CHRISTOPHER CARTER
OSTATNIA ZBRODNIA
AGATY CHRISTIE
(Tłumacz: Maria Demidowicz- Domanasiewicz)
ROZDZIAŁ I
Abu był rosłym i przystojnym Nubijczykiem, mierzącym dwieście
dziesięć centymetrów wzrostu. Miał poważną twarz i mocny tors. Już
sam jego widok wprawiał w zdumienie turystów mieszkających w
hotelu Stara Katarakta w Asuanie, w Górnym Egipcie. Szlachetność
tego olbrzyma zrodzonego w głębi Afryki pozostawiała w nich
niezatarte wspomnienie. Schodzili mu z drogi, a on, choć był tylko
służącym, cieszył się powszechnym szacunkiem.
Nubijczyk był dumny ze swego pochodzenia i kultury. Od zarania
ludzkości jego lud umiał przystosować się do warunków, jakie
stworzyły prażące słońce, wylewy Nilu i nienasycony apetyt pustyni, z
łapczywością pożerającej poletka ziemi stworzone ludzką pracą.
Ale czasy się zmieniały, i to na gorsze. Nubię dotknęły pogarda,
ucisk i zagłada, a synowie tego szlachetnego kraju, aby przeżyć,
musieli wyemigrować.
Abu znalazł zatrudnienie w Starej Katarakcie, ulubionym hotelu
angielskich turystów, których obecność tworzyła atmosferę elegancji i
przytulności, i z tego właśnie powodu odbywały się tu zawody
brydżowe dla osób z towarzystwa.
Hotel Stara Katarakta, wzniesiony w 1899 roku, pozostawał jednym
z klejnotów Asuanu, dużego miasta leżącego w południowej części
Egiptu, które z każdym dniem coraz bardziej poddawało się szturmowi
nowoczesności i przemysłu. Stary budynek z jasnoczerwoną fasadą i
gzymsowanymi narożnikami przyjmował pod swój dach znaczną liczbę
osobistości, pragnących zwiedzić Egipt, a zarazem korzystać z
europejskich wygód. Któż nie marzył, by otwierać okna z widokiem na
Nil, połyskujący za sprawą boga Ra, odradzającego się rankiem po
zwycięstwie nad ciemnościami?
Ale jeśli piramidy i świątynie odniosły zwycięstwo nad czasem, to w
przypadku Starej Katarakty działo się akurat odwrotnie. Mimo że
początkowo standard był wysoki, teraz kurki zaśniedziały, tapety
wyblakły, a całość szacownego pałacu zdradzała swój wiek.
Należało więc podjąć w końcu decyzję, od dawna krytykowaną
przez wielbicieli przeszłości: wyremontować hotel zgodnie z
obowiązującą modą, co wiązało się nieodwołalnie z jego zamknięciem.
Kilka uprzywilejowanych osób mogło jeszcze oczywiście pijać
herbatę na tarasie pod daszkiem, gdzie siadały swobodnie w
wiklinowych fotelach, by kontemplować zachód słońca, podobnie jak
ci rozkoszujący się tą wyjątkową chwilą egiptolodzy, którzy przyszli tu
odpocząć po ciężkim dniu spędzonym w terenie na badaniach
naukowych.
Abu uważał, że większość z nich to zarozumialcy przesiąknięci
wiedzą książkową, która zamyka im oczy i serca. Ale Nubijczyk
pilnował się, by nie ujawniać swojej opinii przed tymi ludźmi z
Zachodu, przekonanymi o własnej wyższości.
Także pod koniec tamtego popołudnia w Starej Katarakcie zjawiło
się sześciu reprezentantów owego dziwnego gatunku, jakim są
egiptolodzy - czterech mężczyzn i dwie kobiety, nie licząc miłośnika
starożytności odmiennego typu, Abdel-Mosula, godnego spadkobiercy
rodu złodziei i paserów. Mówili dużo i o niczym, wydawało się nawet,
że sobie docinają. Cała ich wiedza nie dała im grama mądrości.
Abu otrzymał ważne zadanie i miał zamiar wypełnić je z właściwą
sobie powagą. Dlatego wszedł powoli na trzecie piętro Starej
Katarakty, gdzie właśnie zakończono malowanie korytarzy. Za niecały
miesiąc znów pojawią się tu zachwyceni turyści, wspominając ostatnią
wycieczkę i oczekując z niecierpliwością kolejnej. Zaliczali Egipt w
biegu, zapominając często o wdychaniu jego najważniejszego zapachu
- zapachu wieczności.
Na trzecim piętrze znajdował się najsłynniejszy pokój - ten, w
którym mieszkała angielska pisarka Agata Christie. Abu nie czytał
żadnej jej powieści, ale słyszał, że ta wielce dystyngowana dama zbiła
fortunę, uśmiercając kilkudziesięciu nieszczęśników. Doprawdy,
dziwny sposób zarabiania na życie.
Abu miał się zająć odnowieniem apartamentu zajmowanego przez
królową zbrodni w czasie jej pobytów w Asuanie. Apartament składał
się z sypialni, salonu, gabinetu i pokoju kąpielowego. Był to
prawdziwy raj dla pisarza. Okna wychodziły na wyspę Elefantynę i
świątynię boga-barana Chnuma, który nieustannie stwarzał świat i ludzi
na swoim kole garncarskim. Abu sądził, iż napawając się tym
niezrównanym widokiem, pani Christie była niezwykle szczęśliwa i
powinna była mieć zgoła nie zbrodnicze myśli.
Ta raczej niegodna przeszłość miała wkrótce odejść w zapomnienie.
Renowacja apartamentu miała go oczyścić ze wszystkich ponurych
myśli zrodzonych w głowie autorki kryminałów. Koniec ze starą
wanną, łożem z baldachimem, sztychami przedstawiającymi angielską
wieś, deszczową i zasnutą mgłami! Gusty turystów się zmieniły, trzeba
też było zapewnić gościom nowoczesne wygody.
Abu pchnął drzwi prowadzące do królestwa Agaty Christie.
Nagle odczuł instynktownie, że wydarzyło się coś niezwykłego. Zło
zaatakowało. Było tu nadal obecne.
Nubijczyk zawahał się w progu.
Palcem wskazującym prawej dłoni dotknął wiszącego na szyi
amuletu. Byt to mały fajansowy krokodyl, odziedziczony po
pradziadku.
Odzyskawszy odwagę, Abu wszedł do sypialni, w której panowała
cisza i wszystko wydawało się normalne. Na chwilę przystanął.
Niepokój nadal go nie opuszczał. Spojrzał w stronę półotwartych drzwi
łazienki, następnie w przeciwną, w kierunku gabinetu.
Zobaczył buty.
Buty i spodnie.
Wolnym krokiem podszedł do gabinetu i dostrzegł leżącego na
brzuchu mężczyznę. W jego plecach tkwił nóż.
ROZDZIAŁ II
Szkocja, z wyjątkiem Spring Island - zagubionej wyspy ze swoistym
mikroklimatem - tonęła w strugach deszczu. Spring Island, ukryta w
głębi jeziora, którego wody dzięki Golfsztromowi były prawie tak
ciepłe jak wody Morza Śródziemnego, była sercem rozległej po-
siadłości należącej do jednego z najstarszych szkockich klanów -
Kilvanocków. Lord Percival, ostatni z rodu, mieszkał na stałe w
Lonecastle, granitowym zamczysku wzniesionym na środkowym cyplu
wyspy.
Tuż przed południem, jak co dzień. Nestor Pwryctswll, walijski
majordomus liczący siedemdziesiąt lat i trzymający służbę żelazną
ręką, przyniósł lordowi Percivalowi kieliszek porto „Noval Nacional”,
rocznik 1931, pochodzącego z należących do arystokraty winnic nad
górną Duerą.
Walijczyk zastał lorda Percivala w ogromnej bibliotece,
przypominającej wersalską Galerię Lustrzaną i mieszczącej kilkaset
tysięcy woluminów. Spali tu snem wiecznym wszyscy wielcy autorzy
dzieł literatury światowej, ale prawdziwym konikiem właściciela była
kryminologia. Zgromadził niemal wszystkie studia i prace naukowe,
dotyczące rozlicznych aspektów zbrodniczej działalności człowieka,
istoty o niewyczerpanej wyobraźni.
Lord Percival, który zadowalał się tym skromnym tytułem, mimo iż
lista pokoleń jego szlachetnych przodków zajęłaby całą stronę, był
spokojnym czterdziestoletnim mężczyzną, eleganckim w każdym calu,
podobnym do aktora Aleca Guinnessa. Jego szerokie czoło zdobiło
kilka dodających mu uroku zmarszczek, przypominając, że wiele w
życiu przeszedł i że za swój spokój zapłacił słoną cenę. Miał bystre i
przenikliwe spojrzenie i widać było, że jego umysł nieustannie czegoś
poszukuje.
Wchodząc do biblioteki, majordomus usłyszał chrapliwy oddech, a
następnie zobaczył rycerza, który, minąwszy go, gwałtownie wszedł w
ścianę. „Zły znak”, pomyślał Walijczyk; pojawienie się ducha zamku
Lonecastle wróżyło bowiem rychłe kłopoty. Ów nieszczęsny rycerz -
obrońca praw pokrzywdzonych i niedoszły prywatny detektyw - został
zamordowany przez francuskiego zbója i nigdy się z tym nie pogodził.
Od czasu do czasu przypominał lordowi Percivalowi, że jest ostatnim
prawdziwym potomkiem rycerzy Okrągłego Stołu i że dewiza
widniejąca na jego herbie głosi: „Przywracać prawdę, to uczestniczyć
w harmonii”.
- Pańskie porto, milordzie.
- Dziękuję, Nestorze. Postaw na konsoli.
- Przed chwilą widziałem ducha.
Arystokrata spojrzał z uwagą na majordomusa.
- Ach tak... - mruknął. - Czy to się stało dziś rano?
- Sądzę, że nie. Pogoda była piękna i nie było żadnych
nieoczekiwanych telefonów.
Lord Percival z największą przyjemnością wypił znakomite porto,
po czym wspiął się po krętych schodach na blankowaną wieżę, by
popatrzeć na swoje włości.
U stóp zamku ścieliły się trawniki ozdobione marmurowymi wazami
upamiętniającymi przodków klanu,
lśniły
otoczony wieńcem
kamyków, muszli i strzyżonym bukszpanem basen oraz staw dla
wędrownych ptaków. W dali ciągnęły się wrzosowiska i jesionowe
lasy, w których żyły dziki, bażanty, jelenie i rude wiewiórki. W górze
polatywały orły. Żyły tam również wróżki i elfy, zamieszkujące drzewa
i potoki, i oczywiście kelpies, bóstwa opiekuńcze jeziora, w którego
ciepłych wodach lord Percival co dzień zażywał kąpieli.
Miał szczęście, że mieszkał w tym raju, z dala od coraz brzydszego i
hałaśliwszego świata. Tutaj niebo i ziemia zachowały jeszcze
pierwotną czystość i w silnym wietrze unosiły się słowa przodków, z
których niektórzy byli, prawdę mówiąc, tęgimi zabijakami.
Charakterystyczny dźwięk przerwał rozmyślania lorda Percivala:
ktoś wspinał się po schodach.
Był to Abercrombie, czarny pies, mieszaniec owczarka szkockiego,
labradora i kilku innych równie potężnych ras. Reagował jedynie na
pełną formę swego imienia, nigdy na poufałe zdrobnienia typu „Abie”,
i uparcie protestował przeciwko dużej, ogrzewanej i wygodnej budzie,
którą dostał od swojego pana. Z wyjątkiem tych dwóch kaprysów
Abercrombie był niezrównanym powiernikiem i towarzyszem
potwierdzającym codziennie słuszność głębokiej maksymy jakiegoś
zagranicznego filozofa: „To co najlepsze w człowieku, to jego pies”.
Abercrombie stanął na tylnych łapach, przednie oparł w otworze
strzelniczym i podziwiał wspaniały krajobraz w towarzystwie lorda
Percivala.
- Cudownie tu, prawda? Zaraz pójdziemy do lady Ofelii.
Pies zawarczał radośnie.
Już za chwilę czekał ich długi spacer przez wrzosowiska do zamku
narzeczonej lorda Percivala. Arystokrata nie mógł się z nią niestety
ożenić, ponieważ ta młoda dama należała do wrogiego klanu, któremu
Kilvanockowie poprzysięgli śmierć. Szkocki szlachcic zaś dotrzymuje
słowa, nawet jeśli dał je jeden z jego przodków, żyjący przed
dwunastoma wiekami.
Lord Percival potajemnie finansował klinikę swojej narzeczonej,
która leczyła w niej ginące zwierzęta zranione przez kłusowników. Jej
najlepsza asystentka, Margaret, słonica indyjska, żyła tam za pan brat z
Charlesem, pelikanem z Antylów.
- Milordzie, milordzie!
Ten łagodny glos, wzywający pomocy, należał do Dorothei
Pettigrew, młodej Angielki z nieskazitelnym koczkiem, osobistej
sekretarki lorda Percivala, którą darzył pełnym zaufaniem w kwestiach
zarządzania swoimi dobrami. Panna Pettigrew była wcieleniem
uczciwości i wybitną specjalistką w dziedzinie lokat finansowych;
dzięki niej fortuna lorda Percivala stale rosła. Urocza panna Dorothea
mogłaby znaleźć zatrudnienie w każdym banku inwestycyjnym, ale
mimo gwałtownej niechęci, jaką żywiła dla majordomusa, chciała
mieszkać tutaj, w Lonecastle.
Zadyszana panna Pelligrew wymachiwała jakimś listem.
- Milordzie...
- Proszę się uspokoić. Co takiego się stało?
- To straszne... straszne!
Zrozumiawszy, że duch nie ukazał się na próżno i że sekretarka nie
zdoła przeczytać listu, lord Percival wziął od niej kartkę.
Przeczytał go dwukrotnie.
Sekretarka z napięciem wpatrywała się w pobladłego pracodawcę.
- Proszę spakować moje walizki i polecić mechanikowi, aby
przygotował helikopter. Lecę do Londynu.
On, ekspert w dziedzinie kryminologii, miał stawić czoło
rzeczywistości, której nigdy nie wyobrażał sobie w tak brutalnej
formie.
Czy los nie zmusi go, by przeszedł od teorii do praktyki?
ROZDZIAŁ III
Nadinspektor Angus Dodson z racji korpulentnej i barczystej
sylwetki nazywany był przez niektórych Falstaffem. Syn górnika z
Newcastle i sklepikarki, zanim został jednym z filarów najsłynniejszej
policji świata, zaczął pracę w Scotland Yardzie jako zwykłe hobby.
Reprezentował starą szkołę i dzielił ludzi na uczciwych i zbrodniarzy.
Podanie ręki mordercy było według niego niemal równoznaczne z
przestępstwem, toteż nie darzył szacunkiem intelektualistów, którzy
starali się pokazywać piękno zbrodni.
Dodson - miłośnik mocnego piwa i ciastek z kremem, zatwardziały
kawaler i zwolennik roweru, który umożliwiał mu zachowanie jako
takiej linii i ułatwiał poruszanie się po ulicach Londynu - miał zwyczaj
prowadzić śledztwo twardą ręką i przesłuchiwać bez współczucia dla
podejrzanych. Obowiązkiem funkcjonariusza Scotland Yardu było
zaprowadzanie ładu, aresztowanie złoczyńców i ochrona niewinnych.
Dodson, nawet gdyby był ostatnim dinozaurem, pozostawałby
nieugięty w tych zasadach.
Z racji nienagannej służby Angusowi Dodsonowi pozwolono
trzymać w biurze Sherlocka, wspaniałego persa o błękitnawej sierści.
Zwierzak sypiał na kaloryferze pod osłoną grubosza na tyle potężnego,
że chronił go przed nawiewem z klimatyzatora i miliardami roz-
noszonych przez niego zarazków. Sherlock był kotem spokojnym i
nieskazitelnie czystym; kiedy miał okazję, darł pazurami źle związane
akta, które nadinspektor starannie przeglądał jeszcze raz przed
przekazaniem ich wymiarowi sprawiedliwości.
Do drzwi gabinetu Dodsona zapukał ordynans.
- Proszę wejść.
- Szefie, ktoś chciałby z panem rozmawiać.
Dodson zajrzał do notesu. Dzisiejszy limit spotkań został już
wyczerpany.
- Niech przyjdzie jutro o dziewiątej.
- Bardzo nalegał... Oto jego wizytówka, szefie. Angus Dodson rzucił
okiem na kartonik, na którym po nazwisku lorda Percivala Kilvanocka
następowała wyliczanka coraz to bardziej imponujących tytułów.
Policjant sięgnął do rejestru szlachty Zjednoczonego Królestwa,
uzupełnionego poufnymi notatkami, i stwierdził, że jego gość to nie
byle kto. Ten szkocki arystokrata oprócz pokaźnego majątku miał
znakomite koneksje, a nawet prawo bywania w pałacu Buckingham.
Królowa regularnie udzielała mu prywatnych audiencji podczas
wakacji w Balmoral. Widziano go również, jak rozmawiał z nią
podczas spaceru z królewskimi psami.
- Niech wejdzie - ustąpił Dodson, obawiając się, czy aby to
spotkanie nie zapoczątkuje serii kłopotów.
Lord Percival ubrany był w niezwykle elegancki jasnoszary garnitur.
Biała koszula uszyta na miarę, bladozielona muszka i eleganckie buty
od Lobba nadawały sylwetce wygląd tak dystyngowany, że nikt nie
mógł wątpić w jego przynależność do starej szlachty.
Mimo to jego oczy nie kryły cienia pogardy. Miał natomiast kilka
uroczych zmarszczek i czarujący sposób bycia. Dodson wiedział, że
Szkot nie przyszedł zamęczać go błahostkami.
- Jestem szczęśliwy, że mogę pana poznać, panie nadinspektorze.
Jak przypuszczam, zdążył pan zebrać informacje na temat mojej
skromnej osoby?
- No cóż...
Sherlock, perski kot, zwinnie zeskoczył z kaloryfera prosto na
kolana lorda Percivala. Kiedy tylko Kilvanock zaczął go głaskać,
Sherlock zamruczał, jakby znał przybysza od lat.
Arystokrata docenił przytulny komfort gabinetu Angusa Dodsona,
który tworzyły: fotele z okresu regencji, mocno podniszczona kanapa,
długi wiejski stół, stary mebel z cytrynowego drewna na akta i
polakierowany dębowy pień na komputer, faks i telefon.
- Jak pan już zapewne wie, panie nadinspektorze, kryminologia jest
moją ulubioną rozrywką, z pewnością z racji pewnych wydarzeń, jakie
zaszły w mojej rodzinie. Ale dziś dopada mnie współczesność.
Dodson zadrżał.
- Ale pan... Nie popełnił pan chyba zbrodni?
- Proszę się uspokoić. Ktoś jednak to zrobił z nadzieją, że będzie to
zbrodnia doskonała.
- A pan zidentyfikował zabójcę?
- Na razie znam jedynie nazwisko ofiary. Proszę, niech pan to
przeczyta.
Lord Percival podał nadinspektorowi list, który wywołał burzę w
jego pogodnym świecie.
Angus Dodson przeczytał na głos:
Szanowny Panie,
W Asuanie został właśnie zamordowany Pański przyjaciel Howard
Langton. Albo zrobią z tej zbrodni wypadek, albo znajdą fałszywego
winowajcę.
Musi Pan wkroczyć do gry.
- Czy ten Langton był rzeczywiście pańskim przyjacielem? - zapytał
Dodson.
- To dzielny, ale biedny chłopak, któremu pomogłem w ukończeniu
studiów, ponieważ jego ojciec, jeden z moich dzierżawców,
przedwcześnie zmarł. Howard został wybitnym egiptologiem i
wyjechał niedawno do Egiptu, by objąć stanowisko szefa prac
wykopaliskowych prowadzonych przez Brytyjczyków.
- Ten list to może być żart.
- Niestety, tak nie jest. Udało mi się skontaktować z władzami
Asuanu. Potwierdzili śmierć Howarda Langtona, ale uczynili to w
słowach tak niejasnych, tak rozmyślnie pokrętnych, że zaczynam
wierzyć autorowi tego anonimu.
- Przykro mi, ale nie wiem, co mógłby w tej sprawie uczynić
Scotland Yard... Egipt ma swoją policję.
- Widzi pan, nadinspektorze, uważam. że muszę spełnić święty
obowiązek względem Howarda i znaleźć jego zabójcę. W gruncie
rzeczy moja przeszłość przygotowała mnie do tego zadania i mam
zamiar niezwłocznie się z nim zmierzyć.
- Bez urazy, milordzie, ale nie jest pan profesjonalistą!
- To wspaniała okazja, żeby nim zostać. Potrzebuję pomocy
człowieka doświadczonego. Myślę o panu.
Angus Dodson poderwał się gwałtownie:
- Nie mam prawa wkraczać w kompetencje egipskiej policji!
- To prawda, ale może pan z nią współpracować... jak również ze
mną.
- Trzeba by nie kończących się korowodów administracyjnych,
żeby...
- Ten drobny szczegół został właśnie załatwiony przez Foreign
Office, które zna skuteczną moc łapówki. Obaj jesteśmy więc oficjalnie
oczekiwani.
- Ależ ja... ja nie wiem absolutnie nic o tym miejscu!
- Ja wiem o nim co nieco i zapewniam pana, że czeka nas niełatwe
zadanie. Dlatego zwróciłem się do najbardziej gorliwego nadinspektora
Scotland Yardu.
- Moi zwierzchnicy się nie zgodzą na...
- Polecenie wyjazdu zostało już podpisane. Pozostało panu jedynie
spakowanie walizek. Wyjeżdżamy jutro rano. Dziękuję za spontaniczną
reakcję na propozycję współpracy, nadinspektorze. Tego się właśnie po
panu spodziewałem.
ROZDZIAŁ IV
Zimą temperatura w Egipcie była wyższa niż latem w Anglii, a
widok miasta zapierał dech.
Ze swego pokoju w Starej Katarakcie lord Percival ponownie
odkrywał Asuan i przywoływał w pamięci czarujące wspomnienia.
Przeżył tu wiele szczęśliwych chwil, które kształtują życie mężczyzny i
nadają mu sens. Urzekające miasto południowego Egiptu zostało
niestety oszpecone nowoczesnymi budynkami, na których budowę nie
zezwoliłby żaden faraon, ale i tak jego wyjątkowy urok nadal cieszył
oczy.
Ruiny na Elefantynie i grobowce na zachodnim brzegu
przypominały o wielkości antycznych czasów. Widok złotego piasku i
cudownie zielonych palm koił duszę, a obraz Nilu, po którym powoli
przesuwały się feluki z dużymi białymi żaglami, przesłaniał
nowoczesność, zakotwiczając myśli w wieczności.
Lord Percival chciał poczuć się jak zwykły turysta, wolny od
wszelkich trosk, błądzący pełnym zachwytu wzrokiem po cudach
wyspy kwiatów lub kolumnach świątyni na wyspie File, poświęconej
wielkiej czarodziejce Izydzie.
Niestety, te spokojne miejsca skaziła zbrodnia i lord Percival musiał
jak najszybciej znaleźć zabójcę. Ktoś zapukał do drzwi pokoju.
- Proszę wejść, panie Dodson.
Nadinspektor zajmował sąsiedni pokój. Egipskie władze oddały do
dyspozycji Brytyjczyków ten wspaniały hotel, aby zamanifestować
swoją dobrą wolę.
- Co za upał - skarżył się Dodson - i co za pył! Należałoby
gruntownie zamieść ten kraj. Na szczęście nie musimy się tym martwić.
Zabójca Howarda Langtona został zidentyfikowany i zatrzymany.
Jesteśmy umówieni z nadkomisarzem Asuanu, aby zakończyć tę
sprawę.
Mężczyźni wynajęli jedną z ostatnich bryczek pozostawionych przez
Anglików, aby przejechać z fasonem wzdłuż brzegu Nilu. Lord
Percival poprosił woźnicę, bezzębnego i uśmiechniętego staruszka,
żeby nie używał bata i pozwolił koniowi biec własnym rytmem.
Dodson zdziwił się:
- Mówi pan po arabsku, milordzie?
- Bardzo słabo, panie nadkomisarzu. Tyle, ile trzeba, żeby sobie
poradzić w trudnych sytuacjach.
Siedziba komendy głównej w Asuanie różniła się mocno od
komisariatów Scotland Yardu, toteż nadkomisarz zastanawiał się, czy
woźnica nie pomylił adresu. Wyszedł im naprzeciw szeroko
uśmiechnięty pięćdziesięciolatek z wydatnym brzuszkiem.
- Miło mi, że mogę panów gościć w Asuanie. Nazywam się Omar
Abdel-Atif, jestem nadkomisarzem. Zapraszam na szklaneczkę do
mojej ulubionej kawiarni.
Wewnątrz podłoga wysypana trocinami, drewniane stoły, mężczyźni
palący fajki wodne, czytający gazety lub grający w karty. Ani jednej
kobiety.
- Dla panów z pewnością herbata? - zaproponował Egipcjanin. -
Doprawdy czuję się zaszczycony, mogąc gościć tak znakomite
osobistości. Uczynię wszystko, aby byli panowie zadowoleni z pobytu.
- Tutejsza kawiarnia zrobi bardzo dobry interes, panie Abdel-Atif.
Napój był bardzo gorący i gorzki. Dodson, który wolałby starą dobrą
szkocką whisky, pił podejrzliwie.
- Co panowie sądzą o Asuanie?
- Czyż Egipt nie jest najpiękniejszym krajem na świecie? -
odpowiedzią! pytaniem lord Percival.
- Dziękuję, że pan to przyznał, milordzie... Na szczęście będą
panowie mogli skorzystać z kilku dni wakacji i docenić uroki tej pory
roku.
- A więc przeprowadził pan błyskawiczne śledztwo?
- Och, to nie było trudne, poza tym miałem szczęście. Mają panowie
ochotę na jakieś ciasteczko? Tutaj są naprawdę wyborne.
Dodsonowi wcale nie smakowały „anielskie włosy”, którym wszak
nie brakowało kremu. Daleko im było jednak do placka jabłkowego
podlanego półkwartą ciemnego piwa. Lord Percival uważał, że
komisarz Ahdel-Atif to chytra sztuka. Mimo iż nie dokonano
prezentacji, wydawało się, że doskonale zna zarówno jego, jak i
Dodsona, ponieważ wcześniej starannie przejrzał dossier obu
Brytyjczyków.
- Kto jest mordercą? - zapytał lord Percival.
- To nie ma znaczenia - odparł dość sucho Omar Abdel-Atif. -
Sprawa jest zamknięta i tylko to się liczy. Asuańska policja wykonała
dobrą robotę i morderca waszego rodaka zostanie osądzony i ukarany.
Jesteśmy bezwzględni dla zbrodniarzy.
- Proszę przyjąć nasze gratulacje, komisarzu. Jednak nadinspektor i
ja chcielibyśmy nieco bliżej poznać sprawę. Zwykła zawodowa
ciekawość, którą tak znakomity śledczy jak pan z pewnością zrozumie.
Twarz Egipcjanina stężała.
- Nie mają panowie do mnie zaufania?
- Ależ oczywiście, że mamy - zapewnił Szkot - ale otrzymaliśmy
dokładne instrukcje. Howard Langton był ważną osobistością, więc...
- Tak... myślę, że panowie nie mają do mnie zaufania.
Lord Percival spojrzał na Egipcjanina z uprzejmym uśmiechem.
- Przypuśćmy, że jest pan na naszym miejscu, komisarzu: czy nie
domagałby się pan tego samego? Nie chodzi o to, że Scotland Yard jest
lepszy od policji w Asuanie. To wymagania czysto zawodowe lub, mó-
wiąc prościej, ludzkie. Czy zgodziłby się pan podjąć tak długą podróż
na zlecenie pańskiego rządu i zwierzchników, i nawet nie zobaczyć
mordercy?
Egipski policjant poskrobał się w czoło.
- No dobrze, dobrze... Z tego punktu widzenia nie są panowie tak
zupełnie bez racji. Ale uprzedzam: to niebezpieczne bydlę.
- Wiemy, że zapewni nam pan bezpieczeństwo.
- Jak wszyscy mordercy twierdzi, że jest niewinny. Przede
wszystkim nie dajcie się panowie ponieść emocjom.
- To dla nas nic nowego, komisarzu. Żaden zabójca nie ułatwia nam
zadania.
- Muszę dodać, że chodzi o Nubijczyka - sprecyzował z
rozdrażnieniem Abdel-Atif. - Jest członkiem szczególnie mściwego i
niebezpiecznego plemienia. Nie miałbym panom za złe, gdybyście nie
chcieli się z nim zobaczyć.
- Pańskie ostrzeżenia są bardzo cenne - przyznał lord Percival - i
weźmiemy je pod uwagę. Kiedy zatem moglibyśmy spotkać się z
zabójcą?
Abdel-Atif zajrzał do notesu niczym biznesmen przeciążony
spotkaniami.
- Powiedzmy że... jutro, późnym rankiem.
- Czy mógłbym pana prosić o ogromną przysługę?
Abdel-Atif popatrzył podejrzliwie na lorda Percivala. Ten
obcokrajowiec miał w sobie coś wschodniego: fascynował i zniewalał
poważnym głosem i niewzruszonym spokojem.
- Proszę mówić...
- Czy nie sądzi pan, że dobrze by było spotkać się z mordercą w
miejscu zbrodni? Pod wpływem wstrząsu powie nam całą prawdę z
najdrobniejszymi szczegółami.
- Znakomity pomysł - potwierdził Dodson. - Jestem przekonany, że
o tym samym myślał nasz egipski kolega.
- Oczywiście, panowie, oczywiście...
- Do jutra, drogi komisarzu - powiedział lord Percival,
rozpromieniony. - Wykorzystamy tych kilka godzin wolności na
zwiedzanie.
Dodson, mający trudności z aklimatyzacją, wolał schronić się w
pokoju hotelowym, aby nadrobić brak snu.
Lord Percival, w nienagannym białym garniturze, zapuścił się w
uliczki Asuanu. Po chwili szła za nim gromada żądnych napiwków
naganiaczy. Kiedy zauważyli, że cudzoziemiec mówi ich językiem,
system informatorów zaczął funkcjonować normalnie i nikt już nie
naprzykrzał się przechodniowi, który przeżywał wspomnienia z
młodości.
Zachodzące słońce, zanim zniknęło skąpane w ciemnej czerwieni i
oranżu, ozłociło wzgórza i posrebrzyło Nil, tymczasem białe żagle
feluk przesuwały się w półmroku.
Lord Percival nie cieszył się tym widokiem, ponieważ myślał o
nieszczęsnym Howardzie Langtonie i zastanawiał, czy uda mu się
zidentyfikować mordercę i autora anonimowego listu.
ROZDZIAŁ V
Po niespokojnej nocy nadinspektor Angus Dodson wstał z łóżka
lewą nogą w przekonaniu, że spóźnił się do swego biura w Scotland
Yardzie.
Promień słońca oświetlający pokój rozproszył koszmar. Egipt...
prawda, przecież był w Egipcie. I, otworzywszy okiennice, ujrzał
słońce wychylające się znad wzgórz otaczających Asuan.
Zegarek wskazywał siódmą dziesięć, powietrze było rześkie. Angus
Dodson, nie całkiem jeszcze rozbudzony, zszedł ciężkim krokiem w
kierunku tarasu, gdzie podano śniadanie.
Lord Percival już tam był, ubrany w dziewiczo biały garnitur.
- Czy dobrze pan spał, drogi Dodsonie?
- Tak sobie...
- Proszę usiąść i podziwiać spektakl. Kazałem przygotować dla pana
śniadanie tradycyjne, które będzie pan mógł zjeść bez obaw.
Ta uwaga wzruszyła nadinspektora, któremu zaczynał doskwierać
głód.
- Pod żadnym pretekstem nie wolno opuszczać wschodu słońca w
Egipcie - ciągnął Szkot. - To moment, kiedy słońce ogłasza zwycięstwo
nad ciemnościami i ukazuje się w formie nowego słońca, które ożywi
całe stworzenie. Starożytna filozofia egipska nie przestaje nas
zaskakiwać.
Tosty, dżem pomarańczowy, plastry bekonu i smażone kiełbaski
bardzo smakowały Dodsonowi, który jadł z dużym apetytem.
- Dużo o panu myślałem, milordzie, i sądzę, że to śledztwo może
być niebezpieczne. Proszę nie zapominać, że otrzymał pan anonim.
Niewykluczone, że jego autor zamierza wciągnąć pana w pułapkę.
- Takiej hipotezy nie można wykluczać, nadinspektorze.
- Cieszę się, że jest pan rozsądnym człowiekiem. Byłoby lepiej,
gdyby został pan w hotelu i pozwolił działać profesjonalistom. Nie
znam tego kraju, to jasne, ale morderstwo to morderstwo i miejscowy
komisarz na pewno zgodzi się współpracować.
- Czy nie jest pan tu, by mnie bronić, gdybym wpadł w pułapkę?
- Tu chodzi o prawdziwe morderstwo, milordzie. Mógłby pan
gorzko żałować, że pan w to wdepnął.
Szkot nie odpowiedział na zaskakującą myśl nadinspektora,
ponieważ podszedł do nich niewysoki Egipcjanin o smagłej cerze, w
grubych rogowych okularach i z ciężką czarną walizeczką.
Lord Percival wstał.
- Cieszę się, że znów pana widzę, doktorze Butros! Przedstawiam
panu nadinspektora Angusa Dodsona ze Scotland Yardu.
Niewysoki, poważny mężczyzna w brązowym garniturze uścisnął
dłoń Anglika.
Nagle Dodson zaniepokoił się: dlaczego lord Percival wezwał
lekarza, skoro nie cierpiał na żadną chorobę?
Doktor, widząc wzburzenie Anglika, wyjaśnił:
- Proszę się uspokoić, nadinspektorze. Jestem lekarzem sądowym.
- Wydaje się, że nasz wielki przyjaciel, komisarz Ab-del-Atif, nie
zlecił szczegółowej sekcji zwłok Langtona - wyjaśnił lord Percival. -
Chcąc jak najszybciej pozbyć się tej sprawy, powierzył ciało
nieszczęsnego
chłopaka
lekarzowi
mającemu
dużo
mniejsze
doświadczenie niż doktor Butros, którego reputacja jest już od dawna
ustalona.
- Abdel-Atif będzie wściekły!
- To możliwe, ale nie zaryzykuje i nie odprawi z kwitkiem
specjalisty tej klasy co doktor Butros. A rzetelna sekcja zwłok denata
może się okazać niezwykle przydatna.
Pod nieobecność komisarza Abdel-Atifa, którego zatrzymały ważne
sprawy natury administracyjnej, rozmowa była bardzo zwięzła. Jego
zastępca nie znał doktora Butrosa i dopiero kilka telefonów do
ministerstw w Kairze odblokowało sytuację.
Wreszcie rozpoczął się taniec pieczątek, które wznosiły się
rytmicznie, a następnie opadały z impetem na stosy mniej lub bardziej
sprzecznych ze sobą dokumentów, które zalegną na podobnych
zwałach makulatury. Mimo komputerów nic nigdy nie zastąpi
sakramentalnego przyłożenia pieczęci.
Dzięki specjalnemu pozwoleniu doktor Butros mógł dokonać
oględzin ciała Howarda Langtona i, jeśli to konieczne, powtórzyć
sekcję.
Doktor Butros, lord Percival i nadinspektor Dodson spotkali się na
tarasie Starej Katarakty.
- Klasyczny przypadek - ocenił doktor Butros. - Langton zmarł na
skutek ciosu sztyletem w plecy, zadanego z wyjątkową siłą.
- A więc raczej mężczyzna - rzucił Angus Dodson.
- Kobieta przepełniona nienawiścią również byłaby do tego zdolna,
nadinspektorze. Złość wyzwala niewyobrażalną siłę, nawet w
jednostkach uważanych z delikatne. Co do reszty, wydaje się, że mój
kolega z Asuanu wykonał dobrą robotę. W Egipcie jesteśmy przecież
specjalistami od mumii...
Rozbawiony własnym dowcipem medyk sądowy, który był koptem,
wypił szkocką whisky, podaną jemu i Dodsonowi. Bardzo mu
smakowała.
- Oczywiście - ciągnął dalej - brakuje kilku szczegółów, zwłaszcza
dokładnej godziny śmierci.
- Sądzi pan, że mógłby to ustalić? - zapytał lord Percival.
- Trzy fiolki z próbkami pojadą dziś do najlepszego laboratorium w
Kairze. Jak tylko otrzymam wyniki analizy, dam panom znać.
- Dziękujemy za pańską bezcenną pomoc. Bardzo lubiłem Howarda
Langtona i chciałbym, żeby morderca został zidentyfikowany.
- Oby Bóg pana wysłuchał, milordzie. Do zobaczenia.
Patrząc za odchodzącym medykiem, Angus Dodson zaczynał
pojmować, dlaczego tylu Brytyjczyków lubi spędzać zimę w Asuanie i
mieszkać w Starej Katarakcie. Mimo upału i wszechobecności słońca,
ogarniała go powoli radość życia, przenikająca podstępnie duszę i
ciało.
Spokój Nilu, majestat emanujący ze skał Elefantyny, uświęconej
przez starożytnych Egipcjan, którzy wznieśli tu świątynie, i czysty
błękit nieba sprawiły, że nadinspektor prawie zapomniał o swoim
przytulnym biurze w Scotland Yardzie.
Przybycie grupy zdenerwowanych policjantów, strofowanych przez
komisarza Abdel-Atifa, wyrwało go z rozmarzenia.
Umundurowani mężczyźni otaczali czarnoskórego olbrzyma
zakutego w kajdanki, który spoglądał na nich z pogardą.
Abdel-Atif wybiegł naprzeciw lordowi Percivalowi.
- Oto nasz winowajca... Jeszcze raz pana ostrzegam; jest groźny i
nieprzewidywalny.
Nubijczyk i arystokrata patrzyli na siebie z jednakowym
zaskoczeniem. Lorda uderzyła szlachetność Abu, Nubijczyka zaś
spokojna siła cudzoziemca.
- Sądzę, że to wystarczy - ocenił egipski komisarz. - Zobaczył pan
to, co chciał pan zobaczyć.
- Powinniśmy pójść na miejsce zbrodni - zaproponował Angus
Dodson.
- To zbyteczne, on nic wam nie powie.
Szkot podszedł do olbrzyma.
- Jestem lord Percival, a to nadinspektor Dodson. Czy zgadza się pan
odpowiadać na nasze pytania?
Cisza, która zapanowała po tych słowach, zdawała się nie mieć
końca.
- Nazywam się Abu i powiem, co mam do powiedzenia.
ROZDZIAŁ VI
- A więc jest pan gotów nam pomóc - zapytał lord Percival.
- Pokój waszej dostojności - powiedział Nubijczyk.
- Pokój panu i miłosierdzie Boga i Jego błogosławieństwo.
Wzrok Nubijczyka wyrażał wdzięczność.
- Wasza dostojność - powiedział spokojnie i dobitnie - jestem
pracownikiem hotelu Stara Katarakta od ponad dziesięciu lat i nikogo
nie zabiłem.
Te słowa wywołały wściekłość komisarza Omara Abdel-Atifa.
- Przestań kłamać, Abu! Złapano cię na gorącym uczynku.
- Niezupełnie. To ja znalazłem zwłoki i ja zawiadomiłem policję, i
to mnie oskarżono, żeby uniknąć poszukiwań prawdziwego mordercy.
Następnym razem, kiedy natknę się trupa, oddalę się najszybciej, jak to
będzie możliwe.
- Czy mógłby pan nam przedstawić swoją wersję wydarzeń? -
zapytał lord Percival.
