Jo Leigh
Zapach kobiety
Rozdział pierwszy
Teraz już będzie mądrzejsza. Nowa para butów to
tylko chwilowe ukojenie. Poprawi jej humor na ile? na
godzinę? dwie? Potem znów ogarnie ją przygnębienie.
Susan Carrington oderwała wzrok od wystawowej
szyby i zmusiła się do odejścia od butiku. Przecież nie będą
nią rządzić jakieś buty! Nawet jeśli to różowe, niebotycz-
nie wysokie szpilki od samego Jimmy’ego Choo po
okazyjnej cenie. Nawet jeśli wyglądałyby zabójczo z jej
satynowym żakietem od Dolce & Gabbany.
Nie. Miała przecież wystarczająco dużo butów.
Roześmiała się w duchu. Jakby kobieta kiedykolwiek
mogła powiedzieć, że ma dość butów! Tyle że buty nie
mogą dać nic ponad radość ich posiadania, katusze nosze-
nia i zazdrosne spojrzenia innych kobiet. Nie zagłuszą
w niej tęsknoty, by życie zmieniło swój bieg. Nadziei, że
gdzieś tam – a mówiąc ,,gdzieś tam’’ miała na myśli
Manhattan, nie cały ziemski glob – istniał idealny, stwo-
rzony dla niej mężczyzna. Bratnia dusza... Druga połówka
jabłka...
Susan od dłuższego czasu nie spotykała się z żadnym
mężczyzną i jej ciało zaczynało się buntować. Przez cały
tydzień była niespokojna i nerwowa. Zaczynała popadać
w desperację. Bardzo chciała... czegoś innego. Żądzy,
emocji, ryzyka. Buty tego nie zastąpią. Susan pragnęła
mężczyzny. Sympatycznego, silnego faceta z krwi i kości.
Kogoś inteligentnego i z wyobraźnią. A czyż nie byłoby
wspaniale, gdyby ten przyprawiający o dreszcz emocji
mężczyzna okazał się także bratnią duszą? Chociaż to
raczej nieprawdopodobne. Ale przecież zawsze można
pomarzyć, prawda?
Teraz, gdy wędrowała Piątą Aleją, puściła wodze
fantazji. Przed oczami stanął jej obraz takiego ideału.
Wyłowi ją wzrokiem z tłumu gości zebranych na
przyjęciu. Będzie wysoki – co najmniej metr osiem-
dziesiąt pięć wzrostu wobec jej metra siedemdziesięciu
pięciu. Ciemnowłosy. Nie, nie uważała, że blondyni są
mniej pociągający, ale podobały jej się kontrasty. Para
– blondynka i blondyn – nadto przypominałaby Barbie
i Kena.
Jej mężczyzna powinien być przystojny, ale nie pięk-
ny. O ostrych, trochę nieregularnych rysach, za to o znie-
walającym uśmiechu. Musi mieć pełne wyrazu oczy, duże
dłonie i stopy. I chociaż dobrze znała tę śpiewkę, że
rozmiar to nie wszystko, chciałaby, żeby gdzie indziej też
był hojnie wyposażony przez naturę. Bo czemu nie?
Ostatecznie, to mężczyzna jej marzeń, więc może przy-
ozdabiać go jak zechce.
Przeszła na drugą stronę ulicy, jak zwykle zaskoczona
tłumami przechodniów. Był poniedziałek, święta, dzięki
Bogu, już się skończyły, a tymczasem o pierwszej po
południu ludzi było tyle samo, co w godzinach szczytu.
Prawdę powiedziawszy, Susan nie miała nic przeciwko
temu. Kochała rytm ulic Manhattanu, przyspieszony puls
tego miasta. Żadne inne miejsce na świecie nie tętniło tak
życiem. Nawet w dni takie jak ten – gdy zalegający przy
krawężniku śnieg zmieniał się w szarą, ohydną breję,
a taksówkarze cisnęli na klaksony z uporem godnym
lepszej sprawy – czuła się tu jak w domu.
Przed witryną księgarni gwałtownie zwolniła kroku.
Przyglądała się okładkom najnowszych bestsellerów, mar-
szcząc przy tym brwi, gdyż na pierwszy rzut oka nie
dostrzegła nic pociągającego. Oznaczało to, że będzie
musiała wejść do środka. Próbowała przypomnieć sobie,
kiedy ostatni raz przechodziła obok księgarni i oparła się
pokusie, by wstąpić. Na darmo. Zawsze ulegała impulsowi.
W drzwiach zatrzymała się z wrażenia, słysząc do-
pływającą z wnętrza muzykę. Przecież znała ten utwór.
Zamknęła oczy i wsłuchiwała się w dźwięki orkiestry
symfonicznej, próbując wydobyć z pamięci tytuł suity.
– ,,Szeherezada’’ – wypowiedziała na głos, niezwykle
z siebie zadowolona.
Tak jest. Żałowała, że w tym momencie nie ma przy
niej nikogo z ich paczki. Chociaż szczerze wątpiła, by
ktokolwiek, poza Peterem, znał ten utwór, nie wspomina-
jąc już o kompozytorze.
Po chwili otworzyła oczy i pochwyciła wlepiony w nią
wzrok młodego mężczyzny. Zaczerwienił się i umknął
spojrzeniem. Susan niemal natychmiast wyrzuciła ten
incydent z pamięci. To zdarzało się tak często: wybału-
szone oczy, rozwarte usta. Dawno temu czuła się z tym
wspaniale, ale po jakimś czasie zrozumiała, że pożądliwe
spojrzenia nie mają nic wspólnego z nią jako osobą,
a jedynie z jej ciałem: włosami, biustem, smukłą sylwetką,
rysami twarzy. Nic z tego nie było jej zasługą. Po prostu
wygrała los szczęścia na wielkiej genetycznej loterii, ale,
do cholery, jej wygląd zewnętrzny to nie wszystko.
Przynajmniej taką miała nadzieję.
Susan ruszyła wzdłuż regałów wypełnionych książ-
kami, zastanawiając się jednocześnie, czy zdoła ominąć
szerokim łukiem dział poradników. Teraz potrzebowała
fikcji, a nie grzebania w uczuciach czy duszy.
Muzyka wypełniała powietrze i Susan pomyślała
o Szeherezadzie – kobiecie, która ocaliła życie, snując
opowieści tysiąca i jednej nocy: Ali Baba i czterdziestu
rozbójników, Sindbad, Aladyn i jego cudowna lampa...
Wiedziała dokładnie, o co poprosiłaby potężnego dżi-
na. Pragnęła miłości. Prawdziwej, szczerej, takiej na
zawsze.
Niestety, jedynie cudowna lampa mogłaby zapewnić
spełnienie tego marzenia. Susan zdecydowanie nie miała
szczęścia w miłości. Jej jedyny poważny związek okazał
się tragiczną pomyłką, gdy odkryła, że mężczyzna, które-
mu oddała serce i duszę, wcale nie był nią zainteresowany.
Lubił jedynie niektóre części jej ciała i jej pieniądze.
W zasadzie – głównie jej pieniądze.
Wzdychając głęboko, zaczęła przeglądać książki, ale
szybko je odłożyła, gdy spostrzegła, że nie jest w stanie się
skoncentrować. Fatalnie.
Nigdy się aż tak nie rozklejała, ale, do diabła, poranne
spotkanie z Katy i Lee dało jej wiele do myślenia. Obie
lamentowały nad swoim samopoczuciem i wyglądem,
chciały, żeby wreszcie nadeszło rozwiązanie, opowiadały
o udrękach zaawansowanej ciąży. Susan śmiała się i wy-
dawała współczujące pomruki, ale w rzeczywistości zże-
rała ją zazdrość, jedzenie nabierało smaku cementu, a do
tego odezwało się w niej poczucie winy.
Kochała Katy i Lee, uwielbiała ich mężów, Bena
i Trevora. Razem z Peterem byli jej najbliższymi przyja-
ciółmi. W zasadzie drugą rodziną. Spotkali się wszyscy
w college’u i nigdy nie stracili ze sobą kontaktu. Wciąż
trzymali się razem, rozumieli w pół słowa, wspólnie
przeżywali problemy w pracy, zawirowania w miłości,
zawiedzione nadzieje.
Jednakże od chwili, gdy obie przyjaciółki zaszły w cią-
żę, Susan poczuła się wyobcowana. Starała się jak mogła,
by tego nie okazywać, ale one jakoś to odkryły. Miała
wrażenie, że przestała do nich pasować, stała się piątym
kołem u wozu, i nienawidziła tego uczucia.
Nagle zapragnęła, by w jej ciele także rozwijało się
dziecko. Chciała męża, który kochałby ją za to, jaka jest
naprawdę. Dlatego zamiast polować na piękne opowieści,
powinna poszukać cudownej lampy. I modlić się, by
zamieszkiwał w niej wszechmocny dżin. Biorąc pod
uwagę jej szczęście do mężczyzn, wyjątkową umiejętność
wynajdowania zachłannych na kasę dupków, magia była
jej jedyną nadzieją.
Doktor David Levinson wpatrywał się bezradnie
w szale i apaszki rozłożone na półkach. Powinien przemy-
śleć gruntownie całą sprawę, zanim wszedł do tego
niewielkiego butiku. Przecież nie miał bladego pojęcia
o kobiecej garderobie. Jego sekretarka przysięgała, że
David zaskarbi sobie szczególne względy swojej siostry,
gdy na urodziny podaruje jej apaszkę lub szal, a tym-
czasem niewykluczone, że kilka płyt CD czy DVD równie
dobrze załatwiłoby sprawę.
Przeszedł w głąb sklepu, uniósł jedwabną chustkę
i rozłożył, taksując wzrokiem skomplikowany wzór. Zbyt
przeładowany dla Karen. Rzucił okiem na metkę z ceną,
po czym szybko złożył apaszkę i odłożył na półkę.
Osiemset dolarów? Za kawałek jedwabiu? Jeeezu! Nigdy
nie przyszłoby mu coś podobnego do głowy.
Jego mała siostrzyczka oczywiście warta była tych
pieniędzy, ale, na Boga, osiemset dolców za takie nic?
Podszedł do następnej półki. Paszmina. W życiu nie
słyszał podobnej nazwy. Szale były gęsto tkane i niewia-
rygodnie miękkie. Obok leżały tak samo wyeksponowane
szale z kaszmiru. Nie bardzo widział różnicę pomiędzy
jednymi a drugimi, tyle, że te z paszminy były o wiele
droższe.
– Proszę zamknąć oczy.
David aż podskoczył na dźwięk głosu dobiegającego
zza pleców. Już miał się odwrócić, ale dłoń położona na
ramieniu wyraźnie go powstrzymała.
– Śmiało. Niech pan zamknie oczy.
Głos był równie miękki jak kaszmir. Równie zmys-
łowy jak jedwab. Ale żeby od razu miał mu się poddawać?
– Wszystko w porządku – usłyszał szept, tym razem
tak bliski, że aż poczuł ciepły oddech na szyi.
Posłusznie wypełnił polecenie, a świadomość, że pod-
daje się życzeniom kobiety, której nie znał i której intencji
nie rozumiał, stała się nagle równie podniecająca, jak
dobiegający go jej zapach. Poczuł, że kobieta wychodzi
zza jego pleców i jedynie wysiłkiem woli zmusił się do
zaciśnięcia powiek. Była wysoka, co do tego nie miał
wątpliwości, bowiem jej oddech...
Coś zaczęło muskać jego policzek. Aż podskoczył, ale
i tym razem dłoń na ramieniu powstrzymała go od
jakiejkolwiek gwałtowniejszej reakcji.
– Proszę wyłączyć umysł. Nie analizować. Po prostu
zdać się na zmysły – wyszeptała nieznajoma.
Tkanina pieściła jego lewy policzek – delikatna, miękka,
aksamitna niczym skóra na wewnętrznej stronie kobiecych
ud. Chwilę później pieszczota została przerwana i gdy już
miał zaprotestować, coś nieco innego dotknęło jego prawe-
go policzka. Coś chłodniejszego. Odrobinę grubszego.
Gdy tkanina przesuwała się po jego twarzy, David
uświadomił sobie, że to niezwykłe doświadczenie wywie-
ra silny wpływ na zupełnie inną część jego ciała. Do
diabła, podniecił się! Nie była to może erekcja grożąca
kalectwem lub śmiercią, ale z sekundy na sekundę czuł się
coraz bardziej nieswojo, uwodzony tajemniczością stoją-
cej przed nim kobiety i dotykiem miękkiej wełny.
W końcu tkanina została odsunięta od jego policzka.
Zawahał się, niepewny, czy nie czekają go dalsze zmys-
łowe doznania.
– Teraz może pan już otworzyć oczy.
Znowu posłusznie podporządkował się poleceniu. Sta-
ła tuż przed nim, uśmiechając się nieśmiało idealnie
wykrojonymi ustami. Miał rację, była wysoka, ale wyob-
raźnia nie przygotowała go na ten widok: jasna blondyn-
ka, z burzą włosów przytrzymywanych szylkretową
spinką, wielkie, błękitne oczy pod elegancko wygiętymi
łukami brwi, oszałamiająca piękność.
– Co było przyjemniejsze?
Zbity z tropu, zamrugał gwałtowanie oczami.
– Dotyk na lewym czy na prawym policzku?
– Ach!
Uśmiechnęła się szerzej, pokazując rząd śnieżnobia-
łych, równych zębów.
– Na lewym – odparł.
– Paszmina – oznajmiła kobieta. – Wełna pochodząca
z Nepalu, z sierści himalajskich kóz. Delikatniejsza od
kaszmiru. A to – uniosła czarny szal – mieszanka: 80%
paszminy i 20% kaszmiru.
– Ach tak.
Spojrzenie kobiety powędrowało ku jego lewej dłoni,
po czym znów ku jego twarzy.
– Niespodzianka dla żony?
– Dla siostry.
– Wyjątkowo piękny prezent.
– To dobry dzieciak.
Kobieta pokiwała leniwie głową, ani przez chwilę nie
przestając spoglądać mu w oczy. To było wyzywająco
erotyczne. Jej intencje nie pozostawiały cienia wątpliwo-
ści. Doskonale wiedziała, jak działa na niego jej spojrzenie.
– No więc?
– Słucham?
Uniosła lewą dłoń z jednym szalem, po czym prawą
z drugim:
– Paszmina czy kaszmir?
– Robi to pani po mistrzowsku.
– Co?
– Wykonuje swoją pracę. Zapewne jest pani na pro-
cencie od sprzedaży.
– Ja tu nie pracuję.
Ponownie go zaskoczyła, choć doprawdy niewiele już
było w stanie go zaskoczyć. Gdy ktoś jest psychiatrą
w Nowym Jorku, przestaje dziwić się światu.
– A to o himalajskich kozach?
Znowu wybuchnęła śmiechem, podgrzewając atmo-
sferę. Z rozmysłem? Niewątpliwie.
– Jestem istną skarbnicą nic nieznaczących szczegó-
łów – odparła. – Niemniej do prawdziwej wiedzy ma się to
mniej więcej tak, jak cebula do martini.
David wyciągnął dłoń i wyjął z jej ręki szal z pasz-
miny. Przy okazji musnął palcami jej palce. To był błąd.
Poczuł, że rozpieranie w spodniach zaczyna katastrofal-
nie przybierać na sile. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz
zdarzyło mu się coś podobnego. W college’u? Najpraw-
dopodobniej. Nie oznacza to, że później nie podniecały
go różne kobiety. Ale nigdy tak niepohamowanie, tak
gwałtownie.
Udrapował na ręku szal, by ukryć rozmiary erekcji.
Zapewne miała świadomość, że go podnieca. Ale przecież
nie musiała wiedzieć, jak bardzo.
– Odnoszę wrażenie, że ta wiedza jest bardzo rozległa,
pani...
Otwarła usta, by odpowiedzieć, jednak coś ją po-
wstrzymało. Wyzywająco przyglądała mu się przez długą,
wywołującą zmieszanie, chwilę. A potem znów się uś-
miechnęła. Tyle że tym razem w jej uśmiechu było coś
jawnie szelmowskiego.
– Szeherezado.
– Pani żartuje.
– Ależ skąd.
– Mam uwierzyć, że naprawdę ma pani na imię
Szeherezada?
Nieznacznie wzruszyła ramionami i wówczas jego
uwagę przykuł jej szal. Zauważył go dopiero w tej chwili.
Był elegancki, ciemnoszary i teraz nawet bez dotykania
wiedział, że to paszmina. Ta kobieta wymagała dla siebie
wszystkiego, co najlepsze.
– W takim razie kim ja miałbym być? Sindbadem?
Aladynem?
Postąpiła krok w jego stronę, co całkiem mu od-
powiadało, tyle że nagle zaczął cierpieć na zaburzenia
w oddychaniu.
– A kim chciałby pan być?
– W tej chwili nie zamieniłbym się z żadnym człowie-
kiem na świecie.
– Świetna odpowiedź.
– A więc, jak zwracają się do pani znajomi? Sher?
– Nie. Ale pan może mnie tak nazywać.
Już zamierzał to skomentować, gdy nagle poczuł dotyk
palca na ustach. Był to niewypowiedzianie intymny gest.
Gest kochanki, a nie nieznajomej, przedstawiającej się
fałszywym imieniem, kobiety tak urzekająco pięknej, że
aż czuło się ostre kłucie w sercu.
Pochyliła się ku niemu – teraz jej wargi niemal dotyka-
ły jego ucha – i znów wyraźnie poczuł ciepło jej oddechu.
– Może omówimy to dokładniej w środę, w barze
hotelu Versailles, o ósmej wieczorem – wyszeptała, po
czym zrobiła coś nieprawdopodobnego. Skubnęła zębami
płatek jego ucha. Trwało to zaledwie sekundę, ale nic
równie erotycznego nigdy wcześniej go nie spotkało.
Zanim pozbierał się na tyle, by złapać oddech, kobieta
odeszła. Gdy się odwrócił, zdołał tylko ujrzeć jej plecy
w drzwiach butiku.
Co do diabła? Czy to zdarzyło się naprawdę?
W środy zawsze jadał kolację ze swoimi najbliższymi
przyjaciółmi, Charleyem i Jane. Kolacja w tym gronie była
najjaśniejszym punktem każdego tygodnia. Jeszcze nigdy
z niej nie zrezygnował.
Pogładził palcami miękki szal.
Cóż, Charley i Jane na pewno jakoś przeżyją jego
nieobecność.
Kilka przecznic od butiku Susan wśliznęła się do
kawiarni i usiadła w pustej loży. Jej puls galopował
w zawrotnym tempie, a stężenie adrenaliny doszło do
poziomu zdolnego pobudzić do życia od lat wyczerpaną
baterię. Co, do cholery, najlepszego zrobiła?
To prawda, był przystojny. Ale na Manhattanie przy-
stojnych mężczyzn można znaleźć na pęczki. Nie uspra-
wiedliwia to więc jej karygodnego zachowania. No dob-
rze, jego dolna warga – cudownie pełna, idealna w rysun-
ku, stworzona do całowania. I te oczy – orzechowe,
z zielonymi cętkami, zmysłowe, mądre. A na dodatek
– piękne, smukłe dłonie...
Czy to przypadkiem nie ona sama wściekała się, że
mężczyźni zwracali uwagę jedynie na jej wygląd? Że dla
nich była jedynie ciałem? A teraz zaczepiała obcego
mężczyznę tylko dlatego że był fizycznie atrakcyjny?!
Nie. Nieprawda. Fakt, że jego wygląd zapierał dech
w piersiach, był jedynie dodatkowym walorem, ale nie
motywem jej zachowania. Nie umiała określić, co dokład-
nie nią powodowało, nie potrafiła wyrazić tego słowami.
Bo to było szczególne uczucie. Wewnętrzny przymus.
Gdy tylko go ujrzała, poczuła... coś niesamowitego.
Do stolika, skrzypiąc obcasami, podeszła kelnerka
i przyjęła zamówienie na kawę i precla. Susan wyjęła
z torebki komórkę i nacisnęła guzik szybkiego wybierania.
– Halo?
– Lee? To ja.
– Witaj!
Susan już otworzyła usta, by opowiedzieć przyjaciółce
o tym, co zrobiła, ale nagle poczuła, że nie może wydusić
z siebie słowa.
– Susan?
Czemu się wahała? Do tej pory zwierzała się przyjacio-
łom ze wszystkiego. Nigdy nie pomijała najdrobniejszych
szczegółów. O co więc chodziło? Cała ta historia robiła się
coraz bardziej idiotyczna.
– Susan? Wszystko w porządku?
Niepokój w głosie Lee wyrwał ją z chwilowego otępie-
nia.
– Tak, tak. W porządku. Po prostu coś mnie roz-
proszyło. Jak się czujesz?
– Jak wieloryb.
– To stan przejściowy. Wkrótce minie.
Lee westchnęła teatralnie:
– Doprawdy? Kiedy?
– Za niecałe dwa miesiące.
– Susan, co się dzieje? Wydajesz się nieswoja.
– Zrezygnowałam z pary sandałów Jimmy’ego Choo.
Nawet ich nie przymierzyłam.
– Aaa, teraz pojmuję. To bardzo dzielnie z twojej
strony. Musiałaś poczuć się silna jak lwica.
– Jak lwica? Nonsens. Były dokładnie w takim kolo-
rze, jak mój satynowy żakiet z baskinką.
– Jeżeli aż tak to przeżywasz, wróć po nie.
– Nie, nie. Będę nieugięta.
– Brawo!
W tym momencie nadeszła kelnerka i napełniła filiżan-
kę kawą.
– Właśnie pojawiło się moje zamówienie. Zadzwonię
później.
– Pa, pa.
Susan rozłączyła się, po czym przez chwilę ze zdumie-
niem wpatrywała w telefon. Niesłychane. Do tej pory
nigdy nie stosowała wykrętów, by przerwać rozmowę
z Lee czy kimkolwiek z przyjaciół. A to wszystko przez
mężczyznę w płaszczu z wielbłądziej wełny – po prostu
nie mogła przestać o nim myśleć.
Wysoki, smukły, szeroki w ramionach. Gęste, brązowe
włosy, w które pragnęła wsunąć palce. Susan uniosła
filiżankę, by po chwili nieomal opluć obrus kawą.
Boże! Skubnęła zębami jego ucho!
Ucho nieznajomego! Nie kochanka. Nawet nie przyja-
ciela. Naprawdę chwyciła zębami płatek jego ucha! Mu-
siał pomyśleć, że jest wariatką. Albo dziwką. Na dodatek
zaprosiła go na randkę. W gruncie rzeczy podała mu się na
talerzu. To idiotyczne. W żadnym razie nie pójdzie
w środę do Versailles. Zbyt często myliła seks z miłością
– w rezultacie zaczynała ufać jakiemuś sukinsynowi, by
na końcu wylądować ze złamanym sercem. Jej dotych-
czasowe, beznadziejne doświadczenia stanowiły wystar-
czający powód, by nie dać się wciągnąć w podobną
zabawę.
Może rabował banki. Może był szpiegiem albo – co
gorsza – dilerem samochodowym.
Uśmiechnęła się, gdy przypomniała sobie, jakie podała
mu imię. Szeherezada. To z powodu tych egzotycznych
szali i muzyki z księgarni. Drobny wybryk. Niewinny
kaprys. Czy tylko?
Czy Larry goniłby za nią równie uparcie, gdyby nie
wiedział, że ona to Susan Carrington, dziedziczka fortuny
Carringtonów? Chyba nie. Z całą pewnością nie.
Jej dziedzictwo było gwoździem do trumny każdego
związku, w jaki się angażowała od czasu ukończenia
college’u. Nawet gdy spotykała się z mężczyznami posia-
dającymi własny majątek, wcześniej czy później pienią-
dze zaczynały stanowić problem.
Susan unikała tak zwanych wyższych sfer jak ognia.
Wszyscy jej bliscy przyjaciele byli normalnymi ludźmi.
Nikt z nich nie należał do milionerów. Dla niej to nie
miało znaczenia. Co jednak nie zmieniało faktu, że gdy
tylko jakiś mężczyzna spoza ich paczki poznawał jej
nazwisko, natychmiast zaczynała się gra. Każdy z nich
usiłował za wszelką cenę ją olśnić. Ostentacyjnie za-
chowywał się tak, jakby jej fortuna nie miała żadnego
znaczenia, co jedynie oznaczało, że miała ogromne zna-
czenie. I wcześniej czy później w ich umysłach wirowały
jedynie symbole dolarów, przesłaniając im wszystko
i wszystkich wokół, łącznie z nią samą.
A najgorsze, że tak naprawdę nie miała prawa narze-
kać. Miała przecież wszystko – stanowiła ucieleśnienie
amerykańskiego marzenia, należała do wpływowych krę-
gów. Tyle że właśnie z tego powodu czuła się inna,
wyobcowana. Jedynie w towarzystwie swoich najbliż-
szych przyjaciół miała poczucie bezpieczeństwa. Dzięki
Bogu, że spotkała ich w życiu i wciąż miała przy sobie.
Problem jednak w tym, że Ben był żonaty z Katy,
Trevor z Lee, zaś Peter był gejem. W tym gronie nie miała
więc szans na zbudowanie własnego, szczęśliwego związ-
ku. Oczywiście, przyjaciele próbowali ją umawiać na
randki. Nie ustawali w wysiłkach. W szczególności Katy
i Ben uwielbiali zabawiać się w swaty. Jednak, jak dotąd,
żaden z kandydatów nie przypadł jej do serca.
Miała dwadzieścia siedem lat i właściwie żadnych
widoków na szczęście. Mogła do upadłego biegać po
sklepach i skupować sandały Jimmy’ego Choo, jej świat
i tak kręcił się wokół pieniędzy – ich wydawania, posiada-
nia, przeklinania.
Lee spytała ją kiedyś, czemu – jeżeli pieniądze są dla
niej źródłem takich katuszy – nie rozda całej swojej
fortuny potrzebującym. W odpowiedzi Susan rzuciła
jakąś błyskotliwą uwagę, po czym szybko zmieniła temat.
Bo tak naprawdę pieniądze były jej przekleństwem, ale
i błogosławieństwem zarazem. Nie wiedziała, kim by się
stała, gdyby zniknęły. Brak pieniędzy szczerze ją przera-
żał.
Gwałtownie uniosła głowę. Najwyższy czas wyjść
z tego dołka i skończyć z użalaniem się nad sobą.
Jakkolwiek patrzeć – była piękna i bajecznie bogata. No
właśnie. A przecież bogaci ludzie także zakładali rodziny.
Żenili się, mieli dzieci... jak wszyscy inni śmiertelnicy.
Próbowała wywołać z pamięci udane małżeństwa
bogatych znajomych... Na pewno musi być wśród nich
przynajmniej jedna szczęśliwa para. Kelnerka przyniosła
zamówionego precla. Susan zdążyła go zjeść i wysączyć
kolejną filiżankę kawy, jednak wciąż nie przychodziło jej
do głowy żadne bogate małżeństwo pławiące się w błogim
szczęściu. Te związki przypominały raczej korporacyjne
fuzje. Do tego niemal bez wyjątku zakrawały na kazirodz-
two, bowiem wszyscy pochodzili z jednego, ograniczone-
go liczebnie kręgu.
Tymczasem mężczyzna z butiku należał do innego
świata i to ją zachwycało. Nie miał pojęcia, kim była, i to
zachwycało ją jeszcze bardziej.
Susan uśmiechnęła się szeroko. Kto powiedział, że
kiedykolwiek będzie się musiał dowiedzieć, kim ona jest
naprawdę? Czemu nie miałaby pozostać Szeherezadą,
przynajmniej na tę jedną noc? Może, podobnie jak kobieta
z arabskich nocy, zdoła oczarować go jakąś magiczną
opowieścią.
Tylko że on może się nie zjawić. Najprawdopodobniej
uznał ją za pomyloną.
Rozdział drugi
– Phyllis, kogo mamy na dzisiaj? – zapytał David
radośnie we wtorkowy poranek.
Odstawił teczkę pod biurko, po czym zwrócił się ku
swej sekretarce. Pracowała dla niego od czterech lat,
prowadziła gabinet z niezwykłą dozą zdrowego rozsądku,
wykazując przy tym wspaniałe poczucie humoru. Była
też wzorem dyskrecji, co miało kluczowe znaczenie
w przypadku jego pacjentów.
– Pan Travolta odłożył spotkanie na dwa tygodnie.
Musi lecieć do Kalifornii. O jedenastej przychodzi pan
Broderick, o pierwszej je pan lunch z siostrą, a na trzecią
umówiony jest pan Warren.
– Świetnie. Daj mi pół godziny czasu, a potem podyk-
tuję ci kilka listów.
– Oczywiście. Czy mam podać kawę?
– Tak, poproszę.
Phyllis uśmiechnęła się i wyszła, a gdy tylko zamknęły
się za nią drzwi, David wystukał numer Charleya. Charley
miał wyłączoną komórkę, więc David zostawił mu wiado-
mość. Następnie próbował skontaktować się z Jane, ale
natknął się jedynie na automatyczną sekretarkę. Szczerze
mówiąc, odetchnął z ulgą. Dzięki temu nie musiał wymy-
ślać żadnych wykrętów na jutrzejszy wieczór. Oczami
duszy i tak widział wyraz twarzy Charleya na wieść, że
odwołuje ich uświęcone tradycją środowe spotkanie, po to
by się spotkać w hotelu z kobietą, o której nie wiedział nic
– nie znał nawet jej imienia.
Phyllis podała mu kawę, po czym cicho wyszła z gabi-
netu. Była dobrze po pięćdziesiątce, ale wyglądała o niebo
młodziej. Może z powodu rudych włosów luźno opadają-
cych na ramiona? A może z powodu wyjątkowego stylu
bycia? Zawsze była opanowana, ciepła i pogodna, pomi-
mo chaosu, nieuniknionego w przypadku takiego rodzaju
pacjentów.
David wciąż się dziwił, że przychodziło do niego tak
wiele sław. Wszystko zaczęło się od pewnej drugorzędnej
aktorki grającej w tasiemcowej operze mydlanej. Ona
właśnie poleciła Davida swojemu przyjacielowi, słyn-
nemu gwiazdorowi – i tak to się już potoczyło.
Oczywiście, David ani przez chwilę nie narzekał.
Fascynowało go zgłębianie problemów, jakie niosły ze
sobą sława i wielkie pieniądze. Jedynym minusem jego
pracy byli paparazzi. Bez przerwy czatowali na niego
przed budynkiem i usiłowali wydusić jakieś informacje.
Zaczepiali również Phyllis, ona jednak była mistrzynią
w ich zbywaniu.
Popijając kawę, obrócił się na fotelu w stronę okna.
Z jego usytuowanego na jednym z górnych pięter gabine-
tu rozciągał się oszałamiający widok. David zdał sobie
nagle sprawę, że nie pamięta, kiedy ostatni raz podziwiał
tę panoramę – tak bardzo od pewnego czasu był zajęty.
A tymczasem pokryty śniegiem park przypominał
bajkową, bożonarodzeniową pocztówkę. Styczeń to łas-
kawy miesiąc dla Nowego Jorku. W zimie miasto wy-
glądało czysto i niewinnie – prawdziwa uczta dla oka.
W marcu czar pryśnie – biel przejdzie w brudną szarość,
ale w tej chwili, z tej wysokości, magiczny widok zapierał
dech.
David powędrował wzrokiem w kierunku hotelu Ver-
sailles. Nigdy tam nie był, ale gdzieś czytał o tym miejscu:
niedawno otwarty, ekskluzywny hotel obsługujący głów-
nie gości z Europy. Czy doprawdy tam pójdzie spotkać się
z tajemniczą nieznajomą? A jeżeli to reporterka usiłująca
podstępem wyciągnąć od niego jakieś informacje na temat
któregoś z pacjentów?
Nie. To niemożliwe. Nikt nie mógł przecież wiedzieć,
że wejdzie do tego butiku, a ona była tam już przed nim.
Odruchowo jego dłoń powędrowała w stronę ucha.
David zaczął pocierać palcami płatek w miejscu, gdzie
nieznajoma skubnęła go zębami. To się nazywa zazna-
czyć swój ślad. Chociaż na uchu nie było żadnego znaku
– chwyciła go bardzo delikatnie – ten zdumiewający gest
nie pozwolił mu przez pół nocy zmrużyć oka. David
zamknął powieki, wywołując z pamięci obraz owej nie-
zwykłej kobiety.
Miała niebywałą klasę. Jej makijaż był subtelny, lecz
perfekcyjny. Miała idealnie zadbaną skórę. Diamenty
w jej uszach wyglądały na najprawdziwsze na świecie.
Ale bardziej niż strój zdradzał ją swoisty sposób bycia,
szczególna pewność siebie, niezachwiana śmiałość. Te
cechy sugerowały wychowanie i edukację idące zazwy-
czaj w parze z dorastaniem w rodzinie od pokoleń
związanej z władzą i pieniędzmi. David stykał się z podo-
bnymi ludźmi na tyle często, by bezbłędnie rozpoznawać
te oznaki.
Kilku jego pacjentów było w tym samym typie, jednak
– co do tego David nie miał wątpliwości – żaden z nich nie
grał w tej samej lidze co jego nieznajoma. On zresztą też
nie, jeśli już o tym mowa.
Nie miał prawa narzekać. Jego praktyka kwitła, pakie-
ty nabytych akcji wciąż procentowały, a do tego należał
do nielicznych szczęśliwców, których stać było na cał-
kiem luksusowe mieszkanie na Manhattanie.
Złapał się na tym, że znów pociera płatek ucha, ponownie
więc skierował swe myśli ku ,,Szeherezadzie’’. Idiotyczne, ale
jednocześnie intrygujące imię. Oczywiście, doskonale znał tę
opowieść. Córka wezyra, Szeherezada, miała zostać zgładzo-
na z rozkazu króla Szahrijara, zabijającego każdą kobietę po
pierwszej spędzonej z nią nocy. Ona jednak zdołała
oczarować okrutnego władcę baśniami, które przerywała
nad ranem w najciekawszym miejscu. Król, spragniony
dalszego ciągu, pozwalał jej żyć przez kolejny dzień.
Czy tak samo zamierza postąpić z nim tajemnicza
nieznajoma? Snuć dla niego opowieści? Trzymać go
w zawieszeniu? Spodobał mu się ten pomysł. Podniecał go
element zaskoczenia. Aż do wczoraj, do przygody w buti-
ku, nie zdawał sobie sprawy, jak bezbarwne i monotonne
stało się jego życie. Sher gwałtownie wyrwała go z bez-
piecznego kokonu.
Mimo że – gdy w końcu udało mu się zasnąć ostatniej
nocy – dręczyły go gorączkowe sny, od dawna nie czuł się
tak dobrze, jak dziś. Jutro wieczorem, o ósmej. Już nie
mógł się doczekać.
W żadnym razie nie zamierzała tam iść.
To było zupełne szaleństwo.
Pomijając już fakt, że on i tak na pewno się nie pojawi.
Susan wbijała wzrok w lustro, chociaż nie mogła
obejrzeć się zbyt dokładnie, bowiem jej twarz pokrywała
gruba warstwa zielonej, glinkowej maseczki. Wpatrywała
się jednak w swoje oczy. To podobno zwierciadła duszy,
czyż nie? Co więc usiłowała zakomunikować jej własna
dusza? Iść? Nie iść?
Szlag by to trafił! Z oczu nic nie mogła wyczytać.
Wyszła więc z łazienki i położyła się na łóżku. To jedyne
miejsce na ziemi, które działało na nią kojąco.
Tak. Dobrze wiedziała, że ma za dużo poduszek. I co
z tego? To ostatecznie było jej łóżko, więc mogła w nim
trzymać wszystko, na co miała ochotę.
Niespodziewanie popadła w przygnębienie, gdy zdała
sobie sprawę, że nikogo nie interesowało, ile poduszek
miała na łóżku. Larry nienawidził jej poduszek. Wciąż się
o nie kłócili, w zasadzie co wieczór. W końcu Susan dała za
wygraną i się ich pozbyła. Nie ocaliło to jednak jej
małżeństwa, bo już nic nie mogło go ocalić. Ani terapia
małżeńska, ani kompromisy z jej strony, ani zmiana
planów na przyszłość. Ten facet miał na celu tylko jedno
– wyciągnąć od niej wszystkie pieniądze. Co do centa.
Kropka. W tym związku nie było uczucia. Nigdy go nie
było – przynajmniej z jego strony.
Susan włączyła telewizor, by uciec od niewesołych
myśli. Pławienie się w smutku nie leżało w jej naturze. Nie
leżało w niej również popadanie w fatalizm. Była cynicz-
na i sarkastyczna, to prawda, ale nigdy ponura czy
płaczliwa.
Przebiegając po kanałach, trafiła na stary, czarno-biały
film z Bette Davis w roli głównej, ,,Now, Voyager’’. To był
jeden z jej ulubionych obrazów. Przepadała za momen-
tem, w którym Bette Davis z brzydkiego kaczątka przeis-
taczała się w pięknego łabędzia. Tym razem jednak,
patrząc na końcową scenę, w której Bette i Paul Henreid
mówili o nieodwzajemnionej miłości, potrząsnęła scep-
tycznie głową. Szczególnie zdenerwowała ją słynna, za-
mykająca film kwestia: ,,Och, Jerry, po co sięgać po
księżyc, gdy mamy gwiazdy’’.
– Nonsens – oświadczyła Susan w stronę ekranu.
– Oczywiście że zasługujesz na księżyc. – Po czym wtuliła
się głębiej w poduszki i dorzuciła: – Wszystkie zasługuje-
my na księżyc.
A właśnie, że pójdzie do baru Versailles. A nawet...
Chwyciła w rękę słuchawkę i wystukała numer hotelu.
Kiedy recepcjonista zapytał, czym mógłby jej służyć,
zawahała się tylko przez ułamek chwili, po czym od-
rzuciła wszelkie zahamowania i zamówiła apartament.
Jednak gdy się rozłączyła, nerwy dały o sobie znać,
oznajmiając, na swój szczególny sposób, że choć rozum
dawał jej przyzwolenie na niezwykłą przygodę, ciało
buntowało się, marząc o zniknięciu w mysiej dziurze.
Pewnie jej życie było zwyczajne i nudne, ale za to
bezpieczne. Może aż nadto bezpieczne?
Pójdzie więc do tego hotelu jutro wieczorem, by
spotkać się z pięknym nieznajomym. O mój Boże!
– Co się dzieje z Susan?
Lee Templeton z lubością zanurzyła łyżkę w kremie
karmelowym, niepomna swoich wyrzekań na imponują-
ce rozmiary własnego ciała. Delektując się pierwszym
łykiem, podniosła wzrok na Katy, pod koniec ósmego
miesiąca ciąży jeszcze okazalszą od niej, po czym spytała:
– Co masz na myśli?
– Rozmawiałaś z nią ostatnio? Według mnie zacho-
wuje się bardzo dziwnie.
– Naprawdę?
– Zupełnie nie jak nasza Susan – zachichotała Katy.
– Ma jakieś plany na dzisiejszy wieczór, ale nie chce pisnąć
na ten temat słowa.
– Hmm. – Lee odłożyła łyżkę i pociągnęła porządny
haust mleka. Wstrząsnął nią przy tym nieznaczny dreszcz
obrzydzenia, bowiem nigdy nie należała do wielbicielek
tego napoju, jednak dla swojego przyszłego dziecka zrobi-
łaby wszystko. Odruchowo położyła dłoń na brzuchu.
– Myślisz, że to może mieć coś wspólnego z Larrym?
– Nie mam pojęcia – odparła Katy, podnosząc do
ust listek rukoli, subtelnie spryskany octem balsamicz-
nym.
Na ten widok Lee skrzywiła się z niesmakiem. Ciężar-
ne kobiety powinny mieć apetyt na dziwaczne potrawy.
I na słodycze. A nie na coś tak trywialnego jak rukola!
– To pewnie nic nie znaczy – rzuciła.
– Doprawdy? Pamiętasz, kiedy ostatnim razem pró-
bowała utrzymać coś przed nami w sekrecie?
Lee nie musiała się długo namyślać.
– Kiedy spotykała się z tym palantem, niby-poetą.
W odpowiedzi Katy uniosła wymownie brwi.
– Myślisz, że się z kimś umawia?
– Cóż...
– Boże, pamiętasz, jaki ten facet był straszny? Może
nie wyglądałoby to tak fatalnie, gdyby jeszcze nie pisał
tych beznadziejnych wierszy.
– I gdyby się tak cholernie nie obnosił ze swoim
przerażającym ubóstwem.
– I nie miał gęby przypominającej rozdeptany kalafior.
Lee wybuchnęła śmiechem:
– Jesteśmy obrzydliwe.
– O, nie. My jedynie plotkujemy. To on był obrzydliwy.
– Szczęśliwie Susan szybko przejrzała na oczy.
– Jednak nie dość szybko.
Lee ponownie skoncentrowała się na swoim deserze.
– Myślisz, że znalazła kolejnego faceta? – zapytała po
chwili.
– Niewykluczone. Ostatecznie obiecała nam, że jesz-
cze nie zrezygnuje z szukania prawdziwej miłości. Choć,
jeśli mam być szczera, nie jestem pewna, czy Susan jest
już na to gotowa.
– Myślisz, że powinnyśmy przycisnąć ją do muru?
– Chyba jeszcze nie teraz – odparła Katy po chwili
zastanowienia. – Może to tylko jakaś jednorazowa histo-
ria – coś na kształt eksperymentu. Jeżeli tak, to nie mamy
powodu do zmartwienia.
– W przypadku Susan zawsze są powody do zmart-
wienia.
– Pewnie masz rację. Szczególnie ostatnimi czasy. Jest
wyraźnie przygnębiona.
Lee skinęła głową.
– Mam wrażenie, że poczuła się wyobcowana.
– Taak – ręka Katy machinalnie powędrowała w stro-
nę brzucha.
– Nie chciałabym więc... rozumiesz?
– Jasne – odparła Katy, racząc się kolejnym kęsem
sałatki. – Na razie pozostawmy sprawy własnemu biego-
wi. Popatrzmy, co z tego wyniknie.
– Tak. Tylko musimy mieć oczy i uszy szeroko
otwarte.
– Zadzwoń więc do niej jutro z samego rana.
Lee skinęła głową, zaś chwilę później duszą i ciałem
oddała się kremowi karmelowemu.
David przeszedł Club Row, po czym ruszył Czterdzies-
tą Czwartą ulicą. Znał te okolice bardzo dobrze, głównie
z wysokiej klasy barów, ale także z wypraw do teatrów.
Powietrze było lodowate – każdy wdech oznaczał ostre
kłucie w płucach, zaś wydech manifestował się gęstym
obłoczkiem skondensowanej pary. Śnieg jednak nie padał
i mimo nieprzyjaznej temperatury nieustraszeni nowo-
jorczycy tłumnie wylegli na ulice.
David zatrzymał się przed wejściem do hotelu Ver-
sailles. Był to piękny budynek z oknami ocienionymi
zielonymi i brązowymi markizami. David próbował sobie
przypomnieć nazwę hotelu, który mieścił się tu przed
laty, jednak gdy tylko wszedł do holu, kwestię tę wyparły
z jego umysłu myśli nękające go od samego rana.
Co on właściwie robi w tym miejscu, abstrahując od
faktu, że od niepamiętnych czasów nie uprawiał seksu.
I że kobieta, z którą miał się spotkać, była uderzająco
piękna, tajemnicza i zuchwała. I że to ona go tu
zaprosiła.
Wolnym krokiem przemierzał hotelowy westybul
o ścianach pokrytych boazerią z tekowego drewna, z mar-
murowymi posadzkami, pełen wyściełanych, obszernych
mebli. Nie był to duży hotel, nie tak wielki jak, powiedz-
my, Plaza, jednak każdy szczegół wystroju wskazywał na
jego wysoką klasę.
To niewątpliwie mówiło wiele o kobiecie, która wy-
brała podobne miejsce. Wyrafinowanie. Duże pieniądze.
A może nie? Och, na Boga, co to ma za znaczenie! Przecież
nie przyszedł tu, by dyskutować o architekturze czy
materialnym statusie hotelowych gości. Przynajmniej
miał taką nadzieję.
Zatrzymał się i spojrzał na zegarek. Minuta do ósmej.
Teraz musiał jedynie skręcić w lewo i wejść do baru. Może
jego tajemnicza nieznajoma będzie już tam czekać. A mo-
że nie? W tym momencie David nie umiałby zdecydować,
które rozwiązanie przypadłoby mu bardziej do gustu.
Przejechał dłonią po włosach, zaczerpnął oddechu,
wyprostował się, po czym wykonał powolny wydech
i wyzwał się w duchu od idiotów. Co się z nim dzieje? Czy
tak bardzo się zestarzał, że nie stać go na to, by beztrosko
wkroczyć do baru w pogoni za przygodą, która mogła się
okazać jedną z najwspanialszych w jego życiu? W czasach
college’u był brawurowo odważny. Tak, oczywiście, pil-
nie studiował, ale nie to było wówczas najważniejsze.
Poznawał świat i życie. Rzucał się w nieznane. Nie bał się
potknięć i upadków. Chciał zasmakować wszystkiego, co
mogło oferować życie. A czego chciał teraz? Poczucia
bezpieczeństwa? Osadzenia w rzeczywistości? Jasne. Ale
to był chleb powszedni. Tymczasem potrzebował rów-
nież czegoś pikantniejszego. Jakiegoś wyzwania. Do diab-
ła, w jego życiu zdecydowanie brakowało pieprzu. Tego
chciał!
Skręcił w lewo i ruszył przed siebie zdecydowanym
krokiem. Niech to wszyscy diabli! Ostatecznie najgorsze,
co może go spotkać to... Hmm... Tak naprawdę nie miał
pojęcia, co to mogłoby być. Niemniej, bez trudu umiał
wyobrazić sobie, co mogłoby go spotkać najlepszego.
Susan uniosła do ust kieliszek martini, zadowolona, że
jest w stanie niemal całkowicie opanować drżenie dłoni,
pomimo wrażenia, że lada moment rozpadnie się od
środka. Powiedzenie, że była przerażona, ani w połowie
nie oddawało jej faktycznego stanu ducha. Jednak na
zewnątrz, wedle tradycji kultywowanej przez jej matkę
i babkę, zdawała się opanowana i chłodna. Była to
umiejętność zdobyta ciężką pracą i doskonalona przez lata
praktyki.
Matka powtarzała jej do znudzenia, że przy nego-
cjacyjnym stole nie ma miejsca na emocje. A czymże były
te męsko-damskie podchody, jak nie szczególnym rodza-
jem negocjacji?
Tym razem inicjatywa należała do niej. To ona za-
prosiła tego mężczyznę, przygotowała scenę, obmyśliła
atrakcje, teraz musiała jedynie postarać się, by wszystko
przebiegło według planu. Dziecinnie proste, tylko że
Susan nie miała pojęcia, co tak naprawdę chce zrobić
z Panem Wspaniałym, gdy już zabierze go na górę.
On niewątpliwie oczekiwał, że się z nim prześpi, ale
czy ona sama tego właśnie chciała? Drobnego, gorącego
interludium w mroźną zimową noc?
Być może.
Coś jednak mówiło jej, że byłaby nieszczera wobec
siebie i tego mężczyzny, gdyby natychmiast wskoczyła
z nim do łóżka. Bo ten mężczyzna – Boże, przecież nawet
nie znała jego imienia! – miał w sobie coś wyjątkowego.
Nie był to wygląd jako taki, ale szczególny wyraz oczu,
swoiste wygięcie ust w uśmiechu. Pamiętała ten uśmiech
doskonale – jego zęby były śnieżnobiałe, ale nie idealnie
równe. Ta drobna skaza czyniła go jeszcze atrakcyjniej-
szym, chociaż Susan nie potrafiłaby wytłumaczyć, dlacze-
go odniosła takie wrażenie.
Pociągnęła kolejny łyk chłodnego drinka i rozejrzała się
wokół. Jak na hotelowy bar, było to małe pomieszczenie.
Ale wyjątkowo przytulne – z lożami z ciemnego dębu
wyściełanymi skórą w kolorze starego burgunda. Czuła się
tu swojsko, jak w domu. W tym miejscu nie mogło jej
spotkać nic naprawdę złego. Chociaż... to nie było całkiem
prawdziwe. Mogła zostać wystawiona do wiatru. Upoko-
rzona.
Przygładziła dłonią suknię, usiłując uciec od podob-
nych myśli. Powinna włożyć swoją czarną kreację od
Prady. A może jednak nie. Ta sukienka chyba była lepsza,
bo prostsza w rysunku. Nerwy zaczynały dawać o sobie
znać. Poczuła ściskanie w dołku. O Jezu, a jeżeli nagle
zwymiotuje w jego obecności? Jeżeli jej plan okaże się
idiotyczny?
– Dobry wieczór.
Susan odwróciła się gwałtownie i ujrzała Pana Wspa-
niałego we własnej osobie. Boże jedyny! Musiała bardzo
ze sobą walczyć, by zachować kamienny wyraz twarzy.
Zepsułaby wszystko, gdyby się zorientował, jak niepraw-
dopodobnie wali jej serce.
– Witam – odparła, dziękując losowi za te wszystkie
lata, kiedy mogła ćwiczyć pozę zimnej suki.
Udało jej się odezwać idealnym tonem – niskim,
seksownym, sugerującym całkowite panowanie nad sytua-
cją.
Mężczyzna uśmiechnął się i wyciągnął dłoń:
– David.
– Su...
– Sue?
Skinęła głową.
– Powiedzmy.
– Nie Szeherezada?
Susan podała mu dłoń, a gdy poczuła na swoich palcach
uścisk jego palców, odniosła wrażenie, że stacza się
w otchłań czystego szaleństwa.
– Nie. Jednak istnieją pewne podobieństwa.
David uniósł brwi, wciąż nie puszczając z uścisku jej
dłoni.
– Czyżby król Persji znowu ci się naprzykrzał? Prze-
cież powtarzałem mu do znudzenia...
Wybuchnęła śmiechem, nie umknął jej jednak fakt, że
David miał poważne kłopoty ze złapaniem oddechu.
Kiedy ciężko przełknął ślinę, gdy ujrzała jak gwałtownie
jabłko Adama poruszyło się na jego szyi, zrozumiała, że
był równie zdenerwowany, jak ona.
– Mogę? – zapytał, zabierając w końcu dłoń z jej dłoni
i wskazując na sąsiedni barowy stołek.
Podszedł barman i przyjął zamówienie – szkocka
whisky, czysta, bez dodatków. David zaproponował
Susan kolejne martini, ona jednak potrząsnęła przecząco
głową. Nie czas na upajanie się alkoholem, tym bardziej że
już samo siedzenie obok tego mężczyzny przyprawiało ją
o zawrót głowy. A gdy do tego przypomniała sobie
o wynajętym apartamencie na górze...
– Dobrze się czujesz?
Skinęła potakująco głową, uśmiechając się przy tym
nieznacznie.
– Prawdę mówiąc, myślałam, że jednak nie przyj-
dziesz.
Odwzajemnił jej uśmiech, sprawiając, że natychmiast
ogarnęła ją pokusa, by polizać jego dolną wargę.
– Właściwie sam nie wiem, czemu się tu zjawiłem
– odparł. – Ja w zasadzie nigdy...
– Nie przychodzisz na spotkania z nieznajomymi,
które skubią zębami twoje ucho?
Pomimo mocno przyciemnionego oświetlenia baru
zauważyła, że się czerwieni. Mężczyzna, który potrafił się
zarumienić! To dopiero rarytas. Wyjątkowo rzadki okaz.
Fantastycznie!
– Przyznaję, że to dla mnie nowość.
– Dla mnie też.
– Mam więc rozumieć, że skubanie cudzego ucha nie
jest twoim standardowym sposobem przełamywania
pierwszych lodów?
– Zdecydowanie nie – mruknęła Susan, potrząsając
stanowczo głową.
– Hmm... Jakim więc cudem akurat ja zostałem tym
szczęściarzem?
Susan pociągnęła leniwie kolejny łyk martini, próbując
zyskać na czasie. Jednocześnie gorączkowo zastanawiała
się, jak rozegrać następne kilka minut. Nie był typem
mężczyzny, którego chciałaby mieć tylko na jedną noc.
Może – jeżeli wykaże się inteligencją – ten wieczór będzie
jedynie preludium do czegoś poważniejszego. Czego – je-
szcze nie wiedziała.
Odstawiła kieliszek, po czym odwróciła się w stronę
Davida z najbardziej uwodzicielskim uśmiechem na
ustach.
– Jeżeli sądzisz, że jedynie to czyni cię szczęściarzem...
Rozdział trzeci
David przełknął swoją whisky jednym haustem i tylko
cudem nie zadławił się przy tym na śmierć.
Jej słowa wciąż unosiły się w powietrzu – ich znacze-
nie docierało do niego powoli wraz z falą plastycznych,
kuszących wyobrażeń. Usiłował się skoncentrować
i w końcu zawiesił wzrok na wargach Susan – pełnych,
aksamitnych. Wyglądałyby cudownie wokół...
– Może jednak nie aż tak wielkim szczęściarzem
– rzuciła po chwili tonem pobrzmiewającym śmiechem.
David odchrząknął gwałtownie, speszony, że wzrok
tak bardzo go zdradzał.
– Dobrze więc – odparł, zdumiony że jego głos nadal
brzmiał mniej więcej naturalnie. – To jak wielkim?
– Zobaczysz.
Susan skinieniem dała znak barmanowi i zsunęła się
z barowego stołka. Chwyciła torebkę i płaszcz, po czym
zwróciła się w stronę Davida. Skromnie, nieśmiało spuś-
ciła rzęsy, zaś chwilę później gwałtownie podniosła
powieki i spojrzała mu prosto w oczy. Wyczytał w nich
ciepłą zachętę.
Podniósł się i sięgnął po portfel.
– To już załatwione – oznajmiła.
– Zaraz, zaraz...
– Daj spokój. Dzisiejszy wieczór jest na mój koszt. To
ja cię zaprosiłam, pamiętasz?
– Ja nie...
Susan położyła palec na jego ustach.
– Słuchaj, możemy wdać się w wielogodzinną dysku-
sję na temat pieniędzy, jeżeli tak ci się podoba. Albo
możemy od razu pojechać na górę.
David chwycił Susan za rękę i ruszył w stronę wind,
pociągając ją za sobą. Ostatnim wysiłkiem woli zmuszał
się, by nie biec.
Wpadł po uszy. Do reszty zaangażował się w tę grę.
Bez względu na to, jak miała się potoczyć.
Charley dostałby nerwowego szoku. Jane zrozumiała-
by go doskonale.
To nie był jego typowy modus operandi. Kiedy uma-
wiał się z kobietą, co ostatnio nie zdarzało się często,
zawsze postępował klasycznie. Na pierwszej randce naj-
wyżej pocałunek. Kwiaty. Trzy, cztery randki później,
jeżeli zdecydował się posunąć tak daleko, w grę wchodził
seks. Bardzo bezpieczny seks. I to nie tylko dlatego, że
zawsze używał prezerwatywy. Nigdy do końca nie dawał
się ponieść zmysłom. Niekiedy pozwalał sobie na coś
odrobinę pikantniejszego – erotyczne zabawy pod prysz-
nicem czy na kuchennym stole. To wszystko.
Szybko też odkrył, że seks to nie wszystko – nawet
gdy bywał naprawdę dobry. Nie znaczyło to wcale,
że kobiety, z którymi się spotykał, nie były wspaniałe.
Były. Każda z nich bez wyjątku. Żadna jednak nie
była tą właściwą. Jedna okazywała się zbyt lekkomyślna,
druga – zbyt zdroworozsądkowa. Kathy miałaby duże
szanse, gdyby nie fakt, że nie przeczytała ani jednej
książki od chwili ukończenia college’u. Alison gadała
jak najęta. Kim... nie, Kerry, była świetna w sypialni,
za to beznadziejna w sytuacjach towarzyskich. Ten jej
rżący, ordynarny śmiech...
Ale dzisiejszego wieczoru nic podobnego nie miało
znaczenia. W tej chwili nie był doktorem Davidem
Levinsonem, a jedynie anonimowym nieznajomym na
gorącej randce z równie anonimową nieznajomą.
