AmandaQuick
Bestia
Ravished
Przeł.MagdalenaRakowskaiMagdalenaBułas.
1
Byłatoscenaznocnegokoszmaru.GideonWestbrook,wicehrabiaSt.Justin,stałwprogu,przypatrując
się,jakwyglądapogodnepopołudniewpiekle.
Wszędziewokółwalałysiękości.Wyszczerzonewdzikimuśmiechuczaszki,zbielałeżebra,połamane
kości udowe przypominały siedzibę szatana. Na parapecie okiennym piętrzyły się fragmenty skał
zawierające skamieniałe zęby, kości palców i inne dziwne resztki. W rogu pokoju widniała sterta
kręgów.
W samym środku tego niepokojącego rozgardiaszu siedziała niewielka postać w poplamionym
fartuchu.Białymuślinowyczepekprzekrzywionynabakierprzykrywałgrzywęsplątanychkasztanowych
włosów.Kobieta,najwyraźniejdośćmłoda,siedziałaprzymasywnymmahoniowymbiurku.Zwróconado
Gideona plecami, szkicowała coś pracowicie, skupiwszy całą uwagę na czymś, co wyglądało na długą
kośćuwięzionąwkamieniu.
StojącywproguGideonzauważyłbrakobrączkinajejszczupłychpalcachtrzymającychrysik.Byłato
zatemjednazcórek,niezaśwdowapowielebnymPomeroyu.
Właśnietegomiterazpotrzeba,pomyślałGideon,kolejnejcórkiproboszcza.
Gdyumarłacórkapoprzedniego,ajejojciecopuściłtomiejsce,ojciecGideonawyznaczyłkolejnego
proboszcza, wielebnego Pomeroya. A kiedy ten umarł cztery lata temu, Gideon, zarządzający już wtedy
majątkiem swego ojca, nie trudził się nawet, by wyznaczyć nowego. Po prostu nie był szczególnie
zainteresowanykondycjąduchowąmieszkańcówUpperBiddleton.
ZgodniezporozumieniemzawartymzPomeroyem,jegorodzinapozostaławprobostwie.Płaciliczynsz
naczasibyłatojedynarzecz,którainteresowałaGideona.
Teraz przyglądał się jeszcze przez chwilę niecodziennej scenie, którą miał przed oczami, po czym
rozejrzał się w poszukiwaniu osoby, która zostawiła drzwi domku otwarte. Nie zauważywszy nikogo,
zdjął z głowy kapelusz o pofalowanym rondzie z bobrowych skórek i wszedł do niewielkiego
przedpokoju.Wchodząc,poczułtowarzyszącymupowiewmorskiejbryzy.Byłkoniecmarcaipomimoże
dzieńbyłwyjątkowociepłyjaknatęporęroku,morskiepowietrzenadalbyłoostre.
Gideona rozbawił, ale też — musiał to przyznać — zaintrygował widok młodej kobiety siedzącej
wśródstarychkościpokrywającychpodłogęgabinetu.Szybkimkrokiemprzeciąłhall,starającsięjednak,
byjegobutydokonnejjazdyniewydałynajcichszegonawetdźwiękuwzetknięciuzkamiennąpodłogą.
Byłrosłymmężczyzną,niektórzynawetmówili,żemonstrualnym,idlategobyniewyglądaćniezgrabnie
—wielelattemunauczyłsięporuszaćbezszelestnie.Nielubił,kiedymusięciągłektośprzyglądał.
Zatrzymał się w progu gabinetu, by przyjrzeć się jeszcze raz pracującej kobiecie. Najwyraźniej była
takpochłoniętaszkicowaniem,żeniewyczułajegoobecności.Gdyprzemówił,czartejchwiliprysł.
—Dzieńdobry.
Młodakobietaprzybiurkudrgnęła,przestraszona,upuściłarysikizerwałasięzkrzesła.Odwróciłasię
istanęłatwarząwtwarzzGideonem.Jejoczywyrażałyprzerażenie.
Gideon przywykł już do takiej reakcji. Nigdy nie był przystojnym mężczyzną, w dodatku głęboka
blizna,przecinającalewypoliczekiszczękę,niepoprawiałaogólnegowrażenia.
—Kimjesteś,udiabła?—Młodakobietaschowałaręcezaplecami.Starałasięukryćswojerysunki
pod gazetą. Wstrząs, widoczny w jej wielkich, turkusowych oczach, zaczął się stopniowo zmieniać w
podejrzliwość.
— St. Justin. — Gideon posłał jej uprzejmy, choć chłodny uśmiech, świadom tego, jak brzydko
skrzywiłasięprzytymjegoblizna.Czekał,ażjejniewiarygodniebłyszcząceoczywypełniąsięodrazą.
—St.Justin?LordSt.Justin?WicehrabiaSt.Justin?
—Tak.
Zamiastspodziewanegoobrzydzenia,wjejoczachrozbłysłagłębokaulga.
—Dziękici,Boże.
—Rzadkojestemwitanyztakimentuzjazmem—mruknąłGideon.
Młodadamaciężkoopadłanakrzesło.Zachmurzyłasię.
— Nieładnie, milordzie. Przyprawił mnie pan o silny wstrząs. Dlaczego podkradał się pan w tak
dziwnysposób?
Gideonrzuciłzasiebieznaczącespojrzenie,wskazującotwartedrzwidomku.
—Jeżelitakbardzoniepokoipaniąmyśloewentualnychintruzach,najlepszymwyjściembyłobybez
wątpieniazamknięcieizaryglowaniedrzwi.
Podążyławzrokiemwśladzajegospojrzeniem.
—Ach,tak.WidoczniepaniStonezostawiłajeotwarte.Jestzwolenniczkąświeżegopowietrza.Proszę
wejść,milordzie.
Ponownie wstała i podniosła dwa opasłe tomy z jedynego wolnego krzesła w pokoju. Przez chwilę
rozglądała się niezdecydowanie, szukając wśród rumowiska kamieni wolnego miejsca dla książek.
Poddałasięzlekkimwestchnieniemiupuściłaksiążkinapodłogę.
—Proszęusiąść,sir.
—Dziękuję.—Gideonwszedłniespieszniedogabinetuiostrożnieusiadłnaniedużymkrześle.Moda
nadelikatnemebleniebyłanajodpowiedniejszadlawzrostuiwagiwicehrabiego.Kujegouldze,krzesło
okazałosiędośćsolidnie.
Popatrzył na książki, które przedtem zajmowały jego krzesło. Pierwszą z nich była Teoria Ziemi
Jamesa Huttona, drugą zaś Ilustracja Huttońskiej teorii Ziemi Playfaira. Teksty te, wraz z
zaśmiecającymipokójkośćmi,wyjaśniaływszystko.Ichwłaścicielkabyłamiłośniczkąskamielin.
Może obcowanie ze zbielałymi, szczerzącymi zęby czaszkami sprawiło, że nie przeraziła jej moja
zeszpecona twarz, pomyślał złośliwie Gideon. Najwyraźniej była przyzwyczajona do niecodziennych
widoków.Przezchwilęprzyglądałsię,jakzbieraszkiceinotatki.Byłaconajmniejdziwna.
Gąszczpotarganych,wzburzonychwłosówwymknąłsięspodczepkailedwiesiętrzymałdziękikilku
niedbalewetkniętymweńszpilkom.Włosyocieniałyjejtwarzniczympuszyste,skłębioneobłoki.
Z pewnością nie była piękna ani nawet ładna, a przynajmniej nie tak, jak wymagała tego ówczesna
moda.Jednakjejuśmiechmiałpewienwdzięk.Pełenbyłenergiiiżycia,podobniejakresztajejosoby.
Gideon zauważył, że dwa z małych, białych zębów wystawały nieco do przodu. Nie wiedzieć czemu,
uznałtozaurocze.
Ostry grzbiet niedużego nosa, wystające kości policzkowe w połączeniu z błyskiem inteligencji w
badawczo patrzących oczach nadawały jej twarzy wyraz nieco agresywny. To nieśmiała, skromna
panienka,stwierdziłGideon.Przytakiejkobieciezawszebyłowiadomo,naczymsięstoi.Spodobałomu
sięto.
Jejtwarzprzywiodłamunamyślobrazmałego,sprytnegokotkai—wiedzionynagłymimpulsem—
zapragnął ją pogłaskać, ale powstrzymał się. Bolesne doświadczenie mówiło mu, że córki pastorów
mogąokazaćsiębardziejniebezpieczne,niżnatowyglądają.Razsięjużsparzył,iwystarczy.
Odgadł, że gospodyni tego domku ma niewiele więcej niż dwadzieścia lat. Zastanawiał się, czy to
przezbrakposagubyładotądniezamężna,czyteżzamiłowaniedostarychkościodstraszałopotencjalnych
konkurentów. Niewielu dżentelmenów miałoby ochotę oświadczyć się kobiecie, która wykazywała
więcejzainteresowaniaskamielinaminiżflirtem.
Gideonomiótłwzrokiemresztęjejpostaci.Zauważyłmuślinowąsuknięzpodniesionymstanem,która
niegdyś miała prawdopodobnie odcień błyszczącego brązu, a teraz była wyblakła. Plisowana bluzka
wypełniałaskromnydekoltsukni.
To, co znajdowało się pomiędzy bluzką a fartuchem, dawało pole do popisu dla wyobraźni. Gideon
odgadł gładkie, krągłe piersi i szczupłą talię. Patrzył uważnie, gdy młoda dama pośpieszyła na drugą
stronęstołu,byponowniezająćswojemiejsce.Kiedyotarłasięobrzegbiurka,lekkimuślinnaciągnął
sięnaczymś,comogłobyćpełnymtyłeczkiem.
— Jak pan widzi, zaskoczył mnie pan, milordzie. — Schowała resztę szkiców pod „Raporty
TowarzystwaMiłośnikówSkamieliniWykopalisk”.—Przepraszamzamójwygląd,alenieoczekiwałam
panadziśrano,niemożnamniewięcchybawinićzato,żenieubrałamsięodpowiednionatęokazję.
—Proszęsięnieprzejmowaćswoimwyglądem,pannoPomeroy.Zapewniampanią,żenieczujęsię
obrażony. — Gideon pozwolił sobie na lekkie uniesienie brwi, mające wyrażać zainteresowanie. —
PannaHarrietPomeroy,nieprawdaż?
Zarumieniłasię.
—Tak.Oczywiście,milordzie.Kiminnymmogłabymbyć?Zpewnościąpomyślałpansobie,żejestem
źlewychowana.Nawetmojaciotkatwierdzi,żebrakujemiogładytowarzyskiej.Chodzijednakoto,że
dlakobietywmojejsytuacjiostrożnościnigdyniezawiele.
— Rozumiem — odpowiedział jej zimno Gideon. — Reputacja damy to dość kruchy towar, a córka
proboszczanarażonajestnaszczególneniebezpieczeństwo,prawda?
Popatrzyłananiego,nicnierozumiejąc.
—Przepraszam.Copanpowiedział?
—Możepowinnapanipoprosićkogośzrodzinylubgospodynię,bynamtowarzyszyli.Zewzględuna
panidobreimię.
OczyHarrietrozszerzyłysięwzdumieniu.
—Dobreimię?NaBoga!Nieotymmówiłam,milordzie.Nigdyjeszczeniegroziłomiuwiedzenie,a
teraz,jakożemamprawiedwadzieściapięćlat,perspektywatakiegozagrożenianiewydajesiębliższa.
—Czymatkapaniniezadałasobietrudu,byostrzecpaniąprzedobcymi?
— Na Boga, nie! — Uśmiechnęła się na myśl o matce. — Ojciec nazywał ją świętą za życia. Była
życzliwaigościnnawstosunkudowszystkich.Zginęławpowozie,wwypadku,którywydarzyłsiędwa
lataprzednaszymsprowadzeniemsiędoUpperBiddleton.Byłśrodekzimyiwiozłaciepłeubraniadla
biednych.Wszystkimnamokropniejejbrakowałoprzezdłuższyczas.Szczególnietacie.
—Rozumiem.
— Jeżeli zaś chodzi panu o zasady przyzwoitości, milordzie — ciągnęła gawędziarskim tonem —
obawiamsię,żenicniemożemyzrobić.Mojaciotkaisiostraposzłydomiasteczkadosklepu.Natomiast
gospodynijesttugdzieśwpobliżu,alewątpię,byokazałasiępomocnawwypadku,gdybypannastawał
namojącześć.Jestdośćodpornanawszelkiesymptomynadchodzącegoniebezpieczeństwa.
—Zgadzamsię—odparłGideon.—Wniewielkimstopniuokazałasiępomocnamłodejdamie,która
mieszkałatupoprzednio.
Harrietpopatrzyłananiegozainteresowana.
—Ach,poznałpanzatempaniąStone?
—Znaliśmysiękilkalattemu,gdymieszkałemwsąsiedztwie.
—Oczywiście.Byłaprzecieżgospodyniąpoprzedniegorektora,prawda?Odziedziczyliśmyjąrazemz
probostwem. Ciocia Effie mówi, że jej obecność wpływa na nią deprymująco, ale tata powtarzał, że
powinniśmy być miłosierni. Twierdził, że nie możemy jej odprawić, bo nigdy w okolicy nie znajdzie
sobiepracy.
—Stanowiskogodnepochwały.Jednakżemusipaniznosićgospodyniędośćniesympatyczną,chybaże
paniStonezmieniłasiębardzowciągukilkuostatnichlat.
— Niestety, nie. Ale tata był bardzo łagodnym człowiekiem. I chociaż brakowało mu zmysłu
praktycznego.Staramsięzachowywaćtak,jakonbysobieżyczył,mimożeczasemtobardzonudne.—
Harrietpochyliłasiędoprzoduisplotładłonie.—Aleniejesttotematnateraz.Pozwolipan,żeprzejdę
dorzeczy.
—Oczywiście.—Gideonzdałsobiesprawę,żecorazlepiejsiębawi.
— Mówiąc, że nigdy dość ostrożności, myślałam o czymś nieskończenie ważniejszym niż moja
reputacja,sir.
—Zadziwiamniepani.Cóżmożebyćważniejszego,pannoPomeroy?
—Mojapraca,oczywiście.—Oparłasięplecamiokrzesłoposyłającmuznaczącespojrzenie.—Jest
pan człowiekiem światowym. Z pewnością wiele pan podróżował. I widział prawdziwe życie, że tak
powiem.Zdajepansobiesprawę,żewszędzieczająsiępozbawieniskrupułówłajdacy.
—Doprawdy?
— Ależ oczywiście. Może pan być pewien, że są tacy, którzy ukradliby moje skamieniałości i bez
cienia wyrzutów sumienia nazwaliby swoim odkryciem. Zdaję sobie sprawę z tego, że dobrze
wychowanemu, szlachetnemu dżentelmenowi, jakim jest pan, trudno uwierzyć, że istnieją ludzie, którzy
mogąupaśćtaknisko,aletaktojużjest.Tosąfakty.Muszęsiębezprzerwymiećnabaczności.
—Rozumiem.
— A teraz… nie chciałabym się okazać zbytnio podejrzliwa, ale czy mógłby pan potwierdzić swoją
tożsamość?
Gideon oniemiał. Blizna była dla większości ludzi wystarczającym dowodem jego tożsamości,
szczególnietu,wUpperBiddleton.
—Powiedziałemjuż,żejestemSt.Justin.
— Przykro mi, ale muszę nalegać na okazanie jakiegoś dowodu. Jak powiedziałam, nigdy dość
ostrożności. Zrozumiawszy, o co jej chodzi, Gideon nie wiedział, śmiać się czy kląć. Nie mogąc
wymyślićnicinnego,sięgnąłdokieszeniiwyciągnąłlist.
—Wydajemisię,żeprzysłałamitowłaśniepani,pannoPomeroy.Zpewnościąfakt,żeznajdujesięto
wmoimposiadaniu,będziewystarczającymdowodemnato,żenazywamsięSt.Justin.
— A tak. Mój list. — Uśmiechnęła się z ulgą. — A więc dostał go pan. I przybył pan natychmiast.
Spodziewałam się tego. Wszyscy mówią, że nie obchodzi pana, co się dzieje w Upper Biddleton, ale
wiedziałam,żetonieprawda.Przedewszystkimdlatego,żetusiępanurodził,prawda?
—Owszem,miałemtoszczęście—odpowiedziałsuchoGideon.
—Musipanbyćzatemmocnozwiązanyztymmiejscem.Pańskiekorzenietkwiątugłęboko,mimoże
zdecydował się pan osiedlić w innej z pańskich posiadłości. Naturalnie jest pan związany poczuciem
obowiązkuiodpowiedzialnościztąokolicą.
—PannoPomeroy…
— Nie mógłby pan odwrócić się plecami do osady, która pana wykarmiła. Jest pan wicehrabią,
dziedzicemhrabstwa.Wiepan,toznaczyobowiązek,który…
— Panno Pomeroy! — Gideon uniósł dłoń, by ją uciszyć. Był nieco zaskoczony, gdy podziałało. —
Chciałbym,żebymiędzynamibyłowszystkojasne.NiejestemszczególniezainteresowanylosemUpper
Biddleton, a jedynie tym, by leżące tutaj dobra mojej rodziny przynosiły dochód. Jeśli ich zyskowność
spadnie,zapewniampanią,żesprzedamjeodręki.
—Aleprzecieżżyciewielumieszkającychtuosóbzależywmniejszymlubwiększymstopniuodpana.
Jakonajwiększyposiadaczziemskiwokolicyjestpanodpowiedzialnyzaekonomicznąstabilnośćcałego
regionu.Musipansobieprzecieżzdawaćztegosprawę.
—Jestemtąokolicązainteresowanyfinansowo,nieemocjonalnie.
Harrietwyglądałanazdezorientowanątymoświadczeniem,aleotrząsnęłasiębłyskawicznie.
—Żartujepansobiezemnie,milordzie.Zpewnościąobchodzipanalostegomiasteczka.Przybyłpan
wodpowiedzinamójlist,czyżnie?Todowodzi,żejednakpanuzależy.
—Jestemtuzezwykłej,najczystszejciekawości,pannoPomeroy.Tenlistniebyłniczymwięcejniż
królewskim rozkazem. Nie nawykłem do tego, by otrzymywać polecenia od dzieci, których nigdy nie
spotkałem,atymbardziejdotego,bymniepouczałycodomoichobowiązków.Muszęprzyznać,żebyłem
niezmiernieciekawkobiety,którauzurpujesobiedotegoprawo.
—Och…—DoHarrietdotarło,żepowinnabyćbardziejpowściągliwa.JaktylkozobaczyłaGideona,
zdała sobie sprawę, że nie jest zachwycony ich spotkaniem. Spróbowała się uśmiechnąć. — Proszę
wybaczyć,milordzie.Czymójlistbyłzbytstanowczy?
—Toitakdośćłagodneokreślenie,pannoPomeroy.
Zagryzładolnąwargę,przyglądającmusię.
—Przyznaję,żemampewneciągoty,bybyć…nazwijmytodośćotwartą.
— Słowo „wymaganie” byłoby tu chyba bardziej odpowiednie. Lub może „żądanie”. Nawet
„tyranizowanie”.
Harrietwestchnęła.
—Wydajemisię,żetodlatego,żejestemzmuszonasamapodejmowaćdecyzje.Tatabyłwspaniałym
człowiekiem pod wieloma względami, ale wolał zajmować się raczej religijnymi potrzebami swojej
trzódki niż sprawami życia codziennego. Ciocia Effie jest kochana, ale nigdy nie uczono jej dbać o
wszystko,jeśliwiepan,ocomichodzi.Natomiastmojasiostradopieroskończyłaedukację.Niemazbyt
dużegodoświadczenia.
— Dawno już przejęła pani pieczę nad gospodarstwem i nabawiła się pani nawyku przewodzenia
innym oraz wydawania rozkazów — podsumował Gideon. — Czy to chce mi pani powiedzieć, panno
Pomeroy?
Uśmiechnęłasię,wyraźniezadowolonazjegodomyślności.
—Dokładnietak.Widzę,żepanrozumie.Jestempewna,żerozumiepanrównież,iżwtakiejsytuacji
ktośmusiprzejąćinicjatywęiwszystkimpokierować.
— Tak jak na okręcie? — Gideon uśmiechnął się ukradkiem, wyobraziwszy sobie Harriet Pomeroy
dowodzącąktórymśzliniowcówJegoKrólewskiejMości.Stwierdził,żewmundurzeoficeramarynarki
wyglądałaby interesująco. Opierając się na tym, co do tej pory zobaczył, gotów był założyć się, że
tyłeczekpannyPomeroynieźleprezentowałbysięwspodniach.
— Tak jak na okręcie — zgodziła się z nim Harriet. — Tu, w tym gospodarstwie, ja jestem osobą
wydającąpolecenia.
—Rozumiem.
—Nowłaśnie.Naprawdęwątpię,byprzebyłpancałątędrogęzpańskichdóbrnapółnocytylkopoto,
byzaspokoićciekawośćcodokobiety,któranapisaładopanalistwdośćkategorycznymtonie.Zależy
panunalosieUpperBiddleton,milordzie.Proszęsięprzyznać.
Gideonwzruszyłramionami,chowająclistdokieszeni.
— Nie będę się sprzeczał na ten temat, panno Pomeroy. Jestem tu, przejdźmy więc do rzeczy. Może
będzie pani tak uprzejma i wyjaśni mi, co to za „mroczne zagrożenie”, o którym wspomniała pani w
liście,idlaczegomielibyśmyzachować„najściślejsządyskrecję”?
Harrietwydęławzgardliwieusta.
—Och.Niedość,żebyłamzbytnatarczywa,tojeszczewpadłamwzłowieszczyton,prawda?Mójlist
musiałzabrzmiećjakfragmentjednejzgotyckichpowieścipannyRadcliffe.
— Zgadza się, panno Pomeroy. — Gideon nie uznał za stosowne wspomnieć, że czytał jej list
wielokrotnie. W tym natchnionym wezwaniu i żywym, jeśli nie dramatycznym stylu było coś na tyle
intrygującego,żezapragnąłosobiściepoznaćautorkę.
—Widzipan,chciałambyćpewna,żezwrócępańskąuwagęnatęsprawę.
—Najwyraźniejudałosiętopani.
Harrietponowniepochyliłasię,zacierającdłonie,jakbyprzystępowaładojakiegośinteresu.
—Będęszczera,milordzie.Dowiedziałamsięniedawno,żeUpperBiddletonstałosięsiedzibąbandy
niebezpiecznychzłodzieiizbójów.
RozbawienieGideonaprysło.Przyszłomunamyśl,żemadoczynieniazwariatką.
—Możezechcepaniuzasadnićtospostrzeżenie,pannoPomeroy.
—Jaskinie,milordzie.Przypominapansobieszeregjaskińnawybrzeżu?Tublisko,wzasięgupańskiej
ręki. — Machnęła niecierpliwie ręką w kierunku otwartych drzwi, wskazując nagie, skaliste wybrzeże
poniżejprobostwa,oddzielającepolaodplaży.—Przestępcywykorzystująjednązjaskiń.
— Pamiętam je doskonale. Nigdy się nimi nie zajmowano. Moja rodzina pozwalała poszukiwaczom
skamieniałościiróżnychdziwnychrzeczyprzeszukiwaćjedowoli.—Gideonskrzywiłsię.—Czychce
panipowiedzieć,żektośwykorzystujejaskiniedonielegalnejdziałalności?
—Dokładnietak,milordzie.Odkryłamtokilkatygodnitemuprzeszukującnoweprzejścieprzezskały.
— Jej oczy zapłonęły entuzjazmem. — W tym właśnie korytarzu dokonałam szczególnie obiecujących
odkryć.Wspaniałakośćudowa,alenietylko…—Przerwałanagle.
—Ocochodzi?
— O nic. — Harriet skrzywiła nos niezadowolona z siebie. — Proszę mi wybaczyć tę dygresję,
milordzie. Często się zapominam, gdy dotykam tematu moich wykopalisk. Pewnie pana nie interesują
mojebadania.Wróćmydowykorzystywaniajaskińprzezkryminalistów.
—Proszękontynuować—mruknąłGideon.—Tozaczynabyćinteresujące.
—Azatem,jakmówiłam,badałamwłaśnienoweprzejściei…
—Nieuważapani,żetodośćniebezpiecznysposóbspędzaniawolnegoczasu?Zdarzałosię,żeludzie
spędzalikilkadnizagubieniwtychjaskiniach.Niektórzynawettamumarli.
—Zapewniampana,żejestemostrożna.Mamzawszezesobąlampęiznaczędrogę.Mójojciecmnie
tegonauczył.Azatem,podczasjednejzmoichostatnichwyprawweszłamdowspaniałejjaskini.Wielkiej
jak salon. I pełnej wielce interesujących formacji. — Harriet zmrużyła oczy. — Była również pełna
nielegalnegotowaru.
—Towaru?
—Towaru.Łupu.Przecieżmusipanwiedzieć,ocomichodzi.Kradzionerzeczy.
—Ach,łupy.Tak,oczywiście.—Gideonprzestałsięzastanawiać,czyjestszalona.Zpewnościąbyła
niezwykleintrygującąkobietą,jakiejniespotkałjużodwieków.—Jakietołupy,pannoPomeroy?
Zamyśliłasię,marszczącnos.
— Zaraz. Było tam kilka sztuk pięknej srebrnej zastawy. Kilka złotych lichtarzy. Nieco biżuterii.
Wszystkotownajlepszymgatunku.Odrazudomyśliłamsię,żeniepochodzitozokolicUpperBiddleton.
—Dlaczego?
—Wpobliżujestjedenlubdwadomy,wktórychmogąsięznajdowaćtakcennerzeczy,alekradzież
czegokolwiekbyłabygłośna.Tymczasemoniczymtakimniesłyszano.
—Rozumiem.
—Podejrzewam,żezłodziejeprzynieśliteprzedmiotynocąiczekają,ażichwłaścicielezaprzestaną
poszukiwań.Mówionomikiedyś,żezłodziejeczęstowpadają,próbującsprzedaćłupy.
—Jestpaniznakomiciepoinformowana.
—Tak.Wydajesięjasne,żejacyśwyjątkowoprzebiegliprzestępcywpadlinapomysłprzechowania
ukradzionych rzeczy w jaskiniach do czasu, aż ucichnie szum i zainteresowanie kradzieżą. Potem łup
zostaniezabranydoBathlubLondynuisprzedanyuróżnychjubilerów.
—PannoPomeroy.—Gideonporazpierwszyzacząłsiępoważniezastanawiać,czyrzeczywiściew
jaskiniachniedziejesięniebezpiecznego.—Czymogłabymipanipowiedzieć,dlaczegoniezwróciłasię
paniztąsprawądomojegorządcylubdomiejscowegosędziego?
—Naszsędziajestjużdośćstary,sir.Prawdopodobnienieporadziłbysobieztąsprawą,apańskiemu
rządcy,wybaczypanszczerość,nieufamzbytnio.—Harrietzacisnęłausta.—Niechciałabymwydawać
pochopnychsądów,milordzie,alemamwrażenie,żeonwieotym,cosiętudzieje,iprzymykanatooko.
Gideonzmrużyłoczy.
—Tobardzopoważneoskarżenie,pannoPomeroy.
—Tak,wiem.Aleczuję,żeniemogęufaćtemuczłowiekowi.Niewiemnawet,copanaskłoniłodo
zatrudnieniago.
—Byłpierwszym,któryzgłosiłsięnatostanowisko—uciąłsprawęGideon.—Jegoreferencjebyły
wyśmienite.
—Dobrze,niechsobiebędą,jakiechcą,ajaitakmuniewierzę.Przejdźmydofaktów.Przynajmniej
dwukrotnie byłam świadkiem, jak jacyś mężczyźni wchodzili w nocy do jaskiń. Wnosili tam paczki, a
wychodzilizpustymirękami.
—Późnownocy?
— Dokładnie — po północy. Oczywiście tylko w czasie odpływu. Inaczej wejście do jaskiń byłoby
niemożliwe.
Gideon przemyślał tę informację i zaniepokoił się. Myśl o pannie Pomeroy biegającej po nocy bez
opiekiniebyłaprzyjemna.Szczególnie,jeśliniemyliłasięwswoichteoriach.Zdecydowanietamłoda
damaniejestdośćdobrzepilnowana.
—Aco,uBogaOjca,robiłapaniwnocynaplaży?
— Śledziłam ich, oczywiście. Z okna mojej sypialni widzę część plaży. Gdy odkryłam w moich
jaskiniachskradzionerzeczy,rozpoczęłamregularnąobserwację.Kiedypewnejnocydojrzałamnaplaży
światła,wzbudziłotomojąpodejrzliwościiwyszłamzdomu,żebysiętemuprzyjrzećzbliska.
Gideonniewierzyłwłasnymuszom.
— Tak po prostu opuściła pani bezpieczny dom po to, by późną nocą śledzić ludzi, których
podejrzewałapaniokradzież?
Spojrzałananiegozezniecierpliwieniem.
—Ajakinaczejmogłabymsiędowiedzieć,cosiętamwłaściwiedzieje?
—Czyciotkawieopanidziwnymzachowaniu?—zapytałbezogródek.
—Oczywiście,nie.Tylkobysięzmartwiła,dowiedziawszysięoprzestępcachwokolicy.CiociaEffie
maskłonnościdodramatyzowania.
—Nieonajedna.Wtymprzypadkujestemwstaniewpełnizrozumiećjejuczucia.
Harrietzignorowałatęuwagę.
—Wkażdymrazieitakmadośćsprawnagłowie.Obiecałamznaleźćsposóbnato,byprzygotować
mojąsiostrę,Felicity,dojejdebiututejzimy,aciociaEffiebardzoprzejęłasiętymprojektem.
Gideonuniósłbrwi.
—Chcepanisfinansowaćdebiutswojejsiostry?Sama?
Harrietwydałazsiebiecichewestchnienie.
—Samaoczywiścieniedamrady.Niewystarczynatoniewielkipensja,jakązostawiłmiojciec.Od
czasu do czasu powiększam ją o niewielki dochód ze sprzedaży moich znalezisk, ale w ten sposób nie
damradysfinansowaćdebiutuFelicity.Mamjednakpewienplan.
—Jakośmnietoniedziwi,Jejtwarzrozbłysłaentuzjazmem.
— Mam nadzieję, że uda się nakłonić ciocię Adelajdę do pomocy, teraz, gdy ten jej skąpy mąż
przeniósł się na łono Abrahama. Zgromadził majątek i wbrew swoim chęciom nie był w stanie zabrać
tegozesobą.CiotkaAdelajdaniedługowszystkoprzejmie.
—Rozumiem.Isądzipani,żeonazechcesfinansowaćdebiutpanisiostry?
Harrietzachichotała,najwyraźniejzachwyconaswoimplanem
— Jeśli zabierzemy Felicity do Londynu, jestem pewna, że uda nam się wydać ją za mąż. Ona jest
zupełnieinnaniżja.Jestrzeczywiścieatrakcyjna.Mężczyźnibędąpadaćjakmuchyujejstóp.Ależeby
dotegodoszło,muszęwysłaćjądoLondynu,zupełniejaknatarg.Znapanto?
—Znam.
—Tak.Rzeczywiście.—Harrietzasępiłasię.—MusimywywiesićFelicityjakdojrzałąśliwkęprzed
całymBeauMondeiczekaćznadzieją,żejakiśgodnyzaufaniadżentelmenzerwiejązgałązki.
Gideon zacisnął zęby, wyraźnie przypominając sobie własne doświadczenia związane z londyńskim
sezonemtowarzyskim.
—Dośćdobrzewiem,jakdziałatensystem,pannoPomeroy.Harrietzaróżowiłasię.
—Domyślamsię,milordzie.Wróćmyzatemdosprawyopróżnieniajaskiń.
—Proszęmipowiedzieć,pannoPomeroy,czyporuszałajużpanizkimśtentemat?
— Nie. Kiedy stwierdziłam, że nie mogę zaufać panu Crane, bałam się wspominać komukolwiek o
moichspostrzeżeniach.Pomyślałam,żekażdy,komuzaufam,mógłbypoczućsięzobowiązanydopójściaz
tą sprawą do pana Crane’a. A potem dowody mogłyby zniknąć. Poza tym, jeśli mogę być szczera,
wolałabym,byniktniewchodziłdotejjaskini.
—Hm.—Gideonprzyglądałjejsięprzezdłuższąchwilę,starającsięuporządkowaćto,cousłyszał.
Niezaprzeczalnie. Harriet Pomeroy mówiła to wszystko poważnie. Nie mógł już się oszukiwać, że jest
wariatkączychoćbytylkodziwaczką.—Jestpanipewna,żewidziaławjaskiniskradzioneprzedmioty?:
— Oczywiście. — Harriet wyprostowała się. — Sir, uważam, że powinien pan natychmiast zacząć
działać,bywyrzucićtychprzestępcówzjaskiń.Zmuszonajestemnalegać,byzająłsiępantąsprawąjak
najszybciej.Tojestpańskiobowiązek.
Głos Gideona stał się wyjątkowo uprzejmy. Ci, którzy go dobrze znali, zdawali sobie sprawę z
przyczynytakiegotonu.
—Paninalega,pannoPomeroy?
—Obawiamsię,żemuszę.—Harrietbyłanajwyraźniejnieświadomaukrytejgroźbywjegogłosie.—
Widzipan,ciprzestępcymiprzeszkadzają.
Gideonzastanawiałsię,czyniezgubiłwątku.
—Przeszkadzają?Nierozumiem.
Posłałamupełneniecierpliwościspojrzenie.
— Przeszkadzają w moich poszukiwaniach. Nie mogę się doczekać, kiedy będę mogła przeszukać tę
jaskinię. Do tej pory się wahałam, czekając, aż przestępcy zostaną stamtąd usunięci. Obawiam się, że
jeżelitamwejdęzmłotkiemidłutem,złodziejezauważą,żektośbyłwjaskini.
— Dobry Boże! — Gideon zapomniał już, że miał jej za złe kategoryczny ton. Jej nalegania miały
istotne przyczyny. — Jeśli choć połowa z tego, co mi pani powiedziała, jest prawdą, nie wolno pani
nawetmyślećozbliżeniusiędotejjaskini,pannoPomeroy.
—Ależwdzieńjesttamzupełniebezpiecznie.Złodziejeodwiedzajątomiejscetylkownocy.Codo
planu ujęcia przestępców, mam pewien pomysł, którym pan będzie pewnie zainteresowany. Chociaż z
pewnościąmapaniswojesugestie.Najlepiejbędzie,jeślizajmiemysiętymrazem.
—PannoPomeroy,niesłuchamniepani.—Gideonpodniósłsię,postąpiłkrokwkierunkubiurkaisię
nad nim pochylił. Wsparł się mocno dłońmi na mahoniowym blacie. Był świadom, jakie wrażenie
wywarł w ten sposób na Harriet. Musiała teraz patrzeć wprost na jego zeszpeconą twarz. Otworzyła
szerokooczy,zdziwionajegozachowaniem,aleniewydawałasięonieśmielona.
—Ależsłuchampana,milordzie.—Chciałasięcofnąć.
Gideonpowstrzymałjejunik,chwytającjąpalcamipodbrodę.Niebezprzyjemnościzauważył,żejej
skórabyłamiękkainiewiarygodniegładka.Zdałsobierównieżsprawęztego,żecałajestdelikatna.Jej
drobnekościwydawałysiękruchewjegomasywnychdłoniach.
— Pozwoli pani, że będę bezpośredni — warknął, nie starając się ukryć zniecierpliwienia. Harriet
Pomeroynieanalizowałapozornieuprzejmychsłów.—Niewolnopanipokazywaćsięwpobliżujaskiń,
dopókiniezbadamtejcałejsprawyiniepodejmęstosownychdziałań.Czytojasne,pannoPomeroy?
Harriet rozchyliła usta, chcąc zaprotestować. Ale zanim zdołała wydobyć z siebie głos, na progu
domkurozległsięprzeraźliwykrzyk.Harrietpodskoczyłaiodwróciłasiędodrzwi.Gideonpodążyłza
jejwzrokiem.
—PaniStone—stwierdziłaHarrietgłosemzdradzającymabsolutnezaskoczenie.
—Bożewniebiesiech!Toon!PotwórzBlackthorneHall!—DrżącarękapaniStonepowędrowałado
szyi.WpatrywałasięprzerażonawGideona.—Awięcwróciłeśtu,tyrozpustny,krwiożerczypotworze.
Jak śmiesz dotykać swymi rękami kolejnej czystej panny? Proszę uciekać, panno Harriet! Niech pani
ratujeswojeżycie.
Gideonpoczuł,jakżołądekzaciskamusięzwściekłości.UwolniłHarrietizbliżyłsięokrokdopani
Stone.
—Milcz,staraczarownico!
—Niedotykajmnie!—paniStoneodskoczyłaodniego.—Niepodchodźdomnie,potworze!Och!—
NaglejejwzrokposzybowałwgóręipaniStonezemdlonaosunęłasięciężkonapodłogę.
Gideonpopatrzyłnaniązniesmakiem.PotemodwróciłsiędoHarriet,byzobaczyć,jaktoprzyjęła.Ta
wniemymprzerażeniuprzyglądałasięnieruchomemuciaługospodyni.
—Wielkienieba—udałojejsięwkońcuwykrztusić.
— Widzi pani teraz, dlaczego nie spędzam tu wiele czasu panno Pomeroy — powiedział ponuro
Gideon — Nie cieszę się w Upper Biddleton zbyt wysokim poważaniem. I jest tu więcej osób, które
życząmirychłejśmierci,nietylkopaniStone.
2
—Ileżkłopotówztąkobietą.—HarrietwstałaiprzykucnęłaobokpaniStone.Uklękła.—Zwyklema
gdzieśprzysobiesoletrzeźwiące.A,tusą.
Zprzepastnejkieszeniszarejsuknigospodyniwyciągnęłamałąbuteleczkę.Zanimzbliżyłasoledonosa
zemdlonejkobiety,wahałasięipopatrzyłanaGideona.
—Możelepiej,żebysiępannadniąniepochylał,gdyprzyjdziesiebie.Wyglądanato,żetopański
widokpozbawiłjąprzytomności.
Gideonchmurnieprzyglądałsięgospodyni.
—Mapanirację.Pójdęjuż,pannoPomeroy.Alezanimtozrobię,powtórzęto,comówiłemgdynam
przerwano.Niewolnopanizbliżaćsiędojaskiń,dopókiniezałatwięsprawyzłodziei.Czytojasne?
— Jasne — odpowiedziała niecierpliwie. — Ale pozbawione sensu. I tak będę panu musiała
towarzyszyćdojaskini,którasłużyprzestępcomdoprzechowywaniałupów.Małoprawdopodobne,żeby
panjąsamznalazł.Mógłbypanbłądzićsamotnieprzezlata.Samaodkryłamjąniedawno.
—PannoPomeroy…
Wjegooczachujrzałabłyskzdecydowaniaipostarałasięonajbardziejprzekonującyuśmiech,najaki
jąbyłostać.Wspomniała,jakkiedyśradziłasobiezojcem.Pomyślałateż,żewtymdomuoddawnanie
było mężczyzny. Mężczyźni to uparte stworzenia, stwierdziła. Ten zaś miał w tym kierunku wyjątkowe
skłonności.
—Proszępomyślećrozsądnie,sir.—Harrietpowiedziałatospecjalnieuspokajającymtonem.—Za
dnianaplażyjestabsolutniebezpiecznie.Złodziejeprzychodzątylkopóźnownocy,itonajwyżejrazlub
dwa razy w miesiącu. Wie pan, odpływy. Nie zaryzykujemy niczego, gdybym jutro pokazała panu
jaskinię.
— Może mi pani narysować mapę — odparł chłodno Gideon. Zaczynał ją irytować. Czy naprawdę
spodziewałsię,żepowierzymucośtakważnego?Wgręwchodziłyjejcenneznaleziska.
—Obawiamsię,żechoćszkicujędośćdobrze,niemamwyczuciakierunku—skłamałagładko.—A
oto mój plan. Jutro rano przejdę się jak co dzień po plaży. Może pan chyba zjawić się tam o tej samej
porze,prawda?
—Nieotomichodzi.
— Możemy spotkać się w taki sposób, by postronny obserwator uznał to spotkanie za przypadkowe.
Pokażępanuprzejścieprzezskały,prowadzącedojaskini,którejużywajązłodzieje.Potemzastanowimy
się,jakzorganizowaćpułapkę.Ateraz,prosząwybaczyć,chciałabymzająćsiępaniąStone.
—Dodiabła,kobieto!—CiemnebrwiGideonazbiegłysięwgroźnymgrymasie.—Możenawykła
pani do rozkazywania wszystkim dookoła, ale proszę nie sądzić, że uda się pani mnie zmusić do
czegokolwiek.
—Och—jaknazawołaniejęknęłapaniStone.—Och!DobryBoże!Takźlesięczuję.—Zamrugała
powiekami.
HarrietprzybliżyłasoletrzeźwiącedojejtwarzyisyknęłanastojącegoprzydrzwiachGideona.
—Proszę,milordzie—powiedziała,nieodwracającsię.—Zmuszonajestemnalegać.PaniStonez
pewnościąwpadniewhisterię,gdyzobaczytupana.Spotkamysięjutroranookołogodzinydziesiątejna
plaży.Tojedynysposób,byodnalazłpanwłaściwąjaskinię.Musimipanuwierzyć.
Gideonzawahałsię,wyraźnieniezadowolonyztego,żesięgodoczegośzmusza.Przymrużyłoczy.
— Doskonale. Jutro o dziesiątej na plaży. Ale na tym skończy się pani udział w tej sprawie, panno
Pomeroy.Czydośćjasnosięwyrażam?
—Zupełniejasno,milordzie.
Obrzuciłjątaksującym,podejrzliwymspojrzeniem.Harrietpomyślała,żewidocznienieprzekonałgo
jejuspokajającyuśmiech.Przeszedłobokniejiskierowałsiędohallu.
—Miłegodnia,pannoPomeroy.—Nacisnąłnagłowękapelusz.
— Miłego dnia, milordzie — zawołała za nim. — I dziękuję, że tak szybko przyjechał pan tu w
odpowiedzinamójlist.Doceniampańskąpomocwtejsprawie.Myślę,żesobiepanzniąporadzi.
— Jestem szczęśliwy, że okazałem się odpowiednim kandydatem na stanowisko, które chciała pani
obsadzić—burknął.—Zobaczymy,jakszczodraokażesiępani,gdyspełnięswojezadanieiprzyjdzie
czasnazapłatę.
Harriet drgnęła, poruszona jego sarkazmem. Patrzyła, jak przez otwarte drzwi wyszedł na marcowe
słońce.Nawetsięnieobejrzał.
Dojrzała zarys sylwetki rosłego rumaka czekającego spokojnie na zewnątrz. Koń był doprawdy
masywnym stworzeniem, podobnie zresztą jak jego właściciel. Ciężkie kopyta, imponujące mięśnie.
Kształtłbaświadczącyouporze.Wtymwierzchowcuniebyłonicdelikatnego,eleganckiego.Wyglądał
nadośćdużegoispokojnego,bydźwigaćnagrzbiecierycerzawpełnejzbroi,zdążającegonapolebitwy.
Harriet usłyszała, że wicehrabia odjeżdża drogą wzdłuż skarpy. Na chwilę zastygła w bezruchu,
klęcząc obok zemdlonej gospodyni. Przedpokój domku wydał jej się znowu przestronny. Przedtem, gdy
przebywałwnimSt.Justin,sprawiałwrażenieciasnego.
Harriet zdała sobie nagle sprawę, że dzikie, zeszpecone blizną rysy twarzy St. Justina wryły się
głębokowjejpamięć.Nigdyjeszczeniespotkałatakiegomężczyzny.
Był niewiarygodnie duży — podobnie jak jego koń — wysoki, masywnie zbudowany, miał szerokie,
umięśnioneramionaimocnenogi.Jegodłoniebyłyogromne,stopy—również.Harrietzastanawiałasię,
czy rękawicznik i szewc wicehrabiego liczyli sobie za zużycie większej ilości materiału na każdą parę
rękawicczybutów.
St. Justin miał prawdopodobnie nieco ponad trzydzieści lat i wszystko w nim wydawało się silne i
dzikie.
Przypominał jej wyniosłego lwa, którego widziała trzy lata temu w zwierzyńcu pana Petershama.
Nawetjegooczymiałycośzdzikiejbestii.Harrietpomyślała,żetopiękneoczy,złote,pełneostrożności
ichłodnejinteligencji.
CzarnejaksmoławłosySt.Justina,szerokiekościpoliczkoweisilniezarysowanaszczękauzupełniały
jegolwiwygląd.Bliznajedyniepodkreślaławrażeniesiłydrapieżnejbestii,którejnieobcajestprzemoc.
Harriet zastanawiała się, gdzie i jak został zraniony. Blizna przecinająca jego twarz wyglądała na
starą.Prawdopodobniestałosiętokilkalattemu.Miałszczęście,żeniestraciłoka.
Pani Stone wzdrygnęła się ponownie i jęknęła. Harriet zmusiła się do zainteresowania jej stanem.
Poruszyłabuteleczką,którątrzymałaprzytwarzyzemdlonej.
—Słyszymniepani,paniStone?
—Co?Tak.Tak,słyszę.—KobietaotworzyłaoczyipopatrzyłanaHarriet.Skrzywiłasięboleśnie.—
Co się stało? Ach, Boże! Już pamiętam. On był tutaj, prawda? To nie była zjawa. Bestia jest tutaj. W
cielesnejpostaci.
—Proszęsięuspokoić,paniStone.Jużsięwyniósł.
Oczy pani Stone rozszerzyły się w ponownym przypływie strachu. Przylgnęła do ramienia Harriet,
zaciskającjakimadłoswekościstepalcewokółjejtalii.
—Nicsiępanienceniestało?Czytenszubrawiecdotknąłpanienki?Widziałam,żepochylałsięnad
panienkąjakolbrzymiwąż.
Harrietstarałasięnieokazywaćirytacji.
—Niemaoczymmówić,paniStone.Ontylkonachwilęująłmniepodbrodę.
—Boże,chrońnas…—OczypaniStoneponowniesięzamknęły.
W tej samej chwili Harriet usłyszała stukot butów na ganku, a zaraz później drzwi, które przedtem
zatrzasnęły się za wychodzącym wicehrabią, otworzyły się, odsłaniając Eufemię Pomeroy i uroczo
zarumienioną siostrę Harriet, Felicity. Nie bez powodu uważana była przez wszystkich w Upper
Biddleton za wyjątkową piękność. Była nie tylko urocza, ale miała też poczucie stylu i elegancji,
rzucającesięwoczymimoskromnychmożliwościfinansowychsióstrPomeroy.
Dziś wyglądała zachwycająco świeżo w ozdobionej falbankami sukni w białe i jasnozielone pasy.
Ciemnozielony płaszcz i zielony, przybrany piórami czepek uzupełniały jej strój. Miała jasne, zielone
oczy,złoteblondwłosy—jednoidrugieodziedziczonepomatce.Krójsuknipodkreślałteżinnącechę,
którązawdzięczałaprzodkompokądzieli—piękny,pełnybiust.
EufemiaPomeroyAshecombeweszładodomkupierwsza,ściągającrękawiczki.Owdowiałatużprzed
śmiercią brata, wielebnego Pomeroya, i niedługo potem stanęła w progu domu swoich bratanic.
Dobiegała teraz pięćdziesiątki. Kiedyś uważano ją za piękność. W opinii Harriet nadał była atrakcyjną
kobietą.
Zdjąwszyczepek,odsłoniłasiwe,niegdyściemnewłosy.Jejoczymiałyszczególny,charakterystyczny
dlaPomeroyówturkusowykolor,podobniejakoczyHarriet.
Effiezprzerażeniempatrzyłanazemdlonągospodynię.
—Och,nie.Znowu.
Felicityweszłazaciotkądohallu,zamknęładrzwiizobaczyłapaniąStone.
— Wielkie nieba! Kolejny atak histerii. O co chodzi tym razem? Mam nadzieję, że o coś bardziej
interesującegoniżostatnio.Wydajemisię,żewtedyposzłotylkooto,żenajstarszejcórceladyBarker
udałosięzłapaćnamężabogategokupca.
— Rzeczywiście, to tylko kupiec. Przecież wiesz, że pani Stone przywiązuje wielką wagę do
odpowiedniej pozycji towarzyskiej — przypomniała jej ciotka Effie. — Annabelle Barker pochodzi z
bardzodobrejrodziny.PaniStonemiałaracjęuważając,żemogłatrafićlepiej.
—Jeślichodziomojezdanie,Annabelleniemogłatrafićlepiej—stwierdziłaFelicitywtypowydla
siebiepragmatycznysposób.—Mążjąfinansujebezżadnychograniczeń.Mieszkająwpięknymdomuw
Londynie,majądwapowozyiBógwieilesłużby.Annabellemazapewnionedostatnieżycie.
Harrietskrzywiłasię,trzymającocetpodnosempaniStone.
— W dodatku słyszy się, że Annabelle jest nieprzytomnie zakochana w swoim bogatym kupcu.
Zgadzamsięztobą,Felicity,niewyszłanatymtakźle.Alewątpię,byciociaEffielubpaniStonemogły
spojrzećnatoznaszegopunktuwidzenia.
—Ztegozwiązkunicdobregoniebędzie—stwierdziłaproroczymtonemciotkaEffie.—Nigdynie
jestdobrze,kiedymłodadziewczynaidziezagłosemserca.Szczególniewtedy,gdyprowadzijątoprosto
nadółdrabinyspołecznej.
—Zawszenamtopowtarzasz,ciociuEffie.—FelicityzwróciłasiękupaniStone.—Azatem,cosię
stałotymrazem?
ZanimHarrietzdążyłaodpowiedzieć,paniStoneotworzyłaoczyiztrudemusiadła.
—PotwórzBlackthorneHallpowrócił—zaczęła.
—DobryBoże—przestraszyłasięciotkaEffie.—Oczymonamówi?
—Bestiapowróciłanamiejsceswejzbrodni—ciągnęłapaniStone.
—Kim,uBogaOjca,jesttenPotwórzBlackthorneHall?—zapytałaFelicity.
—St.Justin—szepnęłapaniStone.—Jakśmiał?Jakśmiałtuwrócić?Ijakśmiałstraszyćpanienkę
Harriet?
FelicitypopatrzyłazaciekawionanaHarriet.—Wielkienieba!WicehrabiaSt.Justinbyłtutaj?
—Tak,był—przyznałaHarriet.
CiotkaEffiebezwiednieotworzyłausta.
—Byłtuwicehrabia?Tu,wtymdomu?
—Zgadzasię—odpowiedziałaHarriet.—Ateraz,ciociuEffie,Felicyty,jeślizaspokoiłyścieswoją
ciekawość,możezajmiemysiępostawieniempaniStonezpowrotemnanogi.
— Harriet, nie mogę w to uwierzyć. — Głos ciotki Effie zdradzał przestrach. — Czy chcesz mi
powiedzieć, że najważniejszy w tym okręgu ziemianin, wicehrabia, mający wkrótce odziedziczyć
godność lorda, złożył nam wizytę i przyjęłaś go tak ubrana? W tym brudnym fartuchu i okropnej sukni,
którajużdawnopowinnabyłazostaćprzefarbowana?
—Ontylkowpadłpodrodze—wyjaśniłaHarriet,starającsięutrzymaćniedbałyton.
— Wpadł tu po drodze? — Felicity wybuchnęła śmiechem. — Doprawdy, Harriet, nie zdarzyło się
jeszcze,bywicehrabiowiezaglądalidonaspodrodze.
— Czemu nie? — nie ustępowała rozdrażniona Harriet. — Blackthorne Hall to jego dom, a to
niedalekostąd.
—Wciągupięciulat,odkiedytumieszkamy,wicehrabiaSt.Justinnigdyjeszczeniepotrudziłsię,by
odwiedzić Upper Hiddleton. Nawet tata widział tylko ojca St. Justina i to zaledwie raz. Było to w
Londynie,gdyHardcastlewyznaczyłgonarektoraizaoferowałmutęparafię.
— Musisz mi uwierzyć na słowo, Felicity, że St. Justin odwiedził nas i była to zwykła towarzyska
wizyta — podsumowała zwięźle Harriet. — Dla mnie jest to zupełnie naturalne, że odwiedził
posiadłościrodzinnewtymokręgu.
— W miasteczku mówią, że St. Justin nigdy nie zagląda do Upper Biddleton. Nienawidzi samego
widokutegomiejsca.—CiotkaEffiepowachlowałasiędłonią.—Wielkienieba!Samazaczynamczuć
sięsłabo.Wicehrabiatu,wtymdomu.Trudnotosobiewyobrazić.
—Napanimiejscuniebyłabymtakaspokojna,paniAshecombe.—PaniStoneposłałajejmroczne,
porozumiewawcze spojrzenie. — Położył rękę na panience Harriet. Widziałam to. Dzięki Panu
Najwyższemu,weszłamdogabinetuwsamąporę.
—Wsamąporę?—ZainteresowanieFelicityosiągnęłoapogeum.
—Nieważne,panienkoFelicity.Jestpanienkazamłodanatakierzeczy.PowinniśmydziękowaćBogu,
żeniebyłozapóźno,gdyprzyszłam.
—Zapóźnonaco?—nieustępowałaFelicity.
Harrietwestchnęłatylko.
CiotkaEffiezmarszczyłasię.
— Co się tu wydarzyło, Harriet, kochanie? Nie straciłyśmy chyba herbaty czy czegoś równie
okropnego?
—Nie,niestraciłyścieherbaty,bonawetmujejniezaproponowałam—przyznałasięHarriet.
—Niezaproponowałaśmuherbaty?Odwiedziłcięwicehrabiainiczymgoniepoczęstowałaś?—Na
twarzy ciotki Effie pojawił się wyraz najprawdziwszego zaskoczenia. — Harriet, co ja mam z tobą
zrobić?Czyniepotrafiszsięodpowiedniozachowywać?
— Chcę wiedzieć, co się stało — przerwała jej zdecydowanie Felicity. — Co z tym kładzeniem na
tobierąk,Harriet?
— Nic się nie stało. — Harriet żachnęła się. — Nie położył na mnie rąk. — Przypomniała sobie
wielkądłońwicehrabiegopodtrzymującąjejbrodęigroźnespojrzeniejegociemnychoczu.—No,może
dotknąłmnie,aletylkonachwilę.Niemaoczymmówić,zapewniamwas.
—Harriet!—Felicitybyławyraźniepodekscytowana.—Opowiedznamwszystko.
AletopaniStonejejodpowiedziała.
—Zuchwałyjaksamdiabeł.—Jejspracowanedłoniezginęływfałdachfartucha,podczasgdyoczy
płonęłyświętymoburzeniem.—Myśli,żewszystkomuwolno.Bestianiemawsobiewstydu,odrobiny
wstydu—parsknęła.
Harrietpopatrzyłananiągroźnie.
—Proszęterazniepłakać,paniStone.
— Przepraszam, panienko Harriet. — Pani Stone pociągnęła jeszcze cichutko nosem i otarła oczy
rąbkiemfartucha.—Poprostujegowidokwywołałtewszystkieokropnewspomnieniasprzedlat.
—Jakiewspomnienia?—zapytałazaciekawionaFelicity.
—Boże!Wspomnieniaomojejślicznej,małejpanienceDeirdre.—PaniStonezakryłaoczy.
—KimbyłaDeirdre?—dopytywałasięciotkaEffie.—Panicórką?
PaniStoneprzełknęłałzy.
— Nie, nie była moja. Zbyt była delikatna, by być ze mną spokrewniona. Była jedynym dzieckiem
wielebnegoRushtona.Opiekowałamsięnią.
—Rushton—skojarzyłaszybkociotkaEffie.—A,tak.Poprzedniproboszcztejparafii.Ten,którego
zastąpiłmójdrogibrat.
PaniStonepotwierdziłaruchemgłowy.Jejwąskieustadrżały.Odśmiercijegosłodkiejżonypanienka
Deirdrebyładlaniegowszystkim.Wniosładotegodomuradośćisłońce.Apotemtabestiajązniszczyła.
— Bestia? — Felicity wyglądała tak, jakby czytała którąś ze swoich ulubionych powieści z
dreszczykiem.—CzychodziowicehrabiegoSt.Justina?ZniszczyłDeirdreRushton?Jak?
—Bezwstydnypotwór—wymamrotałapaniStone,ponownieprzykładającdłoniedooczu.
— Dziwne. — Ciotka Effie wyglądała na zaskoczoną. — Wicehrabia zrujnował dziewczynę?
Doprawdy, pani Stone. Trudno uwierzyć w coś takiego. Pomijając wszystko inne, ten człowiek jest
dżentelmenem.Dziedzicemhrabstwa.Aonabyłacórkąproboszcza.
—Niejestżadnymdżentelmenem—stwierdziłapaniStone.
Harrietstraciłacierpliwość.Odwróciłasiędogospodyni.
—PaniStone.Sądzę,żenadziśdośćjużbędziepanidramatycznychuwag.Możejużpaniwrócićdo
kuchni.
MokreodłezoczypaniStonewyrażałyniemecierpienie.
— To prawda, panienko Harriet. Ten człowiek zabił moją małą panienkę Deirdre tak samo, jakby
własnoręczniepociągnąłzaspustwpistolecie.
—Pistolecie?—Harrietpopatrzyłananiązaskoczona.
Nachwilęwhalluzapanowałapełnanapięciacisza.EfFieniemogłazsiebiewydobyćsłowa.Nawet
Felicityniepotrafiłasformułowaćnastępnegopytania.
Harrietpoczuła,żezaschłojejwustach.
—PaniStone—powiedziaławkońcuostrożnie.—Chcepanipowiedzieć,żewicehrabiaSt.Justin
zabił poprzedniego mieszkańca tego domu? Obawiam się, że nie pozwolę pani kontynuować tej
opowieści,jeślizamierzapanidalejmówićtakpotwornerzeczy.
—Aletoprawda,panienkoHarriet.Przysięgamnamojeżycie.Wszyscymówili,żetosamobójstwo,
niechspoczywawpokoju,alejawiem,żetoonjądotegodoprowadził.PotwórzBlackthorneHalljest
skończonymgrzesznikiemiwszyscywmiasteczkuotymwiedzą.
—Wielkienieba!—westchnęłaFelicity.
—Tojakaśpomyłka—wyszeptałaciotkaEffie.
Ale Harriet popatrzyła pani Stone prosto w oczy i wyczytała z nich, że gospodyni mówi prawdę, a
przynajmniejwtowierzy.Harrietnaglepoczułasięsłabo.
—JakSt.JustinmógłdoprowadzićDeirdreRushtondosamobójstwa?
—Bylizaręczeniimielisiępobrać—powiedziałacichopaniStone.—Tobyłodawniej,zanimsię
okazało, że on odziedziczy tytuł. Starszy brat Gideona Westbrooka, Randal, jeszcze wtedy żył.
Oczywiście to Randal miał odziedziczyć tytuł. Był takim wspaniałym człowiekiem. Prawdziwy, godny
dziedzichrabstwaHardcastle.Człowiekgodzienpodążyćwśladyjegohrabiowskiejmości.
— Nie tak jak Potwór z Blackthorne Hall? — zapytała Felicity. Pani Stone posłała jej dziwne
spojrzenieizniżyłagłosdoszeptu.
—Niektórzynawetmówią,żeGideonWestbrookzabiłswegobrata,żebyodziedziczyćtytułimajątek.
—Tojestfascynujące—mruknęłaFelicity.
—Niewiarygodne.—CiotkaEffiebyłaoszołomiona.
—Jeślichcecieznaćmojezdanie,towszystkojestkłamstwem—obwieściłaHarriet.Alegdzieśw
dole brzucha poczuła nieprzyjemny chłód. Pani Stone wierzyła w prawdziwość każdego swego słowa.
Miała co prawda skłonności do dramatyzowania, ale Harriet znała dość długo swoją gospodynię, by
wiedzieć,żejestabsolutnieuczciwa.
—Tonajszczerszaprawda—powiedziałachmurniepaniStone.—Przysięgam.
—Dobrze,paniStone.Proszęnamterazopowiedzieć,jaktabestia,tojestwicehrabia,doprowadziłtę
młodądamędosamobójstwa—nalegałaFelicity.
Harrietprzestałaoponować.Wyprostowałasię,mówiącsobie,żezawszelepiejjestznaćfakty.
— Tak, pani Stone. Skoro powiedziała już nam pani aż tyle, równie dobrze może nam pani wyznać
resztę.CodokładnieprzydarzyłosięDeirdreRushton?
PaniStonezacisnęłapięści.
— Narzucał się jej. Uwiódł ją, zrobił to, bestia. Użył jej do swoich rozpustnych celów. Zrobił jej
dziecko,otco.Alezamiastzachowaćsięjaktrzebaiożenićsięznią,odepchnąłją.Toniebyłażadna
tajemnica.Zapytajciekogokolwiekwokolicy.
CiotkaEffieiFelicitymilczały,niemogącwtouwierzyć.
—O,mójBoże!—Harrietusiadłagwałtownienastołku.Zdałasobiesprawę,żedobóluzacisnęła
pięści.Zmusiłasiędogłębokiego,odprężającegooddechu.—Czyjestpanitegoabsolutniepewna,pani
Stone?Niewyglądałnatakiego.Właściwie…nawetmisięspodobał.
—Acotywieszomężczyznach,którzyrobiątakierzeczy?zapytałaciotkaEffiezchłodnąlogiką.—
Nigdy nie miałaś okazji takiego spotkać. Nawet nie miałaś swego debiutu, ponieważ mój brat niech
spoczywawpokoju,niezostawiłnamdośćpieniędzy.Możegdybyśpojechaładostolicyipoznałatrochę
świata,nauczyłabyśsię,żemężczyznętegotypuniezawszemożnarozpoznaćnapierwszyrzutoka.
— Pewnie masz absolutną rację, ciociu Effie. — Harriet czuła się w obowiązku przyznać, że to, co
mówiciotka,możebyćprawdą.Rzeczywiście,niemiałażadnychdoświadczeńzmężczyznązdolnymdo
tego,byuwieśćniewinnąkobietę,anastępniejąporzuć——Słyszysięróżnehistorie,aletooczywiście
nietosamocobezpośredniedoświadczenieztegotypuczłowiekiem,prawda.
— Pewnie bolejesz nad tym, że nie masz takich doświadczeń — zauważyła Felicity. Ponownie
zwróciłasiędopaniStone:—Błagamniechpaniopowiadadalej.
—Tak—potwierdziłaHarrietsmutno.—Możepaninamjużterazpowiedzieć.
PaniStonezwiesiłagłowę,popatrzyłanaHarrietiFelicityzałzawionymioczyma.
—Jakjużmówiłam,GideonWestbrookbyłdrugimsynemhrabiegoHardcastle.
—Czyliniebyłwicehrabią—mruknęłaFelicity.
—Oczywiście—wtrąciłasięciotkaEffiezwłaściwymsobietonemautorytetuwtychsprawach.—
Nienosiłwtedyżadnegotytułu,ponieważbyłtylkodrugimsynem.Jegostarszybratzostałwicehrabią.
—Wiem,ciociuEffie.Proszęmówićdalej,paniStone.
—TabestiazapragnęłamojejsłodkiejDeirdre,gdytylkopokazałasięwLondynie.WielebnyRushton
zgromadziłwszystkieswojefundusze,żebysfinansowaćjejdebiut,aPotwórbyłpierwszym,którysięjej
oświadczył.
—IwielebnyRushtonzdecydowałsięchwycićto,cosięda?—zapytałaHarriet.
TwarzpaniStonerozjaśniłasię.
—WielebnypowiedziałpannieDeirdre,żebyprzyjęłateoświadczyny.Potwórnieposiadałtytułu,ale
miałpieniądzeipochodziłzdobrejrodziny.Tobyłaświetnapartia.
—Taktowtedywyglądało—skomentowałacichoEffie.
—Innymisłowy,chciałagopoślubićdlajegopieniędzyimożliwościzwiązaniasięzeznanąrodziną
—podsumowałaHarriet.
—MojapanienkaDeirdrebyłazawszedobrąiposłusznącórką.—WgłosiepaniStonewyczuwało
sięzachwyt.—Zgodziłasięzrobićto,cokazałjejojciec,chociażWestbrookbyłjedyniedrugimsynemi
dotegobrzydkimjaknoc.Mogłatrafićlepiej,alejejojciecniechciałryzykować,czekając.Niebyłogo
staćnadłuższetrzymaniejejwLondynie.
Harrietpopatrzyłananiązirytowana.
—Wcalenieuważam,żejestbrzydki.
PaniStoneskrzywiłasię.
— Wielka, przerośnięta kreatura. Z tą przerażającą szramą wygląda jak diabeł z samego piekła.
Zawsze tak wyglądał, nawet zanim został ranny. Moja biedna panienka Deirdre dostawała dreszczy na
samjegowidok.Alespełniłaswójobowiązek
—Anawetwięcej,sądzącpotym,cousłyszałyśmy—mruknęłaHarriet.
CiotkaEffiepotrząsnęłasmutnogłową.
—Ach,tegłupiemłodedziewczyny,któreupierająsię,byiśćzagłosemserca,anierozsądku.Coza
głupota. Kiedyż wreszcie nauczą się, że muszą mieć się na baczności i strzec swej niewinności aż do
chwili,kiedyszczęśliwiewyjdązamąż,oileniechcązrujnowaćsobieżycia?
—MojaDeirdrebyładobrądziewczyną,takabyła—zapewniałalojalniepaniStone.—Uwiódłją,
mówięwam.Byłaniewinnymjagnięciem,którenieznałosprawciała,aonjąwykorzystał.Pozatymbyli
zaręczeni.Kiedyzobaczyła,żebędziemiaładziecko,sądziła,żeonzachowasięjakdżentelmen.
—Wierzyłapewnie,żeżadenprawdziwydżentelmennieodwołazaręczyn—powiedziałaznamysłem
Harriet.
—Tak,prawdziwydżentelmenbynieodwołał—zauważyłacierpkociotkaEffie.—Sprawapolega
natym,żekobietaniemożebyćpewnauczciwościmężczyznywtakichsytuacjach.Iwłaśniedlategomusi
przede wszystkim unikać ryzyka kompromitacji. Gdy zabierzemy cię do Londynu, Felicity, najlepiej
zrobisz,pamiętającotejhistorii.
—Tak,ciociuEffie.
Felicityznaczącopopatrzyławgórę,aHarrietpozwoliłasobienaponuryuśmiech.Niepierwszyraz
musiaływysłuchaćszczególnegowykładużyczącejimdobrzeciotki.
Effie uważała się za najwyższy autorytet w dziedzinie dobrych manier. Nieodwołalnie ogłosiła się
doradcą i strażnikiem w tych sprawach, mimo że Harriet często przypominała jej, że tu, w Upper
Biddleton,niebyłoniczego,przedczymmiałybysięstrzec.
— Jak powiedziałam, St. Justin nie jest dżentelmenem. Jest okrutną, pozbawioną serca, bezwstydną
bestią.—PaniStoneotarłaoczywierzchemczerwonej,kościstejdłoni.—Najstarszysynhrabiegozostał
zabity wkrótce potem, jak panienka Deirdre zdała sobie sprawę, że jest w ciąży. Jechał niedaleko stąd
wzdłuż wybrzeża i podobno koń poniósł. Spadł ze skarpy do morza. Skręcił kark, ot co. Wypadek, jak
mówili. Ale ludzie zaczęli mieć wątpliwości, gdy zobaczyli, jak wicehrabia potraktował panienkę
Deirdre.
— Obrzydliwe. — Oczy Felicity były nadał szeroko otwarte. — Jak tylko Gideon Westbrook
dowiedziałsię,żeodziedziczytytuł,zerwałzaręczyny.
—Nie.Naprawdę?—wykrzyknęłaFelicity.
PaniStonepotwierdziłachmurnie.
— Opuścił ją natychmiast, chociaż wiedział, że nosi jego dziecko. Oświadczył jej, że teraz jest
wicehrabiąSt.Justin,akiedyśzostaniehrabiąHardcastle,iżemożemusiętrafićcoślepszegoniżbiedna
córkaproboszcza.
— Dobry Boże! — Harriet przypomniała sobie błysk chłodnej inteligencji w mrocznych oczach
Gideona.Kiedysięnadtymzastanowiła,musiałaprzyznać,żeniewyglądałnaczłowieka,którymkierują
zbytsubtelneuczucia.Wyglądałnaczłowiekaupartego.Zadrżała.—Mówipani,żeonwiedziałotym,że
Deirdrespodziewasiędziecka?
—Tak,niechbędzieprzeklętajegodusza.Wiedział.—PaniStonenaprzemianzaciskałairozluźniała
pięści.—Siedziałamzniątejnocy,gdyzdałasobiesprawę,żejestwciąży.Objęłamją.Płakałaprzez
całą noc, a nad ranem poszła się z nim zobaczyć. Gdy wróciła, po jej minie poznałam, że została
odepchnięta.
ŁzyzakręciłysięwoczachpaniStoneispłynęłypojejpulchnychpoliczkach.
—Cobyłodalej?—zapytałacichoprzejętaFelicity.
— Panienka Deirdre poszła do gabinetu, wyjęła pistolet swojego ojca i zastrzeliła się. To właśnie
wielebnyRushton,biedaczysko,jąznalazł.
—Biedne,nieszczęśliwedziecko—szepnęłaciotkaEffie.—Gdybybyłachoćtrochęostrożniejsza.
Gdyby bardziej dbała o swoją reputację i nie zaufała mężczyźnie. Będziesz pamiętała tę historię, gdy
pojedzieszdoLondynu,prawda,Felicity?
—Tak,ciociuEffie.Napewnoniezapomnę.—Felicitybyłanajwyraźniejporuszonatąwstrząsającą
opowieścią.
—MójBoże—mruknęłaHarriet.—Towszystkojestniewiarygodne.—Popatrzyłanazaśmiecony
kamieniami gabinet i z trudem przełknęła ślinę, przypominając sobie, jak St. Justin pochylił się nad jej
biurkiem i swą silną ręką ujął ją pod brodę. — Pani Stone, czy jest pani absolutnie pewna tego
wszystkiego?
—Absolutnie.Gdybyżyłojciecpanienki,potwierdziłby,żetoprawda.Wiedział,coprzydarzyłosię
córce wielebnego Rushtona, wiedział dobrze, ale zachował dyskrecję w tej sprawie, uważając, że nie
jesttoodpowiednitematdodyskusjizdwiemamłodymidamami.Gdymiotymopowiedział,zgodziłam
sięznimidochowałamtajemnicy.Jednakniemogłamjużdłużejtegotaić.
CiotkaEffiepotwierdziłaruchemgłowy.
—Oczywiście,niemogłapani.Teraz,gdySt.Justinpojawiłsięwokolicy,wszystkieskromnemłode
panienkipowinnysięstrzec.
— Uwiedziona i porzucona. — Felicity pokręciła głową nie mogąc dojść do siebie. —
Niewiarygodne.
— Okropne — powiedziała ciotka Effie. — Wyjątkowo okropne. Młode damy powinny być bardzo,
ale to bardzo ostrożne. Felicity, nie będziesz wychodziła z domu, gdy w pobliżu kręci się wicehrabia.
Rozumiesz?
— Bzdura. — Felicity zwróciła się do Harriet: — Nie zamierzasz chyba więzić mnie w moim
własnymdomutylkodlatego,żewicehrabiaodwiedziłteokolice?
Harrietskrzywiłasię.
—Tooczywiste,żenie.
CiotkaEffiezrobiłasurowąminę.
—Harriet,Felicity,musiciebyćostrożne.Zpewnościąrozumieciedlaczego.
Harrietpodniosławzrok.
—FelicityjestbardzozrównoważonąosobąciociuEffie.Niezrobinicniemądrego.Prawda,Felicity?
Felicityuśmiechnęłasię.
— Miałabym stracić szansę na debiut w mieście? Możesz być pewna, Harriet, że nie jestem aż taką
idiotką.
PaniStonezacisnęłausta.
—St.Justingustujewpięknychmłodychniewiniątkach,towielka,podstępnabestia.Ateraz,gdynie
majużtutajojcapanienki,musipanienkabyćbardzoostrożna.
—Świętaracja—zgodziłasięzniąciotkaEffie.
Harrietuniosłabrwi.
—Widzę,żeżadnazwasnieprzejmujesięmojąreputacjątakjakreputacjąFelicity.
CiotkaEffiezareagowałabłyskawicznie.
— Ależ kochanie, wiesz, że to nieprawda. Ale masz już prawie dwadzieścia pięć lat. A tego typu
rozpustnik,jakopisałagopaniStone,maciągotydomłodziutkichniewiniątek.
—Aniedostarychniewiniątek,jakimjestemja—mruknęłaHarriet.ZignorowałauśmieszekFelicity.
—Nodobrze,chybamaszrację,ciociuEffie.Małoprawdopodobne,bygroziłomiuwiedzenieprzezSt.
Justina.—Urwała.
—Cotakiego?—CiotkaEffiepopatrzyłananią.
— Nieważne, ciociu Effie. — Harriet ruszyła ku otwartym drzwiom gabinetu. — Jestem pewna, że
Felicity nie straci głowy ani niczego równie ważnego, nawet jeśli przydarzy jej się znaleźć w
towarzystwiehrabiegoSt.Justina.Niejestgłupia.Ateraz,wybaczcie,muszęskończyćswojąpracę.
Harriet podążyła z godnością do swej kryjówki i cicho zamknęła za sobą drzwi. Potem, z
westchnieniemsmutku,opadłanakrzesło,oparłałokcienabiurkuipodparłatwarzdłońmi.Silnydreszcz
przeszyłjejciało.
To nie Felicity była głupia, skonstatowała chmurnie. To ona sama zachowała się niemądrze.
SprowadziłaPotworazBlackthorneHalldoUpperBiddleton.
3
Ciężka, szara mgła, która w ciągu nocy przypełzła od morza, o dziesiątej rano wisiała jeszcze nad
wybrzeżem.IdącaścieżkąwdółskarpyHarrietniewidziaładalejniżnakilkastópprzednią.Ciekawa
była,czyGideonstawisięnawyznaczonespotkanie,byzobaczyćjaskinięzłodziei.
Zastanawiała się też zaniepokojona, czy zależy jej na tym, by się stawił. Przeleżała niemal całą noc.
Zamartwiała się, że popełniła niewybaczalny błąd, wysyłając ów nieszczęsny list do niesławnego
wicehrabiego.
Jej mocne, skórzane buty poślizgnęły się na kamieniach, gdy zbiegała ścieżką. Harriet mocniej
chwyciłaniewielkątorbęznarzędziami,awolnąrękęwyciągnęławbok,byodzyskaćrównowagę.
Prowadząca przez zbocze ścieżka była bezpieczna dla kogoś, kto ją znał, miała jednak odcinki dość
trudne do przejścia. Harriet zawsze żałowała, że nie ma na sobie spodni, gdy wychodziła na
poszukiwaniaskamieniałości,alewiedziała,żeciotkaEffiezemdlałaby,gdybyoczymśtakimusłyszała,a
onastarałasięwmiaręmożnościniedenerwowaćciotki.
Wiedziała, że ciotce nie podobał się już sam pomysł zbierania skamieniałości. Effie uważała, że dla
młodej damy jest to zajęcie nieodpowiednie, i nie mogła zrozumieć, dlaczego Harriet jest tak oddana
swojejpasji.Harrietniechciaładodatkowodenerwowaćstarszejpaniwybieraniemsięnaposzukiwania
wmęskimstroju.
Gęste pasma mgły owinęły się wokół Harriet, gdy dotarła do końca ścieżki i wyprostowała się.
Słyszała fale uderzające o brzeg, ale nie widziała ich w gęstej mgle. Wilgotny chłód przenikał przez
grubąwełnęwytartejciemnobrązowejpelisy.
Pomyślała, że jeżeli nawet Gideon pojawi się tego ranka prawdopodobnie nie będzie w stanie
odnaleźćjejwemgle.Skręciła,ruszyłaplażąupodnóżaskarpy.Wodacofnęłasię,alepiasekbyłnadał
wilgotny. Podczas przypływu woda pokrywała całą plażę w zasięgu wzroku, fale uderzały o skarpę,
zalewającniżejpołożonejaskinieiścieżki.
Raz, czy może dwa razy, zdarzyło się Harriet popełnić błąd — zbyt długo pozostała w jaskiniach i
prawie dała się zaskoczyć przez nadchodzący przypływ. Wspomnienie o tym prześladowało ją do tej
poryiterazbardzoostrożnieplanowałaczasswoichwyprawdojaskiń.
Szła powoli wzdłuż skarpy, wypatrując na piasku śladów. Gdyby kilka minut temu przechodził tędy
Gideon, z pewności udałoby się jej rozpoznać odciski jego wielkich butów. Jeszcze raz zwątpiła w
słuszność swego pomysłu. Ściągając Gideona z powrotem do Upper Biddleton, wyraźnie uzyskała
więcej,niżmogłasięspodziewać.
Z drugiej strony, pocieszała się, coś przecież trzeba było zrobić z bandą złodziei, którzy używali jej
bezcennych jaskiń do składowania łupów. Nie mogła pozwolić, by to dłużej trwało Po prostu musiała
miećswobodęwpenetrowaniutejwłaśniejaskini.
Trudno nawet przewidzieć, jak wspaniałe skamieniałości czekały na odkrycie w tej podziemnej
komnacie.Zatem,stwierdziłaHarriet,imdłużejpozwalałaopryszkomkorzystaćztejjaskini,tymwiększe
stawało się ryzyko, że któryś z nich będzie wystarczająco sprytny, by zacząć szukać okazów na własną
rękę.Mógłbyznaleźćcośinteresującego,wspomniećotymkomuś,ktozkoleipowiedziałbyotyminnemu
zbieraczowi.UpperBiddletonmogłobywtedyprzeżyćprawdziwynajazdposzukiwaczyskamielin.
Tobyłoniedopomyślenia.Kościczekającewjaskiniachnaodkrycienależałydoniej.
Oczywiście już dawniej przeszukiwano jaskinie w Upper Biddleton, ale zarzucono prace, których
jedynym efektem było kilka skamieniałych ryb i muszli. Harriet jednak dotarła głębiej niż ktokolwiek
przedtem i przeczuwała, że czekają ją ważne odkrycia. Musiała dowiedzieć się, jakie tajemnice kryją
skały.
Stwierdziła, że nie ma innego wyjścia, jak ciągnąć to, co rozpoczęła. Potrzebowała kogoś silnego i
bystrego, by pozbyć się złodziei. Cóż miało tu do rzeczy, że Gideon był łajdakiem, wyjątkowo
niebezpiecznymszubrawcem?Jaklepiejporadzićsobiezezłodziejami,niżnasyłającnanichPotworaz
BlackthorneHall?
Dobrzeimtozrobi.
Wtymmomenciemgłazawirowaławokółniej,układającsięuniewyraźny,nieregularnywzór.Harriet
zatrzymałasięnagle,świadoma,żeniejestjużsamanaplaży.Cośsprawiło,żewłosynakarkustanęłyjej
dęba.RozejrzałasięizobaczyławyłaniającegosięzmgłyGideona.Szedłwjejkierunku.
—Dzieńdobry,pannoPomeroy.—Jegogłosbyłtakgłębokijakhukmorza.—Spodziewałemsię,że
mgłapaniniezatrzyma.
— Dzień dobry, milordzie. — Harriet uspokoiła się, widząc, jak Gideon kroczy po mokrym, zbitym
piasku. W jej wyobraźni był demonem przedzierającym się przez dym piekieł. Był większy, niż się
spodziewała.
Miał na sobie czarne buty i rękawice i czarny obszerny płaszcz z wysokim kołnierzem, okalającym
zeszpeconątwarz.Jegoodkryteczarnewłosybłyszczałyodporannejmgły.
—Jakpaniwidzi,jeszczerazusłuchałemrozkazu.—Gideonuśmiechnąłsięlekko,przystającoboki
spoglądając na nią z góry. — Muszę kontrolować tę tendencję do wypełniania wszystkich pani życzeń,
pannoPomeroy.Niechciałbym,żebyprzerodziłasięwnawyk.
Harrietwyprostowałasięizdobyłanauprzejmyuśmiech.
—Niemamtakichobaw,milordzie.Jestempewna,żeniełatwobyłobypanunabraćnawykusłuchania
czyichśpoleceń,chybażemiałbypanjakieśukrytecele.
Zbyłtonieznacznymwzruszeniemramion.
— Kto wie, co może zrobić mężczyzna, gdy ma do czynienia z interesującą kobietą? — Chłodny
uśmiechwykrzywiłjegozeszpeconątwarzwprzerażającąmaskę.—Oczekujękolejnegorozkazu,panno
Pomeroy.
Harrietprzełknęłaślinęiuniosłaciężkątorbę.
—Wzięłamzesobądwielampy,milordzie—powiedziałaszybko.—Będziemyichpotrzebowaliw
korytarzu.
—Pozwolipani.—Wyjąłzjejpalcówtorbę.Zakołysałasięwjegodłoni,jakbybyłazupełnielekka.
—JazajmęsięsprzętemProszęprowadzić,pannoPomeroy.Niemogęsiędoczekaćwidokupanijaskini
pełnejskradzionychrzeczy.
—Tak.Oczywiście.Tędy.—Odwróciłasięiruszyławmgłę
— Nie jest dziś pani tak pewna siebie, panno Pomeroy. — Gideon był najwyraźniej rozbawiony. —
Podejrzewam, że ktoś, może nasza dobra pani Stone, podał pani kilka pikantnych szczegółów z mojej
bytnościwUpperBiddleton?
—Bzdura.Nieinteresujemniepańskaprzeszłość,sir.—Harrietdokonywałanadludzkichwysiłków,
byjejgłosbrzmiałchłodnoizdecydowanie.Nieośmieliłasięjednakspojrzećzasiebieniemalbiegłapo
piasku.—Toniemojasprawa.
— Jednak muszę panią uprzedzić, że nigdy nie powinna była mnie pani tu sprowadzać. — W jego
słowach zabrzmiała ukryta groźba. — Obawiam się, że nie jestem w stanie uwolnić się od mojej
przeszłości. Gdzie ja, tam i ona. Fakt, że mam odziedziczyć tytuł, pomaga czasem ludziom przemilczeć
mojąprzeszłość,alenieudajemisięcałkowiciezniejotrząsnąć.Szczególnietu,wUpperBiddleton.
Harrietzerknęłaprzezramię,kwitująccierpkimuśmiechemnapięcie,którewyczuławjegogłosie.
—Czytopanuprzeszkadza,milordzie?
— Moja przeszłość? Nieszczególnie. Już dawno nauczyłem się żyć ze świadomością, że jestem
uważanyzaprzybyszazdołu.Trzebajednakprzyznać,żemojareputacjamapewnezalety.
—Wielkienieba.Jakiezalety?
Jegotwarzstężała.
—Chronimnietonaprzykładodprześladowańzestronymamuśpragnącychwydaćswecórkizamąż.
Są wyjątkowo ostrożne, by córeczki nie dostały się w moje ręce. Boją się panicznie, że uwiodę
bezwstydnieichpisklęta,zajmęsięnimiposwojemu,apotemodsunęsplamione.
—Och—jęknęłaHarriet.
— Takie z pewnością by były — ciągnął lekko Gideon. — Splamione, ot co. Nie byłoby możliwe
wystawienienatargowiskuślubnymdziewczyny,gdybysięrozniosło,żejajązniszczyłem.
— Rozumiem. — Harriet odchrząknęła i ruszyła nieco szybciej. Wyczuwała za sobą obecność
Gideona,choćniesłyszałajegokrokównaubitympiasku.Niezwykłacichośćjegoruchówdenerwowała
ją, bo przecież i tak miała świadomość jego obecności i ogromu. Czuła się tropiona przez tajemniczą
bestię.
—Cododręczeniamnieichmłodyminiewiniątkami–ciągnąłnieubłaganieGideon—żadenrodzicw
ostatnich czasach nie próbował mnie zmusić do oświadczyn za pomocą starej sztuczki polegającej na
oskarżeniumnieoskompromitowaniejegocórki.Wszyscywiedzą,żetoniezadziała.
— Jeśli zamierza pan, milordzie, ostrzec mnie w ten niewyszukany sposób, może pan być pewien
swojegobezpieczeństwa.
— Jestem absolutnie pewien swego bezpieczeństwa, panno Pomeroy. To pani powinna zachować
ostrożność.
Harrietmiałajużdość.Zatrzymałasięniespodziewanieiodwróciła.Byłtakwysoki,żezrobiłakrokw
tył.Spojrzałagroźniej
—Azatemtoprawda?Porzuciłpancórkępoprzedniegorektora?Potym,jakzaszłazpanemwciążę?
Gideonprzyglądałjejsięnachmurzony.
—Jestpanibardzozaintrygowanajaknakogoś,ktodeklarowałobojętnośćwobecmojejprzeszłości.
—Topanzacząłtęrozmowę.
—Prawda.Chybaniemogłemsiępowstrzymać,gdystałosięjasne,żesłyszałapanitęhistoryjkę.
—Azatem?—zapytałapochwiliwyzywająco.—Zrobiłpanto?
Gideonzmarszczyłbrewiwyglądał,jakbysięnamyślał.GdypopatrzyłnaHarriet,jegooczypłonęły.
— Fakty są niewątpliwie takie, jak pani przedstawiono. Moja narzeczona była brzemienna.
Wiedziałemotym,zrywajączaręczyny.Onaposzładodomuizastrzeliłasię.
Harrietnabrałapowietrzaicofnęłasięjeszczeokrok.Zapomniałazupełnieojaskinipełnejłupów.
—Niewierzęwto.
—Dziękuję,pannoPomeroy.—Pochyliłgłowęwudanejwdzięczności.—Alezapewniampanią,że
wszyscyinniwierzą.
—Och.—Harrietotrząsnęłasię.—Tak.Azatem,jakpowiedziałam,toniemojasprawa.—Okręciła
się na pięcie, by pośpieszyć w kierunku jaskini. Jej policzki płonęły. Powinna była trzymać buzię na
kłódkę,powtarzałasobiewściekła.Całatasytuacjabyłaniewiarygodnieniezręczna.
Kilkaminutpóźniej,gdydoszlidocelu,Harrietwydaławestchnienieulgi.Mrocznyotwórwskarpie
ziałponurąciemnąplamą.Gdybyniewiedziaładokładnie,gdziesięznajduje,przegapiłabygowemgle.
— Oto wejście, milordzie. — Harriet zatrzymała się ponownie i odwróciła do wicehrabiego. —
Jaskinia,którejużywajązłodzieje,znajdujesięnakońcukorytarza.
Gideonprzezchwilęwpatrywałsięwotwórwskarpie,poczymodłożyłtorbę.
—Terazchybabędziemypotrzebowalilamp.
—Tak.
Zaledwie kilka kroków od wejścia jest zupełnie ciemno. Harriet patrzyła, jak Gideon zapala lampy.
Jegodłonie,mimoichmasywnościisiły,poruszałysięznieoczekiwanymwdziękiemizręcznością.Gdy
podawałjejjednązlamp,pochwyciłjejbadawczespojrzenie.Uśmiechnąłsięchłodno.Bliznanajego
twarzywykrzywiłasiębrzydko.
