background image

Donna Carlisle 

Narzeczona na jeden sezon 

 

Tytuł oryginału: It's Only Make Believe 

Pierwsze wydanie: SilhouBtte Books, 1992 

 

 

 

 

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY 

 

Allison  zmarszczyła  brwi  i  nawet  nie  oderwała  wzroku  od  ekranu 

komputera. 

- Mówisz, że jak on się nazywa? 

- Stone - odpowiedziała Penny. - Stone Harrison.  

Zaintrygowana Allison popatrzyła uważnie na swoją wspólniczkę. 

- Jesteś pewna, że dobrze usłyszałaś? 

Penny rzuciła jej zniecierpliwione spojrzenie. Krążyła po małym pokoju, 

zbierając  skoroszyty,  wydruki  i  różne  papiery,  które  próbowała  wepchnąć  do 
teczki. 

- Allison, to poważna sprawa. Masz już ten wydruk? 

-  Co  to  za  imię  Stone?  Kamień?  -  Allison  kilka  razy  nacisnęła  klawisz 

funkcyjny,  jakby  w  ten  sposób  mogła  zmienić  nieubłaganą  wymowę  cyfr  na 
ekranie.  Nie  udało  się.  -  Posłuchaj  mojej  rady  i  idź  bez  tego  wydruku.  - 
Westchnęła. 

Penny przyjrzała się jej z niepokojem. 

- Aż tak źle? 

- Uwierz mi, naprawdę nie zechcesz tego czytać.  

Penny zawahała się przez moment, a potem wzruszyła ramionami. 

- Cóż, nie martw się. Harry na pewno wymyśli jakiś sprytny sposób, żeby 

nas z tego wydostać. Zawsze mu się udaje. 

Harry  był  ich  księgowym  i  w  ciągu  trzech  lat działalności  „Party  Girls" 

wykazał swój spryt już nie raz. Allison miała jednak wątpliwości, czy będzie on 
w  stanie  dokonać  jeszcze  jednego  cudu.  A  tylko  cud  mógłby  przedłużyć 
egzystencję ich firmy o kolejny kwartał. 

-  Może  pożyczy  gdzieś  pieniądze  na  zapłacenie  podatków  -  mruknęła 

ponuro. Wcisnęła klawisz „Save" i ekran poszarzał. 

-  I  właśnie  dlatego  -  poinformowała  ją  Penny,  zamykając  teczkę  - 

koniecznie musimy dostać to zlecenie od pana Harrisona. 

- Ale dlaczego ja muszę to robić? - upierała się Alhson. - Wiesz, że przy 

background image

pierwszym spotkaniu zawsze sprawiam koszmarne wrażenie. To ty jesteś w tym 
dobra.  Ty  czarujesz klientów,  ja  odwalam  robotę  -  taka była  umowa.  Jeśli  ten 
facet jest naprawdę ważny, to nie możesz posyłać mnie do niego samej. 

Penny,  która  też  wyglądała  na  trochę  zaniepokojoną,  poprawiła  włosy  i 

obrzuciła szybkim spojrzeniem swoje odbicie w lustrze. Była kiedyś modelką i 
Miss  Kalifornii,  co  znacznie  ułatwiało  jej  jeszcze  teraz  kontakty  z  klientami. 
Nadal bardzo dbała o swój wygląd. 

- Wiesz dobrze, że sama bym to załatwiła, gdybym nie musiała lecieć do 

dentysty  zaraz  po  spotkaniu  z  Harrym.  Poza  tym...  -  zmusiła  się  do  wesołego 
uśmiechu i nadania pewności głosowi - wiem, że świetnie sobie poradzisz. 

- To może ja pójdę na spotkanie z Harrym i do dentysty, a ty spotkasz się 

z panem Harrisonem? 

-  Nie  wydziwiaj.  Wiesz,  że  obie  będziemy  musiały  skakać  wokół 

klientów, żeby wyjść z tych kłopotów. Musisz nabrać wprawy. 

- Kiedy się wprawiałam ostatnim razem - przypomniała ponuro Allison - 

skończyło  się  urządzaniem  ślubu  wartego  osiemnaście  tysięcy  dolarów  -  za 
osiem tysięcy. 

- Nadal nie rozumiem, jak to się stało - przyznała Penny. - W biurze jesteś 

taka zorganizowana... 

- A przedtem o mały włos nie wylądowałyśmy w sądzie... 

-  Nie  możesz  się  tak  denerwować  -  nalegała  Penny.  -  Musisz  sobie 

powtarzać, że nasi klienci to normalni ludzie, i nie dać się zastraszać. 

-  Normalni  ludzie  -  powiedziała  sucho  Allison,  opierając  podbródek  na 

dłoniach  -  nie  wypełniają  swoich  basenów  orchideami  i  nie  urządzają  kolacji 
przy świecach dla dwojga na szczytach gór dostępnych tylko dla helikopterów. 
Nasi  klienci  to  rozpaskudzeni  i  zdziwaczali  bogacze  i  dlatego  mam  absolutne 
prawo być zastraszona. 

- Cóż... - Penny ułożyła wreszcie włosy i wzięła teczkę. - W każdym razie 

nie  daj  pozbawić  się  zarobku,  dobrze?  Poza  tym  pan  Harrison  jest  absolutnie 
normalny, słowo honoru. 

- Czyżby? W takim razie dlaczego ma na imię Stone? 

- To chyba nie nasza sprawa. - Penny spojrzała ostrzegawczo na Allison. - 

I nie waż się go pytać. 

- Z czego on żyje? 

background image

- Nie jestem pewna. Ma chyba coś wspólnego z budowaniem zamków. 

Penny zatrzymała się w drodze do drzwi, jakby chciała coś wyjaśnić, ale 

się rozmyśliła. 

- Po prostu bądź miła... i uważaj - powiedziała wychodząc. 

- Zamki - powtórzyła tępo Allison, kiedy została sama. - Czemu nie? 

Siedzibą  „Party  Girls"  był  największy  pokój  domu  Allison  w  Los 

Angeles. Walały się tam stosy papierów z firmowym nadrukiem, stał komputer i 
automatyczna  sekretarka.  Takie  rozwiązanie  oznaczało  sporą  oszczędność  w 
wydatkach na utrzymanie biura. A w ciągu ostatniego roku słowo „oszczędzać" 
musiały powtarzać bardzo często. 

Na  pomysł  zawodowego  organizowania  przyjęć  wpadła  Allison;  nazwę 

„Party  Girls"  wymyśliła  Penny  i  wciąż  jeszcze  kłóciły  się  o  to  od  czasu  do 
czasu.  Wtedy  wyglądało  to  na  idealny  pomysł:  Allison  miała  głowę  do 
interesów, a Penny - kontakty towarzyskie. Jej ojciec był dyplomatą, a eks-mąż 
producentem  płyt,  więc  miała  notes  pełen  nazwisk  ludzi  z  towarzystwa.  Los 
Angeles  i  jego okolice  zamieszkiwali ludzie  eleganccy, ekscentryczni  i bogaci. 
Wydawało się, że droga do sukcesu firmy „Party Girls" stoi otworem. 

I sukces był... o włos. Niestety, „o włos" i „omal" wlokło się za Allison 

cale życie. Niewiele zabrakło jej, by ukończyła szkołę filmową, tak samo prawie 
skończyła  historię  sztuki.  Omal  nie  pojechała  do  Europy  z  impulsywnym  i 
niesamowicie ekscentrycznym artystą, w którym była prawie zakochana. Prawie 
dostała staż w zarządzie jednej z najszybciej rozwijających się firm w Kanadzie 
- po pięciu latach gwarantowana wice-prezesura - a kiedy i to wymknęło jej się z 
rąk,  postanowiła  nie  czekać,  aż  jakaś  siła  z  zewnątrz  zmieni  jej  życie  i 
zdecydowała się sama pokierować swoim losem. Wtedy właśnie przypomniała 
sobie, ilu przyjaciół prosiło ją o pomoc przy organizowaniu ślubu, przyjęcia lub 
romantycznego weekendu, i wpadła na prawie idealny pomysł założenia „Party 
Girls". 

A  przynajmniej  lubiła  myśleć,  że  tak  powstał  ten  pomysł.  Naprawdę  to 

ona i Penny siedziały pewnego wieczora z butelką wina, litując się  nad sobą - 
Penny  z  powodu  rozejścia  się  z  mężem,  Allison  z  powodu  swojego  prawie 
ciągłego  bezrobocia  -  i  zaczęły  podsumowywać  fakty.  Allison  wynajmowała 
dom,  na  który  ledwie  ją  było  stać,  Penny  żyła  z  alimentów.  Allison  miała 
szerokie  horyzonty  i  dar  wyczuwania  niuansów  sprawiających,  że  impreza 
towarzyska  jest  udana  lub  nie,  a  Penny  miała  notes  pełen  zastrzeżonych 
numerów  telefonicznych.  Allison  była  doskonalą  kucharką,  a  Penny  świetnie 
znała  się  na  winach.  Obie  gwałtownie  potrzebowały  pracy  i  były  gotowe  na 
wszystko. 

background image

Kilka  faktów  złożyło  się  na  to,  że  pierwsze  wejście  Allison  w  świat 

biznesu  było  prawie  sukcesem.  Dziesięć  lat  wcześniej  powodzenie 
przedsiębiorstwa w rodzaju „Party Girls" byłoby gwarantowane, ale teraz ludzie 
ostrożniej  wydawali  pieniądze.  Rozwaga,  a  nie  spełnianie  zachcianek  było 
hasłem  tych  czasów,  a  znalezienie  ekscentrycznych  milionerów  okazało  się 
trudniejsze, niż myślały. Allison nienawidziła rozmów z klientami i miała z tym 
problemy. Penny była do tego najlepsza. Ale Penny, chociaż bardzo się starała, 
nie  mogła  ograniczyć  swej  wyobraźni  i  zaplanować  zwyczajnego  ślubu  dla 
zwyczajnych  ludzi  z  przeciętnym  dochodem.  Konne  powozy  i  białe  gołębie 
nieuchronnie  wkraczały  na  scenę  wraz  z  niebotycznymi  wydatkami,  co 
skutecznie zmniejszało liczbę ludzi gotowych wspomóc je w ciężkich czasach. 

Allison wzięła wizytówkę, którą Penny zostawiła na biurku, i zmarszczyła 

brwi. Stone Harrison. 

„Kamień". Co to za imię? Pewnie idealne dla kogoś, kto buduje zamki. 

Nagle  wyprostowała  się,  patrząc  na  drzwi,  przez  które  jej  wspólniczka 

wyszła  z  takim  pośpiechem.  Penny  zapomniała  powiedzieć,  jakiego  rodzaju 
imprezę  zamierzał  urządzić  pan  Harrison.  Ślub,  urodziny,  przyjęcie  powitalne, 
pożegnalne, gratulacyjne, zupełnie bez powodu... Było tyle imprez, ile okazji - a 
nawet  więcej  -  jak  więc  mogła  przedstawić  mu  kosztorys,  jeśli  nawet  nie 
wiedziała, czego chce? 

- Świetnie - mruknęła. - Dzięki, Penny. 

Miała tylko nadzieję, że pan Stone Harrison nie zamierzał wydać strasznej 

sumy, bo zawsze gorzej jest tracić duże zamówienia niż małe. 

Z  miną  męczennicy  sprawdziła  jeszcze  raz  adres  na  wizytówce,  wzięła 

żakiet i torebkę. Zamki, też coś. 

 

 

 

 

 

 

-  Carlo!  -  ryknął  Stone  rzucając  słuchawkę.  Wcisnął  guzik  interkomu  i 

krzyknął znowu: - Carlo! 

Sekretarka pojawiła się dopiero po chwili. 

background image

- Wasza Wysokość? - Rzuciła mu lodowate spojrzenie. 

Stone popatrzył na nią spode łba i obiema dłońmi ścisnął czoło. 

- Aspiryny! - zażądał. 

-  Nadal  pech,  co?  -  W  jej  spojrzeniu  pojawiło  się  coś  w  rodzaju 

współczucia. 

Stone  podszedł  do  okna  i  przycisnął  guzik  podnoszący  czarne  żaluzje. 

Patrzył  na  typowy  jesienny  kalifornijski  dzień,  który  niewiele  różnił  się  od 
typowego letniego kalifornijskiego dnia. 

-  Mam  trzydzieści  dwa  łata  -  oznajmił.  -  Żadnych  chorób  zakaźnych  ani 

nałogów, pracuję na swoim, jestem umiarkowanie bogaty, w miarę przystojny... 

- Zadbany, nieźle ubrany - dorzuciła Carla. 

Skinął głową potakująco. 

-  To  dlaczego  mężczyzna  z  takimi  przymiotami  nie  może  w  całym 

mieście znaleźć kobiety, która by się z nim umówiła? 

- Cóż... - zaczęła Carla, może ze zbyt wielkim entuzjazmem. 

- Przecież nie zapraszam ich na przejażdżkę rakietą! Jeden mały ślub... 

- Na litość boską, Stone, nie zaprasza się kobiety na oficjalny ślub, który 

ma się odbyć nazajutrz. Zwłaszcza na ślub byłej żony! 

- Dlaczego nie? - zapytał naiwnie. - Powiedz, co robisz jutro wieczorem? 

- dodał z nadzieją. 

- Myję głowę. - Zmarszczyła surowo brwi. 

- Nie mogłabyś... 

- Z moim mężem. 

Zrezygnowany odwrócił się ponownie do okna. 

-  Wiesz,  to  wszystko  przez  Susan.  Jaka  kobieta  zrywa  całkiem  dobrą 

znajomość  zupełnie  bez  powodu,  i  to  na  dwa  dni  przed  ślubem,  na  którym 
muszę  być?  -  Odwrócił  się  do  niej  i  dodał  oskarżycielsko:  -  Jesteś  kobietą. 
Wyjaśnij mi to, jeśli potrafisz. 

- Och, nie wiem. To z pewnością nie mogło mieć nic wspólnego z tym, że 

nie  przyszedłeś  na  większość  randek,  zazwyczaj  nie  fatygując  się  nawet,  żeby 
zadzwonić.  Że  zapominałeś  o  jej  urodzinach.  Że  zapomniałeś  o  Bożym 
Narodzeniu. Że kazałeś jej rodzicom stać na deszczu, chociaż obiecałeś odebrać 

background image

ich z dworca. 

-  To  nie  była  moja  wina  -  sprzeciwił  się  Stone,  choć  miał  na  tyle  taktu, 

żeby wyglądać na zmieszanego. - Miałaś mi przypomnieć. 

-  Że  jesteś  samolubny,  nieodpowiedzialny,  ale  wymagający  i  -  szczerze 

mówiąc  -  bardzo  rozpieszczony.  Poza  tym  nie  przychodzi  mi  do  głowy  żaden 
powód,  dla  którego  jakakolwiek  rozsądna  kobieta  mogłaby  choć  pomyśleć,  że 
może żyć bez ciebie. 

Stone zmarszczył czoło. Czuł się niezręcznie. 

- Nie jestem rozpieszczony - mruknął. Zanurzył palce we włosach, jeszcze 

bardziej  zmarszczył  czoło  i  westchnął.  - To  się nie  mogło zdarzyć  w  gorszym 
momencie.  Susan  wiedziała,  jak  bardzo  liczyłem  na  jej  pomoc  w  przyszłym 
miesiącu, kiedy będą tu Japończycy. 

-  Przynajmniej  w  tym  mogę  ci  pomóc.  Jeśli  chodzi  o  rozrywki 

towarzyskie, jesteś beznadziejny, z Susan czy bez niej. Będziesz musiał wynająć 
tych konsultantów... 

- Wiesz, ile dla mnie znaczy ten kontrakt - ciągnął Stone, nie słuchając jej. 

- I wiesz, jak bardzo nienawidzę tych wszystkich przyjęć i kolacyjek, które będę 
musiał  znieść,  żeby  go  otrzymać.  Po  co  to  wszystko,  możesz  mi  powiedzieć? 
Jak  się  ma  kobietę  pod  ręką,  to  przynajmniej  jest  na  kogo  popatrzeć  między 
imprezami. I właśnie dlatego, moim zdaniem, większość mężczyzn się żeni. 

- Zanotuję twoją opinię na wypadek, gdyby ktoś pytał  - odcięła się Carla 

impertynencko.  -  Ale  na  razie  zostałeś  z  ogromną  ilością  obowiązków 
towarzyskich,  za  to  bez  gospodyni,  co  -  mogę  dodać  -  jest  najmniejszym 
problemem. 

Ignorując  drugą  część  jej  wypowiedzi,  Stone  absolutnie  zgodził  się  z 

pierwszą. 

- Właśnie. I mówisz, że to ja jestem nieodpowiedzialny. A co powiesz o 

kobiecie, która zostawiła mnie z tym całym bałaganem? 

Rozległ  się  dzwonek  nad  drzwiami  do  biura,  oznajmiający  przybycie 

gościa. 

- Tak - powiedziała sucho Carla. - Szkoda, że Susan wybrała taki moment 

na swoje złamane serce. 

Stone  nie  wiedział,  co  odpowiedzieć.  Speszył  się,  ale  tylko  na  chwilę. 

Susan nie miała serca złamanego bardziej niż on sam. Nigdy nie zdarzył mu się 
związek  na  tyle  intensywny,  żeby  złamać  serce  którejkolwiek  ze  stron  - 
dotyczyło to również jego małżeństwa. Podejrzewał, że Susan, podobnie jak on, 

background image

poczuła ulgę, że to się wreszcie skończyło. Ale na razie miał kłopot. 

-  Może  mama  -  wymamrotał.  Ale  jego  matka  już  miała  towarzystwo  na 

ten wieczór. 

Stone Harrison był dobry w wielu rzeczach, ale radzenie sobie z drobnymi 

życiowymi  komplikacjami,  jak  przychodzenie  na  umówione  spotkania, 
załatwianie rezerwacji i podtrzymywanie znajomości do nich nie należało. Jego 
matka twierdziła, że syn tylko jedną nogą stoi w realnym świecie. Pewnie miała 
rację. Ale gdyby był wobec siebie zupełnie szczery, o co się zresztą starał, kiedy 
tylko nie  było to  zbyt  nieprzyjemne,  musiałby  przyznać,  że główną przyczyną 
jego niepowodzeń w życiu osobistym był zwyczajny brak zainteresowania. 

Po  prostu  nie  był  przyzwyczajony  do  tylu  komplikacji  naraz. Kontrakt  z 

Heroshito nie dawał mu spokoju dniami i nocami. Chyba na niczym w życiu tak 
bardzo  mu  nie  zależało.  Na  ewentualność  pojawienia  się  komplikacji  w  życiu 
osobistym  po  prostu  nie  był  przygotowany.  Najchętniej  zupełnie  by  je 
zignorował  i  zajął  się  pracą,  ale,  niestety,  nie  było  to  możliwe.  Wszyscy  jego 
znajomi mieli być na weselu Melindy. Miała tam być nawet jego rodzona matka. 
Zawsze mu się wydawało, że była żona stanowczo za bardzo interesuje się tym, 
jak on sobie radzi bez niej. Jeżeli pokaże się jutro sam... 

Pomasował  skronie.  Ból  głowy,  wymyślony  na  użytek  Carli,  stawał  się 

realny.  Może  rozwinie  się  prawdziwa  migrena  i  nie  będzie  musiał  iść  na  ten 
ślub? 

Delikatne pukanie do drzwi zaskoczyło go. Carla nigdy nie pukała, chyba 

że  wprowadzała  gościa,  ale  Stone  nikogo  się  nie  spodziewał.  Z  drugiej  strony 
nie przypominał sobie, żeby zaglądał dzisiaj do terminarza. 

Weszła Carla, prowadząc młodą kobietę z teczką. 

- Panie Harrison - powiedziała głosem idealnej sekretarki - to jest Allison 

Carter z „Party Girls". - A kiedy Stone popatrzył na nią obojętnie, wsunęła mu 
do ręki wizytówkę. - Rozwiązanie wszystkich pańskich problemów - zapewniła 
go. 

Stone  potrzebował  chwili,  żeby  zrozumieć,  i  kolejnej,  żeby  uwierzyć. 

Kiedy za Carla zamknęły się drzwi, przyjrzał się najpierw wizytówce, a potem 
stojącej przed nim kobiecie. „Party Girls". Czy to dowcip? 

Kobieta wyciągnęła do niego rękę. 

- Panie Harrison, cieszę się, że mogę pana poznać. 

I  wtedy  zdał  sobie  sprawę,  że  to  wcale  nie  dowcip.  To  rzeczywiście 

mogło być rozwiązanie wszystkich jego problemów. 

background image

Jej  dłoń  była  drobna  i  kobieca,  ale  uścisk  miała  mocny.  Z  jakiegoś 

powodu  zaskoczyło  go  to.  Cóż,  dobrze  mu  tak,  nie  powinien  szufladkować 
ludzi.  Kobieta  była  ubrana  w  krótką  plisowaną  spódniczkę  i  długi  czerwony 
żakiet,  czarne  pończochy,  niezbyt  wysokie  obcasy,  wszystko  stylowe,-  ale 
konserwatywne.  Jej  fryzura  była  bardzo  zwyczajna,  ciemnobrązowe  włosy 
obcięte poniżej uszu i przytrzymane szylkretową opaską, figura chyba dobra, ale 
nie  idealna.  Była...  urocza.  Gdyby  miał  określić  jej  wygląd  jednym  słowem, 
byłoby to właśnie to. Urocza. 

Kogoś innego taka sytuacja pewnie wytrąciłaby z równowagi, ale nikt tak 

jak  Stone  nie  potrafił  błyskawicznie  przystosować  się  do  niespodziewanych 
okoliczności,  wykorzystać  bieżącej  chwili.  Tylko  sekundę  zajęło  mu 
dostrzeżenie korzystnych aspektów sytuacji, a drugą sekundę pytanie, dlaczego 
sam nie wpadł na ten pomysł. Potrzebował partnerki na wesele, gospodyni dla 
gości,  kobiety.  A  doświadczona  Carla  znalazła  jedyne  rozwiązanie  -  wynająć 
profesjonalistkę. 

Zorientował się, że gapi się na nią jak zauroczony i milczenie zaczyna być 

niegrzeczne. 

-  Dobrze,  panno...  -  powiedział,  szybko  spoglądając  na  wizytówkę  - 

Carter. Może pani usiądzie? 

Przez  całą  drogę  Allison  przypominała  sobie  powody,  dla  których 

nienawidziła  rozmów  z  klientami,  ale  dopóki  nie  stanęła  twarzą  w  twarz  ze 
Stone'em Harrisonem, żaden z nich nie wydawał się uzasadniony. Wiedziała, że 
w jej wyglądzie jest coś, co nie pozwala ludziom traktować jej poważnie. Nie 
pamiętała już, ile razy nazywano ją uroczą - i to była pierwsza przeszkoda. Była 
też przyzwyczajona do natarczywych, taksujących spojrzeń mężczyzn - chociaż 
nie  mogła  sobie  przypomnieć,  kiedy  ktoś  patrzył  na  nią  tak  natarczywie  i 
taksująco jak teraz Stone - i nauczyła się przyjmować je jako element pracy. Nie 
była natomiast przyzwyczajona, żeby mężczyźni, na dodatek klienci, peszyli ją. 

Dzięki Penny i szczególnemu charakterowi ich pracy widziała już sporo 

typów  ludzkich:  prawie  znakomitości,  grubych  ryb,  próżnych  bogaczy.  Było 
wśród  nich  wielu  mężczyzn.  Niektórzy  z  nich  równie  -  jeśli  nie  bardziej  - 
przystojni jak Stone Harrison. Oprzeć się im było niezmiernie łatwo, ale on od 
razu zbił ją z tropu. Był zupełnie inny, niż się spodziewała. 

Jego  biuro  znajdowało  się  na  szóstym  piętrze  wieżowca  w  śródmieściu. 

Poczekalnia  wyglądała  bardzo  elegancko,  gabinet  pełen  był  chromu, 
przydymionego szkła, nowoczesnych szarości i czerni. Stone panoszył się tam w 
spranych  dżinsach  i  podkoszulku.  Miał  zmierzwione  brązowe  włosy,  nieco 
zarośnięte policzki i najbardziej uwodzicielskie, łagodne i zmysłowe oczy, jakie 
Allison kiedykolwiek widziała. Ocieniały je rzęsy tak gęste, że tworzyły niemal 

background image

czarną smugę. Może właśnie dlatego oczy wyglądały tak, jakby mogły zaglądać 
do  innego  świata.  Patrzyły  na  nią  i  Allison  przez  jeden  bezsensowny  moment 
zapragnęła, żeby nigdy już się od niej nie odwracały. 

Jeszcze  zanim  się  odezwał,  wiedziała,  że  to  najbardziej  interesujący 

mężczyzna,  jakiego  kiedykolwiek  poznała  -  a,  bądź  co  bądź,  kiedyś  niemal 
uciekła  do  Europy,  żeby  żyć  z  artystą.  Właśnie  to  zbiło  ją  z  tropu  i  właśnie 
dlatego  po  żenująco  długiej  chwili  patrzenia  mu  w  oczy  nie  mogła  sobie 
przypomnieć, po co tu właściwie przyszła. 

Usiadła  na  krześle  obitym  skórą  i  odchrząknęła,  zbierając  myśli.  To 

klient,  skarciła  się  w  myślach.  Może  bardziej  interesujący  niż  inni,  ale  w 
każdym  razie  klient,  a  ona  obiecała  Penny,  że  nic  nie  zepsuje.  Na  drzwiach 
wisiała  tabliczka  z  napisem:  „Stonewall  Enterprises,  Gregory  S.  Harrison, 
Pres.", więc kimkolwiek jeszcze był Stone Harrison, musiał mieć pieniądze, jeśli 
stać go było na takie biuro. 

-  Musi  mi  pan  wybaczyć,  panie  Harrison  -  rzuciła  mu  swój  najbardziej 

olśniewający uśmiech - ale obawiam się, że nie jestem najlepiej przygotowana. 
O jaki rodzaj przyjęcia panu chodzi? 

-  Może  powinienem  zapytać  -  przyglądał  się  jej  uważnie  -  co  pani 

oferuje? 

Kiedy Allison otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, machnął ręką. 

-  Nie  -  powiedział  szybko.  -  Nieważne.  Proszę  posłuchać,  chodzi  o...  - 

Uśmiechnął się i rozłożył ręce. Był to najbardziej rozbrajający gest, jaki Allison 
widziała.  -  Proszę  wierzyć  lub  nie,  ale  pierwszy  raz  robię  coś  takiego.  To  dla 
mnie trochę niezręczne. 

Miał młodą twarz  - nie chłopięcą, ale młodą; szczerą, ale śmiałą. Kiedy 

się  uśmiechał,  w  jego  oczach  pojawiały  się  iskierki,  które  powodowały,  że 
Allison też się uśmiechała, nie wiedząc nawet, dlaczego. 

-  Rozumiem  -  powiedziała  najcieplej  jak  mogła,  zachowując 

profesjonalny  ton.  -  Ale  naprawdę  nie  ma  się  czego  wstydzić.  Wiele  osób 
potrzebuje  pomocy  z  tego  lub  innego  powodu  i  właśnie  firma  „Party  Girls" 
może jej udzielić. Specjalizujemy się właśnie w tym, czego pan potrzebuje. 

Rzucił  jej  jeszcze  jedno  z  tych  dziwnych  spojrzeń,  coś  pomiędzy 

zakłopotaniem a szczerą ciekawością. 

- Skąd pani wie, czego potrzebuję? - spytał. Ale jeszcze raz podniósł rękę, 

uprzedzając  jej  odpowiedź.  -  Proszę  nie  mówić.  Chyba  nie  powinniśmy 
prowadzić tej rozmowy w godzinach urzędowania. 

background image

- Jeśli inny termin bardziej panu odpowiada... 

Spojrzał  na  nią  i  się  roześmiał.  Śmiał  się  w  sposób,  który  sprawia,  że 

każdy  czuje  się  swobodnie.  I  chociaż  Allison  nie  rozumiała  przyczyn  jego 
rozbawienia, jej również udzielił się dobry nastrój. 

-  Nie  -  oznajmił,  patrząc  na  nią  błyszczącymi  oczyma.  -  Nie  potrafię 

wymyślić lepszego terminu. 

- W takim razie - położyła teczkę na kolanach - jeżeli mi pan wyjaśni, o 

co dokładnie chodzi… 

-  Nic  osobistego  -  wyjaśnił  szybko  i  tak  stanowczo,  że  popatrzyła  na 

niego zdumiona. - To pierwsza rzecz, jaką musimy ustalić. 

Przyglądał się teczce zafascynowany, jakby nie mógł sobie wyobrazić, co 

może być w środku i jakby czekał niecierpliwie, aż się tego dowie. Zgadza się, 
pomyślała Allison. Ktoś, kto ma na imię Stone, musi być trochę dziwny. 

Wtedy popatrzył jej w oczy. 

- To nie znaczy, że pani jest... - dodał szybko. - Chcę powiedzieć, że nie 

miałbym nic przeciwko... 

Wykonał gest, który prawdopodobnie miał być pochlebny. Allison zdołała 

się  uśmiechnąć,  aczkolwiek  z  trudem.  To  chyba  przypadek  kliniczny, 
pomyślała.  Powinna  była  to  przewidzieć.  Czy  chociaż  raz  w  życiu  była  na 
rozmowie  wstępnej,  która  przebiegałaby  bez  problemów?  Gdyby  miała  choć 
trochę  rozsądku,  zabrałaby  się  stąd  natychmiast,  zanim  to  ona  będzie  musiała 
płacić za zlecenie. Ale wtedy Stone uśmiechnął się i potarł podbródek absolutnie 
rozbrajającym gestem. 

- Przepraszam, wiem, że pani jest do tego przyzwyczajona, ale dla mnie to 

naprawdę dziwne. 

- Rozumiem - powiedziała ostrożnie Allison. 

- Pewnie uważa mnie pani za idiotę. Może moglibyśmy - sam nie wiem - 

zrelaksować się, i zacząć od nowa? 

Allison zawahała się, ale tylko przez moment. 

- Wcale nie uważam pana za idiotę. 

- To świetnie. 

Jego uśmiech mógłby stopić górę lodową. Podszedł do biurka - szerokiej 

płyty z czarnego szkła zamocowanej na wygiętej metalowej podstawie. Myślała, 
że  usiądzie  za  nim,  tworząc  w  ten  sposób  dystans  między  sobą  a  nią, 

background image

podkreślając swoją wyższość. Większość klientów uznałaby to za właściwe. Ale 
on tylko oparł się biodrem o róg biurka, splótł ręce na piersi i spojrzał na nią tak, 
jakby  zachęcał  do  przyjacielskiej  pogawędki.  Allison  uznała,  że  to  onieśmiela 
bardziej, niż gdyby siedział za biurkiem kilometrowej szerokości. 

-  Już  zaczynam  -  powiedział.  -  Wiem  i  mam  nadzieję,  że  pani  mi 

wybaczy,  ale  wygląda  pani  inaczej,  niż  mogłem  się  spodziewać.  Myślę,  że 
często  pani  to  słyszy.  Naprawdę  mi  się  pani  podoba.  Prawdziwa  kobieta 
interesu, ale nie zimna. Wygląda pani uroczo. Mogę tak powiedzieć? 

-  Szczerze  mówiąc  -  odparła  -  nie  znoszę,  kiedy  ktoś  mówi,  że  jestem 

urocza.  -  Ale  serce  zabiło  jej  z  zaskoczenia  i  zadowolenia.  Nie  miała  nic 
przeciwko kierunkowi, jaki przybrała rozmowa. 

-  Tak,  rozumiem.  Ja  nie  znoszę,  kiedy  ktoś  mówi,  że  wyglądam  na 

dwadzieścia pięć lat, chociaż każdy uważa to za komplement. 

-  Właśnie  -  zgodziła  się  Allison.  -  Kocięta  są  urocze,  a 

dwudziestopięciolatków zazwyczaj nie traktuje się poważnie. 

- Otóż to. 

Moment  wzajemnego  zrozumienia  był  jak  promyk  słońca  w  pochmurny 

dzień. Wiedziałam, że go polubię, pomyślała Allison. I nagle poczuła się bardzo 
zadowolona, że jednak tu przyszła. 

Stone  był  zaskoczony  tak  miłym  przebiegiem  rozmowy.  Przecież  ta 

kobieta mogła być ordynarna i źle ubrana. Była nie tylko atrakcyjna i dobrze się 
prezentująca,  ale  można było  z nią naprawdę  porozmawiać.  Miał  wrażenie,  że 
mógłby  ją  nawet  polubić  i  z  trudem  uświadamiał  sobie,  że  dziewczyna  tylko 
wykonuje swoją pracę. A wykonywała ją bez zarzutu. Była absolutnie idealna. 
Carla miała rację - jak inaczej mógł znaleźć partnerkę na ten ślub w tak krótkim 
czasie?  Jeśli  chcesz,  żeby  coś  było  dobrze  zrobione,  znajdź  fachowca.  Sam 
powinien na to wpaść. 

- Wie pani, z początku nie byłem pewien, czy to się uda, ale teraz myślę, 

że wszystko będzie w porządku. 

- Miło mi to słyszeć. 

-  Więc  -  spojrzał  na  wizytówkę  -  Allison.  Sprawa  jest  taka.  Jutro 

wieczorem muszę być na ślubie byłej żony, a moja dziewczyna zostawiła mnie 
w ostatniej chwili na łodzie. Naprawdę muszę tam z kimś pójść. To wszystko. 
Tylko towarzyszenie mi na ślubie i weselu, cztery - pięć godzin, 

Allison z pewnością słyszała już lepiej brzmiące zaproszenia, ale była tak 

zaskoczona i zachwycona, że nie przyszło jej do głowy protestować. 

background image

-  Chce  pan,  żebym  poszła  z  panem  na  ten  ślub?  -  Próbowała  ukryć 

rozbawienie. 

- Czy to będzie do załatwienia?  - Na chwilę stracił pewność siebie. - To 

znaczy możesz to zrobić? 

Allison  nie  mogła  się  opanować  i  roześmiała  się.  Trochę  to  dziwne, 

pomyślała, ale na pewno warto przymknąć oczy na parę niedociągnięć. 

- Tak. Chyba mogę. Chociaż czasu jest rzeczywiście mało. - Pomyślała o 

brzoskwiniowej sukience, którą kupiła wiosną na wyprzedaży i nigdy nie miała 
okazji włożyć. Byłaby idealna na ślub. 

-  Właśnie  tak  powiedziała  moja  sekretarka.  To  będzie  wspaniały  ślub, 

mnóstwo  dobrego  jedzenia,  szampan,  orkiestra  i...  -  dodał  z  kolejnym 
ujmującym uśmiechem - jestem całkiem niezłym tancerzem. Możesz się nawet 
zupełnie dobrze bawić. 

- Wcale by mnie to nie zdziwiło. 

-  Chyba  powinniśmy  porozmawiać  o  pieniądzach,  bo  jeśli  się  uda,  to 

mogę cię potrzebować jeszcze do paru innych rzeczy. 

- Chwileczkę, nie jestem pewna, czy... 

- Liczycie sobie od godziny czy jak? 

- W zasadzie liczymy za usługę. Ale są pewne dodatkowe opłaty. 

- Oczywiście. - Skinął głową. 

- Ale skoro nawet nie ustaliliśmy, czego pan sobie życzy... 

Wyglądał na zmieszanego. 

-  Już  mówiłem,  nic  osobistego.  Uważam  cię  za  atrakcyjną  kobietę  i 

oczywiście  miałbym  ochotę  na  bliższą  znajomość,  ale  ograniczymy  się  do 
interesów, dobrze? Tylko ślub. Ile? 

Gdzieś  w  głębi  duszy  Allison  zrozumiała  bolesną  prawdę,  chociaż  nie 

chciała się do tego przyznać. 

- Za co? - spytała ostrożnie. 

- Ślub. 

- Co ze ślubem? 

Teraz wyglądał na zniecierpliwionego. 

background image

- Ile sobie policzysz za pójście ze mną na ślub? 

Przeszył  ją  ból,  podejrzenie  zmieniło  się  w  pewność  i  poczuła  się 

niezwykle  upokorzona.  Jednak,  jakby  w  masochistycznym  odruchu,  spytała 
beznamiętnie: 

- Chce mi pan zapłacić za pójście na ten ślub? 

-  Przecież  nie  mogę  żądać,  żebyś  to  robiła  za  darmo.  To  byłoby 

niesprawiedliwe. 

Już nie można było niczemu zaprzeczyć. Sama się w to wpakowała, sama 

to na siebie ściągnęła. Wręcz prosiła się o to upokorzenie. Z pewnością kiedyś 
będzie się z tego śmiała, ale teraz pragnęła jedynie wydostać się stąd. Naprawdę 
uwierzyła, że chciał się z nią umówić! 

Mocno  przycisnęła  swoją  teczkę  i  wstała.  Uniosła  wysoko  podbródek  i 

odwróciła się do drzwi. 

-  Dziękuję  za  propozycję,  panie  Harrison  -  powiedziała  tonem,  który 

zachwyciłby Penny, absolwentkę szkół dla panienek z towarzystwa - ale jednak 
nie mogę jej przyjąć. Może zadzwoniłby pan do agencji towarzyskiej. 

Silnym  pchnięciem  otworzyła  drzwi  i  gwałtownie  zamknęła  je  za  sobą. 