Jego wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach, pod-
suwając mu coraz bardziej porywające obrazy. W efekcie
już miał potężną erekcję, chociaż wciąż znajdowali się
zaledwie w holu. Musi zwolnić tempo, jeżeli chce, by
spełniły się wszystkie marzenia, które wiązał z tym
obiecującym wieczorem.
Susan zaciskała dłonie na płaszczu, z każdym krokiem
uświadamiając sobie dobitniej, na co się porywała. Za parę
krótkich chwil znajdzie się w hotelowym apartamencie
z mężczyzną, którego nie znała. Z mężczyzną wzbudzają-
cym w jej ciele najbardziej niezwykłe reakcje.
Szybko przeszli przez hol i David nacisnął guzik
windy. Przez cały czas nie wypuszczał z uścisku jej ręki
– Susan wciąż czuła jego palce na swoim nadgarstku.
David był wysoki i szczupły, a jednocześnie bardzo silny.
Zapewne dużo biegał lub pływał. Czuła, że trzyma swą
siłę i energię na wodzy – inaczej nie dotykałby jej tak
delikatnie. Jakby bał się, że ją skruszy.
Ich wzrok spotkał się ponownie i Susan zobaczyła
w spojrzeniu Davida tę samą ciekawość, którą on musiał
wyczytać w jej oczach.
– Sue – rzucił cicho, jakby wypróbowując brzmienie
jej imienia.
Na nieszczęście, nienawidziła, gdy ktoś tak zdrabniał
jej imię. Drażniło ją to wyjątkowo, a przecież na dzisiej-
szy wieczór miała całkiem inne plany.
– Susan – wtrąciła.
David z wolna pokiwał głową.
– Tak podoba mi się dużo bardziej – oznajmił.
Przyjechała winda i weszli do środka. Byli sami, mogli
więc swobodnie prowadzić rozmowę, tymczasem żadne
z nich nie wypowiedziało słowa. Jedynie David delikatnie
gładził kciukiem wewnętrzną stronę jej nadgarstka. Nic
takiego, zaledwie drobna pieszczota. Jednak wzbudziła
w niej potężne fale podniecenia, rozchodzące się od
ramienia, przez piersi, do brzucha, rozlewające się gorąco
pomiędzy udami...
Napięcie złagodniało nieco, gdy drzwi windy roz-
sunęły się na piętnastym piętrze. Teraz ona była przewod-
nikiem. Przeszli przez całą długość korytarza. David puścił
w końcu jej dłoń, by mogła znaleźć w torebce magnetycz-
ną kartę do drzwi. Gdy po chwili chwyciła ją w palce,
poczuła, jak bardzo drżą jej ręce. W tym momencie omal
nie wybuchnęła śmiechem. A myślała, że już nie będzie
w stanie zdenerwować się bardziej niż w windzie!
David otworzył drzwi i puścił Susan przodem. Potem
zatrzasnął drzwi i przekręcił zamek. Susan powędrowała
wzrokiem w stronę sypialni.
Znajdowali się w pięknym apartamencie. Wystrój
stanowiła eklektyczna mieszanka motywów oriental-
nych i czysto europejskich, zaś całości dopełniało współ-
czesne malarstwo, jakimś cudem współgrające z resztą.
Jak na hotel na Manhattanie, pomieszczenia były prze-
stronne: duży salon z wydzielonym barkiem i, oczywiście,
sypialnia. Z miejsca gdzie stała, wyraźnie widziała łóżko.
Było dostatecznie duże, by bez trudu pomieścić trzy
osoby. Oczywiście taka ocena nie wynikała z jej osobis-
tych doświadczeń. O Boże! Może to jednak błąd? Kolosal-
na pomyłka w ocenie sytuacji? To był ostatni moment, by
się jeszcze ze wszystkiego wycofać.
Zwróciła się w stronę Davida. Był wyraźnie pod-
niecony. To logiczne. Ta sytuacja rzeczywiście była
bardzo podniecająca i niebezpieczna. Jeżeli ma się całkiem
zatracić, chce, żeby stało się to właśnie z tym mężczyzną
o zniewalającej, wyjątkowo męskiej urodzie. Jasne, miał
zbyt kwadratową szczękę i nieco zbyt duży nos, ale to
czyniło go jeszcze atrakcyjniejszym. Gdyby potrafiła
malować, zapełniałaby płótno po płótnie jego port-
retami, malowałaby tę twarz z każdej możliwej per-
spektywy i coś jej mówiło, że efekt byłby wart za-
chodu.
David wyjął płaszcz z jej dłoni.
– Chcesz, żebym zamówił coś do picia?
– Może szampana?
– Doskonale. Coś jeszcze?
– Nie. Chyba że jesteś głodny.
Wygiął usta w dziwnym uśmieszku.
– Co takiego? To absolutnie wyjątkowy wieczór – do-
rzucił po chwili.
Susan odwzajemniła uśmiech:
– Muszę się z tym zgodzić.
– A może byśmy wynajęli ten pokój na stałe?
– Posunęliśmy się już tak daleko – odparła, czując, że
z każdą minutą lubi go coraz bardziej – że możemy chyba
pójść na całość.
David uniósł pytająco brwi i wówczas Susan zdała
sobie sprawę z dwuznaczności swojej odpowiedzi.
– Zadzwoń po obsługę, dobrze?
– Za moment, przedtem mam jeszcze coś do zrobie-
nia.
Mówiąc to położył jej płaszcz na oparciu jednego
z foteli. Chwilę później znalazł się tam także jego płaszcz.
I marynarka.
David podszedł do niej i zaczął unosić jej podbródek
palcem, aż ich spojrzenia się spotkały. Potem powoli
pochylił głowę i sięgnął ustami do jej warg.
Susan przymknęła oczy, gdy poczuła miękki dotyk
jego ust. To był delikatny pocałunek, zaledwie nieznaczne
muśnięcie. Powiew oddechu pozwalający poczuć jego
zapach, wciągnąć w siebie jego aromat. Susan powoli
przywarła do niego ciałem. Chciała więcej.
Odebrał jej sygnał, ale wciąż działał we własnym
tempie. Zaczął ją całować – powoli, cierpliwie, z każdą
sekundą coraz mocniej, przemieniając ten wieczór z wiel-
kiej niewiadomej w wielką obietnicę.
Przylgnął do niej silniej, rozwarł wargami jej usta, po
czym przejechał językiem po delikatnym wnętrzu górnej
wargi. Gdy jęknęła z rozkoszy, wsunął się głębiej. Teraz
swobodnie wodził językiem wewnątrz jej ust – płyn-
nymi, miękkimi ruchami, jakby chciał na zawsze zapa-
miętać jej smak.
Susan chwyciła go za szyję i teraz zaczęła własną
eksplorację. Czuła gorąco i zapach dla niej całkowicie
nowy. Zapach Davida. Przesunęła dłoń wyżej i zanurzyła
palce w jego włosach – niewiarygodnie miękkich i gład-
kich. Wydała cichy pomruk, gdy objął ją w talii, przyciąg-
nął do siebie, i gdy na brzuchu poczuła rozmiary jego
erekcji.
Zadrżała z podniecenia. David wsunął język w jej usta,
a ona zaczęła go ssać – najmocniej jak mogła. Tym razem
to on zaczął jęczeć z rozkoszy.
Wciąż obejmował ją w pasie, chociaż nieznacznie
poluzował uścisk. Miał wpół przymknięte powieki, a w je-
go oczach odbijało się pożądanie. Nagle Susan bez trudu
wyobraziła sobie ich razem, na wielkim łóżku, nagich,
smakujących swe ciała, oddających się wszelkim moż-
liwym przyjemnościom.
Ale nie tak przedstawiał się jej plan. Jeżeli natychmiast
się nie pozbiera, straci nad sobą kontrolę. To przecież ona
była reżyserem dzisiejszej gry i chciała, żeby tak zostało.
Gdy pochylił się, by ponownie przywrzeć do jej ust,
odsunęła się i nieznacznie pokręciła głową.
– Szampan – wyszeptała.
David spojrzał jej głęboko w oczy, dając do zrozumienia,
że jeszcze z nią nie skończył. Puścił ją jednak z objęć
i podszedł do telefonu stojącego przy sofie. Zarys jego
wzwiedzionego, wielkiego penisa odcinał się wyraźnie od
miękkiej wełny spodni. Gdy rozmawiał z obsługą, powoli
odwrócił się do niej plecami, a ona poczuła, jak płoną jej
policzki, kiedy zrozumiała, że obserwował ją w chwili,
gdy taksowała go wzrokiem.
Na szczęście jej podniecenie nie mogło być dla niego
równie oczywiste. Dzięki temu może zdoła zrealizować
swój plan.
Chwyciła torebkę i szybko ruszyła w stronę ła-
zienki. Zamknęła za sobą drzwi, oparła się o chłodne
drewno i powoli wypuściła z płuc powietrze. Nawet
nie zdawała sobie sprawy, że tak długo wstrzymywała
oddech.
To było dla niej niewiarygodne, zupełnie nowe do-
świadczenie. Miała kilku różnych mężczyzn w życiu,
mężczyzn, których nie kochała. Już dawno temu na-
uczyła się akceptować swoją seksualność. Lubiła seks
szybki, gwałtowny, nieskomplikowany. Ale to... dostar-
czało nieznanych jej dotąd doznań. Było zniewalające.
Susan oderwała się od drzwi i podeszła do umywal-
ki. Poprawiła makijaż, wyszorowała zęby, nie spiesząc
się, by dać sobie czas na uspokojenie. Serce waliło jej jak
młotem. Mimo to zdołała przemyśleć kilka następnych
posunięć.
Gdy pojawi się szampan, zaczną rozmowę. Żadnego
dotykania. Chciała, żeby stał się bezwolny, całkiem jej
uległy. Po tym, jak zobaczyła imponujące rozmiary jego
erekcji, była całkiem pewna, że osiągnie swój cel.
Potem przejdzie do działania. Postara się, by ten
wieczór stał się niezapomniany dla nich obojga.
Kiedy z powrotem weszła do salonu, David stał przy
oknie i wpatrywał się w uliczny ruch. Zdążył poluzować
krawat, ale wciąż go nie zdejmował.
Powoli odwrócił się w jej stronę, z zamyślonym,
pytającym wyrazem twarzy.
– Co ma oznaczać twoja mina? – spytała Susan.
– Po prostu rozmyślałem.
– O czym?
– O nas.
– I co?
– Nie mam w tej sprawie żadnych zahamowań. I to
jest dziwne. Przecież jesteśmy sobie całkiem obcy. Nie
znamy nawet swoich nazwisk. Mogłabyś być...
– Kimkolwiek. Wiem.
– No niezupełnie. Możemy być tylko kimś, kim rze-
czywiście jesteśmy.
Susan ruszyła przez pokój, zatrzymując się tuż obok
Davida.
– Cóż – odparła – podobne postawienie sprawy rodzi
jednak pytanie, kim jesteśmy naprawdę. Czy jesteśmy
tymi samymi ludźmi, gdy gaśnie światło? Albo gdy
znajdujemy się w towarzystwie całkiem obcego człowie-
ka w hotelu na piętnastym piętrze?
– Nie znam odpowiedzi na te pytania.
– Ja również nie, ale sądzę, że ich odkrywanie mogłoby
się okazać bardzo interesujące.
David uważnie studiował jej twarz, przyglądając się
każdemu szczegółowi – oczom, policzkom, linii pod-
bródka.
– Myślę, że natura każdego człowieka jest bardzo
złożona – oznajmił w końcu. – Niektóre z jej aspektów
bywają mroczne.
Susan uniosła dłoń i pogładziła go po twarzy. Jego
skóra była ciepła i gładka w dotyku. Musiał się niedawno
ogolić. Dotykanie go sprawiało jej przyjemność, ale miała
ochotę na wiele więcej. Nagle pomyślała, że chciałaby
wodzić po jego twarzy językiem – powoli, niczym kotka.
– Czemu się tak uśmiechasz?
– Przyszła mi do głowy pewna lubieżna myśl – odpar-
ła. – Ale wracając do tematu, zgadzam się z tobą.
Rzeczywiście miewamy mroczne strony. Nie mam tu na
myśli czystego zła – chociaż niekiedy i tak się zdarza
– raczej skłonności, pragnienia, których za nic nie wyjawi-
libyśmy innym z obawy, że gdy je poznają, uciekną
w popłochu, a przynajmniej nie zaproszą nas do swojego
domu na kolejne przyjęcie.
Szeroki uśmiech przeobraził jego rysy. Teraz David
robił wrażenie o wiele przystępniejszego, po chwili jednak
znów spoważniał.
– A gdybyś mogła jednak komuś wyjawić te pragnie-
nia? Gdybyś miała całkowitą pewność, że nie pociągnie to
za sobą żadnych przykrych konsekwencji? Że nie zosta-
niesz odrzucona, wpędzona w poczucie winy, czy uznana
za niemoralną. Czy wtedy nie miałabyś zahamowań?
Susan wzięła głęboki oddech, po czym odparła powoli:
– To mogłoby być niezwykle ekscytujące.
David skinął głową.
– I satysfakcjonujące.
Ponowne skinienie głowy.
– Ale także przerażające.
Uniósł brwi.
– W tym rzecz, prawda?
Już miała odpowiedzieć, ale w tym momencie rozległo
się pukanie do drzwi. Susan rzuciła Davidowi spojrzenie
mówiące ,,tylko nie waż się ruszyć z miejsca’’, sama zaś
skierowała się ku drzwiom, bardzo starając się przy tym
zachować zdecydowany krok, by nie dać po sobie poznać,
że drży na całym ciele. Na szczęście kelner okazał się
szybki i sprawny, więc wkrótce zostali sami, trzymając
w dłoniach kryształowe kieliszki napełnione szampanem
Dom Pérignon z doskonałego rocznika.
– Za żądze – wzniósł toast David, dotykając kielisz-
kiem jej kieliszka.
– Za żądze – odparła Susan.
A potem pociągnęła powoli łyk schłodzonego, pienis-
tego trunku, rozkoszując się smakiem i tą szczególną
chwilą. Nadchodził moment, który na Broadwayu okreś-
lano: ,,Kurtyna w górę’’.
Najbardziej zdumiewające, jak nagle spostrzegł David,
było to, że wciąż mógł bezpiecznie utrzymać w dłoni
kieliszek, uśmiechać się, a nawet wypowiadać pełnymi
zdaniami, choć był tak podniecony, jak jeszcze nigdy
dotąd w swoim trzydziestodwuletnim życiu.
Obawiał się jednak, że jego spokój nie będzie trwać
wiecznie. Bardzo chciał przejąć kontrolę nad sytuacją,
posiąść tę kobietę, sprawić, by należała tylko do niego.
Widział jednak, że ona tego nie chce, przynajmniej nie
teraz. To Susan prowadziła w tym tańcu i już sam ten
fakt był niezmiernie podniecający, ale i niepokojący
zarazem. David, jak dotąd, nie miał do czynienia z podob-
ną kobietą. Teraz nabierał coraz większego przekonania,
że nie zawiodły go pierwsze wrażenia. Niewątpliwie
pochodziła z bogatej, wpływowej rodziny. Jej pewność
siebie była nadzwyczaj seksowna, a błyski w oczach,
niosące kuszące obietnice, rozpalały go niemal do szaleń-
stwa.
Nie mógł się doczekać, by zobaczyć, do czego się
posunie. Rozbierze go? Dosiądzie? Całkowicie zdominu-
je? Do diabła, nigdy przedtem nie znajdował się w podob-
nej sytuacji. Wielu jego klientów uwielbiało poddawać się
kobietom, uciekało nawet w masochizm. Im ktoś odnosił
większe sukcesy, tym chętniej w sferze seksu podporząd-
kowywał się partnerowi. Słyszał setki takich historii, sam
miewał niekiedy podobne fantazje.
Nie wątpił, że gdyby chciała go zdominować, zrobiłaby
to perfekcyjnie. Wyobraził ją sobie w obcisłym stroju
z czarnej skóry. Z tą burzą jasnoblond włosów wyglądałaby
w czymś takim nieziemsko. Ta fantazja jednak szybko
ustąpiła rzeczywistości i David ujrzał ją znów taką, jaka
stała teraz przed nim. Boże, co za piękność! Włosy miała
zebrane do góry i podtrzymane szylkretową spinką.
Z trudem się powstrzymywał, by ich nie uwolnić. Jej
suknia uwypuklała wszystkie okrągłości i wcięcia, od-
słaniała nogi. Ale Davida szczególnie podniecały niebotycz-
nie wysokie obcasy jej butów.
Susan wyjęła mu kieliszek z ręki i odstawiła na stolik
przy sofie, po czym poprowadziła go do sypialni. Spodo-
bało mu się to wnętrze, w szczególności rozmiar łóżka
i kuty w metalu zagłówek. O, tak!
– Połóż się – wyszeptała.
Chwycił za węzeł krawata, ale go powstrzymała.
– Tak jak jesteś.
Ani przez myśl mu nie przyszło, by się z nią spierać. Do
diabła, w tej chwili mogłaby zażądać, żeby stanął na łóżku
i wyrecytował tekst hymnu narodowego, a bez szemrania
spełniłby jej zachciankę.
Usadowił się na brzegu położonym dalej od łazienki
– wiedział, że kobiety lubią być blisko luster i wody.
Ułożył się wygodnie na plecach z rękami pod głową,
tymczasem Susan zgasiła górne światło.
Teraz do sypialni dochodził jedynie odblask niewielkiej
lampy z salonu. Ale to wystarczało. Widział ją wyraźnie,
bez trudu dostrzegał w jej oczach obietnicę spełnienia.
Następnym razem zrobią to tak, jak on lubi. Przy włączo-
nym świetle. Ale dzisiejszego wieczoru przymglone od-
cienie szarości wydawały się wyjątkowo odpowiednie.
Susan podeszła do stóp łóżka, zdjęła Davidowi buty
i postawiła na toaletce. David czuł gwałtowne pulsowanie
w kroczu, które z drobnego utrapienia przerodziło się
w prawdziwą udrękę.
Susan tymczasem przeszła na drugą stronę łóżka,
wciąż jednak nie siadała. W zasadzie nie robiła nic, tylko
na niego patrzyła, co wydawało się ciągnąć w nieskoń-
czoność, choć równie dobrze mogło trwać zaledwie kilka
sekund.
– Przesuń się na środek – powiedziała w końcu.
– Na środek?
David posłusznie ułożył się pośrodku olbrzymiego
łoża.
Susan zdawała się usatysfakcjonowana. Wciąż jednak
nie zdejmowała ubrania – ani z siebie, ani z niego.
– Czy znasz prawdziwą historię Szeherezady? – spy-
tała głębokim, uwodzicielskim tonem.
– Znam baśnie tysiąca i jednej nocy.
– To ugrzeczniona, ocenzurowana wersja.
– Rozumiem – odparł, zastanawiając się, dokąd właś-
ciwie zmierzają. Mają coś odgrywać? Chyba umiałby to
zrobić. Pytanie, w kogo miałby się wcielić.
– Widzisz, w rzeczywistości Szeherezada wcale nie
opowiadała bajek o cudownych lampach i sprytnych
żeglarzach. W każdym razie nie w takim kształcie, jak
można wyczytać w większości książek. Jej historie były
o wiele bardziej... erotyczne.
Susan pochyliła się nad łóżkiem i musnęła wargami
jego usta. Drażniła się z nim. David wysunął język,
tymczasem ona się cofnęła. Potrząsając głową oznajmiła:
– Niegrzeczny chłopiec.
Jęknął z frustracji, ale ona pozostała niewzruszona.
Ponownie dotknęła ustami jego warg, jednak znów deli-
katnie i przelotnie. David zaczerpnął głęboko powietrza,
wciągając w siebie jej niebezpiecznie zniewalający za-
pach. Gdy zdjęła mu krawat, nie mógł już dłużej uleżeć
w bezruchu. Jedną ręką chwycił ją za włosy, drugą – za
szyję. Chciał ją mieć tuż przy sobie, nagą, z tą burzą blond
włosów rozsypaną po poduszce.
Najwyraźniej nie było mu to pisane. Susan cofnęła się,
westchnęła, po czym ruszyła w stronę toaletki. Ale nie
odłożyła tam jego krawata, natomiast sięgnęła do torebki.
David nie mógł dostrzec, co trzymała w ręku, gdy
podchodziła z powrotem do łóżka.
– Widzę, że trzeba ci trochę pomóc – rzuciła lekkim
głosem.
Powędrował wzrokiem w dół i zatrzymał się na
pokaźnym wybrzuszeniu w spodniach. Miał wrażenie, że
już nie wytrzyma tego napięcia. Jeszcze chwila, a puszczą
szwy.
Susan zaśmiała się nisko, gardłowo.
– Nie taką pomoc miałam na myśli. Przynajmniej nie
w tej chwili.
Chwyciła jego rękę, obróciła dłonią do góry i zaczęła
delikatnie całować koniuszki jego palców. To było miłe,
jednak...
Chwilę później objęła ustami jego środkowy palec,
wciągnęła w usta i zaczęła ssać. Dotyk gorących, aksamit-
nych warg przyprawiał go o szaleństwo. Jeszcze moment,
a nie zdoła spokojnie znosić podobnej tortury.
Chwilę później David poczuł, jak chwyta jego rękę
i ciągnie do góry. Nagle zdał sobie sprawę, że Susan
zamierza przywiązać go do łóżka. W tym momencie
poczuł się jak sprinter ruszający do biegu, choć świado-
mość, że może zostać obezwładniony już na tak wczes-
nym etapie gry, wzbudziła w nim odruch obronny.
Tymczasem Susan delikatnie oplotła mu nadgarstek
krawatem. David nieznacznie przetestował węzeł i prze-
konał się, że gdy tylko zechce, bez trudu się uwolni.
W tym momencie uleciała większość jego obaw. Susan
dawała mu możliwość wyboru.
W pierwszej chwili nie wiedział, czym przewiązała
jego lewy nadgarstek. Dopiero po chwili zorientował się,
że to jedwabny szal. Gdy już przymocowała jego obie ręce
do łóżka, David odetchnął głęboko, z niezrozumiałym
poczuciem błogości i spokoju. W końcu zrozumiał jedną
z reguł tej gry. Miał pozostać w bezruchu – przynajmniej
dopóki Susan nie zdecyduje inaczej.
Materac ugiął się nieznacznie, gdy weszła na łóżko
i uklęknęła tuż obok niego. A po chwili przerzuciła nogę
przez jego biodra, ciepłym wnętrzem ud opadając na
sterczący członek.
– Teraz możemy zaczynać – oznajmiła.
David zaczerpnął haust powietrza i zacisnął powieki.
Nie chciał w tej chwili osiągnąć szczytu. Jeszcze nie teraz.
Nie w taki sposób.
Rozdział czwarty
Tyle możliwości do wyboru. Miała go w swojej władzy
i mogła wykorzystać, jak tylko chciała. Rozpiąć mu
koszulę? Chętnie obejrzałaby jego pierś. Może jednak
powinna darować sobie koszulę i od razu zdjąć mu
spodnie?
Rozważając owe rozkoszne możliwości, wodziła ręka-
mi wzdłuż jego ramion i piersi. Czuła, jak napina się każdy
jego mięsień – posłusznie jednak pozostał w bezruchu.
Obserwując jego zmagania z samym sobą, zrozumiała, że
były to dla niego niezwykłe okoliczności. Bez wątpienia to
on zazwyczaj kontrolował sytuację.
Nie dzisiejszego wieczoru. Żeby mu to jeszcze wyraź-
niej uprzytomnić, zaczęła leniwie przesuwać biodrami,
ocierając się o jego imponujący członek wciąż uwięziony
w spodniach. Jęk Davida był niemal równie satysfak-
cjonujący, jak wyraz twarzy. Świadomość tej trzymanej
na wodzy żądzy wprawiła Susan w drżenie.
– Czy chcesz wiedzieć, na co miałabym ochotę?
– spytała w pełni świadoma, że odpowie twierdząco, bo
w obecnym stanie odpowiedziałby ,,tak’’ na każdą propo-
zycję.
Skinął głową. Otworzył usta, po czym szybko zamknął
– podobnie jak oczy. Susan spostrzegła, jak silnie drgają
mu mięśnie szczęki, a dłonie kurczowo zaciskają się na
luźnych pętach, jakby od ich uścisku zależało jego życie.
Zastanawiała się, kiedy w końcu David straci nad sobą
panowanie. Przez moment nawet rozważała, czy nie
powinna się nad nim zlitować. Może poluzować mu
pasek? Jednak nie. Ta dzisiejsza konfrontacja miała na
celu nadanie tonu ich przyszłym stosunkom, spraw-
dzenie, czy jej plan ma szansę realizacji.
– Chcę żebyśmy zagrali w szczególną grę – wyszep-
tała, pochylając się, by dotknąć palcami wgłębienia w jego
szyi.
David gwałtownie otworzył oczy, a Susan podjęła
wyzwanie, śmiało wytrzymując jego spojrzenie.
– Chcę poczuć, że mogę stać się kim tylko zechcę
– oznajmiła. – Chcę robić rzeczy, o których do tej pory
jedynie marzyłam. Chcę wypróbować każdą z moich
fantazji, po kolei, i zobaczyć, dokąd mnie to zaprowadzi.
Dokąd nas to zaprowadzi.
– O Boże...
– Czy mam to uznać za oznakę zainteresowania?
– zapytała z uśmiechem.
– Tak – odparł schrypniętym, niskim głosem.
Miała wrażenie, że jego ciało jest zaangażowane
w zbyt wiele innych aktywności, by przykładać się
jeszcze do starannej artykulacji. Znów delikatnie przesu-
nęła rękami w dół – wzdłuż jego piersi – czując jak drży
pod jej dotykiem. Gdy dosięgnęła paska spodni, chwilę
zabawiała się sprzączką, mając pełną świadomość, że
w ten sposób rozpala go do szaleństwa. Upajała się swoją
władzą.
– Chciałabym też, żebyś ty...
David gwałtownie wciągnął powietrze.
– ...podzielił się ze mną swoimi fantazjami. Bez
zahamowań. Bez wstydu. Bo widzisz, mój drogi Davidzie,
dzisiejszy wieczór to preludium. W pewnym sensie – ne-
gocjacje na szczycie. Dzisiaj ustalimy reguły gry. Jest
wiele rzeczy, których chciałabym doświadczyć, istnieją
jednak także pewne obszary tabu.
– Na przykład?
Nagle Susan się zawahała. Do tej pory zachowywała
pełny spokój, wypowiadała się stanowczym tonem. Czu-
ła dużą pewność siebie, jak gdyby podobne kwestie
wygłaszała każdej nocy. Teraz jednak miała przekroczyć
granicę. Wyznać mu coś, czego nigdy przedtem nie
wyznała nikomu, nawet Larry’emu. Gdyby poczuła się
z tym strasznie, gdyby się za to znienawidziła, nigdy
więcej nie mogłaby się już spotkać z Davidem.
– Nie mam ochoty na przebieranki sugerujące zmianę
płci.
– Moje przebieranki, czy twoje?
– To dotyczy nas obojga. Podobają mi się dzielące nas
różnice.
Lekko rozluźnił mięśnie ramion, wciąż jednak zaciskał
dłonie na swych więzach.
– Co poza tym? – spytał po chwili.
– Nie lubię bólu. W każdym razie zdecydowanego
bólu.
– Co masz na myśli?
Susan pochyliła się i objęła jego prawy sutek war-
gami. Zapewne spodobałoby jej się to bardziej, gdyby
David był nagi, niemniej wciąż bez trudu mogła mu
pokazać, o co jej chodzi. Początkowo trzymała twardy
sutek delikatnie w ustach, przesuwając językiem po
miękkim jedwabiu koszuli. Po chwili jednak chwyciła
go w zęby.
David wygiął grzbiet, ona tymczasem gryzła go coraz
mocniej. Gdy zasyczał i odruchowo rzucił się w tył
– zwolniła nacisk.
Opadł na materac, skrzywił się nieznacznie, dając
Susan do zrozumienie, że jej demonstracja wywołała
pożądany skutek. Po chwili spojrzał jej prosto w oczy.
– Rozumiem – oznajmił.
– Świetnie. Teraz twoja kolej?
– Ty już skończyłaś? Nie lubisz jedynie tych dwóch
rzeczy?
– Nie. Ale i tak teraz kolej na ciebie.
David odetchnął głęboko kilka razy, po czym skinął
głową.
– Nie lubię zbytniego bałaganu. Żadnych nieoczeki-
wanych wydzielin ciała.
– Ładnie to ująłeś.
– Staram się, jak mogę.
– Poza tym?
– Nie chcę żadnego dodatkowego towarzystwa. Żad-
nych trójkątów, czy czworokątów.
– Hm, to doprawdy niezwykłe.
– Słucham?
– Większość mężczyzn sprzedałaby płuco i dorzuciła
jeszcze nerkę, by być z dwiema kobietami naraz.
– Nic z tego. Nie lubię się rozpraszać. Uwielbiam
skupienie.
– Mam więc zadzwonić i poinformować Toma Crui-
se’a, że nic z tego?
– Hej, to nie fair. Nie miałem pojęcia, że zamierzasz
zaprosić właśnie jego.
Susan wybuchnęła śmiechem. Trzeba być doprawdy
wyjątkowym mężczyzną, by wykazać się tak wielkim
poczuciem humoru, gdy w grę wchodził inny facet.
– Teraz znów kolej na ciebie – oświadczył.
Powędrowała rękami w dół jego ciała, ale tym razem
nie zatrzymała się na pasku, ale posuwała się coraz
dalej. Dotykiem lekkim jak piórko przejechała po całej
imponującej długości jego wzwiedzionego penisa.
– Musimy zachować wszelkie reguły bezpieczeństwa.
Nie ma sensu, byśmy ryzykowali życie – zaczęła.
– Doskonały pomysł.
– I zawsze każde z nas będzie mogło się wycofać.
Musimy wymyślić jakieś szczególne słowo – wentyl
bezpieczeństwa. Nie chcę, żeby którekolwiek z nas wy-
szło z tej gry pokiereszowane psychicznie. To ma być
doświadczenie wyzwalające, nie traumatyczne.
David wygiął biodra do przodu, w akcie ostatecznej
desperacji. Susan miała mu jeszcze wiele do powiedzenia,
ale najpierw musiała okazać nieco współczucia.
– Davidzie – rzuciła miękkim głosem. W odpowiedzi
wydusił z siebie bliżej nieokreślony dźwięk. – Dzisiejszego
wieczoru nie będziemy uprawiać seksu. – Jęk, jaki wyrwał
mu się w tym momencie, był przejmująco szczery.
– Ponieważ musimy wszystko dokładnie przemyśleć.
Oboje wkraczamy w nieznany nam obszar. Dużo ryzyku-
jemy. Każde z nas będzie można łatwo zranić, bo odkryje-
my przed sobą, powiedzmy, nasze miękkie podbrzusze.
– Susan – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Doceniam
twoją szczerość i w pełni zgadzam się z tym, co mówisz.
Powinnaś jednak wiedzieć, że za jakieś minuty zapewne
zejdę z tego świata i w ten sposób cała twoja ciężka praca
pójdzie na marne.
– Hm. To ważki argument.
– Delikatnie rzecz ujmując.
Znowu wybuchnęła śmiechem, ale jednocześnie pod-
niosła się na kolana, wyprostowała plecy i spojrzała mu
prosto w oczy. Uniosła ręce i rozpięła szylkretową spinkę.
Jej blond włosy rozsypały się po ramionach i opadły na
plecy.
David bezwiednie rozdziawił usta, a jego twarz po-
kryły rumieńce. Susan dobrze wiedziała, że zareaguje
w podobny sposób. To, co zamierzała zrobić za chwilę,
miało przysporzyć im jeszcze więcej rozkoszy.
Powoli, w pełni świadoma, że David nie mógłby teraz
oderwać od niej wzroku, nawet gdyby ktoś podpalił na
nim ubranie, potrząsnęła głową, sprawiając że włosy
rozsypały się szeroką falą. A potem całym ciałem opadła
jeszcze niżej. Wprawiając w leniwe ruchy biodra i uda,
zaczęła się o niego ocierać. Cały nacisk i ciepło jej ciała
zaczęły się koncentrować na dwudziestu paru centymet-
rach wzwiedzionego ciała. Gdy Susan zaczęła napierać
silniej, jego oddech stał się nieregularny, urywany – po
chwili zaś przesunęła się nieco, by otrzymywać taką samą
porcję rozkoszy, jaką dawała Davidowi.
– O Boże – wyjęczał, unosząc biodra, by ich ciała
znalazły się w bliższym kontakcie. – Już nie mogę...
Proszę...
– O co prosisz?
– Chcę cię dotknąć.
– Przecież mnie dotykasz – odparła, zaciskając nieco
uda, by uświadomić mu bliskość kontaktu.
– Nie, to mi nie wystarcza. Chcę cię dotykać rękami.
Poczuć na sobie aksamit twojej skóry. Chcę zanurzyć
dłonie w twoich włosach.
– Ale w tym celu musiałabym cię rozwiązać.
Jęknął żałośnie.
Susan zlitowała się nad nim i przyspieszyła rytm.
Mimo że bardzo chciała dotknąć jego ramion, jego dłoni
– postanowiła się nie poddawać. Podobnie jak Szehereza-
da zamierzała utrzymać go w szachu, zachować asa
w rękawie. Chciała usidlić tego mężczyznę, zachowując
anonimowość.
Jego oddech stawał się coraz bardziej chrapliwy. Susan
wiedziała, że David jest już blisko orgazmu. Opadła na
jego biodra całym ciężarem i zaczęła ocierać się o niego
jeszcze mocniej. Nie tylko on był już na krawędzi. Do
diabła, jak tak dalej pójdzie, ona osiągnie szczyt przed
nim. Nie! Jeszcze nie teraz...
Silny dreszcz wstrząsnął ciałem Susan. Gwałtowność
tego doznania zaparła jej dech. Wygięła plecy w głęboki
łuk, nie przestając jednak ocierać się o Davida. On
tymczasem zajęczał i wyrzucił biodra do przodu, prze-
kraczając punkt, za którym nie było już odwrotu. Głowa
opadła mu bezwładnie na poduszki, odsłaniając całą
długość szyi. Zacisnął mocno zęby. Susan pomyślała
w tym momencie, że najchętniej zostałaby przy nim
i poczekała, aż osiągnie równowagę, wiedziała jednak, że
to zburzyłoby jej plan.
Szybko zsunęła się więc z łóżka, chwyciła torebkę
i płaszcz, po czym zniknęła w łazience. Uszminkowała
usta, przygotowała drobną niespodziankę dla Davida
i ruszyła w stronę wyjścia. Chociaż nie powinna tego
robić, obejrzała się za siebie. David wciąż leżał na łóżku,
oddychając ciężko i wolno dochodząc do siebie.
Gdy zaczął obracać się w jej stronę, wymknęła się
z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi.
Na chwiejnych nogach podeszła do windy, po czym
pogratulowała sobie konsekwencji. Udało się jej zrealizo-
wać swój plan. Żadnych zobowiązań, żadnych ograni-
czeń, pełna anonimowość. Czy mogło być coś bardziej
ekscytującego?
Przyjechała winda i Susan weszła do kabiny, w której
stał już przystojny mężczyzna po czterdziestce. Starał się
usilnie, aby nie wbijać w nią nachalnie wzroku, ale nie
udawało mu się to najlepiej. Czy z powodu jej rozpusz-
czonych włosów? Mężczyźni zawsze zachwycali się jej
włosami. Czy też może z powodu wyrazu niezwykłego
samozadowolenia na jej twarzy – wyrazu, nad którym nie
była w stanie w pełni zapanować?
Nieważne. Zrobiła to, co sobie założyła. Poddała się
żądzom i pragnieniom. Oczywiście, zdawała sobie spra-
wę, że ta przygoda nie jest substytutem prawdziwej
miłości, satysfakcjonującego związku, ale przecież wciąż
będzie mogła chodzić na randki, gdy tylko spotka kogoś
dostatecznie interesującego. Ta zabawa miała jedynie
dostarczyć cielesnej przyjemności, wyzwolić ją z ograni-
czeń.
Kiedy drzwi windy otwarły się na parterze, Susan
posłała zapatrzonemu w nią nieznajomemu jeden ze
swoich najbardziej uwodzicielskich uśmiechów, po czym
skierowała się w stronę wyjścia. Nie mogła się już
doczekać, kiedy znajdzie się we własnym łóżku. Boże, co
za sny czekały ją tej nocy!
– Susan?
Gdy wciąż nie odpowiadała, David westchnął głębo-
ko. Zrozumiał, że zniknęła. Ale czemu? Przecież wszy-
stko potoczyło się zgodnie z wytyczonym przez nią
scenariuszem. Dlaczego więc tak bezceremonialnie go
opuściła? Dlaczego zadała sobie tyle trudu, by w końcu
nawet nie uprawiać seksu? To co między nimi zaszło,
było na swój sposób seksem, musiał to przyznać
– ostatecznie, miał orgazm, jak nigdy przedtem, jed-
nak... Przecież w gruncie rzeczy w ogóle jej nie do-
tknął.
Ta konkluzja przypomniała mu o więzach na nadgarst-
kach i David błyskawicznie wyzwolił się z luźnych pęt.
W tym momencie spostrzegł, że Susan zostawiła swój
szal. Gdyby znał jej nazwisko, natychmiast by go zwrócił.
Do diabła. Po co ta cała gra? Jak mógł się tak bardzo
pomylić w ocenie sytuacji? To, co się wydarzyło, było dla
niego zupełnie niezrozumiałe.
Chwilę później podniósł się z łóżka, pokręcił szyją, by
rozluźnić mięśnie karku, po czym skierował się ku
drzwiom łazienki. Gdy wszedł do środka, poczuł zapach
jej perfum – równie tajemniczy, jak kobieta, która go
rozsiewała. Nagle jego uwagę przykuło dziwne odbicie
w lustrze, więc odwrócił się i spojrzał na przeciwległą
ścianę. Nie zobaczył tam nic ciekawego. Podszedł do
umywalki i wówczas odkrył, w czym rzecz. To coś nie
odbijało się w lustrze, ale było umieszczone bezpośrednio
na szklanej tafli. Wiadomość wypisana karminową
szminką:
,,W następną środę’’.
Uśmiechnął się szeroko. Więc jednak go nie skreśliła. Po
prostu opuściła scenę w niekonwencjonalny sposób. Mu-
siał przyznać, że cały ten wieczór był wyjątkowy, a Susan
to szczególna kobieta, nieporównywalna z żadną inną.
Bardzo pragnął odkryć jej wszystkie tajemnice.
Jakie naprawdę były jej erotyczne fantazje? Miał
niezachwianą pewność, że dalekie od przeciętności. Oby
tylko udało mu się sprostać zadaniu. Przeszedł go dreszcz
na wspomnienie gorącego dotyku jej ud, gdy na nim
siadała, gdy dotykała go tak zmysłowo, że tylko dzięki
niezwykłej sile woli udało mu się nie eksplodować już
w ciągu pierwszych minut.
Jak, do cholery, zdoła przetrwać cały następny ty-
dzień?
Kiedy się mył, uświadomił sobie, że przecież stanowił
połowę tego duetu. Będzie więc musiał wnieść do ich gry
własne pomysły.
Susan przywiązana do łóżka, z szeroko rozwartymi
nogami.
W porządku, może to nieszczególnie oryginalne. Ale co
z tego? Ostatecznie nie zamierzał odkrywać na nowo
Ameryki.
On na kolanach, rozsuwający jej uda, zanurzający się
w nią ustami.
Chwycił z wieszaka ręcznik i zaczął wycierać twarz.
Przede wszystkim musi przeżyć kolejne siedem dni.
Nie wolno mu w żaden sposób zaniedbać pacjentów
– wymagali jego pełnej uwagi i koncentracji. Charley
i Jane przełożyli tradycyjne spotkanie na jutrzejszy wie-
czór. W poniedziałek był umówiony na lunch ze swoją
siostrą, Karen. Bezwarunkowo musi się skupić na swoich
codziennych obowiązkach. Natomiast wieczorem, gdy
już znajdzie się w łóżku, będzie mógł rozmyślać... o tym
wszystkim i całkowicie poddać się erotycznym fantaz-
jom.
Szedł do windy całkowicie pogrążony w budowaniu
scenariuszy następnego spotkania. Seks w samochodzie.
Susan i on na tylnym siedzeniu wielkiej limuzyny.
Przyjechała winda. David wszedł do środka i poczęs-
tował ciepłym uśmiechem stojącego tam starszego pana,
zastanawiając się przy tym, czy przypadkiem nie powi-
nien poszukać psychiatry dla samego siebie.
Kiedy Susan dotarła w końcu do teatru, Peter i Andy
już nerwowo spacerowali przed wejściem. Dzisiaj grano
sztukę Nicka Silvera, jej ulubionego dramaturga, w której
na dodatek główną rolę kreował jeden z najlepszych
aktorów, jakich miała okazję oglądać w życiu – Peter
Frechette. Wieczór zapowiadał się więc fantastycznie,
tym bardziej że po spektaklu wybierali się za kulisy. Mimo
to Susan wolałaby być gdzie indziej. Dokładnie mówiąc
– we własnym domu. Oczywiście, kochała swoich przyja-
ciół, a Peter znalazł się w ich paczce już pierwszego dnia
college’u, i Susan zawsze mogła na niego liczyć, ale
w ciągu tych ostatnich dwóch dni, które upłynęły od
spotkania z Davidem, nie była w stanie sklecić dwóch
logicznych myśli.
Czuła się tak, jakby wyruszała na wielką wyprawę,
najeżoną niebezpieczeństwami, wymagającą niezwykłej
śmiałości i odwagi, na której końcu być może czekał
prawdziwy skarb. Wszystko w tej przygodzie z Davidem
wydawało się jej fascynujące, ale w szczególności fakt, że
nic o nim nie wiedziała. Żadnych historii rodzinnych,
żadnego porównywania stanu kont, żadnych dyskusji na
temat problemów zawodowych. Był dla niej czystą
kwintesencją mężczyzny i wiedziała, że będzie należał
do niej przynajmniej jeszcze przez jedną noc. Nadcho-
dząca środa nabrała wprost mitycznych proporcji i zna-
czenia.
– Najwyższy czas! – wyjęczał Peter. Nienawidził
spóźniania się.
– Jestem okropna, wiem. I zupełnie nie rozumiem,
czemu mnie kochasz.
Patrząc na Andy’ego, swojego ukochanego, Peter zna-
cząco przewrócił oczami.
– Sam tego nie rozumiem.
Susan strzepnęła nieistniejący pyłek z jego płaszcza, po
czym delikatnie pocałowała go w usta.
– Ale mnie kochasz. I to jest najważniejsze.
– Kocham cię tylko dlatego, że zdążyłaś przed rozpo-
częciem pierwszego aktu. Gdybyś przyszła pięć minut
później...
– Czemu w takim razie wciąż tkwimy przed wej-
ściem? Chodźmy wreszcie! – rzuciła radośnie.
Andy wybuchnął śmiechem, chwycił Petera za rękę
i wszyscy troje weszli do teatru. Była to jedna
z off-broadwayowskich scen – Manhattan Theatre Club,
do którego wykupili karnety na cały sezon.
Kiedy już usiedli na widowni, Susan wyjęła program
i zaczęła przerzucać strony. Nie znaczy to, że próbowała
cokolwiek przeczytać. Prawdę mówiąc, w ciągu ostatnich
dwóch dni – jak i nocy – nie zdołała przeczytać ani słowa.
Boże, najwyraźniej popadła w obsesję. Pragnęła, by
jakaś siła przeniosła ją w czasie, mniej więcej trzy
tygodnie w przód, by już znajdowali się z Davidem na
etapie ustalonej rutyny, by ich spotkania weszły w fazę
miłych, podniecających, ale nie tak całkowicie pochłania-
jących jej umysł przygód. Seks. To wszystko. Po prostu
kilka godzin seksu i rozkoszy w towarzystwie oszałamia-
jącego faceta. Ostatecznie każdy w życiu powinien mieć
jakieś hobby, czyż nie?
– Susan, co się z tobą dzieje?
Zwróciła się w stronę Petera:
– Słucham?
– Zachowujesz się dziwacznie. Czy chciałabyś ze mną
o czymś porozmawiać?
– Dziwacznie? Wydaje ci się.
Peter odwrócił się do Andy’ego. Chociaż Susan nie
widziała teraz jego twarzy, była pewna, że znowu prze-
wraca oczami. Kiedy ponownie się ku niej zwrócił,
popatrzył jej w oczy poważnie, bez cienia rozbawienia, za
to z odrobiną troski.
– Słuchaj, wszystko w porządku – zapewniła go
Susan. – Jestem w tej chwili pochłonięta pewną sprawą
i to wszystko.
– Jaką sprawą?
– To nic ważnego.
Peter wyprostował się w fotelu.
– Mężczyzna. Chodzi o jakiegoś faceta, tak?
– Nie – rzuciła szybko. I chyba zbyt głośno, bowiem
para siedząca tuż przed nią odwróciła się posyłając jej
wrogie, znaczące spojrzenie. – Nie – powtórzyła, tym
razem już szeptem, zastanawiając się przy tym, czemu
skłamała.
– Nie wierzę ci, skarbie – oznajmił Peter, chwytając ją
za rękę. – Dlatego będę udawać, że powiedziałaś ,,tak’’.
Mam tylko nadzieję, że on zasługuje na taką kobietę.
I całkiem go nie obchodzi... no wiesz co.
Susan skinęła głową i już nachyliła się ku Peterowi, by
mu wszystko opowiedzieć. Zapytać o opinię. Ale w tej
samej chwili na widowni zgasły światła, więc musiała
odłożyć swoje zamiary.
Jednak kiedy sztuka dobiegła końca i w trójkę skiero-
wali się za kulisy, Susan zmieniła decyzję. Nie powie
nikomu o Davidzie. Przynajmniej na razie. On należał do
niej i tylko do niej. Tak naprawdę wcale nie chciała
wysłuchiwać cudzych opinii, pouczeń – nie miała nawet
ochoty patrzeć na uniesione w zdumieniu brwi.
Gdy czekali w kolejce, by pogratulować autorowi,
Susan przyglądała się Peterowi i Andy’emu. Byli ze sobą
od ponad roku. Peter – notabene sam będący doskonałym
aktorem – zakochał się w Andym, gdy spotkali się
ponownie po wielu latach na weselu jednego ze znajo-
mych. Poznali się dawno temu, jeszcze w college’u, ale
wówczas jakoś się nie zeszli.
Teraz natomiast zdawali się niezwykle szczęśliwi,
prawdziwie sobą zachwyceni. Andy nie był piękny, nie
należał też do najlepiej zbudowanych facetów na świecie.
Za to był ciepły i zabawny, a sposób w jaki traktował
Petera sprawiał, że Susan zaczynała tęsknić do...
To prawda. Pomimo hedonistycznego traktowania
nieznajomego imieniem David chciała szczęśliwego
związku z mężczyzną. Kto wie? Może pewnego dnia i ona
znajdzie swoją drugą połówkę, co nie oznaczało, że do
tego czasu nie mogła się trochę zabawić, pozwolić sobie na
kilka szalonych chwil.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie twarz Davida.
Szczególnie tę jego cudowną dolną wargę. Dziś był
dopiero piątek. Do środy zostało jeszcze tak wiele dni.
Dzięki Bogu, że musi popracować w poniedziałek. To
skróci nieco oczekiwanie. Za to cały wtorek będzie
poświęcony na wybór stroju, depilację, maseczki kos-
metyczne i oddawanie się erotycznym fantazjom.
Na tę myśl przebiegł ją dreszcz, a na policzkach
pojawiły się rumieńce. Na szczęście akurat w tej samej
chwili zwrócił się do niej Nicky Silver, więc mogła
udawać, że jej podniecenie zostało wywołane sztuką.
Kiedy skończyła krótką wymianę zdań z Nickiem,
spostrzegła utkwiony w sobie wzrok Petera.
– To ktoś zupełnie inny niż do tej pory, prawda?
– zapytał.
Susan już miała zaprzeczyć, ale w końcu nie była
w stanie się zdobyć na tak oczywiste kłamstwo.
– Aha.
– Czy nic ci nie grozi?
– To zależy, co przez to rozumiesz – odparła, wzrusza-
jąc ramionami.
– Na razie poprzestanę na bezpieczeństwie fizycz-
nym.
– W takim razie nic mi nie grozi.
– Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – zapew-
nił Peter, biorąc ją za rękę. – Możesz liczyć na nas
wszystkich. O każdej porze.
– Wiem, i bardzo cię za to kocham.
– Odłóżcie na razie to kochanie – wtrącił Andy
z szerokim uśmiechem. – Umieram z głodu, czas na
kolację.
Rozdział piąty
David rozsiadł się wygodnie na krześle, zastanawiając
się nad wyborem deseru. Jane jak zwykle zamówi porcję
tortu czekoladowego, Charley natomiast pokręci prze-
cząco głową i zdecyduje się jedynie na czarną kawę. Ale
kiedy pojawi się niewiarygodnie kuszące ciasto, zje jeden
kęs, a po chwili następny i jeszcze następny. Charley
zazwyczaj zjadał lwią część tortu. Mimo to w inte-
resująco pokrętny sposób uznawał, że skoro nie zamawiał
deseru, nie musi się czuć winny z powodu pochłonięcia
całej masy kalorii.
– Teraz w środy wieczorem będziemy chodzić do
szkoły rodzenia – oznajmiła Jane, zwracając się w stronę
Davida, jednocześnie kładąc dłoń na ramieniu Charleya.
Tych dwoje było najwspanialszym małżeństwem,
jakie David kiedykolwiek widział w życiu, był więc
bardzo dumny, że miał w tym swój udział.
Zaledwie rok temu Jane była jedną z wielu anonimo-
wych pracownic w firmie Charleya, gdy uległa szczegól-
nemu wypadkowi. Została przypadkiem ugodzona w gło-
wę – nomen omen – gipsowym kupidynem i w rezultacie
pojawiły się u niej drobne zaburzenia pamięci. Z jakiegoś
powodu była przekonana, że jest narzeczoną Charleya,
a David – jako jej lekarz – ochoczo podtrzymywał to
nieporozumienie. Zgodnie z jego nadziejami, Jane zdołała
całkowicie oczarować jego sztywnego przyjaciela, tak że
wkrótce zostali małżeństwem.
Niestety, David nie był równie przemyślny i zdecydo-
wany w budowaniu swoich własnych związków. Nie
znaczy to, że nie chciał się ożenić. Chciał. Nie chciał
jedynie popaść w stagnację i rutynę. Oczywiście, znał
kilka wspaniałych kobiet, inteligentnych i z klasą. Każdej
z nich jednak czegoś brakowało.
Jego siostra, Karen, twierdziła, że był zbyt wybredny.
Jednak kiedy David patrzył na Jane i Charleya, wiedział,
że postępuje słusznie. Miał tylko nadzieję, że nie będzie
musiał czekać do czasu, aż kolejny gipsowy kupidyn
niespodziewanie spadnie z nieba.
– Davidzie?
– Tak? – odparł, ciepło uśmiechając się do Jane.
– Co się z tobą dzieje? Jestem przekonana, że nie
dociera do ciebie ani słowo z tego, co mówię.
– Będziecie chodzić do szkoły rodzenia w środowe
wieczory.
Jane wygięła swoje zdumiewająco powabne, czerwone
wargi. Pomimo ciąży niekiedy wciąż wyglądała jak mała
dziewczynka. Z blond lokami, jasną cerą, wielkimi, peł-
nymi wyrazu oczami i długimi rzęsami mogła zwieść
niewtajemniczonych i uchodzić za chodzącą niewinność
i wcielenie naiwności. Ale David wiedział swoje. Tak
naprawdę miał przed sobą dojrzałą, mądrą kobietę, będącą
najpiękniejszym prezentem, jakim Charleya obdarował
los.
– Powiedziałam też, że w związku z tym chcielibyśmy
przenieść nasze spotkania na czwartek.
David pospiesznie uniósł do ust filiżankę, by ukryć
uśmiech zadowolenia. Gdyby należał do osób wierzących
w znaki i omeny, byłby pod niemałym wrażeniem.
Spotykali się na kolacjach co środę od niemal roku i David
nie miał pojęcia, jak powiedzieć im o zmianie planów.
– Czwartki bardzo mi odpowiadają. Tyle że w każdy
trzeci czwartek miesiąca prowadzę zajęcia z grupą tera-
peutyczną, trwające do siódmej. Będę się więc odrobinę
spóźniał.
Jane pokiwała z wolna głową, ale najwyraźniej nie
uzgodnienia czasowe zaprzątały jej myśli.
– David, co się dzieje? – spytała tym razem poważ-
nym tonem.
– Nie wiem, o czym mówisz. – Do diabła, nie powi-
nien był umykać wzrokiem.
– Coś się dzieje. Przecież widzę – oświadczyła, po-
chylając się ku niemu ponad śnieżnobiałym obrusem.
– No dalej. Oświeć nas.
David spojrzał w stronę Charleya, ten jednak tylko
wzruszył bezradnie ramionami.
– Musisz radzić sobie sam.
– Dzięki. Ładny z ciebie przyjaciel.
– Wiesz, że chętnie bym ci pomógł. Naprawdę. Ale gdy
ona już raz zacznie...
David też znał dociekliwość Jane, tyle że nie miał
ochoty opowiadać im o Susan. Przynajmniej jeszcze nie
teraz. Może nawet nigdy nie będzie chciał tego zrobić. To
było coś bardzo osobistego. Bardzo intymnego. Nigdy,
przez te wszystkie lata przyjaźni, nie miał przed Char-
leyem żadnych tajemnic. Ale ten... układ był bardzo
szczególny.
– Nic się nie dzieje, Jane – odparł stanowczo, jedno-
cześnie przywołując gestem kelnera.
– Nie wierzę ci – oznajmiła, kładąc dłoń na jego ręku
i zmuszając go, by na nią spojrzał. – Myślę, że dzieje się coś
bardzo ważnego, i założyłabym się o wszystko, że to
dotyczy jakiejś kobiety.
Nie uciekł wzrokiem. Jednak gdy tylko pojawił się
kelner, zamówił jabłecznik, kolejną kawę, po czym,
przepraszając, umknął do łazienki.
Nigdy nie wyznałby tego Charleyowi, ale Jane niekie-
dy go przerażała. Nie w jakiś złowrogi sposób. Była po
prostu za bardzo... sobą.
Susan wydała żałosny jęk na widok własnego odbicia
w lustrze. Nie wkładała tej sukni od wieków i właśnie
przypomniała sobie dlaczego. W tej kiecce wyglądała jak
kopa siana!
Szybko ściągnęła z siebie niefortunną sukienkę, ale nie
odłożyła jej na łóżko, by dołączyła do tuzina innych
odrzuconych kreacji, ale na krzesło, gdzie leżały rzeczy,
z którymi definitywnie zamierzała się rozstać.
Powoli traciła humor.
Od kilku godzin przymierzała ciuchy i nic, dosłownie
nic, nie wydawało się jej odpowiednie na dzisiejszy
wieczór. Tymczasem za czterdzieści minut miała wizytę
u kosmetyczki, a potem manikiur i pedikiur. Do tej pory
nie ogoliła nóg, musiała jeszcze umyć włosy, nałożyć
makijaż i, do cholery, czemu randka zawsze oznaczała
taką masę zabiegów pielęgnacyjnych? Może powinna
zacząć fantazjować na temat bezdomnych włóczęgów?
Z westchnieniem podeszła do szafy. Wpatrywała się tępo
w rzędy sukien, spódnic i bluzek, z przygnębiającą świado-
mością, że to nie próba kostiumowa. Musi szybko podjąć
decyzję, bo już za parę godzin czekał ją prawdziwy występ.
Dzisiejszy wieczór może być pierwszym z wielkiej
liczby cudownych, erotycznych wieczorów spędzonych
z Davidem. Musi być dobrze przygotowana. Musi wybrać
odpowiedni strój. Uznała, że to jeszcze zbyt wczesny
etap, by pojawiła się w samym tylko płaszczu. Uśmiech-
nęła się jednak na tę myśl i zakonotowała ją sobie do
wykorzystania w przyszłości.
