się
domem i dziećmi?
Spojrzeli sobie w oczy.
- Nie lubisz osobistych pytań.
84
SUSAN FOX
Po prostu stwierdził fakt, ale Lorna czuła, że musi coś
wyjaśnić.
- W naszej sytuacji - powiedziała po chwili zastanowienia
- są one zbędne, a nawet wręcz niewskazane. - Gdy Mitch
nadal przyglądał się jej badawczo, dodała łagodniej: - Nie ma
powodu, żebyśmy wiedzieli zbyt dużo o sobie. Niedługo za
czniemy się unikać i dlatego te randki są tylko bezsensowną
stratą czasu. - To wyznanie przyniosło jej ulgę. Dzieliło ich
zbyt wiele, choć z przykrością myślała o tym, że nastanie czas,
kiedy na swój widok będą przechodzić na drugą stronę ulicy.
Serce mówiło jej, że są stworzeni dla siebie. - A tak przy
okazji - dodała szybko, chcąc podkreślić dzielący ich dystans.
- Powiedziałam, że zapłacę za siebie. Oddam ci połowę pie
niędzy za rachunek, kiedy wsiądziemy do samochodu.
- Koniecznie chcesz zmienić temat - zauważył, igno
rując jej uwagę o pieniądzach. Odetchnęła z ulgą, ale znów
zdenerwowała się, gdy dodał: - W takim razie porozma
wiamy o tym, co będzie jutro. - Zachowywał się tak, jakby
Lorna już wyraziła zgodę. - Przyjadę po ciebie o ósmej
i pojedziemy na ranczo. Potem weźmiemy konie i zrobimy
piknik nad strumieniem, ale upał pewnie zmusi nas do po
wrotu o pierwszej. Oprowadzę cię po ranczu, żeby Kendra
zobaczyła nas razem, a potem o piątej, najpóźniej o szóstej,
odwiozę cię do San Antonio.
Z przerażeniem chwyciła ze stołu torebkę i miętosiła
ją w rękach, pragnąc jak najszybciej wyjść z restauracji.
Wreszcie potrząsnęła głową.
- Nie mogę jechać na ranczo.
LABIRYNT UCZUĆ
85
- Kendra nie uwierzy w nasz związek, jeśli nie przy
jedziesz.
- Nie mogę.
- Dlaczego?
W jego oczach zobaczyła, że zna odpowiedź, ale chce
to usłyszeć od niej.
Dlaczego nie mogła mu powiedzieć? Czuła, że wzbiera
w niej żal i niechęć, ale nie do niego, lecz do Doris. Uniosła
lekko brodę, starając się patrzeć na niego chłodno i spo
kojnie.
- Nie chcę się widzieć z Doris. Dobrze wiesz, że ona
też nie chce mnie spotkać.
- Nie zobaczysz jej jutro - odparł spokojnie. - Doris
wyjedzie, zanim się tam zjawimy, i wróci dopiero późnym
wieczorem.
- Im mniej wiem o Doris, tym łatwiej mi... żyć.
- To ranczo należy tylko do mnie.
Potrząsnęła głową.
- Doris mieszka tam od lat.
- Zapomnij o tym. Ja tam mieszkam, Lorno. To mój
dom, rozumiesz?
Wcale jej to nie pocieszyło.
Powiedział to tak, jakby kryło się w tym jakieś szcze
gólne znaczenie. Jakby zabierał ją do swego domu, bo tak
chce, i był pewien, że również ona tego pragnie.
Jeśli pojedzie na jego ranczo, będzie miała za dużo
wspomnień. Nie powinna...
Nie miała zamiaru znów sugerować Mitchowi, że chce
86
SUSAN FOX
wyjść, i czekać na jego reakcję, tylko wstała, spojrzała na
niego wymownie i skierowała się do drzwi. Mitch dogonił
Lornę i szedł obok, obejmując ją w pasie.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby byli na prawdzi
wej randce, ale w tej sytuacji bliskość tego mężczyzny
zwiększała tylko jej cierpienie. Tak dobrze czuła się u jego
boku. Uwielbiała to poczucie bezpieczeństwa.
Była nim coraz bardziej zafascynowana. Jego dotyk pod
niecał ją. Nigdy przedtem nie czuła się tak.
Wsiadła do samochodu i szybko wyjęła z torebki swój
portfelik. Zanim Mitch zdążył okrążyć samochód i wsiąść,
włożyła zwitek banknotów do schowka, lecz nie mogła go
zamknąć. To była połowa pieniędzy za rachunek zapłacony
w restauracji. Mitch wsiadł i włączył silnik. Była wdzięcz
na, że ani słowa nie powiedział na temat pieniędzy.
W drodze powrotnej nie odzywali się do siebie. Kiedy
Mitch zatrzymał się przed jej domem, pospiesznie podzię
kowała mu za miły wieczór. Odpięła pas, ale Mitch chwycił
ją za rękę, zanim zdążyła otworzyć drzwi.
- Bardzo się spieszysz, Lorno.
- Zrobiło się późno.
Uśmiechnął się blado.
- Naprawdę chcesz, żeby tak skończył się ten wieczór?
Serce zabiło jej szybciej. Widziała blask bijący z jego
oczu. Chyba nie miał zamiaru jej pocałować?
- Jeśli dobrze cię przejrzałam, nie rób tego...
- Przygotuj się jutro do konnej jazdy. Jeśli nie masz
butów albo kapelusza, pożyczę ci.
LABIRYNT UCZUĆ
87
Poczuła ulgę, że wysłuchał prośby i nie próbował jej
pocałować. Niestety nadal nie chciał zrezygnować z pikniku
na ranczu.
- Nie mogę do ciebie przyjechać.
Delikatnie pogładził kciukiem wierzch jej dłoni.
- Umówiliśmy się - powiedział cicho.
- Nie zmuszaj mnie - odparła, w jej głosie nie było
oburzenia, lecz raczej ból.
Mitch spojrzał na nią prosząco.
- Zgódź się na ten piknik. Nad strumieniem będzie
chłodno i przyjemnie, zjemy coś smacznego. To będzie ład
na wycieczka...
- A każda sekunda nasycona kłamstwem...
Mitch wziął ją za rękę.
- Nie każda - powiedział z błyskiem w oczach, pochy
lając się w jej stronę.
Pocałował ją, zanim zdążyła się cofnąć lub odwrócić gło
wę. Nagle poczuła w piersiach ogień i dziwną niemoc
w każdej cząsteczce ciała.
Odruchowo uniosła rękę i dotknęła policzka Mitcha. Na
gle opamiętała się i cofnęła dłoń.
Pocałunek trwał ledwie kilka sekund, ale usta paliły ją
i przez dłuższą chwilę nie mogła złapać tchu. Drżała, a
w głowie miała przerażający zamęt.
- Proszę cię, Lorno. Przyjedź jutro na ranczo.
Jego głos był kuszący, a z czarnych oczu biła szczerość.
Tak ją błagał, że nie mogła mu się oprzeć.
- Dobrze - odparła zduszonym głosem. W jej sercu
88
SUSAN FOX
czaił się lęk i podniecenie. Nie była z siebie dumna. Czy
już zupełnie postradała zmysły?
Wyskoczyła z samochodu i pobiegła do wejścia. Mitch
zdążył zaledwie zrobić parę kroków, kiedy Lorna zamknęła
za sobą drzwi. Przez szybę widziała, jak zatrzymał się, stał
przez chwilę, po czym uniósł dłoń do kapelusza w pożeg
nalnym geście. Ogarnął ją smutek, kiedy odwrócił się
i wsiadł do samochodu.
Oczywiście tylko jej się wydawało, że poruszał się wol
niej niż zwykle, jakby nie miał ochoty odejść, i tylko
w wyobraźni widziała, jak otwierając drzwiczki samochodu,
znieruchomiał i wpatrywał się w nią przez kilka nieznośnie
długich sekund.
Natomiast ona z całą pewnością zachowywała się jak za
kochana idiotka. Śledziła wzrokiem jego samochód, który
w końcu zniknął na horyzoncie.
Weszła do mieszkania. Jeszcze nie ochłonęła po poca
łunku Mitcha. Rozebrała się, rozpuściła włosy i mocno je
wyszczotkowała. Starała się wrócić do normalności, choć
jej świat właśnie zatrząsł się w posadach. Mogła się tak dłu
go starać...
Nie chodziło tylko o ten pocałunek, ale o wszystko, co
się zdarzyło podczas dwóch ostatnich dni. Jej serce nie prze
stawało bić szybciej od chwili, gdy weszła do biura z Ken-
drą i zobaczyła Mitcha.
Zrozumiała nagle, że przez ostatnich kilka lat czas prze
pływał jej przez pałce. Starała się zdobyć pozycję zawodową
i czekała, aż zjawi się mężczyzna, który będzie uosobieniem
LABIRYNT UCZUĆ
89
jej ideału. Wreszcie dotarło do niej, że znalezienie tego ide
ału graniczy z cudem... i oto cud się zdarzył, bowiem po
jawił się Mitch, mężczyzna z jej marzeń.
Och, jaka ona jest głupia! Przecież to zwykła ułuda. Uj
rzała w Mitchu to, co pragnęła zobaczyć, o czym śniła przez
tyle samotnych lat.
Lorna wyszła spod prysznica, wytarła się i włożyła szlaf
rok. W zaparowanym lustrze zobaczyła udręczoną twarz,
więc odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z łazienki.
Ruszyła do kuchni nalać sobie coś do picia, kiedy usły
szała znajome pukanie do drzwi. To Melania.
Przyjaciółka trzymała w ręku karteczkę, którą Lorna
wsunęła jej wcześniej pod drzwi. Meli przez cały dzień nie
było w domu i teraz aż skręcała się z ciekawości.
- Poszłaś na tańce z Mitchem Ellerym?
- Niestety tak. - Uśmiechnęła się smutno do przyjaciół
ki. - Teraz ktoś powinien mi przemówić do rozsądku, a naj
lepiej czymś ciężkim walnąć w głowę.
- Zakochałaś się w nim?!
Lorna wpuściła Melę do środka. Wzięły sobie oranżadę
z lodówki i poszły do salonu.
- Napisałaś, że wszystko mi wytłumaczysz później, więc
przez cały wieczór nie mogłam się doczekać, kiedy wrócisz.
Usiadły i Mela wlepiła wzrok w przyjaciółkę w ocze
kiwaniu na relację.
Loma szybko zaspokoiła jej ciekawość. Opowiedziała
o tym, jak Doris ukartowała jej romans z Mitchem, a na
koniec, że zgodziła się pojechać jutro na ranczo.
90
SUSAN FOX
Mela nie odzywała się przez kilka minut, a potem spoj
rzała ze współczuciem na Lornę.
- Sądząc po twojej smutnej minie, uważasz, że Mitch
Ellery jest najwspanialszym mężczyzną na ziemi, i ten fakt
kompletnie cię zdruzgotał.
Lorna odstawiła oranżadę i oparła rękę na policzku.
- To tylko chwilowe zauroczenie. Prawdziwa miłość nie
rodzi się tak szybko, prawda? - Opuściła rękę i spojrzała
z nadzieją na przyjaciółkę. - W każdym razie miłość na
całe życie.
Mela uśmiechnęła się porozumiewawczo.
- Jeszcze nigdy, kiedy opowiadałaś o facecie, z którym
się spotykasz, nie używałaś słowa „miłość".
Tego było już za wiele. Lorna zerwała się z krzesła i za
częła chodzić po pokoju.
- Teoria prawdopodobieństwa dowodzi, że kiedyś mu
siał zjawić się ktoś ciekawy - powiedziała, starając się, by
zabrzmiało to jak chłodny, naukowy wywód. - Ot, żelazne
prawa statystyki. I tak się złożyło, że Mitch jest tym pierw
szym mężczyzną, który naprawdę mnie zainteresował. - Na
gle zatrzymała się i spojrzała z przerażeniem na przyjaciół
kę. - A może dlatego tak mnie pociąga, bo nie mogę się
z nim związać? Zakazany owoc...
- Ależ w tobie nie ma nic z grzesznicy Ewy! - roze
śmiała się Mela. - Ty, taka poukładana i zawsze akuratna?
No i za grosz nie jesteś masochistką. Daj spokój, to absurd.
Taka motywacja, jak cię znam, jest wykluczona... Ale zaraz,
dlaczego mówisz, że nie możesz się z nim związać?
LABIRYNT UCZUĆ
91
- Zapomniałaś?! - zdumiała się Loma. - Przecież do
brze wiesz. Z powodu Doris. I Kendry.
- Co ma piernik do wiatraka? Kochanie, zastanów się.
Doris jest jego macochą, a Kendra córką macochy, choć
nazywa ją przyrodnią siostrą. Więc to jego przybrana ro
dzina. Poza tym Doris jest jeszcze młoda, na pewno znów
wyjdzie za mąż i wyprowadzi się, a Kendra już wkrótce
weźmie ślub i wyjedzie do San Antonio. Twój ukochany
zostanie sam. Poza tym wątpię, żeby ktoś taki jak on po
trzebował zgody rodziny, by spotykać się z kobietą... lub
poprosić ją o rękę. - Uśmiechnęła się. - Widziałam go tyl
ko przez wizjer, ale nie mam co do tego wątpliwości.
Lorna poczuła, że wstępuje w nią nadzieja. Mimo to
gwałtownie potrząsnęła głową.
- Oni są ze sobą bardzo związani, Melu. Rodzina jest
dla Mitcha bardzo ważna i za nic nie pozwoli na to, żeby
ktoś... obcy zepsuł ich wzajemne stosunki. Zawsze będą
stanowili jedność.
Na twarzy Melanii pojawił się smutek.
- Przepraszam. Czasem zapominam, że nie wszystkie
rodziny są takie obojętne jak nasze.
Słowo „obojętne" było łagodnym określeniem. Rodzice
Melanii rozwiedli się i po śmierci matki druga żona ojca
i jego dzieci nie chcieli, żeby Melania zamieszkała razem
z nimi. Jej ojciec zrzekł się praw rodzicielskich. Lorna zaś
nie mogła zapomnieć, że gdy zmarli jej przybrani rodzice,
nikt z dalszej rodziny nie przygarnął jej i musiała wrócić
do sierocińca.
92
SUSAN FOX
- I to cię tak pociąga, prawda? Najpierw Mitch zjawia
się, żeby obronić przez tobą swoją przyrodnią siostrę, a po
tem pozwala, żeby macocha uknuła przeciwko tobie spisek,
przez który stracisz przyjaźń Kendry. - Mela uśmiechnęła
się ze smutkiem. - Pewnie myślisz, że skoro jest taki dobry
i opiekuńczy w stosunku do macochy i siostry, to jeszcze
wspanialszy będzie dla swojej żony i dzieci?
- Chyba tak, Melu - odparła cicho. - Tak mi się wydaje.
- W tym rzecz. Obie mamy słabość do takich mężczyzn.
Chyba nie chodzi o to, że on jest męski i... seksowny?
Melania wypowiedziała ostatnie słowo ze śmiertelną po
wagą, lecz Lorna nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
- Prawdę mówiąc, o to też chodzi.
Obie wybuchnęły śmiechem i atmosfera od razu się po
prawiła.
- Nie znam Doris - ciągnęła dalej Melania - i nie mam
zamiaru budzić w tobie nadziei, ale myślę, że w tej intrydze
jest coś więcej. To prawda, Doris knuje jakiś podstęp, ale
może chce twojego dobra?
Lekki nastrój natychmiast uleciał. Lorna spojrzała
w bok. Jak bardzo pragnęła, żeby to była prawda.
- To niemożliwe - odparła szybko. - Doris na pewno
nie życzy mi dobrze.
Dla Doris byłoby najlepiej, gdyby Lorna nigdy się nie
urodziła. Lorna nie chciała rozczulać się nad sobą, ale takie
były po prostu fakty.