Stone patrzył za nią zdumiony. Spojrzał na wizytówkę, potem na drzwi, którymi 
wyszła. 

- Myślałem, że to właśnie zrobiłem! - zawołał za nią. 

Oczywiście tego już nie słyszała. 

 

 

 

 

  

RODZIAŁ DRUGI 

 

-  Zawsze  mówiłam,  że  to  idiotyczna  nazwa  -  wściekała  się  Allison.  - 

„Party Girls"! Zawsze mówiłam, że to głupie, zawsze! 

Przez  pierwsze  dwie  godziny  jej  przemowy  Penny  była  pełna 

współczucia,  chociaż  z  trudem  ukrywała  rozbawienie.  W  drugiej  godzinie  jej 

background image

zapewnienia  zaczęły  być  trochę  automatyczne.  Teraz  ignorowała  już 
przyjaciółkę  zupełnie.  Ale  brak  zainteresowania  ze  strony  wspólniczki  wcale 
Allison nie przeszkadzał. Kiedy tylko przypominała sobie poranne upokorzenie, 
wściekłość powracała ze świeżą gwałtownością. 

-  Myślał,  że  jestem...  -  Ale  nie  mogła  wymyślić  żadnego  określenia, 

jakiego  nie  użyła  już  przynajmniej  dwukrotnie  w  ciągu  ostatnich  godzin,  co 
jeszcze bardziej ją denerwowało. - Wiesz, za kogo mnie wziął? 

Zadzwonił telefon i Penny podniosła słuchawkę. 

-  „Party  Girls".  -  Nastąpiła  przerwa,  a  ze  spojrzenia,  jakie  rzuciła  jej 

przyjaciółka, Allison poznała, kto dzwoni. Penny zakryła mikrofon dłonią. - To 
znowu on - szepnęła. 

Allison założyła ręce na piersi i odwróciła się tyłem. 

- Niezwykle mi przykro, panie Harrison... - powiedziała Penny. 

Kiedy  zadzwonił  pierwszy  raz,  Allison  odłożyła  słuchawkę.  Kolejny 

telefon  był  od  jego  sekretarki,  która  wyjaśniła  przyczynę  całego  zamieszania. 
Allison  mogłaby  jej  nawet  żałować,  gdyby  wypowiadane  przez  nią  słowa  nie 
brzmiały jak wyuczona lekcja. Mogła sobie wręcz wyobrazić Stone'a stojącego 
obok  i  piszącego  na  karteczce  słowa,  które  sekretarka  miała  powiedzieć  do 
słuchawki. Tak czy inaczej zadawał sobie dużo trudu, żeby przeprosić za coś, co 
nie było jego winą. Gotowa była już zapomnieć o tej okropnej scenie, ale kiedy 
tylko sekretarka się pożegnała, Stone zadzwonił osobiście i zapytał, o której ma 
przyjechać  po  nią  jutro  wieczorem.  Allison  oniemiała,  a  on  wydawał  się 
rozbawiony. Znowu odłożyła słuchawkę. 

Teraz  jej  biurko  ozdabiały  dwa  bukiety  róż:  żółty  i  czerwony.  W  ciągu 

ostatniej  godziny  telefon  zadzwonił  osiem  razy  i  Allison  miała  wrażenie,  że  to 
się  zmienia  w  wojnę  psychologiczną.  Właściwie  to  wszystko  powinno  jej 
pochlebiać.  Była  w  jakiś  tajemniczy  sposób  i  niejako  wbrew  swej  woli 
zaintrygowana.  Ale  była  też  nieufna,  ostrożna  i  zbyt  zażenowana,  żeby  się 
cofnąć. 

I to oczywiście było najważniejsze - zażenowanie. Trudno było obwiniać 

Stone'a o to nieporozumienie, trudno też było uznać je za naturalne. Na pewno 
nie  zamierzał  jej  obrazić  i  przeprosił  w  sposób  bardziej  niż  wystarczający.  W 
porządku, jego winą jest tylko brak dobrego smaku i zdrowego rozsądku, które 
pozwoliłyby  puścić  całą  sprawę  w  niepamięć.  Ale  właśnie  ta  uporczywość 
stanowiła o jego uroku, a może szaleństwie, zależy jak na to spojrzeć. Bo choć 
jedna część jej umysłu chciała, by dał jej spokój, druga równocześnie marzyła, 
by tak się nie stało. Penny odłożyła słuchawkę i zamyśliła się. 

background image

-  No  tak,  pierwszy  raz  mamy  zlecenie  w  wyniku  twojej  rozmowy  z 

klientem, a nie pomimo niej. Ten pan musi być oczarowany. 

- Jeśli to miał być dowcip...  - Allison spojrzała uważnie na przyjaciółkę, 

ale na twarzy Penny nie było ani cienia uśmiechu. - Jakie zlecenie? O czym ty 
mówisz? 

-  Naprawdę  nie  wiem,  co  on  w  tobie  widzi.  Ale  cóż,  rzecz  gustu.  - 

Dostrzegłszy  w  oczach  Allison  gradowe  chmury,  przestała  się  droczyć  i 
wzruszyła ramionami. - Okazało się, że to prawdziwe zlecenie. Musi wydać w 
przyszłym miesiącu przyjęcie dla ważnych klientów i to w tej sprawie dzwoniła 
jego sekretarka. 

Allison poczuła ulgę, ale starała się to jakoś zamaskować. 

- Jedno przyjęcie, też mi coś. 

-  Więcej  niż  jedno. Musi  zabawiać gości  przez cały  tydzień. Dyskretnie, 

taktownie, właśnie tak, jak ty lubisz. - Głos Penny brzmiał obojętnie, a Allison 
starała  się  maskować  rosnące  zainteresowanie.  -  I  to  dobrze,  bo  mnie  takie 
rzeczy nudzą, a zlecenie dostaniemy pod warunkiem, że ty się nim zajmiesz. 

Allison wiedziała, że teraz usłyszy coś ważnego. 

- Musisz się z nim jutro spotkać. 

- Dlaczego on mi to robi? - spytała głosem, w którym oburzenie mieszało 

się z niechęcią. 

Penny wzruszyła ramionami. 

- Dlaczego sama go o to nie spytasz? W czym problem? 

- Zwariowałaś? 

- To on jest taki straszny? - W oczach Penny pojawiło się coś w rodzaju 

sympatii. 

- No nie... - mruknęła niechętnie Allison. - Wygląda nawet... 

- Ale charakter ma do niczego? 

- Właściwie to nie. Jest nawet miły i... 

-  Jasne!  -  Penny  uniosła  ręce  w  geście,  który  miał  znamionować  nagłe 

olśnienie.  -  Rozumiem!  Jest  przystojny  i  miły,  więc  oczywiście  nie  możesz  z 
nim nigdzie iść. Jak mogłam być tak niedomyślna! 

Allison  odwróciła  się  do  niej  tyłem  i,  otworzywszy  z  demonstracyjną 

background image

obojętnością szufladę, udawała, że czegoś szuka. 

- Na miłość boską, Allison! Osiągnęłaś w jedno popołudnie więcej niż ja 

przez cały rok i chcesz to odrzucić?! To nie jest amerykańska postawa. 

- Penny, to poważna sprawa! - Allison gwałtownie zamknęła szufladę. 

- Oczywiście! Nie wiesz jeszcze, co powiedział Harry. 

Allison  wcale  nie  chciała  wiedzieć.  Nie  musiała  znać  szczegółów, 

najważniejszego się domyślała. 

-  To  nie  jest  aukcja  -  powiedziała  -  a  ja  nie  mogę  dać  najlepszej  oferty. 

Dlaczego ty z nim nie pójdziesz? 

- Bo mnie nie zaprasza. 

-  Na  pewno  by  zaprosił,  gdyby  wiedział,  że  masz  czas.  Chyba  jest  mu 

wszystko jedno. 

- Bardzo ci dziękuję. 

-  Och,  Penny!  Jemu  to  się  podoba.  Nie  rozumiesz?  Zawstydził  mnie,  a 

teraz chce to powtórzyć. 

- Ale dlaczego? 

- Bo jest dziwakiem. Jak wszyscy nasi klienci. 

- Jeśli chcesz wiedzieć, to właśnie ty jesteś dziwaczką. To przecież ślub! 

Cóż może być bardziej oficjalnego? 

- Ślub jego byłej żony - przypomniała Allison. - Jaki mężczyzna idzie na 

ślub byłej żony i naraża się na tyle kłopotów, by znaleźć partnerkę? 

- Taki - zasugerowała Penny, starając się zrobić jak największe wrażenie - 

który  gotów  jest  zapłacić  podwójną  stawkę  za  wieczorne  przyjęcie  i  pięć 
wieczorów  rozrywek  dla  gości.  Pięćdziesiąt  procent  zaliczki  przy  podpisaniu 
umowy. 

Allison spojrzała na przyjaciółkę. Poczuła, że ma sucho w gardle. 

- Tak powiedział? Penny przytaknęła. 

- To mogłoby... 

- ...wystarczyć na kwartalne podatki.  

Allison  myślała  o  tym.  Przynajmniej  raz  dziennie  myślała  też  o 

znalezieniu  innego  zajęcia.  Zastanawiała  się,  gdzie  przebiega  granica  między 

background image

dumą a praktycznością. Dużo też myślała o szarych oczach Stone'a Harrisona. 
Czy ktoś tak przystojny może być złym człowiekiem? 

- Moje kremowe buty będą doskonale pasować do twojej brzoskwiniowej 

sukienki - powiedziała znacząco Penny. 

- Atłasowe pantofelki z perełkami? 

- I stroik z pereł na głowę. Miałam go na sobie tylko raz. 

Żadna z nich nie bywała często w miejscach, w których perłowe stroiki i 

atłasowe  pantofelki,  nie  mówiąc  już  o  eleganckich  sukniach,  byłyby 
odpowiednie.  I  kto  wie,  ile  czasu  upłynie,  zanim  Allison  znów  będzie  miała 
okazję  pokazać  się  na  wytwornym  ślubie.  Na  pewno  do  tego  czasu  sukienka 
wyjdzie z mody. 

-  A  może  to  będzie  wesele  nudystów?  -  mruknęła.  -  On  jest  dziwakiem, 

jego żona pewnie też. 

-  Była  żona  -  przypomniała  Penny.  Podeszła  do  telefonu  i  wykręciła 

numer. - Allison Carter do pana Harrisona - powiedziała. 

Oszołomiona  Allison  gapiła  się  na  nią  bez  słowa.  Penny  podała  jej 

słuchawkę. 

-  Spytaj,  czy  to  wesele  nudystów.  A  nawet  gdyby,  pantofelki  też  się 

przydadzą. 

Allison  wpatrywała  się  w  telefon.  Wzięła  słuchawkę  z  zamiarem 

powiedzenia Stone’owi, co o nim myśli, i zademonstrowania Penny siły swego 
charakteru. 

-  Allison.  -  Ciepło  jego  głosu  przepłynęło  przez  telefoniczne  druty  i 

podrażniło  jej  skórę...  a  może  było  to  tylko  uczucie  ulgi.  -  Tak  się  cieszę,  że 
zadzwoniłaś. Czy to znaczy, że mi przebaczyłaś? 

Już chciała powiedzieć, że tak, oczywiście. Instynkt zarówno kobiety, jak 

i  przedsiębiorcy  tego  właśnie  się  domagał.  Zdrowy  rozsądek  podpowiadał 
jednak, że to najlepsza droga do spławienia go i zamknięcia tej głupiej sytuacji. 
Ale perfidniejsza część jej osobowości, ta, która nie chciała go stracić, musiała 
być silniejsza, bo nagle wyrwało się jej: 

- Dlaczego mi to robisz? 

Przez chwilę milczał, wyraźnie zaskoczony. 

- Co robię? 

- Te kwiaty, telefony... 

background image

-  Ach,  to.  -  Jego  ton  był  lekceważący,  a  w  tle  słychać  było  szelest 

papierów. - Sekretarka mnie do tego namówiła. 

- Zaczynam rozumieć. 

- Mówi, że jestem samolubny i nieczuły. 

Znowu  usłyszała  szelest.  Pewnie  ten  biznesmen  w  dżinsach  i  czarnym 

podkoszulku  cały  czas  pracuje,  tylko  od  niechcenia  próbując  ją  ugłaskać. 
Wiedziała,  że  powinna  się  obrazić,  ale  jego  technika  okazała  się  dziwnie 
skuteczna. Zdołała jednak warknąć: 

- Mogę to sobie wyobrazić. 

- Na swoją obronę mogę jednak powiedzieć, że tylko pierwszy tuzin róż 

to był pomysł mojej sekretarki. Drugi to już mój. 

-  Zgodnie  z  założeniem,  że  jeśli  jeden  bukiet  róż  jest  dobry...  -  zaczęła 

sucho. 

- ...to dwa są jeszcze lepsze. Właśnie tak. 

-  Dwa  to  przesada.  Zbyt  ostentacyjne.  Powinieneś  był  posłuchać  swojej 

sekretarki i przerwać póki czas. 

Nastąpiła kolejna chwila milczenia. 

-  Och!  -  Allison  zdawało  się,  że  widzi  to  wzruszenie  ramion.  -  Takie 

rzeczy nigdy mi nie wychodzą. Chyba właśnie dlatego potrzebuję kogoś takiego 
jak  ty.  -  Z  niemal  komicznym  wahaniem  dodał:  -To  znaczy  twojego 
towarzystwa.  Sekretarka  wyjaśniła  mi,  czym  się  naprawdę  zajmujesz  - 
planowaniem  przyjęć,  oficjalnych  kolacji,  bali  i  co  tam  jeszcze  można 
wymyślić.  Choć  tak  naprawdę  wszystko  było  prostsze,  kiedy  myślałem,  że 
zajmujesz  się  innymi  usługami  towarzyskimi.  A  tak  w  ogóle  to  jej  wina,  nie 
moja. 

- Nikt nie lubi człowieka obwiniającego innych o swoje błędy. 

-  To  prawda,  ale  nie  musisz  mnie  lubić,  wystarczy,  żebyś  się  ze  mną 

umówiła. 

Allison zaczerpnęła powietrza. 

- Panie Harrison - powiedziała najuprzejmiej jak mogła. - Jeśli zrozumiał 

pan, czym się naprawdę zajmujemy, to wie pan, że nie świadczymy tego rodzaju 
usług. 

- Myślę, że obraziłabyś się, gdybym powiedział, że wcale nie byłoby źle, 

gdybyście świadczyły. 

background image

- Tak - przerwała mu. - Obraziłabym się. 

- To co mam zrobić, żebyś zapomniała o złym początku i umówiła się ze 

mną na jutro wieczór? 

Aż  do  tej  chwili  Allison  gotowa  była  odpowiedzieć  pewnie  i  bez 

skrupułów:  „Nie,  dziękuję  bardzo".  Ale  kiedy  otworzyła  usta,  takie  słowa  nie 
chciały z nich wyjść. Może dlatego, że powiedział to tak szczerze, tak otwarcie, 
w  sposób  przypominający  bardziej  negocjacje  handlowe  niż  flirt.  A  może 
dlatego,  że  Penny,  siedząca  obok  i  słuchająca  rozmowy  z  wielkim 
zainteresowaniem, akurat w tym momencie rzuciła swobodnie: 

- Czy mówiłam o tej torebce z paciorków, która pasuje do butów? 

W końcu Allison była tylko człowiekiem i nie potrafiła odrzucić pokusy. 

Już tak dawno nigdzie nie była! I to z niezłym tancerzem... 

- Nawet ciebie nie znam! - wykrztusiła wreszcie. 

- To świetnie. Nie możesz mieć nic przeciwko mnie. 

Przenikliwe,  pytające  spojrzenie  Penny  zaczynało  już  działać  jej  na 

nerwy. Odwróciła się tyłem i postawiła telefon na półce, stwarzając sobie w ten 
sposób złudzenie prywatności. 

-  Posłuchaj  -  powiedziała  spokojnie  -  nie  chcesz  mi  chyba  wmówić,  że 

mężczyzna taki jak ty nie ma notesu pełnego telefonów kobiet, które z rozkoszą 
poszłyby z nim wszędzie. 

-  To  prawda  -  przyznał.  -  Mam,  i  na  ogół  się  zgadzają.  Ale  chyba  jest 

jakaś  zasada,  która  mówi,  że  na  ślub  kobietę  trzeba  zapraszać  wcześniej  niż 
dwadzieścia cztery godziny przed faktem. Ktoś powinien te rzeczy spisać. 

Był  tak  szczerze  niezadowolony,  że  Allison  musiała  powstrzymać 

uśmiech. 

- Może to będzie moje następne przedsięwzięcie. Ale na razie... 

- Poczekaj, nie. Wiem, jak się zaczyna uprzejme spławianie. Słyszałem je 

dzisiaj ze sto razy. Posłuchaj, byłaś gotowa pójść ze mną, zanim zrozumiałaś, że 
myślę, iż robisz to zawodowo. Przeprosiłem. Przyjęłaś przeprosiny. Przysyłam 
ci  ostentacyjnie  wielkie  ilości  kwiatów.  Zgodziłaś  się  zapomnieć  o  naszym 
nieporozumieniu, więc w czym problem? Co się zmieniło, odkąd zgodziłaś się 
umówić ze mną trzy godziny temu? 

Sformułował  to  tak,  że  Allison  nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Z  tyłu 

Penny przetrząsała szafę, a kiedy Allison odwróciła się, przyjaciółka triumfalnie 
zademonstrowała  jej  buteleczkę  lakieru  do  paznokci  -  brzoskwiniowego,  w 

background image

takim samym odcieniu jak sukienka. 

- Rzeczywiście jesteś uparty. 

- To jedna z moich największych zalet - zgodził się. 

Jeszcze raz uczepiła się swego postanowienia. 

- Ale chodzi o to, że nie robię tego zawodowo, jak to oryginalnie ująłeś. 

-  No  dobrze.  A  z  kim  się  normalnie  umawiasz?  Z  ludźmi,  których 

spotykasz w pracy, prawda? Spotkałaś mnie w pracy. Zaprosiłem cię na randkę. 
Zgodziłaś się. Co w tym złego? 

Bardzo logiczne. I bardzo przekonywające. 

- Potraktuj to jak służbowe spotkanie. 

- Właśnie o to mi chodzi - zirytowała się. - Nie świadczymy tego rodzaju 

usług. 

- Nigdy nie zabierasz klientów na kolacje? 

- No, oczywiście, że... 

-  Ja  też.  Tylko  w  tym  wypadku  zabieram  cię  na  ślub.  I  tam  mamy  do 

omówienia interesy. 

Usiłowała znaleźć jakiś argument, ale zrozumiała, że kłóci się dla zasady. 

Podejrzewała, że on też. Uśmiechnęła się ponuro. 

- Zadajesz sobie bardzo dużo trudu, żeby udowodnić swoją rację. 

- Jaką rację? 

- Że w końcu dostaniesz to, czego chcesz, nieważne, jakim kosztem. 

Zapadła  cisza  i  Allison  pomyślała,  że  posunęła  się  za  daleko.  Wtedy 

zaśmiał się cicho. 

- Wiedziałem, że cię polubię - powiedział. - Mogę po ciebie przyjechać o 

wpół do siódmej? 

- Wpół do siódmej - zgodziła się i automatycznie podała mu adres. 

- A przy okazji - rzucił na koniec. - Mówiłem ci, że to oficjalne, prawda? 

- Owszem. 

- Nie wiesz przypadkiem, co powinienem włożyć? 

background image

Allison uśmiechnęła się. 

- Zazwyczaj oznacza to smoking. 

Milczenie świadczyło, że wolałby usłyszeć co innego. 

- Świetnie - mruknął w końcu. - Teraz muszę sprawdzić, czy mam jakiś. 

Usłyszała  trzask  i  zdała  sobie  sprawę,  że  przerwał  połączenie.  Przez 

chwilę patrzyła na słuchawkę. 

-  Ciekawe,  czy  jeśli  żadnego  nie  znajdzie,  odwoła  spotkanie?  - 

wymamrotała w końcu. 

Potem  odłożyła  słuchawkę  i  spojrzała  na  Penny  z  odważnym,  chociaż 

cokolwiek wymuszonym uśmiechem. 

- Cóż - powiedziała. - Wyciągaj buty. Zdaje się, że jednak idę na ten ślub. 

  

 

 

 

 

ROZDZIAŁ TRZECI 

 

Allison  zdawała  sobie  doskonale  sprawę,  że  bezczelnie  nią 

manipulowano. Już nie po raz pierwszy, a pewnie i nie ostatni. Ale nikt nie robił 
tego z takim wdziękiem, a i jej nie sprawiło to nigdy dotąd takiej przyjemności. 
I chociaż następnego dnia kilkakrotnie zastanawiała się, jak mogła tak postąpić, 
w głębi serca wcale nie żałowała, że powiedziała „tak". 

-  Nadal  twierdzę,  że  to  parszywy  sposób  załatwiania  interesów  - 

mruknęła,  odwracając  się  tyłem  do  Penny,  która  zaczęła  zapinać  ponad 
trzydzieści niewidocznych guziczków na plecach brzoskwiniowej sukienki. 

- Dlaczego musisz to koniecznie traktować jak interes? Nie możesz uznać 

tego po prostu za randkę? 

-  Pozwól  mi  zatem  zapytać  -  Allison  męczyła  się  z  dwunastoma 

guziczkami  przy  koronkowych  mankietach  -  dlaczego  tak  bardzo  ci  zależy, 
żebym poszła? 

background image

- Bo to nam pomoże w interesach. To jasne. 

- Niech ci będzie. 

- Zdawało mi się, że wspomniałaś, iż jest rewelacyjny.  - Penny wcisnęła 

jeszcze jeden guziczek w maleńką pętelkę. 

-  Wcale  tego  nie  powiedziałam,  chociaż  rzeczywiście  jest  -  przyznała 

Allison.  -  Ale  cóż,  jeśli  ktoś  usiłuje  wynająć  kobietę,  by  mu  towarzyszyła  na 
imprezie...  Powiedzmy,  że  mężczyźnie  tego  rodzaju  łatwo  się  oprzeć.  -  Chyba 
rozumiem, o co ci chodzi. - Penny zapięła ostatni guziczek i obróciła Allison w 
stronę lustra. - A skoro mowa o rewelacjach... Allison wydała okrzyk zachwytu. 
Sukienka  była  w  stylu  lat  dwudziestych,  ale  z  romantycznym  wdziękiem  lat 
dziewięćdziesiątych.  Brzoskwiniowy  materiał  pokryty  był  koronką  w  kolorze 
kości  słoniowej,  która  przechodziła  w  wysoki  kołnierzyk  i  długie,  wąskie 
rękawy. Z tyłu spódnica sięgała od obniżonej talii do łydek, z przodu tylko do 
kolan.  Do  tego  idealnie  dobrane  pończochy  i  eleganckie,  zdobione  perłami, 
kremowe pantofelki Penny. 

Allison bardzo długo męczyła się z lokówką, ale efekt był olśniewający - 

jej  włosy  zamieniły  się  w  obłok  delikatnych  pierścionków,  spiętych  z  tyłu 
klamerką  z  trzema  wiszącymi  sznurkami  pereł.  Brzoskwiniowy  kolor  sukni 
potęgował  świetlistą  przezroczystość  cery,  a  tego  samego  koloru  pomadka  na 
wargach sprawiała, że oczy dziewczyny wydawały się większe i lśniły ciemnym 
błękitem. Allison tylko kilka razy w życiu czuła się naprawdę piękna. Tak było 
właśnie dzisiaj. 

- Znakomicie - przyznała. 

Obie  odwróciły  się  w  kierunku  okna,  kiedy  usłyszały  zatrzymujący  się 

przy krawężniku samochód. 

- Przyjechał za wcześnie - zdziwiła się Allison. 

-  Chwileczkę,  nie  zapomnij  tego.  -  Penny  zgarnęła  z  łóżka  torebkę  z 

paciorków i lekki wieczorowy szal. - Masz klucze? 

- Mam. I pieniądze na taksówkę. 

- Allison, na miłość boską! 

-  Kto  wie?  Facet  może  mieć  pociąg  do  alkoholu.  Moja  mama  zawsze 

mówiła... 

-  Nigdy  nie  wychodź  z  domu  bez  pieniędzy  na  taksówkę  -  dokończyła 

Penny  z  cichym  jękiem.  -  Wiem,  wiem.  Moja  zawsze  mówiła:  „Oczekuj 
najlepszego... 

background image

- ...  ale bądź przygotowana na najgorsze". - Allison z trzaskiem zamknęła 

torebkę. Na dole rozległ się dzwonek do drzwi, a jej serce zabiło trochę szybciej, 
jak  wtedy,  kiedy  szła  na  pierwszą  randkę.  Ostatni  raz  spojrzała  w  lustro.  - 
Chodź, musisz go poznać. 

- W takim stroju? - Penny ze zgrozą popatrzyła na swoje sprane dżinsy i 

bawełnianą koszulkę. - Nigdy w życiu. Zerknę na niego przez poręcz. 

Allison rzuciła jej przez ramię zirytowane spojrzenie. Nawet w dżinsach i 

bez  makijażu  Penny  wyglądała  lepiej  niż  większość  kobiet.  Nie  miała  jednak 
nastroju  do  kłótni.  Dzwonek  rozległ  się  znowu.  Allison  pobiegła  do  drzwi. 
Penny została na górze schowana za poręczą. 

Otworzyła  drzwi  trochę  zadyszana  i  zarumieniona.  Widok,  jaki  ujrzała 

przed  sobą,  zaparł  jej  dech  w  piersiach.  Oto  w  żółtym  świetle  lampki  nad 
drzwiami stał niewątpliwie najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek 
widziała poza kinem i teatrem. Miał na sobie smoking przydający mu wdzięku, 
którego mógłby pozazdrościć sam James Bond. 

Kiedy widziała go ostatni raz, niesforne kosmyki włosów spadały mu na 

czoło. Teraz były gładko zaczesane do tyłu, ale podwijały się na kołnierzu. Były 
nieco za długie, co nadawało mu zawadiacki wygląd. Spojrzał na nią i jego oczy 
rozbłysły, a jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej. 

- Widzę, że jednak znalazłeś smoking - zauważyła ironicznie. 

-  A  ty  znalazłaś…  wszystko.  -  Obejrzał  ją  dokładnie,  począwszy  od 

fryzury,  poprzez  najmniejszy  fragment  ciała  widoczny  przez  koronkę,  potem 
całą  postać  do  falbanki  nad  kolanami  i  po  czubki  kremowych,  zdobionych 
perełkami  pantofelków.  -  Wyglądasz  wspaniale.  Naprawdę.  -  W  jego  głosie 
brzmiała niezachwiana pewność. - Powinno wypaść całkiem nieźle. 

Allison  wydało  się,  że  za  tę  ostatnią  uwagę  powinna  się  obrazić  -  tak 

samo  mógłby  skomentować nowy  samochód  albo  mieszkanie  -  ale nie chciała 
psuć  uroku  chwili.  Poza  tym  nie  była  w  stanie  się  obrazić,  kiedy  tak  na  nią 
patrzył. Uśmiechnęła się więc i zaproponowała: 

- Wejdziesz na chwilę? 

Wyobrażała sobie, jak Penny wyłazi ze skóry, żeby mu się przyjrzeć. 

- Chyba nie - odpowiedział. W jego głosie słychać było nutę żalu. - Chyba 

coś pokręciłem z czasem. Zaczyna się o siódmej, nie o wpół do ósmej. Musimy 
już  iść.  -  Obrócił  się  w  kierunku  ulicy,  wskazując  długą  szarą  limuzynę.  -  W 
środku jest barek. Możemy wypić drinka po drodze. 

Tym razem Allison nie mogła się powstrzymać. 

background image

-  O  rany!  -  wydała  cichy  okrzyk. Szybko  zamknęła  drzwi. Penny  będzie 

musiała jakoś sobie poradzić. - Ładny samochód. 

Kiedy schodzili ze schodów, lekko dotknął jej ramienia. 

- Nikt nigdy nie mógł mi zarzucić braku klasy. 

- Na pewno. To twój? 

-  Wynajęty  na  ten  wieczór.  Pomyślałem,  że  mogą  być  problemy  z 

parkowaniem. Poza tym chciałem zrobić na tobie wrażenie. 

- Jestem pod dużym wrażeniem. 

-  Świetnie.  Uwielbiam  mieć  pieniądze.  Wszystko  staje  się  znacznie 

prostsze. 

- W życiu bym na to nie wpadła - mruknęła, kiedy szofer otworzył przed 

nią drzwi. Wdrapała się do pluszowego szaro-czarnego wnętrza i pomyślała, że 
jeśli tak wygląda bogactwo, to łatwo mogłaby się przyzwyczaić. 

W  jednym  rogu  dostrzegła  mały  telewizor;  ekran  był  ciemny,  ale  z 

umieszczonych  wyżej  głośników  cicho  rozbrzmiewały  radosne  tony  muzyki 
Vivaldiego. Barek pełen był małych butelek z alkoholami i świeżymi sokami. 

-  Proszę.  -  Stone  przyglądał  się  nalepkom  na  butelkach.  -  Na  co  masz 

ochotę? 

Allison zawahała się. 

- Chyba na nic. Wszystko wylałabym na sukienkę. 

- Wątpię. - Stone się uśmiechnął. - Rollsy zazwyczaj mało kołyszą. A Jeff 

jest dobrym kierowcą, prawda, Jeff? 

- Staram się, proszę pana. 

- Może martini? - zaproponował Stone. - Jest przezroczyste. Jak rozlejesz, 

i tak nikt nie zauważy. 

Podnosił  różne  butelki,  prawdopodobnie  szukając  dżinu.  Allison  uniosła 

rękę na znak zgody. 

- Proszę o wodę sodową. To nie plami. Z lodem. 

-  Białe  wino  -  zadecydował  Stone.  -  Wtedy  oboje  będziemy  mogli  się 

napić. - Wybrał butelkę. - Wiesz cokolwiek o winach? 

-  Wiem  wszystko.  Na  tym  polega  moja  praca.  Ale  wolałabym  wodę 

sodową. 

background image

Stone wziął korkociąg i małą butelkę. 

-  Mam  nadzieję, że  nie  jesteś  bardzo  wybredna.  Mogę  się  założyć, że  to 

nie będzie twój ulubiony rocznik. 

Przyglądała się, jak napełnia dwa kieliszki. 

- Zawsze musisz postawić na swoim, prawda? 

- Większość ludzi powiedziałaby, że jestem samolubny i nieuprzejmy. 

- Nie śmiałabym sprzeciwiać się tej większości. 

Znowu posłał jej swój ujmujący uśmiech i podał kieliszek. 

- Proszę. Chcę wznieść toast. 

W takiej sytuacji nie mogła odmówić. 

- Za Allison, która uratowała mi życie.  

Uśmiechnęła się i pokręciła głową. 

- Jesteś niemożliwy. Czy często ci to powtarzają? 

- Cały czas. - Wypił trochę wina. - Ale mówię poważnie, naprawdę jestem 

ci bardzo wdzięczny. 

Dziewczyna  lekceważąco  machnęła  ręką,  trochę  onieśmielona  jego 

szczerością. 

-  Za  darmową  przejażdżkę  limuzyną  i  tyle  białego  wina,  ile  zdołam 

wypić... 

-  Chodzi  o  to,  że  Melinda,  moja  była  żona,  jest  trochę  -  jakby  to 

powiedzieć  -  nadopiekuńcza.  Nieustannie  się  o  mnie  zamartwia.  Gdybym  się 
dzisiaj pokazał sam, nie dałaby mi spokoju. 

Allison wpatrywała się w kieliszek, ostrożnie formułując pytanie. 

- Wiem, że to nie moja sprawa, ale ciągle się zastanawiam... Trochę mnie 

dziwi, że zadajesz sobie tyle trudu, aby pójść na ślub byłej żony. 

Nonszalancko wzruszył ramionami, moszcząc się wygodniej w fotelu. 

- Cała moja rodzina jest trochę dziwna. 

Allison starała się nie okazywać zbytniej ciekawości, ale on sam wyjaśnił: 

-  Melinda  nie  jest  typową  eks-żoną.  Wychowaliśmy  się  razem, 

pobraliśmy się raczej dlatego, że wszyscy się tego spodziewali, niż dlatego, że 

background image

sami  tego  chcieliśmy. Mniej  więcej  po  ośmiu  miesiącach  zrozumieliśmy, że  to 
był  błąd,  przynajmniej  Melinda  tak  stwierdziła.  Na  szczęście,  a  może  i  na 
nieszczęście,  małżeństwo  nie  zniszczyło  naszej  przyjaźni.  Ona  martwi  się,  że 
złamała  mi  serce.  - Wypił  jeszcze  trochę  wina.  -  A  ja  się  czasem  martwię, bo 
tego nie zrobiła. 

Zabrzmiało to dwuznacznie i Allison zaczęła zastanawiać się nad sensem 

tego, co powiedział. Ale zaraz przypomniała sobie uwagę Penny, że jedną z jej 
najbardziej irytujących cech była skłonność do organizowania życia innym, tak 
jak organizowała przyjęcia. Powstrzymała się więc od pytań, które cisnęły się na 
usta.  Osobiste  życie  Stone'a  to  nie  jej  sprawa.  Jej  zadanie  na  ten  wieczór  -  a 
właściwie na cały czas ich znajomości - to prowadzenie uprzejmej konwersacji 
tak, aby go niczym nie urazić. 

- Od dawna jesteście rozwiedzeni? - zapytała ostrożnie. 

-  Od  prawie  pięciu  lat.  I  wierz  mi,  nikt  bardziej  ode  mnie  nie  jest 

zadowolony z tego ślubu. Jako mężatka Melinda będzie miała więcej zajęć. 

- Jesteś pewien, że nie będzie jej przykro, że nie przyjdziesz sam? 

- Żartujesz! - Stone się roześmiał. - Będzie zachwycona. Zwłaszcza tobą. - 

Jeszcze  raz  zmierzył  ją  spojrzeniem  i  skinął  głową  z  aprobatą.  -  Właśnie  taką 
dziewczynę by mi wybrała. Postawna, zadbana, miła. 

-  Mówisz  o  mnie  jak  o  rasowym  psie.  -  Allison  z  trudem  opanowała 

irytację. 

Uśmiechnął się i jeszcze raz uniósł szklankę. 

-  Ale  o psie  najlepszej  rasy.  Wiesz, kiedy  wczoraj  wyszłaś, posłuchałem 

twojej  rady  i  zadzwoniłem  do  agencji  towarzyskiej.  Nawet  oni  nie  mogli  mi 
nikogo zapewnić w tak krótkim czasie. W każdym razie nikogo odpowiedniego 
na ślub. A więc naprawdę uratowałaś mi życie i jestem ci bardzo wdzięczny. 

Allison była rada, że nie lubi białego wina. Na pewno zakrztusiłaby się w 

tym  momencie.  Zaniemówiła  z  oburzenia,  wpatrując  się  w  niego  z  bezsilną 
złością. Doskonale regularne rysy Stone’a, wyglądającego obojętnie przez okno, 
wyrażały pełne samozadowolenie. Po chwili z trudem odzyskała głos. 

-  Uściślijmy  to  -  powiedziała  bardzo  opanowanym  głosem.  - 

Zdecydowałeś się na mnie, bo nie udało ci się załatwić prostytutki? 

Przyjrzał się jej uważnie. 

-  Cali  girl  -  poprawił.  -  I  nie  było  wielkiego  wybierania.  Od  początku 

byłaś moją faworytką. 

background image

-  Dlatego  te  kwiaty  i  telefony?  -  Allison  wzięła  głęboki  oddech.  -  Bo 

agencja towarzyska nawaliła? 

- Oczywiście - przytaknął, zupełnie nie speszony. - Wtedy miałem już nóż 

na  gardle  i  muszę  ci  wyznać,  że  wcale  nie  ułatwiałaś  mi  sprawy.  Ale 
najważniejsze, że w końcu ustąpiłaś i naprawdę nie wiem, jak ci dziękować. 

Samochód  skręcił  i  skierował  się  w  stronę  parkingu.  Allison  odstawiła 

kieliszek, obawiając się, że chluśnie mu winem w twarz. 

- Jesteśmy na miejscu - oświadczył z czarującym uśmiechem. 

Dziewczyna  z  trudem  opanowała  wściekłość.  Bądź  miła  -  wewnętrzny 

głos bardzo przypominał głos Penny - to przecież klient. Starała się odezwać jak 
najuprzejmiej. 

- Czy ktokolwiek ci już mówił, że jesteś skończonym draniem? 

Okazał tylko umiarkowane zaskoczenie. 

- Czasami. Najwyraźniej nie dość często. Powiedziałem coś obraźliwego, 

prawda? 

Oburzenie Allison zmieniło się w niebotyczne zdumienie. Jak ktoś może 

być jednocześnie tak wstrętny i tak ujmujący? Jak on sam sobie z tym radzi? I 
dlaczego ona nie potrafi się na niego gniewać? 

Kiedy  kierowca  otworzył  drzwi,  z  trudem  oderwała  wzrok  od  twarzy 

Stone'a. Odchrząknęła, ale jej głos nie nabrał przez to pewności. 

- Obraźliwego? - powtórzyła. - Nie wygłupiaj się. 