Oczywiście, mogła włożyć cokolwiek – jakąś garsonkę,
czerwoną sukienkę od Prady, a nawet dżinsy. Jednak
chciała czegoś szczególnego. Czegoś, co pomogłoby jej
nadać ich spotkaniu określony ton. Jeżeli wszystko się
uda, David będzie miał jeszcze wiele okazji do wprowa-
dzenia w życie własnych fantazji i przejęcia inicjatywy,
ale dzisiejszy wieczór należał do niej. Susan bardzo tego
potrzebowała. Musiała się przekonać, czy jest zdolna
przejść od słów do czynów.
To znów sprowadzało ją do punktu zero.
Jak mogła być tak niezdecydowana? Nie chodziło
jedynie o wybór stroju, ale także scenariusza na dzisiejsze
spotkanie. Dysponowała czasem i miejscem, określiła
reguły gry i miała odpowiedniego mężczyznę. Pytanie, co
zamierzała z tym wszystkim zrobić?
Nie znaczy to, że brakowało jej pomysłów – erotycz-
nych fantazji, które pragnęłaby wypróbować w rze-
czywistym życiu. Wręcz przeciwnie – miała ich zbyt
wiele.
Pełna dominacja? Być może. Ale jeszcze nie teraz. Do
tego potrzebowali więcej wzajemnego zaufania. Prawdę
mówiąc, przywiązanie go do łóżka w zeszłym tygodniu
sprawiło jej wielką przyjemność. Gdy tak leżał bezradny,
z imponującym wzwodem – miała ochotę go schrupać.
Następnym razem zaciśnie węzły o wiele mocniej. Postara
się, by musiał leżeć w kompletnym bezruchu.
I by był nagi.
Susan wyciągnęła czarną suknię Versace, która opinała
ją niczym druga skóra, a właściwie jak ściągający gorset.
Ta sukienka wyglądała doskonale na koktajlowych przy-
jęciach, ale żeby ją zdjąć, trzeba się było niemiłosiernie
namordować.
Gdy odkładała czarną kreację, przed oczami stanął jej
nagle szczególny obraz. Oto leży przywiązana do łóżka.
David ma jej ciało w całkowitym władaniu. Susan nie
może go powstrzymać, choćby chciał wodzić językiem po
każdym odsłoniętym skrawku jej ciała.
Na tę myśl wstrząsnął nią dreszcz podniecenia. Nigdy
dotąd nie wyobrażała sobie siebie w podobnej roli. Bała się
utraty kontroli. Ale przecież ich spotkania z Davidem nie
mają mieć nic wspólnego z kontrolą. Mają być wy-
zwalające, mają prowadzić do przekraczania granic i ba-
rier.
Tyle że nie dzisiaj. Tego wieczoru muszą się skoncen-
trować na budowaniu wzajemnego zaufania i porozumie-
nia.
Zabawa w przebieranie? Czemu nie. Zawsze sądzi-
ła, że jest coś erotycznego w policyjnym mundurze, ale
taka gra wymagała kostiumów i rekwizytów, a Susan
nie chciała jeszcze otwierać tego rozdziału.
Zamknęła oczy, by pobudzić swoją wyobraźnię. Prze-
cież może się stać kim tylko zechce! W czym więc
problem?
Może w tym, że za bardzo się starała. Tak. Niewąt-
pliwie. Ostatecznie powinna pozwolić sobie na spon-
taniczność. Gdy już będą razem, gdy już zaczną
się całować, przyjdzie i natchnienie. Na pewno przy-
jdzie...
Teraz jeszcze musiała tylko zdecydować, jak daleko
chce się dziś posunąć. Dużo całowania, to oczywiste. Do
diabła, jedną z jej często powtarzających się fantazji było
całowanie się z wymarzonym mężczyzną przez wiele
godzin. Była jednak zbyt niecierpliwa, by wcielić ten
pomysł w życie. Chciała zobaczyć ciało Davida i chciała,
żeby on zobaczył ją nago.
W tym momencie jej wzrok padł na czarną sukienkę,
którą miała już od trzech lat. Bez ramiączek, z dopasowa-
nym stanem, nie wyglądała zbyt okazale na wieszaku.
Nawet gdy Susan miała ją na sobie, ta suknia nie
olśniewała. Ale przecież właśnie o to chodziło! Przecież
chciała, żeby podziwiał ją samą, a nie jej strój. Jeśli włoży
odpowiednią biżuterię, czarne pończochy, szpilki...
Susan wyciągnęła suknię z szafy i podeszła do wiel-
kiego lustra. Przyglądając się krytycznie swojemu odbiciu,
z wolna pokiwała głową. W idealnym świecie jej piersi
byłyby większe, a talia węższa, ale skoro nie miała już
czasu na poważną operację plastyczną, musiała się zado-
wolić obecnym stanem rzeczy. Powinna się wreszcie
pospieszyć. Czas uciekał.
Za dziesięć ósma Susan wciąż nie miała pojęcia, co
zaproponuje Davidowi. Zakładając, że on przyjdzie na
spotkanie. Nie, tym razem na pewno się zjawi, oczekując
szalonej, erotycznej nocy.
Obejrzała się przez ramię, po czym chwyciła w dłoń
kieliszek. Tutejszy barman, Jay, przyrządzał idealne mar-
tini, za co bardzo go lubiła. Ten szalenie atrakcyjny
mężczyzna miał na dodatek rzadką u barmanów cechę
– umiał milczeć. Żadnych bezsensownych pogawędek,
mimo że była jedynym gościem w barze.
Wyprostowała się na stołku i obciągnęła sukienkę.
W tym momencie coś kazało jej odwrócić się w stronę
drzwi – może jakiś dźwięk, a może nieznaczny powiew
powietrza.
Tuż przy wejściu stał David, oszałamiająco elegancki
w płaszczu z wielbłądziej wełny i nieziemsko przystojny.
Poczuła, jak z podniecenia kurczą się jej mięśnie brzucha,
a ciało przebiega elektryzujący dreszcz.
Od bardzo dawna nie reagowała tak na żadnego
mężczyznę. Chociaż w tym wypadku była usprawied-
liwiona z czysto estetycznego punktu widzenia. David
nie miał urody modela, w jego twarzy można było
dostrzec drobne nieregularności, jednak całość robiła pio-
runujące wrażenie.
David uśmiechnął się na jej widok. Odpowiedziała mu
uśmiechem, chociaż im bliżej podchodził, tym mocniej
waliło jej serce. Sposób, w jaki na nią patrzył, też nie
poprawiał jej stanu. W tym wzroku była ciekawość,
pożądanie, szelmostwo.
Powinna skończyć tę zabawę. Natychmiast. Zrezyg-
nować z idiotycznego uwodzenia i odgrywania fantazji,
a zrobić wszystko, by poznać tego mężczyznę. Zobaczyć,
jaki jest naprawdę. I pozwolić mu poznać siebie.
Szybko jednak odrzuciła ten pomysł. Czy naprawdę
niczego się jeszcze nie nauczyła? Istniała zasadnicza
różnica pomiędzy fantazjami i bajkami, tymczasem przy-
puszczenie, że żyliby z Davidem długo i szczęśliwie,
należałoby właśnie włożyć między bajki. Bezpieczniej
więc było postawić na seks i zachować anonimowość.
David podszedł do niej i pochylając się, dotknął chłod-
nymi palcami skóry na jej karku. Musnął ustami jej ucho,
szepcząc przy tym:
– Wyglądasz oszałamiająco.
Zadrżała zarówno z powodu jego przekonującego
tonu, jak i ciepła jego oddechu, zbyła jednak komplement
machnięciem dłoni. David spojrzał na nią pytającym
wzrokiem i Susan wskazała mu sąsiedni stołek.
Usiadł posłusznie, chociaż nie wykazywał chęci na
drinka. Wciąż nie spuszczał z niej wzroku. Nie było to
jednak zwyczajne spojrzenie. Kryło się w nim doświad-
czenie, inteligencja, a może niezwykła energia, tak czy
owak w sposobie, w jaki się jej przyglądał, było coś
wyjątkowego i fascynującego. Jakby była najwspanialszą
istotą na świecie, a on miał zaledwie drobną chwilę na
zapamiętanie wszelkich szczegółów.
– Jakim cudem nie jesteś jeszcze żonaty? – zapytała,
zdumiona, że wyrwało się jej coś podobnego.
David też sprawiał wrażenie zaskoczonego.
– Nie mam pojęcia – odparł.
– Przecież musiałeś mieć mnóstwo okazji. Mężczyzna
z twoim wyglądem na pewno nie może się opędzić od
kobiet. Założę się, że dzień i noc dobijają się do twoich drzwi.
Wybuchnął naturalnym, szczerym śmiechem.
– Nie powiedziałbym, że dzień i noc – oznajmił,
a w jego głębokim barytonie zabrzmiała nuta lekceważe-
nia własnej wartości.
– A co byś powiedział?
– Że w tej chwili nie mam ochoty mówić ani myśleć
o innych kobietach.
– Wspaniała odpowiedź.
– Robię, co mogę.
Gdy pochylił się i pocałował ją delikatnie, znów
poczuła rozkoszny skurcz podniecenia w okolicach brzu-
cha. Jego wargi były chłodne, a oddech ciepły, co stanowi-
ło cudowną kombinację. David nie przerywał pieszczoty,
nie zwiększał nacisku, po prostu tam i z powrotem wodził
wargami po jej ustach. To było niezwykle podniecające
i zmysłowe – nawet bardziej niż gdyby pieścił ją językiem.
Susan z trudem udawało się pozostać w bezruchu, po-
zwolić mu działać we własnym tempie, aż ich oddechy
zaczęły się przenikać, by w końcu stać się jednym.
Kiedy David oderwał się już od jej ust, Susan odsunęła
się od niego nieznacznie i polizała jego dolną wargę, jakby
to była kulka lodów.
David ostro wciągnął powietrze i to sprawiło jej
przyjemność. Prawdę mówiąc, chętnie zrobiłaby wszyst-
ko, by jeszcze raz usłyszeć ten odgłos. Ujrzeć radosne
zaskoczenie w jego oczach.
Po chwili David wyprostował się, gestem przywołał
barmana, po czym zwrócił się ku Susan.
– Czy mogę zaoferować ci coś do picia?
Pokręciła przecząco głową.
– W pokoju czeka szampan – wyjaśniła.
– Gdy już mowa o pokoju. Nie wiem, co przygotowa-
łaś na dzisiaj, ale to ja chciałbym zapłacić rachunek.
Susan tak naprawdę nie obchodziło, kto za co płacił, ale
– podjęła tę decyzję po długim namyśle – nie chciała, by
czegokolwiek więcej się o niej dowiedział, a stwarzanie
problemów mogłoby go skłonić do większej wnikliwości.
– Posłuchaj. Poprzednim razem byłeś moim gościem.
Od dzisiaj będziemy płacić na zmianę – jednej środy ja,
drugiej ty. Zaczniemy ode mnie.
Zaczął rozważać jej ofertę. Przez chwilę, gdy ujrzała
jego zmarszczone brwi, obawiała się, że zaprotestuje.
– Niech będzie – oznajmił w końcu. – W takim razie
w przyszłym tygodniu moja kolej.
– Dobijmy więc umowy – mówiąc to, wyciągnęła ku
niemu rękę.
David chwycił jej dłoń, uniósł do ust i pocałował.
Potem spojrzał jej głęboko w oczy.
– Przez cały tydzień myślałem tylko o tobie – wy-
szeptał.
Erotyczny nastrój natychmiast powrócił, Susan po-
czuła elektryzujący dreszcz i nagle rozwiały się wszelkie
jej obawy. Znów zalała ją fala podniecenia.
– Doskonale wiem, co masz na myśli.
– Naprawdę?
Skinęła głową.
– Nie byłam tak zdenerwowana od poprzedniej środy
– wyznała po chwili.
David uśmiechnął się szeroko, ale chwilę później
spojrzał na nią poważnie.
– Nie musimy tego robić – oświadczył. – W każdej
chwili możesz zmienić zdanie.
– A chcesz, żebyśmy przestali?
– Za nic w świecie!
Musiała się uśmiechnąć. To był naprawdę wspaniały
facet.
– Co powiesz na drinka?
– Boże, koniecznie!
Pojawił się Jay i David zamówił szkocką. Gdy barman
odszedł, Susan postanowiła się przełamać. Spróbuje być
szczera.
– Davidzie?
Przesunął się nieznacznie, by spojrzeć jej w oczy.
– Czy masz... hm... jakieś życzenia na dzisiejszy
wieczór? Chciałbyś czegoś konkretnego?
Wygiął usta w szelmowskim uśmiechu.
– Och, pewnie.
– Naprawdę?
Skinął głową.
– A co to takiego?
– Wszystko. Najchętniej wszystko naraz.
Wybuchnęła śmiechem, zaskoczona, że nie dość, iż
świetnie go rozumie, to właściwie czuje zupełnie to samo.
Nie chodziło o to, że chciałaby wypróbować jakieś nowe
pozycje, czy cokolwiek równie przyziemnego. Pragnęła
przekroczyć własne psychiczne ograniczenia. Chciała pat-
rzeć na zmieniający się wyraz jego twarzy, słyszeć jego
śmiech i miłosne krzyki. Chciała spojrzeć na siebie jego
oczami. Do tej pory nigdy specjalnie nie wierzyła w teorię
feromonów, ale teraz miała dowód ich działania. Przecież
w ogóle nie znała tego mężczyzny, a mimo to pociągał ją
w sposób przeczący wszelkiej logice.
– A ty?
– Hm?
David chwycił jej dłoń. Jego dotyk był elektryzujący.
– Czy ty masz jakieś życzenia na dzisiejszy wieczór?
Spojrzała w jego orzechowe oczy, żałując, że w barze
nie jest ciut jaśniej, by dokładnie mogła określić ich kolor.
Wcześniej wydawało się jej, że widzi więcej zielonych
błysków niż niebieskich. Teraz jednak nie była już taka
pewna.
Jay podał whisky, David zapłacił i znów zwrócił się ku
Susan.
– Przepraszam. Właśnie mówiliśmy o twoich życze-
niach na dzisiejszy wieczór.
– Kilka tygodni temu czytałam gdzieś artykuł na
temat erotycznych fantazji.
David powoli sączył swoją szkocką i wówczas Susan
z satysfakcją spostrzegła, że jednak nie jest tak opanowa-
ny, jak się wydaje, że lekko drży mu dłoń.
– Czy słyszałeś, że jedną z najpowszechniejszych, jeśli
nie najpowszechniejszą fantazją zarówno kobiet, jak
i mężczyzn, jest uprawianie seksu z kimś obcym?
– Doprawdy?
– Poważnie. I jak mi się zdaje, my właśnie tę fantazję
realizujemy.
– Więc nadal jesteśmy dwójką obcych sobie ludzi?
– Och, tak. Bez wątpienia.
– Pomimo ubiegłej środy?
Skinęła głową.
– I jeżeli ma nam się udać, to musimy pozostać sobie
obcy.
– A jak sądzisz, co by się stało, gdybyśmy się lepiej
poznali?
– Już nie mielibyśmy tego.
– Tego? Czyli czego?
Jego poważne pytanie zmusiło ją do zastanowienia.
– Kobiety i mężczyzny czujących do siebie nieprzepar-
ty pociąg. Działających bez zahamowań, bez żadnych
nacisków z zewnątrz, bez zobowiązań i obietnic. To
bardzo ekscytujące.
– Rozumiem – odparł, jednak chropawość w jego
głosie zburzyła jego wyrafinowaną obojętność.
Susan się uśmiechnęła. David odpowiedział jej tym
samym.
– Możemy już stąd iść? – zapytał.
– Tak. Sądzę, że tak.
A więc zbliżał się czas próby. Susan wciąż nie
wiedziała, jak rozwinie się sytuacja tej nocy. Seks z nie-
znajomym, to oczywiste. Ale jaki seks? Szybki, ostry,
desperacki? A może powolny, leniwy?
David przejechał dłonią po włosach i ten gest,
tak powszechny, nic nie znaczący, banalny – przy-
prawił ją o gęsią skórkę. Gdy ujrzała, jak chwyta
jej płaszcz – zarumieniła się. Zadrżała, gdy dotknął
jej ramienia.
Kiedy już znajdą się na górze, przyjdzie inspiracja.
David zdjął płaszcz z jej ramion i skierował się do
stojącego w rogu stolika. Musiał wykonać kilka trywial-
nych czynności, by się opanować. Od chwili gdy ujrzał
Susan w barze, miał ochotę ją posiąść i to całkiem
bezceremonialnie. Musiał jednak spokojnie czekać na
rozwój wypadków. Nie chciał popsuć niczego z powodu
własnej niecierpliwości, chociaż – na Boga – był tylko
zwykłym śmiertelnikiem z krwi i kości. A ona miała tak
cudownie jasną karnację, jasnoniebieskie, niemal akwa-
marynowe oczy, usta, dla których każdy mężczyzna
byłby natychmiast gotów zmienić wyznanie.
Na krótką chwilę uniósł jej płaszcz do twarzy. Zewnętrz-
na strona tego czarnego okrycia nie pachniała niczym
konkretnym. Za to jego wnętrze! Wnętrze pachniało tą
jedyną kobietą.
David przymknął oczy, wywołując z pamięci jej za-
pach. Nie miał wątpliwości, że za sto lat byłby w stanie go
rozpoznać, stwierdzić natychmiast, że to nie tylko per-
fumy czy mydło, ale właśnie Susan. Usiłował opisać ten
aromat słowami, ale nie potrafił. Nie przychodziło mu na
myśl żadne wyrażenie, które ściśle określałoby, że to ten
zapach, a nie jakikolwiek inny. Instynktownie wyczuwał,
że to zapach obietnicy i odwagi. Zapach kobiety, która
kazała mu dziękować losowi za to, że był mężczyzną.
Położył jej płaszcz na krześle i nakrył własnym płasz-
czem. Kiedy odwrócił się w stronę Susan, stała już przy
wiaderku z szampanem.
Powinien napełnić jej kieliszek, ale wcale nie miał na to
ochoty. Pragnął jedynie chwycić ją w ramiona i całować
gwałtownie, aż zacznie prosić o litość. Chciał rzucić ją na
łóżko i smakować każdy skrawek jej ciała. Chciał się
zatracić. Ale teraz musiał bardzo się starać, by poruszać się
powoli, swobodnie, jakby nie odczuwał nieznośnego
napięcia w każdym mięśniu.
Susan wyciągnęła ku niemu kieliszek. David podniósł
butelkę Dom Pérignon, z tego samego rocznika, co po-
przednio, i napełnił wysmukłe szkło. Potem odłożył
butelkę szampana na kruszony lód i patrzył, jak Susan
pociąga pierwszy łyk, jak czerwone, cudownie pełne
wargi obejmują zimną krawędź kryształu.
Poczekał, aż upiła jeszcze trochę, po czym wyjął
kieliszek z jej palców, delikatnie chwycił za szyję i zabrał
się za to, o czym marzył cały wieczór. Do diabła, cały
tydzień!
Powiódł wargami po ustach Susan, pieszcząc je, roz-
chylając coraz bardziej, przechodząc do długiego, zniewa-
lającego pocałunku. Pachniała szampanem, a gdy powoli
smakował ją językiem, czuł się jak w niebie. Nie wiedzia-
ła, że tak naprawdę najchętniej darowałby sobie te
wstępne uprzejmości i rzucił się na nią bez zastanowienia.
Mimo to trzymał się mocno w ryzach i wciąż powracał do
gładkiej wilgotności jej ust. Zalewała go fala gorąca, gdy
czuł ciepło jej języka, a kiedy ona zaczęła ssać mu język,
jego erekcja osiągnęła imponujące rozmiary.
Drugą ręką objął ją w talii i przyciągnął do siebie,
mrucząc z rozkoszy, bo poczuł na swoim ciele jej piersi.
Chciał zobaczyć ją nagą i otwartą na jego przyjęcie. Chciał
spróbować z nią wszystkiego, smakować każdy zakątek
jej ciała, sprawić, by krzyczała, omdlewała i orała mu
plecy paznokciami.
Jedyny znak ogarniającego go szaleństwa dał jej wtedy,
gdy otarł się o nią biodrami i pozwolił, by poczuła, jak
bardzo był podniecony. Susan gwałtownie wciągnęła
powietrze. Zorientowała się, że ta powściągliwość, to
wolne tempo było prezentem dla niej. Bo gdyby chciał
spełnić swoje marzenie, już wiłaby się i jęczała.
Rozdział szósty
Susan doskonale wyczuwała pożądanie Davida. Zdra-
dzały go usta, dłonie, gorąco bijące od ciała, rozmiary
erekcji. Skubnęła ustami jego dolną wargę, po czym lekko
się odsunęła. Na moment przycisnął ją do siebie mocniej,
ale zaraz wypuścił z objęć z westchnieniem rozczarowa-
nia.
– Wracając do tego ,,wszystkiego’’, na co miałbyś
ochotę – zaczęła Susan beznamiętnym tonem, jakby
pytała go o wakacyjne plany. – Czy twoje fantazje mają
jakieś bardziej sprecyzowane formy?
David zaczerpnął głęboko powietrza i powoli wypuścił
je. Kiedy się odezwał, jego głos był miękki, niski i pełen
cierpliwości.
– Wiele.
Spojrzała na niego. Dostrzegła najpierw tęsknotę w je-
go oczach, a zaraz potem imponujące wybrzuszenie
w jego spodniach. Musi pamiętać, by korzystać ze swojej
władzy tylko w szlachetnych celach.
– Opowiedz.
Zarumienił się.
– Mam opowiedzieć o wszystkich naraz?
Ukryła swój uśmiech za kieliszkiem.
– Wystarczy jedna na początek.
Podała mu kieliszek i David pociągnął długi łyk szam-
pana.
– No, cóż... hm...
Widziała, jak bohatersko usiłuje się opanować. Był
owładnięty żądzą, tak bardzo napięty, że nie zdziwiłaby
się, gdyby niechcący skruszył trzymany w ręku kieliszek.
– Hm...
– Słucham cię.
Odwrócił się i spojrzał na rozpościerające się w dole
miasto.
– To nie jest proste.
– Opowiadanie o własnych fantazjach?
– Uhm. I zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Fantazje są
czymś zupełnie naturalnym. Nie ma więc najmniejszego
powodu, by się ich wstydzić.
– Mów za siebie.
Odwrócił się gwałtownie, ale natychmiast się rozluź-
nił, gdy spostrzegł jej psotny uśmiech.
– Bardzo zabawne.
– Tak czy owak, nie wykręcisz się sianem.
Skinął głową. Zmrużył oczy w ten swój szczególny,
wystudiowany sposób, po czym znów odwrócił się
w stronę okna.
– Prawdę powiedziawszy, większość z nich jest
bardzo przyziemna. Seks z koleżanką z liceum, której
nigdy w życiu nie udało mi się dotknąć. Seks z gwiazdą
filmową.
– A z którą? W moich fantazjach pojawia się za-
zwyczaj David Duchovny i ten facet, który grał Kryceka.
– Naprawdę?
Skinęła głową.
– Ale nie martw się, jeżeli ci dwaj pojawiają się także
w twoich fantazjach, nie będę zaszokowana.
– Ja bym za to był – odparł z uśmiechem.
– Zdeklarowany heteroseksualista, co?
– Nie da się ukryć. – David znów pociągnął łyk
szampana. – A ty?
– Ja też. Chociaż raz czy dwa poczułam zaciekawie-
nie.
– Hm...
– Robisz to już po raz drugi.
– Co takiego?
– Reagujesz tym swoim ,,Hm’’. To brzmi podejrzanie.
Jak reakcja lekarza, który chce dać do zrozumienia:
,,Myślę, że jak najszybciej powinna pani poszukać dobo-
rowego zastępu psychiatrów’’.
Musiał łyknąć szampana nie tak, jak należy, bo gwał-
townie się zakrztusił. Susan wbiła w niego przerażone
spojrzenie, ale David uniósł dłoń w uspokajającym geście.
Chwilę później doszedł do siebie.
– Przepraszam cię.
– Czy wszystko w porządku?
– Tak, oczywiście.
– Wróćmy więc do tematu ,,Fantazje Davida’’. Roz-
dział – ,,Gwiazdy filmowe’’.
– No, cóż. Niech się zastanowię. Może Sandra Bullock.
I Julia Roberts. Nic oryginalnego.
– Oba wybory doskonałe. Ale przyznaj się. Nie ma-
rzysz o kimś trochę mniej... miłym? O kobiecie odrobinę
bardziej niebezpiecznej?
– Jak ty?
– Ja?!
Skinął głową, po czym podszedł bliżej, zatrzymując się
tuż przed sofą.
– Gnębi mnie podejrzenie, że jesteś równie inteligent-
na, jak sądzisz.
– I to jest niebezpieczne?
– Oczywiście. Inteligentna kobieta, która ma poczucie
własnej wartości i rozumie swe pragnienia, jest chyba
najgroźniejszym stworzeniem na ziemi.
– Och, nie żartuj. Znam wiele zdecydowanie bardziej
przerażających istot. Na przykład – politycy.
Wybuchnął śmiechem. Do diabła, coraz bardziej za-
chwycał ją ten śmiech.
– Ja naprawdę nie jestem niebezpieczna. Nie tutaj. Nie
z tobą.
– Nie?
– Ta sytuacja jest dla nas obojga bardzo komfortowa.
– Bo jesteśmy sobie obcy?
– I dlatego też, że nie chcemy nic ponadto, co uzgod-
niliśmy.
– Nic poza seksem?
– Jeżeli chcesz tak to nazwać.
– A jak ty byś to nazwała?
– Erotyzmem. Zmysłowością. Niezwykłą przygodą.
Rozkoszną pokusą. Mam wymieniać dalej?
Wpatrywał się w nią przez dłuższą chwilę, odsunął się
nieznacznie, po czym znów zarumienił.
– Chciałem ci tylko powiedzieć, że jeżeli... hm... jeżeli
dziś wieczorem nie sprostam twoim oczekiwaniom, to
tylko dlatego, że doprowadzasz mnie do szaleństwa.
Kiedy już się ciebie nauczę... przyzwyczaję... wszystko się
poprawi.
– Czy masz na myśli samą możliwość zaistnienia
pewnej sytuacji, czy jedynie długość jej trwania?
– Długość trwania.
– Skoncentrujemy się więc na grze wstępnej. To
zapewne pomoże.
David potrząsnął głową.
– Kochanie, wystarczy że stoisz przede mną – dla
mnie to już gra wstępna.
Podeszła bliżej i dotknęła dłonią jego policzka.
– Nie mogłam lepiej wybrać.
– A bardzo pilnie szukałaś?
– Skąd. Wręcz przeciwnie. To ty byłeś moją inspiracją.
– Ja?!
– Nie rób takiej zdziwionej miny. Jesteś niepraw-
dopodobnie przystojny.
Spojrzenie, jakie jej posłał, mówiło dużo więcej niż
słowa. David był szczerze oszołomiony.
– Przecież musisz zdawać sobie z tego sprawę.
– Hm...
Pocałowała go w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą
trzymała dłoń, wciągając przy tym zapach jego wody.
Hugo Boss, o ile się nie myliła. Bardzo odpowiedni.
Kwintesencja męskości.
– Zapomnij, że to powiedziałam.
– Słucham?
– Po prostu zapomnij, że powiedziałam coś podob-
nego. Mężczyźni, którzy zdają sobie sprawę z własnej
urody, zazwyczaj są nie do strawienia.
– W odróżnieniu od świadomych tego kobiet?
Westchnęła ciężko.
– Nie. Takie kobiety są również nieznośne.
– Ty nie jesteś. To znaczy, nie jesteś nieznośna. Za to
wyjątkowo piękna.
– Dzięki. Ale już dawno temu nauczyłam się pod-
chodzić do swojego wyglądu z dystansem, kiedy zda-
łam sobie sprawę, że nie ma on szczególnego znacze-
nia. Ładna nie oznacza szczęśliwa. Uroda nie zapewnia
miłości.
– To prawda. Natomiast bywa niekiedy źródłem upo-
korzenia.
– Tak się zdarza.
– Nie wiem, czy ma to dla ciebie jakiekolwiek znacze-
nie, ale chcę, żebyś wiedziała, iż to nie twoja uroda
sprawiła, że jestem z tobą w tym pokoju.
Uniosła sceptycznie brwi.
– Zgoda, odegrała pewną rolę, ale nie zasadniczą. Dla
mnie to była kwestia osobliwej chemii.
– Więc co tak naprawdę cię tu sprowadziło?
– Ty jako taka. Twoja inteligencja. Twoja odwaga.
Dźwięk twojego śmiechu. Obietnica w twoim głosie.
I niech mnie szlag trafi, jeżeli nie pachniesz piękniej niż
ktokolwiek czy cokolwiek na tej planecie.
– Och, Davidzie, jeżeli to tylko gra, nie mów
mi o tym, dobrze? Pozwól mi porozkoszować się
iluzją.
Pocałował ją delikatnie.
– Ja nie gram. W każdym razie nie świadomie. Nigdy
nie zrobię nic, żeby cię zranić.
Wierzyła mu. Do pewnego stopnia, oczywiście. Nie
zrani jej, jeżeli ona zdoła zachować odpowiedni dys-
tans. Jeżeli będzie postępowała zgodnie z regułami gry.
Jeżeli się przed nim nie odsłoni. David był czarujący
i uwodzicielski, więc jeśli nie będzie ostrożna, może
pomylić fantazję z bajką. A wtedy wszystko obróci się
przeciwko niej.
– Czemu nagle tak posmutniałaś? Czy chciałabyś
odczuwać ból?
Potrząsnęła gwałtownie głową.
– Ależ skąd. Nigdy. Prawdę mówiąc...
– Tak?
– Och, nieważne. Po prostu udawajmy, że znaleźliś-
my się w Szwajcarii. Na całkowicie neutralnym gruncie,
gdzie nikomu nie może stać się żadna krzywda.
– Jesteś perwersyjna. Ale myślę, że jak się bardzo
postaram, to uda mi się mówić ze szwajcarskim akcen-
tem.
Znowu się roześmiała. Jej chwilowy smutek rozpro-
szyło jego poczucie humoru i delikatność. Rzadko spoty-
kana kombinacja, szczególnie w przypadku tak niepraw-
dopodobnie atrakcyjnych mężczyzn. Musi istnieć przy-
czyna, dla której do tej pory się nie ożenił. Tacy mężczyź-
ni zazwyczaj wiążą się z jakąś kobietą na stałe jeszcze
przed przekroczeniem trzydziestki.
– David, dość tego uchylania się od odpowiedzi. Twoje
fantazje. Ze szczegółami.
– Hej, już odpowiedziałem na to pytanie.
– Nie. Wcale ci nie wierzę. Nie chcę przez to
powiedzieć, że kłamiesz. Ale nie mówisz mi całej
prawdy.
– Czemu tak sądzisz?
– Bo każdy człowiek ma przynajmniej parę na-
prawdę pikantnych rojeń. Takich, które każą ci się
modlić, aby anioł stróż okazał się jedynie legendą,
bo gdyby wiedział o czym myślisz, poraziłby cię gro-
mem.
– Ach, chodzi ci o takie fantazje...
Ruszyła w stronę okna, by stanąć bliżej niego. Gdy
go mijała, przejechała palcem po jego plecach. Poczuła,
jak lekko zesztywniał. Chociaż nie była w stanie do-
strzec tego, nie miała wątpliwości, że ramiona nie były
jedyną częścią jego ciała, która w tym momencie ze-
sztywniała.
– No więc?
– A może ty opowiesz mi najpierw o swoich. A potem
przyjdzie kolej na mnie.
Spojrzała w okno, ale jej wzrok nie przebił się przez
szybę. Patrzyła na jego odbicie, wyraźne, ale i dziwnie
przezroczyste na tle Manhattanu. Przez moment za-
stanawiała się, czy nie przyprzeć go do muru, w końcu
jednak zdecydowała, że to nie byłoby fair. To ostatecznie
jej gra i to ona ustanowiła reguły.
– W porządku.
David rozchylił wargi. A może raczej słuszniej byłoby
powiedzieć, że z wrażenia rozdziawił usta.
Susan stała w idealnym miejscu. Widziała jego twarz,
mogła obserwować jego reakcje, podczas gdy on był
przekonany, że na niego nie patrzy. Te wrażenia były
warte ściskania w dołku i rumieńców, które pojawiły
się na jej twarzy, gdy uświadomiła sobie, co zamierza
mu powiedzieć. Opróżniła kieliszek, żałując, że to nie
cała butelka. No może niezupełnie. W każdym razie
teraz bardzo przydałoby jej się coś mocniejszego dla
kurażu.
– Często miewam pewną fantazję – zaczęła, starając
się przy tym, by głos jej nie drżał i brzmiał naturalnie.
– Wyobrażam sobie, że jestem całkowicie bezbronna.
– Tak? – zachęcił ją cichym, miękkim głosem, jakby się
bał ją spłoszyć.
– Zostaję więźniem mężczyzny, który mnie śledzi,
chodzi za mną, dostaje obsesji na moim punkcie.
– Przełknęła głośno ślinę, zbierając w sobie całą odwagę.
– A przy sposobnej okazji odurza mnie jakimiś środ-
kami, a potem porywa i ukrywa w swoim stojącym na
odludziu domu. I gdy jeszcze jestem półprzytomna...
przygotowuje mnie.
David chrząknął, po czym wyszeptał:
– Przygotowuje?
O Boże! To było trudniejsze niż myślała. Szczególnie
ten fragment, który ją właśnie czekał. Davida podniecały
jej słowa, widziała to wyraźnie, ale w tym momencie
wkraczała na niebezpieczne wody. Ostatecznie to, co
rozpala jednego człowieka, może być dla drugiego od-
rażające. Tyle że jeśli teraz stchórzy, zniweczy cały swój
plan.
– Goli mnie. Usuwa każdy włosek wyrastający poni-
żej talii. Co sprawia, że czuję się strasznie obnażona.
– Tak? – David znów przesunął się krok bliżej.
– Mam przywiązane ręce i nogi. Niekiedy do łóżka,
a czasami do krzesła.
Gdy David podszedł na tyle blisko, że mogła go
dotknąć, przyjrzała się uważnie jego twarzy. W jego
oczach, wciąż szeroko otwartych, pojawił się teraz ma-
rzycielski, hipnotyczny wyraz. Usta miał nieco rozwarte
– wyraźnie widziała jego odrobinę nierówne, idealnie
białe zęby. Rozdęte skrzydełka nosa. Przyspieszony od-
dech. Powędrowała wzrokiem w dół. O rany! To dopraw-
dy robiło wrażenie.
– Nie przerywaj – rzucił głosem pobrzmiewającym
czystą żądzą.
– Robi ze mną wszystko. Rzeczy, o których słyszałam,
ale których nigdy nie doświadczałam.
– Na przykład?
– Bierze mnie na wszelkie możliwe sposoby, na jakie
mężczyzna może wziąć kobietę.
David jęknął:
– Błagam, powiedz mi, że to fantazja, którą chciałabyś
zrealizować.
Stanęła tuż naprzeciwko jego twarzy, by nacieszyć się
efektem, jaki wywarła na nim jej opowieść. Ten mężczyz-
na emanował pożądaniem. Coś mówiło jej, że gdyby
ciągnęła swoją historię, gdyby rzeczywiście podała mu
wszystkie szczegóły swoich fantazji, natychmiast miałby
orgazm – i nie musiałaby go nawet dotykać. Skinęła
potakująco głową.
Chwilę później znalazła się w jego ramionach, po-
czuła na wargach jego usta zniewalające podniecającym
pocałunkiem, zapierającym dech w piersiach, rozprasza-
jącym wszelkie wątpliwości. David objął ją w pasie
i przycisnął mocno do siebie, a gdy tym razem poczuła
jego rozkosznie wielki członek, potraktowała to jak
cudowną obietnicę.
Usta Davida powędrowały wzdłuż jej szyi, znacząc
wilgotny ślad.
– Proszę – wyjęczał chrapliwie, wodząc językiem po
wgłębieniu jej obojczyka.
– O co mnie prosisz? – wyszeptała, wplątując palce
w jego włosy, przytrzymując go tak, by nie mógł zmienić
pozycji. – Czego byś chciał, Davidzie? Powiedz mi tylko,
czego chcesz.
David odsunął się, wyprostował i spojrzał Susan prosto
w oczy. Z zaczerwienioną twarzą i szeroko rozwartymi
oczami wyglądał jak człowiek zżerany gorączką.
– Chcę cię zobaczyć nagą.
– Zapytaj mnie, czego ja bym chciała – wyszeptała.
– Powiedz mi, proszę.
– Chcę, żebyś zobaczył mnie nagą. I żebyś to ty mnie
rozebrał.
Na sekundę zamknął oczy, po czym podniósł ręce
i sięgnął do klamry spinającej jej włosy w luźny węzeł na
karku. Chwilę później jednak musiał się rozmyślić, bo
opuścił dłonie na jej ramiona, po czym jednym palcem
powiódł wzdłuż dekoltu sukni.
– To zupełnie niesłychane.
– Co takiego?
– Jak bardzo chciałbym zatrzymać tę chwilę i jedno-
cześnie, jak bardzo chciałbym posunąć się dalej.
– Obie te rzeczy naraz są niemożliwe.
– Ach, czemu?
Zaśmiała się.
– Wiesz, skoro to nasz pierwszy raz, może się nie
spieszmy. Popracujmy nad sobą nawzajem.
– Doskonały pomysł.
Pocałował ją delikatnie i przesunął rękę ku jej ple-
com. Susan poczuła luz w staniku sukni, gdy David
rozpiął zamek. Po chwili zaczął wodzić palcami po jej
nagich plecach, przyprawiając ją o dreszcze rozkoszy.
Miała wrażenie, że jej skóra stała się nadwrażliwa
– każde jego muśnięcie wstrząsało nią aż po koniuszki
palców.
– Susan.
Nie zdawała sobie sprawy, że ma zamknięte powieki,
dopóki nie musiała ich otworzyć. David spoglądał jej
prosto w oczy, nie przerywając jednak swojej hipnotycz-
nej pieszczoty. Susan nie miała pojęcia, jakim cudem
jeszcze trzymała się na nogach, kiedy w jej żyłach krążyła
taka ilość adrenaliny.
– Susan, jesteś pewna?
Skinęła głową, wzruszona, że pyta ją o to w chwili, gdy
sam jest w stanie tak niezwykłego podniecenia. By
utwierdzić go w swej decyzji, zsunęła stanik sukni. Miała
na sobie czarny, koronkowy biustonosz. Cichy pomruk
Davida na ten widok uznała za znak aprobaty.
– Jesteś cudowna.
Zamknęła oczy i odrzuciła głowę do tyłu.
Gdy poczuła jego ciepły oddech na swoich piersiach,
westchnęła z rozkoszy, a gdy jego palce zaczęły zataczać
powolne kręgi wokół przykrytych koronką sutków, mu-
siała jedną ręką oprzeć się o okno, bo inaczej z pewnością
straciłaby równowagę. Przez ułamek sekundy zastana-
wiała się, czy nie zaciągnąć zasłon, ale szybko doszła do
wniosku, że i tak już za chwilę przeniosą się do innego
pomieszczenia.
Usta Davida zacisnęły się na jej prawym sutku i Susan
nawet przez koronkę czuła miękkość jego ust i wilgotność
języka. David nie spieszył się, mimo że przy tym stopniu
podniecenia musiało to być mocno frustrujące.
Sięgnęła dłońmi do jego włosów i przytrzymała go
lekko. David wciąż skubał ustami jej pierś i choć wciąż
między jego wargami a jej ciałem była cienka warstwa
koronki, Susan pokryła się gęsią skórką.
– Davidzie – wyszeptała, prostując się i otwierając
oczy.
W odpowiedzi wymamrotał coś niezrozumiałego, nie
ruszając się ani o centymetr.
– Sypialnia.
Tym słowem przyciągnęła jego uwagę. Wyprostował
się, pocałował ją w usta raz, niemal do bólu, po czym
chwycił za rękę. Gdy przechodzili obok wiaderka z lodem,
David – nie zwalniając ani na moment kroku – chwycił
butelkę z szampanem.
Chwilę później znaleźli się w sypialni – tylko ona, on,
szampan i olbrzymie łóżko.
Rozdział siódmy
David odstawił butelkę na stolik obok łóżka, po czym
zapalił niewielką lampkę. Nie mógł oderwać oczu od
stojącej przed nim kobiety. Jej twarde sutki wybrzuszały
koronkę czarnego stanika i David miał wrażenie, że nigdy
w życiu nie widział równie podniecającego widoku.
Pogodził się już z faktem, że nie uda mu się po-
wstrzymywać zbyt długo. Ale Susan działała na niego tak
silnie, że wkrótce z pewnością na nowo osiągnie stan
pełnej gotowości, a wtedy już zdoła rozkoszować się
słodyczą każdej minuty.
W tej chwili jednak miał do wykonania ważne zadanie.
Musiał rozebrać Susan.
Gdy jego usta ponownie objęły jej sutek, jęknęła
z rozkoszy. Smakując przez koronkę jej ciało, jednym
ruchem ściągnął z niej suknię przez biodra i pozwolił, by
opadła miękko wokół kostek.
Teraz Susan miała na sobie jedynie majteczki z tej
samej koronki, co biustonosz, czarne pończochy i buty na
wysokich szpilkach. To właśnie ta kobieta była jego
najbardziej erotyczną fantazją. Do ideału brakowało tylko
jednego szczegółu – David sięgnął do szylkretowej spinki
i uwolnił z węzła jej włosy. Jedwabiste blond loki
rozsypały się po ramionach Susan. Odsunął się o krok, by
objąć wzrokiem całą jej sylwetkę. Potrząsnęła włosami
– już całkowicie miała go w swojej władzy.
– Davidzie?
– Słucham?
– Zmieniłam zdanie.
Miał wrażenie, że za moment stanie mu serce. Nie, nie!
Boże, błagam, nie!
– Chcę żebyś ty też był nagi.
Z nagłym poczuciem ulgi i wdzięczności wciągnął
głęboki haust powietrza.
– Jesteś naprawdę perwersyjna – wyszeptał.
– Wiem. Ale ty to lubisz, prawda?
Skinął głową, jednocześnie walcząc z guzikami koszu-
li. Gdy nie mógł rozpiąć ostatniego z nich, po prostu
szarpnął ostro i rzucił koszulę na ziemię – tam, gdzie stał.
Sekundę później zrzucił spodnie, walcząc przy tym, by
sterczący dumnie penis nie przeszkodził mu w szybkim
załatwieniu sprawy. Musiał się bardzo starać, by oderwać
wzrok od stojącej przed nim kobiety i zająć się zdej-
mowaniem butów i skarpet. W końcu udało mu się
ściągnąć spodnie i stanąć przed nią w czarnych, jedwab-
nych bokserkach.
– Jak to wspaniale, że udało nam się zgrać kolorystycz-
nie.
David potrzebował dłuższej chwili, by pojąć, że Susan
ma na myśli czarną bieliznę. Kiedy już dotarło do niego
znaczenie jej słów, odparł:
– Jestem przekonany, że znacznie lepiej dopasujemy
się kolorytem naszych ciał.
Susan odrzuciła włosy na plecy i chwyciła za zapinkę
biustonosza. Zdejmując go, stanęła w bezruchu pozwala-
jąc, by cienka koronka prześliznęła się jej pomiędzy
palcami.
David zacisnął zęby, by zapanować nad swoim pożą-
daniem. Susan miała przepiękne piersi – pełne, nie za
duże, z zachwycająco różowymi sutkami otoczonymi
równie piękną, jasnoróżową aureolą.
Z hipnotycznego zapatrzenia wyrwał go jakiś ruch
– Susan przesuwała palcami wzdłuż brzucha, zatrzymu-
jąc się na koronkowym brzegu swoich majtek. Po chwili
zaczęła je zsuwać, zmysłowo, powoli – w dół ud, kolan, aż
opadły na ziemię. Jeszcze dwa ruchy wysokich szpilek
i Susan stanęła przed nim na podobieństwo złocistej
bogini.
– Davidzie?
Wydał z siebie jakiś chrapliwy pomruk, bo nie był
w stanie zdobyć się na nic innego.
– Teraz twoja kolej.
Skinął głową, nie wiedząc na czym powinien skoncen-
trować swoją uwagę. Na jej piersiach? Twarzy? Miękkiej
linii bioder? W końcu zdecydował się na twarz i oczy, gdy
przeciągał bokserki przez wzwiedzionego penisa, by po-
zwolić opaść im na ziemię.
Przelotnie dotknął ręką swojego członka, by złagodzić
palące napięcie wywołane jej pożądliwym spojrzeniem.
Susan wydała ciche westchnienie, gwałtownie wciągnęła
powietrze, a wtedy David, przywarł do niej, objął ją
dłońmi w pasie, przycisnął mocno do siebie. Zaczął ją
całować – gwałtownie, zachłannie, upajając się jej sma-
kiem i słodkim aromatem jej perfum. Jego dłonie powęd-
rowały w górę jej pleców, przesuwając się po niewiarygo-
dnie gładkiej, jedwabistej skórze, a gdy Susan położyła
chłodne dłonie na jego biodrach, wypchnął je w przód, tak
że teraz dotykali się całymi ciałami – od piersi aż do kolan.
Na chwilę przestał ją całować, by popatrzeć na jej usta.
Były obrzmiałe od pocałunków, równie różowe jak jej
sutki, niesłychanie ponętne – David najbardziej chciałby
je zobaczyć wokół swojego penisa. Na tę myśl aż jęknął.
Susan uśmiechnęła się w ten swój szczególny sposób
– wszystkowiedzący i lekko grzeszny. A potem wsunęła
dłoń pomiędzy ich ciała i przesunęła w dół. Gdy go
dotknęła, wydał cichy okrzyk – doznanie było tak przej-
mujące, że niemal sprawiło mu ból.
– Czy to dla mnie? – spytała, zaciskając dłoń na
penisie.
Próbował coś powiedzieć, ale nie mógł wykrztusić
słowa. Należał do niej – mogła z nim zrobić, co chciała. Co
tylko chciała.
Teraz Susan wsunęła gwałtownie język w jego usta
i zaczęła przesuwać dłonią po całej długości jego wzwie-
dzionego penisa, aż doszła do końca i zanurzyła palec
w lepkiej kropli. Puściła go, a gdy jęknął z rozczarowania,
oderwała wargi od jego warg.
Podniosła swój wilgotny jego wilgotnością palec do
ust, by go posmakować. To niemal ścięło Davida z nóg.
Chwycił za kołdrę i zrzucił ją z wielkiego łóżka, zo-
stawiając jedynie białe prześcieradła i dwie poduszki.
Susan pojęła jego intencje i położyła się na poduszkach,
a jej włosy rozsypały się wokół jasną kaskadą.
David położył się obok niej, delikatnie chwytając jej
twarz w dłonie. Znowu zaczął ją całować – tym razem
gwałtownie, rozgniatając ustami jej usta. Nie mógłby się
teraz oderwać od jej warg, nawet gdyby ktoś podpalił pod
nimi prześcieradła.
Nigdy tak bardzo nie pożądał kobiety. Ostatnim
wysiłkiem woli powstrzymywał się, by nie rozewrzeć jej
nóg, nie wejść w nią i nie przestawać, póki nie straci
przytomności. Na szczęście tliła się w nim jeszcze iskierka
zdrowego rozsądku, która pozwoliła mu panować nad
sobą. Zaczął więc wodzić dłońmi po jej piersiach i brzu-
chu, pieścić miękką linię talii, bioder, przesuwając się
wciąż coraz niżej. W końcu jego palce zaczęły głaskać
delikatnie aksamitną skórę wnętrza jej ud.
– Susan, czy lubisz, jak cię dotykam?
– Tak – odparła, wzdychając z satysfakcji, gdy jego
palce musnęły miękkie włosy na jej wzgórku.
Chwilę później, z cierpliwością, o którą nigdy by siebie
nie podejrzewał, David wsunął palec pomiędzy dwa
różowe płatki jej dolnych warg.
Jęknęła z rozkoszy, ale jemu to nie wystarczało.
– Chcę usłyszeć, jak to mówisz.
Wsunął palec głębiej, przejechał delikatnie po wilgot-
nej łechtaczce, zaczął zataczać kręgi wokół aksamitnego
kawałka ciała, z zachwytem czując, jak rośnie pod jego
dotykiem. Wsłuchiwał się przy tym uważnie w jej oddech
– coraz szybszy, coraz bardziej świszczący.
– Uwielbiam, jak mnie dotykasz, Davidzie.
Pochylił się i znów ją pocałował, ani przez moment nie
przestając wodzić palcem po jej ciepłym, wilgotnym
wnętrzu – delikatnie, ale stanowczo i rytmicznie. W koń-
cu, ku jego radości, Susan westchnęła gwałtownie i wygię-
ła ostro biodra.
– Chcę zobaczyć twój orgazm – wyszeptał.
Susan nie odpowiedziała, za to jeszcze silniej wygięła
się ku niemu.
David zaczął skubać ustami jej szyję, wciąż pieszcząc
łechtaczkę, rozdarty pomiędzy chęcią smakowania jej
skóry, a obserwowania jej zmieniającego się wyrazu
twarzy. Jęki Susan stawały się coraz głośniejsze, a ciało
z coraz cudowniejszą lubieżnością poddawało się piesz-
czotom. Wyglądała nieprawdopodobnie pięknie – z wysu-
niętymi do przodu biodrami, piersiami unoszącymi się
przy każdym gwałtownym oddechu, z rozwartymi usta-
mi, łapczywie chwytającymi powietrze.
Przesunęła się lekko i wówczas David przycisnął usta
do jedwabistej skóry tuż za jej uchem. Ssał lekko miękkie
ciało, przerywając od czasu do czasu, by przejechać
końcem języka po wilgotnej skórze. Jednocześnie wsunął
jeden, a chwilę potem drugi palec w głąb jej gorącego ciała.
Susan cicho krzyknęła z rozkoszy, po czym lekko zesztyw-
niała. Gdy David ujrzał naprężone mięśnie jej szyi, wiedział
już, że to preludium do orgazmu. Odsunął się odrobinę,
żeby wyraźnie widzieć jej twarz – choć oba palce zanurzył
w jej ciele, wciąż delikatnie pieścił kciukiem łechtaczkę.
– Och, proszę – wyszeptała głosem nabrzmiałym
pożądaniem, równie napiętym jak jej ciało.
Niemal w tej samej chwili zaczęły wstrząsać nią
spazmatyczne dreszcze – Susan wygięła się w łuk, zacis-
kając dłonie na prześcieradłach z taką mocą, jakby zamie-
rzała podrzeć je na strzępy. David nie przerywał piesz-
czoty, mimo że cała pod nim drżała, mamrotała słowa,
których nie mógł zrozumieć, zachłannie chwytała ustami
powietrze.
Nigdy nie widział piękniejszego widoku. Teraz już
wiedział, po co znalazł się na tym świecie – by zaspokajać
tę kobietę, by patrzeć na nią, gdy doprowadza ją do
orgazmu, by rozniecać płomień jej pożądania.
W końcu Susan chwyciła go za rękę i David – choć
bardzo niechętnie – oderwał palce od aksamitnego, mok-
rego ciała, pozwalając jej złapać oddech. Jego ręka nie
pozostała jednak bezczynna. Natychmiast rozłożył dłoń
na jej brzuchu, poddając się jego wznoszącemu i opadają-
cemu rytmowi, idealnie zsychronizowanemu z rytmem
bicia serca, który wyraźnie poczuł, gdy przywarł ustami
do jej szyi.
– O Boże... to było...
– Zawsze do usług – oświadczył.
Dochodząc do siebie, odwróciła się w stronę Davida.
Spojrzenie w jego oczach wyrażało tkliwość i jednocześ-
nie pożądanie. Susan czuła się wiotka i bezwolna, niczym
szmaciana lalka.
– Jak mogłabym ci się odwdzięczyć? – spytała po
chwili.
Nie czekając na odpowiedź, chwyciła zdecydowanie
jego wzwiedzony członek. Miękkie, delikatne dłonie
wodziły wzdłuż całej długości penisa, ściskając go z ideal-
nym wyczuciem – ani za słabo, ani za silnie. Gdy już nie
był w stanie dłużej wytrzymać napięcia i opadł na
poduszki, Susan pochyliła się nad nim i pocałowała raz,
delikatnie, prosto w usta.
Chwilę później przerwała pieszczotę, uniosła rękę do
ust i językiem zwilżyła swoją dłoń – od nadgarstka aż po
czubki palców. Spojrzał na nią oczami szeroko rozwar-
tymi z rozkoszy i w podzięce zaczął gładzić jej policzek.
Susan tymczasem chwyciła wilgotną ręką jego członek,
nie zamierzając jednak ograniczać się tylko do tej piesz-
czoty – zapragnęła posmakować każdego centymetra jego
ciała.
Zaczęła od silnie zarysowanej szczęki, po czym języ-
kiem i wargami zaczęła wodzić po długiej szyi, za-
trzymując się na moment we wgłębieniu obojczyka. Cały
czas odurzał ją jego zapach – zdecydowany, męski, czysty
i seksowny. Przesunęła się nieznacznie, po czym usiadła,
by swobodnie posługiwać się także drugą ręką. Musiała
dotknąć jego klatki piersiowej. Była doskonale umięś-
niona, pokryta jasnobrązowymi włosami. Susan z roz-
koszą wodziła po niej dłonią – po miękkiej skórze po-
krywającej twarde, prężne mięśnie. Gdy musnęła palcami
jego sutek, z radością usłyszała, jak wciągnął gwałtownie
powietrze.
Wygięte plecy Davida, błagającego tym gestem o wię-
cej, nasunęły jej kilka pomysłów. Nie zamierzała jednak
ich natychmiast realizować – w ogóle nie zamierzała
się spieszyć, wciąż wodziła językiem wzdłuż jego oboj-
czyka. Tuż pod uchem Davida znalazła cudownie wraż-
liwe, delikatne miejsce i zgodnie z nagłym impulsem
chwyciła je zębami. Dość lekko. A w każdym razie
niezbyt mocno. Gdy mruknął chrapliwie, uśmiechnęła
się usatysfakcjonowana, po czym zaczęła ssać go dokład-
nie w tym samym miejscu, chcąc pozostawić po sobie
wyraźny ślad, by musiał pomyśleć o niej, ilekroć spojrzy
w lustro.
David chwycił ją delikatnie za szyję, nie w jakimkol-
wiek geście protestu, ale by jej dotknąć, poczuć ją,
nawiązać kontakt. Susan uwolniła go od swych zgłod-
niałych ust i powędrowała w dół. Pokrywała drobnymi
pocałunkami jego pierś, po czym przesunęła językiem
w stronę jego prawego sutka, wodząc dookoła, nie dotyka-
jąc jednak twardego środka.
Tak jak przypuszczała, znów wygiął ciało. Przedłużała
jego torturę. Zamruczał w proteście, ale jej nie ponaglał.
Zadowolona, dała mu w końcu, co chciał. Zacisnęła usta
na twardym sutku i zaczęła ssać. David napiął mięśnie
i jęknął. A gdy zaczęła szybkimi ruchami języka drażnić
wzwiedzioną grudkę ciała, poczuła, jak jego erekcja jesz-
cze się wzmaga.
Nie miała pojęcia, jakim cudem udaje mu się zachować
nad sobą taką kontrolę. Larry nie wytrzymałby już dawno
temu – po jednym czy dwóch pocałunkach wszedłby
w nią, nie zastanawiając się nad jej odczuciami.
Ale David nie był Larrym. Nie przypominał żadnego
mężczyzny, jakiego znała do tej pory, chociaż wciąż nie
umiała wytłumaczyć sobie, co tak naprawdę przywiodło
ją do tego hotelu.
Jednego natomiast była pewna – chciała go poznać.
Chciała tego nawet bardziej niż smakować jego ciało czy
wsłuchiwać się w odgłosy świadczące o przeżywanej
rozkoszy.
Kiedy zdała sobie sprawę z własnych myśli, przerwała
pieszczotę. Istota tej gry polegała na ścisłym przestrzega-
niu określonych reguł, utrzymaniu dystansu. Mieli się
skoncentrować na cielesnej przyjemności, intensywności
doznań i zachowaniu pełnej anonimowości, tymczasem
to, za czym nagle zatęskniła, nie miało nic wspólnego
z owymi zasadami.