- Tracimy czas - ocenił komisarz Abdel-Atif. - Lepiej od razu
odesłać tego drania do więzienia!
Nubijczyk wyciągnął skute ręce w stronę Egipcjanina:
- Omar, bądź przynajmniej szczery; zrobiłeś mi to, żeby jak
najszybciej pozbyć się tej cuchnącej sprawy, która cię przerasta i przez
którą możesz mieć spore kłopoty. W gruncie rzeczy jesteś uczciwym
człowiekiem, ale boisz się swoich przełożonych. Dobrze wiesz, że
jestem niewinny. Pozwól działać temu cudzoziemcowi: on odkryje
prawdę, a ty będziesz spał spokojnie.
Omar Abdel-Atif zaniemówił. Stał z półotwartymi ustami, nie będąc
w stanie wydusić z siebie ani słowa. Policjanci odwrócili wzrok.
- Wszyscy jak tu jesteśmy, staramy się dotrzeć do prawdy -
potwierdził lord Percival. - Jeśli pan skłamał, panie Abu, będziemy o
tym wiedzieli.
„Panie Abu...” Nigdy nie obdarzono go takim określeniem. Mimo
kajdanek poczuł się prawie wolny. Przygotowywał się na najgorsze, a
miał szansę z tego wyjść. On, który nie był zbyt gadatliwy i nie lubił
rozmawiać o innych, miał opowiedzieć temu cudzoziemcowi
przybyłemu z zimnego i mglistego kraju wszystko, co wie.
- Chodźmy na taras - zaproponował lord Percival.
Abu osłupiał.
Nigdy nie wyobrażał sobie, że pewnego dnia usiądzie w jednym z
tych wygodnych foteli, w których większość turystów popijała zimne
napoje i prowadziła błahe rozmowy.
Komisarz Abdel-Atif, jak obity, poszedł za nimi. Egipcjanin,
Nubijczyk i obaj Brytyjczycy zajęli miejsca wokół okrągłego stołu pod
zdumionym wzrokiem policjantów.
Była to chwila niezwykłego spokoju. Gra świateł na Nilu i skały na
Elefantynie przywodziły na myśl zaginiony świat, w którym panowała
harmonia.
- Wasza dostojność - zaczął Abu - zostałem wezwany do hotelu, aby
wypełnić jasno określone zadanie: miałem przygotować renowację
apartamentu Agaty Christie. Za niecały miesiąc miał być znów jak
nowy, co wydawało mi się absolutną mrzonką.
- A więc hotel był zamknięty dla turystów?
- Tak, wasza dostojność. Ale uprzywilejowani goście mogli pić na
tarasie aperitif lub herbatę. Kiedy późnym popołudniem wszedłem do
hotelu, siedziało tam siedem osób.
- Czy wie pan, kto to był?
- Kiedy się pracuje w luksusowych hotelach, lepiej mieć pamięć do
twarzy. Rozpoznałem inspektora do spraw starożytności Ahmeda al-
Fostata i czterech egiptologów. Dwie kobiety: Niemkę, panią Strauss, i
Francuzkę, panią Abletout, oraz dwóch mężczyzn: Anglika, pana
Faxmore'a, i Francuza, pana Glotoniego. Był tam jeszcze jeden
Europejczyk, ubrany na czarno, z orlim nosem, którego nigdy przedtem
nie widziałem, i Abd el-Mosul, głowa bogatego rodu z Południa.
- Czy ten człowiek interesuje się egiptologią?
- Powiedzmy, że... antykami w ogóle.
- Czy miał pan okazję bywać u tych egiptologów?
- Widywałem ich tylko z daleka, kiedy przychodzili do hotelu. Oni
zaś nie utrzymują kontaktów ze służbą.
- Wydaje się, że nie bardzo ich pan lubi, panie Abu.
- Oni mają swoje życie, a ja swoje. Pracują tu kilka tygodni w roku,
a ja nie jestem przekonany, że naprawdę kochają Egipt.
Komisarz Abdel-Atif otrząsnął się z odrętwienia.
- Twoja opinia nikogo nie interesuje, Abu! Liczą się tylko fakty.
Jeśli będziesz pleść trzy po trzy, każę cię wsadzić do izolatki!
- To ja zadałem niezręczne pytanie - usprawiedliwił się lord
Percival. - Pan Abu tu nie zawinił.
Egipski policjant, któremu słowa arystokraty wytrąciły broń z ręki,
zasępił się. Lord Percival zwrócił się do Nubijczyka:
- Proszę mówić dalej.
- Wszedłem na trzecie piętro - ciągnął Abu - i pchnąłem drzwi
apartamentu Agaty Christie, tej dziwnej osoby, która żyła ze śmierci
innych. Nagle poczułem, że wydarzyła się jakaś tragedia. Atmosfera
była przytłaczająca. Dotknąłem amuletu, by nie ulec złemu oku, ale
zrobiłem to zbyt późno. Znajdowałem się już w kręgu zła. Przez
moment sądziłem, że się mylę, ale po chwili w gabinecie zauważyłem
zwłoki mężczyzny z nożem wbitym w plecy.
- Czy czegoś pan dotykał?
- Nie, wasza dostojność.
- Czy zauważył pan jakiś niezwykły szczegół?
- Byłem tak wstrząśnięty, że nic do mnie nie docierało... Wyszedłem
stamtąd tyłem i udałem się na posterunek, żeby zgłosić o moim
ponurym odkryciu. Natychmiast, nie wysłuchawszy mnie, oskarżyli
mnie o morderstwo i wtrącili do więzienia.
Komisarz Abdel-Atif podniósł pięść.
- Wystarczy, Abu! Lepiej zrobisz, przyznając się do winy!
Nubijczyk wytrzymał wzrok policjanta.
- Powiedziałem prawdę i ty o tym wiesz. A teraz szukajcie winnego.
Jeśli go nie znajdziecie, dusza zmarłego nie zazna spokoju. Howard
Langton to jeden z nielicznych egiptologów, którzy prosili mnie, bym
opowiadał o moim kraju, o jego pięknie, tradycjach... Howard Langton
był dobrym człowiekiem, nie kradł i nie zadzierał nosa. Z pewnością
dlatego ktoś go załatwił.
ROZDZIAŁ VII
Lord Percival spojrzał komisarzowi Abdel-Atifowi prosto w oczy.
- Mam do pana trzy prośby: po pierwsze, chciałbym osobiście
obejrzeć miejsca związane z tragedią, po drugie, chciałbym obejrzeć
narzędzie zbrodni, i po trzecie, proszę, żeby Abu był przetrzymywany
w znośniejszych warunkach, ponieważ jest tylko podejrzanym.
Nadinspektor Dodson poczuł nagłą suchość w gardle. Policjanci
zwykle nie lubią, aby mówiono do nich tym tonem.
Szkot i Egipcjanin przez dłuższą chwilę mierzyli się wzrokiem. W
końcu komisarz Abdel-Atif spasował:
- Oczywiście, oczywiście... Proszę bardzo, apartament Agaty
Christie stoi przed panami otworem.
- A dwie pozostałe prośby?
- Zgoda, zgoda! Póki co, odprowadzę Abu do więzienia.
Patrząc ukosem na arystokratę, który go paraliżował wzrokiem,
komisarz obszedł się z Nubijczykiem przyzwoicie.
Lord Percival nie bez wzruszenia wchodził po monumentalnych
schodach prowadzących na piętro, na którym znajdował się apartament
Agaty Christie. Jako przyjaciółka egiptologa Stephena Glanville'a,
zwiedzała kraj faraonów w roku 1931 wraz, ze swoim mężem Maxem
Mallowanem. Poznała wówczas Howarda Cartera, odkrywcę grobowca
Tutanchamona. Egipt tak bardzo zafascynował królową zbrodni, że
napisała sztukę teatralną poświęconą faraonowi Echnatonowi i
królowej Neferetiti, nie zapominając o samym Tutanchamonie.
Powieściopisarka miała monumentalny rozmach, ponieważ w swojej
sztuce przewidziała dwadzieścia dwie role główne oraz całą masę
drugoplanowych. Ecknaton nie został wystawiony, ustępując miejsca
Herkulesowi Poirot.
Lord Percival musiał jednak zapomnieć o magii Starej Katarakty i
zająć się szukaniem śladów mordercy, który znieważył, z pewnością
niechcący, pamięć Agaty Christie.
Apartament pisarki pozostał nietknięty.
Salon, łoże z baldachimem, biurko, biblioteczka, toaletka z
dzbankiem i nocnikiem, schodki po których wchodzono do wygódki,
delikatne ryciny przedstawiające owce, mgłę i angielską wieś oraz
wspaniałe okna wychodzące na Nil i Elefantynę...
Nadinspektor Dodson z trudem nadążał za lordem Percivalem.
Dogoniwszy go, uszanował jego milczenie w tym apartamencie, który
przypominał muzeum.
Szkot poruszał się niczym kot, miękko i lekko, jak gdyby nie chciał
pozostawić najmniejszego śladu swojej obecności. Dodson patrzył, jak
przystępuje do skrupulatnego i cierpliwego przeszukania.
- To niezwykłe - powiedział, kiedy skończyli. - Coraz bardziej
przypomina pan zawodowca, milordzie.
- Niestety, królestwo Agaty Christie pozostało nieme i nie
dostarczyło mi żadnej wskazówki.
Komisarz Omar Abdel-Atif położył na biurku niezwykły sztylet,
bardzo charakterystyczny z powodu żelaznego ostrza i rękojeści z
kryształu górskiego.
- No cóż - powiedział Abdel-Atif, prezentując sztylet lordowi
Percivalowi i Dodsonowi. - Oto narzędzie zbrodni! Oryginalne, co?
Można by sądzić, że to antyk... Proszę go wziąć do ręki, panowie.
Zobaczcie, jaki jest solidny!
Lord Percival ostrożnie obracał nim w ręku, jak gdyby trzymał coś
bardzo kruchego.
- Rzeczywiście, wydaje się, że to stara broń.
Abdel-Atif zainteresował się:
- Stara... jak bardzo?
- Jeśli się nie mylę, całkowicie przypomina sztylet ze skarbca
Tutanchamona.
Egipcjanin podskoczył.
- Mam nadzieję, że pan żartuje?
- Mam bardzo nikłą wiedzę w dziedzinie egiptologii - wyznał Szkot
- ale nie sądzę, żebym się mylił.
- Jeśli pana dobrze rozumiem, milordzie, morderca miałby ukraść
sztylet Tutanchamona z witryny kairskiego muzeum, aby zadać nim
cios w plecy nieszczęsnego egiptologa Howarda Langtona... To
zupełnie nieprawdopodobne! Skarb Tutanchamona jest strzeżony dzień
i noc i żaden złodziej nie może się do niego zbliżyć!
- Byłby pan jednak uprzejmy to sprawdzić?
- To śmieszne! Ale ponieważ pan nalega... Komisarz Abdel-Atif
podniósł słuchawkę. Co najmniej dziesięć razy ponowił próbę, zanim
uzyskał połączenie z pracownikiem technicznym biura muzeum, który
kazał mu czekać, następnie połączył go z innym pracownikiem, który
powiedział, że jest niekompetentny i odłożył słuchawkę.
Rozwścieczony Abdel-Atif ponownie zadzwonił do muzeum i
wyładował się na pierwszej osobie, która odebrała telefon, grożąc, że
wyśle ją za kratki. Groźba okazała się skuteczna. Niecałe pół godziny
później komisarzowi udało się połączyć z jednym z zastępców jednego
z asystentów jednego z konserwatorów.
Pominąwszy wszelkie formułki grzecznościowe, komisarz polecił
mu natychmiast sprawdzić, czy sztylet Tutanchamona znajduje się
nadal w witrynie.
Pracownik muzeum sprzeczał się przez kwadrans dla zasady,
tłumacząc, że nie ma pracowników pod ręką i że sam nie może wyjść z
pokoju z powodu ogromnej odpowiedzialności spoczywającej na jego
barkach. Kiedy Abdel-Atif zdenerwował się nie na żarty, muzealnik
wreszcie ustąpił.
Znowu trzeba było czekać. Brytyjczykom podano kawę i karkadę -
orzeźwiający napój z hibiskusa. Zirytowany Abdel-Atif przekładał w tę
i z powrotem papiery upstrzone pieczęciami.
- Gdzie mieszkał Howard Langton? - zapytał lord Percival.
- W niedużej willi, blisko centrum miasta.
- Czy miał pan czas przeprowadzić tam dokładne przeszukanie?
- No cóż...
- Czy mogę pana wyręczyć w tym przykrym obowiązku, komisarzu?
Omar Abdel-Atif zamyślił się. W gruncie rzeczy, dlaczego nie? Ta
rewizja nie dostarczy prawdopodobnie żadnych ważnych dowodów, a
on miał ochotę uciąć sobie drzemkę.
- Proszę bardzo, panowie... Zaprowadzi was jeden z moich ludzi.
Później poproszę o raport.
Wreszcie telefon zadzwonił. Abdel-Atif podniósł słuchawkę:
- Tak, to ja... Jest pan absolutnie pewny? Doskonale! Egipcjanin
rozłączył się. Z szerokim uśmiechem zakomunikował:
-
Pańska
hipoteza
jest
nieprawdziwa,
milordzie.
Sztylet
Tutanchamona nadal znajduje się na swoim miejscu.
ROZDZIAŁ VIII
Wiał łagodny wiatr, powietrze było wyjątkowo czyste. Lord
Percival, w jasnym kapeluszu z szerokim rondem, wszedł do
niewielkiego białego domu, w którym mieszkał Howard Langton.
Zasapany Angus Dodson z trudnością nadążał za Szkotem. Pył, upał,
słońce, silna woń wschodniego miasta, stanowiąca mieszaninę perfum i
nieco mniej szlachetnych aromatów sprawiły, że nadinspektor tęsknił
za
wilgotnymi
chodnikami
Londynu
i
swoim
wygodnym,
nowoczesnym biurem. Jeśli komisarz Abdel-Atif miał rację, i mordercą
był nubijski olbrzym, oględziny nie potrwają długo.
Nagie ściany pobielone wapnem, na wykafelkowanej podłodze
dywan o drobnej fakturze, meble z białego drewna... Wnętrze willi
świadczyło o tym, że angielski egiptolog dopiero co wprowadził się do
nowego mieszkania i nie miał jeszcze czasu, by je zagospodarować.
W salonie piętrzyły się fachowe książki: słowniki hieroglifów,
wśród nich słynny egipsko-niemiecki Worterbuch, podręczniki
archeologii, raporty z wykopalisk, studia poświęcone bogom i
przeglądy specjalistyczne, jak „Journal of Egyptian Archaeology” czy
„Zeitschrift für agyptische Sprache”. Wreszcie tysiące fiszek starannie
poukładanych w kartonowych pudełkach.
Lord Percival obejrzał kilka z nich.
- Co spodziewał się pan znaleźć? - zapytał nadinspektor.
- Jest już jakiś punkt zaczepienia: Howard Langton był egiptologiem
wykształconym.
- A nie zawsze tak jest?
- W tym zawodzie, podobnie jak w wielu innych, machlojki i
koneksje liczą się często bardziej niż kompetencje. W tym wypadku nie
ma wątpliwości: Langton miał żądane kwalifikacje i solidne
doświadczenie, tak w dziedzinie hieroglifów, jak i w archeologii.
Na niewielkim biurku leżały pióra, notatniki i tekst hieroglificzny
napisany ręką zmarłego
Lord Percival dłuższą chwilę stał pochylony nad dokumentem.
- Dziwne - powiedział.
- Pan... Zna pan hieroglify? - spytał zaskoczony Dodson.
- Jestem tylko amatorem. Stary uczony z Eton nauczył mnie podstaw
i zapoznał z najważniejszymi tekstami. Ten jest znany. To rozdział VI z
Księgi umarłych.
- O czym mówi?
- Jeśli zmarły został powołany do pracy w zaświatach, uprawiania
pól lub nawadniania brzegów, odwoływał się do magicznej figurki,
zwanej odpowiadaczem, która ożywała w cudowny sposób, żeby za
niego pracować.
- To bardzo znany tekst, a jednak coś pana w nim zaskoczyło!
- Nie sam tekst, ale słowo „Uwaga!” napisane i podkreślone przez
Langtona.
- Co to oznacza?
- Być może to mało znaczące spostrzeżenie, a być może ważna
wskazówka... Kontynuujmy nasze poszukiwania.
W sypialni pod lampką nocną lord Percival znalazł poczwórnie
złożoną kartkę z notatką: „powstrzymać Abd el-Mosula”.
- Najwidoczniej ten Abd el-Mosul nie był przyjacielem Langtona -
stwierdził nadinspektor. - Ale dlaczego tak ukrył tę kartkę?
- Albo dlatego, że zamierzał szczegółowo opisać swój plan
działania, albo dlatego, że to początek wiadomości, którą chciał komuś
przesłać. Z całą pewnością nie miał czasu, żeby pisać dalej.
- Trzeba będzie zebrać jak najwięcej informacji O tym człowieku;
Abd el-Mosul staje się naszym pierwszym podejrzanym.
- Czyżby pan zapomniał o Abu? - zapytał Szkot z lekkim
uśmiechem.
- Nie, oczywiście, że nie! Ale może miał wspólnika. Lord Percival i
Angus Dodson uważnie i wytrwale kontynuowali rewizję. W
prymitywnej łazience, w której woda leciała tylko przez kilka godzin,
Szkot zatrzymał się przy antycznym glinianym dzbanie stojącym
między pędzlem a miseczką do rozrabiania piany do golenia.
- Prawdziwy antyk?
- Współczesny wyrób bez wartości artystycznej, ale dobrze
wykonany - ocenił lord Percival, wdychając zapach wnętrza naczynia, i
wlał odrobinę płynu do szklanki.
- Chyba nie zamierza pan tego wypić...
- Trzeba podejmować pewne ryzyko.
- Nie wierzę w klątwę faraonów, milordzie, ale jednak byli oni
znawcami trucizn i...
Ostrzeżenie nadinspektora było zbyteczne. Szkot wypił łyk.
- Tak myślałem: przereklamowane. Chce pan skosztować,
nadinspektorze?
Oficer Scotland Yardu nie cofa się przed niczym;
Dodson pociągnął łyk.
- Ależ... Co to za obrzydliwe piwo!
- Delikatnie pan to ujął. Zaledwie nadaje się do picia.
Na podstawce dzbanka widniał głęboko wyryty napis: „Scottish
Brewer”.
- To wstyd dla Szkocji - ocenił arystokrata. - Powinien pan
zatelefonować do Scotland Yardu, nadinspektorze. Niech znajdą tę
wytwórnię, jeśli w ogóle istnieje.
Lord Percival ponownie zainteresował się materiałami naukowymi
Howarda Langtona i długo je przeglądał.
- Nie wiedziałem, że Howard był taki skryty.
- Skąd ten wniosek? - zapytał Dodson.
- Ponieważ nowy dyrektor centrum archeologicznego powinien
pisemnie przedstawić szczegółowy projekt. Brak choćby jednego
dokumentu odnoszącego się do tego projektu jest zaskakujący, by nie
rzec nienormalny.
Nadinspektor zmarszczył brwi.
- Istnieje proste wytłumaczenie: morderca ukradł te dokumenty,
ponieważ w taki czy inny sposób zdradzały jego tożsamość.
- Tak właśnie myślę. Sądzę też, że je zniszczył. W takim razie Abu
byłby niewinny.
Jeśli nawet hipoteza była dobra, sprawiła przykrość Angusowi
Dodsonowi. W jaką pułapkę się wpakował, i to z dala od Anglii?
Nawet gdyby uwierzył wewnętrznemu głosowi, który mu podpowiadał,
że zmaga się z groźnym przestępcą, nie poddałby się.
-
Rozpocznijmy
przeszukiwanie
domu
-
zadecydował
niezmordowany lord Percival.
Z największą dokładnością obaj mężczyźni centymetr po
centymetrze obejrzeli ostatnie mieszkanie egiptologa Hovarda
Langtona, jednak bez powodzenia.
ROZDZIAŁ IX
Mina komisarza Abdel-Atifa nie zapowiadała nic dobrego.
- Dwukrotnie czytałem pański raport, nadinspektorze, ale wyciągam
z niego zgoła inne wnioski niż, pan. Nie ma podstaw formalnych, aby
uniewinnić Abu!
- Ani też żadnych podstaw, aby go oskarżyć - przypomniał lord
Percival.
Egipcjanin zapalił papierosa i natychmiast wcisnął go w
popielniczkę wypełnioną niedopałkami.
- Wszyscy jesteśmy uczciwymi i sumiennymi zawodowcami. Czy
koniecznie trzeba szukać tajemnic tam, gdzie ich nie ma? Abu jest
Nubijczykiem, a Nubijczycy są uparci. Z pewnością w końcu się
przyzna.
- Fakty również są uparte - powiedział Dodson poważnie. -
Szanowny kolego, musimy rozszerzyć nasze śledztwo.
Abdel-Atif westchnął głęboko:
- Tego się właśnie obawiałem... Mieliście jasne i ewidentne fakty,
ale szukacie innych. A jeśli panowie się mylą, tak jak w przypadku
narzędzia zbrodni?
- A właśnie - przerwał Szkot łagodnie. - Chciałbym, żeby ekspert, w
tym przypadku inspektor Ahmed al-Fostat, rzucił na nie okiem.
- A to z jakiego powodu?
- Czy nie powinniśmy wiedzieć coś więcej o tym sztylecie?
- Wiemy już najważniejsze: tą bronią zabito Langtona.
Sumienie zawodowe Dodsona zbuntowało się:
- Czy wydał pan polecenie, by szukano ewentualnych odcisków
palców?
- Oczywiście, panie nadinspektorze... Ale ta broń przechodziła z rąk
do rąk, a Abu z pewnością wytarł rękojeść w ubranie. W tej kwestii nie
ma się czego spodziewać.
Dodson powstrzymał gniew.
- Czy zechce pan wezwać inspektora al-Fostata? - zapytał z
naciskiem lord Percival.
Egipski policjant bardzo chciałby się sprzeciwić swemu rozmówcy,
ale ten cudzoziemiec o wyrafinowanej elegancji, na którego czole nie
perliła się najmniejsza kropla potu, nie przestawał go hipnotyzować.
W dodatku podniósł słuchawkę.
Inspektor Ahmed al-Fostat, liczący około czterdziestki, był niski,
nerwowy i irytujący. Jego twarz w kolorze kakao stanowiła
zadziwiający kompromis pomiędzy twarzą kairskiego mieszczucha i
obliczem wieśniaka z Południa. Wydatny nos, oczy małe i
oskarżycielskie, grube wargi i łysina nie zjednywały mu sympatii. Miał
nieskazitelnie białą koszulę i pomięte czarne spodnie, był przekonany,
że ma wielką władzę i autorytet i zależało mu, żeby i inni natychmiast o
tym wiedzieli.
- Dlaczego mnie pan niepokoi, komisarzu? - zapytał gniewnie, nie
spojrzawszy nawet na cudzoziemców.
- Chodzi o ekspertyzę.
- Proszę wypełnić formularz, zaadresować do mnie i czekać na
odpowiedź.
- Cieszę się, że pana widzę, panie al-Fostat - powiedział uprzejmie
Szkot. - Prawdę mówiąc, zależy nam na jak najszybszym uzyskaniu
pańskich światłych porad w sprawie dotyczącej zarówno Egiptu, jak i
Anglii. Ależ zachowałem się niewybaczalnie! Zapomniałem się
przedstawić. Jestem lord Percival Kilvanock, a to mój kolega,
nadinspektor Angus Dodson, ze Scotland Yardu.
Ahmed al-Fostat spojrzał porozumiewawczo na komisarza Abdel-
Atifa, który wzruszył ramionami, aby dać mu do zrozumienia, że tak
jest i nic na to nie poradzi.
- Jesteśmy tu u siebie - stwierdził inspektor skrzekliwym głosem. -
Już od dawna nie jesteśmy kolonią angielską. Scotland Yard nie może
więc wydawać mi żadnych poleceń.
- Potrzebowalibyśmy rady eksperta - powiedział spokojnie Szkot -
ponieważ nie znamy się na archeologii. Pan mógłby nam pomóc.
- Dlaczego miałbym to zrobić?
- Ponieważ chodzi o morderstwo.
Inspektor wydął wargi.
- A... kto jest ofiarą?
- Egiptolog Howard Langton. Przez usta Ahmeda al-Fostata
przemknął cień uśmiechu.
- No proszę... Nowy szef angielskiej misji archeologicznej! Nie
pomieszkał sobie długo w Egipcie, biedaczek... Smutny los. W imieniu
jego egipskich kolegów oraz Egipskiej Służby Starożytności składam
panom wyrazy współczucia. Przypuszczam, że nasza policja ener-
gicznie poszukuje sprawcy.
- Być może już go znaleźliśmy - przerwał komisarz Abdel-Atif.
- Czy mógłbym wiedzieć, kto to jest?
- Abu, Nubijczyk, który pracuje w Starej Katarakcie.
W oczach archeologa błysnął gniew i pogarda.
- To z pewnością on!
- Czyżby miał pan dowód? - zapytał Angus Dodson.
- Nubijczycy są zdolni do wszystkiego. Należy ich unikać; zawsze
byli złodziejami i mordercami.
- Czy zna go pan osobiście? - zapytał Szkot.
- Oczywiście że nie. Nie zadaję się z wykolejeńcami jego pokroju.
- Czy byłby pan łaskaw obejrzeć tę broń?
Lord Percival wskazał sztylet leżący na biurku komisarza Abdel-
Atifa. Ahmed al-Fostat niechętnie obrzucił go wzrokiem, po czym
zważył w ręku.
- Co mam panom powiedzieć?
- Z jakiej dynastii pochodzi ten sztylet.
Archeolog wybuchnął śmiechem:
- Pan rzeczywiście nie zna się na egiptologii, milordzie! To
niezręczna podróbka, nieudolna imitacja sztyletu, który wchodzi w
skład skarbu Tutanchamona. Mógłby go pan kupić za dwa funty
szterlingi, gdyby nie był narzędziem zbrodni. Turyści, zwłaszcza
nieobyci, uwielbiają przedmioty tego rodzaju i dają się oszukiwać
zawodowym fałszerzom, których wytwórnie pracują tu pełną parą.
- Czy u podstawy ostrza nie ma czasem hieroglifów?
- Fałszerz wyrył byle co... Wyroby tego typu często mają skazy.
- Wygląda jak „I”, „T” lub „N”...
Ahmed al-Fostat spojrzał na Szkota nieufnie.
- Umie pan czytać hieroglify?
- Trochę... Wszędzie sprzedają pocztówki, a nawet zasady
odczytywania alfabetu hieroglificznego. Myślałem, że rozpoznałem
trzy litery.
- Są tak niestarannie wyryte, że można byłoby odczytać wszystko!
Jeśli pan chce, żebym wybawił pana z tego kłopotu, komisarzu...
- Chodzi o bardzo ważny dowód - przerwał zbulwersowany Dodson.
- Musi pozostać w rękach policji.
- Czy mógłbym pana prosić o przysługę zupełnie prywatną? -
zapytał lord Percival.
Ahmed al-Fostat zacisnął mięsiste wargi.
- A o co chodzi?
- Wiele słyszałem o asuańskim nilomierzu. Czy wyświadczyłby mi
pan grzeczność i objaśnił, do czego służył?
ROZDZIAŁ X
Ruiny antycznej świątyni Chnum drzemały w zimowym słońcu,
nawiedzane przez boga-barana, pana katarakty i władcy wylewów.
Tymczasem lord Percival i Ahmed al-Fostat wynajęli felukę, aby
popłynąć na Elefantynę, do niewielkiego pomostu przy muzeum.
Skromne asuańskie muzeum, w niepowtarzalnym pół-kolonialnym,
pół-laotańskim stylu, było w rzeczywistości willą angielskiego
inżyniera Williama Wellicocksa. Zaprojektował on Pierwszą Kataraktę,
w imię postępu, którego zgubne skutki Szkot, jako jeden z nielicznych,
potępiał. Zapora została otwarta w 1902 roku w obecności księcia
Connaught i Winstona Churchilla. Można pozazdrościć Wellicocksowi,
który z wysokości werandy, zajmowanej obecnie przez sarkofagi,
cieszył oczy wspaniałym pejzażem, w którym niepodzielnie panował
Nil.
Kilka kroków od budynku otoczonego krzewami znajdował się
słynny nilomierz - rodzaj kamiennych schodów wykutych w skale i
schodzących do wody.
- Jest pan niezwykle uprzejmy, że poświęcił mi pan odrobinę swego
cennego czasu - powiedział lord Percival do pełnego dystansu Ahmeda
al-Fostata. - Dzięki panu będę nieco mniejszym ignorantem.
Inspektor przybrał poważną minę.
- Grecki geograf Strabon objaśniał, że kreski wyryte w kamieniu
miały pokazywać wysokość poziomu wody podczas wylewów. W ten
sposób z biegiem lat powstała prawdziwa kronika wylewów.
- Czy można je przewidywać?
- Inżynierowie faraonów podejmowali to ryzyko.
- W życiu ryzykuje się wielokrotnie, panie al-Fostat. Przychodząc w
zeszłym tygodniu do Starej Katarakty, nie wiedział pan, że wokół krąży
śmierć. Morderca znajdował się, być może, w niewielkim kręgu osób
siedzących na tarasie.
Ahmed al-Fostat zatrzymał się na pierwszym stopniu nilomierza.
- O co panu właściwie chodzi? Dobrze pan wie, że mordercą jest ten
przeklęty Nubijczyk!
- Pewne informacje mogą wskazywać, że tak nie jest.
- Istotne?
- Tak je traktujemy. Co pan sądził o Howardzie Langtonie?
Egipcjanin
zszedł
schodek
niżej.
Do
Nilu
prowadziło
dziewięćdziesiąt stopni.
- Nic. Nigdy się z nim nie spotkałem.
- Z racji swojej funkcji musiał się z panem kontaktować.
Ahmed al-Fostat uśmiechnął się ironicznie.
- Anglicy są w większości zarozumiali i powściągliwi... Szef misji
archeologicznej nie przejmował się jakimś miejscowym inspektorem...
Proszę zauważyć, że być może był w błędzie.
- Co pan chce przez to powiedzieć?
- Nic... Nic konkretnego.
Mężczyźni powoli schodzili.
- W dniu, kiedy popełniono zbrodnię - przypomniał lord Percival -
przyszedł pan na taras Starej Katarakty, żeby się spotkać z...
przyjaciółmi, jak przypuszczam.
- Tak, to miało być zwykłe towarzyskie spotkanie.
- Z jednym wyjątkiem. Myślę o Abd el-Mosulu. Czy nie ma on
reputacji cokolwiek... podejrzanej?
- Myśli pan, że wszystko pan wie, milordzie! Istotnie, Abd el-Mosul
tam był, ale pańskie przypuszczenia są już nieaktualne. Mój rodak
popełnił w przeszłości kilka błędów, ale czasy się zmieniły. Niech pan
nie wierzy we wszystko, co mówią. Legenda o Abd el-Mosulu to tylko
legenda.
Szkot wpatrywał się w linie wyciosane w skale przez hydrologów
faraona. Przypominały o szczęśliwych czasach, kiedy wylew, niczym
zakochany młodzieniec spieszący na podbój krain, użyźniał czarną
ziemię Egiptu i żywił jego mieszkańców, pokrywając ją płodnymi ma-
dami.
- A czy pani Albertine Abletout była wobec pana bardziej uprzejma
niż brytyjscy archeolodzy?
Ahmed al-Fostat zareagował gwałtownie:
- Osoba ta ma wyraźne skłonności do robienia przedstawień. Jest nie
tylko egiptologiem, ale i aktorką! Jedynym obiektem jej zainteresowań
jest ona sama. Kiedy przyjeżdża do Egiptu, wie o tym cały kraj. Jest
chora, kiedy się o niej nie mówi.
- Przecież dokonała ważnych odkryć?
- Przede wszystkim udało jej się przekonać o tym innych! Słuchając
tej damy, odniesie pan wrażenie, że osobiście zbudowała wszystkie
egipskie świątynie! Odznaczenia i honory są dla niej ważniejsze niż
praca w terenie. Moja rada, milordzie: im dalej od niej, tym lepiej dla
pana.
- Był jeszcze jeden francuski egiptolog w Starej Katarakcie, prawda?
- Rzeczywiście, był tam ten dziwak Villabert Glotoni! Przeciętniak
oddelegowany do obsługi śmietanki towarzyskiej, co mu najbardziej
odpowiada.
Oprowadza
wybitnych
gości
po
stanowiskach
archeologicznych i, racząc ich mało precyzyjnymi objaśnieniami, bawi
się w wytrawnego archeologa. Poza tym to kpiarz, który bez namysłu
rozgłasza najgorsze oszczerstwa.
Zamyślony Ahmed al-Fostat zszedł kilka stopni niżej.
- Zaniepokoił mnie pan, milordzie... A jeśli morderca rzeczywiście
znajdował się w gronie osób, które piły aperitif w Starej Katarakcie?
- Czy coś mogło wzbudzić pańskie podejrzenia?
- Domenica Strauss, niemiecka egiptolog, była kochanką Langtona.
To kobieta z głową, zawzięta i gwałtowna, zdolna do wszystkiego.
- A zatem sądzi pan, że mogło to być zabójstwo w afekcie? -
zasugerował Szkot.
- To niewykluczone... Ale gdybym miał wskazać podejrzanego,
byłby to raczej Steven Faxmore, To człowiek twardy, sprawny w
działaniu i ambitny, który nieustannie kłócił się z władzami egipskimi,
tak bardzo je lekceważy. Nie tylko wobec nich jest agresywny...
Podobno poważnie pokłócił się z Langtonem. Faxmore jest Szkotem...
Może to dlatego. Wiem, że Anglicy i Szkoci się nienawidzą.
- Wie pan coś więcej o tej kłótni?
- Nic, zwykłe plotki.
Wzburzony Ahmed al-Fostat zszedł szybko aż do rzeki. Trzy stopnie
przed ostatnim schodkiem zatrzymał się.
- Proszę spojrzeć, milordzie... Ale proszę nie podchodzić!
Na ostatnim stopniu leżała duża żmija.
- Do góry, tylko powoli... Jeśli nie będziemy wykonywać
gwałtownych ruchów, nie zaatakuje.
Wydawało się, że Egipcjanin stracił pewność i, aby się nie
pośliznąć, oparł się o ścianę nilomierza. Lord Percival nie okazał
najmniejszych oznak emocji.
- Według zeznań Abu w Starej Katarakcie był ktoś jeszcze -
mężczyzna w czerni, którego nazwiska nie znam.
Ahmed al-Fostat odpowiedział dopiero na szczycie nilomierza:
- To doktor Alan Qerry... Dobrze, że pan o nim wspomina! On także
znakomicie nadaje się na podejrzanego. Sporo czasu minęło, odkąd
mieszka w Egipcie, robi to, co lubi, i nikomu się nie tłumaczy.
Prowadzi laboratorium w Kairze, gdzie, między innymi, zajmuje się
badaniem mumii. To nie mogło trwać wiecznie... Wiadomo, że Howard
Langton miał zamiar skontrolować badania Qerry'ego i opracować
własny „program mumie”. Szykował się poważny konflikt.
Grupa turystów przypuściła szturm na muzeum.
- Dziękuję za pouczającą wycieczkę - powiedział Szkot.
- A tak na przyszłość, milordzie, proszę mnie nie nachodzić. Nie
mam nic wspólnego z tą zbrodnią i jestem bardzo zajęty.
ROZDZIAŁ XI
Lord Percival poprosił przewoźnika, żeby się nie spieszył i pozwolił,
by feluka płynęła swobodnie z prądem rzeki. Starszy, ale jeszcze
sprawny i energiczny mężczyzna zręcznie sterował i, ryzykując
skręcenie karku, udowodnił Szkotowi, że ciągle jeszcze potrafi wspiąć
się na maszt.
Widząc, z jaką przyjemnością cudzoziemiec poddaje się falowaniu
wody, właściciel feluki zataczał kręgi, igrając z wiatrem i prądami.
Nie ma oczywiście lepszego klimatu i piękniejszego pejzażu niż w
Szkocji, ale arystokrata uległ, jak niegdyś, magii Egiptu, w którym czas
się zatrzymał. Kiedy Stwórca postanowił celebrować fantastyczne gody
wody i pustyni, nie omieszkał rzucić gdzieniegdzie majestatycznych
skał, na których skrybowie faraona opisywali podboje awanturników -
odkrywców Dalekiego Południa. A oddech Amona, ukryty początek,
nadal objawiał się w wydęciu białego żagla feluki, bezszelestnie
płynącej pod doskonale czystym niebem.
Na pomoście niecierpliwie czekał na arystokratę Angus Dodson.
- Dowiedział się pan czegoś ważnego, milordzie?
- To zależy. A co ze Scottish Brewer?
- Nie można się połączyć ze Scotland Yardem: kierunek zajęty.
Będę jeszcze próbował. Potrzebuję; pańskiej niezwłocznej pomocy:
Albertine Abletout grozi, że skąpie Egipt w ogniu i krwi, jeśli nie
przyjmiemy jej zaproszenia na śniadanie w Starej Katarakcie.
- Nie ma potrzeby wywoływać kolejnego konfliktu, nadinspektorze.
Mimo że hotel był oficjalnie zamknięty, francuska egiptolog dopięła
swego: otwarto wielką odświętną jadalnię i przyniesiono jej ulubione
danie składające się z puree z bobu, szaszłyka z jagnięcia, marchewki i
groszku. Mimo kuszących nazw, jak „Omar Chajjam”, „Kleopatra” i
„Egipski Rubin”, lepiej było unikać win, których wypicie groziło
błyskawiczną ruiną przewodu pokarmowego. Zamówiono więc lekkie i
ułatwiające trawienie lokalne piwo.
Ubrana w ciemnofioletowy kostium Albertine Abletout, kobieta
około sześćdziesięcioletnia, średniego wzrostu i nieco korpulentna,
obdarzona niewyczerpaną energią, wydawała się bardzo rozgniewana:
- Nie za późno, panowie? Co się stało ze słynną brytyjską
grzecznością?
- Kłania się pani do stóp - powiedział Szkot - z przeprosinami
śledczych tropiących zabójcę.
Szare oczy Francuzki pociemniały.
- Co to za historia z tym morderstwem? Jeszcze jeden wymysł
Brytyjczyków, żeby utrudnić Francuzom poszukiwania? Pomyśleć, że
nadal zaprzeczacie, iż to Jean-Francois Champollion jako pierwszy
odczytał hieroglify! Wasi erudyci, panowie, zostali zwyciężeni. Oto
cała prawda.
- Z przyjemnością się z panią zgadzam.
- Tym lepiej. Pokonałam większych uparciuchów niż wy! Siadajcie i
jedzcie, panowie. To, co zamówiłam, jest wyborne: tak dla mnie, jak i
dla innych. A więc, o jaką zbrodnię chodzi?
- Zamordowano pani kolegę, Howarda Langtona.
- Tylko tego brakowało! Ten biedny chłopak nie był w stanie
dźwignąć odpowiedzialności, jaką mu powierzono. Jesteście panowie
pewni, że nie chodzi o samobójstwo?
- Jesteśmy pewni - odpowiedział Dodson, poirytowany tupetem
Francuzki. - Rzadko popełnia się samobójstwo, zadając sobie cios
nożem w plecy.
- To przykre, zwłaszcza dla niego... Ale nie będziemy długo
opłakiwać waszego Langtona. Był tylko przeciętnym, zapracowanym
praktykiem, pozbawionym cech, dzięki którym naukowiec zyskuje
sławę i uznanie. Chciałabym się panom z czegoś zwierzyć.
Widząc uważne spojrzenia obu mężczyzn, Alhertine Abletout z
satysfakcją oceniła efekt swojej deklaracji.