Już  miała  wysiąść  z  samochodu,  gdy  Stone  niespodziewanie  dotknął  jej 

ramienia. Jego twarz była poważna, a wargi zaciśnięte. 

-  To  jasne  -  powiedział.  -  Obraziłem  cię.  Czasami  zachowuję  się  jak 

kretyn.  Nie  pytaj,  dlaczego,  sam  nie  wiem.  Z  tej  samej  przyczyny  inni  zawsze 
się  spóźniają  albo  są  źle  ostrzyżeni.  Przepraszam.  Uwierz  mi,  jesteś  ostatnią 
osobą na świecie, którą chciałbym obrazić. 

Jego  szczerość  nie  mogła  być  udawana.  Wyraz  twarzy  Stone'a  wywołał 

uśmiech na twarzy Allison i już wiedziała, że mu przebaczy. 

- Wiesz co - zaproponował - jeśli obiecasz, że nie będziesz mi miała tego 

za złe, to możesz zawsze mi mówić, kiedy zachowuję się jak drań, a ja nie będę 
miał tego za złe tobie. Co ty na to? 

W  nikłym  świetle  samochodowych  reflektorów  jego  oczy  błyszczały 

czule,  uśmiech  był  pieszczotliwy  i  uwodzicielski,  a  ton  głosu  wzbudzał 

background image

zaufanie.  Allison  wahała  się,  ale  zaczynała  już  rozumieć  to,  czego  -  jak 
podejrzewała  -  dziesiątki  kobiet  nauczyły  się  już  wcześniej:  Stone'owi 
Harrisonowi nie można się oprzeć. Bez skutku próbowała stłumić śmiech. 

- Wygląda na to, że zawarliśmy umowę. 

-  Obiecuję,  że  nie  będziesz  tego  żałować  -  powiedział  rozluźniony  i 

uśmiechnął się szeroko. 

Na twarzy Allison uśmiech ustąpił miejsca zadumie. 

-  Zobaczymy  -  mruknęła  bardziej  do  siebie  niż  do  niego,  wysiadając  z 

samochodu. 

Ale nawet Stone, bezmyślny, niepoprawny, jawnie arogancki  - nie mógł 

zepsuć  Allison  przyjemności.  Kochała  śluby.  Nieważne,  jakie,  gdzie  i  czyje, 
nieważne, czy uroczyste, czy na luzie, w mieszkaniu czy w ogrodzie, w kościele 
czy w urzędzie. Kochała to za słabo powiedziane - ona je uwielbiała. 

Ulegała symbolice rytuału: drużbowie, wysocy i eleganccy, którzy kiedyś 

nosili miecze i formowali wokół pana młodego żywą tarcze, prowadząc go na 
spotkanie z panną młodą i chroniąc przed wrogami lub zirytowanymi krewnymi 
jego  wybranki;  druhny  i  matrony,  które  kiedyś  zaprezentowałyby  posag  panny 
młodej i których obowiązkiem byłoby nie tylko zapewnić jej wszelkie wygody, 
ale też chronić jej dziewictwo, dopóki nie zostanie oddana w ręce ostatecznego 
opiekuna,  czyli  męża.  To  wszystko  było  takie  staroświeckie  i  zachwycające, 
jedno  z  niewielu  już  powiązań  współczesnej  cywilizacji  z  zamgloną  i  mroczną 
przeszłością. 

Melinda  dobrze  wiedziała,  jak  to  się  robi.  Kościół  pełen  był  róż  i 

kremowych  świec.  Róże,  wszystkie  dokładnie  w  tym  samym  łososiowym 
odcieniu,  witały  gości  już  w  kościelnym  przedsionku,  pięły  się  po  ścianach  i 
dwóch łukach, pod którymi wszyscy musieli przejść. Różowe wstążki łączyły te 
łuki  i  kościelną  nawę  z  dwoma  kandelabrami  stojącymi  u  drzwi.  Światło  było 
lekko  przyćmione.  Dekoracja,  dyskretnie  elegancka,  stwarzała  nastrój 
romantyczny, ale nie ckliwy. 

Omal  się  nie  spóźnili.  Tenor  i  sopran  byli  już  przy  ostatnich  frazach 

rozdzierającego  serce  duetu,  a  kiedy  tylko  Allison  i  Stone  usiedli,  dwóch 
chłopców  w  żakietach  zaczęło  rozwijać  łososiowy  dywan,  a  dwóch  innych, 
zaraz za nimi - kremowy. 

- Cóż - mruknął Stone z satysfakcją - wygląda na to, że znalazła bogacza. 

To dobrze. 

-  Psst!  -  syknęła  Allison,  kiedy  zaczęło  się  już  preludium  do  marsza 

weselnego.  Orszak  prowadziła  mała  dziewczynka  w  marszczonej  koronkowej 

background image

sukience,  sypiąc  z  koszyczka  płatki  róż.  Allison  oparła  się  wygodnie,  żeby 
podziwiać ceremonię. 

Od chwili, w której zgodziła się przyjść na ten ślub, zastanawiała się, jaka 

też  może  być  była  żona  takiego  mężczyzny.  Zauważyła,  że  ludzie  sukcesu, 
zwłaszcza przystojni ludzie sukcesu, mieli skłonność do wybierania sobie żon i 
kochanek najczęściej według prezencji, co nie dowodziło niczego, poza tym, że 
byli  mężczyznami.  Allison  namalowała  już  w  myślach  portret  byłej  pani 
Harrisom  blondynka  z  pełnym  biustem,  zadbana,  eks-modelka  lub  prawie 
modelka. Nie miała nic przeciwko temu - ten obraz Melindy Harrison pasował 
równie dobrze do jej najlepszej przyjaciółki Penny. Ale, ku zaskoczeniu Allison, 
panna młoda była zupełnie inna, niż podpowiadała wyobraźnia. 

Przede  wszystkim  była  ciemnowłosa  i  nawet  przy  tak  uroczystej  okazji 

uczesana  bardzo  prosto  -  włosy  związane  z  tyłu  głowy  w  podwójny  węzeł,  z 
którego opadał aż do talii delikatny welon. Miała otwartą i przyjacielską twarz - 
dzisiaj  oczywiście  rozpromienioną  -  i  figurę,  której  nie  powstydziłaby  się 
modelka. Dziewczynie z miejsca ta kobieta przypadła do gustu. 

Panna  młoda  miała  na  sobie  łososiową  suknię,  a  druhny  kremowe,  co 

Allison  uznała  za  wspaniałe  odwrócenie  tradycyjnego  motywu  i  doskonały 
pomysł do wykorzystania przy organizowaniu kolejnego ślubu. Ceremonia była 
urozmaicona recytacją poezji i popisami muzycznymi. 

Melinda  poślubiła  wytwornie  wyglądającego  mężczyznę  o  skroniach 

przyprószonych  siwizną,  który  najwyraźniej  ją  uwielbiał.  Kiedy  młoda  para 
wyszła triumfalnie przy dźwiękach marsza z Lohengrina, Allison poczuła, że ma 
oczy  zamglone  ze  wzruszenia.  Kiedy  muzyka  ucichła  i  tłum  gości  wypełnił 
przejście, wytarła je dyskretnie. 

-  To  był  piękny  ślub  -  powiedziała  z  przejęciem.  -  Dziękuję,  że  mnie 

zaprosiłeś. 

- Moim zdaniem był trochę za długi. - Stone spojrzał na zegarek. - Kiedy 

my braliśmy ślub, trwał tylko cztery minuty, sprawdzałem. Gdybym wiedział, że 
to będzie tak długo, zjadłbym wcześniej kolację. Umieram z głodu. 

Allison wpatrywała się w niego bez ruchu, nie zważając na to, że blokuje 

przejście. 

- Patrzyłeś na zegarek w czasie własnego ślubu? 

-  Wtedy  wszystko  odbyło  się  zupełnie  inaczej:  w  pewne  sobotnie 

popołudnie  spotkaliśmy  się  tylko  my,  świadkowie  i  sędzia  pokoju.  Sądzę,  że 
Melinda  zawsze  chciała  mieć  wytworny  ślub.  Kobiety  czasem  są  stuknięte  na 
tym punkcie. 

background image

- Czyżby? - Allison potrząsnęła głową z niedowierzaniem. 

Uchwycił jej pełne dezaprobaty spojrzenie. 

- O co chodzi? To po prostu zdrowy rozsądek. Ślub jest tak samo ważny - 

czy  trwa  cztery  minuty,  czy  czterdzieści,  a  poezja  i  świece  nie  mają  z  tym  nic 
wspólnego. 

Tak perorując przebijał się przez tłum, od czasu do czasu machając komuś 

ręką lub kiwając głową na powitanie. Allison usiłowała ukryć zdenerwowanie. 
W końcu było to weselne przyjęcie, a ona miała mu towarzyszyć. Jej zadaniem 
było mieć miły wyraz twarzy. Nie potrafiła się jednak powstrzymać od uwagi: 

-  Nie  o  to  chodzi.  Liczy  się  symbol,  rytuał.  Ważne  są  wspomnienia. 

Kobieta  będzie  je  przechowywać  całe  życie.  Czasami  trwają  dłużej  niż  samo 
małżeństwo. 

- Poddaję się. 

- Na litość boską! - Nie mogła już dłużej ukrywać rozdrażnienia. - Czy ty 

nie masz pojęcia o romantycznych uczuciach? 

-  Wiem  mnóstwo  o  romantycznych  uczuciach  -  upierał  się.  -  Przecież 

przysłałem róże, prawda? 

Kiedy na niego spojrzała i dostrzegła iskierki w jego oczach, jeszcze raz 

przypomniała sobie, jak trudno kłócić się z nim o cokolwiek. 

-  Jesteś  piękna  -  powiedział  -  i  wspaniale  wyglądasz  w  tej  sukience,  ale 

nie masz poczucia humoru. 

-  Mam  mnóstwo  poczucia  humoru.  -  Uśmiechnęła  się  słodko.  -  Przecież 

przyszłam tu z tobą, prawda? 

Roześmiał się, a sposób, w jaki zmrużył oczy i ujął jej ramię, delikatnie i 

czule,  sprawił,  że  zapomniała  o  wcześniejszych  postanowieniach.  To 
niewątpliwie najciekawszy mężczyzna, jakiego ostatnio spotkała. 

Przyjęcie odbywało się w prywatnym klubie i choć Stone odjechał spod 

kościoła  bardzo  szybko,  gdy  przybyli,  na  okrągłym  podjeździe  stało  już  sporo 
samochodów.  Budynek  był  rzęsiście  oświetlony,  przy  stołach  uwijali  się 
kelnerzy w czerwonych marynarkach, przez otwarte drzwi słychać było śmiechy 
i muzykę. Elegancko ubrani goście tłoczyli się przed wejściem. 

Stone niecierpliwie ścisnął jej ramię. 

- Pewnie trzeba będzie się przywitać - mruknął. 

- Na weselu to przecież normalne - odparła Allison. 

background image

-  To  śmieszne. Przecież  wszyscy  znają  gospodarzy, inaczej  by  się tu nie 

znaleźli. Z weselem jest ten sam problem co z życiem - zbyt długo trzeba czekać 
na dobrą rolę. 

Allison  zdołała  się  jedynie  uśmiechnąć,  bo  Stone  już  ujął  jej  rękę  i 

otworzył drzwi. 

-  Nie  przeszkadza  ci  mały  spacerek?  Buty  masz  chyba  wygodne,  a  to 

niedaleko. 

Szybko zorientowała się, że to nieważne, czy coś jej przeszkadza, czy nie, 

bo i tak z trudem za nim nadążała. Trzymał rękę na jej ramieniu i posuwał się 
wielkimi  krokami,  wymieniając  pozdrowienia  z  innymi  gośćmi,  ale  nie 
zatrzymując się choćby na chwilę ani nie zwalniając tempa. 

-  Na  miłość  boską,  stań  wreszcie!  -  zdołała  w  końcu  wykrztusić.  -  Nie 

mogę tam wejść spocona i potargana. 

-  Wyglądasz  wspaniale.  Jak  się  nie  pośpieszymy,  będziemy  stać  w 

strasznej kolejce. Kto by pomyślał, że Melinda zna tyle osób. 

Allison  przekonała  się  już,  że  powstrzymanie  Stone'a,  który  coś  sobie 

postanowił, jest rzeczą niemożliwą. 

Kolejka  gości  zaczynała  się  kilka  metrów  za  szatnią  i  Stone  musiał 

wreszcie  stanąć,  choć  widać  było,  że  pragnie  przecisnąć  się  do  przodu  i 
zobaczyć, ile osób stoi przed nimi. Allison czuła, że jej fryzura się rozsypuje, a 
lakier  traci  połysk.  Próbowała  dokonać  dyskretnych  poprawek,  ale  bez  lustra 
było to niemożliwe. Trąciła lekko Stone'a. 

- Jeśli pozwolisz, pójdę do toalety i spróbuję naprawić to, co zniszczył ten 

bieg. 

- O, nie! - Chwycił ją za ramię, zanim zdążyła odejść. - Stracimy kolejkę i 

będziemy stać całą noc. Poza tym wyglądasz znakomicie, naprawdę. Pójdziesz 
za kilka minut. 

- Ale przecież... 

Nie zdołała dokończyć, ponieważ stojąca przed nimi para odwróciła się, 

żeby  przywitać  się  ze  Stone'em.  To  pozwoliło  mu  zapomnieć,  że  kolejka  jest 
taka  długa  i  poświęcić  się  miłej  pogawędce.  Allison  czekała,  aż  przedstawi  ją 
swoim znajomym, którzy od czasu do czasu rzucali jej zaciekawione spojrzenia, 
ale  Stone  zdawał  się  tego  nie  dostrzegać.  Uśmiechała  się  więc  uprzejmie  i 
spoglądała  w  dal.  Miała  ochotę  go  uszczypnąć,  ale  wątpiła,  czy  to  uświadomi 
mu jego obowiązki towarzyskie. Kiedyś ktoś go nauczy dobrych manier i miała 
nadzieję, że będzie mogła to zobaczyć. 

background image

- Czy mnie oczy nie mylą? Czy ten przystojny młody człowiek to sławny 

Gregory Harrison? 

- Gregory? - mruknęła Allison unosząc brwi. 

Mówiący  te  słowa    głos  należał  do  kobiety  w  średnim  wieku  w 

jaskrawoniebieskiej sukni i pelerynce tego samego koloru. Sukienka była trochę 
przyciasna,  a  pelerynka  zbyt  ekstrawagancka,  ale  kobieta  nosiła  swój  strój  z 
takim  wdziękiem,  że  nie  raził.  Przyprószone  siwizną,  wysoko  upięte  włosy 
przytrzymywała diamentowa szpilka. Allison poczuła na sobie jej zaciekawione 
spojrzenie i natychmiast zapragnęła schować się za Stone'a. Jego oczy rozjaśniły 
się. Ucałował kobietę w policzek. 

-  Czyż  to  nie  królowa  balu?  Cieszę  się,  ze  zdołałaś  na  czas  wyrwać  się 

temu oficerowi. 

-  Ach,  ty  niegrzeczny  chłopcze!  Chcesz,  żeby  cię  ktoś  usłyszał?  - 

Klepnęła go po ramieniu, nie przestając patrzeć na Allison.  - Na miłość boską, 
gdzież twoje maniery! Kim jest to urocze stworzenie? 

-  Stello  Blake  -  powiedział  Stone  -  pozwól,  że  przedstawię  ci  Allison 

Carter, moją… 

Ten  pomysł  przyszedł  jej  do  głowy  nagle.  Akt  sprawiedliwości,  drobny 

rewanż  za  całą  listę  zniewag,  którą  Stone  rozpoczął,  stawiając  ją  na  drugim 
miejscu za prostytutką, a zakończył zniszczeniem fryzury i ignorowaniem jej w 
obecności  swoich  przyjaciół.  I  na  dodatek  powiedział,  że  nie  ma  poczucia 
humoru. Zrobiła krok do przodu, wyciągając z uśmiechem rękę. 

- …narzeczoną - dokończyła ciepło. - Miło mi panią poznać, pani Blake. 

Jednak  ta  jakby  nie  zauważyła  wyciągniętej  ręki  i  Allison  poczuła,  że 

niewinny żart się nie udał. Stella Blake wpatrywała się w nią, jej wargi drżały, a 
oczy  napełniły  się  łzami.  I  zanim  Allison  zdołała  rzucić  Stone'owi 
przepraszające spojrzenie, wykrzyknęła: 

- Och, moja droga! - I objęła ją czule. 

Zaskoczona  Allison  stała  się  nagle  ośrodkiem  powszechnego 

zainteresowania.  Próbowała  się  odwrócić,  żeby  spojrzeć  na  Stone'a,  ale  on 
niewiele jej pomógł. 

- Allison - powiedział ze śmiertelną powagą - poznaj moją mamę. 

  

 

background image

 

 

 

 

ROZDZIAŁ CZWARTY 

 

Stone  oczywiście  wiedział,  że  powinien  przyjść  Allison  z  pomocą,  ale 

początkowo  był  zbyt  zaskoczony,  a  potem  zbyt  rozbawiony  obrotem  sprawy. 
Ujrzawszy ją zamkniętą w potężnym uścisku matki i tak bardzo przypominającą 
małego  brązowego  króliczka,  złapanego  przez  wielkiego  przyjaznego 
niedźwiedzia, uznał po chwili, że ma, czego chciała. 

Domyślił  się,  dlaczego  to  zrobiła.  Najpierw  jego  uwagi  o  długości 

ceremonii, a potem ten pospieszny bieg w kierunku kolejki. Chciała zrobić mu 
na  złość,  ale  nie  mógł  się  o  to  na  nią  gniewać.  Bardzo  często  wywoływał  u 
kobiet podobne odruchy, pod wspólnym hasłem „dla twojego własnego dobra" 
oraz  „będziesz  miał  nauczkę".  Nie  mógł  pojąć  sensu  tych  wszystkich 
demonstracji i wcale nie był pewien, czy chce go rozumieć, ale musiał przyznać, 
że  tym  razem  był  zbity  z  tropu  bardziej  niż  kiedykolwiek.  Co  ona  chciała 
osiągnąć, mówiąc jego matce, że są zaręczeni? 

-  Gregory!  -  wykrzyknęła  matka.  -  Ty  łobuzie,  ty  wyrodny  synu!  Jak 

mogłeś trzymać to w tajemnicy! Nie spałam po nocach, martwiąc się o ciebie, 
zaczęłam nawet szukać mojej starej listy znajomych z niezamężnymi córkami - 
a  jest  ona  coraz  krótsza,  zapewniam  cię  -  a  ty  cały  czas  byłeś  potajemnie 
zaręczony! Jak mogłeś?! 

I wtedy Stone pomyślał, że obie mają, czego chciały. 

Jego matka była wspaniałą kobietą i bardzo ją kochał, ale mniej więcej od 

pięciu  lat  dręczyła  ją  obsesja  na  punkcie  jego  ustatkowania  się  i  założenia 
rodziny.  Była  jeszcze  gorszą  swatką  niż  Melinda,  więc  starał  się  jak  najmniej 
informować ją o swoim życiu towarzyskim. I tak zawsze jakoś się dowiadywała, 
że  nie  jest  z nikim  związany,  a  wtedy  zaczynała się  jego niedola.  Prezentacje, 
proszone  kolacje,  bilety  do  teatru  i  „córka  starych  przyjaciół,  tylko  na  jeden 
wieczór",  nawet  kazania  na  temat  niebezpieczeństw  samotnego  życia  w 
dzisiejszym zdemoralizowanym społeczeństwie. 

Nie  była  w  tym  odosobniona.  Niemal  każdy  znał  jakąś  idealną 

towarzyszkę życia dla Stone'a i zanosiło się na nie kończący się łańcuch randek 
w ciemno, sióstr przyjaciółek i przyjaciółek sióstr, jak tylko świat dowie się o 

background image

jego  zerwaniu  z  Susan.  A  na  takich  imprezach  wiadomości  rozchodzą  się 
błyskawicznie i pewnie spędzi wieczór tańcząc z kobietami, których nawet nie 
znał  i  wymyślając  powody,  dla  których  nie  mógł  do  nich  zadzwonić  w 
poniedziałek. 

Nagle ktoś poklepał go po plecach. 

- Stone, ty stary draniu, to prawda? 

Kobieca dłoń dotknęła jego ramienia. 

- Nie mogę w to uwierzyć! Stone Harrison, niesłychane! 

Tymczasem jego matka znów uściskała Allison. 

-  Nie  mogę  uwierzyć,  że  słowa  nie  pisnął  własnej  matce.  Zresztą 

nieważne,  moja  droga,  to  jedna  z  wielu  rzeczy,  których  będziesz  musiała 
dowiedzieć  się  o  moim  synu  -  nie  ma  absolutnie  żadnego  poczucia 
przyzwoitości. I stanowczo oświadczam, iż to nie moja wina. 

Allison desperacko próbowała uwolnić się z jej objęć. 

- Właściwie, pani Harrison, to znaczy Blake... 

- To nazwisko drugiego męża, moja droga. Był naprawdę kochany, ale nie 

przeżyliśmy nawet dziesięciu lat. Możesz do mnie mówić Stella. 

- Dziękuję pani, to znaczy Stello. Ale obawiam się... to znaczy... 

Przez moment Stone rozkoszował się kłopotliwą sytuacją Allison, ale nie 

miał  zamiaru  dopuścić,  by  sprawy  zaszły  za  daleko.  Spokojnie  przysunął się i 
otoczył ją ramieniem. 

- No, kochanie, widzisz, co narobiłaś? Mówiłem, że tak będzie, jeżeli się 

wygadasz.  Chcieliśmy  ci  zrobić  niespodziankę  -  zwrócił  się  do  matki  ponad 
ramieniem zaskoczonej Allison. Ścisnął ją czule i popatrzył w oczy. - Ale teraz 
wszystko zepsułaś. 

Stella  Blake  zmrużyła  oczy,  lecz  po  chwili  odezwała  się  z  ciepłym 

uśmiechem: 

-  Nie  zwracaj  na  niego  uwagi,  kochanie.  Będziemy  musiały  gdzieś 

przysiąść i pogadać. 

- Ale... - zająknęła się Allison. 

-  Stone,  Stone,  kochanie!  -  Ku  swej  radości  Stone  zauważył,  że  panna 

młoda wzywa ich do siebie. 

background image

-  Przepraszam,  mamo  -  powiedział  i  pociągnął  Allison  za  sobą.  Zanim 

dotarli do państwa młodych, prawie odzyskała równowagę. 

-  Zwariowałeś  -  jęknęła.  -  Nie  mogę  uwierzyć,  że  pozwalasz  jej  sądzić, 

że... 

-  Pozwalam  jej  wierzyć  tylko  w  to,  co  sama  jej  powiedziałaś  -  odparł 

Stone niewinnie. 

- Na litość boską, nie wiedziałam, że to twoja matka. 

- Uwielbiam dobre kawały, a ty? - Uśmiechnął się. 

Allison nie zdołałaby odpowiedzieć, nawet gdyby wiedziała, co się mówi 

w  takiej  sytuacji,  bo  właśnie  dotarli  do  państwa  młodych.  Postanowiła 
przestrzegać nowej zasady: prości, ciężko pracujący, poważni ludzie nigdy nie 
powinni robić innym dowcipów, bo narobią sobie kłopotów. Zaś ludziom takim 
jak Stone najwyraźniej wszystko uchodzi na sucho. 

Stone  pocałował  pannę  młodą  i  uścisnął  rękę  pana  młodego,  którego 

Allison  uznała  za  jakiegoś  doktora,  bardzo  przystojnego  i  najwyraźniej 
zamożnego. Kiedy została przedstawiona, wymamrotała coś, co - miała nadzieję 
-  było  stosownymi  gratulacjami,  jednocześnie  próbując  usunąć  się  na  bok.  Nie 
udało się. 

-  Stone,  tylko  ty  mogłeś  zrobić  coś  takiego,  i  to  na  moim  ślubie  - 

oznajmiła  panna  młoda.  -  Co  masz  na  swoją  obronę?  Nie,  nic  nie  mów.  - 
Obróciła się do Allison, jej oczy błyszczały z radości i ogromnej ciekawości. - 
Czy to prawda? Stone to straszny kawalarz i nigdy nie wierzę ani jednemu jego 
słowu, więc sama powiedz - czy naprawdę jesteście zaręczeni? 

Allison już miała szczerze odpowiedzieć, ale ramię Stone'a znów objęło 

jej plecy. 

- Czy złamię ci serce, jeśli to prawda? - zapytał.  

Melinda odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się. 

-  Złamiesz?  Gdybym  już nie była  najszczęśliwszą kobietą na świecie  - z 

uwielbieniem wsunęła rękę pod ramię męża - to pewnie bym nią została. 

-  Naprawdę  tak  myślisz?  -  spytał  Stone  tonem  na  tyle  dziwnym,  że 

Allison popatrzyła na niego z ciekawością. 

- Oczywiście, że tak. - Melinda promieniała. 

-  To  jasne,  że  się  cieszę,  bo  wreszcie  się  ustatkujesz  i  będziesz  tak 

szczęśliwy jak ja. Chociaż... - udała rozdrażnienie - nie wiem, czy ci wybaczę, 

background image

że nic mi nie powiedziałeś. Jak mogłeś! 

To zaszło już za daleko i Allison otworzyła usta, żeby wszystko wyjaśnić, 

ale Stone znowu interweniował. 

-  To  twój  dzień.  Nie  chcieliśmy  rozpraszać  uwagi  gości  i  twojej.  Zjedz 

tort, rozpakuj prezenty i nie myśl o nas. 

-  Żartujesz?  -  Znowu  się  roześmiała.  -  Już  dałeś  mi  najwspanialszy 

prezent, jaki mogłam dostać. 

- Życzę ci wspaniałego wesela, dziecinko, i szczęśliwego życia. -Pochylił 

się i ucałował ją w policzek. 

Melinda uśmiechnęła się ciepło do Allison. 

-  Zostaniemy  przyjaciółkami?  Musimy  umówić  się  na  obiad. Mamy  tyle 

do obgadania! 

- To wspaniały ślub - wyjąkała Allison. 

Stone odciągnął ją na bok. 

- To było największe okrucieństwo, z jakim kiedykolwiek się zetknęłam - 

powiedziała. - Najpierw okłamujesz swoją matkę, a potem pannę młodą w dniu 
jej ślubu. Przecież jesteś gościem w jej domu! 

- W klubie - odpowiedział Stone obojętnie. - A poza tym jest wynajęty. 

-  Spokojnie  ją  okłamujesz,  robisz  z  niej  absolutną  idiotkę,  że  nie 

wspomnę o mnie. Zaraz jej to wszystko wyjaśnię! 

Odwróciła  się,  ale  Stone  znowu  złapał  ją  za  ramię  niemal  tanecznym 

ruchem, sprawiając, że usiadła, a w jej dłoni znalazł się kieliszek szampana. 

- Poczekaj. Powinniśmy porozmawiać. 

-  O  czym?  Dobrze,  przyznaję,  że  w  robieniu  ludziom  kawałów  jesteś 

lepszy ode mnie. To właśnie chciałeś usłyszeć? Ale nie zamierzam brać w tym 
udziału ani minuty dłużej. 

Ławka, na której usiedli, była nieduża, wyściełana aksamitem i przybrana 

kwiatami.  Allison  podejrzewała,  że  zaprojektowano  ją  specjalnie  do  zdjęć. 
Miejsca  starczało  tylko  dla  jednej  osoby  albo  dla  dwóch  siedzących  bardzo 
blisko siebie. Kiedy spróbowała wstać, Stone zagrodził przejście i było jasne, że 
nie uda się stąd uciec bez jego zgody. 

- Odpręż się, wypij szampana. Porozmawiajmy chwilę. 

background image

Ze swojego miejsca Allison doskonale widziała jego smukłe męskie uda i 

biodra.  I  nic  poza  tym.  Musiała  mocno  odchylić  głowę,  żeby  spojrzeć  mu  w 
twarz. I to ją zirytowało. 

-  Mów  sobie  co  chcesz,  ale  jeden  kieliszek  szampana  to  za  mało,  żeby 

przekonać mnie do udziału w tej maskaradzie. 

- W takim razie dobrze, że mają więcej niż te dwa kieliszki - skwitował z 

uśmiechem. 

Nieoczekiwanie usiadł obok niej. Wcisnęła się w kąt, ale i tak wydawało 

się,  że  czuje  każdą  część  jego  ciała  -  udo,  twarde  i  ciepłe,  biodro,  ramię 
ocierające się o jej bok. Próbowała się wyprostować, żeby spojrzeć mu w oczy, 
ale okazało się to trudne. Jego bliskość przytłaczała, tym bardziej że zdawał się 
zupełnie  nie  zauważać  ich  fizycznego  kontaktu  ani  zakłopotania,  w  jakie  ją 
wprawia. Szare oczy były tak blisko, że mogły hipnotyzować. 

-  Posłuchaj  -  powiedział  ostrożnie.  -  Wiem,  że  oddałaś  mi  ogromną 

przysługę, przychodząc tutaj. 

-  Nie  próbuj  ze  mną  tej  zabawy,  dobrze?  -  Allison  wypiła  duży  łyk 

szampana, żeby się uspokoić. - Nabrałam się na to o jeden raz za dużo. 

- Po prostu jestem szczery. Jeśli powiesz Melindzie prawdę teraz, będzie 

wściekła na mnie i na ciebie, a to zepsuje jej wesele i będę musiał iść do domu 
głodny. - Zdenerwowana Allison uniosła oczy do nieba, ale zanim zdążyła coś 
powiedzieć, dodał szybko: - Za parę godzin wyjeżdża w podróż poślubną i nie 
będzie  jej  przez  miesiąc.  Po  co  psuć  jej  przyjemność?  Nie  słyszałaś,  jak 
powiedziała, że to najlepszy prezent, jaki mogła dostać? 

Allison zawahała się. To dawało wiele do myślenia o mężczyźnie, którego 

eks-żona była szczęśliwa, że teraz ktoś inny będzie się o niego martwił. Ale fakt, 
że temu mężczyźnie aż tak zależało na szczęściu kobiety, której nie kochał od 
pięciu  lat,  też  dawał  wiele  do  myślenia.  Allison  nie  była  pewna,  czy  rozumie 
którąkolwiek z tych sytuacji, a nie rozumiejąc nie chciała krytykować. 

Z  przerażeniem  przyglądała  się  swemu  kieliszkowi  szampana.  Albo 

alkohol był dużo mocniejszy, niż myślała, albo uległa szarym oczom i łagodnej 
perswazji  Stone'a.  Czyżby  rzeczywiście  rozważała  zgodę  na  tę  maskaradę? 
Pokręciła głową, usiłując przekonać raczej siebie niż jego. 

- To szaleństwo. Nie mogę udawać twojej narzeczonej. Przecież nawet cię 

nie znam. Twoja matka... 

-  Będę  ją trzymał  z  dala od  ciebie, obiecuję. Tu  jest ponad  pięćset osób, 

nie będzie trudno jej unikać. Jedyne, co musisz robić, to uśmiechać się i patrzeć, 
jakbyś mnie uwielbiała, a przecież i tak miałaś to robić, prawda? I oczywiście - 

background image

dodał - nie zaprzeczaj, kiedy przedstawię cię jako moją narzeczoną. 

To jego oczy, zdecydowała Allison i wypiła jeszcze jeden duży łyk, z całą 

pewnością  oczy.  Ciepłe  i  urzekające,  spoglądające  z  leciutkim  uśmiechem,  co 
sprawiało,  że  kobieta,  do  której  mówił,  czuła  się,  jakby  wyjawiał  jej  swoje 
najtajniejsze  sekrety...  albo  najskrytsze  pragnienia.  Z  ogromnym  wysiłkiem 
wyzwoliła się spod jego uroku. 

- Panie Harrison - zaczęła stanowczo. 

- Stone, mam na imię Stone. 

Zawahała się, a potem spojrzała na niego z ciekawością. 

- Czy mogę o coś zapytać? 

Odprężył  się  odrobinę  i  napił  się  szampana.  Kiedy  podnosił  kieliszek, 

jego  ramię  otarło  się  o  jej  ciało,  a  to  przypadkowe  dotknięcie  było  jak 
pieszczota. 

- O co tylko chcesz. 

- Skąd wzięło się to „Stone"?  

Zamrugał oczami. 

- Nie jestem pewien, czy znamy się aż tak dobrze. 

Zmarszczyła  się trochę i uniosła  kieliszek,  próbując  wcisnąć się  dalej w 

kąt,  kiedy  opuścił  rękę i  znowu  poczuła dotyk  jego  mięśni na  swoim  okrytym 
koronką  ramieniu.  Pachniał  czystym,  drogim  materiałem  i  leśnymi  ziołami  - 
bogaty, upajający, zakazany zapach. 

-  W  porządku  -  powiedziała  z  pewnym  wysiłkiem.  -  I  z  pewnością  nie 

znamy się wystarczająco dobrze, żebyś mógł mnie prosić o taką przysługę. 

- Nawet gdybym błagał? 

-  Na  litość  boską!  -  Jej  rozdrażnienie  się  wzmogło  i  jeszcze  raz 

spróbowała wstać. 

Powstrzymał ją znowu, tym razem delikatnie kładąc rękę na jej dłoni. 

-  Posłuchaj. Nie  wiem, jak  to  powiedzieć, żeby  nie  wyjść  na  głupka, ale 

czy wiesz, co to znaczy w dzisiejszych czasach być wolnym  heteroseksualnym 
mężczyzną w moim wieku i na dodatek płacić ogromne podatki? 

Allison przyjrzała mu się sceptycznie. 

- Wiem, że wczoraj byłeś gotów zapłacić za jakiekolwiek towarzystwo. 

background image

- To nie ma znaczenia.  - Zrobił lekceważący gest.  - Próbuję powiedzieć, 

że  kiedy  jest  się  kawalerem,  kobiety  zlatują  się  ze  wszystkich  stron  z 
wyszczerzonymi zębami... 

Allison  stłumiła  okrzyk  oburzenia  i  spróbowała  wstać;  ze 

zniecierpliwioną miną złapał ją za nadgarstek. 

-  Chodzi  mi  o  to,  że  każdy  pełen  dobrych  chęci  krewny  i  znajomy  w 

promieniu  stu  kilometrów  wytrwale  robi  co  może,  żeby  pomóc  mi  znaleźć 
właściwą kobietę i, szczerze mówiąc, robi się to już trochę meczące. Wszyscy 
ludzie,  jakich  znam,  są  dzisiaj  tutaj  i  jeżeli  się  dowiedzą,  że  znowu  jestem 
samotny...  Kilka  nieszkodliwych  godzin  udawania  z  twojej  strony  mogłoby 
oszczędzić mi paru dni - a może tygodni - męki. No i co masz do powiedzenia?  

Allison popatrzyła na niego spokojnie. 

-  Jesteś  autokratycznym,  nie  liczącym  się  z  nikim,  szowinistycznym, 

zarozumiałym  typem.  Nie  widzę  ani  jednej  przyczyny,  dla  której  miałabym  ci 
pomagać. 

Puścił pierwszą część jej przemowy mimo uszu i uczepił się drugiej. 

- Oczywiście wynagrodzę ci to. Nie oczekiwałbym, żebyś... 

Ręka Allison znacząco zacisnęła się na prawie pustym kieliszku. 

- Jeżeli masz zamiar zaoferować mi pieniądze... 

Uśmiechnął się i podniósł rękę w geście samoobrony. 

- Oczywiście, że nie. Ale to naprawdę miałoby dla mnie duże znaczenie i 

gdybyś się zgodziła, z przyjemnością dałbym ci... 

Coś w wyrazie twarzy Allison musiało go ostrzec, bo przerwał. 

- Co? - spytała lodowato. - Co chcesz mi dać? 

- Może całusa? - spytał. 

Serce  zabiło  jej  odrobinę  szybciej  i  chociaż  się  starała,  nie  mogła  się 

powstrzymać  od  spojrzenia  na  jego  wargi.  Miał  cudowne  usta,  silne,  ale  nie 
surowe,  skore  do  śmiechu,  ale  zmysłowe,  delikatne,  ale  zaborcze,  śmiałe, 
kuszące. 

Przełknęła  z  trudem  ślinę  i  zimno  spojrzała  mu  w  oczy,  usiłując  nie 

dopuścić, by wyraz twarzy zdradził jej myśli. 

- Uważasz zapewne, że twoje pocałunki są bardzo cenne. 

background image

- Nie mam pojęcia - przyznał skromnie. - Ale niektórzy chyba tak myślą. 

A jeśli to nie wystarczy... czy nigdy nie robiłaś niczego po prostu dla zabawy? 

-  Odgrywanie  przedstawienia  na  rzecz  pięciuset  krewnych  i  znajomych 

uważasz za zabawę? 

- Jasne, czemu nie? Co masz do stracenia? 

Allison  spojrzała  w  te  głębokie,  ciepłe,  szare  oczy  i  pomyślała  trochę 

nieprzytomnie: „Właśnie, co?" 