Poczuła, że chciałaby wiedzieć, jakim jest człowiekiem.
Poznać jego osobowość, sposób myślenia, system warto-
ści. Dowiedzieć się, co go rozśmiesza.
Wyprostowała się gwałtownie i David wbił w nią
pytające spojrzenie.
– Susan? Czy wszystko w porządku?
Skinęła głową, nie wiedząc, co ma odpowiedzieć.
Gdyby wyznała mu prawdę, zniweczyłaby cały plan.
A przecież on bez wątpienia chciał tego samego, co ona
– anonimowego seksu, hedonistycznego wyzwolenia od
wszelkich zahamowań. Nie. Nie może mu powiedzieć,
w jaką stronę wędrują jej myśli. Tym bardziej że to
zapewne jedynie przejściowa słabość. Po prostu popadała
w sentymentalizm.
Teraz musi się skupić na dzisiejszym wieczorze. Dosko-
nale wiedziała, czego oczekiwała po ich obecnym spotka-
niu. Chciała poznać, jaki jest jego dotyk i smak. Pragnęła, by
zniknęła między nimi bariera obcości. Bo dopóki jego ciało
nie stanie się dla niej czymś znanym, dopóki nie nauczy się
odczytywać pewnych znaków – nie będzie w stanie
wpuścić go do swego wnętrza.
Może David będzie rozczarowany, ale jakoś to przeży-
je. Chociaż, do diabła, tak naprawdę nawet się nie
zorientuje w sytuacji, gdy Susan już zrobi z nim, co
zamierza. A to przyjdzie jej bez trudu.
– Hej? – Szept Davida wdarł się w jej myśli i dopiero
wówczas zdała sobie sprawę, że od dłuższego czasu
wpatruje się w niego niewidzącym wzrokiem.
Uśmiechnęła się. David będzie ją uwielbiał za to, co za
chwilę zrobi.
– Wszystko w porządku – odparła, posuwając się
w dół łóżka. – Chcę żebyś się tylko wygodnie ułożył. Ja
zajmę się całą resztą.
– Zaraz, chwileczkę...
Położyła dłoń na jego piersi, by nie pozwolić mu usiąść.
– Nie robię tego dla ciebie, tylko dla siebie – oznajmiła.
– Jeżeli ta zabawa ci się spodoba, to będzie dodatkowa
korzyść.
David pokręcił głową, wciąż nieprzekonany. Susan
jednak wiedziała, że wkrótce zmieni zdanie.
Klęknęła przed nim i ustawiła się pomiędzy jego
udami. Potrzebowała dużej swobody ruchu. Powędrowała
wzrokiem w stronę jego wzwiedzionego członka i przez
dłuższą chwilę po prostu mu się przyglądała.
Wyciągnęła dłoń i pociągnęła delikatnie paznokciem
od podstawy jego penisa do koniuszka, wiodąc wzdłuż
jednej z żył. David jeszcze mocniej napiął mięśnie, a gdy
Susan spojrzała na jego twarz, ujrzała zamknięte oczy
i mocno zaciśnięte szczęki.
Powtórzyła swoją pieszczotę – tym razem jednak
językiem. Czuła drżenie jego ciała – szczególnie wzmożo-
ne, gdy doszła do napletka. Zaczęła drażnić to czułe
miejsce szybkimi ruchami języka, i nie przerywała aż do
chwili, gdy David zdecydowanym ruchem wypchnął
biodra do góry. Wówczas chwyciła czubek jego penisa
w usta, jednak nie zacisnęła warg, natomiast zaczęła
zataczać leniwe kręgi głową, pozwalając, by jego członek
swobodnie przemieszczał się w jej ustach.
Uważając, by nie zahaczyć zębami delikatnego ciała,
wciąż wykonywała koliste ruchy, napawając się jego
męskim, słonawym smakiem. W końcu chwyciła trzon
dłonią i zacisnęła usta na czubku, drażniąc delikatne
miejsce szybkimi ruchami języka.
Widziała, że już nie uda mu się długo powstrzymywać.
Jeszcze moment – a osiągnie orgazm. Położyła kciuk
u nasady jego członka, lekko naciskając, i jednocześnie
zaczęła mocno ssać.
Nie minęło parę sekund, a David wyjęczał jej imię, po
czym zacisnął dłonie na prześcieradle. Zwalniając nacisk
kciuka, Susan zaczęła go ssać najmocniej, jak mogła – i to
wystarczyło. David krzyknął głośno, a ona uniosła głowę,
by ujrzeć jak na jej wciąż posuwającą się w górę i w dół
dłoń spływają jego soki.
Przez kilka ładnych chwil patrzyła na wytryskujące
białe smugi i jego drżące ciało.
Ten widok podniecił ją o wiele bardziej niż byłaby
skłonna przyznać. Coś w jego chwilowej bezbronności,
czysto męskiej reakcji, sprawiło że poczuła się bardzo
kobieco.
David wciąż jeszcze miał zamknięte oczy, gdy Susan
zsunęła się z łóżka i wbiegła do łazienki. Umyła ręce, po
czym zmoczyła ręcznik ciepłą wodą i zabrała go ze sobą do
sypialni. David nie przemieścił się ani o centymetr. Tylko
jego pierś falowała gwałtownie, gdy walczył o równy
oddech.
Kiedy dotknęła go mokrym ręcznikiem wzdrygnął się,
ale zaraz westchnął z ulgą. Chwilę później Susan rzuciła
ręcznik na podłogę, a sama położyła się na łóżku i przytuli-
ła do Davida.
Objął ją ramionami i mocno przyciągnął do siebie.
Poczuła się bezpiecznie, ogarnął ją błogi spokój.
– O mój Boże – wyszeptał David. – To było...
– Uhm.
– Nigdy przedtem...
– Ach, tylko tak mówisz.
Zaśmiał się, łaskocząc ją w policzek:
– Powinnaś się czegoś o mnie dowiedzieć – oznajmił.
– Nigdy nie kłamię i bardzo rzadko koloryzuję.
– Doprawdy?
– Bardzo śmieszne.
Zaczęła mierzwić włosy na jego piersi, okręcając je
lekko o palce.
– Davidzie?
– Tak?
– Jaki jest twój ulubiony kolor?
Poczuła, że unosi lekko głowę. Susan opierała głowę
w zagłębieniu jego ramienia, więc nie mogła widzieć jego
twarzy, co w tym momencie uznała za błogosławieństwo.
– Mój ulubiony kolor?
Skinęła potakująco.
– Nie mam pojęcia.
– A gdybyś musiał zdecydować, jaki byś wybrał?
Znowu się zaśmiał – nisko i serdecznie.
– Fioletowy.
– Naprawdę? – rozpromieniła się. – Ja też.
– Coś takiego. Ja pomyślałbym, że wybierzesz czer-
wień.
– Czerwony jest cudowny. Ale wolę fioletowy.
– Mogę więc leżeć tu dalej?
– Słucham?
– Ponieważ lubię odpowiedni kolor.
– Och, to nie był żaden test.
– W takim razie co? – zapytał miękkim głosem, tym
razem całkiem poważnie.
Westchnęła, próbując zyskać na czasie. Bo co właś-
ciwie miałaby mu powiedzieć? Że jakaś cząstka jej
buntuje się przeciw ich układowi? Że nagle bardzo
zapragnęła go poznać? Że sądziła, iż jest bardziej nie-
złomna?
– Czy dzisiejszy wieczór spełnił twoje oczekiwania?
– zainteresował się tymczasem David.
Wsparła się na łokciu, bo nagle poczuła, że chce widzieć
jego twarz.
– Dlaczego pytasz?
– Powiedziałaś mi, że przeżyłaś coś wyjątkowego.
Coś, czego nie doświadczyłaś nigdy przedtem.
– To prawda.
– Więc?
– Przeżyłam cudowne chwile – odparła, zachęcona
tkliwością w jego oczach.
– Ale?
Zaczerpnęła głęboki wdech, zbierając się na odwagę.
To było dziwne, całkiem inne i mogło takie pozostać,
gdyby na to pozwoliła. Gdyby nie stchórzyła.
– Poczułam, że chcę więcej.
– Więcej? – zapytał z rozjaśnioną twarzą.
– Och, nie w tym sensie. Przykro mi – odparła.
Przynajmniej się nie obraził. To był plus na jego
korzyść.
– Opowiedz o tym – poprosił.
Susan opadła na poduszki, przywierając do Davida
najbliżej, jak mogła.
– Chciałabym się dowiedzieć więcej o tobie – poznać
twoją osobowość, nie tylko twoje ciało.
– Hm, to komplement, czy może wręcz przeciwnie
– chcesz mi dać do zrozumienia, że zrobiłem coś niewyba-
czalnego?
Tym razem ona wybuchnęła śmiechem.
– Skąd! Wszystko, co robiłeś, było doskonałe. Prawdę
powiedziawszy, aż zbyt doskonałe.
– Jakim cudem coś może być zbyt doskonałe?
– Wtedy, gdy burzy założenia gry.
David zamilkł na dłuższą chwilę, wciąż jednak gładził
czule jej ramię. Ciepłe palce przesuwały się po jej ciele,
wzbudzając gorącą falę uczucia.
– Odpowiem na każde twoje pytanie – oznajmił
w końcu.
– Wiem.
– Pytaj więc.
– Nie w tym rzecz. Wiem, że odpowiedziałbyś na
każde pytanie, dlatego czuję, że nie powinnam pytać.
– Jego dłoń zatrzymała się na krótką chwilę. – Chciałam
przez to powiedzieć, że gdybym miała poczucie, iż coś
ukrywasz, nigdy nie byłabym w stanie tak bardzo się
przed tobą obnażyć.
– Ale przecież ty mnie wcale nie znasz.
– Nieprawda. Znam cię. I to właśnie jest najdziwniej-
sze w tym wszystkim. Kiedy tylko cię ujrzałam, po-
czułam, że dobrze się znamy. Tak jakbyśmy poznali się
przed wiekami.
– Naprawdę?
Skinęła głową.
– To niezwykłe.
– Wiem. I zupełnie nie w moim stylu. Zazwyczaj
jestem bardzo nieufna. Potrzebuję stu lat, żeby się z kimś
zaprzyjaźnić. Wszystkich moich przyjaciół znam od cza-
sów college’u.
– Mówiąc, że to niezwykłe, miałem na myśli fakt, że
to samo poczułem w stosunku do ciebie.
– Niemożliwe.
– Przysięgam – mówiąc to, ścisnął jej ramię. – Napraw-
dę tak poczułem. Pamiętasz, co ci powiedziałem? Ja nie
kłamię.
– Masz na myśli nasze spotkanie w sklepie z szalami,
czy ubiegłą środę?
– I spotkanie w sklepie, i nasz poprzedni wieczór.
– Być może przemawia przez ciebie twoje libido.
– Słuchaj, Susan. Przeprowadziłem wiele konwersacji
ze swoim libido i, wierz mi, tym razem ono nie miało nic
do powiedzenia. To było coś... Nie umiem tego precyzyj-
nie określić. Szczególne poczucie swojskości. I bezpie-
czeństwa.
– Ja czułam to samo. Dokładnie to samo. Tyle że...
– Tak?
– Nie przypuszczałam, że będę chciała czegoś więcej.
– A więc znów wracamy do ,,więcej’’.
– I zupełnie nie wiem, jak sobie z tym poradzić. Muszę
wszystko spokojnie przemyśleć.
Odsunął się i jej głowa znalazła się poza jego ramie-
niem, uratował jednak sytuację, przyciągając ją do siebie,
tak że znaleźli się na jednej poduszce. Pocałował ją
delikatnie, po czym spojrzał prosto w oczy.
– W takim razie przemyśl tę sytuację. Ja nie zamie-
rzam cię oszukiwać i głosić, że będzie mi wszystko jedno,
jeżeli postanowisz więcej się ze mną nie widywać. Nato-
miast jestem otwarty na wszelkie propozycje. Jeśli chcia-
łabyś, żebyśmy przestawili naszą znajomość na bardziej
tradycyjne tory – wystarczy, że powiesz słowo.
Susan uważnie wpatrywała się w jego twarz, szukając
najmniejszych oznak kłamstwa, których nigdy nie była
w stanie dojrzeć u Larry’ego. Na tym polegał jej problem.
Przez te wszystkie lata nie umiała przejrzeć prawdziwych
motywów postępowania swojego eks-męża. Jak więc
mogła zaufać temu nieznajomemu?
Tym razem postanowiła, że bezwzględnie będzie się
kierować rozumem, nie sercem. Odda się fantazjom, ale
nie nierealnym bajkom.
– Odpowiem ci na to w następną środę – odparła po
chwili.
– A więc spotkamy się w tym samym miejscu, o tej
samej porze?
– Tak. I, Davidzie?
– Słucham?
– Ty też masz wolny wybór. Przemyśl to wszystko.
Zastanów się, czy tego chcesz.
– Nie muszę – odparł, pochylając się i przyciskając usta
do jej warg w zniewalającym pocałunku. Gdy w końcu
oderwał się, by zaczerpnąć powietrza, uśmiechnął się
ciepło. – Wchodzę w to – oświadczył. – Bez względu na
scenariusz gry.
Susan nie była zdziwiona. Ostatecznie mówili jedynie
o seksie bez żadnych zobowiązań.
Po chwili David delikatnie przyłożył dłoń do jej policzka.
– Posłuchaj, mówię poważnie. Nawet jeżeli ten scena-
riusz zakłada tylko platoniczną przyjaźń. Rozumiesz?
Susan zamknęła oczy, pozwalając się ponieść jego
dotykowi. Oczywiście, rozumiała, co do niej mówił.
Chciała jedynie wierzyć, że to było szczere.
Rozdział ósmy
Pomimo że było już bardzo późno – dochodziła druga
nad ranem – David nie miał ochoty się położyć. Dobrze
wiedział, że przy takiej gonitwie myśli nie zdołałby
zasnąć.
Wieczór nie zakończył się zgodnie z jego oczekiwania-
mi. To, co się wydarzyło, przekroczyło jego najśmielsze
wyobrażenia, z drugiej jednak strony, jak na jego gust,
rozstali się zbyt szybko.
Tak bardzo pożądał tej kobiety. Pragnął ją posiąść,
kochać się z nią godzinami. Jednocześnie zdawał sobie
sprawę, że dla nich obojga było to całkiem nowe doświad-
czenie, którego rezultatu nie byli w stanie przewidzieć.
Nie zmieniało to jednak faktu, że gdy się podniosła
i zaczęła ubierać – poczuł się zawiedziony. Z drugiej
strony cieszył się, że zdobyła się wobec niego na szczerość.
W tym wypadku był to podstawowy warunek utrzyma-
nia ich układu. Będzie musiał zrewanżować się jej tym
samym – bezwzględnie szczerym wyjaśnieniem włas-
nych uczuć. Problem w tym, że sam nie umiał ich określić.
Jasne, zachwycił się seksem, bo i kto by się nie
zachwycił? Ta kobieta była niesamowita. Nie chodziło
o seks. Ona coś ukrywała, i choć David bardzo się starał
o tym zapomnieć, jakiś cichy głos podpowiadał mu, że to
wyjątkowo nierozsądne.
Czemu nie chciała powiedzieć, jak się nazywa? W cią-
gu ostatniego tygodnia rozważał tę kwestię co najmniej ze
sto razy. Czy miała męża? Jeżeli tak, to jej mężczyzna
zapewne był kimś ważnym i znanym. Ale przecież nie
nosiła obrączki. Chociaż musiał przyznać, że przy jej
jasnej karnacji mogła ją zdejmować tuż przed ich spot-
kaniem, bo przy tak bladej cerze wąski pasek złota nie
pozostawiłby najmniejszego śladu.
Jeżeli jednak nie chodziło o jej stan cywilny, to o co?
David poruszył się niespokojnie na swojej skórzanej
leżance i wówczas poczuł, że ma pod udem telewizyjnego
pilota. Telewizor grał od kilku godzin, ale on zupełnie nie
zwracał uwagi na program. Teraz spostrzegł, że właśnie
nadawano reklamy, obowiązkowo przerywające każdy
program co pół godziny – tym razem trafił na kuchenne
utensylia. Szybko wyłączył odbiornik i podniósł się z le-
żanki. Jeżeli uda mu się zasnąć w ciągu najbliższej
półgodziny, będzie miał przed sobą cztery godziny snu.
Lepsze to niż nic.
Kiedy szedł do kuchni po wodę, pomyślał, że bardzo
chciałby przyprowadzić tu Susan. Coś dla niej ugotować.
Nie był może mistrzem, ale umiał przyrządzić doskonały
makaron, którym zawsze zajadali się jego przyjaciele.
A i skomponowanie jakiejś sałaty nie przerastałoby jego
możliwości. Tyle że Susan nie zamierzała tu przychodzić.
Nie chciała być częścią jego realnego życia. Postanowiła
trzymać się w cieniu.
Może ukrywała się przed policją? Taka ewentualność
miała w sobie pewien romantyczny aspekt, wydała się
jednak Davidovi mało prawdopodobna. Co więc innego
mogło sprawiać, że tak piękna i inteligentna kobieta, jak
Susan, chciała zachować anonimowość?
To była zbyt zagmatwana zagadka na tak późną
godzinę. David nalał sobie wody, pogasił światła, spraw-
dził zamki w wejściowych drzwiach i skierował się do
sypialni. Gdy zobaczył łóżko, przed oczami stanęła mu
Susan – naga, leżąca na prześcieradłach, taka jaką widział
zaledwie kilka godzin temu.
Poczuł nagle gwałtowną tęsknotę połączoną z pożąda-
niem. David zawsze lubił łamigłówki i zabawy logiczne,
a w tej chwili nie przychodziła mu do głowy żadna
bardziej intrygująca łamigłówka niż Susan – kobieta bez
nazwiska.
Wpadła jak śliwka w kompot. Nieważne jak bardzo
starała się racjonalizować swoje zachowanie, prawda była
taka, że wpadła po uszy, mimo że spotkała się z nim
zaledwie dwa razy.
Popijając kawę, Susan czekała na Barbrę. Dwa, trzy
razy w tygodniu pracowała dla organizacji niosącej pomoc
głodującym – zajmując się głównie zbieraniem fundu-
szów. Nie angażowała się w wielkie fety i kampanie
reklamowe. Jej domeną był lobbing – i to nie tylko wśród
polityków. Poprzez swoje koneksje rodzinne znała wielu
bogatych i potężnych ludzi i bez skrupułów skłaniała ich
do hojnego wspierania jej organizacji.
Z Barbrą Streisand zetknęła się już parę razy – między
innymi na obiedzie w Białym Domu. Nigdy jednak nie
spotkały się sam na sam i choć Susan odczuwała drobne
zdenerwowanie – ostatecznie to sama Barbra Streisand!
– była zbyt zajęta roztrząsaniem dylematu środowych
wieczorów, by wpaść w popłoch.
Minęły dwa dni, a ona wciąż nieustannie myślała
o Davidzie. O tym, co między nimi zaszło. Lee dzwoniła
do niej co najmniej z tuzin razy, przerażona małomów-
nością Susan i jej niechęcią do zwierzeń. Może to z jej
strony także błąd.
Pociągnęła łyk wina i spojrzała na zegarek. Personel
restauracji został poinformowany, kto będzie jej gościem,
i podjęto wszelkie środki ostrożności, by nie zaszły żadne
nieprzewidziane sytuacje. Stąd Susan siedziała teraz
w wydzielonej sali, pełniącej także funkcję podręcznego
składu win. Ściany z surowej cegły ozdobione były
obrazami przedstawiającymi sceny łowieckie. W ko-
minku płonął ogień, a z niewidocznych głośników płynęła
dyskretnie barokowa muzyka. Przytulne, swojskie pomie-
szczenie. Idealne do jej celów. Tym bardziej że od Barbry
nie oczekiwała jedynie pieniędzy, ale też jej czasu i energii,
co było o wiele cenniejszą wartością. Oczywiście, wielka
diva nie miała jeszcze o tym pojęcia, ale to w żadnej
mierze nie martwiło Susan. Ostatecznie była doskonała
w tym, co robiła.
W salce pojawił się młody, nieziemsko przystojny
kelner, by ponownie napełnić jej kieliszek. Był tuż po
dwudziestce, musiał jednak posiadać wysokie umiejętno-
ści, jeżeli został przydzielony akurat do tej sali. A może po
prostu wystarczył jego wygląd – zupełnie zniewalający,
Susan musiała to przyznać. Ciemne włosy, ciemne oczy
pod ciężkimi powiekami i uśmiech zapierający dech
w piersiach. Spojrzała na dyskretny, elegancki identyfika-
tor i uśmiechnęła się.
– J.J. to skrót od...?
– Jonathan James, madam.
– Dziękuję ci, Jonathanie Jamesie. Proszę, przekaż
słowa najwyższego uznania starszemu kelnerowi – dos-
konały wybór wina.
Zgiął się w idealnie wyćwiczonym ukłonie.
– Oczywiście, madam. Dziękuję.
Madam. Nienawidziła, gdy tak się do niej zwracano.
Na Boga jedynego, przecież miała dopiero dwadzieścia
siedem lat! Tyle że w pewnych okolicznościach wiek nie
miał nic do rzeczy. Liczyły się jedynie pieniądze. Gdy
miało się ich dostatecznie dużo, spotykało się ze wszel-
kimi objawami najwyższej kurtuazji – czy się tego
chciało, czy nie.
Pieniądze zmieniały wszystko. Susan nie miała wątpli-
wości, że miałyby też wpływ na jej przygodę z Davidem.
Ostatecznie, bycie madam nauczyło ją już czegoś w życiu.
Nie to jednak stanowiło w tej chwili jej największy
problem. Musiała przemyśleć wiele rzeczy, nie związa-
nych bezpośrednio z Davidem. W środowy wieczór
zaskoczyła samą siebie. Jej cyniczna dusza doznała po-
ważnego szoku. Mogłaby to może jeszcze zrozumieć,
gdyby znała Davida od długiego czasu. Choć nawet
wówczas strach prawdopodobnie zniweczyłby wszelkie
romantyczne rojenia.
Susan, oczywiście, nie sądziła, że pozostanie samotna.
Wręcz przeciwnie, była pewna, że wyjdzie za mąż. Jednak
nie za nieznajomego spotkanego w sklepie z szalami.
W końcu wyląduje w związku z kimś tak podobnym do
niej, jakby zostali wyciśnięci z jednej matrycy. Co było
całkiem naturalne. Podobieństwa się przyciągają – i nikt
tak naprawdę nie potrafiłby lepiej zrozumieć tej sentencji
niż osoba w jej sytuacji życiowej.
Sprawa byłaby dużo prostsza, gdyby Susan mogła
wzbudzić w sobie choć iskrę zainteresowania wobec
któregoś z mężczyzn ze swojej sfery. Baxter Finch oświad-
czał się jej już wielokrotnie, ale jego skrzeczący głos
sprawiał, że miała ochotę gryźć własne ramię. Kolejnym
kandydatem był Dennis Forrester – nawet kilkakrotnie
wykorzystała go, gdy w sytuacjach oficjalnych potrzebo-
wała męskiej eskorty. Facet był nudniejszy niż flaki
z olejem.
Bez sensu. Jej układ z Davidem nie ma nic wspólnego
ze statusem społecznym, małżeństwem z rozsądku, czy
w ogóle z jakimkolwiek małżeństwem. Nie ma nic
wspólnego z rozwagą. Ich spotkania miały dostarczać
niczym nieskrępowanej rozkoszy. Pozwolić im na ob-
nażenie – i to nie tylko fizyczne. Dlaczego więc czuła się
taka nieszczęśliwa po wyjściu z hotelu?
No, może określenie ,,nieszczęśliwa’’ było zbyt prze-
sadne. Uwielbiała towarzystwo Davida i chciałaby z nim
być jak najczęściej. Problem w tym, że nie powinna mieć
takich uczuć. Nie powinna pozwolić sobie na cokolwiek
poza seksualnym spełnieniem, a już na pewno nie na
przygnębienie, wywołujące bezsenność.
Następnego ranka, przy kawie, zaczęła ostro przema-
wiać sama sobie do rozsądku. Mogła cieszyć się tą grą tak
długo, jak długo zdoła zachować zimną krew. Żadnych
sentymentów. Żadnych pobożnych życzeń czy zadurze-
nia w stylu nieopierzonej nastolatki. Tylko mnóstwo
gorącego, nieokiełznanego seksu. Takiego, który całkowi-
cie zastąpi ćwiczenia na siłowni. Egoistycznego, skoncen-
trowanego na sobie, anonimowego. Bo czemu nie? Cze-
mu nie?
Nagle w głowie zamajaczyła jej jakaś niepokojąca
myśl, ale w tej samej chwili zza drzwi dobiegł tumult,
odsunęła więc natychmiast od siebie rozważania na temat
Davida i własnej głupoty.
Wstała i rozpromieniła się w uśmiechu, gdy zobaczyła
Barbrę Streisand zbliżającą się do stolika.
Lee Templeton podniosła kolejne czasopismo ze stosu
ułożonego na stoliku w poczekalni. ,,Rodzicielstwo’’,
,,Wychowanie dziecka’’, ,,Ciąża’’, ,,Dziecko’’, ,,Amerykań-
skie dziecko’’, ,,Matka i dziecko’’. Czytanie tego wszystkie-
go było pracą samą w sobie i zajmowało wiele czasu, co nie
było takie straszne od chwili, gdy Lee poszła na zwolnienie.
Pracowała w firmie brokerskiej, ale teraz wcale nie tęskniła
za swoimi zawodowymi obowiązkami. W tej chwili – poza
spaniem i ciągłym podjadaniem – mogła się zmusić jedynie
do czytania kobiecych magazynów.
– Wierzy pani w to, co głoszą te wszystkie artykuły?
Lee odwróciła się w stronę siedzącej obok niej kobiety
– ładnej blondynki, równie okazałych kształtów, jak ona.
– Tak, wiem. Jakby ten stan nie był już sam w sobie
przerażający! Teraz na dodatek ogarnia mnie strach, że
jeżeli nie przeczytam któregoś z artykułów, to nie do-
wiem się czegoś bardzo ważnego i wychowam dziecko na
psychopatycznego mordercę.
Kobieta wybuchnęła śmiechem. Wydawała się bardzo
młoda, ale gdy Lee spojrzała jej w oczy, dostrzegła coś
szczególnego. O dziwo, słowem, które nasunęło się jej
automatycznie, była ,,mądrość’’, choć prawdopodobnie
wynikało to z zaburzenia percepcji wywołanego eksplozją
hormonów.
– Jane Warren – przedstawiła się kobieta, wyciągając
dłoń.
– Lee Templeton. Mówmy sobie po imieniu, dobrze?
Uścisk dłoni był ciepły, przyjacielski. Lee westchnęła
ciężko. Może rzeczywiście powinna zaprzestać tego obse-
syjnego czytania. Chociaż jej lekarz był najlepszym położ-
nikiem w Nowym Jorku, z powodu tych wszystkich
leżących u niego czasopism zawsze bardzo niechętnie
przychodziła na kontrole.
– Kiedy rozwiązanie? – spytała Jane.
– W przyszłym miesiącu. Dokładnie za dwadzieścia
osiem dni.
– Poważnie? To także mój termin!
– A to ci dopiero historia – odparła Lee, po czym
poczłapała do swojego krzesła i ostrożnie się na nim
usadowiła. – Pamiętasz jeszcze, jak to jest, gdy odruchowo,
bez zastanowienia, siada się na krześle? – spytała chwilę
później. – Bez planowania każdego ruchu i powolnego
osuwania się na siedzenie?
– Och, mój Boże. A spanie na brzuchu? Pamiętasz
jeszcze coś takiego?
Lee westchnęła ciężko:
– Przy życiu trzyma mnie jedynie myśl, że to już
niedługo.
– Prawda. A wówczas spanie w dowolnej pozycji
będzie prawdziwym błogosławieństwem.
W tym momencie dźwiękami piątej symfonii Beetho-
vena odezwał się telefon komórkowy. Lee zaczęła ner-
wowo wertować torebkę z przepraszającym uśmiechem
na ustach. Gdy w końcu wyłowiła telefon, natychmiast
wcisnęła przyjęcie rozmowy.
– Halo.
– To ja.
Lee natychmiast się skoncentrowała. No, może nie tyle
skoncentrowała, co przestała się wiercić na krześle.
– Susan, gdzie ty się podziewasz? Wszystko u ciebie
w porządku?
– Oczywiście, jestem tylko trochę zajęta.
– Zbyt zajęta, żeby zadzwonić?
– A co innego robię w tej chwili?
– Bardzo zabawne. Opowiadaj natychmiast, co się
dzieje.
– Nic szczególnego. Och, poza tym, że jadłam lunch
z Barbrą Streisand.
Lee potrząsnęła niecierpliwie głową, od dawna przy-
zwyczajona do niezwykłych koneksji przyjaciółki.
– I jak tam jej nowe małżeństwo?
– Wyglądała kwitnąco.
– Nie wątpię. Teraz jednak porozmawiajmy o czymś
istotniejszym. Co to za bzdury z tym odwołaniem
spotkania w środowy wieczór? Przecież zaplanowałyśmy
tę kolację już kilka tygodni temu.
– Przepraszam cię. Wyskoczyło mi coś ważnego.
– Coś ważnego? Tylko tyle? I nie zamierzasz udzielić
mi żadnych bliższych wyjaśnień? Po prostu coś ci wy-
skoczyło?!
Ciężkie westchnienie Susan jedynie pogłębiło niepokój
Lee. Minęło wiele czasu od chwili, gdy Susan była
w depresji. O Boże, nie pozwól, by ten stan znów
powrócił.
– Słuchaj, wszystko w porządku. Czuję się doskonale.
Naprawdę świetnie. Czy możemy zmienić temat?
Lee aż zaniemówiła z wrażenia. Susan nigdy wcześniej
nie traktowała jej w podobny sposób. Nigdy.
– No dobrze – odparła po chwili, zdecydowana nie
przyciskać Susan do muru. – O czym w takim razie
chciałabyś pogadać?
– O tobie. O dziecku. O pogodzie. O światowych
cenach ropy. Nieważne. Byle nie o mnie.
– Skarbie, czy jesteś jutro zajęta? Mogłybyśmy zjeść
razem kolację?
– Tak – odparła Susan po zbyt długim i oczywistym
wahaniu.
– A co powiesz na tę tajską restaurację przy Parku?
– O wpół do ósmej?
– Uhm.
– Wybacz, że jestem taką jędzą. To ze zmęczenia.
Uważaj na siebie i ucałuj ode mnie Trevora.
– Oczywiście.
Lee nacisnęła guzik rozłączenia, ale nie odłożyła telefo-
nu. Jeszcze nie. Ta sprawa wymagała konsultacji z resztą
ich paczki. W szczególności z Katy.
– Przyjaciółka w tarapatach?
Lee zwróciła się w stronę Jane.
– Nie jestem pewna. Ale coś tu nie gra, wiesz, co mam
na myśli?
Delikatna blondynka skinęła głową, co sprawiło, że
w jej włosach zagrały złociste błyski.
– Doskonale. Mam bliskiego przyjaciela, który ostat-
nio też zachowuje się dziwnie i nie mam pojęcia dlaczego.
W gruncie rzeczy nawet nie umiem określić, na czym
polega ta dziwność. Ale jestem absolutnie pewna, że coś
jest nie w porządku.
– Identycznie, jak w przypadku mojej przyjaciółki.
I to mnie martwi. Susan nigdy przedtem nie miała przed
nami żadnych tajemnic.
– Jesteś pewna?
– Tak. To znaczy, tak mi się zdaje.
– Może w grę wchodzi jakiś mężczyzna? Ktoś, kogo
według jej wyobrażeń nie moglibyście zaakceptować?
– Coraz poważniej skłaniam się ku takiej teorii. A co
z twoim przyjacielem?
– Niewykluczone, że chodzi o kobietę. Boże, mam
nadzieję, że tak właśnie jest. David to – obok mojego
męża – najcudowniejszy mężczyzna na ziemi, dlatego
serce mi pęka, że wciąż jest samotny.
Lee w podnieceniu uniosła brwi.
– A w jakim wieku jest ten wspaniały mężczyzna?
– Ma trzydzieści dwa lata. Jest psychiatrą, ale nie
żadnym pokręconym dupkiem. To uroczy, elegancki,
nieprzytomnie przystojny mężczyzna z cudownym po-
czuciem humoru. Kobiety szaleją za nim, ale on szuka
bliżej nieokreślonej magii. A to w dzisiejszych czasach
bardzo deficytowy towar.
– Moja przyjaciółka ma dwadzieścia siedem lat, jest
niezwykle piękna, bogatsza niż bank Chase Manhattan,
a do tego ma wspaniały charakter.
Jane uśmiechnęła się szeroko:
– Widzę tu zadatki na piękną historię z happy endem.
– Święte słowa – odparła Lee, pochylając się do przo-
du, przynajmniej na tyle, na ile mogła. – Więc w jaki
sposób poznamy ze sobą tę dwójkę cudownych ludzi?
W środę rano Susan obudziła się wyjątkowo wcześnie.
Cały ostatni tydzień minął jej na zagłuszaniu na wszelkie
możliwe sposoby myśli o Davidzie. W rezultacie ani na
jotę nie przybliżyła się do odpowiedzi na pytanie: czego
tak naprawdę od niego oczekuje, czego oczekuje od siebie
oraz ich układu. W tej chwili była pewna tylko jednego
– spotka się z nim dzisiejszego wieczoru.
Tym razem wszystko jednak będzie wyglądało zupeł-
nie inaczej. Niczego nie zaplanuje na to spotkanie. Teraz
przyszła kolej na niego, więc pozwoli mu prowadzić tę
grę. W ten sposób pozna go lepiej, a może nawet znajdzie
odpowiedź na parę swoich pytań.
Odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Środy stały się teraz
także jej dniami piękności, co w gruncie rzeczy bardzo jej
odpowiadało. Kiedy odkręcała wodę pod prysznicem,
przypomniała sobie pewną uwagę poczynioną przez Katy
poprzedniego wieczoru. Całą paczką poszli do Union
Pacific na kolację. Wszyscy przyglądali się jej podejrzliwie
i zadawali podchwytliwe pytania, a ona sprytnie uchylała
się od zdecydowanych odpowiedzi. Nie sprawiało jej to
przyjemności. W końcu Katy zapytała, czy przypadkiem
nie wpadła w jakieś tarapaty. Zaprzeczyła zdecydowanie,
ale wcale nie była pewna, czy szczerze.
W gruncie rzeczy nie potrafiła pojąć, czemu nie mogła
się zdobyć na to, by opowiedzieć im o Davidzie. Przecież
nie był oszalałym motocyklistą z gangu Hells Angels, czy
poszukiwanym przez policję złoczyńcą. W rzeczywistości
to przyzwoity facet, którego na pewno polubiliby wszys-
cy jej przyjaciele. Tyle że zapewne chcieliby wiedzieć, jak
się nazywa, czym się zajmuje w życiu, i tym podobne.
Gdy wracali wczoraj do domu, zastanawiała się, czy im
o wszystkim nie opowiedzieć. Przecież by zrozumieli.
Kochali ją. Doskonale znali jej przeszłość. Byli przy niej,
gdy poznała Larry’ego. Towarzyszyli jej w czasie ich
randek, jak jeden mąż stawili się na ich ślubie. Trwali
także przy niej podczas ich rozstania i prawdę mówiąc,
tylko dzięki nim nie postradała wówczas zmysłów.
Czemu więc się przed nimi kryła?
Zdjęła koszulę nocną i weszła pod strumień gorącej
wody. Przez kilka cudownych chwil o niczym nie myślała.
Wkrótce jednak rozterki powróciły i to z taką siłą, że
przestraszyła się, czy nie oszaleje.
David sprawiał wrażenie dobrego, miłego człowieka.
Nie miała żadnych namacalnych powodów, by w to
wątpić, bądź by wątpić we własną ocenę jego osoby. Tyle
że... Dokładnie tak samo myślała o Larrym. I o paru
innych facetach.
Miała w sobie jakiś czujnik aktywujący jej ciało, kiedy
tylko w pobliżu pojawiał się ostatni łajdak. Gdyby wpuś-
cić ją do pokoju pełnego facetów, na pewno od razu
bezbłędnie wybrałaby największego sukinsyna i zapałała
do niego – jeśli nie uczuciem – to przynajmniej pożąda-
niem. Ile jeszcze razy musiała dostać po głowie, by
zrozumieć w końcu, że gdy w grę wchodziły dam-
sko-męskie układy, wykazywała się daleko posuniętą
głupotą?
Została zraniona, doprowadzona na skraj rozpaczy
przez Larry’ego. A wszyscy kolejni mężczyźni tylko
jeszcze rozjątrzali tę ranę.
Teraz nie pozwoli się zranić. Otoczy się ochronnym
pancerzem. Oczywiście, mogła nadal żyć w celibacie, ale
szczerze mówiąc, takie życie było do niczego. Nie. Jej
układ z Davidem był wprost wymarzony. Żadnych osobi-
stych informacji. Żadnego ulegania emocjom. Żadnego
bólu.
Rozumiała, że to co istniało między nimi, było z natury
rzeczy bardzo intymne, a ona miała tendencję do utoż-
samiania seksu z miłością. To typowa przypadłość kobiet,
zgodnie z tym, co głosiły rozmaite poradniki. Susan
wielokrotnie analizowała obecną sytuację z tego punktu
widzenia. I szczerze powiedziawszy, nie seks sam w sobie
postrzegała jako zagrożenie, ale raczej to, co miało miejsce
przed i po. Przytulanie. Bliskość.
A więc dziś wieczorem musi tego unikać. Przejść
szybko do rzeczy, po czym zaraz zniknąć. To proste.
David może nie będzie zachwycony, ale na pewno nie
zerwie z nią tylko dlatego, że przestanie się do niego
przytulać. Ostatecznie, to przecież mężczyzna.
Susan skoncentrowała się wreszcie na myciu, ale kiedy
rozprowadzała po włosach szampon, znów złapała się na
myślach o Davidzie – tym razem jednak dalekich od
wcześniejszych analitycznych rozważań. Wyobraziła so-
bie, że stoją razem pod prysznicem i że to on mydli jej
włosy. A potem popycha ją na ścianę i bierze gwałtownie,
zachłannie – wśród rozpryskujących się kropli wody.
Seks pod prysznicem. Pycha!
Rozdział dziewiąty
Kwadrans po dwunastej David sfinalizował ostatni
etap swojego planu i wyszedł z Versailles z uśmiechem
na ustach. Susan będzie zachwycona, przecież chciała
fantazji. Do diabła, gdy tylko o tym myślał, już
czuł pożądanie. Chociaż nie. To nieprawda. Czuł po-
żądanie, bo myślał o niej, co mogło okazać się pro-
blemem.
W okresie dorastania David był typowym nastolat-
kiem – podniecał się byle czym, przerażało go własne
niedoświadczenie, odczuwał zażenowanie. Udało mu się
jednak wkroczyć w dorosłe życie bez znaczących urazów
psychicznych. A kiedy już poszedł na studia medyczne,
doskonale panował nad swoim libido. Bezwiedne erekcje
niemal zniknęły i David czuł, że w pełni kontroluje swój
seksualizm.
Tymczasem Susan zburzyła jego bardzo dobre samo-
poczucie.
Kiedy pojawiała się na horyzoncie, przestawał nad
sobą panować. Jego ciało przejmowało nad nim władzę
i David nie mógł temu w żaden sposób zaradzić. Jego
świat podzielił się na środy i nie-środy. Jedynie kiedy
pracował, był w stanie uwolnić się od myśli o Susan. Gdy
pojawiał się klient, David koncentrował się wyłącznie na
jego problemach. Nigdy nie pozwoliłby, żeby życie pry-
watne miało wpływ na pracę. Pacjenci zasługiwali na jego
pełne zaangażowanie.
Zasługiwała na to i Susan – tyle że w czasie wolnym od
jego profesjonalnych zajęć. Dzisiejszego wieczoru pokaże
jej, co jest wart. Teraz on miał poprowadzić przed-
stawienie, więc postarał się, by niczego nie pozostawić
ślepemu przypadkowi.
Hotelowy portier dmuchnął w gwizdek. Chwilę póź-
niej przed wejściem zatrzymała się żółta taksówka. David
wręczył portierowi napiwek, po czym rozparł się wygod-
nie na tylnym siedzeniu nagrzanego auta i oddał swoim
ulubionym myślom.
Ciekawe, co Susan nałoży na siebie dzisiejszego wie-
czoru. Gdyby wiedział, jak się z nią skontaktować,
podałby jej kilka precyzyjnych wytycznych. Sukienka
– to oczywiste. I te oszałamiające obcasy. A do tego
pończochy i pas. Chciałby też, żeby miała na sobie
biustonosz z zapięciem z przodu, nie miał jednak wąt-
pliwości, że jeśli włoży inny model – też sobie poradzi.
Tym bardziej że nie będzie miała go na sobie na tyle
długo, by okazał się jakimkolwiek problemem.
– Czy mamy jeździć w kółko, czy chcesz pan jechać
w jakieś konkretne miejsce?
David niechętnie powrócił do rzeczywistości i podał
taksówkarzowi adres swojego gabinetu. Trochę potrwało,
zanim rumieńce zniknęły z jego policzków, chociaż
właściwie nie był to żaden powód do zażenowania.
Taksówkarz dostanie swoje pieniądze, bez względu na to,
czy stoi, czy jedzie. A do najbliższej wizyty pacjenta miał
jeszcze pół godziny. Mógł więc rozsiąść się beztrosko na
siedzeniu z popękanej skóry i bezmyślnie spoglądać przez
okno.
Prawdziwym problemem dzisiejszego wieczoru wcale
nie był strój Susan. W ciągłych, obsesyjnych myślach na
jej temat odkrył tęsknotę, chęć odkrycia wszystkich jej
tajemnic. Chciał poznać jej nazwisko. Ale przede wszyst-
kim pragnął się dowiedzieć, co sprowokowało ją do tych
potajemnych schadzek. Dlaczego wybrała właśnie jego?
Czego tak naprawdę oczekiwała?
W gruncie rzeczy, chciał się dowiedzieć wszystkiego
o tej kobiecie – zaczynając od tego, jaką kawę lubiła
najbardziej, a kończąc na jej poglądach na życie po życiu.
Fascynowała go. Miała na niego hipnotyczny wpływ.
Podniecała go tak bardzo, że penisem byłby w stanie
przebić betonową ścianę.
Im bardziej zbliżał się do gabinetu, tym bardziej czuł
idiotyczną chęć nakazania taksówkarzowi, by zaczął
krążyć. Nie miał ochoty na pracę. Nie chciał być zmuszo-
ny do wyrzucenia Susan ze swoich myśli. Jezu, może
naprawdę potrzebował pomocy psychiatry.
Skręcili w Lexington i utknęli w potężnym korku.
Taksówka zatrzymała się gwałtownie wśród potoku
przekleństw kierowcy.
Ponieważ David miał stąd zaledwie kilka kroków do
gabinetu, zapłacił taksówkarzowi, nie zapominając o hoj-
nym napiwku, po czym opuścił ciepłe wnętrze samo-
chodu, wychodząc na ostry chłód styczniowego popołu-
dnia. Nowy Jork zmieniał zapach, gdy temperatura spada-
ła poniżej zera. Zazwyczaj na korzyść. Teraz David
wdychał aromat śniegu i wiatru. Jednak dostatecznie
długo mieszkał na Manhattanie, by wiedzieć, że za każde
przyjemne doznanie trzeba zapłacić jakimś niemiłym
doświadczeniem, nie zdziwił się więc, gdy przy następnej
przecznicy uderzył go paskudny odór od dawna nie
wywożonych śmieci.
Przyspieszył kroku, bo nie był w stanie skoncentrować
się w takim smrodzie. Myślom o Susan powinny towarzy-
szyć jedynie piękne aromaty: woń kwiatów, zapach
piżma podbarwiony korzeniami.
Nagle uderzył go ten jej szczególny aromat – tak
nieoczekiwanie, że aż gwałtownie się zatrzymał, a idąca
za nim kobieta niemalże zwaliła go z nóg. David prze-
prosił ją zdawkowo, po czym natychmiast oddał się
kontemplacji aromatu, wciąż wiszącego w powietrzu. To
był lekki, ledwo wyczuwalny zapach, ale magiczny,
absolutnie jedyny w swoim rodzaju.
Czy to wymysł jego wyobraźni, czy też może...
Gorączkowo rozejrzał się wokół pewien, że za chwilę
dostrzeże Susan – może naprzeciw sklepowej wystawy,
a może przed kioskiem z gazetami.
Ale jej tam nie było. Oczywiście. Po prostu przywołał
ten zapach siłą wyobraźni, odwołując się do podświado-
mości. David czytał o podobnych przypadkach, ale nigdy
wcześniej tego nie doświadczył.
Pragnął jej tak bardzo, że całe miasto, cały świat
znikał z jego pola widzenia. Chciał, żeby stała się
cząstką jego samego, chciał się w niej całkowicie za-
tracić.
Byle doczekać do dzisiejszego wieczoru.
Dotarł do swojego gabinetu na całe siedem minut
przed umówionym spotkaniem z Jackiem Gordonem.
Gordon nie był jeszcze jego pacjentem. Ta wizyta miała
bardzo wstępny charakter i dobrze, bo David wcale nie
był pewien, czy miałby ochotę zająć się jego prob-
lemami.
Gordon właśnie pojawił się na okładce magazynu
,,People’’. Po raz trzeci z rzędu wygrał plebiscyt na
Najseksowniejszego Żyjącego Mężczyznę – co było wy-
darzeniem bez precedensu. Film, w którym ostatnio
grał główną rolę, zarobił dwieście milionów dolarów
w samych Stanach Zjednoczonych. Gordon mógł żądać
każdych pieniędzy za rolę, co w tym biznesie było nie lada
osiągnięciem.
Jednak taka sława i popularność pociągały za sobą
określone problemy, z ego gwiazdy – przede wszyst-
kim. W przypadku tak znanej osobistości także tera-
peuta nie mógł się spodziewać lekkiego życia – wszel-
kie kwestie organizacyjne stawały się prawdziwym ko-
szmarem.
Oczywiście tą stroną zagadnienia zajęła się Phyllis,
więc jeżeli jakiś pismak zwęszyłby obecność Gordona
w gabinecie Davida, nie wynikałoby to z ich błędu
w planowaniu.
David nalał sobie filiżankę kawy, po czym zabrał się za
sprawdzanie wiadomości pozostawionych w skrzynce
głosowej. Jane dzwoniła cztery razy. Uparta mała diab-
lica.
Chciała go umówić na randkę w ciemno. W normalnej
sytuacji zgodziłby się bez najmniejszego sprzeciwu – osta-
tecznie Jane świetnie orientowała się w jego gustach. Ale
w tym momencie nie miał ochoty na zawracanie sobie
głowy innymi kobietami. Nawet wyjątkowo miłymi – bo
zapewne z kimś takim zamierzała umówić go Jane.
Ale czy jakakolwiek kobieta mogła się równać z Susan?
Oferować mu coś bardziej ekscytującego niż łączący ich
układ? Oczywiście, zdawał sobie sprawę, że romans
z Susan nie będzie trwać wiecznie, jednak póki trwał,
David nie zamierzał rozmieniać swej energii na drobne.
Potrzebował jakiejś doskonałej wymówki, by uśpić czuj-
ność Jane. Czegoś, czego nie mogłaby przejrzeć, bądź
zakwestionować.
Na szczęście miał jeszcze trochę czasu, żeby się nad
tym zastanowić. Tym bardziej że w tym momencie
zadźwięczał brzęczyk, oznajmiający przybycie Jacka Gor-
dona.
Susan ułożyła swoje nowe nabytki w równym rzędzie
na łóżku. Boże, tym razem zupełnie się zatraciła. Kreacje
od Anny Sui, Richarda Tylera, sióstr Fendi oraz Bottegi
Venety – i to tylko na początek. Poza tym dwie torebki od
Kate Spade. No i jeszcze buty.
Będzie miała z czego wybierać przed dzisiejszym
wieczorem.
Jeśli chodzi o bieliznę, dokonała selekcji już trzy dni
temu. Wówczas wydała fortunę na nylonowe pończochy,
maleńkie koronkowe stringi i pasujący do nich bius-
tonosz. Przez cały tydzień nie zaniedbywała też zajęć na
siłowni – ostatecznie nic tak nie mobilizowało kobiety do
intensywnych ćwiczeń, jak świadomość, że będzie nosić
skąpą bieliznę.
Teraz Susan wyciągnęła z toreb swoje zdobycze i za-
częła rozwieszać je powoli w szafie. Gdy doszła do
czarnej, welwetowej sukni Richarda Tylera – odłożyła ją
na bok. To jest to. Będzie się idealnie komponować
z naszyjnikiem z pereł.
Kiedy już każda sztuka odzieży znalazła się na właś-
ciwym miejscu, Susan zaparzyła sobie filiżankę herbaty.
Miała jeszcze parę godzin do wyjścia i w tym czasie
zamierzała się wyciszyć, zmniejszyć poziom adrenaliny.
Pomimo wątpliwości i rozterek świadomość kolejnego
spotkania z Davidem przez cały tydzień trzymała ją
w niezwykłym napięciu.
Zwinęła się w kłębek na szezlongu w salonie i,
popijając powoli herbatę, oddała się myślom o tym
szczególnym mężczyźnie. Przypomniała sobie, jak na nią
patrzył. Jak pełne ekspresji były jego oczy. I usta. Mój
Boże, jakie on miał wargi. Gdy ją całował...
Podobno zamierzała obniżyć swój poziom adre-
naliny. Tymczasem na najdrobniejszą myśl o Davi-
dzie...
David krytycznie przyglądał się własnemu odbiciu
w lustrze. Nie. Dżinsy odpadały. Zupełnie nie pasowały
do scenariusza, który zamierzał zrealizować. Ponownie
więc zlustrował swoją garderobę, ostatecznie decydując
się na grafitowy garnitur od Armaniego i jedwabny
krawat od Gaultiera.
A więc precz z dżinsami i T-shirtem!
Nigdy wcześniej nie przejmował się specjalnie włas-
nym strojem. Nawet wtedy, gdy w zasadzie powinien.
Oczywiście, nie bywał niechlujny, kierował się jedynie
kilkoma prostymi zasadami: garnitur w pracy, smoking na
śluby i wesela, dżinsy w czasie wolnym i tyle. Gdy
pojawiła się Susan, wszystko się zmieniło.
Chciał się jej podobać. Co prawda nie wygrałby
żadnego konkursu kulturystycznego – ale nie mógł
specjalnie narzekać na swoje ciało. Biegał niemal co-
dziennie, pływał trzy razy w tygodniu, grał w tenisa,
gdy tylko znalazł wolną chwilę. Był w dobrej formie
fizycznej.
Zmienił skarpetki i włożył garnitur. Gdy zawiązywał
krawat, przypomniał sobie o swoich planach na dzisiejszy
wieczór i omal się nie zadławił.
Czy zdoła je zrealizować? I co na to Susan? Wybuchnie
śmiechem, czy zacznie drżeć z podniecenia?
Ta kobieta chciała realizacji erotycznych fantazji i Da-
vid zamierzał jej to oferować. Pod warunkiem, że zdoła
zachować zimną krew, a to akurat stało pod wielkim
znakiem zapytania.
Susan weszła do baru tuż przed ósmą, nieco zdener-
wowana, bo jej taksówka utknęła w nieoczekiwanym
korku. Dotknęła ściągniętych w węzeł włosów, by spraw-
dzić, czy przypadkiem nie wymknął się żaden kosmyk, po
czym przesunęła dłońmi po sukni. Dotyk miękkiego
aksamitu nieco ją uspokoił. Jednak nie na długo.
Gdy tylko usiadła na wysokim stołku, który zaczęła już
uznawać za swoje zwyczajowe miejsce, podszedł barman
z kopertą w dłoni.
– Dla pani, madam.
A więc David postanowił nie przyjść. Do diabła,
wiedziała, że ta historia była zbyt piękna, by mogła trwać.
David przemyślał założenia ich układu i uznał, że czas
zakończyć sprawę. Dziękuję, było miło, ale nie reflektuję
na więcej.
– Madam?
Powoli wyjęła kopertę z ręki młodego mężczyzny
– tym razem nie był to Jay – i przez chwilę wbijała w nią
niewidzący wzrok. Może lepiej wcale jej nie otwierać.
Może po prostu wyjść, wrzucić list do najbliższego kosza
na śmieci i zapomnieć o całej historii. Zapomnieć o Davi-
dzie.
W końcu drżącymi palcami wyjęła arkusik czerpanego
papieru. Na dłoń wypadła jej także magnetyczna karta do
drzwi, ale Susan w ogóle nie zastanowiła się nad jej
znaczeniem. Wzięła kilka głębokich wdechów, po czym
spojrzała na notkę.
Szeherezado,
masz się niezwłocznie stawić przed władcą. Twój pan
oczekuje od ciebie, między innymi, nowej baśni. Jego życzeniem
jest także, byś ściśle zastosowała się do paru poniższych
poleceń.
Pójdziesz teraz do damskiej toalety. Zdejmiesz majtki
i włożysz je do kieszeni płaszcza. Potem wsiądziesz do
windy, a gdy dojdziesz do drzwi apartamentu, będziesz
już miała twarde, nabrzmiałe sutki. Musisz też być gotowa
na spełnienie wszelkich zachcianek władcy – w przeciwnym
razie czeka cię surowa kara.
Susan powoli wypuściła powietrze z płuc. Gdy po-
nownie przebiegała wzrokiem liścik, poczuła gorąco roz-
lewające się pomiędzy nogami i rozkoszne skurcze pod-
brzusza. Nietrudno będzie jej wypełnić otrzymane in-
strukcje – jej sutki już zdążyły stwardnieć.
– Czy życzy sobie pani coś do picia?
Nie usłyszała kroków barmana. Potrząsnęła odmow-
nie głową, dała mu pięć dolarów napiwku za przekaza-
nie wiadomości, po czym ruszyła w stronę damskiej
toalety.
Było to luksusowe wnętrze – z wyściełanymi fotela-
mi, wielkimi umywalkami i olbrzymimi lustrami, pełne
świeżych kwiatów w wazonach. Susan rozejrzała się
wokół, po czym weszła do pierwszej z brzegu kabiny.
Powiesiła torebkę na wieszaku, uniosła sukienkę i za-
częła ściągać majtki. W tym momencie usłyszała, że
otwierają się drzwi sąsiedniej kabiny. Spłoszyło ją to
tak bardzo, że wplątała obcas w cienką koronkę i omal
nie straciła równowagi. Szybko i nerwowo wypros-
towała się, po czym wsunęła maleńkie stringi do kie-
szeni.
Czy kobieta z sąsiedniej kabiny zorientowała się w sy-
tuacji? Na wszelki wypadek Susan nie ruszała się z miej-
sca, dopóki nie usłyszała odgłosu zamykających się drzwi
wejściowych. Wówczas wyjrzała dyskretnie na zewnątrz,
a gdy upewniła się, że została w toalecie sama, wymknęła
się z kabiny.
Choć nikt nie mógł wiedzieć, że nie ma na sobie
bielizny – czuła się całkiem obnażona. Jakby już sam
wyraz jej twarzy mógł zdradzać tę drobną tajemnicę.
Stanęła przed jednym z wielkich luster, by przypudrować
nos, pociągnąć usta szminką. Każdy ruch wyraźnie przy-
pominał jej o częściowej nagości. Oczywiście, właśnie
dlatego David kazał jej to zrobić. Doskonale wiedział, co
będzie czuła.
Gdy to sobie uświadomiła, zadrżała. Teraz mogła już
myśleć jedynie o swoim ciele i mężczyźnie czekającym
na piętnastym piętrze.
Wyszła z toalety i ruszyła w stronę windy ze wzro-
kiem utkwionym wprost przed siebie. Mimo to dostrzegła
pełne uznania spojrzenia kilku biznesmenów siedzących
w holu. Ku własnemu zdumieniu zarumieniła się i przy-
spieszyła kroku.