- Nie sądzisz, że Doris może po prostu się tobą intere
sować? Bo niby czemu nie?
LABIRYNT UCZUĆ
93
Lorna podskoczyła jak oparzona. Wiedziała, że to nie
możliwe, bo pamiętała jeszcze, jak zachowała się kiedyś wo
bec niej matka. Poza tym Doris mogła zaspokoić swą cie
kawość, wynajmując detektywów. Przecież Mitch tak właś
nie zrobił.
- Doris w ogóle nie interesuje się moim życiem -
stwierdziła, pragnąc zdusić tę małą iskierkę nadziei, która
wciąż migotała gdzieś na dnie serca. - Po prostu ona nie
chce mnie znać.
- W takim razie cofam to, co powiedziałam. Jeśli Doris
jest taka jak mój ojciec, to w ogóle nie warto się nad nią
zastanawiać.
Lorna położyła dłoń na ramieniu przyjaciółki. Mela mie
szkała przez pewien czas z ojcem i jego nową rodziną, za
nim ojciec się jej wyrzekł. Lorna uważała to za jeszcze więk
szą zdradę, niż to, czego sama doświadczyła.
- Takie jest życie, Melu - powiedziała cicho - choć
pragniemy, żeby było inaczej.
Mela spróbowała się uśmiechnąć, ale wyglądało to raczej
jak grymas.
- W takim razie wróćmy do Mitcha Ellery'ego.
- To beznadziejne, co do niego czuję, Melu. W dodatku
jest coraz gorzej.
Z miny Meli domyślała się, co usłyszy.
- W takim razie nie zbliżaj się do niego, Lorno. Za
dzwoń i powiedz, że jutro się z nim nie spotkasz. Wyjdź
wcześnie z domu i pojedź gdzieś, żeby przestać o nim
myśleć.
94
SUSAN FOX
Lorna spuściła oczy. Nie była zdziwiona, że ta rada ją
zabolała. Miałaby nie spotkać się z Mitchem? Zanim zdą
żyła przypomnieć Meli o udawanym romansie, ta mówiła
dalej:
- Mitch może wyjaśnić Kendrze, że nie chcesz się z nim
spotykać i w ten sposób cała sprawa będzie zakończona.
Wiem, że Kendra będzie rozczarowana, ale naprawdę nie
ma innego wyjścia.
Lorna pomyślała z bólem, że do tego i tak niedługo doj
dzie, a wtedy Kendra przestanie ją lubić. Zawsze zależało
jej na tym, żeby ze wszystkimi żyć w zgodzie, a co dopiero
ze swoją jedyną siostrą.
Będzie musiała natychmiast rzucić pracę i zniknąć z ży
cia Kendry. Po wieczorze spędzonym z Mitchem widmo
kłopotów finansowych nagle zbladło, natomiast Lorna za
martwiała się utratą przyjaźni Kendry i nieszczęśliwą mi
łością do mężczyzny, który był dla niej nieosiągalny.
Może uda jej się wymigać od tych randek, tak jak su
gerowała Mela? Gdyby natychmiast odeszła z pracy, być
może Mitch zgodziłby się powiedzieć, że ich romans się
skończył, bo Loma przestała go interesować. Nikt nie czułby
się urażony, ot, po prostu im nie wyszło.
Kendra będzie coraz bardziej zaabsorbowana przygoto
waniami do ślubu, a skoro Lorna przestanie pracować u jej
narzeczonego, ich kontakty umrą śmiercią naturalną i Ken
dra wreszcie o niej zapomni.
Jeśli zaraz zrezygnuje z posady, to wycieczka na ranczo
Ellerych przestanie mieć istotne znaczenie. Co więcej, plan
LABIRYNT UCZUĆ
95
powiedzie się lepiej, jeśli Lorna nie pojedzie do Mitcha.
Kendra dojdzie do wniosku, że jej przyjaciółka nie jest za
kochana w Mitchu, a prawdy nikt się nie dowie.
Powoli uspokajała się. Prawdziwa miłość nigdy nie rodzi
się tak szybko. Jeśli przestanie widywać się z Mitchem, to bez
sensowne uczucie wygaśnie samo. Za kilka tygodni będzie
wspominać te dwa dni jako chwilowe zamroczenie. Poniosły
ją emocje, wmówiła sobie, że jest zakochana, i tyle.
Czyż wielokrotna utrata przybranych rodziców i kolejne
zmiany domów nie nauczyły jej, że trzeba umieć odejść?
Przecież tyle razy musiała przystosowywać się do nowych
miejsc i nowych ludzi.
Jeśli sama zdecyduje się odejść z pracy i porzucić Mi
tcha i Kendrę, to przynajmniej utrzyma nad wszystkim kon
trolę. Na pewno będzie to łatwiejsze do zniesienia niż ciosy,
jakie zadawał jej ślepy los.
Jeszcze zdąży przedstawić swój plan Melanii. Na razie
zadzwoni do informacji i dowie się, jaki jest numer telefonu
Elłerych.
Postanowiła działać szybko, bo za chwilę może jej za
braknąć odwagi. Wystukała numer i czekała w napięciu, li
cząc dzwonki. Mitch pewnie nie zdążył jeszcze dojechać
do domu, ale są przecież automatyczne sekretarki.
- Halo?
Ku swemu przerażeniu usłyszała kobiecy głos. Serce
podskoczyło jej do gardła, bo zorientowała się, że rozmawia
z Doris. Na chwilę zaniemówiła.
- Halo? - usłyszała powtórnie.
96
SUSAN FOX
- Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale chciałabym
zostawić wiadomość dla Mitcha Ellery'ego. - Lorna czuła,
że jej głos drży, i żałowała, że nie odłożyła od razu słu
chawki.
Długa cisza, która zapadła po jej słowach, utwierdziła
ją w przekonaniu, że słuchawkę podniosła Doris. Była pew
na, że matka także rozpoznała ją po głosie.
- Z kim mam przyjemność rozmawiać?
Władczy ton wręcz ją poraził.
- Mówi Lorna Farrell. Będę wdzięczna, jeśli zechce pani
przekazać panu Ellery'emu, żeby zadzwonił do mnie rano
przed wyjazdem do San Antonio. Jestem zmuszona odwołać
nasze jutrzejsze spotkanie.
Lorna przycisnęła pięść do ust. Fatalnie, że głos wciąż
jej drżał. Niestety nie umiała być twarda.
Cisza po drugiej stronie przedłużała się. Lorna z biciem
serca liczyła sekundy. W końcu Doris powiedziała:
- Mam nadzieję, że pani tego nie zrobi.
Surowy ton jej głosu sprawił, że Lorna poczuła się jak
skarcone dziecko. Żal i wściekłość odżyły w niej. Zadrżała,
ale siłą woli postarała się opanować głos.
- Czy może pani przekazać tę wiadomość?
Znów zapadła długa cisza. Serce o mało nie wyskoczyło
jej z piersi.
- Dziękuję - powiedziała cicho i odłożyła słuchawkę.
Nie miała pojęcia, jak inaczej mogłaby zakończyć tę roz
mowę. Dobrze, że udało jej się opanować złość. Nie do
wiary, jaką agresję wzbudziła w niej Doris.
LABIRYNT UCZUĆ
97
Położyła się do łóżka. Bolało, tak strasznie bolało. Przez
tyle lat nie zdołała wyrwać tego ciernia z serca. Ogarnął
ją smutek, usta wygięły się... Ale nie. Dawno temu obiecała
sobie, że nie będzie płakać z powodu Doris.
Potem przypomniał jej się Mitch. Próbowała wmówić
sobie, że nic do niego nie czuje. W ciemności długo prze
konywała sama siebie. Wreszcie jakimś cudem udało jej się
zasnąć.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Mitch nie zadzwonił rano. Lorna zrozumiała, że nie po
winna była tego oczekiwać. Wbił sobie do głowy, że musi
przywieźć ją na ranczo, a poza tym Doris mogła nie po
wiedzieć mu o telefonie.
Nieustannie myślała o słowach Meli: „Nie sądzisz, że Doris
może po prostu się tobą interesować?". To pytanie wciąż do
niej wracało. Nie mogła spać, o szóstej rano wstała.
W ponurym nastroju ubrała się, nadal rozmyślając o py
taniu Meli. Dawno temu pogodziła się z utratą matki i teraz
kompletnie nie wiedziała, jak zareagować na ów cień na
dziei, który nagle się pojawił. Nadzieje... Przecież nawet
jeśli Doris zainteresowała się nią, to nie po to, by naprawić
stare błędy i odzyskać córkę. Szukała wad, słabości i prze
win Lorny, by w odpowiednim momencie wykorzystać to
przeciwko niej.
O siódmej Lorna postanowiła posłuchać rady Melanii
i wyjść z domu na cały dzień. Właśnie przełożyła zawartość
wieczorowej torebki do zwykłej torby, gdy usłyszała puka
nie do drzwi.
Pukanie było szybkie, ostre. Od razu wiedziała, że to
LABIRYNT UCZUĆ
99
musi być Mitch. Nie wiadomo jak udało mu się wejść do
budynku, skoro nie skorzystał z domofonu.
Na myśl o tym, że zaraz go zobaczy, poczuła strach.
I podniecenie. Nagłe, silne i obezwładniające. Ot, dylemat.
Nie mogła spędzić tego dnia z Mitchem, a jednocześnie tyl
ko tego pragnęła.
O Boże, dlaczego była taka głupia?! Szalała za mężczyz
ną, z którym nie powinna nawet rozmawiać. Na myśl, że
nie jest w stanie odmówić sobie spotkań z Mitchem, jej ser
ce załopotało. Musi to zwalczyć.
Drżącą ręką położyła torebkę na stoliku w holu i stała,
wpatrując się w drzwi wejściowe. Pukanie rozległo się po
raz drugi. Odwróciła się tyłem.
„Wątpię, żeby ktoś taki jak on potrzebował zgody ro
dziny, by spotykać się z kobietą... lub poprosić ją o rękę".
Niezależnie od tego, czy Melania myli się co do chara
kteru Mitcha, czy też nie, ten mężczyzna stał teraz za drzwia
mi i czekał, aż mu otworzy.
Nawet ostrzeżenie przyjaciółki: „Nie zbliżaj się do niego,
Lorno", nie mogło ugasić jej pragnienia. Przecież miała
z nim spędzić cały dzień na ranczu, który minie pewnie
jak jedna chwila, bo Mitch będzie przy niej.
Lorna zacisnęła bezradnie ręce, licząc sekundy. Cisza za
drzwiami wzbudziła jej niepokój. Może Mitch zrezygnuje?
Nasłuchiwała, czy na korytarzu nie rozlegną się jego kroki,
ale nie odchodził.
Nagle usłyszała szelest papieru. Spojrzała przez ramię
i zobaczyła kawałek wizytówki wystający spod drzwi.
100
SUSAN FOX
Miała ochotę chwycić ją, ale nie ruszyła się z miejsca.
Mitch dostał brutalną odprawę, więc zostawił wizytówkę,
żeby Lorna wiedziała o jego wizycie. I pójdzie sobie.
Jednak zapukał po raz trzeci, tym razem ciszej i wolniej.
W swej głupocie pomyślała, że to już ostatni raz. Nie chciała
mu otworzyć, więc powinien dać sobie spokój. Odprawa
to odprawa.
- Do diabła - mruknęła cicho. Czuła coraz większe ob
rzydzenie do siebie. Nigdy nie była w tak okropnej sytuacji.
Podeszła cicho do drzwi, żeby tylko rzucić okiem na
wystający skrawek papieru, a kiedy już zrobiła ten krok,
nie mogła się powstrzymać. Na wizytówce widać było dwie
litery „Śl". Musiała poznać resztę. Schyliła się i wyciągnęła
wizytówkę spod drzwi.
„Ślicznie proszę, Lorno Dean".
Zwracał się do niej jak do dziecka. Przypomniały jej się
stare, dawne czasy, kiedy mieszkała u przybranych rodzi
ców. Była wtedy szczęśliwa...
„Lorna Dean? Gdzie jest moja córeczka?".
Lorna Dean. Tak wołał do niej tatuś, kiedy wracał z pra
cy na ranczu. Spocony i wesoły głośno krzyczał: „Ermale-
ne? Gdzie jest moja kobieta?". A potem zaraz: „Lorna De
an? Gdzie jest moja córeczka?".
Ermalene i Lorna Dean. Jej matka miała na imię Erma,
ale tatuś dodawał do niego końcówkę „lene", żeby rymowało
się z drugim imieniem Lorny. Na wspomnienie dobro
dusznego, wesołego taty i wesołych powitań coś ukłuło ją
w serce.
LABIRYNT UCZUĆ
101
Tylko on nazywał ją Lorną Dean. Mitch kiedyś też tak
się do niej zwrócił, a to, że teraz napisał tak na wizytówce,
wzruszyło ją. Na myśl o domu i strasznej tragedii łzy na
płynęły jej do oczu.
Uszczypnęła się w rękę, starając się powstrzymać płacz.
Przez chwilę wahała się, po czym wsunęła wizytówkę do
szufladki stolika jak skarb, który należało ukryć.
Nie panując nad sobą, wyciągnęła rękę do klamki. Znów
zawahała się, walcząc z resztkami zdrowego rozsądku. Na
gle stwierdziła, że jest za słaba, żeby odmówić sobie ostat
niego szaleństwa. Nawet czarna wizja tego, jak skończy się
znajomość z Mitchem, nie mogła powstrzymać jej od sko
rzystania ze wspaniałej szansy. Na to było już za późno.
Zrezygnowana otworzyła drzwi.
Mitch stał oparty o framugę drzwi, ale teraz wyprostował
się jak struna. W ręku trzymał wspaniały bukiet kwiatów
w pięknym kryształowym wazonie, który musiał kosztować
fortunę. Każdy kwiat był inny, a odurzający zapach miał
w sobie dziwną słodycz.
Mitch spojrzał Lornie głęboko w oczy.
- Uznałem, że lepiej będzie wejść razem z kimś i nie
zawracać ci głowy domofonem.
- Wcale nie. Nie wierzyłeś, że cię wpuszczę.
- I miałem rację - stwierdził, wręczając jej bukiet.
Bardzo szczęśliwa, że znów go widzi, przytuliła do siebie
kwiaty.
- Dziękuję. Są bardzo piękne - powiedziała nieswoim
głosem.
102
SUSAN FOX
- Czy mogę wejść?
Oszołomiona wpuściła go do środka.
- Muszę postawić wazon.
Odwróciła się i szybko poszła do salonu. Mitch kroczył
za nią. Rzucił kapelusz na krzesło, a potem przyglądał się,
jak Lorna stawia wazon na stole.
Zaczęła troskliwie układać kwiaty, starannie unikając
wzroku Mitcha.
- Wcześnie przyszedłeś - wydusiła wreszcie z siebie.
- Chciałem cię namówić, żebyś zmieniła zdanie i poje
chała ze mną na ranczo.
- Bo tak życzy sobie Doris.
- I tak bym tu przyjechał bez względu na Doris.
Lorna spojrzała na niego, żeby się przekonać, czy mówi
prawdę. Był taki potężny i męski. Miał na sobie niebieską
koszulę w pasy, podkreślającą szerokie bary, i sfatygowane
dżinsy, które wiernie oddawały kształt jego długich, mu
skularnych nóg. Wielkie buty były starannie wypastowane.
Nie mógł nie wzbudzać zaufania, pomyślała Lorna, spusz
czając wzrok.
Chciała nakazać mu, by nie zwracał się do niej w taki
sposób, jakby łączyły ich jakieś więzy. Przecież tylko uda
wali bliską znajomość ze względu na Kendrę. Ale wtedy
zdradziłaby się, jak bardzo przejmuje się jego zachowaniem.
