ROZDZIAŁ PIERWSZY
Wciąż padało. Kenna Dean powiesiła płaszcz
przeciwdeszczowy na wieszaku stojącym opodal
biurka. Na podłodze pojawiły się kałuże wody.
Dziewczyna odgarnęła z czoła mokre włosy i ner
wowo rozejrzała się po pomieszczeniu. Spóźniła się
zaledwie dziesięć minut, lecz krótki spacer po desz
czu wystarczył, aby jej nowe, zamszowe buty po
kryły się błotem, a spódniczka poczęła przypominać
mokrą ścierkę. Westchnęła ciężko. W sobotę wydała
dość pokaźną sumę, aby zmienić swój codzienny
wygląd. Tak bardzo chciała, żeby Denny Cole do
strzegł w niej kobietę, a nie tylko sekretarkę po
trafiącą zaparzyć niezłą kawę... Tymczasem lunął
deszcz, autobus odjechał, nim zdążyła dobiec do
przystanku, i musiała dotrzeć do biura na piechotę.
Fatalnie zaczął się ten tydzień!
Drzwi gabinetu stanęły otworem i w progu ukazała
się młodzieńcza sylwetka Denny'ego. Mężczyzna
uniósł brwi. Wyraźnie był rozbawiony. Kenna dosko
nale zdawała sobie sprawę ze swego wyglądu. Wysoka,
szczupła, obdarzona przez naturę niewielkim biustem,
oklejona była w tej chwili przemoczonym ubraniem,
które zdawało się podkreślać wszelkie wady figury.
Poczuła, że tusz do rzęs poczyna spływać jej po
policzkach.
- Proszę bardzo. Może pan mówić bez skrępowa-
6 BRYLANCIK
nia. - Lekko wydęła pełne wargi pokryte różową
szminką. - Wiem, że wyglądam jak klown.
- Na szczęście jestem dżentelmenem - mruknął
Cole. Uśmiechnął się szeroko, demonstrując olśniewa
jąco białe zęby, wsunął ręce w kieszenie i podszedł
bliżej. - Przynajmniej tak mi się wydaje. Co mamy dziś
w programie?
Oczywiście. Myślał wyłącznie o pracy. Nie zwracał
uwagi na nic, nawet na koszmarny wygląd swej
sekretarki. Kenna zaklęła w duchu. Gdyby wcześniej
przewidziała reakcję szefa, zaoszczędziłaby sobie wy
datków i rozczarowania.
Sięgnęła po notatnik leżący w górnej szufladzie
biurka i zaczęła przeglądać stronice.
- O dziewiątej ma pan spotkanie z panią Baker
w sprawie roszczeń majątkowych, o dziesiątej trzydzie
ści rozprawę, a o czternastej trzydzieści spotkanie
z sędzią Monroe. Czy to właśnie on ma poprowadzić
proces Jamesa?
Cole skinął głową.
- W takim razie, jeśli rozprawa nie zakończy się
przed czasem, spotkanie nie dojdzie do skutku.
- Chyba żartujesz - parsknął Cole. - Henry nigdy
mi tego nie wybaczy. Co mam do roboty wieczorem?
- Nic.
- Dzięki Bogu - westchnął z ulgą. - Najwyższy
czas, żebym się umówił z Margo. Ciężko mi wytrzymać
bez niej choćby pięć minut.
Kenna zmusiła się do uśmiechu, choć wcale nie było
jej wesoło. Przypomniała sobie ciemnowłosą i ciemno-
oką piękność, którą od dwóch miesięcy często widywa-
BRYLANCIK " 7
no w towarzystwie Cole'a. Sprawa wyglądała na
poważną. Plotkowano nawet o rychłym małżeństwie.
Kenna poczuła ucisk w piersiach. Minął już rok od
czasu, gdy zapalała szczerym uczuciem do swego
szefa... choć on potrafił docenić wyłącznie jej biegłość
w sztuce maszynopisania.
- Regan już przyszedł? - odezwał się Cole.
Kenna drgnęła. Prawdę mówiąc, nie przepadała za
starszym bratem Denny'ego. Odczuwała dziwny nie
pokój na widok jego surowej twarzy i potężnej sylwe
tki. Regan i Denny byli przyrodnimi braćmi i może to
właśnie powodowało, że tak bardzo się różnili wy
glądem i zachowaniem. Dziewczyna nie potrafiła
zrozumieć, dlaczego Regan porzucił dochodową prak
tykę adwokacką w Nowym Jorku i przyjechał do
Atlanty.
- Nigdzie go nie widziałam - zamruczała w od
powiedzi. - Dopiero przyszłam i...
- ...i z całą pewnością nie miałaś zamiaru go szukać
-dokończył Cole. -Dlaczego w jego obecności stajesz
się tak nerwowa? Gdy wchodzi, sprawiasz wrażenie,
jakbyś próbowała się ukryć.
Kenna poruszyła się niespokojnie. Posiadała dość
temperamentu, aby uchodzić za osobę „z charak
terem", lecz sam widok Regana wystarczał, że miała
ochotę zaszyć się w ciemnym kącie, ewentualnie cisnąć
popielniczką w tego ponurego mężczyznę. Co gorsza,
Denny całkowicie polegał na opinii i doświadczeniu
swego brata. Dziewczyna usiłowała więc uniknąć
kłopotów i po prostu schodzić mu z drogi.
- Ostatnio mam wiele pracy - powiedziała wymija-
8
BRYLANCIK
jąco. - Porządkuję kartotekę, piszę odwołania, zaba
wiam niecierpliwych klientów...
- Wiem, wiem - westchnął Cole. Przechylił głowę,
przez co kosmyk jasnych włosów opadł mu na czoło.
- Powiedz prawdę. Po prostu go nie lubisz.
- W jego obecności czuję się nieco skrępowana
- odpowiedziała z namysłem, tak dobierając słowa,
aby nie urazić swego szefa.
- Dlatego, że jest sławny? - spytał Denny. - Fakt,
gdy Regąn pojawia się w Hollywood lub Nowym
Jorku, dziennikarze mają co opisywać. Słyszałem, że
kobiety lgną do niego niczym muchy do miodu. Nic
dziwnego, ma spore dochody i potrafi być czarujący...
Hm... Ciekawe, dlaczego nie przyjechał z Nowego
Jorku ze swoją sekretarką?
Przez chwilę zastanawiał się nad czymś.
- Sandy była całkiem niezła...
Spojrzał na stojącą przed nim dziewczynę.
- To znaczy... Nie myśl, że ty...
Na wargach Kenny pojawił się wątły uśmiech.
- Może po prostu nie miała ochoty tu przyjechać
- powiedziała.
- Może.-Cole odwrócił się.-Jeśli pojawi się pani
Baker, natychmiast przyślij ją do mnie. Odebrałaś
pocztę?
- Już biegnę - odparła pośpiesznie dziewczyna.
- Zaparzyłaś kawę? - rzucił przez ramię.
Oczywiście, zamruczała w duchu, poza tym wypas
towałam podłogę, odkurzyłam meble, wytrzepałam
dywany i pomalowałam drzwi wejściowe. Wszystko
w przeciągu trzech minut.
BRYLANCIK 9
- Jeszcze nie - odpowiedziała słodkim tonem.
- Zrobię to zaraz po odebraniu listów, dobrze?
Cole westchnął ciężko.
- Nie każ mi zbyt długo czekać - wycedził i wszedł
do swego gabinetu.
- Mężczyźni... -jęknęła Kenna i ruszyła w stronę
drzwi. W progu omal nie wpadła na Regana.
Z trudem zmusiła się do zachowania spokoju. Brat
Denny'ego wyglądał imponująco. Niewątpliwie samą
posturą potrafił odstraszyć potencjalnego napastnika.
Miał brązowe, prawie czarne oczy, które w chwilach
złości potrafiły zamienić się w dwa sople lodu. Szeroką
twarz szpecił dość duży nos, złamany co najmniej
w dwóch miejscach.
Kenna lekko zadrżała i szybko usunęła się w bok.
Regana otaczała niepokojąca aura, ponura mina zdra
dzała kwaśny humor. Kenny zresztą nigdy nie widziała
uśmiechu na jego twarzy.
- Spodziewam się ważnego listu z Nowego Jorku
- powiedział oschłym tonem. - Proszę przynieść
pocztę.
Wszedł do swego gabinetu. Kenna przez chwilę
wpatrywała się w zamknięte drzwi, po czym uklękła na
dywanie i złożyła głęboki pokłon. Nim zdążyła pod
nieść głowę, Regan ponownie ukazał się w progu. Na
jego twarzy z wolna pojawił się wyraz zdziwienia.
Kenna zerwała się z klęczek i usiłowała zapanować nad
drżeniem kolan.
- Chcę ci podyktować pewne oświadczenie, więc
gdy wrócisz z listami, weź swój notatnik i przyjdź do
mnie. - Głos Regana brzmiał niezwykle oficjalnie.
10
BRYLANCIK
- Jeśli masz zamiar wziąć udział w jakimś przed
stawieniu, ćwicz raczej po godzinach pracy.
Odwrócił się i trzasnął drzwiami.
Za plecami dziewczyny rozległ się stłumiony chi
chot. Kenna odwróciła głowę i zobaczyła Denny'ego,
który był świadkiem całego przedstawienia. Przez
chwilę patrzyli na siebie, po czym niemal równocześnie
wypadli na korytarz i wybuchnęli głośnym śmiechem.
- Wydawało mi się, że zemdlejesz, gdy Regan
otworzył drzwi gabinetu -wykrztusił Denny. Oparł się
plecami o ścianę. - Ale się ubawiłem!
Kenna popatrzyła na niego z czułością. W niczym
nie przypominał swego brata.
- Nic nie poradzę, że mam taki charakter - powie
działa. - Gdy słyszę rozkazy wydawane tonem zwycię
skiego konkwistadora...
- Regan zawsze był taki. Nauczyłem się w skupie
niu słuchać jego poleceń, kiwać głową i robić swoje.
W wielu wypadkach podobna metoda okazywała się
najbardziej skuteczna.
Spojrzał na dziewczynę.
- Biedactwo... wiem, że przeżywasz trudne chwile.
Nie mam pojęcia, dlaczego mój brat uparł się, abyśmy
mieli wspólną sekretarkę...
Policzki Kenny nagle pokryły się rumieńcem.
- Nie ma sprawy - zamruczała. Dla Denny'ego
była gotowa wykąpać się w jeziorze pełnym krokodyli.
