Laura Iding
Radość życia
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jej siedemnastoletnia siostra znowu nie wraca do domu o umówionej porze.
Odemknąwszy jedno oko, Jenna Reed zerknęła na świecące w ciemnościach wskazówki
budzika. Prawie dwunasta. Rae miała być w domu pół godziny temu. Gdzie ona się
podziewa?
Przewróciła się na plecy, obciągając pod kołdrą bawełnianą koszulkę. Z ulicy dochodziły
głośne rozmowy, a z otwartego okna któregoś z sąsiednich domów płynęła nastawiona na
cały regulator muzyka rap. Nic nadzwyczajnego. W dzielnicy Barclay Park miasta Milwaukee
na ulicach rzadko panowała cisza, a jej dom miał ściany cienkie jak papier. Niemniej, po
przyłożeniu głowy do poduszki, Jenna zapadała zwykle w kamienny sen.
Chyba że jej siostrzyczka wypuściła się na miasto ze swoim chłopakiem, tym durnym
Nelsonem. W takie wieczory o śnie nie było mowy. Rae nic nie obchodziło, że Jenna musi
wstać o szóstej, żeby zdążyć na siódmą do stacji ratownictwa lotniczego Lifeline.
Przeraźliwy pisk opon, a zaraz potem głośny łomot, poderwały Jennę na nogi.
– Ratunku! Pomocy!
Jenna wyskoczyła z łóżka, wsunęła pospiesznie stopy w sandały i wybiegła na ulicę. Na
pustym placu po drugiej stronie jezdni stal rozbity samochód, który wbił się nosem w uliczną
lampę. Powodowana instynktem ratownika, przedarła się przez tłumek gapiów.
– Ile osób jest w środku? Dwie?
– Trzy – odparła stojąca obok Jenny znajomo wyglądająca nastolatka. – Dwie z przodu i
dziecko z tyłu.
Jenna bezskutecznie spróbowała otworzyć wgniecione drzwi od strony kierowcy. Zalana
krwią twarz mężczyzny spoczywała bezwładnie na kierownicy. Samochód nie był
wyposażony w poduszki powietrzne.
– Zadzwoń pod numer 911 i powiedz, że są trzy ofiary zderzenia, jedna w poważnym
stanie – zarządziła.
Nastolatka z ufarbowanymi na fioletowo włosami, mniej więcej w wieku jej siostry,
posłusznie wyciągnęła komórkę, a Jenna przeszła na prawą stronę samochodu, gdzie
zauważyła opuszczone tylne okno.
– Zaraz przyleci helikopter! – zawołała podniecona nastolatka.
– Helikopter? – zdziwiła się Jenna. Do śródmieścia na ogół nie wysyłano helikoptera,
chyba że akurat znajdował się w pobliżu.
– Jak ich wydostaniemy? – zaciekawiła się nastolatka, która miała na imię chyba LuAnn.
– Bardzo ostrożnie. – Jenna wsunęła rękę w szparę okna i z pewnym trudem odblokowała
drzwi. Będzie mogła przynajmniej wyciągnąć dziecko, które na szczęście siedziało w
foteliku, przypięte pasami. Wyglądało, jakby nie doznało obrażeń. Miało dobrą cerę i równy
oddech. – Potrzymaj małego i pilnuj go – rzekła Jenna, podając dziecko LuAnn. Dziewczyna
stała w grupie nastolatków, których Jenna znała z miejskiego ośrodka młodzieżowego.
Wsiadła do samochodu i między siedzeniami przeczołgała się do przodu. Stwierdziwszy,
iż kobieta na siedzeniu pasażera daje znaki życia, zajęła się kierowcą. Przyłożyła dwa palce
do jego szyi i po chwili odetchnęła z ulgą, gdy wyczuła słaby puls. Poczuła też wyraźny odór
alkoholu.
– Czy pan mnie słyszy? – zapytała, przykładając kierowcy usta do ucha. Mężczyzna nie
odpowiedział, ani się nie poruszył, a jego oddech był bardzo słaby. Potrzebował
natychmiastowej pomocy. Zwracając się do pasażerki, spytała: – Czy pani mnie słyszy?
– Tak – odpowiedział jej niewyraźny szept. Kobieta była w niewiele lepszym stanie.
– Gdzie panią boli?
– Wszędzie. Najbardziej w piersiach.
– Proszę się nie ruszać. Zaraz przyjedzie pogotowie.
Usłyszawszy warkot nadlatującego helikoptera, Jenna wyczołgała się z auta, otwierając
przy okazji prawe przednie drzwi. Z helikoptera, który wylądował tymczasem na wolnej
parceli, wyskoczyły dwie osoby z noszami na kółkach. Jenna rozpoznała jedną z nich i serce
jej zamarło. Dlaczego lekarzem, który przyleciał do wypadku, musi być akurat Zach Taylor?
– Jenna, to ty? – wykrzyknął Zach, równie zaskoczony. Więc jednak pamięta, jak mam na
imię, pomyślała, a jednocześnie zawstydziła się swego skąpego stroju. – Mieszkasz w tej
dzielnicy? – dodał z niedowierzaniem.
Poczuła, że się rumieni.
– Mamy młodą kobietę z poważnie uszkodzoną klatką piersiową – powiedziała rzeczowo,
ignorując jego pytanie. – Kierowca też ma uszkodzoną klatkę piersiową, a do tego obrażenia
głowy. Nie reaguje na pytania, słabo oddycha, jego puls jest ledwo wyczuwalny.
– Dzięki, zaraz się nimi zajmiemy – odparł Zach z godnym pozazdroszczeniem spokojem
i pewnością siebie.
Zdając sobie sprawę, jak musi wyglądać w powyciąganej, a do tego przykrótkiej
koszulce, Jenna oddałaby w tej chwili połowę swoich odkładanych na studia młodszej siostry
oszczędności, żeby móc jakimś cudem wycofać się między gapiów i uciec do domu.
Pielęgniarka Kate uklękła przy samochodzie, aby zbadać poszkodowaną pasażerkę.
– Chodź, pomożesz mi zająć się kierowcą – powiedział Zach, podchodząc do samochodu.
Rozwiała się nadzieja na ucieczkę. Ostrożnie przesunęli wspólnym wysiłkiem rannego na
tylne siedzenie, aby tam przygotować go do transportu.
– Trzeba mu przede wszystkim założyć kołnierz – zarządził Zach.
Jenna niezwłocznie otworzyła apteczkę pierwszej pomocy, podając mu niezbędny
ekwipunek. Przeszkadzały jej w tym rozpuszczone włosy. Kiedy na koniec pacjent znalazł się
na noszach, Zach kazał podać mu kroplówkę.
Jenna dopiero od siedmiu miesięcy pracowała w pogotowiu lotniczym i mogła na palcach
jednej ręki policzyć swoje wyjazdy z Zachem, a i to głównie w okresie szkolenia, kiedy na
wszelki wypadek towarzyszyła im trzecia osoba. Albo się mijali, albo mieli wolne dni, kiedy
drugie pracowało, dość, że nigdy nie wysyłano ich na akcje razem. Widać los tak chciał,
zresztą ku najwyższej uldze Jenny. A dziś musiał się zdarzyć taki pech!
Kiedy Zach umieścił kateter w żyle chorego, Jenna podłączyła kroplówkę i uregulowała
przepływ płynu.
– Gotowe! – zameldowała.
– Dzięki, Jenna! – powiedział Zach, obdarzając ją swoim olśniewającym uśmiechem, a jej
zabiło serce. Musiała sobie przypomnieć, że Zach rozdaje uśmiechy na prawo i na lewo, więc
nie można sobie po tym niczego obiecywać. Jenna dobrze wiedziała, że Zach Taylor jest dla
niej całkowicie nieosiągalny. Żył w sferach oddalonych o mile świetlne od jej ubogiego,
przyziemnego świata.
Zrobiła gwałtowny krok do tyłu i aż syknęła, czując ostry ból w stopie. Spojrzawszy na
ziemię, zobaczyła sączącą się z boku stopy krew. Musiała nastąpić na odłamek szkła.
– Skaleczyłaś się w nogę? – zapytał wyraźnie zatroskany Zach, który szykował się już do
odejścia z noszami. – Powiedz Kate, żeby cię opatrzyła.
– Zapomniałeś, że jestem ratownikiem? – uśmiechnęła się Jenna. – Sama dam sobie radę.
– Ale nie lekceważ tego. – To powiedziawszy, ruszył z noszami w kierunku helikoptera.
Kate umieściła tymczasem drugą ofiarę na noszach i, poleciwszy ratownikom zająć się
dzieckiem, oddaliła się w tym samym kierunku. Po paru minutach śmigłowiec uniósł się w
powietrze.
– Jenna, co się tutaj dzieje?
Obejrzała się za siebie i ujrzała swoją nieletnią siostrę, ubraną w minispódniczkę i równie
skąpą bluzkę, odsłaniającą brzuch. Miała nadzieję, że Rae i jej przygłupi chłopak nie
uprawiają seksu ani nie biorą narkotyków.
– Gdzie byłaś do tej pory?
– Spoko. Straciliśmy poczucie czasu. Nie czepiaj się, i tak będę musiała niedługo
zakuwać do egzaminów – odparła Rae.
Jenna objęła siostrę, między innymi po to, aby zorientować się, czy nie piła. Nie
wyczuwszy alkoholu, trochę odetchnęła. Oby tylko Rae dotrwała bezpiecznie do końca roku
szkolnego i do czasu wyjazdu na studia. Wprawdzie jej cel nie zostanie osiągnięty, dopóki
siostra nie zdobędzie wykształcenia, lecz ukończenie szkoły średniej stanowi na tej drodze
pierwszy, najtrudniejszy etap.
Rae wyrwała się z objęć siostry z grymasem znudzenia i pomaszerowała przez jezdnię do
domu. Jenna, westchnąwszy, poszła za nią znacznie wolniej, utykając na skaleczoną nogę. Jej
własne wspomnienia ze szkoły były bardzo mgliste. Nie miała wtedy czasu na beztroskie
zabawy i niekiedy miała żal do siostry za lekceważenie zasad, jakie usiłowała jej narzucić.
Dobrze przynajmniej, że za nikogo więcej nie jest już odpowiedzialna. Przy odrobinie
szczęścia wkrótce wyjdzie z długów.
Obmywając pod kranem zranioną stopę, Jenna starała się nie myśleć o niedowierzającej
reakcji Zacha na jej widok w najuboższej i najbardziej niebezpiecznej dzielnicy miasta. Miała
nadzieję, że w pracy nadal będą się mijać, bo nie wiedziała, jak po tym wszystkim spojrzy mu
w oczy.
Było za dziesięć siódma, kiedy Jenna weszła do holu stacji Lifeline i nalała sobie kawy.
– Dzień dobry. – Na głos Zacha aż podskoczyła, oblewając się kawą.
– Dzień dobry – bąknęła. Dlaczego w jego obecności zachowuje się jak idiotka?
Wytarłszy serwetką przód lotniczego uniformu, opanowała się na tyle, by zapytać: – Jak ci
minęła reszta nocnego dyżuru?
– Względnie spokojnie. A jak twoja stopa? Oczyściłaś ranę z odłamków szkła?
– Wszystko w porządku odparła, niezgodnie z prawdą. Nie zdołała wyjąć jednego
odłamka, który przy każdym kroku boleśnie dawał o sobie znać. Ale za nic mu się do tego nie
przyzna. Upiwszy łyk kawy, spojrzała znacząco w kierunku sali odpraw. – Trzeba iść.
Zach ruszył za nią bez słowa. Pokonanie niewielkiej odległości jeszcze nigdy nie było dla
niej tak trudne. W sali czekał na nich kierownik zmiany, Reese Jarvis. Nie widząc swojej
partnerki, Jenna sięgnęła po dzienny grafik.
– Samantha wzięła wolny dzień, więc ją zastąpię przez pierwsze cztery godziny. Potem
zmieni mnie Kendall Simmons – wyjaśnił Zach.
– Co z Sam? – zaniepokoiła się Jenna, spoglądając pytająco na Reese’a, który był mężem
doktor Samanthy Jarvis.
– Nic wielkiego, ale przez całą noc okropnie wymiotowała. Możesz mi wyjaśnić,
dlaczego tak zwane poranne mdłości zdarzają się o różnych porach dnia? – zażartował Reese.
– Nie mam pojęcia. – W sprawach ciąży wiedza Jenny ograniczała się do tego, czego się
dowiedziała w szkole ratownictwa medycznego.
– Miejmy nadzieję, że poczuje się na tyle lepiej, aby móc bezpiecznie wyjść z domu –
odparł Reese. – Dziękuję, Zach, że zgodziłeś się ją zastąpić.
– Nie ma o czym mówić.
Na myśl, że ma spędzić z Zachem połowę dyżuru, Jennie przeszły ciarki po plechach. Ale
w końcu cztery godziny to nie tak długo. Chyba wytrzyma, nie tracąc profesjonalnego
podejścia do swego partnera. Popatrzyła na niego i spytała:
– Wracając do wczorajszego wypadku, czy wiesz, co z kierowcą samochodu?
– Jego stan jest stabilny. Leży w Trinity – odparł Zach. – Żona jest na obserwacji
kardiochirurgicznej, ale ma się stosunkowo nieźle. Dzięki za pomoc, bardzo się przydałaś.
Jenna przypomniała sobie swój wczorajszy wygląd i szybko zmieniła temat.
– Są jakieś planowe wezwania? – spytała.
– Tak. Dzwonili z Green Bay, zapowiadając transport do specjalistycznej klmiki, ale
muszą wpierw uzyskać zgodę rodziny. Na razie czekamy.
– A co z pogodą? – zwróciła się do Reese’a.
– Prognozują dobre warunki lotu. Bezchmurne niebo i brak wiatru.
Czyli nie wywinie się od wspólnego lotu do Green Bay. Co nie znaczy, że musi spędzić z
Zachem czas oczekiwania. Wstała i poszła do sali ogólnej po drugą kawę. W trakcie
nalewania usłyszała za sobą czyjeś kroki i sądząc, że to Reese, spytała:
– Tobie też nalać? Musisz być niewyspany.
– Bardzo proszę – usłyszała za plecami niski głos Zacha. Dobrze przynajmniej, że tym
razem nie rozlała kawy.
Opanowując drżenie rąk, napełniła drugi kubek. Kiedy mu go podawała, ich dłonie
zetknęły się na moment.
– Od dawna mieszkasz na rogu Barclay i Dwudziestej Drugiej? – zapytał. – To niezbyt
przyjemna dzielnica.
W Jennie wszystko się zagotowało. Ale snob! Jemu pewnie nigdy nie doskwierał brak
pieniędzy.
– Chcesz powiedzieć, że na Wzgórzu pijani kierowcy nigdy nie lądują na latarni?
Wzgórzem nazywano w skrócie The Hills of Riverbend, atrakcyjną podmiejską dzielnicę
Milwaukee, zamieszkałą wyłącznie przez ludzi dobrze sytuowanych.
Niedostępną dla Jenny dzielnicę, w której mieszkał Zach Taylor, który wydawał się
zdziwiony jej reakcją.
– Tego nie powiedziałem. Ale na Wzgórzu jest o wiele bezpieczniej niż tam, gdzie
mieszkasz. I mamy znacznie mniej pijanych kierowców.
– Nie narzekam na swoją dzielnicę – odparła, z trudem hamując złość. Czy jemu się
wydaje, że lubi tam mieszkać? Nikt przy zdrowych zmysłach nie osiedla się z upodobania w
Barclay Park, jednej z najbiedniejszych dzielnic miasta. Niestety, ona na nic lepszego nie
mogła sobie pozwolić, ale Zachowi nic do tego.
Chciała go wyminąć i poszukać Reese’a, lecz skaleczona stopa dała o sobie znać i Jenna
aż syknęła z bólu. Musi coś z tym zrobić, bo inaczej nie wytrzyma do końca dyżuru.
– Siadaj! – polecił Zach, wyjmując jej z ręki niedopitą kawę i sadzając ją na kanapie. – I
pokaż mi tę stopę.
ROZDZIAŁ DRUGI
Nie zważając na protesty Jenny, zabrał się do rozsznurowywania jej buta. Stwierdził z
zadowoleniem, że dziewczyna nosi regulaminowe obuwie z metalowymi noskami, chociaż
nie widział jeszcze roboczych butów tak małego rozmiaru.
– Pewnie nie dałaś się nikomu zbadać – powiedział z naganą w głosie. Nie rozumiał
takiego postępowania. Czy to tak trudno poprosić kogoś o pomoc?
Jenna się nie odzywała. Biorąc jej milczenie za zgodę, zsunął but i zdjął skarpetkę. Nie
przypuszczał, jakie wrażenie zrobi na nim kontakt z jej stopą. Nigdy nie przypisywał stopom
erogennego działania, ale Jenna najwidoczniej działała na niego na wiele różnych sposobów.
Nic sobie nie wyobrażaj, zgromił się w duchu. Jest twoją koleżanką z pracy i nikim
więcej. Delikatnie obmacał zaczerwienione miejsce, ale cofnął rękę, gdy Jenna syknęła.
– Nie przejmuj się, wyjmij to cholerstwo, i basta! – rzuciła przez zaciśnięte zęby.
Był zaskoczony jej tonem. Jenna Reed to twarda sztuka. Co prawda wczoraj wieczorem,
w tej swojej cienkiej, a do tego przykrótkiej koszulce pozwalającej podziwiać jej długie nogi i
tyłeczek, wyglądała niemal bezbronnie. W dodatku widział ją po raz pierwszy z
rozpuszczonymi włosami, które bardzo podkreślały jej kobiecość.
Jednak jej ostatnia odzywka wskazywała, że Jenna nie jest bezbronną istotą. Lepiej mieć
się przed nią na baczności. Z paru odbytych z nią szkoleniowych lotów pamiętał, że ma
wielkie poczucie obowiązku i umiejętność koncentrowania się na tym, co w danej chwili
najważniejsze. Z drugiej strony brakuje jej jednak zdrowego rozsądku. Kto słyszał, by biec na
miejsce wypadku w odkrytych sandałach. A efekt jest taki, że trzeba jej wyciągać szkło ze
stopy. Sięgnąwszy do podręcznej torby, wyjął pęsetę i skalpel.
– Co robisz? – krzyknęła na widok skalpela.
– Nie bój się, skalpela użyję tylko w ostateczności.
– Każdy lekarz tak mówi, zanim człowieka nie dziabnie – mruknęła pod nosem.
– Obiecuję, że będę delikatny.
Widocznie nie jest tak twarda, za jaką chciałaby uchodzić. Wziąwszy pęsetę, zagłębił ją
ostrożnie w zaognionej ranie, ale odłamek szkła tkwił zbyt głęboko. Wobec tego sięgnął po
skalpel i, dziwnie przejęty, czując spływające po plecach krople potu, zrobił małe nacięcie,
które pozwoliło wyjąć ostre szkiełko pęsetą.
– No i po krzyku! – oznajmił z ulgą.
– Nareszcie – mruknęła. – Ale dziękuję.
– Nie ma za co. – Delikatnie pogłaskał jej stopę, ale szybko cofnął rękę, zdając sobie
sprawę, że jego gest może być potraktowany jak pieszczota. Wyjął z torby mały opatrunek i
przyłożył go do rany. Czuł jednak, że między nim a Jenną rodzi się erotyczne napięcie. Nagle
zadzwonił telefon. Zach wstał i podniósł słuchawkę.
– Stacja lotniczego pogotowia Lifeline.
– Czy mogę rozmawiać z Jenną Reed? Dzwonię z gimnazjum w Barclay Park.
– Do ciebie – powiedział, oddając jej słuchawkę. Podszedł do umywalki, aby zwilżyć
ściereczkę do obmycia skaleczonej stopy, bezwstydnie przysłuchując się jej rozmowie.
– Znowu uciekła z lekcji? – zatroskanym tonem spytała Jenna. Po wysłuchaniu swej
rozmówczyni, dodała: – Tak, wiem, matura za pasem. Dziękuję, że dała mi pani znać.
Zacha opanowała niezdrowa ciekawość. Nie był specem od rozpoznawania wieku kobiet,
ale Jenna na pewno jest za młoda na to, by mieć córkę w maturalnej klasie.
– Jakieś problemy? – zapytał.
– Nic nowego – westchnęła ciężko, wciągając skarpetkę i wkładając but.
– Z tego, co przypadkiem usłyszałem, to się martwisz, czy twoja siostra zda maturę –
powiedział podchwytliwie.
– Skąd wiesz, że chodzi o siostrę? – spytała zaskoczona.
– Domyśliłem się. – To śmieszne, ale kamień spadł mu z serca, kiedy się potwierdziło, że
chodzi o siostrę, a nie córkę. – Nie martw się, to przecież dorosła osoba, która sama za siebie
odpowiada.
– Ładna mi dorosła osoba! – parsknęła Jenna. – Najwidoczniej nie masz zielonego pojęcia
o nastolatkach.
– Sam byłem nastolatkiem, tak jak ty – odparł, niezrażony jej sarkazmem. – Moim
zdaniem młodym ludziom należy pozwolić decydować o swoim losie.
– Rae musi zrobić maturę i pójść na studia. Koniec rozmowy – rzuciła kategorycznym
tonem.
Znowu zadzwonił telefon. Odebrał Zach, ponieważ Jenna kończyła sznurować but.
– Szpital w Green Bay potwierdza zamówienie na transport – usłyszał głos dyspozytora. –
Możecie ruszać.
– Przyjąłem. – Odłożył słuchawkę. – Lecimy do Green Bay.
– Znakomicie. Czy Reese był uprzedzony? Słyszałam, jak parę minut temu wyprowadzał
helikopter z hangaru.
W tym momencie do pokoju zajrzał Reese.
– Jesteście gotowi?
– Tak jest. – Jenna skierowała się do drzwi, wymijając Zacha, który w przelocie poczuł
zapach jej perfum. Schwyciwszy ratowniczą torbę, ruszył w ślad za Jenną do hangaru. Oboje
włożyli kaski i wsiedli do śmigłowca.
Siedząc obok niej, miał poczucie, że choć znajdują się tak blisko siebie, Jenna jest istotą
całkowicie mu obcą. Wiele by dał, by poznać jej myśli. Zaniepokoiła go jej nadopiekuńczość
wobec młodszej siostry i chęć pokierowania jej życiem według własnego widzimisię.
Bezskuteczność takich wysiłków znał aż za dobrze z doświadczenia. Ale to w końcu nie jego
sprawa. Nie wolno mu zapominać, że oprócz pracy nic go z Jenną nie łączy.
Z ulgą odebrała sygnał do startu, lecz świadomość, że przez całą drogę będzie siedziała
tuż obok Zacha, nadal wprawiała ją w zdenerwowanie. Jak ma się zachować? Czym się zająć?
Sięgnęła po grafik i włączyła mikrofon.
– Wiesz coś o naszym pacjencie? – spytała, wypełniając puste kratki formularza.
– Do mnie mówisz? – zapytał Zach, spoglądając na nią ze zdziwieniem.
– Oczywiście, a niby do kogo? Chyba mam prawo prosić o informacje na temat pacjenta,
nie sądzisz?
Zach stuknął palcem w mikrofon.
– Nacisnęłaś główny guzik. Wszyscy nas słyszą.
– Co? – Rzuciła okiem na mikrofon. Zach ma rację, nacisnęła niewłaściwy guzik.
Wszyscy, zarówno w bazie, jak i w helikopterze, musieli usłyszeć jej kąśliwą uwagę. – Nie
mam pojęcia, jak mogłam zrobić takie głupstwo.
– Nic się nie stało – uspokoił ją Zach.
– Chyba jednak tak. – Co się z nią dzieje? Musi się opanować. Nie myśleć o tym, co
czuła, kiedy opatrywał jej nogę, ani o tym, że siedzą tuż koło siebie.
Zach tymczasem połączył się z bazą.
– Reese, słyszysz mnie? Czy mógłbyś zadzwonić do Green Bay i zapytać o aktualny stan
pacjenta, którego mamy transportować? Nazywa się Mark Bowan.
– Już się robi – padła natychmiastowa odpowiedź.
– Powiem ci, co wiem – rzekł Zach, zwracając się do Jenny. – Pacjent ma dziewiętnaście
lat i ostre zapalenie płuc, pewnie wirusowe. Leży od dwóch dni na intensywnej terapii i jego
stan jest stabilny, ale ze względu na poważne uszkodzenie płuc lekarze z Green Bay uznali, że
należy go przenieść do Trinity.
– Wirusowe zapalenie płuc? – zastanowiła się Jenna. – Czyżby przyjmował środki
immunosupresyjne, na przykład po przeszczepie?
– Dobre pytanie – pochwalił ją Zach. – Był w wojsku, gdzie przeszedł cały szereg
szczepień, ale wrócił na poród żony i zachorował już w drodze do domu. Zdradza objawy
posocznicy.
– Ciężki przypadek. – Chętnie zadałaby więcej pytań, ale nie mogła żądać, by doktor
Taylor udzielał jej bezpłatnych lekcji z dziedziny podstaw medycyny.
– Na to wygląda – potwierdził Zach. – Jego stan pogarsza się w bardzo szybkim tempie.
– Rozumiem. – Jenna wróciła do wypełniania formularza. – Miejmy nadzieję, że nie
będzie jakichś niespodzianek w czasie transportu.
– Święte słowa – zgodził się, tłumiąc ziewnięcie. Nic dziwnego, że jest senny, skoro ma
za sobą dwunastogodzinny nocny dyżur. Przyłożył głowę do oparcia fotela i zamknął oczy.
Jenna, widząc to, odczuła ulgę.
– Za dwie minuty lądujemy – usłyszała w słuchawkach głos Reese’a i serce mocniej jej
zabiło. Uwielbiała swoją pracę i uwielbiała latać. Ekscytowało ją, że może nieść ludziom
ratunek z powietrza.
Zach natychmiast się wyprostował i otworzył oczy. Może wcale nie spał, tylko udawał,
ponieważ jest tak samo skrępowany jak ona, przemknęło Jennie przez głowę. Nie było jednak
czasu, aby się nad tym dłużej zastanawiać, ponieważ śmigłowiec właśnie siadał na lądowisku.
– Jesteśmy na miejscu – mruknął Zach, odpinając pas.
Jenna wyskoczyła w ślad za nim i poszła na tył śmigłowca, by wyciągnąć składane
zawsze na kółkach. Następnie ruszyli razem do wejścia. Zach najwyraźniej czuł się w szpitalu
jak w domu, bo bez wahania skręcił w lewo, w kierunku windy, a gdy znaleźli się w jej
środku, nacisnął właściwy guzik.
W windzie Jenna zdjęła kask i odgarnęła włosy, które wymknęły się spod
przytrzymującej je opaski.
– Oiom jest na trzecim piętrze – oznajmił Zach. Jenna zauważyła, że nie może oderwać
oczu od jej włosów. Niestety w windzie nie było lustra, w którym mogłaby sprawdzić, czy
jest bardzo rozczochrana.
W chwilę później dojechali na miejsce i Zach ponownie ruszył bez wahania we
właściwym kierunku. Jenna w swej niedługiej karierze ratowniczej bywała już w wielu
różnych izbach przyjęć, natomiast oddział intensywnej terapii był dla niej nowością, toteż
onieśmieliła ją obecność tylu monitorów i innej skomplikowanej aparatury.
– Przylecieliśmy po Marka Bowana – powiedział Zach, zwracając się do dyżurnej
pielęgniarki.
– Proszę za mną. Pomogę przygotować pacjenta do podróży. – Pielęgniarka patrzyła tylko
na Zacha, jakby Jenna w ogóle nie istniała.
– Słyszałem, że jego żona wczoraj rodziła – rzekł Zach.
– Tak, urodziła ślicznego chłopczyka. Mama i dziecko czują się świetnie.
– Kiedy Mark dostał ostatnią dawkę antybiotyków? – zainteresował się Zach.
– Przed godziną. – Pielęgniarka podała mu dokumenty pacjenta. – Następną dawkę
powinien otrzymać najwcześniej za trzy godziny.
Podczas gdy Zach wypytywał pielęgniarkę o szczegóły, Jenna odłączyła pacjenta od
aparatury i podłączyła go do przenośnego monitora. Zdumiał ją młody, niemal dziecinny
wygląd bladego, wymizerowanego Marka Bowana, który nie dalej jak wczoraj został ojcem.
Wyglądał na rówieśnika Nelsona, szesnastoletniego chłopaka jej siostry.
– Z powodu niewydolności płuc pacjent oddycha przy pomocy respiratora – dodała
pielęgniarka.
Zach skinął głową, po czym, umieściwszy papiery pod materacem noszy, przyjrzał się
wskazaniom respiratora.
– Nasz przenośny respirator zapewni mu identyczny poziom tlenu – stwierdził. Zwracając
się do Jenny, zapytał: – Gotowa do przełączenia?
– Tak. – Jenna odłączyła pacjenta od szpitalnego respiratora i podłączyła go do
przenośnej aparatury. – Wykonane.
– Dobrze. Przenosimy go na nosze. – Wspólnymi siłami przełożyli chorego na nosze, a
Jenna przypięła go szybko pasami.
Sprawdziwszy jeszcze raz, czy wszystko jest w porządku, Zach dał Jennie znak do
opuszczenia oiomu. Nie uszło uwadze Jenny, że wychodząc z sali, Zach nie obejrzał się nawet
na pielęgniarkę, która okazywała mu tyle zainteresowania. Przez cały czas śledził wzrokiem
wskazania na monitorze respiratora. Wsiadłszy do windy, oboje niemal równocześnie włożyli
kaski, a Jenna, która również obserwowała monitor, zauważyła, że wskaźnik nasycenia
tlenem spadł do 91 procent.
Reese czekał na nich w helikopterze i już po paru chwilach nosze zostały umieszczone na
swoim miejscu, a Jenna wskoczyła do środka tylnym wejściem, pozostawiając Zachowi
zamknięcie klapy.
– Gotowi? – zapytał Reese.
– Gotowa – odparła Jenna, sprawdziwszy, czy nacisnęła właściwy guzik.
– Ja też – powiedział Zach.
Moment startu umknął uwadze Jenny, ponieważ śledziła z niepokojem monitor, na
którym wskaźnik tlenu spadł do 90 procent.
– Coś się dzieje? – zapytał Zach.
– Tak mi się zdaje. Spada tlen. Wykonam odsysanie płuc.
– Dobrze.
Skrępowana spoczywającym na niej uważnym spojrzeniem, z trudem opanowywała
drżenie rąk.
– Niemal zupełny brak wydzieliny – zauważyła, ukończywszy szczęśliwie trudne zadanie.
– Musi być inna przyczyna. – Po paru chwilach nasycenie tlenem spadło poniżej
dziewięćdziesięciu, a cyfry na monitorze zaczęły ostrzegawczo mrugać. Jenna sprawdziła
podłączenie do respiratora, ale wszystko na pozór wyglądało dobrze, dopóki nie przyjrzała się
rurce intubacyjnej. – Zach? Mam wrażenie, że rurka dotchawiczna jest założona zbyt płytko.
– Chyba masz rację. Trzeba to sprawdzić. Jenna posłusznie odkleiła taśmę, którą
umocowana była rurka intubacyjna, i w tym samym momencie rurka wyskoczyła z gardła
pacjenta.