Poza tym nie rozmawiała z nim od wczoraj i Mitch nie
wiedział jeszcze, że zmieniła pogląd w sprawie spotkań. Co
prawda na razie nie udawało jej się dotrzymać swoich po
stanowień, ale jeśli potrafi uzasadnić, dlaczego zmieniła zda-
LABIRYNT UCZUĆ
103
nie, Mitch na pewno zrezygnuje i nie dojdzie do tragedii.
Postanowiła zaraz to załatwić.
- Zadzwoniłam, żeby odwołać dzisiejszą wycieczkę.
Chciałam oszczędzić ci długiej podróży. - Zauważyła, że
Mitch patrzy na nią z niedowierzaniem. - Możesz powie
dzieć Kendrze, że nie chciałam przyjechać na ranczo.
- Boisz się spędzić ze mną cały dzień, prawda?
Jego szczerość wytrąciła ją z równowagi. Zastanawiała
się, czy ma się przyznać, ale Mitch nie czekał na jej odpo
wiedź. Zmarszczył brwi.
- Nie ufasz sobie, że wytrzymasz osiem, a może dzie
sięć godzin, żeby mnie nie dotknąć. - Uśmiechnął się za
rozumiale, dając pokaz męskiej arogancji. - Dlatego nie
zgodzę się i nie zrezygnuję z tego wyjazdu. Byłbym idiotą,
gdybym cię posłuchał.
Zrobiła rozczarowaną minę, ale w głębi serca czuła pod
niecenie. Mitch się z nią droczył. Wiedział, że nie jest jej
obojętny i sprawiało mu to przyjemność. Być może on też
coś do niej czuł. Musiała jednak zareagować na jego buń
czuczne słowa.
- Och, co za zarozumiałość - zadrwiła - Nie dotykać
przez cały dzień wielkiego Mitcha Ellery'ego? Też mi problem.
Jego ciemne oczy rozbłysły i Lorna z przerażeniem
uświadomiła sobie, że jej odpowiedź nie należała do naj
mądrzejszych. Chciała być taka sprytna, a wpadła w pu
łapkę.
- Znakomicie! Pokaż mi, gdzie raki zimują. To będzie
dla mnie dobra lekcja.
104
SUSAN FOX
Zarozumiały uśmieszek zniknął i Lorna poczuła na sobie
świdrujący wzrok Mitcha. W powietrzu czaiło się napięcie.
Jakaś niewidzialna siła przyciągała ich do siebie.
Uświadomiła sobie, że Mitch nie może się doczekać, że
by wreszcie wyraziła zgodę. To sprawiło jej dużą przyjem
ność, ale nie potrafiła dłużej się droczyć.
- Poczekaj, muszę się przebrać w coś odpowiedniego na
wycieczkę.
Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
- Jeśli nie masz butów do konnej jazdy albo kapelusza...
- Mam wszystko.
- To świetnie.
Lorna poszła do sypialni i zamknęła za sobą drzwi. Do
piero teraz mogła się zastanowić. Na pewno robiła źle. To
wszystko było bezsensowne.
I tak niesłychanie podniecające... Rzuciła się do szafy,
żeby wyjąć ubranie.
Polecieli na ranczo małą cessną, którą pilotował Mitch.
- Będziemy znacznie szybciej na miejscu - powiedział
w drodze na lotnisko.
Ranczo Ellerych z lotu ptaka prezentowało się wspania
le. Mitch pokazał jej całą posiadłość, po czym skierował
samolot w stronę lotniska oddalonego milę od rancza.
Widok jego domu z ziemi był jeszcze bardziej imponu
jący. Wiktoriańska dwupiętrowa rozległa rezydencja z we
randą i wielkim patio z tyłu, z połyskującą taflą wody ocie
nioną drzewami... Wspaniały widok.
LABIRYNT UCZUĆ
105
Próbowała taktownie wymigać się od zwiedzania domu,
ale Mitch nie dał za wygraną. Na końcu pokazał jej swoje
biuro w obszernym gabinecie na parterze, gdzie zaprosił ją
na herbatę, którą przygotowała wcześniej gospodyni. Potem
rzucił okiem na leżące na biurku faksy.
Kiedy zadzwonił telefon, Lorna wzięła herbatę i wyszła
przez oszklone drzwi na werandę, żeby Mitch mógł spo
kojnie porozmawiać.
Ledwie zdążyła znaleźć miejsce w cieniu i usiadła, usły
szała szczeniaki biegające po drugiej stronie patia.
Odłożył słuchawkę i patrzył na kolejne kartki papieru
wysuwające się z faksu. Wziął je do ręki i zaczął czytać.
Detektyw zdobył nowe informacje o Lornie. Mitch przetarł
wolno skronie. To, czego się dowiedział, wprost go poraziło.
Słysząc śmiech, wyjrzał przez drzwi i zobaczył, że Lorna
bawi się z małymi owczarkami, które przybiegły ze stodoły.
Przyglądał się przez chwilę, jak skaczą wokół niej, a ona
głaszcze wszystkie po kolei.
Po chwili usiadła na schodkach, a rozbawione szczenięta
zaczęły się na nią wdrapywać. Szło im nie najlepiej. Spadały
i znów się wspinały, popiskując radośnie i liżąc nową zna
jomą. Wesoły chaos niepodzielnie panował nad tą scenką.
Lorna cieszyła się jak dziecko. Gdzieś zniknęła jej re
zerwa. Smutne światełka, które zawsze migotały w jej
oczach, nagle rozpłynęły się. Chichotała rozkosznie, broniąc
się przed namolnymi językami szczeniaków, a potem pró
bując całą czeredę usadzić na swoich ramionach. Prawie jej
106
SUSAN FOX
się to udało, ale tylko prawie, bo rozochocone pieski wciąż
się wierciły i absolutnie nie miały zamiaru się uspokoić.
Lorna wstała i poszła w kierunku ławki. Dokazujące
owczarki utrudniały jej chodzenie, ale wreszcie udało jej
się usiąść. Mitch przyglądał się, a w głowie wirowały mu
ponure szczegóły, które wyczytał z raportu.
Nie miał wątpliwości, że ani Farrellowie, ani Deanowie
nie traktowali Lorny jak członka rodziny. Wszystko wyszło
na jaw, gdy Robert i Erma Farrellowie zginęli w wypadku.
W rodzinach matki i ojca było tyle sióstr i braci, że ktoś
z nich na pewno mógł wziąć Lornę na wychowanie. Ale
nikt się na to nie zdobył.
Nikt nie czuł się za nią odpowiedzialny. Według dete
ktywa powodem nie był trudny charakter Lorny. A nawet
gdyby, to ile kłopotu może sprawić ośmioletnie dziecko?
Przygnębienie Mitcha zamieniło się w złość. Schował
papiery do szuflady biurka i zamknął ją na klucz.
Trzeba naprawdę nie mieć serca, żeby odtrącić pogrążoną
w żałobie dziewczynkę i skazać ją na życie w sierocińcu.
Detektyw szukał dalszych informacji, ale Mitch nie był
pewien, czy są mu potrzebne. Wiedział już na pewno, że
Lorna nie stanowi dla niego zagrożenia. Byłoby jej przykro,
gdyby dowiedziała się, że Mitch wie o tym, co ją spotkało
ze strony Farrellów i Deanów. Lepiej, żeby ukrył swą złość,
zanim Lorna się zorientuje. I tak bezustannie miała się przed
nim na baczności, bo nie wiedziała, jak Mitch zachowa się
na pikniku, a wyobraźnia musiała podsuwać jej różne strasz
ne i ponure wizje.
LABIRYNT UCZUĆ
107
W końcu Lornie udało się okiełznać szczeniaki. Teraz
tuliły się do jej nóg, a ona obdarzała je pieszczotami. Była
dla nich łagodna i cierpliwie znosiła psie wybryki. Jej re
zerwa i strach przed Mitchem, mimo całego zainteresowa
nia, nabrały w jego oczach nowego znaczenia. Teraz wie
dział już, skąd to wszystko się wzięło.
Lorna miała prawo być zgorzkniała. Miała prawo czuć się
skrzywdzona przez cały świat i rozczulać się nad sobą, lecz
wcale tak nie było. Całe życie walczyła o to, żeby zdobyć
niezależność i zachować pogodę ducha Mitchowi zrobiło się
wstyd, że podejrzewał ją o niecne motywy, kiedy odwiedził
jej wypieszczone mieszkanko. Tak właśnie powinno wyglądać
mieszkanie dobrze wychowanej i szanującej się dziewczyny.
Jeśli Lorna pragnęła czegoś, to na pewno nie pieniędzy, ko
neksji w świecie finansjery, bywania na salonach.
Lorna miała klasę, której przecież nie zdobyła, wędrując
od jednego do drugiego domu dziecka. Była w każdym calu
damą, nawet gdy odpierała ataki rozbrykanych szczeniaków.
Natomiast jej rezerwa w stosunku do niego i niechęć do
spotkania z Doris, a także smutek, który czasem ją ogarniał,
wywodziły się z dawnych lat, z zaznanych cierpień. Z tym
piętnem borykała się przez lata, lecz zwalczyła w sobie nie
nawiść i chęć odwetu. Zresztą najpewniej w ogóle nie była
zdolna do takich emocji...
Dlaczego Doris zachowała się tak okrutnie pięć lat temu,
kiedy Loma zjawiła się w restauracji? Na dodatek on sam
też skrzywdził Lornę, kiedy poszedł za nią i zabronił kon-
taktów z Doris. Nie mógł sobie wybaczyć, że zaproponował
108
SUSAN FOX
jej łapówkę i groził sądem. A teraz jeszcze ta intryga, którą
wymyśliła macocha.
Od początku wiedział, że jeśli wszystko ułoży się po
myśli Doris, Lorna padnie ofiarą tego spisku. Najpierw było
mu nieswojo z tego powodu, ale teraz wcale nie był pewien,
czy ta intryga skończy się tak, jak planowała macocha. Zwła
szcza po ostatniej nocy.
Lorna spojrzała w stronę drzwi i przysłoniła oczy ręką,
żeby zajrzeć do środka. Dobrze pamiętał ten gest. Tak samo
robiła Kendra. Poczuł nowy przypływ czułości. Jeśli nie
miał przed sobą rodzonej córki Doris Jackson, to również
Kendra nie mogła być jej córką.
Szczenięta zapiszczały, domagając się dalszych piesz
czot. Lorna poklepała je i wstała, sięgając po herbatę.
Ostrożnie podeszła do drzwi, Mitch szybko je otworzył.
Krzyknął na owczarki. Kiedy się uspokoiły, Lornie udało
się wcisnąć do pokoju, a Mitch natychmiast je zatrzasnął
przed namolnymi szczeniakami.
- Muszę się umyć przed wyprawą - powiedziała. Jej
twarz była zaróżowiona od zabawy z owczarkami. Spojrzała
przez szybę na wiercące się psiaki. Dwa z nich piszczały
żałośnie.
Wyraźnie nie mogła się z nimi rozstać. Kiedy wyciągnęła
do nich rękę, zaczęły drapać w drzwi, domagając się, by
je wpuścić. Jeden z nich uderzył mocno o szybę i zasko-
wytał rozpaczliwie.
- O nie! - Lorna podskoczyła do drzwi.
- Nic mu nie będzie - zachichotał Mitch. - Zawołam
LABIRYNT UCZUĆ
109
kogoś, żeby zamknął je w zagrodzie, bo inaczej nie zostawią
nas w spokoju.
- Wszystko przeze mnie, prawda? - spytała.
- Gdyby dać ci je na wychowanie, rozpuściłabyś te psi-
ska jak dziadowskie bicze.
- Za to byłyby szczęśliwe.
Spojrzała na niego radośnie ciemnoniebieskimi oczami,
ale za chwilę znów dostrzegł czającą się w nich rezerwę.
- Pójdę się umyć.
- Dobrze. A potem wybierzemy się do stajni - powie
dział pospiesznie.
Lorna poszła do łazienki. Nie pozostało mu nic innego,
jak pójść do kuchni i zaczekać na nią.
Mimo upału Lorna czuła się cudownie podczas przejaż
dżki. Gniada klacz, którą wybrał dla niej Mitch, była z na
tury spokojna i dobrze ujeżdżona, a do tego natychmiast
zaakceptowała nową panią. Lorna mieszkała na farmie tylko
do ósmego roku życia, więc nigdy nie jeździła na dużych
koniach, tylko na kucykach. Szczególnie pamiętała ów
szczęśliwy dzień, kiedy tata posadził ją na karego kuca i po
wiedział, że to jej konik. Opiekowała się nim czule i sta
rannie, niestety później los ich rozdzielił. Tak więc jej hip
piczne doświadczenia były raczej mizerne, a teraz musiała
dosiąść „prawdziwego" konia, który w kłębie miał więcej,
niż ona mierzyła wzrostu. Mitch zaczął jej objaśniać pod
stawowe zasady dosiadu i jak trzyma się wodze, lecz Lorna
w lot wszystko sobie przypomniała. Oczywiście brak jej by-
110
SUSAN FOX
ło wprawy, ale w siodle poczuła się pewnie. Frajdę miała
niesamowitą, tym bardziej że Mitch wcale jej nie krytyko
wał, najwyżej coś doradził jak stary kowboj nowicjuszowi.
W ogóle bez zarzutu wywiązywał się z obowiązków go
spodarza, dbając o miły nastrój i całkowitą uwagę poświęcając
gościowi. Lorna od razu zorientowała się, jak bardzo jest dum
ny z farmy. Szczerze zazdrościła mu, że całe pokolenia jego
przodków mieszkały na tej ziemi i to miejsce zawsze będzie
należało do Ełlerych. Ją samą los pozbawił podobnych korzeni,
nie mogła odwołać się do żadnych tradycji rodzinnych. Wciąż
miała jednak nadzieję, że któregoś dnia znajdzie swoje miejsce
i też będzie miała własną rodzinę.
Mimo jej starań, by zachować dystans, między nią i Mi-
tchem nieustannie wyczuwało się zmysłowość. Widziała to
w każdym jego spojrzeniu i słyszała w każdym słowie, któ
re do niej mówił. Kiedy ich ciała dotykały się przypadkiem,
czuła wzbierające pożądanie.
Mieli jeszcze spędzić ze sobą wiele godzin, więc starała
się nie tracić czujności. Nie mogła pozwolić na to, żeby
ciepłe spojrzenia i przypadkowy dotyk dłoni stały się czymś
więcej, choć bardzo by tego chciała.
Ciepło bijące z jego oczu i zainteresowanie, jakim ją ob
darzał, bardzo utrudniały zachowanie dystansu. Lorna mu
siała wciąż powtarzać sobie, że jeśli uda jej się utrzymać
Mitcha na odległość, może potem, gdy cała ta głupia historia
się skończy, nie będzie tak bardzo cierpiała.
Zatrzymali się nad strumieniem w miejscu ocienionym
drzewami, gdzie płytkie brzegi były pokryte piaskiem. Z bo-
LABIRYNT UCZUĆ
111
ku stał piknikowy stolik, a na nim jaskrawoczerwona tury
styczna lodówka.
Mitch lekko zeskoczył z konia, ale Lorna tak zesztyw
niała, że nie mogła przełożyć nogi nad siodłem.
- Zaczekaj! - mruknął do niej. - Spróbuj inaczej.
Zdziwiona opadła na siodło.
- Jak inaczej?
- Przełóż nogę przed sobą.
Uniosła prawą nogę i niezdarnie przełożyła ją nad szyją
konia, ale kiedy obie nogi miała już po jednej stronie, oka
zało się, że zbyt głęboko wsunęła w strzemię lewy but. Za
częła się szamotać, wreszcie uwolniła nogę... i Mitch złapał
ją, gdy zaczęła osuwać się na ziemię. Nie musiał tego robić,
bo poradziłaby sobie, ale zrobił.