- Pójdę po listy, zanim jego lordowska mość powróci
z biczem w dłoni. Potem zaparzę kawę.
- Bez pośpiechu. - Cole mrugnął porozumiewaczo
okiem. - Nie daj się zastraszyć. Prawdę mówiąc, Regan
BRYLANCIK 11
nie jest tak groźny, na jakiego wygląda. Życie go nie
rozpieszczało...
Przerwał i stanął na baczność.
- Głowa do góry, wciągnąć brzuch! - zakomen
derował z akcentem brytyjskiego podoficera. - Zro
zumiano, żołnierzu?
Kenna zasalutowała.
- Tak jest, sir!
Odwróciła się i pobiegła w stronę windy.
Godzinę później Denny wpadł do sekretariatu.
W pośpiechu włożył płaszcz przeciwdeszczowy.
- Znów się spóźnię - westchnął z uśmiechem.
— Powinienem wrócić około wpół do czwartej. Jeśli
będziesz musiała się ze mną skontaktować wcześniej,
szukaj mnie w sądzie.
- Oczywiście - obiecała. - Powodzenia.
- Dzięki. Postaram się wypaść jak najlepiej.
Och... odszukaj akta Myersa i zrób z nich kilka
kopii. Przygotuj list... Coś w rodzaju: „Szanowny
Panie Anderson, w załączeniu przesyłam odpis do
kumentów dotyczących sprawy Myersa o ustalenie
własności spornego terenu. Z najnowszych ustaleń
wynika, że obszar, który został przeznaczony pod
budowę parkingu, rzeczywiście znajduje się w rę
kach prywatnych. Z niecierpliwością oczekuję na
Pańską odpowiedź..." I tak dalej. Wszystko zro
zumiałaś?
Kenna zapisywała te polecenia na odwrocie koper
ty, gdyż Cole jak zwykle nie czekał, aż sięgnie po
notatnik. Skinęła głową.
- Dobrze.
12
BRYLANCIK
- Trzymaj się, skarbie - zawołał przez ramię.
W drzwiach przystanął na chwilę.
- Jeśli zadzwoni Margo, powiedz jej, że będę czekał
w umówionym miejscu o szóstej. Mam bilety na
przedstawienie baletowe.
Wyszedł. Kenna smutnym wzrokiem wpatrywała
się w podłogę. Była rozżalona. Nienawidziła Margo,
ponieważ Margo była zbyt piękna. Ognista Argentyn
ka o kruczoczarnych włosach, przepięknych oczach,
wspaniałej cerze i boskich kształtach. Dziewczyna
otworzyła torebkę i smętnie spojrzała w lusterko na
swoje odbicie. Westchnęła ciężko. Ktoś o podobnym
wyglądzie nie powinien spodziewać się dowodów
męskiego uwielbienia. Przestań się nad sobą rozczulać
i weź do pracy, pomyślała.
Czas mijał niepostrzeżenie. Regan siedział zamknię
ty w swym gabinecie. Przyjmował klientów, prze
prowadził kilka rozmów telefonicznych, ale na szczęś
cie nie pojawiał się w sekretariacie. Dziewczyna była
zadowolona z takiego obrotu sprawy. Czuła głęboką
niechęć do ponurego prawnika, który jej zdaniem
mógł budzić sympatię najwyżej wśród stada grzechot-
ników.
Drzwi gabinetu otworzyły się z trzaskiem. Regan
Cole podszedł do biurka sekretarki.
- Proszę o dokumenty dotyczące sprawy Myersa
- wycedził.
Akta leżały na biurku, lecz przestraszona Kenna
zerwała się z miejsca, podbiegła do szafki i poczęła
przetrząsać szuflady.
Mężczyzna spojrzał na nią z niesmakiem, po czym
BRYLANCIK
13
zerknął na biurko. Powoli wyciągnął rękę i podniósł
teczkę.
- Wydaje mi się, że są tutaj - powiedział.
Dziewczyna odwróciła głowę, zaczerwieniła się
i spuściła powieki.
- Tak, proszę pana - odparła. Nie potrafiła wymyś
lić nic więcej.
Regan otworzył teczkę i przez chwilę studiował
akta. Skierował ponury wzrok na dziewczynę.
- Co miałaś zamiar z tym zrobić?
- Pan Cole prosił mnie, abym zrobiła kilka odbitek
i napisała list z krótkim wyjaśnieniem sprawy - od
powiedziała chłodnym tonem.
Regan jęknął głucho i rzucił dokumenty na biurko.
- Mógłby choć raz uprzedzić mnie, że sam zrobi to,
o co mnie prosił.
- Bardzo się śpieszył-wyjaśniła Kenna. -Początek
dzisiejszej rozprawy wyznaczono na dziewiątą trzy
dzieści.
Regan wsunął dłonie do kieszeni i obrzucił dziew
czynę przeciągłym, taksującym spojrzeniem.
- Koniec oględzin? - spytała po dłuższej chwili.
- Przyjrzał mi się pan dokładnie?
- Przyjrzałem ci się już pierwszego dnia po przyjeź
dzie - odparł mężczyzna i odwrócił głowę. - Czy
Denny ma zamiar dziś wieczór spotkać się z tą...
Margo?
Kenna poczuła nagłą satysfakcję, słysząc ton nie
chęci w jego głosie.
- O to musiałby pan zapytać go osobiście - od
powiedziała.
14
BRYLANCIK
Popatrzył na nią z ukosa.
- Bez przesady, panno Dean - warknął. - Denny
jest dorosłym mężczyzną. Nie potrzebuje opieki ze
strony sekretarki,
- Większość sekretarek czuwa nad postępowaniem
swojego szefa - odparowała ze spokojem.
- Do pewnej granicy. - Regan zmarszczył brwi.
- Jak długo tu pracujesz?
- Prawie dwa lata.
- A kiedy zakochałaś się w moim bracie? - Coś na
kształt uśmiechu pojawiło się na jego twarzy.
Kenna poczuła, że blednie jak płótno, lecz po chwili
jej oczy błysnęły wojowniczo zza szkieł okularów.
- Trudno zachować obojętność przebywając cały
mi dniami w towarzystwie takiego mężczyzny - od
powiedziała.
Regana najwyraźniej bawiło jej zdenerwowanie.
- A co sądzisz o mnie? - spytał.
- Wprost pana uwielbiam - odpaliła.
- I dlatego dziś rano biłaś pokłony przed drzwia
mi mojego gabinetu? - spytał z niezmąconym spoko
jem.
Kenna poczuła rumieniec na policzkach. Szybko
opuściła głowę i zaczęła przerzucać papiery leżące na
biurku.
- Upuściłam ołówek i po prostu chciałam go
podnieść.
- Bez wątpienia - mruknął.
Uniosła wzrok.
- Chce pan coś jeszcze wiedzieć? - zapytała.
- Chcesz, żebym odszedł? - odpowiedział pyta-
BRYLANCIK 15
niem. - Nie przypuszczałem, ze kobieta z takimi
zaletami może czuć się skrępowana w obecności
mężczyzny.
Kenna nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
- Zaletami? - powtórzyła.
Przez chwilę przyglądał się jej w milczeniu.
- Niewiele tego, ale zawsze... - Znacząco wydął
usta. - Włożyłaś to śmieszne ubranko, żeby zwrócić
uwagę Denny'ego?
Kenna zacisnęła wargi.
- Słucham? - wykrztusiła.
- Lepiej wyglądałabyś w górniczym kombinezonie.
Dziewczyna popatrzyła na swego rozmówcę.
- Panie Cole... wiem, że jest pan jednym z moich
pracodawców - powiedziała lodowatym tonem - ale to
nie daje panu prawa do krytykowania moich strojów.
- Musisz dbać o swój wygląd - padła odpowiedź.
- Jesteś swego rodzaju wizytówką firmy.
Kenna wskazała palcem swoją bluzę.
- To ostatni krzyk mody - powiedziała. - Podobne
ubrania nosili pionierzy wyruszający na Dziki Za
chód...
- Nic dziwnego, że wciąż byli narażeni na ataki
Indian - mruknął mężczyzna.
Dziewczyna zacisnęła pięści. Zagryzła usta. Miała
ogromną ochotę zaatakować właśnie jego.
- Musisz zmienić styl, jeśli chcesz, aby mój brat
zrezygnował z towarzystwa tej Latynoski - dodał
Regan. - Dziś przypominasz rozkapryszoną dwunas
tolatkę. Poza tym... masz potargane włosy. Co z nimi
robisz? Oglądasz horrory przed przyjściem do pracy?
16 BRYLANCIK
Kenna ścisnęła trzymany w dłoni skoroszyt.
- Pan również nie jest ideałem męskiej urody
- powiedziała. - Ma pan zbyt duży nos i stopy, i...
- Proszę, proszę. Żabka zaczyna atakować!
- Och!
Niewiele myśląc, Kenna cisnęła skoroszytem w je
go kierunku. Dokumenty rozsypały się po podłodze.
Regan pokiwał głową. Niespodziewany uśmiech
złagodził jego ostre rysy.
- Dobrze, że nie trafiłaś, kotku - powiedział.
- Potrafię oddać.
- Pan zaczął! - W zielonych oczach dziewczyny
płonął ogień. Pomimo zniszczonego makijażu wy
glądała urzekająco.
- To zależy od punktu widzenia.
Spokojnym ruchem włożył papierosa do ust i sięg
nął po zapalniczkę. Kenna zawahała się chwilę, po
czym przykucnęła i zaczęła zbierać rozrzucone papie
ry. Drżały jej dłonie. Nigdy dotąd nie była tak wściekła
na żadnego mężczyznę.
Nagle przypomniała sobie, że ów mężczyzna jest
jednocześnie jej szefem. Że w każdej chwili może
wyrzucić ją z pracy... i pozbawić towarzystwa Den
ny'ego.
Nieśmiało zerknęła w jego stronę. Skończyła ukła
dać dokumenty i wstała.
- Czujesz skruchę? - Chłodny uśmiech Regana
wyraźnie świadczył, że mężczyzna zna powód zmiany
w jej zachowaniu.
Kenna głośno przełknęła ślinę. Dla Denny'ego była
gotowa do wszelkich poświęceń.
BRYLANCIK 17
- Bardzo przepraszam, panie Cole — powiedziała
cicho. - Nigdy więcej to się nie powtórzy.
- Biedny, mały Kopciuszek. - Regan zaciągnął się
dymem. - Siedzi przy popielniku, w czasie gdy zła
siostra odbiera jej ukochanego księcia.