- To dla nas wielki zaszczyt - powiedział lord Percival z
przekonaniem. - Dziękujemy, że uważa pani, iż jesteśmy tego godni.
Francuska egiptolog wyciągnęła szyje:
- Mogę panom wyznać, że poleciłam Howardowi Langtonowi
opuścić Egipt i jak najszybciej wrócić do londyńskiego biura. Było dla
mnie jasne, że ten biedaczek nigdy nie przyzwyczai się do tego kraju i
dozna tu tylko rozczarowań. Gdyby mnie posłuchał, jeszcze by żył.
Puree z bobu było wyśmienite, a tutejsze piwo, nawet jeśli okazało
się o wiele za słodkie dla podniebienia Dodsona, to jednak działało
orzeźwiająco.
- Przypuszczam, że pani „rada” nie spodobała się Langtonowi -
wtrącił nadinspektor.
- Mniejsza z tym - zagrzmiała Francuzka. - Zwykle mówię wszystko
prosto z mostu, nie przejmując się reakcją moich rozmówców. Ten
Langton winien mi był szacunek i przezornie nie odpowiedział. Znam
się na ludziach! Ale do rzeczy... Zatrzymaliście winnego?
- Egipska policja uważa, że to Abu...
- Abu... Ten nubijski osiłek, który pracuje w hotelu?
- Ten sam.
Francuska egiptolog zamyśliła się.
- Proszę mi podać szaszłyk, ten najbardziej wypieczony... Abu,
dziwaczny kolos, jakich umiała stworzyć antyczna Nubia. Wszyscy
byli żołnierzami w armii faraona i uchodzili za znakomitych
wojowników. Myślałam czasem, żeby zatrudnić go jako robotnika w
mojej ekipie wykopaliskowej, ale tak się nie stało.
- Czy odmówił?
- Nikt nigdy mi nie odmawia! Nie, sama zrezygnowałam z powodu
jego reputacji... Podobno jest gwałtowny, ma długi karciane, nieznośny
charakter i nienawidzi rozkazów. Ja zaś nie znoszę, żeby dyskutowano
moje polecenia.
- A więc byłby doskonałym przestępcą.
Sugestia Dodsona nie wzbudziła entuzjazmu Albertine Abletout.
- Doskonałym? To nie jest takie pewne... Proszę mi nalać piwa.
Nubijczycy są rozważni, nie działają pochopnie. Nie mówię, że nie
zabił Langtona, ale jeśli to zrobił, musiał mieć poważny powód. Bardzo
poważny.
- A czy doszły panią słuchy o jakiejś kłótni między Abu a
Langtonem? - zapytał lord Percival.
- Nie, wiedziałabym o tym. Abu miał natomiast problemy z osobą,
którą warto wziąć pod włos.
- Czy chodzi o Abd el-Mosula?
Francuzka podskoczyła.
- Skąd pan wie, milordzie?
ROZDZIAŁ XII
- Intuicja, droga pani. Sława Abd el-Mosula przekroczyła granice
jego prowincji. Francuzka wybuchnęła:
- Wie pan więcej, niż pan mówi!
- Niestety nie. Gdyby tak było, już bym zidentyfikował mordercę.
Czy zna pani źródło kłopotów, o których pani wspomniała?
- Nie... Nie utrzymuję kontaktów z takimi osobami jak Abd el-
Mosul i radzę panu, podobnie jak pańskiemu koledze, byście pozwolili
działać lokalnej policji. Jeśli chodzi o pewną nieco mętną sprawę
pomiędzy Egipcjanami, w którą Langton niepotrzebnie się wmieszał, to
nie miała tu nic do roboty. Proszę nałożyć mi marchewkę.
- Sytuacja jest bardziej skomplikowana, niż się wydaje - ocenił lord
Percival. - Z jednej strony Howard Langton był uważany w Anglii za
ważną osobistość; z drugiej strony zaś wina Abu jest wątpliwa.
- Powtarzam panom: pozwólcie działać miejscowej policji. Tutaj
wasze metody nie będą skuteczne.
Albertine Abletout miała wilczy apetyt. Dodson, który mógłby z nią
rywalizować, nie miał zaufania do podanego jedzenia i zadowalał się
chlebem z masłem.
- Czy zna pani projekty Howarda Lanytona?
- Nie było żadnego, inspektorze.
- Czy to nie dziwne?
- Bynajmniej! On budował zamki z piasku, jak byle szczur
biblioteczny. Później zetknął się z twardymi realiami terenu i spuścił z
tonu. Musiał wyrzucić do kosza swoje niedorzeczności i stwierdzić, że
nie ma szans na poważne odkrycia.
- Czy nasz nieszczęsny rodak nie miał żadnego sojusznika? -
wypytywał Dodson.
Francuzka zaatakował drugi szaszłyk.
- O tak, miał przyjaciółkę, głuptas! To niejaka Domenica Strauss,
niemiecka egiptolog, niewiarygodnie pretensjonalna. Usidliła go.
- Czy ją również uważa pani za niekompetentną?
- Ta Strauss... Ani na krok nie rozstaje się ze swoimi słownikami i
notatkami! Gabinetowy egiptolog, jakich nienawidzę, i to najgorszego
gatunku!
- Czy mamy rozumieć, że panna Strauss była kochanką Howarda
Langtona?
- Oczywiście! Ta pozbawiona uroku harpia była zazdrosna jak
tygryska i nie dopuszczała do swojego Anglika żadnej kobiety. Ale to
nie wszystko: jest nieprawdopodobnie ambitna, marzy jej się rola
pierwszoplanowa. Pewnie uwierzyła, że Langton ją urządzi... Niestety,
sytuacja rozwijała się nie tak, jak tego oczekiwała. Wasz rodak był
zdezorientowany, ale mimo to nie stracił do reszty zmysłu krytycznego.
- Czy zerwałby z panną Strauss?
- Miał jej dosyć, to jasne. Żeby mieć spokój, musiał ją porzucić. Kto
by zniósł taką pijawkę? Być może była mniej niebezpieczna niż ta
śmieszna kreatura Faxmore. Egiptolog... Akurat! Chciał raczej
rozciągnąć swoje królestwo na cały kraj. Bardziej interesowały go
pieniądze niż archeologia. Projekt komercyjny... Oto co go prze-
śladowało! Ale który? W każdym razie groził Langtonowi.
- Z jakiego powodu?
- Nie wiem, milordzie. Langton, nawet nie wiedząc o tym, z
pewnością stanął na jego drodze. To konflikt między Anglikami. Ja się
do tego nie mieszam! Niech się nawzajem wykańczają, to ich sprawa.
Deser zaskoczył Dodsona: tarta z. jabłkami przykryta śmietaną,
zamówiona przez Albertine Abletout. Ale z czego była śmietana?
Ostrożny nadinspektor wolał się powstrzymać.
- Na szczęście - ciągnęła Francuzka, pożerając łapczywie ciastko -
mój zawód przynosi jednak satysfakcję, dzięki niemu mogę poznawać
ludzi wyrafinowanych, jak wytworny Villabert Glotoni, erudytu bez
wieku, cudowny chłopak, który jest chodzącą grzecznością.
- Ma obowiązek zajmowania się wybitnymi gośćmi, prawda?
- To zadanie pasuje do niego jak ulał! Jako znakomity archeolog,
może oprowadzać dostojnych gości po dowolnych stanowiskach i
odkrywać przed nimi cuda Egiptu faraonów. Nikt lepiej od niego nic
umiałby wypełnić tego trudnego zadania... Wielcy tego świata mają
zwykle niewiele czasu na zwiedzanie Sahary, Luksoru czy Karnaku i
potrzeba wielkiego talentu Villaberta Glotoniego, aby streścić to co
najważniejsze w kilku zdaniach. On również odpowiada za kontakty z
prasą, tymi wspaniałymi dziennikarzami, którzy z racji moich dokonań
nieustannie zasypują mnie pochwałami. Pomaga im lepiej poznać naszą
piękną dyscyplinę.
Albertine Abletout wzięła jeszcze kawałek ciasta, kelner przyniósł
kawę po turecku.
- Miałem okazję rozmawiać z inspektorem Ahmedem al-Fostatem -
wyznał lord Percival - i pokazać mu narzędzie zbrodni, ordynarną
podróbkę sztyletu Tutanchamona.
- Zapukał pan do właściwych drzwi! Ahmed al-Fostat jest
człowiekiem oddanym i znakomitym inspektorem do spraw
starożytności, bez wątpienia jednym z najlepszych. Zdobył solidne
wykształcenie i dobrze zna tereny wykopalisk. Jeśli powiedział panu,
że sztylet jest fałszywy, to znaczy, że tak jest.
Talerz orientalnych słodyczy nie skusił nadinspektora, który
niekiedy usiłował walczyć z otyłością. Przy takim upale i przymusowej
diecie ryzykował, że wróci do Londynu szczuplejszy.
Lord Percival potarł skroń.
- W waszym spotkaniu w Starej Katarakcie uczestniczyła pewna
zagadkowa osoba, doktor Alan Qerry.
- Zagadkowa, dobre słowo! A jednak mnie bawi. Jakie myśli mogą
mu krążyć po głowie wskutek obcowania z mumiami? Qerry mieszka
w Egipcie od wielu lat, ale z nikim się nie zaprzyjaźnił, a swoje prace
trzyma w największej tajemnicy. Ciekawe, co robi na terenach
wykopaliskowych? Jestem głęboko przekonana, że tajemniczy doktor
Qerry jest człowiekiem niebezpiecznym. Kiedy się na niego patrzy,
natychmiast przychodzi do głowy myśl, że ma twarz mordercy! Ale,
jak to mówią, nie dajmy się zwieść pozorom. Chociaż w jego
przypadku miałoby się na to ochotę!
- Jeśli dobrze panią rozumiem, doktor Qerry nie ma zwyczaju
uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich podobnych do tego, które
odbyło się w Starej Katarakcie.
- Istotnie... W gruncie rzeczy to jego sprawa! Widocznie ten jeden
raz miał ochotę się rozerwać, wymknąwszy się na kilka godzin swoim
mumiom! Zróbcie tak jak on, panowie: zapomnijcie o tragediach i
korzystajcie z pięknej pogody w tym fantastycznym kraju. Jest tu tyle
rzeczy do obejrzenia, że zdążycie je zaledwie musnąć.
- Czy będziemy mieli jeszcze przyjemność spotkać panią?
- Wątpię, milordzie; mam dużo pracy.
ROZDZIAŁ XIII
Poniżej Starej Katarakty Brytyjczycy wynajęli felukę i, po ponad
piętnastu minutach targowania się o cenę, popłynęli w kierunku
nekropolii książąt Asuanu. Ci potężni dostojnicy, żyjący w Egipcie
Faraonów, polecili wydrążyć swoje groby w stromych zboczach
wzgórza zwieńczonego Kubbat al-Hawą, skąd można podziwiać
najpiękniejszą panoramę miasta, Elefantynę i głazy tworzące Pierwszą
Kataraktę, niegdyś trudną do przebycia.
Kiedy Dodson, ubrany w niemodny garnitur w stylu kolonialnym,
zobaczył kamienne schody wiodące do grobowców, cofnął się.
- Chyba nie będziemy się tędy wspinać!
- Stok nie jest tak niebezpieczny, jak się wydaje - uspokoił go lord
Percival. - Wystarczy wchodzić powoli.
Marynarka i białe spodnie arystokraty, wykonane z czystej bawełny,
były nieskazitelne. Zważywszy na okoliczności, wybrał klasyczną
yardelyowską wodę Fine Lavande, której zapach odstraszał owady.
Dodson zaatakował podejście z godną szacunku energią,
dostosowując się do tempa Szkota wzruszonego ponownym widokiem
tych magicznych miejsc, gdzie mieszkali obok siebie władcy prowincji
i odkrywcy Dalekiego Południa, którzy uwiecznili swoje dokonania w
tekstach hieroglificznych, upamiętniających ich odwagę i zmysł
przygody.
Rampy
używane
do
wciągania
sarkofagów
tworzyły
w
brunatnożółtym piasku falezy szerokie bruzdy, prowadzące do domu
wieczności, gdzie po wsze czasy odradzała się dusza książąt
Elefantyny. Kiedy zdyszany Dodson zobaczył malowidło zdobiące dno
grobowca Sarenputa II, musiał przyznać, że włożony wysiłek był tego
wart. Książę, szlachetny i wyniosły, siedział przy obficie zastawionym
stole ofiarnym, a każdy hieroglif, narysowany niezwykle kunsztownie,
był małym arcydziełem. Słoń, który dał nazwę Elefantynie, wyglądał
zabawnie. Posągi zmarłego, wyobrażonego jako Ożywiony Ozyrys,
zrobiły na nadinspektorze wielkie wrażenie.
Lord Percival zaprowadził Dodsona do grobowca Sarenputa I,
poprzedzonego szerokim dziedzińcem. Na ścianie widniały postaci
kobiet w czarnych perukach i odsłaniających piersi długich białych
sukniach na szelkach.
Młoda blondynka, drobna, a zarazem postawna, pochylała się nad
jedną z tych zachwycających figurek i precyzyjnie ją rysowała. Miała
dużo uroku mimo płóciennych spodni i zielonej, dość zniszczonej
koszuli.
Szkot zakasłał.
- Najmocniej przepraszam... Przypuszczam, że pani nazywa się
Domenica Strauss.
Zaskoczona egiptolog odwróciła się.
- Ależ... Kim pan jest?
- Lord Percival Kilvanock. A to jest nadinspektor Dodson.
- Ze... Scotland Yardu, tutaj, w Egipcie?
- Uczestniczymy w śledztwie dotyczącym zabójstwa naszego rodaka
Howarda Langtona.
- Ach...
Na sam dźwięk imienia nieszczęsnego Langtona zielone oczy
Domeniki Strauss zamgliły się smutkiem.
- Chciałabym wyjść z tego grobowca. Wspominanie Howarda w tym
miejscu jest dla mnie nie do zniesienia.
- Czy poinformowano panią o śmierci pana Langtona?
- Ja i pozostali pytaliśmy o niego, ponieważ już od dawna go nie
widzieliśmy... Władze odmówiły nam odpowiedzi. Miał być obecny na
spotkaniu w Starej Katarakcie, ale nie przyszedł. A przecież to było do
niego niepodobne... A teraz...
Kobieta wybuchnęła płaczem, zakryła twarz, później znów
usiłowała robić dobrą minę.
- Jakie badania pani tu prowadzi? - zapytał lord Percival.
- Czyżbyście się panowie interesowali egiptologią?
- Sądzę, że grobowce z XII dynastii, jak te tutaj, nie są zbyt liczne i
że ich szczegółowe badanie potrwa jeszcze długo.
-
To
prawda...
Jeśli
chodzi
o
mnie,
to
rozpoczęłam
inwentaryzowanie wszystkich postaci kobiecych z tej epoki.
Domenica Strauss, lord Percival i Dodson wyszli z grobowca.
Oślepiło ich słońce.
- Cudowny kraj - powiedziała, - Wszędzie światło, obecne nawet na
malowidłach i w tekstach, jeśli umie się je zobaczyć. Zima jest tu
bardzo łagodna. Trudno sobie nawet wyobrazić, ze istnieje deszcz i
śnieg. Szkoda, że Howard nic mógł długo delektować się tym
szczęściem...
Głos Domeniki załamał się.
- Wydaje się, że tragiczne odejście pana Langtona bardzo panią
poruszyło - zauważył lord Percival.
Kobieta usiadła na skalnym bloku,
- Howard był znakomitym egiptologlem i uroczym mężczyzną...
Jego śmierć jest ogromna stratą dla archeologii. Dlaczego... Dlaczego
ktoś go zabił? Nie rozumiem...
Domenica Strauss ze smutkiem patrzyła w niebo.
- Czyż według starożytnych mitów dusze uczciwych ludzi nie żyją
stale wśród gwiazd? Chwilami chciałabym wierzyć, że Egipcjanie
zwyciężyli śmierć i przekazali nam swoją wiedzę. Ale to inny świat i
Howard już do nas nie powróci.
Lord Percival uszanował bolesne rozważania kobiety. W tym
spokojnym miejscu, którego uroda oparła się działaniu czasu, każda
tragedia wydawała się niestosowna.
- Gdzie pani poznała Howarda Langtona?
- W Luksorze. Od razu odczuliśmy do siebie sympatię. Był pełen
zapału, dumny i szczęśliwy, że zajmuje tak ważne stanowisko, że
będzie mógł w końcu sprawdzić w terenie swoje teorie zrodzone w
ciszy bibliotek. Dla egiptologa to marzenie jak z bajki! Poza tym
Langton nosił to samo imię co Howard Carter, odkrywca grobowca
Tutanchamona.
- Czy rozmawialiście szczegółowo o jego najbliższych projektach?
Domenica Strauss zawahała się.
- Zdradził mi to w zaufaniu, milordzie.
- Howard Langton został zamordowany. Najmniejsza wskazówka
może być dla nas bardzo przydatna.
Niemiecka egiptolog przygryzła wargi.
- Rozumiem, milordzie, rozumiem... Wolałabym zachować ten
sekret dla siebie, jako ostatni dowód uczucia... Ale to byłby skrajny
egoizm. Tak, Howard zwierzył mi się ze swego najbliższego projektu:
chciał odkryć legendarny grób.
ROZDZIAŁ XIV
Błękitne oczy arystokraty wpatrywały się w niemiecką egiptolog.
- Czy mogłaby to pani uściślić?
- Niestety nie, milordzie.
- Przypuszczam, że musiało to panią szalenie zaciekawić.
- Oczywiście że tak, ale Howard poza określeniem „legendarny
grobowiec” nie chciał nic więcej powiedzieć.
- Według policji egipskiej Howarda miał zabić Abu, ten Nubijczyk
zatrudniony w Starej Katarakcie.
Blondynka wzruszyła ramionami.
- Kompletny absurd! Znam tego Nubijiczyka... To najłagodniejszy
człowiek i bardzo porządny facet. Nie mógłby popełnić morderstwa.
- Ktoś jednak zasztyletował Howarda Langtona, a on był jedną z
osób obecnych na tarasie Starej Katarakty w dniu morderstwa.
Domenica Strauss zmarszczyła brwi. Delikatne zmarszczki
niepokoju pojawiły się w kącikach warg.
- Jedno z najbanalniejszych spotkań towarzyskich...
- Czy przypomina pani sobie, kto w nim uczestniczył?
- Tak, oczywiście... Był tam ktoś, kogo bym się nie spodziewała!
Abd el-Mosul, szef starego klanu rabusiów, którego członkowie
trudnili, się niegdyś poszukiwaniem plądrowaniem starorożytnych
skarbców.
- Niegdyś... a obecnie?
- Pan dobrze zna Egipt milordzie.
- Nigdy nie jest wystarczająco dobrze.
Kobieta uśmiechnęła się.
- Howard bardzo by pana cenił. Powiedzmy... że niektórzy
przypuszczają, iż Abd el-Mosul nie całkiem zrezygnował ze swojej
karygodnej działalności. Chodzą nawet słuchy, że ostatnio podobno
znowu jest na tropie skarbu.
- Jakiego skarbu, panno Strauss?
- Mówiono o jakimś przedmiocie ze złota, specjalności jego rodziny
od wielu pokoleń. Ale ja w to nie wierzę.
- Z jakiego powodu? - zapytał Szkot.
- To byłoby zbyt piękne! Prawie wszystkie groby królewskie zostały
ogołocone. Nadzieja na odkrycie przedmiotów tak niezwykłych jak te z
grobowca Tutanchamona jest naprawdę niewielka.
- To jednak nie jest niemożliwe - powiedział arystokrata.
- Przyznaję, że Egipt jest krajem cudów! A jednak pierwsza bym się
zdziwiła...
- Gdybym się ośmielił...
W oczach dziewczyny zajaśniał błysk rozbawienia.
- Co chciałby pan wiedzieć, milordzie?
- Czy mogłaby pani oprowadzić nas po grobowcu mędrca Heka-iba,
który, jeśli się nie mylę, był uważany za swego rodzaju świętego?
- Ma pan rację! Żył pod koniec okresu Starego Państwa, a po śmierci
wzniesiono dla jego duszy małą świątynię na Elefantynie. To co,
idziemy?
Grobowiec Heka-iba już z zewnątrz przedstawiał się dość
imponująco: dziedziniec, kolumny i ciemnożółta, zniszczona słońcem
fasada. Ściany zdobiły malowidła, niekiedy w stylu naiwnym,
zwłaszcza
w
przedstawieniach
twarzy.
Teksty
hieroglificzne
zasługiwały jednak na dokładne obejrzenie.
- Z tego, co pani mówi, wynika, że Howard Lungton miał bardzo
stanowczy charakter - kontynuował lord Percival, oglądając postaci
osób składających ofiary.
- Czy mogę stąd wnosić, że wzbudzał, być może nieświadomie,
niechęć?
Domenica Strauss położyła palec wskazujący na wargach i przez
dłuższy czas zastanawiała się.
- Trzeba przyznać, że Howard nie był wielkim dyplomatą... A wśród
osób obecnych w Starej Katarakcie wiele zaczęło już mieć go dość!
- Na przykład Albertine Ahletout?
- Podał pan dobry przykład, inspektorze. Ta pani od wielu lat
zajmuje się starożytnościami okręgu asuańskiego i części Nubii, a
ściślej mówiąc, udaje jej się przekonać innych, że to właśnie robi. W
rzeczywistości ta porywcza Francuzka ma przede wszystkim zmysł do
robienia sobie reklamy i nie znam nikogo, kto lepiej niż ona umiałby
się tak przesadnie wychwalać.
- Jak rozumiem, podważa pani jej kompetencje zawodowe?
- Są raczej przeciętne - oceniła Domenica Strauss - ale istnieją.
Mimo to daleko jej do posiadania warsztatu i erudycji koniecznej, aby
rzetelnie wypełniać swoją funkcję.
- Jak sobie wobec tego radzi?- zapytał zaintrygowany Dodson.
- Nasza droga Albertine zleca pracę swoim uczniom, którzy, mając
nadzieję na otrzymanie posady, muszą siedzieć cicho i zgadzają się na
wykorzystywanie wyników swoich badań.
- Czy Howard Langlon mógł to zauważyć?
- Tak, inspektorze. Miał wiele zalet, miedzy innymi był bystry.
Howard miał zbyt wysokie pojecie o etyce naukowca, aby tolerować
taką sytuację.
- Jak na to zareagował?
- Howard miał zamiar sporządzić raport o rzeczywistej działalności
Albertine Abletout i przedstawić go wpływowym reprezentantom
środowiska egiptologów. Krótko mówiąc, zaproponował odesłanie
francuskiej egiptolog na emeryturę, po uprzednim przyznaniu jej
wysokiego odznaczenia honorowego, a przede wszystkim jak
najszybszym zastąpieniu jej kimś innym.
- Miał jakieś sugestie co do nazwisk?
- Nic mi o tym nie wiadomo.
- Czy pani Abletout wiedziała o tym?
- Oczywiście. Howard nie należał do ludzi podstępnych. Spotkał się
z nią i przedstawił motywy swojej decyzji.
- Idealna zabójczym! - podsumował Angus Dodson. - Gwałtowna i
niepewna swego. Ta Francuzka postanowiła pozbyć się Anglika, który
groził, że strąci ją z piedestału.
Domenica Strauss przytaknęła:
- Na pierwszy rzut oka rozumowanie nie do podważenia,
nadinspektorze... Ale droga Albertine musiałaby być jedyną
podejrzaną. A moim zdaniem tak nie jest.
ROZDZIAŁ XV
Domenica Strauss w zamyśleniu wyszła z grobowca. Za nią wyłonili
się lord Percival i oblepiony słońcem Dodson. Przeszli kilka kroków
wzdłuż grobowców i usiedli w miejscu, gdzie jeszcze był cień.
- Howard miał dość burzliwą rozmowę z inspektorem Ahmedem al-
Fostatem - wyjaśniła Niemka. - Właściwie była to prawdziwa kłótnia.
- Stare animozje między Egipcjanami i Anglikami?
- Znacznie gorzej, milordzie! Prawdę mówiąc, obaj mieli całkowicie
odmienne charaktery. Ich pierwsze oficjalne spotkanie było jednym z
najgwałtowniejszych, ale Howard nie poprzestał na tym. Chcąc
zrozumieć powody tak okropnego przyjęcia, zażądał raportu
dotyczącego rzeczywistej działalności al-Fostata. Ponieważ władze
egipskie wykręciły się, przeprowadził własne, bardzo wnikliwe
śledztwo. Howard wykazał przy tym szczególną zawziętość. Odkrył
więc, że ten nadęty i arogancki inspektor to oszust. W dziedzinie
egiptologii jest absolutnym ignorantem, ale jako administracyjny tyran
nie ma sobie równych.
- Czy pan Langton zamierzał wystąpić przeciwko niemu?
- Naturalnie! Howard nienawidził nieuczciwości i kłamstwa.
Dlatego odwiedził wszystkie stanowiska archeologiczne podległe al-
Fostatowi. Wszystkie były zaniedbane! Mogą sobie panowie łatwo
wyobrazić jego złość... Tak naprawdę al-Fostat kupił swoje stanowisko
i był gotów na wszystko, aby je zatrzymać ze względu na związane z
tym korzyści materialne. Ale Howardowi było mało. Postanowił
sporządzić obciążający raport, udowodnić niekompetencję al-Fostata i
wznowić poszukiwania przerwane z jego winy.
- Czy Ahmed al-Fostat o tym wiedział?
- Domyślał się - oceniła Domenica Strauss. - Howard nie umiał
ukryć i rozmawiał o swoich zamiarach Z wysokimi urzędnikami
egipskimi, którzy z pewnością nie omieszkali ostrzec Ahmeda al-
Fostata.
Dodson zmartwił się. Inspektor do spraw starożytności też był
idealnym podejrzanym.
Na starożytnym murze, tuż obok lorda Percivala, usiadł dudek.
Wspaniały ptak otrząsnął się i odleciał.
- Dobry znak - powiedziała Niemka. - Podobno dudek obdarza ludzi,
których lubi, przeczuciem.
- Czy w Starej Katarakcie nie było mężczyzny ubranego na czarno?
- zapytał Angus Dodson.
- Tak, to dziwny, niepokojący człowiek... Widziałam go tam po raz
pierwszy i przeraził mnie. Z ponurą miną i w ciemnym ubraniu
wyglądał jak diabeł z piekła rodem. Ale wiem, że nie należy ufać
pozorom.
- Czy Howard Langton mówił pani o doktorze Qerry?
- Tylko raz, i to niezbyt pochlebnie... Ponieważ Qerry od trzydziestu
lat prowadzi pracownię zajmującą się badaniem mumii, Howard
oczekiwał interesujących rezultatów. Strasznie się zawiódł. Wydaje się,
że Alan Qerry nie zajmował się ani egiptologią, ani mumiami, lecz miał
inną pasję, i to o wiele bardziej podejrzaną... Doktor zaoponował i
bronił się, twierdząc, że zebrał ważne dane, mimo iż jeszcze nic nie
opublikował.
- Czy Qerry mógł myśleć, że jego stanowisko jest zagrożone?
- Jeśli mierzył Howarda swoją własną miarką, to na pewno!
Ponieważ ten spec od mumii wydaje się zdolny do najgorszego... Ale
może się mylę... Nie znam tego człowieka, a rzucam na niego ciężkie
oskarżenia... Proszę nie brać tego pod uwagę. Śmierć Howarda tak mną
wstrząsnęła, że tracę rozum.
Płowowłosa piękność czule pogłaskała stary kamień, jakby dawał
jej oparcie.
- Gdybym miała wskazać mordercę Howarda - ciągnęła poważnie -
wymieniłabym Stevena Faxmore'a.
Dodson podskoczył.
- Skąd ta pewność, panienko?
- Pewność to przesada... ale byłam świadkiem ponurej sceny, kiedy
Howard i Steven Faxmore strasznie się pokłócili.
- O co poszło?
- Przyznaję, że nie zrozumiałam powodu tej kłótni... Wydawało mi
się, że Howard podejrzewał Faxmore'a, iż nie jest uczciwym
naukowcem i że chce podjąć komercyjną eksploatację starożytności.
- Jaką, panno Strauss?
- Tego nie wiem. Howard był wyciekły, ale nie miał jeszcze
pewności, więc nie chciał wnosić oskarżenia bez dowodów.
- Mimo wszystko pokłócili się.
- Przez Faxmore'a. To furiat, kapany w gorącej wodzie, który na
najmniejszą aluzję zareagował nieprawdopodobnym wybuchem.
Howiard chciał jedynie porozmawiać i wyjaśnić sytuacje, a wpadł na
minę. Faxmore z całą pewnością miał sobie coś do zarzucenia.
Lord Percival zrobił kilka kroków w zwycięskim słońcu, które
pochłaniało ostatni skrawek cienia.
- A pani nie ma sobie nic do zarzucenia, panno Strauss?
Jasnowłosa Niemka podniosła się,
- Co... co pan chce przez, to powiedzieć?
Szkot patrzył na Nil.
- Proszę mi wybaczyć niedyskrecję, ale z pani słów wynika, że była
pani blisko związana z Howardem Langtonem.
Domenica Strauss zacisnęła pięści i odważnie popatrzyła mu w
oczy.
- Tak, byłam kochanką Howarda i kochałam go.
- Czy zamierzaliście się pobrać? - zapytał nadinspektor zawsze
czujny w sprawach moralności.
- Ani Howard, ani ja nie zadawaliśmy sobie tego pytania... Po co
troszczyć się o przyszłość? Liczyło się tylko uczucie.
- Dlaczego zapomniała pani powiedzieć nam o francuskim
egiptologu Villabercie Glotonim, obecnym w Starej Katarakcie?
- Ponieważ... Ponieważ nie mam o nim nic do powiedzenia.
Lord Percival nie wydawał się zbytnio przekonany.
- Glotoni usiłował pani szkodzić, prawda?
Domenica Strauss spuściła wzrok.
- Villabert Glotoni kazał mi wyjechać z Egiptu. Groził, że w
przeciwnym razie ujawni mój związek z Howardem Langtonem i
wywoła duży skandal, który zrujnuje karierę Howarda. Oczywiście
miałam także oddać mu moje akta z wynikami badań, które by na
pewno wykorzystał do publikacji artykułów pod swoim nazwiskiem.
- Czy była pani zdecydowana wyjechać?
- A czy chronienie Howarda nie było najważniejsze?
ROZDZIAŁ XVI
W palącym słońcu Dodson z coraz większym trudem utrzymywał
tempo narzucone przez niewzruszonego lorda Percivala, któremu
południowy skwar najwyraźniej nie przeszkadzał. W eleganckim
białym kapeluszu z szerokim rondem, chroniącym go przed coraz
dokuczliwszym upałem, rozmyślał o zachowaniu Domeniki Strauss,
która, nie mogąc powstrzymać łez ukryła się w grobowcu.
- Może już pora wracać do hotelu? - zasugerował nadinspektor.
- Niestety, mamy jeszcze jedno spotkanie. Proszę przyjąć moją radę
i osłonić głowę.
- Zgubiłem czapkę...
- Proszę sobie sprawić jedną z tych chust, które sprzedają obnośni
handlarze. O właśnie idzie jeden z nich... Wytarguję coś dla pana.
Z należycie owiniętą głową nadinspektor znalazł w sobie odrobinę
energii, by udać się w stronę osobliwej budowli z różowego piaskowca,
w której mieściło się mauzoleum Aghi Khana. Wzniesione na wzór
meczetu, kryło zwłoki duchowego przywódcy ismaelitów - ruchu
religijnego liczącego cztery miliony wyznawców.
Aby dojść do mauzoleum, mężczyźni minęli willę Begum, żony
Aghi Khana. Nadal tam mieszkała, ciesząc się wyjątkową panoramą,
której uroda urągała śmierci.
- Z kim mamy się spotkać?
- Z człowiekiem, który co tydzień przychodzi medytować przed
białym, marmurowym sarkofagiem Aghi Khana.
- Czyżby pan znalazł autora anonimowego listu?
- Kto wie, nadinspektorze.
Budowla wznosiła się na wzgórzu ponad palmami i kobiercem
kwiatów otaczającym willę Begum. Zbyt regularne warstwy kamienia
nadawały mauzoleum nieco surowy wygląd. Aby dostać się do wejścia,
należało pokonać półokrągłe schody.
Lord Percival zwrócił się do Dodsona:
- Przez szacunek, proszę założyć na buty te płócienne ochraniacze.
Podłoga mauzoleum musi pozostać czysta.
Wnętrze było skromne i pozbawione ozdób. Pod kopułą znajdowało
się sanktuarium, w którym poczesne miejsce zajmował marmurowy
grób z narożnikami zdobionymi wersetami Koranu.
- Czy ten Agha Khan nie był czasem miliarderem? - zapytał
nadinspektor.
- W dniu swoich pięćdziesiątych urodzin - przypomniał lord Percival
- poprosił, by go zważono. Na drugiej szali położono równoważny
ciężar w... diamentach. Jego uczniowie mogli tylko pogratulować sobie
jego hojności.
Jedyny odwiedzający to miejsce gość jak co dzień medytował, by
uczcić pamięć zmarłego, wpatrując się w czerwoną różę leżącą na
grobie.
Był wysoki, wyglądał władczo. Egiptolog Steven Faxmore miał
ponad pięćdziesiąt lat i kanciastą twarz pooraną głębokimi
zmarszczkami. Nosił czarne spodnie i nieco jaskrawą zieloną koszulę.
Bokobrody zachodziły mu na policzki, a spiczasty podbródek wyglądał
złowieszczo.
- Czy możemy przerwać panu medytację, panie Faxmore? - zapytał
lord Percival półgłosem.
Mężczyzna odwrócił się, poruszony do żywego.
- Skąd pan zna moje nazwisko?
- W Asuanie jest pan sławny, a każdy właściciel feluki zna pańskie
zwyczaje.
- Kim panowie są? - zapytał Szkot ochrypłym głosem.
- Lord Percival Kilvanock i nadinspektor Dodson. Za zgodą
egipskich władz prowadzimy śledztwo w sprawie zabójstwa naszego
rodaka Howarda Langtona.
- A więc został zamordowany... Krążyły takie plotki, ale nie można
było ich sprawdzić, jak zwykle zresztą. Czy egipska policja do tego
stopnia lekceważy tę sprawę, że aż przysłała nam arystokratę?
- Zatrzymała podejrzanego - powiedział Angus Dodson.
- No proszę... I kto to jest?
- Abu, pracownik Starej Katarakty.
- Ach, ta zabawna kreatura! Zaproponowałem mu, żeby wstąpił do
mojej ekipy wykopaliskowej, ale odmówił. Szkoda... Mając takie
warunki, mógłby pracować za pięciu. Marzenie archeologa! Ale ten
osioł wolał swoje zajęcie.
- Uważa pan, że mógłby być winnym?
- Nie mam pojęcia, panowie! Jeśli się nie mylę, to wasz problem, a
nie mój. Wystarczą mi własne kłopoty.
- Nie interesuje pana, kto zabił? - zapytał lord Percival.
- Myślicie, że praca w Egipcie tu bajka! Kraj jest cudowny, ale
znajdźcie robotnika, który przychodzi na czas i prawidłowo wykonuje
polecenia... Zaangażowanie się w program wykopaliskowy i próba
doprowadzenia go do finału to prawie niewykonalne. Trzeba by nie
mieć nerwów, a ja je mam. Tutaj dewiza wszystkich brzmi: „Odłóż na
jutro, co mógłbyś zrobić dziś, później na pojutrze, w końcu zdaj się na
wolę Allaha”. Z czasem zostajesz fatalistą i zasypiasz u stóp antycznej
kolumny w nadziei, że dobry duch wyjdzie z ruin, będzie przekopywał
piach za ciebie i złoży skarby u twoich stóp. Zżera cię rezygnacja i
powoli poddajesz się... chyba że jesteś Szkotem! My w Szkocji nigdy z
niczego nie zrezygnowaliśmy. A zwłaszcza z wyzwolenia się spod
jarzma Anglików.
- Czy mamy rozumieć, że traktował pan Howarda Langtona jako
potencjalnego wroga?
- Nie potencjalnego, milordzie, ale po prostu - jako wroga! Widzieć,
jak przyjeżdża tu młody angielski archeolog i obejmuje stanowisko,
które mnie się należało - to jak wypowiedzenie wojny!
- A jak zamierzał pan zwalczać swojego wroga?
Steven Faxmore oparł się o ścianę.
- Niestety, miałem przeciw niemu tylko jedną broń. Langton
przyjechał w aureoli dyplomów i swojej wiedzy... I nikt nie mógł tego
podważyć. To był naprawdę łebski gość i pierwszorzędny egiptolog o
bardzo rozległych kompetencjach. Jego nominacja była rozsądna. Ale
mnie on przeszkadzał! W dodatku był narwany...
- I miał liczne projekty.
- To jasne, jestem jednak ostatnią osobą, której by je zlecił! Langton
szybko zrozumiał, że obejmując władzę, zepchnął mnie na margines, i
że naprawdę nie miałem ochoty robić dobrej miny do złej gry.
- Czy miał pan ochotę pozbyć się tak niebezpiecznego przeciwnika?
- zapytał lord Percival.
- Jeśli szukacie specjalisty od śmierci, zwróćcie się raczej do doktora
Qerry.
ROZDZIAŁ XVII
- Co ma pan do zarzucenia Alanowi Qerry, panie Faxmore?
Egiptolog pogładził palcem wskazującym czerwoną różę świadczącą
o jego przywiązaniu do zmarłego Aghi Khana.
- Co się tyczy specjalisty od mumii, to tylko specjalista od mumii!
Ale jeden z najniebezpieczniejszych... Już samo jego zajęcie jest raczej
ekscentryczne, a w jego wydaniu staje się po prostu karygodne. Na
szczęście dla Aghi Khana jego doczesne szczątki nie dostały się w ręce
Qerry'ego.
- Proszę mówić jaśniej - zażądał nadinspektor.
Steven Faxmore wpatrywał się w sarkofag.
- Qerry to podejrzany typ, to wszystko, co wiem. Na waszym
miejscu zainteresowałbym się jego działalnością. Nikomu nie udało się
ustalić, co właściwie robi... Być może jako profesjonaliści mielibyście
więcej szczęścia. Ja się poddaję. Już na sam jego widok dopada mnie
chandra. Co dopiero, kiedy z nim rozmawiam... Ale ponieważ
popełniono morderstwo, nie zdziwiłbym się, gdyby ten szatan był w nie
w taki czy inny sposób zamieszany.
- To poważne oskarżenie - zauważył nadinspektor.
- Co najwyżej domniemanie. Gdyby trzeba było podejrzewać o
morderstwo wszystkie kanalie, z którymi ostatnio miałem do czynienia,
należałoby w pierwszym rzędzie postawić tego starego łajdaka Abd el-
Mosula. Mówią, że z wiekiem stał się nieszkodliwy, ale ja w to nie
wierzę. Jeśli jest na tropie prawdziwego skarbu, może z zimną krwią
usunąć wszystkich, którzy stoją na jego drodze.
- I... tak jest w tym przypadku?
- Zobaczycie! A niby dlaczego był w Starej Katarakcie na tym
przerwanym zebraniu egiptologów?
Steven Faxmore zrobił kilka kroków w stronę sarkofagu Aghi
Khana.
- Czy mam rozumieć - podsunął lord Percival - że niektórzy
egiptolodzy kontaktowali się z Abd el-Mosulem?
Faxmore podniósł ręce do nieba.
- Dajcie spokój, nie udawajcie naiwnych! Wielu poszukiwaczy
zwracało się do miejscowych wywiadowców, aby odszukać grobowce,
których położenie znały tylko rodziny szabrowników. Bez nich
większość badań zakończyłaby się klęską. Wystarczy sprawdzić, czy
stary Abd el-Mosul jest nadal aktywny, czy też rzeczywiście przeszedł
na emeryturę.