Gdy chwycił ją w ramiona i unosił w powietrzu, Lorna
w naturalnym odruchu złapała go za szyję...
Kiedy tylko poczuła pod stopami ziemię, natychmiast
go puściła, ale tak bliski dotyk wywołał wręcz piorunujące
wrażenie. Lorna z nieprzytomnym wyrazem twarzy chwiała
się na nogach, jakby była pijana.
Mitch najpierw ją przytrzymał, a potem zachichotał.
- Myślałem, że nie będziesz mnie dotykać.
Lorna uniosła do góry głowę i dostrzegła hultajski błysk
jego oczach.
- To nie fair, zastawiłeś na mnie pułapkę - broniła się.
- Nie moja wina, że mieszczuchy nie pamiętają, jak się
jeździ konno - powiedział z przekąsem.
- Myślałam, że dam radę, nie jechaliśmy zbyt długo.
112
SUSAN FOX
- Wystarczy. Kiedy odzyskasz władzę w nogach, po
winnaś trochę pospacerować.
Lorna wiedziała, że jej nogi omdlały nie tylko z powodu
przejażdżki na koniu. Do diabła, nie mogła odsunąć się od
Mitcha, bo z tyłu oparta była o konia, a bała się gwałtownie
uskoczyć w bok, mogła bowiem zachwiać się, a nawet prze
wrócić. Dopiero byłby blamaż.
- Właściwie jest już w porządku - powiedziała z uda
waną nonszalancją.
Wreszcie cofnął ręce i chwycił wodze, by je przywiązać
do siodła. Lorna pokuśtykała naprzód. Mitch klepnął po za
dzie klacz, która pokłusowała między drzewami na otwartą
przestrzeń.
- Co robisz?! - zawołała z przerażeniem, gdy wypuścił
też swojego gniadosza.
- Masz oczy wielkie jak talerze, Lorno Dean. Spójrz
na prawo, między drzewa.
Podejrzliwie zerknęła w tamtą stronę. Nie mogła uwie
rzyć własnym oczom. W cieniu, ukryta za pniami drzew,
stała ciężarówka.
- Myślałem, że na dzisiaj będziesz miała dosyć jazdy
konnej, dlatego wrócimy samochodem. Jesteśmy ze dwa
i pół kilometra na zachód od domu.
- Co będzie z końmi?
- Wrócą do stajni. Nic im się nie stanie. - Po jej minie
spostrzegł, że zrobiło jej się wstyd. No cóż, niepotrzebnie
wpadła w panikę. - Naprawdę myślisz, że mógłbym zosta
wić konie na pastwę losu? Że jestem zdolny do wszystkiego?
LABIRYNT UCZUĆ
113
Zakłopotana nerwowo potarła ręką dżinsy.
- Tak pomyślałam. Przepraszam.
Znów zachichotał i szybkim krokiem ruszył w kierunku
piknikowego stołu.
- Nie musisz mnie przepraszać! - zawołał. - Masz ra
cję. Jestem zdolny do wszystkiego.
Zabrzmiało to bardzo dwuznacznie, bardzo intrygują
co... i bardzo niebezpiecznie. Zbita z tropu i zarazem pode
kscytowana Lorna pokuśtykała za Mitchem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wreszcie poczuła się pewniej na nogach, sztywność
mięśni zaczęła ustępować, a dziwne sensacje innej natury
przestały ją nękać przynajmniej na jakiś czas. Ponieważ zna
lazła się w cieniu, zdjęła kowbojski kapelusz. Mitch roz
kładał na stole grubą serwetę w czerwono-białą kratę.
- W torbie są chusteczki odświeżające - powiedział. -
Poczęstuj się oranżadą.
Lorna przetarła chusteczkę ręce i twarz, a potem nalała
sobie sprite'a.
- Zgłodniałaś?
- Jak wilk.
Sprawdzili zawartość torby. W pojemnikach znajdowały
się sałatki i trzy rodzaje kanapek z mięsem. Mitch zapo
wiedział, że deser będzie dopiero w domu. Raźno zabrali
się do jedzenia.
Po lunchu podnieśli się z trawy i usiedli na stole, by
mieć lepszy widok na okolicę, a szczególnie na malowniczy
strumień.
- Podoba ci się tutaj? - spytał.
Jak mogło być inaczej? Pyszne jedzenie, wspaniały pej
zaż, szmer strumyka, śpiew ptaków... Czuła się tu cudów-
LABIRYNT UCZUĆ
115
nie, a ponieważ Mitch przestał czynić kłopotliwe uwagi, jej
czujność osłabła. Wyluzowała się, ukojona panującym wo
kół sielskim spokojem.
- Tak tu pięknie - przyznała. - Mój tata też miał ranczo.
Teraz wiem, że nie było zbyt duże, ale wtedy byłam pewna,
że jest największe w całym Teksasie. - Uśmiechnęła się.
- Jakbym przeniosła się w tamte lata. Tak tu cicho, lecz
jak się wsłuchać, wychwytuje się tę całą paplaninę natury.
Szum wiatru, ptaki, szemrzący strumień... Zapach trawy,
liści, ziemi... No i ta przestrzeń.
- Kochałaś tamto ranczo? - Niby pytał, choć już znał
odpowiedź.
- Uwielbiałam. Oczywiście byłam za mała, żeby poma
gać w gospodarstwie, ale bardzo lubiłam biegać po dworze.
Miłe wspomnienia sprawiły, że kompletnie przestała
mieć się na baczności.
- Mój czarny kucyk nazywał się Pieprz, a żółty kunde
lek wabił się Flesz. Ja i moje zwierzaki to była banda co
się zowie. - Uśmiechnęła się. - Kusiła nas włóczęga i mi
mo zakazu rodziców, wypuszczałam się w nieznane, to zna
czy poza ranczo. Pieprz był moim rumakiem, a maleńki
Flesz wielkim psem obronnym.
Spojrzała na Mitcha. Był wyraźnie zaintrygowany jej sło
wami, co natychmiast ją otrzeźwiło. Odwróciła głowę. Do
tąd przed nikim tak się nie zwierzała, nie opowiadała o swo
im dzieciństwie. Dlaczego teraz się odsłoniła? Popełniła nie
wybaczalny błąd.
Ale cóż, gdy znalazła się na wsi, dawne wspomnienia
116
SUSAN FOX
odżyły. Poczuła się szczęśliwa i odprężona, jak przed laty,
kiedy ojciec i matka jeszcze byli na tym świecie. Żyła wtedy
jak w bajce. Przez lata zdążyła o tym zapomnieć, ale dziś
wszystko wróciło i dlatego zaczęła snuć wspomnienia. Za
bawa ze szczeniakami i zwiedzanie rancza przypomniały jej
zwierzaki, które kiedyś miała.
- Pieprz i Flesz... Dlaczego tak nazwałaś kuca i psa?
Ze względu na charakter czy wygląd?
Sama zaczęła ten temat, więc musiała odpowiedzieć na
pytanie, by nie zachować się niegrzecznie.
- Razem z tatą wymyśliliśmy te imiona. Chciałam, żeby
oddawały ich charakter. Tata był bardzo dobry dla zwierząt,
zwłaszcza małych i tych, które odniosły jakieś obrażenia lub
chorowały.
- A mama?
Skoro wspomniała o ojcu, powinna powiedzieć i o mat
ce, ale chciała szybko skończyć ten temat.
- Była cicha, spokojna i refleksyjna. Skromna, lecz przy
tym elegancka. Prawdziwa dama. Natomiast tata był wielki,
hałaśliwy i wesoły, często się śmiał. Ale mimo tych różnic
byli do siebie bardzo przywiązani. I do mnie - zakończyła
prawie szeptem. Te wyznania wiele ją kosztowały. Czuła
się wzburzona, skrępowana, nie na swoim miejscu. - A twoi
rodzice? - gwałtownie, nie bawiąc się w żadną dyplomację,
zmieniła temat. - Opowiesz mi o nich?
- Mój ojciec był poważny i surowy, sprawiał wręcz wra
żenie ponuraka, choć nie całkiem była to prawda. Dostrzegał
komiczną stronę życia tam, gdzie inni często nie potrafili
LABIRYNT UCZUĆ
117
tego zauważyć, i rzucał ironiczne komentarze, które nie
wszyscy rozumieli. Ożenił się z mamą tuż przed czterdzie
stką. Mama była piękna i delikatna. Umarła, kiedy zacząłem
chodzić do szkoły. Bardzo to przeżył i długo nie potrafił
zdecydować się na powtórne małżeństwo.
Mitch urwał i Lorna odniosła wrażenie, że z uwagi na
nią nie chce mówić o Doris. Ale następne pytanie, na pozór
całkiem niewinne, wprawiło ją w jeszcze większe zakłopo
tanie, w istocie dotykało bowiem bardzo delikatnej materii.
- Czy twój tata pracował na ranczu aż do śmierci?
- Tak - odpowiedziała ostrożnie. - Ale nasze ranczo
było bardzo zadłużone i po śmierci rodziców poszło pod
młotek.
To powinno zakończyć ten temat, ale Mitch nagle wy
kazał wielkie zainteresowanie tą sprawą. Zobaczyła to w je
go oczach. Poczuła się jak osaczona.
Do dziś nie mogła pojąć, jakim cudem jej ojciec mógł
narobić takich długów, ale miała wtedy zaledwie osiem lat,
więc nie znała szczegółów.
Egzekutorem testamentu był jej stryj, który przejął nad
wszystkim kontrolę. Miał też zadecydować o jej losie. Kilka
tygodni po śmierci rodziców oddał ją do domu dziecka
i przestał się nią interesować, podobnie jak reszta rodziny
ze strony ojca i matki. Kiedy Lorna dorosła, zaczęła po
dejrzewać jakieś nieczyste kombinacje związane z ranczem,
zwłaszczą że po zakończeniu wszystkich prawnych procedur
zakupił je właśnie ów stryj-egzekutor.
Ale teraz było za późno, żeby to wyjaśnić, nawet gdyby
118
SUSAN FOX
miała pieniądze na prawników. Niestety nie miała przy sobie
nikogo takiego jak Mitch Ellery, kto mógłby zająć się jej
sprawami. Była pewna, że dlatego Mitch ją tak fascynuje.
Taki człowiek nigdy nie pozwoliłby, żeby niewinne dziecko
zostało ograbione i przepędzone.
Nie chciała, żeby dalej wypytywał ją o ranczo. Musia
łaby robić uniki, a to wzbudziłoby jeszcze większą cieka
wość. Poza tym jeśli Mitch będzie analizował jej przeszłość,
zorientuje się, jak paskudną rolę odegrała w tym wszystkim
Doris. Jej matka zasługiwała z pewnością na karę, ale Ken-
dra, która też by przy tym ucierpiała, była przecież niewinna.
Zapadła cisza i Lorna poczuła jeszcze większe skrępo
wanie.
- Czy Kendra wróci do domu, zanim stąd wyjadę? -
spytała rzeczowo. - Powinna nas zobaczyć. - Znów nie ba
wiła się w żadne gierki, tylko stanowczo zmieniła temat.
- Dobre pytanie - odparł łagodnie Mitch. - Ale od kie
dy wziąłem cię na parkiecie w ramiona, przestała to być
sprawa Kendry i Doris.
Spojrzała na niego ze zdumieniem. Zanim zdążyła otwo
rzyć usta, Mitch wyciągnął się bokiem na stole, opierając
rękę na łokciu. Patrzyła na niego z przerażeniem. Miała
ochotę zerwać się i uciec.
- Lorno, stało się tak, że myślę tylko o tym, jak zbliżyć
się do ciebie.
No cóż, skończyły się trudne pytania o przeszłość... ale
jak mogła poradzić sobie z tym, co usłyszała? Kompletnie
straciła głowę. W snach marzyła, by Mitch wyznał jej go-
LABIRYNT UCZUĆ
119
rące uczucia, lecz na jawie wiedziała, że natychmiast po
winna zerwać tę znajomość. Teraz naprawdę poczuła się jak
w matni.
I za nic nie mogła oderwać od niego wzroku. Hipnoty
zował ją, zniewalał... Wzdrygnęła się. Mitch realizował ja
kiś plan, o którym nie miała pojęcia. Próbowała zsunąć się
ze stołu, ale delikatnie chwycił ją za ramię i przygarnął do
siebie.
Musiała przerwać tę niesmaczną scenę. Nie mial prawa
tak z nią postępować. Bawić się, igrać z uczuciami.
- Dobrze się bawisz, Mitch? Bo ja nie za bardzo. - Była
zła i rozgoryczona.
- Nie, nie bawię się, Lorno Dean - odparł z powagą.
- Dobrze, zmyj mi głowę, wyzwij od napalonych kowbo
jów, gruboskórnych głupków, co tylko chcesz. Ale potem
coś ci pokażę.
Ona, z natury łagodna jak baranek, naprawdę miała
ochotę mu nawymyślać. Zależnie od potrzeb bez trudu zmie
niał ton rozmowy, bawił się z nią w kotka i myszkę, ma
nipulował. Och, jaka była wściekła. Wyszarpnęła dłoń z je
go uścisku.
- Tak, jesteś głupim, gruboskórnym kowbojem! - wy
krzyknęła. - Czy nie rozumiesz, że te flirty i zaczepki de
nerwują mnie, napawają wstrętem? Poszukaj sobie jakiejś
hożej dziewoi, której takie końskie zaloty sprawią przyjem
ność, a mnie daj święty spokój. Zrozumiałeś?!
- Zrozumiałem i stanowczo oponuję - powiedział po
godnie. - Nie interesują mnie hoże dziewoje, nie gustuję
120
SUSAN FOX
w końskich zalotach. Czy nie rozumiesz, że te flirty i za
czepki mają swój cel?
Rozsierdziła się jeszcze bardziej.
- Człowieku, wydoroślej wreszcie. Nie masz już osiem
nastu lat. Tajemny cel pana Ellery'ego... żałosne! Następna
kobieta zaliczona, następny plus w kalendarzu, oto twój cel!
Znalazł się pierwszy amant z San Antonio i okolic...
Stłumił uśmiech. Nie ma co, rozdrażniona Lorna umiała
zaleźć za skórę.
- Za tego amanta sedeczne dzięki. - Gwałtownie spo
ważniał. - Lorno, nie jestem playboyem bijącym rekordy i
w moim kalendarzu nie ma tak dużo plusów, jak myślisz.
Dobrze też wiem, ile mam lat.
- To przestań się tak zachowywać - powiedziała z de
speracją. - Kendra nas tu nie zobaczy, wiec nie ma powodu,
żebyś tak błaznował. Te wszystkie kłamliwe gesty i słowa...
Nie dam się w to wciągnąć.
- A może jednak? No cóż, nawyzywałaś mnie do woli,
więc teraz pora na nagrodę. Pocałuj mnie, Lorno.
Czy można wyobrazić sobie bezczelniejszą propozycję?
I bardziej kuszącą? Z przerażeniem stwierdziła, że cała
złość z niej wyparowała. Nagle poczuła się słaba i kom
pletnie bezradna. Jak miała z nim walczyć w takim stanie
ducha?
- Miałam nadzieję, że zrozumiałeś, jak bardzo jest to
dla mnie trudne - powiedziała cicho. - Ile mnie kosztuje
ta cała... komedia.
- Komedia... - powtórzył w zadumie. - Tak, życie by-
LABIRYNT UCZUĆ
121
wa komedią, jeśli sami je tak traktujemy. Smutną, pustą,
pozbawioną uczuć komedią. A ty nie wierzysz w miłość?
Kiedy jej nie ma, pozostaje tylko gra. Nie ufasz potędze
miłości, prawda?
Trafił celnie. No cóż, łatwo ją rozszyfrować, poza tym
detektyw wynajęty przez Mitcha zrobił swoje. Ciekawe, cze
go tak naprawdę się dowiedział? Koleje jej losów pewnie
łatwo dało się odtworzyć, ale jak głęboko sięgnął pod po
wierzchnię? Czy zdołał zrekonstruować, co czuła, gdy jej
świat tyle razy się walił?