- To prawie tak przykre, jak pocałować ropuchę.
- Uśmiechnęła się znacząco.
Mężczyzna ruszył powoli w kierunku drzwi swego
gabinetu.
- Na twoim miejscu pozbyłbym się podobnych
złudzeń - rzucił przez ramię. - Nie każda kobieta może
mnie pocałować.
- Nie wątpię - mruknęła pod nosem Kenna. - Pra
wdopodobnie musi jej pan najpierw zapłacić.
- Słucham? - Regan obrócił głowę.
Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że nie może
przeciągać struny.
- Nic takiego, panie Cole - powiedziała z uśmie
chem. — Mówiłam o pogodzie.
- Wpadłabyś w czarną rozpacz, gdybym cię zwol
nił, nieprawdaż? - spytał nieoczekiwanie, z ponurym
wyrazem twarzy. - Dobrze wiesz, że Denny nie
kiwnąłby palcem w twej obronie.
- Byłby to cios poniżej pasa, panie mecenasie
- zduszonym głosem odpowiedziała Kenna.
- Oczywiście - uśmiechnął się kwaśno. - Chcę ci
tylko przypomnieć, że zajmuję się ściganiem krymina
listów. Potrafię uderzyć tam, gdzie najbardziej boli.
Czy wyraziłem się jasno, panno Dean?
- Tak jest - wykrztusiła.
- I jeszcze jedno - dodał Regan, obrzucając ją
18
BRYLANCIK
chłodnym spojrzeniem brązowych oczu. — Nastę
pnym razem, kiedy spróbujesz we mnie czymś
rzucić, bądź przygotowana do błyskawicznej ucie
czki.
Starannie zamknął drzwi gabinetu.
O piętnastej trzydzieści w biurze pojawił się Denny.
Kenna wciąż jeszcze była pod wrażeniem rozmowy
z Reganem.
- Cześć - uśmiechnął się Denny. Pochylił się nad
biurkiem. - Co słychać?
- Dzwoniły cztery osoby... Przygotowałam także
całą dokumentację sprawy Mycrsa, włącznie z ko-
pią-
Widok tego mężczyzny działał na nią niczym orzeź
wiający powiew wiosny, roztapiając chłód bijący zza
drzwi gabinetu starszego z braci.
- Jest Regan?
Dziewczyna nachmurzyła się.
- Wyszedł pół godziny temu.
Denny figlarnie przechylił głowę.
- Skąd ta ponura mina? - spytał.
- Wolałabym, żeby wyniósł się w najciemniejszy
zakątek Afryki i zamieszkał wśród ludożerców! - wy-
buchnęła.
- Hej... A cóż takiego znowu zmajstrował?
- Nazwał mnie żabą. - Oczy Kenny błysnęły
z wściekłością. - Wyraził opinię, że jestem wymarzo
nym celem ataku Indian...
Twarz Denny'ego przybrała wyraz bezgranicznego
zdumienia.
- Słucham?
BRYLANCIK 19
- Nieważne - chrząknęła Kenna. - To zbyt skom
plikowane.
- Chyba nie przypadliście sobie do gustu - stwierdził
cicho Denny. - Nie rozumiem postępowania mego brata.
Zwykle wobec kobiet jest uosobieniem taktu i uprzejmoś
ci.
- Jego zdaniem nie zasługuję na miano kobiety.
Stwierdził, że w tym stroju wyglądam na dwunastolat-
kc.
Denny nie odpowiedział, lecz jego spojrzenie świad
czyło, że zgadza się z opinią brata.
- Czy mógłbym spytać, co wówczas zrobiłaś?
- Rzuciłam skoroszytem w jego kudłatą głowę!
- zawołała dziewczyna. -1 nie będę protestować, jeśli
zostanę zwolniona z pracy.
Denny parsknął śmiechem. W jego oczach pojawiły
się iskierki rozbawienia.
- Nic z tego. Skoro wykazałaś tyle odwagi, masz
u mnie zapewnioną posadę do końca życia.
Kenna uśmiechnęła się z ulgą.
- Pogromczyni smoków... - zamruczała. — Lecz
każdy smok potrafi zionąć ogniem.
- Chcesz, żebym z nim porozmawiał?
Dziewczyna milczała przez chwilę.
- Lepiej nie - powiedziała w końcu. - Nie chcę mieć
opinii idiotki i skarżypyty. Postaram się sama załatwić
tę sprawę.
- Gdyby sytuacja stała się dla ciebie zbyt uciążliwa,
zaproponuję mu, żeby sprowadził swoją sekretarkę
z Nowego Jorku. Może mój brat tęskni za met
ropolią?...
20 BRYLANCIK
~ Spytał, czy jest pan dziś umówiony na spotkanie
z Margo.
Denny zmarszczył nos.
- Co mu odpowiedziałaś? - odezwał się chłodnym
tonem.
- Nic — odparła pośpiesznie. - Powiedziałam, że
z podobnym pytaniem powinien się zwrócić bezpo
średnio do pana.
- Mądra dziewczyna. - Spojrzał na nią z wdzięcz
nością. - Mój romans z Margo to nie jego sprawa.
Na twarzy Denny'ego pojawił się wyraz sennego
rozmarzenia.
- Czyż ona nie jest piękna? Ma w sobie tyle ognia
i zdecydowania. Pełna wewnętrznej siły... Nigdy dotąd
nie znałem tak urzekającej kobiety.
Kenna miała ochotę krzyczeć. Z wysiłkiem zdobyła
się na przyjazny uśmiech. Denny popatrzył na nią.
- Możesz podać mi filiżankę kawy? Dokończymy
najpilniejsze sprawy i będziesz mogła wcześniej wyjść
do domu.
Oczywiście, pomyślała Kenna. Pan mecenas po
trzebuje chwili czasu, aby przygotować się na wieczor
ną randkę. Wierna sekretarka może wrócić do domu
i samotnie spędzić popołudnie przed telewizorem.
- Wezmę notatnik i możemy zaczynać - powiedzia
ła po chwili wahania i weszła do gabinetu.
Po powrocie do domu włożyła dżinsy i bluzkę.
Spojrzała w lustro. Spodnie były zbyt obszerne, a bluz
ka zwisała jej z ramion. Twarz okolona zmierzwionymi
BRYLANCIK
21
włosami wyglądała na dużo starszą, niż była w rzeczy
wistości. Chociaż... oczy i usta mogły się podobać
mężczyznom. Gdyby tak zmienić resztę...
Kenna wróciła do pokoju, włączyła telewizor, po
czym poszła do kuchni i zrobiła sobie kanapkę. Nigdy
nie jadła zbyt wiele, lecz ostatnio niemal zupełnie
straciła apetyt. Przynajmniej nie musiała się obawiać,
że utyje.
Do późnego wieczoru oglądała telewizję. Starała się
nie myśleć o Dennym i Margo. O tym, jak jej szef
znakomicie prezentuje się w smokingu... W czarnym
kolorze zawsze mu było do twarzy. Książę... Książę.
Przed oczami dziewczyny pojawiło się nagle ponure
oblicze Regana. Przerwała rozmyślania, wyłączyła
telewizor i poszła do sypialni.
Następnego dnia pojawiła się w biurze w różowej
sukience, która doskonale podkreślała jej smukłą
sylwetkę. Pozwoliła, aby długie, lekko rozczesane
włosy opadały swobodnie na ramiona.
Denny pogwizdując nalał do kubka porcję gorące
go napoju. Spojrzał z uśmiechem na wchodzącą Ken-
nę.
- Proszę. -Wyciągnął dłoń w jej kierunku. -Regan
zaparzył kawę.
- Naprawdę? - spytała cierpkim tonem. - To
bardzo miło z jego strony.
- Lubi wstawać dość wcześnie.
Kenna odwiesiła płaszcz i zdjęła pokrywę z maszyny
do pisania. Usiadła za biurkiem.
- Widzę, że jest pan dziś w świetnym humorze
- zauważyła.
22
BRYLANCIK
- Uhm. W piątek wyjeżdżam nad jezioro. Zapo
wiada się długi, wspaniały weekend.
Zastanowił się przez chwilę.
- Jeśli Regan nie będzie miał dla ciebie żadnych
zleceń, możesz wziąć wolny dzień - dodał.
Przez krótką chwilę miała wrażenie, że szef chce ją
zaprosić na wspólny wypad. Denny zauważył błysk
radości w jej oczach.
- Wspaniały pomysł - powiedziała.
- Jesteś z kimś umówiona? - spytał.
- Nie - odpowiedziała na wszelki wypadek.
- Fatalnie-mruknął. Na jego twarzy znów pojawił
się wyraz rozmarzenia. - Zabieram Margo nad jezioro
Lanier. Będziemy wędkować. Czy potrafisz sobie
wyobrazić kobietę, która lubi łowić ryby?
Maleńki promyk nadziei w sercu Kenny zniknął,
niby zgaszony silnym dmuchnięciem.
- Chyba... potrafię - zamruczała.
- Potrzebuję odpoczynku - oświadczył Denny.
- Ostatnio zdarzało się, że pracowałem po dwadzieścia
cztery godziny na dobę.
To prawda, ale dlaczego chciał wypoczywać w to
warzystwie Margo?
- No, zabierajmy się do roboty - westchnął. - Im
prędzej skończymy, tym szybciej będziesz wolna. Weź
notatnik i...
- Kenna! -dobiegł nagle okrzyk zza drzwi gabine
tu Regan a.
Dziewczyna zacisnęła zęby i rzuciła błagalne spo
jrzenie w stronę Denny'ego.
- Lepiej idź - westchnął. - Zaczekam na swoją kolej.
BRYLANCIK 23
- Dzięki - mruknęła ponuro dziewczyna. Wol
nym krokiem weszła do gabinetu swego prześladow
cy.
Regan doskonale zdawał sobie sprawę, że jej spóź
nienie było wynikiem celowej opieszałości. Odchylił się
w fotelu i splótł dłonie na karku.
- Słucham pana? - głos Kenny był pełen słodyczy.
Regan zmierzył ją ponurym spojrzeniem. Zawsze
zachowywał się tak, jakby dokonywał wyceny towaru
przeznaczonego na sprzedaż.
- Kolor sukienki niezbyt odpowiedni, ale w porów
naniu z wczorajszym dniem prezentujesz się dziś
znacznie lepiej - wycedził.
Policzki Kenny zabarwił gwałtowny rumieniec.
Zacisnęła dłonie na notatniku.
- W czym mogę panu pomóc, panie Cole?