– Podaj mi rurkę dotchawiczną numer siedem. Szybko! – zawołał Zach. – Trzeba go na
nowo podłączyć do respiratora.
ROZDZIAŁ TRZECI
Nie umieraj, szeptała w duchu Jenna. Błagam cię, nie umieraj! Musisz wytrzymać! Przed
chwilą podała Zachowi niezbędne narzędzia, a sama założyła Markowi podręczną maskę
tlenową, wspomagającą oddychanie.
Tymczasem poziom tlenu we krwi spadał w zastraszającym tempie: z 88 do 85, a zaraz
potem do 80 procent. Mark, wytrzymaj! Jesteś to winien swojemu synkowi. Jesteś mu
potrzebny. Jemu i jego matce.
– Gotowy – usłyszała głos Zacha i szybko zdjęła z twarzy pacjenta maskę tlenową.
Zach począł wprowadzać laryngoskop do krtani pacjenta, a następnie wsunął rurkę.
Dzięki wstrzykniętemu wcześniej środkowi uspokajającemu Mark nie poruszył się ani nie
zakrztusił.
– W porządku, myślę, że jest na miejscu.
– Chyba tak. – Przyłożyła rękę do klatki piersiowej Marka, sprawdzając, czy podnosi się i
opada w rytm oddechu.
– Podaj rurkę łączącą z respiratorem.
Jenna wykonała polecenie, a po podłączeniu pacjenta na nowo taśmą umocowała świeżo
założoną rurkę dotchawiczną. Teraz pozostało jedynie obserwować wskazania monitora.
Poziom stężenia tlenu zdążył spaść w międzyczasie do 71 procent. Jenna wstrzymała oddech.
Wskaźnik przestał spadać, po czym powoli zaczął się podnosić, aż osiągnął wymagany
poziom 92 procent.
– Miałaś rację, rurka była założona za płytko – stwierdził Zach z uznaniem. – Chyba nie
poruszyliśmy jej w drodze do helikoptera?
– Na pewno nie – odparła. Zawsze bardzo uważała, aby w trakcie transportu nie poruszyć
podtrzymujących życie urządzeń. – Od razu miałam wrażenie, że jest źle założona. Może
powinnam wcześniej zwrócić na to uwagę.
– Spójrz, poziom tlenu skoczył do 95 procent! Brawo, Jenna, dobrze się spisałaś.
Spisałabym się lepiej, gdybym zapobiegła wyskoczeniu rurki, pomyślała. Nie mogła
sobie tego darować. Gdyby była uważniejsza, uniknęliby momentu strachu o los pacjenta. Ale
wszystko stało się tak szybko!
– Nie rób sobie wyrzutów – odezwał się Zach, który najwidoczniej odgadł jej myśli. –
Rurka wyskoczyła, bo była źle założona. A ty wykazałaś ogromną spostrzegawczość i
diagnostyczną intuicję. Masz talent. Powinnaś zostać lekarzem albo przynajmniej
pielęgniarką. Nie myślałaś o studiowaniu medycyny?
Powiedział to takim tonem, jakby pójście na studia było sprawą jej wolnego wyboru. Nie
miał pojęcia, ile trudu kosztowało ją opłacenie kursu ratownictwa. Na to, by zarobić na
utrzymanie swoje i siostry, pracowała i tak na dwóch posadach: kelnerki w barze szybkiej
obsługi i asystentki w laboratorium pogotowia. Dla niego sprawa była prosta – powinna pójść
na studia. Nie widział problemu.
Może Zach jest dobrym lekarzem, ale z jego głową nie jest najlepiej. Może mózg nie
dostaje dosyć tlenu.
– Nie sądzę, żebym marnowała swoje zdolności. Uważam, że robię coś ważnego –
odparła z godnością.
– Oczywiście, że wykonujesz ważną pracę – pospiesznie zgodził się Zach. Chyba lekko
się zaczerwienił. – Wcale jej nie deprecjonuję. Chciałem tylko powiedzieć, że jesteś
nieprzeciętnie bystra. Możesz wiele w życiu osiągnąć.
Figa z makiem, pomyślała ponuro. Postanowiła jednak nie rozwiewać jego iluzji. W
milczeniu sięgnęła po formularz i odnotowała zmianę rurki intubacyjnej. Może kiedyś w
przyszłości uda jej się pójść na studia, ale na pewno nie wcześniej jak za cztery lata. Teraz
głównym jej celem było zapewnienie siostrze lepszej przyszłości. Była gotowa na każde
poświęcenie, byle otworzyć przed Rae perspektywy, których sama nigdy nie miała.
Kamień spadł jej z serca z chwilą, gdy udało się dowieźć Marka w stabilnym stanie do
szpitala Trinity. W drodze powrotnej do rodzimego hangaru zorientowała się, iż
czterogodzinny dodatkowy dyżur Zacha zbliża się do końca.
Po wylądowaniu pierwsza wyskoczyła na ziemię i, chwyciwszy ratowniczą torbę, udała
się do magazynu, aby uzupełnić zużyte leki i elementy oprzyrządowania. W trakcie
rutynowego uzupełniania zapasów zastanawiała się, dlaczego Rae wybrała się na wagary w
ostatnim dniu szkoły, dokąd poszła i co teraz robi. Może najzwyczajniej w świecie wolała
korzystać z pięknej pogody zamiast siedzieć w klasie. Oby tylko nie dała się zaciągnąć do
Nelsona. Jenna wzdrygnęła się na myśl o tym, że jej siostra mogłaby spędzać czas sama ze
swym chłopakiem w pustym mieszkaniu.
Odniósłszy torbę do hangaru, wyjęła komórkę i zadzwoniła do Rae, chociaż
podejrzewała, że siostra rozpozna jej numer i nie odbierze telefonu. Nie myliła się. Po paru
sygnałach usłyszała tylko uprzejmą zachętę do nagrania wiadomości.
– Wiem, że nie poszłaś do szkoły, więc nie udawaj, że masz wyłączony telefon. Jeśli
punktualnie o ósmej wieczorem nie zobaczę cię w MOSN, będziesz miała ze mną do
czynienia.
– MOSN? Co to takiego? – usłyszała za plecami glos Zacha i gwałtownie się odwróciła.
– Podsłuchiwałeś!
– Przepraszam, nie chciałem. Po prostu czekałem, aż skończysz, żeby uzupełnić
dokumentację lotu.
Akurat! Minąwszy go bez słowa, weszła do poczekalni ratowników.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – upomniał się idący za nią Zach. – Czy MOSN to
ośrodek w rodzaju Centralnego Stadionu Bradleya? Nigdy nie słyszałem tej nazwy.
– Nic dziwnego. – Porównanie MOSN do Centralnego Stadionu Bradleya, siedziby
słynnej koszykarskiej drużyny Bucksów, było tak komiczne, że omal nie parsknęła śmiechem.
Jej tylko raz udało się zbliżyć do znanego stadionu, kiedy zabiegała o posadę kelnerki w
jednym ze stadionowych barów, podczas gdy Zach miał zapewne stały abonament na mecze
Bucksów. Mieszkańcy Wzgórza nie bywają w MOSN, czyli Miejskim Ośrodku Społecznym
dla Nastolatków.
– Macie dzisiaj mecz? – zaciekawił się przechodzący obok Reese. – Jeżeli Samantha
poczuje się lepiej, chętnie wpadniemy popatrzeć.
Jenna zaklęła w duchu. Reese swoim zwyczajem stara się być miły, co nie zmienia faktu,
że ona nie ma ochoty spowiadać się przed Zachem ze swego prywatnego życia.
– Rozmawiałeś z Sam? Lepiej się czuje? – zapytała, zmieniając temat.
– Trochę. W każdym razie wymioty ustały.
– Jaki mecz? – Zach nie zamierzał ustąpić.
– Koszykówki – odparła niechętnie. – Trenuję młodzieżową drużynę.
– Aha. A twoja siostra jest koszykarką. Rozumiem. Jenna skrzywiła się. Rae nie wyjdzie
dziś na boisko.
Jenna miała żelazną zasadę: nieusprawiedliwiona nieobecność w szkole oznacza
przesiedzenie meczu na ławce rezerwowych.
– Cześć! – Do sali wszedł Kendall Simmons. – Hej, Zach, nieźle wyglądasz po
nieprzespanej nocy.
Jenna musiała przyznać mu rację. Zielonooki i ciemnowłosy Zach faktycznie wyglądał
wyjątkowo dobrze.
– Nie było tak źle – odparł Zach, posyłając pytającemu jeden ze swoich zabójczych
uśmiechów. – Ale teraz chętnie pójdę się przespać. Dzięki, że zgodziłeś się przyjechać.
Żegnam wszystkich. Na razie.
– Cześć! – wymamrotała Jenna, spoglądając za wychodzącym z sali wysokim,
barczystym mężczyzną, który przez cały ranek nie odstępował jej na krok, a teraz oddalił się
niemal bez pożegnania. No cóż, powinna się z tego raczej cieszyć. Przez resztę dyżuru nie
będzie się czuła skrępowana jego obecnością. Dobrze, że w najbliższej przyszłości nie grożą
jej loty z doktorem Taylorem.
Zach źle spał tej nocy. Budził się wiele razy, wyobrażając sobie, że dzwoni telefon. Jenna
miałaby do niego zadzwonić? Mało prawdopodobne. Traktowała go na ogół jak powietrze.
O co jej chodzi? Przecież nic jej nie zrobił. Jest przyzwoitym człowiekiem, który
wszystkim życzy jak najlepiej. Kilka lat temu omal się nie ożenił, ale po oficjalnych
zaręczynach jego narzeczona stała się tak nieznośna, usiłując kontrolować każdy jego krok, iż
poprzysiągł sobie, że nigdy więcej nie popełni podobnego błędu.
Rozbudził się na dobre. Powinien zapomnieć o Jennie. Ma wprawdzie wiele zalet i bardzo
mu się podoba, ale zanadto chce kierować życiem siostry. Wyobraził ją sobie, jak z groźną
miną szuka jej po całym mieście, podczas gdy dziewczyna chce się po prostu trochę zabawić.
Niektórzy ludzie mają niezrozumiałą potrzebę kontrolowania bliskich im osób. Pomyślał
o ojcu, ale szybko odsunął od siebie przykre wspomnienie. Niemniej siostra Jenny stała mu
się jakoś bliska, miał ochotę ją poznać. Może potrafi przekonać Jennę, żeby zostawiła
dziewczynie więcej swobody. Usiadł na łóżku i zadzwonił do swego kumpla, Ethana Webera.
– Cześć, Web, co robisz?
– Nic szczególnego. Kate za chwilę wychodzi do pracy. Czemu dzwonisz?
– Czy mógłby wziąć za mnie dzisiejszy nocny dyżur?
– No jasne, zawsze chętnie latam z Kate, ale przecież chciałeś mieć wolny sobotni
wieczór z powodu jakiejś rodzinnej uroczystości.
O cholera! Na śmierć zapomniał, że już wcześniej zamienił się z Ethanem dyżurami. Ale
co tam, ciekawiej będzie wybrać się do Centrum dla Nastolatków i poznać występną
siostrzyczkę Jenny, niż iść na rodzinne przyjęcie z okazji drugiej rocznicy ślubu ojca z
kolejną macochą. Zwłaszcza że ojciec na pewno zaprosił kilka panien do wzięcia i będzie go
próbował swatać.
– Zmieniłem plany. – Wstał i z telefonem w ręku poczłapał do kuchni. – Wolę mieć
dzisiaj wolne, a w sobotę pracować. Co ty na to?
– Jak na lato – ucieszył się Ethan. – Zabiorę Kate w sobotę do restauracji.
Zachowi zrobiło się wstyd. Nie powinien był prosić Ethana o zastępstwo w sobotę.
Ethanowi i Kate, którzy niedawno się zaręczyli, zależało na wspólnych dyżurach.
– Dzięki, stary, odwdzięczę się. – Odłożywszy słuchawkę, zatarł ręce. Ma akurat tyle
czasu, by wziąć prysznic, szybko coś przegryźć i zdążyć na mecz.
Ciekawe, co powie Jenna, kiedy go tam zobaczy.
Zach długo błądził po nieznanej sobie dzielnicy, zanim udało mu się zlokalizować
Miejski Ośrodek Społeczny dla Nastolatków, który zresztą, jak się okazało, znajdował się
nieopodal miejsca, skąd minionej nocy zabrał ofiary wypadku. W dzień okolica robiła jeszcze
gorsze wrażenie niż w nocy. Na dodatek wszyscy się na niego gapili, rozpoznając w nim
outsidera. Miał wprawdzie na sobie zwykłe dżinsy i sportową koszulkę, ale i tak wyglądał
obco na tle młodzieńców w zwisających w kroku roboczych spodniach, kolorowych trykotach
z obciętymi rękawami i z masą jaskrawo złotej albo srebrnej tandetnej biżuterii. W
sąsiedztwie ośrodka nie było gdzie zaparkować, i w rezultacie musiał zostawić samochód w
odległości kilku przecznic.
Dotarł na miejsce dobrze po rozpoczęciu meczu i natychmiast wypatrzył Jennę. Była
ubrana w króciutkie szorty i opiętą koszulkę bez rękawów. Trzymała w rękach blok na
sztywnej podkładce, do którego często zaglądała, niemniej całą jej uwagę pochłaniała akcja
na boisku, gdzie walczyły z sobą o piłkę dwa dziewczęce zespoły: jeden w niebiesko-
czerwonych, drugi w niebieskozielonych kostiumach. Mecz sędziowało dwóch surowo
wyglądających mężczyzn.
Jenna była niezwykle aktywna, okrzykami i zamaszystymi gestami rąk dyktując
dziewczynom, co mają robić. Zach odniósł wrażenie, że Jenna trenuje obie drużyny albo
może zastępuje trenera jednego z zespołów.
Gra była wyrównana, a niektóre zawodniczki dawały dowody niewątpliwego talentu.
Wysoka dziewczyna z zespołu biało-czerwonych zdobyła trzy punkty, trafiając do kosza z
odległej pozycji. Zach miał wielką ochotę przyłączyć się do gry. Sam należał kiedyś do
uniwersyteckiej drużyny, dopóki kontuzja kolana nie wyłączyła go z tej aktywności.
Szukając wolnego miejsca, zauważył, że widownia składa się głównie z kilkunastoletnich
chłopaków, którzy rzecz jasna kibicują swoim dziewczynom. Zacha zdumiały ich stroje, w
szczególności opuszczone nisko na biodra workowate spodnie, znad których wystawały
wzorzyste kalesony. Widać nie znał się na młodzieżowej modzie.
Nie znalazłszy wolnego miejsca, stanął oparty plecami o ścianę. Kiedy sędzia odgwizdał
koniec pierwszej kwarty, Jenna dała dziewczętom znak, by do niej podeszły, lecz jedna z
zawodniczek nadal biegła, chcąc wykonać zaplanowany manewr, i wpadła z rozpędu na
dziewczynę z przeciwnego zespołu, przewracając ją na ziemię.
Koleżanki poszkodowanej dziewczyny natychmiast otoczyły ją murem, a jedna z nich,
wysoka rudowłosa pannica, podskoczyła do mimowolnej winowajczyni, w której obronie
stanęły jej towarzyszki. Jenna i sędziowie zaczęli nawoływać do zachowania spokoju, ale
Zach dostrzegł kątem oka, że obecni na widowni chłopcy też dzielą się na dwa obozy i
szykują do wejścia na boisko.
Zapowiadała się ogólna bójka. Zastanawiając się, czy nie wezwać policji, Zach
postanowił przyjść Jennie i sędziom z pomocą. Na moment stracił z oczu Jennę, która
usiłowała rozdzielić rozjuszone dziewczyny.
– Spokój! Cofnąć się! – krzyknął na chłopców, a sam ruszył w tłum dziewcząt.
Jedna z nich odepchnęła Jennę, która o mało nie upadła, a jednocześnie ucichły gwizdki
sędziów, którzy też zapewne spotkali się z fizyczną agresją.
– Dość tej awantury! – wrzasnął Zach. – Spokój!
Rozstąpić się! – Dziewczyny zaczęły się powoli cofać, patrząc na niego jak na cudaczne
widowisko. Tylko mimowolna agresorka i jej ofiara nadal skakały sobie do oczu. –
Przestańcie! Chcecie, żebym wezwał policję?
Nie był wcale pewien, czy pogróżka ta odniesie skutek. W tej dzielnicy policja ma pewnie
dosyć roboty z prawdziwymi przestępcami.
– Zach, uważaj! – usłyszał za sobą krzyk Jenny. Odwrócił się błyskawicznie. Jeden z
chłopaków wyciągał nóż.
– Natychmiast to schowaj! – krzyknął, starając się poskromić wzrokiem młodego
człowieka. – Chyba nie chcesz, żeby komuś stała się krzywda.
– Jovo, schowaj to! – zawołała Jenna.
– Taki z ciebie chojrak? Proszę bardzo! – zawołał inny chłopak, również wyciągając nóż i
stając naprzeciw pierwszego.
– Chłopcy, dość tego, mówię ostatni raz. Znacie zasady – perswadowała Jenna, usiłując
zwrócić na siebie uwagę adwersarzy.
Zach najchętniej odciągnąłby ją na bok, lecz bał się spuścić z oczu gotowych do bójki
chłopców. W tym momencie na ulicy odezwały się policyjne syreny i obaj młodzi ludzie
chyba oprzytomnieli, bo zaczęli się wycofywać. Zach odetchnął z ulgą i na moment stracił
czujność, mimo że za plecami słyszał odgłosy trwającej między dziewczynami przepychanki.
Odwrócił się, chcąc im powiedzieć, by się uspokoiły, zanim policja przyjdzie je aresztować,
ale w tej samej chwili poczuł ostry ból w okolicy prawego oka i zachwiał się na nogach.
W pierwszym odruchu nastawił pięści, jakby chciał stanąć do walki, lecz natychmiast
opuścił ręce. Dziewczyna, która zadała cios, patrzyła na niego przez chwilę z przerażeniem w
oczach, po czym wycofała się za namową nie mniej od niej przerażonych koleżanek.
Awantura dobiegła końca.
Zach obmacał palcami obolałe oko, a gdy spróbował je otworzyć, zobaczył tylko
niebieską mgłę. Zamknął je i otworzył ponownie. Znowu tylko mgła. – Miał nadzieję, że
przed najbliższym dyżurem odzyska wzrok.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Jenna nie mogła się otrząsnąć po tym, co się wydarzyło. Wszystko stało się tak nagle i
niespodziewanie.
– Otrzymaliśmy telefon o bójce w ośrodku – oświadczył jeden z policjantów, obrzucając
Jennę bezczelnie pożądliwym wzrokiem. Chętnie dałaby mu w mordę, ale wiedziała, że musi
nad sobą panować.
– Dziękuję za troskę, ale sami panowie widzicie, że nie dzieje się nic złego – odparła.
Policjanci przyglądali się podejrzliwie chłopcom, którzy stopniowo opuszczali salę z
nisko pochylonymi głowami. Gdyby funkcjonariusze dostrzegli nóż albo inny niebezpieczny
przedmiot, nie obyłoby się bez zatrzymań i oskarżenia o napaść z bronią w ręku. Jenna
postanowiła zachowywać się, jakby rzeczywiście nic się nie stało.
– Rae, czy mogłabyś poszukać lodu i zrobić Zachowi okład na oko? – zwróciła się do
siostry.
– Jasne. – Rae, o dziwo, zamiast odpyskować, poszła wykonać polecenie. Zach trzymał
się blisko Jenny, za co była mu szczerze wdzięczna.
Podszedł do niej policjant kierujący grupą.
– Jenna, to już drugie wezwanie w tym miesiącu – powiedział. – Kiedy wreszcie
zrozumiesz, że twojego widzimisię nie da się dłużej ciągnąć? Gdybyśmy nie dojechali na
czas, komuś mogła się stać poważna krzywda.
Pomysłu na stworzenie dzieciom alternatywy do włóczenia się po ulicach Jenna nie
nazwałaby swoim „widzimisię”, lecz była na tyle rozsądna, by się z nim nie spierać.
– Przepraszam za sprawienie wam kłopotu – odparła najuprzejmiej, jak umiała. – Mogę
wam zaproponować coca colę albo inny bezalkoholowy napój na orzeźwienie?
– Dziękuję, ale nie mamy czasu. – Zabrzęczał policyjny radiotelefon. – Hej, Al, zwijamy
się, mamy kolejne wezwanie!
– Cześć, Jenna! – rzekł policjant, rzucając ostatnie spojrzenie na jej nogi. – Do
następnego razu.
Szczęśliwa, że na tym się skończyło, Jenna zwróciła się do Zacha, który stał obok niej,
trzymając na oku okład z lodu. Niemniej drugim okiem przez cały czas bacznie śledził
poczynania policjantów.
– Już raz w tym miesiącu musieli interweniować?
– W jego głosie brzmiał ton oskarżenia. – Często zdarzają się takie historie jak dziś?
– Nie, tak tylko powiedział. – Co nie było prawdą. Poprzednim razem też doszło do bójki
o dziewczynę. Winni zostali ukarani miesięcznym zakazem wstępu do ośrodka. Tak samo
będzie musiała ukarać obu chłopców, którzy dzisiaj sięgnęli po noże. Jak tak dalej pójdzie,
wkrótce nie będzie komu grać w koszykówkę.
– Usiądź, Zach, obejrzę twoje oko – powiedziała.
– Ale i tak musimy z tym pojechać do szpitala.
– Nie trzeba, to tylko podbite oko – odparł.
– Widzisz jak przez mgłę? – spytała, zdejmując okład i obmacując okolice oka. Skrzywił
się, gdy dotknęła kości policzkowej, ale kość oczodołowa chyba nie była uszkodzona.
– Widzę jeszcze trochę niewyraźnie, ale się poprawia. – Wyjął jej z ręki okład i przyłożył
go z powrotem do oka. – Nie mam zamiaru jechać do szpitala z powodu podbitego oka.
Jenna wolała się z nim nie kłócić. Zachowywał się tak samo jak ona wczoraj, kiedy nie
pokazała pielęgniarce skaleczonej stopy. Wiadomo, że nie ma gorszych pacjentów od lekarzy
i w ogóle personelu medycznego.
– Byłem zaskoczony, że policja zjawiła się tak szybko – zauważył Zach.
– Ja też – przyznała Jenna. – Ciekawa jestem, kto ich wezwał.
Siedząca nieopodal Rae poruszyła się niepewnie.
– To ja zadzwoniłam – rzekła cicho.
– Naprawdę? – zdziwiła się Jenna. – Mądrze zrobiłaś, siostrzyczko. Gdyby nie policja,
nie skończyłoby się na jednym podbitym oku.
Zach zdjął z oka okład i wstał z ławki.
– Na mnie czas – powiedział.
– Poczekaj! – Jenna położyła mu rękę na ramieniu. – Nie możesz w takim stanie
prowadzić.
– E, chyba mogę. Wystarczy, że założysz mi na oko opaskę. Wprawdzie widzę coraz
lepiej, ale mgła jeszcze do końca nie ustąpiła. Jeśli sieje zasłoni, będę drugim okiem widział
na tyle dobrze, żeby dojechać do domu.
Jenna chętnie by na to przystała, ponieważ nie chciała zostawiać siostry samej, lecz
sumienie nie pozwalało jej puścić Zacha do domu z chorym okiem. Co prawda nikt go nie
zapraszał, ale w niebezpiecznej sytuacji bez wahania stanął w jej obronie.
– Nie ma mowy, odwiozę cię. – Zwracając się do siostry, dodała: – Rae, wracam za pół
godziny i mam nadzieję zastać cię w domu.
– Jasne. – Rae obojętnie wzruszyła ramionami. Dobrze przynajmniej, że jej Nelson
wymknął się z ośrodka razem z resztą chłopców.
– A czy Rae nie może pojechać za nami twoim samochodem? Bo inaczej jak wrócisz do
domu? – spytał Zach.
Jak mu powiedzieć, że nie ma samochodu? To znaczy ma, ale akurat jest nie na chodzie, a
ona nie ma pieniędzy, by zapłacić za naprawę.
– Wykupiłaś samochód z warsztatu? Dlaczego nic o tym nie wiem? – zdziwiła się nie
grzesząca subtelnością Rae.
– Nie, nie wykupiłam – prychnęła z irytacją Jenna. – Ale to drobiazg, mogę przecież
wrócić autobusem.
– Masz zepsuty samochód? – Tym razem zdziwienie wyraził Zach.
– Czy musimy w kółko powtarzać to samo? Daj kluczyki, odwiozę cię, nie pozwolę ci
prowadzić.
– A ja nie pozwolę, żebyś wracała autobusem. Miała ochotę roześmiać mu się w nos.
Zach nie ma pojęcia, jak często musi korzystać z miejskich środków transportu. Niewiele
miała pożytku ze swego stale psującego się samochodu.
– Będziemy się o to spierać podczas jazdy, a teraz chodźmy!
Zach niechętnie oddał jej kluczyki.
– Proszę. Zaparkowałem niedaleko stąd. Możemy po drodze podrzucić Rae do domu.
– Dziękuję. – Nie powinna się tak głupio denerwować, skoro Zach i tak wie, że mieszka
w najgorszej dzielnicy miasta. Ale co sobie pomyśli, kiedy zobaczy jej dom z bliska? Dobrze
przynajmniej, że rok temu naprawiła dach. Oczywiście na kredyt, który spłaca po dziś dzień.
Na widok samochodu Zacha Jenna otworzyła szeroko oczy. Nie przypuszczała, że jej
kolega jeździ tak wystrzałową bryką. Ręce zwilgotniały jej z wrażenia, kiedy sobie
uświadomiła, że ma zasiąść za kierownicą lexusa.
Zach usiadł obok niej, a Rae rozsiadła się z tyłu. Po przekręceniu klucza w stacyjce Jenna
zaczęła się przyglądać tablicy rozdzielczej auta.
– Nie przejmuj się. Samochód jest praktycznie niezniszczalny – uspokoił ją Zach.
Łatwo mu mówić! Samochód musiał kosztować majątek. To, że Zach wyczuł jej
zdenerwowanie, nie dodało Jennie otuchy. Wzięła się jednak w karby i ruszyła. Przed jej dom
zajechali w niecałe dwie minuty, po czym Rae wysiadła.
– Nie wychodź, dobrze? – poprosiła ją Jenna.
– Jak sobie życzysz – odparła szesnastolatka, z udaną obojętnością zatrzaskując za sobą
drzwi.
– Do zobaczenia, Rae, miło było cię poznać – zawołał za nią Zach.
– Mnie też – odkrzyknęła dziewczyna, odwracając się i robiąc oko do starszej siostry.
Jenna ruszyła dopiero, gdy siostra znikła we wnętrzu domu. Wybrała najkrótszą drogę
przez Barclay Park do obwodnicy. Przez cały czas patrzyła wprost przed siebie, tak bardzo się
bała, że na twarzy Zacha dostrzeże wyraz politowania.
– Od kiedy masz zepsuty samochód? – zapytał.
– Od paru dni – skłamała. Ujrzawszy przed sobą zjazd na obwodnicę, nacisnęła pedał
gazu. – Co ci przyszło do głowy, żeby przyjechać do MOSN?
– Chciałem cię zobaczyć. – To proste wyznanie bardziej nią wstrząsnęło niż awantura
podczas meczu koszykówki. Ręce zadrżały jej na kierownicy i na moment straciła panowanie
nad samochodem.
– Będziesz mnie musiał pilotować, bo nie wiem, gdzie mieszkasz – rzekła, byle coś
powiedzieć.
– Jasne. Jedź dalej obwodnicą aż do zjazdu na Riverbend.
A więc mieszka na Wzgórzu, tak jak przypuszczała. Ona i Zach żyją w dwóch osobnych
światach, oddalonych od siebie o lata świetlne. Kiedy parę godzin temu dostrzegła jego
barczystą postać w sali ośrodka, myślała, że śni. Jego zadbany wygląd aż raził oczy na tle
zgrzebnego otoczenia. Teraz na pewno żałuje swojej lekkomyślności.
– Jak oko? – zapytała, kierując się w stronę Riverbend.
– Wciąż nie najlepiej widzę – przyznał.
– Jeśli nie poprawi się do jutra, musisz pójść do okulisty. – Wolała rozmawiać o jego oku,
zamiast zastanawiać się nad przyczynami rodzącego się między nimi dziwnego napięcia.
Przecież nie łączy ich nawet przyjaźń, nie mówiąc już o innego typu bliskości.
– I kto to mówi? – powiedział z lekkim uśmiechem. – Teraz trzymaj się prawej strony.
Przez następne minuty udzielał jej wskazówek, jak jechać, po czym dał znak, by
zaparkowała przed okazałym kondominium.
– Tu mam stanąć? – spytała. Eleganckie kompleksy mieszkalne nie miały na ogół
naziemnych parkingów. Gdzieś musi być zjazd do podziemi.
– Chcę cię prosić, żebyś wróciła do domu moim samochodem – powiedział, odwracając
się ku niej i kładąc jej rękę na ramieniu. – Zgódź się, bardzo proszę.
Był tak miły, że trudno było powiedzieć nie.
– A jak dojedziesz jutro do pracy?
– Możesz przyjechać po mnie wieczorem. Pracujemy jutro razem na nocnej zmianie.
– Jak to, miałam dyżurować z Ethanem. – Poczuła się okropnie nieswojo. Była pewna, że
w najbliższym czasie nie grożą jej loty z Zachem.
– Zamieniłem się z Ethanem – odparł. Kiedy wysiadał z samochodu, światło latarni padło
na jego twarz, a Jenna zobaczyła, że wokół jego oka pojawiła się sina obwódka. – On zastąpi
mnie dzisiaj, a ja wezmę jego jutrzejszy nocny dyżur, żeby mógł w sobotę zabrać Kate do
restauracji.
Wiedziała, że Ethan i Kate są zaręczeni i należy im się czasem wolny wieczór, niemniej
wiadomość o zamianie bynajmniej jej nie ucieszyła.
– Twoje oko wygląda naprawdę niedobrze. Nie wiem, czy możesz w tym stanie
pracować.
Ku jej zaskoczeniu Zach odparł:
– Jeśli nie będę lepiej widział, na pewno zwolnię się z pracy. Nie mogę narażać zdrowia
pacjentów.
– Cieszę się, że tak uważasz. – Chwilę się zastanawiała. Bała się zabierać do swojej
dzielnicy tak drogi samochód. Jeśli będzie miała pecha, do rana zostanie pod jej domem
doszczętnie ograbiony. – Nie, Zach, nie wezmę twojego samochodu. – Wcisnęła mu kluczyki
do ręki. – Skoro nie chcesz mi pokazać parkingu, niech zostanie tu, gdzie stoi.
Szybko wyskoczyła z samochodu i ruszyła przed siebie. Zach podążył za nią.
– Jenna, nie wygłupiaj się! – Chwycił ją za ramiona i obrócił twarzą do siebie. Przez
moment patrzył jej w oczy, potem pochylił się i pocałował ją w usta.
Była zbyt zaskoczona, by w porę go odepchnąć, a potem zmieniła zdanie i już nie chciała
się bronić. Zach jednak oderwał się szybko od jej warg.
– Tutaj nie ma autobusów. Musiałabyś iść kilometrami – oświadczył, wciskając jej
kluczyki do ręki. – Dobranoc, do jutra. – Odwrócił się i oddalił szybkim krokiem.