Tak, Mitch uderzył celnie. Nie bawił się w aluzje, po
prostu wiedział. Lorna poczuła się zagrożona. Ryzyko było
naprawdę ogromne. Musiała z tym natychmiast skończyć.
- Pudło, panie Ellery - rzuciła gniewnie. - Tandetna
próba manipulacji. Snujesz żałosne... przepraszam, filozo
ficzne refleksje o miłości, a przecież świetnie wiesz, że nie
o nią tu chodzi. - Demonstracyjnie rozejrzała się wokół. -
Nigdzie jej nie widzę.
- Może ją dojrzysz, gdy zaczniemy jej szukać? Spró
bować nie zawadzi... Przecież nie wiemy, jak zareagujemy
na siebie, kiedy odpuścimy sobie pewne... konwenanse.
Było to jednoznaczne zaproszenie do łóżka. Miała wpra
wę w przepędzaniu napalonych samców i szybko zapomi
nała o takich incydentach, lecz teraz było inaczej. Dotąd
łudziła się, że jednak Mitch jest inny i choć trochę ją sza
nuje... No cóż, bolało.
- Jezu! - syknęła wściekle. - Co jest z tymi facetami?
Tylko jedno wam w głowie i jeszcze macie czelność nazy-
122
SUSAN FOX
wać to miłością! Daruj sobie ten śmieszny podryw... My
ślałam, że masz klasę, lecz to tylko fasada.
Głupio to rozegrał, wiedział o tym. Lecz zdawał sobie
też sprawę, że nie może dopuścić, by rozstali się w takiej
atmosferze, bo będzie to ostateczny koniec ich znajomości.
Lorna uznała, że jest napalonym playboyem, a takimi męż
czyznami gardziła. Nigdy już nie otworzy mu drzwi, a kiedy
do niej zadzwoni, natychmiast rzuci słuchawkę.
Była tak bardzo rozsierdzona, że nawet mówiła zupełnie
innym językiem. Używała ostrych sformułowań, z jej oczu
sypały się skry. No cóż, dotknął ją do żywego. Gdyby był
jej obojętny, spławiłaby go chłodno i elegancko, a ona
wręcz się miotała. Uśmiechnął się do siebie w duchu. Je
szcze nie wyczerpał wszystkich pokładów bezczelności, ja
kie w nim drzemały.
- Kochanie, wybacz mi. Pragnę ukoić twój gniew - po
wiedział zmysłowo. - Odsapnij, rozluźnij się, a potem przy
tul się do mnie, pocałuj... Będzie miło, zobaczysz, tylko
zdaj się na mnie.
Albo dostanę w pysk, albo wygram, pomyślał. Trzeciego
wyjścia nie ma.
Nie dała mu w pysk, nie wyrzuciła z siebie następnej
oskarżycielskiej mowy, tylko gwałtownie posmutniała.
Wreszcie przejrzała jego grę. Prowokował ją, igrał z jej
uczuciami... bo przecież zdradziła się z nimi, reagując tak
gwałtownie... po prostu świetnie się bawił, bo miał ją za
nic. Ot, następna naiwna do zaliczenia. Kiedy się wkrótce
rozstaną, tylko ona będzie cierpieć...
LABIRYNT UCZUĆ
123
Tak?! A więc dobrze, panie Ellery. Zabawimy się, po
myślała mściwie.
I po raz pierwszy w życiu wymyśliła perfidny plan. Do
białości rozpali zmysły tego bawidamka, a potem zostawi
go. Wtedy będzie się czuł tak samo pusty i rozbity jak ona.
Niech ma za swoje.
Obmyśliwszy taką strategię, podeszła do Mitcha i po
całowała go prosto w usta. Wprawdzie działała w ciemno,
bo doświadczenie miała mizerne, ale tak wyobrażała sobie
ognisty, namiętny, rozwiązły pocałunek.
Wykonała więc pierwszy punkt planu, i nastała pora na
drugi, czyli dumny odmarsz. Jak jednak miała go wykonać,
skoro potężne dłonie porwały ją z ziemi, a potem ułożyły na
trawie? A zaraz potem poznała, czym naprawdę jest ognisty,
namiętny, rozwiązły pocałunek.
I co się dzieje z jej bluzką? Dlaczego jest rozpięta? Och,
jakie to rozkoszne... cudowne... wspaniałe!
I nagle pocałunek się skończył, lecz zaraz poczuła usta
Mitcha na szyi, a potem znów na ustach... Niech to trwa,
niech trwa!
Potem się rozbeczała.
- Wygrałeś, Mitch - szepnęła. - Chciałeś tego, więc się
ciesz. Triumf zawsze cieszy.
- To nie wojna, kochanie. Nikt nie wygrywa, nikt nie
przegrywa. Tylko, proszę, bądź ze mną. - Pocałował ją de
likatnie, czule, z szacunkiem. - Niestety musimy już wracać
do domu.
Na pewno znał jej myśli. Dziwne, ale nie czuła się tym
124
SUSAN FOX
skrępowana. Poddała się pragnieniu, poddała się Mitchowi.
Wiedziała, że on też jej pragnie.
Lecz ona była zakochana. Nie zemściła się na Mitchu,
0 nie, tylko przysporzyła sobie jeszcze więcej bólu...
W milczeniu zbierali się do powrotu. Loma unikała wzroku
Mitcha. Skrępowanie stało się trudne do zniesienia. Nagle
Mitch się roześmiał. Trzymał w rękach swojego stetsona, który
wyglądał jak obraz nędzy i rozpaczy. Kiedy tu przyjechali,
rzucił go na ziemię, a później, w tym całym zamieszaniu, nie
miłosiernie podeptali. Teraz Mitch z komiczną skrupulatnością
starał się przywrócić kapeluszowi pierwotny kształt, a potem
włożył go na głowę i stuknął palcami w rondo.
To błahe zdarzenie rozładowało napięcie. Wybuchnęli
niepohamowanym śmiechem.
- Za twego całusa oddałbym i tysiąc stetsonów - mruk
nął pod nosem.
- Dobra, dobra, panie kowboju. - Lorna zachichotała.
- Zapamiętam to sobie.
- Tysiąc stetsonów za pocałunek, tysiąc pocałunków na
dzionek... Lorno, właśnie widzisz przed sobą bankruta.
- To hurtowe ilości, możesz liczyć na upust.
Nigdy dotąd nie była tak rozbawiona, nigdy tak nie flir
towała, nie prowokowała. Czuła się wprost cudownie.
I nagle posmutniała. Z każdą chwilą zbliżał się koniec
ich znajomości. Tęsknie rozejrzała się wokół, a potem ru
szyła do ciężarówki. W kabinie Mitch objął ją jedną ręką
1 przygarnął do siebie. Z ufnością wtuliła się w niego.
Chciała na zawsze zachować te chwile w sercu.
LABIRYNT UCZUĆ
125
Rozstania nieodmiennie towarzyszyły Lornie. Całe
szczęście, że wspomnienia bledną, zacierają się rysy uko
chanych ludzi, wypadają z pamięci kształty budynków
i pejzaże. Tylko gdzieś w sercu stale, jak wierny towarzysz,
zalega nostalgia.
Carpe diem, quam minimum credula postem.
Dziwnym
trafem zapamiętała tę łacińską maksymę. Nie, wcale nie
dziwnym. Była tak sprzeczna z życiową postawą Lorny, że
utkwiła jej w głowie jako skrajne zaprzeczenie tego wszyst
kiego, w co wierzyła. Chwytaj dzień, jak najmniej ufając
przyszłości. Dotąd nie żyła chwilą obecną, jedyną nadzieję
pokładając w tym, co dopiero nastąpi.
Teraz wiedziała, co ją czeka. Samotność, cierpienie, zła
mane serce. Lecz to będzie później. A teraz?
- Chwytaj dzień, Lorno - szepnęła.
Mitch cieszył się, że Lorna pozbyła się przeklętej rezer
wy i jej temperament wreszcie wziął górę. Oczywiście miał
w tym swój udział, celowo wyprowadzając ją z równowagi.
Stąpał po cienkiej linie, ale udało się. Kiedy ta wspaniała
kobieta zrzuciła skorupę, w której kryła się przed okrutnym
światem, nagle stała się cudownie radosna i... namiętna. Nie
wiele brakowało, by kochali się tam, nad strumieniem.
W ostatniej chwili się powstrzymał.
I dobrze zrobił. Lorna wyznawała tradycyjne poglądy
i seks przed ślubem byłby dla niej wielkim ciosem. Mitch
nie miał takich oporów, skoro jednak dla Lorny sprawa była
-aprawdę ważna, uszanował to.
126
SUSAN FOX
Smutek bijący z jej oczu wzruszył go. Powinien był się
tego spodziewać. Ta kobieta nie wierzyła, że zasługuje na
miłość, i bała się jej, choć widać było, że niczego bardziej
nie pragnie.
Teraz wyglądało na to, że nabrała do niego trochę za
ufania, ale w każdej chwili mogło to się zmienić. W dodatku
musieli jeszcze rozwiązać problem Doris i Kendry. Zaufanie
Lorny będzie wystawione na ciężką próbę, a efekt może
być różny.
Czy to wszystko ma jakiś sens? Czyżby Lorna miała
rację, twierdząc, że w ogóle nie powinni się spotykać? Mitch
miał ciężki orzech do zgryzienia. Nie chodziło o łatwy,
przyjemny podryw na jedną noc. Skomplikowana sytuacja
rodzinna, charakter i przekonania Lomy, wszystko to nada
wało ich kontaktom zupełnie inny wymiar. Nie mógł tego
bagatelizować. Najłatwiej byłoby skończyć tę znajomość,
póki jeszcze miał czas. Znają się ledwie trzy dni i może
chodzi tylko o chwilowe zauroczenie...
Chwilowe zauroczenie, dobre sobie... Mitch świetnie
wiedział, że wpadł po same uszy.
Wreszcie znaleźli się w domu. Wszędzie panowała cisza,
a jednak Lorna natychmiast wyczuła, że coś jest nie tak.
- Mówiłeś, że Doris wróci, jak mnie już tu nie będzie?
- Taki miało być. - Mitch zmarszczył brwi. - Skąd
wiesz, że jest w domu?
Usłyszeli stukot szpilek na drewnianej posadzce w holu.
Lornę ogarnęła panika. Zerwała się do ucieczki, ale Mitch
delikatnie złapał ją za ramię i przyciągnął do siebie.
LABIRYNT UCZUĆ
127
- Nie masz się czego bać - szepnął uspokajająco. - Wi
docznie jej plany się zmieniły, ale dziś nie będzie tak jak
wtedy w restauracji. - Mocniej objął ją w pasie. - Zrobiłaś
wszystko, co chciała, więc na pewno to doceni. Przede
wszystkim nie bój się i bądź sobą. Niczemu nie zawiniłaś,
wręcz przeciwnie...
Spojrzała na niego ze zdziwieniem. Mitch uświadomił
jej, że nie jest bezbronna wobec Doris, co więcej, wyraźnie
opowiadał się po stronie Lorny. Była to całkowita zmiana
stanowiska. Czy to możliwe? I skąd Mitch wie, jak zachowa
się Doris?
Stukot obcasów nasilił się, Doris weszła do kuchni. Lor-
na zebrała się w sobie. Nie jest kukłą, w którą bez końca
można wymierzać ciosy. Szykowała się do odparcia ataku.
Była to sprawa jej i Doris, Mitchowi nic do tego. Chciała
odsunąć się od niego, ale wciąż ją mocno obejmował.
Doris uśmiechnęła się uprzejmie.
- Mitch, czy mógłbyś nas przedstawić? - odezwała się
władczym tonem.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
„Czy mógłbyś nas przedstawić?" Jej hipokryzja zdumiała
Lornę.
- Myślę, że nie ma takiej potrzeby, pani Ellery - po
wiedziała chłodno. - Przecież już się znamy.
Doris zmarszczyła brwi i spojrzała na rękę, którą Mitch
obejmował Lornę w pasie.
- Chciałabym porozmawiać z panną Farrell na osobno
ści, Mitch. W gabinecie, jeśli pozwolisz.
Lornę ogarnął jeszcze większy chłód. Ta kobieta... jej
matka... traktowała ją niemal jak powietrze. Obojętnie
oznajmiła, że zamierza z nią porozmawiać, nie pytając jej
o zgodę.
- To zależy od Lorny - powiedział Mitch.
A więc naprawdę był po jej stronie. Podniosło to Lornę
na duchu.
Doris najpierw się zdumiała, a potem jej spojrzenie
dziwnie złagodniało.
- Oczywiście - powiedziała pojednawczym tonem.
Lecz Lorna miała już dosyć przepraszania za to, że żyje.
- Nie - powiedziała ostro i odsunęła się od Mitcha. -
Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Zgodziłam się wziąć
LABIRYNT UCZUĆ
129
udział w tej obrzydliwej komedii, więc tu jestem. Opowie
pani Kendrze, że tu byłam, a potem wszystko potoczy się
zgodnie ze scenariuszem. I niech nie waży się pani więcej
wtrącać w moje życie. Szantaż, próba przekupstwa, mani
pulowanie innymi, oto pani metody. Cóż, stanowczo pre
feruję inne. A teraz żegnam. - Spojrzała na Mitcha. - Le
cimy do San Antonio.
Lorna miała twarz jak wykutą z kamienia. Bóg jeden
wie, ile kosztowały ją te słowa, lecz nagromadzona przez
lata gorycz wreszcie znalazła ujście. Jeżeli chciała dalej nor
malnie żyć, musiała odgrodzić się od tej zimnej, złej kobiety,
która była jej matką.
Doris lekko pobladła, lecz nie straciła panowania nad
sobą.
- Trudno, porozmawiamy kiedy indziej. Chciałabym
jednak mieć pewność, że będzie pani u nas w piątek na
barbecue. Co roku organizujemy na ranczu uroczystość
z okazji Czwartego Lipca. Kendra spodziewa się, że Mitch
zaprosi swoją nową sympatię.
- Słucham?! - Ta kobieta naprawdę traktowała ją jak
kukłę, którą można bezkarnie manipulować i pomiatać. -
Dość tego. Obiecałam Mitchowi, że zwolnię się z pracy
i zerwę kontakty z Kendrą, i słowa dotrzymam, bo taka już
jestem. Widzę jednak, że niepotrzebnie uległam waszemu
szantażowi, bo to po prostu było podłe. - Zamilkła na chwi
lę, a potem dodała z gryzącą ironią: - Na koniec podpo
l e m wam, jak możecie to rozegrać. Otóż Lorna Farrell
wpierw rozkochała w sobie biednego Mitcha, a potem go
130
SUSAN FOX
porzuciła. Taki już ma obrzydliwy charakter. Zdradliwa,
podstępna, fałszywa. Bo o to przecież wam chodzi, prawda?
Żeby Kendra mnie znienawidziła. - Głos jej się lekko za
łamał. - Jednak ty, Mitch, szybko się podniesiesz, bo na
pewno spotkasz jakąś kobietę, która z radością ukoi twoje
złamane serce. Może stanie się to już wkrótce. Wtedy za
prosisz ją na barbecue, Kendra polubi nową sympatię bra
ciszka i zapomni o mnie.
- Lorno... - szepnął Mitch. Był wstrząśnięty i przera
żony. Wyraźnie pobladł.
- Albo lecimy do San Antonio, albo pożycz mi samo
chód - powiedziała ostro.
- Mitch, muszę z tobą porozmawiać w cztery oczy -
powiedziała Doris.