Pochylił się nad biurkiem.
- Chcę ci podyktować dwa listy. Siadaj.
Kenna podeszła w kierunku krzesła.
- Wypłakałaś się na ramieniu Denny'ego? - spytał
nieoczekiwanie.
- Słucham?
- Dziś rano prosił mnie, żebym ci nie dokuczał.
Dumnie unisła głowę.
- Potrafię sama walczyć ze smokiem - odpowie
działa wyniośle.
Regan uniósł brwi.
- Mam zostać poćwiartowany? Wczoraj byłem
żabą, dziś smokiem...
- Nie nazwałam pana żabą, panie Cole - wtrąciła
Kenna.
24
BRYLANCIK
- Nieważne. W każdym razie znalazłaś się w nie
właściwej baśni. Sporo o tobie myślałem, Kopciuszku.
Kenna otworzyła szeroko oczy. Regan wydał po
mruk niezadowolenia.
- Na litość boską, tylko nie sądź, że aż tak bardzo
potrzebuję kobiety...
Policzki dziewczyny zabarwił rumieniec gniewu.
- Zresztą teraz nie pora na zbędne dyskusje. Za
czynam dyktować...
Listy były gotowe, nim minął kwadrans, lecz Kenna
miała wrażenie, jakby upłynął tydzień. Z trudem
wstała z krzesła i zamierzała wrócić do sekretariatu.
- Jeszcze chwilę - odezwał się Regan. - Czy Denny
wspominał ci, że ma zamiar nie przyjść do pracy
w piątek?
Kenna głośno przełknęła ślinę.
- T a k .
- I powiedział ci, dlaczego?
W milczeniu skinęła głową.
- Przez najbliższe dwa dni nie będzie mnie w biu
rze... lecz w piątek oczekuję na twoje przybycie
dokładnie o ósmej trzydzieści. Musimy porozma
wiać.
- O czym? - spytała obcesowo.
- Panno Dean - Regan wydął usta i ponownie
odchylił się w fotelu - będzie musiała pani nieco
poczekać, aby zaspokoić swą ciekawość. Proszę prze
pisać listy i jak najszybciej dostarczyć je na moje
biurko. Niedługo będę musiał wyjść do sądu.
- Tak jest - odpowiedziała krótko Kenna, choć na
usta cisnęło jej się wiele pytań. Wyszła z gabinetu.
BRYLANCIK 25
Poinformowała Denny'ego o poleceniu Regana.
Młody mężczyzna współczująco pokiwał głową.
- Ma trudną sprawę do rozgryzienia i dlatego jest
taki zły. Musisz się z tym pogodzić.
Uśmiechnął się. Kenna przez chwilę spoglądała na
jego chłopięcą twarz. Był tak blisko...
- Och, przypomniałem sobie... - odezwał się Den
ny. - Czy możesz zadzwonić do kwiaciarni i zamówić
tuzin czerwonych róż? Niech posłaniec dostarczy je do
mieszkania Mar go.
Kenna natychmiast spuściła wzrok. Nie chciała,
aby Denny dostrzegł wyraz bólu, jaki pojawił się w jej
oczach.
- Czerwonych? - spytała siląc się na swobodny ton
głosu.
- To kolor miłości - roześmiał się Denny. - Moja
Margo jest prawdziwą tygrysicą. Marzeniem każdego
mężczyzny.
- Czyżbym słyszała dźwięk weselnych dzwonów?
- W słowach Kenny pobrzmiewał źle skrywany niepokój.
Denny westchnął. Przez chwilę bawił się ołówkiem.
- Wszystko zależy od damy mego serca - powie
dział cicho. -Jeśli chodzi o mnie, już dziś jestem gotów
włożyć obrączkę na palec. Nigdy dotąd nie spotkałem
tak cudownej kobiety.
Kenna miała ochotę krzyczeć i rzucać o ziemię
leżącymi na biurku przedmiotami, jednak z uśmiechem
wspomniała tylko, że czas wracać do pracy. Denny
roześmiał się i zaczął dyktować jej pierwszy z listów.
Nawet nie zauważył pobladłej twarzy sekretarki.
ROZDZIAŁ DRUGI
W piątek Kenna z rozmysłem włożyła kowbojski
strój, który tak irytował Regana. Po przyjściu do
pracy zdjęła płaszcz i mrucząc coś pod nosem,
ściągnęła pokrowiec z maszyny do pisania. Den-
ny'ego nie było - wolała nawet nie myśleć, z kim
teraz przebywał - więc poranną korespondencję
należało dostarczyć na biurko Regana. Pogrążona
w myślach, stanęła w drzwiach... i zderzyła się
z potężnym mężczyzną, który właśnie zamierzał
wejść do sekretariatu.
Regan obrzucił ją taksującym spojrzeniem.
- Zrobiłaś to celowo? - spytał.
- Niby co? - odpowiedziała pytaniem.
- Wyglądasz dziś jeszcze gorzej niż zwykle.
Pierwszy raz w życiu Kenna podniosła rękę na
mężczyznę. Stało się tak z powodu narastającej u niej
frustracji i bólu urażonej dumy.
Regan błyskawicznie chwycił ją za nadgarstek,
wciągnął do gabinetu i kopnięciem zatrzasnął drzwi.
Dziewczyna szarpała się, lecz on nie zwracał na to
najmniejszej uwagi. Rzucił aktówkę na podłogę
i mocnym uchwytem unieruchomił drugą dłoń Ken
ny-
BRYLANCIK
27
Minęła długa chwila, nim szamotanina ustała.
Regan puścił ręce dziewczyny i spojrzał na nią z ukosa.
- Następnym razem, jeśli podniesiesz na mnie rękę,
zrobisz to po raz ostatni w życiu - oświadczył stanow
czo.
Usta Kenny drżały nerwowo.
- Mogłabym odpowiedzieć podobnym ostrzeże
niem, mecenasie - powiedziała łamiącym się głosem.
- Nie zniosę dalszych obelg. Opuszczę biuro i będzie
mógł pan sobie znaleźć miłą, uległą blondynkę z twa
rzą pokrytą grubą warstwą pudru. Taką, która napisze
coś na maszynie w przerwach między piłowaniem
i malowaniem paznokci!
- Uspokój się, Kenno - powiedział Regan.
Milczał przez chwilę.
- Siadaj, kotku - dodał.
Lekko popchnął ją w stronę skórzanego fotela, po
czym sam usadowił się na blacie biurka. Zapalił
papierosa.
- Proszę nie mówić do mnie „kotku" - warknęła
dziewczyna,
- Nie przeszkadza ci, kiedy robi to Denny i niemal
wszyscy prawnicy odwiedzający nasze biuro. Dlaczego
miałbym należeć do wyjątków?
- Dlatego że...
Spojrzała w jego stronę. Nieoczekiwanie poczuła
dziwne mrowienie w koniuszkach palców. Zawstydzo
na własnymi myślami, wzięła głęboki oddech i spuściła
powieki.
- Nieważne.
- Denny zadurzył się w Margo - powiedział Regan
28 BRYLANCIK
cichym, spokojnym tonem. - Myślę, że chce ją po
ślubić, a ja nie mam ochoty wyrazić na to zgody.
Kenna poczuła zawrót głowy. Denny żonaty! Przy
mknęła oczy.
- Przestań udawać nieszczęśliwą bohaterkę dzie
więtnastowiecznego romansu! - warknął Regan. Spło
szona dziewczyna drgnęła i wyprostowała się w fotelu.
— Jeszcze nie doszło do ślubu!
- W jaki sposób zamierza pan przeszkodzić Den-
ny'emu? - spytała słabym głosem.
- Ty to zrobisz.
Zamrugała oczami.
- Przepraszam, ale o tak wczesnej porze mój umysł
jest nieco przytępiony. Nie rozumiem, co ma pan na
myśli.
Po twarzy Regana przemknął cień uśmiechu.
- Będziesz musiała wyrwać mego brata ze szponów
Margo - oświadczył.
Kenna przechyliła głowę i przez chwilę uważnie
spoglądała w twarz swego rozmówcy.
- Nie jest pan dobrą wróżką, mecenasie, a ja bez
pomocy czarów nie potrafię przemienić się w księż
niczkę. Po pierwsze brak mi urody - przyznała
z goryczą - zaś po drugie, pracuję tu już dwa lata,
a jedyne miłe słowa, jakie słyszę z ust Denny'ego,
brzmią: „Kenno, czy mogłabyś podać mi filiżankę
kawy?"
Regan spoglądał na nią bez uśmiechu. Zaciągnął się
dymem z papierosa i powoli przesunął wzrokiem po
sylwetce dziewczyny.
- Przegląd inwentarza? - zamruczała.
BRYLANCIK
29
- W pewnym sensie. - Zatrzymał wzrok na pofał
dowanej bluzie. - Nosisz biustonosz?
Kenna zaniemówiła z wrażenia.
- Spróbuj nie zemdleć, zanim udzielisz odpowiedzi
-mruknął z kwaśną miną. - Chcę tylko ustalić, czy masz
płaskie piersi, czy też nie wiesz, że nawet najpiękniejszy
biust potrzebuje odpowiedniego stanika.
Policzki dziewczyny spłonęły rumieńcem. Wstała
z fotela.
- Panie Cole...
- W ten sposób zwraca się do mnie moja gospodyni
-mruknął Regan. Chwycił Kennę za ramię i gwałtow
nie przyciągnął do siebie. Była zupełnie bezradna
w jego uścisku.
- Albo mi odpowiesz, albo sam sprawdzę...
- Uniósł dłoń.
- Na miłość boską! - pisnęła dziewczyna. - Nie!
Nie noszę!
Puścił ją i z rozbawieniem obserwował, jak usiłowa
ła się ukryć za oparciem fotela.
- Wariat! - syknęła.
- Doprawdy, dziwię się twojemu zachowaniu - po
wiedział ze spokojem. - Masz dwadzieścia pięć lat...
- Ale nie włóczę się po knajpach i dyskotekach!
- wysapała.
- Chyba zaczynam rozumieć. Jesteś samotna?
- Chodzę na randki!
Regan pokiwał tylko głową.
- Z kim? Założę się, że nigdy nie pocałowałaś
mężczyzny... A może myślisz, że w ten sposób można
zajść w ciążę?
30 BRYLANCIK
Kenna zerknęła w stronę ciężkiej popielniczki. Jej
prześladowca zauważył to spojrzenie.
- Dalej, kotku - zachęcił ją ze złośliwym uśmie
chem. - Spróbuj.