W poprzednich wcieleniach musiała być dobrym stwo-
rzeniem, bo na szczęście w windzie jechała sama.
Kiedy wysiadła na górze, poczuła, jak ponownie twar-
dnieją jej sutki. Przez chwilę zbierała się w sobie, po czym
ruszyła w stronę apartamentu. Drżącą ręką wsunęła kartę
w zamek.
David, oszałamiająco przystojny w ciemnoszarym
garniturze i krawacie w kolorze burgunda, stał na środku
pokoju. Spojrzał na nią stanowczym wzrokiem i skinął
głową. Susan zamknęła za sobą drzwi.
– Podejdź tutaj – wyszeptał.
Natychmiast usłuchała rozkazu. To był inny David
– groźniejszy, gwałtowniejszy. Jednak oddawała się w je-
go ręce bez obaw, bo już poznała jego łagodność i delikat-
ność. Dzisiejszego wieczoru zamierzał być panem i wład-
cą? Świetnie. Ona w takim razie wcieli się w jego
niewolnicę – najlepiej, jak tylko zdoła.
David zbliżył się, po czym zaczął obchodzić ją wokół,
taksując uważnie wzrokiem. Susan niecierpliwie czekała
na jego dotyk, ale on nie wyciągnął ręki. Wciąż tylko
wpatrywał się w nią tak intensywnie, że aż zalała ją fala
gorąca.
Po chwili stanął przed nią, skinął aprobująco głową
z surowym, zdecydowanym wyrazem twarzy i oddalił
się. Susan chciała, żeby wrócił, już nawet otwierała usta,
by go zawołać. Coś ją jednak powstrzymało. David
tymczasem podszedł do stolika ustawionego przy sofie,
na którym stała butelka whisky, po czym nalał trunku na
dno niewielkiej szklanki. Jego dokładne, powolne ruchy
doprowadzały Susan do szaleństwa.
Podszedł do niej znowu i bez słowa podał szklankę.
Susan pociągnęła łyk whisky równie niezwykłej i roz-
grzewającej, jak stojący przed nią mężczyzna. Napiła się
jeszcze trochę i oddała mu szklankę. David znalazł na
krawędzi ślad po jej szmince, przyłożył usta właśnie do
tego miejsca i sam pociągnął łyk.
Ruszył w stronę sofy i rozsiadł się na środku. Wzro-
kiem nakazał jej, by stanęła naprzeciwko. Po nieznośnie
długiej chwili pochylił się w przód.
– Rozstaw nogi – zażądał tym samym porażającym
szeptem.
Na sam dźwięk jego słów ogarnęła ją słabość, więc
wykonanie polecenia sprawiło jej pewną trudność.
W końcu jednak rozsunęła nogi.
– Podnieś sukienkę.
O Boże! Zacisnęła zesztywniałe palce na czarnym
aksamicie. Powoli, starając się naśladować precyzję jego
ruchów, zaczęła unosić tkaninę – odsłaniając uda, koron-
kowy brzeg pończoch. Kiedy podniosła suknię jeszcze
wyżej, ukazując nagie ciało, usłyszała jak gwałtownie
wciągnął powietrze.
Wbił oczy w jej wzgórek i Susan zaczęła się zastana-
wiać, czy cienki pasek delikatnych włosów wystarczająco
maskował, jak bardzo była wilgotna. Szybko jednak
doszła do wniosku, że nie ma to większego znaczenia.
David dobrze wiedział, do jakiego stanu ją doprowadził.
– Odwróć się.
Z suknią uniesioną do pasa odwróciła się powoli. Kiedy
uświadomiła sobie, że David lustruje jej pośladki, poczuła
nagłe onieśmielenie. Ale przecież jej zażenowanie to część
jego fantazji. On, w tym pięknym garniturze, rozparty
władczo na sofie. Obserwujący chłodno, wydający roz-
kazy, wciągający ją w świat własnej wyobraźni.
Usłyszała, że przesunął się nieznacznie, i zaraz rozległ
się miękki, zmysłowy jazz. Znała tę muzykę, ale w tym
momencie nie potrafiła sobie przypomnieć, co to jest.
– Pochyl się do przodu.
David odezwał się tak cicho, że Susan z ledwością
dosłyszała jego słowa. Pomyślała jednak, że tego już chyba
nie zniesie. Zarumieniła się gwałtownie – policzki paliły ją
teraz żywym ogniem. Zacisnęła palce na sukni, walcząc ze
sobą, by nie ściągnąć jej w dół i nie uciec.
Mimo że nie reagowała przez dłuższy czas, nie pono-
wił nakazu. Serce Susan waliło, oddech stał się płytki
i przyspieszony.
Zamknęła oczy.
A potem postanowiła wypełnić polecenie.
Powoli, bardzo powoli zaczęła się pochylać do przodu
– trzymając prosto plecy, nie zginając kolan. W tym
momencie wyobraziła sobie, co odsłania przed Davidem.
Nigdy nie czuła się tak obnażona. Tak naga. Tak niepraw-
dopodobnie podniecona.
Ich gra była dziś bardzo lubieżna, perwersyjna. Susan
nigdy nie należała do wstydliwych, ale to przeżycie
wykraczało poza wszelkie jej dotychczasowe doświad-
czenia. Wszelkie – bez wyjątku.
David wyszeptał jakieś słowo, Susan jednak zarejest-
rowała je dopiero po dłuższej chwili. ,,Fantastyczna’’.
Powiedział to bardziej do siebie niż do niej, ale w ten
sposób sprowokował ją do następnego ruchu.
Susan wygięła plecy, obnażając się jeszcze bardziej
przed Davidem, który jęknął – przeciągle, z tęsknotą.
– Tak cudownie mokra – wyszeptał. – Dla mnie. Tego
wieczoru będziesz moja. Tylko moja.
Otworzyła oczy. Bardzo chciała na niego spojrzeć,
przytulić się, a nie stać tyłem i w oddaleniu.
Jakby telepatycznie wyczuwając jej pragnienie, powie-
dział:
– Wyprostuj się.
Zrobiła to powoli, nie wypuszczając z dłoni brzegów
sukienki.
– Odwróć się do mnie.
Posłusznie wykonała polecenie.
– Rozbierz się.
Muzyka – Susan nagle przypomniała sobie, co to było.
Gato Barbieri, ,,Ostatnie tango w Paryżu’’. Jakże trafny
wybór. Jakże wyrafinowany.
Zaczęła unosić suknię – nie spiesząc się, cal po calu, aż
doszła do piersi. Wówczas się zatrzymała, ale nie na długo,
gdy ujrzała pożądanie w jego oczach i imponujące wy-
brzuszenie w kroczu.
Przeciągnęła sukienkę przez głowę i rzuciła w stronę
Davida. Złapał ją jedną ręką, po czym przejechał miękkim
aksamitem po policzku.
Susan – teraz jedynie w biustonoszu, pończochach
i szpilkach – czuła się jak kurtyzana, jak gejsza, jak kobieta
stworzona jedynie do dostarczania zmysłowych rozko-
szy. Muzyka wybrana przez Davida jeszcze potęgowała tę
iluzję.
– Ściągnij w dół miseczki biustonosza.
Przygryzła dolną wargę, ale wykonała i to życzenie.
Tego dnia miała na sobie bardzo skąpy biustonosz, więc jej
sutki były i tak na wpół widoczne. Gdy odsłoniła je
całkowicie, stwardniały jeszcze bardziej i sterczały teraz
zmysłowo.
– Dotknij ich.
Przesunęła kciukami po sutkach, czując nagły
dreszcz rozkoszy przebiegający jej całe ciało, ognis-
kujący się pomiędzy udami. Mimowolnie napięła mięś-
nie.
– Teraz chcę usłyszeć nową baśń.
Susan zupełnie o tym zapomniała. Cud, że w tej chwili
jeszcze pamiętała swoje imię, nie mówiąc już o jakichkol-
wiek historyjkach. Ale ten wieczór należał do Davida.
Miał być realizacją jego fantazji. Nie mogła go zawieść.
Zamknęła oczy, zataczając palcami drobne kręgi wokół
sutków. I zaczęła swoją opowieść.
Rozdział dziesiąty
– Dawno, dawno temu, w dalekim królestwie, żyła
pewna dziewczyna. W owym kraju urodę ceniono wyżej
od złota, a ta dziewczyna – córka prostego piekarza – już
od urodzenia była tak piękna, delikatna, nadzwyczajna, że
wszyscy wiedzieli, jaki czeka ją los.
Susan powiodła dłonią po swym rozpalonym ciele,
dotknęła wąskiego paska kręconych włosów, przesunęła
palec jeszcze niżej. David powiódł wzrokiem za ruchem
jej ręki, po chwili jednak znów spojrzał jej w oczy.
– W tym państwie – ciągnęła Susan – najpiękniejsze
kobiety trzeba było oddawać królowi. Kiedy więc dziew-
czyna osiągnęła odpowiedni wiek, rodzice ją spakowali
i poprowadzili do bram pałacu. Wprowadzono ich do
środka i wpuszczono do sali tronowej.
Król był wyjątkowo przystojnym mężczyzną. Miał
miękkie, brązowe włosy, zielonkawe oczy, silnie zaryso-
waną szczękę i wydatny nos – w pewnym sensie jego
uroda była równie zniewalająca, jak uroda dziewczyny.
Rozkazał rodzicom, by pożegnali się ze swoją córką, bo już
więcej nie mieli jej zobaczyć. Od tej pory należała do króla
i nie wolno jej było opuszczać pałacu.
David sięgnął ręką do zamka w spodniach, jednak
chwilę później położył ją z powrotem na sofie. Susan
widziała, jak ze sobą walczył, postanowiła więc jeszcze
bardziej podgrzać atmosferę. Muzyka już się zmieniła,
jednak wciąż był to zmysłowy jazz. Tym razem coś
nieznanego, ale to nieistotne. Brzmiała doskonale. Susan
w jej takt wodziła dłońmi po ciele, w górę i w dół,
podsycając swoje i jego podniecenie.
– Król oddalił wszystkich dworzan, bo chciał zostać
z dziewczyną sam. Stojąc przed władcą, dziewczyna
drżała na całym ciele ze strachu, tak że gdy król kazał jej
zdjąć sukienkę, w pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiała
jego słów. Powtórzył więc rozkaz i tym razem do dziew-
czyny dotarło zarówno jego znaczenie, jak i zniecierp-
liwienie władcy. Płonąc ze wstydu, rozebrała się.
Susan sięgnęła ręką za plecy i rozpięła biustonosz.
Ściągnęła go i trzymała w palcach.
– Jak to było w zwyczaju, dziewczyna nie miała na
sobie żadnej bielizny. Król wyciągnął dłoń i wziął od niej
sukienkę.
Susan rzuciła biustonosz Davidowi. Lekka koronka
opadła mu na kolana. David powędrował wzrokiem w dół
z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczył biustonosz po
raz pierwszy w życiu. Susan doszła do wniosku, że skoro
tak wiele krwi odpłynęło mu w dolne rejony ciała, jego
umysł pracował na bardzo zwolnionych obrotach.
– Król podarł sukienkę na strzępy. Powiedział dziew-
czynie, że od tej pory jej ciało należy do niego, a ona może
teraz myśleć tylko o nim i o tym, jak mu dostarczyć
rozkoszy. Musi nauczyć się zaspokajać go na wszelkie
możliwe sposoby. Potem król przesunął się lekko na
tronie, a dziewczynie aż dech zaparło z wrażenia, gdy
ujrzała jego wielki, sterczący penis.
Susan zawiesiła głos. David, oczywiście też się przesu-
nął. Zastanawiała się, czy postąpi jak król z jej opowieści,
ale najwyraźniej nie miał takiego zamiaru. Jedynie wpat-
rywał się w jej oczy.
– Bez pytania, bez chwili wahania dziewczyna pode-
szła do władcy. I chociaż nigdy wcześniej nie robiła nic
podobnego, prawdę mówiąc, nigdy wcześniej nie widziała
penisa, opadła przed królem na kolana...
David wstał tak gwałtownie, że aż rozlał nieco whisky.
– Dość – rzucił.
– Czyżbyś nie czerpał przyjemności z mojej opowie-
ści? – spytała, doskonale znając odpowiedź.
– Nie – oznajmił.
Jednak wybrzuszenie w spodniach wyraźnie zdradzało
kłamstwo.
– A czy to poprawi sytuację? – spytała, unosząc dłoń
do zapinki we włosach.
Zdjęła ją i potrząsnęła głową, rozsypując loki po
plecach i ramionach, kołysząc się przy tym w takt
muzyki.
– Nie – odparł głosem chrapliwym z pożądania. – Idź
do sypialni i połóż się.
Nie protestowała. Ruszyła w stronę sypialni, ocierając
się o niego po drodze. Nic. Żadnej reakcji. Jego opanowa-
nie wprawiło ją w drżenie.
David przyglądał się jej, gdy szła do sypialni. W wyso-
kich szpilkach, z włosami kołyszącymi się na plecach
stanowiła ucieleśnienie seksu. Trwał w bezruchu, póki nie
zniknęła mu z oczu. Potem opadł na sofę i zagryzł palce.
Szlag by to trafił! To cud, że jeszcze nie eksplodował.
Od chwili gdy podniosła sukienkę, cierpiał straszne katu-
sze. Wydawało się, że najlżejszy powiew wiatru mógł go
doprowadzić do orgazmu.
Musiał się uspokoić, bo przecież jeszcze nie skończył.
To dopiero pierwszy akt jego scenariusza. Jego najważ-
niejsza część dopiero miała się rozegrać. No właśnie. Tylko
nie wiedział, jakim cudem zdoła wytrzymać jeszcze
choćby minutę.
Liga baseballowa. To powinno pomóc. Problem w tym,
że nie mógł sobie przypomnieć nazwy choćby jednej
drużyny. Trudno. A więc czas potraktować się brutalnie.
Zamknął oczy i zaczął myśleć o pająkach. Nienawidził
pająków. Pająki, szczególnie pająki w jego wannie w środ-
ku nocy, przyprawiały go o histerię, jakby był egzal-
towaną nastolatką.
Gdy przed oczami zaczęły mu pełzać zastępy tarantul,
napięcie nieco ustąpiło. Teraz może zdoła przetrwać.
Nagle poczuł ból w ręce i dopiero wtedy zorientował
się, że trzyma w dłoni szklankę. Zaciskał na niej palce tak
kurczowo, że aż zbielały mu kostki. Rozluźnił rękę
i pociągnął łyk whisky. To także pomagało się uspokoić.
Cholera, jak długo tkwił na tej sofie? Susan już pewnie
zdążyła zasnąć. Albo zanudzić się na śmierć. Musi wstać
i iść do sypialni. Być władczy. Nieugięty.
I za żadną cenę nie może zniżyć się do proszenia
o cokolwiek.
Susan podrapała się po nodze, po czym szybko położy-
ła rękę z powrotem na poduszkę. Jeżeli David każe jej
czekać dłużej, będzie musiała zmienić pozycję, bo już
zaczynała cierpnąć.
Diabolicznie. Tak właśnie zachowywał się dzisiejszego
wieczoru. Kazał jej tu czekać i płonąć z podniecenia.
Prowadził tę grę o wiele lepiej, niż Susan mogła oczekiwać
w najśmielszych marzeniach. Kiedy minuty mijały powo-
li, jej myśli z podniecających stawały się coraz bardziej
lubieżne. Ciało było w pełnej gotowości.
Susan słyszała o kobietach, które osiągały orgazm
nawet wtedy, gdy nikt ich nie dotykał. Niestety, ona do
nich nie należała. Ale teraz już bardzo niewiele jej
brakowało. Och, jak niewiele!
Zamknęła oczy i zaczęła przypominać sobie, jak się
czuła, gdy pochylała się powoli, wystawiała na zgłodniałe
spojrzenie Davida, i gdy potem zobaczyła, jak bardzo był
podniecony. Niesamowite przeżycie.
Znowu poczuła znajomy skurcz w brzuchu i w tym
momencie miała straszną ochotę zacisnąć uda, ale jakimś
cudem zmusiła się do pozostania w bezruchu.
Wkrótce została nagrodzona odgłosem zbliżających się
kroków. David stanął w drzwiach.
Najseksowniejszy ze wszystkiego był sposób, w jaki na
nią patrzył. Pożądanie zmieniło jego twarz: miał ciężkie
powieki, rozchylone usta, głęboki oddech. To, że pragnął
jej tak bardzo, było dla niej najpotężniejszym afrody-
zjakiem.
Zaczął się zbliżać denerwująco wolnym krokiem, ale
zamiast podejść do niej, chwycił krzesło sprzed stojącego
w rogu biurka i ustawił u stóp łóżka. Potem usiadł i zaczął
popijać whisky. Od czasu do czasu mierzył ją wzrokiem
– od stóp do głów i z powrotem. Susan wyraźnie widziała,
jak drgają mu mięśnie szczęki.
– Pokaż mi – powiedział w końcu.
Uniosła lekko głowę, niepewna znaczenia jego słów.
– Dotknij się. Pokaż mi, co lubisz.
Och!
– Nie zamierzam powtarzać kolejny raz – oznajmił
niskim, chrapliwym szeptem.
Ten mężczyzna był z żelaza. Jak mógł być tak bardzo
opanowany, gdy ona była tak całkowicie oszołomiona?
Musiała się teraz skoncentrować. Dzisiaj przyszedł czas
na jego fantazje, a on wcześniej już tak wiele dla niej
zrobił.
Przejechała palcem wzdłuż brzucha, a gdy dotarła do
wzgórka – opuściła powieki.
– Otwórz oczy.
Posłusznie wypełniła polecenie i ani przez moment
tego nie żałowała. Utkwił wzrok w jej oczach i wówczas
przeniknęło do niej całe jego pożądanie, cała tęsknota.
Susan rozchyliła palcem dolne wargi zupełnie uwolniona
od wstydu. David nie patrzył na jej ręce, jedynie spoglądał
jej w oczy.
Pozwoliła, by kierował nią instynkt. Jej palce doskona-
le wiedziały, co robić, dokąd powędrować. David wciąż
intensywnie wpatrywał się w jej oczy.
– Kim jesteś? – zapytał tak cicho, że z ledwością go
dosłyszała. – Jak mogę się tego dowiedzieć? Chcę całej
ciebie, chcę twojego ciała i duszy. Takiej intensywności
doznań nie przeżyłem z nikim innym w życiu. Nikogo nie
pragnąłem tak bardzo, jak ciebie. Nie mogę przestać
o tobie myśleć.
Jego słowa poraziły ją elektrycznym dreszczem nie
mającym nic wspólnego z seksem, a jednocześnie tak
bardzo z nim związanym. Westchnęła głęboko, chciała
się zatrzymać, posłuchać uważnie tego, co mówił – ale
nie mogła. Nie wtedy, kiedy patrzył na nią w taki
sposób, nie wtedy, kiedy mógł powiedzieć jej coś jesz-
cze.
– Chcę, żebyś mnie poznała, Susan. Chcę być męż-
czyzną, którego widzisz w swoich marzeniach. Chcę,
żebyś myślała o mnie za każdym razem, gdy będziesz się
dotykać. Chcę, żebyś była moja i tylko moja.
Odrzuciła głowę, poczuła, jak tężeją jej mięśnie. Zacis-
nęła powieki, a chwilę później, jakby z oddali, dobiegł ją
własny krzyk i poczuła cudowne, spazmatyczne skurcze
całego ciała. Rozpływała się w rozkoszy. Tak intensyw-
nego orgazmu nie przeżyła jeszcze nigdy w życiu. Wygięła
plecy i, nie odrywając palców od łechtaczki, zacisnęła
mocno uda. Kiedy jej doznanie sięgnęło zenitu, kiedy
myślała już, że za chwilę postrada zmysły – zaprzestała
pieszczoty.
Gwałtownie łapała ustami powietrze, usiłowała się
opanować. A kiedy otworzyła oczy, Davida nie było na
krześle. Stał tuż przy łóżku.
Susan przeturlała się w jego stronę i drżącymi rękami
rozpięła mu pasek. Ściągnęła suwak rozporka. Wyciągnęła
wzwiedzionego, grubego penisa, delikatnie mokrego na
czubku.
Chciała, żeby w nią wszedł. Niczego nie pragnęła
równie gorąco. Jednak jakiś cichy, wewnętrzny głos
przypominał jej, że w tej chwili była Szeherezadą, a nie-
wolnice zawsze powinny trzymać władcę w szachu.
Zawsze.
Chwyciła prawą dłoń Davida w swoją rękę i zacisnęła
na jego penisie. David spojrzał na nią pytająco.
– Teraz ty mi pokaż – poprosiła.
Zawahał się, ale jedynie przez drobną chwilę. Potem
zaczął wodzić ręką wzdłuż członka, powoli, zahaczając
kciukiem o czubek. Susan widziała wyraźnie, że David nie
wytrzyma już długo – jego pierś wznosiła się i opadała
w zawrotnym tempie. Przejechał dłonią raz jeszcze, po
czym wyszeptał jej imię.
Spojrzała na niego. Gdyby była nowicjuszką, mogłaby
pomyśleć, że cierpi. Zacisnął szczęki i patrzył jej prosto
w oczy. A chwilę później osiągnął szczyt. Susan podłożyła
dłoń. Kiedy skończył, uniosła jeden mokry palec do ust, by
poczuć smak Davida, potem opadła na kolana i zaczęła go
całować.
Chwycił ją w ramiona i opadł na łóżko. Drżał na całym
ciele i mimo że do niej przywarł, wydawało mu się, że i tak
jest za daleko. Zaczął ją całować mocno, zachłannie, brał
ją swoim językiem, nie chciał, żeby kiedykolwiek odeszła.
Jednak, gdy lekko się odsunęła, rozluźnił uścisk. Susan
uśmiechnęła się i dotknęła jego policzka.
– W następnym tygodniu moja kolej. Zamierzam
doprowadzić cię do szaleństwa. Sprawić, żebyś zapomniał
o Bożym świecie.
Wierzył jej. Już czuł podniecenie. Ale ani w połowie tak
silne, jakiego doznałby, gdyby się przed nim otworzyła.
Powiedziała mu to, co chciał usłyszeć.
Kiedy pocałowała go raz jeszcze, wiedział, że zbiera się
do odejścia. Bardzo chciał ją zatrzymać, przekonać, żeby
zmieniła decyzję, ale nie był gotowy na kolejną odmowę.
Jeszcze nie był.
Gdy wyszła z sypialni, zamknął oczy. Kiedy je ot-
worzył, okazało się, że jest już rano, a w apartamencie nie
ma nikogo prócz niego.
Trevor cmoknął żonę w policzek, gdy czekali, aż Susan
otworzy, im drzwi. Z Susan działo się coś niedobrego
i chociaż Trevor nie znał szczegółów, obawy Lee wystar-
czyły, by i on poczuł niepokój.
Poprzednim razem, gdy przeżywała najgorsze chwile
z Larrym, zachowywała się wobec nich też tak dziwnie.
Trevor miał tylko nadzieję, że Susan nie zaczęła znowu
zadawać się z tym gnojkiem, bo wówczas musiałby go
stłuc na miazgę, a prawdę powiedziawszy, nie był mist-
rzem wszechwag. Ale dla Susan zrobiłby coś takiego.
Zrobiłby niemal wszystko dla każdego ze swoich przyja-
ciół.
Drzwi otworzyły się powoli, a kiedy Susan nie pod-
niosła wzroku, aż zesztywniał. Podobnie jak i Lee. Czuł to
wyraźnie, choć zaledwie lekko dotykał jej ramienia.
– Wchodźcie, proszę.
Weszli do środka i, jak zwykle, Trevor zachwycił się
rozmiarami i elegancją tego miejsca. Było obszerniejsze od
większości apartamentów – wręcz olbrzymie w porów-
naniu z typowymi mieszkaniami na Manhattanie, a do
tego perfekcyjnie urządzone. Z wyjątkiem kilku antyków,
całe umeblowanie zostało zrobione na zamówienie. Na
ścianach wisiały wielkie, fascynujące, ekspresyjne obrazy.
Susan wskazała im sofę.
– Czego się napijecie? – spytała.
– Jest mleko? – zainteresowała się Lee.
– Jasne. A dla ciebie, Trev?
– Wolałbym coś mocniejszego.
– Mam całkiem przyzwoite chardonnay.
Trevor skinął głową. Normalnie, gdy ludzie mówili, że
mają całkiem przyzwoite wino, prosił o wodę mineralną.
Ale Susan znała się na rzeczy i fakt, że Trevor był
zawodowym znawcą win, zupełnie jej nie tremował.
Susan ruszyła w stronę kuchni. Trevor uznał, że
doskonale wyglądała w dżinsach. Szczególnie gdy była
boso i miała włosy ściągnięte w koński ogon. To przywo-
dziło mu na myśl ich wspólne studenckie czasy, kiedy
wszystko było jeszcze takie proste.
– Widzisz? – wyszeptała Lee. – Mówiłam ci.
– Miałaś rację. Sprawa nie wygląda najlepiej. Co
jednak możemy zrobić?
– Porozmawiać z nią.
– Dobrze, ale ty zaczynasz.
Lee westchnęła głęboko:
– Jesteś stuprocentowym facetem.
– Czy to obelga?
– Jedynie w niektórych sytuacjach.
– Jak, na przykład, dzisiejsza?
Skinęła głową. Boże, była naprawdę piękna. Wciąż nie
mógł się nadziwić, że tak mu się poszczęściło. Położył
dłoń na jej brzuchu – na ich dziecku. Wkrótce będzie ich
troje. Strasznie go to przerażało, a jednocześnie zachwy-
cało tak bardzo, że nie mógł znaleźć odpowiedniej liczby
przymiotników na opisanie swojego stanu.
Susan wróciła z drinkami, po czym zwinęła się w kłę-
bek w wielkim skórzanym fotelu.
– No więc, czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
– Czy nie możemy wpaść do ciebie bez żadnego
konkretnego powodu?
– Oczywiście. Ale nigdy tego nie robicie.
– To prawda – westchnęła Lee.
– W takim razie strzelaj.
Lee pociągnęła łyk mleka, a gdy oderwała szklankę od
ust, nad wargą miała niewielki biały wąsik.
– Martwimy się o ciebie, Susan.
Susan uśmiechnęła się szeroko.
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć, kiedy siedzi przede
mną żywy plakat kampanii promocyjnej nabiału.
Lee otarła usta wierzchem dłoni.
– Nie zmieniaj tematu – zarządziła.
– A ten temat to...?
– Dobrze wiesz, o czym mówię. Jesteś ostatnio dziw-
nie skryta. Prawie wcale nie dzwonisz. Spędzasz koszmar-
ną ilość godzin w salonie piękności i, jak się dowiedziałam,
pomimo obietnicy złożonej zaledwie kilka tygodni temu
znowu kupujesz nieprzytomne ilości butów.
Susan uniosła pytająco brwi:
– Czyżbyś opłaciła sprzedawców, żeby mnie szpiego-
wali?
– Nie. Merly Fisher cię widziała, kiedy sama robiła
zakupy.
– Czemu nie podeszła? Nie widziałam jej od kilku
miesięcy. Co tam u niej słychać?
– Wszystko w porządku. Znowu jest brunetką. Osobi-
ście uważam, że wygląda o wiele lepiej niż w tym
wściekłym blondzie. Jej karnacja nie...
– Hej.
Lee przerwała w pół zdania. Obie z Susan spojrzały na
Trevora.
– Czy przyszliśmy tu rozmawiać o Merly?
Lee poklepała go po ramieniu.
– Przepraszam, kochanie.
– Słuchajcie – wtrąciła Susan. – Nic się nie dzieje.
Wszystko w porządku. Przechodzę teraz jedynie pewną fazę.
– Jaką fazę? – spytał nerwowo Trevor.
– Nie wiem. Kolejny etap w życiu.
Wstała z fotela i podeszła do wielkiego płótna Jack-
sona Pollocka. Przesunęła obraz o ułamek milimetra,
potem jeszcze trochę. W końcu wydała się usatysfak-
cjonowana.
Lee odchrząknęła i zebrała się na odwagę:
– Kochanie, czy ty znowu widujesz się z Larrym?
Susan odwróciła się gwałtownie w ich stronę. Trevor,
widząc prawdziwe przerażenie na jej twarzy, wiedział
już, że tym problemem nie muszą się przejmować.
– Wielki Boże! Skąd!
– Proszę, nie gniewaj się na mnie – powiedziała Lee,
gwałtownie chwytając Trevora za rękę. – A czy w takim
razie spotykasz się z kimś innym?
Na twarzy Susan pojawił się wymuszony uśmiech.
– Nie. Z nikim się nie spotykam. I nie mam ochoty
dłużej dyskutować na ten temat.
– W porządku, ale mam do ciebie jeszcze jedną sprawę.
Susan zwróciła błagalny wzrok w stronę Trevora, on
jednak bezradnie wzruszył ramionami.
– Chciałabym, żebyś się z kimś spotkała.
– O, nie. Żadnych randek w ciemno. Przysięgałaś mi,
Lee. Złożyłaś solenne przyrzeczenie.
– Wiem. Ale to coś zupełnie szczególnego.
– Nic podobnego. To zawsze wygląda tak samo. Nie
licz na mnie.
– Ale to wyjątkowo sympatyczny mężczyzna.
– Lee, kocham cię jak rodzoną siostrę, ale nie naciskaj.
Ja się na to nie piszę.
Lee opadła na oparcie kanapy i w dziecinnym grymasie
odęła usta. Trevor miał wielką ochotę natychmiast zacząć
ją całować, ale przywołał się szybko do porządku i zwrócił
w stronę Susan.
– Słuchaj, gdybyś wpadła w tarapaty, powiedziałabyś
nam, prawda? Przecież wiesz, że zawsze jesteśmy po
twojej stronie.
– Gdybym wpadła w tarapaty, na pewno bym wam
powiedziała. Ale, jak na razie, wszystko u mnie w porząd-
ku. Czuję się doskonale. Przysięgam. Nie macie najmniej-
szego powodu do zmartwień. – Susan spojrzała znacząco
na okazały brzuch Lee. – Tym bardziej że teraz powinniś-
cie skupić się na czymś zupełnie innym.
Trevor przez dłuższą chwilę przyglądał się badawczo
przyjaciółce i choć po jej oczach widział, że coś przed nimi
ukrywa, zrozumiał, że tego wieczoru już nic więcej od niej
nie wyciągną.
– W takim razie – odezwała się Lee – może nie będziesz
tak stać jak mumia i wreszcie pokażesz mi te buty.
Teraz Trevor mógł się już z czystym sumieniem
wyłączyć. Buty. Nie pojmował tego. Chociaż był żonaty,
kobiety wciąż stanowiły dla niego zagadkę.
Susan skinęła głową z entuzjazmem, jakiego nie wyka-
zywała już od wielu tygodni, i ruszyła w stronę sypialni.
Gdy zniknęła z zasięgu wzroku, Lee pochyliła się ku
Trevorowi.
– Jeszcze z nią nie skończyłam – wyszeptała.
– Wiem.
– Pomożesz mi?
– Pewnie.
– Tylko nadal zachowuj się tak naturalnie.
Trevor uśmiechnął się szeroko. Lee na swój sposób go
pochwaliła.
Rozdział jedenasty
Ojciec Davida nalał wódki do czterech małych kielisz-
ków: najpierw dla Karen, potem dla swojej żony, syna,
a na końcu dla siebie.
– Za rodzinę. – Mel Levinson wzniósł toast, kiwając
z satysfakcją głową na widok dwójki swoich dzieci. – Oby
nasz klan jak najszybciej się powiększył.
Karen ciężko westchnęła. Rodzicielskie naciski, by się
pożenili i rozmnożyli, były dokuczliwe także i dla Davida,
ale to ona była głównie wystawiona na sztych. Mimo że
miała zaledwie dwadzieścia cztery lata, gdyby ktoś po-
słuchał jej rodziców, uznałby, że grozi jej już dożywotnie
staropanieństwo.
– Zabierajmy się do jedzenia, bo wszystko wystygnie
– zarządziła matka.
– Bea, na stole stoi sałatka – wtrącił Mel. – Sałatkę
zazwyczaj jada się na zimno.
– To tylko przystawka. Miałam na myśli resztę dań.
Mel zrobił skruszoną minę, chwycił ręce Bei i zaczął
całować wnętrze jej dłoni.
– Jesteś oszałamiająco piękna – oświadczył, drażniąc
się z nią tak, jak to robił od wielu lat, jak to będzie robić do
końca życia. – Wiesz, że nigdy nie byłbym w stanie się
z tobą spierać.
Bea wyrwała dłonie z gniewnym pomrukiem, ale
David wiedział, że ów rytuał był jej niezbędny jak
powietrze. W tym roku przypadała czterdziesta rocznica
ich ślubu. Nie zawsze mieli lekkie życie, ale wszystkie te
lata były przepełnione miłością i śmiechem. David już
jakiś czas temu doszedł do wniosku, że rozsądny męż-
czyzna właściwie nie powinien oczekiwać niczego więcej.
– Hej – wyszeptała Karen. – Co się z tobą dzieje?
– Nic.
– Och, proszę.
Spojrzał uważnie na swoją siostrę. Była ubrana na
czarno – jak na typowego japiszona z Manhattanu
przystało – rude krótko obcięte włosy miała ułożone
w sterczące kosmyki. Przyglądała mu się przenikliwie
– o wiele za przenikliwie, jak na jego gust.
– Potem ci powiem.
– Trzymam cię za słowo.
Westchnął zniecierpliwiony, a tymczasem ojciec za-
czął zaganiać ich do jadalni. Oczywiście, tak jak David się
spodziewał, matka pięknie nakryła do stołu. Wyjęła stary,
rodzinny obrus, poustawiała świece i kwiaty. Był piąt-
kowy wieczór, co oznaczało, że wszystkie potrawy przy-
rządziła własnoręcznie, bez pomocy Idy, stałej gosposi,
która w piątki zawsze miała wychodne. To był dzień na
spotkania z dziećmi, rodzinne rozmowy, wspólne posiłki,
cieszenie się obecnością najbliższych. David żałował, że
nie mógł przyjeżdżać do rodziców tak często, jakby chciał,
ale im więcej miał pracy, tym dom na Long Island
wydawał się odleglejszy od Manhattanu.
Usiadł na swoim miejscu i spojrzał na portrety rodzin-
ne wiszące na ścianach. Jego dziadkowie ze strony obojga
rodziców przyjechali do Stanów z Litwy w czasie
II wojny światowej. Sprzed tego okresu nie zachowały się
żadne zdjęcia. Rodzina szybko zaaklimatyzowała się
w Ameryce i wyjątkowo się rozrosła. Jego ojciec był
jednym z siedmiorga rodzeństwa, matka – jedną z dziesię-
ciorga. David miał więcej wujów, ciotek, kuzynów, siost-
rzenic i siostrzeńców, niż ktokolwiek, kogo znał. Więk-
szość z nich wciąż mieszkała w Nowym Jorku czy New
Jersey, więc wszystkie święta oznaczały mnóstwo chaosu
i wydatków oraz cudownych, niezapomnianych przeżyć.
Kiedy zasiedli nad talerzami z sałatką, David zaczął się
zastanawiać, czemu właściwie do tej pory się nie ożenił.
Czy obawiał się, że nie uda mu się stworzyć równie
udanej rodziny? Że nie zdoła dorównać swojemu ojcu?
Dopóki nie spotkał Susan, nigdy nie poświęcał czasu
podobnym rozmyślaniom.
– Davidzie, czy cały wieczór zamierzasz wpatrywać
się bezmyślnie w talerz, czy może zabierzesz się w końcu
do jedzenia?
Uśmiechnął się do matki:
– Natychmiast chwytam za widelec – powiedział.
Karen dogoniła go, gdy otwierał samochód.
– Nie tak szybko, braciszku.
– Słuchaj, zrobiło się strasznie późno. Padam z nóg.
– To fatalnie, bo nie odjedziesz, póki z tobą nie
skończę.
David zastanawiał się przez moment, czy nie zaprotes-
tować, ale przecież gdy miał do czynienia ze swoją małą
siostrzyczką i tak zawsze w końcu jej ulegał. Nie chciał
jednak, żeby rodzice widzieli, jak rozmawiają na ulicy,
a poza tym miał wrażenie, że zaraz zamarznie na śmierć,
powiedział więc:
– W takim razie spotkajmy się w Starbucks.
Karen skinęła głową i ruszyła w stronę swojego jeepa,
on zaś wsiadł do swojego BMW. Rzadko używał samo-
chodu w mieście, ale kochał to auto i gdy tylko była ładna
pogoda, wyjeżdżał z Nowego Jorku, by pędzić szerokimi,
pustymi szosami przed siebie. To był dla niego najcudow-
niejszy relaks.
Droga, którą jechał teraz, nie miała nic wspólnego
z szeroką, pustą szosą. Trzy przecznice od willowej
dzielnicy, w której mieszkali jego rodzice, znajdowało się
wielkie centrum handlowe. David zaparkował przed
molochem. Karen zatrzymała się tuż za nim.
Weszli do kafeterii, znaleźli zaciszny stolik i zamówili
kawę z mlekiem. Gdy pojawiło się ich zamówienie, Karen
pociągnęła łyk pachnącego orzechami napoju.
– No dobra, David. Mów natychmiast, co się dzieje.
Od jakiegoś czasu zachowujesz się dziwacznie. W każ-
dym razie bardziej dziwacznie niż zazwyczaj.
– Dzięki.
Nie odezwała się, uniosła jedynie swoje kasztanowe
brwi w pytającym geście.
– Spotykam się z pewną kobietą.
– Coś takiego! Nigdy bym na to nie wpadła.
– Wydaje ci się, że jesteś strasznie mądra, co?
– To że nie mam dyplomu psychiatry, nie znaczy, że
nie znam się na naturze ludzkiej, szczególnie twojej. Co
z nią jest nie tak?
Zatkało go.
– Słucham?
– Z twoimi kobietami zawsze coś jest nie tak. Za mało
czytają, zabierają zbyt dużo bagażu na weekend, we
wtorki ubierają się na zielono.
– Nieprawda. – Karen jedynie chrząknęła znacząco.
– Cholera. To znaczy, w pewnym sensie prawda. Ale te
ich wady są jak najbardziej realne.
– Uhm. Jak hipoglikemia ciotki Estery.
David nie zareagował na ripostę Karen, bo był zbyt
zajęty przebieganiem w myślach listy swoich eks-dziew-
czyn. To on zerwał z każdą z nich bez wyjątku – nigdy nie
było odwrotnie. Ale, do cholery, zawsze miał ku temu
bardzo konkretne powody.
– No dobra, nie zamierzam cię przyprawiać o kocio-
kwik. Po prostu opowiedz mi o tej aktualnej kobiecie.
– To nic takiego.
– David!
– To tylko seks. Seks i nic poza tym. Raz w tygodniu.
W hotelu. Ten romans do niczego nie prowadzi.
Nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Nawet nie
popijała kawy. Za to wpatrywała się w niego bardzo
uważnie. W końcu, gdy już miał zamiar sprawdzić jej
puls, zapytała:
– I ona nie ma nic przeciwko temu?
– To był jej pomysł.
– Wiesz jednak, że to nie potrwa długo.
– Dlaczego?
– Bo takie zachowanie kłóci się z kobiecą naturą. Może
sprawy mają się inaczej, kiedy w taki sposób zarabiają na
życie...
– Karen!
– Po prostu głośno myślę. Ale poważnie mówiąc,
kobiety nie uprawiają jedynie seksu. Mogą tak zrobić raz,
jednak gdy układ przekształca się w coś trwalszego,
natychmiast włączają się emocje.
– Nie. To nie jest tak. Oczywiście, ogólnie rzecz
biorąc, zgodziłbym się z tobą, ale w przypadku Susan...
– Susan? A jak dalej?
Zakrztusił się, nieomal rozlewając kawę. Kiedy już
doszedł do siebie, pokręcił głową.
– Nie powiem ci.
– Znam ją?
– Bardzo wątpię.
– No to przecież możesz mi powiedzieć.
Och, szlag by to trafił. Czemu zamiast na kawę nie
poszli na drinka?
– Nie znam jej nazwiska. A ona nie zna mojego.
– No, no. Doprawdy interesujące. I jak długo to trwa?
– Od pięciu tygodni.
– Super!
– Czemu super?
– Bo to romans oparty na tajemnicy. Ona może być
kimkolwiek.
– Ja też.
Karen wybuchnęła śmiechem.
– Kochanie, bez względu na to, czy włożysz kowboj-
skie buty czy baletową tiulową spódniczkę, i tak zawsze
będziesz Davidem. Słodkim, błyskotliwym, osobliwym
Davidem.
– Osobliwym?
– Urok Edith Piaf. Muszę dodawać coś jeszcze?
– Ale Susan tego nie wie.
– Jeżeli spotkała się z tobą pięć razy, wie o tym
doskonale.
– Jestem aż tak przewidywalny?
– Uhm.
– Jezu, nawet nie próbuj mnie pocieszać.
– Słuchaj, nie powiedziałam: nudny. Jesteś wspania-
łym facetem. Dlatego właśnie wszystkie niezamężne
kobiety, które poznałeś w życiu, zawsze chciały cię
złowić, a te zajęte z chęcią opuściłyby dla ciebie mężów.
– Nie opowiadaj bzdur!
Karen potrząsnęła głową:
– Ty wciąż nie zdajesz sobie z tego sprawy, co?
– Z czego?
– Że jesteś fantastycznie przystojny. Że nie sposób ci
się oprzeć. A tak przy okazji, czy wspominałam ci już
kiedyś, że wzdycha do ciebie także połowa gejowskiej
populacji?
– Karen! Dość tego.
Pochyliła się i cmoknęła go w policzek.
– To dobrze, że nie wiesz. To dodaje ci uroku. Ale
posłuchaj, mój duży bracie – ty też nie jesteś stworzony
do podobnego układu.
– To znaczy?
– Potrzebujesz czegoś o wiele głębszego. Tylko musisz
przestać tak bardzo bać się, że nie będziesz idealnym
mężem.
– Wiesz co, Karen?
– Co?
– Czasami śmiertelnie mnie przerażasz.
– Wiem – odparła ze śmiechem. – To dlatego że ja też
jestem piękna i błyskotliwa.
,,Chcę, żebyś była moja’’. Susan odtwarzała w pamięci
te słowa co najmniej po raz pięćsetny. Nadeszła środa
i miała jeszcze milion spraw do załatwienia. A tym-
czasem, mimo napiętego planu, nie mogła się zdobyć na
energiczne działania. Dochodziło południe, a ona wciąż
tkwiła w łóżku. Zaś cały problem sprowadzał się do
prostego faktu: zaczynała powoli tracić zmysły.
Mężczyźni byli zaborczy. Wiedziała o tym świetnie.
Pragnęli czuć się wyłącznymi posiadaczami swoich ko-
biet. Mówiąc: ,,Chcę, żebyś była moja’’, David jedynie
ukazywał tę stronę swojej osobowości i nic poza tym. Te
słowa nie miały żadnego głębszego znaczenia. A już na
pewno nie takie, jakie w swoim szaleństwie Susan miała
ochotę im przypisać.
David był podniecony. Bardzo podniecony. W takim
stanie mężczyźni opowiadają najprzeróżniejsze historie.
Gdyby wyznała mu prawdę, ich gra musiałaby się
skończyć. Gdyby zniknęła magnetyczna siła tajemnicy,
nie wiadomo, co by się stało.
Z jękiem odrzuciła kołdrę. Gdyby miała odrobinę
zdrowego rozsądku, opowiedziałaby o wszystkim swoim
przyjaciołom i błagała o pomoc. Albo jak najszybciej
znalazła kompetentnego psychiatrę. Problem w tym, że
– jak jej się zdawało – samo mówienie o ich układzie
mogło wszystko popsuć.
A gdyby David przypadkiem rzeczywiście mówił
to, co...
Właśnie na takie myślenie nie mogła sobie pozwolić.
Zawsze kiedy miała niezachwiane przekonanie, że jakiś
mężczyzna kocha ją szczerze, okazywało się, że bardzo się
myliła. Ryzyko było zbyt wielkie, tym bardziej że gdzieś
po drodze przekroczyła subtelną granicę i teraz na myśl
o tym, że mogłaby stracić Davida, ogarniało ją przeraże-
nie. W głębi duszy czuła, że choć ten związek nie jest
może wymarzonym ideałem szczęścia, to na nic bliższego
tego stanu nie ma co liczyć.
Wstała z łóżka, ziewnęła, przeciągnęła się leniwie.
Musi się zabrać energicznie do działania, jeżeli ma zamiar
spełnić daną tydzień temu obietnicę. Sprawić, by David
zapomniał o bożym świecie. Rozpalić go do szaleństwa.
A w zamian...
Tego wieczoru wreszcie poczuje go w sobie. Już nie
mogła się doczekać.
Gdy David wchodził do hotelowego apartamentu,
serce waliło mu w zawrotnym tempie, jak zawsze, gdy
czekało go spotkanie z Susan. Ten wieczór należał do niej,
a tydzień temu złożyła pewną obietnicę. Na myśl o tym
Davidowi aż dech zapierało w piersiach. Był bardzo
podniecony. Tyle że nie ujrzał Susan w pokoju.
Niewątpliwie, wcześniej tam była. Na stoliku przy
sofie stała butelka tej samej rzadkiej whisky, jaką on
przyniósł tydzień temu, a poza tym dwie szklanki i wazon
z żółtymi różami. Na krześle leżał jej płaszcz oraz torebka.
David spojrzał na drzwi sypialni. Zamknięte. Cudownie.
A więc od razu tam zaczną.
Ruszył przez pokój, ale po chwili uświadomił sobie, że
wciąż ma na sobie płaszcz. Szybko ściągnął go z ramion
i rzucił w kierunku sofy, zupełnie nie przejmując się, gdzie
wyląduje. Potem nalał sobie trochę whisky i połknął
jednym haustem. Zaczął się też po raz kolejny zastana-
wiać, czy przypadkiem nie popełnił błędu, wkładając
dżinsy zamiast Armaniego.
Zaraz jednak poraził go własny idiotyzm. Przecież to
bez znaczenia, co na siebie włożył. I tak w ciągu paru
minut oboje będą nadzy. Przynajmniej taką miał nadzieję.
Przejechał dłonią po włosach i podszedł do drzwi
sypialni. Oczami wyobraźni widział Susan w stu roz-
maitych pozach – jednej bardziej podniecającej od drugiej.
Jego rojenia ani w połowie nie zbliżyły się do rzeczywi-
stości.
Susan siedziała grzecznie na łóżku, z rękami złożonymi
na kolanach i ze spuszczoną głową. Wyglądała jak uczen-
nica wezwana do gabinetu dyrektora szkoły. Tyle że była
całkiem naga.
Po obu stronach leżały starannie zwinięte jedwabne
sznury, a obok jednego z nich – ciemna przepaska na oczy.
– Czy pamiętasz moją erotyczną fantazję, o której
opowiadałam ci pierwszego wieczoru?
– Z najdrobniejszymi szczegółami – odparł, zdumio-
ny, że w ogóle jest jeszcze w stanie wykrztusić z siebie
jakieś słowa.
– Dzisiaj wprowadzimy ją w życie.
Szum krwi gwałtownie odpływającej z mózgu nieco
wytrącał Davida z równowagi, nie przeszkodziło mu to
jednak o parę kroków zbliżyć się do raju.
Susan uśmiechnęła się, po czym spojrzała w stronę
łazienki. David poszedł za jej wzrokiem. Żel do golenia.
Golarka.
Aż podskoczył, gdy poczuł jej dłonie na swoich ramio-
nach. Nie usłyszał, kiedy wstała. Nie miał pojęcia, jak
długo tkwił w hipnotycznym bezruchu. Znajdował się
w stanie rozkosznego upojenia i miał tylko nadzieję, że nic
go z tego stanu nie wytrąci.
Tymczasem Susan długimi, delikatnymi palcami za-
częła rozpinać mu koszulę. Po rozpięciu każdego guzika
pochylała się i całowała kolejny fragment obnażonego
torsu. Miała chłodne usta i gorący oddech. Kiedy już
rozpięła wszystkie guziki, zdjęła z niego koszulę, złożyła
ją starannie i położyła na krześle.
Chciał chwycić ją w ramiona, ale Susan była szybsza.
Uklękła przed nim i dotknęła buta.
– Davidzie?
Skinął głową.
– Żeby zdjąć but, trzeba unieść nogę.
Ponownie skinął głowę i pozwolił, by uniosła mu
stopę. Susan szybko ściągnęła mu but i skarpetkę – naj-
pierw z jednej, potem z drugiej nogi.
Potem zaczęła powoli się podnosić, aż stanęła i spoj-
rzała mu prosto w oczy. David chciał ją zapytać, co ze
spodniami, ale nie zdążył. Susan chwyciła go za rękę
i pociągnęła w stronę łazienki.
Konieczność przejścia kilku kroków wytrąciła go z iner-
cji i David postanowił przejąć inicjatywę. Rozłożył ręcz-
nik na marmurowym blacie, pocałował Susan delikatnie
w usta, powiódł po jej wargach językiem. Chwycił ją wpół
i posadził na ręczniku, tuż obok umywalki.
Boże, była taka piękna! W lustrze widział odbicie
miękkiego wygięcia jej pleców, łuku smukłej szyi. Chciał
jej dotykać, całować, pieścić językiem każdy centymetr jej
ciała – od głowy po stopy i z powrotem. Ale dzisiejszego
wieczoru mieli realizować jej fantazję, nie jego.
– Nie ruszaj się – powiedział.
Wyskoczył z łazienki, chwycił z łóżka poduszkę i w se-
kundę znalazł się z powrotem przy Susan. Ułożył podusz-
kę za jej plecami, żeby nie opierała się o zimne, twarde
kafle.
Powiódł delikatnie rękami po jej szyi, piersiach, brzu-
chu, upajając się miękkością skóry. Kiedy doszedł do ud,
rozwarł jej nogi.
Nigdy w życiu nie golił kogoś innego. Musiał szybko
rozwiązać parę problemów, ale ostatecznie nie na darmo
był na studiach członkiem elitarnego bractwa Phi Beta
Kappa.
Odkręcił wodę, podłożył pod kran ręcznik, a gdy uznał,
że jest dostatecznie gorący, wycisnął go lekko i położył na
delikatnych blond włoskach.
Susan gwałtownie wciągnęła powietrze.
– Zbyt gorące?
– Nie. Idealne. Po prostu... podniecające.
– Wspaniale.
Nabrał na palce trochę żelu do golenia, potem odkrył
ręcznik. Dotykanie jej w ten sposób było całkowicie
nowym, fascynującym doznaniem. Siedziała taka ob-
nażona, tak na niego otwarta, w pełnym świetle łazien-
kowych lamp. Wielkie lustro, w którym widział i ją,
i siebie, potęgowało jeszcze surrealizm sytuacji. David
miał wrażenie, że nigdy wcześniej nie przeżywał czegoś
równie erotycznego.
Zaczął ją golić delikatnymi, lekkimi posunięciami ma-
szynki, zdumiony, że zdołał opanować drżenie dłoni.
Puścił wodę nad umywalką i często opłukiwał nożyk.
Kiedy zaczął golić jej wargi, Susan przesunęła się niemal
na sam brzeg blatu i, bardzo rozsądnie, położyła stopy na
jego ramionach.
Szybki, urywany oddech świadczył o jej podnieceniu,
ale dopiero gdy David spojrzał na wpółprzymknięte oczy
i rozchylone usta Susan, zrozumiał, jak wielką sprawia jej
przyjemność. Musiał bardzo się zmuszać, by skoncen-
trować się na pracy, a nie zatracić w cudownym wyrazie
jej twarzy.
Kiedy skończył, przejechał palcem po gładkim ciele.
Nigdy w życiu nie dotykał czegoś równie delikatnego.
Zmoczył drugi ręcznik i zaczął usuwać resztki żelu. Susan
chciała podnieść stopę z jego ramienia, ale David chwycił
ją za kostkę.
– Nie tak szybko. Muszę się upewnić, czy dobrze
wykonałem pracę.
Kiedy klękał przed nią, miał przed oczami jej uśmiech.
Przesunął ją jeszcze bliżej krawędzi, po czym zaczął
całować świeżo ogolone ciało, wodzić po nim językiem.
Ani śladu żelu. Kiedy upewnił się, że dolne wargi są
idealnie gładkie, wsunął język do jej wnętrza. Zadrżał, gdy
wodząc językiem po aksamitnych, wilgotnych miękko-
ściach, poczuł w ustach jej cudowny smak, a kiedy jęknęła
i chwyciła go za włosy, miał wrażenie, że za chwilę
zemdleje z rozkoszy.
Musiał się jednak skoncentrować. Drażnić ten naj-
czulszy punkt. Krzyki Susan stawały się coraz głoś-
niejsze, a on przesuwał językiem coraz mocniej i szyb-
ciej.
W końcu jej ciałem wstrząsnął spazmatyczny dreszcz
orgazmu – na ziemię poleciał pojemnik z żelem do golenia,
w ręku Susan została pokaźna kępka włosów Davida,
a stopa na jego szyi niemal wydusiła z niego resztki życia.
Kiedy Susan nieco ochłonęła, wstał i chwycił ją w ra-
miona. Przywarła do niego, a on zaniósł ją do łóżka, ułożył
delikatnie na środku, a potem przywiązał do czterech
rogów łóżka jej omdlałe ręce i nogi. Jedwabne sznury były
tak miękkie, że na pewno nie otarłyby jej nadgarstków
czy kostek, nawet gdyby zaczęła się mocno rzucać. Teraz
pozostała już tylko opaska na oczy, ale przed jej założe-
niem David chciał jeszcze pocałować Susan.
Żarliwość, z jaką odpowiedziała na pocałunek, udzieli-
ła się natychmiast Davidowi i choć bardzo chciał prze-
dłużyć chwile jej i swojej przyjemności, wiedział już, że
mu się to nie uda. Rozpaczliwie pragnął w nią wejść. Na
samą myśl, że znajdzie się w jej wnętrzu, zapierało mu
dech w piersiach.
Pocałował ją raz jeszcze i uśmiechnął się czule.
– Teraz założę ci opaskę na oczy, jeżeli rzeczywiście
tego chcesz.
Skinęła głową i zamknęła oczy w geście całkowitego
oddania. David założył opaskę bardzo starannie, uważa-
jąc, by nie wplątać w węzeł włosów, nie sprawić jej
najmniejszego bólu.
Wstał i zaczął wpatrywać się w cudowny widok.
Piękne piersi falujące przy każdym oddechu, sutki twarde
jak małe kamyczki. Długie, smukłe nogi, wyciągnięte
w górę piękne ramiona. I jej srom, tak wzruszająco
obnażony, wciąż zaróżowiony i lekko obrzmiały po jego
pieszczotach.
David szybko rozpiął dżinsy wraz z bokserkami i kop-
nięciem odsunął je od siebie.
Teraz miał jeszcze tylko jedno do zrobienia. Wszedł do
łazienki, wypił szklankę wody i napełnił ją raz jeszcze dla
Susan. Łokciem zgasił światło i ruszył w stronę obiecane-
go raju.
W tym momencie trafił stopą na coś twardego i zim-
nego. Szklanka wyfrunęła mu z dłoni, David stracił
równowagę, poczuł straszny ból i... zapadł w ciemną
otchłań.
Rozdział dwunasty
– David?
Susan poczuła gwałtowny przypływ adrenaliny i nie-
mal wywichnęła ramiona ze stawów, usiłując usiąść.
Sfrustrowana walczyła z więzami, łapiąc gwałtownie
ustami powietrze. Ogarnął ją paniczny strach. Leżała
unieruchomiona, z zawiązanymi oczami, a tymczasem
wyobraźnia podsuwała jej coraz straszniejsze obrazy:
David krwawiący, David umierający, David martwy. Po
chwili odpoczynku znów zaczęła szarpać więzy i znowu
musiała się poddać. Czemu do cholery, przywiązał ją aż
tak starannie?
Przesunęła się najdalej jak mogła w prawo i zaczęła
pochylać głowę, aż jej ramię musnęło przepaskę. Przez
kilka następnych minut, zdających się wiecznością, ocie-
rała się nią o rękę, by zsunąć to paskudztwo. Kiedy
w końcu osiągnęła swój cel, czarny jedwab był całkiem
mokry od łez. Podniosła się na łóżku najwyżej, jak mogła,
ale wszystkim, co ujrzała, były jedynie bose stopy Davida.