- Następna narada rodzinna? - zadrwiła Lorna. -
Mitch, sądziłam, że jesteś mi życzliwy, ale jak widzę, służysz
tylko za narzędzie swojej macochy. Och naradzajcie się do
woli, ale ode mnie wara! Jakim prawem wtrącacie się w mo
je życie? Zrobię to, co przyrzekłam, bo nie cofam słowa,
choć bardzo tego żałuję. Nie pojmuję jednak, jak mogliście
mieć czelność żądać ode mnie, bym nie tylko odeszła z pra
cy, ale w ogóle wyjechała z San Antonio! Władcy cudzych
losów... Jesteście... - Zabrakło jej tchu. - Mitch, idę po
swoje rzeczy - powiedziała zduszonym głosem i wyszła
z kuchni.
Z gabinetu wzięła torebkę i zamknęła się w łazience. By
ła głęboko poruszona swoimi słowami. Ona, tak zawsze ła
godna i spokojna, zachowała się jak dzika furia. Nie umiała
LABIRYNT UCZUĆ
131
tego ogarnąć, zrozumieć. Tyle razy powtarzała sobie, że
gniew jest grzechem.
- Wybacz mi, Boże. Wybacz - szeptała.
Nie potrafiła jednak wzbudzić w sobie poczucia winy.
Przecież została skrzywdzona i miała prawo do wybuchu!
To była zemsta na Doris, zrozumiała nagle. Zemsta za
porzucenie, za lata poniewierki. Zemsta, która jest zaprze
czeniem przebaczenia. A przecież mamy obowiązek wyba
czania, bo tak nakazuje religia. Lecz Lorna nie była do tego
gotowa.
Bezradnie opuściła ręce i rozpłakała się, a potem szybko
obmyła twarz w zimnej wodzie. Popłacze sobie w domu.
Nie teraz, nie przy Doris i Mitchu.
- Mitch, jeśli nie zdołasz jej zatrzymać, to zmuś, żeby
przyszła na barbecue - szepnęła Doris, gdy tylko Lorna wy-
szła z kuchni.
- Obiecałem jej, że nie spotka ciebie. Dlaczego jesteś
w domu?
- Bardzo się zdenerwowała.
- A ty ogromnie się tym przejęłaś - zadrwił. - Zadałem
pytanie. Dlaczego tu jesteś?
Spojrzał z niechęcią na macochę. Postąpiła nielojalnie
wobec niego i w rezultacie wyprowadziła Lornę z rów-
nowagi, a teraz miotała się po kuchni, załamywała ręce...
Co zresztą było bardzo dziwne, bowiem Doris zawsze
zachowywała się w sposób do przesady wyważony
chłodny.
132
SUSAN FOX
- Mitch, błagam cię, zatrzymaj ją do powrotu Kendry.
Jest coś...
- Doris, o czym ty mówisz? Nie widzisz, co się dzieje?
Nie słyszałaś, co powiedziała Lorna? Do diabła, dlaczego
zgodziłem się na tę maskaradę... Lorna ma rację. To ob
rzydliwa komedia.
Doris przeraziła się szorstkiego tonu Mitcha i jego zim
nego wzroku. Przybrany syn, którego podziwiała i w którym
po owdowieniu znalazła oparcie, nigdy nie patrzył na nią
w taki sposób. Mimo że była od niego zaledwie osiem lat
starsza, traktował ją z estymą należną żonie ojca. Lecz teraz
było inaczej. Obserwował ją lodowatym, przenikliwym spoj
rzeniem. Oceniał, ważył za i przeciw.
Bywało, że Ben, jego ojciec, spoglądał tak na nią, i wte
dy wprost umierała z przerażenia. Bała się, że wreszie zo
stanie zdemaskowana. No cóż, popełniła tyle złych rzeczy
w swym życiu... a szczególnie ten największy grzech. Była
czujna, wyławiała wszelkie sygnały świadczące o zbliżają
cym się niebezpieczeństwie. Kiedyś bała się, że Ben dowie
się prawdy, a teraz chodziło o Mitcha. Co z nią się stanie,
jeśli utraci jego szacunek, przyjaźń i lojalność? Przecież był
dla niej jedynym oparciem.
Nie, nie może dalej żyć w nieustannym strachu. To
wprost nie do zniesienia. Prawda i tak kiedyś wyjdzie na
jaw, jeśli jednak choć w części uda się jej naprawić wy
rządzone krzywdy, być może nie zostanie potępiona przez
najbliższych. Co więcej, może wreszcie zazna trochę spo
koju? Nie sposób wiecznie żyć w strachu.
LABIRYNT UCZUĆ
133
Swoją drogą, jaki los jest przewrotny. Doris przez lata
skrzętnie chroniła swoją tajemnicę, a jednak Kendra zako
chała się w Johnie Owenie, szefie Lorny, co pociągnęło za
sobą tak niezwykłe konsekwencje. A może los wcale nie
jest przewrotny, tylko nie pozwala siebie oszukiwać? Prze
cież Lorna i Kendra są siostrami...
Doris otrząsnęła się. Takie rozważania nie leżały w jej
naturze. Powinna działać. Tylko jak? Jedynie dzięki Lornie
mogła wydobyć się z matni, wiedziała o tym od dawna.
Wreszcie zdobyła się na odwagę, by z nią porozmawiać,
lecz szansa została stracona, i to najpewniej bezpowrotnie.
Nie mogła się z tym pogodzić.
Surowy głos Mitcha wyrwał ją z ponurych rozmyślań.
- Doris, słyszysz mnie? Pytam, o co w tym wszystkim
chodzi.
- O co w tym wszystkim chodzi... - powtórzyła głucho
za pasierbem.
- Żądam wyjaśnień.
Pytał jak surowy sędzia, nie jak przyjaciel. W jego
oczach był gniew, nawet potępienie. Doris zamarła. Gdzie
podziały się życzliwość i zaufanie?
Chwyciła Mitcha za ręce i ściskając je kurczowo, wy
rzuciła z siebie:
- Zrobiłam błąd, straszny błąd... - Urwała i łzy zaczęły
spływać po jej pięknej twarzy. - Nie, nie błąd. - Potrząsnęła
gwałtownie głową. - To był grzech, Mitch. Straszny, nie
wybaczalny, śmiertelny grzech.
Zamilkła, w jej wzroku był strach. Mitch też nie powie-
134
SUSAN FOX
dział słowa, tylko patrzył na nią. Oto chwila szczególna,
pomyślał, chwila prawdy. Żałosne intrygi Doris służyły te
mu, by tajemnica nie wyszła na jaw, lecz nie zdało się to
na nic. Dlaczego uległ macosze i służył za jej narzędzie,
jak wypomniała mu to Lorna? Zresztą nieważne, teraz musi
się dowiedzieć, co naprawdę się wydarzyło.
- Niczego już nie ukryjesz. Mów, Doris.
To był chłodny rozkaz.
- Uwierz, przed szesnastu laty byłam pewna, że nie mam
innego wyjścia, że tylko w ten sposób będę mogła zatrzy
mać Kendrę i uciec przed nieszczęściem. Ale nigdy nie po
winnam była tak postąpić. Nigdy.
Zrobiło mu się zimno. Szesnaście lat temu, kiedy Lorna
miała osiem lat. Właśnie wtedy jej rodzice zginęli w wy
padku.
- Mów, Doris - powtórzył.
Zaczęła szlochać.
- Tak długo ukrywałam prawdę, ale już nie mogę... nie
mam siły. Ile czasu można okłamywać najbliższych? Naj
pierw bałam się, że twój ojciec się dowie, a teraz ty i Ken-
dra... Wiem, że mnie znienawidzicie, ale wreszcie zdobyłam
się na odwagę, by wszystko wam wyznać. - Drżała, głos
jej się łamał. -1 poniosę karę za to, co uczyniłam. Tak będzie
sprawiedliwie.
Nie myślał teraz o Doris i Kendrze, tylko o Lornie, bo
wiem sprawa jej dotyczyła w pierwszym rzędzie. To ona
została skrzywdzona. Nie wiedział jeszcze, o co chodziło,
ale prawda musiała być wstrząsająca.
LABIRYNT UCZUĆ
135
I nagle go oświeciło.
- Lorna wie o wszystkim, prawda?
Doris znów rozpłakała się.
- Zna fakty, ale nie wie, dlaczego to zrobiłam. Boże,
mam taki mętlik w głowie...
Znów zaczęła płakać. Mitch nie zamierzał jej pocieszać.
W młodości był trochę lekkoduchem, do dziś zdarzały mu
się wyskoki, bo temperament go ponosił, lecz nigdy nikogo
świadomie nie skrzywdził. Pod tym względem kierował się
surowym kodeksem i był przekonany, że Doris jest taka sa
ma. Wiedział jednak, że ludzie, gdy znajdą się w skrajnych
sytuacjach, często podejmują błędne decyzje.
- Mów, Doris.
- Gdybym wyznała całą prawdę Lornie, gdyby dowie
działa się, dlaczego tak postąpiłam, może poczułaby choć
niewielką ulgę? - Mówiła jakby do siebie. - A może chcę
tej spowiedzi, by zrzucić z siebie ciężar, bo nie potrafię już
dłużej ukrywać prawdy? Może potrzebuję wybaczenia? Nie
wiem. - W jej głosie brzmiała bezradność. Spojrzała na Mi-
tcha. - Ale jedno wiem na pewno. Jeśli Lorna dzisiaj stąd
wyjedzie, już nigdy tu nie wróci. I nigdy nie pozwoli mi
się do siebie zbliżyć. Pomóż mi ją zatrzymać. Muszę z nią
porozmawiać. Błagam cię, Mitch. Nigdy więcej nie będę
cię już o nic prosić.
Byli zbyt poruszeni, by zauważyć Kendrę i Johna. Przed
chwilą wrócili do domu i zatrzymali się w progu kuchni,
wpatrując się w Doris.
- Mamo...
136
SUSAN FOX
Doris drgnęła i spojrzała z przerażeniem na córkę.
- Wszystko będzie dobrze, mamo. Jeśli Lorna nie po
słucha Mitcha, ja ją poproszę. Na pewno będziesz mogła
z nią porozmawiać.
Słowa Kendry poruszyły Mitcha. Spojrzał na nią i w jej
oczach dostrzegł, że dobrze wiedziała, o co chodzi. Nagle
zdał sobie sprawę, że jego mała naiwna siostrzyczka nie
jest ani w połowie tak naiwna i niewinna, jak sądził.
Tak, Lorna miała prawo być wściekła i rozgoryczona.
Miała prawo nienawidzić i Doris, i jego. Uważał jednak,
że powinna zostać. Najlepiej będzie, jeśli wszystko wreszcie
zostanie wyjaśnione.
Mitch szybko wstał i poszedł do łazienki. Drzwi były
otwarte, światło zgaszone. Lorny nie było też w gabinecie,
wyszedł więc na dwór, żeby poszukać jej przed domem.
Z torebką i kowbojskim kapeluszem w ręku przycupnęła
w kącie werandy. Kendra i John mogli jej nie zauważyć,
lecz ona na pewno ich widziała.
Obok niej leżały szczeniaki. Musiały wyczuć jej nastrój,
bo spokojnie, bez zwykłych szaleństw, poddawały się deli
katnym pieszczotom.
Podniosła głowę.
- Wybacz, Mitch, trochę mnie poniosło. Powinnam była
użyć łagodniejszych słów. Ale co do treści...
- Wiem, że nie mam prawa o nic cię prosić, ale jednak
zrobię to. Doris powiedziała mi przed chwilą coś niesły
chanego. Ona i Kendra muszą ci coś wyznać, jeśli tylko
zgodzisz się ich wysłuchać.
LABIRYNT UCZUĆ
137
Prosił, ale nie zamierzał nalegać. Jeśli Lorna stanowczo
zażąda, by odwiózł ją do San Antonio, natychmiast to zrobi.
Liczyło się tylko jej zdanie, jej wola.
- Na pewno nie wiem o wszystkim, ale jakie ma to zna
czenie? Faktów nic nie zmieni. Lećmy już.
- Daj mi jeszcze minutę, dobrze?
- Minutę.
- Masz rację, faktów nic nie zmieni, natomiast Doris
twierdzi, że nie wiesz, dlaczego do tego wszystkiego do
szło. Jeśli szukasz odpowiedzi, możesz ją teraz poznać.
Poza tym Doris jest w fatalnym stanie, dręczy ją poczucie
winy...
- Och, daruj sobie. Biedna, nieszczęśliwa Doris. Biedny
kat, bo musiał skazańcowi ściąć głowę... - Znów obudziła
się w niej złość. - Wiesz, o czym marzę? Jak najprędzej
znaleźć się w swoim domu i zapomnieć o was wszystkich.
Co za podła manipulacja, próbować zmusić mnie, bym uli
towała się nad Doris! Nie chcę jej przeprosin, nie zniosę,
jeśli zacznie szukać mojego współczucia.
- Rozumiem, ale...
- Głupia Lorna, co to muchy nie skrzywdzi i zawsze
wszystko wybacza... Otóż nie, Mitch. Zmieniłam się. - Na
gle poczuła się potwornie znużona. - Dajcie mi wreszcie
spokój. Co obiecałam, tego dotrzymam, choć żałuję danego
słowa. Ale więcej ode mnie nie oczekujcie. Doris jest smut
na, więc mam jej darować winy, może jeszcze pocieszyć?
Wolne żarty, panie Elłery. Nie jestem aż tak wspaniało
myślna i wyrozumiała. Już nie.
138
SUSAN FOX
- Nikt od ciebie tego nie wymaga.
- Minuta minęła.
Ruszyła w stronę ciężarówki, którą mieli pojechać na
lotnisko. Mitch poszedł za nią. Nic więcej nie mógł już
zrozbić. Lorna podjęła decyzję i musiał to uszanować.
A jednak prawda kusiła, bo taka jest jej moc. Lorna go
rączkowo myślała. Chodziło o historię jej życia, o białą pla
mę z odległej przeszłości. Czy jednak zdoła wytrzymać wy
znania Doris?
Zatrzymała się gwałtownie.
- Dobrze, Mitch. Wysłucham, co Doris ma mi do po
wiedzenia.
Kiedy Lorna i Mitch weszli do salonu, John właśnie się
żegnał. Widać było, że jest wściekły. Przygnębiona Kendra
stała obok niego.
- Wracam do San Antonio - powiedział John. - Lorno,
możesz zabrać się ze mną.
- Lorna poleci ze mną samolotem, kiedy uzna, że po
winna wracać.
John pożegnał się uprzejmie ze wszystkimi, ale był tak
chłodny wobec Kendry, że wyglądało to wręcz niegrzecznie.
Lorna ściskała w ręku torebkę i kapelusz, jakby zaraz za
mierzała stąd uciec. Bo zamierzała.
Spojrzała na Doris i Kendrę. Obie miały zaczerwienione
oczy, przed chwilą z pewnością płakały.
Podziękowała za mrożoną herbatę. Chciała jak najszyb
ciej mieć za sobą tę rozmowę. Mitch usiadł obok niej na
LABIRYNT UCZUĆ
139
sofie, a Doris i Kendra wybrały krzesła po drugiej stronie
olbrzymiego, przykrytego szklanym blatem stołu.
Doris cicho odchrząknęła i niepewnie spojrzała na Lor-
nę. A potem zaczęła swoją opowieść.
Wychowała się w biednej rodzinie. Jej matka była alko-
holiczką, a ojciec znęcał się nad nią i nad matką. Spragniona
czułości i uczucia, uwierzyła chłopakowi z sąsiedztwa, któ
ry wyznał jej miłość i na jednej z randek uległa mu w sa
mochodzie, a wkrótce spostrzegła z przerażeniem, że jest
w ciąży. Po jakimś czasie matka zaczęła coś podejrzewać
i zaprowadziła ją do lekarza.
Ojciec, gdy się o wszystkim dowiedział, wpadł w szał
i skatował Doris, w efekcie czego wylądowała w szpitalu.