- A pańskim zdaniem?
- Trudno powiedzieć. Jest sprytniejszy niż żmija piaskowa! Zawsze
uśmiechnięty i uprzejmy, a równocześnie zawsze gotowy zadać cios w
plecy... Zupełnie jak jego rodak Ahmed al-Fostat... Inspektor do spraw
starożytności! Co za bzdura! Nie jest nawet w stanie odczytać kolumny
hieroglifów. Nie ma też co go pytać o różnicę pomiędzy stelą z okresu
Starego Państwa a rzeźbioną tablicą z okresu Ptolemeuszy... Kiedy
Langton go poznał, przeżył szok! Już po chwili zorientował się, że al-
Fostat jest niekompetentny. Krzyczał, aż ściany drżały. Nie muszę
mówić, że Egipcjanin bardzo źle to przyjął... Tym bardziej, iż Langton
oznajmił, że przygotuje szczegółowy raport, by zmusić go do jak
najszybszej dymisji!
- A więc był pan świadkiem tej sceny.
- I czułem się mocno zażenowany. Kiedy w grę wchodziła etyka
zawodowa, Langton był bezwzględny. Ja chciałem po prostu
przedstawić mu al-Fostata, żeby nawiązali dobre stosunki. Tymczasem
nic z tego nie wyszło. Nie muszę mówić, że najchętniej skryłbym się w
mysią dziurę, aby uniknąć krzyków.
- Czy Howard Langton i Ahmed al-Fostat spotkali się po tej kłótni?
- Nic o tym nie wiem. Nie wiem też, czy Langton dowiedział się, że
al-Fostat był zamieszany w brudną aferę.
- Jakiego rodzaju? - zapytał Dodson.
- Al-Fostata podejrzewano o kradzież w muzeum w Asuanie.
Chodziło o mały amulet przedstawiający żabę, którego wartość
handlowa była dość znaczna. Nigdy go nie odnaleziono. Al-Fostat nie
przyznał się i nie można było dostarczyć przeciwko niemu żadnych
dowodów. Ale taka historia nie powinna figurować w aktach inspektora
Służby Starożytności...
- Czy rozmawiał pan o tym z Howardem Langtonem? - zapytał lord
Percival.
- Starałem się nic dolewać oliwy do ognia, poza tym nie lubię
donosić. W każdym razie Langton i tak by się w końcu dowiedział, a to
tylko pogorszyłoby jego zdanie o inspektorze.
- Czy jego stosunki z Albertine Abletout były lepsze?
Gdyby nie powaga miejsca, Steven Faxmore wybuchnąłby
śmiechem.
- Pan żartuje, milordzie! Ta zarozumiała i nieznośna Francuzka,
którą w środowisku przezywają Castafiorą egiptologii, nienawidzi
angielskich kolegów, którzy odpłacają jej tym samym. Langton nie
omieszkał dopiec jej do żywego, pytając, czy skończy w terminie swój
doktorat o grobowcach Meri-re i Mehu. Szkoda, że nie widział pan jej
reakcji...
Prawdziwa
furia!
Langton
potrzebował
ogromnej
stanowczości, żeby się jej przeciwstawić, tym bardziej, że uderzył
celnie. Przypomnienie drogiej Albertine, że jest niezupełnie w
porządku w kwestiach naukowych, z pewnością nie sprawiło jej
przyjemności. Proszę zauważyć, że miała uczniów. Weźmy Villaberta
Glotoniego, który jeszcze nie skończył swojej pracy o magicznych
statuetkach uchebti... Zresztą, to są nasze drobne kłótnie w gronie
specjalistów, które jednak zwykle nie kończą się morderstwem.
- A jakie jest pańskie zdanie o Domenice Strauss?
- Cholernie poważna... Skończyła swój doktorat.
- Na jaki temat?
- Stożków zmartwychwstania... Nic nadzwyczajnego, przyznaję, ale
ta śliczna blondynka jest prawdziwym egiptologiem, oddanym
badaniom. Mam wrażenie, że straciła głowę dla Langtona.
- Czy był wrażliwy na wdzięki panny Strauss?
- Anglik tego pokroju, a kto to może wiedzieć! To prawda, że
stanowili ładną parę. Ale Straussówna miała zbyt wiele wad, żeby się
jej udało.
- Co to za wady? - zapytał Dodson.
- Zbyt uczciwa, zbyt pracowita i zbyt rygorystyczna... Na dłuższą
metę to się staje nudne. Nie potrafi ani intrygować, ani rozdawać
kuksańców, które pozwalają zrobić błyskotliwą karierę. Domenica
Strauss pozostanie zwykłą badaczką i nigdy nie dostanie ważnego
stanowiska. Langton mógłby jej zapewnić piękną przyszłość... Los
jednak zadecydował inaczej.
- Tym razem przybrał kształt zbrodniczej ręki.
- Co to zmienia? Któregoś dnia i tak trzeba umrzeć. Teraz Langton
jest wolny od wszystkich materialnych trosk.
Nadinspektor był zbulwersowany.
- Jak pan może mówić w ten sposób, panie Faxmore?
- Widać, że nie zna pan Wschodu. Tutaj życie, śmierć i upływ czasu
nie mają żadnej wartości. Wszyscy skończymy w tym samym niebycie.
Jeśli panowie mnie już nie potrzebują, chętnie wrócę do siebie.
- Kiedy zamierza pan wrócić do Szkocji? - zapytał lord Percival.
- Jeszcze nie teraz... Ale kto może powiedzieć, co będzie jutro?
Steven Faxmore oddalił się wolnym krokiem, pozostawiając
czerwoną różę jej własnej samotności.
ROZDZIAŁ XVIII
Barwny asuański bazar, równoległy do drogi biegnącej wzdłuż
brzegu, był miejscem chętnie odwiedzanym przez turystów, którzy
wpadali w zachwyt na widok wyrobów z bawełny, toreb z jaszczurczej
skóry, koszy, muszel z Morza Czerwonego, hebanowych maczug przy-
pominających o wojowniczym charakterze starożytnych Nubijczyków,
i różnorodnych przypraw korzennych, w tym szafranu, pieprzu i
kolendry.
Villabert Glotoni lubił mieszać się z tłumem, łyknąć orzeźwiającej
karkady i wałęsać się, nie myśląc o pracy i obowiązkach.
Ostatnimi czasy francuski egiptolog mocno przytył, ale nie zmieniło
to jego dziwacznego wyglądu: duża, prawie kwadratowa głowa bez
szyi, osadzona była na szerokim tułowiu podtrzymywanym przez
krótkie nogi. Płaski, niemal murzyński nos, gęste brwi, niesforny
kosmyk nieustannie opadający na czoło i wąsik, który od czasu do
czasu golił. Villabert Glotoni nie był ideałem piękności, ale umiał się
podobać i czarować. Dzięki temu uchodził za egiptologa, dystansując
specjalistów doświadczonych, lecz nie obdarzonych umiejętnością
współżycia z ludźmi.
Dziś Glotoni był jednym z filarów egipskiej archeologii. Nic nie
mogło się odbywać bez jego wiedzy i zgody.
To poczucie władzy było warte więcej niż byle upojenie. Postanowił
to wykorzystać aż do zaspokojenia pragnienia.
- Co za pasjonujące miejsce, panie Glotoni, prawda?
Francuski egiptolog obrócił się.
Mężczyzna, który go zagadnął, mógł być tylko Anglikiem.
Zdradzały go nieskazitelnie biały garnitur i odziedziczony po kilku
pokoleniach kulturalnych przodków wygląd dżentelmena. Za to tęgawy
i niegustownie ubrany jegomość po jego lewicy przypominał raczej
amerykańskiego turystę, który stracił swoje korzenie.
- Proszę pozwolić, że przedstawię nadinspektora Dodsona ze
Scotland Yardu. Ja jestem lord Percival Kilvanock.
- Miło mi... panowie... panowie mnie znają?
- Któż pana nie zna, panie Glotoni?
Francuz pokraśniał z zadowolenia.
- Panowie zwiedzają Asuan?
- Niestety, mamy bardzo mało wolnego czasu, ponieważ
prowadzimy śledztwo w sprawie śmierci naszego nieszczęsnego
rodaka, Howarda Langtona.
- Ach, ten biedak! Co za nieszczęście, co za straszne nieszczęście!
Przyjechał do Egiptu, żeby objąć odpowiedzialne stanowisko i został
zamordowany!
- Jest pan dobrze poinformowany, panie Glotoni.
- Ależ skąd, milordzie! Rozmawiał pan z naszą wspaniałą Albertine
Abletout, a ona wszędzie rozpowszechniła tę wiadomość. Ma już taki
charakter i nikt tego nie zmieni: jak wszystkie kobiety, niczego nie
potrafi zachować dla siebie. Tak więc dowiedziałem się, że śmierć
Howarda Langtona była o wiele tragiczniejsza, niż sobie wyobrażałem.
Pomyśleć, że umówiliśmy się wraz z kilkoma kolegami na małe
spotkanie w Starej Katarakcie i czekaliśmy na niego na próżno.
- Pierwsze wyniki śledztwa wskazują, że zabójca znajdował się
wśród osób obecnych na tarasie hotelu.
- Mój Boże, to okropne! Czy panowie są tego pewni? Słyszałem, że
policja już zatrzymała winnego.
- To tylko podejrzany.
- A... Czy można wiedzieć, kto to taki?
- Abu, pracownik hotelu.
- Ten nubijski olbrzym, ten wspaniały mężczyzna? Nie do wiary!
Zauważcie panowie, że jest bardzo silny i porywczy. Słyszałem, że
wcześniej z powodu jakiejś ponurej historii rodzinnej zabił kuzyna. Ale
to oczywiście O niczym nie świadczy.
Handlarz podetknął Glotoniemu pod nos koszyczek nieudolnie
zdobiony przez dwójkę ze swoich osiemnaściorga dzieci.
- Sto funtów egipskich, niedrogo...
Znużony Glotoni pozbył się natręta kilkoma celnymi arabskimi
słowami.
- Egipt to bardzo spokojny kraj, panowie... Tragiczna śmierć
Langtona wszystkich nas poruszyła.
- To bolesna strata dla egiptologii.
Villabert Glotoni skrzywił się i potarł górną wargę.
- Tu się z panem nie zgodzę, milordzie. Sądzę, że warto by
zmodyfikować pańskie zdanie... Być może Langton był czarujący i
dobrze wychowany, ale był kiepskim egiptologiem. Według mnie
znalazł swój dyplom w skarpetce z prezentami. Wystarczyło zapuścić
sondę, aby się przekonać, iż nie miał żadnych kompetencji i był tylko
urzędnikiem wysłanym z Londynu, który miał postarać się zaprowadzić
porządek
na
terenach
brytyjskich
wykopalisk.
Powiedziałem
„postarać”, ponieważ jeszcze żadnemu urzędasowi nie udało się
wprowadzić swoich metod w terenie. Langton połamałby sobie na tym
zęby, tak jak inni.
Francuz zatrzymał się nad piramidą szafranu.
- Czy wiedzą panowie, że to najdroższa przyprawa na świecie? A
tutaj jest tego pod dostatkiem! Doprawiam nią niemal każdą potrawę.
Pozwolą panowie, że im podaruję.
Targowanie się ze sprzedawcą trwało z dziesięć minut. Villabert
Glotoni, mający spore doświadczenie, postawił na swoim. Dodson, z
dwoma rożkami wypełnionymi szafranem, czuł się nieco zakłopotany,
ale nie dal po sobie poznać.
- Poza tym - ciągnął Francuz - biedny Langton wydawał mi się
niepoprawnym i zupełnie niedzisiejszym romantykiem. Postrzegał
Egipt jako swego rodzaju raj utracony, gdzie ukryto niezliczone skarby.
Archeologia naukowa już dawno odeszła od tego rodzaju mrzonek.
Skorupa naczynia mówi nam więcej niż skarby Tutanchamona.
- Jeśli dobrze rozumiem - powiedział lord Percival - nie lubił pan
denata.
- Stosunki między Anglikami i Francuzami są dość skomplikowane,
zwłaszcza w naszej dziedzinie... Ale próbowałem to załagodzić. Gdyby
ten biedny Langton żył dłużej, z pewnością by mi się to udało. Zresztą,
moim zdaniem, nie zagrzałby tu miejsca. O, widział pan to?
ROZDZIAŁ XIX
Villabert Glotoni wpadł w zachwyt nad małym wypchanym
krokodylem.
- To już dzisiaj rzadkość! Niektórzy twierdzą, że to
najskuteczniejszy talizman chroniący przed złym okiem. Należy jednak
uważać na podróbki i twardo negocjować cenę, oko w oko. We trzech
nie mamy najmniejszej szansy. Ponieważ obaj panowie jesteście bardzo
sympatyczni, pokażę wam coś wyjątkowego.
Francuz zanurkował w sklepiku wypełnionym od podłogi aż po sam
sufit miedzianymi talerzami i podniósł jeden z nich.
- Zobaczcie - szepnął. - To groty zatrutych strzał. Przynajmniej
handlarz tak twierdzi. Osobiście nigdy bym się nie odważył ich kupić;
podobno zranienie może być śmiertelne.
Glotoni
podał
sprzedawcy
jednofuntowy
banknot,
prawie
nieczytelny wskutek ciągłego przechodzenia z rąk do rąk, aby mu
podziękować za ten pokaz.
- Tak dobrze zna pan Egipt - powiedział lord Percival - z pewnością
myślał pan o tej tragedii i zastanawiał się, kto mógłby być sprawcą.
Francuz nerwowo wytarł czoło chusteczką.
- Wręcz przeciwnie, milordzie. Starałam się odpędzić wszystkie złe
myśli! Nie wolno zatruwać sobie umysłu takimi okropnościami.
- Mimo to chyba zgodzi się pan nam pomóc.
Egiptolog sposępniał.
- Ależ oczywiście... W miarę moich możliwości, rozumie się samo
przez się.
- Wspomniał pan panią Abletout...
- Cudowna kobieta! Wszyscy chylimy czoło przed jej wiedzą i
niewyczerpaną energią. Bez jej działalności egipska archeologia nie
byłaby tym, czym jest. Udało jej się zmienić obyczaje, pokonać
konformizm i właściwie ukierunkować swoje ekipy poszukiwawcze. I
to z jakim zdumiewającym skutkiem!
- A więc nie wyobraża pan jej sobie w kostiumie zbrodniarki.
- Nie mówi pan poważnie, milordzie. Pani Abletout , zaledwie
dostrzegała Howarda Langtona. On, początkujący, świeżo mianowany,
musiał dopiero pokazać, że jest coś warty... Tym bardziej, że był
Anglikiem! To przecież Francuzi stworzyli egipską archeologię i do-
konali największych odkryć. Panowie Anglicy powinni byli spuścić
głowy, prawda? O, przepraszam, zapomniałem, że...
- Proszę nas nie przepraszać - odparł Szkot. - Pańskie rozumowanie
jest słuszne.
- Gra pan fair, milordzie.
- Jestem tylko obiektywny, nawet jeśli wielcy angielscy
archeolodzy, jak Putrie i Howard Cartcr, odkrywca grobowca
Tutanchamona, dorzucili swój kamyczek do tej budowli. Wydaje mi
się, że teraz coraz więcej egiptologów to Egipcjanie.
- Rzeczywiście, to nieodwracalna tendencja.
- A jednak usłyszałem niejedną krytykę pod adresem inspektora
Ahmeda al-Fostata.
- Złe języki! - gwałtownie zaprotestował Glotoni. - Ahmed jest
uroczym człowiekiem, który wykonuje swój zawód z największą
sumiennością zawodową. Jest najlepszym inspektorem egipskim, z
jakim się zetknąłem. Oczywiście, kilku zawistnych kolegów
zazdrościło mu jego stanowiska, ale to ludzkie, prawda? Po kilku nie-
wielkich sprzeczkach, nieuniknionych między ludźmi, którzy się słabo
znają, w końcu doceniliby się wzajemnie i skutecznie współpracowali.
- Jak przypuszczam, nie mógłby pan tyle powiedzieć o Abd el-
Mosulu?
- Dlaczego mi pan o nim wspomina?
- Ponieważ był w Starej Katarakcie w dniu morderstwa.
- To prawda... Ale Abd el-Mosul nie zasługuje na tak paskudną
opinię, jaka do niego przylgnęła. To prawda, że jest ofiarą niechlubnej
przeszłości rodzinnej, ale dziś jest tylko sympatycznym staruszkiem,
któremu sprawia przyjemność rozpowszechnianie mniej lub bardziej
przerażających
historyjek.
Egipcjanie
są
niezrównanymi
gawędziarzami i bez umiaru koloryzują. Działalność Abd el-Mosula
należy do zamkniętej przeszłości, którą lubi upiększać.
- Czy bardziej niepokoi pana zachowanie doktora Qerry?
Villabert Glotoni ze zdziwienia szerzej otworzył oczy:
- Dlaczego miałoby mnie niepokoić? Allan Qerry ubiera się dość
ponuro, przyznaję, ale nie można oceniać ludzi po wyglądzie. Qerry
jest specjalistą od mumii, jednym z najlepszych. Przeszkadza mu jego
trudny charakter i niezwykła skłonność do samotności. Czy to
zbrodnia? O, proszę spojrzeć! Rzeźbiony ząb hipopotama. Pochodzi z
daleka, bo w Nilu już od dawna nie ma hipopotamów. Sprzedaż tego
rodzaju artykułów jest częściowo zakazana, ale tu wszystko można
załatwić przy odrobinie dyplomacji.
- Czy hipopotam nie był zwierzęciem boga Setha, niszczyciela?
- W rzeczy samej, milordzie. Niszczyciela, takiego jak Faxmore,
Szkot, którego wszyscy się boją.
- Z jakiego powodu? - zapytał Dodson.
- Ponieważ uważa się za ucieleśnienie księcia piekieł, dzierżącego
nóż ścinający głowy śmiałkom, którzy mu się przeciwstawiają.
- Przypuszczam, że to głupie żarty.
- Wcale nie! Groził wielu osobom, także mnie, ogromnym
rzeźnickim nożem i nie wyglądał, jakby żartował. „Jestem bogiem
mścicielem i pożeraczem dusz”, krzyczał.
- W takim razie trzeba go zamknąć!
- Jesteśmy w Egipcie, nadinspektorze, a Faxmore'owi daleko do
szaleństwa. Widzi starożytność na swój sposób i doskonale sobie radzi.
Przyjazd Langtona był mu nie w smak, to jasne, ale od tego do
oskarżenia...
- Wiem, że Langton miał przyjaciółkę, Domenicę Strauss.
- Ach, co to za straszna kobieta! To wszystko przez nią!
Francuski egiptolog poczerwieniał ze złości:
- Czy mógłby pan mówić jaśniej? - zapytał lord Percival.
- Co pan chce, żebym panu jeszcze powiedział? Ta Domenica
intrygowała od momentu swego przyjazdu do Egiptu i Bóg jeden wie,
co mogła wymyślić, żeby złowić Howarda Langtona w swoje sieci.
Gdybyście poszukali od tej strony, nie zawiedlibyście się. No, ale
bardzo mi przykro. Pilne spotkanie zmusza mnie do opuszczenia
panów. Mam nadzieje, że nie mają mi panowie za złe? Być może się
spotkamy. Byłaby to dla mnie przyjemność.
Villabert Glotoni zgrabnie i szybko wmieszał się w tłum. Po chwili
zniknął.
- Na dłuższą metę ten typ jest trudny do zniesienia - ocenił
nadinspektor. - Zastanawiam się, czy gra, czy też jest szczery.
- Czy mogę pana zaprosić do hotelu na zimne piwo, mój drogi
Dodsonie?
- Mam wrażenie, że drepczemy w miejscu, milordzie.
- I tak, i nie. Opracowaliśmy już kilka ścieżek. Niektóre z nich mogą
nas doprowadzić do celu.
- Egipska policja będzie nam prawdopodobnie rzucać kłody pod
nogi.
- A więc będziemy musieli nauczyć się omijać przeszkody.
- Proszę mi powiedzieć, milordzie... Czy za tym Glotonim nie
ciągnie się jakiś nieznośny zapach?
- To zapach różanego olejku, typowy dla Egiptu. Można go łatwo
kupić na bazarze.
ROZDZIAŁ XX
Zachód słońca, kiedy wydmy stroiły się w złoto, a Nil w srebro, był
zawsze magiczny. Wydawało się, że nawet odgłosy miasta cichną
wobec spokoju wieczoru, tej uroczej chwili, w której dzień i noc
świętują fantastyczne gody.
Upal zelżał, a piwo było wyborne. Angus Dodson odzyskał siły, ale
obawiał się, że nie wytrzyma już długo w tym klimacie, beznadziejnie
pozbawionym deszczu i mgły.
Nad nadinspektorem pochylił się kierownik sali w czerwonej liberii:
- Pańska rozmowa.
- Czy to Scotland Yard?
- Tak mi powiedziano. Przed chwilą uzyskaliśmy połączenie.
Dodson zerwał się z postanowieniem nierozłączania się do
momentu, aż otrzyma upragnioną wiadomość. Bojowym krokiem
poszedł w kierunku telefonu.
Kierownik sali pochylił się również nad Szkotem. Na miedzianej
tacy leżała koperta.
- Wiadomość dla pana, milordzie. Arystokrata otworzył kopertę.
Wiadomość była krótka:
Jeśli chce pan poznać prawdę, proszę iść do pokoju 102.
Zawierała błąd ortograficzny: słowo „prawda” napisano przez „f;
oprócz tego słowa „pan” oraz „iść” były napisane wspak, od prawej ku
lewej.
Lord Percival, oceniwszy, że Dodson nie wróci przed upływem
kwadransa, postanowił przedsięwziąć wyprawę, do której namawiał go
tajemniczy korespondent.
O tej godzinie remontowany hotel był cichy i wyludniony.
Szkot szedł bezszelestnie ciemnym korytarzem prowadzącym do
pokoju 102.
Nagle odniósł wrażenie, że ktoś go śledzi.
Nieopodal zaskrzypiał parkiet.
Anglik wstrzymał oddech, przystanął, po chwili powoli cofnął się,
chcąc zaskoczyć szpiega.
Lord Perciyal nie był ani emerytowanym bokserem, ani
doświadczonym wojownikiem, ale uprawiał wiele sportów i nigdy nie
unikał walki. W Eton nie uległ trzem londyńczykom, którzy wymieniali
niegrzeczne uwagi pod adresem Szkotów. Zostali na placu boju z
kilkoma guzami i złamanym nosem.
Podłoga znowu skrzypnęła, ale był to tylko trzask drewna. Nie
dostrzegłszy śladów obecności człowieka, arystokrata poszedł dalej.
Przekręcił gałkę w drzwiach pokoju 102, które nie były zamknięte
na klucz, i wśliznął się zręcznie jak kot.
Odnowiony pokój był komfortowy.
Na łóżku leżała duża koperta miejscowej produkcji.
Lord Percival otworzył ją. W środku znajdował się fajansowy
amulet - krokodyl z wykonanym na grzbiecie czerwonymi wersalikami
napisem „Howard Langton”. Przedmiot absolutnie współczesny,
pochodzący z podrzędnej wytwórni podróbek.
Szkot uśmiechnął się.
Uczciwość zawodowa kazała mu obejrzeć pokój. Tak jak
przewidywał, nie znalazł nic więcej. Wzbogacony o cenną wskazówkę,
wrócił na taras i czekał na Dodsona, rozkoszując się ciszą zapadającej
nocy.
Nadinspektor pojawił się pól godziny później, wycierając czoło.
- Rozmawiałem ze Scotland Yardem! - zaanonsował triumfalnie. -
W Londynie wszystko w porządku: wielki smog i żaden, nawet
najmniejszy skandal nie dotyczył Jej Królewskiej Mości. Za to na
moim biurku piętrzą się raporty i wszyscy z niecierpliwością oczekują
mojego powrotu, tym bardziej, że sam szef otrzymał telegram od
komisarza Abdel-Atifa, który donosi, że sprawa została rozwiązana, a
winny siedzi w areszcie. Tłumaczyłem, że mamy odmienne zdanie, ale
nie doszliśmy jeszcze do ostatecznych wniosków.
- A co ze Scottish Brewer?
- To bardzo znana marka, która, według kartoteki Yardu, nie ma
nawet nielegalnych destylatorni. Ma za to kairskie biuro, w którym
prowadzi się badania nad możliwością otwarcia rynku w Egipcie. Od
około roku prowadzone są pertraktacje, ale strasznie się ciągną.
- Interesujące - ocenił lord Percival. - Ma pan adres?
- Adres i nazwisko egipskiego przedstawiciela.
- Znakomicie, mój drogi Dodsonie. Ja również nie traciłem czasu.
- Co się działo?
- Ktoś stara się nam pomóc, nadinspektorze.
- Pomóc nam?... W jaki sposób?
- Wskazując nam ścieżkę prowadzącą do mordercy.
- Ale... kto jest tym nieoczekiwanym współpracownikiem?
- Osoba raczej niezręczna, która pozostawia zdecydowanie zbyt
dużo śladów. Same wskazówki zaś są bardzo wymowne.
Arystokrata pokazał Dodsonowi amulet w kształcie krokodyla.
- Przedmiot tyle zabawny, co okropny... Ale jest tu nazwisko
Howarda Langtona!
- Co pan sądzi o kolorze atramentu?
- Czerwony... Czy ma to jakieś szczególne znaczenie?
- W takiej sytuacji to rodzaj uroku. Ktoś, kto napisał czerwonym
kolorem nazwisko Langtona na tym krokodylu, źle mu życzył.
- Inaczej mówiąc, ta okropna zabawka miałaby należeć do
mordercy?
- Pańskie rozumowanie jest logiczne.
- A... o kim pan myśli?
- Kto nosi amulet w kształcie krokodyla, jeśli nie Abu, nubijski
wielkolud zatrzymany przez egipską policję? Jeśli właściwie
interpretować tę wskazówkę, oznacza ona, że Abu rzucił urok na
Howarda Langtona i chciał pożreć swoją zdobycz jak krokodyl.
- Abu byłby więc winny...
- Przynajmniej ktoś chce, żebyśmy w to uwierzyli i jak najprędzej
opuścili ten kraj.
- A... co zamierza pan zrobić, milordzie?
- Jeszcze przez kilka minut rozmyślać o bogactwie dynastii
faraonów, zjeść skromną kolację, dobrze się wyspać, a później pójść do
autora tej wiadomości, który oskarża Abu, i zapytać, czy jego rewelacje
są prawdziwe. Proszę się nacieszyć Starą Kataraktą, mój drogi Dodso-
nie; chwile snu na jawie to w życiu rzadkość.
ROZDZIAŁ XXI
Lord Percival i Dodson zaskoczyli komisarza Omara Abdel-Atifa,
kiedy nadziewał świeżym pomidorem i cebulą gorący podpłomyk
kupiony w sąsiedniej piekarni.
- Drodzy przyjaciele! Ranne z was ptaszki.
- Czy to nie znakomita pora na pracę? - zapytał Szkot.
- Jest jeszcze trochę chłodno, ale mają panowie rację... Co
przyniosły przesłuchania?
- W pełnym poszanowaniu prawa, krok po kroku, posuwamy się
naprzód, komisarzu.
- Bardzo się z tego cieszę! A ja mogę panom powiedzieć, że mam
przeczucie: Abu już wkrótce się przyzna.
- Interesujące...
Omar Abdel-Atif uważnie spojrzał na rozmówcę.
- Co pana tak dziwi, milordzie?
- Nieoczekiwana wskazówka potwierdzająca pańską hipotezę.
Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Egipcjanina.
- No widzi pan! Byłem pewien, że w końcu rozsądek zwycięży.
- Ściślej mówiąc, wszystko wskazuje na to, że ktoś chce, żeby Abu
uchodził za winnego, co zwiększa moje przekonanie o jego
niewinności.
Uśmiech zgasł.
- Zupełnie pana nie rozumiem, milordzie.
- Drogi komisarzu, jestem panu winien kilka wyjaśnień. Ktoś
dostarczył mi wskazówkę, szytą raczej grubymi nićmi, chcąc mnie
przekonać, że Abu usiłował rzucić urok na Howarda Langtona. Inaczej
mówiąc, że próbował go zabić. A ponieważ czarna magia okazała się
nieskuteczna, Nubijczyk przeszedł do czynu i ugodził sztyletem
człowieka, którego nienawidził.
- Oto doskonała rekonstrukcja faktów, milordzie! Co pan jej
zarzuca?
- Chodzi mi o kilka niejasnych szczegółów... Autor listu wiedział, że
mieszkam w Starej Katarakcie. Nie znał biegle mojego języka,
ponieważ zrobił błędy ortograficzne. Jest Egipcjaninem, ponieważ
pewne słowa zapisał z prawa na lewo, a nie z lewa na prawo. I wreszcie
zależy mu na tym, żeby śledztwo zostało zakończone jak najszybciej,
aby uniknąć kłopotów administracyjnych i pozbyć się tej
skomplikowanej sprawy. Musiał mnie więc przekonać, że winny jest
Abu.
Twarz komisarza Omara Abdel-Atifa przybrała dziwny odcień,
między bladym brązem a ciemnym popieleni. Zduszonym głosem
powiedział:
- Rozumiem, że nie traktuje pan tego poważnie...
- Uważam ten liścik za swego rodzaju żart - powiedział lord Percival
niczym srogi nauczyciel do ucznia, którego podejrzewa o oszustwo.
Omar Abdel-Atif przełknął ślinę.
- Pańska postawa wydaje mi się przekonująca, milordzie. Może
lepiej zapomnieć o tym incydencie i nie odnotowywać go w żadnym
dokumencie.
- Takie jest właśnie moje zdanie.
Egipski policjant odetchnął z ulgą.
- Zapomnijmy, zapomnijmy - namawiał gorliwie. - Biurokracja to
jedna z naszych wad, lepiej nie zwracać na to uwagi.
Uświadomiwszy sobie nagle bardzo nieprzyjemną sytuację,
komisarz Abdel-Atif znowu się zdenerwował:
- Jeżeli Abu nie jest winny, to kogo panowie podejrzewają?
- Za wcześnie na formułowanie rozsądnych hipotez, ale
nadinspektor Dodson i ja nie rezygnujemy z odkrycia prawdy.
Chciałbym pana poprosić o drobną przysługę.
- Do usług, milordzie.
- Czy mógłby mi pan zorganizować nieoficjalne spotkanie z Abd el-
Mosulem? Przypuszczam, że nie będzie chętny do rozmowy ze
śledczymi, ale koniecznie muszę z nim pomówić.
- Gdyby pan mógł zrezygnować z tego, milordzie... Abd el-Mosul
jest starszym człowiekiem, mówią, że nie jest tak groźny jak niegdyś,
ale, moim zdaniem, trzeba zachować ostrożność... Jeśliby to spotkanie
nie było naprawdę konieczne...
- Naprawdę jest konieczne.
- No cóż... A pan nie jest człowiekiem, który zmienia zdanie?
- Rzadko, kiedy gra jest warta świeczki.
- Dobrze, dobrze... Zrobię, co będę mógł.
- Tego się właśnie spodziewałem, komisarzu. Podwładny komisarza
zapowiedział wizytę doktora Butrosa.
Koptyjski lekarz, jak zawsze w swoim siermiężnym brązowym
garniturze, z ciężką czarną walizką, przywitał się, usiadł, przetarł grube
szkła okularów w kościanych oprawkach i powiedział uroczyście:
- Panowie, współczesna nauka jest istotną zdobyczą ludzkiego
umysłu. Dzięki niej możemy skutecznie zwalczać przestępczość.
Te słowa zachwyciły nadinspektora Dodsona. W jednej chwili
znalazł się w Scotland Yardzie, wspomagany przez wszystkie
najnowocześniejsze nowinki techniczne.
- Dzięki specjalistom z mojego laboratorium - podjął doktor Butros -
udało mi się ustalić niemal pewną godzinę morderstwa.
Lord Percival wyczuł, że jego koptyjski przyjaciel stopniuje efekt i
powstrzymał się od zadawania pytań. Po około pół minuty doktor
Butros zgodził się podać najważniejszą wiadomość.
- Możecie panowie przyjąć, że Howard Langton został
zamordowany między szesnastą trzydzieści a siedemnastą.
- Czy pan jest całkowicie pewien? - zapytał komisarz Abdel-Atif.
- Nie ma wątpliwości. Ale to nie wszystko: ponieważ zaintrygował
mnie kołnierz koszuli ofiary, zleciłem przeprowadzenie bardzo
szczegółowej analizy. Mogę więc panom oznajmić, że kołnierz został
nasączony perfumami.
- Może Langton lubił się perfumować - podsunął nadinspektor.
- Nieprawdopodobne, żeby aż do tego stopnia - sprzeciwił się doktor
Butros. - Przyzwoity Brytyjczyk tej klasy nie perfumowałby się w ten
sposób. Jeśli nie jestem już panom potrzebny, wracam do Kairu.
Lord Percival, chociaż pogrążony w myślach, nie omieszkał
podziękować lekarzowi sądowemu za współpracę.
ROZDZIAŁ XXII
Komisarz Omar Abdel-Atif skrzyżował dłonie na wydatnym
brzuchu.
- Proszę posłuchać, milordzie. Mimo wszystko nie mogę wyrazić
zgody na pańskie prośby!
- Rozumiem, komisarzu. Ale w tym przypadku musi pan przyznać,
że chodzi o postępowanie czysto techniczne.
- Właśnie - potwierdził Dodson. - Z raportu lekarza sądowego jasno
wynika, że Howard Langton został zamordowany na godzinę przed
spotkaniem egiptologów na tarasie Starej Katarakty. Stąd wszyscy
podejrzani, którzy przedstawią solidne alibi na czas zbrodni, będą
uniewinnieni.
- Ja jednak nie zamierzam przesłuchiwać tych wszystkich osób!
Poza tym mogliby kłamać... A jak to sprawdzić? Robi się to jedynie w
przypadkach grożących zatargiem dyplomatycznym.
- Sprawdźmy tylko jedno alibi - zaproponował Szkot. - Myślę o
Abu.
- Czy to konieczne?
Dodson potakująco skinął głową. Komisarz Abdel-Atif westchnął:
- Jak zamierzają panowie to zrobić?
- Proszę wezwać Abu - zasugerował lord Percival.
- Ponieważ nie ma innego sposobu...
Dwaj policjanci przyprowadzili nubijskiego olbrzyma. Na jego
twarzy malowała się obojętność.
- Jak się pan miewa, panie Abu? - zapytał lord Percival.
- Dobrze na tyle, na ile to możliwe, wasza dostojność. Dzięki panu
traktowali mnie dobrze. Jedzenie słabe, więzienie potwornie smutne,
ale dają mi spokój. A ponieważ zawarłem ugodę z mijającym czasem,
wszystko idzie ku lepszemu.
- Nasze śledztwo postępuje, muszę panu zadać ważne pytanie. Czy
zgadza się pan odpowiedzieć?
- Tak, wasza dostojność.
- Gdzie pan był w dniu morderstwa Howarda Langtona między
godziną szesnastą trzydzieści a siedemnastą? Nubijczyk przez dłuższy
czas milczał.
- Normalnie miałbym pewne trudności z precyzyjną odpowiedzią na
takie pytanie.
- No widzicie! - zawołał komisarz Abdel-Atif. - Nie ma żadnego
alibi!
- Tamten dzień był jednak niepodobny do innych - ciągnął
Nubijczyk, nie pozwalając sobie przerwać. - Służbę miałem dopiero
pod wieczór. Na Wschodzie nie przywiązujemy wielkiego znaczenia do
czasu, ale jeśli się chce utrzymać posadę w Starej Katarakcie, lepiej
nagiąć się do zachodnich zwyczajów. Zgodnie z poleceniem
przyszedłem o siedemnastej trzydzieści do mojego zwierzchnika, który
powierzył mi nowe zadanie: miałem dokładnie obejrzeć pokój Agaty
Christie, aby go przygotować do remontu.
- To cię bynajmniej nie uniewinnia - ocenił komisarz.
- Co robiłeś wcześniej?
- Odpoczywałem u babci, na wiosce, i wyszedłem stamtąd o
siedemnastej piętnaście.
- Jak możesz podawać tak dokładny czas! - zaprotestował Abdel-
Atif. - Opowiadasz bzdury!
- Mówię prawdę - potwierdził spokojnie Abu. - Syn mojej siostry
dostał wtedy zegarek na urodziny i był bardzo dumny, że może mi
podać godzinę, kiedy wsiadałem do feluki, aby przepłynąć Nil.
- Przestań kłamać, Abu! Pogarszasz swoją sytuację!
- Proponuję, żebyśmy to sprawdzili - powiedział nadinspektor.
Omar Abdel-Atif zagłębił się w fotelu, nie będąc w stanie się
przeciwstawić funkcjonariuszowi Scotland Yardu. Jednak jeśli było
miejsce, gdzie nie chciałby się udać, to była właśnie wioska Abu.
Część Elefantyny zajmowała nubijska wioska drzemiąca w cieniu
palm. Domy, których fasady pomalowane były na żółto, żółtobrązowo,
zielono lub niebiesko, dzieliły wąskie uliczki, w których królował
dobroczynny cień.
Abu, eskortowany przez dwóch umundurowanych policjantów,
prowadził obu Brytyjczyków i komisarza do rodzinnego gniazda, które
mieściło się w kompleksie budynków. Na jednej ze ścian widniał
niczym komiks obraz podróży wielkiego ojca do Mekki, od wyjazdu Z
Elefantyny, poprzez niezapomnianą podróż samolotem, aż po
przybycie do świętego miejsca.
- Abu! - krzyknęła starsza kobieta w czerni, ale z odkrytą twarzą. -
Co ci się stało?
- Nic takiego, babciu. Prawda w końcu zatriumfuje. Policja
chciałaby porozmawiać z Mohamedem.
- Gra w piłkę z kolegami. Wejdźcie napić się zimnej wody.
Dodsona zdumiało zachowanie komisarza Abdel-Atifa. Chował się
za swoimi ludźmi, aby nie zauważyła go starsza pani, która pchnęła
pomalowane na niebiesko drzwi i wpuściła gości na zacienione
podwórko. W rogu znajdowała się terakotowa „kapliczka”, na której
stal duży dzban zimnej wody.
Usiedli na drewnianych ławach, a babcia uroczyście nalewała
każdemu po trochę cennego płynu.
Zobaczyła komisarza:
- Omar! Co za głupstwo jeszcze popełnisz, aby wspiąć się wyżej w
tej twojej przeklętej hierarchii? Dobrze wiesz, że Abu to porządny
chłopak, absolutnie uczciwy!
Jak większość mężczyzn w Egipcie, komisarz Abdel-Atif
najbardziej obawiał się starych kobiet, które same stanowiły prawo i
nie uznawały żadnej innej władzy.
- To nieco skomplikowana sprawa i policja musi...
- Przestań pleść bzdury! Musisz dać się komuś we znaki z powodu
twojego awansu i wybrałeś Abu, ponieważ nie było nikogo innego pod
ręką, a ten biedny chłopak nie może się bronić. To źle, bardzo źle, i
cała wieś się zbuntuje, jeśli go natychmiast nie uwolnisz!
Kobieta już miała wybuchnąć gniewem, na szczęście dla komisarza
do domu wbiegł młody Mohamed.
Na ręce miał nowy zegarek.
- Wygraliśmy trzynaście do zera - oświadczył dumnie.
Komisarz usiłował znów zapanować nad sytuacją i zażądał od
młodego sportowca zeznania na temat tego, co robił Abu w dniu
zbrodni.
Mohamed potwierdził słowa olbrzyma, podobnie jak babcia i
dziesiątka innych członków rodziny, którzy stali na zewnątrz domu,
domagając się, żeby komisarz dokładnie zapisał ich zeznania.