Jenna nie od razu otrząsnęła się z wrażenia, jaki zrobił na niej nieoczekiwany pocałunek.
Dopiero po dłuższej chwili wróciła do samochodu, usiadła za kierownicą i z gotowym planem
w głowie ruszyła przed siebie. Zach nie będzie jej wydawał rozkazów, niech sobie mówi, co
chce, a ona i tak nie zabierze jego lexusa na noc do Barclay Park.
Pojechała do stacji ratownictwa, zostawiła samochód na parkingu, a sama poszła na
przystanek. Druga część planu była trudniejsza do wykonania – nie wiedziała, jak uniknąć
jutrzejszego nocnego dyżuru w towarzystwie Zacha.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Zach wpatrywał się w swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Twarz nie była opuchnięta,
miał tylko siną obwódkę wokół oka, lecz widzenie wyraźnie się poprawiło. Odetchnął z ulgą
na myśl, że będzie mógł pracować. Czułby się okropnie, gdyby musiał wystawić kolegów do
wiatru. Ale jego samopoczucie i tak nie było najlepsze, a to wyłącznie z powodu Jenny.
Zwiesił głowę, aby pomasować sobie kark. Po tym, jak pocałował Jennę, zamiana dyżuru
z Ethanem nabrała nowego znaczenia. Jedno pragnienie przez całą noc spędzało mu sen z
powiek – marzył o tym, by mieć obok siebie Jennę, móc ją pieścić i całować. Dosyć tego!
Bezsensowny spór o to, czy Jenna ma jechać jego samochodem, czy nie, był wyraźną
wskazówką, że nie powinien szukać z nią zbliżenia. Była równie apodyktyczna jak jego ojciec
i była narzeczona. Zarazem jednak martwiło go, że Jenna najwidoczniej nie ma pieniędzy na
wykupienie samochodu z naprawy. Wprawdzie wczoraj mógł się tylko pobieżnie przyjrzeć jej
domowi, niemniej zauważył, że wejściowe schodki zapadają się w ziemię, a ściany nie były
malowane od lat. I chociaż nie wiedział tego na pewno, to domyślał się, że siostra jest na jej
wyłącznym utrzymaniu.
Ale to nie jego sprawa. Odkręcił kurek i ochlapał twarz zimną wodą. Jenna jest dzielną,
godną podziwu kobietą, ale on nie zamierza się z nikim wiązać. Wystarczy, że raz się sparzył.
No tak, ale przecież nie muszą się z sobą wiązać, mogą zostać przyjaciółmi. Wytarł twarz
ręcznikiem. Każdy potrzebuje przyjaznej duszy.
Idąc do kuchni, zadał sobie pytanie, czy w tym przypadku może myśleć o czysto
przyjacielskich stosunkach i doszedł do wniosku, że przyjaźń z Jenną byłaby możliwa, gdyby
potrafił zapomnieć o wczorajszym pocałunku i innych pokusach, jakie w nim budziła. W
przyjaźni nie ma miejsca na pocałunki. A jak się ich ustrzec, mając do czynienia z kobietą,
której jeden pocałunek wciąż na nowo rozpala mu zmysły?
Z markotną miną zajrzał do lodówki. Czy Jenna i Rae mają dosyć jedzenia? Czy
zawartość ich lodówki wygląda równie ubogo, jak ich dom? Troska o ich byt nie dawała mu
spokoju. Może powinien je zaprosić na śniadanie?
Zadzwonił telefon, odrywając go od lodówki.
– Zach? Tu Jared. Chciałem cię tylko zawiadomić, że na parkingu Lifeline stoi twój
samochód.
– Naprawdę? – Czy Jenna przyjechała rano do pracy, czy też odstawiła samochód na
parking wczoraj wieczorem? – Pożyczyłem go Jennie. Czy ona jest w stacji?
– Nie, ma przyjechać dopiero na nocny dyżur. – Jared był wyraźnie zbity z tropu. – Dziś
jej nie widziałem. Kiedy przyjechałem rano, twój samochód już tu był. Może się zepsuł?
Może trzeba cię podwieźć?
– Dzięki, to zbyteczne. – Odłożył słuchawkę, mocno zirytowany postępkiem Jenny. Co
ona wyprawia? Dlaczego jest tak uparta, że nie chce skorzystać z życzliwej pomocy? Jenna
nie musi nawet przyjeżdżać po niego wieczorem, bo miał drugi samochód, czerwoną corvettę,
którą sprawił sobie w chwili słabości dla uczczenia momentu ostatecznego zerwania swego
nieudanego narzeczeństwa.
Poczuł lekki wstyd. Nie tylko nie powiedział Jennie, że ma drugie auto, ale zasugerował,
że dziś wieczorem będzie musiała wstąpić po niego w drodze do pracy. A ona tymczasem
zostawiła samochód na parkingu i pojechała do domu autobusem.
Do diabła z nią! Zabrał się ze złością do smażenia jajecznicy. Niech sobie Jenna robi, co
chce, skoro tak bardzo się upiera przy samodzielności! On ma ważniejsze rzeczy na głowie,
niż martwić się o los jej i jej siostry. Musi się całkowicie skoncentrować na pracy, bo do
końca rezydentury został mu niecały rok. W jego życiu nie ma miejsca dla kolejnej
przemądrzałej kobiety.
Usłyszawszy głośny warkot zniżającego się śmigłowca, Zach zadarł głowę. Dzienna
zmiana wraca z ostatniego wezwania.
Przyjechał do bazy corvettą kwadrans przed czasem. Teraz stał na ulicy, czekając ma
Jennę. Chciał, żeby mu wyjaśniła, dlaczego nie raczyła skorzystać z jego uprzejmości.
Zobaczył, że idzie od strony przystanku. Granatowy kombinezon z białymi pasami po bokach
podkreślał jej smukłość. W miarę, jak się zbliżała, serce biło mu coraz mocniej. Co się ze mną
dzieje? – pomyślał. Była narzeczona, Lynette, nawet w najwcześniejszej fazie ich romansu
nie robiła na nim tak silnego wrażenia.
Ponadto Lynette nigdy nie budziła w nim opiekuńczych odruchów, gdy tymczasem
Jenna... która w dodatku nie życzyła sobie tego typu względów... Więc dlaczego tak silnie na
niego działa?
Na widok Zacha Jenna natychmiast zrobiła zaczepną minę. Jakby widziała w nim
przeciwnika, a nie sprzymierzeńca.
– Cześć. Jak ci się jechało autobusem?
– Świetnie.
– Możesz mi wyjaśnić, dlaczego nie pojechałaś do domu moim samochodem?
– Co za różnica? – Weszli do bazy. – Nie ma o czym mówić.
– Dlaczego? – Nie mógł tego tak zostawić. – Jenna, posłuchaj. Mam drugie auto i proszę,
żebyś korzystała z mojego lexusa, dopóki nie naprawisz swojego samochodu.
– A kto powiedział, że kiedykolwiek zostanie naprawiony?
– To nieładnie odpowiadać pytaniem na pytanie.
– Nic na to nie poradzę – odparła wyzywająco.
– Jenna, porozmawiajmy po ludzku. Proszę tylko o jedną minutę.
– No dobrze, masz minutę. – Popatrzyła ostentacyjnie na zegarek, jakby zamierzała
odmierzać czas rozmowy.
– Dlaczego nie pojechałaś do domu moim samochodem? – zapytał, z trudem hamując
irytację.
Jenna splotła ręce na piersi.
– Jak na lekarza, nie jesteś zbyt bystry – oświadczyła. – W tym swoim lexusie masz
odtwarzacz CD, telewizor, szpanerskie kołpaki i tak dalej. Gdybym takie cacko postawiła
sobie na noc przed domem, to byłoby tak, jakbym ogłosiła na całą dzielnicę: chodźcie tutaj i
bierzcie, co wam się podoba. I musiałabym potem za wszystko odpowiadać. Dziękuję bardzo.
Racja. Ta możliwość nie przyszła mu do głowy.
– Za nic byś nie odpowiadała. Samochód jest ubezpieczony – zapewnił ją.
– Jeśli nawet, to jeszcze nie powód, żeby niepotrzebnie kusić los.
– Przepraszam, że o tym nie pomyślałem. Chciałem po prostu, żebyś bezpiecznie dotarła
do domu.
Twarz Jenny złagodniała.
– Nic mi się nie stało, jak widzisz, a w dodatku po powrocie spotkała mnie wielka radość,
bo zastałam Rae w domu.
Jej wyjaśnienie wcale Zacha nie uspokoiło.
– Chcesz powiedzieć, że twoje samopoczucie zależy wyłącznie od tego, co zrobi albo
czego nie zrobi twoja siostra? – oburzył się. – To nie najlepsze podejście do życia.
Jenna obrzuciła go zimnym spojrzeniem.
– Czyli uważasz, że powinnam myśleć wyłącznie o sobie, tak? Bardzo przepraszam, ale
nie odpowiada mi taka filozofia. – Spojrzała na zegarek. – Minuta minęła. Musimy iść na
odprawę.
Zach, chcąc nie chcąc, udał się do sali odpraw. Słuchając dyspozytora, myślał sobie, że
dla Jenny byłoby lepiej, gdyby stała się trochę bardziej egocentryczna i zajęła się czasami
własnym losem. W końcu kto ma to zrobić, jeśli nie ona?
W trakcie składania raportu ratowników z poprzednich zmian Jenna starała się nie myśleć
o sprzeczce z Zachem.
– Przewieźliśmy do szpitala ofiarę zderzenia dwóch samochodów w Glen Valley, a potem
mieliśmy dwa planowane przeloty ze szpitala do szpitala – poinformowała ich Samantha
Jarvis.
– Reese przed chwilą uzupełnił zapas paliwa. Bawcie się dobrze w sobotni wieczór –
dodał ratownik imieniem Ivan.
– Zależy, jak kto rozumie dobrą zabawę – uśmiechnął się Zach. – No dobrze, a co z
pogodą?
– Bez niespodzianek. Zapowiadają wprawdzie burze, ale nie wcześniej jak jutro nad
ranem.
– Uff, odetchnęłam – rzekła Jenna. Uwielbiała latać helikopterem, ale miała złe
wspomnienia z lotu podczas burzy, kiedy to mało nie zwymiotowała. – Zapowiadają się jakieś
trudne planowane przeloty?
– Nie. – Ivan wstał i przeciągnął się. – Muszę już iść, może zdążę ucałować córeczkę na
dobranoc. Powodzenia!
– Cześć, nie zapomnij ucałować Bethany ode mnie. – Jenna obdarzyła Ivana serdecznym
uśmiechem. Była zaprzyjaźniona z Ivanem, który pomógł jej dostać pracę ratownika. Gdyby
nie jego rekomendacja, nie wiadomo, czy zostałaby przyjęta.
– Nie zapomnę. Do zobaczenia.
Samantha i Reese też zbierali się do wyjścia. Jenna zdała sobie sprawę, że za chwilę
zostanie sama z Zachem. Nie spodziewała się, by obecność pilota, małomównego Nate’a,
mogła się przyczynić do rozładowania narastającego między nią a Zachem napięcia.
Szykując się do lotu, wyjęła komórkę, aby sprawdzić, czy Rae nie wysłała jej
wiadomości. Siostra niestety nie dała znaku życia. Rae nie lubiła przesiadywać w sobotę w
domu. Źa ostatnie wagary powinna dostać szlaban, ale zakaz wychodzenia nic by nie dał w
sytuacji, gdy Jenna spędzała noc w pracy. A zresztą, nawet gdyby Rae została w domu, kto
wie, czy nie zaprosiłaby wówczas swego chłopaka. Słowem, same kłopoty.
Czekając na zgłoszenia, Jenna włączyła telewizor, głównie po to, by uniknąć rozmowy z
Zachem. Zaraz jednak ściszyła go, ponieważ zadzwonił telefon.
– Tu Lifeline – powiedział Zach, po czym zamilkł. Jego twarz poważniała z minuty na
minutę. – Zrozumiałem, zaraz wylatujemy – rzekł na koniec, odkładając słuchawkę.
– Co się dzieje?
– W centrum handlowym w Riverbend jakiś szaleniec postrzelił kilkanaście osób. Nie
wiadomo jeszcze, czy są poważnie ranni ani czy ktoś został zabity. Policjanci, którzy są już
na miejscu, zażądali helikoptera.
– Idziemy. – Jenna szybko wyłączyła telewizor. – Nate? Mamy wezwanie.
Wszyscy troje w pośpiechu zajęli miejsca w śmigłowcu, a Jenna zabrała się do
wypełniania formularza lotu. Ręce drżały jej z przejęcia. Lot do Riverbend zabierze najwyżej
kwadrans. Kto by się spodziewał, że do centrum handlowego w tej zamożnej dzielnicy
wejdzie szaleniec i zacznie strzelać! Strzelaniny zdarzały się na ogół w jej części miasta,
najczęściej w Barclay Park.
W napięciu słuchała podawanych Nate’owi instrukcji, gdzie ma wylądować. Wynikało z
nich, że karetki pogotowia są kierowane w pobliże wschodniego wejścia do centrum. Kiedy
usiedli na ziemi, Zach położył jej dłoń na kolanie.
– Trzymasz się? – zapytał z troską w głosie.
– W porządku – odparła z udanym spokojem. Czy on sądzi, że jest zdenerwowana,
ponieważ boi się, iż Rae mogła się znajdować na miejscu tragedii? To akurat nie wchodzi w
grę. Po pierwsze Rae nie ma pieniędzy na zakupy, a jeśli nawet wybrała się do sklepów, to na
pewno nie w Riverbend, gdzie bywają ludzie bogaci i dokąd nie jeżdżą autobusy.
Zewsząd dochodziło przeraźliwe wycie jadących na sygnale ambulansów i policyjnych
wozów. Kiedy Jenna i Zach wysiedli ze śmigłowca, podszedł do nich jeden z policjantów.
– Dobrze, że już jesteście – powiedział. – Od funkcjonariuszy, którzy weszli do środka,
dostaliśmy wiadomość, że napastnik postrzelił osiem osób, a potem odebrał sobie życie.
– Czy można już wejść? – zapytał Zach.
– Tak. W tej chwili policja wyprowadza ludzi z budynku. Ofiary są nadal w środku.
Funkcjonariusze zaprowadzą was na miejsce.
– Więc na co jeszcze czekamy? – zniecierpliwiła się Jenna.
Zach skarcił ją wzrokiem, ale milczał. Pchając nosze, pobiegli do wejścia. Od progu
uderzyło ich w twarz chłodne, klimatyzowane powietrze.
Pierwsze, co rzuciło się Jennie w oczy, to krwawe plamy. Dopiero potem zauważyła
leżące na posadzce w dziwnych pozach ciała. Odniosła wrażenie, że niektóre ofiary chyba już
nie żyją. Przerażenie ścisnęło jej gardło. Od kogo zacząć?
– Do mnie, chodźcie tutaj! – zawołał policjant klęczący przy jednej z ofiar. – Dziewczyna
jest ciężko ranna, ale daje jeszcze znaki życia.
Jenna musiała przyznać mu rację: młodziutką, może siedemnastoletnią dziewczynę kula
trafiła w klatkę piersiową. Jennie na moment stanęło serce, lecz natychmiast się opanowała.
Policjant przez cały czas uciskał arterię.
– Puls słaby, oddech bardzo płytki – zawiadomiła Zacha, przyłączając w pośpiechu
urządzenie monitorujące pracę serca.
– Przygotuj pacjentkę do podania kroplówki i transfuzji. A pan niech nie zwalnia ucisku –
rzucił Zach w kierunku policjanta.
– Oczywiście – odparł funkcjonariusz. – Dziewczyna nazywa się Sherry Bates, a facet,
który strzelał, był jej chłopakiem. Nie rozumiem, po co musiał postrzelić tyle osób, zanim
sam palnął sobie w łeb.
Ona też nie mogła tego pojąć, ale w tej chwili musiała się skoncentrować na ratowaniu
ofiary. Szybkimi ruchami wkłuła się w żyłę, a następnie podłączyła kroplówkę.
Zach w tym czasie zdążył wprowadzić dotchawiczną rurkę i rozpoczął miarowe
wtłaczanie tlenu do płuc.
– Przygotuj krew grupy zero i rozpocznij transfuzję. – Jenna wyjmowała już porcję
właściwej krwi z ratowniczej torby i po chwili krew zaczęła płynąć. Jednocześnie kątem oka
obserwowała wskazania monitora. Serce pracowało o wiele za szybko. Zobaczyła, że Zach
bada stetoskopem klatkę piersiową. – Trzeba ją jak najszybciej przetransportować do Trinity
– oznajmił. – Musi być natychmiast operowana. Jestem niemal pewien, że krwotok
unieruchomił lewe płuco.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
– Sonda płucna nic nie da, prawda? – zapytała Jenna. Wiedziała, że przy pomocy sondy
można uaktywnić nieczynne płuco, ale domyśliła się, że pewnie nie przy wewnętrznym
krwawieniu do płuc.
– Tak. Zbierajmy się. Trzeba ją jak najszybciej operować. W helikopterze rozpoczniemy
odsysanie krwi.
Jenna zrozumiała, że życie Sherry Bates wisi na włosku. Wspólnym wysiłkiem przełożyli
dziewczynę na nosze i ruszyli do wyjścia.
Przezorny Nate czekał z włączonym silnikiem. Po umieszczeniu noszy we wnętrzu
śmigłowca Zach wsiadł bocznymi drzwiami, zajmując miejsce przy głowie ofiary, a Jenna
wdrapała się tylnym włazem i natychmiast zabrała się do odsysania krwi. Przeraziła ją jej
ilość. Po paru chwilach kanister niemal się wypełnił.
Zach wyjął Jennie aparaturę z rąk i rzucił jej kask na kolana. Kompletnie o nim
zapomniała. Szybko go włożyła i połączyła się z interkomem.
– Będziemy odsysać krew na zmianę, a ty pilnuj transfuzji – usłyszała głos Zacha.
– Ile krwi mam jej podać? – spytała.
– A ile mamy jeszcze pojemników grupy zero?
– Jeszcze trzy – odparła, zajrzawszy do chłodziarki.
– Podaj wszystko, co masz. – Zach połączył się z Nate’em. – Zawiadom szpital, że mamy
pacjentkę w krytycznym stanie. Niech ekipa kardiochirurgiczna czeka na lądowisku i zabiera
ją wprost na salę operacyjną.
– Zrozumiałem. – Nate natychmiast połączył się z dyspozytornią.
Jenna na zmianę odsysała krew albo podłączała kolejny pojemnik krwi.
– Krwawienie wewnętrzne nie ustaje. Stan nie poprawia się – powiedziała sfrustrowanym
tonem.
– Ale i się nie pogarsza – odparł Zach. – Ciśnienie krwi nadal oscyluje wokół 85 na 40.
Może powinna wziąć z niego przykład i powiedzieć sobie, że szklanka jest do połowy
pełna, a nie odwrotnie?
– Czy mam zastosować środek powodujący skurcz naczyń?
– Tak, dodaj do kroplówki trochę dopaminy, ale nie za dużo, żeby nie przeciążać serca.
Pomimo kroplówki, niemal nieprzerwanego odsysania i podawania krwi, puls podskoczył
do 178 uderzeń na minutę, a poziom tlenu we krwi spadł do blisko osiemdziesięciu procent.
Tracimy ją, przemknęło Jennie przez myśl. Glos Nate’a dodał jej nieco otuchy.
– Lądowanie za dwie minuty. Zespół kardiochirurgiczny w pogotowiu.
Trzymaj się, Sherry, jeszcze tylko parę minut!
Zach przerwał odsysanie w momencie, gdy śmigłowiec dotknął lądowiska, natychmiast
wyskoczył na ziemię i pobiegł do tylnego włazu. Jenna wypchnęła nosze i wyskoczyła w ślad
za nimi. Natychmiast otoczył ich liczący kilkanaście osób szpitalny personel. Jenna wiedziała,
że nie jest dłużej potrzebna, ale nie mogła się powstrzymać i towarzyszyła noszom do windy,
a następnie na oddział traumatologii. Odstąpiła od noszy dopiero, gdy dotarli na blok
operacyjny.
– Stan krytyczny. Konieczna natychmiastowa resuscytacja krążeniowo-oddechowa.
Jenna rozpoznała głos Zacha i zrobiła krok naprzód, chcąc mu pomóc, lecz zobaczyła, że
i on odsuwa się na bok, oddając inicjatywę w ręce szpitalnych lekarzy.
– Znieczulenie ogólne! – krzyknął chirurg. – Muszę natychmiast otworzyć klatkę
piersiową, albo ją stracimy.
Nie mogła oderwać oczu od anestezjologa, który podłączał Sherry do aparatury. Gdy
tylko skończył, chirurg niezwłocznie otworzył klatkę piersiową, z której buchnęła krew, a
pielęgniarki przystąpiły do jej odsysania.
Pierwszy raz w życiu była świadkiem tak poważnej operacji. Szeroko otwartymi oczami
wpatrywała się w ranę. Była do głębi przejęta tym, co widziała.
– Ciśnienie krwi bliskie zera! – zawołał anestezjolog. – Środki skurczowe nie pomagają.
Pospieszcie się, albo trzeba będzie zaczynać resuscytację od nowa.
– Jasna cholera! – Dwaj chirurdzy zwijali się jak w ukropie, kiedy jednak krew buchająca
z klatki piersiowej zaczęła ściekać na podłogę, a przyspieszony puls dramatycznie spadł,
Jenna zlękła się nie na żarty.
– Brak pulsu – oznajmił anestezjolog. – Zeszła. Chirurdzy podnieśli oczy na monitor. W
sali operacyjnej zamarła wszelka aktywność.
– Nie! – Mimowolny krzyk Jenny ściągnął na nią spojrzenia lekarzy. Szybko zakryła ręką
usta, by nie wybuchnąć płaczem.
– Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy – powiedział do niej Zach.
– Dlaczego nie wznowili reanimacji? Dlaczego przestali ją ratować? – zapytała z
pretensją w głosie.
– Bo nie można jednocześnie operować i prowadzić reanimacji. A tylko operacja mogła ją
uratować – wyjaśnił łagodnie.
Jenna poczuła zbliżające się mdłości i wzięła głęboki oddech. Zach pewnie ma rację,
pewnie nic więcej nie można było zrobić. Przez bezsensowną przemoc młodziutka Sherry
straciła życie.
A tą młodziutką dziewczyną mogła być Rae.
– Chodźmy stąd, musisz gdzieś usiąść. – Zach wyprowadził ją z zalanej krwią sali i
posadził w poczekalni na ławce.
– Nic mi nie jest – mruknęła.
– Nie opowiadaj głupstw – odparł z lekkim zniecierpliwieniem. – Myślisz, że nie wiem,
co ci chodzi po głowie? To oczywiste, że na miejscu Sherry wyobrażasz sobie siostrę. I wcale
ci się nie dziwię.
– Nie mogę uwierzyć, że ona nie żyje – szepnęła i ukryła twarz w dłoniach. – Może
gdybyśmy przyjechali wcześniej...
– Cicho. – Zach objął ją ramieniem. Nie próbowała się wyrywać, była mu wdzięczna za
ten czuły, opiekuńczy gest. – Uspokój się, wszystko będzie dobrze.
Jenna przymknęła oczy, czerpiąc siłę i pociechę z jego bliskości. Było jej dobrze w
ramionach Zacha, chociaż wiedziała, że powinna przerwać zbyt intymny kontakt. Ona i Zach
są tylko kolegami z pracy. Wyprostowała się i delikatnie wyzwoliła z jego ramion. Jako
ratownik już nieraz bywała świadkiem czyjejś śmierci, więc dlaczego dziś się rozkleiła?
– Przepraszam, zachowałam się nieprofesjonalnie. – Bała się spojrzeć mu w oczy.
– Nie rób sobie wyrzutów. – Zach delikatnie otarł łzy z jej policzka. – Rozumiem cię.
Jego gest ją wzruszył. Poczuła się wyróżniona, wyjątkowa. Było to uczucie równie jej
obce, jak prowadzenie drogiego samochodu. Wzruszenie szybko ustąpiło miejsca urazie. Zach
nic nie rozumie, nie ma pojęcia o jej życiu.
– Może tak ci się wydaje, ale tam, gdzie mieszkam, podobne okropności są na porządku
dziennym. Dlatego haruję jak wół, żeby moja siostra mogła skończyć studia, bo tylko
wykształcenie da jej szansę uniknięcia losu Sherry.
– Rozumiem. – Z namysłem skinął głową. – To znaczy, chyba zaczynam rozumieć. –
Uśmiechnął się nieśmiało. – Jesteś niezwykle dzielną kobietą, Jenna. Jedną z niewielu kobiet
w twojej sytuacji, które podejmują walkę, zamiast siedzieć z założonymi rękami i narzekać na
zły los.
Pochwała ta ogromnie ją zaskoczyła.
– Co ty... to miłe... – wybąkała.
– Czy do pomocy w ośrodku dla nastolatków przydałby ci się wolontariusz?
Nie mogła uwierzyć własnym uszom. Ech, pewnie tak tylko mówi, bo chce być uprzejmy.
– Prawdę mówiąc, każdy wolontariusz jest dla nas na wagę złota, ale przecież jesteś
lekarzem. I bez tego musisz ciężko pracować.
– A ty nie? Ile godzin w tygodniu pracujesz? – zniecierpliwił się Zach. – Lubię
koszykówkę, w swoim czasie grałem nawet w uniwersyteckiej drużynie. Mógłbym ich wiele
nauczyć. Zastanów się, czy możesz odrzucić taką propozycję.
Hm. Zach na pewno potrafi dać jej podopiecznym więcej niż ona. Byłaby egoistką, gdyby
z powodów osobistych pozbawiła takiej szansy dzieciaki, które i bez tego zostały
wystarczająco pokrzywdzone przez los.
– Masz rację, nie mogę – przyznała.
Wymuszone ustępstwo wprawiło Jennę w miłe podniecenie. A więc będą się często
widywać. Co jej chodzi po głowie? Co sobie wyobraża? Jego propozycja może jedynie
oznaczać przyjaźń. Tak, Zach jest dobrym człowiekiem, z którym miło się będzie
zaprzyjaźnić.
– No to sprawa załatwiona. Ale jeszcze się zastanów i daj mi znać, jak będziesz zupełnie
pewna.
Najchętniej by ją pocałował, i to nie kiedyś w dogodnej chwili, ale już teraz, w szpitalnej
poczekalni. Z trudem opanował niestosowną pokusę, która kłóciła się z powziętym wcześniej
postanowieniem, że jego i Jennę będzie łączyć jedynie przyjaźń.
– Wracajmy do helikoptera – powiedziała Jenna, wstając z ławki. – Nate pewnie się
zastanawia, gdzie się podziewamy.
– Posiedź jeszcze chwilę – poprosił, lecz Jenna stanowczo pokręciła głową.
– Nie, musimy wracać. Jeśli nie będzie innego wezwania, trzeba chyba polecieć z
powrotem do centrum handlowego i sprawdzić, czy inne ofiary nie potrzebują pomocy.
– Masz rację.
Oczyścili nosze z krwi i przykryli je świeżym prześcieradłem, po czym wsiedli do windy
i wyjechali na lądowisko na dachu. Nate faktycznie zaczynał się niecierpliwić.
– Wracamy do centrum – zakomenderował Zach, kiedy zajęli miejsca w śmigłowcu.
Nate poderwał helikopter, zatoczył szeroki łuk i skierował się w ku dzielnicy Riverbend.
Jednocześnie połączył się z centralą, aby się upewnić, czy nie ma innych wezwań.
Przed centrum stało nadal kilka ambulansów. Jenna i Zach, wszedłszy do środka, zaczęli
każde na własną rękę rozglądać się za ofiarami strzelaniny wymagającymi natychmiastowej
pomocy. Większość poszkodowanych doznała tylko powierzchownych obrażeń, niemniej po
paru chwilach Jenna przywołała Zacha.
– Tam leży mężczyzna, który doznał poważnego urazu głowy – powiedziała. – Uderzył
się, upadając na podłogę. Poza guzem na głowie nie ma widocznych obrażeń, więc miano go
odtransportować ambulansem, ale pojawiły się niepokojące zaburzenia neurologiczne.
Zach pochylił się nad pacjentem. Mężczyzna o imieniu Jim nie otwierał oczu ani nie
reagował na światło.
– Zgadzam się z tobą – powiedział. – Czy wiadomo coś o jego stanie zdrowia? Bo jeżeli
przyjmuje środki obniżające krzepliwość, to w wyniku uderzenia mogło dojść do
wewnętrznego krwawienia.
– Nic nie wiadomo – odparł klęczący przy chorym medyk. – Ani przynim, ani w jego
portfelu nie znaleźliśmy żadnych tego typu wskazówek.
Osoby przyjmujące środki rozrzedzające krew otrzymują specjalne bransoletki albo
mieszczące się w portfelu karty, informujące personel medyczny o ich stanie zdrowia. Wobec
braku jakichkolwiek informacji Zach musiał założyć, iż pacjent nie przyjmuje żadnych
lekarstw.
– Jenna, nosze – powiedział. – Przed przewiezieniem do szpitala trzeba go dotlenić.
Nie musiał jej tego dwa razy powtarzać. Jenna pobiegła po ekwipunek i w parę minut
była z powrotem. Zach w tym czasie zauważył z ulgą, że policzki ofiary lekko różowieją.
Obecni na miejscu wypadku ratownicy podłączyli tymczasem pacjenta do kroplówki, a Zach
zaaplikował mu płyn zmniejszający ciśnienie osmotyczne.
Wspólnie podnieśli chorego na nosze i ruszyli w kierunku helikoptera. Przed wejściem do
centrum roiło się od ekip telewizyjnych, których kamery momentalnie zwróciły się na parę
biegnących z noszami ratowników.
– Gotów do odlotu – zameldował Nate.
– Postaraj się nie staranować którejś z kamer – żartobliwie poradził mu Zach, wciskając
kask na głowę.
Mimo że chory był nieprzytomny, Jenna na wszelki wypadek założyła mu słuchawki.
Kolejny raz uwagę Zacha zwróciła jej drobiazgowa troska o wygodę pacjenta.
– Prawdę mówiąc, chętnie bym im przyłożył – odparł Nate, patrząc na fotoreporterów.
– Prawdę mówiąc, ja też – zgodził się Zach. – Jenna, możesz podać mi małą latarkę?
Chciałbym jeszcze raz obejrzeć jego źrenice.
– Już się robi. – Podała mu latareczkę, a kiedy skończył, sama pochyliła się nad
nieprzytomnym. – Mam wrażenie, że prawa jest bardziej rozszerzona niż lewa.
– Uhm – pochwalił ją Zach. – A to świadczy o poważnym uszkodzeniu mózgu. Prawa
źrenica słabo reaguje. Zdaniem ratowników, których zastaliśmy na miejscu, bezpośrednio po
wypadku obie źrenice były podobnie rozszerzone.
– Ma szansę? – zapytała Jenna.
– Miejmy nadzieję. – Myśl, że mogliby stracić drugiego pacjenta w ciągu jednego dyżuru,
odebrała mu humor. – Nate, lecimy do Trinity. Najszybciej, jak się da.
– Tak jest.