—Chwilanamysłuprzedwejściemzemnądojaskini,pannoPomeroy?
Zmierzyłagowzrokieminiemalwyrwałamulampęzręki.
—Ależnie!Ruszajmy!
Harrietpokonaławąskiewejście,trzymającwysokolampę.Pasmamgływpełzałydojaskiniirzucały
dziwnecienienawilgotne,kamienneściany.Zadrżała,zastanawiającsię,dlaczegokorytarzwydawałjej
siętakniesamowityiponurytegoranka,powtarzałasobie,żeprzecieżjesttuniepierwszyraz.
Zrozumiała, że to obecność wicehrabiego tak ją denerwuje, powinna naprawdę powściągnąć
wyobraźnięiodrazuzałatwićcałąsprawę.
Gideonwszedłtużzaniąswoimbezszelestnym,miękkimkrokiem.Blaskjegolampysprawił,żecienie
naścianachprzybrałyjeszczedziwniejszekształty.Rozejrzałsięzdegustowany.
—Zwykleprzychodzitupanisama,pannoPomeroy,czyteżktośpanitowarzyszy?
— Kiedy jeszcze żył mój ojciec, zwykle przychodził tu ze mną. To on zaszczepił we mnie
zainteresowanie skamieniałościami. Był zapalonym zbieraczem i towarzyszyłam mu w poszukiwaniach
odczasu,gdybyłamdośćduża,bychodzić.Aleodkiedyzabrałagogorączka,zawszewybieramsiętu
sama.
—Niewydajemisiętozbytrozsądne.
Posłałamuuważnespojrzenie.
—Jużpantomówił.Alezapewniampana,żemójojciecijanauczyliśmysięprzeszukiwaćjaskiniena
długoprzedtem,nimprzeprowadziliśmysiędoUpperBiddleton.Jestemspecjalistką.Tędy,milordzie.—
Weszładalej,czująctużzasobąGideona.—Mamnadzieję,żenienależypandoosób,któreczująsię
niepewniewzamkniętejprzestrzeni,takiejjakta?
—Zapewniampanią,żedużotrzeba,żebymniezdenerwować,pannoPomeroy.Przełknęłaślinę.
— Tak, wiele osób ma problemy z wejściem do jaskini. Ale korytarz jest tu wygodnie szeroki. Nie
zwężasięnigdziebardziejnawetwnajciaśniejszympunkcie.
—Panipojęciewygodyjestniecoinneodmojego,pannoPomeroy—zauważyłsuchoGideon.
Harriet obejrzała się za siebie i stwierdziła, że musiał się garbić, a czasem pochylać swe masywne
plecy,byzmieścićsięwprzejściu.
—Cóż,jestpandośćwysoki.
—Zdecydowaniewyższyniżpani,pannoPomeroy.
Zagryzławargę.
—Musipanzatemstaraćsięnieutknąć.Byłobytodośćprzykre.
—Zgadzasię.Szczególnie,wziąwszypoduwagęfakt,żetaczęśćjaskinijestnajwyraźniejzalewanaw
czasieprzypływu.—Gideonprzyglądałsiękamiennymścianom,poktórychspływaławoda.Mały,jasny
krabuciekłprzedświatłemlampy,kryjącsięwcieniu.
— Niższa część tych jaskiń u podstawy skarpy jest wypełniana wodą morską podczas wysokich
przypływów—powiedziałaHarrietkontynuującmarsz.—Tosięmożeokazaćwyjątkowoważne,gdy
będzie pan planował sposób ujęcia złodziei. Poza tym przestępcy kręcą się tu tylko późno w nocy i w
czasieodpływów.Każdąkoncepcjępojmaniaichbędziepanmusiałoprzećnatychfaktach.
—Dziękuję,pannoPomeroy.Będętomiałnauwadze.
Obruszyłasię,czującironięwjegosłowach.
—Staramsięjedyniepanupomóc.
—Ach,tak.
—Czymuszępanuprzypominać,żetojapodpatrzyłamtychprzestępców?Wydajemisię,żepowinien
panbyćzadowolonyzmożliwościprzedyskutowaniazemnąsposobuprzygotowaniapułapki.
—Ajachciałbympaniprzypomnieć,żejużtukiedyśmieszkałem.Doskonaleznamtenteren.
— Tak, wiem o tym, ale zapomniał pan z pewnością wiele szczegółów. Poza tym dzięki moim
poszukiwaniomjestemekspertemodtychjaskiń.
—Obiecuję,żejeślibędępotrzebowaćpanirady,poproszęonią.
WtymmomencieirytacjaHarrietwzięłagóręnadostrożnością.
— Z pewnością cieszyłby się pan większym szacunkiem, sir, gdyby postarał się pan być bardziej
uprzejmy.
—Nieinteresujemniepozyskiwanieszacunku.
— Najwyraźniej — mruknęła. Miała zamiar powiedzieć coś jeszcze, gdy poślizgnęła się na
zabłąkanym kawałku wodorostu, pozostawionym przez cofające się morze. Straciła równowagę i
wyciągnęła rękę. Osłonięta rękawiczką dłoń ześlizgnęła się po gładkiej ścianie, nie znajdując punktu
oparcia.—Och!
—Trzymam—powiedziałspokojnieGideon.Jegoramięobjęłojąwtaliiiprzycisnęłodoszerokiej
piersi.
—Przepraszam.—Harrietniebyławstanieodetchnąć,stwierdziwszy,żejesttakbliskoniego.Czuła
ramięwicehrabiegojakstalowąobręcz,sztywnąiniedorozgięcia.
Plecy Harriet opierały się o masywny, muskularny tors. Nosek jednego z jego wielkich butów
zawędrowałpomiędzyjejstopy.Wyraźnieczułauciskudwicehrabiegonaswoichpośladkach.
Nabrawszygłębokopowietrza,poczułajegociepły,męskizapach.Byłpomieszanyzwoniąwilgotnej
wełnyiskóry.Doznałanagleobcegojejdotąduczuciabliskościmężczyzny.
— Musi pani więcej ćwiczyć, panno Pomeroy. — Gideon wypuścił ją. — Jeśli nie, może pani źle
skończyćwtychjaskiniach.
— Zapewniam pana, że nic mi tu nigdy nie groziło. — Aż do dziś? — Posłał jej niewinne, pytające
spojrzenie.Harrietpostanowiłatozignorować.
— Tędy, milordzie. To już niedaleko. — Wygładziła pelisę i spódnicę. Chwyciła mocniej lampę,
wyprostowałasięiruszyładownętrzajaskini.
Gideon podążył za nią w milczeniu. Jedynie gra cieni na wilgotnych ścianach wskazywała na jego
obecność.Harrietnieodważyłasięjużwspomniećanisłowemoplanachujęciazłodziei.Prowadziłago
powznoszącejsięłagodniepochyłościkorytarza,ażdotarlidomiejsca,któregoniesięgaływodynawet
najwyższychprzypływów.
Ścianyipodłogajaskinibyłytusuche,amimotopowietrzeprzesycałaprzeszywającadoszpikukości
wilgoć.Harrietprzyglądałasięoświetlonymlatarniąkamiennymścianom.Owładnąłniązapałzbieracza.
— Czy wie pan, że znalazłam tu kiedyś skamieniały liść? — Obejrzała się za siebie. — Czytał pan
możeartykułypanaParkinsonanatematznaczeniafaktu,wktórejzwarstwznajdowanesąrośliny?
—Nie,pannoPomeroy.Nieczytałem.
— Widzi pan, to jest jedna z najbardziej zadziwiających rzeczy. W poszczególnych warstwach
znajdowane są podobne do siebie rośliny, niezależnie od tego jak głęboko się te warstwy znajdują.
ZaobserwowanotonietylkowAnglii,alenacałymkontynencieeuropejskim.
— Fascynujące. — Głos Gideona wyrażał raczej zdziwienie niż zachwyt. — Widzę, że jest pani
pasjonatkąskamielin.
—Zauważyłamżetentematnieinteresujepana,alezapewniam,żeztegomożnasięwieledowiedzieć
o przeszłości. Ja osobiście mam nadzieję na odkrycie w tych jaskiniach czegoś rzeczywiście ważnego.
Mamjużnaswoimkoncieszeregintrygującychodkryć.
—Jateż—mruknąłGideon.
Niepewna, co właściwie miał na myśli i czy rzeczywiście chciałaby się tego dowiedzieć, Harriet
ponownieucichła.Ciotkapowiedziałajejkiedyś,żezanudzaludzi,którzyniepodzielająjejentuzjazmu.
Pochwiliznaleźlisięzazakrętemkorytarzaiprzystanęliprzywejściudoobszernejkomnaty.Harriet
weszła do środka i uniosła wyżej lampę, by oświetlić stertę płóciennych worków znajdującą się
pośrodkukamiennejpodłogi.Gideonpodążałzanią.
— To tu, milordzie — Czekała, aż okaże należne zaskoczenie widokiem łupów zgromadzonych w
kamiennejkomnacie.
Wmilczeniuwszedłdośrodka.Gdyzbliżyłsiędoworkówjegotwarzspoważniałanatyle,żeHarriet
poczuła się usatysfakcjonowana.. Przykucnął obok jednego z nich i pociągnął za rzemień, którym był
przewiązany.
Harriet widziała, że uniósł wyżej lampę, żeby zajrzeć do worka. Przez chwilę przeglądał jego
zawartość,poczymzanurzyłwnimrękę.Wyciągnąłpiękniecyzelowanysrebrnyświecznik.
—Bardzointeresujące.—Gideonprzyglądałsiępołyskowinasrebrnejpowierzchni—Czywiepani,
pannoPomeroy,żegdyopowiedziałamipaniwczorajtęhistorię,miałemwątpliwości?Sądziłem,żedała
paniupustnadmiernejwyobraźni.Aleterazmuszęprzyznać,żedziejesiętucośnielegalnego.
—Rozumiepanteraz,żeteprzedmiotyniepochodząstąd.GdybywUpperBiddletonzginęłocośtak
pięknegojaktenlichtarz,byłobyotymgłośno.
—Zgadzamsięztym.—Gideonzaciągnąłrzemieńiwstał.Jegociężkipłaszczuniósłsięjakpeleryna,
gdypodszedłdonastępnegopakunku.
Harrietprzyglądałamusięjeszczeprzezchwilę,poczymstraciłazainteresowanie.Obejrzałałupyjuż
wtedy,gdyjetuznalazła.
Przedmiotem jej zainteresowań była jak zwykle sama jaskinia. Czuła instynktownie, że ukryte tu są
niewypowiedziane bogactwa, bogactwa nieporównywalne ze skradzioną biżuterią czy srebrnymi
lichtarzami.
Podeszładointeresującegokawałkaskały.
— Mam nadzieję, że szybko się pan upora z tymi opryszkami, wicehrabio — rzuciła, przebiegając
palcamiponiewyraźnymkształciezarysowanymwskale.—Niemogęsiędoczekaćchwilikiedyudami
siędokładnieprzebadaćtęjaskinię.
—Widzę.
Harrietpochyliłasię,byobejrzećinteresującejąmiejsce.
—Ztonupańskiegogłosuwnoszę,żeuważapan,iżznowuzaczynampanurozkazywać.Przykromi,że
takpanapoganiam,alesamastajęsięcorazbardziejniecierpliwa.Zmuszonabyłamjużczekaćnapana
kilka dni, a teraz, jak przypuszczam, przyjdzie mi czekać jeszcze trochę, aż przestępcy zostaną stąd
usunięci.
—Bezwątpienia.
Odwróciłasięizobaczyła,żeGideonpochyliłsięnadkolejnymworkiem.
—Kiedyzaczniepandziałać?
—Niemogęjeszczenatoodpowiedzieć.Musimipanipozwolićuporaćsięztąsprawątak,jakuznam
zastosowne.
—Wierzę,żeniezajmietopanuzbytwieleczasu.
— Muszę pani przypomnieć, panno Pomeroy, że wezwała mnie pani do Upper Biddleton po to, bym
zająłsiętąsprawą.Bardzodobrze.Zrobiłatopani.Terazjazajmęsięoczyszczeniempanicennychjaskiń
zezłodziei.Będępaniąinformowałomoichdziałaniach.—Gideonmówiłodniechcenia,wpatrzonyw
garśćpołyskującychkamieni,którewyjąłzworka.
—Tak,ale…—Urwała.—Copantamma?
—Naszyjnik.Powiedziałbym,żedośćwartościowy.Założywszy,żekamieniesąprawdziwe.
—Prawdopodobniesą.—Harrietnieokazałazainteresowania.Naszyjnikinteresowałjątylkowtym
sensie,żechciałajaknajszybciejpozbyćsięgozjaskini.—Wątpię,byktośzadałsobietrud,żebyukryć
tufalsyfikat.
Powróciła do badania zarysu jakiejś skamieniałości, wpatrując się weń intensywnie. Było w niej
coś…
—Wielkienieba!—szepnęła,starającsiępowściągnąćpodniecenie.
—Cosięstało?
— Jest tu coś wielce interesującego, milordzie. — Przysunęła bliżej lampę. — Nie jestem do końca
pewna,alemożetobyćkrawędźzęba.—Harrietstudiowałakształtnaścianie.—Ichybajestjeszcze
przyczepionydokawałkaszczęki.
—Wyraźnietopaniąwstrząsnęło.
— Oczywiście. Ząb trzymający się jeszcze szczęki jest o wiele łatwiejszy do zidentyfikowania niż
luźnykawałek.Gdybymmogłajeszczedziśużyćmojegomłotkaiszpachelki,żebywydobyćgozeskały…
— próbowała upewnić go o konieczności wydobycia skamieniałości. — Zapewne nie byłoby dobrze,
gdybymteraz…
— Nie! — Gideon wrzucił z powrotem błyszczący naszyjnik do worka i podniósł się. — Nie może
pani tu używać swoich narzędzi, dopóki nie zlikwidujemy tego gniazda złodziei. Miała pani rację,
wstrzymującpracewtejjaskini,pannoPomeroy.Niepowinniśmyspłoszyćtejbandyrzezimieszków.
—Sądzipan,żemoglibyprzenieśćswojełupygdzieindziejgdybydowiedzielisię,żezostaliodkryci?
— O wiele bardziej interesuje mnie fakt, że gdyby ktokolwiek zobaczył tę kolekcję skamielin,
doszedłbypośladachprostodopani.Zpewnościąniemawokolicywieluzbieraczy.
Harrietpatrzyłanaskałęniezdecydowana.Myślopozostawieniutunowegoodkryciabyładoprawdy
przygnębiająca.
—Acobędzie,jeśliktośznajdziemójząb?
—Wątpię,byktokolwiekzauważyłpanibezcennyząb.Niewobecnościtakiejfortunywkamieniachi
srebrze,zgromadzonejnaśrodkutegopomieszczenia.
Harrietnachmurzyłasięitupnęła.
— Nie jestem pewna, czy mój ząb będzie tu bezpieczny. Mówiłam już panu, że teraz jest wielu
pozbawionych skrupułów zbieraczy. Może powinnam wziąć szpachelkę i wydłubać ten kawałeczek.
Możeniktniezauważy…Och.
Gideon odstawił lampę. Wystarczyły dwa kroki i wyrósł nad Harriet, oparłszy jedną dłoń o ścianę
jaskini tuż za nią. Została złapana między jego wielkie, masywne ciało i równie masywną skałę.
Otworzyłaszerokooczy.
—PannoPomeroy—powiedziałłagodnieGideon,wymawiająckażdesłowooddzielnieikładącna
nienacisk.—Powiemtojeszczerazitylkoraz.Będziesiępaniażdoodwołaniatrzymałazdalekaodtej
jaskini. I nie będzie pani przychodziła nawet w pobliże tego miejsca, dopóki nie powiem, że jest już
bezpieczne.Awłaściwiemasiępanitrzymaćzdalaodskarpydoczasu,ażzałatwiętęsprawę.
—Doprawdy,wicehrabio,posuwasiępanzadaleko.
Przysunąłsiębliżej.Żółtyblasklampy,którątrzymałaHarriet,zmieniłjegoostrerysywprzerażającą
maskę.Przezchwilęrzeczywiściewyglądałjakdzikabestia,zajakąuchodził.
—Niebędziepani—wycedziłprzezzęby—szukałatuniczego,dopókiniewyrażęnatozgody.
—Proszęposłuchać.Jeślisądzipan,żebędętolerowaćtakiezachowanie,proszęsięjeszczeraznad
tym zastanowić. Nie mam najmniejszego zamiaru zaprzestać zbierania na tej plaży skamieniałości i
czekać,ażuznapanzastosowaneminatopozwolić.—Wtejkwestiimamprzecieżjakieśprawa.
—Niemapaniżadnychpraw,pannoPomeroy.Przyzwyczaiłasiępewniepanimyślećotychjaskiniach
jakoswojejosobistejwłasności,alepozwolęsobieprzypomnieć,żetaksięskłada,żetomojarodzina
posiadakażdycalziemi,któraznajdujesięteraznadpanigłową.Jeślizłapiępaniąwpobliżutychjaskiń,
uznamtozanaruszeniewłasnościprywatnej.
Zmierzyłagogniewnymspojrzeniem,próbującwybadać,czymówiserio.
—Ach,totak!Icopanwtedyzrobi?Zamkniemniedowięzieniaczyoddawręcewładz?Niechpan
niebędzieśmieszny.
—Możeznajdęjakiśinnysposób,byukaraćpaninieposłuszeństwo,pannoPomeroy.JestemSt.Justin,
czypamięta pani otym? Potwór zBlackthorne Hall. — Jegooczy płonęły wzłotym świetle. Blizna na
twarzyprzypominałaodawnymbóluiśmiertelnymniebezpieczeństwie.
—Proszęnatychmiastprzestaćmniestraszyć—rozkazałaHarrietdośćsłabo.
Przysunąłsięjeszczebliżej.
— Ludzie w okolicy uważają, że nie mam honoru, szczególnie wtedy, gdy mam do czynienia z
kobietami. Proszę zapytać kogokolwiek, a dowie się pani, że jeśli chodzi o kontakty z niewinnymi
młodymidamami,jestemwcielonymdiabłem.
—Bzdury.—ZaciśniętenalampiepalceHarrietdrżały,aleudałojejsiętoopanować.—Wydajemi
się,żecelowousiłujemniepanprzestraszyć,sir.
— Ma pani cholerną rację. — Położył dłoń na jej karku. Poczuła na skórze szorstkie dotknięcie
rękawicy.
Harriet nagle zrozumiała jego zamiary, ale było zbyt późno na ucieczkę. Dzikie, lwie oczy Gideona
płonęłyzaciemnymigęstymirzęsami.Wmiażdżącympocałunkuprzycisnąłustadojejwarg.
Przezchwilę,którejdługościniepotrafiłabyokreślić,Harrietstałajakwryta.Niemogłasięporuszyć,
nie mogła nawet myśleć. Nic, czego doświadczyła w swoim dwudziestoczteroletnim życiu nie było
podobnedouściskuGideona.
Jegowielkadłońzzadziwiającądelikatnościąprześlizgnęłasiępojejszyi,akciukprzebiegłwzdłuż
linii twarzy. Potem przyciągnął ją bliżej do swego gorącego ciała. Ciężki płaszcz przesunął się po jej
nogach.
Nie mogła złapać tchu. Po wstrząsie, jakiego z początku doznała odczuła dreszcz emocji. Nawet nie
zauważyła,kiedywyjąłlampęzjejbezwładnychpalców.Nieświadomieuniosłaręceichwyciładłońmi
gruby wełniany materiał jego płaszcza. Nie wiedziała, czy po to, by go odepchnąć, czy po to, by go
przyciągnąćbliżej.
— Do diabła! — Głos Gideona był ochrypły, co zdradzało jakieś nie znane Harriet napięcie. —
Gdybyśmiałachoćtrochęrozsądkuuciekłabyśodemnie,gdziepieprzrośnie.
—Niesądzę,byudałomisięzrobićchoćjedenkrok—wyszeptałazaskoczona.Popatrzyłananiego
spodprzymkniętychpowiekidelikatniedotknęłaszramynapoliczku.
Gideondrgnął,czującdotykjejpalców.Jegooczyzwęziłysię.–Nieważne.Itakniepozwoliłbymci
uciec.
Pochyliłgłowęijegoustaznówspoczęłynajejwargach—tymrazemzzadziwiającądelikatnością—
aż nagle zdała sobie sprawę, że chciał całować ją namiętniej. Z wahaniem uległa niememu rozkazowi.
Gdyjegojęzykwtargnąłdogorącegownętrzajejust,jęknęłaiprzywarładoGideona.Nigdyjeszczenikt
jejtakniecałował.
—Jesteśbardzodelikatna—powiedziałwkońcu,wciążprzytulonydoHarriet.—Miękka.Alemasz
wsobiesiłę.
Objąłjąwpasie.Zadrżała,gdychwyciłjąmocnoiuniósłbezwysiłku.Jejnogizawisływpowietrzu.
Musiałaprzytulićsiędoniego,byzachowaćrównowagę.
— Pocałuj mnie — rozkazał głębokim, niskim głosem. Przez plecy Harriet przebiegł rozkoszny
dreszcz.
Beznamysłuzarzuciłamuręcenaszyjęinadstawiłausta.Zastanawiałasię,czytowłaśnieoznaczabyć
uwiedzioną? Może akurat taka mieszanina tkliwości i pożądania zachęciła biedną Deirdre Rushton do
poddaniasięGideonowiwielelattemu?Harrietniedziwiłasięlekkomyślnościtejmłodejkobiety.
—Ach,mojasłodkapannoPomeroy—szeptałGideon.—Czynaprawdęnieuważaszmojejtwarzyza
bardziejodpychającąniżtwojebezcenneskamieniałeczaszki?
— Nie ma w panu nic odpychającego, milordzie. Jestem tego pewna. — Harriet zwilżyła usta
koniuszkiem języka. Czuła się oszołomiona szalejącą w niej burzą uczuć. Dotknęła jego zeszpeconej
twarzyiuśmiechnęłasięniepewnie.—Jestpanwspaniały.Jakpańskikoń.
PrzezchwilęGideonpatrzyłnaniązaskoczony.Jegooczybłyszczały.Potemwyrazjegotwarzystałsię
bardziejsrogi.Postawiłjąnaziemi.
—Azatem,pannoPomeroy?—Wjegosłowachkryłosięwyzwanie.
— Zatem, milordzie? — wykrztusiła Harriet. Nie miała w tej dziedzinie żadnego życiowego
doświadczenia, ale jej kobiecy instynkt podpowiadał, że pocałunek wywarł na Gideonie równie silne
wrażeniejaknaniej.Nierozumiała,dlaczegoGideonnaglestałsiętakzimnyinieprzyjemny.
— Musi pani podjąć decyzję. Może pani zdjąć suknię i położyć się na kamiennej podłodze jaskini,
byśmy mogli dokończyć to, co właśnie zaczęliśmy, lub pobiec bezpiecznie na plażę. Doradzałbym
pośpiech w podejmowaniu tej decyzji, gdyż nastrój, w jakim się znajduję, sprawia, że mogę stać się
nieobliczalny.Muszęprzyznać,żeuważampaniązaapetycznykąsek.
Harrietpoczułasiętak,jakbywylanojejnagłowękubełlodowatejwody.WpatrywałasięwGideona.
Jejzmysłowaeuforiazniknęławobliczunieskrywanejgroźby.Mówiłtopoważnie.Naprawdęostrzegał
ją,żejeślinatychmiastniewyjdziezjaskini,gotówjestjązniewolić.
Tobyłajejwina,stwierdziłaponiewczasie.Zbytgorliwieodpowiedziałanajegopocałunek.Mógło
niejpowziąćjaknajgorszemniemanie.
Twarz Harriet spłonęła nie ze strachu, tylko ze wstydu. Chwyciła lampę i ruszyła w stronę
bezpiecznegokorytarzaprowadzącegonaplażę.
Gideon podążył za nią, lecz Harriet nie obejrzała się ani razu, Za bardzo obawiała się zobaczyć
ironicznyuśmiechwjegozłotychoczach.
4
Crane pocił się. Na kominku w bibliotece palił się niewielki ogień mający przepędzić chłód
deszczowegodnia,aleGideonwiedział,żezarządcaocierałczołozinnegopowodu.
Gideon od niechcenia przerzucał kartki księgi leżącej na stole. Bez wątpienia był systematycznie
oszukiwany. Wiedział, że może winić o to tylko siebie. Zbyt małą wagę przywiązywał do pilnowania
majątkuwUpperBiddletoniteraz—conietrudnobyłoprzewidzieć—płaciłzatowysokącenę.
Gideon przyjrzał się kolejnej długiej kolumnie cyfr. Wyglądało na to, że Crane, którego wynajął rok
temu,byzarządzałmajątkiem,podniósłopłatywielurodzinom.Rządcaniezadałsobiejednaktrudu,by
przekazaćzyskswemupracodawcy.Różnicęnajprawdopodobniejpoprostuukradł.
Tobyłatypowahistoria,aleniedlaGideona.Wieluwłaścicieliziemskich,zajętychbeztroskimżyciem
wLondynie,całkowiciepowierzyłozarządzaniemajątkamiswoimzarządcom.Dopókipieniądzepłynęły
bez ograniczeń, rzadko przeglądano księgi. Było wręcz niemodne przyznawać się do ścisłego
kontrolowaniastanuposiadania.
Gideonajednaknieinteresowałoanibeztroskieżycie,moda.Wciągukilkuostatnichlatniezajmował
sięniczyminnymopróczmajątkurodzinnegoizwyklebacznieobserwowałsprawyznimzwiązane.
ZwyjątkiemUpperBiddleton.
Specjalnieomijałteokolice.Trudnomubyłozaangażowaćsięwsprawymiejsca,któregonienawidził.
Totutajsześćlattemuponiósłdotkliwąporażkę.
Przedpięciulaty,gdyojciecpowierzyłmuodległedobraHardcastle,skorzystałztejszansy.Celowo
poświęciłsięzarządzaniumajątkiemrodzinnym.
Praca stała się narkotykiem zagłuszającym ból po stracie honoru. Przenosił się z jednej osady do
drugiej, pracując niezmordowanie przy naprawie domów, wprowadzaniu nowych technik
gospodarowania,szukaniunowychsposobówpoprawieniawydajnościgórnictwairybołówstwa.
Wynajmował tylko najlepszych i płacił tyle, by nie kusiło ich oszukiwanie. Osobiście przeglądał
księgi.Wysłuchiwałuwagswoichpodwładnych.Wykształciłgrupęinżynierówiwynalazców,zdolnych
opracowywaćmetodyzwiększeniawydajnościgruntów.
Alenietu—wUpperBiddleton.
GdybytozależałoodGideona,dobraHardcastle,leżącewpobliżuUpperBiddleton,mogłybyzgnić.
Miałprawosprzedaćjejużdawnotemu.Zrobiłbytak,gdybynieto,żesprawiłbytymprzykrośćojcu.
ZiemieUpperBiddletonnależałydohrabiówHardcastlejużodpięciupokoleń.Byłynajstarszączęścią
majątkuisłużyłyjakosiedzibaroduażdoczasuskandalu.
Gideonwiedział,żeniemożeichsprzedać.Idlategoprzyjąłdrugiemożliwewyjście.Starałsięonich
zapomnieć.
Mimoiżtaknienawidziłtejziemi,odkryłteraz,żeoszustwamierzigobardziej.Uśmiechnąłsięzimno
dowpatrzonegoweńniespokojnieCrane’a.„Żuraw”—pasujedoniegotonazwisko,pomyślał.Wysoki,
szczupły,odługichkończynach,Craneprzypominałwielkiegoptaka.
—No,Crane,wyglądanato,żewszystkojestwporządku.—Gideonzamknąłksięgę,wyczuwającu
swegorządcygwałtownewestchnienieulgi.—Bardzostarannieprowadzipanrachunki.Świetnarobota.
—Dziękuję,sir.—Cranenerwowoprzesunąłdłoniąpołysiejącymczole.Odprężyłsię.Jegoptasie
oczywędrowałypomiędzyksięgąazeszpeconątwarząGideona.—Robię,cowmojejmocy,milordzie.
Żałujętylko,żenieuprzedziłpannasoswoimprzyjeździeiniemogliśmysięnależycieprzygotować.
Gideon doskonale zdawał sobie sprawę, jaki niepokój i przerażenie wywołało w tym domu jego
nieoczekiwane przybycie. Gospodyni gwałtownie szukała w osadzie pracowników, by pomogli jej
uporządkowaćBlackthorneHall.
Słyszał ludzi biegających niespokojnie po schodach. Gromadzono zapasy żywności. Starto kurz
pokrywającynieużywaneodlatmeble.Dobibliotekisączyłsięzapachświeżopastowanychpodłóg.
Niewielejednakmożnabyłozrobićwogrodachwtakkrótkimczasie.Ponure,zniszczoneprzezwiatr,
zdradzałyzaniedbanie,wjakiepopadłypodrządamiCrane’a.Gideonprzypomniałsobie,jakbardzojego
matkalubiłaogrodyprzyBlackthorneHall.
—MójlokajOwl,którywszędziemitowarzyszy,przyjedzietudziśpopołudniu.Zajmiesięsłużbą.—
Gideon zauważył, że oczy Crane’a poszybowały nerwowo w kierunku jego blizny. Niewielu ludziom
udawało się umiejętnie nie zauważać tej zeszpeconej twarzy, dopóki nie przywykli do jej widoku.
Niektórzywogóleniebyliwstanieprzywyknąć.
DeirdrenaprzykładuważałatwarzGideonazaodpychającą.Niebyłajedyna.Jakietoprzykre,mówili
ludzie,żedrugisynhrabiegoniejesttakprzystojnyiwytwornyjakpierwszy.
Wszyscy niewymownie współczuli hrabiemu Hardcastle, gdy okazało się, że musi oddać tytuł
dziedzicowi,którynatoniezasługuje.Gideonwątpił,byktokolwiekbyłwstaniedorównaćRandalowi.
Randal był synem i spadkobiercą, jakiego życzyliby sobie wszyscy rodzice. Wystarczy popytać
wokoło.
Długo był jedynym dzieckiem — Gideon urodził się dopiero, gdy Randal miał dziesięć lat. Matka
rozpieszczałastarszegosyna,aojciecbyłdumnyztakprzystojnego,wykształconegoigodnegoszacunku
młodzieńca,którymiałbyćnastępnymhrabiąHardcastle.
Przygotowywanogodotejrolijużodkołyskiitrzebaprzyznaćżeniezawiódłoczekiwań.Miałzastępy
przyjaciół.Samajegoposturabudziłarespektiniktnieśmiałwątpićwhonorwicehrabiego.
Gideonmusiałprzyznać,żeRandaljakobratbyłwporządku.Niebyli,coprawda,bardzosobiebliscy.
Przezróżnicęwiekuichzwiązekprzypominałraczejrelacjęwuj—siostrzeniec.
Gideon zawsze starał się naśladować brata, ale w końcu zdał sobie sprawę, że niemożliwe jest
skopiowanienaturalnegostyluiwdziękuRandala.Gdybyżył,Gideonzpewnościązarządzałbymajątkiem
wjegoimieniu.Randalwolałżyciewstolicyoddoglądaniagruntów.
Gideon był zrozpaczony, gdy brat umarł. Nikt tego jednak nie zauważył. Wszyscy zajęci byli
pocieszaniem całkowicie załamanych rodziców. Szczególnie matki. Wielu obawiało się, że hrabina już
nigdy nie otrząśnie się z melancholii. Hrabia zaś dał wyraźnie do zrozumienia, że drugi syn nie może
nawetmarzyćorównaniusięzpierwszym,którywłaśniezginął.
Craneodchrząknął.
— Wybaczy pan, milordzie. Czy zamierza pan zatrzymać się tu na dłużej? Gospodyni chciałaby
wiedzieć,jakdużezapasynależyzrobićiileosóbsłużbytrzebabędzieprzyjąć.
Gideon rozparł się na krześle. Wiedział doskonale, dlaczego Crane pyta o długość pobytu swego
pracodawcy. Rządca niewątpliwie zastanawiał się teraz nad zmianą własnych planów. Gideon nie był
jeszczepewien,czyCranejestzamieszanywsprawękradzieży—jakpodejrzewałaHarriet—alenie
zamierzałsprawdzaćtegoprzyjejpomocy.Zdecydował,żenocnespotkaniawjaskiniachniemająsensu.
— Może jej pan powiedzieć, żeby była przygotowana na dłuższy pobyt — powiedział głośno. —
Dawno nie byłem w Upper Biddleton i znajduję tutejsze morskie powietrze wyjątkowo przyjemnym.
Zastanawiamsię,czyniespędzićtutajwiosny.
Crane’owiopadłaszczęka.Ztrudemjązamknął.
—Wiosny,milordzie?Całejwiosny?
— A może i lata… O ile pamiętam, morze jest wtedy najpiękniejsze. Dziwne. Nie zdawałem sobie
sprawy,jakbardzotęskniłemzadobramirodzinnymiwUpperBiddleton.
—Rozumiem.—Craneprzesunąłpalcemwzdłużkołnierzyka.—Jesteśmyoczywiścieszczęśliwi,że
wśródtakwieluzajęćznalazłpanczas,bynasodwiedzić.
— Mnóstwo czasu — zapewnił Gideon. Wyprostował się, podniósł księgę i podał ją Crane’owi. —
Może pan iść. Dość już czasu spędziłem nad pańskimi doskonale prowadzonymi rachunkami. Uważam
takiedrobiazgizaniezwyklenużące.
Cranechwyciłksięgęiwstałpośpiesznie,uśmiechającsięsłabo.Jeszczerazotarłczołożółtąchustką.
—Tak,milordzie.Rozumiem.Niewieludżentelmenówinteresujesiętegotypurzeczami.
—Nowłaśnie.Idlategowynajmujemyludzitakichjakpan.Życzęmiłegodnia,panieCrane.
— Miłego dnia, milordzie. — Crane pośpieszył do drzwi i opuścił bibliotekę. Gideon czekał
wpatrzonywgęstydeszczzaoknem,ażdrzwizamknąsięzarządcą.Potemwstał,minąłbiurkoipodszedł
domałegostolika,naktórymgospodyniumieściławcześniejdzbanekzherbatą.
Nalał sobie filiżankę mocnego napoju i sączył go powoli. Był w dziwnym nastroju. Wiedział, że
wywołałgopowrótdoHardcastlepotylulatachdobrowolnegowygnania.
W żadnej z rodzinnych miejscowości nie miał stałego domu. W żadnej nie czuł się dobrze. Wciąż
przenosił się z jednej do drugiej pod pretekstem doglądania majątków. Ale tak naprawdę potrzebował
tylkociągłegoruchu.Musiałstalebyćzajęty.
Wiedział, kto jest przyczyną przerwania trwającego od pięciu lat mechanicznego wykonywania
obowiązków.
Jeszcze raz przypomniał sobie poranną scenę w jaskini. Zobaczył twarz Harriet Pomeroy, gdy ze
schowanych w jaskiń worków wyjął klejnoty warte fortunę. Nie zauważył nawet błysku prawdziwego
zainteresowania, choć spodziewał się po — żądania. Większość kobiet byłaby wstrząśnięta widokiem
złotegonaszyjnikazdiamentami.
Harrietpodniecaływyłączniekamienie,wktórychtkwiłyzastygłezęby.
Noijegopocałunki.Nawspomnienieotymznówpoczułfalęgorąca,jakazalałagowjaskini.Harriet
odpowiedziała na jego pocałunek z takim samym entuzjazmem i zachwytem, jaki okazywała temu
cholernemuzagrzebanemuzębowi.
Gideon uśmiechnął się krzywo. Nie wiedział, czy powinien czuć się uszczęśliwiony czy upokorzony
odkryciem,żemógłzpowodzeniemkonkurowaćzeskamielinami.
Ruszyłwkierunkuokna,alezatrzymałsię,widzącswojeodbiciewlustrzewiszącymnadkominkiem.
Zwykleniespędzałzbytwieleczasunawpatrywaniusięwswojeodbicie.Niebyłtobudującywidok.
Tegopopołudniajednakbyłciekaw,cozobaczyłaHarriet,gdymusięprzyglądała.Cokolwiektobyło,
nie odstraszyło jej na tyle, by odmówiła pocałunku. Wiedział, że ten słodki, niewinny zapał nie był
udawany.Byłabsolutnieprawdziwy.
Nie, z jakichś nieodgadnionych powodów jego twarz nie była dla niej odpychająca. Dopiero jego
celowoniegrzecznagroźbaodarciajejzubraniaiwzięciatam,wjaskini,uczyniłająostrożniejszą.
Gideonwzdrygnąłsięnawspomnienieswegopaskudnegozachowania.Czasaminieradziłsobiesam
zesobą.Cośmukazałopotwierdzaćswympostępowaniemnajgorszezkrążącychonimplotek.
Ajednaknaswójsposóbpróbowałjąostrzec,ochronić,choćonategoprawdopodobnieniewyczuła.
Ponieważjejchciał.Straszniechciał.
Był chyba głupcem, podpuszczając ją aż tak bardzo. Powinien był wziąć to, co mógł, i dać sobie
spokójzudawaniemdżentelmena.Itakniktniewierzył,żenimjest,więcdlaczegopotylulatachtrudził
sięjeszcze,bygraćtęrolęwewłaściwysobie,pozbawionywdziękusposób?
Gideon nie potrafił satysfakcjonująco odpowiedzieć na to pytanie. Po raz kolejny nazwał siebie
głupcemizmusiłsiędomyśleniaoważniejszychsprawach.Należałozałatwićproblemgrupyzłodziei.
Jeśliniezabierzesiędotegodośćszybko,Harrietmożespróbowaćzrobićcośnawłasnąrękę.
Izpewnościązaczniemarudzić,żebyonsiętymzajął.
***
Następnego wieczoru Harriet miała okazję przyjrzeć się sąsiadom zgromadzonym na cotygodniowym
wieczorkutanecznym.OdkilkujużmiesięcyuczestniczyłazciotkąEffiewtychspotkaniachzewzględu
naFelicity.Uważałatojednakzawyjątkowonudne.
ByłtopomysłciotkiEffie,żebydaćFelicitymożliwośćzdobyciapoloruwtowarzystwie,którymógł
być przydatny, gdyby nadeszło od ciotki Adelajdy upragnione zaproszenie do Londynu. Miejscowe
wieczorki były jedyną okazją uprawiania takich wyrafinowanych sztuk pięknych jak właściwe
posługiwaniesięwachlarzem.Felicityprzejawiałaprawdziwytalentwtymkierunku.
Harrietuważaławłasnywachlarzzaprzekleństwo.Zawszejejprzeszkadzał.
Dzisiejsze spotkanie nie różniło się niczym od poprzednich. Harriet rozumiała powody, dla których
ciotka Effie nalegała na uczestniczenie w nim, ale nie sądziła, by Felicity mogła wiele zyskać tutaj, w
UpperBiddleton.
Naprzykładnietańczonowalca.Awszyscywiedzieli,żewLondyniebyłterazszaleniemodny.Alew
Upper Biddleton pary ograniczały się do kotyliona, kadryla i wybranych miejscowych tańców. Przez
tutejszedamyztowarzystwawalcuważanybyłzanieprzyzwoity.
— Tłumnie dzisiaj, prawda? — Ciotka Effie poruszała wachlarzem rozglądając się uważnie po sali.
— A Felicity prezentuje się najlepiej z nich wszystkich. Na pewno przetańczy jak zwykle wszystkie
tańce.
— Na pewno — zgodziła się Harriet. Siedząc obok ciotki i przyglądając się tańczącym, rzucała
ukradkowe spojrzenia na mały zegarek przypięty do dość skromnej sukni. Starała się to ukryć.
Wprowadzanie Felicity w świat było poważnym zadaniem i Harriet, podobnie jak ciotka, chciała być
przygotowanananadejściewielkiejszansysiostry.
— Muszę jej przypomnieć, żeby nie okazywała na parkiecie tyle entuzjazmu — ciągnęła lekko
skrzywionaEffie.—Wstolicynieokazujesiętakuczuć.Takniemożna.
—Przecieżwiesz,jakFelicitylubitańczyć.
—Tonieważne—odpowiedziałaEffie.—Musipoćwiczyćpoważniejszywyraztwarzy.
Harriet westchnęła skrycie. Miała nadzieję, że wkrótce zostaną podane napoje. Nie tańczyła jeszcze,
coniebyłodziwne,izutęsknieniemwypatrywałamożliwościprzerwaniamonotoniiwieczoru.Herbatai
kanapkipodawanenatychspotkaniachniebyłyszczególnieinspirujące,alewprowadzałyjakiśelement
rozrywki.
—No,proszę,nadchodzipanVenable—mruknęłaciotkaEffie.—Lepiejprzygotujsię,kochanie.
Harrietpodniosławzrok,byujrzećstarszegomężczyznęwniemodnymśliwkowymżakiecieizielonej
kamizelce,zmierzającegowichkierunku.Zmrużyłaoczy.
—Będziemniewypytywałonajnowszeznaleziska,jaksądzę.
—Wiesz,żeniemusiszznimrozmawiać.
— Tak, ale jeśli nie uda mu się przycisnąć mnie dzisiaj, znajdę go w niedzielę przed kościołem po
mszy. Wiesz, jaki jest uparty. — Harriet uśmiechnęła się chmurnie do pana Venable, który przesłał jej
równieszczeryuśmiech.
Oddawnabyliprzeciwnikami.Venableodlatbyłzapalonymzbieraczemskamieniałościażdochwili,
gdy nieszczęśliwy wypadek w jaskini spowodował fobię uniemożliwiającą mu zbliżenie się do skarpy.
Musiałograniczyćswojeposzukiwaniadoplażyiniedokonałostatniożadnychpoważniejszychodkryć.
To jednak nie przeszkadzało mu przekonywać Harriet, że jest jej potrzebny do nadzorowania prac.
Harriet znała takie sztuczki. Zbieracze skamieniałości to bezwstydna zgraja i miała się zawsze na
bacznościwpobliżutakichentuzjastówjakpanVenable.
— Dobry wieczór, panno Pomeroy. — Pan Venable pochylił się sztywno nad jej dłonią. — Czy
mógłbymmiećprzyjemnośćpodaniapanifiliżankiherbaty?
—Dziękuję,sir.Będęzachwycona.—HarrietwstałaipozwoliłapanuVenablepoprowadzićsiędo
stołu,gdzienatychmiastpodałjejfiliżankę.
— Jak się pani miewa, moja droga? — Jego uśmiech był przekorny. — Dużo pracy w jaskiniach,
prawda?
— Chodzę tam, gdy mam czas. — Harriet uśmiechnęła sil słabo. — Wie pan, jak to jest, sir. Mamy
dużopracywgospodarstwieirzadkoostatniozdarzasięokazja,byzbieraćskamieniałości.
Oczy Venable’a zabłysły. Oczywiście wiedział, że to kłamstwo. To stara gra, w którą grali już od
dawna.
— Czy mówiłem pani, że zamierzam skontaktować się z moim kolegą z Królewskiego Towarzystwa
Geologicznegowsprawieprzedstawieniapracyomiejscowychodkryciach?
Harrietzamrugała,zaskoczona.
—Nie,niemówiłpan.ZamierzapanprzedstawićpracęTowarzystwu,sir?
— Przyznaję, że zastanawiałem się nad tym długo. Jestem bardzo zajęty. — Venable połknął całą
kanapkę.—Natopotrzebaprzecieżczasu.
—Iparuciekawych,nietypowychokazów—dokończyłaoschleHarriet.—Czyznalazłpanostatnio
cośinteresującego?
—Jednączydwiesztuki.—Venablezakołysałsięnaobcasach,robiącprzytymmądrąminę.—Jedną
czydwie.Apani,mojadroga?
Harrietuśmiechnęłasię.
—Cóż,nicspecjalnego,jakprzypuszczam.Mówiłamjuż,żemamterazniewieleczasunazbieranie.
Venablewyraźnieszukałsposobu,byjąwybadać.Wtemprzezsalęprzeszedłszept.Harrietrozejrzała
sięzaciekawiona.Muzykaucichła,aletoniewyjaśniałonagłegozastygnięciatłumu.Stwierdziła,żeoczy
wszystkichwpatrzonesąwdrzwi.
—DobryBoże!—niewytrzymałzaskoczonyVenable.—ToSt.Justin.Coontu,udiabła,robi?!
WzrokHarrietposzybowałwstronęwejściadozatłoczonejsali.StałtamGideon—podstępnabestia
nocy,którawkroczyładodomumodlitwy.
Byłubranynaczarno,odwypolerowanychbutówpoświetnieskrojonyżakiet.Tylkomarszczonybiały
żabotibiałakoszulałagodziłyprzygnębiającączerń.Rozejrzałsięchłodnymokiempotłumie.
—Niewidziałemgoodlat—mruknąłVenable.—Alewszędzierozpoznałbymtępiekielnąszramę.
Słyszałem,żezatrzymałsięwsąsiedztwie.Macholerniemocnenerwy,skorowpadłtutakpoprostu.
Harrietzdenerwowałasię.
—Tojestpublicznezgromadzenie—powiedziałacierpko—aonjestnajwiększymziemianinemw
okolicy.Moimzdaniempowinniśmybyćdumniiwdzięcznimuzato,żeprzyszedł.Więcej,dziwimnie,że
pozwalapansobienatakieuwaginatematjegoblizny.Niewidzęwniejnicniezwykłego.
Venableskrzywiłsię.
— Jest pani zbyt naiwna, moja droga. Wynika to, jak przypuszczam, z atmosfery panującej w domu
duszpasterza.SzramanatwarzySt.Justinajestoznakąjegomrocznegocharakteru.
—Sir!—Harrietbyłazdegustowana.
— Zapomniałem, że nie zna pani przyczyn. Nieistotne. Ta historia nie jest warta, by ją opowiadać
młodejdamie.
—Ufamzatem,żemijejpannieopowie…—zaczęłaHarriet.
—Aniechto!Widzę,żeSt.Justinzbliżasiędonas.—Venablewyprostowałsię.—Proszęsięnie
bać,mojadroga.
—Niebojęsię.—Harrietzobaczyła,żeGideonistotniekierujesięwichstronę.
Muzycypośpieszniezaczęligraćkolejnąmelodię,skuteczniezagłuszającposzeptywanietłumu.Kilka
młodychpar,wtymFelicityisynjakiegośgospodarza,wyszłonaparkiet.
Harriet uśmiechnęła się do zbliżającego się Gideona. Nie mogła się doczekać, by usłyszeć, jak
poradziłsobiezzarządcąiczyskontaktowałsięjużzpolicjązBowStreetwLondynie.Odchwili,gdy
planowaliwspólnie,wjakisposóbpozbyćsięzłodziei,minęłojużtrochęczasu.
Ciemne brwi Gideona uniosły się na widok promiennego uśmiechu Harriet. Stanął przed nią i
uprzejmieskłoniłgłowęJegooczypłonęły.
—Dobrywieczór,pannoPomeroy.Wyglądapanidziśwyjątkowokorzystnie.
—Dziękuję,sir.Miłopanaznowuwidzieć.Mamnadzieję,żeprzyjemniepantuspędzaczas.
— Stosownie do tego, czego można było się spodziewać. — Teraz zwrócił się do Venable’a: —
Witam,panieVenable.Dawnosięniewidzieliśmy.
VenableskrzywiłsięiprzysunąłdoHarriet.
—Dobrywieczór,milordzie.Niewiedziałem,żeznapanpannęPomeroy.
— Spotkaliśmy się już — uciął Gideon. Ponownie zwrócił się do Harriet: — Czy mogę liczyć na
przyjemnośćzatańczeniazpaniąnastępnegotańca?
OczyHarrietrozszerzyłysię.
—Niejestemzbytdoświadczonątancerką,milordzie.
—Jateżnie.Wciąguostatnichlatniewielemiałemokazji,bypoćwiczyć.
Harrietodetchnęłazulgą.
—Ach,jeślitak,będziemibardzomiło.Proszęmiwybaczyć,panieVenable.—Podałamufiliżankęi
talerzyk.
Ależ,pannoPomeroy—zaniepokoiłsięVenable,odbierającodniejnaczynia.—Niejestempewien,
czypaniciotkabędziezadowolonaztego,żeniepytajejpaniopozwolenie.
—Nonsens.—HarrietjednymruchemzłożyławachlarzioparładłońnaramieniuGideona.—Raczej
będzie zadowolona, że udało mi się dziś choć raz zatańczyć. — Przez opuszczone rzęsy popatrzyła na
Gideona.—Azatem,sir?
—Proszębardzo,pannoPomeroy.—Gideonpoprowadziłjąnaparkiet.
Dokądidziemy?—zapytałaHarriet,widząc,żekierująsięwstronęmuzyków.
— Dokonać zamówienia. — Gideon pochylił się nad skrzypkiem i coś do niego powiedział. Muzyk
zdecydowanieskinąłgłową.
—Oczywiście,milordzie.Natychmiast.
—Toświetnie.Wiem,żemogęnawaspolegać.—GideonwyprostowałsięipodałramięHarriet.
Ateraz?—zapytała,gdyweszlinaparkiet.
—Teraz,oczywiście,tańczymy.
Wtymwłaśniemomenciemelodiaucichła.Tancerzezatrzymalisię,patrzącnasiebiewzaskoczeniu.
Pochwiliskrzypcepodałytonacjęizaczęłypełnegoogniawalca.Dołączyłysiępozostałeinstrumenty.
Młodzi ludzie na parkiecie uśmiechnęli się tylko i przystąpili do dzieła, zanim ktokolwiek zdołał
zaprotestować.Paryskwapliwiepodjęłyzakazanydotądtaniec.Starsikrzywilisięzniesmakiem.Jeszcze
razoczywszystkichspoczęłynaGideonie.
AonpatrzyłnaHarriet,czekającnajejreakcję.
Niepewność wywołała u niej nagły skurcz żołądka, ale jednocześnie ogarnęło ją przyjemne
podniecenie. Głęboko zaczerpnęła powietrza i przyjęła ramię Gideona. Uśmiechnął się zadowolony i
poprowadziłjądotańca.
—Byłempewien,żecofniesiępaniprzedtymwyzwaniem,pannoPomeroy—powiedziałmiękko.
—Nigdy,milordzie.—Roześmiałasię.—Dajęsłowo,wywołałpandziśniemałezamieszanie.Nasze
wieczorkinigdyjużniebędątakiesame.WprowadziłpanwalcadoUpperBiddleton.
—Podejrzewam,żewmniemaniuniektórychtutejszych„porządnychobywateli”jesttorównoznaczne
zesprowadzeniemdomiastazarazy.
—Przeżyjąto.Ajeślichodziomnie,jestempanuwdzięczna.
—Doprawdy,pannoPomeroy?
— O tak. Obawiałam się, że Felicity nie będzie tu miała okazji poćwiczyć kroku walca przed
wyjazdemdoLondynu.Aterazmożetozrobić.
—Apani?—Przyglądałsięjej,wirujączniąposali.—Niejestpanizadowolona,żemapaniokazję
poćwiczyćwalcanawypadek,gdybyipanidotarładoLondynu?
—Poważniewątpię,czyudamisięzatańczyćwalcawstolicy.ToFelicitybędziemiałaswójdebiut,
nieja.—Uśmiechnęłasię.—Alemuszęprzyznać,milordzie,żetofascynującytanieciradzipansobie
znakomicie.Oczywiście,niedziwięsię,żejestpanwspaniałymtancerzem.Poruszasiępantaklekko.
Zaskoczonyprzymrużyłoczy.
— Dziękuję. Minęło już sześć lat od czasu, gdy ostatnio usiłowałem tańczyć. Przyjmuję to jako
komplement.—Poprowadziłjądokolejnejseriiobrotów.
Harriet poddała się muzyce, czując siłę i ciepło dłoni Gideona, spoczywającej na jej plecach.
Przywoływałotoniepokojącewspomnieniepocałunkuwjaskiniipoczuła,żesięrumieni.Modliłasię,
byuczestnicywieczorku—wtymiGideon—przypisalitewypiekipanującemuwsaliupałowi.
— Jestem zaskoczona, widząc tu dziś pana, milordzie — powiedziała. Starała się pomniejszyć
znaczeniefaktu,żetańczywalca.—Niesądziłam,żeinteresująpananaszemałespotkania.
—Bonieinteresują.Panimnieinteresuje,pannoPomeroy.
Zaskoczonaotworzyłaszerzejoczy.
—Ja,milordzie?
—Tak,pani.
— Ach. — Wtem uderzyła ją pewna myśl. Uśmiechnęła się do niego ponownie. — Tak, teraz już
rozumiem.
—Doprawdy?—Posłałjejdziwnespojrzenie.—Cieszęsię,żechoćjednoznascośztegorozumie.
Zignorowałatętajemnicząuwagę,ponieważjejumysłzdołałjużposkromićuczucia.
— Z pewnością chciał mi pan objaśnić plan ujęcia złodziei. Wiedział pan, że trudno będzie
zorganizować kolejne spotkanie i uniknąć komentarzy. Zatem przyszedł pan tutaj z nadzieją, że uda się
panuporozmawiaćzemnąpodpozoremtowarzyskiegospotkania.
—Gratulujępaniumiejętnościzbaczaniaztematu.
—Azatem?—Popatrzyłananiegowyczekująco.
—Cozatem?
Westchnęłazniecierpliwiona.
— Proszę mi powiedzieć o swoich planach. Czy wszystko przygotowane? Skontaktował się pan z
policją?JakzdecydowałsiępanpostąpićzpanemCrane’em?Chciałabymznaćszczegóły.Gideonprzez
chwilęmierzyłjąwzrokiem.Potemjegoustawygięłysięwsłabymuśmiechu.
— Nie wyjawiłem jeszcze Crane’owi swoich intencji, a wiadomość na Bow Street już wysłałem.
Przygotowaniadopozbyciasięzłodzieizpanijaskinitrwają.Ufam,żebędziepaniztegozadowolona.
—Jestempewna.Proszęmiowszystkimopowiedzieć.Codokładnieterazpanzamierza?
—Musimitopanipozostawić,pannoPomeroy.
—Ależnieotochodzi,milordzie.
— Obawiam się, że właśnie o to. — Uśmiech Gideona był nieodgadniony. — Sądzi pani, że się do
tegonadaję?
—Doczego?Żebypanuzaufać?Oczywiście.Wiem,żezrobipanto,copanobiecał.Alechciałabym
znaćszczegóły.Jestemzaangażowanawtęsprawę.Pozatym,tomojajaskinia.
—Panijaskinia?
Harrietzarumieniłasięiprzygryzławargę.
—No,możenienależydomnie,aleteżniebyłabymskłonnaoddaćjejkomuśtakiemujakpanVenable.
— Proszę się uspokoić, panno Pomeroy. Obiecuję dać pani wyłączne prawo do wykopywania
wszystkichstarychkościwtychjaskiniach.
Uśmiechnęłasięprzebiegle.
—Czymamnatopańskiesłowohonoru?
Jegogłębokie,złoteoczybłysnęłyzaciemnymirzęsami,gdyprzyglądałsięjejtwarzy.
— Tak, panno Pomeroy — powiedział miękko. — Niezależnie od tego, ile jest ono warte, ma pani
mojesłowo.
Harrietbyłazachwycona.
—Dziękuję,sir.Mamjedenistotnykłopotzgłowy.Alewciążchciałabymwiedzieć,copanzamierza.
—Musipanipohamowaćswojąniecierpliwość,pannoPomeroy.
Tanieczakończyłsię.Harrietbyłazła,żeniemożejużprzycisnąćGideonadomuru.
— Wierzę, milordzie, że mogłabym być wielce pomocna w tej sprawie — powiedziała szybko. —
Znam jaskinie najlepiej ze wszystkich i pański człowiek z Bow Street z pewnością będzie się chciał
czegośodemniedowiedzieć.
Gideonująłjązarękęipowiedziałzdecydowanie:
—Spodziewamsię,żeprzedstawimniepaniterazswojejciotceisiostrze,pannoPomeroy.
—Teraz?
—Tak.Uważam,żebyłobytowłaściwewtychokolicznościach.
—Jakichokolicznościach?—Harrietzauważyłapełneniespokojnegooczekiwaniaspojrzenieciotki
Effie.
—Właśniezatańczyliśmywalca,pannoPomeroy.Ludziebędąotymmówić.
—Bzdura.Niedbamoto,cosięomniemówi.Przecieżniesplamiłpanmojegohonorusamymtylko
tańcem.
—Zdziwiłabysiępani,jakbardzomogęzniszczyćreputacjękobiety,pannoPomeroy.Naprawmyto,
cozepsuliśmydziświeczorem,poprzezwłaściweprzedstawieniemniepanirodzinie.
Harrietwestchnęła.
—No,dobrze.Alezdecydowaniewolałabymomówićterazplanyujęciaprzestępców.
Gideonposłałjejjedenzeswoichbladych,dyskretnychuśmiechów.
—Domyślamsiętego.Jednak,jakpowiedziałem,musimipanizaufaćwtejsprawie.
***
Harriet obudziła się następnego ranka tuż przed świtem. Przez chwilę leżała, przypominając sobie
wydarzeniapoprzedniegodnia.
Ciotka Effie była wstrząśnięta faktem przedstawienia jej niesławnego wicehrabiego St. Justina.
Zachowała się jednak godnie. Udało jej się niemal nie zdradzić swego stanu ducha. Felicity była jak
zwykłeszczerairozsądna.Przyjęłaprezentacjęzwdziękiem.
Gideon zdołał zatrzeć wrażenie zbyt odważnego zachowania przez szybkie opuszczenie sali, tuż po
spotkaniuzEffieiFelicity.
Gdy zniknął w mroku nocy, w pełnej ludzi sali wybuchł prawdziwy wulkan podnieconych głosów.
Harrietzdawałasobiesprawę,żetoonajestterazwcentrumzainteresowaniakilkuprzyglądającychsię
jejosób.
Wdrodzedodomu,wpowozie,Effienieprzestawałamówićotymwydarzeniu.
—Miejscowiludziemająracjęnazywającgodziwnyminieobliczalnym—powtórzyłaporazsetny.
—Niedowiary:zamówićwalcainiezadaćsobietrudu,bypoprosićopozwolenie,tylkowyciągnąćcię
tak po prostu do tańca, Harriet. Dzięki Bogu nie wybrał Felicity, która przed debiutem w Londynie nie
możesobiepozwolić,byłączonozniąjegoimię.
—Właściwie—stwierdziłaFelicity—jestemmuwdzięczna.Teraz,gdywalczostałwprowadzony
do Upper Biddleton, będziemy mogli tańczyć go na następnym wieczorku. A w Londynie jest teraz taki
modny.Samamimówiłaś.
—Toniemanicdorzeczy—ucięłaEffie.—Jestemprzekonana,żepaniStoneiinnimająrację.On
nawet wygląda niebezpiecznie. Obie powinnyście zachowywać przy nim wyjątkową ostrożność,
rozumiecie?
Harrietziewnęła.
— O co chodzi, ciociu Effie? Czyżby niepokój o moją reputację? Wydawało mi się, że chroni mnie
zaawansowanywiek.
— Coś mi mówi, że żadna kobieta nie jest przy nim bezpieczna — powiedziała poważnie Effie. —
PaniStonenazywagobestiąiwcaleniejestempewna,czyniemaracji.
—Ajaczułamsięprzynimbezpiecznie—zaprotestowałaHarriet.—Nawetwtedy,gdytańczyliśmy
walca.
Wiedziała, że to kłamstwo. W ogóle nie czuła się bezpiecznie w ramionach Gideona, wręcz
przeciwnie.Spodobałjejsiędreszczykemocji,któregodoświadczyła,gdywirowalinaparkiecie.
***
Czuła,żejużnieudasięjejzasnąć,abyłozawcześnie,bydomownicysięobudzili.Odrzuciłakołdręi
wstała.Ubrałasięizeszłanadół,żebysobiezrobićherbatę.PaniStoneniebyłabychybazadowolona.
Wyznawała zasadę, że damy nie powinny zajmować się takimi sprawami, a w tym przypadku było to
ewidentneodstępstwoodprzyjętychzwyczajów.Harrietniemiałajednakzamiarubudzićgospodyniotak
wczesnejporzeiwolałasamaprzygotowaćherbatę.
Sypialniabyławychłodzonapodługiej,zimnejnocy.Harrietubrałasięszybkowwypłowiałąwełnianą
suknięzdługimirękawami,anasplątanychwłosachupięłamuślinowyczepeczek.
Mijając okno, odruchowo spojrzała na światło poranka rozlewające się po powierzchni morza. Był
odpływ,doskonałaokazjadozbieraniaskamieniałości.Toprzykre,żeGideonzabroniłjejzbliżaćsiędo
jaskińażdozakończeniasprawyzprzestępcami.
Kątemokazauważyłajakąśpostaćnaplaży.Przystanęłaiwychyliłasięprzezokno.Starałasięsama
siebie przekonać, że to rybak, ale chwilę później postać znów powróciła w pole widzenia i Harriet
stwierdziła,żetakniejest.Mężczyznamiałnasobiepłaszczipłaski,wymiętoszonykapelusznaciągnięty
nauszy.Niewidziałajegotwarzy,leczodgadła,żekierowałsiękuwejściudojejbezcennejjaskini.
Nie wahała się dłużej. To było wyjątkowe wydarzenie i wymagało natychmiastowego działania. Ten
mężczyznazpewnościąniebyłjednymzezłodziei,którzypojawialisiętujedyniewśrodkunocy.Awięc
byłtozpewnościąjakiśzbieraczskamieniałości,któryusiłowałwęszyćwjejjaskiniach.
Czuła,żemusizejśćnadółiprzekonaćsię,jakiezamiarymaówintruz.
5
Tego ranka było zimno. Harriet szczelniej otuliła się płaszczem, który kiedyś należał do jej matki.
Ostrożnie schodziła ścieżką ze skarpy. Słońce miało wkrótce wzejść, ale na razie widoczna była tylko
lekka,srebrnapoświatarozlewającasiępopowierzchnimorza.
Gdy znalazła się na samym dole, ruszyła szybko ku rzędowi nisz na skarpie. Na wilgotnym piasku
zauważyłaśladybutów.Gdybychoćmogłastwierdzić,żeintruzniezmierzałkutejszczególnejjaskini,
którajątakostatniointeresowała,poczułabyniezmiernąulgę.Wystarczyiśćzaśladami,byprzekonaćsię,
czyniktnieznalazłwejściadojaskini,wktórejodkryłaząb.
Wkrótce z przerażeniem stwierdziła, że ślady giną w znajomym miejscu. Zaniepokojona wmawiała
sobie,żetotylkoprzypadek.
A może ktoś chciał położyć swoje brudne łapska na jej bezcennym zębie? Do diabła! Była głupia,
zgadzającsięnieprzychodzićtutajdozakończeniasprawy.Oto,czymsiękończypowierzaniepoważnych
sprawkomuśtakiemujakGideon.
Harriet owinęła się szczelnie płaszczem i przekroczyła wąskie wejście do jaskini. Żałowała, że nie
zabrałazesobąlampy.
Natychmiaststwierdziła,żeniemożeposuwaćsiędalejbezjakiegokolwiekświatła.Przezchwilęstała
nieruchomo,czekając,ażoczyprzyzwyczająsiędociemności.Słyszałakapiącązewsządwodę.
Starałasiędojrzećcośwdolnejczęścikorytarzaodchodzącegoodgłębszejczęścijaskini.Aniśladu
światła. Intruz musiał już minąć wijący się tunel, prowadzący do jaskini zawierającej skradzione
precjozaijejząb.
— Do diabła — mruknęła dość głośno Harriet, czując narastające rozdrażnienie. Nic już nie mogła
zrobić.Poczeka,ażtenczłowiektuwróci.Wtedypowiemuostro,żemaosobistezapewnienieGideona,
żetejaskiniemogąbyćprzeszukiwanewyłącznieprzeznią.
Stałazeskrzyżowanyminapiersirękomaiczekałaniecierpliwie,gdynaglenajejramięopadłaczyjaś
ciężka,wielkadłoń.Ktośchwyciłjąmocnoiodwróciłdosiebie.
—CouBogaOjca?…—Harrietszarpnęłasięzaskoczona,gdystwierdziła,żetoGideonwszedłtuza
nią.—Och,milordzie!Totylkopan!DziękiBogu!Naprawdęmniepanprzestraszył.
— Zasłużyła pani na coś więcej niż tylko przestraszenie — grzmiał Gideon. — Powinienem panią
przełożyćprzezkolanoistłuc.Cozabiespaniątuprzygnał!Mówiłem,żebynieprzychodziłapanidotych
jaskiń,dopókiniezałatwięsprawyzezłodziejami.
—Tak,wiem,milordzie.Alezrozumiepan,dlaczegotuprzyszłam,gdypowiempanu,żewyglądając
przezokno,zobaczyłamwchodzącegotujakiegośzbieracza.
—Oczywiście!—Gideonzerknąłwgłąbtunelu.Trzymałwdłonilampę,aleniezapaliłjej.
— Ależ tak — zapewniła go Harriet. — Nie pomyślałam o zabraniu ze sobą lampy i dlatego
postanowiłamtunaniegoczekać.—Aco,udiabła,zamierzałapanizrobić,gdysiępojawi?
Uniosłagłowę.
— Zamierzałam go poinformować, że mam wyłączne prawo do przeszukiwania jaskiń na pańskim
terenie,sir.Zamierzałamostrzecgo,żejeżelibędzienaruszałgranicetychziem,każegopanaresztować.
Gideonzdezaprobatąpotrząsnąłgłową.
— Te pani cholerne skamieniałości… — Ciągnąłby tę myśl dalej, ale przerwało mu ciche
pogwizdywaniedochodząceztunelu.
— To on — powiedziała szybko Harriet. Odwróciła się i zobaczyła blask lampy w tunelu. —
Doskonała okazja, milordzie, żeby powiedział mu pan osobiście, że nie ma prawa przebywać w tych
jaskiniach.
Gwizdanie stawało się coraz głośniejsze, a blask lampy coraz jaśniejszy. Po chwili drobny,
przygarbiony człowieczek w ciężkim palcie, małym kapeluszu i rozchodzonych butach wyłonił się z
tunelu. Był to ten sam osobnik, którego widziała na plaży. Lampa w jego ręce oświetlała wąską,
ściągniętą twarz i małe, paciorkowate oczki. Zatrzymał się, widząc Gideona i Harriet stojących w
pierwszejjaskini.
— Dzień dobry, milordzie. Widzę, że zdążył pan na czas, Niewielu znam ludzi z pańskiej sfery
skłonnych zerwać się z łóżka przed południem. I, jak widzę, przyprowadził pan przyjaciółkę. — Niski
człowieczekwykonałprzedHarrietzadziwiająconiskiukłon.—Witampanią.
Harrietskrzywiłasię.
—Kimpanjest,sir,icopanrobiwmoichjaskiniach?
—Panijaskiniach?—Wykrzywiłtwarzwironicznymuśmieszku.—Nicotymniesłyszałem.
— Z wielu przyczyn te jaskinie należą do mnie — stwierdziła zdecydowanie Harriet. — Jego
lordowskamośćwyjaśnitopanu.
Gideonposłałjejpełnenienawiścispojrzenie.
— Sądzę, że zanim wszystko skomplikuje się jeszcze bardziej, lepiej będzie, jeżeli pozwolę sobie
przedstawićpani,pannoPomeroy,panaDobbsazpolicjizBowStreetwLondynie.
Harrietprzyjrzałasięczłowieczkowi.
—BowStreet,sir?JestpanzBowStreet?
—Mamtenwyjątkowyhonor,madame.—Dobbsponowniewykonałdworskiukłon.
—Jakietopodniecające.—HarrietpopatrzyłanaGideona.—Azatempańskieplanysągotowedo
wprowadzeniawżycie.
—Przypewnejdozieszczęściaudasiępochwycićzłodziei,gdyprzyjdątunastępnymrazem,byukryć
swe łupy. — Wskazał ruchem głowy niskiego człowieczka. Dobbs będzie trzymał wartę w jaskiniach
przezkilkanajbliższychtygodni.
—Miłomitosłyszeć.—HarrietzwróciłasiędoDobbsa:—Wydajemisię,żezamieszanesąwto
dwieosoby,choćczasemtowarzyszyimktośtrzeci.Czyporadzipansobieztylomaprzestępcami,panie
Dobbs?
— Jeśli będzie trzeba… — odpowiedział. — Oczekuję jednak pewnej pomocy. Kiedy spotkam na
plażyprzestępców,zapomocąlampynadamsygnałzeszczytuwzgórza.
—Mójsłużącyijaconocbędziemywypatrywaćtegosygnałupodczaskażdegoodpływu,ażdoczasu
ujęcia złodziei — wyjaśnił Gideon. — Gdy zobaczymy lampę Dobbsa, zejdziemy na plażę, by się
upewnić,żewszystkoidziezgodniezplanem.
Harrietzaprobatąpokiwałagłową.
—Wyglądatonadoskonałyplan.Taksprytnyjakten,którysamaprzygotowałam.
—Dzięki—skwitowałchłodnoGideon.
—Jednakże—ciągnęłaHarriet—pozwolęsobienapewnąmałąuwagę.Oczywiście,jeśliwolno.
— Nie — uciął Gideon. — Nie sądzę, żeby to było konieczne. Dziękuję. — Teraz popatrzył na
Dobbsa.—Czyznalazłpankomorę,wktórejprzechowywanesąłupy?
— To właśnie przed chwilą zrobiłem, sir. Zdałem się na szkic, który mi pan dostarczył, i od razu
trafiłem do właściwej jaskini. Bardzo interesująca kolekcja. — Jego oczy zapłonęły. — Wiele z tego
rozpoznaję. Niektóre z tych przedmiotów zgłoszono nam jako zaginione i szukaliśmy ich od jakiegoś
czasu.Nicdziwnego,żenienatknęliśmysięnaniewstolicy.Tujeschowanodoczasu,ażwszyscyonich
zapomną.Sprytnie.Bardzosprytnie.
— Ponieważ pan Dobbs otrzyma nagrodę za zwrócenie skradzionych przedmiotów ich prawowitym
właścicielom–mruknąłGideondoHarriet—możebyćpanipewna,żejegozainteresowanieobserwacją
tychjaskińbędziedośćduże.
— Tak, oczywiście — Harriet uśmiechnęła się do Dobbsa. — Czy pan wie, że nigdy jeszcze nie
spotkałampolicjantazBowStreet?Jesttakwielepytań,którechciałabympanuzadać,żebydowiedzieć
sięczegośopańskiejpracy,panieDobbs.
Dobbsskłoniłsięlekko.
—Oczywiście,proszępytać.
Gideonuniósłrękę.
—Nieteraz.Jestempewien,Dobbs,żechciałbypanjaknajprędzejopuścićokolicęizająćsięinnymi
sprawami.Wolałbym,żebynikttupananiezobaczył.
—Mapanrację,sir.Zatemodchodzę.Życzęmiłegodnia,madame.
DobbsjeszczerazukłoniłsięHarrietiwyszedłzjaskini.Odprowadziłagowzrokiem.
—Todoprawdywielkaulga.Muszęprzyznać,żejestembardzozadowolonaztakszybkiegopostępuw
tejsprawie.Świetnarobota,milordzie.Aleszkoda,żenieskonsultowałpantegozemną.
—Rzadkozkimścośkonsultuję,pannoPomeroy.Wolędziałaćsam.
—Rozumiem.—Harrietskrzywiłasię,aledoszładowniosku,żedyskusjanatematjegometodbyłaby
bezcelowa. Plany były gotowe i wydawały się sensowne. Powinna być z tego zadowolona. — Chyba
muszęjużiść,zanimzacznąmnieszukać.
Gideonzatarasowałjejdrogęipochyliłsięnadniągroźnie.
—Jednąchwileczkę,pannoPomeroy.Chciałbymcośwyjaśnić,zanimpaniwrócidodomu.
—Tak,milordzie?
— Ma pani trzymać się z dala od tych jaskiń do chwili, aż sprawa zostanie zakończona. — Gideon
cedziłsłowaprzezzaciśniętezęby.—Niebędęjużtegopowtarzał.Rozumiepani?
Harrietzamrugałapowiekami.
—Tak,oczywiście.Rozumiem.Aleniejestemdzieckiem,milordzie.Potrafiębyćostrożna,gdyjestto
niezbędne.
— Ostrożna! Nazywa pani ostrożnością dzisiejsze zejście na plaże po to, by śledzić obcego
mężczyznę?Toniebyłozachowaniedorosłego,ostrożnegoczłowieka,tylkobezmyślnejsmarkuli!
—Niejestemsmarkulą!—wybuchnęłaHarriet.—Przypuszczałam,żepanDobbsjestposzukiwaczem
skamieniałościidlategoidziewprostdojaskiń.
— Ale pomyliła się pani, prawda? Nie był żadnym zbieraczem. Tak szczęśliwie złożyło, że to
człowiek z Bow Street. Równie dobrze mógł być jednym ze złodziei, sprawdzającym, czy wszystko w
porządku.
— Mówiłam panu, że złodzieje nigdy tu za dnia nie przychodzą. I byłabym wdzięczna, gdyby pan
łaskawieprzestałnamniekrzyczeć,milordzie.Ośmielęsięprzypomnieć,żetojaodkryłamtychzłodziei.
Powinien pan przynajmniej uważać mnie za partnera w tej sprawie. Próbuję jedynie chronić moje
znaleziska.
—Dodiabłazpaniznaleziskami!Czyniepotrafipanimyślećoniczyminnym?
—Chybanie—warknęła.
— A co z pani reputacją? Czy przyszło pani na myśl, co może wyniknąć z tropienia złodziei i
policjantów,atakżewszystkichnieznajomych,którzyzawędrująnatęplażę?Nieobchodzipani,coludzie
pomyśląibędąmówić,gdydowiedząsię,czymsiępanizajmujepocałychnocachidniach?
Harriet była teraz naprawdę wściekła. Nie przywykła do tego by pouczał ją ktokolwiek poza ciotką
Effie,aitonauczyłasięjużdawnopuszczaćmimouszu.AlezGideonembyłoinaczej.Niesposóbbyło
ignorowaćjegouwag,gdytakstałisięnadniąpochylał.
—Niezbytinteresujemnie,copowiedząludzie—stwierdziła.—Pilnowaniereputacjiniepasjonuje
mnieażdotegostopnia.Tymbardziejżenieinteresujemniezamążpójście.
OczyGideonabłysnęływcieniu.
—Głuptasie.Czysądzipani,żeryzykujepanijedynieutratęewentualnychstarającychsięorękę,na
którychitakpaniniezależy?
—Tak.
—Mylisiępani.—Gideonlekkochwyciłjejpodbródekiuniósłgonieco,takżemusiałamupatrzeć
prosto w oczy. — Nie ma pani pojęcia, co pani ryzykuje. Nie ma pani pojęcia, co oznacza stracić
reputacjęihonor.Gdybypaniwiedziała,niepozwoliłabypanisobienatakieczczedeklaracje.
Usłyszawszywjegogłosieniekłamanyból,Harrietpoczuła,jakopuszczajągniew.Wiedziała,żejego
słowasąświadectwemgorzkichdoświadczeń.
—Niechciałampowiedzieć,żehonorniemawartości.Chodziłomitylkooto,żenieobchodzimnie,
comówiąinni.
—Azatemjestpanirzeczywiścieniemądra—powiedział.—Czymampanipowiedzieć,jaktojest,
gdycałyświatuważa,żeniemasięhonoru?Gdyreputacjazostałacałkowiciezniszczona?Gdywszyscy,
nawetwłasnarodzina,sądzą,żeniejestsięgodnymtytułudżentelmena?
—Och,Gideon.—Harrietlekkodotknęłajegodłoni.
Czymampowiedzieć,jakczujesięktoś,ktowie,żegdywejdzienabal,wszyscyzacznąszeptaćojego
przeszłości? Jak czuje się człowiek grający w swoim klubie w karty, kiedy zastanawia się, czy w
przypadku wygranej nie zostanie oskarżony o oszukiwanie? Przecież człowiek bez honoru zawsze
oszukuje,prawda?
—Gideon,proszę…
—Czywiesz,cooznaczautratawszystkichprzyjaciół?
—Nie,ale…
—Czywiesz,jaktojest,gdywszyscybezwyjątkusągotowiuwierzyćwnajgorszerzeczyopowiadane
otobie?
—Gideon,przestań!
—Gdytwójwłasnyojciecpodajewwątpliwośćtwójhonor?!
—Własnyojciec…?—Harrietbyławstrząśnięta
—Gdyczłowiekjestbogatyisilny,niktniewyzwiegonapojedynektwarząwtwarz,aleteżniedamu
szansy wytłumaczenia wszystkiego. Ludzie szepczą za jego plecami. Nie ma szans by oczyścić swoje
imię. A po jakimś czasie stwierdza, że nie ma nawet sensu próbować. Nikt nie chce prawdy. Wszyscy
starająsiętylkodorzucićcośniecośdokrążącychplotek.Szeptystająsiętakgłośne,żeczasemmasię
wrażenie,żemożnaodnichogłuchnąć.
—DobryBoże!
—Oto,coznaczyutracićhonorireputację,pannoPomeroy.Proszęsiędobrzezastanowić,zanimpani
znówzaryzykuje—Cofnąłrękę.—Terazproszęiśćdodomu,bozłapiępaniązasłowoipokażę,czym
groziniedocenianieopiniiludzi.
Harrietotuliłasięszczelniejpłaszczemipopatrzyłamuprostowoczy.
—Niewierzęwto,żeniemapanhonoru,milordzie.Chciałabym,żebypantowiedział.Wątpię,by
człowiekpozbawionyhonorutaksięmnązajmowałitakbardzożałowałtego,costracił.Przykromi,że
pancierpi.Widzę,żewieletopanakosztuje.
—Niepotrzebujępanicholernegowspółczucia!—wybuchnął.—Proszęstądiść.Natychmiast!
Harrietstwierdziła,żenieprzebijesięprzezmurbóluiudręki,jakiGideonzbudowałwokółsiebie.
Wyzwoliławnimbestię,któraterazzwróciłasięprzeciwkoniej.
Minęłagobezsłowairuszyłakuwyjściu.Odwróciłasię,byrazjeszczenaniegospojrzeć.
—Miłegodnia,milordzie.Zniecierpliwościąbędęoczekiwałapomyślnegozakończeniasprawy.
***
Przybycie pani Treadwell do probostwa tego popołudnia wprawiło całe gospodarstwo w stan
gotowości bojowej. Effie radziła sobie doskonale. Harriet musiała przyznać, że ciotka ma do tego
wyjątkowydryg,izawszeczułasięświetnie,gdywzywanojądopoprowadzeniaokrętupowzburzonych
wodachtowarzyskichspotkań.
PaniTreadwellbyłażonąjednegozeznamienitszychziemianwokolicy.Jejmążcałąuwagępoświęcał
swoim myśliwskim psom, pani Treadwell zaś oddała się odpowiedzialnemu zadaniu wyrokowania w
kwestiachtowarzyskich.
Byłakobietąmocnozbudowanąipreferowałaciemnesuknieoraztakieżturbany.Tegodniawyglądała
imponująco w swej czarnej spacerowej sukni i ciężkim szarym turbanie, całkowicie skrywającym
rzadkie,siwiejącewłosy.
Zaskoczona nagłą wizytą Effie natychmiast rzuciła się w wir zajęć. Nie minęła chwila, a gość już
siedział w salonie z filiżanką herbaty. Harriet otrzymała rozkaz opuszczenia swego gabinetu, a Felicity
byłanatyleuprzejma,żeodłożyłarobótkęizajęłapaniąTreadwellrozmową.
— Cóż za miła niespodzianka, pani Treadwell. — Effie usadowiła się na sofie i ostrożnie nalewała
herbatę. — Zawsze bardzo nas cieszą takie wizyty. — Uśmiechnęła się ciepło, podając filiżankę. —
Nawetjeślinietrwajądługo.
HarrietwymieniłazFelicityznaczącyuśmiech.
— Obawiam się, że to coś więcej niż zwykłe towarzyskie odwiedziny — odezwała się pani
Treadwell.—Doszłymniewieściodośćniefortunnymwydarzeniu,któremiałomiejscenawczorajszym
wieczorku.
—Doprawdy?—rzuciłazdawkowoEffie,sączącherbatę.
—Powiedzianomi,żepojawiłsięSt.Justin.
—Rzeczywiście—zgodziłasięEffie.
— I zamówił walca — ciągnęła złowieszczo pani Treadwell — którego zatańczył z pani bratanicą,
Harriet.
—Byłomibardzomiło—zapewniłaszczerzeHarriet.
—Takbyło.—FelicityuśmiechnęłasiędopaniTreadwell.—Walcwszystkimbardzosięspodobał.
Mamynadzieję,żebędziegranynanastępnymspotkaniu.
—Należyjednakuznać,pannoPomeroy—paniTreadwellwyprostowałaitaksztywnejużplecy—
tańczeniewalcazawysoceniewłaściwe.Bardziejjednakniepokoimnieto,żeSt.Justintańczyłwłaśniez
tobą,Harriet.Itylkoztobą.Zgodnieztym,comipowiedziano,wyszedłzarazpotem.
—Podejrzewam,żeczułsięznudzonynaszymmałymspotkaniem—skwitowałachłodnoEffie,zanim
Harrietzdążyłasięodezwać.—Wystarczyłmuzapewnejedentaniec,bysięzorientować,żeniebędzie
siędobrzebawił.Przypuszczam,żenawykłdobardziejokazałychspotkań.
—Przeoczyłapanipewnąistotnąrzecz,paniAshecombe—powiedziałapaniTreadwellpodniosłym
tonem.—St.Justintańczyłzpanisiostrzenicąwłaśniewalca.CoprawdatoHarriet,anieFelicity,stała
sięobiektemtegowielceniepożądanegozainteresowania,niemniejjesttonieprzyjemnasprawa.
—Byłamtamprzezcałyczas—stwierdziłastanowczoEffie.—Możebyćpanipewna,żetrzymałam
rękęnapulsie.
—Tonieważne.St.Justinopuściłsalęniepoprosiwszydotańcanikogoinnego.Tymsamymwyróżnił
panibratanicę.Musibyćpaniświadoma,żetegotypuwydarzeniebędzieprzezwszystkichkomentowane.
—Doprawdy?—BrwiEffieuniosłysięnieznacznie.
— O tak — zapewniła ją zdecydowanie pani Treadwell. — Już się o tym mówi. Oto, dlaczego
wybrałamsiętudziśrano.
—Towyjątkowouprzejmiezpanistrony—niemogłasiępowstrzymaćHarriet.Gdyspotkaławzrok
Felicity,ztrudempohamowałakolejnyuśmiech.
PaniTreadwellskupiłasięnarozmowiezEffie.
—Doskonalerozumiem,żejestpaninowawtejokolicy,paniAshecombe.Niesądzę,byznałapani
historię St. Justina. I raczej ta sprawa nie powinna być poruszana w obecności niewinnych, młodych
panienek.
— A zatem, skoro są tu dwie niewinne, młode panienki, nie poruszajmy może tego tematu —
zasugerowałaEffie.
—Powiemtylko—paniTreadwellprułauparcieprzedsiebie—żetenczłowiekstanowizagrożenie
dla młodych kobiet. Nazywamy go Potworem z Blackthorne Hall właśnie dlatego, że ponosi
odpowiedzialność za zrujnowanie reputacji pewnej panny, która niegdyś mieszkała w tym domu.
Odebrała sobie życie z tego powodu. Poza tym, wspomina się nawet o morderstwie w związku ze
śmierciąjegostarszegobrata.Czywyrażamsiędośćjasno,paniAshecombe?
— Absolutnie, pani Treadwell, absolutnie. Czy napije się pani jeszcze herbaty? — Effie uniosła
dzbanek.
Pani Treadwell dała upust swemu zdenerwowaniu. Z głośnym brzękiem odstawiła filiżankę i
spodeczek,poczymwstałagwałtownie.
—Spełniłamswójobowiązek.Zostałapaniostrzeżona,paniAshecombe!Jestpaniodpowiedzialnaza
tedwiemłodedamy.Wierzę,żedapanisobieztymradę.
— Będę się starała zrobić wszystko, co w mojej mocy — odpowiedziała chłodno Effie. — Życzę
miłegodnia,paniTreadwell.Wierzę,żegdynastępnymrazemzdecydujesiępanidonaswpaść,uprzedzi
naspani.Inaczejmogłabynaspaniniezastać.Polecęgospodyni,byodprowadziłapaniądodrzwi.
Drzwihalluotworzyłysię,apochwilizamknęły.Harrietwydałazsiebiegłębokiewestchnienieulgi.
—Cozawścibskiestworzenie.Nigdyjejnielubiłam.
—Anija—dodałaFelicity.—Muszęprzyznać,żeświetniesobiezniąporadziłaś,ciociuEffie.
Effiewydęłaustaiprzymknęłaoczywzamyśleniu.
— To była nieprzyjemna scena, prawda? Aż się boję pomyśleć, o czym się mówi się dziś w
miasteczku.Teraznapewnowszystkiegospodynierozmawiajązkażdąnapotkanąosobąowczorajszym
spotkaniu.Tegosięobawiałam,Harriet.
Harrietdolałasobieherbaty.
— Ależ, ciociu Effie, nie musisz się tym przejmować. To był tylko jeden taniec. Poza tym, jako że
jestem na najlepszej drodze, by zostać starą panną, nie sądzę, by cała sprawa miała jakiekolwiek
znaczenie.Topodniecenieszybkominie.
—Miejmynadzieję.—Effiewestchnęła.—SpodziewałamsiękoniecznościobronyFelicityprzedSt.
Justinem, a tymczasem to ty jesteś w niebezpieczeństwie. Dziwne. Zgodnie z tym, co się o nim mówi,
wolimłodsze.
HarrietprzypomniałasobieporannespotkaniezGideonem.Wiedziała,żeniezapomnigniewuibóluw
jegooczach,gdymówiłoutraconymhonorze.
—Niesądzę,żenależywierzyćwewszystko,cosięmówioSt.Justynie,ciociuEffie.
WproguukazałasiępaniStone;spoglądałagroźnie.
—Lepiej,żebypanienkauwierzyła,jeśliwiepanienka,cojestdlaniejdobre.Proszęzapamiętaćmoje
słowa. Jeśli tylko pojawi się jakaś szansa, Potwór nawet się nie zawaha przed zniszczeniem kolejnej
młodejdamy.
Harrietwstała.
—ProszęwięcejnienazywaćwicehrabiegoPotworem,paniStone.Rozumiepani?Jeślitosięjeszcze
razpowtórzy,będziepanimusiałaposzukaćsobienowejpracy.
MinęłapaniąStoneiruszyładoswegogabinetu,ignorującpełnezaskoczeniamilczenie,jakiezasobą
pozostawiła. Gdy wreszcie poczuła się bezpiecznie w swojej kryjówce, zamknęła drzwi i usiadła za
biurkiem.Bezwiedniesięgnęłapowyszczerzonąwprzerażającymuśmiechuczaszkęizaczęłająobracać
wrękach.