Oczywiście później wolała myśleć, że wszystkiemu winien był szampan 

albo  te  diabelsko  uwodzicielskie  oczy.  Ale  tak  naprawdę  odezwała  się  w  niej 
kobieta,  która  kiedyś  wybrała się  autostopem  do  Nowego  Orleanu,  która  omal 
nie wyjechała do Europy z artystą, która siedząc na podłodze i patrząc na Penny 
przez  pustą  butelkę  i  stos  nie  zapłaconych  rachunków  powiedziała  raz: 
„Dlaczego  nie?"  i  która  od  dawna  już  nie  zrobiła  niczego  dla  samej  zabawy. 
Choć przez chwilę być lekkomyślną, odważną i nieodpowiedzialną... Niech ktoś 
inny martwi się o konsekwencje. W końcu co mają do stracenia? Popatrzyła na 
Stone'a, wypiła resztę szampana i powiedziała: 

- Dlaczego nie? 

Ulga  i  zaskoczenie  rozjaśniły  jego  twarz,  ale  tylko  na  moment.  Zaraz 

wróci: do rzeczowego tonu. 

- Wspaniale. - Uścisnął jej ręce i pomógł wstać. - Skoro się dogadaliśmy, 

chodźmy  coś  zjeść.  Może  udasz,  że  mdlejesz  i  wciśniemy  się  na  początek 
kolejki? 

- Musiałby to być naprawdę wspaniały pocałunek. 

Oczy mu błysnęły, gdy objął ją w pasie. 

- Cały świat zawiruje - obiecał. 

- Nie mogę się doczekać. 

-  To  dziwne,  ale  ja  też  -  mruknął  jakby  do  siebie  i  uśmiechając  się 

wskazał jej gestem drogę. 

Gdyby wiedziała, na co się naraża, nie przystałaby tak łatwo. Budynek był 

ogromny,  uroczystość  imponująca.  Stone  twierdził,  że  są  tu  wszyscy  jego 
znajomi  -  ale  ilu  spośród  nich  mogłoby  naprawdę  interesować,  czy  jest 
zaręczony?  A  spośród  tych,  których  to  obchodzi,  ilu  mogłaby  poznać  w  ciągu 
tych kilku godzin? 

Wkrótce straciła rachubę. Zawsze sądziła, że Penny ma wielu znajomych, 

background image

ale  jej  popularność  zbladła  w  zestawieniu  z  popularnością  Stone'a  Harrisona. 
Ludzie, z którymi pracował; ludzie, z którymi robił interesy; ludzie, z którymi 
chodził do szkoły; ludzie, którzy znali jego matkę; ludzie, z którymi kiedyś się 
spotykał  lub  z  których  dziewczynami  kiedyś  się  spotykał  -  wszyscy 
zatrzymywali  się,  poklepywali  ją  po  ramieniu,  całowali  w  policzek, 
wypowiadali  dwa  słowa  gratulacji  i  rzucali  jej  długie  spojrzenia.  Stone 
przyjmował to spokojnie i nic nie mogło przesłonić mu rozkoszy stołu. I kiedy 
jeszcze jedna nieznajoma chwyciła ją konfidencjonalnie za rękę i oświadczyła: 

- Czy wiesz, jaki skarb ci się trafia? Jak go, na miłość boską, złapałaś? 

Allison uśmiechnęła się chłodno i odparła: 

- Siecią. 

Stone porzucił łososia w odpowiednim momencie, żeby interweniować. 

- Widzisz, Carolyn, mówiłem ci, że nigdy nie poślubię kogoś, kto nie ma 

poczucia humoru. 

Łatwo było zauważyć, że Carolyn tego akurat nie ma i być może dlatego - 

a  może  sprawiło  to  jej  fałszywe  spojrzenie  -  w  Allison  obudził  się  instynkt 
obronny.  A  może  stało  się  to  tylko  dlatego,  że  Carolyn  nie  odeszła,  lecz 
przysunęła się do Stone'a i objęła go. 

-  To  jest  zbyt  tajemnicze  -  zamruczała.  -  Musisz  mi  wszystko 

opowiedzieć. Jak się poznaliście? 

-  W  pracy.  -  Stone  bezskutecznie  usiłował  uwolnić  ramię,  próbując 

jednocześnie utrzymać w jednej ręce talerz, w drugiej nóż i widelec. 

- Tak naprawdę - dodała Allison - pokłóciliśmy się o miejsce na parkingu. 

- Te słowa wyfrunęły same, a wyobraźnia podpowiedziała resztę. - Uznałam, że 
to najbardziej arogancki... 

Stone spojrzał na nią z podziwem i uzupełnił jakby nigdy nic: 

-  A  ja  pomyślałem, że  wypuścili  ją  ze szpitala  wariatów. Prowadziła  jak 

szaleniec. Nadal tak prowadzi, jeśli chodzi o ścisłość. 

-  Krótko  mówiąc  -  dorzuciła  radośnie  Allison  -  spotkały  się  nasze 

zderzaki. 

-  To  była  miłość  od  pierwszego  wejrzenia  -  zakończył  Stone  i  spojrzeli 

sobie czule w oczy. 

- Jakie to romantyczne - wyszeptała Carolyn niepewnie. 

Allison postąpiła krok do przodu, chwytając talerz Stone'a, który znalazł 

background image

się niebezpiecznie blisko eleganckiej sukni Carolyn. 

-  Ostrożnie,  kochanie,  daj  mi  to  lepiej,  zanim  wszystko  pobrudzisz.  - 

Posłała Carolyn słodki uśmiech. - Czasami jest zupełnie bezradny. 

Żeby  Stone  mógł  oddać  talerz,  Carolyn  musiała  go  puścić,  a  na  to 

wyraźnie nie miała ochoty. Allison paplała dalej: 

-  To  oczywiście  moja  wina.  Wróciłam  późno  do  domu  i  nie  zdążyliśmy 

nic zjeść. 

- Mieszkacie razem? - Carolyn uniosła brwi. 

- Och, to pewnie też miała być tajemnica? - Allison udała zasmuconą. 

Stone objął ją i lekko uścisnął. Tylko ona mogła zobaczyć wybuch radości 

w jego oczach. 

- Kochanie, nie mamy tajemnic przed przyjaciółmi. A Carolyn - spojrzał 

na kobietę z fałszywą słodyczą - to moja stara przyjaciółka. 

Carolyn nie bardzo wiedziała, jak zareagować, ale Stone nie dał jej czasu 

do namysłu i wykrzyknął nagle: 

- Kochanie, grają naszą melodię! Tańczymy! 

Allison z radością porzuciła Carolyn. Stone chyba podzielał jej uczucia. 

-  Jesteśmy  naprawdę    świetni  -    oświadczył.  -  Znajdźmy  kogoś  innego  i 

powtórzmy ten numer. 

- To twoja była dziewczyna? 

-  Ależ  skąd!  Moje  byłe  dziewczyny  są  dużo  milsze.  -  Otoczył  ją 

ramieniem. - Prawda, że dobrze się bawisz? 

Allison  wiedziała,  że  nie  powinna.  Celem  tego  wieczoru  -  przynajmniej 

tak  to  sobie  wmówiła  -  było  umocnienie  dobrych  chęci  Stone'a  i 
przedyskutowanie przyjęcia, do którego przygotowania ją wynajął. Na razie nie 
wiedziała  nawet,  czym  on  się  właściwie  zajmuje.  Jedyne,  czego  zdołała 
dokonać,  to  okłamanie  jego  matki  i  byłej  żony,  nastawienie  przeciwko  sobie 
Carolyn i udawanie przed całą salą, że ma wyjść za mąż za człowieka, z którym 
spędziła niecałe dwie godziny. Ale bawiła się dobrze. 

-  Wiesz  -  zaczęła  poważnie.  -  Mówiłeś,  że  mamy  porozmawiać  o 

interesach. 

- Naprawdę? - Kiedy prowadził ją przez tłum, jego ręka jakby bezwiednie 

przesunęła się w górę i w dół jej pleców. Pewnie nie był świadom tej pieszczoty, 

background image

ale pod wpływem dotknięcia Allison przeszedł dreszcz. 

- Z całą pewnością. I naprawdę myślę, że powinniśmy. 

- Jedną z rzeczy, których musisz się o mnie dowiedzieć, jest to, że bardzo 

często mówię coś, z czym wcale się nie zgadzam, zwłaszcza jeśli dzięki temu 
łatwiej osiągam cel. 

- Chcesz powiedzieć, że kłamiesz? 

Udał, że się zastanawia. 

- Wolę o tym myśleć jako o manipulowaniu prawdą. 

Allison spojrzała na niego zimno. 

- Sądzę, że w manipulowaniu jesteś bardzo dobry. 

- Ćwiczę przy każdej okazji. - Uśmiechnął się skromnie. 

Rozbrajające, pomyślała. Wiedziała, że powinna to potępić jako kobieta, 

jako  człowiek  interesu,  nawet  jako  wspólniczka  jego  „zbrodni",  ale  było  to 
prawie niewykonalne. Był rzeczywiście rozbrajający. 

- Umiesz tańczyć tango? 

- Ja? - Zdenerwowana zrobiła krok do tyłu. - Nie. 

- Nauczę cię. - Złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie szybkim ruchem. - 

Moja droga - oznajmił. - Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłaś. 

Miał  rację.  O  drugiej  nad  ranem  Allison  padła  na  pluszowe  siedzenie 

limuzyny.  Kręciło  się  jej  w  głowie,  cała  drżała,  przed  oczami  przesuwały  się 
wspomnienia  tego  wieczoru.  Inne  pary,  też  wracające  do  domu  lub  tylko 
spragnione  łyku  świeżego  powietrza,  wołały  i  machały  do  nich,  a  ona 
odpowiadała na pożegnania i śmiała się, dopóki szofer nie zamknął drzwi. 

-  Skąd  znasz  te  wszystkie  dziwne  tańce?  -  zapytała,  kładąc  głowę  na 

oparciu. - Jestem wykończona. Myślałam, że nikt już nie chodzi na lekcje tańca. 

-  Owszem,  chodzi,  jeśli  jest  dzieckiem  mojej  matki  -  od  dziewiątego  do 

dwunastego  roku  życia.  Potem  się  zbuntowałem  i  wkroczyłem  w  mój  słynny 
okres punkowski.  Oczywiście później  zdałem  sobie sprawę,  jaką przysługę  mi 
oddała. Jeśli wszystko inne zawiedzie, zawsze mogę zostać fordanserem. 

- Okres punkowski? Ty? 

-  A  potem  wkroczyłem  w  mój  jeszcze słynniejszy  okres  motocyklowego 

gangu.  Miałem  skórzaną  kurtkę  i  wszystkie  inne  atrybuty.  Przez  jakieś  trzy 

background image

miesiące. Szybko przechodziłem przez kolejne epoki. 

Światła  mijanych  samochodów  i  latarni  ulicznych  przesuwały  się  po 

twarzy Stone'a, ujawniając drobne iskierki w głębi oczu, kiedy na nią spoglądał. 
Wijące się na czole włosy były zmierzwione i wilgotne. W mrocznym wnętrzu 
samochodu widziała, jak wznosi się i opada jego pierś. Ukryła twarz w bukiecie 
panny młodej, by nie zdradzić, że go obserwuje. 

- Będziesz musiał się tłumaczyć w poniedziałek. 

- Nieważne. Było idealnie, prawda? I nie martw się, myślę, że uda mi się 

wyperswadować  podanie  cię  do  sądu  tym  trzem  grubym  babom,  które 
przewróciłaś, usiłując złapać bukiet. 

- Wcale ich nie przewróciłam! 

- Idealnie - powtórzył. - Po prostu idealnie. Oczywiście wiesz, że Melinda 

jest  najlepszą  zawodniczką  w  żeńskiej  drużynie  softballu  i  celowała  prosto  w 
ciebie, kiedy rzucała ten bukiet. 

-  Rozumiem,  że  chce  ożenić  cię  jak  najszybciej.  Ale  mnie  to  nic  nie 

obchodzi. Złapanie bukietu to szczęśliwa wróżba, a ja potrzebuję szczęścia. 

-  Wszyscy  potrzebują.  -  Ku  jej  zaskoczeniu  chwycił  jeden  z  jej  loków  i 

owinął go wokół palca. 

Jego  dotyk  podziałał  jak  kojący  balsam,  jego  bliskość  hipnotyzowała,  a 

wspomnienie pięknego wieczoru rozczulało. Allison uśmiechnęła się sennie. 

- Kocham śluby - westchnęła. - Początkowo chciałam, żeby „Party Girls" 

tym  właśnie  się  zajmowały.  Oczywiście,  zanim  Penny  wymyśliła  tę  głupią 
nazwę... 

- ...która sugeruje zupełnie inny rodzaj usług. 

Dłoń  leżąca  na  jej  karku  promieniowała  cudownym  ciepłem.  W  jego 

oczach dostrzegła blask, od którego nie potrafiła oderwać wzroku. 

- A skoro już o tym mowa... - zaczęła. 

Nie  poruszył  ręki.  A  może  poruszył.  Allison  wydało  się,  że  nacisk  jego 

dłoni stopniowo się zwiększa, ale może to sobie tylko wyobrażała... 

- Nie mówiliśmy o interesach i nie będziemy. Jestem umówiony z tobą - a 

może z twoją wspólniczką - w przyszłym tygodniu. Wtedy porozmawiamy. 

Limuzyna się zatrzymała. Allison spuściła oczy. 

- Naprawdę świetnie się dzisiaj bawiłam. 

background image

- Odprowadzę cię do drzwi. 

Nocne powietrze chłodziło jej rozgrzaną skórę, więc mocniej owinęła się 

koronkowym szalem, szukając kluczy w torebce. Zapragnęła, żeby ten wieczór 
nigdy  się  nie  skończył.  Zastanawiała  się,  jak  Stone  zareagowałby  na  jej 
zaproszenie. 

- Zaprosiłabym cię, ale jest prawie trzecia rano. 

-  A  ja  potrzebuję  snu,  żeby  zachować  urodę.  -  Podał  jej  bukiet.  -  Czy 

powiedziałem ci już, jak jestem wdzięczny, że poszłaś ze mną? Byłaś cudowna. 

- Wspomniałeś o tym raz czy dwa.  - Uśmiechnęła się. - Poza tym muszę 

przyznać,  że  było  zabawnie.  -  Spoważniała  dodając:  -  Ale  wyjaśnisz  swojej 
matce z samego rana? Czułabym się okropnie... 

-  Załatwione  -  zapewnił  ją.  -  A  na  razie...  -  Położył  dłoń  na  drzwiach, 

obok  jej  ramienia.  -  Zawsze  spłacam  długi.  -  Przysunął  się  bliżej,  jego  uda 
delikatnie otarły się o jej uda. 

Pocałował ją. 

To  nie  był  zwyczajny  pocałunek.  To  było  powolne  wtargniecie,  ciepłe 

pochłanianie, zręczne i skuteczne rozbudzenie wszystkich zmysłów. Nie dotknął 
jej. Żadna część jego ciała nie stykała się z nią, z wyjątkiem ust. Najpierw wargi 
-  ciepłe,  miękkie,  łamiące  jej  opór.  Potem  język  -  drażniący,  zwodniczy, 
rozkoszny. I wreszcie żar, pomału rozchodzący się po całym ciele, ogarniający 
każdą komórkę, każdy nerw. Oddech zamarł w gardle Allison, serce zaczęło bić 
w  szaleńczym  rytmie.  Naprężyła  mięśnie.  Czuła,  jak  płonie  jej  skóra,  a  głowa 
gdzieś się unosi. Wydawało się, że jego obecność wywołuje pulsowanie mózgu. 
Silny głód seksualny, jaki Stone w niej rozbudził tym jednym pocałunkiem, nie 
mógł równać się z niczym, co dotąd przeżyła. 

Ten głód nie zniknął nawet, gdy uniósł twarz. Dopiero po chwili mogła 

otworzyć  oczy.  Jeszcze  dłuższa  chwila  upłynęła,  zanim  odzyskała  oddech. 
Opierała  się  o  drzwi,  nogi  miała  jak  z  waty  i  dziwiła  się,  że  w  ogóle  może 
jeszcze stać. Na twarzy Stone'a dostrzegła nikły rumieniec, a w jego oczach taki 
sam  ogień,  jaki  on  rozpalił  w  niej.  Ale  uśmiech  był  delikatny,  a  ton  głosu 
miękki. 

- No i co? - spytał. - Świat przestał wirować? 

Musiała mocno oprzeć się o drzwi. Chrząknęła cicho i odparła: 

- Mniej więcej. 

-  To  dobrze.  -  I  uśmiechnął  się  jeszcze  szerzej.  Nie  ruszył  się.  Widziała 

tylko  jego  twarz,  jego  oczy,  sercem  czuła  jego  bliskość.  Dotknął  czołem  jej 

background image

czoła. Wstrzymała oddech. 

- Stonewall - powiedział cicho. - Na cześć mojego dziadka, który walczył 

z  generałem  Stonewallem  Jacksonem.  -  Wyprostował  się  i  uśmiechnął.  - 
Dobranoc, Allison. To był bardzo miły wieczór. 

Odwrócił się, zanim Allison zdołała wyszeptać nieprzytomnie: 

- Tak. Bardzo miły. 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ PIĄTY 

 

Jej  wargi  miały  smak  wina.  Stone  ciągle  czuł  ten  smak,  pamiętał  ten 

pocałunek, chociaż była już dziesiąta rano. To wspomnienie go odurzało... jak 
kac, ale bez jego nieprzyjemnych właściwości. Otumaniało go i rozpraszało, i w 
ogóle  było  denerwujące,  ale  złapał  się  na  tym,  że  specjalnie  przywołuje 
wspomnienia,  żeby  zatrzymać  to  uczucie.  Był  człowiekiem  żyjącym 
teraźniejszością, a nawet przyszłością, i zajmowanie się czymś, co zdarzyło się 
prawie  osiem  godzin  temu,  nie  leżało  w  jego  naturze.  Ale  od  kiedy  poznał 
Allison, nie był taki jak dawniej. 

Oczarowała  go.  Większość  kobiet  go  oczarowywała,  a  on  poddawał  się 

temu  jawnie  i  bez  skrępowania.  Było  to  dla  niego  równie  naturalne  jak 
oddychanie. Lecz Allison była inna. Rzuciła na niego urok, a on chętnie mu się 
poddał,  ale  z  doświadczenia  wiedział,  że  oczarowanie  nie  potrwa  długo.  A 
jednak  wciąż  trwało  -  i  to  go  dziwiło  i  zachwycało  jednocześnie.  Wciąż 
przywoływał  w  myślach  jej  obraz,  chociaż  od  dawna  powinien  zajmować  się 
innymi sprawami - wywarła na nim tak ogromne wrażenie. Chciał ją jeszcze raz 
zobaczyć. 

Stone  potrzebował  bardzo  niewiele  snu.  Pochlebiał  sobie,  że  właśnie  tę 

cechę  dzielił  z  innymi  szalonymi  geniuszami  i  zazwyczaj  był  w  biurze  przed 
szóstą  rano.  Te  godziny  przed  przyjściem  pozostałych  pracowników  były 
najbardziej  twórcze.  Chociaż  położył  się  dopiero  o  trzeciej,  o  zwykłej  porze 

background image

siedział już za biurkiem. Ale dzisiaj nie był w stanie pracować jak zwykle. 

Z  zasady  Carla  nie  przeszkadzała  mu  do  południa.  W  zamian  on  nie 

zawracał jej głowy prośbami o kawę, dobrze zatemperowane ołówki albo numer 
telefonu. Właściwie w dobre dni nie musiał nikogo oglądać aż do lunchu. 

Kiedy tylko zadzwonił interkom, wyrywając go z zadumy, wiedział już, 

że ten dzień nie będzie zbyt pomyślny. Domyślił się też, że jeśli Carla musi go 
połączyć, sprawa jest poważna. Nacisnął guzik. 

-  Musimy  porozmawiać.  Ale  na  razie  Mark  Fannington  jest  na  linii 

pierwszej  -  powiedziała  szorstko  Carla,  zanim  zdążył  sformułować  powitanie 
lub napomnienie. 

Mark  Farmington  był  amerykańskim  przedstawicielem  korporacji 

Heroshito. Współpracowali ze sobą blisko przez ostatni rok i tylko dlatego Carla 
połączyła go o dziesiątej rano. Stone zdziwił się jednak, bo nie widział żadnego 
powodu,  by  Mark  dzwonił.  Patrzył  przez  chwilę  na  migające  światełko,  które 
oznaczało pierwszą Unię, i podniósł słuchawkę. 

- Miło, że dzwonisz, Mark - powiedział. - Ostatnio doszły mnie słuchy, że 

jesteś w Londynie. Co się dzieje? 

-  Mógłbym  zadać  ci  to  samo  pytanie  -  odparł  ze  śmiechem  Mark.  - 

Słyszałem, że należą ci się gratulacje. 

W pierwszej chwili Stone nie zrozumiał, o co chodzi. Mark mówił dalej: 

-  Prawdę  mówiąc,  oszczędziłbyś  mi  wielu  bezsennych  nocy,  gdybyś 

ogłosił  to  trochę  wcześniej.  To  chyba  nie  jest  ta  sama  dziewczyna,  którą 
przedstawiłeś mi ostatnio? Jak miała na imię? 

- Susan - machinalnie odpowiedział Stone. - Nie, to nie ona. Ale skąd ty 

w ogóle o tym wiesz? I co rozumiesz przez bezsenne noce? 

- Pamiętasz Janet Wells od Logana i Price'a? Ciągle pracujemy wspólnie 

nad kontraktem reklamowym dla West Coast i kiedy rozmawiałem z nią dzisiaj 
rano... 

- Jasne - mruknął Stone. - Jaki ten świat jest mały. 

- Będę z tobą szczery - powiedział poważnie Mark. - Zdjąłeś mi kamień z 

serca.  O  ile  wiem,  jesteś  głównym  kandydatem  do  tej  roboty.  Następny  w 
kolejce nawet się do ciebie nie umywa. 

Stone nie bardzo pojmował, o co chodzi, i zaczął już żałować, że odebrał 

telefon. 

background image

- No i... - zapytał ostrożnie. 

- No i nic. Inżynierowie Heroshito byli cały czas ze mną, podobnie jak  i 

człowiek odpowiedzialny za ten projekt, i w ogóle cala komisja zatwierdzająca. 

- Czuję, że nie będzie szczęśliwego zakończenia. 

-  Ależ  będzie  -  zapewnił  go  szybko  Mark.  -  Tylko  że teraz...  człowieku, 

naprawdę nie cierpię tej części wyjaśnień. 

- Co? - Teraz, kiedy niepokój został już uśmierzony, Stone pozwolił swej 

ciekawości  wziąć  górę.  -  Czy  powinienem  zacząć  się  przygotowywać  do 
jakiegoś starożytnego wschodniego rytuału? 

Mark zaśmiał się, choć niezbyt szczerze. 

- Tak jakby, jeśli uważasz ceremonię małżeństwa za starożytny rytuał. A 

czy jest wschodni, czy nie, to już zupełnie obojętne. 

Stone zmarszczył czoło, zastanawiając się, czy aby nie zaczyna odczuwać 

efektów zbyt dużej ilości szampana i zbyt małej ilości snu. 

- O czym ty mówisz? 

- Amerykanom ciężko  to zrozumieć, to zupełnie inna kultura i myślę, że 

częścią  mojej  pracy  jest  zbudowanie  mostu  nad  tą  przepaścią.  Ale  ktokolwiek 
otrzyma  ten  kontrakt,  będzie  przez  długi  czas  związany  z  Heroshito  -  a  to 
znaczy,  że  zostanie  częścią  korporacyjnej  rodziny.  A  korporacja  przywiązuje 
wielką  wagę  do  rodziny,  Stone.  Prawdę  mówiąc,  jedyną  przeszkodą  w 
podpisaniu z tobą kontraktu, o ile wiem, był twój stan kawalerski. 

Stone zaniemówił na chwilę sądząc, że się przesłyszał. Mark uznał jego 

milczenie za zaskoczenie. 

-  Rozumiem,  że  zabrzmiało  to  dziwnie,  ale  firma  tak  ogromna  jak 

Heroshito  ustanawia  własne  zasady,  a  jedną  z  nich  jest  ta,  że  wszystkie 
kierownicze stanowiska zajmują ludzie żonaci. Jak się zastanowić, to jest w tym 
jakaś logika... 

- Hej! - Stone wreszcie odzyskał głos i na wszelki wypadek podniósł rękę 

w  geście  protestu.  -  Poczekaj  chwilę,  zobaczymy,  czy  dobrze  zrozumiałem. 
Moja oferta jest najlepsza, tak? 

- Tak. 

- Ale prawdopodobnie nie dostanę kontraktu, bo nie jestem żonaty? 

- No, nie. Jasne, że nie. Przyznaję, że był taki problem, kiedy zmieniałeś 

kobiety  jak  rękawiczki,  ale  teraz,  kiedy  postanowiłeś  się  ustatkować  i 

background image

zachowywać  jak  odpowiedzialny,  stateczny  młody  członek  społeczeństwa, 
którym, jak wszyscy wiemy, możesz zostać… 

-  Przede  wszystkim  -  przerwał  Stone  -  nie  jestem  zatrudniony  przez 

Heroshito i nie zależy mi na tym. Chcę tylko ich pieniędzy. Nie mogą… 

- Obawiam się, że mogą, przyjacielu. Wymagają, by ich współpracownicy 

byli  ludźmi  odpowiedzialnymi,  a  w  ich  pojęciu  znaczy  to,  że  mają  rodzinę. 
Uważają,  że  mężczyzna  żonaty  jest  bardziej  godny  zaufania,  a  mężczyźnie 
mającemu rodzinę na utrzymaniu bardziej zależy na osiągnięciu sukcesu. Teraz 
nie  musisz  się  już  tym  przejmować.  Chociaż  -  przyznał  ze  śmiechem  -  nie 
zaszkodziłoby,  gdybyś  przesunął  datę  tak,  aby  było  już  po  fakcie,  zanim 
zapadnie ostateczna decyzja. 

- Chwileczkę... - zaczął Stone, ale nagle zamilkł. Miał zamiar wyjaśnić, że 

wcale się nie żeni, lecz kiedy otworzył usta, powiedział zupełnie co innego: - W 
życiu nie słyszałem czegoś równie zwariowanego. 

- Poczekaj - Mark znowu się zaśmiał - aż spędzisz w tym interesie trochę 

czasu  i  wtedy  pogadamy  o  wariactwach.  Słuchaj,  chcemy  poznać  szczęśliwą 
wybrankę  i  wypić  toast  na  waszą  cześć.  Powiem  Sarah,  żeby  zadzwoniła  do 
ciebie w przyszłym tygodniu. 

- Jasne - odparł machinalnie Stone. 

- I słuchaj, Stone, jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, to za miesiąc, jak 

przyjedzie  tu  komisja  do  spraw  planowania,  będę  miał  jeszcze  jedną  okazję, 
żeby ci gratulować. 

Stone po odłożeniu słuchawki przez minutę zastanawiał się, czy nie jest to 

kawał w wersji panny Allison Carter, ale z miejsca odrzucił ten pomysł. To się 
zdarzyło  naprawdę.  Było  zbyt  nieprawdopodobne,  aby  nie  mogło  być 
prawdziwe.  Tkwił  w  kłopotach  po  same  uszy  i  miał  tylko  jedno  wyjście. 
Nacisnął guzik interkomu. 

- Carlo - powiedział stanowczo. - Połącz mnie z matką. 

 

 

 

 

 

 

background image

 

- Nie Kopciuszek  - stwierdziła Allison. Miała zamyślony wyraz twarzy i 

tuliła do piersi filiżankę kawy. - Bardziej jak... pamiętasz tę scenę na balu z „My 
Fair Lady"? 

Oczy Penny rozjarzyły się i zaczęła nucić melodię z tego przedstawienia. 

-  Właśnie.  -  Allison  uśmiechnęła  się  rozmarzona.  -  Po  prostu  romans.  - 

Spojrzała  w  popłochu  na  swoją  wspólniczkę.  -  To  nie  znaczy,  że  ja  i  on...  To 
znaczy, przez romans nie... Wiesz, o co mi chodzi? 

- Wiem. A ty masz fioła na tym punkcie. 

Allison  zmarszczyła  czoło,  aby  odwrócić  uwagę  od  rumieńca,  który 

wywołało wspomnienie pożegnania ze Stone'em. Lekceważąco machnęła ręką. 

- Wcale nie. 

- Czyżby? A czy ktoś nie mający fioła na punkcie romansów wpadłby na 

pomysł zarabiania na życie urządzaniem ślubów? I jak myślisz, dlaczego, kiedy 
już planujemy jakiś ślub, ja chcę przewieźć orszak na czarnych motocyklach, a 
ty - ozdobić różami nawet szprychy kół ślubnego powozu? 

Allison uśmiechnęła się i wypiła łyk kawy. 

Na dziś nie miały umówionych żadnych klientów, co ostatnio zdarzało się 

często. Atmosfera w salonie-biurze była swobodna. Penny, która przyszłaby do 
pracy  w  szpilkach  i  kostiumie,  nawet  gdyby  była  zamiataczką  ulic,  zdjęła 
pantofle  i  położyła  nogi  na  biurku.  Allison  było  wygodniej  w  dużym, 
powyciąganym swetrze i szarych spodniach od dresu, z włosami związanymi na 
czubku  głowy.  Dziś  rano  obudziła  ją  dopiero  Penny,  kiedy  przyszła  do  pracy. 
Teraz  leżała  wygodnie  na  sofie,  pijąc  kawę  i  oglądając  poranny  program 
telewizyjny. Uśmiechała się na wspomnienie wydarzeń poprzedniego wieczoru. 

-  Biorąc  pod  uwagę  awantury,  które  urządzałaś,  zanim  poszłaś, 

poszczęściło ci się. Jedzenie było świetne, zabawa cudowna, złapałaś bukiet... 

Allison  poczuła  się  skrępowana.  Powód  złapania  przez  nią  bukietu  - 

panna młoda po prostu w nią rzuciła - nie był najlepszym tematem do rozmowy. 

- No i mógł ci się trafić dużo gorszy facet - podsumowała Penny. - W tym 

garniturze był naprawdę wart grzechu! A ta limuzyna! 

- Wyglądałaś przez okno? 

- Jasne! W końcu to klient. Musiałam go sprawdzić. 

Allison nie mogła powstrzymać uśmiechu. 

background image

- Było nieźle. Miałaś rację. Zmieńmy temat. 

- W takim razie czego się dowiedziałaś o naszym zleceniu? 

- Cóż... - Allison wpatrywała się w filiżankę. 

- Mieliście mówić o interesach, prawda? 

I  wtedy  zadzwonił  telefon.  Penny  zdjęła  nogi  z  biurka,  przybierając 

automatycznie profesjonalną pozę. Po chwili podała słuchawkę Allisdn. 

- Czy znasz jakąś panią Blake? 

- Nie. Może klientka? 

- Albo agencja do zbierania długów.  

Obawiając się tego ostatniego, Allison odezwała się ostrożnie: 

- Mówi Allison Carter. W czym mogę pani pomóc? 

-  Allison!  -  Głos  był  ciepły  i  znajomy.  -  Tutaj  Stella  Blake,  matka 

Gregory'ego, chociaż on się upiera, żeby nazywać go Stone. Mam nadzieję, że 
nie dzwonię za wcześnie. Wieczór był bardzo długi, prawda? 

Nie  mogąc  wydobyć  z  siebie  głosu  ze  zdziwienia  i  nagłego, 

nieokreślonego strachu Allison z trudem wykrztusiła: 

- T-tak. 

-  Bardzo  jestem  rozczarowana,  że  tak  krótko  się  wczoraj  widziałyśmy  - 

ciągnęła z zapałem Stella. - Jak to się stało, żeśmy się rozdzieliły? 

Obawa zmieniła się w przerażenie. Allison nie wiedziała, co powiedzieć. 

Stella Blake mówiła dalej z beztroską nieświadomością: 

-  Ale  zamierzam  to  natychmiast  naprawić.  Jesteś  z  kimś  umówiona  na 

lunch?  Wiem,  że  dzwonię  w  ostatniej  chwili,  ale  musisz  wiedzieć,  że  jestem 
okropnie  niecierpliwa.  Zresztą  obawiam  się,  że  tę  cechę  przekazałam  mojemu 
synowi.  Mamy  tyle  spraw  do  obgadania  i  po  prostu  nie  mogę  się  doczekać, 
kiedy mi wszystko opowiesz. Może być o pierwszej? Zadzwonię albo.. 

- Pani Blake... - Allison poczuła się tak, jakby tonęła. Prawie zakrztusiła 

się przy tych słowach. 

- Proszę, Stella. 

-  Stello...  -  i  Allison  zdała  sobie  nagle  sprawę  z  tego,  że  nie  wie,  co 

powiedzieć.  Popatrzyła  błagalnie  na  Penny,  ale  napotkała  tylko  zaciekawione 

background image

spojrzenie  i  uświadomiła  sobie,  że  przyjaciółka  nawet  nie  domyśla  się,  o  co 
chodzi. Jej samej z trudnością przyszło uwierzyć, że to się dzieje rzeczywiście, 
Stone nie powiedział prawdy swojej matce. 

Zebrała całą odwagę, zacisnęła palce na słuchawce i wyrzuciła z siebie: 

- Stello, obawiam się, że zaszło nieporozumienie. 

Po tamtej stronie zapanowała uprzejma cisza. 

Allison  poczuła,  że  nie  może  mówić  dalej.  Jak  mogłaby  powiedzieć  tej 

zupełnie  niewinnej  kobiecie  -  kobiecie,  która  objęła  ją  tak  ciepło,  której  oczy 
wypełniły się łzami szczęścia na wieść, że jej syn się zaręczył - że to wszystko 
było tylko głupim kawałem? I chociaż z chęcią zwaliłaby całą winę na Stone'a - 
a był winny przynajmniej w połowie - to ona pierwsza skłamała. Przynajmniej 
powinna spojrzeć w oczy okłamanej osobie i przeprosić. Cisza przedłużała się. 

- O mój Boże, zadzwoniłam w nieodpowiedniej chwili, prawda? 

- Nie - szybko zaprzeczyła Allison. - Wcale nie. To znaczy, ja... - Już nie 

miała wyboru. Z rezygnacją zdecydowała się na coś, o czym była przekonana, 
że  będzie  najgorszym  doświadczeniem  w  jej  życiu.  -  Z  przyjemnością  zjem  z 
tobą lunch. 

- Cudownie. Wiesz,  gdzie jest  „Stephanie"? O pierwszej, dobrze? 

Zapewniła, że przyjdzie i odłożyła słuchawkę trzęsącą się ręką. 

-  Dobry  Boże,  kto  to  był?  -  spytała  Penny.  -  Wyglądasz,  jakby  ktoś 

zaprosił cię na egzekucję. 

- Ktoś zaprosił - odpowiedziała sucho Allison. - Na moją. 

Przełknęła z trudem ślinę i podniosła zrozpaczone oczy na przyjaciółkę. 

- Och, Penny - szepnęła. - Mam straszny kłopot. 

 

 

 

 

  

 

ROZDZIAŁ SZÓSTY 

background image

 

Przez  następne  dwie  godziny  Allison  próbowała  na  przemian  to 

dodzwonić się do  Stone'a, to  wymyślić  wiarygodny  pretekst,  który  pozwoliłby 
jej nie pójść na to spotkanie. Jeśli on bal się powiedzieć prawdę swojej matce, to 
dlaczego  ona  ma  się  podjąć  tego  niewdzięcznego  zadania?  Była  na  niego 
wściekła  i  gdyby  tylko  mogła,  powiedziałaby  mu  szczerze,  co  myśli  o  tego 
rodzaju galanterii. Ale nie było go w biurze albo nie chciał z nią rozmawiać. 

W  końcu pogodziła się  z  tym,  co  podświadomie  wiedziała od  początku. 

Nie miała innego wyjścia, jak tylko zacisnąć zęby i stawić czoło losowi. Zrobiła 
głupstwo i musi ponieść konsekwencje. Ale nie potrafiła powstrzymać się przed 
planowaniem okrutnej zemsty na Harrisonie. 

Penny  wierzyła  w  prawdziwość  sentencji,  że  suknia  zdobi  kobietę,  i 

nalegała,  żeby  Allison  ubrała  się  w  jaskrawe  kolory.  Uważała,  że  nieśmiałość 
znika,  jeśli  ma  się  na  sobie  żółte  szorty  i  pasujący  do  nich  żakiet,  a  z  ramion 
opada  półtorametrowy  różowo-czerwony  szal.  Allison  nie  była  pewna,  czy 
akurat taki strój doda jej odwagi, ale na pewno on właśnie uniemożliwił zmianę 
decyzji w ostatniej chwili; gdy już weszła do restauracji, Stella Blake dostrzegła 
ją od razu i pomachała ręką. 

Wyprostowała  się  i  podeszła  do  stolika.  Nawet  nie  próbowała  się 

uśmiechnąć.  Nie  było  powodu,  by  odwlekać  niemiłe  wyjaśnienia  banalną 
wymianą uprzejmości. 

- Pani Blake - zaczęła stanowczo. 

- Stello, na miłość boską. Możesz spokojnie usiąść. Obiecuję, że nie będę 

gryzła. 