Podczas gdy Zach czuwał nad pacjentem, Jenna uzupełniała dokumentację lotu i
sprawdzała, czy aparatura jest właściwie podłączona. Miała w pewnym sensie trudniejszą
pracę niż on. Zach mógł całą uwagę poświęcić pacjentowi, ona natomiast musiała
wykonywać jednocześnie wiele różnych czynności. Podziwiał sprawność, z jaką sobie z nimi
radziła.
Był bardzo zadowolony, że ma Jennę za partnerkę. Przede wszystkim ze względu na jej
fachowość, ale nie tylko. Bo prawda wyglądała tak, że wciąż chciał ją pocałować. Kiedy po
odwiezieniu poprzedniej ofiary usiedli na chwilę w szpitalnej poczekalni, uprzytomnił sobie,
że od blisko roku nie spotykał się z żadną kobietą. Od czasu zerwania zaręczyn żadna nie
zainteresowała go na tyle, by chciał się z nią umówić.
Jenną też nie powinien się interesować. Byłoby dla niego lepiej, gdyby przestał tak silnie
reagować na jej bliskość.
– Czy nie należałoby założyć mu cewnika? – zapytała.
Zach wzdrygnął się lekko. Dobrze, że Jim jest nieprzytomny i nie słyszy jej pytania.
Niemniej skinął głową.
– Lądujemy za pięć minut – zameldował Nate. Szybko założywszy cewnik, Jenna wróciła
do papierkowej roboty, ale po minucie podniosła oczy.
– Objawy czynności życiowych w miarę stabilne, oddawanie moczu obfite. Oby tylko
ciśnienie utrzymało się w normie – zauważyła.
Zach zmusił się do skupienia uwagi na pacjencie.
– Byłoby niedobrze, gdyby zaczęło się podnosić – powiedział. – W szpitalu na pewno
natychmiast podłączą go do monitora mierzącego ciśnienie śródczaszkowe.
– Słyszałam, że jest taka aparatura, ale nigdy jej nie widziałam.
W jej tonie nie było cienia żalu czy pretensji do losu, niemniej Zach pomyślał nie po raz
pierwszy, że Jenna, która ma wszelkie dane po temu, by studiować medycynę, zajmuje się
wyłącznie tym, by wyższe wykształcenie zapewnić swej młodszej siostrze. A szkoda, bo
mogłaby zostać świetną pielęgniarką, a nawet lekarzem.
Przez całą noc napływały kolejne wezwania. Zach był z tego zadowolony. Przynajmniej
czas szybko mijał. Dopiero koło piątej rano mogli usiąść i trochę się odprężyć.
– Jeszcze tylko dwie godziny – mruknęła Jenna, siadając z westchnieniem na kanapie.
Wyciągnęła przed siebie nogi, odrzuciła głowę na oparcie i przymknęła oczy. – Jestem
wykończona.
Był ciekaw, czy paznokcie jej stóp są nadal pomalowane na różowo.
– Nie wyspałaś się wczoraj?
– Nie bardzo – odparła z lekkim ziewnięciem.
– Mogę ci zadać jedno pytanie? Natychmiast się wyprostowała i otworzyła oczy.
– Jeśli koniecznie musisz.
– Czy wykupisz samochód z naprawy, jeżeli pożyczę ci pieniądze?
– Nie – odparła krótko i stanowczo.
– Mogę wiedzieć, dlaczego?
– Bo z zasady nie wydaję pieniędzy, których nie mam. – Chwilę mu się przyglądała. – A
poza tym nie ma sensu zaciągać długu na naprawę samochodu. Od dzieciństwa jeżdżę
autobusami.
Od dzieciństwa? Nie umiał sobie tego wyobrazić. Wszystkie dzieci, jakie znał, były
odwożone i odbierane ze szkoły przez któregoś z rodziców albo sąsiadów.
– Musiałaś wcześnie zacząć sobie radzić – zauważył.
– Uhm. – Najwyraźniej nie miała ochoty na ten temat rozmawiać. Zach czuł, że nie
powinien o nic więcej pytać, lecz ciekawość okazała się silniejsza.
– Wcześnie straciłaś rodziców?
– Mama zmarła parę łat temu, ale ojciec dawno znikł z pola widzenia. – Mina Jenny nie
zachęcała do dalszych pytań.
Historia jej życia była zapewne bardziej złożona, lecz Zach nie miał pojęcia, jak skłonić
Jennę do zwierzeń. Prawdę mówiąc, nie był nawet pewien, dlaczego jej losy tak bardzo go
interesują. Niemniej dziewczyna niewątpliwie zasługuje na to, by okazać jej pomóc, a on
chętnie by takiej pomocy udzielił, choć podejrzewał, iż ta chęć płynie nie tylko z przyjaźni.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Jenna pluła sobie w brodę, że przystała na propozycję Zacha i zgodziła się, by trenował
jej podopiecznych.
Od tamtej pory minął tydzień. Rae zdążyła w tym czasie zdać maturę. Obie przebrnęły
przez ten okres prawie bezboleśnie. Wraz z początkiem wakacji treningi koszykarskie stały
się szczególnie ważne, jako jedyne zajęcie utrzymujące dzieciaki z dala od ulicy. Jenna
obawiała się wprawdzie, iż Zach w ostatniej chwili wszystko odwoła, lecz on dotrzymał
słowa. Zjawił się na pierwszy trening punktualnie o dziewiątej rano.
Teraz obserwowała z boku, jak zwołuje uczniów i tłumaczy im kolejne zadania. Przez
pierwszy kwadrans chłopcy demonstrowali Zachowi swoje lekceważenie, które jednak
momentalnie prysło, kiedy dał pokaz własnej gry.
Jenna nie była ekspertem od koszykówki – trenerem została po przeczytaniu kilku książek
wypożyczonych z miejscowej biblioteki. Jednak nawet ona szybko się zorientowała, że Zach
musiał być na studiach świetnym graczem. Na pewno mógł zostać zawodowcem. A jednak
wybrał zawód lekarza. Widocznie ma nie po kolei w głowie.
W miarę jak się rozgrzewał, biegając po boisku i wykonując próbne rzuty, chłopcy
zaczęli się trącać łokciami i z rosnącym uznaniem kręcić głową. Teraz mijała druga godzina
treningu, a oni po prostu chłonęli każde jego słowo.
– Czy wszyscy wiedzą, co mają robić? – zapytał. Jenna stworzyła dwie drużyny: jedną
złożoną z chłopców, drugą z dziewcząt. Zach ofiarował się szkolić oba zespoły. – Dobra.
Ustawcie się po dwu stronach kosza i rzucajcie na zmianę.
Chłopcy o dziwo bez szemrania spełnili polecenie, po każdym rzucie oddając sobie piłkę,
jakby od dawna przywykli do dyscypliny. Jenna każdy udany strzał nagradzała oklaskami.
– Super! Tylko tak dalej! – wykrzykiwała. W duchu przyznała, że jest sto razy lepszym
kibicem niż trenerem. Zach podszedł do niej.
– Masz ochotę się przyłączyć? – zapytał.
– Ja? Ależ skąd, gram jak noga – odparła ze śmiechem.
– Naprawdę? – zdziwił się. – To skąd ci przyszło do głowy, żeby ich uczyć gry w kosza?
– To proste. Dzieciaki chciały w coś grać, koszykówką wszyscy się pasjonują, więc
nauczyłam się reguł gry, które okazały się wcale nie takie trudne. Może jestem niezdarna, ale
nie jestem głupia.
– Na pewno nie – przyznał, podszedł bliżej i ujął jej dłoń w obie ręce. – Ani niezdarna.
Wręcz odwrotnie. Jesteś bardzo bystra, a do tego czarująca.
Dłonie Zacha były silne i gorące, a jednocześnie delikatne. Jenna z trudem opanowała
chęć rzucenia mu się w ramiona. Zwariowała czy co?
– Dziękuję za miłe słowa – wybąkała. Szybko cofnęła rękę, mówiąc sobie, że nie
powinna nawet myśleć o jakimkolwiek zbliżeniu. Tak emocjonalnym, jak i fizycznym. Zach
jest dobry i mądry, niemniej on i ona należą do dwu odrębnych, obcych sobie światów. Nie
mają z sobą nic wspólnego. – Zdaje się, że chłopcy skończyli drugą kolejkę rzutów –
zauważyła.
– Aha. – Z wyraźnym żalem wrócił na boisko. – W porządku, chłopcy! A teraz podzielcie
się na dwie drużyny. Chcę zobaczyć, jak sobie radzicie na pozycjach.
Zajął się na nowo swymi młodymi podopiecznymi, jednak serce Jenny wciąż biło w
przyspieszonym tempie. Wzięła na uspokojenie kilka głębokich oddechów, lecz jej oczy i tak
śledziły postać Zacha, a nie to, co działo się na boisku.
– Weźcie się w garść, chłopcy, więcej skuteczności! – zawołał Zach. – Najważniejsze to
dobiec z piłką pod kosz i wykonać rzut, zanim dogoni cię obrona! A własna obrona musi to
umożliwić za wszelką cenę. Ruszać się! Z życiem!
Jenna oderwała oczy od Zacha i rozejrzała się po boisku. Zdumiało ją, jak pobudzająco
podziałał na chłopców okrzyk nowego trenera. Ich wysiłki momentalnie się wzmogły. Biegali
jak w ukropie, atakując, broniąc się, wykonując strzały, natychmiast zawracając, gdy udało
się odebrać przeciwnikowi piłkę. Po paru minutach poczuła się zmęczona od samego
patrzenia.
Jeden z zawodników musiał się chyba potknąć w biegu, gdyż runął z rozpędu na ziemię.
Kolega z drużyny pochylił się nad nim.
– Panie doktorze! – zawołał. – Damien coś sobie zrobił.
Zach podbiegł do leżącego. Jenna za nim.
– Cofnijcie się, chłopcy! – zawołał Zach. – Pozwólcie mi go obejrzeć.
Jenna i Zach uklękli obok poszkodowanego. Chłopak stracił przytomność. Czyżby aż tak
mocno uderzył głową o podłogę? Jenna zaczęła mierzyć mu puls, gdy tymczasem Zach
odciągnął powiekę chłopca, by obejrzeć źrenicę.
– Puls nieregularny, przyspieszony – szepnęła.
– Czy kiedykolwiek miał kłopoty z sercem? – zapytał Zach.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparła urażonym tonem. – W ośrodku każdy zawodnik
przechodzi raz na dwa lata kompletne badania. Mam w biurze kartę zdrowia Damiena, ale
dobrze wiem, kto z moich podopiecznych ma problemy ze zdrowiem i na pewno nie ma
wśród nich Damiena.
– Źrenice reagują i nie są rozszerzone – mruknął Zach. – To by wskazywało, że
przyczyną utraty przytomności nie był uraz głowy.
– Damien, słyszysz mnie? – Lekko potrząsnęła chłopca za ramię. – Damien, spróbuj
otworzyć oczy.
Powieki chłopca drgnęły, po czym się uniosły.
– Co się stało?
– Właśnie usiłujemy to ustalić – odparł Zach. – Co czujesz?
– Chce mi się rzygać – z brutalną szczerością oświadczył chłopak, chwytając się za
brzuch.
– Nie ruszaj się. – Zach podniósł wzrok na Jennę. – Trzeba go odtransportować do
szpitala dziecięcego.
– Jasne. – Jenna wyciągnęła komórkę i wybrała numer 911, prosząc o pilne przysłanie
karetki.
Popatrzyła z niepokojem na Damiena. Wśród jej podopiecznych zdarzały się już
przypadki dolegliwości sercowych wskutek eksperymentów z kokainą. Czy Damien zrobił
coś tak głupiego? Miała nadzieję, że nie, lecz musiała się upewnić.
– Powiedz mi szczerze, czy nie miałeś ostatnio do czynienia z narkotykami? Crackiem
albo kokainą?
– Słowo daję, że nie. Dałem sobie z tym spokój. Czyli dawniej brał. Czy wcześnie
zażywane narkotyki mogły uszkodzić mu serce? Niewykluczone.
– Narkotyki? – zdziwił się Zach. – Ja bym raczej podejrzewał syndrom Quicka.
– Co to? – Jenna pierwszy raz słyszała o takiej chorobie. – To jakiś rodzaj dziedzicznej
niewydolności serca?
– Zazwyczaj tak. – Zach ujął nadgarstek chłopca, aby jeszcze raz zmierzyć mu puls. –
Jedną z najczęstszych przyczyną nagłych omdleń u młodych ludzi w trakcie intensywnych
zajęć sportowych jest przerwa w pracy serca. Standardowe objawy to mdłości i zawrót głowy,
prowadzące do utraty przytomności. – Twarz mu spoważniała. – Czasami nawet do śmierci.
Na szczęście jego serce zatrzymało się tylko na krótki moment.
Z tym Jenna mogła się zgodzić, choć nadal skłonna była złożyć zapaść Damiena na karb
narkotyków. Zresztą wcale nie jest powiedziane, że nadal ich nie bierze, tylko nie chce się do
tego przyznać, bo za narkotyki grozi wydalenie z ośrodka.
Przeraźliwy dźwięk syreny oznajmił zbliżanie się karetki. Zach wstał i podszedł do
chłopców.
– Przykro mi, ale musimy zakończyć dzisiejszy trening. Ale nie martwcie się, umówimy
się na inny raz.
Widząc zawiedzione miny swoich podopiecznych, Jenna chciała w pierwszej chwili
zaprotestować, lecz po namyśle przyznała Zachowi rację. Powinna pojechać z Damienem do
szpitala, a Zach nie może zostać sam, ponieważ zgodnie z obowiązującymi w ośrodku
przepisami podczas zajęć muszą być zawsze obecne dwie dorosłe osoby.
Karetka zajechała pod wejście do budynku i po krótkiej chwili do sali wbiegło dwóch
mężczyzn z noszami. Jenna rozpoznała w nich Miguela i Kurta, z którymi pracowała czasami
w pogotowiu i którzy udzielali się również w ośrodku.
– Cześć, Jenna! – powitał ją Kurt. – Co słychać?
– No właśnie – dodał Miguel. – Od dawna się nie pokazujesz. Zaczęliśmy się o ciebie
niepokoić.
– U mnie wszystko dobrze. Ale teraz zajmijcie się Damienem. Ma bardzo nieregularny
puls. Podczas gry w koszykówkę upadł nagle i stracił przytomność.
Mężczyźni pochylili się nad chłopcem. Podłączyli go do przenośnego monitora i
przeprowadzili ogólne oględziny.
– Faktycznie, puls bardzo przyspieszony – stwierdził Miguel.
– Moim zdaniem należy zastosować betabloker i jak najszybciej przetransportować
chłopaka do Trinity na oddział ratowniczy – wtrącił się Zach.
Kurt i Miguel rzucili mu zaciekawione spojrzenia.
– Zach jest lekarzem, pracujemy razem w Lifeline – pospiesznie wyjaśniła Jenna. – A
teraz przełóżmy chłopca na nosze.
Po paru minutach wszystko było gotowe. Młodzi koszykarze popatrywali niespokojnie na
wywożonego na noszach kolegę. W obliczu grożącego mu niebezpieczeństwa ich twarze
przybrały dziwnie bezradny, niemal dziecinny wyraz. W niczym nie przypominali
uzbrojonych w noże chojraków, którzy tydzień temu przerwali mecz dziewczęcych drużyn.
Jenna odciągnęła Zacha na bok.
– Ja muszę chwilę zostać, żeby zawiadomić matkę Damiena i zamknąć ośrodek –
szepnęła. – Czy mógłbyś pojechać z nim do szpitala? Będę tam za pół godziny.
– Jasne. – Zach sięgnął do kieszeni i podał jej kluczyki. – Bądź tak dobra i przyprowadź
mój samochód.
Jenna, chcąc nie chcąc, musiała się zgodzić.
– Co jeszcze wymyślisz, żeby mnie zmusić do korzystania z twojego samochodu?
– To się dopiero okaże. – Rzucił jej szelmowski uśmiech. – Do zobaczenia.
Stanął z boku, czekając, aż Kurt i Miguel umieszczą nosze w karetce, po czym wsiadł za
nimi tylnymi drzwiami.
Odprowadziwszy wzrokiem odjeżdżający ambulans, Jenna zwróciła się do chłopców z
pytaniem:
– Pomożecie mi zebrać z boiska sprzęt?
Odpowiedział jej chóralny pomruk zgody. Podniesiona tym na duchu udała się do biura,
by zawiadomić matkę Damiena o wypadku. Niestety matki nie było w domu, nie odebrała też
telefonu komórkowego, wobec czego Jenna była zmuszona nagrać wiadomość. Tymczasem
przygaszeni wypadkiem chłopcy zdążyli załadować piłki na wózek i zawieźć je do magazynu.
Paru nadal kręciło się po sali, jakby chcieli o czymś porozmawiać. Pierwszy odezwał się
Lucas:
– Czy Damien wyzdrowieje?
– Czy to był atak serca? – dorzucił Joey. – Mój brat miał coś podobnego, kiedy miał
dwadzieścia cztery lata, a lekarz powiedział, że to od kokainy.
– To możliwe – przyznała Jenna. Jej twarz spoważniała. – Kokaina robi w sercu straszne
spustoszenia. A jeśli chodzi o Damiena, to jeszcze nie wiadomo. Może mieć wadę serca, ale
wszystko się okaże po przeprowadzeniu badań.
– Zawał przed osiemnastką, to by dopiero była obsuwa! – z ponurą miną zauważył Lucas.
Chłopak wydawał się szczególnie poruszony ostatnim wydarzeniem. Jenna miała
nadzieję, że przypadek Damiena zniechęci chłopców do eksperymentowania z narkotykami.
Klepnęła Lucasa w ramię.
– Zawał to obsuwa niezależnie od tego, kiedy człowieka dopadnie – powiedziała.
– Ale u starych to chyba normalne, nie? – zdziwił się.
– Koniec, chłopcy! – przerwała dyskusję Jenna. – Muszę jeszcze przed zamknięciem
ośrodka umyć podłogę, a wy będziecie mi w tym tylko przeszkadzać.
– Da nam pani znać, co z Damienem? – poprosił na odchodnym Lucas.
– Jeśli tylko wyrazi na to zgodę – przyrzekła. – A teraz już was nie ma, bo inaczej nigdy
nie dotrę do szpitala.
Po wykonaniu wszystkich niezbędnych czynności zamknęła drzwi na klucz i wyszła na
ulicę. Znalazła bez trudu samochód Zacha i wsunęła się na miękkie, obite beżową skórą
siedzenie. Zach musiał go kupić całkiem niedawno, gdyż wnętrze nadał pachniało nowością.
Przez moment zatęskniła za poczuciem swobody, jakie daje posiadanie własnego
samochodu, którym można w każdej chwili dotrzeć w dowolnie wybrane miejsce. Jeśli w tym
miesiącu nie wpłaci składki na uniwersyteckie konto Rae, będzie mogła odebrać swoje auto.
Co prawda jej rozklekotany rzęch nie może się mierzyć z komfortowym lexusem. A co
gorsza, gdyby postąpiła w ten sposób, a stare auto znowu się popsuło, w dalszym ciągu nie
miałaby czym jeździć, a na koncie Rae znajdowałoby się mniej pieniędzy. Czyli skórka
niewarta wyprawki. Bijąc się nadal z takimi myślami, wjechała na parking szpitala
dziecięcego.
Zacha znalazła w poczekalni.
– Gdzie on jest? – spytała przestraszona tym, że Zach siedzi sam. – Nie pozwolili ci być
przy nim?
– Nie denerwuj się – odparł uspokajającym tonem. – Byłem z nim przez cały czas, ale
teraz robią mu echokardiogram.
Poczuła skruchę. Zach jest dobrym i przyzwoitym człowiekiem, nie powinna go bez
powodu atakować.
– Przepraszam, ale zrobiło mi się przykro na myśl, że Damien może jest sam i nie ma
przy nim przyjaznej duszy.
– Świetnie cię rozumiem. – Zach posadził Jennę obok siebie. – Jest jedna dobra
wiadomość. Zrobiono mu badanie na obecność narkotyków we krwi i wynik był negatywny.
Ponadto po wstępnym EKG lekarz nie wykluczył syndromu Quicka. W sumie dzisiejszego
omdlenia nie można przypisać zażywaniu narkotyków.
– No dobrze.
– No dobrze? To wszystko, co masz do powiedzenia? – obruszył się Zach. – Po tym, jak
oskarżyłaś chłopaka o to, że jest ćpunem?
Teraz ona poczuła się niesprawiedliwie zaatakowana.
– Nie mów do mnie w ten sposób. Cieszę się, że badanie dało wynik negatywny. Ale ty
zachowujesz się, jakbyś nigdy nie słyszał o pladze narkomanii wśród nastolatków. Nie masz
pojęcia, ilu młodych ludzi z mojej dzielnicy eksperymentuje z narkotykami.
– Nie wiem, czy nie przesadzasz. Najwyraźniej nie miał pojęcia o skali zjawiska.
– Może czasem przesadzam i mam skłonność do czarnowidztwa, ale dzięki temu unikam
wielu złudzeń i zawodów. Zresztą sam słyszałeś Damiena, który przyznał się pośrednio do
jakichś kontaktów z narkotykami. A to mogło negatywnie oddziałać na stan jego serca.
– Wszystko to prawda, niemniej wolałbym, żebyś z góry tych dzieci nie potępiała –
ciągnął swoje Zach. – Wolisz im przypisać wszystko, co najgorsze, żeby nie doznać zawodu.
A potem mówisz, że to ja jestem egoistą.
Zabolała ją ta uwaga.
– Nic o mnie nie wiesz – oburzyła się. – Nie wiesz, jak bardzo mi na nich zależy. Nie
masz pojęcia, ile muszę się namordować, namawiając dorosłych, żeby zechcieli poświęcić
trochę czasu na bezinteresowną pracę w ośrodku. Gdybym nie przymusiła Kurta i Miguela,
zostałabym praktycznie sama. A gdyby nie moje petycje do burmistrza, ośrodek dawno
zostałby zamknięty. Więc wypraszam sobie wygłaszanie krytycznych sądów na mój temat,
panie doktorze.
– A tobie wolno stale mnie krytykować? – zrewanżował się, lecz znacznie łagodniejszym
tonem. Pojednawczym gestem wziął ją za rękę. – A w ogóle, to bardzo cię lubię i szanuję.
Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką w życiu spotkałem. Uważam jednak, że czasami w swoich
ocenach posuwasz się za daleko. Nie jest tak, że w Barclay Park mieszkają sami źli ludzie, a
na Wzgórzu same anioły. Kto jak kto, ale ty powinnaś o tym wiedzieć.
– To nie tak – odparła niepewnym tonem.
W słowach Zacha było sporo racji. Bojąc się grożących siostrze niebezpieczeństw,
skłonna była widzieć wokół siebie jedynie zło, zapominając, że i w Barclay Park dzieją się
rzeczy godne uznania. Może tego dobra nie było dużo, na pewno mniej niżby sobie życzyła,
lecz Zach ma rację, mówiąc, iż dzielnica ta nie jest siedliskiem samych okropności.
– Nie powiedziałaś tego wprost, ale swoim zachowaniem dajesz to do zrozumienia –
odparował Zach. – Trudno odmówić słuszności przysłowiu o tym, że czyny mówią więcej niż
słowa.
Nim Jenna zdążyła zareagować, do poczekalni wpadła kobieta, na której twarzy
malowały się strach i rozpacz.
– Gdzie mój syn? Nazywa się Damien Goodman. Jestem jego matką i muszę go
zobaczyć. Nie wiem, co mu się stało.
Jenna wstała i podeszła do niej.
– Dzień dobry, nazywam się Jenna Reed. To ja zostawiłam pani wiadomość, że Damien
został zabrany do szpitala. Syn czuje się już lepiej, ale w tej chwili robią mu jeszcze dalsze
badania. – Rzuciła Zachowi spojrzenie, w którym była prośba o pomoc. – Doktor Zach potrafi
pani więcej powiedzieć niż ja.
– Ale czy mogę zobaczyć syna? Bardzo proszę – błagalnym tonem zwróciła się pani
Goodman do dyżurnej pielęgniarki.
– Zaraz się dowiem, kiedy będzie pani mogła do niego wejść – odparła pielęgniarka,
podnosząc słuchawkę.
Tymczasem Jenna przedstawiła Zacha matce Damiena.
– Byłem przy Damienie, kiedy badali go lekarze. Zbadano mu krew i podano lekarstwa na
uspokojenie pracy serca. Ciśnienie krwi było w normie i już po paru minutach syn poczuł się
znacznie lepiej.
– Ale dlaczego? Co mu się stało? – Pani Goodman najwyraźniej nie rozumiała, z jakiego
powodu Damien znalazł się w szpitalu.
Jenna milczała, pozwalając, by Zach opowiedział zbolałej matce kolejne wydarzenia,
zaczynając od zemdlenia podczas treningu, wezwania karetki i przyjazdu do szpitala, aż po
odbywające się w tej chwili badanie serca.
– Pani Goodman, syn jest już w szpitalnej sali. Zaprowadzę panią do niego – odezwała się
pielęgniarka.
– Bardzo panu dziękuję. – Uścisnąwszy Zachowi dłoń, pani Goodman pospieszyła za
pielęgniarką.
– Ja też nie wiem, jak ci dziękować – rzekła Jenna, obdarzając Zacha pełnym
wdzięczności spojrzeniem. – Biedna kobieta strasznie się zdenerwowała.
– Ty też byś się denerwowała, gdyby chodziło o Rae. – Ponownie ujął jej dłoń. Jenna nie
miała siły jej cofnąć. – Chodźmy stąd, jestem piekielnie głodny. Zjemy coś, a potem odwiozę
cię do domu.
Już miała powiedzieć, że wróci do domu autobusem, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w
język. Zach ma chyba sporo racji, a ona czepia się go, bo ma mu za złe, że nie musiał dorastać
w Barclay Park. Czyżby była „inną” snobką?
To naturalne, że przyjaciele idą razem na lunch albo odwożą się do domu. Nie trzeba tego
traktować jak randkę. Mimo tak uspokajającego wniosku Jenna przygładziła włosy i
pożałowała swego zgrzebnego stroju.
– Niezły pomysł – odparła niby obojętnym tonem. Zach nie powinien sobie pomyśleć, że
jej zależy na jego towarzystwie. – Ja też zgłodniałam – dodała z nieśmiałym uśmiechem.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Uzyskawszy zgodę Jenny, Zach zaczął się gorączkowo zastanawiać, dokąd zabrać ją na
lunch. Z miejsca wykluczył eleganckie restauracje, a to głównie ze względu na to, że oboje
byli ubrani w stroje sportowe. Pojechać do baru szybkiej obsługi? Zach nie był wybredny, nie
chciał jednak, by Jenna pomyślała, iż jego zdaniem nie zasługuje na nic lepszego.
Po długim namyśle zdecydował się na kompromis. Zadzwonił do swojej ulubionej
włoskiej restauracji i zamówił jedzenie na wynos.
Zerknął z ukosa na swą towarzyszkę. Wciąż nie mógł do końca uwierzyć, że ma Jennę
obok siebie. Jeszcze w trakcie prowadzenia treningu do jego świadomości dotarła pewna
oczywista prawda. Ta mianowicie, że nie jest w stanie ignorować wrażenia, jakie robi na nim
fizyczna atrakcyjność Jenny i nie wystarczy mu bycie jej przyjacielem.
Musi jednak postępować bardzo ostrożnie, żeby jej nie wystraszyć. Pierwszym jego
celem powinno być zburzenie tego muru samodzielności, którym się obudowała. Dlatego
będzie na razie trzymał swoje pragnienia na wodzy.
Siedzieli teraz w samochodzie na parkingu restauracji Giovani’s, czekając na zamówione
jedzenie, a Zach zastanawiał się nad wyborem neutralnego tematu rozmowy.
– Jak radzi sobie Rae? – zapytał.
– Nie najgorzej – przyznała. – Przysiadła fałdów na tyle, żeby zdać końcowe egzaminy, a
nawet poszła na uroczyste rozdanie matur. No i została przyjęta na studia. Mam nadzieję, że
wyjdzie w końcu na ludzi.
Zach uważał, że Jenna zanadto się upiera przy tym, by jej siostra skończyła studia, ale nie
powiedział tego. Jej obsesja na tym punkcie i potrzeba sprawowania nad wszystkim kontroli
ma pewnie swe źródło w ciężkich doświadczeniach dzieciństwa albo wczesnej młodości.
– O ile Rae jest młodsza od ciebie? – zapytał.
– O sześć lat. Miałyśmy różnych ojców, choć żaden z nich nie został w domu na tyle
długo, żeby odegrać w naszym życiu istotną rolę.
Poruszony jej brutalną szczerością, w pierwszej chwili nie wiedział, jak zareagować. Na
szczęście pracownik restauracji zapukał w szybę samochodu. Zach otworzył okno, odebrał
jedzenie i podał kelnerowi pieniądze wraz z sutym napiwkiem, po czym spojrzał na Jennę,
która z zadowoleniem pociągnęła nosem.
– Uhm – mruknęła. – Pachnie wspaniale.
– Zjedzmy lunch w parku – zaproponował, wyjeżdżając na ulicę. – Usiądziemy sobie na
świeżym powietrzu i będziemy się raczyć spaghetti z czosnkowym chlebem.
– Pysznie. – Jenna otworzyła torbę i zajrzała do środka. – Ale pospiesz się, bo inaczej nic
dla ciebie nie zostanie. Jestem głodna jak wilk.
Do parku na szczęście nie było daleko. Wysiadłszy z samochodu, znaleźli sobie ładny,
zaciszny zakątek i w pełnej zadowolenia ciszy zabrali się do pałaszowania smakowitego
dania. Widząc, w jakim tempie znika jedzenie, Zach był już gotowy wrócić do Giovani’s po
dokładkę.
– O nie, dziękuję, już się najadłam – zaprotestowała, rumieniąc się po same uszy. –
Wiem, to bardzo nieładnie tak szybko pochłaniać jedzenie, ale musisz mi wybaczyć złe
przyzwyczajenia, za które winę ponosi praca w pogotowiu. Najpilniejsze wezwania zawsze
przychodzą w trakcie przerwy na lunch.
– Znam to. Na ratownictwie było to samo – odparł z uśmiechem. – Niemniej umieliśmy
zadbać o nasze żołądki.
Jenna roześmiała się. W jednej chwili twarz jej się rozjaśniła, a Zachowi mocniej zabiło
serce. Powinien sprawić, by częściej się śmiała.
– My też nie dajemy się zagłodzić. Jedyne, co potrafi mnie odstraszyć od jedzenia, to
robactwo.
Mógł sobie tylko teoretycznie wyobrazić, z czym się stykała, pracując w pogotowiu w
dzielnicy Barclay Park. Najwyższy czas zmienić temat.
– Spodziewałem się spotkać dziś rano Rae w ośrodku. Dlaczego jej nie było? – zapytał.
– Nie mogła przyjść, bo dostała na lato posadę w barze szybkiej obsługi.
– Poszła do pracy? – zdziwił się Zach. Był przekonany, że siostry żyją wyłącznie z
zarobków Jenny.
– No pewnie. – Jenna popatrzyła na niego z politowaniem. – Nie wiem, co cię tak dziwi.
