83 Trylogia Akademii Jedi 03 Władcy Mocy Anderson Poul

background image

7

Pogromca S³oñc pogr¹¿y³ siê w systemie s³onecznym Caridy jak

nó¿ mordercy w sercu, które nie podejrzewa niczego z³ego.

Za sterami siedzia³ Kyp Durron, wygl¹daj¹cy zbyt staro jak na

swoje lata. Skulony, wpatrywa³ siê ciemnymi oczyma w nowy cel.

Mia³ do dyspozycji ca³¹ moc potê¿nej superbroni, a tak¿e si³ê ta-

jemnych nauk, z którymi zapozna³ go widmowy mentor, Exar Kun.

Zamierza³ wyeliminowaæ wszystkie si³y, które mog³y zagroziæ No-

wej Republice.

Zaledwie przed kilkoma dniami w Mg³awicy Kocio³ doprowa-

dzi³ do anihilacji dwóch ostatnich gwiezdnych niszczycieli admira³

Daali. PóŸniej, uciekaj¹c przed fal¹ czo³ow¹ eksplozji, wystrzeli³

jeden z cylindrów rejestruj¹cych o rozmiarach trumny, tak ¿eby ca³a

galaktyka wiedzia³a, komu zawdziêcza to zwyciêstwo.

Jako nastêpny cel zamierza³ obraæ imperialn¹ akademiê wojsko-

w¹ na Caridzie.

Planeta, przekszta³cona w oœrodek szkoleniowy imperialnych ¿o³-

nierzy, by³a doœæ du¿ym œwiatem o znacznej grawitacji maj¹cej

zwiêkszyæ si³ê miêœni przysz³ych szturmowców. Dziewicze, czêsto

niedostêpne tereny, doskonale nadawa³y siê na poligony. By³y tam

wiêc arktyczne pustkowia i tropikalne lasy nie przeciête ¿adn¹ œcie¿k¹

ani szlakiem. By³y skaliste, niebotyczne góry, a tak¿e spieczone s³oñ-

cem pustynie pe³ne wielonogich jadowitych gadów.

Carida prawdopodobnie by³a przeciwieñstwem cichego rodzin-

nego œwiata Kypa, Deyer, na którym spokojnie ¿y³ z rodzicami i bra-

tem. Wszyscy koloniœci mieszkali w malowniczych miastach, wznie-

R O Z D Z I A £

background image

8

sionych na tratwach, które unosi³y siê na powierzchniach jezior. Spo-

kój ten prysn¹³ jednak jak mydlana bañka, kiedy rodzice Kypa po-

stanowili zaprotestowaæ przeciwko zniszczeniu Alderaanu. Sztur-

mowcy, którzy przybyli na Deyer, rozprawili siê z kolonistami. Kyp

i jego rodzice zostali zes³ani na Kessel i zmuszeni do niewolniczej

pracy w kopalni przyprawy. Brat Kypa, Zeth, trafi³ do caridañskiej

imperialnej akademii, w której szkolono przysz³ych szturmowców.

Teraz, kiedy Kyp okr¹¿a³ planetê, przekszta³con¹ w wojskow¹

bazê, czu³, ¿e na jego twarzy maluj¹ siê zawziêtoœæ i upór, jakby

stoczy³ z w³asnym sumieniem przera¿aj¹c¹ walkê. W k¹cikach jego

oczu kry³y siê mroczne cienie. Nie spodziewa³ siê, ¿e jego brat po

tylu latach wci¹¿ ¿yje, ale za wszelk¹ cenê chcia³ poznaæ prawdê

o jego losie.

A je¿eli Zeth nie ¿y³, Kyp dysponowa³ dostateczn¹ moc¹, ¿eby

zniszczyæ ca³y system gwiezdny Caridy.

Przed tygodniem zostawi³ Luke’a Skywalkera na wierzcho³ku

wielkiej œwi¹tyni na Yavinie Cztery, przypuszczaj¹c, ¿e mistrz Jedi

nie ¿yje. Wykrad³ plany dokumentacji technicznej Pogromcy S³oñc

z pamiêci jego naiwnej projektantki i konstruktorki, doktor Qwi Xux,

a potem doprowadzi³ do wybuchu siedmiu s³oñc, by spopieliæ admi-

ra³ Daalê i jej dwa gwiezdne niszczyciele. W ostatniej chwili Daala

stara³a siê uciec z rejonu, w którym eksplodowa³y gwiazdy super-

nowe, ale na pró¿no. Fale œwietlne by³y tak intensywne, ¿e ilumina-

tory Pogromcy S³oñc automatycznie uleg³y zaciemnieniu w chwili,

w której rozprzestrzeniaj¹ca siê kula ognia dosiêga³a „Gorgonê”, fla-

gowy statek Daali.

Od czasu tamtego zdumiewaj¹cego zwyciêstwa opêtanie Kypa

zaczê³o ¿yæ w³asnym ¿yciem. M³odzieniec zamierza³ unicestwiæ

wszystkie pozosta³oœci po Imperium...

Sieæ obrony Caridy dostrzeg³a Pogromcê S³oñc, kiedy zbli¿a³ siê

do planety. Kyp postanowi³ og³osiæ swoje ultimatum, zanim si³y im-

perialne spróbuj¹ czegoœ niem¹drego. Wysy³aj¹c wiadomoœæ, zde-

cydowa³ siê wykorzystaæ jak najszersze pasmo czêstotliwoœci.

– Wzywam akademiê wojskow¹ na Caridzie – powiedzia³, stara-

j¹c siê nadaæ g³osowi niskie brzmienie. – Tu mówi pilot Pogromcy

S³oñc. – Rozpaczliwie usi³owa³ przypomnieæ sobie nazwisko b³a-

zeñskiego ambasadora, który niedawno wywo³a³ dyplomatyczny

incydent na Coruscant, kiedy chlusn¹³ p³ynem ze szklanki prosto

w twarz Mon Mothmy. – Chcê mówiæ z... ambasadorem Furganem

na temat waszej kapitulacji.

background image

9

Widoczna w dole planeta nie odpowiedzia³a. Kyp wpatrywa³ siê

w komunikator, daremnie czekaj¹c na g³os, który odezwa³by siê

w odbiorniku.

Kiedy Caridanie usi³owali pochwyciæ Pogromcê S³oñc promie-

niem œci¹gaj¹cym, na konsolecie sterowniczej statku Kypa zapali³y

siê alarmowe lampki, ale m³odzieniec zacz¹³ poruszaæ dŸwigniami

z prêdkoœci¹ wspomagan¹ przez zmys³y Jedi. Dokonywa³ tak szyb-

kich i nieprzewidywalnych zmian orbity, ¿eby promieñ nie zdo³a³

go przyci¹gn¹æ.

– Nie przylecia³em tu po to, by siê bawiæ! – Kyp zacisn¹³ d³oñ

w piêœæ i uderzy³ z ca³ej si³y w obudowê komunikatora. – Carida,

je¿eli nie odpowiecie w ci¹gu najbli¿szych piêtnastu sekund, wy-

strzelê torpedê w samo j¹dro waszego s³oñca. Przypuszczam, ¿e zna-

cie mo¿liwoœci mojej broni. Czy mnie zrozumieliœcie? – Zacz¹³ g³o-

œno liczyæ.

– Jeden... dwa... trzy... cztery...

Doliczy³ do jedenastu, zanim w odbiorniku komunikatora ode-

zwa³ siê czyjœ szorstki g³os.

– Przybyszu, przekazujemy ci zestaw wspó³rzêdnych trajektorii

l¹dowania. Leæ dok³adnie wyznaczon¹ tras¹, gdy¿ w przeciwnym

wypadku zostaniesz zestrzelony. Natychmiast po l¹dowaniu poddaj

siê i przeka¿ swój statek dowódcy szturmowców.

– Chyba nie zdajecie sobie sprawy z tego, co siê zaraz stanie –

odpar³ Kyp, nawet nie trac¹c chwili, ¿eby siê rozeœmiaæ. – Chcê

mówiæ z ambasadorem Furganem n a t y c h m i a s t, gdy¿ inaczej

ca³y wasz system gwiezdny zamieni siê w kolejny jaskrawy punkt

w galaktyce. Dokona³em eksplozji Mg³awicy Kocio³ tylko po to, ¿eby

unicestwiæ parê imperialnych szturmowych niszczycieli... Czy nie

wierzycie, ¿e równie ³atwo mogê zniszczyæ jedn¹ niewielk¹ gwiaz-

dê, ¿eby pozbyæ siê planety ze szturmowcami? Dawajcie Furgana,

i to na wizji!

Nadajnik obrazów holoprojektora w³¹czy³ siê i po chwili pojawi-

³a siê szeroka, p³aska twarz ambasadora Caridy, który niecierpli-

wym gestem odsun¹³ na bok oficera ³¹cznoœciowca. Kyp rozpozna³

Furgana po krzaczastych brwiach i grubych, fioletowo-purpurowych

wargach.

– Z jakiego powodu przylecia³eœ do nas, Rebeliancie? – odezwa³

siê Caridanin. – Nie masz prawa stawiaæ nam ¿adnych ¿¹dañ.

Kyp przewróci³ oczami, czuj¹c, ¿e jego cierpliwoœæ mo¿e w ka¿-

dej chwili siê wyczerpaæ.

background image

10

– Pos³uchaj mnie, Furgan – zacz¹³. – Chcê, ¿ebyœ mi powiedzia³,

jaki los spotka³ mojego brata, Zetha, który mniej wiêcej przed dzie-

siêciu laty zosta³ porwany na planecie Deyer, wcielony do imperial-

nego wojska i sprowadzony tutaj, na Caridê. Kiedy przeka¿esz mi tê

informacjê, porozmawiamy na temat warunków waszej kapitulacji.

Furgan spogl¹da³ na niego, marszcz¹c grube brwi, podobne do

kolczastych krzewów.

– Imperium nie wdaje siê w negocjacje z terrorystami – odezwa³

siê w koñcu.

– Je¿eli o to chodzi, nie masz ¿adnego wyboru – oœwiadczy³ Kyp.

Furgan zamruga³ nerwowo i po chwili postanowi³ spuœciæ nieco

z tonu.

– Zdobycie informacji sprzed tylu lat z pewnoœci¹ zajmie nam

trochê czasu. Pozostañ na orbicie, a my postaramy siê to sprawdziæ.

– Macie na to godzinê – odpar³ Kyp, a potem przerwa³ po³¹cze-

nie.

Tymczasem ambasador Furgan, przebywaj¹cy w g³ównej cyta-

deli imperialnej akademii wojskowej na Caridzie, spogl¹da³ na ofi-

cera ³¹cznoœciowca, mocno zaciskaj¹c wargi barwy œwie¿ych siñ-

ców.

– Poruczniku Dauren, proszê sprawdziæ, czy ch³opak mówi prawdê

– rozkaza³. – Chcê wiedzieæ wszystko na temat mo¿liwoœci jego broni.

Do Furgana podszed³ kapitan szturmowców, stawiaj¹c sprê¿yste

kroki, które sprawi³y, ¿e po plecach ambasadora przeszed³ dreszcz

podziwu.

– Proszê o raport – odezwa³ siê ambasador do oficera.

G³oœnik umieszczony w he³mie szturmowca wzmocni³ s³owa ka-

pitana.

– Pu³kownik Ardax melduje, ¿e jego grupa szturmowa jest goto-

wa do odlotu na Anoth – powiedzia³. – Na pok³adzie pancernika

„Vendetta” znajduje siê osiem transporterów typu MT-AT, a poza

tym jest miejsce dla oddzia³u ¿o³nierzy z niezbêdnym sprzêtem

i uzbrojeniem.

Furgan zacz¹³ bêbniæ palcami po g³adkiej powierzchni konsolety

stoj¹cej obok niego.

– Mo¿e panu wydaæ siê przesad¹, ¿e mobilizujê takie si³y, ¿eby

porwaæ niemowlê i obezw³adniæ jedn¹ kobietê, która je strze¿e, ale

to jest dziecko J e d i , a ja nie zamierzam lekcewa¿yæ œrodków obro-

background image

11

ny, jakie mogli przedsiêwzi¹æ Rebelianci. Proszê powiedzieæ pu³-

kownikowi Ardaxowi, ¿eby on i jego ludzie byli gotowi do natych-

miastowego startu. Mam co prawda niewielki problem, z którym

muszê siê najpierw uporaæ... ale zaraz potem bêdziemy mogli lecieæ

po malca, który kiedyœ zostanie nastêpc¹ Imperatora, pos³usznym

mi we wszystkich sprawach.

Szturmowiec zasalutowa³, odwróci³ siê sprê¿yœcie na obcasie wy-

polerowanego buta, a potem otworzy³ drzwi i wyszed³ z pomiesz-

czenia.

– Panie ambasadorze – odezwa³ siê oficer ³¹cznoœciowiec, przy-

gl¹daj¹c siê informacjom na monitorze. – Nasi szpiedzy donieœli kie-

dyœ, ¿e Rebelianci dysponuj¹ skradzion¹ imperialn¹ broni¹ zwan¹

Pogromc¹ S³oñc, która podobno mo¿e dokonywaæ eksplozji gwiazd.

Oprócz tego otrzymaliœmy meldunek, ¿e przed niespe³na tygodniem

w Mg³awicy Kocio³ pojawi³o siê kilka tajemniczych supernowych...

dok³adnie tak, jak twierdzi ten intruz.

Furgan poczu³ dreszcz radoœci na myœl o tym, ¿e jego podej-

rzenia by³y s³uszne. Gdyby móg³ dostaæ w swoje rêce i Pogrom-

cê S³oñc, i dziecko Jedi, dysponowa³by o wiele wiêksz¹ w³adz¹

ni¿ wszyscy sk³óceni ze sob¹ lordowie w systemach gwiezdnych

j¹dra galaktyki! Mo¿liwe, ¿e Carida sta³aby siê oœrodkiem odro-

dzonego Imperium, którym on, Furgan, rz¹dzi³by niepodzielnie

jako regent.

– Trzeba odwróciæ uwagê pilota Pogromcy S³oñc – rozkaza³. –

A kiedy bêdzie czeka³ na wiadomoœæ o losie brata, my opracujemy

szczegó³owy plan ataku, by unieszkodliwiæ i pochwyciæ jego statek.

Nie mo¿emy dopuœciæ, ¿eby taka okazja przemknê³a nam ko³o nosa.

Kyp wpatrywa³ siê w tarczê pok³adowego chronometru Pogrom-

cy S³oñc i z ka¿d¹ chwil¹ niecierpliwi³ siê coraz bardziej. Gdyby nie

nadzieja, ¿e dowie siê czegoœ o losie Zetha, wystrzeli³by jedn¹ z czte-

rech pozosta³ych rezonansowych torped w samo j¹dro s³oñca Cari-

dy i wycofa³ siê, by spogl¹daæ, jak ca³y system gwiezdny zamienia

siê w gwiazdê supernow¹, roz¿arzon¹ do bia³oœci.

Po chwili szumów i zak³óceñ w holoprojektorze ukaza³ siê wize-

runek caridañskiego oficera ³¹cznoœciowca. Na jego twarzy malo-

wa³a siê powaga, niemal smutek.

– Wzywam pilota Pogromcy S³oñc... Czy ty jesteœ Kyp Durron,

brat Zetha, którego zwerbowaliœmy na œwiecie Deyer, zamieszka-

background image

12

nym przez kolonistów? – Oficer mówi³ tak, jakby sprawia³o mu to

wielk¹ trudnoœæ. Ka¿de s³owo akcentowa³ ze zbyteczn¹ precyzj¹.

– Ju¿ powiedzia³em wam, kim jestem – odpar³ Kyp. – Czego siê

dowiedzieliœcie?

Wizerunek oficera ³¹cznoœciowca sta³ siê trochê niewyraŸny.

– Przykro nam, ale twój brat nie prze¿y³ wstêpnego wojskowego

przeszkolenia. Nasze æwiczenia s¹ bardzo trudne, pomyœlane w ten

sposób, ¿eby zniechêciæ wszystkich oprócz najbardziej wytrzyma-

³ych kandydatów.

Kyp poczu³, ¿e jego uszy wype³niaj¹ siê dŸwiêkiem podobnym

do huku wodospadu. Spodziewa³ siê us³yszeæ coœ w tym rodzaju,

ale potwierdzenie tych oczekiwañ nape³ni³o go rozpacz¹.

– Jakie... jakie by³y okolicznoœci jego œmierci?

– Sprawdzam – odezwa³ siê oficer ³¹cznoœciowiec.

Kyp z wielkim trudem postanowi³ uzbroiæ siê w cierpliwoœæ.

– Podczas wyprawy w góry, kiedy musia³ zrobiæ wszystko, ¿eby

prze¿yæ, on i jego koledzy zostali zasypani przez nieoczekiwan¹

œnie¿ycê. Prawdopodobnie zamarz³ na œmieræ. S¹ podstawy, by s¹-

dziæ, ¿e czyni³ bohaterskie wysi³ki, chc¹c ocaliæ ¿ycie chocia¿ nie-

którym cz³onkom grupy. Dysponujê zbiorem danych ze wszystkimi

szczegó³ami. Je¿eli chcesz, mogê przekazaæ je twojemu pok³adowe-

mu komputerowi.

– Chcê – odpar³ Kyp, czuj¹c suchoœæ w gardle. – Chcê dowie-

dzieæ siê o wszystkim.

Przypomnia³ sobie, jak obaj puszczali po wodzie ³ódeczki z trzci-

ny i patrzyli, jak popychane wiatrem, dryfuj¹ w stronê pobliskich

bagien. Pamiêta³ tak¿e wyraz twarzy Zetha, kiedy szturmowcy w³a-

mali siê do ich domu i wyci¹gnêli go na dwór.

– To potrwa d³u¿sz¹ chwilê – oznajmi³ oficer ³¹cznoœciowiec.

Kyp spogl¹da³, jak przesy³ane dane pojawiaj¹ siê na ekranie jego

monitora. Pomyœla³ o Exarze Kunie, starodawnym Lordzie Sithów,

który objawi³ mu wiele prawd, jakich nie chcia³ nauczyæ go mistrz

Skywalker. Potwierdzenie spodziewanej wiadomoœci o œmierci Ze-

tha przerwa³o ostatni¹ cienk¹ niæ, która utrzymywa³a na wodzy gniew

Kypa. Teraz nic nie by³o w stanie go powstrzymaæ.

Nie oka¿e zdradzieckiej Caridzie cienia ³aski. Usunie w ten spo-

sób jeszcze jeden imperialny cierñ z boku Nowej Republiki, a po-

tem wyruszy, aby rozprawiæ siê z pozosta³ymi wielkimi impe-

rialnymi lordami, którzy gromadzili si³y w okolicach j¹dra ga-

laktyki.

background image

13

Zaczeka³, a¿ ostatnie dane o losach Zetha zostan¹ przepisane do

pamiêci komputera Pogromcy S³oñc. Wiele czasu zajmie mu zapo-

znanie siê z nimi, wyobra¿anie sobie ka¿dego szczegó³u ¿ycia brata,

d³ugich chwil, które powinni byli spêdziæ razem...

Nagle spostrzeg³ grupê czterdziestu myœliwców typu TIE. Wy³o-

ni³y siê spoza krêgu œwietlnego planety z cienkiej, mglistej warstwy

atmosfery i zaczê³y kierowaæ siê w stronê jego statku. Gromada ko-

lejnych dwudziestu ukaza³a siê spoza przeciwleg³ego horyzontu

i skrêci³a z wyraŸnym zamiarem wziêcia Pogromcy w kleszcze.

A wiêc zabieg przekazania mu wszystkich danych o losach Zetha

mia³ na celu jedynie zyskanie na czasie, odwrócenie uwagi od ataku,

jaki zaplanowali Caridanie!

Kyp nie wiedzia³, czy powinien byæ rozwœcieczony, czy mo¿e

rozbawiony. Jego twarz przybra³a ponury wyraz, który jednak po

bardzo krótkiej chwili znikn¹³.

Tymczasem myœliwce typu TIE zbli¿a³y siê coraz szybciej. Piloci

niektórych maszyn posy³ali w jego stronê nitki laserowych strza-

³ów, zapewne przypuszczaj¹c, ¿e w ten sposób go powstrzymaj¹.

Kyp czu³ g³uche dudnienia trafieñ w burty Pogromcy S³oñc, ale spe-

cjalny kwantowo-krystaliczny pancerz, którym by³y pokryte, móg³

wytrzymaæ nawet ogieñ turbolaserowych dzia³ gwiezdnego niszczy-

ciela.

Jeden z pilotów uruchomi³ komunikator i postanowi³ porozumieæ

siê z Kypem.

– Jesteœ otoczony. Nie uda ci siê uciec.

– Przykro mi – odpar³ Kyp. – Nie mam na pok³adzie ani jednej

bia³ej flagi.

Pos³u¿y³ siê czujnikami, by odnaleŸæ dowódcê eskadry myœliw-

ców typu TIE, którego g³os us³ysza³ w g³oœniku komunikatora.

Wymierzy³ w niego jeden z obronnych laserów i wypuœci³ œwietli-

st¹ wi¹zkê, która trafi³a imperialn¹ maszynê w jeden z p³askich pa-

neli z bateriami s³onecznymi. Myœliwiec rozlecia³ siê na kawa³ki i za-

mieni³ w ognist¹, ¿ó³topomarañczow¹ kulê.

Pozosta³e maszyny ze wszystkich stron jednoczeœnie zasypa³y Po-

gromcê S³oñc lawin¹ b³yskawic. Kyp wymierzy³ lasery, celuj¹c

w piêæ myœliwców wybranych na chybi³ trafi³. Uda³o mu siê znisz-

czyæ trzy.

Korzystaj¹c z wyj¹tkowej ruchliwoœci, jak¹ dysponowa³ Pogrom-

ca, wystrzeli³ œwiec¹ w górê, a w tym czasie inne myœliwce typu

TIE kontynuowa³y ogieñ poprzez chmury dymów i szcz¹tki pozo-

background image

14

sta³e po wybuchach zniszczonych wczeœniej maszyn. Kyp rozeœmia³

siê na ca³e gard³o, widz¹c, jak dwaj imperialni piloci trafili siê na-

wzajem.

Poczu³, jak narasta w nim fala gniewu, jak wzmacnia zasoby jego

mocy. Pomyœla³, ¿e ostrzeg³ Caridan bardziej ni¿ na to zas³ugiwali.

Powiedzia³, czego od nich ¿¹da, a tymczasem podstêpny Furgan wy-

s³a³ przeciwko niemu swoje eskadry.

– To ostatni b³¹d, jaki kiedykolwiek pope³niliœcie – oœwiadczy³.

Piloci myœliwców typu TIE nie przerywali ognia, czêœciej jednak

chybiali ni¿ trafiali. B³yskawice laserowych strza³ów odbija³y siê od

kwantowo-krystalicznego pancerza, nie wyrz¹dzaj¹c Pogromcy

S³oñc najmniejszej krzywdy. Wygl¹da³o na to, ¿e piloci nie wiedz¹,

jak powinni prawid³owo mierzyæ i strzelaæ. Najprawdopodobniej

spêdzali ca³y czas, wprawiaj¹c siê w strzelaniu w komorach symu-

lacyjnych, i nigdy nie brali udzia³u w prawdziwej bitwie w przestwo-

rzach. Kyp tymczasem pos³ugiwa³ siê Moc¹.

Trafia³ kolejne maszyny, ale po chwili uzna³, ¿e dalsza walka jest

tylko strat¹ czasu. Kiedy opuœci³ oko³oplanetarn¹ orbitê i po³o¿y³

statek na kurs wiod¹cy ku gwieŸdzie, w sam œrodek systemu, dwa

najszybsze myœliwce typu TIE puœci³y siê w poœcig za nim.

Jedyn¹ krzywd¹, jak¹ imperialni piloci mogli wyrz¹dziæ Pogrom-

cy S³oñc, by³o zniszczenie jego ma³ych wie¿yczek z laserami. Po-

wiod³o siê to kiedyœ si³om admira³ Daali, które unieruchomi³y ca³e

zewnêtrzne uzbrojenie ma³ego statku. Zosta³o ono póŸniej napra-

wione przez in¿ynierów Nowej Republiki.

Kolejny uszkodzony myœliwiec typu TIE przeci¹³ przestworza

przed dziobem Pogromcy S³oñc, a potem z oœlepiaj¹cym b³yskiem

zakoñczy³ ¿ywot. Kyp przelecia³ przez chmurê szcz¹tków, wci¹¿

kieruj¹c siê ku s³oñcu. Pozosta³e imperialne maszyny nie przerywa-

³y poœcigu i wci¹¿ strzela³y. Kyp nie zwraca³ na nie uwagi.

Nie móg³ przestaæ myœleæ o bracie. Wyobra¿a³ sobie, jak Zeth,

uczestnicz¹c w æwiczeniach wojska, do którego nigdy nie zamierza³

wstêpowaæ, zamarza pod grub¹ warstw¹ œniegu. M³odzieniec wie-

dzia³, ¿e jedynym sposobem pozbycia siê tej myœli jest oczyszczenie

ca³ej planety w nieziemskim ogniu, jaki mo¿e rozpêtaæ tylko Po-

gromca.

Uruchomi³ systemy umo¿liwiaj¹ce wystrzelenie rezonansowych

torped. Toroidalny transmiter, umieszczony w dolnej czêœci kad³u-

ba, zacz¹³ przekazywaæ energiê plazmy do pocisku, nadaj¹c mu

kszta³t owalny.

background image

15

Kiedy Kyp ostatnio odpala³ torpedy, kierowa³ je ku supergigan-

tycznym gwiazdom w Mg³awicy. W porównaniu z nimi s³oñce Ca-

ridy by³o niewielk¹ ¿ó³t¹ gwiazd¹, nie wyró¿niaj¹c¹ siê niczym szcze-

gólnym, ale mimo to Pogromca S³oñc powinien wzbudziæ reakcjê

³añcuchow¹ w jej j¹drze...

Kyp zbli¿y³ siê do p³on¹cej kuli ¿ó³tego ognia i dostrzeg³ migotli-

we wypustki, wystaj¹ce ponad warstwê chromosfery gwiazdy. Na

powierzchniê wydostawa³y siê b¹ble gor¹cych gazów, które po chwili

opada³y, by ponownie pogr¹¿yæ siê w piekielnej g³êbi. Ciemne smugi,

widoczne na tarczy s³oñca, szpeci³y j¹ niczym nie zagojone blizny.

Kyp wymierzy³ w sam œrodek jednej plamy, jakby by³a centralnym

punktem tarczy strzelniczej.

Uzbroi³ rezonansow¹ torpedê, a potem odwróci³ g³owê i poœwiê-

ci³ chwilê, aby sprawdziæ, co dzieje siê za jego plecami. Œcigaj¹ce

go myœliwce typu TIE zawróci³y, nie chc¹c znaleŸæ siê tak blisko

p³on¹cej kuli.

Spojrza³ ponownie przed siebie i zobaczy³ czerwone lampki alar-

mowe, mrugaj¹ce na pulpicie konsolety, ale postanowi³ je zignoro-

waæ.

Kiedy lampka kontrolna systemu celowniczego rozjarzy³a siê zie-

lonym blaskiem, przycisn¹³ guzik, posy³aj¹c prosto w œrodek tarczy

caridañskiego s³oñca skwiercz¹c¹, zielono-niebiesk¹ elipsoidê. Jej

urz¹dzenia naprowadzaj¹ce powinny sprawiæ, ¿e dotrze do j¹dra i do-

kona w nim nieodwracalnej destabilizacji.

Wyda³ ciche westchnienie ulgi i usiad³ wygodniej na fotelu pilo-

ta. W³aœnie podj¹³ decyzjê, której nie mo¿na ju¿ zmieniæ.

Powinien czuæ uniesienie, wiedz¹c, ¿e ostateczne zniszczenie

wojskowej akademii by³o jedynie kwesti¹ czasu. Œwiadomoœæ ta nie

mog³a jednak zatrzeæ bólu, jaki czu³ po stracie jedynego brata.

W pomieszczeniach cytadeli wojskowego oœrodka szkoleniowe-

go rozjêcza³y siê syreny alarmowe. Korytarzami o kamiennych po-

sadzkach bieg³y grupy szturmowców, chc¹c zaj¹æ miejsca w strate-

gicznych punktach wyznaczonych podczas wielu æwiczeñ. ¯o³nie-

rze nie wiedzieli jednak, co robiæ.

Na twarzy ambasadora Furgana malowa³ siê doœæ komiczny wy-

raz przera¿enia. Jego wy³upiaste oczy wygl¹da³y, jakby mia³y za

chwilê wyjœæ z orbit, a usta zamyka³y siê i otwiera³y, gdy mê¿czy-

zna usi³owa³ wykrztusiæ chocia¿ s³owo.

background image

16

– Ale jakim cudem wszyscy nasi piloci myœliwców typu TIE mo-

gli chybiæ?

– Oni nie chybili, ekscelencjo – odpar³ porucznik Dauren. – To

Pogromca S³oñc musi byæ wyposa¿ony w jakiœ niewra¿liwy pan-

cerz, przewy¿szaj¹cy wszystkie, z jakimi kiedykolwiek mieliœmy do

czynienia. Kyp Durron dociera w³aœnie w pobli¿e caridañskiego s³oñ-

ca i chocia¿ wskazania naszych czujników s¹ zniekszta³cone z po-

wodu wy³adowañ koronowych, wygl¹da na to, ¿e wystrzeli³ ku tar-

czy jakiœ pocisk o ogromnej energii. – Oficer ³¹cznoœciowiec prze³-

kn¹³ œlinê. – Przypuszczam, ¿e obaj dobrze wiemy, co to znaczy,

ekscelencjo.

– O ile to niebezpieczeñstwo jest realne – stwierdzi³ Furgan.

– Ekscelencjo... – Dauren walczy³ z ogarniaj¹cym go przera-

¿eniem. – Musimy za³o¿yæ, ¿e jest realne. Nowa Republika nie

bez powodu by³a niespokojna, kiedy dysponowa³a tak¹ straszli-

w¹ broni¹. Gwiazdy w Mg³awicy Kocio³ naprawdê eksplodo-

wa³y.

W g³oœniku interkomu rozleg³ siê g³os Kypa Durrona.

– Carida, ostrzega³em was, ale mimo to próbowaliœcie mnie oszu-

kaæ. Teraz bêdziecie musieli pogodziæ siê z tym, co sami na siebie

œci¹gnêliœcie. Je¿eli nie pomyli³em siê w obliczeniach, j¹dro wasze-

go s³oñca powinno staæ siê niestabilne za mniej wiêcej dwie godzi-

ny. – Zrobi³ krótk¹ przerwê. – Macie tylko tyle czasu, by zarz¹dziæ

ewakuacjê planety.

Furgan z wœciek³oœci¹ uderzy³ piêœci¹ w blat sto³u.

– Ekscelencjo – odezwa³ siê znów Dauren. – Co zamierza pan

teraz zrobiæ? Czy powinienem zaj¹æ siê przygotowaniami do ewa-

kuacji?

Furgan pochyli³ siê nad sto³em i przycisn¹³ guzik, chc¹c po³¹czyæ

siê z hangarami znajduj¹cymi siê na ni¿szych poziomach cytadeli.

– Pu³kowniku Ardax, proszê natychmiast zaokrêtowaæ swoich

¿o³nierzy. Proszê umieœciæ ich na pok³adach pancernika „Vendet-

ta”. Grupa szturmowa maj¹ca opanowaæ Anoth wystartuje za godzi-

nê. Mam zamiar tak¿e uczestniczyæ w tej wyprawie.

– Rozkaz, panie ambasadorze – nadesz³a zwiêz³a odpowiedŸ pu³-

kownika.

Furgan zwróci³ siê do swojego oficera ³¹cznoœciowca:

– Czy jest pan pewien, ¿e jego brat nie ¿yje? Nie dysponujemy

niczym, czego moglibyœmy u¿yæ jako œrodka perswazji?

Dauren zamruga³.

background image

17

– Nie wiem, ekscelencjo – odpar³. – Rozkaza³ pan, ¿eby graæ na

zw³okê, wiêc wymyœli³em ca³¹ historiê i wys³a³em mu fa³szywe in-

formacje. Czy pan chce, ¿ebym teraz to sprawdzi³?

– Oczywiœcie, ¿e chcê, byœ to sprawdzi³! – rykn¹³ Furgan. – Je¿eli

bêdziemy mieli jego brata jako zak³adnika, mo¿e uda siê nam zmu-

siæ ch³opaka, by zneutralizowa³ dzia³anie broni Pogromcy.

– Zajmê siê tym natychmiast, ekscelencjo – odpar³ Dauren i za-

cz¹³ przebieraæ palcami po klawiaturze.

Do pokoju dowodzenia wpad³o szeœciu dowódców grup szkole-

niowych akademii. Zwabieni jêkiem alarmowych syren, zatrzymali

siê przed Furganem i dziarsko zasalutowali. Furgan, obdarzony ni¿-

szym wzrostem ni¿ jego dowódcy, za³o¿y³ rêce za plecami, wypi¹³

pierœ i zwróci³ siê do genera³ów:

– Sporz¹dŸcie spis wszystkich statków na Caridzie, nadaj¹cych

siê do lotu. Absolutnie ¿adnego nie pomiñcie. Trzeba przekazaæ

do pamiêci ich komputerów kompletne dane, a potem zabraæ na

pok³ady tyle osób, ile bêdzie mo¿liwe. Nie s¹dzê, by uda³o siê za-

okrêtowaæ wszystkich, wiêc wybierajcie tylko najstarszych stop-

niem.

– Czy chce pan, ¿ebyœmy opuœcili Caridê bez walki? – odezwa³

siê jeden z oficerów.

– Generale, nasze s³oñce wkrótce zamieni siê w supernow¹! –

wrzasn¹³ w odpowiedzi Furgan. – Jak pan chce, ¿ebyœmy z tym wal-

czyli?

– Ewakuacja ma obj¹æ tylko najstarszych stopniem? – zapyta³ nie-

œmia³o Dauren, unosz¹c g³owê znad konsolety. – Ekscelencjo, je-

stem tylko porucznikiem.

Furgan rzuci³ groŸne spojrzenie na mê¿czyznê pochylonego nad

pulpitami kontrolnymi.

– A zatem masz jeszcze jeden powód wiêcej, by odnaleŸæ brata

tego dzieciaka i zmusiæ go, ¿eby powstrzyma³ tê torpedê!

Przez iluminatory, spolaryzowane do po³owy jasnoœci, Kyp ob-

serwowa³, jak pozosta³e myœliwce typu TIE zawracaj¹ i kieruj¹ siê

ku Caridzie. Uœmiechn¹³ siê z satysfakcj¹. Pomyœla³, ¿e przyjemnie

bêdzie patrzeæ, jak ogarniêci panik¹ Caridanie opuszczaj¹ planetê,

staraj¹c siê zabraæ wszystko, co ma jak¹œ wartoœæ.

Przez kolejne dwadzieœcia minut przygl¹da³ siê, jak z hangarów

g³ównej cytadeli akademii startuj¹ chmary ró¿nych statków. Widzia³

2 – W³adcy mocy

background image

18

ma³e myœliwce, du¿e pasa¿erskie transportowce i kosmiczne barki

klasy Gwiezdny Robotnik, a nawet jeden groŸnie wygl¹daj¹cy sztur-

mowy pancernik.

Dziwi³ siê sam sobie, ¿e pozwala imperialnym wojskom na za-

branie tej groŸnej broni. Nie w¹tpi³, ¿e w przysz³oœci zostanie u¿yta

do walki z Now¹ Republik¹, ale na razie cieszy³ siê tym, ¿e ju¿ wkrót-

ce unicestwi ca³y imperialny system gwiezdny.

– Nie uda siê wam wszystkim uciec – szepn¹³ do siebie. – Mo¿li-

we, ¿e niektórzy ocal¹ ¿ycie, ale nie ka¿demu uda siê ta sztuka! –

Rzuci³ okiem na tarczê chronometru. Teraz, kiedy we wnêtrzu gwiaz-

dy zaczyna³y pojawiaæ siê pierwsze pulsacje, móg³ oceniæ dok³ad-

niej, ile czasu zajmie s³oñcu osi¹gniêcie stanu, w którym eksplodu-

je. Caridanie mieli ju¿ tylko dwadzieœcia siedem minut do chwili,

w której dotrze do nich czo³o fali uderzeniowej.

Strumieñ odlatuj¹cych maszyn os³ab³ i tylko kilka starych stat-

ków, wyci¹gniêtych zapewne ze sk³adnic z³omu, z wielkim trudem

usi³owa³o pokonaæ si³ê przyci¹gania. Carida nie sprawia³a wra¿enia

oœrodka wyposa¿onego w wiele nowoczesnych jednostek. Mo¿liwe,

¿e wiêkszoœæ najlepszych statków zosta³a zarekwirowana przez wiel-

kiego admira³a Thrawna lub któregoœ innego imperialnego lorda.

Sygna³ nadajnika holoprojektora zamigota³ i po chwili pojawi³ siê

znów wizerunek oficera ³¹cznoœciowca Caridy.

– Wzywam pilota Pogromcy S³oñc! Tu mówi porucznik Dauren!

Wzywam Kypa Durrona! Sprawa pilna! Mam dla ciebie nie cierpi¹-

c¹ zw³oki informacjê!

Kyp móg³ sobie wyobraziæ, ¿e ktoœ, kto pozosta³ jeszcze na Cari-

dzie, mia³ dla niego piln¹ informacjê. Nie spieszy³ siê z odpowie-

dzi¹, pozwalaj¹c, by oficer ³¹cznoœciowiec cierpia³ katusze...

– Tak, o co chodzi? – odezwa³ siê po d³u¿szej chwili.

– Kypie Durronie, w koñcu uda³o siê nam odnaleŸæ twojego brata

Zetha.

Kyp poczu³ siê tak, jakby ktoœ przeszy³ jego serce ostrzem œwietl-

nego miecza.

– Co takiego? Twierdzi³eœ, ¿e nie ¿yje.

– Sprawdziliœmy jeszcze raz dok³adnie i mimo wszystko go

odnaleŸliœmy. Przebywa w tej chwili tu, w tej cytadeli, ale nie

uda³o mu siê dostaæ na pok³ad gwiezdnego transportowca

i w zwi¹zku z tym nie mo¿e odlecieæ z Caridy! Wezwa³em go,

by stawi³ siê obok nadajnika komunikatora. Powinien przyjœæ za

chwilê.

background image

19

– Jak to mo¿liwe? – zdziwi³ siê Kyp. – Powiedzia³eœ przecie¿, ¿e

zgin¹³ podczas æwiczeñ. Przes³a³eœ mi nawet wszystkie informacje

na ten temat!

– Informacje zosta³y sfa³szowane – oœwiadczy³ bez ogródek Dauren.

Kyp zacisn¹³ powieki, gdy¿ gor¹ce ³zy przes³oni³y mu wzrok. Na

wieœæ o tym, ¿e Zeth nadal ¿yje, ogarnê³a go wielka radoœæ. Czu³

jednak gniew na samego siebie za to, ¿e pope³ni³ najbardziej ele-

mentarny b³¹d – u w i e r z y ³ w to, co powiedzieli mu imperialni

funkcjonariusze.

Ponownie spojrza³ na tarczê chronometru. Do wybuchu pozosta-

wa³o dwadzieœcia jeden minut. Szarpn¹³ dŸwignie sterownicze Po-

gromcy S³oñc i jak laserowy b³ysk skierowa³ statek z powrotem ku

planecie. Nie spodziewa³ siê, ¿e zd¹¿y ocaliæ ¿ycie brata, ale musia³

spróbowaæ.

Wpatrywa³ siê w tarczê przyrz¹du ukazuj¹c¹ minuty i sekundy.

Mimo i¿ nie odzyska³ ostroœci wzroku, czu³ uk³ucie w sercu za ka¿-

dym razem, gdy na tarczy pojawia³y siê coraz ni¿sze liczby.

Powrót w okolice Caridy zaj¹³ mu piêæ minut. Przelecia³ przez

granicê dnia i nocy, obra³ orbitê przebiegaj¹c¹ nad powierzchni¹ na

niewielkiej wysokoœci, a póŸniej zaprogramowa³ wspó³rzêdne for-

tecy i budynków wchodz¹cych w sk³ad imperialnej placówki szko-

leniowej.

W polu wyœwietlacza holoprojektora ponownie znalaz³ siê nie-

wielki wizerunek porucznika Daurena. Oficer ³¹cznoœciowiec ci¹-

gn¹³ za rêkê szturmowca odzianego w bia³y pancerz.

– Kypie Durronie! Czy jeszcze mnie s³yszysz?

– S³yszê – odpar³ m³odzieniec. – Obni¿am lot, ¿eby was zabraæ.

Oficer ³¹cznoœciowiec odwróci³ siê w stronê szturmowca.

– Dwadzieœcia jeden dwanaœcie, natychmiast zdejmijcie he³m –

rozkaza³.

Z wahaniem, jakby nie robi³ tego od bardzo dawna, ¿o³nierz œci¹-

gn¹³ nakrycie g³owy. Sta³, mrugaj¹c w œwietle nie poddanym dzia-

³aniu filtrów. Zapewne tylko bardzo rzadko mia³ okazjê patrzenia na

œwiat w³asnymi oczami. Kiedy Kyp spojrza³ na holograficzny wize-

runek oblicza, które przypomina³o trochê twarz brata, poczu³, jak

jego serce przenika fala bólu.

– Podaj swoje nazwisko – odezwa³ siê Dauren.

Szturmowiec zamruga³, jakby nie wiedzia³, co powiedzieæ. Kyp

by³ ciekaw, czy ¿o³nierza nie poddano dzia³aniu jakichœ narkoty-

ków.

background image

20

– Dwadzieœcia jeden dwanaœcie – odpar³.

– Nie swój numer s³u¿bowy, swoje nazwisko!

M³ody mê¿czyzna przez d³u¿sz¹ chwilê nic nie mówi³, jakby szpe-

ra³ w pamiêci, szukaj¹c w niej czegoœ, czego od bardzo dawna nie

u¿ywa³. Kiedy w koñcu odnalaz³ w³aœciwe s³owo, wypowiedzia³ je

tak, ¿e zabrzmia³o jak pytanie.

– Zeth? Zeth Dur... Durron?

Kyp nie musia³ s³uchaæ, jak szturmowiec wymawia to nazwisko.

Pamiêta³ opalonego, szczup³ego ch³opaka, z którym kiedyœ p³ywa³

na Deyer i ma³¹ rêczn¹ sieci¹ ³owi³ ryby.

– Zeth – szepn¹³. – Nadlatujê.

Oficer ³¹cznoœciowiec zacz¹³ wymachiwaæ rêkami.

– Nie uda ci siê wyl¹dowaæ w ci¹gu czasu, jaki pozosta³ – oœwiad-

czy³. – Musisz powstrzymaæ tê katastrofê. Musisz zapobiec powsta-

niu reakcji ³añcuchowej w j¹drze s³oñca. To nasza jedyna nadzieja.

– Nie mogê jej powstrzymaæ – odpar³ Kyp. – Nikt i nic nie mo¿e

jej powstrzymaæ.

– Je¿eli tego nie zrobisz, wszyscy zginiemy! – zawo³a³ przera¿o-

ny Dauren.

– A zatem zginiecie – odpar³ Kyp. – Wszyscy na to zas³u¿yliœcie.

Z wyj¹tkiem Zetha. Lecê po niego.

Jak b³yskawica przeci¹³ warstwy atmosfery planety. Rozgrzane

powietrze perli³o siê po bokach superbroni, a czo³o fali udarowej

piêtrzy³o siê przed jej dziobem jak tarcza. Za ruf¹ grzmia³ huk po-

wsta³y wskutek przekroczenia bariery dŸwiêku.

Powierzchnia planety zbli¿a³a siê z prêdkoœci¹ przyprawiaj¹c¹

o md³oœci. Kyp szybowa³ nad spêkanym pustkowiem pooranym wy-

buchami pocisków, pe³nym niedostêpnych czerwonych ska³ i stro-

mych w¹wozów. Na pustyni zobaczy³ geometryczne kszta³ty bêd¹-

ce drogami, pieczo³owicie zaplanowanymi i zbudowanymi przez

oddzia³ imperialnych in¿ynierów.

Pogromca S³oñc przelecia³ jak meteor nad grup¹ bunkrów i bara-

ków o metalowych œcianach. Tu i ówdzie Kyp widzia³ pojedyncze

grupki szturmowców, odbywaj¹cych æwiczenia albo maszeruj¹cych

w zwartym szyku, nieœwiadomych, ¿e nied³ugo ich s³oñce eksplo-

duje.

Chronometr pokazywa³, ¿e do chwili wybuchu pozosta³o zaled-

wie siedem minut.

Kyp przywo³a³ ekran celowniczy i namierzy³ g³ówn¹ cytadelê. Pêd

powietrza szarpn¹³ jego statkiem, zako³ysa³ nim w locie, ale m³odzie-

background image

21

niec siê tym nie przejmowa³. Na powierzchni molekularnego pance-

rza migota³y p³omyki gazów wchodz¹cych w sk³ad atmosfery.

– Podaj mi swoje dok³adne wspó³rzêdne – za¿¹da³ Kyp.

Oficer ³¹cznoœciowiec zacz¹³ szlochaæ.

– Wiem, ¿e przebywacie w budynku g³ównej cytadeli! – krzy-

kn¹³ Kyp. – W którym miejscu?

– Na jednym z najwy¿szych poziomów po³udniowej wie¿y – od-

par³ zwiêŸle Zeth, po wojskowemu, jak dobrze wyszkolony sztur-

mowiec.

Kyp dostrzeg³ poszarpane blanki budynków wojskowej akade-

mii, wyrastaj¹ce poœrodku p³askowy¿u, na którym roi³o siê jak w ulu.

Monitory Pogromcy S³oñc ukaza³y powiêkszony obraz cytadeli, a po-

tem skupi³y siê na po³udniowej wie¿y, o której wspomina³ Zeth.

Do wybuchu pozostawa³o ju¿ tylko piêæ minut.

– Zeth, przygotuj siê, nadlatujê.

– Ale zabierzesz i mnie! – odezwa³ siê Dauren.

Kyp poczu³ w sercu uk³ucie. Zamierza³ pozostawiæ na ³asce losu

oficera ³¹cznoœciowca, który powiedzia³ mu nieprawdê, doprowa-

dzi³ do rozpaczy i zmusi³ do podjêcia decyzji o zniszczeniu Caridy.

Chcia³, ¿eby porucznik zgin¹³ w wybuchu s³onecznego ognia, spo-

pielaj¹cego wszystkich i wszystko, ale mê¿czyzna móg³ mu siê przy-

daæ, przynajmniej na razie.

– ZnajdŸcie jakiœ taras albo balkon – poleci³. – Pojawiê siê tam

mniej wiêcej za minutê. Na dach nie zd¹¿ycie, wiêc bêdê musia³ go

odstrzeliæ.

Dauren kiwn¹³ g³ow¹. Zeth otrz¹sn¹³ siê w koñcu z otêpienia i za-

pyta³:

– Kyp? Mój brat? Kypie, czy to ty?

Pogromca S³oñc przelecia³ nad minaretami i wie¿ami caridañskiej

cytadeli, ostrymi jak ig³y. Ca³¹ fortecê otacza³y mury niesamowitej

gruboœci. Po wewnêtrznym dziedziñcu biega³o kilkuset ni¿szych stop-

niem uchodŸców, staraj¹c siê dostaæ na pok³ady niewielkich atmos-

ferycznych œmigaczy i patrolowców. Niektóre startowa³y, unosz¹c

siê w powietrze, chocia¿, nie maj¹c generatorów napêdu nadprze-

strzennego, nie by³y w stanie umkn¹æ przed ognistym piek³em wy-

buchu supernowej.

Kyp gwa³townie zmniejszy³ prêdkoœæ lotu, a¿ w koñcu znieru-

chomia³ nad fortec¹. Nagle Pogromca S³oñc zako³ysa³ siê z boku na

bok, kiedy automatycznie kierowane lasery rozmieszczone wokó³

akademii wymierzy³y do niego i strzeli³y.

background image

22

– Wy³¹czcie swoje obronne dzia³a! – wrzasn¹³ Kyp do oficera

³¹cznoœciowca.

Poœwiêci³ cenn¹ chwilê, by wycelowaæ, i ogniem obronnych la-

serów odpowiedzia³ dzia³om cytadeli, zasypuj¹cym go b³yskawica-

mi. Dwie wie¿yczki wybuch³y, zamieniaj¹c siê w stosy dymi¹cych

szcz¹tków, ale nieco wiêksze laserowe dzia³o, ukryte w trzeciej, po

raz kolejny trafi³o w pancerz Pogromcy.

Wymkn¹wszy siê na chwilê spod kontroli, superbroñ zaczê³a ko-

zio³kowaæ, a¿ uderzy³a o mur jednej z wysokich wie¿yczek. Kyp

zdo³a³ jednak odzyskaæ panowanie nad sterami i uniós³ swój ma³y

statek na nieco wiêksz¹ wysokoœæ. Nie by³o czasu, by nadal odpo-

wiadaæ ogniem. Nie by³o czasu na nic poza dostaniem siê do po-

mieszczeñ wie¿y.

Kyp rzuci³ okiem na tarczê chronometru i stwierdzi³, ¿e zosta³y

ju¿ tylko trzy minuty!

– Kryjcie siê! – krzykn¹³. – Za chwilê odstrzelê dach cytadeli! –

Wymierzy³ jeden z laserów i przycisn¹³ guzik, ale na ekranie celow-

niczym pojawi³ siê napis: AWARIA. Wie¿yczka lasera musia³a ulec

uszkodzeniu podczas zderzenia z murami wie¿y. Kyp zakl¹³ i obró-

ci³ statek wokó³ pionowej osi, tak by móc wymierzyæ w dach z inne-

go lasera.

Pos³a³ krótk¹ seriê, kontroluj¹c iloœæ emitowanej energii, a potem

przygl¹da³ siê, jak p³on¹ce szcz¹tki dachu wpadaj¹ do wnêtrza wie-

¿y. W powietrze poszybowa³y kawa³ki syntetycznych ska³ i poszar-

panych metalowych dŸwigarów. Kyp pstrykn¹³ prze³¹cznikiem, uru-

chamiaj¹c generator promienia œci¹gaj¹cego. Chcia³ pochwyciæ la-

taj¹ce szcz¹tki, zanim spadn¹ na ni¿sze poziomy cytadeli.

Zawisn¹³ Pogromc¹ S³oñc nad dymi¹cym kraterem, który jeszcze

przed chwil¹ by³ dachem budowli. Skierowa³ czujniki skanerów pio-

nowo w dó³ i ujrza³ dwójkê mê¿czyzn. Wygrzebywali siê spod biu-

rek, gdzie siê ukryli. Gdyby obni¿y³ wysokoœæ lotu, obaj mogliby

siê wspi¹æ po drabince wiod¹cej do w³azu, a stamt¹d przedostaæ siê

do opancerzonego wnêtrza Pogromcy. Kyp ju¿ wczeœniej wprowa-

dzi³ do pamiêci komputera parametry trasy, która umo¿liwi³aby

ucieczkê.

Obni¿aj¹c wysokoœæ lotu, Kyp dostrzeg³, ¿e porucznik Dauren

wsta³, uj¹³ od³amany kawa³ek plastali i z ca³ej si³y uderzy³ nim Ze-

tha w ty³ g³owy. Brat Kypa upad³ na kolana, ale potrz¹sn¹³ g³ow¹

i w odruchu samoobrony wyci¹gn¹³ blaster. Oficer ³¹cznoœciowiec

podbieg³, by pochwyciæ koniec drabinki Pogromcy S³oñc, ale Kyp,

background image

23

rozwœcieczony widokiem tego, co siê sta³o, szarpn¹³ dŸwigniê i uniós³

statek tak, by mê¿czyzna nie móg³ z³apaæ najni¿szego szczebla.

Podskakuj¹c i wymachuj¹c rêkami, oficer ³¹cznoœciowiec usi³o-

wa³ dosiêgn¹æ koñca drabinki, ale chybi³ i zamiast szczebla dotkn¹³

kad³uba statku; oparzony wrzasn¹³ z bólu, gdy¿ molekularny pan-

cerz wci¹¿ jeszcze by³ rozgrzany od tarcia o cz¹steczki atmosfery.

Opad³ na pod³ogê i odwróci³ siê w sam¹ porê, by zobaczyæ, jak

Zeth kieruje ku niemu lufê blastera. Pamiêtaj¹c lata szkolenia, które

przeszed³ jako szturmowiec, brat Kypa precyzyjnie wymierzy³ i przy-

cisn¹³ spust karabinu. Oficer ³¹cznoœciowiec, odrzucony si³¹ strza³u,

przelecia³ pod przeciwleg³¹ œcianê pomieszczenia. W jego torsie zia³a

czarna, dymi¹ca dziura. Opad³ na pod³ogê i znieruchomia³ poœród

le¿¹cych tam szcz¹tków.

Jedna minuta.

Kyp powróci³ Pogromc¹ S³oñc na poprzedni¹ wysokoœæ i opuœci³

drabinkê, ale Zeth opad³ na kolana. Z ciê¿kiej rany w tylnej czêœci

jego g³owy ciek³a krew, plami¹c bia³y pancerz. Nie mia³ si³, ¿eby

wstaæ i uchwyciæ siê szczebla drabinki. Cios zadany przez oficera

³¹cznoœciowca okaza³ siê zbyt silny.

Dzia³aj¹c w poœpiechu, Kyp wymierzy³ promieñ œci¹gaj¹cy w nie-

ruchome cia³o brata, oderwa³ je od pod³ogi i zacz¹³ przyci¹gaæ ku

Pogromcy. Nie móg³ zrobiæ nic wiêcej. Zablokowa³ dŸwignie ste-

rownicze, a potem rzuci³ siê do w³azu. Musia³ otworzyæ klapê i zejœæ

po drabince, a potem wci¹gn¹æ cia³o brata do wnêtrza statku. Siê-

gn¹³ do dŸwigni otwieraj¹cej w³az Pogromcy...

I wówczas s³oñce Caridy eksplodowa³o.

Fala œwietlna przemknê³a przez atmosferê, nios¹c ze sob¹ piek³o

s³onecznego ¿aru. Ca³a cytadela przemieni³a siê w morze p³omieni.

Pogromca S³oñc zacz¹³ kozio³owaæ, a Kyp, odrzucony pod prze-

ciwn¹ œcianê sterowni, znieruchomia³, przyciœniêty twarz¹ do szyby

jednego z iluminatorów. Zobaczy³, jak pod wp³ywem s³onecznego

piek³a, jakie rozszala³o siê na Caridzie, cia³o Zetha rozsypuje siê

w popió³, po którym nie zostaje wkrótce najmniejszego œladu.

Kyp z wysi³kiem wci¹gn¹³ siê na fotel pilota. Niemal pora¿ony

prze¿ytym wstrz¹sem, pos³u¿y³ siê technik¹ Jedi, ¿eby zmusiæ siê

do w³¹czenia silników napêdu podœwietlnego. Pierwsza fala, wys³a-

na przez wybuchaj¹c¹ supernow¹, zawiera³a szybkie, obdarzone du¿¹

energi¹ cz¹stki, wystrzelone w przestworza dziêki eksplozji gwiaz-

dy. Kyp wiedzia³, ¿e mniej wiêcej po minucie pojawi siê znacznie

groŸniejsze promieniowanie.

background image

24

Po chwili drugi huragan energii uderzy³ w Caridê, która rozpad³a

siê na kawa³ki. Pogromca S³oñc przyspieszy³ tak bardzo, ¿e zosta³y

przekroczone niemal wszystkie czerwone kreski na tarczach wskaŸ-

ników, a potem po³o¿y³ siê na kurs ucieczki, zaprogramowany wcze-

œniej przez Kypa.

M³odzieniec czu³, ¿e ogromna si³a rozci¹ga jego twarz w dziw-

nym grymasie. Z wysi³kiem zamkn¹³ powieki i pozwoli³, by przy-

spieszenie zakrzywia³o tory ³ez, jakie zaczê³y p³yn¹æ z jego oczu.

Pogromca S³oñc wystrzeli³ z górnych warstw atmosfery i po chwili

dokona³ skoku w nadprzestrzeñ. Gdy ogniki gwiazd w iluminato-

rach zamienia³y siê w d³ugie linie, a p³omienie supernowej wyci¹-

ga³y po raz ostatni ogniste szpony, Kyp wyda³ zduszony jêk rozpa-

czy na myœl o tym, co w³aœnie uczyni³.

Jego jêk znikn¹³ jednak razem z nim w nadprzestrzeni.

background image

25

Leia Organa Solo wyl¹dowa³a na powierzchni czwartego ksiê-

¿yca planety Yavin. Pochyli³a g³owê, przesz³a przez w³az „Tysi¹c-

letniego Soko³a”, a potem zaczê³a iœæ po opuszczonej rampie. Spoj-

rza³a w kierunku wielkiej œwi¹tyni Massassów piêtrz¹cej siê obok

statku.

Poranek na ksiê¿ycu poroœniêtym d¿ungl¹ by³ doœæ ch³odny. Nad

ziemi¹ unosi³y siê opary, wisia³y nisko nad koronami drzew i ocie-

ra³y siê o wierzcho³ki kamiennych zigguratów niczym bia³y ca³un.

Pogrzebowy ca³un – pomyœla³a Leia. – Dla Luke’a.

Min¹³ tydzieñ od chwili, kiedy uczniowie akademii Jedi znaleŸli

nieruchome cia³o Luke’a Skywalkera na wierzcho³ku wielkiej œwi¹-

tyni. Wnieœli swojego mistrza do œrodka i zatroszczyli siê o niego,

jak najlepiej umieli, ale nie wiedzieli, co robiæ. Najlepsi lekarze Nowej

Republiki nie stwierdzili, ¿eby Luke odniós³ jak¹kolwiek kontuzjê

albo ranê. Wszyscy byli zgodni co do tego, ¿e ¿yje, ale jego cia³o

ogarn¹³ ca³kowity zastój. Badania czy testy, jakie wielokrotnie prze-

prowadzali, nie przynosi³y rezultatów.

Leia nie mia³a wielkiej nadziei, ¿e cokolwiek zdzia³a, ale chcia³a

przynajmniej byæ razem z bratem.

BliŸniêta, g³oœno ha³asuj¹c, stanê³y na górze rampy „Soko³a”. I Ja-

cen, i Jaina starali siê nawzajem przekonaæ, które z nich podczas

schodzenia narobi ma³ymi bucikami wiêcej ha³asu. Po chwili Han

pojawi³ siê miêdzy dzieæmi i uj¹³ je za rêce.

– B¹dŸcie cicho, oboje – powiedzia³.

– Czy teraz zobaczymy wujka Luke’a? – zapyta³a Jaina.

R O Z D Z I A £

background image

26

– Tak – odpar³ Han. – Ale wujek jest chory. Nie bêdzie móg³ wam

nic powiedzieæ.

– Nie ¿yje? – zainteresowa³ siê Jacen.

– Sk¹d¿e znowu! – wtr¹ci³a siê Leia. – ChodŸcie. Wejdziemy do

tej œwi¹tyni.

Przepychaj¹c siê, bliŸniêta zbieg³y po rampie.

Kiedy Leia kroczy³a œcie¿k¹ ku œwi¹tyni, dŸwiêki dobiegaj¹ce od

strony d¿ungli wzbudzi³y w niej wiele œwie¿ych, mi³ych wspomnieñ.

Równie¿ dolatuj¹ce stamt¹d wonie kory powalonych drzew, gnij¹-

cych liœci i kwitn¹cych kwiatów tworzy³y bardzo siln¹ mieszankê.

To w³aœnie Leia zaproponowa³a, ¿eby akademiê Luke’a, w której

kszta³ciliby siê przyszli rycerze Jedi, usytuowaæ w opuszczonych

ruinach na Yavinie Cztery. Od tamtego czasu nie znalaz³a jednak

ani chwili, ¿eby j¹ odwiedziæ. Teraz przylecia³a, ¿eby zobaczyæ cia-

³o brata, wystawione na widok publiczny.

– Wcale mnie ta wizyta nie cieszy – mrukn¹³ Han. – Wcale a wcale.

Leia wyci¹gnê³a rêkê, ¿eby uœcisn¹æ d³oñ mê¿a, a on przytrzyma³

jej palce d³u¿ej i silniej ni¿ siê spodziewa³a.

Z mroków wielkiej œwi¹tyni wy³oni³a siê grupa ludzi odzianych

w p³aszcze z kapturami. Leia szybko policzy³a, ¿e by³o ich dwana-

œcioro. Rozpozna³a id¹c¹ na czele kalamariañsk¹ istotê p³ci ¿eñskiej,

Cilghal, której twarz mia³a barwê rdzawopomarañczow¹. Leia sama

stwierdzi³a, ¿e Kalamarianka, przypominaj¹ca trochê rybê, dyspo-

nuje potencja³em Jedi, i namówi³a j¹, aby do³¹czy³a do grona uczniów

w akademii Luke’a. W strasznych dniach, jakie nasta³y po upadku

ich mistrza, Cilghal potwierdzi³a ambasadorski kunszt, dziêki które-

mu uda³o siê jej utrzymaæ ca³¹ grupê razem.

Leia rozpozna³a równie¿ innych kandydatów na rycerzy Jedi,

krocz¹cych z godnoœci¹ po trawie pokrytej porann¹ ros¹. Za Cil-

ghal szed³ Streen, starszawy mê¿czyzna, którego rozwichrzone

w³osy zosta³y wciœniête byle jak pod kaptur p³aszcza Jedi. Streen

by³ kiedyœ poszukiwaczem cennych gazów na Bespinie, pustelni-

kiem, który uciek³ od ¿ycia w cywilizowanym œwiecie, by nie

musieæ s³yszeæ g³osów innych ludzi w swojej g³owie. Leia zoba-

czy³a tak¿e jedn¹ z czarodziejek z Dathomiry, smuk³¹ Kiranê Ti,

któr¹ pozna³a, kiedy Han stara³ siê o jej rêkê. Kirana Ti przyspie-

szy³a, a potem obdarzy³a bliŸniêta promiennym uœmiechem. Sama

mia³a córeczkê mniej wiêcej o rok starsz¹ od bliŸni¹t Leii. Dziec-

kiem czarodziejki opiekowa³y siê teraz inne kobiety przebywaj¹ce

na jej rodzinnej planecie.

background image

27

Leia rozpozna³a tak¿e Tionnê po d³ugich srebrzystych w³osach

sp³ywaj¹cych z ty³u jej p³aszcza. Kobieta studiowa³a historiê ryce-

rzy Jedi i bardzo pragnê³a staæ siê kiedyœ jedn¹ z ich grona.

Za Tionn¹ kroczy³ doœwiadczony przez ¿ycie Kam Solusar. Kam

by³ kiedyœ upad³ym Jedi, ale Luke namówi³ go do przejœcia na jasn¹

stronê Mocy. Obok niego Leia zobaczy³a Dorska Osiemdziesi¹tego

Pierwszego, inteligentn¹ istotê o op³ywowych kszta³tach i g³adkiej

skórze. Dorsk by³ przedstawicielem osiemdziesi¹tego pierwszego

pokolenia pewnej rodziny, w której wszystkie istoty by³y dok³adny-

mi kopiami poprzedniego pokolenia. Czyniono tak, poniewa¿ spo-

³ecznoœæ, do której siê zalicza³, uwierzy³a, ¿e jej cywilizacja osi¹-

gnê³a stan najlepszy z mo¿liwych.

Leia nie rozpozna³a pozosta³ych kandydatów na rycerzy Jedi,

ale wiedzia³a, ¿e Luke poœwiêci³ mnóstwo czasu, aby ich znaleŸæ.

Jego wezwanie wci¹¿ jeszcze rozbrzmiewa³o po ca³ej galaktyce.

Zachêca³o tych, którzy mieli potencja³ Jedi, by zostali nowymi ry-

cerzami.

Mimo i¿ w³aœnie w tej chwili ich nauczyciel le¿a³ bez ruchu, ogar-

niêty dziwn¹ œpi¹czk¹.

Cilghal unios³a rêkê podobn¹ do p³etwy.

– Cieszymy siê, ¿e mog³aœ przylecieæ do nas, Leio – powiedzia³a.

– Pani ambasador Cilghal – odezwa³a siê Leia. – Mój brat... Czy

w stanie jego zdrowia nast¹pi³a jakaœ zmiana?

Uczniowie Jedi zawrócili i ponuro skierowali siê z powrotem ku

mrocznemu otworowi wielkiej œwi¹tyni. Leia dosz³a do wniosku, ¿e

w³aœciwie zna odpowiedŸ na swoje pytanie.

– Nie. – Cilghal pokrêci³a kanciast¹ g³ow¹. – Ale mo¿e twoja

obecnoœæ sprawi coœ, czego my nie mogliœmy.

BliŸniêta, wyczuwaj¹c nastrój powagi, powstrzyma³y siê od chi-

chotania i biegania po wilgotnych pomieszczeniach, wzniesionych

z ociosanych kamieni. Kiedy wszyscy dotarli do ponurego hangaru

znajduj¹cego siê na najni¿szym poziomie, kalamariañska pani am-

basador poprowadzi³a Leiê, Hana i bliŸniêta do turbowindy.

– Idziemy, Jacenie i Jaino – odezwa³ siê Han, ponownie ujmuj¹c

dzieci za r¹czki. – Mo¿e wy bêdziecie mogli pomóc wyzdrowieæ

wujkowi Luke’owi.

– A co mo¿emy dla niego zrobiæ? – zapyta³a Jaina, kieruj¹c na

ojca ciemne oczy, szeroko otwarte i pe³ne nadziei.

– Jeszcze tego nie wiem, kochanie – odrzek³ Han. – Daj mi znaæ,

je¿eli przyjdzie ci do g³ówki jakiœ pomys³.

background image

28

Drzwi klatki turbowindy siê zasunê³y i kabina pomknê³a ku gór-

nym piêtrom œwi¹tyni. BliŸniêta, ogarniête nag³ym niepokojem, przy-

tuli³y siê do siebie. Jeszcze nie pozby³y siê strachu przed turbowind¹

po ostatnim razie, kiedy z niej korzysta³y. Zjecha³y wówczas na naj-

ni¿szy poziom Imperial City, pe³en cuchn¹cych, gnij¹cych szcz¹t-

ków i odpadków. Tym razem jednak jazda turbowind¹ trwa³a tylko

krótk¹ chwilê, po czym wszyscy znaleŸli siê w okaza³ej komnacie

audiencyjnej wielkiej œwi¹tyni. Przez œwietliki wpada³y smugi s³o-

necznego blasku, oœwietlaj¹c szerok¹ promenadê wykonan¹ z wy-

polerowanych kamieni i wiod¹c¹ w stronê czegoœ na kszta³t sceny

czy podwy¿szenia.

Leia przypomnia³a sobie, jak przed laty sta³a na tym samym pod-

wy¿szeniu. Po zniszczeniu pierwszej Gwiazdy Œmierci dekorowa³a

medalami Hana, Chewbaccê i innych bohaterów bitwy o Yavin.

Teraz czu³a, ¿e oddycha z wielkim trudem. Han, stoj¹cy u jej boku,

nagle jêkn¹³, wyda³ gard³owy, niski dŸwiêk, jakiego jeszcze nigdy

nie s³ysza³a.

Na marach w przeciwleg³ym krañcu komnaty audiencyjnej le¿a³

Luke. Jego nieruchome cia³o, spoczywaj¹ce w wielkiej sali, pustej

i rozbrzmiewaj¹cej echem ich kroków, wygl¹da³o jak przygotowa-

ne do pogrzebu.

Leia czu³a, ¿e jej serce wali z przera¿enia jak m³otem. Bardzo

chcia³a zawróciæ, by nie musieæ patrzeæ na cia³o brata, ale coœ spra-

wi³o, ¿e ruszy³a w jego stronê. Sz³a szybko, a potem zaczê³a nawet

biec. Han pod¹¿a³ jej œladami, nios¹c bliŸniêta, przytrzymuj¹c ka¿-

de jedn¹ rêk¹. Si³¹ powstrzymywa³ ³zy, jakie nap³ywa³y do jego za-

czerwienionych oczu. Leia tak¿e czu³a wilgoæ na policzkach.

Luke spoczywa³ nieruchomo, odziany w p³aszcz Jedi. Jego w³osy

zosta³y uczesane, a rêce z³o¿one na piersi. Jego skóra by³a szara

i przypomina³a plastik.

– Och, Luke – szepnê³a Leia.

– Jaka szkoda, ¿e nie mo¿emy go po prostu odmroziæ – odezwa³

siê Han. – Dok³adnie tak samo, jak kiedyœ odmroziliœcie mnie w pa-

³acu Hutta Jabby.

Leia wyci¹gnê³a rêkê i dotknê³a cia³a brata. Korzystaj¹c z w³asnych

zdolnoœci Jedi, stara³a siê siêgn¹æ myœlami g³êbiej, chc¹c dotrzeæ do

jego ducha, ale wyczuwa³a jedynie zimn¹ nicoœæ, pustkê, jakby sam

Luke zosta³ zabrany gdzieœ daleko. Nie by³ martwy. Leia zawsze my-

œla³a, ¿e w jakiœ sposób bêdzie wiedzia³a o œmierci brata.

– Czy on œpi? – zapyta³ Jacen.

background image

29

– Tak... W pewnym sensie – odrzek³a, nie wiedz¹c, co innego

odpowiedzieæ.

– A kiedy siê obudzi? – zainteresowa³a siê Jaina.

– Nie wiemy – odpowiedzia³a Leia. – Nie potrafimy go obudziæ.

– Mo¿e powinnam go poca³owaæ.

Jaina wspiê³a siê i wycisnê³a poca³unek na nieruchomych war-

gach wuja. Na krótk¹, absurdalnie krótk¹ chwilê Leia wstrzyma³a

oddech, spodziewaj¹c siê, ¿e czar jej dziecka mo¿e zdzia³aæ cud.

Luke jednak nawet siê nie poruszy³.

– Jest zimny – mruknê³a Jaina. Ramiona ma³ej dziewczynki ob-

wis³y z rozczarowania, kiedy ujrza³a, ¿e wuj siê nie obudzi³.

Han obj¹³ ¿onê w pasie tak mocno, ¿e poczu³a ból, ale Leia nie

chcia³a, ¿eby j¹ puœci³.

– Le¿y tak bez ¿adnej zmiany od wielu dni – odezwa³a siê stoj¹ca

za nimi Cilghal. – Po³o¿yliœmy przy nim jego œwietlny miecz. Zna-

leŸliœmy go obok cia³a na wierzcho³ku œwi¹tyni.

Cilghal zawaha³a siê, a póŸniej podesz³a trochê bli¿ej i spojrza³a

na Luke’a.

– Mistrz Skywalker powiedzia³ mi, ¿e mam wrodzony talent do

leczenia Moc¹. Zacz¹³ nawet pokazywaæ mi æwiczenia, ¿ebym mo-

g³a te zdolnoœci rozwijaæ, ale próbowa³am ju¿ wszystkiego, co umiem.

On nie jest chory. Pod wzglêdem fizycznym nic mu nie dolega. Wy-

gl¹da, jakby tylko w jakiejœ chwili zamarz³. Zapewne jego dusza opu-

œci³a cia³o, które teraz czeka, by do niego wróci³a.

– Albo czeka na nas, ¿ebyœmy znaleŸli jakiœ sposób, aby mog³a

powróciæ – stwierdzi³a Leia.

– Nie wiem, jak mamy to zrobiæ – odpar³a Cilghal, a w jej mato-

wym g³osie zabrzmia³ smutek. – Nikt spoœród jego uczniów tego nie

wie. Jeszcze nie. Ale mo¿liwe, ¿e dowiemy siê tego, kiedy po³¹czy-

my nasze si³y.

– Czy masz jakiekolwiek podejrzenia, co naprawdê siê wydarzy-

³o? – zapyta³a Leia. – Czy znalaz³aœ jakieœ œlady? – Wyczu³a nag³¹

falê emocji promieniuj¹cych od strony Hana. Cilghal skierowa³a

wielkie kalamariañskie oczy w inn¹ stronê, ale Han odpowiedzia³

z przera¿aj¹c¹ pewnoœci¹ siebie:

– To by³ Kyp. To jego sprawka.

– Co takiego? – obruszy³a siê Leia, odwracaj¹c siê i spogl¹daj¹c

na mê¿a.

Han odezwa³ siê po raz drugi, chocia¿ znalezienie w³aœciwych

s³ów sprawia³o mu du¿¹ trudnoœæ.

background image

30

– Ostatni raz, kiedy widzia³em Luke’a, powiedzia³ mi, ¿e boi siê

o Kypa. – Z wysi³kiem prze³kn¹³ œlinê. – Powiedzia³, ¿e Kyp zacz¹³

igraæ z si³ami ciemnej strony. Ten dzieciak porwa³ póŸniej statek

Mary Jade i odlecia³ nim, nie wiadomo dok¹d. Przypuszczam, ¿e

Kyp wróci³ tylko po to, ¿eby wyzwaæ Luke’a na pojedynek.

– Ale dlaczego? – zdziwi³a siê Leia. – W jakim celu?

Cilghal kiwnê³a g³ow¹, która sprawia³a wra¿enie zbyt ciê¿kiej.

– Rzeczywiœcie, odnaleŸliœmy porwany statek na l¹dowisku przed

œwi¹tyni¹ – przyzna³a. – Wci¹¿ tam stoi, wiêc nie wiemy, jakim cu-

dem Kyp znów odlecia³... chyba ¿e zaszy³ siê gdzieœ w d¿ungli.

– Czy to mo¿liwe? – zainteresowa³a siê Leia.

Cilghal pokrêci³a g³ow¹.

– My, uczniowie Jedi, po³¹czyliœmy nasze umiejêtnoœci i si³y i stara-

liœmy siê go odnaleŸæ. Nie uda³o siê nam jednak wykryæ jego obecnoœci

na Yavinie Cztery. Kyp musia³ odlecieæ na pok³adzie innego statku.

– Ale gdzie móg³ znaleŸæ ten inny statek? – zapyta³a Leia. Nagle

przypomnia³a sobie, jak zdumieni astronomowie Nowej Republiki

donieœli o niezwyk³ej równoczesnej eksplozji ca³ej grupy gwiazd

supernowych w Mg³awicy Kocio³.

– Czy mo¿liwe, ¿e Kyp wydar³ Pogromcê S³oñc z j¹dra Yavina? –

szepnê³a.

Han zamruga³.

– Jakim cudem móg³by zrobiæ coœ takiego?

Cilghal ponuro zwiesi³a wielk¹ g³owê.

– Je¿eli Kypowi Durronowi uda³a siê taka sztuka, jego moc jest

o wiele wiêksza ni¿ siê obawialiœmy. Nic dziwnego, ¿e zdo³a³ poko-

naæ mistrza Skywalkera.

Han wzdrygn¹³ siê, jakby nie chcia³ przyj¹æ do wiadomoœci tego,

co by³o niew¹tpliwie prawd¹. Leia czu³a, ¿e ró¿ne uczucia wiruj¹

w jego g³owie jak w upiornym tañcu.

– Je¿eli Kyp szaleje po galaktyce Pogromc¹ S³oñc – oœwiadczy³ –

muszê lecieæ i staraæ siê go powstrzymaæ.

Leia odwróci³a siê i spojrza³a na Hana. Myœla³a tylko o tym, dla-

czego jej m¹¿ zawsze musi pakowaæ siê w tarapaty.

– Dlaczego w³aœnie ty? – zapyta³a. – Czy ponownie marzy ci siê

wielkoœæ i s³awa?

– Jestem jedyn¹ osob¹ w ca³ej galaktyce, której mo¿e us³uchaæ –

odpar³ Han.

Odwróci³ g³owê i popatrzy³ na trupio blad¹ twarz Luke’a. Leia

zauwa¿y³a, ¿e wargi mê¿a dziwnie zadr¿a³y.

background image

31

– Widzisz, je¿eli Kyp nie zechce mnie us³uchaæ, nie us³ucha ni-

kogo innego i na zawsze bêdzie zgubiony – ci¹gn¹³. – Je¿eli jego

moc jest taka du¿a, jak s¹dzi Cilghal, Nowa Republika nie mo¿e

pozwoliæ sobie na to, by ten ch³opak by³ jej wrogiem. – Obdarzy³

Leiê jednym ze swoich wymuszonych uœmiechów. – A poza tym to

ja nauczy³em go wszystkiego, co ma jakiœ zwi¹zek z pilotowaniem

tego statku. Nie wierzê, ¿eby chcia³ zrobiæ mi coœ z³ego.

W ponurych nastrojach zjedli obiad w towarzystwie uczniów Jedi.

Han pos³u¿y³ siê pok³adowym syntetyzatorem ¿ywnoœci „So-

ko³a”, by przyrz¹dziæ posi³ek, w którego sk³ad wchodzi³o kilka

ciê¿kostrawnych koreliañskich potraw. Leia poczêstowa³a siê ka-

wa³kiem pieczonego i przyprawionego miêsa we³nolamandra,

którego Kirana Ti upolowa³a w d¿ungli. BliŸniêta opycha³y siê

papk¹ sporz¹dzon¹ z mieszaniny miejscowych owoców i jagód.

Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy poch³on¹³ s³odki i nieapetycznie

wygl¹daj¹cy posi³ek sk³adaj¹cy siê z potraw prawdopodobnie syn-

tetycznych.

Prawie wcale nie rozmawiano, wymieniaj¹c co najwy¿ej zdaw-

kowe, grzecznoœciowe uwagi. Wszyscy obawiali siê zacz¹æ rozmo-

wê na temat, który naprawdê zaprz¹ta³ ich myœli. Dzia³o siê tak do

chwili, kiedy Kam Solusar odezwa³ siê, nie kryj¹c urazy w g³osie.

– Spodziewaliœmy siê us³yszeæ od pani jakieœ wieœci, pani mini-

ster Organa Solo. Proszê chocia¿ powiedzieæ nam, co powinniœmy

dalej robiæ. Jesteœmy grup¹ uczniów Jedi, którzy nie maj¹ swojego

mistrza. Nauczyliœmy siê niewiele, zbyt ma³o, ¿eby wystarczy³o nam

do podjêcia samodzielnej nauki.

– Nie jestem pewna, czy powinniœmy staraæ siê poznaæ rzeczy,

których jeszcze nie rozumiemy – przerwa³a mu Tionna. – Przypo-

mnijcie sobie, co sta³o siê z Gantorisem! Zosta³ poch³oniêty przez

jak¹œ mroczn¹ rzecz, o której dowiedzia³ siê przez przypadek. A co

z Kypem Durronem? Co siê stanie, je¿eli zostaniemy przeci¹gniêci

na ciemn¹ stronê, a nawet nie bêdziemy o tym wiedzieli?

Stary Streen wsta³ i pokrêci³ g³ow¹.

– Nie, nie! On jest tutaj! Czy naprawdê nie s³yszycie tych g³o-

sów? – Kiedy wszyscy obrócili g³owy i spojrzeli na niego, Streen

usiad³ i skuli³ siê w sobie, jakby chcia³ ukryæ siê we wnêtrzu w³a-

snego p³aszcza Jedi. Poci¹gn¹³ nosem i chrz¹kn¹³, pragn¹c przeczy-

œciæ gard³o, a potem mówi³ dalej: – S³yszê go w swojej g³owie. W³a-

background image

32

œnie teraz coœ szepcze do mnie. Zawsze do mnie coœ mówi. Nie po-

trafiê przed nim uciec.

Leia poczu³a, jak narasta w niej cieñ nadziei.

– Luke’a? – zapyta³a. – S³yszysz Luke’a, jak mówi do ciebie?

– Nie! – Streen odwróci³ siê w jej stronê. – Mrocznego mê¿czyznê.

Mê¿czyznê spowitego ciemnym p³aszczem, cieniem. To on mówi³ do

Gantorisa. To on rozmawia³ z Kypem Durronem. Od was wszystkich pro-

mieniuje jasne œwiat³o, ale ten cieñ jest zawsze, coœ szepcze, coœ mówi.

Streen uniós³ rêce, zakry³ d³oñmi uszy i œcisn¹³ skronie.

– To staje siê zbyt niebezpieczne – œci¹gaj¹c brwi, odezwa³a siê

Kirana Ti. – Na Dathomirze by³am œwiadkiem tego, co siê sta³o,

kiedy du¿a grupa kobiet przesz³a na ciemn¹ stronê. Z³e wiedŸmy na

mojej rodzinnej planecie od wielu lat uprzykrza³y wszystkim ¿ycie,

a galaktyka ocala³a tylko dlatego, ¿e nie dysponowa³y gwiezdnym

statkiem, by odlecieæ. Gdyby wiedŸmy potrafi³y przekazywaæ swo-

je mroczne nauki od jednego gwiezdnego systemu do drugiego...

– Tak, powinniœmy powstrzymaæ siê od wykonywania jakichkol-

wiek æwiczeñ Jedi – oœwiadczy³ Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy,

mrugaj¹c powiekami. – To nie by³ dobry pomys³. Nie powinniœmy

byli nawet próbowaæ.

Leia wsta³a i z g³oœnym klaœniêciem uderzy³a d³oñmi o blat sto³u.

– Doœæ tego! – powiedzia³a. – Luke z pewnoœci¹ by siê wstydzi³,

gdyby s³ysza³, ¿e jego uczniowie wygaduj¹ takie bzdury. Je¿eli bê-

dziecie podchodzili do wszystkiego w taki sposób, nigdy nie zosta-

niecie rycerzami Jedi!

By³a rozgniewana nie na ¿arty.

– Tak, istnieje ryzyko – ci¹gnê³a po krótkiej chwili. – Zawsze trze-

ba liczyæ siê z jakimœ ryzykiem. Widzieliœcie, co sta³o siê z tymi, któ-

rzy zachowali siê nierozwa¿nie, ale to oznacza tylko tyle, ¿e wy musi-

cie byæ ostro¿ni. Nie pozwólcie siê zwieœæ ciemnej stronie. Wyci¹-

gnijcie naukê z tego, w jaki sposób Gantoris zosta³ ofiar¹. Pamiêtajcie

o tym, jak kuszony by³ Kyp Durron. Uczcie siê na przyk³adzie, jaki

da³ wasz mistrz, który poœwiêci³ siê, ¿eby chroniæ was wszystkich.

Wsta³a i popatrzy³a po kolei na twarze uczniów Jedi. Niektórzy od-

wracali g³owy, inni mrugali, a jeszcze inni patrzyli jej prosto w oczy.

– Jesteœcie nowym pokoleniem rycerzy Jedi – mówi³a. – To wiel-

ka odpowiedzialnoœæ, ale musicie j¹ ponieœæ, poniewa¿ potrzebuje

was Nowa Republika. Dawni rycerze Jedi chronili Star¹ Republikê

przez tysi¹ce pokoleñ. Jak mo¿ecie rezygnowaæ po pierwszym nie-

powodzeniu? To wy macie zostaæ w³adcami Mocy, bez wzglêdu na

background image

33

to, czy wasz mistrz ¿yje, czy nie. Uczcie siê sami, tak jak uczy³ was

Luke: krok po kroku. Musicie dzia³aæ razem, musicie poznaæ to, czego

jeszcze nie znacie, toczyæ walki, których nie mo¿ecie unikn¹æ. Nie

wolno wam uczyniæ tylko jednego: poddaæ siê, zrezygnowaæ!

– Ona ma racjê – odezwa³a siê Cilghal, zwracaj¹c siê do pozosta-

³ych kandydatów ze spokojem, który doprowadza³ do wœciek³oœci. –

Je¿eli siê poddamy, Nowa Republika bêdzie dysponowa³a jedn¹ bro-

ni¹ mniej w walce ze z³em, które nadal panoszy siê w galaktyce.

I nawet je¿eli niektórzy spoœród nas zostan¹ pokonani, pozostali nie

mog¹ nie zwyciê¿yæ.

– Zrób to albo nie rób w ogóle – przypomnia³a Kirana Ti, a Tion-

na dokoñczy³a, wypowiadaj¹c resztê zdania, które mistrz Skywal-

ker wbija³ im do g³ów bez koñca: – Prób nie ma.

Leia, czuj¹c, ¿e jej serce mocno bije, a ¿o³¹dek zaczyna wypra-

wiaæ dziwne harce, powoli usiad³a na poprzednim miejscu. Zdumione

bliŸniêta wpatrywa³y siê z podziwem w matkê, a Han œcisn¹³ jej d³oñ

na znak zachwytu. Leia g³êboko odetchnê³a, a potem zaczê³a siê

z wolna odprê¿aæ...

I nagle jej duszê przeszy³ bezg³oœny zbiorowy krzyk milionów

gin¹cych ludzi. Odczu³a go, jakby przez fale Mocy przetoczy³a siê

lawina. Niezliczone tysi¹ce ludzi w jednej chwili zginê³o. Siedz¹cy

wokó³ sto³u kandydaci na rycerzy Jedi, a zw³aszcza ci bardziej wra¿-

liwi na dzia³anie Mocy, z³apali siê za serca albo zakryli uszy d³oñmi.

Streen wyda³ przeci¹g³y, ¿a³osny skowyt.

– To zbyt wiele, zbyt wiele! – krzykn¹³.

Leia czu³a, ¿e krew przelewa siê w jej ¿y³ach niczym wrz¹tek.

Mia³a wra¿enie, ¿e na jej krêgos³upie zaciskaj¹ siê ostre szpony, roz-

szarpuj¹ jej nerwy i œl¹ impulsy bólu do pozosta³ych czêœci cia³a.

BliŸniêta Jedi wybuchnê³y p³aczem.

Zdezorientowany Han pochwyci³ Leiê za ramiona i lekko potrz¹sn¹³.

– Co siê sta³o, Leio? – Wygl¹da³o na to, ¿e niczego nie odczuwa³. –

Co to by³o?

Leia z trudem oddycha³a.

– To by³o... jakieœ wielkie zak³ócenie... Mocy. W³aœnie wydarzy-

³o siê coœ strasznego.

Z przera¿eniem, które podzia³a³o na ni¹ jak lodowaty prysznic,

pomyœla³a o m³odym Kypie Durronie – przeszed³ na ciemn¹ stronê,

a na domiar z³ego dysponowa³ œmiercionoœn¹ broni¹.

– Coœ strasznego – powtórzy³a, ale nie potrafi³a odpowiedzieæ na

pozosta³e pytania Hana.

3 –

background image

34

Moc przenika³a wszystko we wszechœwiecie, oplataj¹c go niewi-

dzialnymi niæmi ³¹cz¹cymi najmniejsze ¿yj¹ce stworzenia z najwiêk-

szymi gromadami gwiazd i galaktykami. Wspó³dzia³anie sprawia³o,

¿e ca³oœæ by³a znacznie wiêksza ni¿ suma poszczególnych czêœci.

Ale kiedy jedna z tych nici bywa³a przerwana, fale zak³óceñ roz-

chodzi³y siê po ca³ej sieci. Akcje i reakcje... Powstawa³y wielkie fale

udarowe, odbierane przez wszystkich, którzy mogli je odczuwaæ.

Zniszczenie Caridy przemknê³o niczym g³oœny krzyk po falach

Mocy, nabieraj¹c impetu w miarê, jak czo³o fali odbija³o siê od in-

nych wra¿liwych umys³ów. Narasta³o tak d³ugo, a¿ przekszta³ci³o

siê w g³oœn¹ wrzawê, która dotar³a...

I obudzi³a.

Postrzeganie za pomoc¹ zmys³ów powróci³o do Luke’a Skywal-

kera z si³¹ burzy, uwalniaj¹c go z dusz¹cej nicoœci, która uwiêzi³a

go i zamrozi³a. W uszach mistrza Jedi wci¹¿ jeszcze brzmia³ ostatni

krzyk, który wyda³ wówczas, kiedy wydawa³o mu siê, ¿e umiera.

Teraz jednak czu³ siê dziwnie odrêtwia³y.

Ostatni¹ rzecz¹, któr¹ zapamiêta³, by³y wici ciemnej Mocy, maj¹-

ce kszta³t wê¿y i owijaj¹ce siê wokó³ jego cia³a. Wê¿e mocy Sithów,

przyby³e na wezwanie ducha Exara Kuna i nierozwa¿nego ucznia

Luke’a, Kypa Durrona, zag³êbi³y jadowite k³y w jego ciele. Luke

nie by³ w stanie siê opieraæ ich po³¹czonej sile. Próbowa³ broniæ siê

œwietlnym mieczem, ale nawet on nie pomóg³ mu zwyciê¿yæ.

R O Z D Z I A £

!

background image

35

Luke wpad³ w bezdenn¹ jamê, chyba g³êbsz¹ ni¿ czeluœæ jakiej-

kolwiek czarnej dziury w rejonie Otch³ani. Nie wiedzia³, od jak dawna

w niej przebywa³, pozbawiony si³y. Przypomina³ sobie tylko pust-

kê, zimno... a¿ w koñcu c o œ szarpnê³o go i uwolni³o.

Teraz, kiedy przepe³ni³ go nag³y krzyk wszystkich zmys³ów,

musia³ poœwiêciæ trochê czasu, by zorientowaæ siê, co dostrzega.

Widzia³ œciany wielkiej komnaty audiencyjnej, pokryte romboidal-

nymi, kamiennymi, opalizuj¹cymi p³ytkami, uk³adaj¹cymi siê w hip-

notyzuj¹ce wzory, a tak¿e d³ug¹ promenadê. Dostrzega³ równie¿

puste ³awki, ustawione niczym zamarzniête fale na kamiennej po-

sadzce przestronnej komnaty, w której kiedyœ ca³y Sojusz Rebelian-

tów œwiêtowa³ zwyciêstwo po walce z pierwsz¹ Gwiazd¹ Œmierci.

Luke czu³, ¿e w jego g³owie coœ brzêczy. W³aœciwie mia³ zawro-

ty g³owy. Zastanawia³ siê, dlaczego czuje siê tak dziwnie, a¿ wresz-

cie popatrzy³ w dó³... i zobaczy³ w³asne cia³o wci¹¿ jeszcze le¿¹ce

nieruchomo na podwy¿szeniu. Ujrza³ swoje zamkniête oczy i twarz,

pozbawion¹ wszelkiego wyrazu.

Niedowierzanie i zdumienie sprawi³y, ¿e na chwilê straci³ ostroœæ wzro-

ku, ale zmusi³ siê do ponownego spojrzenia na w³asne cia³o. Spostrzeg³

wyblak³e blizny w miejscach, w których odniós³ rany podczas walki

z wamp¹, lodowym stworzeniem, które zaatakowa³o go na Hoth. Zauwa-

¿y³, ¿e jego cia³o jest nadal odziane w brunatny p³aszcz Jedi, a rêce skrzy-

¿owane na piersi. Obok uda spoczywa³ miecz œwietlny, cylinder wykona-

ny z b³yszcz¹cej plastali, kryszta³ów i podzespo³ów elektronicznych.

– Hej, co siê w³aœciwie dzieje? – zapyta³ g³oœno.

Zorientowa³ siê, ¿e s³owa zabrzêcza³y w jego g³owie niczym g³os

z zaœwiatów, ale nie us³ysza³ ¿adnego dŸwiêku, który rozleg³by siê

w wielkiej sali.

W koñcu Luke popatrzy³ na s i e b i e , na tê czêœæ, która by³a na-

dal przytomna i œwiadoma. Zobaczy³ niewyraŸny wizerunek podob-

ny do duchowego obrazu swojego cia³a. Mia³ wra¿enie, ¿e ogl¹da

hologram, który odtworzy³ na podstawie wra¿eñ i wspomnieñ o sa-

mym sobie. Jego widmowe rêce i nogi by³y nadal spowite fa³dzi-

stym p³aszczem Jedi, który jednak mia³ niewyraŸn¹ barwê, jakby

sp³owia³¹. Jego postaæ spowija³a migotliwa b³êkitna poœwiata, która

zdawa³a siê migotaæ, kiedy siê porusza³.

Czuj¹c falê przera¿enia i zdumienia, Luke nagle uœwiadomi³ so-

bie, ¿e w i e, co siê sta³o. Kilka razy spotyka³ siê z takimi migotliwy-

mi duchami Obi-Wana Kenobiego i Yody, a tak¿e swojego ojca,

Anakina Skywalkera.

background image

36

A wiêc jednak nie ¿y³? Wydawa³o mu siê to absurdalne, ponie-

wa¿ n i e c z u ³ , ¿e nie ¿yje... ale nie móg³ tego uczucia porównaæ

z ¿adnym innym. Przypomnia³ sobie, ¿e cia³a Obi-Wana, Yody i A-

nakina zniknê³y w chwili ich œmierci. Obi-Wan i Yoda pozostawili

po sobie jedynie zmiête p³aszcze, podczas gdy po Anakinie Skywal-

kerze pozosta³a tylko skorupa osobistego pancerza Dartha Vadera.

Dlaczego zatem jego cia³o nie zniknê³o i nadal le¿a³o rozci¹gniête na

podwy¿szeniu? Czy mo¿e dlatego, ¿e niezupe³nie by³ mistrzem Jedi,

ca³kowicie oddanym w³adzy Mocy... a mo¿e dlatego, ¿e nie umar³?

Luke us³ysza³ brzêczenie, z jakim kabina turbowindy zatrzyma³a

siê na poziomie komnaty. DŸwiêk ten wyda³ mu siê dziwaczny, nie-

naturalny, jakby do us³yszenia go potrzebowa³ innych organów za-

miast uszu.

Drzwi kabiny turbowindy rozsunê³y siê na boki. Artoo-Detoo

wyci¹gn¹³ przedni wspornik, wyposa¿ony w ma³e kó³ko, a potem

powoli, jakby z szacunkiem wytoczy³ siê z wnêtrza i zacz¹³ sun¹æ

po b³yszcz¹cej, kamiennej posadzce d³ugiej promenady.

Drgaj¹cy wizerunek Luke’a sta³ tu¿ obok le¿¹cego nieruchomo

cia³a. Mistrz Jedi z radoœci¹ patrzy³, jak ma³y robot toczy siê i za-

trzymuje przed podwy¿szeniem.

– Witaj Artoo. Cieszê siê, ¿e ciê widzê.

Oczekiwa³, ¿e robot wyda na znak radoœci d³ug¹ seriê elektro-

nicznych pisków i gwizdów. Artoo jednak zachowywa³ siê tak, jak-

by ani nie zobaczy³ Luke’a, ani nawet nie us³ysza³ jego powitania.

– Artoo?

Ma³y robot potoczy³ siê w górê rampy i zatrzyma³ obok cia³a

Luke’a odzianego w p³aszcz Jedi. Artoo-Detoo wyda³ cichy gwizd,

niski, ¿a³osny jêk, który musia³ wyra¿aæ g³êboki smutek – o ile ro-

boty potrafi¹ odczuwaæ coœ takiego. Luke mia³ wra¿enie, ¿e jego

serce rozdziera ból na widok mechanicznego przyjaciela, spogl¹da-

j¹cego na jego nieruchome cia³o. Optyczny czujnik Artoo b³ysn¹³

czerwieni¹, która po sekundzie zamieni³a siê w b³êkit, ¿eby po kilku

chwilach ponownie przybraæ barwê czerwon¹.

Luke zorientowa³ siê, ¿e ma³y robot dokonuje pomiarów, bada

stan, w jakim znajduje siê cia³o mistrza Jedi. By³ ciekaw, czy Artoo

wykryje coœ dziwnego, zwi¹zanego z tym, ¿e duch Luke’a przeby-

wa poza cia³em, ale ma³y robot nie da³ mu najmniejszego znaku.

Luke usi³owa³ podejœæ do Artoo, pragn¹c chocia¿ dotkn¹æ jego

b³yszcz¹cej kopu³ki. Dobr¹ chwilê zajê³o mu zorientowanie siê, jak

poruszaæ widmowymi „nogami”. Jego wizerunek zacz¹³ z osza³a-

background image

37

miaj¹c¹ p³ynnoœci¹ œlizgaæ siê po kamiennej posadzce. Kiedy jed-

nak Luke wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ Artoo, jego d³oñ przesz³a przez

metalowy korpus robota na wylot.

W ogóle nie czu³, ¿e dotyka plastalowego pancerza automatu. Nie

wyczuwa³ tak¿e ch³odu kamiennej posadzki pod eterycznymi stopa-

mi. Przeszed³ przez ca³y korpus Artoo, licz¹c na to, ¿e mo¿e uda mu

siê zak³óciæ dzia³anie czujników maszyny, ale Artoo, nadal zajêty

dokonywaniem pomiarów, niczego nie zauwa¿y³.

Kiedy skoñczy³, wyda³ jeszcze jeden smutny pisk, jakby na po¿e-

gnanie, a potem odwróci³ siê, zjecha³ po rampie i skierowa³ powoli

do kabiny turbowindy.

– Zaczekaj, Artoo! – zawo³a³ za nim Luke, choæ w³aœciwie nie

¿ywi³ nadziei, ¿e ma³y robot go us³yszy.

Nagle przyszed³ mu do g³owy pewien pomys³. Dlaczego nie mia³by

dotkn¹æ androida myœlowym palcem Mocy zamiast staraæ siê za-

trzymaæ go widmow¹ d³oni¹? Przypomnia³ sobie, jak wraz z Ganto-

risem korzysta³ z potêgi Mocy, ¿eby tr¹caæ i zmieniaæ po³o¿enie

metalowych anten w napowietrznych ruinach Tibannopolis na Be-

spinie.

Luke wyci¹gn¹³ palce myœli i dotkn¹³ obudowy Artoo. Mia³ na-

dziejê us³yszeæ g³oœny brzêk, po którym ma³y robot zorientuje siê, i¿

dzieje siê coœ niezwyk³ego. Naciska³ i uderza³ z ca³¹ si³¹, na jak¹

móg³ siê zdobyæ, ale jedynym dŸwiêkiem, jaki uda³o mu siê us³y-

szeæ, by³ cichy, ledwo s³yszalny stuk o metalow¹ obudowê.

Artoo zatrzyma³ siê na chwilê, ale kiedy Luke zbiera³ si³y, by

ponownie dosiêgn¹æ robota palcem Mocy, ten zlekcewa¿y³ zagad-

kowy dŸwiêk i wtoczy³ siê do kabiny turbowindy. Kiedy znalaz³ siê

we wnêtrzu, odwróci³ siê i jeszcze raz skierowa³ czujniki optyczne

na nieruchome cia³o swojego mistrza. PóŸniej wyda³ niski, zamiera-

j¹cy gwizd, po którym drzwi kabiny siê zasunê³y. Luke us³ysza³

pomruk, z jakim kabina zaczê³a opadaæ ku ni¿szym poziomom wiel-

kiej œwi¹tyni.

Pozosta³ sam w gigantycznej komnacie audiencyjnej, od której

œcian mog³o odbijaæ siê echo. By³ przytomny i œwiadomy, ale bez-

bronny, pozbawiony wszelkiej si³y i mocy. Pomyœla³, ¿e musi zna-

leŸæ jakiœ inny sposób wyjœcia z trudnej sytuacji.

Popatrzy³ przez œwietliki komnaty na ciemnoœci g³êbokiej nocy,

jaka panowa³a w tej chwili na ksiê¿ycu poroœniêtym d¿ungl¹. Za-

cz¹³ rozmyœlaæ, co jeszcze mo¿e zrobiæ, ¿eby siê uratowaæ.

background image

38

Chewbacca wyda³ charakterystyczny dla Wookiech ryk, który mia³

oznaczaæ zniecierpliwienie, a potem przynagli³ pozosta³ych cz³onków

oddzia³u specjalnego, ¿eby zajmowali miejsca we wnêtrzu wojsko-

wego transportowca. Inne maszyny znajdowa³y siê przez ca³y dzieñ

w nieustannym ruchu, przemierza³y przestworza miêdzy Coruscant

a orbit¹, transportuj¹c broñ, sprzêt i ¿o³nierzy wchodz¹cych w sk³ad

grupy szturmowej, której wiêkszoœæ znajdowa³a siê ju¿ na orbicie.

Niewielka, ale silnie uzbrojona flota sk³ada³a siê z jednej fregaty

eskortowej i czterech nieco mniejszych koreliañskich korwet. Dys-

ponowa³a wystarczaj¹c¹ si³¹ ognia, by opanowaæ tajn¹ imperialn¹

placówkê naukowo-badawcz¹, Laboratorium Otch³ani. Z pewnoœci¹

potrafi³a te¿ przezwyciê¿yæ opór, jaki mogli stawiæ przebywaj¹cy

tam naukowcy, specjaliœci w zakresie konstrukcji nowych broni.

Ostatni trzej maruderzy, chronieni przez lekkie pancerze, wbiegli

po rampie, wk³adaj¹c w biegu ciê¿kie plecaki. Chewbacca zaczeka³,

a¿ ¿o³nierze usi¹d¹ i zapn¹ pasy bezpieczeñstwa, a potem pstrykn¹³

prze³¹cznikiem z napisem GOTOWE, ¿eby podnieœæ rampê trans-

portowca.

– Twoje zniecierpliwienie w niczym nam nie pomaga, Chewie –

odezwa³ siê See-Threepio. – Wszyscy maj¹ i tak napiête nerwy, a ty

tylko pogarszasz sytuacjê. Ju¿ w tej chwili mam z³e przeczucia co

do losów tej wyprawy.

Chewbacca warkn¹³, lekcewa¿¹c tê uwagê. Niecierpliwie obj¹³

w pasie z³ocistego androida i z metalicznym grzechotem opuœci³ go

na jedyny wolny fotel, jaki pozosta³ – niestety, obok jego w³asnego.

R O Z D Z I A £

"

background image

39

– Naprawdê! – ci¹gn¹³ Threepio, kiedy pos³usznie zapi¹³ klamry

pasa. – Staram siê jak mogê. Wiesz dobrze, ¿e to nie jest coœ, w czym

mia³bym du¿e doœwiadczenie.

Chewbacca usadowi³ siê na fotelu, którego jednak nie zaprojek-

towano w ten sposób, aby móg³ pomieœciæ tak du¿¹ istotê. Niemal

do torsu przyci¹gn¹³ nogi poroœniête d³ug¹ sierœci¹. Bardzo chcia³

byæ teraz z Hanem na pok³adzie „Tysi¹cletniego Soko³a”. Han wy-

prawi³ siê jednak z Lei¹, by odnaleŸæ Luke’a, a Chewbacca czu³, ¿e

obowi¹zki ka¿¹ mu wzi¹æ udzia³ w tej wyprawie. Chcia³ uwolniæ

Wookiech uwiêzionych i zmuszonych do niewolniczej pracy w La-

boratorium Otch³ani.

Pozostali cz³onkowie oddzia³u szturmowego niecierpliwie krêcili

siê na fotelach. Rozgl¹dali siê i sprawdzali, czy zabrali wszystko, co

powinni. Grupa komandosów Page’a sk³ada³a siê ze specjalnie prze-

szkolonych ¿o³nierzy i stanowi³a trzon oddzia³u. Dysponuj¹c wys-

tarczaj¹c¹ si³¹ ognia, mia³a pokonaæ obronê placówki. Genera³ Crix

Madine, pe³ni¹cy funkcjê naczelnego wodza wszystkich wojsk, za-

pozna³ ¿o³nierzy z planami ataku i maj¹cej nast¹piæ póŸniej okupa-

cji. ¯o³nierze byli doskonale wyæwiczeni i wiedzieli, co i jak robiæ.

Chewbacca nie móg³ siê doczekaæ, kiedy pilot transportowca

wreszcie wystartuje. Ciê¿ko westchn¹³, wypuszczaj¹c powietrze

przez grube wargi, podobne do gumowych. Trochê niepokoi³ siê

o Hana, ale czeka³ bardzo d³ugo na okazjê uwolnienia swoich wiê-

zionych i torturowanych ziomków.

Kiedy on, Han i m³ody Kyp Durron zostali pochwyceni przez

admira³ Daalê i uwiêzieni na terenie Laboratorium Otch³ani, Chew-

baccê zmuszono do pracy wraz z pozosta³ymi niewolnikami, naj-

pierw na pok³adzie gwiezdnego niszczyciela, a póŸniej w pomiesz-

czeniach samego Laboratorium. Inni Wookie przebywali tam od

ponad dziesiêciu lat. Haruj¹c ponad si³y, porzucili wszelk¹ nadziejê

i stracili chêæ do walki. Na myœl o ich ciê¿kim losie Chewbacca po-

czu³, ¿e krew zaczyna wrzeæ w jego ¿y³ach.

Nie tak dawno, korzystaj¹c z w¹tpliwych zdolnoœci Threepia jako

t³umacza, Chewie zwróci³ siê do cz³onków rady Nowej Republiki.

Prosi³ ich, ¿eby jak najszybciej podjêli decyzjê w sprawie wys³ania

do Laboratorium Otch³ani wojsk okupacyjnych, które uwolni³yby

przetrzymywanych tam Wookiech. Chcia³ tak¿e siê upewniæ, ¿e pro-

jekty nowych œmiercionoœnych broni nie dostan¹ siê w imperialne

rêce. Widz¹c, ¿e Mon Mothma popiera tê proœbê, cz³onkowie rady

tak¿e siê zgodzili.

background image

40

Rozleg³ siê szum repulsorów, a po nim szczêk uderzenia metalu

o inny metal, z jakim podnoœniki l¹downicze transportowca zosta³y

wci¹gniête do kad³uba. Statek szarpn¹³, a póŸniej uniós³ siê w po-

wietrze, by po chwili opuœciæ platformê l¹downicz¹ i poszybowaæ

w  przestworza. W dole pozosta³a b³yszcz¹ca metropolia, Imperial

City.

Threepio zacz¹³ mówiæ sam do siebie. Chewbacca nie móg³

siê nadziwiæ, jak bardzo skomplikowany musi byæ elektroniczny

mózg androida, ¿e bez koñca wynajduje wci¹¿ nowe tematy do

narzekania.

– Zupe³nie nie mogê poj¹æ, dlaczego pani Leia kaza³a mi lecieæ

z tob¹. Rzecz jasna, zawsze i wszêdzie staram siê s³u¿yæ, jak mogê.

Móg³bym jednak przydaæ siê o wiele bardziej, gdybym zajmowa³

siê dzieæmi, kiedy ona odwiedza pana Luke’a na Yavinie Cztery.

Spisywa³em siê bardzo dobrze jako opiekun dzieci, nieprawda¿? –

Chewbacca coœ burkn¹³, a zupe³nie tym niezra¿ony Threepio ci¹-

gn¹³: – Rzeczywiœcie, zgubiliœmy je kiedyœ podczas wycieczki do

holograficznego zoo z okazami wymar³ych zwierz¹t, ale to sta³o siê

tylko jeden raz, a poza tym wszystko dobrze siê skoñczy³o.

Obróci³ z³ocist¹ g³owê.

Czuj¹c, ¿e przyspieszenie zaczyna rosn¹æ, Chewbacca zamkn¹³

oczy i warkn¹³ do Threepia, by by³ cicho. Android jednak zignoro-

wa³ jego uwagê.

– Bardzo chcia³bym móc polecieæ do akademii Jedi mistrza Lu-

ke’a, ¿eby znów zobaczyæ siê z Artoo-Detoo. Nie rozmawia³em ze

swoim partnerem od bardzo dawna.

Threepio nie przestawa³ mówiæ nawet wówczas, kiedy przeskaki-

wa³ z jednego tematu na drugi.

– Naprawdê nie wiem, jaki mo¿e byæ ze mnie po¿ytek podczas tej

wyprawy, która przecie¿ ma charakter wojskowy. Nigdy nie dawa-

³em sobie rady podczas walki. Nie cierpiê jej. Nie znoszê zwi¹zane-

go z ni¹ podniecenia, chocia¿ wydaje mi siê, ¿e doœwiadczy³em go

ju¿ nieraz.

Kiedy transportowiec przyspieszy³, by skierowaæ siê ku grupie

wojennych statków czekaj¹cych na orbicie wokó³ Coruscant, si³a

ci¹gu wcisnê³a cia³o Chewbaccy w oparcie ma³ego, niewygodnego

fotela.

Tymczasem Threepio nadal narzeka³ i marudzi³.

– Rzecz jasna, dobrze rozumiem, ¿e jako protokolarny android

mogê pomóc zbadaæ wszystkie dane, jakie zapisano w pamiêciowych

background image

41

rdzeniach komputerów Laboratorium Otch³ani. Przypuszczam te¿, ¿e

móg³bym przydaæ siê jako t³umacz jêzyków obcych istot, zatrudnio-

nych tam w charakterze konstruktorów. Z pewnoœci¹ jednak musi ist-

nieæ jakiœ inny android, lepiej ni¿ ja nadaj¹cy siê do takiej pracy. Czy

genera³ Antilles nie bierze ca³ego zespo³u androidów deszyfruj¹cych,

których zadanie ma polegaæ na ³amaniu kodów tajnych informacji?

Poza tym komandosi Page’a s¹ przecie¿ najlepszymi specjalistami w tej

dziedzinie. Dlaczego ja te¿ muszê lecieæ, a póŸniej wykonywaæ za nich

ca³¹ pracê? To wydaje mi siê niesprawiedliwe.

Chewbacca warkn¹³, rzucaj¹c krótki rozkaz. Threepio odwróci³

siê ku niemu, spogl¹daj¹c z³ocistymi fotoreceptorami jarz¹cymi siê

z oburzenia.

– Nie bêdê cicho, Chewie! Dlaczego mia³bym s³uchaæ twoich roz-

kazów po tym, jak kiedyœ na Bespinie osadzi³eœ moj¹ g³owê ty³em

do przodu? Gdybyœ sam coœ powiedzia³ wówczas, kiedy czyniliœmy

przygotowania do tej wyprawy, mo¿e zdo³a³byœ przekonaæ wszyst-

kich, ¿eby pozostawili mnie z pani¹ Lei¹. Ty jednak by³eœ zdania, ¿e

mogê siê na coœ przydaæ, a wiêc teraz nie masz wyboru i musisz

s³uchaæ tego, co mówiê.

Z pe³nym irytacji westchnieniem Chewbacca wyci¹gn¹³ ow³osio-

n¹ rêkê i uderzy³ w prze³¹cznik, umieszczony z ty³u szyi Threepia.

Android zwiesi³ g³owê, ale nim zamilk³, przez chwilê be³kota³ coœ

coraz ni¿szym tonem.

Komandosi Page’a, siedz¹cy we wnêtrzu transportowca, znani

z doskona³ego wyszkolenia, stalowych nerwów i ¿elaznej odporno-

œci, przez moment g³oœno wiwatowali na znak, ¿e popieraj¹ postê-

pek Chewbaccy.

Genera³ Wedge Antilles, zajmuj¹cy stanowisko dowodzenia fre-

gaty „Yavaris”, popatrzy³ przez iluminator. Od metalowych kad³u-

bów statków jego floty odbija³y siê promienie s³oñca. Wyrazi³ chêæ

zostania bezpoœrednim dowódc¹ tej wyprawy, poniewa¿ pragn¹³ zna-

leŸæ siê w miejscu, w którym Qwi Xux spêdzi³a wiêksz¹ czêœæ ¿y-

cia... Tam, gdzie mog³y spoczywaæ ukryte tajemnice jej spl¹drowa-

nej pamiêci.

„Yavaris” by³a potê¿n¹ fregat¹, mimo i¿ sprawia³a wra¿enie lek-

kiego statku, zapewne dziêki cienkiemu krêgos³upowi, który ³¹-

czy³ obie jej g³ówne czêœci. Kanciasta konstrukcja, tworz¹ca czêœæ

rufow¹, zawiera³a silniki napêdu podœwietlnego oraz generatory

background image

42

umo¿liwiaj¹ce latanie w nadprzestrzeni. Znajdowa³y siê w niej rów-

nie¿ reaktory dostarczaj¹ce energiê nie tylko do silników, ale tak¿e

do dwunastu baterii turbolaserowych i tuzina dzia³ laserowych. Na

przeciwleg³ym krañcu ³¹cznika, z daleka od silników, umieszczono

o wiele ciê¿sz¹ sekcjê dowodzenia. Chroniona we wnêtrzu zwisaj¹-

cej kanciastej nadbudówki, zawiera³a mostek ze stanowiskiem do-

wodzenia, pomieszczenia dla za³ogi, aparaturê kontrolno-pomiaro-

w¹ oraz ³adownie i hangary, a w nich dwie kompletne eskadry my-

œliwców typu X, przygotowanych specjalnie z myœl¹ o tej wypra-

wie.

Za³ogê fregaty eskortowej „Yavaris” stanowi³o blisko dziewiê-

ciuset ¿o³nierzy, zahartowanych w ró¿nych bojach. Pozosta³e statki

floty Wedge’a – cztery koreliañskie korwety – mieœci³y po stu ¿o³-

nierzy na pok³adach.

Wedge odgarn¹³ kosmyk ciemnych w³osów z czo³a i zacisn¹³ zêby,

nadaj¹c twarzy groŸny wygl¹d. Kolejny gwiezdny transportowiec

osiad³ w hangarze fregaty, dostarczaj¹c ostatni¹ grupê ¿o³nierzy, któ-

rych przecie¿ wybiera³ osobiœcie.

Han Solo zameldowa³, ¿e Laboratorium Otch³ani przesta³o byæ

strze¿one przez flotê gwiezdnych niszczycieli admira³ Daali. Impe-

rialna dowódczyni, wywabiona z obszaru czarnych dziur, postano-

wi³a wy³adowaæ z³oœæ i spustoszyæ galaktykê. Oznacza³o to, ¿e ju¿

nie chroni naukowców zatrudnionych na terenie Laboratorium ani

ich drogocennych informacji na temat nowych broni. Zapewne by³o

to prawd¹; genera³ przygotowa³ siê jednak na niespodzianki, zw³asz-

cza takie, jakie mog³a sprawiæ grupa imperialnych konstruktorów

nowych broni.

Wedge Antilles, nie schodz¹c ze stanowiska dowodzenia na most-

ku „Yavaris”, pstrykn¹³ prze³¹cznikiem interkomu.

– Przygotowaæ siê do odlotu – rozkaza³.

Cztery korwety, jakby tylko czeka³y na te s³owa, otoczy³y eskor-

tow¹ fregatê w taki sposób, ¿e znalaz³a siê w samym œrodku rombu.

Wedge zobaczy³ przez iluminator pulsuj¹ce, b³êkitno-bia³e œwiat³o –

znak, ¿e wielkie silniki czo³owego statku obudzi³y siê do ¿ycia.

Silniki fregaty by³y tak¿e ogromne, dwa razy wiêksze ni¿ pomiesz-

czenia dla za³ogi i czêœæ kontrolno-pomiarowa, o kszta³cie obucha.

Ksiê¿niczka Leia lecia³a kiedyœ na pok³adzie korwety, gdy zosta³a

pochwycona przez gwiezdny niszczyciel Vadera. Czarny Lord za-

¿¹da³ wówczas od niej zwrotu wykradzionej dokumentacji Gwiazdy

Œmierci. To dzia³o siê tak dawno.

background image

43

Gdy fregata opuszcza³a orbitê, Wedge przygl¹da³ siê, jak nocna

czêœæ Coruscant, usiana œwiate³kami, pozostaje za ruf¹. Przelecieli

obok orbitalnych plastalowych doków i ogromnych parabolicznych

zwierciade³, które kierowa³y skupione promienie s³oñca i ogrzewa-

³y podbiegunowe rejony planety pokryte lodowcem.

Wedge Antilles wola³by, ¿eby Qwi znajdowa³a siê teraz z nim na

mostku i przygl¹da³a siê planecie z orbity. Obca istota p³ci ¿eñskiej

przebywa³a jednak w swojej kabinie, zapoznawa³a siê z informacja-

mi zapisanymi na holograficznych taœmach, bezustannie siê uczy-

³a... studiowa³a. Poniewa¿ nie istnia³ inny sposób, ¿eby mog³a odzy-

skaæ pamiêæ, Qwi zamierza³a uzupe³niæ luki brakuj¹cymi wiadomo-

œciami tak szybko, jak tylko mo¿liwe.

Poza tym czu³a g³êbok¹ wewnêtrzn¹ obawê przed patrzeniem z or-

bity na powierzchniê jakiejkolwiek planety. Wedge musia³ bardzo

d³ugo zachêcaæ j¹, zanim w koñcu wyjawi³a mu tajemnicê. Powie-

dzia³a, ¿e ten widok przypomina jej czasy dzieciñstwa, kiedy pod

surowym spojrzeniem moffa Tarkina przebywa³a jako zak³adniczka

na pok³adzie sfery edukacyjnej. Musia³a wówczas patrzeæ, jak nisz-

czyciel gwiezdny klasy Victory spopiela osiedla, podobne do pla-

stra miodu, zamieszkiwane przez rodziców i krewnych innych

uczniów, którym nie powiod³o siê w czasie egzaminów.

Rozmyœlanie o wszystkich potwornych krzywdach, jakie Impe-

rium wyrz¹dzi³o delikatnej i powabnej Qwi, sprawia³o, ¿e Wedge

zaczyna³ zgrzytaæ zêbami. Odwróci³ siê w stronê oficerów pe³ni¹-

cych dy¿ur na mostku.

– Gotowi do skoku w nadprzestrzeñ?

– Kurs wytyczony, panie generale.

Wedge przysi¹g³ sobie, ¿e uczyni wszystko, co tylko bêdzie w je-

go mocy, by wype³niæ ¿ycie Qwi radoœci¹... zaraz potem, jak zdobê-

dzie Laboratorium Otch³ani.

– Skaczemy – wyda³ krótki rozkaz.

Qwi Xux przebywa³a w pozbawionym okien pomieszczeniu na

jednym z ni¿szych pok³adów „Yavaris”. Wpatrzona w ekran eduka-

cyjnego komputera, mru¿y³a ciemnoniebieskie oczy. Przegl¹daj¹c

jeden zbiór po drugim, poch³ania³a informacje z takim entuzjazmem,

jak pustynna g¹bka na Tatooine ch³onie krople bezcennej wilgoci.

Na blacie roboczego sto³u sta³ szeœcian z niewielkim holograficz-

nym portretem Wedge’a. Qwi spogl¹da³a na niego doœæ czêsto, przy-

pomina³a sobie, kim by³, jak wygl¹da³ i ile dla niej znaczy³. Po na-

background image

44

paœci Kypa Durrona na jej umys³ nie by³a pewna, czy cokolwiek pa-

miêta.

Z pocz¹tku nie wiedzia³a nawet, kim jest Wedge. W jej umyœle

nie pozosta³o ani jedno wspomnienie chwil, które spêdzili we dwo-

je. Ogarniêty rozpacz¹ mê¿czyzna opowiedzia³ jej o wszystkim, a tak-

¿e pokazywa³ hologramy miejsc, w których byli razem w czasie wi-

zyty na planecie Ithor. Przypomnia³ jej te¿, jak ogl¹dali miejsce od-

budowy zniszczonej Katedry Wiatrów na Vortex.