W  jej  oczach  rozbłysły  iskierki,  które  niespodziewanie  w  nieprzyjemny 

sposób  przypomniały  Allison  Stone'a,  a  to  wywołało  niejasne  podejrzenia. 
Skorzystała jednak z zaproszenia i opadła na krzesło. Zanim zdążyła rozpocząć 
swą  starannie  obmyślaną  przemowę,  Stella  uciszyła  ją  gestem,  oznajmiając 
stanowczo: 

-  Mamy  mnóstwo  do  obgadania  i  bardzo  mało  czasu.  Przede  wszystkim 

uspokój się wreszcie. Wiem, że nie jesteś zaręczona z moim synem, nie byłaś i 
prawdopodobnie  nie  zamierzasz  nigdy  być,  chociaż  uważam,  że  sprawa  jest 
jeszcze otwarta. Przepraszam, że tak bardzo się przeze mnie zdenerwowałaś, ale 
podejrzewałam, że przyjdziesz na spotkanie tylko wtedy, gdy będziesz się czuła 
zobowiązana  do  wyjaśnienia  mi  wszystkiego  osobiście.  A  uważałam,  że 
koniecznie musimy się spotkać.  

Allison patrzyła na nią oszołomiona. 

background image

- Ale... ale jak... Sądziłam, że Stone... 

Stella machnęła lekceważąco ręką. 

-  Wiedziałam  prawie  od  pierwszej  chwili,  kochanie.  Znam  tego  chłopca 

trzydzieści dwa lata i ani razu nie udało mu się mnie okłamać. Chociaż muszę 
przyznać,  że  potrafiłaś  oszukać  mnie  na  parę  chwil,  co  wcale  nie  jest  takie 
proste,  naprawdę.  -  Podniosła  szklankę  i  zmierzyła  Allison  uważnym 
spojrzeniem.  -  Powiem  szczerze,  nie  jesteś  w  typie  Gregory'ego.  Oczywiście, 
mój syn miał tyle przyzwoitości, by zadzwonić dzisiaj rano i potwierdzić moje 
podejrzenia. 

Allison nie tylko nie wiedziała, co powiedzieć, ale nawet co myśleć. Była 

po prostu nieprzytomna. Zdawała sobie sprawę, że  manipulacje Stelli powinny 
ją denerwować, ale odczuwała zbyt wielką ulgę. Wydawało jej się, że powinna 
być  wdzięczna  Stone'owi,  bo  w  końcu  dotrzymał  obietnicy.  Była  jednak  na 
niego  zbyt  wściekła  za  wszystkie  kłopoty,  które  spowodował.  Nie  mogła 
zrozumieć, w jakim celu Stella ją tu sprowadziła. Odchrząknęła i wzięła torebkę, 
zamierzając wstać. 

-  Naprawdę  nie  wiem,  jak  mam  przepraszać.  To,  co  zrobiłam,  było 

zupełnie nie na miejscu. Normalnie tak się nie zachowuję i nie mam na swoje 
usprawiedliwienie  nic  poza...  -  Spojrzała  na  Stellę  ze  szczerym  żalem  i 
skończyła trochę niepewnie: - To był nagły impuls, a poza tym nie wiedziałam, 
że jesteś jego matką. 

Stella  wybuchnęła  śmiechem.  Był  to  śmiech  radosny,  niepohamowany, 

wystarczająco głośny, żeby wszyscy na nią zwrócili uwagę, i tak zaraźliwy, że 
obcy ludzie zaczęli bezwiednie się uśmiechać. Allison nie wiedziała, czy usiąść i 
poczekać na wymówki, czy wymamrotać jeszcze jedne przeprosiny i uciec. 

Stella, jakby czytając w jej myślach, pochyliła się i położyła rękę na dłoni 

dziewczyny. 

- No widzisz! Właśnie dlatego chciałam się z tobą spotkać. Jesteś bystra, 

szczera,  nie  mówiąc  już  o  uczciwości,  o  którą  ciężko  w  dzisiejszych  czasach. 
Nadajesz się - zadecydowała. - Doskonale się nadajesz. 

-  Cieszę  się,  że  się  nie  gniewasz,  ale  obawiam  się,  że  nie  bardzo 

rozumiem... 

-  Oczywiście,  że  nie  rozumiesz  i  wątpię,  czy  zrozumiałabyś,  nawet 

gdybym  ci  to  wytłumaczyła.  Ale  cóż  ze  mnie  za  gospodyni!  Nawet  nie 
pozwoliłam ci nic zamówić. - Gestem przywołała kelnera. - Polecam lekką zupę 
i sałatkę, a na koniec zjemy coś zakazanego. 

Chociaż  Allison  miała  wszelkie  powody,  by  być  zakłopotana,  a  nawet 

background image

przestraszona, poczuła, że od razu polubiła tę kobietę. 

Kiedy kelner odszedł, Stella usiadła wygodniej i zaczęła bez wstępów: 

-  Przede  wszystkim  chcę  oświadczyć,  że  moja  obecność  tutaj  wcale  nie 

oznacza  aprobaty  dla  poczynań  mego  syna.  To  arogancki  młody  człowiek, 
któremu, moim zdaniem, zbyt wiele uchodzi na sucho. W żadnym wypadku nie 
chcę wywierać na ciebie jakiegokolwiek nacisku. Jednak... 

Allison  wypiła  właśnie  łyk  wody  i  omal  się  nie  zakrztusiła.  Miała  już 

dosyć tej rozmowy. 

- Przepraszam, ale co Stone zrobił? 

- Nie chodzi o to, co zrobił, ale co ma zamiar zrobić. 

- Chyba się zgubiłam w tym wszystkim. 

-  Powiem  to  tak  -  oznajmiła  nagle  Stella.  -  Żałuję,  że  wasze  zaręczyny 

były tylko żartem. Udało ci się wczoraj wyciągnąć z niego to najlepsze - może 
tylko na moment czy dwa, ale udało ci się, a żadna inna kobieta jak dotąd tego 
nie  dokonała.  Za  to  cię  podziwiam.  Co  więcej,  nie  mogę  wymyślić  żadnego 
powodu, abyś miała pomagać mu wyplątać się z tych kłopotów, w które, o ile 
wiem, się wpakował. Chociaż... - W jej oczach znów zabłysły znajome iskierki, 
takie same jak u Stone'a. - Właściwie to pewnie sama uznasz, że daję ci szansę, 
której po prostu nie można odrzucić. 

Allison  wypiła  jeszcze  trochę  wody,  próbując  się  uspokoić. Ale  musiała 

przypomnieć sobie ostatnią rzecz, jaką Stone Harrisem jej zaproponował. 

- Myślę, że to mnie nie interesuje - mruknęła. 

- Bzdura - powiedziała dziarsko Stella. - Każda kobieta w sekrecie marzy 

o poskromieniu bestii. A chyba przyznasz mi rację, mojemu Gregory'emu trzeba 
nie lada poskromicielki. 

A potem, jakby chcąc uprzedzić uprzejmą odmowę, na którą Allison jakoś 

wcale nie miała ochoty, Stella podniosła rękę i dodała beztrosko: 

-  Och,  wiem,  jest  bardzo  wytworny,  wykształcony  i  ma  trochę  wdzięku, 

któremu  nawet  ja  nie  umiem  się  oprzeć,  ale  jeśli  chodzi  o  poważne  stosunki 
międzyludzkie,  jest  beznadziejny.  Chciałaś  mu  dać  nauczkę,  prawda?  Cóż, 
trzeba  więcej  niż  jednego  wieczoru,  żeby  nauczyć  Gregory'ego  tego,  co 
powinien wiedzieć. I bardzo niewiele kobiet będzie miało taką szansę jak ty. 

Allison  była  prawie  przekonana,  że  to  wszystko  nie  będzie  jej 

odpowiadało. 

background image

- Naprawdę wydaje mi się... 

-  Nie  miałabym  ci  za  złe,  gdybyś  stąd  wyszła  nawet  się  nie  oglądając. 

Szczerze  mówiąc,  jestem  całkiem  pewna,  że  właśnie  to  zrobiłabym  na  twoim 
miejscu.  Ale  pamiętaj,  że  jeśli  tak  postąpisz,  on  po  prostu  znajdzie  kogoś 
innego,  co  tylko  jeszcze  bardziej  udowodni,  jaką  ma  wprawę  w  stawianiu  na 
swoim.  Myślę,  że  co  do  tego  nie  masz  wątpliwości.  Więc  pomyśl  o  tym, 
kochanie, i pamiętaj, że cokolwiek zrobisz, masz moje pełne poparcie. 

Allison miała ochotę powiedzieć bardzo wiele - począwszy od prostego i 

stanowczego zapytania, o czym ta kobieta właściwie mówi - ale gdy otworzyła 
usta,  nagle  zabrakło  jej  słów.  Zabrakło  jej  też  tchu,  bo  kiedy  spojrzała  nad 
ramieniem Stelli - zamarła. 

Stone  szedł  przez  salę  z  niedbałym  wdziękiem  i  naturalną  pewnością 

siebie,  które  Allison  tak  dobrze  pamiętała  z  poprzedniego  wieczora.  Miał  na 
sobie  perłowoszarą  koszulę  z  podwiniętymi  rękawami  i  rozpiętym 
kołnierzykiem  i  krawat,  zawiązany  tak  luźno,  że  wyglądał,  jakby  został 
naciągnięty  przez  głowę.  Nosił  czarne  dżinsy  i  tenisówki.  Jego  włosy  były 
potargane  przez  wiatr,  twarz  nieco  zarośnięta,  a  wszystkie  kobiece  głowy 
odwracały się za nim. 

Podszedł  do  matki  i  pocałował  ją  w  policzek.  Jego  oczy  napotkały 

spojrzenie  Allison,  której,  wbrew  postanowieniom,  natychmiast  przyszedł  na 
myśl  wczorajszy  pocałunek,  i  wspomnienie  to  wywołało  rumieniec  na  jej 
twarzy. Co gorsza, była pewna, że on też o tym myśli, i poczuła się skrępowana 
i  zdenerwowana.  Mężczyźni  z  takimi  umiejętnościami  powinni  mieć  tyle 
przyzwoitości, by nie przypominać kobietom za pomocą spojrzeń, dotknięć albo 
słów, jak całkowicie ulegały ich wdziękowi. 

-  Przyszedłeś  za  wcześnie,  jak  zwykle  -  powiedziała  zdenerwowana 

Stella. - Skąd się u ciebie wzięło tak dziwaczne wyczucie czasu? Cóż, skoro już 
tu  jesteś,  to  możesz  usiąść.  Mam  nadzieję,  że  jadłeś  -  dodała  na  widok 
zbliżającego  się  kelnera  -  bo  my  już  zamówiłyśmy.  Powiedziałam  ci,  że  twój 
plan  mi  się  nie  podoba  i  nie  możesz  oczekiwać,  że  odwalę  za  ciebie  brudną 
robotę.  Poza  tym  jesteś  stanowczo  za  stary,  żeby  biec  z  każdym  kłopotem  do 
mamusi.   

-  Dziękuję,  mamo.  -  Stone  uśmiechnął  się  ironicznie.  -  Właśnie  tego 

trzeba  mężczyźnie,  gdy  usiłuje  wzbudzić  zaufanie  w  młodej  damie.  Przede 
wszystkim  -  zwrócił  się  do  Allison  -  zadzwoniłem  do  niej  dlatego,  że  ci  to 
obiecałem. 

- I żeby dowiedzieć się, co sądzę o twoim planie - rzuciła Stella. 

Aliison zaczęła jeść zupę. 

background image

-  W  porządku,  przyznaję,  że  chciałem  poznać  jej  zdanie,  ale  kiedy 

powiedziała, że chce i tak zjeść z tobą lunch... 

- Powiedziałam, że możesz wpaść na deser. 

-  Przyszedłem  wcześniej,  żeby  uniemożliwić  ci  zrobienie  większej 

szkody, niż to jest konieczne. Widzę jednak, że przyszedłem za późno. Aliison 
nawet się do mnie nie odzywa. 

-  Co  tylko  dowodzi, że  ma  więcej  rozumu  niż  przeciętna  kobieta.  Jak  ci 

smakuje zupa, kochanie? 

- Zupełnie przyzwoita. 

Kelner przyniósł wodę sodową dla Stone'a. Kątem  j oka Aliison patrzyła, 

jak  jego  ręka  zaciska  się  na  szklance  -  długie,  czułe  palce,  silne  nadgarstki 
pokryte  złocistobrązowymi  włosami,  ręce  czarodzieja,  który  ma  władzę  nad 
ciałem kobiety. 

Próbowała  skupić  uwagę  na  zupie,  która  jednak  straciła  swój  aromat. 

Sięgnęła po wodę. 

-  Sprawa  wygląda  tak  -  rozpoczął  Stone  zdecydowanym  tonem.  - 

Ubiegam  się  o  kontrakt,  najpoważniejszy  w  mojej  karierze  i  niezwykle 
prestiżowy.  Pracuję  nad  tym  od  roku.  Firma  należy  do  Japończyków  -  tych, 
których masz pomóc mi zabawiać w przyszłym miesiącu. 

Kelner przyniósł sałatki i Aliison uśmiechnęła się do niego. 

- Chodzi o to - ciągnął Stone - że oni mają dość osobliwe wymagania w 

stosunku  do  ludzi,  którzy  z  nimi  pracują,  a  nawet  tylko  współpracują. 
Wprawdzie moja oferta była najlepsza, ale nawet nie brali mnie pod uwagę, aż 
do dzisiejszego ranka, kiedy rozeszła się wiadomość, że mam się ożenić z tobą. 

Aliison  z  wielkim  trudem  udało  się  nie upuścić  widelca,  ale  nie  zdołała 

powstrzymać się od spojrzenia mu w oczy. 

- Wiem, że to się zaczęło jako żart, Allison, ale chyba byliśmy za dobrzy i 

przekonaliśmy zbyt wiele osób. Teraz to się na nas odbija. 

Właśnie  to,  pomyślała  dziewczyna,  poczucie  winy.  Wiedziała  już,  że 

przepadła, że powinna unikać jego spojrzenia. Wróciła do swojej sałatki. 

-  Przejdźmy  do  sedna  sprawy.  Powinniśmy  pociągnąć  to  przez  jakiś 

miesiąc,  dopóki  nie  dostanę  kontraktu  -  i  to  wszystko.  Potem  moglibyśmy  się 
demonstracyjnie pokłócić i zerwać. Nikt by się nie domyślił. 

Aliison próbowała nabić na widelec kawałek pomidora, ale nie udało się 

background image

jej. 

-  No  to  chyba  wszystko  -  powiedział  Stone  spokojnie.  -  I  co  o  tym 

sądzisz? Pewnie masz jakieś pytania. 

Allison odłożyła ostrożnie widelec i wytarła serwetką usta. 

- Tylko jedno.  

Czekał. 

- Kto płaci za obiad?  

- Ja. 

- W takim razie... myślę, że jednak zjem deser. 

- Dobre posunięcie, kochanie - uśmiechnęła się Stella. 

-  Oczywiście  -  zaczął  ostrożnie  Stone  -  nie  musiałabyś  naprawdę  nic 

robić.  Po  prostu  nie  wyprowadzaj  z  błędu  nikogo,  kto  uważa,  że  jesteśmy 
zaręczeni. Graj swoją rolę przez tydzień czy miesiąc, dopóki ludzie Heroshito są 
w mieście. I jeszcze na jednej czy dwóch imprezach, na które będziesz musiała 
przyjść jako moja narzeczona. Ale nie zaproponuję ci za to zapłaty  - zapewnił 
pospiesznie. - Wiem, co myślisz o zamienianiu prywatnych przysług w interesy. 

Mogła mu odpowiedzieć na wiele sposobów, począwszy od stwierdzenia, 

że  to  ona  powinna  decydować,  za  co  bierze  pieniądze,  a  za  co  nie,  aż  po 
stanowcze  zapytanie,  jakie  on  ma  prawo  prosić  ją  o  cokolwiek.  Wiedziała 
jednak, że jedno i drugie nie ma sensu. 

- Przynajmniej szybko się uczysz - mruknęła. 

- Ale - ciągnął dalej - rozumiem, że nie wszystko to twoja wina... 

Nie  mogła powstrzymać zdziwionego, niedowierzającego spojrzenia, ale 

Stone nie zwrócił na nieuwagi 

-  ...i  nie  oczekuję,  że  zadasz  sobie  trud  za  darmo.  W  końcu  ja  dostanę 

kontrakt i uważam, że ty też powinnaś mieć jakąś rekompensatę. 

Stella,  która  dotąd  w  sposób  godny  podziwu  powstrzymywała  się  od 

udziału w rozmowie, wtrąciła sucho: 

- Czy aby nie masz na myśli wynagrodzenia, kochanie? 

Stone  zignorował  ją  z  taką  samą  nonszalancją,  z  jaką  chwilę  przedtem 

zignorował zaskoczenie Allison. Sięgnął do kieszeni i wyjął złożony papier. 

- Kazałem sekretarce załatwić rano parę telefonów. To są ludzie, którym 

background image

przydałyby  się  wasze  usługi  i  którzy  przypadkiem  mają  u  mnie  dług 
wdzięczności. 

- Przecież nawet nie wiesz, co to za usługi. 

- Nie - przyznał - niezupełnie. Ale moja sekretarka wie i to ona zrobiła tę 

listę. Zlecenia są wasze, jeśli chcecie. 

Podał  jej  papier,  a  Allison  zawahała  się,  czując  się  jak  Persefona  w 

podziemnym  królestwie.  Kilka  pestek  granatu  przypieczętowało  los  tej 
nieszczęsnej dziewczyny. W wypadku Allison były to nazwiska na liście. Jeśli 
na nie spojrzy, będzie zgubiona. 

Wzięła listę do ręki. Zawierała może pół tuzina nazwisk. Nie było tu ani 

jednego sławnego piosenkarza, jego agenta ani gwiazdy filmowej. Ale Allison 
miała  w  głowie  własną  listę,  więc  rozpoznała  parę  osób  należących  do  elity 
miasta  -  pośrednik  w  handlu  nieruchomościami,  inwestor,  geniusz 
komputerowy.  A  obok  każdego  nazwiska  widniała  data  i  mały  dopisek: 
„Rocznica",  „Szesnaste  urodziny",  „Emerytura",  „Rozdanie  nagród".  To  były 
poważne  zadania,  solidne  kontakty,  zlecenia,  jakie  starała  się  zdobyć  od 
początku  istnienia  firmy.  To  była  najlepsza  propozycja,  jaką  kiedykolwiek 
otrzymała. 

Cisza  przedłużała  się.  Allison  patrzyła  na  kartkę,  a  Stone  czekał  na 

odpowiedź. W końcu Stella położyła serwetkę obok talerza. 

- Cóż - oznajmiła. - Jestem bardzo ciekawa, co z tego wyjdzie, ale widzę, 

że już wykonałam swoje zadanie. - Pochyliła się i poklepała Allison po ręce. - 
Widzisz,  kochanie, on  jest  niepoprawny.  Masz przed sobą  ambitne  zadanie.  A 
co do  ciebie - powiedziała do Stone'a - zrzekam się deseru na twoją korzyść i 
naprawdę  oczekuję  rekompensaty.  I  nie  przesadzaj  z  napiwkiem  -  dodała 
odchodząc. 

Allison  obserwowała  ją  trochę  oszołomiona,  a  potem  odwróciła  się  do 

Stone'a. Przyglądali się sobie długą chwilę. 

- Zaczynam rozumieć, co miałeś na myśli. 

- Gdy mówiłem o mojej rodzinie?  

Skinęła głową. 

- Mój ojciec był właścicielem cyrku. 

W  ostatniej  chwili  powstrzymała  się  od  komentarza.  Zamiast  tego 

popatrzyła na trzymaną w ręku listę. Odchrząknęła. 

- Stone... 

background image

- Chcę ci powiedzieć, że nie prosiłem jej o pomoc - powiedział szybko. - 

Po pierwsze, nie zrobiłaby tego, a po drugie wszystko, cokolwiek by ci o mnie 
powiedziała, tylko pogorszyłoby sprawę. 

- Masz ciekawe stosunki z matką - uśmiechnęła się. - Ale, Stone... 

- To naprawdę dla mnie ważne, Allison - powiedział cicho. 

Kiedy  spojrzała  w  jego oczy,  zrozumiała,  że  po  raz  pierwszy,  odkąd go 

poznała,  mówi  szczerą  prawdę.  To  nie  tylko  było  dla  niego  ważne,  to  była 
najważniejsza rzecz w jego życiu. I on jej chce to powierzyć. 

Nie mogła powstrzymać pełnego rezygnacji westchnienia. 

- Tylko jedno pytanie.  

Trochę się odprężył. 

- Jakie? 

- Co ty właściwie robisz? 

Uśmiech  zachwytu  powoli  pojawiał  się  na  jego  twarzy,  a  oczy  mu 

rozbłysły. Chwycił ją za rękę. 

- Chodź, pokażę ci. 

 

 

 

 

  

ROZDZIAŁ SIÓDMY 

 

-  Ktoś  mi  obiecał  deser  -  poskarżyła  się  Allison,  gdy  Stone  ciągnął  ją 

przed  oczyma  zdziwionej  sekretarki  do  swego  gabinetu.  Skarga  ta  nie  była 
jednak  szczera.  Czuła  się  jak  dziecko  oczekujące  na  przygodę  -  tak  zaraźliwy 
okazał  się  entuzjazm  Stone'a.  Dotyk  jego  ręki  -  nawet  przypadkowy  - 
elektryzował,  i  nie  wiedząc  nawet,  co  zamierza  jej  pokazać,  była  dumna,  że 
wybrał właśnie ją. A może to tylko reakcja na jego bliskość? 

- Nie prosiłam o pokaz - dodała. - Mogłeś odpowiedzieć jednym słowem. 

Uwierzyłabym. 

background image

- Na pewno nie uwierzyłabyś. 

Pamiętała  to  biuro  z  pierwszej  wizyty.  Wszystkie  detale  tkwiły  w  jej 

pamięci - chrom i obsydian, czerń i szarość, światło i cień. Przy jednej ze ścian 
stały szafy z przydymionego szkła. Sądziła, że kryje się za ninii coś do zabawy 
lub barek. A może i jedno, i drugie. Ściana za biurkiem składała się wyłącznie z 
okien. Kiedy nacisnął guzik, przesłoniły je czarne zasłony. 

Stone  okrążył  biurko,  wziął  Allison  za  rękę  i  poprowadził  na  środek 

pokoju. Położywszy ręce na ramionach dziewczyny, obrócił ją w stronę szaf z 
przyciemnionego szkła. 

- Stój tu i nie ruszaj się - rozkazał. 

Powrócił do biurka i Allison patrzyła ze zdumieniem, jak po naciśnięciu 

kolejnego guzika szkło rozsuwa się, ukazując ekran komputera. Poczuła dreszcz 
oczekiwania. A może obawy? Delikatne światło rzucało cień na skoncentrowaną 
twarz Stone'a. Jego palce tańczyły po klawiaturze. Nagle wydał jej się jakiś obcy 
-  niezwykle  przystojny,  daleki  i  tajemniczy,  zaabsorbowany  bez  reszty 
tworzonym przez siebie światem. Ale jego głos był jak zwykle miły i znajomy. 

- Nie boisz się ciemności? 

Nie  mogła  powstrzymać  się  przed  niepewnym  spojrzeniem  w  stronę 

drzwi. 

- Nie. Oczywiście, że nie. Co... 

Nagle w pokoju zrobiło się zupełnie ciemno. 

Allison  naprawdę  nie  bała  się  ciemności.  Ale  istniała  różnica  między 

zwykłą ciemnością i tą nagłą, absolutną czernią. Nie słyszała nawet uderzeń w 
klawisze,  nie  wiedziała,  gdzie  jest  Stone.  Może  zostawił  ją  zupełnie  samą?! 
Wpatrywała się w ciemność i usiłowała przemówić pewnym głosem. 

- Stone... 

- Patrz - powiedział łagodnie. 

Nie  mogła  zorientować  się,  z  której  strony  dobiega  głos.  Wyprostowała 

się  i  spojrzała  na  sufit.  Dach  otworzył  się,  ukazując  nocne  niebo,  granat 
upstrzony gwiazdami tak błyszczącymi, że chciało się wziąć je do ręki. Widziała 
raz takie niebo na pustyni - zaparło jej wówczas dech w piersiach. Teraz też tak 
było.  Jeszcze  nie  zdążyła  oswoić  się  z  tym  cudem,  gdy  stało  się  coś  jeszcze 
bardziej niezwykłego. Poczuła na policzkach podmuch wiatru. Niewiarygodne, 
ale  gwiazdy  zaczęły  się  przesuwać.  Po  chwili  zrozumiała,  że  to  nie  gwiazdy 
płyną, ale podłoga, na której stoi, porusza się ku niebu. Krzyknęła i wyciągnęła 
ręce, żeby utrzymać równowagę. Poczuła na plecach dłonie Stone'a. 

background image

- Wszystko w porządku - powiedział. - Trzymam cię. 

Objął ją mocno w pasie. Allison, już rozluźniona, objęła go ramionami i 

przytuliła  się,  unosząc  jednocześnie  głowę  ku  gwiazdom.  Wiatr  wiał  jej  teraz 
prosto  w  twarz,  rozrzucał  włosy  i  wywoływał  gęsią  skórkę.  Nocne  niebo 
rozpościerało  się  wokół  nich,  dopóki  stali  -  nie,  raczej  lecieli  przez  dermie 
przestworza,  rozjaśnione  tylko  światłem  gwiazd.  Serce  Allison  biło  bardzo 
mocno.  I  choć  mieszanina  zachwytu  i  strachu  sprawiała,  że  miała  ochotę 
piszczeć jak dziecko w górskiej kolejce, nie mogła wydobyć głosu. Zatraciła się 
bez  reszty  w  oglądanym  cudzie,  pogrążyła  całkowicie  w  niezwykłych 
doznaniach,  była  przerażona  i  wzruszona,  przejęta  i  podniecona.  Trzymała  się 
kurczowo Stone'a i oddychała dężko. 

Szybkość  zmniejszyła  się,  a  silny  wiatr  zmienił  w  delikatny  podmuch. 

Światło,  które  wcześniej  wyglądało  jak  gwiazdy,  zaczęło  z  wolna  nabierać 
kształtów  planet  -  niesamowitych,  pełnych  nieziemskich  kolorów,  otoczonych 
mgiełką atmosfery, o dziwacznie ukształtowanej powierzchni - które przesuwały 
się przed jej oczami jak chmury za oknem samolotu. Tylko że nie było okna i 
nie było samolotu, to ona sama leciała bezwładnie w kosmos. Ona i Stone, tylko 
we dwoje pośród wirujących światów. 

Ruch  w  końcu  zamarł  i  wydawało  się,  że  stoją  na  powierzchni  jakiejś 

planety.  Wokół  nich  kłębiło  się  rdzawe  niebo,  rozświetlone  blaskiem 
oddalonego czerwonego słońca. Allison czuła żar jego promieni na policzku. Na 
wschodzie  widać  było  dwa  pomarańczowe  księżyce,  jeden  nieco  wyżej  od 
drugiego.  U  jej  stóp  kłębiła  się  mglista  ciemność,  ale  kiedy  spojrzała  przed 
siebie,  zobaczyła  pofałdowane,  piaszczyste  purpurowe  wydmy  i  złocistą 
pustynię.  Powietrze  było  suche  i  gorące,  pachniało  jak  stary  pergamin,  jak 
rozgrzany słońcem kamień, leżący od stuleci w rozpalonej pustyni. Niemożliwie 
obce. Niemożliwie realne. 

- Mój Boże - szepnęła. - Jesteś czarodziejem. 

-  Nie.  Tylko  inżynierem.  Witaj    na  Celitonie  Trzy,  moim  domku  daleko 

od domu. 

Teraz,  kiedy  wrażenie  ruchu  znikło,  palce  Allison  przestały  kurczowo 

ściskać  ramiona  Stone'a,  ale  nie  mogła  go  też  zupełnie  puścić.  Poczucie 
dezorientacji było wciąż bardzo silne i nie była pewna, czy nie wypadłaby poza 
granice  świata,  gdyby  opuściła  bezpieczny  krąg  jego  ramion.  Wiedziała,  że 
gorące promienie słońca na policzku, smak powietrza, wznoszące się, pulsujące, 
kłębiące  kolory  obcego  nieba  w  żaden  sposób  nie  mogą  być  prawdziwe,  ale 
iluzja była tak doskonała, że jej serce biło mocno z zachwytu. W gardle zaschło 
z wrażenia, a zmysły nie chciały zaakceptować tego, co mówił rozum - że to po 
prostu nie może być prawda. Poza tym nie chciała wysuwać się z objęć Stone'a. 

background image

W  którymś  momencie  podróży  przylgnęła  do  niego  całym  dałem  -  jej 

głowa leżała na jego ramieniu, a uda dotykały jego ud. Czuła bidę jego serca, 
równy  puls  i  każdy  jego  oddech.  Pachniał  ziołami  i  trawą,  co  w  połączeniu  z 
suchym i gorącym zapachem obcej ziemi było dziwnie pociągające i erotyczne. 
Nozdrzami wchłaniała ten zapach, a ciepło rozluźniało jej mięśnie, tak że coraz 
mocniej wtulała się w jego ramiona. Jego bliskość była niemal tak odurzająca, 
jak lot przez kosmos. 

Odezwała  się,  próbując  wrócić  do  rzeczywistości,  zanim  zniknie  jej 

zdrowy rozsądek. 

- Wcale nie opuściliśmy biura, prawda? 

-  Nie  powiem  -  szepnął  jej  przy  uchu.  Znowu  mogła  usłyszeć  raczej  niż 

zobaczyć jego uśmiech. - Podstawą dobrej iluzji, moja droga, jest gwarancja, że 
nie będzie widać drucików. 

Powoli  wciągnął  powietrze.  Czuła  jego  napinające  się  mięśnie,  słyszała 

bicie jego serca, teraz szybsze, dorównujące rytmowi jej serca. Westchnął jakby 
niepewnie,  gdy  jej  palce  wędrowały  wzdłuż  ramienia,  rozpoznając  mięśnie, 
kości i włosy, ciesząc się ciepłem skóry. 

Powiał ciepły wiatr, przynosząc ze sobą ten dziwny zapach i susząc pot, 

który  -  Allison  dopiero  teraz  to  sobie  uświadomiła  -  błyszczał  na  jej  twarzy. 
Palce  Stone'a rozpoczęły  dziką, cudowną  pieszczotę  ucha  i  obojczyka, później 
delikatnie  spoczęły  w  zagłębieniu  karku.  Allison  próbowała  opanować 
szaleńczy  rytm  swego  oddechu,  gdy  Stone  przesunął  dłonie  wokół  talii,  a 
później na brzuch. Wolny, ale stanowczy ruch jego rąk osłabiał napięcie mięśni i 
całkowicie pozbawił ją tchu. 

Mimo  wszystko  miała  wrażenie,  że  działał  w  sposób  celowy  i 

zaplanowany.  Niebo  wokół  pociemniało,  mgła  uniosła  się,  odsłaniając 
nieziemski pejzaż. Powietrze nabrało smaku ozonu. Mięśnie Stone'a rozluźniły 
się, nacisk na brzuch osłabł, szmer jego oddechu, ciepły i wilgotny, uspokoił się 
i  zaczął  się  oddalać. Z  wyczuwalną  w każdym  ruchu  niechęcią  odsunął się od 
niej o krok. 

Gdy mgła uniosła się, Allison dostrzegła zmieniony pejzaż. Wydawało się 

teraz,  że  przeciwległa  ściana  zrobiona  jest  z  kamienia,  można  było  nawet 
dostrzec gdzieniegdzie mchy i porosty. Pośrodku, oświetlone z obu stron przez 
płonące  pochodnie,  otwierały  się  wielkie  drzwi.  Trzy  razy  wyższy  i  dwa  razy 
szerszy  od  człowieka  czarny  ziejący  otwór  zajmował  większą  część  tego,  co 
pamiętała  jako pokój,  i prowadził nie  wiadomo  gdzie,  jeśli  w ogóle prowadził 
dokądkolwiek. 

- Mój Boże! - zdołała wyszeptać i oczarowanie zrekompensowało niemal, 

background image

choć nie całkowicie, zawód, jaki odczuła, gdy Stone się odsunął. Powietrze było 
teraz chłodne i czuć było wilgoć. 

- Idź - przynaglił, popychając ją delikatnie. 

Spojrzała  w  dół  i  dostrzegła  ścieżkę  oświetloną  pomarańczowym 

światłem,  płynącym  zapewne  z  pochodni.  Stopniowo  zaczęły  do  niej  docierać 
różne  dalekie  odgłosy:  kapanie  wody,  kumkanie  żab.  Okazało  się,  że  stoją  na 
moście przerzuconym przez fosę. 

- Tam nic nie ma. Wejdę na ścianę. 

- Nie, nie wejdziesz - upierał się. - Zaufaj mi.  

Ufanie  mu,  uświadomiła  sobie  nagle,  nigdy  nie  było  najrozsądniejsze. 

Zaufała  mu,  gdy  biorąc  ją  w  ramiona  uchronił  przed  upadkiem  -  w  sensie 
dosłownym, ale nie w przenośnym. 

- Ty idź pierwszy. 

- Nie mogę. Tam jest za mało miejsca dla nas dwojga. Wpadnę do wody. 

Allison  odwróciła  głowę,  ale  twarz  Stone'a  była  niewidoczna.  W  ustach 

jej zaschło. 

- Dobrze wiesz, że to tylko podłoga. 

- Na pewno? 

Ostrożnie  zrobiła  krok  naprzód.  I  jeszcze  jeden.  Cały  czas  szedł  za  nią, 

trzymając ją wpół. Drzwi były coraz bliżej, płonące pochodnie rzucały tańczące 
cienie na wyciągnięte ręce dziewczyny. Nie mogła pozbyć się wrażenia, że w tej 
scenerii jest coś znajomego - kamienny mur, ogromne drzwi, odgłosy kapiącej 
wody,  tańczące  pomarańczowe  cienie.  Byli  już  przed  samymi  drzwiami, 
dostatecznie  blisko,  by  czuła  wilgoć  i  chłód,  dochodzące  z  tego  miejsca. 
Wyciągnęła  rękę  w  ciemność,  spodziewając  się,  że  natrafi  na  szklane  drzwi 
szafy.  Zaskoczona  stwierdziła,  że  nie  było  żadnego  oporu.  Potknęła  się  i  tylko 
ręce Stone'a uchroniły ją przed upadkiem. 

Spojrzała zdziwiona, ale jego twarz w pomarańczowym świetle pochodni 

była doskonale niewinna. 

- Idź dalej. To zupełnie bezpieczne. 

Allison wstrzymała oddech i weszła w drzwi. 

Gdy znalazła się za nimi, niewidzialny mechanizm włączył oświetlenie i 

zobaczyła,  że  stoi  w  wąskim  kamiennym  korytarzu.  Gdzieś  kapała  woda, 
poczuła woń trupiej, piwnicznej stęchlizny. Dostrzegła strome schody, mnóstwo 

background image

pochodni,  które  okopciły  mur.  Po  prawej  stronie  wisiał  nie  najlepiej 
namalowany  portret  człowieka  w  stroju  elżbietańskim,  o  bladej  twarzy  i 
czarnych  oczach.  Nagle  zrozumiała,  dlaczego  to  wszystko  wydawało  jej  się 
znajome. 

- Tu przecież jest zupełnie tak samo, jak w Zamku Duchów w Yesteryear 

Park w Modesto! Byłam tam w zeszłym roku, kiedy przyjechał mój siostrzeniec. 

Uśmiechnięty Stone wszedł w krąg światła. 

- Dobrze się bawiłaś? 

-  Wspaniale!  -  wykrzyknęła  z  entuzjazmem.  -  Nie  uwierzysz,  co  tam 

pokazują.  Jaka  wspaniała  technika!  I  wystawy...  -  Przerwała,  bo nagle  zaczęła 
rozumieć. - No jasne - powiedziała cicho. - Ty budujesz zamki. Tu jest tak, jak 
w Zamku Duchów... 

-  To  jest  Zamek  Duchów  z  Yesteryear  Park  -  przyznał.  -  Przynajmniej 

najważniejsze pokoje. To prototyp naturalnych rozmiarów, który tu zbudowałem 
i w którym ciągle coś poprawiam. 

- Wysunął się przed nią. - Po schodach pójdę pierwszy. Są dość wąskie i 

mogą  być  zdradliwe.  Oczywiście  w  Modesto  zrobiliśmy  szersze.  Trzymaj  się 
poręczy. 

Zdążył zejść trzy stopnie w dół, zanim Allison oprzytomniała na tyle, by 

móc  iść  za  nim.  Chwyciła  poręcz  obiema  rękami  i  szybko  ruszyła  po 
kamiennych stopniach. 

- To tym się zajmujesz? Budujesz wesołe miasteczka? 

-  To  są  raczej  specjalne  ekspozycje  -  poprawił.  -  I  nie  buduję  ich,  tylko 

projektuję.  Zazwyczaj  nie  całe,  tylko  pewne  elementy.  Wymyślam  zamki  z 
duchami, jak ten, albo podróże, jak „Podwodne przygody" w Three Islands Park 
na Hawajach. Byłaś tam? 

Spojrzał na nią, ale Allison potrząsnęła głową, cały czas schodząc szybko 

po  schodach,  coraz  głębiej  w  ciemność.  Echo  niosło  jego  słowa  i  odgłos  ich 
kroków. 