Wyobrażałeś sobie, że będę płacić za jej telefon komórkowy i osobiste wydatki? Człowieku,
oprzytomniej!
Nie mógł się nie roześmiać.
– Masz rację, musi się uczyć samodzielności. W końcu wkrótce skończy osiemnaście lat.
– No właśnie. – Jenna zaczęła zbierać puste pojemniki i wkładać je do torby. – Dziękuję,
to był wspaniały lunch. Jestem ci wdzięczna, że poświęciłeś nam tyle czasu. Niestety, muszę
już jechać, Rae powinna wkrótce wrócić.
Nie chciał jeszcze odwozić jej do domu, lecz zdecydowany błysk w oczach Jenny
zamknął mu usta. Dokończywszy porządków, wstał i pomógł jej podnieść się z trawy.
– No dobrze, chociaż miałem nadzieję, że zdążymy jeszcze porozmawiać i ustalić terminy
następnych treningów.
Spacerowym krokiem wrócili do samochodu, wyrzucając po drodze torbę po lunchu do
kosza. Zach otworzył jej drzwi po prawej stronie, a gdy wsiadła, obszedł samochód i zajął
miejsce za kierownicą.
– Musiałabym najpierw sprawdzić plan innych zajęć w ośrodku – odezwała się Jenna. –
Wynotuję wolne dni i godziny, a ty mi powiesz, które ci odpowiadają.
– Brzmi to rozsądnie. W razie kolizji mogę się dostosować, zmieniając pory swoich
dyżurów. – Jechali przez miasto, zmierzając w stronę jej domu.
Zach nie chciał się z Jenną rozstawać, lecz od tak dawna nie spotykał się z kobietami, iż
nie wiedział, co zrobić, żeby z nim została. Mógłby zaproponować wypad do kina, ale nie
miał pojęcia, co gdzie grają. Nie wiedział również, czy w Miller Park odbywa się dziś mecz
koszykówki ani czy Jenna lubi sportowe imprezy. W ogóle nie miał pojęcia, jak spędza wolne
chwile.
– Nie pogniewasz się, jeżeli zadzwonię do szpitala zapytać o Damiena? – spytała,
wyjmując telefon.
– Oczywiście, że nie. – Usłyszał, że rozmawia z dyżurną pielęgniarką, po czym prosi o
połączenie z pokojem chłopca. Po paru minutach zamknęła telefon.
– Rozmawiałaś z nim?
– Nie, w jego pokoju nikt nie odpowiada, a pielęgniarka niewiele mogła mi powiedzieć
poza tym, że Damien zostanie do jutra w szpitalu.
– Na pewno robią mu kolejne badania i dlatego nie odebrał telefonu – uspokoił ją Zach. –
Nie martw się, później do niego zadzwonisz.
– Oczywiście. – Uśmiechnęła się. – W każdym razie nie został przeniesiony na
intensywną terapię. To dobry znak.
Zach zwolnił i po paru chwilach zaparkował przed domem Jenny.
– Mam propozycję – powiedział. – Czy nie poszłabyś ze mną wieczorem do kina? Oboje
nie mamy dziś nocnego dyżuru.
Jenna, która trzymała już rękę na klamce, odwróciła się w jego stronę. Na jej twarzy
malował się autentyczny żal.
– Przykro mi, ale pracuję dziś w nocy w pogotowiu.
– Nadal pracujesz w pogotowiu?
– No cóż, dorabiam, gdzie mogę. Dziękuję za lunch i poprowadzenie treningu. Chłopcy
wiele się nauczyli.
– Jenna, jeszcze chwilę. – Nie wiedział, jak ją zatrzymać albo przynajmniej skłonić, aby
zaprosiła go do domu. Ona tymczasem otworzyła drzwi i wysiadła.
– Do zobaczenia! – Pomachawszy mu ręką jak pierwszemu lepszemu znajomemu, weszła
do domu, zamykając za sobą drzwi.
Patrzył w ślad za nią, poruszony do głębi jej ostatnim wyznaniem. Mimo pracy na dwóch
posadach Jenna nie może sobie pozwolić na naprawę auta. Wolał nie myśleć o rym, na co
jeszcze brakuje jej pieniędzy.
Parę dni później Jenna wstała wczesnym rankiem, myśląc z przyjemnością o czekającym
ją dziennym dyżurze w Lifeline. Wprawdzie praca w zwykłym pogotowiu była stosunkowo
lekka, ale gdyby miała wybór, wolałaby zostać w służbie powietrznej. Nie tylko ze względu
na wyższe zarobki, ale i ponieważ od lekarzy Lifeline więcej mogła się nauczyć.
Zawód ratownika zadowalał jej ambicje, dopóki Zach nie podsunął jej myśli o podjęciu
studiów. Nie rób sobie złudzeń, mruknęła po nosem, wchodząc do łazienki i rozpoczynając
poranną toaletę od mycia zębów. Jej spojrzenie padło na kosz do śmieci. Zaintrygowana jego
zawartością, pochyliła się i nagle nogi się pod nią ugięły.
Na leżącym w koszu opakowaniu widniał napis: „Test ciążowy”. Zamknęła oczy, mając
nadzieję, że to przywidzenie i kiedy otworzy oczy, napis zniknie.
Nie zniknął. Rae jest w ciąży albo przynajmniej to jej grozi. Wszystkie marzenia Jenny o
zapewnieniu siostrze wykształcenia mogą rozpaść się w proch. Musi się upewnić. Musi
poznać prawdę. Natychmiast. Wyciągnąwszy opakowanie, zaczęła grzebać w koszu, szukając
testowego paska. Czy wynik będzie nadal czytelny? Chyba tak.
Nic nie znalazła. Wysypała zawartość kosza na podłogę. Nadal nic. Gdzie się podział
wynik? Co Rae z nim zrobiła? Pewnie zabrała do pokoju.
Rae nie było w domu, ponieważ nocowała u swojej przyjaciółki Claire. Czując się jak
włamywacz albo szpieg, Jenna przeszukała pokój siostry, ale i tu nie znalazła tego, czego
szukała. Spojrzała na zegarek. Musi się pospieszyć, jeśli nie chce spóźnić się do pracy.
Pobiegła z powrotem do łazienki, by wziąć prysznic.
Kiedy już była ubrana, weszła do kuchni, ale ze zdenerwowania nie była w stanie niczego
przełknąć. Co będzie, jeśli siostra jest w ciąży? Jak sobie poradzą z dzieckiem? Skąd wezmą
pieniądze na opłacenie żłobka albo opiekunki? Takie i inne rozpaczliwe myśli kotłowały się
Jennie w głowie. Chwyciwszy baton śniadaniowy, popędziła na przystanek. Wsiadła do
autobusu w ostatniej chwili i, nie patrząc na pozostałych pasażerów, opadła na pierwsze
lepsze wolne siedzenie.
Patrząc w okno, kolejny raz rozpamiętywała różne ewentualności. Może wynik testu był
negatywny, a ona niepotrzebnie się zamartwia. Ale równie dobrze mógł wypaść pozytywnie i
nie wiadomo, co je obie czeka.
Zacisnęła powieki, wstrzymując cisnące się do oczu łzy. Same studia będą wymagać od
Rae wysiłku, a gdyby miała do tego zajmować się dzieckiem, nie ma mowy, żeby dała sobie
radę. Zwłaszcza że ani ona, ani Jenna nie mogą sobie pozwolić na porzucenie pracy.
Co więcej, Jenna nie miała najmniejszej ochoty opiekować się dzieckiem siostry. Może to
egoistyczne z jej strony, ale tak jest. Zbyt długo marzyła o zapewnieniu siostrze solidnego
wykształcenia, a w przyszłości dobrej posady. Nie mówiąc już o zrodzonym niedawno
pragnieniu, by samej pójść na studia.
Pod koniec jazdy Jenna zdołała jednak opanować miotające nią emocje i idąc od
przystanku do stacji Lifeline, starała się nie myśleć o osobistych kłopotach.
– Cześć, Jenna – powitał ją Zach.
– Cześć. Jak minęła noc? Mieliście wiele wezwań?
– Nie było mnie na nocnej zmianie. Zamiast mnie dyżur wzięli Ethan i Kate. Jestem teraz
na dyżurze razem z tobą.
– Ach tak – odparła bez entuzjazmu.
Nalała sobie kawy i udała się do pokoju odpraw.
– Cześć Jenna, cześć Zach – przywitał ich Ethan, szeroko się uśmiechając. – Jeśli można
coś wróżyć na podstawie minionej nocy, czeka was ciężki dzień.
– Było gorąco? – spytał Zach.
– To mało powiedziane. Najpierw dwa transporty chorych z ostrego dyżuru na
intensywną terapię, a poza tym istne szaleństwo wezwań do nagłych przypadków.
– Więc może wyczerpaliście pulę nagłych przypadków na dzisiaj, a nam nic się już nie
trafi – zażartowała Jenna. – Mogliście coś dla nas zostawić, żebyśmy nie posnęli.
– Daruj, Jenna, ale to nie wina Ethana, że przyciąga ciężkie przypadki jak magnes –
roześmiała się Kate. – Nasze dyżury zawsze tak wyglądają.
– Były zejścia śmiertelne? – zapytał Zach. Ethan zrobił przeczący ruch głową.
– Nie, przynajmniej na razie.
Jenna dolała sobie kawy i wyłączyła się z ogólnej rozmowy. Czy jeśli teraz zadzwoni,
Rae odbierze telefon? A jeśli nawet, czy odpowie na pytanie o test?
– Jenna? – Dopiero poczuwszy na ramieniu rękę Zacha, zadała sobie sprawę, że do niej
mówi.
– O co chodzi?
– Czy coś ci jest? Źle wyglądasz.
Jenna o mało się nie rozkleiła. Przez krótki moment miała ochotę przytulić się do niego i
poprosić, aby ją pocieszył i dodał otuchy. Była jednak tak przyzwyczajona radzić sobie w
życiu bez pomocy, że nie potrafiła zwierzyć się z kłopotów.
– To nic, jestem tylko trochę zmęczona – odparła.
– Jaka będzie pogoda? – zapytała, zwracając się do Nate’a.
– Niezła. Tylko na południe zapowiadają przelotne opady, ale bez burz.
Zadzwonił telefon. Jenna znajdowała się najbliżej, więc podniosła słuchawkę.
– Tu centrala. Dzwonili przed chwilą ze Szpitala Summerset. Proszą o
przetransportowanie pacjenta z intensywnej terapii do Trinity. Czekamy jeszcze na
wiadomość z Trinity, czy są gotowi na przyjęcie.
– Proszę o nazwisko pacjenta i diagnozę. – Przyciskając słuchawkę brodą do ramienia,
sięgnęła po pióro i zaczęła notować. – Dajcie znać, jak tylko dostaniecie odpowiedź z Trinity.
– No to mamy pierwsze wezwanie – zauważył Zach.
– A nie mówiłem? – Ethan uśmiechnął się pod nosem. – Powodzenia. Czeka was gorący
dyżur.
– Tak, zanotowałam – mówiła Jenna do słuchawki.
– Margaret Ponches, wiek dwadzieścia cztery lata, wczoraj rodziła. W trakcie porodu
płyn owodniowy spowodował zator. – Zerknęła na Zacha. – Czy to brzmi prawdopodobnie?
Czy płyn owodniowy mógł przedostać się do krwi?
– Owszem, i to jest bardzo groźne – przytaknął. – Nate, warto z góry przygotować
helikopter.
– Już jest wyprowadzony z hangaru. Czułem, że będzie robota – mruknął Nate.
Wyglądało na to, że nocna gorączka będzie trwała. Jenna byłaby z tego nawet
zadowolona, bo wolała pracować niż siedzieć i się zamartwiać, gdyby nie to, że przypadek
młodej kobiety z poważnymi komplikacjami po porodzie będzie jej przypominał o sytuacji
młodszej siostry.
– Jakiś kłopot z Rae? – spytał Zach, kiedy szli na lądowisko. – Nie wyglądasz na
zmęczoną, tylko zmartwioną. Tak samo wyglądałaś po wypadku Damiena.
– A właśnie, z Damienem wszystko w porządku – odparła, chcąc za wszelką cenę zmienić
temat. – Wrócił wczoraj do domu.
Ich pagery odezwały się w tej samej chwili. Centrala informowała, że Trinity jest gotowe
na przyjęcie pacjentki. A także, że pacjentka jest podłączona do respiratora i są jej podawane
środki powodujące skurcz naczyń.
– Lecimy – oświadczyła Jenna, chwytając torbę i wsiadając do śmigłowca.
Kiedy usadowili się w środku, Zach podjął nową próbę.
– Widzę, że masz jakieś zmartwienie. Powiedz mi, co się stało. To ci przyniesie ulgę, a
poza tym pozwoli lepiej się skoncentrować na pracy.
– Nie chcę o tym mówić. – Sprawa była dla niej zbyt bolesna. Samo myślenie o możliwej
ciąży Rae przyprawiało Jennę o bolesny skurcz serca. Zresztą mogła się domyśleć, jak by
Zach zareagował. Powiedziałby pewnie, że Rae jest na tyle dorosła, by ponosić
odpowiedzialność za swoje postępowanie. Jeśli chce mieć dziecko, to jej sprawa, a nie Jenny.
I jeszcze by jej poradził, żeby pozwoliła siostrze samodzielnie układać sobie życie.
Wszystkie obawy Jenny wróciły ze zdwojoną siłą. Z trudem przełknęła ślinę. Wcisnęła
guzik mikrofonu, by połączyć się z pilotem.
– Nate, jak długo potrwa lot do Summerset?
– Najwyżej dwadzieścia minut.
– Dzięki. – Była zdziwiona, że do szpitala oddalonego o pięćdziesiąt mil można dolecieć
w tak krótkim czasie. Zabrała się do wypełniania formularza lotu.
– Nie mógłbyś zadzwonić i zapytać o aktualny stan pacjentki? Z tego, co słyszałam, jest
bardzo ciężki – odezwała się po chwili.
Zach w pierwszej chwili zmarszczył niechętnie brwi, ale po krótkim namyśle połączył się
ze szpitalem.
– Za pięć minut lądujemy – oznajmił Nate.
Jenna złożyła papiery i jeszcze raz sprawdziła zawartość ratowniczej torby. Po paru
minutach helikopter usiadł na ziemi.
Znalazłszy się w szpitalu, Jenna i Zach bez trudu odnaleźli oddział intensywnej terapii.
Leżało tam tylko paru pacjentów, ale wokół jednego łóżka krzątało się kilkoro zatroskanych
lekarzy i pielęgniarek.
– Dziękujemy za szybkie przybycie. – Starszy pan, doktor Morris, jak informował napis
na przypiętej do jego fartucha tabliczce, uścisnął Zachowi dłoń. – Staraliśmy się
ustabilizować stan pacjentki, ale nie mając w tej dziedzinie większego doświadczenia,
uznaliśmy za wskazane odesłać ją pod opiekę specjalistów z Trinity.
– Świetnie pana rozumiem. Poproszę o dokładniejszy opis stanu pacjentki.
Podczas gdy Zach słuchał wyjaśnień doktora Morrisa, Jenna podłączała młodą kobietę do
przenośnej aparatury. Margaret nie wyglądała na swoje dwadzieścia cztery lata, a jej
młodzieńczy wygląd nasuwał Jennie myśli o własnej siostrze.
Dokończywszy przygotowań do transportu, Jenna i Zach ruszyli z noszami do
helikoptera. Cała operacja trwała nie więcej jak dwadzieścia minut. Po ulokowaniu się we
wnętrzu śmigłowca Zach wziął sprawy w swoje ręce.
– Trzeba dać chorej środek na uspokojenie. W szpitalu bali się to zrobić ze względu na
niskie ciśnienie krwi.
– Co mam przygotować? – spytała, sięgając do torby.
– Daj na początek pięć miligramów versedu.
Po paru sekundach Jenna podała Zachowi strzykawkę. W tym momencie helikopter
wpadł w powietrzną dziurę i nastąpiła lekka turbulencja.
– Jenna, co to ma znaczyć? – ostrym tonem odezwał się Zach. – Prosiłem o versed, a
dałaś mi verapamil.
– Podałeś go do kroplówki? – przestraszyła się Jenna.
Zaprzeczył ruchem głowy, a ona odebrała z jego rąk strzykawkę i serce jej zamarło, gdy
odczytała napis na etykiecie.
– O Boże! Strasznie przepraszam.
– Nie przepraszaj, tylko podaj to, o co prosiłem.
Drżącymi palcami schowała do torby feralną strzykawkę i wyjęła właściwą. Dwa leki
miały wręcz odwrotne działanie: ten, którego domagał się Zach, działał uspokajająco, podczas
gdy verapamil regulował zaburzenia rytmu serca. Nie wiadomo, czym by się skończyło,
gdyby wprowadził lek do kroplówki, nie sprawdzając etykiety.
Jenna nie wiedziała, gdzie podziać oczy. Gdyby przed wylotem z bazy powiedziała
Zachowi, co ją trapi, może poczułaby przynajmniej częściową ulgę i nie byłaby aż tak
podminowana. A teraz musi sama opanować nerwy i skupić się całkowicie na tym, co robi,
zanim doprowadzi do nieszczęścia.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
– Ona krwawi z ust i nosa – szepnęła Jenna, spoglądając z przestrachem na Zacha. – Mam
nadzieję, że nie jest to skutek tego, cośmy jej podali?
– Nie. To skutek wewnątrznaczyniowej koagulacji, która może powodować krwawienie
albo tworzenie się zakrzepów.
– Jesteś pewien, że nie ja jestem temu winna?
– Nie, na pewno nie. Jest to pośredni skutek przedostania się płynu owodniowego do
krwi. – Jego stanowczy ton trochę ją uspokoił. – W szpitalu dali nam świeżą cytoplazmę.
Podaj jej obie dawki.
– Już się robi. – Wykonała polecenie bez słowa, nie wspominając, że pierwszy raz w
życiu podaje pacjentowi świeżą cytoplazmę. Ale ponieważ był to produkt krwiopodobny,
więc zastosowała identyczną procedurę, przekonana, że Zach bacznie ją obserwuje. Boi się
pewnie, by nie popełniła kolejnego błędu. Gdy jednak podniosła oczy, zobaczyła, że jest
zajęty przeglądaniem jej notatek.
– Jedyne, co możemy zrobić, to dowieźć ją jak najszybciej na miejsce. – Zach był
zafrasowany. – Środek uspokajający nie przyniósł poprawy, puls jest za wolny, a krwawienie
powoduje dalszy spadek ciśnienia.
– Może zwiększyć intensywność kroplówki? – zapytała. – Ciśnienie spadło poniżej
sześćdziesięciu.
– Ach, rzeczywiście, nie zauważyłem – przyznał Zach, spoglądając na monitor. – Dobrze,
zacznij miareczkowanie dopaminy. Daj mi znać, jak dojdziesz do maksymalnej dawki.
Skup się, nie wolno ci popełnić najmniejszego błędu, mówiła sobie w duchu Jenna,
wykonując zalecone czynności.
– Doszłam do ośmiu mikrogramów na kilogram na godzinę – oznajmiła. – Ale może dla
pewności sprawdź.
– Nie muszę. Mam do ciebie pełne zaufanie. Nie bój się, na pewno dobrze obliczyłaś.
Na wszelki wypadek ponownie przeliczyła dawkę na kalkulatorze. Widząc, że ciśnienie
krwi nadal spada, znowu zwiększyła dawkę.
– Dopamina na maksymalnym poziomie – zameldowała.
– Do lądowania zostało pięć minut – usłyszeli w słuchawkach głos Nate’a. – U was
wszystko w porządku?
– Jako tako. W Trinity potrafią zrobić więcej niż my – odparł Zach. A zwracając się do
Jenny, dodał:
– Zacznij podawać neosynefrynę.
– Czy mam uprzedzić szpital, że wieziemy pacjenta w krytycznym stanie? – spytał Nate.
– Nie trzeba. Trafi bezpośrednio na intensywną terapię, gdzie czeka zespół specjalistów.
Jenna wyjęła pojemnik neosynefryny, ale zawahała się, nie mogąc sobie przypomnieć
początkowej dawki. Zach musiał dostrzec jej wahanie.
– Podawaj najpierw 0, 4 mikrograma na kilogram na godzinę, a potem możesz zacząć
miareczkowanie – podpowiedział.
Nim usiedli na ziemi, zdążyła zawiesić pojemnik i nastawić kroplówkę. Kiedy skończyła,
Zach wyskoczył z helikoptera. Pospiesznie, ale z należytą uwagą, wyprowadzili nosze ze
śmigłowca i ruszyli na oddział, gdzie faktycznie czekał już na nich zespół specjalistów. Jenna
pomogła rosłemu pielęgniarzowi podłączyć chorą do szpitalnej kroplówki i aparatury
monitorującej.
– Cześć, nazywam się Paul Anderson. Jestem tu pielęgniarzem. Miło mi cię poznać.
– Mnie też. Jestem Jenna Reed, ratownik z Lifeline – odparła uprzejmie, chociaż nie była
w nastroju do zawierania znajomości.
Paul, wyraźnie zainteresowany Jenną, miał ochotę wdać się z nią w rozmowę, lecz
przeszkodzili mu w tym Zach i szpitalny specjalista. Zach złożył specjaliście raport o stanie
pacjentki i lekach zastosowanych podczas transportu, a gdy skończył, tamten z aprobatą
skinął głową, po czym zwrócił się do pielęgniarza.
– Paul? Przygotuj kartę chorej. – Wspólnymi siłami przenieśli Margaret z noszy na
szpitalne łóżko.
Jenna odsunęła nosze i sama stanęła z boku, słuchając, jak Zach i miejscowy specjalista
omawiają przypadek Margaret. Po paru minutach zebrali swój sprzęt i opuścili szpital. Nate w
rekordowym czasie dowiózł ich do Lifeline. Jenna chyba jeszcze nigdy nie odczuła takiej ulgi
po powrocie do bazy.
Podczas gdy Zach kończył dokumentować lot, ona poszła do magazynu uzupełnić zapas
leków i sprzętu. Ku jej zaskoczeniu Zach po paru minutach znalazł się u jej boku i, wziąwszy
uzupełnioną o leki torbę, poprowadził Jennę do poczekalni. Szybkie spojrzenie upewniło go,
że są sami.
– Siadaj! – Zdziwiona jego poważnym tonem, posłusznie usiadła. Zach zajął miejsce
obok i ująwszy jej dłonie, powiedział: – Porozmawiaj ze mną, bardzo cię proszę. Pierwszy
raz, odkąd cię znam, popełniłaś błąd. Nie mam o to pretensji, nikt nie jest nieomylny. –
Speszona Jenna spuściła oczy. – Ale widzę, że od rana czymś się gryziesz.
W pierwszej chwili chciała zaprzeczyć, ale czuła, że wykręty nie mają sensu.
– To prawda, mam poważne zmartwienie – powiedziała. – Chodzi o Rae, dlatego
popełniłam ten idiotyczny błąd.
Zach przyciągnął ją do siebie i otoczył ramieniem.
– Powiedz, co się stało – poprosił.
Nie powinna pozwolić na takie czułe gesty, w dodatku w miejscu pracy, ale nie miała siły
go odepchnąć. Bliskość Zacha dodawała jej otuchy, a poza tym sprawiała czysto fizyczną
przyjemność.
– Dziś rano znalazłam w łazience wyrzucone do kosza opakowanie po próbie ciążowej. –
Z trudem przełknęła ślinę. – Tylko Rae mogła jej potrzebować.
– O rany! Nic dziwnego, że jesteś podminowana. Jej ciąża byłaby niewątpliwie
problemem. Ale niezależnie od wyniku testu, zamartwianie się na zapas nic nie zmieni.
– Wiem. – Od razu zrobiło jej się lżej na sercu. Fakt podzielenia się zmartwieniem z
drugą osobą przyniósł przynajmniej chwilową ulgę. Zbyt długo musiała samodzielnie
dźwigać na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za młodszą siostrę. A gdyby do tego
pojawiło się dziecko, chyba by się załamała.
Takie myślenie to egoizm, zgromiła się w duchu.
Może Rae pragnie tego dziecka. Może jej chłopak też. Na samą myśl o tym, że Nelson
mógłby się do nich sprowadzić, Jennę przeszedł zimny dreszcz.
– Co mogę dla ciebie zrobić? – spytał Zach.
– Dziękuję, Zach, ale już mi bardzo pomogłeś. Przez to, że mnie wysłuchałeś.
– Pamiętaj, że nie jesteś sama – szepnął. Delikatnie odgarnął jej pasmo włosów z
policzka. – Wiem, co to znaczy martwić się o los kochanej osoby.
– Założę się, że nigdy nie miałeś tego rodzaju kłopotów – odparła, usiłując się
uśmiechnąć.
– Wyobraź sobie, że miałem – odrzekł. – Moi rodzice rozwiedli się, kiedy byłem w
ostatniej klasie szkoły średniej. Po odejściu matki ojciec stał się jeszcze surowszy niż
przedtem. Zwłaszcza wobec Eve, mojej młodszej siostry. – Zamilkł na moment. – Im bardziej
się buntowała, tym bardziej ojciec wzmagał nad nią kontrolę. Skutek był taki, że pewnej nocy
uciekła z domu. Z początku mieliśmy nadzieję, że wróci za dzień albo dwa, a gdy nie wracała,
zaczęliśmy jej szukać: przez policję, prywatnych detektywów i wszelkimi innymi sposobami.
Ale nasze poszukiwania długo nie przynosiły rezultatu, to znaczy przez cztery miesiące.
– Och, Zach, to okropne! – zawołała Jenna, przejęta losem szesnastoletniej dziewczyny
błąkającej się samotnie po mieście.
– Tak, to było okropne – przyznał ze smętnym uśmiechem. – Kiedy się wreszcie
odnalazła, była inną osobą. Jakby w ciągu czterech miesięcy postarzała się o wiele lat. Nigdy
nie chciała mi powiedzieć, co się z nią przez ten czas działo, ale miałem najgorsze
podejrzenia. – Jenna nie wiedziała, co powiedzieć. Łatwo mogła sobie to najgorsze
wyobrazić. – Zmierzam do tego – ciągnął Zach – że mimo najlepszych chęci nie byliśmy w
stanie odwrócić tego, co się stało. Jedyne, co mogłem zrobić, to pomóc Eve zacząć życie od
nowa.
– Czyli chcesz powiedzieć, że mam pozwolić, aby moja niemądra siostra poniosła
konsekwencje swojej lekkomyślności – rzekła Jenna, próbując opanować przypływ rozpaczy.
– Przyszłość stała przed nią otworem. Jak mogła zrobić coś tak głupiego? Widocznie nie
umiałam jej wychować.
– Zrobiłaś dla niej wszystko, co mogłaś – zaprotestował. – Ale myślę, że najwyższy czas,
aby Rae zaczęła sama ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Przestań za każdym razem
ratować ją z kłopotów. Kiedy znów złamie przyjęte reguły, powiedz jej, że nie będziesz dłużej
płacić za jej naukę.
– To nie takie proste. Jeżeli Rae jest w ciąży, odkładanie pieniędzy na naukę przestanie
mieć sens, bo nie będzie mogła podjąć studiów. Po co miałaby iść na uniwersytet na jeden
semestr? Bo skąd wziąć pieniądze na opiekę nad dzieckiem w trakcie zajęć i wykładów? Ja
nas obie utrzymuję, ale na nic więcej mnie nie stać.
– Nie zadręczaj się na zapas, skoro nie wiesz nawet, jaki był wynik tego testu. – Ujął ją
pod brodę, obracając jej twarz ku sobie. – Wiem, że lubisz być przygotowana na najgorsze,
ale czasem nie warto martwić się na zapas.
Czuła, że Zach ma rację. Musi opanować nerwy, bo w końcu zrobi coś naprawdę
głupiego i straci pracę.
Zach pochylił się nad nią. Zaraz mnie pocałuje, pomyślała. Nie cofnęła się. Rozpaczliwie
pragnęła poczuć jego usta. W pierwszej chwili delikatny i niepewny, jego pocałunek stał się
gorący i namiętny. Jenna zarzuciła mu ręce na szyję i przywarła do niego.
Jak on cudownie całuje! Niespiesznie i metodycznie, jakby na całym świecie nie było nic
ważniejszego. Jakby nie byli w poczekalni ratowników, do której w każdej chwili mógł ktoś
wejść. Jakby czas przestał się liczyć.
Na szczęście nikt im nie przeszkodził. Zach oderwał się od jej ust i szepnął do ucha:
– Nie zamierzam przepraszać. Pragnę cię, Jenna. Zadrżała z podniecenia. Gdyby jeszcze
wiedziała, jak zareagować. Odetchnęła głęboko i zwilżyła wargi.
– Nie oczekuję przeprosin – rzekła.
– Cieszę się. – Zatopił w niej spojrzenie swoich zielonych oczu. – Czy zgodzisz się
przyjechać do mnie wieczorem po dyżurze? Zrobię kolację.
Kusiło ją nie tyle jedzenie, co perspektywa jego towarzystwa. Ale choć bardzo pragnęła
przyjąć jego propozycję, wiedziała, że musi odmówić i czuła gniew na siostrę, która zmusza
ją do zrezygnowania z tego, co sprawiłoby jej przyjemność na rzecz czegoś, co było więcej
niż nieprzyjemne.
– Pojechałabym do ciebie z chęcią, ale naprawdę nie mogę. Muszę wrócić do domu, żeby
porozmawiać z Rae i wspólnie zastanowić się nad przyszłością.
Przyjął jej odmowę zaskakująco dobrze.
– Oczywiście, rozumiem. Więc może innym razem.
– O tak, bardzo chętnie – odparła z wdzięcznością. – Chciałabym cię bliżej poznać.
– A ja ciebie. – Przypieczętował swoje słowa kolejnym pocałunkiem.
Odskoczyli od siebie, słysząc w korytarzu czyjeś kroki. Jenna pospiesznie wygładziła
uniform, a Zach uśmiechem dodał jej otuchy. Nate, jak się zdaje, niczego nie zauważył,
niemniej Jenna była tak wytrącona z równowagi, że z jego informacji na temat następnego
lotu usłyszała tylko piąte przez dziesiąte. Wiedziała już, że nie uda się jej plan trzymania
Zacha na dystans. Zmierzają prostą drogą do romansu. Wbrew swoim wcześniejszym
reakcjom Jenna tym razem nie odczuwała strachu czy niepokoju. Zach jest miły i delikatny, a
do tego ma poczucie humoru. Nie mogła wprost uwierzyć własnemu szczęściu. Czym na nie
zasłużyła?
Po skończonym dyżurze Zach uparł się odwieźć Jennę do domu.
– Czy w ciągu dnia udało ci się nawiązać kontakt z Rae? – zapytał w czasie jazdy.
– Nie – odparła z cichym westchnieniem, nie bez przyjemności wodząc ręką po
skórzanym obiciu siedzenia. – Miałam nadzieję, że sama zadzwoni, ale ponieważ milczała,
postanowiłam poczekać do spotkania w domu.
– Doskonale cię rozumiem. – Wziął ją za rękę. – Daj mi znać, jeśli po rozmowie z Rae
będziesz miała ochotę pogadać. Przyjadę w każdej chwili.
Okazuje jej życzliwość i zrozumienie, co jest tym cenniejsze, że Zach nie do końca
pochwala jej sposób postępowania z młodszą siostrą.