Tam dowiedzieli się o niej Robert i Erma Farrellowie, zło
żyli nieszczęsnej dziewczynie propozycję, która wybawiała
ją z życiowej matni. Zaadoptują dziecko, natomiast Doris
wynajmą małe mieszkanie i będą jej płacić pensję do czasu
ukończenia szkoły średniej.
Tak też się stało, jednak Doris źle radziła sobie w życiu
i kiedy miała osiemnaście lat, poślubiła pierwszego chło
paka, który się jej oświadczył. Niestety mąż okazał się je
szcze większym sadystą od jej ojca, a kiedy zaczął również
znęcać się nad maleńką Kendrą, odeszła od niego i prze
prowadziła rozwód.
Kiedy Doris walczyła w sądzie o prawo do opieki nad
młodszą córką, przybrani rodzice Lorny zginęli w wypadku.
Gdyby były mąż dowiedział się, że Doris oddała swoje
dziecko do adopcji, pewnie wygrałby sprawę i odebrał jej
140
SUSAN FOX
Kendrę. Jednak szczęśliwie do tego nie doszło. Doris została
z maleńką córeczką i bez grosza przy duszy, więc nie stać
jej było na to, by zaopiekować się drugim dzieckiem, dlatego
nie podjęła starań, by je odzyskać. Pocieszała się, że śliczna
mała Lorna na pewno została adoptowana przez jakąś ucz
ciwą rodzinę.
Ciężko pracowała, żeby utrzymać siebie i Kendrę, a po
tem poznała Bena Ełlery'ego i zakochała się. Wreszcie na
stały dla niej szczęśliwe lata.
Cały czas jednak wisiała nad nią groźba, że Ben dowie
się o drugim dziecku. Był człowiekiem dobrym i szlachet
nym, ale przy tym wyznawał surowe zasady moralne, szcze
gólnie zaś cenił rodzinę. Doris była pewna, że nie wybaczy
jej porzucenia córki, i to trzykrotnego, bo gdy już jako tako
stanęła na nogi, nie zaczęła walczyć o Lornę, a kiedy wy
szła za Bena, nie poprosiła go o pomoc w tej sprawie. Po
jakimś czasie zrozumiała, że natychmiast przygarnąłby Lor
nę i pokochał jak własne dziecko, lecz ona milczała rok,
drugi, trzeci... i w ten sposób ostatecznie przypieczętowała
swoją winę.
Milczała aż do chwili, gdy pięć lat temu w restauracji
w obecności Bena i Mitcha przyjaciółka Lorny przedstawi
ła ją jako dziecko, które porzuciła Doris. Doris w panice
wyparła się wszystkiego i choć Ben początkowo miał
wątpliwości, w końcu dał się przekonać, że żona nie od
ważyłaby się go oszukać.
Potem Doris wiodła spokojne życie aż do chwili, gdy
Mitch odkrył, że Lorna przyjaźni się z Kendrą. Wtedy po-
LABIRYNT UCZUĆ
141
stanowiła jakoś wynagrodzić starszej córce krzywdy i pró
bowała przekazać pieniądze, jednak ku jej zmartwieniu Lor-
na odmówiła. Zaraz potem Kendra wymyśliła, by Mitch za
czął spotykać się z Lorną, jej najlepszą przyjaciółką. „Jest
taka śliczna i mądra, braciszku, i poważnie traktuje życie,
a ty wciąż sam jak palec", paplała.
Doris w pierwszej chwili wpadła w panikę, lecz potem
poparła Kendrę. Uznała, że chwila prawdy zbliża się nie
uchronnie, niech więc wszystko dzieje się tak, by wraz z jej
ujawnieniem Lorna odzyskała rodzinę. Miała nadzieję, że
taki akt sprawiedliwości złagodzi okrutną wymowę faktów,
a nawet okaże się zbawienny dla wszystkich. Dlatego pod
pozorem ratowania siebie i Kendry przed Lorną ostatecznie
przekonała Mitcha, by zaczął się z nią umawiać, tylko w ten
bowiem sposób mogła dotrzeć do porzuconej przed laty cór
ki. No i Mitch, nie podejrzewając żadnej intrygi, rozegrał
to tak, jak rozegrał.
Wróciła dziś do domu wcześniej, bo pragnęła pogodzić
się z Lorną, niestety zachowała się fatalnie. Zamiast wyjaś
nić całą sprawę, sprowokowała straszną awanturę.
- Mam jednak nadzieję, że nie wszystko jeszcze stra
cone - zakończyła cicho i spojrzała na Lornę.
Ta jednak milczała. Czuła się jak w teatrze. Wysłuchała
monodramu, a teraz pora na refleksje. Ale jakie, na Boga!
Ta kobieta, która była jej matką, miała smutną i ciężką mło
dość, ale potem nie zrobiła nic, by odzyskać swoje dziecko.
Nie, ta zimna, egoistyczna kobieta nie jest jej matką, bo
sam fakt urodzenia o niczym jeszcze nie świadczy. Doris
142
SUSAN FOX
była dla niej kompletnie obcą osobą. I niech tak pozostanie.
Lorna podniosła się.
- Dziękuję pani za wyjaśnienia. No cóż, widzimy się
po raz trzeci: w szpitalu, kiedy mnie pani urodziła, przed
pięciu laty w restauracji, no i teraz. I chyba wystarczy, pra
wda? Bo moja prawdziwa matka zmarła szesnaście lat temu
i często ją wspominam, a do pani nic nie czuję. Nie ma
we mnie nienawiści, nie ma też innych uczuć. To wszystko.
A teraz żegnam.
- Lorno, poczekaj - błagalnie powiedziała Kendra.
I szybko zaczęła swoją opowieść.
Była w tej restauracji przed pięciu laty, tylko na chwilę
odeszła od stolika. Wracając, zauważyła, że coś się dzieje,
więc schowała się za wielką paprocią i podsłuchała rozmo
wę. Szybko uznała, że kobieta podająca się za córkę Doris
nie kłamie. Wynikało to z tonu głosu i gestów zarówno mat
ki, jak i Lorny.
Kendra żyła z tą tajemnicą przez cztery łata i dopiero
po śmierci Bena, dla którego takie rewelacje byłyby strasz
nym wstrząsem, zaczęła działać. Ustaliła, gdzie mieszka
i pracuje jej siostra, a potem, wykorzystując towarzyskie
układy, poznała Johna i zaczęli się spotykać. Szczęśliwym
trafem zakochała się w nim, ale to zupełnie inna historia.
Wreszcie udało się jej zaaranżować niby przypadkowe
spotkanie Mitcha i Lorny w firmie Johna. Miała nadzieję,
że wpadną sobie w oko i staną się parą, dzięki czemu Lorna
znajdzie się blisko Doris, a ta wreszcie zaakceptuje swoją
starszą córkę.
LABIRYNT UCZUĆ
143
Kendra nie mogła zrozumieć, dlaczego czuła i kochająca
matka, jaką dla niej była Doris, tak łatwo wyrzekła się swo
jego starszego dziecka. Poza tym powoli poznając gehennę
małej Lorny, coraz bardziej czuła się winna. Sama opływała
w dostatki i miała wspaniałą rodzinę, podczas gdy jej sio
stra co i rusz była przenoszona z miejsca na miejsce, do
znawała bólu i upokorzeń. Dlatego Kendra zrobiła to, co
zrobiła.
- Mogłaś mi to wszystko powiedzieć, kiedy była wła
ściwa pora, a nie igrać ze mną - ze smutkiem podsumowała
jej opowieść Lorna.
Odpowiedziała jej cisza, tylko Mitch patrzył na macochę
i Kendrę z głęboką dezaprobatą. Wreszcie stwierdził:
- Obie prowadziłyście swoje gierki, zamiast zaufać pra
wdzie. Obie manipulowałyście mną, kłamałyście. Tak samo
postępowałyście z Lorną.
- Dzięki, Mitch - mruknęła Lorna. - Wyjąłeś mi to
z ust. - Spojrzała na Doris i Kendrę. - Zapraszacie mnie
do rodziny... a przecież rodzina to miłość i zaufanie. A jak
ja mam ufać, skoro nigdy nie byłyście ze mną szczere? -
Uśmiechnęła się ze smutkiem. - Ale już wystarczy. Chcę
wrócić do domu. - Zadumała się na chwilę. - Jedno w tym
wszystkim jest zabawne. Udało się wam sprawić, że wzięłam
udział w tej maskaradzie. Pozostaje mi tylko pogratulować
reżyserskich zdolności.
Wstała, wzięła torebkę i kapelusz, i wyszła z pokoju.
Mitch ruszył za nią. Wsiedli do ciężarówki i pojechali na
lotnisko.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
W niedzielę po południu wrócili do San Antonio i poszli
na obiad. Mitch nie mówił wiele, dostosowując się do na
stroju Lorny, ale przecież był przy niej, troszczył się o nią.
Taki cierpliwy i czuły... Było jej dobrze i bezpiecznie,
a bardzo tego potrzebowała.
Po obiedzie odwiózł ją do domu. Na regale zauważył
talię kart i namówił Lornę na grę. Zaczął nieporadnie oszu
kiwać, czym sprowokował ją do protestu. Doszło do we
sołych przekomarzanek i Lorna rozluźniła się. Kiedy Mitch
musiał już iść do domu, zawołał Melanię, żeby dotrzymała
towarzystwa przyjaciółce.
Mela przyglądała mu się z ogromną ciekawością. Wresz
cie miała okazję poznać osławionego tyrana, o którym tyle
słyszała. Dyskretnie zostawiła ich na chwilę, żeby mogli
się pożegnać.
Mitch całował Lornę tak długo i czule, że niewiele bra
kowała, by zaprosiła go na noc. Na szczęście zdołała się
powstrzymać. Zapytała siebie, kim dla niej jest ten męż
czyzna, i nie potrafiła odpowiedzieć. Ich wzajemne relacje
i rodzinne komplikacje były zbyt zagmatwane, by mogła
zdecydować się na taki krok. Oboje mieli wiele do prze-
LABIRYNT UCZUĆ
145
myślenia i powinni zrobić to w samotności. Na romans było
stanowczo za wcześnie. Zresztą znali się zaledwie trzy dni...
No i Mitch poszedł sobie.
Za jakiś czas, kiedy wszystko się uspokoi i Lorna ochło
nie z nadmiaru wrażeń, być może uzna ten weekend za ro
mantyczną ułudę wywołaną przelotnym zauroczeniem.
Mitch dzwonił do niej codziennie, ale nie przyjeżdżał
do San Antonio. Mieli zobaczyć się dopiero w piątek na
barbecue, bo ostatecznie zgodziła się wziąć udział w tej uro
czystości.
Stało się tak na skutek zabiegów Doris i Kendry. Przy
jechały do Lorny i szczerze z nią porozmawiały. W efekcie
Lorna uznała, że stacją na przebaczenie. Wiedziała, że nigdy
nie pokocha Doris, a wobec Kendry będzie czuła pewną
rezerwę z uwagi na jej skłonności do intryg, ale akurat z tym
można żyć. Była pewna, że z czasem przyjaźń z siostrą
odzyska dawny blask, a z Doris będzie łączyć ją pewna
zażyłość.
Któregoś wieczoru zaczęła zastanawiać się, dlaczego
Mitch bez wyraźnych powodów nie przyjeżdża do San An
tonio, kontentując się jedynie telefonami. Czyżby powoli
odsuwał się od niej? Niby dawał jej czas, żeby mogła poznać
lepiej matkę i siostrę, ale brzmiało to trochę jak wymówka.
Przecież w nowej sytuacji, gdy Lorna została zaakceptowa
na jako członek rodziny, ich związek wyglądałby bardzo
poważnie. Czyżby takich konsekwencji obawiał się Mitch?
Być może chciał się z nią jedynie przespać, ponieważ
jednak krótki romans obecnie nie wchodził w grę, posta-
146
SUSAN FOX
nowił się wycofać. Zostanie jego przyrodnią siostrą... i tyle,
jeśli chodzi o miłość.
Po poniedziałkowej rozmowie siostry i matka postano
wiły spędzić ze sobą cały wtorek. Lorna miała tydzień ur
lopu, więc nie było z tym problemu. Gawędziły, wpadły
do kilku sklepów, zjadły obiad w restauracji. Atmosfera była
sympatyczna, choć wszystkie potrzebowały czasu, by do
końca odnaleźć się w nowej sytuacji. Na koniec Doris po
prosiła Lornę, by w środę pomogła jej i Kendrze znaleźć
mieszkanie w San Antonio, ponieważ postanowiły przenieść
się do tego miasta.
Ponoć Doris zamierzała uczynić to już dawno, natomiast
Kendra... No cóż, miała po ślubie zamieszkać z mężem,
jednak ceremonia została odłożona, ponieważ Johnowi nie
podobały się machinacje Kendry i uważał, że oboje powinni
jeszcze raz przemyśleć wspólną przyszłość.
Wszystko się więc zmieniało. Mitch pozostanie na od
ległym ranczu, natomiast matka i siostra zamieszkają w San
Antonio. Z Doris i Kendrą Lorna będzie mogła się łatwo
kontaktować, natomiast z Mitchem tylko wtedy, gdy przy
leci do miasta. A przyleci, kiedy sam zechce.
Obawiała się, że te wizyty będą bardzo rzadkie. Czyżby
pozostały jej tylko wspomnienia z niezwykłego weekendu
i pogawędki z przyrodnim bratem podczas rodzinnych uro
czystości?
Dawna Lorna schowałaby te obawy głęboko w sobie
i pokazywałaby światu pogodną, łagodną twarz, jednak
ostatnie dni bardzo ją odmieniły. Postanowiła wiec, że nie
LABIRYNT UCZUĆ
147
pozostawi sprawy w zawieszeniu i zmusi Mitcha do poważ
nej rozmowy. Ostatecznie uwodził ją i niech przynajmniej
ma odwagę powiedzieć, że się pomylił w swoich uczuciach
lub po prostu chciał panienkę na jedną noc. Musi to jednak
wyznać wprost.
W piątek po południu, parę godzin przed barbecue, Lorna
i Melania, która także została zaproszona, wyruszyły na ran-
czo Ellerych. Droga wlokła się niemiłosiernie. Kiedy wresz
cie przyjechały na miejsce, okolica zapełniała się już sa
mochodami. Przebrały się i zamiast dżinsów i podkoszul
ków włożyły suknie. Kendra zabrała Melanię, żeby pokazać
jej ranczo, a Doris przedstawiła Lornę swoim przyjaciołom.
Wprawdzie nie mówiła: „Poznajcie moją córkę", ale Lorna
domyśliła się, że niektórzy z nich musieli już słyszeć całą
historię, więc reszta pozna prawdę jeszcze przed końcem
przyjęcia.
Nie mogła się doczekać, kiedy zobaczy Mitcha. Była bar
dzo rozczarowana, że nie wyszedł jej na spotkanie. Czyżby
więc, mając nieczyste sumienie, ukrywał się przed nią?
Nagle przybiegła do niej uśmiechnięta Kendra.
- John przyjechał. Pogodziliśmy się! - zawołała radoś
nie. Wzięła Lornę za ręce. - Od dawna chcę cię o coś spytać.
Czy zgodzisz się być druhną na moim ślubie?
- Jasne! - uradowała się Lorna. - Ale co na to twoja
mama?
- Nasza mama, Lorno. Musisz się przyzwyczaić, że to
jest również twoja mama. Sama mi to zaproponowała, bo
nie wiedziała, że postanowiłam tak już dawno temu. Za nic
148
SUSAN FOX
w świecie nie zgodziłabym się, żeby było inaczej - szcze
biotała Kendra. - Wiedziałam, że mi się uda. Dlatego za
leżało mi, żebyś zaczęła spotykać się z Mitchem jak naj
szybciej. Do wesela zostały tylko cztery miesiące i musia
łam wiele razy się tłumaczyć, dlaczego John ma czterech
drużbów, a ja nie mam jeszcze starszej druhny. - Kendra
znów ścisnęła ją za ręce. - Ale przestałam już spiskować
w tajemnicy przed wszystkimi. - Nagle uśmiechnęła się do
kogoś, kto stał za Lorną. - Prawda, Mitch?