Niektóre z tych opowieœci sprawia³y, ¿e gdzieœ, na samym dnie

pamiêci Qwi, tworzy³y siê dr¿¹ce, migotliwe wizerunki, wystarcza-

j¹ce, by wiedzia³a, ¿e kiedyœ tam by³y... Teraz jednak nic o nich nie

wiedzia³a.

Inne fakty natomiast, które przypomina³ jej Wedge, eksplodowa-

³y w jej umyœle tak jasno i wyraŸnie, ¿e oczy Qwi wype³nia³y siê

³zami. Pamiêta³a, ¿e ilekroæ przydarzy³o siê jej coœ takiego, zawsze

Wedge by³ u jej boku, bra³ j¹ w ramiona i pociesza³.

– Bez wzglêdu na to, ile czasu to zajmie, pomogê ci, ¿ebyœ sobie

wszystko przypomnia³a – mówi³. – A je¿eli nie uda siê nam odtwo-

rzyæ ca³ej twojej przesz³oœci... wówczas pomogê ci wype³niæ luki

nowymi wspomnieniami.

Uœcisn¹³ jej d³oñ, a ona tylko kiwnê³a g³ow¹ na znak, ¿e siê

zgadza.

Qwi przejrza³a tak¿e taœmy ze swojego wyst¹pienia przed senato-

rami Nowej Republiki. Prosi³a ich wówczas, aby pozbyli siê Po-

gromcy S³oñc i przestali usi³owaæ dowiedzieæ siê, jak funkcjonuje.

Cz³onkowie rady, choæ niechêtnie, postanowili w koñcu zrezygno-

waæ ze swoich planów i pos³aæ superbroñ w samo j¹dro gigantycz-

nej gazowej planety. Nieco póŸniej okaza³o siê jednak, ¿e to nie

wystarczy, by uniemo¿liwiæ wydostanie Pogromcy S³oñc komuœ tak

zdecydowanemu i ogarniêtemu gniewem jak Kyp Durron.

Zapoznaj¹c siê z holograficznym zapisem przemówienia, które

wtedy wyg³osi³a, us³ysza³a s³owa, wypowiadane przez siebie sam¹.

Nie pamiêta³a jednak, ¿eby to ona je mówi³a. Umieœci³a tê infor-

macjê w swoich myœlach, chocia¿ wiedzia³a, ¿e to jeszcze jedno

zdarzenie, w którym bra³a udzia³, widziane i zarejestrowane przez

kogoœ innego. G³êboko westchnê³a i przesz³a do nastêpnego zbio-

ru danych. By³a to ma³o skuteczna metoda, ale musia³a jej wystar-

czyæ.

Zachowa³a co prawda w pamiêci wiêkszoœæ naukowych informa-

cji o charakterze podstawowym, ale pewne wspomnienia zniknê³y

background image

45

bez œladu. Nie pozosta³o nic z wnikliwoœci, jak¹ naby³a w ci¹gu wielu

lat ciê¿kiej pracy. Nie by³o równie¿ danych o nowych broniach, które

zaprojektowa³a i zbudowa³a. Wygl¹da³o na to, ¿e kiedy Kyp prze-

trz¹sa³ zawartoœæ jej pamiêci, wyszarpuj¹c z niej te wiadomoœci, które

mia³y jakikolwiek zwi¹zek z Pogromc¹ S³oñc, usun¹³ tak¿e inne,

które uzna³ za niepotrzebne.

Teraz Qwi musia³a odtworzyæ wszystko, jak umia³a. Najmniej

przejmowa³a siê tym, ¿e jej wiedza na temat Pogromcy zosta³a wy-

mazana. Ju¿ wczeœniej przysiêg³a sobie, ¿e nigdy nie zdradzi niko-

mu zasady dzia³ania tej superbroni. Teraz zaœ wyjawienie tej in-

formacji by³o niemo¿liwe, nawet gdyby chcia³a. Pomyœla³a, ¿e

by³oby o wiele lepiej, gdyby pewne rzeczy nie zosta³y nigdy wy-

nalezione...

Flota, która mia³a dokonaæ szturmu na Laboratorium Otch³ani,

przebywa³a w przestworzach przez prawie ca³y dzieñ. Kierowa³a siê

ku systemowi Kessel. Wiêkszoœæ tego czasu Qwi spêdzi³a zapozna-

j¹c siê z bazami danych. Pozwoli³a sobie tylko na krótk¹ przerwê,

kiedy Wedge z³o¿y³ jej wizytê po skoñczeniu s³u¿by na stanowisku

dowodzenia. Zjedli razem posi³ek, który przyniós³, porozmawiali

o tym i o owym, ale przewa¿nie siedzieli w milczeniu, spogl¹daj¹c

sobie nawzajem w oczy.

Kiedy œlêcza³a przed monitorem komputera, Wedge doœæ czêsto

masowa³ jej szczup³e ramiona i czyni³ to tak d³ugo, a¿ miêœnie sta-

wa³y siê miêkkie i ciep³e.

– Pracujesz zbyt ciê¿ko, Qwi – mawia³ czasem.

– Muszê – odpowiada³a.

Przypomina³a sobie najm³odsze lata, które spêdzi³a, desperacko

wch³aniaj¹c niezbêdn¹ wiedzê. Pragn¹c zadowoliæ moffa Tarkina,

poznawa³a problemy fizyczne i techniczne, ze szczególnym uwzglêd-

nieniem zasad funkcjonowania broni. Tylko ona prze¿y³a tê surow¹

edukacjê. Kyp, dopuszczaj¹c siê bezlitosnej grabie¿y na jej umyœle,

pozostawi³ jej te bolesne wspomnienia z lat dzieciñstwa – wspomnie-

nia, o których najchêtniej by zapomnia³a.

Istnia³y jednak pewne sprawy, których nie mog³a sobie przypo-

mnieæ ani wtedy, kiedy przegl¹da³a taœmy, ani wówczas, gdy zapo-

znawa³a siê z bazami danych. Musia³a znaleŸæ siê znów w pomiesz-

czeniach Laboratorium Otch³ani, w gabinetach i pracowniach,

w których spêdzi³a tyle lat ¿ycia. Tylko w ten sposób mog³a siê do-

wiedzieæ, które jej wspomnienia powróc¹, a z jakiej czêœci w³asnej

przesz³oœci bêdzie musia³a na zawsze zrezygnowaæ.

background image

46

W jej kabinie odezwa³ siê nagle brzêczyk interkomu i po chwili

us³ysza³a g³os Wedge’a:

– Qwi, czy mog³abyœ przyjœæ do mnie na mostek? Chcia³bym ci

coœ pokazaæ.

Obieca³a, ¿e przyjdzie, uœmiechaj¹c siê na sam dŸwiêk jego g³o-

su. Skorzysta³a z turbowindy, któr¹ dotar³a na górê, do wie¿yczki

dowodzenia fregaty, i po chwili znalaz³a siê na mostku, ogarniêtym

krz¹tanin¹. Wedge odwróci³ siê, chc¹c j¹ powitaæ, ale jej spojrzenie

skierowa³o siê na szeroki dziobowy iluminator „Yavaris”.

Widzia³a wprawdzie przedtem rejon Otch³ani, ale mimo to otwo-

rzy³a usta ze zdumienia. Niesamowite k³êby zjonizowanych gazów

i szcz¹tków, rozgrzanych tarciem, tworzy³y wokó³ ka¿dej bezden-

nej czarnej dziury wielki, nieprawdopodobnie kolorowy lej.

– Wy³oniliœmy siê z nadprzestrzni w pobli¿u systemu Kessel –

odezwa³ siê Wedge – i teraz okreœlamy parametry trajektorii dalsze-

go lotu. Pomyœla³em, ¿e mo¿e chcia³abyœ rzuciæ na to okiem.

Qwi prze³knê³a kluchê, która utkwi³a jej w gardle, i podesz³a, by

uj¹æ Wedge’a za rêkê. Czarne dziury tworzy³y prawdziwy labirynt

grawitacyjnych studni i nadprzestrzennych szlaków koñcz¹cych siê

œlepymi zau³kami. Przez te pogmatwane, zdradzieckie przestworza

wiod³o jedynie kilka niebezpiecznie „bezpiecznych” tras.

– Przepisaliœmy wspó³rzêdne trajektorii z pamiêci komputera Po-

gromcy S³oñc – oœwiadczy³ Wedge. – Mam nadziejê, ¿e nic siê tu

nie zmieni³o, gdy¿ inaczej czekaj¹ nas niespodzianki, kiedy bêdzie-

my starali siê przedostaæ.

Qwi kiwnê³a g³ow¹.

– Powinno siê udaæ – odpar³a. – Ja tak¿e sprawdzi³am parametry

tej trajektorii.

Wedge spojrza³ na ni¹ z uczuciem, jakby mia³ do jej s³ów wiêk-

sze zaufanie ni¿ do komputerowych symulacji.

Obszar pe³en czarnych dziur by³ zdumiewaj¹cym dziwactwem na

astronomiczn¹ skalê. Przez tysi¹ce lat astrofizycy usi³owali zgad-

n¹æ, w jaki sposób siê utworzy³. Zastanawiano siê, czy do jego po-

wstania doprowadzi³ jakiœ fantastyczny galaktyczny kaprys, czy te¿

mo¿e by³o to dzie³o nieprawdopodobnie starej i potê¿nej rasy ob-

cych istot, które stworzy³y tê gromadê czarnych dziur dla w³asnych

celów.

Z Otch³ani wydobywa³o siê œmiercionoœne promieniowanie.

Oprócz niego dzia³a³y potê¿ne si³y grawitacji, które nawet w tej chwili

skazywa³y ca³y system gwiezdny Kessel na nieuchronn¹ zag³adê.

background image

47

Mimo to Imperium odkry³o znajduj¹cy siê w samym œrodku obszar,

w którym si³y grawitacji ró¿nych czarnych dziur by³y w równowa-

dze, i urz¹dzi³o w nim supertajn¹ placówkê naukow¹.

– No to w drogê – odezwa³a siê Qwi, spogl¹daj¹c na chmury ga-

zów, jaskrawo œwiec¹cych i wiruj¹cych jakby w zwolnionym tem-

pie. Mia³a jeszcze wiele do nauczenia siê... i rachunek do wyrówna-

nia. – Jestem gotowa.

Statki, lec¹ce na podbój Laboratorium Otch³ani, zmieni³y szyk

i jeden za drugim zaczê³y kierowaæ siê ku sercu gromady czarnych

dziur.

background image

48

Jedno skrzyd³o przebudowanego Pa³acu Imperialnego zosta³o

przekszta³cone w taki sposób, aby kochaj¹cy swój œwiat Kalamaria-

nie mogli czuæ siê w nim jak u siebie w domu. Ci, którzy zostali

sprowadzeni przez admira³a Ackbara, a potem przeszkoleni, ¿eby

mogli pe³niæ obowi¹zki wyspecjalizowanych mechaników gwiezd-

nych maszyn, przebywali w pomieszczeniach o wyj¹tkowo du¿ej

wilgotnoœci.

Ca³e skrzyd³o pa³acu wykonano z polerowanej plastali i odpor-

nych na korozjê metali tak sprytnie, ¿eby wygl¹da³o jak rafa ster-

cz¹ca we wnêtrzu niebotycznego gmachu. Przez niektóre z okr¹g³ych

okien, przypominaj¹cych iluminatory, by³o widaæ wie¿owce Impe-

rial City po³yskuj¹ce w promieniach s³oñca. Inne skierowano tak,

¿eby zapewniæ widok na zbiornik z zamkniêtym obiegiem wody prze-

p³ywaj¹cej obok pomieszczeñ Kalamarian na podobieñstwo uwiê-

zionej rzeki.

G³oœny syk pary, który wydoby³ siê z generatorów utrzymuj¹cych

du¿¹ wilgotnoœæ powietrza, wyrwa³ Terpfena z niespokojnej zadu-

my. Kalamarianin rozejrza³ siê nerwowo po swojej komnacie, obra-

caj¹c ogromne, wy³upiaste oczy, ale poœród cieni kryj¹cych siê po

k¹tach nie zauwa¿y³ niczego podejrzanego. Okr¹g³e okna, umiesz-

czone poni¿ej poziomu wody sztucznej rzeki, przepuszcza³y trochê

b³êkitnawego œwiat³a. Terpfen widzia³, jak niewielki szarozielony

siorbacz przep³yn¹³ powoli obok okna, zapewne w poszukiwaniu

jakichœ mikroorganizmów, których nie brakowa³o w s³onej wodzie.

W komnacie by³o s³ychaæ tylko pomruk generatorów wytwarzaj¹-

R O Z D Z I A £

#

background image

49

cych parê wodn¹ i bulgotanie b¹belków tlenu w urz¹dzeniach do

napowietrzania wody, zainstalowanych w œcianach zbiornika.

Terpfen nie s³ysza³ w g³owie ¿adnych obcych myœli. Od ponad

dwudziestu czterech godzin nie otrzyma³ ani jednego rozkazu od

swoich mocodawców z Caridy. Nie wiedzia³, czy powinien siê tym

cieszyæ, czy raczej byæ przera¿ony. Furgan mia³ zwyczaj naigrawaæ

siê z niego i besztaæ go codziennie, tylko po to, by przypomnieæ

o swojej obecnoœci.

W komnatach Pa³acu Imperialnego roi³o siê od plotek. Jedna z nich

g³osi³a, ¿e odebrano sygna³y alarmowe z Caridy, z któr¹ póŸniej stra-

cono wszelki kontakt. Nowa Republika wys³a³a zwiadowców, ¿eby

zbadali tamte okolice. Gdyby Carida jakimœ cudem zosta³a znisz-

czona, mo¿e nici w³adzy, jak¹ sprawowali nad jego mózgiem impe-

rialni funkcjonariusze, tak¿e zosta³yby przerwane. Terpfen móg³by

wreszcie byæ wolny! Kiedy jego wodny œwiat, Kalamar, by³ okupo-

wany przez bezwzglêdnych, okrutnych imperialnych szturmowców,

Terpfena uwiêziono. Jak wielu innych Kalamarian, dosta³ siê do obo-

zu, a póŸniej zosta³ zmuszony do pracy w stoczniach, w których

budowano gwiezdne statki.

Terpfena mia³ jednak czekaæ los znacznie perfidniejszy. Przetrans-

portowano go na planetê Caridê, przekszta³con¹ w imperialn¹ woj-

skow¹ bazê, gdzie przez wiele tygodni by³ torturowany. PóŸniej kse-

nochirurdzy usunêli czêœæ komórek jego mózgu i zast¹pili je sztucz-

nie wyhodowanymi organicznymi obwodami, dziêki którym Fur-

gan móg³ pos³ugiwaæ siê Terpfenem jak pos³uszn¹, doskonale zaka-

muflowan¹ marionetk¹.

Kiedy Kalamarianin zosta³ w koñcu uwolniony, blizny po byle

jak za³o¿onych szwach na g³owie wystarczy³y jako dowód tego, przez

co przeszed³. W czasie okupacji wielu jego rodaków by³o torturo-

wanych i nikt nie podejrzewa³, ¿e Terpfen stanie siê ubezw³asno-

wolnionym zdrajc¹.

Przez wiele lat usi³owa³ przeciwstawiaæ siê woli imperialnych

rozkazodawców. Nie mia³ jednak ¿adnej kontroli nad po³ow¹ ko-

mórek w³asnego mózgu, a wiêc obcy mocodawcy mogli manipulo-

waæ nim, jak chcieli.

To on dokona³ sabota¿u zmodyfikowanego myœliwca typu B, oso-

bistego statku admira³a Ackbara. Maszyna uleg³a awarii podczas

l¹dowania na Vortex, niszcz¹c bezcenn¹ Katedrê Wiatrów i okry-

waj¹c Ackbara nies³aw¹. To Terpfen umieœci³ ukryty nadajnik na

pok³adzie innej maszyny typu B. Uzyska³ dziêki temu informacjê

4 – W³adcy mocy

background image

50

o wspó³rzêdnych nieznanej planety Anoth, na której przebywa³ naj-

m³odszy syn Hana i Leii, Anakin Solo, chroniony przed wœcibskimi

oczami i uszami. Terpfen przekaza³ póŸniej tê cenn¹ informacjê za-

ch³annemu ambasadorowi Furganowi. Zapewne w tej chwili Cari-

danie przygotowuj¹ siê do szturmu na Anoth, zamierzaj¹c porwaæ

trzecie dziecko Jedi.

Terpfen sta³ w pogr¹¿onej w pó³mroku komnacie obok okna uka-

zuj¹cego œwiat podwodnych g³êbin. Obserwowa³ szarozielonego sior-

bacza, który niespiesznie odp³yn¹³, zapewne zajêty w³asnymi pro-

blemami. Nagle dostrzeg³ podwodnego drapie¿nika, który ujrza³

bezbronn¹ rybkê i zacz¹³ p³yn¹æ ku niej, szykuj¹c p³etwy, zakoñ-

czone ostrymi kolcami, i szczêki, pe³ne spiczastych zêbów. Za chwilê

drapie¿nik rzuci siê na ofiarê... tak samo, jak oddzia³y imperialne

ju¿ nied³ugo zaatakuj¹ bezbronne maleñstwo i jego osamotnion¹

opiekunkê, Winter. Tê sam¹ Winter, która by³a kiedyœ zaufan¹ po-

kojówk¹ i powierniczk¹ Leii.

– Nie! – Terpfen uderzy³ w grube szk³o d³oni¹ przypominaj¹c¹

p³etwê.

Odg³os uderzenia przestraszy³ drapie¿nika, który gwa³townie skrê-

ci³, by poszukaæ innej ofiary. ¯ywi¹cy siê mikroorganizmami sior-

bacz, nieœwiadomy tego, co siê sta³o, p³yn¹³ spokojnie, rozgl¹daj¹c

siê za nastêpnymi ¿yj¹tkami.

Mo¿liwe, ¿e uwagê caridañskich rozkazodawców odwróci³o tyl-

ko na jakiœ czas coœ innego... ale je¿eli Terpfen chcia³ coœ osi¹gn¹æ,

nie mia³ ani chwili do stracenia. Przysi¹g³ sobie, ¿e to zrobi, bez

wzglêdu na to, jakich uszkodzeñ mia³oby to dokonaæ w jego mózgu.

Admira³ Ackbar przebywa³ w tej chwili na dobrowolnym wygna-

niu na Kalamarze. Kieruj¹c prac¹ swoich ziomków, zajmowa³ siê

odbudow¹ p³ywaj¹cych miast, zniszczonych podczas ostatniego ataku

admira³ Daali. Ackbar twierdzi³ jednak, ¿e ju¿ nigdy nie bêdzie siê

interesowa³ problemami politycznymi Nowej Republiki.

Poniewa¿ ¿ycie maleñkiego Anakina znalaz³o siê w œmiertelnym

niebezpieczeñstwie, Terpfen musia³ porozumieæ siê z Lei¹. Tylko

ona mog³a zmobilizowaæ oddzia³y Nowej Republiki, które stawi³y-

by czo³o wojskom imperialnym. Ale ona i Han Solo niedawno odle-

cieli na ksiê¿yc poroœniêty gêst¹ d¿ungl¹, Yavin Cztery...

Terpfen musia³ wiêc te¿ tam lecieæ. Musia³ zarekwirowaæ jakiœ

statek i porozmawiaæ z Lei¹ w cztery oczy. Wszystko jej wyznaæ,

a potem zdaæ siê na jej ³askê i nie³askê. Mog³a rozkazaæ, ¿eby na-

tychmiast wykonano na nim wyrok œmierci. Mia³aby do tego pe³ne

background image

51

prawo. Tylko to by³oby sprawiedliw¹ kar¹ za wszystkie czyny, któ-

re pope³ni³, i nieszczêœcia, których sta³ siê sprawc¹.

Podj¹wszy decyzjê – przynajmniej t¹ czêœci¹ mózgu, która nale-

¿a³a do niego – Terpfen po raz ostatni rozejrza³ siê po komnacie.

Odwróci³ siê od okna, przez które widzia³ podwodny œwiat, niemal

taki sam, jak na rodzinnym Kalamarze. Po raz ostatni popatrzy³ przez

inny iluminator na kilometrowej wysokoœci wie¿owce widoczne na

tle nocnego nieba, na mrugaj¹ce œwiate³ka startuj¹cych i l¹duj¹cych

wahad³owców, a tak¿e na porann¹ zorzê zaczynaj¹c¹ rozjaœniaæ noc-

ne mroki.

Bardzo w¹tpi³, czy kiedykolwiek znów bêdzie mia³ okazjê po-

wróciæ na Coruscant.

Nie mia³ czasu, ¿eby opracowaæ jakiœ plan czy wymyœliæ podstêp.

Korzystaj¹c z w³asnego kodu umo¿liwiaj¹cego dostêp, dosta³ siê

na teren doku remontowego gwiezdnych statków. Szed³ szybko, jak

ktoœ, kto zna ka¿dy zak¹tek. Jego cia³o wydziela³o ostr¹ woñ œwiad-

cz¹c¹ o zdenerwowaniu, ale Terpfen pomyœla³, ¿e je¿eli przejdzie doœæ

szybko, nikt niczego nie spostrze¿e. A potem bêdzie ju¿ za póŸno.

Wrota ogromnego hangaru zasta³ zamkniête, jak zwykle zreszt¹

w nocy. Przy jednym z naprawionych myœliwców typu B ujrza³ dwoje

kalamariañskich mechaników. Nieco dalej, obok dwóch maszyn typu

X, grupa trajkocz¹cych Ugnaughtów zajmowa³a siê remontem silni-

ków umo¿liwiaj¹cych latanie w nadprzestrzeni. Oba myœliwce by³y

po³¹czone grubymi wi¹zkami kabli, zapewne w celu wymiany in-

formacji miêdzy pamiêciami ich astronawigacyjnych komputerów.

Terpfen podszed³ do maszyny typu B. Kiedy siê zbli¿a³, jeden

z kalamariañskich mechaników zasalutowa³. Towarzysz¹ca mu Ka-

lamarianka, która w³aœnie opuszcza³a kabinê pilota, upuœci³a na po-

sadzkê p³ócienn¹ torbê z narzêdziami. Korzystaj¹c z osobistego kom-

puterowego terminala, Terpfen ju¿ wczeœniej sprawdzi³ stan maszy-

ny i wiedzia³, ¿e jest gotowa do startu. Choæ nie musia³ o nic pytaæ,

postanowi³ odwróciæ uwagê obojga mechaników.

– Wszystkie naprawy ukoñczone, jak planowano?

– Tak jest, proszê pana – odpar³a Kalamarianka. – Co pan robi

w hangarze o tak póŸnej porze?

– Mam do za³atwienia pewn¹ osobist¹ sprawê – odpar³ Terpfen.

Siêgn¹³ do kieszeni lotniczego kombinezonu i wyci¹gn¹³ z niej

ma³y blaster, nastawiony na og³uszanie. Zataczaj¹c niewielki ³uk,

background image

52

strzeli³ i cia³a obojga Kalamarian otoczy³a faluj¹ca b³êkitna poœwia-

ta. Nie wydawszy najmniejszego dŸwiêku, mechanik run¹³ na po-

sadzkê. Jego kole¿anka zachwia³a siê na najni¿szym szczeblu dra-

binki, a potem osunê³a siê na burtê myœliwca. Po sekundzie, kiedy

jej miêœnie zwiotcza³y, upad³a z g³uchym stukiem na kamienn¹ po-

sadzkê.

Ugnaughtowie, stoj¹cy pod myœliwcem typu X, przerwali rozmo-

wy, zdumieni tym, co siê dzieje. W nastêpnej chwili jeden z nich

zacz¹³ skowyczeæ, a trzej inni puœcili siê w kierunku przycisku sy-

gna³u alarmowego, umieszczonego tu¿ obok aparatury do otwiera-

nia wrót hangaru.

Kalamariañski mechanik starannie wymierzy³ i ponownie przy-

cisn¹³ spust blastera. Biegn¹cy Ugnaughtowie przewrócili siê i znie-

ruchomieli. Pozostali unieœli krótkie i grube rêce na znak, ¿e siê pod-

daj¹. Terpfen nie chcia³ jednak braæ zak³adników, wiêc i ich og³u-

szy³.

Teraz nie móg³ ju¿ zawróciæ z obranej drogi. Niemal biegiem

pokona³ odleg³oœæ dziel¹c¹ go od mechanizmów kontrolnych wiel-

kich wrót hangaru. Z odznaki, pokrytej warstw¹ emalii, wyci¹gn¹³

ukryt¹ niewielk¹ p³ytkê pe³n¹ obwodów elektronicznych i prze³¹cz-

ników. Otrzyma³ j¹ od imperialnych mocodawców na wypadek,

gdyby zosta³ zdemaskowany i musia³ ratowaæ siê ucieczk¹. Teraz

zamierza³ wykorzystaæ imperialn¹ technologiê z po¿ytkiem dla No-

wej Republiki.

Umieœci³ niewielk¹ p³ytkê w szczelinie czytnika i przycisn¹³ bar-

dzo szybko trzy mikroprze³¹czniki, jeden po drugim. Obwody elek-

troniczne obudzi³y siê do ¿ycia, dokonuj¹c odczytu informacji za-

kodowanej w pamiêci p³ytki. Elektroniczny wytrych widocznie zdo³a³

przekonaæ obwody kontrolne, ¿e Terpfen jest upowa¿niony do otwar-

cia wrót hangaru i ¿e zezwolenie to zosta³o potwierdzone i przez

admira³a Ackbara, i przez Mon Mothmê.

Z g³uchym jêkiem i zgrzytem oba skrzyd³a wrót rozsunê³y siê na

boki. Terpfen us³ysza³ œwist nocnego wiatru. Do hangaru przedosta³

siê podmuch ch³odnego powietrza.

Kalamarianin podszed³ do naprawionego myœliwca typu B, wsu-

n¹³ szerokie d³onie pod pachy le¿¹cego mechanika i odci¹gn¹³ go na

bok po kamiennej posadzce pokrytej plamami smarów. Pozostawi³

go obok nieruchomych cia³ og³uszonych Ugnaughtów.

Kiedy wróci³ i pochyli³ siê nad Kalamariank¹, us³ysza³, ¿e cicho

jêknê³a. Przekona³ siê, ¿e jej rêka jest nienaturalnie zgiêta, zapewne

background image

53

z³amana podczas upadku z drabinki. Terpfen, ogarniêty wyrzutami

sumienia, waha³ siê przez krótk¹ chwilê, ale nie móg³ nic poradziæ na

tê przypadkow¹ kontuzjê. Pomyœla³, ¿e po kilku godzinach spêdzo-

nych w zbiorniku bacta Kalamarianka powinna odzyskaæ zdrowie.

W tym czasie on bêdzie ju¿ w drodze na Yavina Cztery.

Wspi¹³ siê do kabiny pilota maszyny typu B i w³¹czy³ zasilanie

obwodów kontrolnych. Wszystkie lampki na pulpicie rozjarzy³y siê

zieleni¹. Uszczelni³ w³az i pomyœla³, ¿e je¿eli wykorzysta najwiêk-

sz¹ prêdkoœæ, na jak¹ by³o staæ silniki myœliwca typu B, dotrze do

systemu Yavina w rekordowo krótkim czasie. Nie mia³ zreszt¹ inne-

go wyjœcia.

Uruchomi³ repulsory, uniós³ niezgrabnie wygl¹daj¹cy statek i skie-

rowa³ go ku otwartym wrotom hangaru.

Siedz¹c we wnêtrzu zamkniêtej kabiny, us³ysza³ nagle zawodze-

nie syren alarmowych, dochodz¹ce z tylnej czêœci doku remonto-

wego. Przekrzywi³ g³owê, ¿eby sprawdziæ, co posz³o nie tak, jak

zaplanowa³, i zobaczy³ jeszcze jednego Ugnaughta, który najpraw-

dopodobniej przebywa³ w kabinie pilota jednego z X-skrzyd³owców.

Samotny Ugnaught ukry³ siê tam, ogarniêty panik¹, ale póŸniej wy-

skoczy³ i pospieszy³ do w³¹cznika syreny alarmowej.

Terpfen zakl¹³ w duchu, wiedz¹c, ¿e nie ma ani chwili do strace-

nia. Mia³ nadziejê, ¿e uda mu siê uciec bez walki.

Pstrykn¹³ prze³¹cznikiem uruchamiaj¹cym silniki manewrowe

i wystrzeli³ przez szeroko otwarte wrota. Jego myœliwiec typu B

wzniós³ siê ponad niebotyczne wie¿owce Coruscant i, napêdzany po-

tê¿nymi silnikami, skierowa³ siê po linii prostej ku orbicie.

Terpfen nie mia³ czasu, aby wprowadzaæ w b³¹d kontrolerów ru-

chu powietrznego Nowej Republiki. Wiedzia³, ¿e z pewnoœci¹ poja-

wi siê na ekranach ich monitorów jako imperialny sabota¿ysta usi-

³uj¹cy porwaæ gwiezdny statek. By³ pewien, ¿e je¿eli da siê pochwy-

ciæ, bêdzie przes³uchiwany tak d³ugo, a¿ stanie siê za póŸno, ¿eby

pomóc maleñkiemu Anakinowi Solo. Terpfen robi³ wiele strasznych

rzeczy wbrew w³asnej woli, ale teraz, kiedy w koñcu uwolni³ siê

spod kontroli imperialnych oprawców, jakakolwiek pomy³ka bêdzie

jedynie jego win¹. Nie by³o nikogo innego, na kogo móg³by zrzuciæ

ciê¿ar odpowiedzialnoœci.

Zdumia³o go i przerazi³o to, jak szybko wystartowa³y myœliwce

Nowej Republiki, ¿eby go przechwyciæ. Na niskiej wysokoœci zoba-

czy³ cztery maszyny typu X, które jednak z ka¿d¹ chwil¹ zbli¿a³y

siê do jego statku.

background image

54

– Myœliwiec typu B, wystartowa³eœ z hangaru Pa³acu Imperialne-

go bez upowa¿nienia. Natychmiast zawróæ, gdy¿ w przeciwnym ra-

zie zostaniesz zestrzelony.

W odpowiedzi Terpfen tylko zwiêkszy³ dop³yw mocy do pól ochron-

nych otaczaj¹cych maszynê. Jego myœliwiec typu B by³ jednym z naj-

cenniejszych darów, jakie Ackbar z³o¿y³ Rebeliantom, o wiele szyb-

szym ni¿ nieco przestarza³e X-skrzyd³owce. Terpfen bardzo ³atwo móg³

uciec, a jego pola ochronne zapewne poch³onê³yby energiê kilku bez-

poœrednich trafieñ, ale Kalamarianin nie wiedzia³, czy bêdzie móg³

poradziæ sobie z czterema maszynami typu X naraz.

– Myœliwiec typu B, to twoja ostatnia szansa – odezwa³ siê pilot

X-skrzyd³owca i wystrzeli³ smugê œwiat³a o ma³ej energii, któr¹ bez

najmniejszego trudu poch³onê³y os³ony maszyny Terpfena. Ostrze-

gawczy strza³ zako³ysa³ myœliwcem typu B, ale nie wyrz¹dzi³ mu

¿adnej szkody.

Terpfen zwiêkszy³ dop³yw paliwa do przepustnicy i uruchomi³

dopalacze, dziêki czemu jego statek zacz¹³ lecieæ jeszcze szybciej.

Kierowa³ siê ku blaskowi jutrzenki, chc¹c znaleŸæ siê na niskiej,

oko³oplanetarnej orbicie. Jego pok³adowy astronawigacyjny kom-

puter wytyczy³ j¹ na ekranie grubymi, czerwonymi liniami oznacza-

j¹cymi strefê niebezpieczn¹.

Mniej wiêcej przed rokiem, podczas walki o odzyskanie w³adzy

na Coruscant, si³om Nowej Republiki uda³o siê odnieœæ zwyciêstwo

nad sk³óconymi od³amami Imperium. Cena, jak¹ przysz³o za to za-

p³aciæ, by³a jednak bardzo wysoka. Wiêksza czêœæ Coruscant leg³a

w gruzach, a mnóstwo zniszczonych i spalonych wraków gwiezd-

nych statków do tej pory pozostawa³o na niskich orbitach, zbieraj¹c

siê jak œmieci na ogromnym wysypisku. Od miesiêcy ró¿ne ekipy

rozbraja³y je i rozbiera³y. Naprawia³y jednostki lekko uszkodzone,

które mo¿na by³o uratowaæ, i posy³a³y szcz¹tki innych ku planecie,

¿eby sp³onê³y w górnych warstwach atmosfery. Prac tych nie trak-

towano jednak jako najwa¿niejszych w tych krytycznych latach

umacniania w³adzy Nowej Republiki. Na orbitach, dobrze znanych

i wytyczonych, pozostawa³o nadal wiele szcz¹tków rozmaitych

gwiezdnych statków.

Terpfen przezornie zapozna³ siê z pozycjami wypalonych kad³u-

bów i wraków i naniós³ wszystkie na osobist¹ gwiezdn¹ mapê. Okre-

œli³ póŸniej na niej niebezpieczny szlak wij¹cy siê w tym labiryncie,

tak w¹ski, ¿e pilot nie móg³ pope³niæ najmniejszej pomy³ki. Uzna³

jednak, ¿e tylko w ten sposób mo¿e mieæ jak¹œ szansê powodzenia.

background image

55

Nie w¹tpi³, ¿e sygna³y alarmowe rozbrzmiewaj¹ w tej chwili po ca-

³ym Coruscant i nied³ugo pojawi¹ siê ca³e eskadry myœliwców, któ-

re bêd¹ stara³y siê przechwyciæ jego statek.

Terpfen pragn¹³ unikn¹æ walki. Nie zamierza³ nikogo zabiæ, nie

chcia³ tak¿e niszczyæ maszyn. Liczy³ na to, ¿e bêdzie móg³ jak naj-

szybciej odlecieæ i znikn¹æ w nadprzestrzeni, nie niepokojony przez

nikogo.

Gdy zostawi³ za ruf¹ warstwy atmosfery, przekona³ siê, ¿e my-

œliwce typu X nadal lec¹ jego œladem, tym razem strzelaj¹c pe³n¹

moc¹. Terpfen nie odpowiada³ ogniem swoich dzia³ek, chocia¿, gdy-

by wyeliminowa³ z walki jedn¹ albo wiêcej maszyn Nowej Republi-

ki, móg³by znacznie ³atwiej uciec pozosta³ym. Wola³ jednak nie mieæ

na sumieniu ¿ycia niewinnych pilotów. I bez tego by³ sprawc¹ œmierci

zbyt wielu ludzi.

Ogarniêty ciemnoœciami przestworzy, przelecia³ obok rdzewiej¹-

cych metalowych szcz¹tków wsporników reaktorów i p³yt poszycia

wraków gwiezdnych transportowców. Przemkn¹³ siê zawi³ym labi-

ryntem miêdzy powyginanymi wzd³u¿nicami i bateri¹ s³onecznych

ogniw, oderwan¹ zapewne od kad³uba jakiegoœ zniszczonego my-

œliwca typu TIE, ale bêd¹c¹ jeszcze w ca³kiem niez³ym stanie.

PóŸniej skierowa³ siê ku wypatroszonemu kad³ubowi wiêkszego

statku... zapewne kr¹¿ownika szturmowego klasy Loronar. Zawie-

szony w przestworzach szkielet statku, z którego boków zwiesza³y

siê strzêpy plastalowych p³yt poszycia, by³ dowodem bezpoœrednie-

go trafienia. Po nim musia³y eksplodowaæ silniki umo¿liwiaj¹ce la-

tanie w nadprzestrzeni.

Terpfen zbli¿a³ siê zygzakami ku szcz¹tkom, wiedz¹c, ¿e maszy-

n¹ typu B bez trudu przeœlizgnie siê przez wyrwê ziej¹c¹ w kad³ubie

statku. Przestudiowa³ dok³adnie wszystko przed startem w nadziei,

¿e zbyt du¿e ryzyko zmusi jego przeœladowców do odwrotu i da mu

dostatecznie du¿o czasu na dokonanie skoku w nadprzestrzeñ.

Nie zwalniaj¹c, Terpfen jak pocisk przelecia³ przez otwór w szcz¹t-

kach burty szturmowego kr¹¿ownika. Jeden myœliwiec typu X za-

wróci³, a drugi tylko z wielkim trudem zd¹¿y³ skrêciæ, by polecieæ

jego œladem. Pilot trzeciego jednak spóŸni³ siê o u³amek sekundy

i zahaczy³ par¹ skrzyde³ o wystaj¹cy wspornik. Jego maszyna za-

czê³a kozio³owaæ i po chwili, kiedy roztrzaska³a siê o szcz¹tki kr¹-

¿ownika, eksplodowa³y jej zbiorniki z paliwem.

Terpfen poczu³ w sercu szpony przera¿enia. Nie planowa³, ¿e przy-

czyni siê do czyjejkolwiek œmierci.

background image

56

Ostatni X-skrzyd³owiec pod¹¿y³ jednak œladem Terpfena. Pilot

maszyny, zapewne rozwœcieczony œmierci¹ kolegi, nie przestawa³

raziæ maszyny Kalamarianina gradem strza³ów.

Terpfen zbada³ stan pól ochronnych i przekona³ siê, ¿e na skutek

licznych trafieñ zaczynaj¹ s³abn¹æ. Nie czu³ ¿alu do pilota X-skrzy-

d³owca za to, ¿e nie rezygnowa³ z poœcigu, ale nie móg³ siê poddaæ.

Przyjrza³ siê wskaŸnikom na pulpicie sterowniczym. Jego komputer

nawigacyjny wytyczy³ optymaln¹ trajektoriê lotu do systemu Yavina.

Zanim pola os³on zd¹¿y³y zanikn¹æ, Terpfen wystrzeli³ œwiec¹

w górê, chc¹c oddaliæ siê od strefy pe³nej szcz¹tków gwiezdnych

statków. Pilot myœliwca typu X nie zaprzesta³ poœcigu, raz po raz

strzelaj¹c ze wszystkich dzia³ek. Kiedy Terpfen odlecia³ z niebez-

piecznego obszaru, szarpn¹³ dŸwigniê uruchamiaj¹c¹ napêd nadprze-

strzenny.

W u³amku sekundy jego myœliwiec typu B skoczy³ do przodu,

poza zasiêg pogoni. Terpfen zobaczy³, ¿e smugi gwiazd w ilumina-

torach s¹ podobne do w³óczni, które pragn¹ go przeszyæ. Jego ma-

szyna zniknê³a w nadprzestrzeni z cichym dŸwiêkiem.

background image

57

Han Solo sta³ przed opuszczon¹ ramp¹ „Tysi¹cletniego Soko³a”,

trzymaj¹c w ramionach Leiê. Wszechobecna, przygnêbiaj¹ca wil-

goæ ksiê¿yca, poroœniêtego gêst¹ d¿ungl¹, oddzia³ywa³a na nich ni-

czym dotyk wilgotnej szmaty. Han uœcisn¹³ mocno Leiê, czu³ woñ

jej w³osów i skóry. K¹ciki jego ust wygiê³y siê do góry w têsknym

uœmiechu. Czu³, jak jej cia³o dr¿y... a mo¿e to dr¿a³y jego rêce?

– Naprawdê muszê lecieæ, kochanie – powiedzia³. – Muszê odna-

leŸæ Kypa. Mo¿e bêdê móg³ go powstrzymaæ, zanim doprowadzi do

wybuchu nastêpnych gwiazd i do œmierci kolejnych milionów ludzi.

– Wiem – odpar³a. – Chcia³abym tylko, ¿ebyœmy mogli chocia¿

trochê czêœciej prze¿ywaæ nasze przygody we dwoje.

Han usi³owa³ obdarzyæ j¹ jednym ze swoich s³ynnych beztroskich

uœmiechów, ale chyba bez powodzenia.

– Popracujê nad tym – obieca³ i wycisn¹³ na jej wargach d³ugi

i namiêtny poca³unek. – Przy nastêpnej okazji.

Schyli³ siê i wzi¹³ w ramiona bliŸniêta. By³o jasne, ¿e Jacen i Ja-

ina chc¹ jak najszybciej znaleŸæ siê znów w œwi¹tyni i powróciæ do

zabawy.

W nie u¿ywanym od dawna skrzydle wielkiej œwi¹tyni dzieci zna-

laz³y gniazdo, a w nim kilka w³ochatych we³nolamandrów. Jacen

twierdzi³, jak zwykle wypowiadaj¹c urywane zdania, ¿e potrafi siê

porozumieæ ze stworzeniami. Han by³ ciekaw, co takiego te w³ocha-

te i ha³aœliwe zwierzêta, ¿yj¹ce zazwyczaj na drzewach, mog¹ ch³opcu

odpowiedzieæ.

Wycofa³ siê w stronê opuszczonej rampy.

R O Z D Z I A £

$

background image

58

– Wiesz dobrze, ¿e ze wzglêdu na bezpieczeñstwo dzieci wolê,

¿ebyœ zosta³a z nimi – zwróci³ siê do Leii. – I z Lukiem.

Kiwnê³a g³ow¹. Przechodzili przez to ju¿ nieraz.

– Dam sobie doskonale radê – odrzek³a. – A teraz leæ. Je¿eli po-

trafisz zrobiæ coœ, by powstrzymaæ Kypa, nie powinieneœ traciæ ani

chwili.

Han poca³owa³ j¹ jeszcze raz, pomacha³ na po¿egnanie dzieciom,

a potem znikn¹³ we wnêtrzu statku.

Lando Calrissian, siedz¹cy w obrotowej sali klubowej na jednym

z najwy¿szych piêter jakiegoœ gmachu w Imperial City, wyci¹gn¹³

z soku pa³eczkê z niebieskim egzotycznym kwiatem, jeszcze zanim

ozdoba jego drinka zd¹¿y³a wypuœciæ korzenie na dnie szklanki.

S¹czy³ musuj¹cy napój i spogl¹da³ na Marê Jade, siedz¹c¹ naprze-

ciwko.

– Z pewnoœci¹ nie odmówisz, je¿eli postawiê ci jeszcze jednego

drinka? – zapyta³.

Kobieta wygl¹da³a absolutnie uroczo. Lando popatrzy³ na jej eg-

zotycznej barwy w³osy, lekko wystaj¹ce koœci policzkowe, pe³ne

wargi i oczy podobne do drogocennych kamieni. Mara nie tknê³a

nawet pierwszej szklanki z drinkiem, ale Lando bardzo chcia³ wy-

wrzeæ na kobiecie jak najlepsze wra¿enie.

– Nie, dziêkujê, Calrissian – odpar³a. – Musimy porozmawiaæ o in-

teresach.

Przez okna sali klubowej by³o widaæ sylwetkê Pa³acu Imperialne-

go, b³yszcz¹c¹ w s³oñcu, a tak¿e panoramê wie¿owców, podobnych

do kryszta³owych iglic i wznosz¹cych siê a¿ do granic atmosfery.

Nad gmachami przelatywa³y ró¿ne wahad³owce i barki. Migocz¹c

œwiate³kami i nadaj¹c rozmaite sygna³y, transportowa³y turystów

pragn¹cych obejrzeæ czy to zachód, czy te¿ wschód s³oñca na Coru-

scant. Na niebie œwieci³y dwa ksiê¿yce, ró¿nej wielkoœci, których

blask nie dociera³ jednak do g³êbin miasta ogarniêtego krz¹tanin¹.

W powietrzu unosi³y siê dŸwiêki skomplikowanego wieloklawia-

turowego instrumentu, za którym siedzia³o purpurowo-czarne stwo-

rzenie o wielu mackach. Zamiast oczu na kopulastej, niekszta³tnej

g³owie by³o widaæ bêbenkowe membrany o ró¿nych kszta³tach,

pozwalaj¹ce istocie s³yszeæ dŸwiêki o czêstotliwoœciach nale¿¹cych

do bardzo szerokiego pasma. Wymachuj¹c d³ugimi mackami i trze-

pocz¹c rzêsami, istota naciska³a niewiarygodnie du¿o klawiszy na-

background image

59

raz, wydobywaj¹c z instrumentu akordy i tony zarówno za wysokie,

jak i zbyt niskie, by mog³o je us³yszeæ ludzkie ucho.

Lando poci¹gn¹³ jeszcze ³yk, cicho westchn¹³ i przywo³awszy na

twarz ujmuj¹cy uœmiech, usiad³ wygodniej. Przez oparcie fotela prze-

wiesi³ kunsztownie z³o¿on¹, pow³óczyst¹ ciemnofioletow¹ pelery-

nê. Mara Jade mia³a na sobie jedynie obcis³y kombinezon, w któ-

rym kr¹g³oœci jej kszta³tnego cia³a przypomina³y niebezpieczne szlaki

wiod¹ce przez skomplikowany system gwiezdny.

Carlissian spojrza³ na kobietê.

– Wiêc uwa¿asz, ¿e Sojusz Przemytników by³by zainteresowany

umow¹ w sprawie dystrybucji b³yszczostymu wydobywanego w ko-

palniach na Kessel?

Mara kiwnê³a g³ow¹.

– Myœlê, ¿e mogê ci to obiecaæ. Moruth Doole doprowadzi³ ko-

palnie do ruiny. Indywidualni dostawcy, zwi¹zani z personelem im-

perialnego zak³adu karnego, stanowili sól w oku ka¿dego szanuj¹-

cego siê przemytnika, który z trudem stara³ siê zarobiæ na ¿ycie. Trze-

ba by³o dopiero takich potê¿nych lordów, jakim kiedyœ by³ Hutt Jab-

ba, ¿eby handel przypraw¹ sta³ siê znów op³acalny.

– Dziêki mnie tak¿e bêdzie zyskowny – stwierdzi³ Lando, sk³ada-

j¹c d³onie na blacie sto³u. – Otrzyma³em od ksiê¿nej Dargul nagrodê

w wysokoœci miliona kredytów i zamierzam zainwestowaæ je, ¿eby

unowoczeœniæ kopalnie i rozpocz¹æ wydobywanie b³yszczostymu na

wiêksz¹ skalê.

– Jakie w³aœciwie masz plany? – zapyta³a Mara, pochylaj¹c siê ku

Calrissianowi.

W odpowiedzi Lando tak¿e pochyli³ siê nad sto³em i zbli¿y³ ciem-

nobr¹zowe oczy do twarzy kobiety. Czu³, ¿e jego serce bije przy-

spieszonym rytmem. Mara jednak zmarszczy³a brwi, wyprostowa³a

siê i czeka³a na to, co odpowie.

Skarcony w ten sposób Lando przez d³u¿sz¹ chwilê nie potrafi³

wykrztusiæ ani s³owa.

– Hmm... Nie darzê specjaln¹ sympati¹ wiêzienia, które by³o oœrod-

kiem dzia³alnoœci Doole’a, ale na pocz¹tek móg³bym wykorzystaæ

je jako bazê. Chcia³bym rozebraæ wiêkszoœæ pomieszczeñ, w któ-

rych przetrzymywano kiedyœ wiêŸniów, ale pozosta³e budynki mo-

g³yby s³u¿yæ do celów administracyjnych.

Nie zamierzam te¿ zatrudniaæ wiêŸniów jako niewolników. Mam

nadziejê, ¿e przyprawê mog³yby wydobywaæ robocze androidy. Na

Nkllonie zapozna³em siê z kilkoma zaawansowanymi systemami

background image

60

wydobywczymi i s¹dzê, ¿e gdybym zastosowa³ automaty funkcjo-

nuj¹ce na zasadzie nadprzewodnictwa, ich promieniowanie podczer-

wone nie zwróci³oby uwagi energo¿ernych paj¹ków, które przed-

tem przysparza³y tylu k³opotów.

– Androidy nie poradz¹ sobie ze wszystkimi problemami – stwierdzi³a

Mara. – Bêdziesz musia³ zatrudniaæ w tunelach tak¿e ludzi. Kto siê zgo-

dzi dobrowolnie pracowaæ w takich ciê¿kich warunkach tam, na dole?

– Ciê¿kich mo¿e dla ludzi, ale nie dla innych istot – odpar³ Lan-

do, zdejmuj¹c d³onie ze sto³u i siadaj¹c prosto. – Je¿eli mam byæ

szczery, myœla³em o zatrudnieniu starego przyjaciela, który podczas

bitwy o Endor lata³ ze mn¹ „Soko³em” jako drugi pilot. Nien Nunb

jest niewielk¹ istot¹, Sullustaninem. Od urodzenia ¿y³ w tunelach

i podziemnych pieczarach, jakich pe³no na jego surowym, wulka-

nicznym œwiecie. Praca w kopalniach przyprawy bêdzie dla niego

niczym pobyt w luksusowym oœrodku wypoczynkowym! – Widz¹c

sceptyczne spojrzenie Mary, Lando wzruszy³ ramionami. – Hej, pra-

cowa³em ju¿ z nim i ufam mu jak samemu sobie!

– Wygl¹da na to, Calrissian, ¿e znasz odpowiedzi na wiêkszoœæ

pytañ – odezwa³a siê Mara. – Na razie to jednak tylko s³owa. Kiedy

chcia³byœ polecieæ na Kessel i zabraæ siê do pracy?

– No có¿, pozostawi³em tam swój statek. I tak muszê wróciæ po

„Œlicznotkê”, a wówczas móg³bym zacz¹æ dzia³aæ. – Uniós³ brwi. –

Pos³uchaj, czy nie chcia³abyœ przypadkiem mnie tam podrzuciæ?

– Nie. – Mara Jade wsta³a. – Nie chcia³abym.

– Mówi siê trudno. W takim razie czy mo¿esz spotkaæ siê ze mn¹

na Kessel, powiedzmy, za jeden standardowy tydzieñ? Do tego cza-

su powinienem zd¹¿yæ siê zorientowaæ, jak wygl¹daj¹ wszystkie

sprawy. Bêdziemy mogli po³o¿yæ podwaliny pod nasz¹ d³ug¹

i owocn¹ wspó³pracê.

Uœmiechn¹³ siê do niej.

– Wspó³pracê w i n t e r e s a c h – odpar³a, ale nie takim ostrym

tonem, jakby mog³a.

– Czy na pewno nie chcia³abyœ zjeœæ ze mn¹ obiadu? – zapyta³.

– Ju¿ zd¹¿y³am zjeœæ racjê ¿ywnoœciow¹ – oœwiadczy³a i ruszy³a

do drzwi. – Jeden standardowy tydzieñ – przypomnia³a. – Do zoba-

czenia na Kessel.

Odwróci³a siê i wysz³a.

Lando wyci¹gn¹³ rêkê i dmuchn¹³ na otwart¹ d³oñ, jakby posy³a³

poca³unek, ale Mara ju¿ tego nie widzia³a... mo¿e z korzyœci¹ dla

Calrissiana.

background image

61

Siedz¹ca za klawiaturami istota, wyci¹gaj¹c macki, wydobywa³a

z instrumentu ¿a³obne dŸwiêki, pe³ne nie odwzajemnionych muzycz-

nych rezonansów.

Han Solo, stoj¹cy w dusznej sali obrad rady Nowej Republiki,

prze³kn¹³ kluchê, która utkwi³a w jego w gardle, po czym zacz¹³

przemawiaæ do zgromadzonych senatorów, genera³ów i Mon Mo-

thmy.

– Nieczêsto mam okazjê zwracaæ siê do tego... – Urwa³ i usi³owa³

przypomnieæ sobie odpowiednio kwieciste okreœlenie, którego z pew-

noœci¹ u¿y³aby Leia, gdyby przemawia³a do polityków. – Tego...

hmm... czcigodnego zgromadzenia, ale muszê szybko zdobyæ pew-

ne informacje.

Mon Mothma z trudem usiad³a. Medyczny android, stoj¹cy u jej

boku, nadzorowa³ dzia³anie niemal bezg³oœnej aparatury kontrolu-

j¹cej stan zdrowia przywódczyni Nowej Republiki i utrzymuj¹cej j¹

przy ¿yciu. Skóra kobiety sta³a siê szara, jakby jej tkanki by³y mar-

twe i czeka³y, ¿eby odpaœæ od koœci. Poniewa¿ choroba Mon Moth-

my czyni³a postêpy, kobieta postanowi³a przestaæ ukrywaæ fakt, ¿e

jest chora.

Leia uwa¿a³a, ¿e Mon Mothmie pozosta³o najwy¿ej kilka tygodni

¿ycia. Tajemnicza choroba poczyni³a straszliwe spustoszenia w jej

organizmie. W tej chwili Han nie za³o¿y³by siê, ¿e kobieta prze¿yje

nawet tyle.

– Czego w³aœciwie... – zaczê³a Mon Mothma, ale przerwa³a, ¿eby

kilka razy odetchn¹æ – chcia³byœ siê od nas dowiedzieæ, generale?

Han po raz drugi prze³kn¹³ œlinê. Nie umia³by sk³amaæ, nawet

wówczas, kiedy wyjawienie prawdy by³o takie trudne.

– Kyp Durron by³ moim przyjacielem, ale uleg³ jakiejœ dziwnej

metamorfozie. Podniós³ rêkê na Luke’a Skywalkera. Porwa³ Pogrom-

cê S³oñc i doprowadzi³ do eksplozji siedmiu supernowych w Mg³a-

wicy Kocio³, ¿eby zniszczyæ flotê admira³ Daali. Nieco póŸniej Leia

i wszyscy uczniowie Jedi na Yavinie doznali uczucia, które okreœlili

mianem „wielkiego zaburzenia Mocy”. Moja ¿ona jest przekonana,

¿e Kyp móg³ zrobiæ coœ jeszcze gorszego.

Zabra³ g³os genera³ Rieekan, zwracaj¹c siê do zebranych charak-

terystycznym gburowatym tonem i kieruj¹c na Hana przymkniête,

jakby umêczone oczy. Rieekan by³ dowódc¹ bazy Echo na lodowej

planecie Hoth, a poza tym wiele prze¿y³ i wycierpia³.

background image

62

– W³aœnie powrócili nasi zwiadowcy, generale Solo. Twój przy-

jaciel rzeczywiœcie znów pos³u¿y³ siê Pogromc¹ S³oñc. Zniszczy³

ca³y system gwiezdny Caridy, planety, na której mieœci³a siê impe-

rialna wojskowa akademia.

Han poczu³ suchoœæ w gardle, chocia¿ nowina ta nie by³a dla nie-

go wielk¹ niespodziank¹, je¿eli wzi¹æ pod uwagê fakt, jak bardzo

Kyp nienawidzi³ Imperium.

– Te jatki musz¹ siê natychmiast skoñczyæ – przemówi³ starzej¹-

cy siê taktyk, genera³ Jan Dodonna. – To nawet przekracza okru-

cieñstwa, jakich dopuœci³ siê Imperator. Nowa Republika nie ucieka

siê do takich barbarzyñskich praktyk.

– No có¿, ten ch³opak siê ucieka – przerwa³ mu Garm Bel-Iblis. –

Chcê zwróciæ uwagê na to, ¿e Kyp Durron zniszczy³ dwa bardzo

wa¿ne imperialne cele. Mo¿liwe, ¿e nie zgadzamy siê z metodami,

jakie stosuje, ale jego sukcesy trzeba uznaæ za prawdziwie zdumie-

waj¹ce.

Mon Mothma znalaz³a w sobie doœæ energii, ¿eby wpaœæ mu w s³o-

wo i wypowiedzieæ surowym tonem ca³e zdanie.

– Nie pozwolê, ¿eby ten m³odzieniec by³ traktowany jak... bo-

hater. – Przerwa³a, ¿eby nabraæ powietrza, i unios³a zaciœniêt¹ piêœæ

na znak, ¿e jeszcze nie skoñczy³a. – Jego prywatna wojna musi siê

zakoñczyæ. Generale Solo, czy potrafisz powstrzymaæ Kypa Dur-

rona?

– Muszê najpierw go odnaleŸæ! – odpar³ Han. – Proszê zapoznaæ

mnie z raportami zwiadowców, jakie z³o¿yli po powrocie z rejonów

Mg³awicy Kocio³ i Caridy. Mo¿e wówczas bêdê móg³ go wyœledziæ.

Jestem pewien, ¿e gdybym tylko mia³ szansê porozmawiaæ z nim

w cztery oczy, zdo³a³bym przemówiæ mu do rozumu.

– Generale Solo, mo¿esz mieæ dostêp do wszelkich informacji,

jakich bêdziesz potrzebowa³ – oœwiadczy³a Mon Mothma, opieraj¹c

palce d³oni o blat sto³u wykonanego z syntetycznego kamienia, jak-

by chcia³a w ten sposób zachowaæ równowagê. – Czy bêdzie ci po-

trzebna... wojskowa eskorta?

– Nie – odpar³ Han. – To mog³oby go wystraszyæ. Polecê sam

„Soko³em”. Je¿eli szczêœcie mi dopisze, mo¿e bêdê móg³ powróciæ

tak¿e z Pogromc¹ S³oñc. – Powiód³ spojrzeniem po wielkiej sali

obrad. – A wówczas lepiej bêdzie siê upewniæ, ¿e zniszczymy go

raz na zawsze.

background image

63

Han przygotowywa³ „Soko³a” do drogi. Niemal skoñczy³ wszyst-

kie procedury zwi¹zane z wypraw¹, kiedy us³ysza³ za plecami zna-

jomy g³os.

– Han, stary kumplu! Potrzebna ci jakaœ pomoc?

Han obejrza³ siê przez ramiê i spostrzeg³ Landa Calrissiana id¹-

cego doœæ szybko w jego stronê. Kiedy czarnoskóry mê¿czyzna prze-

chodzi³ pod p³askim skrzyd³em X-skrzyd³owca stoj¹cego w hanga-

rze, pochyli³ g³owê.

– Lecê, Lando – odezwa³ siê Han. – Nawet nie wiem, jak d³ugo

mnie nie bêdzie.

– S³ysza³em – odpar³ Lando. – Hej, dlaczego nie mia³byœ zabraæ

mnie ze sob¹? Teraz, kiedy Chewbacca wyprawi³ siê do Laborato-

rium Otch³ani, bêdziesz potrzebowa³ innego drugiego pilota.

Han waha³ siê przez chwilê.

– Nie, muszê lecieæ sam – rzek³ w koñcu. – Nie mogê prosiæ niko-

go, by mi towarzyszy³.

– Han, jesteœ chyba szalony, je¿eli chcesz sam pilotowaæ „Soko-

³a”. Nawet nie wiesz, w jakich niebezpiecznych sytuacjach mo¿esz

siê znaleŸæ. Kto bêdzie trzyma³ dŸwignie sterownicze, kiedy ty bê-

dziesz siê musia³ wspi¹æ do wie¿yczki dzia³ka? – Lando b³ysn¹³ zê-

bami w jednym z najbardziej przekonuj¹cych uœmiechów. – Musisz

przyznaæ, ¿e nigdzie nie znajdziesz lepszego kandydata.

Han westch¹³.

– Chewbacca by³by najlepszym drugim pilotem... – powiedzia³. –

Wiesz, trochê mi brakuje tego futrzaka. Przynajmniej nie usi³owa³-

by wygraæ ode mnie tego pud³a w karty.

– Och, daj spokój Han, przecie¿ ju¿ z tym skoñczyliœmy – oœwiad-

czy³ Calrissian. – Przyrzekliœmy to sobie, nie pamiêtasz?

– Jak móg³bym zapomnieæ? – jêkn¹³ Han. Doskonale pamiêta³,

¿e Lando pokona³ go w ostatnim rozdaniu kart podczas gry w saba-

ka. Wygra³ wówczas „Soko³a”... którego póŸniej zwróci³ mu w do-

wód przyjaŸni, a mo¿e dlatego, ¿e chcia³ wywrzeæ dobre wra¿enie

na Marze Jade. – Ale jaki masz w tym interes, ty stary piracie? –

zapyta³, unosz¹c wysoko brwi. – Dlaczego a¿ tak bardzo pragniesz

lecieæ ze mn¹?

Lando przest¹pi³ z nogi na nogê, szuraj¹c stopami o wyœlizgan¹

kamienn¹ posadzkê. Z przeciwleg³ego koñca hangaru da³ siê s³yszeæ

odg³os uruchamianego silnika do lotów z prêdkoœciami podœwietlny-

mi. W pewnej chwili silnik zakrztusi³ siê i umilk³, a wówczas grupa

mechaników pospieszy³a w stronê rozgrzebanego kad³uba maszyny.

background image

64

– Prawdê mówi¹c... W ci¹gu tygodnia muszê dostaæ siê do syste-

mu Kessel – wyzna³ Lando.

– Ale¿ ja nie lecê do systemu Kessel ani nawet w tamte okolice –

zdumia³ siê Han.

– Jeszcze nie wiesz, dok¹d lecisz, ch³opie – stwierdzi³ Lando. –

Lecisz, by odnaleŸæ Kypa.

– Masz racjê. O co ci chodzi z t¹ Kessel? – zapyta³ Han. – Nie

s¹dzi³em, ¿e bêdziesz chcia³ tak szybko wróciæ tam po tym, co ostat-

nio ci siê przydarzy³o. Naprawdê nie s¹dzi³em.

– Za tydzieñ mam siê tam spotkaæ z Mar¹ Jade. Jesteœmy partne-

rami w nowym przedsiêwziêciu, którego celem ma byæ uruchomie-

nie kopalñ przyprawy.

Uœmiechn¹³ siê z wyraŸn¹ dum¹, a potem przerzuci³ przez ramiê

ciemnofioletow¹ pelerynê.

Han próbowa³ ukryæ sceptyczny uœmiech.

– Czy Mara Jade wie, ¿e jest twoj¹ partnerk¹, czy mo¿e tylko siê

tak przechwalasz?

Lando sprawia³ wra¿enie ura¿onej niewinnoœci.

– Oczywiœcie, ¿e wie... W pewnym sensie. A poza tym, je¿eli po-

mo¿esz mi siê dostaæ na Kessel, mo¿e uda mi siê odzyskaæ „Œlicz-

notkê”, a wówczas przestanê prosiæ znajomych, by mnie podrzuca-

li. To zaczyna byæ nu¿¹ce.

– Na pewno – przyzna³ Han. – No dobrze, je¿eli bêdê przelatywa³

blisko Kessel, wysadzê ciê tam... ale pamiêtaj, ¿e najwa¿niejsze jest

dla mnie odszukanie Kypa.

– Rzecz jasna, Han. To zrozumia³e – odrzek³ Lando, a potem mruk-

n¹³ tak cicho, ¿eby Han go nie us³ysza³: – Pod warunkiem, ¿e przed

up³ywem tygodnia wysadzisz mnie na Kessel.

background image

65

Jako duch Luke móg³ tylko siê przygl¹daæ, jak uczniowie Jedi

oraz siostra, Leia, wchodz¹ do wielkiej sali audiencyjnej w towarzy-

stwie Artoo-Detoo, który jak eskorta toczy³ siê przed nimi. Ca³a grupa

milcz¹c zatrzyma³a siê na podwy¿szeniu.

Uczniowie Jedi stanêli wokó³ kamiennego sto³u, na którym

spoczywa³o nieruchome cia³o. Wpatrywali siê w nie z szacun-

kiem, jakby uczestniczyli w ceremonii pogrzebowej. Luke wy-

czuwa³ ich emocje: smutek, zak³opotanie, przera¿enie i silny nie-

pokój.

– Leio! – zawo³a³, przypuszczaj¹c, ¿e przynajmniej echo jego g³osu

odbije siê od kamiennych œcian wielkiej sali. – Leio! – krzykn¹³ jak

móg³ najg³oœniej, staraj¹c siê, aby to s³owo przedosta³o siê poza mury

innego wymiaru, który tak bardzo go krêpowa³.

Jego siostra poruszy³a siê niespokojnie, ale chyba go nie us³ysza-

³a. Wyci¹gnê³a rêkê i zacisnê³a palce na ramieniu jego zimnego cia-

³a. Luke us³ysza³, jak szepnê³a:

– Nie wiem, czy mnie s³yszysz, ale jestem pewna, ¿e nie umar³eœ.

Czujê, ¿e gdzieœ jesteœ w tej wielkiej sali. Znajdziemy jakiœ sposób,

by ci pomóc. Bêdziemy próbowali tak d³ugo, a¿ znajdziemy.

PóŸniej uœcisnê³a jego bezw³adn¹ d³oñ i szybko odwróci³a g³owê.

Zamruga³a, chc¹c pozbyæ siê ³ez, które nap³ynê³y do jej oczu.

– Leio... – westchn¹³ Luke.

Przygl¹da³ siê, jak kandydaci na rycerzy Jedi po kolei odwracaj¹

siê i pod¹¿aj¹ œladami jego siostry do turbowindy. Ponownie zosta³

sam na sam ze swoim cia³em ogarniêtym tajemnicz¹ niemoc¹. Po-

R O Z D Z I A £

%

5 – W³adcy mocy

background image

66

wiód³ spojrzeniem po kamiennych murach sali wielkiej œwi¹tyni

Massassów.

– A wiêc dobrze – powiedzia³ do siebie.

Zacz¹³ siê zastanawiaæ nad jakimœ innym rozwi¹zaniem. Je¿eli Ar-

too go nie s³ysza³, je¿eli jego siostra i uczniowie Jedi nie wyczuwali

jego obecnoœci, mo¿e potrafi³by siê porozumieæ z kimœ, kto nale¿y do

jego nowego œwiata... z jakimœ równie migotliwym i iskrz¹cym siê

duchem innego Jedi, z którym komunikowa³ siê tyle razy przedtem.

– Benie! – zawo³a³. – Obi-Wanie Kenobi! Czy mnie s³yszysz? –

Jego g³os tylko zabrzêcza³ w pustce. Przywo³uj¹c na pomoc ca³y

hart ducha, na jaki móg³ siê zdobyæ, Luke krzykn¹³ jak móg³ najg³o-

œniej: – Ben! – Coraz bardziej zaniepokojony tym, ¿e nie us³ysza³

¿adnej odpowiedzi, spróbowa³ porozumieæ siê z kimœ innym.

– Yodo! Ojcze... Anakinie Skywalkerze!

Czeka³, ale nikt siê nie odezwa³...

Do chwili, kiedy wyczu³, jak w powietrzu pojawi³a siê zimna,

dr¿¹ca zmarszczka, jakby z wolna topi³ siê jakiœ sopel lodu. Z zim-

nych murów œwi¹tyni dobieg³ go dr¿¹cy g³os, który powiedzia³:

– Oni nie mog¹ ciê us³yszeæ, Skywalkerze... ale ja mogê.

Luke odwróci³ siê i ujrza³, ¿e w kamiennej œcianie wielkiej sali

pojawia siê jakaœ szczelina. W miarê, jak wycieka³a z niej smolista

postaæ, stawa³a siê coraz szersza i ciemniejsza. Po chwili zakrzep³a

w kszta³t mê¿czyzny odzianego w czarny p³aszcz z kapturem.

W swoim nowym, widmowym wcieleniu Luke móg³ widzieæ przy-

bysza bardzo wyraŸnie. Obcy mê¿czyzna mia³ d³ugie, kruczoczarne

w³osy i ciemn¹ skórê, a na czole wypalony tatua¿ z wizerunkiem

gorej¹cego czarnego s³oñca. Oczy mê¿czyzny wygl¹da³y jak wy-

rzeŸbione z obsydianu, tak samo zimne i bezlitosne. Jego wykrzy-

wione usta nadawa³y twarzy wyraz okrucieñstwa. Mo¿na by³o przy-

puszczaæ, ¿e smolista zjawa zosta³a kiedyœ zdradzona i spêdzi³a bar-

dzo du¿o czasu na rozmyœlaniach przepe³nionych esencj¹ goryczy.

– Exar Kun – odezwa³ siê Luke, a mroczny duch us³ysza³ go bez trudu.

– Jak siê czujesz, kiedy twój duch nie mo¿e powróciæ do cia³a,

Skywalkerze? – zapyta³ kpi¹co Kun. – Ja mia³em cztery tysi¹ce lat,

by siê przyzwyczaiæ. Zapewniam ciê, ¿e pierwsze sto czy dwieœcie

lat jest najtrudniejsze.

Luke spiorunowa³ go spojrzeniem.

– To ty sprowadzi³eœ na z³¹ drogê moich uczniów, Exarze Kunie.

To ty spowodowa³eœ œmieræ Gantorisa. Ty namówi³eœ Kypa Durro-

na, ¿eby rzuci³ mi wyzwanie.

background image

67

Kun siê rozeœmia³.

– A mo¿e to ty zawiod³eœ jako ich nauczyciel? – zakpi³. – A mo¿e

winiæ nale¿y ich samych za to, ¿e dali siê zwieœæ z³udzeniom?

– Dlaczego przypuszczasz, ¿e mia³bym pozostawaæ przez ca³e

cztery tysi¹ce lat w takim stanie? – zapyta³ Luke.

– Nie bêdziesz mia³ innego wyjœcia – zagrzmia³ Kun – gdy¿ za-

mierzam zniszczyæ twoje fizyczne cia³o. Uwiêzienie mojego ducha

w œcianach tej œwi¹tyni by³o jedynym sposobem, jaki mia³em, ¿eby

prze¿yæ wówczas, kiedy na tym ksiê¿ycu rozpêta³o siê istne piek³o.

Rycerze Jedi po³¹czyli si³y i spustoszyli ca³¹ powierzchniê Yavina

Cztery. Zabili tych kilku Massassów, których pozostawi³em przy

¿yciu, a póŸniej zniszczyli w p³omieniach moje cia³o.

Mój duch by³ zmuszony czekaæ i czekaæ, i czekaæ, a¿ w koñcu ty

zjawi³eœ siê tu z uczniami Jedi. Uczniowie mogli us³yszeæ mój g³os;

musia³em tylko nauczyæ ich, jak s³uchaæ.

Przez umys³ Luke’a przemkn¹³ cieñ trwogi, ale mistrz Jedi uczy-

ni³ wysi³ek, ¿eby zachowywaæ siê spokojnie i odwa¿nie.

– Nie mo¿esz wyrz¹dziæ mojemu cia³u ¿adnej krzywdy, Kunie.

Nie mo¿esz dotkn¹æ niczego, co istnieje w fizycznym œwiecie. Wiem,

bo sam tego próbowa³em.

– Ach, ale znam inne sposoby walki – odezwa³ siê duch Exara

Kuna. – Na naukê mia³em kilka nie koñcz¹cych siê tysi¹cleci. B¹dŸ

pewien, Skywalkerze, ¿e ciê zniszczê.

Zapewne uwa¿aj¹c tê pogró¿kê za koniec rozmowy, duch Kuna

wsi¹k³ jak dym w szczelinê miêdzy g³adkimi kamieniami i skiero-

wa³ siê do samego serca wielkiej œwi¹tyni. Luke pozosta³ sam, ale

by³ jeszcze bardziej zdecydowany ni¿ przedtem, ¿e musi znaleŸæ

sposób ucieczki ze swojego niematerialnego wiêzienia.

Gdy bliŸniêta zaczê³y nagle p³akaæ i rzucaæ siê na pryczach stoj¹-

cych obok ³ó¿ka matki, przera¿ona Leia obudzi³a siê w jednej chwili.

– To wujek Luke! – odezwa³a siê Jaina.

– Dzieje mu siê jakaœ krzywda! – zawtórowa³ siostrzyczce Jacen.

Leia usiad³a na ³ó¿ku i natychmiast poczu³a, ¿e jej cia³o przenika

jakieœ dziwne mrowienie czy dr¿enie, niepodobne do ¿adnego, ja-

kiego kiedykolwiek doœwiadczy³a. Wyczu³a raczej ni¿ us³ysza³a œwist

wiej¹cego wichru, jakby gdzieœ wewn¹trz œwi¹tyni rozpêta³a siê na-

gle burza. Zorientowa³a siê, ¿e wycie wichury dobiega od strony

ogromnej komnaty audiencyjnej, w której spoczywa cia³o Luke’a.

background image

68

Narzuci³a bia³y szlafrok, przewi¹za³a go w pasie i wybieg³a na

korytarz. Czuj¹c niewyt³umaczaln¹, nieokreœlon¹ trwogê, tak¿e

uczniowie Jedi zaczêli wybiegaæ ze swoich komnat.

BliŸniêta zeskoczy³y z prycz, ale Leia zawo³a³a do nich:

– Macie zostaæ tutaj!

W¹tpi³a, czy us³uchaj¹.

– Artoo, pilnuj ich! – krzyknê³a do robota, który, b³yskaj¹c œwia-

te³kami, niespokojnie krêci³ siê po korytarzu.

– ChodŸcie do wielkiej sali audiencyjnej! – zawo³a³a do uczniów

Luke’a. – Szybko!

Artoo zawróci³ w miejscu i wtoczy³ siê do komnaty, w której prze-

bywa³y bliŸniêta, a Leia pospieszy³a korytarzem. Za plecami s³ysza-

³a piski i œwiergoty ma³ego robota, cichn¹ce i pe³ne niepokoju. Wsia-

d³a do kabiny turbowindy i pojecha³a w górê. Gdy kabina siê za-

trzyma³a, Leia otworzy³a drzwi i stwierdzi³a, ¿e w ogromnej, prze-

stronnej komnacie szaleje huragan. Mia³a wra¿enie, ¿e jest to raczej

cyklon.

Przez otwarte œwietliki w sklepieniu sali wdziera³y siê strugi lo-

dowatego powietrza. W komnacie zrobi³o siê tak zimno, ¿e obrze¿a

otworów by³y okolone warstwami po³yskuj¹cego lodu. Masy po-

wietrza, œci¹gane ze wszystkich stron sali, skupia³y siê w œrodku,

gdzie, wprawiane w ruch obrotowy, nabiera³y prêdkoœci i potwor-

nej si³y.

– Streen!

Stary pustelnik z Bespina sta³ na skraju wiru szalej¹cego tornada.

Po³y p³aszcza Jedi powiewa³y wokó³ cia³a mê¿czyzny. Siwe, rozwi-

chrzone w³osy stercza³y z g³owy jak naelektryzowane. Mrucza³ coœ,

czego nie da³o siê zrozumieæ, i zaciska³ powieki, jakby drêczony

przez jakiœ senny koszmar.

Leia wiedzia³a, ¿e ¿aden rycerz Jedi, choæby obdarzony najwiêk-

sz¹ moc¹, nie móg³by manipulowaæ takimi zjawiskami jak pogoda.

Móg³ jednak przenosiæ przedmioty. Leia uœwiadomi³a sobie, ¿e w³a-

œnie to robi³ teraz Steen. Nie zmienia³ zjawisk przyrody, a jedynie

porusza³ masy powietrza, œci¹ga³ je ze wszystkich stron i stwarza³

w ten sposób tornado z powietrzn¹ tr¹b¹, której lej zaczyna³ siê for-

mowaæ nad nieruchomym cia³em.

– Nie! – krzyknê³a w stronê zach³annego leja. – Streen!

Wylot leja powietrznej tr¹by dotkn¹³ cia³a Luke’a, zako³ysa³ nim,

a póŸniej uniós³ nad blat sto³u. Leia zaczê³a biec w stronê cia³a bra-

ta, ogarniêtego dziwn¹ niemoc¹. Jej stopy niemal nie dotyka³y ka-

background image

69

mieni posadzki. Wydawa³o siê jej, ¿e podmuchy wiatru chc¹ i j¹

porwaæ ze sob¹. W pewnej chwili straci³a równowagê i poczu³a, ¿e

leci jak owad, kieruje siê ku kamiennej œcianie. Obróci³a siê w locie

i wys³a³a w powietrze cz¹stkê swoich myœli. Usi³owa³a siê uspokoiæ,

¿eby móc skorzystaæ z w³asnych umiejêtnoœci pos³ugiwania siê Moc¹

i odepchn¹æ cia³o od œciany. Zamiast roztrzaskaæ siê o kamienne g³a-

zy, ³agodnie sp³ynê³a na posadzkê.

Tymczasem cia³o Luke’a unosi³o siê coraz wy¿ej, wsysane przez

potworn¹ si³ê powietrznej tr¹by. Owiniête p³aszczem Jedi, coraz szyb-

ciej wirowa³o we wnêtrzu leja jak trup, wyrzucony ze œluzy gwiezd-

nego frachtowca, by na wieki spocz¹³ w grobowcu przestworzy.

Nie wygl¹da³o na to, ¿e Streen orientuje siê, co dzieje siê wokó³

niego.

Leia wyprostowa³a siê i podskoczy³a. Tym razem kierowa³a swo-

im lotem, niesiona podmuchami wichru. Szybuj¹c po obwodzie po-

wietrznej tr¹by, nabiera³a wysokoœci, chc¹c dotrzeæ do bezbronne-

go cia³a brata. Wyci¹gnê³a rêkê i schwyci³a skraj jego p³aszcza Jedi.

Czu³a, jak jej palce zaciskaj¹ siê na szorstkim materiale, ale zaraz

tkanina zosta³a wyszarpniêta z jej piêœci. Ponownie wyl¹dowa³a na

posadzce.

Cia³o Luke’a, wsysane przez powietrzn¹ tr¹bê, unosi³o siê coraz

bli¿ej œwietlików w suficie.

– Luke! – krzyknê³a Leia. – Proszê, pomó¿ mi! – Nie mia³a pojê-

cia, czy brat j¹ s³yszy ani czy mo¿e cokolwiek zrobiæ, by jej pomóc.

Napiê³a miêœnie nóg,  zebra³a ca³¹ si³ê i ponownie podskoczy³a. Po-

myœla³a, ¿e mo¿e bêdzie mog³a choæ na krótk¹ chwilê skorzystaæ ze

swoich zdolnoœci lewitacji. Kilka razy widzia³a, jak robi³ to Luke,

ale sama nigdy nie opanowa³a tej sztuki w zadowalaj¹cym stopniu.

Teraz ta umiejêtnoœæ by³a potrzebna jej bardziej ni¿ kiedykolwiek.

Podskoczy³a wiêc i natychmiast poczu³a, ¿e zosta³a porwana przez

jakiœ silny podmuch huraganu. Jak poprzednio, unios³a siê na wy-

starczaj¹c¹ wysokoœæ, by dosiêgn¹æ wiruj¹cego cia³a brata. Uchwy-

ci³a je w pasie, objê³a nogami jego uda i trzyma³a, maj¹c nadziejê,

¿e dodatkowy ciê¿ar pozwoli obojgu opaœæ na posadzkê.

Kiedy jednak zaczêli opadaæ, huragan niespodziewanie przybra³

na sile. Wycie i zawodzenie wichru przemieni³o siê w og³uszaj¹cy

ryk. Leia poczu³a, ¿e jej skóra drêtwieje od podmuchów lodowatego

wiatru. Ponownie zaczêli siê wznosiæ ku sklepieniu wielkiej komna-

ty audiencyjnej. Kierowali siê ku najwiêkszemu œwietlikowi, wokó³

którego zwisa³y d³ugie lodowe sople, wygl¹daj¹ce jak oszczepy.

background image

70

Leia uœwiadomi³a sobie nagle, ¿e wie, co zamierza zrobiæ Streen.

Nie wiedzia³a tylko, czy mê¿czyzna postêpuje œwiadomie, czy jest

bezwolnym narzêdziem kogoœ innego. Mieli zostaæ wyssani z wiel-

kiej œwi¹tyni, wyrzuceni wysoko pod chmury, a póŸniej ciœniêci z wy-

sokoœci kilku tysiêcy metrów, ¿eby zginêli, przebici przez ga³êzie

drzew w d¿ungli, ostre jak w³ócznie.

Drzwi kabiny turbowindy siê otworzy³y i do sali wbieg³a Kirana

Ti, a tu¿ za ni¹ Tionna i Kam Solusar.

– Powstrzymajcie Streena! – krzyknê³a Leia.

Reakcja Kirany Ti by³a natychmiastowa. Czarodziejka z Datho-

miry mia³a na sobie cienki, ale bardzo elastyczny czerwony pan-

cerz, sporz¹dzony z pokrytej ³uskami skóry jakiegoœ gada. Na swo-

jej niegoœcinnej planecie by³a wojowniczk¹. Bra³a udzia³ w niejed-

nej zaciek³ej walce, ale potrafi³a te¿ pos³ugiwaæ siê Moc¹, chocia¿

jej umiejêtnoœci by³y niezbyt du¿e i nie utrwalone.

Kirana Ti kul¹c g³owê, zaczê³a iœæ ku Streenowi, pokonuj¹c si³ê

szalej¹cego cyklonu.

Tymczasem stary mê¿czyzna nadal sta³ jak pogr¹¿ony w hipno-

tycznym œnie. Opuœci³ rêce luŸno wzd³u¿ boków, lecz wyci¹gn¹³

palce, jakby chcia³ coœ pochwyciæ. Powoli siê obraca³.

Kirana Ti zachwia³a siê, usi³uj¹c pokonaæ opór wichury, jednak

odchyli³a g³owê na bok i silniej odepchnê³a siê palcami bosych stóp

od posadzki.

Z wysi³kiem posuwa³a siê naprzód, walcz¹c z wichrem, a¿ w koñcu

przedar³a siê do oka cyklonu. Skoczy³a na Streena i obali³a go na

wyg³adzone kamienie, a potem unieruchomi³a, wykrêcaj¹c mu rêce

za plecami.

Streen krzykn¹³, zamruga³ i otworzy³ oczy. Rozejrza³ siê nieprzy-

tomnie wokó³ siebie. W tej samej chwili wichura ucich³a. W kom-

nacie zapanowa³a g³êboka cisza.

Leia i Luke, zawieszeni wysoko pod sklepieniem ogromnej au-

diencyjnej komnaty, zaczêli nagle opadaæ ku bezlitosnym kamie-

niom posadzki. Cia³o Luke’a szybowa³o bezw³adnie jak szmaciana

lalka, a Leia rozpaczliwie usi³owa³a przypomnieæ sobie, w jaki spo-

sób skorzystaæ z umiejêtnoœci lewitacji. Ogarniêta panik¹, czu³a

w g³owie zupe³n¹ pustkê.

Z pomoc¹ pospieszyli Tionna i Kam Solusar. Wyci¹gnêli rêce

i podbiegli, staraj¹c siê wykorzystaæ tê wiedzê, z któr¹ siê zapozna-

li. Kiedy spadaj¹cy znajdowali siê o jakiœ metr nad posadzk¹, Leia

poczu³a, ¿e jej cia³o nieruchomieje tu¿ obok cia³a brata. Oboje sp³y-

background image

71

nêli ³agodnie na dó³. Leia ponownie objê³a cia³o Luke’a, ale on na-

wet siê nie poruszy³.

Streen usiad³, a wtedy Kam Solusar podbieg³, ¿eby pomóc Kira-

nie Ti go trzymaæ. Stary pustelnik zacz¹³ p³akaæ. Kam Solusar popa-

trzy³ na niego i zgrzytn¹³ zêbami jakby natychmiast chcia³ go zabiæ,

ale powstrzyma³a go czarodziejka z Dathomiry.

– Nie rób mu ¿adnej krzywdy – powiedzia³a. – On nie wiedzia³,

co robi.

– Mia³em koszmarny sen – odezwa³ siê pustelnik. – Mê¿czyzna

spowity ca³unem mroku mówi³ do mnie. Szepta³ mi do ucha. On

nigdy nie rezygnuje. Walczy³em z nim we œnie.

Popatrzy³ na twarze innych uczniów Jedi, jakby chcia³ wyczytaæ

w nich zrozumienie i przebaczenie.

– Zamierza³em go zabiæ i w ten sposób ocaliæ nas wszystkich, ale

mnie obudziliœcie.

Dopiero w tej chwili Streen zorientowa³ siê, gdzie siê znajduje.

Powiód³ spojrzeniem po kamiennych œcianach wielkiej sali audien-

cyjnej, a¿ w koñcu popatrzy³ na Leiê trzymaj¹c¹ w objêciach cia³o

Luke’a.

– Da³eœ siê oszukaæ, Streen – odezwa³a siê surowo Kirana Ti. –

Nie walczy³eœ z mê¿czyzn¹ spowitym ca³unem mroku. On tylko tob¹

manipulowa³. By³eœ jego marionetk¹. Gdybyœmy ciê nie powstrzy-

mali, zniszczy³byœ cia³o mistrza Skywalkera.

Streen znów zaniós³ siê p³aczem.

Tionna pomog³a Leii wnieœæ cia³o Luke’a na podwy¿szenie i u³o-

¿yæ je na blacie kamiennego sto³u.

– Wygl¹da na to, ¿e nic mu siê nie sta³o – stwierdzi³a Leia.

– Czysty przypadek – odpar³a Tionna. – Jestem ciekawa, czy

pradawni rycerze Jedi tak¿e musieli stawiaæ czo³o takim wyzwaniom? –

zastanawia³a siê na g³os.

– Je¿eli musieli, mam nadziejê, ¿e uda ci siê odnaleŸæ te zapiski –

rzek³a Leia. – Musimy siê z nich dowiedzieæ, co takiego robili tamci

Jedi, ¿eby pokonaæ swoich wrogów.

Streen wsta³ i str¹ci³ z ciebie d³onie Kirany Ti i Kama Solusara.

Na twarzy starego pustelnika malowa³o siê niek³amane oburzenie.

– Musimy zniszczyæ mê¿czyznê spowitego ca³unem mroku –

oœwiadczy³ stanowczo. – I to szybko, zanim on nas wszystkich zabije.

background image

72

Sprawowanie funkcji naczelnego dyrektora Laboratorium Otch³ani

by³o bardzo ciê¿k¹ prac¹ nawet w normalnych warunkach, ale Tol

Sivron nigdy nie liczy³ na to, ¿e poradzi sobie bez pomocy i wspar-

cia wojsk imperialnych. Rozmyœlaj¹c o tym w pustej sali konferen-

cyjnej, pog³adzi³ wra¿liwe ogony, które wyrasta³y z jego g³owy, i po-

patrzy³ przez iluminator na pustkê przestworzy otaczaj¹cych jego

tajn¹ placówkê naukow¹.

Nigdy jakoœ nie polubi³ admira³ Daali ani jej aroganckich manier.

W ci¹gu wielu lat, które spêdzili razem, zdani tylko na w³asne si³y,

Sivron nigdy jej nie ufa³. Wed³ug niego Daala nie rozumia³a, i¿ jego

g³ównym zadaniem jest tworzenie wci¹¿ nowych rodzajów broni

masowego ra¿enia dla wielkiego moffa Tarkina, któremu oboje za-

wdziêczali wszystko, co dotychczas osi¹gnêli.

Pani admira³ i jej flota czterech gwiezdnych niszczycieli otrzy-

ma³a zadanie ochrony placówki Sivrona i grupy jego bezcennych

naukowców, ale nigdy nie zaakceptowa³a drugoplanowej roli, jak¹

odgrywa³a w hierarchii wa¿noœci ustalonej przez Imperium. Dopu-

œci³a do tego, ¿eby grupa rebelianckich wiêŸniów uciek³a, porywa-

j¹c najgroŸniejsz¹ broñ, Pogromcê S³oñc, oraz doktor Qwi Xux, jedn¹

z najlepszych projektantek Sivrona. Na domiar z³ego Daala opuœci-

³a wyznaczony jej posterunek i rzuci³a siê w pogoñ za szpiegami,

zostawiaj¹c Sivrona samego, pozbawiaj¹c go wszelkiej ochrony!

Dyrektor przemierza³ salê konferencyjn¹, nie wiedz¹c, czy powi-

nien byæ dumny, czy raczej rozczarowany. Potrz¹sn¹³ g³ow¹, a wów-

czas dwa ogony, przypominaj¹ce wielkie d¿d¿ownice, otar³y siê

R O Z D Z I A £

&

background image

73

o tkaninê tuniki na jego plecach, przyprawiaj¹c go o niemi³e dresz-

cze. Uj¹³ jeden z ciê¿kich g³owoogonów i owin¹³ wokó³ szyi w ten

sposób, by u³o¿y³ siê na ramionach.

Garœæ szturmowców, któr¹ pozostawi³a Daala, nie na wiele mo-

g³a mu siê przydaæ. Tol Sivron dok³adnie przeliczy³ ¿o³nierzy i stwier-

dzi³, ¿e by³o ich stu dwudziestu trzech. Zebra³ wszelkie dane perso-

nalne na ich temat i zapozna³ siê z przebiegiem s³u¿by, a potem na

wszelki wypadek sporz¹dzi³ listê wad i zalet ka¿dego z nich. Nie

bardzo wiedzia³, kiedy i do czego mog¹ byæ mu potrzebne te wszyst-

kie informacje, ale ca³a jego kariera opiera³a siê w³aœnie na sk³ada-

niu raportów i zbieraniu informacji. By³ pewien, ¿e ktoœ kiedyœ do-

ceni jego pracê.

Szturmowcy wykonywali jego rozkazy – byli przecie¿, mimo

wszystko, szturmowcami – ale on nie by³ ich dowódc¹, nie by³ na-

wet wojskowym. Nie wiedzia³by, w jaki sposób ich wykorzystaæ,

gdyby Laboratorium Otch³ani zosta³o kiedyœ zaatakowane przez si³y

zbrojne Rebeliantów.

W czasie ostatniego miesi¹ca poleci³ swoim naukowcom, by zdwo-

ili wysi³ki w celu opracowania lepszych prototypów œmiercionoœnych

broni, nowych planów obrony i procedur alarmowych, tak ¿eby móg³

dysponowaæ gotowym scenariuszem postêpowania w ka¿dej sytu-

acji. Pe³na gotowoœæ jest nasz¹ najlepsz¹ broni¹ – myœla³. Tol Si-

vron zawsze chcia³ byæ jak najlepiej przygotowany.

¯¹da³ czêstych sprawozdañ z postêpów czynionych przez zespó³

jego naukowców. Nalega³, ¿eby w ka¿dej chwili dostarczali mu naj-

œwie¿sze dane. Magazyn, który przylega³ do jego biura, by³ niemal

po sufit zawalony wydrukowanymi raportami i dokumentacjami tech-

nicznymi wynalazków, a nawet miniaturowymi modelami broni, ja-

kie zaprojektowali jego ludzie. Rzecz jasna, nie mia³ doœæ czasu na

zapoznawanie siê ze wszystkimi dokumentami, ale otuchy dodawa-

³a mu sama œwiadomoœæ, ¿e wie, i¿ tam s¹ i w ka¿dej chwili mo¿e je

przeczytaæ.

Us³ysza³ odg³os kroków i k¹tem oka dostrzeg³ czworo kierowni-

ków g³ównych dzia³ów, którzy, wezwani na porann¹ naradê, poja-

wili siê w sali konferencyjnej wraz z przydzielonymi im osobistymi

stra¿nikami.

Tol Sivron nie odwróci³ siê od iluminatora, ¿eby ich powitaæ.

Z uczuciem prawdziwej dumy spogl¹da³ na gigantyczn¹ sferê pro-

totypu Gwiazdy Œmierci, który w³aœnie, niczym szkielet sztucznego

ksiê¿yca, wychyn¹³ zza skalistej asteroidy. Gwiazda Œmierci by³a

background image

74

najwiêkszym sukcesem, jaki odnieœli naukowcy Laboratorium. Wiel-

ki moff Tarkin tylko raz rzuci³ okiem na prototyp i natychmiast na-

grodzi³ medalami Sivrona, g³ównego projektodawcê Bevela Leme-

liska, a tak¿e Qwi Xux, jego pierwsz¹ asystentkê.

Kierownicy dzia³ów zajêli miejsca przy stole konferencyjnym.

Ustawili pojemniki z czymœ gor¹cym do picia i koñczyli prze¿uwaæ

resztki porannego syntetycznego pasztecika. Wszyscy mieli w rê-

kach wydruki z planowanym programem porannego posiedzenia.

Sivron postanowi³, ¿e spotkanie bêdzie bardzo krótkie i rzeczo-

we. Nie przypuszcza³, by potrwa³o d³u¿ej ni¿ dwie, najwy¿ej trzy

godziny. I tak nie mieli zbyt wielu spraw do omówienia. Widz¹c, ¿e

prototyp Gwiazdy Œmierci znika poza górn¹ krawêdzi¹ iluminatora,

odwróci³ siê, ¿eby spojrzeæ na swoich czworo kierowników.

Doxin by³ mê¿czyzn¹ grubszym ni¿ wy¿szym, ca³kowicie bez-

w³osym, je¿eli nie liczyæ bardzo cienkich i niemal czarnych brwi,

które wygl¹da³y jak cienkie druty wtopione w czo³o. Mia³ tak grube

wargi, ¿e móg³by utrzymaæ na nich w równowadze pisak, kiedy siê

uœmiecha³. Doxin by³ kierownikiem dzia³u odpowiedzialnego za

opracowywanie i wdra¿anie projektów urz¹dzeñ du¿ej mocy.

Obok niego siedzia³a Golanda. Wysoka i zadziorna, obdarzona

kanciast¹ twarz¹ o spiczastej brodzie i ogromnym, orlim nosie, przy-

pominaj¹cym trochê sylwetkê gwiezdnego niszczyciela, by³a mniej

wiêcej tak samo urodziwa jak gundark. Golanda kierowa³a sekcj¹

wynalazków w dziedzinie artylerii, a tak¿e odpowiada³a za sprawy

taktyczno-wdro¿eniowe. W ci¹gu ponad dziesiêciu lat, jakie prze-

pracowa³a w Laboratorium Otch³ani, ani razu nie przesta³a narzekaæ

na bezsensowny pomys³ badania w³aœciwoœci nowych dzia³ poœrod-

ku gromady czarnych dziur. Uwa¿a³a, ¿e pulsowanie ich si³ przyci¹-

gania rujnuje wszystkie obliczenia i zniekszta³ca wyniki testów ba-

listycznych.

Trzecim kierownikiem by³ Yemm, demonicznie wygl¹daj¹cy

Devaronianin, który zawsze potrafi³ wyg³osiæ w³aœciw¹ mowê o w³a-

œciwej porze. Jego dzia³ zajmowa³ siê opracowywaniem dokumen-

tacji, sprawozdañ i ekspertyz.

Ostatnim kierownikiem, siedz¹cym na samym koñcu sto³u, by³

Wermyn, barczysta jednorêka istota, obdarzona nadludzkim wzro-

stem i si³¹. Jego skóra mia³a odcieñ purpurowo-zielonkawy, dziêki

któremu nie sposób by³o okreœliæ, sk¹d pochodzi³. Wermyn by³ kie-

rownikiem dzia³u remontów i napraw, odpowiedzialnym za funk-

cjonowanie ca³ego Laboratorium Otch³ani.

background image

75

– Witam wszystkich – zagai³ Tol Sivron, sadowi¹c siê przy stole

na najwiêkszym fotelu i uderzaj¹c o blat koñcami spiczastych pazu-

rów, ostrych jak ig³y. – Widzê, ¿e zapoznaliœcie siê z porz¹dkiem

obrad dzisiejszego posiedzenia. Doskonale. – Rzuci³ groŸne spoj-

rzenie w stronê czterech szturmowców, którzy stali w otwartych

drzwiach, niemal na progu. – Kapitanie, proszê wyjœæ i zamkn¹æ

drzwi. To poufna narada, dotyczy spraw najwy¿szej wagi.

Oficer szturmowców bez s³owa poczeka³, a¿ jego ¿o³nierze opusz-

cz¹ salê obrad, a póŸniej wyszed³ i uszczelni³ drzwi. Rozleg³ siê ci-

chy syk sprê¿onego powietrza.

– Nareszcie – odezwa³ siê Sivron, przek³adaj¹c papiery le¿¹ce

przed nim na blacie sto³u. – A teraz chcia³bym, ¿ebyœcie z³o¿yli mi

raporty na temat tego, co ostatnio dzieje siê w waszych dzia³ach.

PóŸniej przedyskutujemy wszystko i wyci¹gniemy wnioski z nowych

odkryæ, je¿eli takie bêd¹, a na koñcu omówimy mo¿liwe strategie

dzia³ania. Mam nadziejê, ¿e nasze poprawione plany postêpowania

w sytuacjach alarmowych zosta³y rozes³ane wszystkim pracowni-

kom placówki? – Sivron spojrza³ na Yemma, który by³ odpowie-

dzialny za papierki i dokumenty.

Devaronianin uœmiechn¹³ siê uprzejmie i kiwn¹³ g³ow¹. Miêkkie

rogi, wyrastaj¹ce z jego czaszki, zako³ysa³y siê przy tym ruchu w dó³

i w górê.

– Tak jest, panie dyrektorze – odpar³. – Wszyscy pracownicy la-

boratorium otrzymali wydrukowane kopie ca³ego trzystuszeœædzie-

siêciopiêciostronicowego dokumentu zawieraj¹cego komplet instruk-

cji, a tak¿e polecenie, ¿eby dok³adnie siê z nim zapoznali.

– To dobrze – stwierdzi³ Sivron, stawiaj¹c znak obok pierwszej

pozycji porz¹dku obrad. – Pod koniec zebrania poœwiêcimy trochê

czasu na nowe sprawy, a teraz chcia³bym przejœæ do nastêpnego

punktu. Wci¹¿ mam wiele raportów do przejrzenia. Wermyn, czy

nie zechcia³byœ zabraæ g³osu?

Jednorêki kierownik dzia³u realizacji projektów i nadzoru pracy

laboratorium zacz¹³ przytaczaæ szczegó³owe dane na temat stanu

zapasów w magazynach, zu¿ywanej energii i oczekiwanego czasu

pracy ogniw w reaktorach atomowych. Jedynym problemem, jaki

widzia³, by³a zastraszaj¹co niska liczba czêœci zapasowych. Wermyn

nie s¹dzi³, ¿eby kiedykolwiek otrzymali transport nowych czêœci

z zewn¹trz.

Tol Sivron pedantycznie zapisa³ tê uwagê w swoim podrêcznym

notesie.

background image

76

Kolejny mówca, Doxin, skoñczy³ siorbaæ gor¹cy napój, a potem

przedstawi³ raport na temat nowej broni, któr¹ badali jego specjaliœci.

– To metalowo-krystaliczny przesuwnik fazowy – oznajmi³. –

W skrócie MKPF.

– Hmmm... – zamyœli³ siê Tol Sivron, dotykaj¹c swojej brody d³u-

gim pazurem. – Zanim przedstawimy go funkcjonariuszom Imperium,

bêdziemy musieli wymyœliæ dla niego bardziej chwytliw¹ nazwê.

– To tylko roboczy skrót – broni³ siê zak³opotany Doxin. – Na

razie zbudowaliœmy funkcjonuj¹cy model, ale na podstawie uzyska-

nych wyników nie mo¿emy jednoznacznie okreœliæ przydatnoœci

urz¹dzenia. Mimo to badania wstêpne pozwalaj¹ mieæ nadziejê, ¿e

dzia³anie ostatecznej wersji przyrz¹du, wykonanej w skali jeden do

jednego, powinno zakoñczyæ siê ca³kowitym sukcesem.

– A co to urz¹dzenie w³aœciwie robi? – zainteresowa³ siê Tol Sivron.

Doxin spojrza³ na niego z nachmurzon¹ min¹.

– Panie dyrektorze, w ci¹gu ostatnich siedmiu tygodni przedsta-

wi³em panu kilka raportów na ten temat. Czy¿by pan ich nie czyta³?

Sivron instynktownie zas³oni³ siê g³owoogonami.

– Jestem bardzo zajêty i nie mogê pamiêtaæ wszystkiego, co pod-

suwa mi siê do przeczytania – oznajmi³. – Zw³aszcza czegoœ, co

dotyczy urz¹dzenia maj¹cego tak banaln¹ nazwê. Bardzo proszê od-

œwie¿yæ moj¹ pamiêæ.

Zachêcony w ten sposób Doxin wrêcz nie potrafi³ opanowaæ pod-

niecenia.

– Pole generowane przez MKPF dokonuje zmian w strukturach

krystalicznych metali, takich na przyk³ad jak te, z których buduje

siê kad³uby gwiezdnych statków. Pole to jest zdolne przenikaæ przez

pola os³on tych jednostek i zamieniaæ ich p³yty poszycia w drobny

proszek. Prawa fizyczne rz¹dz¹ce t¹ przemian¹, s¹, rzecz jasna, o wie-

le bardziej skomplikowane, ale w skrócie to w³aœnie tak wygl¹da.

– Tak, tak – odezwa³ siê Tol Sivron. – To brzmi bardzo piêknie.

Z jakiego rodzaju problemami zetknêliœcie siê podczas badañ?

– No có¿, MKPF dzia³a³ skutecznie tylko na mniej wiêcej jedn¹

setn¹ czêœæ powierzchni naszej próbnej p³yty.

– A wiêc mo¿e okazaæ siê nie tak strasznie po¿yteczny? – zapyta³

rozczarowany Tol Sivron.

Doxin potar³ g¹bczaste palce o wypolerowan¹ powierzchniê bla-

tu sto³u, wywo³uj¹c nieprzyjemny pisk.

– To stwierdzenie jest niezupe³nie prawdziwe, panie dyrektorze –

odpar³. – Ten jeden procent zmian w strukturze zaistnia³ na ca³ej

background image

77

powierzchni p³yty, pozostawiaj¹c mikroskopijne otworki w bardzo

wielu miejscach. Taka utrata spójnoœci powinna wystarczyæ do roz-

hermetyzowania i zniszczenia ca³ego gwiezdnego statku.

Sivron wyszczerzy³ zêby w uœmiechu.

– A, to bardzo dobrze! Proszê kontynuowaæ badania i nadal prze-

sy³aæ mi raporty z tak wspania³ymi wiadomoœciami.

Golanda, kobieta o twarzy przypominaj¹cej siekierê, zajmuj¹ca

siê sprawami artylerii i taktycznych innowacji, zabra³a g³os na te-

mat pocisków rozpryskowo-rezonansowych, których zasada dzia³a-

nia opiera³a siê czêœciowo na teorii opracowanej podczas projekto-

wania Pogromcy.

Jej przemówienie zosta³o przerwane przez Yemma, który nagle

wsta³ i coœ krzykn¹³. Sivron spiorunowa³ go spojrzeniem.

– Nie pozwoli³em panu zabieraæ g³osu, Yemm!

– Ale, panie dyrektorze... – zacz¹³ Yemm, rozpaczliwym gestem

pokazuj¹c na iluminator. Pozostali kierownicy tak¿e wstali i zaczêli

przekrzykiwaæ siê nawzajem.

Tol Sivron w koñcu odwróci³ siê i na tle ró¿nobarwnych wiruj¹-

cych chmur gazów Otch³ani zobaczy³ jakieœ ciemne kszta³ty. Jego

g³owoogony, charakterystyczne dla Twi’leków, rozwinê³y siê i roz-

prostowa³y na jego plecach.

W samym œrodku Otch³ani pojawi³a siê ca³a flota rebelianc-

kich gwiezdnych statków. Si³y okupacyjne, których przybycia tak

bardzo siê obawia³, w koñcu odnalaz³y drogê do Laboratorium

Otch³ani.

Maj¹c do dyspozycji dwie korwety z przodu i pozosta³e dwie po

bokach fregaty, genera³ Wedge Antilles nakaza³ skierowaæ „Yava-

ris” ku grupie niezgrabnych, bezkszta³tnych asteroid tworz¹cych im-

perialn¹ placówkê badawczo-naukow¹.

Na obserwacyjnym pomoœcie obok niego sta³a powabna, jasno-

b³êkitnoskóra Qwi Xux. Jej postawa wyra¿a³a napiêcie, ale tak¿e

pragnienie znalezienia siê w pomieszczeniach, które kiedyœ zajmo-

wa³a. Pragnê³a je przeszukaæ, w nadziei, ¿e mo¿e odnajdzie œlady

zapomnianych prze¿yæ.

– Wzywam Laboratorium Otch³ani – odezwa³ siê Wedge do mi-

krofonu komunikatora. – Mówi genera³ Wedge Antilles, dowódca

floty okupacyjnej Nowej Republiki. Proszê odezwaæ siê w celu omó-

wienia warunków waszej kapitulacji.

background image

78

Mia³ wra¿enie, ¿e mówi¹c to, zachowuje siê trochê arogancko,

ale wiedzia³, ¿e obroñcy nie mieliby ¿adnych szans podczas walki

z jego flot¹. Ukryci w œrodku obszaru czarnych dziur i pozbawieni

obrony, jak¹ mog³y zapewniæ im gwiezdne niszczyciele admira³

Daali, liczyli raczej na to, ¿e nikt ich nie odnajdzie, a nie na si³ê

ognia swojej broni.

Mimo i¿ jego statki zbli¿y³y siê do gromady skalistych asteroid,

Wedge nie otrzyma³ ¿adnej odpowiedzi. Kiedy jednak zza jednej ze

ska³ wy³oni³ siê szkielet prototypu Gwiazdy Œmierci, wykonany z ja-

kiegoœ metalu, Wedge prze¿y³ chwile prawdziwej grozy.

– Wzmocniæ pola ochronne! – rozkaza³ instynktownie.

Z wnêtrza szkieletu bojowej stacji nie pad³ jednak ani jeden strza³ i po

chwili ¿ebrowana kula zniknê³a z wdziêkiem za nastêpn¹ asteroid¹.

Kiedy flota Wedge’a znalaz³a siê jeszcze bli¿ej, od strony nie-

wielkich budynków i magazynów na powierzchni jakiejœ bezkszta³-

tnej skalistej bry³y poszybowa³o w ich stronê kilka smug laserowe-

go œwiat³a. Dotar³y do celu, odbijaj¹c siê nieszkodliwie od pola

ochronnego jednego ze statków.

– No dobrze, obie czo³owe korwety – rozkaza³ Wedge. – Tylko

mierzcie bardzo dok³adnie. Chcemy unieszkodliwiæ ich obronê, ale

nie wolno nam zniszczyæ samego laboratorium. – K¹tem oka popa-

trzy³ na Qwi. – W tym miejscu znajduje siê zbyt wiele niezwykle

cennych informacji. Nie mo¿emy ryzykowaæ, ¿e je stracimy.

Obie korwety, widoczne przed dziobem jego fregaty, razi³y gro-

madê asteroid gradem precyzyjnie mierzonych laserowych strza³ów,

a Wedge obserowowa³ dysze wylotowe ich ogromnych silników.

Jaskrawoczerwone b³yskawice mknê³y w przestworzach, by zamie-

niaæ w proszek ca³e wielkie g³azy i ska³y.

– To zbyt ³atwe – mrukn¹³ do siebie.

W tej samej chwili otrzyma³ rozpaczliwy sygna³ od kapitana jed-

nej z dziobowych korwet. Dr¿¹cy wizerunek mê¿czyzny pojawi³ siê

na mostku, przes³any za poœrednictwem specjalnego kana³u ³¹czno-

œci alarmowej.

– Generale, coœ dzieje siê z naszym kad³ubem! Pola ochronne s¹

bezradne! To pewnie jakiœ nowy rodzaj broni. P³yty kad³uba s³abn¹.

Nie mogê siê zorientowaæ, w którym...

Transmisja nagle siê urwa³a i w tej samej chwili korweta prze-

mieni³a siê w kulê szcz¹tków i ognia.

– Wycofaæ siê! – zawo³a³ Wedge do mikrofonu komunikatora ³¹cz-

noœci ogólnej, ale druga korweta skoczy³a naprzód. Jej kapitan chcia³

background image

79

zapewne zrobiæ u¿ytek z ca³ego zestawu podwójnych turbolasero-

wych dzia³ oraz dwóch wyrzutni protonowych torped, które zainsta-

lowano specjalnie na czas wyprawy.

– Kapitanie Ortola! – powtórzy³ Wedge. – Proszê siê wycofaæ!

Dowódca drugiej korwety zdo³a³ jednak otworzyæ ogieñ i wzi¹æ

na cel najbli¿sz¹ asteroidê. Dwie torpedy protonowe przemknê³y

z cichym sykiem, a b³yskawice z turbolaserowych dzia³ wznieci³y

po¿ar w magazynach ³atwopalnych materia³ów i gazów, wskutek

czego ca³a asteroida przemieni³a siê w chmurê jarz¹cego siê dymu.

– Nie bêdzie pan ju¿ mia³ z ni¹ ¿adnych problemów, panie gene-

rale – odezwa³ siê kapitan Ortola. – Mo¿e pan teraz w ka¿dej chwili

wydaæ swoim oddzia³om rozkaz l¹dowania.

Alarmowe syreny nape³ni³y ciszê Laboratorium Otch³ani takim

monotonnym wyciem, ¿e Tol Sivron tylko z trudem potrafi³ zebraæ

myœli.

– Proszê wszystkich o uwagê – odezwa³ siê do mikrofonu inter-

komu. – Pamiêtajcie, ¿eby zachowywaæ siê zgodnie z instrukcjami

postêpowania w sytuacjach alarmowych.

Od strony korytarza, którego œciany wy³o¿ono bia³ymi p³ytkami,

dobiega³ tupot butów szturmowców biegn¹cych raz w jedn¹, raz

w drug¹ stronê. Kapitan pokrzykiwa³ na swoich ¿o³nierzy, ¿eby szyb-

ciej zajmowali stanowiska obronne rozmieszczone na skrzy¿owa-

niach g³ównych korytarzy. Wygl¹da³o na to, ¿e nikt siê nie przejmu-

je wypróbowanymi alarmowymi procedurami opracowanymi z pe-

dantyczn¹ dok³adnoœci¹, których napisanie zajê³o Sivronowi i jego

podw³adnym tyle czasu.

Tol Sivron zgrzytn¹³ z irytacj¹ zêbami, po czym odezwa³ siê do

mikrofonu nieco ostrzejszym tonem:

– Je¿eli ktoœ chcia³by otrzymaæ jeszcze jedn¹ kopiê instrukcji po-

stêpowania w sytuacjach alarmowych albo nie mo¿e odnaleŸæ swoje-

go egzemplarza, niech natychmiast siê zg³osi do bezpoœredniego prze-

³o¿onego. Nale¿y siê upewniæ, czy ka¿dy pracownik ma instrukcjê.

Rebelianckie statki zawieszone nad Laboratorium Otch³ani wy-

gl¹da³y jak konstrukcje z sennego koszmaru. Nie robi³y sobie nic

z ognia obronnych laserów placówki, traktuj¹c je co najwy¿ej jak

uk¹szenia owadów.

Doxin, siedz¹cy za konsolet¹ ³¹cznoœci wewn¹trzlaboratoryjnej

placówki, a¿ podskoczy³ z radoœci, kiedy jedna z rebelianckich kor-

background image

80

wet zamieni³a siê w kulê oœlepiaj¹co jasnego ognia. Z wnêtrza kuli

trysnê³y s³upy p³on¹cego paliwa, ch³odz¹cych gazów i metalu za-

mienionego w drobny proszek.

– To dzia³a! – krzykn¹³ do siebie. – MKPF naprawdê dzia³a! –

Przycisn¹³ s³uchawkê do ucha, przez chwilê siedzia³ nieruchomo,

a potem zacisn¹³ mocno grube wargi. Kiedy uniós³ brwi, na pozba-

wionej w³osów g³owie ukaza³y siê zmarszczki jak fale na powierzchni

wzburzonego oceanu.

– Niestety, panie dyrektorze, nie bêdziemy mogli oddaæ drugiego

strza³u – oœwiadczy³. – Wygl¹da na to, ¿e w systemie zasilania MKPF

nast¹pi³o jakieœ uszkodzenie. Ufam jednak, ¿e sukces odniesiony

w starciu z pierwszym prawdziwym celem udowodni³, ¿e urz¹dze-

nie dzia³a i ¿e warto poœwiêciæ mu wiêcej czasu.

– Rzeczywiœcie – zgodzi³ siê z nim Tol Sivron, spogl¹daj¹c z podzi-

wem na wci¹¿ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê chmurê szcz¹tków nieprzyjaciel-

skiej korwety. – Musimy zwo³aæ w tej sprawie nastêpne posiedzenie.

– System jest w tej chwili niesprawny – przypomnia³ mu Doxin.

Druga rebeliancka korweta, jakby jej kapitan pragn¹³ pomœciæ

zniszczenie pierwszej, zaczê³a strzelaæ chyba z ca³ej broni, jak¹ mia³a

na pok³adzie. W wyniku tak zmasowanego ognia asteroida miesz-

cz¹ca biura, magazyny i laboratoria, w których opracowywano pro-

jekty urz¹dzeñ du¿ej mocy, przesta³a istnieæ.

– Wygl¹da na to, ¿e zosta³ raczej ca³kowicie unieszkodliwiony –

stwierdzi³ Sivron.

Doxin nie potrafi³ ukryæ g³êbokiego rozczarowania.

– Teraz ju¿ nigdy nie dokonamy analizy pooperacyjnej – oœwiad-

czy³, a potem ciê¿ko westchn¹³. – Zupe³nie nie wiem, jak sobie po-

radzimy podczas opracowywania szczegó³owego raportu, nie maj¹c

wszystkich danych.

Przez pomieszczenia laboratorium przetoczy³ siê g³uchy huk. Tol

Sivron wypad³ na korytarz, a po chwili to samo uczynili jego kie-

rownicy. W jednym z koñców korytarza by³o widaæ szarobur¹, gê-

st¹ chmurê dymu, z którego poch³oniêciem nie radzi³y sobie syste-

my wentylacyjne.

Nagle ekrany wszystkich monitorów komputerowych stoj¹cych

w sali obrad zamigota³y i zgas³y. Kiedy Sivron chcia³ za¿¹daæ wyja-

œnieñ, zgas³y tak¿e wszystkie œwiat³a w pomieszczeniach, a po chwili

rozjarzy³y siê bladozielone lampki oœwietlenia awaryjnego.

W korytarzu rozleg³ siê tupot butów i do sali obrad wpad³ kapitan

szturmowców.

background image

81

– Kapitanie, co siê w³aœciwie dzieje? – zapyta³ niecierpliwie Si-

vron. – Proszê o raport.

– W³aœnie uda³o siê nam zniszczyæ rdzeñ pamiêciowy g³ównego

komputera, panie dyrektorze – pad³a zwiêz³a odpowiedŸ.

– Uda³o siê wam... co takiego? – wytrzeszczy³ oczy Sivron.

Tymczasem kapitan mówi³ dalej z szybkoœci¹ karabinu blastero-

wego.

– Panie dyrektorze, musimy mieæ pañski osobisty kod dostêpu,

¿eby zniszczyæ tak¿e informacje zapisane w rdzeniu rezerwowym.

Napromieniujemy go, ¿eby wszystkie tajne dane zosta³y skasowane

na dobre.

– Czy to jest zapisane w instrukcji postêpowania w sytuacjach

alarmowych? – Czekaj¹c na odpowiedŸ, Tol Sivron powiód³ spoj-

rzeniem po twarzach wszystkich kierowników dzia³ów. Siêgn¹³ po

wydruk swojego egzemplarza instrukcji. – Kapitanie, na której stro-

nie znalaz³ pan opis tej procedury?

– Proszê pana, nie mo¿emy dopuœciæ do tego, ¿eby nasze drogo-

cenne dane wpad³y w ³apy Rebeliantów – odpar³ oficer. – Rezerwo-

wy rdzeñ pamiêciowy musi zostaæ zniszczony, zanim do œrodka pla-

cówki przedostanie siê chocia¿ jeden najeŸdŸca.

– Nie jestem pewna, czy przewidzieliœmy tak¹ okolicznoœæ, kiedy

opracowywaliœmy te procedury – wzruszaj¹c ramionami, oznajmi³a

Golanda. Ona tak¿e przerzuca³a kartki swojego egzemplarza.

– Mo¿liwe, ¿e bêdziemy musieli opracowaæ tak¹ procedurê, a po-

tem umieœciæ j¹ w dodatku do instrukcji – zaproponowa³ Yemm.

Wermyn, stoj¹cy przy stole konferencyjnym, przerzuca³ kartki

dokumentacji.

– Panie dyrektorze, znalaz³em coœ w rozdziale piêæ-kropka-czte-

ry, zatytu³owanym: „Postêpowanie na wypadek inwazji Rebelian-

tów” – oœwiadczy³. – Proszê spojrzeæ na paragraf szósty. Je¿eli w wy-

niku takiej inwazji zaistnieje realne niebezpieczeñstwo opanowania

Laboratorium Otch³ani, mam na czele swoich ludzi polecieæ na aste-

roidê z reaktorem. Powinienem uszkodziæ wie¿e z wymiennikami

ciep³a, tak ¿eby paliwo osi¹gnê³o stan nadkrytyczny, a wybuch znisz-

czy³ placówkê i przy okazji najeŸdŸców.

– To dobrze, bardzo dobrze – powiedzia³ Tol Sivron. Odszuka³

w³aœciw¹ stronê i sam przeczyta³ odpowiedni ustêp. – Proszê na-

tychmiast siê tym zaj¹æ.

Wermyn wsta³. Jego œniada, purpurowo-zielonkawa skóra jesz-

cze nieco pociemnia³a.

6 – W³adcy mocy

background image

82

– Rozumiem, panie dyrektorze, ¿e te wszystkie procedury zosta³y

zatwierdzone, ale nie bardzo wiem, co powinienem robiæ póŸniej.

W jaki sposób moi ludzie bêd¹ mogli odlecieæ z tamtej asteroidy?

Prawdê mówi¹c, w jaki sposób którykolwiek z pracowników zdo³a

siê wydostaæ po tym, jak moja ekipa wyzwoli reakcjê ³añcuchow¹

we wnêtrzu reaktora?

Przez szum i gwar ró¿nych rozmów w interkomie przedar³ siê

nagle podniecony g³os szturmowca.

– Meldujê, ¿e rebelianccy najeŸdŸcy przedostali siê na teren bazy!

Powtarzam. Rebelianccy najeŸdŸcy przedostali siê...

S³owa urwa³y siê z miaukniêciem i z g³oœnika interkomu wydo-

by³ siê monotonny szum.

– Proszê daæ sygna³ do ewakuacji – poleci³ osaczony ze wszyst-

kich stron Sivron.

Obróci³ w¹sko rozstawione i podobne do paciorków oczy na pa-

noramiczne okno, skierowane w przestworza. Rebelianckie okrêty

nie przestawa³y raziæ laboratorium nawa³nicami laserowych b³yska-

wic. W pewnej chwili w polu widzenia ukaza³a siê b³yszcz¹ca meta-

lowa konstrukcja maj¹ca kszta³t armilarnej sfery o rozmiarach nie-

wielkiego ksiê¿yca.

– Proszê robiæ, co do pana nale¿y, Wermyn, i zatroszczyæ siê o te

reaktory – rozkaza³ Tol Sivron. – My zaœ wycofamy siê, a póŸniej

ewakuujemy na pok³ady prototypu Gwiazdy Œmierci. Zmienimy jej

kurs w ten sposób, ¿eby zabraæ po drodze pañsk¹ grupê, a póŸniej

po prostu odlecimy. Zostawimy Rebeliantów na pewn¹ œmieræ, a na-

sz¹ drogocenn¹ wiedzê zabierzemy ze sob¹ po to, ¿eby kiedyœ prze-

kazaæ Imperium.