-  To  coś  wyjątkowego  -  mówił  dalej.  -  Płyniesz  w  szklanej  łodzi 

podwodnej. W rzeczywistości tylko dwa metry pod wodą, ale wydaje ci się, że 
znacznie  głębiej.  Ściga  cię  wielki  rekin,  atakuje  gigantyczna  ośmiornica  i 
spadasz  na  dno  Rowu  Kajmańskiego  -  trzy  kilometry  w  dół,  a  od  śmierci  z 
powodu ciśnienia w ostatniej chwili ratuje cię podwodny robot. 

- Słyszałam o tym. To ty wymyśliłeś? 

background image

Dotknął  ręką  muru  i  nagle  odsłoniło  się  okno,  przez  które  widać  było 

kilkoro  mężczyzn  i  kobiet  pracujących  w  jednym  pokoju  przy  deskach 
kreślarskich  lub  długich  stołach.  Zupełnie  nie  zwracali  uwagi  na  obserwującą 
ich parę. Było to tak zaskakujące, że Allison omal nie straciła równowagi. 

-  George  -  Stone  wskazał  jednego  z  mężczyzn  -  pracował  wcześniej  w 

NASA. To czarodziej elektroniki. A jeśli Meg Robins nie wie czegoś o laserach 
i holografii, to na pewno nie warto o tym wiedzieć. 

Okno zamknęło się i ruszyli dalej. 

-  Ted  i  Franklin  to  specjaliści  od  animacji.  -  Otworzył  inne  okno, 

odsłaniając  tym  razem  oświetloną  jaszczurkę  -  nie,  to  przecież  smok, 
uświadomiła  sobie  Allison  -  leżącą  na  boku  z  otwartym  brzuchem,  w  którym 
widać było plątaninę drutów i kabli. Jeden człowiek leżał tam ze śrubokrętem, 
drugi  siedział  na  ramieniu  smoka,  naciskając  jakieś  guziki.  Gdyby  Allison  nie 
była  już  uodporniona  na  rzeczy  niezwykłe,  pewnie  przewróciłaby  się  z 
wrażenia. 

-  A  tutaj  oczywiście  -  trochę  niżej  pojawiło  się  kolejne  okno  -  jest 

centrum wszystkiego: badania i udoskonalania. Jeżeli musimy się dowiedzieć, z 
jakiego  materiału  robiono  damskie  pantofelki  w  1560  roku,  ci  faceci  zdobędą 
taką informację. Jeżeli musimy wiedzieć, jaka jest prędkość wiatru na planecie 
leżącej pół tuzina lat świetlnych stąd, oni to obliczą. Cały czas sprawdzają nasze 
plany  i  prototypy  i  gdy  coś  nie  działa,  znajdują  sposób,  by  zaczęło  działać. 
Widzisz, to nie jest praca dla jednego człowieka, 

- Nie - wymamrotała Allison, oszołomiona tym wszystkim, co widziała za 

oknami.  -  Nawet  nie  wiedziałam,  że  jakaś  firma  się  tym  zajmuje.  Tylko 
tematyczne ekspozycje? 

- Przeważnie. Czasami wynajmujemy się do filmu albo współpracujemy z 

jakąś firmą od efektów specjalnych, ale nasze usługi są dosyć drogie. 

- Efekty specjalne - powtórzyła. - Jak w filmach? 

- Owszem - uśmiechnął się do niej. 

Może z powodu tego uśmiechu, a może dlatego, że właśnie w tej chwili 

Stone nacisnął guzik, zamykając ostatnie okno i korytarz znowu był oświetlony 
tylko migotliwym światłem pochodni, Allison straciła równowagę. Z tłumionym 
krzykiem spadła w ciemność. 

Stone  złapał  ją  i  oparł  o  ścianę.  Siła  rozpędu  popchnęła  go  na  nią  i 

dziewczyna została uwięziona w pułapce. Przez chwilę patrzyli na siebie, ciężko 
oddychając z powodu nagiego przerażenia i ulgi. A potem zdała sobie sprawę, 
że żadne z nich nie zamierza się odsunąć. 

background image

Objął  dłońmi  jej  twarz:  pocałunek  był  tak  blisko,  że  prawie  go  czuła. 

Nagle Stone się zatrzymał. Odetchnął głęboko. 

-  Allison,  będziesz  musiała  dać  mi  odpowiedź  jak  najszybciej  - 

powiedział ochryple. 

Otworzyła oczy i spojrzała na niego, usiłując ukryć rozczarowanie. 

- Dlaczego? 

- Bo nie wiem, jak długo potrafię powstrzymać się od pocałowania ciebie. 

Jego kciuk wśliznął się między jej rozchylone wargi, a ona dotknęła jego 

skóry  czubkiem  języka.  Miała  ściśnięte  gardło.  Dopiero  po  chwili  zdołała 
wykrztusić parę słów. 

- Dlaczego nie możesz mnie pocałować, zanim odpowiem? 

Uśmiechnął się delikatnie i ze skruchą. Jego ramiona opadły. 

- Nie chcę, żebyś powiedziała, że używam niedozwolonych chwytów. 

- Pocałunek - oparła wytrzymując jego spojrzenie - to tylko pocałunek. 

Iskierka namiętności zabłysła w głębi jego oczu. Allison znowu zabrakło 

tchu.  Ale  Stone  błyskawicznie  odzyskał  panowanie  nad  sobą  i  uśmiechnął  się 
szeroko. 

- Oczywiście - przytaknął i odsunął się trochę. 

Wziął ją za rękę i ostrożnie sprowadził kilka stopni niżej. Zanim doszli na 

dół,  jej  serce  biło  już  normalnie,  a  oddech  uspokoił  się.  Namiętności 
towarzyszące  epizodowi  na  schodach  uleciały  i  głos  Stone'a  brzmiał  zupełnie 
normalnie. 

- To trasa zarezerwowana dla ważnych gości, na których koniecznie chcę 

zrobić  wrażenie.  -  Wprowadził  ją  do  sławnej  sali  bankietowej,  gdzie  - 
przynajmniej  w  Modesto  -  pan  zamku  został  zamordowany  przez  swą  damę  w 
wyjątkowo  okrutny  sposób,  a  goście,  jak  się  przypuszcza,  pomogli  ukryć 
dowody zbrodni. 

-  Zazwyczaj  zwiedzanie  kończymy  bankietem  w  tej  sali  -  powiedział 

wskazując  ręką  długi  stół  zastawiony  srebrną  zastawą.  -  Niestety,  nie 
wiedziałem, że przyjdziesz. 

-  Nawet  nie  chcę  wiedzieć,  co  tu  podają  -  odparła,  rzucając  mu 

ostrzegawcze spojrzenie. 

Stone zachichotał i usiadł w rogu stołu, opierając jedną nogę o drewnianą 

background image

ławę. 

- Jak ci się tu podoba? 

Allison  rozejrzała  się  wokół,  po  surowych  kamiennych  ścianach, 

zniszczonych gobelinach, ogromnym kominku i drewnianych kandelabrach. 

-  Jestem  pod  wrażeniem.  Czuję  się  zaszczycona,  że  zaliczyłeś  mnie  do 

elity. Ale która kobieta nie czułaby się zaszczycona? 

-  Prawdę  mówiąc  -  wyznał,  zmarszczywszy  brwi,  jakby  ten  fakt  go 

zaskoczył  -  nigdy  jeszcze  nie  sprowadzałem  tu  na  dół  żadnej  kobiety. 
Oczywiście z wyjątkiem sytuacji czysto zawodowych. 

Oboje  zrozumieli,  co  właściwie  wyraził.  Jeśli  nie  traktował  jej  jak 

wspólniczki  w  interesach,  to  jak  kogo?  Jeśli  nie  przyprowadził  jej  tutaj,  aby 
dobić transakcji, to dlaczego pokazał jej coś tak dla siebie ważnego, czego nie 
pokazywał innym? 

Stone  też  chyba  nie  znał  odpowiedzi  na  te  pytania  i  jego  kolejne  słowa 

zmieszały Allison jeszcze bardziej. A sądząc po niepokojącym cieniu w oczach, 
jego samego też. 

-  Tak  naprawdę  to  jesteś  pierwszą  osobą  spoza  firmy,  która  widziała 

Celiton Trzy. Robię to dla Heroshito i zamierzałem ujawnić projekt dopiero w 
przyszłym miesiącu. 

- To było niewiarygodne - wyznała szczerze. 

Na  twarzy  Stone'a  rozkwitł  uśmiech.  Wyciągnął  ręce,  a  ona  - 

nieświadomie  i bezwolnie  -  ruszyła ku  niemu.  Jego oczy  były  jak  ze srebra, a 
zarost na policzkach błyszczał złotem. 

-  Chcę,  żebyś  wiedziała,  że  nawet  gdyby  to  się  nie  zdarzyło,  i  tak 

zastanawiałem się już, jak się z tobą znowu spotkać - powiedział cicho. 

Jego ręce były ciepłe, a uścisk - silny i czuły. Wierzyła mu. Wiedziała, że 

postępuje głupio, ale nic nie mogła na to poradzić. 

- Mam nadzieję, że nie zamierzałeś posłużyć się niegodnymi sposobami. 

- Chciałem tego uniknąć. 

Bez przekonania spróbowała wyrwać ręce z jego uścisku. 

-  Łączenie  przyjemności  z  interesami  nie  zawsze  wychodzi  na  dobre. 

Zwłaszcza w interesach tego rodzaju. 

- Czy to znaczy, że mi pomożesz? 

background image

Udało się  jej oswobodzić  ręce.  Pozwolił, żeby  się odsunęła. Musiała  się 

odwrócić, by móc trzeźwo myśleć. Splotła palce i po chwili powiedziała: 

- Wyrażę się jasno. Chcesz, żebym okłamywała obcych ludzi. 

- Wolę to nazwać udawaniem. 

-  Chcesz,  żebym  kłamała  -  powtórzyła  twardo  -  tylko  po  to,  byś  mógł 

dostać kontrakt. A jednym z warunków jego uzyskania jest właśnie to, czego ma 
dotyczyć moje kłamstwo. 

Przez chwilę Stone wyglądał na zmieszanego i Allison nie mogła mieć o 

to pretensji. Nie była całkiem pewna, czy sama dobrze rozumie swoje słowa. 

-  To  idiotyczne  wymagania  -  bronił  się.  -  Idiotyczne  i  dyskryminujące, 

wiesz  o  tym  równie  dobrze  jak  ja.  Gdyby  chodziło  o  coś  ważnego,  sytuacja 
byłaby inna. Już praktycznie wygrałem ten konkurs i to tylko dzięki talentowi i 
kwalifikacjom.  Na  przeszkodzie  stoi  jeszcze  ich  uprzedzenie,  nie  mające  nic 
wspólnego  z  moimi  predyspozycjami,  i  oni  zasługują  na  to,  żeby  ich 
wyprowadzić w pole. 

Allison nie miała kontrargumentu. 

-  Posłuchaj  -  przekonywał  dalej.  -  Czy  nigdy  nie  udawałaś  nikogo  dla 

zabawy? To przecież to samo, po prostu gra, a musisz przyznać, że byliśmy w 
niej znakomici wczoraj wieczorem. 

Popatrzyła na niego długo i uważnie. 

- Wydaje mi się, że w twoim życiu jest za dużo udawania. - Ruchem ręki 

wskazała  pokój.  -  Jesteś  dużym  dzieckiem  w  sklepie  z  zabawkami.  Nie  masz 
najmniejszego pojęcia, jaki jest prawdziwy świat. 

-  Tu  jest  wspaniałe  życie  -  zgodził  się  z  nią.  Oczy  mu  błysnęły.  To 

wyzwanie, tak powiedziałaby jego matka, szansa, jakiej jeszcze nigdy nie miał. 

-  Zrobię  to  -  rzuciła  krótko.  Uniosła  rękę,  żeby  stłumić  jego 

entuzjastyczne reakcje. - Ale chcę, żebyś wiedział, że to tylko interes. Ja i moja 
wspólniczka potrzebujemy twoich kontaktów i nie chcemy ci się narazić. Tylko 
tyle. 

-  To  wszystko?  -  Nadal  się  uśmiechał.  -  A  nie  dlatego,  że  mnie  lubisz? 

Choć trochę? 

- Nie - odparła zdecydowanie. 

- Kłamczucha! 

- To nie ma nic do rzeczy.  

background image

Roześmiał się i zeskoczył ze stołu. 

-  Wspaniale  się  zabawimy,  Allison  -  oświadczył,  chwytając  ją  za  ręce.  - 

Nigdy  nie  znalazłbym  nikogo  lepszego.  Dziękuję  -  dodał  poważnym  tonem.  - 
Nie będziesz tego żałować. 

Ale kiedy uniosła ku niemu oczy, znów poczuła to ciepło. Była bezradna. 

I pewna, że popełniła największy błąd swego życia. 

Przesunął wzrokiem po jej twarzy, wargach, piersiach, znowu po twarzy. 

- Spróbuję nie mieszać przyjemności z interesami... ale nie mogę obiecać. 

Zadowolona Allison skinęła głową. 

- To powinno wystarczyć - powiedziała cicho. 

- Załatwione. Przypieczętujemy to pocałunkiem?  

Demonstracyjnie wyciągnęła ku niemu rękę. 

- Interesy - przypomniała stanowczo. 

- Ale będzie świetna zabawa - rzucił ze śmiechem. 

Objął ją ramieniem i skierował ku wyjściu z pokoju. 

- To kiedy możesz się wprowadzić? 

 

 

 

 

  

ROZDZIAŁ ÓSMY 

 

Allison nie wprowadziła się do niego, ale Stone i tak nie spodziewał się, 

że uzyska to bez trudu. Zgodziła się jednak na puszczenie w obieg plotki, którą 
przyjaciele  i  współpracownicy  Stone'a  poznali  w  ciągu  dwunastu  godzin,  i 
znalazła niezłe wyjście z tej trudnej sytuacji. Pomogła mu nagrać nowy tekst na 
sekretarkę  automatyczną:  „Dzień  dobry,  tu  Stone  i  Allison  -  przykro  nam,  ale 
nie  możemy  w  tej  chwili  odebrać  telefonu...",  i  przysłała  pudełko  przyborów 
toaletowych  -  starą  szczoteczkę  do  zębów,  cienie  do  powiek,  które  zamierzała 
już  wyrzucić,  i  puderniczkę  z  resztką  pudru.  Stone  był  trochę  speszony 

background image

rozkładając te rzeczy w swojej łazience, ale wkrótce odkrył, że właściwie to mu 
się  podoba.  Zwłaszcza  puder.  Pewnego  ranka,  goląc  się,  niechcący  przewrócił 
pudełko i przez resztę dnia łazienka pachniała Allison. 

Przyniosła nawet i powiesiła w szafie parę sukienek, oznajmiając, że i tak 

zamierzała  je  oddać  organizacji  dobroczynnej.  To  również  mu  się  podobało. 
Dała  mu  też  swoje  zdjęcie,  żeby  mógł  postawić  je  na  biurku.  Był  to  pomysł 
Stone'a.  Zauważył  takie  fotografie  na  biurkach  kolegów,  a  szczegóły,  jak 
doskonale wiedział, decydują o wiarygodności. 

Nigdy  przedtem  nie  rozumiał,  dlaczego  oni  trzymają  zdjęcia  żon  i 

kochanek na biurkach. 

Rozmyślał nad tym od paru dni, odkąd Allison pojawiła się w jego życiu. 

Oczywiście  lubił  patrzeć  na  fotografię.  Allison  miała  na  sobie  robiony 
szydełkiem sweter, jej włosy były potargane przez wiatr, policzki zaróżowione, 
a  oczy  błyszczące.  W  tle  widział  ocean,  a  ona  się  śmiała.  To  było  świetne 
zdjęcie,  mógł  na  nie  patrzeć  bez  końca  i  za  każdym  razem  odkrywał  coś 
nowego. Przyszło mu do głowy, że w całym rytuale stawiania zdjęć na biurkach 
chodzi o coś więcej niż walory estetyczne. Przede wszystkim o poczucie więzi. 
Przypomnienie,  że  poza  stworzonym  tu  przez  niego  światem  jest  jeszcze  jakiś 
inny. Nigdy wcześniej o tym nie myślał. Odkąd przyprowadził Allison tutaj, nie 
widywał jej dłużej niż kilka minut, ale mimo to nie opuszczała jego myśli, wciąż 
była blisko. Patrzył na zdjęcie i czuł, że należy do kogoś, że jest częścią jakiegoś 
związku, i choć wiedział, że to tylko gra, sprawiało mu to przyjemność. 

Spoglądał  właśnie  na  fotografię,  kiedy  weszła  Carla.  Zatrzymała  się  i 

rozejrzała ze zdumieniem. Biurko było sprzątnięte, komputer wyłączony, deska 
kreślarska i elektroniczne przyrządy zamknięte w szklanych szafkach. 

-  O  Boże!  Ta  kobieta  sprawia  cuda.  Nigdy  jeszcze,  odkąd  u  ciebie 

pracuję, nie wychodziłeś tak wcześnie do domu! 

Carla znała prawdę o jego zaręczynach, bo podobnie jak swojej matki, nie 

potrafił jej oszukać. Tak samo jak matka z początku była temu przeciwna, ale w 
ostatnim  tygodniu,  kiedy  Allison  zaczęła  skutecznie  organizować  jego  życie, 
zdecydowanie zmieniła zdanie. 

Postawił fotografię z powrotem na biurko i podniósł marynarkę z krzesła. 

-  Wydajemy  swoją  pierwszą  proszoną  kolację.  -  Mrugnął  do  Carli.  -  I 

mam wrażenie, że jeśli się spóźnię, nawet nie zdążę się wytłumaczyć. 

- Że niby pierwszy raz w życiu spóźniasz się na kolację? Jakich czarów ta 

pani używa? 

Stone przerzucił marynarkę przez ramię. 

background image

- Nie potrzeba żadnej  magii  - zapewnił z uśmiechem  - jeżeli kontrakt na 

miliony dolarów wisi na włosku. 

-  Ach,  wiec  tego  trzeba,  żeby  nauczyć  cię  dobrych  manier.  A  ja  zawsze 

myślałam, że jesteś nieprzekupny. 

- Po prostu nie trafiłaś z ceną. 

Ale miała rację. Kiedy Stone przygotowywał projekt, nigdy nie opuszczał 

biura  przed  dziesiątą  wieczorem,  a  czasem  zostawał  całą  noc,  drzemiąc  na 
kanapce między szalonymi przypływami energii twórczej. Nawet on zastanawiał 
się, na ile jego pośpiech do domu spowodowany jest łękiem o los kontraktu, a na 
ile chęcią ujrzenia Allison. 

Stone miał elegancki segment w północnej dzielnicy miasta, prestiżowej i 

dobrze  strzeżonej.  Mieszkał  tam  od  czterech  lat,  a  i  tak  nie  potrafiłby 
szczegółowo  opisać  nawet  jednego  ze  swoich  sześciu  pokoi.  Kolacje  jadał 
zazwyczaj  na  mieście  albo u przyjaciół, w  domu  tylko się  przebierał i  czasem 
sypiał. Właśnie dlatego, kiedy Sarah, żona Marka, zadzwoniła i  zaprosiła go z 
Allison na kolację, Stone natychmiast zaproponował kolację u siebie, co uważał 
za genialne posuniecie. 

Nie bardzo rozumiał, dlaczego Allison nie podzielała jego entuzjazmu, ale 

przypuszczał, że ma to coś wspólnego z faktem, że powiedział jej o tym dopiero 
tego rana. Wspomnienie lodowatej ciszy, jaka zapadła, gdy obwieścił swój plan 
przez telefon, było tylko jednym z powodów, dla których postanowił przyjść do 
domu  dużo  wcześniej,  żeby  pomóc.  Kiedy  przekroczył  próg,  nieomal  nie 
rozpoznał  własnego  mieszkania.  Jasne  było,  że  jego  pomoc  jest  zbędna. 
Wszystko lśniło i błyszczało. Bukiet świeżych kwiatów ozdabiał niski orientalny 
stolik  w  holu.  Kwiatami  udekorowany  był  także  barek  i  środek  długiego, 
lakierowanego  na  czarno  stołu.  Na  kominku  palił  się  ogień  -  nie  przypominał 
sobie,  by  kiedykolwiek  przedtem  używał  kominka  -  a  z  magnetofonu  płynęły 
ciche dźwięki muzyki klasycznej. Czarne nakrycia leżały na żółtych obrusikach, 
a żółto-czerwone serwetki stały zwinięte w szklaneczkach. Z kuchni dochodził 
zapach jakichś smakołyków i przez chwilę Stone pragnął po prostu tylko stać i 
wdychać ten zapach. 

- Allison?! - zawołał. 

Przeszedł  przez  pokój,  zatrzymując  się,  by  dotknąć  kwiatów,  obejrzeć 

kieliszki,  podziwiać półmisek z  artystycznie  ułożonymi  przystawkami  i  ocenić 
bar.  Zaczął  nalewać  sobie  drinka  -  przyjemność,  której  nigdy  nie  mógł 
zakosztować  we  własnym  domu,  bo  zawsze  zapominał  kupić,  co  trzeba  -  ale 
rozmyślił się. Najlepsze w tym wszystkim było to, że dzisiaj nie musiał pić sam. 

-  Allison!  -  zawołał  znowu.  Kiedy  nie  otrzymał  odpowiedzi,  ruszył  w 

background image

kierunku schodów. 

Spotkał  ją,  gdy  wychodziła  z  pokoju  gościnnego.  Miała  na  sobie 

czerwoną sukienkę z głębokim dekoltem i długimi, wąskimi rękawami. Obcisła 
góra przechodziła w sutą, marszczoną spódnicę do pół łydki. Od krągłych piersi, 
przez  smukłą  talię  do  łagodnego  zaokrąglenia  bioder;  od  rozwichrzonych 
włosów, przez białe ramiona i delikatne obojczyki do fascynującego dekoltu; od 
głębokich, zdziwionych błękitnych oczu do czubków stóp była tak cudowna, że 
zawróciłaby w głowie każdemu mężczyźnie. 

W ręku trzymała szczotkę do włosów, a jeden z rękawów nie był zapięty. 

Z  jakiegoś  nieznanego  powodu  zaskoczenie  w  jej  oczach  zmieniło  się  w 
rozdrażnienie. 

- Jesteś za wcześnie. 

Próbował powstrzymać się od patrzenia na wspaniale podkreślony kształt 

jej piersi. 

- Myślałem, że mógłbym pomóc. 

- Teraz to mówisz! Dziękuję, już wszystko gotowe. Skorzystałam z twojej 

łazienki. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. 

- Jasne, że nie. Dom wygląda świetnie. Gdybym wiedział, że tak miło się 

tu wraca, robiłbym to częściej. 

Uśmiechnęła się leciutko i odwróciła w stronę pokoju gościnnego. 

-  To  przecież  mój  zawód.  Gotuję,  dekoruję,  organizuję.  Ale  mimo 

wszystko  wolę...  -  rzuciła  mu  przez  ramię  jadowite  spojrzenie  -  ...mieć  na  to 
więcej czasu. 

-  Nie  zapomnij  przysłać  mi  rachunku.  - Wszedł za nią do  pokoju  i  oparł 

się o drzwi. 

- Naprawdę, Stone, powinieneś o tym pamiętać... - Przechyliła się na bok 

i zaczęła energicznie szczotkować włosy. - Nic dziwnego, że żadna dziewczyna 
nie  może  wytrzymać  z  tobą  dłużej  niż  miesiąc.  Czy  specjalnie  starasz  się  być 
taki niefrasobliwy, czy masz to we krwi? 

- Myślę, że po prostu mam szczęście.  

Wyprostowała się, falujące włosy otoczyły jej twarz. 

- Wiesz, jesteś niepoprawny. 

Ruszył ku niej z niewinnym uśmiechem. 

background image

- Pozwól, że zapnę ci rękaw. 

-  Cóż  -  przyznała  niechętnie  -  tym  razem  się  nie  spóźniłeś.  To  już  jakiś 

postęp. 

Uniosła  rękę  i  Stone  zaczął  zapinać  małe  guziczki.  Gdy  stał  tak  blisko, 

czul  zniewalający  zapach  jej  perfum  i  widział,  jak  delikatnie  unoszą  się  jej 
piersi.  Nigdy  nie  wyobrażał  sobie,  że  w  zapinaniu  guzików  może  być  więcej 
erotyzmu  niż  w  ich  odpinaniu.  Całą  siłą  woli  powstrzymywał  się  od 
zademonstrowania, jak bardzo podnieca go ta czynność. 

Gdy ostatni guzik znalazł się w pętelce, Allison zabrała rękę i odwróciła 

się do lustra. 

- Masz czterdzieści pięć minut, żeby się przebrać - powiedziała. 

Z małej torebki w kwiaty wyjęła klamrę i spięła włosy na czubku głowy. 

Jej  policzki  trochę  się  zaróżowiły  i  Stone  poczuł  dreszcz  podniecenia. 
Zastanawiał się, czy to reakcja na jego obecność. Chciałby to wiedzieć, chciałby 
też  przysunąć  się  do  niej,  otoczyć  ramionami  jej  talię,  pocałować  delikatne 
zagłębienie szyi, odsłonięte przez uniesione włosy. Jednak jakiś niejasny, rzadko 
odzywający  się  instynkt  dżentelmena  ostrzegł  go,  że  to  nie  jest  odpowiedni 
moment. 

Uśmiechnął się szeroko i ruszył ku drzwiom. 

- Dobrze mieć kobietę w domu - powiedział. 

I był o tym święcie przekonany. 

Kiedy  wyszedł,  Allison odetchnęła głęboko i oparła  się o toaletkę.  Była 

zdenerwowana jak młoda żona, wydająca  swe pierwsze przyjęcie. Stone zjawił 
się tak nieoczekiwanie, wyglądał bardzo seksownie, we własnym domu czuł się 
swobodnie,  a  ona  przywitała  go  jeszcze  wilgotna  po  prysznicu,  boso,  nie 
uczesana... I trudno było cały czas pamiętać, że to tylko praca. 

To prawda, że przygotowywała już większe przyjęcia w jeszcze krótszym 

czasie  i  popołudnie  spędzone  w  nie  znanej  jej  kuchni  nie  było  niczym 
przerażającym.  Jadłospis  znała  na  pamięć,  kwiaciarka  i  sprzątaczka  były 
sprawne  jak  zwykle,  a  nakrycie  stołu  to  doprawdy  drobiazg.  Mogłaby  to  robić 
przez sen, gdyby nie ktoś. 

A  był  nim  Stone.  W  kuchni  myślała,  czy  kiedykolwiek  coś  gotował. 

Zapalając  drewno  w  kominku  wyobrażała  go  sobie  siedzącego  tu  samotnie  i 
wpatrującego  się  w  płomienie.  Zastanawiała  się,  kto  urządzał  mu  mieszkanie, 
kupował  naczynia.  Co  gorsza,  dobierała  takie  potrawy,  które  jemu  powinny 
smakować,  tak  jakby  ułożenie  atrakcyjnego  menu  nie  należało  do  jej 

background image

obowiązków. Również sukienkę wybrała z myślą o nim, a nie o tym, że staranny 
strój  to  część  roli,  którą  zgodziła  się  odegrać,  by  wywrzeć  dobre  wrażenie  na 
jego pracodawcach. 

Przez  ostatnie  dziesięć  dni  starała  się  kontaktować  z  nim  przez  telefon, 

krótkim  spotkaniom  nadawać  służbowy  charakter  i  w  żadnym  wypadku  nie 
dopuścić  do  sytuacji  nieformalnej.  Dlaczego?  Bo  dobrze  wiedziała,  że  nie 
potrafi mu się oprzeć. Jedyna nadzieja to utrzymywanie stosunków możliwie na 
dystans i wyłącznie służbowych. Ale gdy tylko wszedł do mieszkania, przestała 
zachowywać  ten  dystans.  Gotowała  mu  kolację,  nakrywała  do  stołu,  myła  się 
pod jego prysznicem i to już nie była praca - stała się częścią jego życia. 

Doskonale  zdawała  sobie  sprawę,  że  taka  postawa  może  być  bardzo 

niebezpieczna  dla  kobiety,  która  nie  po  to  podjęła  się  tego  zadania,  by  łamać 
sobie serce. Ale Allison już tak dawno nie zrobiła nic niebezpiecznego... 

Wszedł do kuchni, gdy wyjmowała z piecyka zapiekankę z brokułów. 

- Który? - spytał. 

Miał  na  sobie  szare  wełniane  spodnie  i  pięknie  skrojoną  jasnoróżową 

koszulę. W obu rękach trzymał krawaty - jeden był w szaro-różowe paski, drugi 
w szaro-czarne. Była to tak rodzinna scena, że Allison musiała się uśmiechnąć. 

- Ten - wskazała szaro-różowy. - To nie jest oficjalne przyjęcie. 

- Och, nigdy nie mogę spamiętać tych zasad. 

- Ale - dodała surowo - nie waż się prosić mnie, żebym ci go zawiązała. 

To już byłaby przesada! 

Uśmiechnął  się  i  powiesił  odrzucony  krawat  na  krześle.  Ten  wybrany 

wsunął pod kołnierzyk. 

- Coś tu wspaniale pachnie. 

-  Kurczak  Dijon,  sałatka  warzywna,  zapiekanka  z  brokułów,  ciasto 

truskawkowe i kawa. 

-  O  Boże!  Prawdziwa  uczta!  Zawsze  myślałem,  że  ożenię  się  tylko  z 

kobietą, która potrafi gotować. To mój pierwszy normalny posiłek od miesięcy. 

Allison roześmiała się i otworzyła lodówkę. 

-  Mogłam  przygotować  stek  z  kartoflami,  ale  wydawało  mi  się  to  zbyt 

banalne. Masz wspaniałe urządzoną kuchnię. 

- Tak? Nigdy jej nie używam. 

background image

Zaczęła  ostrożnie  nakładać  sałatkę  na  miseczki  i  przybierać  je.  Stone  w 

tym czasie próbował zawiązać krawat, używając tostera zamiast lustra. 

- Zapomniałem już, jak przyjemnie może być w kuchni - wyznał. - Może 

zacznę tu jadać. 

- Nie wierzę, że nikt nigdy nie gotował ci tu kolacji. 

- Tak się złożyło, że nikt. Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby poprosić. 

A żaden związek nie trwał na tyle długo, by dziewczyna mogła to zasugerować. 

Allison popatrzyła na niego krzywo. 

-  Niewątpliwie  jest  coś  patologicznego  w  mężczyźnie,  który  nie  potrafi 

utrzymać  związku  na  tyle  długo,  by  móc  poprosić  dziewczynę  o  zrobienie 
kolacji. 

-  Niemożność  utrzymania  koncentracji  -  przyznał  i  wyprostował  się, 

demonstrując  niemal  bezbłędnie  zawiązany  krawat.  -  Góra  sześć  tygodni. 
Została jeszcze jakaś męska robota? 

- Może otworzysz wino? To dla ciebie dostatecznie męska robota? 

- Wolałbym butelkę piwa. 

Allison  uśmiechnęła  się.  Obiecał  jej,  że  będzie  wesoło,  i  słowa 

dotrzymuje. 

-  Musimy  uzgodnić  wspólną  wersję  -  przypomniała  mu,  wkładając 

miseczki  z  powrotem  do  lodówki.  -  Twoi  przyjaciele  będą  pytać  i  nasze 
odpowiedzi  powinny  się  zgadzać.  Po  pierwsze,  jak  i  gdzie  się  poznaliśmy. 
Historię  z  parkingu  opowiedzieliśmy  już  Carolyn  i  myślę,  że  można  nad  nią 
trochę popracować. 

- Masz coś przeciwko prawdzie?  

Znieruchomiała przy drzwiczkach lodówki. 

- Ciekawe, że też nie przyszło mi to do głowy. 

-  Mówię  poważnie.  -  Przekręcił  korkociąg.  -  Albo  przynajmniej 

trzymajmy się tak blisko prawdy, jak to jest możliwe. Łatwiej wtedy wszystko 
zapamiętać. 

- I to mówi specjalista od oszukiwania... 

-  ...bo  wie,  że  najłatwiej  jest  zmylić  ludzi,  trzymając  się  tego,  co  oni 

uważają  za  prawdopodobne.  -  Wyciągnął  korek  z  butelki  i  postawił  ją  na 
kredensie.  -  Przyszłaś  do  mojego  biura,  żeby  omówić  to  przyjęcie  dla  ludzi  z 

background image

Herosihito. 

- To niemożliwe. Nikt nie uwierzy. Musiałbyś poznać mnie i oświadczyć 

się tego samego dnia. 

- Miłość od pierwszego wejrzenia - zasugerował. 

- Nikt w to nie uwierzy. 

- Na pewno uwierzą. 

Stała  przy  kredensie,  tyłem  do  niego.  Nie  widziała,  jak  się  zbliża,  ale 

poczuła nagle, że obejmuje ją wpół. Owionął ją leśny zapach, czuła ciepło skóry 
Stone'a.  Jego  uda  i  biodra  przyciskały  ją  delikatnie  do  kredensu,  a  oczy, 
przyćmione i zarazem zmysłowo błyszczące, zasłoniły świat. 

-  To  stało się  tak  -  powiedział  miękko.  - Przyszłaś do  mojego  biura. Jak 

tylko cię ujrzałem, dostrzegłem w tobie coś niezwykłego. Może była to krótka 
spódniczka,  może  czarne  pończochy.  -  Uśmiechnął  się.  -  Zawsze  miałem 
słabość do czarnych pończoch. 

Allison  odwzajemniła  uśmiech,  próbując  opanować  nieco  bicie  serca  i 

chcąc się odwrócić. Ale on jeszcze nie skończył. Dłońmi delikatnie masował jej 
ramiona, hipnotyzował dotykiem i wzrokiem. 

-  A  może  -  mówił  dalej  -  sprawił  to  sposób,  w  jaki  układasz  włosy,  jak 

mała  dziewczynka,  ale  wcale  nie  tak  niewinnie.  A  może  twój  chód,  sposób 
mówienia, a może oczy - błyszczące, gdy jesteś wściekła... Wszystko to poraziło 
mnie  od  razu.  Byłem  wstrząśnięty.  Weszłaś  tam,  a  ja  musiałem  cię  mieć  i  od 
razu wiedziałem, że moje życie już nigdy nie będzie takie jak dawniej. 

To  tylko na niby,  mówiła sobie  Allison. On  fantazjuje,  opowiada bajkę. 

Ale jest w tym taki dobry! Czuła, że pogrąża się w otchłani jego oczu, że może 
w nich przepaść na zawsze. 

-  A  ty  -  ciągnął  Stone  ochrypłym  głosem  -  spojrzałaś  na  mnie  i 

dostrzegłaś  to.  Też  poczułaś  coś  niezwykłego,  jakiś  magnetyzm... 
pocałowaliśmy się. 

Powoli  zbliżył  wargi  do  jej  ust  i  złożył  na  nich  delikatny,  czuły  i 

zmysłowy  pocałunek.  Choć  krótki,  spowodował  w  jej  ciele  eksplozję.  Gdy 
odsunął twarz, wyciągnęła ramiona, jakby chciała go z powrotem przyciągnąć, 
ale całą siłą woli powstrzymała się. W jego oczach płonął ogień. 

-  Zabrałem  cię  do zamku  -  mówił dalej.  -  Kochaliśmy  się  w królewskiej 

sypialni. - Pocałował ją w szyję i za uchem. - Rozpaliłaś moją duszę, stałaś się 
początkiem i końcem wszystkiego, co wiem i znam. To były czary... 

background image

Allison traciła oddech, kręciło się jej w głowie. 

- Stone... - szepnęła. 

Czuła jego ręce na swojej szyi, a potem złożył kolejny pocałunek, mocny, 

długi i gorący. 

-  Nie  mogłem  wyobrazić  sobie  przyszłości  bez  ciebie.  Poprosiłem  cię  o 

rękę. Powiedziałaś „tak". Nigdy tego nie żałowaliśmy, nawet przez chwilę. 

Mówił  niskim  głosem,  oddychał  nierówno.  Czuła,  jak  gorące  jest  jego 

ciało. Gdyby pocałował ją jeszcze raz, nie byłoby już odwrotu, skończyłoby się 
udawanie. I choć pragnęła przytulić go mocniej, wyprostowała ręce i odepchnęła 
go delikatnie. 

- Stone, proszę... 

Przez  chwilę  wydawało  się,  że  jej  nie  słyszy.  Płomień  jego  oczu  mógł 

poparzyć skórę. Uniósł ręce, jakby chciał głaskać jej włosy, przyciągnąć ją ku 
sobie, pić z jej ust. I choć ona też bardzo tego pragnęła, musiał  dostrzec w jej 
oczach  jakiś  rozpaczliwy  sygnał,  bo  powstrzymał  się.  Opuścił  ręce  na  jej 
ramiona. Spojrzał w dół. Gdy ponownie uniósł oczy, płonący w nich ogień już 
zgasł. 

- Mogło tak się zdarzyć - zapewnił.  

Allison dopiero po chwili odzyskała głos. 

- Dwa tygodnie. Znaliśmy się dwa tygodnie. 

- Jeden dzień. Inaczej nadał spotykałbym się z Susan, a wszyscy wiedzą, 

że jestem zdeklarowanym monogamistą. 

- Nikt w to nie uwierzy. 

- Może uwierzą. 

Najgorsze, że sama powoli zaczynała w to wierzyć. Zadzwonił dzwonek u 

drzwi i odskoczyli od siebie z pełną poczucia winy gwałtownością. 