- Szkoda, że nie jestem mężczyzną...
- Słyszałaś o ruchu wyzwolenia kobiet? O równo
uprawnieniu? Proszę, nie krępuj się. Uderz mnie!
- Nie ma głupich.—Kenna popatrzyła na barczystą
sylwetkę Regana. - Potrzebowałabym granatu.
- Rozsądna uwaga - zgodził się mężczyzna. Po
chylił się. Wyglądał... niezwykle pociągająco. Kenna
już dawno zauważyła, że umiał doskonale dobierać
stroje i zawsze wyglądał elegancko.
- Ale wróćmy do tematu. - Zgniótł niedopałek
papierosa. - Chcę sprawić, że przestaniesz wyglądać
jak Kopciuszek.
- Nie pytając, czy mam na to ochotę?
- Nie bądź śmieszna. Oczywiście, że masz ochotę.
— Po raz kolejny obrzucił uważnym spojrzeniem jej
sylwetkę, a raczej to, co było widoczne zza oparcia
fotela.
- Przede wszystkim powinnaś obciąć włosy. Więk
szość kobiet uważa, że długie loki podobają się męż
czyznom, lecz twoje przeważnie przypominają źle
zwinięty kłąb drutu kolczastego.
- Za to znakomicie pasują do mojego charakteru
- warknęła.
- Jesteś wysoka i masz zgrabne nogi... - Regan
zdawał się w ogóle nie zwracać uwagi na słowa
dziewczyny. -Cechujesz się naturalną elegancją ruchu.
Przy odpowiednim makijażu i właściwym stroju...
BRYLANCIK 31
Wydął usta i w zamyśleniu pokiwał głową.
- Uważam, że mogłabyś wzbudzić zainteresowanie
mego brata.
- O czymś pan zapomniał - wtrąciła z przekąsem.
Zmarszczył brwi.
- O czym? Zęby masz zdrowe...
- Dziękuję. Jak dotąd, nie używam sztucznej szczę
ki.
Parsknął śmiechem.
- Znakomicie. Więc co? Chcesz w samotności
spędzić resztę życia czy zdecydujesz się skorzystać
z okazji?
- Nie mogę - odparła z namysłem. Porzuciła
kryjówkę za oparciem fotela. - Wszystko, o czym pan
mówi, związanejest z wydatkami, a ja mam wyłącznie
niewielką pensję...
- Zdaj się na mnie.
- Od początku byłam przekonana, że o to chodzi.
- Kenna wyprostowała dumnie głowę i gniewnie
zmarszczyła brwi.
- Powiedziałem: „zdaj się na mnie" — powtórzył
Regan. - To był mój pomysł i zależy mi na tym, aby
uratować brata przed małżeństwem z tą zachłanną
Argentynką. Nie zamierzam tolerować w swojej rodzi
nie kobiety, której zależy wyłącznie na pieniądzach.
- Za to woli pan sekretarkę. Biedną, nie posiadają
cą powiązań ani pozycji towarzyskiej...
- Czy wyglądam na snoba? - spytał nieoczekiwanie.
- Tego nie powiedziałam - odparła Kenna. Wes
tchnęła głęboko. - Co pomyśli Denny, jeśli dowie się,
że to pan płaci moje rachunki?
32 BRYLANCIK
- O niczym nie będzie wiedział - oświadczył stano
wczo Regan. - Przyjadę do ciebie w sobotę rano
i podejmiemy pierwsze działania. Wybierzemy się do
sklepu Fredericksona.
- Tam jest potwornie drogo... - próbowała za
protestować.
- Musimy wyruszyć dość wcześnie - ciągnął Re
gan - ponieważ czeka nas jeszcze wizyta w „Al-
mon's".
Wymienił nazwę eleganckiego butiku, w którym
sprzedawano najmodniejsze kreacje. Kenna nie mogła
wykrztusić ani słowa.
- Pójdziesz na bal, Kopciuszku - powiedział męż
czyzna. - Choć zamiast karocy zaprzężonej w białe
konie będzie czekał jedynie mercedes...
- Nie ma żadnego balu...
- Jest. W przyszłą sobotę, w Biltmore. Pojedziesz
tam ze mną. - Odchylił mankiet białej koszuli i zerknął
na zegarek.
- Tyle na dzisiaj. Wracaj do garnka z popiołem
i pamiętaj, aby nie zdradzić nikomu naszej tajemnicy.
- Mam wrażenie, że śnię... - szepnęła Kenna.
Regan przyglądał się jej przez długą chwilę, po czym
zapytał:
- Nigdy dotąd nie miałaś na sobie kosztownej
sukni?
Dziewczyna unikała jego wzroku. Ze spuszczoną
głową podeszła do drzwi.
- Zgadzam się na pańską propozycję, pod warun
kiem że będę mogła spłacić zaciągnięty dług... -powie
działa. - Jeśli istnieje jakiś sposób...
BRYLANCIK
33
i
- W porządku. Będę ci potrącał niewielką sumę
z tygodniowej wypłaty.
Zasiadł za biurkiem.
— Czy możesz poczęstować mnie filiżanką kawy?
Kenna skinęła głową i cicho zamknęła drzwi gabi
netu. Blask poranka zdawał się jaśnieć tajemniczą
poświatą.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kenna nie podała Reganowi swego adresu, lecz
on i tak doskonale wiedział, jak trafić do jej miesz
kania. Zadzwonił do drzwi punktualnie o ósmej
trzydzieści.
Spojrzał surowo na stojącą w progu dziewczynę.
- Gotowa? - spytał takim tonem, jakby żałował
swojej decyzji. - Chodźmy. Źle zaparkowałem.
W drodze do windy Kenna ukradkiem podziwiała
elegancki strój swego towarzysza. Rozchylony koł
nierzyk koszuli ukazywał fragment smagłego ciała
i przyznać należało, że Regan jest bardzo atrakcyjnym
mężczyzną.
- Bądź spokojna, nie mam zamiaru cię zgwałcić
- mruknął, gdy dziewczyna wtuliła się w odległy kąt
windy.
- I tak byłby pan rozczarowany - westchnęła.
- W dzisiejszych czasach dwudziestopięcioletnia dzie
wica zasługuje najwyżej na lekceważenie.
Regan spojrzał na nią ze zdziwieniem. Kenna
uśmiechnęła się lekko.
- Nie jestem bohaterką dziewiętnastowiecznego
romansu, z którą usiłował mnie pan porównać - po
wiedziała. - Wczoraj czułam się po prostu zaskoczona.
BRYLANCIK 35
Nigdy bym nie przypuszczała, że może pan otwarcie
mówić z obcą kobietą o sprawach seksu.
- Pomyliłaś się - mruknął Regan.
- Pan także popełnił błąd.
Westchnęła.
- Nie jestem olśniewającą blond pięknością, lecz
nie mdleję na myśl o ramionach kochanka.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- A biustonosza nie noszę dlatego, że uważam się
za kobietę wyzwoloną!
W tej samej chwili w otwartych drzwiach windy
stanęła niewysoka, elegancka starsza pani. Słysząc
ostatnie słowa Kenny, zamarła ze zdziwienia.
Dziewczyna szybko zerknęła na staruszkę i spłonęła
rumieńcem.
- O Boże... - szepnęła.
Regan z trudem usiłował zachować powagę. Chwy
cił Kennę za ramię i niemal wywlókł na korytarz.
- „Wyzwolona" - mruknął.
Spojrzał na nią z ukosa.
- Przestań udawać. Prawdziwą odwagę umiem
rozpoznać na pierwszy rzut oka.
- Nawet nie potrafię się zachowywać jak normalna
kobieta - westchnęła.
Wsunęła ręce głęboko do kieszeni.
- Nic dziwnego, że Denny nie zwraca na mnie
uwagi.
- W przeciwieństwie do mnie.
Kenna szła z nisko opuszczoną głową.
- Tylko wówczas, gdy trzeba podać kawę lub
przepisać kilka listów.
36 BRYLANCIK
Regan zatrzymał się i popatrzył na nią przenik
liwym spojrzeniem ciemnych oczu.
- Wiem, co znaczy samotność, Kenno -powiedział
cicho. - Wiem, jak to jest, gdy szuka się wokół choć
jednej przyjaznej twarzy.
- Może pan mieć wiele kobiet - mruknęła.
- Mam pieniądze. To prawda, dzięki temu mogę
być otoczony tłumem wielbicielek - zauważył cynicz
nie. - Wiesz, że byłem żonaty?
Na twarzy dziewczyny pojawił się wyraz zaskocze
nia. Denny nigdy nie wspominał o prywatnym życiu
Regana.
- Nie - powiedziała.
- Jessica miała dwadzieścia sześć lat. Była niebies
kooką blondynką... Piękną niczym senna zjawa. Nasz
związek trwał tylko rok.
W oczach mężczyzny pojawił się cień bólu.
- Rozwiedliście się? - spytała Kenna.
- Nie - burknął Regan. - Moja żona zmarła.
- Och... Tak mi przykro... - powiedziała cicho
Kenna.
Regan pokiwał głową.
- Minęły już prawie trzy lata. Jestem starszy... i chyba
nieco mądrzejszy. Lecz czasem budzę się w nocy...
Cofnął się o krok i przypalił papierosa. Kenna stała
w milczeniu. Po raz pierwszy zrozumiała ciężar samo
tności spoczywający na barkach tego człowieka. Po
smutniała.
- Życie trwa zbyt krótko, aby wciąż myśleć o prze
szłości - odezwał się Regan po chwili milczenia.
- Trzeba korzystać z każdej chwili.
BRYLANCIK 37
Niebawem dotarli do salonu fryzjerskiego. Kenna
obserwowała w milczeniu, jak pasma jej długich,
ciemnych włosów opadają na podłogę. Mistrz Andrew
uwijał się jak w ukropie i mówił coś o najnowszej
modzie. Dziewczyna całkowicie poddała się nastrojo
wi chwili. Czuła dziwne podniecenie. Być może Regan
miał rację... Mając dwadzieścia pięć lat należy korzys
tać z uroków życia.
Z zaciekawieniem spojrzała na swoje odbicie w lust
rze. Twarz, pozbawiona makijażu, wyglądała świeżo
i naturalnie. Krótkie włosy naprawdę dodawały jej
uroku.
- Nieźle, prawda? - spytał Andrew. - Teraz za
praszam do naszego salonu piękności. Nie będzie pani
żałować, obiecuję.