Trzy transportowce z oddzia³ami szturmowymi Nowej Republiki

wyl¹dowa³y na powierzchni centralnej asteroidy Laboratorium

Otch³ani. Musia³y przedtem u¿yæ dziobowych dzia³ laserowych, ¿eby

przebiæ siê przez zamkniête wrota hangarów. W burtach statków

rozchyli³y siê klapy drzwi wyjœciowych, podobne do mechanicz-

nych skrzyde³, i z przedzia³ów pasa¿erskich zaczêli siê wysypywaæ

¿o³nierze, ¿eby zaj¹æ pozycje obronne. Biegli pochyleni, chroni¹c

g³owy za lekkimi tarczami, odpornymi na strza³y, i trzymaj¹c goto-

we do u¿ytku karabiny blasterowe o du¿ej sile ra¿enia.

Po opuszczonej rampie zbieg³ z g³oœnym tupotem Chewbacca.

Wydawszy bojowy ryk Wookiech, szykowa³ do strza³u swój mio-

background image

83

tacz. Zacisn¹³ ow³osion¹ d³oñ na ³o¿ysku i mierzy³ przed siebie z broni

przypominaj¹cej kuszê. Ze zje¿on¹ sierœci¹ ch³on¹³ wonie dymu

i opary ch³odziw. Po chwili wykona³ zamaszysty gest, nakazuj¹c do-

borowym komandosom Page’a, ¿eby biegli za nim.

Nagle rozleg³ siê og³uszaj¹cy huk blasterowych wystrza³ów – to

zaczêli strzelaæ czterej szturmowcy czekaj¹cy w zasadzce. Jeden

¿o³nierz grupy szturmowej upad³, a w stronê imperialnych obroñ-

ców poszybowa³o co najmniej czterdzieœci laserowych b³yskawic.

Chewbacca dobrze pamiêta³, ¿e kiedy zosta³ uwiêziony w Labo-

ratorium Otch³ani, zmuszono go do niewolniczej pracy przy napra-

wach statków admira³ Daali. Kusi³o go wówczas, ¿eby dokonaæ sa-

bota¿u na pok³adzie imperialnego szturmowego promu klasy Gam-

ma, ale wiedzia³, ¿e w ten sposób skaza³by siê na pewn¹ œmieræ, nie

wyrz¹dzaj¹c imperialnym wojskom ¿adnych szkód, których nie

mo¿na by³oby ³atwo usun¹æ.

W tej chwili myœla³ jednak tylko o innych Wookiech uwiêzio-

nych w laboratorium. Przed oczami mia³ ich nisko pochylone g³owy

i wylenia³¹ sierœæ na wymizerowanych cia³ach podobnych do szkie-

letów. Po wielu latach morderczej pracy stracili nadziejê, ¿e ich los

kiedykolwiek siê odmieni.

Z trudem powstrzymuj¹c gniewne warkniêcie, Chewbacca przy-

pomnia³ sobie tak¿e bary³kowatego mê¿czyznê, sadystê, który pe³-

ni³ funkcjê nadzorcy Wookiech. To on zmusza³ nieszczêsnych wiêŸ-

niów do jeszcze ciê¿szej pracy, bez wzglêdu na to, co robili i jak

ciê¿ko pracowali. Chewie doskonale pamiêta³ pa³aj¹ce spojrzenie

nadzorcy i jego zgrzytliwy g³os podobny do dŸwiêku t³uczonego

szk³a, a zw³aszcza œmiercionoœny elektryczny bicz, za pomoc¹ któ-

rego zastrasza³ Wookiech i zmusza³ ich do pos³uszeñstwa.

Na dŸwiêk wycia alarmowych syren w g³oœnikach interkomu, po-

czu³ przyp³yw adrenaliny i gniewu. Warkn¹³ groŸnie, przynaglaj¹c ¿o³-

nierzy do poœpiechu. Przypomnia³ sobie, ¿e zostawi³ z³ocistego an-

droida na pok³adzie flagowej fregaty „Yavaris”, i by³ rad, ¿e Threepio

nie nara¿a siê na niebezpieczeñstwo krzy¿owego ognia. Chewbacca

nie chcia³by znów sk³adaæ czêœci protokolarnego androida w ca³oœæ.

Skierowa³ siê w stronê ogromnej hali, wykutej w litej skale. Kie-

dyœ jako niewolnik spêdzi³ tu wiele godzin, zmuszany do ciê¿kiej

pracy. Ogromne drzwi pomieszczenia remontowego by³y zamkniê-

te ciê¿k¹ p³yt¹, opancerzon¹ i odporn¹ na strza³y blasterów. Z jej

powierzchni wystawa³y g³ówki nitów o rozmiarach zaciœniêtej piê-

œci Wookiego.

background image

84

Chewbacca zatrzyma³ siê przed drzwiami i zacz¹³ uderzaæ w pan-

cerz otwart¹ d³oni¹. Komandosi Page’a, stoj¹cy za nim, szperali

w plecakach. Dwaj najbli¿si wyci¹gnêli termiczne detonatory i sko-

czyli ku drzwiom, trzymaj¹c po jednym urz¹dzeniu w ka¿dej d³oni.

Umieœcili detonatory na drzwiach, w miejscach krytycznych spo-

jeñ, a potem w³¹czyli i nastawili mechanizmy zegarowe. Kiedy chro-

nometry zaczê³y odmierzaæ czas, na ich tarczach rozb³ys³y burszty-

nowe lampki.

– Cofn¹æ siê! – krzykn¹³ jeden z komandosów.

Chewbacca pobieg³ œladami ¿o³nierzy i ledwo zd¹¿y³ skrêciæ za

róg, kiedy us³ysza³ st³umione odg³osy eksplozji. W chwilê póŸniej

rozleg³ siê g³oœny huk, odbity echem od œcian hali. To szcz¹tki ma-

sywnych drzwi runê³y na posadzkê.

– Naprzód! – rozkaza³ dowódca oddzia³u szturmowego.

Chewbacca przedar³ siê przez k³êby dymu. Przeskoczy³ przez próg

i znalaz³ siê w wielkiej hali. Jego uszu dobieg³y ciche, skwiercz¹ce

dŸwiêki, zmieszane z okrzykami pe³nymi wœciek³oœci i bólu. Dopro-

wadzeni do ostatecznoœci niewolnicy, przebywaj¹cy w œrodku hali,

zapomnieli nawet ojczystej mowy.

Kiedy k³êby dymu trochê siê przerzedzi³y, Chewbacca z nieja-

kim rozczarowaniem stwierdzi³, ¿e bitwa jest zakoñczona. Serce

podskoczy³o mu jednak z radoœci na widok niewolników, którzy s³y-

sz¹c wycie syren alarmowych i czuj¹c zbli¿aj¹cy siê koniec udrêki,

postanowili wzi¹æ sprawy w swoje rêce.

Przed nadzorc¹, opieraj¹cym siê plecami o wypatroszony kad³ub

imperialnego promu klasy Lambda, sta³o w pó³okrêgu dziewiêciu

Wookiech. Bary³kowaty mê¿czyzna o bladej, ziemistej skórze, b³ysz-

cz¹cej teraz od potu, nie ukrywa³ przera¿enia. Cofn¹wszy wargi od-

s³oni³ zêby i u³o¿y³ rysy twarzy w zwierzêcy grymas, jakby chcia³

rzuciæ wiêŸniom wyzwanie. Raz po raz przecina³ powietrze giêtkim

drutem elektrycznego bicza, wij¹cym siê na podobieñstwo jadowi-

tego wê¿a. WiêŸniowie, warcz¹c i rycz¹c, starali siê pochwyciæ nad-

zorcê, ¿eby rozerwaæ go na kawa³ki.

Chewbacca tak¿e wyda³ okrzyk pe³en wœciek³oœci. Niektórzy

Wookie spojrzeli na przyby³¹ odsiecz, ale inne istoty poroœniête

zmierzwion¹ sierœci¹ by³y tak podniecone pierwsz¹ od wielu lat szan-

s¹ wywarcia zemsty na swoim pogromcy, ¿e nie zwraca³y uwagi na

przybyszy.

– Rzuæ broñ – odezwa³ siê dowódca oddzia³u szturmowego do

bary³kowatego mê¿czyzny.

background image

85

Blastery wszystkich ¿o³nierzy skierowa³y siê w stronê nadzorcy.

Chewbacca by³ rozbawiony, widz¹c wyraz ulgi, jaki pojawi³ siê na

twarzy okrutnego mê¿czyzny na widok ¿o³nierzy Nowej Republiki.

Tymczasem wiêzieni Wookie nie przerywali walki, tylko wci¹¿

nacierali na swego oprawcê. Wygl¹dali o wiele gorzej ni¿ zaledwie

przed kilkoma miesi¹cami, kiedy widzia³ ich Chewbacca. Nie ulega³o

w¹tpliwoœci, ¿e nadzorca, pozbawiony ochrony, jak¹ zapewnia³a mu

flota admira³ Daali, zacz¹³ zmuszaæ niewolników do jeszcze ciê¿szej

pracy, chc¹c uzupe³niæ luki w obronie Laboratorium Otch³ani.

– Rozkaza³em ci, ¿ebyœ rzuci³ broñ! – powtórzy³ nieco g³oœniej

dowódca ¿o³nierzy.

Nadzorca machn¹³ biczem jeszcze raz, odrzucaj¹c nacieraj¹cych

Wookiech na wiêksz¹ odleg³oœæ. Chewbacca zobaczy³ trzech najsil-

niejszych samców stoj¹cych najbli¿ej. Na ich wylenia³ej sierœci by³o

widaæ liczne osmalone prêgi, wypalone przez giêtki drut elektrycz-

nego bicza. Niektóre œlady po dawniejszych ranach zamieni³y siê

w po³yskliwe blizny wygl¹daj¹ce, jak gdyby wype³niono je woskiem.

Najstarszy, poroœniêty szar¹ sierœci¹ Wookie, który kiedyœ powie-

dzia³ Chewbacce, ¿e nazywa siê Nawruun, sta³ teraz na skraju pó³o-

krêgu, ukryty pod kanciast¹ koñcówk¹ z³o¿onego skrzyd³a sztur-

mowego wahad³owca. Koœci starego Wookiego wygl¹da³y jak po³a-

mane albo poskrêcane wskutek wielu lat morderczej pracy, ale ognie

p³on¹ce w jego oczach przywodzi³y na myœl dwie gwiazdy.

Nadzorca uniós³ wysoko rêkojeœæ elektrycznego bicza, popatrzy³

jeszcze raz na Wookiech, a póŸniej przeniós³ spojrzenie na ¿o³nie-

rzy Page’a. Dowódca komandosów wystrzeli³, pragn¹c ostrzec po-

gromcê niewolników. Echo tego strza³u odbi³o siê od œcian wielkiej

hali. Mê¿czyzna, stoj¹cy przy kad³ubie wahad³owca, uniós³ drug¹

rêkê na znak, ¿e siê poddaje, po czym wy³¹czy³ bicz i upuœci³ rêko-

jeœæ na posadzkê. Potoczy³a siê po kamiennych p³ytach z g³oœnym

brzêkiem.

– W porz¹dku, a teraz odsuñcie siê od niego – odezwa³ siê do-

wódca, zwracaj¹c siê do wiêŸniów.

Na wszelki wypadek Chewbacca powiedzia³ to samo, pos³uguj¹c

siê mow¹ Wookiech. Zaskoczeni wiêŸniowie stali przez chwilê nie-

ruchomo. Ich nadzorca tak¿e sta³, z przera¿enia gotów w ka¿dej chwi-

li upaœæ na posadzkê. Nagle stary Nawruun zanurkowa³ pod skrzy-

d³o, a potem rzuci³ siê na kamienne p³yty, by pochwyciæ kosmat¹

³ap¹ rêkojeœæ elektrycznego bicza. Przez chwilê mocowa³ siê z ni¹,

a póŸniej w³¹czy³ zasilanie.

background image

86

Nadzorca skrzekn¹³ przeraŸliwie i cofn¹³ siê, jakby chcia³ wtopiæ

siê w kad³ub gwiezdnego statku. Chewbacca zawy³ g³oœno, pragn¹c

powstrzymaæ Wookiech, ale ¿aden go nie us³ucha³. Wszyscy jak na

rozkaz rzucili siê z wyci¹gniêtymi ³apami na nadzorcê, by rozszar-

paæ go na kawa³ki.

A jednak to Nawruun skoczy³ pierwszy na bary³kowatego mê¿-

czyznê. Choæ tak niekszta³tny i stary, przygarbiony Wookie uchwy-

ci³ rêkojeœæ bicza jak maczugê. Zamachn¹³ siê z ca³ej si³y i trafi³

pogromcê niewolników w g³owê. Korpulentny mê¿czyzna wrzasn¹³

i upad³, wymachuj¹c rêkami.

Pozostali niewolnicy rzucili siê na jego cia³o. Nawruun wcisn¹³

koniec rêkojeœci w usta nadzorcy i obróci³ pokrêt³o dawki mocy do

oporu.

B³yskawica uwolnionej energii wniknê³a w g³owê mê¿czyzny,

wybuchaj¹c w jego mózgu jak sztuczne ognie. Z oczodo³ów nadzor-

cy trysnê³y snopy iskier, a po chwili mózg oprawcy eksplodowa³, opry-

skuj¹c rozhisteryzowanych Wookiech krwi¹ i kawa³kami tkanki.

PóŸniej w wielkiej hali remontowej zapad³a g³ucha cisza.

Chewbacca podszed³ wolno, widz¹c, ¿e ci wiêŸniowie, którzy

prze¿yli, nagle ³agodniej¹ jak baranki. Dokonawszy aktu zemsty,

wstali i cofnêli siê od zw³ok oprawcy. Nawruun tak¿e wsta³ i popa-

trzy³ na rêkojeœæ bicza, któr¹ nadal trzyma³ w d³oni. Upuœci³ broñ na

posadzkê.

Upad³a z ponurym brzêkiem, a tu¿ obok niej upad³ stary Wookie.

Jego cia³em wstrz¹sa³o dziwne dr¿enie. Kiedy Chewbacca us³ysza³

g³uche pomruki, zorientowa³ siê, ¿e stary Nawruun p³acze.

Tol Sivron usi³owa³ znaleŸæ sobie wygodne miejsce w kabinie

Gwiazdy Œmierci, ¿eby usi¹œæ i siê odprê¿yæ, ale prototyp nie zosta³

zaprojektowany w ten sposób, ¿eby komuœ by³o w nim mi³o i wy-

godnie.

Zespawane w poœpiechu stojaki z przyrz¹dami sta³y gdzie popa-

d³o, otoczone pl¹tanin¹ rzuconych byle jak wi¹zek przewodów i ka-

bli. DŸwigary i wzmocnione wsporniki rozmieszczono w takich miej-

scach, ¿e zas³ania³y Sivronowi wiêksz¹ czêœæ atakowanego i oble-

ganego Laboratorium. Mimo to dyrektor widzia³, ¿e oddzia³y Rebe-

liantów opanowa³y placówkê.

Zwróci³ uwagê na najbardziej oddalon¹ od œrodka grupy planeto-

idê, na której zbudowano skomplikowane wie¿e ch³odni komino-

background image

87

wych i poch³aniacze promieniowania g³ównego reaktora. Ujrza³ na

niej jasny b³ysk, po którym wszystkie urz¹dzenia zaczê³y siê rozpa-

daæ.

Z g³oœnika komunikatora dobieg³ go burkliwy g³os Wermyna.

– Panie dyrektorze, nasze ³adunki wybuchowe zniszczy³y syste-

my obiegu ch³odziwa w reaktorze. Urz¹dzenie ju¿ wkrótce osi¹gnie

stan nadkrytyczny. Nie s¹dzê, by najeŸdŸcom uda³o siê powstrzy-

maæ ten proces. Laboratorium Otch³ani jest skazane na zag³adê.

– Bardzo dobrze, Wermyn – odpar³ Tol Sivron.

Trochê siê martwi³ strat¹ ca³ej drogocennej aparatury. Co innego

móg³ jednak zrobiæ? Mimo wszystko jego imperialni opiekunowie

go opuœcili. On i jego kierownicy i tak spisali siê na medal, przynaj-

mniej stawili najeŸdŸcom jakiœ opór. Pozbawieni pomocy wojska,

nie mogli przecie¿ zwyciê¿yæ w walce z doskonale uzbrojonym i wy-

æwiczonym przeciwnikiem, nieprawda¿? Oprócz tego postêpowali

zgodnie z opracowanymi instrukcjami. Nikt nie móg³by im zarzu-

ciæ, ¿e nie dope³nili swoich obowi¹zków.

Sivron spojrza³ po twarzach kapitana szturmowców i trojga swo-

ich kierowników. Oddzia³y imperialnych ¿o³nierzy i pozostali na-

ukowcy, zatrudnieni dotychczas w Laboratorium, zd¹¿yli ju¿ zna-

leŸæ schronienie w pomieszczeniach kontrolnych i magazynach

Gwiazdy Œmierci.

– Nie mia³em czasu, ¿eby dok³adnie przeczytaæ instrukcjê obs³u-

gi prototypu tej bojowej stacji – oœwiadczy³ Sivron. – Czy ktoœ wie,

jak lataæ tym obiektem?

Golanda popatrzy³a na Doxina, który z kolei przeniós³ spojrzenie

na twarz Yemma.

– Ja mam pewne doœwiadczenie w pilotowaniu bojowych stat-

ków, panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców. – Mo¿e

bêdê potrafi³ manewrowaæ stacj¹ podczas lotu.

– To œwietnie, kapitanie – odrzek³ Sivron. – Uhm... – Wsta³ z fo-

tela dowódcy. – Czy bêdzie pan chcia³ siedzieæ na tym fotelu?

– Niekoniecznie, proszê pana. Potrafiê sterowaæ stacj¹ z fotela

pilota.

Kapitan uda³ siê w stronê rzêdów konsolet po³¹czonych byle jak

za pomoc¹ sworzni.

– Musieli zauwa¿yæ eksplozjê, do której doprowadzi³ Wermyn –

stwierdzi³ Doxin, przygl¹daj¹c siê, jak statki Rebeliantów zaczynaj¹

l¹dowaæ na asteroidzie z reaktorem. Po chwili na skalnym okruchu

pojawi³y siê nastêpne dwa rebelianckie wahad³owce, z wnêtrz za-

background image

88

czêli siê wysypywaæ ¿o³nierze. Si³a ognia najeŸdŸców by³a zbyt du¿a,

¿eby mo¿na by³o choæby marzyæ o zorganizowaniu jakiejkolwiek

akcji ratunkowej.

– W jaki sposób mamy teraz zabraæ stamt¹d Wermyna i jego lu-

dzi? – zapyta³ Sivron.

Yemm siêgn¹³ po instrukcjê postêpowania w sytuacjach alarmo-

wych i zacz¹³ nerwowo przerzucaæ jej kartki.

– Nie s¹dzê, ¿ebyœmy przewidzieli tak¹ okolicznoœæ, proszê pana.

G³owoogony Tola Sivrona zadr¿a³y, kiedy dyrektor potrz¹sn¹³

g³ow¹, nie kryj¹c wyj¹tkowego rozdra¿nienia.

– Coœ takiego nigdy nie powinno by³o siê wydarzyæ, prawda? –

zapyta³ surowo.

G³oœno jêkn¹³, usi³uj¹c siê zastanowiæ, w jaki sposób znaleŸæ siê

w nowej sytuacji. Twi’lekowie byli znani z tego, ¿e umieli szybko

siê przystosowywaæ. Sivron da³ tego dowód, gdy opuœci³ rodzinn¹

planetê, Ryloth. Przystosowa³ siê bardzo szybko równie¿ wówczas,

kiedy moff Tarkin mianowa³ go dyrektorem Laboratorium Otch³a-

ni. Teraz musia³ szybko zmieniæ plany, by wyci¹gn¹æ jak najwiêk-

sz¹ korzyœæ z sytuacji, która pogarsza³a siê z minuty na minutê.

– A wiêc trudno, nie mamy czasu ratowaæ Wermyna – oœwiadczy³. –

Zmieniamy plany. Naszym g³ównym obowi¹zkiem jest s³u¿enie Imperium.

Musimy zabraæ prototyp Gwiazdy Œmierci i jak najszybciej st¹d odlecieæ.

Wermyn tak¿e musia³ dostrzec l¹duj¹ce statki Nowej Republiki

i wyskakuj¹cych z nich ¿o³nierzy, pragn¹cych przej¹æ kontrolê nad

planetoid¹ z reaktorem. Kiedy ponownie po³¹czy³ siê z Sivronem,

w jego g³osie by³o s³ychaæ wiêksze podniecenie i przera¿enie.

– Panie dyrektorze, czy mo¿e pan nam jakoœ pomóc? W jaki spo-

sób chce nas pan st¹d zabraæ?

Tol Sivron w³¹czy³ mikrofon komunikatora i staraj¹c siê nadaæ g³o-

sowi jak najbardziej powa¿ne i szczere brzmienie, odpar³:

– Panie Wermyn, chcê, ¿eby pan wiedzia³, jak bardzo podziwiam

pana i szanujê za tyle lat nienagannej pracy. ¯a³ujê, ¿e pañskie odej-

œcie w stan spoczynku nie odbêdzie siê tak bezkonfliktowo i w tak

radosnym nastroju, jak siê kiedyœ spodziewa³em. Jeszcze raz proszê

przyj¹æ wyrazy najwy¿szego uznania. Dziêkujê panu.

Przerwa³ po³¹czenie, a potem znów odwróci³ siê w stronê kapita-

na szturmowców.

– A teraz musimy siê st¹d wynosiæ.

background image

89

Kiedy najciê¿sze walki zaczyna³y siê mieæ ku koñcowi, Qwi Xux

i Wedge Antilles polecieli wahad³owcem do Laboratorium Otch³a-

ni. Qwi obserwowa³a przez iluminator, jak planetoida z ka¿d¹ chwi-

l¹ staje siê coraz wiêksza. Spêdzi³a na niej niemal ca³e ¿ycie, ale

niewiele pamiêta³a z tego, jak ¿y³a i co robi³a.

Je¿eli nie liczyæ zniszczenia pierwszej korwety, Nowa Republika

ponios³a jedynie niewielkie straty. Naukowcy zatrudnieni w Labo-

ratorium Otch³ani stawili o wiele mniejszy opór ni¿ s¹dzi³ Wedge

Antilles. Qwi cieszy³a siê na myœl o tym, ¿e znów znajdzie siê w swo-

ich dawnych pracowniach naukowych. Liczy³a na to, ¿e odnajdzie

swoje dokumenty, dziêki którym uzyska odpowiedzi przynajmniej

na niektóre pytania... Trochê jednak siê tego obawia³a.

Wedge wyci¹gn¹³ rêkê i dotkn¹³ jej d³oni.

– Zobaczysz, ¿e wszystko bêdzie dobrze – próbowa³ j¹ pocie-

szyæ. – Z pewnoœci¹ bardzo nam pomo¿esz. Przekonasz siê, ¿e tak

bêdzie.

Spojrza³a têsknie, kieruj¹c na niego ogromne, ciemnoniebieskie

oczy.

– Zrobiê, co bêdzie w mojej mocy – odpar³a, ale nagle coœ od-

wróci³o jej uwagê. Bez namys³u wyci¹gnê³a rêkê w tamt¹ stronê. –

Popatrz, Wedge! Musimy ich powstrzymaæ!

Spoza grupy asteroid Laboratorium Otch³ani wy³oni³ siê prototyp

Gwiazdy Œmierci napêdzany w³asnymi silnikami. Jasno b³yszcza³,

odbijaj¹c blask chmur wiruj¹cych gazów.

– Zgodnie z tym, czego siê dowiedzia³am, studiuj¹c bazy danych,

Laboratorium dysponowa³o w pe³ni funkcjonuj¹cym prototypem –

oœwiadczy³a Qwi. – Je¿eli polec¹ t¹ Gwiazd¹ Œmierci gdzieœ w prze-

strzeñ nale¿¹c¹ do Nowej Republiki...

Nim zd¹¿y³a dokoñczyæ zdania, gigantyczna kula wystrzeli³a

w przestworza, w stronê krawêdzi gromady czarnych dziur Otch³a-

ni, i po chwili zniknê³a w ob³okach ró¿nobarwnych gor¹cych ga-

zów.

background image

90

Terpfen sta³ w cieniu wielkiej œwi¹tyni na powierzchni Yavina

Cztery. Przygl¹da³ siê, jak blask wschodz¹cego s³oñca rozjaœnia

pó³mrok, a nad ogrzewaj¹c¹ siê d¿ungl¹ zaczynaj¹ pojawiaæ siê

pierwsze opary.

Niemal sparali¿owany z przera¿enia, tkwi³ przed wynios³ym, pra-

starym zigguratem. W pewnej chwili obróci³ okr¹g³e oczy i popa-

trzy³ na l¹dowisko. Spoczywa³ tam porwany myœliwiec typu B, och³a-

dzaj¹c siê z cichym skrzypieniem i pomrukiem. Sta³ na ma³ej pola-

nie, na której niedawno skoszono chwasty. Terpfen zauwa¿y³ na

kad³ubie maszyny ciemne plamy w miejscach, w których trafi³ j¹

ogieñ laserów myœliwców wys³anych za nim z Coruscant.

Kiedy uniós³ g³owê, dostrzeg³ na samym szczycie œwi¹tyni kilka

ciemnych sylwetek uczniów Jedi. Poroœniêty d¿ungl¹ ksiê¿yc kr¹-

¿y³ wokó³ gazowego giganta, dziêki czemu konfiguracja cia³ niebie-

skich w tym systemie powodowa³a niezwyk³e zjawiska atmosferycz-

ne. Zachwyca³y Rebeliantów, kiedy przed wielu laty obrali ma³y

ksiê¿yc za tajn¹ bazê.

Jaskrawe œwiat³o s³oñca, przenikaj¹c przez górne warstwy atmo-

sfery Yavina, ulega³o rozszczepieniu na najprzeró¿niejsze barwy,

a potem dociera³o na powierzchniê czwartego ksiê¿yca. Przefiltro-

wane przez warstwê oparów, unosz¹cych siê nad drzewami, tworzy-

³o fantastyczn¹ têczê, która jednak by³a widoczna ka¿dego ranka

zaledwie przez kilka minut. Uczniowie Jedi, którzy zgromadzili siê

na szczycie œwi¹tyni, by przygl¹daæ siê têczowej burzy i j¹ podzi-

wiaæ, widzieli l¹dowanie jego statku. Nadchodzili.

R O Z D Z I A £

'

background image

91

Terpfen odziany w g³adki lotniczy kombinezon pozbawiony

wszelkich odznak czu³ w g³owie wielk¹ pustkê. Jego serce wali³o

jak wielki m³ot. Najbardziej przera¿a³a go koniecznoœæ przyznania

siê do wszystkich zdradzieckich czynów, których kiedykolwiek siê

dopuœci³ – ale musia³ temu wyzwaniu stawiæ czo³o. Próbowa³ prze-

æwiczyæ wszystko, co powinien powiedzieæ, ale stwierdzi³, ¿e to mu

nie pomo¿e. Nie istnia³ ¿aden dobry sposób na to, by wyjawiæ te

przera¿aj¹ce tajemnice.

Czu³ w g³owie taki zamêt, ¿e ba³ siê, i¿ zemdleje. Wyci¹gn¹³ jed-

n¹ rêkê, podobn¹ trochê do p³etwy, i uchwyci³ krawêdŸ zimnego,

poroœniêtego mchem kamienia œwi¹tyni. Obawia³ siê, ¿e Carida ja-

kimœ cudem znów go odnajdzie i ¿e Furgan ponownie zapuœci szpo-

ny w tê organiczn¹ czêœæ jego mózgu, która zastêpowa³a naturaln¹

tkankê.

Nie! To znów by³ j e g o  mózg. Od ponad dwudziestu czterech

godzin nie odebra³ ¿adnego rozkazu od swoich imperialnych moco-

dawców. Przez te wszystkie lata Terpfen zd¹¿y³ zapomnieæ, jak czu-

je siê ktoœ, kto mo¿e myœleæ tylko to, co zechce, i zachwyca³ siê

odzyskan¹ wolnoœci¹. Pozwoli³ sobie nawet fantazjowaæ, ¿e obali

resztki Imperium, ¿e skoczy do gard³a wy³upiastookiego ambasado-

ra Furgana i go udusi.

A poœród tych wszystkich myœli nie s³ysza³ w mózgu niczyich

rozkazów. Czu³ siê taki... wolny! Uœwiadomi³ sobie, ¿e os³abienie

spowodowa³ tylko parali¿uj¹cy go strach. Uczucie to jednak prze-

minê³o i Terpfen wyprostowa³ siê, s³ysz¹c coraz g³oœniejszy dŸwiêk

kroków.

Pierwsz¹ osob¹, która wysz³a na œwiat³o dnia, by³a Leia Organa

Solo, minister stanu Nowej Republiki. Musia³a pobiec do turbowin-

dy, spodziewaj¹c siê, ¿e pilot myœliwca typu B chce przekazaæ jej

jakieœ niepomyœlne wieœci z Coruscant. Jej w³osy wygl¹da³y jakby

by³y nie do koñca uczesane albo rozwiane przez wicher, a pod jej

umêczonymi oczami by³o widaæ sine cienie. Na jej czole widnia³a

pionowa zmarszczka, jakby kobietê drêczy³o tak¿e coœ innego.

Terpfen czu³, jak jego serce zalewa fala zimnej rozpaczy. Pomy-

œla³, ¿e Leia z pewnoœci¹ bêdzie udrêczona jeszcze bardziej, kiedy

oœwiadczy jej, i¿ imperialni siepacze znaj¹ kryjówkê jej najm³od-

szego syna, Anakina.

Leia przystanê³a przed nim i obdarzy³a go przeci¹g³ym, powa¿-

nym spojrzeniem. Jej brwi œci¹gnê³y siê jeszcze bardziej, kiedy wy-

mówi³a jego nazwisko.

background image

92

– Znam ciê. Nazywasz siê Terpfen, prawda? Co siê sta³o, ¿e przy-

lecia³eœ?

Kalamarianin wiedzia³, ¿e jego bulwiast¹ g³owê, pokryt¹ liczny-

mi szramami i bliznami, rozpoznaj¹ nawet istoty ludzkie. Z wnêtrza

œwi¹tyni wy³oni³o siê kilkoro uczniów Jedi, których Terpfen nie zna³,

i zatrzyma³o siê za Lei¹. W koñcu pojawi³a siê te¿ pani ambasador

Cilghal. Okr¹g³e, wypuk³e oczy Kalamarianki sprawia³y wra¿enie,

¿e chc¹ przenikn¹æ jego duszê na wylot.

– Pani minister Organa Solo... – zacz¹³ Terpfen, nie potrafi¹c ukryæ

dr¿enia g³osu. PóŸniej upad³ na kolana, czêœciowo drêczony wyrzu-

tami sumienia, a czêœciowo dlatego, ¿e jego nogi odmówi³y pos³u-

szeñstwa. – Twojemu synowi, Anakinowi, grozi œmiertelne niebez-

pieczeñstwo!

Zwiesi³ pokryt¹ bliznami g³owê. Zanim Leia zd¹¿y³a zapytaæ o co-

kolwiek, wyzna³ jej absolutnie wszystko.

Leia spogl¹da³a na blizny na czubku g³owy Terpfena i czu³a, jak

wokó³ jej szyi zaciska siê jakaœ niewidoczna pêtla. Bezcenny sekret

dotycz¹cy planety Anoth, której istnienie Luke i Ackbar tak bardzo

starali siê utrzymaæ w tajemnicy, zosta³ w koñcu zdradzony! Impe-

rium wiedzia³o, gdzie przebywa jej maleñstwo.

Nie bardzo rozumia³a, na czym w³aœciwie polegaj¹ œrodki przed-

siêwziête dla obrony tamtego ukrytego œwiata, bardziej przypomi-

naj¹cego piek³o. Przypuszcza³a, ¿e teraz jedyn¹ ochron¹, jak¹ dys-

ponuje jej ma³y synek, jest jej wierna pokojówka i powierniczka,

Winter.

– Bardzo pani¹ proszê, minister Organa Solo... musimy natych-

miast lecieæ na Anoth – nalega³ rozpaczliwie Terpfen. – Musimy wy-

s³aæ jak¹œ wiadomoœæ, ¿eby pani dziecko zosta³o stamt¹d zabrane,

zanim wpadnie w rêce imperialnych oddzia³ów szturmowych. Kiedy

w³adzê nad moim umys³em sprawowa³ ambasador Furgan, przekaza-

³em na Caridê raport z zestawem wspó³rzêdnych dotycz¹cych Anoth,

ale nie zostawi³em sobie ¿adnej kopii. Skasowa³em tê informacjê za-

raz po przes³aniu. Musi pani nas tam zabraæ. Uczyniê wszystko, co

bêdzie w mojej mocy, ale nie mo¿emy traciæ ani chwili.

Leia by³a gotowa do lotu choæby zaraz. By³a przygotowana na

wszystko, co konieczne, ¿eby ocaliæ ¿ycie maleñkiego synka. Nagle

przez jej g³owê przemknê³a myœl, która sprawi³a, ¿e kobieta zamar³a

jak sparali¿owana.

background image

93

– Nie mogê wys³aæ ¿adnej wiadomoœci na Anoth – oœwiadczy³a. –

Nawet j a nie znam wspó³rzêdnych tej planety.

Terpfen spogl¹da³ w jej oczy, ale Leia nie umia³a odczytaæ wyra-

zu jego niekszta³tnej twarzy, podobnej trochê do rybiego pyska.

– To mia³a byæ tajemnica tak¿e dla mnie – ciagnê³a po d³u¿szej

chwili. – Jedynymi istotami, które znaj¹ te wspó³rzêdne, s¹ Winter,

Ackbar i Luke. Winter przebywa teraz na Anoth, Ackbar zaszy³ siê

na Kalamarze, a Luke jest ogarniêty dziwaczn¹ œpi¹czk¹. Nie wiem,

jak odnaleŸæ Anoth!

Stara³a siê skupiæ, przypomniawszy sobie, jak szybko myœla³a,

kiedy by³a trochê m³odsza. Kiedyœ, na pok³adzie pierwszej Gwiazdy

Œmierci, przejê³a dowodzenie, widz¹c ¿e plan Hana i Luke’a, którzy

pragnêli j¹ ocaliæ, zaczyna byæ zagro¿ony. Wówczas dobrze wie-

dzia³a, co robiæ. Bez wahania w³¹czy³a siê do akcji.

Teraz jednak mia³a troje dzieci, o które musia³a siê zatroszczyæ,

i zapewne te nowe obowi¹zki sprawia³y, ¿e nie umia³a reagowaæ tak

b³yskawicznie. Jaka szkoda, ¿e Han odlecia³ szukaæ Pogromcy S³oñc

i Kypa Durrona. Pozostawi³ j¹ z bliŸniêtami w nadziei, ¿e bêd¹ z mat-

k¹ bezpieczniejsze. Nie mog³a teraz ich zostawiæ.

Ambasador Cilghal sprawia³a wra¿enie, ¿e potrafi czytaæ w jej

myœlach.

– Musisz lecieæ, Leio – oœwiadczy³a. – Przede wszystkim powin-

naœ ratowaæ synka. Twoim bliŸniêtom nic tu nie grozi. Bêd¹ chro-

nione przez wszystkich uczniów Jedi.

Leia, jakby nagle uwolniona od czegoœ nieznanego, co wiêzi³o

j¹ i krêpowa³o, poczu³a, ¿e w jej g³owie zaczynaj¹ krystalizowaæ

siê gotowe plany. Kiedy by³a odprê¿ona, mog³a myœleæ szybko

i trzeŸwo.

– No dobrze, Terpfenie – rzek³a. – Polecisz ze mn¹. Udamy siê

najpierw na Kalamar tak prêdko, jak mo¿liwe. Odnajdziemy tam

Ackbara, a on zabierze nas do Winter i Anakina.

Obdarzy³a zdrajcê spojrzeniem, w którym gniew walczy³ o lep-

sze z nadziej¹, ¿alem i trosk¹.

Terpfen odwróci³ g³owê.

– Nie – oœwiadczy³ stanowczo. – Co siê stanie, je¿eli znów pobu-

dz¹ mnie imperialni oprawcy? Co zrobiê, je¿eli zostanê zmuszony

do dokonania jakiegoœ sabota¿u?

– Bêdê mia³a na ciebie oko – odpar³a ostro Leia. – Chcia³abym

jednak, ¿ebyœ polecia³ ze mn¹ na Kalamar i spotka³ siê z Ackbarem. –

Pomyœla³a o wszystkich cierpieniach, jakie prze¿y³ kalamariañski

background image

94

admira³, wskutek których czu³ siê zmuszony zaszyæ w niedostêp-

nych g³êbinach swojego podwodnego œwiata, ¿eby inni nie musieli

wytykaæ mu jego hañby. – Wyjaœnisz mu, ¿e wypadek, któremu ule-

gliœmy podczas l¹dowania na Vortex, nie wydarzy³ siê z jego winy.

Terpfen z trudem wsta³ z ziemi.

– Pani minister Organa Solo – zacz¹³. Jego g³os brzmia³, jakby

kalamariañski mechanik prze³kn¹³ coœ niesmacznego. – Ja... prze-

praszam.

Leia spojrza³a na niego k¹tem oka, czuj¹c nag³y przyp³yw adre-

naliny, potrzebê jak najszybszego rozpoczêcia akcji, zrobienia

wszystkiego, co mo¿liwe. Chwila wahania mog³a decydowaæ o lo-

sie jej maleñkiego synka.

– Bêdziesz przeprasza³, kiedy to wszystko siê zakoñczy – powie-

dzia³a. – Teraz musisz mi pomóc.

background image

95

„Tysi¹cletni Sokó³” wy³oni³ siê z nadprzestrzeni w pobli¿u miejsca,

w którym znajdowa³ siê kiedyœ system gwiezdny Caridy. Han Solo spo-

laryzowa³ plastalow¹ szybê segmentowanego iluminatora, chc¹c popa-

trzeæ na szcz¹tki, które by³y kiedyœ jasnym s³oñcem i grup¹ planet. Te-

raz jednak widzia³ tylko chmury gazów, rozjarzonych wskutek promie-

niowania, które wyzwoli³ wybuch gwiazdy supernowej. Skala znisz-

czeñ by³a o wiele wiêksza ni¿ wówczas, kiedy wy³oni³ siê z nadprze-

strzeni, by przekonaæ siê, ¿e Alderaan rozpad³ siê na kawa³ki. Dzia³o siê

to w czasach, zanim w ogóle spotka³ Leiê, zanim podj¹³ decyzjê o przy-

³¹czeniu siê do Rebelii, kiedy nawet nie wierzy³ w istnienie Mocy.

Wybuch s³oñca Caridy spowodowa³ roz³o¿enie materii gwiezd-

nej grub¹ warstw¹ wokó³ ekliptyki. Gigantyczne zas³ony k³êbi¹cych

siê gazów wisia³y w przestworzach, jarz¹c siê i b³yskaj¹c od nad-

miaru energii. W przestrzeni przemieszcza³a siê fala uderzeniowa,

która mia³a os³abn¹æ i zanikn¹æ dopiero po up³ywie tysi¹cleci.

Pos³uguj¹c siê czujnikami o du¿ej rozdzielczoœci, Han dostrzeg³

kilka bezkszta³tnych roz¿arzonych bry³ wypalonych na ¿u¿el œwia-

tów, które by³y kiedyœ planetami, najbardziej oddalonymi od s³oñ-

ca. Teraz jarzy³y siê jak wêgle w gasn¹cym ognisku.

Obok Hana siedzia³ Lando Calrissian i tak¿e patrzy³, z ustami

otwartymi ze zdumienia.

– Ch³opie, ten dzieciak naprawdê wie, w jaki sposób wyrz¹dziæ

najwiêcej szkód.

Han kiwn¹³ g³ow¹, czuj¹c, jak zasycha mu w gardle. By³o mu

dziwnie bez Chewbaccy, który zwykle lata³ z nim jako drugi pilot.

R O Z D Z I A £

background image

96

Mia³ nadziejê, ¿e jego kud³aty przyjaciel nie prze¿ywa a¿ tylu przy-

gód podczas swojej wyprawy do Laboratorium Otch³ani.

Zestawy czujników „Soko³a” tylko z trudem dawa³y sobie radê

z pomiarami. W przestworzach wci¹¿ jeszcze pulsowa³o bardzo sil-

ne promieniowanie przenikaj¹ce szcz¹tki caridañskiego systemu. Pro-

mienie Roentgena i gamma atakowa³y ochronne pola frachtowca.

Han nie dostrzega³ jednak ani œladu statku Kypa.

– Jak myœlisz, co bêdziesz móg³ odnaleŸæ poœród tylu szumów

i zak³óceñ? – zapyta³ go Calrissian. – Je¿eli bêdziesz mia³ szczêœcie

i wytrzeszcza³ oczy, mo¿e uda ci siê dostrzec œlad smugi jonów z sil-

ników Pogromcy S³oñc, umo¿liwiaj¹cych latanie z prêdkoœciami

podœwietlnymi. Nigdy jednak nie odnajdziesz ¿adnych œladów w sa-

mym œrodku resztek po supernowej. Szanse s¹ jak...

Han przerwa³ mu, unosz¹c rêkê.

– Nigdy nie mów mi o szansach – burkn¹³. – Wiesz, ¿e tak¿e siê

znam na tych sprawach.

– Wiem, wiem – odpar³ Lando, ukazuj¹c w uœmiechu zêby. – A za-

tem co zamierzasz robiæ? Jaki w ogóle sens mia³o przylatywanie do

tego systemu?

Han zacisn¹³ wargi, zastanawiaj¹c siê nad odpowiedzi¹. Wyda-

wa³o mu siê, ¿e jak przyleci do systemu Caridy, odnajdzie tu jakieœ

œlady statku Kypa.

– Chcia³em zobaczyæ to, co i on widzia³ – odrzek³ w koñcu. –

Pragn¹³em odgadn¹æ myœli, jakie mog³y wówczas zalêgn¹æ siê w je-

go g³owie. O czym móg³ w³aœciwie wtedy myœleæ?

– Znasz go lepiej ni¿ ja, ch³opie – stwierdzi³ Lando. – Je¿eli móg³

wznieciæ po¿ogê w Mg³awicy Kocio³, ¿eby zniszczyæ okrêty admi-

ra³ Daali, a niedawno unicestwi³ planetê z imperialnym wojskowym

oœrodkiem szkoleniowym, dok¹d móg³by polecieæ potem? Pomyœl

sam. Co mo¿e byæ jego nastêpnym celem?

Han wpatrywa³ siê w piek³o, które by³o kiedyœ caridañskim

s³oñcem.

– Je¿eli moim celem by³oby ca³kowite zniszczenie Imperium,

wyrz¹dzenie jak najwiêkszych szkód opanowanym przezeñ œwia-

tom... skierowa³bym siê do...

Odwróci³ siê raptownie i popatrzy³ na Calrissiana.

Ciemnobr¹zowe oczy Landa rozszerzy³y siê ze zdumienia.

– Nie odwa¿y³by siê tam polecieæ! To zbyt niebezpieczne!

– W¹tpiê, czy bezpieczeñstwo ma z tym coœ wspólnego – oœwiad-

czy³ Han.

background image

97

– Pozwól mi zgadn¹æ – rzek³ Lando. – Jako nastêpny cel obra³

œwiaty po³o¿one blisko j¹dra galaktyki, a ty chcesz lecieæ tam, by go

odnaleŸæ.

– Zgad³eœ, ch³opie – stwierdzi³ Han, wystukuj¹c odpowiednie

wspó³rzêdne na klawiaturze nawigacyjnego komputera. Us³ysza³, ¿e

Lando mruczy pod nosem:

– Teraz nigdy nie zd¹¿ê na czas do systemu Kessel.

Po chwili, kiedy otaczaj¹ca ich przestrzeñ siê zakrzywi³a, œwiat³a

odleg³ych gwiazd w iluminatorze przemieni³y siê w ogniste smugi.

„Sokó³” dokona³ skoku w nadprzestrzeñ. Kierowa³ siê w g³¹b ob-

szaru zajêtego przez wroga, w sam œrodek grupy œwiatów, które na-

dal dochowywa³y wiernoœci Imperium.

W samym jasnym sercu galaktyki, gdzie gwiazdy znajduj¹ siê tak

blisko siebie, ¿e ich dok³adne wspó³rzêdne s¹ nieznane, wskrzeszo-

ny Imperator zebra³ si³y, ¿eby przygotowaæ siê do ostatecznej walki.

Kiedy zgin¹³, jego dowódcy i lordowie zaczêli walczyæ miêdzy sob¹

o w³adzê. Nie dysponuj¹c wojskowym geniuszem w rodzaju wiel-

kiego admira³a Thrawna, który móg³y zjednoczyæ pozosta³e woj-

ska, imperialna wojenna machina wycofa³a siê do trudno dostêp-

nych systemów gwiezdnych w pobli¿u j¹dra galaktyki. Imperialni

lordowie pozwolili Nowej Republice lizaæ rany otrzymane w ostat-

nich walkach, a sami zaczêli rywalizowaæ o to, który z nich bêdzie

panowa³ nad przestworzami.

By³o jednak wiadomo, ¿e kiedy któryœ z nich zwyciê¿y w tej ry-

walizacji, wojska imperialne znów stan¹ do walki przeciwko od-

dzia³om Nowej Republiki. Chyba ¿e Kyp Durron wczeœniej znisz-

czy imperialn¹ flotê.

Na skraju przestworzy nale¿¹cych do galaktycznego j¹dra Han

i Lando dostrzegli czerwonego kar³a, który musia³ eksplodowaæ ca³-

kiem niedawno. Niewielkie, blade s³oñce nie zwraca³o niczyjej uwagi,

a poza tym nie mia³o ¿adnych planet, na których istnia³oby jakieœ

¿ycie. Zwiadowcy Nowej Republiki ustalili jednak, ¿e w systemie

tego czerwonego kar³a znajdowa³y siê stocznie, w których konstru-

owano gwiezdne statki. Stwierdzili tak¿e istnienie sk³adów broni i ar-

chiwów, ukrytych g³êboko we wnêtrzach kilku niewielkich planet,

skalistych i nie nadaj¹cych siê do kolonizacji.

Han, który w³aœnie wygl¹da³ przez iluminator, zauwa¿y³, jak ma³a

gwiazda wybucha, choæ w mniej spektakularny sposób ni¿ s³oñce

7 – W³adcy mocy

background image

98

Caridy. Zapewne jej masa by³a zbyt ma³a, nie wystarczaj¹ca do zapo-

cz¹tkowania reakcji ³añcuchowej, gdy¿ czerwony karze³ tylko

zacz¹³ pulsowaæ, ale nie rozjarzy³ siê w ognistej eksplozji. Mimo to

fale uderzeniowe zamieni³y planety, które znajdowa³y siê najbli¿ej,

w chmury py³u i szcz¹tków.

– Zrobi³ to jeszcze raz – odezwa³ siê Han. – Po takich œladach,

jakie pozostawia, nie mo¿na za nim nie trafiæ.

Mru¿¹c oczy, Lando spojrza³ na ekrany skanerów.

– Widzê sylwetki jedenastu gwiezdnych niszczycieli klasy Victo-

ry. Wszystkie statki staraj¹ siê opuœciæ system.

– A to dobre – stwierdzi³ Han. Mia³ doœæ zmartwieñ z Kypem i Po-

gromc¹ S³oñc i nie chcia³ równoczeœnie mieæ do czynienia z ca³¹ flot¹

imperialnych gwiezdnych niszczycieli. – Czy nas zauwa¿y³y?

– Nie s¹dzê. W przestworzach jest wci¹¿ mnóstwo zak³óceñ od

promieniowania uwolnionego podczas tego wybuchu. Wygl¹da mi

na to, ¿e po prostu bior¹ nogi za pas i uciekaj¹.

Han poczu³ nagle, ¿e w jego serce wstêpuje nowa otucha.

– Przypuszczasz, ¿e to sta³o siê niedawno? ¯e to Kyp doprowa-

dzi³ do wybuchu tego kar³a?

– To mo¿liwe.

– Niech bêdzie. W takim razie przygotuj skanery i przeszukaj...

– Ju¿ go mam, ch³opie. Pogromca S³oñc wisi wysoko nad eklipty-

k¹, jakby... wszystko obserwowa³.

– Wytycz kurs – poleci³ Han, prostuj¹c siê w fotelu pilota. – Leci-

my do niego. Ca³a naprzód.

Szarpn¹³ dŸwigniê i silniki „Soko³a” umo¿liwiaj¹ce latanie z prêd-

koœciami podœwietlnymi rozjarzy³y siê oœlepiaj¹c¹ biel¹. Przyspiesze-

nie wcisnê³o plecy Hana i Landa w oparcia foteli, a ich statek zatoczy³

wdziêczny ³uk i skierowa³ siê na wy¿sz¹ orbitê, w stronê migaj¹cego

punkcika na ekranach. Kiedy jednak frachtowiec zmniejszy³ odleg³oœæ

dziel¹c¹ go od Pogromcy S³oñc, ten zacz¹³ siê chy³kiem oddalaæ.

– Zauwa¿y³ nas! – krzykn¹³ Han. – Za nim! Je¿eli przyspieszy do

nadœwietlnej, na pewno go zgubimy.

„Sokó³” wystrzeli³ jak z procy. Han dostrzega³ ju¿ jaskraw¹ plamkê

przesuwaj¹c¹ siê na tle gwiazd przed dziobem jego statku.

– Czy chcesz, ¿ebym skierowa³ energiê do laserów? – odezwa³

siê Calrissian. – Chyba nie bêdziemy do niego strzelali, prawda? Co

zrobisz, je¿eli siê nie zatrzyma?

– Strzelanie nic tu nie da – oœwiadczy³ Han. – Pamiêtaj, ¿e jest

wyposa¿ony w kwantowo-krystaliczny pancerz. – Han uruchomi³

background image

99

komunikator. – Kyp, to ja, Han Solo. Ch³opcze, muszê z tob¹ poroz-

mawiaæ.

W odpowiedzi b³yszcz¹cy okruch zamigota³, kiedy pilot Pogromcy

S³oñc zmieni³ kurs i przyspieszy³.

– Pe³ny ci¹g – rozkaza³ Han. – Ruszamy za nim.

– I tak przekraczamy ju¿ czerwone kreski – stwierdzi³ Lando.

– Wytrzyma – odpar³ zawadiacko Han, a potem ponownie po-

chyli³ siê nad mikrofonem komunikatora. – Hej, Kyp, chocia¿ mnie

wys³uchaj!

Pogromca S³oñc, widoczny za iluminatorem, zatoczy³ ³uk, a po-

tem zacz¹³ siê powiêkszaæ.

– Hmm... Han? – odezwa³ siê Lando. – Chyba siê do nas zbli¿a.

Han czu³ uniesienie na myœl o tym, i¿ Kyp jednak zawróci³, ¿eby

porozmawiaæ.

– Myœlê, ¿e chce nas staranowaæ – zauwa¿y³ niepewnie Calrissian.

Han zamruga³, nie wierz¹c w³asnym oczom. Znów pochyli³ siê

nad mikrofonem.

– Kyp, nie rób tego! – zawo³a³. – Kyp, to ja, Han!

Pogromca S³oñc przemkn¹³ tu¿ obok. W ostatniej chwili zmieni³

kurs, ¿eby wystrzeliæ z obronnych laserów zamontowanych w za³a-

maniach kad³uba. Han us³ysza³ huk trafieñ b³yskawic o kad³ub „So-

ko³a” i upewni³ siê, ¿e nie wyrz¹dzi³y statkowi ¿adnej krzywdy.

– Chcia³ w ten sposób nas ostrzec – stwierdzi³ Lando.

– Ta-a, to z pewnoœci¹ mia³o byæ coœ w rodzaju ostrze¿enia – przy-

zna³ Han. – Kyp, dlaczego nie mia³byœ...

W g³oœniku komunikatora zabrzmia³ wreszcie za³amuj¹cy siê g³os

m³odzieñca.

– Han, daj mi wreszcie spokój. Odleæ. Mam tutaj jeszcze du¿o

pracy.

– Uhm, Kyp... w³aœnie o tym chcia³bym z tob¹ pogadaæ – odrzek³

Han, nie wiedz¹c, co innego powiedzieæ.

Tymczasem Pogromca S³oñc zatoczy³ pêtlê, po czym zacz¹³ siê

znów zbli¿aæ, jakby Kyp chcia³ zaatakowaæ ich po raz drugi. Kie-

dy ma³y statek mia³ przemkn¹æ obok kad³uba, Han chwyci³ za dŸwi-

gniê i zmieni³ kurs „Tysi¹cletniego Soko³a”. Równoczeœnie w³¹-

czy³ generator promienia œci¹gaj¹cego i pochwyci³ œmiercionoœn¹

maszynê.

– Hej, z³apa³em go! – zawo³a³ zdumiony.

Impet Pogromcy S³oñc by³ tak du¿y, ¿e omal nie obróci³ „Soko-

³a” wokó³ osi, ale promieñ œci¹gaj¹cy nie puœci³. Han zwiêkszy³ do-

background image

100

p³yw mocy do generatora i wzmocni³ niewidoczny uchwyt. W re-

zultacie oba statki lecia³y w tej samej odleg³oœci od siebie wysoko

ponad p³aszczyzn¹ orbity czerwonego kar³a, który wci¹¿ pulsowa³.

– No dobrze, Han – odezwa³ siê Kyp. – Je¿eli w³aœnie tego chcesz...

Nie mogê zrobiæ nic, ¿eby ciê powstrzymaæ.

W g³oœniku komunikatora rozleg³ siê trzask i ³¹cznoœæ zosta³a

przerwana.

– Nie podoba mi siê jego ton – zauwa¿y³ Calrissian.

W sterowni „Soko³a” odezwa³ siê znów g³os Kypa.

– Jedna taka rezonansowa torpeda wystarczy, by doprowadziæ do

eksplozji ca³ej gwiazdy. Jestem pewien, ¿e bez trudu poradzi sobie

z tak¹ kup¹ z³omu jak „Sokó³”.

Han popatrzy³ na kszta³t Pogromcy S³oñc, podobny do okruchu

kryszta³u. Toroidalna antena generatora zaczê³a siê jarzyæ; przebie-

ga³y po niej skwiercz¹ce zielone i b³êkitne b³yskawice. Kyp przygo-

towywa³ siê do wystrzelenia jednego z pocisków na odleg³oœæ, która

chyba nie mog³a byæ mniejsza.

– Nie podoba mi siê to wszystko – krêc¹c g³ow¹, oœwiadczy³ Lando.

background image

101

Promienie przedpo³udniowego s³oñca przeœwieca³y przez otwar-

te œwietliki wielkiej komnaty audiencyjnej œwi¹tyni Massassów. Z³o-

ciste s³oneczne strza³y uk³ada³y siê w cêtkowane wzory na g³adkich,

b³yszcz¹cych kamieniach posadzki i odbite od nich, pada³y na ocio-

sane kamienie œciany.

Duch Luke’a Skywalkera, unosz¹c siê tu¿ obok nieruchomego

cia³a, przygl¹da³ siê, jak Cilghal i bliŸniêta ponownie sk³adaj¹ mu

wizytê. Cilghal trzyma³a dzieci za r¹czki i sz³a œrodkiem promena-

dy, stawiaj¹c d³ugie, posuwiste kroki. Tego ranka mia³a na sobie

b³êkitn¹ szatê kalamiariañskiej pani ambasador, a nie ponury p³aszcz

Jedi. Za Kalamariank¹ kroczy³ drêczony wyrzutami sumienia Streen

razem z silnie umiêœnion¹ i gibk¹ Kiran¹ Ti z Dathomiry.

Artoo-Detoo nie oddala³ siê od cia³a Luke’a le¿¹cego na kamien-

nym stole, tocz¹c siê powoli w tê i w tamt¹ stronê jak dobry stra¿-

nik. Po potwornej burzy, która niedawno szala³a w audiencyjnej

sali, ma³y astromechaniczny robot wzi¹³ na siebie obowi¹zki pil-

nowania cia³a mistrza Jedi. Luke czu³ g³êbokie wzruszenie na myœl

o lojalnoœci i przywi¹zaniu robota, chocia¿ nie by³ tym specjalnie

zaskoczony.

BliŸniêta Hana i Leii z szeroko otwartymi oczami wpatrywa³y siê

w jego cia³o, a duch Luke’a têsknie spogl¹da³ na dzieci. Nie mog¹c

siê porozumiewaæ, mia³ wra¿enie, ¿e zosta³ pochwycony w pu³ap-

kê. By³ ciekaw, co zrobi³by Obi-Wan Kenobi, gdyby znalaz³ siê w po-

dobnej sytuacji. Luke nie w¹tpi³, ¿e odpowiedŸ znajdzie w Mocy;

nie wiedzia³ tylko, gdzie i jak powinien jej szukaæ.

R O Z D Z I A £

background image

102

– Widzicie, dzieci? Wujek Luke jest bezpieczny – odezwa³a siê Cil-

ghal. – Uratowaliœmy go poprzedniej nocy. Pomog³a mu wasza mama.

Wszyscy mu pomagaliœmy. Wci¹¿ szukamy sposobu, by go obudziæ.

– Ja nie œpiê! – zawo³a³ oburzony duch Luke’a, chocia¿ wiedzia³,

¿e ¿adna spoœród przyby³ych osób go nie s³yszy. – To ja muszê zna-

leŸæ jakiœ sposób, ¿eby móc siê z wami porozumieæ.

BliŸniêta nie przestawa³y wpatrywaæ siê w nieruchome cia³o le-

¿¹ce na kamiennym stole.

– On nie œpi – oœwiadczy³ nagle Jacen. – Jest tutaj.

Ma³y ch³opczyk przekrzywi³ ciemnow³os¹ g³ówkê i popatrzy³

prosto w oczy ducha Luke’a.

Wstrz¹œniêty Luke odwzajemni³ jego spojrzenie.

– Ty mnie widzisz, Jacenie, prawda? Czy s³yszysz to, co mówiê?

Tym razem i Jacen, i Jaina energicznie kiwnêli g³ówkami.

Cilghal po³o¿y³a d³onie na ramionach dzieci i wywieraj¹c deli-

katny nacisk, skierowa³a je do wyjœcia.

– Oczywiœcie, ¿e jest tutaj – rzek³a.

Czuj¹c, ¿e ogarnia go nadzieja i podniecenie, Luke zacz¹³ siê prze-

mieszczaæ w powietrzu za nimi, ale do kamiennego sto³u podszed³

Streen i upad³ na kolana. By³ tak przygnêbiony i nieszczêœliwy, ¿e

Luke odczu³ jak fizyczny cios fale zak³opotania i bólu, promieniuj¹-

ce od starszego mê¿czyzny.

– Mistrzu Skywalkerze, bardzo ciê przepraszam! – odezwa³ siê

stary pustelnik. – Ws³uchiwa³em siê w niew³aœciwy g³os, jaki poja-

wi³ siê w mojej g³owie. Zosta³em oszukany przez mê¿czyznê spo-

witego ca³unem mroku. Ju¿ nigdy wiêcej to siê nie powtórzy.

Niespodziewanie Streen uniós³ g³owê i popatrzy³ w górê, ale przez

chwilê nie móg³ skupiæ spojrzenia. Przechylaj¹c g³owê z boku na

bok, sprawia³ wra¿enie, jakby dostrzega³ ducha Luke’a.

– Czy ty tak¿e mnie widzisz, Streen? Czy s³yszysz to, co mówiê?

Myœli Luke’a p³ynê³y jak rw¹cy potok. Mistrz Jedi by³ ciekaw,

czy mo¿e odkry³ u siebie nowe umiejêtnoœci.

– W nocy przyszed³ do mnie mê¿czyzna, spowity ca³unem mro-

ku – odezwa³ siê Streen. – Czujê jednak, ¿e i ty jesteœ w mojej g³o-

wie, mistrzu Skywalkerze. Nigdy wiêcej w ciebie nie zw¹tpiê.

Kirana Ti wyci¹gnê³a rêkê i chwyci³a klêcz¹cego Streena za ra-

miê. Myœli Luke’a zaczê³y p³yn¹æ jeszcze szybciej. Exar Kun móg³

porozumiewaæ siê z innymi, chocia¿ tylko w subtelny, cichy sposób –

a teraz Luke zorientowa³ siê, ¿e i on potrafi to samo. Skontaktowa³

siê z bliŸniêtami. Poczu³, ¿e ogarnia go uniesienie.

background image

103

Zacz¹³ gor¹czkowo snuæ plany, widz¹c, jak uczniowie Jedi wy-

chodz¹ z sali audiencyjnej. Teraz móg³ byæ spokojny, ¿e potrafi sie-

bie ocaliæ. Zapewne pomog¹ mu w tym jego uczniowie nale¿¹cy do

nowego pokolenia rycerzy Jedi.

Z kamiennych œcian za jego plecami odezwa³ siê nagle mroczny,

g³os nie z tego œwiata:

– Jakie to wzruszaj¹ce. Twoi niezdarni uczniowie wci¹¿ jeszcze

wyobra¿aj¹ sobie, ¿e zdo³aj¹ ciê ocaliæ... Ja wiem jednak o wiele

wiêcej ni¿ oni. W przeciwieñstwie do twoich nauk, moje nie s¹ po-

dyktowane tchórzostwem.

Luke odwróci³ siê i ujrza³ ducha Exara Kuna, czarnego i chwiej¹-

cego siê jak na wietrze.

– Gantoris by³ mój, ale go zniszczy³em. Kyp Durron nadal s³ucha

moich rozkazów. Streen tak¿e przeszed³ na moj¹ stronê. Wkrótce

i pozostali us³ysz¹ mój g³os. – Uniós³ widmowe rêce. – Wszystkie

kawa³ki ³amig³ówki zaczynaj¹ uk³adaæ siê w logiczn¹ ca³oœæ. Ju¿

nied³ugo wskrzeszê bractwo Sithów, a z pomoc¹ twoich uczniów

Jedi stworzê zal¹¿ek niezwyciê¿onej armii pos³uguj¹cej siê Moc¹

i panuj¹cej nad ni¹.

Luke post¹pi³ kilka kroków w stronê zjawy, wci¹¿ jeszcze nie

wiedz¹c, jak walczyæ z tak nieuchwytnym przeciwnikiem. Exar Kun

rozeœmia³ siê, jakby nagle przyszed³ mu do g³owy jakiœ pomys³.

– Na pocz¹tku przyszed³em do ciebie. Odwiedzi³em ciê we œnie

jako duch twojego upad³ego ojca, Anakina Skywalkera... Mo¿e wiêc

i twoim uczniom powinienem pojawiæ siê jako duch ich mistrza?

Z pewnoœci¹ bêd¹ pos³uszni naukom pradawnych Sithów, je¿eli us³y-

sz¹ je z twoich ust, prawda?

– Nie – odrzek³ Luke.

Sprê¿y³ miêœnie astralnego cia³a i skoczy³ ku dr¿¹cej sylwetce

Lorda Sithów. Okaza³o siê jednak, ¿e chocia¿ iskrz¹ce siê cia³o Lu-

ke’a przesz³o na wylot przez mroczny cieñ, Exar Kun omal nie roz-

wia³ siê jak senna mara.

Kiedy Luke dotkn¹³ cienia Exara Kuna, odniós³ wra¿enie, jakby

jego astralne serce zosta³o przebite przez sopel lodu. Uda³o mu siê

jednak zachowaæ równowagê. Czarny Lord zatoczy³ siê pod kamien-

n¹ œcianê i po chwili zacz¹³ wsi¹kaæ w szczeliny miêdzy kamienia-

mi, by siê ukryæ.

– Ja ju¿ by³em kuszony przez ciemn¹ stronê – odezwa³ siê Luke. –

Przeszed³em przez to i sta³em siê silniejszy. Ty zaœ jesteœ s³aby, Kunie,

poniewa¿ znasz jedynie nauki ciemnej strony. Twoje zrozumienie

background image

104

pewnych spraw niczym nie ró¿ni siê od tego, jakie maj¹ moi ucznio-

wie.

Duch Exara Kuna, zanim znikn¹³ ca³kowicie, wykrzykn¹³ w od-

powiedzi:

– Jeszcze siê przekonasz, który z nas dwóch jest silniejszy!

S³oñce zachodzi³o, kryj¹c siê za ogromn¹ tarcz¹ Yavina. Wschód

jednego z ksiê¿yców sprawi³, ¿e niebosk³on by³ oœwietlony jedynie

pomarañczow¹ ³un¹, promieniuj¹c¹ od gazowego giganta, wskutek

czego ca³a d¿ungla przybra³a z³owieszcz¹, rud¹ barwê.

Ca³e rodziny trajkocz¹cych we³nolamandrów sadowi³y siê na naj-

wy¿szych ga³êziach drzew, szykuj¹c siê do nocnego spoczynku.

W dole, w gêstwinie poszycia, przemyka³y siê drapie¿niki i ofiary,

zajête odwieczn¹ zabaw¹ w chowanego, która mia³a i jednym, i dru-

gim zapewniæ prze¿ycie. Szafirowo-b³êkitne piranio¿uki, rozgl¹da-

j¹c siê w poszukiwaniu ¿eru, przelatywa³y tu¿ nad powierzchniami

leniwie p³yn¹cych strumieni. Inne owady brzêcza³y, œpiewaj¹c mi-

³osne pieœni.

W najmroczniejszych gêstwinach d¿ungli, w jaskiniach, w któ-

rych nie stanê³a ¿adna ludzka stopa, obudzi³y siê nocne lataj¹ce stwo-

rzenia i zaczê³y rozk³adaæ wystrzêpione skrzyd³a do lotu. G³oœno

sycz¹ce, bezmyœlne potwory by³y jednak pos³uszne rozkazom, któ-

re nakazywa³y im lot w stronê wielkiej œwi¹tyni...

Pokonuj¹c opór pr¹dów oziêbiaj¹cego siê powietrza, dziwne stwo-

rzenia unios³y siê ponad d¿unglê. G³oœny ³opot ich wielkich skrzy-

de³ przypomina³ odg³osy uderzeñ mokrych szmat o zimne kamie-

nie. Purpurowa krew pulsuj¹ca w ¿y³ach tych istot, pompowana przez

kruczoczarne serca, kr¹¿y³a szybko, dostarczaj¹c si³ w czasie d³u-

giego lotu.

Z ka¿dego umiêœnionego kad³uba wyrasta³a d³uga, giêtka szyja,

rozdwojona i zakoñczona dwoma ³bami. Stabilnoœæ podczas lotu

zapewnia³ paskudnie wygl¹daj¹cy ogon zakoñczony zagiêtym kol-

cem. Nawet w panuj¹cym pó³mroku by³o widaæ b³yszcz¹ce krople

jadu na czubku kolca. W rdzawobr¹zowym œwietle mo¿na by³o do-

strzec opalizuj¹ce ³uski, pokrywaj¹ce ca³y tu³ów i wygl¹daj¹ce jak

roz¿arzone wêgle. ¯ó³te, ogromne œlepia z szerokimi pionowymi

szczelinami rozgl¹da³y siê na prawo i lewo, wypatruj¹c celu.

By³y to genetyczne dziwol¹gi, wyhodowane przed wieloma laty

za panowania Exara Kuna na Yavinie Cztery. Od stuleci ¿y³y

background image

105

w mrocznych, ociekaj¹cych wod¹ jaskiniach, wydr¹¿onych w naj-

dalszych, niedostêpnych górach. Teraz trzy takie potwory obudzi³y

siê, ¿eby rozszarpaæ cia³o Luke’a Skywalkera.

Lataj¹ce stworzenia dotar³y w koñcu do szeroko otwartych œwie-

tlików w sklepieniu zigguratu. Potê¿nymi szponami, podobnymi do

metalowych, zaczepi³y o kamienie okalaj¹ce ka¿de w¹skie okno, ale

zniszczone przez deszcze i wichury. G³oœno sycz¹c i k³api¹c ostry-

mi zêbami, ka¿dy potwór opuszcza³ i unosi³ oba ³by, spogl¹daj¹c

z nadziej¹ w dó³, na le¿¹ce nieruchomo cia³o ofiary.

W pewnej chwili upiorne stworzenia z³o¿y³y skrzyd³a podobne

do tych, jakie maj¹ nietoperze, przecisnê³y siê przez szczeliny œwie-

tlików i jak mroczne kamienie wpad³y do wnêtrza wielkiej komna-

ty. Lec¹c blisko obok siebie, potwory zatoczy³y kr¹g nad bezbron-

nym cia³em Luke’a. Wyci¹gnê³y d³ugie, ostre szpony...

W pogr¹¿onej w ciemnoœciach komnacie, gdzie le¿a³y uœpione

bliŸniêta, duch Luke’a lœni³ i migota³, ale nie rzuca³ najmniejszego

cienia. Drzwi komnaty by³y otwarte. Po przeciwnej stronie koryta-

rza czuwa³a Cilghal, czymœ zajêta, ale ona nie potrafi³a jeszcze us³y-

szeæ g³osu Luke’a. Móg³ us³yszeæ go ma³y Jacen... a Luke nie mia³

ani chwili do stracenia.

– Jacenie – przemówi³, staraj¹c siê, aby jego st³umiony g³os za-

brzmia³ w g³owie ch³opczyka.

Œpi¹cy ch³opiec niespokojnie siê poruszy³, a Jaina, le¿¹ca na s¹-

siedniej pryczy, westchnê³a przez sen i obróci³a siê na bok.

– Jacenie! – powtórzy³ Luke trochê g³oœniej. – Jaino, obudŸcie

siê, proszê! Potrzebujê was. Tylko wy mo¿ecie mi pomóc.

Ch³opczyk obudzi³ siê i zacz¹³ mrugaæ ciemnymi oczami. Rozej-

rza³ siê po komnacie, ziewn¹³, a potem skupi³ spojrzenie na migotli-

wym duchu mistrza Jedi.

– Wujek Luke? – zapyta³. – Pomóc? Oczywiœcie!

– ObudŸ swoj¹ siostrzyczkê i oboje chodŸcie ze mn¹. Powiedz

jej, by zaczê³a krzyczeæ i obudzi³a w ten sposób uczniów Jedi. Niech

pospiesz¹ do sali audiencyjnej, ale ty musisz pomóc mi ju¿ teraz!

Mo¿e uda ci siê je powstrzymaæ, dopóki nie nadejd¹ inni.

Jacen nie zadawa³ zbêdnych pytañ. W chwili, w której zacz¹³ po-

trz¹saæ Jainê za ramiê, jego siostra w³aœciwie ju¿ nie spa³a. Ona tak-

¿e spostrzeg³a ducha Luke’a, wiêc ch³opczyk potrzebowa³ zaledwie

kilku s³ów, ¿eby wyjaœniæ jej, co powinna zrobiæ.

background image

106

PóŸniej, przebieraj¹c ma³ymi nó¿kami, pospieszy³ d³ugim kory-

tarzem. Duch Luke’a unosi³ siê przed nim, przynaglaj¹c Jacena, aby

szed³ jeszcze szybciej do kabiny turbowindy.

Tymczasem Jaina wpad³a do komnaty Cilghal i krzyknê³a jak

umia³a najg³oœniej:

– Pomocy, pomocy! Wujek Luke potrzebuje naszej pomocy!

Z innych komnat zaczêli wybiegaæ uczniowie Jedi.

Nagle ciszê w wielkiej œwi¹tyni rozdar³o wycie syren alarmowych.

Luke domyœli³ siê, ¿e uruchomi³ je Artoo, wci¹¿ pe³ni¹cy stra¿ obok

kamiennego sto³u na podwy¿szeniu w sali audiencyjnej. Nie wie-

dzia³ jednak, co ma³y astronawigacyjny robot mo¿e zdzia³aæ, by po-

wstrzymaæ skrzydlate potwory wezwane przez Exara Kuna.

W kabinie turbowindy ma³y Jacen zawaha³ siê przez chwilê. Luke

musia³ pokazaæ ch³opcu, który guzik przycisn¹æ.

– Pospiesz siê, Jacenie – przynagli³ ch³opczyka.

Kabina jak pocisk poszybowa³a w górê i wyplu³a ich w ogromnej

komnacie pogr¹¿onej niemal w ca³kowitym mroku.

Na przeciwleg³ym koñcu promenady Artoo jeŸdzi³ w tê i w tamt¹

stronê wzd³u¿ krawêdzi sto³u, wydaj¹c ca³e serie wojowniczo brzmi¹-

cych pisków i œwiergotów. Wyci¹gn¹³ koñcówkê spawalnicz¹ i raz

po raz wypuszcza³ z niej snopy b³êkitnych iskier. Stworzenia podob-

ne do lataj¹cych gadów uskakiwa³y jednak przed nimi, machaj¹c skrzy-

d³ami i podrywaj¹c siê do lotu. Zatacza³y kr¹g czy dwa nad korpusem

niemrawego robota, po czym siada³y znowu. Nie zwraca³y na niego

uwagi. Zapewne nie s¹dzi³y, ¿e mo¿e byæ niebezpieczny.

Kiedy w przestronnej sali rozleg³ siê szmer rozsuwanych drzwi

kabiny turbowindy, dwa potwory poderwa³y siê z podwy¿szenia.

Skrzecz¹c i sycz¹c, zaczê³y pluæ na ma³ego ch³opca, który wy³oni³

siê ze œrodka, ¿eby samotnie stawiæ im czo³o.

Artoo zaœwiergota³ radoœnie, jakby z wdziêcznoœci i za tak¹ po-

moc. W œwi¹tyni nie przestawa³o rozbrzmiewaæ zawodzenie syren

alarmowych.

Tymczasem trzecie stworzenie przycupnê³o na skraju blatu ka-

miennego sto³u, na którym spoczywa³o nieruchome cia³o Luke’a.

Wyci¹gnê³o do przodu d³ug¹ szyjê, pochyli³o oba ³by nad cia³em,

a po chwili wyda³o podwójny skrzek pe³en zdumienia i zaskocze-

nia. Jeden ³eb pochyli³ siê, by wyszarpn¹æ kawa³ tkaniny z p³asz-

cza Luke’a. Wykrzywione w szyderczym grymasie wargi drugiej

paszczy pokryte ³uskami ukaza³y rzêdy po³yskuj¹cych k³ów, ostrych

jak ig³y.

background image

107

– S¹ rozwœcieczone – odezwa³ siê Jacen, jakby ¿ywi³ coœ w rodzaju

empatii wzglêdem stworzeñ. – Wyczuwam w nich... coœ z³ego.

– OdpêdŸ je od mojego cia³a, Jacenie – rzek³ Luke. Zauwa¿y³

kolce jadowe na ogonach potworów, groŸne k³y, ostre pazury... –

Pomó¿ Artoo. Za kilka sekund pojawi¹ siê tu inni.

Nie okazuj¹c ¿adnego strachu, Jacen wyda³ dziki okrzyk i przebie-

raj¹c pulchnymi nó¿kami, jak prawdziwy wojownik puœci³ siê w kie-

runku podwy¿szenia. Zacz¹³ krzyczeæ i wymachiwaæ r¹czkami.

Dwa stworzenia zaskrzecza³y i poderwa³y siê do lotu, ale póŸ-

niej, ³opocz¹c skrzyd³ami, które wygl¹da³y jak skórzane, zaczê³y

pikowaæ w stronê g³ówki ch³opca. Artoo pisn¹³, pragn¹c go ostrzec.

Jacen uchyli³ siê dos³ownie w ostatniej chwili. Stworzenia roz-

ora³y kamienie posadzki ostrymi pazurami, a¿ w powietrze trysnê³y

fontanny iskier. Ch³opczyk jednak nie dawa³ za wygran¹. Zacz¹³

biec w stronê trzeciego potwora, który nadal siedz¹c na stole, po¿¹-

dliwie wpatrywa³ siê w zamkniête, bezbronne powieki mistrza Jedi.

Jacen wbieg³ po rampie na podwy¿szenie. Trzeci gadoptak pode-

rwa³ siê w powietrze. Wymachuj¹c ogonem, zakoñczonym jadowi-

tym kolcem, zacz¹³ groŸnie k³apaæ obiema paszczami, pe³nymi

ostrych, strasznych zêbów.

Nie mog¹c wzi¹æ udzia³u w walce, duch Luke’a towarzyszy³ ch³op-

cu, kiedy ten wbiega³ na podwy¿szenie. Z zaciêtym, zdecydowa-

nym wyrazem twarzy, malec stan¹³ jak wojownik obok cia³a wuja

ogarniêtego niemoc¹. Artoo znieruchomia³ obok niego, nie przesta-

j¹c wypuszczaæ snopów iskier z koñcówki spawalniczej.

W tej samej chwili Luke zorientowa³ siê, co powinien zrobiæ...

o ile by³o to w ogóle mo¿liwe. Nie wiedzia³ tylko, czy potrafi wyko-

rzystaæ swoje umiejêtnoœci w taki sposób. Przecie¿ obok jego cia³a,

odzianego w br¹zowy p³aszcz Jedi, spoczywa³ czarny cylinder, na

którego obudowie znajdowa³o siê kilka guzików.

– Jacenie – odezwa³ siê do ch³opca. – Pos³u¿ siê moim œwietlnym

mieczem.

Trzy lataj¹ce potwory kr¹¿y³y nad kamiennym sto³em. G³oœno

skrzecz¹c, zapewne siê porozumiewa³y, przekazuj¹c sobie instruk-

cje otrzymane od ducha Exara Kuna.

Ma³y ch³opiec nie waha³ siê ani chwili i siêgn¹³ po rêkojeœæ œwietl-

nego miecza. By³a zbyt d³uga, wystawa³a poza jego ma³e palce.

– Nie wiem, jak – odezwa³ siê do Luke’a.

– Poka¿ê ci – obieca³ Luke. – Pozwól, ¿e bêdê twoim przewodni-

kiem. Pozwól, ¿e bêdê w a l c z y ³ zamiast ciebie.

background image

108

Wszystkie gadoptaki wyci¹gnê³y szpony i niespodziewanie za-

nurkowa³y, rzucaj¹c siê na ch³opca. PrzeraŸliwie skrzecz¹c, obraca-

³y na niego ¿ó³te œlepia nabieg³e krwi¹.

Jacen wyci¹gn¹³ rêkê z g³adkim cylindrem w d³oni i przycisn¹³ guzik,

wyzwalaj¹cy energetyczne ostrze. Z g³oœnym buczeniem i sykiem poja-

wi³a siê œmiercionoœna klinga, rozjaœniaj¹c ciemnoœci panuj¹ce w wiel-

kiej komnacie. Ma³y ch³opiec rozstawi³ nogi, uniós³ jarz¹ce siê ostrze

i przygotowa³ siê do obrony cia³a Luke’a Skywalkera, mistrza Jedi.

Cilghal porwa³a Jainê w ramiona i pobieg³a d³ugim korytarzem.

Kiedy by³a w pobli¿u drzwi szybu turbowindy, przy³¹czyli siê do

niej Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy i Tionna. Przywo³ali kabinê i do-

stali siê na najwy¿szy poziom œwi¹tyni. Byli gotowi do walki

w obronie mistrza, podobnie jak wówczas, kiedy stawiali czo³o sza-

lej¹cej burzy. Gdy jednak kalamariañska pani ambasador wbieg³a

do ogromnej komnaty audiencyjnej, ujrza³a widok, którego nie spo-

dziewa³a siê zobaczyæ nawet w najbardziej koszmarnych snach.

Ma³y Jacen wyci¹g¹³ zapalony œwietlny miecz i wymachiwa³ nim

z wpraw¹ i wdziêkiem doœwiadczonego szermierza. By³ atakowany

przez trzy potworne stworzenia, które stara³y siê go dosiêgn¹æ kol-

cami ociekaj¹cymi jadem, ostrymi k³ami albo zakrzywionymi pazu-

rami. Jacen jednak tañczy³, wywija³ piruety energetycznym ostrzem,

trzymaj¹c miecz œwietlny w ten sposób, ¿e wydawa³ siê przed³u¿e-

niem jego wyci¹gniêtej rêki. W wielkiej komnacie by³o s³ychaæ po-

mruk i skwierczenie œwietlistej klingi.

Podniecony Artoo przemieszcza³ siê wzd³u¿ przeciwleg³ej kra-

wêdzi sto³u, tocz¹c siê raz w jedn¹, raz w drug¹ stronê. Koñcówk¹

spawalnicz¹ robi³, co móg³, ¿eby odpêdziæ gadoptaki od cia³a mi-

strza Skywalkera. Jacen zaœ nie ustawa³ w walce.

Jedno ze stworzeñ nagle zanurkowa³o z obna¿onymi k³ami, ale

ma³y ch³opiec p³ynnym ruchem miecza odci¹³ mu paskudny ³eb od

szyi. Pozostawi³ jedynie dymi¹cy kikut, bluzgaj¹cy posok¹, a w tym

czasie drugi ³eb dwug³owego potwora usi³owa³ opryskaæ Jacena œli-

n¹. Po chwili upiorne stworzenie runê³o na posadzkê i zaczê³o t³uc

o kamienie skrzyd³ami przypominaj¹cymi skórzane p³achty.

Pozosta³e dwa gadoptaki zaatakowa³y Jacena kolcami, podobny-

mi do takich, jakie maj¹ skorpiony. Ma³y ch³opiec zamachn¹³ siê

jednak œwietlnym mieczem i odci¹³ jeden stercz¹cy kolec, by w na-

stêpnym u³amku sekundy uchyliæ siê przed strumieniem czarnego

background image

109

jadu, który trysn¹³ z odciêtego kikuta. Jadowita ciecz zaczê³a p³on¹æ

i parowaæ na kamieniach posadzki prastarej œwi¹tyni niczym kwas,

wydzielaj¹c k³êby smolistego, purpurowo-szarego dymu.

Oszala³y z bólu potwór, ³opocz¹c skrzyd³ami, poderwa³ siê w po-

wietrze i jak gdyby wini¹c za to lataj¹cego nieco wy¿ej towarzysza,

zwar³ siê z nim w œmiertelnej walce. Zaatakowa³ go szponami, usi-

³uj¹c równoczeœnie dosiêgn¹æ obydwoma kompletami ostrych zê-

bów. Próbowa³ zadaæ cios bezu¿ytecznym kikutem ogona, ale sil-

niejsze stworzenie odpar³o podstêpny atak, zag³êbiaj¹c w cielsku

s³abszego w³asny kolec z jadem. Wypali³o w torsie napastnika czar-

n¹ dziurê, która w miarê jak trucizna przenika³a coraz g³êbiej i g³ê-

biej, zaczê³a dymiæ i g³oœno skwierczeæ.

Silniejszy lataj¹cy gad wpi³ k³y w szyjê napastnika, pokryt¹ ochron-

nymi ³uskami. Kiedy s³abszy potwór przesta³ drgaæ i walczyæ, zwy-

ciêzca rozluŸni³ chwyt szponów. £opocz¹c skrzyd³ami, uniós³ siê w po-

wietrze, pozwalaj¹c, by martwe szcz¹tki z g³uchym hukiem wyl¹do-

wa³y na posadzce. Artoo potoczy³ siê i koñcem wypustki dŸgn¹³ nie-

ruchomego gadoptaka, chc¹c siê upewniæ, ¿e naprawdê nie ¿yje.

Cilghal, Tionna i Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy zamarli na pro-

gu drzwi kabiny turbowindy, z przera¿eniem spogl¹daj¹c na nie-

prawdopodobnie dramatyczn¹ scenê, jaka rozgrywa³a siê przed ich

oczami.

– Musimy mu pomóc – odezwa³ siê Dorsk Osiemdziesi¹ty

Pierwszy.

– W jaki sposób? – zapyta³a Cilghal. – Nie mamy przecie¿ broni. –

Przygl¹da³a siê zaciek³ej walce. – Mo¿e Jacen nie chce, byœmy mu

pomogli.

Jaina szarpnê³a rêkê, uwalniaj¹c j¹ z uœcisku d³oni Cilghal, i za-

czê³a biec promenad¹ o u³amek sekundy wczeœniej ni¿ zrobili to

uczniowie Jedi. Jako pierwsza pospieszy³a jej œladami kalamariañ-

ska pani ambasador.

Tymczasem trzeci lataj¹cy gad, rozwœcieczony atakiem towarzy-

sza, wyda³ g³oœny podwójny skrzek. Ze z³o¿onymi skrzyd³ami za-

nurkowa³, zdecydowany nie daæ siê powstrzymaæ. Jacen cofn¹³ siê

o krok i przygotowa³ do walki. Uniós³ œwietlny miecz i znierucho-

mia³. Trzymaj¹c ostrze pionowo, czeka³ na odpowiedni¹ chwilê.

Zachowuj¹c zimn¹ krew w chwili, gdy stworzenie zaatakowa³o

go k³ami ociekaj¹cymi œlin¹ i wyci¹gniêtymi szponami, Jacen

z wdziêkiem i wpraw¹ zatoczy³ kling¹ niewielki ³uk, doskonale pa-

nuj¹c nad ruchami. Œwietliste ostrze, g³oœno skwiercz¹c, odciê³o oba

background image

110

potworne ³by tu¿ u nasady wspólnej czêœci szyi. Martwe szcz¹tki

gadoptaka, machaj¹c konwulsyjnie skrzyd³ami, runê³y na Jacena,

przewracaj¹c go na posadzkê.

Na pomoc ch³opcu pospieszy³ Artoo, œwiergocz¹c i popiskuj¹c.

– Nic mu nie jest! – zawo³a³a Jaina, która w³aœnie wbiega³a na

podwy¿szenie.

– Jacenie! Jaino! – krzyknê³a Cilghal, kiedy w koñcu uda³o siê

jej dogoniæ dziewczynkê.

Nad zw³okami potwora, przys³aniaj¹cymi cia³o ch³opca, pojawi³

siê nagle koniec ostrza œwietlnego miecza. Ze skwierczeniem, wy-

dzielaj¹c k³êby dymu, rozci¹³ na pó³ paskudnie wygl¹daj¹ce szcz¹t-

ki, spomiêdzy których wy³oni³ siê Jacen. Cilghal pochyli³a siê, ¿eby

pomóc mu wstaæ z kamiennej posadzki.

Zdumiona Jaina odwróci³a siê i zobaczy³a, ¿e pierwsze koszmar-

ne stworzenie, nagle jakby obudzi³o siê do ¿ycia. Poderwa³o siê do

lotu i pa³aj¹c ¿¹dz¹ mordu, zanurkowa³o ku cia³u mistrza Jedi. Nie

zwracaj¹c uwagi na to, ¿e z kikuta pierwszego odciêtego ³ba nadal

s¹czy siê czarna posoka, uczepi³o siê pazurami krawêdzi blatu ka-

miennego sto³u i wymachuj¹c d³ugim ogonem, zakoñczonym jado-

witym kolcem, szykowa³o siê do zadania œmiertelnego ciosu. Nie-

poradnie machaj¹c skrzyd³ami, stara³o siê zachowaæ równowagê,

zapewne chc¹c jak najszybciej rozedrzeæ cia³o Luke’a na strzêpy.

W ostatnim odruchu przekory, a mo¿e pos³uszny woli z³ego du-

cha, kieruj¹cego jego ruchami, ranny gadoptak usi³owa³ dosiêgn¹æ

k³ami bezbronnego gard³a Luke’a.

Jaina by³a jednak szybsza. Skoczy³a i pochwyci³a roz³o¿one skrzy-

d³a lataj¹cego gada, a póŸniej zaczê³a ci¹gn¹æ ku sobie, ile mia³a

si³y. Wykrêcaj¹c siê i k³api¹c zêbami, potwór stara³ siê dostaæ k³ami

r¹czki trzymaj¹ce jego d³ugie skrzyd³a.

W nastêpnej sekundzie Cilghal zacisnê³a mocarne, kalamariañskie d³o-

nie na obu szyjach potwora, a tymczasem maleñka Jaina bez przerwy

ci¹gnê³a jego skrzyd³a ku sobie. Cilghal wyda³a gard³owy pomruk i z³a-

ma³a oba krêgos³upy. Uczyni³a to z tak¹ swobod¹, jakby by³y suchymi

ga³¹zkami. Stworzenie opad³o bez czucia na blat sto³u, nareszcie martwe.

Zadyszana Jaina puœci³a skrzyd³a i zmêczona, kucnê³a obok sto-

³u. Jacen, który w koñcu wsta³, rozgl¹da³ siê, jakby zak³opotany czy

zawstydzony. Niepewnie mruga³ powiekami zaspanych oczu, ale

nagle, wskazuj¹cym palcem, odwa¿nie wy³¹czy³ œwietlny miecz.

Pomruk energetycznego ostrza ucich³ i w wielkiej komnacie audien-

cyjnej zapanowa³a g³ucha cisza.

background image

111

Drzwi kabiny turbowindy znów siê otworzy³y i do sali wbiegli pozo-

stali uczniowie Jedi. Na widok przera¿aj¹cych jatek stanêli jak wryci.

Tionna pierwsza znalaz³a siê na podwy¿szeniu. Jej srebrzyste w³o-

sy powiewa³y za g³ow¹ niczym warkocz komety. Pochyli³a siê nad

cia³em Luke’a i nie kryj¹c obrzydzenia, chwyci³a œcierwo ostatnie-

go gadoptaka, wci¹¿ jeszcze ociekaj¹ce posok¹, œci¹gnê³a je z cia³a

mistrza Jedi i odrzuci³a od siebie jak najdalej mog³a.

Cilghal stanê³a u boku Jacena w tej samej chwili, gdy ch³opczyk

spokojnie k³ad³ rêkojeœæ œwietlnego miecza obok nieruchomego cia³a

Luke’a. Kalamarianka pochwyci³a go w objêcia, przytuli³a, a potem

popatrzy³a na malca z nie ukrywanym podziwem. Zaledwie przed

kilkoma chwilami ten niespe³na trzyletni ch³opczyk walczy³ jak le-

gendarny rycerz umiej¹cy pos³ugiwaæ siê broni¹ Jedi.

Do ch³opca podeszli te¿ pozostali uczniowie Luke’a.

– Walczy³ wcale nie gorzej ni¿ nasz mistrz! – odezwa³ siê Dorsk

Osiemdziesi¹ty Pierwszy. – Gdy na niego patrzy³em, przypomnia³a

mi siê walka mistrza Skywalkera z Gantorisem.

– By³ ze mn¹ wujek Luke – oœwiadczy³ Jacen. – Pokaza³ mi, jak.

On tu jest.

Cilghal zamruga³a powiekami okr¹g³ych, ogromnych oczu.

– Co w³aœciwie chcesz przez to powiedzieæ? – zapyta³a ch³opczy-

ka Tionna.

– Czy teraz te¿ go widzisz? – zainteresowa³ siê Dorsk Osiemdzie-

si¹ty Pierwszy.

– Tak, on jest tutaj – odpar³a Jaina, wyci¹gaj¹c rêkê i przecinaj¹c

ni¹ powietrze. – Mówi, ¿e jest z nas naprawdê dumny.

Zaczê³a chichotaæ. Jacen tak¿e zachichota³, ale sprawia³ wra¿enie

zmêczonego. Jego nocn¹ koszulê szpeci³y ciemne plamy krzepn¹cej

posoki. Bezw³adnie opar³ siê o cia³o Cilghal.

Uczniowie Jedi zaczêli spogl¹daæ po sobie, a potem przenieœli

spojrzenia w powietrze nad cia³em Luke’a, wci¹¿ le¿¹cym na ple-

cach. Artoo zacz¹³ gwizdaæ i pikaæ, jakby nagle czymœ zak³opotany

czy przestraszony.

– Co jeszcze mówi? – zapyta³a Cilghal.

Jacen i Jaina przez chwilê milczeli, jak gdyby ws³uchiwali siê

w g³os wuja.

– Exar Kun – odezwa³ siê w koñcu ch³opiec. – To on jest sprawc¹

wszystkich k³opotów i nieszczêœæ.

– Musicie powstrzymaæ Exara Kuna – doda³a Jaina. – Dopiero

wtedy wujek Luke bêdzie móg³ powróciæ.

background image

112

Leia siedzia³a obok Terpfena, zachowuj¹c niezrêczne milczenie

podczas ca³ej drogi z Yavina Cztery na Kalamar, oblany wodami

oceanów. Równie¿ Terpfen nie odzywa³ siê przez ca³y czas ani s³o-

wem. Siedzia³ z g³ow¹ pochylon¹ nisko nad pulpitem, jakby nie móg³

znieœæ ciê¿aru odpowiedzialnoœci spoczywaj¹cej na jego barkach.

Ma³y statek obni¿a³ lot. Przeci¹³ warstwy sk³êbionych chmur at-

mosfery otaczaj¹cej szafirowo-niebiesk¹ planetê i lecia³ w stronê

jednego ze zniszczonych miast, Reef Home City. Bohatersk¹ odbu-

dow¹ tego miasta kierowa³ admira³ Ackbar. Kiedy myœliwiec wy-

równa³ lot i zacz¹³ szybowaæ nad powierzchni¹ oceanu oœwietlone-

go s³onecznym blaskiem, Leia ujrza³a z³ociste b³yski odbijaj¹ce siê

od grzbietów fal lekko wzburzonego morza.

Ogarnê³o j¹ uczucie dziwnego déjà vu. Przypomnia³a sobie, jak

kiedyœ przyby³a na Kalamar, by z pomoc¹ Cilghal odnaleŸæ Ackba-

ra, który skaza³ siê na dobrowolne wygnanie. Mia³a wra¿enie, jakby

jej ¿ycie zatoczy³o pe³ne ko³o. Tym razem lecia³a jednak w towa-

rzystwie kalamariañskiego zdrajcy, dzia³aj¹cego co prawda pod przy-

musem, ale... Pragnê³a oczyœciæ plamê na honorze admira³a, ale co

jeszcze wa¿niejsze, zamierza³a poprosiæ go o pomoc w wyprawie,

której celem mia³o byæ ocalenie jej synka.

– Kierownictwo odbudowy Reef Home City, tu mówi... – Terp-

fen waha³ siê przez chwilê, ale wzi¹³ siê w garœæ i dokoñczy³: –

pilot statku minister stanu Leii Organy Solo. Musimy porozma-

wiaæ z Ackbarem. Czy macie jak¹œ platformê, na której mogliby-

œmy wyl¹dowaæ?

R O Z D Z I A £

background image

113

Po chwili w kabinie myœliwca odezwa³ siê zdumiony g³os admi-

ra³a.

– Leia przylatuje, ¿eby siê spotkaæ ze mn¹? Powitam j¹ z otwar-

tymi ramionami. – Na sekundê przerwa³, a potem zapyta³: – Terp-

fen, czy to ty?

– Tak jest, panie admirale.

– Tak myœla³em. Rozpozna³em twój g³os. Z przyjemnoœci¹ spot-

kam siê i z Lei¹, i z tob¹.

– Nie jestem tego taki pewien, panie admirale – odpar³ kalama-

riañski mechanik.

– Dlaczego? Czy sta³o siê coœ z³ego? – zainteresowa³ siê Ackbar.

Terpfen zwiesi³ nisko g³owê, pokryt¹ bliznami i szramami, i przez

chwilê zmaga³ siê ze sob¹, nie wiedz¹c, co odpowiedzieæ. Nad mi-

krofonem pochyli³a siê Leia.

– Lepiej bêdzie, je¿eli wyjaœnimy to w cztery oczy... Ackbarze –

odpar³a, a w jej ciep³ym g³osie da³y siê s³yszeæ stanowcze tony. Wci¹¿

czu³a siê doœæ dziwnie, nie u¿ywaj¹c wojskowego stopnia Kalama-

rianina.

Terpfen kiwn¹³ g³ow¹, z wysi³kiem dziêkuj¹c Leii. Obni¿y³ lot

jeszcze bardziej, niemal nurkuj¹c ku powierzchni oceanu, a potem

znów wyrówna³ i zachowuj¹c ostro¿noœæ, zacz¹³ przemykaæ siê nad

falami. Po chwili przed dziobem ukaza³a siê gromada morskich stat-

ków i jakiœ wodny wir, który burzy³ powierzchniê szarob³êkitnej

wody.

Olbrzymie barki, wyposa¿one w potê¿ne dŸwigi, wygl¹daj¹ce jak

¿ywe, organiczne stwory, zapuszcza³y ró¿ne urz¹dzenia w g³¹b wzbu-

rzonej toni. Opas³e, brzuchate statki niczym ogromne meduzy kie-

rowa³y gazy wydechowe potê¿nych silników ku ³opatkom gigan-

tycznych wentylatorów. Nadmuchiwa³y w ten sposób pontony, któ-

re mia³y unieœæ z morskich g³êbin kad³ub uszkodzonego Reef Home

City. By³o to jedno z majestatycznych p³ywaj¹cych miast, zatopio-

ne podczas ostatniego ataku gwiezdnych niszczycieli admira³ Daali.

Kiedy pojawi³a siê imperialna flota, Leia przebywa³a na Kalama-

rze, próbuj¹c namówiæ Ackbara do powrotu i ponownego objêcia

stanowiska przywódcy floty Nowej Republiki. Eskadrom myœliw-

ców typu TIE uda³o siê jednak zatopiæ Reef Home City i powa¿nie

uszkodziæ kilka innych miast. Ackbar postanowi³ wówczas opuœciæ

swoj¹ samotniê i poprowadzi³ kalamariañskie wojska do zwyciêstwa.

Teraz Leia obserwowa³a bia³¹ pianê, z której wy³ania³ siê kad³ub

miasta. By³o ju¿ widaæ b¹ble powietrza, ukazuj¹ce siê wokó³ cebu-

8 – W³adcy mocy

background image

114

lowatej kopu³y Reef Home City. Na ociekaj¹cej wod¹ powierzchni

pojawi³y siê natychmiast postacie Kalamarian. Tubylcy zaczêli mo-

cowaæ koñce kabli przyczepionych do dŸwigów rozmieszczonych

wokó³ kad³uba na p³ywaj¹cych barkach. Wielkie miechy nie prze-

stawa³y t³oczyæ powietrza do zatopionych pomieszczeñ, wypycha-

j¹c z nich morsk¹ wodê, która poziom po poziomie zala³a ca³¹ me-

tropoliê.

Równie¿ w wodzie roi³o siê mrowie p³ywaj¹cych istot, macko-

g³owych Quarrenów, którzy pracuj¹c na obrze¿ach opuszczonego

miasta, otwierali wodoszczelne grodzie, ³atali pêkniêcia i otwory

w kad³ubie i penetrowali podwodne g³êbie w poszukiwaniu przed-

miotów pozostawionych albo zagubionych przez mieszkañców Reef

Home City.

Kiedy Terpfen ³agodnie osadzi³ statek na ociekaj¹cym wod¹ l¹-

dowisku g³ównej barki z ogromnym dŸwigiem, nad powierzchni¹

faluj¹cej wody zd¹¿y³a pojawiæ siê wiêksza czêœæ kad³uba miasta,

skazanego na zag³adê przez admira³ Daalê.

Leia opuœci³a wnêtrze ma³ego statku. Na chwilê przystanê³a na

metalowej p³ycie l¹dowiska, pragn¹c utrzymaæ równowagê na lek-

ko ko³ysz¹cym siê pok³adzie. Skrzywi³a siê, czuj¹c na twarzy bry-

zgi ch³odnej, s³onej piany, a póŸniej odwróci³a g³owê i postara³a siê

z³apaæ oddech mimo podmuchów silnego wiatru nios¹cego zapach

morskich chwastów, przesycony woni¹ jodu. Spostrzeg³a, ¿e jedna

z sylwetek p³ywaj¹cych w wodzie obok kad³uba miasta uruchomi³a

plecak z odrzutowym silnikiem i zaczê³a oddalaæ siê od miejsca ak-

cji ratunkowej. Po kilku minutach dotar³a do burty barki z dŸwigiem

i rozpoczê³a wspinaczkê po wisz¹cej tam drabince.

Leia rozpozna³a Ackbara, który po kilku chwilach radoœnie ze-

skoczy³ na pok³ad i stan¹³ przed ni¹, ociekaj¹c wod¹. Œci¹gn¹³ z twa-

rzy elastyczn¹, opalizuj¹c¹ b³onê symbionta i g³êboko zaci¹gn¹³ siê

œwie¿ym powietrzem.

– Leio, witam ciê na Kalamarze – odezwa³ siê, wyci¹gaj¹c rêkê,

podobn¹ do szerokiej p³etwy. – Jak widzisz, prace przy wydoby-

ciu Reef Home City z morskich g³êbin postêpuj¹ szybciej ni¿ mo-

gliœmy siê spodziewaæ. Nasze ekipy ju¿ wkrótce przyst¹pi¹ do re-

montu pomieszczeñ, tak ¿e ca³e miasto powinno byæ gotowe do

u¿ytku za kilka miesiêcy. Witam i ciebie, Terpfenie! – doda³ i z ra-

doœci¹, która rani³a serce mechanika, ruszy³ ku niemu, ¿eby po-

rwaæ go w objêcia. Terpfen sta³ jednak nieruchomo, nie potrafi³

wykrztusiæ ani s³owa.

background image

115

Leia czu³a jednak, ¿e nie mo¿e pozwoliæ sobie na grzecznoœci

i zbyt d³ugie powitania.

– Ackbarze – powiedzia³a. – Imperium dowiedzia³o siê o plane-

cie Anoth. Winter i maleñkiemu Anakinowi grozi œmiertelne nie-

bezpieczeñstwo. Musisz natychmiast mnie do nich zabraæ. Jedynie

ty znasz wspó³rzêdne tej planety.

Ackbar cofn¹³ siê, jakby nie móg³ otrz¹sn¹æ siê z prze¿ytego

wstrz¹su. Terpfen uwolni³ siê z jego objêæ.

– To ja okaza³em siê zdrajc¹, panie admirale – wyzna³ w koñcu. –

Zdradzi³em i pana, i wszystkich innych.

Furgan robi³, co móg³, ¿eby chocia¿ sprawiaæ wra¿enie m¹drego

i niezast¹pionego. Stoj¹c na pok³adzie manewrowym pancernika

„Vendetta”, usi³owa³ kierowaæ ca³¹ akcj¹. Kiedy statek wy³oni³ siê

z nadprzestrzeni w pobli¿u planety Anoth, Caridanin wyprostowa³

siê i rozkaza³:

– W³¹czyæ pola os³on!

– Ju¿ zosta³y w³¹czone, ekscelencjo – odezwa³ siê pu³kownik

Ardax, stoj¹cy na stanowisku dowodzenia.

Ardax by³ ubrany w nienagannie odprasowany oliwkowo-szary

mundur oficera imperialnych si³ gwiezdnych. Jego elementem by³a

oficerska czapka, pewnie osadzona na g³owie, poroœniêtej krótko

ostrzy¿onymi w³osami. Pu³kownik nabra³ g³êboko powietrza, jakby

pragn¹³ w ten sposób zademonstrowaæ, ¿e jest silniej zbudowany

ni¿ Furgan.

W czasie ca³ej podró¿y na Anoth pu³kownik raz po raz irytowa³

ambasadora, samodzielnie podejmuj¹c decyzje i wydaj¹c rozkazy

bez pytania go o zdanie. Furgan mia³ wra¿enie, ¿e oficer jest sta-

nowczo zbyt niezale¿ny. To prawda, ambasador by³ tylko dyrekto-

rem, najwa¿niejszym urzêdnikiem w caridañskiej wojskowej aka-

demii... obecnie by³ej akademii, po zniszczeniu jej przez tego rebe-

lianckiego terrorystê, Kypa Durrona. Nadal jednak czu³ siê najwa¿-

niejsz¹ osob¹ na ca³ym statku i uwa¿a³, ¿e wszyscy powinni liczyæ

siê z jego opiniami.

Wci¹¿ powraca³ myœlami do piek³a, jakie rozpêta³o siê po eksplo-

zji s³oñca Caridy. Nadal w jego uszach brzmia³y rozpaczliwe krzyki

ni¿szych stopniem wojskowych i urzêdników. Myœla³ tak¿e o dro-

gocennym sprzêcie, który musia³ pozostawiæ w akademii. Sny Fur-

gana, pe³ne marzeñ o wskrzeszeniu potêgi Imperium, zamieni³y siê

background image

116

w niewielki punkcik... ale punkcik ten jarzy³ siê jasno niczym œwia-

t³o lasera. Gdyby teraz móg³ tylko dostaæ w swoje rêce dziecko Jedi,

ca³¹ galaktykê o¿ywi³aby nowa nadzieja.

„Vendetta” przeœlizgnê³a siê przez pas niebezpiecznych asteroid

kr¹¿¹cych po orbitach wokó³ Anoth. Sama planeta rozpad³a siê przed

wiekami na trzy czêœci. Dwie najwiêksze skalne bry³y szybowa³y

w przestworzach dosyæ blisko siebie. Bardzo czêsto ociera³y siê jed-

na o drug¹, wskutek czego w rozdzielaj¹cej je przestrzeni powsta-

wa³y gigantyczne wy³adowania elektrostatyczne. W nieco wiêkszej

odleg³oœci kr¹¿y³a trzecia, o wiele mniejsza bezkszta³tna skalna bry³a,

wokó³ której, zw³aszcza nad terenami nizinnymi, mo¿na by³o zna-

leŸæ warstwê atmosfery, nadaj¹cej siê do oddychania. Wszystkie skal-

ne okruchy mia³y za sto albo dwieœcie lat zamieniæ siê w chmury

py³u, ale na razie Anoth mog³a s³u¿yæ jako tajna, nikomu nie znana

baza.

Nieznana a¿ do tej chwili.

– To wszystko wygl¹da raczej na... Ma³e dziecko ma tu dosyæ

surowe warunki – zauwa¿y³ pu³kownik Ardax.

– To w tym celu, ¿eby je uodporniæ – odrzek³ Furgan. – Odpo-

wiedni pocz¹tek rygorystycznego przeszkolenia, jakie bêdzie mu-

sia³o przejœæ, je¿eli ma zostaæ naszym nowym Imperatorem.

– Panie ambasadorze – wysoko unosz¹c brwi, odezwa³ siê pu³-

kownik Ardax. – Czy zna pan dok³adne miejsce, w którym mamy

szukaæ tej rzekomej twierdzy?

Furgan przygryz³ purpurow¹ doln¹ wargê. Szpieg Terpfen do-

starczy³ mu tylko wspó³rzêdne planety w przestworzach, nic wiêcej.

– Nie mo¿e pan siê spodziewaæ, ¿e wykonam za pana ca³¹ pracê,

pu³kowniku – odpar³ szorstko. – Proszê pos³u¿yæ siê skanerami pan-

cernika.

– Rozkaz, ekscelencjo.

Pu³kownik uczyni³ gest w stronê grupy techników czuwaj¹cych

za pulpitami kontrolnymi i pomiarowymi.

– Znajdziemy j¹, panie pu³kowniku – odezwa³ siê kapral, kieruj¹c

szeroko rozstawione oczy na ekran monitora. Widnia³ na nim uprosz-

czony wizerunek wszystkich trzech skalnych bry³ tworz¹cych uk³ad

Anoth. – Niewiele tego jest, a wiêc znalezienie jej nie powinno byæ

bardzo trudne.

Furgan odwróci³ siê i st¹paj¹c jakby kij po³kn¹³, skierowa³ siê

w stronê drzwi klatki turbowindy, znajduj¹cych siê w przeciwleg³ej

œcianie.

background image

117

– Pu³kowniku, zje¿d¿am teraz na dó³, by dokonaæ inspekcji trans-

porterów opancerzonych typu MT-AT – oœwiadczy³. – Mam na-

dziejê, ¿e potrafi pan zapanowaæ nad wszystkim podczas mojej

nieobecnoœci?

– Oczywiœcie, ekscelencjo – odpar³ Ardax, trochê ze zbyt du¿¹

emfaz¹ jak na gust ambasadora.

Kiedy Furgan wstêpowa³ do klatki turbowindy, wyda³o mu siê,

¿e us³ysza³ jak¹œ cierpk¹ uwagê wypowiedzian¹ pó³g³osem przez

kapitana pancernika, ale s³owa zag³uszy³ szum zasuwanych drzwi

kabiny.

Na dole Furgan stwierdzi³, ¿e w hangarach i ³adowniach pancer-

nika wrze jak w ulu. Szturmowcy, odziani w bia³e pancerze, biegali

tu i tam w kilkunastoosobowych grupach, g³oœno ³omocz¹c butami

po metalowej pod³odze. Dzia³aj¹c w poœpiechu, umieszczali w ³a-

downiach transporterów typu MT-AT ró¿ny sprzêt potrzebny w trak-

cie oblê¿enia, a tak¿e karabiny blasterowe i zapasowe pojemniki z ba-

teriami.

Kiedy ambasador Furgan przebywa³ na Caridzie, dosyæ szczegó-

³owo zapoznawa³ siê z postêpami prac projektowych i budow¹ zu-

pe³nie nowych robotów krocz¹cych, zwanych górskimi terenowymi

transporterami opancerzonymi typu MT-AT. Dreszczem rozkoszy

napawa³a go sama myœl o tym, ¿e bêdzie mia³ mo¿liwoœæ stwierdze-

nia, jak sprawuj¹ siê podczas prawdziwej walki. Zamierza³ pozostaæ

na ty³ach oddzia³u szturmowego, tak by ca³y ciê¿ar prze³amania spo-

dziewanej obrony spocz¹³ na barkach doskonale wyæwiczonych sztur-

mowców. Z drugiej strony nie wiedzia³, czym w³aœciwie mia³ siê

przejmowaæ. Jaki opór mogli stawiæ obroñcy jego wojsku?

Furgan przesun¹³ krótkim i grubym palcem po wypolerowanej

os³onie stawu kolanowego najbli¿szego robota krocz¹cego. Maszy-

ny zaprojektowano w tym celu, by mo¿na by³o szturmowaæ niedo-

stêpne górskie twierdze. Przemyœlnie skonstruowane stawy i skom-

plikowane odnó¿a zakoñczone pazurami sprawia³y, ¿e machiny po-

dobne do paj¹ków mog³y wspinaæ siê nawet po pionowych skal-

nych œcianach. Ka¿dy staw zaopatrzono w niewielkie, ale dysponu-

j¹ce du¿¹ moc¹ blasterowe karabiny, których strza³y mog³y przebi-

jaæ nawet grube, piêædziesiêciocentymetrowe zbrojone pancerze. Po

obu bokach ma³ej i nisko zawieszonej transpastalowej kabiny arty-

lerzysty i pilota umieszczono dwa ma³e laserowe dzia³ka, dziêki cze-

mu by³o mo¿liwe prowadzenie ognia do przelatuj¹cych zbyt blisko

myœliwców wroga.

background image

118

Furgan podziwia³ piêkno tej konstrukcji, prostotê wykonania, lœnie-

nie pancerza. Mru¿¹c oczy, zachwyca³ siê niesamowitymi mo¿liwo-

œciami, jakie otwiera³a przed pilotem konstrukcja machiny.

– Coœ fantastycznego – powiedzia³ do siebie.

Szturmowcy, koñcz¹cy przygotowania do akcji, nie zwracali na

niego uwagi.

W ogromnym hangarze pancernika rozleg³ siê nagle g³os pu³kow-

nika Ardaxa.

– Proszê wszystkich o uwagê! Po niewielkich trudnoœciach, jakie

naszym operatorom sprawi³y wy³adowania elektrostatyczne i zak³ó-

cenia spowodowane przez ob³oki zjonizowanych gazów uda³o siê

nam w koñcu odnaleŸæ tajn¹ bazê wroga. Przygotowaæ siê do na-

tychmiastowego startu. Chcê, ¿eby to by³a szybka i skuteczna akcja.

To wszystko.

Ardax wy³¹czy³ mikrofon interkomu.

– S³yszeliœcie rozkaz pu³kownika! – krzykn¹³ Furgan do sztur-

mowców, którzy w³aœnie zajmowali miejsca we wnêtrzach trans-

porterów.

Plan akcji przewidywa³, ¿e wszystkie machiny zostan¹ wystrze-

lone z orbity i pokonaj¹ warstwy atmosfery w ochronnych kokonach

odpornych na dzia³anie wysokiej temperatury, po czym wyl¹duj¹ na

powierzchni, gdzie kokony ulegn¹ rozerwaniu.

Obok Furgana przebieg³ jakiœ ¿o³nierz, aby zaj¹æ miejsce w kabi-

nie najbli¿szego robota krocz¹cego. Niós³ dodatkowy karabin bla-

sterowy i zapasowy pojemnik z bateriami, a tak¿e aparaturê pomia-

row¹ i przenoœne urz¹dzenia do prowadzenia przes³uchañ. Umieœci³

wszystko obok fotela artylerzysty.

– Hej, ty! – zawo³a³ do niego Furgan. – Prze³ó¿ to do luku baga-

¿owego. Lecê z tob¹.

Szturmowiec przez chwilê wpatrywa³ siê w ambasadora, nie mó-

wi¹c ani s³owa i tylko kieruj¹c ku niemu b³yszcz¹ce powierzchnie

czujników optycznych bia³ego he³mu.

– Sier¿ancie, macie jakieœ trudnoœci z wykonaniem tego rozka-

zu? – zapyta³ oschle Furgan.

– Nie, ekscelencjo – zabrzmia³a odpowiedŸ ¿o³nierza w g³oœniku

jego he³mu.

Szturmowiec odwróci³ siê, metodycznie wyj¹³ wszystkie urz¹dze-

nia i pieczo³owicie z³o¿y³ je w ³adowni umieszczonej w dnie kabiny.

Furgan z du¿ym wysi³kiem wspi¹³ siê do transpastalowej bañki

i z westchnieniem opad³ na siedzenie fotela artylerzysty. Wyci¹gn¹³

background image

119

a¿ dwa komplety osobistych sieci ochronnych, którymi otoczy³ ca³e

cia³o, aby upewniæ siê, ¿e nie odniesie ¿adnych obra¿eñ podczas

l¹dowania. Nie zamierza³ triumfalnie kuœtykaæ, kiedy bêdzie wkra-

cza³ do zdobytej twierdzy Rebeliantów. Niecierpliwie czeka³, a¿

pozostali szturmowcy ukoñcz¹ przygotowania, zajm¹ miejsca na

pok³adach transporterów i zapn¹ klamry pasów bezpieczeñstwa.

Kiedy p³yta l¹dowiska nagle usunê³a siê spod ³ap robota krocz¹-

cego, jak drzwi zapadni, Furgan schwyci³ oparcie fotela i wyda³ g³o-

œny okrzyk przera¿enia. Skomplikowana machina niczym wystrze-

lony pocisk pogr¹¿y³a siê w górne warstwy atmosfery. Transporter,

mimo i¿ otoczony ochronnym kokonem, trz¹s³ siê i ko³ysa³, jakby

raz po raz trafiany przez b³yskawice laserowych dzia³ek. Furgan bez

powodzenia usi³owa³ nie jêczeæ i nie wyæ z bólu.

Szturmowiec siedz¹cy na fotelu obok niego nie odezwa³ siê ani

s³owem.

Osobista pokojówka Leii, Winter, przebywaj¹ca w fortecy na

Anoth, popatrzy³a na chronometr, a potem przenios³a spojrzenie na

gaworz¹ce ciemnow³ose dziecko. Nadszed³ czas, by po³o¿yæ ma³e-

go Anakina do ³ó¿ka.

Chocia¿ potrójna planeta mia³a w³asny, specyficzny cykl dni, nocy

i zmierzchów, Winter nalega³a, aby chronometry w fortecy zosta³y

nastawione na standardowy czas, jaki panowa³ na Coruscant. Wi-

doczne za oknami niebo rzadko siê rozjaœnia³o, osi¹gaj¹c co najwy-

¿ej ciemnopurpurow¹ barwê. Dosyæ czêsto przecina³y je jaskrawo-

¿ó³te b³yskawice wy³adowañ elektrostatycznych.

Planetoida by³a dzikim œwiatem, nêkanym przez czêste burze. Z jej

skalistej powierzchni stercza³y kamienne iglice. Na podobieñstwo

gigantycznych katedr wznosi³y siê na wysokoœæ, na której niemal

zanika³a i tak ma³a si³a ci¹¿enia planetoidy. W ich wnêtrzach znaj-

dowa³o siê tysi¹ce mniejszych i wiêkszych jaskiñ, które utworzy³y

siê w ci¹gu wieków, gdy wskutek naprê¿eñ w ska³ach wykruszy³y

siê albo wyparowa³y geologiczne inkluzje. Strzeliste wie¿e by³y

doskona³ymi, bezpiecznymi kryjówkami.

Winter wziê³a maleñstwo na rêce i ko³ysz¹c je, zaczê³a scho-

dziæ w g³¹b fortecy. Sypialnia Anakina, jasno oœwietlona i poma-

lowana w koj¹ce, pastelowe barwy, znajdowa³a siê na jednym z ni¿-

szych poziomów. W powietrzu unosi³y siê tony cichej, dŸwiêcznej

muzyki.

background image

120

Kanciasty android energetyczny typu GNK, podobny do prosto-

pad³oœciennego pude³ka, przemieszcza³ siê od rega³u do rega³u, do-

³adowuj¹c baterie inteligentnych zabawek dziecka.

– Dziêkujê – odezwa³a siê machinalnie Winter do androida, cho-

cia¿ automat zosta³ wyposa¿ony tylko w bardzo prosty interaktyw-

ny program. Android energetyczny wymamrota³ coœ, co mia³o byæ

odpowiedzi¹, a potem przeszed³ do nastêpnego rega³u, powoli sta-

wiaj¹c harmonijkowo sk³adane nogi.

– Dobry wieczór, paniczu Anakinie – odezwa³ siê android opie-

kuñczy, tak¿e czuwaj¹cy w sypialni dziecka. By³ to udoskonalony

automat protokolarny typu TDL. Zosta³ wyposa¿ony w programy

umo¿liwiaj¹ce wykonywanie wiêkszoœci funkcji, jakich mo¿na wy-

magaæ od niani ma³ego dziecka. Modele typu TDL sprzedawano

w wielu miejscach galaktyki jako androidy-niañki. Ich kupcami byli

zapracowani politycy, wojskowi odbywaj¹cy s³u¿bê w gwiezdnych

bazach, a nawet przemytnicy, którzy mieli dzieci, ale czêsto narze-

kali na brak czasu, aby spêdzaæ go z pociechami.

Android typu TDL mia³ b³yszcz¹c¹, srebrzyst¹ pow³okê, dla wy-

gody pozbawion¹ wszelkich ostrych krawêdzi i za³amañ. Poniewa¿

matki i nianie opiekuj¹ce siê ma³ymi dzieæmi powinny mieæ czêsto

wiêcej ni¿ po dwie rêce, konstruktorzy wyposa¿yli automat w dwie

pary górnych koñczyn, w pe³ni funkcjonalnych. Podobnie jak tors,

pokryli je póŸniej syntetycznym cia³em. Zapewne chodzi³o im o to,

¿eby dziecko, trzymane w ramionach automatycznej niañki, odczu-

wa³o mniej wiêcej to samo, co w objêciach matki.