– David... David... David!
Nic. Ani drgnął.
O Boże! Jaka straszna sytuacja! Tak straszna, że aż
zrobiło się jej niedobrze. Miała ochotę wrzeszczeć na całe
gardło.
Krzyk. Oczywiście. Jeżeli zacznie krzyczeć, ktoś na
pewno się zjawi i uratuje Davida. A przy okazji zobaczy ją
przywiązaną do łóżka, nagą, świeżo wygoloną.
O Boże!
Opadła z powrotem na poduszkę, usiłując zapanować
nad histerycznym przerażeniem. Najgorsze, co mogło ją
teraz spotkać, to atak paniki. Z każdej sytuacji można
znaleźć wyjście i ona na pewno na to wyjście wpadnie,
jeżeli tylko zdoła się uspokoić.
A jeżeli David jest poważnie ranny lub zdarzyło się coś
jeszcze gorszego? Czy wówczas fakt, że ktoś zobaczy ją
w takim stanie, miałby jakiekolwiek znaczenie? Tu
chodziło o jego życie – należało więc zapomnieć o włas-
nym wstydzie i anonimowości.
Panie Boże, błagam...
Nagle ogarnęła ją kolejna fala przerażenia. David nie
może umrzeć. Nie może!
Zupełnie nie wiedziała, co począć. Czuła się całkiem
ogłupiała. Ależ z niej idiotka! Tak się zapamiętała w swo-
ich kretyńskich fantazjach, że nawet nie zauważyła,
kiedy zakochała się w tym mężczyźnie.
– David!
Czyżby usłyszała cichy jęk? Tak. Oczywiście. A więc
żyje. I za chwilę odzyska świadomość. Może ma wstrząs
mózgu, ale na pewno nic gorszego. Będzie cały i zdrowy.
Pojadą na pogotowie, David rzuci kilka żartów na temat
guza na głowie, wybuchną śmiechem i wszystko wróci do
normy.
Tyle że teraz już wiedziała. To, co miało być grą,
przerodziło się w coś o wiele poważniejszego.
Susan zacisnęła usta, wstrzymała oddech i wytężała
słuch, jak jeszcze nigdy w życiu. Do diabła, czemu nie
może uciszyć bicia serca, szumu krwi w uszach. Gdyby
tylko osiągnęła stan idealnej ciszy, na pewno usłyszałaby
jego oddech.
Ale nie usłyszała niczego.
Cóż za ironia losu. Nigdy w życiu nie czuła się bardziej
zagubiona niż teraz – i to nie dlatego, że była naga,
przywiązana do hotelowego łóżka, i że David leżał
nieprzytomny na podłodze łazienki – ale dlatego że
jedynym powodem, dla którego przy Davidzie ogarniało
ją poczucie bezpieczeństwa, był fakt, iż on nic o niej nie
wiedział.
Susan instynktownie wyczuwała, że gdyby zdradziła
mu nazwisko – gdyby prawda wyszła na jaw – nic już
nie byłoby takie samo. Nie tylko dlatego, że zmieniłoby
się zachowanie Davida, ale ponieważ i ona zmieniłaby
swoje nastawienie, natychmiast wzniosłaby obronne
mury. W każdej rozmowie dopatrywałaby się niecnych
motywów. Cokolwiek robiłby, żeby sprawić jej przyje-
mność, wydawałoby się jej podejrzane. I nic nie mogła
na to poradzić. Nieufność stała się jej drugą naturą.
Oczywiście, w jej życiu istnieli ludzie którym wierzyła
bez zastrzeżeń: rodzice, Lee, Trevor, Katy, Ben, Peter.
Niezbyt długa lista i nikt z tej listy nie byłby w stanie
dać jej tego, co David.
Susan chciała kochać i być kochaną. Ale miłość to
wiara. To szacunek. To zaufanie.
Jej plan był doskonały. Starannie przemyślany i perfek-
cyjnie wprowadzony w czyn. Tyle że Susan nie przewi-
działa, że David obudzi w niej uczucia. I za to przeklinała
go w duchu. Przeklinała też i siebie.
Z rękami przywiązanymi do łóżka nie była w stanie
wiele zdziałać. Może jednak uda się jej poluzować więzy.
Wśród westchnień i cichych jęków zaczęła znów szarpać
sznury, gdy nagle powstrzymał ją nieznaczny dźwięk.
Zastygła w bezruchu, wstrzymała oddech, wytężyła
słuch. Czyżby naprawdę był to...
Wydała z siebie okrzyk ulgi. Zaczęła drżeć na całym
ciele z nadmiaru adrenaliny, a potem zalała się łzami.
– David!
Odpowiedział jej niski jęk.
– David, czy wszystko z tobą w porządku?
– Tak mi się zdaje. Szlag by to trafił!
– Co się dzieje? Nic stąd nie widzę. Krwawisz?
Zadzwoń po pogotowie. Nie, czekaj, w torebce mam
domowy numer swojego lekarza. Nie, przepraszam, właś-
nie wyjechał z miasta. Dzwoń na pogotowie. A może
mają lekarza tu na miejscu, w hotelu...
W bezładnie rzucane zdania wdarł się jego śmiech i był
to najcudowniejszy dźwięk, jaki usłyszała w życiu. Jeżeli
się śmiał, to na pewno nic mu się nie stało. Jest cały.
Zdrowy. Bezpieczny.
Parę sekund później ujrzała czubek jego głowy – i w tej
chwili był to dla niej najbardziej upragniony widok, mimo
że jedwabiste włosy sterczały w nieładzie, a na czole
widniał guz wielkości jaja. Susan przeraziła się lekko na
ten widok, ale David spojrzał na nią przytomnym, choć
nieco zdumionym wzrokiem. A po chwili na jego twarzy
pojawił się najszerszy, pełen zażenowania uśmiech.
– Tak bardzo się bałam.
– Przepraszam.
– To nie twoja wina. Pośliznąłeś się.
David obejrzał się za siebie i potrząsnął głową:
– Żel do golenia.
– Następnym razem załatwimy to woskiem.
Wybuchnął śmiechem, skrzywił się, przyłożył palce do
guza i roześmiał się znowu.
– Bez wahania zdecydowałbym się na powtórkę, jeżeli
miałabym gwarancję, że ocknę się u twojego boku.
– Usiadł na brzegu łóżka. – Jesteś taka cudowna.
– David, najprawdopodobniej masz wstrząs mózgu.
Musimy jechać do lekarza.
– Czuję się świetnie – odparł i pogładził jej udo tak
delikatnie, że aż dostała gęsiej skórki.
– Nie wierzę. Przestań. I rozwiąż mnie.
– Mam cię rozwiązać? Ale przecież jeszcze musimy...
– Hej – przerwała mu ostrym głosem. – Jakoś nie
podnieca mnie myśl, że mógłbyś skończyć na udar mózgu
akurat w chwili, gdy uprawiamy seks. Z bliżej nie-
zrozumiałych powodów taki obraz gasi moje libido.
Skinął głową i uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Chyba masz rację.
– Rozwiąż mnie. Ubiorę się i pojedziemy do szpitala.
David zabrał się do uwalniania z więzów jej nóg. Susan
nie spuszczała z niego wzroku, zadowolona, że wciąż był
bez koszuli. Szkoda, że ich wspólny wieczór skończył się
w ten sposób. Ale czuła też wielką wdzięczność wobec
losu, że Davidowi nie stało się nic złego.
Była też śmiertelnie przerażona własnymi uczuciami.
Ponownie, tym razem jeszcze natarczywiej niż zwyk-
le, wróciła do niej myśl: Powiedz mu. Tym razem
wszystko będzie inaczej. Tym razem nic się nie zmieni.
David rozwiązał ją już do końca i Susan złożyła ręce,
obolałe po wcześniejszej szamotaninie. Przez chwilę roz-
masowywała nadgarstki i nagle poczuła się zawstydzona
własną nagością. Miała ochotę naciągnąć na siebie prze-
ścieradła, co do tej pory jej się nie zdarzyło w obecności
Davida. Zsunęła się szybko z łóżka i weszła do łazienki,
zamykając za sobą drzwi.
David położył się. Ręce trzęsły mu się o wiele bardziej
niż byłby gotów przyznać. Zdawał sobie sprawę, że stracił
przytomność, ale na jak długo? Gdy ujrzał otarte nadgars-
tki Susan, trochę się przeraził.
Trzeba być ostatnim kretynem, żeby pozbawić się
przytomności, w chwili kiedy ma się najpiękniejszą
kobietę na świecie przywiązaną do własnego łóżka.
Gdyby rozdawali nagrody największym pechowcom
świata, zająłby pierwsze miejsce ex aequo z kapitanem
,,Titanica’’.
Opuścił głowę i skrzywił się, bo odezwało się bolesne
pulsowanie w skroni. Naprawdę nieźle się załatwił.
Sądząc po dotyku, będzie czuł ten upadek przez dobrych
kilka dni – prawdopodobnie rzeczywiście miał drobne
wstrząśnienie mózgu, ale na pewno nie zagrażające życiu.
Bardziej, o wiele bardziej martwiło go, że teraz już
prawdopodobnie Susan będzie się bała powtórzyć tę
zabawę. To tak jakby dostał najwspanialszy rower na
świecie i został go pozbawiony po jednej drobnej wywrot-
ce. Straszna niesprawiedliwość. Będzie musiał wyjaśnić
Susan, jak niewielkie są szanse na to, że coś podobnego
może go spotkać ponownie.
Westchnął głęboko i zaczął zbierać części swojej gar-
deroby. Powoli, bardziej z powodu głębokiego rozczaro-
wania niż słabości, wciągnął skarpetki, spodnie i buty.
Potem włożył koszulę. Przelotnie musnął ręką penis,
przepraszając milcząco.
W tej samej chwili otworzyły się drzwi łazienki i David
odwrócił się gwałtownie. Zbyt gwałtownie, jak się okaza-
ło. Zakręciło mu się w głowie, próbował oprzeć się
o ścianę, ale Susan już zdążyła podbiec do niego, pod-
trzymać go i posadzić na łóżku. Na widok jej szczerze
zmartwionej twarzy poczuł dziwne ściskanie w dołku.
Może zresztą to nie na jej widok, a z powodu urazu? Nie
umiał zdecydować. Wiedział tylko, że bardzo nie chciał,
by teraz odeszła.
– Podać ci wody?
Pokręcił przecząco głową.
– Jesteś w stanie chodzić?
Skinął potakująco.
– Może jednak powinnam zawołać karetkę?
– Nie. Wszystko w porządku. Tylko trochę kręci mi się
w głowie. Sądzę, że masz rację, to rzeczywiście wstrząś-
nienie mózgu, ale bardzo drobne. Pamiętam sam upadek.
To mówi samo za siebie.
– Co masz na myśli?
– Gdybym doznał poważniejszego urazu niż zaled-
wie powierzchowny guz, prawdopodobnie miałbym
amnezję.
– Żartujesz.
– Skąd. Nie byłaby to oczywiście jakaś poważna
utrata pamięci. Wymazana zostałaby ostatnia godzina
przed wypadkiem. Góra jeden dzień.
Wyraz zatroskania na jej twarzy ustąpił teraz zacieka-
wieniu.
– Czy jesteś lekarzem, Davidzie?
– W pewnym sensie – odparł z uśmiechem.
– Tylko nie mów, że ginekologiem.
– Nie – odparł, wybuchając śmiechem.
– Więc kim?
Spojrzał głęboko w jej nieprawdopodobnie niebieskie
oczy.
– Jesteś pewna, że chcesz się dowiedzieć?
– Powiedziałeś A, równie dobrze możesz więc powie-
dzieć B.
– Jestem psychiatrą.
W tym momencie z jej już i tak bladej twarzy,
odpłynęły resztki krwi. Prawdę mówiąc, teraz to ona
wyglądała, jakby doznała wstrząsu mózgu.
– Susan?
– Tak?
– O co chodzi? Powiedziałem, że jestem psychiatrą,
a nie seryjnym mordercą.
– Jesteś psychiatrą i zgodziłeś się na tę grę? Na te
wszystkie ekscesy?
– Przede wszystkim jestem mężczyzną.
– Ale...
Wyciągnął ramiona, chwycił w dłonie jej twarz i zmu-
sił, by na niego spojrzała.
– Nic się przecież nie zmieniło. Jestem tym samym
człowiekiem, co dwie minuty temu.
– Na pewno podejrzewasz, że jestem pokręcona.
– Nie – odparł, z powagą kiwając głową. – Ja wiem, że
jesteś pokręcona.
Odsunęła się od niego zaskoczona.
– Wielkie dzięki.
– Ale jesteś cudownie pokręcona. Fantastycznie. – Po-
nownie chwycił jej twarz w dłonie i zanim zdołała
umknąć z ustami, przycisnął wargi do jej warg. – Naj-
wspanialej pokręcona na świecie.
– Uważasz to za komplement? – spytała szeptem,
a Davida owionął jej oddech.
– Uhm.
– Masz niezwykłe maniery.
– Dziękuję.
– David, ja nie żartuję.
– Ja też nie. – W tym momencie postanowił odsunąć
się nieco od tych kuszących ust. – I nie jestem też mniej
pokręcony od innych ludzi. Wszyscy bywamy ekscentry-
czni i osobliwi, niezdecydowani i pełni sprzeczności. I to
właśnie czyni nas interesującymi.
Przyglądała mu się bacznie przez chwilę.
– Interesującymi – powtórzyła.
– Pewnie. Oczywiście, niektórzy ludzie przekraczają
granice. Wówczas ekscentryczność zmienia się w nie-
respektowanie praw innych, a niezdecydowanie w od-
rzucenie wszelkich norm. Ale w zdecydowanej większo-
ści usiłujemy odkryć sens naszego życia, naszego człowie-
czeństwa.
– Psychiatra – powiedziała bardziej do siebie niż do
niego. – Nie mogę w to uwierzyć.
– I do tego cholernie dobry.
– Och, oczywiście. To nie ulega dla mnie wątpli-
wości.
– Ale?
– Chodzi tylko o to, że...
Uśmiechnął się najszczerzej, jak umiał, by zachęcić ją
do rozmowy.
– Och, sama nie wiem. Nieważne. – Podniosła się tak
gwałtownie, że omal go nie przewróciła.
– Ważne – odparł, usiłując odzyskać równowagę, i to
nie tylko fizyczną. – Powiedz mi, proszę.
– Nie mogę.
Rozczarowanie i desperacja kazały mu na nią naciskać,
ale rozsądek zwyciężył. Jeżeli nie była gotowa na roz-
mowę – to trudno, musi się z tym pogodzić.
– Rozumiem – powiedział po chwili. – Ten wypadek
przeniósł naszą relację na nieco inny poziom. Powiedzia-
łem ci coś o sobie i to cię wytrąciło z równowagi. Wiem, że
zależy ci na utrzymaniu twojego prywatnego życia tylko
dla siebie, ale chcę, żebyś wiedziała, że nic, co od ciebie
mógłbym usłyszeć, nie będzie w stanie zmienić mojego
stosunku do twojej osoby.
Umknęła wzrokiem, po czym znów spojrzała na niego,
i tym razem dojrzał w jej oczach iskierki gniewu.
– Dziękuję, panie doktorze. Czy wystawi mi pan
rachunek, czy też dzisiejsza sesja była gratis?
Ta reakcja wprawiła go w osłupienie. Przecież nie
poddawał jej żadnej analizie, po prostu skomentował
zaistniałą sytuację. Po chwili jednak pojął, o co chodziło.
Susan musiała się zdystansować. Potrzebowała czasu, by
wszystko przemyśleć.
– Już w porządku – wyszeptał, podchodząc do niej.
Wyciągnął rękę w stronę jej policzka, ale cofnęła się
gwałtownie, odwróciła i wyszła z sypialni.
– Idiota – przeklął się szeptem, a potem ruszył
za Susan, wciąż obrzucając się inwektywami. Nie
zrozumiała go, a on nie wiedział, jak jej wytłumaczyć
swój punkt widzenia.
Susan właśnie zabierała z krzesła płaszcz i nie podnios-
ła wzroku, kiedy David do niej podszedł.
– Susan, poczekaj.
– Zjeżdżam na dół. Zawołam ci taksówkę. O ile mnie
pamięć nie myli, pogotowie jest zaledwie o parę przecznic
stąd.
– Susan...
W końcu na niego spojrzała. Wciąż był w niej gniew,
teraz jednak skrywany za maską lodowatej obojętności.
– Przykro mi, że tak się stało. Nigdy nie chciałam,
żebyś doznał jakiegokolwiek urazu.
– Ja także nigdy nie chciałem czegoś takiego dla ciebie.
– Nic mi nie jest. Mnie nigdy nic nie jest. – Chwyciła
torebkę i skierowała się do drzwi.
– Czy zobaczymy się w następną środę? – zapytał,
przerażony, że jego desperacja każe jej powiedzieć ,,nie’’,
jednak zupełnie niezdolny do ukrycia swych uczuć.
Złapała za zamek, ale nie otworzyła drzwi. Sekundy
ciągnęły się przeraźliwie wolno – jego puls był teraz co
najmniej trzykrotnie szybszy. Gdyby mógł, wymazałby
z jej pamięci wszystko, co powiedział. Cofnąłby czas.
Potrzebował tych środowych wieczorów. Potrzebował tej
kobiety.
– Proszę – wyszeptał.
– Sama nie wiem – oznajmiła, po czym otworzyła
drzwi i pozostawiła go sam na sam z jego żalem.
Przechodząc na drugą stronę Siódmej Alei, David
przyspieszył kroku. Miał dziwne uczucie, że ktoś go
obserwuje. Kompletny idiotyzm, zdawał sobie z tego
sprawę, ale nie potrafił się otrząsnąć z tego wrażenia.
Zaczął się zatrzymywać przed witrynami sklepów i dys-
kretnie obserwować mijających go przechodniów, jednak
nikt nie wzbudził jego podejrzeń, nie spostrzegł też
niczego niezwykłego.
Może po prostu popadł w paranoję z powodu tych
plotek opublikowanych w dzisiejszym wydaniu ,,Post’’.
Na pierwszej stronie pojawiło się wielkie zdjęcie jego
klienta, Jacka Gordona, co oczywiście byłoby całkiem
normalne w przypadku tak popularnego aktora, gdyby nie
fakt, że towarzyszący fotografii artykuł był pełen prowo-
kacyjnych insynuacji na temat jego preferencji seksual-
nych.
David nie zazdrościł Gordonowi. Często cena, jaką
trzeba zapłacić za sławę, okazywała się zbyt wysoka dla
zwykłych śmiertelników. Życie w świecie, gdzie własna
prywatność jest ciągle pod obstrzałem mediów i prasy,
nawet świętego doprowadziłoby do ostateczności, a więk-
szość aktorów, których David miał okazję poznać, bynaj-
mniej nie należała do świętych.
Nikt nie był w stanie godzić się z takim stanem rzeczy.
David znał zbyt wielu sławnych ludzi, by podzielać
powszechne przekonanie, że medialne rewelacje spływają
po nich jak po kaczce woda, że nie przejmują się tymi
wszystkimi kłamstwami i oszczerstwami. Pomimo ich
zawodu, pomimo nieprzyzwoicie wielkich pieniędzy,
jakie otrzymywali za swoją pracę, byli jedynie ludźmi
z krwi i kości, a nie herosami z kamienia.
Kiedy znowu odniósł wrażenie, że włosy zjeżyły mu
się na karku, zatrzymał się przed kolejną wystawą. Był to
sklep z galanterią skórzaną, ale David nie patrzył na
walizki. Bacznie śledził w szybie odbicie ludzi znaj-
dujących się za jego plecami.
Tam z tyłu. Facet w czarnym trenczu. David z pew-
nością widział już tę twarz. I co do cholery ten facet
chował za plecami? Błysk metalu przeraził go nie na żarty,
bo przez chwilę wydawało mu się, że to pistolet.
O Boże! Nie tylko jego klienci znajdowali się w orbicie
zainteresowań reporterów. Ileż to razy widział swoje
nazwisko w nowojorskich gazetach? Zdecydowanie za
często. Od kilku lat jego renoma nieustannie rosła, co
wiązało się z dołączeniem do towarzystwa tropionego
przez brukowce.
David twardo tkwił przed witryną, czekając aż
mężczyzna w czarnym płaszczu wykona jakiś ruch.
To był duży facet, dobrze ponad metr osiemdziesiąt
wzrostu, zbudowany jak szafa. Jego płaszcz był mocno
wymięty, podobnie jak i jego twarz. Właśnie wziął
w rękę jakieś czasopismo ze stojaka przed kioskiem
i przerzucał strony, ale jego wzrok nie zatrzymał
się na żadnym artykule. Wyraźnie śledził Davida.
Teraz już stało się to oczywiste. Co jednak należało
w takiej sytuacji zrobić? Doprowadzić do konfrontacji?
Starać się go zgubić? Wskoczyć do najbliższej tak-
sówki?
Obok reportera przeszła kobieta i David aż podskoczył.
Nie, to jednak nie Susan. Po prostu jakaś wysoka blondyn-
ka z włosami spiętymi klamrą.
I nagle Davida ogarnęła myśl, że może ten facet nie ma
nic wspólnego z Jackiem Gordonem. A jeżeli chodziło mu
o Susan? David całkiem otwarcie chodził do tego hotelu,
nie zastanawiał się nad zachowaniem szczególnej dys-
krecji. Tymczasem, jeżeli ukrywała coś ważnego, niewy-
kluczone, że byli śledzeni.
Nagle ogarnęła go wściekłość i zniknęły wszelkie
zahamowania. Jeżeli ten sukinsyn chciał zaszkodzić Su-
san...
David odwrócił się gwałtownie i w sekundzie – tak
szybko, że facet zdołał zareagować jedynie zdumieniem
– chwycił go za kołnierz płaszcza.
– Kim jesteś?
– Człowieku, daj mi spokój. Zajmuję się własnymi
sprawami.
Facet mówił podniesionym głosem, wyraźnie usiłując
ściągnąć uwagę innych przechodniów.
David chwycił go za rękę, którą tamten wciąż chował
za plecami. Oczywiście, miał aparat fotograficzny.
– Kogo szpiegujesz? Gadaj, sukinsynu, bo przyłożę ci
tak, że będziesz musiał sprawić sobie nową twarz.
– Pan nie może tego zrobić. To wbrew prawu.
– Wiem. Ale stać mnie na najlepszego adwokata
w tym kraju. Więc jestem gotów zaryzykować. A ty?
Facet ostro szarpnął się w tył, próbując uwolnić się
z uchwytu Davida. Kiedy zorientował się, że nie da rady,
jakby nagle zapadł się w sobie.
– Pan jest terapeutą Jacka Gordona. Dlatego pana
obserwowałem.
– I czego, do cholery, się spodziewałeś? Jestem leka-
rzem, kretynie. Obowiązuje mnie tajemnica zawodowa.
– Nie oczekiwałem wywiadu. – Spojrzał znacząco na
aparat fotograficzny. – Mówi się na mieście, że Gordon to
pedzio. Gdybym przyłapał go na gorącym...
David uniósł pięść i tylko nadludzkim wysiłkiem woli
powstrzymał się, by nie rozkwasić temu dziennikarzynie
twarzy. Bóg jeden wie, jak wielką miał na to ochotę. Ale
pociągnęłoby to za sobą określone konsekwencje. Zawsze
należało o tym pamiętać.
Opuścił pięść, usatysfakcjonowany przynajmniej tym,
że facet trząsł się jak galareta.
– Ja nie jestem osobą publiczną. Skonsultuj się w tej
sprawie z waszymi prawnikami, a oni ci wszystko wy-
tłumaczą. Jeżeli cię jeszcze raz zobaczę gdzieś w pobliżu,
wpakuję cię za kratki, zanim zdążysz policzyć do pięciu.
A potem wytoczę ci proces z każdego możliwego para-
grafu. I kto wie? Może zdjęciami z więzienia zdołasz
nawet nieźle zarobić na życie.
– Ja tylko wykonuję swoją pracę.
– Taka praca zasługuje na najwyższą pogardę. – David
wypuścił z ręki kołnierz reportera, popychając go przy
tym do tyłu, w stronę stojaka z gazetami. – Ty zresztą też.
I pamiętaj, trzymaj się ode mnie z daleka.
Reporter cofnął się o kilka kroków, by znaleźć się poza
zasięgiem ramion Davida.
– Myślisz, że zdołasz się przed nami ukryć? Nie licz na
to! – wykrzyknął, a potem pognał w stronę jezdni, o włos
unikając zderzenia z nadjeżdżającym autem. Jego uciecz-
ce towarzyszyła kakofonia klaksonów.
David poczuł nagle straszne zmęczenie. Zmęczenie
i niepokój. Teraz już mógł tylko myśleć o Susan. Czy
przyjdzie w środę? Od jakiegoś czasu miał wrażenie, że
jedynym bezpiecznym miejscem na ziemi były jej ra-
miona.
Rozdział trzynasty
Susan, niczym zahipnotyzowana, wpatrywała się
w kursor migający na ekranie laptopa. Zamierzała wysłać
kilka e-maili, sprawdzić notowania akcji na giełdzie.
A tymczasem weszła w edytora tekstu i zaczęła pisać
– pod pretekstem uporządkowania myśli i zrozumienia,
dlaczego rozmowa z Davidem tak bardzo wyprowadziła
ją z równowagi. Odpowiedź na to pytanie znalazła niemal
natychmiast – David ją zaskoczył. Przeraziła się, że
zobaczył zbyt wiele. Zdołał się zorientować, że przeraża
ją... ale co właściwie tak bardzo ją przerażało?
Nie wiem, czego chcę – napisała. Nie mogę już dłużej
udawać przed sobą, że to jedynie seks. To coś o wiele głębszego,
poważniejszego, ale co?
Susan po raz trzeci odczytała te zdania, po czym
znowu zabrała się za pisanie.
Za dużo o nim myślę. Przypisuję mu zbyt wiele zalet.
I pewnie dlatego nie chcę poznać go bliżej – żebym mogła sobie
wyobrażać, że jest wszystkim, czym chciałabym, by był. Być
może z tego samego powodu nie chcę, żeby on mnie poznał
– żebym w swoich wyobrażeniach też mogła być kimś innym.
Problem w tym, że teraz osoba, którą udaję, zakochała się
w osobie, którą sama stworzyłam we własnej wyobraźni. Czy to
nie obłęd?
Co w takim razie wiem na pewno?
David jest nieprzytomnie seksowny. Na jego widok cała
się rozpływam. Jest czuły i rozważny – nigdy do niczego
mnie nie zmusza, nigdy niczego nie udaje. Uważnie słucha.
Jest psychiatrą!! Ma cudowne poczucie humoru. Jest delikat-
ny, ale gdy przejmuje kontrolę, staje się stuprocentowym,
dominującym samcem, co mnie z kolei zmienia w trzęsącą
galaretę. Kiedy mówi, że się zjawi, zawsze dotrzymuje
słowa. Cudownie pachnie. Ma najwspanialszą klatkę
piersiową na całej północnej półkuli, a jego pośladki
powinny trafić na okładkę ,,Time’a’’. Kocha się ze mną,
jak...
Susan urwała gwałtownie. Przecież tak naprawdę
nigdy się nie kochali. Uprawiali seks, ale to nie miało nic
wspólnego z miłością. Kochanie się oznaczało zrozumie-
nie, otwarcie, wzajemne oddanie. Łączyła ich jedynie
intensywność doznań, ryzyko, brawura. Susan chciała
zachować anonimowość i spełniać swoje fantazje. Tym-
czasem niepostrzeżenie jej najbardziej wymarzona fanta-
zja przestała mieć cokolwiek wspólnego z czystym sek-
sem czy odgrywaniem określonych ról. Jej najbardziej
pożądaną fantazją stała się teraz miłość. I to śmiertelnie ją
przerażało.
Ponownie wypisała najważniejsze pytania na kom-
puterze.
Czego tak naprawdę chcę? Gdybym mogła mieć wszystko,
co bym wybrała?
Gwarancję. Pewność, że David będzie kochał ją bez-
warunkowo – że jej pieniądze, rodzina, chwilowe nastroje
niczego nie zmienią. Że będzie ją kochać do końca życia
i nigdy nie złamie jej serca.
Zaśmiała się sarkastycznie z powodu własnej głupoty.
W życiu nie istniały żadne gwarancje. Tym bardziej że nie
miała najmniejszych podstaw, by przypuszczać, że w ist-
niejącym układzie David w ogóle myślał o miłości. Susan
przypomniała sobie nagle zdanie, które gdzieś wyczytała,
i które zapadło jej w pamięć: ,,Wielką odwagą wykazuje
się człowiek pogrążający się w miłości, mimo że wie, iż
strata jest nieunikniona’’. Tak. To jedno nie ulegało
wątpliwości – w jej przypadku strata była nieunikniona.
Czego więc chciała? Wiedząc, kim sama jest, kim
jest David, jakie jest życie, co była gotowa zaryzyko-
wać?
Wpatrywała się w kursor, zawiesiła palce nad klawia-
turą, ale nie zdołała napisać ani słowa więcej.
Gdy David przechodził przez hotelowy hol, jego puls
galopował w zawrotnym tempie. Miał wielką nadzieję, że
Susan pojawi się tego wieczoru. Tak bardzo chciał, żeby
uśmiechnęła się na jego widok, zapomniała o wszystkim,
co powiedział ostatnio. Oczywiście, wciąż marzył, by
dowiedzieć się o niej więcej, by dowiedzieć się o niej
wszystkiego, ale w żadnym razie nie zamierzał zniweczyć
tego, co osiągnął. Potrzebował Susan tak bardzo, że nie
śmiał zrobić czegokolwiek, co mogłoby ją spłoszyć.
Będzie miły i będzie trzymać język za zębami. Po-
wstrzyma się od wszelkich pytań. Zadowoli się tym, co
sama zechce mu ofiarować. Tylko, na Boga, żeby tutaj
była!
Doszedł do drzwi baru, zawahał się przez chwilę,
wziął głęboki oddech, po czym wkroczył do środka.
Susan siedziała na swoim miejscu i David odetchnął
z ulgą.
Była tak nieprawdopodobnie piękna, że nagle poczuł,
jak coś się w nim zmienia, fizycznie i dosłownie. Nie-
spodziewanie odkrył, że właśnie staje się człowiekiem
całkowicie niezdolnym do życia bez tej kobiety. A prze-
cież jeszcze nawet nie zobaczył jej twarzy tego wieczoru.
Kiedy się odwróciła, gdy zobaczył jej uśmiech i pożąda-
nie w oczach, poczuł, że opada z niego nerwowe napięcie,
i rozpromienił się jak dziecko.
Susan poprawiła włosy i końcem języka delikatnie
zwilżyła dolną wargę. Gdy David się pochylał, by ją
pocałować, spostrzegł rumieńce na jej twarzy i usłyszał
głęboki wdech. Ich pocałunek miał być zwykłym ges-
tem powitania, ale kiedy ich usta się zetknęły, David
nie mógł już oderwać od niej warg. Musiał poczuć jej
smak, jej aromat przenoszący go do innego, lepszego
świata.
W końcu pragnienie jak najszybszego znalezienia się
na górze sprawiło, że wypuścił ją z objęć. Rumieńce stały
się jeszcze intensywniejsze i David zastanawiał się, czy
nie pomyślała tego samego, co on – w pokoju byliby
nadzy, natomiast tu, w barze, mogłoby to się nie spotkać
z powszechną aprobatą.
– Masz ochotę na drinka? – spytała Susan.
Potrząsnął przecząco głową.
– Mam ochotę tylko na jedno.
Bez słowa wstała i dała znak barmanowi, że wychodzą.
Suknia opinała jej piękne kształty, odsłaniała nogi. Czerń
podkreślała jasność karnacji, złocisty blond włosów. Da-
vid wyciągnął rękę i dotknął ramienia Susan, bo nagle
poczuł, że potrzebuje choćby niewielkiego fizycznego
kontaktu z nią jak powietrza. Gdy poczuł ciepło jej ciała,
spłynął na niego spokój.
– Chodźmy więc – zarządziła, zabierając płaszcz i to-
rebkę.
David chwycił ją za rękę i poprowadził do windy.
Oboje pogrążyli się w przyjaznym milczeniu. Dzisiej-
sza noc należała do niego i David dokładnie wiedział,
co zamierza zrobić. Nie był tylko pewien, czy Susan
chętnie przystanie na jego plan, ale miał nadzieję, że ją
przekona.
Zanim dotarli na piętnaste piętro, winda zatrzymywa-
ła się dwukrotnie. Chwilę później znaleźli się pod drzwia-
mi apartamentu i David wyjął z portfela magnetyczną
kartę do drzwi.
Kiedy już weszli do środka, zatrzasnął zamek i położył
stanowczym gestem dłoń na ramieniu Susan. Odwróciła
się zdumiona, a on okręcił nią i oparł plecami o drzwi. Na
podłogę poleciał jej płaszcz i torebka, ale żadne z nich nie
zwróciło na to uwagi, gdy David miażdżył wargi Susan
w gorącym pocałunku.
Zaczął wodzić językiem po wilgotnym wnętrzu jej ust.
Odpowiedziała namiętnie na tę pieszczotę, a wtedy serce
zaczęło mu bić gwałtownie i poczuł, że jest zgubiony.
– Pragnę cię – wyszeptał David, muskając ustami jej
cudownie gorące ciało. – Do diabła, Susan, wciąż nie mogę
się tobą nasycić.
Wysunęła ręce z jego uchwytu i odsunęła się nieco.
– Wiem. To jest...
– Dla mnie jest wszystkim – odparł, a pożądanie w jej
spojrzeniu rozpaliło go do białości. – Nieważne, kim
jesteś. Jeżeli nie zechcesz mi już powiedzieć ani słowa na
swój temat, wciąż będę szczęśliwy. Ale chciałbym, żebyś
dowiedziała się wielu rzeczy o mnie. Nie chcę mieć przed
tobą żadnych tajemnic.
Gdy wypowiedział te słowa, natychmiast ich pożało-
wał, bo Susan odwróciła się do niego plecami. Co się z nim
działo, do cholery? Czy naprawdę był aż takim idiotą?
– Davidzie?
– Słucham? – Modlił się, żeby następnym słowem nie
było ,,żegnaj’’.
– Formalnie rzecz biorąc, to wciąż mój wieczór. Wizy-
ta na oddziale pomocy doraźnej nigdy nie znajdowała się
na liście moich erotycznych fantazji.
Odetchnął z ulgą i poczuł, jak opada z niego napięcie.
– To nie fair.
– Przecież nie ja pozbawiłam cię przytomności, pamię-
tasz?
– Chcesz więc powtórzyć naszą zabawę?
Pokręciła przecząco głową
– Jeszcze nie teraz. – Pogładziła jego czoło w miejscu,
gdzie do niedawna widniał okazały guz. – Poczekajmy, aż
zbledną sińce, dobrze?
Uśmiechnął się szeroko i sięgnął do guzików koszuli.
– Trzymam cię za słowo.
– Jasne. Ale teraz zostaw tę koszulę.
Uniósł pytająco brwi, tymczasem Susan wzięła go za
rękę i poprowadziła w stronę sofy. Poczekała, aż usiadł, po
czym usadowiła się na przeciwległym końcu.
– Susan?
– Tak?
– Co będziemy robić?
Uśmiechnęła się.
– Rozmawiać.
– O czym?
– O tobie.
No, cóż. Interesująca odmiana. Może Susan wreszcie
zechce się przed nim choć trochę odsłonić, jeśli on sam
zdobędzie się na bezwzględną szczerość.
– Co chciałabyś wiedzieć?
– Jak nazywała się dziewczyna, w której po raz
pierwszy się zakochałeś?
– Natalie Benson.
– Nie musiałeś się długo zastanawiać.
– Była pierwsza. Tego się nie zapomina.
– A gdzie spotkałeś pannę Benson?
– W szkole podstawowej nr 205. W piątej klasie. Przez
cały rok siedziała przede mną w ławce. Miała długie,
ciemne włosy i pachniała zielonym jabłuszkiem.
– Czy odwzajemniła twoje uczucie?
Uśmiechnął się, przywołując wspomnienia.
– Przez krótką, niezapomnianą chwilę.
– Tak?
– Chodziłem za nią wszędzie jak psiak, a ona mnie
ledwie tolerowała. Prawdopodobnie dlatego, żeby korzys-
tać z mojego roweru. Po kilku tygodniach nieodwzajem-
nionego pożądania w końcu zebrałem się na odwagę i ją
pocałowałem. Robiła wrażenie lekko zaskoczonej, ale ani
mnie nie uderzyła, ani nie zaczęła wrzeszczeć. Uznałem
to za deklarację miłości.
Susan wybuchnęła szczerym, niewymuszonym śmie-
chem.
– Jednak, jak to w wielkich antycznych tragediach
bywa, Natalie wkrótce mnie porzuciła. Odbił ją niejaki
Brad Geckler, obiecując przejażdżki na deskorolce. Ode-
szła bez najmniejszego żalu, a ja na swój sposób nigdy nie
przestałem jej kochać.
– Wiesz, co się z nią stało?
Skinął głową.
– Przeniosła się do Ohio, wyszła za mąż i ma dzieci.
Kiedy ostatni raz o niej słyszałem, była przedszkolanką.
– A potem?
– Potem?
– Kto był twoją następną miłością?
– Ach, to o wiele bardziej bolesne i skomplikowane.
Dochodzimy do gimnazjum, a tam spotykało mnie jedno
sromotne odrzucenie po drugim. Dopiero w liceum za-
cząłem cieszyć się powodzeniem u dziewczyn. Zapewne
miało to coś wspólnego z faktem, że pewnego pamiętnego
lata urosłem całe piętnaście centymetrów.
– A która z kobiet z tamtego okresu szczególnie
zapadła ci w pamięć?
– Marie Clymer.
– Opowiedz o niej.
– Miała niespotykanie cichy głos. Ilekroć chciałem
usłyszeć, co mówi, musiałem się nachylać w jej stronę.
Ten głos był niewiele głośniejszy od szeptu i to rozpalało
mnie do szaleństwa.
– Czy to wszystko, co ci się w niej podobało?
– To wystarczało.
– A co ci mówiła tym magicznym głosem?
– Jeżeli o mnie chodzi, mogłaby czytać książkę telefo-
niczną, a i tak byłbym jej niewolnikiem.
– A mimo to nie została panią Davidową.
– Nie. Poszła do Stanford, a ja na Harvard.
– Dała ci wszystko, czego chciałeś?
David uśmiechnął się promiennie.
– Była moja pierwszą kobietą.
– No i?
– Przyznaję, że za pierwszym razem trwało to naj-
wyżej dwie sekundy. Ale z czasem stałem się lepszy.
– To fakt.
– Czy mam ci przedstawić całe moje erotyczne życie?
– Może.
– A przez ten cały czas ty zamierzasz siedzieć na
drugim końcu sofy?
– Może.
– Hm...
– Tak?
– Czy to jedna z twoich fantazji, Susan? Wysłuchiwa-
nie opowieści o moich eks-dziewczynach?
Radosny, żywy wyraz jej twarzy zgasł, jak za zdmuch-
nięciem świecy, i David miał ochotę zastrzelić się za swój
niewyparzony język. Zrobił to już po raz drugi dzisiej-
szego wieczoru. Gdzie, do cholery, podziały się jego
zawodowe umiejętności?
Susan odwróciła twarz i wbiła wzrok w okno.
– Mój pierwszy raz zdarzył się, gdy miałam osiemnaś-
cie lat. On był o siedem lat starszy. Strasznie męczyła
mnie wówczas świadomość, że wciąż jeszcze jestem
dziewicą. Spotkałam go na przyjęciu. Był barmanem.
Zabrał mnie na pole golfowe i długo się całowaliśmy. To
była ta przyjemna strona.
David oparł łokcie na kolanach i pochylił się do przodu.
Jakże chciał, żeby Susan na niego spojrzała.
– Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. On...
nie mógł się poszczycić szczególnymi umiejętnościami.
Chociaż, oczywiście, wówczas tego nie wiedziałam. Po
prostu zastanawiałam się, czemu ludzie robią wokół tego
tyle zamieszania, rozumiesz?
Skinął głową, zastanawiając się jednocześnie, czy Su-
san obserwuje w szybie jego odbicie. Z miejsca, w którym
siedział, nie potrafił tego orzec.
– Po tamtej nocy zaczął do mnie dzwonić. Powiedzia-
łam mu w końcu, że nie mogę się z nim spotykać, bo moi
rodzice nigdy nie wyrażą na to zgody. Ale do niego to nie
docierało. Wkrótce potem pojechałam do mojej ciotki do
Londynu. Po powrocie dowiedziałam się od kuzynki, że
gdy wyjechałam, przyszedł do mojego ojca i powiedział,
co się stało. Zagroził, że rozgłosi o tym w klubie i zrujnuje
moją reputację. Ojciec zapłacił mu sporą sumę pieniędzy.
Nigdy się nie dowiedziałam, dokąd pojechał. Nigdy więcej
go nie spotkałam.
David szukał jakichś ciepłych słów pocieszenia. Nic
jednak nie przychodziło mu do głowy. Podszedł więc do
niej, chwycił w dłonie jej twarz i uniósł tak, by spojrzała
mu w oczy. A potem zaczął ją całować. Nie mógł zmienić
jej wspomnień. Mógł jedynie dać jej nowe.
Poczuł palce Susan na karku. Przyciskała go do siebie
i całowała coraz mocniej. Przekazywała mu swój smutek,
swoje rozczarowanie i jeszcze coś innego, o wiele głębszego.
Chwyciła go w ramiona i z całej siły, desperacko,
przywarła do niego. Próbował się odsunąć, ale mu nie
pozwoliła. Gwałtownie wcisnęła język w jego usta,
przytuliła się do niego jeszcze mocniej, a David zrobił to
samo.
Jej ręce zaczęły gorączkowo wędrować w dół jego
pleców, a chwilę później zatrzymały się na klamrze paska.
Susan rozpięła rozporek, zanim David zdążył ją po-
wstrzymać, a gdy jej palce dotknęły penisa – już nie miał
ochoty jej powstrzymywać.
Obróciła go i zdecydowanie pchnęła na krzesło. Sama
uklękła naprzeciwko.
– Susan, czekaj.
Potrząsnęła przecząco głową.
– To nie ma z nami nic wspólnego.
– Teraz ma.
– Proszę cię. Porozmawiajmy.
Stanowczo, silnie chwyciła jego członek, zaburzając
mu jasność myślenia.
– Dość rozmów. Żadnych więcej słów. Tylko fantazje.
Z sykiem wciągnął powietrze, w duchu wyzywając
się od pozbawionych silnej woli idiotów. Ale gdy
powiodła językiem wokół nasady penisa – nawet
i ta myśl uciekła mu z głowy. Teraz liczył się tylko
on, ona, ta szczególna chwila, jej gorąca namiętność.
Napięcie narastało w niezwykłym tempie i David
szybko znalazł się w punkcie, z którego nie było
już odwrotu. Susan ściskała jego członek, wodziła
po nim dłonią, doprowadzając go do orgazmu tak
gwałtownego, że aż przed oczami zamigotały mu
błyskawice.
Gdy wreszcie odzyskał oddech, jej głowa spoczywała
na jego kolanach, i wszystko było tak, jak gdyby nic się
w ogóle nie wydarzyło.
Po raz pierwszy, od kiedy poznał Susan, poczuł się
nieswojo. Oczywiście, doceniał, co dla niego zrobiła. Ale
zdawał sobie sprawę, że w ten sposób chciała jedynie nie
dpouścić, by powrócili do przerwanej rozmowy.
Miał tylko nadzieję, że kiedyś będzie można ponownie
otworzyć drzwi, które na chwilę zostały dziś uchylone.
Susan szybko je zatrzasnęła, ale jeżeli posunęła się do
jednego wyznania, może zechce z czasem powiedzieć
więcej.
Na razie pozwoli jej skryć się za czystym seksem.
Chciał wierzyć, że postępuje tak dla dobra Susan, a nie
dlatego że jest egoistycznym sukinsynem.
Rozdział czternasty
Susan doskonale wiedziała, że David oczekiwał więcej.
Więcej dotykania, więcej rozmów, więcej bliskości. Ale
nie potrafiła się przełamać. Popełniła błąd, opowiadając
mu o tej nocy sprzed wielu lat. Wyciąganie na wierzch jej
pokręconego życia uczuciowego było nie fair – zarówno
wobec Davida, jak i niej samej.
Kiedy zbierała swoje rzeczy, David przyglądał się jej
w milczeniu. Nie protestował, że wieczór kończy się tak
szybko. Susan wiedziała jednak, że chciałby zadać jej
więcej pytań. Powstrzymywał się i była mu za to bardzo
wdzięczna. Nie przysięgłaby, że gdyby zaczął naciskać
– zdołałaby mu się oprzeć, a to zniweczyłoby cały ich
układ.
Wyszli z pokoju i wolno ruszyli w stronę windy. Ich
ramiona się stykały i Susan czerpała przyjemność z tego
drobnego fizycznego kontaktu. David nacisnął przycisk
przywołujący windę, po czym dotknął jej dłoni.
Chwilę później odwrócił się w jej stronę tak gwałtow-
nie, że aż krzyknęła z przestrachu. Nie wiedzieć kiedy
pchnął ją do tyłu, chwycił jej ręce i przycisnął nad głową
do ściany.
– Usiłowałem zachować spokój – wycedził przez
zaciśnięte zęby. – Starałem się być delikatny, czuły
i wyrozumiały. Nie mogę rozstać się z tobą w ten sposób.
Nie w ten sposób. Nie z powodu seksu, ale z powodu
ciebie. Słyszysz? Bo nie mogę się tobą nasycić.
Susan zalała upojna fala dzikiego triumfu, nieopisanej
ulgi i pożądania, zmiatając resztki racjonalnego myślenia.
Z ochotą odrzuciła rzeczywistość i poddała się namiętno-
ści.
David drżał na całym ciele, gdy przyciskał usta do jej
warg, rozwierał je niecierpliwymi, agresywnymi pchnię-
ciami języka. Naparł na nią biodrami, udowadniając swoją
niezwykłą zdolność błyskawicznego powrotu do stanu
pełnej gotowości.
– O ile mnie pamięć nie myli... – wyszeptał, a jego
gorący oddech przyprawił ją o dreszcze – ...jak do tej pory,
tylko jedno z nas przeżyło orgazm dzisiejszego wieczoru.
Susan przymknęła powieki, a David skubał ustami jej
ucho, jakby delektował się niezwykłym przysmakiem.
– Co w związku z tym sugerujesz?
Szybko przejechał językiem wokół jej ucha, aż jęknęła
z zachwytu.
– Mam zamiar doprowadzić cię na szczyt rozkoszy
i nie przestawać, póki nie zaczniesz błagać o litość.
– O rany!
– A potem zamierzam zrobić to raz jeszcze.
– Zgoda – odparła, gwałtownie wciągając powietrze.
Zaśmiał się cicho:
– Żadnych sprzeciwów?
Potrząsnęła głową, gotowa rozebrać się do naga tam,
gdzie stała, w hotelowym korytarzu. I niech diabli porwą
wszystkich turystów.
David odsunął się o krok, chwycił mocno jej lewą dłoń,
ponownie wcisnął przycisk przywołujący windę, po czym
chwycił ją w ramiona. Kolejny rozpalający do białości
pocałunek sprawił, że zaczęła się modlić, by winda nigdy
nie przyjechała – jednak jej prośby nie zostały wy-
słuchane. David położył dłoń na jej plecach i wprowadził
ją do kabiny. Byli sami, przynajmniej na razie. David stał
w bezruchu, chociaż Susan wyraźnie wyczuwała pod-
niecenie emanujące z jego ciała.
– Dokąd jedziemy? – spytała.
Uśmiechnął się tak szelmowsko, że aż ugięły się pod
nią nogi, po czym nacisnął przycisk
’’
stop’’ i winda
zatrzymała się z gwałtownym szarpnięciem.
– David?
Odwrócił się do niej. Miał szeroko rozwarte nozdrza
i dzikie spojrzenie.
– Zdejmij majtki.
– Co takiego?
– Po prostu je zdejmij.
Zatrzepotała powiekami, świadoma, że właściwie po-
winna zaprotestować, a przynajmniej udawać zaszoko-
waną. Tymczasem podniosła sukienkę i zaczęła zsuwać
cienki skrawek koronki, aż opadła na podłogę. Sukienka
ześliznęła się jej na jej uda, co wywołało niezadowolenie
Davida.
– Podnieś ją z powrotem.
Z trudem łapiąc oddech, posłuchała polecenia, pod-
ciągając sukienkę ponad brzeg pończoch, ponad wzgórek.
David powoli zbliżał się ku niej, wędrując wzrokiem
w górę jej ciała, aż dotarł do oczu. Miał tak rozszerzone
źrenice, że Susan nie dojrzała w nich ani śladu brązu. Nie
spostrzegła też jego dłoni wsuwającej się pomiędzy jej
uda, więc gdy jej dotknął – gwałtownie drgnęła. David
zaczął gładzić jej srom delikatnymi ruchami palców.
Chwilę później przycisnął ją do ściany windy, gniótł jej
usta w pocałunku, językiem rozchylając wargi – gwałtow-
nie, niecierpliwie, wciąż przy tym przesuwając palcami po
jej łechtaczce.
Przerwał pieszczoty równie niespodziewanie, jak za-
czął, odsunął się i opadł na kolana.
Susan wygięła się i jęknęła, kiedy jego język rozwarł jej
dolne wargi i dotknął wrażliwego, pobudzonego skrawka
ciała. Doznanie było przejmujące, potęgowane świado-
mością, że w każdej chwili mogą zostać przyłapani. Susan
zacisnęła dłonie na włosach Davida i próbowała po-
wstrzymać się od krzyku – ale na próżno. Nie zwalniał
tempa ani na sekundę, a Susan była już tak podniecona, że
nagle wszystko wydarzyło się naraz. Poczuła, jak tężeją jej
mięśnie – świat skurczył się do mikroskopijnej prze-
strzeni, a z oddali dobiegł ją własny krzyk odbijający się
echem od ścian windy. Jakby wzbudzony jej szczytowa-
niem, nagle rozległ się alarm, przerażająco ostry, infor-
mujący Bóg wie kogo, że razem z Davidem zaanektowali
windę. David upadł do tyłu z oczami wciąż szklistymi
z pożądania. Susan obciągnęła sukienkę i próbowała
przybrać taki wyraz twarzy, jakby właśnie przed chwilą
nie została doprowadzona do orgazmu przez najseksow-
niejszego mężczyznę na świecie.
David ponownie wcisnął guzik stopu, po czym wstał.
Wyjął chusteczkę, dyskretnie otarł usta i włożył kawa-
łek białego, cienkiego płótna z powrotem do kieszeni.
Uśmiechnął się ciepło do Susan. Odpowiedziała mu
uśmiechem. Chwilę później winda zatrzymała się na
parterze i drzwi rozsunęły się z cichym sykiem.
Susan omal nie padła trupem, widząc tłum ludzi
kłębiący się przed windą. Był tam dyrektor hotelu, paru
portierów, chłopców hotelowych, kilkoro gości i jeden
z ochroniarzy. David mocno i stanowczo chwycił Susan
za rękę i wyprowadził z windy. Zatrzymał się na moment
przy dyrektorze i z dezaprobatą pokręcił głową.
– Musi pan dopilnować, żeby ktoś sprawdził tę windę.
– Oczywiście, sir. Bardzo przepraszam.
– Nie szkodzi. Zdarza się.
Susan ostatnim wysiłkiem woli nie wybuchnęła śmie-
chem, a Bóg jeden wiedział, jak bardzo miała na to ochotę.
Okazało się jednak, że nauka matki i babki nie poszła w las
– Susan poczęstowała wszystkich wokół pobłażliwym
uśmiechem wyższości. David zaś nawet nie przyspieszył
kroku, gdy przechodzili przez hol. Idealnie wyprostowa-
ny, stanowił uosobienie nonszalanckiej elegancji, wzór
mężczyzny opanowanego bez względu na okoliczności.
Oczywiście, każda kobieta chciałaby mieć kogoś takiego
u swego boku.
Doszli do drzwi i David otworzył je silnym pchnię-
ciem. Mijając go, Susan zamarła, jakby rażona piorunem.
Powiodła nieznacznie dłońmi po pośladkach, a na jej
twarzy pojawiły się ogniste rumieńce.
– Davidzie.
Widziała, jak powoli dociera do niego przyczyna jej
przerażenia. Kiwnął głową na znak, że zrozumiał, co się
stało, po czym wyprowadził ją w chłodną noc. A gdy tylko
zamknęły się za nimi drzwi, wybuchnął głośnym śmie-
chem.
Susan jakoś nie umiała dostrzec zabawnej strony całej
sytuacji.
– Dobrze ci się śmiać – rzuciła po chwili. – To nie
twoje majtki zostały w windzie.
David ryknął jeszcze głośniej – po prostu zanosił się tak
niepohamowanym śmiechem, że Susan aż przestraszyła
się, czy mu to przypadkiem nie zaszkodzi. W końcu
jednak rozluźniła się i choć wciąż czuła zażenowanie,
musiała przyznać, że tak naprawdę było w tej przygodzie
coś śmiesznego.
Tymczasem David wreszcie się opanował, chwycił
Susan w ramiona, po czym jedną rękę powędrował w dół
jej ciała, zatrzymując się na pośladku.
– Uwielbiam, kiedy jesteś naga pod sukienką – powie-
dział.
Susan poruszyła nieznacznie biodrami, bo dotyk mate-
riału na gołym ciele sprawiał jej więcej przyjemności, niż
powinien.
– Zdajesz sobie sprawę, że na górze zostały nasze
płaszcze?
Skinął głową.
– I moja torebka.
Ponowne skinienie.
– Musimy wrócić.
Tym razem pokręcił przecząco głową.
– Nie.
– Ale...
– Jeszcze nie teraz.
– Więc będziemy tu stać i zamarzać na śmierć tylko
dlatego, żeby oszczędzić sobie zażenowania?
– Nie. Pójdziemy do baru na rogu i znajdziemy przytul-
ną lożę, jak najodleglejszą od innych istot ludzkich.
– I co dalej?
Otworzył szeroko oczy z wyrazem niewiniątka na
twarzy.
– Wypijemy drinka.
– To wszystko?
– Może nie.
– Rozumiem.
– Nie sądzę. Ale wkrótce zrozumiesz.
Pocałował ją raz, mocno, a potem chwycił za rękę
i pociągnął na drugi koniec ulicy.
Zamówiła cosmopolitana. On zamówił wytrawne mar-
tini. Siedzieli w loży usytuowanej w rogu, z dala od
zgiełku baru, w którym zbyt wiele samotnych kobiet
w niebotycznie wysokich szpilkach rozglądało się za
Mężczyzną Życia, lub przynajmniej za Mężczyzną Na Tę
Chwilę. W pewnym momencie odezwała się czyjaś komór-
ka i połowa żeńskiej klienteli przyłożyła torebki do ucha.
Susan zaniosła się śmiechem, a David objął ją czule
ramieniem.
Oparła o niego głowę, pogrążając się w intymnym,
uspokajającym milczeniu. Davida ogarnęło poczucie uko-
jenia, jakiego nigdy wcześniej nie zaznał w życiu, i pomy-
ślał, że mógłby tak siedzieć całą wieczność. No, może nie
całą wieczność, może jedynie przez dłuższą chwilę. Potem
chciałby zabrać Susan z powrotem do hotelu i kochać się
z nią aż do upadłego.
Ich gra była całkiem przyjemna, nie mógł zaprzeczyć,
jednak im lepiej poznawał Susan, tym więcej chciał o niej
wiedzieć. I prawdę powiedziawszy, obsesyjnie pragnął ją
posiąść.
Nagle poczuł na udzie ciepły dotyk dłoni.
– Grosik za twoje myśli.
– Tylko grosik? Mam wrażenie, że na tym etapie
powinnaś mi już zaproponować co najmniej dziesięć
dolców.
Delikatnie ścisnęła jego nogę.
– Jesteś słodki. Czy wiedziałeś, że jesteś słodki?