Gideonnicbyłpotworem.Toczłowiekgłębokozranionyprzezżycieilos,alezpewnościąniepotwór.
Harrietczuła,żemogłabynatopostawićswojąreputacjęiwłasneżycie.
***
Późnym wieczorem Gideon odłożył tom historii, który usiłował czytać przez ostatnią godzinę, i nalał
sobiebrandy.Wyciągnąłnogiwkierunkukominkaioddałsiękontemplacjirefleksówpłonącegoogniana
brzegachkieliszka.
Im prędzej zakończy się sprawa ujęcia złodziei, tym lepiej. Sytuacja stawała się niebezpieczna.
Wiedział o tym, nawet jeśli Harriet Pomeroy nie zdawała sobie z tego sprawy. Jeżeli zostało mu choć
trochęrozumu,powinienjaknajszybciejwynieśćsięztejokolicy.
Comu,udiabła,przyszłodogłowy,byjąpoprosićzeszłegowieczorudowalca?!Doskonalewiedział,
żeludziebędągadać,zwłaszczażeniezadałsobietrudu,bypoprosićdotańcakogośopróczHarriet.
„Kolejna córka proboszcza tańczyła z Potworem z Blackthorne Hall. Czyżby historia miała się
powtórzyć?”
W Harriet było coś, co prowokowało jego nieostrożność. Tłumaczył sobie, że to tylko lekkomyślna
sawantka,którejwszelkieuczuciazarezerwowanesądlastarychkości.Alewiedział,żetonieprawda.
Harrietmiaławsobiedośćzmysłowości,byzadowolićmężczyznę.Nawetgdybyniedoświadczyłtego
wczasiepocałunkuwjaskini,odczytałbytozblaskujejoczu,gdywziąłjąwramiona,bytańczyćznią
walca.
Zarazpotemwyszedłstamtąd,ponieważzdawałsobiesprawę,żegdybypozostałchoćchwilędłużej,
plotkiwmiasteczkubyłybyjeszczegłośniejsze.ToHarrietmusiaławytrzymaćrozmowyiszeptypojego
wyjściu.Uważała,żetonieważne,alebyłanaiwna.Tomogłobyćpiekło.
Gideonogrzałszklankęwdłoniach.Najlepiejbyłobyszybkoopuścićokolicę,zanimwplączesięwcoś
poważniejszego.Cośjednakmówiłomu,żeujęciezłodzieizajmiemujeszczewieleczasu.
Rozparłsięnakrześleiprzypomniałsobie,jaksięczuł,trzymającHarrietwramionach.Byłaciepła,
miękka i wspaniale dotrzymywała mu kroku w tańcu. Była w niej jakaś wzruszająca gorliwość. Z
dzikiego, zmysłowego walca czerpała niekłamaną radość. Gideon wiedział, że potrafiłaby się kochać z
równiewielkimentuzjazmem.
Miałajużprawiedwadzieściapięćlatibyłabardzointeligentna.Możepowiniendaćsobiespokójze
swojąszlachetnościąipozwolićjejsamejmartwićsięoswojąreputację.
Któżmógłbyodmówićdamieprawadoigraniazogniem?
***
TrzynocepóźniejHarrietstwierdziła,żeniemożezasnąć.Przezdwiegodzinywierciłasięwłóżkui
przewracałazbokunabok.Prześladowałojąuczucieniepokoju.Beżżadnegowyraźnegopowoduczuła
sięwytrąconazrównowagi.
Przestała w końcu udawać przed sobą, że zdoła odpocząć, i wstała z łóżka. Rozsunąwszy zasłony
stwierdziła, że księżyc jest częściowo zakryty chmurami. Był odpływ i mogła dojrzeć skrawek
srebrzystejplażyustópskarpy.
Zobaczyłajeszczecoś.Błysklampy.
Złodziejepowrócili.
Poczuła rosnące podniecenie. Otworzyła okno i wychyliła się. Kolejny błysk oznaczał drugiego
przestępcę.Nicdziwnego.Naogółbyłoichdwóch,chociażczasaminaplażypojawiałotrzechmężczyzn.
Harrietjeszczeprzezchwilęwypatrywałatrzeciegobłyskualestwierdziła,żetymrazembyłoichtylko
dwóch.
Zastanawiał a się, czy pan Dobbs z Bow Street wkroczył już do akcji. Pewnie zawiadamiał teraz
Gideona.Omałoniewypadłaprzezokno,starającsiędojrzeć,cosiędziejenaplaży.
Bez wątpienia była to najbardziej podniecająca rzecz, jaka się jej kiedykolwiek przydarzyła.
Żałowała,żeniemożezobaczyćwjakichokolicznościachpanDobbsdokonaaresztowania.
Przypomniała sobie ostre pouczenia Gideona i jego nakaz trzymania się z dała od jaskiń. Jakież to
typowe, że mężczyznom wolno bezpośrednio doświadczać smaku ryzyka, podczas gdy ona, która
pierwszazauważyła,cosiędzieje,musiaławyglądaćprzezokno,żebycokolwiekzobaczyć.
HarrietniecierpliwiewypatrywałaGideona,którymiałdołączyćdopanaDobbsa,alesłabeświatło
księżycauniemożliwiałozorientowaniesięwsytuacjinaplaży.
Przyszłojejdogłowy,żezeszczytuskarpymiałabylepszywidok.
W ciągu kilku zaledwie minut ubrała się w ciepłą wełnianą suknię, wciągnęła trzewiki, chwyciła
płaszczirękawiczki.
Chwilę później naciągnęła kaptur, by osłonić się przed rześkim powietrzem nocy, wyszła z domu i
ruszyłakuskarpie.
Znowegopunktuobserwacyjnegowidziałaszerszypasplażyktóryzkażdąchwilątrochęsięzwężał,
ponieważnadchodziłprzypływ.Zajakieśpółgodzinywodazaczniesięwdzieraćdojaskiń.
Złodzieje muszą się doskonale orientować w porach przypływu, stwierdziła Harriet. Byli tu już
przecież wielokrotnie. Gideon i pan Dobbs także zdawali sobie z tego sprawę. Muszą teraz działać
szybko, bo przestępcy nie będą się ociągać, żeby nie dać się złapać w jaskini przez nadchodzącą falę
przypływu.
Zauważyłaruchcieninaplaży.Dwóchcieni.Żadenniemiałlampy.BezwątpieniaGideonzesłużącym
odpowiedzielinawezwanieDobbsa.
Harrietzbliżyłasiędoskrajuskarpy.Nagleowładnąłniąstrach.Złodzieje,najpewniejuzbrojeni,mogą
sięladachwilawynurzyćzjaskini.
Porazpierwszyprzyszłojejdogłowy,żeGideonowimożegrozićjakieśniebezpieczeństwo.Myślta
zdenerwowała ją tak bardzo, że minęło poprzednie przyjemne podniecenie. Zdała sobie sprawę, że nie
zniosłabymyśli,żecośmusięstało.
Cienie, które Harriet uznała za Gideona i służącego, dołączyły do trzeciego, który musiał należeć do
panaDobbsa,izajęłypozycjezasporymigłazami.
W tym momencie u wylotu jaskini błysnął promyk światła. Wyłonili się dwaj mężczyźni prowadzeni
przezDobbsa.WśródszumuwiatruimorzaHarrietledwiedosłyszałapewnysiebiegłos:
—Proszęsięzatrzymać!
Dałysięsłyszećjakieśkrzyki.Harrietstarałasiędojrzeć,cosiędzieje,alenaglechwyciłojąjakieś
męskieramięizacisnęłosięjejszyi.Zamarłaprzerażona.
—Copanitu,udiabła,robi,pannoPomeroy?—syknąłCrane.
—PanieCrane,przestraszyłmniepan.—Harrietstarałasięmyślećszybko.—Niemogłamzasnąć,
więcprzechadzałamsięposkarpie.Acopanturobi?—Pogratulowałasobiebystrościumysłu.
—Obserwuję,pannoPomeroy.Ichybadobrze,prawda?Inaczejmógłbymzostaćzłapanyjakcibiedni
głupcytamnaplaży.—Ostrzemnożadotknąłjejszyi.
Harriet drgnęła, czując zarówno nieprzyjemny zapach tego chudego mężczyzny, jak i siłę jego
wężowegoramienia.
— Nie mam pojęcia, o czym pan mówi, panie Crane. Czy na plaży coś się stało? Myślałam, że już
dawnoskończyliśmytuzprzemytnikami.
—Proszęsobiedarowaćtekłamstwa,pannoPomeroy.—Zacisnąłramię,prawieuniemożliwiającjej
oddychanie.—Samwidzę,cosiętudzieje.Moichkumplizłapanowpułapkę.
—Niemampojęcia,oczympanmówi.
—Doprawdy?Dowiesiępanibłyskawicznie,gdyzejdziemyrazemnaplażę.
Harrietztrudemprzełknęłaślinę.
—Pocomielibyśmytamschodzić?
—Chcępoczekać,ażtenbubeksobiepójdzie,izgarnąć,ilesięda.Zpierwszymbrzaskiemprzyjdzie
tuktośzpolicji,żebyzabraćkosztowności.Muszęłapać,ilesięda.Apanibędziemojązakładniczką,na
wypadek,gdybyktośnaspróbowałzatrzymać.
—Przecieżzbliżasięprzypływ—próbowaładesperackiejobrony.—Niezdążymy.
—Notomusimysięśpieszyć,prawda?Oboje.Proszęsięruszać,pannoPomeroy.Iostrzegam,żejeśli
panikrzyknie,przebijępanigardłonożem.
Crane pchnął ją ku ścieżce. Harriet zerknęła na plażę i stwierdziła, że Gideon i jego pomocnicy
wypełnili już swoje zadanie. Prowadzili przestępców ku innej ścieżce. Gdyby nawet któryś z nich się
odwrócił,niedojrzałbywciemnościachCrane’aiHarriet.
Zakilkaminutodejdątakdaleko,żenieusłysząnawetjejkrzyku.
6
Przypływ nadchodził szybko i Harriet widziała fale niecierpliwie bijące o plażę. Szła niepewnie,
ponieważCranemocnościskałjązaramię,trzymającjednocześnienóżprzyjejszyi.
Gdydotarlidoplaży,popatrzyładokoła,modlącsię,byGideoniDobbsodwrócilisięizobaczyli,co
siędzieje.Wsłabymświetleksiężycawidziałajednaktylkonikłyzarysichpostaci.
— Przypominam, ani słowa! — Crane zacisnął ramię wokół jej szyi. — Mam nie tylko nóż. Także
pistoletwkieszeni.Jeśliudasiępaniuciecprzednożem,wpakujępanikulkęwplecy.Obiecuję.
—Jeślipanstrzeli,innitousłyszą—ostrzegłagoHarriet.Drżałazestrachu.
— Może tak, a może nie. Woda szumi coraz głośniej. Proszę się nie wtrącać, panno Pomeroy, tylko
ruszaćsię.Szybko!
Harriet nagle zdała sobie sprawę, że nie tylko ona drży ze strachu. Crane również dygotał. Czuła
dreszcze przechodzące przez ramię okalające jej szyję. Wyczuwała narastający w nim strach. Cuchnął
nim.
Miaławrażenie,żetonietylkosprawapośpiechu.Wyczuwała,żeonboisięjaskiń.
Nicnowego.JakmówiłaGideonowi,wieluludzinieodważyłobysięwejśćdojaskini.
Opuściwszywzrok,spostrzegłamorskąpianęomywającąjejbuty.Miałapomysł.
—Niemapanczasu,panieCrane.Utkniepanwjaskiniach.Jeślinawetudasiępanunieutonąć,będzie
panmusiałspędzićcałąnocwciemnejjaskini.Wątpię,bytalampawystarczyłanadługo.Proszęsobie
tylkowyobrazićtęprzygnębiającą,przerażającąciemność,panieCrane.Jakwpiekle.
—Zamknijsię—syknąłCrane.
— Policja będzie czekać na odpływ tylko do rana. Wpadnie pan prosto w ich ramiona. O ile
oczywiście nie zgubi się pan w jaskiniach. To też jest możliwe. Ginęli już tutaj ludzie, panie Crane.
Proszęsobietylkowyobrazić,żemógłbypanzgubićsięwtychciemnościach.
—Wyjdęstądzakilkaminut.Mammapę.Ruszsię,kobieto!
Usłyszałarosnącewjegogłosienapięcie.Byłprzerażony.Wiedziałrówniedobrzejakona,żezostało
imniewieleczasu.
Jegowahaniedawałojejjakąśszansę.Starałasięmyślećszybko.Wpierwszejjaskinibędzieciemno.
Crane zatrzyma się żeby zapalić lampę. Będzie zdenerwowany, a jego palce nie są zręczne. Nie zdoła
trzymaćnożaprzyjejszyiprzezcałyczaspodczaszapalanialampy.
Jeśli będzie dość szybka, schowa się w korytarzu w tylnej części, zanim on wyciągnie pistolet i
wystrzeli.
Jeszczerazobrzuciławzrokiemspowitąciemnościąplażęipoczułarozpacz.Gideonijegotowarzysze
bylijużdaleko,zkażdąchwilącorazdalej.
Gdybykrzyknęładośćgłośno,możeGideonusłyszałbyjąmimogłośnegoszumu,aleniewiedziała,czy
zrozumiałby,cosięwłaściwiedzieje.
Musiałastaraćsięuciecnawłasnąrękę.
Wzdrygnęłasię,gdyCranepchnąłjąkuwejściudojaskini.
— Nie wygląda na to, bym potrzebował pani jako zakładniczki, gdy będzie po wszystkim. Oni już
sobie poszli. Mógłbym już teraz się pani pozbyć. Na rany Chrystusa, ale tu ciemno! Jak oni to
wytrzymują?
GdyCranemocowałsięzlampą,Harrietzrozmysłempotknęłasięiupadłanakolana.Uwolniłasięod
jegouścisku.
— Gideon! — Jej krzyk wypełnił jaskinię, ale nie była pewna, czy był słyszalny, na plaży. Kopnęła
lampęiuskoczyławbok.
—Zamknijsię,suko!Szlagbytotrafił!
Cranestałpomiędzyniąawejściem.Nieudajejsięgowyminąć.Odwróciłasięiruszyławciemną
czeluśćjaskini,macającścianywyciągniętymirękami.
—Wracajtutaj!—krzyknął.
W tym momencie lampa buchnęła płomieniem, oblewając jaskinie złotym światłem. Harriet była o
niecałyjardodwejściadotunelu.Rzuciłasięwjegokierunku.
Rozległsięzwielokrotnionyechemhukwystrzału.Harrietnawetsięnieobejrzała.Byłajużwtunelu,w
ciemnościach.
—Aniechcię!—krzyknąłwściekleCrane.—Aniechcięszlag!
Przykucnęławtunelu,pozazasięgiemświatłalampy.Słyszała,jakCranebiegniezaniąciężko.Miała
nadzieję, że się przestraszy i zrezygnuje z zabrania skarbu. Niestety, okazało się, że jego żądza
zawładnięcia łupem była silniejsza niż strach przed ciemnością czy możliwością schwytania przez
policję.
Harrietzapuściłasiędalejwatramentowoczarnytunel,przezcałyczasmacającprzedsobąkamienne
ściany.PromykświatłalampyCrane’aostrzegałją,żewciążjestścigana.Jegokrokiodbijałysięechem
odkamiennejpodłogi.Słyszałajegogłośnyoddech.Rzuciłasiędotunelu.Cośprzetoczyłosięprzezjej
but.Pewniekrab.
Ta niebezpieczna gra w chowanego zdawała się przeciągać w nieskończoność, zmuszając Harriet do
corazśmielszegozapuszczaniasięwkorytarz.Morzebyłocorazgłośniejsze.Wiedziała,żepotężnefale
zaczynają się wlewać do pierwszej jaskini, powoli, ale skutecznie odcinając drogę ucieczki. Za kilka
chwilwyjściezjaskińniebędziewogólemożliwe.Będziezapóźno.
—Dodiabła!—zagrzmiałCrane.—Gdziejesteś,głupiababo!
Potem dobył z siebie przeraźliwy wrzask czysto zwierzęcego przerażenia, który obiegł korytarze
zwielokrotnionyechem.
Odległy,chwiejnyblask lampynagleznikł, pozostawiającHarrietw absolutnejciemności.Usłyszała
oddalającysięstukotbutów.Jegostrachnareszcieprzezwyciężyłchciwość.
Harriet nabrała powietrza głęboko w płuca, żeby uspokoić nerwy, i powoli, ostrożnie rozpoczęła
marsz ku wejściu do jaskini. Wiedziała, że prawdopodobnie jest już za późno. Z pierwszej jaskini
dobiegałjąwyraźnieszumfal.Zmusiłasiędotego,byprzystanąćipomyśleć.
Potrafiła pływać, ale z pewnością nie miała dość siły, by przezwyciężyć opór wdzierającej się do
środkawody.Rozbiłabysięokamienneściany.
Perspektywasamotnegospędzenianocywciemnejjaskiniwcalejejsięniepodobała.Wzdrygnęłasię
namyśl,żebyćmożeutknęłatunadługiegodziny.
—Harriet!Harriet,jesteśtam?Gdzie,udiabła,siępodziewasz?
—Gideon!—Spłynęłonaniąuczucieniewysłowionejulgi.Niebyłajużsamawtejczarnejdziurze.
—Tujestem!Wtunelu!Nicniewidzę!Niemamlampy!
—Zostań,gdziejesteś!Zaraztambędę!
Najpierw dostrzegła chwiejący się płomyk. Chwilę później pojawił się sam Gideon, pochylający
rozłożysteramiona,byprzecisnąćsięprzezzakrętwąskiegokorytarza.
Nie miał na sobie kapelusza, płaszcz przerzucił przez ramiona Harriet zauważyła, że jego spodnie i
butysąprzemoczone,idomyśliłasię,jaktrudnomubyłobrnąćprzezwodę.Zdałasobiesprawę,żezdjął
płaszcz,byuchronićgoprzedzamoczeniem.
Zobaczywszy ją, zatrzymał się. Uniósł lampę, by przyjrzeć się jej dokładniej. Światło wykrzywiało
groźnie jego twarz, ale Harriet pomyślała, że nie widziała jeszcze przystojniejszego mężczyzny niż
Gideon w tej chwili. Był taki wielki i silny. Chciała mu się rzucić w ramiona i z trudem zdołała się
pohamować.
Nicsięniestało?—zapytałszorstko.
— Nic. Ze mną wszystko w porządku. — Popatrzyła na niego bezradnie. — Co się stało z panem
Crane’em?
—Próbowałzmierzyćsięzmorzem.Jeślinieutonął,Dobbsgodopadnie.Wydajemisię,żeniemamy
już szans wydostać się stąd przed świtem. Przyjdzie nam spędzić resztę nocy w tych cholernych
jaskiniach,pannoPomeroy.
—Tegosięobawiałam.DziękiBogu,mapanlampę.
—Mamytęorazkilkainnychzostawionychprzezzłodzieiwkomorze,gdzieprzechowywaliłupy.A
terazwyjdźmyztegodiabelskiegotunelu.JestciaśniejszyniżpłaszczskrojonyprzezWestona.
Harrietniesprzeczałasię.Odwróciłasięiruszyłakujaskini,Gideonpodążyłzaniąigdyznaleźlisięu
wejścia,odetchnąłzulgą.
— Nie jest to jednak najlepszy z pokoi gościnnych w gospodzie. — Zawiesił lampę na metalowym
haku,któryprzestępcywbilikiedyśwścianę.—Obsługakiepska,akamiennapodłogaranozpewnością
okażesiędośćniewygodna.Proszęmiprzypomnieć,bymnieszafowałnapiwkami.
Harrietzagryzławargęwpoczuciuwiny.
— Wiem, milordzie, że to moja wina. Jest mi bardzo przykro, że przeze mnie znalazł się pan w tak
niezręcznejsytuacji.
—Niezręcznej?—Gideonuniósłbrwi.—Nieznaszjeszczeznaczeniategosłowa,Harriet.Jutrosię
dowiesz,conaprawdęoznaczasłowoniezręczny.
Zasępiłasię.
—Nierozumiem,sir.Comipanpróbujepowiedzieć?
—Nieważne.Jeszczebędziedośćczasu,byotymmówić.
Gideonusiadłnawystępieskalnymizacząłściągaćmokrebuty.
—Naszczęściemapaniswojeubranie,ajasuchypłaszcz.Tujestbardzozimno.
—Tak.—Harrietwtuliłasięwpłaszczirozejrzałasięniespokojnie.Zaczęłodoniejdocierać,żema
tu spędzić noc z Gideonem. Nigdy jeszcze w swoim życiu nie spędziła nocy z mężczyzną w jednym
pomieszczeniu.—Jakmniepanznalazł?Czyusłyszałpanmójkrzyk?AmożestrzałpanaCrane’a?
— Jedno i drugie. — But Gideona opadł na kamienną podłogę. Zajął się drugim. — Wypatrywałem
trzeciegozłodzieja,októrympanimówiła.Przypuszczałem,żestoinawarcie.Aleniespodziewałemsię,
żezejdzieścieżkąrazemzpanią.—Drugibutuderzyłopodłogę.
—Rozumiem.—Harrietpopatrzyłanabutyioblizaładziwniesuchewargi.
—Prosiłbymojakieśwyjaśnienie,jeślitomożliwe,pannoPomeroy.—Gideonwstałizabrałsiędo
rozpinaniaspodni.
Oczy Harriet rozszerzyły się w przerażeniu, gdy stwierdziła, że zamierza się pozbyć reszty
przemoczonej garderoby. Powtarzała sobie, że to jedyne rozsądne wyjście w zaistniałych
okolicznościach. Przecież nie mógł spać w mokrym ubraniu, boby się przeziębił. Harriet nigdy jeszcze
niewidziałarozebranegomężczyzny.Odwróciłasięizaczęłamówićszybko,bypokryćzmieszanie.
—Niemogłamspać.Gdypodeszłamdookna,zauważyłam,żenaplażysąjacyśludzie,ipomyślałam,
żewrócilizłodzieje.Wiedziałam,żepanDobbspanazawiadomiibędziemożnazrealizowaćwaszplan.
Zpoczątkubyłambardzopodniecona.Chciałamzobaczyć,cosiędzieje.Apotemzaczęłamsiębać.
—Oco?Otecholernekamienieikości?
—Nie.Opana—szepnęła,słyszącwyraźnieodgłoszdejmowanychspodni.
—Omnie?—Tunastąpiłakrótkapauza.—Czemu,uBogaOjca,miałabysiępaniomniebać?
—No…dlatego,żeniemapanspecjalnegodoświadczeniawłapaniuzłodziei,milordzie.—Harriet
nerwowo wykręcała ręce pod płaszczem — To znaczy… nie jest to pańskie codzienne zajęcie.
Wiedziałam, że przestępcy z całą pewnością są uzbrojeni, a zatem niebezpieczni i… no… — Głos
Harriet załamał się. Ciężko było przyznać się przed sobą, że jej zainteresowania są bardziej osobistej
natury.
—Rozumiem.—GłosGideonabyłchłodny.
—Niechciałampanaurazić,milordzie.Chodziłomitylkoopańskiebezpieczeństwo.
—Acozpanibezpieczeństwem,pannoPomeroy?
Jegosarkastycznytonzbiłjąztropu.
—Niesądziłam,żecośmigrozitam,naszczycieskarpy.
—Ledwopaniąsłyszę,pannoPomeroy.
Harrietodchrząknęła.
—Powiedziałam,żeniesądziłam,żebymicośgroziłotam,naszczycieskarpy.
— Ale się pani pomyliła, prawda? A teraz grozi pani znacznie poważniejsze niebezpieczeństwo, niż
jesttopaniwstaniesobiewyobrazić.
Harrietodwróciłasięnatęgroźbę.Zulgąstwierdziła,Gideonwłożyłjużpłaszcz,któryzakrywałjego
ciałoażdokostek.Pochyliłsięnadjednymzleżącychnaziemiworków.
—Copanrobi,sir?
—Przygotowujędlanasposłanie.Chybażechcepanispaćnastojąco.—Gideonotworzyłworeki
bezwahaniawysypałnaziemiębiżuterięorazwartąmająteksrebrnązastawęstołową.
— Wątpię, bym w ogóle mogła zasnąć — mruknęła Harriet. Patrzyła na Gideona opróżniającego
kolejnypłóciennyworek.—Wiem,milordzie,żejestpanzemniebardzoniezadowolony,ijestmiztego
powoduprzykro,alemusipanprzyznać,żetocosięstało,jestdziełemczystegoprzypadku.
— Raczej przeznaczenia, panno Pomeroy. Sądzę, że lepszym wytłumaczeniem będzie przeznaczenie.
To, co się stało dziś wieczorem, nosi niezaprzeczalne, typowe, niepokojące znamiona działania
najprawdziwszego,przerażającego,cholernegoprzeznaczenia.
— Nie poświęcałam się szczególnie filozofii. Czytałam oczywiście kilku klasyków, ale zawsze
bardziejinteresowałymnieskamieniałości.
Gideonposłałjejdziwnespojrzenie.
— Proszę się przygotować, panno Pomeroy. Przed pani oczyma otworzy się teraz całkowicie inna
dziedzina.
Harrietwzdrygnęłasię.
—Jestpanwraczejdziwnymnastroju,milordzie.
—Możepaniprzypisaćmójnastrójtemu,że,wprzeciwieństwiedopani,odczuwamzdrowyrespekt
wobec siły przeznaczenia. — Gideon opróżnił ostatni worek. Przewrócił wszystkie na lewą stronę i
ułożyłje,tworząccośwrodzajumateraca.
Blask lampy oświetlał stertę kosztowności na kamiennej podłodze. Złote lichtarze, rubinowe
pierścienie i inkrustowane tabakiery połyskiwały w jasnym blasku ognia, który jednak nie dawał ani
odrobinyciepła.
Harrietzerknęłanaworki.
—Zamierzapantamspać,milordzie?
—Obojebędziemytuspać.—Gideonwygładziłposłanie.—Workiochroniąnasprzedchłodemskał,
aprzykryjemysięnaszymipłaszczami.Dziękitemujakośprzeżyjemytęnoc.
—Tak,oczywiście.—Chciał,żebyspałaobokniego!PrzezplecyHarrietprzebiegłnerwowydreszcz,
azarazpotemfalachłodu.Rozglądałasiępojaskini,szukającjakiegośinnegomiejscadospania.—Tak,
wydajemisiętodośćrozsądne.
Gideonpopatrzyłnajejprzemoczonebuty.
—Lepiejtozdjąć.
Podążyłazajegowzrokiem.
—Tak.Tak,oczywiście.
Usiadła obok występu skalnego sąsiadującego ze ścianą, w której tkwił odkryty przez nią wcześniej
ząb.Popatrzyłazesmutkiemnaząbipochyliłasię,byzacząćpowolirozwiązywaćtrzewiki.
Pochwilizsunęłabutyznógizprzerażeniemstwierdziła,żemazupełniegołestopy.Niemiałaczasu,
by przed wyjściem z domu włożyć pończochy. Czuła, że się rumieni, mając jednocześnie nadzieję, że
Gideontegoniezauważy.
—Uspokójsię,Harriet.Cosięstało,jużsięnieodstanie,Żadnemuznasniepozostajeteraznicinnego
doroboty,jaktylkosięzdrzemnąć.Zresztąporadzimysobierano.—GroźneoczyGideonazłagodniały,
gdywyczułjejzmieszanieiniepewność.—Chodźtu,mojadroga.Musimysiędosiebieprzytulić,żeby
sięnieprzeziębićnatychworkach.
Harrietstanęłanapalcachnazimnejpodłodze.Wyprostowałaplecy.Gideonmiałrację.Tobyłojedyne
sensownerozwiązanie.
Niezdolna,byspojrzećmuprostowoczy,podeszłazwahaniemdostertyworków.Stanęłanaskraju
posłania,niewiedząc,comarobićdalej.
Gideonpochyliłsiękuniejirozchyliłpołyjejpłaszcza.Odnalazłjejdłoń,chwyciłmocnoipociągnął
kusobiedelikatnie,choćzdecydowanie.
Wielkim wysiłkiem woli udało się Harriet zachować pozory opanowania, ale jej palce zadrżały w
masywnej dłoni Gideona i widziała, że to wyczuł. Był na tyle taktowny, że nie natrząsał się z niej i
zachowywałsiętak,jakbynicnadzwyczajnegosięniedziało.
Zarazpotemprzytuliłjądosiebie,okryłpłaszczemodstópdogłów,nasunąłjejnagłowękaptur.Czuła
ciepłobijąceodjegosilnegociałależącegotużprzyniej.Odczuwałajenawetpoprzezgrubefałdyjego
palta.Tobyłomiłe.Harrietleżałanieruchomo,obserwująccienieigrającenaścianach.
—Jestminaprawdęprzykrozpowodutychniewygód,milordzie—powiedziałacicho.
—Śpij,Harriet.
—Tak,milordzie.—Przezchwilęmilczała.—Rodzinabędziesięomniebardzomartwić,gdyrano
niebędziemniewłóżku.
—Niewątpię.
—Czysądzipan,żeDobbspowiadomiich,żejesteśmywjaskiniach?
—Jestempewien,żewkrótceusłyszącałąhistorię—odparłsucho.
— Będziemy mogli wyjść stąd dość wcześnie rano — powie działa Harriet z nutką optymizmu w
głosie.
—Niedośćwcześnie,byzatrzymaćkołoprzeznaczenia,pannoPomeroy.—Gideonprzewróciłsięna
bokiprzylgnąłdoniej,Jegoramięobjęłojąwpasie.—Niedośćwcześnie…
Harrietpowstrzymałaoddech,czującnasobieciężarjegoręki.Alepochwilizdałasobiesprawę,że
chciałjątylkociaśniejprzytulić,żebyjejbyłocieplej.Rozluźniłasięnieco.
—Tobardzodziwnasytuacja,przyznapan,milordzie?
—Bardzodziwna.Starajsięzasnąć,Harriet.
Zamknęła oczy, pewna, że nie uda jej się zasnąć. Potem ziewnęła, wtuliła się szczelniej w ciepło
bijąceodGideonaizapadławdrzemkę.
Gdyocknęłasięjakiśczaspóźniej,zdałasobiesprawę,żezrobiłosięchłodniej.Poczułanasobienogę
Gideona. Odruchowo przytuliła się do niego, próbując się ogrzać. Zesztywniała od leżenia na boku na
twardejpodłodze,więcprzewróciłasięnadrugibokiznalazłasiętwarząwtwarzzGideonem.
Od razu zauważyła, że ma otwarte oczy. Przyglądał się jej, dziwnie napięty. Jego oczy płonęły w
migotliwymświetlelampy,aramięzacisnęłosięnajejciele.
— Gideon? — Uśmiechnęła się nieśmiało. Zaspana wyciągnęła rękę by pogładzić jego zeszpecony
policzek.—Czyjużdziękowałamzauratowaniemnie?
Przezchwilęmilczał.Potemuniósłsięnałokciuipochyliłnadnią.
—Wątpię,byśranochciałamizacośdziękować.
Jużmiałazacząćzapewniaćgo,żesięmyli,aleniedałjejszansy.Pochyliłgłowęidotknąłustamijej
ust.
Harrietniezawahałasię.Zarzuciłamuręcenaszyjęiprzylgnęładoniegocałymciałem,upajającsię
ciepłem i siłą Gideona. Jakaś część umysłu podpowiadała jej, że powinna się czuć wstrząśnięta, a
przynajmniejgłębokoupokorzona.Cośmówiłojej,żepowinnazaprotestować.Aleinnaczęśćwiedziała,
żeodpierwszegouściskuGideonawjaskiniczekałanatenpocałunek.
—Widzę,żenaprawdęjesteśmoimprzeznaczeniem—szepnąłGideon.—Nadobreizłe.Jesteśmy
związani.Czybędzieszzemnąwalczyć,Harriet?
Niezrozumiała.
—Dlaczegomiałabymztobąwalczyć?
—MiejscowiludzienazywająmnieprzecieżPotworemzBlackthorneHall.
— Nie jesteś żadnym potworem. — Harriet ponownie dotknęła jego twarzy i pogładziła z
przyjemnością ostro zarysowany policzek i szczękę. — Jesteś mężczyzną. Najbardziej fascynującym
mężczyzną,jakiegowżyciuspotkałam.
—Założęsię,żeniebyłoichwielu—odparłochrypleGideon,rozsuwającjejpłaszcz,bypocałować
szyję.
To nie ma znaczenia. — Zadrżała, czując na sobie wargi Gideona. — Na całym świecie nie ma
drugiegotakiegojakty.Jestemtegopewna.Tegowieczoru,gdytańczyłeśzemną,modliłamsię,żebyten
walcnigdysięnieskończył.
Podobałcisięwalc?—Znówcałowałjejusta.
—Bardzo.
— Tak myślałem. Odczytałem przyjemność z twoich oczu. Jest pani bardzo wrażliwą osobą, panno
Pomeroy.Walczostałstworzonydlapani.
—Chciałabymgojeszczekiedyśzatańczyć—odparła,czującżebrakniejejtchu.
—Wezmętopoduwagę.—Rozsunąłszerzejpołyjejpłaszcza.Napotkałajegopytającywzrok,gdy
położyłdłońnajejpiersiach.Czekałnareakcję.
Westchnęła,zdumionatymśmiałymgestem.Wiedziała,żepowinnagopowstrzymać,aleprzecieżmiała
jużprawiedwadzieściapięćlat.Idopieroporazpierwszydoświadczyładotknięciamężczyzny.Możeto
jedynyiostatniraz?Pozatym,toprzecieżGideon!
— No, Harriet? — Masywna dłoń Gideona poruszała się z zaskakującą delikatnością: głaskała,
chwytała,drażniła.
Harriet czubkiem języka zwilżyła usta. Nie znajdowała słów, by mu odpowiedzieć. Serce waliło jej
mocno i czuła, jak gdzieś wewnątrz niej rozlewa się wilgotne ciepło. Objęła go za szyję i pocałowała
namiętnie, z uczuciem, które wezbrało w niej nagle. Gideon nie potrzebował więcej. Chłodny dystans
nagleznikł.Zsunąłzniejpłaszczisięgnąłdotasiemeksukni.
— Harriet. Moja słodka, ufna Harriet — szepnął, zsuwając z niej górną część sukni. —
Przypieczętowałaśdziśswójlos.
Nierozumiałajegotajemniczychsłów,pochłoniętanapływemnowychwrażeń,starającsięzrozumieć
ich znaczenie. Wiedziała tylko, że jest to coś, czego pragnie. Coś, czego nie może uniknąć. Coś, czego
chce,iczegomusidoświadczyć.
Przezchwilę,gdyzimnepowietrzedotknęłojejskóry,poczułachłód.AlezarazpotemGideonpołożył
sięprzy niej iznów zrobiło sięciepło. Nie tylko ciepło.Było jej gorąco.Goręcej niż kiedykolwiek w
życiu.Jegociężarbyłniewiarygodniepodniecający.Odpowiedziałanańwszystkimizmysłami.
Gideonpozbyłsięniecierpliwieswojegopłaszcza,odsłaniającjedynąrzecz,którąmiałnasobie,czyli
długą, białą koszulę. Na szerokiej piersi wiły się ciemne, gęste włosy, niknące niżej w mrocznym
zagłębieniu.Harrietkącikiemokazauważyławielką,twardąmęskośćizadrżała.
—Gideon?
— Musisz mi ufać — powiedział matowym, ochrypłym głosem, przez który przebijało pożądanie.
Okrył ich oboje swoim płaszczem, zasłaniając swoje ciało przed jej wzrokiem. — Nie masz innego
wyjścia,jaktylkomizaufać.Popatrznamnie,mojasłodkaHarriet.
Usłuchała i zobaczyła w jego oczach pragnienie. Nigdy przedtem nie widziała pożądania w oczach
mężczyzny,alerozpoznałajenatychmiast.Zobaczyławjegowzrokuniepokójideterminację,jakgdyby
zmagałsięzjakimścierpieniem,któregonadejściasięspodziewał.
Harrietuśmiechnęłasięlekko.
—Ufamci,Gideonie.
Westchnął i pochylił się, by delikatnie całować jej piersi, Zacisnęła dłonie na jego plecach. To
przechodziłowszelkiewyobrażenie.Czuła,jakrękaGideonazsuwasięcorazniżej,podciągajejsuknię
ponadbiodra,corazwyżej,ażodsłoniłającałą.Harrietdrżałapodlekkąpieszczotąjegopalców.
Dłoń Gideona zawędrowała teraz pomiędzy jej uda, przesuwając się ku źródłu owego wilgotnego
ognia, który w niej płonął. A potem, gdy nagle wsunął palec w ten ogień, otwierając ją, krzyknęła
zaskoczona.
— Jesteś już dla mnie mokra. — Gideon wyjął delikatnie palec i niespodziewanie wsunął go z
powrotem.
Całe ciało Harriet napięło się w odpowiedzi na to nieoczekiwane wtargnięcie. Zacisnęła powieki i
zastygła w bezruchu, nie mogąc się zdecydować. Jego obecność w niej sprawiała jej przyjemność. To
wszystkobyłotakienowe.Fascynująconowe.
Gideonjeszczerazporuszyłręką,aonazdecydowałasię.Tobyłowspaniałe!Uniosłabiodrakuniemu,
objęłagoramionami.
—Chceszmnie.—Gideonlekkochwyciłzębamijejpierśipociągnął.—Powiedzto.
— Chcę. — Trudno jej było mówić. Wydała z siebie niewyraźne westchnienie. — Chcę ciebie,
Gideonie.
—Powtórzto.Muszętosłyszeć,mojasłodka,lekkomyślnaHarriet.Muszętoodciebieusłyszeć.—
Jegorękaporuszałasięwniej,zataczającnieregularnekoławwilgotnymogniu.
Harrietniespodziewałasię,żepłonącywniejogieńmożejeszczeprzybraćnasile.Wsunęłasiępod
Gideona,szukającczegoś,czegoniepotrafiłabynazwać.
—Proszę!Proszę,Gideonie!
—Tak—wymamrotał.—Dodiabła,tak!
RozsunąłszerzejnogiHarrietiułożyłsiępomiędzyjejudami.Poczuła,żesięgnąłręką,bydotrzećdo
tejczęścijejciała,którąwłaśniepieścił.Otarłsięojejgorącąwilgoć.Zarazpotempoczuła,żezaczyna
wniąwchodzić.
Wyprężyła się, zrozumiawszy, że ta szczególna część jego ciała jest równie pokaźna jak on cały.
Zacisnęła palce na plecach mężczyzny i gwałtownie otworzyła oczy, by spotkać jego dziki, pełen
namiętnościwzrok.
— Sprawiam ci ból — powiedział przez zaciśnięte zęby. — Nie chciałem tego. Jesteś taka wąska.
Takamała,pięknaiwąska.Ajajestemwielkim,niezgrabnymbrutalem,którycisięnarzucabezpowodu.
—Niemówtak.Nienarzucaszmisię.—Popatrzyłaprostowjegolwieoczyiwichgłębidostrzegła
bóliżal.—Nigdyjużniemówczegośtakiego.Tonieprawda.
— To jest prawda. Z rozmysłem nauczyłem cię odczuwać coś z czym nie jesteś w stanie sobie
poradzić.Ajawykorzystujętwojeuniesienie.
—Niejestemdzieckiem.Samapodejmujędecyzje—odparła.
—Doprawdy?Niesądzę.Ranobędzieszmiałaczegożałować.Niepowinienemcidokładaćkłopotów.
Wyczuła instynktownie, że Gideon chce się wycofać, a ona tego nie chciała. Potrzebował teraz
zapewnienia,żeHarrietchcegotaksamojakonjej.
—Nie!—Zatopiłapaznokciewjegomasywnymkarkuiwygięłasięzapraszająco.—Nie,Gideonie!
Proszę,nieodsuwajmnieteraz.Chcęciebie!
Zawahałsię,wciążjednakdotykająctejmiękkiej,wilgotnejbramy,zapraszającejdojejwnętrza.Na
jegoczolepojawiłysiękropelkipotu.
—NaBoga!Chcęciebie!Chcębardziejniżczegokolwiekdotądwmoimżyciu.—Słowatewydobyły
sięztrudemzjegopiersi,podczasgdypowoli,aleuparcie,zagłębiałsięwjejciele.
Nie potrafiła powstrzymać się od krzyku. Gideon zamknął jej usta pocałunkiem, upajając się jej
spazmatycznymjękiem.
Harrietowładnęłopodnieceniewywołanezarównobólem,jakiprzyjemnością.Czułasięrozciągnięta
i napełniona do granic wytrzymałości i nagle mgliście zdała sobie sprawę, że bliska jest tego dreszczu
podniecenia,któryprzedtemwydawałjejsięnieosiągalny.
Zrozumiała, że dotarła do krawędzi wielkiego odkrycia. Jeszcze chwila, a sięgnie po nieuchwytną
rozkosz.Byłategopewna.
Nie było czasu. Gideon cofnął się na chwilę, by ruszyć ponownie do ataku, prosto do jej wnętrza.
Wydałzsiebieokrzykpełendzikiej,męskiejsatysfakcji.Jegociałowygięłosię;każdymięsieńnapięty
byłjakstruna,twardyjakstal.
Apotemopadłnanią,ciężkooddychająciprzyciskającjądotwardejkamiennejpodłogijaskini.
7
Gideon wstał raz w ciągu nocy, żeby zapalić drugą lampę. Nie budząc Harriet, powrócił na ich
prowizoryczneposłanie,przytuliłsiędoniejizasnął.
Gdyobudziłsięponownie,świtało.Wjaskinitrudnotobyłostwierdzić,alezmysłypodpowiadałymu
nadejścieporanka.Porankaiczasuwyrównaniarachunków.
Wiedział,nacosięzanosi,jużodchwili,gdyzauważyłCrane’aumykającegozjaskini,idomyśliłsię,
że Harriet jest w środku. Brnąc przez nacierające wściekle fale, zdawał sobie sprawę, że nie ma już
czasunaodnalezieniejejiwyprowadzeniestamtądprzedcałkowitymzalaniemwejścia.Atooznaczało,
że spędzi z nią noc. Oznaczało, że przed nadejściem poranka, skompromituje ją całkowicie. Nie mógł
zrobićnic,byuciecprzedtym,conieuniknione.
Mimowszystkoniezamierzałkomplikowaćdodatkowosprawy,kochającsięzHarriet.
Teraz zrozumiał, że gdy zobaczył jej uśmiech, gdy wyciągnęła do niego ręce i otworzyła się
zapraszająco,wszystkiejegodobreintencjeuleciałyjakdym.
To,żesięzniąkochał,byłorównienieuniknionejaknadejścieświtu.
Gideon przeciągnął się ostrożnie, krzywiąc się, gdy prostował mięśnie zesztywniałe od leżenia na
twardej skale. Wyczuł, że Harriet poruszyła się obok niego i przytuliła, szukając ciepła. Nie otworzyła
oczu.
Uśmiechnąłsiędosiebie,patrzącnanią.Oparłamugłowęnaramieniutak,jakbytobyłanajbardziej
naturalna pozycja pod słońcem. Większą część jej twarzy zakrywały wijące się bezładnie kasztanowe
włosy.Gideondotknąłichdelikatnieistwierdził,żesąniezwyklemiękkie.Zacisnąłdłoń,azarazpotem
otworzył, wpuszczając z niej włosy. Jak żywe istoty, rozproszyły się natychmiast. Pomyślał, że włosy
Harrietsątakiejakona:miękkie,pachnąceipełnekobiecejżywotności.
Tejnocyzatraciłsięprzytejkobiecie.Tejnocyuzmysłowiłsobiepełnięswegopożądania.Tejnocy
ona powiedziała i pokazała mu, że go pragnie. Oddała mu się w dzikim, a jednocześnie naiwnym
zapamiętaniu, które było nieskończenie więcej warte niż cała ta sterta klejnotów leżących na podłodze
jaskini.
OddałasięPotworowizBlackthorneHall,mimojegoszpetnejtwarzyirównieszpetnejprzeszłości!
CiałoGideonazesztywniałopodwpływemgorącychwspomnień.Przesunąłnogąpojejudzie,ajego
dłońzakreśliłałuknawydatnymłukupośladków.Marzył,bytaczarownachwilanigdysięnieskończyła.
Nigdydotądnieobawiałsiękonfrontacjizrzeczywistością.Dawnojużsięnauczyłsobieztymradzić.
Ale tego ranka oddałby duszę za czarodziejską różdżkę. Machnąłby nią w tej jaskini, zamieniając ją w
świat,wktórymonitakobietamoglibypozostaćnazawsze.
Harriet uniosła powieki i zamrugała. Przez chwilę patrzyła zaspana na Gideona, aż w końcu powrót
świadomościrozjaśniłjejturkusoweoczy.
—DobryBoże—powiedziałasiadającgwałtownie.—Któragodzina?
—Jestjużrano,jakprzypuszczam.—Zauważył,żezawstydzonaotuliłasiępłaszczem.Unikałajego
wzroku.Najejpoliczkachzapłonąłrumieniec.—Uspokójsię,Harriet.
—Mojarodzinabędzieśmiertelnieprzerażona.
—Niewątpliwie.
—Musimystądwyjść,żebymmogłaimpokazać,żenicmisięniestało.
—Aczytoprawda?—Gideonusiadłniespiesznie,patrzącnanią.
Odwróciłasięodniego.
—Nierozumiem,milordzie.
—Wybaczmi,mojadroga.Niechciałembyćzłośliwy.—Gideonwstał,nieświadomswejnagoścido
chwili,gdyHarrietodwróciłanaglewzrok.Rozbawiłogoto.Wyglądałoto,jakbyniedostrzegałaszramy
najegotwarzyijakbyzawstydzałjątylkowidokjegomęskości.—Powinnaśsięubrać,Harriet.Zaczął
sięodpływiDobbs,szukającnas,możetuladachwilazajrzeć.
— Tak. Tak, oczywiście. — Wstała, nadal ściskając płaszcz. Pochyliła się, by podnieść suknię.
Zawahałasię,niemogączdecydować,jaksięubrać,niezdejmującpłaszcza.
—Zarazcipomogę—zaproponowałłagodnymtonem.
—Toniebędziekonieczne,milordzie.
— Jak sobie życzysz. — Gideon przeciągnął się ponownie i podszedł do swoich rzeczy. Włożył
koszulęispodnie,zadowolony,żewyschłyprzeznoc.Jegoprzemoczonebutybyłysztywneodsoli.
—Gideon?
—Tak,kochanie?
Harrietzawahałasię.
—Chodzimiotęnoc,milordzie.Niechciałabym…Toznaczy,niepowinienpanczućsię…
—Możeszpowiedziećswojejciotce,byoczekiwałamniedziśotrzeciejpopołudniu.—Gideonowi
udałosięwkońcuwciągnąćjedenzzesztywniałychbutów.Toniebyłołatwezadanie.Skóraskurczyła
siębardzo.
—Dlaczego?—zdumiałasięHarriet.
Podniósł głowę, posłał jej porozumiewawcze spojrzenie i począł mocować się z drugim butem.
Harriet patrzyła na niego zaskoczona. Zastanawiał się, czy dotarło do niej w pełni znaczenie ostatnich
wydarzeń.
—Wtychokolicznościachbędęchciałoczywiściezłożyćjejuszanowanie—odparł.
—Uszanowanie?Tylkoto?
Żachnąłsię.
—Izłożyćoficjalnąpropozycjęmałżeństwa.
— Wiedziałam — wybuchnęła Harriet. — Wiedziałam, że o tym pan myślał! Ale ja pańskich
oświadczynnieprzyjmę.Rozumiepan?Niepozwolępanutegozrobić.
—Niepozwoliszmitegozrobić?—Gideonprzyglądałsięjejpodejrzliwie.
—Oczywiście.Och,wiem,oczympanterazmyśli.Uważapan,żezpowodutego,cozaszłomiędzy
namidziśwnocy,jestpanzobowiązanyoświadczyćsię.Alezapewniampana,sir,żejesttoabsolutnie
zbędne.
—Doprawdy?
— Zdecydowanie. — Harriet wyprostowała się dumnie. — To, co się dzisiaj wydarzyło, nie jest
pańskąwiną.Tojajestemwinna.Gdybymnieokazałasięnatyległupia,bywyjśćnaskarpęiprzyglądać
się,cosiędzieje,nicbysięniestało.
—Aletamposzłaś,Harriet.Icałaresztajużsięstała.
— To nieistotne. Nie chcę, by pan czuł się zobowiązany do oświadczyn. — Wyglądała na
zdecydowaną.
—Harriet,jesteśzdenerwowana.Gdysięuspokoisz,stwierdzisz,żeniemaszinnegowyjścia,jaktylko
przyjąć moją propozycję małżeństwa. Podejrzewam, że twoja ciotka i siostra też będą nalegać, byś się
zgodziła.
—Niesądzę,byichnaleganiabyłyażtakważne.Samapodejmujędecyzje,milordzie,itakwłaśnie
stałosiętejnocyPoniosępełnetegokonsekwencje.
— Ja też sam podejmuję decyzje, Harriet — powiedział, tracąc powoli cierpliwość z powodu jej
wojowniczego nastawienia. — I ja też ponoszę za nie odpowiedzialność. Dziś po południu zaręczymy
się.
— Nie. Nie zaręczymy się. Do diaska, Gideonie! Nie wyjdę za mąż tylko dlatego, że zostałam
skompromitowana!
GniewGideonaosiągnąłapogeum.
— A ja nie pozwolę, by znów mówiło się, że Potwór z Blackthorne Hall uwiódł i potem bez
skrupułówodepchnąłkolejnącórkęproboszcza!
Harrietzbladła.Patrzyłananiegooczymarozszerzonymiprzerażeniem.
—NaBoga!Gideon!Niepomyślałamotym,cootobiepowiedzą.
—Dodiabła!—Gideonzbliżyłsiędoniejichwyciłjązaramiona.Chciałniąpotrząsnąć.Trzymałją
mocno,zmuszając,bypatrzyłamuprostowoczy.—Wogóleniemyślałaś.Snułaśtylkoteswojenaiwne,
sentymentalneprzypuszczenia,niemającpojęciaotym,zjakąrzeczywistościąprzyjdziecisięzmierzyć,
gdyopuścimytomiejsce.
Patrzyłananiego.
— Przez cały czas wiedziałeś, do czego będziesz zmuszony. To o tym myślałeś, mówiąc o
przeznaczeniu.
—Oczywiściewiedziałem,jakibędzietegokoniec.Tyteż.Potrząsnęłazdecydowaniegłową.
—Nie.Naprawdęniepomyślałamotymażdodzisiejszegoranka,gdyobudziłamsięistwierdziłam,
że możesz czuć się zobowiązany do złożenia mi propozycji małżeństwa. Powiedziałam sobie, że to
niepotrzebne.Wytrzymamplotkiludzizokolicy.Aponieważitakniewejdędotowarzystwainieplanuję
małżeństwa,niesądziłam,byważnebyłoto,copowiedząludzie.
—Ajeślibędzieszwciąży?Jaksobieztymporadzisz?
Harrietopuściławzrokzapłoniona.
—Tomałoprawdopodobne,milordzie.Wkońcutotylkojedenraz.
—Harriet,wystarczytylkojedenraz.
Zacisnęłausta.
—Takczyinaczej,przekonamsięotymzakilkadni.
— Kilka dni? To będą najdłuższe dni w twoim życiu! Harriet, jesteś przecież inteligentną kobietą.
Proponuję,byśwzięłatopoduwagęiprzestałabyćnaiwnym,ulegającymnastrojomdzieckiem.
Jejpalcezacisnęłysięnabrzegupłaszcza.
—Takjest,milordzie.
Gniew opuścił Gideona równie szybko, jak przyszedł. Przyciągnął Harriet do siebie i przytulił.
Wyczuwałnapięciejejzesztywniałychpleców.
— Czy małżeństwo ze mną to coś tak strasznego, Harriet? W nocy nie uważałaś mnie za
odpychającego.
— Ależ nie jest pan wcale odpychający, milordzie. — Jego koszula tłumiła jej słowa. — Nie o to
chodzi.Rzeczwtym,żeniechcęwychodzićzamążzsamegotylkopoczuciaobowiązku.
— Rozumiem. Należysz do upartych kobiet. — Uśmiechnął się ponad jej głową. — Przyzwyczajona
jesteś chodzić swoimi własnymi drogami. Bez wątpienia obawiasz się utraty swojej cennej
niezależności.
—Niezamierzamtracićniezależności—wymamrotała.
—Zczasemprzyzwyczaiszsiędomałżeństwa.
—Posłuchaj,Gideonie.Ocochodziwtejmowieoprzyzwyczajaniusię?
— Nieważne — powiedział łagodnie. — Zajmiemy się tym później. A teraz musisz mi pozwolić
poinformowaćtwojąciotkęonaszychzaręczynach.
—Ależ,Gideonie…
— Mówisz, że za kilka dni będziesz wiedziała, czy nosisz moje dziecko. Jeśli się okaże, że tak,
postaramsięowszystkiepotrzebnedokumentyinatychmiastsiępobierzemy.Jeślinie—załatwimyrzecz
wbardziejtradycyjnysposóbiustalimydatęwodpowiednioodległymterminie.
Harrietuniosłagłowę;naglewszystkozrozumiała.
—Chcepanczekaćtakdługo,jaksięda?
— Tak. Jeśli rozniesie się, że nie ma powodu do pośpiechu, plotki ucichną. A teraz, gdy wszystko
ustalone,ruszajmy.Ludziewkrótcezacznąnasszukać.—Uwolniłjązobjęćiposzedłpolampę.
Harriet nie wypowiedziała ani słowa, idąc za nim tunelem. Gideon wyczuwał, że jest przygnębiona,
alezacisnęłaustainieprotestowała.
Wiedział, że czuje się nieszczęśliwa i schwytana w pułapkę, lecz nie potrafił poprawić jej nastroju.
Pewienbyłjednak,żemożeuczynićjądalekobardziejnieszczęśliwą,jeśliniewymusinaniejdecyzjio
ślubie.
Upierała się, że nie potrzebuje ochrony w postaci oficjalnej propozycji małżeństwa z powodu
wydarzeńostatniejnocy,aleGideonznałprawdę.Jejżyciemogłobysięzmienićwpiekło,nawettu,w
UpperBiddleton,gdybyniepostąpiławłaściwie.Niechciałstaćsięprzyczynąjejnieszczęścia!Zdawał
sobiesprawę,żeniejestzachwyconaperspektywąpoślubieniago,leczniebyłoinnegowyjścia.
Teraz była zbyt zdenerwowana, by myśleć jasno. Gideon zastanawiał się, kiedy do niej dotrze, że
powinnaobawiaćsięczegośowielegorszegoniżperspektywawyjściazamąż.
Zpewnościąwkrótceznajdziesięjakaśuczynnaduszyczka,którazadasobietrudostrzeżeniajejprzed
prawdziwymniebezpieczeństwem,tymmianowicie,żemożenigdyniewyjśćzamąż.
Wcześniej czy później ktoś poczuje się w obowiązku przypomnieć Harriet, że Gideon ma taką
reputację,żeniktniespodziewasięponim,bypostępowałwłaściwie.PotwórzBlackthorneHallniebył
znanyjakoczłowiekhonoru,gdyrzeczdotyczyłaniewinnych,młodychkobiet.
Dobbsczekałnanichprzywejściudojaskini.TowarzyszyłmuOwl,wyjątkowowszechstronnysłużący
Gideona.
Gideonwybrałgowtakisamsposób,wjakiwybierałkonie.Niezewzględunawyglądczyprzyjemne
usposobienie, lecz dla lojalności, siły i opanowania. Do czasu spotkania Gideona Owl wiódł żywot
boksera.
W przeciwieństwie do innych mistrzów boksu potrafił przetrwać lata, dając pokazowe mecze. Miał
skromnydochództego,żepozwalałdobrzeurodzonymmłodymbyczkompłacićzaszansęzmierzeniasię
z nim. Takie młode byczki nie lubią przegrywać. Owl rozumiał ten podstawowy dla prowadzenia
interesówfakt.
Jego twarz nosiła ślady jego kariery: wielokrotnie złamany nos, zmaltretowane uszy, liczne braki w
uzębieniu.Miałmasywnąbudowębokserainigdynieprezentowałsiędośćdobrzewstrojusłużącego,
ale Gideonowi nie o to chodziło. Owl był jednym z nielicznych ludzi na tym świecie, którym ufał, i
jedynym,zktórymmógłszczerzeporozmawiać.
— No, no. Widzę, że jakoś oboje przeżyliście tę noc. — Dobbs uniósł lampę na ich widok. —
Wszystkogra,jaksiędomyślam?
—Wporządku.—GideonpopatrzyłnaOwla.—Auwas?
— Oczywiście, milordzie. — Owl obrzucił Harriet niechętnym spojrzeniem. — To jest panna
Pomeroy, jak przypuszczam? Jej rodzina jest wielce zaniepokojona. Rozmawiałem z ich gospodynią ,
paniąStone,któranajwyraźniejwpełnipojmujepowagęsytuacji.
— To mnie nie dziwi — odparł cicho Gideon. — Panno Pomeroy, pozwoli pani przedstawić sobie
mojego służącego. Nazywa się Owl. Jest wyjątkowo pomocny w wielu sytuacjach, ale całkowicie
pozbawionypoczuciahumoru.PannaPomeroyijazamierzamysięwkrótcepobrać,Owl.
Owlłypnąłnaniąokiembazyliszka.
—Todoskonale,milordzie.Harrietskinęłagłową.
—Niewyglądapanjednaknazachwyconegotympomysłem,Owl.
— Nie moja rzecz o tym decydować, panno Pomeroy. Moj pan postępuje tak, jak sam uzna za
stosowne.Zawszetakbyło.Ibezwątpieniabędzie.
—Niezwracajnaniegouwagi—rzekłGideon.—Będzieszmusiaładotegoprzywyknąć.Dobbs,czy
udałosięwamzłapaćCrane’a?oTakjest,sir—odparłradośnieDobbs.—Udałosię.Wyciągnęliśmy
go z wody, zanim poszedł na dno. Ale było już za późno na wchodzenie do jaskini po pana i pannę
Pomeroy.Pomyśleliśmy,żezaprowadzijąpandosuchejczęścijaskiniitamprzetrwacienoc.
Tak.—GideonrzuciłokiemnapodejrzaniespokojnąHarriet.—OdprowadźmyterazpannęPomeroy
do domu. Przeżycia ją wyczerpały. Poza tym jest jeszcze parę drobiazgów, które chciałbym z panem
omówić,Dobbs.
—Rozumiem,sir.Rozumiem.
Cała grupa wyszła z jaskini i ruszyła plażą, a potem ścieżką w kierunku starego probostwa. Na
szczycieskarpyGideonująłHarrietzaramię.OdprawiłDobbsaiOwlaruchemgłowy.
—Chodź,Harriet—powiedziałłagodnie.—Odprowadzęciędosamegowejścia.
—Toniejestkonieczne—odparła.—Trafięprzecieżdowłasnychdrzwi.
Pohamowałsięzripostą.Harrietbyłaoszołomionaostatnimiwydarzeniamiijejnaturalnaniezależność
szukała jakiegoś ujścia, by dać o sobie znać. Gideon powtarzał sobie, że w najbliższej przyszłości
powinienbyćprzygotowanynabrakentuzjastycznejwspółpracyzjejstrony.Ważnebyło,byzrozumiała,
żeniemainnegowyjścia,jaktylkoprzyjąćoświadczyny.
Drzwi probostwa otworzyły się, zanim Gideon i Harriet dotarli do pierwszych stopni. Felicity, z
wyrazemulgiizaciekawienianatwarzy,najwyraźniejwypatrywałaichprzezokno.
—Harriet,taksięmartwiliśmy.Niccisięniestało?
—Wszystkowporządku—zapewniłająsiostra.—CozciociąEffie?
—Przypuszczam,żeprzygotowujesięwsalonienapogrzeb.PaniStonezemdlałazarazpotym,jakpan
Owlprzyszedłtupóźnowieczorem,byopowiedziećnam,cosięstało.Cuciłamjąprzezkilkagodzin.—
FelicityzwróciłasiędoGideona:—Apan,sir,comadopowiedzenia?
Gideonuśmiechnąłsięzrezerwąnatowyzwanie.
— Obawiam się, że nie mam ani czasu, ani chęci, by mówić teraz cokolwiek. Wrócę tu jednak o
trzeciej,bypomówićzpaniciotką.Proszęjejpowtórzyć,bymnieoczekiwała.—ZwróciłsiędoHarriet:
—Dozobaczenia,mojadroga.Zobaczymysiępopołudniu.Nieprzemęczajsię.Zpewnościąpoczujesz
sięlepiej,gdyweźmieszgorącąkąpiel.
Harrietprychnęłapogardliwie.—Niemamzamiarusię„przemęczać”,jakpanbyłłaskawtookreślić.
Alerzeczywiściewezmęgorącąkąpiel.
Wmaszerowaładodomuizdecydowanymruchemzamknęłamudrzwiprzednosem.Gideonpowrócił
doDobbsaiOwla.
—PannaPomeroyniejestdziśwnajlepszymnastroju—zauważyłDobbs.—Widoczniepotym,co
przeszła.Sympatycznapanienka.Mamyszczęście,żeniewpadławhisterię,sir.
— Moja narzeczona nie należy do osób łatwo wpadających w histerię. Proszę nie zaprzątać sobie
uwaginastrojamipannyPomeroy,Dobbs.Mamyinne,ważniejszesprawydoomówienia.
—Takjest,sir.Ajakietosprawy,waszalordowskamość?
Gideonpopatrzyłznacząconaskarpę.
—Możliwość,żeniezłapaliśmyjeszczewszystkichzłodziei.
BrzydkatwarzDobbsawykrzywiłasięwdziwnymgrymasie.
—Sądzipan,żesąjeszczeinni?
— Kolekcja klejnotów przechowywanych w tej jaskini jest doprawdy imponująca — powiedział z
namysłemGideon.—Wydajemisię,żewybierałjektośznającysięnarzeczyiniejesttoprzypadkowy
zbiór.
Aha.—Dobbsuchwyciłsiętejmyśli.—Uważapan,żezatymizłodziejamistoijakiśmózg?Ktoś,kto
wyznaczałnajcenniejszeokazydokradzieży?
—Myślę,żewartoprzepytaćCrane’aipozostałychdwóch,którychujęliśmydziśwnocy.
— Zgadzam się — przytaknął Dobbs, zacierając ręce. — Im więcej, tym lepiej. Nie muszę panu
przypominać,żerozwiązanietejsprawyprzysporzymiwielerozgłosu.Tak,sir,wszyscyelegancibędą
sięustawiaćwkolejkach,żebywynająćJ.WilliaapDobbsa.
—Niewątpliwie.—GideonzwróciłsiędoOwla—GdypójdędomagistratuzDobbsem,byzająćsię
przesłuchaniami,tyruszajdoBlackthorneHallikażlokajowiprzygotowaćdlamnieubranienawizytęw
probostwie. Upewnij się, że wszystko jest w porządku, Owl. Zamierzam się oświadczyć i chciałbym
zrobićdobrewrażenie.
—Pewniebędziepanchciałsięubraćnaczarno,milordzie.Takjaknapogrzeb.
***
Effie nalała sobie kolejną filiżankę herbaty. To już czwarta od czasu, gdy Harriet zeszła na dół po
kąpieli.Felicityprzechadzałasiępodoknemsalonuzniezmierniepoważnąminą.PaniStonezdołałajuż
przyjśćdosiebiepokolejnymomdleniuwywołanympojawieniemsięHarriet.Gdytylkosiępodniosła,
zaciągnęławszystkiestorywoknach,jakwdomuumarłego.
Wysoki zegar tykał dostojnie, wskazując nieubłaganie zbliżającą się godzinę trzecią. Z każdym
nieznacznym poruszeniem jego wskazówek Effie coraz głębiej zapadała w przygnębienie. Nad całym
domemzawisłaauraniepokoju.
Harriet zdawało się, że staje się ona coraz gęstsza. Z początku gnębiło ją poczucie winy, że tak
wszystkichzmartwiła.Terazzaczynałatracićcierpliwośćzpowodudziwnegozachowaniadomowników.
—Niemogęzrozumieć,dlaczegozachowujeciesięwszyscyjakbymumarławtejjaskini—mruknęła,
nalewającsobieherbatę.
Nie wiedząc, jaki rodzaj sukni byłby najbardziej odpowiedni na taką okazję jak przyjmowanie
oświadczyn, wybrała najnowszą, muślinową, niegdyś białą, którą przefarbowała na żółto, gdy zaczęła
tracić kolor. Długie rękawy zebrane były w nadgarstkach, a dekolt zakrywała skromna wyszywana
narzutka.Naniesfornychwłosachupięłaświeży,białyczepekzkoronki.Bezczepkazawszeczułasięnie
ubrana.
Gdyprzyglądałasięsobiewlustrze,doszładowniosku,żewyglądatakjakzwykle.Awłaściwiejak
codziennie. Można by się spodziewać, że po tym, co się wydarzyło ostatniej nocy, powinna się choć
trochę zmienić. Stać się bardziej ponętna albo interesująca… Ciekawie byłoby stwierdzić, że stała się
terazkimśtajemniczym.TymczasemwyglądałapoprostujakHarriet.
— Dzięki Bogu, nie umarłaś — odezwała się Felicity. — Mówię poważnie, Harriet. Przede
wszystkim, nie rozumiem, jak mogłaś w ogóle pójść do tych jaskiń, a tym bardziej spędzić całą noc w
którejśznich.Tomusiałobyćstraszne.
— Właściwie nie było to straszne, tylko dość niewygodne. — A poza tym, nie miałam specjalnego
wyboru.—Harrietupiłałykherbaty.—Gdyjużtamweszłam,niebyłosposobu,żebywyjść,bozaczął
sięprzypływ.Wszystkototylkowypadek.Chciałabymtojeszczerazpodkreślić.
—Tokoszmar—powiedziałaponuroEffie.—Bógjedenwiecosięterazmożezdarzyć.
—Zapewnemojezaręczyny—odparłazwestchnieniemHarriet
—Zmężczyzną,którymaodziedziczyćtytułpara—zauważyłajakzwyklepragmatycznaFelicity.—
Nietakizłylos,moimzdaniem.
— Nie byłoby to takie złe, gdyby żenił się ze mną, bo się nieprzytomnie zakochał — sprostowała
Harriet.—Problempoleganatym,żeonżenisięzpoczuciaobowiązku.
—Itakpowinnobyć—podsumowałachmurnieEffie.—Zniszczyłtwojąreputację.Całkowicie.
Harrietżachnęłasię.
—Wcalenieczujęsięzrujnowana.
Pani Stone wkroczyła do pokoju, niosąc kolejną tacę z herbatą, i dołączyła do nielicznej grupy
zebranych.Miaławyglądkogośkomudanebędzieobwieścićkoniecświata.
— Nie będzie żadnych zaręczyn ani małżeństwa. Posłuchajcie moich słów. Zobaczycie. Potwór z
BlackthorneHallzabawiłsięwswójdiabelskisposóbzpanienkąHarrietiterazodtrącijąjakśmieć.
—PanieBoże,dopomóż!—Effiezmięławdłonichusteczkęizjękiemprzechyliłasiędotyłu.
Harrietpociągnęłanosem.
—Doprawdy,paniStone.Wolałabym,abyniewyrażałasiępaniomniejakoośmieciu.Powinnapani
pamiętać,kimdlapanijestem.
—Tonieżadnaaluzjaosobista,panienkoHarriet.—PaniStonezbrzękiempostawiłatacę.—Japo
prostuznamnaturętejbestii.Jużrazprzeztoprzeszłam.Dostał,czegochciał.Terazjestjużdaleko.
FelicitypopatrzyłaznamysłemnaHarriet.
—Czynaprawdędostał,czegochciał,Harriet?Niewyrażałaśsięnatentematdośćjasno.
—Namiłośćboską—wtrąciłasięEffie,zanimHarrietzdążyłachoćbypomyślećoodpowiedzi.—
Tonaprawdęniejestterazistotne.Najważniejsze,żezłojużsięstało.
Harrietuśmiechnęłasiębladodosiostry.
—Widzisz,Felicity?To,cosięnaprawdęwydarzyło,niejestważne.Licząsiępozory.
—Tak,wiem—odparłaFelicity.—Alewiesz,żejestembardzociekawa.
— Och, uwiódł ją, uwiódł — powiedziała zdecydowanie pani Stone. — Możesz być pewna. Żadna
młoda,niewinnapanienkaniespędziłabynocyzPotworemzBlackthorneHall,żebyniestwierdzićrano,
żejąuwiódł.
Harrietpoczuła,żesięrumieni.Sięgnęłapojednozmałychciasteczeknatacy.
— Dziękujemy pani za opinię, pani Stone. Wydaje mi się, że dość już usłyszałyśmy. Dlaczego nie
pójdziepaniterazdopilnowaćkuchni?Jestempewna,żejegolordowskamośćprzybędzietuladachwila.
Będziemypotrzebowaliwięcejherbaty.
PaniStoneżachnęłasię.
—Jużprzyniosłamherbatę.Apanitylkooszukujesamąsiebie,myśląc,żeSt.Justinpokażesiętudziś
po południu. Lepiej poddać się temu, co i tak nieuchronne. I modlić się do Pana Najwyższego, żeby
panienkaniebyławciążytakjakmojabiednaDeirdre.
Harrietzacisnęłaustawgniewie.
—Nawetjeślitakijestmójlos,niezamierzamdodawaćdotegodramatusamobójstwa,paniStone.
— Harriet, proszę — zaoponowała Effie. — Czy nie możemy porozmawiać o czymś innym? Cała ta
gadaninaouwiedzeniuisamobójstwachźledziałaminanerwy.
Odgłos kopyt końskich przyniósł szczęśliwie koniec tej rozmowy. Felicity poszybowała do okna, by
wyjrzećspomiędzyzasłon.
— To on! — krzyknęła triumfalnie. — Na jakimś wielkim koniu. Harriet miała rację. St. Justin
przyjechałtu,żebysięoświadczyć.
— Bogu niech będą dzięki — stwierdziła Effie, prostując się na krześle. — Jesteśmy uratowane.
Harriet,wyjmijtociastkozustalboprzełknijjeszybko.
— Jestem głodna — z pełnymi ustami zaoponowała Harriet. — Nie dostałam jeszcze śniadania,
pozwolęsobieprzypomnieć.
—Młodadama,któramawłaśnieotrzymaćpropozycjęmałżeństwa,powinnabyćzbytzdenerwowana,
bymócjeść.Tymbardziejjeślitapropozycjamanastąpićwtakich,anieinnychokolicznościach.Pani
Stone,proszęsięprzygotowaćnaotwarciedrzwi.Jegolordowskamośćniebędzieprzecieżczekałcały
dzień.Felicity,usuńsię,tociebieniedotyczy.
—Och,dobrzejuż,ciociuEffie.—Felicity,podobniejakHarriet,uniosłaznaczącooczykuniebui
wybiegłazsalonu.—Alezażądampotemwyczerpującegoraportu!—krzyknęłajeszczezhallu.
Mimodziarskiegowyglądu,jakistarałasięutrzymać,żołądekHarrietścisnąłsię.Terazważyłysięjej
losy i nic nie szło tak, jak sobie zaplanowała. Gdy usłyszała nagłe, zdecydowane pukanie Gideona do
frontowych drzwi, pożałowała, że nie zjadła w końcu tego ciastka. Czekała w napięciu, aż pani Stone
otworzy.
— Proszę powiedzieć pani Ashecombe, że przyszedł St. Justin powiedział oschle. — Jestem
oczekiwany.
—Tookrutne,żepozwalapanmyślećbiednejpanniePomeroyżesiępanzniąożeni—stwierdziła
zdecydowanymtonempaniStone.—Wyjątkowookrutne.
—Proszęsięusunąć,paniStone—huknąłGideon.—Samtrafiędosalonu.
Jego buty zadudniły na podłodze hallu. To było celowe. Gideon potrafił poruszać się bezszelestnie,
kiedychciał.
Harrietprzestraszyłasię.
—OBoże!Obawiamsię,żeźlesiętozaczęło,ciociuEffie.PaniStoneudałosięgoobrazić,zanim
jeszczeprzekroczyłpróg.
—Cicho—zgromiłająEffie.—Poradzęsobieztym.
Gideon wkroczył do pokoju, a Harriet zaparło dech w piersiach na ten widok. Jego duże, masywne
ciało w doskonale skrojonym ubraniu i nieskazitelnie wypolerowanych butach prezentowało się
wyjątkowo elegancko. Harriet zastanawiała się, czy to ta nowa, bardzo intymna znajomość dodawała
czegośniezwykłegojegowyglądowi.
Ich oczy spotkały się i stwierdziła, że Gideon doskonale pamięta ich wspólną noc. Spłonęła
rumieńcem, zmieszana. Starając się zatrzeć to wrażenie, chwyciła ciasteczko i wgryzła się w nie, gdy
GideonzwróciłsiędoEffie.
—Witampanią,paniAshecombe.Dziękujęzaprzyjęciemnie.Jużpanizapewnewie,wjakimcelutu
przyszedłem.
—Rzeczywiście,słyszałamcośniecośnatentemat,sir.Proszęusiąść.Harrietpanunaleje.—Effie
znaczącopopatrzyłanabratanice.
Starając się przełknąć nieszczęsne ciastko, Harriet chwyciła czajniczek i nalała herbatę. Bez słowa
podałaGideonowifiliżankę.Dziękuję,pannoPomeroy.—UsiadłnaprzeciwkoHarriet.——Wygląda
panidziśwyjątkowoślicznie.Jużsiępaniotrząsnęłazszoku,jakprzypuszczam?
Zjakiegośpowodu,byćmożedlatego,żejejnerwybyłyjużugranicwytrzymałości,Harrietodebrała
tenkomentarzjakonapastliwy.Przełknęłaciastkoosmakutrocinipostarałasięopełenrezerwyuśmiech.
— Tak, milordzie. Zupełnie. Muszę przyznać, że zawsze łatwo przychodzę do siebie. Przecież teraz,
zaledwie kilka godzin po tym, jak stwierdziłam, że moja reputacja została zrujnowana, nie wpadam w
rozpaczanidesperację,jakiejmożnabysięspodziewaćpopoświęceniucennegodziewictwaPotworowi
zBlackthorneHall.
Effiebyławstrząśnięta.
—Harriet!
Harrietuśmiechnęłasięsłodko.
— Nie dlatego, żebym nie planowała czegoś bardziej interesującego. Po prostu nie odczuwam tak
boleśnietejstraty.
Effiespojrzałanabratanicęznaganą.
—Zachowujsię.Wkońcujegolordowskamośćfatygowałsiętutajpoto,żebycisięoświadczyć.—
OdwróciłasiędoGideona,Obawiamsię,żeHarrietniejestdzisiajsobą.Madelikatnenerwy,jakpan
wie.Jestoszołomionaostatnimiwydarzeniami.
Gideonzaprezentowałswójlwiuśmiech.
— Rozumiem, pani Ashecombe. Rzeczywiście, delikatne ner wy. Tego właśnie należy oczekiwać od
dobrzewychowanejmłodejdamy.Możepowinniśmytylkowedwojeprzedyskutowaćcałąsprawę.Coś
mimówi,żepanibratanicaniewielewniesiedotejrozmowy.
8
Tajemniczy ząb, wraz z fragmentem skamieniałej szczęki, dał się wyjąć ze skały ze zdumiewającą
łatwością.Harrietposłużyłasięszpachelkąimłotkiemzprecyzją,którejwielelattemunauczyłasięod
ojcaiktórąpóźniejćwiczyłapracującsamodzielnie.
Ząb był bardzo duży, w kształcie płytki. Nie tkwił bezpośrednio w kości, lecz był osadzony w
zębodole.Harrietstwierdziła,żejesttoząbistotymięsożernej.Itobardzodużej.
Przyjrzałamusięwświetlelampyzawieszonejnahaku.Niemogłamiećpewnościprzeddokonaniem
bardziejszczegółowychbadań.Terazpewnabyłatylkotego,żeząbnieprzypominałtych,któreznalazła
dotychczas. Nie można go też było porównać z żadnym z okazów z kolekcji ojca. Przy odrobinie
szczęściamogłosięokazać,żejesttoresztkajakiegośnieistniejącegojużgatunku.Jeślinieudasięgo
sklasyfikować,będziemogłanapisaćreferatnajegotematiprzedstawićgocałemuświatu.
Minęły już dwa dni od owej brzemiennej w skutki nocy spędzonej z Gideonem. Trzymając w dłoni
swojeznalezisko,Harrietrozejrzałasiępojaskini,którazmieniłajejżycie.Skradzioneklejnotyzostały
jużzabraneprzezDobbsa,podnadzoremGideonaiurzędnikazmagistratu.Usuniętonawetworki,które
posłużyłyimzaposłanie.
Nadal ściskając ząb, Harriet podeszła do miejsca, gdzie tak niedawno spoczywała w ramionach
Gideona.Wspomnieniazawładnęłyniącałkowicie.Przypomniałasobiedzikiepożądaniewjegooczach,
pot na jego skroniach i twarde, napięte mięśnie jego ramion. Tej nocy bliski był całkowitej utraty
panowanianadsobą.
Zdałasobiesprawę,jakważnebyłodlaniegowtedyto,żesprawiajejból.Jaktylkomógł,starałsię
gozmniejszyć,mimożenajwyraźniejowładniętybyłszałemnamiętności.
Harrietwzdrygnęłasięnawspomnienietego,coczuła,gdywniąwszedł.Wypełniłjątakszczelnie,że
niemalstałsięjejczęścią.Przezchwilębylisobietakbardzobliscy,jaktotylkojestmożliwe.Poczucie
tej niesamowitej bliskości było nie tylko fizyczne. Harriet miała wrażenie, że dotknęła samej duszy
Gideona.Wiedziała,żeonodebrałtotaksamo.
Niezwykłafalapoetyckiejzadumyprzestraszyłają.—Bzdury—mruknęłanagłos.Prawdopodobnieo
tegotypurzeczachrozmyślająwszystkiezakochanemłodedamy,któresąnatyległupie,byoddaćswoje
dziewictwojeszczeprzedślubem.Jakośtrzebausprawiedliwićtenbłąd.
Alemożewłaśniepowinnasobiewybaczyćtepoetyckieporywy.Byłaprzecież,cotukryć,zakochaną
kobietą.
Harriet wiedziała o tym od dwóch dni. Prawdę powiedziawszy, wiedziała nawet wcześniej.
Świadomość,żeGideonżeniłsięzniątylkozpoczuciaobowiązku,rozdzierałajejserce.
Wiedziała, że nie wyperswaduje mu tego małżeństwa. Zbyt okrutnie rozprawiono się kiedyś z jego
honorem.Niepozwolibysiętopowtórzyło,szczególniewtakpodobnychokolicznościach.Ranazadana
jegodumiebyłazbytświeża.
Harrietzdjęłalampęzhakaiwyszłazjaskini,gdzieodkryła,żemiłośćniejestanitakaprosta,anitaka
słodka,jaksięspodziewała.
Owielełatwiejbyłozmagaćsięztakimizagadkamikamienijakpięknyskamieniałyząbniżzrozumieć
złożonąnaturęmężczyznytakiegojakGideon.BomężczyznatakijakGideonpowinienbyćakceptowanyi
kochany.
Alebyłzbytdumnynato,bysiętłumaczyćczyprosićozrozumienie.
***
Felicity wpadła do gabinetu właśnie w chwili, gdy Harriet zabierała się do narysowania zęba
znalezionegowjaskini.
— Tu jesteś. Tak myślałam. — Felicity zamknęła za sobą drzwi Usiadła. — Jak możesz po tym
wszystkimzmusićsiędooglądaniatychszkaradnychkamieni?
Harrietpodniosłagłowę.
—Szczerzemówiąc,ostatniouważamtępracęzarodzajucieczki.
— Ach! Ja na twoim miejscu przygotowywałabym już swój posag. Tylko pomyśl, Harriet. Będziesz
hrabiną.
—Wicehrabiną.
—Och,narazietak.Alekiedyś,gdyumrzeojciecSt.Justina,zostanieszhrabinąHardcastle.Wyobraź
tosobie.Czyzdajeszsobiesprawę,jaktozmienimojeżycie?
Harrietuniosłabrwi.
—Twojeżycie?
—Oczywiście.Niemuszęjużtakdobrzewyjśćzamąż.JeślikiedyśpojadędoLondynu,będęmogła
siębawić,zamiastpolowaćnaodpowiedniegomęża.Cozaulga!
Harrietodłożyłaołówekiusiadławygodniejnakrześle.—Niewiedziałam,żeczujeszsiędoczegoś
zmuszana,Felicity.
—Właśnietaksięczułam.Wiedziałam,żeciociaEffieityliczycienato,żedobrzewyjdęzamążiw
ten sposób zapewnię sobie przyszłość. — Felicity uśmiechnęła się pogodnie. — I oczywiście
wypełniłabymtenobowiązek,skorotaktrzeba.Pozatymniechciałabymbyćdlawaskłopotem.Ateraz
jestemwolna.
Harrietpotarłapalcamiskronie.
— Przepraszam. Nigdy nie zastanawiałam się nad twoimi planami. Myślałam, że gdy pojedziesz do
Londynu, po prostu oczarujesz kilku odpowiednich młodzieńców i będziesz mogła się zakochać w
którymśznich.
— Poważnie wątpię, by dało się pogodzić miłość z wymogami zdrowego rozsądku — stwierdziła
suchoFelicity.
—Chybamaszrację.Popatrztylkonasytuację,wjakiejsięznalazłam.
—Acowniejzłego?Moimzdaniemwszystkowyglądasympatycznie.BardzolubiszSt.Justina.Nie
zaprzeczaj.Widziałamwyraztwojejtwarzy,gdyznimrozmawiałaś.
— Tak, lubię go — mruknęła Harriet, świadoma, że słowo „lubić” jest zbyt blade, by oddać to, co
czujedoGideona.—Aleniezwróciłaśuwaginafakt,żeonproponujemimałżeństwowyłączniedlatego,
bywykazać,żejestczłowiekiemhonoru.
Felicityjęknęła.
—Nalitośćboską,Harriet!Tooczywiste,żemusisięztobąożenić,choćpaniStoneniewierzy,żetak
sięstanie.Przecieżcięuwiódł!—Tunastąpiłaznaczącapauza.—Azrobiłto,prawda?—Toniejest
najważniejsze,jakmówiciociaEffie.Przedewszystkimchodziopozory.
Harrietprzymrużyłaoczy.
—Jak,uBogaOjca,udałocisiędojśćdotegowiekuztymnieszczęsnymbrakiemtaktu,mojadroga
siostro?
—Zapewnedziękitemu,żetotyjesteśmojąsiostrą,ajakdotądzawszebyłaśskłonnanazywaćrzeczy
poimieniu.Niemaszogładytowarzyskiej,oczymbezprzerwyprzypominanamciociaEffie.
Harrietskinęłagłowązrezygnowana.
—Wiedziałam,żetoitakmojawina.Wszystko,cosiędzieje,zawszejestzmojejwiny.
—Aco,litujemysięnadsobą?
—Tak—odburknęłaHarriet.—Jeślijużkonieczniechceszwiedzieć,rzeczywiściemisiebieżal.
—Natwoimmiejscu,mojadroga,uwiedzionasiostro,dziękowałabymswojejszczęśliwejgwieździe,
żemężczyzna,którymnieuwiódł,chcesięzemnąożenić.Czywiesz,comówiąwmiasteczku?
—Nie.Ichybaniechcęwiedzieć.
—Coprawdamówisięwieleoujęciuzłodziei,aleludzibardziejinteresujetwojasytuacja.
Harrietjęknęła.
—Wyobrażamsobie.
—Mówią,żehistoriasiępowtarza.—Felicitydelektowałasiętymdramatem.—Uważają,żePotwór
zBlackthorneHalluwiódłkolejnąmłodą,niewinnącórkęproboszczaiżewkrótcejąodtrąci.
Harrietskrzywiłasię.
—Czywiedzą,żeSt.Justinijajesteśmyzaręczeni?
—Oczywiście.Alepoprostuniewierzą,żedojdziedoślubu.Sąprzekonani,żepodzieliszlosbiednej
Deirdre.
—Dyrdymały.—Harrietujęławdłońołówekizabrałasiędopracy.—Jedynąrzeczą,którejjestem
pewnawtejnieszczególnejsytuacji,jestto,żewyjdęzamąż.NawetsamdiabełniepowstrzymałbySt.
Justinaodmałżeństwa.
—Miejmynadzieję.Będzieciężko,jeślitegoniezrobi,prawda?
OdgłoskopytkońskichnapodjeździeuniemożliwiłHarrietodpowiedź.Felicityzerwałasięnarówne
nogiipodbiegładookna.
—St.Justin—obwieściła.—Skądonbierzetakiekonie?Przecieżtopotwory.Ciekawe,czegochce
tymrazem?Wyglądaponuro.
—Tonicnieznaczy.Zawszetakwygląda.
Felicityprzyjrzałasięsiostrze.
—Mogłabyśprzynajmniejzdjąćtenokropnyfartuchipoprawićczepek.Szybko,siostro.Maszzostać
wicehrabiną.Musiszsięnauczyćodpowiednioubierać.
—Wątpię,czySt.Justinzauważyłbynamnienowąsuknię.Harrietmimowszystkoposłuszniezdjęła
fartuchizaczęłapoprawiaćwłosy.
WhalludałsięsłyszećpodniesionygłospaniStone.
—PowiempanniePomeroy,żepanprzyjechał,sir.
—Nietrzeba.Spieszęsię.Samjejpowiem.
Harrietpodeszładodrzwiwmomencie,gdysięotwierały.Uśmiechnęłasięgrzecznie.
—Witam,milordzie.Niespodziewałyśmysiępana.
—Jestemtegoświadom.—Gideonnieodwzajemniłuśmiechu.Miałnasobieubraniedokonnejjazdy
i Felicity trafnie odgadła jego nastrój. Rzeczywiście był ponury. Bardziej niż zwykle. — Przykro mi,
Harriet,alemusiałemtuwpaśćbezzapowiedzialbowysłaćumyślnego.Wolałemzałatwićtoosobiście.
Harrietprzyglądałamusięprzerażona.
—Ocochodzi,milordzie?Czycośzłego?
— Otrzymałem wiadomość, że stan mojego ojca znowu się pogorszył. Posłał po mnie. Wyjeżdżam
natychmiastdoHardcastle.Niewiem,kiedybędęmógłwrócić.
Harrietpodeszładoniegoipogładziłagozewspółczuciemporamieniu.
—Och,Gideonie.Takmiprzykro.Mamnadzieję,żetwójojciecwyzdrowieje.
WyraztwarzyGideonaniezłagodniałanitrochę.
—Dotychczastakbyło,żepoprawiałomusięzarazpomoimprzyjeździe.Jużniepierwszyrazjestem
wzywanydojegołożaśmierci,alenigdyniewiadomo,kiedytoprawda,więcmuszęjechać.
—Rozumiem.
—ZostawięcimójadreswHampshire.—Ściągnąłzdłoniskórzanąrękawicęipodszedłdobiurka.