Anakin zaszczebiota³ radoœnie na widok androida, a potem wy-

da³ dŸwiêk przypominaj¹cy jego imiê. Piastunka pog³adzi³a g³ówkê

dziecka i ¿yczy³a mu dobrej nocy.

– Pani Winter, czy ma pani jakieœ specjalne ¿yczenia dotycz¹ce

ko³ysanki albo koj¹cej muzyki z mojego bogatego zestawu? – zapy-

ta³ android.

– Wybierz coœ na chybi³ trafi³ – odpar³a Winter. – Chcê powróciæ

do pokoju operatora. Mam wra¿enie, ¿e... coœ jest nie w porz¹dku.

– Jak pani sobie ¿yczy – odezwa³ siê android-niañka, bior¹c ma-

³ego Anakina w ramiona. – Pomachaj na dobranoc! – Pulchn¹ r¹cz-

k¹ dziecka wykona³ gest oznaczaj¹cy po¿egnanie.

Winter znalaz³a siê pod drzwiami pokoju operatora w tej samej

chwili, kiedy rozdzwoni³y siê dzwonki alarmowe. Wiedzia³a, ¿e ich

dŸwiêk oznacza pojawienie siê nieproszonych goœci. Kobieta zaczê-

³a biec w stronê konsolety, spogl¹daj¹c na wielkie ekrany. By³o wi-

background image

121

daæ na nich panoramy ponurych pustkowi, przekazywane przez ka-

mery, umieszczone w ró¿nych punktach.

Cienk¹ warstwê atmosfery rozdziera³y raz po raz g³oœne grzmoty,

z jakimi doœæ du¿e obiekty l¹dowa³y w niewielkich odleg³oœciach

od siebie. Winter widzia³a, jak ostatnie znieruchomia³y u podnó¿a

najbli¿szej skalnej iglicy.

Natychmiast uruchomi³a automatyczne systemy obronne, a po-

tem w³¹czy³a zasilanie serwomotorów maj¹cych zamkn¹æ masyw-

ne, pancerne wrota. Chodzi³o o to, aby utrudniæ dostêp do wnêtrza

wielkiej groty, w której znajdowa³ siê hangar i magazyny. Ska³y

zadr¿a³y, kiedy z hukiem zatrzasnê³y siê ciê¿kie metalowe skrzyd³a.

Winter ujrza³a na skraju ekranu jakiœ ruch, niemal poza polem wi-

dzenia kamery. Po sekundzie zobaczy³a d³ug¹, metalow¹ koñczynê, która

zgiê³a siê w gigantycznym stawie, a potem unios³a i postawi³a w innym

miejscu ogromn¹ stopê. Stopa by³a wyposa¿ona w pazury, które ude-

rzy³y o skalne pod³o¿e, powoduj¹c ma³e wybuchy, dziêki którym ca³a

konstrukcja mog³a siê przemieszczaæ. W nastêpnej chwili olbrzymia

machina przesunê³a siê i zniknê³a za jakimœ wielkim g³azem.

Wzmocniwszy si³ê g³osu, Winter zaczê³a siê ws³uchiwaæ w skrzy-

pienia i zgrzyty naprê¿anych mechanicznych koñczyn, grubych lin,

kó³ pasowych i silników.

Spiesznie prze³¹czy³a ekran na obraz z innej kamery, umieszczo-

nej na odleg³ej iglicy. Widok, jaki ukaza³ siê oczom kobiety, spra-

wi³, ¿e zamar³a ze zdumienia i trwogi. By³a to niezwyk³a reakcja

u osoby, któr¹ zazwyczaj cechowa³ spokój i opanowanie.

Ujrza³a dymi¹ce kad³uby ochronnych kokonów, porzucone w kil-

ku miejscach u stóp iglicy. Metalowe skorupy pêk³y jak czarne jaja

ogromnych robaków, uwalniaj¹c z wnêtrz mechaniczne monstra –

oœmionogie machiny podobne do olbrzymich paj¹ków.

Ka¿da koñczyna, wyposa¿ona w kilka stawów, mog³a poruszaæ

siê we wszystkie strony niezale¿nie od pozosta³ych. Stopy, zaopa-

trzone w pazury, pomaga³y elipsoidalnej kabinie przemieszczaæ siê

w górzystym terenie i znajdowaæ oparcie w szczelinach miêdzy ska-

³ami. Winter zorientowa³a siê, ¿e machiny bêd¹ mog³y wspinaæ siê

nawet po niemal pionowym zboczu wie¿y, w której ukrywa³a siê

z ma³ym Anakinem.

Osiem imperialnych robotów krocz¹cych zgromadzi³o siê u pod-

nó¿a iglicy. Ra¿¹c skalne zbocza nawa³nic¹ jaskrawozielonych b³y-

skawic, szuka³o s³abego punktu fortecy, by przedostaæ siê do œrodka.

background image

122

Uczniowie Jedi zgromadzili siê w opuszczonym, zakurzonym

pomieszczeniu wielkiej œwi¹tyni, pe³ni¹cym kiedyœ funkcjê oœrodka

dowodzenia. Wybrali je jako najodpowiedniejsze miejsce, w któ-

rym mogliby uk³adaæ plany walki z Exarem Kunem.

Wielka sala, znajduj¹ca siê na trzecim poziomie prastarego zig-

guratu, by³a kiedyœ sercem dawnej bazy Sojuszu Rebeliantów. To

w³aœnie tu genialny taktyk, genera³ Jan Dodonna, planowa³ atak wy-

mierzony przeciwko pierwszej GwieŸdzie Œmierci.

Cilghal i pozostali uczniowie uprz¹tnêli wiêkszoœæ œmieci, jakie

nazbiera³y siê w ci¹gu dziesiêciu lat od czasu, kiedy Rebelianci opu-

œcili niepotrzebn¹ bazê. Wielobarwne œwiate³ka wci¹¿ mruga³y na

kontrolnych pulpitach kilku zestawów czujników, które nadal funk-

cjonowa³y pomimo up³ywu tak d³ugiego czasu. Zabrudzone, a cza-

sami i popêkane p³yty czo³owe kontrolnych monitorów odbija³y

œwiat³o migocz¹cych lampek. Na pokrytej kurzem powierzchni wiel-

kiej taktycznej gwiezdnej mapy by³o widaæ zatarte œlady ³ap jakie-

goœ niewielkiego gada, na które na³o¿y³y siê tropy znacznie wiêk-

szych ³ap, zaopatrzonych w pazury. Widocznie drapie¿nik goni³ nie-

szczêsn¹ ofiarê.

Centrum dowodzenia, chronione przez grube kamienne œciany,

nie mia³o ¿adnych œwietlików ani okien, przez które móg³by wpa-

daæ blask s³oñca. Niedawno odnowione panele jarzeniowe, roz-

mieszczone w k¹tach pomieszczenia, sprawia³y, ¿e salê zalewa³y

potoki jasnego œwiat³a, ale zarazem podkreœla³y kryj¹ce siê tu i ów-

dzie cienie.

R O Z D Z I A £

!

background image

123

Cilghal spojrza³a na pozosta³ych uczniów Jedi. By³o ich wszyst-

kich dwanaœcioro, tuzin najlepszych... ale teraz niezdecydowanych

i przera¿onych, nie przygotowanych do walki z wrogiem, któremu

musieli stawiæ czo³o.

Niektórzy, jak Kirana Ti, Kam Solusar i, co najdziwniejsze, Streen,

na wieœæ o pojawieniu siê ducha zmar³ego przed tysi¹cleciami Lor-

da Sithów byli oburzeni. Innych, do których nale¿a³ przede wszyst-

kim Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy, ogarnê³a niewyt³umaczalna

trwoga. Zapewne obawiali siê walki z mroczn¹ moc¹, której potêga

wystarczy³a, ¿eby wypaczyæ charaktery najlepszych uczniów, a na-

wet pokonaæ mistrza Skywalkera. Cilghal tak¿e obawia³a siê tej walki,

ale przysiêg³a sobie, ¿e zrobi wszystko, co bêdzie w jej mocy, aby

pokonaæ straszliwego wroga.

– A co bêdzie, je¿eli Exar Kun pozna nasze plany? – zapyta³ Dorsk

Osiemdziesi¹ty Pierwszy. Przekrzywi³ g³owê, tak ¿e œwiat³o jarze-

niowych paneli odbi³o siê od ga³ek wielkich oczu. – Nawet teraz

mo¿e nas pods³uchiwaæ! – Podniós³ g³os niemal do krzyku, a z pa-

nicznego strachu jego ¿ó³tooliwkowa skóra pokry³a siê cêtkami.

– Mê¿czyzna spowity ca³unem mroku mo¿e byæ wszêdzie – ode-

zwa³ siê Streen.

Przestêpowa³ nerwowo z nogi na nogê i rozgl¹da³ siê po k¹tach

sali, jakby siê ba³, ¿e go ktoœ obserwuje.

– Nie mamy innego miejsca, dok¹d moglibyœmy pójœæ – stwierdzi³a

Cilghal. – Je¿eli Exar Kun odnajdzie nas tutaj, równie ³atwo mo¿e szpie-

gowaæ nas w ka¿dym innym pomieszczeniu. Musimy opracowaæ plan

walki przy za³o¿eniu, ¿e mimo to bêdziemy mogli go pokonaæ.

Powiod³a spojrzeniem po twarzach pozosta³ych uczniów. Kiedyœ

bardzo d³ugo æwiczy³a swoje oratorskie umiejêtnoœci, z których jako

kalamariañska pani ambasador bardzo czêsto korzysta³a. W prze-

sz³oœci wielokrotnie u¿ywa³a g³osu i rozumu z po¿ytkiem dla innych

i zamierza³a pos³u¿yæ siê nimi tak¿e dla dobra uczniów Jedi.

– Musimy rozwi¹zaæ naprawdê powa¿ny problem – ci¹gnê³a po

krótkiej chwili. – Nie mo¿emy dopuœciæ, ¿eby wyobraŸnia przyspa-

rza³a nam innych, jeszcze trudniejszych.

Pozostali uczniowie mruknêli na znak, ¿e podzielaj¹ jej zdanie.

– Tionno – rzek³a Cilghal. – Du¿a czêœæ naszego planu zale¿y od

tego, jak dobrze znasz historiê i nauki staro¿ytnych Jedi. Powiedz

nam wszystko, co wiesz o Exarze Kunie.

Tionna wyprostowa³a siê na koœlawym, niewygodnym krzeœle

stoj¹cym obok jednej z rozsypuj¹cych siê taktycznych konsolet. Na

background image

124

kolanach trzyma³a dwukomorowy muzyczny instrument, na którym

bardzo czêsto grywa³a ballady ka¿demu, kto chcia³ ich pos³uchaæ.

Dysponowa³a tylko bardzo niewielkimi umiejêtnoœciami Jedi.

Mistrz Skywalker powiedzia³ jej to bardzo jasno, ale mimo to kobie-

ta nie zrezygnowa³a z zamiaru zostania cz³onkini¹ nowego zakonu

rycerzy. Oczarowana legendami o czynach i s³awie dawnych Jedi,

podró¿owa³a od jednego systemu gwiezdnego do drugiego, zapo-

znaj¹c siê z pradawnymi historiami i opowieœciami. Pozna³a w ten

sposób mnóstwo legend, jakie opowiadano przez tysi¹ce lat, zanim

nasta³y mroczne czasy.

Najcenniejszym skarbem by³ holocron Jedi i Tionna spêdzi³a wiele

godzin, studiuj¹c informacje zapisane w jego wnêtrzu. Wielokrot-

nie s³ucha³a dawno zapomnianych legend, chciwie ch³on¹c ka¿d¹,

i zapamiêtuj¹c wszystkie szczegó³y. Holocron zosta³ jednak znisz-

czony, kiedy mistrz Skywalker rozmawia³ z symulowanym wize-

runkiem Vodo-Sioska Baasa, pradawnego mistrza Jedi. Chcia³, aby

stra¿nik holocronu opowiedzia³ mu o swoim uczniu, Exarze Kunie,

który powzi¹³ zamiar odrodzenia bractwa Sithów.

Tionna potrz¹snê³a g³ow¹, a¿ na plecach zadr¿a³y jej d³ugie sre-

brzyste w³osy, a potem skierowa³a na uczniów Jedi oczy o barwie

macicy per³owej. Jej cienkie i blade wargi sprawia³y wra¿enie, jak-

by wskutek silnych emocji nie by³y ukrwione.

– Bardzo trudno znaleŸæ legendy z czasów wielkiej wojny Sithów,

które da³yby siê zweryfikowaæ. To wszystko dzia³o siê przecie¿ przez

czterema tysi¹cleciami. W czasie wojny wiele rzeczy uleg³o znisz-

czeniu, a poza tym pradawni rycerze Jedi wstydzili siê, ¿e zawiedli

i nie uchronili galaktyki od wszystkich nieszczêœæ. Wiele legend i po-

dañ uleg³o zniekszta³ceniu, ale myœlê, ¿e z kawa³ków, które odnala-

z³am tu i tam, uda mi siê odtworzyæ ca³oœæ.

Prze³knê³a œlinê i ci¹gnê³a:

– Wygl¹da na to, ¿e Exar Kun zbudowa³ najwa¿niejsz¹ fortecê

w³aœnie tu, na tym ma³ym ksiê¿ycu, poroœniêtym gêst¹ d¿ungl¹.

Uczyni³ niewolników ze wszystkich Massassów i rozkaza³ im, by

wznosili te œwi¹tynie, których celem by³o skupianie jego mocy

i umacnianie w³adzy.

Rozejrza³a siê po twarzach pozosta³ych uczniów Jedi.

– Je¿eli mam byæ szczera, nasze spotkanie przypomina mi posie-

dzenie wielkiej rady na Denebie. Podobnie jak teraz, spotka³a siê

wówczas wiêkszoœæ pradawnych rycerzy Jedi, aby zastanowiæ siê

nad taktyk¹ walki z ciemn¹ fal¹, która zaczyna³a zalewaæ galaktykê.

background image

125

Mistrz Vodo-Siosk Baas, który by³ nauczycielem Exara Kuna, zgi-

n¹³ mêczeñsk¹ œmierci¹, gdy próbowa³ nawróciæ swojego ucznia na

jasn¹ stronê. Kiedy misja Vodo-Sioska zakoñczy³a siê niepowodze-

niem, inni rycerze Jedi po³¹czyli si³y, by wyzwoliæ potêgê, jakiej nie

osi¹gniêto nigdy przedtem.

Chocia¿ Kun dysponowa³ ogromn¹ si³¹, wygl¹da na to, ¿e klu-

czem... – Tionna poklepa³a b³yszcz¹cym paznokciem bok pud³a in-

strumentu – kluczem do sukcesu by³ fakt, i¿ rycerze Jedi po³¹czyli

si³y. Walczyli razem jako zgrana grupa, a ich umiejêtnoœci uzupe-

³nia³y siê jak w ³amig³ówce, jak elementy znacznie wiêkszej maszy-

ny, która sw¹ si³ê czerpa³a w³aœnie z Mocy.

Informacje, jakie znalaz³am na ten temat, s¹ tylko wyrywkowe,

ale wydaje mi siê, ¿e w koñcowej bitwie zjednoczone si³y rycerzy

Jedi zniszczy³y wiêksz¹ czêœæ d¿ungli porastaj¹cej powierzchniê

Yavina. Usi³uj¹c pokonaæ Exara Kuna, rycerze spustoszyli w³aœci-

wie niemal ca³y ksiê¿yc. Kun walczy³ z nimi, ale w ostatnim akcie

rozpaczy unicestwi³ wszystkich massasskich niewolników, odbiera-

j¹c im Moc i si³y. Pradawni rycerze Jedi odnieœli sukces, a tak¿e

zburzyli wiêkszoœæ budowli wzniesionych przez Kuna, ale Lord Si-

thów jakimœ tylko sobie znanym sposobem ocali³ ducha, zamykaj¹c

go w murach tej œwi¹tyni. I pozostawa³ w takim stanie przez te

wszystkie lata.

– Musimy zatem dokoñczyæ to, co zaczêli tamci rycerze – ode-

zwa³a siê Kirana Ti, odsuwaj¹c krzes³o i wstaj¹c od sto³u. Nie roz-

stawa³a siê teraz z osobistym pancerzem z jaszczurczej skóry. Nie

chcia³a, ¿eby p³aszcz Jedi krêpowa³ jej ruchy. Czu³a, ¿e w ka¿dej

chwili musi byæ gotowa do walki.

– Zgadzam siê – rzek³ Kam Solusar. Na jego wymizerowanej twa-

rzy malowa³ siê taki wyraz, jakby mê¿czyzna zapomnia³, ¿e kiedy-

kolwiek siê uœmiecha³.

– Ale jak? – zapyta³ Streen. – Tysi¹com rycerzy Jedi nie uda³o siê

pokonaæ mê¿czyzny spowitego ca³unem mroku. Nas jest tylko dwa-

naœcioro.

– To prawda – odezwa³a siê znów Kirana Ti. – Tym razem jednak

Exar Kun nie dysponuje niewolnikami, z których móg³by wyssaæ

wszystkie si³y. Nie mo¿e liczyæ na nikogo oprócz siebie. Poza tym

ju¿ raz zosta³ pokonany – i wie o tym.

– A w dodatku – wtr¹ci³a siê Cilghal, pokazuj¹c gestem pozosta-

³ych uczniów siedz¹cych wokó³ sto³u – my wszyscy od pocz¹tku

uczyliœmy siê i æwiczyliœmy razem. Mistrz Skywalker pragn¹³, by-

background image

126

œmy zawsze byli zgran¹ grup¹. Leia nazwa³a nas kiedyœ w³adcami

Mocy... musimy wiêc zrobiæ wszystko, by siê w nich przemieniæ.

Migotliwy duch Luke’a Skywalkera sta³ na samym szczycie wiel-

kiej œwi¹tyni, ale nie móg³ czuæ podmuchów ch³odnego wieczorne-

go wiatru. Ogromna pomarañczowa tarcza gazowego giganta za-

chodzi³a, oœwietlaj¹c d¿unglê w dole rdzawoczerwon¹ poœwiat¹.

Luke obserwowa³, jak z koron drzew poderwa³o siê do lotu stado

ma³ych stworzeñ, podobnych do nietoperzy. Zatoczy³y kr¹g nad drze-

wami, zapewne wypatruj¹c nocnych owadów, w³aœnie budz¹cych

siê do ¿ycia.

Luke przypomnia³ sobie nocny koszmar, w którym Exar Kun pod

postaci¹ jego ojca, Anakina Skywalkera, zachêca³ go do zaintereso-

wania siê naukami ciemnej strony. Oczami wyobraŸni ujrza³ umê-

czonych massasskich niewolników wznosz¹cych gigantyczne œwi¹-

tynie, przy których budowie wielu straci³o ¿ycie. Luke odrzuci³ pro-

pozycjê nocnej zjawy, ale nie doœæ szybko zareagowa³ na otrzyma-

ne od niej ostrze¿enie.

Odwróci³ siê nagle i na tle drzew w d¿ungli zobaczy³ sylwetkê

Exara Kuna odzianego w czarny p³aszcz z kapturem. Widok ten jed-

nak przesta³ go przera¿aæ.

– Z ka¿dym dniem stajesz siê coraz œmielszy, Exarze Kunie – po-

wiedzia³. – Bez przerwy mi siê pokazujesz. Nawet teraz, kiedy wal¹

siê w gruzy wszystkie twoje plany, by zniszczyæ moje cia³o.

W chwili spokoju, jaka nast¹pi³a po odparciu ataku gadoptaków,

duch Luke’a przygl¹da³ siê, jak Cilghal opatruje niegroŸne rany,

odniesione przez jego cia³o. Obserwowa³, jak Kalamarianka staran-

nie przemywa je i banda¿uje. Wyczuwa³ promieniuj¹c¹ od niej em-

patiê. Czu³ j¹ od pierwszych chwil, kiedy Cilghal przyby³a do jego

akademii. Kalamariañska pani ambasador by³a doskona³¹ uzdrowi-

cielk¹ Jedi.

Odezwa³a siê wówczas do ducha Luke’a, choæ nie mog³a go ni-

gdzie dostrzec:

– Zrobimy wszystko, co bêdziemy mogli, mistrzu Skywalkerze.

Proszê ciê, nie traæ w nas wiary.

Rzeczywiœcie, Luke nie przestawa³ pok³adaæ wiary w swoich

uczniach. Czu³, ¿e w³aœnie dziêki temu mo¿e bez obaw rozmawiaæ

z Exarem Kunem na wierzcho³ku œwi¹tyni, gdzie ju¿ raz zosta³ po-

konany przez Lorda Sithów i Kypa Durrona.

background image

127

– Do tej pory tylko z tob¹ igra³em – odezwa³ siê Kun, wykonuj¹c

lekcewa¿¹cy gest widmow¹ rêk¹. – B¹dŸ pewien, ¿e nic nie jest w sta-

nie pokrzy¿owaæ moich planów. Niektórzy twoi uczniowie s¹ ju¿

teraz w mojej mocy. Pozostali znajd¹ siê ju¿ nied³ugo.

– Nie s¹dzê – odpar³ Luke, czuj¹c nag³y przyp³yw pewnoœci sie-

bie. – Mo¿liwe, ¿e poka¿esz im drogê wiod¹c¹ do s³awy, ale za two-

je sztuczki trzeba p³aciæ wysok¹ cenê. Tymczasem ja nauczy³em ich

cierpliwoœci i pracowitoœci, a tak¿e wiary we w³asne si³y. Podczas

gdy ty, Exarze Kunie, dajesz im jarmarczn¹ magiê, ja da³em im praw-

dziw¹ si³ê i wyjaœni³em im znaczenie Mocy.

– Czy myœlisz, ¿e nie znam œmiechu wartych planów, jakie uk³a-

daj¹, by mnie zniszczyæ? – rozeœmia³ siê duch Kuna. Mroczna zjawa

Czarnego Lorda z ka¿d¹ chwil¹ che³pi³a siê coraz bardziej, stara³a

siê przestraszyæ Luke’a. Mo¿liwe, ¿e zaczyna³a siê czuæ coraz mniej

pewnie.

– To nie ma znaczenia – odpar³ Skywalker. – I tak ciê pokonaj¹.

Twoja wyimaginowana potêga jest twoj¹ najwiêksz¹ s³aboœci¹, Exa-

rze Kunie.

– A twoj¹ jest wiara w twoich przyjació³! – odci¹³ siê duch Kuna.

Luke rozeœmia³ siê beztrosko, czuj¹c, ¿e jego si³y i zdecydowanie

rosn¹ z minuty na minutê.

– S³ysza³em ju¿ od ciebie te przechwa³ki – powiedzia³. – Twoje

plany zosta³y pokrzy¿owane wtedy i zostan¹ udaremnione teraz.

Czarna sylwetka Exara Kuna zadr¿a³a, jakby powia³ silniejszy

podmuch wiatru. Kiedy cieñ rozmywa³ siê i znika³, Luke us³ysza³

jego ostatnie s³owa:

– Jeszcze siê przekonamy!

background image

128

Han Solo czu³ na czole kropelki potu. Siedz¹c w sterowni „Ty-

si¹cletniego Soko³a”, nie odrywa³ spojrzenia od iluminatora. Kyp

Durron, pilotuj¹cy Pogromcê S³oñc, przekazywa³ coraz wiêksz¹ moc

do anteny generatora rezonansowych torped, które mog³y wywo³y-

waæ wybuchy gwiazd supernowych.

Solo uderzy³ piêœci¹ w pulpit konsolety.

– Zaczekaj, ch³opcze! – krzykn¹³. – Wstrzymaj siê na chwilê!

Myœla³em, ¿e jesteœ moim przyjacielem.

– Gdybyœ t y by³ moim przyjacielem – zabrzmia³ w sterowni chra-

pliwy g³os Kypa – nie stara³byœ siê mnie powstrzymaæ. Wiesz, jak¹

krzywdê wyrz¹dzi³o Imperium mnie i mojej rodzinie. Niedawno

skrzywdzi³o mnie jeszcze bardziej. Ok³ama³o mnie po raz ostatni...

a teraz nawet mój brat nie ¿yje.

Lando Calrissian, siedz¹cy na fotelu drugiego pilota, nagle zain-

teresowa³ siê przyciskami i dŸwigniami. Jego wielkie oczy kierowa-

³y siê to na ten, to na tamten przyrz¹d. Po chwili odwróci³ siê do

Hana i zacz¹³ gor¹czkowo wymachiwaæ rêkami, daj¹c mu znaki, ¿eby

wy³¹czy³ zasilanie mikrofonu.

– Pos³uchaj, ch³opie – szepn¹³, kiedy Han spe³ni³ jego proœbê. –

Pamiêtasz, jak ty i Kyp porwaliœcie Pogromcê S³oñc z Laborato-

rium Otch³ani? Luke i ja czekaliœmy wówczas, ¿eby was pochwy-

ciæ.

Han kiwn¹³ g³ow¹, chocia¿ nie wiedzia³, do czego Calrissian

zmierza.

– Jasne.

R O Z D Z I A £

"

background image

129

– A pamiêtasz, jak sprzêgnêliœmy wówczas pamiêci nawigacyj-

nych komputerów, poniewa¿ aparatura „Soko³a” nie dzia³a³a? –

Uniós³ brwi i zacz¹³ mówiæ bardzo powoli, cedz¹c s³owa. – Pos³u-

chaj... przecie¿ mamy wci¹¿ w pamiêci kody kontrolne Pogromcy!

Nagle Han zrozumia³, o co chodzi przyjacielowi.

– Masz je, ale jak mo¿esz je wykorzystaæ? – zapyta³. – Nie znasz

przecie¿ systemów kontrolnych tamtego statku!

– Chyba nie mamy wyboru, staruszku, prawda?

– No dobrze – odezwa³ siê Han tak¿e szeptem, chocia¿ wcale nie

by³o to konieczne, zwa¿ywszy na fakt, ¿e mikrofon pozostawa³

wy³¹czony. – Ja spróbujê go zagadaæ, a ty przejmij kontrolê nad Po-

gromc¹.

Lando zmarszczy³ sceptycznie brwi, ale z now¹ nadziej¹ pochyli³

siê nad klawiatur¹.

Han pstrykn¹³ prze³¹cznikiem, ponownie w³¹czaj¹c zasilanie mi-

krofonu.

– Kyp, czy pamiêtasz, jak zje¿d¿aliœmy na turbonartach w podbie-

gunowych rejonach Coruscant? Pomkn¹³eœ wówczas pierwszy nie-

bezpiecznym szlakiem, a ja pogoni³em za tob¹ w obawie, ¿eby nie

sta³o ci siê coœ z³ego. Myœla³em, ¿e mo¿esz siê wywróciæ. Pamiêtasz?

Kyp nie odpowiedzia³, ale Han domyœli³ siê, ¿e jego uwaga by³a celna.

– Pos³uchaj, ch³opcze, kto wyci¹gn¹³ ciê z kopalni na Kessel? –

ci¹gn¹³. – Kto uwolni³ ciê z celi œmierci na pok³adzie „Gorgony”?

Kto lecia³ u twojego boku, kiedy ucieka³eœ z Laboratorium Otch³a-

ni? Kto obieca³ zrobiæ wszystko, co mo¿e, ¿ebyœ znów móg³ cieszyæ

siê ¿yciem po tylu latach cierpieñ i wyrzeczeñ?

– Nic z tego... nie wysz³o – zacinaj¹c siê, odpar³ ochryple Kyp.

– Dlaczego, ch³opcze? Czy sta³o siê coœ z³ego? Co zdarzy³o siê na

Yavinie Cztery? Wiem, ¿e ty i Luke mieliœcie drobn¹ sprzeczkê...

– To nie mia³o nic wspólnego z Lukiem Skywalkerem – przerwa³

Kyp tak nagle, ¿e Han zorientowa³ siê, i¿ m³odzieniec nie mówi praw-

dy. – Tam, na ksiê¿ycu Yavina, dowiedzia³em siê rzeczy, których

mistrz Skywalker nigdy by mi nie powiedzia³. Dowiedzia³em siê,

jak byæ silny. Nauczy³em siê, jak walczyæ z Imperium, jak uczyniæ

groŸn¹ broñ z w³asnego gniewu.

– Pos³uchaj mnie, ch³opcze – odpar³ Han. – Nie twierdzê, ¿e wiem

wszystko na temat Mocy. Prawdê mówi¹c, powiedzia³em kiedyœ, ¿e

uwa¿am j¹ za coœ w rodzaju czarów czy religijnego hokus-pokus.

Wiem jednak, ¿e to, co mówisz, brzmi zupe³nie, jakbyœ przeszed³ na

ciemn¹ stronê.

9 – W³adcy mocy

background image

130

Po d³ugiej ciszy Kyp odrzek³:

– Han... ja...

– Mam! – szepn¹³ nagle Lando.

Han kiwn¹³ g³ow¹ na znak zgody, a Calrissian wystuka³ na kla-

wiaturze odpowiedni kod kontrolny.

Kiedy polecenie przejêcia kontroli nad Pogromc¹ zosta³o przeka-

zane na niewielk¹ odleg³oœæ dziel¹c¹ oba statki, na pulpicie sterow-

niczym „Soko³a” zaczê³y nerwowo mrugaæ ró¿nokolorowe lampki.

W ciemnoœciach przestworzy, rozjaœnianych jedynie przez poœwia-

tê gasn¹cego czerwonego kar³a, by³o widaæ, jak systemy kontrolne

Pogromcy S³oñc po kolei trac¹ moc i zamieraj¹. Najpierw zgas³o

oœwietlenie kabiny pilota, póŸniej zniknê³y promienie sygna³ów na-

miarowych aparatury celowniczej laserowych dzia³ek, a na samym

koñcu przesta³ p³on¹æ plazmowy ogieñ na obrze¿ach toroidalnej

anteny generatora rezonansowych torped.

– Tak jest! – zawo³a³ radoœnie Lando. Han tak¿e wyda³ triumfal-

ny okrzyk, a póŸniej odwróci³ siê do przyjaciela i uniós³ rêkê, ¿eby

uderzyæ w wyci¹gniêt¹ d³oñ Calrissiana.

– Chcia³bym teraz z nim porozmawiaæ – odezwa³ siê po chwili. –

Czy jego komunikator jest nadal zasilany?

– Kana³ ³¹cznoœci nie zosta³ przerwany – oznajmi³ Lando. – Nie

s¹dzê jednak, ¿eby ch³opak by³ zachwycony...

– Oszuka³eœ mnie! – w sterowni „Soko³a” rozleg³ siê krzyk Kypa. –

Mówi³eœ, ¿e jesteœ moim przyjacielem, a teraz mnie zdradzi³eœ. Exar

Kun mówi³ mi szczer¹ prawdê. Zdradzaj¹ ciê najlepsi przyjaciele.

Prawdziwy rycerz Jedi nie ma czasu, ¿eby byæ czyimkolwiek przy-

jacielem. Zas³u¿yliœcie na œmieræ.

Pogromca S³oñc w zdumiewaj¹cy sposób obudzi³ siê do ¿ycia. Mimo

przejêcia kontroli przez Calrissiana, w systemach statku ponownie za-

czê³a pulsowaæ energia. Wszystkie œwiat³a zapali³y siê na nowo.

– To nie moja wina! – jêkn¹³ Lando i rzuci³ siê do klawiatury, by

powtórnie przes³aæ poprzednie polecenie. – Nie wiedzia³em, ¿e ch³o-

pak upora siê z tym tak szybko!

– Kyp potrafi wyprawiaæ z Moc¹ ró¿ne cuda, których ani ty, ani

ja nie zrozumiemy.

Transmiter rezonansowych torped ponownie rozjarzy³ siê oœle-

piaj¹cym blaskiem roz¿arzonej plazmy, gotów do natychmiastowe-

go strza³u. Intensywnoœæ blasku wydawa³a siê nawet wiêksza ni¿

poprzednio.

Han by³ pewien, ¿e tym razem Kyp nie zawaha siê ani przez chwilê.

background image

131

Streen drzema³, siedz¹c z podkurczonymi nogami na kamiennej

posadzce i opieraj¹c siê plecami o nogê sto³u, na którym spoczywa-

³o cia³o mistrza Skywalkera. Obj¹³ rêkami nogi, a wtedy czu³ ciep³o

starego kombinezonu z wieloma kieszeniami. Wygodny strój pa-

miêta³ chwile, które jego w³aœciciel spêdzi³ samotnie, zajêty chwy-

taniem gazów na Bespinie. Streen nie czu³ ju¿ jednak gorzkiej, siar-

kowej woni drogocennych b¹bli, od czasu do czasu unosz¹cych siê

ponad chmury.

Teraz mia³ o wiele wa¿niejsze zajêcie. By³ stra¿nikiem cia³a mi-

strza Skywalkera.

Przez uchylone drzwi ogromnej sali audiencyjnej wpada³a nie-

mal pozioma jasna smuga, rzucaj¹c na posadzkê d³ugi klin œwiat³a.

Wokó³ cia³a Luke’a p³onê³o dwanaœcie œwiec, umieszczonych tam

po jednej przez ka¿dego ucznia Jedi. Ich p³omyki otacza³y nieru-

chome cia³o ochronn¹, chocia¿ niezbyt jasn¹ aureol¹. Tylko one

b³yszcza³y w ciemnoœciach, które ze wszystkich stron napiera³y na

bezbronne cia³o.

Streen mrucza³ coœ do siebie. Nie, nie bêdzie siê ws³uchiwa³ w s³o-

wa mê¿czyzny spowitego ca³unem mroku. Nie, nie zostanie pos³usz-

nym s³ug¹ Exara Kuna. Nie, nie zrobi niczego, co mog³oby wyrz¹-

dziæ jak¹kolwiek krzywdê cia³u mistrza Skywalkera! Nie!

Palcami jednej d³oni, pokrytej sêkatymi odciskami, obejmowa³

ch³odn¹ rêkojeœæ œwietlnego miecza Luke’a.

Tym razem zamierza³ walczyæ. Tym razem mroczny mê¿czyzna

nie mo¿e go pokonaæ. Niektórzy spoœród pozosta³ych uczniów nie

R O Z D Z I A £

#

background image

132

kryli powa¿nych w¹tpliwoœci, czy powinno siê zostawiaæ Streena

sam na sam z cia³em mistrza Skywalkera, zw³aszcza wówczas, gdy

by³ uzbrojony w broñ rycerzy Jedi. Stary pustelnik jednak tak bar-

dzo b³aga³ o to, ¿eby daæ mu jeszcze jedn¹ szansê odkupienia winy,

¿e Kirana Ti stanê³a po jego stronie.

Pozostali obiecali, ¿e bêd¹ mieli na niego oko. Mistrz Skywalker

by³ w niebezpieczeñstwie, ale musieli zgodziæ siê na to ryzyko.

Streen pozwoli³, ¿eby pieszczotliwe macki snu przeniknê³y do

jego myœli. Opuœci³ na piersi posiwia³¹ g³owê. Szepcz¹ce g³osy roz-

brzmiewa³y w niej niczym szmer wiatru, wypowiadaj¹c ³agodne s³o-

wa, koj¹ce zdania... zimne obietnice.

S³owa nakazywa³y mu, ¿eby siê obudzi³, ale Streen opiera³ siê im

z ca³ej si³y, nie wiedz¹c, czy s¹ podszeptami z³ego ducha, czy tylko

¿¹daniami pozosta³ych uczniów. Kiedy stary mê¿czyzna zoriento-

wa³ siê, ¿e zbyt d³ugo nie mo¿e rozstrzygn¹æ tej w¹tpliwoœci, zmusi³

siê do przebudzenia.

Kiedy zacz¹³ mrugaæ oczami, g³osy natychmiast ucich³y. Ciszê

zak³óci³ jednak inny g³os, tym razem naprawdê rozbrzmiewaj¹cy

w wielkiej sali.

– ObudŸ siê, mój uczniu. Wieje wicher.

Streen skupi³ spojrzenie na czarnej postaci Exara Kuna, unosz¹-

cej siê nieruchomo nad centralnym punktem ogromnej komnaty.

W migotliwym blasku œwiec i nik³ej poœwiacie wpadaj¹cej przez

œwietliki pustelnik dostrzega³ mroczne kszta³ty jakby wyrzeŸbione

d³utem snycerza. Widzia³ wiêcej szczegó³ów sylwetki i stroju mê¿-

czyzny spowitego ca³unem mroku ni¿ kiedykolwiek przedtem.

Exar Kun zwróci³ w jego stronê czarn¹ twarz, jak gdyby wycio-

san¹ z bloku smolistej lawy. By³o widaæ wystaj¹ce koœci policzko-

we, harde oczy i w¹skie, okrutne, gniewnie zaciœniête wargi. Na ra-

miona sp³ywa³y d³ugie w³osy, podobne do ebonitowych nici, prze-

wi¹zane z ty³u g³owy w taki sposób, ¿e przypomina³y koñski ogon.

Cia³o Exara Kuna okrywa³ gruby, jakby watowany czarny pancerz,

a na czole pulsowa³ tatua¿ p³on¹cego czarnego s³oñca.

Streen powoli wsta³, opieraj¹c siê lew¹ rêk¹ o blat sto³u. Czu³, ¿e

jest spokojny i opanowany, chocia¿ rozgniewany na mrocznego

mê¿czyznê za to, ¿e wykorzysta³ chwilê jego s³aboœci i u¿y³ jej jako

przynêty, by przeci¹gn¹æ go na swoj¹ stronê.

– Tym razem nie bêdê s³ucha³ twoich rozkazów, mê¿czyzno spo-

wity ca³unem mroku – oznajmi³.

Exar Kun siê rozeœmia³.

background image

133

– A jak chcia³byœ mi siê przeciwstawiæ? – odpar³. – Ju¿ przeci¹-

gn¹³em ciê na swoj¹ stronê.

– Je¿eli naprawdê w to wierzysz – odezwa³ siê Streen, bior¹c g³ê-

boki oddech i staraj¹c siê, ¿eby jego g³os zabrzmia³ donoœniej – po-

pe³ni³eœ pierwszy powa¿ny b³¹d.

Wyci¹gn¹³ d³oñ z rêkojeœci¹ œwietlnego miecza Luke’a i przyci-

sn¹³ guzik, z g³oœnym trzaskiem zapalaj¹c œwietliste ostrze.

Ku zdumieniu i zadowoleniu Streena cieñ Exara Kuna siê cofn¹³.

– Doskonale – odezwa³ siê mroczny duch z brawur¹, która bez

w¹tpienia by³a udawana. – A teraz unieœ miecz i rozetnij cia³o Sky-

walkera na po³owy. Miejmy to ju¿ za sob¹.

Streen zbli¿y³ siê o krok do Exara Kuna i skierowa³ ostrze miecza

w stronê zjawy.

– To ostrze jest przeznaczone dla ciebie, mê¿czyzno spowity ca-

³unem mroku.

– Je¿eli wydaje ci siê, ¿e ta broñ mo¿e wyrz¹dziæ mi jak¹kolwiek

krzywdê, mo¿e powinieneœ zapytaæ swojego przyjaciela, Gantorisa –

odpar³ Kun. – A mo¿e ju¿ zapomnia³eœ, co siê z nim sta³o, kiedy

postanowi³ mi siê przeciwstawiæ?

Przez umys³ Streena przemknê³a wizja sczernia³ych szcz¹tków

przywódcy kolonistów z Eol Sha, wypalonych od œrodka i rozsypu-

j¹cych siê na proch, strawionych p³omienistym ¿arem ciemnej stro-

ny. Kun musia³ œwiadomie przypomnieæ j¹ Streenowi w tej chwili,

chc¹c os³abiæ jego ducha walki i wzbudziæ przera¿enie. Gantoris by³

przyjacielem Streena: obaj byli pierwszymi kandydatami Jedi, któ-

rych znalaz³ mistrz Skywalker podczas poszukiwañ.

Zamiast wzbudziæ panikê i przera¿enie, wizja tylko wzmog³a de-

terminacjê Streena. Pustelnik z Bespina zrobi³ nastêpny krok w kie-

runku cienistej zjawy, nie spuszczaj¹c z niej spojrzenia.

– Nie jesteœ tu mile widzianym goœciem, Exarze Kunie – powie-

dzia³.

Ku jego jeszcze wiêkszemu zdumieniu mroczny duch pradawne-

go Lorda Sithów znów cofn¹³ siê przed nim, unosz¹c siê nad prome-

nad¹.

– Je¿eli bêdziesz stawia³ mi opór, Streen, potrafiê znaleŸæ inny

sposób zmuszenia ciê do pos³uszeñstwa. Kiedy ponownie znajdziesz

siê w mojej mocy, nie oka¿ê ci ¿adnej litoœci. Moi bracia Sithowie

pos³u¿¹ siê ca³¹ moc¹, jak¹ przechowuj¹ w murach wszystkich œwi¹-

tyñ. Je¿eli nadal bêdziesz mi siê przeciwstawia³, sprawiê, ¿e twoje

cia³o zostanie przenikniête takim bólem, którego nawet nie potrafisz

background image

134

sobie wyobraziæ. Bez koñca bêdziesz cierpia³ niewys³owione mêki...

wszystkie, jakimi zechcê udrêczyæ twoje cia³o!

Cieñ Exara Kuna wycofa³ siê jednak jeszcze dalej... i nagle z klatki

schodowej, znajduj¹cej siê w lewym k¹cie wielkiej sali, wy³oni³a

siê nastêpna wysoka postaæ. By³a ni¹ Kirana Ti, odziana w elastycz-

ny, po³yskuj¹cy pancerz z jaszczurczej skóry. Miêœnie jej r¹k i nóg

b³yszcza³y w blasku œwiec, nadaj¹c jej sprê¿ystemu cia³u groŸny

wygl¹d.

– Czy¿byœ tchórzy³, Exarze Kunie? – zapyta³a czarodziejka

z Dathomiry. – Czy¿byœ zamierza³ uciec? Tak ³atwo dajesz siê

przestraszyæ?

Streen znieruchomia³ na krawêdzi podwy¿szenia, ale nie opuœci³

ostrza œwietlnego miecza.

– Jeszcze jedna niedowarzona uczennica – odezwa³ siê Exar Kun,

odwracaj¹c siê w jej stronê. – Zaj¹³bym siê tob¹ we w³aœciwym cza-

sie. Czarownice z Dathomiry by³yby wspania³ym uzupe³nieniem

nowego bractwa Sithów.

– Nigdy nie bêdziesz mia³ szansy, ¿eby im to powiedzieæ, Exarze

Kunie. Jesteœ uwiêziony tu, w murach tej œwi¹tyni. Nie opuœcisz ju¿

tej komnaty.

Ruszy³a ku mrocznemu duchowi, chc¹c zastraszyæ go sam¹ swo-

j¹ obecnoœci¹.

Cieñ Kuna zadr¿a³, ale nie cofn¹³ siê przed czarodziejk¹ z Da-

thomiry.

– Nie mo¿esz wyrz¹dziæ mi ¿adnej krzywdy – powiedzia³, uno-

sz¹c siê w powietrze i zawisaj¹c nad kobiet¹.

Na ten widok Streen poczu³, ¿e jego serce zamiera z przera¿enia,

jakby przeszyte soplem lodu, ale Kirana Ti pochyli³a g³owê, zrobi³a

b³yskawiczny unik i natychmiast przyjê³a bojow¹ postawê. P³ynnym

ruchem siêgnê³a do boku i wyci¹gnê³a jedno z groŸnych narzêdzi,

przyczepionych do pasa.

W wielkiej komnacie audiencyjnej rozleg³ siê g³oœny trzask, z ja-

kim wojowniczka uwolni³a œwietlist¹ smugê drugiego œwietlnego

miecza. Niezwykle d³ugie, ametystowe ostrze wysunê³o siê z rêko-

jeœci, pomrukuj¹c i skwiercz¹c niczym rozz³oszczony owad. Kirana

Ti nieznacznie przesunê³a smugê z boku na bok.

– Gdzie zdoby³aœ tê broñ? – zapyta³ duch Kuna.

– Nale¿a³a do Gantorisa – odpar³a czarodziejka. – Próbowa³ kiedyœ

ni¹ walczyæ z tob¹, ale przegra³. – Przeciê³a powietrze ostrzem, a Kun

cofn¹³ siê w stronê nieruchomego Streena. – Ja jednak ciê pokonam.

background image

135

Kirana Ti zaczê³a iœæ w stronê podwy¿szenia, na którym nadal

sta³ pustelnik z Bespina z pierwszym œwietlnym mieczem. Kun zna-

laz³ siê pomiêdzy nimi.

Z mrocznej czeluœci klatki schodowej po prawej stronie wielkiej

sali wy³oni³ siê nastêpny uczeñ Jedi, ponury i chudy Kam Solusar.

– A je¿eli i ona przegra – oœwiadczy³ – ja podniosê jej œwietlny

miecz i bêdê walczy³ z tob¹.

Zacz¹³ iœæ w stronê podwy¿szenia, zmniejszaj¹c odleg³oœæ dzie-

l¹c¹ go od kobiety, ¿eby stan¹æ u jej boku.

W przeciwleg³ym k¹cie sali ukaza³a siê Tionna. Ona równie¿ ru-

szy³a w stronê Exara Kuna, rzucaj¹c mu wyzwanie:

– Ja tak¿e stanê do walki z tob¹.

W wielkiej sali pojawi³a siê Cilghal, trzymaj¹c za r¹czki Jacena

i Jainê, drepcz¹cych u jej boków.

– My te¿ bêdziemy walczyli z tob¹. Wszyscy staniemy do walki,

Exarze Kunie.

Do komnaty wkroczyli pozostali uczniowie Jedi, otaczaj¹c ducha

Czarnego Lorda Sithów zwartym ko³em.

Kun uniós³ widmowe rêce i wykona³ gest, jakby coœ dusi³. Wiel-

ka komnata pogr¹¿y³a siê w mroku.

– Nie boimy siê ciemnoœci – odezwa³a siê stanowczo Tionna. –

Umiemy wytwarzaæ w³asne œwiat³o.

Kiedy jego oczy przyzwyczai³y siê do ciemnoœci, Streen ujrza³,

¿e dziwna b³êkitna poœwiata otacza cia³a wszystkich uczniów Jedi.

Z pocz¹tku s³aba, z ka¿d¹ chwil¹ zdawa³a siê jarzyæ coraz silniej,

w miarê, jak kandydaci na rycerzy zacieœniali kr¹g wokó³ Exara

Kuna.

– Nawet je¿eli po³¹czycie si³y, bêdziecie zbyt s³abi, ¿eby mnie

pokonaæ! – odezwa³a siê mroczna zjawa.

Streen poczu³, ¿e jakaœ niewidzialna d³oñ zaciska siê wokó³ jego

gard³a, uniemo¿liwiaj¹c mu oddychanie. Zakrztusi³ siê, usi³uj¹c na-

braæ powietrza. Tymczasem czarna sylwetka odwróci³a siê w stronê

tych, którzy otoczyli go, by z nim walczyæ. Inni uczniowie Jedi tak-

¿e zaczêli siê krztusiæ, ³apaæ powietrze jak ryby wyci¹gniête z wo-

dy. Ich twarze pociemnia³y z ogromnego wysi³ku.

Cieñ Kuna zacz¹³ rosn¹æ; z ka¿d¹ chwil¹ wydawa³ siê coraz ciem-

niejszy i potê¿niejszy. Po chwili przemieœci³ siê i niczym góra znie-

ruchomia³ nad stra¿nikiem cia³a Luke’a.

– Streen, unieœ œwietlny miecz i przebij tych s³abeuszy – rozka-

za³. – Mo¿e wówczas pozostawiê ciê przy ¿yciu.

background image

136

Streen czu³ w uszach szum, z jakim jego organizm domaga³ siê

tlenu. DŸwiêk ten przypomina³ mu najpierw œwist wiatru, a potem

huk szalej¹cego huraganu. Wiatr. Powietrze. Zebrawszy wszystkie

si³y Jedi, zacz¹³ œci¹gaæ ku sobie podmuchy wiatru, zasysaæ powie-

trze. Kierowa³ je do swoich p³uc, omijaj¹c zaciœniête niewidoczne

palce Kuna.

Jego p³uca wype³ni³y siê ch³odnym o¿ywczym tlenem i Streen

poczu³, ¿e mo¿e znów oddychaæ. Korzystaj¹c z si³, jakich nabra³ za

poœrednictwem Mocy, uczyni³ to samo z krtaniami pozosta³ych

uczniów Jedi. Wepchn¹³ powietrze do ich p³uc, pomóg³ im oddy-

chaæ i sprawi³, ¿e i oni nabrali wiêkszej si³y.

– Jesteœmy silniejsi ni¿ ty – wci¹¿ jeszcze siê krztusz¹c, przemó-

wi³ Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy. W jego g³osie brzmia³o zdu-

mienie zmieszane z ukryt¹ groŸb¹.

– Jak bardzo musicie mnie nienawidziæ – zagrzmia³ duch Exara

Kuna. Ton jego g³osu wskazywa³ na to, ¿e mroczny mê¿czyzna jest

doprowadzony do rozpaczy. – Czujê wasz gniew, wasz¹ wœciek³oœæ.

Cilghal postanowi³a zrobiæ u¿ytek z jedwabiœcie miêkkiego g³o-

su, nad którym pracowa³a przez tyle lat jako kalamariañska pani

ambasador.

– Wcale nie ¿ywimy do ciebie nienawiœci, Exarze Kunie – odpa-

r³a. – Jesteœ dla nas jedynie tematem jeszcze jednej lekcji. Nauczy³eœ

nas bardzo du¿o. Powiedzia³eœ nam, co to znaczy byæ prawdziwym

Jedi. Obserwuj¹c ciebie, dowiedzieliœmy siê, ¿e ciemna strona ma

niewiele w³asnej si³y. Nie dysponujesz ¿adn¹ moc¹, której byœmy

nie mieli. Przeciwstawiaj¹c siê nam, jedynie obracasz przeciwko nam

nasze s³aboœci.

– Mamy ciebie dosyæ, Exarze Kunie – odezwa³ siê ponuro Kam

Solusar, jeden z uczniów stoj¹cych w krêgu wokó³ zjawy. – Naj-

wy¿szy czas, ¿ebyœ znikn¹³.

Uczniowie Jedi zbli¿yli siê do mrocznego ducha, otoczyli go jesz-

cze ciaœniejszym krêgiem. Streen przesun¹³ ostrze œwietlnego mie-

cza, jak móg³ najwy¿ej, a stoj¹ca po przeciwnej stronie Kirana Ti

unios³a swoj¹ klingê, jakby zamierza³a siê do ciosu. Œwietlista aure-

ola pokrywaj¹ca cia³a nowych rycerzy Jedi rozjarzy³a siê jeszcze

silniej. Przemieni³a siê w roziskrzon¹ mg³ê, która, czerpi¹c si³ê

z energii Mocy, otoczy³a uwiêzion¹ ofiarê szczelnym pierœcieniem

œwiat³a.

– Dobrze znam wasze s³aboœci – odezwa³ siê piskliwie duch Kuna. –

Wszyscy macie jakieœ wady. Ty...

background image

137

Cieñ rzuci³ siê w stronê niewysokiej sylwetki Dorska Osiemdzie-

si¹tego Pierwszego, charakteryzuj¹cej siê op³ywowymi kszta³tami.

Klon zadr¿a³, jakby chcia³ uchyliæ siê przed ciosem, ale pozostali

uczniowie wzmocnili go, dodali si³y.

– Ty, Dorsku Osiemdziesi¹ty Pierwszy, ty kompromitacjo klona! –

Kun parskn¹³ pogardliwie. – Osiemdziesi¹t poprzednich wcieleñ

twojej genetycznej struktury by³o doskona³e, dok³adnie takie same,

i tylko twoja okaza³a siê odmienna. Jesteœ wyrzutkiem, banit¹. Je-

steœ niczym.

Oliwkowo-szaroskóra istota nie cofnê³a siê jednak przed duchem

Kuna.

– To w³aœnie te ró¿nice s¹ Ÿród³em naszej si³y. Dowiedzia³em siê

tego w naszej akademii.

– A ty... – Exar Kun odwróci³ siê w stronê Tionny. – Ty nawet nie

masz w sobie ¿adnych si³ Jedi. Jesteœ œmiechu warta. Potrafisz tylko

œpiewaæ pieœni o chwalebnych czynach, podczas gdy inni wyruszaj¹

do walki i zwyciê¿aj¹.

Tionna uœmiechnê³a siê do niego, a jej per³owe oczy zalœni³y w bla-

sku roziskrzonego krêgu.

– Pewnego dnia te pieœni opowiedz¹ o zwyciêstwie, jakie odnie-

œliœmy nad Exarem Kunem... a w³aœnie ja bêdê t¹, która je zaœpiewa.

W miarê, jak uczniowie Jedi, zjednoczeni wspólnym celem, ³¹-

czyli si³y, coraz jaœniej jarzy³a siê otaczaj¹ca ich aureola. Przydawa-

³a im mocy, przenikaj¹c œwietlistymi niæmi, które niczym rozjarzo-

ne sploty wzmacnia³y ich s³abe punkty, uwypuklaj¹c zalety.

Streen nie do koñca by³ pewien, czy do krêgu uczniów Jedi

nie przy³¹czy³a siê jeszcze jedna sylwetka. Wydawa³o mu siê,

¿e widzi coœ na kszta³t ducha, pozbawion¹ cia³a postaæ, nisk¹

i pochylon¹, wyci¹gaj¹c¹ przed siebie wysuszone, starcze rêce.

W zniekszta³conej twarzy, maj¹cej coœ w rodzaju dziobka od

czajnika zamiast nosa, by³o widaæ ma³e czarne oczy, os³oniête

wielkimi brwiami, podobnymi do okapów. Streen rozpozna³

prastarego mistrza Jedi, Vodo-Sioska Baasa, który kiedyœ uka-

za³ siê uczniom Luke’a z wnêtrza holocronu, by udzielaæ im

cennych rad i nauk.

Duch Kuna tak¿e dostrzeg³ zjawê swojego nauczyciela. Jego twarz

jak kamienna maska zamar³a w wyrazie niek³amanej grozy.

– Je¿eli rycerze Jedi po³¹cz¹ si³y, przezwyci꿹 swoje s³aboœci –

w g³owach uczniów rozbrzmia³ starczy g³os staro¿ytnego mistrza. –

Exarze Kunie, mój uczniu... oto jesteœ nareszcie pokonany.

background image

138

– Nie! – krzykn¹³ piskliwie mroczny duch, rozpaczliwie rozgl¹-

daj¹c siê po obwodzie œwietlistego krêgu, jakby chcia³ znaleŸæ w nim

jak¹œ lukê, s³absze miejsce, przez które móg³by siê przedostaæ.

– Tak – odezwa³ siê jeszcze jeden g³os, bardzo silny i stanowczy.

Naprzeciwko mistrza Vodo-Sioska rozjarzy³a siê s³aba, jakby roz-

myta poœwiata otaczaj¹ca sylwetkê m³odego mê¿czyzny, odzianego

w p³aszcz Jedi. Mistrza Skywalkera.

– Jedynym sposobem rozjaœnienia mroków – stwierdzi³a Cilghal,

a w jej g³osie da³o siê s³yszeæ opanowanie i pewnoœæ siebie – jest

zwiêkszenie mocy promieniowanego œwiat³a.

Kirana Ti wyst¹pi³a przed kr¹g, unosz¹c jeszcze wy¿ej ostrze

œwietlnego miecza, który kiedyœ by³ w³asnoœci¹ Gantorisa. Streen

zszed³ z podwy¿szenia i stan¹³ naprzeciwko niej, unosz¹c broñ na-

le¿¹c¹ do Luke’a Skywalkera. Oboje popatrzyli sobie w oczy, kiw-

nêli g³owami i w tym samym u³amku sekundy opuœcili œwietliste

ostrza.

Oba promienie skrzy¿owa³y siê dok³adnie poœrodku mrocznego

cia³a Exara Kun. Czyste œwiat³o spotka³o siê z innym czystym œwia-

t³em, rozb³yskuj¹c oœlepiaj¹c¹ b³yskawic¹. B³ysk mia³ tak¹ inten-

sywnoœæ i si³ê, jakby w wielkiej komnacie eksplodowa³o s³oñce.

Z cienia sylwetki Exara Kuna zaczê³a siê wys¹czaæ ciemnoœæ. Po

kamieniach snu³y siê smugi czerni, które chocia¿ nie mog³y siê prze-

dostaæ przez œwietlisty kr¹g, szuka³y tchórzliwego serca, w którym

mog³yby siê ukryæ.

Tymczasem Streen i Kirana Ti nie przestawali krzy¿owaæ ostrzy

œwietlistych mieczów. W wielkiej sali by³o s³ychaæ buczenie i skwier-

czenie energii broni.

Pos³uguj¹c siê Moc¹, Streen ponownie zacz¹³ œci¹gaæ masy po-

wietrza ze wszystkich zak¹tków wielkiej sali. W ogromnej komna-

cie obudzi³ siê wicher, a po chwili, na skutek dzia³ania si³y Corioli-

sa, utworzy³ siê gigantyczny lej. Wiruj¹c coraz szybciej, zacz¹³ ota-

czaæ szcz¹tki cienia niewidocznym kokonem, a potem porwa³ je z po-

sadzki i wyrzuci³ w przestworza przez œwietliki w sklepieniu, by

pozostawiæ w nieskoñczonej pustce pró¿ni.

Wydawszy tylko zd³awiony krzyk, mroczny duch Exara Kuna

znikn¹³.

Rycerze Jedi stali jeszcze przez chwilê w krêgu, napawaj¹c siê

zwyciêstwem i dziel¹c Moc¹. PóŸniej, triumfuj¹cy, ale wyczerpani,

zaczêli siê rozchodziæ. Nieziemska poœwiata otaczaj¹ca ich cia³a

przyblad³a, a potem zgas³a.

background image

139

Duch staro¿ytnego mistrza Vodo-Sioska Baasa wpatrywa³ siê

w milczeniu w sufit, jakby chcia³ tam odnaleŸæ ostatni œlad pokona-

nego ucznia. W koñcu i on rozwia³ siê bez œladu.

Mistrz Skywalker, wydaj¹c cichy œwist i zanosz¹c siê kaszlem,

jakby wypuszcza³ z p³uc stare powietrze, uwiêzione tam od bardzo

dawna, i zach³ystywa³ siê nowym, jêkn¹³ i usiad³ na blacie kamien-

nego sto³u.

– Wreszcie... siê wam uda³o! – powiedzia³, nabieraj¹c si³ po ka¿-

dym nape³nieniu p³uc czystym, zimnym powietrzem. Widz¹c to, nowi

rycerze Jedi zgromadzili siê wokó³ sto³u. – Uda³o siê wam zerwaæ

wiêzy, które mnie krêpowa³y!

Jacen i Jaina, wydaj¹c radosne i pe³ne podniecenia piski, podbie-

gli do wujka Luke’a, który pochyli³ siê ku dzieciom i wzi¹³ je na

rêce. BliŸniêta zachichota³y, odwzajemniaj¹c jego uœcisk.

Luke Skywalker uœmiechn¹³ siê do uczniów. Jego twarz promie-

nia³a dum¹ na widok pierwszej grupy rycerzy Jedi, których sam

wyszkoli³.

– Je¿eli bêdziecie siê trzymali razem, staniecie siê naprawdê groŸn¹

grup¹ – oœwiadczy³. – Mo¿liwe, ¿e ju¿ nigdy nie bêdziemy musieli

obawiaæ siê ciemnoœci.

background image

140

Kyp Durron, siedz¹cy w fotelu pilota Pogromcy S³oñc, pochyla³

siê nad kontrolnymi pulpitami. Wpatrywa³ siê w „Tysi¹cletniego

Soko³a”, jakby widzia³ w nim demona chc¹cego rzuciæ siê na niego

z pazurami. Jego paznokcie drapa³y metalow¹ powierzchniê panelu

nawigacyjnego jak szpony pragn¹ce wbiæ siê w miêkkie cia³o.

W jego g³owie przelewa³y siê gorzko-s³odkie wspomnienia chwil,

które kiedyœ spêdzi³ wspólnie z Hanem. Przypomina³ sobie, jak obaj

œmigali na turbonartach, zje¿d¿aj¹c na ³eb, na szyjê po oblodzonym

stoku. Wspomina³, jak zaprzyjaŸnili siê w mrokach kopalni przy-

prawy i jak Han stara³ siê ukryæ wzruszenie, jakie czu³, kiedy Kyp

odlatywa³ do akademii Jedi. Jakaœ cz¹stka umys³u Kypa sprawia³a,

¿e m³odzieniec by³ przera¿ony na myœl o tym, i¿ móg³by nastawaæ

na ¿ycie Hana Solo i zniszczyæ jego ukochany statek.

Wydawa³o mu siê, ¿e bardzo ³atwo mo¿e uporaæ siê z tym zagro-

¿eniem. Usuniêcie go uwa¿a³ za coœ oczywistego. Wiedzia³ jednak,

¿e ta myœl zrodzi³a siê w najciemniejszym zak¹tku jego mózgu. S³y-

sza³ szepcz¹cy g³os, który wgryza³ siê w jego myœli, bez przerwy go

przeœladowa³. Ten sam g³os nêka³ go podczas najg³êbszych nocy,

kiedy uczy³ siê w akademii na Yavinie Cztery. S³ysza³ go w brzmi¹-

cych echem komnatach obsydianowej piramidy w ostêpach d¿un-

gli, a tak¿e na wierzcho³ku wielkiego zigguratu, z którego przywo-

³a³ Pogromcê S³oñc, wyci¹gn¹³ z j¹dra gazowego giganta.

Nieustannie nêkany przez ten g³os, Kyp porwa³ statek i polecia³

na poroœniêty lasami ksiê¿yc Endor, by oddawaæ siê medytacjom na

skraju pogrzebowego stosu Dartha Vadera. Mia³ nadziejê, ¿e bêdzie

R O Z D Z I A £

$

background image

141

móg³ polecieæ tak daleko, i¿ wyzwoli siê spod wp³ywu Exara Kuna,

ale teraz nie s¹dzi³, by kiedykolwiek by³o to mo¿liwe.

Odby³ podró¿ do samego j¹dra galaktyki, ale nadal czu³ wiêzy kaj-

dan ³¹cz¹cych go z Czarnym Lordem. Wci¹¿ odczuwa³ niechêæ wobec

obowi¹zków, jakie nak³ada³y na niego nauki staro¿ytnych Sithów. Jeœli

próbowa³ siê opieraæ i myœleæ samodzielnie, ze zdwojon¹ si³¹ pojawia-

³y siê gorzkie wymówki, rozkazy, a nawet zawoalowane groŸby.

S³owa Hana Solo oddzia³ywa³y tak¿e na niego. Stanowi³y innego

rodzaju broñ, która ogrzewa³a jego serce, topi³a sople gniewu. W tej

chwili g³os Exara Kuna wydawa³ siê daleki, jakby Czarny Lord zma-

ga³ siê z jakimœ innym zagro¿eniem.

Kyp ws³uchiwa³ siê w s³owa Hana. W pewnej chwili uœwiadomi³

sobie, ¿e choæ jego przyjaciel niewiele wie na temat nauk Jedi, jedn¹

ze swoich uwag dotkn¹³ sedna tajemnicy. Rzeczywiœcie, pod¹¿a³

szlakiem ciemnej strony. Kyp poczu³, jak w¹t³y mur jego usprawie-

dliwieñ rozpada siê niczym domek z kart pod wp³ywem myœli, ¿e

kieruje siê w³aœciwie tylko chêci¹ zemsty.

– Han... ja...

Jednak w tej samej chwili, w której chcia³ przes³aæ Hanowi kilka

ciep³ych s³ów, otworzyæ przed nim duszê i poprosiæ, ¿eby przyjaciel

przylecia³ i porozmawia³, wiêkszoœæ lampek na pulpitach kontrol-

nych nagle zgas³a. Sygna³ przejêcia kontroli, nadawany przez kom-

puter „Soko³a”, obezw³adni³ wszystkie systemy broni Pogromcy

S³oñc, a tak¿e aparaturê nawigacyjn¹ i urz¹dzenia do uzdatniania

powietrza i wody.

Kyp poczu³, ¿e schwyci³a go niewidzialna mroczna sieæ gniewu,

która dusi w zarodku jego dobre chêci. Ogarniêty oburzeniem, zna-

laz³ w sobie doœæ si³, ¿eby wys³aæ wi¹zkê rozkazuj¹cych myœli do

obwodów scalonych pamiêciowego rdzenia komputera. Uniewa¿ni³

obcy program, wycieraj¹c do czysta œlady, które zostawi³, przedzie-

raj¹c siê do pamiêci, i w nastêpnej sekundzie odtwarzaj¹c uszkodzone

albo zniszczone po³¹czenia. Kieruj¹c pojedyncze myœli ku krytycz-

nym wêz³om komputerowej sieci, dokona³ zmiany konfiguracji lo-

gicznych szlaków, dziêki którym Pogromca S³oñc móg³ funkcjono-

waæ jako ca³oœæ. Systemy kontrolne i obronne obudzi³y siê do ¿ycia

i na nowo zaczê³y siê syciæ energi¹.

Exar Kun tak¿e kiedyœ zosta³ zdradzony przez kogoœ, kto mieni³

siê jego przyjacielem, przez lorda Ulica Qel-Dromê. Teraz Kyp zo-

sta³ zdradzony przez Hana Solo. M³odzieñca zawiód³ tak¿e Luke

Skywalker przez to, ¿e nie chcia³ go zapoznaæ z odpowiedni¹ wie-

background image

142

dz¹... naukami, które pozwoli³yby mu obroniæ siê przed Exarem

Kunem. G³os Lorda Sithów w jego g³owie wykrzykiwa³ rozkaz znisz-

czenia wroga, zabicia Hana Solo. Rozkazywa³ mu, ¿eby by³ silny

i da³ siê ponieœæ gniewowi.

G³os prze³ama³ barierê wyrzutów sumienia Kypa. M³odzieniec

zamkn¹³ mocno powieki, przys³oni³ nimi ciemne oczy. Nie móg³

patrzeæ, jak jego palce zaciskaj¹ siê na rêkojeœciach kontrolnych

dŸwigni powoduj¹cych odpalenie torpedy. Uzbroi³ g³owicê. Na ekra-

nach pojawi³y siê ostrzegawcze napisy, którym towarzyszy³o pulso-

wanie czerwonych alarmowych lampek. Kyp je zlekcewa¿y³.

Musia³ coœ zniszczyæ, cokolwiek. Musia³ zabiæ tych, którzy go

zdradzili. Jego palce zacisnê³y siê na dŸwigni spustowej, a kciuk

spocz¹³ na czerwonym guziku. Przycisn¹³ go, gotów...

Przycisn¹³...

I nagle g³os Exara Kuna, przeœladuj¹cy myœli m³odzieñca, zamie-

ni³ siê w piskliwy, g³oœny krzyk. Podobny do niesamowitego, nie-

ziemskiego jêku, sprawia³ takie wra¿enie, jakby ktoœ wydziera³ du-

cha Czarnego Lorda z tego wszechœwiata i skazywa³ na wygnanie

do innego, z którego nie bêdzie ju¿ móg³ drêczyæ Kypa Durrona.

M³odzieniec wyprostowa³ siê na fotelu pilota, jakby pêk³a niewi-

dzialna holownicza lina. Rêce i nogi mia³ bezw³adne jak marionetka,

której ktoœ nagle przeci¹³ wszystkie sznurki. Przez jego umys³ i cia³o

przemkn¹³ z g³oœnym œwistem wicher wolnoœci. Kyp zamruga³ ocza-

mi i wzdrygn¹³ siê z obrzydzenia na myœl o tym, co chcia³ zrobiæ.

„Tysi¹cletni Sokó³” nadal trzyma³ Pogromcê S³oñc w szponach

œci¹gaj¹cego promienia. Kiedy Kyp spojrza³ na pokiereszowany stary

statek, przedmiot dumy i radoœci Hana Solo, poczu³, jak zalewa go

potê¿na fala rozpaczy.

Wyci¹gn¹³ rêkê do dŸwigni powoduj¹cej start torpedy i porywczym

ruchem skasowa³ rozkaz odpalenia. Toroidalny transmiter rezonansowych

pocisków, pozbawiony dop³ywu energii, zacz¹³ migotaæ i œciemnia³.

Nie s³ysz¹c g³osu ducha Exara Kuna w swojej g³owie, Kyp czu³

siê osamotniony, jakby str¹cony z wynios³ej ska³y – ale wolny.

Uruchomi³ kana³ ³¹cznoœci, lecz przez kilka d³ugich chwil nie by³

w stanie powiedzieæ ani s³owa. Mia³ sucho w gardle, jakby od czte-

rech tysiêcy lat niczego nie jad³ ani nie pi³.

– Han – wychrypia³ w koñcu, a potem, nieco g³oœniej, doda³: –

Han, tu mówi Kyp! Ja... – Przerwa³, nie wiedz¹c, co powinien... co

m ó g ³ b y powiedzieæ przyjacielowi. Zwiesi³ g³owê i w koñcu wy-

j¹ka³: – Ja... ja siê poddajê.

background image

143

Twi’lek Tol Sivron wci¹¿ odczuwa³ zawroty g³owy po koszmar-

nych wstrz¹sach przelotu przez rejon Otch³ani. Uciekaj¹c przed re-

belianck¹ flot¹ inwazyjn¹, musia³ przemykaæ siê miêdzy czarnymi

dziurami, lecieæ szlakiem o niemal zerowej sile grawitacji.

Jego d³ugie g³owoogony wci¹¿ dr¿a³y z podniecenia. Sivron cie-

szy³ siê, ¿e informacje dotycz¹ce parametrów bezpiecznych szla-

ków umo¿liwiaj¹cych wydostanie siê z Otch³ani okaza³y siê dok³ad-

ne. Wykrad³ je przed wielu laty, pokonuj¹c kody bezpieczeñstwa

tajnej bazy danych admira³ Daali. Gdyby dane zawiera³y chocia¿

drobny b³¹d, niewielk¹ nieœcis³oœæ, on i jego za³oga nie prze¿yliby

tej ucieczki.

Prototyp Gwiazdy Œmierci lecia³ pe³n¹ moc¹ silników, coraz bar-

dziej oddalaj¹c siê od niebezpiecznej strefy, ale kiedy opuszcza³

obszar wielobarwnych chmur wiruj¹cych gazów, nagle system na-

pêdowy odmówi³ pos³uszeñstwa.

Gdy kapitan szturmowców rzuci³ siê do pulpitu, by wy³¹czyæ do-

p³yw mocy do silników i prze³¹czyæ kilka kabli zasilaj¹cych, z konso-

lety wystrzeli³y snopy iskier. Yemm wyszarpn¹³ podrêczn¹ gaœnicê,

¿eby st³umiæ p³omienie, które zaczê³y lizaæ najbli¿sz¹ konsoletê, ale

uda³o mu siê tylko spowodowaæ zwarcie w systemach komunikatora.

Golanda i Doxin rozpaczliwie przerzucali kartki instrukcji alar-

mowych i dokumentacji technicznych stacji.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców. – Uda³o

siê nam pomyœlnie wyrwaæ z rejonu Otch³ani, ale szarpniêcia i wstrz¹-

sy wyrz¹dzi³y nam dosyæ du¿e szkody.

R O Z D Z I A £

%

background image

144

Doxin uniós³ g³owê znad dokumentacji i cicho jêkn¹³.

– Przypominam wszystkim, ¿e lecimy na pok³adzie roboczego

prototypu. Nie ma ¿adnych pancerzy, bo nigdy nie zamierzaliœmy

nim nigdzie lataæ.

– Tak jest, proszê pana – odezwa³ siê beznamiêtnie kapitan sztur-

mowców. – W³aœnie mia³em panu to powiedzieæ. Przypuszczam,

¿e w ci¹gu kilku dni wszystkie uszkodzenia zostan¹ usuniête. To

tylko kwestia wykonania boczników wokó³ kilku obwodów i po-

nownego uruchomienia systemów komputerowych. Zapewniam,

¿e po tych wstrz¹sach stacja bêdzie o wiele bardziej... nadawa³a

siê do walki.

Tol Sivron zatar³ d³onie, a potem nawet siê uœmiechn¹³.

– To dobrze, bardzo dobrze – odpar³, pochylaj¹c siê na fotelu

pilota. – To nam da trochê wiêcej czasu na wybór odpowiedniego

celu do naszej pierwszej akcji.

Golanda wyda³a polecenie wyœwietlenia mapy nawigacyjnej na

ekranie centralnego komputera.

– Panie dyrektorze, jak pan wie, znajdujemy siê bardzo blisko

systemu Kessel. Mo¿e moglibyœmy...

– Zanim zaczniemy uk³adaæ tak dalekosiê¿ne plany, mo¿e naj-

pierw usuniemy uszkodzenia w systemie napêdowym – przerwa³

Doxin. – Nasza póŸniejsza strategia mo¿e zale¿eæ od tego, w jakim

stanie bêdzie ca³a stacja.

Yemm zerwa³ os³onê panelu komunikatora i zacz¹³ siê przygl¹-

daæ pl¹taninie sczernia³ych kabli, ch³on¹c woñ zwêglonej izolacji.

Tymczasem Golanda nie przestawa³a obserwowaæ pulpitów sta-

cji, zwracaj¹c szczególn¹ uwagê na wskazania zewnêtrznych czuj-

ników prototypu.

– Panie dyrektorze – odezwa³a siê w pewnej chwili. – Stwierdzam

coœ dziwnego. Spogl¹da³am na wskazania mierników, które œledz¹

turbulencje gazów otaczaj¹cych obszar czarnych dziur. Wygl¹da na

to, ¿e do rejonu Otch³ani wnikn¹³ niedawno, dos³ownie przed chwi-

l¹, jeszcze jeden bardzo du¿y statek. Wszystko wskazuje na to, ¿e

wlecia³ innym szlakiem okreœlonym przez admira³ Daalê jako bez-

pieczna trasa miêdzy czarnymi dziurami. – Spojrza³a na Sivrona,

a Twi’lek odwróci³ g³owê, nie mog¹c patrzeæ na jej brzydk¹, nie-

kszta³tn¹ twarz. – Minêliœmy siê z nim po drodze.

Sivron nie mia³ pojêcia, o czym mówi Golanda i dlaczego powi-

nien przywi¹zywaæ do tego faktu jak¹œ wagê. Wszystkie pojawiaj¹-

ce siê jeden za drugim problemy przywodzi³y mu na myœl k¹œliwe

background image

145

owady, nieustannie brzêcz¹ce wokó³ jego g³owy. Bardzo chcia³by

machn¹æ rêk¹ i je pozabijaæ.

– I tak nic na to w tej chwili nie poradzimy – powiedzia³. – Za-

pewne to jeszcze jeden rebeliancki statek, który przylecia³ pomóc

im w opanowaniu naszej placówki. – Westchn¹³. – Zajmiemy siê

nimi, kiedy tylko skoñczymy naprawiaæ Gwiazdê Œmierci.

Odchyli³ siê na fotelu pilota, têskni¹c za choæby krótk¹ chwil¹

wypoczynku. ¯a³owa³, ¿e zgodzi³ siê opuœciæ rodzinn¹ planetê Ry-

loth. Jego ziomkowie mieszkali tam w skalnych katakumbach, wy-

dr¹¿onych g³êboko pod powierzchni¹ gleby w bardzo w¹skiej stre-

fie umiarkowanego klimatu. ¯yli w nich dziêki znoœnej temperatu-

rze, która by³a czymœ poœrednim miêdzy piek¹cym ¿arem dnia a trza-

skaj¹cym mrozem bezkresnej nocy.

Wci¹gaj¹c zatêch³e powietrze przez szczeliny miêdzy zêbami, Tol

Sivron przypomnia³ sobie o tamtych spokojnych latach. Upa³, który

uniemo¿liwia³ ¿ycie w dziennej strefie, szczególnie podczas szale-

j¹cych burz piaskowych, wystarcza³, ¿eby ogrzaæ katakumby, dziê-

ki czemu mo¿na by³o wytrzymaæ na tym niegoœcinnym œwiecie.

Spo³ecznoœci¹ Twi’leków kierowa³a piêcioosobowa grupa przy-

wódców, powszechnie zwana „g³owoklanem”. Decydowa³a

o wszystkich aspektach ¿ycia pozosta³ych Twi’leków do chwili

œmierci któregokolwiek z jej cz³onków. Wówczas ca³a spo³ecznoœæ

odsuwa³a od w³adzy pozosta³ych cz³onków rz¹dz¹cego g³owokla-

nu. Skazywa³a ich na wygnanie, a najczêœciej i pewn¹ œmieræ na

dziennej stronie, smaganej upalnymi wichrami. PóŸniej wybiera³a

grupê nowych w³adców.

Tol Sivron nale¿a³ do jednego z rz¹dz¹cych g³owoklanów. By³

rozpieszczany i psuty przez przywileje w³adzy. Poniewa¿ wszyscy

cz³onkowie grupy byli istotami energicznymi i m³odymi, Sivron móg³

mieæ nadziejê, ¿e bêdzie cieszy³ siê tymi przywilejami bardzo d³u-

go. Liczy³ na to, ¿e bêdzie mieszka³ w przestronnym pomieszczeniu

i korzysta³ z us³ug piêknych tancerek, których uroda i kunszt s³ynê-

³y w ca³ej galaktyce. Bêdzie móg³ spo¿ywaæ surowe, wykwintne miê-

siwa, bêdzie rozszarpywa³ je ostrymi zêbami, delektowa³ siê pikant-

nymi woniami...

Takie beztroskie ¿ycie trwa³o jednak zaledwie jeden standardo-

wy rok, nie d³u¿ej. Pewnego razu któryœ z jego nierozumnych towa-

rzyszy straci³ równowagê na rusztowaniu, kiedy dokonywa³ inspek-

cji groty dr¹¿onej w najni¿ej po³o¿onych partiach góry. Spad³ i zgi-

n¹³, nadziany na stalagmit, który liczy³ sobie tysi¹c lat albo wiêcej.

10 – W³adcy mocy

background image

146

Spo³eczeñstwo Twi’leków, jak nakazywa³ odwieczny zwyczaj,

wypêdzi³o Tola Sivrona i pozosta³ych trzech cz³onków jego g³owo-

klanu na pustyniê strefy nas³onecznionej. Skaza³o ich w ten sposób

na niemal pewn¹ zag³adê.

Przygotowali siê na œmieræ, ale Tol Sivron przekona³ towarzyszy

niedoli, ¿e wszystkim uda siê prze¿yæ, je¿eli bêd¹ wspó³pracowali.

Namówi³ ich, ¿eby zaczêli szukaæ schronienia nieco dalej, w nie za-

mieszkanej jaskini w zboczu innej góry.

Pozostali wyrazili zgodê, wbrew rozs¹dkowi o¿ywieni now¹ na-

dziej¹, ale kiedy udali siê na spoczynek, Tol Sivron wszystkich po-

zabija³. PóŸniej zabra³ ich dobytek, ¿eby zwiêkszyæ swoje szanse

prze¿ycia. Rano okry³ cia³o szatami zdartymi z zabitych towarzyszy

i, chroni¹c siê przed s³onecznym ¿arem, pocz³apa³ przed siebie, nie

wiedz¹c, dok¹d idzie i czego szuka...

Pomyœla³, ¿e b³yszcz¹ce kad³uby gwiezdnych statków, widoczne

w oddali, s¹ jedynie mira¿ami, i nie pozby³ siê tej myœli, dopóki nie

znalaz³ siê w obozie. Przez czysty przypadek trafi³ do prowizorycz-

nej æwiczebnej bazy i stacji paliwowo-prze³adunkowej imperialnej

marynarki, gdzie dosyæ czêsto zagl¹dali i przemytnicy.

Tol Sivron spotka³ siê tam z mê¿czyzn¹ o nazwisku Tarkin, m³o-

dym i ambitnym dowódc¹, który ju¿ wtedy dysponowa³ niewielk¹

flot¹ i zamierza³ przekszta³ciæ ma³¹ bazê na Ryloth w strategiczny

punkt zaopatrzeniowy na Odleg³ych Rubie¿ach.

Tol Sivron przez wiele lat pracowa³ dla Tarkina. Sta³ siê jego nie-

zast¹pionym zarz¹dc¹ i zrêcznym negocjatorem w zawi³ych spra-

wach, którymi zajmowa³ siê m³ody Tarkin, póŸniej gubernator albo

moff Tarkin, a w koñcu wielki moff Tarkin.

Ukoronowaniem kariery Sivrona by³o objêcie kierownictwa Labora-

torium Otch³ani... z którego w³aœnie ucieka³ wobec przewa¿aj¹cych si³

Rebeliantów. Gdyby Tarkin nadal ¿y³, bez w¹tpienia ta hañbi¹ca uciecz-

ka zawa¿y³aby niekorzystnie na ocenie przydatnoœci Tola Sivrona.

Musia³ bardzo szybko coœ zrobiæ, aby zatrzeæ niekorzystne wra-

¿enie, jakie jego postawa wywar³a na podw³adnych.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê nagle Yemm, przerywaj¹c tok

jego myœli. – S¹dzê, ¿e komunikator znów dzia³a prawid³owo. Bê-

dzie gotów do u¿ytku, kiedy tylko zaznaczê w dokumentacji wszyst-

kie zmiany, których dokona³em.

Sivron wyprostowa³ siê na fotelu.

– Przynajmniej coœ tu znów funkcjonuje jak nale¿y – stwierdzi³

oschle.

background image

147

Yemm zacz¹³ wystukiwaæ na klawiaturze stanowiska kompute-

rowego polecenie dokonania zmian w dokumentacji komunikatora.

Kiedy skoñczy³, kiwn¹³ rogat¹ g³ow¹ w stronê Sivrona.

– Gotowe, panie dyrektorze.

– Proszê w³¹czyæ – odezwa³ siê Twi’lek. – Chcia³bym wyg³osiæ

przemówienie do za³ogi.

Jego ostatnie s³owa rozbrzmia³y echem, powtórzone i wzmocnione

w g³oœnikach, tak ¿e niemal go przestraszy³y. Sivron chrz¹kn¹³ i po-

chyli³ siê nad mikrofonem.

– Proszê wszystkich o uwagê! Pospieszcie siê z tymi naprawami! –

oœwiadczy³ zwiêŸle. Jego g³os zabrzmia³ jak rozkaz bóstwa, powtó-

rzony na wszystkich pok³adach stacji. – Bardzo chcia³bym coœ znisz-

czyæ tak szybko, jak tylko mo¿liwe.

Wy³¹czy³ zasilanie mikrofonu.

Kapitan szturmowców odwróci³ siê w jego stronê.

– Zrobimy wszystko, co bêdzie w naszej mocy, proszê pana. Za

kilka godzin powinienem dysponowaæ szacunkowymi danymi do-

tycz¹cymi terminu zakoñczenia naprawy.

– To dobrze, kapitanie, bardzo dobrze – odpar³ Sivron.

Powiód³ spojrzeniem po bezkresnej pustce przestworzy, szukaj¹c

gwiazd, które mog³yby stanowiæ dobre cele.

Dysponowa³ prototypem jednej z najstraszliwszych broni, mog¹-

cych siaæ zniszczenie w ca³ej galaktyce. Broñ ta nie przesz³a jednak

bojowego chrztu. Na razie.

background image

148

Druga g³oœna detonacja nast¹pi³a w chwili, gdy Wedge Antilles

z oddzia³em szturmowym wyl¹dowa³ na planetoidzie mieszcz¹cej

g³ówny reaktor atomowy Laboratorium Otch³ani. Specjalnie ukszta³-

towane ³adunki wybuchowe, rozmieszczone przez imperialnych sa-

bota¿ystów, eksplodowa³y u podstaw wie¿ ch³odni kominowych.

Unieruchomi³y gigantyczny generator, który dostarcza³ energii pla-

cówce, zasilaj¹c laboratoria i komputery, a tak¿e wymienniki powie-

trza i wody.

Wedge, chroniony przez pstrokaty, br¹zowo-szary osobisty pan-

cerz, prowadzi³ swój oddzia³ w¹skimi pomostami ³¹cz¹cymi resztê

laboratorium i asteroidê z reaktorem. Kiedy jego grupa przebywa³a

w œrodku tunelu, od strony drugiego koñca nap³ynê³y k³êby szarego

dymu, pêdzone gor¹cym wichrem, który gna³ tak¿e tumany kurzu

i szcz¹tków.

Wedge potrz¹sn¹³ g³ow¹, chc¹c pozbyæ siê dzwonienia w uszach.

Uklêkn¹³, a po chwili znów siê wyprostowa³.

– Muszê wiedzieæ, co zosta³o zniszczone albo uszkodzone! –

krzykn¹³. – Szybko!

Trzej ¿o³nierze, którzy pierwsi wybiegli z wylotu rêkawa, natknêli

siê na grupê techników z Laboratorium Otch³ani, oddalaj¹cych siê

od szcz¹tków wie¿y. Na czele grupy bieg³ jednorêki olbrzym o pur-

purowo-zielonkawej skórze i wykrzywionej twarzy.

Ludzie Wedge’a odbezpieczyli broñ i skierowali ku uciekinierom

lufy blasterowych karabinów. Sabota¿yœci przystanêli, wydaj¹c

zgrzyt podobny do odg³osu Ÿle naoliwionego mechanizmu. Jedno-

R O Z D Z I A £

&

background image

149

rêka istota poœlizgnê³a siê, ale tak¿e znieruchomia³a i tylko rzuca³a

na prawo i lewo ukradkowe spojrzenia. Pozostali uciekierzy patrzy-

li w napiêciu na komandosów Nowej Republiki.

– Rzuciæ broñ! – rozkaza³ Wedge.

Gigantyczny osobnik uniós³ jedyn¹ rêkê, ukazuj¹c wnêtrze d³oni

i wyci¹gaj¹c palce na znak, ¿e nie jest uzbrojony. Wedge ze zdu-

mieniem stwierdzi³, ¿e inni sabota¿yœci tak¿e nie maj¹ ¿adnej broni.

– Ju¿ za póŸno, ¿eby cokolwiek powstrzymaæ – odezwa³ siê jed-

norêki przywódca. – Nazywam siê Wermyn i jestem kierownikiem

dzia³u remontów i napraw. Proszê przyj¹æ nasz¹ kapitulacjê. Ja i moi

ludzie bylibyœmy wdziêczni, gdyby zechcia³ pan nas st¹d zabraæ,

zanim ta ska³a rozleci siê na kawa³ki.

Wedge wskaza³ gestem czwórkê swoich ¿o³nierzy.

– Zakujcie ich i upewnijcie siê, ¿e nie uciekn¹. Musimy naprawiæ

ten reaktor, gdy¿ w przeciwnym razie trzeba bêdzie st¹d zmykaæ.

Sabota¿yœci nie sprzeciwiali siê, gdy ¿o³nierze zak³adali im kaj-

danki. Komandosi mieli jednak pewne w¹tpliwoœci, jak zakuæ jed-

norêkiego Wermyna.

PóŸniej Wedge i jego technicy, zachowuj¹c ostro¿noœæ, zaczêli

zbli¿aæ siê do obudowy reaktora. Owion¹³ ich taki ¿ar, jaki czasem

panuje podczas piaskowej burzy w porze upa³ów na Tatooine. W po-

wietrzu unosi³a siê kwaœna woñ smarów, topionego metalu i dymu

powsta³ego w czasie eksplozji ³adunków wybuchowych.

Na panelu kontrolnym jarzy³y siê i mruga³y czerwone alarmowe

lampki. Niczym krople krwi rozœwietla³y œwiszcz¹ce ob³oki prze-

grzanej pary. Monotonne dudnienie spracowanych sprê¿arek i pomp

sprawia³o, ¿e têpy ból przenika³ czaszkê Wedge’a. Du¿y fragment

os³ony reaktora zwisa³ oderwany od reszty si³¹ eksplozji.

Wedge zmru¿y³ oczy, a jego technicy wyci¹gnêli rêczne czujniki

promieniowania i rzucili siê ku os³onie, ¿eby sprawdziæ stan reakto-

ra i przekonaæ siê, czy nie ma przecieków. Po chwili jeden podbieg³

do Wedge’a.

– Zosta³a zniszczona i g³ówna, i rezerwowa pompa obiegu ch³o-

dziwa – zameldowa³. – Nasz przyjaciel Wermyn mia³ racjê. Zapo-

cz¹tkowa³ reakcjê topienia siê paliwa reaktora, której nikt i nic nie

jest w stanie powstrzymaæ. Nie mo¿emy naprawiæ tego urz¹dzenia.

– Czy nic nie mo¿na zrobiæ, ¿eby unieruchomiæ reaktor? – zapy-

ta³ Wedge.

– Jest nastawiony na ci¹g³¹ pracê, a urz¹dzenia kontrolno-steru-

j¹ce zosta³y zniszczone – odpar³ technik. – Przypuszczam, ¿e mieli-

background image

150

byœmy pewn¹ szansê, gdybyœmy wy³¹czyli reaktor i w ci¹gu godzi-

ny czy dwóch przygotowali jak¹œ prowizorkê, ale je¿eli go wy³¹-

czymy, pozbawimy zasilania tak¿e systemy uzdatniania powietrza

i wody w Laboratorium Otch³ani.

Wedge spojrza³ na ruiny i poczu³, jak w jego ¿o³¹dku tworzy siê

ciê¿ki kamieñ. Machn¹³ rêk¹, po czym kopn¹³ butem kawa³ek pla-

stalowej os³ony, który potoczy³ siê z brzêkiem po pod³odze. Po chwili

cichn¹cy klekot zosta³ zag³uszony przez dudnienie sprê¿arek.

– Nie zgodzi³em siê zostaæ dowódc¹ grupy szturmowej tylko po

to, by pozwoliæ wszystkim naukowcom umkn¹æ na pok³adzie Gwiaz-

dy Œmierci! – oœwiadczy³. – Nie zamierzam czekaæ z za³o¿onymi

rêkami, a¿ Laboratorium Otch³ani eksploduje pod moimi stopami! –

G³êboko nabra³ powietrza i z³¹czy³ palce r¹k, by siê skupiæ. Czêsto

widzia³, jak to samo robi³a Qwi, ale nie by³ pewien, z jakim skut-

kiem.

W pewnej chwili wyszarpn¹³ z pojemnika na biodrze przenoœny

komunikator. Wybra³ na klawiaturze kod kana³u czêstotliwoœci,

umo¿liwiaj¹cy ³¹cznoœæ z flagowym statkiem, „Yavaris”, i powie-

dzia³:

– Kapitanie, proszê daæ do mikrofonu jakiegoœ in¿yniera, eksper-

ta od techniki j¹drowej. Musimy jak najszybciej skleciæ jakiœ prowi-

zoryczny system ch³odzenia g³ównego reaktora tej placówki.

Dobrze wiem, ¿e nie mamy zbyt du¿o sprzêtu na pok³adach, ale

systemy ch³odzenia naszych silników do lotów z prêdkoœciami nad-

œwietlnymi nie powinny bardzo siê ró¿niæ od tych, jakie by³y stoso-

wane w tym reaktorze. Proszê wycofaæ jedn¹ z korwet i zdemonto-

waæ jej pompy i sprê¿arki. Musimy mieæ tu coœ, co pozwoli³oby

powstrzymaæ proces wzrostu temperatury we wnêtrzu reaktora do

czasu, a¿ usuniemy z laboratorium wszystko, co mo¿e mieæ dla nas

jak¹kolwiek wartoœæ.

Dwaj technicy unieœli g³owy i z uœmiechami na twarzach popa-

trzyli na Wedge’a.

– To mo¿e siê udaæ, panie generale – oœwiadczy³ jeden z nich.

Wedge gestem zapêdzi³ go do pilnowania wiêŸniów. Przysi¹g³

sobie, ¿e nie pozwoli, by imperialni naukowcy tak ³atwo z nim wy-

grali.

Qwi Xux czu³a siê dziwnie obco, jakby mia³a wejœæ do nieznane-

go domu. Nieœmia³o przekroczy³a próg i znalaz³a siê w pokoju, któ-

background image

151

ry kiedyœ by³ jej laboratorium. Spodziewa³a siê, ¿e ujrzy w nim coœ

znajomego, co pozwoli jej odzyskaæ utracone wspomnienia.

Zapali³o siê œwiat³o, rzucaj¹c zimn¹, bia³¹ ³unê na jej aparaturê

naukow¹, terminale komputerowe i meble. To miejsce by³o jej do-

mem, tu spêdzi³a ponad dziesiêæ lat ¿ycia. Teraz jednak czu³a siê tu

nieswojo. Rozejrza³a siê zdumiona i westchnê³a.

Z pomrukiem serwomotorów do pomieszczenia wkroczy³ Threepio.

– Nadal nie wiem, dlaczego siê tu znalaz³em – powiedzia³. – Mogê

pomóc pani zapoznaæ siê z pozostawionymi bazami danych, ale je-

stem androidem protokolarnym, a nie poszukiwaczem informacji.

Mo¿e powinna pani by³a zabraæ mojego partnera, Artoo-Detoo? Jest

o wiele lepszy ni¿ ja podczas takich poszukiwañ. Bardzo dobrze daje

sobie radê, ale, moim zdaniem, jest odrobinê zbyt uparty jak na ro-

bota. Rozumie pani, o co mi chodzi?

Qwi zignorowa³a go i na palcach przesz³a w g³¹b pomieszczenia.

Czu³a, ¿e jej skóra jest wilgotna i zimna. Zatêch³e powietrze w labo-

ratorium œwiadczy³o o tym, ¿e od dawna nikt nie korzysta³ z tutej-

szej aparatury. Qwi wzdrygnê³a siê, kiedy przesunê³a palcami po

g³adkiej, ch³odnej powierzchni grubej kolumny, wykonanej z synte-

tycznego kamienia. Jak b³yskawica przemknê³o przez jej g³owê wspo-

mnienie zmaltretowanego Hana Solo. Mê¿czyzna, przywi¹zany do

kolumny, tylko z trudem móg³ unieœæ g³owê po „wnikliwym prze-

s³uchaniu”, jakiemu podda³a go admira³ Daala.

Podesz³a do swojego sto³u laboratoryjnego. Pochyli³a siê nad

nim i zaczê³a przygl¹daæ siê czujnikom analizatorów widma, ska-

nerom struktur krystalicznych materia³ów, symulatorom naprê¿eñ

i ciœnieñ, a tak¿e trójwymiarowemu holograficznemu rzutnikowi,

którego mroczny monitor po³yskiwa³ w jasnym blasku panelu ja-

rzeniowego.

– O rety, to naprawdê wygl¹da mi na porz¹dn¹ pracowniê nauko-

w¹, doktor Xux – odezwa³ siê Threepio. – Jaka przestronna i czysta!

Jestem pewien, ¿e dokona³a pani tutaj niejednego wynalazku. Mo¿e

pani mi wierzyæ, widzia³em znacznie bardziej zagracone laboratoria

i pracownie na Coruscant.

– Threepio, zechciej zaj¹æ siê sporz¹dzaniem spisu wszystkich

przyrz¹dów, które tutaj widzisz, dobrze? – odpar³a Qwi, zapewne

tylko po to, ¿eby zaj¹æ czymœ androida. Chcia³a skupiæ myœli, a pa-

planina automatu wyraŸnie jej w tym przeszkadza³a. – Zwróæ szcze-

góln¹ uwagê na funkcjonalne modele, jakie znajdziesz. Mog¹ mieæ

dla mnie bardzo du¿e znaczenie.

background image

152

W pewnej chwili Qwi natknê³a siê na niewielk¹ klawiaturê, której

du¿a czêœæ by³a niewidoczna pod stosem wydruków i odrêcznie spo-

rz¹dzonych notatek. Obok klawiatury ujrza³a mlecznobia³e oko wy-

³¹czonego komputerowego terminala.

W³¹czy³a urz¹dzenie, ale komputer za¿¹da³ podania has³a, zanim

umo¿liwi jej dostêp do zapisanych kiedyœ baz danych. O tym nie

pomyœla³a.

Siêgnê³a po klawiaturê i przez chwilê j¹ ko³ysa³a. Mia³a wra¿enie,

¿e instrument jest zarazem i znajomy, i zupe³nie obcy. Dotknê³a kilku

przypadkowo wybranych klawiszy i ws³ucha³a siê w ³agodne, wyso-

kie dŸwiêki, jakie wydoby³y siê ze œrodka. Przypomnia³a sobie, jak

sta³a obok stosu roztrzaskanych iglic Katedry Wiatrów, jak podnios³a

fragment jakiejœ piszcza³ki i zaczê³a weñ dmuchaæ, wydobywaæ pi-

skliwe, ¿a³obne tony. Uskrzydlony Vor wyrwa³ wówczas flet z jej d³oni

i oœwiadczy³, ¿e dopóki katedra nie zostanie odbudowana, z jej szcz¹t-

ków nie bêd¹ wydobywa³y siê ¿adne dŸwiêki...

Qwi by³a jednak przekonana, ¿e w tej klawiaturze jest ukryta j e j

muzyka. Mia³a niejasne przeczucie, ¿e ju¿ kiedyœ u¿ywa³a tego in-

strumentu, ale nie potrafi³a sobie przypomnieæ, w jakim celu. W jej

mózgu formowa³ siê jakiœ obraz, lecz wydawa³ siê podobny do œli-

skiego, wilgotnego owocu, który wymyka³ siê z jej palców za ka¿-

dym razem, kiedy usi³owa³a go pochwyciæ. Przypomnia³a sobie, i¿

od³o¿y³a klawiaturê, przekonana, ¿e ju¿ nigdy tu nie wróci... Za-

mruga³a, g³êboko odetchnê³a i z³¹czywszy palce, próbowa³a zebraæ

myœli.

Han Solo! Tak, zostawi³a wszystko, kiedy postanowi³a uratowaæ

Hana Solo, a póŸniej uciec z nim na pok³adzie porwanego Pogrom-

cy S³oñc.

Jej d³ugie, jasnoniebieskie palce zaczê³y tañczyæ po klawiszach

instrumentu. Mo¿liwe, ¿e jej mózg nie przypomina³ sobie ¿adnej

szczególnej sekwencji dŸwiêków, ale w³aœciw¹ melodiê pamiêta³y

jej palce. Poruszaj¹c siê machinalnie, odruchowo, wydoby³y z wnê-

trza klawiatury dŸwiêki krótkiej gamy. Qwi uœmiechnê³a siê... me-

lodyjka wyda³a siê jej znajoma.

Kiedy skoñczy³a uderzaæ w klawisze, ekran monitora zamruga³

i wyœwietli³ informacjê: HAS£O PRZYJÊTE.

Qwi zaczê³a mrugaæ powiekami ciemnoniebieskich oczu, zdumio-

na z powodu odniesionego sukcesu.

B£¥D – ukaza³ siê nagle napis na ekranie monitora. – BRAK

DOSTÊPU DO G£ÓWNEJ BAZY DANYCH... ZBIORY ZOSTA-

background image

153

£Y USZKODZONE. ROZPOCZYNAM POSZUKIWANIA

W PAMIÊCI REZERWOWEJ.

Spodziewa³a, siê ¿e Tol Sivron mo¿e zniszczyæ zawartoœæ rdze-

nia pamiêciowego komputera, zanim umknie na pok³adzie prototy-

pu Gwiazdy Œmierci. Musia³a jednak zostawiæ coœ w lokalnej pa-

miêci osobistego komputerowego terminala. Musia³o tam byæ coœ-

kolwiek.

Na ekranie pojawi³ siê kolejny napis: ZA CHWILÊ WYŒWIE-

TLÊ ¯¥DANE DANE.

Wyszuka³a odpowiednie okno i spojrza³a na w³asne zapiski, oso-

biste uwagi. Czu³a, jak jej serce bije przyspieszonym rytmem, kiedy

czyta³a s³owa, które kiedyœ sama zapisa³a... a mo¿e to nie by³a ona?

To by³a jakaœ inna Qwi Xux, Qwi z przesz³oœci, Qwi, której umys³

zosta³ wyprany przez imperialnych nauczycieli z wszelkich innych

myœli. To by³a Qwi, której dzieciñstwo zosta³o zamienione w pasmo

udrêki, kiedy rozkazano jej wysilaæ umys³ do granic mo¿liwoœci.

Z podniecenia omal nie zapomnia³a o oddychaniu. Przegl¹daj¹c

zapiski w komputerowym dzienniku, czu³a narastaj¹cy niepokój.

Zapoznawa³a siê z doœwiadczeniami, komputerowymi symulacjami,

notatkami ze spotkañ, w których uczestniczy³a, a tak¿e kopiami spra-

wozdañ i raportów, jakich mnóstwo z³o¿y³a Tolowi Sivronowi. Cho-

cia¿ ¿adnego nie pamiêta³a, ze zdumieniem uœwiadomi³a sobie, ¿e

nie zrobi³a niczego, co nie wchodzi³oby w zakres jej s³u¿bowych

obowi¹zków. Ca³y czas poœwiêca³a wy³¹cznie pracy. Jej jedyn¹ ra-

doœci¹ by³y pomyœlnie ukoñczone eksperymenty, a jedyne chwile

podniecenia czy wzruszenia prze¿ywa³a wówczas, kiedy jej projek-

ty przechodzi³y pomyœlnie wszystkie egzaminy.

– Czy tylko na tym polega³o moje ca³e ¿ycie? – zapyta³a siebie.

Przerzuci³a kilkanaœcie stron, ale wszystkie dni wygl¹da³y identycz-

nie. – Jakie¿ musia³o byæ... puste! – mruknê³a.

– S³ucham pani¹? – odezwa³ siê Threepio. – Czy chcia³a pani,

bym w czymœ pomóg³?

– Och, Threepio – westchnê³a, a potem pokrêci³a g³ow¹ i stwier-

dzi³a, ¿e do jej oczu cisn¹ siê ³zy.

Us³ysza³a czyjeœ kroki na korytarzu. Odwróci³a siê i ujrza³a We-

dge’a wchodz¹cego do laboratorium. Jego mundur by³ rozdarty i wy-

brudzony, a na twarzy by³o widaæ plamy smaru. Mimo i¿ wygl¹da³

na spoconego i zmêczonego, Qwi podbieg³a, by go obj¹æ. Odwza-

jemni³ uœcisk, a potem pog³adzi³ jej opalizuj¹ce w³osy, podobne do

nici babiego lata.

background image

154

– Czy sta³o siê coœ z³ego? – zapyta³. – Przepraszam, ale nie mo-

g³em byæ z tob¹, kiedy wchodzi³aœ do laboratorium. Musia³em upo-

raæ siê z groŸn¹ sytuacj¹.

Qwi pokrêci³a g³ow¹.

– Nic nie szkodzi. A zreszt¹ i tak musia³am sama stawiæ temu czo³o.

– Znalaz³aœ coœ wa¿nego? – Uwolni³ j¹ z objêæ, przemieniaj¹c siê

znów w genera³a. – Musimy wiedzieæ, ilu imperialnych naukow-

ców by³o zatrudnionych w tej placówce. Wiêkszoœæ uciek³a na po-

k³adzie Gwiazdy Œmierci, ale je¿eli dysponujesz jak¹œ cenn¹ infor-

macj¹...

Qwi zesztywnia³a, a potem odwróci³a siê i ponownie wpatrzy³a

w ekran komputerowego monitora.

– Nie jestem pewna, czy bêdê umia³a ci w czymœ pomóc... – Jej

g³os brzmia³ g³ucho i ponuro. – Przegl¹da³am w³aœnie zapiski, jakie

sporz¹dza³am ka¿dego dnia swojego ¿ycia. Nie wynika z nich, ¿e-

bym w ogóle z n a ³ a  jakichkolwiek innych naukowców. Ja... nie

mia³am tu ¿adnych przyjació³.

Spojrza³a na niego, szeroko otwieraj¹c niemal granatowe, prze-

pastne oczy.

– Nie zna³am nikogo, chocia¿ spêdzi³am tu ponad dziesiêæ lat ¿y-

cia. Zajmowa³am siê wy³¹cznie prac¹. S¹dzi³am, ¿e na tym polega

poœwiêcenie. Bardzo wiele znaczy³o dla mnie pokonywanie coraz

wiêkszych trudnoœci. Rozwi¹zywa³am coraz bardziej skomplikowane

problemy... ale w³aœciwie nie wiedzia³am, po co to robiê i dla kogo.

Interesowa³o mnie tylko znalezienie rozwi¹zania. Jak mog³am byæ

a¿ tak naiwna?

Wedge ponownie obj¹³ j¹ i przytuli³. Czu³ siê przy niej taki spo-

kojny, taki odprê¿ony.

– To ju¿ przesz³oœæ, Qwi – powiedzia³. – Ju¿ nigdy nie bêdziesz

musia³a przez to przechodziæ po raz drugi. Czujesz siê tak, jakbyœ

wydosta³a siê z klatki, a ja zamierzam ci pomóc, pokazaæ ca³¹ resztê

wszechœwiata. Rzecz jasna, o ile zgodzisz siê polecieæ ze mn¹.

– Oczywiœcie, Wedge – odpar³a, spogl¹daj¹c na niego z lekkim

uœmiechem. – Oczywiœcie, ¿e polecê z tob¹.

Komunikator genera³a, zawieszony u pasa jego munduru, zacz¹³

nagle piszczeæ. Mê¿czyzna wyci¹gn¹³ go i cicho westchn¹³.

– Tak, o co chodzi? – zapyta³.

– Panie generale, œci¹gnêliœmy z orbity trochê awaryjnego sprzê-

tu do naprawy reaktora. Zgodnie z tym, co pan sugerowa³, dokona-

liœmy modyfikacji niektórych urz¹dzeñ, jakie zechcia³ przekazaæ nam

background image

155

kapitan jednej z korwet. Zainstalowaliœmy je w reaktorze i wtedy

temperatura rdzenia zaczê³a siê obni¿aæ. Spodziewamy siê, ¿e w ci¹gu

kilku najbli¿szych godzin wskazania przyrz¹dów powinny opaœæ po-

ni¿ej wartoœci alarmowych.

– To œwietnie. Ile zatem mamy czasu? – zapyta³ Wedge.

– No có¿... – odezwa³ siê g³os technika. – Na razie reaktor jest

stabilny, ale jak pan siê domyœla, ten stan mo¿e w ka¿dej chwili ulec

zmianie.

– Spisaliœcie siê na medal – przyzna³ Wedge. – Proszê przekazaæ

swoim ludziom wyrazy uznania.

– Tak jest, panie generale.

Wedge wy³¹czy³ urz¹dzenie i uœmiechn¹³ siê do Qwi.

– Widzisz, mimo wszystko siê nam uda³o – powiedzia³.

Qwi kiwnê³a g³ow¹, a potem unios³a j¹, chc¹c spojrzeæ przez d³u-

gi, w¹ski iluminator, umieszczony pod samym sufitem. Wokó³ czar-

nych dziur Otch³ani wirowa³y chmury roz¿arzonych, wielobarwnych

gazów.

Na razie mogli siê czuæ bezpieczni, odciêci od wszystkich kon-

fliktów, jakich wiele istnia³o w ró¿nych punktach galaktyki. Qwi

stoczy³a swoj¹ najciê¿sz¹ bitwê i mog³a teraz pozwoliæ sobie na kil-

ka chwil odpoczynku.

Zanim jednak zd¹¿y³a siê odwróciæ, ujrza³a mroczn¹ zjawê poja-

wiaj¹c¹ siê w samym œrodku wiruj¹cej chmury. Ogromny cieñ mia³

trójk¹tny kszta³t i przypomina³ ostrze w³óczni, która przebi³a war-

stwê gazów i znalaz³a siê w przystani o bezpiecznej sile grawitacji.

Qwi zamar³a z przera¿enia. Wyda³a zd³awiony, skrzekliwy okrzyk.

– O rety! – odezwa³ siê Threepio.

Sponiewierany i sczernia³y imperialny gwiezdny niszczyciel prze-

lecia³ przez rejon Otch³ani i z broni¹ gotow¹ do podjêcia walki wy-

³oni³ siê w s¹siedztwie grupy asteroid. Jego kad³ub, niegdyœ jasno-

szary, by³ teraz pokryty plamami i smugami, a pancerz osmalony

w wielu miejscach przez piek³o, z którego siê wyrwa³.

„Gorgona”, flagowy statek admira³ Daali, powróci³a do Labora-

torium Otch³ani.

background image

156

Imperialne paj¹ki krocz¹ce wspina³y siê po stromym, podziurawio-

nym zboczu skalnej iglicy. Zginaj¹c pod dziwacznymi k¹tami metalo-

we nogi i czepiaj¹c siê pazurami ska³, zmierza³y w stronê masywnych,

opancerzonych wrót chroni¹cych Winter i maleñkiego Anakina.

Piastunka sta³a w pokoju operatora. Ze zmru¿onymi oczami i za-

ciœniêtymi zêbami obserwowa³a posuwanie siê szturmowych ma-

chin. Dociera³y w³aœnie do pierwszej linii obrony.

Zak³adaj¹c tajn¹ bazê na Anoth, admira³ Ackbar i Luke Skywal-

ker nie zamierzali liczyæ tylko na to, ¿e nikt jej nie odnajdzie. Starali

siê przewidzieæ wszystkie mo¿liwe posuniêcia potencjalnych napast-

ników. Winter mia³a nadziejê, ¿e nie bêdzie musia³a korzystaæ z urz¹-

dzeñ, jakie rozmieœcili w wyniku tych przemyœleñ, ale teraz chodzi-

³o o ¿ycie dziecka... i jej w³asne.

Spojrza³a na pulpit, z którego mog³a dyrygowaæ prac¹ wszyst-

kich urz¹dzeñ. System Obrony Przeciwko Intruzom by³ w³¹czony

i gotów do automatycznego uruchomienia. Winter liczy³a na to, ¿e

SOPI wyeliminuje z walki co najmniej dwa imperialne paj¹ki kro-

cz¹ce. Obserwowa³a pole walki, trzymaj¹c siê krawêdzi konsolety,

by zachowaæ równowagê.

Tymczasem imperialne roboty, stawiaj¹c metalowe nogi, wspi-

na³y siê coraz wy¿ej. Dotar³y do linii jaskiñ, niewielkich otworów

wiod¹cych do labiryntu korytarzy i skalnych grot, z których nie by³o

wyjœcia.

Winter zamar³a w napiêciu, widz¹c, jak dwie pierwsze machiny

typu MT-AT, niczego nie podejrzewaj¹c, przechodz¹ nad mroczny-

R O Z D Z I A £

'

background image

157

mi otworami. Robot szturmowy, znajduj¹cy siê na czele, na chwilê

znieruchomia³, by skierowaæ lufy przednich blasterów w pancerne

wrota i wystrzeliæ, chc¹c sprawdziæ gruboœæ ich pancerza. We wnê-

trzu zamkniêtej fortecy rozleg³ siê st³umiony ³oskot i brzêk trafieñ.

W chwili, w której i drugi krocz¹cy paj¹k przygotowywa³ siê do

strza³u, z ukrytych jaskiñ wystrzeli³y setki macek przypominaj¹cych

bicze. Ka¿da by³a zakoñczona tn¹cymi szczypcami, ostrymi jak brzy-

twy. Pêki macek ca³kowicie zaskoczy³y artylerzystów i pilotów im-

perialnych machin.

Dwie wij¹ce siê macki opl¹ta³y pierwszego robota i szarpn¹w-

szy, oderwa³y od skalnej œciany. Zanim pilot mia³ czas choæby po-

myœleæ o u¿yciu pneumatycznych przyssawek, by ponownie przy-

czepiæ siê do powierzchni, SOPI str¹ci³ pajêczego robota w prze-

paϾ.

Machina typu MT-AT zaczê³a kozio³kowaæ po zboczu, rozpacz-

liwie wywijaj¹c i grzechocz¹c odnó¿ami. Tocz¹c siê, potr¹ci³a inne-

go imperialnego robota, który tak¿e oderwa³ siê od ska³y. Oba scze-

pione paj¹ki zaczê³y siê coraz szybciej zsuwaæ po zboczu. Roztrza-

ska³y siê u podnó¿a iglicy i eksplodowa³y z og³uszaj¹cym hukiem.

Tymczasem drugi paj¹k krocz¹cy skierowa³ ogieñ laserowych

dzia³ek do otworów jaskiñ. Jedna z macek, dymi¹ca i czarna, wyco-

fa³a siê niczym ranny w¹¿, by po chwili znikn¹æ w g³êbokim tunelu.

Z pozosta³ych otworów wystrzeli³y jednak pêki innych biczy i w na-

stêpnej sekundzie owinê³y siê wokó³ imperialnej machiny, jakby

chcia³y j¹ zadusiæ. Zdezorientowany pilot ponownie wystrzeli³, ale

tym razem tylko od³upa³ kawa³ki ska³y. Macki SOPI zaczê³y siê za-

ciskaæ, zginaæ rozstawione pajêcze nogi do chwili, a¿ z ich skrzy-

pi¹cych stawów wyskoczy³y potê¿ne nity.

Szczypce zakoñczone czujnikami przekaza³y aparaturze steruj¹-

cej informacjê, do czego s³u¿y kabina pilota. Masywne, plastalowe

zêby wbi³y siê w opancerzony dach kabiny i zaczê³y go szarpaæ i ci¹æ,

by wyci¹gn¹æ ze œrodka obu szturmowców. Szczypce macek cisnê-

³y ich w przepaœæ jak ogryzione koœci, które wyrzuca siê po zakoñ-

czonej uczcie. Imperialny robot, pozbawiony za³ogi, zacz¹³ kozio³-

kowaæ po zboczu, ale pilotom pozosta³ych piêciu machin uda³o siê

umkn¹æ na boki.

Winter zacisnê³a piêœæ i postara³a siê oddychaæ jak najwolniej.

Usi³owa³a siê odprê¿yæ. Obronny semiorganiczny system wyelimi-

nowa³ z walki ju¿ trzy atakuj¹ce machiny, ale pozosta³ych piêæ nie-

mal z ca³¹ pewnoœci¹ zrobi wszystko, ¿eby go zniszczyæ.

background image

158

Osob¹, która wpad³a na pomys³ zorganizowania takiego syste-

mu obronnego, by³ admira³ Ackbar. To on zaproponowa³, aby za-

projektowaæ i wykonaæ SOPI, wzoruj¹c go na krakanie, groŸnym

potworze z morskich g³êbin rodzinnej planety. Kalamariañscy na-

ukowcy sporz¹dzili wytrzyma³¹, odporn¹ i obdarzon¹ szcz¹tkowym

czuciem maszynê naœladuj¹c¹ wiele najbardziej przera¿aj¹cych cech

krakany. Jej macki zosta³y wykonane z durastalowych kabli, a jej

szczypce mia³y krawêdzie ze specjalnych stopów, ostre jak brzy-

twy. Celem istnienia SOPI by³a obrona tajnej bazy. Z nastêpnych

otworów zaczê³y strzelaæ pêki innych macek, wij¹c siê w poszuki-

waniu ofiary.

Trzy spoœród pozosta³ych szturmowych machin zajê³y miejsca

po bokach i pod otworami jaskiñ, a potem zaczê³y raziæ je b³yskawi-

cami laserowych dzia³ek. Nagle z otworu, który le¿a³ cokolwiek na

uboczu i sprawia³ wra¿enie pustego, wystrzeli³y trzy macki. Pochwy-

ci³y najbli¿szego paj¹ka i zaczê³y ci¹gn¹æ go w stronê innych otwo-

rów.

Winter zachwyca³a siê t¹ taktyk¹. SOPI nie tylko zamierza³ znisz-

czyæ jeszcze jedn¹ machinê wroga, ale u¿ywa³ robota typu MT-AT

jako tarczy. Tymczasem inne paj¹ki krocz¹ce nie przestawa³y strze-

laæ. Ich operatorzy, chc¹c za wszelk¹ cenê odnieœæ sukces, uwa¿ali,

¿e mog¹ poœwiêciæ ¿ycie towarzyszy, którzy mieli nieszczêœcie zna-

leŸæ siê w zaatakowanej machinie.

Artylerzysta pochwyconego paj¹ka tak¿e strzela³. SOPI poci¹gn¹³

robota krocz¹cego typu MT-AT jeszcze dalej, a potem zacz¹³ zgnia-

taæ o ska³ê niczym dorodny orzech. Artylerzysta skierowa³ lufy ni-

sko umieszczonych laserowych dzia³ek w otwór, nastawi³ moc na

maksimum i strzeli³ z najbli¿szej odleg³oœci. Gigantyczna eksplozja

wyrwa³a w skalnej iglicy ogromn¹ dziurê. W fioletowe niebo nad

Anoth unios³y siê p³omienie i kurz, od³amki ska³ i chmury dymu.

¯ar eksplozji spopieli³ rdzeñ i obwody steruj¹ce prac¹ SOPI, ale przy

okazji zniszczy³ tak¿e pochwyconego imperialnego robota.

Winter obserwowa³a w pokoju operatora, jak ekran diagnostycz-

nego pulpitu SOPI ciemnieje i gaœnie. Przesunê³a czubkami palców

po g³adkiej powierzchni. Pierwsza linia obrony zniszczy³a po³owê

szturmowych transporterów wroga.

– Dobra robota, SOPI – szepnê³a. – Dziêkujê.

Po chwili wielonogie machiny imperialne zaczê³y znów atako-

waæ pancerne wrota. Powietrze wype³ni³o siê dudnieniem trafieñ

z laserowej broni i skrzypieniem opieraj¹cego siê metalu.

background image

159

Winter wiedzia³a, co musi zrobiæ. Zanim jednak wybieg³a z po-

koju operatora, szarpnê³a dŸwigniê innego systemu obronnego. PóŸ-

niej, biegn¹c niemal na palcach, pospieszy³a do wielkiej groty,

w której ostatnio l¹dowa³ admira³ Ackbar, kiedy przylecia³ osobi-

stym myœliwcem typu B, ¿eby odwiedziæ j¹ i maleñkiego Anakina.

Kobieta ¿a³owa³a, ¿e w tych trudnych chwilach nie ma kalamariañ-

skiego admira³a u swojego boku. Wiedzia³a, ¿e mo¿e na niego za-

wsze liczyæ, ale teraz by³a sama. Musia³a dzia³aæ, je¿eli chcia³a oca-

liæ ¿ycie swoje i maleñstwa.

Bezlitoœnie zd³awi³a w³asny strach i zmusi³a siê do myœlenia o tym,

co powinna zrobiæ. Nie by³o czasu na wpadanie w panikê. Pobieg³a

tunelami, ale pozostawi³a metalowe w³azy otwarte, ¿eby mog³a ucie-

kaæ, kiedy zobacz¹ j¹ szturmowcy. Wpad³a do wielkiej groty,

w której znajdowa³o siê l¹dowisko. G³oœny huk eksplozji z drugiej

strony masywnych wrót omal jej nie og³uszy³.