Minęło kolejne pół godziny, nim była gotowa na
spotkanie z Reg a nem. Z zachwytem spoglądała na
dzieło kosmetyczki. Delikatnie podkreślone usta,
podmalowane brwi i policzki, kunsztownie prze
dłużone rzęsy i znakomicie dobrany cień na powiekach
tworzyły obraz zdolny poruszyć serce każdego męż
czyzny.
- To naprawdę ja? - spytała z rozbrajającą naiw
nością.
- Zaskakująca różnica, prawda? - spytała z uśmie
chem kosmetyczka.
Regan czekał w pobliskim salonie mody. Prze
chadzał się po pomieszczeniu i oglądał prezentujące
rozmaite kreacje manekiny, nie zwracając uwagi na
spłoszone spojrzenia ekspedientek.
- Już jestem.
38 BRYLANCIK
, Kenna stanęła tuż za plecami Regana. Spojrzał na
nią ponurym wzrokiem, lecz nagle w jego oczach
dostrzegła błysk zdziwienia.
- Mój Boże... -mruknął.
Usiłował zachować kamienny wyraz twarzy. Okrą
żył dziewczynę.
- Muszę przyznać, Kopciuszku, że wyglądasz nieco
inaczej.
- Zanim zdoła pan ustalić, na czym polega ta
zmiana, proponuję, żebyśmy poszukali innego sklepu.
Jeśli kupimy coś tutaj, do końca życia nie będę w stanie
spłacić zaciągniętego długu.
- Idziemy na bal, nie na plażę - wycedził Regan.
- Nie możesz pokazać się w Biltmore w tandetnych
ciuchach.
- Ale...
- Cicho — warknął z niecierpliwością.
Ujął ją za ramię i pociągnął w kierunku najbliższej
ekspedientki. Starsza kobieta z uwagą wysłuchała jego
żądań, po czym odeszła na chwilę w głąb sali.
- To jeden z naszych najnowszych modeli - powie
działa niosąc długą, zieloną, brokatową suknię z głę
bokim dekoltem. - Powinien znakomicie pasować na
panią.
-
Przymierz - mruknął Regan do dziewczyny.
- Potem wyjdź, żebym mógł cię obejrzeć.
Kenna zniknęła za parawanem. Gdy pojawiła się
ponownie, ekspedientka wydała okrzyk zdumienia.
- Niewiarygodnej Suknia wygląda wprost jak uszy
ta na panią. I ten kolor... znakomicie podkreśla
karnację skóry.
BRYLANCIK 39
Dziewczyna podeszła w stronę stojącego opodal
Regana, który w milczeniu obrzucił ją uważnym
spojrzeniem.
- Czy... wszystko w porządku? - spytała Kenna.
Tak bardzo pragnęła usłyszeć, że wygląda olśniewa
jąco, że na sam jej widok Denny rzuci się na kola
na...
Regan skinął głową.
- W porządku - powiedział nieswoim głosem.
-Teraz musimy poszukać odpowiednich strojów na co
dzień. Kilka ładnych bluzek i spódnic, coś lżejszego...
- Ale... po co to wszystko?-wyjąkała dziewczyna.
- Jeden bal nie wystarczy, abyś zdobyła serce
Denny'ego - burknął. — Spodziewałaś się, że od razu
zapomni o bożym świecie?
Kenna przymknęła oczy. Po włożeniu sukni miała
wrażenie, że za sprawą magii przeistoczyła się z Kop
ciuszka w księżniczkę. Cyniczne pytanie zburzyło
iluzję. Chciała się odwrócić, lecz dłoń Regana zacisnęła
się na jej ramieniu.
- Wyglądasz cudownie - szepnął. - Ta suknia
powoduje, że każdy mężczyzna miałby ochotę zsunąć
ją z twoich ramion i zobaczyć, co jest pod spodem.
Kenna wstrzymała oddech.
-
Czujesz się zakłopotana? - z drwiącym uśmie
chem spytał Regan. - Przecież chciałaś wiedzieć...
Szybkim krokiem odeszła w stronę parawanu. Jej
serce waliło jak młotem.
Dalszy ciąg zakupów przypominał wycieczkę do
krainy marzeń. Kenna stała się właścicielką kompletu
strojów, na które nie miałaby nawet odwagi spojrzeć,
40
BRYLANCIK
gdyby nie obecność Regana. Zaopatrzył ją nawet
w koronkową bieliznę.
- Będę dla pana pracować do końca życia - za
mruczała po szybkim podliczeniu wydatków.
Spojrzał na nią w rozbawieniu.
- Pamiętam, że ostatnio sam musiałem zaparzyć
kawę...
Popatrzyła mu prosto w oczy. Przez chwilę stali
nieruchomo, złączeni niewidzialnymi więzami nieocze
kiwanego porozumienia. Dopiero głośna rozmowa
przechodniów sprawiła, że powrócili do rzeczywisto
ści.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała Kenna, gdy
podeszli w stronę zaparkowanego w pobliżu szarego
porsche'a.
- Nie miałem wyboru. - Regan otworzył drzwiczki
i pomógł jej wejść do środka. - Gdybym pozostawił cię
samej sobie, cała wyprawa skończyłaby się zakupem
paru tandetnych ciuchów.
- Znam się na modzie - stwierdziła wyniośle.
- Według ciebie szczytem elegancji jest worek z wy
ciętymi otworami na ręce i głowę. - Włączył silnik.
- To lepsze niż strój prostytutki - odparowała
z gniewem. - Jedna z bluzek ma dekolt, który sięga mi
prawie do kolan!
- Nie przesadzaj-mruknąłmężczyzna. Spojrzał na
nią z ukosa. - Jak dużo tego chowasz na dnie szafy?
- Niby czego?
- Tych bezkształtnych ciuchów, pod którymi skry
wasz ciało.
- Lubię luźne ubrania.
BRYLANCIK 41
- Niewątpliwie. — Położył dłoń na oparciu fotela
i odwrócił głowę, aby przez tylną szybę widzieć
nadjeżdżające samochody. Nagle jego twarz znalazła
się tuż przy twarzy Kenny... Dziewczyna poczuła
ciepło bijące od ciała mężczyzny. Serce załomotało jej
w piersi.
- Spójrz na mnie - rzucił rozkazującym tonem.
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem. Później spo
jrzenie Regana powędrowało w dół i zatrzymało się na
rozchylonych ustach dziewczyny. Kenna czekała...
Czuła niepokojący zapach wody kolońskiej, spowitą
aromatem dymu woń oddechu...
- Ruszysz się wreszcie?! - zabrzmiał gniewny
okrzyk, poparty głośnym dźwiękiem klaksonu.
Regan zerknął w lusterko, przeprosił gestem dłoni
niecierpliwego kierowcę i skierował samochód na
szosę. Kenna oddychała z trudem.
- Możesz mi wyjaśnić, co znaczyło to powłóczyste
spojrzenie? - odezwał się, gdy sunęli niespiesznie
ulicami miasta.
Dziewczyna głośno przełknęła ślinę.
- Nie patrzyłam na pana. Rozmyślałam - od
powiedziała słabym głosem.
- O czym?
- Stwierdził pan, że nie wystarczy, abym raz poka
zała się na przyjęciu lub balu. To znaczy?...
- To znaczy, że jeśli chcesz zwrócić na siebie uwagę
Denny'ego, musisz częściej przebywać w moim towa
rzystwie. Wzbudzić w nim chęć rywalizacji.
- Nie wiem, czy wytrzymam kolejne spotkanie
z panem - stwierdziła oschle.
42 BRYLANCIK
~ Uważam, że to konieczne. I nie mam zamiaru
zmienić postępowania wobec ciebie. Będę cię uczył
właściwego sposobu ubierania, chodzenia, flirtowania
i tym podobnych rzeczy. Musisz uwierzyć we własne
możliwości.
- A czy to można osiągnąć nie przenicowując mojej
osobowości? - spytała z lekką drwiną.
- Oczywiście. - Skinął głową. - Założę się o każdą
sumę, że na wszystkich szkolnych zabawach stałaś
przyklejona do ściany, z rękami założonymi na pier
siach i w duchu modliłaś się, aby jakiś chłopak poprosił
cię do tańca.
Dziewczyna zarumieniła się aż po skronie.
- Czego się boisz? - spytał Regan. - Czy matka
nigdy nie uczyła cię sztuczek, jakich używają kobiety,
aby wzbudzić zainteresowanie mężczyzn?
- Nie znałam swojej matki — odpowiedziała. - Moi
rodzice rozwiedli się, gdy byłam niemowlęciem. Póź
niej mieszkałam z ojcem i macochą, która poświęcała
mi niewiele uwagi. Rozumie to pan?
- Spotkałaś kiedyś matkę?
Kenna potrząsnęła głową.
- Zmarła kilka lat temu. Czy możemy porozma
wiać o czymś innym?
Regan milczał przez chwilę.
- Chodziłaś z jakimś chłopakiem?
Kenna wy buchnęła gorzkim śmiechem.
- Nawet nie miałam okazji -powiedziała chłodno.
— Dzisiejsi mężczyźni myślą wyłącznie o seksie. Jeśli
podczas pierwszej randki dziewczyna powie „nie",
odchodzą na zawsze.
BRYLANCIK
43
- Bzdury - mruknął Regan. - Chyba nie usiłujesz
mnie przekonać, że każdy facet, którego poznałaś,
usiłował cię zgwałcić, w chwili gdy wsiedliście do
samochodu?
Spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Chciałam powiedzieć... To znaczy... Och, w koń
cu to chyba nieważne. Poznałam w życiu czterech
mężczyzn, w tym dwóch dzięki „Randce w ciemno".
Nie próbowali mnie zgwałcić, ale bardzo nalegali,
abym ich odwiedziła.
- Czujesz się skrępowana naszą rozmową?
- Mówiąc szczerze, tak - odpowiedziała oschle.
Sięgnęła do torebki i wyjęła okulary. - A poza tym
mam dość oglądania rozmazanych plam zamiast ota
czających mnie ludzi. Bez okularów niemal nic nie
widzę.
Regan roześmiał się cicho.
- To dlatego zdjęłaś je dziś rano?
- Pomyślałam, że jeśli zobaczę, jak wyglądam
w nowych strojach, za nic nie zgodzę się na ich kupno.
- Zachowujesz się jak tchórz.
- Zgadza się. W szkole chowałam się po kątach,
ponieważ uważałam, że jestem zbyt wysoka. Teraz
też mam ochotę uciec, kiedy pomyślę o tych dekol
tach.
- Nie pozwolę ci na ucieczkę.