Złapałołówekiskreśliłkilkasłównapapierzeprzygotowanymdoszkicowaniazęba.
Gdy skończył, wyprostował się, złożył papier i rzucił jej prosto w ręce. Ich oczy spotkały się w
niemymporozumieniu.
—Daszmiznać,jeżelizdarzysięcoś,oczympowinienemwiedzieć.Rozumiesz?
Przełknęłaztrudemślinę,świadoma,żeprosijąonatychmiastowepowiadomienie,gdybyodkryła,że
jestwciąży,
—Tak,milordzie.Powiadomiępana.
—Świetnie.Muszęruszać.
Naciągnąłrękawicę,apotemchwyciłHarrietwramiona.Przycisnąłjąmocnoiszybkopocałował.
Zanimzdążyłaodpowiedzieć,Gideonpuściłjąiwyszedł.Pochwilidrzwifrontowezatrzasnęłysięi
napodjeździedałsięsłyszećstukotkopytjegorumaka.
FelicityprzyglądałasięHarrietrozszerzonymizciekawościoczyma.
— Wielkie nieba! Czy tak właśnie cię całował, gdy cię uwodził? Muszę przyznać, że wygląda to
podniecająco.
Harrietopadłanakrzesło.
—Felicity,jeślipowieszjeszczechoćjednosłowonatemattejnocy,przysięgam,żecięuduszę.Radzę
ci być ostrożną. Teraz, skoro już nie zamierzasz dobrze wyjść za mąż, nie jesteś tak cenna dla tego
domostwa.
Felicityzachichotała.
—Będętomiałanauwadze.Aleprzyznaj,miałaśszczęście,żeciociaEffieniebyłaświadkiemtego
pożegnalnegopocałunku.
WtymmomenciedrzwiotworzyłysięnagleidogabinetuwtargnęławstrząśniętaEffie.
—Cóżtoznaczy?!ByłtuSt.Justin.PaniStonetwierdzi,żeprzyjechał,abycizakomunikować,żecię
porzuca.
Harrietwzruszyłaramionami.
—Uspokójsię,ciociuEffie.Jedziedoojca,którypodobnojestumierający.
— Ale nie było jeszcze oficjalnego ogłoszenia zaręczyn. W gazetach nie ukazała się o tym ani jedna
wzmianka.
—Gdywróci,będziemnóstwoczasunaformalności—odparłaspokojnieHarriet.
ZkorytarzawyłoniłasiępaniStone.Jejoczypłonęłysatysfakcją.
— Nie wróci — szepnęła ponuro. — Wiedziałam, że tak będzie. Ale nie chciałyście słuchać moich
ostrzeżeń. A teraz wyjechał. Nie zobaczycie go już. Biedna panienka Harriet pozostawiona swojemu
strasznemulosowi!
Harrietpopatrzyłagroźnienagospodynię.
—PaniStone,proszęniepokazywaćnamtuswoichhisterii.Niemamnatonajmniejszejochoty.
Alebyłojużzapóźno.OczypaniStoneposzybowaływgórę,aonapadłanapodłogę.
***
NastępnegorankaprzyszedłlistodciotkiAdelajdy.Effieotworzyłagopodczasśniadaniaiprzeczytała
siostrzenicomzrosnącympodnieceniem.
MojaDrogaSiostro,DrogieSiostrzenice.
Mam przyjemność zakomunikować Wam, że zakończyłam już sprawy związane z żałobą i
prawnikami. Nareszcie fortuna, którą zgromadził mój nieboszczyk małżonek, należy do mnie i
zamierzamjejużywaćdowoli.DobryBógwie,żetojazarobiłamkażdegopensaztejsumy.
WynajęłamwLondyniedomnaresztąsezonuichciałabymabyściewszystkietrzyniezwłocznietudo
mnie zjechały. Nie traćcie ani chwili, bo sezon zbliża się do kulminacyjnego punktu, Zostawcie
wszystko.TuprzygotujemyWamgarderobę.
Sporządziłam nowy testament, zgodnie z którym Harriet i Felicity otrzymają pokaźne wiano. Ta
część majątku, której nie uda mi się wydać, zanim opuszczę ten świat, przypadnie również moim
uroczymsiostrzenicom.
WaszaAdelajda
Effiepodniosławzrokkuniebuiprzycisnęłalistdopiersi.
—Jesteśmyuratowane.Tojestodpowiedźnamojemodlitwy.
—PoczciwaciociaAddie—dodałaFelicity.—Uparłasięiwkońcudostałaswojepieniądze.Ale
będziecudownie!Kiedywyjeżdżamy?
— Natychmiast — stwierdziła krótko Effie. — Nie traćmy ani chwili. Wyobraźcie sobie tylko: obie
jesteściedziedziczkamifortuny!
—Niezupełnie—wytknęłajejHarriet.—CiotkaAdelajdapisze,żepostarasięwydaćtepieniądze.
Ktowie,ileztegozostanie.
— Nikt w Londynie o tym nie pomyśli — odparła przytomnie Effie — Wszyscy zostaną
poinformowani,żeobieotrzymacieokrągłesumki.Tylkotosięliczy.—Popatrzyłanazegar.—Wyślę
panią Stone do miasteczka, żeby zarezerwowała dla nas miejsca w dyliżansie pocztowym. Musimy się
zarazpakować.Chcę,byściejutroranobyłygotowedowyjazdu.
—Chwileczkę,jeślipozwolisz,ciociuEffie.—Harrietodłożyłałyżkę.—Torzeczywiściewspaniała
okazjadlaFelicity,alejaniemuszęjechaćdoLondynu.Aninawetniechcę.Zaczynamwłaśniepracęnad
niezwykle interesującym odkryciem. Wydobyłam na razie tylko ząb, ale spodziewam się odnaleźć inne
szczątkitegostworzenia.
Effieodstawiłafiliżankę.Jejniebieskozieloneoczypatrzyłyuważnie.
—Pojedzieszznami,Harriet.Zdecydowałam.
—Ależmówiłam,żeniemamochotyjechaćdostolicy.
— Pojedziecie we dwie z Felicity. Jestem pewna, że będziecie się dobrze bawiły. Poza tym jest mi
wystarczającodobrzetu,wUpperBiddleton.
—Wydajemisię—zaczęłagroźnieEffie—żesięnierozumiemy,Harriet.Toniebywałaokazja.Nie
tylkodlaFelicity.Takżedlaciebie.
—Jakto?—zapytałazaskoczonaHarriet.—Przecieżjużjestemzaręczona.Nicwięcejniemożnasię
chybaspodziewaćpowywiezieniumniedostolicy.
OczyEffiewezbrałygniewem.
— Sądziłam — powiedziała zimno — że skoro masz zostać wicehrabiną, a potem hrabiną, będziesz
chciała nauczyć się czegoś, by móc wejść do towarzystwa. Nie chciałabyś przecież przynosić wstydu
swemumężowi,prawda?
Harrietbyłazaskoczona.Nawetniepodejrzewałaistnieniatakiegoproblemu.
—ZawstydzanieSt.Justinatoostatniarzecz,jakiejbymsobieżyczyła—powiedziałapowoli.—Bóg
jedenwie,ilejużupokorzeńwycierpiałwżyciu.
Effieuśmiechnęłasięzsatysfakcją.
—Azatempostanowione.Maszwłaśnieszansęprzygotowaniasiędoswojejnowejżyciowejroli.
Felicityuśmiechnęłasięzłośliwie.
—Świetnaokazjadozdobyciaodrobinyogłady,Harriet.
—Amójząb?—próbowałajeszczeprotestowaćHarriet.—Cozmoimiskamieniałościami?
—Tekamienieutkwiływskalenadługoprzedpotopem—stwierdziłalekceważącoEffie—imogą
jeszczepoczekaćkilkamiesięcy,ażbędzieszmiałaczasjezbadać.
TuFelicityroześmiałasię.
—Punktdlacioci,Harriet!Atymaszprzecieżzostaćwice—hrabiną.Naprawdępowinnaśnauczyć
się,jak należy sięzachowywać w towarzystwie,nie tylko ze względuna samego St.Justina, ale też na
całąjegorodzinę.Chceszprzecież,żebyrodzicewicehrabiegocięzaakceptowali.
Harrietzamyśliłasię.Apotemuderzyłająpewnamyśl.WLondyniebędziemogłazbadaćząb.Będzie
wstanieorzec,czytorzeczywiścieunikat.
— Może istotnie powinnam sobie zrobić kilka tygodni wolnego i pojechać do stolicy, żeby nabrać
ogłady.
—Doskonale.—CiotkaEffieposłałajejuśmiechpełenaprobaty.
Harrietprzytaknęła.
—Dobrze.NapiszędoSt.JustinaipowiadomięgoowszystkimJejtwarzrozjaśniłasię.—Możedo
nasdołączy,gdypoprawisięstanzdrowiajegoojca.
—Może,alenieliczyłabymnato—powiedziałaEffie.Jejoczybyłypoważniejszeniżkiedykolwiek.
—Niewydajemisię,żepowinnyśmymówićtyleotwoich,hm,zaręczynach.
Harrietpopatrzyłananiązdumiona.
—Niemówić?Comiałaśnamyśli,ciociuEffie?
Effieodchrząknęłaidelikatnieotarłaustaserwetką.
—Rzeczwtym,kochanie,żeniebyłooficjalnegoogłoszeniazaręczyn.Oilewiem,St.Justinniebył
nawetłaskawwysłaćzawiadomieniadoprasy.Byłobywysoceniewskazane,żebyśmysametozrobiły.A
zatem,dopókionzajmujesiętamtąsprawą…
Harrietzwiesiłagłowę.
— Wydaje mi się, że zaczynam rozumieć, ciociu Effie. Pani Stone zasiała w tobie ziarno niepokoju,
zgadzasię?Niejesteśpewna,czyniezostałamuwiedzionaiporzucona.
— To nie pani Stone jest przyczyną obaw — przyznała smutno Effie. — Twój los jest szeroko
dyskutowanywmiasteczku.Miejscowiludzie,którzytwierdzą,żeznająSt.Justinaażzadobrze,uważają,
żeonbawisiętobąwokrutnysposób.Przyznasz,pomysłopuszczeniatychokolicwtakkrótkimczasie
niewróżynicdobrego?
—Nalitośćboską!Jegoojciecjestprzecieżpoważniechory.
—Toontaktwierdzi.—Effieprzyciszyłagłos,gdydopokojuweszłapaniStoneztacąpełnągrzanek.
—Aleniewiemytegonapewno,prawda?
—St.Justinniejestkłamcą—wybuchnęłaHarriet.—Zaczynamwidzieć,doczegozmierzasz.Boisz
się,żeniemożemypolegaćnasłowieSt.Justina.
—No…
— Masz nadzieję, że pojedziemy do Londynu i będziemy udawać, że nic się nie stało. Czy jednak
będziesz w stanie ukryć przed ludźmi, że jestem z nim zaręczona, lub uciszyć pogłoski o tym, co
wydarzyłosięwjaskiniach?
Effieposłałajejlodowatespojrzenie.
—Jesteśterazdziedziczkąfortuny,Harriet.Wielecisięztegopowoduwybaczy.Cowięcej,pogłoski
otwoimuwiedzeniumogąniedotrzećdoLondynu.UpperBiddletonjestdaleko.
—Niepozwolęciprzemilczaćmoichzaręczyn—uprzedziłająHarriet.—Niezależnieodtego,czyw
nie wierzysz, czy nie. Pojadę do Londynu, by nauczyć się, jak radzić sobie w towarzystwie, a także z
innych,osobistychpowodów.AleniewypręsięUpperBiddletoninielicznato,żewystawiszmniena
tymślubnymtargowiskujakoniewinnąmłodądziedziczkę.Nawetgdybymniebyłazaręczona,jestemjuż
zastaranatęrolę.
—Brawo!—wykrzyknęłaFelicity.—Dobrzepowiedziane,Harriet.Tojabędęowąniewinnąmłodą
dziedziczką,atymożeszbyćtajemnicząstarsządamą.Najlepszewtymwszystkimjestto,żeżadnaznas
nie musi już się starać o męża. Możemy się po prostu dobrze bawić. Zatem postanowione: jedziemy
wszystkiedoLondynu.
—Mamnadzieję—powiedziałaEffie,patrzącznacząconaFelicity—żeniebędziemyjużmusiały
miećdoczynieniaztakprzerażającymiincydentamijakten,którymiałmiejscewUpperBiddleton.Jedna
zrujnowanakobietawystarczywtejrodzinie.
***
KiedyGideonwszedłdopokojuśniadaniowegowHardcastle,odrazuzauważyłlistzaadresowanydo
siebie. Wyciągnął go ze srebrnej patery zawierającej codzienną pocztę. Jeszcze zanim złamał pieczęć,
wiedział, że to list od Harriet. Jej pismo było takie jak ona — energiczne, niezwykle oryginalne i
niezaprzeczalniekobiece.
Natychmiastpomyślał,żechybajedynympowodem,dlaktóregomogłabydoniegonapisać,jestciąża.
Taperspektywaobudziławnimniekłamanąsatysfakcjęijakąśdziwnąradośćposiadania.Wyobraził
sobieHarrietłagodniezaokrągloną,brzemienną,azarazpoteminną,trzymającąwramionachniemowlę.
Obydwateobrazkiwydawałymusięniezwyklemiłe.
Wyobrażał też sobie Harriet jedną ręką szkicującą jakąś kość, a drugą przystawiającą dziecko do
piersi.
Z początku wmawiał sobie, że wolałby, aby tak się nie stało. I bez tego Harriet było wystarczająco
trudnozsamątylkoperspektywąwyjściazamąż.Wiedział,żewzbudziłotojejniepokój.
GideonzeswejstronyteżwolałbyuciszyćniecoplotkiwUpperBiddleton.DladobraHarrietlepiej
byłoby,żebywszyscywiedzieli,żeześlubemniemapośpiechu.
Pozatymbyłaprzecieżcórkąrektora.
Stwierdziłjednak,żeipośpiesznyślubzaspecjalnympozwoleniemdasięprzeżyć.Miałototęzaletę,
żeHarrietwkrótceprzeniosłabysiędojegołoża.Tamyślwywołałanagłepulsowaniegorącejkrwiw
jegoskroniach.
—Dzieńdobry,Gideonie.
PodniósłwzrokznadlistuHarrietizobaczyłwdrzwiachswojąmatkę,Margaret,hrabinęHardcastle.
Ta drobna, z pozoru krucha kobietka była w rzeczywistości całkiem silna, o czym doskonale Gideon
wiedział. Margaret poruszała się tak, jakby się unosiła o cal nad powierzchnią ziemi. Było w niej coś
delikatnego,zwiewnego,coharmonizowałozjejsrebrnymiwłosamiiulubionymipastelowymikolorami
sukien.
—Dzieńdobry,madame.—Gideonodczekał,ażlokajpomożejejusiąśćprzystole.Położyłlistod
Harrietprzytalerzu.Późniejprzeczyta.Niepowiedziałjeszczerodzicomoswoichzaręczynach.
Ojciec,jakzwykle,gdytylkosiędowiedział,żeGideonprzyjechałwieczorem,poczułsięlepiej.Teraz
synoczekiwałjegopojawieniasięnaśniadaniu.
— Jak widzę, otrzymałeś jakiś list, kochanie. — Lady Hardcastle skinęła głową lokajowi
nalewającemukawę.—Ktoś,kogoznam?
—Wkrótcejąpoznasz.
—Ją?—ŁyżeczkaladyHardcastlezawisławpołowiedrogidofiliżanki.PosłałaGideonowipytające
spojrzenie.
—Niemiałemjeszczesposobności,żebywampowiedzieć,żesięzaręczyłem.—Gideonuśmiechnął
się zdawkowo do matki Ale skoro ojciec najwyraźniej dzielnie przetrwał ostatni kryzys powinienem
chybaotymwspomnieć.
—Zaręczyłeśsię?!Gideonie,czytymówiszpoważnie?
SpokójzniknąłzoczuladyHardcastle.Zastąpiłogozaskoczenieiledwodostrzegalnaiskierkanadziei.
—Bardzopoważnie.
— Jak miło to słyszeć, mimo że jej nie znam. Zaczynałam się obawiać, że po doświadczeniach z
przeszłościcałkowiciezarzuciłeśmyśloożenku.Askoroniemajużznamitwojegodrogiegobrata…
—TylkojamogęzapewnićdziedzicaHardcastle—dokończyłobcesowoGideon.—Niemusiszmio
tymprzypominać,madame.Jestemświadom,żeojciecpoważnieniepokoiłsięmoimzaniedbaniemwtym
zakresie.
—Gideonie,czyzawszemusisznadawaćnajmniejwłaściweznaczeniesłowomtwegoojca?
—Czemunie?Czyżonmyśliomniewbardziejwłaściwysposób?
W tej właśnie chwili przy drzwiach powstało jakieś zamieszanie. Pojawił się sam lord Hardcastle.
Towarzyszył mu jeden z lokajów, podtrzymujący go za ramię, ale widać było, że jego lordowska mość
czujesięznacznielepiej.Samfakt,żetrudziłsię,byzejśćnaśniadanie,świadczyłniezawodnie,żenie
odczuwałjużowychbólówwpiersiach,którekazałymuwezwaćGideona.
—Acóżto?—zażądałwyjaśnieńHardcastle.Jegopiękneoczy,równiegłębokiejakGideona,były
lekko przyćmione wiekiem, ale nadal pełne wyrazu. Lordowi brakowało ledwie roku do
siedemdziesiątki,alezachowałatletycznąbudowęmłodzieńca,jakimbyłniegdyś.Byłniemaltakwysoki
jak Gideon. Jego rzednące włosy miały ten sam odcień srebra, co włosy żony, a szeroka twarz o
wystających kościach policzkowych niewiele złagodniała z biegiem lat. — Pojechałeś tam i wróciłeś
zaręczony?
— Tak jest, sir. — Gideon wstał od stołu, by nałożyć sobie jedzenie z półmisków stojących na
kredensie.
— Już czas. — Hardcastle zajął miejsce u szczytu stołu. — Do diabła, chłopie! Nie zadałeś sobie
nawet trudu, żeby nas uprzedzić. To nie jest taka drobnostka. Jesteś ostatnim z nas i martwiliśmy się z
matką,kiedynareszciecośpostanowisz.
—Właśnietozrobiłem.—Gideonwybrałkiełbaskiijajka,poczymwróciłdostołu.—Przygotuję
wizytęmojejnarzeczonejtakszybko,jaktylkosięda.
—Powinieneśpowiedziećnamowszystkim,zanimsięzaręczyłeś—wypomniałamuladyHardcastle.
— Nie było czasu. — Gideon nadział kiełbaskę na widelec. — Zaręczyny odbyły się bez żadnych
wcześniejszychzapowiedzi.Ślubmożesięodbyćwpodobnychokolicznościach.
Lordspojrzałnaniegorozwścieczony.
—NaBoga,człowieku!Czychcesznampowiedzieć,żeskompromitowałeśkolejnąmłodądamę?
—Wiem,żeżadnezwasminieuwierzy,aletejpierwszejnieskompromitowałem.Jestemnatomiast
winienkompromitacjidrugiej.—Gideonwyczuwałprzerażeniematkiigniewojca.Skoncentrowałsię
najedzeniu.—Tobyłwypadek.Alestałosię.Ibędzieślub.
— Nie wierzę — powiedział zdecydowanie lord. — Bóg mi świadkiem, nie wierzę, że mogłeś
zrujnowaćkolejnąmłodąkobietę.
Gideon zacisnął palce na nożu, ale nie odezwał się ani słowem. Przysiągł sobie, że tym razem nie
będziesięspierałzojcem,aleczuł,żeniemanadzieinauniknięciedalszychtakichscenNiemoglirazem
przebywaćnawetpięciuminutwtymsamympomieszczeniu,byniewybuchnąćgniewem.
LadyHardcastleposłałaGideonowipełnedezaprobatyspojrzenie,poczymzajęłasięrozwścieczonym
mężem.
—Uspokójsię,mójdrogi.Jeślisięnieopanujesz,dostanieszznowuataku.
— Jeśli stracę przytomność przy tym stole, będzie to tylko jego wina! — Lord wycelował w syna
widelec.—Dośćtego!Powiedz,cosięstało,inietrzymajnasdłużejwniepewności.
—Niewielejestdoopowiadania—rzekłspokojnieGideon.NazywasięHarrietPomeroy.
—Pomeroy?Pomeroy?Tonazwiskoostatniegoproboszcza,jakiegowyznaczyłemwUpperBiddleton.
—Lordprzeraziłsię.Tojakaśrodzina?
—Jegocórka.
— O, mój Boże! — Lady Hardcastle westchnęła. — Kolejna córka proboszcza. Gideonie, coś ty
najlepszegozrobił?
Gideonuśmiechnąłsięchłodno,zrywającpieczęćzlistuHarriet.
— Musielibyście zapytać moją narzeczoną, jak do tego doszło. Ona ponosi za wszystko
odpowiedzialność. A teraz, jeśli mi wybaczycie, przeczytam jej list i wkrótce potem będę w stanie
powiedziećwam,czypotrzebnebędziespecjalnepozwolenienawcześniejszyślub.
—Czyżbyśzrobiłdzieckotejbiedaczce?—zagrzmiałlord.
—DobryBoże—szepnęłaladyHardcastle.Gideonskrzywiłsiętylko,otwierająclist.
MójDrogiPanie!
Zanim przeczyta Pan ten list, będę już w Londynie uczyć się, jak zostać dobrą żoną. Moja ciotka
Adelajda (pewnie już o niej wspomniałam) przejęła w końcu majątek po swoim mężu. Wezwała nas
wszystkie do stolicy. Chcemy umożliwić Felicity jej debiut towarzyski, a ciocia Effie twierdzi, że ja
nabędę tam ogłady towarzyskiej, która uchroni mnie od postawienia Pana kiedyś w nieprzyjemnej
sytuacji z powodu mojego nieobycia. Jest to najważniejszy powód, dla którego zdecydowałam się
pojechać. Żeby być całkowicie szczera, muszę przyznać, że wolałabym pozostać w Upper Biddleton.
Jestem bardzo podniecona z powodu zęba, który odkryłam w jaskini. Jeszcze raz chciałabym Panu
przypomnieć, aby Pan z nikim o tym nie rozmawiał. Złodzieje cudzych znalezisk kręcą się wszędzie.
(Alerozumiem,żejakocórceproboszcza,brakujemiwiele,jeślichodzioznajomośćregułzachowania
się).JakmówiciociaEffie,będziePanupotrzebnażonaznającasięnatychsprawach.Mamnadzieję,
żenauczęsiętegowszystkiego,bymócwkrótcepowrócićdomoichskamieniałości.
Spodziewam się zbadać i sklasyfikować mój ząb podczas pobytu w Londynie. To przyjemna myśl,
którasprawia,żecalatawyprawaniewydajemisiętakbezsensowna.
Wyjeżdżamyjutro.JeślibędziePanchciałsięzemnąskontaktować,znajdziemniePanumojejciotki
Adelajdy. Załączam jej dres. Modlę się o zdrowie Pańskiego Ojca. Proszę przekazać wyrazy
uszanowaniadlaPańskiejMatki.
Przyokazji,jeślichodziosprawę,któratakbardzoPanazajmuje,pozwolęsobiezapewnić,żenie
maPanpowodówdoobaw.Nagłyślubniejestkonieczny.
PańskaHarriet
Cholera,pomyślałGideon,szybkoskładająclist.Dopieroterazzdałsobiesprawę,jakdaleceoswoił
sięzmyśląorychłymślubie.
—Nie.Mojanarzeczonaniejestwciąży.Niestety.Wydarzyłosięcośowielepoważniejszego.
LadyHardcastlezamrugałapowiekami.
—Wielkienieba.Cóżmogłobybyćpoważniejszego?
— Wywieziono ją do Londynu, żeby nabrała towarzyskiej ogłady. — Gideon przełknął ostatni kęs
kiełbasyiwstałodstołu.—Ateraz,skoronieumierasz,milordzie—tuzwróciłsiędoojca—muszę
natychmiastruszaćwdrogę.
—Dodiabła,Gideonie!Wracajtutaj!—wybuchnąłHardcastle.—Cosiędzieje?Dlaczegojedziesz
dostolicy?
Gideonzniecierpliwionyzatrzymałsięwprogu.
—Niemogęsięociągać,sir.MyśloHarrietwLondyniebardzomnieniepokoi.
—Brednie—skrzywiłasięladyHardcastle.—Nicniejestwstaniezaniepokoićciebie,Gideonie.
—NieznaszHarriet,madame.
9
W odróżnieniu od innych dżentelmenów Gideon niezbyt lubił swoje kluby. Nie były dla niego
schronieniemaniniezastępowałymudomu.Świadomość,żewmomencie,gdyprzekroczypróg,odżyją
opowieści sprzed sześciu lat o uwiedzionych dziewicach, samobójstwie i tajemniczej śmierci, nie
nastrajała go pozytywnie do klubowego życia. Niestety, nikt mu wprost niczego nie zarzucił i nie dał
okazji do zażądania satysfakcji, uważano bowiem, że jest na to zbyt niebezpieczny. Niektórzy dobrze
pamiętalipojedyneknarapiery,wktórymnabawiłsięszpecącejtwarzblizny.
Wypadek ten wydarzył się ponad dziesięć lat temu, ale świadkowie wciąż chętnie przypominali
każdemu,żeSt.Justinomałoniezabiłwtedyswegoprzeciwnika,Bryce’aMorlanda.
Morland,jakpodkreślaliświadkowie,byłprzyjacielemSt.Justinazlatdziecięcych,asampojedynek
byłniczyminnymjakzawodamisportowymimiędzymłodzieńcamizeszlachetnychrodów.Niemiałato
byćprawdziwawalkawrogów.
Samdiabełbyniezgadł,cozrobiłbySt.Justinwnormalnympojedynku.Napewnobysięniezawahałi
zabiłbyprzeciwnika.
GideonbardzodokładniepamiętałpojedyneknarapierystoczonyzMorlandem.Toniekrew,kapiącaz
otwartej rany na twarzy, nie ból ani obecność świadków powstrzymały go w ostatniej chwili, gdy
oprzytomniałizdołałrozbroićMorlanda.Tojegowołanieolitość.
Wciążsłyszałtesłowa:„Namiłośćboską,człowieku,tobyłwypadek”.
Wferworzesportowejwalki,któraprzerodziłasięwprawdziwyszermierczypojedynek,Gideonnie
był pewien, czy cięcie rapierem, które zniszczyło mu twarz, było rzeczywiście przypadkowe. Ale
wszyscy inni byli tego pewni. Bo właściwie dlaczego Morland miałby zabijać St. Justina? Nie miał
motywu.
Jednaktakwyglądałyfakty:Morlandbłagałolitość,aGideonstwierdził,żeniemożezabićczłowieka
z zimną krwią. Odsunął czubek rapiera od gardła Morlanda i wszyscy obecni wydali zbiorowe
westchnienieulgi.
Trzylatapóźniej,gdyLondynobiegłyopowieściozgwałceniuisamobójstwieDeirdre,odżyłahistoria
pojedynku, przedstawiona teraz w znacznie gorszym świetle. Przypominano również szczegóły śmierci
Randala,pytanooróżnesprawy,leczzawszezaplecamiGideona.
Gdy zdarzyło mu się przyjechać do miasta, wpadał do klubów tylko z jednego powodu — były one
znakomitym źródłem informacji. A tym razem chciał dowiedzieć się paru rzeczy, nim złoży wizytę
Harriet.
PierwszegowieczorupoprzyjeździedoLondynuGideonwszedłposchodachiwkroczyłfrontowymi
drzwiami do jednego z najbardziej ekskluzywnych klubów na St. James Street. Nie zdziwił go szmer
zainteresowaniaiciekawości,jakiprzeszedłpogłównejsali,gdypanowiezorientowalisię,ktoprzybył.
Zawszetakbyło.
Kiwnąwszy głową kilku starszym dżentelmenom, którzy byli bliskimi przyjaciółmi jego ojca, Gideon
zajął miejsce przy kominku. Posłał po butelkę reńskiego wina i wziął do ręki gazetę. Nie musiał długo
czekać,ażktośdoniegopodejdzie.
—No,proszę,dawnośmytupananiewidzieli,St.Justin.Krążyplotka,żesiępanzaręczył.Czyjestw
tymźdźbłoprawdy?
Gideonpopatrzyłznadgazety.WtęgimiłysymdżentelmenierozpoznałlordaFry,baronazmajątkami
wHampshire.Frybyłjednymzestarychznajomychojcazczasów,gdyhrabiazajmowałsięzbieraniem
skamielin.
—Dobrywieczór,sir.—Gideonstarałsięzachowaćuprzejmyton.—Mogępanazapewnić,żeplotki
dotyczącemoichzaręczyntoprawda.Ogłoszeniaukażąsięwjutrzejszychporannychgazetach.
—Tak—rzuciłFrynachmurzony.—Awięctoprawda?Gideonuśmiechnąłsięchłodno.
Właśniepotwierdziłem,żetoprawda.
— Noo… taaak. A więc to tak. Tego się obawiałem… — Fry wyglądał na zasmuconego. — Panna
Pomeroybyłategopewna,alenigdyniewiadomo,pókiniemaoficjalnegoogłoszenia.Wiepan,jakto
jest.Jejrodzinamilczy.
—Niechpansiada,Fry.Proszęsiępoczęstowaćkieliszeczkiemreńskiego.
Fry opadł na wyściełany skórą fotel naprzeciw Gideona. Wyciągnął wielką białą chustkę i otarł nią
czoło.—Tak.Trochętugorąco,takprzyogniu,nieprawdaż?Nigdytakbliskoniesiadam.
Gideonodłożyłgazetęiutkwiłspojrzeniewpostawnymbaronie.
—Rozumiem,żepoznałpanmojąnarzeczoną?
—Tak,wistocie.—Fryożywiłsię.—JeślimówimyopannieHarrietPomeroy,towistociemiałem
przyjemność.WłaśnieprzystąpiładoTowarzystwaMiłośnikówSkamieliniWykopalisk.
—Towyjaśniasprawę.—Gideonodetchnął.—Mogępanazapewnić,żetotasamaHarrietPomeroy.
— Aha. No, szkoda. — Fry znów otarł czoło. — Biedna dziewczyna — wymruczał prawie
niedosłyszalnie.
Gideonzmrużyłoczy.
—Słucham?
— Eee… nic, nic. Tak, urocza młoda dama. Bardzo bystra Tak, bardzo bystra. Wprawdzie w
niektórych sprawach trochę ma zamącone w głowie, na przykład jeśli idzie o warstwy geologiczne,
skamielinyiogólnezasadygeologii,alepozatymnaprawdębardzobystra.
—Tak,toprawda.
FryspojrzałzciekawościąnaGideona.
—Jejsiostrajestprawdziwąsensacjąsezonu.
—Ach,tak?—Gideonnalałmukieliszekreńskiego.
—Ależoczywiście.Pięknadziewczyna,niezłyposag.Światjestujejstóp.—Frypociągnąłsporyłyk
ze swego kieliszka. — Taaak… Kilkoro z nas w Towarzystwie nie mogło uwierzyć, że nasza panna
HarrietPomeroyjestzpanemzaręczona.
—Adlaczegóżtopaństwoniemogąwtouwierzyć,Fry?—spytałspokojnieGideon.
—Hm,jakbytopowiedzieć…Niejesttotakityp,jeślipanwie,comamnamyśli.
—Nie,niewiem,copanmanamyśli.Możezechcemipanwyjaśnić.
—Takainteligentnakobieta…—Fryniespokojniekręciłsięnakrześle.
—Uważapan,żetakainteligentnakobietapowinnamiećwięcejrozsądkuiniezaręczaćsięzemną?
—odpowiedziałGideon,zniżającgłosjeszczebardziej.
Nie, nie. Nic takiego. — Fry znów łyknął reńskiego. — Po prostu tak bardzo interesuje się
skamielinami, geologią i podobnymi sprawami, że wyobraziliśmy sobie, że gdyby miała wyjść za mąż,
wybrałabykogośopodobnychzainteresowaniach.Niechpansięnieczujeurażony,sir.
—Mniesiętakłatwonieuraża,Fry.Alejeślichcepanspróbować,proszębardzo.
—Ehm,tak—Fryzaczerwieniłsię.—Mówiła,żeprzywiezionojądoLondynu,żebynabrałaogłady
zewzględunapana.
—Taksłyszałem.
— Aha. — Fry spojrzał zadziornie. — Moim zdaniem, nie trzeba jej żadnej ogłady. Jest wspaniała
taka,jakajest.
—Tusięzgadzamy,Fry.
Fryzmieszałsięirozpaczliwieszukałinnegotematu.
—Noo,tak.Ehm.Ajaktampańskiojciec?
—Zupełnienieźle.
— Dobrze, noo, dobrze. Miło mi to słyszeć. — Fry mówił dalej. — Swego czasu bardzo się
interesował skamielinami. Dyskutowaliśmy sporo na temat starożytnych skamielin morskich. Muszle,
skamieniałerybyitympodobnerzeczy.Zbierajejeszcze?
—Nie,przestałsiętymzajmowaćparęlattemu.
ZarazpoopuszczeniuUpperBiddleton,pomyślałGideon.Ojciecniewykazywałzapałudoniczegood
czasuwypadków,jakiezaszłyprzedsześciomalaty.Nieinteresowałsięnawetswymimajątkami.Jedyne,
naczymmujeszczezależało,todoczekaćsięwnuka.
— Taak. No, szkoda. Swego czasu był niezłym kolekcjonerem. — Fry zerwał się na nogi. — No,
muszęlecieć,
Gideonuniósłbrwi.
—Niemapanzamiarupogratulowaćmizaręczyn,Fry?
— Co? — Fry uniósł kieliszek i wysuszył resztkę wina do dna. — A tak, oczywiście. Gratuluję. —
SpojrzałgroźnienaGideona.—Alewdalszymciąguuważam,żetadamaniewymagaogłady.
Gideonpatrzyłwzamyśleniu,jakFrysięoddala.Najednozpytań,zjakimitudziśprzyszedł,znałjuż
odpowiedź—Harrietnierobiłazichzaręczynżadnejtajemnicy.
Byłzadowolony.Tamłodadamanajwidoczniejnieobawiałasię,żemożebyćuwiedzionaiporzucona
przezsłynnegoPotworazBlackthorneHall.Naprawdęoczekiwałategomałżeństwa.
Jednak sądząc po reakcji lorda Fry, inni nie byli tak spokojni co do losów Harriet. Gdy Gideon
przystanął,byprzejrzeć klubowąksięgęzakładów, przeczytałkilkawpisów dotyczącychjegozaręczyn.
Wwiększościbyływstyluostatniegoudołustrony
LordR.zakładasięzlordemT.,żepewnamłodadamadowiesięwciągudwóchtygodni,żewcale
niejestzaręczonazpewnymPotworem.
***
Harriet pochłonięta była zapamiętałą dyskusją z kilkoma członkami Towarzystwa Miłośników
Skamielin i Wykopalisk na temat skał pochodzenia wulkanicznego, gdy salę balową obiegła wieść, że
Gideonjestwmieście.
WkrótceujejbokupojawiłasiębardzoprzejętaEffie.WpierwszejchwiliHarrietpomyślała,żecoś
sięprzydarzyłoFelicitylubciotceAdelajdzie.
— Chciałabym z tobą zamienić słówko, Harriet, jeśli nie masz nic przeciwko temu — szepnęła
dyskretnie,uśmiechającsięuroczodogrupkiludzi,zebranychwokółbratanicy.
—Oczywiście,ciociuEffie.—Harrietwycofałasięzeswegotowarzystwa.—Czycośsięstało?
—St.JustinjestwLondynie.Właśniesiędowiedziałam.
—Och,świetnie.—SercepodskoczyłoHarrietdogardła,chociażpowtarzałasobie,żeniemożemieć
zbytwielkichnadziei.Byłomałoprawdopodobne,żepodczastegokrótkiegorozstaniaGideonsięwniej
zakochał.—Toznaczy,żejegoojciecpoczułsięlepiej.
Effie westchnęła. Moja droga, jesteś taka naiwna. Chyba nie rozumiesz, że stajemy w obliczu
potencjalnejkatastrofy.TwoiprzyjacieleztegoTowarzystwaSkamielinmogązaczekać.Terazchodźze
mną,bomusimysięnaradzićzAdelajdą.
— Ciociu Effie, wyszłam w samym środku pasjonującej rozmowy na temat znaczenia płynnych skał.
Czytanaradaniemożepoczekać?
—Nie,niemoże.—Effieprowadziłajądoswejsiostry.—Wgręwchodzicałatwojaprzyszłośći
musimybyćprzygotowanenanajgorsze.Spacerujemypolinie,Harriet.
— Ależ, ciociu Effie, przesadzasz. — Harriet pozwoliła się jednak zawlec do Adelajdy. Lepiej już
miećtozasobąiwrócićjaknajprędzejdonowychznajomych.
SiostraciotkiEffie,Adelajda,czyliladyBustom,byłapostawnąkobietą.Złośliwiskłonnibyliuważać,
że jest gruba. Effie wyjaśniła Harriet i Felicity, że tak potężną postać Adelajda zawdzięcza temu, że
długielatanieszczęśliwegomałżeństwaosładzałasobiedużąilościąłakoci.
Odkądzakończyłanajkrótszymożliwyokresżałobyposwymniedawnozmarłymmężu,zaczęłaszybko
tracićnawadze.Tegowieczoruwyglądaławspanialewjaskrawopurpurowejkreacji.Zniecierpliwością
oczekiwałanadejściaEffieiHarriet.
— Słyszałaś już, Harriet? — powiedziała cicho Adelajda, posyłając czarujący uśmiech damie w
zielonymturbanie,którasięwłaśniekłaniała.
—Słyszałam,żemójnarzeczonyprzyjechałdoLondynu—przyznałaHarriet.
— Otóż to, moja droga. Nie możemy być pewne, czy jest jeszcze twoim narzeczonym, jeśli wiesz, o
czymmówię.Wkońcuniebyłożadnychoficjalnychogłoszeń.Anisłowawgazetach.Skoronieuznałza
stosownepodaćdowiadomościpublicznejswoichzaręczyn,niemożemybyćpewnejegozamiarów.
Harriet patrzyła tęsknie na grupę czekających na nią entuzjastów skamielin. Chciała jak najszybciej
wrócić do fascynującej rozmowy. Całe to zamieszanie na temat zaręczyn z Gedeonem już ją zaczynało
złościć.Ciotkizamartwiałysiętymodparudni,odkądEfifieijejbrataniceprzyjechałydomiasta.
—Jestempewna,żeogłoszeniapojawiąsięwodpowiednimczasie,ciociuAdelajdo.St.Justinmiał
ostatnio sporo zajęć z pojmaniem tych złodziei i kłopoty z niedomagającym ojcem. Na pewno nie miał
jeszczeokazjiwysłaćzawiadomieniadogazet.
Effiespojrzałananiązpolitowaniem.
—Niemogępojąć,jakmożeszmiećtakiezaufaniedoczłowieka,któryciętakszkaradniepotraktował.
TerazjużHarrietstraciłacierpliwość.
—St.Justinniepotraktowałmnieszkaradnie.Jakmożecietakmówić?Tenczłowiekchcesięzemną
ożenićzpowodutego,cowydarzyłosięwjaskini.
—Harriet!—CiotkaEffierozejrzałasięniespokojnie.—Ciszej!
Bratanicaniezwracałananiąuwagi.
—Toniejegowina,żezostałtamzemnąuwięziony.Poszedłzamną,żebymnieuratować,iwpadłw
pułapkę.
—Namiłośćboską,Harriet,bądźciszej!—Adelajdawachlowałasięzdenerwowana.—Niewiem,
cozrobimy,jeżeliktośusłyszyalbodomyślisię,żezostałaśskompromitowana.Naraziezpowodzeniem
udawałonamsiętoukryć.Stworzyłyśmywokółciebiejakbyaurętajemniczości.Niemożeszteraztego
rozgłosićwszemiwobec.
—Ależcotozaróżnica?St.Justinmniepoślubiiwoczachtowarzystwawszystkobędziewporządku.
EffieiAdelajdaspojrzałynasiebieponuro.Effiewestchnęła.
— Nie możemy spocząć, póki nie będziemy wiedziały na pewno, że St. Justin zrobi, co do niego
należy.
—Bzdura!—Harrietuśmiechnęłasiędozmartwionychciotek.—Oczywiście,żeSt.Justinzrobi,co
należy.Ateraz,jeślimiwybaczycie,chciałabymwrócićdomoichprzyjaciół.
—Tyitetwojeskamieliny—Adelajdapokiwałagłową.—Biegnij,mojakochana.Tylkopamiętaj,
bądźostrożnawsprawieswychzaręczyn.
—Tak,ciociu—zapewniłagrzecznieHarriet.
Rzuciłasięwtłum,chcącjaknajprędzejznaleźćsięznówwgrupie,którąprzedchwiląopuściła.Była
już bliska celu, gdy ktoś stanął jej na drodze. Harriet natychmiast rozpoznała Bryce’a Morlanda. W
ostatnimtygodniupojawiałsięnatychsamychbalachiwieczorkach,coonaiFelicity.Tańczyłzobiema
siostrami,leczostatnio,kuzdziwieniuwszystkich,wyraźniepreferowałHarriet.
Wiedziała, że względy tego mężczyzny powinny jej pochlebiać. W końcu był wybitnie przystojny.
Smukły, pełen wdzięku, o delikatnych dłoniach. Bryce był wdowcem w wieku około trzydziestu pięciu
lat. Miał delikatne, jak wyrzeźbione, ascetyczne rysy, jasnozłociste włosy i szaroniebieskie oczy. W
sumie,oceniłaHarriet,mógłbysłużyćmalarzowijakomodelprzymalowaniuarchanioła.
—PannoPomeroy.—Bryceuśmiechnąłsię.—Szukałempanipocałejsali.Mamnadzieję,żezechce
mipaniofiarowaćnastępnytaniec?
Harriet powstrzymała westchnienie. Bryce był wobec niej i Felicity bardzo uprzejmy na pierwszych
balach. Zawsze dbał o to, żeby obie tańczyły, i przedstawiał im coraz to nowych partnerów. Effie i
Adelajdabyłymubardzowdzięczne.Harrietwiedziała,żebyłobyniesłychanieniegrzecznieodmówićmu
tegojednegotańca.Mogłajeszczekilkaminutpoczekaćnapowrótdodyskusjioskałachwulkanicznych.
— Dziękuję, panie Morland. — Zdobyła się na uśmiech i pozwoliła się poprowadzić na zatłoczony
parkiet.—Bardzomiłoapanastrony,żepanmnieszukał.
— Ależ skąd. — Bryce rozpoczął walca. — Zrobiłem przyjemność sobie. Ten wieczór nie byłby
pełny,gdybymchoćrazniezatańczyłzpanią.Jestpaniczarującawtejsukni.Niemożnasięoprzećpani
urokowi.
Zarumieniłasię.Wciążnieprzywykładokwiecistychwyrażeń,używanychnaparkiecie.Wiedziała,że
wygląda dobrze bo Effie i Adelajda o to zadbały. Jedwab na turkusową balową kreację został
dopasowany do koloru jej oczu. Stanik na podniesionej talii wycięty był znacznie głębiej niż w jej
starychsukniachimusiaławciążsiępilnować,bybyłnaswoimmiejscu.Niestety,nikomunieudałosię
zrobićniczjejwłosami.Tworzyłybardzoniemodną,niecopierzastąaureolęwokółgłowy.
—Doprawdy,panieMorland,bardzomipanpochlebia,alechybaniepowinienmipanmówićtakich
rzeczy—powiedziałasztywno.
—Dlaczego?BopodobnojestpanizaręczonazSt.Justinem?Pozwolęsobieotymzapomnieć.
—Niepodobnojestem,tylkojestemzaręczonazSt.Justinem.Iniejesttofakt,októrymwolnopanu
zapomnieć.
—Wciążniemogęuwierzyć,żezwłasnejwolizwiązujesiępanizPotworemzBlackthorneHall—
zauważyłponuroBryce.
Harrietpotknęłasię,zaskoczona,żeusłyszałatenepitettutajwLondynie.Wiedziała,żetakszeptano
pozajejplecami,aleporazpierwszyktośokreśliłGideonawtensposóbwjejobecności.
Zalałająfalagniewutakwielkiego,żeprzystanęłanaśrodkuparkietu,zmuszająctymsamymMorlanda
dozatrzymaniasię,Kilkaosóbodwróciłosięzciekawością.Harrietniezważającnato,wbiłalodowate
spojrzeniewMorlandaioświadczyła:
— Nie będzie się pan więcej wyrażał w ten sposób o moim narzeczonym! Czy wyraziłam się jasno,
panieMorland?!
Bryceopuściłzłocisterzęsy,przysłaniającnimijasneoczy.
—Proszęmiwybaczyć,pannoPomeroy.Troskaopaniąprzeważyłanadmoimimanierami.
— Proszę się o mnie nie troszczyć, sir. To, co pan słyszał o moim narzeczonym, jest tylko głupią
plotką.
—Niestety,obawiamsię,żetakniejest.ZnamdobrzeSt.Justina,pannoPomeroy.
—Znapan?—Harrietspojrzałananiegozdumiona.
—Och,tak.Swegoczasubyliśmyprzyjaciółmi.
—Przyjaciółmi?
— Tak. Wychowywaliśmy się razem w Upper Biddleton. Trzymałem jego stronę po śmierci
narzeczonej.Prawdęmówiąc,tylkojajeden.Oczywiście,niepochwalałemtego,cozrobił.Alebyłmoim
przyjacielem, a ja nie odwracam się od przyjaciół, niezależnie od tego, co zrobili. Byłbym jego
przyjacielem do dzisiaj, ale St. Justin mnie zignorował tak samo, jak wszystkich innych w eleganckim
świecie.
Harrietzmarszczyłabrwi.
—Niewiedziałamtego,sir.
Bryceznówjąobjąłitańczylidalej.Harrietnieprotestowała,takbyłazaciekawiona.Byłatopierwsza
osobazUpperBiddletonczyzLondynu,którauważałasięzaprzyjacielaGideona.
—Imówipan,żeznapanSt.Justinaodkilkulat?
— Tak. — Bryce uśmiechnął się swym anielskim uśmiechem, a w jego oczach malował się żal. —
Kiedyś wszystko robiliśmy razem. Nie będę ukrywał, że świetnie się bawiliśmy przez kilka sezonów.
Bywałynoce,żegraliśmywkasyniedobladegoświtu,apóźniejszliśmynawyścigiczymeczbokserski,
nie zaglądając nawet do domu. Nie było takiej rzeczy, której choć raz nie spróbowaliśmy. A później
pojawiłasięwmieścieDeirdreRushton,którawtedydebiutowała,iwszystkosięzmieniło.
Harrietprzygryzławargi.
—Niemówmyotym,sir.
Bryceuśmiechnąłsięwyrozumiale.
— Bóg jeden wie, jak często chciałem zapomnieć, co wydarzyło się w tamtym sezonie. Czasami
wracammyślądotychwydarzeńizastanawiamsię,czymogłemcośzrobić,byzapobiectragedii.
—Niechpansięnieobwinia,panieMorland—powiedziałaszybkoHarriet.
—AlebyłemnajlepszymprzyjacielemGideona—odparłBryce.—Znałemgolepiejniżktokolwiek
inny.Zdawałemsobiesprawę,żejestzuchwałyilubipostawićnaswoim.Iwiedziałemteż,żeDeirdre
byłarównieniewinnajakpiękna.Gideonjązobaczyłizapragnąłjejnatychmiast.
— Oboje byli z Upper Biddleton, więc musieli się znać, nim Deirdre Rushton przyjechała na swój
debiut.
—Choćmieszkaliwtejsamejmiejscowości,niespędzalizesobązbytwieleczasu—wyjaśniłBryce.
—Jateżjejwieleniewidywałem,Deirdrechodziładoszkoły,nimojcieczdołałjąwysłaćdoLondynu.
AGideonprzecieżbyłstarszy.Najpierwchodziłdoszkół,apóźniejprzebywałwLondynie,gdyDeirdre
przeistaczałasięwkobietę.
—Słyszałam,żebyłapiękna—powiedziałacichoHarriet.
—Była.Ipowiempanicałkiemszczerze:niekochałaGideona.Jakmogłabysięwnimzakochać?
—Myślę,żebardzoprosto—odparowałaHarriet.
— Nonsens. Była piękną istotą, którą pociągało piękno u innych. Wyznała mi kiedyś; że nie jest w
stanie patrzeć na oszpeconą blizną twarz Gideona. Mogła najwyżej z nim zatańczyć, gdy się tego
domagał.
— Pyszałkowata! — oburzyła się Harriet. — Nie ma nic odrażającego w twarzy St. Justina. No i
cudownietańczy.
— Jest pani bardzo wyrozumiała, moja droga — Bryce uśmiechnął się. — Ale prawda jest taka, że
ludzienielubiąnaniegopatrzeć.Wiepani,żematębliznęoddziesięciulat?
—Nie,niewiedziałam.
—Byłrannywpojedynkunarapiery.
OczyHarrietrozszerzyłysięzezdziwienia.
—Niemiałamotympojęcia.
— Jestem jednym z niewielu ludzi, którzy znają tę całą historię. Jak pani mówiłem, byłem wówczas
jegonajlepszymprzyjacielem.
Harrietwzamyśleniuprzechyliłagłowęwbok.
—JeśliDeirdreRushtonniemogłaznieśćwidokuGideona,toznaczySt.Justina,todlaczegozgodziła
sięnazaręczynyznim?
— Ze zwyczajnych powodów — spokojnie odpowiedział Bryce. — Jej ojciec nalegał. Deirdre była
posłusznącórką,awielebnyRushtonkonieczniechciałjąskojarzyćztakąustosunkowanąrodziną.Miał
taki kaprys, żeby córka poślubiła syna hrabiego. Gdy Gideon zaproponował małżeństwo, Rushton
dosłowniezmusiłjądoprzyjęciaoferty.Niebyłototajemnicą.
Harriet przypomniała sobie, co mówiła pani Stone. Najwidoczniej wszyscy doszli do podobnych
wnioskówcodopowodutychzaręczyn.
—AleżtostrasznedlaGideona—wyszeptałaHarriet.Bryceznówspojrzałzesmutkiem.
—Możedlategozrobiłto,cozrobił.
—Oczympanmówi?
— Panno Pomeroy, trudno mi to pani mówić, ale powinna pani uważać. Na pewno słyszała pani
oskarżenia,żeSt.JustinuwiódłDeirdreRushton,gdybylizaręczeni?
—Apotemjąporzucił.Tak,słyszałaminiewierzęwto.
WyraztwarzyBryce’abyłniezwyklepoważny.
— Z olbrzymim smutkiem mówię pani o tym, ale musi pani być realistką. Jest absolutnie pewne, że
wziął Deirdre siłą. Mogę panią zapewnić, że nie oddałaby mu się z własnej woli, gdyby to było do
uniknięcia.Chybażewnocpoślubnąinapewnoniewcześniej.
—Niewierzęwto,żeSt.Justinużyłprzemocywobecswojejnarzeczonej.—Harrietbyłaoburzona.
ZnówzatrzymałasięnaparkiecieiwywinęłasięzobjęćBryce’a.—Jesttokłamstwo,sir,iniepowinien
gopannikomupowtarzać.Niebędętegowięcejsłuchać.
Obróciłasięnapięcieiruszyłaprzezparkiet,nieczekającnaeskortęBryce’a.Słyszałazasobąszmer
zaciekawionych i rozbawionych głosów. Zignorowała je, kierując się wprost ku grupie entuzjastów
skamielin.
Nowi przyjaciele powitali ją ciepło i prędko włączyli do rozmowy. Cóż za ulga, pomyślała Harriet,
znaleźćsięwśródludzi,którzymająciekawszetematydodyskusjiniżstareplotki.
O1iver, lord Applegate, młody baron o trzy lata starszy od Harriet, uśmiechnął się do niej z nie
ukrywanympodziwem.Swójtytułotrzymałniedawnoiczasamisprawiałśmiesznewrażenie,starającsię
dobrzewypaśćwnowejroli.PozatymjednakbyłbardzomiłyiHarrietgolubiła.
—O,jestpani,pannoPomeroy.—Applegateprzysunąłsiębliżejipodałjejszklankęlemoniady.—
Przyszła pani w samą porę, żeby pomóc mi zbić argumenty lady Youngstreet. Stara się nas wszystkich
przekonać, że złoża wygładzonych bloków skalnych i rumowiska znajdujące się u podnóży górskichw
regionachalpejskichsąpozostałościąWielkiegoPotopu.
—Właśnietak—oświadczyłazcałąmocąladyYoungstreetByłatopotężnakobietawnieokreślonym
wieku,zagorzałakolekcjonerka.Spędziłanawetjakiśczaswposzukiwaniuskamielinnakontynencie,po
wojnie z Napoleonem. Nie omieszkała przypominać o tym przy każdej okazji. — A cóż innego,
powiedzcie mi państwo, poza wodą, i to ogromnymi masami wody, mogłoby poruszyć olbrzymie
kamienieiporozrzucaćjewtakniezwykłysposób?
Harrietzmarszczyłaczołowzamyśleniu.
— Dyskutowałam kiedyś o tym z moim ojcem. Wspominał również inne możliwe przyczyny takich
gigantycznych erupcji, na przykład wybuchy wulkanów czy trzęsienie ziemi. Nawet — zawahała się —
nawetlódmógłbytegodokonać.
Wszyscypopatrzylinaniązezdumieniem.
— Lód? — spytała lady Youngstreet, wyraźnie zaintrygowana. — To znaczy takie olbrzymie kawały
lodujaklodowce?
— No, jeśli lodowce w górach były niegdyś o wiele większe niż obecnie, mogły pokrywać cały ten
teren.Późniejstopniały,apozostałyponichkamienieiżwir,którezebrałypodrodze.
—Kompletnabzdura—włączyłsięgwałtowniedorozmowylordFry,którywłaśniepodszedłdoich
grupy.—Cóżzanonsens,żebytakieolbrzymieterenynakontynenciemiałybyćpokrytewarstwąlodu.
LadyYoungstreetuśmiechnęłasiędoniegoczule.Niebyłodlanikogotajemnicą,żestanowiliparę.
—Oczywiście,maszrację,kochanie.Cimłodzizawszeszukająnowegowytłumaczeniatego,codaje
sięwyjaśnićzpomocąstarych,wypróbowanychiprawdziwychodpowiedzi.Czyprzyniosłeśmijeszcze
szampana?
—Oczywiście,kochanie,jakmógłbymzapomnieć.—Fryzeleganckimukłonemwręczyłjejkieliszek.
—Właściwie—ciągnęłaHarrietwzamyśleniu—całyproblempoleganatym,żetrudnowyobrazić
sobie,jakwodazpotopumogłabyzalaćodrazucałąziemię.Dokądbypopłynęła,cofającsię?
—Doskonałauwaga—wtrąciłApllegatezentuzjazmem,zjakimzwykleodnosiłsiędowypowiedzi
Harriet. — Wulkany i trzęsienia ziemi są znacznie lepszym wyjaśnieniem. Tłumaczą one, dlaczego
możemyznajdowaćskamielinymorskienaszczytachgór,iwyjaśniają—dodałznieśmiałymuśmiechem
—pochodzenieskałwulkanicznych.
Harrietpoważniepokiwałagłową.
— Takie siły, wynoszące powierzchnię ziemi w górę, z pewnością równoważą efekty erozji i to
tłumaczy, dlaczego krajobraz ziemski nie stanowi równej, płaskiej powierzchni. Jednak sprawa
znajdowaniaskamielinstarodawnychzwierzątniedasięprostowyjaśnić.Naprzykład,dlaczegoniema
żadnychżyjącychegzemplarzytychzwierząt?
—PonieważzginęływszystkiewWielkimPotopie—oświadczyłaladyYoungstreet.—Tozupełnie
jasne.Utopiłysię.Codojednego,biedactwa.—Przełknęłacałązawartośćkieliszka.
—Cóż—odrzekłaHarriet—niejestemwciążpewna…—Przerwałanagle,gdyżzauważyła,żenikt
zrozmówcówniezwracajużnaniąuwagi.
Po chwili zrozumiała, że zaszło coś niezwykłego. Przez tłum przebiegały szepty i wszystkie głowy
zwróciłysięwkierunkueleganckichschodównakońcusalibalowej.Harrietrównieżpopatrzyławtamtą
stronę.
Na szczycie schodów stał Gideon, mierząc tłum pogardliwym spojrzeniem. Ubrany był na czarno, a
białyfularikamizelkapodkreślałytylkokolorjegowieczorowegostroju.
Oczyichsięspotkały.Harrietniemogłazrozumieć,jakzdołałjąwyłowićztłumu,zapełniającegosalę
balową. Zaczął schodzić po wyłożonych czerwonym dywanem schodach. Jego lekko arogancki sposób
poruszaniasięsugerował,żealboniezdawałsobiesprawyzciekawości,jakąbudził,albobyłamuona
zupełnieobojętna.
Przyjechał!Harrietprzywołałasiędoporządku,bynieprzywiązywaćzbytwielkiejwagidotegofaktu.
Byłooczywiste,żewcześniejczypóźniejsiępojawi.Niemusiałotowcaleoznaczaćżeumierazchęci
spotkaniasięznią.Poprostuuważał,żepokazaniesiętutajjestjegoobowiązkiem.
Szeptane komentarze szumiały za nim jak fala dochodząca do odległego brzegu. W miarę jak szedł,
tłumrozstępowałsięnaboki,aonprzechodził,nierozglądającsięaniwprawo,aniwlewo.Nikogonie
witał.PoprostuszedłcałyczasprostodoHarriet.
— Dobry wieczór, moja droga — powiedział cicho, wśród uciszonych nagle rozmów. Ukłonił się,
biorącjązarękę.—Mamnadzieję,żezarezerwowałapanidlamniejakiśtaniec.
— Oczywiście, milordzie. — Harriet uśmiechnęła się na powitanie i dotknęła palcami jego ręki. —
Możenajpierwpoznapanmoichprzyjaciół.
Gideonrozejrzałsiępotwarzachludzistojącychzanią.
—Niektórychznam.
—Więcpozwolipan,żeprzedstawięresztę.—Harrietszybkodokonałaprezentacji.
—Awięctoprawda—zniezadowoleniemoświadczyłaladyYoungstreet.—Jesteściezaręczeni?
— Absolutna prawda — odpowiedział Gideon. — Jutro w porannych gazetach będą ogłoszenia. —
OdwróciłsiędoHarriet.
—Rozumiem,ladyYoungstreet,żeskładapanimojejnarzeczonejgratulacjeinajlepszeżyczenia?
—Oczywiście.—LadyYoungstreetwydęłausta.
—Naprawdę—wymamrotałApplegate.StarałsięniepatrzećnabliznęGideona.—Cieszęsięwraz
zwami,naturalnie.
Resztagrupyrównieżwymamrotałastosowneżyczenia.
— Dziękuję — odrzekł Gideon. Ogarnął ich chłodnym spojrzeniem. — Przypuszczałem, że to
powiecie.Chodź,mojadroga,dawnonietańczyliśmyrazem.
Zaprowadził Harriet na parkiet, gdy tylko orkiestra zaczęła walca. Harriet starała się zachować
wyniosłąobojętność,jakiejprzezostatniedniuczyłyjąEffieiAdelajda,aleprawienatychmiastztego
zrezygnowała.Rozpraszałająświadomość,żeznówjestwramionachGideona,choćbytylkowtańcu.
Jużprawiezapomniała,jakionogromny.JegoolbrzymiarękaobejmowałacałeplecyHarriet.Czułana
sobie jego dłoń. Potężna klatka piersiowa i ramiona były solidne jak mur. Przypomniała sobie ciężar
ciałaGideonanaswoimtamtejnocywjaskiniizadrżałanawspomnienietegouczucia.
—Mamnadzieję,żepańskiojciecwyzdrowiał,sir?—spytała,gdyobróciłjąwtańcu.
— Tak, czuje się znacznie lepiej, dziękuję. Mój widok ma na niego taki wpływ jak machina
elektryczna.Niezawodniestymulujejegopowrótdozdrowia—odpowiedziałsucho.
—OBoże,milordzie.Czytoznaczy,żetakucieszyłsiępańskimwidokiem,żemusiępoprawiło?
—Niezupełnie.Mójwidokprzypominamu,cosięstanie,gdywkońcuopuścitenpadół.Samamyślo
tym, że to ja odziedziczę tytuł hrabiowski, wystarcza zwykle, by go postawić na nogi. Przerażeniem
napawagofakt,żeszlachetnytytułHardcastleprzejdziewtakniegodneręce.
—MójBoże.—Harrietpopatrzyłananiegozewspółczuciem.Czystosunkimiędzypańskimojcema
panemsąażtakzłemilordzie?
— Tak, moja droga. Bardzo złe. Ale nie powinna się pani tym niepotrzebnie martwić. Po ślubie
postaramysięspotykaćzmoimirodzicamijaknajrzadziej.Ateraz,jeśliniemapaninicprzeciwkotemu,
wolałbymporozmawiaćoczymśznacznieciekawszymniżmojestosunkizrodzicami.
—Oczywiście.Oczymchciałbypanporozmawiać?
Ustamuzadrżały,gdyspojrzałwjejgłębokowyciętydekolt.
—Możemipaniopowieoogładzie,jakiejpaninabywawLondynie?Dobrzesiętupanibawi?
—Prawdęmówiąc,zpoczątkuzupełniemnietoniebawiło.PóźniejmiałamokazjępoznaćlordaFry.
—Ach,tak.
— Jak się okazało, interesuje się bardzo skamielinami i zaprosił mnie do Towarzystwa Miłośników
SkamieliniWykopalisk.OdczasugdyuczestniczęwzebraniachTowarzystwaspędzamczaswspaniale.
Totacyciekawiludzieiniezwykledlamnieuprzejmi.
—Naprawdęuprzejmi?
—Och,tak.Sąbardzodobrzepoinformowani.—Rozejrzałasięszybko,byupewnićsię,czyniktich
niepodsłuchuje.PotemzniżyłagłosinachyliłasiędoGideona.
—ZamierzampokazaćmójząbktóremuśzczłonkówTowarzystwa.
—Myślałem,żeobawiasiępani,żeinnykolekcjonermożegoukraśćlubwybraćsięnaposzukiwanie
drugiegookazu,kiedysiędowie,gdziemieszcząsięjaskinie.
Harrietzmarszczyłabrwiwzakłopotaniu.
— Oczywiście, mam takie obawy. Ale zaczynam uważać, że kilkorgu z członków mogę zaufać.
Dotychczas nie udało mi się samej zidentyfikować tego zęba. Jeśli żaden z członków Towarzystwa nie
będzie w stanie tego zrobić, będę miała tym większą pewność, że znalazłam nieznany gatunek. Będę
mogłanapisaćotymartykuł.
Gideonleciutkoskrzywiłusta.
—MojasłodkaHarriet—zamruczał.—Zprzyjemnościązauważam,żejesteśwciążnieogładzona.
—Zapewniampana,sir—oburzyłasię—żeinadtympracuję,choćprzyznaję,żeniejesttoaniw
połowietakzabawneiinteresującejakkolekcjonowanieskamielin.
—Potrafiętozrozumieć.
Harrietrozpromieniłasię,gdywśródtańczącychmignęłajejsylwetkasiostry.Felicitywyglądaładziś
zabójczo w brzokwinioworóżowej kreacji i uśmiechnęła się do niej radośnie, nim znikła z jej pola
widzenia.Zaprosiłjądotańcaprzystojnymłodylord.
— Może ja muszę jeszcze dużo pracować, by zdobyć ogładę — powiedziała Harriet — ale z
przyjemnościąstwierdzam,żeFelicityjużjestklejnotem.Robitufurorę.Teraz,gdymaniezłyposagod
cioci Adelajdy, nie musi się śpieszyć z małżeństwem. Przypuszczam, że chętnie przeżyje jeszcze jeden
sezon.Doskonalesiębawi.Miejskieżyciebardzojejodpowiada.
Gideonspojrzałnaniązzaciekawieniem.
—Atyżałujesz,żejesteśzmuszonadopośpiesznegomałżeństwa,Harriet?
Utkwiła wzrok w jego śnieżnobiałym krawacie. — Rozumiem, sir, że czuje się pan zobowiązany
zawrzeć tomałżeństwo i nie możemy sobie pozwolić na luksus dłuższego czekania, aby się upewnić w
swychuczuciach.
—Czymamprzeztorozumieć,żenieżywiszdomnieżadnychuczuć?
Harriet przestała wpatrywać się w jego krawat i spojrzała na niego poruszona. Czuła, jak gorąco
oblałojejtwarz.
—Och,nie,Gideonie.Niechciałamprzeztopowiedzieć,żenicdociebienieczuję.
— Sprawiłaś mi tym wielką ulgę. — Wyraz jego twarzy złagodniał. — Chodź, taniec się kończy.
Odprowadzęciędotwoichprzyjaciół.Wydajemisię,żebardzosięociebiemartwią.Widzę,jaknanas
patrzą.
— Proszę nie zwracać na to uwagi, sir. Czują się pewnie za mnie odpowiedzialni z powodu tych
wszystkichplotekkrążącychwokół.Niemajązłychintencji.
— Zobaczymy — mruknął Gideon, prowadząc ją przez tłum do miejsca, w którym zebrali się
członkowieTowarzystwaMiłośnikówSkamieliniWykopalisk.
—O,widzęwwaszejgrupienowegoprzybysza.
Harrietspojrzałaprzedsiebie,aleniezauważyłanawetlordaApplegate’aczyladyYoungstreet.
—Pańskiwzrostdajepanudużąprzewagęwtakimtłumie,milordzie.
—Tak,wistocie.
WtymmomencietłumsięrozstąpiłiHarrietzobaczyławśródswychprzyjaciółtęgawegomężczyznęo
czerwonej twarzy. Było w nim coś znamionującego siłę, ale zarazem bardzo nieprzyjemnego. Był
potężniezbudowany,choćnietakjakGideon,alenietozaniepokoiłoHarriet.Jegobystre,ciemneoczy
przeszywały ją jak sztylety. Mięsiste usta wykrzywione były boleśnie. Siwe włosy, na czubku głowy
mocnojużprzerzedzone,okalałypoliczkiwpostacidługich,falistychbokobrodów.PrzypominałHarriet
badaczy pisma, tych niestrudzonych reformatorów Kościoła, którzy nieustannie walczyli ze wszystkim,
począwszyodtańca,askończywszynapudrzedotwarzy.
Nowoprzybyłynieczekał,ażzostanieprzedstawiony.OstrymspojrzeniemzmierzyłHarrietodstópdo
głów,poczymzwróciłsiędoGideona:
—Widzę,sir,żeznalazłpannastępnąniewinnąowieczkę,byjązaprowadzićnarzeź.
Wgrupiezbieraczyrozległosięzbiorowewestchnienie.TylkoGideonwydawałsięnieporuszony.
—Pozwolipan,żeprzedstawięgomojejnarzeczonej—powiedział,jakgdybynicsięniestało.—
PannoPomeroy,czymogęprzedstawić…
Nieznajomyprzerwałmu,wykrzykującniegrzecznie:
— Jak pan śmie? Wstydu pan nie ma? Jak pan śmie wciągać w swój nieczysty proceder córkę
kolejnego proboszcza? Czy z tą też będzie pan miał dziecko, nim ją pan odrzuci? Chce pan znów
spowodowaćśmierćniewinnejkobietyijejmaleństwa?
Wśród otaczającej grupy rozległy się szepty dezaprobaty i niesmaku. Oczy Gideona zwęziły się
niebezpiecznie.
Harrietuniosłarękę.
—Dośćtego—powiedziałaostro.—Niewiem,kimpanjest,sir,alezapewniampana,żeobrzydły
mi już te oskarżenia dotyczące poprzedniego narzeczeństwa jego lordowskiej mości. Przypuszczam, że
wszyscyzdająsobiesprawę,żetylkowjednymprzypadkuSt.Justinzmieniłbysweplanymałżeńskieco
doDeirdreRushton.
Nieznajomyznówprzerzuciłnaniąwściekłespojrzenie.
— Czyżby, panno Pomeroy? — wyszeptał chrapliwie. — A cóż to za przyczyna, zechce mi pani
łaskawiewyjawić?
—Oczywiście.Tabiednadziewczynanosiładzieckoinnegomężczyzny—odpowiedziałanatychmiast
Harriet. Miała już naprawdę dość tych złośliwych plotek. — Mój Boże, myślałam, że inni też na to
wpadli.Przecieżtojedynelogicznewyjaśnienie.
Zapadłacisza.StrasznynieznajomyspojrzałnaHarriettak,jakbymiałjązabićwzrokiem.
— Jeśli pani w to wierzy, panno Pomeroy — wyszeptał — współczuje pani. Jest pani naprawdę
naiwna.
Mężczyznaodwróciłsięirzuciłdoucieczki.WszyscypozaGideonem,jakzafascynowani,zotwartymi
ustamiwpatrywalisięwHarriet.
NatwarzyGideonamalowałasięniemaldzikasatysfakcja.
—Dziękujęci,mojadroga—powiedziałmiękko.
Harrietzmarszczyłabrwi,spoglądającnaoddalającąsięsylwetkęnieznajomego.
—Kimbyłtendżentelmen?
—WielebnyCliveRushton—odparłGideon.—OjciecDeirdre.
10
—Czegośtakiegowżyciuniewidziałam.—Adelajda,jeszczewlizesce,podniosładoustfiliżankęz
gorącączekoladą.
—Założęsię,żetahistoriaobiegniedziśranocałemiasto.Wszyscybędąopowiadać,jakąodprawę
HarrietdałaRushtonowi.
Effieprzymknęłaoczyzrezygnacjąijęknęła.
—Będąplotkowaćotejscenie,gdyprzeczytająogłoszenieojejzaręczynachwdzisiejszychgazetach.
Bożedrogi,nawetniewyobrażamsobie,copomyślą.Żebyniewinnamłodakobietaopowiadałaotakich
rzeczachnaśrodkusalibalowej.Tojużprzekraczawszelkiewyobrażenia.
— Nie jestem taka zupełnie niewinna, ciociu Effie. — Harriet, która siedziała w kącie pokoju
porannego Adelajdy, popatrzyła znad ostatniego numeru „Raportów Królewskiego Towarzystwa
Geologicznego”.
—Cóż,staramysię,jakmożemy,żebyśzatakąuchodziła—zauważyłaAdelajda.
—Niewiem,ocotencałykrzyk.—Harrietskrzywiłasię.—Wspomniałamtylkozupełnieoczywisty
fakt,któryumknąłuwagiinnych.
—Ach,tyitotwojelogicznepodejście—ponuroskomentowałAdelajda.—Zapewniamcię,żefakt,
iż Deirdre Rushton była w ciąży, nie umknął niczyjej uwagi. Nasłuchałam się tego po uszy gdy tylko
rozeszłasięwieść,żejesteśzaręczonazSt.Justinem.
—Chodzimioto,żedzieckobyłokogośinnego.ZcałąpewnościąnieGideona.—Harrietpowróciła
doswych„Raportów”.
—Skądmożeszbyćtegotakapewna?—dopytywałasięAdelajda.
— Ponieważ jestem przekonana, że poczucie honoru Gideona jest takie samo jak każdego innego
dżentelmenaztakzwanegotowarzystwa.Założęsięnawet,żejestznaczniebardziejrozwiniete.Zrobiłby,
conależy,gdybytodzieckobyłojego.
— Zupełnie nie wiem, skąd możesz być go taka pewna, — Effie westchnęła. — Możemy tylko mieć
nadzieję,żewłaściwieoceniaszjegopoczuciehonoru.
— Oczywiście. — Harriet złapała kawałek grzanki i chrupała go smakowicie, wertując dalej
„Raporty”.
—Apropos,Gideonprzyjdziedziśopiątejpopołudniu.Wybieramysięnaprzejażdżkędoparku.
— Mógłby przynajmniej zaczekać z zabraniem cię do parku, aż ucichnie trochę ten raban, jaki
wywołała twoja scena z Rushtonem. Cały świat jeździ do parku o piątej. Wszyscy cię zobaczą —
zrzędziłaEffie.
— I o to chodzi, moim zdaniem. — Felicity weszła właśnie do pokoju i uśmiechnęła się do siostry
znacząco.—Jestempewna,żeSt.JustinchcepokazywaćHarriet,gdzieikiedysiętylkoda,Trochęjak
egzotycznezwierzątkoprzywiezionezdalekichkrajów.
—Zwierzątko!!—powtórzyłaEffiewzburzona.
—DobryBoże—Adelajdawestchnęła—cóżzaskojarzenie!
Harrietspojrzałaznadswegopisma,czując,żesiostranieżartuje.
—Coprzeztorozumiesz,Felicity?
—Czyżtoniejasne?—Felicitynałożyłasobienatalerzgrzankęijajka.Wżółtejsukiencewyglądała
bardzoradośnie.—Jesteśjedynąznanąnamżyjącąistotą,którarzeczywiściewierzywhonorSt.Justina.
Jesteśrównieżjedyną,którauważa,żetonieonuwiódłiporzuciłbiednąDeirdreRushton.
—Botonieonjąuwiódłiporzucił—automatycznieodpowiedziałaHarriet.Pochwilizamyśliłasię,
wspominając wyraz twarzy Gideona wczorajszego wieczoru, gdy pokłóciła się z Rushtonem. —
Natomiastmaszchybarację,jeśliidzieopokazywaniemniejaknawystawie.
—Trudnomiećotodoniegopretensje.Pokusa,żebypochwalićsiętwoimniezachwianymzaufaniem
doPotworazBlackthorneHall,jestniedoodparcia.—Felicityuśmiechnęłasię.
— Prosiłam cię, żebyś nie nazywała go w ten sposób — powiedziała Harriet, myśląc już o czymś
innym. Zastanawiała się nad tym, co przed chwilą powiedziała Felicity. Było w tym niestety źdźbło
prawdy. Harriet powinna była sama to zauważyć. To jasne, że Gideon chciał mieć z tego małżeństwa,
któregoprzecieżniepragnął,jaknajwięcejsatysfakcji.Trudnomiećdoniegootopretensje.
Niestety, nic nie wskazywało na to, żeby się we mnie zakochał, powiedziała sobie Harriet. Po
prawdzie,wogóleniemówiłjejnicomiłościaniniedomagałsiętakichwyznańodniej.Jeśliwczoraj
wieczorempytał,czycośdoniegoczuje,tozapewnejedyniezciekawości.
Wiedziała, że jej wiara w honor Gideona jest dla niego znacznie ważniejsza niż wszelkie
manifestowanie miłości. Tak, to było dla niego naprawdę ważne. Zbyt długo żył w cieniu niesławy.
HarrietobserwowałaFelicity,jaksiadłaprzystoleizajadałazezdrowymapetytem.Tewszystkienoce
spędzanenanieustannymtańcuwywołałyostatniousiostryogromnezainteresowanieśniadaniem.
AdelajdaspojrzałanaEffieznadswejfiliżanki.
— Cóż, nie pozostaje nam nic innego, jak robić dobrą minę do złej gry. Póki St. Justin sam mówi o
zaręczynach, jesteśmy bezpieczne. Przy odrobinie szczęścia możemy dotrwać do końca sezonu, nim
wydarzysięcośnieoczekiwanego.
Harrietrozzłoszczonazamknęłapismo.
— Zapewniam cię, ciociu Adelajdo, że nie wydarzy się nic nieoczekiwanego. St. Justin na to nie
pozwoli.—Popatrzyłanazegar.—Jeślimiwybaczycie,muszęsięubrać.IdęnazebranieTowarzystwa
MiłośnikówSkamieliniWykopalisk.
Effiespojrzałananiąostro.
— Zauważyłam, że bardzo się zaprzyjaźniłaś z niektórymi członkami Towarzystwa, moja droga.
Podoba mi się młody lord Applegate. Jest skoligacony z markizą Asherton. Ostatnio wraz z tytułem
odziedziczyłsporymajątek.
Harrietuśmiechnęłasiękrzywo.
—Ciociuprzypominamci,żejestemjużzaręczona.Itonimniej,niwięcej,tylkozhrabią.
—Jakmożnazapomnieć?—Effiewestchnęła.
—Nietakdawno—przypomniałaHarriet—byłaśzdolnadowszystkiego,żebytylkowydaćFelicity
lubmniezahrabiego.
— Po prostu nie jestem zupełnie pewna, czy uda mi się ciebie wydać za tego właśnie hrabiego —
odpowiedziałapotulnieEffie.
***
W chwili, gdy weszła do salonu lady Youngstreet, Harriet odczuła, że członkowie Towarzystwa
Miłośników Skamielin i Wykopalisk są zaciekawieni i zaniepokojeni jej udziałem w wydarzeniach
ostatniegowieczoru.Jednaknicnatentematniemówili,zacobyłaimogromniewdzięczna.
Jak zwykle, było to duże zgromadzenie, co wskazywało na rosnące zainteresowanie skamielinami i
geologią.Gdywszyscyjużusiedli,natychmiastpogrążyli,sięwdyskusjidotyczącejfałszerstwskamielin,
którewystawionoostatniowkamieniołomachnapółnocy.
—Wcalemnietoniezaskoczyło—oświadczyłaladyYoungstreet.—Zdarzałosiętojużprzedtemi
niewątpliwie będzie się zdarzać. Jest to znany mechanizm. Robotnicy w kamieniołomach szybko się
zorientowali, że istnieje bardzo chłonny rynek na niezwykłe skamieliny, na jakie natrafiają przy swej
pracy. Gdy nie mogli już więcej wykopać, by zaspokoić popyt, sami zajęli się ich produkcją dla
kolekcjonerów.
— Słyszałem, że w kamieniołomach powstał cały warsztat. — Lord Fry kiwnął głową. — Używali
części powszechnie znajdowanych skamielin ryb i innych starych kości do konstruowania przeróżnych
nowychszkieletów.Cenynaniektórebardziejoryginalnekonstrukcjebyłycałkiemwysokie.Conajmniej
dwamuzea,niewiedzącotym,zakupiłyfałszerstwa.
— Obawiam się, że nasza dziedzina będzie wciąż dawać szansę różnym oszustom i fałszerzom —
stwierdziła Harriet, popijając herbatę. — Fascynacja tym, co leży pogrzebane pod skałami, jest tak
wielka,żezawszebędzieprzyciągaćjakieśtypybezskrupułów.
— Smutne, ale prawdziwe — zgodził się Applegate, wzdychając. Jego gorący wzrok zatrzymał się
dłużejnaskromnieokrytymbiuścieHarriet.—Jestpaniniezwykleprzenikliwa,pannoPomeroy.
Harrietuśmiechnęłasię.
—Dziękuję,milordzie.
LordFryostentacyjnieodchrząknął.
— Ja, na przykład, z całą pewnością zakwestionowałbym fałszowane liście i kwiaty sprzedawane
wszystkimbezwyjątkuprzezrobotników.
—Amnieniezmyliłybyaninachwilęstworzenia,którewyglądaływpołowiejakryba,awpołowie
jakczworonóg—stwierdziłapodstarzałaintelektualistka.
—Mnieteżnie—oświadczyłaladyYoungstreet.
Zgodny szmer przebiegł po salonie. Zebranie pogrążyło się w chwilowym chaosie, gdyż członkowie
Towarzystwapodzielisięnamniejszegrupki.Każdywypowiadałsięnatematfałszerstwitwierdził,że
napewnoniedałbysięnabrać.
Lord Applegate manewrował tak, by znaleźć się jak najbliżej Harriet. Wpatrywał się w nią z
nieśmiałymuwielbieniem.
— Wygląda pani dziś prześlicznie, panno Pomeroy — wyszeptał. — Bardzo pani do twarzy w
niebieskim.
—Bardzopanuprzejmy.—Harrietdyskretniewysunęłafałdęswejturkusowoniebieskiejsuknispod
jegouda.
Applegate zarumienił się z wściekłości na siebie, gdy zdał sobie sprawę, że usiadł na skrawku
muślinu.
—Najmocniejpaniąprzepraszam.
— Proszę się nie przejmować. — Harriet uśmiechnęła się uspokajająco. — Mojej sukni nic się nie
stało. Czy czytał pan ostatnie wydanie „Raportów”, sir? Dostałam dziś ten egzemplarz i przeczytałam
fascynującyartykułnatematidentyfikowaniaskamielinzębów.
—Niemiałemjeszczeokazji,alezrobiętobezzwłoczniepopowrociedodomu.Jeślipaniuważa,że
tenartykułjestwartościowy,wiemnapewno,żenależysięznimzapoznać.Trafnośćpaniocenwtych
sprawachjestwyjątkowa,pannoPomeroy.
Harrietprzełknęłapochlebstwo.Postanowiłagodelikatniepodpytaćnatematskamielinzębów.
—Bardzotouprzejmezpanastrony,sir.Czyzajmowałsiępantrochęzębami?
—Otyle,oile,niemaoczymmówić.Muszęprzyznać,żejeśliidzieomożliwośćidentyfikacji,wolę
palcestóp.Możnaznichwielewywnioskować.
—Rozumiem.—Harrietbyłazadziwiona.Byłobymiło,gdybymogłapokazaćtenswójząblordowi
Applegate. Lubiła go i była przekonana, że można mu zaufać. Ale nie było sensu mu tego pokazywać,
skoroniewiedziałnicozębach.
— Ja, osobiście, wolę zęby. Patrząc na nie można natychmiast odróżnić zwierzęta mięsożerne od
stworzeń roślinożernych. A gdy to już wiadomo, można wydedukować znacznie więcej o samym
zwierzęciu.
— Koniecznie musi pani któregoś dnia zwiedzić muzeum pana Humboldta, panno Pomeroy —
oświadczył z entuzjazmem Applegate. — W swoim starym domu zgromadził zadziwiającą kolekcję
skamielin.Jestotwartadlapublicznościdwarazywtygodniu,wponiedziałkiiczwartki.Byłemtamraz
czydwawposzukiwaniupalcówstópiinnychrzeczy.Maszufladypełnezębów.
— Naprawdę? — Harriet była zachwycona. Ledwo zauważyła, że kolano Applegate’a zbliżało się
znów do jej kolan, a spódnica była ponownie narażona na wygniecenie. — Czy pan Humboldt jest
członkiemTowarzystwa?
— Kiedyś był — odparł Applegate — ale nazwał nas wszystkich beznadziejnymi amatorami i
zrezygnowałzczłonkostwa.Todosyćdziwnytyp.Bardzotajemniczy,jeśliidzieojegopracę,istrasznie
podejrzliwywstosunkudoinnych.
—Trudnosiędziwić.—Harrietzapisaławpamięci,byprzynajbliższejokazjizaplanowaćwizytęw
muzeumpanaHumboldta.
Applegatewziąłgłębokioddechispojrzałnaniąbardzopoważnie.
— Panno Pomeroy, czy ma pani coś przeciwko temu, żebyśmy zmienili temat naszej rozmowy i
porozmawialiosprawie,którąuważamzaważniejszą?
— Cóż to za sprawa? — Harriet zastanawiała się, w jakich godzinach muzeum jest czynne. Może w
gazeciejestjakieśogłoszenie.
Applegate przesunął palcem po swym krawacie, po czym go rozluźnił. Na brwiach pojawiły mu się
kropelkipotu.
—Obawiamsię,żeuznamniepanizaimpertynenta.
—Bzdura.Niechpanpyta,milordzie.—Objęławzrokiemszemrzącygłosamipokój.Tematfałszerstw
najwidoczniejbardzoprzypadłdogustuczłonkomTowarzystwa.
— Chodzi o to, panno Pomeroy… To znaczy… — Applegate znów pomajstrował przy krawacie i
odchrząknął.Zniżyłgłosprawiedoszeptu.—Chodzioto,żeniemogęuwierzyć,żejestpanizaręczonaz
St.Justinem.
PotejuwadzeHarrietnatychmiastspojrzałanaApplegate’a.Zmarszczyłaczoło.
—Zjakiegożtopowodu,namiłośćboską,niemożepanwtouwierzyć?
Applegatewyglądałdośćrozpaczliwie,aleodważniebrnąłdalej.
—Proszęmiwybaczyć,alepanijestdlaniegozadobra.
—Zadobradlaniego?
—Tak,pannoPomeroy.Owielezadobra.Mogętylkosądzić,żeonpaniąwjakiśsposóbzmuszado
tegozwiązku.
—Applegate,czypanpostradałzmysły?
Applegatepochyliłsięochoczodoprzoduiodważyłdotknąćjejręki.Palcedrżałymuzprzejęcia.
—Możemipanizaufać,pannoPomeroy.PomogępaniwyrwaćsięzeszponówPotworazBlackthorne
Hall.
OczyHarrietzapłonęłygniewem.Odstawiłaraptowniefiliżankęizerwałasięnanogi.
—Doprawdy,sir.Posunąłsiępanzadaleko.Niebędętolerowałatakichwypowiedzi.Jeślichcepan
byćmoimprzyjacielem,musisiępanodnichpowstrzymać.
Odwróciła się od zawstydzonego Applegate’a i przeszła szybko do drugiego końca pokoju, by
dołączyćdoniewielkiejgrupkidyskutującejnatematmetododkrywaniafałszerstw.
To wszystko staje się już przygnębiające, pomyślała rozżalona Harriet. Zastanawiała się, jak Gideon
mógłwytrzymywaćteplotkiprzezsześćdługichlat.OnasamajużmiałaochotęucieczLondynuinigdytu
niewracać,choćtoprzecieżniejejhonorjesttuwciążkwestionowany.
OkreślenieFelicity,żeGideonwystawiaswąnarzeczonąjakegzotycznezwierzątkonapokaz,znalazło
tegopopołudniapełnepotwierdzenie.Harrietzniecierpliwościąoczekiwałatejprzejażdżkipoparku.W
każdejinnejsytuacjinaprawdębardzobyjątocieszyło.Byłpięknydzień,słonecznyiradosny.
FelicityasystowałaHarrietprzywyborzesukienkiiokrycia.
— Zdecydowanie żółty muślin i turkusowa pelerynka — oświadczyła Felicity. — Z turkusowym
kapturkiem.Pasujecidooczu.Iniezapomnijrękawiczek.
Harrietprzyglądałasięsobiewlustrze.
—Czynieuważasz,żetozbytjaskrawe?
Felicityuśmiechnęłasięznacząco.
— Bardzo jaskrawe. I wyglądasz wspaniale. Będzie cię doskonale widać w parku i St. Justin to
doceni.Zcałąpewnościąchce,żebywszyscycięzauważyli.
Harrietspojrzałananiąrozzłoszczona,alenicniepowiedziała.Obawiałasię,żesiostramarację.
***
Gideonzajechałprzed domciotkiAdelajdy pięknymjasnożółtympowozikiem, zaprzęgniętymwdwa
wyjątkowo silne, rosłe konie. Zwierzęta, niezgodnie z modą, nie były dopasowane kolorem. Jeden był
masywnym, umięśnionym kasztanem, drugi potężnym siwkiem. Wyglądały, jakby były bardzo trudne do
prowadzenia,aleokazałysiędobrzeułożone.Harrietbyłapoddużymwrażeniem.