W pewnej chwili opancerzone p³yty wygiê³y siê do œrodka, a po-

tem pêk³y i zaczê³y siê wiœniowo jarzyæ, kiedy nie ustaj¹cy ¿ar lase-

rowych b³yskawic stopi³ zewnêtrzny pancerz i zacz¹³ wgryzaæ siê

w supertward¹ metalow¹ p³ytê. Winter obserwowa³a, jak wrota co-

raz bardziej siê wyginaj¹, a pionowe pêkniêcie poœrodku staje siê

coraz szersze.

Przez szczelinê wdar³y siê metalowe pazury. Ogieñ laserów sku-

pia³ siê teraz wokó³ zawiasów lewego skrzyd³a, które wkrótce siê

odchyli³o. Rozprawienie siê z drugim skrzyd³em by³o jedynie kwe-

sti¹ czasu.

Do groty z l¹dowiskiem wpad³ podmuch zimnego wiatru. Winter

sta³a, samotnie stawiaj¹c czo³o oddzia³om szturmowym.

Do pomieszczenia zaczê³y wpe³zaæ krocz¹ce paj¹ki ze zgrzytem

i pomrukiem silników pracuj¹cych na wysokich obrotach. Piloto-

wane rêkoma doborowych szturmowców, kierowa³y b³yszcz¹ce lufy

laserowych dzia³ek i karabinów, szukaj¹c celu.

Pancernik „Vendetta” pozostawa³ na orbicie. Pu³kownik Ardax

dotkn¹³ miniaturowej s³uchawki umieszczonej w uchu. Odbiera³

meldunki od dowódców szturmowych oddzia³ów, które toczy³y

walkê na powierzchni niewielkiej planetoidy.

– Uda³o siê nam wy³amaæ pancerne wrota, panie pu³kowniku –

odezwa³ siê w s³uchawce g³os dowódcy szturmowców. – Ponieœli-

œmy jednak ciê¿kie straty. Rebeliancka obrona jest silniejsza, ni¿ siê

background image

160

wydawa³o. Zachowujemy daleko id¹ce œrodki ostro¿noœci. Przypusz-

czam, ¿e odnalezienie dziecka Jedi jest tylko kwesti¹ czasu.

– Proszê meldowaæ o wszystkim, co siê dzieje – odpar³ Ardax. –

Da mi pan znaæ, kiedy wasza misja zakoñczy siê powodzeniem,

a wtedy przyst¹pimy do zorganizowanego odwrotu. – Przerwa³ na

chwilê. – Czy jedn¹ z ofiar nie by³ mo¿e ambasador Furgan?

– Nie, panie pu³kowniku – odezwa³ siê dowódca. – Przebywa³

wówczas w kabinie ostatniego szturmowego transportera i nie gro-

zi³o mu bezpoœrednie niebezpieczeñstwo.

Pu³kownik Ardax ciê¿ko westchn¹³.

– Szkoda.

Odwróci³ siê i spogl¹da³ przez iluminator na trzy planetoidy kr¹-

¿¹ce wokó³ siebie, jakby zwi¹zane niewidzialnymi niæmi, kiedy na

pomoœcie bojowym „Vendetty” rozbrzmia³ sygna³ nieoczekiwane-

go alarmu.

– Co siê dzieje?

Porucznik stoj¹cy obok stanowiska z czujnikami uniós³ g³owê

i zwróci³ bia³¹ jak kreda twarz w stronê Ardaxa.

– Panie pu³kowniku, z nadprzestrzeni wy³oni³ siê du¿y rebelian-

cki statek! Przewy¿sza nasz pancernik pod wzglêdem si³y ognia!

– Przygotowaæ siê do wykonania uniku – rozkaza³ Ardax. – Wy-

gl¹da na to, ¿e zostaliœmy zdradzeni.

Wci¹gn¹³ zimne powietrze przez zaciœniête zêby. Furgan musia³

w jakiœ sposób przekazaæ plan ich akcji rebelianckiemu szpiegowi.

Szeroki ekran komunikatora skwiercza³ przez chwilê iskrami szu-

mów, zanim pojawi³a siê na nim g³owa Kalamarianina.

– Mówi Ackbar, dowódca gwiezdnego kr¹¿ownika „Galaktycz-

ny Wêdrowiec”. Poddajcie siê i przygotujcie do przekazania kon-

troli nad swoim statkiem. Je¿eli macie na pok³adzie jakichkolwiek

zak³adników Nowej Republiki, musicie ich uwolniæ, nie robi¹c im

¿adnej krzywdy.

– Bêdzie odpowiedŸ, panie pu³kowniku? – zapyta³ oficer ³¹czno-

œciowiec „Vendetty”.

– Nasze milczenie wystarczy im za odpowiedŸ – odpar³ Ardax. –

Najwa¿niejsz¹ spraw¹ jest w tej chwili bezpieczeñstwo statku. Grupa

szturmuj¹ca twierdzê bêdzie musia³a radziæ sobie sama. Proszê obraæ

kurs na przestrzeñ miêdzy dwiema najwiêkszymi planetoidami. Za-

k³ócenia spowodowane przez wy³adowania powinny ukryæ nas przed

ich skanerami, a kiedy siê tam znajdziemy, dokonamy skoku w nad-

przestrzeñ. Zwiêkszyæ moc pól ochronnych do maksimum.

background image

161

– Tak jest, panie pu³kowniku – odezwa³ siê oficer taktyk, a nawi-

gator statku zaj¹³ siê wytyczaniem kursu.

– I ca³a naprzód, kiedy bêdziemy gotowi – doda³ Ardax, niecierpli-

wie przemierzaj¹c niewielk¹ powierzchniê stanowiska dowodzenia.

Szarpniêcie kad³uba dowodzi³o, ¿e „Vendetta” zaczê³a przyspie-

szaæ, kierowaæ siê w stronê dwóch planetoid. Rebeliancki kr¹¿ow-

nik otworzy³ ogieñ. Kiedy jaskrawe b³yskawice zosta³y poch³oniête

przez pola os³on „Vendetty”, ca³y kad³ub pancernika zatrz¹s³ siê i za-

trzeszcza³.

– Przewy¿szaj¹ nas si³¹ ognia, panie pu³kowniku, ale strzelaj¹

tak, ¿eby tylko nas obezw³adniæ, a nie zniszczyæ!

Pu³kownik Ardax zmarszczy³ brwi.

– Ach, oczywiœcie – powiedzia³. – Przypuszczaj¹, ¿e ju¿ porwali-

œmy to dziecko! Nie bêdziemy wyprowadzaæ ich z b³êdu.

„Vendetta” zaczê³a przyspieszaæ, skrêcaj¹c w stronê zgrzytaj¹cych

szczêk dwóch najbli¿szych planetoid.

Leia sta³a na stanowisku dowodzenia „Galaktycznego Wêdrow-

ca” i wbija³a paznokcie w g³adk¹ tkaninê oparcia fotela admira³a

Ackbara. Stary, pokiereszowany imperialny pancernik zatoczy³ ³uk

i opuœciwszy orbitê, po³o¿y³ siê na nowy kurs.

– Domyœlili siê, ¿e blefujesz, admirale – powiedzia³a.

– Rzeczywiœcie, nie odpowiedzieli na moje ¿¹danie – zgodzi³ siê

Ackbar.

– I nie odpowiedz¹ – odezwa³ siê Terpfen, unosz¹c ponur¹ twarz

znad pulpitu stanowiska pomocniczego. – Bêd¹ próbowali ratowaæ

siê ucieczk¹. Je¿eli ju¿ maj¹ dziecko na pok³adzie, ich wyprawa za-

koñczy³a siê ca³kowitym sukcesem. Nie zaryzykuj¹ walki z prze-

ciwnikiem, który tak bardzo przewy¿sza si³¹ ognia ich pancernik.

Leia prze³knê³a kluchê, która tkwi³a w jej gardle. Wiedzia³a, ¿e

Terpfen ma racjê. Bardzo chcia³aby mieæ teraz Hana przy sobie.

– A zatem nie mo¿emy dopuœciæ, by uciekli – stwierdzi³ Ackbar.

Przez ca³y czas podró¿y niemal na krok nie odstêpowa³ Terpfe-

na. Organizuj¹c wyprawê ratunkow¹, zabra³ niemal wszystkich naj-

bardziej oddanych cz³onków ekipy ratunkowej, remontuj¹cej Reef

Home City. Pozosta³ych zwerbowa³, odci¹gaj¹c od pracy w orbi-

talnych stoczniach, w których konstruowano s³ynne gwiezdne stat-

ki. Przez ca³y czas ani razu nie wspomnia³ o zdradzie swojego

mechanika.

11 – W³adcy mocy

background image

162

Obaj Kalamarianie toczyli osobist¹, cich¹ walkê, swojego rodza-

ju pojedynek miêdzy si³ami woli. Admira³ twierdzi³, ¿e rozumie,

w jaki sposób Imperium zmusi³o Terpfena do pos³uszeñstwa. On te¿

zosta³ kiedyœ uwiêziony przez imperialnych oprawców, ale nikt nie

zrobi³ z niego sabota¿ysty ani szpiega. Zamiast tego zosta³ zmuszo-

ny do pracy w charakterze oficera ³¹cznikowego moffa Tarkina.

Chocia¿ w ci¹gu tych lat przeszed³ przez niejedno piek³o, wykorzy-

sta³ póŸniej czas s³u¿by u bezlitosnego stratega dla dobra swoich

ziomków. Przejrza³ plany admira³ Daali, kiedy zaatakowa³a Kala-

mar. Ackbar twierdzi³, ¿e teraz i Terpfen powinien odp³aciæ Impe-

rium za tyle lat cierpieñ i udrêki.

Leia obserwowa³a z mostka „Galaktycznego Wêdrowca”, jak sil-

niki têponosego pancernika, umo¿liwiaj¹ce loty z prêdkoœciami pod-

œwietlnymi, zaczynaj¹ siê coraz bardziej jarzyæ. Zamknê³a oczy i za-

cisnê³a palce na oparciu fotela Ackbara, a potem wys³a³a delikatn¹

myœlow¹ wiæ w przestworza. Chcia³a w ten sposób odnaleŸæ œlad

¿ycia maleñkiego Anakina, pocieszyæ dziecko i ukoiæ.

Wyczu³a ch³opczyka przez dziel¹cy ich bezmiar przestworzy, ale

dostrzegaj¹c tylko jego istnienie w tkance Mocy, nie potrafi³a okre-

œliæ, gdzie siê znajduje. Nie mog³a go zobaczyæ, nie by³a w stanie

nawi¹zaæ bezpoœredniego kontaktu. Anakin móg³ równie dobrze

przebywaæ wci¹¿ na Anoth, jak w zamkniêtej celi na pok³adzie im-

perialnego pancernika.

– Strzelaæ tak, ¿eby obezw³adniæ – odezwa³ siê przera¿aj¹co spo-

kojnie admira³ Ackbar. – Rozpocz¹æ ostrza³ ze wszystkich dziobo-

wych laserów. Wyrz¹dziæ tylko tyle szkód, by nie mogli dokonaæ

skoku w nadprzestrzeñ.

B³yskawice nios¹ce potê¿n¹ energiê rozprysnê³y siê o pola

ochronne „Vendetty”. Po trafieniach pozosta³a jedynie szcz¹tko-

wa poœwiata œwiadcz¹ca o tym, ¿e kad³ub imperialnej jednostki

zosta³ lekko uszkodzony. Pancernik nie przestawa³ jednak lecieæ

coraz szybciej.

– Kieruje siê tam, miêdzy te dwie planetoidy – stwierdzi³a Leia.

Terpfen, nie potrafi¹c ukryæ ciekawoœci, wyci¹gn¹³ g³owê i obró-

ci³ wy³upiaste oczy w stronê iluminatora. Usi³owa³ zebraæ myœli.

– Bêdzie chcia³ u¿yæ wy³adowañ elektrostatycznych jako kamu-

fla¿u – oœwiadczy³. – Zak³ócenia pochodz¹ce od zjonizowanych

gazów sprawi¹, ¿e stanie siê niewidoczny dla naszych czujników

i skanerów. Zanim go znów odnajdziemy, ucieknie, dok¹dkolwiek

zechce.

background image

163

Leia odetchnê³a g³êboko, chc¹c st³umiæ ogarniaj¹ce j¹ przera¿e-

nie. Znajdowali siê tak blisko celu... Z jakiego¿ innego powodu mia³-

by pancernik uciekaæ, gdyby maleñki Anakin nie by³ wiêŸniem na

jego pok³adzie? Ponownie siê skupi³a chc¹c wyczuæ, gdzie przeby-

wa jej dziecko.

Przed dziobem pancernika zaczê³y wyrastaæ dwie groŸne, najwiêk-

sze planetoidy systemu Anoth, otoczone cienkimi p³aszczami atmos-

fery. Obie skalne bry³y rozdziela³ bardzo w¹ski przesmyk. Oœlepia-

j¹ce b³yskawice przelatywa³y w przestrzeni miêdzy jedn¹ atmosfer¹

a drug¹, w miarê jak ruch wirowy powodowa³ gromadzenie siê po-

tê¿nych ³adunków elektrycznych.

– Zwiêkszyæ prêdkoœæ – rozkaza³ Ackbar. – Powstrzymaæ ich,

zanim stracimy ich z ekranów wskutek zak³óceñ.

Kapitan imperialnej jednostki nadal nie odpowiada³ na sygna³y.

– Ostrzelaæ ponownie statek – rzek³ Ackbar. – U¿yæ wiêkszej dawki

mocy.

B³yskawice z turbolaserowych dzia³ „Galaktycznego Wêdrowca”

trafi³y w sterburtê „Vendetty”. Impet strza³ów sprawi³, ¿e pancernik

wyraŸnie przechyli³ siê na tê burtê. Pola ochronne zanik³y; by³o te¿

widaæ, ¿e czêœæ napêdu podœwietlnego zosta³a uszkodzona. Kapitan

imperialnego statku nie porzuci³ jednak myœli o ucieczce. Kiedy

ponownie wzros³a moc, przesy³ana do silników, a pancernik zacz¹³

siê przygotowywaæ do skoku w nadprzestrzeñ, dysze wylotowe roz-

jarzy³y siê b³êkitno-bia³ym ogniem.

– Nie! – krzyknê³a Leia. – Nie pozwólcie im zabraæ mojego Ana-

kina!

Zanim skoñczy³a mówiæ, „Vendetta” zaczê³a znikaæ w w¹skim

przesmyku rozdzielaj¹cym obie planetoidy.

Oœlepiaj¹ca b³êkitna poœwiata zak³óceñ otoczy³a zewnêtrzn¹ po-

wierzchniê dziobowych pól ochronnych pancernika niczym nieprze-

zroczysty, pó³kulisty kokon. W miarê jak „Vendetta” pogr¹¿a³a siê

w coraz gêstsze warstwy atmosfery przecinane gigantycznymi b³y-

skawicami, warstwa œwiec¹cych, zjonizowanych gazów zaczê³a po-

woli przesuwaæ siê w stronê rufy.

Leia zacisnê³a powieki. Skupia³a siê, skupia³a... Gdyby mog³a

powi¹zaæ myœlami umys³ swój i Anakina, mia³aby chocia¿ cieñ szan-

sy dowiedzenia siê, gdzie znajduje siê jej dziecko, zanim nieprzyja-

cielski statek zniknie w nadprzestrzeni.

Wyczuwa³a obecnoœæ ludzi na pok³adach imperialnego pancerni-

ka, ale nie czu³a ani p³omyka Mocy swojego syna, ani jego opiekun-

background image

164

ki, Winter. Napar³a myœlami, posy³aj¹c je w g³¹b „Vendetty”, która

coraz bardziej pogr¹¿a³a siê w w¹ziutkiej cieœninie.

Ogromny opancerzony statek zag³êbia³ siê niczym metalowy prób-

nik, wsuwany miêdzy dwie naelektryzowane p³yty. Pancernik sta-

wa³ siê czymœ w rodzaju zwory, która wkrótce mia³a po³¹czyæ dwie

atmosfery obdarzone zbyt du¿ymi elektrostatycznymi ³adunkami.

W przestrzeni miêdzy dwiema planetoidami rozb³ys³a gigantycz-

na, oœlepiaj¹ca b³yskawica. Niczym potworny ³añcuch po³¹czy³a obie

atmosfery i przecinaj¹cy je gwiezdny statek. Strumienie dzikiej ener-

gii uderzy³y w burty „Vendetty” i otoczy³y je huraganem szalej¹cej

elektrycznej burzy. Na ekranach „Galaktycznego Wêdrowca” poja-

wi³ siê tylko jaskrawy, ale bardzo szybko gasn¹cy punkcik.

Ackbar z sykiem wypuœci³ powietrze i zwiesi³ g³owê. Terpfen

opad³ bezw³adnie na swój fotel, ale Leia poœwiêca³a zniszczonemu

statkowi tylko czêœæ uwagi. Ponownie zapuœci³a w przestworza my-

œlowe wici... i po chwili odnalaz³a jasn¹ drobinê, która by³a jej naj-

m³odszym synkiem, Anakinem.

Terpfen wsta³ z wysi³kiem, jakby ju¿ teraz czu³ ciê¿ar krêpuj¹-

cych go ³añcuchów.

– Pani minister Organa Solo, chcia³bym zapewniæ pani¹, ¿e przyj-

mê ka¿d¹...

Leia potrz¹snê³a g³ow¹.

– Nie ma mowy o ¿adnej karze, Terpfenie – odpar³a. – Anakin

nadal ¿yje. Jest w fortecy, ale jego ¿yciu zagra¿a œmiertelne niebez-

pieczeñstwo. Musimy siê pospieszyæ.

background image

165

Winter przycupnê³a obok metalowych drzwi w³azu w przeciwle-

g³ym krañcu wielkiej groty. W jednej d³oni trzyma³a pistolet blaste-

rowy, bêd¹c pewna, ¿e jej siwe w³osy i jasna szata bêd¹ widoczne

nawet w panuj¹cym pó³mroku.

Cztery wielkie mechaniczne paj¹ki pokona³y przeszkodê w po-

staci szcz¹tków lewego skrzyd³a opancerzonych wrót i z cichn¹cym

pomrukiem silników zatrzyma³y siê poœrodku l¹dowiska. Transpa-

stalowe drzwi kabin z chrzêstem siê otworzy³y i z pomieszczeñ za-

czêli wyskakiwaæ pierwsi szturmowcy.

Rozgl¹daj¹c siê na boki, Winter stara³a siê ich policzyæ. W ka¿-

dym z czterech paj¹ków krocz¹cych typu MT-AT mieœci³o siê dwóch

¿o³nierzy... co dawa³o w sumie osiem celów. Winter wymierzy³a lufê

blastera w najbli¿szego szturmowca odzianego w bia³y pancerz.

Raz po raz trzykrotnie strzeli³a. Nie wiedzia³a, ile ognistych smug

trafi³o ¿o³nierza, ale pod wp³ywem impetu strza³ów jego dymi¹cy

pancerz rozlecia³ siê na kawa³ki, a cia³o szturmowca zosta³o odrzu-

cone w stronê machiny, z której wyskoczy³. Z wnêtrz kabin trans-

porterów zaczêli wysypywaæ siê pozostali ¿o³nierze, a potem, kry-

j¹c siê, otworzyli do niej ogieñ.

Winter skuli³a siê, ale nie mog³a zrobiæ u¿ytku ze swojego pisto-

letu. Kabina ostatniego paj¹ka krocz¹cego otworzy³a siê i na p³ytê

l¹dowiska zeskoczy³ szturmowiec w towarzystwie krêpego mê¿czy-

zny o krzaczastych brwiach i grubych wargach.

Pozostali ¿o³nierze, którzy szybko zorientowali siê, sk¹d pad³y

pierwsze strza³y, dostrzegli Winter kryj¹c¹ siê obok drzwi w³azu

R O Z D Z I A £

background image

166

i usi³owali raziæ j¹ teraz lawin¹ b³yskawic. Kul¹c siê, piastunka za-

czê³a wycofywaæ siê w stronê wyjœcia.

Mia³a do wyboru dwie drogi. Mog³a albo uciekaæ do sypialni

Anakina i zgin¹æ, broni¹c go w³asnym cia³em, albo odci¹gn¹æ pozo-

sta³ych siedmiu intruzów od maleñstwa i zrobiæ wszystko, co w jej

mocy, by siê ich pozbyæ.

Nie celuj¹c, przycisnê³a guzik spustowy swojej broni. Od œcian groty

odbi³a siê jaskrawa b³yskawica. Bary³kowaty mê¿czyzna zanurkowa³

pod os³onê nisko zawieszonej kabiny najbli¿szego transportera.

– Rozprawcie siê z ni¹! – krzykn¹³.

Jeden ze szturmowców, który trochê d³u¿ej ni¿ pozostali zabawi³

w kabinie paj¹ka, obróci³ lufy laserowych dzia³ek. Celuj¹c w ska³ê

nad jej g³ow¹, strzeli³ i wypali³ dymi¹c¹ dziurê.

Krêpy mê¿czyzna krzykn¹³, nie opuszczaj¹c kryjówki za kabin¹

paj¹ka:

– Nie zabijajcie jej dopóki nie znajdziecie dziecka! Og³uszcie j¹!

Ty... – gestem wskaza³ szturmowca, który chwilê wczeœniej wysiad³

z kabiny jego transportera. – ChodŸ ze mn¹. Udamy siê... na zwia-

dy. Pozostali: pochwyciæ tê kobietê!

Dok³adnie tak, jak Winter siê spodziewa³a. Piastunka odwróci³a

siê i pobieg³a korytarzem, przekonana, ¿e wiêkszoœæ szturmowej

grupy puœci siê w poœcig za ni¹. Przyspieszy³a, kiedy podziemny

chodnik zacz¹³ siê obni¿aæ. Kul¹c g³owê, przebiega³a pod skalnymi

nawisami. Zatrzaskuj¹c za sob¹ ciê¿kie drzwi uszczelniaj¹cych gro-

dzi, z ka¿d¹ chwil¹ zapuszcza³a siê coraz g³êbiej.

Szturmowcy j¹ gonili, przystaj¹c tylko na krótko przed zamkniê-

tymi drzwiami. U¿ywali skupionych termicznych detonatorów, by

rozerwaæ pancerze drzwi grodzi.

Winter wiod³a ich labiryntem korytarzy, coraz dalej i dalej od

maleñkiego Anakina. Szturmowcy powinni ju¿ dawno straciæ wszel-

k¹ orientacjê.

Ilekroæ by³o mo¿liwe, imperialni napastnicy strzelali, ale Winter

udawa³o siê unikn¹æ bezpoœredniego trafienia. Kiedy w koñcu znala-

z³a siê g³êboko pod ziemi¹, w komnacie, w której mieœci³ siê g³ówny

generator i rdzeñ pamiêciowy centralnego komputera, pozwoli³a so-

bie na g³êboki oddech – jedyny przejaw uczuæ, jaki mog³a okazaæ.

Mroczne pomieszczenie by³o zastawione najprzeró¿niejszymi

przyrz¹dami. W metalowych rurach, umieszczonych pod sufitem,

bulgota³o przep³ywaj¹ce ch³odziwo. W ciemnoœciach by³o s³ychaæ

dudnienie sprê¿arek zasilaj¹cych systemy uzdatniania powietrza i wo-

background image

167

dy. Na obudowie rdzenia pamiêciowego jarzy³y siê prostok¹tne zie-

lone lampki. Mruga³y na przemian w ten sposób, ¿e sprawia³y wra-

¿enie strumieni p³yn¹cej wody. Sam komputer, obudowany rurami

z t³oczonym ch³odziwem i stanowi¹cy czêœæ panelu zasilacza, wy-

gl¹da³ jak surrealistyczny senny koszmar. Z jego powierzchni wy-

stawa³y kawa³ki poskrêcanego metalu i plastiku, otaczaj¹c chaotycz-

nie rozmieszczone transpastalowe monitory i urz¹dzenia wejœcia/

wyjœcia, których by³o tak wiele, ¿e nikt przy zdrowych zmys³ach nie

umieœci³by tylu naraz w jednym miejscu.

Winter wiedzia³a, ¿e wszystkie urz¹dzenia by³y tylko kamufla¿em

maj¹cym na celu ukrycie prawdziwego przeznaczenia komnaty.

Szturmowcy zawahali siê na progu mrocznej sali, jakby wêszyli

jakiœ podstêp, obawiali siê wejœæ do œrodka. Winter skierowa³a ku

nim lufê blastera i siedem razy wystrzeli³a, raz po razie. Imperialni

¿o³nierze rozbiegli siê i zanurkowali, chc¹c siê ukryæ, ale kiedy od

strony Winter nie poszybowa³a ani jedna b³yskawica wiêcej, ruszyli

ku niej, bez przerwy strzelaj¹c.

Wówczas Winter znów kilka razy wystrzeli³a, tylko po to, aby ich

sprowokowaæ i upewniæ siê, ¿e pozostan¹ w komnacie. Któryœ z jej

strza³ów, odbity od b³yszcz¹cej powierzchni, trafi³ jednego sztur-

mowca i stopi³ bia³y pancerz os³aniaj¹cy jego prawe ramiê.

Widz¹c, ¿e kobieta zosta³a osaczona w przeciwleg³ym k¹cie kom-

naty, ca³a pi¹tka szturmowców zaczê³a siê zbli¿aæ do niej. Ranny

¿o³nierz szed³ z ty³u, staraj¹c siê powstrzymaæ up³yw krwi z rany.

Imperialni szturmowcy zd¹¿yli pokonaæ po³owê drogi, kiedy œcia-

ny komnaty zaczê³y siê chwiaæ, skrêcaæ i cofaæ.

Po³¹czone przegubowo rury i os³ony, pêkate tablice kontrolne i ku-

liste pulpity ze wskaŸnikami przesunê³y siê i obróci³y, a potem ze

szczêkiem i zgrzytem zaczê³y uk³adaæ siê w zupe³nie inne konfigu-

racje. Winter s³ysza³a brzêk metalu o metal, z jakim ró¿ne urz¹dze-

nia zajmowa³y swoje miejsca i tworzy³y nowe po³¹czenia.

Zastawione przyrz¹dami œciany przekszta³ci³y siê nagle w grupê po-

tê¿nych, krzepkich androidów-morderców, zbudowanych z czêœci, które

przedtem sprawia³y wra¿enie chaotycznie rozmieszczonych. Jedynym

celem automatów by³o zabijanie wrogów. Androidy odbezpieczy³y broñ

i jak na strzelnicy wymierzy³y w os³upia³ych szturmowców.

Winter nie musia³a wydawaæ ¿adnych rozkazów. Androidy-mor-

dercy wiedzia³y, co maj¹ robiæ. Zosta³y zaprogramowane w taki spo-

sób, ¿e ignorowa³y obecnoœæ Winter i dzieci Jedi, ale swoje cele zna³y

bardzo dobrze.

background image

168

Strzelaj¹c ze wszystkich stron, automaty zasypywa³y pi¹tkê sztur-

mowców lawinami blasterowych b³yskawic. Krzy¿owy ogieñ œmier-

cionoœnych strza³ów sprawi³, ¿e wszyscy ¿o³nierze odziani w bia³e

skorupy zginêli w ci¹gu pierwszych kilku sekund. ¯aden nie mia³

okazji oddania choæby pojedynczego strza³u. Kiedy w mrocznej

komnacie zapad³a g³ucha cisza, na œrodku le¿a³ stos dymi¹cych

szcz¹tków stopionych pancerzy, okrywaj¹cych cia³a, z których r¹k

wypad³y bezu¿yteczne karabiny.

Jeden szturmowiec jêkn¹³ z bólu, ale po chwili i on pogr¹¿y³ siê

w odmêtach œmierci. Ciemnoœci komnaty okry³y ca³unem straszli-

we pobojowisko.

Winter wyda³a westchnienie ulgi, a potem ominê³a stos zmasa-

krowanych cia³, wci¹¿ jeszcze dymi¹cych i skwiercz¹cych. Spojrza³a

na nieruchome czujniki optyczne w he³mach imperialnych ¿o³nie-

rzy, martwe i pozbawione wyrazu.

– Nigdy nie lekcewa¿cie przeciwnika – powiedzia³a.

Ambasador Furgan skuli³ siê, widz¹c, jak poprzedzaj¹cy go sztur-

mowiec znika w czeluœci skalnego korytarza.

Nie maj¹c ¿adnego przeszkolenia ani doœwiadczenia w walce, Cari-

danin stara³ siê naœladowaæ p³ynne ruchy swojego towarzysza. Trzyma³

karabin blasterowy w prawej d³oni i raz po raz spogl¹da³ na niego, chc¹c

upewniæ siê, ¿e jest pod³¹czony do Ÿród³a energii i odbezpieczony.

Korytarze by³y d³ugie i mroczne, rozjaœniane jedynie blaskiem

jarzeniowych lamp przymocowanych do sklepienia. Gdy docierali

do zakrêtu albo skrzy¿owania, szturmowiec id¹cy przed Furganem

przyciska³ os³oniête pancerzem plecy do kamiennej œciany, a potem

wystawia³ lufê broni za róg, aby przekonaæ siê, czy nie œci¹gnie na

siebie ognia wroga. Dopiero po chwili, kiedy by³ absolutnie pewien,

¿e dalsza droga jest bezpieczna, biegiem pokonywa³ odleg³oœæ dzie-

l¹c¹ go od nastêpnego skrzy¿owania.

Mijaj¹c ka¿de zamkniête drzwi albo grodzie, otwierali je, gotowi

porwaæ bezbronne dziecko i powróciæ z nim do górskich transporte-

rów. W ten sposób Furgan i towarzysz¹cy mu ¿o³nierz odkryli kilka

magazynów ze skrzyniami i kontenerami, jadalniê oraz pust¹ sypial-

niê. Nie znaleŸli jednak nigdzie ma³ego dziecka.

Nagle z oddali i jakby spod ziemi dobieg³y ich odg³osy blastero-

wych strza³ów. Furgan pos³a³ piorunuj¹ce spojrzenie w stronê wy-

lotu korytarza.

background image

169

– A mówi³em im, ¿eby jej nie zabijali. Dlaczego mnie nie pos³u-

chali? – Odwróci³ siê do szturmowca. – Teraz bêdziemy musieli sami

odnaleŸæ to dziecko.

– Rozkaz, ekscelencjo – odpar³ ¿o³nierz, nie okazuj¹c ¿adnych

uczuæ.

Nastêpne metalowe drzwi by³y zamkniête na amen. Kiedy sztur-

mowiec za³omota³ w nie bia³¹ rêkawic¹, nikt siê nie odezwa³. ¯o³-

nierz cofn¹³ siê i z podrêcznej torby, któr¹ mia³ zawieszon¹ u pasa,

wyci¹gn¹³ niewielki, ale bardzo silny laser. Skierowa³ wylot przy-

rz¹du na kontrolny panel, stopi³ zamek, otworzy³ panel i przeci¹³

iskrz¹ce siê przewody. Jego palce porusza³y siê zwinnie, mimo i¿

by³y okryte grubymi rêkawicami.

Drzwi otworzy³y siê z g³oœnym zgrzytem i oczom Furgana ukaza³

siê pokój pomalowany w pastelowe barwy, rega³y z zabawkami, miêk-

kie ³ó¿ko... i czterorêki android-niañka stoj¹cy w samym rogu w po-

zycji obronnej, os³aniaj¹cy swoim korpusem ma³e dziecko.

– Ach, tu jesteœcie – odezwa³ siê Furgan.

Przeszed³ przez próg, rozgl¹daj¹c siê, czy w pomieszczeniu nie ukryto

jakichœ pu³apek. Szturmowiec tak¿e wszed³ i natychmiast przyj¹³ po-

stawê obronn¹ w k¹cie, nie wypuszczaj¹c z d³oni karabina blasterowe-

go. Caridanin nie dostrzega³ ¿adnych innych systemów obronnych.

Wygl¹da³o na to, ¿e automat typu TDL jest jedyn¹ obron¹ dziecka.

– Proszê wyjœæ – odezwa³ siê android-niañka. Ton jego g³osu by³

s³odki i ciep³y, podobny do g³osu starszej pani. – Dziecko jest wy-

straszone.

Furgan pozwoli³ sobie na g³oœny rechot.

– Jedyn¹ obron¹, na jak¹ by³o ich staæ, jest jeden android-niañka? –

zacz¹³ znów chichotaæ. – Wys³aliœmy ca³¹ grupê szturmow¹ tylko

po to, ¿eby porwaæ dziecko z r¹k a n d r o i d a – n i a ñ k i ?

Automat typu TDL os³ania³ dziecko, które siedzia³o niemal nie-

ruchomo na pod³odze. U¿ywaj¹c ni¿szej pary r¹k, android rozwin¹³

metalowy fartuch, odporny na strza³y z blastera i przymocowany do

dolnej czêœci torsu. Zapewne chcia³ w ten sposób ochroniæ maleñ-

stwo przed przypadkowym trafieniem.

– Nie macie prawa krzywdziæ tego dziecka – przemówi³ ponow-

nie. – Muszê was ostrzec, ¿e w moim programie jest polecenie chro-

nienia go za wszelk¹ cenê.

– Jakie to wzruszaj¹ce – odezwa³ siê Furgan. – No có¿, mam za-

miar ci je zabraæ. – Odwróci³ siê i triumfuj¹co spojrza³ na szturmowca. –

IdŸ po nie.

background image

170

Imperialny ¿o³nierz zbli¿y³ siê o krok, ale android wyci¹gn¹³

wszystkie cztery rêce, jakby chcia³ go powstrzymaæ.

– Przykro mi, ale nie mogê wyraziæ na to zgody – oœwiadczy³

spokojnie. – Zamknij oczki, ma³y Anakinie.

– Na co czekasz? – warkn¹³ Furgan do szturmowca. – To przecie¿

tylko android-niañka!

Z cichym sykiem i zgrzytem wszystkie cztery d³onie androida

od³¹czy³y siê i z brzêkiem upad³y na pod³ogê. Zamiast nich ukaza³y

siê cztery lufy blasterowych karabinów, ukrytych po jednym w ka¿-

dym nadgarstku.

– Jestem z m o d y f i k o w a n y m androidem-niañk¹ – oœwiad-

czy³ z niejak¹ dum¹ automat. – I nie pozwolê, ¿ebyœcie wyrz¹dzili

jak¹œ krzywdê temu dziecku.

Uwalniaj¹c smugi œmiercionoœnej energii, da³ ognia z luf wszyst-

kich czterech karabinów.

Cztery b³yskawice trafi³y zbli¿aj¹cego siê szturmowca, zanim ten

mia³ czas unieœæ lufê swojej broni. Zosta³ odrzucony pod sam¹ œcia-

nê, a z dymi¹cych, osmalonych dziur posypa³y siê kawa³ki bia³ego

pancerza.

Furgan krzykn¹³ z zaskoczenia i przera¿enia. Niemal odruchowo

zatoczy³ ³uk luf¹ swojego blastera i prawie nie celuj¹c, nacisn¹³ gu-

zik spustowy. Powietrze przeciê³a jarz¹ca siê smuga, która zaczê³a

siê odbijaæ od pastelowych œcian i bia³ego sufitu.

Furgan skuli³ siê, ale nie przerywa³ ognia. Android-niañka zacz¹³

kierowaæ ku niemu lufy wszystkich czterech blasterów. Ambasado-

rowi uda³o siê jednak szczêœliwym trafem pos³aæ strumieñ energii

w okr¹g³¹ g³owê i tors androida pokryty sztucznym cia³em. We

wszystkie strony poszybowa³y snopy iskier i kawa³ki stopionego

metalu.

Dziecko, nadal ukryte za blasteroodpornym fartuchem niañki,

zaczê³o kwiliæ.

Wykrzywiaj¹c fioletowosine usta w uœmiechu, Furgan omin¹³

zw³oki szturmowca i szcz¹tki androida-niañki, by podnieœæ maleñ-

stwo. Pochyli³ siê i schwyci³ pi¿amê na lewym maleñkim ramieniu

dziecka, a potem szarpn¹³ ku sobie, omal nie rozrywaj¹c materia³u.

Nie wiedzia³, w jaki sposób powinno siê trzymaæ ma³e dziecko,

zw³aszcza takie, które siê bardzo krêci³o.

– ChodŸ ze mn¹, ma³y – powiedzia³. – W³aœnie zaczynasz nowe

¿ycie. Ju¿ nied³ugo bêdziesz s³awny w ca³ej galaktyce.

background image

171

Kiedy Kyp Durron wchodzi³ do wielkiej sali obrad w Pa³acu Impe-

rialnym na Coruscant, Han Solo bardzo chcia³ z nim porozmawiaæ.

Pragn¹³ pocieszyæ m³odego przyjaciela... ale uzbrojeni stra¿nicy ota-

czaj¹cy m³odzieñca nie pozwalali, by ktokolwiek siê zbli¿a³.

Kyp szed³ bardzo powoli, jakby st¹pa³ po okruchach roztrzaska-

nej szyby. Spogl¹da³ przed siebie, ale mo¿na by³o odnieœæ wra¿enie,

¿e nikogo nie widzi. Jego twarz by³a poorana œwie¿ymi zmarszczka-

mi, jakby mroczny duch Exara Kuna z³o¿y³ ciê¿ar czterech tysiêcy

lat na barkach ch³opca.

Pogromca S³oñc zosta³ ponownie skonfiskowany przez si³y bez-

pieczeñstwa Nowej Republiki, a Mon Mothma wyda³a zakaz zbli-

¿ania siê do œmiercionoœnej broni. Nie przewidywano dalszych ba-

dañ ani prób odkrycia zasad funkcjonowania statku. Bezmyœlna kru-

cjata Kypa udowodni³a, jak naprawdê groŸn¹ broni¹ jest Pogromca.

Powietrze w sali obrad rady by³o zatêch³e, ciê¿kie, zapewne wsku-

tek zbyt du¿ego napiêcia i s³abej wentylacji. Co gorsza, z kamien-

nych murów promieniowa³a woñ zastarza³ej pleœni. Han Solo stwier-

dzi³, ¿e atmosfera sali przyprawia go o klaustrofobiê i ból g³owy.

Cz³onkowie rady nosili oficjalne stroje jak zbroje, marszczyli brwi

jak prastarzy wartownicy albo sêdziowie feruj¹cy surowe wyroki.

Niektórzy sprawiali wra¿enie, jakby w ogóle nie odpoczywali. Han

czu³ siê zak³opotany faktem, ¿e musi stawaæ przed nimi, nie maj¹c

u boku Leii. Jego ¿ona odlecia³a z Yavina Cztery z Terpfenem, rze-

komo w tym celu, ¿eby spotkaæ siê z Ackbarem. Mimo szczerych

chêci Han nie móg³ siê dowiedzieæ, co sk³oni³o j¹ do tej wyprawy.

R O Z D Z I A £

background image

172

By³ pewien, ¿e Leia potrafi siê troszczyæ o siebie, a on nie zamierza³

zostawiaæ Kypa na pastwê tego stada drapie¿ników.

Mon Mothma w towarzystwie nieod³¹cznego androida medycznego

wygl¹da³a, jakby nie bardzo zdawa³a sobie sprawê ze wszystkiego, co

siê dzieje. Nikt spoœród innych cz³onków rady nawet nie myœla³ o tym,

by pozbawiæ j¹ stanowiska i w³adzy, zw³aszcza ¿e przywódczyni No-

wej Republiki nadal chcia³a uczestniczyæ w obradach. Wnosi³a jednak

do nich bardzo ma³o. Han by³ naprawdê zdumiony, widz¹c, jak bardzo

pogorszy³ siê stan jej zdrowia w ci¹gu ostatnich kilku dni.

Jeden z funkcjonariuszy stoj¹cych obok drzwi zwieñczonych ³u-

kiem w³¹czy³ melodyjny kurant. W powietrzu rozleg³ siê przeci¹-

g³y, czysty dŸwiêk przywo³uj¹cy zebranych do porz¹dku.

Han nie zna³ siê co prawda na protokolarnych procedurach, ale

nie mia³ zamiaru bezczynnie staæ i przygl¹daæ siê, jak m³odzieniec

bêdzie besztany przez biurokratycznych wa¿niaków. Zanim wiêc

ktokolwiek zd¹¿y³ zabraæ g³os, wskoczy³ na podwy¿szenie.

– Hej! – zacz¹³. – Czy móg³bym powiedzieæ parê s³ów w obronie

mojego przyjaciela, Kypa Durrona?

Starzej¹cy siê genera³ Jan Dodonna z wysi³kiem wsta³ z fotela.

Widok jego pomarszczonej twarzy przywodzi³ Hanowi na myœl ko-

nar usch³ego drzewa, poskrêcanego przez niezliczone wichury. Mimo

to brodaty genera³ sprawia³ wra¿enie, ¿e energia przepe³nia jego ca³e

cia³o. Jego oczy b³ysnê³y, kiedy skierowa³ je na Hana.

– Wiêzieñ mo¿e mówiæ sam za siebie, generale Solo – powie-

dzia³. – Z pewnoœci¹ nie by³o niczego, co by go powstrzymywa³o,

kiedy d z i a ³ a ³ samodzielnie. Chcemy tylko, ¿eby odpowiedzia³

na kilka naszych pytañ.

Skarcony w ten sposób Han zszed³ z podwy¿szenia i wbi³ spojrze-

nie w posadzkê, jakby przygl¹da³ siê rysom i pêkniêciom kamieni.

Korzystaj¹c z tego, ¿e Dodonna szed³, ¿eby zaj¹æ miejsce na mówni-

cy, odwróci³ siê, i spojrza³ na Kypa. M³odzieniec uniós³ niepewnie

g³owê i zamruga³, niespokojnie spogl¹daj¹c na starego taktyka.

– Kypie Durronie – odezwa³ siê Dodonna. – To ty wykrad³eœ Po-

gromcê S³oñc. To ty zaatakowa³eœ i czêœciowo obezw³adni³eœ mi-

strza Jedi, Luke’a Skywalkera. To ty dokona³eœ eksplozji w Mg³a-

wicy Kocio³ i zniszczy³eœ dwa inne zamieszkane œwiaty. Nie bêdê

siê teraz rozwodzi³ nad taktycznym znaczeniem twoich akcji, ale nie

mo¿emy tolerowaæ bezmyœlnych awanturników, którzy s³uchaj¹ tyl-

ko w³asnych rozkazów i dla swojego kaprysu niszcz¹ ca³e gwiezdne

systemy!

background image

173

Pozostali cz³onkowie rady zaczêli z aprobat¹ kiwaæ g³owami.

W wielkiej sali rozleg³ siê basowy, donoœny g³os genera³a Rieekana.

– Ta rada podjê³a kiedyœ uchwa³ê, w myœl której Pogromca nie

powinien byæ u¿ywany. Zostawiliœmy go w bezpiecznym, niedostêp-

nym miejscu. Pos³aliœmy go w g³¹b gazowego giganta, ale ty, wy-

ci¹gaj¹c go stamt¹d, œ w i a d o m i e post¹pi³eœ wbrew naszej woli.

Inni uczestnicy posiedzenia umilkli po s³owach genera³a Rieekana.

Wygl¹da³o na to, ¿e wiêkszoœæ chcia³a tak¿e zabraæ g³os, ¿eby dodaæ w³a-

sne oskar¿enia, ale dosz³a do wniosku, ¿e nie wniesie to niczego nowego.

Po chwili ciszy odezwa³ siê Kyp Durron. Jego niesamowicie ci-

chy, cienki g³os uœwiadomi³ Hanowi i wszystkim innym, jak jeszcze

bardzo m³ody jest ten ch³opiec.

– Nie mam ¿adnego usprawiedliwienia dla czynów, które pope³ni³em –

powiedzia³. – Jestem gotów ponieœæ za nie wszelkie konsekwencje.

– Nawet wówczas, gdyby za twoje czyny mia³a zostaæ wymierzo-

na kara œmierci? – odezwa³ siê opas³y senator Threkin Horm. – Znisz-

czenia, których sprawc¹ siê sta³eœ, nie zas³uguj¹ na nic innego, mo¿e

z wyj¹tkiem wykonania wyroku.

– Chwileczkê – nie wytrzyma³ Han. Cz³onkowie rady spiorunowali

go spojrzeniami, ale Han zignorowa³ ich milcz¹ce napomnienia. – Wiem,

wiem... ale wys³uchajcie mnie choæ przez chwilê. Pamiêtajcie o tym, ¿e

Kyp nie by³ wówczas sob¹. Postêpowa³ w ten sposób, poniewa¿ mia³

umys³ opanowany przez z³ego ducha Lorda Sithów, który póŸniej zo-

sta³ pokonany. Nie zapominajcie te¿, ¿e zrobi³ coœ dobrego. Zniszczy³

flotê admira³ Daali. Ile istot uniknê³o niemal pewnej œmierci dziêki jego

postêpowaniu? Mimo wszystko toczymy przecie¿ wojnê.

Mon Mothma poruszy³a siê, a spomiêdzy jej spêkanych warg

wydosta³o siê ciche, chrapliwe westchnienie. Kiedy siê odezwa³a,

jej s³owa w³aœciwie nie by³y g³oœniejsze od szeptu. W wielkiej sali

obrad zapad³a g³êboka cisza.

– Kypie Durronie – powiedzia³a. – Masz na swoich rêkach krew milio-

nów, a mo¿e miliardów istot. Jesteœmy organem sprawuj¹cym w³adzê, a nie

gronem sêdziowskim. Nie mamy prawa decydowaæ o twoim losie. Two-

im... – Z wysi³kiem nabra³a powietrza i ciê¿ko westchnê³a, jakby ta czyn-

noœæ poch³onê³a resztkê jej energii. – Twoim sêdzi¹ powinien byæ mistrz

Jedi. Nie jesteœmy kompetentni, by orzekaæ o karze za twoje czyny.

Unios³a praw¹ rêkê i wykona³a ni¹ gest, zwracaj¹c siê do Hana.

– Zabierz go na ksiê¿yc Yavina. Niechaj o losie Kypa zadecyduje

mistrz Skywalker.

background image

174

Leia, Ackbar i Terpfen stanowili czêœæ grupy ratunkowej, która

opuœci³a pok³ady „Galaktycznego Wêdrowca” i przeciê³a fioletowe

niebo nad Anoth. Ackbar lecia³ pierwszy, pilotuj¹c osobisty myœli-

wiec typu B. Jego systemy uzbrojenia by³y w³¹czone, gotowe do

odparcia ataku imperialnego oddzia³u szturmowego, który pozosta-

wi³ pancernik „Vendetta”.

Myœliwce przemknê³y nad niebotycznymi iglicami. Kierowa³y siê

w stronê skalnej wie¿y, w której Ackbar i Luke urz¹dzili tajn¹ bazê.

Leia ju¿ z daleka dostrzega³a œlady zniszczeñ i walki. Mia³a wra¿e-

nie, ¿e jej krew zamienia siê w lodowat¹ wodê.

– SpóŸniliœmy siê – stwierdzi³a.

Czêœæ iglicy zosta³a odstrzelona, a powierzchniê, pooran¹ wybu-

chami blasterowych b³yskawic, pokrywa³a warstwa sadzy. U pod-

nó¿a by³o widaæ dymi¹ce szcz¹tki kilku niesamowicie wygl¹daj¹-

cych mechanicznych paj¹ków.

W kabinie jej myœliwca odezwa³ siê g³os Ackbara.

– Wygl¹da na to, ¿e Winter stoczy³a tu ciê¿k¹ bitwê. Nasze syste-

my obronne funkcjonuj¹ jak planowaliœmy.

Leia prze³knê³a œlinê, chc¹c zwil¿yæ suche gard³o.

– Miejmy nadziejê, ¿e spe³ni¹ swoj¹ rolê, admirale – odrzek³a.

Maszyny skierowa³y siê ku opancerzonym wrotom, które nosi³y

œlady najwiêkszych zniszczeñ. Jedno skrzyd³o zosta³o ca³kowicie

odstrzelone, ale drugie nadal wisia³o na zawiasach. Myœliwce grupy

ratunkowej wlecia³y do hangaru i wyl¹dowa³y, chocia¿ niemal po-

œrodku l¹dowiska tkwi³y cztery imperialne roboty krocz¹ce, podob-

R O Z D Z I A £

background image

175

ne do paj¹ków. Leia wyskoczy³a z kabiny maszyny w tej samej chwi-

li, co Ackbar, Terpfen i pozostali Kalamarianie.

– Terpfenie, idŸ z minister Lei¹ i po³ow¹ grupy prosto do sypialni

Anakina – rozkaza³ admira³. – Upewnij siê, ¿e dziecku nic siê nie

sta³o. Ja z reszt¹ oddzia³u zejdê na dó³, ¿eby zaj¹æ siê odszukaniem

Winter. Myœlê, ¿e wiem, jak¹ taktykê obra³a.

Leia, nie zamierzaj¹c protestowaæ, wyszarpnê³a pistolet blastero-

wy. Jej twarz przybra³a zawziêty wyraz, kiedy objê³a dowództwo

nad swoj¹ grup¹. Pierwsza zapuœci³a siê w g³¹b korytarza i pobie-

g³a, by sprawdziæ, czy jej dziecko jest ca³e i zdrowe.

Ca³y oddzia³ pospieszy³ labiryntem wij¹cych siê tuneli, kieruj¹c siê

do pokoju dziecka. W biegu Leia rozgl¹da³a siê, czy na œcianach nie

dostrze¿e jakichœ œladów po blasterowych b³yskawicach. Kalamaria-

nie biegli za ni¹ z grzechotem broni obijaj¹cej siê o osobiste pancerze.

Kiedy skrêcili w ostatni korytarz wiod¹cy do sypialni Anakina,

Leia musia³a uskoczyæ na bok, ¿eby nie wpaœæ na niewielkiego ener-

getycznego androida, który, nieœwiadomy zamieszania, bardzo wol-

no toczy³ siê w jej stronê. Widz¹c, ¿e drzwi sypialni s¹ szeroko otwar-

te, Leia nie zwróci³a uwagi na przemieszczaj¹c¹ siê bateriê.

– O, nie! – powiedzia³a, nieruchomiej¹c na widok wychodz¹cego

ambasadora Furgana, który ujrza³ j¹ i natychmiast przycisn¹³ wyry-

waj¹cego siê Anakina do szerokiej piersi.

I Leia, i Furgan stali tak przez chwilê i tylko patrzyli sobie w oczy.

Nagle krzaczaste brwi Caridanina wysoko siê unios³y, co nada³o mu

wygl¹d drapie¿nego ptaka, gotowego rzuciæ siê na ofiarê.

W tej samej chwili kalamariañscy ratownicy skierowali lufy bla-

sterów w stronê ambasadora. Na ten widok Furgan zas³oni³ siê cia-

³em dziecka jak tarcz¹.

– Oddaj mi Anakina – za¿¹da³a Leia. W jej stalowym g³osie kry³a

siê wiêksza groŸba ni¿ ta, któr¹ mog³aby stanowiæ ca³a flota gwiezd-

nych niszczycieli.

– Obawiam siê, ¿e nic z tego – oœwiadczy³ Furgan, obejmuj¹c jed-

n¹ d³oni¹ w¹t³¹ szyjê maleñstwa. Rozbiegane spojrzenie kierowa³ to

w prawo, to w lewo. – Rzuæcie broñ, gdy¿ w przeciwnym razie skrêcê

mu kark! Przeszed³em przez to wszystko, ¿eby porwaæ dziecko Jedi,

i nie zamierzam teraz z tego zrezygnowaæ. Jest moim zak³adnikiem,

ale pozwolê mu ¿yæ tylko wówczas, je¿eli mnie przepuœcicie.

Przekroczy³ próg sypialni. Jego plecy otar³y siê o szorstk¹, ka-

mienn¹ œcianê. Utkwi³ spojrzenie w lufach broni. Wyci¹gn¹³ przed

siebie dziecko, ale nie przesta³ obejmowaæ jego gard³a.

background image

176

– Nawet je¿eli mnie og³uszycie, zd¹¿ê zmia¿d¿yæ jego tchawicê –

zagrozi³. – Rzuæcie broñ!

– Rozst¹pcie siê – rozkaza³a Leia, cofn¹wszy siê o krok od Fur-

gana.

Robi¹c przejœcie, kalamariañscy ratownicy odsunêli siê pod œcia-

nê... wszyscy z wyj¹tkiem Terpfena. Mechanik nadal sta³ z rêkami

wyci¹gniêtymi jak szpony.

Furgan ujrza³ kopulast¹, przekrzywion¹ g³owê Kalamarianina,

œlady szwów i blizny... i nagle go rozpozna³.

– A wiêc, moja ma³a rybko, mimo wszystko mnie zdradzi³eœ –

powiedzia³. – Nie s¹dzi³em, ¿e znajdziesz w sobie doœæ si³y woli.

– Znalaz³em – oœwiadczy³ Terpfen.

Post¹pi³ krok w stronê Furgana. Anakin nie przestawa³ siê wier-

ciæ w objêciach ambasadora.

– Ani kroku dalej! – krzykn¹³ Caridanin. – Masz doœæ du¿o prze-

winieñ na sumieniu, moja ma³a rybko. Z pewnoœci¹ wola³byœ nie

dodawaæ jeszcze œmierci tego dziecka.

Terpfen wyda³ gard³owy gulgocz¹cy dŸwiêk, który zapewne by³

czymœ w rodzaju kalamariañskiego pogardliwego prychniêcia.

Tymczasem Furgan nie przestawa³ rzucaæ gor¹czkowych spojrzeñ

na pozosta³ych ratowników. Powoli zacz¹³ siê cofaæ w stronê je-

dynej drogi ucieczki, ku krocz¹cym paj¹kom, pozostawionym na

l¹dowisku.

Ciemnobr¹zowe oczy Anakina w jego objêciach b³ysnê³y, jakby

dziecko by³o zatopione w myœlach.

Nagle Furgan krzykn¹³, kiedy zderzy³ siê z kanciastym energe-

tycznym androidem, który w zupe³nej ciszy znalaz³ siê za jego ple-

cami. Automat wys³a³ ostrzegawczy elektryczny impuls i wystra-

szy³ Furgana.

Caridanin potkn¹³ siê i upad³, ale nie wypuœci³ dziecka z objêæ.

Android energetyczny potoczy³ siê na bok, wydaj¹c dziwny skrzek,

jakby by³ przera¿ony.

Kalamariañscy ratownicy ponownie unieœli lufy broni, a Terpfen

skoczy³ i korzystaj¹c z zamieszania, wyszarpn¹³ maleñstwo z r¹k

ambasadora.

Pozostali Kalamarianie otworzyli ogieñ do Caridanina, ale bary³-

kowaty mê¿czyzna przeturla³ siê po ziemi, a potem uklêkn¹³, wsta³

i rzuci³ siê do ucieczki. Skrêci³ za róg i znikn¹³, o wiele szybciej ni¿

Leia mog³aby siê spodziewaæ, ¿e jest to mo¿liwe.

– Goñcie go! – krzykn¹³ Terpfen.

background image

177

Wrêczy³ maleñkiego Anakina Leii, a sam rzuci³ siê w pogoñ za

Caridaninem.

Czuj¹c ³zy w oczach, Leia przytuli³a najm³odszego synka do pier-

si. Usi³owa³a znaleŸæ jakieœ s³owa, by go pocieszyæ... Nic jednak nie

przychodzi³o jej do g³owy, wiêc tylko zaczê³a mruczeæ coœ w rodza-

ju ko³ysanki. Nie przestaj¹c ko³ysaæ dziecka, usiad³a na ziemi i opa-

r³a siê plecami o œcianê.

Szerokie stopy Ackbara, podobne do p³etw, g³oœno plaska³y o ka-

mienie posadzki. Kalamarianin bieg³, zapuszczaj¹c siê coraz dalej

w g³¹b katakumb. Czu³, ¿e jego p³uca p³on¹, zmuszone do oddycha-

nia powietrzem o ma³ej wilgotnoœci, ale bieg³ coraz szybciej, daj¹c

przyk³ad innym. Pozostali tylko z trudem nad¹¿ali za jego d³ugimi

krokami. Na razie Winter postêpowa³a œciœle wed³ug wskazówek,

jakie zostawi³ jej, kiedy przygotowywa³ obronê bazy.

Widz¹c szcz¹tki zniszczonych robotów u podnó¿a iglicy, domy-

œli³ siê, ¿e System Obrony Przeciwko Intruzom spisa³ siê na medal.

Zanim nieprzyjacielskie si³y sforsowa³y pancerne wrota, system

zniszczy³ po³owê imperialnych transporterów... ale to nie wystar-

czy³o. Winter powinna by³a pobiec w g³¹b katakumb, ¿eby urucho-

miæ zamaskowane œmiercionoœne androidy.

Pozostali Kalamarianie biegli za nim, tak samo plaskaj¹c stopami

o kamienie. Ackbar czu³ w suchym powietrzu woñ kurzu i ró¿nych

smarów, ale tak¿e ostry, dusz¹cy zapach czegoœ dziwnego, zapewne

stopionej miedzi, woñ dymu... i przelanej krwi.

Zza rogu wyskoczy³a nagle Winter, odziana w jasn¹ szatê. W wy-

ci¹gniêtej d³oni trzyma³a blaster gotowy do strza³u. Na widok Ack-

bara i jego ludzi zamar³a. Po chwili jej twarz rozjaœni³a siê w szero-

kim uœmiechu.

– Ackbarze! Wiedzia³am, ¿e przylecisz!

Kalamarianin podszed³ do niej, przystan¹³ i po³o¿y³ szerok¹ d³oñ

na jej ramieniu.

– Przylecia³em tu tak szybko, jak mog³em. Czy nic ci siê nie sta³o?

– Na razie nie. Je¿eli nie pomyli³am siê w obliczeniach, systemy

obronne wyeliminowa³y wszystkich napastników oprócz dwóch,

którzy pobiegli innym korytarzem.

– Jesteœ pewna? – zapyta³ admira³.

– Nigdy niczego nie zapominam – odrzek³a Winter, a Ackbar wie-

dzia³, ¿e kobieta nie k³amie.

12 – W³adcy mocy

background image

178

– Leia z grup¹ moich ludzi powinna w tej chwili docieraæ do sy-

pialni Anakina – oznajmi³, a potem doda³ miêkko: – Rozdzieliliœmy

siê, gdy¿ chcia³em szybko ustaliæ, czy nie potrzebujesz pomocy.

Winter kiwnê³a g³ow¹. Jej twarz przybra³a ³agodniejszy wyraz.

– Nie bêdê spokojna tak d³ugo, dopóki siê nie upewniê, ¿e dziec-

ku nic siê nie sta³o.

– ChodŸmy – odezwa³ siê Ackbar, wci¹¿ nie mog¹c z³apaæ tchu

po d³ugim biegu.

Zawrócili i razem pobiegli pod górê d³ugim, wij¹cym siê tunelem.

Terpfen gor¹czkowo bieg³, pokonywa³ zakrêty korytarza. Jego

bose stopy krwawi³y od licznych ran i otaræ o chropowate kamienie

posadzki, ale kalamariañski mechanik nie ustawa³ w biegu. Nie dba³

o to, ¿e ten poœcig mo¿e zakoñczyæ siê jego œmierci¹. Musia³ dogo-

niæ Furgana, zanim Caridaninowi uda siê uciec.

To Furgan sprawowa³ kontrolê nad jego mózgiem. To on zmu-

sza³ Terpfena do ujawniania tajemnic Nowej Republiki. To on na-

k³oni³ go do dokonania sabota¿u na pok³adzie osobistego myœliwca

typu B, nale¿¹cego do Ackbara, wskutek czego maszyna rozbi³a siê,

niszcz¹c Katedrê Wiatrów. To za spraw¹ Furgana Kalamarianin zdra-

dzi³ kryjówkê dziecka Jedi.

Terpfen pragn¹³ zmazaæ winy w ka¿dy mo¿liwy sposób, ale chcia³

tak¿e, ¿eby Furgan poniós³ zas³u¿on¹ karê.

Czuj¹c, ¿e to postanowienie dodaje mu si³, Terpfen min¹³ innych

Kalamarian œcigaj¹cych Caridanina. Mimo panuj¹cego pó³mroku

widzia³, ¿e uciekaj¹cy ambasador biegnie korytarzem jak przera¿o-

ny krabbeks.

– Za nim! – wychrypia³, kiedy ujrza³ swoich ziomków. W koñcu

przeskoczy³ przez szcz¹tki metalowych drzwi grodzi, które sztur-

mowcy goni¹cy Winter niemal stopili ogniem blasterowych karabi-

nów. Znalaz³ siê w wielkiej grocie i ujrza³, ¿e Furgan w³aœnie gra-

moli siê do kabiny jednego z opancerzonych robotów krocz¹cych

typu MT-AT.

– Nie uda ci siê uciec, ambasadorze! – krzykn¹³. Na chwilê przy-

stan¹³ obok stopionych, ale teraz ju¿ ch³odnych drzwi, by zaczerp-

n¹æ powietrza.

Furgan przerzuci³ drug¹ nogê przez owalny otwór w transpasta-

lowej bañce i zacz¹³ sadowiæ siê na fotelu pilota. Nagle jego twarz

wykrzywi³a siê w grymasie, jakby ktoœ œcisn¹³ j¹ od wewn¹trz.

background image

179

– Zniszczyliœmy ten pancernik, który czeka³ na pana na orbicie! –

zawo³a³ Terpfen. Zdo³a³ odzyskaæ przynajmniej czêœæ si³ po d³ugim

biegu i chwiejnie ruszy³ w stronê mechanicznego paj¹ka.

Furgan sprawia³ wra¿enie zaskoczonego otrzyman¹ informacj¹,

ale bardzo szybko na jego twarzy odmalowa³o siê niedowierzanie.

– Powinienem by³ wiedzieæ, ¿e nie mo¿na ci ufaæ, ma³a rybko.

Ca³e twoje ¿ycie jest jednym wielkim k³amstwem.

Caridanin zamkn¹³ w³az przezroczystej kabiny. Silniki transpor-

towca z pomrukiem obudzi³y siê do ¿ycia. Jedno skrzyd³o opance-

rzonych wrót le¿a³o, czêœciowo stopione, na posadzce, a drugie znaj-

dowa³o siê na swoim miejscu, do po³owy uniesione. Przez otwór

przedostawa³y siê do groty podmuchy wiatru. Na fioletowym, jakby

zakrzep³ym niebie nad Anoth by³o widaæ dwie wielkie skalne bry³y.

Pustkê rozdzielaj¹cego je pasma przestworzy przecina³y raz po raz

jaskrawe b³yskawice.

Terpfen warkn¹³ i rzuci³ siê w stronê innego paj¹ka krocz¹cego.

By³ przecie¿ doœwiadczonym mechanikiem i zna³ siê na konstrukcji

gwiezdnych statków. Pomaga³ kiedyœ imperialnym ¿o³nierzom na-

prawiaæ gwiezdne myœliwce i niszczyciele. Potrafi³ obs³ugiwaæ ka¿-

de urz¹dzenie... prawdopodobnie o wiele lepiej ni¿ sam Furgan.

Tymczasem caridañski ambasador, ogarniêty panik¹, mia³ k³opo-

ty. Nie potrafi³ zmusiæ wszystkich oœmiu nóg krocz¹cego robota,

¿eby we w³aœciwej kolejnoœci porusza³y siê po kamiennej p³ycie l¹-

dowiska. Kiedy w koñcu sobie z tym poradzi³, skierowa³ paj¹ka ku

otworowi groty. Wymierzy³ lufy laserowych dzia³ek, umieszczonych

w dolnej czêœci kabiny, i zamieni³ w ogniste szcz¹tki jeden z my-

œliwców typu B, który blokowa³ mu drogê.

Terpfen zatrzasn¹³ drzwi kabiny i uruchomi³ swój transporter.

Zorientowa³ siê, ¿e urz¹dzenia steruj¹ce prac¹ mechanizmów paj¹-

ka s¹ nieprawdopodobnie toporne i powolne. W niczym nie przypo-

mina³y eleganckich, aerodynamicznych kontrolnych dŸwigni, jakie

instalowano na pulpitach s³ynnych gwiezdnych kr¹¿owników klasy

Mon Calamari.

Machina Furgana zbli¿a³a siê do wielkiego otworu w œcianie gro-

ty, wydr¹¿onego w zboczu wielkiej iglicy. Terpfen siê orientowa³,

¿e konstrukcja robota krocz¹cego typu MT-AT umo¿liwia mu po-

konywanie nawet pionowych skalnych zboczy. Nie wiedzia³ tylko,

w jaki sposób Caridanin zamierza uciec, kiedy znajdzie siê u pod-

nó¿a wie¿y. Nie s¹dzi³, by sam ambasador zastanawia³ siê nad tym

problemem.

background image

180

Terpfen odnalaz³ dŸwignie spustowe i trzy razy wystrzeli³, u¿y-

waj¹c blasterowych karabinów. Uda³o mu siê trafiæ w staw jednej

z koñczyn machiny Furgana. Dolna czêœæ metalowej nogi oderwa³a

siê i z g³oœnym brzêkiem upad³a na kamienn¹ p³ytê l¹dowiska.

Robot krocz¹cy Caridanina zatoczy³ siê jak pijany, ale Furgan po

chwili skompensowa³ utratê statecznoœci machiny. Ponownie skie-

rowa³ paj¹ka w stronê otworu groty.

Terpfen zwróci³ uwagê na niewielkie, ale potê¿ne dzia³ka lasero-

we, umieszczone pod kabin¹. Gdyby wystrzeli³ z obu luf w ograni-

czonej przestrzeni groty, z pewnoœci¹ zamieni³by transporter Furga-

na w ognist¹ kulê... Eksplozja zniszczy³aby jednak i jego machinê,

a najprawdopodobniej tak¿e wiêkszoœæ myœliwców.

W tej samej chwili ujrza³ pozosta³ych Kalamarian ze swojej gru-

py, wbiegaj¹cych do wielkiej groty. Z wylotu innego korytarza uka-

za³ siê admira³ Ackbar ze swoimi ludŸmi. Towarzyszy³a im kobieta

odziana w bia³¹ szatê. Terpfen rozpozna³ w niej pokojówkê Leii,

Winter.

Nie móg³ teraz pos³u¿yæ siê dzia³kami swojej machiny. Przysi¹g³

jednak sobie, ¿e nie dopuœci, by Furgan umkn¹³. Poci¹gaj¹c za dŸwi-

gnie sterownicze, zwiêkszy³ prêdkoœæ swojego oœmionogiego robo-

ta i dogoni³ transporter Furgana w chwili, gdy ten dotar³ do krawê-

dzi przepaœci.

Ackbar pojawi³ siê w sam¹ porê, by byæ œwiadkiem pocz¹tku walki

miêdzy dwoma imperialnymi robotami krocz¹cymi. Z luf karabi-

nów machiny Terpfena wystrzeli³y ogniste smugi, trafiaj¹c trans-

porter typu MT-AT, w którym siedzia³ Furgan. Caridañski ambasa-

dor sprawia³ wra¿enie, ¿e, w panice, dzia³a bez ¿adnego planu. Tym-

czasem robot krocz¹cy Terpfena zmniejsza³ odleg³oœæ dziel¹c¹ go

od machiny Furgana. Jej ³apy, zakoñczone ostrymi pazurami, krze-

sa³y snopy iskier, przesuwaj¹c siê po kamiennej p³ycie.

Terpfen strzela³ raz po raz, ale u¿ywa³ tylko blasterowych karabi-

nów. Furgan w odpowiedzi te¿ strzeli³, ale chybi³. Jego b³yskawica

odbi³a siê od kamiennej œciany, od³upuj¹c z niej kawa³ki ska³y.

Machina Terpfena dogoni³a przeciwnika, a jej pilot uniós³ oba

przednie odnó¿a. Pochwyci³ metalowe koñczyny transportera Fur-

gana i oderwa³ je od posadzki. Caridanin opuszcza³ w³aœnie obie

przednie nogi swojego robota krocz¹cego poza krawêdŸ. Przygoto-

wywa³ siê do zejœcia po zboczu iglicy.

background image

181

Kalamarianin znów strzeli³, mierz¹c w transpastalow¹ bañkê ka-

biny, ale ogniste smugi odbi³y siê od opancerzonej powierzchni. Jego

paj¹k, sczepiony z machin¹ Furgana, wpar³ koñcowki czterech tyl-

nych odnó¿y w kamienn¹ p³ytê. Wykorzystuj¹c ca³¹ moc serwome-

chanizmów, czterema przednimi zacz¹³ spychaæ krocz¹cego robota

Furgana w przepaœæ.

Spod jego metalowej ³apy oderwa³a siê skalna bry³a. Wydaj¹c

straszliwy zgrzyt rozdzieranego metalu, machina ambasadora ode-

rwa³a siê w koñcu od p³yty l¹dowiska.

Tymczasem robot typu MT-AT pilotowany przez Terpfena nie

przestawa³ napieraæ na transporter Caridanina. Furgan, siedz¹cy we

wnêtrzu transpastalowej bañki, rozpaczliwie poci¹ga³ za ró¿ne dŸwi-

gnie, ale chyba nie mia³ pojêcia, któr¹ siê pos³u¿yæ.

Terpfen nie przestawa³ zasypywaæ go lawin¹ blasterowych b³y-

skawic. Przepchn¹³ machinê Furgana przez miejsce, gdzie spoczy-

wa³y szcz¹tki stopionego skrzyd³a wrót, i znieruchomia³, trzymaj¹c

nad przepaœci¹ robota typu MT-AT, wywijaj¹cego odnó¿ami.

A póŸniej go puœci³.

Robot ambasadora Furgana znikn¹³ za krawêdzi¹ ska³y i macha-

j¹c koñczynami jak cepami, zacz¹³ d³ugi lot ku podnó¿u skalnej igli-

cy. Zanim jednak roztrzaska³ siê o ska³y, Terpfen da³ ognia z obu luf

laserowych dzia³ek, nastawiwszy uprzednio moc na maksimum. Stru-

gi œwiat³a zamieni³y machinê Furgana w oœlepiaj¹c¹ kulê.

Robot krocz¹cy Terpfena nie zatrzyma³ siê jednak na krawêdzi.

Przebieraj¹c metalowymi koñczynami, tak¿e zacz¹³ zsuwaæ siê

w przepaœæ.

Ackbar instynktownie zrozumia³, co zamierza zrobiæ jego me-

chanik. Nie trac¹c czasu na krzyk, którego i tak Terpfen by nie us³y-

sza³, przemkn¹³ jak wicher przez grotê i skoczy³ do tablicy mecha-

nizmu otwieraj¹cego pancerne wrota.

W chwili gdy tylne odnó¿a machiny Terpfena znika³y za krawê-

dzi¹, Ackbar wcisn¹³ guzik mechanizmu. Liczy³ na to, ¿e na wpó³

uniesione skrzyd³o w dalszym ci¹gu funkcjonuje prawid³owo. Ciê¿-

ka metalowa p³yta runê³a na koñcówki ³ap robota, wyposa¿one w pa-

zury. Unieruchomi³a je i nie pozwoli³a, by machina stoczy³a siê po

zboczu.

– Pomó¿cie mu! – krzykn¹³ Ackbar.

Pozostali Kalamarianie, nie wy³¹czaj¹c samego admira³a, rzucili

siê do jednego z myœliwców typu B. Owi¹zani bezpiecznymi linami

holowniczymi, zaczêli spuszczaæ siê w przepaœæ, a¿ dotarli do kabi-

background image

182

ny robota Terpfena. Otworzyli j¹ i zobaczyli dr¿¹cego, niemal nie-

przytomnego mechanika. Grupa ratunkowa sporz¹dzi³a prowizorycz-

ne nosze i ostro¿nie wci¹gnê³a Terpfena do wielkiej groty.

Admira³ Ackbar pochyli³ siê nad nim z surowym wyrazem twa-

rzy. Kilkakrotnie wymówi³ nazwisko Terpfena, a¿ pokiereszowany

mechanik zacz¹³ dawaæ oznaki ¿ycia.

– Powinien by³ pan pozwoliæ mi umrzeæ, admirale – powiedzia³,

kiedy trochê bardziej oprzytomnia³. – Muszê przecie¿ ponieœæ œmieræ

za swoje czyny.

– Nie, Terpfenie – odrzek³ Ackbar. – Nie wolno ci wybieraæ sobie

rodzaju kary. Wci¹¿ jeszcze mo¿esz zrobiæ wiele rzeczy, by przy-

s³u¿yæ siê Nowej Republice. Nim zadecydujemy o twoim losie,

musisz najpierw odkupiæ swoje grzechy.

Ackbar siê wyprostowa³. Uœwiadomi³ sobie, ¿e po tym, jak opu-

œci³ Now¹ Republikê i ukry³ siê na Kalamarze, te s³owa stosuj¹ siê

tak¿e do niego.

– Twoj¹ kar¹, Terpfenie – powiedzia³ – bêdzie dalsze ¿ycie.

background image

183

Han Solo, pilotuj¹cy „Tysi¹cletniego Soko³a”, zatoczy³ kr¹g nad

koronami drzew gêstej d¿ungli porastaj¹cej niemal ca³¹ powierz-

chniê Yavina Cztery, a potem osadzi³ frachtowiec na l¹dowisku przed

wielk¹ œwi¹tyni¹. Szybko zbieg³ po opuszczonej rampie.

Leia i bliŸniêta omal go nie przewróci³y, kiedy pospieszy³y na

jego spotkanie.

– Tatusiu, tatusiu! – krzyczeli Jacen i Jaina, a Han nie potrafi³

ukryæ wzruszenia, s³ysz¹c ich dzieciêce g³osy.

Leia, która niedawno powróci³a z Anoth, trzyma³a na rêce trze-

cie, najm³odsze dziecko. Drug¹ rêk¹, objê³a Hana i wycisnê³a na jego

ustach d³ugi poca³unek, a w tym czasie maleñki Anakin bawi³ siê

w³osami matki. BliŸniêta podskakiwa³y, ci¹gn¹c nogawki kombine-

zonu Hana i domagaj¹c siê, by poœwiêci³ im trochê uwagi, która ca-

³kiem s³usznie im siê nale¿a³a.

– Jak siê masz, ma³y? – zapyta³ Han, szczerz¹c zêby w uœmiechu

i patrz¹c na Anakina. PóŸniej przeniós³ spojrzenie na twarz Lei

i utkwi³ je w oczach ¿ony.

– Czy nic ci siê nie sta³o? – zapyta³. – Musisz opowiedzieæ mi

o wszystkim z najdrobniejszymi szczegó³ami. Wiadomoœæ, któr¹ mi

pos³a³aœ, by³a bardzo lakoniczna.

– Ta-a – odpar³a beztrosko. – Kiedy znajdziemy dla siebie tro-

chê wiêcej czasu i bêdziemy tylko we dwoje, opowiem ci ca³¹

historiê. Najbardziej cieszy mnie jednak fakt, ¿e od tej chwili

wszystkie nasze dzieci bêd¹ w domu. Od dzisiaj sami bêdziemy

je chronili.

R O Z D Z I A £

!

background image

184

– Uwa¿am to za bardzo dobry pomys³ – oœwiadczy³ Han, a potem

zachichota³ i pokrêci³ g³ow¹. – Pos³uchaj, czy to nie ty powiedzia³aœ kie-

dyœ, ¿e nie powinienem lataæ sam i nara¿aæ siê na niebezpieczeñstwa?

Na widok Luke’a Skywalkera, który szed³ po wyrównanej pola-

nie pe³ni¹cej funkcjê l¹dowiska, Han uwolni³ siê z objêæ ¿ony i od-

sun¹³ od kad³uba „Soko³a”. Obok mistrza Jedi toczy³ siê Artoo-De-

too, jakby za ¿adne skarby nie chcia³ oddalaæ siê od swojego pana.

– Luke! – krzykn¹³ Han. Podbieg³ do przyjaciela i obj¹³ go w en-

tuzjastycznym uœcisku. – Wspaniale, ¿e ciê znów widzê ca³ego

i zdrowego. By³ najwy¿szy czas, ¿ebyœ skoñczy³ tê drzemkê.

Luke poklepa³ go po plecach i uœmiechn¹³ siê do niego. W ciem-

nych oczach mistrza Jedi p³on¹³ wewnêtrzny ogieñ, silniejszy ni¿

kiedykolwiek przedtem. Z ka¿d¹ pozornie niemo¿liw¹ do pokona-

nia przeszkod¹, jak¹ w koñcu udawa³o mu siê przezwyciê¿yæ, jego

si³y Jedi sprawia³y wra¿enie coraz wiêkszych i wiêkszych. A jed-

nak, podobnie jak Obi-Wan Kenobi i Yoda, mistrz Jedi nauczy³

siê mniej polegaæ na w³asnej sile, a bardziej opieraæ na m¹droœci

i sprycie.

W gêstej d¿ungli otaczaj¹cej œwi¹tyniê Massassów rozleg³y siê

nagle g³oœne piski, kiedy gromada we³nolamandrów sp³oszy³a stado

upierzonych lataj¹cych stworzeñ. Widz¹c, ¿e we³nolamandry zaczy-

naj¹ obrzucaæ je gnij¹cymi owocami, stworzenia poderwa³y siê w po-

wietrze, skrzecz¹c na drêczycieli.

Han popatrzy³ w kierunku, sk¹d dobiega³a wrzawa, ale spojrze-

nie Luke’a pozosta³o skierowane na „Soko³a”, jakby przyci¹gniête

przez silny magnes. Han odwróci³ siê w tamt¹ stronê... i zamar³.

Po opuszczonej rampie schodzi³ powoli Kyp Durron, wci¹¿ okry-

ty t¹ sam¹ fa³dzist¹ czarn¹ peleryn¹, któr¹ kiedyœ otrzyma³ w pre-

zencie od Hana. M³odzieniec utkwi³ wzrok w twarzy Luke’a. Obaj

Jedi spogl¹dali na siebie, jakby z³¹czeni jak¹œ niewidzialn¹ psychicz-

n¹ wiêzi¹.

Han odsun¹³ siê od Luke’a. Mistrz Jedi, nie mówi¹c ani s³owa, za-

cz¹³ powoli iœæ po zachwaszczonym l¹dowisku w kierunku „Soko³a”.

Tymczasem Kyp, który dotar³ do koñca rampy, stan¹³ i wbi³ spojrze-

nie w ziemiê. Sta³ ze spuszczon¹ g³ow¹ jak skruszony grzesznik.

Widz¹c sztywn¹, napiêt¹ sylwetkê Kypa i mocno zaciœniête zêby,

Han by³ pewien, ¿e m³odzieniec jest przera¿ony perspektyw¹ spot-

kania siê z mistrzem Jedi. Na ich widok poczu³ w sercu uk³ucie so-

pla lodu. Za nic nie chcia³ stawaæ po stronie ¿adnego, gdy¿ obu zali-

cza³ do grona najlepszych przyjació³.

background image

185

Leia tak¿e zabra³a dzieci i odsunê³a siê na bok, w napiêciu przy-

gl¹daj¹c siê spotkaniu. Niespokojnie zmarszczy³a brwi, spogl¹daj¹c

na przemian to na brata, to na Kypa.

Luke szed³ bardzo powoli ku uczniowi, tak lekko, jakby unosi³

siê nad l¹dowiskiem.

– Wiedzia³em, ¿e wrócisz do mnie, Kypie – przerwa³ nieznoœn¹

ciszê.

Han obserwowa³ przyjaciela. Wydawa³o mu siê, ¿e w ruchach

Luke’a nie by³o widaæ ani œladu gniewu, wœciek³oœci czy chêci ze-

msty.

– Duch Exara Kuna zosta³ zniszczony? – odezwa³ siê chrapliwie

Kyp, chocia¿ zapewne zna³ odpowiedŸ.

– Od tej chwili nie bêdzie wywiera³ ¿adnego wp³ywu na twoj¹

przysz³¹ naukê – odpar³ Luke. – Problem w tym, co ty zrobisz ze

swoimi umiejêtnoœciami.

Kyp zacz¹³ mrugaæ powiekami, jakby nie móg³ otrz¹sn¹æ siê

z prze¿ytego wstrz¹su.

– Czy to znaczy, ¿e ty... pozwolisz mi kontynuowaæ naukê?

Twarz Luke’a z³agodnia³a jeszcze bardziej.

– By³em œwiadkiem œmierci mojego pierwszego nauczyciela – od-

par³. – Stawi³em czo³o Darthowi Vaderowi, który by³ moim ojcem.

Robi³em kilka innych rzeczy, które by³y dla mnie bardzo trudne.

Nie zaplanowa³em ich, ale za ka¿dym razem, kiedy przechodzi-

³em przez piek³o, ¿eby je przezwyciê¿yæ, stawa³em siê silniejszy jako

Jedi. Ty tak¿e, Kypie, zosta³eœ wrzucony w p³omienie. Muszê teraz

ustaliæ, czy ciê poch³onê³y, czy zahartowa³y, zrobi³y z ciebie silniej-

szego Jedi. Czy potrafisz wyrzec siê ciemnej strony?

– Ja... – Kyp zawaha³ siê, nie bardzo wiedz¹c, co powiedzieæ. –

Ja... Spróbujê.

– Nie! – krzykn¹³ Luke, a Han us³ysza³ w g³osie przyjaciela pierw-

sze oznaki gniewu. – Prób n i e m a ! Musisz mocno wierzyæ w to,

co robisz, gdy¿ w przeciwnym wypadku poniesiesz klêskê.

W d¿ungli zapad³a cisza. Kyp zwiesi³ g³owê, a jego nozdrza siê

rozszerzy³y, kiedy nabra³ g³êboko powietrza. Oczy m³odzieñca rzu-

ca³y b³yski, gdy uniós³ g³owê i odwzajemni³ pa³aj¹ce spojrzenie

mistrza Jedi.

– Chcê zostaæ rycerzem – oœwiadczy³ stanowczo.

background image

186

Lando Calrissian mia³ wra¿enie, ¿e milion kredytów nagrody

wypala dziurê w jego osobistym koncie. Chcia³ jak najszybciej je

zainwestowaæ.

Czu³ siê bardzo dziwnie, jak nigdy przedtem, wiedz¹c, ¿e dyspo-

nuje tak du¿¹ sum¹ i nie mo¿e zrobiæ z ni¹ niczego praktycznego.

Wygra³ kiedyœ w sabaka kopalnie gazów na Bespinie i przez wiele

lat pe³ni³ funkcjê barona-administratora Miasta w Chmurach. PóŸ-

niej wydobywa³ rudy cennych metali na supergor¹cym Nkllonie,

a teraz, po otrzymaniu du¿ej nagrody podczas wyœcigów umgulliañ-

skich purchlaków za ujêcie nieszczêsnego mê¿a ksiê¿nej Mistal, nie

widzia³ powodu, dla którego nie mia³by ci¹gn¹æ du¿ych zysków z po-

nownego otwarcia kopalni przyprawy na Kessel.

– Naprawdê jestem ci wdziêczny za to, ¿e mnie podrzuci³eœ –

odezwa³ siê do Hana.

Wyci¹gn¹³ rêkê i poklepa³ plecy przyjaciela, siedz¹cego na fotelu

pilota w sterowni „Tysi¹cletniego Soko³a”. Wiedzia³, ¿e Han nie jest

zachwycony perspektyw¹ tak szybkiego opuszczenia Leii i dzieci,

nawet mimo i¿ podró¿ na Kessel mia³a zaj¹æ mu tylko dzieñ. Podej-

rzewa³ te¿, ¿e Han martwi siê o Chewbaccê i grupê szturmow¹, która

wyprawi³a siê do Laboratorium Otch³ani. Od czasu, kiedy zniknêli

w przestworzach otaczaj¹cych gromadê czarnych dziur, nie otrzy-

ma³ od nich ¿adnej wieœci. Kessel znajdowa³a siê blisko Otch³ani

i by³o mo¿liwe, ¿e Han mia³ nadziejê dowiedzieæ siê, co siê z nimi

sta³o.

R O Z D Z I A £

"

background image

187

– Zrobi³em to tylko po to, by nie musieæ ci¹gle ciê gdzieœ podrzucaæ –

oœwiadczy³ Han, odwracaj¹c g³owê, ¿eby spojrzeæ w przeciwn¹ stronê. –

W dalszym ci¹gu uwa¿am, ¿e tylko skoñczony wariat móg³by chcieæ le-

cieæ na Kessel... a zupe³ny szaleniec chcia³by tam pozostaæ.

W iluminatorze przed dziobem „Soko³a” by³o ju¿ widaæ nieforemn¹

bry³ê ma³ej planety kr¹¿¹cej wokó³ bladego s³oñca. Sama Kessel mia³a

zbyt ma³¹ masê i si³ê przyci¹gania, by utrzymaæ w³asn¹ atmosferê. W prze-

stworzach za planet¹ ci¹gn¹³ siê d³ugi warkocz ¿yciodajnych gazów przy-

pominaj¹cych wiotk¹ grzywê. Ogromny ksiê¿yc, który wschodzi³ w³a-

œnie nad krawêdzi¹ Kessel, wy³ania³ siê z mglistej otoczki uciekaj¹cych

gazów. Pewien Rybet, Moruth Doole, by³y nadzorca niewolników, urz¹-

dzi³ na nim wojskow¹ bazê i œci¹gn¹³ do niej piratów z ca³ej okolicy.

– Ostatnio, kiedy przylecia³em tu z Chewbacc¹ – odezwa³ siê Han,

krêc¹c g³ow¹ – zostaliœmy zestrzeleni. Obieca³em sobie, ¿e ju¿ ni-

gdy tu nie wrócê... a teraz jestem znów, mimo i¿ od tamtego czasu

zd¹¿y³o up³yn¹æ zaledwie kilka miesiêcy.

– To dlatego, ¿e jesteœ moim dobrym przyjacielem – oznajmi³

Lando. – Naprawdê, doceniam to, co dla mnie robisz. Mara Jade nie

chcia³aby, ¿ebym siê spóŸni³.

Han uœmiechn¹³ siê z przymusem.

– Rzecz jasna, o ile jeszcze pamiêta o tym, ¿e siê z tob¹ umówi³a.

Lando zaplót³ palce na karku i odchylony na fotelu drugiego pilo-

ta, wpatrywa³ siê we wschodz¹cy ksiê¿yc, a tymczasem „Tysi¹clet-

ni Sokó³” obni¿a³ lot, ¿eby znaleŸæ siê na orbicie.

– Bêdzie na mnie czeka³a – oœwiadczy³. – Idê o zak³ad, ¿e ju¿ jest

i liczy dni, jakie zostaj¹ do mojego przylotu.

– Chcia³bym mieæ teraz Chewiego jako drugiego pilota – mruk-

n¹³ Han, przewróciwszy oczami. – Przynajmniej nie wygadywa³by

takich nonsensów.

Na dŸwiêk imienia Chewbaccy obaj mê¿czyŸni podœwiadomie

popatrzyli w stronê jarz¹cych siê ob³oków gazów, otaczaj¹cych gro-

madê czarnych dziur Otch³ani. Gdzieœ, zapewne w samym œrodku

tego piek³a, wielki Wookie i reszta grupy szturmowej walczyli, ¿eby

opanowaæ Laboratorium Otch³ani. Zak³ócenia spowodowane przez

zjonizowane gazy uniemo¿liwia³y wszelk¹ ³¹cznoœæ, wiêc nie mo¿-

na by³o siê dowiedzieæ, czy wszystko potoczy³o siê, jak planowano.

– Mam nadziejê, ¿e nic mu siê nie sta³o – powiedzia³ cicho Lando.

Han pochyli³ siê, ¿eby pstrykn¹æ prze³¹cznikiem komunikatora.

Zawaha³ siê, a jego twarz nagle spowa¿nia³a. W³¹czy³ urz¹dzenie

i chrz¹kn¹³, a potem odezwa³ siê rzeczowo:

background image

188

– Tu Han Solo, pilot „Tysi¹cletniego Soko³a”. Zbli¿am siê do

systemu Kessel.

Lando zauwa¿y³, ¿e lewa d³oñ Hana przesunê³a siê w stronê dŸwi-

gni napêdu nadprzestrzennego. Wspó³rzêdne kursu, który umo¿li-

wia³by szybki odwrót, zosta³y ju¿ dawno wpisane do pamiêci astro-

nawigacyjnego komputera. Han by³ gotów do natychmiastowej

ucieczki, gdyby wydarzy³o siê coœ podejrzanego.

– Szukamy Mary Jade, reprezentuj¹cej interesy Sojuszu Przemyt-

ników – ci¹gn¹³. – Umm... Prosimy o pozwolenie l¹dowania w woj-

skowej bazie na ksiê¿ycu. Proszê potwierdziæ odbiór naszego sy-

gna³u, zanim zaczniemy podchodziæ do l¹dowania.

Na twarzy Hana malowa³ siê niepokój.

– Nie b¹dŸ taki nerwowy, ch³opie – odezwa³ siê Lando. – Na Kes-

sel zasz³y du¿e zmiany. Sam zobaczysz.

W g³osie Hana zabrzmia³a lekka uraza.

– Po tym, co mi siê kiedyœ przydarzy³o, nie chcê niepotrzebnie

ryzykowaæ.

Zanim Calrissian zd¹¿y³ odpowiedzieæ, w sterowni „Soko³a” rozleg³

siê melodyjny, rzeczowy g³os Mary Jade. Na jego dŸwiêk Lando po-

czu³, ¿e jego serce zaczyna biæ przyspieszonym rytmem. Wyobrazi³ sobie,

jak podczas mówienia poruszaj¹ siê jej miêkkie, pe³ne wargi.

– SpóŸni³eœ siê o pó³ dnia, Solo – oœwiadczy³a.

– No có¿, jest ze mn¹ Lando, a on chcia³ zaprezentowaæ siê z jak

najlepszej strony – odpar³ Han, szczerz¹c zêby w uœmiechu. – Sama

wiesz, ile czasu to zajmuje.

Mara wybuchnê³a perlistym œmiechem, a Lando spiorunowa³ przy-

jaciela spojrzeniem.

– Mo¿ecie l¹dowaæ – ci¹gnê³a tymczasem Mara. – Jestem tu pod

ochron¹ floty nale¿¹cej do Sojuszu Przemytników. Baza wojskowa

na ksiê¿ycu jest bezpieczna. Najlepiej bêdzie, je¿eli w³aœnie tu po-

rozmawiamy o interesach. Wysy³am po was eskortê... Myœlê, ¿e spra-

wiê tym radoœæ Calrissianowi.

Na twarzy Landa odmalowa³ siê szeroki uœmiech.

– Przygotowa³a dla mnie jak¹œ niespodziankê! Z pewnoœci¹ da-

rzy mnie uczuciem!

– Jesteœ niemo¿liwy! – stwierdzi³ Han, ponownie przewracaj¹c

oczami.

Sprawdzi³ wspó³rzêdne na pulpicie nawigacyjnej konsolety i skie-

rowa³ „Soko³a” ku wielkiej bazie na powierzchni ksiê¿yca Kessel.

Lando Calrissian i Luke Skywalker, udaj¹c potencjalnych inwesto-

background image

189

rów zainteresowanych rozwojem kopalñ przyprawy, zostali kiedyœ

zabrani na ksiê¿yc przez Morutha Doole’a, istotê przypominaj¹c¹ ¿abê.

Doole niemal wy³azi³ ze skóry, chc¹c przedstawiæ im proces wydoby-

wania b³yszczostymu w jak najlepszym œwietle. Liczy³ na to, ¿e Lan-

do zainwestuje w jego przedsiêwziêcie ca³¹ sumê nagrody, zdobytej

za odnalezienie ukochanego ma³¿onka ksiê¿nej Mistal.

Lando wzdrygn¹³ siê, kiedy przypomnia³ sobie, jak wszystkie jed-

nostki stacjonuj¹ce w wielkim hangarze puœci³y siê za nimi w poœcig,

kiedy on i Luke porwali wyremontowanego „Soko³a”. Flota Kessel,

pilotowana przez by³ych przemytników i piratów, nadzia³a siê wów-

czas na gwiezdne niszczyciele admira³ Daali, które w pogoni za Ha-

nem Solo wy³oni³y siê z chmur Otch³ani. Obie floty niemal zderzy³y

siê ze sob¹. Wywi¹za³a siê za¿arta walka, w trakcie której flota Kessel

ponios³a bardzo ciê¿kie straty, ale Han, Luke i Lando skoczyli szczê-

œliwie do nadprzestrzeni, nie czekaj¹c na ostateczny wynik walki...

Spoza tarczy Kessel, otoczonej mglist¹ warstw¹ atmosfery, wy-

³oni³ siê samotny ma³y statek.

– Tu Jade. – Han i Lando us³yszeli znajomy g³os. – To ja jestem

wasz¹ eskort¹. Leæcie za mn¹.

Nadlatuj¹ca jednostka okaza³a siê gwiezdnym jachtem, który zbli-

¿y³ siê trochê bardziej, a potem zawróci³, by skierowaæ siê ku ksiê-

¿ycowej bazie. Han zwiêkszy³ prêdkoœæ lotu „Soko³a”.

Nagle Lando wyprostowa³ siê na fotelu drugiego pilota, a jego

oczy rozszerzy³y siê ze zdumienia.

– Hej, to mój statek! – wykrzykn¹³. – To „Œlicznotka”! To...

– No có¿ – odezwa³ siê Han. – Przynajmniej nie bêdziemy musie-

li traciæ czasu, ¿eby go odnaleŸæ.

Lando siêgn¹³ do w³¹cznika mikrofonu komunikatora.

– Maro, odnalaz³aœ mój statek! Wprost nie wiem, jak mam ci dziê-

kowaæ. – Zni¿y³ g³os. – Je¿eli jest jakiœ sposób, ¿ebym móg³ ci to

wynagrodziæ, je¿eli móg³bym spe³niæ któreœ z twoich najskrytszych

marzeñ...

– Mów tak dalej, Calrissian, a w³¹czê automatycznego pilota i skie-

rujê twój statek w sam œrodek tarczy s³oñca.

Lando odchyli³ siê w fotelu i westchn¹³, ale po chwili siê uœmiech-

n¹³. K¹tem oka spojrza³ na Hana.

– Ona tylko tak ¿artuje – powiedzia³.

Gwiezdny jacht „Œlicznotka” wygl¹da³ jak nowy. Pod kad³ubem

by³o widaæ smuk³e wsporniki silników napêdowych. Ca³a powierz-

chnia kad³uba b³yszcza³a, jakby statek niedawno opuœci³ stoczniê.

background image

190

Dziwnym trafem nie odniós³ ¿adnych uszkodzeñ podczas zaciek³ych

walk, jakie niedawno toczy³y siê w przestworzach nad Kessel.

Lando niecierpliwi³ siê, chc¹c jak najszybciej zobaczyæ siê z Ma-

r¹. Wierci³ siê na fotelu, nie mog¹c siê doczekaæ, kiedy znów zasi¹-

dzie za sterami jachtu i bêdzie móg³ rozkoszowaæ siê woni¹ luksu-

sowych obiæ i wyk³adzin.

Wlatuj¹c do otwartej gardzieli olbrzymiej groty, minêli uniesione

pancerne wrota i znaleŸli siê nad jasno oœwietlonym l¹dowiskiem.

Kiedy przelecieli, ponownie w³¹czy³y siê generatory ochronnych pól

i do groty znów zaczê³o nap³ywaæ powietrze. „Sokó³” zawisn¹³ nie-

ruchomo, unosz¹c siê na repulsorach, a potem zgrabnie wyl¹dowa³

na wolnej przestrzeni tu¿ obok kad³uba „Œlicznotki”.

Z jej wnêtrza wy³oni³a siê Mara Jade, odziana w obcis³y srebrzy-

sty kombinezon. £okciem prawej rêki przyciska³a do boku he³m.

Potrz¹snê³a g³ow¹, pragn¹c rozprostowaæ ciemne rudobr¹zowe w³o-

sy, i zmru¿y³a oczy. Czuj¹c dreszcz przenikaj¹cy ca³e cia³o, Lando

podziwia³ energiê i inteligencjê kobiety. Zachwyca³ siê jej powa-

bem, wprost nie móg³ oderwaæ od niej oczu.

– Witaj, Maro – odezwa³ siê Han. – Gdzie uda³o ci siê odnaleŸæ

statek Landa? Przypuszczaliœmy, ¿e bêdziemy musieli poœwiêciæ

wiele dni na szukanie go po ca³ej powierzchni.

– Dok³adnie tam, gdzie Lando twierdzi³, ¿e go zostawi³. Wygl¹da

mi na to, ¿e nikt nie mia³ czasu, ¿eby rozebraæ go na czêœci czy

chocia¿ usun¹æ znaki identyfikacyjne.

Lando rozejrza³ siê po wielkiej hali, ale nie zna³ ¿adnego spoœród

zaparkowanych statków. Zapewne wszystkie zosta³y wykonane na spe-

cjalne zamówienia. Ich wygl¹d w niczym nie przypomina³ zbieraniny

przypadkowych jednostek, które wchodzi³y w sk³ad floty Doole’a. Ka¿-

dy by³ oznaczony w inny sposób, niepodobny do pozosta³ych, ale wszyst-

kie mia³y wymalowany na skrzyd³ach ten sam zakreskowany symbol.

Mara zauwa¿y³a, co przyci¹gnê³o uwagê Calrissiana.

– To nasz nowy znak Sojuszu Przemytników – oznajmi³a. – Nie

jest mo¿e zbyt ³adny, ale nam siê podoba.

– Co siê sta³o ze wszystkimi statkami Doole’a?

Lando czu³ w grocie zatêch³¹ woñ suchego powietrza. Zmieszana

z zapachem skalnego py³u i rozlanego paliwa do silników napêdu

nadœwietlnego, sprawia³a, ¿e tylko z trudem móg³ oddychaæ.

– Dziewiêædziesi¹t procent statków Doole’a zosta³o zniszczone

podczas walki z gwiezdnymi niszczycielami admira³ Daali. Wiêk-

szoœæ pilotów jednostek, które ocala³y, ratowa³a siê ucieczk¹ w nad-

background image

191

przestrzeñ. Nikt nie wie, gdzie s¹ teraz... i, prawdê mówi¹c, niewiele

mnie to obchodzi.

Kiedy pojawi³y siê statki si³ interwencyjnych Nowej Republiki,

ich za³ogi ewakuowa³y wiêkszoœæ wiêŸniów przetrzymywanych

w imperialnym zak³adzie karnym. Opanowa³y tak¿e pobliskie mia-

sto, Kessendrê, i uwolni³y tych, którzy w nim przebywali. Nikt z w³a-

snej woli nie chce mieszkaæ na Kessel, je¿eli ma jakieœ inne wyjœcie.

– A wiêc chcesz mi powiedzieæ – zacz¹³ Lando, czuj¹c, ¿e jego

nadzieje od¿ywaj¹ na nowo – ¿e Kessel jest opuszczona, gotowa na

przyjêcie nowego zarz¹dcy?

– Tak – odpar³a Mara. – Przedstawi³am twoj¹ propozycjê kilku

cz³onkom naszego Sojuszu i wszystko wskazuje na to, ¿e j¹ przyjmie-

my. Nie tylko wykaza³eœ, ¿e potrafisz radziæ sobie jako administrator

podobnych instytucji, ale znasz tak¿e niektórych dostojników Nowej

Republiki. Dziêki temu mo¿emy siê nie obawiaæ ani o produkcjê, ani

o sprzeda¿ towaru. Masz nawet dostatecznie du¿o pieniêdzy, by zain-

westowaæ je w now¹ infrastrukturê. – Wzruszy³a ramionami. – Wy-

gl¹da na to, ¿e w twoim planie nie ma ¿adnych s³abych punktów.

Lando promienia³.

– Wiedzia³em, ¿e siê przekonasz, i¿ wspó³praca ze mn¹ bêdzie

bardzo dobrym interesem.

Mara odwróci³a siê od niego i ca³kowicie ignoruj¹c jego uwagê,

ci¹gnê³a:

– Musimy jednak siê pospieszyæ. S³yszeliœmy plotki o innych lor-

dach œwiatka przestêpczego, pozbawionych wszelkich skrupu³ów, któ-

rzy tak¿e chcieliby przej¹æ kopalnie. Tunele i chodniki s¹ puste, a wiêc

dostanie je ten, kto pojawi siê pierwszy. Prawdê mówi¹c, Calrissian,

wolelibyœmy robiæ interesy z tob¹ ni¿ z kimkolwiek innym, kto spro-

wadzi³by tu swoich ludzi, a potem pozbawi³ Sojusz Przemytników

udzia³ów w zyskach. W³aœnie dlatego œci¹gnê³am tu nasz¹ flotê, na

wypadek, gdyby jakiœ Hutt czy inny gangster próbowa³ si³¹ przej¹æ

w³adzê.

– To dobry pomys³ – przyzna³ Han.

Lando zatar³ d³onie i zacz¹³ siê przygl¹daæ zaparkowanym stat-

kom. Krêcili siê miêdzy nimi ró¿ni przemytnicy, zarówno ludzie,

jak istoty nie bêd¹ce ludŸmi, krzepko zbudowani mê¿czyŸni i ko-

biety, z którymi nie chcia³by siê spotkaæ sam na sam w mrocznych

zau³kach najni¿szych poziomów na Coruscant.

– Czy nie powinniœmy polecieæ teraz na Kessel, ¿eby rzuciæ okiem

na nieruchomoœæ? – zapyta³.

background image

192

– Doskonale. – Mara Jade oprzytomnia³a. – Ale polecimy tam two-

im statkiem, Calrissian. Siadaj za sterami.

Lando delektowa³ siê widokiem znajomych dŸwigni sterowni-

czych. Przesuwa³ palcami po miêkkich, g³adkich obiciach foteli. To

by³ jego gwiezdny jacht zbudowany na specjalne zamówienie. Te-

raz jego w³aœciciel siedzia³ w sterowni obok piêknej i inteligentnej

kobiety i lecia³ ku planecie, na której zamierza³ zbiæ fortunê. Nie

s¹dzi³, by kiedykolwiek w ¿yciu czu³ siê szczêœliwszy.

Ju¿ wkrótce okaza³o siê, ¿e mia³ racjê.

Kiedy obni¿y³ lot i szybowa³ nad spalon¹ s³onecznym blaskiem

i spêkan¹ powierzchni¹ planety, przelecia³ nad jedn¹ z wiêkszych

fabryk wzbogacaj¹cych atmosferê. Na planecie znajdowa³o siê wie-

le takich przetwórni. Uzupe³nia³y ¿yciodajnymi gazami atmosferê

uchodz¹c¹ w przestworza wskutek niewielkiej si³y ci¹¿enia.

Wysoki komin by³ jednak ca³kowicie zrujnowany. Na jego jasnej

powierzchni by³o widaæ ciemne smugi trafieñ blasterowych strza-

³ów. Spieczona, sucha gleba, na której i tak nic nie ros³o, je¿eli nie

liczyæ kilku kêpek wyj¹tkowo odpornych roœlin, by³a teraz upstrzo-

na lejami po wybuchach bomb, zrzuconych przez pilotów myœliw-

ców typu TIE, i œladami trafieñ turbolaserowych dzia³ statków, któ-

re razi³y j¹ z orbity.

– Ponad po³owa fabryk produkuj¹cych gazy i uwalniaj¹cych je

do atmosfery leg³a w gruzach – wyjaœni³a Mara Jade. – Wiêkszoœæ

szkód wyrz¹dzi³a admira³ Daala. Prawdopodobnie uwa¿a³a, ¿e Kes-

sel jest rebelianck¹ baz¹, wiêc strzela³a do wszystkiego, co tylko

pokaza³o siê na ekranach celowniczych jej statków.

Lando czu³, ¿e jego euforia zaczyna siê przemieniaæ w czarn¹

rozpacz.

– To bêdzie wymaga³o wiêkszych nak³adów pracy ni¿ pocz¹tko-

wo przypuszcza³em – przyzna³.

Pocieszy³ siê jednak, kiedy obliczy³ zyski, jakie bêdzie móg³ ci¹-

gn¹æ z eksploatacji z³ó¿ b³yszczostymu ukrytego w ciemnoœciach

tuneli i chodników. Pomyœla³, ¿e do wydobywania przyprawy za-

trudni ekipy androidów i Sullustan, którzy bardzo chêtnie pracowali

w zamian za udzia³ w zyskach. Mo¿liwe, ¿e zwrot zainwestowanej

sumy zajmie trochê wiêcej czasu ni¿ s¹dzi³, ale popyt na czysty b³ysz-

czostym by³ tak du¿y, ¿e móg³by podnieœæ cenê przyprawy... przy-

najmniej do chwili gdy zacznie osi¹gaæ zyski.

background image

193

– Kierujê statek w stronê wiêzienia – powiedzia³. – Ta forteca po-

winna by³a oprzeæ siê atakom z przestworzy. Myœlê, ¿e wykorzystam

j¹ jako oœrodek zarz¹dzania ca³¹ operacj¹. Rzecz jasna, bêdzie wyma-

ga³a pewnych przeróbek, ale zaadaptowanie jej na centrum admini-

stracyjne nowej placówki przemys³u wydobywczego nie powinno byæ

bardzo trudne.

Du¿a prêdkoœæ, jak¹ dysponowa³a „Œlicznotka”, pozwoli³a jej

bardzo szybko przelecieæ nad pustynnymi obszarami. Ju¿ wkrótce

oczom Mary i Landa ukaza³ siê widok trapezoidalnej konstrukcji

wznosz¹cej siê poœrodku pustkowia jak samotny pomnik.

Stare imperialne wiêzienie zosta³o zbudowane z plastali i synte-

tycznych ska³ nieciekawej, br¹zowoszarej barwy, je¿eli nie liczyæ

przecinaj¹cych j¹ ró¿nokolorowych ¿y³ek. Z ukoœnej powierzchni

wystawa³o wiele okien zaopatrzonych w transpastalowe szyby. W po-

bli¿u zaokr¹glonych naro¿ników budowli by³o widaæ przezroczyste

konstrukcje szybów wind. Na œcianach widnia³y ciemne smugi po

trafieniach, ale budynek nie wygl¹da³ na uszkodzony.

Lando pozwoli³ sobie na westchnienie pe³ne ulgi.

– Dobrze chocia¿, ¿e gmach ocala³ – stwierdzi³. – Nareszcie coœ

zaczyna iœæ po mojej myœli. To miejsce bêdzie doskona³ym centrum

administracyjnym. – Uœmiechn¹³ siê do Mary. – Ty i ja powinniœmy

jakoœ ochrzciæ nasz nowy gmach dyrekcji!

Mara Jade zmarszczy³a jednak brwi i nie oderwa³a spojrzenia od

dziobowego iluminatora.

– Hmm... Jest jeden problem, Calrissian – odezwa³a siê po chwili.

Lando i Han odwrócili g³owy i spojrzeli na kobietê. W miarê jak

„Œlicznotka” zbli¿a³a siê do wiêzienia, budynek zacz¹³ wydawaæ siê

jeszcze wiêkszy.

– No có¿, jakoœ muszê wam to powiedzieæ. W gmachu zabaryka-

dowa³ siê Moruth Doole. Nie wie, co ma robiæ, a przy tym jest prze-

ra¿ony. Wszyscy jego stra¿nicy uciekli albo zginêli, wiêc korzysta

teraz ze skomplikowanych systemów obronnych wiêzienia i nikogo

do siebie nie dopuszcza.

Masywna forteca, wzniesiona ze zbrojonych materia³ów, sprawia³a

wra¿enie niemo¿liwej do zdobycia. Lando nie chcia³ mieæ znów do

czynienia z Moruthem Doole’em i by³ pewien, ¿e Han tak¿e nie chcia³

go nawet widzieæ.

– Szkoda, ¿e nie powiedzia³aœ mi o tym drobiazgu trochê wcze-

œniej – zauwa¿y³, a potem wykrzywi³ twarz i skierowa³ swój jacht

w stronê l¹dowiska.

13 –

background image

194

Terpfen sta³ w nieskazitelnie czystej komnacie medycznej stare-

go Pa³acu Imperialnego. Nie odzywaj¹c siê, czeka³ cierpliwie i przy-

gl¹da³ siê, jak b¹ble uzdrawiaj¹cych gazów omywaj¹ chore cia³o

Mon Mothmy zanurzone w zbiorniku bacta.

Pomieszczenia szpitalne lœni³y steryln¹ biel¹. P³ytki, którymi

wy³o¿ono pod³ogê i œciany, zosta³y odka¿one antyseptycznym kwa-

sem. Narzêdzia i przybory chirurgiczne b³yszcza³y, pokryte srebrzy-

st¹ warstw¹ chromu. Ekrany monitorów, umieszczone w œcianach,

pulsowa³y miarowym, powolnym rytmem, daj¹c znaæ, ¿e stan zdro-

wia pacjentki uleg³ dalszemu pogorszeniu.

U drzwi pomieszczeñ szpitalnych stali dwaj stra¿nicy Nowej Re-

publiki. Pilnowali, ¿eby nikt niepo¿¹dany nie dosta³ siê do œrodka.

Panele umieszczone na suficie, których zadaniem by³o poch³a-

nianie wszelkich dŸwiêków, skutecznie t³umi³y szmer aparatury

medycznej rozmieszczonej w ró¿nych miejscach wielkiej sali. Po

obu stronach zbiornika bacta unosi³y siê medyczne androidy. Po-

chylaj¹c g³owy podobne do pocisków, opiekowa³y siê Mon Moth-

m¹, nie zwracaj¹c uwagi na Terpfena.

Obok kalamariañskiego mechanika sta³ Ackbar, jak zawsze silny

i zdrowy.

– Ju¿ wkrótce skoñcz¹ – powiedzia³.

Terpfen kiwn¹³ g³ow¹. Wiedzia³, ¿e musi porozmawiaæ z przy-

wódczyni¹ Nowej Republiki, chocia¿ wcale siê do tego nie pali³.

W tych samych pomieszczeniach odbywa³ kiedyœ kuracjê sam

Imperator. Leczy³ gnij¹ce, j¹trz¹ce siê rany, które ciemna strona Mocy

R O Z D Z I A £

#

background image

195

zadawa³a jego cia³u. Wszyscy liczyli na to, ¿e ta sama aparatura po-

radzi sobie teraz z chorob¹ trawi¹c¹ organizm Mon Mothmy. Tylko

Terpfen nie mia³ ¿adnej nadziei. Tylko on wiedzia³, jaki jest praw-

dziwy powód tej dolegliwoœci...

Przywódczyni Nowej Republiki zamruga³a powiekami zielono-

niebieskich oczu, mimo i¿ jej twarz wci¹¿ by³a zanurzona w ciem-

nym leczniczym roztworze. Terpfen nie wiedzia³, czy mog³a dostrzec

goœci przez warstwê cieczy, czy tylko wyczu³a, jak stoj¹ obok zbior-

nika. Kiedy obróci³a g³owê, poruszy³y siê tak¿e grube rury, za-

pewne pompuj¹ce powietrze. Jej cia³o by³o bezustannie omywane

przez b¹ble gazów wt³aczaj¹cych o¿ywcze substancje przez pory

jej skóry.

W pewnej chwili kobieta puœci³a ukryty stabilizator, utrzymuj¹cy

jej cia³o w zanurzeniu, i wyp³ynê³a na powierzchniê. Androidy me-

dyczne pomog³y jej wyjœæ ze zbiornika. Mon Mothma siê zachwia-

³a, ale odzyska³a równowagê. Czeka³a, a¿ przez kratki odp³ywowe

w pod³odze œcieknie nadmiar roztworu z jej k¹pielowego p³aszcza,

lekkiego jak piórko. Wydawa³o siê jednak, ¿e wilgotna, chocia¿ cien-

ka tkanina ci¹¿y jej na ramionach niczym o³ów. Kasztanowate w³o-

sy przyklei³y siê do jej czaszki jak jarmu³ka. Mroczne cienie pod

oczami i g³êbokie zmarszczki, podobne do w¹wozów, dowodzi³y,

¿e kobieta wci¹¿ zmaga siê ze œmierci¹.

Mon Mothma nape³ni³a p³uca powietrzem i wypuœci³a je, opiera-

j¹c d³oñ na zielonym ramieniu androida medycznego. Z widocznym

wysi³kiem unios³a g³owê i lekko skinê³a, chc¹c powitaæ goœci.

– Kuracja wraca mi si³y, ale tylko na godzinê – powiedzia³a. –

Z ka¿dym dniem staje siê coraz mniej skuteczna. Obawiam siê, ¿e

ju¿ nied³ugo w ogóle przestanie mi pomagaæ, w zwi¹zku z czym nie

bêdê mog³a pe³niæ obowi¹zków przywódczyni Nowej Republiki.

Chcia³abym tylko wiedzieæ, czy zd¹¿ê z³o¿yæ rezygnacjê, zanim rada

postanowi usun¹æ mnie z tego stanowiska. – Odwróci³a g³owê w stro-

nê Terpfena. – Nie martw siê, wiem, dlaczego tu przyszed³eœ.

Terpfen zamruga³ powiekami ogromnych szklistych oczu.

– Nie wydaje mi siê, ¿eby...

Mon Mothma unios³a rêkê, by mu przerwaæ.

– Ackbar ju¿ z³o¿y³ mi szczegó³owe sprawozdanie. Rozwa¿a³ twój

problem ze wszystkich stron, a ja zgodzi³am siê z wnioskami, do

których doszed³. Nie kierowa³eœ siê w³asn¹ wol¹, ale pad³eœ ofiar¹

pod³ego spisku. A poza tym odkupi³eœ swoje winy. Nowa Republi-

ka nie mo¿e pozwoliæ sobie na rezygnowanie z us³ug obroñców, któ-

background image

196

rzy nadal chc¹ prowadziæ walkê. Wyda³am dekret, w którym uwal-

niam ciê od wszelkiej winy.

Zachwia³a siê tak bardzo, ¿e omal nie wpad³a do zbiornika. Oba

medyczne androidy pospieszy³y do niej i pomog³y usi¹œæ na krzeœle.

– Chcia³abym mieæ to ju¿ za sob¹, zanim...

Ackbar wyda³ dziwny dŸwiêk, ni to mrukniêcie, ni to chrz¹kniê-

cie, a potem powiedzia³:

– Przyszed³em i ja, Mon Mothmo, ¿eby oœwiadczyæ ci, i¿ posta-

nowi³em zostaæ. Teraz, kiedy sta³o siê jasne, ¿e katastrofa na Vortex

nie wydarzy³a siê tylko z mojej winy, jak pocz¹tkowo przypuszcza-

³em, chcia³em tak¿e prosiæ o przywrócenie wojskowego stopnia.

Kalamarianie s¹ silnymi, dzielnymi ludŸmi, ale je¿eli Nowa Repu-

blika nie bêdzie tak¿e silna, moja praca na ojczystej planecie nie

przyniesie po¿¹danych rezultatów. Odbudujemy nasze miasta i za-

mieszkamy w nich, ale na zawsze bêdzimy musieli ¿yæ w galaktyce

pe³nej mrocznych cieni.

Mon Mothma uœmiechnê³a siê do niego, a na jej twarzy odmalo-

wa³a siê prawdziwa ulga.

– Ackbarze, teraz, kiedy wiem, ¿e pozostaniesz, czujê siê silniej-

sza ni¿ po jakiejkolwiek kuracji. – Po tych s³owach z wysi³kiem ukry-

³a twarz w d³oniach w chwili s³aboœci, której nigdy nie okaza³aby

wobec innych cz³onków rady. – Dlaczego ta choroba musia³a przy-

darzyæ mi siê w³aœnie teraz? Rzecz jasna, jak wszyscy inni jestem

œmiertelniczk¹... ale dlaczego w³aœnie t e r a z ?

Terpfen podszed³ do niej, ostro¿nie stawiaj¹c bose stopy, podob-

ne do p³etw, na œliskich p³ytkach posadzki. Pochyli³ poznaczon¹ bli-

znami g³owê. Dwaj stra¿nicy stoj¹cy u drzwi napiêli miêœnie, wi-

dz¹c znanego zdrajcê tak blisko przywódczyni Nowej Republiki,

ale Mon Mothma nie wygl¹da³a na zaniepokojon¹. Terpfen spojrza³

na ni¹.

– W³aœnie o tym chcia³em z pani¹ porozmawiaæ – oznajmi³. –

Muszê wyjawiæ, co w³aœciwie siê pani sta³o.

Mon Mothma zamruga³a, czekaj¹c na wyjaœnienia.

Tymczasem Terpfen sprawia³ wra¿enie, ¿e zastanawia siê nad

doborem w³aœciwych s³ów. Teraz, kiedy biologiczne obwody w je-

go mózgu zosta³y zneutralizowane, jego umys³ wydawa³ siê zupe³-

nie pusty. Kalamariañski mechanik nienawidzi³ nieustannych pona-

gleñ p³yn¹cych z Caridy, ale kiedy ich zabrak³o, zosta³ sam na sam

ze swoimi myœlami. Nie by³o nikogo, kto by z niego szydzi³, ale

tak¿e powiedzia³, co ma robiæ.

background image

197

– Nie cierpi pani na ¿adn¹ chorobê – oœwiadczy³ po chwili. –

Zosta³a pani otruta.

Mon Mothma szarpnê³a siê do ty³u jakby spoliczkowana, ale nie

odezwa³a siê ani s³owem.

– To powoli dzia³aj¹ca trucizna, odbieraj¹ca si³y, która zosta³a

dostosowana specjalnie do pani kodu genetycznego.

– Ale w jaki sposób zosta³am poddana jej dzia³aniu? – zapyta³a

Mon Mothma. Skierowa³a na Terpfena spojrzenie, w którym nie by³o

chêci oskar¿enia, a jedynie pragnienie uzyskania odpowiedzi. – Czy

to ty mnie otru³eœ, Terpfenie? Czy to jeszcze jeden z czynów, do

których zosta³eœ zmuszony?

– Nie! – Teraz Terpfen szarpn¹³ siê jak uderzony. – Zrobi³em

wiele rzeczy, ale ta nie ci¹¿y na moim sumieniu. Zosta³a pani otruta

przez samego ambasadora Furgana i to na oczach kilkudziesiêciu

ludzi. Sta³o to siê podczas dyplomatycznej wizyty, któr¹ sk³ada³

w ogrodach botanicznych Gwiezdnej Kopu³y. Przylecia³ wówczas

z Caridy z w³asnym trunkiem, twierdz¹c, ¿e mo¿e pani chcieæ otruæ

j e g o . Mia³ przy sobie dwie karafki, po jednej na ka¿dym biodrze.

Jedna zawiera³a rzeczywiœcie trunek, ale w drugiej mia³ truciznê,

której sk³ad chemiczny zosta³ opracowany z myœl¹ o pani. Udawa³,

¿e chce wznieœæ toast, a póŸniej chlusn¹³ zawartoœci¹ szklanki w pa-

ni twarz. Trucizna przeniknê³a przez pory skóry, a póŸniej zaczê³a

siê rozmna¿aæ i atakowaæ komórki pani cia³a.