- Drogi kolego - zauważył Dodson - czy wniosek nie nasuwa się sam
przez się?
Omar Abdel-Atif usiłował jeszcze wyjść z honorem:
- Nie wiem, co pan chce powiedzieć...
- Każdy trybunał uwolniłby Abu. Dłuższe przetrzymywanie go w
areszcie może zaszkodzić pańskiej karierze.
Egipcjanin musiał przyznać, że jego kolega ma rację.
- Dobrze... Zajmę się formalnościami. Ale jeśli nie on, to znaczy, że
mordercą jest ktoś inny! I kogo ja zaaresztuję?
ROZDZIAŁ XXIII
Słońce wschodziło nad świątynią w File, królestwem wielkiej
czarodziejki Izydy. File, którą francuski powieściopisarz Pierre Loti
nazwał „perłą Egiptu”, zajmowała całą powierzchnię niewielkiej wyspy
długości około czterystu i szerokości stu trzydziestu metrów. Tu nie
było miejsca dla świeckich. Kapłani starożytnego Egiptu czcili tu
„odległą boginię”, wściekłą lwicę powracającą z Dalekiego Południa,
która dzięki obrzędom zmieniała się w łagodną i miłą kotkę. Na File
królowały muzyka i miłość, w tym niepowtarzalnym miejscu bogini
Izyda odkrywała wiernym tajemnicę zmartwychwstania.
Mimo że Dodson czuł się nieswojo w niewielkiej barce motorowej,
którą jechał na wyspę w towarzystwie lorda Percivala, zapomniał o
swoich obawach, zafascynowany pejzażem.
W jednej chwili współczesny świat zniknął. Były tylko wznoszące
się ku niebu pylony świątyni Izydy, sanktuarium położone na wodzie, z
dala od ludzkich niegodziwości.
Nadinspektor, z głową owiniętą białą chustą, wbity w przyciasny
kolonialny garnitur, cierpiał na chorobę morską. Lord Percival, w
swoim dziewiczo białym garniturze i w kapeluszu z szerokim rondem,
otoczony wyrafinowanym zapachem lawendy, w skupieniu kon-
templował File.
Barka dobiła do małego pomostu. Kapitan pomógł Dodsonowi wstać
i przejść wąską kładką na ląd.
Lord Percival i Dodson pokonali współczesne schody, następnie
arystokrata skierował się w lewo, aby pokazać
Abd el-Mosul lekko się uśmiechnął.
- Jeden z moich synów chciał go zatrudnić jako służącego w swoim
domu w Luksorze. Abu za bardzo kocha Asuan, aby opuścić to miasto,
więc odmówił. Mój syn potraktował tę odmowę jako zniewagę i
podniósł głos. Musiałem interweniować, żeby go uspokoić i wszystko
wróciło do normy. Oto mój jedyny spór z Abu, który cieszy się
powszechnym szacunkiem i wykonuje dobrą robotę w Starej
Katarakcie. Jest zresztą bardzo ceniony przez swoich zwierzchników i
przez turystów.
Fasada pierwszego pylonu świątyni Izydy była jednocześnie
elegancka i potężna. Wielkich rozmiarów bogini, przedstawiona po obu
stronach bramy, wydzielała magiczne fluidy, dzięki którym faraon
mógł pokonać swoich widzialnych i niewidzialnych wrogów i został
przyjęty do kręgu bóstw.
- Co pan sądził o Howardzie Langtonie? - zapytał lord Perci val Abd
el-Mosula.
Egipcjanin przez dłuższą chwilę milczał.
- To był człowiek z zewnątrz. Całkowicie z zewnątrz.
ROZDZIAŁ XXIV
Abd el-Mosul, lord Percival i Angus Dodson przekroczyli bramę
świątyni Izydy i weszli na wielki dziedziniec zamknięty drugim
pylonem, przesuniętym względem pierwszego. Po lewej stronie
dziedzińca znajdowało się inammisi, niewielkie sanktuarium, w którym
świętowano narodziny Horusa, syna zmartwychwstałego Ozyrysa.
Dzięki swojej mocy i znajomości leków Izyda miała ochraniać dziecko
przed złymi uczynkami Setha, aby mogło dorosnąć i w przyszłości
zostać faraonem. W ten sposób wielka bogini walczyła ze złem i
ciemnymi mocami.
Abd el-Mosul zatrzymał się.
- W moim długim życiu poznałem wielu Europejczyków - zwierzył
się
-
egiptologów,
biznesmenów,
podróżników,
wielkie
indywidualności, krótko mówiąc, ludzi różnego pokroju... Ale ten
Howard Langton miał dziwną cechę: był na wskroś uczciwy. Nie
trochę uczciwy czy uczciwy okazyjnie lub tylko w pewnych oko-
licznościach, lub z obowiązku; nie: był z gruntu człowiekiem
uczciwym, a w konsekwencji dziwakiem. Dzięki temu miał szansę stać
się obiektem muzealnym.
- Dlaczego jest pan tak kategoryczny? - zapytał lord Percival.
- Instynkt starego człowieka można porównać do instynktu rybaka
lub myśliwego - nigdy nie zawodzi.
- Co pan jeszcze wie o Langtonie? - dopytywał się lord Percival.
- Już nic więcej. W moim wieku człowiek szykuje się na tamten
świat i nie interesuje się już życiem innych.
- Czy jego kolega Steven Faxmore pozostawał z nim w dobrych
stosunkach?
- Trudne pytanie. Jak mogę oceniać relacje między dwoma
Brytyjczykami: Anglikiem i Szkotem? Według mojej wiedzy ta
odmienność stworzyła między nimi przepaść szczególnie trudną do
pokonania.
- Przypuszczam, że poznał pan Faxmore'a?
- To człowiek, którego wszędzie pełno i który wie o Egipcie mniej,
niż mu się wydaje. W gruncie rzeczy nie interesuje się moim krajem i
goni za mrzonką, która niewątpliwie nie ma wiele wspólnego z nauką.
Faxmore to człowiek niebezpieczny, to jasne, nie wolno go
lekceważyć, ale połamie sobie zęby, bo ma większą ambicję niż
możliwości.
- A jaka jest, pańskim zdaniem, ta ambicja? - zapytał Dodson.
- Skąd miałbym wiedzieć?
Abd el-Mosul przystanął przed wejściem do drugiego pylonu
świątyni Izydy.
Nadinspektor zauważył jego pomieszanie.
- Nie chce pan zwiedzić sali kolumnowej?
- Nie, panie Dodson. Niech sobie mówią, że chodzi tylko o
stanowisko archeologiczne i że bogini Izyda nie żyje; ja w to nie wierzę
i lękam się jej magii. Jestem dobrym muzułmaninem i chcę nim
pozostać. Wejście do takiej świątyni jak ta jest ryzykowne, a ja unikam
ryzyka. Chodźmy do pawilonu Trajana, to cudowne miejsce.
Trójka mężczyzn opuściła świątynię bogini i udała się w kierunku
eleganckiego pawilonu z czternastoma kolumnami, zbudowanego za
panowania cesarza rzymskiego Trajana dla barki bogini.
- Wydaje się, że niemiecka egiptolog Domenica Strauss była bardzo
związana z Howardem Langtonem - powiedział lord Percival. - Też pan
tak uważa?
- Nie znam jej - odpowiedział Abd el-Mosul.
- Za to musi pan dobrze znać Albertine Abletout.
Stary Egipcjanin podniósł wzrok ku niebu.
- Jest jedyna w swoim rodzaju, inspektorze, a to już dużo! Tak
naprawdę o wiele za dużo dla innych. Jeśli chce pan zaznać trochę
ciszy i spokoju, lepiej się do niej nie zbliżać.
- Jej rodak, Villabert Glotoni, wydaje się sympatyczniejszy.
- Wszystko zależy od tego, co pan rozumie przez słowo
„sympatyczny”... To osoba, której nie mam ochoty znać i z którą się nie
widuję.
Abd el-Mosul zaprowadził Brytyjczyków do małej świątyni Hathor.
To właśnie tam bogini była przyjmowana przez muzyków i
muzykantki, którzy łagodzili jej gniew grą na lirze i śpiewem.
- Co pan sądzi o doktorze Alanie Qerry? - zapytał lord Percival.
- Nic. Nie przyjeżdża do południowych prowincji.
- Wyznam panu, że mnie on intryguje.
- Czyżby podejrzewał go pan o... zbrodnię?
- Nie mam jeszcze żadnej wyraźnej wskazówki zmierzającej w tym
kierunku, ale jego rola w tej sprawie wciąż pozostaje zagadkowa.
- Jeśli właściwie postrzegam pańską determinację, milordzie, jestem
przekonany, że uda się to panu rozwikłać. Z pewnością nie zniechęci
się pan i nie pozostawi w cieniu tego, co powinno wyjść na światło
dzienne.
- Czy jest pan przyjacielem inspektora Ahmeda al-Fostata?
Po raz pierwszy starzec okazał zirytowanie.
- Al-Fostat uprawia swój zawód tak, jak go rozumie. To jego
sprawa, nie moja.
- Czy mam rozumieć, że jego postępowanie wydaje się panu
podejrzane?
- Powinien pan zrozumieć, że nie jesteśmy w tym samym obozie i
nie wchodzimy sobie w drogę.
- Przyszła mi do głowy pewna myśl, bez wątpienia niedorzeczna -
powiedział Szkot poufnym tonem. - Czy nie jest pan na tropie czegoś w
rodzaju skarbu?
Twarz Abd el-Mosula stężała.
- Wiem, że przeszłość to przeszłość - ciągnął lord Percival - i że
nielegalne poszukiwania stają się coraz rzadsze, niemal nie istnieją. Ale
przypuśćmy, że otrzymałby pan wiadomość o istnieniu obiektów
archeologicznych dużej wartości w miejscu trudno dostępnym. Jaka
byłaby pańska reakcja?
- Sam pan sobie odpowiedział: to już przeszłość i w żaden sposób
mnie nie dotyczy. Robi się gorąco, a ja jestem już stary. Proszę
spokojnie kontynuować zwiedzanie świątyni na File. Ja pójdę
odpocząć.
ROZDZIAŁ XXV
Komisarz Abdel-Atif wydawał się skrajnie wyczerpany. To była
jego dwunasta kawa po turecku od rana.
- Widzieliście się z Abd el-Mosulem?
- Na File, jak było ustalone - odpowiedział lord Percival.
Egipcjanin był wyraźnie zaniepokojony.
- Czy spotkanie przebiegło pomyślnie?
- Dobrze się zaczęło, gorzej skończyło.
- Chce pan powiedzieć... źle skończyło?
- Abd el-Mosulowi nie podobało się moje ostatnie pytanie - wyznał
arystokrata.
- O co go pan zapytał?
- Czy nie wpadł na trop ukrytego skarbu.
Komisarz zaniemówił.
- Ależ... Ależ... To jedyny temat, którego należało unikać!
- Wprost przeciwnie, przyjacielu! Jak panu potwierdzi nadinspektor,
Abd el-Mosul ograniczał się do mało konkretnych rozważań, a o
niektórych podejrzanych zachował bezpieczne milczenie. Pozostało mi
tylko jedno: sprowokować go.
- I udało się panu?
- Zobaczymy.
- Abd el-Mosul zareaguje gwałtownie!
- A moim zdaniem jego pozycja jest słaba. Odnoszę nawet wrażenie,
że czuje się zagrożony naszymi pytaniami. Inaczej mówiąc, ma coś na
sumieniu.
Komisarz opróżnił filiżankę kawy i bezwiednie przeżuwał fusy.
- Nic gorszego nie mogło się zdarzyć... Abd el-Mosul stoi na czele
prawdziwej siatki i nie pozostanie bezczynny! Powinniście przestać się
mu naprzykrzać. Tutaj jest górą.
- Proszę wybaczyć mój upór, ale uważam, że mamy dobrą kartę.
- Jaką?
- Abd el-Mosul zaniepokoił się. Myśli, że mamy informacje, które
mogłyby mu zaszkodzić i będzie musiał coś zrobić, żeby się ukryć. W
jego wieku z pewnością nie chce mu się walczyć z policją.
Egipcjanin odzyskał pewność siebie.
- Co pan proponuje?
- W miarę możliwości niech pan każe śledzić Abd el-Mosula i
proszę mi powiedzieć, jeśli wyjedzie lub jeśli się będzie niecodziennie
zachowywał.
- To raczej ryzykowne...
- Ma pan z pewnością kilku speców od śledzenia i kilku dobrze
rozstawionych tajniaków. Nie ma potrzeby zmieniać stałych
dyspozycji, komisarzu, niech tylko będą w pogotowiu.
Komisarz w odpowiedzi niewyraźnie mruknął.
- Chcielibyśmy przesłuchać doktora Qerry - dorzucił lord Percival.
- O właśnie! Wszędzie go szukam! Wyszedł z hotelu i nie ma go w
Kairze. A ponieważ nie mam mu nic konkretnego do zarzucenia, nie
mogę rozesłać za nim listów gończych po całym kraju.
- Jest jednak w kręgu podejrzanych! - zaprotestował Dodson. -
Powinien pan zrobić wszystko, żeby go odnaleźć.
- Dobrze, dobrze... Zajmę się tym. A propos, kazałem uwolnić Abu.
Od tej strony sprawa jest zamknięta.
W Starej Katarakcie prace postępowały w umiarkowanym tempie
mimo ponaglających próśb biur podróży, które chciały jak najszybciej
wypuścić falę turystów pragnących zamieszkać w tym prestiżowym
hotelu.
Brytyjczycy zostali potraktowani szczególnie ciepło i z prawdziwą
satysfakcją zobaczyli Abu, który podszedł do nich z tacą.
- Dyrekcja prosi panów o przyjęcie szklaneczki prawdziwej
szkockiej whisky.
Morale Dodsona poszło w górę.
- Wasza dostojność - powiedział wysoki Nubijczyk, pochylając się
w stronę lorda Percivala. - Chcę panu podziękować za to, że się pan za
mną wstawił. Musi pan wiedzieć, że jestem pańskim dozgonnym
dłużnikiem.
- Czy to nie największa radość, kiedy się patrzy, jak prawda
zwycięża?
- Poza tym, wasza dostojność, nie dopuścił pan do gwałtownej
śmierci.
- O czym pan mówi? - zapytał zaintrygowany Dodson.
- Gdyby nie pańska interwencja, moja babcia najprawdopodobniej
zabiłaby komisarza Abdel-Atifa.
- Czy może pan coś dla mnie zrobić, panie Abu?
- Oby Bóg pozwolił mi panu pomóc, wasza dostojność.
- Szukamy doktora Alana Qerry, tego dziwnego osobnika w czerni.
Być może wrócił do Kairu, a być może jest jeszcze gdzieś tutaj.
- Jeśli tak jest, będą panowie wkrótce wiedzieć.
W cieniu, w wygodnym fotelu ze szklanką whisky w dłoni,
nadinspektor rozkoszował się chwilą rzadkiej przyjemności.
Na brzegu Nilu bawiły się dwa psy. Lord Percival myślał o
Abercrombiem. Przez telefon dowiedział się, że z powodu nieobecności
pana pies padł ofiarą lekkiej depresji, którą majordomus leczył
podwójną porcją koziego sera i befsztyku oraz codzienną wizytą u lady
Ofelii. Jej słodycz łagodziła smutek czarnego psa.
Czy tu, w Asuanie, można sobie wyobrazić istnienie zbrodni?
Słońce, Nil, palmy i pustynia utworzyły raj na ziemi, gdzie najbardziej
zagubiona dusza mogłaby znaleźć odpoczynek.
Któż nie miałby ochoty zostawić tu swoich bagaży, marzyć o tysiącu
istnień i zwierzać się bogom i boginiom, które, mimo zasłon islamu,
pozostawały obecne w sercu skał i w prądzie rzeki?
- Czy mogę panu przeszkodzić, wasza dostojność?
- Bardzo proszę, panie Abu.
- Doktor Qerry nie opuścił Asuanu.
- Gdzie się ukrył?
- W miejscu raczej niezwykłym, wasza dostojność. Myślał z
pewnością, że nikt go nie zauważy, ale oczy są wszędzie, nawet na
bezludnej pustyni. Jeśli pan chce, zaprowadzę pana.
Wieczorną ciszę przerwał świst. Abu chwycił Szkota i pociągnął do
tyłu, ale lord poczuł pieczenie w prawym przedramieniu.
Strzała, która go drasnęła, zakończyła lot na przybrzeżnym
kamieniu.
- Wasza dostojność, jest pan ranny?
- Lekko... Myślę, że uratował mi pan życie, Abu. Przynajmniej...
Lord Percival zabrał strzałę: czy jej grot nie został umoczony w
truciźnie?
ROZDZIAŁ XXVI
Dodson chodził tam i z powrotem przed pokojem lorda Percivala.
Abu stał w bezruchu ze skrzyżowanymi ramionami i oczami
utkwionymi w jeden punkt.
- Co tam robią ci lekarze! - złościł się nadinspektor. - Badają go już
przeszło godzinę... I nadal żadnej diagnozy!
W głębi duszy Nubijczyk zastanawiał się, czy słynna brytyjska
samokontrola nie była mitem.
- W wypadku zatrucia - ciągnął Dodson - trzeba natychmiast
przewieźć lorda Percivala do szpitala specjalistycznego. Przecież nie
możemy mu pozwolić tak po prostu umrzeć!
Wreszcie drzwi do pokoju otworzyły się.
Trzej lekarze wyszli ze skupionymi twarzami i, rozmawiając,
przepadli w korytarzu.
Pojawił się lord Percival. Dodson i Abu wstrzymali oddech.
- Diagnoza jest bezlitosna - powiedział. - Rękaw marynarki
rzeczywiście został rozdarty. Co zaś się tyczy reszty, mam tylko lekkie
draśnięcie i ani śladu trucizny.
- Trzeba jak najszybciej odnaleźć sprawcę - stwierdził Dodson. -
Może ponowić atak.
- Inszallah, i wszystko w swoim czasie, nadinspektorze. Mamy
pilniejsze sprawy.
Nadinspektor tęsknił za brzegami Nilu. Panował tam nieznośny
upał, ale lekki wiatr przynosił brytyjskiemu turyście wyraźną ulgę.
Tu, na pustyni, wydawało się, że skały i piach wzmagają jeszcze żar
słońca. Abu odwiózł gości jeepem, który, mimo iż można by było
uważać go za antyk, zdołał pokonać wszelkie przeszkody na egipskich
drogach, od wybojów po nieoczekiwane pochyłości.
Opuścili Asuan od strony południowej i wjechali w dziwny pejzaż,
na który składały się różnej wielkości bloki skalne i połacie pustyni,
najwyraźniej niechętne wszelkiej obecności człowieka. Mimo to
technika i przemysł wydały walkę tym pustkowiom. Słupy wysokiego
napięcia powoli opanowywały królestwo demonów pustyni, które,
według tutejszych bajarzy, prędzej czy później wezmą za to odwet.
Jeep zatrzymał się.
Dodson wysiadł z trudnością.
- Jesteśmy w kopalni granitu należącej do faraonów - powiedział
Abu. - To właśnie stąd pochodziły bloki używane przy wznoszeniu ich
gigantycznych budowli.
- Czy długo będziemy musieli iść? - zaniepokoił się nadintendent.
- Nie - odpowiedział Nubijczyk. - Doktor Qerry od dwóch dni
ukrywa się w szopie, którą widać o jakieś sto metrów stąd.
Trzej mężczyźni powoli szli w kierunku baraku skleconego z desek,
którego drzwi byty zamknięte.
- Doktorze Qerry - powiedział spokojnie Szkot - chcemy z panem
porozmawiać.
Wewnątrz baraku coś się poruszyło. Do szpary przywarło oko.
- Jestem lord Percival Kilvanock, a to nadinspektor Dodson. Czy
może pan otworzyć drzwi?
Zapytany ani drgnął.
- Pozwoli pan, że ja się tym zajmę, wasza dostojność?
Arystokrata skinął głową.
Nubijski siłacz wyjął z zawiasów drzwi baraku i położył je na
podłodze.
Wewnątrz siedział skulony niewysoki mężczyzna ubrany na czarno,
zakrywający twarz rękami w rękawiczkach.
- Wynoście się stąd, natychmiast!
- Nie ma się pan czego obawiać, doktorze.
- Co pan o tym wie? Ukrywam się, ponieważ grozi mi śmiertelne
niebezpieczeństwo!
- Wasza dostojność, czy życzy pan sobie, żebym wziął doktora i
wsadził go do jeepa?
- Niech ten potwór mnie nie dotyka! - ryknął Alan Qerry.
- Jeśli chce pan uniknąć jego interwencji - zasugerował lord Percival
- powinien pan wstać i pójść z nami, żebyśmy mogli spokojnie
porozmawiać.
- Mówię wam, że ktoś chce mnie zabić! Jeśli stąd wyjdę, zastrzeli
mnie strzelec wyborowy lub fanatyk uzbrojony w nóż ugodzi mnie w
plecy. Nie mam sobie nic do zarzucenia i nie chcę być kolejną ofiarą!
- Jest nas trzech, doktorze, i obronimy pana. Chodźmy do nie
skończonego obelisku. Są tam już turyści, będziemy bezpieczni.
- Zostaję tutaj i nie chcę z wami rozmawiać.
- Szkoda, doktorze Qerry, ponieważ komisarz Ab-del-Atif wszędzie
pana szuka i ma zamiar oskarżyć pana o dokonanie zabójstwa.
Alan Qerry zerwał się na równe nogi.
- Mnie? A to głupiec!
Specjalista od mumii miał orli nos, wystające kości policzkowe i
bardzo wąskie wargi, a na policzkach kilkudniowy zarost.
Qerry uderzył się w pierś.
- Jestem niewinny, absolutnie niewinny, ale wiem wszystko! A
ponieważ wiem wszystko, zabiją mnie!
Głos Alana Qerry byt równie dziwny, jak jego zachowanie. Wysoki,
to znów niski, nieustannie wznosił się i opadał.
- Jesteśmy tu, aby panu pomóc - potwierdził lord Percival. - Jeśli
zgodzi się pan wyjaśnić swoje zachowanie i wskaże mordercę Howarda
Langtona, wyjdzie pan z tej historii bez szwanku.
Alan Qerry patrzył na Szkota spod oka, z najwyższą nieufnością.
- Może mi pan przysiąc?
- Ma pan moje słowo, doktorze.
- I nie wtrąci mnie pan do więzienia?
- Nie ma o tym mowy.
- Czy idąc tutaj, zauważyli panowie jakichś podejrzanych
osobników?
- Nikogo. Nasz przyjaciel Abu doskonale zna okolicę i dzięki niemu
zapewnimy panu ochronę.
- Proszę podejść, milordzie.
Doktor Qerry powiedział coś arystokracie na ucho.
- Widziałem go w Starej Katarakcie... to Nubijczyk, a ja nie lubię
Nubijczyków. To kłamcy i gwałtownicy. Boję się ich. Czy jest go pan
pewien?
- Mamy dowód, że Abu nie odegrał żadnej roli w morderstwie
Howarda Langtona.
- Znaczący dowód?
- Znaczący.
Doktor Qerry zamyślił się.
- Dobrze... Chciałbym panom wierzyć. Niech ten Abu idzie przed
nami. Pan i pański kolega będziecie szli po bokach.
Tak zrobili.
Dodson zobaczył niezwykłe miejsce: w skale tkwił uwięziony
gigantyczny obelisk, który po postawieniu mierzyłby czterdzieści sześć
metrów wysokości i ważył by nie mniej niż tysiąc dwieście ton. Byłby
więc najwyższym, jaki kiedykolwiek wznieśli starożytni Egipcjanie, ale
pozostał w kopalni, ponieważ z powodu trzęsienia ziemi pękł.
Budowniczowie porzucili więc gigantyczny kamień, martwy jeszcze
przed narodzinami.
Czwórka mężczyzn niewielkimi schodami wspięła się na obelisk i
szła po kolosalnym granitowym cielsku dożywającym wieczności pod
słońcem Asuanu. Wyraźnie zdenerwowany doktor Qerry nie przestawał
się rozglądać.
- Dlaczego jest pan taki niespokojny? - zapytał lord Percival.
- Ponieważ wiem wszystko o morderstwie Howarda Langtona.
ROZDZIAŁ XXVII
- Mówi pan poważnie, doktorze Qerry? - spytał Angus Dodson.
- Jestem naukowcem, nadinspektorze, i nie mam zwyczaju mówić
byle czego. Jeśli mówię, że wiem wszystko, to dlatego, że tak jest.
Również dlatego moje życie jest w poważnym niebezpieczeństwie.
- Powinniśmy usiąść - zaproponował lord Percival. Dodson i Qerry
usiedli na brzegu obelisku z nogami wiszącymi w powietrzu. Abu, ze
skrzyżowanymi
ramionami,
stał,
śledząc
wzrokiem
okolicę.
Arystokrata zwrócił się do medyka:
- Doktorze Qerry, przypuszczam, że znał pan dobrze Howarda
Langtona.
- Myli się pan! Zetknąłem się z nim tylko raz, na oficjalnym
przyjęciu w Kairze, tuż po jego przybyciu do Egiptu. W każdym razie
nie było powodu, żebyśmy się spotykali, ponieważ każdy z nas
pracował w swojej dziedzinie, a nasza działalność w żaden sposób się
nie pokrywała.
- Czy Langton był naukowcem wysokiej klasy?
- Został mianowany na stanowisko dyrektora, to wszystko, co wiem.
- Kto panu powiedział, że został zamordowany?
Na twarzy Alana Qerry malowało się zdziwienie.
- Ależ... to przecież jasne! Stanął na czele brytyjskich archeologów
w Egipcie i zniknął! A więc został zamordowany.
- Z jakiego powodu, doktorze?
- Ponieważ wszyscy go nienawidzili.
- Czy określenie „wszyscy” obejmuje Abd el-Mosula?
- Nie... On nie jest egiptologiem, lecz potomkiem rabusiów. Sam
pewnie uczestniczył w kilku niewielkich kradzieżach, ale już dawno
tego zaniechał i cieszy się spokojną starością. „Wszyscy” oznacza
egiptologów!
- Również Stevena Faxmore'a?
- Faxmore chciał położyć łapę na wszystkich wykopaliskach!
Zamierzał opanować cały Egipt, a tu nagle przyjeżdża Langton!
Nietrudno wyciągnąć wniosek. Przedtem jego śmiertelnym wrogiem
była Francuzka Abletout. Przez lata prowadzili cichą wojnę, nie cofając
się przed ciosami poniżej pasa. Ponieważ specjalnością Faxmore'a jest
wiedzieć wszystko o wszystkich, wykorzystuje najmniejsze potknięcia.
Ale Francuzka nie ustąpiła mu piędzi ziemi i aż do tej pory był to w
pewnym sensie mecz remisowy. Każde z nich zajęło określoną pozycję
i w końcu zadowolili się obroną swoich terenów. Przyjazd Langtona
całkowicie odmienił sytuację. Korzystniejsze było zjednoczenie niż
walka, oraz połączenie sił, przynajmniej na jakiś czas, aby
wyeliminować niebezpiecznego przeciwnika.
- Pan mnie zadziwia, doktorze; pani Abletout wydaje się osobą miłą
i uprzejmą.
- Ona miła i uprzejma? Widać, że pan jej dobrze nie zna. To
najgorsza zaraza. Ile karier zdusiła, ile powołań złamała, ile cudzych
odkryć wpisała na swój rachunek! Najokrutniejsza tygrysica dobrze by
zrobiła, uciekając przed nią. Nieszczęsny Langton nie miał czasu, by
uświadomić sobie grożące mu niebezpieczeństwo.
- Langton miał przynajmniej sojuszniczkę, Domenikę Strauss.
- Nienawidzę jej! Dlaczego interesuje się mumiami? Powinna
ograniczyć się tylko do swojej specjalizacji, zamiast mieszać się do
cudzych spraw! Ona wcale nie kochała Langtona, zajmowała ją jedynie
własna kariera.
A kiedy poproszono ją o pomoc, aby ostatecznie pozbyć się intruza,
zrobiła to bez najmniejszych skrupułów.
- Jeśli dobrze rozumiem - przerwał Angus Dodson - stawia pan tezę
o spisku zawiązanym przeciwko Howardowi Langtonowi.
- To oczywiste, nadinspektorze! A wśród spiskowców był również
Villabert Glotoni, ten Francuz, na pozór lekkomyślny, którego
niekompetencja rzuca się w oczy, a który jest jednocześnie
kolekcjonerem broni.
- Jaką broń zbiera najchętniej?
- Afrykańskie sztylety i zatrute strzały. Ale nic panowie u niego nie
znajdą. Zaraz po morderstwie sprzedał wszystko na bazarze. W
wypadku rewizji będzie czysty jak śnieg.
- Skąd pan wie o istnieniu tej kolekcji?
- Pokazał mi ją! Tylko dla mnie zarezerwował ten przywilej,
wiedząc, że jestem człowiekiem dyskretnym i małomównym. Ale
zostało popełnione morderstwo... więc nie mogę milczeć.
- Mimo to - zauważył lord Percival - Glotoni nie miał powodu, by
bać się Howarda Langtona.
- Proszę w to nie wierzyć! Chodziły słuchy, że Langton miał zamiar
zaprowadzić porządek na wszystkich terenach wykopaliskowych i
usunąć nierobów i parszywe owce... Zasłona dymna otaczająca
Glotoniego zostałaby wkrótce rozwiana! Inni także mieli pójść do
odstrzału, na przykład inspektor do spraw starożytności Ahmed al-
Fostat.
- Co pan mu zarzuca?
- W ogóle nie zna się na egiptologii i kupił swoje stanowisko, aby
móc prowadzić działalność przynoszącą o wiele większe korzyści niż
nadzorowanie terenów wykopaliskowych. Mam na myśli kradzież. Raz
o mały włos złapano by go za rękę, ale przekupił sędziów i nie został
skazany. Oczywiście robi to nadal, tyle że stara się kraść przedmioty
drobne, za to dużej wartości. Ponieważ al-Fostat jest wystarczająco
zręczny, aby nie zostawiać śladów, działa zupełnie bezkarnie.
- Wszystkie te osoby zebrały się wówczas w Starej Katarakcie, aby
zadecydować o usunięciu Howarda Langtona?
- To właśnie odkryłem, milordzie, i dlatego chcą mnie teraz usunąć,
żebym milczał!
- No to przegrali - ocenił Dodson - ponieważ miał pan czas, aby nas
o tym poinformować.
Zdawszy sobie nagle sprawę z tej nowej sytuacji, Alan Qerry
podrapał się w ucho.
- I... będziecie interweniować?
- Oczywiście. Dlatego jest pan teraz poza zasięgiem wrogów.
- Ach tak...
- Dlaczego był pan w Starej Katarakcie w dniu morderstwa,
doktorze Qerry?
- Czysty przypadek... Lepiej by było, gdybym się znalazł gdzie
indziej!
- Otóż nie, ponieważ pańska obecność pozwoli nam ująć sprawcę.
- Patrząc na to z tego punktu widzenia... Wracam do Kairu. Czekają
na mnie moje mumie.
ROZDZIAŁ XXVIII
„Zwyciężczyni”, „matka świata”: taki był Kair, którego widok
oszołomił Angusa Dodsona. To oczywiste, że w godzinach szczytu w
londyńskim City panował ruch, ale w porównaniu z rwącym potokiem
poruszającym niemal bezustannie sercem stolicy współczesnego Egiptu
była to tylko spokojna rzeka.
Samodzielna jazda byłaby szaleństwem. Jedyne rozwiązanie to
zdanie się na taksówkarza, z nadzieją, że jego samochód będzie
wyposażony w hamulce. Ponieważ do narodowych sportów należało
wpadanie na pieszych usiłujących pokonać potok samochodów,
niektórzy kierowcy upodobali sobie pedał gazu. Rollsy i mercedesy
mieszały się z ledwo identyfikowalnymi przedmiotami jeżdżącymi, a to
bogato ozdobionymi talizmanami i amuletami, a to pozbawionymi
jednych lub dwojga drzwi, a nawet dźwigni zmiany biegów.
Autobusy były oczywiście niedostępne dla Europejczyka. Po
pierwsze, nie umiałby zgadnąć, dokąd jadą, po drugie zaś, nie był dość
zręczny, by doczepić się do ludzi oblepiających szczelnie wypełniony
po brzegi pojazd i uczepionych wszystkiego, co tylko wystawało na
zewnątrz.
Kiedy jakiś kairski autobus wpadał do Nilu, liczba ofiar była
znaczna.
Nadinspektor zamknął oczy.
Taksówka o włos minęła osła ciągnącego wózek siana, na którym
siedziało dziesięcioro rozbawionych dzieciaków.
Lord Percival zwrócił się do kierowcy:
- Powiedz mi, przyjacielu, czy jest pan pewien, że dobrze pan
jedzie?
- Jedziemy, profesorze, jedziemy. Ale nie trzeba się spieszyć.
- Jeśli chce pan dostać przyzwoity napiwek, lepiej niech pan
zawróci, pojedzie wzdłuż brzegu w kierunku Muzeum Egipskiego, a
następnie skręci w ulicę Champolliona. Tam wskażę panu dalszą drogę.
Kierowca taksówki nie odważył się już więcej dyskutować. Po raz
pierwszy trafił na turystę, który tak znakomicie orientował się w
egipskiej stolicy.
Kiedy taksówka zwolniła, Dodson otworzył oczy i zobaczył barwny
korowód zachwycających dziewcząt ubranych po europejsku,
zakwefionych kobiet, mężczyzn w dżellabach lub wyrafinowanych
strojach, biegających podrostków, obnośnych sprzedawców, którzy
proponowali herbatę i krokiety warzywne.
Pęknięta rura kanalizacyjna spowodowała monstrualny korek.
Taksówkarz ominął go, jadąc po chodniku, potem pod prąd i
przejeżdżając na czerwonym świetle, które nigdy nie zmieniało się na
zielone.
Samochód zahamował, wbijając się kołami w chodnik.
- Proszę bardzo, profesorze. Może pan być ze mnie zadowolony.
Lord Percival hojnie zapłacił za kurs i poprosił kierowcę, żeby na
nich zaczekał. Wydawało się, że silnik samochodu pociągnie do
wieczora.
Przed wejściem do budynku Szkot podniósł głowę.
- Na co pan patrzy? - zapytał nadinspektor.
- Są w Kairze domy zwane nagłą śmiercią. Pierwotny projekt
przewidywał trzy lub cztery kondygnacje, a konstrukcja liczy ponad
dziesięć. Byle trzęsienie ziemi, a cały budynek wali się jak domek z
kart. Ten jest wystarczająco stary, żeby trzymać się jeszcze jakiś czas.
W progu stał starszy strażnik.
- Pan prezes kogoś szuka?
- Pana Mohameda Rashida.
Strażnik dyskretnie wyciągnął rękę i lord Percival wsunął do niej
banknot wartości jednego funta egipskiego.
- Drugie piętro, drzwi na prawo. Proszę nie jechać windą, często się
psuje.
Zielona farba łuszczyła się ze ścian. Arystokrata zadzwonił do drzwi
z wizytówką „Mohamed Rashid, dyrektor”.
Otworzył młody mężczyzna w białej koszuli, pod krawatem.
- Pokój wam.
- Pokój panu i miłosierdzie Allaha i jego błogosławieństwo -
odpowiedział lord Percival. - Czy pan dyrektor przyjmuje?
- Zobaczę. Proszę usiąść i poczekać.
Rozpoczęła się próba sił. Oczekiwanie mogło trwać pięć minut, ale
także pięć godzin.
- To może być niepotrzebne - prorokował pesymistycznie Dodson. -
Zastanawiam się, czy nie zrobilibyśmy lepiej, gdybyśmy przycisnęli
tego doktora Qerry, który wydaje się dość niezrównoważony
umysłowo.
- Chyba że jest znakomitym aktorem. Młody mężczyzna znów się
pojawił.
- Pan dyrektor pyta, czy ma pan wizytówkę.
- Oczywiście - odpowiedział lord Percival, podając gęsto zapisany
kartonik.
Pół minuty później drzwi biura stały przed nimi otworem.
Arystokrata nie zdradził Dodsonowi, że wybrał wizytówkę, którą
pokazywał rzadko, ponieważ wypisane były na niej imiona jego
wszystkich szlacheckich przodków.
Mohamed Rashid był człowiekiem szczęśliwym, promiennym i
łakomym. Ważył sto dziesięć kilogramów i przepadał za wybornymi,
niestety nieco tłustymi ciastkami.
- Jestem nadzwyczaj szczęśliwy, że mogę gościć tak wybitne
osobistości.
- Cały zaszczyt po naszej stronie - powiedział Szkot. - Pańska sława
wykracza poza granice pańskiego kraju.
- Naprawdę?
- Firma, która nas zatrudnia, uważa pana za jednego z najbardziej
błyskotliwych egipskich przemysłowców... ale nie pochwala pańskiej
współpracy ze Scottish Brewer, z którym bezpośrednio konkurujemy.
- Ach... To niezręczna sytuacja.
- Bardzo niezręczna, przyznaję, ale nie tracimy nadziei, że
wejdziemy na rynek egipski.... Należałoby tylko unieważnić stare
kontrakty i zobaczyć, jak moglibyśmy sporządzić nowy plan z pańskim
udziałem.
- Nie mam nic przeciwko temu - powiedział Egipcjanin - ale jestem
związany z doradcą technicznym, z którym Scottish Brewer
współpracuje bliżej niż z innymi. A nie będzie łatwo obejść jego
zgodę...
- Możemy próbować go przekonać, bez pańskiego udziału
oczywiście. Jeśli się nam nie uda, będzie pan nadal pracować z naszym
konkurentem. Jeśli zaś się powiedzie, podniesiemy w sposób istotny
pańskie wynagrodzenie.
Oczy dyrektora rozbłysły.
- To dobrze... bardzo dobrze. Mój doradca techniczny nazywa się
Andrew Johnson i mieszka przy Sharia el-Din.
ROZDZIAŁ XXIX
Znalezienie Sharia el-Din nie było łatwe. Z powodu ciągłego i
gwałtownego wzrostu liczby ludności żaden kairczyk nie znał już
wszystkich ulic w mieście.
Na szczęście taksówkarz znał byłego strażnika budynku. Dla jego
kuzyna, właściciela kawiarni, stolica nie miała sekretów.
Rozmawiali długo przy wybornej herbacie miętowej, ale konkluzja
była jasna i ostateczna: Sharia el-Din to nowa uliczka na przedmieściu,
gdzie niedawno pobudowano bloki.
Mimo dość dokładnych wskazówek kierowca wielokrotnie się gubił,
zanim w końcu trafił na właściwą grupę budynków.
Żaden blok nie był skończony. Wokół betonowych fasad wznosiły
się drewniane rusztowania i nikt nie wiedział, kiedy robotnicy znów
zabiorą się do pracy. Aby uniknąć opłat za ukończenie budowy,
inwestorom opłacało się raczej pozostawić niektóre budynki w obe-
cnym stanie.
- Jeśli trzeba pukać do drzwi każdego mieszkania, nie wyjdziemy
stąd przed miesiącem! - stwierdził Dodson.
- Potrzebujemy informatorów.
Lord Percival podszedł do zamiatacza przesuwającego dostojnym i
bardzo powolnym ruchem kupkę śmieci, które wiatr nieustannie
zwiewał w to samo miejsce.
- Szukam Andrew Johnsona. Mieszka w jednym z tych domów.
Zamiatacz uśmiechnął się.
- Pochodzę z Południa i znam tylko członków mojej rodziny. Ale
mogę ci polecić kolegę.
Suty napiwek umożliwił Szkotowi spotkanie z rzeczonym kolegą,
wyraźnie stojącym wyżej w hierarchii, ponieważ za skromną opłatą
pilnował samochodów z dzielnicy.