— Cóż za wspaniałe zwierzęta, milordzie — powiedziała, gdy Gideon podał jej rękę, by mogła się
wspiąćnawysokiesiedzenie.—Założęsię,żepotrafiąpędzićpełnymgalopemgodzinami.Wydająsię
bardzowytrzymałe.
— I są — odparł Gideon. — Ma pani zupełną rację, jeśli idzie o ich żywotność. Ale sądzę, że dla
MinotauraiCyklopatozaszczytciągnąćtenpowóz,gdypaniwnimsiedzi.Wyglądapanidziśczarująco.
Harriet wyczuła szczerą satysfakcję, kryjącą się za tymi uprzejmościami, i spojrzała szybko na
Gideona.Niemogłajednaknicwyczytaćzjegozaciętychrysów.Lekkowskoczyłnasiedzenieoboknieji
chwyciłlejce.
Nie zdziwił jej wcale fakt, że Gideon tak świetnie powozi. Gładko przeprowadził konie przez
zatłoczoneprzejścieiskręciłdoparku.Włączylisięwtłumeleganckoubranychludzi,którzypojawilisię
w najróżniejszego rodzaju powozach, a także wierzchem, bo chcieli wszystkich widzieć i sami być
widziani.
Harriet zorientowała się natychmiast, że ona i Gideon stanowili tu centrum zainteresowania. Każdy,
kogo mijali, spoglądał na parę w żółtym powozie z różnym stopniem uprzejmości i zainteresowania.
Niektórzy gapili się wprost i bez żenady. Inni chłodno kiwali głowami, taksując Harriet spojrzeniem.
KilkaosóbniemogłooderwaćwzrokuodbliznynatwarzyGideona,ajeszczeinniunosilibrwinawidok
niemodnychkoni.
Gideon wydawał się zupełnie nieświadomy zainteresowania, jakie wzbudzała Harriet, ona jednak
zaczęła się czuć nieswojo. Pomyślała, że czułaby się dziwnie, nawet gdyby Felicity nie wystąpiła z tą
uwagąoegzotycznymzwierzątku.
— Podobno tańczyła pani walca z Morlandem wczoraj wieczorem — odezwał się po jakimś czasie
Gideon.Brzmiałototak,jakbymówiłopogodzie.
—Tak—potwierdziłaHarriet.—ByłbardzomiłydlaFelicityidlamnie,kiedypojawiłyśmysięw
mieście.Twierdzi,żejestpańskimstarymprzyjacielem,sir.
— To było dawno temu — mruknął Gideon, skupiając uwagę na koniach, gdyż przejeżdżali właśnie
przezbardziejzatłoczonyodcinek.—Byłbymrad,gdybypaniznimwięcejnietańczyła.
Harriet,którabyłajużdośćzdenerwowanaatakującymijązewsządspojrzeniami,zareagowałaostrzej
niżnormalnie.
—Czytoznaczy,żemapanzastrzeżeniadopanaMorlanda,sir?
—Dokładnieto,mojadroga.Jeślimapaniochotętańczyćwalca,zchęciąbędępanipartnerem.
— Oczywiście, że wolę tańczyć z panem, milordzie, przecież pan wie. Ale słyszałam, że kobiety
zaręczone,anawetmężatki,częstotańczązinnymimężczyznami.Tojestterazbardzomodne.
—Niemusiszsięprzejmowaćmodą,Harriet.Wprowadziszswójwłasnystyl.
—Wydajemisię,żetopanpróbujewprowadzićswójstyl.—Harrietodwróciłagłowę,byuniknąć
spojrzenia jakiegoś mężczyzny na koniu. Była pewna, że mijając powóz powiedział coś złośliwego do
swegoprzyjaciela.Nieprzyjemnyśmiechprzeszyłpowietrze.
— Staram się uniknąć problemów — wyjaśniał cicho Gideon. — Harriet, jesteś rozsądną kobietą.
Zaufałaśmiprzedtem,musiszzaufaćiteraz.TrzymajsięzdalaodMorlanda.
—Dlaczego?—dopytywałasięuparcie.Gideonzacisnąłszczęki.
—Niesądzę,żebymmusiałkonieczniewyjawiaćpowody.
—Ajatak.Niejestempodlotkiem,milordzie.Jeślichcepan,abymcośrobiłaczyczegośnierobiła,
musi pan wyjaśnić dlaczego. — Uderzyła ją pewna myśl, łagodząc rodzący się opór. Uśmiechnęła się
niepewnie.—JeślijestpanzazdrosnyopanaMorlanda,zapewniampana,żeniemapowodu.Taniecz
nimniesprawiłminawetwpołowietakiejprzyjemnościjaktanieczpanem.
— To nie jest kwestia zazdrości. To sprawa rozsądku. Czy muszę ci przypominać, Harriet, że
znaleźliśmysięwobecnejsytuacjidlatego,żenieposłuchałaśmnieprzyinnychokazjach?
Harriet zamilkła, ogarnięta poczuciem winy. Nie mogła zaprzeczyć, że do oświadczyn Gideona
doprowadziłfakt,żeniesiedziałaspokojniewdomutejnocy,gdyłapanozłodziei.Próbowałaratować
twarz.
— Przyznaję, że jest to częściowo moja wina, milordzie. Ale gdyby mnie pan uwzględnił w swych
planach, jak prosiłam, byłabym ostrożniejsza tamtej nocy. Niech mi pan wybaczy, sir, ale jest pan
autokratą.Tobardzonieprzyjemnyrys.
Gideonpopatrzyłnanią,uniósłszyjednąciemnąbrew.
—Jeślitojedynawada,jakąwemnieznajdujesz,mojadrogatobędzienamrazemdoskonale.
Spojrzałananiegoniezadowolona.
—Tobardzopoważnawada,sir,niedrobna.
—Tylkowtwoichoczach.
—Aletulicząsiętylkomoje—odparowała.
NaustachGideonapojawiłsięsłabyuśmiech.
—Tomuszęciprzyznać.Naprawdęlicząsiętylkotwojeoczy.Aoczymaszpiękne,Harriet.Czyjużci
tomówiłem?
Komplementnatychmiastjąułagodził.
—Nie,sir,niemówiłpan.
—Więcpozwólmitoterazzrobić.
— Dziękuję. — Harriet zarumieniła się, a powóz ruszył dalej parkową alejką. Nie była
przyzwyczajona,byktośjejmówił,żewogólemacośładnego.
—Felicitypowiedziała,żekolortegokapturapodkreślimojeoczy.
—Itakrzeczywiściejest.—Gideonbyłnajwyraźniejrozbawiony.
— Ale niech pan nie myśli, że przez te uprzejmości zapomnę o pana okropnych skłonnościach do
wydawaniarozkazów,sir.
—Będęotympamiętał,mojadroga.Rzuciłamutaksującespojrzenie.
—Czynapewnoniepowiemipan,dlaczegożyczypansobie,żebymunikałaMorlanda?
—Wystarczypowiedzieć,żeniejesttakimaniołem,najakiegowygląda.
Harrietzmarszczyłabrwi.
— A wie pan, że właśnie to sobie pomyślałam wczoraj wieczorem? Ze wygląda jak archanioł ze
staregoobrazu.
—Proszęniemylićwyobrażeńzrzeczywistością.
—Niebędę,milordzie—powiedziałasztywno.—Niejestemtakagłupia.
—Wiem—powiedziałłagodnieGideon.—Alebywasztrochęzaciętaiuparta.
—Tochybasprawiedliwe,żejateżmamjakieśskazy,żebypanudorównać—odpowiedziałasłodko.
—Hm.
Miała zamiar kontynuować temat Bryce’a Morlanda, gdy z tłumu jeźdźców na ścieżce wyłoniła się
znajoma postać. Harriet powitała uśmiechem lorda Applegate’a, który dosiadał smukłego czarnego
wałacha. Zwierzę to było całkowitym przeciwieństwem koni Gideona. Miało delikatny kościec, a jego
eleganckasylwetkaharmonizowałazwykwintnymwyglądemjeźdźca.
—Dzieńdobry,pannoPomeroy,St.Justin.—Applegateprowadziłswegokoniaobokżółtegopowozu.
Patrzył wzrokiem pełnym uwielbienia na twarz Harriet, otoczoną nieco przekrzywionym turkusowym
kapturkiem.
—Wyglądapanidziśprześlicznie,jeśliwolnomitopowiedzieć.
—Dziękuję,sir—HarrietspojrzałakątemokanaGideona.Wydawałsięznudzony.Popatrzyłaznów
naApplegate’a.
—Czymiałpanjużokazjęprzeczytaćtenartykułw„Raportach”natematidentyfikacjizębów?
— Tak, oczywiście — ochoczo zapewnił Applegate. — Gdy tylko pani mi o tym powiedziała,
poszedłemdodomuiprzeczytałemgodokładnie.Szalenieinteresujący.
—Mnieszczególniezainteresowałfragmentdotyczącyidentyfikacjiuzębieniagadów—powiedziała
ostrożnie Harriet. Nie chciała jeszcze ujawniać szczegółów swojego cennego znaleziska, a z drugiej
stronykusiłoją,byzkimśotymporozmawiać.Applegateprzybrałniesłychaniepoważnywyraztwarzy.
Fascynująca dyskusja. Jednak ja osobiście mam poważne wątpliwości co do tego, ile można
wywnioskowaćnapodstawiezębów.Tozbytmałyfragmentdlapoważnychkonkluzji.Kośćpalcastopy
jestznacznieużyteczniejsza.
—Notak,lepiejmiećcoświęcejniżzaledwieząb,byopracowaćpoważniejszewnioski.—Harriet
usiłowałakontynuowaćuprzejmąrozmowę.Gideon,jakzauważyła,zupełnieniestarałsięjejpomóc.
Applegateuśmiechałsięzuwielbieniem.
— Pani podchodzi tak dokładnie i metodycznie do tych spraw, panno Pomeroy. Zawsze można się
czegośodpaninauczyć.
Harrietpoczuła,żeznówsięrumieni.
—Tobardzouprzejmezpanastrony,sir.
GideonwkońcuzauważyłApplegate’a.
—CzyniezechciałbyśmożeodsunąćniecoswegokoniaApplegate?Mójsiwekzaczynasięniepokoić.
Applegatezaczerwieniłsię.
—Przepraszam,sir.—Ściągnąłwbokczarnegowałacha.
Gideon dał sygnał swej parze. Wielkie konie natychmiast ruszyły w cwał. Powóz odskoczył od
Applegate’a,którywkrótceznikłwtłumie.Gideonznówpopuściłwodze.
—Widzę,żeznalazłaświelbiciela—zauważył.
—Jestbardzomiły—odpowiedziałaHarriet.—Imamywielewspólnego.
—Wspólnezainteresowaniazębamiwskamielinach?
Harrietzmarszczyłasię.
—WłaściwielordApplegatebardziejinteresujesiępalcamistóp.Jajednakuważam,żekoncentruje
sięnaniewłaściwychczęściachanatomicznych.Potrafiębowiemwydedukować,jakiedanezwierzęma
stopy,napodstawiejegozębów.Roślinożerne,naprzykład,mająkopyta.Mięsożernebędąmiałypazury.
Moimzdaniem,zębysąznacznieużyteczniejszeniżstopy.
—Niepotrafięwyrazić,jakatodlamnieulga,żeApplegatesięmyli.Przezmomentpodejrzewałem,że
mampoważnegorywala.
Harrietmiaładość.
—Rozumiem,żepansięzemniewyśmiewa,sir.
WyraztwarzyGideonazłagodniał,gdyspojrzałwjejoczy.
—Wcalenie,jestemtylkoniecorozbawiony.
—Tak,wiemotym,sir.Alejestdlamniejasne,żebawisiępanmoimkosztem,inieżyczęsobietego.
ŁagodnośćznikłazoczuGideona.
—Czyżby?
— Tak, właśnie tak — odparła Harriet. — Rozumiem, że nie jest pan szczególnie zadowolony, że
musiałsiępanzaręczyćwtakichokolicznościach,istarałamsiębyćwyrozumiała.
RzęsyGideonaprzysłoniływpołowiejegobrązoweoczy.
—Wyrozumiała?
— Tak, wyrozumiała. Ale byłabym wdzięczna, gdyby pan wziął pod uwagę, że i ja nie jestem
zachwyconanasząsytuacją.Iwydajemisię,sir,żemusimyobojestaraćsięwyjśćztegojaknajlepiej.
Bardzobędziepomocne,jeślipowstrzymasiępaniniebędziewyśmiewałmnieimoichprzyjaciół.
Gideonprzezchwilębyłzmieszany.
—Zapewniamcię,Harriet,żeniemamzamiarucięwyśmiewać.
— Jestem zachwycona. Więc będziesz się bardzo starał, by nie obrażać moich przyjaciół i moich
zainteresowańskamielinami,obiecujesz?
—Harriet,wydajemisię,żezareagowałaśzbytgwałtownienadrobnąuwagę.
—Lepiejodpoczątkuzacząćtak,jakmamzamiarpostępowaćdalej—poinformowałagoHarriet.—I
zapewniamcię,żejeślimamymiećszansęnaspokojneiharmonijneżyciemałżeńskie,będzieszmusiał
się nauczyć być mniej ironiczny i apodyktyczny? Nie chcę, żebyś warczał na każdego, kto się do mnie
zbliży.Nicdziwnego,żemasztakograniczonykrągprzyjaciół.
Gideonwpadłwewściekłość.
—Dodiabła,Harriet,jakśmieszoskarżaćmnieoapodyktyczność!Samapotrafiszbyćczasemniezłym
tyranem.Jeślinaprawdęchceszspokojnegoiharmonijnegomałżeństwa,radziłbymcinieprzeciwstawiać
sięmężowinakażdymkroku.
—Ha,ha.Znalazłsięznawca,żebyudzielaćporadmałżeńskichPrzecieżniebyłeśnigdyżonaty.
—Tyteżniebyłaśzamężna.Izaczynampodejrzewać,żetojedenzpowodów,dlaktórychmasztakie
jędzowateskłonności.Zbytdługożyłaśbezmęskiegonadzoru.
—Niemamochotynamęskinadzór.Ijeślisądzisz,żebędzietwoimobowiązkiemnadzorowaniemnie
poślubie,to1epiejjeszczeprzemyślswojąrolęjakomęża.
—Znamswojeobowiązkimałżeńskie—powiedziałGideonprzezzaciśniętezęby.—Aletymusisz
sięnauczyćswoich.Aterazzechciejłaskawieprzestaćpaplaćnatemat,októrymnarazienicniewiesz.
Ludziejużzwracająnanasuwagę.
Harrietuśmiechnęłasiępromiennie,świadomaciekawychspojrzeń,kierowanychwichstronę.
—Boże,niemożemystaćwcentrumpublicznegozainteresowania,prawda?
—Jużwnimjesteśmy.
—Tomamnamyśli,sir—mruknęła.—Cozaróżnicakłócićsiętuczytam,jeśliitakludziebędąsię
gapić.Równiedobrzemożemyprowadzićnaszesprzeczkiwparku,żebywszyscymielizabawę.
Gideonwydałzsiebiestłumionemruknięcie,któremogłobyćzarównośmiechem,jakwestchnieniem
żalu. — Harriet, jesteś niemożliwa. Gdybyśmy byli w tej chwili gdziekolwiek indziej, a nie w parku,
wiesz,cobymzrobił?
Zmrużyłaoczy.
—Nicgroźnego,mamnadzieję.
—Oczywiście,żenie—oburzyłsięGideon.—Cokolwiekbyomniemówiono,nieskrzywdzęcię,
Harriet.
Harriet przygryzła wargi. Czuła w jego słowach ukryty ból. Oczywiście nie wyobrażała sobie, by
Gideonmógłużyćwobecniejsiły.Kiedytylkoprzypominałasobienoc,jakąspędzilirazemwjaskini,
ogarniały ją wspomnienia pełne podziwu dla kontroli i opanowania, jakie wykazywał wobec swej
olbrzymiejsiłyfizycznej.
— Wybacz mi, Gideonie. Wiem, że nigdy nie będziesz wobec mnie brutalny. Spojrzenia ich się
spotkały.
—Jakmożeszbyćtegopewna?Czytakmiufasz,maleńka?Poczuła,żesięrumieni.Odwróciławzroki
zajęłasięobserwacjąkońskichuszu.
—Zapominapan,jakbliskosiępoznaliśmy.—Wierzmi,niezapominamotymaniprzezchwilę—
odpowiedziałGideon.—Nocamileżę,nieśpiąc,iwspominam,jaksiępoznawaliśmy.Ostatniofatalnie
sypiam,Harriet,atowszystkotwojawina.Opanowałaścałkowiciemojesny.
—Och.—Niebyłapewna,czybardzomuprzeszkadzałoto,żeopanowałajegosny.Zastanawiałasię,
czypowiedziećotym,że—ostatnioonrównieżgościłwjejsnach.
—Przykromi,żepanźlesypia,sir.Jaczasamiteżmamproblemyzesnem.
Gideonskrzywiłusta.
— Tylko ty spędzasz czasami bezsenną noc rozmyślając o zębach w skamielinach, a ja godzinami
wyobrażamsobie,jakbędęsięztobąkochał,gdynareszciebędęcięmiałwswoimłóżku.
—Gideonie!
— I właśnie to bym najchętniej teraz zrobił, gdybyśmy nie siedzieli w odkrytym powozie w środku
parku.
—Sza!Gideonie!
— Pamiętaj o tym następnym razem, gdy będzie cię kusiło, żeby tak odpowiadać swemu przyszłemu
panuiwładcy,pannoPomeroy—zuśmiechemgroziłjejGideon.—Możeszbyćpewna,żezawsze,gdy
mu się przeciwstawisz, wymyśli nowy, niezwykły sposób, żebyś drżała i wiła się z rozkoszy w jego
ramionach.
Zwrażeniazaniemówiła,cosprawiłoGideonowiniekłamanąsatysfakcję.
***
HarrietwyczuwałajakieśdziwnenapięciewsalonieladyYoungstreet,gdzieodbywałosiępośpiesznie
zwołanezebranieTowarzystwaMiłośnikówSkamieliniWykopalisk.Kilkarazywczasiezebraniaczuła
nasobiewzroklordaFry,wiedziałateż,żelordApplegatepatrzynaniązjakąśdziwnąstanowczością.
LadyYoungstreetwydawałasiępodniecona,jakgdybyukrywałajakiśsekret.
Zebranie Towarzystwa zostało zwołane dość nagle przez lady Youngstreet. Niejaki pan Crisply
wygłaszał dość nudny wykład, w którym udowadniał, że zwierzęta znane ze skamielin w żaden sposób
niemogąbyćpoprzednikamiwspółczesnychzwierząt.Byłobyabsurdemtwierdzić,żemogłybyonebyć
wcześniejsząwersjązwierzątobecnych,utrzymywał.
— Zaakceptowanie takich dziwacznych idei — ostrzegał pan Crisply złowieszczym tonem —
prowadziłoby do bluźnierczej i naukowo bezzasadnej teorii, że istoty ludzkie mogły mieć jakichś
przodkówzupełnieróżnychoddzisiejszegoczłowieka.
Nikt oczywiście nie aprobował takiej przedziwnej sugestii, w każdym razie nie publicznie. Gdy pan
Crisplyskończył,rozległysięskąpeoklaski.
Kiedytłumekrozdzieliłsięnamniejszegrupki,lordFrynachyliłsiędoHarriet.
—Notaak,wspaniaływykład,prawda,pannoPomeroy?
— Wspaniały — odpowiedziała uprzejmie. — Byłam tylko zawiedziona, że nie powiedział nic o
zębachwskamielinach.
— No, może następnym razem — pocieszył ją lord Fry. — A właśnie, dziś po zebraniu lady
Youngstreet,Applegateijajedziemyzwizytądoprzyjaciela,którymafenomenalnąkolekcjęskamielin
zębowych.Czymiałabypanichęćpojechaćznami?
Harrietnatychmiastsięzapaliła.
—Będęzachwycona.Czypańskiprzyjacielmieszkadalekostąd?
—Pozamiastem—odpowiedziałFry.—BierzemypowózladyYoungstreet.
— Bardzo dziękuję za zaproszenie, sir. Z największą przyjemnością obejrzę kolekcję pańskiego
przyjaciela.
—Tegosięspodziewałem.—Fryuśmiechnąłsięzzadowoleniem.
—Poślęjakąświadomośćdociotki,żebędędziśtrochępóźniej—powiedziałaHarriet.—Niechcę,
żebyrodzinasięmartwiła.
—Jakpanisobieżyczy.Przypuszczam,żeladyYoungstreetmożewysłaćkogośzeswojejsłużby,żeby
todoręczył.
Popołudniu,gdypozostaligościejużsięrozeszli,Harrietzostałausadzonawstaromodnympowozie
podróżnymladyYoungstreet.Właścicielkauśmiechnęłasięłagodnie,gdyHarrietsiadałaobokniej.
— Zawsze używam tego powozu, nawet w mieście. Jest o wiele wygodniejszy niż te nowomodne
powozymiejskie.
Fry i Applegate usiedli naprzeciwko pań, na siedzeniach wyściełanych aksamitem w kolorze
kasztanowym.Harrietniemogłasięoprzećwrażeniu,żebylijacyśnapięci.
—Będzietobardzomiłaprzejażdżka—zaczęłaladyYoungstreet.
—Cieszęsięogromnie—odpowiedziałaHarriet.—Mamwtorebceszkicownik.Czyprzypuszczają
państwo,żetenwłaścicielkolekcjizębówpozwolimicośnaszkicować?
—Myślę,żedasięnamówić—mruknąłlordFry.
Ciężkistarypowózztrudemprzebijałsięprzezzatłoczoneulice.Dojechalijednaknaskrajmiasta,a
powóz wcale się nie zatrzymał. Woźnica popędził czwórkę spokojnym galopem. Harriet zaczęła się
niepokoić.Spojrzałaprzezoknoizauważyłażeopuścilijużmiastoibylinaotwartymterenie.
—Czydojeżdżamyjużdodomupańskiegoprzyjaciela,lordzieFry?
TwarzlordaFryprzybrałakolorciemnoczerwony.Odchrząknął.
—Ehm.Sądzę,żenadszedłczas,bypowiedziećpani,cosiędzieje,drogapannoPomeroy.
— Tak, oczywiście. — Lady Youngstreet uspokajająco poklepała ją po ręku. Oczy błyszczały jej z
przejęcia.
— Możesz być spokojna, Harriet. Jako twoi wierni przyjaciele postanowiliśmy uratować cię od
małżeństwazPotworemzBlackthorneHall.
Harrietwpatrywałasięwnią.
—Proszę?
LordApplegatepogładziłpalcamiwysokozawiązanyfular.Wyglądałbardziejstanowczoniżzwykle.
—ZdążamydoGretnaGreen,pannoPomeroy.
—GretnaGreen?Porywaciemnie?
LordFryzmarszczyłbrwi.
—Ależskąd,pannoPomeroy.Ratujemypanią.Pracowaliśmynadtymodczasu,gdySt.Justinpojawił
sięwLondynie.Stałosięwtedyjasne,żemazamiarkontynuowaćteswojebrudnesztuczki.Niemożemy
natopozwolić.Jestpaninasząprzyjaciółkąizrobimy,codonasnależy.
—DobryBoże—wyszeptałazdumionaHarriet.—AledlaczegoGretnaGreen?
Applegatewyprostowałswedośćwąskieramiona.
— Będzie dla mnie największą przyjemnością bez zbędnych formalności poślubić tam panią.
Uznaliśmy,żetojedynysposób,byukrócićmachinacjeSt.Justina.
—Poślubićmnie?Boże!—Harrietniewiedziała,czyśmiaćczypłakać.—St.Justinsięwścieknie.
—Niechpanisięnielęka—rzekłApplegate.—Obroniępanią.
—Ajamupomogę—oświadczyłlordFry.
—Jarównież.—LadyYoungstreetznówpoklepałarękęHarriet.
— W dodatku mamy do pomocy stangreta. Bez obaw. Z nami jesteś bezpieczna, moja droga. A teraz
mamtuzesobącośnarozgrzewkę.Łyczekbrandyzawszeumiladługąpodróż,niesądzicie?
—Słusznauwaga,mojadroga.—FryuśmiechnąłsiędoladyYoungstreetzaprobatą,gdytawyciągała
butelkęzdużejtorby.
—DobryBoże—powiedziałaznówHarriet.Nagleprzyszłojejcośdogłowyiskrzywiłasię.—Czy
toznaczy,lordzieFry,żeniemapanżadnegoprzyjacielazkolekcjąskamielinzzębami?
—Obawiamsię,żenie,mojadroga—powiedziałFry,odbierającbutelkęzrąkladyYoungstreet.
— Bardzo się rozczarowałam — odpowiedziała Harriet. Oparła się głębiej o pluszowe poduszki i
postanowiła czekać na Gideona. Wiedziała, że wyruszy wkrótce na jej poszukiwanie, a gdy dogoni
powóz lady Youngstreet, nie będzie łagodnie usposobiony. Wiedziała, że przyjdzie jej bronić swych
przyjaciółprzedgniewemGideona.
11
Gideonowi udało się ukryć zdumienie, gdy późnym popołudniem wprowadzono do jego biblioteki
Felicity Pomeroy wraz z ciotką. Wstając, zauważył, że obie wyglądają dość nieszczęśliwie. Harriet z
niminiebyło.Czułjakieśkłopoty.
—Dzieńdobrypaniom—powiedział,gdysiadłynaprzeciwkojegobiurka.—Czemuzawdzięczamtę
nieoczekiwanąwizytę?
EffiepopatrzyłanaFelicity,awidząc,żetakiwnęłazachęcająco,zwróciłasiędoGideona:
—DziękiBogu,żezastałyśmypanawdomu,sir.
—Mamzamiarjeśćobiadwdomu—wyjaśnił.Złożyłręceprzedsobąnabiurkuiczekałcierpliwie,
ażEffieprzejdziedorzeczy.
— To nieco dziwna sprawa, milordzie. — Effie znów spojrzała niepewnie na Felicity, która prędko
kiwnęłagłową.
—Niejestemzupełniepewna,czypowinniśmypanakłopotać.Dosyćtrudnotowyjaśnić.Wkażdym
razie,jeślistałosięto,coprzypuszczamy,jesteśmywszyscywobliczuogromnejkatastrofy.
—Katastrofy?—GideonspojrzałpytająconaFelicity.—CzysprawatadotyczyHarriet?
—Tak,milordzie—odpowiedziałazdecydowanie.—WłaśnietakMojejciotcetrudnotowyjaśnić,
alejaprzejdęodrazudorzeczy.Chodzioto,żeonazniknęła.
—Zniknęła?
—Sądzimy,żezostałaporwanaiwtejchwilijestwiezionadoGretnaGreen.
Gideonpoczułsię,jakbyspadłzeskały.Wszystkiegomógłsięspodziewać,alenietego.GretnaGreen!
Byłtylkojedenpowód,dlaktóregojechałosiędoGretnaGreen.
—Oczym,udiabła,panimówi?—spytałspokojnie.Effieniezwróciłauwaginajegoton.
—Niewiemynapewno,czyzostałaporwana—powiedziałapośpiesznie.—Aleistniejemożliwość,
żecośtakiegosięstało.Możejednakpojechałanapółnoc,leczzrobiłatozwłasnejwoli.
—Nonsens—przerwałajejFelicity.—Niepojechałabyzwłasnejwoli.Jestzdecydowanapoślubić
wicehrabiego,nawetjeślijąwystawiawtowarzystwienapokaz,niczymegzotycznezwierzątko.
GideonspojrzałgniewnienaFelicity.
—Egzotycznezwierzątko?Oco,udiabła,chodzi?
EffiezwróciłasiędoFelicity,zanimdziewczynazdołałaodpowiedzieć:
—PrzecieżonajestzladyYoungstreet,Felicity.Wprawdzietadamajestznanazdziwnychpomysłów,
aleniesłyszałamnigdy,żebykogośporwała.
Gideonuniósłrękę.
— Chciałbym usłyszeć rzeczową i zwięzłą relację, jeśli panie pozwolą. Może pani zacznie, panno
Pomeroy.
—Niemasensuniczegoudawaćaniupiększać.—FelicitypatrzyławprostnaGideona.—Uważam,
że Harriet została porwana przez niektórych nadgorliwych członków Towarzystwa Miłośników
SkamieliniWykopalisk.
—DobryBoże—wyszeptałGideon.PamięćpodsunęłamunatychmiastobrazApplegate’apatrzącego
z uwielbieniem na Harriet. Ilu mężczyzn w Towarzystwie uległo jej urokowi, zastanawiał się. —
Dlaczegopaniuważa,żetabandazniąucieka?
Felicitypatrzyłananiegowskupieniu.
— Dziś po południu Harriet pojechała na zebranie Towarzystwa. Niedawno dostałyśmy od niej
karteczkę, że jedzie z przyjaciółmi do jakiegoś dżentelmena, zbierającego skamieliny z zębami. Mam
powodysądzić,żetonieprawda.
GideonzignorowałEffie,któramruczałacoś,żeniejestabsolutniepewna,żetaksięsprawypotoczyły.
SkoncentrowałsięnaFelicity.
—Dlaczegopaniuważa,żeHarrietnieoglądaterazkolekcjiskamielin,pannoPomeroy?
—Przepytałammłodegolokaja,któryprzyniósłwiadomość.Powiedział,żeHarriet,ladyYoungstreet,
lord Fry i lord Applegate wsiedli wszyscy do powozu podróżnego, nie miejskiego. W dodatku, gdy
wypytywałamdalej,dowiedziałamsię,żedopowozuzapakowanorównieżkilkatoreb.
DłońGideonazacisnęłasięwpięść.Zmusiłsię,bypowolirozluźnićpalce.
—Rozumiem.Adlaczegopodejrzewapani,żepojechalidoGretnaGreen?
PiękneustaFelicityzacisnęłysięponuro.
— Ciocia Effie i ja wracamy właśnie z domu lady Youngstreet. Przepytałyśmy jej kamerdynera i
pokojówki.Woźnicazdradziłjednejzpokojówek,żemasięprzygotowaćdoszybkiejpodróżynapółnoc.
Effiewestchnęła.
—Fakt,żelordApplegateprzebąkiwałostatnioczęstooratowaniumojejbratanicyodmałżeństwaz
panem,sir,każenampodejrzewać,żemożepostanowiłwziąćsprawęwewłasneręce.LadyYoungstreet
ilordFrynajwidoczniejpomoglimuwtymprzedsięwzięciu.
Gideonowiścisnąłsiężołądek.
—Niezdawałemsobiesprawy,żeApplegatetaksięprzejmowałratowaniemmojejnarzeczonej.
— No cóż, nie poruszał przecież tego tematu w pana obecności, milordzie — zauważyła rzeczowo
Felicity. — Ale faktem jest, że mówił o uratowaniu Harriet na tyle dużo, że sprawa stała się tematem
plotek.
—Rozumiem.
Plotek,któredomnieniedotarły,uświadomiłsobieGideon,PopatrzyłnaEffie.
— Ciekawi mnie, dlaczego przyszła pani wprost do mnie, pani Ashecombe. Czy mam z tego
wnioskować,żejednakwolałabypani,żebybratanicawyszłazamnieniżzaApplegate’a?
— Niezupełnie — odparła szczerze Effie. — Ale już za późno, żeby mogło być inaczej. Szaleńczy
pomysłucieczkiimałżeństwazApplegate’emspowodowałbyjeszczewiększyskandalniżobecny.
—Awięcjestemmniejszymzłem—stwierdziłGideon.
—Nowłaśnie,sir.
—Jaktomiłowiedzieć,żemojaofertamałżeńskazostałaprzyjętaztakprozaicznychpowodów.
Effiezmrużyłalekkooczy.
—Sytuacjajestznaczniegorsza,niżsiępanuwydaje,wicehrabio.Plotkinatematnocy,jakąspędził
pan z Harriet w tej strasznej jaskini, mogły dotrzeć aż tutaj. Słyszałam delikatną aluzję na wieczorku u
Wraxhamów. Jakby mało było innych plotek, ludzie zaczną się zastanawiać, czy rzeczywiście
skompromitowałpanmojąbratanicę.Jejreputacjaniezniosłabyjeszczetegoporwania.
—Byłobyoczywiścieinaczej,gdybyśmybyłypewne,żeHarrietwyjdziezaApplegate’a—dorzuciła
rzeczowoFelicity.
— Tak, rzeczywiście byłoby inaczej. — Palce Gideona zacisnęły się na figurce ptaka, stojącej na
biurku.
— Jednakże — ciągnęła Felicity — wiemy, że nawet jeśli do Gretna Green, Harriet nie poślubi
Applegate’a.
Gideonprzejechałkciukiemposkrzydleptaka.
—Dlaczegopanitaksądzi?
—Onauważa,żezwiązanajestzpanem,milordzie.Harrietnigdyniezłamałabytakiegoprzyrzeczenia.
Gdy wszyscy wrócą z północy, a Harriet nie będzie żoną Applegate’a, po całym mieście będą krążyć
opowieści.Itakjużmamydosyćspekulacjinatematpanaprzyszłegomałżeństwazmojąsiostrą.
Effiewestchnęła.
— Wszyscy powiedzą, że biedna Harriet chciała umknąć ze szponów Potwora z Blackthorne Hall,
uciekając do Gretna Green, żeby, jak tylu innych zbiegów, pośpiesznie wziąć ślub, a gdy tam dotarła,
Applegatesięrozmyślił.Dziewczynabędziepodwójnieskompromitowana.
Gideonwstałipociągnąłzadzwonek,wzywającswegokamerdynera.
—Mająpanierację.Dośćjużtegogadania.Zajmęsiętąsprawąniezwłocznie.
Felicityspojrzałanadrzwi,gdyOwljeotwierał.PóźniejznówzerknęłanaGideona.
—Pojedziepanzanimi,milordzie?
—Oczywiście.Jeśli,jakpanimówi,pojechalistarodawnympowozemladyYoungstreet,mogępanią
zapewnić,żeichwkrótcedogonię.Tenjejpowózmaconajmniejdwadzieścialat.Jestbardzociężkiima
fatalneresory.Ajejkoniesąprawietakstarejaktenpowóz.Niemogąbieczbytszybko.
—Słucham,milordzie?—spytałOwlswymponurymtonem.
— Każ zaprzęgać Cyklopa i Minotaura do powozu i przyprowadź go natychmiast — powiedział
Gideon.
—Oczywiście,milordzie.Aleniejesttomiływieczórnaprzejażdżkę,jeślimogęcośdoradzać,sir.
Obawiamsię,żewdrodzemożepanazłapaćburza.
—Zaryzykuję,Owl.I,proszę,nieopóźniajwykonaniamoichrozkazów.
— Jak pan sobie życzy, sir. Tylko proszę nie mówić, że pana nie ostrzegałem. — Owl znikł, cicho
zamykajączasobądrzwi.
—Nodobrze.—Effiewstałaizawiązałaczepek.—Lepiejjużsobiepójdziemy,Felicity.Zrobiłyśmy,
cosiędało.
— Tak, ciociu Effie. — Felicity wstała i spojrzała ostro na Gideona. — Milordzie, jeśli pan ich
dogoni…
— Z całą pewnością ich dogonię, panno Pomeroy. Patrzyła na niego przez kilka sekund i wzięła
głęboki oddech. — A więc, gdy ich pan dogoni, sir, mam nadzieję, że nie będzie pan nieuprzejmy dla
mojejsiostry.Jestempewna,żepotrafiodpowiedniowyjaśnićtozdarzenie.
—Zcałąpewnościąznajdziewyjaśnienie.—Gideonpodszedłdodrzwiiotworzyłjeprzedpaniami.
—Harrietnigdyniebrakujewyjaśnień.Aczybędzieonoodpowiednie,tojużinnasprawa.
Felicityzmarszczyłabrwi.
—Sir,musimipandaćsłowo,żeniebędziepandlaniejostry.Nienalegałabymnaprzyjścietutaji
wyjaśnianiepanu,cosięstało,gdybymprzypuszczała,żebędziepannaniązły.
GideonazniecierpliwiłatatroskaFelicity.
—Niechsiępaninietrudzi,pannoPomeroy.Panisiostraijadoskonalesięrozumiemy.
—Onateżtakmówi—mruczałaFelicity,wychodzączaciotką.
—Mamnadzieję,żeobojemacierację.
—Aprzyokazji—dodałGideon,gdywychodziłyjużdohallu—proszęspakowaćtorbędlamojej
narzeczonej,gdytylkopaniewrócą.Wstąpięponią,wyjeżdżajączmiasta.
Effiespojrzałaczujnie.
—Więcniezdołapanprzywieźćjejnamprzedświtem?
Felicityodpowiedziałapierwsza.
—Oczywiście,żeniewrócizniądziśwnocy,ciociu.Ktowie,jakdalekoHarrietijejprzyjacielejuż
zajechali?Wkażdymraziemamnadzieję,żekiedyzobaczymyHarriet,będziejużmężatką.Czyniemam
racji,milordzie?
— Tak — odpowiedział Gideon. — Absolutną rację. Myślę, że nadszedł czas, żeby zakończyć ten
nonsensraznazawsze.Niemogępozwolić,bywszyscybezwyjątkustaralisięratowaćmojąnarzeczoną
przedPotworemzBlackthorneHall.Tojużsięstajeuciążliwe.
***
Owlmyliłsięwswejprzepowiednipogody.Wieczorneniebobyłowprawdziezachmurzone,alenie
padało i droga była sucha. Gideon przemykał sprawnie po ulicach Londynu, a gdy tylko wyjechał z
miasta, popędził konie. Cyklop i Minotaur ruszyły do boju, rytmicznie i silnie uderzając o ziemię
olbrzymimikopytami.
Jeszczeprzezdwiegodzinyniebędziecałkiemciemno.Sporoczasu,żebydogonićciężki,starypowóz
lady Youngstreet. Sporo czasu, żeby myśleć. Może zbyt wiele. Czy gonił porwaną narzeczoną, czy
narzeczoną,którauciekłaodPotworazBlackthorneHall?
Chciałwierzyć,żeFelicitymiałarację,mówiąc,żeHarrietczujesięznimzwiązana.Alemożliwości,
że Harriet mogła uciec z własnej woli wprost w ramiona zadurzonego Applegate’a, też nie należało
bagatelizować.
Wczoraj, gdy zabrał ją na przejażdżkę do parku, była zła. Wygłosiła wykład na temat jego zapędów
dyktatorskich.Dałamuwyraźniedozrozumienia,żeniejestprzyzwyczajonadorozkazów,nawetgdyby
osobarozkazującamiałajaknajlepszeintencje.
Gideonzacisnąłszczęki.Zcałąpewnościąwielesięostatniozastanawiała,jaksiębędzieczułajako
mężatka.Wyraźniechciałamupowiedzieć,żepoślubieniemazamiarurezygnowaćzniezależności.
Zdaniem Gideona problem polegał na tym, że Harriet zbyt długo była niezależna. Przez wiele lat
musiałapodejmowaćdecyzjezasiebieizainnych.Przyzwyczaiłasiędotegotaksamo,jakdosamotnego
bieganiapojaskiniach.Przyzwyczaiłasiędowolności.
Gideonobserwowałdrogęprzedsobą,niezupełnieświadomlejców,poruszającychsięwjegorękach,
gdykonieparłydoprzodu.WybrałCyklopaiMinotaura,takjakwybierałwszystkoinnewswoimżyciu
—zpowoduichwytrzymałościisiły,aniewyglądu.Dawnojużzrozumiał,żewyglądniewieleznaczyu
koni,kobietiprzyjaciół.
Człowiek, który oceniany był w świecie na podstawie oszpeconej twarzy i reputacji, dość szybko
odkrył,żezaletuinnychnależyszukaćgłębiej,anienapowierzchni.
Doszedłdowniosku,żeHarriet,takjakjegokonie,byłazmocnegomateriału.Iumysłmiałaniezależny.
Możezdecydowała,żejejżyciebędzieprzyjemniejsze,jeżeliwyjdziezakogośtakiegojakApplegate,
któryniebędzieśmiałwydawaćjejrozkazów.
Applegate miał sporo do zaoferowania, łącznie z fortuną i tytułem. Gideon uświadomił sobie, że
konkurentwdodatkupodzielałzainteresowaniaHarrietskamielinami.Mógłjąpociągaćjegoumysł.
Małżeństwo z Applegate’em miałoby wiele zalet, a żadnej z wad, towarzyszących małżeństwu z
PotworemzBlackthorneHall.
Gdybym był prawdziwym dżentelmenem, pomyślał Gideon, pewnie pozwoliłbym jej uciec dziś z
Applegate’em.
ApóźniejwyobraziłsobieHarrietwramionachtamtegoizrobiłomusięzimno.Wyobraziłsobie,jak
dotykajejpiersi,całujedelikatneusta,wchodziwtowąskie,gorącemiejsce,Gideonemwstrząsnąłżali
uczucieogromnejstraty.Nie,toniemożliwe.Wiedział,żejejnieodda.
PerspektyważyciabezHarrietbyłaniedozniesienia.
Przypomniałsobiecoś,copowiedziałaFelicitynatematwystawianiaHarrietnapokaz,jakgdybybyła
jakimśniezwykłymstworzeniemzdalekichstron.Zacisnąłręcenalejcach,uświadamiającsobie,żemoże
właśnie tak to traktował. A przecież to jedyna kobieta na świecie, która nie boi się wyjść za Potwora.
Gideon rozluźnił i popędził konie. Mógł się tylko modlić do jakiegoś boga, który go opuścił sześć lat
temu,byokazałosiężeHarrietnieuciekazwłasnejwoli.
***
Opary alkoholu wypełniły wnętrze ogromnego powozu lady Youngstreet, zmierzającego na północ.
Harriet otworzyła okno, gdy lady Youngstreet wraz z lordem Fry prezentowali kolejną interpretację
jakiejśknajpianejpiosenki.Postanowiłazapytaćkiedyślady,skądjezna.
PewnamłodadamazDolnychWschodnichDipples
Miaładwaogromne,fantastycznecyce.
PodczaspodróżylordApplegatespoglądałnaHarrietprzepraszająco.Pochyliłsięterazwjejstronę,
byprzekrzyczećtesprośneśpiewy.
—Mamnadzieję,żenieczujesiępanizbyturażona,pannoPomeroy.Rozumiepani,starszepokolenie,
nietakiesubtelne.Alemajądobreintencje.
— Tak, wiem — odpowiedziała Harriet ze smętnym uśmiechem. — Przynajmniej oni się dobrze
bawią.
— Myślałem, że dobrze będzie zabrać ich z sobą. Ich obecność usankcjonuje naszą ucieczkę —
wyjaśniałgorliwieApplegate.
—Problemwtym,milordzie,costaramsiępanuodjakiegośczasuwytłumaczyć,żeniemamzamiaru
wyjśćzapana,nawetgdybyśmydotarlidoGretnaGreen,wcowątpię.
Applegatepopatrzyłnaniązdumiony.
— Mam nadzieję, że zmieni pani zamiar, moja droga. Zostało nam jeszcze kilka godzin. Zapewniam
panią,żebędębardzooddanymmężem.Iwdodatkumamytylewspólnego.Proszępomyśleć,moglibyśmy
razemposzukiwaćskamielin.
—Brzmitowspaniale,sir,alepowtarzampanu,żejestemjużzaręczona.Niecofnęsłowa,jakiedałam
wicehrabiemuSt.Justinowi.
Applegatepatrzyłnaniązpodziwem.
—Panipoczuciehonoruwtejkwestiijestgodnepodziwu,Niktjednaknieoczekujeodpanilojalności
wstosunkudotegomężczyzny.WkońcutojestSt.Justin.Ztakąreputacjąniemożewymagaćlojalnościi
szacunkuodkogośtakuroczegoiniewinnegojakpani.
Harriet,któramiałajużdośćwyjaśniania,postanowiłaspróbowaćinnejtaktyki.
—Agdybympanupowiedziała,żeniejestemtakaniewinna,sir?
Applegatewyprostowałsięuroczyście.
— Nie uwierzyłbym w to. Każdy, kto na panią spojrzy, wie od razu, że jest pani uosobieniem
niewinnościicnoty.
—Takpoprostupatrząc?
— Oczywiście. W dodatku miałem zaszczyt nawiązać z panią bliższy kontakt intelektualny. Tak
wspaniałyumysłniezniżyłbysiędonieczystychmyśli,acodopieroczynów.
—Tointeresującywniosek—mruknęłaHarriet.
Chciałaznimpolemizować,leczwtymmomenciezauważyła,żepowózzwalnia.LordFryprzerwał
piosenkęiznówłyknąłzbutelki.
—Zatrzymujemysię,żebycośprzekąsić?Świetnypomysł.Apozatym,chętniebymposzedłnastronę.
— Doprawdy, Fry. — Lady Youngstreet żartobliwie uderzyła go wachlarzem i spojrzała wymownie.
—Niemożeszbyćtakiniedelikatnyprzymłodychludziach.
—Maszrację.—FryskłoniłsięprzedHarriet.—PrzepraszajpannoPomeroy—powiedziałtrochę
niewyraźnie.—Niewiemcowemniewstąpiło.
— Ja wiem, co w ciebie wstąpiło — oświadczyła lady Youngstreet radośnie. — Moja najlepsza
brandy.Dajmitębutelkę.Przecieżjestmojaimamzamiarjądokończyć.
Nazewnątrzpowozusłychaćbyłojakieśkrzyki.Harrietusłyszałatętentkopytnadrodze.Jakiśpowóz
zbliżał się do nich w zawrotnym tempie. Było już prawie ciemno, ale rozpoznała żółty powozik i
olbrzymiekonie,którenaglepojawiłysiętużprzypowozieladyYoungstreet.
Lekki,szybkipojazdprzemknąłobok.Zdołałazerknąćnapowożącego.Ubranybyłwgrubypłaszcz,a
naoczymiałnasuniętykapelusz,aleteszerokieramionarozpoznałabywszędzie.
Gideonnareszcieichdogonił!
Zkozławoźnicyrozległsiękrzykiwiązankaprzekleństw,poczympowózjeszczebardziejzwolnił.
—Dolicha!—zdenerwowałsięApplegate.—Jakiśszaleniecspychanasnabrzegdrogi!
LadyYoungstreetrozejrzałasięmętnymwzrokiem.
—Możenaszatrzymujejakiśrozbójnik?
—Nigdyniewidziałemrozbójnikawtakimpowoziku—zdziwiłsięFry.
—ToSt.Justin—spokojnieoznajmiłaHarriet.—Mówiłamwam,żeprzyjedzie,gdytylkozorientuje
się,cosięstało.
—St.Justin?—Frybyłzaskoczony.—Cozadiabeł!Znalazłnas!
—Bzdura!Nikomuniemówiłam,coplanujemy.Absolutnieniemógłnasznaleźć!—LadyYoungstreet
łyknęłazeswojejbutelkiimrugnęłachytrze.
—Ajednakznalazł—stwierdziłaHarriet.—Wiedziałam,żetakbędzie.
Applegateniecopobladł,aleśmiałowypiąłpierś.
—Niebójsię,Harriet!Obronięcięprzednim!
To stwierdzenie naprawdę Harriet przeraziło. Tylko przejawów bohaterstwa Applegate’a brakowało
jejdoszczęścia.Wiedziała,jakzareagowałbynanieGideon.
Powóz stanął. Harriet słyszała, jak woźnica ostro rozmawia z St Justinem, dopytując się, o co
właściwiechodzi.
— Nie będę was długo zatrzymywał — powiedział Gideon. — O ile wiem, macie ze sobą coś, co
należydomnie.
Harriet usłyszała jego głośne kroki na bruku, co było niewątpliwą oznaką złego humoru. Spojrzała
ostrzegawczonaswychtowarzyszy.
— Słuchajcie mnie uważnie — powiedziała. — Musicie pozwolić mi porozmawiać z wicehrabią,
rozumiecie?
Applegatebyłoburzony.
—NapewnoniepozwolęcisamejprzeciwstawiaćsięPotworowi.Cóżzemniebyłbyzamężczyzna?
Drzwipowozuotwarłysię.
— Dobre pytanie, Applegate — powiedział Gideon złowieszczym głosem. Stał przy drzwiach i
wyglądał naprawdę groźnie. Czarny płaszcz powiewał wokół niego jak peleryna czarnoksiężnika.
Wewnętrznelampypowozuoświetlałyjegotwarzprzeciętąblizną.
— A więc jesteś, wicehrabio — rzekła spokojnie Harriet. — zastanawiałam się, kiedy do nas
dojedziesz.Odbyłambardzomiłąprzejażdżkę.Pięknywieczór,prawda?
SpojrzenieGideonawędrowałopowszystkichpasażerach,ażwróciłodoHarriet.
—Czymaszjużdośćtegowieczornegopowietrza,mojadroga?—spytał.
—Wystarczająco,dziękuję.—Harrietwzięłaswojątorebkęistanęłauwyjściazpowozu.
—Niechsiępaninierusza,pannoPomeroy—odważnierozkazałApplegate.—Niepozwolę,żeby
tenłajdakpaniątknął.Będępanibroniłdoostatniejkroplikrwi.
— Będzie dla mnie zaszczytem pomóc lordowi Applegate bronić pani, moja droga — głośno
obwieściłFry.—ObajbędziemypanibronićdoostatniejkroplikrwiApplegate’a.
— Para pijanych głupków — mruknął Gideon obejmując Harriet w pasie swymi wielkimi rękami. Z
łatwościąwyniósłjązpowozu.
—Zostawją!Zostawnatychmiast!Niepozwolęnato!—LadyYoungstreetrzuciławGideonatorebką,
któraodbiłasięispadłanapodłogę.—Postawjątuzpowrotem,tyPotworze.Nieweźmieszjej.
—Nowłaśnie.Myjąratujemyprzedtobą—wyjaśniłFry.
Harrietjęknęła.
—OBoże!Wiedziałam,żetobędzieniezręczne.
—Tobędziewięcejniżniezręczne,Harriet—Gideonzabrałsiędozamykaniadrzwipowozu.
— Zaraz, chwileczkę — bełkotał Applegate, otwierając z powrotem drzwi. Popatrzył odważnie na
Gideona.—Niemożeszjejtakpoprostuzabrać.
—Aktomniepowstrzyma?—spytałłagodnieGideon.—Możety?
Applegatewyglądałbardzomężnie.
—Oczywiście,żeja!DobropannyPomeroyjestdlamnienajważniejsze.Zobowiązałemsięjejbronić
iuczynięto!
—Brawo,brawo!Tylkotakdalej,chłopcze—grzmiałpijanyFry.—Niepozwól,byPotwórzłapałją
wswojeszpony.Brońjejwłasnąkrwią,Applegate.Będętużzatobą.
—Jateż—zadeklarowałaladyYoungstreetperlistym,niecobełkotliwymgłosem.
—Dopioruna!—mruknąłGideon.
Applegatezignorowałpijanyduet.Wychyliłsięzpowozuioświadczył:
— Mówię poważnie, St. Justin. Nie pozwolę panu zabrać stąd panny Pomeroy, żądam, aby pan tego
natychmiastzaniechał.
Gideonuśmiechnąłsiętymswoimchłodnymuśmiechem,wktórymobnażałzębyiwykrzywiałbliznę.
— Bądź spokojny, Applegate, będziesz miał doskonałą okazję, żeby protestować, gdy zażądam
satysfakcjizatęawanturę.
Applegatemrugnąłparęrazy,gdyuświadomiłsobiegrozęsytuacji,izaczerwieniłsię.Niewycofałsię
jednak.
— Jak pan sobie życzy, sir. Jestem gotów przyjąć pańskie wyzwanie. Honor panny Pomeroy jest dla
mniewięcejwartniżmojeżycie.
—Tobardzodobrze—odparłGideon—bowłaśnieotymmówimy.Opańskimżyciu.Rozumiem,że
wybierapanpistolety?Amożejestpanzwolennikiemdawnejmody?Wprawdziejużdługonieużywałem
rapiera,alepamiętamdokładnie,żeostatniowygrałem.
OczyApplegate’apowędrowałykubliźnienatwarzyGideona.Przełknąłślinę.
—Pistoletymiodpowiadają.
— Doskonale — mruknął Gideon. — Mam nadzieję, że uda mi się znaleźć dwóch sekundantów. W
klubiezawszesiękręcikilkudżentelmenów,którzyuwielbiajątakiehistorie.
—DobryBoże!—ocknąłsięFry,prawietrzeźwy.—Czyżbyśmymówilituopojedynku?Nonie,to
jużpewnaprzesada.
—Cotojest?—LadyYoungstreetświdrowałaGideonaspojrzeniem.—Zaraz,chwileczkę.Przecież
nicsięniestało.Chcieliśmytylkoratowaćtędziewczynę.
Applegatezachowywałstoickispokój.
—Nieobawiamsiępana,St.Justin.
—Miłomitosłyszeć—rzekłGideon.—Możezmienipanopinię,gdyspotkamysięoświciezakilka
dni.
Harriet stwierdziła, że sprawa staje się już niebezpieczna. Wystąpiła do przodu i uspokajającym
gestempołożyłaGideonowirękęnaramieniu.
—Dośćtego,wicehrabio—powiedziałaostro.—Niebędziepanstraszyłmoichprzyjaciół.
Gideonspojrzałnaniązgóry.
—Twoichprzyjaciół?
— Oczywiście, że są moimi przyjaciółmi. Nie byłabym z nimi gdyby było inaczej. Mieli dobre
intencje. Skończmy te niemądre rozmowy. Nie można się pojedynkować z powodu drobnego
nieporozumienia.
—Nieporozumienia!—zgrzytnąłGideon.—Uważam,porwanietocoświęcejniżnieporozumienie.
—Niebyłożadnegoporwania—powiedziałaHarriet.—Iniebędętolerowałapojedynków.Czyto
jasne?
Applegateuniósłgłowę.
—Nieszkodzi,pannoPomeroy.Niemamnicprzeciwkotemubyzapaniąumrzeć.
—Alejamam—odpowiedziałaHarriet.Uśmiechnęłasiędoniegoprzezoknopowozu.—Jestpan
bardzo miły, lordzie Applegate bardzo odważny. Ale po prostu nie mogę pozwolić, by ktokolwiek
angażowałsięwpojedynekzpowoduzwykłejprzejażdżkinawieś.
LadyYoungstreetożywiłasię.
—Właśnie,przejażdżkanawieś.TobyłowłaśnietoFrymiałwątpliwości.
—Trochęwięcejniżprzejażdżka,mojadroga.Chcieliśmydziewczynęwydaćzamąż,jeślipamiętasz.
Harrietniezwracałananiegouwagi.PopatrzyławnachmurzonątwarzGideona.
—Jedźmyjuż,wicehrabio.Robisiępóźno.Musimydaćmoimprzyjaciołomczasnapowrótdomiasta.
— Rzeczywiście — powiedziała lady Youngstreet. — Czas na nas. — Chwyciła laskę lorda Fry i
zastukaławdachpowozu.—Zawracaj—zawołałagłośno.—Itoszybko!
Woźnica, który przysłuchiwał się całej awanturze z lekkim znudzeniem, łyknął ze swojej butelki i
chwycił lejce. Pokierował końmi tak, że wielki powóz wykonał szeroki zakręt i ruszył ociężale w
kierunkuLondynu.ApplegateprzezoknopatrzyłtęsknienaHarriet,pókipowózniezniknąłzazakrętem.
—No,więc—mówiłaHarrietwesolutko,poprawiającczepeczek.—Jużpowszystkim.Myteżjuż
powinniśmyruszać,milordzie.Założęsię,żeczekanasdługadrogapowrotna.
Gideon chwycił ją pod brodę i przytrzymał twarz tak, że nie mogła ukryć oczu pod rondem czepka.
Byłoprawieciemno,aleHarrietzauważyłasmutnywyrazjegotwarzy.
—Harriet,niemyślaniprzezchwilę,żetasprawajestzakończona.
Przygryzławargi.
—Bałamsię,żemożeszbyćtrochęzły.
—Delikatniemówiąc.
— Rzecz w tym — zapewniała go — że naprawdę nie było to nic takiego, poza kłopotem dla
wszystkich. Nie chcieli mi zrobić krzywdy. Przyznaję, że dla ciebie było to szczególnie uciążliwe, i
bardzo mi z tego powodu przykro, ale nie wydarzyło się nic takiego, żebyś tak okropnie wystraszył
Applegate’a.
—Dolicha,kobieto,przecieżchciałztobąuciec.
— Ale zadbał o to, żeby zabrać przyzwoitki. Nie możesz mu nic zarzucić, jeśli idzie o zachowanie
dobrychobyczajów.
—Dodiabła,Harriet!
—NawetgdybymusięudałodowieźćmniedoGretnaGreen,wcowątpię,nicstrasznegobysięnie
stało.PoprostuzawrócilibyśmydoLondynu.
— Nie mogę uwierzyć, że stoję tu na środku drogi, dyskutując z tobą na ten temat. — Gideon wziął
Harriet pod rękę i zaprowadził do czekającego powozu. — Przecież ten człowiek miał zamiar cię
poślubić.—PodsadziłHarrietipomógłjejsięusadowić.
Układałaspódnicę,aGideonwskoczyłdopowozuichwyciłwodze.
— Z pewnością nie wierzysz, milordzie, że wyszłabym za Applegate’a. Przecież jestem zaręczona z
tobą.
Gideonspojrzałnaniązukosa,zawracająckoniewkierunkuLondynuiprowadzącjedośćwolno.
—Tenfaktniepowstrzymałtwoichprzyjaciółprzedratowaniemcięzmoichszponów.
—Onipoprostunierozumieją,żejachcębyćwtwoichszponach,milordzie.
Nic nie odpowiedział. Siedział przez jakiś czas cicho, pogrążony we własnych myślach. Harriet
oddychałagłębokochłodnymnocnympowietrzem.Niebozaczęłosięprzecieraćipokazałysięgwiazdy.
Pomyślała,żetakadroganocąjestbardzoromantycznaWszystkowydawałosiętrochęnierzeczywiste.
Czuła, jak gdyby wraz z Gideonem i końmi znalazła się w jakimś bajkowym świecie i pędziła w noc
tajemnicządrogąprowadzącądonikąd.
Powózdojechałdozakrętuinahoryzonciepojawiłysięświatłagospody.
—Harriet?—spytałcichoGideon.
—Słucham,milordzie?
—Niechciałbymjeszczerazprzeżywaćtakiejhistorii.
—Rozumiemmilordzie.Wiem,żebyłotodlapanabardzokłopotliwe.
—Nieotochodzi.—Gideonwpatrywałsięwświatłagospodywoddali—Chciałempowiedzieć,że
mamzamiarzakończyćtonarzeczeństwo.
Harrietzaniemówiłazwrażenia.Niewierzyławłasnymuszom.
— Zakończyć narzeczeństwo, milordzie? Dlatego, że byłam na tyle głupia, żeby się dać wywieźć na
północ?
—Nie.Dlatego,żesięobawiam,żetakichprzypadkówmożebyćwięcej.Tymrazemnicsiętakiego
niestało,alektowie,comożesięjeszczestać?
—Ależ,milordzie…
— Całkiem możliwe, że któryś z twoich wielbicieli spróbuje bardziej radykalnie obronić cię przed
PotworemzBlackthorneHall—ciągnąłGideon.Niepatrzyłnanią,koncentrującsięnapowożeniu.
Harrietspojrzałanajegoostryprofil.
—Niebędziepanwięcejużywałtegowstrętnegoprzezwiska,milordzie.Słyszypan?
— Tak, panno Pomeroy. Słyszę panią. Czy wyjdzie pani za mnie, gdy tylko dostanę potrzebne
zezwolenie?
Harrietścisnęłatorebkę.
—Wyjśćzapana?Natychmiast?
—Tak.
Byłaoszołomiona.
—Myślałam,żechcepanzakończyćnaszenarzeczeństwo?
—Notak,jaknajprędzej.Małżeństwem.
Harrietpoczuła,żeogarniająuczucieulgi.Starałasięzebraćmyśli.
—Rozumiem.Jeśliidzieomałżeństwo,tomyślałam,żebędziemymieliwięcejczasu,żebysiępoznać.
— Wiem, że myślałaś. Ale nie sądzę, żeby to miało większe znaczenie. Znasz już najgorsze i to cię
jakoś nie zniechęciło. Twoja ciotka twierdzi, że po wypadkach tego wieczoru będzie jeszcze więcej
plotek.Naszślubzamknieustaniektórymplotkarzom.
— Rozumiem — powiedziała znów Harriet, w dalszym ciągu niezdolna do logicznego myślenia. —
Doskonale,milordzie.Jeślipansobieżyczy.
—Życzęsobie.Awięc,załatwione.Myślę,żebędzienajlepiej,jeślizatrzymamysięnanoctutaj.W
tensposóbzałatwimyślubprzedpowrotemdoLondynu.
Harrietspojrzałanagospodę.
—Tumamydziśnocować?
—Tak.—Gideonzatrzymałkonieiwprowadziłjenapodwórzegospody.Wielkiekopytauderzałyo
bruk.
—Takbędzienajwygodniej.Ranozałatwiępozwolenie,apoślubiezabioręcięprostodoHardcastle
Houseiprzedstawięmoimrodzicom.Niestety,niektórychrzeczyniedasięuniknąć.
Drzwigospodyotwarłysię,nimHarrietzdołałaodpowiedziećMłodychłopakpodbiegł,byzająćsię
końmi.Gideonwysiadłzpowozu.
Wszystkodziałosięzbytszybko.Harrietstarałasięmówićspokojnie.
—Acozmojąrodziną,sir?Będąsięomnieniepokoić.
—Prześlemyimztejoberżywiadomość,żejesteśbezpiecznaiżecięzabieramdoHardcastleHouse.
NimpowrócimydoLondynu,sprawajużtrochęucichnie.Ajabędęcięmiałwswoichszponach.
12
Gideon oglądał pokój w gospodzie. Był najlepszy, jaki gospodarze mieli do zaoferowania, ale cóż z
tego—stałownimjednołóżko,wdodatkunieduże.
— Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że przedstawiłem nas właścicielowi jako
małżeństwo?—Gideonprzyklęknął,żebyporuszyćwęglenapalenisku.WyczuwałnapięcieHarriet.
—Nie,niemam—odpowiedziałacicho.
—Wkrótcetobędzieprawda.
—Tak.
Z niejasnych powodów Gideon był tego wieczoru szczególnie świadom swych rozmiarów. Czuł się
dziwnie niezdarny w tym małym pokoiku. Bał się ruszać i dotykać czegokolwiek w obawie, że coś
zniszczy.Wszystko,łączniezHarrietwydawałomusięmałeikruche.
— Sądziłem, że to nie byłby dobry pomysł, żebyś nocowała dziś sama w pokoju obok hallu —
powiedział,wciążnaniąniepatrząc.—gdybyśmiałazesobąpokojówkęalbosiostrętocoinnego…
—Rozumiem.
— Samotna kobieta w takiej gospodzie to zawsze ryzyko. Już jest kilku pijaczków na dole w
szynkwasie.Nigdyniewiadomoczyktóremuśznichnieprzyjdziedogłowywejśćnagóręipróbować,
któredrzwisąotwarte.
—Niezbytprzyjemnaperspektywa.
—Pozatym,ludziemielibywątpliwości,czynapewnojesteśdamą,gdybywiedzieli,żeniejesteśmy
mężemiżoną.—Gideonwstał,gdyogieńjużsięrozpalił.Patrzył,jakmałepłomyczkipołączyłysięw
duży,buzującypłomień.—Snulibydomysły.
—Rozumiem.Wporządku.Proszę,nieprzejmujsiętymGideonie.—Harrietpodeszładokominkai
wyciągnęłaręce,byjezagrzać.—Jakmówisz,wkrótceitakbędziemymałżeństwem.
Popatrzyłnajejprofilipoczuł,żecałyjestnapięty.WblaskuogniaskóraHarrietwydawałasięzłota.
Jejmiękkie,sprężystewłosyokalałytwarz.Niemalżesłyszał,żeszeleszczą,jakbyożyły.Wyglądałatak
słodkoikrucho.
— Do diabła, Harriet. Nie mam zamiaru dochodzić dziś swych praw małżeńskich — wymamrotał
Gideon.—Maszprawooczekiwać,żesięodtegopowstrzymam,itakiemamintencje.
—Rozumiem.—Niespojrzałananiego.
—To,żestraciłemgłowętamtejnocywjaskini,nieznaczy,żeniejestemzdolnypanowaćnadsobą.
Harrietspojrzałananiegozciekawością.
— Nigdy nie uważałam, że pan nie potrafi nad sobą panować, milordzie. Przeciwnie, jest pan
najbardziejopanowanymmężczyzną,jakiegoznam.Czasamimnietonawetmartwi.Prawdęmówiąc,jest
tojedynarzecz,któramnieupananiepokoi.
Patrzyłnaniązniedowierzaniem.
—Uważasz,żejestemzbytopanowany?
— Myślę, że to dlatego, że przez ostatnich kilka lat musiałeś znieść tyle obrzydliwych plotek —
stwierdziła Harriet rzeczowo. — Nauczyłeś się ukrywać swoje uczucia, Może za bardzo. Czasami
zupełnieniewiem,cotywłaściwiemyślisz.
Gideonchwyciłswójkrawat,rozwiązującgobłyskawicznie.
—Częstomyślętosamootobie,Harriet.
—Omnie?—Spojrzałazdumiona.—Przecieżjaprawiewogólenieukrywamswoichemocji.
—Czyżby?—Podszedłdojedynegokrzesłaipowiesiłkrawatnaoparciu.Zrzuciłzsiebieżakiet.
— Być może panią to zdziwi, ale nie znam pani prawdziwych uczuć do mnie, panno Pomeroy. —
Zaczął rozpinać koszulę. — Nie wiem, czy pani uważa, że jestem zabawny, wstrętny czy cholerny
nudziarz.
—Gideon,namiłośćboską…
— To była główna przyczyna mojego zmartwienia, gdy dowiedziałem się, że zostałaś wywieziona z
miastaijesteśwdrodzedoGretnaGreen.—Wrozpiętejkoszulisiadłnabrzegułóżkaizacząłściągać
but. — Wydawało mi się całkiem możliwe, że zdecydowałaś się na coś lepszego niż nieco gburowaty
wicehrabiaozszarganejopinii.
Harrietprzypatrywałamusięprzezchwilę.
—Jestpanczasamigburowaty,milordzie,tomuszępanuprzyznać.Atakżeuparty.
—Iskłonnydorozkazywania—przypomniał.
—Niewątpliwie,ubolewaniagodnaskłonność.
Ściągnąłdrugibutirzuciłgonapodłogę.
—Niewielewiemnatematskamielin,geologiiczyteoriiformowaniasięZiemi.
—Absolutnaprawda.Aczkolwiekwydajeszsięinteligentnyimógłbyśsięnauczyć.
Gideonspojrzałostro,niepewny,czyzniegożartuje.
—Niemogęzmienićswojejtwarzyaniswojejprzeszłości.
—Nieprzypominamsobie,żebymcięotoprosiła.
—Dolicha,Harriet,dlaczegowłaściwiechceszzamniewyjść?
Przechyliłagłowę,zastanawiającsię.
—Możedlatego,żemamywielewspólnego.
—Dodiabła,kobieto,przecieżwtymcałyproblem—krzyknąłżeniemamynicwspólnegopozatym,
żespędziliśmyrazemnocwjaskini.
— Ja też jestem czasami dość uparta — ciągnęła w zamyśleniu. Sam nazwałeś mnie tyranką, kiedy
spotkaliśmysięporazpierwszy.
Gideonchrząknął.
—Tofakt,pannoPomeroy,tofakt.
—Imamskłonnościdofascynacjistarymizębamiikośćmiwstopniuwskazującymnabrakmanier,a
nawetbywamwtedyniegrzeczna.
—Twojafascynacjaskamielinaminiejestażtakgroźna—rzekłwielkodusznieGideon.
—Dziękuję,sir.Pozatym,muszędodać,że,podobniejakpan,niemogęzmienićaniswojejtwarzy,ani
przeszłości — ciągnęła Harriet, jakby sporządzała listę nieco uszkodzonych towarów, które ma zamiar
sprzedać.
ZaskoczyłotoGideona.
—Comaszdozarzuceniaswojejtwarzyalboprzeszłości?
—Mam.Niedasięukryć,żeniejestemtakąpięknościąjakmojasiostrainiemożnazmienićmojego
wieku.Mamprawiedwadzieściapięćlatiniejestemrozkoszną,zgodnąwewspółżyciupanienkąświeżo
poszkole.
Gideonzauważyłcieńuśmiechunajejustach.Poczuł,żecośzaczynasięwnimrozluźniać.
—Toracja—przyznał.—Napewnobyłobyłatwiejwyszkolićjakąśgłupiągąskę,któraniepotrafi
samodzielnie myśleć. Ale ponieważ sam też nie jestem już nieopierzonym młokosem, nie mam chyba
prawauskarżaćsięnatwójpodeszływiek.
Harrietroześmiałasię.
—Bardzołaskawie,milordzie.
Gideonpatrzyłnaniąiczuł,jakwzbierawnimgorąco.Tobędziedługanoc,pomyślał.
—Chciałbymjeszczewyjaśnićpewienszczegół.
—Acóżtotakiego,milordzie?
—Jesteśnajpiękniejsząkobietą,jakąkiedykolwiekznałem—wyszeptałochryple.
Harrietotwarłaustazezdumienia.
—Cozabzdura!Jakmożeszcośtakiegomówić,Gideonie?
Otrząsnąłsię.
—Toabsolutnaprawda.
— Och, Gideonie. — Harriet zamrugała, usta jej drżały. Przebiegła przez pokój i wpadła wprost w
jegoramiona.
Mile zaskoczony tą nieoczekiwaną reakcją, Gideon dał się przewrócić na łóżko. Objął Harriet i
położyłjąnaswojejpiersi.
— Jesteś najatrakcyjniejszym, najprzystojniejszym, najwspanialszym mężczyzną, jakiego znam —
szepnęłaHarrietnieśmiałowjegokark.
—Widzę,żedolistytwoichfelerówmusimyjeszczedołączyćwadęwzroku.—Gideonwsunąłpalce
wjejgęstewłosy.—Alewydajesię,żewnaszymprzypadkujesttoniewielkaibardzoużytecznawada.
—Twójwzrokmusibyćrówniekiepski,skorouważasz,żejestempiękna.—Harrietzachichotała.—
Noiproszę,milordzie.Dopasowanewady.Zpewnościąjesteśmyidealniedobrani.
—Zpewnością.—Gideonchwyciłjejtwarzwdłonieiprzybliżyłustadojejust.
Odpowiedziałanajegopocałunekztakąsłodkązaciętością,żepoczuł,jakkrewpulsujemuwżyłach.
Poprzezpłaszczisuknięczułmiękkiepiersi.Zacisnąłpalcenajejwłosach.
—Gideon?—Harrietuniosłaniecogłowę,byspojrzećnaniegozamglonymioczyma.
—Boże,jakjacięchcę.—Błądziłwzrokiempojejtwarzywnadziei,żedamujakiśznak,żeniemusi
zachować się jak dżentelmen w przeddzień ślubu. — Nawet nie wiesz, jak bardzo. Oczy miała
przysłonięterzęsami,aleGideonwidziałjejgorącepoliczki.
—Jateżcięchcę.Śniłamwielerazyotejnocy,którąspędziliśmyrazem.
—Odjutra,odnaszegoślubu,będziemykażdąnocspędzaćrazem—przyrzekł.
— Gideonie — powiedziała łagodnie. — Wiem, że nasze małżeństwo wynikło z konieczności.
Uważałeś,żemusiszzachowaćsięwobecmniejaknależy.
—Alezastanawiałamsię…
—Zastanawiałaśsięnadczym?—Zirytowałagojejinterpretacjafaktówiniebardzowiedział,jak
temuzaprzeczyć.Miałarację.Oświadczyłsiędlatego,żejąskompromitował.
—Czysądzisz—spytałapowoli—żekiedyśmógłbyśsięwemniezakochać?
Gideonzamarł.Przymknąłnamomentoczy,byniewidziećnadzieiwtymturkusowymspojrzeniu.
—Harriet,chcę,żebywszystkomiędzynamibyłopowiedzianeuczciwie.
—Słucham,milordzie?
Otworzyłoczyzuczuciembólupłynącegozsamejgłębi.
—Sześćlattemuzapomniałem,cotoznaczykochać.Taczęśćmniejużnieistnieje.Aleprzysięgam,że
będędobrymmężem,będęsięociebietroszczyłibronił,nieszczędzącżycia.Niezabraknieciniczego,
cotylkobędęwstanieciofiarować.Ibędęwierny.
OczyHarrietzwilgotniały,aleudałojejsiętopokonać.Ustajejzadrżałynieśmiałymuśmiechem,który
byłjakpowitanie.
— A więc, milordzie, ponieważ oboje dostatecznie się skompromitowaliśmy, nie widzę powodu,
żebyśmy musieli odkładać tę nieuniknioną następną noc. Nie musi pan dowodzić szlachetnych intencji
akuratmnie.
ZaproszeniewoczachHarrietprzyprawiłoGideonaniemalżeoutratętchu.Czułnarastającepożądanie.
— Nieuniknioną? — spytał ochryple. — Tak to rozumiesz? Tak odbierasz nasze kochanie się? Jako
nieuniknionyobowiązek?
— To nie było nieprzyjemne — zapewniła go prędko. — Nie chciałam cię urazić. Było to na swój
sposóbfascynujące.Zcałąpewnościącośwtymbyło.
—Dziękujęci—mruknąłoschleGideon.—Starałemsię.
— Wiem o tym. Poza tym należy wziąć poprawkę na to niewygodne łoże, które dzieliliśmy wtedy.
Skalistepodłożeniejestzbytzachęcającedouprawianiamiłości.
—Niejest.
— I jeszcze ten dodatkowy czynnik pańskich rozmiarów, milordzie — ciągnęła Harriet. — Jest pan
potężnymmężczyzną.—Chrząknęładyskretnie.—Niektórepańskiepartiesąproporcjonalnewstosunku
do całości, milordzie. To trochę jak z moimi skamielinami. Czy wie pan, że na podstawie zęba można
częstookreślićwielkośćcałegozwierzęcia?
—Harriet…—jęknąłGideon.
— Tak więc nie było to dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem — zapewniła. — W końcu mam dość
duże doświadczenie w określaniu rozmiarów i kształtów różnych stworzeń na podstawie badania kości
czyzębówodbitychwskale.Byłpantaki,jaknależałosięspodziewać.Proporcjonalny.
—Rozumiem—zdołałwtrącićprzyduszonymgłosem.
—Wistocie,rozpatrującteraztowydarzenie,należytylkosiędziwić,żeprzebiegłoonotakdobrzeza
pierwszymrazem.Mamnadzieję,żewprzyszłościbędzieprzebiegałojeszczesprawniej.
— Dość już, Harriet. — Gideon delikatnie, ale stanowczo zakrył ręką jej usta. — Nie mogę tego
więcejsłuchać.Codojednegomaszrację:wprzyszłościbędzietoprzebiegaćznaczniełatwiej.
Odwracającjąnaplecy,zobaczyłponadswojąrękąjejszerokootwarteoczy.Gdyzacząłodpinaćjej
płaszcz,objęłagoramionamizaszyję.
Gideonwestchnął.Pocałowałjąmocno,czującogarniającegopragnienie.Przekraczałowszystko,co
kiedykolwiek czuł Nigdy nie pragnął żadnej kobiety tak, jak teraz Harriet. Ale dzisiaj, przyrzekł sobie,
zapanuje nad sobą, póki ona nie pozna swoich pragnień. Ofiarowała mu siebie i chciał jej odpłacić
najlepiej,jakpotrafi.
Udało mu się ściągnąć z niej płaszcz i suknię, kiedy leżała pod nim na łóżku. Gdy była już tylko w
koszulceipończochachpostawiłjądelikatnieiodsunąłkołdrę.
Dzięki Bogu, pościel jest w miarę czysta, pomyślał z ulgą. W gospodach różnie z tym bywało. Nie
mógłby położyć Harriet jakimś niechlujnym łóżku. Dość, że za pierwszym razem wziął ją na skalistym
podłożujaskini.Harrietzasługiwałanato,conajlepsze.
Onajednaknajwyraźniejniezwracałanatouwagi.Patrzyłananiegorozmarzonymwzrokiem,agdysię
uśmiechała, widział te śmieszne małe ząbki. Nie zważała na to, że przez cieniutki materiał koszuli
prześwitywałyróżowesutki.
Gideonowi było z Harriet bardzo dobrze. Miała do niego zaufanie, że czuł się przy niej odważny,
szlachetny i wzbudzający szacunek. Zrozumiał, że znalazł w niej to, co stracił w oczach ojca i świata
sześćdługichlattemu.
Harrietwniegowierzyłaitomuwystarczało.
—Jesteśtakacudna—wyszeptał.Chwyciłjąwpasieiuniósłdogóry.Całowałjejpiersi,ażpodjego
ustamidelikatnakoszulkastałasięprzezroczysta.
Harriet zacisnęła mocniej obejmujące go palce i odchyliła głowę. Jęknęła, gdy przygryzł delikatnie
jednąpierś.
—Och,Gideonie.
—Czytojestmiłe,maleńka?
—Och,tak.Bardzo.—Wpiłapalcewjegoramiona.Zadrżała,gdydotknąłustamidrugiejpiersi.
Gideon powoli opuszczał Harriet, aż znów stanęła przed nim, obejmując ramionami jego szyję.
Chwycił brzegi jej koszuli i ściągnął ją przez głowę. Później klęknął, by odwiązać podwiązki i zdjąć
pończochy.Czuł,jakdrżypodjegodotykiem.
Wstał i głodnym wzrokiem podziwiał jej pięknie wyrzeźbione ciało. Blask kominka oświetlał zarys
zgrabnychpośladkówiprostychpleców.Ostrożniepołożyłdłońnaciemnymtrójkącie,gdziekończyłysię
uda.Poczuł,żeprzeszedłprzezniądreszcz.Wsunąłrękęmiędzyjejnogii,wciążjącałując,delikatnie
rozchyliłpłatkikwiatu,skrywającegojejsekrety.
Harriet gorączkowo szeptała imię Gideona, rozchylając jego rozpiętą koszulę. Całowała jego pierś i
jejpieszczotyprzypominałyGideonowidotknięciemotylananapiętejskórze.PalceHarrietwędrowały
pojegoramionach,odsuwająccorazbardziejkoszulę,byzłożyćjeszczewięcejdelikatnychpocałunków
najegogorącymjakogieńciele.
Obchodziłasięznimtakdelikatnie,jakzeswymicennymiskamielinami,pomyślałniecorozbawionyi
absolutnie oczarowany tym uczuciem. Nigdy nie miał kobiety, która traktowałaby go jak rzadki i cenny
skarb.
—Harriet,niezdajeszsobiesprawy,comirobisz.Uwielbiamciędotykać.
Gdyuniosłagłowę,wjejoczachmalowałsięzachwyt.
—Jesteśniesamowity.Takisilnyipełengracji.
—Gracji?—Parsknąłśmiechem.—Pierwszyrazktośpowiedziałomnie,żejestempełengracji.
—Alejesteś.Poruszaszsięjaklew.Miłonatopatrzeć.
—Och,Harriet,rzeczywiściemaszwadęwzroku,aleniemogęnatonarzekać.
Jegoustaznówznalazłysięprzyjejustach,inagleuderzyłmudogłowyzapachjejpodnieconegociała.
Poczułjednocześnieswąwzbierającąmęskość.UniósłHarrietipołożyłjąnałóżku,leżałaobserwując,
jakGideonkończysięrozbierać.Odwróciłsięnamoment,byrzucićspodnieikoszulęnakrzesło,znów
naniąspojrzał,zauważył,żewpatrujesięzafascynowanawjegonapięteciało.
— Dotknij mnie. — Ułożył się obok niej na łóżku. — Chcę czuć na sobie twoje dłonie. Masz takie
delikatneręce,mojasłodka.
Zrobiłato,ocoprosił.Najpierwjejpalceporuszałysiębardzonieśmiało,późniejnabrałypewności.
Odkrywałazarysyjegoklatkipiersiowej,apotemjejdłońzsunęłasięnaudoGideonaizatrzymałasię.
— Chcesz mnie tam dotknąć? — Z trudem mógł wydobyć słowa. Pragnienie wypełniało go, dusiło,
paliło.
—Chciałabymciędotknąćtakjaktymnie.—Oczyjejbłyszczały.—Jesteśtakipiękny.Gideonie.
—Piękny!—jęknął.—Niezupełnie,kochanie.
—Tojesttakiemęskiepięknosiły—wyszeptałaHarriet.
— Nie wiem nic o męskim pięknie — mruknął — ale bardzo bym chciał, żebyś dotknęła tej części
mojegociała,którawkrótceznajdziesięwtobie.
Poczuł,jakjejpalcetańcząponimdelikatnie,leciutko,jakbyuczącsiętegokształtu.Ledwiemógłto
wytrzymać.Przymknąłoczyistarałsięzcałejsiłypanowaćnadsobą.
—Dosyć,maleńka.—Zżalemzdjąłjejrękę.—Tanocjestdlaciebie.
Popchnął ją lekko na plecy, trzymając nogę między jej gładkimi udami. Głaskał ją delikatnie,
poszukując tego najwrażliwszego miejsca kobiecej rozkoszy. Jęknęła, gdy je znalazł. Jej ciało wygięło
się.
—Gideon,proszę.Ochtak,proszę!
Podniósł głowę, by patrzeć jej w twarz podczas dalszych pieszczot. Jest piękna w tym uniesieniu,
pomyślał. Widok Harriet, wijącej się w jego ramionach, napawał go wzruszeniem. Niespiesznie,
powstrzymując się, rozpalał w niej ogień. Tak wspaniale reagowała. Nie wierzył własnemu szczęściu.
Pragnęłago!Uważała,żejestpiękny!
Całował jej szyję i piersi. Harriet przylgnęła do Gideona, starając się go przyciągnąć bliżej. Nie
rozumiała,dlaczegostrumieńgorącychpocałunkówpoczułanaglenabrzuchu.Wpiłapalcewjegowłosy.
Gideonpostanowiłosiągnąćcelioparłsięsłodkiejpokusie,byjuż,teraz,sięwniejzanurzyć.Rozsunął
jeszczeniecojejnogi,apocałunkizbrzuchaprzesunęłysięniżej.
Harrietkrzyknęłacicho.Jejcałeciałogwałtowniezesztywniałoiwygięłosię.
—Gideon!Cotyzemnązrobiłeś?
Zaczęładrżeć.Wiedział,żewkrótcesiętostanie.Terazjużnieczekał.Gdytylkoogarnęłyjądrobne
wstrząsy,wsunąłsięwniąpowoliigłęboko.Uczułnamomentmiękkąprzeszkodę,leczpochwilibyłw
środku, dokładnie nią otoczony. Ta chwila była jedną z najwspanialszych rzeczy, jakie kiedykolwiek
przeżył.Byładziśtaksamociasna,gorącaimiękkajakowejnocywjaskini,leczmiałsatysfakcję,żeona
jużodczuwaodprężenie.Jeślinawetsprawiałjejból,onabyłategonieświadoma.
—Harriet,och,Boże,Harriet,tak!
Z trudem udało mu się stłumić okrzyk triumfu. Jej palce wplatały się gwałtownie w jego włosy, a
kolanaunosiły,byzbliżyćjądoniego.
Gideonaznówogarnąłogieńibyłotouczucie,któregoniepotrafiłbyopisać.Byłajego.Onbyłczęścią
jej.Nicwięcejniemiałojużznaczenia.Nawetutraconyhonor.
Ogieńwkominkubyłjużtylkopomarańczowymżarem,kiedyGideonocknąłsięzpłytkiegosnu.Poczuł
stopęHarrietześlizgującąsiępojegonodzeiuświadomiłsobie,cogoobudziło.
—Myślałem,żejużśpisz—mamrotał,przyciągającjądosiebie.
—Rozmyślałamotym,cosiędziśwydarzyło.
Uśmiechnąłsię,porazpierwszyodlatczującsiętaklekko.
—Ach,pannoPomeroy,któżbypodejrzewał,żemapanitakielubieżnemyśli?Cóżtozanieprzyzwoite
wspomnienia?Możemijepaniszczegółowoopowie.
Dałamukuksańcawbok.
—Mówięotym,cosięwydarzyło,gdyzatrzymałeśpowózladyYoungstreet.
UśmiechznikłztwarzyGideona.
—Acotakiego?
—Chcę,żebyśmiobiecał,żeniewyzwieszApplegate’anapojedynek.
—Nieprzejmujsiętąsprawą,Harriet.—Pocałowałciepłą,miękkąpierś.
Oparłasięnałokciuipochyliłanadnim.Jejtwarzwyrażałaniepokój.
—Mówiębardzopoważnie,milordzie.Będzieszmusiałmitoobiecać.
—Tonietwójproblem.—Uśmiechnąłsię,kładącrękęnajejpiękniewymodelowanymbrzuchu.Gdy
wyobraziłsobie,żebyćmożejużterazzaczynawnimrosnąćjegonasienie,znówpoczułpożądanie.
— A właśnie, że mój — upierała się Harriet. — Nie chcę, żebyś pojedynkował się z biednym
Applegate’emtylkodlatego,żewrazzinnymiwyjechałdzisiajzemnąnawieś.
—Namiłośćboską,Harriet.Onicięporwali.
—Bzdura.Niktnieżądałokupu.
Gideonjęknął.
— To nie ma nic do rzeczy. Applegate próbował cię wywieźć i muszę się z nim rozprawić. I to
wszystko.
—Nie,toniewszystko.Niezastrzeliszgo,Gideonie,słyszyszmnie?
Zacząłsięniecierpliwić.Irytowałogowzbierającewnimpragnienie.
—Niezabijęgo,jeślitociętakmartwi.Niemamochotybyćzmuszonydoopuszczeniakraju.
— Opuścić kraj — powtórzyła przerażona. — Czy to właśnie czeka kogoś, kto zabił przeciwnika w
pojedynku?
—Wprawdziewładzeprzymykająokonapojedynki,jednaktakiegodrobiazgujakzabicieprzeciwnika
nieprzeoczą.—Gideonskrzywiłsię.—Choćbyprzeciwnikniewiemjakzasługiwałnaśmierć.
Harrietsiadłanałóżku.
—Tojużjestszczytwszystkiego.Absolutnieniezgadzamsię,żebyśtakryzykował.
Położyłrękęnajejnodze.
—Niechcesz,żebymmusiałwyjeżdżaćzkraju?
—Oczywiście,żenie—odpowiedziała.
— Harriet, reagujesz przesadnie. Dałem ci słowo, że go nie zabiję. Musisz jednak zrozumieć, że nie
mogępozwolić,żebyjegoczynprzeszedłbezkarnie.Jeślirozejdziesięwieść,żejednemupozwoliłemna
takiesztuczki,jestbardzoprawdopodobne,żeinnyspróbujepodobnych.Albogorszych.