– Słodki? Słodkie są szczeniaczki.
– Kocham szczeniaczki.
– Więc jeżeli pomacham ogonem...
– Spotka cię nagroda. Powiedz, o czym myślałeś.
– O tobie.
– Naprawdę?
Obrócił głowę, tak że teraz jego usta znalazły się tuż
przy jej uchu.
– Pragnę cię – wyszeptał.
– Przecież mnie masz.
– Dobrze wiesz, co mam na myśli.
– David...
– Poczekaj. Jeszcze mnie nie knebluj. Wysłuchaj
mnie.
Skinęła głową i wówczas kosmyk jej włosów musnął
mu skroń. Zamknął na chwilę oczy, upajając się tym
doznaniem.
– Chociaż wyglądam na niezwykle męskiego faceta,
na najprawdziwszego macho, mam jedną wielką słabość.
– A co jest tą twoją słabością?
– Ty.
– O rany!
– No właśnie.
Przesunęła się na siedzeniu, by móc na niego spojrzeć.
David odsunął ramię, ale w zamian chwycił w dłoń jej
rękę.
– Nie mogę przestać o tobie myśleć. Wiem, że już ci to
mówiłem wiele razy, ale sytuacja zamiast się poprawiać
– staje się coraz gorsza. Kiedyś nie przyszłoby mi do
głowy, że będę nieusatysfakcjonowany naszym układem,
ale...
Szarpnęła się gwałtownie do tyłu, jakby ją uderzył.
– Chciałbyś, żebyśmy przestali się spotykać?
– Broń Boże. To by mnie zabiło.
– Ale?
Uniósł jej dłoń do ust i pocałował.
– Jeżeli chciałabyś, żebyśmy od tej pory jedynie sie-
dzieli w pokoju i grali w monopol, wciąż bym się na to
pisał. Nie twierdzę, że to dla mnie wymarzony scenariusz,
ale absolutnie wszystko byłoby sto razy lepsze niż niewi-
dywanie cię w ogóle.
Wolną ręką zaczęła gładzić go po policzku.
– Jesteś taki miły.
– Nie, nie jestem miły. Jestem samolubny. Przerażają-
co, obrzydliwie samolubny, bo chcę więcej, Susan. Jestem
gotów przystać na minimum, ale, do cholery, chcę wszyst-
kiego.
– Wszystkiego?
– I nie mam na myśli tylko seksu. Chcę wiedzieć, jak
się nazywasz. Gdzie się wychowywałaś. Co jadasz na
śniadanie. Chcę poznać twoich przyjaciół, wiedzieć, co cię
gnębi, i chcę czytać ,,Sunday Timesa’’, leżąc obok ciebie
w łóżku.
Susan oderwała rękę od jego policzka i położyła
na kolanach, spuściła też wzrok. David wiedział, że
natychmiast powinien zakończyć tę rozmowę, póki je-
szcze wszystkiego nie popsuł. Tyle że pominięcie pew-
nych problemów milczeniem nie sprawi, że one od
razu znikną.
– Chciałbym dać szansę naszemu związkowi i zoba-
czyć, dokąd nas to zaprowadzi. Oczywiście, ten związek
może się rozpaść, ale wcale nie musi. Jesteś wspaniałą
kobietą, Susan, podoba mi się w tobie bardzo wiele rzeczy.
Ale postawiłaś mnie w trudnej sytuacji. Pod wieloma
względami jesteśmy sobie całkiem obcy. Przepraszam,
jeżeli moje słowa sprawiają ci przykrość, ale muszę ci
szczerze wyznać, czego właściwie oczekuję.
Westchnęła i wbiła wzrok w dłonie.
– Wszystko się zmieni – powiedziała tak cicho, że
ledwo dosłyszał jej słowa.
– Tak. Wszystko się zmieni. Jednak zmiana i bez tego
jest nieunikniona. Bo takie właśnie jest życie.
– Ale ja nie chcę zmian. Chcę układu, jaki mamy. Chcę
mieć pewność, że w każdą środę pojawisz się w tym
hotelu. Chcę ciągnąć naszą grę i kochać się z tobą...
– Rzecz w tym, że to, co robimy, nie jest kochaniem.
– To tylko kwestia terminologii.
– Nieprawda. Gra i zabawa to seks. Kochanie się
wymaga otwarcia i intymności. Pociąga za sobą ryzyko
zranienia.
– No właśnie. Zranienia. A podstawowym założe-
niem tej gry miało być zostawienie tego całego par-
szywego chłamu za drzwiami.
– Co nazywasz chłamem? Intymność? Szczerość?
Susan jednym haustem dopiła drinka, po czym zaczęła
bawić się kieliszkiem, wbijając wzrok w wisienkę toczącą
się po dnie.
– Ludzie mówią, że na wielu rzeczach im nie zależy.
Ale to nieprawda. Zależy im. I to zmienia punkt ciężkości
w związku, prowadząc w końcu do jego rozpadu.
David poczuł się zagubiony. Jej wyznanie było cząst-
kowe, niekompletne i wiedział, że mógłby ją nakłonić do
dalszych wynurzeń, ale nie był pewien, czy powinien to
zrobić – czy wykorzystanie w tej sytuacji profesjonalnych
umiejętności byłoby fair. Czy prawdziwy przyjaciel usza-
nowałby jej zahamowania, czy wręcz przeciwnie – po-
starał się, by wszystko z siebie wyrzuciła?
– Oczekiwania mogą nas wpędzić w prawdziwe piek-
ło – powiedział tymczasem, wciąż niepewny, jak powi-
nien postąpić. – Ale niekiedy życie potrafi nas mile
zaskoczyć. Oferować coś, czego nie spodziewalibyśmy się
w najśmielszych marzeniach.
Zmarszczyła czoło i nieznacznie wygięła usta w pod-
kówkę, co sprawiło, że wyglądała nieprawdopodobnie
ponętnie.
– Jaki jest sens ryzykowania utraty układu, który się
sprawdza, na rzecz czegoś, czego się nie jest pewnym?
– Myślę, że problem w tym, by zdecydować, czego
naprawdę się pragnie. Określić krótko- i długoterminowe
priorytety.
Spojrzała na niego niemal oskarżycielskim wzrokiem.
– Sam powiedziałeś, że ten związek może się rozpaść.
– Dla ciebie jestem gotów podjąć ryzyko.
Nie odzywała się przez dłuższą chwilę, ale pilnie
studiowała jego twarz.
– Nie wiem, czy zdołałabym przeżyć jeszcze jeden cios
– oświadczyła w końcu.
David zamknął oczy, a gdy je otworzył, zobaczył na jej
twarzy niepohamowany strach. Niewątpliwie kiedyś zo-
stała głęboko zraniona. Nagle zrozumiał, że pod tą maską
śmiałości i ekscentryczności kryje się krucha istota. Dla
Susan miłość to wszystko lub nic. David nie mógł jej
obiecać wiecznego szczęścia, bo coś takiego nie istniało.
Nie mógł też wciągać jej w związek, na który nie była
gotowa.
– W porządku – powiedział w końcu z uśmiechem.
– Powiem jeszcze tylko jedno i więcej nie będziemy na ten
temat rozmawiać. Jeżeli zdecydujesz się w końcu opuścić
swój kokon, zobaczysz mnie obok siebie. Zrobię wszyst-
ko, co mogę, żeby żadnemu z nas nie stała się krzywda.
Susan zamknęła oczy i oparła głowę na ramieniu
Davida. On pochylił się nieco, tak by ich głowy się
zetknęły. To wszystko. Niby nic – a tak wiele.
Rozdział piętnasty
Jane dostrzegła Lee, gdy tylko weszła do Cafe Nicosia.
Nigdy przedtem nie była w tej modnej restauracji na Wall
Street, ale słyszała, że serwują tu doskonałe jedzenie. I o to
właśnie chodziło, bo umierała z głodu. W zasadzie nie
powinna – nie tak dawno pochłonęła ogromne śniadanie.
Tyle że ostatnio zdarzały się dni, kiedy napadał ją wilczy
apetyt.
Obeszła lokal naokoło, wiedząc doskonale, że gdyby
usiłowała przepchnąć się między stolikami, jej brzuch
natychmiast zderzyłby się z czymś, z czym nie powinien.
Podchodząc do Lee, przyglądała się siedzącej obok niej
kobiecie – Katy, jej przyjaciółce od czasu college’u. Była to
ładna kobieta z ciemnymi włosami elegancko ostrzyżony-
mi w wyrafinowane pasma zróżnicowanej długości. Po-
nieważ siedziała, nic nie można było powiedzieć na temat
jej stroju, natomiast makijaż Katy wyglądał perfekcyjnie.
Jane uznała, że obie kobiety są mniej więcej pięć lat od niej
starsze.
– Jane! – ucieszyła się Lee i wstała na jej powitanie, co
– biorąc pod uwagę jej wielki brzuch – należało uznać za
niezwykle szlachetny gest.
Próbowały się uściskać, ale szybko uznały, że to
niedorzeczne – musiały wyglądać jak tańczące hipopota-
my z disneyowskiej ,,Fantazji’’. Moment później podnios-
ła się też Katy i Jane wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
Katy była w jeszcze bardziej zaawansowanej ciąży niż
one!
– Co takiego?
– Mam rodzić za dwa tygodnie.
– Rany, to niesamowite. Wszystkie urodzimy dzieci
w tym samym czasie i one będą się ze sobą przyjaźnić,
a kiedy dorosną, zaczną traktować swoje matki tak, jakby
były najbardziej ułomnymi istotami na dwóch nogach.
I jak wam się to podoba?
– Super. – Lee wybuchnęła śmiechem. – Ale teraz już
siadajmy, bo jeszcze chwila, a przyprawimy kelnerów
o zawał.
Wszystkie trzy ciężko opuściły się na krzesła, po czym
zajęły się studiowaniem menu, składaniem zamówień
i nic nie znaczącymi pogaduszkami, a gdy wreszcie przed
każdą z nich stanęło odpowiednie danie, Lee chrząknęła
znacząco.
– No więc, Jane. Jak się mają sprawy z twoim przyja-
cielem?
Jane westchnęła ponuro.
– Nie najlepiej. Prawdę powiedziawszy, nic z tego nie
pojmuję. Boję się jednak, że w jego życiu mogła się już
pojawić jakaś kobieta...
– No i?
– Cóż, mimo to nie zamierzam się poddawać. David to
najsłodszy mężczyzna na świecie i może zostać zraniony
przez nieodpowiednią kobietę.
– Doprawdy? – wtrąciła Katy, skubiąc widelcem pierś
kurczaka na ostro. – W jakim sensie nieodpowiednią?
– Może ujmę to tak: David potrzebuje kogoś napraw-
dę uroczego. Kto nie będzie nim manipulować.
– W takim razie powinien sobie sprawić szczeniaka
– zażartowała Lee.
Jane się zaśmiała
– Wiecie, co mam na myśli. David potrzebuje kobiety
o dobrym sercu, która nie będzie leciała na jego pieniądze.
Katy i Lee wybuchnęły gwałtownym śmiechem, a Jane
spojrzała na nie pytająco.
– Susan jest nieprzytomnie nadziana – wyjaśniła
Katy. – Jak Rockefeller, czy ktoś taki. To zresztą bardzo jej
zaszkodziło w miłości. Jej eks-małżonek był perfidnym
sukinsynem naciągającym ją i wykorzystującym na wszel-
kie możliwe sposoby. A kiedy w końcu odważyła się
znowu spotykać z mężczyznami, faceci – każdy kolejny
– lecieli na jej pieniądze. Teraz jest już bardzo znie-
chęcona. Przestała wierzyć, że kiedykolwiek spotka męż-
czyznę, który pokocha ją dla niej samej.
Jane potrząsnęła głową, zjadła trochę makaronu, popi-
ła wodą.
– Przepraszam, wiem, że to wasza przyjaciółka, ale
muszę o to zapytać. Czy jest zgorzkniała?
– Bywa sarkastyczna – odparła Lee. – Ale to jedynie
mechanizm obronny. Jest śmiertelnie przerażona, biedac-
two. Tak bardzo chciałaby pokochać kogoś, kto odwza-
jemni jej miłość.
– To jasne. Każdy tego pragnie.
– Susan ma tak wiele do zaoferowania... – Lee urwała
nagle i rozpromieniła się w uśmiechu.
Jane podążyła za jej wzrokiem. Z drugiego końca sali
zmierzał ku nim wyjątkowo przystojny mężczyzna z rów-
nie promiennym uśmiechem na ustach.
– Trevor – wyjaśniła Katy. – Mąż Lee.
– Tak sądziłam.
– Pisuje artykuły o winach do fachowych pism.
– Och, Charley natychmiast się nim zachwyci. Bardzo
interesuje się winami. Ciągle rozwodzi się na temat
owocowych bukietów i subtelnych dymnych posmaków.
A ja jedynie kiwam głową, zastanawiając się jednocześnie,
co wydarzy się w następnym odcinku ,,Seksu w wielkim
mieście’’.
Trevor doszedł do ich stolika i pocałował Lee tak
namiętnie, że nikt nie mógłby mieć wątpliwości co do
emocjonalnej kondycji ich związku, a potem cmoknął
Katy w policzek i pogłaskał ją po brzuchu.
– Już prawie, co?
– Prawie.
Chwilę później zwrócił się w stronę Jane:
– Trevor Templeton.
– Jane Warren. Miło mi.
– Nie chciałem wam przeszkadzać. Po prostu przypo-
mniałem sobie, że tu będziecie...
– Siadaj – zarządziła Katy. – Właśnie rozmawiamy
o Susan.
Trevor usiadł naprzeciwko żony i zmarszczył brwi.
– Susan jest już dużą dziewczynką. Potrafi sama
o siebie zadbać.
– Przecież widzisz, jak się ostatnio zachowuje – stwier-
dziła Lee. – Spójrz mi w oczy i powiedz, że się tym w ogóle
nie przejmujesz.
– Przejmuję się. Ale wy wyglądacie jak dwie intry-
gantki.
– Proszę cię. – Katy przewróciła oczami.
– Katy, to się nazywa wtrącaniem nosa w nie swoje
sprawy i większość ludzi tego nie lubi.
– Czy doprawdy wierzysz, że byłbyś dzisiaj mężem Lee,
gdybyśmy swego czasu nie wtrącili się w wasze sprawy?
– Oczywiście – odparł stanowczo. Po czym chrząknął
i dorzucił: – Najprawdopodobniej tak by się stało.
Katy wymierzyła w jego stronę widelec.
– Bzdura. Wciąż byście udawali, że jesteście sobie
obojętni, i umawialibyście się na randki z różnymi bezsen-
sownymi ludźmi a w tej chwili nie oczekiwalibyście
urodzin juniora. Nie ma nic złego w mieszaniu się w cudze
sprawy, o ile robi się to z czystym sercem.
Trevor aż się zakrztusił z wrażenia.
– Z czystym sercem? Zlituj się, Katy! W jakim roman-
sidle wyczytałaś coś podobnego?
– W żadnym. Tak właśnie czuję.
– Wiesz co – wtrąciła Jane, zwracając się w stronę
Katy – muszę przyznać ci rację. Gdyby nie David, Charley
i ja nigdy byśmy się nie pobrali. Charles Warren. Mój mąż
– rzuciła na użytek Trevora.
– Opowiedz nam o tym – poprosiła Lee.
Jane pociągnęła kolejny łyk wody, po czym odchyliła
się na oparcie krzesła, próbując znaleźć wygodną pozycję
– co oczywiście było zupełnie niemożliwe.
– Pracowałam dla Charleya i kochałam się w nim na
zabój, ale on nawet nie dostrzegał, że istnieję. Sądził, że
mam na imię Joan. A potem – wiem, że mi nie uwierzycie,
ale przysięgam, że to najszczersza prawda – spadł mi na
głowę gipsowy kupidyn.
– Co takiego? – Katy omal się nie zadławiła, musiała
więc natychmiast chwycić swoją szklankę z mrożoną
herbatą.
– Wiem, wiem. Ale okazuje się, że podobne historie
jednak się zdarzają. W wyniku tego wypadku ogarnęła
mnie częściowa amnezja, między innymi objawiająca się
tym, że zaczęłam żyć w przekonaniu, iż jestem narzeczo-
ną Charleya.
Lee spojrzała na Katy. Katy spojrzała na Trevora.
Trevor zaś przywołał wzrokiem kelnera i zamówił po-
dwójną whisky.
– I wtedy David, jako lekarz, zdecydował, że należy
ciągnąć tę grę. Przekonał Charleya, że powinien pozwolić
mi zamieszkać w jego domu. Że nie powinien narażać
mnie na jakąś poważną psychozę czy coś w tym rodzaju.
No i cóż, jedno pociągnęło za sobą drugie, tak że wkrótce
pobraliśmy się z Charleyem, David był naszym świadkiem
i teraz bardzo chciałabym pomóc mu w znalezieniu
takiego szczęścia, jakie przeżywamy z Charleyem.
– Wydaje mi się, że David i Susan są wprost dla siebie
stworzeni – stwierdziła Lee. – Tyle że Susan jest od
jakiegoś czasu taka – bo ja wiem? – dziwna. Nie dzwoni
do nas tak często, jak kiedyś. Nie jada z nami lunchów.
Ostatnio nawet nie przyszła na tradycyjny niedzielny
brunch, co do tej pory jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło.
– Och, osobiście uwielbiam niedzielny brunch – oznaj-
miła Jane.
– W takim razie koniecznie musisz się do nas przyłą-
czyć w najbliższym czasie... – Lee urwała i spojrzała na
męża. – Wiem, że nie masz zbyt wiele czasu. Już wracamy
do tematu.
– Stuprocentowy facet – skomentowała Katy.
– W każdym calu – odparł Trevor. – I na dodatek
jestem z tego bardzo dumny.
Lee uśmiechnęła się szeroko i przez stół posłała mężowi
całusa, po czym zwróciła się w stronę Jane.
– Osobiście nie wierzę w przypadki. Uważam, że los
nas zetknął w poczekalni u ginekologa właśnie po to,
byśmy zaaranżowali spotkanie Davida i Susan.
– Oczywiście – ochoczo przytaknęła Jane.
Trevor sceptycznie pokręcił głową, ale nie odezwał się
słowem.
– Przede wszystkim musimy jednak upewnić się, że
Susan nie wpakowała się w jakieś kłopoty – oświadczyła
Katy. – Nie podoba mi się, że tak nas ostatnio unika.
– Co więc mamy zrobić?
Lee stuknęła widelcem o stół, jakby to był sędziowski
młotek.
– Sprawdzimy, co się za tym wszystkim kryje, a po-
tem już się postaramy, by David i Susan się spotkali.
I zrealizujemy to wszystko, zanim wylądujemy na poro-
dówce.
Trevor westchnął ciężko, tymczasem Lee, Katy i Jane
wzniosły bezalkoholowy toast za powodzenie swoich
planów.
David skończył notatki i teraz usiłował je studiować
z kliniczną obiektywnością. Za kilka minut miał się
pojawić u niego Gordon i David czuł, że nie będzie to
łatwa sesja. Wszystkie brukowce publikowały zdjęcie
aktora na pierwszych stronach wraz z artykułami peł-
nymi insynuacji na temat jego preferencji seksualnych.
Jedna z gazet twierdziła, że jest w posiadaniu taśmy
wideo dowodzącej homoseksualizmu Gordona, inna
utrzymywała, że dysponuje nagraniami rozmów telefo-
nicznych świadczących o tym samym. David wiedział, że
to brednie. Gordon był w stu procentach heteroseksual-
ny. Nie można by go nawet nazwać biseksem. Jednak
brukowce nie potrzebowały czegoś tak efemerycznego jak
prawda, by kreować własną rzeczywistość.
Czemu więc Davida pochłaniały notatki, które sporzą-
dził na temat Susan, gdy tymczasem powinien w pełni
skoncentrować się na problemach Gordona? Oczywiście,
kiedy pojawi się Jack, David odsunie od siebie wszystkie
inne myśli. Bogu dzięki jego obsesja na punkcie Susan
jeszcze nie zaczęła zakłócać terapeutycznych sesji. Dzi-
siejszy dzień jednak był dla Davida nie lada próbą.
Susan powiedziała, że David może mieć, co chce.
Zinterpretował to w ten sposób, że jeżeli będzie chciał się
z nią kochać, ona nie zgłosi obiekcji. Ale jeżeli zgodzi się
jedynie po to, by sprawić mu przyjemność? Czy to go
zadowoli?
Nie. Nie zadowoli. Zależało mu na niej i to o wiele
bardziej, niż powinno.
A może Susan miała rację? Może był tak bardzo nią
zauroczony tylko dlatego, że ich związek opierał się na
tajemnicy? Jeżeli wiedziałby o niej wszystko, układ
niewątpliwie by się zmienił. Pytanie tylko, czy na gorsze,
czy na lepsze.
Zeszłego wieczoru był u Charleya na drinku i to
spotkanie dało mu kolejny powód do zwątpienia w siebie.
Charley był tak cholernie szczęśliwy. Bo i kto by nie był
z taką kobietą, jak Jane? David bardzo zazdrościł przyja-
cielowi. Oczywiście, nie miał zamiaru wykraść mu Jane,
chociaż gdyby można ją było sklonować – byłby za-
chwycony. David nagle zdał sobie sprawę, że potrzebuje
poczucia bezpieczeństwa, jakie daje udany stabilny zwią-
zek. Coś mu mówiło, że mógłby zbudować taki związek
z Susan. Jednak z drugiej strony...
Wciąż przypominał sobie, co powiedziała mu Karen.
Zawsze w każdej, skądinąd wspaniałej kobiecie, umiał
doszukać się jakichś wad. Jak do tej pory Susan oferowała
mu namiętność, fantazje, nieprawdopodobne orgazmy
– bez żadnych zobowiązań, bez neurotycznych gier.
Trudno w takim układzie doszukać się ułomności. Ale
gdyby wypełniła białe plamy? Czy przypadkiem nie chciał
dowiedzieć się o niej wszystkiego tylko po to, by w odpo-
wiedniej chwili wytoczyć armaty? Znaleźć na nią haka?
Na dźwięk brzęczyka aż podskoczył. Zebrał notatki
i nacisnął guzik interkomu.
– Tak, Phyllis?
– Przyszedł pan Gordon.
– Daj mi proszę minutę, a potem wprowadź go.
David przeciągnął się energicznie, po czym wyciągnął
notes i magnetofon, potrzebne do sesji. Wsunął notatki na
temat Susan do kieszeni, gdzie miały spoczywać do
chwili, aż skończy zawodowe działania.
Zjawiła się w apartamencie niemal godzinę przed
czasem. Przedtem jednak weszła do hotelowego baru
i zostawiła liścik dla Davida, zaś barman obiecał, że go
dostarczy, gdy tylko David się pojawi. To znaczy za mniej
więcej dziesięć minut.
To była jego noc i Susan postanowiła, że się postara
dostarczyć mu niezapomnianych wrażeń, chociaż wie-
działa, że nie będzie to dla niej łatwe. David chciał się z nią
kochać. Tym razem nie chciał żadnych opowieści. Żad-
nych fantazji. Żadnego wiązania. Tylko ich dwoje, w łóż-
ku, w miłosnym uścisku.
David oczekiwał też odpowiedzi na kilka pytań.
Jakaś jej część tak bardzo pragnęła spełnić jego życze-
nia, że aż zapierało jej dech. Ale strach wciąż się wzmagał,
natarczywie kazał wycofać się ze wszystkiego, póki iluzje
wciąż pozostały nietknięte.
Susan nie chciała stracić Davida. Teoretycznie, nie
powinien mieć problemów z zaakceptowaniem jej charak-
teru, bogactwa, rodziny. Sam był przecież zamożny,
czemu więc się przejmowała? Bo pieniądze pieniądzom
nierówne. I nikt spoza wąskiej sfery ludzi tego nie
rozumiał. Nie bez powodu pewne kręgi wznosiły obronne
mury. Na świecie było tak wielu desperatów, gotowych
posunąć się do wszystkiego, by uszczknąć kawałek tortu,
który do nich nie należał.
Mogła do upadłego opowiadać ludziom o hojnym
wspomaganiu przez jej rodzinę rozmaitych akcji charyta-
tywnych, zakładaniu fundacji, finansowaniu stypen-
diów. To nie miało znaczenia. Każdy czegoś chciał.
Nieustająco. A kiedy jeden czy drugi przekonywał się, że
nie załatwi swoich problemów, korzystając z fortuny
Carringtonów – wpadał w furię.
Bogu dzięki, że miała jeszcze prawdziwych przyjaciół.
Lee, Katy, Ben, Trevor, Peter – żadne z nich nigdy nie
dopuściło, by pieniądze w jakikolwiek sposób wpłynęły
na ich przyjaźń. Prawdę powiedziawszy, byli jej zbawie-
niem. Kochali ją taką, jaka była. Nawet kiedy miewała
humory, zachowywała się jak rozkapryszone dziecko czy
popadała w depresję. Czemu więc uważała, że nie spotka
już nikogo takiego, jak jej przyjaciele? Kto powiedział, że
David nie okaże się drugim Trevorem czy Benem?
Na tę myśl ścisnęło się jej serce. Jakże często poddawała
się podobnej nadziei i jak wiele razy się już sparzyła.
Miłość i pieniądze nie szły ze sobą w parze.
A może wreszcie będzie musiała zaakceptować fakt, że
jeśli chce związku, musi zapłacić za to określoną cenę.
Na dźwięk otwieranego zamka jej puls zaczął niemiło-
siernie galopować. Susan zsunęła prześcieradło do pasa
i potrząsnęła włosami, by rozsypały się wzburzoną falą.
Odgłos kroków. I cisza. David pewnie zdejmuje
płaszcz. Czy dziś będzie miał na sobie garnitur, czy może
dżinsy? W jednym i w drugim wyglądał zabójczo, Susan
jednak miała nadzieję, że ujrzy go w dżinsach. Nie było
nic seksowniejszego od rozpinania guzików znoszonych
Levisów.
– O Boże... Jesteś najcudowniejszą istotą, jaką kiedy-
kolwiek widziałem w życiu – oznajmił David, stając
w drzwiach.
Uśmiechnęła się do niego najcieplej, jak umiała.
– Pięknie powiedziane.
Zaczął podchodzić do niej, wciąż potrząsając głową
– jego kroki były powolne, miękkie, jakby bał się, że
gwałtowne ruchy mogłyby ją spłoszyć. To była kolejna
rzecz, która zachwycała Susan.
Miał na sobie dżinsy. Cudownie. I szarą koszulę
z długimi rękawami, dostatecznie dopasowaną, by pod-
kreślić jego oszałamiający tors. Susan powędrowała wzro-
kiem od skórzanych kowbojek Davida, poprzez długie,
szczupłe nogi, aż w końcu zatrzymała się na rozporku.
Zarumieniała się widząc, jak wielką przyjemność sprawił
mu jej widok. Dobre, stare Levisy. Te guziki są w stanie
przetrwać wszystko.
– Nie mogę uwierzyć własnym oczom – oznajmił po
chwili David. – Ilekroć cię widzę, udaje ci się mnie
zaskoczyć.
– Czy to źle, czy dobrze?
– Wspaniale.
– Tylko tak mówisz.
Zatrzymał się kilkanaście centymetrów od łóżka.
– Mógłbym patrzeć na ciebie godzinami.
– Wiesz przecież, że nie zawsze będę tak wyglądać.
– Dla mnie będziesz.
Susan westchnęła i przesunęła się na łóżku. Te słowa
nie pozwolą jej zasnąć przez kilka następnych nocy.
Zawładną jej snami i marzeniami. Będą przyprawiać ją
o szaleństwo...
– Chcę się z tobą kochać – powiedział David głosem
tak chrapliwym z pożądania, że aż jęknęła. – Ale wciąż
możesz powiedzieć ,,nie’’. Możemy jeszcze renegocjować
nasz układ.
– To bardzo szlachetnie z twojej strony.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo.
– Nie przejmuj się. Nie zamierzam uciekać z krzy-
kiem.
– Dzięki Bogu – odparł i w mgnieniu oka znalazł
się tuż przy niej. Usiadł na brzegu łóżka i chwycił
w dłoń pasmo jej włosów. – Już sam nie wiem, od
czego zacząć.
– W takim razie mam pewną propozycję.
– Tak?
– Ponieważ jedno z nas ma na sobie zdecydowanie
zbyt wiele... – powiedziała, uśmiechając się szeroko.
– Och. Prawda. Ale nie jestem przekonany, czy tym
właśnie powinienem zająć się w pierwszej kolejności.
– Ciekawe. A jakie są inne opcje?
– Mam ochotę się z tobą całować. Przez jakieś dwa lub
trzy dni.
– Aha.
– Czy wspominałem ci już, jak działają na mnie twoje
usta?
– Aha.
– To wspaniale. Poza tym jednak chciałbym smako-
wać każdy skrawek twojego ciała. Godzinami uczyć się
twojej topografii, wodząc wszędzie ustami.
– Och, wspaniale.
– Ale to nie wszystko.
Znów mu się udało. Jeszcze nie spędziła pięciu minut
w jego towarzystwie, a już była nieprzytomnie pod-
niecona.
– Naprawdę?
– Naprawdę. Chcę cię doprowadzić do szczytów roz-
koszy. Patrzeć na twój orgazm – wciąż i nieustająco.
– Jakież to bezinteresowne!
Pokręcił zdecydowanie głową.
– Ani trochę. Czy wyobrażasz sobie, że mógłbym
patrzeć na ciebie w takim stanie, nie dochodząc do
orgazmu?
– W takim razie, co zamierzasz zrobić?
Pochylił się nad nią i oddalony zaledwie o kilka
centymetrów od jej twarzy, spojrzał jej prosto w oczy.
– Nie mogę się zdecydować – wyszeptał. – Co byś
powiedziała, gdybym zabrał się za wszystko naraz?
Rozdział szesnasty
David objął dłonią policzek Susan i przywarł ustami do
jej warg. Westchnął głęboko i wówczas do jego wnętrza
przeniknął ów szczególny słodki aromat sprawiając, że
znów poczuł się w pełni mężczyzną. Jak to możliwe?
Zupełnie nie zdawał sobie sprawy, że czegoś mu brakuje,
aż do chwili...
Wsunął język pomiędzy jej zęby i leniwie przesuwał po
wnętrzu jej ust; zapamiętywał fakturę i smak, rozkoszo-
wał się ciepłem i wilgocią, a wszystkie te doznania nabrały
nagle nowej, nieznanej ostrości. Pogładził kciukiem poli-
czek Susan, jak zwykle zdumiony niespotykaną miękko-
ścią jej skóry. Świadomość, że jest naga, że może dotykać
jej wszędzie i sprawiać jej tym przyjemność, przyprawiała
go o zawrót głowy. Czuł się oszołomiony wielością
możliwości.
Susan jęknęła i ten dźwięk natychmiast pobudził jego
penisa. A gdy poczuł jej dłoń na swojej szyi, jej palce
w swoich włosach, jego członek stwardniał do granic
możliwości.
Ręka Susan powędrowała w stronę brzegu koszuli, ale
David ją powstrzymał.
– Jeszcze nie – wyszeptał, muskając ustami jej usta.
– Ale...
– To moja noc, pamiętasz?
Skinęła głową, patrząc mu prosto w oczy. Miała tak
rozszerzone źrenice, że widział w nich swoje odbicie.
Chwilę później opuściła powieki, a długie ciemne rzęsy
zaznaczyły się cieniem na jej policzkach.
David poczuł, że Susan coraz mocniej przyciąga go do
siebie, i zaśmiał się na myśl o jej podnieceniu.
– Niecierpliwimy się?
– Ja bardzo. Ale nie jestem pewna, czy ty też.
Zaczął wodzić językiem po jej wargach i nie przerwał,
póki nie zatoczył pełnego kręgu. Potem zrobił to raz
jeszcze. Gdy był w połowie drugiego okrążenia, Susan
rozchyliła usta i David wciągnął w siebie jej oddech, jej
zapach.
Mógłby to robić do końca życia, jednak potrzeba
smakowania reszty jej ciała okazała się równie silna.
Rozwiązał ten dylemat, całując drobne wgłębienie usytu-
owane tuż poniżej wilgotnych, różowych warg. Potem
przyszła kolej na brodę. David lizał, ssał, skubał jej skórę
wargami... nie posuwał się dalej, póki nie nauczył się
każdego centymetra. Kiedy już uznał, że osiągnął cel,
zaczął wodzić ustami po jej szyi.
Tam aromat Susan był o wiele silniejszy. Teraz już
wiedział, co to takiego. Pewnego dnia udał się do działu
perfumeryjnego Macy’s i choć zajęło mu to bardzo dużo
czasu, w końcu odnalazł zapach, którego szukał. Bouche-
ron. Nigdy przedtem nie słyszał tej nazwy, ale teraz na
stałe zrosła się z jego życiem. Zapach tych perfum aż do
śmierci będzie mu przypominał Susan. Prawdę powiedzia-
wszy, już w sklepie miał z tego powodu problemy – gdy
tylko poczuł tę woń, jego penis natychmiast znalazł się
w stanie pełnej erekcji.
Teraz całował szyję Susan poniżej lewego ucha, a Su-
san zaciskała palce na jego włosach. David zastanawiał
się, czy już komuś w historii zdarzyło się umrzeć
z rozkoszy.
Jedyną łyżką dziegciu w beczce miodu była nieznośna
ciasnota w spodniach; wkrótce będzie musiał temu zara-
dzić, ale jeszcze nie w tej chwili. Nie teraz, kiedy uczył się
jej ciała w zupełnie nowy sposób.
Susan zadrżała i, do diabła, w tym momencie poczuł,
że musi zdjąć te cholerne spodnie natychmiast, zanim je
przedziurawi.
– Nie ruszaj się – wyszeptał.
Wstał i zaatakował sprzączkę paska, jednak nie posu-
nął się za daleko. Zatrzymały go jej dłonie. Kiedy na nią
spojrzał, zobaczył na jej twarzy łobuzerski uśmiech.
Pozwolił, by zrobiła to po swojemu. Susan pchnęła go
lekko do tyłu, tak by mogła odrzucić prześcieradło i usiąść
na brzegu łóżka. Jej nagie ciało połyskiwało w roz-
proszonym świetle kinkietu. Była taka piękna! Ujrzał jej
palce na sprzączce i natychmiast wszelkie myśli uleciały
mu z głowy. Gdy Susan powoli przeciągała skórzany
pasek przez klamrę, David nie odrywał od niej wzroku.
Przygryzała dolną wargę, co wprawiło Davida w dziką
zazdrość. To on i tylko on chciał pieścić te usta! Kiedy
jednak odpięła pierwszy guzik rozporka, natychmiast
o tym zapomniał.
Zanim zabrała się za drugi guzik, pochyliła się, przy-
tknęła usta do wybrzuszenia w jego kroczu i chuchnęła.
Gorące powietrze przenikające przez materiał niemal
przyprawiło go o szczytowanie. Gdyby gwałtownie nie
złapał za zagłówek łóżka, zapewne by się przewrócił.
Susan zaśmiała się cicho, po czym odpięła kolejny
guzik. Znowu się zatrzymała, jednak tym razem nie
poczęstowała go gorącym oddechem, ale włożyła palce
w rozporek, zsunęła lekko jego bokserki i polizała od-
słonięty fragment ciała.
– Susan – wydusił, kiedy przypomniał sobie, co trzeba
zrobić, by wyartykułować jakieś słowa.
– To dopiero początek.
Kiedy odpięła trzeci guzik, jęknął głośno, a tymczasem
Susan przeciągnęła paznokciem po całej długości świeżo
odkrytej skóry. Cudowna tortura. Udręka przyprawiająca
o słabość w kolanach i eksplozję mózgu.
W końcu Susan zabrała się za ostatni guzik. David,
świadomy, że jeszcze chwila, a zapomni o Bożym świecie,
wyjął z kieszeni prezerwatywę i rzucił na łóżko. Chwilę
później Susan odpowiedziała na jego ciche modlitwy
i ściągnęła mu spodnie i bokserki, uwalniając jego penis.
Susan pochyliła się do przodu i przejechała językiem po
całej długości penisa – od podstawy, po sam koniuszek. Na
dodatek zamruczała przy tym tak, jakby właśnie skosz-
towała kremu czekoladowego. Serce Davida waliło w za-
wrotnym tempie – zawał był już raczej nieunikniony, ale
on miał to gdzieś. Wargi Susan zacisnęły się na jego
żołędzi – miękkie, wilgotne, gorące. Przez moment trzy-
mała jedynie czubek jego penisa w ustach, ale po chwili
szybkimi ruchami zaczęła przesuwać po nim językiem.
David gwałtownie zaczął chwytać ustami powietrze,
wyczuwając jednocześnie, że Susan się uśmiecha. Znowu
poczuł ruchy jej języka, bezbłędnie znajdującego najczul-
szy punkt, jakby Susan znała jego ciało równie dobrze jak
własne.
Raz jeszcze polizała go, po czym uwolniła od piesz-
czoty i spojrzała mu prosto w oczy.
– O Boże – westchnął David.
Skinęła głową
– Cudownie było słyszeć twój jęk. Czuć przeszywają-
cy cię dreszcz. Smakować cię.
David opadł przed nią na kolana, a potem delikatnie
rozwarł jej nogi.
– Teraz moja kolej – wyszeptał.
Pchnął ją lekko do tyłu, tak że teraz opierała się na kości
ogonowej. Jej wzgórek wciąż był gładko wygolony, a po-
między dolnymi wargami David ujrzał pobłysk śliskiej
wilgoci. Skłonił głowę i zaczął całować wewnętrzną
stronę jej lewego uda, a potem prawego. Posuwał się
powoli ku górze, zwalczając impuls każący mu posiąść ją
natychmiast, gwałtownie, niczym jaskiniowiec. Skubał
więc delikatnie ustami delikatne ciało, drażnił ciepłym
oddechem, aż w końcu doszedł do jej dolnych warg.
Susan odgarnęła mu kosmyk włosów z czoła. Gdy na
nią spojrzał, zorientował się, że nie był to odruchowy gest.
Susan wpatrywała się w niego, pilnie śledziła jego działa-
nia. Kiedy rozchyliła uda jeszcze szerzej, David poczuł się
jak rażony piorunem.
Pochylił się do przodu, zamknął oczy, wciągnął głębo-
ko powietrze. Teraz rozkoszował się innym aromatem
– piżmowym, intymnym, zniewalającym. Ten zapach
pobudzał go o wiele bardziej niż korzenno-kwiatowa woń
jej perfum. Kazał mu rozchylić płatki jej warg i wpat-
rywać się w cudowny widok z zachwytem, a także
obawą, że nie zdoła dać jej takiej rozkoszy, na jaką
zasługiwała.
Skłonił głowę jeszcze trochę i całą szerokością języka
przejechał po łechtaczce, delektując się słonawym sma-
kiem. Potem usztywnił język i zaczął wodzić wokół
powoli, centymetr po centymetrze, wsłuchując się w wes-
tchnienia i szepty, jęki i gwałtowne wdechy. Szybko
odkrywał, w których momentach jej rozkosz narasta,
a w których słabnie, i wykorzystywał swą wiedzę bez-
litośnie.
Susan opadła na łóżko, rozrzuciła ramiona na boki,
wiła się i drżała pod Davidem. On ssał z całej siły,
przerywał pieszczotę, potem ssał znowu. Powtarzał ten
cykl wciąż i wciąż, a Susan szarpała prześcieradła, rzucała
się i jęczała, jakby uchodziło z niej życie.
Obiema rękami chwyciła go za włosy, przyciągając
jeszcze bliżej do swojego ciała, a potem zastygła w bez-
ruchu. Kilka sekund później David poczuł, jak spazm
rozkoszy zaczyna ogarniać całe jej ciało. Gwałtowne
szarpnięcia, niezrozumiałe słowa, jej prawe kolano wbija-
jące się w jego ramię. David ani na chwilę nie przerywał
pieszczoty, aż w końcu Susan wyszeptała: ,,Przestań’’,
i odciągnęła jego głowę do tyłu.
Wstał z łóżka. Susan leżała jak pozbawiona czucia,
a mgiełka potu sprawiała, że jej ciało zdawało się emano-
wać własnym światłem. Jej pierś wznosiła się opadała za
każdym gwałtownym, zachłannym oddechem, a policzki
i szyję wciąż pokrywał rozkoszny rumieniec.
Nieskończenie dumny z siebie, wszedł na łóżko i usiadł
okrakiem nad Susan. Z widocznym ociąganiem otworzyła
oczy.
– Hej.
– Hej – odparła z uśmiechem.
– Jak się czujesz?
– Wspaniale.
– Naprawdę?
Skinęła głową.
– Musisz natychmiast zmienić zawód.
– Tak?
– Właśnie w taki sposób powinieneś zarabiać na
życie. Psychiatrów jest w tym kraju na pęczki, a ktoś
z twoim talentem i umiejętnościami... Nikt by ci nie
dorównał.
Zaśmiał się cicho.
– Z kim innym nie idzie mi tak dobrze.
– Nie? W tej chwili przemawia przez ciebie skrom-
ność.
– Nie, Susan. Ja nie żartuję.
Uśmiech zniknął z twarzy Susan, gdy zdała sobie
sprawę z powagi jego tonu.
– Dlaczego? – wyszeptała. – Co we mnie jest takiego?
– Nie wiem. Prawdopodobnie powinienem wiedzieć,
ale nie mam pojęcia.
– Czy to z powodu naszego szczególnego układu?
– Być może. Ale to, co powiedziałem w ubiegłym
tygodniu, jest najszczerszą prawdą. Chciałbym cię po-
znać. Teraz jeszcze bardziej niż przedtem. Coś szczegól-
nego dzieje się między nami. Wiesz o tym, prawda?
Czujesz to?
Na moment zacisnęła powieki, po czym spojrzała mu
prosto w oczy.
– Tak. I to mnie przeraża.
– Bo życie jest przerażające. Nie istnieją żadne gwa-
rancje bezpieczeństwa. – Przesunął się nieco wyżej, by
lepiej widzieć jej twarz. – Ale ja cię nie zranię.
– Ty nie będziesz chciał mnie zranić.
– Nie. Ale masz rację, niekiedy bezwiednie powoduje-
my czyjeś cierpienie. To część ryzyka wejścia w związek
i ja nie jestem tego w stanie zmienić.
– Nie przeżyłabym kolejnego zranienia.
– Oczywiście, że byś przeżyła. Jesteś silna. Umiesz się
podnosić. Co ważniejsze, jesteś dojrzałą, niezależną oso-
bą. Nie potrzebujesz mnie do szczęścia, Susan. Nikogo nie
potrzebujesz, by być szczęśliwą, ale czy nie byłoby miło
dzielić życie z drugim człowiekiem? Tak jak dzielimy się
swoimi fantazjami?
– David...
Pocałował ją delikatnie.
– Wszystko w porządku. Nie będę nalegać.
– Potrzebuję czasu, by wszystko przemyśleć.
– Jasne. Mnie się nie spieszy.
– Dziękuję...
Jej dłoń na członku sprawiła, że jego mózg zatracił
zdolność do wyższych funkcji. David jęknął, Susan wo-
dziła ręką wzdłuż penisa, a jego ramiona i nogi zaczęły
drżeć tak gwałtownie, że przestraszył się, iż za moment
padnie i przygniecie Susan swoim ciężarem.
Ona też musiała zdać sobie sprawę z tego zagrożenia,
bo przerwała pieszczotę i pchnęła go na bok. David nie
opierał się. Nie byłby w stanie. Mógł jedynie błagać, by
zaczęła na nowo to, co przed chwilą przerwała.
Chciała, żeby położył się na plecach. Nie miał nic
przeciwko temu. Gdy już się znalazł w odpowiedniej
pozycji, uklękła pomiędzy jego nogami.
Jego penis wyginał się w łuk ponad ciemnymi, kręco-
nymi włosami, sięgając niemal pępka, Susan nigdy szcze-
gólnie nie zachwycała się męskimi genitaliami, ale nawet
ona musiała przyznać, że to, co miała przed oczami, było
wspaniałe. Zastanawiała się, czy powinna mu to powie-
dzieć. ,,David, zostałeś cudownie wyposażony przez
naturę?’’. Nie. Nie teraz. Może kiedy indziej. Ale, na Boga,
w skali od zera do dziesięciu punktów David zasługiwał
na jedenaście. Jego członek był idealnej długości i grubości.
Równie perfekcyjny, jak cała reszta ciała. Jak długie,
smukłe nogi, doskonale umięśniona klatka piersiowa i,
oczywiście, jego twarz z tą rozkoszną, dolną wargą.
Stanęła nad nim okrakiem i powoli zaczęła się obniżać.
Gdy znalazła się dość blisko, by ich ciała się zetknęły,
wyciągnęła z opakowania prezerwatywę i naciągnęła na
jego penis. Potem chwyciła go zdecydowanie w dłoń,
osiadła jeszcze niżej i przejechała czubkiem po całej
długości swojej łechtaczki. Davidowi chyba się spodobało,
jeżeli sądzić po tym, jak gwałtownie i silnie zacisnął
dłonie na prześcieradle.
A potem Susan pozwoliła, by w nią wszedł. Obniżała
ciało stopniowo, powoli, zaciskając mięśnie pochwy.
W końcu cały był w niej. Poczuła jego cudowną długość
i grubość. Westchnęła z rozkoszą, gdy jej wnętrze dostoso-
wywało się do jego rozmiarów.
Chwilę później zaczęła się podnosić – równie cierp-
liwie i powoli, centymetr po centymetrze, zatrzymując się
jednak tak, by nie pozwolić mu się wysunąć.
David wygiął biodra, a napięte mięśnie jego szyi
dowodziły, jak bardzo musiał ze sobą walczyć, by nie
przejąć kontroli nad sytuacją. Nie wedrzeć się w nią
gwałtownie i bez reszty.
Susan znowu zaczęła się obniżać, a wtedy David
wyszeptał coś niezrozumiale.
– Słucham?
Spojrzał jej prosto w oczy i nie pozwolił umknąć
wzrokiem.
– Proszę!
To była jego noc. Jego marzenie. Susan ponownie
zacisnęła mięśnie, a potem zaczęła szaleńczą jazdę.
Czuła, jak drżą jej uda, a serce wali obłąkańczym
rytmem. Do tego spojrzenie Davida – to spojrzenie
zmieniało wszystko. Była nim owładnięta, wypełniało
ją w jakiś szczególny sposób. Nigdy wcześniej nie
przeżyła czegoś podobnego. Ani ze swoim byłym mę-
żem, ani z nikim innym. To nie była kwestia cielesnego
dopasowania, feromonów, długiego oczekiwania na ten
moment.
Tego już było za wiele dla Susan, odwróciła wzrok,
próbując skoncentrować się jedynie na reakcjach włas-
nego ciała. Przyspieszyła jeszcze rytm, David wydał
z siebie bliżej nieokreślony, niski dźwięk, a kiedy Susan
odniosła wrażenie, że on nie wytrzyma już ani chwili
dłużej, położył dłonie na jej biodrach i powstrzymał ją od
dalszych ruchów.
Spojrzała na niego, zbita z tropu. Przecież tak niewiele
już brakowało. Przerwanie w tym momencie musiało
wymagać od niego nadludzkiego wysiłku.
– Coś nie tak?
Nie powiedział słowa, tylko wysunął się z jej wnętrza.
Usiadł obok Susan i objął ją ramieniem. Pocałował w usta,
a potem położył na plecach. Delikatnie, ale stanowczo
usadowił się nad nią.
– Spójrz na mnie – powiedział.
Susan zamknęła oczy, świadoma, że jeżeli spełni jego
prośbę, będzie już zgubiona.
– Susan!
To na nic. Musiała spojrzeć. A kiedy podniosła powie-
ki, gdy ich oczy się spotkały, nie mogła już się dłużej
oszukiwać. Pragnęła tego mężczyzny. Nie tylko na jedną
noc w tygodniu, ale na wszystkie noce i dni. Na wszystkie
następne lata. Pragnęła go, jak nikogo na świecie.
Kochała Davida i nic nie mogła na to poradzić. Mogła
jedynie... poddać się temu uczuciu.
Otworzyła się na niego, a on wsunął się do jej wnętrza.
Przez dłuższą chwilę tkwił w bezruchu, a potem ruszył
w powolnym, rozkosznym rytmie i Susan, zachwycona,
oplotła nogi wokół jego bioder, jego twarz znalazła się
blisko jej twarzy, a jego wzrok był pełen pożądania, siły
i jeszcze czegoś, w co Susan tak bardzo bała się uwierzyć.
Chwilę później poczuła jego orgazm i usłyszała swoje
imię.
Przez następne, długie minuty głaskała jego plecy,
włosy. Przyciskała go mocno do piersi i modliła się gorąco,
by ta noc nie okazała się największym błędem w jej życiu.
Rozdział siedemnasty
Jeszcze zanim Susan otworzyła oczy, jego zapach
powiedział jej wszystko: zasnęła w ramionach Davida
wsłuchana w bicie jego serca. Czuła się tak, jakby stała się
częścią niego. Spędzili razem całą noc.
Przesunęła się nieznacznie, starając się go nie obu-
dzić, a potem wpatrzyła się w jego twarz, tak piękną,
pogrążoną w niezwykłym spokoju. Cień ciemnego za-
rostu na policzkach sprawiał, że wyglądał na nieco
starszego, brutalniejszego. Jednak to wrażenie łagodziło
miękkie wygięcie ust, niesforny kosmyk opadający na
czoło.
Czy David był jej połówką jabłka?
Nie mogła znieść myśli, że miałaby go więcej nie
zobaczyć. Przekroczyła granicę, zza której nie było już
powrotu. Idea seksu dla seksu była świetna, tyle że
wybrała do tego nieodpowiedniego partnera.
Powinna się zdecydować na jakiegoś zadufanego dup-
ka. Kogoś o imieniu Spike lub Mac. Faceta z tatuażami,
który uprawiałby z nią ostry seks i nie wzbudzał żadnych
emocji.
Tymczasem znalazła Davida: wrażliwego, zabawnego,
inteligentnego, interesującego. Miał w sobie wszystko,
czego oczekiwała od mężczyzny, a oprócz tego kilka
innych zalet, o których nawet nie śmiała marzyć.
Może powinna go obudzić – teraz, w tej sekundzie,
i powiedzieć mu wszystko, co chciał wiedzieć? Podać mu
wszelkie szczegóły, odpowiedzieć na każde pytanie? Co ją
właściwie od tego powstrzymywało?
Strach, oczywiście.
Westchnęła głęboko. Przecież nie należała do kobiet,
które raz zawiedzione w miłości, na zawsze odżegnywały
się od całego rodzaju męskiego. Oczywiście, że nie. W jej
przypadku coś podobnego nie zdarzyło się raz, a stało się
określoną regułą. I chociaż studiowała anglistykę, posiada-
ła dostateczną wiedzę psychologiczną, by mieć świado-
mość, że jej niepowodzenia nie świadczyły o braku
szczęścia w życiu. To ona stanowiła wspólny mianownik
wszelkich zdarzeń. W pewnym sensie sama ściągnęła tych
mężczyzn do swojego życia. Problem w tym, że nie
pojmowała dlaczego. Czemu wciąż pozwalała się ranić?
Przecież musiała istnieć ku temu jakaś przyczyna. Tylko
ona nie umiała jej dostrzec.
Wiara i zaufanie? Na pewno był to problem. Susan
nie potrafiła uwierzyć, że mężczyźni, których spotyka-
ła na swojej drodze, byli w stanie pokochać ją dla niej
samej...
Nagle wstrzymała oddech, bo wszystko niespodziewa-
nie ułożyło się w logiczną całość. Do tej pory zupełnie tego
nie widziała. Problemem nie byli mężczyźni, z którymi
miała do czynienia, ale sposób, w jaki postrzegała samą
siebie. Kim byłaby bez fortuny, bez koneksji, bez eleganc-
kich kreacji, wystawnych przyjęć i całej tej reszty? Sama
definiowała siebie przez stan posiadania, a nie przez to,
kim była. A mężczyźni mogli ją kochać tylko za to, co
stanowiło dla niej istotną wartość.
Gdy zdała sobie z tego sprawę, aż zaparło jej dech.
Gdzieś w głębi duszy o tym wiedziała, ale nigdy dotąd nie
ujrzała istoty rzeczy z taką wyrazistością. Jej własne
uprzedzenia kształtowały bieg jej życia. Rodzaj jej związ-
ków. Jej świat.
Gdzie więc w tym wszystkim mieścił się David? David
nie miał pojęcia o jej stanie posiadania. Poznał jedynie jej
seksualność, brawurę i wyobraźnię. Chociaż to przecież
też nie był całkiem prawdziwy obraz jej osoby, bo
ponadto była czuła, szczodra, małostkowa, przebiegła.
Wierna w przyjaźni. Dobra i zła... Szczęśliwie, znalazłaby
więcej cech pozytywnych niż negatywnych, ale David nie
miał o tym najmniejszego pojęcia.
– Hej, co się dzieje?
Gwałtownie zwróciła się w stronę Davida. Od jak
dawna już nie spał? Susan uśmiechnęła się nieśmiało – nie
dlatego, że poczuła się zażenowana własnymi myślami,
ale dlatego że ogarnęło ją wielkie szczęście, iż David jest
u jej boku.
– Nic. Wszystko w porządku.
Spojrzał na nią znacząco, zwężonymi oczami, ale
ostatecznie zdecydował się nie drążyć tematu. Pocałował
ją w brodę i wstał z łóżka.
– Zaraz wracam. Nie ruszaj się.
– Masz to jak w banku – odparła, a on ruszył
w stronę łazienki. Do diabła, jego pośladki to praw-
dziwe dzieło sztuki. O, tak. Podobnie jak jego nogi
i ramiona.
Susan przewróciła się na plecy i wbiła wzrok w biały
sufit. Słońce przebijało przez szparę w zasłonach, przeci-
nając jasną smugą pokój.
A co ona tak naprawdę wiedziała o Davidzie? Wiedzia-
ła, że jest psychiatrą. Że jest zabawny, elegancki, seksow-
ny, przystojny, szarmancki, wyrafinowany, miły, wy-
trwały... Same podziwu godne cechy. Wspaniałe. Tyle że
to też nie był prawdziwy David. To tylko strona jego
osobowości, którą odsłaniał w środowe wieczory. Wypo-
lerowana, pozbawiona kantów wersja.
Ale jaki był, kiedy tkwił w korku na drodze? Gdy miał
grypę? Kiedy jego ulubiona drużyna odpadała w przed-
biegach? I co najważniejsze, jak postrzegał samego siebie?
Nie był żonaty. W przypadku mężczyzny tak przystoj-
nego fakt, że w tym wieku wciąż był kawalerem, musiał
o czymś świadczyć.
Otworzyły się drzwi do łazienki i Susan zerwała się
z łóżka, by teraz zająć miejsce Davida. David zatrzymał ją
w połowie drogi. Zagarnął ją w objęcia – przytulając jej
plecy do swojego torsu. Poczuła na ciele dotyk jego
wzwiedzionego penisa. David cmoknął ją w ramię, a po-
tem oparł o to samo miejsce brodę.
– Wracaj szybko.
– Nie mogę wrócić szybko, póki trzymasz mnie w ra-
mionach.
– Więc nigdzie nie chodź. Zostań ze mną.
– Davidzie, nie wybieram się tam dla przyjemności.
– Och – zwolnił uścisk. – Przepraszam.
Odwróciła się i spojrzała mu w oczy.
– Może w tym czasie zamówisz dla nas kawę i jakieś
rogaliki?
– A ile czasu zajmie obsłudze dostarczenie tego wszyst-
kiego?
– Nie mam pojęcia.
– W takim razie wstrzymajmy się. Przynajmniej do
chwili, aż popadniesz w desperację.
– Och, rozumiem. Mężczyzna o niezachwianej hierar-
chii wartości.
Skinął głową.
– Przypomnij mi, o czym rozmawialiśmy, jak wrócę
– rzuciła i zniknęła za drzwiami łazienki.