- Andrew Johnson? Tak, mieszka tutaj. Na parterze ostatniego
bloku. Teraz go nie ma.
- Czy często tu przychodzi?
- Nie, nie często. I z nikim nie rozmawia.
Mimo kolejnego napiwku arystokracie nie udało się dowiedzieć
niczego więcej.
Na drzwiach mieszkania należącego do Andrewa Johnsona wisiała
tabliczka z napisem: „A.J., Ltd.” w alfabecie łacińskim i arabskim.
Stróż porządku śledził Brytyjczyków kątem oka.
- Johnson to nasz przyjaciel - powiedział Dodson. - Prosił, żebyśmy
poczekali w środku.
- Czy macie klucze?
- Oczywiście.
Mimo iż z solidnego angielskiego pnia, nadinspektor Angus Dodson
od wczesnej młodości używał jednego z najbardziej legendarnych
wynalazków ludzkiego umysłu: prawdziwego szwajcarskiego noża.
Tym narzędziem był w stanie naprawić każdą maszynę, otworzyć
każdą butelkę i każde drzwi.
Ostatni napiwek rozwiał nieufność dozorcy. Grunt to nie wtrącać się
do spraw obcokrajowców.
Dodson znalazł włącznik.
Duża żarówka oświetliła garaż przerobiony na pracownię. Stoły
stolarskie, metalowe kuwety, różnej wielkości naczynia, miedziane
alembiki.
Nadinspektor uczynił kilka kroków, aby zbadać to osobliwe
królestwo.
- Jeśli się nie mylę, to jest mały browar! Lord Percival otworzył
jutowy worek i skosztował znajdującego się w nim produktu.
- Ma pan rację, mój drogi Dodsonie. A oto i surowiec: jęczmień.
Na
etażerce
zobaczyli
kolekcję
dzieł
egiptologicznych
poświęconych skarbom odkrytym w grobowcu Tutanchamona. Szkot
przekartkował je i znalazł teczkę z fotografiami.
Przedstawiały stare ceglane konstrukcje, zawierające resztki pieca i
małe pomieszczenia, gdzie przechowywano dzbany.
- O co tu chodzi?
- Coś mi świta, nadinspektorze, ale trzeba to sprawdzić na miejscu.
Inna teczka zawierała rysunki ze scenami przedstawianymi na
ścianach egipskich grobowców i liczne teksty hieroglificzne.
- Co tu jest napisane?
- Nie jestem w stanie odczytać dokładnie, ale jedno słowo stale się
przewija: henket, co znaczy piwo.
- Ale po co by urządzano nielegalny browar na przedmieściu Kairu?
W szafie znajdowały się liczne mikroskopy, niektóre bardzo
precyzyjne, oraz probówki zawierające barwne płyny.
- Ten Andrew Johnson prowadzi doświadczenia. Ale czego tak
naprawdę szuka?
- Mam nadzieję, że będziemy mieli okazję go o to zapytać.
- Zamierza pan spędzić tutaj noc, milordzie?
- Obawiam się, że tak. A jeśli Johnson nie wróci, trzeba będzie
uzbroić się w cierpliwość. Nikt nie pomoże nam go odnaleźć, a jest on
być może najważniejszym ogniwem łańcucha, który doprowadzi nas do
prawdy.
Dodson zmarkotniał. Już widział siebie, jak spędza wiele dni i nocy
w tym nieprzytulnym pomieszczeniu.
Mimo dokładnej rewizji nie znaleźli ani jednej butelki piwa.
Dla otuchy Dodson rozmyślał o swoim nowoczesnym biurze, gdzie
miał do dyspozycji wszystkie naukowe techniki policyjne. Dzięki nim
morderca Langtona nie pozostawałby długo w ukryciu.
Tuż przed północą ktoś włożył klucz do zamka. Dodson natychmiast
oprzytomniał. Lord Percival skoczył do drzwi wejściowych, które
powoli się otworzyły.
Do warsztatu wszedł mężczyzna i zapalił światło.
- Dobry wieczór, panie Johnson.
Przerażony mężczyzna popatrzył na Szkota, następnie na
nadinspektora. Kiedy usiłował uciec, ten ostatni schwycił go za rękaw i
przyparł do ściany.
Dodson przyglądał mu się surowo.
- Dlaczego każe pan nazywać się Andrew Johnson, doktorze Qerry?
ROZDZIAŁ XXX
Doktor Alan Qerry tym razem ubrany był w niebieski kombinezon i
brązową koszulę.
- Ale... co panowie tutaj robią?
- Jesteśmy na tropie mordercy Howarda Langtona i jest możliwe, że
właśnie dotarliśmy do winnego.
Specjalista od mumii, przyparty do muru silnym ramieniem
Dodsona, na próżno się wyrywał.
- Jesteście w błędzie... Jestem niewinny, całkowicie niewinny!
- W takim razie proszę się wytłumaczyć - zażądał lord Percival.
- Co chcecie, żebym wam powiedział?
- Wynajmuje pan to mieszkanie pod fałszywym nazwiskiem i warzy
pan tutaj nielegalnie piwo. Przypuszczam, że Howard Langton odkrył
pańską pokątną działalność i miał zamiar zamknąć to pseudonaukowe
laboratorium.
- Nie, absolutnie nie! Mylicie się! W tej sprawie jestem tylko
skromnym pośrednikiem. Przyszedłem tu dziś wieczór, aby się
upewnić, że wszystko jest w porządku i trochę tu ogarnąć... Te
urządzenia, fiolki, całe to eksperymentowanie... Nie mam z tym nic
wspólnego!
Dodson poczerwieniał.
- Niech pan przestanie mydlić nam oczy!
- Na głowę Jej Królewskiej Wysokości, przysięgam, że mówię
prawdę. Jestem tylko pośrednikiem i pracuję dla kogoś, kto potrzebuje
tego pomieszczenia i nie chce się ujawniać.
- Kto to jest?
- Honor i uczciwość nie pozwalają mi podać jego nazwiska.
Obiecałem, że nie powiem, niezależnie od okoliczności.
Jedynie fakt przynależności do Scotland Yardu, co wymagało
przestrzegania pewnych zasad, nie pozwolił Dodsonowi przejść do
rozwiązań ekstremalnych.
- Dobrze - zgodził się lord Percival. - Więcej nie będziemy pana
nachodzić.
Nadinspektor był zaskoczony, ale Szkot podtrzymał swoją decyzję.
- Widziałem wystarczająco dużo, doktorze. Proszę dobrze
posprzątać lokal, dobrze mu to zrobi. I proszę pozdrowić ode mnie
prawdziwego właściciela.
W taksówce jadącej w stronę Gizy Angus Dodson wybuchnął:
- Ten Qerry co otworzy usta, to skłamie.
- Mniej więcej, nadinspektorze.
- Był w naszych rękach, należało zmusić go, żeby powiedział
wszystko, co wie!
- Musi pan odpocząć. U stóp piramid jest wspaniały hotel Mena
House, gdzie przeniesie się pan we śnie do złotego wieku Starego
Państwa. A kiedy o świcie otworzy pan okno swojego pokoju, sen
będzie trwał nadal: ujrzy pan wielką piramidę faraona Cheopsa - to
niezrównane arcydzieło zniszczone przez czas.
- A więc nie wierzy pan w winę doktora Qerry?
- Tyle osób kłamie w tej sprawie... która z nich posunęła się do
morderstwa? Oto jedyne ważne pytanie.
Przez moment Dodson przestał rozumieć metodę, którą posługiwał
się Szkot. W tej samej chwili, kiedy wydawało się, że prawda jest na
wyciągnięcie ręki, lord Percival oddalił się od niej i obrał inną drogę
dla czystej tylko przyjemności włóczęgi.
- Gdyby się to zdarzyło w Anglii - powiedział nadinspektor -
zaaresztowałbym Qerry'ego i wziąłbym go w krzyżowy ogień pytań.
Twierdził, że wie wszystko o morderstwie Howarda Langtona, a jego
zachowanie dowodzi, że jest w to w jakimś stopniu zamieszany.
- Proszę sobie przypomnieć, nadinspektorze: sztylet, którym zabito
Langtona, notatkę sporządzoną ręką ofiary, kołnierzyk koszuli
przesiąknięty zapachem, rozdział VI z Księgi umarłych, małą amforę
przechowywaną przez Langtona... Czy wszystkie te ślady nie układają
się w jasny obraz, który skrywa jeszcze główny motyw, ale którego
kontury zaczynają się już pojawiać?
- To nie jest takie proste... Czy czasem ktoś nie stara się zamydlić
nam oczu?
- Dokładnie tak, mój drogi Dodsonie. Przede wszystkim nie
spieszmy się. Prawda jest być może na wyciągnięcie ręki, ale jeśli
pomylimy obiekt, może się wymknąć.
W świetle pełni księżyca odcinał się ogromny, doskonały trójkąt.
Wielka piramida, ucieleśnienie wieczności, jaśniała w mroku.
Dodson był zasapany.
Mimo ran, jakie zadali jej arabscy zdobywcy, pozbawiając
piaskowcowych bloków stanowiących jej ozdobę, gigantyczna
piramida faraona Cheopsa nadal panowała na płaskowyżu w Gizie,
głosząc zwycięstwo Egiptu faraonów nad śmiercią.
Lord Percival uprzedzał Dodsona, ale wrażenie było niezapomniane:
otworzyć okno na jeden z ocalałych siedmiu cudów świata - to
prawdziwa przyjemność. Nadinspektor przez kilka minut stał jak
skamieniały, niezdolny oderwać wzroku od ogromnej piramidy,
kamiennego ucieleśnienia promienia pierwotnego światła.
Kiedy odnalazł arystokratę w jadalni Mena House, był tym jeszcze
mocno poruszony. Bekon, jajecznica i zielony groszek z miętą
sprowadziły go na ziemię.
- Proponuję zwiedzanie dużej piramidy, nadinspektorze, później
umówimy się na małą wycieczkę do Średniego Egiptu. Zobaczy pan,
krajobraz jest tam cudowny.
Kiedy weszła do sali restauracyjnej, Dodson przerwał jedzenie.
- Ależ... To Domenica Strauss! Niemiecka egiptolog zauważyła
mężczyzn i podeszła do nich.
- Dobry wieczór panom. Zwiedzają panowie piramidy?
- Tak - odparł lord Percival. - Jak nie poddać się magii tego miejsca?
- Czyżby śledztwo się skończyło?
- Robimy co w naszej mocy, ale droga prowadząca do prawdy jest
czasem kręta. A pani, czy próbuje pani uwolnić się od okropnego
dramatu, który pani przeżyła?
- Ponowne ujrzenie piramid to silne antidotum na cierpienie. Nie
znam skuteczniejszego. Tutaj wszystko wydaje się efemeryczne i
ulotne. Spędzając dzień na płaskowyżu w Gizie, mam wrażenie, że
jestem naprawdę wierna pamięci Howarda. Proszę mi wybaczyć... Tak
bardzo potrzebuję ciszy.
ROZDZIAŁ XXXI
- Nic tu nie ma, milordzie! - zawołał Angus Dodson na widok Tall
al-Amarina w Środkowym Egipcie.
- Prawie nic - poprawił arystokrata.
Tu było Miasto Słońca, stolica faraona Echnatona i jego królewskiej
małżonki Neferetiti.
Przeciętnego turystę rzeczywiście spotykał tu silny zawód.
Spodziewał się, że zobaczy wspaniały pałac mieniący się dekoracjami,
wielką świątynię, w której Echnaton i Neferetiti składali ofiary Słońcu,
z główną aleją, gdzie królewska para jeździła w rydwanie podziwiana
przez lud. Wszystko to jednak zniknęło. Pozostała jedynie rozległa,
trochę nijaka równina ciągnąca się wzdłuż Nilu, zamknięta falezą, w
której wykuto groby dla szlachetnie urodzonych dworzan Echnatona.
Były puste, ponieważ po śmierci faraona wszyscy egipscy urzędnicy
powrócili do Teb, poprzedniej stolicy i miasta boga Amona, które
Echnaton opuścił.
Angus Dodson odniósł jednak korzyść z niezwykłej wycieczki,
ponieważ Szkot pokazał mu widoczne na ziemi ślady nieistniejących
budowli. Nadinspektor zrekonstruował w wyobraźni królewską wolierę
pełną egzotycznych ptaków, pokoje władcy połączone z pałacem
kładką wiszącą nad główną ulicą miasta, siedzibę ministerstwa spraw
zagranicznych, bogate domy arystokracji otoczone wspaniałymi
ogrodami i upiększone basenem. W ten sposób za sprawą kilku
ceglanych
murków,
jeszcze
widocznych
planów
i
scen
przedstawionych w grobowcach ożył cały nieistniejący świat.
W oddali dostrzegli tuman pyłu.
- Jakiś jeździec zbliża się w naszą stronę - stwierdził nadintendent.
Mężczyzna spiął konia o kilka metrów od śledczych, którzy
zmuszeni byli zamknąć oczy, aby nie dostały się do nich drobiny
piasku.
- Nie macie prawa przebywać tutaj! - wrzasnął inspektor Ahmed al-
Fostat.
- Pokój z panem - powiedział arystokrata.
- Nie czas na formułki grzecznościowe, milordzie. Znajdujecie się w
strefie archeologicznej zamkniętej dla turystów, co podlega surowej
karze. Tym razem puszczę to w niepamięć, ale macie się stąd
natychmiast wynieść!
- Wydaje mi się, że sprawuje pan władzę nad dystryktem asuańskim,
panie al-Fostat, a my jesteśmy daleko.
Inspektor do spraw starożytności uśmiechnął się złośliwie.
- Niech pan nie próbuje dyskutować, powołując się na przepisy
administracyjne, które znam lepiej od pana. Jeżeli będzie pan się
upierać przy swoim, wypiszę wam mandat.
- Jesteśmy upoważnieni do prowadzenia śledztwa - przypomniał
Dodson. - Czy w związku z tym zechciałby mi pan powiedzieć, co pan
robi w Tali al-Amarinie?
- Proszę nie zmieniać tematu! Przekroczyliście granice prawa i
poniesiecie konsekwencje tego czynu!
Lord Percival pokazał dokument w języku arabskim ze swoją
fotografią, ozdobiony tuzinem pieczęci.
- Czy wystarczy panu zezwolenie na odwiedzenie wszystkich
stanowisk archeologicznych w Egipcie, wystawione osobiście przez
dyrektora Służby Starożytności?
Egipcjanin zsiadł z konia i obejrzał dokument.
- Czyżby pan znał dyrektora Służby?
- To jeden z moich starych przyjaciół.
- Proszę mi wybaczyć. Wykonywałem tylko swoje obowiązki. Brak
czujności z naszej strony sprawia, że nieświadomi turyści codziennie
niszczą cenne zabytki, których nie potrafią zidentyfikować. Oczywiście
byłbym zobowiązany, gdyby mógł pan puścić w niepamięć ten
incydent i nie wspominać o nim dyrektorowi.
- Na razie, panie al-Fostat, zechce pan odpowiedzieć na moje
pytanie: co pan tutaj robi?
- Wypełniam rutynowe zadanie... Kolega poprosił mnie, żebym go
zastąpił przez dwa-trzy dni i zrobił inspekcję tego stanowiska. Sam
pojechał z wizytą do rodziny mieszkającej w delcie Nilu.
- Kiedy wraca pan do Asuanu?
- Dziś wieczór. A... pan?
- Zrobimy sobie małą wycieczkę
- Czy śledztwo już się zakończyło?
- Jeszcze trwa, panie al-Fostat, i nie tracimy nadziei, że dotrzemy do
prawdy.
- Tym lepiej, tym lepiej. Jeżeli po powrocie do Asuanu będą
panowie mieli ochotę zwiedzić mniej znane stanowiska, proszę bez
wahania się ze mną skontaktować. Ułatwię to panom.
- Dziękujemy za pomoc.
Egipcjanin wsiadł na konia i oddalił się galopem.
- Jeśli chodzi o podstępność, ten typ nie ma sobie równych - ocenił
Dodson. - Ale po jakiego diabła za nami jechał?
- Wkrótce się tego dowiemy. A poza tym nie jest sam.
Lord Percival podał nadinspektorowi miniaturową lornetkę
wyregulowaną przez jednego z jego przodków, oficera marynarki;
dzięki niej można było dostrzec nieprzyjaciela na dowolnym terenie i
przy dowolnej pogodzie.
- Proszę spojrzeć w stronę grobów dostojników.
- Rzeczywiście, widzę mężczyznę, który zdaje się nas śledzić... Ma
kaszkiet... Ależ to Faxmore, Steven Faxmore!
- We własnej osobie. Chodźmy, nadinspektorze, pokażę panu coś
interesującego.
- Nie chce pan przepytać Faxmore'a?
- To nie będzie konieczne.
- Ale on także nas śledzi!
- To dobry znak, nadinspektorze.
- Nie jestem tego taki pewien... Może nas zaatakować.
- Z panem czuję się bezpiecznie.
Szkot zaciągnął Angusa Dodsona do dzielnicy rzemieślników, gdzie
znaleziono słynną głowę Neferetiti, przechowywaną w muzeum w
Berlinie. Uważnie, zgodnie z planem, szedł wzdłuż domów rzeźbiarzy i
tkaczy, i w końcu znalazł pozostałości budynku, którego szukał.
- Co pan o tym sądzi, mój drogi Dodsonie?
- Ściany z surowej cegły, resztki pieca, małe pomieszczenia, gdzie
składowano dzbany... właśnie to miejsce sfotografował Qerry!
- Nie ma wątpliwości.
- Skąd takie zainteresowanie tym antycznym warsztatem?
- Ponieważ to najstarszy znany browar - odpowiedział w zamyśleniu
lord Percival.
ROZDZIAŁ XXXII
Nie było wiatru, więc wydawało się, że słońce świeci tu ostrzej niż
w Asuanie. Dodson spływał potem, ale lord Percival czuł się równie
dobrze, jak gdyby przechadzał się po ścieżce w Szkocji.
- Czy czuje się pan na siłach, by iść aż do grobowców,
nadinspektorze?
- Aby przesłuchać Faxmore'a?
- Nie, ucieknie, kiedy tylko zobaczy, że idziemy w jego kierunku.
Chciałbym, żeby pan poznał jednego z moich starych przyjaciół.
- Jeśli to konieczne...
- Proszę popić wody z manierki. Jest letnia i z cytryną. Pójdziemy
powoli i wszystko będzie dobrze.
Nekropolia Tali al-Amarina, której groby wydrążone były w falezie
wznoszącej się nad nieistniejącą stolicą, wyglądała patetycznie, w
odróżnieniu od Gizy, Sakkary, Teb i innych wielkich nekropolii Egiptu
faraonów. Miejsce to, zaplanowane jako wieczny dom dygnitarzy
Echnatona, miało jedynie charakter tymczasowy. Poza tym skała była
miękka i płaskorzeźby, bardzo zniszczone, były w większości
nieczytelne.
Pokonawszy zbocze, na tyle strome, że zabrakło im tchu, Szkot
wyprzedził Dodsona i jako pierwszy dotarł do grobowca słynnego
Ejego, który służył najpierw Echnatonowi, później Tutanchamonowi, a
po przedwczesnej śmierci młodego króla sam został faraonem.
„Tu przynajmniej jestem w cieniu”, pomyślał Dodson.
Lord Percival pozwolił Dodsonowi odzyskać siły, następnie pokazał
mu słynny Hymn do Atona ułożony przez samego Echnatona i
zamieszczony w jego grobowcu przez wiernego Ejego. Tekst
wychwalał słońce, którego obecność dawała życie i radość wszystkim
stworzeniom. W Tali al-Amarinie najważniejszym momentem była
adoracja wschodzącego słońca, uważanego za stworzyciela wszystkich
rzeczy.
Na progu pojawił się wysoki Egipcjanin w białej dżellabie, w
turbanie na głowie i z długą laską w prawej ręce.
- Pokój wam, przyjaciele.
- Pokój tobie, Mohamedzie, i twojej rodzinie - odpowiedział Szkot. -
Twój starszy syn jest już pewnie dojrzałym mężczyzną.
- Został inżynierem, ożenił się, jest szczęśliwy, ale wyjechał do
Kairu... Dziś młodzież nie umie już cenić uroków wsi. Czy twój dom
nadal jest taki piękny?
- Dbam o niego, jak na to zasługuje.
- To obowiązek człowieka o wielkim sercu, przyjacielu. Jestem
szczęśliwy, że znowu cię widzę na tej ziemi.
- Przyjechałem tu z powodu morderstwa popełnionego w Asuanie, i
chciałem się z tobą przywitać.
- Nasza młodość uleciała, ale wiek pozwala nam patrzeć na nasze
życie i życie innych z większym dystansem. Morderstwo w Asuanie...
Cały kraj mówi tylko o tym. Wszyscy wiedzą, że już kazałeś uwolnić
niewinnego człowieka. I zaaresztujesz, ma się rozumieć, prawdziwego
mordercę.
- Jeśli Bóg tak chce, Mohamedzie.
- Należysz do ludzi, którzy chętnie pomagają Bogu wypełniać jego
zamysły.
Mówiąc biegle po francusku i po angielsku, Mohamed używał
niekiedy zaskakujących wyrażeń, ale nie umniejszało to szlachetności
promieniującej od jego osoby.
- Czy przypominasz sobie, przyjacielu, nasz długi spacer w krainie
duchów, kiedy zaprowadziłem cię aż do grobu Echnatona?
- Szedłem za tobą bez najmniejszej obawy, mimo że droga była
trudna, a nawet niebezpieczna.
- Ale grób został splądrowany...
- A ty, Mohamedzie, ciągle jesteś przekonany, że istnieje drugi grób.
- Jestem tylko fellachem, nie archeologiem. Ale ostatnio zrobił się
tutaj spory ruch, jak gdyby specjaliści podzielali moją opinię. Nawet
słynny Abd el-Mosul przyjechał rozejrzeć się po okolicy.
- Czyżby rozpoczął nielegalne poszukiwania?
- Jest dostatecznie sprytny, żeby nie wzbudzać czujności władz i
nigdy nie działa osobiście. Ale powtarzam ci, wiele się tu ostatnio
dzieje...
Z racji funkcji burmistrza Mohamed nie mówił wprost, a lord
Percival nie mógł go wypytywać z obawy, że go urazi. Należało więc
wdać się w długą rozmowę, w której padło wiele pytań o przyszłość
licznych dzieci czcigodnego starca, który miał tylko dwie żony.
Mohamedowi
niezbyt
odpowiadały
zmiany
zachodzące
we
współczesnym świecie, a jeszcze mniej podobała mu się inwazja
turystów.
- Jakiś egiptolog usiłuje kupić kilka pięknych przedmiotów za
niewielkie pieniądze - poinformował Egipcjanin. - W okolicy do
niedawna nikt go nie znał.
- Kiedy widziałeś go ostatni raz?
- Dzisiaj rano. O tej porze powinien już być w pobliżu promu,
którym popłynie na drugi brzeg.
- Czy mógłbyś zatrzymać ten prom?
- Czego się nie robi dla takiego przyjaciela jak ty, Percivalu?
Dodson nieprędko zapomni doświadczenie, jakim była przejażdżka
promem zwanym wieśniaczym. Wciśnięty między motorynkę i owce,
usiłował uśmiechać się do starej zakwefionej Egipcjanki, która
przyglądała mu się z zainteresowaniem.
Duża tratwa płynęła trasą obliczoną na wyczucie.
Lord Percival dostrzegł egiptologa, o którym opowiadał mu
Mohamed.
Yillabert Glotoni, w białym kaszkiecie, oparty plecami o metalowy
słup, za wszelką cenę usiłował pozostać nie zauważonym.
- Pan Glotoni! Jak miło pana widzieć.
Duża kwadratowa głowa Francuza poruszyła się.
- A, lord Percival! Co za niespodzianka... Zrobił pan sobie małą
wycieczkę?
- Chciałem pokazać nadinspektorowi niezwykłe położenie Tali al-
Amariny, rzadko odwiedzanej przez turystów. Miejsce mało
widowiskowe, ale dotyka się tu prawdziwej archeologii.
- Tak, tak, to prawda...
- A pan, panie Glotoni, przechadzał po okolicy?
- Och nie! Przy takim ogromie pracy to niemożliwe. Pojechałem
sprawdzić pogłoskę o odkryciu posążka ibisa. Niestety to nieprawda,
jak to często bywa. Ale to żelazna reguła zawodu archeologa i trzeba
się z tym pogodzić. Czy panowie skończyli już dochodzenie?
- Niezupełnie, panie Glotoni. Ale nadinspektor i ja mamy nadzieję,
że to wkrótce nastąpi.
ROZDZIAŁ XXXIII
Właściciel kawiarni pokropił wodą kafle, przeciągnął wiekową,
pamiętającą czasy okupacji brytyjskiej szmatą, następnie posypał je
grubą warstwą wiórów.
Komisarz Abdel-Atif, siedząc przy swoim stoliku, palił fajkę wodną
z grudką haszyszu.
Na widok wchodzących Brytyjczyków skinął ręką.
- Proszę usiąść! Co panowie piją?
- Kawa po turecku dla nadinspektora i napar z kozieradki dla mnie.
Po powrocie do Asuanu poszliśmy na komisariat i powiedzieli nam, że
znajdziemy pana tutaj.
- To ustronne miejsce rozmów... W komisariacie ściany mają uszy -
a jest zbyt wielu podwładnych, którzy czyhają na moje miejsce. Jak się
przedstawiają rezultaty waszych działań?
- Nienadzwyczajnie, komisarzu, mamy jednak kilka intrygujących
poszlak, które usiłujemy połączyć w jedną całość.
- Intrygujących? W jakim sensie?
- Jest jeszcze za wcześnie, żeby o tym mówić.
- Panowie, szczerze mówiąc, oczekiwałem was z niecierpliwością!
Mój przełożony bombarduje mnie telefonami, pytając o tożsamość
mordercy, a z kolei on sam jest nieustannie wzywany przez ministra
spraw wewnętrznych, którego dyskretnie ponagla ambasador Wielkiej
Brytanii. Tak więc, jeśli w krótkim czasie nie doprowadzą panowie
sprawy do końca, pozostanie nam Abu.
- Wykluczone - sprzeciwił się Dodson - ponieważ mamy dowody
jego niewinności.
- Tym gorzej, nadinspektorze. Jeśli nie zaniknę tej sprawy, wylecę.
- Proszę uważać na babkę Abu - doradził lord Percival. - To
Nubijka... A pan lepiej ode mnie zna jej magiczną moc.
Komisarz Abdel-Atif zasępił się. Takiego ostrzeżenia nie wolno
było lekceważyć.
- Co zamierzają panowie teraz robić?
- Czekać.
- Jak to czekać! Przecież każda kolejna godzina gra na naszą
niekorzyść!
- Rzuciłem kilka ziaren tu i ówdzie i mam nadzieję, że doczekamy
się plonów. Trzeba być fatalistą, komisarzu, czyż nasz los nie
spoczywa w rękach Boga?
Egipskie słońce było czerwone o świcie, lśniąco białe w południe i
fioletowe pod wieczór. Śledzenie jego toru o każdej porze dnia to,
według starożytnych Egipcjan, uczestniczenie w bezustannych
metamorfozach istoty boskiej, która, ciągle zmieniając swoje oblicze,
pozostawała niezmienna.
Lord Percival nie bez niepokoju uczestniczył w tym bajecznym
widowisku, stojąc na balkonie sypialni. Z długiej rozmowy
telefonicznej z sekretarką dowiedział się, że na giełdzie odnotowano
zwyżkę, a zwłaszcza że Abercrombie zaczął poważnie cierpieć z
powodu nieobecności swego pana. Jeszcze nie odmawiał swojej porcji
koziego sera, ale wzrok mu przygasł i mimo pieszczot lady Ophelii
stracił energię.
Dorothea Pettigrew prosiła lorda, by nie przedłużał pobytu w
Egipcie, gdyż stan zdrowia Abercrombiego pogarsza się.
Nestor Pwryctswll, walijski majordomus, potwierdził te obawy,
zapewniając jednocześnie, że w domu wszystko w porządku. Nestor nie
rozumiał, dlaczego ktoś tak szlachetnie urodzony jak jego pan pojechał
do odległego i dzikiego kraju, ale wypełniał swoje zadania ze zwykłą
starannością.
Zadzwonił telefon.
Szkot podniósł słuchawkę.
- Lord Percival? - zapytał przytłumiony głos.
- Przy telefonie. Kto mówi?
- To nie ma znaczenia. Mam panu coś do powiedzenia.
- Jestem gotów pana wysłuchać.
- Nie przez telefon.
- Proszę mi wyznaczyć spotkanie.
- Czy zna pan wyspę kwiatów?
- Dość dobrze.
- Proszę przyjść w południe pod najstarszą sykomorę. Niech pan
będzie sam, a przede wszystkim proszę nie informować komisarza
Abdel-Atifa.
- Na świętego Andrzeja, milordzie! - zawołał wzburzony Dodson. -
Chyba nie będzie pan ryzykował wpadnięcia w pułapkę!
- Proszę się uspokoić, nadinspektorze. Wyspa kwiatów to mały raj, z
którego wypędzono przemoc.
- Jestem przekonany, że pański rozmówca spróbuje się pana pozbyć.
- Zobaczymy. Myślę, że zaczynamy zbierać owoce naszych działań.
- Każmy przynajmniej policji otoczyć wyspę!
- Tylko nie to. Myślę, że zidentyfikowałem mego rozmówcę - dość
nieumiejętnie zmienił głos. Natychmiast zorientuje się w rozmiarach
nadzwyczajnych środków ostrożności. Jeśli nie wrócę do czternastej,
niech pan podejmie stosowne kroki...
Dodson zrozumiał, że nie należy nalegać. Ale poczuł ukłucie w
sercu, kiedy zobaczył Szkota oddalającego się w feluce w kierunku
wyspy kwiatów.
Hibiskusy, poinsecje, bugenwile, klematisy, drzewa namorzynowe,
figowce, sykomory, drzewa kapokowe, palmy i inne cuda tworzyły
prawie nierealny pejzaż wyspy kwiatów i drzew, na zachód od
północnego krańca Elefantyny. Raj ten nie powstał spontanicznie, ale
zrodził się z botanicznej pasji brytyjskiego oficera, lorda Kitchenera,
pogromcy
pierwszego
islamskiego
fanatyka
ery
nowożytnej,
Mahdiego, który miał nadzieję, że podbije Sudan i Egipt. Żołnierz ten
był w głębi serca miłośnikiem natury w jej najbardziej kuszących
formach; dlatego lord Kitchener sprowadził na wyspę liczne rzadkie ro-
śliny z Azji i Afryki i zakomponował rajski ogród pełen ptaków i
wyrafinowanych zapachów. Tylko Egipt mógł zmienić wojownika w
twórcę ogrodu botanicznego.
Zgodnie z otrzymanymi instrukcjami Szkot podążał zadbaną aleją
wprost do najstarszej sykomory na wyspie - ogromnego drzewa,
dającego zbawczy cień. Lord Percival szedł powoli, poddając się
nostalgicznym wspomnieniom.
Realia śledztwa jednak powróciły, kiedy dostrzegł mężczyznę,
którego spodziewał się zobaczyć. Był to Ahmed al-Fostat, inspektor do
spraw starożytności!
ROZDZIAŁ XXXIV
Egipcjanin siedział na murku, w sporej odległości od olbrzymiego
pnia. Arystokrata usiadł po jego lewej ręce, nie patrząc na niego.
- Z pewnością nie spodziewał się pan mnie ujrzeć, milordzie.
- Pański telefon był bardzo tajemniczy, panie al-Fostat.
- Musi pan zrozumieć, że mam skrępowane ręce. Na moim
stanowisku muszę być bardzo dyskretny. Gdyby nas tu przyłapano,
moje życie byłoby w niebezpieczeństwie.
- Czyżby posiadł pan tajemnicę zbyt ciężką na pańskie barki?
- Istotnie, i nie mam ochoty nadstawiać głowy dla kogoś, kto usiłuje
mną manipulować i kto przy pierwszej lepszej okazji mnie opuści...
- Czy mógłby pan mówić jaśniej?
- Pod warunkiem, że obieca mi pan pomoc.
- Wszystko zależy od tego, o co mnie pan poprosi, panie al-Fostat.
Egipcjanin wyrwał kilka ździebeł trawy i zwinął je, jakby próbował
odczynić urok.
- Jestem naprawdę w bardzo trudnym położeniu... Moja rola polega
na ochronie egipskich zabytków przed rabusiami, a teraz znalazłem się
w potrzasku i będę miał nie lada kłopot, żeby się z niego wydostać. A
przecież budowałem swoją karierę krok po kroku, skrupulatnie, i nawet
nie przypuszczałem, że jakiś diabeł zastawi na mnie pułapkę na
zakręcie drogi.
- Inaczej mówiąc, ktoś pana szantażuje.
- Tak, milordzie. Ktoś, kto chce wykorzystać moją wiedzę i
autorytet, aby prowadzić nielegalną działalność. Jeśli nie zareaguję,
zostanę wbrew sobie wciągnięty w to całe zamieszanie, a jestem
całkowicie niewinny.
- Czy zgodzi się pan podać mi nazwisko tej osoby?
- Muszę... I liczę trochę na pana jako na wybawcę.
- Dlaczego nie ma pan zaufania do komisarza Ab-del-Atifa?
- Ponieważ to tchórz, który myśli jedynie o swojej karierze. Nigdy
nie odważy się pokrzyżować planów Abd el-Mosula.
- Abd el-Mosul... A więc nie przestał szukać skarbów!
- Tak naprawdę ustatkował się, ale nadarzyła się znakomita okazja i
jego stare odruchy wzięły górę.
- Chodzi o skarb?
- O niesplądrowany grób.
- To wyjątkowa rzadkość - zdziwił się lord Percival.
- Sam w to nie wierzyłem... Ściślej mówiąc, chodzi o nienaruszoną
część grobowca w Dolinie Orła w Tebach. Wszyscy byli przekonani, że
tam nie ma już nic do odkrycia, ale mylili się. Abd el-Mosul dowiedział
się oczywiście o moich wcześniejszych poszukiwaniach i zabronił mi
sporządzać raport dla Służby Starożytności pod groźbą represji w
stosunku do mnie i członków mojej rodziny. Ponieważ skorumpował
policję, czułem się beznadziejnie sam, aż do pańskiego przyjazdu...
Najpierw uważałem, że będzie pan wrogiem, co wyjaśnia moją
postawę. Później zrozumiałem, że ponad wszystko stawia pan
uczciwość. Teraz liczę tylko na pana, bo tylko pan może przeszkodzić
Abd el-Mosulowi w kolejnym rabunku.
- Jeśli dobrze rozumiem, prosi pan, żebym jak najszybciej obejrzał
ten grób?
- Decyzja należy do pana, milordzie. Ale tak naprawdę o to mi
właśnie chodzi. Może nakryje pan wreszcie Abd el-Mosula na gorącym
uczynku, dzięki czemu mógłby pan posłać go do więzienia i wyzwolić
Egipt od jednej z plag. Ale jeśli poinformuje pan komisarza Abdel-
Atifa o pańskich zamiarach, on uprzedzi Abd el-Mosula i znajdzie pan
jedynie ograbiony i zdewastowany grób.
- Czy pójdzie pan ze mną?
- To niestety niemożliwe. Jeżeli się pojawię, ludzie Abd el-Mosula
doniosą mu o tym. A ja mam jedną słabość - zależy mi na życiu.
- A któż inny mógłby mnie powiadomić, jeśli nie pan?
- Komisarz. Ponieważ jego stanowisko jest zagrożone i potrzebuje
na gwałt winnego, mógłby wskazać panu ten trop, aby nakryć w końcu
Abd el-Mosula na gorącym uczynku. Wziąwszy pod uwagę, że to
ważne miejsce, będzie tam osobiście, aby kierować akcją. Nie zdziwił-
bym się, gdyby już zaczął... Musi się oczywiście wystrzegać patroli
lokalnej policji, ale z pewnością przekupił kilka osób, które podały mu
dokładne godziny obchodów. W ten sposób nikogo nie będzie można
posądzić o grabież, ponieważ przepisy będą skrupulatnie przestrzegane.
Jeśli pan chce, milordzie, ten ruch może należeć do pana.
- Czy to oznacza, że Abd el-Mosul jest mordercą Howarda
Langtona?
- Nie mogę tego potwierdzić, bo nie mam dowodów jego winy. Ale
przypuśćmy, że Langton miał odważny pomysł zaatakowania Abd el-
Mosula, aby ujawnić, że nadal trudni się grabieżą... W takich
okolicznościach ten ostatni mógłby zareagować gwałtownie. Ale,
powtarzam, to tylko hipoteza. Oczywiście, gdyby Abd el-Mosul był
pod kluczem, z pewnością musiałby mówić i wyznać wszystkie swoje
zbrodnie, nie tylko po to, by się tym chełpić.
- To rzeczywiście możliwe.
- A więc... Czy zgodzi się pan mi pomóc?
- Jeśli chcę odkryć prawdę, nie mam wyboru.
- Wskażę panu położenie tego grobu.
Cienkim i ostrym patykiem Ahmed al-Fostat narysował na piasku
plan
i
pokazał
lordowi
Percivalowi
najlepsze
dojście
do
niesplądrowanego sanktuarium.
- Proszę wziąć ze sobą mocną linę i latarkę - poradził Egipcjanin. - I
niech pan będzie bardzo ostrożny. Skały są śliskie, a dostęp do grobu
jest utrudniony. Gdyby miał pan pozwolenie, warto byłoby mieć przy
sobie broń. Ale Abd el-Mosul nigdy się do tego nie posuwa. I będzie
tak wściekły, że został nakryty, że podda się bez walki.
Inspektor do spraw starożytności wstał i rozejrzał się wokół. O tej
godzinie wyspa kwiatów była pusta.
- Proszę stąd odejść po upływie kwadransa - poradził Szkotowi. -
Pozwolę sobie życzyć panu szczęścia.
ROZDZIAŁ XXXV
Mimo znakomitej szkockiej whisky i cudownego cienia na tarasie
Starej Katarakty, rozmowa była krótka.
- To wykluczone, milordzie.
- Jako nadinspektor nie powinien pan działać w terenie. Biorę to na
siebie.
- Czyżby uważał mnie pan za biurokratę? - zaprotestował wyraźnie
wzburzony Dodson. - Prawda wymaga wszelkich poświęceń! A ja
jestem gwarantem pańskiego bezpieczeństwa. Jeśli podejmie pan tę
wyprawę, pójdę z panem.
- Za bardzo cenię sobie wolność jednostki, by panu zabronić.
- Ahmed al-Fostat nie wzbudza zaufania - stwierdził nadinspektor -
Ale dostarczy nam, być może, klucz do rozwiązania tej zagadki. Proszę
mi powiedzieć szczerze, milordzie... Czy umiejscowienie tego grobu
wydaje się panu prawdopodobne?
- Oczywiście, mój drogi Dodsonie. Znam dobrze tę ścieżkę; niegdyś
wielokrotnie tamtędy chodziłem. Mam nadzieję, że nie ma pan
zawrotów głowy?
- Nie aż takie, żeby się rozchorować. Ale... skąd weźmiemy linę?
- Wziąłem ze sobą.
- Jak mógł pan przewidzieć...
- Jest kilka przedmiotów, których nie wolno nigdy zapominać,
wyjeżdżając ze Szkocji. Kiedyś archeolodzy oprowadzili mnie po
niemal wszystkich grobach Doliny Możnych Notabli w Tebach
Zachodnich. Gdzieniegdzie musieliśmy się wspinać.
Dodson zrozumiał, że to nie koniec jego udręki i że zdecydowanie
lepiej było nigdy nie opuszczać nowoczesnego biura w Scotland
Yardzie oraz londyńskiego bruku.