— Nonsens. Naprawdę mało prawdopodobne, żebym znów wsiadła do powozu z jakimś obcym
mężczyzną.—Harrietwyślizgnęłasięzłóżkaisięgnęłaposwojąkoszulę.
— To nie musi być obcy, który cię namówi do wejścia do cudzego powozu — powiedział cicho
Gideon,obserwującją.—Tomożebyćktoś,kogoznasz.Komuufasz.
— Niemożliwe. Będę się strzec. — Harriet chodziła tam i z powrotem przed dogasającym ogniem.
Blaskzresztekżaruoświetlałjejcienkąkoszulkę,przezktórąprzeświecałyzarysyjejpiersiiud.
—Gideon,proszę,obiecaj,żeniebędzieszwalczyłzApplegate’em.
—Posuwaszsięzadalekoprosząc,bymtegozaniechał.Niemówjużwięcejnatentemat.
Popatrzyłananiegogroźnie,wciążdrepczączwściekłością.
—Niemożeszoczekiwać,żebympoprostuprzestałaotymmówić.
—Dlaczegonie?—spytałłagodnie,przypatrującsięzarysowijejpośladków.Pomyślał,żenigdynie
będziemiałdośćtejkobiety
—Mówięzupełniepoważnie—oświadczyła.—Niebędętolerowaćżadnychpojedynkówzmojego
powodu.Naprawdę.Pozatym,jesttozupełnieniepotrzebne.Nicsięniestało,aApplegateniemiałzłych
zamiarów.Naswójsposóbonipozostalistaralisięmnieochronić.
—Dolicha,Harriet!
— Poza tym on zajmuje się geologią i skamielinami i założę się, że nie ma absolutnie pojęcia o
pojedynkach.
—Tojużniemójproblem—stwierdziłGideon
—Jeśligozastrzelisz,nicprzeztonieosiągniesz.
—Juzciwyjaśniłem,coosiągnę.
Rzuciłasięnaniegojakmałatygrysica.
—Gideon,musiszmiobiecać,zaraz,dzisiaj,żeniebędzieszdążyłdotegopojedynku.
—Nieobiecamcitego,mojasłodka.Aterazwracajdołóżkainiezajmujsięsprawami,którecięnie
dotyczą.
Stanęła przy końcu łóżka z rękoma skrzyżowanymi pod piersiami. Była wyprostowana i wyglądała
bardzostanowczo.
—Jeśliniedamipansłowahonoruwtejsprawie,sir—powiedziałaHarriet—niezgodzęsięjutro
namałżeństwozpanem.
Gideon zareagował prawie tak, jakby go zrzucił koń albo ktoś kopnął w żołądek Na moment stracił
oddech
—WięcApplegatetyledlaciebieznaczy?—zapytałchrapliwie,
—Applegatenicdlamnienieznaczy—rzuciłazfurią–Toociebiechodzi.Czynierozumiesztego,ty
arogancki,upartyczłowieku?Niechcę,żebyśnarażałsięnakolejneplotkialbonawetryzykowałżyciez
powoduczegoś,cobyłotylkoprzejażdżkąnawieś.
Gideon odrzucił kołdrę i wyskoczył z łóżka. Z rękoma na biodrach stanął naprzeciwko Harriet. Nie
cofnęłasięaniocal.Byłaprawdopodobniejedynąkobietąnaświecie,którasięgoniebała.
—Śmieszmigrozić?—zapytałGideonbardzocicho.
—Tak,sir.Skorojestpanwtejsprawietakbeznadziejnieuparty,muszęsięuciecdogroźby.—Wyraz
jejtwarzyzłagodniał.—Gideon,przestańsiętakzachowywaćibądźrozsądny.
— Jestem rozsądny — grzmiał. — Wybitnie rozsądny. Staram się zapobiec na przyszłość takim
incydentomjakdzisiejszy.
— Ale nie ma potrzeby wyzywania Applegate’a. Jest tylko młodym człowiekiem, który chciał być
dzielnymrycerzem.Czytotaktrudnozrozumiećiwybaczyć?
—Dolicha,Harriet!—Gideonzezdenerwowaniaprzeczesywałwłosypalcami,pokonanyprzezjej
logikę.Oczywiścierozumiał,żeApplegateniestanowiżadnegozagrożenia.Chodziłoozasadę.
—Czymożeszpowiedzieć,żenigdyniechciałeśwystępowaćwrolidzielnegorycerza,gdybyłeśw
jegowieku?
Gideon znów zaklął, tym razem mocniej, gdyż wiedział, że przegrywa tę rundę. Ona miała rację.
Pewnie,żewwiekuApplegate’anierazudawałdzielnegorycerza.Większośćmłodychtakrobi.
Było jasne, że Harriet nie kocha się w tym chłopaku, i z tym nie było problemu. Może powinien
zlekceważyć ten incydent? Gideon nie miał ochoty dalej się o to kłócić. W tej chwili był w stanie
skoncentrować się jedynie na widoku rozkosznego ciała Harriet podświetlonego przez ogień. Marzył o
niej,krewmuwrzała,byłnapięty.
A ona była tak wspaniała w swej namiętności. Może są ważniejsze sprawy niż dawanie nauczki
Applegate’owi?
—Dobrze—mruknąłwkońcu.
—Gideonie!—Oczyjejbłyszczały.
—Tymrazemstanienatwoim.Aleniepodobamisię,żeuchodzimutotakbezkarnie.Możeniebędzie
tozbytszkodliwe.
UśmiechHarrietbyłjaśniejszyniżrozżarzonewęglewkominku.
—Dziękujęci,Gideonie.
—Możesztopotraktowaćjakoprezentślubny—oznajmił.
—Bardzodobrze,milordzie.Uznajętozaprezentślubny.
Chwyciłją,przytrzymałwtaliiiuniósłwpowietrze.
—Ajakibędzietwójprezentdlamnie?—spytałzszelmowskimuśmiechem.
— Co tylko zechcesz, milordzie. — Oparła się rękami o jego ramiona i śmiała się, gdy okręcił ją
wkoło.—Musisztylkowyrazićswojeżyczenie.
Zaniósłjązpowrotemnałóżko.
— Właśnie na tym mam zamiar spędzić resztę nocy. I każdą następną. A ty je wszystkie wypełnisz
sobą.
13
HrabiaHardcastleniebyłzadowolonyztaknagłegoprzedstawieniamusynowej.HrabinaHardcastle
czyniła wysiłki, by zachowywać się uprzejmie, ale było jasne, że nagłe małżeństwo syna nią również
wstrząsnęło.Harrietsądziła,żehrabinieniepodobasięzwiązeksynazjakimśnieznanymstworzeniemz
UpperBiddleton.
Jeśli idzie o Gideona, wyraźnie się cieszył na myśl o fajerwerkach, jakie wybuchną, gdy pojawi się
naglenaprogudomurodzicówześwieżopoślubionążoną.
Niebyłotonajmilszepowitanie,jakiegodoświadczyćmożemłodażona,aleHarrietpocieszałasię,że
niebyłoteżnajgorsze.
Jednakmimotakfilozoficznegopodejściadosprawykolacjabyławydarzeniempełnymnapięć.Hrabia
siedział sztywno przy jednym końcu długiego stołu, hrabina przy drugim. Gideon rozsiadł się w swym
krześlenaprzeciwkożonyjakwielki,drapieżnykot.OczybłyszczałymuczujnymrozbawieniemiHarriet
czuła,żewkażdejchwilimożesięonozmienićwzimnązłość.
—Słyszeliśmy,żebyłaśostatniowLondynie,Harriet—wycedziłaladyHardcastle.
—Tak,proszępani,byłam.—Nałożyłasobiemałąporcjęozorkawsosieporzeczkowym,którypodał
kamerdyner. Ozorek nie należał do jej ulubionych dań. — Ciotka zabrała mnie, żebym nabrała ogłady
towarzyskiej.Przekonałamnie,żetokonieczne,zanimzostanęwicehrabiną.
—Tak—powiedziałaladyHardcastle.—Ico,nabrałaśogłady?
—Nie—przyznałaHarriet,nakładającsobieziemniaków.Byłajużbardzogłodnapotymmęczącym
dniu: ślub, długa podróż do Hardcastle House. — W każdym razie niezbyt wiele. Ale stwierdziłam, że
mojaogładaniejesttakakonieczna,skorowicehrabiateżjejnieposiada.
LadyHardcastlewzdrygnęłasię.Rzuciłapoprzezstółniepewnespojrzenienahrabiego,którymruknął
cośpodnosem.Gideonzaśmiałsięprzelotnie,unosząckieliszek.
—Jestemzdruzgotany,panimałżonko,żetakniskooceniaszmojeumiejętnościtowarzyskie.
Harrietzmarszczyłabrwi.
—Aletoprzecieżprawda.Musiszprzyznać,żeuwielbiaszdenerwowaćwszystkichwtowarzystwiei
chętnie się kłócisz o najdrobniejsze sprawy. Chyba nie sądzisz, że zapomniałam o tym idiotycznym
wyzwaniu,jakiechciałeśrzucićbiednemuApplegate’owi?
Hrabiaspojrzałostro.
—Jakiewyzwanie?
LadyHardcastlezamachałaręką.
—DobryBoże!Gideonie,chybaniesprowokowałeśkłótnizApplegate’em?
Gideonwydawałsięznudzony,alepatrzyłnaHarrietbłyszczącymioczyma.
—Toonzaczął.
Hrabianajeżyłsię.
—Dodiabła!MłodyApplegatezrobiłcoś,comogłodoprowadzićdopojedynku?
—PorwałHarriet.ChciałjąwywieźćdoGretnaGreen.Złapałemichwczorajwdrodzenapółnoc—
wyjaśniłGideonuprzejmie.
Zapanowałacisza.
—Porwałją?MójBoże!—SpojrzenieladyHardcastlewędrowaloodGideonadoHarriet.—Nie
wierzęwto.
—Ibardzodobrze—pochwaliłaHarriet.—Bozcałąpewnościąniebyłotoporwanie.Alemójmąż
byłdiabloupartyiniechciałzrozumieć,żetotylkonieporozumienie.Wkażdymrazie,niemapotrzeby
już się tym martwić. Już jest po wszystkim i nie będzie żadnego spotkania o świcie. Czy nie tak,
milordzie?
Gideonwzruszyłramionami.
—Tak.ZgodziłemsięniewyzywaćApplegate’a.
—Wszystkotojestniejasne—narzekałaladyHardcastle.
Harrietszybkokiwnęłagłową.
— Tak, wiem o tym. Ludzie często nic nie rozumieją, jeśli idzie o wicehrabiego. Ale to jego wina,
moimzdaniem.Niestarasięimwyjśćnaprzeciw,żebycokolwiekwyjaśnić.Zdrugiejjednakstronyjest
tozupełniezrozumiałe.
Hrabiaspojrzałnaniąwojowniczo.
—Cotoznaczy,zrozumiałe?Dlaczego,dodiabła,przednikimsięnietłumaczy?
Harrietprzeżułakęsziemniakówigrzeczniejeprzełknęła,nimodpowiedziała.
—Zapewnejestzły,żewszyscyonimmyśląjaknajgorzej.
Więctymbardziejichdotegozachęca.Rozumiepan,takaperwersyjnaprzyjemność.
Gideonuśmiechnąłsięsłaboizabrałsiędokrólikawcurry.
—Todziwne—szepnęłaladyHardcastleirzuciławstronęsynazaciekawionespojrzenie.
Harrietłyknęławina.
—Wcaleniejestdziwne.Tojasne,skądmusiętowzięło.
—Jestbardzoupartyibardzoarogancki.Iprzesadnietajemniczyjeśliidzieojegoplany.Odczasudo
czasuutrudniamutożycie.
—Czarujące,opani.—Gideonżartobliwieskłoniłgłowę.—O,teupojnepierwszednimałżeństwa,
gdyżonawidziwmężutylkoto,conajlepsze.Ciekawe,cobędzieszomniemyślałazarok.
Hrabianiezwracałuwaginasyna.UtkwiłbadawczespojrzeniewHarriet.
—Słyszałem,żetwojezaręczynyzmoimsynemnastąpiływdośćniezwykłychokolicznościach.Czyto
równieżbyłonieporozumienie?
— Ależ, hrabio — zwróciła mężowi uwagę lady Hardcastle. — To naprawdę nie jest odpowiedni
tematprzystole.
Harrietoddaliłaobawygospodynimiłymgestem.
— Nic nie szkodzi. Zupełnie mi nie przeszkadza omawianie tych okoliczności. Był to łańcuch
nieszczęśliwych wypadków wywołany przeze mnie. Zakończył się moją beznadziejną kompromitacją i
biedny wicehrabia nie miał innego honorowego wyjścia, jak zdecydować się na małżeństwo ze mną.
Chcemy w każdym razie zrobić wszystko, by się ono jak najlepiej ułożyło, prawda, milordzie? —
UśmiechnęłasięzachęcającodoGideona.
— Tak — odpowiedział. — Takie są nasze intencje. I na razie idzie nam całkiem dobrze. Jestem
pewien,żepojakimśczasieHarrietbardzodobrzedopasujesiędosytuacji.
—Ha!—odparowałaHarriet.—Topanbędziesiędostosowywał,sir.
Gideonwmilczeniuuniósłbrwi.
— No więc, co to były za wydarzenia, które doprowadziły do waszych zaręczyn? — dopytywał się
hrabia.
—Awięc—powiedziałaHarriet—wicehrabiazastawiłpułapkę,byzłapaćbandęzłodziei,którzy
używalimoichjaskińdoukrywaniaskradzionychtowarów.
—JaskińHardcastle’ów—poprawiłsuchoGideon.
—Złodziei?—LadyHardcastlebyłaporuszona.—Cóżto,namiłośćboską,zazłodzieje?
— O co chodzi? — Hrabia popatrzył na syna. — Nikt mi nie mówił o złodziejach na terenach
Hardcastle’ów.
Gideonwzruszyłodniechceniapotężnymiramionami.
—Niewykazywałpanodpewnegoczasużadnegozainteresowaniatym,cosiędziejewmajątkach,sir.
Uznałem,żeniemapotrzebyzawracaćpanugłowydrobiazgami.
OczyHardcastle’abłysnęłygniewem.
—Cholerniearoganckoztwojejstrony,Gideonie.
— Też tak myślę. — Harriet spojrzała na teścia, podziwiając trafność jego obserwacji. — Ma silne
skłonnościdotakiegozachowania,sir.Niezwyklearogancki.
—Skończtęhistorięozłodziejach—zagrzmiałHardcastle.Tegosamegotonuużywałjegosyn,gdy
byłwzłymnastroju.
—Terazjużwiem,skądmateskłonności—mruknęłaHarriet.
Gideonzaśmiałsię.
—Opowiedzojcuresztęhistorii,mojadroga.
—Więc—ciągnęłaHarrietposłusznie—tejnocy,gdybyłazastawionapułapka,zostałamwziętajako
zakładniczkaprzezjednegozłodziejazszajki.Przyznaję,żebyłatomojawina.Aleniedoszłobydotego,
gdybywicehrabiaomówiłprzedtemzemnąswójplandziałania,takjakgopoinstruowałam.
—MójBoże…—LadyHardcastlebyławyraźnieoszołomiona.—Jakozakładniczka?
— Tak. Wicehrabia bohatersko przedostał się do jaskiń, by mnie uratować, lecz nim do mnie dotarł,
nadszedłprzypływ,zalewającdolnejaskinie.—Harrietpatrzyłapoprzezstółnapełnąwyrzutówtwarz
teścia.—NapewnoznapanteprzypływywokółUpperBiddleton,sir.
— Znam. — Krzaczaste brwi Hardcastle’a tworzyły w tej chwili linię prostą. — Są bardzo
niebezpieczne.
—Zgadzamsię,sir—powiedziałcichoGideon.—Jednakdotychczasnieudałomisięprzekonaćo
tymmojejżony.
—Bzdura—rzuciłaHarriet.—Niesąniebezpieczne,jeślisięzwracauwagęnaprzypływyioznacza
przebytą wewnątrz trasę. Lecz, jak mówiłam, tego właśnie wieczoru wicehrabia i ja daliśmy się
zaskoczyć. Musieliśmy spędzić tam noc, a on oczywiście uznał, że po tym wydarzeniu musi poprosić o
mojąrękę.
—Rozumiem.—LadyHardcastletrzęsącymipalcamisięgnęłapokieliszek.
—Robiłam,comogłam,żebygoodtegoodwieść—ciągnęłaHarriet.—Niewidziałampowodu,dla
któregoniemogłabymdożyćswychdniwUpperBiddletonjakokobietaupadła.Wkońcutakareputacja
nieprzeszkodziłabymiwkolekcjonowaniuskamielin.Jednakwicehrabianalegał.
Lady Hardcastle chciała coś powiedzieć i zakrztusiła się winem. Podbiegł do niej przerażony
kamerdyner,leczoddaliłagomachnięciemdłoni.
—Nicminiejest,Hawkins.
WzrokhrabiegobyłwciążwlepionywHarriet.
—Kolekcjonujeszskamieliny?
—Tak.—Wydałojejsię,żewidziwoczachteściaiskierkęzainteresowania.—Czypaninteresuje
siętym,sir?
—Kiedyśtak.WłaśniekiedymieszkałemwUpperBiddleton,znalazłemkilkaciekawychegzemplarzy.
Harrietnatychmiasttozaciekawiło.
—Czyjeszczepanjema,milordzie?
—A,tak.Gdzieśtamsąschowane.Odlatichnieoglądałem.ChybaHawkinsalbogospodynimogliby
ichposzukać.Chciałabyśjezobaczyć?
Harrietbyłapełnaentuzjazmu.Postanowiłapowierzyćhrabiemusekretswegozęba.Wkońcubyliteraz
rodziną.
—Bardzobymchciała,sir.Jaodnalazłamniedawnobardzointeresującyząb.Czywiepancośnatemat
zębów,milordzie?
—Trochę.—Hrabiabyłwyraźniezainteresowanytematem.—Ajakitoząb?
— Jest zupełnie niezwykły i wciąż staram się go zidentyfikować — wyjaśniła Harriet. — Wygląda,
jakbynależałdodużejjaszczurki,aleniejestprzyrośniętydoszczęki,jakujaszczurek,Jestsadzonyw
zębodole.Iwygląda,jakbynależałdojakiegośdużegozwierzęciamięsożernego.
—Zębodoły?Iduży,tak?—Hrabiaprzerwałnachwilę.—Amożetokrokodyl?
—Nie,sir,jestempewna,żetonieząbkrokodyla.Sądzęjednak,żenależydogada.Olbrzymiegogada.
— Bardzo interesujące — mruknął hrabia. — Bardzo interesujące. Będziemy musieli przejrzeć moje
zbioryiposzukać,czymamcośpodobnego.Jużtrochęzapomniałem,cojestwtychpudłach.
—Czymoglibyśmytozrobićpokolacji,milordzie?—natychmiastzaproponowałaHarriet.
—Właściwie,dlaczegóżbynie?—zgodziłsięHardcastle.
—Dziękuję,sir—Harrietodetchnęła.—Mamtenząbzesobą.Miałamgowtorebce,gdyzostałam
porwana.Toznaczy,gdyprzyjacielezabralimnienaprzejażdżkęzamiasto.
Gideonspojrzałnamatkęporozumiewawczo.
— I to koniec uprzejmej konwersacji towarzyskiej na ten wieczór, chyba że pani twardo zaoponuje,
madame.Gdymojażonawejdzienatematskamielin,bardzotrudnojąodniegoodciągnąć.
LadyHardcastlezrozumiałaaluzję.
—Wydajemisię,żebadanieskamielinmożezaczekaćdojutra—powiedziałazdecydowanie.
Harrietstarałasięukryćrozczarowanie.
—Oczywiście,madame.
—GospodyniiHawkinsowiodnalezienieskrzyńzestarymizbioramijegolordowskiejmościzajmie
sporoczasu—dodałaladyHardcastle.—Niemożnaimkazaćrozpoczynaćposzukiwańotejporze.
—Chybanie—przyznałaHarriet.Osobiścieniewidziałaspecjalnychprzeszkód,żebywysłaćsłużbę
naposzukiwanieskrzyńzeskamielinami.Wkońcuniebyłoażtakpóźno.
— A teraz, Harriet, musisz nam opowiedzieć wszystko o tym jak przebiega sezon w Londynie —
poprosiłaladyHardcastle.Niebyłamtamodlat.Odczasu…—Przerwałaszybko.—No,odjakiegoś
czasu.
Harrietstarałasiępodtrzymaćuprzejmąrozmowę.Byłototrudne,bowolałabyporozmawiaćzhrabią
oskamielinach.
—Przypuszczam,żesezonjestfascynującydlakogoś,ktolubitegorodzajurozgrywki.Mojasiostra,na
przykład,świetniesiębawiichcetowszystkopowtórzyćwprzyszłymroku.
—Atobieniebardzosiętopodoba?—spytałaladyHardcastle.
—Nie.—Harrietrozpromieniłasię.—Zwyjątkiemwalca.Uwielbiamtańczyćwalcazwicehrabią.
Gideonuniósłswójkieliszekwniemympodziękowaniu.Uśmiechnąłsiędoniejpoprzezstół.
—Odwzajemniamtouczucie,madame.
Harrietujęłaelegancjamęża.
— Dziękuję, sir. — Zwróciła się znów do lady Hardcastle: — Najlepsze w Londynie było to, że
wstąpiłamdoTowarzystwaMiłośnikówSkamieliniWykopalisk.
Hardcastleodezwałsięzeswegokońcastołu.
—Byłemkiedyśjegoczłonkiem.Oczywiście,odlatjużnieuczestniczyłemwżadnymzebraniu.
— To teraz całkiem spora grupa i na zebrania przychodzą bardzo mądrzy ludzie — powiedziała
ochoczoHarriet.—Niestety,niepoznałamnikogo,ktowiedziałbycoświęcejnatematzębów.
—Znowuzaczyna—ostrzegłmatkęGideon.—Lepiejjąszybkopowstrzymać,jeśliniechcemy,by
rozmowawróciładoskamielin.
Harrietzaczerwieniłasię.
—Proszęmiwybaczyć,madame.Częstomimówią,żemęczęotoczenietymtematem.
—Nieprzejmujsię—odparłałaskawieladyHardcastle.Popatrzyłanamęża.—Pamiętamczasy,gdy
hrabiabyłtakimsamymentuzjastą.Terazjużoddawnanierozmawiaoskamielinach.Alerzeczywiścieto
niecoograniczarozmowę.CzymożesznamopowiedziećjeszczecościekawegooLondynie?
— Właściwie nie — przyznała w końcu Harriet. Przez chwilę rozważała to starannie. — Mówiąc
zupełnie szczerze, wolę życie na wsi. Nie mogę doczekać się powrotu do Upper Biddleton, bo
chciałabymjużpopracowaćwjaskini.
Gideonspojrzałnaniąpobłażliwie.
—Jakwidzicie,poślubiłemodpowiedniąosobędlaczłowieka,którywolizajmowaćsięrodzinnymi
dobrami.
— Z wielką przyjemnością będę podróżować z Gideonem, gdy będzie nadzorował majątki
Hardcastle’ów — powiedziała Harriet z zadowoleniem. — Będę mogła poszukać nowych terenów ze
skamielinami.
— Cóż za ulga dowiedzieć się, że mam coś wartościowego do zaoferowania w tym małżeństwie —
stwierdził Gideon. — Zacząłem się już zastanawiać, czy znajdujesz coś pożytecznego w tym związku.
Zdajęsobiesprawę,żetakiedrobiazgijakstarytytułikilkadochodowychmajątkówniemająwiększego
znaczeniadlatakiejkolekcjonerkiskamielinjakty.
HrabiaihrabinaHardcastlepatrzylinasynazdumieni.Harrietzmarszczyłanos.
— Widzi pani, co miałam na myśli? — powiedziała na boku do lady Hardcastle. — Nie może się
powstrzymać,żebykogośniesprowokować,gdynadarzysięokazja.Tojużmuweszłownawyk.
Kiedy posiłek dobiegł wreszcie końca, Gideon oparł się plecami o krzesło i z rozbawieniem
obserwował,jakmatkanakłaniaHarrietdoopuszczeniastołuiprzejściazniądosalonu.
—Możezostawimypanówprzyporto?—mruknęłaladyHardcastle.
—Niemamnicprzeciwkotemu,żebypiliprzynas—oświadczyłaradośnieHarriet.
Gideonroześmiałsię.
—Naprawdęmaszzamałomiejskiejogłady,skoroniepojęłaś,comojamatkadajecidozrozumienia.
Powinnyścieodejśćodstołu,żebypanowiesamimoglisięzapićdonieprzytomności.
Harrietspojrzałagroźnie.
— Mam nadzieję, że nie ma pan zwyczaju zbyt wiele pić, milordzie. Mój ojciec nigdy nie znosił
pijakówijateżnie.
— Postaram się zachować resztki przytomności, bym mógł spełnić swe małżeńskie obowiązki, moja
droga.Wkońcujesttonaszanocpoślubna,jeślipamiętasz.
Harriet z drugiej strony stołu zrozumiała tę niezbyt subtelną aluzję i zarumieniła się w zachwycający
sposób.JednakmatkaGideonaniebyłatakzachwycona.
—Gideon!Jakmożnapowiedziećcośtakskandalicznego.Rzuciłamuwściekłespojrzenie.—Tojest
przyzwoitydomimaszsięporządniezachowywać.Niemówisięotakichrzeczachprzystoleidoskonale
otymwiesz.Twojemanierystałysięskandaliczneprzezostatniesześćlat.
—Racja—mruknąłHardcastle.—Zawstydziłeśtodziewczątko.Przeprośswojążonę.
HarrietuśmiechnęłasięłobuzerskodoGideona.
—Tak,wicehrabio,proszętozrobićnatychmiast.Nigdyjeszczeniesłyszałam,żebyśprzepraszał.Nie
mogęsięwprostdoczekać.
Gideonwstałieleganckosięprzedniąskłonił.Oczymubłyszczały.
—Przepraszam,madame.Niechciałemurazićpanidelikatnychuczuć.
—Bardzoładnie.—Harrietzwróciłasiędoteściów:—Czyniezrobiłtegoładnie?Naprawdęmam
nadzieję,żedasięgojeszczewyuczyć,jakzachowywaćsięwtowarzystwieniewywołujączamieszania.
MatkaGideonawstałanagle,zzaciętymiustami.
—Harriet,przejdźmyrazemdosalonu.
Harrietwstałazwdziękiem.
— Tak, lepiej wyjdźmy, nim wicehrabia znów powie coś skandalicznego. Zachowuj się dobrze, gdy
odejdę,milordzie.
—Postaramsię—odpowiedziałGideon.
Patrzył,jakmatkawyprowadzaHarrietzjadalni,agdydrzwisięzanimizamknęły,znówusiadł.
W pokoju zapanowała głęboka cisza. Hawkins podszedł z porto
po kieliszku Gideonowi i
hrabiemu,poczymsięoddalił.
Ciszamiędzymężczyznamiprzedłużałasię.Gideonniestarałjejprzerwać.Porazpierwszyoddawna
byłzojcemsamnasam.Jeślichceznimrozmawiać,zdecydowałGideon,niechsię,dodiabła,stara.
—Jestinteresująca—powiedziałwkońcuhrabia.—Tocimuszęprzyznać.Nietakajakwszystkie.
—Nie.Zupełnie.Tojednazjejnajlepszychcech.
Znówzapadłacisza.
—Nietaka,jakmógłbymoczekiwać—powiedziałHardcastle.
— Sądząc po Deirdre, tak? — Gideon spróbował ciężkiego porto i oglądał stojące przed nim
elegancko rzeźbione lichtarze. — Mam o sześć lat więcej, sir. I mimo wszystkich swoich wad rzadko
popełniamdwarazytensambłąd.
Hardcastlechrząknął.
—Toznaczy,tymrazemmiałeśnatyleprzyzwoitości,żebysięodpowiedniozachować?
PalceGideonazacisnęłysięnanóżcekieliszka.
—Nie,sir.Tymrazemznalazłemkobietę,którejmogęzaufać.Dojadalnipowróciłacisza.
—Twojapanirzeczywiściewydajesięmiećdociebiezaufanie—mruknąłHardcastle.
—Tak,tobardzomiłeuczucie.Dawnojużniktminieufał.
—Aczego,dodiabła,sięspodziewałeśpotejhistoriizDeirdre?—rzuciłHardcastle.
—Zaufania.
Hardcastleuderzyłdłoniąostółtak,żezadrżałkieliszek.
—Dziewczynabyławciąży,gdyzmarła.Zerwałeśzaręczyny,zanimsięzastrzeliła.Powiedziałaojcu,
żeodrzuciłeśjąpotymjakjąwziąłeśsiłą.Tocomieliśmywszyscymyśleć?
—Zemożeonakłamała.
—Dlaczegomiałabykłamać?Przecieżchciałasięzabić,namiłośćboską.Niemiałanicdostracenia.
— Nie wiem, co sobie wyobrażała. Nie była sobą, gdy przyszła do mnie ten ostatni raz. Ona… —
Gideonprzerwał.
Niebyłosensustaraćsięwyjaśniać,jakabyłaDeirdretamtejnocy.Zorientowałsięodrazu,żecośjest
niewporządku,gdynaglepostanowiłagouwieść.Przezcałemiesiąceniereagowałanajegodelikatnei
bardzo niewinne pocałunki, aż tu nagle wprost rzuciła się na niego. Widział w tym jakąś desperację.
Gideon czuł, że była z innym mężczyzną. Gdy podzielił się z nią swymi podejrzeniami, wpadła we
wściekłość.Jejsłowawciążdźwięczałymuwuszach.
„Tak,jestktośinny.Cieszęsię,żeniepołożyłeśnamnieswoichwielkich,okropnychłap,typotworze.
Myślę,żeniezniosłabymtakiegodotyku.Niezniosłabymwidokutwojejstrasznejtwarzynadsobą.Czy
naprawdę wierzyłeś, że chciałam abyś mnie kochał? Że chciałam wyjść za ciebie? To ojciec kazał mi
przyjąćtwojeoświadczyny”.
Hrabiawypiłsporyłykporto.
—Jeślibyłinnymężczyzna,dlaczegotegoniewyznała?Czemuniezostawiłajakiegoślistuczyczegoś
takiego?Dodiabła,człowieku,czywiesz,jakbardzotwojamatkastarałasięuwierzyć,żeDeirdredała
sięuwieśćinnemu?Alefaktymówiłysamezasiebie.
—Możeporozmawiajmynainnytemat—zaproponowałGideon
—Dodiabła,mojejedynewnuczęzmarłowrazzDeirdreRushton.
Gideonaopuściłoopanowanie.
—Nie,dolicha,toniebyłotwojewnuczę.Todzieckoniebyłomoje.
Gideon,namiłośćboską,uważajnatenkieliszek.
—Ostatniraz—warknąłGideon—przysięgamnamójhonor,chociażwiem,żetwoimzdaniemnie
mamhonoru,żenawetnietknąłemDeirdreRushton.Niemogłaznieśćmojegodotyku,jeśli,docholery,
musiszwszystkowiedzieć.Powiedziałatowyraźnie.
NiesłychanymwysiłkiemwoliGideonsięopanował.Ostrożnieodstawiłkieliszek.Ojciecobserwował
gouważnie.
—Możemaszrację—powiedział.—Możeporozmawiajmynainnytemat.
—Tak.—Gideonwziąłgłębokioddech,bysięuspokoić.—Przepraszamzatoprzedstawienie,sir.
Potylulatachpowinienemsięnauczyć,żetoniemasensu.Możnazatowinićmojążonę.Zawszenarzeka,
żesięnietłumaczę.—Uśmiechnąłsięsmutno.—Alewidać,cosiędzieje,kiedytorobię.Niktminie
wierzy.
—Zwyjątkiemtwojejżony?—spytałchłodnoHardcastle.
—Uwierzyławmojąniewinność,zanimjejcokolwiekwyjaśniłem—odpowiedziałGideonniebez
głębokiejsatysfakcji.—Prawdęmówiąc,nigdyjejnieopowiedziałemwszystkiego.Ajednakstanęłana
środku zatłoczonej sali balowej i oznajmiła całemu wielkiemu światu, że to jasne, iż ojcem dziecka
Deirdreniebyłemja,leczktoinny.
—Nicdziwnego,żesięzniąożeniłeś—rzekłoschleHardcastle.—Nowłaśnie.Nicdziwnego.O
czymjeszczechciałpanzemnąrozmawiać,sir?
Hardcastlepatrzyłnaniegoprzezdłuższąchwilę.
— O złodziejach, jeśli łaska. Opowiedz mi o tych draniach którzy ukrywali w jaskiniach kradziony
towar.
ZpewnymwysiłkiemGideonprzestawiłswojemyślinainnetory.
—Niewielejestdoopowiadania.ZastawiłempułapkęzpomocąpolicjantazBowStreet.Złapaliśmy
ludzi,którzychowalitamtowary.
—Askądwiedziałeś,cosiętamdzieje?
Gideonuśmiechnąłsiękrzywo.
— To Harriet przy zbieraniu skamielin odkryła, że jaskinie pełne są kradzionych przedmiotów.
WezwałamniedoUpperBiddletonipoleciłazałatwićtęsprawęjaknajszybciej,ponieważchciaładalej
spokojniebadaćjaskinie.Jeślijeszczepantegoniezauważył,muszęstwierdzić,żeHarrietmaskłonności
tyrana.
—Rozumiem.Więcschwytałeśzłodziei,aprzyokazjizdobyłeśHarriet.
—Tak.—Gideontrzymałwdłoniachkieliszekzportoiprzypatrywałsięrubinowymodblaskom.—
Jest tylko jedna sprawa, która mi wciąż nie daje spokoju. Wydaje mi się, że był czwarty mężczyzna,
któregoniezłapaliśmy.
—Dlaczegotakuważasz?
—Popierwsze,kiedyprzesłuchiwaliśmypóźniejzłodziei,wszyscytwierdzili,żemieliinstrukcjeod
tajemniczegomężczyzny,któregotwarzynigdyniewidzieli.Jestemskłonnyimwierzyć.
—Dlaczego?
— Przedmioty, które znaleźliśmy w jaskini, były w najlepszym gatunku. Wspaniała robota, ale nie
pochodziły z zamożnych domów w Upper Biddleton. Żaden z trzech złapanych mężczyzn nie miał tak
dobrego oka na takie rzeczy. Wyglądali na takich, co to wytłuką szybę w jakimś bogato wyglądającym
domuiporwą,coimsięwydawartościowe.
—Rozumiem—powiedziałpowoliHardcastle.
— Co więcej, gdy policjant zwrócił niektóre ze skradzionych przedmiotów ich właścicielom w
Londynie,dowiedziałsię,żeniktniezdawałsobiesprawy,żejestofiarąwłamania,pókiniezauważył,że
tenczyówprzedmiotznikłzdomu.
Hardcastlebyłporuszony.
—Niktniezauważyłwłamania?
Gideonpokręciłgłową.
— Chodzi o to, że nie było żadnych stłuczonych okien czy wyłamanych zamków, które zwróciłyby
uwagęwłaścicieli.Proszępomyśleć,jakolbrzymijestHardcastleHouseczyBlackthorneHall,anawet
dommiejskiwLondynie.Gdybyktośniewyłamałdrzwianiniestłukłokna,żebysiędostaćdośrodka,
czyzorientowałbysiępan,żezostałpanograbiony,pókiniezauważyłbypanbrakujakiegośprzedmiotu?
—Nonie,chybanie.Acozesłużbą?
—ZdaniemDobbsa,człowiekazpolicji,któregowynająłem,częstowłaśniektośzesłużbypierwszy
zauważałbrakjakiegośprzedmiotu.
Hrabiapatrzyłnasynazrosnącąciekawością.
—Więcjakiewyciągaszztegownioski?
—Żektośprzedkradzieżąmógłzwiedzaćdomyiupewniaćsię,jakiewartościoweprzedmiotysięw
nichznajdująigdziesąukryte—powiedziałGideon.—Apóźniejzasprawątejsamejosobyprzedmioty
byłyzabieraneeleganckoisprawniebeztłuczeniaokieniwyważaniadrzwi.
—Iuważasz,żetaosobamożewciążdziałać?
—Wiemtylko,żejejniezłapaliśmy.—Gideondopiłporto.—Jestjeszczejednainteresującarzecz,
którąoniejwiemyprócztego,żemaokonacennerzeczyiwstępdonajlepszychdomów.
—ZnajaskiniewokółUpperBiddleton—wywnioskowałHardcastle.
—Tak.Znajebardzodobrze.
—Niemachybazbytwieluosób,którespełniajątewarunki—powiedziałHardcastle.
— Przeciwnie — Gideon uśmiechnął się ponuro. — Przez ostatnie lata bardzo wielu ludzi
poszukiwałoskamielinwtychjaskiniach,Sporaichczęśćtodżentelmeni,przyjmowaniwtowarzystwie.
Weźmypana,sir.
—Mnie?
— Doskonale pan pasuje. Dżentelmen, znający się na dobrych rzeczach, bywający w najlepszych
salonach,któryjestekspertem,jeśliidzieojaskiniewUpperBiddleton.
Hrabiabyłzdumiony.Oczybłyszczałymuzwściekłości.
—Jakśmieszimputowaćcośtakiegowłasnemuojcu?
Gideonnatychmiastzerwałsięnarównenogi.Skłoniłgłowę.
—Przepraszam,sir.Niechciałemniczegoimputować.Oczywiście,niepodejrzewampanaokradzież.
Pańskihonorjestnieskazitelny.
—Takmyślę,docholery!
—Pozatym,jakoadministratorpańskichdóbr,doskonaleznamwielkośćpańskiegomajątku.Niema
panpotrzebyuciekaniasiędokradzieży.Takwięcnieumieszczępananamojejliściepodejrzanych.
—DobryBoże—grzmiałHardcastle.—Powiedziećcośtakiego!Nawetsugerować,żemógłbymbyć
osobąpodejrzaną,jużprzekraczagranice,mójpanie.
Gideonpodszedłdodrzwi.
—Tociekaweuczucie,prawda?
—Jakieuczucie?—rzuciłhrabia.
— Że ktoś, na czyj szacunek liczysz, wątpi w twój honor, a ty nie możesz mu udowodnić swej
niewinności.
Gideonnieczekałnaodpowiedź.Wyszedłzjadalniizamknąłzasobądrzwi.
14
Harriet wychyliła się poza barierkę loży teatralnej i obserwowała jasno oświetloną scenę. Loże
sąsiadujące z tą, którą zajmowała wraz z ciotkami i Felicity, pełne były wspaniale prezentujących się
ludzi, pragnacych zwrócić na siebie uwagę. Każda loża stanowiła małą scenę, na której publiczność
wystawiałasiebie,swoichkochanków,kochankiiklejnoty.
Na parterze hałaśliwy, awanturniczy tłum, który niemalże zmiótł aktorów tuż przed przerwą,
prezentował własne przed stawienie. Gogusie i dandysi pysznili się, opowiadali głośno nieprzystojne
dowcipy, klepiąc się wzajemnie po plecach i tworząc radosną atmosferę, równie zabawną jak to, co
działosięnascenie.
Harriet na początku interesowała się spektaklem, lecz wkrótce ją to znudziło. O wiele bardziej
wolałaby zostać w domu i zajmować się skamieniałymi zębami. Ponieważ jednak był to zaledwie jej
drugi wieczór po powrocie do Londynu jako wicehrabiny St. Justin, Gideon chciał, by poszła ze swą
rodzinądoteatruHarrietniebardzorozumiała,dlaczegotakmunatymzależy,alegdydolożyAdelajdy
zaczął napływać strumień gości wszystko się wyjaśniło. Gideon wystawił swą świeżo poślubioną żonę
napokaz.
— Jak się bawisz? — spytała Felicity w czasie krótkiej przerwy w napływie gości. Wyglądała
kwitnącowjasnoróżowejmuślinowejsukience,ozdobionejfalbankamiiwstążeczkami.ŻZałożę się, że
dzisiajjestkomplet.
—Chybatak.Pozatymjestdośćgorąco.
Harriet zaczęła się gwałtownie wachlować, lecz przestała, gdy Felicity spojrzała na nią, udając
przerażenie.
Harriet westchnęła. Wiedziała, że nie posiadła sztuki zalotnego i uwodzicielskiego używania
wachlarza. Dobrze, że przynajmniej nikt nie mógł niczego zarzucić jej sukni. Była bardzo piękna — z
turkusowegomuślinu,przybranafalbankamiiwstążką.ToFelicityjąwybrała.
Zasłona przy wejściu do loży rozchyliła się i weszło dwóch przystojnych młodzieńców w
nienagannychwieczorowychstrojach.
—Przybylibliźniacyadonisi—mruknęłaHarrietdoFelicity.
— Właśnie widzę. — Felicity uśmiechnęła się promiennie, wyraźnie zachwycona swą rolą brylantu
czystejwody.
DwajmłodziludzieprzezwaniprzezHarrietbliźniakamiadonisaminiebyliwcalespokrewnieni.Byli
jednaktegosamegowzrostuikolorytu,ubieralisięutegosamegokrawca,interesowalisiętymisamymi
kobietami. Ostatnio razem uwielbiali Felicity. Bliźniacy uprzejmie powitali Adelajdę i Effie i zwrócili
sięzradościądoFelicity,któranatychmiastobdarzyłaichuśmiechem.
—Dobrywieczór,panowie.Jakmiłowasobuwidzieć.Czyznaciemojąsiostrę,nowąwicehrabinęSt.
Justin?
—MiłopaniąwidziećzpowrotemwLondynie—powiedziałpierwszyadoniszwytwornymukłonem.
Wjegooczachwidaćbyłonagłezaciekawienie.
—Bardzomimiło.Gratulacjezokazjiniedawnegoślubu.—Drugiadonispowtórzyłeleganckiukłon
pierwszegoinatychmiastobajzwrócilisięznówdoFelicity.
W głębi loży Adelajda i Effie gawędziły ze starzejącą się majętną wdową ubraną na czarno. Harriet
podsłuchała,żedamataupewniasię,czyrodzinaodetchnęła,żeślubjednakdoszedłdoskutku.
—Jesteśmyoczywiścieniecozawiedzione,żemłodzinieczekalinabardziejuroczystyślub,alecóż,
miłośćmaswojeprawa.
—Ktośtozrobiłposwojemu—szepnęławdowa.—Moimzdaniem,St.Justin.
Harrietdoskonalezdawałasobiesprawęzciekawskichspojrzeń,rzucanychwjejstronęzinnychlóż.
Wychyliłasięjednakprzezbalustradę,byobserwowaćbójkę,jakawybuchłanaparterze.Niezauważyła
wejścia do loży ostatniego gościa, póki nie usłyszała znanego męskiego głosu, witającego Adelajdę i
Effie.
—Och,dobrywieczór,panieMorland—powitałagoradośnieEffie.—Miłopanadziświdzieć.
—PrzyszedłemzłożyćuszanowanienowejwicehrabinieSt.Justin.
—Ależprosimy—odparłaEffie.
Harrietodwróciłasięizobaczyła,żestoinadniąBryce.Wświetlebłyszczałyjegozłocistewłosy,a
uśmiechbyłpełenwdzięku.PrzypomniałasobieostrzeżenieGideona:niejesttakimaniołem,najakiego
wygląda.
—Dobrywieczór,panieMorland.—Uśmiechnęłasięuprzejmie.
— Pani… — Bryce siadł na wyściełanym krześle obok niej. Zniżył głos, patrząc jej w oczy. —
Wyglądapanidziśuroczo.
—Dziękuję,sir.
—Dopiero dziś ranodowiedziałem się, żejest pani znów wLondynie — powiedziałBryce — i że
wyszłapanizamąż.
Harrietskłoniłagłowę.Większośćludziskładałachoćbyzdawkowegratulacje.
—Tak.
—Plotkitowarzyszącepaninagłemuwyjazdowizmiastakilkadnitemubyłybardzoniepokojące.
— Doprawdy? — Harriet wzruszyła ramionami. — Mnie nic nie niepokoiło. Nie wiem, dlaczego
miałobytomartwićinnych.
—Niektórzyznasobawialisięopanibezpieczeństwo—powiedziałmiękkoBryce.
—Nonsens.Aniprzezchwilęniebyłamwniebezpieczeństwie.Niewiem,skądsiętowzięło.
Bryceuśmiechnąłsięsmutno.
—Ciznas,którzysięopaniąobawiali,sądzili,żebyłpowóddostrachu,gdySt.Justinpojechałza
paniąijejprzyjaciółmi.
—No,aterazpanwidzi,żeniebyłosięczegoobawiać—zakończyłaHarrietstanowczo.
—Jestpanibardzoodważnądamą.—Bryceskłoniłgłowęzszacunkiem.—Budzitomójnajwyższy
podziw.
Harrietspojrzałananiegozdziwiona.
—Oczym,naBoga,panmówi?
— Nic takiego. Nieważne. Zresztą, już się stało. — Bryce wskazał głową publiczność. — Czy te
spojrzenia i komentarze pani nie przeszkadzają? Jest pani najnowszą ciekawostką na publicznej scenie,
ladySt.Justin.MłodażonaPotworazBlackthorneHall.
Harrietodsunęłasięwściekła.
— Bardzo wyraźnie pana prosiłam, żeby pan nie nazywał mojego męża tym okropnym imieniem.
Proszęopuścićtęlożę,panieMorland.
— Nie chciałem pani obrazić. Po prostu powtarzam to, co mówią wszyscy. Czy zabiłaby pani
posłańca,przynoszącegozłewiadomości?
—Tak,jeślitylkowtedyprzestałbyjepowtarzać.—Wskazałamuwyjściewachlarzem.—Niechpan
wyjdzie,sir.Niemamnastrojunatakiebrednie.
— Jak pani sobie życzy. — Bryce wstał i ujął jej dłoń, zanim zorientowała się, do czego zmierza.
Pochyliłsię.—Niechmibędziewolnorazjeszczezłożyćwyrazypodziwu.
—PanieMorland,dośćjużtego.
Zniżyłgłostak,bytylkoonamogłagousłyszeć.
—Paniodwagajestjużlegendąwtowarzystwie.Niekażdakobietaodważyłabysiędzielićłożeztaką
bestiąjakSt.Justin.
Harrietwyrwałarękęzjegouściskuwmomencie,gdyaksamitnezasłonyznówsięrozsunęły.Doloży
wszedłGideoninatychmiastskierowałwzroknaBryce’a.
—St.Justin.—Bryceuśmiechnąłsięlakonicznie.—Właśniegratulowałemtwojejżonie.
—Czyżby?—Gideonodwróciłsię,bypowitaćEffie,AdelajdęiFelicity.PóźniejspojrzałnaHarriet
izatrzymałwzroknajejtwarzy.
Udało jej się szybko zmusić do uśmiechu. Chciała za wszelką cenę uniknąć tego, by Bryce
sprowokowałGideona.MiałajużdosyćhistoriizApplegate’emiprzekonywaniaGideona,byodwołał
pojedynek.
— No, jesteś, milordzie — powiedziała radośnie. — Właśnie się zastanawiałam, czy się tu dzisiaj
pokażesz.
Gideon podszedł do żony mijając Bryce’a, jakby był niewidzialnym duchem. Schylił się nad ręką
Harrietiucałowałjejpalce.
—Mówiłem,żesiętuspotkamy—przypomniałdelikatnie.
— A tak, oczywiście — Harriet była zmieszana. Czuła wrogość między obu mężczyznami i chciała
uniknąćstarcia.
— Niech pan siada, sir. Drugi akt zaraz się zacznie. — Skinęła oschłe głową w stronę Bryce’a,
obserwującegoGideona.—Dobranoc,panieMorland.Idziękujęzagratulacje.
—Dobranoc,madame.—Bryceznikłzaaksamitnymizasłonami.
—Czyoncięniepokoił?—spytałcichoGideon,siadającoHarriet.
—Ależskąd.—Szybkorozłożyławachlarzizaczęłaporuszać.—Byłpoprostuuprzejmy.
Napotkaławzroksiostry.Felicitypytałaspojrzeniem,wszystkowporządku.Harrietwtensamsposób
starałasięuspokoić.
—Miłomitosłyszeć.—GideonswobodnierozsiadłsięnaobokHarriettak,bywszyscyzauważyli
jegopostawęwłaściciela
—Czypodobacisięprzedstawienie?
— Nie bardzo. Przede wszystkim niewiele słychać. Publiczność jest bardzo głośna. Niektórzy z tych
ludzinadoletużprzedprzerwązaczęliobrzucaćscenęskórkamiodpomarańczy.
Adelajdazachichotała.
— Harriet wciąż ma wrażenie, że do teatru chodzi się, żeby obejrzeć i usłyszeć przedstawienie.
Mówiłyśmyjej,żetonajmniejistotnypowód,żebytuprzyjść.
Gideonuśmiechnąłsięnieznacznie.Popatrzyłnatłumzwyraźnąsatysfakcją.
—Oczywiście.
Harriet niecierpliwie wierciła się na krześle. Miała dość tego wystawiania się na pokaz jako nowo
poślubionażonaPotworazBlackthorneHall.
***
Późnym wieczorem, gdy pokojówka opuściła jej sypialnię i Harriet nareszcie została sama,
postanowiła, że musi rozmówić się z Gideonem. Podeszła do drzwi łączących jej sypialnię z sypialnią
mężaiprzyłożyłaucho.Usłyszała,żejegokamerdynerwłaśniewychodzi.Natychmiastotworzyładrzwii
weszła do pokoju. Gideon, w czarnym szlafroku, nalewał sobie kieliszek koniaku. Spojrzał na nią,
unoszącjednąbrew.
—Chciałabymzpanemporozmawiać,milordzie—oznajmiła.
— Oczywiście, moja droga. Właśnie miałem przyjść do ciebie. Ale skoro już tu jesteś, może mi
potowarzyszysziłyknieszkieliszeczek?
—Nie,dziękuję.Niemamochoty.
—Wyczuwamjakieśzdenerwowaniewtwoimgłosie—Gideonwypiłłykkoniakuiprzyjrzałsięjej
uważnie.—Czyjesteśnamnieocośzła?
—Tak,Gideonie.Niechciałamiśćdzisiajdoteatru.Zrobiłamto,bonalegałeś.
— Myślałem, że będzie ci miło spotkać się z rodziną i upewnić ich, że szczęśliwie wyszłaś za mąż.
Niemusząsięjużmartwić,czycięuwiodęiporzucę,czyteżnie.JesteśterazwicehrabinąSt.Justininic
tegoniezmieni.
— Nie dlatego chciałeś, żebym poszła, i wiesz o tym doskonale. Gideonie, moja siostra uważa, że
wystawiaszmnienapokazjakrzadkigatunekzwierzęcia.Czytoprawda?Bojeślitak,tomisiętonie
podoba.Mamdosyć.
—Jesteśbardzorzadkimokazem,mojadroga.—Oczymubłyszczały.—Naprawdę,bardzorzadkim.
— To nieprawda, milordzie. Jestem zwyczajną kobietą i tak się składa, że jestem teraz twoją żoną.
Gideonie,niechcęjużbyćwystawiananapokaz.Czymusiszjeszczepublicznieudowadniać,codomnie
czujesz?
—Cokolwiektwierdzitwojasiostra,niewysłałemciędzisiajdoteatrunapokaz,Harriet.
—Jestpantegozupełniepewien,milordzie?—spytałałagodnie.
— Do diabła! Oczywiście, że jestem pewien. Co za śmieszne pytanie. Myślałem, że sprawi ci
przyjemnośćpójściezrodzinąiżespodobacisięprzedstawienie.Itowszystko.
— Bardzo dobrze — odpowiedziała Harriet. — Następnym razem, gdy zaproponujesz mi pójście
gdzieś,gdzieiśćniemamochoty,będęmiałaprawoodmówić.
Spojrzałnaniązniecierpliwiony.
—Harriet,jesteśterazkobietązamężnąipowinnaśrobićtococikażę.
—Och!Więcmaszzamiarmirozkazywaćiposyłaćmnietam,dokądniemamochotychodzić?
—Harriet…
—Jeślizacznieszmiwydawaćtakierozkazy,mogętylkosądzić,żemaszinnepowodyniżsprawianie
mi przyjemności wybuchnęła Harriet. — I jedynym motywem, jaki przychodzi mi do głowy, jest chęć
wystawieniamnienapokaz.
—Niewystawiamcięnapokaz.—Gideondopiłkoniak,podenerwowany.
— Więc wróćmy do Upper Biddleton — powiedziała szybko. — Żadne z nas nie lubi specjalnie
miejskiegożycia.Jedźmydodomu.
—Konieczniechceszwrócićdoswoichskamielin?
—Oczywiście,żechcę.Wieszdobrze,jaksięmartwię,żebyktośinnynieznalazłkości,którapasuje
domojegozęba.Aponieważtyniebawiszsięwtowarzystwielepiejniżja,niemapowodu,żebyśmynie
mieliwracać.
—Tetwojeprzeklęteskamieliny—jęknął.—Czytylkootympotrafiszmyśleć?
Harrietzorientowałasię,żeGideonbyłnietylkozniecierpliwiony.Zaczynałsięnaprawdęzłościć.
—Przecieżwieszdobrze,żenie,milordzie.
— Czyżby? Powiedz więc, moja droga, na którym jestem miejscu za twoimi skamielinami? Inni
mężowiemusząbyćzazdrośniotakichmężczyznjakMorland,amnieprzypadłowudzialekonkurowanie
zkupąstarychkościizębów.
—Gideon,robisięztegoidiotycznakłótnia.Nierozumiemciędzisiaj.
Zakląłpodnosem.
— Nie jestem pewien, czy sam siebie dzisiaj rozumiem. Nie jestem w najlepszym nastroju. Harriet.
Możelepiejpójdzieszspać.
Podeszładoniego.Położyłamurękęnaramieniuispojrzaławstężałątwarz.
—Cosięstało,Gideonie?
—Nicsięniestało.
—Niepróbujmnieoszukać.Cośmusiałosięstać,żejesteśtakicierpki.
—Twoimzdaniemjestemtakiznatury.
—Niezawsze—zaprzeczyła.—Powiedz,cocięzdenerwowało,Gideonie.Czyto,żepanMorland
wstąpiłdonaszejlożywteatrze?
Gideon odsunął się od niej i podszedł do małego stolika, na którym stał koniak. Nalał sobie jeszcze
jedenkieliszek.
—ZMorlandemsięporachuję.
—Gideonie!—Harrietbyłaprzerażona.—Cotyopowiadasz?
—Mówię,żesięznimporachuję.
—Posłuchajmnie,milordzie—niewytrzymałaHarriet.—Niemyślnawetotym,żebysprowokować
Morlandadopojedynku.Nawetprzezmoment.Rozumieszmnie?Niebędętegotolerować!
—Więctakcizawróciłwgłowie?
—Namiłośćboską,przecieżwiesz,żetonieprawda.Cosięztobądzisiajdzieje?
—Powiedziałem,madame,żebędzienajlepiej,jeślipanipójdziespać.
— Nie dam się wysłać do łóżka jak niegrzeczne dziecko, kiedy ty będziesz się tu miotał jak jakiś
wielki…wielki…
—Potwór?
—Nie,niejakpotwór!—krzyknęłaHarriet.—Jaknieznośny,niewrażliwymąż,którynieufażonie.
Togozaskoczyło.Spojrzałnanią.
—Ufamci,Harriet.
Wyczytałatowjegooczachijejzłośćczęściowoprzeszła.
—Cóż—mruknęła—niewidaćtegoztwojegozachowania.
Jegobrązoweoczybyłyprawiezłotewblaskukominka.
—Niemanacałymświecienikogo,komuufałbymtakzupełniejaktobie.Nigdyotymniezapominaj.
Harrietpoczuła,jakzalewająfalaszczęścia.
—Naprawdę?
—Nigdyniemówięnieprawdy.
—Och,Gideonie,tonajmilszarzecz,jakąmikiedykolwiekpowiedziałeś.
Przebiegłapokójiwpadławprostwjegoramiona.
—Boże,jakmogłaśpomyśleć,żecinieufam.—Odstawiłkieliszekiprzyciągnąłjąblisko.—Nigdy
niewolnociwtowątpić,kochanie.
Jeślimiufasz—szeptałaprzytulona—dlaczegosięprzejmujeszMorlandem?
—Jestniebezpieczny—odpowiedział.
—Skądwiesz?
—Dobrzegoznam.Uważałsięzamojegoprzyjaciela.Wkońcuspędziliśmyrazemczęśćdzieciństwa.
Jego rodzina mieszkała wtedy jakiś czas niedaleko Blackthorne Hall. Potem się przeprowadzili.
Spotkałem znów Morlanda w Londynie gdy wróciłem z uniwersytetu. Wciąż nazywał siebie moim
przyjacielem,nawetpotym,jakmiprzeciąłtwarzostrzemrapiera.
Harrietzamarła.Potemuniosłagłowęidelikatniedotknęłajegobliznynapoliczku.
—Morlandcitozrobił?
— To był wypadek. W każdym razie on tak wtedy twierdził. Byliśmy obaj znacznie młodsi, nieco
dzicy. Pewnego wieczoru wypiliśmy za dużo i Morland zaproponował zawody szermiercze. Zgodziłem
się.
—OBoże!
—Niemieliśmymasekochronnychnatwarzach,aleczubkiostrzybyłyzabezpieczone.Kilkunaszych
kolegówzrobiłomiejscenaśrodkupodłogiizaczęliśmysięzakładać.Ustaliliśmy,żezwyciężyten,który
pierwszyodeprzegardęprzeciwnika.
—Icosięstało?
Gideonwzruszyłramionami.
—Pokilkuminutachbyłopowszystkim.Morlandniebyłspecjalniedobrymszermierzem.Wygrałem,
wytrącającmubrońzreki.Cofnąłemsięiopuściłemrapier.Wtymmomencieonpodniósłswójinatarł
namniebezostrzeżenia.Ochraniaczzczubkajegorapieragdzieśodpadłiostrzerozcięłomiszczękę.
—Mógłcięzabić.
—Tak.Zastanawiałemsięwielerazy,czytakimiałzamiar.Przeztekilkasekundbyłocośtakiegow
jegooczach…Zauważyłemto,gdydomniepodszedł.Widziałem,żemniewtymmomencienienawidzi,
aleniemiałempojęciadlaczego.
—Ajaktłumaczyłto,żesięnaciebierzucił,mimożeprzegrał?
—Twierdziłpóźniej,żetodoniegoniedotarło.Myślał,żemeczjeszczetrwa,ajasiętylkocofam.
—Ato,żemiałnieosłonięteostrze?Jaktowyjaśnił?
—Wypadek.—Znówwzruszyłramionami.—Wferworzewalkiniezauważył,żeosłonaspadła.Było
tologicznewytłumaczenie.Takierzeczysięzdarzają.
—Icozrobiłeś?
Gideonmilczałprzezchwilę.
—Zobaczyłemwjegooczachwściekłośćizareagowałeminstynktownie.Zacząłemwalczyć,jakgdyby
to był prawdziwy pojedynek. Morland był tak zaskoczony, że stracił równowagę i upadł na podłogę.
Rzuciłem moją broń i chwyciłem jego. Przyłożyłem mu ostrze do gardła. Zaczął krzyczeć, że to był
wypadek.
—Uwierzyłeśmu?
—Ajakmożnatobyłoinaczejwytłumaczyć?Obajzadużowypiliśmy.Powiedziałemsobie,żetona
pewnowypadek.PrzecieżMorlandbyłmoimprzyjacielem.Alenigdyniezapomnęjegowzroku,gdysię
namnierzucił.
—Pozostaliścieprzyjaciółmi?
— Do pewnego stopnia. Później przeprosił, a ja przyjąłem jego przeprosiny. Było, minęło.
Wiedziałem, że będę miał bliznę na całe życie, ale była to moja wina, że się zgodziłem na te głupie
zawody.
—Ontwierdzi,żebyłjedynym,któryzostałprzytobie,gdyoskarżonocięoporzucenieDeirdre.
Gideonuśmiechnąłsięswymsmutnymuśmiechem.
—Tak,rzeczywiście.Tylkożetoonjąuwiódłiznimmiaładziecko,aleponieważbyłwtedyżonaty,
uznał,żelepiejuchodzićzamojegoprzyjaciela.Wtensposóbwyglądałabsolutnieniewinnie.
Harrietuniosłagłowę,zupełniewstrząśnięta.
—WięctoMorlandjąuwiódł?
—Tak.Deirdreprzyznałasiędotegotejnocy,gdydomnieprzyszła.Aleprzecieżniemożnabyłotego
udowodnićpojejśmierci.Bardzobymipomogło,gdybypomyślałaotymizostawiłajakiślist.No,ale
nigdyniemyślałazbytniooinnych,Nieprzeszkadzałobyjej,żebymnieobwinionoojejsamobójstwo.
Harrietwstrząsnęłasię,słyszącbóliżalwgłosieGideona.
—Gideonie,aletyjużjejniekochasz?
— Broń Boże! — Spojrzał na nią ze zdumieniem. — Byłem przekonany, że ją kocham, gdy się
oświadczałem. Teraz myślę, że byłem po prostu oszołomiony jej urodą i faktem, że taka piękna istota
mniechce.AlecokolwiekczułemdoDeirdreRushton,umarłotejnocy,gdymiwyznała,żeprzyjęłamoje
oświadczyny tylko dlatego, że ojciec ją zmusił, a poza tym, że jest w ciąży z innym mężczyzną.
Powiedziała,żeniemożeznieśćnawetmojegowidoku.
— Och, Gideonie. — Harriet objęła go mocno w pasie. — To musiała być bardzo zrozpaczona
kobieta.Byłabardzomłodainapewnosądziła,żejestzakochanawMorlandzie.Wiedziała,żejegomieć
nie może, a nie chciała być zmuszona do małżeństwa z człowiekiem, którego nie kochała. Zrzuciła na
ciebieswojeproblemy.
—Niemusiszjejtłumaczyć—mruknąłGideon.
—Chcę,żebyśsobieuświadomił,żemożewcalecięnienienawidziła.Poprostuczułasięosaczonai
swójstrachiobawywyładowywałanatobie.
—Jeśliotojejchodziło,tonapewnoudałojejsięnamniezemścić—powiedziałGideon.
—Wiem.Żyłeśwpiekleprzezsześćdługichlat.
—Tomożezbytdramatyczniewyrażone,aleniedalekieodprawdy—stwierdziłoschleGideon.—W
każdymraziebyłemsamotny.
Harrietuśmiechnęłasię,wzruszona.
—Alejużniejesteś.Terazmaszmnie.
—Terazmamciebie.—Uniósłręce,dotykającjejwłosów.—Iprzysięgam,żebędębardzoociebie
dbał,Harriet.
—Dziękuję,milordzie.Obiecujęrównieżdbaćociebie.
—Naprawdę?—Wjegolwichoczachbłysnąłciepłyogieniek.
—Oczywiście.Toniejesttak,żewolęmojeskamielinyodciebie.—Stanęłanapalcachidotknęła
ustami jego ust. — Jestem wprawdzie do nich bardzo przywiązana, ale znacznie bardziej obchodzisz
mniety.
Gideonpowolisięuśmiechnął.
—Miłomitosłyszeć.
Wziąłjąwramiona,jakbybyłalekkaniczympiórko.PrzyGideonieczułasięjakdelikatnaksiężniczka
zbajki.Ułożyłjąwśrodkuswegołóżkaipołożyłsięobokniej.
— Może teraz mi pani pokaże, madame, które części mojego ciała uważa pani za równie lub nawet
bardziejinteresująceodstarychkości,jakiepanizbiera.
Harrietzaśmiałasię.
—Tobardzodługalista.
—Więcmożeszzacząćodpalcówunógiiśćwgórę.
—Zprzyjemnością.
PopchnęłagodelikatnieiGideonposłusznieułożyłsięplecach.Uklękłaobokniegoibadałajegostopę
zbardzopoważnymwyrazemtwarzy.
—Muszęstwierdzić,żerzadkospotykasięwskamielinachkościśródstopiatejwielkości.
—Pochlebiamito.—Gideonobserwowałjejtwarzoświetlonąblaskiemognia.
— I niezwykle rzadko można mieć szczęście, aby znaleźć takich rozmiarów piszczel — Harriet
przesuwałapalecpowewnętrznejstroniejegonogi.—Imponująca.
— Z ulgą przyjmuję wiadomość, że ta część mojego organizmu wypada korzystnie w porównaniu ze
znaleziskami.
—Zdecydowanie—upewniłago.Palcejejwędrowałyponadkolanem,wewnątrzuda.—Pozakością
udowąsłonia,którąudałomisięrazprzestudiować,niewidziałamjeszczeinnejrówniewspaniałej.
Gideonwstrzymałoddech,gdyjejdłońposunęłasięwyżejrozsuwającpołyjedwabnegoszlafroka.
—Cieszęsię,żetodoceniasz.
— Z całą pewnością, milordzie. — Nachyliła głowę i na jego udzie złożyła przelotny pocałunek.
Szorstkie, kręcone włoski połaskotały ją w nos. Jego męski zapach sprawił, że poczuła rosnące
pragnienie.Dotknęłaolbrzymiegostwardnienia.
—Aterazprzechodzimydonajciekawszegoodkrycia.
—Chybaminiepowiesz,żeznajdowałaśskamielinytejczęścianatomicznej—upewniłsięGideon.
Nie—przyznałaHarriet.—Alejesttwardszaodnajtwardszejwykopanejprzezemnieskamieliny.
—Ach.—Gideonoddychałgłęboko,gdygopieściła.
Harrietzobaczyła,jaknapinająmusięmięśnieudiklatkipiersiowej.Wydawałsięzrobionyzestali.
Jegosiłająhipnotyzowała.
—Gdybymkiedykolwiekodkryłacośwtymrodzaju—mruczałaHarriet,zataczającpalcemkółeczka
—zpewnościąopisałabymtow„Raportach”.
ŚmiechGideonabyłjednocześniejękiemrosnącegonapięcia.
— Chyba nie przeżyję tej lekcji. Chodź no tu, moja damo. Mam zamiar ukryć w tobie część mojego
ciała,nimzpowodufrustracjizmienisięnazawszewskamielinę.
Harrietuśmiechnęłasię,gdyprzeciągałjąprzezswojeciało,Siedziałateraznanimokrakiem.Czuła
jegotwardeudaipulsującąmęskośćmiędzyswoimiudami.Byłotopodniecająceuczucieidawałojej
świadomość własnej kobiecości. Pochyliła się, rozchylając jego szlafrok, by ułożyć ręce na jego
szerokichpiersiach.Dotknęłajęzykiempłaskichsutków.
— Jak dobrze. — Gideon westchnął. — Bardzo dobrze. Położył ręce na jej kolanach i przesuwał
wolnowewnątrzud.
Poczułwilgotneciepłoiwiedział,żejestgotowa.
—Gideon…—Harrietwygięłanaprężoneciało.
—Włóżmniedośrodka—wyszeptał.
Znalazłagodrżącymirękami.Uniosłasięnakolanaiwolnoopadła.Wsunąłsięwniądelikatnie.Było
to, jak zawsze, wspaniałe uczucie. Czuła się taka wypełniona. Potem byli już tak zespoleni, jak tylko
może być zespolony mężczyzna i kobieta. Harriet znów poddała się uczuciu niezwykłej radości, jaką
odczuwaławsilnychramionachGideona.
Przez dłuższy czas nie myślała ani o Morlandzie, ani o tym, co zrobił Gideonowi. Gdy obudziła się
trochę później i przypomniała sobie tę straszną opowieść, zobaczyła, że mąż spokojnie śpi obok niej.
Przez moment miała ochotę go obudzić i przypomnieć, żeby nie prowokował Bryce’a, ale spał tak
smacznie,żepostanowiłazaczekaćdorana.
Jednakgdyobudziłasięrano,Gideonaprzyniejniebyło.
15
WTattersall’sbyłojużtłoczno,gdyGideonwszedłpodwórze.Byłtamzresztązawszeruch,zwłaszcza
w dni handlowe, takie jak dzisiaj. Ta ekskluzywna aukcja koni najlepszej krwi w Londynie była dla
dżentelmenówztowarzystwatym,czymcukierkidladzieci.Międzywszystkimi,którychbyłonatostać,a
równieżtymi,którychniebyło,trwałanieustannarywalizacjaonajlepszewierzchowce.
Część podwórza znajdowała się pod dachem, podtrzymywanym przez klasyczną kolumnadę. Gideon
oparł się ramieniem o jedną z kolumn i przypatrywał się, jak przez tłum potencjalnych nabywców
prowadzonokoniadopolowań.Takigodzisiajnieinteresował.
Dalejstaławspaniałaparakonidozaprzęgu.Byłypięknedopasowanekolorem,leczGideonuważał,
że nie miały odpowiednio rozwiniętej klatki piersiowej. W zaprzęgu wygląd niewiele znaczył. Liczyła
siężywotnośćizrywność.Pozatymnieprzyszedłdziśnatargwposzukiwaniukonidozaprzęgu.
Przestałinteresowaćsiękońmi,azacząłprzypatrywaćsięludziom.Byłprawiepewien,żeznajdzietu
swój cel. Z uwag rzucanych mimochodem wczoraj wieczorem w klubie wynikało, że Bryce Morland
będzie tu dzisiaj na aukcji. Po chwili Gideon wypatrzył go w tłumie; stał przy końcu kolumnady,
rozmawiajączgrubawymjegomościemwźleskrojonympalcie.Gideonoderwałsięodkolumnyiruszył
wkierunkuMorlanda.
Wtymmomenciepojawiłsięstajenny,prowadzącpięknąjabłkowitąklaczkęarabską.Gideonzawahał
się,wyobrażającsobienaglesiedzącąnaniejHarriet.Zatrzymałsięidokładniejprzyjrzałklaczy.Miała
smukłą, zwartą sylwetkę, co oznaczało siłę i wytrzymałość. Małe uszy znamionowały wrażliwość i
czujność,aszerokoosadzonewpięknejgłowieoczy–inteligencję.DlaHarrietnapewnointeligencjau
koniabyłabyważna.
Badałwłaśniedelikatnekopytazwierzęcia,gdynagleusłyszałzasobągłosMorlanda.
— Niezupełnie w twoim stylu, co, St. Justin? Bardziej by ci się zdało jakieś wielkie, ciężkie bydlę.
Coś,czegobyśniezgniótłprzywdrapywaniusię.
Gideonniespojrzałnaniego;dalejzajmowałsięklaczą.
—Cieszęsię,żejesteśtudzisiaj,Morland.Chciałemzamienićztobąparęsłów.
—Czyżby?Niesamowite!—GłosMorlandabrzmiałszyderczo.—Przezostatniesześćlatprawiesię
domnienieodzywałeś.
—Niemieliśmyoczymrozmawiać.
—Aterazmamy?
—Niestety,tak.Muszęcięostrzec,Morland,imamnadzieję,żepotraktujesztopoważnie.
—Ajeślinie?
—Tosiętobązajmę.—Gideonowipodobałosięmocnewycięcieogonaklaczyijejdumnasylwetka.
Tenkońmiałwsobieżywotnośćientuzjazm,podobniejakHarriet.
—Czymożeprzypadkiemmaszzamiarmigrozić?—żartowałMorland.
— Tak. — Gideon oglądał uroczy zad klaczki. Silna, zdecydował. Wytrzyma długie trasy. — Chcę,
żebyśtrzymałsięzdalaodmojejżony.
—Tycholernysukinsynu!—Morlandjużprzestałszydzić,kipiałwściekłością.—Kimty,dodiabła,
jesteś,żebymigrozić?
— Jestem St. Justin — powiedział spokojnie Gideon. Potwór z Blackthorne Hall. Ponieważ to
przezwiskozawdzięczamczęściowotobie,dobrzebybyło,żebyśjepotraktowałpoważnie.
—Groziszmi,bowiesz,żegdybymtylkochciałzabraćcitętwojąmałąHarriet,zrobiłbymto.Wiesz
doskonale,żeprzyszłabydomnie,gdybymtylkokiwnąłpalcem.
—Nie—powiedziałGideon,wciążwpatrzonywklacz—nieprzyszłaby.
—Jeżelitakijesteśpewien,toczemumigrozisz?—
sięMorland.
—Boniechcę,żebyśjąniepokoił.—Gideondałznakstajennemu.—Aterazprzepraszam,alechcę
kupićtegokonia.
OdszedłodMorlanda,niespojrzawszynaniegoanirazu.Wiedziałdoskonale,żetamilczącazniewaga
znaczyładlaMorlandawięcejniżsamagroźba.
***
Gideon
wrócił do domu po południu, by opowiedzieć Harriet o klaczce. Dowiedział się jednak, że
żona pojechała zwiedzać muzeum pana Humboldta. Będzie musiał zaczekać ze swoją niespodzianką.
Zdenerwowałogoto.Zdałsobiesprawę,żeczekazniecierpliwościąnajejreakcję.Popatrzyłgniewnie
naOwla,atennaGideona.
—MuzeumpanaHumboldta?—powtórzył.
— Tak, milordzie. Była tym bardzo przejęta. Bóg wie czemu. Nie wiem, co jest takiego
nadzwyczajnegowkolekcjispróchniałychstarychkości.
—Będzieszsięmusiałprzyzwyczaić,Owl,doentuzjazmuladySt.Justindlatakichspraw.
—Takmisięwydawało.
Gideonruszyłdobiblioteki,leczzatrzymałsiępodrodze.
—Czypamiętała,żebywziąćzsobąpokojówkęalboktóregośzlokajów?
—Nie,alejasiętymzająłem,sir.Jestzniąpokojówka.
— Świetnie. Wiem, że można na ciebie liczyć, Owl — dodał Gideon w drodze do biblioteki. —
CzekamnawizytępanaDobbsa.Wprowadźgo,kiedyprzyjdzie.
—Dobrze,milordzie.
Dobbszjawiłsiępopiętnastuminutach,jakzwykleelegancki.Odłożyłkapelusziusiadłnaprzeciwko
Gideonawswobodnejpozie.
— Dobry wieczór, sir. Mamy listy gości, o które pan prosił. — Dobbs wyciągnął plik papierów. —
Nieudałosięzdobyćwszystkich.Niektórejużpoginęłyalbojezgubili.Alemamsporo.
—Doskonale.Popatrzmy,cotutajmamy.—Gideonrozłożyłlistygościnabiurku.Przebiegłwzrokiem
podługichlistachludzi,którzybylizapraszanidodomów,gdziewykrytokradzieżewczasietegosezonu.
— Nie będzie łatwo wyłowić nazwiska osób, które były zapraszane do tych domów, a jednocześnie
mogąznaćtejaskinie,sir.—Dobbswskazałnalisty.—Setkinazwiskdoprzejrzenia.Teżpomysły,żeby
urządzaćtakiewielkieprzyjęcia.
—Widzę,żezajmietotrochęczasu.—Gideonprzebiegłpalcempojednejzlist.—Podejrzewam,że
naszposzukiwanymożebyćkolekcjoneremskamielin.
—Niemusibyćkolekcjonerem,milordzie—stwierdziłDobbs.—Możetobyćktoś,ktopochodziz
okolicUpperBiddletonalbotamprzyjeżdżał.
Gideonpotrząsnąłgłową.
— Przypadkowy turysta nie poznałby jaskiń na tyle, żeby wiedzieć, gdzie ukryć towar. Ktoś, kto
wybrałtęjaskinię,znałdobrzetomiejsce.Adotychjaskińchodzisięwyłącznieposzukiwanieskamielin.
— No, skoro pan tak uważa… Więc zostawiam to panu i czekam na wiadomość co do naszego
następnegokroku.
— Dziękuję, Dobbs. Był pan niezwykle pomocny. — Gideon podniósł wzrok na niewielkiego
człowieczka.—Jaksiępanuudałozdobyćtylelist?
Twarzgnomazmarszczyłasięwuśmiechu.
— Powiedziałem, że chcę je dostać jako część mojej nagrody za zwrot skradzionych przedmiotów.
Bardzoszybkojewręczali.
Gideonuśmiechnąłsię.
—Oczywiście,toznacznietaniejniżwypłacaćnagrodęwgotówce.
—Ludzieztowarzystwasąskorzydowydawaniafortunynadobregokoniaalbopięknąbiżuterię,ale
mająwężawkieszeni,jakprzyjdziepłacićzausługitakichzwykłychludzijakja.—Dobbswcisnąłna
głowęzgniecionykapelusz.—Jednakskorotymrazempracujędlapana,przypuszczam,żedostanęmoje
wynagrodzenie.Sprawdziłemto.Pańskareputacjawtychsprawachjestbezzarzutu.Wszyscymówią,że
panpłacirachunkiiniepróbujewykiwaćwinteresach.
Gideonuniósłbrwi.
—Miłousłyszeć,żemasiędobrąopinięwjakimśśrodowisku.
— W środowisku, w którym ja żyję, opinia na temat uczciwości w interesach jest jedyną, jaka się
liczy.
***
MuzeumpanaHumboldtabyłooszałamiająceiwartobyłotylezapłacićzawstęp.Kolekcjeskamielin,
szkieletów, wypchanych zwierząt i egzotycznych roślin wypełniały od góry do dołu cały dom. Nie
pominięto żadnego pokoju. Nawet w sypialni umieszczono eksponaty i skrzynie pełne zakurzonych
szkieletów,skamielinmorskichiinnychdrobiazgów.
Harrietbyłazafascynowanarozmiaramimuzeum.
—Popatrztylko,Beth—mówiładopokojówki.Obejrzaławszystkiepokojenaparterze,wypełnione
skarbami. Zwiedzający wędrowali swobodnie z jednego pomieszczenia do drugiego, oglądając i
wykrzykująccośnadczaszkaminosorożcówiwypchanymiwężami.
—Tojestcudowne!Absolutniecudowne!
Bethzajrzałaostrożniedopierwszegopokoju.Wzdrygnęłasięnawidokszkieletuwielkiegorekina.
—Czymuszęiśćzpanią?Dostajędreszczyodtakichrzeczy,pszepani.
—Dobrze,możeszzaczekaćwhallu.Będęsamazwiedzać.
—Dziękuję,pszepani.
Bethzwróciłauwagęnamłodzieńca,którypobierałopłatęzawstęp.Posłałamunieśmiałyuśmieszek.
Młodyczłowiekzuchwalesięroześmiał.Harrietzignorowałateuwagi.
—Cojestwtamtympokoju?—spytała,wskazującnazamkniętedrzwikołoschodów.
Chłopakpopatrzyłnanią.
— To prywatny gabinet pana Humboldta. Nikt tam nie wchodzi, tylko on. Ten jeden pokój w całym
domujestzamkniętydlagości.
—Rozumiem.—Harrietpodeszładoschodów.—Wobectegosądzę,żezacznęodsamejgóryibędę
schodziładodołu.
Weszłanadrugiepiętroizagłębiłasięwstudiowaniueksponatówwjednymzpokoi.Tobyłarozkosz.
Wmuzeumbyłoniewieluzwiedzających,wkażdymrazieniewchodziliHarrietwdrogę.Czaspłynąłjej
szybko na dokładnym zwiedzaniu dużego domu od górnego piętra do samego dołu, czyli piwnic.
Wprawdzie Harriet głównie szukała skamielin zębów, jednak często jej uwagę zaprzątały inne
fascynująceeksponaty.Znalazładobrzezachowanegoskamieniałegomorskiegojeżowca,jakiegoleszcze
nigdy nie widziała. W tym samym miejscu znajdowało się jeszcze kilka innych ciekawych skamielin
morskich.
Przeglądaniewszystkichszufladwewszystkichgablotachzajmowałoogromniedużoczasu,aleHarriet
nie chciała niczego przegapić. Za każdym razem, gdy otwierała szufladę lub zaglądała do oszklonej
skrzynki, mówiła sobie, że być może już zaraz znajdzie ząb taki sam jak ten z Upper Biddleton. Może
nawetbędzieopisany.Dowiedziałabysię,czyktośjużtakiząbzidentyfikował.
Piwnicezostawiłasobienakoniec.Wzwyczajnymdomuwtejczęścimieściłabysiękuchniaipokoje
służby,aleHumboldtprzeznaczyłjąnamagazynymuzeum.GdyHarrietzeszłanadół,byłazupełniesama.
Bardzo jej to odpowiadało. W dwóch ciemnych pokojach znajdowały się tylko skrzynie. Jednak gdy
otworzyłaostatniedrzwiprzykońcuhallu,znalazłasięwsłabooświetlonympokoju,pełnymszkieletów,
czasamicałkiemsporych.Dwiesycząceświecepłonęływkinkietachnazewnątrzpomieszczenia.Harriet
wzięła jedną z nich by zapalić na wpół wypalone ogarki w lichtarzach w pokoju, do którego chciała
wejść.Byłooczywiste,żerzadkoktośtuprzychodzi.
Byłotunietylkociemno,aleizimno.Wszystkopokrytebyłogrubąwarstwąkurzu,leczHarriettonie
przeszkadzało.Kurzibrudbyłynieuchronnymelementemtowarzyszącymzbieraniuskamielin.
W ciemnym pomieszczeniu spostrzegła kilka rzędów wysokich szafek, z których każda zawierała
dziesiątki szuflad. Uszczęśliwiona Harriet pomyślała, że w którejś z tych szuflad mogą znajdować się
zęby.
Zanimjednakzabrałasiędobadaniazawartościszafek,zaczęłaoglądaćróżnedziwnerzeczyleżącew
pokoju.Najednejzszafekzobaczyładużyodłamekkamienia.Przypatrzyłamusiędokładniejizauważyła
nanimdelikatnyzarysjakiejśdziwnejryby.Dalej,wtymsamymrzędzie,odkryłaszkieletniezwykłego
stworzenia,któremiałoipłetwy,iłapy.Przyglądałasięzachwycona.Nigdyjeszczeniewidziałaczegoś
podobnego.Znalazławkąciekrzesłoiprzysunęłajedojednejzszaf,zawierającejnieznaneskamieliny.
Weszłananie,żebysięlepiejprzyjrzećszkieletom.Gdynachyliłasię,bydotknąćdziwnejpłetwy,uniosła
sięchmurakurzuiHarrietujrzałamałeszpileczki,mocującepłetwydoresztyszkieletu.
—Aha—mruknęłazadowolona.—Fałszerstwo.Wiedziałam.Nicdziwnego,żepanHumboldtskazał
cięnapodziemnerejony—powiedziaładobiednegostworzenia.—Pewniedobrzezaciebiezapłacił,
zanimsięzorientował,żezostałnabrany.
Schodząc z krzesła zauważyła plamy na swym żółtym płaszczu. Żałowała, że nie zabrała jakiegoś
fartucha.Następnymrazembędzieotympamiętać.
Stałanapalcach,badającszkieletdziwnejryby,gdyusłyszała,żeotwierająsięzaniądrzwi.Zachwilę
pocichusięzamknęły.JakiśzwiedzającyteżznalazłdrogędomagazynuHumboldta.Harrietniezwracała
naniegouwagi,pókiniepodszedłdorzęduszaf,przyktórychstała.
—Dzieńdobry,Harriet—odezwałsięBryceMorlandzdrugiegokońcaprzejścia.
Harrietzamarłanietylkodlatego,żeostatniąrzeczą,jakąsięspodziewałatutajusłyszeć,byłjegogłos,
alerównieżdlatego,żewyczuławnimjakieśzagrożenie.Odwróciłasiędoniego.
—PanMorland!Cóżpanrobitutaj,wmuzeum.Niewiedziałam,żeinteresujesiępanskamielinami.
— Nie, nie interesuję się. — Morland się uśmiechnął, ale w panującym półmroku wyglądało to jak
parodia jego anielskiego wyrazu twarzy. — Natomiast bardzo się interesuję tobą, moja słodka, mała
Harriet.
Dreszczprzebiegłjejpoplecach.
—Nierozumiem.
—Nie?Nieprzejmujsię.Wkrótcezrozumiesz.—Zbliżałsiędoniejwzdłużrzęduszaf.Przyćmione
światłozkinkietupozłacałojegoblondwłosy,alepięknatwarzbyławcieniu.
Harrietinstynktowniecofnęłasięokrok.Naglezaczęłabardzobać.
—Wybaczypan,sir.Jestpóźnoimuszęiść.
—Jestrzeczywiściepóźno.Muzeumzamkniętodziesięćminuttemu.
Harrietzdumiałasię.
—Boże!Jaktenczasprzeleciał.Mojapokojówkanamnieczeka.
— Pani pokojówka jest zajęta flirtowaniem z chłopakiem, który sprzedaje bilety. Żadne z nich nie
zainteresujesięnamiprzezjakiśczas.
—Wszystkojedno,idę.—Harrietuniosłagłowę.—Proszęmnieprzepuścić,sir.
WąskimprzejściemMorlandszedłwolnowjejstronę.
—Jeszczenieteraz,małaHarriet,jeszczenieteraz.Muszęcipowiedzieć,żewidziałemsiędzisiajz
twoimmężem.
—Achtak?—Harrietpowolisięcofała.
— Pogadaliśmy miło i kazał mi się trzymać od ciebie z daleka. Oczy Morlanda błyszczały z
wściekłości.—Widzisz,wie,żeciępociągam.
—Nie.—Harrietcofnęłasięjeszczeokrok.—Tonieprawdaipanotymwie,panieMorland.
—Ależtoprawda.JesteśtakajakDeirdre.Onateżniemogłamisięoprzeć.
—Czypanzwariował?Oczympanmówi?
—OtobieiDeirdre,oczywiście.St.Justinstraciłjąistraciciebie.Tymrazemjegodumanaprawdę
ucierpi. Zawsze był taki obrzydliwie arogancki, cholernie dumny, chociaż cały Londyn szeptał za jego
plecami.Aletymrazemniezniesieplotektakdobrzejakostatnimrazem.
—Cochceszzrobić?—spytała.
—Umieścićwtobieswojenasienie,taksamojakwcieleDeirdre—spokojnieodpowiedziałBryce.
— Deirdre była uszczęśliwiona, że ją uwiodłem. Ciebie, zdaje się, trzeba będzie trochę przekonywać,
co?
Harrietwpatrywałasięwniego.
—Nigdycisięnieuda.Jakmogłeścośtakiegopomyśleć?
Morlandkiwnąłgłową,wyraźniezadowolony.
— Więc nie wystarczą namowy. Trzeba będzie użyć też nieco siły. Nawet tak wolę. Tylko rzadko
trafiamnakobietę,którabymirobiłatęprzyjemność,żebymmiałokazjęzniąwalczyć.Wszystkiemisię
samepchajądołóżka.
—Jakśmiesz?—wyszeptała.
—Niemamoporów.Czekałemnatęokazjęodkilkudni.Potejniemiłejdzisiejszejrozmowieztwoim
mężemzacząłemcięszukać.Uznałem,żenadszedłczas,imuszęciędzisiajmieć.St.Justinmniedzisiaj
bardzo,bardzozdenerwował.
—Szedłeśzamną?
— Oczywiście. Gdy zobaczyłem, że tu wchodzisz, postanowiłem sprawdzić, czy będę miał okazję,
jakiej szukałem. I okazało się, że tak. Klucz od tego pokoju był w drzwiach. Wyjąłem go wchodząc i
zamknąłem za sobą drzwi. — Morland wyciągnął z kieszeni ciężki klucz i pokazał go Harriet ze
śmiechem,poczymzpowrotemwrzuciłgodokieszenipłaszcza.