– Daj spokój, mieszkasz na drugim końcu miasta. Zresztą to nie twój problem, tylko mój.
– Tak czy inaczej, zadzwoń.
Nie zamierzała skorzystać z propozycji, niemniej była za nią wdzięczna.
– Czy umowa na sobotni trening dziewczęcej drużyny nadal stoi? – spytała, aby zmienić
temat.
– Jasne. Przecież obiecałem.
Zajechali pod jej dom. Jenna usiłowała oswobodzić lewą rękę, lecz Zach nie zamierzał jej
puścić.
– Wkrótce się zobaczymy. – Przyciągnął Jennę do siebie i pocałował. Nie spieszył się.
Jennie również nie było pilno przerwać pożegnalny pocałunek. W końcu jednak wyrwała się z
jego ramion. – Na razie – szepnął.
– Na razie. – Kiedy zatrzasnąwszy za sobą drzwi, ruszyła w kierunku domu, ku swemu
zaskoczeniu zobaczyła stojącą na schodach Rae, na której twarzy malowało się wyraźne
zaciekawienie. Wywołane pocałunkiem Zacha rozkoszne podniecenie rozwiało się jak
poranna mgła. – Chodźmy do środka, musimy poważnie porozmawiać.
– To był ten lekarz z Lifeline? Nie miałam pojęcia, że coś się między wami dzieje –
zauważyła Rae, odprowadzając wzrokiem samochód Zacha.
– Nic się nie dzieje. Jeden pocałunek o niczym nie świadczy. – Nie był to najlepszy wstęp
do rozmowy o ewentualnej ciąży Rae. Dlaczego siostra akurat w tym momencie wyjrzała z
domu? Czyżby nie mogła się doczekać jej powrotu? Jennę ponownie ogarnęły złe przeczucia.
Po wejściu do domu skierowały się do kuchni i usiadły przy stole naprzeciw siebie. Od
czego zacząć? Najlepiej od razu przystąpić do rzeczy.
– W koszu w łazience znalazłam opakowanie po próbie ciążowej. Powiedz prawdę, czy
jesteś w ciąży?
Rae zaczerwieniła się po białka oczu.
– Mówisz poważnie? Naprawdę podejrzewasz, że jestem w ciąży?
Jenna odetchnęła. Może próba dała negatywny wynik.
– Nie ja przyniosłam test ciążowy do domu, więc wniosek sam się nasuwa. Powiedz,
jesteś w ciąży czy nie? Bo jeśli tak, to trzeba jak najszybciej zadzwonić na uniwersytet i
wycofać podanie o przyjęcie na pierwszy semestr, dopóki można jeszcze odebrać pieniądze.
– Masz kompletnego kręćka na punkcie pieniędzy – oburzyła się Rae, zrywając się z
krzesła i podchodząc do lodówki. – Musisz mi stale wypominać, jak się dla mnie poświęcasz?
Jenna westchnęła w duchu. Czy siostra celowo zmienia temat, unikając odpowiedzi na jej
pytanie?
– Nie mam kręćka ani niczego ci nie wypominam. Po prostu chcę znać prawdę, bo jeżeli
jesteś w ciąży, pieniądze z czesnego będą potrzebne dla dziecka.
– Nie, nie jestem. – Rae wyjęła puszkę coli i zatrzasnęła lodówkę. – Jeśli już musisz
wiedzieć, to próba nie była dla mnie, tylko dla Claire.
Jenna poczuła niesamowitą ulgę. Rae nie zaszła w ciążę. Dopiero po chwili dotarło do
niej, że niebezpieczeństwo grozi najbliższej przyjaciółce Rae.
– A jak ona... co z Claire?
– Też nie jest w ciąży. Na szczęście. – Rae zabrała się z naburmuszoną miną do
otwierania puszki. – Nie rozumiem, jak mogłaś mnie o coś takiego podejrzewać.
Zdziwiona reakcją siostry, nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. Czy ma ją przepraszać,
czy co?
– Postaw się w mojej sytuacji, kochanie – zaczęła. – Co byś pomyślała, gdybyś to ty
znalazła próbę ciążową w naszej łazience? Nie przyszłoby ci do głowy, że kupiłam ją dla
siebie? Więc postaraj się mnie zrozumieć.
Rae pokręciła głową.
– No może. Zwłaszcza po tym, jak całowałaś się w samochodzie z tym przystojniakiem.
Bo gdybym wcześniej znalazła próbę ciążową w naszej łazience, nie miałabym pojęcia, co o
tym myśleć. Przecież ty nie masz osobistego życia!
– Jak to nie mam? – obruszyła się Jenna. – Ty jesteś moim życiem. Moja praca jest moim
życiem. Praca w ośrodku z twoimi rówieśnikami to też część mojego życia.
– To nie jest życie! – Rae prychnęła. – Całe twoje życie obraca się wokół mnie. Bardzo
cię kocham, Jen, ale musisz mi dać trochę swobody. No i powinnaś wiedzieć, że mam dosyć
rozumu na to, żeby ustrzec się przedwczesnej ciąży. Myślisz, że w moim wieku chcę mieć
dziecko? Zajmij się lepiej sobą, zamiast obsesyjnie troszczyć się o mnie.
Jenna nie dała poznać, jak bardzo zabolały ją słowa siostry.
– Moja troska o ciebie nie jest żadną obsesją – odparła z pozornym spokojem. Można by
pomyśleć, że Rae jest w zmowie z Zachem, bo niemal dosłownie powtarza jego zarzuty.
– To dlaczego zawsze przychodzą ci do głowy najgorsze podejrzenia na mój temat?
– Wiem, jaka jesteś bystra i dlatego chcę ci umożliwić pójście na studia – odparła Jenna,
uciekając się do utartych argumentów. – Nie rozumiesz tego? Masz wielką życiową szansę
zbudowania sobie przyszłości \ według własnych pragnień.
– Której ty nie miałaś. Wiem, Jenna. – Przynajmniej raz siostra okazała jej zrozumienie.
Rae lekko uścisnęła siostrę. – Wiem, czego chcę od życia, i jak to osiągnąć – rzekła. – A tobie
radzę, żebyś wreszcie zajęła się swoim własnym losem. Nie pogłębiaj mojego poczucia winy.
– Nie chcę, żebyś się czuła winna. Przecież wiesz.
– Wiem. Ale wiem również, jak bardzo sama pragnęłaś pójść na studia. – Rae cofnęła się
od stołu, szerokim gestem wskazując ich staroświecką, choć nieskazitelnie czystą kuchnię. –
Myślisz, że nie zdaję sobie sprawy, jak wiele dla mnie poświęcasz? Że za pieniądze na moje
studia mogłabyś z powodzeniem odnowić dom i kupić lepszy samochód?
– Dom jest wystarczająco dobry, a samochodu nie potrzebujemy. Jeśli o mnie chodzi,
brakuje mi tylko czegoś do zjedzenia. Jestem głodna jak wilk.
– Trzeba było pojechać dokądś z tym doktorkiem. Na pewno chciał cię zabrać na kolację.
No, przyznaj się!
Jenna wetknęła głowę do lodówki, nie tylko po to, by ukryć rumieniec. Była naprawdę
głodna.
– Nie martw się, jesteśmy umówieni na sobotę – mruknęła.
– Dobre i to. – W głosie Rae brzmiało zadowolenie. – Mam ochotę poznać bliżej tego
doktorka. Musi być naprawdę niczego, jeżeli moja siostra się przez niego czerwieni.
– Koniec gadania – oświadczyła Jenna, wyjmując z lodówki pojemnik z jajkami. – Nie
jesteś głodna? Mogę zrobić omlet dla nas dwóch.
– Niezła myśl. Pomogę ci. – Rae podeszła do szafki i wyjęła patelnię. Przez chwilę
pracowały w milczeniu. Jennie łzy napłynęły do oczu. Pierwszy raz od lat poczuła się
naprawdę starszą siostrą Rae. A nie jej matką.
– Uważasz, że Zach jest przystojny? – zapytała. Rae entuzjastycznie pokiwała głową.
– Bardzo. I bardzo mu się podobasz. Widziałam, jak na ciebie patrzy. – Rae zmarszczyła
brwi. – Tylko nie schrzań tego, na litość boską!
Zajęta odwracaniem omletu na patelni Jenna znieruchomiała na krótki moment. Ta
smarkula ma rację. Sprawy z Zachem nie wolno schrzanić.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
– Wypadek samochodowy w WellsVernon. Małolaty urządziły sobie dziki wyścig i jeden
z samochodów przekoziołkował po dachowaniu. – Zach spojrzał na zegar. Piąta, do końca
dyżuru zostało ponad dwie godziny.
– No to w drogę – mruknęła Jenna, ruszając do śmigłowca.
Od samego rana byli tak zajęci, iż Zach nie znalazł czasu, żeby zaproponować Jennie
wspólną kolację.
Kiedy sadowili się w helikopterze, a Jenna z miłym uśmiechem podała mu kask, Zachowi
mocno zabiło serce. Chyba mu nie odmówi. Podczas ostatniego treningu dziewczęcej drużyny
koszykarskiej Jenna parokrotnie, drobnymi gestami, okazywała mu swą przychylność – od
czasu do czasu przelotnie musnęła go w ramię, a gdy stali poza boiskiem, obserwując grę
podopiecznych, niemal się do niego przytuliła. No i nie zaprotestowała, gdy na oczach
dziewcząt pocałował ją na pożegnanie. Mimo że w grupie rozweselonych dziewczyn była
również jej siostra, która rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie.
Słuchając komunikatów pilotującego śmigłowiec Reese’a, Zach nie spuszczał z Jenny
oczu. W pewnej chwili ich spojrzenia się spotkały. Uśmiechnął się do niej, a ona do niego. Jej
usta aż prosiły się o pocałunek.
– Spodziewany czas lotu: piętnaście minut – zakomunikował Reese.
Jenna zajęła się wypełnianiem formularza. Zach z trudem oderwał od niej oczy i zaczął
rozglądać się po niebie. Kiedy helikopter zniżył lot, szykując się do lądowania, jego oczom
ukazał się widok szerokiej polnej drogi i leżącego na jej poboczu przewróconego na dach
samochodu, wokół którego uwijała się grupa ratowników.
Reese posadził helikopter na środku drogi, a Jenna natychmiast wyskoczyła na ziemię,
pobiegła do tylnych drzwi i z pomocą Zacha wyciągnęła nosze. Po chwili biegli już na
miejsce wypadku, zdejmując po drodze kaski. W odległości niespełna dziesięciu metrów od
wywróconego samochodu leżała na ziemi nieruchoma postać, nad którą stało dwóch
ratowników. Druga grupa krzątała się przy wraku, usiłując wydobyć uwiezionego w środku
kierowcę. Z boku stał inny, chyba nieuszkodzony samochód, w którym siedziało dwóch
całych i zdrowych, ale mocno wystraszonych nastolatków.
Zach zbliżył się do wyrzuconej na drogę ofiary i natychmiast zdał sobie sprawę, iż jest nią
dziewczyna w wieku Rae. Z pewnym niepokojem zerknął na Jennę.
– Nic tu po was – oświadczył jeden z ratowników. – Zginęła na miejscu.
Z gardła Jenny wydobył się nieokreślony okrzyk protestu.
– Nie próbowaliście jej reanimować? – zdziwił się Zach. Wiedział z doświadczenia, że u
młodych ludzi resuscytacja często daje pozytywny rezultat, nawet jeśli przez dłuższy czas nie
dawali znaku życia.
Ratownicy popatrzyli po sobie.
– Nie – odparł jeden z nich. – Leżała twarzą do ziemi, z mocno wykręconą głową. Na
pewno ma złamany kręgosłup. Według naszych obliczeń mózg był pozbawiony dopływu krwi
przez kwadrans albo dłużej. Nie zorientowaliśmy się od razu, że w samochodzie były dwie
osoby. Dziewczynę znaleźliśmy dopiero po paru minutach...
Zach ze zrozumieniem skinął głową. Ratownicy nie popełnili błędu. Nie można ich winić
o to, że nie od razu znaleźli drugą ofiarę wypadku. Jenna chciała coś powiedzieć, lecz w tej
samej chwili od strony przewróconego samochodu rozległo się wołanie:
– Doktorze, proszę szybko tutaj!
Pobiegli z noszami na miejsce wypadku. Ratownicy już wcześniej wybili tylną szybę i
jeden z nich wczołgał się do środka.
– Sam nie dam rady podłączyć go do aparatury, za mało miejsca. – Mężczyzna spojrzał
na Jennę przepraszającym wzrokiem. – Pani jest najmniejsza, proszę mi pomóc.
– Jasne, już się robi. – Jenna bez chwili wahania wczołgała się do samochodu przez
rozbite okno.
Czekanie z boku, aż Jenna udzieli ofierze pierwszej pomocy, było dla Zacha trudniejsze,
niż mógł przypuszczać. Wolałby sam być przy pacjencie. Minuty ciągnęły się w
nieskończoność. Na koniec ratownik zaczął wyczołgiwać się przez okno, trzymając w rękach
jeden koniec długiej płyty, a po chwili wyłoniła się Jenna, podtrzymująca ją z drugiego końca.
– Trzeba go podłączyć do respiratora – powiedziała, z trudem łapiąc oddech, kiedy
przenosili chłopca na nosze. W czasie gdy wykonywała dalsze czynności i podłączała
kroplówkę, Zach dał znak pilotowi, by przyszykował się do odlotu. – Twardy brzuch,
zapewne wskutek wewnętrznego krwotoku. Ciśnienie krwi niskie, ale na razie nie spada.
– Trzeba się spieszyć – rzucił Zach. Chirurg musi jak najszybciej otworzyć brzuch. – Czy
był przypięty pasem?
– Tak – wtrącił ratownik. – Musiałem go odciąć.
Jenna rzuciła znaczące spojrzenie w kierunku leżącej za poboczu nastolatki, jakby chciała
powiedzieć, że też miałaby szanse przeżycia, gdyby zapięła pas.
– Krwawienie jest pewnie spowodowane uszkodzeniem wątroby albo śledziony – dodał
Zach. – Dlatego powinien znaleźć się jak najszybciej w szpitalu.
– Czy mam mu podać krew? – spytała Jenna, prowadząc nosze po wyboistej drodze w
kierunku śmigłowca.
– Tak jest. Jak tylko wystartujemy.
Kiedy wsunęli nosze tylnymi drzwiami do helikoptera, Zach pochylił się nad chłopcem,
chcąc sprawdzić, czy nie doznał śródczaszkowych obrażeń. Okazało się, iż oczy anonimowej
ofiary – anonimowej, bo nie znaleziono przy chłopcu żadnego dokumentu – reagują na
światło, a ponadto chłopiec nie stracił władzy w kończynach. Zach odetchnął z ulgą.
Podczas lotu stan pacjenta nie uległ zasadniczej zmianie. W każdym razie dzięki
podawaniu płynu i krwi udało się zapobiec dalszemu spadkowi ciśnienia.
– Lądujemy za pięć minut – oznajmił pilot. Reese doleciał do Trinity w rekordowym
tempie.
Zach już wcześniej porozumiał się z bazą, toteż zespół lekarski wiedział, czego się
spodziewać.
– Zawieźmy go bezpośrednio na blok operacyjny. Analizy można zrobić na miejscu –
zaproponował chirurg.
Zach zgodził się z nim. Gdy tylko dotarli na blok, Jenna szybko przygotowała próbki do
analizy i wypełniła odpowiednie papiery, aby laboranci mogli niezwłocznie przystąpić do
pracy. Teoretycznie ich obowiązki na tym się kończyły, lecz Zachowi trudno było odejść.
Konieczność porzucenia chorego i przekazania go w cudze ręce była dla niego najcięższym
momentem pracy.
Jenna podeszła i przez chwilę stała w milczeniu obok niego.
– Musimy wracać – szepnęła w końcu. – Jest już wprawdzie po szóstej, ale jeśli przyjdzie
następne wezwanie, będziemy musieli znowu lecieć.
– To prawda – odparł, wracając do rzeczywistości. Jenna pewnie nie może zapomnieć o
dziewczynie, która tam zginęła. Miał ochotę otoczyć ją ramieniem, ale musiał nieść torbę, a
jednocześnie pchać nosze.
– Ze złamanym kręgiem szyjnym dziewczyna i tak nie miałaby życia – wyjaśnił Zach,
gdy znaleźli się na powrót w śmigłowcu. – Nagła śmierć, zwłaszcza kogoś tak młodego, to
rzecz okropna, ale na przyszłość oszczędzi jej rodzicom wielu cierpień.
– Pewnie tak – westchnęła. – Nie mogę spokojnie myśleć o tych wszystkich młodych
ludziach, którzy niszczą sobie życie przez własną głupotę. Czuję się taka bezradna. Jedyne, co
mogę zrobić, to prawić kazania.
Zach nie był pewien, kogo Jenna ma na myśli – młodych ludzi w ogóle, czy przede
wszystkim własną siostrę? Pewnie to drugie.
– Co byś powiedziała, gdybym po dyżurze zaprosił cię do siebie na kolację? – zapytał.
Zaskoczona jego propozycją, podniosła oczy i przez chwilę wpatrywała się w niego, nic
nie mówiąc. Potem na jej twarzy pojawił się uśmiech.
– Chętnie dam się zaprosić – odparła.
Ogarnęła go radość. Przyjrzał się uważnie jej twarzy, szukając śladu niepewności albo
wahania, lecz nic takiego nie dostrzegł. Zgoda na wspólną kolację to dobry znak. Nie mógł
się doczekać, kiedy chwyci ją w ramiona i wycałuje.
Opanuj się, Taylor, ostrzegł się w duchu. Nie bądź w gorącej wodzie kąpany. Jenna na
pewno nie należy do kobiet lekko traktujących stosunki z mężczyznami. Jednocześnie zdał
sobie sprawę, jak mało w gruncie rzeczy o niej wie, i ogarnął go nagły niepokój. A jeśli Jenna
okaże się podobna do jego byłej narzeczonej i niespodziewanie pokaże zupełnie nowe
oblicze?
Podczas lotu wpatrywał się w zwróconą do niego profilem twarz Jenny. Nie, to
niemożliwe, by okazała się kimś innym, niż była do tej pory. Tak naprawdę to Lynette jeszcze
przed zaręczynami zdradzała upodobanie do pieniędzy i skłonność do narzucania swojej woli,
tylko on wolał tego nie dostrzegać.
Jenna w niczym jej nie przypomina. W każdym razie na pewno nie jest łasa na pieniądze.
Nie ma wymagań, jest oszczędna. Woli jeździć autobusem, niż zaciągnąć dług na naprawę
samochodu.
Pracuje ponad siły, a pieniądze odkłada dla siostry, na jej studia. Lynette na pewno nigdy
by się nie zdobyła na podobne poświęcenie. Jenna jest wobec Rae zbyt apodyktyczna, ale robi
to jedynie z troski o jej bezpieczeństwo. Poza tym jest wręcz nadzwyczajna. Żadna ze
znanych mu kobiet nie może się z nią równać. Aż podskoczył na siedzeniu, zdając sobie ze
zdumieniem sprawę, że nigdy, nawet w ich najlepszych czasach, nie żywił wobec Lynette
uczuć tak gorących, jakie już teraz budzi w nim Jenna.
Jenna miała wprawdzie świeżo w pamięci radę siostry, by mniej zajmowała się nią, a
więcej własnym życiem, niemniej jadąc do domu Zacha, czuła się nieswojo.
Nie mogła zapomnieć nieszczęsnej dziewczyny, która padła ofiarą bezsensownego
wyścigu i lekkomyślności. Gdyby znaleziono ją wcześniej i zdołano odratować, byłaby
sparaliżowana od szyi w dół, a niedotlenienie mogło trwale uszkodzić jej mózg. Byłoby to
straszne dla niej i dla jej bliskich. Wspomnienie tragicznego wypadku przypomniało Jennie o
kruchości życia. Jest tak ulotne, trzeba z niego korzystać, póki czas. Teraz, kiedy Rae
ukończyła szkołę i wybiera się na studia, ona też może sobie pozwolić na drobne
przyjemności.
Polubiła Zacha. I to bardzo. Kto wie, czy nie za bardzo. Zerknęła na niego kątem oka.
Jego duże ręce spoczywały spokojnie na kierownicy. Jest znakomitym lekarzem, nigdy nie
zdoła mu dorównać ani wiedzą, ani doświadczeniem. A jednak ten wykształcony pan doktor z
jakichś niezrozumiałych powodów znajduje przyjemność w jej towarzystwie. Czyżby czuł się
samotny?
Dojeżdżając do domu, Zach skręcił w boczną uliczkę i kupił pizzę. Kiedy w chwilę
później zaparkował przed swym okazałym kondominium i poprowadził Jennę do środka, ta z
bijącym sercem spoglądała na nie mniej eleganckie wnętrze budynku.
– Bądź łaskawa usiąść! – powiedział, kładąc pudło z pizzą na stole i odsuwając krzesło. –
Na pewno jesteś głodna. Nie mieliśmy czasu dokończyć lunchu.
Faktycznie, w połowie lunchu otrzymali wezwanie i zgodnie parsknęli śmiechem na
wspomnienie niedawnej rozmowy w parku o tym, że ratownik rzadko może zjeść w spokoju
lunch.
Jenna wyraźnie się odprężyła. Pizza okazała się wyjątkowo smaczna. Po kolacji Zach
zaprosił ją do salonu.
– Masz ochotę obejrzeć film? – zapytał.
– O tak.
Wsunął kastę do odtwarzacza DVD, po czym usadowili się na kanapie, przytuleni do
siebie.
Jenna rzadko chodziła do kina, toteż ekscytujący film akcji bardzo ją wciągnął. Ale tylko
do mementu, kiedy Zach objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie. Film w jednej chwili
przestał ją interesować.
Fakt, iż w pokoju panował półmrok, tylko częściowo rozproszony światłem płynącym z
ekranu, pomógł Jennie przezwyciężyć nieśmiałość. Wtuliła twarz w zagłębienie między szyją
a ramieniem Zacha, chłonąc z rozkoszą jego zapach i marząc, by ta chwila nigdy się nie
skończyła.
On tymczasem bawił się jej włosami, a po paru sekundach Jenna zdała sobie sprawę, że
uwalnia je z przytrzymującej opaski i zagłębia w nich palce.
Przycisnęła usta do jego szyi. Ciało Zacha stężało. Powolnym ruchem ujął jej twarz w
obie dłonie.
– Och, Zach! – zdążyła wyszeptać, zanim dotknął ustami jej warg.
Pocałunek położył kres resztkom racjonalnego myślenia, Jenna znalazła się w wyłącznym
władaniu zmysłów. Poddając się nieodpartemu pożądaniu, zaczęła szarpać zamek u jego
spodni. Pragnęła go dotknąć już, natychmiast.
Czuła, jak ręce Zacha przesuwają się coraz niżej po jej plecach, a gdy objęły jej pośladki,
z ust Jenny wydobył się głęboki jęk. Nigdy jeszcze nie zaznała podobnego uczucia. W
dziedzinie seksu brakowało jej doświadczenia. Nie miała na to czasu. Całe życie jenny
toczyło się wyłącznie wokół Rae i jej przyszłości.
Czując, co się z nią dzieje, zrozumiała nagle, dlaczego ludzie, oddając się rozkoszom
ciała, często zapominają o ich potencjalnych skutkach. Zrozumiała, że pragnienie
zaspokojenia fizycznego pożądania może być silniejsze od rozsądku. Pragnęła jak najszybciej
pozbyć się ubrania i poczuć ręce Zacha na swoim ciele.
Kiedy jednak zaczęła ponownie, szarpać się z suwakiem jego spodni, Zach przytrzymał
jej rękę.
– Jeszcze nie. Poczekaj – szepnął.
Poczekaj? Na co? Ma dwadzieścia cztery lata, zdecydowała się wreszcie pójść na całość,
a on każe jej czekać? Spojrzawszy mu w oczy, wyczytała w nich namiętne pożądanie. Więc
dlaczego?
– Czy coś jest nie tak? – zapytała.
– Ależ nie. Jest cudownie. – Ujął jej twarz w dłonie i czule pocałował. – Cieszę się, że
jesteś ze mną. Ale nie chcę cię do niczego przymuszać, jeśli nie jesteś jeszcze gotowa. –
Czyżby domyślił się, że to jej pierwszy raz? Zawstydzona spuściła oczy i pochyliła głowę. –
No, nie rób takiej miny – poprosił, osuwając się na kanapę i pociągając ją za sobą, tak że
leżeli teraz twarzami do siebie. – Przecież musisz wiedzieć, jak bardzo cię pragnę.
Może jednak nie odkrył jej sekretu. Zaczerpnęła powietrza w płuca, chcąc uspokoić
przyspieszony oddech, ale gdy jej piersi otarły się przy tym o jego tors, z wrażenia o mało nie
zapomniała, co miała mu powiedzieć.
– Nie musisz się powstrzymywać – szepnęła, z trudem odzyskując głos.
– Wiem, że nie muszę, aleja też mam w tej sprawie coś do powiedzenia – odparł i
obdarzył ją tak czarującym uśmiechem, że zadrżała na całym ciele. – To, że jesteś w moim
mieszkaniu, daje mi przewagę, której nie chcę wykorzystywać.
– W takim razie pojedźmy do mnie. – Powiedziawszy to, zdała sobie sprawę, że siostra
ma o jedenastej wrócić z pracy. Czy do tej pory zdążą zaspokoić swe pragnienia? Może tak.
Zach parsknął głośnym śmiechem.
– Nie wystawiaj mnie na zbyt ciężką próbę, bo ulegnę – odparł.
– Jeszcze nigdy nie odczuwałam niczego podobnego – wyznała. Jak ma go przekonać, że
jest gotowa na wszystko? – Ja też bardzo cię pragnę.
– Na razie wystarczy, że jesteśmy razem tak jak teraz. – Pocałował ją kolejny raz, chyba
również po to, by zamknąć jej usta, bo gdy spróbowała pogłębić pocałunek, przewrócił ją na
kanapie plecami do siebie. – Nie spieszmy się, Jenna, mamy mnóstwo czasu – szepnął jej do
ucha. – Cieszmy się każdą chwilą. Na przykład obejrzyjmy do końca film.
Chciała dalej protestować, ale Zach trzymał ją mocno, głaszcząc od czasu do czasu i
składając delikatny pocałunek na jej szyi. Jenna powoli zaczęła się uspokajać. Film jednak
przestał ją interesować, gdyż straciła wątek. Po paru minutach zaczęły jej ciążyć powieki.
Kiedy otworzyła oczy, był już wczesny ranek. W pierwszym momencie nie wiedziała,
gdzie jest. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że oboje usnęli w trakcie oglądania filmu, a
ona właśnie stoczyła się z kanapy na podłogę.
Jeszcze niezupełnie przytomna, podniosła się na nogi. Zach nadal spał w najlepsze. Z
cichym westchnieniem ulgi wymknęła się na palcach z salonu.
W kuchni zamknęła za sobą drzwi, wyjęła z kieszeni komórkę i zadzwoniła do domu. Co
pomyśli Rae, kiedy się zorientuje, że siostra nie wróciła na noc?
Telefon dzwonił i dzwonił, dopóki nie włączyła się automatyczna sekretarka. Jennie
drżały ręce, kiedy wyłączała komórkę. Może Rae śpi tak mocno, że nie obudził jej dzwonek
telefonu? Jest jeszcze bardzo wcześnie, ledwo minęła szósta. Zadzwoniła ponownie w
nadziei, że siostra w końcu się obudzi i podejdzie do telefonu.
Znowu nic. Jenna, coraz bardziej zaniepokojona, zadzwoniła na komórkę Rae. Dopiero
po trzech sygnałach usłyszała lekko sepleniący głos siostry:
– Cześć, to ty?
– Rae, gdzie jesteś? – Słysząc w tle obce glosy, Jenna ze zdenerwowania zacisnęła z całej
siły pałce na komórce. Siostra nie była sama. – Piłaś?
– Spoko, siostrzyczko. Nie jestem pijana, tylko niewyspana. Bawiliśmy się do białego
rana. – Rae zachichotała. – Właśnie zamierzaliśmy się trochę przespać.
– Gdzie jesteś? I co robiliście przez całą noc? – podniesionym głosem pytała Jenna,
krążąc niespokojnie po kuchni. Chciałaby przenieść się jakimś cudownym sposobem w
miejsce, gdzie jest Rae, i sprawdzić, co się z nią dzieje. Siostra bez pozwolenia spędziła noc
poza domem. W dodatku wcale nie była przekonana, że Rae i jej koledzy rzeczywiście nie pili
alkoholu.
– Jestem u Claire. Urządziliśmy przyjęcie. Zostawiłam ci wiadomość. – W tle ktoś coś
powiedział, a Rae znowu się roześmiała. – Cześć, Jen, do zobaczenia.
Jenna opadła bezsilnie na krzesło. Rae miała dziwnie zmieniony głos. To nie może być
niewyspanie. Albo pili, albo próbowali narkotyków.
Rae schodzi na złą drogę. Może sobie napytać biedy.
A Jenna będzie temu winna.
– Jenna, co ci jest? Czy coś się stało? – Rozczochrany Zach stał w drzwiach, spoglądając
na nią z niepokojem.
– Bardzo mi przykro, ale muszę uciekać. – Z trudem powstrzymywała łzy. To jej wina, że
w pogoni za własnym szczęściem nie dopilnowała siostry, narażając ją na niebezpieczne
pokusy. Dobrze przynajmniej, że nie przespała się z Zachem. Gdyby tak się stało, rozstanie
byłoby jeszcze trudniejsze.
– Chodzi o Rae? Ma kłopoty? – domyślił się Zach. Podszedł do Jenny i położył jej obie
ręce na ramionach.
– Spędziła noc poza domem. Podejrzewam, że pila. – Wyrywając mu się z rąk, zahaczyła
boleśnie biodrem o kant stołu. – Muszę jechać do domu.
– Odwiozę cię.
Tym razem nie zaprotestowała. Wiedziała już, że autobusy nie dojeżdżają do jego
dzielnicy.
– Ona skończyła już osiemnaście lat – zwrócił jej uwagę, gdy wsiedli do samochodu.
– Zgodnie z prawem alkohol jest dozwolony dopiero po ukończeniu dwudziestu jeden lat
– ucięła ostro.
– Tak, wiem, ale to naturalne, że młodzi lekceważą niekiedy ograniczające ich przepisy.
Myślisz, że na studiach będzie inaczej?
– Nie pozwolę, żeby Rae zmarnowała sobie życie, zapamiętaj to sobie – oświadczyła
twardo.
Resztę drogi pokonali w niemal wrogim milczeniu. Kiedy zajechali przed dom, Jenna,
która podejrzewała, że Zach będzie chciał wejść razem z nią, oświadczyła:
– Przepraszam cię, ale nie możemy być razem. Nigdy więcej się z tobą nie spotkam.
– Rozumiem twoje zdenerwowanie, ale nie odpychaj mnie, proszę. Wierz mi, ja naprawdę
cię rozumiem.
– Nic nie rozumiesz. – Roześmiała się cierpko. – Nie jestem po prostu zdenerwowana,
jestem przerażona. I mam po temu szczególne powody, bo nasza matka była alkoholiczką, a
do tego narkomanką. Zmarła z przedawkowania, nie wiadomo, czy przypadkiem, czy celowo.