I Ackbar, i Mon Mothma wpatrywali siê w niego, nie umiej¹c

ukryæ zdumienia.

– Oczywiœcie! – odezwa³a siê po chwili ciszy kobieta. – Ale to

wydarzy³o siê przed kilkoma miesi¹cami. Dlaczego mia³by wybraæ

truciznê o tak d³ugim...

Terpfen zamkn¹³ oczy i zacz¹³ recytowaæ, jakby czyta³ tekst z góry

przygotowanego przemówienia.

– Z powodu szkód moralnych, jakie wyrz¹dzi³oby to presti¿owi

Nowej Republiki. Chcieli, ¿eby pani choroba trwa³a bardzo d³ugo

i stopniowo wyniszcza³a pani cia³o. Gdyby wówczas pani¹ od razu

zabi³, mog³aby staæ siê pani mêczenniczk¹. Mo¿liwe, ¿e pani œmieræ

przyspieszy³aby decyzjê neutralnych planet o przy³¹czeniu siê do

Nowej Republiki. Zaprojektowali sk³ad trucizny w taki sposób, ¿eby

pani cierpienia trwa³y d³ugo, a stan zdrowia ulega³ stopniowemu

pogorszeniu. Mogliby wówczas uto¿samiaæ to z powoln¹ degenera-

cj¹ samej Nowej Republiki.

– Rozumiem – odezwa³a siê Mon Mothma.

background image

198

– Bardzo sprytne – doda³ Ackbar. – Ale jak mamy wykorzystaæ tê

informacjê? Co wiesz jeszcze na temat tej trucizny, Terpfenie? Jak

mo¿emy jej przeciwdzia³aæ?

Kalamariañski mechanik mia³ wra¿enie, ¿e cisza w jego g³owie

rozsadza mu czaszkê niczym g³oœny krzyk.

– To nie jest zwyczajna trucizna – odpar³. – To rój mikroskopij-

nych, samorozmna¿aj¹cych siê nanoniszczycieli. Trucizna zawiera

sztucznie wyhodowane wirusy, których kod genetyczny ma nisz-

czyæ komórki cia³a Mon Mothmy, jedn¹ po drugiej. Nie przestan¹,

dopóki pozostanie chocia¿ jedna.

– A zatem co mo¿na zrobiæ? – niecierpliwi³ siê admira³ Ackbar.

Cierpienie i ból ujawni³y siê nagle z si³¹ eksplozji gwiazdy super-

nowej.

– Nie mo¿na zrobiæ absolutnie nic! – krzykn¹³. – Nawet wiedza,

czym naprawdê jest trucizna, w niczym nam nie pomo¿e, poniewa¿

nie opracowano jeszcze sk³adu ¿adnej odtrutki!

background image

199

Pokiereszowany gwiezdny niszczyciel „Gorgona” omal nie zo-

sta³ zniszczony podczas lotu przez w¹ski, krêty korytarz wiod¹cy ku

Laboratorium Otch³ani.

Admira³ Daala, przypiêta do fotela na stanowisku dowodzenia most-

ka, mia³a wra¿enie, ¿e niszczycielskie si³y miotaj¹ce jej statkiem roz-

dar³yby go na strzêpy, gdyby zboczy³a z obranego kursu. Daala rozka-

za³a za³odze pozostawaæ w stanie pogotowia, przypi¹æ siê pasami do

foteli i przygotowaæ na wszelkie niespodzianki. Z kilku znanych szla-

ków wiod¹cych do oazy Laboratorium Otch³ani wybra³a najkrótszy,

choæ nie najbezpieczniejszy, stanowi¹cy coœ w rodzaju „kuchennych

schodów”. Wiedzia³a, ¿e jej niszczyciel nie wytrzyma d³ugo potwor-

nych naprê¿eñ i si³, jakie mia³y oddzia³ywaæ na jego kad³ub.

Podczas panicznej ucieczki z obszaru Mg³awicy Kocio³, gdzie

wybuch³o wiele supernowych, uleg³a uszkodzeniu wiêkszoœæ stabi-

lizatorów „Gorgony”. W ostatniej chwili zanik³y tak¿e ochronne

pola... ale wytrzymywa³y na tyle d³ugo, by ocaliæ statek. W dodatku

srebrzystobia³a pow³oka kad³uba statku by³a teraz upstrzona ciem-

nymi smugami i szramami. Zewnêtrzny pancerz zosta³ stopiony, ale

Daala zaryzykowa³a i wygra³a.

Mia³a du¿o szczêœcia, kiedy ucieka³a z rejonu eksploduj¹cych

s³oñc. „Bazyliszek”, lec¹cy zaledwie kilka sekund za jej niszczycie-

lem, zacz¹³ p³on¹æ i dos³ownie wyparowa³, ogarniêty przez rozprze-

strzeniaj¹c¹ siê kulê œwiat³a. Daala rozkaza³a dokonaæ skoku na oœlep

w nadprzestrzeñ na sekundê przedtem, zanim czo³o oœlepiaj¹cego

b³ysku dotar³o do rufowych dysz wylotowych jej statku. W wyniku

R O Z D Z I A £

$

background image

200

tego rozpaczliwego skoku przelecieli przez pó³ wszechœwiata, nie

zwracaj¹c uwagi na niebezpieczeñstwa. Gdyby podczas podró¿y

przeciêli jakiœ miêdzywymiarowy szlak wiod¹cy przez j¹dro plane-

ty albo gwiazdy, „Gorgona” uleg³aby unicestwieniu. Jakimœ dziw-

nym zrz¹dzeniem losu wyszli jednak z opresji bez szwanku.

Gwiezdny niszczyciel wy³oni³ siê w nie zamieszkanej pustce Odle-

g³ych Rubie¿y. Generatory pól os³on nie dzia³a³y, systemy uzdatnia-

nia powietrza i wody by³y uszkodzone, a kad³ub mia³ w kilku miej-

scach otwory. Ucieka³o przez nie powietrze do chwili, gdy odpowied-

nie pomieszczenia zosta³y odciête od pozosta³ych i uszczelnione.

Za³oga gwiezdnego niszczyciela Daali dziwi¹c siê, ¿e uda³o siê

jej uciec, przyst¹pi³a do napraw. Samo zorietowanie siê, w jakim

punkcie przestworzy siê znaleŸli, zajê³o gwiezdnym nawigatorom

prawie ca³¹ dobê. Okaza³o siê, ¿e wyskoczyli z nadprzestrzeni z da-

leka od wszelkich uczêszczanych szlaków. Opancerzeni szturmow-

cy w³o¿yli szczelne kosmiczne skafandry i zaczêli ³ataæ dziury w ka-

d³ubie. Sprawdzali zewnêtrzny pancerz p³yta po p³ycie. Uszkodzo-

ne zastêpowali nowymi, których by³o coraz mniej w magazynach

statku, nie uzupe³nianych od bardzo dawna.

Gwiezdny niszczyciel dryfowa³ w nie zamieszkanych przestwo-

rzach miêdzy odleg³ymi gwiazdami. Jeden silnik statku by³ ca³ko-

wicie uszkodzony, nie funkcjonowa³y tak¿e trzy rufowe baterie dzia³

turbolaserowych. Admira³ Daala nie pozwoli³a jednak, by ktokol-

wiek z jej ludzi spocz¹³, dopóki „Gorgona” nie bêdzie znów nada-

wa³a siê do lotu. Mieli do spe³nienia wa¿n¹ misjê. Daala tak¿e nie

odpoczywa³a. Niestrudzenie przemierza³a korytarze i pok³ady, przy-

dzielaj¹c ekipy ludzi, dokonuj¹c inspekcji napraw i decyduj¹c o tym,

które mia³y byæ wykonane w pierwszej kolejnoœci.

Daala radzi³a sobie bardzo dobrze przez pierwsze dziesiêæ lat, utrzy-

muj¹c szturmowców i gwiezdny personel w ci¹g³ym pogotowiu. Jej

za³oga przywyk³a do ciê¿kiej pracy i teraz, kiedy stanê³a w obliczu

prawdziwego kryzysu, dawa³a z siebie naprawdê wszystko.

Wielki moff Tarkin powierzy³ admira³ Daali dowództwo nad flo-

t¹ czterech gwiezdnych niszczycieli i rozkaza³, by chroni³a naukow-

ców zatrudnionych w Laboratorium Otch³ani. Straci³a jednak swój

pierwszy statek, „Hydrê”, jeszcze zanim wyprowadzi³a flotê z rejo-

nu czarnych dziur. „Mantykora”, jej drugi niszczyciel, uleg³ znisz-

czeniu w okolicach ksiê¿yca Kalamaru. Nie zd¹¿y³ uciec, kiedy ja-

kiœ genialny kalamariañski taktyk zdo³a³ przejrzeæ plan, który tak

pieczo³owicie u³o¿y³a. Trzeci statek, „Bazyliszek”, który zosta³

background image

201

uszkodzony podczas walk z flot¹ przemytników w pobli¿u Kessel,

mia³ zbyt ma³¹ prêdkoœæ i nie uda³o mu siê umkn¹æ przed wybu-

chem siedmiu supernowych w Mg³awicy Kocio³.

Daala nie mog³a zrobiæ nic, by powstrzymaæ topnienie si³ swojej

floty. Opracowa³a niewiarygodnie sprytny plan, chc¹c zniszczyæ sto-

licê rebelianckiego œwiata, Coruscant, ale zanim zd¹¿y³a wprowa-

dziæ go w ¿ycie, Kyp Durron pos³u¿y³ siê Pogromc¹ S³oñc, by j¹

zaatakowaæ.

W ci¹gu wielu dni, jakie zajê³y naprawy, Daala zdo³a³a pogodziæ

siê z tymi pora¿kami. Dosz³a do wniosku, ¿e przekroczy³a swoje

uprawnienia. Jej najwa¿niejsze, jedyne zadanie polega³o na ochro-

nie Laboratorium Otch³ani przed atakiem. Nie powinna by³a prowa-

dziæ prywatnej wojny przeciwko si³om Rebeliantów. Przecie¿ kiedy

dowiedz¹ siê o istnieniu tej supertajnej imperialnej placówki nauko-

wej, z pewnoœci¹ zorganizuj¹ wyprawê, ¿eby wykraœæ jej tajemnice.

Daala postanowi³a wykonaæ rozkaz, który kiedyœ wyda³ Tarkin.

„Gorgona” by³a uszkodzona i nie mog³a lecieæ z maksymaln¹ prêd-

koœci¹, ale mimo to Daala powraca³a w rejon Otch³ani tak szybko, jak

mog³a. Zamierza³a dolecieæ do Laboratorium i jak najlepiej chroniæ

to, co z niego jeszcze pozosta³o. Nie chcia³a nawet s³yszeæ o poddaniu

siê Rebeliantom. Musia³a wykonaæ zadanie, które kiedyœ powierzy³

jej Tarkin. Przysiêga³a przecie¿, ¿e bêdzie pos³uszna jego rozkazom.

Teraz, przypiêta pasami do fotela na stanowisku dowodzenia, nie

zamyka³a oczu. Przygl¹da³a siê chmurom roz¿arzonych gazów wi-

ruj¹cych za iluminatorami jak w upiornym tañcu. „Gorgona” zag³ê-

bia³a siê w obszar czarnych dziur, lecia³a z góry zaplanowanym,

wij¹cym siê szlakiem. Kiedy Daala przelatywa³a obok grawitacyj-

nych studni, tak g³êbokich, ¿e mog³yby zgnieœæ planetê do rozmia-

rów atomu, czu³a, jak potê¿ne si³y skrêcaj¹ jej wnêtrznoœci.

Transpastalowe szyby œciemnia³y pod wp³ywem niesamowitego bla-

sku, ale admira³ Daala nie zamyka³a szmaragdowych oczu. Dotychczas

przypuszcza³a, ¿e tylko ona zna wspó³rzêdne bezpiecznych szlaków,

ale m³ody Kyp Durron zdo³a³ przelecieæ, jakby odgad³ jej tajemnicê.

Obawia³a siê, ¿e innym rycerzom Jedi mo¿e udaæ siê ta sama sztuka.

Daala us³ysza³a dŸwiêk alarmowych dzwonków w³¹czanych au-

tomatycznie, kiedy uszkodzeniu ulega³ jakiœ wa¿ny system statku.

Spod pulpitu jednej konsolety z czujnikami wystrzeli³ snop iskier.

Porucznik siedz¹cy obok urz¹dzenia wsta³ i pokonuj¹c si³ê ci¹¿enia,

pochyli³ siê, by dokonaæ prze³¹czenia i przywróciæ aparaturze pe³n¹

sprawnoϾ.

background image

202

Komandor Kratas, siedz¹cy przy swoim stanowisku, odezwa³ siê

przez zaciœniête zêby:

– Ju¿ prawie dolecieliœmy.

Jego g³os tylko z trudem przedziera³ siê przez ha³as panuj¹cy na

mostku.

Kilka ostrzegawczych sygna³ów alarmowych odezwa³o siê nie-

mal równoczeœnie... ale w tej samej chwili woal wielobarwnych ga-

zów, który dot¹d spowija³ dziobowe iluminatory, rozst¹pi³ siê jak

kurtyna. Gwiezdny niszczyciel znalaz³ siê w oazie grawitacyjnego

spokoju w samym œrodku gromady czarnych dziur.

Daala ujrza³a grupê skalnych planetoid po³¹czonych pomostami

i kr¹¿¹cych w niewielkich odleg³oœciach od siebie. Widoczne z dale-

ka jasne œwiat³a dowodzi³y, ¿e urz¹dzenia laboratorium wci¹¿ dzia³a-

j¹ prawid³owo. Rozgl¹daj¹c siê, stwierdzi³a, ¿e znikn¹³ szkielet proto-

typu Gwiazdy Œmierci... a zamiast niego spostrzeg³a sylwetki jednej

rebelianckiej fregaty i trzech koreliañskich korwet.

– Pani admira³! – krzykn¹³ w tej samej chwili Kratas.

– Widzê, panie komandorze – odpar³a natychmiast.

Odpiê³a klamry pasów bezpieczeñstwa i wsta³a, a potem odrucho-

wo wyg³adzi³a zmarszczki oliwkowo-szarego munduru, który le¿a³

jak ula³ na jej smuk³ym ciele. Kiedy wstêpowa³a na podwy¿szenie

stanowiska dowodzenia i zbli¿a³a twarz do szyby iluminatora, czu³a

krople potu k¹saj¹ce jej skórê jak z³oœliwe owady.

Jej palce odziane w rêkawiczki, zacisnê³y siê na porêczy mostka,

jakby chcia³y kogoœ albo coœ udusiæ. Czarna skóra zaskrzypia³a, ocie-

raj¹c siê o lakierowany metal. Tego obawia³a siê najbardziej. Przyle-

cieli Rebelianci... a ona przyby³a za póŸno, by zapobiec inwazji!

Zacisnê³a wargi tak mocno, ¿e zbiela³y. Wierzy³a, ¿e „Gorgona”

ocala³a nie przez przypadek. A póŸniej, kiedy powraca³a do Labora-

torium Otch³ani, wydawa³o siê jej, ¿e unosi siê nad ni¹ duch wiel-

kiego moffa Tarkina, ¿e doradza jej, ¿e j¹ prowadzi. Wiedzia³a, co

ma robiæ. Nie mog³a zawieœæ jego zaufania po raz drugi.

– Panie komandorze, proszê w³¹czyæ wszystkie dzia³aj¹ce rodza-

je broni – rozkaza³a. – Uruchomiæ generatory pól ochronnych. Obraæ

kurs na Laboratorium Otch³ani.

Odwróci³a siê i spojrza³a na komandora, który natychmiast za-

cz¹³ wydawaæ rozkazy swoim podw³adnym.

– Wygl¹da na to, ¿e mamy tu jeszcze trochê pracy – doda³a po

chwili.

background image

203

Kyp Durron zanurkowa³ pod ciernistym krzewem, z którego pêdów

poderwa³o siê do lotu stado szkar³atnych owadoptaków. Ostre kolce,

wydzielaj¹ce lepk¹ ciecz, drapa³y jego twarz i ramiona. Nad g³ow¹,

poœród spl¹tanych ga³êzi, us³ysza³ nagle szelest. Zapewne jakieœ stwo-

rzenia gnie¿d¿¹ce siê na drzewach odlecia³y, sp³oszone ha³asem. Z koñ-

ców ciemnych w³osów Kypa sp³ywa³y krople potu, a ciê¿kie powietrze

uniemo¿liwia³o mu oddychanie, dusi³o jak wilgotna p³achta.

Robi³ wszystko, co móg³, by dotrzymaæ kroku mistrzowi Sky-

walkerowi, który jakby przenika³ przez gêst¹ d¿unglê, wyszukuj¹c

œcie¿ki i szlaki umo¿liwiaj¹ce bezpieczne przejœcie. Kyp przypomnia³

sobie, ¿e kiedyœ pos³ugiwa³ siê mrocznymi sztuczkami, by unikn¹æ

kolców ciernistych krzewów i odnaleŸæ naj³atwiejsz¹ drogê w g¹sz-

czu krzaków. Teraz jednak na sam¹ myœl o tym, ¿e móg³by uciec siê

do tamtych technik, czu³ dreszcz obrzydzenia.

Pewnego razu, kiedy wyprawi³ siê z Dorskiem Osiemdziesi¹tym

Pierwszym w g³¹b d¿ungli, bezczelnie skorzysta³ ze sztuczki Sithów,

by otoczyæ cia³o kokonem nieapetycznych woni, które odstraszy³y-

by komary i krwio¿ercze robaki. Postanowi³ jednak, ¿e teraz bêdzie

mê¿nie znosi³ wszystkie cierpienia. Orientowa³ siê, ¿e on i mistrz

Skywalker coraz bardziej oddalaj¹ siê od wielkiej œwi¹tyni.

Pozostawili innych uczniów Jedi, zajêtych wykonywaniem swo-

ich indywidualnych æwiczeñ. Mistrz Skywalker by³ z nich napraw-

dê dumny. Powiedzia³, ¿e osi¹gaj¹ ju¿ granice tego, co mo¿e prze-

kazaæ im jako nauczyciel. Nowi rycerze Jedi musieli odt¹d rozwijaæ

siê sami, samodzielnie odkrywaæ w³asne si³y i s³aboœci.

R O Z D Z I A £

%

background image

204

A jednak od czasu, kiedy tylko sekundy dzieli³y go od zniszcze-

nia statku Hana Solo za pomoc¹ Pogromcy S³oñc, Kyp obawia³ siê

korzystaæ z w³asnych mocy. Nie by³ pewien, do czego mo¿e go to

doprowadziæ...

Mistrz Skywalker zabra³ na wyprawê do d¿ungli tylko jego.

Pod ogromn¹ piramid¹ pozostawi³ Artoo-Detoo, trzês¹cego siê

z oburzenia i piszcz¹cego, niezadowolonego, ¿e nie mo¿e im to-

warzyszyæ.

Kyp nie wiedzia³, czego w³aœciwie spodziewa siê po nim nauczy-

ciel. Kiedy godzina za godzin¹ przedzierali siê przez tropikalne lasy,

cierpi¹c wskutek du¿ej wilgotnoœci powietrza, chmar dokuczliwych

owadów i ostrych cierni kolczastych pêdów je¿yn, mistrz Skywal-

ker niemal wcale siê nie odzywa³.

M³odzieniec by³ onieœmielony koniecznoœci¹ przebywania sam

na sam z cz³owiekiem, którego pokona³, pos³uguj¹c siê mrocznymi

technikami Exara Kuna. Nauczyciel Jedi nalega³, ¿eby Kyp by³ uzbro-

jony. Chcia³, ¿eby zabra³ œwietlny miecz nale¿¹cy kiedyœ do Ganto-

risa. Czy¿by Luke zamierza³ wyzwaæ Kypa na pojedynek? Pojedy-

nek, w trakcie którego jeden z nich tym razem mia³by zgin¹æ? Je¿eli

tak, Kyp poprzysi¹g³ sobie, ¿e nie stanie do takiej walki. I bez tego

dopuœci³ do tego, ¿e jego gniew spowodowa³ zbyt wiele zniszczeñ.

To prawdziwy cud, ¿e mistrz Skywalker prze¿y³ zaciek³y atak prze-

prowadzony za pomoc¹ zdradzieckich technik Sithów.

Kyp rozpozna³ ciemn¹ stronê, kiedy duch Exara Kuna szepta³ do

jego ucha. By³ jednak zbyt pewny siebie, s¹dz¹c, ¿e bêdzie móg³

przeciwstawiæ siê tam, gdzie nie powiod³o siê Anakinowi Skywal-

kerowi. Ciemna strona ca³kowicie go poch³onê³a... Teraz Kyp poda-

wa³ w w¹tpliwoœæ wszystkie swoje umiejêtnoœci. Bardzo chcia³by

uwolniæ siê od talentu Jedi, tak by nie baæ siê, do czego mo¿e go

wykorzystaæ.

Mistrz Skywalker znieruchomia³ na skraju polany poroœniêtej wy-

sokimi ŸdŸb³ami trawy, z szelestem ocieraj¹cymi siê o siebie. Kyp

stan¹³ obok niego i ujrza³ dwa groŸnie wygl¹daj¹ce drapie¿niki. Ich

pancerze, pokryte opalizuj¹cymi bladopurpurowymi i zielonkawy-

mi ³uskami, sprawia³y, ¿e na tle soczystej zieleni by³y niemal ca³ko-

wicie niewidoczne. Drapie¿niki mia³y kanciaste barki i ³apy, podobne

do potê¿nych t³oków, wskutek czego wygl¹da³y jak coœ poœrednie-

go miêdzy dzikimi kotami a wielkimi gadami. Na nieforemnych ³bach

by³o widaæ troje œlepi, ¿ó³tych i wy³upiastych, które bez mrugania

powiekami wpatrywa³y siê w przybyszów.

background image

205

Mistrz Skywalker, milcz¹c, odwzajemni³ to spojrzenie. Wiatr usta³.

Drapie¿niki warknê³y, otworzy³y paszcze i ukaza³y zakrzywione k³y.

Potem groŸnie zawy³y, odwróci³y siê i zniknê³y w d¿ungli.

– ChodŸmy dalej – odezwa³ siê mistrz Skywalker, wkraczaj¹c na

polanê.

– Dok¹d idziemy? – odwa¿y³ siê zapytaæ Kyp.

– Ju¿ wkrótce sam zobaczysz.

Nie mog¹c d³u¿ej znieœæ panuj¹cej ciszy, przygnêbienia i uczucia

samotnoœci, m³odzieniec postanowi³ poci¹gn¹æ nauczyciela za jê-

zyk.

– Mistrzu Skywalkerze, a co siê stanie, je¿eli nie bêdê umia³ roz-

ró¿niæ miêdzy ciemn¹ a jasn¹ stron¹ Mocy? Obawiam siê, ¿e wszel-

ka Moc, jak¹ odt¹d siê pos³u¿ê, mo¿e doprowadziæ mnie do zguby.

Przed oczami wêdrowców przelecia³a pierzastoskrzyd³a æma, za-

pewne poszukuj¹c nektaru we wnêtrzach jaskrawych kwiatów, ja-

kich wiele kwit³o w g¹szczu winoroœli. Kyp przygl¹da³ siê lec¹ce-

mu owadowi do chwili, kiedy nagle rzuci³y siê na niego cztery pira-

nio¿uki. Roz³o¿ywszy szafirowe skrzyd³a, zaatakowa³y æmê z czte-

rech stron jednoczeœnie, rozrywaj¹c skrzyde³ka owada na strzêpy.

Æma walczy³a, ale drapie¿ne ¿uki po¿ar³y j¹, nim zd¹¿y³a opaœæ na

ziemiê. Owady przelecia³y póŸniej tak blisko twarzy Kypa, ¿e m³o-

dzieniec móg³ dostrzec ich ¿uchwy, ostre jak zêby pi³y. Po chwili

¿uki zniknê³y, rozgl¹daj¹c siê za nastêpn¹ ofiar¹.

– Ciemna strona jest ³atwiejsza, szybsza, bardziej kusz¹ca – od-

par³ Luke. – Rozpoznasz j¹, badaj¹c w³asne uczucia i emocje. Je¿eli

pos³u¿ysz siê Moc¹, by oœwieciæ innych albo im pomóc, jest szansa,

¿e korzystasz z jej jasnej strony. Je¿eli jednak u¿yjesz jej, maj¹c na

uwadze w³asn¹ korzyœæ, dzia³aj¹c w gniewie albo kieruj¹c siê chê-

ci¹ zemsty, wówczas taka Moc jest ska¿ona. Nie pos³uguj siê ni¹.

Zorientujesz siê, je¿eli bêdziesz spokojny, pasywny... odprê¿ony.

Kyp s³ucha³ uwag mistrza Jedi i rozumia³, ¿e kroczy³ dotychczas

b³êdn¹ drog¹. Exar Kun przekaza³ mu fa³szywe informacje. Mistrz

Jedi odwróci³ siê w stronê ucznia. Twarz mia³ zmêczon¹, jakby no-

si³ na barkach wielki ciê¿ar.

– Rozumiesz? – zapyta³ Kypa.

– Tak – odpar³ m³odzieniec.

– To dobrze.

Mistrz Skywalker rozsun¹³ ga³êzie drzew po przeciwleg³ej stro-

nie polany i oczom Kypa ukaza³o siê coœ, na widok czego m³odzie-

niec stan¹³ jak wryty. Dotarli tu z innej strony, ale Kyp wiedzia³, ¿e

background image

206

nigdy nie zapomni tego miejsca. Poczu³, jak wzd³u¿ krêgos³upa za-

czynaj¹ mu wêdrowaæ lodowate mrówki.

– Jest mi zimno – powiedzia³. – Czujê ch³ód. Wola³bym tam nie iœæ.

Dotarli do brzegu kolistego jeziora wype³nionego bezbarwn¹, ide-

alnie przezroczyst¹ wod¹. Jego powierzchnia by³a tak g³adka, ¿e

przypomina³a taflê szk³a albo zbiornik rtêci. Odbija³o siê w niej b³ê-

kitne, bezchmurne niebo.

Poœrodku jeziora by³o widaæ ma³¹ skalist¹ wyspê ze wzniesion¹

na niej piramid¹, zbudowan¹ z obsydianu i przeciêt¹ poœrodku. Miê-

dzy obiema czêœciami wysmuk³ej budowli wznosi³ siê du¿y pos¹g

wykonany z b³yszcz¹cego czarnego kamienia. Przedstawia³ nadna-

turalnej wysokoœci mê¿czyznê o rozwianych w³osach, odzianego

w luŸny kombinezon i okrytego d³ug¹ czarn¹ peleryn¹. Kyp zna³ ten

pos¹g a¿ za dobrze.

Tak wygl¹da³ Exar Kun, zanim zgin¹³.

Kiedyœ, we wnêtrzu tej œwi¹tyni, Kyp dost¹pi³ inicjacji. Zapozna-

wa³ siê z naukami Sithów, podczas gdy Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierw-

szy le¿a³ pod œcian¹, ogarniêty nienaturaln¹ œpi¹czk¹. Duch Exara

Kuna zamierza³ wówczas zabiæ bezbronnego klona. Dla kaprysu

chcia³ ukazaæ m³odzieñcowi swoj¹ si³ê. Kyp jednak go powstrzy-

ma³, nalegaj¹c, ¿eby zamiast tego Lord Sithów zosta³ jego nauczy-

cielem. Widzia³ rzeczy, które w g³êbinach jego mózgu pozostawi³y

koszmarne œlady.

– Ciemna strona Mocy jest w tym miejscu bardzo silna – oœwiad-

czy³. – Nie mogê wejœæ do tej œwi¹tyni.

– ród³em twojego strachu jest ostro¿noœæ – odezwa³ siê mistrz

Skywalker. – W tej ostro¿noœci kryj¹ siê m¹droœæ i si³a.

Przykucn¹³ na p³askiej skale nad brzegiem jeziora i os³oni³ d³oni¹

oczy, by ochroniæ je przed promieniami s³oñca, odbitymi od tafli

jeziora.

– Ja zaczekam tutaj – doda³ – ale ty musisz wejœæ do œrodka œwi¹tyni.

Kyp z wysi³kiem prze³kn¹³ œlinê, czuj¹c, jak przera¿enie walczy

w jego duszy z obrzydzeniem. Mroczna œwi¹tynia symbolizowa³a

to wszystko, co sprawi³o, ¿e zb³¹dzi³ i przeszed³ na ciemn¹ stronê.

Przypomina³a mu o wszystkich pope³nionych b³êdach. Wskutek po-

sêpnych k³amstw i zachêt, s¹czonych mu do ucha przez Exara Kuna,

przyczyni³ siê do œmierci w³asnego brata, nastawa³ na ¿ycie przyja-

ciela, Hana Solo, i podniós³ rêkê na nauczyciela Jedi.

Poczu³, jak kolejny dreszcz wstrz¹sa jego cia³em. Mo¿e na tym

w³aœnie mia³a polegaæ jego kara.

background image

207

– Co mnie tam czeka? – zapyta³.

– Nie pytaj o nic wiêcej – odpar³ mistrz Skywalker. – Nie znam

odpowiedzi. Musisz sam zdecydowaæ, czy wejdziesz tam uzbrojo-

ny. – Skin¹³ g³ow¹ w stronê cylindra miecza œwietlnego, przypiête-

go do pasa Kypa. – Bêdziesz móg³ dysponowaæ tylko tym, co we-

Ÿmiesz.

Kyp dotkn¹³ rade³kowanej rêkojeœci œwietlnego miecza, ale nie

odwa¿y³ siê w³¹czyæ broni. Czy mistrz Skywalker chcia³, ¿eby j¹

zabra³, czy mo¿e wola³, by j¹ zostawi³? Kyp zawaha³ siê, ale pomy-

œla³, ¿e bêdzie lepiej wzi¹æ broñ i nie pos³u¿yæ siê ni¹ ni¿ potrzebo-

waæ jej i nie mieæ u boku.

Dr¿¹c jak liœæ, podszed³ do brzegu jeziora. Spojrza³ w wodn¹ toñ

i zobaczy³ wszystkie kamienne kolumny umo¿liwiaj¹ce przedostanie

siê na wyspê. Wyrasta³y z dna i koñczy³y siê tu¿ pod powierzchni¹ wody.

Zachowuj¹c ostro¿noœæ, postawi³ stopê na pierwszym kamieniu.

Na powierzchni wody pojawi³y siê koncentryczne krêgi. Kyp g³êbo-

ko odetchn¹³, uniós³ g³owê i spróbowa³ nie zwracaæ uwagi na g³osy,

które rozbrzmiewa³y g³oœnym echem w jego g³owie. Cokolwiek to

by³o, musia³ temu stawiæ czo³o. Nie odwróci³ siê, ¿eby spojrzeæ na

mistrza Skywalkera.

Kiedy przeszed³ przez jezioro, wspi¹³ siê po wulkanicznych ska-

³ach, poroœniêtych pomarañczowymi i zielonymi mchami, a potem

ruszy³ w¹sk¹ œcie¿k¹ wiod¹c¹ ku trójk¹tnej czeluœci wejœcia œwi¹tyni.

Mroczny otwór znajduj¹cy siê tu¿ obok gigantycznego pos¹gu

Exara Kuna by³ obrze¿ony b³yszcz¹cymi klejnotami corusca. G³ad-

k¹, b³yszcz¹c¹ powierzchniê obsydianu zdobi³y wyryte znaki runicz-

ne i hieroglify. Kyp wpatrywa³ siê w nie, pamiêta³ znaczenie niektó-

rych, ale potrz¹sn¹³ g³ow¹, chc¹c usun¹æ znajome s³owa ze swoich

myœli.

Budowla sprawia³a wra¿enie, jakby oddycha³a ch³odnym powie-

trzem, które wpada³o do œrodka i uchodzi³o na zewn¹trz. Kyp nie

wiedzia³, co czeka go we wnêtrzu. Miêœnie jego cia³a napiê³y siê,

jakby oczekiwa³ czegoœ strasznego. M³odzieniec popatrzy³ w prawo

i lewo. Postanowi³, ¿e nie zawo³a, ¿eby sprawdziæ, czy w œrodku ktoœ

siê kryje. Stan¹³ na progu, ale odwróci³ siê i uniós³ g³owê, ¿eby spoj-

rzeæ na wyrzeŸbion¹ twarz Lorda Sithów, nie ¿yj¹cego od czterech

tysi¹cleci. PóŸniej wszed³ do œwi¹tyni.

Œciany promieniowa³y w³asnym œwiat³em, uwiêzionym przed

wiekami w wulkanicznym szkliwie. Na kamieniach by³o widaæ œla-

dy szronu, pionowe linie wij¹ce siê jak w upiornym tañcu. W odle-

background image

208

g³ym k¹cie sta³a okr¹g³a kamienna cysterna, wype³niona po brzegi

lodowat¹ wod¹.

Kyp sta³ nieruchomo i czeka³.

Nagle poczu³, jak na jego ¿o³¹dku zaciska siê jakaœ obrêcz. Œcier-

p³a mu skóra. Zamruga³, maj¹c wra¿enie, ¿e traci ostroœæ spojrzenia.

Wyda³o mu siê, ¿e otaczaj¹ce go powietrze musi mieæ ziarnist¹ struk-

turê, rozszczepiaj¹c¹ œwiat³o wpadaj¹ce do œwi¹tyni.

Próbowa³ siê odwróciæ, ale zorientowa³ siê, ¿e robi to w zwolnio-

nym tempie, jakby samo powietrze stawia³o mu opór, tê¿a³o wokó³

niego. Wszystko migota³o.

Potykaj¹c siê, ruszy³ w stronê œrodka œwi¹tyni. Stara³ siê iœæ szyb-

ko, ale jego cia³o nie reagowa³o normalnie na ruchy miêœni.

Z czarnej œciany wy³oni³ siê jakiœ z³owieszczy cieñ, który wkrót-

ce przybra³ ludzk¹ postaæ. Z ka¿d¹ chwil¹ wydawa³ siê coraz groŸ-

niejszy, czerpi¹c si³ê ze strachu, który opanowa³ Kypa. Unosi³ siê

coraz wy¿ej, potê¿nia³, wyp³ywaj¹c ze szczelin miêdzy kamieniami,

a mo¿e z ciemnoœci, które istnia³y niezale¿nie od czasu. NiewyraŸ-

na sylwetka wydawa³a siê jednak znajoma.

– Nie ¿yjesz – odezwa³ siê m³odzieniec.

Stara³ siê nadaæ g³osowi wyzywaj¹ce, buntownicze brzmienie, ale

w gruncie rzeczy czu³ siê niepewnie.

– Tak – odezwa³ siê dziwnie znajomy g³os wydobywaj¹cy siê

z mrocznego cienia. – Ale nadal ¿yjê w twoich myœlach. Tylko ty,

Kypie, mo¿esz sprawiæ, ¿e wspomnienie o mnie bêdzie nadal silne.

– Nie, zniszczê ciê – odpar³ porywczo Kyp.

Czu³, jak w czubkach palców d³oni zaczyna skwierczeæ si³a ciem-

nej Mocy, b³yskawica, czarna jak ebonit. Pos³u¿y³ siê ni¹ ju¿ kiedyœ,

chc¹c pokonaæ mistrza Skywalkera. Czerpa³a si³ê z mrocznych nauk

Sithów, wi³a siê jak wê¿e uzbrojone w jadowite k³y. Jak¹¿ ironi¹

by³oby zniszczenie Exara Kuna jego w³asn¹ broni¹! Si³a ciemnej

Mocy stawa³a siê coraz wiêksza, domaga³a siê, by jej u¿y³, ¿¹da³a,

¿eby siê jej podda³ i w ten sposób zniszczy³ mroczny cieñ raz na

zawsze.

Kyp jednak zmusi³ siê, by zachowaæ spokój. Czu³ przyspieszony

rytm bicia w³asnego serca, s³ysza³ œpiew krwi pulsuj¹cej w uszach,

mia³ œwiadomoœæ, ¿e unosi siê gniewem... i zorientowa³ siê, ¿e wkra-

cza na z³¹ drogê. Zacz¹³ g³êboko oddychaæ. Uspokoi³ siê, odprê¿y³.

Zrozumia³, ¿e to nie jest w³aœciwy sposób.

Czarna moc Sithów odp³ynê³a z opuszek jego palców. GroŸny cieñ

nadal unosi³ siê nad nim, ale Kyp st³umi³ gniew i pozbawi³ zjawê czê-

background image

209

œci mocy. M³odzieniec rozumia³, ¿e Exarowi Kunowi najbardziej za-

le¿y na jego gniewie. On zaœ nie zamierza³ unosiæ siê gniewem.

Zamiast tego siêgn¹³ do pasa po œwietlny miecz, odpi¹³ go i przy-

cisn¹³ guzik wyzwalaj¹cy energetyczne ostrze. W pó³mroku œwi¹ty-

ni rozjarzy³a siê fioletowo-bia³a smuga, zakreœli³a ³uk czystego œwia-

t³a, dziewiczej energii.

Cieñ unosi³ siê nad Kypem, jakby chcia³ stan¹æ z nim do walki,

ale czeka³ na pierwszy ruch m³odzieñca. Uniós³ nieco wy¿ej mgliste

rêce, czarniejsze od wszystkiego, co Kyp kiedykolwiek widzia³. Szy-

kuj¹c siê do zadania ciosu, m³odzieniec uniós³ œwietlny miecz Gan-

torisa. By³ dumny z siebie i tego, co zamierza zrobiæ. Pos³u¿y siê

pradawn¹ broni¹ rycerzy Jedi... zada œwietlistym ostrzem cios i po-

kona ciemnoœci.

Zamierzy³ siê. Mroczny cieñ nadal wisia³ bez ruchu, jakby zdu-

miony... a Kyp znów znieruchomia³.

Nie móg³ zadaæ ciosu, nawet za pomoc¹ œwietlnego miecza. Gdy-

by zaatakowa³ Exara Kuna, równie¿ uleg³by pokusie, wybra³by ³a-

twiejszy sposób, charakterystyczny dla ciemnej strony. Rodzaj u¿y-

tej broni nie mia³ ¿adnego znaczenia.

W d³oni czu³ dotyk zimnej rêkojeœci miecza, ale opuœci³ rêkê, wy-

³¹czy³ ostrze i z powrotem przypi¹³ broñ do pasa. Sta³ nieruchomo

przed cieniem, który zmala³ jeszcze bardziej. By³ teraz wzrostu Kypa

i przypomina³ sylwetkê istoty ludzkiej okrytej ciemnym p³aszczem.

– Nie bêdê z tob¹ walczy³ – oœwiadczy³ m³odzieniec.

Cieniste ramiona zjawy unios³y siê i œci¹gnê³y kaptur z mrocznej

g³owy. Oczom Kypa ukaza³o siê œwietliste oblicze, które niew¹tpli-

wie by³o twarz¹ jego brata!

– Ja nie ¿yjê – odezwa³ siê wizerunek Zetha – ale jedynie dziêki

tobie wspomnienie o mnie mo¿e byæ nadal silne. Dziêkujê ci, bra-

ciszku, ¿e mnie uwolni³eœ.

Cieñ Zetha obj¹³ Kypa i przez krótk¹ chwilê trzyma³ w uœcisku,

a m³odzieniec poczu³ przelotne ciep³o, które jednak stopi³o lód

wzd³u¿ jego krêgos³upa. PóŸniej zjawa zniknê³a, a Kyp stwierdzi³,

¿e jest sam w zatêch³ym wnêtrzu œwi¹tyni, która ju¿ nie ma nad nim

¿adnej w³adzy.

Kyp wyszed³ i przystan¹³, ciesz¹c siê ¿yciem i promieniami s³oñ-

ca. By³ rad, ¿e uwolni³ siê od cieni. Zobaczy³, ¿e mistrz Skywalker,

czekaj¹cy na przeciwleg³ym brzegu jeziora, na jego widok wstaje

14 – W³adcy mocy

background image

210

z p³askiej ska³y. Na twarzy Luke’a widnia³ szeroki uœmiech. Nauczy-

ciel Jedi roz³o¿y³ rêce, jakby chcia³ wzi¹æ m³odzieñca w ramiona.

– ChodŸ i przy³¹cz siê do nas, Kypie! – zawo³a³ mistrz Skywal-

ker. Jego g³os poniós³ siê nad idealnie g³adk¹ powierzchni¹ wody. –

Witaj wœród swoich, rycerzu Jedi.

background image

211

Ogromne, opancerzone drzwi imperialnego zak³adu karnego nie

ust¹pi³y ani siê nie otworzy³y, kiedy Han uderzy³ w nie piêœci¹. Oczy-

wiœcie.

Sta³ razem z Calrissianem i Mar¹ Jade w promieniach pra¿¹cego

s³oñca Kessel, odziany w ochronny kombinezon znaleziony w ³a-

downiach „Œlicznotki”. Mara pochyli³a siê w jego stronê, a jej g³os,

choæ st³umiony przez tlenow¹ maskê, zabrzmia³ dosyæ wyraŸnie.

– Moglibyœmy sprowadziæ z ksiê¿yca grupê szturmow¹ w pe³nym

sk³adzie – zawo³a³a. – Dysponujemy wystarczaj¹c¹ si³¹ ognia!

– Nie! – zaprotestowa³ Lando. W jego ciemnych oczach b³ysz-

cza³o podniecenie zmieszane z odrobin¹ niepokoju. – Musi istnieæ

inny sposób dostania siê do œrodka, który nie spowoduje zniszcze-

nia mojej nieruchomoœci!

Ch³odny, suchy wiatr dra¿ni³ spojówki Hana, który odwróci³ g³o-

wê, chc¹c ochroniæ oczy przed podmuchami. Pamiêta³, jak zach³y-

stywa³ siê powietrzem, kiedy Skynxnex, nadzorca Morutha Doole’a,

wióz³ jego i Chewbaccê do kopalni przyprawy, ale nie da³ im apara-

tów umo¿liwiaj¹cych swobodne oddychanie. Teraz Hanowi najbar-

dziej zale¿a³o na tym, by wyrzuciæ st¹d Doole’a, który przypomina³

wielk¹ ropuchê. Chcia³ zobaczyæ, jak podstêpny Rybet bêdzie wy-

ba³usza³ ¿abie oczy i ³apczywie chwyta³ t³ustymi wargami powie-

trze, usi³uj¹c nape³niæ nim p³uca.

Doole, administrator zak³adu karnego, para³ siê czarnorynkowym

handlem b³yszczostymem. Sprzedawa³ przyprawê Hanowi i innym

przemytnikom, którzy na pok³adach swoich statków dostarczali dro-

R O Z D Z I A £

&

background image

212

gocenny ³adunek gangsterom w rodzaju Hutta Jabby. Doole mia³

jednak paskudny zwyczaj zdradzania swoich partnerów handlowych.

Przekazywa³ ich w rêce imperialnych celników, ilekroæ dochodzi³

do wniosku, ¿e bêdzie mia³ z tego wiêksz¹ korzyœæ. Zdradzi³ w ten

sposób i Hana, który musia³ ratowaæ siê ucieczk¹, ale przedtem wy-

rzuci³ za burtê ca³y transport przyprawy... co bardzo rozgniewa³o

Jabbê.

Han nie chcia³ powracaæ na Kessel. O wiele bardziej wola³by byæ

z ¿on¹ i dzieæmi w domu. Chcia³ znów znaleŸæ siê w towarzystwie

wiernego druha, Chewbaccy. Chcia³ odpocz¹æ, spêdziæ z nimi mi³e,

koj¹ce wakacje. Chocia¿ raz.

– Mam lepszy pomys³ – odezwa³a siê Mara Jade, przerywaj¹c tok

myœli Hana. Odchyli³a g³owê i wpatrzy³a siê w lekko zamglone nie-

bo. – W bazie na ksiê¿ycu przebywa w tej chwili Ghent, nasz w³a-

mywacz komputerowy. Mo¿liwe, ¿e jeszcze go pamiêtasz. By³ kie-

dyœ jednym z najlepszych doradców Talona Karrde’a. Potrafi w³a-

maæ siê do ka¿dej sieci.

Han rzeczywiœcie przypomina³ sobie m³odego, zuchwa³ego i pe³-

nego entuzjazmu ch³opaka, który na wylot zna³ wszystkie systemy

komputerowe, ale nie bardzo wiedzia³, kiedy trzymaæ jêzyk za zêba-

mi. Wzruszy³ ramionami. Nie zale¿a³o im teraz na zachowaniu cze-

gokolwiek w tajemnicy. Potrzebowali kogoœ, kto móg³by pokonaæ

system obronny wiêzienia.

– No dobrze, niech przyleci tu „Soko³em” – odezwa³ siê w koñcu. –

Na pok³adzie statku mam tak¿e kilka urz¹dzeñ, które mog¹ siê tutaj

przydaæ. Im szybciej siê tam dostaniemy, tym szybciej bêdziemy

mogli zacz¹æ dzia³aæ.

Lando nie mia³ nic przeciwko temu.

– Tak, ka¿dy sposób pokonania tych drzwi, który nie spowoduje

zbyt wielu zniszczeñ...

Mara zacisnê³a wargi.

– Myœlê, ¿e sprowadzê tak¿e grupê zabijaków. Mam cztery mi-

strylskie stra¿niczki i kilkunastu przemytników, którym przestaje siê

podobaæ nasz nowy uk³ad. Niektórzy narzekaj¹, ¿e ju¿ dawno nie

mieli okazji wdaæ siê w dobr¹, solidn¹ walkê na piêœci.

Godzinê póŸniej, czuj¹c ch³ód i zmêczenie nawet mimo izolowa-

nego termicznie skafandra, Han usiad³ na wsporniku silnika „Œlicz-

notki”. Obserwowa³ rzadkie k³êby dymów, unosz¹ce siê z kominów

dwóch odleg³ych fabryk, które jeszcze funkcjonowa³y, wzbogaca-

j¹c sk³ad atmosfery. Poza tym na powierzchni Kessel panowa³ bez-

background image

213

ruch i cisza. Han wiedzia³ jednak z w³asnego doœwiadczenia, ¿e g³ê-

boko, w mrocznych tunelach kopalñ, czaj¹ siê potworne energo¿er-

ne paj¹ki, gotowe poch³on¹æ ka¿d¹ ¿yw¹ istotê, jak¹ znajd¹.

Us³ysza³, jak warstwy rozrzedzonej atmosfery przeszywa g³oœny

grzmot fali dŸwiêkowej, po którym nastêpuje wycie silników napê-

du podœwietlnego. Omiót³ spojrzeniem niebosk³on i po chwili zoba-

czy³ nieforemn¹, rozwidlon¹ sylwetkê „Tysi¹cletniego Soko³a”.

Jego statek wyl¹dowa³ obok „Œlicznotki” na p³ycie l¹dowiska

pokrytej bia³awym py³em. Z frachtowca wysiad³o piêcioro przemyt-

ników. Na czele grupy sz³y dwie wysokie, silnie umiêœnione kobie-

ty – mistrylskie stra¿niczki. Za nimi kroczy³ w³ochaty Whiphid,

szczerz¹cy groŸnie k³y, w towarzystwie Trandoshana, istoty przy-

pominaj¹cej gada. Ca³a czwórka mia³a na sobie kombinezony z na-

szytymi kreskowanymi emblematami Sojuszu Przemytników. Wszy-

scy byli bardzo silnie uzbrojeni. Ich kieszenie i ³adownice mieœci³y

tyle zapasowych pojemników energetycznych, ¿e mo¿na by³oby

szturmowaæ nawet potê¿n¹ twierdzê.

Ostatni zszed³ po rampie Ghent, komputerowy w³amywacz. Do-

pasowuj¹c tlenow¹ maskê na twarzy, usi³owa³ przyg³adziæ rozczo-

chrane w³osy, i mrugaj¹c, rozgl¹da³ siê na prawo i lewo. Lekko kiw-

n¹³ g³ow¹ w stronê Mary Jade, a póŸniej skupi³ ca³¹ uwagê na opan-

cerzonych drzwiach. Z du¿ej torby, przewieszonej przez ramiê, wy-

stawa³y ró¿ne przyrz¹dy, aparaty diagnostyczne, miniaturowe kla-

wiatury oraz pojemniki z bezpiecznikami, bocznikami i zapasowy-

mi obwodami scalonymi.

– To bêdzie dziecinnie ³atwe – oœwiadczy³, przyjrzawszy siê

zamkowi.

Mara Jade i Lando usiedli na wsporniku obok Hana i patrzyli, jak

Ghent bierze siê do pracy. Idealnie skupiony, nie zwraca³ najmniej-

szej uwagi na po¿a³owania godne warunki panuj¹ce na powierzchni

Kessel.

Han chrz¹kn¹³.

– Nawet w najbardziej koszmarnych snach – powiedzia³ – nie s¹-

dzi³em, ¿e zadam sobie tyle trudu, by dostaæ siê d o wiêzienia na

Kessel.

Moruth Doole, kul¹c siê za zamkniêtymi drzwiami na jednym

z ni¿szych poziomów imperialnego zak³adu karnego, têsknie wspo-

mina³ dawne, dobre czasy. W porównaniu z nieustannym strachem,

background image

214

w jakim ¿y³ przez ostatnie kilka miesiêcy, nawet ¿ycie w imperial-

nym jarzmie wydawa³o mu siê istnym rajem.

Kiedy przed rokiem przej¹³ w³adzê nad placówk¹, zaj¹³ biuro

by³ego dyrektora. Spêdza³ tam wiêkszoœæ czasu, ogl¹daj¹c krajobra-

zy Kessel przez ogromne, panoramiczne okna. Móg³ ca³ymi godzi-

nami obserwowaæ bezkresn¹ pustkê alkalicznych równin. Po¿ywia³

siê miêsistymi, delikatnymi owadami, a kiedy mia³ chêæ, szuka³ part-

nerki poœród schwytanych Rybetek, które wiêzi³ w prywatnym ha-

remie.

Teraz jednak, od czasu ataku Daali, przeniós³ siê do jednej z naj-

lepiej strze¿onych cel swojego wiêzienia. Przygotowywa³ siê do

obrony, gdy¿ wiedzia³, ¿e wczeœniej czy póŸniej ktoœ przybêdzie,

¿eby go pochwyciæ.

Œciany jego celi by³y bardzo grube i zbrojone, odporne na strza³y

z blasterów. Zbyt jasne œwiat³o sprawia³o, ¿e Moruth Doole traci³

ostroœæ wzroku. Poklepa³ mechaniczne oko, które pomaga³o mu

zmieniaæ ogniskow¹. Urz¹dzenie roztrzaska³o siê kolejny raz pod-

czas walk w przestworzach wokó³ Kessel. Doole pozbiera³ szcz¹tki

i próbowa³ z³o¿yæ je w funkcjonuj¹c¹ ca³oœæ, ale mechanizm nie

chcia³ dzia³aæ tak jak kiedyœ.

Doole zacz¹³ spacerowaæ po zimnej, kamiennej posadzce celi.

Wszystko wokó³ niego wali³o siê w gruzy. Kessel zosta³a zniszczo-

na. Po walkach pozosta³y jedynie dymi¹ce ruiny na powierzchni

i wraki gwiezdnych statków, zaœmiecaj¹ce ca³y system a¿ do gro-

mady czarnych dziur. Rybet nie dysponowa³ nawet jednostk¹, któr¹

móg³by odlecieæ. Nie chcia³ pozostawaæ na Kessel... ale czy mia³

inne wyjœcie?

Buntowa³y siê nawet œlepe larwy, nieporadne stworzenia o ogrom-

nych oczodo³ach. Doole zamyka³ je kiedyœ w pomieszczeniach po-

zbawionych œwiat³a i zatrudnia³ przy pakowaniu b³yszczostymu,

narkotyku wspomagaj¹cego zdolnoœci telepatyczne. Troszczy³ siê

o te istoty i dostarcza³ im po¿ywienie, chocia¿ zawsze tylko tyle, by

prze¿y³y, ale zbyt szybko nie ros³y. Teraz i one wypowiedzia³y mu

pos³uszeñstwo.

Doole wyda³ obrzmia³ymi wargami skrzecz¹cy dŸwiêk, który mia³

byæ parskniêciem. Larwy by³y jego niewdziêcznymi dzieæmi, nie-

dojrza³ymi Rybetami, którzy nie przeszli jeszcze ostatecznego prze-

obra¿enia. Podobne do robaków i œlepe, ale niemal tego samego

wzrostu co Doole, larwy by³y idealnymi pracownikami. Ich zajêcie

polega³o na pakowaniu kryszta³ów przyprawy w nieprzezroczysty

background image

215

papier, poniewa¿ choæby krótkie wystawienie narkotyku na dzia³a-

nie œwiat³a mog³o zniszczyæ jego w³aœciwoœci. Dzieci Doole’a mo-

g³y pracowaæ w absolutnych ciemnoœciach i powinny byæ szczêœli-

we. A jak¹ wdziêcznoœæ okaza³y mu za to wszystko?

Kilka larw wydosta³o siê na wolnoœæ, a póŸniej, wymachuj¹c na

oœlep górnymi koñczynami, rozbieg³o siê po wiêzieniu. Ukry³o siê

w ciemnych zakamarkach albo mrocznych celach i czai³o siê, by za-

atakowaæ Doole’a, gdyby puœci³ siê za nimi w poœcig. On jednak nie

zamierza³ ich szukaæ. Mia³ na g³owie o wiele wa¿niejsze sprawy.

Na domiar z³ego jeden z niedojrza³ych osobników, najwiêkszy sa-

miec, uwolni³ wszystkie Rybetki, tak starannie wybierane! Doros³e sa-

mice uciek³y z haremu i ukry³y siê w labiryncie chodników. Tak wiêc

nawet w chwilach, w których ogarnia³o go najwiêksze przera¿enie, Doole

nie móg³ szukaæ ukojenia w ramionach którejœ z niewolnic.

Nie maj¹c innego wyboru, pozostawa³ zamkniêty w celi, która

przemieni³a siê teraz w jego biuro. Chodzi³ z k¹ta w k¹t i na prze-

mian by³ albo œmiertelnie znudzony, albo przera¿ony. Kiedy jeden

jedyny raz zaryzykowa³ i wyprawi³ siê do magazynu, wzi¹³ ze sob¹

wszelk¹ broñ, jak¹ znalaz³, i przemkn¹wszy siê na palcach koryta-

rzem, powróci³ z takimi zapasami ¿ywnoœci, jakie móg³ udŸwign¹æ.

Rzecz jasna, mia³ wyjœcie umo¿liwiaj¹ce mu ucieczkê. Pos³uguj¹c

siê blasterem, wydr¹¿y³ tunel biegn¹cy bezpoœrednio pod wiêzieniem.

Przez d³u¿szy czas móg³ zatem ukrywaæ siê w labiryncie kopalnia-

nych chodników, ale nadal nie móg³ odlecieæ. A ostatnio tunele sta³y

siê miejscem jeszcze niebezpieczniejszym ni¿ poprzednio.

W nastêpstwie ataku Daali wiêkszoœæ górników opuœci³a kopal-

nie b³yszczostymu. Energo¿erne paj¹ki nie musia³y wiêc ju¿ oba-

wiaæ siê ani stra¿ników, ani podziemnych kolejek, ani innych, ha³a-

œliwych urz¹dzeñ czy aparatów. Zaczê³y opanowywaæ coraz wy¿sze

poziomy, uk³adaæ na œcianach tuneli pajêcze sieci z nitek przypra-

wy. Pos³uguj¹c siê specjalnymi detektorami masy, Doole stwierdzi³,

¿e ca³e roje tych potworów, kryj¹ce siê poprzednio w najg³êbszych

szybach, zaczynaj¹ wêdrowaæ ku powierzchni.

Nie potrafi¹c opanowaæ rozpaczy, Doole siedzia³ na pryczy i od-

dycha³ zatêch³ym powietrzem wilgotnej celi. Kiedy indziej móg³by

uznaæ je za koj¹ce i ch³odne, ale teraz tylko ukry³ wilgotne policzki

w d³oniach, których palce by³y zaopatrzone w szcz¹tkowe przyssaw-

ki, i z ponur¹ min¹ zacz¹³ siê wpatrywaæ w ekrany monitorów.

By³ naprawdê zdumiony widokiem l¹duj¹cego statku. Mimo i¿

wszystkie istoty ludzkie wygl¹da³y w³aœciwie tak samo, Doole by³

background image

216

absolutnie pewien, ¿e rozpozna³ jednego z trojga przybyszów, który

teraz wali³ piêœci¹ w opancerzone drzwi wiêzienia. Han Solo. Mê¿-

czyzna, którego najbardziej nienawidzi³ w ca³ym wszechœwiecie.

Mê¿czyzna, który by³ sprawc¹ jego wszystkich nieszczêœæ.

Kieruj¹c g³owê w stronê z³owieszczych drzwi wiêzienia, Han

obserwowa³, jak genialny w³amywacz Ghent pracowicie pokonuje

systemy obronne. Przygl¹da³ siê, jak w³¹cza rozmaite przyrz¹dy i in-

strumenty, zapewne skradzione w innych systemach gwiezdnych,

a póŸniej wytwarza kody i kombinacje, które mog³yby obejœæ za-

projektowane zabezpieczenia.

W pewnej chwili triumfuj¹cy Ghent uniós³ rêkê z zaciœniêt¹ piê-

œci¹, kieruj¹c j¹ ku niewyraŸnie œwiec¹cemu s³oñcu. Opancerzona

ochronna krata zaczê³a jechaæ w górê na niewidocznych rolkach.

Z g³uchym brzêkiem rozsunê³y siê oba skrzyd³a bramy, a potem ze

zgrzytem i jêkiem zaczê³y siê chowaæ we wnêkach murów. Z wnê-

trza wiêzienia ze œwistem wydoby³o siê powietrze, którego ciœnienie

musia³o byæ wiêksze ni¿ na zewn¹trz.

Czworo ros³ych przemytników zarzuci³o karabiny blasterowe na

ramiona i ruszy³o, od czasu do czasu przystaj¹c, jakby wypatrywa³o

przeciwników. Na czele grupy sz³y, jak zwykle, dwie Mistrylki, nie-

mal ocieraj¹c siê plecami o œciany korytarzy. Krzepki Whiphid i po-

kryty ³uskami Trandoshan trzymali siê nieco z ty³u, ale za to kroczy-

li samym œrodkiem korytarza.

Z mroków nie wy³oni³ siê jednak nikt, kto chcia³by z nimi wal-

czyæ.

– ChodŸmy poszukaæ Morutha Doole’a – odezwa³ siê Han Solo.

¯adne rozwi¹zanie nie wydawa³o mu siê dobre, ale Doole musia³

dokonaæ wyboru. Obserwowa³, jak Han Solo i jego grupa komando-

sów wdzieraj¹ siê do œrodka. A podobno na Kessel mia³o znajdowaæ

siê najlepiej strze¿one wiêzienie w ca³ej galaktyce. Ha!

Doole nie wiedzia³, jak pos³ugiwaæ siê systemami obronnymi, jak

strzelaæ z laserowych dzia³ek ani jak u¿ywaæ ochronnych pól. By³

bezradny, nie maj¹c u boku wiernego pomocnika, Skynxnexa, ale

ten g³upiec, podobny do stracha na wróble, zgin¹³ œcigaj¹c Hana

Solo w tunelach kopalni. Zagapi³ siê i zosta³ poch³oniêty przez jed-

nego z energo¿ernych paj¹ków.

background image

217

Doole, ogarniêty skrajn¹ rozpacz¹, doszed³ do wniosku, ¿e musi

zaufaæ w³asnym dzieciom, œlepym larwom. Trzyma³ je w ciemno-

œciach od chwili, gdy wyklu³y siê z galaretowatej masy w rozrod-

czej czêœci haremu, w której samice sk³ada³y jaja. Doole zabra³ z ce-

li niemal wszystk¹ broñ, któr¹ przyniós³ kiedyœ z wiêziennej zbro-

jowni, i wybieg³ na korytarz. Umieœci³ blasterowe pistolety w dwóch

p³óciennych torbach, przewiesi³ je przez ramiê i otworzy³ opance-

rzon¹ ochronn¹ p³ytê. Niespodziewanie oœwietlone larwy skurczy³y

siê jak poczwarki. Ich œlepe oczy, pokryte nieprzezroczyst¹ b³on¹,

zdawa³y siê wychodziæ z orbit, gdy stworzenia usi³owa³y odgadn¹æ

to¿samoœæ intruza.

W promieniach s³oñca wyraŸnie by³o widaæ ich blad¹ skórê. Lar-

wy zaczê³y wyci¹gaæ wilgotne koñczyny górne, nie do koñca ufor-

mowane, ukazuj¹c w¹t³e d³onie, zakoñczone szcz¹tkowymi palca-

mi. Cienkie wici, podobne do d¿d¿ownic, dr¿a³y wokó³ ust, z któ-

rych wydobywa³y siê ciche, bulgocz¹ce dŸwiêki.

Doole zapêdzi³ najstarsze i najsilniejsze larwy po rampach na ni¿-

sze poziomy wiêzienia. Zamierza³ rozstawiæ je w charakterze stra¿ni-

ków w pobli¿u drzwi swojej celi. Nie maj¹c oczu, zapewne nie bêd¹

mog³y trafiæ nikogo z blastera; Doole liczy³ jednak na to, ¿e kiedy

wyda im rozkaz, bêd¹ chocia¿ entuzjastycznie strzela³y, gdzie popad-

nie. Mia³ nadziejê, ¿e kiedy bêdzie chroniony przez grupê larw, ukry-

je siê za pancernymi drzwiami celi, odpornymi na strza³y z blasterów,

a wówczas mo¿e Solo i jego ludzie zgin¹, ra¿eni chaotycznym ogniem.

Kiedy goni³ larwy w stronê celi, wyczu³ woñ wilgoci i pleœni

œwiadcz¹c¹ o niepewnoœci i przera¿eniu w¹t³ych stworzeñ. Niezu-

pe³nie rozwiniêci Rybeci nie lubili ¿adnej zmiany. Woleli, by ich

¿ycie toczy³o siê utart¹, niezmienn¹ kolein¹, przynajmniej do czasu,

zanim przeobra¿¹ siê w dojrza³ych osobników, z ka¿d¹ chwil¹ ob-

darzonych coraz wiêksz¹ œwiadomoœci¹ i inteligencj¹.

Rozpaczliwie rozmyœla³, jakie jeszcze inne œrodki ostro¿noœci

móg³by przedsiêwzi¹æ. Z zamyœlenia wyrwa³ go nagle g³oœny pisk,

dobiegaj¹cy od strony trzech najbli¿szych cel. Wyskoczy³o z nich

kilka uwolnionych Rybetek i natychmiast zaczê³o rzucaæ w niego

ró¿nymi ostrymi przedmiotami.

Doole instynktownie siê pochyli³, widz¹c, jak ko³o jego g³owy

przelatuj¹ spiczaste okruchy transpastali, ostre no¿e, a nawet ma-

sywne przyciski do papieru. Usi³owa³ wyszarpn¹æ blaster z p³ócien-

nej torby przerzuconej przez ramiê, ale nagle jakiœ ciê¿ki dzbanek

trafi³ go w miêkkie miejsce z boku g³owy. Doole upuœci³ jedn¹ tor-

background image

218

bê, w panice zawróci³ i pobieg³ korytarzem, rozpaczliwie wymachu-

j¹c cienkimi rêkami.

Wiêkszoœæ larw puœci³a siê za nim, ale kilka zosta³o ze swoimi

matkami. Doole bieg³, bardzo chc¹c znów znaleŸæ siê w czterech

œcianach celi. Kiedy zatrzasn¹³ za sob¹ opancerzone drzwi wiod¹ce

na korytarz, opró¿ni³ pozosta³¹ torbê i wrêczy³ ka¿demu z szeœciu

potencjalnych obroñców po jednym blasterze z na³adowan¹ bateri¹.

– Po prostu skierujcie je w stronê Ÿród³a jakiegokolwiek ha³asu, który

us³yszycie – rozkaza³. – Je¿eli ktoœ wywa¿y tamte drzwi, do was bêdzie

nale¿a³o podjêcie decyzji o strzelaniu. Tu jest przycisk spustowy.

G³adkoskóre stworzenia wzdrygnê³y siê, a potem wyci¹gnê³y czu³-

ki rosn¹ce wokó³ ust i zaczê³y przesuwaæ nimi po lufach.

– Kierujecie broñ w tamt¹ stronê, przyciskacie guzik, a blaster

sam wystrzeli.

Doole z powrotem umieœci³ pistolety w nie do koñca rozwiniê-

tych palcach i skierowa³ lufy w stronê drzwi.

Bez ¿adnego ostrze¿enia jakieœ kó³ko zêbate w jego mechanicz-

nym oku zgrzytnê³o i Doole przesta³ cokolwiek widzieæ. Jêkn¹³

z przera¿enia. Ucieczka tunelem wydawa³a mu siê z ka¿d¹ chwil¹

coraz lepszym rozwi¹zaniem.

Han Solo, czuj¹c ciê¿ar w ¿o³¹dku, powiêkszaj¹cy siê z ka¿d¹

chwil¹, niemal bieg³ ciemnymi korytarzami. W mrocznych k¹tach

budynku kry³y siê cienie, a puste pomieszczenia rozbrzmiewa³y

echem jego kroków.

W odbiorniku miniaturowego komunikatora odezwa³ siê nagle

znajomy g³os Mary Jade.

– ZnaleŸliœmy go, Hanie. Zabarykadowa³ siê w wiêziennej celi.

W³amaliœmy siê do systemu jego obserwacyjnych kamer. Pilnuje go

kilka dziwnych stworzeñ. Wygl¹da na to, ¿e s¹ uzbrojone.

– Ju¿ tam idê! – krzykn¹³ Han.

Kiedy znalaz³ siê na ni¿szym poziomie, ujrza³ pancern¹ p³ytê chro-

ni¹c¹ zamkniête drzwi. Mara przygl¹da³a siê, jak dwie mistrylskie

stra¿niczki umieszczaj¹ w pobli¿u zamka detonatory termiczne.

Zaniepokojony Lando nerwowo spacerowa³ w przeciwleg³ym

koñcu korytarza.

– Tylko nie spowodujcie wiêkszych zniszczeñ ni¿ musicie! – za-

wo³a³ w pewnej chwili. – I bez tego czeka mnie tu, na Kessel, mnó-

stwo pracy.

background image

219

Obie kobiety zignorowa³y go, a kiedy zakoñczy³y mocowaæ ³a-

dunki wybuchowe, odbieg³y za zakrêt korytarza. Wszyscy pochylili

g³owy i zas³onili d³oñmi uszy. Po kilku sekundach rozleg³ siê st³u-

miony huk eksplozji.

Niemal w tej samej chwili us³yszeli odg³osy blasterowych strza-

³ów, dobiegaj¹ce z g³êbi korytarza. Towarzyszy³o im piskliwe wy-

cie energetycznych smug, odbijaj¹cych siê od œcian i sufitu.

– Nie! Nie! Jeszcze nie w tej chwili! – odezwa³ siê czyjœ zalêknio-

ny g³os, który bez w¹tpienia nale¿a³ do Morutha Doole’a.

Pojedynczy huk oznajmi³, ¿e ostatni detonator odstrzeli³ doln¹

czêœæ pancernej p³yty. W³ochaty Whiphid pospieszy³, by mocarny-

mi ³apami usun¹æ z drogi resztki przeszkody.

– Uwa¿aj! – krzyknê³a Mara.

Whiphid upad³ na posadzkê i przetoczy³ siê w tej samej chwili,

w której w¹t³e larwy, wymachuj¹c górnymi koñczynami, zaczê³y

strzelaæ na oœlep z blasterowych pistoletów. Pod bielmami w ich

oczodo³ach mo¿na by³o dostrzec obracaj¹ce siê ga³ki oczne, które

jednak niczego nie widzia³y.

– Bierzcie siê do nich! – zawy³ Doole. Na dŸwiêk jego g³osu lar-

wy odwróci³y siê i zaczê³y strzelaæ do niego z blasterów. Doole zd¹-

¿y³ jednak zanurkowaæ za pancern¹ p³ytê drzwi swojej celi. – Ale

nie do mnie!

G³oœno sycz¹c, przypominaj¹cy gada Trandoshan wystrzeli³

w g³¹b korytarza. Uda³o mu siê trafiæ dwie œlepe larwy. Wpad³ do

œrodka, ale zanim pozostali przemytnicy zd¹¿yli pospieszyæ za nim,

od strony sufitu dobieg³ wszystkich huk kolejnej eksplozji. Han, Mara

i obie Mistrylki skorzystali z zamieszania, przecisnêli siê obok Tran-

doshana i zaczêli pokonywaæ korytarz, przesuwaj¹c siê skokami

wzd³u¿ œcian i strzelaj¹c. Han trafi³ kolejn¹ larwê, a w nastêpnej chwi-

li czêœæ sufitu siê zawali³a i p³on¹ce szcz¹tki spad³y na posadzkê.

Rój Rybetek, g³oœno zawodz¹cych i ¿¹dnych zemsty, przedar³ siê

przez zgliszcza sufitu i wpad³ do prywatnej celi Doole’a. Ka¿da trzy-

ma³a jakiœ blaster i strzela³a do metalowej p³yty, za któr¹ kry³ siê ich

przeœladowca. Œrodek p³yty zaczyna³ ¿arzyæ siê wiœniowo.

Pozosta³e œlepe larwy, s³ysz¹c nowy dŸwiêk, skierowa³y lufy bla-

sterów w stronê samic, ale jakby nagle pojê³y, jakby porozumia³y siê

z matkami, gdy¿ obróci³y siê i tak¿e wymierzy³y broñ w Doole’a.

– Przestañcie, przestañcie! – krzycza³ przera¿ony Rybet.

Han podszed³ chy³kiem do Calrissiana, nie chc¹c dostaæ siê w sam

œrodek tej wojny domowej. Nagle Doole wrzasn¹³ i puœci³ ochronn¹

background image

220

p³ytê. Jego mechaniczne oko wyskoczy³o z obejmy i roztrzaska³o

siê na tysi¹ce czêœci, które z g³oœnym brzêkiem zaczê³y toczyæ siê

po posadzce. D³ugie palce Rybeta przycisnê³y ukryty guzik, otwie-

raj¹c p³ytê zapadni, znajduj¹c¹ siê obok niego. Doole przeraŸliwie

zaskrzecza³ i wskoczy³ do tunelu, który mia³ umo¿liwiæ mu uciecz-

kê. W g³¹b kopalni.

– Pospieszmy siê, bo nam ucieknie! – zawo³a³ Lando. – Nie chcê,

¿eby przebywa³ w tunelach moich kopalñ!

Pozosta³e larwy st³oczy³y siê na krawêdzi otworu, jakby chcia³y

pójœæ w œlady Morutha Doole’a. Nie by³o wiadomo, czy pragn¹ go

œcigaæ, czy tak jak on zamierzaj¹ uciekaæ. Ich matki pochwyci³y je

jednak i odci¹gnê³y, uspokajaj¹c ³agodnymi, koj¹cymi pomrukami.

Szeroko rozstawione oczy Rybetek spogl¹da³y na przemytników

z niek³amanym podziwem.

Han rzuci³ siê ku zapadni i uklêkn¹³ na skraju otworu. Pochyli³

siê, chc¹c siê ws³uchaæ w odg³osy dobiegaj¹ce z czeluœci tunelu.

Us³ysza³ cichn¹ce plaskanie stóp Rybeta, œwiadcz¹ce o tym, ¿e Mo-

ruth Doole coraz bardziej zag³êbia siê w mroczne korytarze.

Larwy wystrzeli³y w œlad za nim kilka blasterowych b³yskawic.

D³ugie nitki œwiat³a zaczê³y siê odbijaæ od œcian tuneli, od³upuj¹c tu

i ówdzie kawa³ki ska³y. Blask uaktywni³ w³ókna b³yszczostymu, które

zaczê³y wydzielaæ b³êkitn¹ poœwiatê.

A póŸniej Han us³ysza³ inny dŸwiêk, który sprawi³, ¿e krew w jego

¿y³ach wyda³a mu siê lodowat¹ wod¹. Odg³os ten, pocz¹tkowo cichy,

z ka¿d¹ chwil¹ stawa³ siê coraz g³oœniejszy. Przenika³ ch³odem ca³e

cia³o. By³ to dŸwiêk setek spiczastych koñczyn, uderzaj¹cych jak so-

ple lodu o kamienn¹ posadzkê. Nadal by³o s³ychaæ klaskanie stóp ucie-

kaj¹cego Doole’a, ale coraz cichsze, dobiegaj¹ce teraz z du¿ej odle-

g³oœci. Tymczasem stuk koñczyn wielonogich stworzeñ przybiera³ na

sile; jego natê¿enie niemal dorównywa³o g³oœnoœci kroków uciekinie-

ra... S³ychaæ te¿ by³o chrapliwy oddech Rybeta, który machaj¹c na

oœlep rêkami, szuka³ wyjœcia z wydr¹¿onego tunelu.

Han us³ysza³ nastêpne stuki wielu odnó¿y. Przypomina³y mu pa-

nikê w stadzie licz¹cym wiele stworzeñ. Zrozumia³, ¿e energo¿erne

paj¹ki spiesz¹, wy³aniaj¹ siê z poprzecznych tuneli, by po¿ywiæ siê

po d³ugim okresie postu, jaki panowa³ ostatnio w kopalni. Poczu³,

¿e cierpnie mu skóra.

Wtem rozleg³ siê przeraŸliwy wrzask, rozpaczliwy pisk, po któ-

rym odg³os kroków Doole’a nagle umilk³. Po sekundzie przypra-

wiaj¹cy o md³oœci krzyk urwa³ siê jak uciêty no¿em. Nie by³o tak¿e

background image

221

s³ychaæ stuku lodowatych odnó¿y o kamienie. Absolutna cisza, jaka

zapad³a, wydawa³a siê jeszcze straszniejsza od wrzasku Doole’a. Han

szybko przyci¹gn¹³ klapê zapadni i umocowa³ j¹, zanim energo¿er-

ne paj¹ki mia³y czas rozejrzeæ siê za now¹ ofiar¹.

Bezw³adnie opad³ na najbli¿sze krzes³o, czuj¹c, ¿e jego serce

wali jak m³otem. Przemytnicy sprawiali wra¿enie usatysfakcjono-

wanych rezultatem walki. Whiphid opar³ siê o œcianê i skrzy¿owa³

w³ochate rêce.

– Dobra walka – burkn¹³.

Trandoshan spojrza³ na prawo i lewo, jakby szuka³ czegoœ do je-

dzenia.

Rybetki zaczê³y odci¹gaæ larwy, które ucierpia³y podczas walki.

Zajê³y siê opatrywaniem ran tych, które prze¿y³y, i op³akiwaniem

innych, które nie mia³y tyle szczêœcia.

Han westchn¹³ widz¹c, ¿e Lando siada ciê¿ko na s¹siednim krzeœle.

– No có¿, stary – powiedzia³. – Teraz mo¿esz zaj¹æ siê moderni-

zacj¹ kopalni.

Han, Lando i Mara odlecieli „Soko³em” z powrotem na ksiê¿yc, prze-

mieniony obecnie w bazê przemytników. Teraz, kiedy Calrissian nie

stara³ siê tak bardzo wycisn¹æ z Mary ciep³ego s³owa czy uœmiechu,

rozmawiali ze sob¹ znacznie czêœciej. Kobieta przesta³a nawet unikaæ

spojrzeñ Landa i unosiæ podbródek, ilekroæ siê odezwa³. Wiêkszoœæ czasu

spêdzi³a zapewniaj¹c go, ¿e „Œlicznotka” bêdzie absolutnie bezpieczna,

chroniona przez energetyczne pola wiêzienia, w którym kaza³a pozo-

staæ innym przemytnikom. Lando nie sprawia³ wra¿enia ca³kowicie prze-

konanego, ale nie zamierza³ siê sprzeczaæ ze wspólniczk¹.

– Mamy mnóstwo papierkowej pracy – oznajmi³a Mara. – Wszyst-

kie standardowe formularze umów i kontraktów zosta³y ju¿ dawno

przygotowane do podpisu w ksiê¿ycowej bazie. Kiedy wyl¹dujemy,

bêdziemy mogli natychmiast dope³niæ tych formalnoœci. Oprócz tego

trzeba jeszcze podpisaæ wiele innych dokumentów i umieœciæ je w pa-

miêciach komputerów, a tak¿e uzgodniæ wiele szczegó³ów.

– Stanie siê, jak sobie ¿yczysz – odpar³ Lando. – Mam nadziejê,

¿e nasza wspó³praca bêdzie harmonijna i d³ugotrwa³a. Przede wszyst-

kim musimy jak najszybciej uruchomiæ produkcjê b³yszczostymu.

W naszym wspólnym interesie jest szybkie dostarczenie przyprawy

na rynki zbytu, zw³aszcza ¿e muszê wy³o¿yæ mnóstwo forsy, by

kopalnie wznowi³y pracê.

background image

222

Han przys³uchiwa³ siê ich rozmowie, ale myœlami wybiega³ ku

rodzinie.

– Je¿eli chodzi o mnie, wracam do domu – oœwiadczy³. – Nie

bêdzie ¿adnych wiêcej indywidualnych wypraw.

„Tysi¹cletni Sokó³”, kieruj¹c siê ku ksiê¿ycowi, coraz bardziej

oddala³ siê od mglistej warstwy uchodz¹cych gazów. Z chwil¹ gdy

opuœci³ atmosferê Kessel, ogarniêt¹ turbulencjami, lot przez pró¿niê

przestworzy przypomina³ œlizganie siê po tafli lodu.

Nagle na pulpicie ³¹cznoœci z baz¹ na ksiê¿ycu rozjarzy³a siê alar-

mowa lampka.

– Uwaga, „Sokó³”! Wykryliœmy du¿y obiekt zbli¿aj¹cy siê do sys-

temu Kessel. Jest n a p r a w d ê du¿y.

Han zareagowa³ w jednej chwili.

– Lando, sprawdŸ to za pomoc¹ naszych skanerów.

Calrissian wpatrzy³ siê w ekran nad pulpitem drugiego pilota.

Nagle wyprostowa³ siê na fotelu, a jego oczy sta³y siê wielkie jak

dwa spodki.

– Du¿y, to za ma³o powiedziane – stwierdzi³.

Han tak¿e widzia³ kulisty obiekt ukazuj¹cy siê w jego iluminato-

rze. Kulisty, ale przypominaj¹cy szkielet. DŸwigary i wsporniki two-

rzy³y armilarn¹ sferê o rozmiarach miniaturowego ksiê¿yca.

– To Gwiazda Œmierci!

Ku zaniepokojeniu Tola Sivrona naprawy zajê³y wiêcej czasu ni¿ przy-

puszcza³, ale w koñcu prototyp by³ gotów. Móg³ skierowaæ siê w stronê

najbli¿szego systemu planetarnego i zaatakowaæ go z pok³adowej broni.

Sivron krêci³ siê na fotelu, ale z prawdziw¹ satysfakcj¹ obserwo-

wa³, jak kapitan szturmowców wydaje rozkazy swoim podw³adnym.

Obarczanie innych czêœci¹ odpowiedzialnoœci by³o pierwsz¹ lekcj¹,

jakiej musia³ nauczyæ siê ka¿dy prze³o¿ony. Sivron lubi³ siedzieæ

w fotelu pilota i przygl¹daæ siê, jak inni wykonuj¹ ca³¹ pracê.

Krêpy i ³ysy Doxin pochyli³ siê ku niemu, nie wstaj¹c z s¹sied-

niego fotela.

– Cel zaczyna byæ widoczny, panie dyrektorze.

– To dobrze – odpar³ Sivron, spogl¹daj¹c na pasma atmosfery

otaczaj¹cej planetê i ci¹gn¹cej siê za ni¹. Wokó³ nieforemnej bry³y

krêci³ siê pojedynczy ksiê¿yc.

– Wygl¹da na to, ¿e po systemie krz¹ta siê du¿o ró¿nych statków –

zauwa¿y³ Yemm, Devaronianin. – Na wszelki wypadek œledzê i re-

background image

223

jestrujê ich trajektorie lotów, ¿eby pozosta³ jakiœ œlad dla potomno-

œci. Z pewnoœci¹ bêdziemy musieli z³o¿yæ naszym prze³o¿onym

wyczerpuj¹cy raport na temat funkcjonowania naszego prototypu.

– To baza Rebeliantów – oœwiadczy³ Tol Sivron. – Nie ma co do

tego cienia w¹tpliwoœci. Popatrzcie na te statki. Zwróæcie uwagê na

po³o¿enie bazy. To z pewnoœci¹ st¹d przylecia³ do nas ten wiêzieñ,

Han Solo.

– Sk¹d mo¿e pan byæ tego taki pewien? – odezwa³a siê Golanda.

Sivron wzruszy³ ramionami.

– Musimy przecie¿ wypróbowaæ Gwiazdê Œmierci, nieprawda¿?

Powinniœmy znaleŸæ jakiœ dobry cel... Mo¿e nim byæ na przyk³ad ta

rebeliancka baza.

Kapitan szturmowców usiad³ za pulpitem swojego stanowiska

dowodzenia.

– Odbieram z bazy na ksiê¿ycu bardzo du¿o sygna³ów alarmo-

wych – powiedzia³. – Wygl¹da na to, ¿e znajduje siê tam jakaœ pla-

cówka wojskowa.

Przez wielki otwór w grocie na ksiê¿ycu nie przestawa³y wylaty-

waæ chmary statków. Choæ ró¿ni³y siê miêdzy sob¹, wszystkie wy-

gl¹da³y jak bardzo szybkie i dobrze uzbrojone kr¹¿owniki. Zajmo-

wa³y pozycje wokó³ Kessel.

– Nie umkn¹ nam – oœwiadczy³ Tol Sivron. – Wzi¹æ na cel plane-

tê. Mo¿ecie strzelaæ, kiedy bêdziecie gotowi. – Uœmiechn¹³ siê, a koñ-

ce jego spiczastych zêbów spoczê³y na krawêdzi wargi. – Jestem

pe³en dobrych przeczuæ.

Doxin wyszczerzy³ zêby w szerokim uœmiechu. Z wra¿enia chy-

ba nawet zapomnia³ oddychaæ.

– Nigdy nie s¹dzi³em, ¿e bêdê mia³ szansê ujrzenia tej broni

w prawdziwej akcji.

– Wie pan przecie¿, ¿e nigdy nie by³a wzorcowana – odezwa³a siê

Golanda z kwaœnym wyrazem twarzy.

– Ten superlaser mo¿e przecie¿ niszczyæ planety – odci¹³ siê Do-

xin. – Mo¿emy zamieniaæ ca³e œwiaty w chmury szcz¹tków. Jak do-

brze, pani zdaniem, musi byæ wzorcowany?

– Biorê na cel – odezwa³ siê kapitan szturmowców.

W pomieszczeniach celowniczych, otoczonych ochronnymi p³y-

tami i oœwietlonych jedynie blaskiem ró¿nokolorowych lampek mi-

gocz¹cych na kontrolnych pulpitach, przebywali teraz inni szturmow-

cy. Otrzymali rozkaz zapoznania siê z odpowiednimi rozdzia³ami

instrukcji obs³ugi i pe³nili funkcje celowniczych i artylerzystów.

background image

224

– Dlaczego zajmuje wam to tyle czasu? – odezwa³ siê Sivron,

niecierpliwie wierc¹c siê na fotelu pilota, jakby dotyk miêkkiej, g³ad-

kiej tkaniny sprawia³ mu wyraŸn¹ przykroœæ.

Nagle ledwo s³yszalny szum aparatury kontrolnej i pomiarowej

ucich³ niemal ca³kowicie. Wszystkie lampki na pulpitach œciemnia-

³y. Prototyp Gwiazdy Œmierci zu¿y³ niesamowit¹ iloœæ energii.

Przez dziobowy iluminator mo¿na by³o dostrzec niezwyk³y widok.

Cienkie nitki œwiat³a pierwotnych laserów, umieszczonych za ³uko-

wato wygiêtymi wspornikami przypominaj¹cymi gigantyczne stalo-

we têcze, uleg³y zogniskowaniu w ogromnej soczewce Gwiazdy Œmier-

ci. W przestworza wystrzeli³a jaskrawozielona smuga o potwornej

mocy i œrednicy przekraczaj¹cej rozmiary gwiezdnego statku.

Dotar³a do celu, który eksplodowa³ w oœlepiaj¹cym b³ysku, posy-

³aj¹c w przestworza chmury ognia, dymu i ¿arz¹cych siê szcz¹tków.

Tol Sivron zacz¹³ klaskaæ.

Yemm pilnie coœ zapisywa³.

Doxin wyda³ okrzyk, pe³en triumfu i zdumienia.

– Chybi³ pan – odezwa³a siê Golanda.

Tol Sivron zamruga³ powiekami ma³ych, ciemnych oczu.

– Co takiego?

– Trafi³ w ksiê¿yc, a nie w planetê.

Sivron przekona³ siê, ¿e mówi³a prawdê. Ksiê¿yc, pe³ni¹cy funkcjê

bazy gwiezdnych statków, zosta³ rozerwany na miliardy okruchów,

które opada³y teraz na Kessel niczym grad ognistych meteorów.

Myœliwce i statki, które zd¹¿y³y opuœciæ ksiê¿ycow¹ bazê, roi³y

siê teraz w przestworzach wokó³ Kessel jak ogniste modliszki, roz-

dra¿nione podczas godowej pory.

Tol Sivron rozwija³ i zwija³ g³adkie g³owoogony, czuj¹c œwierz-

bienie koñcówek nerwów. Odchyli³ siê w fotelu pilota i lekcewa¿¹-

co machn¹³ d³oni¹, której palce przypomina³y d³ugie szpony.

– To mo¿na bêdzie bardzo ³atwo skorygowaæ – powiedzia³. – Cel

i tak nie mia³ znaczenia. Najwa¿niejsza jest sama œwiadomoœæ, ¿e pro-

totyp funkcjonuje prawid³owo. – Z zadowoleniem pokiwa³ g³ow¹. –

Dok³adnie tak, jak pisaliœcie w swoich raportach o postêpach badañ.

G³êboko westchn¹³, czuj¹c, ¿e zaczyna przenikaæ go dreszcz pod-

niecenia.

background image

225

Leia by³a zdumiona, widz¹c, ¿e Mon Mothma jeszcze ¿yje. Z tru-

dem ukrywaj¹c niepokój, stanê³a obok ³o¿a œmierci przywódczyni

Nowej Republiki i spojrza³a na dziesi¹tki przyrz¹dów i aparatów,

które nie pozwala³y chorej umrzeæ.

Kasztanowow³osa kobieta by³a kiedyœ zawziêt¹ rywalk¹ ojca Leii.

Bardzo czêsto sprzeciwia³a mu siê podczas obrad Senatu. Teraz nie mog³a

stan¹æ o w³asnych si³ach. Jej szara, przezroczysta skóra by³a tak cienka

jak wysuszony pergamin, którym obci¹gniêto koœci. Jej powieki unosi-

³y siê tak powoli, jakby by³y dwiema pancernymi p³ytami, a oczy przez

d³u¿sz¹ chwilê nie mog³y skupiæ siê na twarzy goœcia.

Leia prze³knê³a œlinê. Czu³a siê tak, jak gdyby ktoœ wlewa³ jej do

¿o³¹dka roztopiony o³ów. Obawiaj¹c siê, ¿e najl¿ejszy dotyk mo¿e

spowodowaæ siñce, wyci¹gnê³a rêkê i dr¿¹cymi palcami musnê³a

ramiê Mon Mothmy.

– Leio... – wyszepta³a Mon Mothma. – Przysz³aœ.

– Przysz³am, bo mnie wezwa³aœ – odpar³a Leia.

Han zabra³ j¹ z Yavina Cztery i zostawi³ na Coruscant, a sam po-

lecia³ z Landem. Trochê zrzêdzi³, ¿e musi podrzuciæ go na Kessel,

ale obieca³, ¿e wróci za kilka dni. Leia mówi³a sobie, ¿e uwierzy

w to, dopiero kiedy go ponownie zobaczy. Tymczasem nie mog³a

ukryæ przera¿enia, jakie wywar³ na niej stan zdrowia Mon Mothmy,

pogarszaj¹cy siê coraz szybciej.

– Twoje dzieci... S¹ ju¿ bezpieczne?

– Tak. S¹ tu, na Coruscant. W tej chwili opiekuje siê nimi Winter.

Nie pozwolê, ¿eby ktoœ mi je znów odebra³.

R O Z D Z I A £

'

15 – W³adcy mocy

background image

226

Leia wiedzia³a, ¿e bêdzie jeszcze bardziej zajêta ni¿ kiedyœ. Nie

bêdzie mia³a czasu, który mog³aby spêdzaæ z Hanem i dzieæmi. Przez

chwilê zazdroœci³a szarym urzêdnikom wiod¹cym stosunkowo spo-

kojne ¿ycie, którzy mogli pod koniec dnia iœæ do domu, zostawiaj¹c

resztê pracy na dzieñ nastêpny. Ona urodzi³a siê jednak jako dziec-

ko Jedi i by³a wychowywana przez senatora Baila Organê. Przez

ca³e ¿ycie przygotowywa³a siê do pe³nienia wa¿nych funkcji, a wiêc

teraz nie mog³a siê uchylaæ ani od obowi¹zków publicznych, ani

prywatnych.

Nabra³a g³êboko powietrza, ch³on¹c wisz¹cy w powietrzu mdl¹-

cy zapach œrodków dezynfekcyjnych i lekarstw, zmieszany z woni¹

ozonu.

Czu³a siê bezradna. Uniesienie, jakie ogarnê³o j¹ z powodu ura-

towania syna i zwyciêstwa nad imperialnym oddzia³em szturmowym,

wydawa³o siê jej teraz czymœ trywialnym wobec heroicznej walki

Mon Mothmy z trucizn¹, nieub³aganie wyniszczaj¹c¹ jej organizm.

Niewielk¹ pociechê stanowi³ fakt, ¿e ambasador Furgan nie ¿y³ i nie

móg³ che³piæ siê zwyciêstwem.

– Ja... – odezwa³a siê z wysi³kiem Mon Mothma – z³o¿y³am w³a-

œnie na rêce cz³onków rady rezygnacjê ze swojego stanowiska. Nie

bêdê piastowa³a d³u¿ej funkcji przywódczyni Nowej Republiki.

Leia dosz³a do wniosku, ¿e zdawkowe s³owa pocieszenia nie zda-

dz¹ siê na nic. Zareagowa³a dok³adnie tak, jak nauczy³a j¹ Mon

Mothma. Jej pierwsz¹ myœl¹ by³a troska o los Nowej Republiki.

– A co z rz¹dem? – zapyta³a. – Czy cz³onkowie rady nie zaczn¹

teraz k³óciæ siê miêdzy sob¹ i nie potrafi¹c dojœæ do kompromisu,

niczego nie osi¹gn¹? Kto zostanie teraz ich rozjemc¹? Kto bêdzie

ich przywódc¹?

Popatrzy³a na Mon Mothmê, a wycieñczona kobieta skierowa³a

na ni¹ b³yszcz¹ce oczy, pe³ne nadziei.

– T y bêdziesz nasz¹ przywódczyni¹, Leio – powiedzia³a.

Zaskoczona Leia zamruga³a i z wra¿enia zapomnia³a zamkn¹æ usta.

Mon Mothma znalaz³a w sobie tyle si³, ¿e lekko kiwnê³a g³ow¹.

– Tak, Leio. Kiedy ciebie nie by³o, cz³onkowie rady zwo³ali zebra-

nie, ¿eby zastanowiæ siê nad nasz¹ przysz³oœci¹. Moja rezygnacja ni-

kogo nie zaskoczy³a, a w g³osowaniu, które póŸniej nast¹pi³o, jedno-

g³oœnie zdecydowaliœmy, ¿e ty powinnaœ zostaæ moj¹ nastêpczyni¹.

– Ale... – zaczê³a Leia.

Czu³a, ¿e jej serce bije przyspieszonym rytmem, a przez g³owê

przelatuj¹ setki myœli. Nie spodziewa³a siê tego, a w ka¿dym razie

background image

227

nie tak szybko. Mo¿e po kolejnych dziesiêciu czy dwudziestu latach

wiernej s³u¿by, ale teraz...?

– Ty, Leio, zostaniesz teraz przywódczyni¹ – ci¹gnê³a Mon Mo-

thma. – Gdybym mia³a chocia¿ trochê wiêcej si³y, odda³abym ci j¹

ca³¹. Bêdziesz jej potrzebowa³a, ¿eby nie dopuœciæ do rozpadu odro-

dzonej Nowej Republiki.

Mon Mothma zamknê³a oczy i zdumiewaj¹co mocno zacisnê³a

palce wokó³ nadgarstka Leii.

– Nawet wówczas, kiedy odejdê, bêdê obserwowa³a ciê, jak sobie

radzisz.

Nie potrafi¹c wykrztusiæ ani s³owa, Leia uklêk³a obok ³ó¿ka Mon

Mothmy i pozosta³a tak bardzo d³ugo, a¿ na niebie nad Coruscant

ukaza³y siê gwiazdy.

background image

228

Jeden z ¿o³nierzy specjalnej grupy szturmowej Wedge’a na tyle

rozszyfrowa³ systemy kontrolne Laboratorium Otch³ani, ¿e we

wszystkich pomieszczeniach placówki rozleg³o siê g³oœne wycie

syren alarmowych. W g³oœnikach interkomu odezwa³ siê niezna-

ny g³os:

– Uwaga, og³aszam czerwony alarm! W pobli¿u pojawi³ siê im-

perialny gwiezdny niszczyciel. Powtarzam, og³aszam czerwony

alarm! Przygotowaæ siê do odparcia ataku!

Wedge, stoj¹cy u boku Qwi w jej opustosza³ym dawnym labora-

torium, spogl¹da³ na pokiereszowany i osmalony kad³ub „Gorgo-

ny”. Gigantyczny statek powoli siê obraca³, zajmuj¹c dogodn¹ po-

zycjê ponad gromad¹ skalnych asteroid.

– O, rety! – jêkn¹³ Threepio. – Myœla³em, ¿e przynajmniej tutaj

mo¿emy siê czuæ bezpieczni.

Wedge chwyci³ jasnoniebiesk¹ d³oñ Qwi.

– ChodŸ, musimy jak najszybciej znaleŸæ siê w centrum dowo-

dzenia.

Wybiegli na korytarz. Qwi robi³a wszystko, co mog³a, by wska-

zywaæ drogê, ale bardzo czêsto nie pamiêta³a, w który korytarz maj¹

skrêciæ. Threepio, brzêcz¹c serwomotorami, drepta³ za nimi tak szyb-

ko, jak potrafi³.

– Poczekajcie na mnie! – krzycza³. – Och, dlaczego zawsze musi

dziaæ siê coœ takiego?

Kiedy Wedge wpad³ do centrum dowodzenia, z prawdziw¹ ulg¹

stwierdzi³, ¿e kilkunastu jego ¿o³nierzy znalaz³o siê tam wczeœniej

R O Z D Z I A £

!

background image

229

ni¿ on. Niektórzy siedzieli teraz przed pulpitami kontrolnymi i sta-

rali siê je uruchomiæ. Kilka koñcówek komputerowych nie funkcjo-

nowa³o, ale pozosta³e bez trudu budzi³y siê do ¿ycia. Na ekranach

monitorów pojawia³y siê pierwsze dane.

Wedge po³o¿y³ d³onie na ramionach Qwi i przybli¿ywszy twarz,

utkwi³ spojrzenie w jej ogromnych oczach.

– Qwi, postaraj siê przypomnieæ sobie! Czy Laboratorium Otch³ani

dysponuje jakimiœ w³asnymi systemami obronnymi?

Qwi spojrza³a przez okratowany œwietlik w suficie na mamuci¹

sylwetkê gwiezdnego niszczyciela, podobn¹ do grotu strza³y. Wy-

ci¹gnê³a rêkê ku sufitowi.

– T o  by³a nasza obrona – odpar³a. – Laboratorium Otch³ani mia-

³o byæ chronione jedynie przez flotê gwiezdnych niszczycieli admi-

ra³ Daali.

Podbieg³a do jednej z nieczynnych konsolet komputerowych.

Pos³u¿y³a siê muzyczn¹ klawiatur¹, by podaæ has³o, które umo¿li-

wi³oby jej dostêp do systemu. Liczy³a na to, ¿e bêdzie mog³a zast¹-

piæ nieosi¹galne informacje danymi z w³asnych zbiorów i wybraæ

funkcjonuj¹cy podprogram nadrzêdny.

– Dysponujemy polami ochronnymi – oœwiadczy³a po chwili. –

Musimy tylko skierowaæ do nich wiêcej mocy.

Piêciu umêczonych techników podesz³o, by jej pomóc. Korzy-

staj¹c z w³asnego doœwiadczenia, wydali generatorom rozkaz po-

wiêkszenia si³y ochronnego pola otaczaj¹cego najwa¿niejsze pla-

netoidy.

– Na razie to pozwoli nam odeprzeæ atak – odezwa³ siê jakiœ tech-

nik – ale nie powiem, ¿ebym by³ tym zachwycony, panie generale.

Reaktor dostarczaj¹cy mocy jest i tak niestabilny, a teraz obci¹¿yli-

œmy go jeszcze bardziej. Mo¿liwe, ¿e w ten sposób przypieczêtowa-

liœmy w³asn¹ zgubê.

Spojrzenie Wedge’a przenios³o siê na Qwi, ale po chwili ponow-

nie spoczê³o na twarzy ¿o³nierza.

– No có¿, nasza œmieræ by³aby pewna, gdybyœmy nie zrobili ni-

czego, ¿eby wzmocniæ te os³ony. W³aœciwie mamy ju¿ wszystko,

czego szukaliœmy. Myœlê, ¿e nadszed³ czas, ¿eby opuœciæ Laborato-

rium Otch³ani. Proszê przygotowaæ statki do odlotu.

– Je¿eli pozwoli nam na to Daala – wtr¹ci³a Qwi. – Bardzo w¹t-

piê, by zgodzi³a siê nas wypuœciæ ze wszystkimi wykradzionymi ta-

jemnicami.

Wedge nagle zamruga³. Dopiero teraz o czymœ sobie przypomnia³.

background image

230

– Przecie¿ rozebraliœmy napêd jednej korwety, ¿eby mieæ czêœci

zapasowe do naprawy systemu ch³odzenia reaktora! – zawo³a³. –

Jeden z moich statków jest unieruchomiony i nie mo¿e odlecieæ! –

Pospieszy³ do stanowiska komunikatora, w³¹czy³ zasilanie mikrofo-

nu i wybra³ kana³ o bardzo w¹skim paœmie czêstotliwoœci. – Kapita-

nie Ortola, proszê natychmiast wydaæ rozkaz startu wszystkim pilo-

tom myœliwców ze swojego statku. Proszê ewakuowaæ ca³y perso-

nel na pok³ad „Yavaris” albo którejœ z pozosta³ych korwet. Pañski

statek, pozbawiony mo¿liwoœci manewru, zostanie zniszczony

w pierwszej kolejnoœci.

– Rozkaz, panie generale – odezwa³ siê g³os kapitana Ortoli.

Szeroki, trapezoidalny ekran w przeciwleg³ym koñcu centrum

dowodzenia rozjarzy³ siê b³yskami trzasków i zak³óceñ. Po chwili

ukaza³ siê na nim wizerunek p³omiennow³osej admira³ Daali, która

pochyli³a siê, jak gdyby chcia³a wyjœæ z ekranu. Jej oczy rzuca³y

b³yskawice niczym oszczepy, wymierzone prosto w serce Wedge’a.

– Rebeliancka szumowino, nie wydostaniesz siê ¿ywy z Labora-

torium Otch³ani. Wykrad³eœ tajemnice, które kry³a ta placówka,

i zbruka³eœ je, w³amuj¹c siê do baz danych. Nie pozwolê ci ani pod-

daæ siê, ani odlecieæ. Zas³u¿y³eœ na œmieræ.

Daala przerwa³a po³¹czenie, zanim Wedge zd¹¿y³ choæby pomy-

œleæ o odpowiedzi. Pokrêci³ g³ow¹, widz¹c, ¿e srebrzyste iskry za-

k³óceñ znikaj¹, a ekran ponownie przybiera szar¹ barwê. Czuj¹c, ¿e

jego serce wali jak m³otem, odwróci³ g³owê w stronê swojej towa-

rzyszki.

– Qwi, czy jesteœ pewna, ¿e nie mo¿emy pos³u¿yæ siê niczym

wiêcej? Nie mamy ¿adnej innej broni?

– Poczekaj – odpar³a Qwi.– Chewbacca z grup¹ ¿o³nierzy poszed³

na dó³, ¿eby uwolniæ przetrzymywanych tam Wookiech. Niewolni-

cy zazwyczaj zajmowali siê naprawami imperialnych myœliwców

albo szturmowych wahad³owców. Mo¿e one...?

Jeden z komandosów Nowej Republiki raptownie uniós³ g³owê.

– Szturmowe wahad³owce? Zapewne chodzi o jednostki klasy

Gamma. Nie s¹ to maszyny specjalnie nowoczesne, ale maj¹ bardzo

gruby pancerz i silne uzbrojenie. By³yby znakomitym uzupe³nieniem

naszych si³. Daala dysponuje zaledwie jednym gwiezdnym niszczy-

cielem, ale si³a ognia jej statku jest wiêksza ni¿ si³a „Yavaris”

i wszystkich korwet.

Dowódca eskadry spojrza³ na listê z wykazem urz¹dzeñ, przesu-

waj¹c¹ siê na ekranie.

background image

231

– Tego siê obawia³em, panie generale – oznajmi³. – To stare

modele. Wymagaj¹, ¿eby podczas skomplikowanych manewrów,

a takich z pewnoœci¹ nie zabraknie w s¹siedztwie tylu czarnych

dziur, pilotowa³ je automat. Mo¿liwe, ¿e wystarczy³by tylko jeden

android i wzajemne sprzê¿enie nawigacyjnych komputerów wszyst-

kich statków.

W tej w³aœnie chwili do centrum dowodzenia wpad³ Threepio,

brzêcz¹c serwomotorami i stukaj¹c metalowymi stopami. Wyda³

g³oœne westchnienie, pe³ne niek³amanej ulgi.

– Ach, tutaj jesteœcie! Nareszcie was odnalaz³em.

Wedge, Qwi i pozostali odwrócili siê i skierowali spojrzenia na

z³ocistego androida.

Threepio szed³ pierwszy, z przera¿eniem wymachuj¹c rêkami.

Wspi¹³ siê po wysokiej rampie wiod¹cej do hangaru remontowego.

Stan¹³ w drzwiach obrze¿onych kamiennymi g³azami.

– Naprawdê nie wiem, dlaczego wszyscy nagle traktuj¹ mnie jak-

bym by³ czyj¹œ... w³asnoœci¹ – oœwiadczy³.

Chewbacca warkn¹³ groŸnie, a android odwróci³ siê natychmiast

w jego stronê.

– To naprawdê nie ma nic do rzeczy – odpar³. – Prawdê mówi¹c, ja...

Potê¿ny Chewie uj¹³ go w pó³, przeniós³ przez woln¹ przestrzeñ

i postawi³ na odchylonej rampie szturmowego wahad³owca klasy

Gamma. Niedawno wyzwoleni Wookie razem z grup¹ komandosów

Nowej Republiki zaczêli zajmowaæ miejsca we wszystkich piêciu

opancerzonych maszynach, które znajdowa³y siê w hangarze. Ka¿-

dy statek by³ w idealnym stanie dziêki wielu godzinom pracy, jakie

spêdzili przy nich niewolnicy.

Od strony sklepienia dobieg³ st³umiony huk wybuchów. Astero-

ida zadr¿a³a, trafiona strza³ami z turbolaserowych dzia³ niszczyciela

admira³ Daali. Chewbacca i pozostali Wookie zaryczeli, unosz¹c

kud³ate g³owy. Ich nieludzkie wycie odbi³o siê od kamiennych œcian

echem g³oœniejszym ni¿ odg³os trafieñ. Ze szczelin w sklepieniu za-

czê³y opadaæ niewielkie ob³oki skalnego py³u.

– Nadal myœlê, ¿e bêdê tego ¿a³owa³ – odezwa³ siê ponownie Thre-

epio. – Nie zaprojektowano mnie z myœl¹ o wykonywaniu takiej pra-

cy. Potrafiê porozumiewaæ siê z innymi strategicznymi komputera-

mi i bêdê móg³ koordynowaæ trajektorie lotu wszystkich statków,

ale powierzenie mi funkcji naczelnego stratega...

background image

232

Chewbacca zignorowa³ jego uwagi i wszed³ do wnêtrza waha-

d³owca. Widz¹c, ¿e jego narzekania pozostaj¹ bez odpowiedzi, z³o-

cisty android podrepta³ w górê rampy i znikn¹³ w otworze opance-

rzonego statku, mówi¹c:

– Mimo to zawsze jestem gotów pomagaæ jak umiem.

Pozostali Wookie, w³¹cznie z przygarbionym Nawruunem, zajêli

miejsca na fotelach artylerzystów, gotowi rozprawiæ siê z imperial-

nymi myœliwcami.

Chewbacca opad³ na fotel pilota wahad³owca, zbyt ma³y dla jego

ogromnego cia³a, i zmusi³ Threepia, ¿eby zaj¹³ miejsce obok niego,

na fotelu drugiego pilota.

– Och, niech ci bêdzie – jêkn¹³ android, a potem zacz¹³ badaæ

konsoletê z komputerem, pragn¹c siê zorientowaæ, jak najlepiej siê

z nim porozumieæ.

W hangarze rozleg³y siê nastêpne st³umione grzmoty trafieñ

z turbolaserowych dzia³ niszczyciela admira³ Daali. Musia³y byæ

bardzo g³oœne, skoro przeniknê³y przez grube œciany. Wkrótce

jednak wszystkie inne dŸwiêki zosta³y zag³uszone przez coraz

g³oœniejszy szum uruchamianych repulsorowych silników waha-

d³owców.

Chewbacca uniós³ opancerzony i silnie uzbrojony statek w po-

wietrze i obróci³, chc¹c skierowaæ dziobem ku wylotowi han-

garu. Ochronne pola, zapobiegaj¹ce uciekaniu atmosfery, za-

mknê³y siê za nimi na sekundê przedtem, zanim otworzy³y siê

ciê¿kie pancerne wrota zewnêtrzne, wielkie jak potworna pio-

nowa paszcza.

Threepio dokona³ sprzê¿enia wszystkich piêciu nawigacyjnych

komputerów i zacz¹³ uruchamiaæ programy decyduj¹ce o trajekto-

riach lotu. Lec¹ce jego œladem wahad³owce zacieœni³y szyk i zaczê-

³y nabieraæ prêdkoœci.

– To wszystko jest nawet dosyæ podniecaj¹ce – oznajmi³ android.

Chewbacca zacz¹³ przyciskaæ guziki na pulpicie konsolety.

Jego wahad³owiec wystrzeli³ jak pocisk przez otwarte wrota, by

po chwili pozostawiæ za ruf¹ ochronne pole Laboratorium

Otch³ani.

Nad g³ow¹ Wookiego ukaza³ siê rój myœliwców wy³aniaj¹cych

siê z hangarów koreliañskich korwet. Fregata „Yavaris” otworzy³a

ogieñ do gwiezdnego niszczyciela, który nie przestawa³ raziæ grupki

asteroid turbolaserowymi b³yskawicami. Z hangarów „Gorgony”,

rozmieszczonych na najni¿szych pok³adach, zaczê³y ukazywaæ siê

background image

233

eskadry myœliwców typu TIE, wyskakuj¹cych jak przera¿one my-

nocki z jaskini.

Chewbacca w³¹czy³ systemy uzbrojenia, a Threepio zrealizowa³

sprzê¿enie miêdzy swoim komputerem celowniczym a komputera-

mi pozosta³ych maszyn. Piêæ szturmowych wahad³owców skiero-

wa³o siê ku rejonowi przestworzy, w którym trwa³a najbardziej za-

¿arta walka.

– O rety! – odezwa³ siê Threepio.

background image

234

Kiedy u drzwi jej komnaty w przebudowanym Pa³acu Imperial-

nym odezwa³ siê kurant, Leia obudzi³a siê i stwierdzi³a, ¿e zbli¿a siê

najciemniejsza godzina nocy. Mimo to wsta³a i posz³a otworzyæ.

Przez chwilê mia³a nadziejê, ¿e to mo¿e Han zd¹¿y³ wróciæ z Kes-

sel. Kiedy jednak przetar³a oczy, chc¹c usun¹æ z nich resztki snu,

przekona³a siê, ¿e za drzwiami stoi jej brat, Luke. Znieruchomia³a

na chwilê, ca³kowicie zaskoczona, i dopiero po jakimœ czasie rzuci-

³a siê, ¿eby go uœciskaæ.

– Luke! Kiedy przylecia³eœ na Coruscant?

K¹tem oka zauwa¿y³a sylwetkê drugiego m³odego mê¿czyzny,

stoj¹cego nieco g³êbiej w mrocznym korytarzu. Po rozwichrzonych

ciemnych w³osach rozpozna³a Kypa Durrona. M³odzieniec w niczym

nie przypomina³ zuchwa³ego ch³opaka, którego Han uratowa³ z ko-

palni b³yszczostymu na Kessel. Pochyli³ g³owê, ale by³o widaæ siñce

pod jego oczami.

– O, Kyp... – powiedzia³a obojêtnym tonem pozbawionym wszel-

kich emocji.

Trochê zdenerwowa³a siê widokiem m³odzieñca. Kyp zalicza³ siê

kiedyœ do najlepszych przyjació³ jej mê¿a, towarzyszy³ mu w kilku

eskapadach, ale póŸniej przeszed³ na ciemn¹ stronê, obezw³adni³

Luke’a, sta³ siê sprawc¹ œmierci milionów ludzi, podniós³ rêkê na

Hana...

Twarz i oczy Kypa sprawia³y wra¿enie bardzo starych, zmêczo-

nych piek³em, przez które przeszed³... i którego by³ sprawc¹. Leia

widzia³a takie oczy tylko raz, u swojego brata, kiedy musia³ siê po-

R O Z D Z I A £

!

background image

235

godziæ z faktem, ¿e Darth Vader jest jego ojcem. Piek³o Kypa by³o

tak samo g³êbokie jak piek³o Luke’a.

Korytarzem przemkn¹³ android-pos³aniec, mrugaj¹c czerwony-

mi œwiate³kami i ostrzegaj¹c w ten sposób innych, ¿eby ust¹pili mu

z drogi. Po chwili znikn¹³ za zakrêtem, pomimo g³êbokiej nocy spie-

sz¹c z jak¹œ wiadomoœci¹.

Rumieni¹c siê ze wstydu, Leia przypomnia³a sobie o obowi¹z-

kach dobrej gospodyni.

– Proszê, wejdŸcie do œrodka.

Z komnaty sypialnej wy³oni³a siê Winter. St¹pa³a cicho jak duch,

bezszelestnie stawiaj¹c bose stopy na pod³odze. By³a ubrana tylko

w nocn¹ koszulê, ale sprawia³a wra¿enie gotowej do obrony dzieci,

gdyby zagra¿a³o im jakiekolwiek niebezpieczeñstwo. Na widok

Luke’a z powag¹ kiwnê³a g³ow¹.

– Witam ciê, mistrzu Skywalkerze – powiedzia³a.

Luke uœmiechn¹³ siê i w odpowiedzi tak¿e lekko skin¹³ g³ow¹.

– Witaj, Winter.

Piastunka odwróci³a siê i ruszy³a z powrotem do sypialni.

– Sprawdzê, co s³ychaæ u dzieci – rzek³a.

Po chwili zniknê³a, nie daj¹c nikomu szansy zamienienia z ni¹

choæby s³owa.

Leia ponownie przenios³a spojrzenie z Kypa na Luke’a. Czu³a, ¿e

ca³e jej cia³o protestuje ze zmêczenia. Najbardziej bola³a j¹ g³owa,

skronie. Zbyt czêsto pokrzepia³a siê wzmacniaj¹cymi napojami. Zbyt

du¿o czasu poœwiêca³a dyskusjom i negocjacjom z innymi cz³onka-

mi rady. Zbyt ma³o czasu pozostawa³o jej na sen i wypoczynek.

Kiedy obaj mê¿czyŸni przest¹pili przez próg, Luke zamkn¹³ drzwi

wejœciowe. Po chwili znaleŸli siê w salonie. Leia doskonale pamiê-

ta³a, jak jej brat uczy³ j¹ w tym pomieszczeniu, jak pomaga³ jej do-

skonaliæ umiejêtnoœci Jedi. Dziêki temu mog³a wyczuæ, ¿e tym ra-

zem przyszed³ prosiæ j¹ o pomoc w za³atwieniu wa¿niejszej sprawy.

– Czy jest Han? – wyrzuci³ z siebie Kyp, rozgl¹daj¹c siê po k¹-

tach salonu.

Leia zauwa¿y³a, ¿e m³odzieniec nadal nosi tê sam¹ czarn¹ pelery-

nê, któr¹ kiedyœ otrzyma³ w prezencie od Hana. Teraz jednak trak-

towa³ j¹ raczej jak symbol. Narzuci³ j¹ na kombinezon zapewne dla-

tego, ¿eby przypomina³a mu, kim o ma³o co nie zosta³.

– Odlecia³ na Kessel z Landem – odpar³a, unosz¹c k¹ciki ust

w smutnym, wymuszonym uœmiechu. – Calrissian chcia³ spróbowaæ

swoich si³, uruchamiaj¹c kopalnie b³yszczostymu.

background image

236

Kyp niepewnie zmarszczy³ brwi, a Luke usiad³ w jednym z foteli,

automatycznie przystosowuj¹cym siê do kszta³tów cia³a. Pochyli³ siê

i z³¹czy³ palce. Skierowa³ uporczywe spojrzenie na twarz siostry.

– Leio, potrzebna mi jest twoja pomoc – zacz¹³.

– Ta-a, domyœla³am siê, ¿e chodzi o coœ takiego – odpar³a, nie

kryj¹c lekkiej ironii. – Rzecz jasna, zrobiê, co bêdzie w mojej mocy.

O co chodzi tym razem?

– Kyp i ja doszliœmy... pogodziliœmy siê ze sob¹. Ma szansê zo-

staæ najpotê¿niejszym rycerzem Jedi, jakiego uczê. Musi jednak zro-

biæ jedn¹ rzecz, nim udzielê mu ca³kowitego rozgrzeszenia.

Leia prze³knê³a œlinê, z góry obawiaj¹c siê tego, co mo¿e us³yszeæ.

– A czym jest ta „jedna rzecz”? – zapyta³a.

Luke nawet nie odwróci³ g³owy.

– Pogromca S³oñc musi zostaæ zniszczony. Wiedz¹ o tym wszys-

cy w Nowej Republice. Kyp musi jednak sam to zrobiæ.

Leia zamruga³a, niezdolna wykrztusiæ ani s³owa.

– Ale... W jaki sposób mo¿e go zniszczyæ? – zapyta³a, kiedy od-

zyska³a zdolnoœæ mowy. – O ile mi wiadomo, Pogromca S³oñc jest

niezniszczalny. Ju¿ raz pos³aliœmy go w j¹dro gazowego giganta,

ale Kyp... – skierowa³a oskar¿ycielskie spojrzenie na m³odzieñca –

go wyci¹gn¹³. Nie s¹dzê, ¿eby jak¹œ ró¿nicê sprawi³o wystrzelenie

go choæby w œrodek s³onecznej tarczy.

Kyp pokrêci³ g³ow¹.

– Nie, równie ³atwo móg³bym wyci¹gn¹æ go i stamt¹d – oœwiadczy³.

Leia spojrza³a bezradnie na brata. Roz³o¿y³a rêce.

– A wiêc co jeszcze...?

– Kyp i ja polecimy Pogromc¹ S³oñc w rejon Otch³ani – odrzek³

Luke. – PóŸniej Kyp w³¹czy automatycznego pilota i skieruje su-

perbroñ w g³¹b czeluœci jakiejœ czarnej dziury. Czy ma molekularny

pancerz, czy nie, Pogromca S³oñc pogr¹¿y siê w niej na dobre. Nie

znam bardziej radykalnego sposobu pozbycia siê czegokolwiek z tego

wszechœwiata.

Kyp odezwa³ siê piskliwym tonem:

– Wiemy, ¿e Pogromca S³oñc nie mo¿e pozostawaæ ani w rêkach

szturmowców Imperium, ani ¿o³nierzy Nowej Republiki. Ja... Dok-

tor Xux nie pamiêta, w jaki sposób ponownie go zbudowaæ. Galak-

tyka ju¿ nigdy nie bêdzie musia³a obawiaæ siê takiego zagro¿enia.

Napi¹³ miêœnie, wyprostowa³ siê i uniós³ g³owê, a w jego oczach

zap³onê³y nowe ognie. Zamiast poczucia winy i bólu na jego twarzy

odmalowa³y siê determinacja i duma.

background image

237

Luke dotkn¹³ d³oni¹ przedramienia m³odzieñca i Kyp zamilk³,

jakby rad, ¿e nie bêdzie musia³ mówiæ nic wiêcej.

– Leio, wiem, ¿e zosta³aœ mianowana now¹ przywódczyni¹ –

rzek³ Luke. – Tylko ty mo¿esz sprawiæ, ¿e uda siê nam zrealizowaæ

te plany. – Pochyli³ siê i ci¹gn¹³ z ch³opiêcym entuzjazmem, który

tak dobrze pamiêta³a z czasów, kiedy by³ m³odszy. – Wiesz, ¿e mam

racjê, prawda?

Pokrêci³a g³ow¹, z góry obawiaj¹c siê dyplomatycznej walki, jak¹

bêdzie musia³a stoczyæ, kiedy tylko wspomni cz³onkom rady o nie-

dorzecznym pomyœle brata.

– Z pewnoœci¹ wywi¹¿e siê za¿arta dyskusja – rzek³a. – Cz³onko-

wie rady siê nie zgodz¹, ¿eby Kyp kiedykolwiek znalaz³ siê cho-

cia¿by w pobli¿u Pogromcy. Co mia³oby go powstrzymaæ przed

ponownym napadem sza³u i niszczeniem kolejnych systemów

gwiezdnych w galaktyce? Czy mogê pozwoliæ sobie na takie ryzy-

ko? Czy my mo¿emy?

– Bêd¹ musieli podj¹æ to ryzyko – oœwiadczy³ Luke. – To jest

coœ, co musi byæ zrobione. A poza tym ja bêdê wówczas lecia³ u je-

go boku.

Leia przygryz³a wargê. Jej brat potrafi³ byæ bardzo przekonuj¹cy.