-  O  Boże,  czy  to  oni?  -  Allison  dotknęła  swych  gorących  policzków, 

potem włosów, wreszcie spódnicy.  - Spójrz, jak ja wyglądam. Szminka mi się 
nie rozmazała? 

- Spokojnie. Wyglądasz dokładnie tak, jak powinna wyglądać narzeczona. 

Nagle strzelił palcami, jakby coś sobie przypomniał. 

- A właśnie, mam dla ciebie mały prezent. 

background image

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął pierścionek z brylantem. 

- Stone! On chyba nie jest prawdziwy?! 

- Oczywiście, że nie. - Ujął jej dłoń. - Ale sprzedawca zaręczał, że tylko 

ekspert  potrafi  to  dostrzec.  -  Wsunął  pierścionek  na  jej  palec.  -  Jak  ci  się 
podoba? 

Allison podziwiała lśniący  kamień  i  czuła  dreszczyk  tak stary,  jak sama 

kobiecość.  Nawet  ona  poznała,  że  pierścionek  jest  złoty.  Cyrkon  był  okrągły, 
chyba  dwukaratowy,  a  z  obu  jego  stron  tkwiły  dwa  mniejsze  kamienie, 
szmaragdy lub ich bardzo dobre imitacje. Stone powiedział, że to nie diament i 
wierzyła mu, ale to w niczym nie umniejszało piękna pierścionka ani radości z 
posiadania go. 

- Skąd znałeś rozmiar? - spytała. 

- Od twojej wspólniczki. 

- Pamiętałeś, że zaręczyny wymagają pierścionka? Zadzwoniłeś do mojej 

wspólniczki, żeby zapytać o numer? Poszedłeś sam do jubilera, żeby go kupić? 
Stone...  -  Wzięła go pod  rękę, kierując  się  ku drzwiom,  -  Może  jeszcze będą z 
ciebie ludzie. 

Kolacja  udała  się  znakomicie.  I  nie  tylko  kolacja  -  cały  wieczór  był 

wspaniały.  Mark  i  Sarah  Farmingtonowie  okazali  się  bardzo  mili.  Oczywiście 
przepytywali  ich,  ale  robili  to  taktownie  i  sympatycznie.  Co  dziwniejsze, 
gospodarze zdali egzamin. Gdy Stone zaczął opowiadać tę absurdalną historię, 
Allison  uzupełniała  szczegóły  w  sposób  tak  naturalny,  że  niczyje  brwi  nie 
uniosły się ze zdziwienia lub niedowierzania. Od czasu do czasu czuły uścisk, 
pełne  miłości  spojrzenie,  wymiana  uśmiechów  na  odległość  -  i  Allison  samej 
łatwo  było  uwierzyć  w  łączące  ich  uczucie.  Coraz  bardziej  zapominała,  że  to 
tylko gra. 

Był tylko jeden trudny moment, gdy Sarah spytała niewinnie, czy ustalili 

już datę ślubu. 

- Szesnastego listopada - odpowiedział bez wahania Stone i wziął Allison 

za rękę. 

Momentalnie  uświadomiła  sobie  problemy,  jakie  może  przynieść 

wdawanie się w tego rodzaju szczegóły, i z niepokojem spojrzała na Stone'a. Ale 
on tylko  uśmiechnął się i  ucałował  jej  dłoń.  W  tej  sytuacji  nie  mogła  wyrazić 
sprzeciwu.  Sarah  od  razu  zauważyła,  że  mają  bardzo  mało  czasu  -  do  ślubu 
pozostały  niespełna  dwa  miesiące  -  i  Allison  musiała  rozważyć  z  nią  kwestie 
ceremonii  ślubnej  i  wesela  oraz  nakrycia  stołu.  I  gdyby  nie  te  cudownie 
erotyczne, delikatne ruchy palców Stones na jej przegubie, pewnie kopnęłaby go 

background image

w kostkę. 

O jedenastej siedzieli na sofie, sącząc brandy i ciesząc się blaskiem ognia 

i  sukcesu.  Nogi  trzymali oparte  o  stolik do  kawy, Stone  obejmował  ramieniem 
Allison,  a  ona  przytuliła  do  niego  głowę.  Tak  sugestywnie  grali  przez  cały 
wieczór swoje role, że wydawało się to zupełnie naturalne. 

- Byliśmy wspaniali - stwierdził Stone z dumą. 

Allison przytaknęła i uśmiechnęła się leniwie. 

Zmęczenie, poczucie triumfu, zwykła radość z obecności Stone'a i może 

trochę brandy sprawiły, że czuła się odprężona i senna. 

-  Przyznaję,  że  miałeś  rację.  Nigdy  nie  sądziłam,  że  pójdzie  nam  tak 

dobrze.  Ani  cienia  podejrzeń.  Wyszli  przekonani,  że  dobraliśmy  się  w  korcu 
maku. 

- Przecież mówiłem, że stanowimy doskonałą parę.  

- Co ci strzeliło do głowy z tą datą? To się na nas zemści, zobaczysz. Co 

się stanie, gdy nadejdzie szesnasty listopada i nie będzie ślubu? 

-  Los  kontraktu  rozstrzygnie  się  trzydziestego  października.  Następnego 

dnia pokłócimy się i odwołamy ślub. 

- Nie zostało wiele czasu - zaniepokoiła się. 

-  Być  może. Ale  uważam, że  jeśli ktoś  kocha  się  tak bardzo  jak  my, nie 

ma mowy o długim narzeczeństwie. 

Spojrzała  na  niego  zaskoczona  i  dopiero  po  sekundzie  zrozumiała,  że 

mówi o rolach, które grają, nie o rzeczywistości. Rozczarowanie zamaskowała 
kolejnym łykiem brandy. 

- Kolacja była wspaniała - dodał po chwili Stone. Wydawało się, że on też 

czuje się niezręcznie i szuka neutralnego tematu.  - I w ogóle wszystko. Czy ty 
naprawdę  to  lubisz  -  gotowanie,  układanie  kwiatów,  zwijanie  serwetek  w 
szklaneczkach?  Większość  moich  znajomych  uznałaby,  że  to  poniżej  ich 
godności. 

- Większość moich znajomych również - roześmiała się już rozluźniona. - 

Ale ja to naprawdę lubię. Kiedyś chciałam być szefem Cordon Bleu i omal nie 
zaczęłam  studiów  w  Paryżu.  Nawet  jako  dziecko  wydawałam  najlepsze 
przyjęcia dla lalek w całym mieście. 

- Co się zdarzyło w Paryżu? - Pociągnął łyk brandy. 

- Zorientowałam się, że inne rzeczy interesują mnie bardziej. - Rzuciła mu 

background image

znaczące spojrzenie. - Niemożność utrzymania koncentracji. 

Oczy mu się rozjaśniły, a dłoń spoczęła na szyi Allison w przyjacielskim 

geście. 

- Widzisz? Mamy ze sobą wiele wspólnego. 

- Ale ja z tego wyrosłam. 

-  To  może  i  ja  mam  jakąś  szansę.  Czy  nadal  o  tym  marzysz?  Paryż, 

Cordon Bleu? 

- Na miłość boską, nie! Co ci przyszło do głowy? 

- Fantazjami zajmuję się zawodowo - przypomniał jej. Mówił obojętnym 

tonem,  zachowywał  się  swobodnie.  Jego  dłonie  masowały  jej  kark  wolno  i 
rytmicznie, rozsyłając w dół pleców fale ciepła. - Każdy o czymś marzy. A ty? 

Może  sprawiła  to  brandy,  może  leniwy  taniec  płomieni,  a  może  ruchy 

jego rąk. 

- O tym - mruknęła. 

Musiała go  zaskoczyć,  bo  ruch palców  na  chwilkę zamarł.  Uśmiechnęła 

się, spojrzała na niego, ale zaraz zajrzała do kieliszka. 

- To znaczy... - Machnęła lewą ręką i pierścionek zalśnił blaskiem ognia. - 

To wszystko. Pierścionek z brylantem, elegancka kolacja we czworo, brandy i 
kominek, atłas i róże. To właśnie moje marzenie, mój sen. Chyba powinnam ci 
podziękować za spełnienie go. 

- Cała przyjemność po mojej stronie - odpowiedział cicho. 

Jego  palce  głaskały  ucho  dziewczyny,  brodę  i  policzek.  Gdy  dotknęły 

warg,  przeszedł  ją  dreszcz oczekiwania. Oczy  zdradzały  jego  zamiary  i  gdyby 
chciała,  mogłaby  go  powstrzymać.  Ale  kiedy  tylko  usta  Stone'a  musnęły  jej 
wargi,  przechyliła  twarz,  by  nasycić  się  nim,  poczuć  gorąco  i  zawrót  głowy, 
chłonąć go wszystkimi porami skóry. Otoczyła ramionami jego szyję i zatopiła 
pałce w jedwabistych włosach. Słyszała ostrzegawcze dzwonki, wiedziała, że to 
niebezpieczne, ale fantazja kusiła tak mocno! Uległa jej powabom, wiedząc, że 
może  tego  żałować.  Kiedy  ich  wargi  się  rozstały,  była  obolała  i  odurzo¬na. 
Czuła na twarzy jego przyspieszony oddech. Wyjął kieliszek z jej zdrętwiałych 
palców i odstawił. Z trudem zdołała na chwilę odwrócić głowę. 

- Stone - szepnęła. - Proszę... 

- Co? - Słowo to wypowiedział prosto w jej usta. Jego ręka w powolnej, 

zmysłowej  pieszczocie  przesuwała  się  wzdłuż  jej  ciała,  od  przechylonego 

background image

ramienia po biodro. Drugą rękę czuła na plecach. 

Z  najwyższym  trudem  zdołała  opanować  drżenie  głosu  i  spojrzeć  mu 

prosto w oczy. 

- Pamiętaj, że my tylko, udajemy. Postaraj się nie wypaść z roli. 

Uśmiechnął  się  i  uśmiech  ten  dokonał  takiego  samego  podboju  jej 

rozsądku, jak wcześniejsze pieszczoty - jej ciała. 

- Czy właśnie wypadam? 

- Chyba tak. - Ale w jej głosie zabrakło pewności, bo nagle pocałunkiem 

zamknął  jej  oczy.  Stone  lekkimi  jak  muśnięcie  piórka  ruchami  pieścił  brzuch 
dziewczyny.  Wystarczyło  chwycić  jego  dłoń  i  przerwać  pieszczoty.  Ale  nie 
zrobiła tego. 

- A ty wypadasz z roli? 

Językiem,  ciepłym  i  wilgotnym,  pachnącym  solą  i  koniakiem,  badał 

kształt jej ust. Chłonęła ten smak. Delektowała się nim. 

- Tak... Nie. Nie wiem. 

I wtedy obie jego dłonie znalazły się na jej twarzy. Cisza trwała tak długo, 

że musiała otworzyć oczy. Przyglądał się jej bacznie. 

- Czy to ważne? - spytał cicho. 

To  była  szansa  -  mogła  się  cofnąć,  zabezpieczyć,  uciec  z  powrotem  do 

rzeczywistego  świata,  do  którego  przedtem  należała.  Ale  nie  było  już  łatwo 
rozróżnić, gdzie kończy się fantazja, a zaczyna rzeczywistość. Czy wtedy, gdy 
weszła  do  jego  biura,  była  to  miłość  od  pierwszego  wejrzenia,  czy 
nieporozumienie?  A  czy  ta  noc,  gdy  tańczyli  aż  do  rana,  tylko  jej  się  śniła?  A 
kiedy ją całował, czy tylko udawał? Czy nie wiedziała, że wszystko, co stało się 
między nimi, naprawdę lub na niby, prowadziło właśnie do tej chwili? 

To powinno być ważne. I gdyby odpowiedziała: „tak", on by się wycofał. 

Nakreślona zostałaby linia, której żadne z nich nie mogłoby przekroczyć. 

- Nie - szepnęła i przytuliła się do niego. 

Zaniósł  ją  na  górę.  W  swych  najbardziej  romantycznych  marzeniach 

widziała  się  w  ramionach  mężczyzny,  który  niesie  ją  po  długich  schodach  i 
układa na łożu z baldachimem. Wprawdzie schody nie były długie, ale znalazła 
się  w  jego  ramionach.  Droga  z  sofy  na  łóżko  znaczona  była  przyspieszonymi 
oddechami  i  gwałtownym  biciem  serca  i  gdy  dotarli  do  celu,  nie  bardzo 
wiedziała, na czym ją położył. 

background image

Uwalniał  ją  z  ubrania  powoli  i  czule,  przedłużając  przyjemność  niemal 

nie  do  zniesienia.  Wszystkie  guziki  zostały  już  odpięte.  Pieścił  odkrytą  skórę 
językiem.  Zamek  z  tyłu  sukni  rozpinał  się  wolno,  wystawiając  plecy  na  chłód 
pokoju i ciepło jego warg. Zsunął sukienkę z jej ramion i kreślił językiem koła 
na  skórze,  nasycając  stanik  ciepłem  i  wilgocią.  Potem  przesunął  język  na  jej 
brzuch. Wsunął dłoń pod rajstopy i ściągnął je razem z suknią. 

Czując  bolesne  pragnienie  myślała,  że  powinna  się  była  tego 

spodziewać... 

Niecierpliwe dłonie dziewczyny zaczęły rozpinać guziki jego koszuli i po 

chwili poczuła na piersiach gorący  tors i namiętne pocałunki. Zalewały ją fale 
rozkoszy.  Delikatne  niczym  piórka  dłonie  sunęły  po  jej  biodrach  i  udach, 
pieszcząc poprzez delikatny materiał i wsuwając się z wolna do środka... 

Kochanie się ze Stone'em przypominało pływanie w oceanie, poddawanie 

się  ruchom  fal,  coraz  mocniejszym,  coraz  bardziej  obezwładniającym.  Jego 
namiętność  porywała  ją;  nie  potrafiła  i  nie  chciała  się  opierać.  Nawet  nie 
wiedziała, kiedy znikły resztki jego ubrania i jej wędrujące dłonie poznały siłę 
jego męskości. Ich ciała połączyło to samo ciepło, oddechy  się zlały. Poczuła, 
jak  jej  uda  rozsuwają  się  pod  naporem  jego  ud  i  on  ją  wypełnia,  staje  się  jej 
częścią. Całował jej usta, dłońmi uczyła się na pamięć jego twarzy. W jej ciele 
rozwijała  się  spirala  rozkoszy,  a  ona  myślała,  że  to  fantazja,  magia,  cud...  I 
wiedziała,  że  on  jest  czymś  więcej  niż  fantazją  -  jest  spełnieniem  wszystkich 
snów. 

Potem leżeli czule objęci i świat z wolna wracał na swoje miejsce. Allison 

uśmiechnęła się do siebie, skrycie i smutno, bo wiedziała, o czym myśli Stone. 
Magia  to  cześć  jego  życia.  Dziś  dał  ją  jej  i  bardzo  mu  się  to  podobało,  ale 
przecież oboje wiedzieli od początku, że to nie będzie trwać długo. Nie mogła 
oczekiwać od niego więcej, niż chciał jej dać. Nie tak się umawiali. 

Leżała  słuchając  bicia  jego  serca.  Rozumiała  już,  dlaczego  kobiety  go 

kochały,  choć  wiedziały,  że  go  nie  zdobędą.  Rozumiała,  że  brały  to,  co  im 
dawał, mając świadomość, że uczucie nie będzie trwać wiecznie. Nikt nie może 
go posiadać. A już ona na pewno nie. Przecież nie obiecał nic ponadto, że będą 
się dobrze bawić. 

W jego dotyku była czułość, a w głosie troska, gdy się odezwał: 

- Allison, nie chcę, żebyś... 

Odwróciła  się,  opierając  głowę  na  jego  ramieniu,  splatając  swoje  i  jego 

palce. 

- Po prostu nigdy się nie odważyłam - powiedziała po chwili namysłu. 

background image

- Na co? - Przestał głaskać jej ramię. 

-  Paryż  -  odparła.  -  Jeden  zwariowany  artysta  chciał,  żebym  z  nim 

mieszkała i żyła miłością i obietnicami. Jazda autostopem do Nowego Orleanu, 
przeprowadzka  do  Kanady...  każda  przygoda  -  zawsze  wycofywałam  się  w 
ostatniej chwili, bo bałam się skorzystać z szansy, zrobić coś tylko dla zabawy. 

Uniosła  się  na  łokciu,  wsuwając  kolano  miedzy  jego  nogi.  Oczy  jej 

błyszczały, gdy spoglądała na niego z góry. 

-  Jesteś  moją  największą  przygodą,  Stone.  I  bawiłam  się  lepiej  niż 

kiedykolwiek w życiu. 

Kiedy objął ją w namiętnym uścisku, myślała, że to wystarczy. 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY 

 

-  Przestaje  mi  się  to  podobać  -  zaniepokoiła  się  Penny.  -  Coś  mi  się 

wydaje, że ta zabawa zaczyna cię niebezpiecznie wciągać. 

-  Przesadzasz!  -  Allison,  stojąc  przed  lustrem,  dobierała  apaszkę  do 

jasnobrązowego  kostiumu.  -  Przecież  to  tylko  obiad  z  kilkoma  przyjaciółkami 
Stone'a. 

- Jak mężczyzna może mieć tyle przyjaciółek? I dlaczego one zapraszają 

cię na obiad? 

- Nie słyszałaś nigdy o panieńskich przyjęciach? 

Allison  dostrzegła  w  lustrze  oczy  Penny  i  poczuła,  że  się  rumieni. 

Umknęła spojrzeniem w bok. 

-  Chciałam  tylko  zauważyć,  że  to  wynika  z  umowy.  Zgodziłam  się 

udawać jego narzeczoną... 

-  ...by  pomóc  mu  zdobyć  kontrakt  -  podkreśliła  Penny.  -  Chodzenie  na 

obiady z jego przyjaciółkami nie ma nic wspólnego z interesami. Założę się, że 
Stone nie wie o tym spotkaniu. 

-  Oczywiście,  że  wie  -  odparła  poirytowana  Allison,  odkładając  rdzawą 

background image

apaszkę.  -  Przecież  będzie  tam  jego  matka.  -  Przyłożyła  do  szyi  niebieską,  po 
czym  odrzuciła  ją  ze  wstrętem.  -  Nie  rozumiem,  dlaczego  tak  się  tym 
przejmujesz. To przecież ty uznałaś od początku tę pracę za znakomity interes. 

-  Uważałam  tylko,  że  pójście  z  nim  na  kolację  to  dobry  pomysł  - 

poprawiła  Pemiy.  -  Ale  jeśli  czujesz  się  lepiej,  kiedy  obwiniasz  mnie  za 
niepowodzenie tej narzeczeńskiej afery, to proszę bardzo. Ja tylko martwię się o 
ciebie, Allison. Zaczęło się jako żart, a teraz... sama zobacz. Praktycznie się do 
niego wprowadziłaś. Nie masz czasu dla innych klientów, i to w takim okresie, 
kiedy wreszcie mamy tyle zamówień. 

Allison  już  otwierała  usta,  żeby  zaprotestować,  ale  Penny  nie  pozwoliła 

jej dojść do głosu. 

-  Nie,  nie  o  to  chodzi.  -  Spojrzała  niemal  przepraszająco.  -  Facet 

powiedział  jasno,  że  to  tylko  czasowy  układ,  ale  ty  angażujesz  się  coraz 
bardziej.  Boję  się,  że  w  końcu  zapomnisz,  że  pierścionek  na  twoim  palcu  to 
tylko cyrkon. 

Allison  wytrzymała  tę,  jej  zdaniem,  niesprawiedliwą,  oskarżycielską 

tyradę spokojnie, zawiązując starannie apaszkę. Ale w głębi ducha przyznawała 
Penny rację. I to ją bolało. 

Nie przyznała się, że ona i Stone zostali kochankami, ale podejrzewała, że 

przyjaciółka  się  domyśla.  Rzeczywiście,  prawie  się  do  niego  przeprowadziła. 
Spędzali razem każdy wieczór, jak nie w domu to w biurze, i choć tłumaczyła 
sobie, że to tylko przygotowania do wielkiej kolacji dla ludzi z Heroshito, czasu 
spędzonego  ze  Stone'em  w  żaden  sposób  nie  można  było  uznać  za  pracę. 
Oczywiście, uzgadniali szczegóły wieczornego przyjęcia - i było to ekscytujące 
zajęcie...  Ale  gdy  je  zakończyli,  to,  jeśli  nie  siedzieli  razem,  rozmawiając, 
śmiejąc się i żartując, kochali się. Przychodziło to tak naturalnie jak oddychanie, 
bo  siła  ciągnąca  ich  ku  sobie  nigdy  nie  słabła.  Gdy  była  z  nim,  wszystko 
wydawało się proste, zrozumiałe, prawdziwe. Niepokój pojawiał się, kiedy była 
daleko od niego, z Penny, bo zaczynała się gubić w odróżnianiu, gdzie kończy 
się rzeczywistość, a zaczyna udawanie. Zmusiła się do spojrzenia przyjaciółce w 
oczy. 

- Wiem, że ostatnio cię wykorzystuję - powiedziała - i przykro mi z tego 

powodu. Ale już niedługo wszystko wróci do normy. Obiecuję. 

Penny  nie  sprawiała  wrażenia  przekonanej,  ale  zmusiła  się  do  lekkiego 

uśmiechu. 

- Na pewno, Allison. Tylko uważaj, dobrze? 

Jednak słowa Penny nieustannie powracały w myślach Allison. Starała się 

background image

nie mieć o nie pretensji. Gdy przyjmowała zaproszenie na obiad, wydawało się 
ono  niewinne  i  matka  Stone'a  uznała  je  za  świetny  pomysł.  Może  jednak 
posunęła się w tym udawaniu zbyt daleko? Może szykuje samej sobie bolesny 
upadek? 

Spośród  sześciu  kobiet,  z  którymi  miała  spotkać  się  w  małej  uroczej 

restauracji,  oprócz  Stelli  znała  tylko  jedną  -  Carolyn.  Wszystkie  pozostałe 
zdawały  się  bardzo  sympatyczne.  Mogłaby  się  z  nimi  zaprzyjaźnić,  ale 
świadomość faktu, że każdą z nich łączyły kiedyś bliskie stosunki ze Stone'em, 
trochę to utrudniała. 

-  Możemy  -  powiedziała  z  uśmiechem  Julia,  brunetka  o  dziewczęcym 

wyglądzie - utworzyć klub kobiet, które kochały Stone'a Harrisona. 

-  Przestań!  -  zaprotestowała  któraś  z  koleżanek.  -  Sprawiasz  przykrość 

Allison.  To  przecież  wcale  nie  znaczy  -  pospieszyła  z  wyjaśnieniem  -  że 
wszystkie  z  nim  spałyśmy.  To  już  byłaby  przesada,  prawda?  A  potem 
spotykamy się, żeby wymienić wrażenia! - Zachichotała. - Znaczy to tylko tyle, 
że bardzo łatwo się w nim zakochać. Po prostu nie można go nie uwielbiać. 

Stella,  zamawiając  kolejną  „Krwawą  Mary",  zasugerowała  zmianę 

tematu,  ale  Allison  do  końca  zastanawiała  się,  która  z  tych  pięknych, 
elokwentnych i atrakcyjnych kobiet była naprawdę kochanką Stone'a. 

Gdy pytały, gdzie go poznała, opowiedziała swą stałą wersję o miłości od 

pierwszego wejrzenia, ale nie było w niej pasji. Nikt tego jednak nie zauważył. 

-  Muszę  przyznać  -  rzuciła  jedna  z  kobiet,  nakładając  sobie  sałatkę 

owocową - że zawsze tak to sobie wyobrażałam: Stone może ulec tylko miłości 
od  pierwszego  wejrzenia.  Trudno  mi  jedynie  uwierzyć,  że  nie  zawiózł  cię  od 
razu do Las Vegas na ceremonię ślubną. 

- Na to jestem trochę zbyt tradycyjna. - Allison zdołała się uśmiechnąć. 

- Mówisz, że ślub ma być w połowie listopada? - odezwała się Carolyn. - 

I jeszcze nie rozesłaliście zaproszeń? 

To  był  słaby  punkt  jej  marzeń.  Oczyma  wyobraźni  widziała  siebie  w 

białej sukni, w karecie ciągniętej przez konie, w oświetlonej świecami katedrze i 
wśród setek wytwornie ubranych gości. 

-  Zdecydowaliśmy  się  na  cichą  uroczystość,  tylko  w  gronie  rodziny  - 

zmusiła się do odpowiedzi, skromnie spuszczając oczy. 

Zapanowała cisza. Zaskoczone i rozczarowane panie milczały. 

- No cóż, dajcie nam przynajmniej znać, kiedy już będziecie po ślubie. 

background image

Dziwne,  że  nikt  dotąd  o  to  nie  spytał.  Przez  chwilę  marzyła  o  stołach 

zastawionych srebrną zastawą, śnieżnobiałych obrusach, pościeli z inicjałami. 

-  Nie  przesadzajcie,  moje  drogie  -  wtrąciła  się  Stella.  -  Oboje  są  ludźmi 

nieźle sytuowanymi i niczego im nie brakuje. Chcą, by ich ślub uczcić ofiarami 
na rzecz szpitala dziecięcego. 

Oświadczenie  Stelli  przyjęto  z  aprobatą  i  Allison  spojrzeniem 

podziękowała jej za wybawienie z kłopotu. 

- Osobiście uważam - zaczęła Eileen, słodka blondynka - że to najbardziej 

romantyczna  historia,  jaką  kiedykolwiek  słyszałam.  Gwałtowne  uczucie, 
skromny  ślub  i  miesiąc  miodowy  w...  -  przerwała  spoglądając  pytająco  na 
Allison. 

- Mamy nadzieję, że w Japonii. 

-  To  jest  dopiero  romans!  -  wykrzyknęła  któraś  na  tle  głosów 

wyrażających powszechny aplauz. 

- Masz na myśli jego teatralność? - Uśmiech Carolyn ociekał słodyczą. - 

To zawsze cechowało Stone'a. Urok i błyskotliwość, ale niewiele treści. 

Niektóre  panie  były  wyraźnie  zaszokowane  i  zażenowane,  ale  Eileen 

zaprzeczyła: 

- To nic złego, a musisz przyznać, że jest w tym pewien styl. Gdyby nie to 

nasze  uczulenie  na  sześciotygodniowy...  -  przerwała  i  spojrzała  na  Allison.  - 
Może  nie  powinnam  tego  mówić.  Nie  przeżyliście  jeszcze  razem  sześciu 
tygodni, prawda? 

Zdziwiona  Allison  uniosła  pytająco  brwi.  Dianę  położyła  rękę  na  jej 

ramieniu. 

-  Ciebie  to  oczywiście  nie  dotyczy,  ale  Stone  zwykle  przestaje 

interesować się kobietą po sześciu tygodniach. 

- A, tak. - Allison zmusiła się do uśmiechu. - Mówił mi o tym. 

- Widzicie - zwróciła się do koleżanek Dianę. - Powiedział jej. 

-  To  wcale  nie  znaczy,  że  on  celowo  zwodzi  kobiety.  Od  początku 

wiadomo, że u niego nic nie może trwać długo. 

- I jest taki bezradny przy podejmowaniu praktycznych decyzji. Chciałoby 

się matkować mu całe życie. 

- Powiem wam, co mnie strasznie denerwowało. To spanie w nocy tylko 

przez kilka godzin... 

background image

- Nie, gorsze jest to siedzenie do późna w biurze... 

- ... i zatracanie się w pracy na cale dnie. 

- Nawet jak byliśmy razem w pokoju, nie byłam pewna, czy on nie jest na 

jakiejś innej planecie. Tego naprawdę nienawidziłam! Przy tobie też jest taki? 

Minęła chwila, zanim Allison zrozumiała, że pytanie skierowane jest do 

niej. Z  okrutnym  samodręczeniem  ciągle  myślała, że  u niego nic nie  trwa  zbyt 
długo. Wiedziała o tym. Lepiej niż one. 

Udało jej się przywołać na twarz nikły uśmiech i powiedzieć prawdę. 

- Nie. Nigdy. 

- To wszystko wyjaśnia. Jesteś bratnią duszą. 

- Albo przeżywa akurat taki okres. 

-  Naprawdę,  Carolyn,  gdybyśmy  pomalowały  cię  w  paski  i  przyprawiły 

wąsy, nie musiałabyś tak bardzo zwracać na siebie uwagi. 

A Allison ciągle myślała, że u niego nic nie może trwać długo... 

Lunch  dłużył  się  jej  strasznie,  ale  w  końcu  doszło  do  pożegnalnych 

uścisków, życzeń i gratulacji. Allison obiektywnie uznała panie za sympatyczne, 
ale serdecznie je znienawidziła. Nie z tych oczywistych powodów, ale dlatego, 
że jej związek ze Stone'em w niczym nie przypominał ich związku, dlatego, że 
znów udało jej się wprowadzić wszystkich w błąd. 

Gdy  panie  już  odeszły,  Stella  poprosiła,  by  odprowadziła  ją  do 

samochodu.  Allison  była  zbyt  znękana  ponurymi  myślami,  by  protestować. 
Matka Stone'a odezwała się dopiero po chwili. 

- Myślisz pewnie, że jestem straszną, starą babą, bo zorganizowałam coś 

takiego. 

- Nie, dlaczego... -Allison była zaskoczona. 

-  A  co  gorsza  pozwoliłam  im  tak  się  zachowywać.  Myślę  jednak,  że 

dobrze, iż usłyszałaś to wszystko. 

Nie  wiedziała,  co  odpowiedzieć.  Nie  była  pewna,  czy  zrozumiała,  o  co 

chodzi. 

- Potraktowałaś je jak prawdziwa dama. - Stella uśmiechnęła się do siebie. 

-  Zastanawiasz  się,  dlaczego  pozwoliłam  Gregory'emu  na  ten  szalony  plan? 
Moja droga, jesteś prawdziwym skarbem. W ciągu niespełna miesiąca zmieniłaś 
mojego  syna  w  kogoś,  kogo  -  przyznaję  z  przyjemnością  -  ledwo  poznaję. 

background image

Wyciągnęłaś  go  z  biura  na  słońce.  Zmieniłaś  jego  mieszkanie  w  dom.  A  co 
najważniejsze, udało ci się sprawić, że już tak długo myśli o kimś innym niż o 
sobie. I ten cud trwa już miesiąc! Ale popełniłaś jeden błąd, prawda? - Uniosła 
rękę i pogłaskała Allison po policzku, patrząc na nią z sympatią. - Zakochałaś 
się w nim.   

To  było  takie  proste.  Allison  nie  wiedziała,  dlaczego  tak  łatwo  było 

przyznać się przed jego matką do czegoś, do czego nie śmiała przyznać się sama 
przed  sobą.  Nie  umiała  też  wytłumaczyć,  dlaczego  czuła  troska  w  oczach  tej 
kobiety  działa  na  nią  bardziej  niż  niepokój  najbliższej  przyjaciółki.  Spojrzała 
tylko na Stellę i bez oporu skinęła potakująco głową. 

- Tak - odparła. - Chyba tak. Ale jak któraś tam wyznała - wskazała ręką 

restaurację - nie można temu zapobiec. 

-  Chciałabym  móc  powiedzieć,  że  mi  przykro  -  westchnęła  Stella.  - 

Cierpię na myśl, że sprawi ci to tyle bólu. Byłaś dla niego taka dobra. Czy...? 

Alliscn całą siłą woli zmusiła się do uśmiechu. Wzięła Stellę za rękę. 

- Nie martw się o mnie. Zdaję sobie sprawę, że trudno w to uwierzyć, ale 

doskonale wiem, co robię. Jeszcze tylko kilka tygodni, a potem... 

- A potem? - W oczach Stelli widać było troskę. W tym cały problem. Nie 

miała  pojęcia.  Udało  jej  się  uśmiechnąć  jeszcze  raz  i  dać  jedyną  możliwą 
odpowiedź.  

- A potem - powtórzyła - nie będę tego żałowała. 

 

 

 

 

 

 

Stone  nie  mógł  się  nadziwić,  ile  zmieniło  się  w  jego  życiu,  odkąd 

wkroczyła  w  nie  Allison.  Zawsze  uważał  się  za  człowieka  szczęśliwego,  ale 
zrozumiał, że wcześniej nie miał pojęcia, czego mu brak. Podobało mu się być 
częścią  pary.  Podobało  mu  się,  gdy  mógł  powiedzieć  „porozmawiam  o  tym  z 
Allison” i po prostu tak zrobić. Lubił patrzeć na jej fotografię na swoim biurku, 
dzwonić do niej w środku dnia zupełnie bez powodu. Lubił, jak ktoś do niego 
wieczorem  przychodził.  Dzielenie  się  z  nią  swymi  sprawami  sprawiało  mu 

background image

przyjemność. Nigdy wcześniej coś takiego nie przyszło mu do głowy. 

Gdy patrzył wstecz na swoje życie, uznał, że wszystkie kobiety, które się 

przez nie przewinęły, były tylko przypadkowymi znajomymi, a związek z nimi 
składał się z obowiązków, nie z przyjemności. Z Allison wszystko było inaczej. 
Nie mógł zrozumieć, dlaczego nigdy wcześniej nie pomyślał o zaręczynach. 

Mógł się  z nią kochać  bez końca. Coraz częściej  miał uczucie,  że  łączy 

ich coś znacznie więcej niż przyjemność. Przez całe dnie nie opuszczał go smak 
jej skóry, jej zapach - i to go przerażało. Nigdy wcześniej tego nie zaznał. Nie 
rozumiał tego, ale i nie wypierał się. Po prostu tak było. 

Nigdy nie zaprzątał sobie głowy myślą, że to tylko umowa na określony 

czas, a potem koniec. 

Ogromną przyjemność sprawiało mu robienie jej drobnych niespodzianek, 

jak  wręczenie  bukietu  polnych  kwiatów  kupionych  u  ulicznego  sprzedawcy, 
niezwykłej bombonierki czy pamiętanie o butelce wina na obiad  - uwielbiał to 
nagłe rozjaśnienie się jej oczu w takich chwilach. Zaczynał rozumieć, dlaczego 
kobiety  przywiązują wagę do  takich  gestów.  Przedtem  uważał je  za  zbyteczne 
zawracanie głowy. Ale reakcja Allison, jej radosny uśmiech, czuły wyraz oczu - 
to nagle stało się dla niego bardzo ważne. I coraz częściej łapał się na tym, że 
najszczęśliwsze chwile spędzał na przemyśliwaniu, czym jej sprawić przyjemną 
niespodziankę. 

Umówili się na kolację u niego w domu. Gdy tylko przyszła, zorientował 

się, że coś ją gnębi. 

-  Nie  musisz  nic  mówić  -  oznajmił  całując  ją  w  czubek  głowy.  -  Jadłaś 

lunch z moją matką. 

Odwaga,  którą  Allison  demonstrowała  przed  jego  matką,  dawno  znikła. 

Penny miała rację. I Stella miała rację. Była głupia, że dała się w to wciągnąć. 
Oddała  serce  mężczyźnie,  który  nie  potrafił  tego  docenić.  A  nawet  gdyby 
potrafił,  nie  wiedziałby,  co  z  tym  zrobić.  Gra  wymknęła  jej  się  spod  kontroli, 
zasłużyła na karę. Głupotą będzie nie zakończyć tego natychmiast. 

Ale  w  domu  Stone'a  wszystko  znowu  stało  się  proste.  Nie  powiedziała 

mu, że wybiera się na ten lunch, oszukała Penny, jednak on i tak się domyślił. 

- Byłam z twoją matką i sześcioma twoimi byłymi sympatiami. 

Objął ją i poprowadził w stronę salonu. 

- Tego właśnie nie rozumiem u kobiet. Po co rozmyślnie zgodziłaś się na 

tę udrękę? 

- Na swój sposób było to nawet interesujące. Wszystkie zresztą uważają, 

background image

że jesteś czarujący. 

- Oczywiście. - Oparł ręce na jej ramionach i spojrzał jej prosto w oczy. 

Twarz miał poważną. - Allison, one to zupełnie co innego. Związek z każdą był 
okropnie  męczący,  te  nieustanne  wymówki,  że  wszystko  robię  źle...  A  z  tobą 
jest łatwiej, inaczej. Nie wiem dlaczego, ale od pierwszych chwil wszystko nam 
wychodziło, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie. 

Allison  uśmiechnęła  się  i  zarzuciła  mu  ramiona  na  szyję.  Wiedziała, 

dlaczego go kocha - bo nie można go było nie kochać. Bo z nim wszystko było 
takie proste, nawet jeśli nie rozumiała, dlaczego. 

-  Stone  -  powiedziała  czule  -  czy  ty  tego  nie  widzisz?  Uważasz  nasz 

związek  za  udany,  bo  ty  go  stworzyłeś.  Grasz  wymyśloną  przez  siebie  rolę, 
realizujesz swoją fantazję, a w tym jesteś najlepszy. Błysk zakłopotania w jego 
oczach mógł świadczyć o chęci zaprzeczenia. Na moment w jej sercu pojawiła 
się nadzieja, której do tej pory nawet sobie nie uświadamiała. 

-  Pewnie  masz  rację  -  przyznał  z  uśmiechem,  całując  jej  włosy.  Zanim 

ogarnęło ją uczucie niezrozumiałego smutku, wziął ją za rękę i poprowadził na 
schody. - Chodź, chcę ci coś pokazać. 