—Będękrzyczeć.
—Niktcięnieusłyszy.Ścianytegopomieszczeniasązkamieniaiwdodatkubardzogrube.Iniktnie
zejdzietunadół,bomuzeumjestjużzamkniętedojutra.
Harrietznówcofnęłasięostrożniekilkakroków.Byłajużprawieprzykońcuprzejściamiędzyrzędami
szaf.Zachwilębędziemogłaśmignąćzarógostatniejszafyipobiecsąsiednimprzejściem.Niewiedziała
jeszcze,copotemzrobi,alebyłapewna,żecośwymyśli.Anaraziemusisiępostaraćjakośzatrzymać
Morlanda.
— Dlaczego tak koniecznie chce się pan zemścić na moim mężu — spytała. — Co on ci w ogóle
zrobił?
—Cozrobił?—PrzezpięknątwarzBryce’aprzemknęławściekłość.—Jakwszyscyjemupodobni,
miał wszystko. Zawsze. A ja nic miałem nic. Nic. Nasze rodziny sąsiadowały ze sobą. Dorastając
obserwowałem,jakonijegostarszybratdostająwszystkoconajlepsze.Konie,powozy,ubrania,szkoły.
—PanieMorland,proszęmnieposłuchać.
—Czywiesz,jaktobyło?Nie,oczywiście,żenie.DoBlackthorneHallprzyjeżdżalizwizytąbardzo
ważni ludzie. Wszyscy zabiegali o względy hrabiego Hardcastle. Ja musiałem być wdzięczny za
zaproszenienabalunich.Byłemszczęśliwy,gdymniezaprosilinapolowanie.Moirodzicenależelido
zwykłej, drobnej szlachty. Płaszczyli się przed hrabią Hardcastle. Ale ja nie. Ani przed nim, ani przed
jegosynami.Byłemimrówny.
—Jakmożepanmówić,żemójmążmiałwszystko?—dopytywałasięHarriet.
— Jest dziedzicem tytułu i olbrzymiej fortuny, a ja musiałem ożenić się z córką kupca, żeby mieć
pieniądze,jakichpotrzebowałem.Toniesprawiedliwe.
—Przecieżpannazywałsiebiejegoprzyjacielem.
Morlandwytworniewzruszyłramionami.
— Przyjaciele z tych kręgów bardzo się przydają ludziom w mojej sytuacji. Taki przyjaciel jak St.
Justin może wprowadzić do najlepszych klubów, na najlepsze salony, do najlepszych łóżek. Nauczyłem
się zdobywać przyjaciół, takich jak St. Justin, ale teraz nie jest mi już specjalnie potrzebny. Poza tym
obraziłmnie.
Harrietwpatrywałasięwniego.
— Pan uważa, że jest lepszy od niego, prawda? Wmawia pan sobie, że wprawdzie on ma tytuł i
majątek,alepanjestmądrzejszy,przystojniejszyiatrakcyjniejszydlakobietniżon.
—Botoprawda.
—Alenienawidzigopan,bowgłębiduszywiepan,żeonjestznacznielepszymczłowiekiem,niżpan
kiedykolwiek zdoła być. I tu nie chodzi o bogactwo czy tytuł. To coś głębszego, czego pan nigdy nie
będziemiał.Czyotochodzi,panieMorland?
—Jeślitakuważasz,mojadroga.
—Acopanchceudowodnić,krzywdzącmnie?
Oczymurozbłysły.
— Raz jeszcze udowodnię, że mogę odbierać St. Justinowi jego kobiety. Gdy posiądę ciebie, będę
miał satysfakcję, że miałem obie kobiety, o których sądził, że są jego. Może to niewiele, ale mnie to
bawi.
—Jestpangłupcem,panieMorland.Przecieżwiepan,comójmążzrobi,jaksiędowie,żepróbował
mniepanzaatakować.
—Myślę,żepanimuniepowieonaszejmałejschadzce,madame.—Brycespojrzałnaniąznacząco.
—Kobietyraczejsięniechwalątakimirzeczami,nawetjeślibyływziętesiłą.Bojąsięchyba,żewinai
takspadnienanie.Ażadnakobieta,którapoślubiłaPotworazBlackthorneHall,nigdysięnieprzyzna,że
byłaniewierna.Będziesiębała,botabestianapewnozwrócisięprzeciwkoniej.
PalceHarrietwymacałybrzegostatniejszafy.
—Janiebędęsiębała.Uwierzymiioczywiściemniepomści.
—Raczejcięzamorduje—powiedziałBryce,przybliżającsię.—Jesteśdostateczniemądra,żebyto
wiedzieć. Nie zniesie tego, że jego nowo poślubiona żona, którą z taką dumą prezentował w
towarzystwie,odrazugozdradziła.
—Niconimniewiesz.—Harrietbezostrzeżeniaśmignęłazarógszafy.
Brycerzuciłsięzanią.Wjegooczachmalowałasięwściekłość.
Harriet biegła już następnym przejściem pomiędzy rzędami szaf. Bryce był tuż za nią. Jeszcze dwa
krokiibyłbyjązłapał.
Zobaczyłakrzesełko,któregoużywała,badającsfałszowanąskamielinę.Stałotam,gdziejepostawiła,
naśrodku.Wskoczyłananieiwdrapałasięnaszafęwmomencie,gdyBrycechciałjązłapaćzasuknię.
Nie udało mu się. Harriet biegła po szafach zrzucając na ziemię leżące na nich czaszki, kości udowe i
kręgosłupy.Brycebiegłdołem,starającsięzłapaćjąwkońcu,gdybędziesięchciaładostaćdodrzwi.
—Lepiejzejdźodrazu,tymaładziwko!Tosięmożeskończyćtylkowjedensposób!—Wjegogłosie
słychaćbyłowyraźnepodniecenie.
Harriet nie zwracała na niego uwagi. Miała teraz jeden cel — dobiec do wielkiego kamienia na
szczycieostatniejszafywtymrzędzie,tego,wktórymbyłodbitykościecwielkiejryby.Modliłasiętylko,
żebykamieńnieokazałsiędlaniejzbytciężki.
Bryce nie odgadł jej zamiaru. Nie przyszło mu do głowy, że kobieta mogłaby się uciec do takich
sposobówobronyalbożebędziedostateczniesilna,żebyspróbować.
JednakHarrietnienadarmowykopywałaodlatskamielinyztwardychskałispędzaładługiegodziny
napracypobijakiemidłutem.Wiedziała,żeniejestsłabeuszem.Podniosłakamieńicisnęłanimwjasną
głowęBryce’awmomencie,gdysięgał,byjązłapaćzakostkę.
WostatniejchwiliBrycezorientowałsię,cosiędzieje.
—Dodiabła,nie!—Umilkłipróbowałodskoczyć.
Jednakbyłojużzapóźno.Ztrudemzdołałuniknąćbezpośredniegouderzeniaciężkimgłazem.Kamień
ześlizgnął się po jego głowie i uderzył go ciężko w ramię, nim upadł na ziemię, rozbijając się. Bryce
potknął się i przewrócił. Leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami. Z czoła, spod pukla jasnych włosów,
sączyłasiękrew.
Wciemnympokojupełnymstarychkościzaległacisza.Harrietstałanaszafie,dyszącgłęboko.Serce
jejwaliło,aręcesiętrzęsły.PatrzyłanaBryce’a,niezdolnadozebraniamyśli.
W końcu zmusiła się do podjęcia decyzji i zsunęła z szafy. Bała się przejść obok Bryce’a. Nie
wiedziała, czy żyje, ale nie chciała wiedzieć. Potrzebowała klucza, żeby się wydostać. Parę razy
odetchnęła głęboko i ostrożnie podeszła do nieruchomego ciała. Gdy się nie poruszył ani nie otworzył
oczu,uklękłaobokniegoisięgnęłarękądokieszeni.Zacisnęłapalcenaciężkimkawałkużelaza.Poczuła
w ręku chłód. Bryce wciąż się nie ruszał. Nie zauważyła nawet, czy oddychał. Dłużej nie czekała.
Podbiegładodrzwi,wsadziłakluczwzamekiotworzyłago.
Byławolna!
Podbiegła do schodów prowadzących na parter. Wszystko było spowite cieniem. Ciężkie zasłony na
oknachodfrontuzatrzymywałyświatłopóźnegopopołudnia.
NagleotworzyłysiędrzwiodprywatnegogabinetupanaHumboldta.Wprogupojawiłasięzgarbiona
postać z gęstymi bokobrodami, przypominająca olbrzymiego pająka. Postać krzyknęła na nią z
wściekłością.
—Cotomabyć?Niejesteśkucharzemzmojąkolacją!Cotu,dodiabła,robisz?Wszyscyzwiedzający
powinnibylijużwyjść!
—Właśniewychodziłam.
—Cotakiego?Mówgłośniej,dziewczyno—przytknąłrękędoucha.
—Powiedziałam,żewłaśniewychodziłam!—krzyknęłaHarriet.
Odgoniłjąniecierpliwie.
—Idźsobie,wynośsięstąd.Mamważnąpracę.Jużzapóźnonajakichścholernychgości.Żebynieto,
że potrzebuję pieniędzy na kupno nowych eksponatów, nikogo bym nie wpuścił do tego domu. Banda
amatorówiciekawskich!Głupcy!
Humboldtodwróciłsię,poczłapałdoswegogabinetuizatrzasnąłdrzwi.
Harrietzauważyła,żedrży.Jakmogła,otrzepałasuknię,agdyotworzyłafrontowedrzwiiwyszłana
ulicę,zobaczyłaBethkołopowozu.Dziewczynaśmiałasięzczegoś,coopowiadałstangret.Byłznimi
chłopaksprzedającybilety.Wszyscytrojespojrzelinanią.
—Czypanijestgotowa?—spytałgrzeczniestangret.
—Tak.—Harrietpodeszładopowozu.—Ruszajmy.Itakjużjestemspóźniona.
Bethzrobiławielkieoczynawidokzakurzonejżółtejsukienkiipłaszcza.
— Ojej, psze pani! Taka śliczna sukienka, cała zniszczona. Te wszystkie stare kości i inne rupiecie.
Mogłamzabraćdlapanifartuch.
—Nieszkodzi,Beth.—Harrietusadowiłasięwpowozie.—Proszę,śpieszmysię.Bardzochcęjuż
byćwdomu.
—Tak,pszepani.
Chłopakodbiletówspojrzałnanią.
—Acosięstałoztamtympanem?Tym,comówił,żechceobejrzećskamielinywsamotności?
Harrietuśmiechnęłasięchłodno.
—Niemampojęcia.Niewidziałamnikogo,gdywychodziłam.
Chłopakpodrapałsięwgłowę.
—Musiałwyjść,jakniepatrzyłem.
—Taksądzę.—Harrietskinęłastangretowi,byruszał.—Jestempewna,żetonienaszasprawa.
Dwadzieścia minut później wychodziła z powozu przed swoim domem. Wciąż nie mogła się
zdecydować,ilepowiedziećmężowi.
Z jednej strony, chciała mu się rzucić w ramiona i wyznać wszystko. Musiała komuś opowiedzieć o
tychstrasznychwydarzeniachwmuzeumpanaHumboldta.
Zdrugiejstrony,okropniesiębała,copostanowiGideon.Niemógłpuścićpłazemtakiejobrazyswojej
żony.
***
Gideon stał w drzwiach biblioteki, gdy Harriet weszła do hallu. Uśmiechnął się na widok jej
zakurzonegoubrania.
—Sądzączbrudunatwojejsuknimożnaprzypuszczać,żewspanialespędziłaśczaswmuzeumpana
Humboldta,madame.
—Tobyłobardzociekaweprzeżycie,milordzie.Niemogęsiędoczekać,żebyciotymopowiedzieć.
Palce Harriet drżały, gdy zdejmowała rękawiczki. Zorientowała się, że teraz dopiero reaguje na
wydarzeniawmuzeum.Całeciałobyłojakieśnienaturalne.Niemogłapowstrzymaćprzeszywającychją
drobniutkich,prawieniewidocznychdreszczy.
PrzeszłakołoGideonawprostdobiblioteki.Jegoczujnywzrokspocząłnajejtwarzyiuśmiechznikł.
Zamknąłdrzwibibliotekiiodwróciłsiędoniej.
—Cosięstało,Harriet?
Szukała właściwych słów. Była roztrzęsiona i przerażona własną reakcją. Nie mogła już dłużej nad
sobąpanować.ZcichymokrzykiempodbiegładoGideona,przylgnęładoniego,szukającukojeniawjego
sile.
—Och,Gideonie,wydarzyłasięstrasznarzecz.ChybazabiłamMorlanda.
16
Niebyłołatwowyciągnąćzniejcałąhistorię.GideonzdobyłsięnacierpliwośćitrzymającHarrietw
objęciach wysłuchał opowieści, w której występowały podrabiane skamieliny, kamień z odbitą w nim
rybąipostaćBryce’aMorlanda.NadźwięktegonazwiskaGideonaogarnęławściekłość.
—Więcrzuciłamwniegokamieniem—HarrietuniosłagłowęznadramieniaGideona—iuderzyłam
go. Polała się krew, Gideonie. Dużo krwi. A później on upadł na podłogę i chyba uderzył głową o
gabloty,niejestempewna.Gdypodeszłam,żebywyjąćzjegokieszeniklucz,nieruszałsię.Comyteraz
zrobimy?Czymyślisz,żemniepowieszązazamordowanieMorlanda?
OgromnymwysiłkiemwoliGideonpowstrzymywałwściekłość.
—Nie—powiedział.—Zcałąpewnościąniepowieszącię.Nicpozwolęnato.
Harrietwestchnęłazulgą.
—Dziękujęci,milordzie.Tobardzopocieszające.Taksięmartwiłam.
Złapaławielkąbiałąchusteczkę,którąjejpodał,iosuszyłaoczy.
—Czysądzisz,żebędziemymusieliwyjechaćzagranicę,żebyuniknąćskandalu?
— Nie, myślę, że to nie będzie konieczne. — Gideona aż skręcało ze złości. — Morland tym razem
posunąłsięjużzadaleko.
—DziękiBogu.—Harrietpociągałanosemnadchusteczką.—Niechcęterazwyjeżdżaćzagranicę.
Marzę, żeby wrócić do Upper Biddleton i kontynuować pracę. Poza tym tobie na pewno byłoby trudno
zajmowaćsięmajątkamirodzinnymizzagranicy.
—Bezwątpienia.—Gideonchwyciłjąmocnozaramiona.—Harriet,czyjesteśzupełniepewna,że
nicciniezrobił?
Potrząsnęłaniecierpliwiegłowąiwydmuchałanoswchusteczkę.
—Nie,nie,nicminiejest,milordzie.Oczywiście,zwyjątkiemsukienki,którajestzniszczona,aleto
właściwieniejestwinaMorlanda.Wybrudziłamją,zanimonsiępokazał.
Rzeczywiście,nicjejsięniestało.Musiałsobieotymwciążprzypominać.Morlandniedostałjejw
swoje wstrętne łapska. Harriet sama się obroniła, używając do tego prehistorycznej ryby, wtopionej w
kawałekskały.Amążjejnieuratował…
—Mojadzielna,roztropnamałaHarriet.Jestemzciebiebardzodumny.
Uśmiechnęłasię,drżąc.
—Dziękuję,Gideonie.
—Alejestemzłynasiebie,żetaksłaboociebiedbam—dodałponuro.—Niepowinnaśbyłaznaleźć
sięwtakimniebezpieczeństwie.
—Przecieżtonietwojawina.Niemogłeśsiędomyślić,żeMorlandpojedziedomuzeumHumboldta.
—Harrietprzerwałanachwilę,byznówciągnąćzzapałem.—Towspaniałemuzeum,sir.Niemiałam
jeszcze okazji ci opowiedzieć, bo wyjaśniałam, jak zapewne zabiłam Morlanda. Ale nie znalazłam
żadnychzębówpodobnychdomojego.
Gideon uśmiechnął się krzywo. To cała Harriet — bardziej się interesuje zębem wielkiego gada niż
grożącymjejniebezpieczeństwem.Położyłpalecnaustachżony.
— Możesz mi o tym opowiedzieć później. A teraz będzie najlepiej, jeśli pojadę się zorientować, w
jakiejjesteśmysytuacji.
Harrietprzeraziłasię.
—Comasznamyśli?
—JadędomuzeumpanaHumboldta,sprawdzić,czyMorlandżyje,czynie.—Gideonpocałowałjąw
czoło.—Wtedybędęmógłcośdalejplanować.
—Tak,oczywiście.—Harrietprzygryzławargę.—Ajeśliprzypadkiemżyje?Czymyślisz,żemnie
oskarżyousiłowaniezabójstwa?
—Myślę—powiedziałłagodnieGideon—żetobyłabyostatniarzecz,jakąbyzrobił.
Będziezajętytylkotym,żebyuratowaćwłasnąskórę,pocichuobiecałsobieGideon.
—Niebyłabymtegotakapewna.—Harrietzmarszczyłabrwi.—Toniejestzbytmiłyczłowiek,sir.
Miałeśrację,kiedymówiłeś,żeniejesttakimaniołkiem,najakiegowygląda.
—Tak.Idźnagórę,mojadroga.Wrócę,gdyzajmęsięMorlandem.
Harrietdotknęłajegoramienia.
— Bądź bardzo ostrożny, milordzie, dobrze? Nie chciałabym, żeby ktoś cię zobaczył obok zwłok.
Zakładając,żenieżyje,oczywiście.Ajeśliżyje,możebyćniebezpieczny.Nieryzykuj.
—Będęuważał.—Gideonpodszedłdodrzwiiotworzyłje.—Możemitozabraćtrochęczasu.Nie
martwsięomnie.
Harrietniebyłaprzekonana,żetakbędzienajlepiej.
—Myślę,żepowinnamjechaćztobą.Pokażęcidokładnie,gdziezostawiłamMorlanda.
—Samgoznajdę.
—Alegdybymztobąpojechała,mogłabymstaćnastraży,atyzająłbyśsięMorlandem.—Wyraźnie
zapalałasiędoswegoprojektu.
— Poradzę sobie. A teraz, Harriet, jeśli można, chciałbym już jechać. — Wyprowadził ją do hallu.
Szłapowoli,najwyraźniejrozważającjeszczeniektórekwestie.
—Milordzie,imwięcejotymmyślę,tymbardziejjestemprzekonana,żebyłobynajlepiej,gdybymci
towarzyszyła.
—Harriet,powiedziałem,nie.
— Ale wiesz równie dobrze jak ja, że nie zawsze wszystko idzie tak jak zaplanowałeś. Przypomnij
sobie,cowydarzyłosięwjaskini,awszystkodlatego,żeniewciągnąłeśmniedowspółpracy.
— Moje plany nie sprawdzają się tylko wtedy, madame, gdy pani się do nich wtrąca — skwitował
Gideon. — Dziś wieczorem zrobisz co ci każę. Ja się zajmę Morlandem. Pójdziesz prosto na górę do
swegopokoju,wykąpieszsię,wypijeszherbatęidojdzieszdosiebie.Iniewyjdzieszzdomu,pókinie
wrócę.Czytozupełniejasne,mojadroga?
—Ależ,Gideonie…
— Widzę, że niezupełnie jasne. Trudno, będę brutalny. Jeśli nie wejdziesz natychmiast na te schody,
zaniosęcię.Czyterazsięrozumiemy,madame?
Harrietzamrugałaoczami.
—No,jeślitakdotegopodchodzisz…
—Właśnietak—zapewnił.Przeszłaobokniegozwahaniem.
—Dobrze,milordzie.Aleproszę,uważaj.
—Będęuważał.Hariett…
Spojrzałapytająco.
—Tak,milordzie?
—Możeszbyćpewna,żewprzyszłościbędębardziejociebiedbał.
—Cozabzdura.Dbaszomniedoskonale.
Myli się, myślał Gideon, patrząc, jak żona idzie po schodach. Wcale nie dbał o nią dostatecznie i
dzisiaj prawie zapłaciła za jego niedbalstwo. Jedno było pewne — nadszedł czas, by pozbyć się
Morlandaraznazawsze.
Oile,oczywiście,Harrietjeszczetegoniezrobiła.
***
Był wczesny wieczór, gdy Gideon szedł pieszo przez zatłoczone ulice do muzeum pana Humboldta.
Stwierdził,żesprawniejdotrzetambezkoniaczypowozu,apozatympieszołatwiejbyłozgubićsięw
tłumiepojazdówiludziprzemierzającychLondyn.
Konie St. Justina zwracały uwagę, a tego wieczoru wolał nie być rozpoznany. Gdyby zobaczył jakąś
znajomątwarz,mógłzawszeschowaćsięwktórejśzbocznychuliczek.
Kiedy dotarł w okolice muzeum, zaczekał w małej alejce, żeby się upewnić, czy nikogo nie widać.
Późniejpodszedłdofrontowejczęścidomu,wbudowanejtak,byoknazapewniałyświatłowsuterenie.
Jak wszędzie, schodki prowadzące w dół otoczone były żelaznym płotkiem z furtką. Była oczywiście
zamknięta. Upewnił się jeszcze raz, że nikogo wokół nie widać, przeskoczył płotek i znalazł się na
schodkach. Były przeznaczone dla służby i handlarzy i prowadziły do również zamkniętych drzwi.
Usiłowałzajrzećprzezmałeokienka,alezasłoniętebyłygrubymistorami.
Zaczął się zastanawiać, czy będzie musiał zadać sobie trud wybicia okna, gdy zauważył, że ktoś
zapomniałjednoznichzamknąć.Otworzyłjeszerzejiprzesadziłnogęprzezparapet.Pochwiliznalazł
się w ciemnym pokoju, wypełnionym gablotami, skrzyniami i kośćmi. Zorientował się, że to nie ten
pokój,októrymopowiadałaHarriet.Wyjąłświecęzkinkietu,zapaliłjąiwyszedłzzakurzonegopokoju
dokrótkiego,ciemnegokorytarza.Najegokońcuznajdowałysięotwartedrzwidojakiegośpokoju.
Gdytylkodoniegowszedł,wiedział,żetotuHarrietzostałazaatakowana.Ogarniałagowściekłość,
kiedy sprawdzał wszystkie przejścia między wysokimi gablotami. Była tu w pułapce, osaczona przez
Morlanda.Zagnałjątutaj,jakbezbronnąsarenkę,apóźniejzaatakował.Uratowałasiędziękiwłasnemu
sprytowi.
Dłoń Gideona zacisnęła się na świecy. Był w tej chwili prawie tak samo wściekły na siebie, jak na
Morlanda. Jako mąż nie wypełnił swych obowiązków. Harriet nigdy nie powinna była znaleźć się w
takimniebezpieczeństwie.
Dotarł do przejścia, w którym Harriet zrzuciła kamień na Morlanda. Kawał skały leżał na podłodze,
częśćsięodłamała.KiedyGideonprzykląkł,żebyzbadaćmiejsceklęskiMorlanda,łójzeświecynakapał
naodciskdziwnegomorskiegostworzenia.
Napodłodzebyłyciemneplamyzaschniętejkrwi.Gideonwstałiprędkozbadałcałypokój.Nigdzie
aniśladuMorlanda.
Wychodzączpokoju,zauważyłjeszczekilkaciemnychplam.Idącichślademdoszedłdookna,którym
przed chwilą sam wszedł. Uniósł świecę i zobaczył na parapecie krwawy odcisk palca. Morland
wydostałsięzdomutądrogą.Towyjaśniałosprawęniedomkniętegookna.
Niepotrzebnie Harriet tak się bała, że zabiła tego drania. Najwidoczniej był wystarczająco sprawny,
żebywykraśćsięzmuzeum,gdysiępozbierał.
Gideonuśmiechnąłsiędosiebie,zdmuchującświecę.Byłzadowolony,żeMorlandżyje.Miałcodo
niegoinneplany.
***
Dwadzieścia minut później wszedł do niewielkiego domu Morlanda, anonsując się gospodyni, która
otworzyładrzwi.Wpatrywałasięwjegobliznę,wycierającręceofartuch.
— Nie ma go dla nikogo — mruknęła. — Sam tak powiedział, może z pół godziny temu. Zaraz jak
przyszedł.Miałwypadek,
—Dziękuję.—Gideonwszedłdohallu,odtrącającnabokzaskoczonąkobietę.—Samsięzapowiem.
— Ależ, proszę pana — gderała gospodyni — miałam tak przykazane. Pan Morland nie czuje się
dobrzeiodpoczywawbibliotece.
—Będziesięczułznaczniegorzej,gdyjasięznimporachuję.
Gideonotworzyłpierwszedrzwipolewejiokazałosię,żedobrzetrafił.Byłwbibliotece.Zpoczątku
niewidziałaniśladuswojejofiary,leczpochwilizfotelaustawionegofrontemdokominkadobiegłgłos
Morlanda.
— Wynoś się, do diabła! — warknął, nie patrząc nawet, kto wszedł. — Dałem pani, do licha,
polecenie,paniHeath,żebyminieprzeszkadzać.
— A to jest właśnie to, co mam ochotę zrobić, Morland — powiedział spokojnie Gideon. —
Przeszkodzićci.Itobardzo.
Zapadłacisza.PotemMorlandwychyliłsięzfotelaiobróciłtak,bywidziećGideona.Koniak,który
trzymałwręku,rozlałsięnadywan.
Nie wyglądał już na archanioła. Ufryzowane zwykle blond włosy opadały w nieładzie, na czole
zastygłaplamakrwi,oczybłyszczałyjakwgorączce.Trzęsącymisięrękamiodstawiłkieliszek.
—St.Justin!Cotu,udiabła,robisz?
—Nieudawajuprzejmegogospodarza,Morland.Widzę,żeniezadobrzesięczujesz.Pozatymmasz
naczolebardzobrzydkąranę.—Gideonuśmiechnąłsię.—Ciekawe,czyzostanieponiejblizna.
—Wynośsięstąd,St.Justin.
— Bała się, że cię zabiła tym kawałkiem kamienia. Harriet jest bardzo silna jak na kobietę. To był
dośćsporykamień,prawda?Widziałemgonapodłodzewtejsali,gdziejązaatakowałeś.
Morlandpatrzyłdzikimwzrokiem.
—Niewiem,oczym,docholery,mówisz.Iniechcęwiedzieć.Żądam,żebyśnatychmiastwyszedł.
—Wyjdęnatychmiast,jaktylkozałatwimypewnądrobnąsprawę.
—Jakąsprawę?
Gideonuniósłbrew.
—Czyniewyjaśniałem?Żądamnazwisktwoichsekundantów,oczywiście.Musząsięspotkaćzmoimi
iomówićszczegółynaszegospotkania.
Morlandnachwilęzaniemówił.
—Sekundantów?Spotkanie?Zwariowałeś?Oczymtywogólemówisz?
— Po prostu wyzywam cię na pojedynek. Sądziłem, że się tego spodziewasz. W końcu znieważyłeś
mojążonę.Cóżinnegowmojejsytuacjimożezrobićdżentelmenniżżądaćsatysfakcji?
— Nie dotknąłem twojej żony. Nie wiem, o czym mówisz — powiedział szybko Morland. — Jeżeli
twierdzi,żejąznieważyłem,tokłamie!Słyszysz?Kłamie!
Gideonpotrząsnąłgłową.
—Notak,znówjąobrażasz.Jakśmieszoskarżaćmojążonęokłamstwo,Morland?Terazjużnapewno
musiszmidaćsatysfakcję.Niemogętegopuścićpłazem.
—Dolicha,St.Justin.Mówięprawdę.Nawetjejniedotknąłem.
—Tak,wiem—odpowiedziałcierpliwieGideon.—Zdołałasięprzedtobąobronić,ibardzodobrze,
aletoniezmazujezniewagi,Jakodżentelmenrozumieszdoskonale,comuszęwtejsytuacjizrobić.
Morlandpatrzyłnaniegozwyrazemfuriiirozpaczy.
— Kłamie, mówię ci — Nie wiem dlaczego, ale kłamie. Posłuchaj, St. Justin. Byliśmy niegdyś
przyjaciółmi.Mniemożeszzaufać.
Gideonzmierzyłgobadawczymwzrokiem.
—Czysugerujesz,żetwojesłowojestważniejszeniżmojejżony?
— Tak, do diabła, właśnie tak. Dlaczego masz jej wierzyć? Była zmuszona wyjść za ciebie, bo ją
skompromitowałeś.Wiemotym.Gdywasniebyło,pomieściekrążyłyplotki.
—Tak?Aleterazjużteplotkinicnieznaczą.Ożeniłemsięznią.Woczachtowarzystwatowszystko
załatwia,jakobajdoskonalewiemy.
— Ależ nie możesz jej wierzyć — powiedział Morland. — Ona cię nie kocha. Nie bardziej niż
Deirdre.Jakmożekobietakochaćkogośztakątwarzą?!Twojażonabyłazmuszonadotegomałżeństwa,
takjakDeirdre.
—Dziwięsię,żeprzywołujesztuimięDeirdre—cichopowiedziałGideon—potym,cojejzrobiłeś.
Morlandprzezkilkasekundporuszałustami,zktórychniemógłwydobyćdźwięku.
—Potym,cojejzrobiłem?Aoczymty,dolicha,mówisz?
— Wyznała mi nazwisko swojego kochanka tej nocy, gdy przyszła do mnie. Wpadła we wściekłość,
gdynieudałojejsięprzeprowadzićswojegoplanu.Wydałomisiępodejrzane,żenaglestałemsiędla
niejtaknieodparcieatrakcyjny,żeniemogłazaczekaćdoślubu.
—Nienawidziłanawettwojegowidoku.
—Wiem.Powiedziałatowyraźnie,kiedyodrzuciłemjejhojnąofertę.Zwściekłościsporomiotobie
opowiedziała,Morland.Żejąkochałeś,aleniemogłeśsięzniąożenić,boniestetynaprzeszkodziestała
twoja żona, że poradziłeś, aby mnie uwiodła, gdy się zorientowała, że jest w ciąży, jak oboje
planowaliściekontynuowaćtenromanspojejślubiezemną…
Morlandotarłustadłonią.
—Deirdrekłamała.
—Kłamała?
— Oczywiście, że tak! — krzyczał Morland. — A ty wiedziałeś o tym. Musiałeś wiedzieć. Inaczej
byś…inaczej…
—Wyzwałbymcięnapojedyneksześćlattemu?Wjakimcelu?Przecieżtociebiechciałaitobiesię
oddała. Sama wybrała A skoro wyznała, że nie może znieść mojego widoku, po co miałem się o nią
pojedynkować?Zabicieciebieniczegobyniezałatwiło.
—Kłamała!—Morlandzacisnąłpięściiuderzałnimiwkrzesłowgeściebezsilnejzłości.—Obie
kłamią.
—Mojażonaniekłamie—powiedziałspokojnieGideon—Iniebędętolerowałobrażaniajej.Podaj
nazwiskaswoichsekundantów.
—Niebędęciwymieniałżadnychsekundantów.
— Widzę, że jesteś jeszcze podrażniony przez tę świeżą ranę i nie możesz podać nazwisk dwóch
mężczyzn,którymmożeszzaufaćipowierzyćustalenieszczegółównaszegospotkania.Wporządku,dam
citrochęczasu.
—Czasu?—Morlandzrobiłsięnagleczujny.
— Oczywiście. Całą noc. Moi sekundanci odwiedzą cię jutro wcześnie rano. Do tego czasu musisz
podaćdwanazwiskaDobranoc,Morland.Zniecierpliwościąoczekujęspotkania.
Gideonodwróciłsiędodrzwi.
—Zaczekaj.—Morlandruszyłsięgwałtownie.Trafiłrękąwkieliszek,którypotoczyłsiępodywanie.
—Powiedziałemczekaj,dodiabła!Niemożeszsięzemnąpojedynkować.Pomyśloplotkach.
Gideonuśmiechnąłsię.
— Zapewniam cię, że myśl o plotkach mnie nie przeraża. Miałem sześć długich lat, by się
przyzwyczaićdowszystkiegonajgorszego,cowtejdziedzinieoferujetowarzystwo.Awłaśnieniemalże
oczymśzapomniałem.
Morlandwyprostowałsię,przerażony,gdyGideonznówdoniegopodszedł.
—Cotakiego?Odejdźodemnie,St.Justin.
— Wydaje mi się, że zgodnie ze zwyczajem powinienem uderzyć cię w twarz rękawiczką, prawda?
Pozwól.
Gideon ścisnął mocno pięść i uderzył nią Morlanda prosto w szczękę. Morland upadł na podłogę z
cichymjękiem.Gideonstanąłnadnim.
— Wybacz, o mały włos zaniedbałem formalności. Kiedy się przebywało poza towarzystwem tak
długojakja,zapominasięczasamiotychdrobiazgach,nieodzownychudżentelmena.
***
Następnyprzystanek,zdecydowałGideon,będziewklubie,NietylkoMorlandmusiałpodaćnazwiska
dwóch mężczyzn do ustalenia szczegółów pojedynku. Gideon również potrzebował sekundantów. A
ponieważniemiałżadnegobliskiegoznajomegowtowarzystwie,wybórjegobyłograniczony.
Na szczęście Harriet zdobyła kilku przyjaciół. Gideon znalazł młodego Applegate’a w głównej sali
klubu przy ulicy św. Jakuba. Był z nim Fry. Obaj wyglądali na z lekka przestraszonych, gdy zauważyli
zbliżającegosięGideona.
—Dobrywieczórpanom.—SiadłprzynichipoczęstowałsięczerwonymwinemzbutelkilordaFry.
—Miłomipanówwidzieć.Potrzebujęprzysługi.
W oczach lorda pojawił się strach. Kieliszek w ręku Applegate’a zadrżał nieznacznie, ale on sam
spojrzałodważnienaGideona.
—Jeśliprzyszedłpanwsprawiepojedynku,sir,jestemgotów.
Gideonuśmiechnąłsię.
—Bzdura.Mojażonajużwyjaśniłasprawęswegouprowadzenia.Jestemgotówuznaćjezaniebyłe.
—O!—Fryspojrzałzukosa.—Czyżby?
—Oczywiście.Chciałbymporozmawiaćzpanamioczyminnym.
Applegate,zmieszany,zmarszczyłbrwi.
—Oczym?
Gideonrozsiadłsięwfoteluizmierzyłichwzrokiem.
— Jestem pewien, że obaj panowie przyjmiecie ze smutkiem wiadomość, że moja żona została
obrażonaprzezpanaBryce’aMorlanda.
FryiApplegatepopatrzylinasiebie,apotemnaGideona.Applegatespojrzałgniewnie.
—Nigdygowłaściwienielubiłem.Cotendrańjejpowiedział?
—Dokładnesłowaniesątuważne—mruknąłGideon.—Wystarczy,żeuznajęsprawęzapoważną
obelgę,imamzamiarżądaćsatysfakcji.Potrzebujędwóchzaufanychludzijakosekundantów.Czyktóryś
zpanów,amożeobaj,zgodziłbysię?
ApplegatezamrugałipopatrzyłnalordaFry,którybyłrówniezaskoczony.
—Achtak,notak—mamrotałFry.
—CzyjużwyzwałpanMorlanda?—spytałostrożnieApplegate.
— Nie miałem innego wyjścia — wyjaśnił Gideon. — Rozumie pan, sprawa honoru. Ten człowiek
obraziłmojążonę.
Applegatebyłcorazbardziejprzejęty.
—Niemożemypozwolić,żebyMorlandlatałtuitam,obrażającladySt.Justin.
—Dokładnietosamouważam—powiedziałGideon.
BokobrodylordaFryzadrżały.
— Zawsze uważałem, że Morland jest jakiś nieprzyjemny. Jest taki zbyt gładki. Nic dziwnego, że w
końcuprzekroczyłgranicę.
Applegatepokiwałgłową,jużcałkiemtrzeźwy.
—Tak,słyszałosięczasamionimróżneplotki.Przeważnieojegoniemiłychzwyczajachwburdelach.
Tooczywiściedomysły,alenatakichtrzebazawszeuważać.
— Chcę mieć pewność, że w przyszłości nie będzie już niepokoił mojej żony. Czy mogę liczyć na
pomocpanów?
Applegateotrząsnąłsięiwyprostował.Wydawałsięniecozamroczony,alewjegooczachmalowałsię
entuzjazm.
—Nigdyczegośtakiegonierobiłem.Przeważniezajmowałemsięskamielinami.Alemyślę,żesobie
poradzę.Oczywiście,sirBędęzaszczycony,mogącbyćpanasekundantem.
—Jarównież.—Frybyłpurpurowy.Oczymubłyszczały.—Noo,tak.Jestemzaszczycony,sir.Może
panzostawićnamwszystkiesprawy.PojedziemydoMorlandazarazzrana.
—Wspaniale.—Gideonpoderwałsięzfotela.—Jestemwaszymdłużnikiem,panowie.
Fakt, że Potwór z Blackthorne Hall jest ich dłużnikiem, zaskoczył obu. Gdy St. Justin odchodził,
siedzielizwyrazemzdumienianatwarzach.
NaulicyprzedklubemGideonzatrzymałprzejeżdżającądorożkę,podaładresswegodomuiwskoczył
do środka. Jadąc ciemnymi ulicami, rozmyślał o przygotowaniach. Nie wątpił w lojalność obu
sekundantów.NapewnozrobilibydlaHarrietwszystko.Dowiedlitego,gdyjąporwali,ryzykującgniew
Potwora z Blackthorne Hall. Był również pewien, że nie będą w stanie milczeć na temat swej roli
sekundantów. Widział podniecenie w ich oczach. Żaden z nich jeszcze się nie parał męską sztuką
pojedynku. Uważali się za ludzi nauki, a nie czynu. Poproszeni o przysługę jako sekundanci w sprawie
honorowej,znaleźlisięwzupełnienowejsytuacji.
Morlandmiałrację.Plotkanatematpojedynkudoranaobiegniemiasto.Gideonpragnąłwłaśnietego.
Kilkaminutpóźniejwysiadłzpowozuiwszedłposchodachdodomu.PrzydrzwiachpowitałgoOwl.
— Lady St. Justin prosi, żeby pan natychmiast do niej przyszedł, sir — powiedział Owl z miną
człowiekaprzeczuwającegonieszczęście.
—Dziękuję,Owl.—Gideonpodałmupłaszczirękawiczki.—Gdzieonajest?
—Myślę,żewswojejsypialni,sir.
Gideon kiwnął głową i ruszył po schodach, skacząc po dwa stopnie naraz. Gdy dotarł na piętro,
skręcił,zatrzymałsięprzeddrzwiamiHarrietirazzapukał.
—Wejdź—odezwałasięnatychmiast.
Otworzyłdrzwiiwolnowkroczyłdopokoju.Harrietpodbiegładoniego.
— Dzięki Bogu, że nareszcie jesteś w domu. — Westchnęła z ulgą, obejmując męża. — Tak się
martwiłam.Czyznalazłeśzwłoki?Coznimizrobiłeś?Jaksięichpozbędziemy?
— Znalazłem. — Gideon uśmiechnął się, wtulając twarz w gęste włosy Harriet. — Zupełnie żywe.
Morlandbyłwdomuilizałrany.
— Żyje? — Harriet cofnęła się, krzyżując ręce na piersi. Jej brwi zbiegły się w poziomą linię. —
Jesteśpewien?
— Zupełnie pewien. Możesz odetchnąć, moja droga. Nie udało ci się go zabić. Szkoda. Ale mam
nadzieję,żewszystkojestdobrzezałatwione.Nawiasemmówiąc,gratulujęcelnegorzutu.
Harrietwestchnęła.
—Chociażtakgonieznoszę,cieszęsię,żeżyje.Mogłobytospowodowaćniekończącesięproblemy.
—Niesądzę.—Gideonrozluźniłkrawatizdjąłżakiet,podchodzącdodrzwiłączącychichpokoje.—
Nawetgdybygoznalezionomartwegowtejsalipełnejkości,wyglądałobynato,żetenkamieńspadłna
niegoprzypadkowo.
Otworzyłdrzwiiwszedłdoswojejsypialni.
—Takmyślisz?—Harrietprędkoweszłazanim.—Możemaszrację,milordzie.Odetchnęłam,żesię
to wszystko tak skończyło, chociaż chciałabym, żeby można było Morlanda jakoś ukarać za to wstrętne
zachowanie.Muszęsięzadowolićtym,żegozraniłam.
—Uhm—mruknąłodniechceniaGideon,odrzucająckrawatiżakiet.Zdjąłkoszulę.
Harrietspojrzałananiegoostro.
—Powiedziałeś,żeposzedłeśdoniegododomu?
—Tak.—Gideonnalałwodyzdzbankadomiskii
twarz.Chybabędziemusiałjeszczeraz
ogolić się przed wyjściem, pomyślał. Ciemny zarost był nieustannym problemem. — Nie masz zamiaru
sięprzebrać,mojadroga?PrzecieżmieliśmyiśćnabaldoBerkstone’ów?
— Tak, wiem — odpowiedziała Harriet niecierpliwie. — Gideonie, co się wydarzyło w domu
Morlanda? — Zawahała się, a potem spytała ostrożnie: — Mam nadzieję, że nie podjąłeś żadnych
pochopnychdecyzji?
— Nie jestem pochopny, kochanie. — Gideon wziął ręcznik i wytarł twarz i ręce. Przejrzał się w
lustrze.—Czysądzisz,żepowinienemsięogolić?
—Chybatak.Gideonie,spójrznamnie.
Spotkałjejwzrokwlustrzeiuniósłbrew.
—Ocochodzi,Harriet?
—Mamniejasnewrażenie,żeczegośunikasz.
—Staramsiępoprostubyćgotównaczasnabal.Itakjużbędziemynieźlespóźnieni.
—Nigdycięnieinteresowało,czybędziemynabalunaczas,czynie.Cosięstało?
—Nic,czymmogłabyśsięmartwić,mojadroga.
—Dodiabła,milordzie,powiedzmiprawdę.Rzuciłjejbadawczespojrzenie.
—Cóżzajęzyk,mojadroga.
—Jestemrozstrojona—odparowała.—Jestemtakadelikatna,rozumiesz…
—Tak,rozumiem.—Roześmiałsię.
—CozrobiłeśMorlandowi?
—Niewiele,wzestawieniuztym,nacozasługuje.
Harrietpołożyłamurękęnaramieniu.
—Powiedzmiprawdę.
Uniósł ramię. Wiedział doskonale, że dowie się wszystkiego dziś wieczorem na balu, a najpóźniej
jutro.Wszyscybędąotymmówić.Gwarantowałtodobórsekundantów.
—Zrobiłemto,cozrobiłbykażdydżentelmenwmojejsytuacji:wyzwałemgonapojedynek.
—Wiedziałam!—wykrzyknęłaHarriet.—Tegosięobawiałam.Kiedymipowiedziałeś,żeżyje,od
razuwiedziałam,żemogłeśzrobićcośtakidiotycznego.Niepozwolęnato,Gideonie,słyszysz?
—Uspokójsię,mojadroga.Nieudacisięmnieodtegoodwieść,takjakwprzypadkuApplegate’a—
powiedziałspokojnie.
—Oczywiście,żemisięuda.NiebędzieszsiępojedynkowałzMorlandem.Kategoryczniezabraniam.
Mógłbycięzabićalbozranić.Przecieżtojasne,żeniebędziewalczyłuczciwie.
— Będę miał swoich szacownych sekundantów po to, żeby sprawdzili, że wszystko odbywa się
prawidłowo.
Złapałagozaramię.
—Sekundantów?
—Applegate’ailordaFry.Ironialosu,prawda?Sązachwyceni.
— Boże drogi, nie mogę w to uwierzyć. Nie mów tak, jakby już wszystko było postanowione,
Gideonie.Niepozwolęcinato.
—Uwierzmi,Harriet,wszystkobędziedobrze.
— Milordzie, przeżyliśmy to już raz, gdy straszyłeś, że zastrzelisz lorda Applegate’a. Nie mogę
tolerowaćtakiegopostępowania.Tojestzbytryzykowne.Cośmożesięnieudaćizostanieszrannyalbo
zabity,albobędzieszmusiałuciekaćprzedwładzami.—Harrietwstałaiuniosłagłowę.—Zabraniam
ci.
—Wyzwaniezostałojużrzucone,mojadroga.
Gideon ustawił na umywalni przybory do golenia. Zrobił pianę i zaczął ją rozprowadzać po twarzy.
Golenie zimną wodą było niezbyt miłe, ale nie chciał już tracić czasu na zamawianie ciepłej wody z
kuchni.
—Musiszmipozwolićzałatwićtęsprawę.
—Nie—oświadczyłaHarriet.—Niepozwolęnatakinonsens.
—Wszystkobędziedobrze,Harriet.—Znównapotkałjejwzrokwlustrzeiwpięknych,turkusowych
oczachzobaczyłprzerażenie.Byłpewien,żeboisięoniego.Poczułmiłeciepło.—Przysięgam,żenie
damsięzabić.
—Ależniemożesztegowiedziećnapewno,Gideonie,niezniosłabym,gdybycościsięstało.Kocham
cię.
Gideonpowoliodłożyłbrzytwę.Odwróciłdoniejtwarz,całąwpianie.
—Cośtypowiedziała?
—Słyszałeś—odparłaHarriet.—Dlaczegojesteśtakizdumiony?Kochamcięoddawna.Adlaczego
nibypozwoliłamcinato,cozdarzyłosięwjaskini?
Gideonpoczułnagłeuniesienie.Przezchwilęniemógłzebraćmyśli.
—Harriet!
— Tak, tak, wiem, że to dla ciebie kłopotliwe i zdaję sobie sprawę, że ty mnie nie kochasz —
powiedziała prędko — ale nie o to chodzi. Chodzi o to, że postanowiliśmy dać sobie szansę w tym
małżeństwieijeślitakmabyć,musiszrespektowaćmojeżyczeniawniektórychkwestiach.
—Harriet…
—Atojestjednaztychspraw,milordzie—ciągnęłagwałtownie.—Niepozwolę,żebyśsięwciążo
mniepojedynkował.Prędzejczypóźniejcośsiękomuśstanie.
—Harriet,czymogłabyśuciszyćsięnachwilę?
— Tak — odpowiedziała. — Oczywiście, uciszę się. A nawet jeśli sobie życzysz, mogę zamilknąć
zupełnie.
—Doskonale.
Dokładniemówiąc,sir,niebędęsiędopanaodzywać,pókipannieskończyztymiidiotyzmami.Czy
panmniezrozumiał,milordzie?
Gideonzmrużyłoczy.
—Nieodzywaćsiędomnie?Ty?Milczećdłużejniżpiętnaścieminut?Tobędziezabawne.
—Słyszałeś?Anisłowa.Odtejchwilinierozmawiamzpanem,sir.
HarrietodwróciłasięnapięcieiwyszłazsypialniGideona.
Patrzyłnanią,miotanysprzecznymiuczuciami—chciałkrzyczećzradości,ajednocześniemiałochotę
przełożyćtęmałąwiedźmęprzezkolano.
Kochago.Tawiadomośćwydałamusiętakrozkoszna,jaksamaHarrietwśrodkunocy.
17
Plotka o pojedynku Gideona z Morlandem została niemalże pobita przez plotkę na temat tego, co
wkrótcenazwanowtowarzystwiekłótnią.
Całe towarzystwo, ku zmartwieniu Harriet, wydawało się zachwycone, że postanowiła nie odzywać
siędomęża.Tawiadomośćrozeszłasięnabalulotembłyskawicy.MłodażonaPotworazBlackthorne
Hallpotraktowałaswegopanaozięble!Krążyłydomysłydotycząceprzyczynkłótni.
W końcu powody, dla których Harriet nie odzywała się do męża, stały się dla towarzystwa mniej
istotne niż sama „kłótnia”, która dostarczała wspaniałej rozrywki. Harriet wkrótce się przekonała, jak
trudnoignorowaćGideona,jeślionsamniechciałbyćignorowany.Byłzachwyconyokazywaniemtego
publicznie.
Rozmawiała właśnie na balu w gronie entuzjastów skamielin, kiedy pojawił się Gideon. Nie
pokazywał się jej, na szczęście, aż do teraz. Ale o jedenastej wszedł do sali i podszedł wprost do
Harriet.Jakzwykle,niewitałsięznikimpodrodze.
—Dobrywieczór,mojadroga—powiedziałcicho,zatrzymującsięprzedżoną.—Zdajesię,żezaraz
zagrająwalca.Czyzatańczyszzemną?
Harrietzadarłagłowęiodwróciłasiędoniegoplecami.Zagłębiłasięznówwrozmowie,jakgdyby
nie zauważyła, że jej potężny mąż stoi tuż nad nią. Ludzie wokół niej usilnie starali się kontynuować
dyskusjęnatematskamielinmorskich,aleniemoglisięskupić.Bylizbytzaciekawienidalszymrozwojem
wypadków.MożeHarrietmogłazignorowaćPotwora,aleniktinnyniemógłsobienatopozwolić.
Gideonudawał,żeniezauważył,jakgopotraktowała.
—Dziękujęci,mojadroga.Wiedziałem,żenieodmówiszwalca.
Harrietwydałastłumionyokrzykzdumienia,gdyolbrzymiedłonieGideonazacisnęłysięodtyłuwokół
jej talii. Bez wysiłku podniósł ją i zaniósł na parkiet, wśród stłumionych chichotów i potępiającego
wzdychania. Postawił ją na nogi, objął i zaczęli tańczyć. Nie było ucieczki z tego więzienia, jakie
stworzyłyjegoramiona.
Harrietpatrzyłananiegogroźnie.Gideonuśmiechałsiędoniej,jegobrązoweoczybłyszczały.
—Brakcisłów,mojadroga?
Chciała mu palnąć kazanie, ale nie mogła. Złamałaby swoje przyrzeczenie. Nie pozostawało nic
innego,jakskończyćtegonieszczęsnegowalca.Harrietbyłaoczywiścieświadomaciekawskichspojrzeń
iszeptanychkomentarzy.
Jakącudownąpożywkądlajutrzejszychplotekbędzietascena,pomyślałazezłością.Salabalowajuż
szumiałaodopowieści.
JeszczejedenskandalicznypostępekPotworazBlackthorneHall.
Gideonmówiłodniechceniaowszystkim,począwszyodpogody,ażdotłumunasalibalowej.Harriet
wpatrywałasięwjedenpunktnadjegoramieniem,gdyprowadziłjąwtańcu.
—Widzę,żeprzyszliApplegateiFry—mruknąłGideon,gdykończyligrać.—Będzieszmusiałami
wybaczyć,mojadroga.Muszęznimiomówićpewnąsprawę.
Harriet odwróciła się na pięcie i sztywno pomaszerowała z powrotem do swych przyjaciół. Gdy
obejrzałasięprzezramięzobaczyła,żeFryiApplegatepogrążenisąwpoważnejrozmowiezGideonem.
Nietylkoonazauważyłatotrio.Plotkarozchodziłasięszybkoiwszyscyzwrócilinanichuwagę.
—Mówiąopojedynku—szepnęładoHarrietladyYoungstreet.—Frypowiedział,oczywiście,żeto
sekret.OniApplegatesąsekundantamiSt.Justina.Nieprzypuszczam,żebyświedziałacoświęcej?
—Nie,niewiem—powiedziałastanowczoHarriet.
PochwiliprzyszładoniejEffie.
—Całasalajestzelektryzowana.Czytoprawda?CzySt.Justinchcesiępojedynkować?
—Jeślimisięuda,tonie—wycedziłaprzezzębyHarriet.
Effiezmierzyłająwzrokiem.
— Co się dzieje, Harriet! I co ma znaczyć ta skandaliczna scena kilka minut temu? St. Justin cię
podniósłizaniósłnaparkiet.Wszyscyotymrozmawiają.
—Ludziezawszeobgadująmojegomęża—mruknęłaHarriet,—Chciałabymlemoniadyalboczegoś
mocniejszego.
LadyYoungstreetuśmiechnęłasiępromiennie.
—Idzielokajztacą.Posłałamponiego.Poczęstujsię,mojadroga.
Harrietzłapałanajbliżejstojącykieliszek,niepatrząc,czyjesttolemoniada,czyszampan.Wypiłałyki
stała,przytupująclekkojednąnogą,obutąwsatynowypantofelek.
Effiezmarszczyłabrwi.
—Postarajsięniewywoływaćdzisiajwięcejkomentarzy,Harriet.Byłoichjużdosyć.
—Dobrze,ciociuEffie.
Ciotkazmiażdżyłająwzrokiemizniknęławtłumie.Niewielkiegronomiłośnikówskamielinusiłowało
wznowićrozmowę,aleichwysiłkizostaływkrótceudaremnione,gdyżpojawiłsięCliveRushton.
PrzepchałsiędogrupywokółHarrietiwpiłwniąswójniesamowitywzrok.Zapanowałacisza.
—Awięc—odezwałsięswymchrapliwymgłosem—udałosiępaniwyjśćzaPotwora.Gratulacje,
ladySt.Justin.Poślubiłapanimordercę.
Harrietpatrzyłananiegoprzerażona.
—Jakpanśmie!
Rushtonzignorowałjąicałązdumionągrupkę.
—Jakdługo?—zaintonowałRushton.—Jakdługojeszczebędziepanicudzołożyćztymdemonem?
Jakdługo,zanimrzucisięnapanią?Jakdługobędziepanibezpieczna,ladySt.Justin?
—Proszępana,rozumiem,żewciążjeszcze,potylulatach,jestpanogarniętyrozpacząibardzopanu
współczuję.Aleproszęodejść,zanimmójmążusłyszy,jakpansiędomnieodzywa.
—Zapóźno—powiedziałcichoGideon,którysięnaglepojawiłobokHarriet.—Jużusłyszałem.
RushtonzwróciłswójoszalaływzroknaGideona.
—Morderco!Zabiłeśją!Zabiłeśmojącórkę.—Zacząłgrzmiećgłosemniewątpliwiewyszkolonymna
ambonie. — Słuchajcie mnie. Potwór z Blackthorne Hall wkrótce pochłonie następną ofiarę. Jego
niewinnążonęspotkaśmierć,takjakspotkałamojącórkę.
Zanimktokolwiekzorientowałsię,doczegozmierza,RushtonwyrwałkieliszekzrękiladyYoungstreet
ichlusnąłjegozawartościąwtwarzGideona.
Harrietogarnęławściekłość.
—NienazywajgoPotworem,dodiabła!
SzampanemzeswojegokieliszkaoblałaRushtona,apotemrzuciłasięnaniego.
Rushtoncofnąłsię,zaskoczony.Uniósłręcewgeścieobrony.LadyYoungstreetkrzyknęła,podobniejak
inne panie, na widok tego, co się dzieje. Panowie stali bezradni, a na ich twarzach malowało się
przerażenie i zmieszanie. Nikt się nie ruszał. Nikt nie wiedział, jak należy się właściwie zachować w
przypadkubójkinasalibalowej,wywołanejprzezdamę.NiktopróczGideona.
PodszedłbliżejizłapałHarriet,gdyzaczynałaokładaćRushtonapięściami.Gideonśmiałsiętak,że
omaljejnieupuścił.
—Dosyć,mojapani.—Przerzuciłjąsobieprzezramięiobjąłrękąjejuda,żebysięniewyrwała.—
Jużdostatecznieobroniłaśmójhonor.WielebnyRushtonjestpokonany,jaksądzę.Czyżnietak,sir?
PrzewieszonaprzezramięGideonaHarrietniebardzowiedziała,cosiędzieje.Przekręciłagłowęna
tyle,żebyzobaczyćwściekłątwarzRushtona.
RushtonnieodpowiedziałnazaczepkęGideona.Podbiegłprzezzdumionytłumdodrzwisalibalowej.
Gideon postawił Harriet na podłodze. Poprawiła suknię i zobaczyła, że jej mąż się śmieje. Jego oczy
miałykolorroztopionegozłota.
—Możewalca,madame?—spytał,wytworniesiękłaniając.
Harriet była tak zdenerwowana wszystkim, co się wydarzyło, że bez słowa znalazła się w jego
ramionach.
***
TejnocyGideonprzyszedłdojejsypialni,jakgdybynicmiędzyniminiezaszło.ZezłościłotoHarriet,
którajużzdołaładojśćdosiebieposcenachnabaluuBerkstone’ów.Odwróciłasiędoniegoplecami,
gdyniespieszniepodszedłdołóżka.
—Czydobrzesiębawiłaś,mojadroga?—spytałGideon,stawiającświecęnanocnymstoliku.
Harrietodpowiedziałakamiennymmilczeniem.
—Tak,balbyłrzeczywiściecałkiembanalny.Właściwienawetnudny.—Gideonrzuciłswójszlafrok
nakrzesło,odsunąłprzykrycieiułożyłsięobokniej.Byłnagi.
—Wyglądaszuroczo.Jakzwykle,zresztą.
Harrietpoczuła,żejednąrękąobjąłjejtalię,adrugąpołożyłnapiersi.Starałasięgoignorować.
—Harriet,czymówiłaśprawdędzisiajwieczorem,żemniekochasz?
Tegojużbyłozawiele.Zapomniałaoswoimprzyrzeczeniumilczenia.
—Namiłośćboską,Gideonie,toniejestpora,żebymnieotopytać.Jestemnaciebiewściekła.
—Tak,wiem.Nieodzywaszsiędomnie.—Pocałowałjąwszyję.
—Nieodzywamsię.
—Aleczytoprawda?
— Tak — przyznała, wciąż na niego zła. Ręka Gideona wędrowała po biodrze Harriet, a noga
wsuwała się między jej nogi. Leżała wciąż odwrócona plecami, ale to go absolutnie nie
powstrzymywało.
— Cieszę się — powiedział i podniósł brzeg jej koszuli aż do pasa. — To było wszystko, o czym
chciałemwtejchwilirozmawiać.Niemusisznicwięcejmówić,jeśliniemaszochoty,Zrozumiem.
—Gideon…
—Ciii!—Pochyliłsięnadnią,całującszyjęiwrażliwemiejscezauszami.Rękaprzesuwałasiępo
pośladkach.
Harrietzadrżała,reagującnajegodotyk.
—Gideonie.Jatopowiedziałampoważnie,żeniebędęsiędociebieodzywać.
—Wierzę.—Jegopalcewędrowałycorazniżej,głębiej,delikatnie,przygotowującją,otwierając.
—Śmiejeszsięzemnie?
—Nigdybymsięnieśmiałzciebie,kochanie,aleczasamisięuśmiecham.
Naglenieczułajużjegopalców,aonwsunąłsięwniąpowoliiłagodnie.
Nawet gdyby Harriet chciała kontynuować rozmowę, nie byłaby w stanie. Przyjemność, jaka ją
ogarnęła,wyparławszelkąochotęnarozmowę.
***
Następnego ranka Harriet była umówiona z Effie i Felicity na zakupy. Nie miała na to specjalnej
ochoty.Wiedziała,żeEffiebędziejejprawiłakazanianatematincydentunabalu.
Gdy pokojówka zapukała i powiedziała, że czeka na nią siostra i ciotka, Harriet zaklejała napisany
właśnielist.
—Dopilnuj,żebytoposzłozdzisiejsząpocztą,rozumiesz?—powiedziaładopokojówki.
Dziewczyna kiwnęła głową i pobiegła szukać lokaja. Harriet niechętnie wzięła kapelusz i zeszła na
dół.Jednakgdyznalazłasięwhallu,niebyłośladuFelicityiEffie.
—Gdzieonesą,Owl?
— Jego lordowska mość zaprosił panie do biblioteki, żeby na panią zaczekały. — Owl otworzył jej
drzwi.
—Aha.Dziękuję.—WpadładobibliotekiizobaczyłaEffieiFelicitysiedzącenaprzeciwGideona.
Jęknęła.
Gideonwstał.Wjegooczachwidaćbyłorozbawienie.
— Dzień dobry, moja droga. Widzę, że jesteś gotowa do wyjścia. O której możemy spodziewać się
ciebiewdomu?
Kampaniamilczeniastawałasięcoraztrudniejszawrealizacji,jakstwierdziłaHarrietostatniejnocy.
Dzisiejszegorankapostanowiłajednakkontynuowaćwysiłek.Byłato,jakuznała,jejjedynabroń,żeby
przywołaćmężadoporządku.SpojrzałanaFelicity,zawiązującąkapturek.
— Możesz powiedzieć jego lordowskiej mości, że po zakupach idę na zebranie Towarzystwa
MiłośnikówSkamieliniWykopalisk.Będęwdomuprzedczwartą.
OczyFelicityzabłysłyrozbawieniem.OdchrząknęłaizwróciłasiędoGideona:
—Pańskażonapowiedziała,żewróciprzedczwartą,milordzie.
—Wspaniale.Akuratwporęnaprzejażdżkępoparku.
Harrietzmarszczyłasię.
—Felicity,powiedzjegolordowskiejmości,żeniemamdziśochotynaprzejażdżkępoparku.
Felicityuśmiechnęłasię,patrzącnaGideona.
—Mojasiostramówi…
— Słyszałem — mruknął Gideon, spoglądając na Harriet. — Mimo wszystko życzę sobie jechać do
parku dziś po południu i wiem, że zechce mi towarzyszyć. Koniecznie chcę zobaczyć, jak będzie
dosiadałaswojejnowejklaczy.
—Jakiejnowejklaczy?—spytałaHarrietizorientowałasię,teskierowałapytaniedoGideona,toteż
znówzwróciłasiędosiostry:—Spytajjegolordowskąmośćotęnowąklacz,októrejmówił.
—DobryBoże—mruczałaEffie.—Niemogęwtouwierzyć.Przecieżtośmieszne.
JednakFelicityświetniesiębawiła.
—Mojasiostrajestciekawatejnowejklaczy,sir.
—Wyobrażamsobie.Powiedzjej,żeprzybyładonaszejstajniwczorajimożejąsamazobaczyć,jeśli
pojedziezemnąpopołudniudoparku.
Harrietspojrzałananiegogroźnie.
—Felicity,powiedzzłaskiswojejmojemumężowi,żeniedamsięprzekupić.
Felicityjużotworzyłausta,byprzekazaćostrzeżenie,aleGideonjąpowstrzymał.Uniósłrękę.
— Rozumiem. Moja żona nie życzy sobie, żebym myślał, że uda mi się przerwać to milczenie, jeśli
podaruję jej konia. Proszę ją zapewnić, że nie mam takiego zamiaru. Klacz została zakupiona, zanim
Harrietprzestałasiędomnieodzywać,więcjeżdżącnaniej,niemusisobierobićwyrzutów.
Harrietspojrzałaniepewnienajpierwnamęża,potemnasiostrę.
—Powiedzjegolordowskiejmości,żedziękujęmuzaklacz,alenieuważam,abydzisiajbyłdobry
dzieńnajazdę.Niebędziemymoglirozmawiaćiprzejażdżkabędzienudna.
—Onamówi…—zaczęłaFelicity.
—Tak,słyszałem.Chodzijednakoto,żejeślidzisiajpojadędoparkusampotym,cowydarzyłosię
ostatniejnocy,ludziezacznągadać.Będęobiektembardzonieprzyjemnychspekulacji.Możliwenawet,że
niektórzypowiedzą,żebijęswojążonę.
—Bzdura—rzuciłaHarrietdoFelicity.
—Niejestemtegotakipewien—powiedziałzatroskanyGideon.—Ludzieoczekująnajgorszegopo
PotworzezBlackthorneHall.Bicieżonybardzobypasowałodoploteknajegotemat.Apowczorajszych
strasznych przepowiedniach i oskarżeniach Rushtona wszyscy będą oczekiwać, że stanie się najgorsze.
Czyzgadzasiępani,paniAshecombe?
Effiespojrzałananiegozaniepokojona.
—Tak,tobardzoprawdopodobne.Jednojestpewne—niezabrakniedzisiajplotek.Przeztowszystko
jużobojejesteścieogólnieznani.
Harriet zacisnęła zęby, zaniepokojona możliwością, że Gideon może mieć rację. Ludzie chętnie
wierzyli we wszystko co najgorsze na jego temat, a on nie robił nic, żeby to zmienić. Ostatniej nocy
jeszczeonadołożyłaswojedoatmosferyskandalu,któragozawszeotaczała.Jeślidzisiajniezobacząich
razem,rozejdziesięplotkaoniesnaskachmiędzynimi.
— Dobrze. — Harriet podniosła głowę. — Felicity, możesz poinformować mojego męża, że pojadę
dziśznimdoparku.
—Miłomitosłyszeć,mojadroga—odparłGideon.Effiesięzdenerwowała.
—Dosyćmamtejzwariowanejrozmowy!Jedźmyjuż!
— Oczywiście. — Harriet wyprowadziła je z biblioteki, nie patrząc nawet na Gideona, ponieważ
wiedziała,żesięzniejpocichunaśmiewa.
Po kilku minutach, gdy Effie i Felicity siedziały już w powozie naprzeciwko Harriet, Felicity
wybuchnęłaśmiechem.
— Nie widzę, co w tym takiego zabawnego — narzekała Harriet. — Jak długo będziesz się tak
wygłupiać i nie rozmawiać z nim? — spytała Felicity. — Słyszałam wczoraj na parkiecie od moich
partnerów,żewklubachprzyjmujązakłady,jakdługobędzietrwaćtakłótnia.
—Toniejestichsprawa.
Effiespojrzałaostro.
—Jeślitak,totrzebabyłouważać,żebykłótniapozostałatylkomiędzywami.
—Tobyłoniemożliwe.Gideonspecjalniemnieprowokujenakażdymkroku.Takjakprzedchwiląw
bibliotece.Niechcepogodzićsięztym,żeznimnierozmawiam.
Effiespojrzałananiązezdziwieniem.
—Niepowinnaśbyćzaskoczona,żewtowarzystwiejesttotematfascynujący.Twójmążzawszebył
powodemplotek.
—Wiem—przyznałaHarriet.
—TwojezaatakowanieRushtonawczorajwieczoremdodałocałejsprawiepikanterii.
Harrietspojrzałazezłością.
—RushtonznównazwałmojegomężaPotworem.Niemogęznieść,kiedyktośużywategowstrętnego
przezwiska.
—Porazpierwszymamyokazjęwidziećcięsamą—odezwałasięFelicity,nachylającsiędosiostry.
— I umieram z ciekawości, dlaczego się nie odzywasz do St. Justina. Czy ma to coś wspólnego z
plotkamiopojedynku?Cosiędzieje,Harriet?
Harrietspojrzałanasiostręiciotkęiomałoniewybuchnęłapłaczem.
—Słyszałyścieopojedynku?
— Wszyscy słyszeli — zapewniła ją Felicity. — Na miłość boską, St. Justin wybrał lorda Fry i
Applegate’a na sekundantów. Żaden z nich nie potrafi milczeć. Są tak przejęci swoją rolą światowych
mężczyzn!
—Tojestoburzające—narzekałaEffie.—Pojedyneknależyprzeprowadzaćwtajemnicy,nalitość
boską.
—Zawszesięplotkujeopojedynkach—zauważyłaFelicity.
—Tak,alewtymprzypadkusprawastałasiępublicznymspektaklem.Całyświatotymwie.
— O Boże! — Harriet sięgnęła do torebki po chusteczkę. — To takie straszne. Boję się, że Gideon
zostaniezabityalbobędziemusiałwyjechaćzkraju.AwszystkozpowodutegoMorlanda.Niejestwart
pojedynku.WyjaśniałamtoGideonowi,aleniechcegoodwołać.
Effiespojrzałananiązaskoczona.
—Todlategonierozmawiaszzmężem?Jesteśzła,żechcenadstawiaćkarkuwpojedynku?
Harrietsmętniepokiwałagłową.
—Tak.Itowszystkojestwłaściwiemojawina.
Felicityoparłasięgłębiejosiedzenie.
—St.JustinwyzwałMorlandazpowoduczegoś,coMorlandcipowiedział?Takbyło?
Harrietwestchnęła.
—Byłotocoświęcejniżobraza,wierzmi.Wkażdymrazie…
—Cojeszcze,opróczobrazy?—dopytywałasięEffie.
—Morlandmniezaatakował,jeślichcecieznaćprawdę.—Harrietzobaczyłaprzerażeniewoczach
ciotkiipośpieszniejąuspokoiła.—Mniesięnicstrasznegoniestało.TylkoMorlandowi.Zrzuciłammu
nagłowędośćsporykamień.AleGideonniechcetejsprawyzostawić.
— Pewnie, że nie — stwierdziła Effie. — To wszystko zmienia. Oczywiście, że St. Justin musi coś
zrobić.
— Och, Harriet. — Felicity westchnęła. — On będzie się pojedynkował o twój honor. Myślę, że to
strasznieromantyczne.
—Janie.Muszętemujakośzapobiec.
—Musiciębardzokochać—zauważyłazezdumieniemFelicity.
Harriet skrzywiła się. — To nie o to chodzi. Po prostu bardzo serio traktuje swój honor. — A
ponieważjesteśjegożoną,twójhonortraktujejakwłasny.
—Niestety,tak.—Harrietwyprostowałasię,podejmującpostanowienie.—Aleznajdęsposób,żeby
niedopuścićdotegoidiotycznegopojedynku.Jużpoczyniłampewnekroki.
—Kroki?
—Dziśrano,zanimprzyjechałyście,posłałampopomoc.
Effiepatrzyłazdziwiona.
—Jakąpomoc?
— Po rodziców Gideona — powiedziała Harriet z satysfakcją. — Posłałam im wiadomość, że coś
strasznegomożesięwydarzyć.Jestempewna,żepomogąmizakończyćtęsprawę.Wkońcumójmążjest
ichjedynymsynemispadkobiercą.Niebędąchcieli,żebynarażałsięwpojedynku,taksamojakja.
Plotkiopojedynku,kłótniiatakuHarrietnaRushtonabulwersowałynietylkośmietankętowarzyską.
Harriet zauważyła tego popołudnia, że były również omawiane na zebraniu Towarzystwa Miłośników
Skamielin i Wykopalisk. Fry i Applegate, obaj uroczyści i strasznie ważni, przybrali pozy dziarskich
ludzi czynu, wkraczając do salonu lady Youngstreet. Wszyscy starali się dostać jak najbliżej nich, w
nadzieinajakieśokruchyinformacji.
— Kwestia honoru — oświadczył Fry ponurym tonem. — Oczywiście, nie mogę nic więcej
powiedzieć.Bardzopoważnasprawa.Rzeczywiściepoważna.
—Absolutnieniemogęotymmówić—dodałApplegate.—Jestempewien,żetorozumiecie.Mogę
tylko powiedzieć, że Justin postępuje jak dżentelmen. Obawiam się, że nie mogę tego powiedzieć o
przeciwnejstronie.Odmawiaspotkaniaznamiipodaniasekundantów.
Harriet, siedząc na sofie, usłyszała komentarz Applegate i rozchmurzyła się nieco. Zastanawiała się,
czytoznaczy,żeMorlandbędziemógłjakośodwołaćpojedynek.MożewyśledoGideonaprzeprosiny?
Nachyliłasię,starającsięjeszczecośusłyszeć.
Niestety,właśniewtedyladyYoungstreetpostanowiłausiąśćobokniej.Mrugnęłaporozumiewawczo.
Harrietzorientowałasię,żełyknęłajużswojąpopołudniowąporcjęsherry.
— No, no, moja mała — powiedziała lady Youngstreet protekcjonalnie. — Niezłe przedstawienie
dałaśwczoraj.RzuciłaśsięnaRushtonajakmałatygrysica.
—NazwałmojegomężaPotworem—broniłasięHarriet.
LadyYoungstreetwzamyśleniuprzechyliłagłowęnabok.
—Czywiesz,żenigdyprzedtemniezauważyłamRushtona?Chybaniemiałczelnościzbytwielesię
pokazywaćwtowarzystwie.Aostatniowszędziesięgowidzi,prawda?
—Tak—odpowiedziałaHarriet.—Wszędzie.
***
Im więcej ludzie mówili o pojedynku, tym bardziej wydawał się nieunikniony. Dla Harriet stało się
jasne, że jej próba zmiany zamiarów Gideona poprzez nieodzywanie się do niego, skazana jest na
niepowodzenie.Zastanawiałasięponuro,czyzniejniezrezygnować.
Aonnawetniezauważyłjejgniewu.
Tego popołudnia, gdy pomógł jej dosiąść pięknej, nowej klaczy, odzywał się tak sympatycznie, jak
gdybyHarrietnormalnieodpowiadała.
—Noicooniejmyślisz?Tworzycieobiepięknąparę.
ZłatwościąwrzuciłHarrietnasiodło,apóźniejcofnąłsię,żebypodziwiaćtenwidok.Pokiwałgłową
zzadowoleniem.
—Kapitalnie!
Harriet, w rubinowoczerwonej amazonce i filuternym czerwonym kapelusiku na gęstych włosach, z
trudem powstrzymywała się od mówienia. Mała arabska klacz była naprawdę piękna. Harriet nigdy w
życiuniejechałanatakeleganckimkoniu.Zachwycona,poklepywałasmukłąszyjęzwierzęcia.
Łagodna, inteligentna i dobrze ułożona klacz radośnie tańczyła obok olbrzymiego gniadego ogiera
Gideona.Nieprzerażałjejzupełnierozmiargniadosza.
Harrietzdawałasobiesprawęzespojrzeń,jakienanichrzucano,gdyjechaliprzezpark.Wiedziała,że
tworząnapewnoatrakcyjnąparęnietylkozpowodutowarzyszącychimplotek,alerównieżdlatego,że
razemnakoniachwyglądalimalowniczo.Rycerzdosiadającyswegorumakanaprzejażdżcezeswądamą
nawierzchowcu,pomyślałarozmarzona.Takjąporuszyłtenobraz,żeomałoniezłamałaprzysięgiinie
opowiedziałaotymGideonowi.Jużotwierałausta,alezamknęłajestanowczo.
Gideonuśmiechnąłsię.
— Wyobrażam sobie, jakie to musi być dla ciebie trudne, żeby tak cicho siedzieć. I to zupełnie
niepotrzebnie. Sama powiedziałaś, że jestem niezwykle uparty, więc nie zmienię zamiaru z powodu
twegomilczenia.
Harriet popatrzyła na niego i wiedziała, że mąż ma rację. Ten człowiek był niemożliwie uparty.
Zrezygnowałazeswojejkampaniiciszyzuczuciemulgi,aleizłości.
—Maszrację,milordzie—powiedziałaszorstko.—Jesteśniezwykleuparty.Alemaszświetnygust,
jeśliidzieokonie.—Uśmiechnęłasięzadowolonadoswejpięknejklaczki.
—Dziękuję,mojadroga—odparłskromnieGideon.—Zawszemiłosiędowiedzieć,żechociażdo
czegośsięczłowiekprzydaje.
—Nadajesiępandowielurzeczy,milordzie,alenienadasiępandoniczego,jeślisiępandazabićw
głupimpojedynku.—Odwróciłasiędoniegoodruchowo.—Gideonie,niemożesztezrobić.
Wydąłusta.
— Jest pani bardzo konsekwentna, madame. Powiem ci ty jeszcze raz, że nie masz się czym tu
przejmować.Wszystkojestwporządku.Postarajsięmiećodrobinęzaufaniadoswegobiednegomęża.
— To nie jest kwestia zaufania, tylko zdrowego rozsądku. — Harriet patrzyła prosto przed siebie.
Wiedz,żeniewykazujeszgozupełnie.—Nagleprzyszłojejcośdogłowy.—Gideonie,czydziejesię
coś,oczymniewiem?Czytyprzypadkiemnicprzeprowadzaszjednegozeswoichtajemniczychplanów?
—Mampewienplan,mojadroga.Tojestwszystko,cochcęciwtejchwilipowiedzieć.
—Opowiedzmi—dopominałasięHarriet.
—Nie—odparłGideon.
—Dlaczego?Jestemtwojążoną.Możeszmizaufać.
—Toniejestkwestiazaufania—uśmiechnąłsięprzelotnietylkozdrowegorozsądku.
Harrietskrzywiłasię.
—Myślisz,żeniepotrafiędotrzymaćtajemnicy?Czujęsięobrażona,sir.
—Tonieto.Poprostuwydajemisię,żebędzienajlepiej,jeśliniktopróczmnieniebędziewiedział,
cozaplanowałem.
—AledopuściłeśApplegate’ailordaFrydotajemnicyprotestowała.
— Tylko częściowo. Wybacz, kochanie, lecz jestem przyzwyczajony załatwiać takie rzeczy samemu.
Staryzwyczaj.
—Aleterazmaszżonę—przypomniałamu.
—Wierzmi,żejestemtegowpełniświadom.
***
Gdy dwa dni później Harriet weszła na salę balową u Lambsdale’ów, usłyszała szmer zdumienia i
wiedziałajuż,żeczekająjąznówogłupiająceplotki.Doprowadzałojątodowściekłości.
Rodzice Gideona nie pojawili się dotychczas. Zaczęła się już niepokoić, czy jej list w ogóle dotarł
albo czy stosunki między Gideonem a ojcem były tak złe, że hrabia nie chciał pomóc synowi nawet w
sprawie dotyczącej życia lub śmierci. A może hrabia gorzej się poczuł i nie mógł podróżować? Różne
mogły być przyczyny, ale skutek był taki, że musiała zmierzyć się z problemem pojedynku sama. I
absolutnienieudawałojejsięzłamaćuporumęża,którypostanowiłzałatwićtęsprawęosobiście.
Harriet stała wśród przyjaciół z Towarzystwa Miłośników Skamielin i Wykopalisk, gdy podeszła do
niejFelicity.
— Przyszedł Fry z Applegate’em — oznajmiła. — Widziałam ich przed chwilą. Myślę, że szukają
twojegomęża.
LadyYoungstreetażoczyzabłysłyzwrażenia.
—Tak,tonapewnoto.Frymówił,żebędądzisiajposzukiwaćMorlanda,żebygozmusićdoustalenia
czasuimiejscaspotkania.
—OBoże!—odezwałasiębezradnieHarriet.
— Muszę powiedzieć, że nigdy nie słyszałem o pojedynku, który miałby taką reklamę — stwierdził
ktośzgrupy.—Bardzodziwne.
SirGeorge,specjalistaodkościudowych,byłwyraźniezaniepokojony.
—Musząbyćostrożni,bowładzedowiedząsięoczasieimiejscuiprzyjdąicharesztować.
—DobryBoże!—szepnęłaHarriet.
NatychmiastwyobraziłasobieGideonawwięzieniu.Felicityuspokajającopoklepałająporamieniu.
— Nie martw się, Harriet. Nie wierzę, żeby St. Justin rozpoczynał coś takiego i nie wiedział, jak
odpowiedniozakończyć.
—Takmiwłaśniemówił.—Harrietstanęłanapalcach,szukającwzrokiemGideona.Byłtakwysoki,
żezwyklełatwogobyzauważyć.
Stałnadrugimkońcusaliprzyoknach.Harrietwydawałożeobokniegozobaczyłaczubekłysinylorda
Fry.
Nagleprzeztłumprzeszedłszmerrozmów.Rozpocząłsięwtamtymkońcusaliijakfalaprzetaczałsię
wkierunkuHarriet.Wmiaręjakfalasięzbliżała,pomrukbyłcorazgłośniejszy.
—Ocochodzi?—spytałaHarrietsiostrę.—Cosiędzieje?
—Jeszczeniewiem.Cośsięstało.—Felicitystaławyczekująco.
SirGeorgeprzemówiłzminąznawcy.
— Przypuszczam, że ustalono lokalizację. Pewnie zgodzili się na pistolety. Nikt już nie używa
rapierów.Bardzostaromodne.
Mogliby to wszystko urządzić na Drury Lane i zaprosić do teatru śmietankę towarzyską —
podsumowałaladyYoungstreet.HarrietścisnęłarękęFelicity.
—Comamzrobić?Niemogępozwolić,żebyGideonwalczyłwtympojedynku.
—Poczekajspokojnienato,cosięstanie—poradziłajejsiostra.
Szmerrozmówbyłjużcorazbliżej,prawiekołonich.Niektóresłowasłychaćbyłowyraźnie.
—Pojechałnakontynent…
—…nikomuanisłowa…
—…nawetsłużbaniewiedziała…
—Ohydnytchórz…
—…zawszemówiłem,żezaładny,żebymutowyszłonadobre.Bezcharakteru…
Ktoś nachylił się do lady Youngstreet. Słuchała uważnie, a potem odwróciła się, żeby przekazać
wiadomośćwswoimkręgu,zgromadzonymwokółHarriet.Wszyscyczekalizzapartymtchem.
—Morlanduciekłnakontynent—oświadczyłaladyYoungstreet.—Spakowałwalizkiiznikłwnocy.
Niepowiedziałnicnawetsłużbie.Jegowierzycielebędąranowalićwdrzwi.
Wszyscy pogrążyli się w ożywionej rozmowie. Harriet czuła się jak ogłuszona. Usiłowała się
porozumiećzladyYoungstreet.
—Toznaczy,żeniebędziepojedynku?
—Oczywiście,żenie.Morlandokazałsiętchórzemiuciekł—powiedziałaladyYoungstreet.—St.
Justinwykurzyłgozkraju.
SirGeorgepokiwałgłowązmądrąminą.
— Zawsze mówiłem, że St. Justin musiał mieć sporo rozsądku, żeby znieść to, co przeżył przez
ostatnichkilkalat.
— Na pewno wszystko, co o nim mówili, to kłamstwa — oświadczyła lady Youngstreet. — Nasza
Harrietnigdybyzaniegoniewyszła,gdybytoniebyłczłowiekzcharakterem.
Resztazgodniejąpoparła.
Harrietbyłatakuszczęśliwiona,żeniesłyszaładobrze,comówią.
—Felicity,niebędziepojedynku!
— Wiem. — Siostra Harriet zaśmiała się. — Możesz przestać się kłócić z St. Justinem. Już po
wszystkim. I jeśli się nie mylę, twojemu mężowi udało się przy okazji zmyć plamę na swoim honorze.
Zdumiewające!
—Niebyłoplamynajegohonorze—powiedziałaautomatycznieHarriet.—Tobyłytylkoplotki.
—Tak,zdajesię,żeterazwszyscytakuważają.—Felicityuśmiechnęłasię.—Ciekawe,jakszybko
ludziemogązmienićpoglądy.Wszyscywoląpopieraćzwycięzcę.KiedyjutroranoSt.Justinsięobudzi,
okażesię,żewszyscyzanimszaleją.
AleHarrietjużniesłuchała.Zobaczyła,żeludziesięrozstępująipoprzeztłum,wprostdoniej,idzie
Gideon. Niektórzy usiłowali z nim porozmawiać, lecz on nie patrzył ani w prawo, ani w lewo.
RozradowanywzrokutkwiłwHarrietinieprzestałsięwniąwpatrywaćdoczasu,ażstanąłprzedniąi
wziąłjązarękę.
—Myślę,żebędązarazgraćwalca.Czyofiarujeszmitentaniec,mojadroga?
— Och tak, Gideonie! — zawołała Harriet i padła mu w objęcia, Roześmiał się triumfalnie,
prowadzącjąnaparkiet.
***
Dużopóźniej,siedzącwpowoziewdrodzedodomu,Harrietmogłanareszcieporozmawiaćzmężem.
Porazpierwszytegowieczorubylisami.
—Czytojużnaprawdępowszystkim,Gideonie?
—Natowygląda.WymagałotoodApplegate’ailordaFrytrochęwysiłku,żebyzbadać,costałosięz
Morlandem.Udałoimsiędopierodziświeczorem.Myślę,żebylirozczarowani,kiedysiędowiedzieli,
żeuciekłzagranicę.Bardzochcielisięwywiązaćzeswegoobowiązkusekundantów.
Harrietprzypatrywałamusięuważnie.
—Powiedzmi,czytaktocałyczasplanowałeś?Czywiedziałeś,żeMorlandbędziewolałuciecniż
siępojedynkować?
Gideonwzruszyłramionami.
—Takamożliwośćodpoczątkuistniała.Wiedziałem,żejesttchórzem.
—Powinieneśbyłmipowiedzieć,Gideonie.Taksiębałam.
—Niemiałempewności,czytotakzadziała.Dlategocisięniezwierzałem.Niechciałemnapróżno
budzićwtobienadziei.Istniałaprzecieżmożliwość,żejednaksięznimspotkam,iwiedziałem,żetocię
martwi.
Harrietmiotałasięmiędzyuczuciemulgiazłością.
—Życzyłabymsobiejednak,milordzie,żebyśomawiałmnąróżnesprawy.Tobardzodenerwujące,tak
nicniewiedzieć.
—Zrobiłemto,couważałemzanajlepsze,Harriet.
— Twoja ocena tego, co najlepsze, nie zawsze pokrywa się z moją — powiedziała stanowczo. —
Jesteśzabardzoprzyzwyczajony,żemożeszrobićwszystko,niczegoniewyjaśniając.Musiszopanować
teskłonności.
Gideonuśmiechnąłsięlekko.
—Czychcesz,mojadroga,spędzićcałąnocnaprawieniumikazań?Jaosobiściechętniebymrobił
cośinnego.
Harrietwestchnęła,gdypowózzatrzymałsięprzeddomem.
—Gdybynieto,żeczujętakąulgę,bojesteśbezpieczny,to…przysięgam,prawiłabymcikazaniacałą
noc,ażdorana.
— Ale jestem bezpieczny — cedził wolno Gideon, gdy lokaj otwierał drzwi — a ty się uspokoiłaś.
Więcdarujemysobiekazaniaipójdziemydołóżka,hm?
Wychodząc z powozu Harriet spojrzała na męża krzywo. Wyszedł za nią. Wziął ją pod rękę i
wprowadziłnaschody.Całyczassięuśmiechał.
DrzwisięotwarłyipojawiłsięwnichOwl.Jegosmętnatwarzwydawałasięjeszczebardziejponura
niżzwykle.
—Dobrywieczór,milady,milordzie.Harrietprzyjrzałamusięuważnie.
—Czyktośumarł,Owl?
—Nie,proszępani.—SpojrzałnaGideona.—Mamygości.
— Gości? — Gideon przestał się uśmiechać. — Kto, u diabła, odwiedza nas o tej porze? Nie
zapraszałemnikogo.
—Pańscyrodziceprzyjechali,sir.
—Moirodzice?—wybuchnąłGideon.—Dodiabła!Cooniturobią?
OwlskierowałwzroknaHarriet.
—Powiedzianomi,żeotrzymalizaproszenieodladySt.Justin,proszępana.
—Tak,rzeczywiście.—Harrietudała,żeniewidzi,jakwGideonienarastafuria.—Zaprosiłamich,
bomyślałam,żepomogąmipowstrzymaćcięwtejsprawiezMorlandem.
—Tyichzaprosiłaś?Bezmojegopozwolenia?—spytałGideongniewnymtonem.
— Zrobiłam to, co uważałam za najlepsze, milordzie. Jeśli ty mi różnych rzeczy nie mówisz, nie
spodziewajsię,żejacibędęmówiłaowszystkichdrobiazgach.—Przeszłaobokniegoposchodachi
poszłapowitaćteściów.
Hrabia i hrabina Hardcastle siedzieli w bibliotece przed kominkiem. Podano im dzbanek z herbatą.