- Mam ochotę zrezygnować z naszego przedsię
wzięcia — mruknęła. — Skąd pewność, że nagle spodo
bam się Denny'emu?
- Spójrz na Margo - odpowiedział z chłodnym
uśmiechem.
44 BRYLANCIK
- Mimo całej niechęci do niej muszę przyznać, że
jest cudowna.
- Jak większość kobiet, poświęca wiele czasu na
pielęgnację swej urody i właściwym doborze fatałasz-
ków.
- Pretenduje pan do miana eksperta w dziedzinie
mody? - spytała oschłym tonem.
Regan milczał przez chwilę, obserwując jadące
samochody.
- Jessica była znaną modelką - powiedział miękko.
- Och... - Kenna odwróciła głowę, poruszona
sposobem, w jaki wypowiedział te słowa.
Regan gwałtownym ruchem zgniótł niedopałek
papierosa.
- Obiecuję ci, że już niedługo zdobędziesz Den-
ny'ego.
- Dlaczego Margo nie cieszy się pana sympatią?
Nawet jej pan nie widział - zauważyła Kenna, gdy
skręcili na parking.
Regan wyłączył silnik, rozparł się w fotelu i spojrzał
w oczy swej towarzyszki.
- Nie chcę, aby mój brat ożenił się z kobietą, która
go zniszczy. Nie znam przeszłości tej damy i to mnie
niepokoi - dodał ponuro.
- Myśli pan, że może być agentką obcego wywiadu
lub kimś w tym rodzaju?
- Masz bujną wyobraźnię - mruknął. - Uważam,
że Denny jest dość bogaty i stoi u progu kariery.
Z tego, co słyszałem, Margo lubi żyć w luksusie.
Uśmiechnął się kwaśno.
- Denny zasługuje na coś lepszego.
BRYLANCIK 45
Ken na spuściła powieki.
- Przyjadę do ciebie jutro o drugiej po południu
— odezwał się Regan. — Zaczniemy pierwszą lekcję.
Możesz włożyć jakąś sukienkę z tych, które dzisiaj
wybraliśmy.
Z przestrachem uniosła głowę.
- Jutro?
- Chyba nie jesteś już umówiona?
- Przypuśćmy, że jestem.
- Trudno w to uwierzyć, widząc, w co się ubierasz.
- Gdybym postępowała wyłącznie w myśl pańskich
wskazówek, musiałabym paradować nago - warknęła.
- Tym gorzej dla przechodniów — odparł spokoj
nym tonem.
Kenna zaniemówiła z gniewu. Miała ochotę rzucić
w niego torebką. Regan wysiadł z samochodu i wyjął
z bagażnika torby z zakupami.
- Skąd dowiedział się pan, gdzie mieszkam? - spy
tała po chwili, gdy udało jej się zapanować nad
zdenerwowaniem. Otworzyła drzwi swego mieszkania.
- Zapytałem o to Denny'ego.
Rzucił pakunki na kanapę i rozejrzał się dokoła.
- Założę się, że mój brat nigdy tu nie zajrzał.
Kenna ze smutkiem skinęła głową, po czym nie
oczekiwanie wybuchnęła głośnym śmiechem.
- Nikt tu nigdy nie bywał, z wyjątkiem mnie
i członków najbliższej rodziny.
Regan wsunął dłonie do kieszeni.
- Sądząc po twoich strojach, spodziewałem się
czegoś gorszego. To pomieszczenie... ma własną oso
bowość.
46 BRYLANCIK
- A ja jej nie mam? - spytała z wyrzutem.
- Nie wiem - odparł. Spojrzenie ciemnych źrenic
spoczęło na jej twarzy. -Dotąd nie poświęcałem ci zbyt
wiele uwagi.
- Trudno się dziwić - westchnęła. - Widziałam
zdjęcia kobiet, z którymi lubi pan przebywać.
Zrobił zdziwioną minę.
- To znaczy?
- Niektóre z nich były tak piękne, że przy nich
nawet Mar go wyglądałaby jak kopciuszek.
Wyjął kolejnego papierosa i sięgnął po zapalniczkę.
- Czasem dokucza mi samotność. Ty nigdy nie
czujesz się podobnie?
Kenna szeroko otworzyła powieki. Kamienny po
sąg okazał się istotą z krwi i kości, w dodatku nie
pozbawioną ludzkich uczuć.
- To zdarza się... każdemu.
Odwróciła głowę.
- Wiem. Lecz w przeciwieństwie do ciebie, nie
zamierzam użalać się nad własnym losem. Dziew
czyno, masz dopiero dwadzieścia pięć lat, a żyjesz
niczym zakonnica!
Kenna rzuciła mu gniewne spojrzenie.
- To mój styl bycia! - zawołała.
- Bez wątpienia. Ile czasu musisz spędzić przed
telewizorem, zanim stwierdzisz, że masz dość całego
świata?
Zagryzła wargi. Słowa Regana poruszyły bolesną
strunę w jej sercu.
- Nie zamierza pan odejść? - spytała zimno.
- Prawdę mówiąc, umówiłem się z pewną kobietą
BRYLANCIK 47
- odparł. Uśmiechnął się cierpko na widok instynk
townej reakcji Kenny. — Nie będę siedział bezczynnie
w domu.
- Musi być szalona, skoro zdecydowała się spędzić
wieczór w pańskim towarzystwie! - wybuchnęła gwał
townie dziewczyna.
Regan spojrzał na nią z uśmiechem. Sprawiał
wrażenie człowieka, który wie wszystko o ukrytej
naturze kobiety. Kenna spuściła głowę.
- Mam jeszcze dużo zajęć - powiedziała.
- Ja także. Jak już mówiłem, wpadnę jutro o czter
nastej.
Otworzył drzwi i wyszedł bez pożegnania.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kenna nie mogła zasnąć. Oczami wyobraźni oglą
dała Denny'ego i Margo. Widziała też siebie, trium
fującą, spacerującą u boku ukochanego mężczyzny po
kryształowych komnatach zamku. O świcie powiodła
znużonym spojrzeniem po pustym pokoju. Westchnę
ła. Czekał ją ciężki dzień. W towarzystwie Regana.
Godzinę przed wyznaczonym czasem przebrała się
w parę dżinsów i biały sweter z wysokim golfem.
Z uśmiechem spojrzała w lustro. Zrobiła sobie staran
ny makijaż, postępując zgodnie z radami kosmetyczki.
Nawet w okularach wyglądała na odmienioną. Nie
mogła doczekać się końca weekendu i spotkania
z młodszym z braci Cole.
Dzwonek u drzwi wejściowych zadźwięczał punk
tualnie o drugiej trzydzieści. W progu stanął Regan.
— Dlaczego nie włożyłaś żadnego z ubrań, które
kupiliśmy wczoraj? - spytał bez zbędnych wstępów.
Kenna zmierzyła go wzrokiem. Ponieważ była
w butach na płaskim obcasie, przyszło jej stać z wyso
ko zadartą głową. Czuła się nieco przytłoczona i zde
nerwowana.
- Myślałam, że w pana obecności nie muszę wy
glądać zbyt uwodzicielsko - powiedziała.
BRYLANCIK
49
- Dlatego poświęcam ci tyle czasu, abyś się tego
nauczyła. Powinnaś wyglądać uwodzicielsko... Bez
obaw, nie chodzi o mnie—dodał chłodno. - Ustaliliśmy
wcześniej, że nie jesteś w moim typie.
- Dzięki Bogu - westchnęła z ironicznym uśmie
chem. Odwróciła się. -W takim razie... włożę sukienkę
z rozcięciem sięgającym aż do końca pleców.
- Tylko przedtem zdejmij kalesony! - zawołał za
nią. -1 włóż biustonosz.
Kenna zniknęła w sypialni i głośno trzasnęła drzwiami.
Dziesięć minut później z ponurą miną zjawiła się
w nowej sukience. Regan oderwał wzrok od leżących
na stoliku fotografii i spojrzał w stronę dziewczyny.
- Wyprostuj się - nakazał. Wstał z kanapy.
Kenna posłusznie, choć z wyraźną niechęcią speł
niła polecenie.
- Chodzisz sztywno, niczym przedsiębiorca pogrze
bowy - zauważył mężczyzna. Ruszył w stronę wyjścia.
- Dobrze, że chociaż nie mam jego wyglądu - od
powiedziała znacząco.
- Nie byłbym tego taki pewien - odparł niewzru
szonym tonem. — Idziemy.
- Dlaczego nie możemy tu zostać? - spytała.
- Nie boisz się przebywać bez świadków w moim
towarzystwie? - Uśmiechnął się kpiąco.
- Szkoda czasu na rozmowy o niewinności, skoro
przypadła mi rola uwodzicielki - odpowiedziała słod
kim tonem, gdy zmierzali w stronę windy.
Stanęli przed drzwiami kabiny.
- I tak mogę mówić o szczęściu, że to nie pan jest
kandydatem na mojego kochanka.
50 BRYLANCIK
W drzwiach windy ukazała się znana już obojgu
z widzenia starsza pani, która całkiem niedawno
w podobnych okolicznościach wysłuchała opinii na
temat noszenia biustonoszy. Z wahaniem zrobiła krok
do przodu. Kenna spłonęła rumieńcem.
- Wspaniała pogoda dzisiaj - wymruczała.
Starsza pani bąknęła coś pod nosem, wyszła z windy
i pośpiesznym krokiem zniknęła w głębi korytarza.
Regan z trudem zachowywał powagę.
- To twoja sąsiadka? - spytał.
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- Jestem przekonana, że do niedawna uważała
mnie za miłą, zrównoważoną osobę, szanującą ogólnie
przyjęte zasady moralne.
- Przejmujesz się tym, co myślą inni?
Kenna uniosła wzrok. Zaskoczył ją ton napięcia
pobrzmiewający w głosie Regana. Po chwili spuściła
głowę.
- Nie... chyba nie - odpowiedziała z zakłopota
niem.
Regan milczał, lecz przez cały czas wpatrywał się
w pochyloną głowę dziewczyny.
- Chodź, diamenciku - zamruczał, gdy winda
dotarła do parteru.
- Słucham?
- Diament wymaga oszlifowania, aby stał się bry
lantem - odpowiedział.
- Taki zabieg bywa bolesny - zauważyła Kenna.
- Nie jestem przecież kamieniem.
- Bez odrobiny starań piękny Książę nie spojrzy na
Kopciuszka - przypomniał jej.
BRYLANCIK
51
- Dzięki. W tej chwili czuję się jak dynia, nie jak
Kopciuszek.