– Widać było, że te słowa zrobiły na Zachu silne wrażenie. Może wreszcie zda sobie sprawę,
jak wiele ich dzieli. – Znalazłam ją martwą w kuchni na podłodze. I niech mnie piekło
pochłonie, jeżeli pozwolę, żeby moja siostra poszła w jej ślady. Sprowadzę ją do domu i od
tej pory nigdy więcej nie spuszczę z oka. Zegnaj, Zach.
Na podkreślenie ostateczności swoich słów, z całej siły zatrzasnęła drzwi samochodu.
– Zadzwonię w ciągu dnia – zawołał za nią, ale nie doczekał się odpowiedzi.
Weszła do domu, ocierając łzy. Jeśli nawet zadzwoni, nie będzie to miało najmniejszego
znaczenia. Nigdy więcej nie spotka się z nim poza pracą. Wystawiłaby sobie bardzo marne
świadectwo, gdyby dla paru godzin szczęścia poświęciła przyszłość własnej siostry.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Zach przyjechał do stacji dobry kwadrans przed czasem w nadziei skłonienia Jenny do
poważnej rozmowy. Od kilku dni nie odbierała jego telefonów. Kiedy dzwonił, słuchawkę
podnosiła Rae, mówiąc, że Jenny nie ma w domu.
Po tym, czego się dowiedział o ich matce, lepiej rozumiał ostrą reakcję Jenny. Ciarki
przechodziły mu po plecach, ilekroć wyobraził sobie kilkunastoletnią dziewczynę, która
znajduje w kuchni martwe ciało własnej matki. Rodzice powinni ochraniać dzieci, zamiast je
narażać na straszne przeżycia. Największy podziw budził w nim fakt, iż po takich
doświadczeniach Jenna wyrosła na odpowiedzialną i zrównoważoną kobietę.
Być może konieczność zajęcia się młodszą siostrą pomogła jej otrząsnąć się z koszmaru.
Zach rozumiał ją teraz znacznie lepiej niż dotąd, a zarazem był zdecydowany przekonać ją, że
musi zacząć myśleć o swoim osobistym szczęściu.
W sali odpraw zastał Ivana, Katel Samanthę. Ciekawe, że wszyscy przyjechali przed
czasem. To znaczy wszyscy z wyjątkiem Jenny. Ale co tu robi Ivan, który nie był zapisany na
dzisiejszy dyżur?
– Cześć, Zach – powitała go Kate. – Coś jest nie w porządku?
– Miałem nadzieję zastać Jennę. – Sięgnął po leżący na stole grafik, który potwierdził
jego podejrzenie. Nazwisko Jenny było wykreślone, a na jej miejsce wpisano Ivana.
– Musiała wziąć wolny dzień, więc zamieniliśmy się dyżurami – wyjaśnił Ivan. – Czy to
źle?
Jeszcze jak! Źle jak cholera! Musi jej przecież w jakiś sposób wytłumaczyć, że spędzając
noc na jego kanapie, nie upodobniła się do swojej nieodpowiedzialnej matki. Że jedno z
drugim nie ma nic wspólnego. Że jej również coś się w życiu należy. Nie może się całkowicie
poświęcić wychowywaniu Rae i trosce o jej los. Mogliby wspólnie czuwać nad jej siostrą.
Niech da mu szansę i pozwoli sobie pomóc.
– Nie, to nic ważnego – odparł.
Ivan jednak nie wydawał się przekonany. No trudno, niech sobie myśli, co chce. Na
szczęście jutro sobota, Jenna będzie w ośrodku i już mu się nie wymknie. Może zdąży do tego
czasu dojść do siebie i spojrzy na niego łaskawszym okiem.
W ośrodku uwijała się gromada młodych koszykarzy, których pamiętał z ostatniego
treningu. Chłopcy ćwiczyli zagrania, których ich nauczył. Jego zadowolenie z tego powodu
zmąciło jednak odkrycie, że dzisiejszy trening został w oczywisty sposób wyznaczony bez
jego wiedzy.
Natychmiast zauważono jego obecność. Pierwszy pomachał mu ręką Damien, który
krzyknął na kolegów i już po chwili rzucili się hurmem, by go powitać.
Widząc poruszenie, Jenna odwróciła się i na widok Zacha zrobiła niezadowoloną minę.
Nie mogła urządzić mu sceny na oczach dzieci, niemniej zachowanie spokoju kosztowało ją
sporo wysiłku.
– Cześć, Jenna – powiedział jak gdyby nigdy nic. – Mam wolny dzień, więc może się na
coś przydam.
– Proszę bardzo – odparła uprzejmie, jednak jej oczy mówiły co innego. Jest
niezadowolona z jego przyjścia, a co gorsza, nie ma ochoty na rozmowę.
Wahał się, jak postąpić. Zostając, zrobi Jennie przykrość, ale odchodząc, sprawi
chłopcom zawód. W końcu postanowił zostać. Nie ma powodu, żeby dzieciaki ponosiły
konsekwencje jego osobistych problemów.
– Ćwiczenia nieźle wam idą, chłopcy, ale teraz pokażcie, czy umiecie to wykorzystać w
grze – zaproponował.
– Robi się! – Ruszyli biegiem na boisko, gdzie przy stanowisku sędziego stała Jenna z
Miguelem i drugim, nieznanym Zachowi mężczyzną.
– Czy Damien może już ćwiczyć? – upewnił się.
– Oczywiście. Bierze przepisane leki, a ja mam go na oku. – Powiedziała to uprzejmym,
lecz chłodnym tonem, jakby nie mieli za sobą wspólnych przeżyć. Takim tonem rozmawia się
zwykle z nieznajomymi.
Znowu poczuł się dotknięty, lecz z poczucia obowiązku wobec chłopców nie przestał
obserwować gry, zachęcając ich do zwiększenia wysiłku albo korygując błędy.
Po skończonym treningu nadal kręcił się po boisku, nie zważając na rzucane w jego
kierunku niechętne spojrzenia Jenny. Dawała mu wyraźnie do zrozumienia, że nie jest tu mile
widziany. On jednak nie da się wypędzić. Będzie tkwił, dopóki nie nadarzy się okazja na
odbycie z nią rozmowy w cztery oczy.
Chłopcy zbierali swoje rzeczy i opuszczali ośrodek, wykrzykując w jego stronę przyjazne
pozdrowienia.
– Co ty tu jeszcze robisz? – zapytała go Jenna, zbierając piłki i wrzucając je na wózek.
– Musimy porozmawiać. Dlaczego nie odbierasz moich telefonów?
– Widocznie nie mam ochoty rozmawiać – odparła ostrym tonem. Nie zamierzała
ułatwiać mu sytuacji.
On jednak nie rezygnował.
– Co z Rae? – zapytał, wrzucając na wózek piłkę.
– Boczy się na mnie. Teraz wpadła na pomysł, że sama zapłaci za naprawę samochodu.
Wyobraża sobie, że pozwolę jej prowadzić po tym, jak nie wróciła na noc do domu.
Z nachmurzoną miną ruszyła z wózkiem do magazynu. Zach szedł za nią.
– Właściwie dlaczego nie? Gdybyś okazała jej więcej zaufania, mogłoby się okazać, że
potrafi podejmować rozsądne decyzje.
– Czego ty ode mnie chcesz? – zawołała, odwracając się gwałtownie i spoglądając mu
prosto w oczy. – Tamtej nocy, kiedy zasnęliśmy u ciebie na kanapie, byłam gotowa na coś
więcej niż znajomość, ale ty powiedziałeś „nie”. Wiesz, co myślę? Boisz się bliższego
związku, bo to zanadto zobowiązuje.
– Nieprawda – zaprotestował. – Chcę być z tobą, niczego bardziej nie pragnę. To ty
rezygnujesz z osobistego życia na rzecz Rae.
Jenna z całej siły zatrzasnęła drzwi magazynu.
– Jest moją siostrą, Zach. Kocham ją i nie zamierzam się z tego tłumaczyć.
– Rozumiem, że jej dobro leży ci na sercu, ale to jeszcze nie powód, żeby wpadać w
rozpacz za każdym razem, kiedy coś nie idzie po twojej myśli – próbował jej perswadować.
– Lepiej zajmij się własnymi problemami – oświadczyła, odwracając się i ruszając w
kierunku biura. W tym momencie w budynku pogasły światła, uniemożliwiając dalsze
prowadzenie beznadziejnego sporu. – Myślisz, że wysiadły korki?
– Nie sądzę. Posłuchaj. – Gdy przestali na siebie krzyczeć, do wnętrza budynku zaczęły
dochodzić odgłosy odległych grzmotów. – Burza musiała uszkodzić linię elektryczną. Gdzie
jesteś? – zapytał, szukając jej po omacku w pozbawionym okien korytarzu.
– Tutaj. – Zrobiła w ciemnościach kilka kroków, po czym wzięła go za rękę. – Chodź –
powiedziała, wymacując drzwi. – Muszę wracać do domu.
Weszli do głównej sali i ujrzeli przez okno, jak kolejne błyskawice przecinają niebo. Po
każdej z nich rozlegał się głuchy grzmot.
– Odwiozę cię do domu. Nie możesz iść w taką ulewę.
Jenna tym razem nie oponowała. Zamknąwszy na klucz drzwi ośrodka, popędzili w
strugach deszczu do samochodu.
– Gdzie jest Rae? – spytał potem Zach.
– Została w domu. – Jenna zagryzła wargi. – Zadzwonię do niej. – Przyłożyła komórkę do
ucha, ale po chwili ją zamknęła. – Nie mogę się połączyć, słychać tylko trzaski.
– Nie pracuje dzisiaj?
– Dopiero po południu. Kiedy wychodziłam, siedziała w swoim pokoju, obrażona, że nie
pozwalam jej zapłacić za naprawę samochodu. – Skręcili już w jej uliczkę. – O mój Boże!
– Co takiego?
– Och, Zach, drzewo spadło na nasz dom!
Rzeczywiście. Zach zobaczył wielkie drzewo rozłupane na dwie części. Jedna z nich,
znacznie większa, leżała wbita w dach domu. W drzewo musiał uderzyć piorun.
– Zach, szybko! Rae jest w środku!
Na twarzy Jenny malował się paniczny strach. Zach dobrze znał to uczucie. Pamiętał, co
czuł tamtego dnia, gdy zdał sobie sprawę, że jego siostra biegnie ulicą do kolegi. Szybko
odepchnął od siebie złe wspomnienie.
– Rae, Rae! – zaczęła wołać Jenna, wyskakując z samochodu, zanim Zach zdążył na
dobre zaparkować.
– Jenna, poczekaj! – Zatrzymał auto i pobiegł za nią. – Uważaj, dach może się zawalić. –
Złapał ją przed drzwiami.
– Puść mnie, muszę ją znaleźć. Drzewo zwaliło się na dach nad jej pokojem, może być
ranna.
– Trzeba zadzwonić po straż. – Obejmując Jennę w pasie, drugą ręką wyjął z kieszeni
komórkę i zadzwonił pod numer 911. Na szczęście tym razem nie było zakłóceń i po chwili
usłyszał w słuchawce głos dyspozytora.
– Jaki wypadek pan zgłasza?
Kiedy był zajęty tłumaczeniem, co się stało, Jenna wyrwała się i wbiegła do domu.
Zakląwszy w duchu, szybko zakończył rozmowę i pobiegł za nią. Poraził go rozmiar
zniszczeń. Schody na piętro były w dużej części zawalone.
– Straż już jedzie.
– Rae jest na górze. Musimy ją stamtąd wydostać – jęknęła Jeana przez łzy. – Musi być
jakiś sposób, żeby do niej dotrzeć.
– Nie, kochanie, zamiast jej pomóc, możemy jeszcze bardziej pogorszyć sytuację. Trzeba
poczekać na strażaków. – Włożył jej do ręki komórkę. – Moja działa, spróbuj do niej
zadzwonić.
Jenna złapała telefon i wybrała numer. Po dłuższej chwili przecząco pokręciła głową.
– Nic z tego, nie odbiera.
– Nie słyszałem, żeby na górze dzwonił telefon. Może nie ma jej w domu. Mogła wyjść
do pracy.
– Muszę się upewnić, gdzie ona jest. – Głos Jenny był pełen rozpaczy.
– Wiem, kochanie, pomoc zaraz nadjedzie.
– Nie mogę tak czekać. Spróbuję się do niej dostać.
– Spróbuj najpierw zadzwonić do jej przyjaciółek – poradził, byle zyskać na czasie i zająć
czymś Jennę do przyjazdu strażaków.
Rozumiał przerażenie Jenny i sam modlił się w duchu, żeby Rae nie było w pokoju na
górze. Nagle Jenna chwyciła go za rękę.
– Słyszałeś?
– Co? Nic nie słyszę.
– O, znowu! – Jenna podbiegła do częściowo zrujnowanych schodów. Po pokonaniu
pierwszych stopni zatrzymała się, próbując usunąć z drogi kawał zawalonego sufitu.
– Uważaj! – wrzasnął Zach.
Rzucił się na ratunek i zdążył ściągnąć Jennę ze schodów sekundę przed tym, jak spadł na
nie kolejny fragment sufitu. Przez chwilę stał jak oniemiały, trzymając ją w ramionach.
Dopiero potem uświadomił sobie, co mogło się zdarzyć. Jenna też stała nieruchomo z głową
wtuloną w jego tors. Pogłaskał ją po włosach.
– Już dobrze. Nic się nie stało. Zaraz przyjedzie pomoc.
Jenna wyprostowała się.
– Słyszysz?
Zach poważnie się zaniepokoił. Zaczynał podejrzewać, że Jenna dostaje histerii. Musi ją
stąd jak najszybciej wyprowadzić. Przebywanie w zrujnowanych domu źle na nią działa.
Nagle zdał sobie sprawę, że z góry dochodzi czyjeś ciche wołanie. Twarz Jenny pojaśniała.
– Słyszysz? Rae mnie woła. Jest na górze. Zach, ona żyje!
ROZDZIAŁ DWUNASTY
– Rae, jestem tu! Na dole! – zawołała Jenna. Jej serce przepełniła radość. Rae żyje i jest
przytomna! Patrzyła ze złością na blokujące schody odłamki sufitu. Oddałaby wszystko, żeby
znaleźć się przy siostrze.
Z ulicy dobiegł zrazu odległy, potem coraz silniejszy, przeraźliwy dźwięk syreny i przed
domem zatrzymał się strażacki wóz. Burza tymczasem odpłynęła, a deszcz prawie przestał
padać.
Zach pośpiesznie wyjrzał przed dom. Jenna też stanęła w drzwiach.
– Czy to pani zgłaszała uwięzienie ofiary w uszkodzonym domu? – zapytał jeden z nich.
– Tak, moja siostra została uwięziona w pokoju na piętrze – odparła Jenna. – Drzewo
uszkodziło dach i schody.
– Rozumiem. – Szef ekipy skinął na swoich ludzi. – A państwa proszę o opuszczenie
domu.
Jenna z ociąganiem spełniła polecenie. Ku jej zaskoczeniu strażacy podjęli akcję na
zewnątrz budynku. Zamiast forsować wewnętrzne schody, podnieśli zamontowaną na wozie
strażacką drabinę, aby dostać się do pokoju na piętrze przez dziurę w zdemolowanym dachu.
Popatrzyła na Zacha z wdzięcznością. Wytrwał przy niej i robił, co mógł, by jej pomóc.
Zach przytulił ją do siebie, jakby czytał w jej sercu. Nie pierwszy raz daje dowód, że umie
odgadywać jej nastroje, pomyślała. Ale czy ona potrafi mu się odwzajemnić tym samym? Nie
była sprawiedliwa, mówiąc mu, że myśli tylko o sobie.
– Jestem w środku! – zawołał strażak, który pierwszy wspiął się na drabinę. – Znalazłem
ją!
Czy Rae jest przytomna? Może jest ciężko ranna i zdążyła się wykrwawić? Ałbo doznała
poważnych złamań? A może...
Z dziury w dachu wyłonił się strażak. Obejmując Rae ramieniem, pomógł jej wejść na
małą platformę na szczycie drabiny, po czym sam na nią wskoczył.
– Jest cała! – Jenna nie posiadała się z radości, patrząc, jak strażacy opuszczają drabinę, a
następnie zdejmują Rae z platformy i stawiają na ziemi.
– Nie ma żadnych obrażeń – zapewnił Jennę pierwszy strażak. – Nic się jej nie stało, jest
tylko w szoku.
– Nic dziwnego, ja też o mało nie umarłam ze strachu – szepnęła Jenna, ściskając ręce
siostry. Nie mogła powstrzymać łez wzruszenia. Jej mała siostrzyczka, która sprawia tyle
kłopotów, jest zarazem jej największym skarbem.
Po uratowaniu Rae Zach nie zostawił sióstr samych. Zbadawszy dziewczynę, doszedł
wraz ze strażakami do wniosku, że nie ma potrzeby odwozić jej do szpitala. Jednakże główny
strażak miał dla Jenny inną nowinę, tym razem już niedobrą.
– Nie możecie panie tutaj zostać, bo dom grozi zawaleniem. Musicie sobie znaleźć inne
mieszkanie – oświadczył.
Ostrzeżenie to nie było dla Jenny całkowitym zaskoczeniem, niemniej dopiero teraz zdała
sobie w pełni sprawę ze Swego rozpaczliwego położenia. Remont domu może potrwać wiele
miesięcy, a nie wiadomo, czy firma ubezpieczeniowa zechce pokryć straty. Może będzie się
prawować z ubezpieczycielem sąsiada, gdyż zwalone drzewo rosło na jego posesji. W
dodatku nie miała pewności, czy Schroederowie są ubezpieczeni.
– Jenna, gdzie my się podziejemy? – zawołała Rae. – I co będzie z naszymi rzeczami?
– Najważniejsze, że jesteśmy całe i zdrowe, reszta to głupstwo – odparła Jenna, siląc się
na spokój. – Na razie zamieszkamy w motelu. – Ale skąd wziąć pieniądze na wielomiesięczny
pobyt w hotelu? Pieniądze na jej bieżącym koncie stopnieją po tygodniu, najdalej dwóch. Jak
przetrwają do końca remontu domu, nie uszczuplając oszczędności przeznaczonych na studia
siostry?
– Możecie zamieszkać u mnie.
– Dziękuję, Zach, to bardzo miłe z twojej strony, ale przeniesiemy się na jakiś czas do
hotelu. – Jego propozycja była kusząca, lecz wspólne mieszkanie byłoby dla wszystkich zbyt
krępujące, a ponadto Zach nie zdawał sobie sprawy, co to znaczy mieć dwie kobiety na stałe
w domu.
– Na jak długo? – zapytał. – Domu nie da się wyremontować w tydzień czy dwa, a hotel,
nawet najtańszy, kosztuje. Moje mieszkanie ma trzy sypialnie, więc nie będziemy sobie
przeszkadzać. Proszę cię, Jenna, schowaj dumę do kieszeni i zgódź się.
– Masz trzy sypialnie? – Nie umiała powstrzymać okrzyku zdziwienia. Po co samotnemu
mężczyźnie aż trzy sypialnie?
– Jedna służy mi za pokój do pracy, ale jest w nim rozkładana kanapa do spania. A poza
tym, godząc się na moją propozycję, ułatwisz mi życie, bo w przeciwnym razie musiałbym,
przynajmniej częściowo, przenieść się do tego samego hotelu, żeby móc się wami opiekować.
– Nie wygłupiaj się – mruknęła, niemniej zaczynała się wahać. A może przyjąć jego
propozycję? Niedawne postanowienie, aby zerwać z Zachem bliższe stosunki, dużo ją
kosztowało. – No nie wiem – rzekła po chwili.
– Bez żadnych zobowiązań – zapewnił ją Zach. – Chyba że sama zdecydujesz inaczej –
dodał z figlarnym błyskiem w oczach.
Tego właśnie bała się najbardziej – że nie potrafi mu się oprzeć. Już teraz, na samą myśl o
zamieszkaniu razem z Zachem, serce zaczęło jej szybciej bić.
– No to jak, Jenna, decydujesz się? – ponagliła ją Rae.
– No dobrze, niech wam będzie. – Nie ma sensu dłużej się opierać, kiedy sama tego
pragnie. Zwłaszcza że nie wiadomo, jak długo potrwają pertraktacje z ubezpieczycielem, a w
konsekwencji kiedy rozpocznie się remont domu. – Nie wiem, Zach, jak ci dziękować.
– Nie ma za co – odparł uradowany. – Rae, wsiądź tymczasem do mojego samochodu, po
co masz niepotrzebnie moknąć.
– Czy nie mogłybyśmy wejść na chwilę do domu po najniezbędniejsze rzeczy? – zapytała
Jenna, spoglądając z nadzieją na głównego strażaka.
– Niestety, to niemożliwe – odparł. – Nie wiemy, w jakim stanie jest strop. Jeśli został
poważnie naruszony, może się zawalić w każdej chwili. Z wejściem do domu trzeba poczekać
na orzeczenia inspektora budowlanego.
– A jak to długo może potrwać?
– Trudno powiedzieć. Burza spowodowała wiele zniszczeń, więc na pewno są już w
pogotowiu.
– Szefie, jedziemy, mamy nowe wezwanie! – zawołał jeden ze strażaków.
– Już idę. Proszę pod żadnym pozorem nie wchodzić do domu – jeszcze raz ostrzegł
Jennę szef strażackiej ekipy. – Ktoś z urzędu miasta wkrótce się z panią skontaktuje. – To
powiedziawszy, wskoczył do szoferki i odjechał.
Zach i Jenna podeszli wolno do samochodu. Rae siedziała już na tylnym siedzeniu, oparta
wygodnie o miękkie poduszki.
– Możemy jechać? – spytał Zach, zapalając silnik.
– Tak jest – odparła Jenna, zmuszając się do uśmiechu. – Mam jedną prośbę. Czy
możemy zajechać po drodze do najtańszego domu towarowego? Chciałabym kupić parę
rzeczy.
– Oczywiście, chociaż podejrzewam, że wiele sklepów zamknięto z powodu awarii prądu.
Jenna popatrzyła na swoje przemoknięte ubranie.
– Spróbuj jednak. A nuż będzie otwarty – poprosiła. Jednakże jej nadzieja okazała się
płonna. Parking domu towarowego ział pustką, a w środku nie paliło się ani jedno światło. –
Nie masz komórki? – spytała Jenna, spoglądając przez ramię na Rae. – Dzwoniłam do ciebie
zaraz po wejściu do domu, ale nie było połączenia.
– Zostawiłam komórkę w sypialni. Kiedy zawalił się dach, byłam akurat w łazience.
Bałam się wrócić do pokoju, więc ubrałam się w twoje ciuchy – wyjaśniła.
– Miałaś szczęście – zauważył Zach, zerkając w tylne lusterko.
Kiedy zajechali pod jego okazałe kondominium, Jenna zawstydziła się swego wyglądu.
Pozazdrościła Zachowi, który kompletnie się nie przejmował tym, że jego wybrudzone
ubranie ocieka wodą, a także siostrze, która bez najmniejszego skrępowania podziwiała
wspaniałe wnętrza.
Jenna najchętniej przypomniałaby siostrze, że ich pobyt w luksusowym domu nie będzie
trwał wiecznie i po skończonym remoncie będą musiały wrócić do swego ubogiego,
rozpadającego się siedliska.
Ona i Rae są tutaj obce, świat wygody i luksusu pozostaje poza ich zasięgiem.
– Czujcie się jak u siebie w domu – oświadczył Zach nazajutrz w południe, witając w
drzwiach powracające z zakupów Jennę i Rae.
Wprawdzie poprzedniego dnia wieczorem zaopatrzył siostry w bawełniane koszulki i
spodnie od dresów, dzięki czemu mogły uprać ciuchy, które miały na sobie, lecz one musiały
się zaopatrzyć w ubrania na zmianę.
– Nie zwracaj na nas uwagi. Zachowuj się, jakby nas nie było. – Wystarczy, że wczoraj
zrobił dla nich kolację, a rano przygotował śniadanie. Oczywiście Jenna pozmywała potem
naczynia, lecz i tak miała poczucie, że są intruzami.
– Ale ja bardzo się cieszę, że tu jesteś – odparł Zach. W starych, wypłowiałych dżinsach
wyglądał równie dobrze, jak w uniformie ratownika. Spoglądał na nią z nieskrywanym
upodobaniem.
Ciarki przeszły jej po skórze. Dobrze, że nie ma Rae, która zamknęła się w swoim pokoju
i przymierza świeżo kupione ciuchy, bo na pewno by się domyśliła, co się z jej siostrą dzieje.
Chcąc ukryć swoje zmieszanie, rozejrzała się po pokoju. Na stojaku w kącie zobaczyła gitarę.
– Lubisz grać? – spytała, podchodząc do instrumentu.
– Bardzo. Muzyka daje mi radość i pozwala się odprężyć. – Zatrzymał się tuż za jej
plecami. Był tak blisko niej, że czuła zapach jego wody po goleniu. – A co ty lubisz robić w
wolnych chwilach? – zapytał.
– Nie wiem... nic szczególnego – bąknęła, zbita z tropu. – Kiedy mam trochę czasu,
naprawiam coś w domu albo odmalowuję ściany. Bezmyślna fizyczna praca też jest bardzo
relaksująca.
– Ale trudno to nazwać rozrywką.
– To prawda. – W jej życiu nie było miejsca na rozrywki. Nawet pracą w ośrodku zajęła
się nie dla własnej satysfakcji, ale ze względu na siostrę. – Zagrasz coś? – spytała, podnosząc
instrument ze stojaka.
– Z przyjemnością. – Wyjąwszy z jej rąk gitarę, usiadł na kanapie i zaczął dla rozgrzewki
potrącać struny. Jenna usiadła obok niego. – Dawno nie grałem, muszę ją wpierw nastroić. –
Patrzyła z przyjemnością na jego długie, zręczne palce. Po paru minutach zaczął grać
melodię, w której Jenna rozpoznała swoją ulubioną piosenkę. Zaczęła ją nucić. – Ja gram
nieźle, ale śpiewam okropnie – zauważył Zach.
Jenna stopniowo nabierała pewności siebie i śpiewała coraz śmielej.
– Masz bardzo ładny głos – pochwalił, kiedy piosenka dobiegła końca.
Jenna zarumieniła się z radości.
– Zagraj coś jeszcze – poprosiła. Siedząc obok niego na kanapie, słuchając jak gra i
śpiewając razem z nim, miała wrażenie, że znalazła się w raju.
– A co byś chciała? Znam wiele melodii. Mam niezłe ucho, potrafię zagrać wszystko, co
usłyszę.
– Naprawdę? To nadzwyczajne. Zaraz, niech pomyślę. Pamiętasz tę znaną piosenkę z
„Wyspy Gilliana”?
Zach bez wahania uderzył w struny. Jenna roześmiała się i zaczęła śpiewać do wtóru.
Jednakże słowa zabawnej piosenki tak ich oboje rozśmieszyły, że po paru minutach dalsza gra
i śpiew stały się niemożliwe. Zach odłożył gitarę.
– Bardzo za tobą tęskniłem – powiedział.
– Ja też – przyznała.
Objął ją bez słowa i zaczął całować. Jeśli kiedykolwiek zwątpiła w jego uczucia,
namiętny pocałunek upewnił ją, że Zach pragnie jej równie gorąco, jak ona jego.
– Jenna, jesteś tu?
Na widok stojącej w drzwiach siostry Jenna gwałtownie odskoczyła.
– O co chodzi?
– Przepraszam, że przeszkadzam, ale muszę jakoś dojechać do pracy.
– Weź mój samochód – zaproponował Zach, wyjmując z kieszeni kluczyki.
– Nie ma mowy. Nie zabierzesz samochodu Zacha do baru Carlsona. Ja cię zawiozę.
– Jak chcesz – zgodziła się Rae.
Zapewne sama rozumiała, że byłoby nierozsądnie zostawiać drogiego lexusa przed
barem.
– No widzisz? Gdybyś pozwoliła siostrze zapłacić za naprawę samochodu, nie musiałabyś
jej teraz odwozić – mruknął pod nosem Zach.
– To dla mnie żaden kłopot – odparła Jenna niepotrzebnie ostrym tonem.
– Rób, jak chcesz.
Czuł się zawiedziony i niezadowolony. Jenna ostrzegała go, iż wspólne mieszkanie nie
będzie łatwe, nie przypuszczał jednak, że już pierwszego dnia dojdzie do spięcia. Wzajemne
przystosowanie się będzie wymagało pewnego wysiłku.
Wychodząc z mieszkania, Jenna usłyszała, że Zach potrąca struny, ale zamiast miłej dla
uszu muzyki dobiegł ją ostry, nieprzyjemny akord.
Stanowczym ruchem zamknęła za sobą drzwi. Być może koniec końców będą musiały
przenieść się do motelu.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Zach wyszedł na patio. Był zły na Rae za to, że weszła do pokoju w nieodpowiednim
momencie, a zarazem wściekły na siebie za swoje dziecinne zachowanie. Zacisnąwszy ręce
na balustradzie, wpatrywał się w ociekające deszczem drzewa.
Nie miał nic przeciwko przywiązaniu, jakim Jenna darzyła siostrę, wręcz podziwiał ją za
to. Wszelako dziewczyna ma już osiemnaście lat, zdała maturę i jest pełnoletnia, może nawet
głosować. Chyba nadszedł czas, by stała się bardziej samodzielna.
Jenna tymczasem traktuje Rae jak małą dziewczynkę, która nie jest w stanie o niczym
decydować. Choćby w sprawie zepsutego samochodu. Był przekonany, że Rae dobrze by
zrobiło, gdyby przynajmniej częściowo pokryła koszty naprawy z własnych pieniędzy. Ale
cóż robić, skoro Jenna uparła się i na pewno nie zmieni zdania.
– Wróciłam! – zawołała Jenna od drzwi. Obejrzał się przez ramię. Prawdę mówiąc, nie
bardzo wiedział, jak się zachować.
Jenna tymczasem wyszła na balkon i stanęła obok z założonymi na piersiach rękoma.
– Widzę, że powinnam poszukać taniego hotelu – oświadczyła.
– Jenna, nie! – zaprotestował gwałtownie. Był nie na żarty przestraszony. Za nic nie
chciał jej stracić.
– Powiedziałem, że nie stawiam żadnych warunków i nic się pod tym względem nie
zmieniło.
– Faktycznie tak powiedziałeś, ale chyba nie byłeś do końca świadomy, w co się
pakujesz. Czuję, że zaczynasz się wycofywać. Już raz to zrobiłeś.
Wycofuje się? Co ona wygaduje? Wtedy wieczorem prawie nad sobą nie panował.
Przemógł jednak pożądanie, bo bał sieją przestraszyć. W gruncie rzeczy to Jenna się wycofała
na pierwszy znak, że jej siostra może jej potrzebować.
– To ty mnie zostawiłaś, żeby odwieźć Rae do pracy – odparł urażonym tonem. – Ja z
niczego się nie wycofuję.
– Może sam jeszcze tego nie wiesz, aleja to czuję. Przeszkadza ci moja siostra.