Jego  entuzjazm  okazał  się,  jak  zwykle,  zaraźliwy  i  pozwoliła  pociągnąć 

się  na  górę.  Zatrzymał  się  przed  zamkniętymi  drzwiami  pokoju  gościnnego  i 
rozkazał: 

- Zamknij oczy! 

- Och, Stone, naprawdę... - Jednak ruszyła za nim ulegle, tłumiąc uśmiech 

dziecinnego  oczekiwania.  Słyszała,  jak  otwiera  drzwi.  Jedną  ręką  zakrył  jej 
oczy, drugą objął w pasie i przeprowadził przez próg. 

Najpierw  poczuła  zapach  -  romantyczny,  intensywny,  zwodniczy.  Chleb 

domowego  wypieku,  czerwone  wino,  czosnek,  mieszanina  innych  trudnych  do 
określenia  zapachów.  I  dźwięki:  deszczu,  wolno  płynącej  wody.  Z  oddali 
dobiegały  stłumione  odgłosy  ruchu  ulicznego  i  od  czasu  do  czasu  muzyka  z 
odległego  bistro.  Zanim  Stone  odsłonił  jej  oczy,  wiedziała  już,  gdzie  się 
znaleźli. 

Na  paryskim  dachu.  Ściana  naprzeciwko  ozdobiona  była  plakatami 

filmowymi i francuskimi napisami. Przed nimi stał stół z czerwonym obrusem, 
nakryty dla dwojga osób. To z niego płynęły te wspaniałe zapachy. A z trzech 
stron rozciągał się widok miasta o zmierzchu - Sekwana toczyła się leniwie, na 
niebie zaczynały świecić gwiazdy, błyskały kolorowe neony i lampy uliczne, w 
tle  widniała  znana  sylwetka  Łuku  Triumfalnego,  a  jeszcze  dalej  wieża  Eiffla. 
Ciepły wietrzyk marszczył obrus, niósł zapach rzeki, ulic i zmroku, przenosząc 

background image

ją w świat, który znała, i do miejsc, o których marzyła. 

-  Nie  mogę  dać  ci  Paryża  -  powiedział  Stone.  -  Przynajmniej  nie  teraz. 

Pomyślałem, że może na razie zadowolisz się tym. 

- Och, Stone - szepnęła. Ujęła w dłonie jego twarz i pocałowała. 

Zapomnieli o czekającej na nich uczcie, gdyż zalała ich fala zapierającej 

dech  w  piersiach  namiętności.  Nogi  Allison  ugięły  się  i  opadła  na  podłogę, 
pociągając za sobą Stone'a. I choć na podłodze był dywan, a nie twardy beton 
paryskiego  dachu,  nie  zwróciła  na  to  uwagi.  Odprawiali  teraz  swoje  własne 
czary. 

Włożyła ręce pod jego sweter i zsunęła go przez głowę. Pieściła dłońmi 

muskularny  tors,  smakowała  wargami  skórę.  Uwielbiała  jego  przyspieszony 
oddech, gwałtowne bicie serca, jego ręce na swym ciele. Delikatnie zmusiła go, 
by położył się na podłodze. 

Patrząc  mu  prosto  w  oczy  zrzuciła  żakiet,  ściągnęła  apaszkę  i  zaczęła 

wolno odpinać bluzkę. Przesunęła apaszką po jego nagim torsie, szyi i twarzy. 

-  Jesteś czarownicą!  -  powiedział  zsuwając  apaszkę z  oczu  błyszczących 

oczarowaniem  i  pożądaniem.  -  I  taką  piękną.  I  zbyt  cudowną,  by  istnieć 
naprawdę... - Przyciągnął jej twarz do swoich ust i zaczął żarliwie całować. 

Jak  zawsze,  gdy  się  kochali,  pogrążyła  się  w  nim,  zatraciła  całkowicie, 

utonęła. Ściągnął z niej koszulkę, rozpiął stanik i obnażył piersi. Pieścił dłońmi 
jej plecy, a gdy dotknął ustami sutków, ciało jej zalały gorące fale. Sięgnęła do 
jego  spodni  i  rozpięte.  suwak.  Zauważyła,  że  przestał  oddychać,  gdy  zaczęła 
ręką  pieścić  jego  męskość.  Rozkosz  promieniowała  z  niego  i  stopniowo 
obejmowała ją całą. 

Ustami  i  dłońmi  badała  jego  muskularne  ciało,  które  poznała  równie 

dobrze, jak on jej. Ale zawsze, gdy go dotykała, czuła to samo podniecenie jak 
za  pierwszym  razem.  Gdy  wzięła  go  w  siebie,  poczuła  się  całkowicie 
wypełniona.  Za  każdym  razem  pragnęła go  bardziej.  Jej pocałunki  stawały  się 
coraz gwałtowniejsze, bo zostało im już niewiele czasu. Chciała, żeby ta chwila 
trwała wiecznie. Żeby zamieniła się w rzeczywistość. 

Kiedy  leżeli  czule  objęci  i  zmęczeni  pod  ciemniejącym  niebem  Paryża, 

Stone obsypywał jej twarz delikatnymi pocałunkami. Nie będę tego żałowała  - 
powtarzała  sobie.  Nie  będzie.  Ofiarował  jej  Paryż.  I  choć  była  to  tylko  iluzja, 
zawsze będzie go za to kochała. 

- Chciałbym, żebyś wiedziała, jak pięknie teraz wyglądasz. 

Allison dotknęła jego twarzy. Nikt nie mógł wyglądać piękniej niż on w 

background image

tej  chwili.  Włosy  miał  wilgotne,  twarz  błyszczącą,  a  w  jego  oczach  kryły  się 
tajemnice wszechświata. Kochała go. I bardzo chciała mu to powiedzieć. 

Zamiast tego zauważyła ze śmiechem: 

- Skąd wziąłeś jedzenie? 

- Zamówiłem. Wiedziałem, że nie będzie takie dobre jak kolacje, które ty 

przygotowujesz, ale nie zawsze można mieć to, co najlepsze. 

- Paryż pod gwiazdami - mruknęła. - Podoba mi się twój wybór. 

Wiedziała  oczywiście,  że  była  to  część  programu  przygotowanego  dla 

Heroshito.  Wiedziała  też,  ile  pracy  i  pieniędzy  wymagało  przeniesienie 
aparatury  i  przebudowa  pokoju.  To  nie  mógł  być  impuls  ani  kaprys. 
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek zrobił coś takiego dla innej kobiety i miała 
nadzieję, że nie. A jeżeli nawet, to i tak nigdy się o tym nie dowie. 

I  w  jednym  z  tych  cudownych  momentów  doskonałego  wzajemnego 

porozumienia,  kiedy  wydawało  się,  że  czyta  w  jej  myślach,  Stone  powiedział 
cicho: 

- Nigdy nie chciałem dzielić się tym z nikim.  

- Paryżem? 

- Paryżem, Celitonem Trzy... moimi marzeniami.  

Końcem palca znaczyła kształt jego ust. Powoli zaczynała coś rozumieć. 

-  Nigdy  nie  widzisz  drutów,  prawda?  Projektujesz  cuda,  znasz  każdy 

szczegół, ale kiedy maszyneria zaczyna działać... nie widzisz drutów. Wierzysz 
w to. 

- Oczywiście. A ty nie? 

I w tym tkwił problem. Allison też uwierzyła. Od samego początku. 

 

 

 

 

 

ROZDZTAŁ DZIESIĄTY 

 

background image

Choć Allison była świadoma, ile czasu jej pozostało, i była przygotowana 

na  nieuchronny  koniec,  to  jednak  zaskoczyła  ją  szybkość,  z  jaką  minęły  dwa 
tygodnie.  Pracowali  ze  Stone’em  jak  dobrze  naoliwiony  mechanizm, 
przygotowując  się  do  wielkiego  finału.  Te  dni  należały  niewątpliwie  do 
najszczęśliwszych  w  jej  życiu  -  wspólna  praca,  wspólne  myśli,  stanowienie  - 
choćby na krótko - części jego świata. 

Trzej przedstawiciele Heroshito, odpowiedzialni za ostateczną decyzję w 

sprawie kontraktu, przybyli wraz z żonami na tydzień spotkań i dyskusji. Dwaj 
byli Japończykami, jeden Brytyjczykiem i wespół z towarzyszącym im zawsze 
Markiem tworzyli barwną i zróżnicowaną grupę. 

Allison starannie zaplanowała program ich pobytu, ranki przeznaczając na 

spotkania i pokazy, a popołudnia na rozrywki, które często kończyły się kolacją 
i  jakimś  spektaklem.  Ponieważ  życie  rodzinne  stanowiło  dla  gości  wartość 
szczególną,  uznała,  że  celowe  będzie  zademonstrowanie  podobnej  postawy  u 
Stone'a.  Starała  się  więc,  by  przynajmniej  część  dnia  mogli  spędzać  wszyscy 
razem.  Postąpiła  słusznie.  Okazało  się,  że  dla  dwóch  panów  i  wszystkich  pań 
jest to pierwsza wizyta w południowej Kalifornii. Allison założyła, że nie będą 
mieli  nic  przeciwko  potraktowaniu  pobytu  jako  roboczych  wakacji. 
Organizowała  wiec  wycieczki  na  plażę,  do  popularnych  miejscowości 
wypoczynkowych,  modnych  restauracji,  jednym  słowem  miejsc,  które  zawsze 
chętnie  odwiedza  się  podczas  pierwszego  pobytu  w  jakiejś  miejscowości. 
Starannie unikała jednak wesołych miasteczek czy imprez, mogących stanowić 
konkurencję dla pokazu, który miał odbyć się na zakończenie. 

Kiedy  Stone  prowadził  rozmowy,  Allison  zajmowała  się  żonami  gości, 

zabierając je na zakupy, na spacery czy na basen. Japonki okazały się, jak na jej 
przyzwyczajenia, poważne, ale w niczym nie próbowały jej ograniczać ani nie 
dawały do zrozumienia, że mają jakiekolwiek zastrzeżenia do amerykańskiego 
stylu życia. Fascynowała ją ich kultura i zwyczaje, sposób, w jaki opowiadały o 
swym  ojczystym  kraju.  Brytyjka,  osoba  o  niezwykłym  poczuciu  humoru, 
zaprzyjaźniła się z nią od razu i wyznała, że tęskni za Japonią, a nie za Anglią. I 
Allison zapragnęła zobaczyć ten stary i piękny kraj, nie przejmując się na razie, 
że jest to bardzo mało prawdopodobne. 

Zdawała  sobie  sprawę  z  tego,  że  jest  równie  bacznie  obserwowana  jak 

Stone  i  że  do  jej  obowiązków  należy  zdanie  tego  egzaminu.  Jednak  nigdy  nie 
myślała  o  tym  w  kategoriach  pracy.  Gdy  panie  indagowały  ją  w  sposób 
niezwykle  subtelny,  odpowiadała  na  każde  pytanie  szczerze.  Kiedy  Sarah 
napomknęła, że Japonki uważają ją za piękną kobietę, Allison naprawdę się tym 
przejęła. 

Stone zaprojektował ekspozycję „Inne światy". 

background image

Założeniem  jej  było  przeniesienie  widza  w  najciekawsze  miejsca  na 

planecie  i  poza  nią  -  od  tajemniczych  jaskiń  podwodnych  przez  afrykańską 
dżunglę do piramid Majów, od egzotycznych stolic w różnych częściach świata 
po odległe zakątki kosmosu. Połączenie obrazów, dźwięków, makiet i zapachów 
czyniło  dalekie  miejsca  bliskimi,  niewyobrażalne  -  realnym,  umożliwiało 
niezwykłe  podróże  i  niezapomniane  przygody.  Oczywiście  prototyp  miał  być 
zbudowany w Japonii, ale istniały już zaawansowane plany sześciu podobnych 
parków. Marzenie Stone'a nabierało rzeczywistych kształtów. 

Cała  grupa  przez  tydzień  przeglądała  plany,  oglądała  kasety  wideo, 

dyskutowała  o  cyfrach,  harmonogramach  i  szczegółach  technicznych. 
Japończycy oglądali oczywiście inne prace Stone'a, ale do tej pory nie widzieli 
żadnego  prototypu  urządzeń  do  nowej  ekspozycji.  Allison  zaplanowała  na 
uroczystą  premierę  „ruchomą  ucztę",  której  pierwsze  danie  łączyłoby  się  z 
zapierającą dech w piersiach jazdą na Celiton Trzy, sałatkę można było spożyć 
w małej chatce w dżungli, a kawą i deserem delektować się w paryskiej kafejce. 
Już  podczas  pierwszego  dania  odczuwalna  przez  cały  tydzień  bariera 
oficjalności prysła zupełnie. Podczas deseru wszyscy gawędzili i żartowali jak 
starzy przyjaciele. 

Allison usłyszała, jak Mark szepnął do Stone'a: 

-  Genialne!  Absolutnie  wspaniałe!  Najlepsza  agencja  z  Madison  Avenue 

nie  mogłaby  przygotować  nic  lepszego.  Nic  dziwnego,  że  uważają  cię  za 
geniusza. 

Serce jej zabiło mocniej, gdy Stone odpowiedział: 

- To był pomysł Allison. To jej powinieneś podziękować za ten wieczór. 

Muszę przyznać, że ona mnie zainspirowała. 

Spojrzał  jej  prosto  w  oczy  i  uśmiechnął  się.  Patrzyli  na  siebie,  mając  u 

stóp Paryż, a między sobą płonące świece. Łączyły ich wspomnienia. 

Uniósł  szklankę  i  nie  odrywając  wzroku  od  dziewczyny  powiedział 

głośno: 

-  Panie  i  panowie!  Toast  za  moją  narzeczoną,  podporę  Stonewall 

Enterprises! 

Ledwie  słyszała  ożywione  głosy  i  brzęk  kieliszków,  gdyż  zatonęła  w 

oczach  Stone'a.  To  była  najpiękniejsza  chwila  całego  wieczoru.  Może  nawet 
całego jej życia. 

Po chwili Mark uderzył łyżeczką w szklankę i uciszył gości. 

-  Za  Stone'a  i  Allison  -  piękną  parę,  znakomity  zespół  i  najświeższych, 

background image

choć tylko czasowych, członków rodziny Heroshito. 

Zadźwięczały kieliszki. Stone siedział spokojnie. Allison też. 

- Gratulacje, Stone. - Mark uśmiechnął się. - Jak ci powiedziałem, decyzja 

zapadnie jutro, ale po tym, co zobaczyliśmy dziś, nie mam wątpliwości. Witamy 
na pokładzie. - Zwrócił się do Allison i uniósł kieliszek. - Was oboje. 

Przez  całą  drogę  do  domu  z  trudem  zachowywali  spokój.  Gdy  przeszli 

przez  próg  i  Stone  zapalił  lampę,  popatrzyli  na  siebie  i  równocześnie 
wybuchnęli śmiechem, Z głośnym okrzykiem Stone podbiegł do Allison, wziął 
ją w ramiona, okręcił wokół radośnie i obsypał jej twarz pocałunkami. 

- Udało się! O Boże, udało się! Dokonaliśmy tego! Odnieśliśmy sukces! 

- To ty odniosłeś sukces! Wiedziałam, że tak będzie, nigdy nie wątpiłam. 

Stone, jesteś wspaniały! 

-  To  ty  jesteś  wspaniała!  Oczarowałaś  ich!  Cudowny  wieczór!  Nawet  ja 

nie spodziewałem się, że pójdzie tak dobrze. Chyba jesteśmy zdolni, prawda? 

I  znowu  zaczął  ją  całować,  a  ona oddawała  mu  pocałunki,  śmiejąc  się i 

obejmując go. 

W końcu, ciągle roześmiani, usiedli spokojnie. Świat z wolna wracał do 

normy i rzeczywistość dawała o sobie znać. Ale rzeczywistość dla Allison była 
zupełnie inna niż dla Stone'a. 

Widziała w jego oczach dumę. 

- Udało mi się - powiedział powoli. - Zdobyłem kontrakt. Nie mogę w to 

uwierzyć. Tak długo tego pragnąłem... Czy wiesz, co to znaczy, Allison? 

-  To  znaczy  -  odparła,  czule  gładząc  jego  kark  -  że  jesteś  wspaniałym 

inżynierem  i  miliony  ludzi  poznają  dzięki  tobie  świat  swoich  marzeń.  Czy 
można chcieć czegoś więcej? 

- Nie. - Objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. - Nie osiągnąłbym tego 

bez ciebie. 

Powstrzymała  go  delikatnie,  ale  stanowczo. 

Zdobyła się nawet na uśmiech. 

- Pamiętaj, że za to mi płacisz. 

Miejsce radości w jego oczach zajęło zażenowanie. 

- Allison... 

background image

-  Stone,  jestem  z  ciebie  dumna  -  wyznała  szczerze.  -  Z  ciebie,  z  nas,  z 

tego,  co  zrobiliśmy  razem,  z  tego,  co  jeszcze  zrobisz.  Jesteś  najlepszy. 
Zasłużyłeś  na  to.  Ale...  przyjęłam  krótkoterminowe  zlecenie,  przecież 
pamiętasz. I dobiegło ono końca. 

- Nie rozumiem. - Głos miał ochrypły, wpatrywał się w nią, jakby szukał 

jakiegoś znaku mogącego zaprzeczyć jej słowom.  - To przecież nie była tylko 
praca. Na miłość boską, co ty mówisz?! 

-  Wiem  o  tym.  Była  to  dla  mnie  wielka  przyjemność.  Ale  oboje 

wiedzieliśmy, że to tylko na niby. To z założenia nie miało trwać długo. 

- Tak - powiedział z trudem. Spuścił wzrok, ręce mu opadły. - Chyba tak. 

Minęła chwila, zanim Allison zdołała się odezwać. 

- U ciebie to zawsze trwa sześć tygodni. Termin minął wczoraj. 

Odetchnął wolno i głęboko. Zanurzył palce we włosach. 

- Masz rację. Nie myślałem o przyszłości. Do głowy mi nie przyszło, że to 

się skończy. 

- Może w tym problem. 

Żadne z nich nie wiedziało, co powiedzieć. 

-  Spakowałam  już  swoje  rzeczy  i  odesłałam  do  domu  -  odezwała  się  w 

końcu. Chciała się uśmiechnąć, widząc zaskoczenie w jego oczach, ale nie udało 
się. Nawet tego nie zauważył. Pod pewnymi względami wcale się nie zmienił. - 
Jutro  lub  pojutrze,  po  podpisaniu  kontraktu,  możesz  im  powiedzieć,  że 
zerwaliśmy ze sobą. I będzie po wszystkim. 

- Tak - przytaknął Stone po dłuższej chwili, oszołomiony i zmieszany, jak 

człowiek, który widzi wypadek, ale nie chce uwierzyć. - Tak jak planowałem. 

- No właśnie. 

Allison ruszyła ku drzwiom, zatrzymała się i zsuwając z palca pierścionek 

podeszła do niego. 

- Dziękuję, Stone. - Oddała mu pierścionek. 

- To była cudowna przygoda. - I odeszła, zmuszając się do pośpiechu. 

 

 

 

background image

 

 

 

-  Nie  mogę  uwierzyć,  że  to  zrobiłaś  -  orzekła  Penny.  Zabrzmiało  to  jak 

mowa pogrzebowa. - Że tak to zaplanowałaś. Zdając sobie sprawę, że musisz go 
opuścić... i dopełniłaś tego. 

Wygląd  pokoju  Allison  harmonizował  z  tonem  głosu  Penny.  Zasunięte 

zasłony,  stosy  nie  otwartych  listów,  automatyczna  sekretarka  włączona,  mrok 
rozpraszany  tylko  przez  lampę  w  dalekim  kącie.  Allison  siedziała  na  sofie  i 
trzymała w dłoni filiżankę zimnej herbaty. 

- Od początku znałam cenę. 

Penny usiadła obok przyjaciółki. 

-  A  ja  ci  nic  nie  pomogłam.  Och,  Allison,  tak  mi  przykro.  Ty  nie 

udawałaś, że jesteś w nim zakochana? 

Allison potrząsnęła głową i zdobyła się nawet na nikły, gorzki uśmiech. 

- Chwilami wierzyłam, że on też nie udaje. 

- Tego nie rozumiem. Jak mogłaś go zostawić, skoro ciągle go kochasz? 

-  Nie  mogłabym  wytrzymać  czekania,  aż  na  jego  twarzy  pojawi  się  ten 

grymas  -  odparła  Allison.  -  Aż  któregoś  ranka  obudzi  się  i  zrozumie,  że  gra 
dobiegła  końca.  Że  już  mnie  nie  potrzebuje.  Pewnie  trudno  byłoby  mu 
powiedzieć, że to koniec... zranić mnie. A w ten sposób przebiegło to zgodnie ze 
scenariuszem. Nie wyszło poza grę. 

Pociągnęła łyk herbaty, gorzkiej jak łzy. 

- I wyznam ci coś jeszcze - dodała. - Cały czas miałam nadzieję, że mnie 

zatrzyma. Że coś zrobi albo powie... Ale nic takiego się nie stało. 

 

 

 

 

 

 

background image

 

Powinny  to  być  najszczęśliwsze  dni  w  życiu  Stone'a.  Czekała  go 

najwspanialsza  przygoda  jego  życia,  spełnienie  marzeń,  zebranie  owoców 
wieloletnich  wysiłków.  Miał  trzydzieści  dwa  lata  i  znalazł  się  u  szczytu 
zawodowej kariery. Dlaczego jednak prześladowało go poczucie pustki? 

Oczywiście  wiedział,  dlaczego.  Bo  zawsze,  kiedy  przychodził  mu  do 

głowy jakiś nowy szczegół wzbogacający jego projekt, chciał powiedzieć o tym 
Allison. Bo nieustannie miał do niej jakieś pytania, pragnął się z nią podzielić 
jakimiś  pomysłami,  ale  jej  nie  było;  bo  wiele  razy  brał  do  ręki  słuchawkę  i 
uświadamiał  sobie,  że  nikt  nie  odbierze  telefonu;  bo  wchodził  do  pokoju, 
spodziewając się ją tam zastać, a pokój okazywał się pusty. 

Podpisał  kontrakt,  ale  kiedy  Mark  zaproponował  wspólną  kolację  na 

mieście,  wykręcił  się,  że  zaplanowali  z  Allison  intymną  uroczystość  domową, 
tylko we dwoje. Nie mogła mu przejść przez usta historyjka o zerwaniu, którą 
sam przecież wymyślił. Jego matka i Carla znały oczywiście prawdę. Sekretarka 
nie odzywała się do niego od sześciu dni, a matka odkładała słuchawkę, ilekroć 
zadzwonił. 

Miał  miesiąc  na  załatwienie  wszystkich  spraw,  zlikwidowanie  biura, 

domu  i  przygotowanie  przeniesienia  warsztatu  pracy  do  Japonii.  Allison 
wiedziałaby,  jak  sobie  z  tym  poradzić,  co  spakować,  a  co  zostawić,  jakie 
dokumenty  wypełnić,  co  oddać  na  przechowanie,  a  co  sprzedać.  Na  początku 
ogarnęła go na nią złość. Dlaczego zostawiła go akurat wtedy, kiedy najbardziej 
jej potrzebował? Jak mogła tak po prostu zniknąć z jego życia? 

Ale  była  to  dla  niej  tylko  praca,  czyż  nie?  Tak  się  umówili.  Dobrze  im 

było  ze  sobą,  wiele  osiągnęli,  ale  od  początku  wiedzieli,  że  to  tylko  gra.  Nie 
mógł mieć jej tego za złe. 

Starał się również spojrzeć na to z innej strony. Czy dlatego, że praca się 

skończyła, dalsze spotkania są zakazane? Przecież mogą pozostać przyjaciółmi. 
Tak  jest  z  większością  jego  byłych  sympatii.  Rozmawiają  przez  telefon, 
spotykają się od czasu do czasu... ale z Allison nie mógł sobie tego wyobrazić. 
Ona była inna. Z nią można wszystko albo nic. 

Szóstego dnia, kiedy przyszedł do biura późno, co ostatnio stało  się jego 

zwyczajem, Carła powiedziała obojętnym tonem: 

- Twoja matka czeka. 

Zdziwił  się.  Przez  cały  tydzień  Carla  wypełniała  swoje  obowiązki  nie 

odzywając się do niego słowem, ale jej lodowaty spokój i tym razem nie wróżył 
nic dobrego. Podobnie obecność Stelli w biurze. 

background image

Uśmiechnął  się  szeroko  na  widok  matki,  ale  nie  dała  się  pocałować, 

odwracając się teatralnym gestem. 

- Oszczędź sobie trudu. Nie przebaczyłam ci. 

- O Boże wszechmocny! - jęknął Stone. Usiadł za biurkiem i skrzyżował 

ręce. - W porządku. Słucham. 

- Gregory Stonewall Harrison, wiele z tobą przeżyłam przez te lata. Żaby 

w dzbanku z herbatą, niezmywalny atrament na tapetach, połączenia elektryczne 
przerwane  lub  przerobione  w  najdziwniejszy  sposób,  urodziny,  o  których  nie 
pamiętałeś,  telefony  bez  odpowiedzi,  nieodpowiednie  prezenty  pod  choinkę... 
Ale tym razem tego już za wiele. Twoja głupota osiągnęła szczyt. To niepojęte! 

-  Przestań,  proszę!  -  krzyknął  i  ten  wybuch  zaskoczył  go  równie  mocno 

jak  matkę.  -  Chcę,  żeby  ktoś  mi  wyjaśnił,  o  co  chodzi.  Dlaczego  jestem 
traktowany  jak  kryminalista?  To  był  przecież  jasny  układ  zawodowy!  Od 
samego początku  wiedzieliśmy,  że  tak się  stanie.  A  poza  tym,  to  przecież ona 
ode mnie odeszła, a nie ja od niej. 

-  I  to  jest  jedyna  jaśniejsza  strona  całej  tej  afery  -  oświadczyła  Stella  z 

satysfakcją. - Po raz pierwszy ktoś ciebie zostawił i na to warto było czekać. Ale 
to ty jesteś tym idiotą, który pozwolił jej odejść! 

Stone  odwrócił  się  powoli  i  spojrzał  na  matkę.  Zanim  jednak  zdołał 

wyrzec choć słowo, zaczęła znowu: 

-  Jeśli  chodzi  o  wasz  „zawodowy  kontrakt",  to,  młody  człowieku,  ona 

ciebie kochała. I nie musisz udawać, że nie podzielałeś tego uczucia, bo ja cię 
zbyt dobrze znam. Ta dziewczyna to najlepsza rzecz, jaka ci się w życiu trafiła, 
a  ty  igrałeś  z  jej  uczuciami.  Nabierałeś  ją,  kłamałeś,  a  potem  pozwoliłeś  jej 
odejść! Wstydzę się za swojego syna! 

Stone  spojrzał  na  fotografię  na  biurku.  Powinien  był  ją  zwrócić  albo 

przynajmniej schować, ale nie mógł się do tego zmusić. Przełknął ślinę, a gdy 
się odezwał, głos miał dosyć niepewny. 

- To była tylko gra. Udawaliśmy. 

-  Jeśli  w  to  wierzysz,  to  zasłużyłeś  na  to,  co  cię  spotkało.  -  Matka 

popatrzyła na niego z wyrzutem. - A jeśli chodzi o to, jak traktowałeś tę biedną 
dziewczynę...  Przyszłam  powiedzieć,  co myślę,  i  nie  mam  już  nic do dodania. 
Zostawiam  cię  samego.  Mam  tylko  nadzieję,  że  zachowasz  się  jak  człowiek 
honoru. 

Odwróciła się i wyszła. 

Stone  siedział  za  biurkiem.  Allison  patrzyła  na  niego  z  fotografii, 

background image

roześmiana, potargana, piękna. Wziął fotografię do ręki i długo na nią patrzył. 
Potem sięgnął po telefon. 

-  Kłamałeś?!  -  Mark  nie  mógł  uwierzyć.  -  Ty  i  Allison  nie  mieliście 

zamiaru się pobrać?! Wymyśliłeś to, żeby zwiększyć swe szanse na kontrakt?! 

-  Wówczas  nie  wydawało  mi  się  to  oszustwem  -  wyznał  Stone.  -  Ta 

zasada współpracy tylko z żonatymi wydawała mi się absurdalna i nieuczciwa, 
gdy ja i tak byłem najlepszym kandydatem. 

- Być może - przyznał niechętnie Mark - ale... 

- Teraz patrzę na to inaczej - mówił spokojnie Stone. - Żonaty mężczyzna 

ma więcej do stracenia, ma o co się troszczyć, ma z czego być dumny. Żonaty, 
jak sądzę, ma więcej wszystkiego. Postąpiłem nieuczciwie, jakkolwiek by na to 
patrzeć. I chcę, żebyś to wiedział. 

-  Stone,  bardzo  mnie  zmartwiłeś.  Wszystkich  zmartwiłeś.  Staram  się 

zrozumieć twoje postępowanie, a poza tym kontrakt to kontrakt. Masz tę pracę. 

Stone potrząsnął głową. 

-  Nie  rozumiesz.  Przyszedłem  uprzedzić  cię,  że  może  powinniście 

rozważyć inne oferty, bo naprawdę nie wiem, czy będę mógł się tego podjąć. 

Mark nie wierzył własnym uszom. Stone wstał. 

- Widzisz - wyjaśnił z uśmiechem - ja właściwie nie spytałem Allison, czy 

chce mieszkać w Japonii. 

 

 

 

 

 

 

 

Allison  powtarzała  sobie,  że  dwa  tygodnie  żałoby  po  związku,  który  tak 

naprawdę  nigdy  nie  istniał,  to  dosyć,  ale  w  miarę  zbliżania  się  szesnastego 
listopada  -  dnia  jej  rzekomego  ślubu  -  depresja  pogłębiała  się.  Nie  wiedziała 
dlaczego,  ale  ciągle  czekała  na  telefon  od  Stone'a.  Wszyscy  dzwonili  -  jego 
matka,  jego  przyjaciele,  jego  sekretarka.  Ich  głosy  utrwalała  automatyczna 

background image

sekretarka, a ona nadal czekała na ten głos, który mógłby zmienić jej życie. 

Gdy  jednak  zaczynała  myśleć  logicznie,  wiedziała,  że  on  nie  zadzwoni. 

Wypełniła swoją część umowy i Stone niewątpliwie był jej za to wdzięczny, ale 
teraz miał dużo pracy, musiał się pakować, rozpoczynał przecież nowy rozdział 
w swym życiu. Bez niej. 

Byłoby  jej  łatwiej  odzyskać  równowagę,  gdyby  mogła  pracować  i 

przestać  o  nim  myśleć.  Dzięki  jego  kontaktom  przyszłość  „Party  Girls" 
wydawała  się  nie  zagrożona,  przynajmniej  przez  najbliższe  miesiące.  Ale 
jedynym  zleceniem,  nad  którym  pracowała  ostatnio  Penny,  było  wesele  - 
bajkowe,  w  białej  sukni,  z  różami,  sentymentalne  i  tradycyjne,  jakie  w 
normalnych  warunkach  Allison  uwielbiała.  Teraz  jednak  nie  mogła  nawet 
myśleć o czyimś weselu i spędzała większość czasu w sypialni. 

Postanowiła,  że  gdy  minie  ten  dzień,  pozbiera  się  jakoś  i  zapomni  o 

Harrisonie.  Piętnastego  listopada  popłakała  przed  snem  ostatni  raz  i 
przygotowywała się do stawienia czoła życiu. 

Po  ciężkiej,  bezsennej  nocy  obudził  ją  dźwięk  trąbek.  Naciągnęła 

poduszkę  na  głowę.  Nic  nie  pomogło.  Poznała  melodię  marsza  weselnego  i 
pomyślała, że Penny pracuje nad nową aranżacją. 

-  Na  miłość  boską,  Penny  -  mruknęła.  Ale  muzyka  brzmiała  coraz 

głośniej,  uniemożliwiając  sen,  i  wtedy  zrozumiała,  że  to  nie  adapter.  Dźwięki 
wyraźnie dobiegały z ulicy. 

Wstała  z  łóżka  i  podeszła  do  okna.  Odsunęła  zasłony,  mrużąc  oczy 

podrażnione jasnym  światłem. Gdy już się do niego przyzwyczaiła, musiała je 
przetrzeć, bo nie mogła uwierzyć w to, co widzi. 

Na  dole  stała  kareta  i  dwa  białe,  pięknie  przybrane  konie.  Dalej  widać 

było rząd białych limuzyn. Do pierwszej przymocowane były głośniki, z których 
dobiegał  marsz  weselny.  Wszędzie  siedzieli  elegancko  ubrani  ludzie, 
niewątpliwie goście weselni. 

Poczuła się głupio stojąc w oknie w szlafroku i cofnęła się w głąb pokoju. 

Czy Penny zwariowała? Co ci ludzie tu robią? Nie powinna była pozwalać jej 
przygotowywać tego wesela... 

Już  chciała  ją  zawołać,  gdy  nagle  drzwi  otworzyły  się  i  weszła  Penny. 

Allison nie mogła uwierzyć własnym oczom. Penny była w eleganckiej sukni i 
kapeluszu,  podobnych  do  strojów  pań  w  samochodach.  Oczy  jej  błyszczały, 
policzki  płonęły  i  -  to  już  zupełnie  niewiarygodne  -  niosła  piękną,  atłasową 
suknię ślubną. 

- Penny, co to... - wykrztusiła z trudem. 

background image

Nagle  do  pokoju  wpadła  Stella  Blake  w  różowym  kostiumie  i 

fantastycznym  kapeluszu  z  piórkiem,  niosąc  co  najmniej  trzymetrowy  welon. 
Ułożyły  przyniesione  stroje  na  rozkopanym  łóżku.  Gdy  Allison  z  trudem 
odzyskała oddech, ujrzała Stone'a. 

Miał garnitur i krawat w paski, w ręku trzymał kapelusz. Był tak zabójczo 

przystojny,  że  jego  widok  zapierał  dech  w  piersiach.  Allison  pomyślała,  że 
chyba  jeszcze  śpi  i  miała  nadzieję,  że  nigdy  się  nie  obudzi.  Stella  Blake 
chwyciła poduszkę i rzuciła jej pod nogi. 

-  Pospiesz  się  -  rozkazała.  -  Za  dwadzieścia  minut  musimy  być  w 

kościele, a przecież trzeba jeszcze pięknie ubrać pannę młodą. 

- Może będzie lepiej dla mnie - powiedział Stone, rzucając matce gniewne 

spojrzenie - jeśli nie będziesz jej przypominać, kto tu jest teściową. 

Penny wzięła Stellę za ramię. 

-  Zostawmy  ich  samych.  -  Rzuciła  Allison  czułe  spojrzenie  i 

wyprowadziła urażoną matkę Stone'a z pokoju. 

Zostali sami i Allison wiedziała już, że to nie sen. 

Przez  długą  chwilę  tylko  patrzyli  na  siebie.  Bicie  serc  słychać  było  w 

całym  pokoju.  Stone  wyciągnął  rękę  w  stronę  okna,  skąd  ciągle  słychać  było 
trąbki. 

- Efekty specjalne to mój zawód - przypomniał z uśmiechem. - Myślę, że 

ci to nie przeszkadza.  

Nie mogła odpowiedzieć. Mogła tylko stać i napawać się jego wyglądem. 

-  Chciałem  dać  ci  twoją  fantazję,  twoje  marzenie.  Białe  konie,  jedwab  i 

atłas,  białe  róże...  może  byłoby  lepiej,  gdybyś  to  sama  przygotowała,  ale 
chciałem sprawić ci niespodziankę. Mam nadzieję... że nie przeszkadza ci moja 
rola w tej fantazji.  

Podszedł i ujął ją za obie ręce. Ukląkł na poduszce u jej stóp. Spojrzał w 

górę i powiedział: 

-  To  była  miłość  od  pierwszego  wejrzenia.  Nigdy  nie  myślałem,  że  to 

mnie  spotka.  Byłem  porażony,  jakby  ktoś  uderzył  mnie  włócznią.  Podpaliłaś 
moją  duszę,  dostałaś  się  pod  moją  skórę,  stałaś  się  początkiem  i  końcem 
wszystkiego. Nie widzę bez ciebie przyszłości. 

Sięgnął  do  kieszeni  i  coś  wyjął.  Trzymając  ją  za  lewą  rękę,  włożył  na 

palec pierścionek. 

background image

- Allison, wyjdziesz za mnie? 

Poprzez  łzy  spojrzała  na  swoją  rękę.  Fałszywy  brylant  błyszczał  w 

świetle, najpiękniejszy pod słońcem. 

- Och, Stone - szepnęła - mój cyrkon. 

- Tak naprawdę - odparł, a na jego twarzy pojawił się wyraz skruchy - to 

szukałem cyrkonu, ale nie znalazłem żadnego godnego ciebie. Przyznaję się, że 
kłamałem. - Wstał, ale ciągle trzymał ją za rękę. - On jest prawdziwy. Zawsze 
był. 

Roześmiała  się  wesoło,  choć  oczy  nadal  pełne  były  łez.  Objęła  go, 

przytuliła, tonąc w jego mocnym uścisku. 

- Tak. - Zamknęła oczy uszczęśliwiona. - To zawsze było prawdziwe.