Kto po raz pierwszy ujrzał zachodni brzeg Teb, zdawał sobie
sprawę, że życia byłoby mało, by ogarnąć te wszystkie cuda. Dolina
Królów, Dolina Królowych, grobowce Możnych Notabli, istniejące tu
od milionów lat świątynie Setiego I, Ramzesa II i Ramzesa III i tyle
innych pamiątek przyszłości, z których wiele pozostawało nie znanych
szerszej publiczności, czyniły z tego magicznego miejsca najbogatsze
stanowisko archeologiczne na świecie. Tutaj, przez wieki, starożytni
Egipcjanie, zgodnie z ich własnymi słowami, „stworzyli niebo na
ziemi” i łączyli się duchowo z niewidzialnym.
Taksówka, która wiozła obu Brytyjczyków do podnóża falezy Ad-
Dajr al-Bahri, nie miała ani hamulców, ani reflektorów, ani kilku
innych nieistotnych drobiazgów, ale została bogato ozdobiona ręką
Fatimy. Mechanik nie byłby w stanie wyjaśnić, w jaki sposób ten
samochód jeździ, ale kierowca był bardzo grzeczny, nawet jeśli miał
irytującą skłonność do przejeżdżania tuż obok rowerów i osłów.
Słońce jak zwykle silnie operowało na tarasie przed świątynią
Hatszepsut, wzniesioną przez faworyta i architekta królowej ku czci
boga Amona, posiadającego tajemnicę stworzenia. Niezwykła budowla
wzniesiona na tarasach była ściśle połączona z falezą i przyciągała
licznych turystów. W czasach królowej Hatszepsut ta wspaniała
świątynia była częściowo ukryta za zasłoną zieleni i ogrodów, gdzie
rosły drzewa żywiczne.
Lord Percival wybrał okrężną ścieżkę. Była dłuższa od tej, którą
wskazał Ahmed al-Fostat, ale ta ostrożność pozwalała uniknąć
ewentualnego niepożądanego spotkania.
Grupka chłopców usiłowała iść za Brytyjczykami, ale kiedy zbocze
stało się zbyt strome, odpuścili. Jedynie kilku poganiaczy osłów
zapuściło się na te kamieniste ścieżki, które biegły między szczytami i
dominowały nad głównymi stanowiskami archeologicznymi.
Szkot szedł umiarkowanym tempem doświadczonego wspinacza,
który umie oszczędzać siły. Dodson miał więc czas na podziwianie
niezwykłego pejzażu, zapominając o upale i wysiłku.
Dolina Orła zasługiwała na swoją nazwę. Dzika, niemal
nieprzyjazna, jeszcze niedawno była królestwem drapieżników, z
których kilka ciągle jeszcze nawiedza te niedostępne miejsca.
Lord Percival podniósł wzrok.
- Proszę spojrzeć, wejście do grobowca jest tam, w górze.
Dziewiętnaście metrów nad ziemią widać było otwór w skale.
- Nie czuję się na siłach, żeby odbyć taką wspinaczkę - wyznał
przygnębiony Dodson.
- Nie będziemy się wspinać, lecz schodzić.
Szkot zaprowadził nadinspektora na ścieżkę, która wiodła na szczyt
falezy.
Lina wpięta w hak sięgnęła wejścia do grobowca.
- Al-Fostat nie kłamał - stwierdził lord Percival.- Ktoś już tu był.
Arystokrata wpiął w hak linę asekuracyjną.
- Proszę na mnie czekać, nadinspektorze. Jeśli będzie nam coś
groziło, uprzedzę pana.
Angus Dodson nie miał czasu, żeby zaprotestować. Lord Percival
dość zręcznie rozpoczął zjazd.
Udało mu się łagodnie wylądować na małej półce skalnej, skąd
schodziło się do świątyni.
Zapalił latarkę i zniknął w wąskim przejściu.
Kilka metrów niżej poczuł ucisk w sercu.
Lord Percival widywał już trupy, czasem naznaczone cierpieniem,
ale po raz pierwszy ujrzał takie piekło.
Pożar poczernił ściany grobowca, gdzie wszystkie płaskorzeźby
zostały okaleczone. Na podłodze walały się szczątki mumii,
powyrywane ramiona, poucinane nogi, rozbite czaszki. Wandale nie
wykazali najmniejszego szacunku dla osób, które wierzyły, że znajdą tu
wieczny spoczynek.
Wstrząśnięty takim barbarzyństwem lord Percival wszedł głębiej do
ponurego grobowca.
W rogu zobaczył otwór wznoszący się nad dwoma belkami.
Powyżej drugą salę, w której powinny się znajdować naczynia i
sarkofag.
- Milordzie! - zawołał zaniepokojony Dodson. - Gdzie pan jest?
Potężny huk przerwał panującą w górach ciszę. Drapieżne ptaki
opuściły kryjówki i przeleciały nad inspektorem.
Z wejścia do grobowca wydostał się obłok dymu.
- Niech się pan odezwie, milordzie. Proszę!
Na arystokratę musiało runąć sklepienie grobowca.
ROZDZIAŁ XXXVI
Angus Dodson ubezpieczył się jako tako liną i opuścił się w czeluść.
Być może istniała jakaś szansa na uratowanie lorda Percivala.
Już po chwili zobaczył postać wynurzającą się z pyłu, która
wychodziła z grobowca.
- Czy to pan, milordzie?
- Proszę wracać, mój drogi Dodsonie. Zbiorę siły i przyjdę do pana.
- Czy nie jest pan ranny?
- Wszystko w porządku... Ale zaczęło mi brakować powietrza.
Szkot pewnie wszedł na szczyt falezy.
- Co się stało?
- Nad progiem tej części grobu, która powinna być nieograbiona,
jest współczesne rusztowanie. Byłem ostrożny, ponieważ ta licha
konstrukcja wskazywała, że ktoś tu był. Kiedy dotknąłem wyższej
belki, całość runęła. Zaledwie miałem czas, żeby uciec do wyjścia.
- Al-Fostat świadomie wysłał pana na śmierć!
- Możliwe...
- Jeszcze pan w to wątpi?
- Muszę sprawdzić jeszcze jedną rzecz.
- Co takiego?
- Chciałbym wiedzieć, czy dno grobowca rzeczywiście nie zostało
zbadane.
- Jak chce się pan o tym przekonać?
- Poczekam, aż opadnie pył, i wrócę do tego grobowca, w którym
rabusie wyrządzili okropne spustoszenie.
- Niech pan nawet o tym nie myśli!
- Przypuszcza pan, że moglibyśmy znaleźć ciało na dnie grobowca?
- Myśli pan o... Abd el-Mosulu?
- Wkrótce się tego dowiemy, nadinspektorze. Szkot spędził ponad
dwie godziny w zdewastowanym grobowcu. Tym razem nic się nie
wydarzyło.
Kiedy lord Percival pojawił się ponownie na powierzchni, Dodson
odetchnął z ulgą. Jako umysł ścisły nie wierzył w przekleństwo
faraonów, ale w takich okolicznościach należało zachować ostrożność i
nikomu nie dowierzać.
- Co pan o tym sądzi, milordzie?
- Ten grób został całkowicie zdewastowany już dawno. Złodzieje
wyżyli się nawet na nieszczęsnych mumiach. Ale znalazłem to!
Otworzył prawą dłoń i pokazał Dodsonowi niewielki przedmiot -
amulet w kształcie żaby.
- Czy to autentyczne?
- Starożytne i autentyczne, nadinspektorze.
Tuzin policjantów ponaglanych przez podekscytowanego Ahmeda
al-Fostata wspinał się na szczyt, gdzie Brytyjczycy chwilę odpoczywali
przed zejściem do doliny.
Kiedy inspektor do spraw starożytności zobaczył obu mężczyzn,
głośno dziękował Allahowi i przez dobrą minutę śpiewał hymny na
jego cześć.
- Tak się bałem, tak okropnie się bałem! - wyznał, ściskając dłoń
magnata. - Zrozumiałem, że Abd el-Mosul wciągnął nas w pułapkę,
pana i mnie, ale sądziłem, że przybędę za późno. Co się stało w
grobowcu?
- Banalny wypadek: zawaliły się belki stoczone przez robaki.
Miałem dużo szczęścia, że uszedłem stamtąd z życiem.
- Jak mógłbym błagać pana o przebaczenie, milordzie? Byłem
naiwny, taki naiwny!
- No cóż, proszę mi wyjaśnić, w jaki sposób rozszyfrował pan
podstęp Abd el-Mosula.
- To czysty przypadek... Znaleźć coś tak okropnego! To potworne,
aż trudno mi o tym mówić. Myślę o mumiach...
Wydawało się, że Ahmed al-Fostat za chwilę zemdleje.
- Wracajmy do Asuanu - zaproponował lord Percival. - W drodze
dojdzie pan do siebie.
W Luksorze lekarz zrobił inspektorowi zastrzyk uspokajający,
następnie al-Fostata i obu Brytyjczyków odwieziono służbowym
samochodem do Asuanu.
- Czy już może pan udzielić wyjaśnień, panie al-Fostat?
- Tak, już mi lepiej... dużo lepiej. Co za straszna historia! Tak
przerażająca, że powinna istnieć tylko w wyobraźni pisarzy! Nigdy
bym nie uwierzył, że może się zdarzyć coś tak odrażającego.
Ahmed al-Fostat mówił urwanymi zdaniami, jakby miał trudności z
dobraniem właściwych słów.
- Na pustyni na zachód od Asuanu odkryto niedawno mały grób.
Wewnątrz było około dziesięciu mumii w lepszym lub gorszym stanie.
Archeolog, który dokonał odkrycia, przedstawił raport, który wydał mi
się dość niejasny. W podobnych wypadkach lubię sam pojechać w
teren, żeby sprawdzić na miejscu, czy nie przeoczono czegoś istotnego.
Zwykle przyjeżdżam na stanowisko około dziewiątej rano i odjeżdżam
przed południem. Ale tym razem zepsuł się mój jeep - na szczęście
udało mi się go naprawić samemu. Kiedy doszedłem do grobowca,
zostawiwszy wóz w pewnej odległości, dochodziło pół do pierwszej.
Miejsce wydawało się wyludnione, ale usłyszałem głosy. Natychmiast
wzmogłem
czujność. Niekiedy złodzieje
próbują
splądrować
znalezisko, zanim policja zapewni mu ochronę. Ukryłem się w cieniu
wydmy, żeby obserwować, sam nie będąc widzianym. I wie pan, kogo
tam zobaczyłem?
- Przypuszczam, że Abd el-Mosula.
- Tak, ale nie był sam! Targował się z doktorem Qerry. Ten ostatni
coś mu podawał. Abd el-Mosul twardo kłócił się o cenę.
Dodson zbladł.
- A to coś... To chyba nie była...
- Tak, nadinspektorze! To był kawałek mumii! Qerry tłumaczył, że
wybrał najlepszą, że ma jeszcze dwie lub trzy inne wartościowe.
- Najlepszą... do czego?
Ahmed al-Fostat spuścił głowę, głęboko zasmucony.
- Niektórzy ciągle jeszcze wierzą, że sproszkowana mumia ma
właściwości afrodyzjaku. Abd el-Mosul jest już stary, rozumie pan...
- To odrażające! - krzyknął Angus Dodson, którego sumienie
zawodowe doznało gwałtownego wstrząsu.
- Byłem tak zbulwersowany - ciągnął Egipcjanin - że
potrzebowałem czasu, aby zrozumieć, że jeśli Abd el-Mosul oddawał
się tej obrzydliwej transakcji w Asuanie, to historia z niesplądrowanym
grobem była pułapką! Natychmiast pobiegłem do Luksoru i
zawiadomiłem policję. Na szczęście jest pan cały i zdrowy.
ROZDZIAŁ XXXVII
Lord Percival kończył zawiązywać swój nieskazitelny biały krawat,
kiedy ktoś zapukał do drzwi.
- To ja, Omar Abdel-Atif, proszę otworzyć!
Szkot założył białą marynarkę i skropił się wodą toaletową,
następnie bez pośpiechu otworzył. Egipski komisarz był wyraźnie
zdenerwowany.
- Już nie mogę, milordzie, jestem na dnie. Ale co się z panem
działo?
- Byłem na wycieczce w Tebach.
- Też coś... Śledztwo trwa, zewsząd naciski, a pan sobie urządza
wycieczki!
- Jakieś kłopoty, drogi kolego?
- Ktoś o mały włos nie zastrzelił Albertine Abletout! Wyobraża pan
sobie ten skandal... Wezwała już całą lokalną prasę, a jutro zwróci się
do korespondentów zagranicznych dzienników.
Omar Abdel-Atif opadł na fotel.
- Jestem zgubiony... ta tragedia będzie miała dwie ofiary: Howarda
Langtona i mnie.
- Niech pan nie będzie takim pesymistą.
- Nie ma już najmniejszego światełka nadziei... Gdyby przynajmniej
pozwolił mi pan zaaresztować Abu... To by uspokoiło umysły, zostałby
uniewinniony w trakcie procesu i cała sprawa umarłaby w piaskach
pustyni.
- Moim zdaniem to nie jest dobre rozwiązanie.
- Więc niech pan przynajmniej spróbuje uspokoić panią Abletout!
- Zrobię co w mojej mocy.
Ktoś znowu zapukał do drzwi. Otworzył, żeby wpuścić Angusa
Dodsona.
- Znalazłem ten liścik pod poduszką - oznajmił nadinspektor.
W brązowej kopercie była biała kartka. Zawierała kilka stów
napisanych po angielsku na maszynie:
Klucz znajduje się u Domeniki Strauss. Wiklinowy kosz pod oknem
w, saloniku.
- Czy mogę przeczytać? - zapytał komisarz. Dodson pokazał list
swemu egipskiemu koledze. Szeroki uśmiech rozjaśnił twarz Omara
Abdel-Atifa.
- Być może jesteśmy uratowani! Autorem tego listu może być tylko
Faxmore. Musiał znaleźć najważniejszą poszlakę i wskazuje nam ją,
ponieważ Domenica Strauss nie jest Angielką. Domenica Strauss, tak
blisko związana z Langtonem! Dramat namiętności... Doskonale! Nikt
nie zaoponuje, a dziennikarze będą zachwyceni. Chodźmy, drodzy
koledzy!
Nadinspektor przeklinał szczupłość środków technicznych, które
miał do dyspozycji. W Londynie taki dokument zostałby prześwietlony
ze wszystkich stron w laboratorium Scotland Yardu i dostarczyłby z
pewnością mnóstwo interesujących informacji.
Tutaj, mimo wszechobecnego słońca, trzeba było brnąć we mgle.
- Szybciej, szybciej! - ponaglał co kilkanaście sekund komisarz
Abdel-Atif kierowcę, który maltretował skrzynię zmiany biegów
starego peugeota.
- Czy ma pan nakaz rewizji? - zapytał Dodson Egipcjanina.
- W nagłych sytuacjach prawo zwalnia z tego obowiązku. A to jest
właśnie taki przypadek.
Pojazd zahamował gwałtownie przed budynkami niemieckiej misji
archeologicznej i komisarz Abdel-Atif wyskoczył z niego energicznie.
Strażnik usiłował dowiedzieć się, jaki jest powód tego najazdu, ale
ostra
odpowiedź
egipskiego
policjanta
spowodowała
jego
natychmiastowy powrót do wartowni. Czasami lepiej nic nie widzieć i
nic nie słyszeć.
Drzwi mieszkania Domeniki Strauss były zamknięte na klucz.
Komisarz Abdel-Atif podniósł kamień, stłukł kwadratową szybkę,
otworzył okno i wszedł do środka.
- Chyba nie będziemy iść za nim - powiedział skonsternowany
Dodson.
- To nie będzie konieczne - ocenił lord Percival. Komisarz
pośpieszył prosto do wiklinowego kosza. To, co w nim znalazł,
wprawiło go w niemałe zakłopotanie. Sądząc, że zaszła pomyłka,
zabrał się do przeszukiwania całego mieszkania.
Przygnębiony wyszedł drzwiami, które były zamknięte na zwykłą
zasuwę.
- Znalazłem tylko tę niemiecką książkę - powiedział, pokazując ją
nadkomisarzowi.
- Śmierć na Nilu - przetłumaczył Dodson. - Jeśli się nie mylę, to
powieść Agaty Christie.
Omar Abdel-Atif uderzył się w czoło zamkniętą pięścią.
- No jasne... To jest klucz, oczywiście! Howard Langton został
zamordowany w apartamencie Agaty Christie w Starej Katarakcie, a ta
Domenica Strauss jest czytelniczką powieściopisarki! A zatem... Ktoś
był świadkiem morderstwa i w ten sposób wskazuje nam sprawcę.
Abdel-Atif popukał palcem wskazującym w książkę.
- Być może ten sposób odkrycia mordercy nie przynosi nam chwały,
panowie, ale liczy się skutek. Teraz musimy jak najszybciej odszukać
pannę Strauss. Miejmy nadzieję, że nie uciekła!
Niemiecka
egiptolog
pracowała
w
bibliotece
centrum
archeologicznego, kiedy strażnik zawiadomił ją, że policja splądrowała
jej pokój.
Początkowo nie dowierzając, młoda kobieta odłożyła przegląd
specjalistyczny, który czytała, wyszła z biblioteki, przeszła przez
piaskowy dziedziniec
i zauważyła dwóch Brytyjczyków w
towarzystwie komisarza Abdel-Atifa.
Podchodząc bliżej, szacowała szkody.
- Panowie stłukli szybkę i przeszukali moje mieszkanie!
Komisarz stawił jej czoło.
- To było konieczne, proszę pani.
- Konieczne... Z jakiego powodu?
- Niech pani nie pogarsza swojej sytuacji. Najlepszym rozwiązaniem
dla pani byłoby przyznanie się. Sędziowie z pewnością nie będą dla
pani zbyt surowi.
- Mam się przyznać? Ale do czego?
- Do zamordowania Howarda Langtona.
- Ależ to kompletna bzdura, komisarzu!
- Nie ma co zaprzeczać.. Mamy dowód pani winy.
ROZDZIAŁ XXXVIII
Drobna, jasnowłosa niemiecka egiptolog zachowała zimną krew.
- Co to za dowód, komisarzu?
Dodson przyszedł z pomocą swemu egipskiemu koledze:
- Czy jest pani skłonna się przyznać?
- Nie wiem, dlaczego zmontowali panowie przeciwko mnie tę
intrygę, ale nie przestanę twierdzić, że jestem niewinna.
- Ten dowód... - kontynuował Dodson.
- Wymyśliliście go! - zaprotestowała Domenica Strauss. - Dlaczego
nie chcecie mi go pokazać?
Egipcjanin gotów był go ujawnić, ale wyperswadował mu to wzrok
lorda Percivala.
- Zechce pani nie opuszczać miejsca zamieszkania aż do odwołania.
- Panowie mnie aresztują?
- Oczywiście! - krzyknął Abdel-Atif. - Ponieważ jest pani
cudzoziemką, nie chciałbym odsyłać pani do więzienia, ale będzie pani
pod ścisłym nadzorem. Przede wszystkim niech pani nie usiłuje
uciekać!
Niemka dumnie stawiła mu czoło.
- Doskonale. Kiedy uznacie swój błąd, będę się domagała
oficjalnych przeprosin.
Omar Abdel-Atif nie przestawał się złościć.
- Dlaczego nie pokażemy jej dowodu? Na pewno by pękła!
- Obawiam się, komisarzu, że pańska strategia przyniosłaby mizerne
rezultaty. Panna Strauss jest bardzo opanowana, a ta sprawa ma wiele
niejasnych aspektów.
Głos komisarza zadrżał:
- Powinien się pan postawić w moim położeniu, milordzie: nareszcie
mamy prawdopodobnego mordercę! Domenica Strauss była kochanką
Howarda Langtona, on ją porzucił. A ona go z zemsty zabiła -
klasyczna zbrodnia w afekcie. Jeśli będzie miała dobrego adwokata,
niewiele ryzykuje. Pan i ja zakończylibyśmy ten dramat ku
zadowoleniu władz egipskich i angielskich.
- To moje najgorętsze życzenie, komisarzu. Ale ów „dowód” może
się okazać za słaby.
- Rozumiem... Chce go pan użyć podczas procesu, aby nie dać szans
Domenice Strauss?
- Powiedzmy.
- Dobry pomysł, bardzo dobry... Wy, Brytyjczycy, jesteście
mistrzami strategii. Kiedy się opanowało świat z małej, zasnutej mgłą
wyspy, naprawdę wiadomo, jak się do tego zabrać!
Hołd złożony potędze imperium ucieszył Angusa Dodsona.
Nadinspektor zawsze uważał, że jedynie polityka królowej Wiktorii
była godna uwagi.
Komisarz Abdel-Atif zaczął się już rozluźniać, gdy nagły niepokój
ścisnął mu gardło.
- Zapomniałem o pani Abletout! Jestem pewien, że okupuje moje
biuro, żeby dostać policyjną ochronę.
Komisarz nie mylił się.
Francuska egiptolog przemierzała wszerz i wzdłuż pokoje asuańskiej
policji, grożąc wszystkim funkcjonariuszom, którzy znaleźli się na jej
drodze, że ześle ich na ciężkie roboty, jeśli nie potraktują jej przypadku
jako priorytetowego. Pod nieobecność komisarza jego podwładni nie
wiedzieli, co powinni zrobić. Jeden przez drugiego zapewniali
Albertine Abletout o swoim najgłębszym szacunku i przyrzekali jej, że
egipska policja zmobilizuje wszystkie siły w jej sprawie.
Kiedy Francuzka zobaczyła Brytyjczyków, natychmiast do nich
podeszła. Omar Abdel-Atif ukrył się za barczystym Angusem
Dodsonem.
- To prawdziwy skandal, panowie! Ktoś usiłuje mnie zabić, a ja nie
znajduję nikogo, kto zapewniłby mi ochronę i powstrzymał bandytę,
który chciał mnie usunąć!
- Proszę się uspokoić - powiedział lord Percival poważnie. -
Chcielibyśmy wiedzieć, co się właściwie stało.
- Nareszcie ktoś mnie słucha! Jak dorwę komisarza Abdel-Atifa,
powiem mu, co o tym wszystkim myślę!
Egipski policjant na wszelki wypadek ulotnił się.
- Kiedy to się stało?
- Tej nocy. Z powodu tysiąca i jednego kłopotu związanych z moją
pracą spałam płytko i usłyszałam hałas. Początkowo sądziłam, że się
pomyliłam, później jednak znowu usłyszałam hałas. Wydawało mi się,
że to kroki na parkiecie. Zapaliłam nocną lampkę i w półmroku
zobaczyłam w drzwiach mężczyznę z wymierzoną we mnie strzelbą.
Nie jestem strachliwa, ale krzyknęłam z przerażenia! Moja reakcja
zaskoczyła napastnika, przez moment zawahał się, później uciekł.
Złapałam oddech, wyskoczyłam z łóżka, narzuciłam szlafrok i
pobiegłam za nim. Ale zniknął. Zaalarmowałam sąsiadów, ale nie udało
nam się złapać bandziora.
- Czy może go pani opisać?
Wydawało się, że Albertine Abletout jest niezadowolona.
- Jestem naukowcem i mam zwyczaj podawać precyzyjny opis tego,
co widzę... Ale w tym przypadku sama jestem zawiedziona! W kącie,
gdzie stał napastnik, było dość ciemno, poza tym miał na głowie coś w
rodzaju turbanu. Wszystko, co mogę stwierdzić bez wahania, to to że
był wysoki i atletycznie zbudowany.
- A strzelba?
- Niestety, zupełnie nie znam się na broni palnej. Ale lufa nie
wydawała się zbyt długa...
- Prawdopodobnie spiłowana - rzucił Dodson.
- Proszę się dobrze zastanowić - nalegał lord Percival. - Czy
zauważyła pani jakiś szczegół, choćby najmniejszy?
Albertine Abletout zamyśliła się.
- Bardzo chciałabym wam pomóc... Ale nie sądzę.
- Czy zgadza się pani, żebyśmy obejrzeli miejsce zdarzenia?
Będziemy się starali znaleźć jakiś ślad.
- Oczywiście... Żądam opieki policji. Ten człowiek wróci, jestem
tego pewna!
- Myślę, że ma pani rację.
ROZDZIAŁ XXXIX
Feluka wolno sunęła po Nilu. Słońce igrało z jej białym żaglem,
dając miękkie refleksy, które łączyły się z błękitem nieba. Przez
tysiąclecia Egipcjanie wykorzystywali tę rzekę, odzwierciedlenie rzeki
niebiańskiej, by podróżować między miastami i przewozić ogromne
bloki skalne używane do budowy piramid i świątyń.
Lord Percival delektował się tymi chwilami, kiedy życie toczyło się
z niezrównanym spokojem. W tej krainie cudów cud odnawiał się
nieprzerwanie. Abu zszedł z masztu i zręcznie sterował, płynąc zgodnie
z prądem rzeki.
- Doskonale mnie pan zastąpił, kiedy rozwijałem żagiel, wasza
dostojność.
- W moim kraju miałem okazję żeglować.
Lord Percival starał się unikać trudów wyjaśniania morskiej
przeszłości swego klanu, którego liczni członkowie okryli się sławą,
pływając na angielskich statkach, a kilku zostało korsarzami.
- Dokąd chciałby pan popłynąć?
- Z wiatrem.
- Moja dusza się smuci...
- Z jakiego powodu?
- Ponieważ mam wrażenie, że pan mnie podejrzewa. Pan wie, że nie
zabiłem Howarda Langtona, ale zastanawia się pan, czy nie byłem
świadkiem zdarzeń, które staram się ukryć.
- Aby kogoś chronić, na przykład?
- Jest pan człowiekiem prawym, wasza dostojność, i zauważa pan
fałsz. Niełatwo pana oszukać.
- Jak wszystkim, brak mi czasem przenikliwości; najważniejsze
jednak, że nie zawodzi mnie ona w najtrudniejszych sytuacjach.
- Jest pan przekonany, że nie powiedziałem panu całej prawdy.
- Mylę się, czy mam rację?
- Z całym należnym panu szacunkiem, pan się myli. Gdyby któryś z
moich nubijskich braci był zamieszany w to morderstwo,
prawdopodobnie bym się zabił. Ale tak nie jest, a ja nie mam żadnego
powodu, by cokolwiek przed panem ukrywać. Wszystko przebiegało
tak, jak powiedziałem, i nie mogę nawet wysunąć jasnych podejrzeń.
- Dziękuję za współpracę, panie Abu. Szkot miał nadzieję, choć nie
do końca w to wierzył, że nubijski olbrzym wyłuska z pamięci jakiś
znaczący szczegół. Ten szlak był czysty, nie pozostawało mu więc nic
więcej, jak tylko wypuścić się na trudniejsze drogi. Ale lord Percival
nie poddawał się przygnębieniu po śmierci Howarda Langtona; jedynie
zidentyfikowanie mordercy pozwoliłoby mu spocząć w pokoju.
Piękna, zadbana feluka podpłynęła na wysokość feluki Abu.
Na jej pokładzie byli dwaj wioślarze i Abd el-Mosul. Dumny starzec
trzymał się olinowania. Obie łodzie wyrównały prędkość i płynęły
burta w burtę.
- Chciałbym przez chwilę z panem porozmawiać, milordzie.
- Jestem do pańskiej dyspozycji.
- Płyńmy na brzeg, w jakieś ustronne miejsce.
Feluka Abd el-Mosula ruszyła pierwsza, Abu za nią. Żeglarze
sprawnie zacumowali łodzie pod osłoną skał.
- Czy zrozumiał pan wszystkie wiadomości, które do pana
wysyłałem, milordzie?
- Mam nadzieję.
- W takim razie orientuje się pan znacznie lepiej w tej zagmatwanej
sprawie.
- Staram się.
- Egipt to stare państwo, ja zaś jestem starym człowiekiem. Czas
płynie tutaj wolniej niż gdzie indziej, a tradycja jest silna. Pan z
pewnością nie należy do ludzi, którzy lubią burzyć zastaną harmonię i
siać niezgodę tam, gdzie panuje milcząca zgoda. Czy niszczenie nie
oznacza porażki?
- Czy nie chciał mi pan powierzyć kilku sekretów?
Egipcjanin uśmiechnął się zagadkowo.
- Gdybym popełnił błąd tego rodzaju, milordzie, nie byłbym tym,
kim jestem. Pomogłem panu, myślałem nawet, że ta pomoc będzie dla
pana cenna. Ponieważ pan wie, kto zabił Howarda Langtona, czy nie
byłoby dobrze zatrzymać go dyskretnie i zakończyć wreszcie tę smutną
sprawę?
- Żeby dojść do prawdy, będę jeszcze potrzebował pańskiej pomocy,
jutro wieczorem w Starej Katarakcie.
Wydawało się, że Abd el-Mosul nie jest zadowolony z tego
zaproszenia.
- Miałem nadzieję, że będę mógł odpocząć w Delcie...
- To nie potrwa długo - przyrzekł lord Percival - ale pańska
obecność jest konieczna.
Stary Egipcjanin zrobił zwrot i jego feluka powoli odpłynęła.
- Panie Glotoni! - zawołał Angus Dodson. - Właśnie pana szukałem.
Francuski egiptolog, w bladozielonej bawełnianej koszuli i
obcisłych spodniach, wkładał do taksówki swoje walizki.
- Cieszę się, że pana widzę, nadinspektorze, ale bardzo się spieszę.
Samolot do Kairu nie będzie na mnie czekał.
- Bardzo mi przykro, ale trzeba będzie trochę przesunąć pański
wyjazd.
- Co to ma znaczyć?
- W związku z naszym śledztwem chcielibyśmy przeprowadzić coś
w rodzaju rekonstrukcji wydarzeń, jutro wieczorem, w Starej
Katarakcie. Mam nadzieję, że nie widzi pan przeszkód. Pańskie
zeznanie mogłoby być dla nas bardzo cenne.
- Sądzę, że pan się myli... Wszystko już powiedziałem i nie wiem, w
czym jeszcze mógłbym pomóc.
- Często w głębi duszy chowamy skarby, o których nie mamy
pojęcia.
- A gdybym odmówił?
- Bylibyśmy zmuszeni prosić komisarza Abdel-Atifa o użycie siły.
Ale po co się posuwać do środków ostatecznych, jeśli nie ma pan sobie
nic do zarzucenia.
Villabert Glotoni z wściekłością wyjął walizki z taksówki.
ROZDZIAŁ XL
- Jak tam Domenica Strauss? - spytał lord Percival komisarza Abdel-
Atifa.
- Ta zbrodniarka ma stalowe nerwy! Spędza czas na czytaniu i
sporządzaniu fiszek, jakby nigdy nic! Pracuje, czasem rozmawia z
policjantami, którzy jej pilnują, i zdaje się nie przejmować ciążącym na
niej oskarżeniem! Aż trudno w to uwierzyć... To prawda, że po
kobietach można się spodziewać wszystkiego! Gdybym wam
opowiedział na przykład o babce Abu...
Dzwonek telefonu przerwał wywody komisarza.
- Tak, to ja... Kto?... Proszę go zatrzymać, oczywiście! Już jedziemy.
Omar Abdel-Atif wyglądał jak drapieżnik.
- Steven Faxmore został właśnie zatrzymany przez policyjny patrol
między Asuanem i Abu Simbel. Nie ma pozwolenia na poruszanie się
w tym rejonie, a jego wyjaśnienia są raczej mętne.
Lord Percival był zadowolony, że znów ujrzał pustynię, która
ciągnęła się od Pierwszej Katarakty w kierunku antycznej Nubii i
współczesnego Sudanu. Po obu stronach drogi nagromadzenia kamieni
i piachu tworzyły piramidy, niektóre całkiem wysokie. Poza tym
powietrze było tu czyste i panowała szczególna, nie znana gdzie indziej
cisza, miraże przejmowały dreszczem ziemię, która wyglądała jak
zmącona fala i, niekiedy, ciągnęła karawana wielbłądów prowadzonych
przez starego samca znającego każdą przeszkodę na drodze.
Pięciu policjantów otaczało mocno zdenerwowanego Faxmore'a.
- Dobrze, że panów widzę! Po raz pierwszy robią mi takie kłopoty z
powodu głupich spraw papierkowych!
- Dokąd zamierzał pan jechać? - zapytał komisarz.
- Chciałem zrobić mały wypad do Abu Simbel.
- Ta świątynia nie wchodzi w zakres pańskiego programu badań -
zauważył lord Percival.
- No to co? Nie mam już prawa zwiedzać jej jako turysta?
- Tak czy inaczej - podsumował Omar Abdel-Atif - przekroczył pan
prawo i wróci pan z nami do Asuanu.
- Dobrze się składa, ponieważ chcemy zaprosić pana na rodzaj
przyjęcia w Starej Katarakcie - uściślił Szkot.
Dwaj policjanci o poważnym wyglądzie ze srogimi wąsami
wepchnęli doktora Alana Qerry do biura komisarza Abdel-Atifa.
- Protestuję przeciwko takiemu traktowaniu, ta mnie poniża! -
krzyknął Qerry kogucim głosem. - To skandal, ja...
-
Dobra,
dobra,
doktorze!
Mógłby
pan
uniknąć
tych
nieprzyjemności, gdyby nie usiłował pan opuścić Kairu na pokładzie
samolotu
lecącego
do
Rzymu,
nie
załatwiwszy
spraw
administracyjnych.
- Zawracają mi głowę bzdurami!
- Co zamierzał pan robić w Rzymie?
- Moje życie prywatne to nie wasza sprawa.
- Jak pan chce... Na razie Scotland Yard i ja będziemy pana
potrzebowali tutaj, w Asuanie.
- Dlaczego mam skorzystać z tego... zaproszenia? - zapytał
zdenerwowany Ahmed al-Fostat.
- Ponieważ to więcej niż zaproszenie - odpowiedział nadinspektor.
- Miałem zamiar wyjechać na wakacje i nie zmienię planów! Zresztą
nie muszę słuchać angielskiego policjanta.
- Ma pan rację, ale spełniam tu tylko rolę wysłannika.
- A... jeśli nie przyjdę do Starej Katarakty, to co się stanie?
- W najlepszym wypadku zaaresztują pana pod zarzutem ucieczki, w
najgorszym pod zarzutem morderstwa.
- Pan żartuje, nadinspektorze!
- Przed rekonstrukcją zbrodni humor, nawet angielski, jest nie na
miejscu.
Wrząca woda w czajniku nie syczałaby wścieklej niż Albertine
Abletout na widok lorda Percivala.
- Jeśli dobrze pana rozumiem, wzywa mnie pan na konfrontację!
- To zależy od punktu widzenia, droga pani.
- To nadużycie władzy. Pożałuje pan tego, zobaczy pan!
- Niestety, będzie pani musiała opóźnić o kilka godzin swój powrót
do Paryża.
- Przez pana stracę koktajl i uroczystą dekorację! Czy zdaje pan
sobie z tego sprawę?
- Być może niedostatecznie, ale współczuję pani.
- A jeśli wyjadę?
- Bez pani nasze małe spotkanie w Starej Katarakcie nie miałoby
żadnego smaku.
Ten argument podziałał na Francuzkę kojąco.
- Zgadzam się przyznać panu tę łaskę, milordzie, ale to będzie już
ostatnia!
- Czy Abd el-Mosul zmienił coś w swoich zwyczajach? - zapytał
lord Percival komisarza Abdel-Atifa.
- Moi wywiadowcy niczego mi nie sygnalizowali. Jest zupełnie
spokojny.
- A zatem kolej na nas.
- Ale... Mamy winną! Przy okazji rekonstrukcji poruszymy wiele
drażliwych kwestii i gdyby pan tak nie nastawał...
- Być może będziemy mieli kilka niespodzianek, drogi przyjacielu.
Za niecałe dwie godziny Szkot spróbuje zidentyfikować mordercę
Howarda Langtona i rozplatać nici intrygi, z której angielski egiptolog
nie umiał się wymknąć.
Lord Percival będzie również rozmyślał nad brzegiem Nilu o
zaostrzeniu strategii, kontemplując jednocześnie jeden z tych zachodów
słońca, które sprawiają, że człowiek rozumie, dlaczego warto żyć.
ROZDZIAŁ XLI
Abd el-Mosul, ubrany we wspaniałą jasnobłękitną dżellabę, stawił
się w Starej Katarakcie o zachodzie słońca. W ciągu kilku minut nad
Egiptem zapanowała noc. Na ulicach i uliczkach jeszcze dwie lub trzy
godziny rozprawiano na progach domów, przekazując sobie zebrane tu
i ówdzie plotki, popijając kawę lub herbatę.
Egipcjanina powitał Angus Dodson:
- Jest pan ostatni... Proszę za mną.
Abd el-Mosul myślał, że zostanie przyjęty na słynnym hotelowym
tarasie, ale nadinspektor zaprowadził go na trzecie piętro, aż do
apartamentu Agaty Christie.
- Proszę wejść - polecił z napięciem komisarz Abdel-Atif. -
Pozostali uczestnicy rekonstrukcji już są.
Na lewo od drzwi siedział Ahmed al-Fostat ze skrzyżowanymi
ramionami i nieprzeniknioną twarzą. Inspektor do spraw starożytności
założył przyciasny szary garnitur i pomarańczowy krawat.
Na prawo od drzwi - Nubijczyk Abu, którego lord Percival poprosił
o interwencję, gdyby zidentyfikowany morderca usiłował zbiec.
Po stronie łoża z baldachimem - doktor Alan Qerry w swoim
smętnym czarnym garniturze, usiłował pozostać nie zauważony. Obok
niego, oparty plecami o drewnianą ściankę oddzielającą sypialnię od
salonu - Steven Faxmore w swojej dyżurnej czerwonej marynarce i
ciemnych spodniach.
Na wygodnym fotelu, przed oknem salonu, siedziała Albertine
Abletout w fioletowym kostiumie, spoglądając na wyraźnie
zdenerwowanego Villaberta Glotoniego, który przemierzał pokój w tę i
z powrotem, mnąc bez ustanku jedwabny biały krawat.
Domenica Strauss, zachwycająca w jasnej bluzce i zielonych
spodniach zharmonizowanych z kolorem oczu, stała w progu gabinetu
Agaty Christie, skąd wyszedł lord Percival.
-
Tu
właśnie
znaleziono
zwłoki
Howarda
Langtona
zasztyletowanego ciosem w plecy - powiedział. - Tak było, panie Abu?
Nubijczyk skinął twierdząco głową.
Abd el-Mosul wszedł do salonu i usiadł na jasnożółtym krześle,
między Ahmedem al-Fostatem i Domeniką Strauss.
- Zależało mi na tym, aby was tutaj zebrać - powiedział lord Percival
poważnie - ponieważ z wyjątkiem Abu, którego niewinność została
dowiedziona, wszyscy jesteście podejrzani.
- Nie chcę tego dłużej słuchać! - krzyknął Villabert Glotoni. - Może
pan sobie oskarżać kogo pan chce, ale nie mnie... To znaczy nie nas,
którzy jesteśmy znanymi i poważanymi uczonymi!
- Proszę się uspokoić - polecił Szkot. - Czyż francuskie przysłowie
nie głosi, że złość jest złym doradcą?
Wzburzony Glotoni obrócił się plecami do lorda Percivala i patrzył
przez okno.
- Doszedłem do pierwszej konkluzji -ciągnął lord Percival. - Howard
Langton był szlachetnym człowiekiem i kochał swój zawód. Nie miał
mentalności karierowicza ani człowieka egzaltowanego, żądnego
sensacji. Przyjechał do Egiptu podniecony jedną myślą: wypełnić
misję, która została mu powierzona, niezależnie od trudności.
Glotoni wzruszył ramionami.