– To nieprawda. – Lubił Rae, miał tylko do niej pretensje o niefortunne wejście, a
ponadto uważał, że Jenna zanadto się nad nią trzęsie. A w ogóle to bardzo szanował je obie za
to, jak dobrze sobie radziły, zważywszy okoliczności, w których przyszło im żyć.
– Opowiedz mi o swojej siostrze. Czy po jej powrocie do, domu ją też zostawiłeś
własnemu losowi?
– zaatakowała go Jenna.
– Dlaczego pytasz raptem o moją siostrę? – oburzył się. – Moje uczucia do ciebie nie
mają z nią nic wspólnego.
– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Czy po powrocie Eve próbowałeś się z nią
dogadać? Nawiązać z nią prawdziwy kontakt?
Zach odwrócił głowę. O siostrze wolał nie myśleć, a cóż dopiero rozmawiać.
– Oczywiście, że starałem się do niej dotrzeć. Robiłem, co mogłem, żeby się otworzyła,
ale nic z tego nie wyszło.
– Może nie miała poczucia, że naprawdę ci na niej zależy.
– Jak to mi nie zależało! Przez trzy miesiące nie robiłem nic innego, tylko jej szukałem –
powiedział szybko, lecz w głębi jego serca zrodziło się ziarno niepewności.
Czy rzeczywiście zrobił wówczas wszystko, by się z nią porozumieć? A może chętnie
pogodził się z jej milczeniem, bo w gruncie rzeczy nie chciał wiedzieć nic o okropnościach,
jakie przeżyła podczas tej ucieczki?
– Może łatwiej było siostry szukać, niż stawić czoło emocjonalnym skutkom złych
doświadczeń.
Tego już za wiele.
– Mądrzysz się, chociaż nic o niej nie wiesz. Nie ma żadnego podobieństwa między moją
relacją z Eve a tym, w jaki sposób usiłujesz kierować swoją siostrą. Jak Rae ma sobie
poradzić na studiach, jeżeli nie pozwalasz jej o niczym decydować?
– To nieprawda! – Zaperzyła się. – Rae sama decydowała o tym, z czego będzie zdawać
egzaminy i sama wybrała kierunek studiów.
– Oczywiście za twoją aprobatą. Kiedy coś ci się nie podobało, na pewno stawałaś na
głowie, żeby jej to wyperswadować. – Zach wiedział, że takie słowne przepychanki do
niczego nie prowadzą, lecz nie umiał przerwać bezsensownej kłótni.
– Nie masz pojęcia, co to znaczy być odpowiedzialnym za młodą, niedojrzałą osobę.
Gdyby ci na mnie naprawdę zależało, starałbyś się zrozumieć moje problemy.
– Kiedy mnie naprawdę zależy. – Westchnął ciężko. Cała ta kłótnia nie ma sensu. – Nie
tak wyobrażałem sobie pierwszy dzień we wspólnym mieszkaniu.
– Ja też – przyznała po chwili milczenia.
– No to co z nami będzie? – zapytał. Wziął gitarę z kanapy i odłożył ją na stojak.
– Nie wiem. Ogłośmy zawieszenie broni.
Niezła myśl, pomyślał, chociaż podejrzewał, że zawieszenie broni skończy się z chwilą,
gdy Rae będzie znowu czegoś potrzebowała.
– Co byś powiedziała na Letnią Tęczę w Riverwalk? – zaproponował. – Różne orkiestry
występują tam na świeżym powietrzu – dodał dla wyjaśnienia.
– Może być fajnie. – Twarz Jenny trochę się wypogodziła. Spróbowała się nawet
uśmiechnąć. Odrobina rozrywki pozwoli jej się odprężyć. – Rae pracuje do ósmej, mamy
mnóstwo czasu.
– Jakie w tym jej barze dają jedzenie? – zapytał, chcąc pokazać Jennie, że los Rae nie jest
mu obojętny. – Bo moglibyśmy pojechać do niej na hamburgera. Będzie miała niespodziankę.
Jennie zabłysły oczy.
– Och, świetnie!
– No to jedziemy. – Może wychodząc naprzeciw jej pragnieniom, zdoła Jennę
udobruchać i odzyskać jej zaufanie.
W poniedziałek Jenna z samego rana zadzwoniła do swego agenta w firmie
ubezpieczeniowej i umówiła się z nim na wstępne oględziny uszkodzonego domu.
– Pojadę z tobą – zaproponował Zach.
– Dobrze, pojedziemy razem. – Popatrzyła na zegarek. Było już prawie wpół do
dziesiątej. – Zostanie nam jeszcze mnóstwo czasu przed dyżurem.
O pierwszej mieli się zgłosić w Lifeline, by przejąć od Ethana i Kate drugą część
dwunastogodzinnego dyżuru.
– A co z Rae? Nie trzeba jej odwieźć do pracy?
– Tak, ale umówiłam się, że podrzucimy ją wcześniej do domu Claire – wyjaśniła. – A
propos, nie wiesz, gdzie ona się podziewa?
– Siedzi w salonie i słucha moich płyt. Przez słuchawki – dodał z lekkim uśmiechem.
– Całe szczęście. – Wiedziała, że słuchawki dał jej Zach, bo kiedy wczoraj wrócili
wieczorem do domu, nastawioną przez Rae muzykę słychać było aż na ulicy. Zach
mimochodem wyraził nadzieję, że sąsiedzi nie wezwą policji za zakłócanie spokoju.
Obustronne przystosowywanie się do siebie nie było łatwe, w sumie jednak, nie licząc
wczorajszej kłótni, powoli zaczynali się zachowywać jak przykładna rodzina. Kiedy w drodze
do samochodu Zach zareagował śmiechem na jakieś powiedzenie Rae, Jenna uświadomiła
sobie nagle, jak bardzo go kocha, i aż potknęła się z wrażenia. Dlatego tak się wczoraj
zirytowała. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że Zach nie zdaje sobie sprawy z istoty
prawdziwej miłości. Nie wie, co to znaczy kochać inną osobę bardziej niż siebie.
Zajęta własnymi myślami, nie zauważyła, że dojeżdżają do jej domu. Zach zerknął na nią
kątem oka.
– Jenna, obudź się!
– Przepraszam, zamyśliłam się.
– Denerwujesz się tym ubezpieczeniem?
– Trochę. – Nie chcąc, by dalej ją indagował, otworzyła drzwi i wysiadła.
Łysy jegomość w okularach czekał już przed domem.
– Dzień dobry, pewnie pani Jenna Reed. Nazywam się Richard Packard.
– Dzień dobry, miło mi pana poznać. – Uścisnęli sobie ręce i zbliżyli się do domu.
– Ojej! Dach jest kompletnie zrujnowany! – mruknął Packard.
– No właśnie. – Jenna czuła za plecami obecność Zacha, który postanowił trzymać się na
razie z boku. – Na szczęście nikomu nic się nie stało.
– To drzewo, jeśli się nie mylę, stało poza pani posesją – ciągnął Packard.
– Tak, drzewo rośnie u sąsiada.
– Hm. – Jego uwagi nie wróżyły nic dobrego. – Wielki brak przezorności ze strony pani
sąsiada. Widzi pani te martwe gałęzie i spróchniały pień? Drzewo mogło się w każdej chwili
przewrócić na pani dom. Obawiam się, że odszkodowanie będzie musiał zapłacić
ubezpieczyciel sąsiada.
– Jak to? – oburzyła się Jenna. – Przecież to mój dom został uszkodzony i ja płacę za jego
ubezpieczenie.
– Rozumiem, ale wypadek zdarzył się z winy sąsiada i od niego musi się pani domagać
odszkodowania.
W tym momencie Zach postanowił wtrącić się do rozmowy.
– Moim zdaniem to pańska firma powinna wypłacić odszkodowanie, a potem możecie się
domagać zwrotu kosztów od firmy sąsiada.
– No nie wiem. Będę musiał poinformować mojego szefa o okolicznościach wypadku.
Zawiadomimy panią o ostatecznej decyzji.
Jenna przeraziła się nie na żarty. Przepychanki mogą potrwać Bóg wie jak długo, a co
będzie, jeżeli sąsiad nie jest ubezpieczony?
Jednakże Zach nie zamierzał dać za wygraną.
– Czy może mi pan podać nazwisko swego szefa? – zwrócił się do Packarda. – Albo
lepiej niech on do mnie zadzwoni. – Wręczył agentowi wizytówkę. – Nazywam się Taylor,
doktor Zach Taylor – powtórzył dobitnie. – Po rozmowie ze mną pański szef na pewno okaże
więcej zrozumienia.
– Ach, skoro tak... przekażę mu – wybąkał Packard. Jego ton diametralnie się zmienił. –
Zegnam, na pewno dojdziemy do porozumienia. – Wsiadł do samochodu i odjechał.
– Nie martw się, Jenna, wszystko będzie dobrze – uspokoił ją Zach.
– Tak, ale tylko dzięki twojej interwencji – odparła z gorzkim uśmiechem. – Wizytówka z
tytułem doktora czyni cuda.
– Jesteś na mnie zła? – spytał zaniepokojony.
– Ależ skąd. Jestem po prostu rozdrażniona. – W końcu to nie jego wina, że Packard jest
snobem. – Jestem ci niezmiernie wdzięczna za pomoc. Ale wiesz, zmieniłam zdanie i
postanowiłam odebrać samochód.
– Serio?
– Tak. – Uwagi Zacha o tym, że Rae dorasta i potrzebuje więcej samodzielności, zapadły
Jennie w pamięć. Poza tym dowożenie siostry do pracy stałoby się na dłuższą metę uciążliwe.
– Czy możemy zajechać po drodze do warsztatu? Mam nadzieję, że jeszcze go nie sprzedali.
W parę minut później byli w warsztacie, gdzie Jenna od razu wypatrzyła swój
sfatygowany wehikuł.
– Cześć, Hank, przyjechałam w sprawie mojego autka – zwróciła się do właściciela.
– Jest już naprawione – odparł Hank. – Pomyślałem, że jeśli nie wykupisz tej bryki, to ją
sprzedam.
– Ile? – Trochę się bała, czy Hank nie podniesie ceny.
– Tyle, co mówiłem.
– Dzięki, Hank. – Sięgnęła do torebki.
– Pozwól, że ja to ureguluję – wtrącił Zach.
– Nie ma mowy. – Jakim prawem przypisuje sobie rolę jej opiekuna? – Jesteś bardzo
uprzejmy, ale nie. Zresztą zgodnie z twoją radą połowę sumy zamierzam wyegzekwować od
Rae.
Zapłaciła Hankowi, a ten wręczył jej kluczyki.
– Szerokiej drogi, dzielna z ciebie dziewczyna – powiedział na pożegnanie.
– Dzięki, Hank. – Szkoda, że Zach ma mniej wiary w jej samodzielność.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Zach czekał w sali odpraw na Jennę, która przebierała się na miejscu w zapasowy
uniform. Jej dotychczasowy mundurek został w domu razem z wszystkimi rzeczami, do
których nie miała dostępu.
– Jak ona się czuje? – spytała Kristen. Koledzy wiedzieli już o katastrofie.
– Nie najgorzej. Jej siostra została odcięta na piętrze i Jenna, chcąc koniecznie do niej
dotrzeć, o mało nie zwaliła sobie reszty sufitu na głowę, ale na szczęście nic się nie stało. –
Zach chciał jeszcze coś dodać, ale do sali weszła Jenna, więc przezornie zamilkł.
Kiedy poprzednia zmiana składała sprawozdanie, zadzwoniły pagery. Jenna aż się
wzdrygnęła, czytając wiadomość: „Wypadek na farmie w Clover Hill. Farmerowi ręka
uwięzia w maszynie do zbioru siana”.
– Co roku otrzymujemy parę tego rodzaju wezwań. Wypadki rolnicze są z reguły bardzo
poważne – skomentował Zach. – Zbierajmy się.
Po usadowieniu się w helikopterze Jenna rzuciła Zachowi nieśmiały uśmiech, a on
odpowiedział jej tym samym, podnosząc kciuk na znak uznania. Doceniał jej szczerą chęć
okazania młodszej siostrze zaufania. Był kompletnie zaskoczony, kiedy zmieniła zdanie w
sprawie samochodu i sposobu sfinansowania jego naprawy.
Lot do Clover Hill trwał niecałe dwadzieścia minut. Kiedy po wykonaniu rutynowych
czynności dodarli na miejsce wypadku, okazało się, że lokalne pogotowie zaczęło już
udzielać farmerowi pierwszej pomocy. Ofiarą był mężczyzna w wieku pięćdziesięciu kilku
lat, którego pogruchotana prawa dłoń przypominała jedną krwawą masę. Obok niego stała
zrozpaczona kobieta mniej więcej w tym samym wieku.
– Nazwisko chorego? – zapytał Zach, sięgając, do torby po opatrunki.
– Gerald Schmidt. Pogotowie wezwała jego żona Louise. Mieliśmy sporo kłopotu z
wydobyciem ręki z trybów maszyny.
– Jenna, podnieś ramię i trzymaj je w górze – zarządził Zach, po czym zabrał się do
opatrywania ręki.
Jenna z uwagą śledziła każdy jego ruch, zastanawiając się, czy kiedykolwiek zdoła pójść
na studia i zostać lekarzem.
– To wszystko, co w tej chwili można zrobić – oznajmił po zakończeniu bandażowania
ramienia od barku aż po nadgarstek. Otarłszy pot z czoła, dodał: – W trakcie lotu musisz mieć
pod ręką środki przeciwbólowe. A teraz podaj mu antybiotyk.
– Jaki? – spytała.
Zach zwrócił się najpierw do żony farmera z pytaniem, czy mąż nie jest na coś uczulony,
a gdy ta odparła, że nic o tym nie wie, oświadczył:
– Na razie penicylinę, a potem cefaclor.
Kiedy zawieszała pojemnik z penicyliną, powieki mężczyzny zadrgały. Jenna, widząc to,
ujęła go za rękę.
– Mam na imię Jenna. Doktor Tylor przed chwilą opatrzył panu ramię. Zabieramy pana
helikopterem do szpitala.
Farmer wpatrywał się w nią przez krótką chwilę, po czym znowu zamknął oczy, lecz jego
palce zacisnęły się na dłoni Jenny.
– Ile podaliście mu morfiny? – zapytała, zwracając się do pracownika pogotowia.
– W sumie osiem miligramów w ciągu godziny. – Widząc zdziwienie na jej twarzy,
dodał: – Strasznie cierpiał.
– Ile mam podać? – zwróciła się do Zacha.
– Poczekaj, aż będziemy w śmigłowcu.
Ostrożnie przełożyli chorego na własne nosze i powieźli go do helikoptera. Gdy już byli
w środku, Jenna nałożyła mu słuchawki na uszy. Chciała mieć z nim kontakt.
– Najdalej za kwadrans dotrzemy do szpitala, gdzie chirurg plastyczny zajmie się pańską
ręką – powiedziała. Na znak Zacha podała choremu kolejne dwa miligramy morfiny. – Jestem
przy panu.
Zach zauważył, że chory przez cały czas trzyma Jennę za rękę. Normalnie to ona
wypełniała formularz wezwania, ale tym razem postanowił nie odrywać jej od chorego i
zabrał się sam do opisywania przypadku. Uznał, iż w tej chwili najważniejsze jest
samopoczucie pacjenta.
Kontakt z jej ręką zapewne dodaje przerażonemu farmerowi otuchy, myślał Zach.
Opiekuńcze zachowanie Jenny uświadomiło mu, że nieszczęsny człowiek odczuwa nie tylko
ból, ale i strach. Jednocześnie zdał sobie sprawę, co Jenna miała na myśli, zarzucając mu brak
emocjonalnego zaangażowania. Przypomniał sobie, iż po odnalezieniu Eve nie miał odwagi
jej dotknąć. Bał się jej reakcji, bał się, że siostra nie życzy sobie fizycznego kontaktu. Ale
dlaczego jej o to nie spytał? Może rzeczywiście odgrodził się od niej uczuciowo, bo tak było
mu wygodniej.
– Chyba zasnął – szepnęła Jenna.
– Kiedy się obudzi, powiedz mu, że żona będzie na niego czekała w szpitalu. To powinno
poprawić mu samopoczucie.
Zach od początku lotu odczuwał wzruszenie. Uświadomił sobie, jak bardzo Jenna jest mu
droga. Nieporównanie droższa niż Lynette. Uczucie, jakie – żywił do Jenny, było potężne,
wszechogarniające. Kochał ją nawet za nadopiekuńczy stosunek do młodszej siostry. Słowem,
nie mógłby dłużej bez niej żyć.
Zatopiony w emocjonalnych rozważaniach, kompletnie przegapił moment lądowania. Do
przytomności przywołało go zdziwione spojrzenie Jenny. Lekko zawstydzony, zabrał się
pospiesznie do rutynowych czynności.
W szpitalu Geralda zabrano bezpośrednio na salę operacyjną. Patrząc za oddalającymi się
noszami, Zach poczuł przykre ukłucie w sercu, towarzyszące każdemu rozstaniu z pacjentem.
– Coś ci jest? – spytała Jenna, patrząc na niego podejrzliwym wzrokiem.
– Nic. Wracajmy do helikoptera – odparł. Dalsza część czterogodzinnego dyżuru upłynęła
wyjątkowo spokojnie.
– W drodze do domu chciałbym wpaść do supermarketu i zrobić zakupy na kolację, wiec
nie zdziw się, jeśli się trochę spóźnię – uprzedził ją przed wyjściem ze stacji.
– Jasne. Ja też zajadę po drodze do sklepu – odparła. Poruszali się teraz dwoma
samochodami.
– No to do zobaczenia w domu. – Słowa „w domu” wymówił z wyraźną przyjemnością.
Wyobraził sobie radość Rae, kiedy na parkingu zobaczy naprawione auto. Pamiętał, ile
uciechy sprawił mu kiedyś pierwszy w życiu własny samochód, który też nie był cadillakiem.
W drodze do jubilera zadzwonił do swej siostry.
– To ty, Eve? Mówi Zach. – Zamilkł, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. – Dzwonię,
żeby cię przeprosić.
– Przeprosić? Za co? – zapytała go zdumiona.
– Za to, że nie okazałem ci serca po twoim powrocie do domu.
– Nie powiedziałabym. Na swój sposób byłeś ze mną.
– Wiem, jaki byłem – odparł ze wstydem. – Bóg mi świadkiem, że chciałem jak najlepiej,
ale nie umiałem. Wybacz mi. Naprawdę nie chciałem być taki nieczuły.
– I teraz mi o tym mówisz? – zdziwiła się Eve, lecz w jej głosie nie było pretensji. W tle
słychać było rozmowy. Pewnie jest w pracy. Po powrocie do domu ze swej fatalnej eskapady
siostra skończyła szkołę, a na studiach wyspecjalizowała się w języku migowym, by móc
pracować w szkole dla niesłyszących. – Czy wydarzyło się coś specjalnego?
– Owszem. Zakochałem się. – Powiedział to bez strachu czy zażenowania. – Ma na imię
Jenna. Spodoba ci się.
– Zach, bardzo się cieszę! – Wydawała się szczerze uradowana. – Mam tylko nadzieję, że
nie przypomina Lynette.
Parsknął śmiechem.
– Ani trochę.
– To dobrze. Słuchaj, muszę wracać do dzieci. Jeśli chcesz, pogadamy innym razem.
– Kiedy tylko będziesz miała ochotę. – Nie zawsze umiał okazać siostrze serce, ale teraz
to się zmieni. – Kocham cię, siostrzyczko!
– Coś podobnego! – roześmiała się Eve. – Ja też cię kocham, braciszku!
Jenna pierwsza wróciła do domu. Parkując swój rozklekotany samochód między
eleganckimi limuzynami, miała kolejny raz przykre uczucie, że jest tu intruzem. Nie pasuje
do tego świata. A przecież bardzo pragnęła dzielić życie z Zachem.
Pomyślała o dzisiejszym locie, podczas którego Zach tak pięknie się zachował,
wykonując za nią papierkową robotę. Zrobił to celowo, żeby mogła okazać pacjentowi czysto
ludzką troskę i życzliwość. Czyżby się myliła, oskarżając go o brak uczuć? Może odległość
między światem jej i jego nie jest aż tak wielka, jak jej się wydaje?
Szła do mieszkania zatopiona w myślach. Za niecałą godzinę ma odebrać Rae z pracy. Na
szczęście drugi samochód uwolni ją od codziennych jazd do Barclay Park i z powrotem.
Zach zjawił się kwadrans po niej.
– Cześć, wróciłem! – zawołał od progu.
– A, cześć.
– Możemy chwilkę pogadać? – zapytał.
– Oczywiście – odparła. Dziwnie poważny ton Zacha trochę ją speszył. – Siądziemy w
salonie?
– Świetnie.
Niepewna, co ją czeka, weszła do pokoju i zajęła miejsce na kanapie. Zach tymczasem
otworzył drzwi na patio, po czym zbliżył się wolno do kanapy i ukląkł przed nią. W ręku
trzymał małe puzderko, w którym połyskiwał pierścionek z brylantem.
– Kocham cię, Jenna. Czy zostaniesz moją żoną? Jenna z wrażenia nie była w stanie
wymówić słowa.
Jak to, więc on ją kocha? Chce się z nią ożenić? W tym momencie zadzwoniła jej
komórka. Po specjalnie zaprogramowanym sygnale dźwiękowym poznała, że dzwoni siostra.
– To Rae – szepnęła, podnosząc komórkę do ucha. Przez; twarz Zacha przebiegł grymas
zniecierpliwienia. – Przepraszam, ale czy mogę oddzwonić za kilka minut? – powiedziała do
telefonu.
– Proszę cię, Jenna, musisz mi pomóc. Jestem pod domem Zacha i jest ze mną Nelson.
Powiedziałam, że z nim zrywam, ale on nie chce się odczepić.
– Rae ma kłopoty. – Jenna poderwała się z kanapy. – Jej były chłopak nie chce jej
zostawić w spokoju.
Zach zaklął pod nosem, ale zaraz pomyślał, że sprawa może być poważna. Jakby na
potwierdzenie, na ulicy rozległ się przeraźliwy krzyk. Nie zastanawiając się dłużej, wybiegł
na dwór. Jenna pobiegła za nim.
Na trawniku przed domem trwała szarpanina.
W Zachu na ten widok zawrzała krew. Podskoczył do nich i, chwyciwszy chłopaka za
kołnierz, oderwał go od Rae.
– Trzymaj się od niej z daleka, łobuzie! – Nelson, o dziwo, nie stawiał oporu.
– Nic ci nie zrobił? – zapytała Jenna, podbiegając do siostry.
– Chyba nie. – Rae była jednak wyraźnie wstrząśnięta. – Nie chciał odjechać, chociaż
powiedziałam, że nie chcę się z mm dłużej widywać.
– Posłuchaj, ancymonie. Kiedy kobieta mówi nie, to masz to uszanować. Zrozumiano? –
Potrząsnąwszy Nelsonem, Zach popchnął go w kierunku ulicy. – A teraz znikaj, i żebym cię
tutaj więcej nie widział na oczy.
Nelson ze zwieszoną głową wsiadł do samochodu i odjechał.
– Jak do tego doszło? Myślałam, że jesteś jeszcze w pracy – odezwała się Jenna.
– Zaproponował, że odwiezie mnie do domu, a ja zgodziłam się, bo chciałam z nim
pogadać – odparła Rae. – Nie przypuszczałam, że dostanie szału, kiedy mu powiem, że z nim
zrywam.
– Na szczęście masz to już za sobą – rzekła Jenna, przytulając ją do siebie. – Od dzisiaj
nie musisz nikogo prosić o podwiezienie. Wyobraź sobie, że odebrałam samochód z
warsztatu.
– Naprawdę? Jesteś wielka!
Zach dopiero teraz zdał sobie sprawę, że słysząc krzyk Rae, zareagował tak, jakby
chodziło o kogoś bardzo bliskiego. Siostra Jenny już dziś stała się częścią jego życia.
Małżeństwo z Jenną będzie tylko oficjalnym tego potwierdzeniem.
Po powrocie do domu Rae poszła do swego pokoju, a Zach postanowił mimo wszystko
wrócić do oświadczyn.
– Wiem, że moment nie jest najodpowiedniejszy, ale powiedz, czy zostaniesz moją żoną?
– zapytał, sięgając do kieszeni po pudełeczko z pierścionkiem.
– Nie, Zach, przykro mi, ale to niemożliwe. Ostry ból przeszył mu serce. W gruncie
rzeczy pierwszy raz prosił kobietę o rękę i nie bardzo wiedział, jak się to robi. Z Lynette
zaręczył się z jej inicjatywy.
– Dlaczego? – zapytał. – Jeśli nie podoba ci się pierścionek, poszukam innego.
– Ależ nie, nie chodzi o pierścionek. Przykro mi, ale nie mogę za ciebie wyjść. Nie
pasujemy do siebie. Jutro poszukam innego mieszkania.
– Nie, Jenna, nie odchodź, proszę cię – mówił z rozpaczą w głosie. – Porozmawiajmy,
proszę.
– Przepraszam, ale to niemożliwe.
Zamilkł. Nie wiedział, co jeszcze może powiedzieć, żeby ją przekonać.
Nazajutrz rano Jenna i Rae spotkały się w kuchni.
– Cześć, jak się masz – powitała siostrę Rae.
– Dobrze – machinalnie odparła Jenna, chociaż czuła się fatalnie. Przez całą noc
prześladowało ją poczucie winy wobec Zacha.
Nie mogła zapomnieć bólu, jaki odmalował się w jego oczach, kiedy powiedziała „nie”.
Bo przecież go kocha i jeszcze wczoraj pragnęła zostać jego żoną. Jednakże nieoczekiwany
telefon Rae i to, co z niego wynikło, upewniło Jennę, że nie może myśleć o własnym
szczęściu. Wprawdzie wczoraj Zach zachował się wspaniale, ale podobne sytuacje mogą się
powtarzać, doprowadzając z czasem do poważnych nieporozumień.
– Czy Nelson odzywał się do ciebie?
– Owszem, wiele razy. Ale nie martw się, nie odbieram jego telefonów.
– Kochanie, powiedz mi z ręką na sercu, czy naprawdę coś do niego czułaś? – zapytała
Jenna, siadając przy stole naprzeciw siostry. – Czy nie było tak, że spotykałaś się z nim tylko
po to, żeby wyrwać się spod mojej kurateli?
– I jedno, i drugie – przyznała Rae, spuszczając głowę. – Wydawało mi się, że coś do
niego czuję, choć nie wszystko mi się w nim podobało, ale ty ciągle mi mówiłaś, co mam
robić, a czego nie robić, i czasem miałam po prostu ochotę uciec od twojego gderania.
– Rozumiem. Miałaś mnie dosyć.
– Nie, to nie tak, Jenna, przecież wiesz, jak bardzo cię kocham – zapewniła ją Rae.
– Wiem, kochanie. – Jennie zadrżał głos ze wzruszenia. – Na przyszłość się poprawię.
Dam ci więcej swobody. W końcu jesteś już studentką.
– A no właśnie – ucieszyła się Rae. – Wpadłam wczoraj do naszego domu po pocztę i
popatrz, co znalazłam. – Pokazała Jennie otwartą kopertę. – Zaproszenie z uniwersytetu na
spotkanie informacyjne dla przyszłych studentów i ich rodziców. Ma się odbyć za dwa
tygodnie.
– Co ty powiesz? – ucieszyła się Jenna, biorąc od niej list. – Zwolnię się z pracy, żeby
tego nie przegapić.
– Czy ja też mógłbym pojechać? – zapytał Zach, stając w drzwiach.
Jenna gwałtownie odwróciła głowę.
– No, czemu nie... jeśli masz ochotę – wybąkała.
– Dziękuję, to bardzo uprzejmie z twojej strony. – Rae, zdziwiona jego oficjalnym tonem,
zmarszczyła brwi.
– Muszę lecieć, mam sprawy do załatwienia. No to cześć – powiedziała i szybko znikła za
drzwiami.
Po jej wyjściu w kuchni zapadło niezręczne milczenie.
– Dzwoniłem wczoraj do Eve – odezwał się w końcu Zach, nalewając sobie kawy. –
Porozmawialiśmy i darowała mi to, jak się wobec niej zachowywałem po jej ucieczce z
domu.
– Naprawdę? Jak to dobrze. – Fakt, iż Zach zrozumiał swoją winę i potrafił się do tego
przyznać, zrobił na Jennie wielkie wrażenie.
– Może więc ty też darujesz mi moje winy?
– Co właściwie miałabym ci darować?
– To, że nie umiałem się uczuciowo zaangażować w twoje sprawy oraz że miałem
pretensję o twoje przywiązanie do Rae. – Podniósł głowę i popatrzył jej w oczy. – Kocham
cię, Jenna, a do tego zdałem sobie wczoraj sprawę, że byłem gotów rozszarpać tego faceta
gołymi rękami, gdyby zrobił twojej siostrze najmniejszą krzywdę. Zaczynam rozumieć, co to
znaczy być rodzicem, i jestem gotów nauczyć się nim być.
– Och, mój drogi! – Podeszła do niego. – Ale najpierw to ja muszę cię prosić o
wybaczenie. Miałeś rację, byłam dla niej zbyt surowa. Wiesz, co mi przed chwilą
powiedziała? Że zadała się z Nelsonem, bo nie mogła wytrzymać ze mną. Ja też muszę się
wiele nauczyć.
– Moglibyśmy to robić razem – powiedział, biorąc ją w ramiona.
Podniosła głowę, prosząc o pocałunek. Serce przepełniało jej gorące uczucie, a
wszystkimi jej zmysłami wstrząsało pragnienie połączenia się z ukochanym.
– Och, Zach – westchnęła, zatapiając palce w jego włosach. – Tak bardzo cię pragnę.
– Wyjdź za mnie – wyszeptał, obsypując pocałunkami jej twarz i szyję. – Pragnę z całej
duszy zanieść cię do sypialni i kochać się z tobą przez cały dzień, ale fizyczna miłość to
jeszcze nie wszystko. Pragnę mieć ciebie całą i na zawsze.
– Tak. Zgadzam się. Wyjdę za ciebie. – Jej marzenia były bliskie spełnienia. Była gotowa
oddać mu serce, a on ofiarowywał jej wieczną miłość. – Musisz jednak pamiętać, że nie
bierzesz mnie samej. Rae nadal pozostaje pod moją opieką, przynajmniej do czasu
ukończenia studiów.
– Wiem i chcę, żeby na zawsze stanowiła część twojego życia, nawet po studiach, tak jak
Eve będzie zawsze częścią mojego. Moja siostra bardzo chce cię poznać.
– A ja ją – odparła ze wzruszeniem.
– Pragnę dzielić z tobą każdą chwilę życia, zarówno przyjemności, jak i rzeczy mniej
radosne – powiedział niemal uroczystym tonem, biorąc ją na ręce.
Jenna objęła go szyję..
– Rozumiem, że teraz będzie ta najprzyjemniejsza część, czy tak? – szepnęła z figlarnym
uśmiechem.
– Zgadłaś. – Zaniósł ją przez salon do sypialni i zatrzasnął za sobą drzwi. Dotarłszy do
łóżka, postawił ją na nogi i ujął jej twarz w obie dłonie. – Od dziś jesteśmy razem. Na zawsze.
Jej wątpliwości rozwiały się. Czuła, że Zach nigdy jej nie zawiedzie.