Spojrzelizniepokojem,gdyHarrietwpadładobiblioteki.
HrabiapopatrzyłnajpierwnaHarriet,apóźniejnaGideona,Zmierzyłsynagroźnymwzrokiem,aten
odwzajemniłsięrówniestrasznymspojrzeniem.
—Dostaliśmylist—burknąłHardcastle.—Dotyczyłdramatycznychwydarzeńgrożącychskandalem,
rozlewemkrwi,amożenawetimorderstwem.
—Psiakrew!—powiedziałGideon.—Harrietzawszemiałatalentdopisanialistów.
18
Dwie godziny później Gideon kopnął drzwi łączące jego sypialnię z sypialnią Harriet i wkroczył do
pokoju.Byłnastawionybojowo.
Harrietsiedziaławłóżku,opartaopoduszki.Spodziewałasiętejkonfrontacji.Zdawałasobiesprawę,
że Gideon stara się trzymać swoje emocje na wodzy od chwili, gdy zastali w domu jego rodziców.
Próbował się zachowywać przyzwoicie w stosunku do hrabiego i swej matki. Zrelacjonował im nawet
ostatniewydarzenia,coichwyraźniezaskoczyło.
Było jednak zupełnie jasne, że nie będzie się tak zachowywał w stosunku do Harriet, co przerażało
wszystkichopróczniej.
Oparł rękę na rzeźbionym filarku w nogach łóżka. Zdjął już ubranie, prócz spodni. Światło świec
uwydatniałozarysjegoszerokichramionipiersi;oczymubłyszczały.
—Niejestemzpanizadowolony,madame—powiedziałponuro.
—Widzęto,milordzie.
—Jakśmieszdecydowaćsamaowysłaniuzaproszeniadomoichrodziców?
—Byłamzałamana.BiegałeśpoLondynie,planującpojedynek,iniechciałeśmniesłuchać.Musiałam
znaleźćjakiśsposób,żebyciępowstrzymać.
— Panowałem nad sytuacją — szalał Gideon. Puścił filarek i podszedł bliżej. — Nad wszystkim, z
wyjątkiemciebie,jaksięokazuje.Dolicha,kobieto!Mężczyznapowinienbyćpanemwewłasnymdomu.
— Przecież jesteś panem w tym domu. Przeważnie. — Harriet próbowała się uśmiechnąć
pojednawczo. — Ale od czasu do czasu pojawia się też coś, co wymaga i ode mnie zdecydowanej
postawy.Byłeśtakiupartyiniechciałeśmniesłuchać.
—SprawazMorlandemnależaładomnie.
—Aledotyczyłarównieżmnie,Gideonie.Przecieżwyzwałeśgonapojedynekzewzględunamnie.
—Toniemaznaczenia.
—Ależma.—Harrietpodciągnęłakolanaiobjęłajerękami.Dotyczyłototaksamomnie,jakiciebie.
Dlaczegotaksięzłościsz?
— Wiesz, dlaczego. Nie porozumiałaś się ze mną, nim wezwałaś moich rodziców. — Głos Gideona
byłszorstki.—Niechcęichtutaj.Możezauważyłaś,żeledwiesiędosiebieodzywamy.Nierozumiem,
jakmogłaśsobiewyobrażać,żeichprzyjazdcośpomoże.
—Zależyimnatobieiwiedziałam,żesięzmartwią,żechceszryzykowaćżyciewpojedynku.
— Zmartwią się o mnie? Do cholery, jedyny powód, dla którego by się zmartwili, gdybym zginął w
pojedynku,toten,żewymarłabylinia.
— Jak możesz tak mówić? Widziałam twarz twojej matki dzisiaj wieczorem, gdy weszliśmy do
biblioteki.Byłabardzotobąprzejęta.
—Dobrze,zgadzamsię,żemojamatkabyćmożejeszczecośdomnieczuje.Aleojciectylkodlatego
chcemniewidziećżywego,żebysiędoczekaćwnuka.Niełudźsię,żepozatyminteresujego,cosięze
mnądzieje.
— Och, Gideonie, jestem pewna, że to nieprawda. — Harriet przyklękła i dotknęła jego ręki. —
Obchodzisz swego ojca. On tylko jest tak samo uparty, arogancki i dumny jak ty. W dodatku jest dużo
starszyijeszczebardziejsiętownimugruntowało.
—Niemamjegolat,alemożeszmiwierzyć,żetecechywemnieteżsięugruntowały.
—Bzdura.Jesteśbardziejtolerancyjnyielastycznyniżon.
Gideonuniósłbrwi.
—Naprawdę?
—Oczywiście.Spójrztylko,jakmnietolerujesz.
—Itojestbłąd—mruknął.—Byłemzbyttolerancyjnydlaciebie,mojapani.
— Gideon, chcę ci to uzmysłowić, posłuchaj. Jeśli chcesz być znów w przyjacielskich stosunkach z
ojcem,musiszmutoułatwić.Onniebędziewiedział,jakzburzyćmur,którywyrósłmiędzywamiprzez
ostatniesześćlat.
—Adlaczegojamamsięstaraćbyćznimwprzyjacielskichstosunkach?Przecieżtoonsięodemnie
odwrócił.
—Niezupełnie,Gideonie.Powierzyłcizarządzaniemajątkami.
—Niemiałwielkiegowyboru—odparowałGideon.—Jestemjedynymsynem,jakimupozostał.
— Nie zerwał zupełnie kontaktów — ciągnęła Harriet. — Odwiedzasz go dość często. Przypomnij
sobie,jakpopędziłeśdoniegoponaszejnocywjaskini.
—Mójojciecwydajetylkopolecenia,abymgoodwiedził,kiedymyśli,żeumiera.
—Możesądzi,żemusiużywaćtakiegopodstępu,żebycięwezwać?
Gideonwpatrywałsięwnią.
—Bożedrogi!Jakimcudemdoszłaśdotakiegowniosku?
— Połączyłam różne fakty w logiczną całość. Zauważ, że troska o zdrowie nie przeszkodziła mu
natychmiastruszyćcinaratunek.Przyjechał,bointeresujego,cosięztobądzieje.
WielkiedłonieGideonazacisnęłysięnajejramionach.Pochyliłsiębliżej.
—Mójojciecnieprzyjechałtu,żebymnieratować.Przyjechałbozaalarmowałaśmojąmatkęioboje
pomyśleli,żezakończęlinięhrabiówHardcastle.Tojestjedynypowód.Idosyćjużmamtychbzdur.
—Jateż.Chcę,żebyśmiobiecał,żebędzieszgrzecznydlaojca.Dajmuszansę.
—Niechcęjużrozmawiaćomoimojcu.Przyszedłemtuporozmawiaćztobą,mojapani.
Harrietpatrzyławyczekująco.
—Oczym?
—Otwoichobowiązkachjakomojejżony.Odterazbędzieszzemnąomawiaławażniejszedecyzje,na
przykładpomysłskontaktowaniasięzmoimirodzicami.Czytojasne?
— Ubiję z tobą interes, milordzie. Ja będę różne sprawy omawiała z tobą, pod warunkiem, że ty
będziesz omawiał je ze mną. Chcę mieć twoje słowo honoru, że w przyszłości będziesz ze mną
dyskutowałotakichsprawach,jaktogłupiewyzwanieMorlandanapojedynek.
—Niebyłopojedynku!Poco,docholery,wciążdotegowracasz?!
— Bo cię znam, Gideonie. Wiem doskonale, że byłby pojedynek, gdyby Morland nie stchórzył i nie
uciekłnakontynent.Igdybycośsięnieudało,mógłbycięzabić.Niemogłamznieśćtejmyśli.
Gideonowinaglezabłysłyoczy.
—Dlatego,żemniekochasz?
—Tak!—Harrietprawiekrzyknęła.—Ilerazymamcimówić,żeciękocham?
—Myślę—powiedziałGideon,kładącjąnaplecachiukładającsięobokniej—żebędzieszmusiała
mitopowtarzaćwiele,wielerazy.Ibędziesztomusiałamówićdokońcażycia.
—Doskonałe,milordzie.—Objęłagoramionamizaszyjęiprzyciągnęładosiebie.—Kochamcię.
—Pokażmi,jakbardzo.—Jegoręcejużbyłynajejciele.
Pokazała. Sześć lat temu Gideon zapomniał, co to znaczy kochać. Ale Harriet miała nadzieję, że jej
mążuczysiętegonanowo.
***
Następnego ranka Gideon zaraz po śniadaniu zaszył się w bibliotece. Nie był w nastroju do
zajmowaniasięrodzicami.Byliwdomuinicnatoniemógłporadzić.Przecieżniemógłichwyrzucić.
Stwierdziłjednak,żeskoroHarrietzaprosiłaichdoLondynu,musiichterazsamazabawiać.Powiedział
sobie,żemainne,ważniejszerzeczynagłowie.
Siadł przy biurku i studiował ostateczną wersję swej listy podejrzanych. Wybranie nazwisk
potencjalnych złodziei z list gości to wymagające wielkiej uwagi i nużące zajęcie. Na listach były
dziesiątki nazwisk, co niekoniecznie znaczyło, że wszyscy przyjęli zaproszenia. W czasie sezonu
pojawiałysięosoby,zaktórymiludzieszaleliiktórebyłyzapraszanenawszystkiewieczorki,baleigry
wkarty.Zgórywiadomobyło,żeprzyjdątylkonanajbardziejekskluzywneimprezy.
Gideon miał problem ze zorientowaniem się, kto z zaproszonych gości mógł uczestniczyć w danej
imprezie.Niewiedział,ktobyłobecniemodny,aktonie,ktomógłprzyjąćzaproszenie,aktoodrzucić.
Przezostatniesześćlatzupełnieodstałodtowarzystwa.
Kiedy raz jeszcze czytał listę, by ją uściślić, otwarły się drzwi. Do biblioteki z wahaniem wszedł
ojciecizatrzymałsię.
—Twojażonapowiedziała,żetumogęcięznaleźć—powiedziałHardcastle.
—Czyojciecczegośsobieżyczy?
—Chciałbymztobązamienićsłowo,jeśliniemasznicprzeciwkotemu.
Gideonwzruszyłramionami.
—Proszęusiąść.
Hrabiaprzeszedłprzezpokójiusadziłsiępodrugiejstronicbiurka.
—Jesteśzajęty?
—Mamproblem,nadktórympracujęodkilkudni.
—Aha.Cóż…—Hardcastleprzebiegłwzrokiempobiblioteceirazczydwachrząknął.—Jakwidzę,
niewiedziałeś,żeHarrietposłałapomatkęipomnie?
—Nie,niewiedziałem.
Hardcastlespojrzałkarcąco.
—Onachciałajaknajlepiej,wieszchyba?
—Zareagowałazbythisterycznienasytuację,którabyłacałkowiciepodkontrolą.
— Mam nadzieję, że nie potraktowałeś jej zbyt ostro wczoraj wieczorem. Widziałem, że byłeś
zdenerwowany.
Gideonuniósłjednąbrew.
—Harrietijajużomówiliśmytęsprawę.Niemasięoconiepokoić.
—Dopioruna,człowieku!Ocotuwogólechodziło?Pojedynek?ZMorlandem?Cocięopętało,żeby
zaczynaćzMorlandem?
—NapastowałHarrietwmuzeumpanaHumboldta.Uratowałasię,bouderzyłagowgłowęwielkim
kamieniem.Niestety,przeżyłto,więcmusiałemjagowyzwać.Prosteijasne,tylkoHarrietsięzabardzo
przejęła.
—MorlandnapastowałHarriet?—Hardcastlebyłwyraźniepodwrażeniem.—Dlaczego,dodiabła?
Gideonstudiowałlistęgości,którątrzymałprzedsobą.
— Prawdopodobnie wiedział, że nie uwiedzie jej, tak jak Deirdre. — Odkreślił jedno z nazwisk na
liście.
—Deirdre?
Zapanowaładługacisza.Gideonniepodnosiłwzroku.Dalejodhaczałnazwiska.
—Chceszmipowiedzieć,żetoMorlanduwiódłDeirdreRushtonsześćlattemu?—spytałwkońcu
Hardcastle.
—Tak.Oilesobieprzypominam,wspominałemrazczydrugi,żemiałaromanszinnymmężczyzną,a
jajejnawetnietknąłem.
—Tak,ale…
—Aleojciecmyślał,żetozemnąmiaładziecko—przerwałmuGideon.—Zaprzeczałemtemukilka
razy,leczniktniezwróciłnatouwagi.
— Była córką proboszcza… — W głosie ojca nie było agresji, tylko wielki smutek. — A przecież
powiedziałagospodyniiswemuojcu,żetobyłotwojedziecko.Pocobymiałakłamać,jeślichciałasię
zabić?
—Samsięczęstonadtymzastanawiałem,aleDeirdretylerazywtedykłamała,żetojednokłamstwo
więcej…
Hardcastlezmarszczyłbrwi.
—CzywiedziałeśwtedyojejromansiezMorlandem?
—Samamipowiedziałaostatniegowieczoru.Później,gdybyłopowszystkim,niebyłosposobu,żeby
toudowodnić.Morlandbyłżonaty,ajegobiednażonamiałaitakdosyćkłopotów.
—Jegożona?Cośsobieprzypominam.Takiesmętnestworzeniebezwyrazu.
— Mówili, że nie był dla niej zbyt miły — wspominał Gideon. — Nie widziałem sensu, żeby
publicznie oskarżać go o uwiedzenie Deirdre. Nikt by mi nie uwierzył, a jego biedna, smutna żona
miałabyjeszczewięcejzmartwień.
— Rozumiem. Zauważyłem wtedy, że nie widuje się już Morlanda w twoim towarzystwie, ale
myślałem,żeodwróciłsięodciebiejakwszyscyinni.Atotyzerwałeśtęznajomość
—Tak.
— To był trudny okres dla nas wszystkich — powiedział Hardcastle. — Twój brat zmarł kilka
miesięcywcześniej.Matkajeszczeniedoszładosiebiepotymszoku.
—Ojciecteżnie—powiedziałchłodnoGideon.—Widziałemjasno,żejużnigdyniedojdzie.
—Tobyłmójpierworodnysyn—powiedziałpowoli.—Przezdługiczasmójjedyny.Przezkilkalat
po jego urodzeniu twoja matka nie zachodziła w ciążę. Był wszystkim, co mieliśmy, i w dodatku był
takim synem i dziedzicem, jakiego można sobie tylko wymarzyć. Chyba dlatego był uprzywilejowany,
nawetgdytyjużsiępojawiłeś.
—Ibyłojasne,żewoczachojcanigdyniezajmęjegomiejsca.Odczułemto,sir.
HardcastlespojrzałnaGideona.
— Jak już powiedziałem, strata Randala była wielkim szokiem, a potem jeszcze ten skandal ze
śmierciąDeirdre.Potrzebowaliśmyczasu,żebysięztympogodzić,synu.
—Niewątpliwie.—Gideonspojrzałnaswojelistynazwisk.Przynajmniejnasiebieniewrzeszczymy,
pomyślał. Po raz pierwszy w ogóle rozmawiali o przeszłości w miarę rozsądnie. Chciałbym o coś
zapytać.Czykiedykolwiekwierzyłojciecwteinnehistorie,októrychszeptano?
—Niebądźidiotą.Oczywiścienigdyniewierzyliśmyaniprzezmoment,żebyśmiałcośwspólnegoze
śmierciąRandala.Przyznaję,sądziłem,żezachowałeśsięniegodniewstosunkudoDeirdreRushton,ale
anitwojamatka,anijanawetprzezchwilęnieuważaliśmycięzamordercę.
Gideonspojrzałojcuwoczyitrochęsięodprężył.
—Cieszęsię.—Nigdyniebyłdokońcapewien,któreplotkirodzicesłyszeliiwktórewierzyli.Tyle
ichbyłosześćlattemu,jednegorszeoddrugich.
—Nadczympracujesz?—spytałHardcastlepochwili.
Gideonzawahałsię,leczodpowiedział.
—Szukamszefatejszajkizłodzieizjaskiń.
— Pamiętam, jak mówiłeś, że to prawdopodobnie ktoś przyjmowany w towarzystwie, kto się też
interesujeskamielinami.Wymieniałeśrównieżmniejakokandydata—mruknąłHardcastle.
Gideonzobaczyłwoczachojcabłyskironii.
—Pewnieojciecprzyjmietozulgą,żejestskreślonyzlistypodejrzanych.
—Najakiejpodstawie?
— Takiej, że ostatnio nie bywa w towarzystwie. Potrzebuję kogoś, kto swobodnie porusza się po
Londynie,bywanaprzyjęciachitakdalej…—wyjaśniałGideon.—Ojcieczmatkąprzezostatnielata
żyliwHardcastleHousejakpustelnicy.
—Nowiesz,mojezdrowie…—Hrabiaspojrzałnasynaprzenikliwie.
— Jak podkreśliła wczoraj wieczorem Harriet, zdrowie nie przeszkodziło ojcu pognać do Londynu
zarazpootrzymaniujejlistu.
—Ostatniolepiejsięczuję.
—Niewątpliwiezpowodunadzieinawnuka.
Hardcastlewzruszyłramionami.
—Czasleci…Tatwojalistajestdośćdługa.
—Trudnojestustalić,ktomógłbyznaćjaskiniewUpperBiddleton.Zakażdymrazem,gdypytamw
klubie,dowiadujęsię,żeznowuktośsięzacząłinteresowaćzbieraniemskamielin.Niemiałempojęcia,
żetyleosóbfascynujesięstarymikośćmi.
— Może mogę ci pomóc. W okresie, gdy się interesowałem skamielinami, znałem sporo
kolekcjonerów.Mogęrozpoznaćjakieśnazwiskanatwojejliście.
Gideonzawahałsię,alepochwiliodwróciłlistętak,byojciecmógłjąprzestudiować.
—Ciekawe—mówiłHardcastle,wodzącpalcempospisienazwisk.—JenkinsiDonellymogąbyć
skreśleni. O ile pamiętam, rzadko wyjeżdżają z Londynu i na pewno nie pojechaliby do tak mało
popularnejmiejscowościjakUpperBiddleton.Pozatym,małosięinteresująskamielinami.
Gideonspojrzałnaojca,apotempochyliłsię,żebypostawićznaczekprzytychnazwiskach.
—Świetnie—powiedziałsztywno.
—Aczymógłbymcięspytać,dlaczegotakkonieczniechceszschwytaćtegotajemniczegoczłowieka?
— Jak tylko wrócimy do Upper Biddleton, Harriet popędzi do swych ukochanych jaskiń. Chcę mieć
pewność, że będzie tam bezpieczna. Nie uspokoję się, póki ten ktoś, kto kieruje szajką, nie zostanie
zatrzymany.NastępnymrazemHarrietmożewpaśćnatakich,copodrzynajągardła,anietylkokradną.
—Rozumiem.Uważasz,żeszefbandywrócidojaskiń?
— Nie widzę powodu, dla którego nie miałby chcieć wrócić, gdy sprawa przycichnie. Z pewnością
wie, że ja nie mogę siedzieć cały czas w Upper Biddleton i pilnować plaży. A wszystko świetnie
działało, póki Harriet przypadkowo nie weszła do tej jaskini. Tak, myślę, że może spróbować jeszcze
raz.
Hardcastleściągnąłbrwi.
— W takim razie zabierajmy się do pracy. — Spojrzał na dwa następne nazwiska na liście. —
Restonville i Shedwick mają fortuny, których król Midas by się nie powstydził. Nie mają potrzeby
uciekaćsiędotakichmetod.
—Wporządku.—Gideonskreśliłjeszczedwanazwiska.
***
Pracowalidalejprzezjakiśczas,stopniowoskracająclistę.Byliwpołowietejroboty,gdydopokoju
wpadłyHarrietiladyHardcastle,gotowedowyjścia.Gideonwrazzojcemuprzejmiewstali.
— Chciałam was tylko zawiadomić, że idziemy na zakupy, milordzie — powiedziała Harriet od
niechcenia.—Twojamatkażyczysobieobejrzećnajnowsząmodę.
— Koniecznie potrzebny mi nowy kapelusz i materiały na suknie — powiedziała lady Hardcastle,
obdarzającHarrietlekkimuśmiechem.
Wyrazoczumatki,gdypatrzyłanaHarriet,nieuszedłuwagiGideona.Chybaoczarowałapowoliijego
matkę,takjakwszystkichinnych.
—Nictakniepozwalalepiejsiępoznaćdwómkobietomjakwyprawanazakupy—ciągnęłaradośnie
Harriet.—Twojamatkaijamamywielewspólnego,milordzie.
Gideonuniósłbrew.
—Co,naprzykład?
—Ciebie,oczywiście.—Uśmiechnęłasię.
WzrokladyHardcastlewędrowałniepewniezmężanasyna.
—Widzę,żejesteściezajęci.
—Właśnie—odparłHardcastle.—Przeglądamylistępodejrzanych.
Harrietzdumiałasię.
—Podejrzanych?
—Zapomniałemojcaprzestrzec—jęknąłGideon—żebynicotymniemówił.
—Ocochodziztymipodejrzanymi?—dopytywałasięHarriet.
— Szukam kogoś, kto mógł zorganizować tę szajkę złodziei złapanych w jaskiniach — wyjaśnił
Gideon. — Mam powody sądzić, że jest to osoba przyjmowana w najlepszych salonach. Musi to być
równieżktoś,ktosporowieojaskiniachwskałach.
—Możekolekcjonerskamielin?
Gideonniechętnieprzytaknął.
—Tak,całkiemmożliwe.
—Wspaniałypomysł.Kolekcjonerzyskamielinmogąbyćbezwzględni,mówiłamci.—OczyHarriet
rozbłysły entuzjazmem. — Może mogę pomóc. Poznałam tu w Londynie wielu kolekcjonerów i kilku
wydajemisiębardzoniewyraźnych.
Gideonuśmiechnąłsięponuro.
— Ty uważasz większość swoich kolegów za niegodnych zaufania. Nie sądzę, żeby twoja opinia
pomogła nam zawęzić listę. W każdym razie możesz mi dać spis członków tego twojego Towarzystwa.
Porównamgozmoimilistami.
—Oczywiście.Przygotujęto,jaktylkowrócimyzzakupów.
LadyHardcastlespojrzałanamęża.
—Aktojestnarazienatejliście?
—Sporoludzi.Todługalista.—odparłHardcastle.
—Mogęjązobaczyć?—LadyHardcastlepopłynęładobiurka.
Harrietprzeszłazaniąispojrzałajejprzezramię.
—Bożedrogi!Jakmożeszwogóleznaleźćwinnegowśródtylupodejrzanych?
— To nie będzie łatwe — powiedział Gideon. — Proponuję, żebyście już obie poszły. My z ojcem
będziemynadtympracować.
LadyHardcastleskrzywiłasię,patrzącnalistę.
— Nie widzę tu Bryce’a Morlanda. O ile pamiętam, nie interesował się nigdy skamielinami, ale na
pewnoznadobrzeokoliceUpperBiddleton.
Gideonspojrzałnamatkę.
—Rozważałemtęmożliwość.Niemiałbyżadnychskrupułów,żebyposunąćsiędokradzieży,alenie
uważam,żebytobyłon.Nawetgdybybył,toniemamysięczymmartwić,bowyjechałzkraju.
—Racja.—LadyHardcastledalejstudiowałalistę.—ACliveRushton?Jegonazwiskateżniema.
Swego czasu był zapamiętałym zbieraczem. — Spojrzała na męża. — Jeśli dobrze pamiętam, to on cię
wciągnąłwtedywtohobby,mójdrogi.
Zapanowałanieprzyjemnacisza.Hardcastlekręciłsięniepewnienakrześle.
—Byłmoimproboszczem.Miałbykierowaćgangiemzłodziei?
Gideonpowoliusiadł.Patrzyliwzamyśleniunamatkę.
—Umieściłemgozpoczątkunaliście,alewykreśliłem,gdyzorientowałemsię,żeniemagonawielu
listachgościwdomach,którezostałyobrabowane.ZtegoteżpowoduwykreśliłemnazwiskoMorlanda.
Człowiek, którego poszukuję, jest zapraszany do najbardziej ekskluzywnych salonów śmietanki
towarzyskiej.RushtoniMorlandnieobracająsięwtychkręgach.
— Boże, przecież to nic nie znaczy — zauważyła lady Hardcastle. — Najlepsze domy pękają w
szwach,gdyurządzanyjestdużywieczorekczybal.Imprezabyłabynieudana,gdybyniebyłostrasznego
tłoku. Wprawdzie należy przy wejściu pokazywać zaproszenie, ale wiesz, jak to jest. Schody i hall są
zwykłezatłoczoneprzytakichokazjach.Możnasięprześlizgnąć.
— Twoja matka ma rację — powiedziała prędko Harriet. — Jeśli ktoś jest odpowiednio ubrany i
pojawi się razem z kimś za proszonym, śmiało może wejść do zatłoczonej sali balowej. Kto w takim
ściskuzauważyjednegododatkowegogościa?
Gideonstukałpalcamiwbiurko.
—Możemaszrację.
Hardcastlerównieżzapaliłsiędotejmożliwości.
—Oczywiście,żemająrację.Przecieżmożnanawetzaczekaćażbędzienajwiększytłok,iwejśćod
stronyogrodu.Niktbyniezauważył.
—Skorotak—mówiłszybkoGideon—Rushtonjestwciążprawdopodobnymkandydatem,Morland
również.Dolicha,ijeszczewieluinnych.
Hardcastleuniósłdłoń.
—Wciążjednakten,ktokierowałszajką,musiałdobrzeznaćjaskiniezUpperBiddleton.Topozwala
skrócićlistę.
—Myślę,żetak.
— Możesz zawsze zwrócić się do Harriet albo do mnie, jeśli będziesz jeszcze potrzebował
przewodnika po życiu towarzyskim. — Lady Hardcastle uśmiechnęła się, naciągając rękawiczki —
Chodź, Harriet, musimy iść. Marzę, żeby znów pochodzić po Oxford Street. Była tam wspaniała
francuskamodystka,którarobiłaprzepiękneczepki.
—Tak,oczywiście—powiedziałauprzejmieHarriet.PatrzyłatęsknienależącąprzedGideonemlistę.
Byłojasne,żewolałabysięzająćtymniżiśćnazakupy.
—Aprzyokazji—dodałaladyHardcastle,zatrzymującsięprzydrzwiach—czasjuż,żebyHarriet
wydała przyjęcie. Pomogę jej. Zaproszenia zostaną wysłane dziś po południu. Nie róbcie żadnych
planównawtorkowywieczórwprzyszłymtygodniu.
Gideonodczekał,ażHarrietimatkawyjdązbibliotekiispojrzałnaojcasiedzącegopodrugiejstronie
biurka.
—Harrietchybamarację—powiedziałwolno.
—Wczym?
— Może częściej powinienem mówić innym o swoich planach i o tym, co robię. Dzisiejszego ranka
więcejsiędowiedziałemnatematmoichpodejrzanychniżwciągukilkudni,kiedysiedziałemnadtym
sam.
Hardcastlezachichotał.
— Nie jesteś jedynym, który się ostatnio paru rzeczy dowiedział. A teraz mam propozycję. Może
byśmy dziś po południu wpadli do kilku moich klubów? Mogę odnowić jakieś znajomości, popytać, i
możenamsięudajeszczeskrócićlistę.
—Doskonale.
Gideonzdałsobiesprawę,żewłaśniezaakceptowałojcajakowspólnikawtymprzedsięwzięciu.Było
touczuciedziwne,alenienieprzyjemne.
***
GdyGideonzojcemweszlidoklubu,rozległsięszmerzdziwienia.Kilkudawnychkolegówhrabiego
kiwnęłogłowamiwyraźniezadowolonychzespotkaniastaregoprzyjacielapotylulatach.
Zanimzbliżyłsiędonichktokolwiekinny,rzucilisiędonichApplegateiFry.
— Może panowie wypiją z nami szklaneczkę porto — radośnie zaprosił Applegate. Spojrzał na
hrabiego.—ŚwiętujemydruzgocącezwycięstwoSt.JustinanadMorlandem.Przypuszczam,żepanotym
słyszał,Hardcastle.Opowiadajądzisiajotymwcałymmieście.Tentchórzwolałuciecnakontynentniż
walczyćzpańskimsynem.
—Tak,słyszałem.
—Muszępowiedzieć,żetorzucazupełnienoweświatłonatenieprzyjemnościsprzedsześciulat—
oświadczyłFry.Nachyliłsiękonfidencjonalniedohrabiego.—Widzipan,ladySt.Justinwyjaśniłanam
conieconatentemat.
—Achtak?—Hardcastlewziąłszklaneczkęporto.
— A teraz ta historia z Morlandem dowodzi, że plotki z przeszłości były bez sensu — podsumował
Fry. — St. Justin to nie tchórz i nie boi się stanąć w obronie honoru kobiety. W dodatku pokazał, że
potrafizachowaćsięwłaściwie,kiedytrzeba.
— Lady St. Justin zawsze tak twierdziła. — Applegate potrząsnął głową. — Wie pan, jak to jest z
plotką.Okropnarzecz.
Dołączyłodonichjeszczekilkupanów,którzychcielipowitaćHardcastle’a.
—SłyszeliśmyoMorlandzie—odezwałsięjedenznich.—Dobrze,żesięgopozbyliśmy.Nigdymu
nie ufałem. W zeszłym roku miał chrapkę na moją córkę. Na pewno chciał położyć łapę na jej posagu.
Głupiadziewczynamyślała,żejestwnimzakochana.Niełatwobyłojejtowyperswadować.
— Podobno — powiedział teraz jego towarzysz — kupił pan swojej małżonce fantastyczną klacz.
Mojażonatakjejzazdrości,żeteżchcenowegokonia.Zastanawiałemsię,czymógłbymipandoradzić
cośnaczwartkowejaukcjiwTatersall’s.
—Nieplanowałemudziałuwczwartek—odpowiedziałGideon.
Mężczyznakiwnąłgłową,zaczerwienionyzewstydu.
— Rozumiem, oczywiście. Nie chciałem się narzucać. Myślałem tylko, że gdyby pan tam akurat był,
mógłbymipanszepnąćsłówko.
Gideonzauważyłostrzegawczespojrzenieojcaiwzruszyłlekkoramionami.
— Oczywiście, jeżeli będę w czwartek w Tattersall’s, chętnie wskażę panu jednego czy drugiego
konia,odpowiedniegodlamałżonki.
Rozmówcasięrozpromienił.
—Dziękuję.No,tobędęsięzbierał.NapewnozobaczymysięwieczoremnabaluuUrskinów.Żona
mówi,żewypadasiępokazać.Mówi,żecałyświattambędzie,żebyzobaczyćpanailadySt.Justin.
***
Cały świat, a w każdym razie śmietanka towarzyska, pokazała się tego wieczoru na sali balowej
Urskinów.Odrazubyłowiadomo,żeprzyszlituzpowoduGideonaiHarriet.
LordiladySt.Justinstalisięgłównąatrakcjąwieczoru,aobecnośćhrabiegoihrabinyHardcastlebyła
dodatkowympowodemdodumygospodyni.
Effie i Adelajda były przejęte i niezwykle uhonorowane powiązaniami z tą najmodniejszą parą. Dla
Felicitywszystkotobyłoszaleniezabawne.PrzykońcuwieczoruHardcastleodnalazłGideona,stojącego
przyoknie.PierwszyrazodpoczątkubaluGideonbyłsamirozkoszowałsięchwiląsamotności.
— Zdumiewające, ilu przyjaciół masz ostatnio. — Hardcastle sączył szampana, przyglądając się
tłumowi.
— Prawda? Wydaje się, że jeśli idzie o towarzystwo, zmazałem swoją plamę na honorze.
Zawdzięczamtowszystkomojejnadzwyczajnejżonie.
— Nie — powiedział Hardcastle z nieoczekiwaną stanowczością. — Dzięki swej małżonce
odzyskałeś tylko reputację w oczach społeczeństwa. Ale twój honor zawsze był twój. I nigdy go nie
zszargałeś.
Gideonbyłtakzdumiony,żemałoniewypuściłkieliszkazręki.Odwróciłsiędoojca,niewiedząc,co
powiedzieć.
—Dziękuję,sir—zdołałwydusić.
—Niemaszmizacodziękować—mruknąłhrabia.—Jestemdumny,żejesteśmoimsynem.
19
NastępnegorankaHarrietbyłajeszczewswojejsypialni,gdyprzyszładoniejladyHardcastle.Harriet
odłożyłaartykułohistoriinaturalnejzamieszczonywmagazynie,któryniedawnokupiła.Uśmiechnęłasię
doteściowej.
—Dzieńdobry,ladyHardcastle.Myślałam,żepanijeszcześpi.Jestdopierodziesiąta,awczorajtak
późnowróciliśmy.
— Okropnie późno, prawda? Obawiam się, że przyzwyczaiłam się już do wiejskiego trybu życia.
Trochę to potrwa, zanim znów będę się nadawać do późnego chodzenia do łóżka. — Lady Hardcastle
przefrunęładoniewielkiegokrzesełkaprzyoknieilekkousiadła.
—Chciałamztobąporozmawiać,jeśliniemasznicprzeciwkotemu.
—Oczywiście,proszębardzo.
LadyHardcastleuśmiechnęłasięłagodnie.
—Niewiem,jakmamzacząć.Myślę,żemuszęzacząćodpodziękowania.
Harrietsięzdumiała.
—Zaco?
—Jakto?Zawszystko,cozrobiłaśdlaGideona,oczywiście.Arównieżzato,cozrobiłaśdlamojego
mężaidlamnie.
—Ależnicniezrobiłam—protestowałaHarriet.—Naraziłampaństwaniepotrzebnienapośpieszną
wyprawędonas,aprzyokazjiokropniezdenerwowałamGideona.Jestemszczęśliwa,żesiętowszystko
dobrze skończyło. Przy odrobinie szczęścia wyjedziemy niedługo z Londynu do Upper Biddleton. Nie
przepadamzamiejskimżyciem.
LadyHardcastlewytwornieuniosłarękę.
—Niezrozumiałaśmnie,mojadroga.Dziękujęcizacośznacznieważniejszegoniżwezwanienasdo
Londynu.Dałaśmizpowrotemsyna.Niewiem,czykiedykolwiekzdołamcisięodwdzięczyć.
Harrietwpatrywałasięwteściową.
—LadyHardcastle,zapewniam,żeprzeceniamniepani.
— Nie. Sześć lat temu, po śmierci mojego najstarszego syna, byłam zrozpaczona, przygnębiona jak
nigdywżyciu.Niemogłamsięztegowyzwolić.Mijałymiesiące.PrzeprowadziliśmysięnawetzUpper
Biddleton do Hardcastle House, ponieważ doktor uważał, że zmiana może mi pomóc. I kiedy w końcu
zaczęłampowracaćdożycia,dowiedziałamsię,żeniemalżestraciłamdrugiegosyna.
—Musiałotobyćdlapaniokropne—cichopowiedziałaHarriet.
— Przez pewien czas mój mąż nie chciał nawet z nim rozmawiać ani wpuszczać do domu. Wszyscy
oskarżaliGideonaookropnepotraktowaniebiednejDeirdreRushton.PojakimśczasieGideonpoprostu
przestałzaprzeczać.Odwróciłsięodnaswszystkich,aletrudnogozatopotępiać.
—AlepanimążpowierzyłmuzarządzaniemajątkamiHardcastle’ów.
— Tak. Kiedy wystraszył się, że zdrowie go opuszcza, wezwał Gideona i wszystko mu przekazał.
Myślałam,żetopoprawiichstosunki,aletakniebyło.IlerazyGideonwszedłdodomu,zawszepokłócił
sięzojcem.
—Gideonjestuparty.
— Jego ojciec też. Pod pewnymi względami są bardzo podobni, chociaż się do tego nie przyznają.
Muszęcipowiedzieć,żekiedywczorajzastałyśmyichwbibliotecerazem,omałoniepopłakałamsięz
radości.Porazpierwszyodsześciulatwidziałamichspokojnierobiącychcośrazem.Awszystkodzięki
tobie.
Harrietdotknęłajejręki.
—LadyHardcastle,tobardzomiłezpanistrony,alezapewniampanią,żezrobiłamniewiele.
DłońladyHardcastlezacisnęłasięnaręceHarriet.
—Mójsynstałsiętaknieznośnyiniebezpiecznyjakgonazywali:Potwór.
—DobryBoże—powiedziałaHarriet.—Nigdyniebyłtakizły.Przedewszystkimbyłzawszebardzo
rozsądny.Ibardzomiłydlamnie.
—Miły?—LadyHardcastlebyłazdumiona.—Onuwielbiaziemię,poktórejstąpasz.
TerazHarrietspojrzałazdumiona,apóźniejsięroześmiała.
—Cóżzaprzesada!Owszem,przyznaję,żemiulega,alezapewniampanią,żemnienieuwielbia.
—Jestempewna,żesięmylisz,Harriet.
Harrietstanowczopokręciłagłową.
—Nie,wcalenie.Sammipowiedział,żezapomniał,cotoznaczykochać.Ożeniłsięzemną,bojest
niezwyklehonorowyiniemiałwyboru.Jesteśmydobrymiprzyjaciółmi,aletowszystko.
— Jesteście mężem i żoną — powiedziała twardo lady Hardcastle. — Widziałam, jak mój syn na
ciebie patrzy. Założę się o brylanty Hardcastle’ów, że jesteście więcej niż dobrymi przyjaciółmi, moja
droga.
Harrietsięzaczerwieniła.
— No, oczywiście, jest między nami naturalny pociąg, jak to w małżeństwie. Ale niczego więcej w
tymniewidzę.
LadyHardcastleprzypatrywałasięjejdokładnie.
—Aletyjesteśwnimzakochana,prawda?
Harrietzmarszczyłanos.
—Czytotakwidać?
—Oczywiście.Zauważyłamtoodchwili,gdyciępoznałam.Myślę,żewszyscyinniteżtowidzą.
— O Boże… — Harriet westchnęła. — Tak się staram to ukrywać. Nie chcę zawstydzać Gideona
publicznie.Tobardzoniemodnewtowarzystwiepokazywaćtakieuczuciamiędzymężemażoną.
LadyHardcastleuniosłasię,jakbybyłapiórkiem,inachyliłasię,byuścisnąćHarriet.
—Niesądzę,żebymójsynkiedykolwiekmógłsięprzezciebiewstydzić.Uwierzyłaśwniego,kiedy
sądził,żeniktinnyniewierzy.Nigdycitegoniezapomni.
—Jestnaswójsposóbbardzolojalny—ciepłostwierdziłaHarriet.—Możnananimpolegać.Bardzo
podobałbysięmojemuojcu.
LadyHardcastlepodeszładodrzwiijeszczesięnamomentzatrzymała.
— Ludzie nazywali mego syna Potworem po tym, co zdarzyło się sześć lat temu. Jego figura i ta
strasznabliznasprawiły,żeprzezwiskopozostało,iobawiamsię,żedopewnegostopniażyłtak,żebyna
niezasługiwać.Aletwojezaufanieiwiarawniegoodmieniłygo.Dziękujęcizatozcałegoserca.
LadyHardcastlewyfrunęłazpokojuibardzodelikatniezamknęłazasobądrzwi.
***
Wartomiećtakąokropnąopinię—stwierdziłaAdelajdanaprzyjęciuuSt.Justinów.—Patrzcienaten
tłum.Harriet,mojadroga,okazałaśsięwspaniałągospodynią.Gratuluję!
—Rzeczywiście,Harriet.—Effierozglądałasięzzadowoleniem.DomSt.Justinówpękałwszwach.
—Potwornyścisk.Wszystkobędziejutrowgazetach.
Felicityuśmiechnęłasiędosiostry.
—Śmiałomożemypowiedzieć,żezdobyłaśdostatecznąogładętowarzyską,żebyniekompromitować
St.Justinapublicznie.Niktniepowie,żepoślubiłnieodpowiedniągospodynię.
Harrietzrobiładoniejminę.
— Nie chcę, żeby któraś z was myślała, że sama to zrobiłam. Prawda jest taka, że lady Hardcastle
wszystko zorganizowała. Ja jestem tylko bezgranicznie szczęśliwa, że wszyscy, którzy byli zaproszeni,
przyszli.
—Ijeszczeparuinnych—zauważyłaFelicity.—Niktsięniemógłoprzeć.TyiSt.Justinzdobyliście
uznanie całego towarzystwa przebojem. Na niego patrzą jak na cierpiącego przez lata romantycznego
bohatera,atyjesteśdamą,któragopokochałamimojegomrocznejprzeszłości.Historiajakzgotyckiej
powieści.
— Nie wiem nic o gotyckich romansach — powiedziała Effie — ale nie da się zaprzeczyć, że wy
dwojejesteścieterazwmodzie.Wspaniałymomentnawydanietakiegoprzyjęcia.
— Tak właśnie powiedziała lady Hardcastle — przyznała Harriet. — Ja będę szczęśliwa, jak się to
skończy.
Pojawili się dwaj znajomi, bardzo przystojni młodzieńcy i ruszyli w stronę Felicity i jej rodziny.
Harrietnachyliłasiędosiostry.
—Nadchodząadonisi.
Felicityuśmiechnęłasięczarująco.
—Sąbardzoatrakcyjnąparą.Martwimnietylko,żewszystkorobiąrazem.Ciekawimnie,jakdaleko
sięwtymposuwają.
—Felicity,doprawdy.—Effiezrobiłazgorszonąminę.
Harriet stłumiła chichot, gdy się zbliżyli. Poczekała, aż się wszyscy przywitają, i wycofała się,
wiedząc, że nie odczują jej braku. Bliźniacy adonisi interesowali się tylko Felicity, a Harriet miała
ciekawszerzeczydoroboty.
Gideonijegorodzicepodrugiejstronieprzepełnionegosalonurozmawializjakąśparą,którejHarriet
nieznała.PewniejacyśprzyjacieleladyilordaHardcastle.
W pokoju zrobiło się gorąco. Harriet przez chwilę się wach lowała, ale zdecydowała wyjść do
ogrodu,byzaczerpnąćświeżegopowietrza.Kilkaosóbpokiwałodoniejprzyjacielsko,gdyprzechodziła
dodrzwi.
Pokilkuminutachbyławhallu.Owlkomenderowałsztabemlokajów,roznoszącychtacezszampanem
izakąskami.Kiwnąłgłowąponuro.
—Czywszystkowporządku,Owl?—spytałaHarriet.
—Panujemywtejchwilinadsytuacją,proszępani,aletłumjestwiększy,niżoczekiwaliśmy.Można
tylkomiećnadzieję,żeniezabraknieszampana.
—Ojej—przeraziłasię.—Czytomożliwe?
Zawszeistniejemożliwośćkatastrofyprzytakichuroczystościach,proszępani—odpowiedziałOwl.
—Oczywiście,zrobię,comogę,żebytegouniknąć.
—Oczywiście.
Harriet pobiegła korytarzem do tylnego wyjścia, ale zmieniła zamiar, gdy się nagle zorientowała, że
obluźniła się jej podwiązka. Zdecydowała się iść na górę do swojej sypialni, żeby ją zawiązać. Na
szczycie schodów skręciła w lewo i poszła dalej korytarzem. Nie było wątpliwości. Podwiązka
zdecydowanie się rozwiązała, a pończocha zaczęła opadać. Całe szczęście, że zauważyła to w porę.
Byłobyokropne,gdybypończochaspadłajejdokostkiwczasiepierwszegoprzyjęcia.
W korytarzu było ciemniej niż zwykłe, stwierdziła. Ktoś zdmuchnął niektóre ze świec w kinkietach.
Pewnie Owl starał się oszczędzać. Otworzyła drzwi do swojej sypialni i stanęła jak wryta, kiedy
zobaczyła, że nie jest całkowicie pogrążona w ciemności — na sekretarzyku paliła się świeca.
Wiedziała, że jej tam nie zostawiła. Podeszła zaniepokojona, zastanawiając się, czy to pokojówka ją
zapaliła.
Wtedy zobaczyła garbatą postać, pochyloną nad otwartą szufladą. W sekundzie wiedziała, co się
dzieje.Byłatoszuflada,gdzietrzymałaswojącennąskamielinę.
— Stój, złodzieju! — wrzasnęła. Ruszyła do przodu, dzierżąc swą jedyną broń, wachlarz. — Stój
natychmiast!Jakśmiesz?
Ciemna figura uniosła się. Intruz zatrzasnął szufladę i obrócił się, skulony, przodem do Harriet. W
świetleświecujrzaławykrzywionątwarzpanaHumboldta.
—Przekleństwo!—zasyczał.Skoczyłdodrzwi,przewracającHarriet.Upadłanadywanioparłasięo
łóżko.Wyciągnęłarękęinatrafiłananocnik.Schwyciłagoipróbowaławstać.
—Cosiętu,udiabła,dzieje?—grzmiałoddrzwiGideon.—Dopioruna,Harriet!
W tym momencie uciekający Humboldt wpadł prosto na Gideona, który złapał go za kark i odrzucił.
Humboldtzjękiemzwinąłsięnadywanie.
— Dopilnuj go, Dobbs. — Gideon dwoma susami przeskoczył pokój, pochylił się i wziął Harriet w
objęcia.
—Wporządku?—spytałochryple.
—Tak,tak,nicminiejest.—Westchnęła.—DziękujęBogu,żegozłapałeś.Myślę,żechciałukraść
mójząb.
— Raczej szukał pani klejnotów, lady St. Justin — powiedział od drzwi Dobbs. — A to chytrus.
Nawet wygląda na złodzieja, co? Nie zawsze można ich rozpoznać po wyglądzie, oczywiście, ale ten
gośćwyglądanakryminalistę.
Gideonodwróciłsię,trzymającHarrietwramionach.PatrzyłanaHumboldta,którypowolisiadałna
dywanie.
—Naprawdę,panieHumboldt.Jakpanmógłtaksięstoczyć?Powiniensiępanwstydzić.
Humboldtjęknąłipozwolił,żebyDobbsgopostawił.
— Chodziłem sobie i zgubiłem się tutaj. Na pewno nie miałem zamiaru ukraść klejnotów lady St.
Justin.Pocomibiżuteria?
— Jeśli szukał pan biżuterii, w co wątpię, prawdopodobnie miał pan zamiar ją spieniężyć, żeby
finansowaćswojąpasjękolekcjonera—stwierdziłaHarriet.
Humboldtspojrzałnanią.
— To nieprawda. Dobrze, jeśli pani musi wiedzieć… Słyszałem plotki, że znalazła pani coś
interesującego w jaskini w Upper Biddleton. Nie uwierzyłem w nie, oczywiście. Parę lat temu sam
badałem dokładnie te jaskinie i wiem, że nic ważnego tam już nie ma. Jednak chciałem zobaczyć, czy
przezprzypadeknienatrafiłapaninacoś.
—Ha!Wiedziałam!—HarrietzpogardąkiwnęłagłowąipopatrzyłanaGideona.—Mówiłamcicały
czas,żekolekcjonerzyskamielintobezwzględnabanda.
—Tak,mówiłaś.—Gideonbyłzatroskany.—Jesteśpewna,żeniccisięniestało?
— Zupełnie nic. Możesz mnie postawić. — Harriet poprawiła sukienkę, kiedy mąż postawił ją na
podłodze.Podwiązkazupełniesięrozwiązałaipończochaopadła.
—Jaktudotarłeśnaczas?
— Zatrudniłem pana Dobbsa, żeby pilnował tego tłumu dziś wieczorem — wyjaśnił Gideon. — Jak
pamiętasz,zaprosiliśmywszystkichpodejrzanychzmojejlisty.Postanowiłemnieryzykować.
Harrietuśmiechnęłasiępromiennie.
—Cóżzawspaniałyplan.
— Był, dopóki ty nie postanowiłaś pobiec na górę w nie odpowiednim momencie — odparował
Gideon.
—Totylkodowodzi,żepowinieneśbyłmniepoinformować,milordzie.Mówiłamcitonieraz.Można
bypomyśleć,żesięwreszcienauczyłeś.
Gideonuniósłbrew.
—Możnaby?
NagleHarrietzdumiałasię.
—Właśniecośmiprzyszłodogłowy.PanHumboldtniebyłnanaszejliściegości!
—Nie,niebył—zgodziłsięGideon.—Codowodzi,żeobserwacjemojejmatkinatematlistgości
byłysłuszne.Wtakimtłumiekażdy,ktojestodpowiednioubrany,możewejść.Jeślijestsprytny.
***
RozmowaprzyśniadaniunastępnegorankadotyczyłaschwytaniaHumboldta.
—Gwarantuję,żetowydarzeniebędziedzisiajgłównymtematemnamieście—mówiłarozbawiona
lady Hardcastle do Harriet. — Wszyscy będą opowiadać, że lord i lady St. Justin znów zapewnili
gościomwspaniałąrozrywkę.Wyobraźciesobie.Wyobojełapieciezłodziejawnajgorętszymmomencie
wieczoru.
— To wszystko jest w dzisiejszych gazetach — oznajmił Hardcastle z drugiego końca stołu. Był w
połowie pliku gazet. — Wspaniałe sprawozdania. Mówią, że Humboldt jest hersztem bandy
odpowiedzialnymzaseriękradzieżyzkilkuostatnichmiesięcy.
— A St. Justin jest bohaterem, który zastawił pułapkę, by go schwytać — powiedziała Harriet,
posyłającGideonowispojrzeniepełneuwielbienia.—Czygazetyotympiszą?
Gideonpopatrzyłnaniągroźniezodległegokrańcastołu.
—Mamnadzieję,żenie.
—Ależtak.Tutajjest.—Hardcastleodłożyłjednągazetęiwziąłdrugą.—Nazywająciędzielnymi
mądrym,mójchłopcze.Iopisują,jakuratowałeśswojąpaniąprzedzłodziejemmordercą.
—Cudownie!—wykrzyknęłaHarriet.—Cieszęsię,żeodpowiedniotoprzedstawili.
— Pan Humboldt uciekał, by ratować życie, gdy na mnie wpadł, moja droga — tłumaczył żonie
Gideon. — Nie widziałem, żeby usiłował kogoś mordować. To ty wyglądałaś groźnie. Nigdy nie
zapomnęwidokuciebieznocnikiemwręku.Wyglądałaśzatrważająco.
—Myślałam,żechodzimuomójząb—wyjaśniłaHarriet.
— Wniosek, do jakiego doszedł pan Dobbs, jest następujący: Humboldtowi dawno skończyły się
fundusze na utrzymywanie muzeum — wyjaśniał Gideon. — Uciekł się do kradzieży, żeby finansować
zakupynastępnychskamielin.
Harrietpokiwałagłową.
—Kolekcjonerjestzdolnydowszystkiego,gdyjestbezwyjścia.BiednypanHumboldt.Mamnadzieję,
żeniebędądlaniegozbytsurowi.Wpewnymsensierozumiemjegomotywy.
— W każdym razie ugruntowałaś swoją opinię jako gospodyni — dodała lady Hardcastle z
satysfakcją. — Ludzie z towarzystwa najbardziej obawiają się nudy, a ty im znów zaprezentowałaś
fascynującyspektakl.
Harrietjużmiałaodpowiedzieć,gdywszedłOwlzporannąpocztąnasrebrnejtacy.Listnawierzchu
zaadresowanybyłdoHarriet.
—Boże—powiedziałarozrywającpieczęć.—ToodpaniStone.Ciekawe,czycośsięstało.
—NapewnoktośumarłpodługichcierpieniachalbojakaśepidemianawiedziłaUpperBiddleton—
skomentowałGideon.—Tylkotakiewydarzeniamogłybyskłonićtęstarąkobietędonapisanialistu.
Harriet zignorowała go i przebiegła oczami krótką notatkę. Krzyknęła z przerażenia, gdy dotarło do
niej,coczyta.
—Psiakrew!
Hrabiaijegożonaspojrzelizatroskani.
—Czycośsięstało,mojadroga?—spytałspokojnieGideonmiędzyjednymadrugimkęsembekonu.
— Wszystko! — Harriet wymachiwała listem. — Wszystko, co najgorsze. Tego się właśnie
obawiałam.
Gideon,nieporuszony,przełknąłbekon.
—Możenampowiesz,cotozawiadomość.
Harrietbyłatakprzejęta,żeztrudemmogłamówić.
—PaniStonepisze,żemapodstawysądzić,żejakiśzbieraczskamielinchodzipomoichjaskiniach.
Widziała niedawno na plaży jakiegoś mężczyznę, a gdy go zobaczyła po raz drugi, niósł duży kawał
kamienia.
Gideonodłożyłgrzankę.
—Pokażmitenlist.
Harrietwręczyłamukartkę.
— To już koniec. Ten ktoś mógł znaleźć kości, które pasowały do mojego zęba. Muszę natychmiast
wracaćdoUpperBiddleton.AtymusiszposłaćwiadomośćdokogośwBlackthorneHall,sir.Niktnie
maprawawchodzićdomojejjaskini.
Gideonwpatrywałsięwlist.
—Niewiedziałem,żepaniStoneumieczytaćipisać.
—Byłagospodyniąudwóchproboszczów—zauważyłaladyHardcastle.—Niewątpliwieczegośsię
przeztelatanauczyła.
—Albopodyktowałatokomuśwewsi—powiedziałhrabia.—Zawszetakrobią.
Gideonpołożyłlistnastole.
— Poślę wiadomość do Blackthorne Hall, moja droga. Każdy, kto się będzie kręcił koło jaskiń,
dostanieostrzeżenie,żewkraczanaterenprywatny.Czytociwystarczy?
Harrietpotrząsnęłagłową.
— Wszystko pięknie i ładnie, milordzie, ale czuję, że powinnam natychmiast wracać. Muszę się
upewnić,żeniktnieznalazłresztekmojegostwora.
—Niesądzę,żebyśkonieczniepotrzebowaławracaćiosobiściestrzecswoichcennychskamielin—
zacząłGideon.
— A ja tak. — Harriet zerwała się od stołu. — Idę na górę od razu się pakować. O której możemy
wyruszyć,milordzie?
Gideonspojrzałzagniewany.
—Właśniepowiedziałem,żeniematakiegopośpiechuzpowrotemdoUpperBiddleton.
— Ależ jest. Przecież sam widziałeś, jacy bezwzględni są kolekcjonerzy. Jeśli ktoś odkrył moją
jaskinię,niewystarczygopoprostuostrzec.Znajdziesposób,żebysięzakraść.Napewno.
Hardcastlepokiwałgłową.
—Kiedykolekcjonerpoczujezapachstarychkości,cholernietrudnogopowstrzymać.Możemytylko
miećnadzieję,żejeszczenieodkryłtejjaskiniHarriet.
Spojrzałanateściazwdzięcznością.
—Dziękujęzazrozumienie,sir.Widzisz,Gideonie?Musimynatychmiastjechać.
LadyHardcastleuśmiechnęłasiędosyna.
—Niemapowodu,żebyścieniemoglipojechaćdoUpperBiddletonnaparędni,zbadaćsprawę.Myz
ojcemtuzostaniemy.
Gideonuniósłręce,poddającsię.SpojrzałwyrozumialenaHarriet.
—Nodobrze,mojadroga.Zacznijsiępakować.
—Dziękujęci,Gideonie.—Harrietpobiegładodrzwi.—Będęgotowazagodzinę.
***
PowózzajechałnapodwórzeBlackthorneHallkrótkopodziewiątejwieczorem.Gideonwiedział,że
bardzotoHarrietzmartwiło.Chciałabiecprostodoskałinawettozaproponowała.Onjednaktymrazem
stanowczo sprzeciwił się pomysłowi żony. — Nie, nie będziesz tam chodziła w środku nocy. Twoje
drogiejaskiniemogązaczekaćdorana—zadecydował,asłużbarzuciłasię,żebyprzygotowaćsypialnie
irozładowaćbagaż.Wchodzącposchodach,Harrietpróbowałajeszczeoponować.
—Toniepotrwadługo,milordzie.Wpadnętylkonamomentdojaskiniupewnićsię,żeniktnieruszył
moichkości.
Gideonobjąłjąramieniemizdecydowaniezaprowadziłdosypialni.
—Jestzapóźnonatakąwyprawę.Mieliśmydługąpodróżinapewnojesteśzmęczona.
—Wcaleniejestemzmęczona—zapewniłaszybko.
—Ajajestem.—Stanąłprzedjejsypialniąiuwięziłjąprzyścianie,opierającręcepoobustronach
jejgłowy.—Ajeśliniejesteś,topowinnaśbyć.Idźspać,mojapani.Rano,jakjużniebędzieprzypływu,
pójdziemydotwoichjaskiń.
Harrietwestchnęła,niezadowolona.
—Dobrze,milordzie.Wiem,żepowinnambyćwdzięczna,bobyłeśbardzouprzejmyitakszybkomnie
tu przywiozłeś. Rozumiem, że wcale ci się tu nie śpieszyło. To bardzo miło z twojej strony. W ogóle
jesteśdlamniebardzodobry.
Gideonzgryzłwustachprzekleństwo.
—Idźdołóżka.Przyjdędociebiezachwilę.
—Myślałam,żejesteśzmęczony,milordzie.
— Nie do tego stopnia. — Gideon wyciągnął jedną rękę, otworzył za plecami Harriet drzwi do jej
sypialniidelikatniepopchnąłjądośrodka.Zobaczył,żepokojówkajużnaniączeka.Zamknąłdrzwii
poszedłdoswojejsypialni.
Jej słowa dźwięczały mu w uszach. „Jesteś dla mnie bardzo dobry”. Dobry? Gideon krótkim
kiwnięciemgłowyodprawiłkamerdyneraizacząłodpinaćkoszulę.Zobaczyłswojeodbiciewlustrzena
gotowalni.Jegozdeformowanatwarzpatrzyłaironicznie.
Wcale nie był dobry dla Harriet. Właściwie zmusił ją do małżeństwa, wystawiał ją na pokaz w
towarzystwiejakegzotycznezwierzątko,naraziłnaniebezpieczeństwozestronyMorlanda.
Wzamianonadałamumiłość,pomogłaodzyskaćreputacjęinaprawićstosunkizrodzicami.Nie,nie
był zbyt dobry dla Harriet. Chciała tylko jego miłości, ale on powiedział, że tego jej dać nie może.
„Sześćlattemuzapomniałem,cotoznaczykochać”.Ależbyłidiotą!
Gideonzzułbuty,wyskoczyłzespodni,narzuciłszybkoczarnyszlafrokipodszedłdodrzwiłączących
sypialnie.Gdyusłyszał,żeHarrietodsyłapokojówkę,zapukał.
—Wejdź,Gideonie.
Otworzył drzwi i zobaczył, że Harriet siedzi w łóżku. Na głowie miała muślinowy czepeczek i
trzymałaksiążkęnakolanach.Nastolikuobokpaliłasięświeca.Gdywchodził,uśmiechnęłasiędoniego
swymciepłym,radosnymuśmiechem.
—Harriet…—Nagleniewiedział,copowiedzieć.
—Słucham,milordzie?
—Powiedziałemcikiedyś,żejesteśnajpiękniejsząkobietą,jakąspotkałem.
—Tak,powiedziałeś,tobyłobardzouprzejmie.
Gideonprzymknąłoczywnagłejudręce.
—Niepowiedziałemtegoprzezuprzejmość.Powiedziałemtak,botoprawda.—Otworzyłoczy.—
Zakażdymrazem,gdynaciebiepatrzę,uświadamiamsobie,jakijestemszczęśliwy.
—Jesteś?—Harrietspojrzałazdumionaiodłożyłaksiążkę.
—Tak.—Gideonzbliżyłsięokrokdołóżkaizatrzymałsię.—Dałaśmiwięcej,niżsobiezdajesz
sprawę,Harriet.Ajatylkobratemtwojedary.Wiem,żeniewielemogęcidaćwzamian.
—Tonieprawda,milordzie.—Odrzuciłaprzykrycieiwygramoliłasięzłóżka.—Dałeśmibardzo
wiele.Złożyłeśmiprzysięgę,którejdotrzymasz.Traktujeszmnieuprzejmieizszacunkiem.Czujęsięprzy
tobiepiękna,chociażwiem,żeniejestem.
—Harriet…
—Jakmożeszpowiedzieć,żemaszmałodozaoferowania?Nieznammężczyzny,którymiałbywięceji
tak chojnie tym obdarzał. — Podeszła do niego boso, drobna i wiotka, w batystowym szlafroczku, z
przekrzywionymczepeczkiemnagęstychwłosach.Oczyjejbłyszczały.Wyciągnęłaręce.
Gideonprzyciągnąłjądosiebie,wdychającjejcudowny,ciepły,kobiecyzapach.
—Jesteśwszystkim,czegomogłemchcieć.Boże,nawetniewiedziałem,jakbardzopotrzebujętwojej
miłości,pókimijejniedałaś.
—Maszmojąmiłość,Gideonie.Zawszebędzietwoja—szepnęła,wtulonawjegopierś.
—Jesteśdlamnietakadobra—szepnął.—Bardziej,niżzasługuję.
—Gideonie…
Porwał ją w ramiona i zaniósł na łóżko. Ułożył na śnieżnobiałej pościeli i położył się obok niej.
Obejmował ją jak cenny skarb, jakim dla niego w istocie była, delikatnie, ostrożnie, z bezmierną
wdzięcznością.
Harriet otwierała się przed nim, jak kwiat otwiera się w słońcu. Gideon całował jej usta, czuł jej
smak, a ręce odnajdywały piękne kobiece kształty ciała. Była taka miękka i czuła. Wszystko w niej
rozpalałojegopragnienie.Gdypoczułbrzegjejstopynaswojejłydce,jęknął.
—Gideon?
—Pragnęcię—mruczał.Pocałowałjednąjejpierś,delikatnieciągnącsutek,ażHarrietwygięłasięi
przytuliładoniego.Wciążgozdumiewałyizachwycałyjejwspaniałereakcje.Rozpalaływnimpłomień,
jakiegonicinnegoniemogłorozpalić.
Gdy nie mógł już znieść tej słodkiej udręki, ułożył się w kołysce, jaką tworzyły jej uda. Jego ręka
wyczuła delikatne, wilgotne ciepło. Czekała na niego. Ta świadomość wyzwoliła w nim falę gorącej
rozkoszy.
— Harriet. Moja słodka, kochana Harriet. — Znów całował jej usta, dotykał językiem jej warg i
wsuwał się powoli w jej ciało. Poczuł rozkosz jak zwykle, gdy w nią wchodził. Czuł, jak się wokół
niegozaciskaiwciągagowciążgłębiej.Czułsięwniejbezpieczny.Nareszcie,przezniekończącąsię
chwilę,byłjejczęścią.
Harriet owinęła nogi wokół niego, a paznokcie wpiła w ramiona męża. Przylgnęła do niego, uniosła
się,bybyćbliżej,ztakąsamąnamiętnościąjakon.Mówiłamuoswejmiłości,gdydoszładoszczytu,a
jej ciało drżało w jego ramionach. Gideon trzymał ją mocno przy sobie, póki nie poczuł ostatnich
delikatnychwstrząsów,idopierowtedypozwoliłsobienadługąulgę,któraniemiałapoczątkuanikońca.
Obudził się tuż po wschodzie słońca na świecie, który był znacznie jaśniejszy i spokojniejszy niż
dawniej. Przez chwilę leżał bez ruchu, rozkoszując się odkryciem, którego dokonał w swym sercu
ostatniejnocy.KochałHarriet.Będziejąkochałdokońcażycia.
Odwróciłsięiwyciągnąłdoniejrękę;słowawnimnarastały.
Harrietniebyło.
20
Harriettrzymałalampęwysokowgórzeidokładniebadałajaskinię.Zwielkąulgąstwierdziła,żenie
ma żadnych śladów używania tu przez kogoś pobijaka i dłuta. Skamieliny, które się tu znajdowały, w
dalszym ciągu tutaj są, bezpiecznie uwięzione w kamieniu. Pełna zapału zawiesiła lampę na kołku w
ścianieiwyciągnęłaswójworekznarzędziami.Miaładziśranodoskonałynastrójiwiedziaładlaczego
—przeztekilkadnibyłojejzGideonemnaprawdęwspaniale.
Ostatniej nocy czuła, że jest mu jeszcze bliższa. Jego namiętność wzbogacona była o uczucie
zdecydowanie głębsze niż sympatia. Nie wiedziała, czy on sobie z tego zdaje sprawę, ale ona czuła to
całym sercem. Dziś rano obudziła się z przekonaniem, że Gideon wkrótce znów się nauczy miłości. Ta
pewnośćnapełniłajątakimszczęściem,żezenergiąruszyładopracy,gdytylkoskończyłsięprzypływ.
ZpobijakiemidłutemwrękuHarrietpowędrowaładomiejsca,gdzieznalazłaząbolbrzymiegogada.
Zdecydowała, że zacznie tutaj. Jeśli będzie miała szczęście, może znajdzie większy fragment szczęki.
Przyłożyładłutodokamieniaizaczęładelikatnieodłupywaćskałę.
Zapewnezpowodugłośnegouderzaniametaluokamieńusłyszałanadejściamężczyzny.Możebyłatak
skoncentrowananapracy,żeniezwróciłauwaginaprzytłumionekroki,amożezbytprzyzwyczaiłasiędo
traktowaniatychjaskińjakoswojegoprywatnegoterenu.
W każdym razie, gdy od strony wejścia rozległ się dźwięczny głos Clive’a Rushtona, Harriet z
krzykiemwypuściłazrąkdłuto.
— Liczyłem na to, że pojawisz się w tych jaskiniach zaraz po powrocie do Upper Biddleton. —
Pokiwałgłowązzimnąsatysfakcją.—Tooczywiściejawysłałemlist,aniepaniStone.Onapojechała
wodwiedzinydosiostry.Bardzoszczęśliwiesięzłożyło.
—Boże,ależpanmniewystraszył,sir.—Harrietodwróciłasię.
—Wiedziałem,żeprzybiegniesznatychmiast,sądząc,żetwojecenneskamielinysązagrożone.Niema
tojakentuzjazmprawdziwegokolekcjonera.Teżtoswegoczasuprzeżywałem.
Palce Harriet zacisnęły się na drewnianym pobijaku, gdy zauważyła, że Rushton trzyma w ręku
wycelowanywniąpistolet.
—WielebnyRushton!Nierozumiem.Czypanzwariował?Ocotuchodzi?
—Owielerzeczy,ladySt.Justin.Przeszłość,teraźniejszośćiprzyszłość.—OczyRushtonapłonęły
jakimś strasznym ogniem. Patrzył na nią, jakby ją przymierzał do jakiegoś kręgu piekielnego. — To
znaczy moją przeszłość, twoją teraźniejszość i moją przyszłość. Bo ty, moja droga, nie masz już
przyszłości.
—Proszępana,niechpanodłożypistolet.Panzwariował.
—Niektórzytakuważają,aleoninicnierozumieją.
— Czego nie rozumieją? — Harriet starała się mówić spokojnym głosem. W jakiś dziwny sposób
czuła,żejejjedynymratunkiemjestnakłonienieRushtonadomówienia.Niemiałapojęcia,cozrobiztak
pozyskanymczasem,aleliczyłanacud.
— Nie rozumieją, ile mnie kosztowało wysiłku zapewnienie mojej pięknej Deirdre małżeństwa z St.
Justinem—powiedziałRushtonawjegogłosiebrzmiałafuria.—Musiałempoświęcićpierworodnego
synaHardcastle’ów.
—DobryBoże,topanzabiłbrataGideona?
—Tobyłoproste.Jeździłnakoniuposkarpiekażdegoranka.Byłatotylkokwestiaprzestraszeniajego
konia strzałem z pistoletu pewnego zimowego dnia. — Wzrok Rushtona złagodniał, oddalił się, jakby
widziałcośzupełnieinnego.—Końsięspłoszył,aleniezrzuciłjeźdźca.Podbiegłemdoniego.Jegopan
zorientowałsięcozamierzam.Zeskoczyłzkonia,alebyłojużzapóźno.Byłemzablisko.
Harrietzrobiłosięsłabo.
—ZepchnąłeśRandalazeskarpy,tak?Zamordowałeśgo!
Rushtonkiwnąłgłową.
— Jak powiedziałem to było proste. Pierworodny Hardcastle był już zaręczony z kimś innym,
rozumiesz. Nigdy nie wykazywał zainteresowania moją piękną Deirdre. Ale młodszy syn tak. St. Justin
niemógłsięjejoprzećodchwili,gdyjązobaczyłnajejpierwszymbalu.Wiedziałem,żechcejąmieć.
Jakmógłbyniechcieć?Byłatakaurocza.
—Aleonagoniekochała,prawda?
TwarzRushtonaprzemieniłasięwewściekłąmaskę.
— Ta idiotka mówiła, że nie może znieść jego widoku. Zmusiłem ją do przyjęcia jego oświadczyn.
Twierdziła,żekochakogośinnego.Kogoś,kogonazywałapięknymaniołem.
—Bryce’aMorlanda.
— Nie wiedziałem, kto to był, i nic mnie to nie obchodziło. — Wykrzywił twarz z pogardą. —
Wiedziałemtylko,żetenczłowiekbyłnikim.Wdodatkużonaty.Itozcórkąkupca.Oczywiście,niemiał
aniwłasnychpieniędzy,anitytułu.
—Anatympanuzależało?ŻebyDeirdrewyszłazakogośzmajątkiemitytułem?
Rushtonzdumiałsię.
— Oczywiście. Była moim jedynym majątkiem, rozumiesz? Jedyną rzeczą, za którą mogłem kupić z
powrotemnależnemimiejscewświecie.Mógłbymmiećwładzęipieniądze,alemójojciec,tennicpoń,
przegrał wszystko w karty, gdy byłem chłopcem. Nigdy mu nie przebaczyłem, że tak przepuścił moją
fortunę.
—Więcwymyśliłpaninnysposób,żebyzdobyćbogactwoistatus,któreojciecprzegrałprzystoliku?
OczyRushtonapociemniały.
— Gdy Deirdre zaczęła rozkwitać na piękną kobietę, wiedziałem, że mogę jej użyć, aby oczarować
syna jakiejś dobrej rodziny. Gdybym już był przez małżeństwo spokrewniony z odpowiednimi ludźmi,
miałbym dostęp do władzy i przywilejów, jakie można mieć za pieniądze. W końcu, byłbym teściem.
DziękiDeirdremogłemzdobyćto,cochciałem.
—Próbowałpanposłużyćsięcórką.
—Miałaobowiązekbyćposłuszna—powiedziałgwałtownieRushton.—Byłazbytpiękna,żebysię
zmarnować dla mężczyzny, który nie mógł niczego dać rodzinie. Ale nauczyłem ją rozsądku.
Powiedziałemjej,żejakjużwyjdziezaSt.Justina,możemieć,kogozechce.Niebyłagłupia.Zrozumiała.
Powiedziała,żewyjdziechoćbyzasamegodiabła,żebytylkobyćwramionachswojegoanioła.
—OBoże!—wyszeptałaHarriet.
— Ale wtedy wszystko się pokręciło. — Głos Rushtona podniósł się do wściekłego krzyku. — Ta
mała idiotka oddała się swojemu kochankowi, zanim poślubiła St. Justina. Była w ciąży. To był bękart
tegokochasia.Zorientowałasię,żemusiszybkouwieśćSt.Justinaiprzekonaćgo,żetojegodziecko.
—Alejejplansięniepowiódł,prawda?St.Justinwiedział,żecośjestniewporządku.
— Deirdre była głupia. Głupia idiotka. Wszystko popsuła. Przyszła i powiedziała mi, co się stało.
Chciała pozbyć się dziecka. Ale na małżeństwo z St. Justinem było już za późno. Za dużo mu
powiedziała.Niemogłemuwierzyć,żebyłatakagłupia.Pokłóciliśmysię.
Harrietwzięłagłębokioddech,bonaglecośjąoświeciło.
—Wgabinecie?
—Tak.
—Izabiłjąpan,prawda?Zastrzeliłjąpan,apotempostarałsię,żebytotakwyglądało,jakbysięsama
targnęła na życie. Dlatego nie było żadnego listu. Nie popełniła samobójstwa, tylko została
zamordowana!Przezwłasnegoojca!
— To był wypadek! — Rushton dziko wytrzeszczył oczy. — Nie chciałem jej zabić! Krzyczała, że
uciekniezeswoimkochankiem.Złapałempistoletześciany.Chciałemjątylkonastraszyć.Aleon…Coś
sięstało.Powinnabyłasłuchaćojca!!
—Panpowinienbyćwdomuwariatów.
—Ochnie,ladySt.Justin.Niezwariowałem.Jestemprzyzdrowychzmysłach.—Rushtonuśmiechnął
się.—Jestemteżbardzosprytny.Ktozorganizowałtęszajkęzłodziei,któratrzymałałupywjaskiniach?
—Pan?
Rushtonskinąłgłową.
— Znałem je doskonale. Musiałem mieć pieniądze. Deirdre nie żyła i nie mogła już mi zapewnić
przyszłościprzezbogatemałżeństwo,takjakzawszeplanowałem.
—Więcznalazłpaninneźródłodochodów?
— Kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać, stwierdziłem, że w salonach Londynu jest mnóstwo
skarbów.Itołatwychdozabrania.Zpoczątkusampodbierałemjakiśdrobiazgiszybkosprzedawałem,
nimzauważonojegobrak.Alepotemwpadłemnamożliwośćwiększychzarobków.Zabrałobytotrochę
czasuiwymagałomiejscadoprzechowywaniatowaru.Przypomniałemsobieotychjaskiniach.
—St.Justinzłapałtępanaszajkę.
— Przez ciebie — powiedział zimno Rushton. — Zrujnowałaś moje nowe plany, tak jak niegdyś
Deirdrestare.Poślubiłaśmężczyznę,którymiałsięożenićzDeirdre.Uratowałaśgoodkary,jakąmiał
znosićzpowoduwyroku,którynaniegozapadłwtowarzystwie.Wszystkozniszczyłaś.
Rushtonuniósłpistolet.
Harrietzaschłowustach.Cofnęłasięokrok,chociażitakniemiaładokąduciekać.Jeślinietrafiza
pierwszym razem, może uda jej się dobiec do wyjścia jaskini, zanim znów załaduje pistolet lub ją
schwyta.Wiedziałajednak,żeszansaucieczkijestniewielka.
—Zabiciemnieniczegoniezałatwi—szepnęła.
Znówcofnęłasięokrok.Słyszała,żepistoletybywajązawodne,chybażeużywasięichzbliska.Im
dalej będzie stała od Rushtona, gdy ten naciśnie spust, tym większa szansa, że pierwszy strzał będzie
chybiony.
—Przeciwnie—mówiłRushton—załatwibardzodużo.Popierwsze,będępomszczony.Aponieważ
twójmążbędzieoskarżonyotomorderstwo,mojakochanaDeirdrerównieżbędziepomszczona.
—Topanzabiłswojącórkę,nieSt.Justin.
—Aleprzezniego.Onbyłwinien—warknąłRushton.
—Ludzienigdynieuwierzą,żemójmążmniezabił.St.Justinnigdybymnienieskrzywdziłiwszyscy
otymwiedzą.
—Nie,niewiedzą.Toprawda,żewtejchwilijestuznawanywtowarzystwie.Jednakgdycięznajdą
martwąwtychjaskiniach,ludziezacznąsięzastanawiać,czyPotwórzBlackthorneHallniepowróciłdo
dawnychzwyczajów.Sześćlattemuprędkosięodniegoodwrócili.Terazteżniebędzieinaczej.
—Tonieprawda.
Rushtonwzruszyłramionamiiuniósłpistoletwyżej.
— Powiedzą, że pewnie był zdradzany. Która kobieta nie poszukałaby sobie kochanka, gdyby była
zmuszonaconocpatrzećnaoszpeconątwarzPotworazBlackthorneHall.
—Niejestpotworem.Nigdyniebył.Niemówtakonim!—Harrietniewytrzymała.Rozwścieczona
rzuciławRushtonapobijakiem.
Uskoczył i pobijak uderzył w kamienną ścianę jaskini. Rushton odwrócił się szybko, raz jeszcze
wycelowałi…
—Rushton!—GłosGideonawstrząsnąłścianamijaskini,odbijającsięechem.
JednymruchemRushtonobróciłsięiwystrzelił.
Gideonzdążyłsięcofnąćzprzejściaikulatrafiławścianę.
—Gideon!—krzyknęłaHarriet.
Kulauderzyławskałę,odłupująckawałkamienia.MimograduspadającychodłamkówGideonrzucił
sięnaRushtonaobalającgonaziemię.
Przezchwilęwalczyli,kotłowalisięnakamiennympodłożu.Harrietzauważyłazprzerażeniem,żeręka
Rushtonasięgapodłuto,któreupuściła.Uniósłrękęzdłutem,gdyGideonwydostałsięnawierzch.
— Zabiję cię tak, jak zabiłem twojego brata. Miałeś się ożenić z Deirdre. Wszystko przepadło —
krzyknąłRushtonzwściekłością,kierującdłutowoczyprzeciwnika.WostatniejchwiliGideonuchylił
sięprzedtymciosem.PotemzłapałrękęRushtona,przygwoździłdoziemiiwykręciłwprzegubie,ażten
wypuściłdłuto.
Gideon uniósł się, usiadł i z całej siły uderzył pięścią w szczękę przeciwnika. Rushton stracił
przytomność.PrzezmomentHarrietniemogłasięruszyćzmiejsca.
—Gideon!—Pochwilipodbiegłairzuciłasięwjegoobjęcia.—OBoże,oBoże!
Przyciągnąłjądosiebie.
—Wporządku?
—Tak.Słuchaj,onjązabił.ZastrzeliłDeirdre.
—Tak.
—Izamordowałtwojegobrata.
—Tak.Niechgopiekłopochłonie!
— I to on był przywódcą szajki złodziei. Biedny pan Humboldt. Musimy dopilnować, żeby go
natychmiastzwolnili.
—Zajmęsiętym.
— Gideonie, uratowałeś mi życie. — Harriet podniosła głowę, żeby nareszcie popatrzeć na męża.
Trzymałjątakmocno,żeledwiemogłaoddychać,alewcalejejtonieprzeszkadzało.
— Harriet, nigdy w życiu się bardziej nie bałem niż kilka minut temu, gdy zorientowałem się, że
Rushtonposzedłzatobądojaskini.Nigdy,nigdyjużmnienanictakiegonienarażaj.Zrozumiano,moja
pani?
—Tak.Gideonie.
Ująłjejtwarzwdłonie.Wjegobrązowychoczach,gdypatrzyłnaniązgóry,malowałosięzmęczenie
przeżytymnapięciem.
—Cotoma,dodiabła,znaczyć,żebywychodzićzłóżkaotakiejwczesnejporze?
— Przypływ się skończył i nie mogłam spać — powiedziała cicho. — Chciałam koniecznie zacząć
pracę.
—Trzebabyłomnieobudzić.Poszedłbymztobą.
—Nalitośćboską,Gideonie,chodziłamdotychjaskińodlat.Nigdyniebyłyspecjalnieniebezpieczne
ażdoteraz.
—Nigdywięcejsamadonichniepójdziesz,jasne?Jeślizjakichśpowodówjaniebędęmógłiśćz
tobą,weźmieszzsobąlokajaalbokogośinnegozesłużby.Nigdyniebędziesztupracowaćsama.
—Dobrze,Gideonie—powiedziałapotulnie.—Jeślitocięuspokoi…
Znówjąprzyciągnąłimocnoprzytulił.
— Jeszcze nieprędko się uspokoję. Nigdy nie zapomnę widoku Rushtona z wycelowanym w ciebie
pistoletem.Boże,Harriet,cojabymzrobił,gdybymciędziśstracił?
—Niewiem—powiedziałastłumionymnajegopiersigłosemcobyśzrobił.Brakowałobycimnie?
—Brakowałociebie?Brakowało?Toniejestodpowiedniesłowodoopisaniatego,cobymczuł.Do
licha,Harriet!
Harrietzdołałaunieśćgłowęzjegopiersi.Uśmiechnęłasiędoniegoisercejejzabiło.
— Tak, milordzie? — Nagle jej wzrok padł na ścianę jaskini ponad jego ramieniem. — Och, mój
Boże,Gideonie!Spójrz!
Gideonpuściłjąiobróciłsięwmgnieniuoka,gotówdonastępnejwalki.
Zmarszczyłsię,widząc,żeniktniestoiwwejściu.
—Cotakiego,Harriet?Cosięstało?
—Popatrznaniego,Gideonie.—Harrietpodeszładwakrokidościanyjaskini,zafascynowanatym,
coujrzała.
PistoletRushtonaodstrzeliłfragmentskały,któraodsłoniłaścianęnadużejprzestrzeni.Odpadłkawał
kamieniaodsłaniającświeżąwarstwę.
W odkrytym fragmencie ściany ukazała się wtopiona wspaniała gmatwanina olbrzymich kości.
Gigantycznekościudowe,piszczele,kręgosłupidziwnaczaszkależałyrazemjakwgnieździe.Widaćteż
byłofragmentdługiejszczęki.Harrietwydałosię,żejestwniejzaryszębów,pasującychdotego,który
znalazła wcześniej. Wszystko razem wyglądało, jakby to olbrzymie zwierzę ułożyło się dawno, dawno
temudosnuinigdysięnieobudziło.
—Popatrznaniego.—Harrietwpatrywałasięwzastygłewkamieniustworzenie.Przepełnionabyła
grozą i nieporównywalną z niczym dumą odkrycia. — Nigdy nie widziałam ani nie czytałam o niczym
takim,Gideonie.Czyniejestwspaniały,takiolbrzymipotwór?
StojącyzaniąGideonzacząłsięśmiać.Byłtogrzmiącyśmiech,odbijającysięechemodkamiennych
ścian.Harrietodwróciłasię,zaskoczona.
—Cowtymśmiesznego,milordzie?
—Ty,oczywiście.Imożeja?—Gideonszerokouśmiechnąłsiędoniej,awjegooczachmalowałasię
czułość—Harriet,kochamcię.
Słyszącto,zapomniałanatychmiastopotworzewjaskini.WpadławramionaGideonainiechciałaich
opuścić.
***
HrabiaihrabinaHardcastlepojawilisięzwizytąwczesnąjesienią,tegosamegodnia,kiedywyszedł
ostatninumer„RaportówTowarzystwaMiłośnikówSkamieliniWykopalisk”.
Ogrody wokół Blackthorne Hall były wciąż pełne wczesnojesiennych kwiatów. Pałac, z oknami
otwartymi na morskie podmuchy, był oazą spokoju. Rozlegał się miły szum domowej krzątaniny.
Nazajutrz,zokazjiprzyjazduHardcastle’ów,miałsięodbyćbal,naktóryzostalizaproszeniwszyscyw
promieniukilkumil.
Gideon zaczynał śniadanie, gdy nadeszła poczta. Nakładał na talerz jajka przy kredensie i z
przyjemnością uświadomił sobie, że znów czuje się w Blackthorne Hall jak w domu, kiedy do pokoju
wszedłOwl.Harrietdostrzegłależącynatacymagazyn.
—Przyszły„Raporty”.—Zeskoczyłazkrzesłaiprzebiegłaprzezpokój,żebyjezłapać,nimOwldo
niejpodejdzie.
Gideonspojrzałzdezaprobatą.
—Niemapotrzebybiec,mojadroga.Prosiłemciętylerazy,żebyśterazbardziejuważała.
Zaawansowana ciąża Harriet nie spowodowała bynajmniej zwolnienia tempa jej życia. Wciąż
poruszała się z energią i entuzjazmem, które mogłyby wykończyć przeciętnego mężczyznę. Oczywiście,
gdyzachowywałasiętakwłóżku,byłotoniezwykleprzyjemne,przypomniałsobieGideon.Niechciał
jednak,bysięprzemęczała.Byłamuzbytdroga.
Musiał jej ostatnio pilnować bardziej niż zwykle. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachowywać
kobietawjejstanie.Wczorajranousiłowałasamapójśćdojaskiń.Itoniepierwszyraz.Tłumaczyłasię,
jakzwykle,żesłużbabyłazajęta.Gideonbyłzmuszonypalnąćjejkazanie.Uświadomiłsobie,żeczeka
gocałeżyciepełnetakichkazań.
— Jest tutaj! — krzyknęła Harriet, gdy usiadła z powrotem i otworzyła magazyn na spisie treści. —
OpiswielkiegopotworazUpperBiddleton—autorka:Harriet,ladySt.Justin.—Oczyjejbłyszczałyz
przejęcia. — Nareszcie to wydrukowali, Gideonie. Teraz już wszyscy będą wiedzieli, że ten potwór z
jaskininależydomnie.
Uśmiechnąłsię.
—Gratuluję,mojadroga.Sądzę,żeitakwszyscywiedzieli.
—Jestemskłonnysięzgodzić.—Hardcastlespojrzałporozumiewawczonażonę.
LadyHardcastleuśmiechnęłasiędosynowej.
—Jestemdumna,mogącpowiedzieć,żeznamodkrywcętakiegowspaniałegozbioruskamielin,moja
droga.
Harrietpromieniała.
—Dziękuję.Niemogęsiędoczekać,kiedyprzyjdąnaherbatęEffieiFelicity.—Przerzuciłastrony,
żebyznaleźćswójartykuł.—Onechybaniewierzyły,żetobędziewydrukowane.
—Śmiemtwierdzić,żeprzezjakiśczasbędzietogłównytematrozmówkolekcjonerówskamielin—
powiedział hrabia. — Będzie wiele sporów na temat istnienia tak olbrzymiego gada. Wszyscy będą
chcielizobaczyćtegopotwora.
— Niech się sprzeczają — odparła Harriet, szczęśliwa. Popatrzyła na męża. — Ja wiem, że mój
potwórjestbardzorzadkiicenny.
Gideonznówspojrzałnaniązdrugiegokońcastołu.Możnasiębyłozatopićwmiłości,jakązobaczył
w jej oczach. Po raz któryś zastanawiał się, jak mógł żyć przez tyle lat, zakopany w swojej ciemnej
jamie. Przecież w tym ponurym okresie przed poznaniem Harriet po prostu wegetował. Nie odczuwał
radościżyciaaninieoczekiwałniczegowprzyszłości,dopókionasięniepojawiła.
Wydobyłagonaświatłodzienne,takjakkościstarożytnegopotworazjaskini.
— Twój potwór bez ciebie byłby niczym, kochanie – powiedział miękko Gideon. — Byłby wciąż
uwięzionywkamieniu.
***
DwamiesiącepóźniejHarrietszczęśliwieurodziłazdrowegosyna.Byłojasne,żemaleństwobędzie
miało brązowe oczy ojca, a także jego wzrost i siłę. Okazywało też charakter i upór, które wszystkim
wydałysięwyjątkowoznajome.
KiedyGideonzłożyłwrzeszcząceniemowlęwramionachHarriet,uśmiechnęłasięsmutno.
— Obawiam się, że razem stworzyliśmy prawdziwego Potwora z Blackthorne Hall, milordzie —
powiedziała.—Posłuchaj,jakryczy.
Gideonroześmiałsię,szczęśliwszy,niżmusiętokiedykolwiekwydawałomożliwe.
—Jużtyposkromisztęmałąbestię,kochanie.Maszswojesposobynapotwory.