- Zaczynając w ten sposób, może się pan bardzo szybko pogubić! -
zaprotestowała Albertine Abletout.
- Może nie, droga pani. Jeśli staramy się zrozumieć motywy zbrodni,
musimy najpierw odpowiedzieć na podstawowe pytanie: dlaczego kilku
egiptologów, oraz Abd el-Mosul, zebrało się na tarasie Starej
Katarakty? Prawdę mówiąc, było to spotkanie wyjątkowe, jeśli
weźmiemy pod uwagę fakt, że hotel był zamknięty z powodu remontu,
oraz tożsamość uczestników. Tego pytania każdy z was starannie
unikał, aby uprawdopodobnić tezę o zwykłym, przypadkowym
spotkaniu towarzyskim. To właśnie pani opinia, prawda, panno
Strauss? Wydawało się, że Niemka jest zdziwiona.
- Tak, tak właśnie sądziłam...
- A więc Howard Langton nie powiadomił pani.
- Nie powiadomił o czym?
- Sądzę, że Howard Langton nie znosił ani kłamstwa, ani
niekompetencji. Z młodzieńczą werwą i uskrzydlony świeżą nominacją
zdecydował się „zrobić porządek”, używając potocznego określenia,
kiedy zauważył, że niektórzy kpią z jego misji i przynoszą szkodę
egiptologii, chowając się za tytułami i nabytymi przywilejami. Kiedy
zakończył śledztwo, postanowił wezwać osoby, które uważał za
niegodne, i zmusić je do zmiany postępowania.
- Jeżeli dobrze pana rozumiem - analizowała Domenica Strauss -
Howard chciał się zabawić w sędziego!
- W pewien sposób.
- Z pewnością ma pan rację, milordzie. To cały on.
- To śmieszne - stwierdził Villabert Glotoni.
- Nie - zaprotestowała Niemka. - Takie postępowanie znakomicie
odpowiadało charakterowi Howarda.
- Przypadek nie odegrał więc żadnej roli w tym zebraniu -
podsumował Szkot. - Howard Langton wyznaczył spotkanie wszystkim
tym, którym chciał udzielić upomnienia.
- Niech pan przestanie opowiadać te bzdury! - ucięła Albertine
Abletout. - Czy sądzi pan, że podporządkowałabym się wymaganiom
tego małego, pozbawionego polotu erudyty?
- W tej sytuacji tak, droga pani, ponieważ Howard Langton
zajmował ważne stanowisko i mógłby pani zaszkodzić. Podobnie jak
inni, potraktowała pani jego pogróżki poważnie, a ciekawość zmusiła
panią do szczegółowego zapoznania się z jego zamiarami.
Gdyby oczy francuskiej egiptolog były miotaczami ognia,
arystokrata byłby już garstką popiołu.
Chrapliwy głos Stevena Faxmore'a wypełnił apartament Agaty
Christie:
- Jeśli chcemy uciec od tej wydumanej hipotezy, wystarczy skupić
się na faktach. Abu został uniewinniony, zgoda, ale nigdy nie
wiadomo... Poza tym słyszałem, że egipska policja znalazła nowego
winnego i ma konkretne zarzuty.
Omar Abdel-Atif popatrzył na lorda Percivala, rzucając mu milczące
wezwanie o pomoc.
- Tak jest, panie Faxmore - przyznał arystokrata. - Panna Strauss jest
rzeczywiście podejrzana o popełnienie morderstwa.
ROZDZIAŁ XLII
Wszystkie spojrzenia powędrowały na niemiecką egiptolog.
- Miała pani czas na zastanowienie, panno Strauss. Czy zdecydowała
się pani przyznać?
- Moje sumienie jest absolutnie spokojne, lordzie Percival.
- Powiedz prawdę, dziecko - radziła Albertine Abletout. - To
przyniesie pani ukojenie, a nam wszystkim zaoszczędzi czasu.
- Nasza koleżanka ma rację - poparł ją Faxmore.
- Na pewno istnieje jakieś wytłumaczenie pani czynu i wyrok będzie
łagodny.
- Nie nalegajcie, drodzy przyjaciele! - odparowała ironicznie
Domenica Strauss. - Wasza troska mnie wzrusza, ale moja decyzja
pozostaje niezmienna.
- Tylko pogarsza pani swoją sytuację - wyszeptał Glotoni. - Jakie te
kobiety potrafią być czasami uparte!
Lord Percival kontynuował:
- Nie oskarżyła pani Abu i nic nie wskazuje na jakikolwiek związek
pani z Abdel el-Mosulem. Jest pani natomiast uważana za kobietę z
głową, zawziętą, nie pozbawioną gwałtownych uczuć. Ahmed al-Fostat
sądzi, że jest pani osobą „zdolną do wszystkiego”.
- Dlaczego nie, zwłaszcza jeśli chodzi o przeciwstawienie się złym
językom.
Inspektor do spraw starożytności patrzył na swoje stopy.
- Nikt nie podważa pani kompetencji zawodowych - ciągnął Szkot. -
Pani Abletout sądzi nawet, że pani najlepszym towarzystwem są
słowniki i fiszki.
- Być może moja szanowna koleżanka uważa, że praca techniczna
jest zbędna. Ja nie podzielam tej opinii. Egiptologia rozwija się tak
błyskawicznie, że nie starcza dnia i nocy, żeby się wszystkiego
dowiedzieć. Odrobina lenistwa i zostajesz z tyłu.
- Pfff! - wydała z siebie w odpowiedzi Francuzka.
- Ach, o czymś zapomniałem: ktoś jeszcze przedstawiał panią w
złym świetle - to Villabert Glotoni. On również uważa, że jest pani
zdolna do wszystkiego i że aby zidentyfikować sprawcę, należy
skierować śledztwo w pani stronę.
Śliczna Niemka uśmiechnęła się.
- Czy pan Glotoni jest zdolny kochać kogoś oprócz siebie?
- Zabraniam pani! - krzyknął Francuz.
- Pan pozwala sobie oskarżać mnie o morderstwo, a ja nie mogę
nazwać pana narcyzem!
Domenica Strauss wyraźnie się zdenerwowała. Glotoni wycofał się.
- Przyznaje pani, że była kochanką Howarda Langtona?
- Nie stwarzałam pozorów, milordzie; wszyscy wiedzieli, że byłam
jego kochanką i że się kochamy. Związek ten nie przeszkadzał nam
stawiać pracy na pierwszym miejscu i wywiązywać się terminowo z
obowiązków.
- Według pani Abletout Howard Langton uważał, że jest pani zbyt
zaborcza i zdecydował się zerwać ten związek. Nie mogąc tego znieść,
zabiła go pani z zemsty.
- Moja droga koleżanka nie wie, że Howard Langton był bardzo
niezależnym człowiekiem, a ja pod tym względem w niczym mu nie
ustępowałam. Gdybyśmy któregoś dnia zdecydowali się rozstać, nie
byłaby to dla nas tragedia.
- Jest jednak dowód - przypomniał nieśmiało komisarz Omar Abdel-
Atif.
- Nie zapomniałem o tym - zapewnił go Szkot. - Ale przedtem
jeszcze jeden szczegół: zajmuje się pani mumiami doktora Qerry?
- Poprosiłam go tylko o informacje - wyjaśniła niemiecka egiptolog
- ale on nigdy mi nie odpowiedział. Czy pokażecie mi w końcu ten
słynny dowód, który czyni ze mnie zbrodniarkę?
Lord Percival udał się do gabinetu Agaty Christie i wyszedł stamtąd
z książką w ręku.
- Oto on: niemieckie wydanie Śmierci na Nilu Agaty Christie.
Domenica Strauss wydawała się zaskoczona.
- Ale to nie jest moja książka! Poza tym nie czytuję kryminałów. To
oczywiste, że ktoś mi go podrzucił!
Komisarz Abdel-Atif spodziewał się, że lord Percival podąży tym
tropem i zmusi podejrzaną do przyznania się. Ale reakcja Szkota była
zupełnie inna.
- Dokładnie do takiego wniosku doszedłem, panno Strauss. Jest on
tym bardziej słuszny, że sztuczka z książką była spóźniona i
niezręczna. Jest jednak jeden punkt niejasny dotyczący pani.
Niemka, przez moment rozluźniona, nagle znów zaniepokoiła się:
- Jaki?
-
Kołnierz
koszuli
Howarda
Langtona
został
nasączony
wonnościami. Czy pani doktorat nie dotyczył stożków wonności, które
nosili na głowach goście zaproszeni na przyjęcie w zaświatach, jak
widać to na płaskorzeźbach licznych grobowców tebańskich?
- Tak, ale...
- Czy po zamordowaniu kochanka nie oddała mu pani ostatniej,
bardzo egiptologicznej, przysługi, aby mógł spokojnie dotrzeć w
zaświaty?
- Ależ nie, milordzie! Byłby to całkowicie szalony pomysł...
Przysięgam panu, że nie zabiłam Howarda Langtona!
Szkot odwrócił się od Niemki i podrapał w skroń.
- Możliwe, że mordercą jest mężczyzna i że chce jeszcze
zaatakować, ponieważ groził pani Abletout. Chyba że chodzi o spisek...
Komisarz Abdel-Atif pomyślał, że lord Percival zupełnie się
pogubił. Już wyobrażał sobie gwałtowne protesty obecnych po wyjściu
z tej nieudanej konfrontacji i nieuchronną utratę swego stanowiska.
Lord Percival zwrócił się do Villaberta Glotoniego.
- Czy to nie pan był tym mężczyzną ze strzelbą?
ROZDZIAŁ XLIII
Zaskoczony pytaniem Szkota, Villabert Glotoni pociągnął swój
biały jedwabny krawat, ryzykując, że się zadusi.
- Dlaczego... dlaczego ośmiela się pan tak uważać, milordzie?
- Wydaje się, że nikt pana nie lubi.
- I co z tego? Nie muszę już udowadniać moich kompetencji, są
dobrze znane! W tym kraju i w mojej dziedzinie jestem niezbędny i z
tego powodu niektórzy czują do mnie nienawiść!
- Jest pan jednak szydercą, na przykład w stosunku do Abu. Wyrażał
się pan za to pochlebnie o inspektorze al-Fostacie, o którym przecież
trudno powiedzieć, że jest „uroczym człowiekiem”.
- Kwestia gustu, milordzie. Ocena jest subiektywna, moja taka sama
dobra jak pańska.
- Zgodzi się pan jednak, że przedstawienie mi Abd el-Mosula jako
„sympatycznego staruszka” ma się nijak do rzeczywistości. Pan dobrze
zna kraj i działalność tego pana... Dlaczego pan kłamał?
- Abd el-Mosul jest dziś osobą szanowaną i ja...
- Jak pan nazwie to, co pan robił na stanowisku w Tali al-Amarinie,
jeśli nie był to dość osobliwy handel? Miał pan możliwość zbliżyć się
do środowiska drobnych złodziejaszków antyków i usiłował pan kupić
kilka przedmiotów, które przeszłyby koła nosa muzeom, czy tak?
- To oskarżenie jest zupełnie bezpodstawne i wniosę skargę o
zniesławienie!
- Pan pochlebiał doktorowi Qerry - przypomniał lord Percival - ale
on nie omieszkał wskazać pana jako mordercę Howarda Langtona.
Villabert Glotoni najpierw przez chwilę milczał z oburzenia, później
rzucił się na Alana Qerry.
- Coś ty się ośmielił mówić, łajdaku? Dopiero silna pięść Abu
uniemożliwiła Francuzowi uduszenie specjalisty od mumii, który z
trudem odzyskał oddech.
- Nic... nic nie mówiłem - wyjęczał doktor Qerry.
- Jeśli jest pan winny, to pański problem, nie mój! Statystyki
dowodzą, że znacznie więcej zbrodniarzy jest wśród Francuzów niż
wśród innych nacji.
Villabert Glotoni odparł z pogardą:
- Gadanina farbowanego naukowca, nic więcej! Nie zajdzie pan z
tym daleko.
- Mógłby pan jednak zostać skazany za próbę szantażu na osobie
Domeniki Strauss - sprecyzował lord Percival.
Tym razem Glotoni nie zaprotestował.
- Jest pan łajdakiem - rzuciła Niemka, a jej spojrzenie wyrażało
najwyższą pogardę.
- Nie ma pani nic do roboty w Egipcie! - wrzasnął Francuz. - Im
szybciej pani stąd wyjedzie, tym lepiej. W gruncie rzeczy próbowałem
oddać pani przysługę.
- Pan wyjedzie pierwszy - rzuciła proroczo Niemka - ponieważ pan
kocha siebie, a nie Egipt.
Szkot zrobił kilka kroków i zatrzymał się przed Albertine Abletout.
- Czy mogę pani wyznać, że podejrzewałem panią?
- Nie wiedziałam, że człowiek pańskiego pokroju miewa takie
chwile słabości!
Lord Percival spojrzał do notatek.
- Ta hipoteza nie była tak całkowicie bezpodstawna. Czy z powodu
szczególnego charakteru nie złamała pani wielu karier?
- Moi oszczercy już nie wiedzą, co mają wymyślić na mój temat!
Mam to w nosie, ponieważ zwykle idę naprzód i odsuwam od siebie
niezdolnych i bezużytecznych.
- Boją się pani z powodu pani wybuchowego temperamentu i
teatralnych zachowań. Ktoś powiedział, że im dalej od pani, tym lepiej
się czuje.
Francuska egiptolog nie wydawała się bynajmniej zażenowana.
- Czy to podstawa pańskiego oskarżenia, milordzie?
- Abd el-Mosul nie lubi pani, a pani twierdzi, że go nie odwiedza.
- A pan mi nie wierzy?
- Tak, proszę pani.
Francuzka wydawała się przez chwilę zbita z tropu.
- No ale... Co mi pan zarzuca?
- Według Domeniki Strauss, Howard Langton uważał, że pani
działalność w terenie nie odpowiadała pani reputacji, którą pani
starannie sama podtrzymywała.
- Kłamstwa godne pogardy!
- Langton był człowiekiem drobiazgowym i zauważył, że
wykopaliska, za które była pani odpowiedzialna, nie są prowadzone w
sposób zadowalający. Miał również zamiar żądać, w sposób jak
najbardziej dyskretny, pani przeniesienia. Nie chciał pani szkodzić
osobiście, ale pragnął, by w pani sektorze badania były prowadzone
kompetentnie.
- To niedorzeczne!
- Dla pani zaś największa zniewaga.
- Jak mogłabym czuć się dotknięta równie śmiesznymi
wypowiedziami? Moja reputacja mówi sama za siebie!
Lord Percival naciskał:
- Myślę, że doszło do prawdziwego starcia między Howardem
Langtonem i panią i że pani zażądała, by opuścił Egipt. „Gdyby mnie
posłuchał, jeszcze by żył”, powiedziała mi pani. I to wyznanie panią
uniewinnia.
- Chciałam, żeby jak najszybciej wyjechał, to prawda, ponieważ
bałam się katastrofy. Nie myślałam o morderstwie.
- Ja zaś - wyznał lord Percival, idąc w kierunku Stevena Faxmore'a -
nie sądziłem, że jedynym celem uczonych może być wykorzystywanie
swojej wiedzy w celu zdobycia pieniędzy.
ROZDZIAŁ XLIV
Steven Faxmore, o kanciastej twarzy pooranej głębokimi
zmarszczkami, z gęstymi bokobrodami zakrywającymi policzki,
szpiczastym podbródkiem, chrapliwym głosem, pociągnął poły swojej
czerwonej marynarki, jakby chciał ochronić swoją godność.
- Czy to pan był tym człowiekiem ze strzelbą? - zapytał lord
Percival.
- Nienawidzę broni palnej.
- A co z bronią białą?
- Podobnie.
- Jeśli dobrze rozumiem, jest pan pacyfistą i człowiekiem
bezceremonialnym?
- Dokładnie.
- Bezceremonialnym... To z pewnością wiele znaczy, panie
Faxmore. Zaszliśmy już tak daleko, czy nie powinien się pan teraz
przyznać?
- Pańska metoda prowadzi donikąd. Dobrze pan wie, że jestem
niewinny, nie ma sensu mnie prowokować.
- Niewinny... Jest pan tego taki pewien? W oczach arystokraty czaiła
się ironia.
- Niech mi pan udowodni, że nie.
- Według doktora Qerry wie pan wszystko o wszystkich. Dlaczego
nie poda mi pan nazwiska mordercy Howarda Langtona?
- Ponieważ go nie znam. Qerry przypisuje mi cechy, których nie
posiadam.
- Jest pan Szkotem, Langton był Anglikiem. Jest co najmniej jeden
świadek pańskiej kłótni z ofiarą.
- To jasne, Szkocja i Anglia nigdy nie zawrą pokoju, a jedynym
rozwiązaniem jest przyznanie Szkocji niepodległości. Ale od tego do
zamordowania kolegi daleka droga...
- Pan sam jednak przyznał, że Langton był niebezpiecznym rywalem
i stanowił zagrożenie dla pańskiego spokoju i stanowiska.
Steven Faxmore uczynił wymijający gest.
- Takie jest życie... Kiedy młody specjalista osiąga zaszczytną
funkcję, stara się wszystkich zniszczyć, żeby łatwiej narzucić swoją
władzę. Tak jest zawsze i zawsze się to odbywa w taki sam sposób. Nie
ma sensu robić z tego ceregieli... Langton by się opamiętał i w końcu
doszlibyśmy do porozumienia.
- Trudno mi uwierzyć, że nie znał pan planów Howarda Langtona.
- Ale to prawda, milordzie. Nie miał zresztą żadnego powodu, by
mnie wtajemniczać. Nielogiczne byłoby przypuszczać, że było inaczej.
- Logiczne jest stwierdzenie, że miał pan motyw, by się pozbyć
Langtona. Oprócz tego, według Villaberta Glotoniego, uważa się pan
za pożeracza dusz i kata, który chętnie posługuje się nożem.
Skrzeczący śmiech zatrząsł wielkim cielskiem Faxmore'a.
- Dzielny Glotoni przypomniał bal maskowy, na którym
rzeczywiście pojawiłem się w takim przebraniu... Proszę być
spokojnym, nikogo nie zabiłem.
- O czym pan marzy?
Pytanie lorda Percivala zaskoczyło Faxmore'a.
- O czym marzę? Dlaczego to pana interesuje?
- Być może pozwoliłoby to wyjaśnić morderstwo.
- Byłbym zaskoczony...
- Niech pan nie będzie taki tajemniczy, panie Faxmore. Pani
Abletout przesadzała, jak zwykle zresztą, utrzymując, że chciał pan
objąć władzą cały Egipt, ale miała rację, przypuszczając, że ma pan
„plan komercyjny”, co potwierdził Abd el-Mosul, zaznaczając, że pana
prawdziwym celem nie jest rozwój nauki.
- Pogłoski są często nieprawdziwe, milordzie, a ci, na których się
pan powołuje, nie lubią mnie. Mają więc interes w tym, żeby mi
szkodzić.
- Nadinspektor Dodson i ja widzieliśmy pana w mauzoleum Aghi
Khana. Nie wierzymy w to, żeby należał pan do jego wyznawców i że
modli się pan za spokój jego duszy. Ten multimiliarder jest natomiast
wymarzonym ucieleśnieniem wszystkich pańskich planów. Pamięta
pan, panie Faxmore... podczas urodzin Aghi Khana jego ciężar w
diamentach na szali... Myśli pan, że umiejętność robienia interesów
pozwoli je panu zagarnąć.
- Pan się myli, milordzie! Jestem tylko zwykłym egiptologiem.
- Jak doktor Qerry, pański przyjaciel i wspólnik? Specjalista od
mumii zaprotestował:
- To nie tak! Jestem samotnikiem, nie mam żadnego przyjaciela.
Lord Percival odwrócił się do Alana Qerry.
- Steven Faxmore, aby odwrócić moje podejrzenia, określił pana
jako ponurego osobnika prowadzącego działalność mętną, wręcz godną
potępienia. Każdy zdawał sobie sprawę, że niczego pan nie odkrył, a
pańskie wyniki badań nie znajdują potwierdzenia... krótko mówiąc,
zajmuje się pan czymś innym, nie mającym związku z nauką. Langton
dowiedział się, co to jest i stwierdził, że nie ma to związku z pańską
oficjalną funkcją.
- Moją specjalnością są mumie, i nic innego!
- Zapomina pan o kłamstwie, panie Qerry: czyż nie zapewniał nas
pan, że nigdy nie spotkał się z Howardem Langtonem? To poważny
błąd... Langton z pewnością skontaktował się ze wszystkimi, co do
których miał podejrzenia, zanim wezwał ich do Starej Katarakty. Czu-
jąc na szyi zaciskającą się pętlę, wymyślił pan tezę o spisku. Ale
marzyło się panu to samo co pańskiemu przyjacielowi Faxmore'owi:
obaj chcieliście się wzbogacić. Od lat sprzedaje pan kawałki mumii
Abd el-Mosulowi, który wierzy w ich właściwości pobudzające popęd
płciowy, a ten drobny handel przynosił panu skromne korzyści.
- Kto panu naopowiadał tych głupstw?
- Naoczny świadek, którego zeznanie wystarczy, żeby odesłać pana
do więzienia. Doktor Qerry poczerwieniał.
- Nie mówi pan poważnie!
- Nawet pański klient pana oskarżył. Ale to nie wszystko: pan,
podobnie jak Faxmore, nie doceniliście determinacji Howarda
Langtona i nie sądziliście, że jest zdolny odkryć prawdę. Miał u siebie
małą amforę zawierającą poślednie piwo, ale które uchodziło za
oryginalne. Wiązaliście z tym wszystkie wasze nadzieje, doktorze
Qerry i panie Faxmore.
Qerry i Faxmore spoglądali na siebie zbici z tropu. Przerażony Qerry
milcząco błagał Faxmore'a o pomoc.
ROZDZIAŁ XLV
- Zgoda - przyznał Steven Faxmore. - Ma pan rację. Jeśli się dobrze
zastanowić, Qerry i ja nie popełniliśmy żadnego przestępstwa. Nie
zaprzeczam, że chcieliśmy zarobić, ale co w tym złego?
- W oczach Howarda Langtona to było karygodne - zaoponował lord
Percival.
- Bo on był purystą! To ja dałem mu próbkę, którą pan u niego
znalazł, żeby zobaczył, że produkt nie jest jeszcze gotowy.
- A jednak wezwał pana do Starej Katarakty.
- By dać mi ostateczną odpowiedź.
- A gdyby zażądał, żeby opuścił pan stanowisko i wrócił do Wielkiej
Brytanii?
Steven Faxmore wydawał się przygnębiony.
- Musiałbym się podporządkować, Qerry także. Ani on, ani ja nie
jesteśmy mordercami.
Lord Percival uśmiechnął się.
- Dziękuję za anonimowy list, panie Faxmore.
- Jak pan na to wpadł?
- Nie lubi pan ani tytułów, ani arystokratów, więc mimo że pan
wiedział, kim jestem, zaczął pan list od zwykłego „szanowny panie”.
Poza tym jedynie pan, jako Szkot, mógł być autorem liściku do rodaka.
Dzięki panu dowiedziałem się, że mój przyjaciel Langton został
zamordowany.
- Spełniłem tylko swój obowiązek - powiedział Faxmore z
godnością. - Langton mówił mi o panu w samych superlatywach, więc
wiedziałem, że mogę liczyć na pańską interwencję.
Lord Percival zwrócił się w stronę Abd el-Mosula, który nie zdjął
swej skórzanej czapeczki zdobionej złotą lamówką.
- Spotkał się pan z Howardem Langtonem i prosił go pan, aby się z
panem pogodził. Ale on był nieprzejednany.
- Niewybaczalny błąd młodości, milordzie.
- Niektórzy mówili o panu jako o spokojnym staruszku, który
porzucił swoją przestępczą działalność. To niestety nie jest prawda.
- Mówi pan o handelku częściami mumii z doktorem Qerry? Zwykła
zabawa, milordzie. Zresztą nie kupowałem towaru proponowanego mi
przez tego doktorka... Potwierdzi to wielu świadków godnych zaufania.
- Mówiłem o poważnym przestępstwie - sprecyzował Szkot. -
Chodzi o ograbianie niesplądrowanych grobów.
- Romantyczne marzenie...
- Nie w pańskim przypadku. Howard Langton wezwał pana do
Starej Katarakty, ponieważ wiedział, że wyruszył pan na polowanie i
podąża interesującym tropem. Takie jest znaczenie odręcznej notatki,
którą znaleźliśmy u ofiary: „Powstrzymać Abd el-Mosula”.
- Langton się mylił, inspektorze.
- Oddalił się pan od swoich baz, żeby eksplorować pustynie w
pobliżu Tall al-Amariny, ponieważ dowiedział się pan, że w tym
rejonie odkryto legendarny grób. Pański instynkt kazał panu
przedsięwziąć nadzwyczajne poszukiwania, czyż nie?
- Marzenie, milordzie, tylko marzenie...
- Oczywiście jest pan chodzącą ostrożnością i nie pokazuje się pan
nigdy w pierwszym szeregu. Dlatego potrzebował pan dobrze
ustawionego wspólnika, najlepiej inspektora do spraw starożytności.
Pana, panie Ahmedzie al-Fostat.
Wąskie oczy Egipcjanina rozszerzyły się.
- Robi pan błąd, milordzie! Jestem uczciwym człowiekiem i
pomogłem panu, proszę sobie przypomnieć!
- Pańskie dossier nie jest nadzwyczajne, panie al-Fostat. Do swego
stanowiska doszedł pan pokrętną ścieżką, a przede wszystkim oszukał
mnie pan.
- Ja? Nigdy bym się nie ośmielił!
- Z jednej strony, starał się pan mnie przekonać, że nie jest pan
wspólnikiem Abd el-Mosula: z drugiej zaś, twierdził pan, że nigdy nie
zetknął się z Howardem Langtonem. Według Domeniki Strauss,
Langton odkrył pańską niekompetencję i układy i chciał oznajmić panu,
że postanowił prosić pańskich przełożonych, aby usunęli pana z
zajmowanego stanowiska.
- Niech pan nie słucha tej kobiety, milordzie.
- Steven Faxmore potwierdził słowa panny Strauss, a nawet brał
udział w scenie, podczas której Langton pana zdemaskował. Ponieważ
chciał zrujnować pańską karierę, nie miał pan innego wyjścia, jak tylko
go usunąć.
- Nigdy nie podjąłbym takiego ryzyka!
- Na tym pańska rola się nie skończyła - ciągnął Szkot. - W Tali al-
Amarinie pan nas śledził, zgodnie z instrukcjami pańskiego
prawdziwego szefa, Abd el-Mosula, żeby się dowiedzieć, czy
znaleźliśmy grób, na którym tak wam zależało. Próbował pan nawet
odciągnąć nas od tego miejsca.
- Pan mnie prześladuje... Gdybym był Anglikiem, nie traktowałby
mnie pan w ten sposób!
- W grobie, gdzie wciągnął mnie pan w pułapkę, znalazłem dowód,
że jest pan złodziejem.
Ahmed al-Fostat zbladł, słysząc to oskarżenie.
- To niemożliwe...
Lord Percival wyjął z kieszeni niewielki przedmiot w kształcie żaby.
- Oto amulet, który pan skradł w muzeum w Asuanie. Zgubił pan go,
przygotowując pułapkę.
- To nieprawda! Sprzedałem amulet Abd el-Mosulowi i to on go
zostawił w grobowcu, żeby mnie oskarżono!
Podczas gdy al-Fostat dał się ponieść emocjom, Abd el-Mosul
zachowywał spokój.
- Pański szef wiedział, że pan go zdradzał - dodał lord Percival - i
zaczął się wycofywać. Egipski wymiar sprawiedliwości zajmie się
wami obydwoma, ale jest coś poważniejszego: chodzi o narzędzie
zbrodni.
Ahmed al-Fostat cofnął się, jakby usiłując wtopić w ścianę.
- Nic nie wiem.
- Potwierdził pan, że antyczny sztylet, którym zamordowano
Howarda Langtona, jest fałszywy. Dlaczego, panie al-Fostat?
- Już nie pamiętam.
- Proszę sobie przypomnieć.
Egipcjaninowi puściły nerwy. Strasznie się zdenerwował i zaczął na
przemian kląć i pomstować.
- Wystarczy - przerwał komisarz Abd el-Atif. - Albo się zamkniesz,
albo zrobi to za ciebie Abu!
Groźba podziałała.
- Ten sztylet, jak najbardziej autentyczny, pochodził z grobu,
którego pan poszukiwał, panie al-Fostat - podjął lord Percival. - To
jasne, że starał się pan odciągnąć mnie stamtąd, ponieważ pańskim
jedynym celem była grabież. Morderstwo Langtona nie zostało
przewidziane w pańskim planie, a wręcz go rozbiło.
- A więc przypuszcza pan, że ani ja, ani Abd el-Mosul nie zabiliśmy
Langtona?
- W rzeczy samej, ponieważ morderca zapłacił wam, żebyście
kłamali w sprawie narzędzia zbrodni. Obiecał wam również zgrabną
sumkę po umorzeniu sprawy.
Po tych słowach zapanowała długa cisza. Angus Dodson wstrzymał
nawet oddech.
Lord Percival podszedł do okna i patrzył na Nil. - Co pani myśli o
mojej teorii, pani Abletout?
ROZDZIAŁ XLVI
Francuska egiptolog zareagowała gwałtownie:
- Dlaczego pan mnie o to pyta, milordzie?
- Ponieważ stwierdziła pani, że można mieć całkowite zaufanie do
ekspertyzy Ahmeda al-Fostata. Miała pani nadzieję, że niczego nie
zauważę i potraktuję ten stary sztylet jak ordynarną podróbkę. Pani
największym błędem jest lekceważenie innych i przekonanie o własnej
wyższości. Moja wiedza egiptologiczna jest ograniczona, wystarcza
jednak, bym rozpoznał broń bardzo podobną do słynnego sztyletu
Tutanchamona, z istotną różnicą: inskrypcją hieroglificzną ITN u
podstawy ostrza, czyli z imieniem boga Atona, którego wielbił
Echnaton, heretycki faraon.
- Każdy to wie! - powiedziała drwiąco Albertine Ableout.
- Skąd mogło pochodzić to małe dzieło sztuki? Z grobu z tej samej
epoki lub z grobu samego Tutanchamona, o którym wielu sądzi, że
pozostał nie odkryty, lub też z grobu któregoś z jego dostojników. Czy
przedmiotem pani doktoratu, zresztą nie dokończonego, nie były groby
Mehu i Merire?
Francuzka wczepiła się w podłokietniki.
- Tak, ale...
- Mehu był szefem policji Echnatona w jego stolicy Tali al-
Amarinie, a Meri-re to wielki kapłan słonecznej tarczy, Atona. A zatem
zgodnie z zeznaniami Domeniki Strauss, Howard Langton był o krok
od odkrycia słynnego grobowca, właśnie w Tell al-Amarinie, jak wska-
zywały poszukiwania Abd el-Mosula i Ahmeda al-Fostata. Jestem
nawet pewien, że go odkrył, ponieważ pokazał pani ten sztylet, który
stamtąd pochodził. Cóż za zniewaga! Pani, specjalistka w tej
dziedzinie, uprzedzona, a nawet przyćmiona przez młodego i błyskotli-
wego egiptologa! Langton nie dość, że chciał panią zwolnić, to jeszcze
pokonał panią na jej własnym terenie... A to już było za wiele. Pani
„zabiła” już wielu obiecujących naukowców, łamiąc ich kariery, ale
tym razem poszła pani o wiele dalej, niszcząc ludzkie życie.
Komisarz Abdel-Atif osłupiał. Jak francuska egiptolog mogła się
posunąć aż do morderstwa?
Albertine Abletout mimo rozdrażnienia zdołała zachować pozory
spokoju.
- Jeśli to, co pan mówi, jest prawdą, niech pan to udowodni,
milordzie.
- Zgubiła panią Agata Christie. Howard Langton wezwał panią,
podobnie jak pozostałych, do Starej Katarakty, ale to pani
zaproponowała mu spotkanie w apartamencie pisarki z mocnym
postanowieniem wyduszenia z niego całej prawdy na temat jego
poszukiwań archeologicznych. Czy zaplanowała pani morderstwo?
Prawdopodobnie tak, ale Langton dostarczył pani wymarzoną okazję,
pokazując sztylet i dając pewność, że popełnia pani morderstwo
doskonałe, które przypisano by profesjonalnemu złodziejowi, Abd el-
Mosulowi. Dwa szczegóły zdradzają pani uwielbienie dla Agaty
Christie: podobnie jak ona, ubiera się pani na fioletowo, a pani
ulubionym deserem jest tarta jabłkowa ze śmietaną, nawet w Egipcie.
Ale popełniła pani dwa błędy. Po pierwsze: podrzuciła pani Domenice
Strauss powieść Agaty Christie i wskazała nam pani trop w postaci
wiadomości pisanej po angielsku, obciążającej pani niemiecką
koleżankę. Tylko że panna Strauss nie czyta powieści tego typu, a pani
o tym nie wiedziała. Drugi błąd: wymyślenie mężczyzny uzbrojonego
w strzelbę, który miał na panią napaść w nocy. De facto, chodziło o
zjawę, która straszyła Agatę Christie, grożąc jej w snach. W gruncie
rzeczy padła pani, jak pani literacki model, ofiarą przekleństwa
Echnatona. Agata Christie tak bardzo się nim interesowała, że
poświęciła mu sztukę teatralną, która zrobiła klapę; ten faraon pani
również nie przyniósł szczęścia.
- Pan się myli... Nie zamordowałam Howarda Langtona!
- Rzeczywiście, nie pani trzymała sztylet. Ponieważ zadbała pani o
to, żeby był z panią Villabert Glotoni, który tak nienawidził Langtona,
jak uwielbiał panią. To na pani rozkaz Glotoni śledził nas w Tall-al-
Amarinie, żeby zobaczyć, czy znajdziemy ten grób.
Lord Percival utkwił wzrok w oczach wyraźnie przerażonego
Villaberta Glotoniego.
- Howard Langton wiedział, kim pan jest i trzymał się od pana z
daleka. To pan jest autorem pracy o uchebti, magicznych figurkach
pracujących zamiast zmarłego w zaświatach, o czym jest mowa w
rozdziale szóstym Księgi zmarłych. Howard Langton dokładnie
przestudiował ten tekst, aby wykazać pańską niekompetencję i dorzucił
wykrzyknik: „Uwaga!”. Niestety, nie był dość czujny... Ale czy mógł
przypuszczać, że ugodzi go pan w plecy starożytnym sztyletem, który
przed chwilą powierzył pani Abletout, aby stwierdziła jego autentycz-
ność.
Wielka kwadratowa głowa Villaberta Glotoniego nie przestawała się
kiwać.
- Pan... pan nie ma prawa mnie oskarżać!
- Po naszym pierwszym spotkaniu - ciągnął lord Percival -
wystraszył się pan, więc postanowił pan mnie poważnie ostrzec,
posyłając strzałę, która miała mnie zranić i przekonać, że zostałem
otruty. Doktor Qerry zdradził mi, że zbiera pan afrykańskie sztylety i
strzały, a pan okazał tupet - lub głupotę - by pokazać mi to na targu w
Asuanie. Z wrodzoną próżnością sądził pan, że się przestraszę i porzucę
śledztwo.
Glotoni był blady.
Wzrok Percivala ciął jak brzytwa.
- Posłuszny swojej szefowej, po zamordowaniu Langtona, pan,
miłośnik wyrobów egzotycznych, które kupuje pan na targu, nasączył
pan perfumami kołnierz koszuli pańskiej ofiary, aby obciążyć
Domenikę Strauss, specjalistkę od egipskich wonności. Brudna
sztuczka, która pana zdradziła, ponieważ znaleźliśmy ślady pańskich
perfum różanych na kołnierzu koszuli.
Nozdrza Francuza rozszerzyły się i wymierzył palec wskazujący w
Albertine Abletout.
- To ona wszystko zorganizowała, ona kazała mi zabić Langtona,
ona...
Egiptolog w fioletowym kostiumie spoliczkowała Glotoniego i z
zaskakującą żwawością usiłowała uciec.
Ale odbiła się od nubijskiego giganta Abu, monumentalnego jak
starożytny egipski kolos.
EPILOG
Lord Percival spędził cudowny dzień. Domenica Strauss pokazała
mu wszystkie asuańskie grobowce znajdujące się na zachodnim brzegu,
tłumacząc teksty hieroglifów, przypominających niezwykłe losy
odkrywców Dalekiego Południa, których duch żył w tych miejscach
wiecznego spoczynku. Angus Dodson, zmęczony upałem, z coraz
większym trudem nadążał za arystokratą.
Kiedy promienie zachodzącego słońca zmusiły egiptolog do
przerwania, nadinspektor przysiadł na murku, marząc o wilgotnym
bruku brytyjskiej stolicy i o kwarcie mocnego piwa w tradycyjnym
pubie.
- Jak pani dziękować? - zapytał Szkot. - Z takim talentem ożywiła
pani ten cudowny świat!
- A pan, milordzie, rozwiązał tyle zagadek.. Czy nie odkryłby pan
grobu, który spowodował tyle nieszczęść?
- Dokona tego tylko doświadczony archeolog. Poza tym nie trzeba
wszystkiego odkrywać... Czy mumie nie zasługują na to, żeby
spoczywać w pokoju?
- To niezbyt naukowe podejście!
- Pozwoli pani, że będę jej życzył długiego pobytu w Egipcie i
przeżycia tu samych szczęśliwych chwil.
Wzruszona Domenika Strauss uśmiechnęła się.
- Egipt to tajemniczy kraj, milordzie, ale w końcu dowiadujemy się
wszystkiego. Dlatego dowiedziałam się, że ofiarował pan sporą sumę
pieniędzy Abu, by mógł wspomóc w trudnościach swoich nubijskich
braci. On jest zbyt dumny, żeby panu podziękować. Za to ja...
- Po co bogactwo, jeśli nie dawałoby odrobiny szczęścia?
- Ponieważ jutro będzie pan już w Szkocji, pozwolę panu cieszyć się
ostatnim zachodem słońca nad Nilem.
W feluce, która wiozła lorda Percivala i Angusa Dodsona do Starej
Katarakty, nadinspektor odważył się zadać dwa pytania, które paliły
mu usta.
- Te ślady perfum Glotoniego na kołnierzu koszuli ofiary... Czy
powiedział panu o tym medyk sądowy, czy też komisarz Abdel-Atif?
- Ani jeden, ani drugi, drogi Dodsonie, ale czy to nie było
oczywiste? Gdyby miał pan do dyspozycji laboratorium Scotland
Yardu, dostarczono by panu ten dowód natychmiast. Miałem więc
wrażenie, że korzystam z pańskiej gwarancji moralnej.
Jak obawiał się Angus Dodson, Szkot nie przejął się ścisłą
procedurą.
W Londynie nadinspektor wystąpiłby, przynajmniej dla formy, z
gwałtownym protestem, ale tutaj... I jeszcze jedno prześladujące go
pytanie:
- Proszę mi powiedzieć, milordzie... Jaki jest pański sekretny sposób
na upał? Nawet kiedy wspinaliśmy się po stromych zboczach, na
pańskim czole nie było ani kropelki potu!
- Tajemnica tkwi w kapeluszu - wyznał Szkot. - Zawdzięczam ten
wynalazek jednemu z moich przodków, który badał Afrykę, a nie znosił
upałów.
Z przodu kapelusza z szerokim rondem był zainstalowany
miniaturowy, bezszelestny wiatraczek, który bezustannie chłodził czoło
szczęśliwego właściciela.
Słońce gasło za górą na zachodzie, aby przygotować swoje
zmartwychwstanie, a nad Asuanem zapadała spokojna noc. Bogini
nieba już nie zwlekała z przemianą duszy Howarda Langtona w
światło.