Objął Lornę w pasie, a jej zrobiło się bardzo, ale to bar
dzo przyjemnie. Kiedy pocałował ją w policzek, szybko od
wróciła ku niemu głowę.
- John to mądry facet, że kazał ci to przyrzec przed
ślubem - zaśmiał się Mitch. - Może dzięki temu uda mu
się cię upilnować.
Kendra uśmiechnęła się.
- Sama się pilnuję, Mitch. Jestem już dorosła.
- Oczywiście, siostrzyczko. Tylko uważaj ze swataniem.
To, że raz ci się udało, nie oznacza, że następnym razem
wszystkiego nie zepsujesz.
Lorna poczuła błysk nadziei, ale niczego nie dała po
sobie poznać.
- Przyjechałaś wcześniej, niż się spodziewałem. Prze
praszam, okazałem się złym gospodarzem.
- Nic się nie stało, przecież jesteś bardzo zajęty. - Ob
rzuciła wzrokiem stoły rozstawione na patio i orkiestrę, któ
ra zbierała się przed drzwiami gabinetu. Kilkoro dzieci i do
rosłych pluskało się w basenie. Coraz więcej osób zajmo-
LABIRYNT UCZUĆ
149
wato miejsca przy stołach, jakby kuszący zapach pieczonej
wołowiny dodał im apetytu. - Nie przypuszczałam, że bę
dzie tylu gości. W domu zrobiło się już ciasno.
- Dla nas, Amerykanów, to wielkie święto, lecz w tym
roku będzie jeszcze bardziej uroczyste - powiedział zmie
nionym głosem.
Lornie zabiło mocniej serce, ale zaraz skarciła siebie
w duchu. Przecież zaledwie tydzień temu Kendra przedsta
wiła ich sobie w biurze. Być może ich związek nabierze
rumieńców, być może kiedyś jej marzenia się spełnią, ale
do tego daleka droga. Nie powinna wszystkich słów Mitcha
interpretować zgodnie ze swoimi skrytymi pragnieniami...
Ale będzie walczyła o tego mężczyznę. Do tej pory wo
jowała z losem, by zbudować godne życie dla siebie i ten
cel osiągnęła. Miała mieszkanie, dobrą pracę, szacunek in
nych ludzi. Teraz pragnie czegoś więcej.
Tak, zbyt wcześnie na jakiekolwiek wyznania i dekla
racje. Muszą się z Mitchem lepiej poznać, a to czasochłonne
zajęcie. Jednego Lorna była jednak pewna: bez walki nie
ustąpi. Mitch przez tyle lat unikał poważnych związków,
ale tym razem nie wywynie się tak łatwo.
Uśmiechnęła się do siebie. Naprawdę przez ten tydzień
zmieniła się nie do poznania...
Mitch oprowadził ją po domu, przedstawiając całej
chmarze gości. Przez cały czas trzymał rękę na jej talii. Była
już prawie szósta, gdy na stołach rozstawiono półmiski z je
dzeniem i zaczęła się uczta.
Mięso z rożna było miękkie i soczyste. Do tego podano
150
SUSAN FOX
sałatki z wszelkich możliwych warzyw i owoców. Można
też było skosztować gotowanej kukurydzy z masłem i pysz
nych warzyw pieczonych na grillu. Na deser były dzie
siątki ciast i tortów, dla których przeznaczono dwa osobne
stoły.
Kiedy wszyscy się nasycili, orkiestra zaczęła stroić in
strumenty, stoły ustawiono półkolem na patio, a na trawniku
położono solidne deski do tańców. Zapadał zmierzch, więc
upał nieco zelżał. Na drzewach zapalono białe lampki i or
kiestra zaczęła grać balladę.
Mitch poprosił Lornę do tańca, i wcale nie był to kur
tuazyjny gest gospodarza, o nie... Lorna nie miała żadnych
wątpliwości. Mitch jej pożądał, czuła to w każdym jego ge
ście i spojrzeniu. Zatraciła się w tańcu i marzeniach...
- Jak układa ci się z matką i z siostrą?
Dobrze, że zaczął zwykłą rozmowę o codziennych spra
wach, bo to ją uspokoiło, choć prawdę mówiąc, szkoda, że
nie droczył się z Lorną, nie flirtował. No cóż, polubiła to.
Jednak Mitch był dzisiaj jakiś inny. Poważny, trochę wy
ciszony...
- Bardzo dobrze. Wszystko zmierza we właściwym kie
runku. Można nawet powiedzieć, że to co złe mamy już za
sobą.
- Cieszę się. Wiesz, Doris jest podniecona jak dziew
czynka, która poznała nową przyjaciółkę. Cały czas mówi
tylko o tobie, o twoim mieszkaniu, jaka jesteś mądra, nie
zależna, rozsądna, piękna i szlachetna. Chyba niczego nie
pominąłem... - Wreszcie, jak dawny Mitch, uśmiechnął się
LABIRYNT UCZUĆ
151
z lekką kpiną. - To wszysko prawda? Przecież nie ma takich
kobiet.
- Są, kowboju, są, a Doris jest mądra i spostrzegawcza.
- Przyjąłem do wiadomości. Natomiast Kendra cię
uwielbia. Czy zgodziłaś się być jej starszą druhną?
- Oczywiście, z wielką radością.
- Fantastycznnie. Może wejdziemy do domu? - Znów
spoważniał. - Chciałbym ci coś powiedzieć.
Tak, Mitch był dzisiaj inny niż zwykle. Lorna dokładnie
wiedziała, czego pragnie i jego zachowanie wskazywało, że
dzisiaj to się spełni, lecz z drugiej strony... No cóż, ludzie
nie podejmują tak ważnych decyzji po tygodniu znajomości.
Nie, musi chodzić o coś innego.
Mimo że próbowała samą siebie ostudzić, była niezwykle
podekscytowana, kiedy weszli do gabinetu. Mitch poprosił,
żeby usiadła w fotelu, a sam podszedł do biurka, otworzył
szufladę i wyjął gruby plik dokumentów.
- Lorno, wiesz, że tydzień temu wynająłem detektywa.
Większość dokumentów dostarczył mi w sobotę i miałem
zamiar zrezygnować z jego usług, kiedy wspomniałaś o ran-
czu swojego ojca.
- To stare dzieje...
- Być może, ale dotyczą ciebie. Posłuchaj mnie uważ
nie. Te dokumenty dowodzą, że brat twojego ojca nie był
uczciwym człowiekiem. Wygląda na to, że oszukał cię. Jeśli
zbierzemy dodatkowe informacje, co nie jest trudnym za
daniem, można wytoczyć mu proces.
To miłe z jego strony, że tak się o nią troszczy. Mitch
152
SUSAN FOX
z natury byl opiekuńczy, wiedziała o tym, a teraz próbował
jej pomóc. Podobało jej się to, nawet bardzo.
- Dzięki, Mitch, ale nie. Po pierwsze nie mam środków
na takie dochodzenie, a po drugie... No cóż, to ranczo ist
nieje w moich wspomnieniach, jest dla mnie sielską, mitycz
ną krainą, w której byłam szczęśliwa. I nagle moi rodzice
zginęli. Moje życie odmieniło się i przez długie lata wal
czyłam o siebie, o swoją godność, o to, bym stała się kimś
niezależnym i godnym szacunku. Wygrałam, a wspomnie
nie rancza i moich rodziców cały czas mi towarzyszyło.
Wspomnienie, Mitch, mityczna kraina, która istnieje już tyl
ko we mnie. Rozumiesz?
- Tak - powiedział cicho.
- Nie ma już tego rancza, nie ma moich rodziców. Oni
leżą w grobie, a ten kawałek ziemi stał mi się obcy. Nie
chcę walczyć o odzyskanie czegoś, na czym mi nie zależy.
- A zemsta?
- Zemsta? Nie, nigdy. - Zadumała się głęboko. - Wiesz,
Mitch, ostatnio bardzo się zmieniłam. Stałam się twardsza,
mniej ustępliwa...
- Zauważyłem. Podczas tych kilku dni...
- Otworzyłam się na świat i zyskałam pewność siebie.
Podoba mi się taka metamorfoza. Ale zemsta? Nigdy nie
byłam mściwa i nadal nie jestem. To okropne, niszczące
uczucie. Żyć po to, by kogoś zniszczyć? Okropne. Stać się
niewolnikiem własnych krzywd, wciąż je rozpamiętywać
i myśleć tylko o rewanżu? Nie, nigdy. Budować przyszłość,
cieszyć się tym, co los przynosi, tego pragnę, a nie ponurej
LABIRYNT UCZUĆ
153
zemsty. - Zamyśliła się na chwilę. - Oczywiście w razie
potrzeby potrafię się obronić. Dawniej biernie przyjmowa
łam ciosy, lecz teraz jestem inna.
- Wiem, Lorno, i cieszę się. - Zachichotał. - Pokazałaś
próbki swojego temperamentu. Naprawdę potrafisz być
ostra. - W jego głosie zabrzmiał podziw. - Teraz te doku
menty są twoje. - Wręczył jej gruby plik.
- Nie chcę dzisiaj na to patrzeć. - Cofnęła rękę. - Scho
waj je, żeby nikt ich nie zobaczył.
- Oczywiście. - Włożył dokumenty do szuflady i pod
szedł znów do Lorny. - Proszę, wybacz mi, że grzebałem
w twojej przeszłości. Naruszyłem twoją prywatność. To się
już nie powtórzy, zapewniam, ale okoliczności były szcze
gólne.
- W porządku, Mitch. Rozumiem, dlaczego to zrobiłeś
i nie mam ci tego za złe. Po prostu zapomnę o tym.
- Cieszę się, że pamiętałaś...
Zabrzmiało to dziwnie, gdy jednak spojrzała na niego,
zrozumiała wszystko... i nieco się speszyła, choć zarazem
zrobiło się jej całkiem miło. Mitch pieścił wzrokiem jej błę
kitną sukienkę. Głęboki dekolt kończył się tam, gdzie na
kazywała przyzwoitość, lecz ani o milimetr wyżej, a roz
szerzana spódnica śmiało odsłaniała kolana. Do tego białe
sandałki na obcasach.
- Pamiętałaś, że podobają mi się seksowne sukienki -
powiedział cicho. - Krótkie i z dużym dekoltem. Sto pro
cent seksu. Dziękuję, że pamiętałaś o tym. Gorzej, że wszy
scy mężczyźni pożerają cię wzrokiem.
154
SUSAN FOX
- Och, nie pozwolisz mnie skrzywdzić, kowboju - za
chichotała.
Lecz Mitch zachował niezwykłą powagę. Długo wpa
trywał się w Lornę, aż nagle wypalił:
- Ile chcesz mieć dzieci?
To pytanie spadło na nią jak grom z jasnego nieba.
A więc jednak!
- Boże, Mitch... - wydusiła.
- Mówiłem ci, że moja żona musi być tego samego zda
nia co ja, jeśli chodzi o liczbę dzieci. - A więc ile, Lorno
Dean?
Rozpierała ją radość wprost nie do pojęcia. Och, jakie
życie jest piękne! Promiennie spojrzała na Mitcha.
- Dawna Lorna pewnie by teraz omdlała z wrażenia,
zdoławszy tylko wyszeptać, że mnóstwo...
- A obecna Lorna?
- Kowboju, co myślisz o czwórce wrzeszczących po
tworów, a do kompletu dwoje adoptowanych? Razem szó
stka, czyli pół tuzina, jak się patrzy.
Mitch uśmiechnął się, lecz zaraz znów spoważniał.
- Sześcioro dzieci, czworo naszych, dwoje adoptowa
nych, świetnie. Ten dom będzie trzeszczał w posadach. Jest
tylko jeden problem. Twoja kariera zawodowa...
- Och, Mitch, moja kariera... Dopóki byłam sama, była
dla mnie ważna, lecz teraz już się nie liczy. Bo zawsze ma
rzyłam o wielkiej, szczęśliwej rodzinie. - Jej oczy zalśniły
wzruszeniem. - Mąż, dużo dzieci... i ja, matka i żona. Re
zygnacja z pracy nie będzie dla mnie żadnym poświęceniem.
LABIRYNT UCZUĆ
155
W głębi ducha jestem straszną konserwatystką. Miejsce ko
biety jest przy dzieciach, w domu. W niczym mi to nie uj
muje, wręcz przeciwnie, choć wiele kobiet sądzi inaczej.
- Uśmiechnęła się. - Nie myśl jednak, że jestem całkiem
z innej epoki. Mąż nie może być gościem w domu i tak
musi ustawić sobie pracę, by każdego dnia wygospodarować
kilka godzin dla dzieci, a weekendy w całości. Wychowy
wanie to wspólne zadanie i od tego nie odstąpię.
- Zarządzanie farmą to zajęcie absorbujące, ale obiecuję,
że wszystko zorganizuję tak, jak powiedziałaś. Bo najważ
niejsza będziesz ty i dzieci. Widzę nasze przyszłe życie, Lor-
no, widzę, jak cała nasza ósemka będzie szczęśliwa...
Głos mu zadrżał ze wzruszenia. Twardemu kowbojowi
oczy zaszły mgłą... Natomiast Lorna, choć też wniebowzię
ta, tryskała humorem.
- Ty, mocno stąpający po ziemi Teksańczyk, bawisz się
w proroka? Od kiedy to?
- Mniej więcej od tygodnia. Czytam przyszłość z two
ich pięknych oczu...
- Zaraz, kowboju, też mam tu coś do powiedzenia.
Mitch, o czymś zapomniałeś. - Śmiała się całą sobą.
Też wybuchnął śmiechem, lecz zaraz spoważniał.
- Lorno Dean Farrell, zrobię wszystko, co w mojej mo
cy, żebyś za mnie wyszła. Jeśli nie jesteś jeszcze gotowa,
poczekam, ale nie dam ci spokoju, aż usłyszę twoje „tak".
Jednak mam nadzieję, że stanie się to teraz.
- To dopiero osiem dni.
- Wiem. I co z tego? - Objął ją czule. - Czekałem na
156
SUSAN FOX
ciebie tyle lat i wreszcie spotkałem. Nieważne, ile czasu
się znamy. Liczy się tylko to, że los wreszcie nas połączył.
Delikatnie przycisnął wargi do jej ust. Uniosła ręce i po
łożyła je na jego policzkach, a Mitch wyjął z kieszeni złoty
pierścionek z wielkim brylantem otoczonym rubinami.
- Jaki piękny - szepnęła.
- Włożę ci go na palec, kiedy usłyszę twoją odpowiedź.
Kocham cię, Lorno Dean. Czy wyjdziesz za mnie i dasz
mi to szczęście, które widzę w twoich oczach? Proszę.
- Też cię kocham, Mitch. Tak, wyjdę za ciebie. - Głos
jej zadrżał. - Bo ja również czekałam przez długie lata, aż
wreszcie spotkałam ciebie.
Mitch włożył jej na palec pierścionek, a potem pochylił
się ku niej i delikatnie pocałował. Cudowna, jakże intymna,
a zarazem uroczysta chwila...
Kiedy rozpromienieni i szczęśliwi wyszli na zewnątrz,
Kendra dyskretnie dała znak orkiestrze, która zaczęła grać
utwór „Oto nadchodzi panna młoda". Rozległy się brawa
i okrzyki.
Kiedy ucichły, Mitch oficjalnie ogłosił zaręczyny i roz
począł się pokaz sztucznych ogni. Ciemne niebo rozbłysło
oszałamiającą feerią barw.