Zna³a go na tyle dobrze, ¿e nie wprawia³o j¹ w zdumienie to wszyst-

ko, co mo¿e zrobiæ Jedi... By³a pewna, ¿e Luke potrafi dotrzymaæ

obietnicy.

– Czy wiesz, o co mnie prosisz? – zapyta³a miêkko, prosz¹co.

– Pos³uchaj, Leio – odpar³ Luke. – Podobnie jak ja musia³em kie-

dyœ stawiæ czo³o naszemu ojcu, tak i Kyp musi pomyœlnie przejœæ tê

próbê. Powiedz cz³onkom rady, ¿e je¿eli Kyp Durron zda ten egza-

min, ma szansê zostaæ najsilniejszym Jedi tego pokolenia.

Leia westchnê³a i wsta³a.

– No dobrze – odpar³a. – Spróbujê...

Przerwa³ jej Kyp:

– Zrób to albo nie rób w ogóle. Nie próbuj. Prób nie ma. – PóŸniej

pozwoli³ sobie na szelmowski uœmiech i doda³, wskazuj¹c gestem

Luke’a: – Przynajmniej on tak zawsze twierdzi.

background image

238

Zgrzytaj¹c zêbami, Han Solo szarpn¹³ dŸwigniê sterownicz¹ „Soko-

³a”. Zmodyfikowany lekki frachtowiec wystrzeli³ w górê i zawróci³,

zatoczywszy ciasn¹ pêtlê. Oœlepiaj¹cy b³ysk superlasera Gwiazdy Œmierci

zamieni³ siê w œwiec¹c¹ smugê, a szcz¹tki ksiê¿yca Kessel utworzy³y

ognist¹ chmurê, z ka¿d¹ chwil¹ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê coraz bardziej.

– To mia³a byæ moja wojskowa baza! – krzykn¹³ Lando. Jego

g³os siê za³amywa³. – Najpierw Moruth Doole, teraz Gwiazda Œmier-

ci... Ten interes przestaje mi siê podobaæ.

Mara Jade, zamieniaj¹c rysy twarzy w wyrzeŸbion¹ maskê, b³y-

skawicznie wcisnê³a siê miêdzy fotele Hana i Calrissiana i pochyli³a

siê nad mikrofonem komunikatora.

– Tu mówi Mara Jade! – zawo³a³a. – Uwaga, wszystkie jednostki.

Proszê o raport. Ile statków straciliœmy? Czy rozkaz ewakuacji bazy

dotar³ w porê?

Odpowiedzia³ jej zimny, spokojny g³os jednej z mistrylskich stra¿-

niczek:

– Tak jest, pani komandor. Poderwaliœmy siê do lotu na pierwszy

sygna³ o pojawieniu siê intruza. Tylko dwa statki nie zd¹¿y³y opuœciæ

bazy. Trzeci zosta³ trafiony i zniszczony przez eksploduj¹ce szcz¹tki.

Mara kiwnê³a g³ow¹, ale nie zmieni³a ponurego wyrazu twarzy.

– A wiêc nadal nasze si³y s¹ zdolne do walki – stwierdzi³a raczej

ni¿ zapyta³a.

– Zdolne do walki! – parskn¹³ Han. – Przeciwko temu potworo-

wi? Co mog¹ mu zrobiæ? To Gwiazda Œmierci, a nie towarowy trans-

portowiec.

R O Z D Z I A £

!

background image

239

Popatrzy³ przez dziobowy iluminator i zobaczy³ szkielet kuli

w przestworzach nad Kessel. Dowódca superbroni zapewne napa-

wa³ oczy widokiem zniszczeñ, których by³ sprawc¹.

– Ale¿ Hanie – odezwa³ siê prosz¹co Lando. – Musimy zrobiæ

coœ, zanim zniszczy i tê planetê. Pomyœl o przyprawie, która wów-

czas przepadnie na zawsze.

Mara znów pochyli³a siê nad mikrofonem.

– Szyk bojowy gamma – rozkaza³a. – Zamierzam zaatakowaæ tê

Gwiazdê Œmierci. – Odwróci³a siê w stronê Hana i doda³a pó³g³o-

sem: – Je¿eli to jest tylko prototyp, to przypuszczam, ¿e nie bêd¹

mieli systemów obronnych, jakimi dysponowa³a prawdziwa bojowa

stacja. Nie bêd¹ mieli ani eskadr myœliwców typu TIE, ani turbola-

serów umieszczonych na zewnêtrznym pancerzu. To w³aœnie te dwie

rzeczy zada³y najciê¿sze straty rebelianckiej flocie, prawda?

– Niezupe³nie – oœwiadczy³ Lando. – Druga Gwiazda Œmierci u¿y³a

superlasera przeciwko kilku naszym najwiêkszym statkom.

Mara zacisnê³a wargi, jakby nad czymœ siê zastanawia³a.

– W takim razie bêdziemy musieli ich czymœ zaj¹æ – oznajmi³a. –

Nie s¹dzê, ¿eby ten superlaser by³ skuteczny przy celowaniu do wielu

ma³ych statków.

– Mimo wszystko nie podobaj¹ mi siê szanse... – zacz¹³ Lando.

– Nigdy nie mów mi o szansach – przerwa³ Han, a potem pochyli³ siê

nad pulpitem i zacz¹³ kierowaæ statek na wyznaczon¹ pozycjê w szyku.

– Kto, ja? – unosz¹c brwi, zapyta³ Calrissian. – Beznadziejne spra-

wy to moja specjalnoϾ.

„Tysi¹cletni Sokó³” przelecia³ nad statkami przemytników, chc¹c

znaleŸæ siê na czele. Han by³ zaskoczony widokiem du¿ych i ma-

³ych jednostek, które bardzo sprawnie zajmowa³y wyznaczone po-

zycje, jakby piloci byli dobrze wyszkolonymi ¿o³nierzami. Uœwia-

domi³ sobie, ¿e musz¹ darzyæ Marê Jade ogromnym szacunkiem

i zaufaniem. Zdziwi³o go to, gdy¿ przemytnicy byli na ogó³ nieza-

le¿nymi indywidualistami, nie lubi¹cymi s³uchaæ niczyich rozkazów.

Jeden z niewielkich statków, trochê przypominaj¹cy owada £owca

G³ów typu Z-95, jakim czêsto lata³a sama Mara, uniós³ siê i zrówna³

z „Soko³em”. Jego pilot odezwa³ siê, korzystaj¹c z kana³u o po-

wszechnie dostêpnej czêstotliwoœci:

– Tu Kithra. Zajmujê miejsce na czele prawego skrzyd³a, a Shana

poleci na czele lewego. Wasz „Sokó³” zajmie pozycjê poœrodku szy-

ku. W ten sposób bêdziemy mogli trafiæ Gwiazdê Œmierci w trzech

miejscach naraz.

background image

240

Han rozpozna³ rzeczowy g³os innej mistrylskiej stra¿niczki. Ile jesz-

cze takich wojowniczek mia³a Mara Jade pod swoimi rozkazami?

– Zgoda, Kithro – odpar³a Mara, a potem odwróci³a siê, by spoj-

rzeæ na Hana. – No có¿, Solo, jesteœ gotów stan¹æ na czele szyku?

– Nigdy w ¿yciu nie zamierza³em wykorzystywaæ „Soko³a” do

walki z Gwiazd¹ Œmierci – jêkn¹³ Han, ale nie przesta³ przygotowy-

waæ siê do ataku. – Mia³em tylko podrzuciæ Calrissiana na Kessel.

– Potraktuj to jako jeszcze jedn¹ niespodziankê – doradzi³a kobieta.

– Daj spokój, Han – odezwa³ siê Lando. – I pospiesz siê, zanim

laser Gwiazdy Œmierci wystrzeli po raz drugi.

– Jak to dobrze, ¿e nie ma tutaj Leii – mrukn¹³ Han. – Dajê g³owê,

¿e uda³oby siê jej odwieœæ mnie od tego.

Kiedy statki floty przemytników zwiera³y szyk, kieruj¹c siê w stro-

nê gigantycznego szkieletu, superlaser ponownie zap³on¹³ œwiat³em.

Szmaragdowa b³yskawica rozjaœni³a przestworza... ale smuga œwia-

t³a przesz³a przez œrodek szyku, nie wyrz¹dzaj¹c szkody ¿adnemu

statkowi.

– W³¹czyæ ochronne pola – rozkaza³ Han. – Bez wzglêdu na to,

jaki bêdzie z nich po¿ytek przeciwko t e m u .

Po obu stronach „Soko³a” zaczê³y siê formowaæ dwa kliny po-

dobne do dwóch ³upin obieranej pomarañczy. Na czele jednego le-

cia³ £owca G³ów Kithry. Szpic drugiego stanowi³ kanciasty lekki

frachtowiec pilotowany przez Shanê. By³ nieco starszy i bardziej

toporny w porównaniu ze statkiem Hana.

Flota przemytników rzuci³a siê jak sfora goñczych psów na Gwiaz-

dê Œmierci. Zaczê³a raziæ œmiercionoœnymi smugami nadbudówki,

wsporniki i belki gigantycznej sfery.

Kiedy Han zbli¿a³ siê do labiryntu wygiêtych, krzy¿uj¹cych siê

konstrukcji, wystrzeli³ trzy torpedy protonowe w samo serce tego

g¹szczu. Kilka wzmacniaj¹cych belek siê stopi³o, trafionych poci-

skami i strumieniami skupionego œwiat³a.

– Rozerwanie jej na kawa³ki zajmie nam ca³y rok albo d³u¿ej –

stwierdzi³ Han, otwieraj¹c ogieñ z dziobowych dzia³ek.

– Nigdy nie twierdzi³am, ¿e to bêdzie spacerek – odpar³a Mara.

Tol Sivron czu³, ¿e jego g³owoogony nerwowo drgaj¹. Zmru¿y³

czarne oczy, podobne do paciorków, i wpatrywa³ siê w chmurê ma-

³ych statków. Wygl¹da³y tak niegroŸnie. Z pewnoœci¹ nie by³y bar-

dzo silnie uzbrojone.

background image

241

– Nie mogê uwierzyæ, ¿e nas atakuj¹ – powiedzia³. – Co w ten

sposób chc¹ osi¹gn¹æ?

Kapitan szturmowców, siedz¹cy za pulpitem konsolety taktycz-

nej, obróci³ g³owê w bia³ym he³mie i powiedzia³:

– Je¿eli wolno mi zauwa¿yæ, panie dyrektorze, ta bojowa stacja

jest tylko prototypem. Nie zosta³a zbudowana z myœl¹ o przeciwsta-

wieniu siê wielu ma³ym statkom. Prawdê mówi¹c, na jej pok³adach

powinno siê znajdowaæ ponad siedem tysiêcy myœliwców typu TIE,

¿eby nie wspomnieæ o tysi¹cach turbolaserów i jonowych dzia³ roz-

mieszczonych na powierzchni sfery. Powinna tak¿e mieæ eskortê

w postaci kilku gwiezdnych niszczycieli. My nie dysponujemy ni-

czym poza superlaserem.

Gdyby tych statków by³o tylko kilka, nie stanowi³yby ¿adnego

zagro¿enia, ale jest ich tyle, ¿e mog¹ nêkaæ nas bardzo d³ugo. Je¿eli

bêdziemy mieli pecha, mog¹ nawet powa¿nie uszkodziæ elementy

konstrukcji stacji.

– Czy to znaczy, ¿e nie mamy ani jednego myœliwca? – odezwa³

siê Tol Sivron, nie kryj¹c przera¿enia. – Ktoœ pope³ni³ powa¿ny b³¹d

na etapie prac projektowych. Kto napisa³ ten rozdzia³ instrukcji ob-

s³ugi? Chcê natychmiast znaæ nazwisko winowajcy.

– Panie dyrektorze – odpar³ szturmowiec, a w jego g³osie, przefil-

trowanym przez g³oœnik he³mu, zabrzmia³a nuta irytacji. – W tej

chwili to nie jest wa¿ne.

– Dla mnie wszystko jest wa¿ne! – wybuchn¹³ Sivron. Odwróci³

siê w stronê Yemma, który w³aœnie pochyla³ rogat¹ g³owê nad do-

kumentacjami.

– Wygl¹da na to, ¿e za napisanie tego rozdzia³u jest odpowiedzial-

na doktor Qwi Xux, panie dyrektorze – powiedzia³ po chwili. – Po-

œwiêci³a tak du¿o czasu zagadnieniu funkcjonowania i skutecznoœci

superlasera, ¿e potraktowa³a pobie¿nie problemy natury taktycznej.

Sivron westchn¹³.

– Wynika z tego, ¿e wykryliœmy niedoci¹gniêcie w naszym sys-

temie zatwierdzania projektów – oœwiadczy³. – Takie s³abe punkty

powinny byæ wy³apywane w trakcie bie¿¹cych zebrañ i podczas

opracowywania raportów o postêpach badañ.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê Doxin. – Nie pozwólmy, ¿eby

taki drobiazg zaæmi³ radoœæ z sukcesu, jakim jest wspania³e funk-

cjonowanie samego superlasera Gwiazdy Œmierci.

– Racja, racja – powiedzia³ Sivron. – Powinniœmy natychmiast

zwo³aæ zebranie w celu wyci¹gniêcia wszystkich wniosków...

16 – W³adcy mocy

background image

242

Kapitan szturmowców nagle odsun¹³ krzes³o i wsta³ od konsolety

taktycznej.

– Panie dyrektorze, przede wszystkim m u s i m y okreœliæ, co jest

t e r a z najwa¿niejsze. Przypominam, ¿e jesteœmy atakowani.

Pobliska eksplozja sprawi³a, ¿e zatrzês³a siê metalowa konstruk-

cja os³aniaj¹ca stanowisko dowodzenia.

– Zostaliœmy w³aœnie trafieni przez trzy torpedy protonowe –

stwierdzi³ szturmowiec. – Na razie.

Sivron przygl¹da³ siê, jak cztery maszyny typu Z-95 zwane £ow-

cami G³ów przelecia³y w przestrzeni pomiêdzy wspornikami nad-

budówki. Po chwili by³o widaæ tylko ogieñ z dysz ich silników.

– No có¿, w takim razie zacznijcie znów strzelaæ do nich z su-

perlasera – odezwa³ siê Tol Sivron. – Mo¿e tym razem uda siê

wam jakiœ trafiæ.

– Rdzeñ reaktora jest na³adowany zaledwie do po³owy – zauwa-

¿y³ Doxin.

Sivron odwróci³ siê i otworzy³ usta, ukazuj¹c spiczaste zêby.

– Czy to nie wystarczy do zniszczenia choæby kilku ma³ych stat-

ków? – zapyta³.

Doxin zacz¹³ mrugaæ powiekami ma³ych œwiñskich oczu, jakby

nigdy wczeœniej nie rozwa¿a³ takiej mo¿liwoœci.

– Ale¿ tak, panie dyrektorze... Oczywiœcie, ¿e wystarczy. Jeste-

œmy gotowi do nastêpnego strza³u.

– Mo¿ecie strzelaæ, kiedy zechcecie, panie kierowniku – zezwoli³

wielkopañsko Sivron.

Nie mog¹c siê doczekaæ, Doxin schwyci³ mikrofon interkomu

i wyda³ artylerzystom rozkaz otwarcia ognia. Po kilku sekundach,

kiedy boczne lasery skupi³y swoje wi¹zki w centralnej soczewce,

w przestworzach znów rozb³ysn¹³ s³up oœlepiaj¹cego œwiat³a. Do-

tar³ do nadlatuj¹cej floty i zamieni³ w ognist¹ kulê stary, wys³u¿ony

frachtowiec lec¹cy na czele jednego skrzyd³a. Skraj promienia uszko-

dzi³ s¹siedni¹ jednostkê, ale pozosta³e rozproszy³y siê i zniknê³y

pomiêdzy elementami konstrukcji Gwiazdy Œmierci, nie przestaj¹c

raziæ stacji sztychami laserowych strza³ów.

– Czy widzia³ pan to? – odezwa³ siê Doxin z prawdziw¹ satysfak-

cj¹. – Trafiliœmy jeden!

– Hurra! – mruknê³a ze swojego miejsca Golanda, nie próbuj¹c

nawet ukryæ kwaœnej miny. W jej g³osie nie by³o s³ychaæ nawet cienia

entuzjazmu. – Zosta³o jeszcze mniej wiêcej czterdzieœci, a na nastêp-

ny strza³ z superlasera bêdziemy musieli zaczekaæ ca³y kwadrans.

background image

243

– Panie dyrektorze, mam pewn¹ propozycjê – wtr¹ci³ siê kapitan

szturmowców. – Pomyœlnie zakoñczyliœmy próby superlasera pro-

totypu stacji bojowej, ale dalsze przebywanie w tym rejonie nie ma

sensu. Szaleñstwem by³oby pozwoliæ, ¿eby tak doskona³a broñ ule-

g³a uszkodzeniu. Powinniœmy chroniæ Gwiazdê Œmierci, tak ¿eby

mo¿na by³o przekazaæ j¹ póŸniej w rêce imperialnych sztabowców.

– Co pan proponuje, panie kapitanie? – zapyta³ Tol Sivron, wpi-

jaj¹c w oparcie fotela d³ugie paznokcie, podobne do szponów.

– Powinniœmy wycofaæ siê do rejonu Otch³ani. Nie s¹dzê, ¿eby te

statki chcia³y nas tam œcigaæ. Mo¿liwe, ¿e nie mamy du¿ej zdolno-

œci manewrowej, ale przewy¿szamy je pod wzglêdem szybkoœci.

Proszê zwróciæ uwagê na fakt, ¿e nie musimy powracaæ do samego

Laboratorium Otch³ani. Wystarczy, ¿e przelecimy na drug¹ stronê

gromady czarnych dziur i tam siê ukryjemy. – Kapitan przerwa³, ale

po chwili ci¹gn¹³, starannie akcentuj¹c wyrazy. – A kiedy tam do-

trzemy, bêdzie pan mia³ mnóstwo czasu, ¿eby zwo³aæ d³ugie zebra-

nie i zadecydowaæ, co dalej. Mo¿e pan nawet powo³aæ komisjê i prze-

dyskutowaæ ca³¹ sytuacjê.

Twarz Tola Sivrona rozjaœni³a siê w uœmiechu.

– Doskona³y pomys³, kapitanie. Proszê siê tym natychmiast za-

j¹æ. Wynieœmy siê st¹d, jak najszybciej.

Kapitan szturmowców wystuka³ wspó³rzêdne nowego kursu na

klawiaturze nawigacyjnego komputera. Ogromna, sferyczna kon-

strukcja zawirowa³a wokó³ osi, a póŸniej zaczê³a przyspieszaæ i od-

dalaæ siê od Kessel. Lecia³a coraz szybciej, pozostawiaj¹c za sob¹

gromady ma³ych statków.

Kiedy znikn¹³ wszelki œlad po trzecim strzale z superlasera Gwiaz-

dy Œmierci, Han Solo przetar³ oczy, oœlepione intensywn¹ szmarag-

dow¹ smug¹.

– Niewiele brakowa³o – stwierdzi³. – Skraj promienia zahaczy³

o dziobowe pola os³on.

Stary frachtowiec Shany zosta³ zniszczony, a kilka innych stat-

ków zawróci³o i rzuci³o siê do ucieczki.

– Musimy przegrupowaæ nasze si³y – odezwa³ siê g³os Kithry

w odbiorniku komunikatora.

– Popatrz! – zawo³a³ nagle Lando, widz¹c, ¿e ¿ebrowana kon-

strukcja Gwiazdy Œmierci zaczyna obracaæ siê wokó³ osi i oddalaæ

od Kessel. – Zmusiliœmy ich do ucieczki!

background image

244

– Na razie – oœwiadczy³a Mara. – Mo¿liwe, ¿e chc¹ tylko na³ado-

waæ rdzeñ reaktora i przygotowaæ siê do nastêpnego strza³u.

– Kessel nie bêdzie bezpieczna, dopóki ta rzecz jest w pobli¿u –

zgodzi³ siê z ni¹ Calrissian. – Hanie, musimy za ni¹ lecieæ. Spróbu-

jemy przedostaæ siê „Soko³em” w pobli¿e rdzenia reaktora.

– Oszala³eœ, Lando? – wykrzykn¹³ Han. – Pamiêtaj, ¿e to nadal

jest m ó j statek!

– Nie przeczê – odpar³ Calrissian, unosz¹c w obronnym geœcie obie

rêce – ale ju¿ kiedyœ lecia³em nim do Gwiazdy Œmierci. Pamiêtasz?

– Nie podoba mi siê to wszystko – mrukn¹³ Han i rzuci³ ukradko-

we spojrzenie na Marê Jade. – Wydaje mi siê jednak, ¿e masz racjê.

Nie mo¿emy tak po prostu pozwoliæ im uciec. Je¿eli ten prototyp

wpadnie w rêce przedstawicieli imperialnej gwiezdnej floty, mo¿e

narobiæ mnóstwo szkód, a ja nie chcê byæ za nie odpowiedzialny.

Goñmy ich.

Rozkaza³ komputerowi, ¿eby zwiêkszy³ si³ê ci¹gu. Mara chwyci³a

za mikrofon i wyda³a rozkazy pozosta³ym jednostkom swojej floty.

– Uwaga, wszystkie statki: Wycofaæ siê. My lecimy za nimi. Sami.

„Sokó³” zacz¹³ siê zag³êbiaæ w koszmarny labirynt gigantycznych

dŸwigarów, ruroci¹gów z ch³odziwem, systemów wentylacyjnych,

przewodów doprowadzaj¹cych energiê oraz kana³ów tworz¹cych

szkielet prototypu Gwiazdy Œmierci. Chodniki, przerzucone pomiê-

dzy elementami konstrukcji, przypomina³y nitki pajêczych sieci.

Frachtowiec przyspieszy³, przez ca³y czas kieruj¹c siê w g³¹b kon-

strukcji, gdzie ³ukowato wygiête ¿ebra by³y coraz grubsze i rozmiesz-

czone coraz bli¿ej siebie. Han musia³ co chwilê zbaczaæ z kursu to

w prawo, to w lewo, i przemykaæ siê miêdzy wspornikami.

Nagle w samym œrodku przestronnego korytarza pojawi³ siê gi-

gantyczny dŸwig, który uleg³ uszkodzeniu w czasie ataku floty prze-

mytników. Jego los zosta³ przes¹dzony wskutek nieoczekiwanego

szarpniêcia konstrukcji prototypu. DŸwig wy³ama³ siê z zamocowa-

nia i zacz¹³ powoli siê przechylaæ, bezg³oœnie przecinaj¹c pró¿niê

przed dziobem „Soko³a”.

– Uwa¿aj! – krzykn¹³ Lando.

Han przycisn¹³ guzik na dŸwigni spustowej laserowych dzia³ek

i wys³a³ skupion¹ wi¹zkê, która zamieni³a uszkodzony dŸwig

w chmurê roz¿arzonych szcz¹tków i dymi¹cych ruin. Lando odchy-

li³ siê na fotelu drugiego pilota i wyda³ g³oœne westchnienie ulgi.

Kiedy Han zrobi³ unik, chc¹c omin¹æ rozprzestrzeniaj¹c¹ siê chmu-

rê, pasa¿erowie na pok³adzie „Soko³a” nieomal spadli z foteli. Mimo

background image

245

to du¿e fragmenty dŸwigu zosta³y przechwycone przez pola os³on.

Spod pulpitów kontrolnych wystrzeli³y snopy iskier, a z przedzia³u

silników pod pok³adem zaczê³y wydobywaæ siê stru¿ki dymu.

– Mamy jakieœ uszkodzenie! – zawo³a³ Lando.

Han walczy³ z dŸwigniami, staraj¹c siê odzyskaæ panowanie nad

sterami.

– Wytrzyma – odpar³ stanowczo, ale zabrzmia³o to, jak gdyby siê

modli³.

Nagle wyloty dysz potê¿nych silników napêdu podœwietlnego

Gwiazdy Œmierci zap³onê³y, a ca³a konstrukcja zadr¿a³a i zaczê³a

uciekaæ. Han stara³ siê nie pozostaæ w tyle, przez ca³y czas kieruj¹c

siê ku rdzeniowi reaktora. „Tysi¹cletni Sokó³” przechyli³ siê na bur-

tê, ale prawie nie reagowa³ na manewry sterami.

Przemknêli obok mamucio grubych dŸwigarów otaczaj¹cych

p³aszcz rdzenia i znaleŸli siê we wnêtrzu gigantycznej os³ony. By³o

to pomieszczenie kszta³tu sfery, zawieraj¹ce dwa roziskrzone sto¿ki

rdzenia reaktora. Zielone i b³êkitne iskry, przeskakuj¹ce miêdzy sto¿-

kami, œwiadczy³y o tym, ¿e reaktor dostarcza energiê, ³aduje super-

laserowe dzia³o.

– I kto mówi, ¿e koszmary siê nie powtarzaj¹ – odezwa³ siê Lan-

do. – Nigdy nie chcia³bym ogl¹daæ tego widoku po raz drugi.

– Uwa¿am, ¿e mo¿emy mówiæ o wielkim szczêœciu – stwierdzi³

Han, spogl¹daj¹c na ekran monitora, na którym w³aœnie ukazywa³y

siê informacje o uszkodzeniach. – Ale „Sokó³” musi zostaæ jak naj-

szybciej naprawiony – doda³ przez zaciœniête zêby. – To paskudna

chwila na awariê silników.

Gwiazda Œmierci zaczê³a wirowaæ szybciej, a potem, kiedy w³¹czy-

³y siê silniki napêdowe umieszczone na równiku, zmieni³a kurs i jesz-

cze bardziej przyspieszy³a. Han z trudem unikn¹³ zderzenia z wygiê-

tym wspornikiem, który zatoczy³ ³uk i omal nie wyr¿n¹³ w kad³ub stat-

ku. Z wysi³kiem wykona³ manewr, chc¹c omin¹æ przeszkodê, a potem

skierowa³ dziób ku najbli¿szej nadbudówce mocuj¹cej rdzeñ reaktora.

– Musimy zaj¹æ siê tymi silnikami – oœwiadczy³ – ale nie mogê

zrobiæ niczego, dopóki Gwiazda Œmierci tak trzêsie siê i wiruje.

Musimy unieruchomiæ statek i przygotowaæ siê do podró¿y.

– Unieruchomiæ? – zapyta³a zdumiona Mara Jade.

– Nie traktuj wszystkiego, co mówiê, tak dos³ownie. Robi³em to

ju¿ raz, kiedy chcia³em zmyliæ poœcig imperialnych przeœladowców –

odpar³ Han, b³yskaj¹c zêbami w krzywym uœmiechu. – Mam na po-

k³adzie jedno sprytne urz¹dzenie. Sam je zainstalowa³em.

background image

246

Skierowa³ statek w ten sposób, ¿eby lecieæ równolegle do grube-

go dŸwigara.

– To mój pazur l¹downiczy. U¿y³em go kiedyœ, by przyczepiæ siê

do kad³uba gwiezdnego niszczyciela, a potem, kiedy imperialna flo-

ta dokonywa³a skoku w nadprzestrzeñ, odczepi³em siê i pozosta³em

w przestworzach razem ze stert¹ wyrzuconych œmieci.

„Sokó³” przyklei³ siê do dŸwigara z metalicznym dŸwiêkiem.

Bezpoœrednio pod kad³ubem znajdowa³ siê gigantyczny cylinder

rdzenia reaktora. Jarzy³ siê oœlepiaj¹cym, œmiercionoœnym blaskiem.

– Na razie jesteœmy tu bezpieczni – oznajmi³ Han. – Ale je¿eli

zamierzaj¹ powróciæ do Otch³ani, musimy byæ przygotowani na nie-

jedn¹ niespodziankê.

background image

247

Luke, lec¹c z Kypem Durronem w niewielkiej kabinie pilota Po-

gromcy S³oñc, czu³, jak m³odzieniec zespala swoje myœli z jego

myœlami. Obaj kierowali siê w stronê gromady czarnych dziur.

Kyp stopniowo przezwyciê¿a³ troskê i strach, jakie ¿ywi³ wobec

w³asnych umiejêtnoœci Jedi i mo¿liwoœci ich niew³aœciwego u¿ycia.

Po objawieniu, jakiego dost¹pi³ wewn¹trz œwi¹tyni Exara Kuna,

wyszed³ silniejszy, zdolny stawiæ czo³o zagro¿eniu. Luke wiedzia³,

¿e kiedy m³odzieniec zda pomyœlnie ostatni egzamin, wówczas spe³ni

wszystkie wymagania i zostanie zahartowany przez si³y tak potê¿-

ne, jak te, które ukszta³towa³y charakter mistrza Jedi.

Uœmiechn¹³ siê, kiedy sobie przypomnia³, jak Leia podczas po-

siedzenia rady wstawia³a siê za Kypem, jak walczy³a o szansê, jak¹

stwarza³a propozycja jej brata. Przedstawi³a jego proœbê ju¿ pod-

czas pierwszej sesji, w której bra³a udzia³ jako przywódczyni Nowej

Republiki. W trakcie dyskusji, jaka póŸniej siê wywi¹za³a, argumen-

towa³a, schlebia³a, a nawet zawstydza³a przeciwników, namawiaj¹c

ich, aby dali Luke’owi szansê.

Po zakoñczeniu wielogodzinnego zebrania opuœci³a salê obrad

i stwierdzi³a, ¿e minê³o po³udnie. Kyp i Luke, czekaj¹cy na ni¹ w jed-

nej z kawiarenek na pó³piêtrze ogromnego Pa³acu Imperialnego, s¹-

czyli napoje i próbowali smako³yków z setek planet, które przysiê-

ga³y wiernoœæ Nowej Republice. Leia roztr¹ci³a obu osobistych stra¿-

ników i skierowa³a siê do ich stolika. Nie zwraca³a uwagi na innych

urzêdników i dyplomatów, którzy wstawali na jej widok, chc¹c po-

witaæ now¹ przywódczyniê. Leia zignorowa³a ich spojrzenia.

R O Z D Z I A £

!!

background image

248

Na jej twarzy malowa³o siê wyczerpanie, ale Leia nie potrafi³a

ukryæ triumfuj¹cego uœmiechu i radosnych b³ysków w ogromnych

oczach.

– Pogromca S³oñc jest do waszej dyspozycji – oznajmi³a. – I le-

piej zabierzcie go od razu, zanim któryœ z cz³onków rady dojdzie do

wniosku, ¿e moje zwyciêstwo przysz³o zbyt ³atwo, i zechce powró-

ciæ do dyskusji.

PóŸniej Leia spojrza³a z powag¹ na Kypa.

– Pamiêtaj, ¿e ryzykujê ca³¹ karierê jako przywódczyni Nowej

Republiki, Kypie.

– Nie zawiodê ciê – odpar³ wówczas m³odzieniec, dumnie uno-

sz¹c g³owê. Luke nie musia³ korzystaæ z umiejêtnoœci Jedi, ¿eby

stwierdziæ, i¿ Kyp jest zdecydowany dotrzymaæ s³owa.

Teraz, lec¹c w kabinie Pogromcy, obaj Jedi po¿ywiali siê synte-

tyzowanymi racjami i milczeli, przekazuj¹c sobie swoje myœli. Kie-

dy skoñczyli, Kyp pogr¹¿y³ siê w g³êbokim, podobnym do hiberna-

cyjnego snu, o¿ywczym transie, którego Luke nauczy³ wszystkich

rycerzy. Po godzinie m³ody Jedi obudzi³ siê i stwierdzi³, ¿e czuje siê

jak nowo narodzony.

Podczas lotu Kyp dzieli³ siê z Lukiem wspomnieniami z czasów

dzieciñstwa, spêdzonego na ojczystej planecie, Deyer. Opowiada³

o bracie, ale czêsto przerywa³, nie potrafi¹c opanowaæ rozpaczy. Luke

s³ucha³, milczeniem okazuj¹c wspó³czucie, a Kyp wyrzuca³ z siebie

ca³y ¿al po stracie Zetha. Czasami p³aka³, ale by³y to ³zy oczyszcza-

j¹ce jego duszê. Kiedy skoñczy³ opowiadaæ, poczu³, ¿e mo¿e znów

cieszyæ siê wolnoœci¹, któr¹ zwróci³ mu duch brata wówczas, w pó³-

mroku obsydianowej œwi¹tyni.

– Yoda tak¿e podda³ mnie egzaminowi – oœwiadczy³ Luke. – Sta-

³o siê to na skraju bagien na Dagobah. Musia³em wejœæ do jaskini,

w której stan¹³em oko w oko z Darthem Vaderem. Zaatakowa³em

go i pokona³em, tylko po to, by przekonaæ siê, i¿ walczy³em z sa-

mym sob¹. Nie zda³em tamtego egzaminu, ale tobie powiod³o siê

o wiele lepiej.

Luke utkwi³ ciemne oczy w twarzy m³odzieñca.

– Nie twierdzê, Kypie, ¿e to bêdzie ³atwe, ale nagrod¹ za twoje

wysi³ki bêdzie zwyciêstwo, a ono przyniesie korzyœæ ca³ej galaktyce.

Kyp opuœci³ g³owê, jakby zawstydzony, i zacz¹³ siê przygl¹daæ

urz¹dzeniom na pulpicie sterowniczym.

– Jesteœmy gotowi do wyskoczenia z nadprzestrzeni – oznajmi³. –

Zapi¹³eœ pasy?

background image

249

Luke kiwn¹³ g³ow¹ i pozwoli³ sobie na lekki uœmiech. Smugi

gwiazd, widoczne w nadprzestrzeni, by³y zakrzywione i odkszta³cone

z powodu bliskoœci czarnych dziur Otch³ani.

Kyp wpatrywa³ siê w tarczê chronometru i skupia³, obserwuj¹c

zmieniaj¹ce siê cyfry.

– Trzy, dwa, jeden...

Poci¹gn¹³ za dŸwigniê i nagle, kiedy znaleŸli siê znów w normal-

nej przestrzeni, smugi gwiazd w iluminatorach zamieni³y siê w po-

jedyncze ogniki.

Luke dostrzeg³ w oddali wielobarwn¹ chmurê gazów Otch³ani,

ale w tej samej chwili poczu³ dojmuj¹cy ból, jakby wydarzy³o siê

coœ z³ego.

– Co siê sta³o z Kessel? – zapyta³ Kyp.

Luke odnalaz³ w przestworzach znacznie bli¿szy, nieregularny

owal planety, czêœciowo przys³oniêtej przez chmurê rozprzestrze-

niaj¹cych siê szcz¹tków.

– To ksiê¿yc z wojskow¹ baz¹ – stwierdzi³ Kyp. – Znikn¹³.

– Zostaliœmy zauwa¿eni – odezwa³ siê mistrz Jedi. – Jakieœ statki

lec¹ w nasz¹ stronê.

Wyczu³ przera¿enie i gniew pilotów atakuj¹cych jednostek, które

przyspieszy³y i zmieni³y szyk, chc¹c otoczyæ Pogromcê.

W odbiorniku komunikatora odezwa³ siê stanowczy kobiecy g³os.

– Tu Kithra ze stra¿y Mistryl, przedstawicielka Sojuszu Przemyt-

ników. Podajcie dane identyfikacyjne waszego statku i cel przyby-

cia do systemu Kessel.

– Tu Luke Skywalker – odpar³ mistrz Jedi, powœci¹gaj¹c lekki

uœmiech. – Przylecieliœmy tu z polecenia rz¹du Nowej Republiki.

Otrzymaliœmy zadanie zniszczenia Pogromcy S³oñc i mieliœmy na-

dziejê skorzystaæ z któregoœ z waszych statków, by powróciæ na

Coruscant. Mara Jade wyrazi³a na to zgodê. Przekaza³a nam j¹ wczo-

raj, korzystaj¹c z kana³u ³¹cznoœci podœwietlnej.

– Komandor Jade przebywa w tej chwili gdzie indziej – oznajmi-

³a Kithra. – Nie powiadomi³a mnie o tym, ¿e przylecicie. A zreszt¹,

jak sami widzicie, niedawno zostaliœmy zaatakowani.

– Opowiedz mi o wszystkim, co siê wydarzy³o – rzek³ Luke. –

Gdzie jest Mara? Czy nic siê jej nie sta³o? Co robi teraz Han Solo?

Kyp przymkn¹³ oczy i zacz¹³ wysy³aæ myœlowe wici, szukaæ...

Nagle szarpn¹³ g³owê w lewo, w stronê wiruj¹cych gazów Otch³ani.

– Han jest tam... o, tam – pokaza³.

W kabinie pilota Pogromcy S³oñc odezwa³ siê ponownie g³os Kithry.

background image

250

– Zaatakowa³ nas prototyp Gwiazdy Œmierci – odezwa³a siê Mi-

strylka, a w tym czasie statki Sojuszu Przemytników zmienia³y szyk

ze szturmowego na obronny. – Podejrzewamy, ¿e ucieka³a przed

flot¹ okupacyjn¹ Nowej Republiki, która niedawno wniknê³a w re-

jon Otch³ani.

– S¹ z nimi Wedge i Chewie – oznajmi³ Luke, zwracaj¹c siê do Kypa.

– Co siê sta³o z Hanem? – zapyta³ m³odzieniec, chwyciwszy mi-

krofon komunikatora. W jego g³osie mo¿na by³o us³yszeæ niepokój.

– Nasze statki zaatakowa³y prototyp i wyrz¹dzi³y trochê szkód

w szkielecie Gwiazdy Œmierci, ale niewiele. PóŸniej Han Solo wle-

cia³ „Tysi¹cletnim Soko³em” do œrodka konstrukcji, a komandor Jade

rozkaza³a, ¿ebyœmy siê wycofali. Kiedy stacja bojowa skierowa³a

siê w stronê Otch³ani, „Sokó³” siê nie pojawi³. Zamierzali dokonaæ

sabota¿u rdzenia reaktora, ale od chwili gdy zniknêli, nie otrzymali-

œmy od nich ¿adnej wiadomoœci.

– Kiedy to siê wydarzy³o?

– Przed kilkoma godzinami – odpar³a Kithra. – W³aœnie zastana-

wialiœmy siê nad tym, co robiæ.

Luke popatrzy³ na Kypa i wyczyta³ w jego oczach absolutne zro-

zumienie.

– My wiemy, co robiæ – odezwa³ siê Skywalker.

M³odzieniec kiwn¹³ g³ow¹.

– Musimy lecieæ na pomoc Hanowi.

– Tak – stwierdzi³ Luke, prze³ykaj¹c œlinê. – Do Otch³ani.

Znalezienie najbezpieczniejszej drogi przez grawitacyjny labirynt

okaza³o siê doœæ ³atwe dla obu Jedi. Mistrz i m³ody rycerz wspó³pra-

cowali ze sob¹, wspomagali swoje umiejêtnoœci. Pilotowali Pogromcê

S³oñc wspólnie jak dwa sprzê¿one astronawigacyjne komputery.

Œmiercionoœna broñ, poddana dzia³aniu gigantycznych naprê¿eñ,

dr¿a³a i trzeszcza³a. Luke odnosi³ wra¿enie, ¿e jakaœ potworna si³a

rozci¹ga jego myœli, jakby chcia³a wessaæ je w bezdenn¹ czeluœæ.

Kyp siedzia³ z zamkniêtymi oczami i mocno zaciska³ usta, a jego

twarz wykrzywia³ dziwny grymas.

– Prawie jesteœmy na miejscu – odezwa³ siê w pewnej chwili przez

zêby.

Kiedy pokonali ca³¹ wiecznoœæ rozgrzanych wielobarwnych

gazów, znaleŸli siê nagle w cichej przystani w samym œrodku

Otch³ani.

background image

251

Mrugaj¹c oczami, by odzyskaæ ostroœæ wzroku, Luke zacz¹³ szu-

kaæ prototypu Gwiazdy Œmierci. Spodziewa³ siê, ¿e bêdzie toczy³a

walkê z oddzia³em szturmowym Wedge’a. Zamiast tego zobaczy³

pole ca³kiem innej gwiezdnej bitwy. Ujrza³ statki Nowej Republiki

strzelaj¹ce ze wszystkich dzia³ na pok³adach. Zobaczy³ tak¿e startu-

j¹ce myœliwce i inne maszyny, tocz¹ce za¿arte pojedynki w prze-

stworzach... ale nie wokó³ Gwiazdy Œmierci, a w pobli¿u sylwetki

gwiezdnego niszczyciela, siej¹cego œmieræ i podobnego do grotu

strza³y. Jego pokiereszowany i osmalony kad³ub nosi³ œlady wielu

trafieñ blasterowych b³yskawic.

– To admira³ Daala! – wykrzykn¹³ Kyp. W jego chrapliwym g³o-

sie da³o siê s³yszeæ nutê nienawiœci.

background image

252

Szkielet prototypu ukry³ siê po przeciwnej stronie gromady czar-

nych dziur i wy³¹czy³ napêd. Tol Sivron, Golanda, Doxin, Yemm

i kapitan szturmowców zebrali siê, by wyci¹gn¹æ wszystkie wnio-

ski, jakie wynika³y ze zmienionej sytuacji.

Trochê czasu zabra³o im znalezienie pustego magazynu, który

móg³by zostaæ przekszta³cony w salê obrad. Poza tym uczestnicy

musieli siê obejœæ bez ciep³ych napojów i porannych pasztecików.

Tol Sivron oœwiadczy³ jednak, ¿e sytuacja odbiega od normalnej

i ¿e w dobrze pojêtym interesie Imperium powinni wyrzec siê tych

przyjemnoœci.

– Dziêkujê panu, kapitanie, za wskazanie nam tej luki w naszych

procedurach – zacz¹³, b³yskaj¹c ostro zakoñczonymi zêbami.

Szturmowiec pokaza³ im dodatek do instrukcji postêpowania

w sytuacjach alarmowych, a w nim jeden z podrozdzia³ów, zaty-

tu³owany: „Przestrzeganie tajemnicy informacji”. By³ w nim ustêp

nakazuj¹cy zachowanie w absolutnej tajemnicy wynalazków opra-

cowywanych w Laboratorium Otch³ani. Jedno ze zdañ g³osi³o: „Na-

le¿y za wszelk¹ cenê uniemo¿liwiæ Rebeliantom dostêp do infor-

macji o badaniach i wynikach doœwiadczeñ”. Ten ustêp, argumen-

towa³ oficer, mo¿e byæ rozumiany jako nakaz zniszczenia ca³ej

placówki, zw³aszcza teraz, kiedy zosta³a opanowana przez rebe-

lianckie oddzia³y.

– Za wszelk¹ cenê – podkreœli³ kapitan. – To z pewnoœci¹ ozna-

cza, ¿e powinniœmy raczej poœwiêciæ laboratorium ni¿ pozwoliæ, aby

Rebelianci dowiedzieli siê, nad czym pracowaliœmy.

R O Z D Z I A £

!"

background image

253

– No có¿ – odezwa³ siê Doxin. – Przynajmniej bêdziemy mieli

jeszcze jedn¹ okazjê strzelenia z superlasera w interesie Imperium.

Uniós³ brwi, cienkie jak druciki, a na jego ³ysej czaszce znów

pojawi³y siê zmarszczki jak na wierzcho³ku piaszczystej wydmy.

Devaronianin Yemm nie przestawa³ przegl¹daæ jednego rozdzia-

³u po drugim w procedurach zapisanych w podrêcznym notatniku.

Szczególn¹ uwagê zwraca³ na u¿yt¹ terminologiê.

– Nie widzê niczego, co przeczy³oby wnioskowi kapitana, panie

dyrektorze – powiedzia³ po chwili.

– W porz¹dku, w takim razie uznajê rezolucjê za uchwalon¹ –

oœwiadczy³ Sivron. – Skierujemy prototyp z powrotem do Otch³ani,

korzystaj¹c z tego samego szlaku, którym j¹ opuœciliœmy. Kapita-

nie, proszê zaj¹æ siê szczegó³ami.

– Tak jest, panie dyrektorze – odpar³ szturmowiec.

– A wiêc wszystko uzgodnione – ci¹gn¹³ Tol Sivron, stukaj¹c spi-

czastymi paznokciami o blat sto³u. – Je¿eli nie ma innych spraw,

uznajê posiedzenie za zakoñczone.

Wszyscy wstali, by wyjœæ z magazynu. Odsuwaj¹c krzes³a, odru-

chowo wyg³adzali fa³dy mundurów.

Tol Sivron zerkn¹³ na tarczê niewielkiego chronometru i przeko-

na³ siê, ¿e up³ynê³y zaledwie dwie godziny. To by³o jedno z najkrót-

szych posiedzeñ, jakiemu kiedykolwiek przewodniczy³.

background image

254

Przyprawiaj¹ce o zawrót g³owy skupienie, z jakim Threepio zaj-

mowa³ siê sprawami technicznymi i pozycjami walcz¹cych myœliw-

ców otaczaj¹cych piêæ szturmowych wahad³owców klasy Gamma,

dowodzi³o, ¿e poœwiêca³ siê temu zajêciu bez reszty. Zupe³nie zapo-

mnia³ o obawach i przera¿eniu, jakie wczeœniej go ogarnia³o.

„Gorgona” wisia³a z³owieszczo nad ich g³owami, to ra¿¹c stru-

mieniami laserowych sztychów asteroidy Laboratorium Otch³ani, to

znów kieruj¹c ogieñ ku statkom Nowej Republiki.

Chewbacca warkn¹³ i mru¿¹c oczy, okolone gêst¹ sierœci¹, zacz¹³

szukaæ prawid³owoœci w seriach strza³ów imperialnych artylerzystów.

Mrukn¹³ i zawy³ coœ do Threepia, daj¹c znaæ, do czego doszed³, a po-

tem, nie czekaj¹c na odpowiedŸ androida, pstrykn¹³ prze³¹cznikiem

w¹skopasmowej ³¹cznoœci miêdzy wahad³owcami.

Zacz¹³ coœ szybko mówiæ, pos³uguj¹c siê jêzykiem Wookiech,

co, zdaniem Threepia, by³o bardzo m¹drym posuniêciem z taktycz-

nego wzglêdu. Chocia¿ on sam by³ protokolarnym androidem i ro-

zumia³ ponad szeœæ milionów jêzyków i innych form porozumiewa-

nia siê miêdzy istotami, bardzo w¹tpi³, czy ktokolwiek na pok³adach

„Gorgony” rozumie, o czym mówi Chewbacca.

Dopiero kiedy od innych Wookiech, pilotów pozosta³ych szturmo-

wych wahad³owców, zaczê³y nap³ywaæ potwierdzenia odbioru, Three-

pio przesta³ siê koncentrowaæ i odwróci³ w stronê Chewbaccy.

– Po prostu nie wiem, w jaki sposób moglibyœmy skierowaæ wszyst-

kie sterburtowe baterie turbolaserowych dzia³ w kierunku tego gwiezd-

nego niszczyciela. To samobójstwo. Dlaczego nie mielibyœmy zacze-

R O Z D Z I A £

!#

background image

255

kaæ, a¿ z pok³adów naszych statków wystartuje wiêcej myœliwców?

Uwa¿am, ¿e to by³oby o wiele bezpieczniejsze posuniêcie.

Chewbacca groŸnie zarycza³, a Threepio doszed³ do przekona-

nia, ¿e dalsze upieranie siê przy swoim zdaniu nie by³oby rozs¹dne.

Obok nich przelecia³a trójka imperialnych myœliwców typu TIE,

strzelaj¹c smugami œwiat³a z laserowych dzia³ek. Jeden ze szturmo-

wych wahad³owców zosta³ trafiony i kiedy Threepio zrekonstruowa³

sytuacjê w u³amek sekundy póŸniej, przekona³ siê, ¿e statek otrzy-

ma³ osiem bezpoœrednich trafieñ w ci¹gu dwóch sekund. Jego pola

os³on os³ab³y, a nastêpnie zanik³y. P³yty poszycia kad³uba zaczê³y

pêkaæ i wahad³owiec eksplodowa³ w chwili, gdy trójka myœliwców

typu TIE polecia³a dalej, by stawiæ czo³o maszynom typu X i Y

wy³aniaj¹cym siê z czeluœci hangarów statków Nowej Republiki.

Chewbacca ¿a³oœnie rykn¹³, spogl¹daj¹c na œmieræ kilku ziom-

ków, których niedawno uratowa³. W g³oœniku komunikatora ode-

zwa³ siê chóralny ryk wspó³czucia pozosta³ych Wookiech.

Eksplozja wahad³owca sprawi³a, ¿e Threepio na krótk¹ chwilê straci³

orientacjê, poniewa¿ by³ sprzêgniêty ze zniszczonym statkiem. Mia³

wra¿enie, jakby jakaœ czêœæ jego mechanicznego cia³a obumar³a.

– O rety! – westchn¹³, a potem spróbowa³ siê skupiæ, przenosz¹c

uwagê na pozosta³e wahad³owce. – Chewie, masz zupe³n¹ racjê. Po

prostu nie mo¿emy im pozwoliæ na takie rzeczy.

Chewbacca warkn¹³ na znak, ¿e zgadza siê z jego zdaniem, po

czym, w dowód przyjaŸni, klepn¹³ Threepia po plecach. Uderzenie

by³o jednak tak silne, ¿e z³ocisty android omal nie przelecia³ nad

pulpitem konsolety.

Nagle przestworza za ruf¹ ich wahad³owca przeciê³a pojedyncza

nitka œwiat³a, a Threepio na krótk¹ chwilê zapamiêta³ ten widok

w swoich fotoreceptorach. Ognista smuga zosta³a wystrzelona z nie-

wielkiego statku wygl¹daj¹cego jak okruch kryszta³u, pilotowanego

przez dwóch ludzi. Threepio rozpozna³ go natychmiast.

– Ojej, czy to przypadkiem nie jest Pogromca S³oñc? – zapyta³.

Chewbacca, zajêty czymœ innym, rykn¹³, jakby rzuca³ wyzwanie,

a tymczasem cztery pozosta³e szturmowe wahad³owce unios³y siê

na wysokoœæ sterburty „Gorgony”. Po chwili zaczê³y lecieæ nad ka-

d³ubem, którego skomplikowany kszta³t roi³ siê od wystaj¹cych nad-

budówek, wsporników i ruroci¹gów, a tak¿e klap, luków i urz¹dzeñ

do uzdatniania odpadków. Turbolaserowe dzia³a niszczyciela Daali

mierzy³y na przemian to w Laboratorium Otch³ani, to w roje my-

œliwców Nowej Republiki.

background image

256

Siedem maszyn typu TIE oderwa³o siê od g³ównych si³ imperialnych

i zawróci³o, chc¹c stawiæ czo³o czterem wahad³owcom Chewbaccy.

Wookie zasypali je jednak lawinami b³yskawic z ciê¿kich dzia³ blaste-

rowych. Stary Nawruun, podobny do gnoma, i kilku innych Wookiech

siedz¹cych na stanowiskach artylerzystów strzelali bez litoœci.

Sieæ blasterowych b³yskawic z dzia³ szturmowych wahad³owców

by³a tak gêsta, ¿e cztery atakuj¹ce myœliwce typu TIE zamieni³y siê

w ogniste kule. Dwa nastêpne, pragn¹c unikn¹æ trafieñ, zboczy³y

z kursu tak raptownie, ¿e roztrzaska³y siê o kad³ub „Gorgony”. Je-

dyny z atakuj¹cej eskadry, który ocala³, wystrzeli³ œwiec¹ w górê

i odlecia³, zapewne, aby wezwaæ pomoc.

Chewbacca warkn¹³, nie kryj¹c satysfakcji.

Tymczasem szturmowe wahad³owce przelatywa³y w tê i tamt¹

stronê nad kad³ubem gwiezdnego niszczyciela. Nie przestawa³y ra-

ziæ baterii turbolaserowych dzia³ statku Daali, wykorzystuj¹c ca³y

zapas pocisków udarowych. Po kilku chwilach takiej kanonady, pod-

czas której pêka³y p³yty kad³uba, a gniazda laserowych dzia³ stawa-

³y w p³omieniach, ca³a jedna burta „Gorgony” zosta³a wyelimino-

wana z dalszej walki.

– Och, dobra robota, Chewie! – zawo³a³ radoœnie Threepio. – Na-

prawdê ci siê uda³o!

Chewbacca prychn¹³, ale by³o widaæ, ¿e jest zadowolony. G³o-

œne, triumfuj¹ce ryki dolecia³y z wnêtrza szturmowego wahad³owca

i z wie¿yczki artylerzystów. Kiedy jednak zza kad³uba „Gorgony”

wy³oni³y siê eskadry myœliwców typu TIE i skrêci³y, by skierowaæ

siê ku wahad³owcom, Threepio doszed³ do wniosku, ¿e najwy¿szy

czas skoñczyæ z tymi wiwatami.

– Przepraszam bardzo – powiedzia³, zwracaj¹c siê do Chewbac-

cy. – Czy nie by³oby lepiej, gdybyœmy zarz¹dzili teraz odwrót?

Kyp Durron jak as pilota¿u skierowa³ Pogromcê S³oñc ku cen-

tralnej planetoidzie. Ostro¿nie manewruj¹c podobnym do ciernia stat-

kiem, przelecia³ nim przez otwór opancerzonych wrót i zwróci³

w stronê l¹dowiska.

Luke pozwoli³, ¿eby m³odzieniec pilotowa³ statek, a sam zaj¹³ siê

nawi¹zaniem ³¹cznoœci najpierw z eskortow¹ fregat¹, a potem z cen-

trum dowodzenia Laboratorium Otch³ani.

– Wedge, jesteœ tam? – zapyta³. – Nic ci siê nie sta³o? Tu mówi

Luke. Powiedz mi, co siê tutaj dzieje.

background image

257

Przez harmider syren alarmowych, wykrzykiwanych rozkazów,

sk³adanych raportów i meldunków, a tak¿e st³umiony pomruk eks-

plozji laserowych b³yskawic gwiezdnego niszczyciela przedar³ siê

znajomy g³os.

– Luke, ty ¿yjesz! Co w³aœciwie tu robisz?

Skywalker uœwiadomi³ sobie, ¿e Wedge zosta³ wys³any do Labora-

torium Otch³ani jeszcze przed zwyciêstwem nad duchem Exara Kuna.

– Sprowadziliœmy tu Pogromcê S³oñc, by go zniszczyæ – odpar³.

– Wygl¹da jednak na to, ¿e masz problemy.

– Potrzebowa³bym kilku godzin, ¿eby opowiedzieæ ci o wszyst-

kim, co zdarzy³o siê od chwili, gdy wyda³em rozkaz l¹dowania –

stwierdzi³ Wedge. W jego g³osie wyczuwa³o siê zmêczenie. – Czy

jesteœ bezpieczny?

– Jesteœmy cali i zdrowi, Wedge. L¹dujemy w jednym z hanga-

rów remontowych.

– To dobrze. Przyda mi siê twoja pomoc.

Kyp wyl¹dowa³ i zabezpieczy³ Pogromcê S³oñc, po czym otwo-

rzy³ w³az i obaj mê¿czyŸni zeszli po metalowej drabince. Puœcili siê

truchtem korytarzami wykutymi w litej skale. W tunelach rozbrzmie-

wa³ g³uchy huk eksplozji turbolaserowych strza³ów.

Kiedy dotarli do centrum dowodzenia, przystanêli, by zoriento-

waæ siê w gor¹czkowych przygotowaniach do obrony.

Wedge na ich widok podbieg³, aby uœciskaæ przyjaciela. Obaj objêli

siê i zaczêli klepaæ po plecach.

– Cieszê siê, ¿e jesteœ z nami – odezwa³ siê po chwili Wedge.

Jego g³os zdradza³, ¿e genera³ chcia³by zadaæ Skywalkerowi wiele

pytañ. Zamiast tego rzuci³ tylko nieufne spojrzenie na Kypa, który

przystan¹³ ze skruszon¹ min¹ na progu. – A co o n tutaj robi?

Qwi Xux, która podesz³a i stanê³a u boku Antillesa, tak¿e spo-

strzeg³a Kypa. Chwyci³a siê za gard³o i cofnê³a jak uderzona.

– Przepraszam – wykrztusi³ cicho m³odzieniec.

Luke spojrza³ z powag¹ w oczy genera³a.

– Kyp jest tu, ¿eby nam pomóc, Wedge – oznajmi³. – Odwróci³

siê od ciemnej strony, a ja pogodzi³em siê z nim. Je¿eli chowasz

w sercu jak¹œ urazê do niego, za³atw to z nim, kiedy to wszystko siê

skoñczy.

Wedge spojrza³ na Qwi. Jej delikatna, szczup³a twarz siê œci¹gnê-

³a, ale po chwili towarzyszka Wedge’a lekko kiwnê³a g³ow¹.

– Kyp przylecia³ ze mn¹, ¿eby zniszczyæ Pogromcê S³oñc –

oœwiadczy³ Luke. – Mia³o to byæ dla niego czymœ w rodzaju kary,

17 – W³adcy mocy

background image

258

ale teraz... – Mistrz Jedi uœcisn¹³ ramiê ucznia. – Teraz jesteœmy

dwójk¹ Jedi, którzy proponuj¹ ci swoje us³ugi w tej walce.

Wedge zwróci³ siê do jednego ze swoich komandosów.

– Proszê o meldunek o aktualnej sytuacji.

Obs³ugi stacji taktycznych pospieszy³y z informacjami o liczbie

walcz¹cych myœliwców i wystrzelonych pocisków, a tak¿e stratach

w³asnych i nieprzyjaciela.

– Wygl¹da na to, ¿e oddzia³ Chewbaccy zniszczy³ wszystkie ster-

burtowe baterie turbolaserów „Gorgony”.

By³o widaæ, ¿e informacja ta sprawi³a Wedge’owi wyraŸn¹ ra-

doϾ.

– Gdybyœmy tylko mogli zadawaæ Daali wiêksze straty ni¿ ona

nam – westchn¹³, krêc¹c g³ow¹.

– Gdzie jest Han? – odezwa³ siê Luke.

Kyp natychmiast odzyska³ animusz. Niecierpliwie czeka³ na od-

powiedŸ.

Wedge zmarszczy³ brwi.

– Czy to znaczy, ¿e nie wiesz? – zapyta³.

Skywalker oznajmi³ mu wszystko, co wiedzia³ na temat prototy-

pu Gwiazdy Œmierci. Nie ukrywa³, ¿e Hana, Landa i Marê widziano

ostatnio, jak lecieli „Soko³em” w g³¹b szkieletu jej konstrukcji.

Wedge potrz¹sn¹³ g³ow¹.

– Pogromca S³oñc i „Gorgona” s¹ ju¿ tu... a teraz chcesz powie-

dzieæ mi, ¿e wraca Gwiazda Œmierci? – Zamruga³, jakby trudno by³o

mu w to uwierzyæ, ale w nastêpnej chwili zacz¹³ wydawaæ rozkazy

taktykom: – S³yszeliœcie, co powiedzia³ Skywalker! Wygl¹da na to,

¿e musimy siê przygotowaæ na jeszcze jedn¹ niespodziankê.

Nie wydawa³o siê to mo¿liwe, ale nagle wszyscy zaczêli krz¹taæ

siê jakby trochê ¿wawiej. Luke spojrza³ przez szerokie œwietliki cen-

trum dowodzenia. Wyczu³ jej obecnoœæ, jeszcze zanim j¹ zobaczy³.

Spoza pastelowej zas³ony chmur gazów wy³oni³a siê ogromna

armilarna sfera prototypu Gwiazdy Œmierci. Po chwili, pomimo oœle-

piaj¹cych b³ysków laserowych strza³ów i eksplozji, by³o widaæ ju¿

ca³y szkielet. Imperialna stacja bojowa przy³¹czy³a siê do walki.

background image

259

L¹downiczy pazur „Tysi¹cletniego Soko³a” trzyma³ siê dŸwigara

Gwiazdy Œmierci, mimo i¿ szkielet kuli ponownie zadr¿a³ i skiero-

wa³ siê w stronê Otch³ani.

Han, Mara i Calrissian siedzieli przypiêci pasami do obrotowych

foteli. Zaciskali zêby, poddani naporowi ogromnych si³ grawitacji.

„Sokó³” siê trzyma³, ale prototyp stacji bojowej szarpa³ siê, przyci¹-

gany przez coraz inn¹ czarn¹ dziurê.

Kiedy najgorsze wstrz¹sy siê skoñczy³y, Han popatrzy³ na ekran

monitora komputera diagnostycznego.

– Muszê zrobiæ coœ z tym napêdem nadœwietlnym – powiedzia³. –

Gdybyœmy mieli sprawny napêd, mo¿na by³oby dokonaæ sabota¿u

rdzenia reaktora. Teraz jednak, kiedy mój frachtowiec nie mo¿e szyb-

ko lataæ, nie zd¹¿ylibyœmy w porê umkn¹æ.

Obróci³ siê na fotelu, ¿eby spojrzeæ na Landa i Marê. Odsun¹³

z czo³a kosmyk ciemnych w³osów, który niemal zas³ania³ mu oczy.

– A nawet gdybyœmy zd¹¿yli odlecieæ, nie przedostaniemy siê

szlakiem wiod¹cym miêdzy czarnymi dziurami, je¿eli statek nie bê-

dzie dysponowa³ pe³n¹ moc¹ konieczn¹ do manewrowania.

– Nie wspominaj¹c ju¿ o tym, ¿e nie wiemy, którêdy uciekaæ –

zauwa¿y³a Mara. – Moje instynkty Jedi nie s¹ doœæ silne, ¿ebym

mog³a pokazaæ wam w³aœciw¹ drogê.

– Hmm, no tak, to kolejny istotny argument... – stwierdzi³ Han.

– Ale¿, stary – odezwa³ siê Lando. – Musimy coœ zrobiæ. Je¿eli

Gwiazda Œmierci powróci do Laboratorium Otch³ani, nie wyniknie

z tego nic dobrego.

R O Z D Z I A £

!$

background image

260

– Ta-a – mrukn¹³ Han, ponuro kiwn¹wszy g³ow¹. – Chewie jest

tam z pozosta³ymi cz³onkami grupy szturmowej. Nie opuszczê go

w potrzebie.

Mara z wysi³kiem wsta³a z fotela.

– A wiêc wszystko jest jasne – oœwiadczy³a. – Musimy unieruchomiæ

ten superlaser. – Wzruszy³a ramionami. – I to teraz, dopóki tu jesteœmy.

– Ale silniki napêdu nadœwietlnego... – zacz¹³ Han.

– Masz chyba jakieœ skafandry pró¿niowe, prawda? – zapyta³a. –

Lekki frachtowiec taki jak „Sokó³” z pewnoœci¹ od czasu do czasu

wymaga dokonywania awaryjnych napraw.

– Ta-a-ak – odpar³ Han, przeci¹gaj¹c s³owo. Wci¹¿ nie móg³ zgad-

n¹æ, do czego zmierza Mara. – Mam dwa skafandry, jeden dla mnie,

a drugi dla Chewbaccy.

– To œwietnie – oznajmi³a Mara, z chrzêstem rozprostowuj¹c pal-

ce. – Calrissian i ja wyjdziemy na zewn¹trz i rozmieœcimy kilka de-

tonatorów z zapalnikami czasowymi wokó³ rdzenia reaktora. Ty

w tym czasie zajmiesz siê napraw¹ napêdu nadœwietlnego. Zapalni-

ki dadz¹ nam doœæ czasu, byœmy mogli oderwaæ siê od szkieletu,

zanim dojdzie do eksplozji.

Usta Landa szeroko siê otworzy³y.

– Chcesz, ¿ebym ja...?

W spojrzeniu Mary kry³o siê wyzwanie.

– Masz jakiœ lepszy pomys³?

Lando wzruszy³ ramionami i wyszczerzy³ zêby w uœmiechu.

– Ale¿ nie! To dla mnie wielki zaszczyt. Z przyjemnoœci¹ bêdê ci

towarzyszy³.

Lando kichn¹³, wk³adaj¹c ogromny watowany skafander.

– Ca³y œrodek œmierdzi sierœci¹ Wookiego – stwierdzi³. – Czy

Chewbacca gimnastykowa³ siê w tym stroju, a póŸniej zapomnia³

go wywietrzyæ?

Rêkawy by³y ogromne i d³ugie, a Lando niemal utopi³ siê w wiel-

kich butach sporz¹dzonych na miarê stopy Wookiego. Zacz¹³ zbie-

raæ na biodrach fa³dy skafandra i zwijaæ je w harmonijkê, warstwa

po warstwie, po czym pos³u¿y³ siê sprz¹czkami, ¿eby unieruchomiæ

je w okolicach pasa. Mia³ wra¿enie, ¿e szykuje siê na spacer we

wnêtrzu gigantycznego nadmuchiwanego materaca.

– Mamy zadanie do wykonania, Calrissian – przypomnia³a mu

Mara. – Przestañ zrzêdziæ, gdy¿ inaczej zrobiê wszystko sama.

background image

261

– Nie – odpar³ Lando. – Chcê ci pomóc. Naprawdê.

– Proszê. – Mara wrêczy³a mu pude³ko z termicznymi detonato-

rami o opóŸnionym zap³onie. – Bêdziesz to niós³.

Calrissian popatrzy³ na ni¹ i prze³kn¹³ œlinê.

– Dziêkujê.

Han wyda³ zduszony jêk, kiedy uderzy³ g³ow¹ o jakiœ wystêp cia-

snego kana³u remontowego. Lando us³ysza³, jak jego przyjaciel mru-

czy, ¿e chcia³by mieæ porz¹dnego androida, który wykonywa³by za

niego ca³¹ czarn¹ robotê.

– Kilka obwodów zosta³o spalonych – krzykn¹³ do nich. Jego st³u-

miony g³os odbi³ siê metalicznym echem od œcian pomieszczenia. –

Mam jednak kilka czêœci zapasowych... a przynajmniej podobnych

do tych, które uleg³y zniszczeniu, ale statek powinien funkcjonowaæ

prawid³owo. Prawdê mówi¹c, tylko trzy obwody s¹ zupe³nie znisz-

czone. Bez jednego mo¿emy siê obejœæ, a zamiast pozosta³ych dwóch

wstawiê jakieœ inne.

– Dajemy ci na to pó³ godziny – rzek³a Mara, a potem w³o¿y³a

he³m i zaczê³a uszczelniaæ go wokó³ szyi.

Han przesun¹³ siê w kanale remontowym o rozmiarach trumny

w ten sposób, ¿e móg³ wytkn¹æ g³owê ponad p³ytê pok³adu. Na po-

liczkach mia³ smugi smaru i ch³odziwa, które musia³o zostaæ rozla-

ne gdzieœ w kanale.

– Bêdê gotów.

– Lepiej b¹dŸ, kiedy zaczn¹ dzia³aæ zapalniki czasowe – powie-

dzia³ Lando, wk³adaj¹c swój he³m. Na jego g³owie wygl¹da³ jak

ogromny wahad³owiec.

– Idziemy, Calrissian – odezwa³a siê Mara. – Musimy jeszcze to

i owo zniszczyæ.

Tol Sivron, siedz¹cy w wygodnym fotelu, zmru¿y³ oczy i wpa-

trywa³ siê w panoramê centralnego b¹bla Otch³ani. Ocenia³ sytuacjê,

ale nie spieszy³ siê z podjêciem decyzji... jak dobry administrator.

– To gwiezdny niszczyciel „Gorgona”, panie dyrektorze – odezwa³ siê

kapitan szturmowców. – Czy chce pan, ¿ebym nawi¹za³ z nim ³¹cznoœæ?

Sivron mia³ nachmurzon¹ minê.

– Najwy¿szy czas, ¿eby pani admira³ Daala przypomnia³a sobie

o wype³nianiu rozkazów – powiedzia³.

Wci¹¿ nie móg³ jej wybaczyæ, ¿e zaniedba³a najwa¿niejszy obo-

wi¹zek, jakim by³a ochrona Laboratorium Otch³ani i zatrudnionych

background image

262

tam naukowców. Teraz, kiedy Rebelianci zdo³ali opanowaæ placów-

kê, by³o za póŸno na naprawienie tego b³êdu.

– Dlaczego przylecia³ tylko jeden gwiezdny niszczyciel? – zain-

teresowa³ siê Sivron. – Kiedy odlatywa³a, mia³a przecie¿ cztery. Nie,

chwileczkê... Jeden zosta³ zniszczony, prawda? No wiêc trzy. Czy¿-

by chcia³a tylko zademonstrowaæ si³ê swej broni? – Poci¹gn¹³ no-

sem. – No có¿, tym razem mamy swoj¹ Gwiazdê Œmierci i nie zawa-

hamy siê jej u¿yæ.

– Przepraszam, panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmow-

ców – ale „Gorgona” wygl¹da na powa¿nie uszkodzon¹. Poza tym

jest atakowana przez rebelianckie statki. Myœlê, ¿e naszym obowi¹z-

kiem jest przyjœcie jej z pomoc¹.

Tol Sivron popatrzy³ na kapitana, jakby nie dowierza³ w³asnym

uszom.

– Chcia³by pan, ¿ebyœmy polecieli na ratunek pani admira³ Daali

po tym, jak nas porzuci³a? Ma pan bardzo dziwne poczucie obo-

wi¹zku, kapitanie.

– Ale czy wszyscy nie walczymy po tej samej stronie? – upiera³

siê szturmowiec.

Sivron zmarszczy³ brwi.

– Mo¿liwe, w pewnym sensie. Mamy jednak ró¿ne priorytety...

Udowodni³a to zreszt¹ sama Daala, zostawiaj¹c nas na ³asce losu.

Zobaczy³, jak rebelianckie statki strzelaj¹ do samotnego gwiezd-

nego niszczyciela. Dostrzeg³ tak¿e, ¿e walka staje siê coraz bardziej

za¿arta. Gwiezdne myœliwce buntowników spotka³y siê z maszyna-

mi typu TIE i wi¹za³y je w dziesi¹tkach pojedynków. Wielobarwne

smugi laserowych b³ysków wywiera³y hipnotyczny wp³yw na Si-

vrona... I Twi’lek pomyœla³ o piaskowych burzach na powierzchni

ojczystego œwiata, Ryloth.

Poczu³, ¿e w jego ¿o³¹dku zaczyna siê tworzyæ gigantyczna bry³a

lodu. Jego kariera by³a d³uga i usiana sukcesami, ale w³aœnie mia³ j¹

zakoñczyæ, niszcz¹c placówkê, któr¹ tak skutecznie rz¹dzi³ przez

tyle lat bez przerwy.

Nie wstaj¹c z fotela pilota prototypu Gwiazdy Œmierci, odezwa³

siê lodowatym tonem:

– W porz¹dku, a zatem poka¿emy pani admira³ Daali, ¿e i my,

naukowcy, mamy g³owy nie od parady.

Nagle w pomieszczeniach pilota rozdzwoni³ siê sygna³ alarmo-

wy. Sivron westchn¹³.

– A to co znowu?

background image

263

Yemm i Doxin przerzucali ju¿ kartki swoich egzemplarzy instruk-

cji, poszukuj¹c odpowiedzi.

– Czujniki wykry³y obecnoœæ intruzów – odezwa³ siê kapitan sztur-

mowców. – W samym œrodku komory rdzenia reaktora. Wygl¹da na

to, ¿e przylecia³ tu z nami z Kessel jakiœ statek przemytników.

– Co oni sobie wyobra¿aj¹? – oburzy³ siê Sivron.

– Je¿eli wierzyæ naszym kamerom, z ich statku wysz³o dwoje lu-

dzi... O ile mogê siê zorientowaæ, usi³uj¹ dokonaæ jakiegoœ sabota¿u.

Sivron wyprostowa³ siê na fotelu, najwyraŸniej zaniepokojony.

– Powstrzymajcie ich! – rozkaza³. Wyrwa³ instrukcjê z r¹k Doxi-

na i zacz¹³ rozpaczliwie szukaæ w³aœciwego rozdzia³u. – Proszê sko-

rzystaæ z procedury alarmowej numer... – Przez chwilê nie przesta-

wa³ przerzucaæ kartek, mru¿¹c oczy i spogl¹daj¹c na zapisane tam

instrukcje. Przerzuci³ jeszcze kilka, a potem z wyraŸnym obrzydze-

niem od³o¿y³ ksiêgê na bok. – No có¿, proszê skorzystaæ z w³aœci-

wej procedury, kapitanie. Niech pan coœ zrobi!

– Mamy tylko garœæ ludzi i niewiele czasu – odpar³ oficer. – Wy-

dam rozkaz, ¿eby dwaj szturmowcy ubrali siê w pró¿niowe kombi-

nezony i osobiœcie zajêli siê intruzami.

– Dobrze, dobrze – rzek³ Sivron, machn¹wszy niecierpliwie rêk¹,

podobn¹ do ³apy zakoñczonej szponami. – Proszê nie zawracaæ mi

g³owy szczegó³ami. Wa¿ne, ¿eby pana rozkaz zosta³ wykonany.

Lando obróci³ he³m z przezroczyst¹ szyb¹ w prawo i lewo, pra-

gn¹c lepiej widzieæ, ale pró¿niowy skafander, przystosowany do

rozmiarów Wookiego, zwisa³ w ró¿nych miejscach cia³a Calrissia-

na, krêpowa³ mu ruchy. Lando musia³ czyniæ rozpaczliwe wysi³ki,

¿eby chocia¿ zorientowaæ siê, dok¹d idzie.

Jego buty z magnetycznymi podeszwami dŸwiêcza³y, uderzaj¹c

o metalowe p³yty w pobli¿u gigantycznego cylindra rdzenia reakto-

ra. Rdzeñ, sto¿kowato zakoñczony i wyposa¿ony w szpikulec z koñ-

cem twardym jak diament, niemal styka³ siê z podobnym urz¹dze-

niem, wystaj¹cym z dolnej czêœci Gwiazdy Œmierci. W miarê, jak

nagromadzony ³adunek stawa³ siê coraz wiêkszy, pomiêdzy obiema

koñcówkami rdzenia zaczyna³y coraz czêœciej przelatywaæ oœlepia-

j¹ce b³yskawice gwiezdnego ognia.

Szkielet konstrukcji, bêd¹cy prawdziwym labiryntem dŸwigarów

i wsporników, mieœci³ tak¿e tymczasowe pomieszczenia i magazy-

ny. Otacza³ je niczym prêtami gigantycznej klatki. Niektóre elemen-

background image

264

ty konstrukcyjne po³¹czono za pomoc¹ wisz¹cych chodników krzy-

¿uj¹cych siê ze sob¹ jak spl¹tane sieci. Chocia¿ prototyp mia³ roz-

miary niewielkiego ksiê¿yca, si³a przyci¹gania by³a bardzo ma³a.

Lando musia³ poœwiêcaæ du¿o energii tylko na to, by utrzymaæ rów-

nowagê. Pozwala³, ¿eby po³o¿enie jego magnetycznych butów okre-

œla³o, gdzie jest „dó³”, a gdzie „góra” konstrukcji.

– Musimy zbli¿yæ siê do energetycznych prêtów – odezwa³a siê

Mara. Jej g³os zabrzmia³ niczym brzêczenie w miniaturowych s³u-

chawkach he³mu Calrissiana.

Lando zacz¹³ siê rozgl¹daæ po wnêtrzu he³mu, chc¹c jej odpowiedzieæ,

i w koñcu uda³o mu siê odnaleŸæ w³¹cznik mikrofonu komunikatora.

– Stanie siê, jak zechcesz – powiedzia³. – Im szybciej pozbêdê siê

tych detonatorów, tym lepiej. – Westchn¹³, zapewne do siebie, ale

tak, ¿eby us³ysza³a to i Mara. – A kiedyœ przypuszcza³em, ¿e znisz-

czenie jednej Gwiazdy Œmierci w ¿yciu wystarczy.

– Nie lubiê mê¿czyzn, którzy u¿ywaj¹ s³owa: „wystarczy” – od-

par³a Mara.

Lando zamruga³. Nie by³ pewien, jak powinien zareagowaæ na tê

uwagê. Dopiero po chwili na jego twarzy pojawi³ siê szeroki uœmiech.

Wyci¹gn¹³ rêkê i d³oni¹ odzian¹ w rêkawicê pomóg³ Marze utrzy-

maæ równowagê, po czym zacz¹³ wêdrówkê w dó³, w stronê gigantycz-

nego cylindra rdzenia. Nasun¹³ os³onê przeciwodblaskow¹ he³mu, by

os³oniæ oczy przed oœlepiaj¹cym blaskiem wy³adowañ przecinaj¹cych

przestrzeñ miêdzy dwoma sto¿kami. Rozwidlony dysk „Soko³a”, wi-

doczny nad ich g³owami, pewnie trzyma³ siê grubego wspornika.

– Tutaj powinno byæ w³aœciwe miejsce – odezwa³a siê Mara, wy-

ci¹gaj¹c rêkê. – Podaj mi pierwszy detonator.

Lando zacz¹³ szperaæ w metalowym pojemniku i po chwili wyci¹-

gn¹³ gruby dysk. Mara ujê³a go ostro¿nie palcami, ukrytymi w rêkawi-

cy, a potem siê pochyli³a, ¿eby przymocowaæ go do metalowej os³ony.

– Bêdziemy przesuwali siê w prawo i rozmieœcimy pozosta³e de-

tonatory w ró¿nych miejscach na obwodzie – powiedzia³a, wciska-

j¹c kciukiem guzik synchronizacji. Tarcza detonatora rozjarzy³a siê

siedmioma œwiate³kami. Zapala³y siê i gas³y jak gdyby w rytmie pracy

serca, czekaj¹c na ostateczny impuls wyzwalaj¹cy.

– Kiedy wszystkie rozmieœcimy – odezwa³ siê g³os Mary – usta-

wimy zapalniki czasowe na dwadzieœcia standardowych minut. To

powinno nam daæ doœæ czasu, ¿eby wróciæ do „Soko³a” i odlecieæ.

Nie czekaj¹c, a¿ Lando wyrazi zgodê, zaczê³a siê przesuwaæ

wzd³u¿ krzywizny cylindra rdzenia. Po chwili odwróci³a siê po dru-

background image

265

gi detonator i starannie przymocowa³a go do wybrzuszonej po-

wierzchni.

Lando czu³ lekkie dr¿enie wspornika rdzenia, wywo³ane uderze-

niami magnetycznych podeszew jego butów. Energia, zmagazyno-

wana w rdzeniu, by³a chyba nieograniczona. Z ka¿d¹ chwil¹ coraz

wiêksza, czeka³a na chwilê uwolnienia.

Calrissianowi wydawa³o siê, ¿e obejœcie ca³ego obwodu ogrom-

nego cylindra i rozmieszczenie pozosta³ych detonatorów zajmuje ca³¹

wiecznoœæ. Kiedy zatoczyli pe³ny kr¹g, Mara pochyli³a siê ku szkla-

nej szybie he³mu Landa, tak by mê¿czyzna móg³ widzieæ jej twarz.

– Gotów, Calrissian?

– Jasne – oœwiadczy³ Lando.

Mara wcisnê³a przycisk synchronizacyjny pierwszego detonato-

ra. Na tarczach wszystkich pozosta³ych urz¹dzeñ rozmieszczonych

wzd³u¿ obwodu cylindra zapali³y siê niebieskie lampki na znak, ¿e

zaczê³o siê odliczanie nastawionego przedzia³u czasu.

– A teraz z powrotem do „Soko³a”. Szybko – odezwa³a siê Mara.

Lando pos³usznie pocz³apa³ za ni¹.

K¹tem oka, przez szybê w he³mie o rozmiarach wiadra zauwa¿y³,

¿e z boku coœ siê porusza. Odwróci³ g³owê w sam¹ porê, by zobaczyæ

opancerzony kombinezon pró¿niowy szturmowca, podobny do kloca

drewna. Imperialny ¿o³nierz wygl¹da³ jak miniatura uniwersalnego

transportowca opancerzonego typu AT-AT. Calrissian zwróci³ uwagê

na wzmacniane, przegubowe po³¹czenia w miejscach stawów ³okcio-

wych i kolanowych, ciê¿kie buty... i wibroostrza, ukryte w rêkawi-

cach jak szpony. Jeden cios i szturmowiec móg³by poci¹æ na strzêpy

skafander Landa, a wówczas dekompresja rozerwa³aby jego cia³o.

Imperialny ¿o³nierz wy³oni³ siê z w³azu w jednym z dŸwigarów znaj-

duj¹cych siê nad g³ow¹ Calrissiana. Odbi³ siê od metalowej konstrukcji

i zeskoczy³, dobrze wiedz¹c, ¿e niewielka si³a ci¹¿enia z³agodzi impet

jego skoku. Mimo to, kiedy wyl¹dowa³ obok Landa i Mary, jego ma-

sywne buty z g³oœnym hukiem trzasnê³y o podstawê rdzenia reaktora.

– A on sk¹d tu siê wzi¹³? – odezwa³ siê Lando, unikaj¹c ciosu,

który wymierzy³ szturmowiec rêkawic¹ z wibroostrzami. Calrissian

odchyli³ siê w bok jak œluzowiec, smagniêty podmuchem wiatru.

Magnetyczne podeszwy jego butów nie oderwa³y siê jednak od meta-

lu, co pozwoli³o mê¿czyŸnie uchyliæ siê w przeciwn¹ stronê. Nastêp-

ny cios wibroostrzami o centymetry min¹³ tkaninê jego skafandra.

Mara zareagowa³a szybciej. Zamachnê³a siê metalowym pojem-

nikiem po detonatorach, wk³adaj¹c w ten cios ca³¹ si³ê. Ostra kra-

background image

266

wêdŸ pud³a z g³uchym stukiem uderzy³a w grub¹ skorupê he³mu

szturmowca.

Imperialny ¿o³nierz odwróci³ siê i przeszy³ p³ytê pojemnika wi-

broostrzami. Mara skorzysta³a z tego, ¿e przez chwilê uwaga sztur-

mowca by³a zwrócona na coœ innego, pochwyci³a Calrissiana i opie-

raj¹c siê o niego, popchnê³a napastnika. Szturmowiec siê zachwia³,

ale kiedy usi³owa³ odzyskaæ równowagê, kobieta kopnê³a go w ³yd-

kê, dziêki czemu oderwa³a jeden but ¿o³nierza od metalowej podsta-

wy rdzenia reaktora. PóŸniej, nurkuj¹c pod wyci¹gniêtymi rêkami

szturmowca, napar³a na niego, likwiduj¹c magnetyczne po³¹czenie

drugiej stopy. W nastêpnej chwili szturmowiec straci³ wszelki kon-

takt z konstrukcj¹ prototypu Gwiazdy Œmierci.

Napastnik, niespodziewanie oderwany od metalowej p³yty, za-

cz¹³ opadaæ dziêki sile pchniêcia Mary Jade. Wyci¹gn¹³ rêce i pró-

bowa³ uchwyciæ zaokr¹glon¹ powierzchniê obudowy rdzenia, ale

jego rêkawice siê zeœlizgnê³y, pozostawiaj¹c jedynie d³ugie srebrzy-

ste rysy na powierzchni metalu. Szturmowiec zacz¹³ siê zbli¿aæ do

miejsca, w którym przeskakiwa³y ogniste b³yskawice.

Nie maj¹c nic, od czego móg³by siê odepchn¹æ, imperialny ¿o³-

nierz pogr¹¿y³ siê w przestrzeni miêdzy szpicami obu sto¿ków.

Wyparowa³ z jaskrawym zielononiebieskim b³yskiem.

Tymczasem detonatory odmierza³y czas, jaki pozostawa³ do eks-

plozji.

Lando machn¹³ w stronê „Soko³a”.

– Idziemy do ciebie, staruszku. Upewnij siê, ¿e jesteœ gotów do startu.

Kiedy poczu³, ¿e metalowy dŸwigar pod jego stopami mocniej dr¿y,

uniós³ g³owê i zobaczy³ drugiego szturmowca zeskakuj¹cego z po-

mostu. Imperialny ¿o³nierz by³ uzbrojony w blaster, ale Lando w¹tpi³,

by napastnik odwa¿y³ siê u¿yæ broni tak blisko rdzenia reaktora.

Drugi szturmowiec uniós³ broñ i wykona³ gest, nakazuj¹c im, ¿eby

siê poddali. W s³uchawkach he³mów Landa i Mary nie odezwa³ siê

jednak ¿aden g³os. Calrissian by³ ciekaw, czy ¿o³nierz ma nadajnik

nastrojony na inn¹ czêstotliwoœæ, czy tylko uwa¿a, ¿e ruch blastera

jest na tyle uniwersalny, i¿ wystarczy za jakiekolwiek s³owa.

– Czy on nas s³yszy? – zapyta³, zwracaj¹c siê do Mary.

– Kto wie? Postaraj siê odwróciæ jego uwagê. Nasz czas zaczyna

dobiegaæ koñca.

Lando machn¹³ w stronê detonatorów d³oni¹ ukryt¹ w ochronnej

rêkawicy, po czym zacz¹³ przebieraæ palcami, a w koñcu wyrzuci³

w górê rêce w geœcie maj¹cym naœladowaæ eksplozjê.

background image

267

Kiedy szturmowiec odwróci³ g³owê i skierowa³ spojrzenie na deto-

natory, Mara skoczy³a i schwyci³a lufê jego blastera. Pos³u¿y³a siê ni¹

jak dŸwigni¹. Impet jej skoku i szarpniêcie za lufê spowodowa³y ode-

rwanie siê butów ¿o³nierza od metalu. Kozio³kuj¹c, szturmowiec po-

szybowa³ z powrotem w stronê wisz¹cego chodnika.

– ChodŸmy – odezwa³a siê Mara, kiedy znów znalaz³a siê u boku

Calrissiana. – Nie przejmujmy siê jego losem. Trzeba wróciæ do „So-

ko³a”, zanim eksploduj¹ te ³adunki.

Wspinaj¹c siê i trzymaj¹c wsporników, oboje dotarli do burty frach-

towca, który nadal trzyma³ siê grubego dŸwigara. Drugi szturmowiec

za ich plecami zdo³a³ obróciæ siê w locie i uchwyciæ wspornika ruro-

ci¹gu z ch³odziwem. Na chwilê znieruchomia³, a potem odepchn¹³ siê

od elementu konstrukcji i zacz¹³ znów opadaæ ku rdzeniowi reaktora.

Ignoruj¹c Calrissiana i Marê, spieszy³ siê, aby usun¹æ detonatory.

Lando czu³, ¿e workowaty pró¿niowy skafander Wookiego krê-

puje mu ruchy i przeszkadza w chodzeniu. Obejrza³ siê i zauwa¿y³,

¿e szturmowiec stoi obok jednego z detonatorów. Wiedzia³ jednak,

¿e Mara sprzêg³a je cybernetycznie, tak ¿eby eksplodowa³y w tej

samej chwili. Dysponuj¹c zaledwie kilkoma minutami, imperialny

¿o³nierz po prostu nie zd¹¿y usun¹æ wszystkich.

Kiedy do wybuchu pozostawa³a ju¿ tylko minuta, Lando i Mara

uszczelnili w³az „Soko³a” w tej samej chwili, gdy Han zwolni³ za-

czep pazura l¹downiczego.

– Cieszê siê, ¿e jednak zd¹¿yliœcie – powiedzia³, wydaj¹c polece-

nie uruchomienia silników.

„Tysi¹cletni Sokó³” szybowa³ wzd³u¿ równika Gwiazdy Œmierci.

Dysze silników, umo¿liwiaj¹cych latanie z prêdkoœciami podœwietl-

nymi, jarzy³y siê oœlepiaj¹c¹ biel¹.

Tymczasem drugi szturmowiec przesuwa³ siê wzd³u¿ œciany cylin-

dra os³ony reaktora. Pracuj¹c metodycznie, ale szybko, odczepia³ de-

tonatory. Pos³uguj¹c siê laserow¹ spawark¹, któr¹ mia³ przyczepion¹

do pasa, usuwa³ ³adunki wybuchowe. Ka¿dy usuniêty, ale nadal mru-

gaj¹cy œwiate³kami, odrzuca³ w przestworza jak najdalej od siebie.

Uda³o mu siê rozbroiæ w ten sposób szeœæ spoœród siedmiu ter-

micznych detonatorów. Kiedy stan¹³ obok ostatniego i pochyli³ siê,

chc¹c go oderwaæ, urz¹dzenie eksplodowa³o w jego d³oniach.

background image

268

Admira³ Daala, zajêta obserwowaniem bitwy w przestworzach to-

cz¹cej siê przed jej oczami, zgrzytnê³a zêbami. Spogl¹da³a na pojedyn-

ki gwiezdnych myœliwców, ale na jej twarzy malowa³a siê g³êboka

pogarda.

Jej atak nie rozwija³ siê tak, jak planowa³a. Jej si³y z ka¿d¹ chwil¹

coraz bardziej topnia³y. Najwa¿niejszym powodem by³ brak dosta-

tecznie wielu myœliwców typu TIE. Wiêkszoœæ pozostawi³a w prze-

stworzach Mg³awicy Kocio³, kiedy umyka³a przed czo³em fali uda-

rowej, jaka powsta³a wskutek wybuchu siedmiu supernowych. Mia-

³a wówczas w hangarach tylko rezerwy, a wiêkszoœæ eskadr, które

teraz rzuci³a do walki, zosta³a zniszczona przez myœliwce Rebelian-

tów.

Kiedy z chmur wiruj¹cych gazów wy³oni³ siê kulisty szkielet pro-

totypu Gwiazdy Œmierci, wyda³a g³oœny okrzyk, nie potrafi¹c ukryæ

zaskoczenia. Ucieszy³a siê na myœl o niesamowitym niszczycielskim

potencjale, który nagle stawa³ do jej dyspozycji. Szale bitwy prze-

chyla³y siê na jej stronê... Dopiero teraz bêdzie mog³a rozprawiæ siê

ze wszystkimi rebelianckimi szumowinami.

Gdy jednak siê przekona³a, ¿e prototyp jest pilotowany przez tego

niekompetentnego g³upca, Tola Sivrona, jej nadzieje zaczê³y siê roz-

wiewaæ.

– Dlaczego nie strzela? – zapyta³a. – Przecie¿ jeden strza³ z su-

perlasera móg³by zniszczyæ wszystkie trzy fregaty i korwetê.

D l a c z e g o  nie strzela?

Komandor Kratas znalaz³ siê u jej boku.

– Nie potrafiê odpowiedzieæ na to pytanie, pani admira³ – odpar³

cicho.

Daala spiorunowa³a go spojrzeniem, daj¹c do zrozumienia, ¿e nie

oczekiwa³a ¿adnej odpowiedzi.

– Tol Sivron nigdy w ¿yciu nie wykaza³ najmniejszej inicjatywy –

powiedzia³a. – Nie powinnam siê by³a spodziewaæ, i¿ teraz bêdzie

wype³nia³ swoje obowi¹zki. Rozkazujê wzmóc ostrza³ wymierzony

w laboratorium. Poka¿emu panu Sivronowi, jak nale¿y za³atwiaæ

niektóre sprawy.

Zwêzi³a do szparek p³on¹ce oczy i rozejrza³a siê po mostku nisz-

czyciela.

– Nadszed³ czas, ¿eby zniszczyæ Laboratorium Otch³ani raz na

zawsze – oœwiadczy³a. – Ognia!

background image

269

Jedna z kobiet, siedz¹ca za konsolet¹ sterownicz¹ w Laboratorium

Otch³ani, uderzy³a piêœci¹ w pulpit kontrolny.

– Generale Antilles, pola ochronne s³abn¹! – krzyknê³a.

Z korytarza nadbieg³ inny in¿ynier, zarumieniony i zadyszany.

Pot przykleja³ jego w³osy do czo³a, a w b³êkitnych oczach malowa³a

siê panika.

– Ta kanonada uszkodzi³a prowizoryczne systemy ch³odz¹ce,

które zainstalowaliœmy na asteroidzie z reaktorem! – zawo³a³. –

Nie spodziewaliœmy siê, ¿e bêd¹ pracowa³y w takich trudnych

warunkach. Reaktor eksploduje... Tym razem nie uda siê nam za-

pobiec katastrofie!

Wedge zgrzytn¹³ zêbami i popatrzy³ na Qwi. Uœcisn¹³ jej ramiê.

– Wygl¹da na to, ¿e zaoszczêdzimy Daali trudu – powiedzia³. –

Musimy zarz¹dziæ ewakuacjê.

Luke Skywalker, stoj¹cy obok niego, nagle siê odwróci³.

– Hej, a gdzie Kyp? – zapyta³.

Kypa jednak nigdzie nie by³o widaæ.

– Nie wiem – odpar³ Wedge – ale nie mamy teraz czasu go szukaæ.

Serce Kypa Durrona mocno bi³o, ale m³odzieniec pos³u¿y³ siê

technik¹ uspokajania Jedi; z wysi³kiem postara³ siê odprê¿yæ. Pra-

gn¹³, aby wszystkie czêœci jego cia³a funkcjonowa³y prawid³owo i za-

pewnia³y mu si³ê w chwilach, w których jej potrzebowa³. Nie chcia³,

¿eby strach czy wyczerpanie ogranicza³y jego mo¿liwoœci.

R O Z D Z I A £

!%

background image

270

W pomieszczeniach Laboratorium Otch³ani by³o s³ychaæ zawo-

dzenie syren alarmowych i st³umiony huk eksplozji turbolaserowych

b³yskawic. Korytarzami biegli ¿o³nierze Nowej Republiki. Chwyta-

li pozostawiony sprzêt i zajmowali miejsca w transportowcach.

Nikt nie przystan¹³, ¿eby spojrzeæ na Kypa. A zreszt¹, nawet gdyby

ktokolwiek chcia³ zadawaæ mu pytania, m³odzieniec pos³u¿y³by siê prost¹

sztuczk¹ Jedi, by odwróciæ uwagê, usun¹æ z pamiêci wszelki œlad roz-

mowy, tak ¿eby rozmówcy byli przekonani, i¿ wcale go nie widzieli.

Kyp by³ rad, ¿e mistrz Skywalker nie zauwa¿y³ jego znikniêcia.

Widz¹c niespodziewane pojawienie siê prototypu Gwiazdy Œmierci

i s³ysz¹c nieustanne dudnienie trafieñ turbolaserowych strza³ów

„Gorgony”, zrozumia³, co powinien zrobiæ.

Wiedzia³ równie¿, ¿e mistrz Skywalker stara³by siê go powstrzymaæ.

Tymczasem Kyp nie mia³ czasu na ¿adne proœby ani wyjaœnienia.

Chc¹c odwróciæ uwagê wszystkich, kiedy wymyka³ siê na korytarz,

pos³u¿y³ siê w³asnymi si³ami... ¯arliwie wierzy³, ¿e s¹ to si³y jasnej stro-

ny. Postara³ siê o niczym nie myœleæ, nie odczuwaæ ¿adnych emocji.

Ufa³, ¿e w panuj¹cym zamieszaniu nikt nie zwróci na niego uwagi, o ile

mistrz Skywalker nie wyœle myœlowych wici, ¿eby go odszukaæ.

Bieg³ korytarzem, ale s³ysza³, ¿e walka staje siê coraz bardziej

gor¹czkowa, zawziêta. Mia³ przeczucie, ¿e laboratorium nie wytrzy-

ma d³ugo pod nieustannym ostrza³em niszczyciela admira³ Daali.

W dodatku grupka planetoid uleg³aby natychmiastowej anihilacji,

gdyby Gwiazda Œmierci zdoby³a siê choæby na jeden strza³. To ona

stanowi³a w tej chwili najwiêksze zagro¿enie.

Kierowa³ siê w stronê hangaru remontowego, w którym pozosta-

wi³ Pogromcê S³oñc. Przypomnia³ sobie, jak razem z Hanem ucie-

ka³ z kopalni przyprawy na Kessel. Wspomnienie Hana sprawi³o, ¿e

poczu³ w sercu uk³ucie bólu.

Gwiazda Œmierci powróci³a do Otch³ani, ale Kyp nigdzie nie wi-

dzia³ ani œladu „Tysi¹cletniego Soko³a”. Czy¿by mia³o to oznaczaæ,

¿e Han zgin¹³ podczas próby zniszczenia rdzenia reaktora?

Najwiêkszym problemem Kypa by³o to, ¿e dzia³a³ pod wp³ywem

impulsu. Podejmowa³ decyzje i wprowadza³ je w ¿ycie, nie zastana-

wiaj¹c siê nad konsekwencjami. W tej chwili jednak ta przywara

stanowi³a o jego sile. Wyrusza³ do walki ze œmiertelnymi wrogami

Nowej Republiki i nie móg³ siê zastanawiaæ nad tym, czy postêpuje

w³aœciwie.

Wiedzia³, ¿e musi odpokutowaæ za wiele grzechów. Da³ pos³uch

mrocznym naukom Exara Kuna. Pos³uguj¹c siê ciemn¹ moc¹, po-

background image

271

kona³ swojego nauczyciela i mistrza Jedi. Wydar³ informacje z mó-

zgu Qwi Xux, pozbawi³ j¹ wiêkszoœci wspomnieñ. Porwa³ Pogrom-

cê S³oñc i unicestwi³ ca³e gwiezdne systemy... By³ tak¿e sprawc¹

œmierci brata, Zetha.

Teraz zamierza³ zrobiæ wszystko, co by³o w jego mocy, ¿eby ocaliæ

¿ycie przyjació³. Nie chodzi³o mu tylko o pozbycie siê w ten sposób

wyrzutów sumienia. Ludzie bliscy jego sercu zas³ugiwali na to, ¿eby

¿yæ i nadal toczyæ walkê o woln¹ galaktykê.

Popatrzy³ na po³yskuj¹cy, jakby naoliwiony kad³ub Pogromcy

S³oñc, przypominaj¹cy wieloœcienny kryszta³. Kwantowo-krystalicz-

ny pancerz odbija³ w ró¿ne strony blask jarzeniowych lamp i znie-

kszta³ca³ go, wskutek czego powierzchnia kad³uba superbroni wy-

gl¹da³a jak pokryta p³ynnym œwiat³em.

Dr¿¹cymi palcami uj¹³ szczebel drabinki i zacz¹³ wspinaæ siê do

kabiny. Han Solo i Chewbacca wchodzili kiedyœ po tych samych

szczeblach, ¿eby dostaæ siê do wnêtrza Pogromcy, kiedy uciekali

z Laboratorium Otch³ani. Tak¿e brat Kypa usi³owa³ uchwyciæ siê

drabinki na chwilê przedtem, zanim eksplodowa³o s³oñce Caridy...

Zethowi jednak siê nie powiod³o.

Kyp zatrzasn¹³ klapê w³azu, jakby chcia³ na zawsze odci¹æ siê od

ca³ej galaktyki. Nie wiedzia³, czy kiedykolwiek znów gdzieœ wyl¹-

duje. Nie wiedzia³, czy powróci kiedyœ na Coruscant ani czy bêdzie

mia³ jeszcze jedn¹ okazjê porozmawiania z Hanem Solo albo mi-

strzem Skywalkerem.

Opad³ na fotel pilota i pos³uguj¹c siê prost¹ technik¹ rycerzy Jedi,

usun¹³ te myœli ze swojego mózgu. Zaledwie przed kilkoma godzi-

nami on i Luke, lec¹c Pogromc¹, rozmawiali jak dwaj dobrzy przy-

jaciele. Zwierzali siê sobie nawzajem z prze¿yæ i marzeñ. Teraz Kyp

nie móg³ myœleæ o niczym innym poza sposobem pos³ugiwania siê

nieskomplikowanymi urz¹dzeniami sterowniczymi Pogromcy S³oñc.

W³¹czy³ repulsorowe silniki i uniós³ spiczasto zakoñczony dziób

statku, po czym oderwa³ go od p³yty l¹dowiska i skierowa³ d³ugim

tunelem ku wylotowi hangaru i przestworzom, w których toczy³a siê

za¿arta walka.

Obra³ kurs na gigantyczny szkielet prototypu Gwiazdy Œmierci.

Dobrze zna³ skutecznoœæ superodpornego pancerza Pogromcy. Pa-

miêta³, co siê sta³o, kiedy Han Solo wry³ siê z du¿¹ prêdkoœci¹ w kon-

strukcjê mostka „Hydry”. Obawia³ siê jednak, ¿e nawet kwantowo-

-krystaliczna pow³oka nie wytrzyma³aby potwornej energii strza³u

z superlasera Gwiazdy Œmierci.

background image

272

Dysponowa³ ju¿ tylko dwiema rezonansowymi torpedami mog¹-

cymi wywo³ywaæ wybuchy gwiazd supernowych. W¹tpi³, czy szkie-

let konstrukcji bojowej stacji ma wystarczaj¹co du¿¹ masê, ale li-

czy³ na to, ¿e bezpoœrednie trafienie mo¿e chocia¿ zapocz¹tkuje re-

akcjê ³añcuchow¹.

Zwiêkszy³ szybkoœæ lotu. Wydawa³ siê mikroskopijnym okruchem

na tle wielobarwnej zas³ony jaskrawo œwiec¹cych gazów otaczaj¹-

cych czarne dziury Otch³ani. Nagle, bez ¿adnego ostrze¿enia, w oko-

licach rdzenia reaktora, w samym œrodku szkieletu Gwiazdy Œmier-

ci, rozb³ysn¹³ jaskrawy bia³o-pomarañczowy kwiat. Eksplozja nie

by³a jednak bardzo silna. W nastêpnym u³amku sekundy Kyp zoba-

czy³ sylwetkê „Tysi¹cletniego Soko³a”, który wystrzeli³ spomiêdzy

labiryntu wsporników i dŸwigarów i coraz szybciej zacz¹³ oddalaæ

siê od prototypu.

Poczu³, ¿e lód w jego sercu topnieje pod wp³ywem niewypowie-

dzianej ulgi. A wiêc Han Solo nie zgin¹³! Teraz Kyp móg³ zaatako-

waæ Gwiazdê Œmierci bez ¿adnych wyrzutów sumienia czy obawy

o ¿ycie przyjaciela. A póŸniej zwróci superbroñ przeciwko Daali.

Przes³a³ energiê do systemów uzbrojenia. Uruchomi³ aparaturê

celownicz¹. Pos³uguj¹c siê zmys³ami Jedi, wyczuwa³, jak w toro-

idalnym transmiterze umieszczonym pod kad³ubem zaczyna pulso-

waæ moc wystarczaj¹ca do rozerwania gwiazdy.

Musia³ go u¿yæ. Po raz ostatni.

Eksplozja w pomieszczeniu rdzenia reaktora sprawi³a, ¿e oœ ob-

rotu Gwiazdy Œmierci zmieni³a po³o¿enie. Gigantyczna sfera zato-

czy³a siê jak pijana. Samotny szturmowiec, usi³uj¹cy rozbroiæ deto-

natory, zosta³ dos³ownie rozdarty na strzêpy przez kawa³ki plastalo-

wej obudowy rozerwanej si³¹ eksplozji.

Wybuch detonatora wyrwa³ spor¹ dziurê w cylindrycznej os³o-

nie. Przez powsta³y otwór zaczê³a tryskaæ fontanna radioaktywnego

ognia.

G³owoogony Tola Sivrona wyci¹gnê³y siê na ca³¹ d³ugoœæ i ze-

sztywnia³y z wœciek³oœci.

– Rozkaza³em tym szturmowcom, ¿eby rozprawili siê z sabota-

¿ystami. – Odwróci³ siê do devaroniañskiego kierownika dzia³u opra-

cowañ dokumentacji, sprawozdañ i ekspertyz. – Yemm, proszê za-

pisaæ ich numery s³u¿bowe i upewniæ siê, ¿eby do ich akt osobo-

wych zosta³a wpisana surowa nagana! – Zacz¹³ wybijaæ rytm spi-

background image

273

czastymi paznokciami po oparciu fotela, a po chwili, kiedy sobie

o czymœ przypomia³, doda³: – Aha, i proszê z³o¿yæ mi szczegó³owy

raport o powsta³ych uszkodzeniach.

Doxin podbieg³ do konsolety technicznej i wystuka³ polecenie

wyœwietlenia fragmentu dokumentacji odpowiedniej sekcji prototy-

pu Gwiazdy Œmierci.

– Z rysunków technicznych wynika, panie dyrektorze, ¿e sabota-

¿yœci spowodowali stosunkowo niewielki wyciek z rdzenia reakto-

ra. Mo¿emy go zlikwidowaæ, zanim poziom promieniowania stanie

siê naprawdê niebezpieczny. Mieliœmy du¿e szczêœcie, ¿e wybuch³

tylko jeden termiczny detonator. W przeciwnym razie nie zdo³ali-

byœmy opanowaæ wycieku.

Kapitan szturmowców sta³, rzucaj¹c gor¹czowe rozkazy do mi-

krofonu he³mu.

– W³aœnie wys³a³em ca³y oddzia³ szturmowców na zewn¹trz, by

siê tym zajêli, panie dyrektorze. Powiedzia³em im, ¿e ich osobiste

bezpieczeñstwo nie jest wa¿ne, kiedy w grê wchodzi dobro Gwiaz-

dy Œmierci.

– To dobrze, bardzo dobrze – odpar³ Tol Sivron, wyraŸnie roz-

myœlaj¹c o czymœ innym. – Ile czasu up³ynie, zanim bêdzie mo¿na

ponownie strzelaæ?

Szturmowiec pochyli³ siê nad pulpitem swojej konsolety. Bia³y

he³m, okrywaj¹cy jego g³owê, nie pozwala³ dostrzec ¿adnych uczuæ

maluj¹cych siê na jego twarzy.

– Szturmowcy w³o¿yli pró¿niowe kombinezony i ruszyli do ak-

cji. W tej chwili pojawiaj¹ siê na chodnikach. – Obróci³ w stronê

Sivrona he³m z czarnymi goglami, pozbawionymi jakiegokolwiek

wyrazu. – Je¿eli w trakcie naprawy nie wydarzy siê nic niespodzie-

wanego, bêdzie pan móg³ oddaæ pierwszy strza³ mniej wiêcej za

dwadzieœcia minut.

18 –

background image

274

Pokiereszowany kad³ub gwiezdnego niszczyciela przemieszcza³

siê tak nisko nad granic¹ ochronnych pól Laboratorium Otch³ani,

¿e Luke instynktownie chcia³ zanurkowaæ za jak¹œ konsoletê. Wie-

¿yczki, nadbudówki, stanowiska baterii dzia³ i inne skomplikowa-

ne elementy wyposa¿enia kad³uba „Gorgony” przesuwa³y siê

w œwietlikach niczym groŸna rzeka, podkreœlaj¹c ogrom imperial-

nego statku.

– Pola os³on zanik³y ca³kowicie! – zawo³a³ nagle jeden z techni-

ków. – Nie przetrzymamy nastêpnego ataku, a stan reaktora staje siê

krytyczny!

Wedge uderzy³ w przycisk centralnego interkomu placówki i za-

cz¹³ wydawaæ rozkazy. Jego g³os odbija³ siê echem w labiryncie tu-

neli wszystkich asteroid Laboratorium Otch³ani.

– Rozkazujê niezw³ocznie opuœciæ placówkê! Powtarzam: Opu-

œciæ placówkê! Wszyscy maj¹ udaæ siê do transportowców i natych-

miast startowaæ. Do chwili katastrofy zosta³o najwy¿ej kilka minut.

Zawodzenie syren alarmowych odezwa³o siê jakby ze zdwojon¹

si³¹. Luke odwróci³ siê i pobieg³ za grup¹ ¿o³nierzy w kierunku wyj-

œcia. Wedge chwyci³ wiotk¹ bladoniebiesk¹ rêkê Qwi Xux, ale ko-

bieta siê oci¹ga³a. Z przera¿eniem wpatrywa³a siê w ekrany kompu-

terowych monitorów.

– Spójrz! – wykrzyknê³a. – Co ona robi? Trzeba jej w tym ko-

niecznie przeszkodziæ!

Wedge zamar³ i tak¿e spojrza³ na ekrany. By³o widaæ na nich stru-

mienie danych przesuwaj¹cych siê z przera¿aj¹c¹ szybkoœci¹. Za-

R O Z D Z I A £

!&

background image

275

mruga³ i zorientowa³ siê, ¿e widzi obrazy rysunków technicznych,

projektów nowych broni, wyników przeprowadzonych testów, zmie-

niaj¹ce siê jak w kalejdoskopie.

– Admira³ Daala musia³a znaæ tajne has³o dyrektora Sivrona! –

zawo³a³a Qwi. – Przegrywa teraz wszystkie dane z jego osobistej

komputerowej bazy, do której nie mogliœmy siê dostaæ, nie znaj¹c

w³aœciwego szyfru. Przekazuje do pamiêci swoich komputerów

wszystkie informacje o tajnych broniach!

Wedge obj¹³ Qwi i si³¹ odci¹gn¹³ od terminala, po czym oboje

pospieszyli do wyjœcia.

– Nie mo¿emy teraz nic na to poradziæ – stwierdzi³. – Musimy jak

najszybciej st¹d odlecieæ.

Pobiegli korytarzem, poprzedzani przez ¿o³nierzy Nowej Repu-

bliki. Rozwiane w³osy Qwi ci¹gnê³y siê za ni¹ niczym srebrzysta

mgie³ka, po³yskuj¹c w œwietle mijanych paneli jarzeniowych.

Wedge czu³, ¿e przestaje panowaæ nad sytuacj¹. Jego zdenerwo-

wanie ros³o z minuty na minutê, jakby jakiœ wewnêtrzny chrono-

metr odmierza³ sekundy pozostaj¹ce do wybuchu reaktora. Wiedzia³,

¿e mo¿e to nast¹piæ ju¿ podczas nastêpnego ataku admira³ Daali,

a wówczas ca³e Laboratorium Otch³ani rozkwitnie p³omienistym,

oœlepiaj¹co bia³ym b³yskiem eksplozji.

Wedge nigdy nie chcia³ byæ genera³em. By³ doskona³ym skrzyd³o-

wym, pilotem myœliwca. Lecia³ przecie¿ kanionem u boku Luke’a

podczas ataku na pierwsz¹ Gwiazdê Œmierci, a tak¿e towarzyszy³ Cal-

rissianowi, kiedy trzeba by³o zniszczyæ drug¹ bojow¹ stacjê.

Najprzyjemniejszym zadaniem, jakie kiedykolwiek mu powierzo-

no, by³o jednak opiekowanie siê powabn¹ Qwi Xux. Nawet wów-

czas, kiedy by³a zaniepokojona albo przera¿ona, wygl¹da³a egzo-

tycznie i piêknie. Wedge bardzo chcia³by trzymaæ j¹ za rêkê i pocie-

szaæ... ale móg³ to zrobiæ na pok³adzie transportowca, którym oboje

polec¹ z powrotem na „Yavaris”. Je¿eli natychmiast nie opuszcz¹

laboratorium, zginie on i wszyscy jego ludzie.

W chwili gdy uciekinierzy wpadali do hangaru, pilot jednego

z transportowców w³aœnie meldowa³, ¿e nie ma ani jednego wolne-

go miejsca na pok³adzie swojej jednostki. Wedge chwyci³ komuni-

kator i w³¹czy³ urz¹dzenie.

– Natychmiast odlatujcie! Nie czekajcie na nas!

Wbiegli po opuszczonej rampie innego czekaj¹cego wahad³ow-

ca. Pozostali ¿o³nierze sadowili siê na fotelach i zapinali klamry pa-

sów bezpieczeñstwa. Wedge poœwiêci³ sekundê, aby upewniæ siê,

background image

276

¿e Qwi znajdzie jakieœ wolne miejsce, gdzie bêdzie bezpieczna pod-

czas podró¿y. Luke pobieg³ do kabiny, opad³ na fotel drugiego pilo-

ta i w³¹czy³ zasilanie silników napêdu podœwietlnego.

Wedge rzuci³ ostatnie spojrzenie na przedzia³ pasa¿erski, chc¹c

sprawdziæ, czy wszyscy jego ¿o³nierze siedz¹ albo przynajmniej zaj-

muj¹ miejsca.

– Uszczelniæ w³az! – zawo³a³.

Jeden z poruczników uderzy³ otwart¹ d³oni¹ w przycisk umiesz-

czony z boku obok klapy w³azu. Rampa statku z niecierpliwym sy-

kiem schowa³a siê niczym wycofuj¹cy siê jêzor jadowitego wê¿a.

Klapa siê zamknê³a.

Wedge nie traci³ czasu na zapinanie pasów bezpieczeñstwa, ale

natychmiast w³¹czy³ repulsory, które unios³y transportowiec ponad

p³ytê l¹dowiska. Wahad³owiec wystrzeli³ przez otwór hangaru z g³o-

œnym jêkiem przeci¹¿onych silników i zacz¹³ siê oddalaæ od gin¹ce-

go Laboratorium Otch³ani.

Tupot butów biegn¹cego komandora Kratasa rozbrzmia³ na me-

talowych p³ytach stanowiska obserwacyjnego mostka „Gorgony” jak

dudnienie m³otów. Admira³ Daala odwróci³a siê, niecierpliwie ocze-

kuj¹c pomyœlnych wieœci.

Kratas stara³ siê zachowaæ powagê, ale nie potrafi³ siê powstrzy-

maæ od idiotycznego uœmiechu.

– Transfer danych pomyœlnie zakoñczony, pani admira³ – zamel-

dowa³. – Skopiowaliœmy ca³¹ zawartoœæ rdzenia pamiêciowego oso-

bistego komputera dyrektora Laboratorium Otch³ani. – Przerwa³ na

chwilê i doda³ pó³g³osem: – Mia³a pani racjê. Tol Sivron nie zada³

sobie trudu zmiany has³a. Nadal u¿ywa³ tego samego, które odgad³a

pani przed dziesiêciu laty.

Daala parsknê³a.

– Sivron by³ niekompetentnym g³upcem we wszystkim, czego siê

dotkn¹³. Dlaczego mia³by teraz post¹piæ inaczej?

Wiêkszoœæ myœliwców typu TIE z hangarów „Gorgony” zosta³a

zniszczona. Ani jedna sterburtowa bateria turbolaserowych dzia³ nie

funkcjonowa³a. Silniki pracowa³y zaledwie z czterdziestoprocento-

w¹ wydajnoœci¹, a wiele innych systemów zdradza³o objawy powa¿-

nego przeci¹¿enia.

Daala nigdy nie przypuszcza³a, ¿e bitwa bêdzie trwa³a a¿ tak d³u-

go. Spodziewa³a siê, ¿e uda siê jej bardzo szybko pokonaæ wojska

background image

277

Rebeliantów, a póŸniej poœwiêci trochê czasu na doprowadzenie pla-

cówki do porz¹dku. Nie rozumia³a, dlaczego Tol Sivron i Gwiazda

Œmierci nie przy³¹czaj¹ siê do walki. W koñcu jednak coœ posz³o

tak, jak planowa³a. Wyci¹gnê³a bezcenne informacje z pamiêciowe-

go rdzenia komputera Laboratorium Otch³ani.

Przygl¹da³a siê, jak transportowce z ¿o³nierzami Nowej Republi-

ki opuszczaj¹ gromadê skalistych planetoid w dole, ale nie uzna³a

wahad³owców za cele godne uwagi.

– Pola os³on placówki zanik³y ca³kowicie – zameldowa³ jeden

z poruczników stoj¹cych przy stanowisku taktycznym.

– To dobrze – warknê³a. – Proszê wykonaæ zwrot o sto osiem-

dziesi¹t stopni. Ruszamy do ostatecznego ataku.

– Przepraszam, pani admira³ – wtr¹ci³ siê nagle Kratas. – Sygna³y,

jakie otrzymujemy z powierzchni asteroidy z reaktorem, coraz bar-

dziej odbiegaj¹ od normalnych. Wygl¹da na to, ¿e bardzo ucierpia³a

od naszych strza³ów, a reaktor nied³ugo osi¹gnie stan krytyczny.

Twarz Daali siê rozjaœni³a.

– Ach, to doskonale. Obraæ j¹ za cel. Mo¿liwe, ¿e eksplozja reak-

tora zaoszczêdzi nam mnóstwo pracy.

Spojrza³a przez panoramiczne okno wie¿yczki mostka na oceany

k³êbi¹cych siê gazów otaczaj¹cych nieskoñczenie czarne punkty,

ma³e jak ³ebki szpilek. „Gorgona” zatoczy³a ³uk i po³o¿y³a siê po-

nownie na kurs wiod¹cy ku Laboratorium Otch³ani.

– Ca³a naprzód – rozkaza³a Daala, prostuj¹c siê na mostku i ³¹-

cz¹c za plecami d³onie, ukryte w czarnych rêkawiczkach. Jej p³o-

mienistorude w³osy sp³ywa³y po plecach niczym ognista lawa. –

Strzelaæ bez przerwy dot¹d, a¿ laboratorium zostanie unicestwio-

ne... albo wyczerpie siê energia naszych turbolaserów.

Ociê¿ale lec¹cy statek zacz¹³ nabieraæ coraz wiêkszej prêdkoœci.

„Gorgona” przyspiesza³a, szykuj¹c siê do ostatecznej rozprawy.

Wedge pstrykn¹³ prze³¹cznikiem komunikatora, by po³¹czyæ siê

ze statkami floty Nowej Republiki. Nie przejmowa³ siê, ¿e jego s³o-

wa nie zostan¹ zaszyfrowane. Nawet gdyby imperialni ¿o³nierze ode-

brali jego sygna³, i tak nie mieliby doœæ czasu na podjêcie jakiejkol-

wiek akcji.

– Uwaga, wszystkie myœliwce: Przegrupowaæ siê i powróciæ na

pok³ad „Yavaris”. Przygotowaæ siê do odwrotu. Opuszczamy rejon

Laboratorium Otch³ani. Mamy ju¿ wszystko, po co przylecieliœmy.

background image

278

Olbrzymia fregata wisia³a w przestworzach niczym kolczasty

smok, gotowa do przyjêcia eskadr myœliwców powracaj¹cych z po-

la walki. Maszyny typu X i Y zatacza³y krêgi. Ich piloci przerywali

pojedynki, jakie dot¹d toczyli w przestworzach, i wracali do hanga-

rów swoich statków. Wedge przyspieszy³. Kierowa³ siê ku hangaro-

wi „Yavaris”. W ogromnym, prostok¹tnym otworze w burcie jed-

nego z dolnych pok³adów by³o widaæ jarz¹c¹ siê poœwiatê energe-

tycznego pola, uniemo¿liwiaj¹cego ucieczkê atmosfery z wnêtrza

statku. Mroczny otwór zaprasza³ do œrodka, wabi³.

Bez ostrze¿enia cztery myœliwce typu TIE o charakterystycznych

kanciastych skrzyd³ach ukaza³y siê od strony martwego pola ostrza-

³u transportowca Wedge’a i zaczê³y raziæ dziób statku bezlitosnymi

sztychami laserowych b³yskawic.