David tymczasem zacisnął powieki i pogrążył się
w myślach o swoim dentyście. Oczywiście, nie dlatego że
żywił jakieś szczególne uczucia wobec tego pięćdziesięcio-
kilkuletniego mężczyzny z wyraźną nadwagą i bezna-
dziejnym tupecikiem na głowie, ale wręcz przeciwnie
– jego dentysta był jednym z najmniej seksownych ludzi,
jacy według Davida istnieli na świecie. Dzięki doktorowi
Greenowi jego erekcja – zawsze imponująca o poranku
– zdecydowanie spadła poniżej średniej.
Jego myśli jednak wciąż krążyły wokół Susan. Została
na całą noc – to musiało przecież o czymś świadczyć,
prawda? Bez względu na sytuację, nie powinien wyciągać
żadnych pochopnych wniosków. Jeszcze będzie miał dość
czasu, by popaść w panikę lub euforię. Teraz nadszedł czas
na relaks.
Potraktował to postanowienie tak poważnie, że zanim
Susan wróciła do łóżka, zdążył zapaść w drzemkę. Obu-
dził się gwałtownie, na dźwięk jej śmiechu.
– Widzę, że się pospieszyłam.
Podążył za jej wzrokiem i zatrzymał się na nieeleganc-
ko zwiotczałym penisie.
– Przecież dobrze wiesz, że to jedynie przejściowy
stan. Prawdę mówiąc, już w chwili gdy wypowiadam te
słowa, czuję jak nabieram wiatru w żagle.
Uśmiechnęła się szeroko i rzuciła się na łóżko.
– David?
– Tak?
– Jaka jest twoja największa wada?
Pochylił się i zajrzał jej w oczy. Najwyraźniej nie
żartowała.
– Największa wada?
– Aha.
– Nie mam pojęcia.
– Ale gdybyś musiał zdecydować, co byś wybrał?
Zadumał się przez chwilę. Nie, żeby nie dostrzegał
własnych ułomności. Trudno mu było jednak wybrać tę
najgorszą.
– Wszystko nadmiernie analizuję – powiedział w koń-
cu po długim namyśle.
– Czy analizowałeś również nasz związek?
– Oczywiście.
– I do jakich doszedłeś wniosków?
David odgarnął pasmo włosów z twarzy Susan.
– Że nie mam pojęcia, co robię.
Kiedy się zaśmiała, poczuł niezwykłe pulsowanie
w ciele. Nic podobnego nigdy mu się jeszcze nie przy-
trafiło. Orgazm na dźwięk śmiechu? W takim razie będzie
musiał zapraszać ją częściej na występy satyryków.
– To zupełnie jak ja.
– A twoja najgorsza wada, Susan?
– Nie wierzę w siebie.
– Ty?! Nie żartuj. Jesteś osobą wyjątkowo pewną
siebie. Nie można udawać w tak przekonujący sposób.
– Poniekąd masz rację. Postaw mnie przed tłumem
ludzi, a błyskawicznie zawojuję audytorium. Jednak
w osobistych związkach nie idzie mi najlepiej.
– Dlaczego?
Patrzyła mu prosto w oczy, jednak David miał wraże-
nie, że Susan w ogóle go nie dostrzega. W końcu powie-
działa:
– Wiesz co? Bardzo chętnie o tym porozmawiam.
Naprawdę. Ale nie dzisiaj, dobrze? Przedtem muszę
przemyśleć jeszcze kilka spraw.
– Jeżeli jesteś tego pewna.
– Jestem pewna.
– W takim razie, nie ma o czym mówić. Czy jednak
mogę zadać ci jeszcze jedno pytanie, zanim się znowu na
siebie rzucimy?
– Jasne.
– Jak brzmi twoje nazwisko?
Uśmiech Susan natychmiast zgasł. Otwartość, którą
widział w jej oczach jeszcze parę sekund temu, ustąpiła
miejsca czujności. Susan otworzyła usta. Dwukrotnie. Ale
nie zdołała wykrztusić z siebie słowa.
David po raz kolejny zabrał się za czytanie artykułu,
zdegustowany faktem, że tak oczywiste brednie mogły
ukazać się drukiem. Cały ostatni tydzień był jednym
wielkim niekończącym się koszmarem, a te wypociny
tylko wieńczyły dzieło.
Nie miał pojęcia, dokąd zmierza jego związek z Su-
san. Nie był nawet pewien, czy tego wieczoru Susan
pojawi się w hotelu. W poprzedni czwartkowy po-
ranek wszystko okrutnie się poplątało, a on nie był
dość inteligentny czy dość szybki, by zażegnać kryzys.
Od tego czasu kilkakrotnie obsztorcował Phyllis, ostro
potraktował Jane, stracił panowanie nad sobą w ta-
ksówce, a teraz na dodatek, w gazecie szczycącej się
ponad ośmiomilionowym nakładem, został okrzyknięty
zachłannym na pieniądze totumfackim ogólnoświato-
wych sław.
Ci cholerni paparazzi śledzili niemal każdy jego krok.
Zrobili wiele zdjęć. Manipulowali ujęciami. W opub-
likowanej na pierwszej stronie fotografii David stoi obok
Jacka, uchwycony w pozie mającej każdego potencjalnego
czytelnika zmusić do zastanowienia nad naturą ich związ-
ku. Pismacy z tego brukowca zbadali dokładnie listę jego
pacjentów i na tej podstawie wysunęli mnóstwo oburza-
jących wniosków i fałszywych twierdzeń.
David doskonale zdawał sobie sprawę, że ta prasowa
nagonka tak naprawdę dotyczy Gordona, jednak nie mógł
przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego.
Każde słowo artykułu było oszczerstwem, wyssanym
z palca kłamstwem i David czuł, że musi coś zrobić w tej
sprawie i to natychmiast. Szczerze mówiąc, najchętniej
dopadłby sukinsyna, który powypisywał te wszystkie
bzdury, i po prostu rozkwasił mu twarz.
Tymczasem rzucił szmatławca na biurko i odwrócił się
w stronę okna. Tak naprawdę ten artykuł nie miał
większego znaczenia. Był nieprzyjemny, ale w żaden
sposób nie mógł zaszkodzić karierze Davida czy jego
reputacji. Jeżeli miało się do czynienia z taką, a nie inną
klientelą, należało się liczyć z konsekwencjami.
O wiele większym problemem był dla niego związek
z Susan. Co prawda, nie powiedziała, że wszystko między
nimi skończone. W zasadzie w ogóle nie była zbyt
rozmowna. Po prostu kiedy zapytał o jej nazwisko, zrobiła
wszystko, by jak najszybciej umknąć z hotelu. David nie
miał najmniejszych wątpliwości, że gdyby musiała, ak-
tywowałaby nawet alarm przeciwpożarowy.
Najgorsze w tym wszystkim nie było to, że nie chciała
wyjawić mu swojego nazwiska, ale to, że chociaż się
kochali, dla niej był to jedynie kolejny orgazm. David
chciał wiele więcej, niż Susan zamierzała mu oferować. To
z kolei zmuszało go do podjęcia określonych decyzji. Czy
miał ochotę kontynuować ich układ oparty na pierwot-
nych założeniach? Czy angażowanie się w tak powikłany
związek miało jakikolwiek sens? David doskonale do-
strzegał ironię losu. Do tej pory to on zawsze był stroną
asekurującą się, wycofującą ze związku. A tymczasem
teraz role się odwróciły i musiał przyznać, że bardzo mu
nie odpowiadała ta sytuacja.
Do cholery, pokochał tę kobietę. Oczywiście, gdyby
chciał, mógłby sobie wmówić, że to nieprawda. Że to
jedynie zauroczenie. Że tak naprawdę zafascynowała go
nie kobieta, a dzieląca ich tajemnica. Tyle że to nie była
prawda. Gdy chodzi o Susan, David wiedział już wszyst-
ko, co powinien wiedzieć. Jej nazwisko, jej sekrety były
jedynie nic nie znaczącymi szczegółami.
Zakochanie się w Susan nie należało do najsensowniej-
szych posunięć w jego życiu. Ale być może było najbar-
dziej szczerym odruchem, na jaki kiedykolwiek się zdo-
był. Co więc ma zrobić? Jak ją przekonać, że powinna
zaryzykować i zdecydować się na ten związek?
Nie miał pojęcia. Wiedział jedynie, że tak czy owak
pójdzie dzisiejszego wieczoru do ich hotelu.
Susan podeszła do kiosku, by kupić nowy numer
,,New Yorkera’’. Jednak gdy sięgała po interesujące ją
czasopismo, kątem oka dojrzała znajomą twarz. Nie. To
niemożliwe. Jakim cudem zdjęcie Davida mogło się
znajdować na pierwszej stronie brukowca? Zaintrygo-
wana, chwyciła gazetę ze stojaka. To naprawdę był
David. David i Jack Gordon stojący tuż obok siebie.
Bardzo blisko. Susan wyraźnie dostrzegała ziarno zdję-
cia, co oznaczało, że było ono autentyczne i niewątp-
liwie zrobione z ukrycia.
Otworzyła gazetę i odszukała artykuł komentujący
fotografię. Gdy już zapoznała się z jego treścią, zrobiło się
jej niedobrze.
Według autora artykułu David przyjmował jedynie
bardzo elitarnych klientów – dla podniesienia prestiżu
własnej praktyki robił wszystko, by jego pacjentami byli
wyłącznie ludzie sławni i bogaci. Chociaż nie zostało to
napisane wprost, autor sugerował, że związek łączący
Davida i Jacka Gordona zdecydowanie wykraczał poza
relację lekarz–pacjent.
Oczywiście, doskonale zdawała sobie sprawę, że tego,
co piszą podobne gazety, nie można traktować poważnie.
Pracujący w nich dziennikarze bez skrupułów zamiesz-
czali oszczerstwa i fałszywe informacje. Niemniej z włas-
nego doświadczenia wiedziała, że w artykułach tego
konkretnego pisma zawsze tkwiło coś z prawdy.
Nie. Niemożliwe. David nie należał do ludzi, którzy
zabiegaliby o względy możnych tego świata. Nie
zniżyłby się do czegoś podobnego. A już na pewno
nie dążył do związku z nią tylko dlatego, że była
bogata i ustosunkowana. Przecież, na Boga, nawet nie
znał jej nazwiska. Podobna myśl była zupełnie niedo-
rzeczna.
Susan odłożyła gazetę i szybkim krokiem odeszła od
kiosku. Paranoja. I tyle.
Lee wychyliła się zza drzwi pasażu, dając znak Katy
i Peterowi, by pozostali z tyłu. Ta cała konspiracja była
dla niej bardzo męcząca, więc oparła się o mur, by
zaczerpnąć kilka głębokich oddechów. Nic dziwnego, że
wśród prywatnych detektywów nie znalazłoby się wie-
le kobiet w ósmym miesiącu ciąży, a dla Katy ta cała
maskarada musiała być jeszcze bardziej wyczerpująca
niż dla niej.
Zdołali jednak niepostrzeżenie podążyć za Susan aż do
West Side i byli tylko o krok od odkrycia jej tajemnicy.
Susan weszła do hotelu Versailles.
Katy i Peter dołączyli teraz do Lee i choć w drzwiach
zrobiło się nagle bardzo ciasno – biorąc pod uwagę
imponujące rozmiary dwóch brzuchów – jakoś jednak
wszyscy zdołali się tam pomieścić.
– A więc hotel – rzuciła Katy.
– Na pewno z kimś się tam spotyka – zawyrokował
Peter.
Lee pokiwała głową:
– Z kimś żonatym, jak sądzę.
– O Boże – jęknęła Katy, opierając się o ceglaną ścianę.
– Może nie powinniśmy posuwać się dalej. Jeżeli związała
się z żonatym facetem, co możemy na to poradzić? Jest
już pełnoletnia. Ma prawo do podejmowania własnych
decyzji.
– Ale jeżeli wdała się w coś bezsensownego, czy nie
powinniśmy jej pomóc? – spytała Lee. – Ostatecznie
jesteśmy jej przyjaciółmi.
– Sam już nie wiem – wtrącił Peter. Wychylił się za
drzwi, po czym natychmiast cofnął. – Czułbym się lepiej,
gdybym wiedział, że nic jej nie grozi. Nie obchodzi mnie,
co robi, tak długo, jak nie ma w tym nic niebezpiecznego.
– A więc idziemy – zadecydowała Lee i ruszyła na-
przód ulicą pełną eleganckich butików i restauracji.
Kiedy doszli do hotelu, Peter wśliznął się do środka, by
przeprowadzić rekonesans, zaś Katy masowała zbolały
krzyż przy wtórze współczujących pomruków Lee. Nie
minęło pięć minut, a Peter wystawił głowę zza drzwi
i pomachał, by weszły za nim do holu.
Lee nigdy wcześniej nie była w tym hotelu, chociaż
gdzieś o nim czytała. Wystrój wnętrza przywołał jej na
myśl hollywoodzkie filmy z lat czterdziestych – męż-
czyzn w kapeluszach z szerokim rondem, kobiety w ża-
kietach z wywatowanymi ramionami.
– Jest tam – wyszeptał Peter, wskazując w stronę
baru.
– Sama? – spytała Katy.
Peter skinął głową.
– Chodźcie za mną – zarządził. Poprowadził je w głąb
holu. Minęli bar i Peter wskazał kobietom drzwi re-
stauracji. – Rozsiądźcie się tam wygodnie. Kiedy Susan
wyjdzie, tam was nie zauważy.
– A co ty będziesz robić w tym czasie? – zainteresowa-
ła się Lee.
– Będę miał oczy i uszy szeroko otwarte – odparł Peter
z radosnym uśmiechem na ustach. – Zawsze chciałem być
Jamesem Bondem.
Katy sceptycznie potrząsnęła głową.
– A ja chciałam być Tinkerbell. Ale już jestem dość
duża, by wiedzieć, że nic z tego.
– Idź sobie, ty psujo – odparł Peter, odprawiając Katy
machnięciem ręki. – Zamierzam poroztkliwiać się nad
sobą w samotności.
Lee i Katy odeszły w stronę restauracji. Nie weszły
jednak do środka, tylko stanęły za załomem ściany. Katy
oparła się o nią plecami, natomiast Lee pilnie obserwowała
Petera.
Peter tymczasem zerknął do środka baru, po czym
natychmiast odskoczył i przywarł do ściany. Parę minut
później zaryzykował kolejne spojrzenie. Tym razem
musiał poczuć się pewniej, bo nawet przeszedł na drugą
stronę drzwi. Jednak już chwilę później – przypomina-
jąc raczej inspektora Clouseau niż Jamesa Bonda – od-
skoczył z przestrachem, gdy minęła go para ludzi
w starszym wieku. Peter wykrzywił twarz w idiotycz-
nym uśmiechu, po czym rzucił Lee pełne paniki spoj-
rzenie.
Lee tymczasem dawała mu znaki, by do nich podszedł,
ale Peter tylko zdecydowanie pokręcił głową. Wrócił na
swoją pozycję i wsunął głowę w drzwi, by zobaczyć, co się
dzieje w barze.
W tym samym momencie Lee dostrzegła zbliżającego
się do baru mężczyznę. Był szczupły, wysoki, ciemno-
włosy i wyjątkowo przystojny. Kiedy ujrzał Petera, stanął
jak zamurowany. W oczach zamigotały mu zimne błyski
i Lee poczuła złowieszcze ściskanie w żołądku. Zaczęła
machać do Petera, ale on nie patrzył w jej stronę. Wobec
tego chrząknęła znacząco, ale to też nie zadziałało.
Nieznajomy mężczyzna postąpił krok w stronę Petera,
a kiedy Lee zobaczyła, że jego dłonie zwijają się w pięści,
porzuciła całą tę zabawę w konspirację i rzuciła się do
przodu najenergiczniej, jak mogła, by zapobiec kata-
strofie.
Nieznajomy był jednak szybszy i zanim Lee zdążyła
wypowiedzieć choćby słowo, chwycił Petera za kołnierz
płaszcza i odciągnął od drzwi.
– Ty sukinsynu – wysyczał takim tonem, że Lee aż
przebiegły ciarki po plecach. – Tym razem posunąłeś się
już za daleko.
– Hej! – krzyknęła Lee, chwytając mężczyznę za
rękaw. – Co robisz? Puszczaj go natychmiast!
– Już mam was po uszy. Przeklęci pismacy!
– Pismacy? – zdziwiła się Lee, wciąż ciągnąc nie-
znajomego za rękaw. – Nie jesteśmy żadnymi pismakami!
Peter stał z rękami wyciągniętymi nad głową, niczym
nieszczęsny klient banku właśnie rabowanego przez ban-
dytów.
– Jestem aktorem. Niech pan tylko nie uderza mnie
w twarz.
W tym momencie za plecami Lee pojawiła się ciężko
sapiąca Katy.
– W tej chwili go puść! – zażądała stanowczo.
Mężczyzna spojrzał na Katy, a potem na jej brzuch.
Wyraz jego twarzy z morderczego zmienił się w za-
wstydzony. Kiedy chwilę później spostrzegł brzuch Lee,
puścił Petera i cofnął się kilka kroków.
– Co do...
– My jesteśmy... – zaczęła Lee i urwała gwałtownie, bo
Peter odsuwając się od nieznajomego, właśnie wpadł na
Susan.
– Peter? – zdziwiła się. – Co... ?
– Ojej – wyszeptała Katy.
Peter uśmiechnął się głupkowato.
– Cześć, Susan.
Ale Susan nie patrzyła na przyjaciela. Przeszywała
wzrokiem mężczyznę, który niemal znokautował Petera.
I robiła to w taki sposób, że Lee aż skurczyła się w sobie.
W oczach Susan oprócz gniewu czaiło się cierpienie.
– Ty sukinsynu – rzuciła cicho przez zaciśnięte zęby,
po czym ruszyła przed siebie.
Mężczyzna próbował chwycić ją za ramię, ale nie był
dość szybki.
– Susan, poczekaj! Zatrzymaj się!
Pokręciła przecząco głową i krokiem tak szybkim, na
jaki tylko pozwalały jej wysokie szpilki, przeszła przez hol
i zniknęła za drzwiami.
Nieznajomy wyglądał na rażonego gromem. Posłał
jeszcze całej trójce zdumione, ale i pełne furii spojrzenie,
po czym pobiegł za Susan.
Kiedy zniknął z pola widzenia, Peter bezwładnie oparł
się o ścianę.
– Spieprzyliśmy sprawę – oznajmił.
– Co ty powiesz? – zareplikowała Lee, częstując go
sarkastycznym spojrzeniem.
Rozdział osiemnasty
Susan stała na skraju chodnika z wyciągniętą ręką,
usiłując złapać taksówkę. Łzy rozmazywały jej obraz
przed oczami. A więc David świetnie znał jej nazwisko.
Co więcej, znał jej przyjaciół. Wiedział o wszystkim i nie
pisnął słowa. Jak mogła być taka głupia?
– Susan!
Odwróciła się gwałtownie na dźwięk jego głosu.
– Odejdź! – zażądała, wciąż desperacko rozglądając się
za taksówką.
– Susan. Poczekaj. Nic nie rozumiesz.
Zignorowała jego słowa, a gdy dotknął jej ramienia,
strząsnęła jego dłoń.
– Co tu jest do rozumienia? Oszukałeś mnie.
– Oszukałem? Nie mam pojęcia, o czym...
– Nie? A skąd znasz Lee, co? Skąd znasz Katy i Petera?
– Nie znam. Nigdy przedtem nie widziałem tych ludzi
na oczy. Sądziłem, że są reporterami.
– Och, proszę. Tylko nie próbuj na dodatek obrażać
mojej inteligencji.
– Jeżeli choć przez chwilę pomyślisz logicznie, zro-
zumiesz, że...
– Że co? Że byłam taką idiotką i ci zaufałam?
Otarła oczy dłonią, wściekła że publicznie wybuchnęła
płaczem.
Wyraz twarzy Davida zmienił się gwałtownie i Susan
nagle poczuła, że serce podchodzi jej do gardła, bo
spojrzenie, jakim ją poczęstował, nie wróżyło nic dobrego.
Naprawdę nic dobrego. Było w nim rozczarowanie. Go-
rycz. I głęboki smutek.
– Nie zaufałaś mi. Nigdy mi nie ufałaś.
– Ale...
– Nawet nie wyjawiłaś mi swojego nazwiska.
David patrzył na nią, jakby była całkiem obcą
mu osobą, i nagle Susan poczuła, że najbardziej na
świecie chciałaby cofnąć czas, wymazać z ich życia
ostatnie piętnaście minut. Nie. Właściwie wiele osta-
tnich tygodni. Powróciłaby do ich pierwszej nocy, bo
nagle zrozumiała, że David miał rację. Nigdy mu nie
zaufała.
– Davidzie...
Potrząsnął z rezygnacją głową.
– To bez sensu, Susan. Ja tak nie mogę. Nie
mogę być z kimś, kto mi nie ufa. Nie potrafi się
otworzyć.
– Ależ ja tego pragnę!
– Posłuchaj, nie wiem, co tak bardzo chcesz ukryć,
i jeszcze pięć minut temu było mi absolutnie wszystko
jedno. Kochałbym cię, gdyby nawet się okazało, że
rabujesz banki. Ale nie w tym rzecz. Wszystko sprowa-
dza się do zaufania. Bez tego nie ma związku.
Odsunął się o krok, znów potrząsnął głową, po czym
ruszył przed siebie.
Susan musiała przyznać Davidowi rację. Była nie fair
wobec niego i wobec siebie. I teraz musiała za to
zapłacić... wszystkim.
– Davidzie!
Zatrzymał się, ale nie odwrócił.
– Nazywam się Carrington. Susan Carrington.
Mijały sekundy, a Susan modliła się gorąco, by David
do niej podszedł. Bóg wysłuchał jej prośby. Ale jej nie
spełnił.
David wpatrywał się w okno, popijając szkocką.
Widok z jego mieszkania nie należał do oszałamiają-
cych. Kilka sklepów po przeciwnej stronie ulicy, apar-
tamentowiec podobny do tego, w którym sam miesz-
kał, dość ruchliwe skrzyżowanie. W tej chwili nie
miało to jednak szczególnego znaczenia. Patrzył na
przebiegającą pod oknami ulicę niewidzącym wzro-
kiem. Teraz nie był w stanie skoncentrować się na
czymkolwiek prócz myśli o Susan.
Carrington. Nazwisko brzmiało znajomo, chociaż nie
umiał go z niczym skojarzyć. Ale kiedy znalazł się
w domu, zaczął szperać w Internecie. I wówczas wszyst-
ko zrozumiał. A w każdym razie zrozumiał, czemu była
tak skryta. Susan to nieprawdopodobnie bogata kobieta.
Większość ludzi nie uznałaby tego za problem, ale David
wiedział swoje. Oczywiście, nie z bezpośredniego do-
świadczenia. Należał do ludzi bardzo zamożnych, ale
daleko mu było do Susan.
Słyszał o tym wszystkim od swoich klientów. Oni
szybko uczyli się nie ufać nikomu. Otaczali się rodziną
i przyjaciółmi z dzieciństwa, bo ludzie, których po-
znawali w dorosłym życiu, byli zazwyczaj interesowni,
żerowali na ich sławie.
Ta świadomość przerażała i prowadziła do samotno-
ści. Susan więc miała powody do nieufności. Przynaj-
mniej na początku.
Jednak po tych wszystkich tygodniach, po wielu
intymnych wieczorach, wciąż uważała, że nie zna
go dość dobrze. Czego właściwie się spodziewał?
Ostatecznie, łączył ich tylko seks i nic poza tym. Jego
błąd polegał na tym, że zakochał się w tej kobiecie.
Rozległ się dzwonek telefonu. David zaczął się za-
stanawiać, czy podnieść słuchawkę. Nie miał ochoty na
żadne pogawędki. Ale to mogła być wiadomość ze
skrzynki głosowej w gabinecie. Westchnął więc ciężko
i odebrał telefon.
– Halo?
– David, musimy porozmawiać.
– Jane, nie teraz, dobrze?
– Właśnie teraz. Natychmiast.
– Słuchaj, nie jestem w nastroju.
– To fatalnie. Bo właśnie do ciebie wchodzimy.
Usłyszał zgrzyt zamka i przeklął w duchu, że był na
tyle głupi, by dać Charleyowi zapasowy klucz. Pierwsza
do środka wmaszerowała Jane, wciąż trzymając telefon
komórkowy w dłoni. Za nią wszedł Charley i zamknął
drzwi.
– Co pijesz? – spytała Jane.
– Szkocką.
Skrzywiła się.
– A masz mleko?
Skinął głową.
Jane zwróciła się w stronę Charleya, ścisnęła jego dłoń
w jakimś małżeńskim porozumiewawczym geście, po
czym ruszyła w stronę kuchni.
Charley natomiast rozsiadł się na sofie ustawionej
prostopadle do fotela od kilku ładnych godzin okupowa-
nego przez Davida.
– O co chodzi? – zainteresował się David. – Nieczęsto
zdarza się wam wtargnąć do tego domu, szczególnie
w czasie mojej obecności.
– Formalnie rzecz biorąc, wcale nie wtargnęliśmy...
Do diabła, zresztą nie w tym rzecz.
– A w czym?
– Spotykasz się z pewną kobietą.
David skinął głową.
– Z Susan Carrington.
David tępo wpatrywał się w szklankę z whisky.
Musiał wypić więcej niż mu się zdawało.
– Skąd wiesz?
– Od Jane.
– Czyżby była jasnowidzem?
– Nie. Wścibską istotą pchającą nos w nie swoje
sprawy.
– Tyle to wiem. A co to ma wspólnego ze mną?
– Spotkała pewną kobietę u ginekologa. Zaczęły
rozmowę. Jane opowiedziała o tobie, okazało się, że ta
druga kobieta ma samotną przyjaciółkę... i rada w radę
postanowiły was ze sobą poznać.
– No i? – spytał David, wciąż nie pojmując, o co
chodzi.
– Kobieta, którą spotkała Jane, jest przyjaciółką Susan.
– Tą w ciąży!
Charley skinął głową.
– Stąd ginekolog – wyjaśnił.
– Czekaj, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że spotkały
się zupełnie przypadkowo? Że to był ślepy traf?
Charley ponownie potaknął skinieniem głowy.
– Jane dowiedziała się o tym lekarzu od swojego
osobistego trenera, specjalizującego się w gimnastyce dla
ciężarnych kobiet, i tą samą drogą trafiła również do
niego Lee.
– Wspólny trener.
– Doszły do tego dzisiejszego popołudnia.
– Rozumiem.
– No, a kiedy Jane dowiedziała się, co zaszło w hote-
lu, zdecydowała, że natychmiast musimy tu przyjść.
– Oczywiście.
– No więc, co się tam właściwie wydarzyło?
– Zachowałem się jak ostatni palant.
David pociągnął kolejny łyk szkockiej. Charley
wbijał w niego zdumione spojrzenie.
Chwilę później do pokoju wkroczyła Jane ze szklanką
mleka w dłoni.
– No to opowiadaj – zarządziła.
– O czym?
– O Susan. W czym rzecz? Od jak dawna się z nią
widujesz? I czemu nie powiedziałeś nam o niej wcześ-
niej?
– Rzecz w tym, że do dzisiaj nie znałem jej nazwiska.
Nasze spotkania miały być naszą prywatną sprawą.
Jane rozsiadła się u boku Charleya.
– Mów dalej.
– W zasadzie nie ma o czym mówić. Spotykaliśmy się
w hotelu. W każdy środowy wieczór.
Jane uniosła brwi.
– Żeby...
Skinął głową.
– Super.
David uśmiechnął się smętnie.
– Problem w tym, że nie wszystko potoczyło się
zgodnie z naszymi oczekiwaniami.
– Czemu?
Do diabła! Wcale nie miał ochoty o tym dyskutować.
I nie zamierzał tłumaczyć Jane tych wszystkich niemi-
łych szczegółów. Ale Jane, to Jane. Natychmiast wy-
chwyci każde kłamstwo i nie popuści, póki od niego
wszystkiego nie wyciągnie.
– To miał być seks bez żadnych zobowiązań i emo-
cjonalnego zaangażowania. Ale zaangażowanie się poja-
wiło.
Jane odstawiła szklankę.
– O jakim zaangażowaniu mowa?
– Och, to nic takiego. Po prostu przypadkiem zako-
chałem się w tej kobiecie. Co należy uznać za totalny
idiotyzm, bo przecież w zasadzie wcale jej nie znam.
– To nie jest idiotyzm – stwierdziła Jane. – Charley
zakochał się we mnie, gdy sądziłam, że jestem kimś
zupełnie innym.
– To też był idiotyzm.
– Ale popatrz, jak wspaniale się wszystko ułożyło.
David zrobił dosłownie to, co mu kazała. Wbił wzrok
w parę siedzącą na jego sofie. Charley obejmował Jane
ramieniem. Ona trzymała dłoń na jego udzie. Bez
wątpienia tych dwoje należało do siebie.
– Nie jestem Charleyem – oświadczył David. – Nie
mam aż takiego szczęścia w życiu.
– Osobiście nigdy nie spotkałam Susan – oznajmiła
Jane. – Ale poznałam jej przyjaciół. To cudowni ludzie,
David. Kochają ją i wyrażają się o niej w samych
superlatywach. Prawdę mówiąc, zanim w ogóle się
dowiedzieliśmy, że coś was łączy, uznaliśmy, że jesteście
dla siebie stworzeni.
– Słucham?
– Dobrze wiesz, co mam na myśli. To kismet. Zrzą-
dzenie losu. Bo czy istnieje inne wytłumaczenie? To jak
kupidyn spadający na głowę z nieba, nie sądzisz?
– Jane, skarbie, ta kobieta nie miała do mnie na tyle
zaufania, by powiedzieć, jak się nazywa.
– I co z tego? Trzeba dużo czasu, by komuś zaufać.
– Zaufanie wymaga też wiary.
– Więc uwierz swojej intuicji. Znajdź ją. Powiedz, że
ją kochasz.
– Ona wcale tego nie chce.
– Oczywiście, że chce. Ręczę za to.
– A skąd ty możesz cokolwiek na ten temat wie-
dzieć? Przecież sama mówiłaś, że jej nigdy nie spot-
kałaś.
Jane chciała się pochylić w przód, ale nie zdołała.
Przeszkodził jej imponujących rozmiarów brzuch. Za-
miast tego więc znów oparła się o męża.
– Ale znam ciebie. Wiem, od jak dawna szukasz
odpowiedniej kobiety. Pamiętam, z iloma się już umawia-
łeś i nigdy nie znajdowałeś tego, czego szukasz. David, czy
nie przyszło ci do głowy, że przez to, iż nie znałeś Susan,
dałeś sobie czas, żeby ją poznać? Pokochać? Że gdyby od
razu wszystko ci o sobie powiedziała, natychmiast znala-
złbyś powód, żeby ją też porzucić?
Zacisnął powieki.
– Aha. Podobna myśl zamajaczyła mi w głowie.
– I że może korzystasz z pierwszego lepszego preteks-
tu, żeby się z tego wyplątać?
– Tak, to też mi zaświtało.
– Co więc zamierzasz w tej sprawie zrobić?
Otworzył oczy. Wbił wzrok w szybę i nie odrywał od
niej oczu, póki czerwone światła na przejściu nie zmieniły
się na zielone.
– Nie mam pojęcia, Jane. Chciałbym wiedzieć, ale nie
wiem.
Ostro pociągając nosem, Susan otarła zapłakane oczy.
Dobrze, że przed przyjściem przyjaciół nie pociągnęła
tuszem rzęs. Teraz płynąłby jej po twarzy czarnymi
smugami.
– Obawiałaś się, że go nie zaaprobujemy? – spytała Lee.
Susan potrząsnęła głową.
– Nie, nic podobnego nie myślałam. To jedynie... miała
być prywatna sprawa. Tylko seks i nic poza tym, rozumie-
cie?
Lee spojrzała na Trevora.
– Jasne, rozumiemy.
Susan westchnęła głęboko.
– A wydawałoby się, że patrząc na wasze perypetie,
powinnam się już czegoś nauczyć, co?
– Hej, jeżeli to dla ciebie jakaś pociecha, bardzo długo
byliśmy równie durni jak ty – mruknął Trevor.
– Dzięki, Trevor. Od razu czuję się o sto procent lepiej.
– Co się stało, już się nie odstanie – odezwał się
Peter siedzący na poręczy otomany. – Pytanie brzmi, co
dalej?
– Jak to, co dalej? – wykrztusiła Susan, a w jej oczach
znów pojawiły się łzy. – David odszedł. Wszystko skoń-
czone. I sama jestem sobie winna.
– Susan – wtrąciła ostro Katy. – Nie bądź idiotką. Nic
nie jest skończone, póki ja tak nie powiem.
Wbrew samej sobie, Susan wybuchnęła śmiechem.
– Przecież wiecie, co się stało.
– Opowiedz nam.
– Już to zrobiłam.
– Tym razem ze wszystkimi szczegółami.
Susan westchnęła. Pociągnęła kilka łyków soku poma-
rańczowego. Rozsiadła się wygodniej w wielkim fotelu
i skrzyżowała długie nogi.
– Powiedział, że mu nie ufam, że nigdy mu nie ufałam.
I że bez tego nie można mówić o jakimkolwiek sensow-
nym związku.
– I co dalej?
Susan zdumiona spojrzała na Bena.
– Jak to co?
– Przecież na pewno powiedział coś jeszcze.
Susan zacisnęła powieki i z niezwykłą jasnością
przypomniała sobie słowa Davida i wyraz bólu na jego
twarzy, mocno zaciśnięte szczęki tuż przedtem, zanim
odszedł.
– Powiedział, że nie wie, co tak bardzo chcę ukryć,
i że dopóki nie zachowałam się jak ostatnia kretynka,
było mu absolutnie wszystko jedno. Powiedział, że
kochałby mnie nawet wtedy, gdyby się okazało, że
rabuję banki...
Susan urwała gwałtownie, bo nagle kątem oka do-
strzegła, że Lee spogląda znacząco na Katy, Peter na
Trevora, a Trevor na Lee.
– Hm, Susan – odezwała się w końcu Lee. – Czy
rzeczywiście przed chwilą powiedziałaś to, co jak sądzę
powiedziałaś?
Skinęła powoli głową.
Peter zerwał się na równe nogi.
– To przecież wszystko zmienia, no nie?
Susan spojrzała na niego sceptycznie.
– Nie sądzę. On odszedł, Peter. A ja nie wiedziałam,
jak wiele tracę, dopóki nie stało się już za późno.
Chociaż ostatni pacjent wyszedł ponad godzinę temu,
David wciąż siedział w gabinecie. Bawił się spinaczami
i rozmyślał o Susan. Czy właśnie teraz jechała do hotelu?
Czy będzie bardzo rozczarowana, gdy David się nie
pojawi?
Ale tak przecież będzie najlepiej. Do diabła, ostatecznie
chodziło tylko o seks i nic poza tym. On natomiast
próbował doszukiwać się w ich związku romantyzmu.
Uznał, że ich układ jest czymś głębszym, niż był w rzeczy-
wistości.
Czemu więc, do cholery, czuł się tak parszywie?
Jakby nagle stracił coś niezbędnego mu do życia?
Przecież podobno był mądrym facetem. Ludzie płacili
mu, by im pomagał rozwiązywać życiowe problemy.
A tymczasem teraz zupełnie nie miał pojęcia, jak
powinien postąpić.
Gdyby tam poszedł... co by to zmieniło? Co prawda
w końcu wyjawiła mu nazwisko, David jednak świetnie
zdawał sobie sprawę, jakie szczególne obciążenia psychicz-
ne wiążą się z byciem Carringtonem. Czy kiedykolwiek
uwierzyłaby mu, że kocha ją dla niej samej, a nie dla jej
pieniędzy?
I czy w ogóle ją kochał? Czy umiałby pozostać
obojętny na jej fortunę, czy też wielkie pieniądze jednak
by go zmieniły, jak obawiała się Susan?
Zamknął oczy. Czuł się zdegustowany – znowu wszyst-
ko bezsensownie poddawał drobiazgowej analizie. A co
on tak w gruncie rzeczy wiedział o miłości? Zupełnie nic.
Tyle że przy Susan czuł się swojsko i bezpiecznie. Dla niej
był gotów walczyć z ziejącymi ogniem smokami. I naj-
chętniej resztę życia spędziłby u jej boku.
Ale chciał też być dla niej podporą. Czuć się potrzeb-
ny. Darzony zaufaniem. I chciał to zaufanie odwzajem-
niać.
Rozległ się dźwięk komórki.
– Słucham? Doktor Levinson.
– David, to ja.
Naglący ton Charleya natychmiast przywołał go do
rzeczywistości.
– Co się stało?
– Jane zaczęła rodzić. Możesz przyjechać do szpitala?
– Już pędzę. Będę za dwadzieścia minut.
Rozłączył się i chwycił płaszcz. Znał ten szpital. Znał
położnika. Znał procedurę. Jane była młodą, zdrową
kobietą i choć dziecko urodzi się nieco przed czasem, nie
istniały żadne podstawy do obaw.
Kiedy jednak naciskał kilkakrotnie guzik windy, miał
serce w gardle. Jane rodziła. Jego chrześniaka lub chrześ-
niaczkę.
Żałował, że swym strachem i radością nie może się
podzielić z Susan.
Telefon wciąż dzwonił jak oszalały i Susan musiała
natychmiast podjąć ważną decyzję: czy wyjść z wanny
i odebrać to cholerstwo, czy może lepiej się utopić. Ta druga
opcja nie byłaby taka zła, gdyby nie fakt, że właśnie
nałożyła glinkową maseczkę, marnie rozpuszczającą się
w wodzie, a Susan zdecydowanie nie życzyła sobie, by
ktokolwiek oglądał ją w zielonej skorupie na twarzy.
Wyszła więc z wanny, chociaż biorąc pod uwagę jej
stan ducha, może utopienie się byłoby bardziej humanitar-
ne. Owinęła się ręcznikiem i ruszyła w stronę sypialni,
zastanawiając się kto też do niej tak natarczywie wy-
dzwania.
David?
Nie. To niemożliwe. Nie odezwał się przez cały
tydzień, a przecież teraz wiedział, jak ją znaleźć.
Ponadto, gdyby nawet zadzwonił, na pewno nagrałby
się na sekretarkę. Susan jakoś nie mogła go sobie
wyobrazić raz po raz gorączkowo wystukującego jej
numer.
Dopadła słuchawki i gniewnie wcisnęła guzik przyjęcia
rozmowy.
– Halo?
– Dzięki Bogu – odezwał się zasapany głos.
– Peter? Co się stało?
– Katy zaczęła rodzić.
– Co takiego?
– Właśnie teraz. Rodzi i chce cię widzieć. Szpital First
Memorial. Porodówka na czwartym piętrze. Będę tam na
ciebie czekał.
– Tak. Oczywiście. O Boże!
Rozłączyła się, rzuciła ręcznik w kąt i chwyciła pierw-
sze lepsze z brzegu ubranie. Katy zaczęła rodzić. Nie do
wiary!
Trzęsącymi się rękami wciągnęła dżinsy, nałożyła
sweter, by go za chwilę ściągnąć, bo okazało się, że był na
lewej stronie, wsunęła stopy w mokasyny, chwyciła
płaszcz i torebkę, po czym wybiegła z mieszkania.
Droga do szpitala zajmie jej piętnaście minut. Jeżeli
tylko uda się złapać taksówkę. O Boże! Jak bardzo
żałowała, że w tej chwili nie ma przy niej Davida.
Zanim dotarła na miejsce, minęło czterdzieści pięć
minut. Strasznych, przyprawiających o palpitację serca
minut. W tym czasie Susan myślała głównie o Katy. O jej
zdrowiu, o zdrowiu dziecka, o Benie i nieprawdopodob-
nym szczęściu, jakie ich czekało.
Taksówkarz, osobliwy facet bliżej nieokreślonej rasy,
wciąż naciskał na klakson i w czasie całej jazdy przyglądał
się jej dziwnie w lusterku wstecznym. Susan starała się to
lekceważyć, ale miał takie grube brwi, że gdy posyłał jej
pełne zdziwienia spojrzenia, układały się w jedną czarną
krechę. I prawdę mówiąc, w końcu Susan poczuła się
nieswojo.
Kiedy wreszcie zatrzymali się przed szpitalem,
rzuciła kierowcy kilka banknotów, w zasadzie dużo
więcej niż powinna, ale co tam. Zatrzasnęła za sobą
drzwi, przebiegła przez główny hol i stanęła przy
windach.
Jechała w górę sama aż do trzeciego piętra, gdzie
dołączyła do niej para obrzydliwych nastolatków, raz
po raz wybuchających histerycznym śmiechem. Susan
zastanawiała się, czy nie przyjechała za późno. Czy
zdąży jeszcze zobaczyć przed wszystkim Katy? Nie
miała ochoty oglądać samego porodu, to kosztowałoby
ją zbyt wiele nerwów, ale chciała być przy Katy przed
i po.
Dziecko. Nowa ludzka istota. Ben i Katy nie chcieli
wcześniej poznać płci dziecka, więc wszystko odbędzie się
jak na filmach – pojawienie się na świecie maleństwa
będzie się wiązać z wielką niespodzianką. Susan osobiście
marzyła, by była to dziewczynka. Z powodu tych wszyst-
kich cudownych sukieneczek, oczywiście. Tak słodkich,
że aż nie sposób określić ich słowami.
Kiedy już znalazła się na czwartym piętrze, musiała
jeszcze przejść długi korytarz, posuwając się wzdłuż
grubej czerwonej linii prowadzącej na oddział porodowy.
Bez tchu, trzęsąc się na całym ciele, pokonała ostatni
zakręt. A tam, na niebieskich winylowych kanapach
siedzieli: Peter ze swoim Andym, Lee z Trevorem, dwóch
latynosów, których pierwszy raz w życiu widziała na
oczy. Oraz David Levinson.
Rozdział dziewiętnasty
– Co ty tu robisz?
David spojrzał na nią dziwnie, jakby to powinno być
dla niej oczywiste. Potem odchrząknął.
– Moja przyjaciółka rodzi.
– Jane?
Skinął głową.
– Niezwykły zbieg okoliczności, co?
– Najwyraźniej mamy dar ich przyciągania – odparła.
W tym momencie Peter podniósł się z kanapy i mach-
nął ręką, by zwrócić na siebie jej uwagę.
– Susan? Mogę zamienić z tobą słowo?
– A czy to nie może poczekać?
Peter spojrzał na Lee i Trevora, po czym wzruszył
ramionami.
– Jasne. Może.
Susan już miała mu podziękować, ale w tym samym
momencie David postąpił krok do przodu. A potem
jeszcze jeden. Susan zamarła. Nie była na to przygotowa-
na. Ani odrobinę. Wciąż gnębiła ją niepewność – nie
mająca wiele wspólnego z Davidem, a z nią samą. Co,
oczywiście, było bez znaczenia, jeżeli David nie chciał, by
znów zaczęli się spotykać.
Gdyby tylko wiedziała, co powiedzieć, jak znaleźć
odpowiednie słowa...
David uśmiechnął się ciepło.
I nagle wszystko znalazło się na swoim miejscu.
Zniknęła niepewność, ulotniły się wszelkie wątpliwości,
a Susan zrozumiała, że nic nie ma większego znaczenia
poza tym, że kocha tego mężczyznę. Kocha go z całego
serca.
Nie obchodziło ją, że jego obecność w tym momencie,
w tym miejscu, należałoby uznać za wprost niepraw-
dopodobny zbieg okoliczności. Nie obchodziło ją nic poza
tym, że David był coraz bliżej. Że w jego oczach widziała
radość z ich spotkania. Że jego usta rozciągały się w naj-
piękniejszym uśmiechu świata.
Zatrzymał się tak blisko, że gdyby wyciągnęła rękę,
mogłaby go dotknąć.
– Cieszę się, że tu jesteś – powiedział.
– Naprawdę?
Skinął głową.
– Dużo myślałem przez ostatni tydzień.
– Ty też?
– Aha. To wszystko nie jest takie proste. Istnieje wiele
komplikacji.
– Jasne – odparła, gorączkowo usiłując odzyskać rów-
nowagę. – Tak. Oczywiście. Komplikacji.
Miała nadzieję, że jej głos brzmiał naturalnie. Och,
Boże! A więc znowu się fatalnie pomyliła. Jak mogła tak
błędnie zinterpretować jego zachowanie? Idiotka, przera-
żająca idiotka. Zdołała jednak zachować wyraz – nie
drgnęła jej powieka ani żaden, najdrobniejszy mięsień
twarzy. Nie mogła dopuścić, by zobaczył, że łamie jej
serce. Tym bardziej że nie była to jego wina. To ona
zawaliła całą sprawę. Postanowiła zachować dystans, nie
dopuścić do emocjonalnego zaangażowania – i jak się
okazało, perfekcyjnie wprowadziła swoje założenia
w czyn.
– Nie ma o czym mówić – rzuciła po chwili.
– Susan?
– Hm? – Zamrugała gwałtownie, walcząc z napływa-
jącymi do oczu łzami, marząc jednocześnie o tym, żeby
natychmiast zapaść się pod ziemię.
– Powiedziałem jedynie, że to, co nas łączy, jest
skomplikowane. A nie, że wszystko między nami skoń-
czone. Przynajmniej z mojego punktu widzenia. Ale je-
żeli ty...
– Słucham?
– Mówiłem, że jeżeli ty...
Potrząsnęła gwałtownie głową.
– Nie. Co powiedziałeś wcześniej?
– Och – uśmiechnął się szeroko. – Powiedziałem, że
nie chcę, żeby nasz związek się zakończył.
– Naprawdę nie chcesz?
Tym razem pokręcił przecząco głową – bardzo powoli
i zdecydowanie, nie spuszczając z niej wzroku.
Tego już było dla Susan za wiele. Wypuściła z rąk
płaszcz i torebkę, po czym rzuciła się w ramiona Davida.
Przyciągnął ją do siebie, przytulił tak mocno, że z trudem
łapała oddech. Ale wcale nie zwracała na to uwagi.
Najważniejsze, że między nimi nic się nie skończyło. Że
jednak nie zniszczyła ich związku.
– Kochana?
– Tak? – zapytała, składając głowę na jego ramie-
niu, zamykając oczy, rozkoszując się bliskością jego
ciała.
– Przez ten czas zdałem sobie sprawę z paru rzeczy.
– Jakich?
– No cóż. Ludzie nie znają się nawzajem. Potrzebują
do tego czasu. Wielu lat.
Susan skinęła głową.
– Tym, co liczy się naprawdę, jest więź pomiędzy
dwojgiem ludzi. Podejście do życia. Wspólne marzenia.
– Och, tak. Masz całkowitą rację.
– I widzisz, osobiście odnoszę wrażenie... wydaje mi
się, że nas łączy taka szczególna więź.
– Mój Boże! Oczywiście.
– I że mamy wiele wspólnych marzeń.
– Aha.
– Wiem też, że bardzo chciałbym spędzić resztę życia
przy tobie. Żeby dowiedzieć się o tobie wszystkiego,
nauczyć się ciebie na pamięć.
Gdy to usłyszała, już nie była w stanie dłużej po-
wstrzymywać łez. Drżała na całym ciele i przytulała
się do Davida najmocniej, jak umiała. Mimo zamazane-
go obrazu widziała wyraz jego twarzy, nie pozostawia-
jący żadnych wątpliwości, że mówi poważnie. Że na-
prawdę jej pragnie. Pomimo jej głupoty. Pomimo jej
strachu.
– Ja też bym tego chciała.
– Naprawdę?
Skinęła głową.
– Zakochałeś się w mnie, nie wiedząc, kim jestem.
– A czy mógłbym się w tobie nie zakochać?
Susan uśmiechnęła się przebiegle.
– A ja zakochałam się w tobie przy półce z szalami.
– Nie. To niemożliwe. Tego pierwszego dnia?
– Z początku nie chciałam się do tego przyznać,
nawet przed samą sobą. Ale to naprawdę stało się tak
szybko.
– Niesamowite.
– Davidzie? Czemu właściwie się nie całujemy?
Uśmiechnął się – ale jakoś nieśmiało, a to było bardzo
do niego niepodobne.
– Czy z powodu obecności moich przyjaciół?
– Niezupełnie.
– O co więc chodzi?
David wyciągnął rękę i powoli przejechał palcem po jej
twarzy. A potem odwrócił dłoń, by jej pokazać, o co
chodzi. Jego palec był zielony. Jaskrawozielony. Podobnie
jak jej maseczka na twarzy. Susan odskoczyła gwałtow-
nie, zakrywając twarz dłońmi.
– Nie! O, nie! Zupełnie zapomniałam! Wypadłam
z domu w takim pośpiechu. Mój Boże!
W tym momencie jej przyjaciele wybuchnęli niepo-
hamowanym śmiechem, Susan natomiast odwróciła się
na pięcie i rzuciła się przed siebie w poszukiwaniu
najbliższej toalety. Gdy tylko ujrzała ten przybytek,
wbiegła do środka i zatrzymała się dopiero przed umy-
walką.
Jaskrawozielona skorupa na twarzy. Nic dziwnego, że
tak wielu ludzi posyłało jej zdumione spojrzenia. Od-
kręciła kran i wilgotną dłonią zaczęła ścierać maseczkę
– tarła tak długo, póki nie zniknęły najdrobniejsze smużki
zieleni. Jeszcze nigdy w życiu nie przeżyła takiego upoko-
rzenia. David musiał pomyśleć, że jest totalną idiotką.
Jaką bowiem trzeba być kretynką, by wyskoczyć z domu
w glinkowej maseczce na twarzy?
Z zaciśniętymi powiekami zaczęła macać ścianę w po-
szukiwaniu jednorazowych ręczników. Szczęśliwie jakaś
przyjazna dłoń wcisnęła jej parę papierowych arkuszy
w ręce. Wytarła się i już miała podziękować uprzejmej
nieznajomej, tyle że osoba, którą ujrzała przed sobą, była
jej świetnie znana.
– David!
Uśmiechnął się ciepło.
– Wiesz co, kochałbym cię nawet wtedy, gdybyś nagle
stała się fioletowa.
Susan poczuła, że zalewa ją fala szczęścia. David
tymczasem chwycił ją w ramiona i zaczął całować jak
szalony. Całował ją tak, że odniosła wrażenie, iż stapiają
się w jedno ciało.
Na dźwięk chóralnego ,,Aaaaaach!’’ odskoczyła do
tyłu. A tam, w drzwiach toalety na porodówce, stali jej
przyjaciele: Lee, Trevor, Peter, Andy, Ben i Katy. Susan
zobaczyła też inną kobietę w zaawansowanej ciąży
– zapewne Jane, stojącą przed wyjątkowym przystoj-
niakiem, jak sądziła – Charleyem.
– Zaraz, zaraz – rzuciła zniecierpliwiona. – Katy? Ty
tutaj? Podobno właśnie zaczęłaś rodzić?
Katy zarumieniła się gwałtownie.
– Ach, o to chodzi. Bo widzisz, zupełnie nie wiedzieliś-
my, jak was znów połączyć.
– Doprawdy? – David zwrócił się w stronę Jane.
– A więc, jak rozumiem, ty też nie zamierzasz urodzić
dziecka tego wieczoru?
Jane energicznie pokręciła głową.
– Ale nasz plan się powiódł, prawda? Znowu jesteście
ze sobą. I okazuje się, że się kochacie. To wspaniałe.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Wszyscy – z wyjąt-
kiem Katy, która nagle zrobiła się bardzo czerwona na
twarzy.
– Słuchajcie. Mam nowinę i założę się, że nie zgad-
niecie, o co chodzi.
W sekundę wszyscy wyprysnęli z łazienki. Ben ruszył
wraz z Katy w stronę dyżurki położnych, a za nimi
podążyła reszta towarzystwa. W ten sposób David i Susan
zostali sami. Wreszcie razem.
– Wyjdziesz za mnie?
– Och, oczywiście. Bez zastanowienia – odparła Su-
san.
W tym momencie uśmiech Davida zdecydowanie
przygasł.
– Czy to oznacza, że rezygnujemy z naszych środo-
wych wieczorów?
– Nie ma mowy. Jutro z samego rana zadzwonię do
hotelu i każę im zarezerwować ten apartament na...
powiedzmy na zawsze.
– Na zawsze. Uwielbiam brzmienie tych słów.
EPILOG
Dwa i pół roku później.
Susan i David zdyszani wpadli do kawiarni na
Broadwayu, gdzie przy wielkim stole, do którego do-
stawiono trzy wysokie krzesełka dla maluchów, zebrała
się cała paczka przyjaciół, powiększona teraz o Jane
i Charleya.
– No, już był najwyższy czas – skomentował Peter.
– Coś nas zatrzymało – rzucił David i odsunął żonie
krzesło.
Lee potrząsnęła głową z dezaprobatą.
– Kto późno przychodzi, sam sobie szkodzi. My już
złożyliśmy zamówienie.
– Nie szkodzi – odparła Susan z ciepłym uśmiechem
na twarzy.
– Ale nie martwcie się – wtrącił Trevor. – Zamówiliś-
my dla was kawę.
– Dzięki, ale ja nie reflektuję – oznajmiła Susan.
Lee aż zatrzepotała powiekami z wrażenia.
– Żartujesz? Dobrowolnie rezygnujesz z kofeiny?
Jesteś chora?
– Ależ skąd.
– O mój Boże... – Lee podniosła się ze swojego miejsca,
chwytając się dłońmi za policzki, niczym mała, niepewna
siebie dziewczynka.
Susan uśmiechnęła się szeroko. Davida rozpierała
duma.
Jane zapiszczała i też zerwała się na równe nogi.
– Po prostu nie mogę w to uwierzyć! – wykrzyknęła.
W końcu wstała także Katy i wszystkie cztery złączyły
się w jednym wielkim uścisku, tak że kelnerka nad-
chodząca z zamówieniem przezornie wycofała się do
kuchni.
Ben spojrzał znacząco na Trevora, Trevor na Charleya,
Charley zaś na Petera i Andy’ego.
– Czy mam ogłosić tę wspaniałą nowinę, czy też ktoś
zechce mnie wyręczyć? – zapytał w końcu Peter.
– Pozwól, że ja będę czynił honory domu – powiedział
David, podnosząc się z miejsca, odciągając Susan od
przyjaciółek i chwytając ją w objęcia. – Panie i panowie...
Jesteśmy w ciąży.
Wszyscy zgromadzeni zaczęli bić brawo, a David
ponownie pocałował Susan. Chwilę później jednak gwał-
towne chrząknięcia uciszyły całe towarzystwo i wszyst-
kie oczy skierowały się na Katy.
– Przykro mi, że zakłócam tak podniosłą chwilę,
i chciałabym też podkreślić, że w żaden sposób nie
zmierzam umniejszać sukcesu Susan i Davida...
Susan uniosła pytająco brwi.
– Żartujesz?
– Wcale. Czekaliśmy tylko na was, żeby to ogłosić.
– Tak?
Tym razem Lee wtrąciła się do rozmowy.
– Słuchajcie, prawdę mówiąc, nie mam jeszcze oficjal-
nego potwierdzenia, ale te małe różowe kreski na teście
ciążowym wyglądały przekonująco.
W tym momencie wszystkie spojrzenia zogniskowały
się na Jane.
– Nic z tego. Na mnie nie liczcie – odparła, kładąc dłoń
na brzuchu. – Nic mi nie wiadomo na ten temat.
Chwilę później Susan usiadła obok Davida. Jej przyja-
ciele zajęli się jedzeniem, towarzyską rozmową i wzajem-
nymi gratulacjami. Ona jednak nie spuszczała wzroku
z męża.
Wróciło do niej wspomnienie ich ślubu, który odbył się
w ratuszu. Nie była to żadna wystawna impreza. Za-
prosili tylko najbliższych przyjaciół, bo przecież najważ-
niejsza była ich wzajemna miłość. Miesiące, które na-
stąpiły poźniej, udowodniły Susan, że David nie był
jedynie kochankiem z marzeń. Można było na nim
polegać. Można się było z nim dzielić najskrytszymi
marzeniami. Potrafił pocieszyć w smutku i zapewnić
poczucie bezpieczeństwa.
Susan nie miała pojęcia, jak potoczyły się losy Szehere-
zady. Wiedziała natomiast z całą pewnością, że to, co jej
wydawało się baśnią – okazało się rzeczywistością. Nie
tylko na środowe noce, ale na całe życie.