Zanim Wedge zd¹¿y³ zareagowaæ, od strony lewej burty pojawi³

siê szturmowy wahad³owiec klasy Gamma z imperialnymi znakami

wymalowanymi na skrzyd³ach i kad³ubie. Zacz¹³ ostrzeliwaæ napast-

ników z ciê¿kich, dziobowych dzia³ blasterowych. Jego strza³y ca³-

kowicie zaskoczy³y pilotów imperialnych maszyn. Ogarniêci pani-

k¹, z³amali szyk i starali siê rozproszyæ. Usi³uj¹c unikn¹æ strza³ów

wahad³owca, dwa myœliwce typu TIE zderzy³y siê ze sob¹, a dwa

inne, trafione ognistymi smugami, zamieni³y siê w oœlepiaj¹ce kule

ognia.

Wedge us³ysza³ w g³oœniku komunikatora triumfalny ryk Wookie-

go oraz nieco cichsze ryki i okrzyki, dobiegaj¹ce niew¹tpliwie z prze-

dzia³u pasa¿erskiego. W nastêpnej sekundzie w odbiorniku odezwa³

siê metaliczny, poirytowany g³os Threepia:

– Chewie, przestañ siê popisywaæ! Musimy wracaæ na pok³ad

„Yavaris”.

Luke pochyli³ siê i chwyci³ mikrofon komunikatora.

– Dziêkujemy wam, ch³opaki.

– Mistrz Luke! – zawo³a³ zdumiony Threepio. – Co pan tutaj robi?

Musimy st¹d uciekaæ!

– To d³uga historia, Threepio – odpar³ Luke. – Staramy siê robiæ

to, co powiedzia³eœ.

Tymczasem „Gorgona”, zajêta czymœ w przeciwleg³ym krañcu

Otch³ani, zawróci³a i zaczê³a przyspieszaæ, kieruj¹c siê jak dziki banth

w kierunku bezbronnego laboratorium. Z ogromnych dysz silników

rufowych promieniowa³ blask gwiezdnego ognia. Z luf dziobowych

dzia³ turbolaserowych wyskoczy³y zielone b³yskawice, które zakrzy-

wiaj¹c siê w locie, dotar³y do gromady asteroid. Skaliste okruchy,

background image

279

pozbawione pól os³on, zaczê³y zamieniaæ siê w chmury roz¿arzone-

go skalnego py³u.

Daala nie przestawa³a strzelaæ, nabieraj¹c prêdkoœci, jakby chcia-

³a staranowaæ bezbronne skalne drobiny. Jej strza³y trafia³y do celu.

Razi³y po kolei wszystkie asteroidy. Metalowe pomosty i tunele za-

mienia³y siê w parê, transpastalowe okna topi³y siê i szybowa³y

w przestworza.

„Gorgona” nie przerywa³a ataku do chwili, kiedy zawis³a nad la-

boratorium na najni¿szej mo¿liwej wysokoœci. Jeden ze strza³ów trafi³

w os³onê rdzenia niestabilnego reaktora.

Wedge i Luke, siedz¹cy w kabinie pilotów transportowego wa-

had³owca Nowej Republiki, musieli zmru¿yæ oczy, kiedy ca³e La-

boratorium Otch³ani zamieni³o siê w ognist¹ kulê, podobn¹ do eks-

ploduj¹cego miniaturowego s³oñca. Œrodek Otch³ani zap³on¹³ ¿a-

rem oczyszczaj¹cym ca³e przestworza.

P³omienista kula zaczê³a rozprzestrzeniaæ siê we wszystkie stro-

ny, a iluminatory statku automatycznie uleg³y zaciemnieniu. Wedge

lecia³ w³aœciwie na oœlep, ufaj¹c, ¿e nawigacyjny komputer skieruje

jego wahad³owiec do flagowego statku floty Nowej Republiki.

Zaciemnienie ust¹pi³o, wiêc odwróci³ g³owê i popatrzy³ na cen-

tralny punkt Otch³ani, w którym kiedyœ znajdowa³a siê najbardziej

skomplikowana, tajna placówka naukowa i badawcza Imperium. Do-

strzeg³ tylko p³omienist¹ chmurê dymu i skalnych od³amków, roz-

przestrzeniaj¹c¹ siê dziêki uwolnionej energii. Wiedzia³, ¿e po up³y-

wie jakiegoœ czasu i tak wszystko zostanie poch³oniête przez niena-

sycon¹ czeluœæ tej czy innej czarnej dziury.

Kiedy intensywnoœæ blasku zmala³a na tyle, ¿e móg³ znów wi-

dzieæ wszystkie szczegó³y, nie dostrzeg³ nigdzie ani œladu ostatnie-

go gwiezdnego niszczyciela admira³ Daali.

background image

280

Szturmowcy, skazani na pewn¹ œmieræ, pracowali jak automaty,

naprawiaj¹c uszkodzenia w metalowej os³onie rdzenia reaktora. Przez

otwór wyrwany si³¹ eksplozji detonatora tryska³a ognista radioak-

tywna struga. Przyciemnione szyby he³mów ¿o³nierzy sprawia³y, ¿e

szturmowcy tylko z trudem mogli zobaczyæ, co robi¹, a w tym cza-

sie œmiercionoœne promieniowanie przenika³o ich cia³a.

Bombardowani strumieniami zabójczych cz¹stek, s³abli i poru-

szali siê coraz wolniej. Mimo to przenosili ciê¿kie metalowe p³yty,

co nie by³o zbyt trudne przy tak ma³ej sile ci¹¿enia. U¿ywaj¹c pod-

rêcznych laserowych spawarek, przytwierdzali p³yty do os³ony re-

aktora, staraj¹c siê za³ataæ otwór i powstrzymaæ wyciek.

Do pleców mieli przytroczone pojemniki z aparatur¹ podtrzymuj¹c¹

funkcjonowanie ich organizmów. W pewnej chwili z plecaka jednego

ze szturmowców wytrysn¹³ snop iskier, kiedy umieszczone tam urz¹-

dzenia odmówi³y pos³uszeñstwa. Nieszczêsny ¿o³nierz zacz¹³ rozpacz-

liwie wymachiwaæ rêkami w absolutnej ciszy, a potem oderwa³ siê od

podstawy i machaj¹c coraz wolniej, poszybowa³ w g³¹b konstrukcji. Inny

szturmowiec, ignoruj¹c œmieræ kolegi, bez s³owa zaj¹³ jego miejsce.

Organizmy wszystkich ju¿ dawno otrzyma³y œmiertelne dawki promie-

niowania. Szturmowcy wiedzieli o tym, ale przeszli wszechstronne prze-

szkolenie i byli œwiadomi, ¿e ¿yj¹ tylko po to, ¿eby s³u¿yæ Imperium.

Jeden ze szturmowców za³o¿y³ ostatni¹ ³atê w miejscu, w którym

panowa³o najwiêksze ciœnienie. Jego skóra by³a pokryta pêcherza-

mi. Wiêkszoœæ nerwów nie funkcjonowa³a. Oczy i p³uca ¿o³nierza

krwawi³y. Si³¹ woli zmusi³ siê jednak do zakoñczenia pracy.

R O Z D Z I A £

!'

background image

281

Zimna pustka przestworzy natychmiast och³odzi³a spoiny os³ony

rdzenia reaktora. Szturmowiec, z trudem ³api¹c oddech i walcz¹c

z krwi¹ zalewaj¹c¹ jego p³uca, wycharcza³ do mikrofonu radiostacji

he³mu:

– Meldujê, ¿e zadanie zosta³o wykonane.

PóŸniej wszyscy szturmowcy, czuj¹c, ¿e ich systemy podtrzymy-

wania ¿yciowych funkcji s¹ tak¿e uszkodzone, i wiedz¹c, ¿e komór-

ki ich organizmów zosta³y zniszczone wskutek œmiertelnego napro-

mieniowania, w tej samej chwili oderwali siê od podstawy rdzenia

reaktora. Zaczêli bezw³adnie opadaæ w stronê spiczastych sto¿ków

i b³yskawic, przelatuj¹cych miêdzy nimi. Po chwili, jeden po dru-

gim, sp³onêli jak ogniste meteory.

Tol Sivron przekona³ siê, ¿e Laboratorium Otch³ani zosta³o ca³-

kowicie zniszczone, a gwiezdny niszczyciel admira³ Daali znikn¹³.

Kiedy sobie to uœwiadomi³, wybuchn¹³ pe³nym oburzenia gniewem.

– Placówka mia³a byæ przecie¿ moim celem! – powiedzia³. Spio-

runowa³ spojrzeniem swoich kierowników. – Jak mog³a mi coœ ta-

kiego zrobiæ? To ja dysponujê przecie¿ Gwiazd¹ Œmierci, a nie ona!

Kiedy fala udarowa olbrzymiej eksplozji minê³a jego bojow¹ sta-

cjê i zanik³a, Sivron stwierdzi³, ¿e rebeliancka flota gromadzi siê, by

odlecieæ z rejonu Otch³ani.

Ciê¿ko westchn¹³.

– Mo¿e powinniœmy zwo³aæ kolejne zebranie i przedyskutowaæ,

co dalej robiæ – powiedzia³.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców, zrywaj¹c

siê na równe nogi. – Nasz reaktor zosta³ w³aœnie prowizorycznie na-

prawiony. Poœwiêci³em dziewiêciu doskonale wyszkolonych ludzi, by

przywróciæ sprawnoœæ superlaserowi. Uwa¿am, ¿e powinniœmy go

u¿yæ! Flota Rebeliantów przygotowuje siê do ucieczki. Odlec¹, je¿eli

szybko im nie przeszkodzimy. Wiem, ¿e to nietypowa procedura, pa-

nie dyrektorze, ale nie mamy czasu na zebrania i dyskusje.

Sivron popatrzy³ na twarze pozosta³ych kierowników, nagle czu-

j¹c siê doœæ niepewnie. Nie lubi³, by ktokolwiek zmusza³ go do szyb-

kiego podejmowania decyzji. Gdyby nie zastanowi³ siê nad wszyst-

kimi konsekwencjami, mog³oby wydarzyæ siê zbyt wiele nieprzewi-

dzianych rzeczy. Czu³ jednak, ¿e tym razem kapitan ma racjê.

– No dobrze, a zatem postêpujemy zgodnie z tymczasow¹ proce-

dur¹ alarmow¹ – powiedzia³. – Ale decyzjê podejmujemy wspólnie.

background image

282

Czy powinniœmy u¿yæ superlasera przeciwko statkom floty Rebe-

liantów? Doxin, niech pan g³osuje pierwszy.

– Zgadzam siê – odpar³ gruby i bardzo niski kierownik dzia³u

urz¹dzeñ du¿ej mocy.

Tol Sivron obróci³ g³owê w kierunku kobiety, której twarz przy-

pomina³a ostrze topora.

– Golanda?

– Dobrze by³oby, gdybyœmy przetrzepali im skórê.

– Yemm?

Devaronianin kiwn¹³ g³ow¹, a jego rogi zako³ysa³y siê w dó³

i w górê.

– W raportach bêdzie wygl¹da³o o wiele lepiej, je¿eli podejmie-

my decyzjê jednomyœlnie.

Sivron na chwilê siê zamyœli³.

– Poniewa¿ Wermyna ju¿ nie ma z nami, oddajê g³os zamiast niego.

Ja tak¿e zgadzam siê ze wszystkimi. W ten sposób podjêliœmy decyzjê

bez jednego g³osu sprzeciwu. Zadamy cios si³om Rebeliantów. – Kiw-

n¹³ g³ow¹ w stronê Yemma. – Proszê podkreœliæ to w swoim raporcie.

– Panie dyrektorze – wtr¹ci³ siê znów kapitan szturmowców. –

Rebeliancka flota odlatuje! Jedna z korwet ju¿ znika w chmurach

gazów otaczaj¹cych Otch³añ!

– Kapitanie, jest pan taki niecierpliwy! – warkn¹³ Sivron. – Czy

nie widzi pan, ¿e w³aœnie przeg³osowaliœmy uchwa³ê? Teraz musi-

my przyst¹piæ do jej realizacji. Proszê wzi¹æ siê w garœæ i wybraæ

jakiœ cel.

Zamruga³ powiekami niewielkich oczu i zauwa¿y³ jedn¹ z kore-

liañskich korwet, wisz¹c¹ nieruchomo w przestworzach.

– Co powie pan na tê? – zapyta³. – Wygl¹da na ciê¿ko uszkodzo-

n¹ albo zostawion¹ jako przynêta. To mi siê nie podoba... A poza

tym stanowi nieruchomy cel. Bêdziemy mogli go wykorzystaæ do

wzorcowania naszych urz¹dzeñ celowniczych. Pamiêta pan, ostat-

nio nie trafi³ pan w planetê.

– Jak pan sobie ¿yczy, panie dyrektorze.

Kapitan odwróci³ siê i zacz¹³ wydawaæ rozkazy szturmowcom

pe³ni¹cym s³u¿bê w pomieszczeniu artylerzystów stacji.

– Proponujê, ¿ebyœmy do strza³u wykorzystali tylko po³owê ener-

gii, panie dyrektorze – odezwa³ siê Doxin, zajêty przegl¹daniem do-

kumentacji technicznej na ekranie monitora. Jego ³ysa g³owa pokry³a

siê znów fa³dami. – Nawet przy u¿yciu zmniejszonej mocy superlaser

Gwiazdy Œmierci a¿ nadto wystarczy do zniszczenia pojedynczego

background image

283

gwiezdnego statku. W ten sposób bêdzie mo¿na ponownie strzeliæ,

nie wyczerpuj¹c zbyt szybko zasobów energii. Nie bêdzie pan musia³

tak d³ugo czekaæ na mo¿liwoœæ oddania nastêpnego strza³u.

– Doskona³y pomys³, panie kierowniku – ucieszy³ siê Sivron. –

Bardzo chcia³bym móc strzeliæ kilka razy z rzêdu.

Artylerzyœci, pochyleni nad pulpitami kontrolnych konsolet, z du¿¹

wpraw¹ przebierali palcami po jasno oœwietlonych ró¿nobarwnych

segmentach i prze³¹cznikach, usi³uj¹c nakierowaæ celowniczy krzy¿

na korwetê, której los by³ w³aœciwie przes¹dzony.

W aparaturze, zainstalowanej w pomieszczeniu, odezwa³ siê nie-

cierpliwy g³os Tola Sivrona.

– Pospieszcie siê i strzelajcie! Chcemy oddaæ drugi strza³ do tych

statków, zanim wszystkie zd¹¿¹ odlecieæ z Otch³ani.

Wspó³pracuj¹c ze sob¹, artylerzyœci zdo³ali w koñcu ustawiæ ce-

lownik superlasera i szarpnêli za dŸwigniê, uwalniaj¹c czêœæ olbrzy-

miej energii rdzenia reaktora.

Ogniskuj¹cymi rurami pop³ynê³y szerokie strumienie œmiercio-

noœnego œwiat³a. Skupione w centralnej soczewce, wystrzeli³y

w przestworza jak z³owieszcza lanca, po czym trafi³y w sam œrodek

kad³uba.

Unieruchomiona koreliañska korweta stanowi³a cel o tak ma³ych

rozmiarach, ¿e poch³onê³a tylko niewielk¹ czêœæ niszcz¹cej mocy.

Strumieñ œwiat³a przeszy³ ognist¹ chmurê szcz¹tków i poszybowa³

dalej, w kierunku wiruj¹cych chmur gazów.

– Znakomicie! – zachwyci³ siê Sivron. – Widzicie, co mo¿na osi¹-

gn¹æ, je¿eli postêpuje siê zgodnie z w³aœciwymi procedurami? Teraz

weŸcie na cel fregatê. To ten du¿y statek. Chcê widzieæ, jak eksploduje.

Nagle tu¿ obok celowniczego iluminatora przemkn¹³ niewielki,

kanciasty œwietlny okruch. Wydawa³ siê drobny niczym komar... ale

z ka¿d¹ chwil¹ stawa³ siê coraz wiêkszy. Zbli¿a³ siê, a jego kad³ub

po³yskiwa³, odbijaj¹c blask roz¿arzonych gazów. Maleñki statek

otworzy³ ogieñ ze œmiesznie nieskutecznych laserów do prototypu

Gwiazdy Œmierci.

– A to co? – zapyta³ Tol Sivron, nie wierz¹c w³asnym oczom. –

Poka¿cie mi go dok³adniej.

Golanda powiêkszy³a obraz na ekranie i jêknê³a. Jej zniekszta³-

cona twarz sprawia³a wra¿enie gotowej do roz³upania planety na

kawa³ki.

– Wydaje mi siê, ¿e to jeden z naszych wynalazków, panie dyrek-

torze – rzek³a. – Zapewne sam pan go rozpoznaje.

background image

284

Tol Sivron spojrza³ na ma³y statek, przypominaj¹cy okruch krysz-

ta³u, i poczu³ dziwne œwierzbienie w g³owoogonach. Oczywiœcie, ¿e

go pamiêta³. Nie tylko roboczy model, który kiedyœ ogl¹da³, ale tak-

¿e raporty z postêpów badañ. Przypomina³ sobie równie¿ wyniki

komputerowych symulacji, które w czasie wielu lat pracy nad wy-

nalazkiem przedstawia³a mu jego konstruktorka, Qwi Xux.

– Pogromca S³oñc – odezwa³ siê zdumiony. – Ale przecie¿ to jest

nasza broñ!

Toroidalna antena generatora rezonansowych torped, umieszczo-

na na d³ugim, cienkim wsporniku w dolnej czêœci kad³uba, zaczyna-

³a pulsowaæ plazmowym ogniem.

– Chcê mieæ ³¹cznoœæ z tym statkiem – oœwiadczy³ Tol Sivron. –

Chcê rozmawiaæ z pilotem, kimkolwiek jest. Halo, halo? Przyw³asz-

czy³eœ sobie coœ, co stanowi w³asnoœæ Laboratorium Otch³ani. ¯¹-

dam, ¿ebyœ natychmiast przekaza³ to w rêce upowa¿nionych funk-

cjonariuszy Imperium.

Skrzy¿owa³ rêce na piersi i czeka³ na odpowiedŸ.

Pilot Pogromcy S³oñc w odpowiedzi wystrzeli³ jedn¹ z rezonan-

sowych torped ku GwieŸdzie Œmierci.

Kyp czu³ falê uniesienia, kiedy, ignoruj¹c pompatyczne ¿¹danie admi-

nistratora nie istniej¹cego Laboratorium Otch³ani, uruchamia³ dŸwigniê

spustow¹ superbroni. Przygl¹da³ siê, jak niesamowita energia rezonanso-

wej torpedy ka¿e jej oderwaæ siê od spodu kad³uba i zag³êbiæ w labirynt

nadbudówek i wsporników w samym sercu prototypu Gwiazdy Œmierci.

Rezonansowy pocisk zamienia³ w parê elementy konstrukcji, ja-

kie napotyka³ na drodze. W koñcu uderzy³ w g³ówny wspornik szkie-

letu i przekszta³ci³ go w chmurê roz¿arzonego metalu.

Energia, wyzwolona przez torpedê, zapocz¹tkowa³a niewielk¹

reakcjê ³añcuchow¹. Rozszczepiane j¹dra atomów przekazywa³y

energiê s¹siednim, tak ¿e zasiêg zniszczeñ stawa³ siê coraz wiêkszy.

Kolejne dŸwigary zamienia³y siê w parê, a w szkielecie konstrukcji

pojawi³a siê wyrwa, która z ka¿d¹ chwil¹ siê powiêksza³a.

Uniesienie Kypa jednak szybko minê³o, kiedy reakcja ³añcucho-

wa zaczê³a przebiegaæ coraz wolniej, a w koñcu zupe³nie usta³a. Kon-

strukcja prototypu Gwiazdy Œmierci mia³a zbyt ma³¹ masê, ¿eby re-

akcja mog³a sama siê podtrzymywaæ.

Kyp unicestwi³ ca³kiem spor¹ czêœæ konstrukcji noœnej bojowej sta-

cji, ale zasiêg zniszczeñ ograniczy³ siê do jednego sektora. Za ma³o.

background image

285

Ponownie przes³a³ energiê do transmitera rezonansowych torped

i przygotowa³ siê do kolejnego strza³u. Gdyby to okaza³o siê ko-

nieczne, zamierza³ niszczyæ jeden fragment Gwiazdy Œmierci po

drugim. Spojrza³ jednak na kontrolny pulpit i stwierdzi³ z przera¿e-

niem, ¿e pozosta³a mu ju¿ tylko jedna rezonansowa torpeda.

Z ponur¹ twarz¹ skierowa³ Pogromcê S³oñc jeszcze bli¿ej proto-

typu. Musia³ zrobiæ wszystko, by wyrz¹dziæ jak najwiêcej szkody

tym ostatnim strza³em.

Han Solo zatoczy³ „Tysi¹cletnim Soko³em” ciasn¹ pêtlê. Zamie-

rza³ sprawdziæ, czy termiczne detonatory spowodowa³y du¿o znisz-

czeñ w rdzeniu reaktora Gwiazdy Œmierci.

Nie potrafi³ ukryæ rozczarowania. Spodziewa³ siê, ¿e w szkiele-

cie bojowej stacji zakwitnie oœlepiaj¹co jasny ognisty kwiat, a tym-

czasem wygl¹da³o na to, ¿e termiczne detonatory spali³y na panew-

ce. Zaobserwowa³ tylko ma³y wybuch w centralnej czêœci szkieletu.

Wcale nie zosta³ nim oœlepiony.

Kiedy Mara i Lando zdejmowali pró¿niowe skafandry, statek przez

kilka chwil dryfowa³ w przestworzach. Calrissian otar³ pot z czo³a

i osuszy³ d³onie o materia³ kombinezonu. Sprawia³ wra¿enie wyraŸ-

nie rozgoryczonego faktem, ¿e tkanina jest taka brudna.

– I co teraz? – odezwa³ siê Han Solo, kiedy w koñcu oboje zna-

leŸli siê obok niego w sterowni.

Lando skierowa³ spojrzenie na kulê Gwiazdy Œmierci, malej¹c¹

za ruf¹ ich statku.

– Mo¿e powinniœmy siê przekonaæ, czy Wedge...

Nagle Laboratorium Otch³ani i „Gorgona” zosta³y poch³oniête

przez oœlepiaj¹c¹ ognist¹ kulê. Wydawa³o siê, ¿e wszystkie planeto-

idy równoczeœnie eksplodowa³y.

– Za póŸno – stwierdzi³a Mara.

– Dlaczego Gwiazda Œmierci nie mog³a tak samo wybuchn¹æ? –

zapyta³ zasmucony Lando.

– Mo¿e chocia¿ spowodowaliœmy du¿o zniszczeñ – odpar³ Han

z nadziej¹ w g³osie.

Jednak ju¿ w nastêpnej chwili wszyscy jêknêli, widz¹c, jak z su-

perlaserowego dzia³a prototypu bojowej stacji strzela s³up zielonego

œwiat³a i trafia jedn¹ z korwet wycofuj¹cej siê floty Nowej Republiki.

– To by³oby na tyle, je¿eli chodzi o spowodowanie du¿ych znisz-

czeñ – zauwa¿y³a Mara Jade.

background image

286

– Ta Gwiazda Œmierci potrafi siaæ zniszczenia, nie ma ¿artów! –

przyzna³ Lando.

– Zaczekajcie – odezwa³ siê Han, mru¿¹c oczy i przygl¹daj¹c siê

uwa¿niej szkieletowi armilarnej sfery. – Zbli¿my siê do niej.

– Zbli¿my? – powtórzy³ z niedowierzaniem Lando. – Postrada³eœ

wszystkie zmys³y?

– To Kyp – oznajmi³ Han.

Zobaczy³, jak Pogromca S³oñc przelatuje w pobli¿u Gwiazdy

Œmierci i odpala jedn¹ z rezonansowych torped, jarz¹cych siê pla-

zmowym ogniem, chc¹c pos³aæ j¹ w sam œrodek konstrukcji.

– Je¿eli ch³opak rzuci³ wyzwanie GwieŸdzie Œmierci, musimy mu

pomóc! – oœwiadczy³ stanowczo.

Pogromca S³oñc lecia³ ku grawitacyjnym szczêkom gromady czar-

nych dziur Otch³ani, a Tol Sivron rozkaza³, ¿eby Gwiazda Œmierci

pod¹¿a³a za niewielkim, ale bardzo niebezpiecznym statkiem.

– Spróbujcie pochwyciæ go promieniem œci¹gaj¹cym – powie-

dzia³. – Bêdziemy mogli wówczas rozprawiæ siê z nim tak samo jak

z tamt¹ rebelianck¹ korwet¹.

– Panie dyrektorze – odezwa³ siê kapitan szturmowców. – Po-

chwyciæ taki ma³y cel i przemieszczaj¹cy siê z tak du¿¹ prêdkoœci¹...

– A wiêc zbli¿my siê do niego tak bardzo, by byæ pewnym,

¿e nie chybimy – warkn¹³ Sivron. – Jedna z jego torped znisz-

czy³a jedenaœcie procent naszej konstrukcji! Nie mo¿emy po-

zwoliæ sobie na to, ¿eby odpali³ jeszcze jedn¹. Jak to wyt³uma-

czymy póŸniej, kiedy powrócimy do przestrzeni rz¹dzonej przez

Imperium?

– Mo¿e to by³by dobry powód, ¿eby trzymaæ siê od niego jak

najdalej, panie dyrektorze? – zasugerowa³ nieœmia³o kapitan sztur-

mowców.

– Nonsens! Jak to wygl¹da³oby w raporcie? – odpar³ Sivron, po-

chylaj¹c siê nad pulpitem. – Kapitanie, da³em panu wyraŸny rozkaz.

Silniki napêdowe bojowej stacji, rozmieszczone wzd³u¿ obwodu

równika, obudzi³y siê do ¿ycia. Gigantyczny szkielet Gwiazdy Œmier-

ci przyspieszy³ i skierowa³ siê w œlad za umykaj¹cym Pogromc¹.

– Otworzyæ ogieñ, kiedy cel znajdzie siê w zasiêgu strza³u – roz-

kaza³ Sivron.

Gwiazda Œmierci powoli nabiera³a prêdkoœci, ale mikroskopijny

kanciasty okruch zwolni³, jakby siê z niej naigrawa³.

background image

287

Kiedy zbli¿ali siê do bezdennej czeluœci najbli¿szej czarnej dziu-

ry, temperatura gazów zaczê³a rosn¹æ. Pogromca S³oñc to przyspie-

sza³, to znów zwalnia³, przez ca³y czas strzelaj¹c z niewielkich lase-

rów. Niszczy³ tu i tam cienkie dŸwigary i wsporniki i wyrz¹dza³ szko-

dy, których zasiêg by³ œmiesznie ma³y. Tymczasem Gwiazda Œmier-

ci musia³a borykaæ siê ze wzrastaj¹c¹ si³¹ grawitacji pobliskiej czar-

nej dziury.

Tol Sivron w³¹czy³ przycisk interkomu i zwróci³ siê do artylerzy-

stów stacji:

– Co siê dzieje? Czy czekacie na okazjê odczytania numerów se-

ryjnych na elementach silnika tej ³upiny?

Ponownie o¿y³ wielki laser Gwiazdy Œmierci. Jego zielony pro-

mieñ przedar³ siê przez skrajne ob³oki chmur gazów i poszybowa³

ku Pogromcy... ale smuga œwiat³a zaczê³a siê zakrzywiaæ w lewo,

przyci¹gana przez si³ê grawitacji czarnej dziury. Zielona b³yskawi-

ca zamieni³a siê w spiralê i jak kula ³o¿yska wpad³a do gigantyczne-

go leja.

– Chybiliœcie! – wrzasn¹³ Sivron. – Jakim cudem mogliœcie chy-

biæ? Kapitanie, proszê przekazaæ mi stery. Od tej chwili bêdê sam

pilotowa³ Gwiazdê Œmierci. Mam ju¿ doœæ waszego braku kompe-

tencji.

Wszyscy kierownicy dzia³ów unieœli g³owy i w os³upieniu popa-

trzyli na swojego dyrektora. Kapitan szturmowców powoli obróci³

siê na fotelu.

– Czy jest pan pewien, ¿e to rozs¹dna decyzja, panie dyrektorze?

Nie ma pan doœwiadczenia...

Sivron skrzy¿owa³ rêce na piersi.

– Zapozna³em siê z instrukcj¹ obs³ugi, a poza tym przygl¹da³em

siê, co pan robi. Wiem wszystko, czego potrzebujê. Proszê natych-

miast przekazaæ mi stery. To rozkaz najwy¿szego prze³o¿onego!

Szczerz¹c zêby w uœmiechu pe³nym oczekiwania, Tol Sivron za-

cz¹³ wydawaæ rozkazy dotycz¹ce trajektorii lotu Gwiazdy Œmierci.

– Teraz rozprawimy siê z nim na dobre – oœwiadczy³.

Zupe³nie jak wielki floozam na smyczy – pomyœla³ Kyp, obiera-

j¹c kurs na czeluœæ czarnej dziury. Gwiazda Œmierci powtarza³a wier-

nie jego ka¿dy manewr.

Zatoczy³ ³uk i skierowa³ siê ponownie w stronê prototypu bojo-

wej stacji, a potem przyspieszy³ i przyci¹gn¹³ ekran celowniczy.

background image

288

Labirynt krzy¿uj¹cych siê dŸwigarów i belek wirowa³ coraz bli¿ej...

i wówczas Kyp odpali³ ostatni¹ torpedê rezonansow¹. Oœlepiaj¹cy

elipsoidalny pocisk plazmowy unicestwi³ zewnêtrzne fragmenty

konstrukcji i zag³êbi³ siê, by spowodowaæ jeszcze wiêksze znisz-

czenia ni¿ poprzedni.

Kyp wiedzia³, ¿e ten strza³ wywo³a prawdziwy pop³och. Nie spa-

rali¿uje ca³ej Gwiazdy Œmierci, ale i tak Kyp nie chcia³ obezw³ad-

niaæ stacji. Zamierza³ zadowoliæ siê jedynie ca³kowitym zwyciê-

stwem.

Kiedy reakcja ³añcuchowa wyzwolona przez energiê ostatniej tor-

pedy dobieg³a koñca, Kyp przelecia³ nad metalowym szkieletem

konstrukcji Gwiazdy Œmierci, zawróci³ i ponownie skierowa³ dziób

Pogromcy S³oñc ku najbli¿szej czarnej dziurze.

Pos³u¿y³ siê astronawigacyjnym komputerem, by okreœliæ wartoœci

parametrów punktu krytycznego, po którego przebyciu ¿aden statek,

choæby najpotê¿niejszy, nie móg³ wyrwaæ siê z grawitacyjnych szpo-

nów czarnej dziury. Z ka¿d¹ chwil¹ zbli¿a³ siê do niego coraz bar-

dziej... a Gwiazda Œmierci przez ca³y czas lecia³a jego œladem.

– Kypie! Kypie Durronie! – zawo³a³ Han do mikrofonu komuni-

katora „Soko³a”. – Odezwij siê! Jesteœ za blisko czarnej dziury!

Uwa¿aj!

W g³oœniku nie us³ysza³ jednak ¿adnej odpowiedzi.

Piloci Gwiazdy Œmierci i Pogromcy S³oñc, jak z³¹czeni w œmier-

telnym uœcisku, lecieli, nie zwracaj¹c uwagi na nic, co mog³oby prze-

szkodziæ im w walce. Imperialna stacja bojowa coraz bardziej po-

gr¹¿a³a siê w leju czarnej dziury. Pogromca S³oñc przelatywa³ to

nad ni¹, to znów pod ni¹, nie przestaj¹c raziæ kolosa cienkimi nitka-

mi laserowych strza³ów.

– Chyba wiem, co chce zrobiæ – odezwa³ siê Han, nie potrafi¹c

ukryæ g³êbokiego niepokoju. – Prototyp Gwiazdy Œmierci ma o wiele

wiêksz¹ objêtoœæ i masê. Je¿eli Kyp potrafi zwabiæ j¹ do pu³apki,

z której nie bêdzie mog³a uciec...

– A przy okazji nie da siê sam wessaæ – dokoñczy³ ponuro Lando.

– Tak, w tym sêk, prawda? – rzek³ Han.

Z superlasera Gwiazdy Œmierci znów wystrzeli³ snop œwiat³a.

Ponownie zakrzywi³ siê w polu grawitacyjnym, nawet jeszcze bar-

dziej ni¿ poprzednio, ale tym razem artylerzyœci bojowej stacji wziêli

poprawkê podczas celowania. Rozjarzona krawêdŸ œwietlistej smu-

background image

289

gi musnê³a kad³ub Pogromcy S³oñc, który gwa³townie zboczy³ z kur-

su i zacz¹³ kozio³kowaæ.

Jakikolwiek inny statek zosta³by natychmiast zamieniony w pa-

rê, ale kwantowo-krystaliczny pancerz ochroni³ superbroñ przed ka-

tastrof¹... chocia¿ niewiele brakowa³o.

Systemy napêdowe statku Kypa zosta³y niew¹tpliwie uszkodzo-

ne. Pogromca S³oñc lecia³ dalej si³¹ rozpêdu, ale jego pilot manew-

rowa³ sterami, usi³uj¹c wydostaæ siê z czeluœci czarnej dziury. Mia³

jednak zbyt ma³¹ prêdkoœæ, a bezdenny lej znajdowa³ siê zbyt blisko

i mia³ za du¿¹ si³ê przyci¹gania. Ma³y statek, podobny do okruchu

kryszta³u, zacz¹³ lecieæ po spirali. Zataczaj¹c krêgi o coraz mniej-

szej œrednicy, pogr¹¿a³ siê w bezkresn¹ ciemnoœæ.

Pilot prototypu Gwiazdy Œmierci nie móg³ siê oprzeæ pokusie od-

dania ostatniego, œmiertelnego strza³u. Stacja bojowa przyspieszy³a,

chc¹c znaleŸæ siê jeszcze bli¿ej ofiary. Pogromca S³oñc i gigantycz-

ny kulisty szkielet bojowej stacji zatacza³y coraz szybsze spiralne

krêgi, coraz mniejsze, coraz bli¿sze czeluœci.

Wygl¹da³o na to, ¿e dopiero w tej chwili pilot armilarnej sfery

zacz¹³ zdawaæ sobie sprawê ze œmiertelnego niebezpieczeñstwa gro-

¿¹cego jego GwieŸdzie Œmierci, gdy¿ w jednej chwili w³¹czy³ wszyst-

kie silniki rozmieszczone wzd³u¿ obwodu równika. Usi³owa³ wy-

rwaæ prototyp ze szponów czarnej dziury. Gigantyczna kula minê³a

jednak punkt, z którego mo¿na by³o zawróciæ.

Pogromca S³oñc równie¿ nie móg³ osi¹gn¹æ dostatecznej prêdko-

œci, ¿eby wyrwaæ siê ze spiralnej orbity. Zatacza³ coraz ciaœniejsze

krêgi niemal na tym samym poziomie, co prototyp bojowej stacji.

Nie mia³ ¿adnej szansy ratunku.

Han czu³, jak jakaœ potworna si³a usi³uje wydrzeæ serce z jego

piersi.

– Kypie! – krzykn¹³.

Z kad³uba gin¹cego Pogromcy S³oñc wystrzeli³a cienka nitka

œwiat³a, a potem srebrzysta superbroñ zaczê³a znikaæ w mrokach

otch³ani straszliwego leja.

Prototyp Gwiazdy Œmierci pogr¹¿y³ siê w k³êbach chmur roz¿a-

rzonych gazów, które wraz z nim wpad³y do czeluœci. Kulisty proto-

typ, poddany dzia³aniu niejednorodnych grawitacyjnych naprê¿eñ,

zmieni³ kszta³t. Wyd³u¿y³ siê i sp³aszczy³, przybieraj¹c formê gigan-

tycznego jaja. PóŸniej zakrzywione belki zaczê³y pêkaæ, a wsporni-

ki i dŸwigary po³ama³y siê i rozerwa³y. Ca³oœæ przybra³a kszta³t sto¿-

ka i zniknê³a w paszczy potwornego leja.

19 – W³adcy mocy

background image

290

Pogromca S³oñc wys³a³ po¿egnalny b³ysk œwiat³a, a potem po-

dzieli³ los swojego przeœladowcy.

Lando i Mara siedzieli nieruchomo, niezdolni odezwaæ siê choæ-

by s³owem. Han zwiesi³ g³owê i z ca³ej si³y zacisn¹³ powieki.

– ¯egnaj, Kypie – szepn¹³.

– To cylinder rejestracyjny Pogromcy S³oñc – odezwa³a siê nagle

Mara Jade. Rozpozna³a niewielk¹ œwietlist¹ plamkê, wystrzelon¹

z pok³adu œmiercionoœnej superbroni. – Lepiej pochwyæmy go jak

najszybciej, gdy¿ i on zaczyna traciæ prêdkoœæ i opadaæ z powrotem

w czeluœæ czarnej dziury.

– Cylinder rejestracyjny? – powtórzy³ Han, prostuj¹c siê i usi³u-

j¹c okazaæ chocia¿ trochê entuzjazmu w g³osie. – No dobrze, zabie-

rajmy go, zanim bêdzie za póŸno.

„Sokó³” przyspieszy³ i skierowa³ siê w stronê czarnej dziury. Lan-

do i Mara, wspó³pracuj¹c, manewrowali sterami, walcz¹c z si³¹ przy-

ci¹gania potwornego leja i usi³uj¹c utrzymaæ statek na wyznaczo-

nym kursie. Zbli¿yli siê do metalowego pojemnika, a Lando pochwy-

ci³ go promieniem œci¹gaj¹cym na kilka chwil, zanim cylinder osi¹-

gn¹³ najwy¿szy punkt trajektorii lotu i zacz¹³ opadaæ z powrotem ku

grawitacyjnemu lejowi.

– Mam go – oznajmi³ Lando.

– To dobrze, w takim razie wci¹gnijcie go do œrodka i wynoœmy

siê st¹d – rzek³ Han ponurym, obojêtnym tonem. – Przynajmniej

bêdê wiedzia³, jakie by³y ostatnie s³owa, które pragn¹³ przekazaæ mi

przed œmierci¹.

background image

291

Han i Lando w³o¿yli ochronne grube rêkawice, po czym wyci¹gnêli

cylinder rejestracyjny Pogromcy S³oñc i przenieœli go do œwietlicy. Po-

jemnik przebywa³ tak d³ugo w zimnie przestworzy, ¿e teraz, kiedy zna-

laz³ siê w ciep³ym pomieszczeniu, jego powierzchnia zaczê³a siê pokry-

waæ szronem, przypominaj¹cym trochê deseñ w liœcie paproci.

Cienka metalowa pow³oka po³yskiwa³a. W kilku miejscach by³o

widaæ na niej œlady wy³adowañ elektrostatycznych, powsta³ych wsku-

tek du¿ej prêdkoœci pocz¹tkowej i ocierania siê o zjonizowane cz¹stki

gazów.

– Bardzo ciê¿ki ten cylinder – stwierdzi³ Lando, kiedy razem z Ha-

nem wynosili pojemnik na œrodek pomieszczenia. Po³o¿yli go z g³u-

chym metalicznym stukiem na p³ycie pok³adu.

Cylinder, maj¹cy prawie pó³tora metra d³ugoœci i nieca³e piêæ-

dziesi¹t centymetrów œrednicy, by³ u¿ywany przez kapitanów i pilo-

tów statków skazanych na zag³adê. Wystrzeliwali go, aby przekazaæ

ostatnie zapiski z dzienników pok³adowych, a tak¿e informacje z pa-

miêciowych rdzeni komputerów w celu ustalenia przyczyn zaginiê-

cia czy unicestwienia ich jednostek.

Han przypomnia³ sobie, jak Kyp opowiada³ mu kiedyœ historiê

o in¿ynierach i naukowcach Nowej Republiki, którzy podczas ba-

dania wnêtrza Pogromcy S³oñc natknêli siê na jeden z takich pojem-

ników. Wpadli wówczas w panikê, s¹dz¹c, ¿e znaleŸli niebezpiecz-

n¹ rezonansow¹ torpedê... Zapewne nie mieli pojêcia, ¿e takie reje-

stracyjne cylindry by³y standardowym wyposa¿eniem wszystkich

imperialnych jednostek. Ka¿dy pilot myœliwca czy przemytnik nie

R O Z D Z I A £

"

background image

292

mia³by najmniejszych problemów ze zorientowaniem siê, do czego

mog¹ byæ stosowane.

Podczas sza³u wœciek³oœci, jaki ogarn¹³ go w Mg³awicy Kocio³

i systemie Caridy, Kyp wystrzeliwa³ takie rejestracyjne pojemniki,

¿eby wszyscy wiedzieli, kto i dlaczego dokona³ tylu zniszczeñ. Nie

chcia³, by ktokolwiek uwa¿a³ te kataklizmy za zwyczajne, astrono-

miczne incydenty.

Han, bezbrze¿nie smutny, czu³ siê jak sparali¿owany. Nie zwraca³

uwagi na nic, co dzieje siê wokó³ niego. Jego przyjaciel mia³ racjê, ale

tylko do pewnego stopnia. Plan Kypa Durrona, zak³adaj¹cy zniszcze-

nie Imperium, przewidywa³ stosowanie metod równie brutalnych i z³o-

œliwych jak te, którymi pos³ugiwa³ siê sam Imperator.

Luke Skywalker by³ zdania, ¿e m³odzieniec w zupe³noœci odpo-

kutowa³ za swoje grzechy, ale teraz szansa, i¿ Kyp zostanie kiedyœ

wielkim Jedi, zosta³a na zawsze zaprzepaszczona.

Han nie móg³ jednak w¹tpiæ w poœwiêcenie Kypa. M³odzieniec

unicestwi³ za jednym zamachem i Pogromcê S³oñc, i prototyp Gwiaz-

dy Œmierci. Za cenê w³asnego ¿ycia uwolni³ galaktykê od terroru.

Za cenê ¿ycia kupi³ wolnoœæ miliardom istot.

To mia³o sens, prawda? P r a w d a ?

Mara Jade uklêk³a obok pojemnika i zaczê³a przesuwaæ szczu-

p³ymi palcami po powierzchni. Otworzy³a zatrzask umo¿liwiaj¹cy

dostêp do panelu kontrolnego.

– No có¿, dobrze chocia¿, ¿e zamek nie zosta³ zaszyfrowany –

stwierdzi³a. – Albo Kyp nie mia³ tyle czasu, albo wiedzia³, ¿e to my go

przechwycimy. Nie w³¹czy³ nawet nadajnika sygna³u namiarowego.

– No to go otwórz – odezwa³ siê szorstko Han.

Mia³ ju¿ doœæ czekania w ponurej ciszy. O czym móg³ myœleæ

ch³opiec w ostatnich chwilach ¿ycia? Co takiego chcia³ powiedzieæ?

Mara zaczê³a przyciskaæ klawisze w dobrze znanej, standardo-

wej kolejnoœci. Œwiate³ka na pulpicie zamruga³y najpierw na czer-

wono, a póŸniej na bursztynowo, ¿eby w koñcu zmieniæ siê na zie-

lone. Rozleg³ siê cichy syk uchodz¹cego powietrza i w œrodkowej

czêœci cylindra pojawi³a siê pod³u¿na szpara, poprzednio zupe³nie

niewidoczna. Kiedy obie po³owy zaczê³y siê rozchylaæ, d³uga ciem-

na szczelina ukaza³a wnêtrze pojemnika.

W œrodku cylindra spoczywa³o cia³o Kypa Durrona, absolutnie

nieruchome i blade, jakby odlane z wosku. Powieki m³odzieñca by³y

mocno zaciœniête, a na twarzy malowa³ siê wyraz intensywnej, ale

zarazem dziwnie spokojnej koncentracji.

background image

293

– Kyp! – krzykn¹³ ochryple Han. Jego g³os zdradza³ zdumienie

i radoœæ, chocia¿ w³aœciciel „Tysi¹cletniego Soko³a” robi³ wszyst-

ko, ¿eby nie daæ siê ponieœæ z³udnej nadziei. – Kyp!

W jakiœ sposób m³odzieniec zdo³a³ zmieœciæ cia³o w niewielkiej

objêtoœci rejestracyjnego cylindra; pojemnika, w którym mog³oby

siê ukryæ co najwy¿ej dziecko. Kyp z³o¿y³ jednak rêce i nogi w ten

sposób, ¿e po³ama³ koœci, a potem przycisn¹³ koñczyny do piersi tak

mocno, a¿ trzasnê³y ¿ebra. Jedynie dziêki temu cia³o m³odzieñca

zmieœci³o siê we wnêtrzu metalowej trumny.

Han pochyli³ siê ni¿ej nad trupioblad¹ twarz¹.

– Czy on ¿yje? – zapyta³ z nadziej¹ w g³osie. – Chyba znajduje

siê w jakimœ transie Jedi.

W akcie ostatecznej rozpaczy Kyp zdo³a³ jeszcze pos³u¿yæ siê

technik¹ znieczulania bólu, stosowan¹ przez rycerzy Jedi. Wyko-

rzysta³ tak¿e inne sztuki, których nauczy³ go mistrz Skywalker na

Yavinie Cztery... Postanowi³ wypróbowaæ je na sobie, wiedz¹c, ¿e

tylko one mog¹ przynieœæ mu ocalenie.

– Spowolni³ wszystkie funkcje organizmu tak, jakby przebywa³

w stanie hibernacji – odezwa³a siê Mara. – Mo¿na by³oby pomyœleæ,

¿e nie ¿yje.

Cylinder rejestracyjny by³ szczelny, ale nie zosta³ wyposa¿ony

w system uzdatniania atmosfery. Jedynym powietrzem, jakim dys-

ponowa³ Kyp, by³o wiêc to, które zmieœci³o siê w przestrzeniach nie

zajêtych przez jego cia³o.

– To... niemo¿liwe – wyj¹ka³ Lando.

– Wyci¹gnijmy go – zaproponowal Han. – Tylko ostro¿nie.

Delikatnie, ³agodnie, wyj¹³ cia³o m³odzieñca z wnêtrza niewiel-

kiego pojemnika. Kiedy Lando i Mara pomagali mu u³o¿yæ Kypa na

jednej z w¹skich prycz, jego cia³o obwis³o i omal nie wypad³o z ich

r¹k. Koœci, po³amane w wielu miejscach, wygl¹da³y, jakby ktoœ zmi¹³

cia³o jak papierow¹ kulê i odrzuci³ na bok.

– Och, Kypie – westchn¹³ Han. Kiedy rozprostowywa³ jego rêce,

mia³ wra¿enie, ¿e popêkane koœci nadgarstka trzês¹ siê jak galareta. –

Musimy zabraæ go do oœrodka medycznego – oznajmi³. – Mam tu

wprawdzie œrodki umo¿liwiaj¹ce niesienie pierwszej pomocy w na-

g³ych wypadkach, ale mowy nie ma, ¿eby wystarczy³y przy tak roz-

leg³ych obra¿eniach.

Nagle powieki Kypa zadr¿a³y i otworzy³y siê, ukazuj¹c ciemne

oczy. By³o widaæ, ¿e cierpienie nie pozwala ch³opcu zogniskowaæ

spojrzenia. Kyp zmusi³ siê jednak do przezwyciê¿enia bólu.

background image

294

– Hanie – szepn¹³ tak cicho, ¿e jego g³os zabrzmia³ niczym szmer

najl¿ejszych skrzyde³. – Przylecia³eœ po mnie.

– Oczywiœcie, ch³opcze – odrzek³ Han, pochylaj¹c siê jeszcze ni-

¿ej. – A czego siê spodziewa³eœ?

– A Gwiazda Œmierci? – zapyta³ szeptem Kyp.

– Wessana do czeluœci czarnej dziury... podobnie jak Pogromca.

Nikt wiêcej ju¿ ich nie zobaczy.

Ca³e cia³o m³odzieñca przenikn¹³ dreszcz niek³amanej ulgi.

– To dobrze.

Zamkn¹³ powieki. Wygl¹da³o na to, ¿e ponownie straci przytom-

noœæ, ale po chwili zamruga³, a w jego oczach pojawi³ siê b³ysk no-

wej nadziei.

– Nic mi nie bêdzie, wiecie?

– Wiemy – odpar³ Han cicho.

Dopiero wówczas Kyp podda³ siê bólowi, ale po sekundzie znów

pogr¹¿y³ siê w transie Jedi.

– Cieszê siê, ¿e ¿yjesz, ch³opcze – szepn¹³ Han, po czym uniós³

g³owê i popatrzy³ na Landa i Marê. – Musimy zabraæ go na Coru-

scant.

W g³oœniku komunikatora w sterowni „Soko³a” rozleg³ siê nagle

donoœny ryk Wookiego. Han wyprostowa³ siê i pobieg³ do kabiny

pilotów. Ujrza³ pokiereszowany szturmowy wahad³owiec klasy Gam-

ma, który wisia³ w przestworzach tu¿ przed dziobem frachtowca.

Bia³e œwiat³o emanuj¹ce z dysz wylotowych silników œwiadczy³o

o tym, ¿e jest gotów do lotu.

– Chewie! – krzykn¹³ Han do mikrofonu, a Wookie odpowiedzia³

mu radosnym wyciem.

– Chewbacca mówi – niepotrzebnie zacz¹³ t³umaczyæ Threepio –

¿e gdybyœcie chcieli wylecieæ z rejonu Otch³ani, ma zaprogramo-

wane w pamiêci nawigacyjnego komputera parametry szlaku umo¿-

liwiaj¹cego wydostanie siê z tego b¹bla. Spodziewam siê, ¿e wszy-

scy chc¹ jak najszybciej wróciæ do domu.

Han zerkn¹³ k¹tem oka na Landa i Marê, a potem lekko siê

uœmiechn¹³.

– Masz absolutn¹ racjê, Threepio – odpar³.

background image

295

Cilghal sta³a nieruchomo poœrodku jadalni wielkiej œwi¹tyni, ale

nie odzywa³a siê ani s³owem. Œwiadomie nie okazywa³a ¿adnej re-

akcji na s³owa Ackbara.

Kalamarianin, ponownie odziany w bia³y mundur admira³a No-

wej Republiki, pochyli³ siê nad Cilghal i po³o¿y³ silne rêce na jej

ramionach okrytych jasnoniebiesk¹ szat¹. Kiedy zacisn¹³ palce, ka-

lamariañska pani ambasador omal nie krzyknê³a z bólu. Wzdrygnê-

³a siê w obawie przed tym, czego mo¿e od niej za¿¹daæ.

– Nie mo¿esz poddawaæ siê tak ³atwo – odezwa³ siê Ackbar po

chwili. – Nie uwierzê, ¿e nie potrafisz tego zrobiæ, dopóki nie udo-

wodnisz mi, i¿ przekracza to twoje si³y.

Cilghal czu³a siê onieœmielona jego pa³aj¹cym spojrzeniem. Nie

pozna³aby tego ¿adna istota ludzka, ale ona widzia³a na jego twarzy

d³ugotrwa³y stres, który pokry³ jego ³ososiow¹ skórê ciemnopoma-

rañczowymi cêtkami. Skóra Ackbara sprawia³a wra¿enie wysuszo-

nej, a p³atki uszu niemal schowa³y siê w zag³êbieniach po bokach

g³owy. Cienkie wici wyrastaj¹ce wokó³ jego ust by³y teraz wystrzê-

pione i po³amane.

Od czasu strasznej katastrofy na Vortex i hañby, któr¹ okry³a jego

dobre imiê, Ackbara nêka³y wyrzuty sumienia. Teraz jednak doszed³

do siebie i powróci³, ¿eby z jeszcze wiêkszym oddaniem s³u¿yæ i swo-

im rodakom, i Nowej Republice. Przyby³ na Yavina Cztery, aby

porozmawiaæ z Cilghal.

– Od czasów wielkiej czystki nie narodzi³ siê ani jeden uzdrowi-

ciel Jedi – odezwa³a siê Kalamarianka. – Mistrz Skywalker uwa¿a,

R O Z D Z I A £

"

background image

296

¿e wykazujê pewne uzdolnienia w tej dziedzinie, ale nie wykony-

wa³am ¿adnych æwiczeñ, które pozwoli³yby mi je rozwin¹æ. Nie

wiem, co i jak powinnam robiæ, a wiêc dzia³a³abym na oœlep. Nie

odwa¿y³abym siê...

– Niemniej jednak... – przerwa³ jej ostro Ackbar.

Puœci³ jej ramiona i cofn¹³ siê o krok. Zapewne chcia³, aby nie-

skazitelnie czysta biel admiralskiego munduru olœni³a jej oczy w pó³-

mroku panuj¹cym w jadalni wielkiej œwi¹tyni Massassów.

Do komnaty wszed³ nagle Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierwszy i ukrad-

kiem zerkn¹³ na Ackbara. Kiedy rozpozna³ dowódcê floty Nowej

Republiki, jego oczy rozszerzy³y siê ze zdumienia. Mrukn¹³ pod no-

sem coœ, co mia³o oznaczaæ przeprosiny, i oszo³omiony, chy³kiem

siê wycofa³.

Spojrzenie Ackbara nie oderwa³o siê jednak od twarzy Cilghal.

Kalamarianka unios³a g³owê, ¿eby spojrzeæ w oczy admira³a, ale by³o

widaæ, ¿e czeka na jego s³owa.

– Proszê – nalega³ Ackbar. – B³agam ciê. Je¿eli nie spróbujesz,

Mon Mothma niechybnie umrze.

– Przysiêg³am sobie, zarówno wówczas, kiedy zostawa³am pani¹

ambasador, jak i teraz, gdy przylecia³am tu, aby uczyæ siê jako przy-

sz³a Jedi – odezwa³a siê w koñcu, westchn¹wszy i pochyliwszy g³o-

wê – ¿e zrobiê wszystko, co bêdzie w mojej mocy, ¿eby s³u¿yæ No-

wej Republice i umacniaæ jej w³adzê.

Spojrza³a na p³askie, szpachlowato zakoñczone d³onie.

– Je¿eli mistrz Skywalker ma do mnie takie zaufanie, kim¿e je-

stem, ¿eby podawaæ w w¹tpliwoœæ jego os¹d? – zapyta³a. – Proszê

zabraæ mnie na pok³ad swojego statku, admirale. Lecimy na Coru-

scant.

Kiedy znalaz³a siê w by³ym Pa³acu Imperialnym, z przera¿eniem

oceni³a sytuacjê jako krytyczn¹, nieomal beznadziejn¹.

Mon Mothma by³a nieprzytomna. Inwazja nanoniszczycieli po-

kona³a mechanizmy obronne jej organizmu. Maleñkie mikroby nie

przestawa³y niszczyæ jedn¹ po drugiej komórek jej cia³a. Gdyby by³a

przywódczyni nie korzysta³a z pomocy aparatury podtrzymuj¹cej

pracê serca, umo¿liwiaj¹cej oddychanie i zapewniaj¹cej oczyszcza-

nie krwi, umar³aby wiele dni wczeœniej.

Niektórzy cz³onkowie rady byli zdania, ¿e powinno siê pozwoliæ

jej umrzeæ. Twierdzili, ¿e utrzymywanie Mon Mothmy przy ¿yciu

background image

297

za wszelk¹ cenê tylko przed³u¿a jej cierpienia i agoniê. Leia Organa

Solo, obecna przywódczyni Nowej Republiki, dowiedzia³a siê jed-

nak, ¿e jedna z nowych Jedi mistrza Skywalkera ma przylecieæ

z Yavina Cztery i podj¹æ siê leczenia. Chocia¿ mo¿liwoœæ wylecze-

nia praktycznie nie istnia³a, Leia nalega³a, aby daæ kobiecie jeszcze

jedn¹ szansê.

Kiedy Cilghal wyl¹dowa³a w Imperial City, Leia i Ackbar natych-

miast zaprowadzili j¹ do pomieszczenia szpitalnego, gdzie le¿a³a

umieraj¹ca Mon Mothma. W powietrzu unosi³a siê przygnêbiaj¹ca

woñ œmierci.

Spojrzenie ciemnych oczu Leii, w których krêci³y siê ³zy, prze-

nios³o siê z twarzy Mon Mothmy na oblicze Cilghal. Kalamarianka

wyczuwa³a nadziejê, jak¹ przywódczyni pok³ada³a w jej zdolno-

œciach, jak gdyby by³o to coœ materialnego.

Zapach lekarstw i œrodków antyseptycznych, a tak¿e pomruk

aparatury sprawia³y, ¿e skóra Cilghal, zazwyczaj wilgotna, by³a

teraz wyschniêta i spêkana. Kalamarianka bardzo chcia³aby pop³y-

waæ w wodach ojczystego oceanu, ¿eby pozbyæ siê k³opotliwych

myœli i zmyæ z siebie toksyny zmêczenia... ale by³a przywódczyni

Nowej Republiki potrzebowa³a takiego oczyszczenia o wiele bar-

dziej ni¿ ona.

Podesz³a do ³o¿a, na którym spoczywa³a nieprzytomna Mon Mo-

thma. Ackbar i Leia zostali przy drzwiach szpitalnej sali.

– Musicie mieæ œwiadomoœæ, ¿e w³aœciwie nic nie wiem o spe-

cjalnych uzdrowicielskich mocach, jakimi dysponuj¹ niektórzy ry-

cerze Jedi – powiedzia³a, jakby chcia³a ich przeprosiæ. – Jeszcze mniej

wiem na temat tej ¿ywej trucizny, która w³aœnie w tej chwili wynisz-

cza jej organizm.

G³êboko nabra³a powietrza, przesyconego ska¿onymi woniami.

– Zostawcie nas teraz – oznajmi³a. – Mon Mothma i ja bêdziemy

walczy³y razem. – Prze³knê³a œlinê. – Je¿eli potrafimy.

Cicho mrucz¹c wyrazy wspó³czucia i poparcia, Ackbar i Leia

wyszli ze szpitalnej sali. Wygl¹da³o na to, ¿e Cilghal nie zwróci³a na

to uwagi.

Jej po³yskuj¹ca, b³êkitna szata kalamariañskiej pani ambasador

powiewa³a wokó³ niej niczym niematerialna fala. Cilghal uklêk³a

obok ³o¿a i wpatrzy³a siê w nieruchome cia³o Mon Mothmy. Zapu-

œci³a weñ wici Mocy, ale nie mia³a pojêcia, co dalej. Stara³a siê oce-

niæ zasiêg szkód, jakie wyrz¹dzi³y nanoniszczyciele w organizmie

kobiety.

background image

298

Kiedy zaczê³a zapuszczaæ myœlow¹ sondê g³êbiej, zdumia³a siê

na widok ogromu spustoszeñ dokonanych przez z³oœliw¹ truciznê.

Nie potrafi³a poj¹æ, jakim cudem kobiecie uda³o siê ¿yæ tak d³ugo.

W umyœle Cilghal zaczê³a wzbieraæ niepewnoœæ, ogarniaæ j¹ mrocz-

nym cieniem.

W jaki sposób mog³aby walczyæ z tak¹ trucizn¹? Nie rozumia³a,

jak Moc mog³a uzdrawiaæ ¿ywe istoty. Nie by³a w stanie poj¹æ, jak

mog³aby wzmocniæ si³y ¿yciowe kogoœ tak wyniszczonego jak Mon

Mothma. Z usuniêciem z³oœliwych mikrobów nie umia³y sobie po-

radziæ najlepsze medyczne androidy. Nie istnia³o ¿adne lekarstwo,

które mog³oby uleczyæ tê kobietê.

Cilghal wiedzia³a tylko to, czego nauczy³ j¹ mistrz Skywalker.

Umia³a wysy³aæ myœlowe wici Mocy, wyczuwaæ obecnoœæ ¿ywych

organizmów, a tak¿e przesuwaæ i unosiæ rozmaite przedmioty. Po-

szukuj¹c w³aœciwej odpowiedzi albo chocia¿ jakiegoœ pomys³u, nie

przestawa³a przenikaæ cia³a Mon Mothmy promieniuj¹cymi strumie-

niami Mocy.

Czy mog³a wykorzystaæ w³asne umiejêtnoœci Jedi, ale inaczej, tak

by wzmocniæ organizm Mon Mothmy? By uleczyæ jej cia³o? Czy

potrafi³a znaleŸæ metodê usuniêcia trucizny? Cilghal zawaha³a siê,

kiedy nag³a myœl przemknê³a przez jej mózg niczym meteor. Zdu-

mia³ j¹ ogrom wysi³ku, jakiego by to od niej wymaga³o. W pierw-

szym odruchu chcia³a nawet usun¹æ tê myœl z g³owy... ale zmusi³a

siê do poœwiêcenia jej chwili uwagi.

Kiedy mistrz Skywalker mówi³ o naukach Yody, podkreœla³, ¿e

„wielkoœæ nie ma znaczenia”. Yoda twierdzi³, ¿e problem uniesienia

ca³ego myœliwca typu X, nale¿¹cego do Luke’a, nie ró¿ni siê ni-

czym od zagadnienia unoszenia kamienia.

Czy Cilghal mog³a wykorzystaæ tê regu³ê do czegoœ przeciw-

nego? Czy mog³a operowaæ Moc¹ w tak precyzyjny sposób, ¿eby

poruszyæ czy unieœæ coœ a¿ t a k m a ³ e g o ? W i e l k o œ æ n i e

m a z n a c z e n i a .

Ale gdyby Cilghal potrafi³a usun¹æ cz¹steczki niszcz¹cej tru-

cizny z organizmu Mon Mothmy, gdyby umia³a jakimœ cudem

utrzymaæ j¹ przy ¿yciu, nie pozwoliæ jej pogr¹¿yæ siê w otch³ani

œmierci, wówczas po pewnym czasie jej cia³o mog³oby samo od-

zyskaæ si³y.

Kalamarianka nie dopuœci³a, by obezw³adni³y j¹ w³asne myœli

o tym, ile takich truj¹cych cz¹stek powinna wyrzuciæ. Musia³aby

eliminowaæ je po kolei, jedn¹ po drugiej. Musia³aby przepychaæ ka¿-

background image

299

dego nanoniszczyciela przez œciankê komórkow¹ i usuwaæ z cia³a

umieraj¹cej kobiety.

Po³o¿y³a d³onie na nagiej skórze Mon Mothmy. Ujê³a lew¹ rêkê

by³ej przywódczyni Nowej Republiki i prze³o¿y³a poza obrêb ³o¿a

w ten sposób, ¿e czubki palców zawis³y nad ma³ym kryszta³owym

pojemnikiem, który kiedyœ s³u¿y³ do przechowywania lekarstw.

Mimo i¿ dotyk palców Cilghal by³ bardzo lekki, pozostawi³ na wra¿-

liwym ciele Mon Mothmy czerwono-fioletowe siñce.

Kalamarianka otworzy³a wrota swojego umys³u. Uwolni³a myœli

i pozwoli³a pr¹dom Mocy p³yn¹æ w g³¹b nieruchomego cia³a kona-

j¹cej kobiety. Przys³oni³a wielkie oczy b³onami mru¿nymi i zaczê³a

wpatrywaæ siê w komórki organizmu Mon Mothmy Ÿrenicami my-

œli, podró¿owaæ komórkowymi szlakami jej cia³a.

Znalaz³a siê w dziwnym wszechœwiecie p³yn¹cych krwinek, komó-

rek nerwowych i dr¿¹cych w³ókien miêœniowych, a tak¿e organów, które

nie funkcjonowa³y prawid³owo. Nie rozumia³a tego, na co patrzy, ale

chyba instynktownie wiedzia³a, które z nich s¹ zdrowe i utrzymuj¹ Mon

Mothmê przy ¿yciu, a które zosta³y opanowane przez czarn¹ zarazê.

Pos³uguj¹c siê wiciami Mocy, mog³a zapuszczaæ w g³¹b cia³a Mon

Mothmy palce nieskoñczenie ma³e, precyzyjne i delikatne. Mog³a

chwytaæ po jednym nanoniszczycielu na raz i wyrzucaæ go na ze-

wn¹trz umieraj¹cego cia³a.

Wyszukiwa³a mikroskopijne zarazki i wyszarpywa³a je, popycha-

³a. Usuwa³a truciznê z komórek, które by³y jeszcze nie do koñca

uszkodzone, chroni³a je przed zniszczeniem.

Zadanie Cilghal by³o nieprawdopodobnie skomplikowane. Tru-

cizna rozproszy³a siê i zaczê³a rozmna¿aæ. Opanowa³a miliony i mi-

liardy komórek organizmu Mon Mothmy. Kalamarianka musia³a

znaleŸæ i usun¹æ wszystkie nanoniszczyciele, jeden po drugim.

Kiedy pomyœlnie usunê³a pierwszy, zaczê³a rozgl¹daæ siê za na-

stêpnym.

I nastêpnym.

I nastêpnym.

I nastêpnym.

– Czy w stanie zdrowia Mon Mothmy nast¹pi³a jakaœ poprawa? –

zapyta³a szeptem Leia.

Sta³a przed drzwiami szpitalnej komnaty. W³aœnie wróci³a z po-

siedzenia rady, podczas którego genera³ Wedge Antilles, Qwi Xux

background image

300

i Han Solo szczegó³owo opowiedzieli o wszystkim, co wydarzy³o

siê podczas wyprawy do Laboratorium Otch³ani.

Leia s³ucha³a, nie potrafi¹c ukryæ ogarniaj¹cej j¹ fascynacji.

Od czasu do czasu puszcza³a perskie oko do Hana, którego w ci¹gu

ostatnich kilku dni niemal wcale nie widywa³a. W g³êbi duszy

niepokoi³a siê jednak przez ca³y czas stanem zdrowia Mon Mo-

thmy.

– Absolutnie ¿adna – odpowiedzia³ znu¿onym tonem Ack-

bar. – Bardzo chcielibyœmy wiedzieæ, co w³aœciwie usi³uje zro-

biæ Cilghal.

W ci¹gu ostatnich dziewiêciu godzin Kalamarianka nawet siê nie

poruszy³a. Pogr¹¿ona w g³êbokim transie, klêcza³a obok ³o¿a by³ej

przywódczyni Nowej Republiki. Po³o¿y³a d³onie na ciele konaj¹cej

kobiety. Medyczne androidy nie spodziewa³y siê, ¿e Mon Mothma

bêdzie ¿y³a a¿ tak d³ugo, wiêc sam fakt, ¿e dot¹d nie podda³a siê

œmierci, mówi³ w³aœciwie sam za siebie.

Leia uchyli³a drzwi i zajrza³a do œrodka. Przekona³a siê, ¿e sytu-

acja nie uleg³a ¿adnej zmianie. Czubki palców by³ej przywódczyni

zwisa³y nad niewielkim kryszta³owym pojemnikiem. Na opuszce

wskazuj¹cego palca wisia³a kropelka oleistej, srebrzystoszarej cie-

czy. Ca³y proces by³ zbyt wolny, by mo¿na go by³o œledziæ, ale w ci¹-

gu trzydziestu minut kropla siê powiêkszy³a, przez chwilê niepew-

nie dr¿a³a na czubku palca, po czym, pod dzia³aniem si³y ci¹¿enia,

spad³a do podstawionego naczynia.

W g³êbi korytarza pojawi³ siê Terpfen. Szed³ powoli, odziany

w zwyczajny, ciemnozielony kombinezon bez ¿adnych odznak czy

naszywek, œciœle przylegaj¹cy do jego cia³a. Nawet mimo ca³kowi-

tego u³askawienia nie chcia³ przyj¹æ poprzedniego stopnia. Od cza-

su powrotu z Anoth spêdza³ wiêkszoœæ czasu samotnie, zamkniêty

w swojej komnacie.

Kalamariañski mechanik przystan¹³ o kilka metrów od nich. By³o

widaæ, ¿e obawia siê zbli¿yæ do drzwi pomieszczenia, w którym prze-

bywa³a Mon Mothma. Leia wiedzia³a, ¿e Terpfen jest drêczony wy-

rzutami sumienia z powodu stanu konaj¹cej kobiety i nie zgadza siê,

¿eby win¹ za tê chorobê obarczaæ kogokolwiek innego. Chocia¿ ro-

zumia³a niedolê Terpfena, irytowa³o j¹, ¿e Kalamarianin tak d³ugo

u¿ala siê nad swoim losem. Czeka³a niecierpliwie, kiedy znów ze-

chce obj¹æ poprzednie stanowisko.

Terpfen stan¹³ przed Ackbarem i sk³oni³ siê niezgrabnie, ukazu-

j¹c kolekcjê szram i blizn na czubku zniekszta³conej g³owy.

background image

301

– Panie admirale, podj¹³em decyzjê. – Nabra³ g³êboko powietrza. –

Chcia³bym wróciæ na Kalamar i kontynuowaæ pracê podjêt¹ przez pana,

o ile nasi ludzie zechc¹ mnie przyj¹æ. Chcia³bym pomóc przy odbudo-

wie Reef Home City. Obawiam siê... – Uniós³ g³owê i spojrza³ na skom-

plikowan¹ mozaikê p³ytek na œcianach by³ego Pa³acu Imperialnego. –

Obawiam siê, ¿e ju¿ nigdy nie bêdê siê czu³ dobrze na Coruscant.

– Uwierz mi, Terpfenie, ¿e bardzo dobrze wiem, jak siê czujesz –

odrzek³ Ackbar. – Nawet nie próbowa³bym odwieœæ ciê od tej decy-

zji. Uwa¿am, ¿e to rozs¹dny kompromis miêdzy potrzeb¹ zalecze-

nia twoich ran i chêci¹ dokonania zmian we w³asnym ¿yciu.

Terpfen wyprostowa³ siê, jakby s³owa Ackbara przywróci³y mu

chocia¿ czêœæ godnoœci i dumy.

– Chcia³bym odlecieæ jak najszybciej – powiedzia³.

– Oddam do twojej dyspozycji jakiœ statek – przyrzek³ admira³.

Terpfen znów siê uk³oni³.

– Czy nie ma pani nic przeciwko temu, pani przywódczyni? –

zapyta³, zwracaj¹c siê do Leii.

– Nie, Terpfenie – odrzek³a.

Odwróci³a siê jeszcze raz i spojrza³a na nieruchomy ¿ywy obraz

wewn¹trz szpitalnej sali.

Na Coruscant zd¹¿y³a zapaœæ g³êboka noc, zanim Cilghal wysz³a

z komnaty poprzedniej przywódczyni Nowej Republiki. Zachwia³a

siê na progu, ale nie wypuœci³a z prawej d³oni niewielkiego pojem-

nika wype³nionego do po³owy œmiercionoœn¹ trucizn¹, któr¹ cari-

dañski ambasador Furgan chlusn¹³ kiedyœ w twarz Mon Mothmy.

Dwaj stra¿nicy, czuwaj¹cy za drzwiami, natychmiast rzucili siê,

by jej pomóc. Kalamarianka by³a tak wyczerpana, ¿e tylko z trudem

mog³a stawiaæ krok za krokiem. Opar³a siê o kamienn¹ futrynê, chc¹c

zaczerpn¹æ si³y z masywnej ska³y.

Jej rêka dr¿a³a, kiedy wyci¹ga³a j¹, ¿eby podaæ kryszta³owe na-

czynie jednemu ze stra¿ników. Mia³a tylko tyle si³y, ¿eby unieœæ

niewielki pojemnik wype³niony trucizn¹, ale trzyma³a go pewnie,

obawiaj¹c siê, ¿e mog³aby go upuœciæ. Odczu³a ogromn¹ ulgê, kie-

dy stra¿nik wyj¹³ naczynie z jej zesztywnia³ych palców.

– Ostro¿nie z tym – odezwa³a siê chrapliwie, a w jej g³osie wy-

czuwa³o siê skrajne wyczerpanie.. – WeŸ to... i ka¿ unicestwiæ.

Drugi stra¿nik wyci¹gn¹³ podrêczny komunikator i da³ znaæ

wszystkim cz³onkom rady, by natychmiast przyszli.

background image

302

– Czy stan zdrowia Mon Mothmy siê poprawi³? – zapyta³ Kala-

mariankê pierwszy stra¿nik.

– Jej organizm zosta³ oczyszczony – odpar³a Cilghal. – Teraz jed-

nak potrzebuje wypoczynku.

Kiedy zachwia³a siê i osuwa³a na pod³ogê, jej fa³dzista, powiew-

na szata z cichym szmerem otar³a siê o p³ytki korytarza.

– Ja równie¿ – doda³a i natychmiast zapad³a w trans Jedi, przy-

wracaj¹cy wszystkie si³y.

background image

303

Niszczyciel gwiezdny „Gorgona” przemyka³ siê przez przestworza

niczym ranny smok. Z tysiêcy otworów w kad³ubie wydobywa³o siê

œmiercionoœne promieniowanie.

Dzia³a³ tylko jeden silnik napêdu podœwietlnego. In¿ynierowie

admira³ Daali zapewnili j¹, ¿e up³ynie wiele dni, zanim bêdzie mo-

g³a spróbowaæ dokonaæ skoku w nadprzestrzeñ.

Na dwunastu najni¿szych pok³adach niszczyciela nie funkcjono-

wa³y systemy regeneracji powietrza i wody. ¯o³nierze admira³ Da-

ali nawykli jednak do ¿ycia w takich surowych, spartañskich wa-

runkach. Mo¿liwe, ¿e zat³oczone pomieszczenia, w których teraz

przebywali, zachêc¹ ich do poœpiechu przy naprawach uszkodzeñ.

Ogrzewanie statku równie¿ pozostawia³o wiele do ¿yczenia. Daala

widzia³a, jak ka¿demu s³owu wydobywaj¹cemu siê z jej ust towa-

rzyszy mgie³ka.

Jej drogocenny flagowy statek zosta³ bardzo ciê¿ko uszko-

dzony. Daala wiedzia³a o tym, ale uœwiadamia³a sobie tak¿e, ¿e

nie musi doprowadzaæ go do idealnego stanu. Ju¿ nie. Tym ra-

zem zamierza³a przeprowadziæ tylko kilka najbardziej niezbêd-

nych napraw. Zamierza³a przedostaæ siê do obszaru kontrolo-

wanego przez Imperium, po to tylko, by móc zacz¹æ wszystko

od pocz¹tku.

Liczy³a na to, ¿e dowódcy oddzia³ów Rebeliantów doszli do wnio-

sku, i¿ jej statek uleg³ zniszczeniu podczas wybuchu. Z pewnoœci¹

ich czujniki zosta³y oœlepione b³yskiem, z jakim eksplodowa³a astero-

ida z reaktorem.

R O Z D Z I A £

"

background image

304

Widz¹c, ¿e Laboratorium Otch³ani zamienia siê w parê, Daala roz-

kaza³a przekazaæ maksymaln¹ moc do generatorów pól os³on i silni-

ka napêdu podœwietlnego. Rezygnuj¹c z zachowania ostro¿noœci,

skierowa³a niszczyciel ku chmurom wiruj¹cych gazów Otch³ani, by

opuœciæ j¹ sobie tylko znanym szlakiem. Wiedzia³a, ¿e jej pokiere-

szowany statek, powoli oddalaj¹cy siê od rejonu czarnych dziur, nie

zostanie zauwa¿ony przez ¿adne rebelianckie czujniki ani rejestrato-

ry.

Pulpity po³owy konsolet na mostku nie dzia³a³y. P³onê³y na nich

tylko nieliczne lampki wskutek wielu przeci¹¿eñ, jakim poddawa-

no ostatnio obwody kontrolne i steruj¹ce. Technicy starali siê je

naprawiæ. Odziani w watowane kombinezony, zdejmowali p³yty

czo³owe i grzebali poœród p³ytek z elektronicznymi obwodami, od

czasu do czasu pocieraj¹c zgrabia³e d³onie. Nie narzekali jednak

na swój los, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ich pracy przygl¹da³a

siê admira³ Daala.

Bardzo wielu szturmowców zginê³o, kiedy wybuch asteroidy z re-

aktorem rozhermetyzowa³ niektóre pomieszczenia i pok³ady. Wielu

innych straci³o ¿ycie w wyniku eksplozji, do których dochodzi³o we

wnêtrzu niszczyciela. Ambulatoria pok³adowe by³y pe³ne l¿ej i ciê-

¿ej rannych ¿o³nierzy. Wiêkszoœæ systemów komputerowych nie

funkcjonowa³a. Statek jednak, chocia¿ uszkodzony, lecia³ dalej.

Komandor Kratas podszed³ do admira³ Daali i zasalutowa³. Na

jego twarzy malowa³o siê wyczerpanie. Widoczny na niej brud i smu-

gi smaru dowodzi³y, ¿e oficer osobiœcie zajmowa³ siê naprawami.

– Niestety, nie przynoszê pomyœlnych wieœci, pani admira³ –

oznajmi³.

– Chcê znaæ prawdê o naszej sytuacji – odpar³a Daala. Stara³a siê

ukryæ niepokój, usun¹æ go w g³¹b serca, tak aby zwiêkszy³o ciœnie-

nie krwi i pomog³o podj¹æ jej w³aœciw¹ decyzjê. – Proszê mi powie-

dzieæ, bez wzglêdu na to, jaka mo¿e okazaæ siê nieprzyjemna.

Kratas kiwn¹³ g³ow¹ i prze³kn¹³ œlinê.

– W hangarach pozosta³o tylko siedem myœliwców typu TIE –

powiedzia³. – Wszystkie inne zosta³y zniszczone.

– Siedem! – wykrzyknê³a. – Tylko siedem z... – Zgrzytnê³a zêba-

mi i potrz¹snê³a g³ow¹, a p³omiennorude w³osy zawirowa³y wokó³

jej twarzy jak w diabelskim tañcu. Nabra³a powietrza, wypuœci³a je

i kiwnê³a g³ow¹. – Rozumiem. Mo¿e pan mówiæ dalej.

– Nie mamy tylu zapasowych czêœci, by dokonaæ napraw zewnêtrz-

nego uzbrojenia – ci¹gn¹³ Kratas. – Wszystkie sterburtowe baterie

background image

305

turbolaserowych dzia³ zosta³y zniszczone, ale mo¿e uda siê nam na-

prawiæ dwa dzia³a.

Daala usi³owa³a wykrzesaæ z siebie chocia¿ trochê optymizmu.

– To mog³oby wystarczyæ do obrony, gdybyœmy zostali zaatako-

wani – oznajmi³a. – Musimy jednak zrobiæ wszystko, by unikaæ ta-

kich sytuacji. W tej chwili nie mo¿emy pozwoliæ sobie na podjêcie

jakiejkolwiek akcji zaczepnej. Czy pan mnie rozumie, komandorze?

Jej s³owa sprawi³y Kratasowi wyraŸn¹ ulgê.

– Rozumiem, pani admira³ – odpar³. – Je¿eli chodzi o kad³ub, mo-

¿emy za³ataæ wiêkszoœæ otworów i ponownie nape³niæ powietrzem

pomieszczenia, ale... – Zawaha³ siê i zmarszczy³ czo³o, a krzaczaste

brwi zamieni³y siê w jedn¹ gigantyczn¹ w³ochat¹ krechê. – Prawdê

mówi¹c, pani admira³, nie widzê w tym wiêkszego sensu. Te po-

mieszczenia nie s¹ nam potrzebne, a naprawy poch³onê³yby wiele

czasu i energii. Ekipy naszych ludzi pracuj¹ bez wytchnienia. Pro-

ponujê, ¿ebyœmy naprawili tylko systemy uzdatniania powietrza i wo-

dy oraz te, dziêki którym bêdziemy mogli polecieæ w dalsz¹ drogê.

Daala z namys³em kiwnê³a g³ow¹.

– I w tym siê zgadzam z panem, komandorze – powiedzia³a. – To

trudna decyzja, ale musimy byæ realistami. Przegraliœmy tê bitwê,

ale wojna jeszcze siê nie skoñczy³a. Nie bêdziemy starali siê uspra-

wiedliwiaæ siebie za to, co siê sta³o, ale postaramy siê daæ z siebie

wszystko, ¿eby s³u¿yæ Imperium, jak najlepiej potrafimy.

Ponownie g³êboko odetchnê³a, nape³niaj¹c p³uca lodowatym po-

wietrzem. Skierowa³a spojrzenie na dziobowy iluminator mostka

i wpatrzy³a siê w mozaikê gwiazd sprawiaj¹cych wra¿enie, ¿e cze-

kaj¹ na jej statek. Œrodkiem mozaiki przebiega³ szeroki gwiezdny

³an, przecinaj¹cy j¹ na podobieñstwo strugi mleka. Spogl¹daj¹c po-

przez dysk galaktyki w stronê j¹dra, Daala pomyœla³a, ¿e ³an przy-

pomina jej gwiezdn¹ rzekê. Dziób „Gorgony” by³ skierowany w sam

œrodek jaskrawo œwiec¹cego wybrzuszenia galaktyki.

– Komandorze... – Daala œciszy³a g³os niemal do szeptu. – Jak¹

ma pan opiniê na temat morale za³ogi statku?

Kratas zbli¿y³ siê o krok, tak aby móc odpowiedzieæ tak¿e pó³-

g³osem.

– Przecie¿ pani wie, ¿e dysponujemy dobrymi ludŸmi, pani admi-

ra³. Doskonale wyæwiczonymi i zdyscyplinowanymi. Ostatnio po-

nosiliœmy jednak same klêski...

– Chce pan przez to powiedzieæ, ¿e stracili we mnie wiarê? – zapy-

ta³a.

20 – W³adcy mocy

background image

306

Jej twarz wygl¹da³a jak wyrzeŸbiona z kamienia. Daala zebra³a

wszystkie si³y i postanowi³a nie okazaæ, ile bólu sprawi³aby jej twier-

dz¹ca odpowiedŸ komandora. Odwróci³a g³owê, obawiaj¹c siê, ¿e

Kratas móg³by wyczytaæ to z jej szmaragdowych oczu.

– Oczywiœcie, ¿e nie, pani admira³! – odpar³ Kratas, a w jego g³o-

sie mo¿na by³o us³yszeæ niek³amane zdumienie. – Nadal darz¹ pani¹

nieograniczonym zaufaniem.

Z namys³em kiwnê³a g³ow¹, chc¹c w ten sposób ukryæ westchnie-

nie ulgi, które wydar³o siê z jej piersi. PóŸniej odwróci³a siê w stro-

nê oficera ³¹cznoœciowca i nadaj¹c g³osowi normalne brzmienie,

powiedzia³a:

– Panie poruczniku, proszê w³¹czyæ nadajnik ogólnego interko-

mu. Chcia³abym wyg³osiæ teraz przemówienie do za³ogi i ¿o³nierzy.

Zastanawia³a siê nad tym, co powie, dopóki porucznik nie kiw-

n¹³ lekko g³ow¹. Kiedy zaczê³a mówiæ, jej donoœny i dŸwiêczny

g³os rozbrzmia³ echem w pomieszczeniach uszkodzonego nisz-

czyciela.

– Proszê o uwagê ca³¹ za³ogê „Gorgony” – zaczê³a. – Chcia³a-

bym podziêkowaæ wam za wysi³ek i poœwiêcenie podczas walki

z przeciwnikiem dysponuj¹cym przewa¿aj¹cymi si³ami. Nasz wróg,

uciekaj¹c siê do podstêpu, nie przestaje odnosiæ sukcesu za sukce-

sem. Mo¿liwe, ¿e dopisuje mu niesamowite szczêœcie. Musimy jed-

nak siê przygotowaæ do nastêpnego etapu naszej walki. Kierujemy

siê teraz do j¹dra galaktyki, do ostatniej twierdzy, która nadal pozo-

staje lojalna wobec Imperium.

Muszê przyznaæ, ¿e na pocz¹tku nie zamierza³am przy³¹czaæ siê

do ¿adnego z lordów walcz¹cych z innymi o wp³ywy i w³adzê, ale

wygl¹da na to, ¿e nie mo¿emy d³u¿ej toczyæ walki na w³asn¹ rêkê.

Musimy przekonaæ lordów, kto jest ich prawdziwym wrogiem. Mu-

simy udowodniæ tym, którzy nadal dochowuj¹ wiernoœci Imperato-

rowi, ¿e powinniœmy siê zjednoczyæ, je¿eli chcemy byæ naprawdê

silni.

Na chwilê przerwa³a, po czym ci¹gnê³a podniesionym g³osem:

– Tak jest, „Gorgona” zosta³a bardzo powa¿nie uszkodzona.

Prawd¹ jest tak¿e to, ¿e ponieœliœmy ciê¿kie straty. Zostaliœmy

pokonani, ale nigdy nie zostaniemy zwyciê¿eni! Próby w rodza-

ju tych, jakie przeszliœmy, sprawiaj¹ tylko, ¿e stajemy siê silniej-

si. Nie ustawajcie w wysi³kach maj¹cych doprowadziæ „Gorgo-

nê” do stanu sprawnoœci. Dziêkujê wam za dotychczasow¹ ofiarn¹

s³u¿bê.

background image

307

Gestem da³a znak oficerowi ³¹cznoœciowcowi, ¿e mo¿e wy³¹czyæ

interkom. Ponownie popatrzy³a przez iluminator na gwiezdn¹ rzekê.

W rdzeniach pamiêciowych komputerów pok³adowych „Gorgo-

ny” mia³a wszystkie informacje, które wyci¹gnê³a z pamiêci osobi-

stego komputera dyrektora Laboratorium Otch³ani. Nie w¹tpi³a, ¿e

projekty nowych broni i wyniki testów pomog¹ Imperium wygraæ

nastêpny etap wojny.

Sta³a na zimnym mostku, z³¹czywszy za plecami d³onie, ukryte

w czarnych rêkawiczkach, i spogl¹da³a na wszechœwiat rozci¹gaj¹-

cy siê przed jej oczami.

Gwiezdny niszczyciel „Gorgona” lecia³ ku systemom gwiezdnym

j¹dra galaktyki. Daala wiedzia³a, ¿e jeszcze nadejdzie taki dzieñ,

kiedy wytrwa³oœæ doprowadzi j¹ do zwyciêstwa.

background image

308

„Œlicznotka” szybowa³a na niewielkiej wysokoœci nad pustynny-

mi, alkalicznymi równinami Kessel. Rozgwie¿d¿one niebo raz po

raz przecina³y b³yski, ogniste smugi meteorów – kawa³ków zniszczo-

nego ksiê¿yca, p³on¹cych w górnych warstwach rozrzedzonej atmos-

fery.

– Wiesz, to jest nawet piêkne – odezwa³ siê Lando. – W pewnym

sensie.

Mara Jade, siedz¹ca obok niego na wyœcie³anym fotelu gwiezd-

nego jachtu, wykrzywi³a twarz w sceptycznym grymasie. Spojrza³a

na niego, jakby pos¹dzaj¹c, ¿e postrada³ zmys³y – co nie by³o jej

now¹ myœl¹.

– Je¿eli tak uwa¿asz – powiedzia³a.

– Rzecz jasna, to wszystko bêdzie wymaga³o ogromnej pracy –

przyzna³ Lando, odrywaj¹c jedn¹ d³oñ od pulpitu i k³ad¹c j¹ na opar-

ciu fotela kobiety. Widz¹c ruch jego rêki, Mara drgnê³a... ale nie za

bardzo.

– Najwa¿niejsze bêdzie ponowne uruchomienie fabryk wzboga-

caj¹cych atmosferê i upewnienie siê, ¿e bêd¹ pracowa³y pe³n¹ par¹ –

ci¹gn¹³ Calrissian. – Po drugie, trzeba bêdzie sprowadziæ specjalne

zmodyfikowane androidy. Rozmawia³em te¿ z Nienem Nunbem,

moim przyjacielem Sullustaninem. Powiedzia³ mi, ¿e z przyjemno-

œci¹ zadomowi siê w tunelach kopalni przyprawy. Myœlê, ¿e bêdzie

doskona³ym nadzorc¹ ekip górników.

Lando uniós³ brwi i b³ysn¹³ zêbami w jednym z najbardziej olœnie-

waj¹cych uœmiechów.

R O Z D Z I A £

"!

background image

309

– Zorganizowanie obrony bez tej bazy na ksiê¿ycu bêdzie trochê

bardziej k³opotliwe, ale nie w¹tpiê, ¿e z pomoc¹ Sojuszu Przemytni-

ków opracujemy niezawodny system. Ty i ja stanowimy parê ideal-

nych partnerów, Maro. Cieszê siê na sam¹ myœl o tym, ¿e bêdê z tob¹

œciœle wspó³pracowa³.

Kobieta westchnê³a, ale by³ to doœæ cichy dŸwiêk œwiadcz¹cy ra-

czej o rezygnacji ni¿ irytacji.

– Nie³atwo siê poddajesz, Calrissian, prawda? – powiedzia³a.

– Nie. Poddawanie siê nie jest w moim stylu. Nigdy nie by³o.

Mara opad³a na wyœcie³any fotel i wpatrzy³a siê w dziobowy ilu-

minator „Œlicznotki”.

– W³aœnie tego siê obawia³am – stwierdzi³a.

Mroczne niebo nad ich g³owami nadal przecina³y smugi spadaj¹-

cych meteorów.

Dwa medyczne androidy pomog³y Mon Mothmie utrzymaæ rów-

nowagê. By³a przywódczyni Nowej Republiki sta³a obok zbiornika

bacta i czeka³a, a¿ œciekn¹ krople leczniczego p³ynu. W pewnej chwili

siê zachwia³a i opar³a o wypolerowan¹ powierzchniê ramienia jed-

nego z automatów. Kiedy w nastêpnej chwili puœci³a ramiê i stanê³a

o w³asnych si³ach, g³êboko odetchnê³a, a na jej umêczonej twarzy

ukaza³ siê lekki uœmiech.

Leia sta³a i przygl¹da³a siê kobiecie. Nie umia³a ukryæ zdumie-

nia, ¿e Mon Mothma tak szybko powraca do zdrowia.

– Nigdy nie przypuszcza³am, ¿e jeszcze kiedyœ bêdê mia³a okazjê

zobaczyæ, jak sama stoisz – powiedzia³a.

– I ja tak¿e – odpar³a by³a przywódczyni Nowej Republiki, ponuro

wzruszaj¹c ramionami. – Muszê przyznaæ, ¿e moje cia³o odzyskuje si³y

w zdumiewaj¹cym tempie. Prawie nie wychodzê ze zbiorników bacta,

które dzia³aj¹ cuda teraz, kiedy Cilghal usunê³a nanoniszczyciele z mo-

jego organizmu. Niecierpliwie wyczekujê chwili, kiedy bêdê mog³a st¹d

wyjœæ i zobaczyæ, co wydarzy³o siê podczas mojej choroby. Chcia³a-

bym jak najszybciej nadrobiæ wszystkie zaleg³oœci. Medyczne andro-

idy twierdz¹ jednak, ¿e muszê jeszcze pozostaæ tu i odpocz¹æ.

Leia siê rozeœmia³a.

– Nie martw siê, masz jeszcze mnóstwo czasu – powiedzia³a. – Czy

mo¿e... – Urwa³a, nie zamierzaj¹c ponaglaæ Mon Mothmy, ale zarazem

nie mog¹c powstrzymaæ ciekawoœci. – Czy wiesz, kiedy bêdziesz go-

towa znów pe³niæ obowi¹zki przywódczyni Nowej Republiki?

background image

310

Mon Mothma, korzystaj¹c ponownie z pomocy androidów, skie-

rowa³a siê ku jednemu z wyœcie³anych krzese³ stoj¹cych nie opodal

zbiornika bacta. Powoli opad³a na miêkkie siedzenie. Przez d³u¿szy

czas siê nie odzywa³a. Kiedy w koñcu unios³a g³owê i spojrza³a, Leia

poczu³a, ¿e na widok twarzy Mon Mothmy jej serce zamar³o na se-

kundê.

– Leio, nie jestem ju¿ przywódczyni¹ Nowej Republiki – oznaj-

mi³a. – Ty ni¹ jesteœ. Pe³ni³am tê funkcjê przez wiele lat, ale ta wy-

niszczaj¹ca choroba za bardzo mnie os³abi³a. I to nie tylko pod wzglê-

dem fizycznym, ale przede wszystkim w oczach urzêdników i dy-

plomatów. Nowa Republika w tych ciê¿kich czasach nie mo¿e po-

zwoliæ sobie na okazywanie s³aboœci. Przywódc¹ powinien byæ ktoœ

silny, energiczny. Potrzebujemy kogoœ takiego jak ty, Leio, córko

senatora Baila Organy.

Moja decyzja jest ostateczna. Nie bêdê usi³owa³a obj¹æ poprzed-

niego stanowiska. Najwy¿szy czas, ¿ebym odpoczê³a i odzyska³a si³y,

rozmyœlaj¹c o tym, jak najlepiej s³u¿yæ Nowej Republice. I dopóki

te trudne czasy nie przemin¹, nasza przysz³oœæ spoczywa w twoich

rêkach.

Leia prze³knê³a œlinê i u³o¿y³a rysy twarzy w wyraz komicznego

stoicyzmu.

– Obawia³am siê, ¿e zechcesz powiedzieæ coœ takiego – rzek³a. –

Myœlê jednak, ¿e skoro potrafiê dawaæ sobie radê z kilkoma imperialny-

mi odszczepieñcami, mo¿e bêdê umia³a poradziæ sobie z cz³onkami na-

szej rady. Mimo wszystko oni s¹ po naszej stronie.

– Mo¿e siê okazaæ, ¿e imperialni dostojnicy poddaj¹ siê o wiele

³atwiej ni¿ niektórzy cz³onkowie rady – stwierdzi³a Mon Mothma.

– Zapewne masz racjê – jêknê³a Leia.

Na Vortex œwiszcza³ wicher. Leia wpatrywa³a siê w niedawno

odbudowan¹ Katedrê Wiatrów wznosz¹c¹ siê jak wyzwanie rzuco-

ne straszliwym burzom. Han sta³ obok i mru¿y³ oczy k¹sane podmu-

chami, ale wynios³a budowla i na nim musia³a wywieraæ du¿e wra-

¿enie.

Nowa katedra ró¿ni³a siê od tej, któr¹ zniszczy³ kiedyœ admira³ Ack-

bar. Mia³a bardziej op³ywowe kszta³ty. Uskrzydleni Vorowie nie byli

zainteresowani odtworzeniem budowli w poprzednim kszta³cie. Po-

stanowili wznieœæ ca³kowicie now¹ zgodnie z planem, który prawdo-

podobnie powsta³ w ich zbiorowej œwiadomoœci.

background image

311

W promieniach s³oñca b³yszcza³y du¿e i ma³e kryszta³owe cylin-

dry, wznosz¹ce siê jak piszcza³ki gigantycznych organów. W ich

zakrzywionych powierzchniach wykonano szczeliny i otwory. W po-

bli¿u cylindrów uwijali siê Vorowie, machaj¹c skrzyd³ami, podob-

nymi do skórzanych. Otwieraj¹c albo zamykaj¹c szczeliny, kiero-

wali podmuchy do ró¿nych komór, dziêki czemu wydobywali z pisz-

cza³ek dŸwiêki i akordy. S³uchacze pozostawali na ziemi i tylko

Katedra Wiatrów wznosi³a siê ku niebu na podobieñstwo ducha

Nowej Republiki.

Nadci¹gaj¹ca wichura ko³ysa³a gêstymi ³anami wysokich pur-

purowych, cynobrowych i br¹zowych traw rosn¹cych na równi-

nach.

Niewysokie pagórki podziemnych domostw Vorów, zapewniaj¹-

cych im schronienie w porze szalej¹cych wichur, otacza³y now¹ ka-

tedrê koncentrycznymi pierœcieniami.

Leia i Han w otoczeniu kilku innych dygnitarzy Nowej Republi-

ki, stanowi¹cych ich oficjaln¹ eskortê, stali na ³¹ce usianej prosto-

pad³oœcianami z syntetycznego marmuru, u³o¿onymi w ten sposób,

by tworzy³y niewysokie podwy¿szenie. W powietrzu unosili siê Vo-

rowie. Machaj¹c skrzyd³ami, zataczali krêgi nad g³owami s³ucha-

czy.

Od czasów, kiedy Imperator Palpatine wprowadzi³ swój Nowy Po-

rz¹dek, uskrzydlone istoty nie pozwala³y, by ktokolwiek spoza ich

œwiata przys³uchiwa³ siê koncertom wiatrów. Dopiero gdy Rebelia

zakoñczy³a siê sukcesem, Vorowie ponownie zgodzili siê zaprosiæ goœci

z innych œwiatow, i to nie tylko z tych, które nale¿a³y do Nowej Repu-

bliki. Pierwsza próba Leii z³o¿enia wizyty na Vortex zakoñczy³a siê

katastrof¹, gdy roztrzaska³ siê myœliwiec pilotowany przez Ackbara.

Teraz jednak m³oda przywódczyni by³a dziwnie spokojna, ¿e nic takie-

go siê nie wydarzy.

Obok niej sta³ Han ubrany w galowy mundur genera³a Nowej Re-

publiki, w którym czu³ siê niezbyt pewnie. Leia uwa¿a³a, ¿e wy-

gl¹da w nim wspaniale. Nie pociesza³o to jednak Hana, którego

uwiera³ sztywny, niewygodny uniform.

Musia³ wyczuæ, ¿e Leia patrzy na niego, poniewa¿ odwróci³ g³owê

i obdarzy³ ¿onê szelmowskim uœmiechem. Podszed³ bli¿ej, obj¹³ j¹ w pa-

sie i przyci¹gn¹³ do siebie. Czu³ podmuchy wiatru smagaj¹cego ich

cia³a.

– Dobry moment na odpoczynek – powiedzia³. – I cieszê siê, ¿e

mogê byæ z tob¹, Wasza Wysokoœæ.

background image

312

– Jestem teraz przywódczyni¹ Nowej Republiki, generale Solo –

odpar³a, mru¿¹c oczy. – Mo¿e powinnam r o z k a z a æ ci, ¿ebyœ spê-

dza³ ze mn¹ wiêcej czasu.

Rozeœmia³ siê.

– Myœlisz, ¿e zrobi³oby mi to jak¹kolwiek ró¿nicê? Przecie¿ wiesz,

jak lubiê wykonywaæ rozkazy.

Leia siê uœmiechnê³a, czuj¹c, ¿e jakiœ podmuch wiatru rozwiewa

jej w³osy.

– Przypuszczam, ¿e oboje powinniœmy d¹¿yæ do kompromisu –

powiedzia³a. – Dlaczego czasami mi siê wydaje, ¿e ca³a galaktyka

sprzysiêga siê, by trzymaæ nas z daleka jedno od drugiego? Przecie¿

kiedyœ prze¿ywaliœmy przygody we dwoje!

– Mo¿e to rodzaj odp³aty za wszystkie szczêœliwe chwile, które

spêdzi³em z tob¹ – odrzek³ Han.

– Jest szansa, ¿e nasze szczêœcie wkrótce wróci – stwierdzi³a Leia,

tul¹c siê do niego.

– Nigdy nie mów mi o szansach. – Han przesun¹³ palcami w górê

i w dó³ krêgos³upa Leii, wywo³uj¹c nieprzyjemne mrowienie. – W tej

chwili czujê siê wystarczaj¹co szczêœliwy.

Z ka¿d¹ chwil¹ wiatr przybiera³ na sile, a niezwyk³a muzyka roz-

lega³a siê coraz g³oœniej.

Zmierzwione kud³y Chewbaccy stercza³y we wszystkie strony,

jakby wielki Wookie wytar³ siê po wyjœciu z parowej ³aŸni, ale zapo-

mnia³ rozczesaæ w³osy. Chewie wyda³ g³oœny ryk, zamierzaj¹c za-

pewne rzuciæ wyzwanie wichrom i muzyce dochodz¹cej od strony

katedry.

W powietrzu rozleg³ siê piskliwy, metaliczny g³os Threepia.

– Anakinie, Jacenie, Jaino! Gdzie jesteœcie? Och proszê, wróæcie

do nas! Zaczynamy siê niepokoiæ o was.

Chewbacca i Threepio brodzili w oceanie wysokich i gêstych traw,

zajêci szukaniem bliŸni¹t i ich ma³ego braciszka. Anakin odpe³z³ na

bok podczas ceremonii oddawania katedry do u¿ytku. Nikt ze s³u-

chaczy, oszo³omionych piêknem eterycznych dŸwiêków, nie wy³¹-

czaj¹c Wookiego i z³ocistego androida, nie zauwa¿y³ faktu znikniê-

cia dziecka w bujnych trawach.

Kiedy Jacen i Jaina zorientowali siê, ¿e ich m³odszy brat zagin¹³,

stwierdzili, ¿e pomog¹ go szukaæ, i natychmiast zag³êbili siê w mo-

rzu trawy. W rezultacie zniknêli wszyscy troje. Chewbacca i Three-

background image

313

pio, zajêci poszukiwaniami, starali siê nie robiæ zbytecznego zamie-

szania.

– Jacenie! Jaino! – odezwa³ siê android. – Och, Chewbacco, co

my teraz zrobimy? ZnaleŸliœmy siê w bardzo k³opotliwej sytuacji.

Przedzierali siê przez ³any gêstej, szeleszcz¹cej trawy, której czubki

dosiêga³y torsu Wookiego. Threepio roz³o¿y³ z³ociste rêce i próbo-

wa³ odgarniaæ trawy przed sob¹ na prawo i lewo.

– Jest tak ostra, ¿e porysuje mój pancerz – powiedzia³. – Nie

zosta³em zaprojektowany z myœl¹ o wykonywaniu takich czyn-

noœci.

Chewbacca przekrzywi³ g³owê i zacz¹³ nas³uchiwaæ, ignoruj¹c

narzekania androida. W pewnej chwili us³ysza³, ¿e Jacen i Jaina

gdzieœ chichocz¹ poœród g¹szczów ŸdŸbe³ szeleszcz¹cej trawy. Woo-

kie ruszy³ w tamt¹ stronê, rozsuwaj¹c w³ochatymi ³apami ³any tra-

wy na boki. Nie znalaz³ tam jednak nikogo... jedynie zdeptan¹ trawê

w miejscu, z którego dobiega³y go g³osy bliŸni¹t. Wiedzia³ jednak,

¿e wczeœniej czy póŸniej odnajdzie wszystkie dzieci.

Pozostawi³ za sob¹ androida, niemal ca³kowicie ukrytego w wy-

sokiej trawie. Nagle us³ysza³ za plecami jego metaliczny g³os:

– Och, Chewbacco? Dok¹d poszed³eœ? O rety, teraz j a  siê

zgubi³em!

Admira³ Ackbar sta³ na bacznoœæ na jednym z prostopad³oœcia-

nów z syntetycznego marmuru, tworz¹cych wielobarwn¹ mozaikê.

Przys³uchiwa³ siê muzyce Katedry Wiatrów, maj¹c u boku Winter

odzian¹ w bia³¹ szatê. Znajdowali siê w grupie siedz¹cych i stoj¹-

cych dygnitarzy z obcych œwiatów i przyby³ych z ró¿nych planet do-

stojników, ubranych w uroczyste stroje.

Ackbar z oporami lecia³ na Vortex. Obawia³ siê wzi¹æ udzia³ w ce-

remonii oddania do u¿ytku budowli, której poprzedniczkê zniszczy³

kiedyœ podczas l¹dowania na planecie. Wyobra¿a³ sobie, ¿e Vorowie

mog¹ ¿ywiæ do niego urazê... ale obce istoty by³y stworzeniami po-

zbawionymi takich uczuæ. Ze stoickim spokojem reagowa³y na

wszystkie wydarzenia. Natychmiast zajê³y siê odbudow¹, d¹¿y³y do

jak najszybszego ukoñczenia pracy. Nie wini³y Nowej Republiki, nie

domaga³y siê odszkodowania. Najzwyczajniej w œwiecie przyst¹pi³y

do wznoszenia nowej Katedry Wiatrów.

Zimny wicher zawodzi³, ch³odz¹c ods³oniêt¹ skórê Ackbara. Mu-

zyka by³a przeœliczna.

background image

314

Obok nich siedzia³a piêkna kobieta w kosztownej szacie, ozdo-

bionej drogocennymi klejnotami, w towarzystwie m³odego mê¿czy-

zny, który skuli³ siê na krzeœle, jakby zmêczony czy przygnêbiony.

Ackbar spojrza³ na nich k¹tem oka, a potem pochyli³ siê ku Winter

i zapyta³ pó³g³osem:

– Czy nie wiesz, kim mog¹ byæ tamci ludzie? Wydaje mi siê, ¿e

ich nie znam.

Winter przyjrza³a siê parze, a jej twarz przybra³a zagadkowy wy-

raz, jakby kobieta przeszukiwa³a bazy danych zapisane w pamiêci.

– Zapewne jest to ksiê¿na Mistal z planety Dargul oraz jej ma³-

¿onek.

– Zastanawiam siê, dlaczego jest taki przygnêbiony – rzek³

Ackbar.

– Mo¿liwe, ¿e nie nale¿y do grona mi³oœników tej muzyki – zasu-

gerowa³a Winter. Po jej s³owach zapad³a niezrêczna cisza. Dopiero

po chwili kobieta powiedzia³a: – Jestem rada, Ackbarze, ¿e powró-

ci³eœ do czynnej s³u¿by w si³ach zbrojnych Nowej Republiki. Z pew-

noœci¹ bardzo pomo¿esz nowej przywódczyni.

Ackbar powa¿nie kiwn¹³ g³ow¹, odwracaj¹c j¹ w stronê kobiety,

która przez tyle lat by³a zaufan¹ pokojówk¹ i doradczyni¹ Leii.

– A ja jestem rad, ¿e powróci³aœ z wygnania na Anoth – odpar³. –

Martwi³em siê o ciebie. Twoja wnikliwoœæ i spostrzegawczoœæ, a tak-

¿e inne przymioty bêd¹ bardzo potrzebne w tych trudnych czasach.

Je¿eli chodzi o mnie, zawsze bardzo ceni³em sobie twoje zdanie.

Zauwa¿y³, ¿e Winter stara siê nie okazywaæ ¿adnych uczuæ. Po-

zwoli³a sobie jedynie na lekki uœmiech, by pokazaæ, ¿e potrafi za-

chowywaæ siê nie mniej powœci¹gliwie ni¿ on.

– A zatem dobrze – odezwa³a siê kobieta. – Od tej chwili bêdzie-

my mogli widywaæ siê o wiele czêœciej.

Ackbar kiwn¹³ g³ow¹.

– Cieszê siê na sam¹ myœl o tym – odrzek³.

Qwi Xux przys³uchiwa³a siê têsknie muzyce wiatrów. Eteryczne

dŸwiêki to wznosi³y siê, to opada³y. £¹czy³y siê ze sob¹ i splata³y,

tworz¹c skomplikowan¹, niepowtarzaln¹ muzykê. Vorowie nie pozwa-

lali nikomu rejestrowaæ jej ani zapisywaæ, a by³o niemal niemo¿liwe,

by dok³adnie te same dŸwiêki kiedykolwiek siê powtórzy³y.

Uskrzydlone istoty przemyka³y wzd³u¿ powierzchni krysz-

ta³owych cylindrów. Otwiera³y szczeliny i zamyka³y otwory,

background image

315

zakrywaj¹c je w³asnymi d³oñmi lub cia³ami. Tworzy³y w ten

sposób symfoniê, wygrywan¹ przez nadci¹gaj¹c¹ burzê.

Qwi wydawa³o siê, ¿e muzyka opowiada historiê jej ¿ycia. Ulot-

ne dŸwiêki pobudza³y b³êkitnoskór¹ istotê do ró¿nych myœli, prze-

nika³y przez komory i szczeliny jej rozdartego serca, tak ¿e Qwi

przypomina³a sobie wszystkie uczucia, których kiedykolwiek do-

œwiadczy³a. Powraca³y do niej wspomnienia straconego dzieciñ-

stwa, okresu bolesnej edukacji, prania mózgu, póŸniejszego wie-

loletniego uwiêzienia w Laboratorium Otch³ani... Pamiêta³a o¿yw-

cze, niespodziewane uczucie swobody, gdy spotka³a pierwszego

przedstawiciela Nowej Republiki, który pomóg³ jej uciec z tego

wiêzienia. Pamiêta³a tak¿e Wedge’a Antillesa. Ukaza³ jej nowe

œwiaty i pozwoli³ dostrzec ich piêkno, którego istnienia nawet siê

nie domyœla³a.

PóŸniej, po okresie rekonwalescencji, kiedy w koñcu wróci³a do

Laboratorium Otch³ani i ponownie sz³a korytarzami, ¿eby znaleŸæ

siê w swoim laboratorium, nie s¹dzi³a, ¿e powinna ¿a³owaæ straco-

nych wspomnieñ.

Gdy m³ody Kyp Durron, zwiedziony przez ducha Exara Ku-

na, wymaza³ je z jej pamiêci, przypuszcza³a, ¿e wyrz¹dzi³ jej strasz-

n¹ krzywdê. Teraz jednak, po namyœle, dosz³a do wniosku, ¿e nie-

chc¹cy odda³ jej wielk¹ przys³ugê. Nie chcia³a pamiêtaæ, jak funk-

cjonuj¹ wszystkie straszliwe bronie. Czu³a siê jakby nowo naro-

dzona. Mia³a wra¿enie, ¿e dano jej szansê rozpoczêcia nowego ¿ycia

u  boku Wedge’a. ¯ycia nie skrêpowanego mrocznymi myœlami

o œmiercionoœnych broniach, które pomaga³a projektowaæ i konstru-

owaæ.

Tymczasem muzyka trwa³a nadal, chwilami ¿a³obna i ponu-

ra, kiedy indziej podnios³a i radosna. Stanowi³a dziwny kon-

trapunkt, niepodobny do niczego, co Qwi zna³a i czego do-

œwiadczy³a.

– Czy nie chcia³abyœ polecieæ ze mn¹ znów na Ithor? – zapyta³

szeptem Wedge, zbli¿ywszy usta do jej ucha. – Tym razem nie po-

zwolimy, by ktokolwiek zak³óci³ nam wakacje.

Qwi odwzajemni³a jego uœmiech. Pomys³ powrotu na planetê

poroœniêt¹ dziewicz¹ d¿ungl¹ uzna³a za doskona³y. Pamiêta³a sa-

mowystarczalne miasta szybuj¹ce nad koronami drzew, a tak¿e

pokojowo nastawionych mieszkañcow. Pomyœla³a, ¿e ponowny

pobyt na Ithor zaleczy wszystkie rany po wspomnieniach, które

utraci³a.

background image

316

– Czy to mo¿e oznacza, ¿e nie trzeba bêdzie siê ukrywaæ przed

imperialnymi szpiegami? – zapyta³a. – Ani przed admira³ Daal¹?

– Nie bêdziemy musieli siê o to martwiæ – odpar³ Wedge. – Za-

troszczymy siê tylko o to, by siê jak najlepiej bawiæ.

Vorowie otworzyli wszystkie szczeliny i otwory piszcza³ek Kate-

dry Wiatrów. Kiedy huraganowe podmuchy wichury wiej¹cej z naj-

wiêksz¹ si³¹ zaczê³y siê przeciskaæ przez cylindry, muzyka osi¹gnê³a

crescendo w triumfalnym finale, który zdawa³ siê rozbrzmiewaæ

echem po ca³ej galaktyce.

background image

317

Przedœwit na czwartym ksiê¿ycu Yavina.

Artoo-Detoo toczy³ siê pod górê kamiennej rampy, œwiergocz¹c

i popiskuj¹c na rycerzy Jedi zmierzaj¹cych jego œladami. Nie odzywa-

j¹c siê do siebie, wszyscy pod¹¿ali na wierzcho³ek wielkiej œwi¹tyni,

¿eby móc spogl¹daæ na korony drzew w d¿ungli, os³oniête mg³¹ czy

oparami. Z ty³u jarzy³a siê pomarañczowa tarcza gazowego giganta,

a niebo nad horyzontem jaœnia³o od blasku s³oñca, niewidocznego,

ale oœwietlaj¹cego górne warstwy atmosfery.

Poroœniêty d¿ungl¹ ksiê¿yc niestrudzenie kr¹¿y³ po orbicie, a Luke

Skywalker zaj¹³ miejsce na czele procesji zmierzaj¹cej na powitanie

wschodz¹cego s³oñca. Obok niego szed³ m³ody Kyp Durron, trochê

utykaj¹c z powodu nie do koñca zroœniêtych koœci, ale silny duchem

jak nigdy przedtem. Jego sposób patrzenia na ¿ycie uleg³ w ci¹gu

bardzo krótkiego czasu radykalnej zmianie.

Chocia¿ Kyp przeszed³ i wycierpia³ najwiêcej, ¿eby w koñcu staæ

siê najsilniejszym spoœród pokolenia nowych Jedi, pozostali ucznio-

wie Luke’a tak¿e osi¹gnêli wiêcej i stali siê silniejszymi rycerzami,

ni¿ ich mistrz móg³by s¹dziæ czy nawet mieæ nadziejê.

Dzia³aj¹c razem, pokonali mrocznego ducha Exara Kuna, Czar-

nego Lorda pradawnych Sithów. Kalamarianka Cilghal uratowa³a

¿ycie Mon Mothmy, pos³uguj¹c siê ca³kiem now¹, nieznan¹ techni-

k¹ uzdrawiania Jedi. Streen odzyska³ wiarê we w³asne si³y, a nawet

zacz¹³ wykazywaæ niezwyk³e zdolnoœci w zakresie wyczuwania zmian

atmosferycznych i wp³ywania na pogodê.

R O Z D Z I A £

""

background image

318

Tionna nie ustawa³a w wysi³kach, by odtworzyæ historiê rycerzy

Jedi, chocia¿ teraz, kiedy holocron zosta³ zniszczony, jej zadanie

by³o o wiele trudniejsze. Luke wiedzia³ jednak, ¿e gdzieœ, kiedyœ

zostan¹ odnalezione inne holocrony, zagubione na przestrzeni ty-

si¹cleci. We wnêtrzach takich urz¹dzeñ zapisywa³o swoje doœwiad-

czenia i gromadzi³o ¿yciow¹ m¹droœæ wielu innych pradawnych mi-

strzów Jedi.

Pozostali m³odzi rycerze, a wœród nich Dorsk Osiemdziesi¹ty Pierw-

szy, Kam Solusar i Kirana Ti nie wykazali siê na razie szczególnymi

uzdolnieniami, ale ich w³adza nad Moc¹ by³a silna i wszechstronna.

Niektórzy spoœród nich mieli zostaæ w akademii na Yavinie Cztery

i kontynuowaæ naukê, podczas gdy inni pragnêli, ¿eby ich umiejêtno-

œci s³u¿y³y jak najlepiej galaktyce. Jako m³odzi rycerze zamierzali zo-

staæ obroñcami Nowej Republiki.

Artoo wyda³ z siebie ca³¹ seriê melodyjnych elektronicznych pi-

sków na znak, ¿e nied³ugo pierwsze promienie wschodz¹cego s³oñ-

ca uka¿¹ siê oczom istot zgromadzonych na wierzcho³ku œwi¹tyni.

Ma³y robot sprawia³ wra¿enie niezwykle zadowolonego faktem, ¿e

znów mo¿e staæ u boku Luke’a.

Mistrz Jedi zgromadzi³ swoich rycerzy wokó³ siebie, czuj¹c, jak

ich wspólna moc uzupe³nia siê, roœnie. Stanowili teraz dobran¹ g r u -

p ê , a nie zbieraninê przypadkowych osób dysponuj¹cych umiejêt-

noœciami i w³adz¹, której sami w³aœciwie nie rozumieli.

M³odzi Jedi stali na ociosanych kamieniach tarasu obserwacyj-

nego na wierzcho³ku œwi¹tyni i kierowali spojrzenia tam, gdzie nie-

d³ugo mia³o ukazaæ siê wschodz¹ce s³oñce. Luke usi³owa³ znaleŸæ

s³owa, za pomoc¹ których móg³by wyraziæ ogarniaj¹ce go zado-

wolenie.

– Jesteœcie pierwszym pokoleniem nowych rycerzy Jedi – za-

cz¹³ i uniós³ rêce w geœcie przypominaj¹cym b³ogos³awieñstwo. –

Stanowicie zal¹¿ek czegoœ, co przemieni siê kiedyœ w potê¿ny

zakon rycerzy chroni¹cych Now¹ Republikê. Jesteœcie w³adcami

Mocy.

Chocia¿ jego uczniowie nie odezwali siê, ¿eby mu odpowiedzieæ,

Luke wyczuwa³, jak wzbieraj¹ ich emocje, przepe³nia ich duma.

Wiedzia³, ¿e bêd¹ inni uczniowie, nowi adepci, którzy zechc¹ przy-

lecieæ do jego akademii. Musia³ pogodziæ siê z faktem, ¿e niektórzy

spoœród nich zab³¹dz¹ na ciemn¹ stronê, ale nie w¹tpi³, ¿e im wiêcej

wyszkoli obroñców Mocy, tym silniejsze stan¹ siê legiony jasnej

strony.

background image

319

Czu³, ¿e na widok pierwszych promieni s³oñca jego uczniom za-

par³o dech. Oœlepiaj¹co bia³e s³oneczne w³ócznie b³yszcza³y jak dro-

gocenne klejnoty. Odbija³y i za³amywa³y œwiat³o podczas przecho-

dzenia przez warstwy atmosfery.

Artoo zagwizda³, ale Luke i pozostali Jedi tylko patrzyli, nie prze-

rywaj¹c pe³nej zadumy ciszy.

Têczowa œwietlna burza opromieni³a wszystkich wielobarwn¹

poœwiat¹, a tymczasem s³oñce wspina³o siê coraz wy¿ej. Nowy dzieñ

budzi³ siê do ¿ycia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Anderson Kevin J Star Wars 121 Akademia Jedi 03 Wladcy mocy
113 ABY 0011 Akademia Jedi 03 Władcy Mocy
Gwiezdne Wojny 094 Trylogia Akademii Jedi III Władcy mocy
ABY 0011 Akademia Jedi 3 Władcy Mocy
Anderson Kevin J Star Wars 120 Akademia Jedi 02 Uczen Ciemnej Strony
Anderson Kevin J Młodzi Rycerze Jedi 06 Oblężenie Akademii Jedi
SW 089 Młodzi rycerze Jedi 06 Oblężenie Akademii Jedi Anderson Kevin J Moesta Rebecca
Anderson Kevin J Młodzi Rycerze Jedi 03 Zagubieni
Anderson Kevin J Moesta Rebecca Gwiezdne Wojny Oblężenie Akademii Jedi
Anderson Kevin J, Moesta Rebecca Oblezenie Akademii Jedi
Młodzi rycerze Jedi 1 Spadkobiercy Mocy Anderson Kevin J
Młodzi rycerze Jedi 6 Oblężenie Akademii Jedi Anderson Kevin J
Anderson Kevin J & Moesta Rebecca Oblężenie akademii jedi
Gwiezdne Wojny 088 MLODZI RYCERZE JEDI Oblezenie Akademii Jedi Kevin J Anderson & Rebecca Moesta
04 Rozdział 03 Teoria mocy
ABY 0011 Akademia Jedi 2 Uczeń Ciemnej Strony
POJAZDY wzor protokol, Rok akademicki 2002/03
1==03==Władcy Podziem Gena Showalter MROCZNA ŻĄDZA

więcej podobnych podstron