- Więc musimy czym prędzej przejść do właściwych
zajęć.
Wsiedli do samochodu. Kenna czuła narastające
zdenerwowanie. Próbowała przekonać samą siebie, że
zdolna jest do największych poświęceń, aby zdobyć
miłość Denny'ego...
Regan zajmował luksusowy apartament w śród
mieściu Atlanty, skąd rozpościerał się widok na Re
gency Hyatt House. W nocy miliony kolorowych
świateł zmieniały miasto w baśniową krainę.
Podłogę pokoju pokrywał gruby, szary dywan,
a całość urządzono w stylu śródziemnomorskim. Na
ścianach wisiały murzyńskie maski, a na niewielkim,
kunsztownie rzeźbionym stoliku stała niewielka, opra
wiona fotografia z wizerunkiem młodej, roześmianej
kobiety o rozwichrzonych włosach. Kenna bez pytania
odgadła, kogo przedstawia zdjęcie. To była Jessica.
- Nie zachowuj się jak na pogrzebie - warknął Regan.
-W miarę możliwości mogę zaspokoić twoją ciekawość.
Dziewczyna spojrzała w jego stronę spłoszonym
wzrokiem.
- Przepraszam - powiedziała cicho. - Pańska żona
była tak piękna...
Przez twarz Regana przemknął cień. Odwrócił głowę.
- Siadaj.
Kenna gwałtownie opadła na kanapę.
- Właśnie... - zaczął Regan. - Nawet nie potrafisz
usiąść jak prawdziwa kobieta. Padasz na krzesło lub
kanapę jak zapaśnik na matę i robisz to bez wdzięku.
52 BRYLANCIK
Kenna zacisnęła zęby. Zapowiadała się długa, mę
cząca lekcja.
Nie myliła się. Po kilku godzinach spędzonych na
powtarzaniu rozmaitych czynności dziewczyna po
kręciła głową.
- Nie mam pojęcia, jak udało mi się przeżyć
dwadzieścia pięć lat bez pańskiej pomocy - powiedzia
ła słodkim tonem.
- Dlamnieto także zagadka-mruknął z niechęcią.
- Ostatnia rada na dzisiaj: staraj się myśleć po
kobiecemu. Pamiętaj, że masz kuszące ciało. Podczas
chodzenia powinnaś poruszać się ze zmysłowym
wdziękiem.
- Możemy wyjdziemy na ulicę i przeprowadzimy
mały eksperyment?
Obrzucił ją ponurym spojrzeniem.
- Istnieje różnica pomiędzy zmysłowością a wul
garnym erotyzmem. Czy przypatrywałaś się ruchom
modelek podczas pokazu?
- Nigdy nie zwracałam na to uwagi.
- A powinnaś. W telewizji jest sporo programów
poświeconych wyłącznie modzie. Zacznij je oglądać.
Może... zapiszesz się do szkółki baletowej?
- Nic z tego - odparła krótko. - Nie mam czasu,
aby stroić się w tiule i kręcić piruety przed lustrem.
Regan obrzucił uważnym spojrzeniem jej sylwetkę.
- Zatem popatrzmy, jak chodzisz, Kopciuszku.
Kenna zaczerpnęła głęboko tchu. Próbowała przy
pomnieć sobie każde słowo z otrzymanych niedawno
instrukcji. 2 wystudiowaną gracją przeszła przez śro
dek pokoju.
BRYLANCIK 53
W oczach Regana pojawił się błysk zainteresowa
nia. Jego wzrok spoczął na niewielkich piersiach
dziewczyny. Kenna zmarszczyła brwi.
- Nieźle - zamruczał Regan. - Oczywiście, jak na
kogoś, kto dopiero zaczyna naukę - dodał. - Masz
jeszcze dużo pracy przed sobą i niewiele czasu. Dzisiaj
nie pokonałabyś Margo.
- Wiem -jęknęła Kenna. - Z jej ciałem...
- Twojemu także nic nie brakuje. - Spojrzenie
Regana świadczyło wyraźnie, że nie jest to tylko
komplement. - Musisz jedynie wiedzieć, jak należy je
wykorzystać.
Kenna poczuła mrowienie w łydkach.
- Pomyłka. Nie mam zamiaru zaciągnąć Den-
ny'ego do łóżka!
Skrzywił usta w kpiącym uśmiechu.
- Nie odczuwasz pożądania na jego widok?
- Oczywiście, że... to znaczy... Chodzi o to... -Cał
kowicie straciła głowę czując na sobie jego natarczywy
wzrok.
- Jesteś zupełnie pewna swoich intencji?
Regan wstał. Zbliżył się do dziewczyny. Poczuła
zapach wody kolońskiej zmieszany z wonią tytoniu...
Ciepło bijące od męskiego ciała...
- Spójrz na mnie. Nie tak... bardziej zalotnie
-mruknął. Popatrzyłamu prosto w oczy. Zatrzepotała
rzęsami, uśmiechnęła się nieśmiało.
- Lepiej?,-spytała.
Przez długą chwilę nie odpowiadał.
- Posiadasz ukryte możliwości -odezwał się w koń
cu. - Nie przykleiłaś sobie sztucznych rzęs, prawda?
54
BRYLANCIK
- Oczywiście! -zawołała, zdumiona niespodziewa
nym pytaniem. W tej samej chwili zauważyła, że gęste
rzęsy Regana stanowią wspaniałe obramowanie dla
ciemnych źrenic.
Rozchyliła usta. Nagle cofnęła się, pragnąc jak
najdalej uciec od tego niebezpiecznego człowieka.
- Chyba powinnam już iść do domu - powiedziała
nieswoim głosem.
- Masz rację. - Regan skinął głową. - Nakłoniłem
Denny'ego do wyjazdu na cały tydzień. Spotkacie się
dopiero w sobotę, a wówczas...
- Dokąd pojechał? - W słowach Kenny zabrzmiała
nuta niepokoju.
- Nie martw się. - Regan zapalił papierosa i od
wrócił się w stronę okna. - Jest w Nowym Jorku.
Pracuje, choć muszę przyznać, że nie był zadowolony
z tego wyjazdu. Margo została w Atlancie - dodał
z chytrym uśmieszkiem.
Kenna poweselała.
- Dzięki podstępowi czasami łatwiej osiągnąć cel...
- powiedziała cicho.
Regan spojrzał w jej kierunku. Dostrzegł błysk
rozbawienia w oczach dziewczyny. Przez chwilę w mil
czeniu patrzyli na siebie.
- Musisz nieco poczekać, aby zobaczyć jego reak
cję na twój nowy image.
- Będę trzymać kciuki - mruknęła.
- Ja również. Potrzebny nam łut szczęścia.
Przybrał zwykły, poważny wyraz twarzy.
- Chodźmy. Odwiozę cię do domu i wracam do
pracy.
BRYLANCIK
55
- Musi pan wciąż pracować? — spytała bezwiednie.
Regan spojrzał na nią z ukosa.
- Chcę zachować zdrowy rozsądek - burknął.
Wyszli na korytarz. Dziewczyna stanęła przy
drzwiach windy. Ze zdumieniem stwierdziła, że jej
stosunek do Regana zaczął ulegać zmianie. To tylko ze
względu na Denny'ego, pocieszała się w myślach.
- Tęsknisz za żoną? - spytała, nieświadomie prze
chodząc na „ty". Regan nie zwrócił na to uwagi.
- Nie rozmawiam o Jessice nawet z najbliższymi
członkami rodziny - powiedział oschle. - A ty się do
nich nie zaliczasz. Jeszcze nie.
Twarz Kenny okryła się szkarłatem. Brutalnie
skarcona dziewczyna poczuła łzy pod powiekami. Bez
słowa wsiadła do windy.
Kolejny tydzień upłynął jej na wytężonej pracy.
Początkowo próbowała unikać Regana, lecz wkrótce
przekonała się, że to niemożliwe. Lekcje następowały po
sobie z nieuchronną regularnością, choćKenna rozmaity
mi sposobami okazywała swą niechęć wobec nauczyciela.
Nadeszło piątkowe popołudnie. Kenna z głośnym
westchnieniem ulgi wyłączyła maszynę do pisania
i sięgnęła po płaszcz. Drzwi gabinetu otworzyły się
z trzaskiem i w progu stanął Regan. Był bezmarynarki;
rękawy koszuli zawinął niemal po łokcie. W milczeniu
spoglądał w stronę dziewczyny.
Kenna również stała bez słowa. Miała na sobie
elegancką beżową bluzkę i dopasowaną kolorem spód
nicę. Znakomity makijaż podkreślał jej urodę. Nawet
w okularach wyglądała pociągająco.
56
BRYLANCIK
- Podejdź bliżej - mruknął Regan.
Zbliżyła się tanecznym krokiem. Śmiało spojrzała
w ciemne oczy mężczyzny i uśmiechnęła się kusząco.
- Bardzo ładnie - wycedził przez zęby. - Pierwszy
etap ma pani za sobą, panno Dean. Jaką sukienkę
zamierzasz włożyć jutro? Zielonobłękitny strój wró
żki?
- Tak - odpowiedziała jednym tchem, zdziwiona,
że odgadł jej zamiar.
Regan skinął głową.
- Dobrze. Przyjadę o wpół do siódmej. Sprawimy
Denny'emu małą niespodziankę.
- Założę się, że mnie nie pozna.
- Musisz jedynie pamiętać, że na razie należysz do
mnie. Nie próbuj korzystać z pierwszej nadarzającej się
okazji, bo wszystko popsujesz.
Rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
- Dość dobrze pamiętam szczegóły naszego planu.
Nie potrzebuję ciągłych pouczeń, panie mecenasie.
- Nic na to nie poradzę - odparł wzruszając
ramionami. -Wiesz, jak bardzo zależy mi na szczęściu
brata. Musisz sprawić, aby Denny stał się zazdrosny.
- Czy to znaczy, że w obecności innych osób mam
trzepotać zalotnie rzęsami i przesyłać ci rozmarzone
spojrzenia? - spytała z niesmakiem.
- Właśnie-odpowiedział poważnym tonem.-Na
wet w biurze powinniśmy zachowywać się jak zako
chani.
- Nie będę siadać ci na kolanach.
- Nigdy bym na to nie pozwolił! - krzyknął z obu
rzeniem.
BRYLANCIK 57
Kenna obróciła się, kurczowo ścisnęła torebkę
i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę wyjścia.
Nagle stanęła jak wryta na widok roześmianej twarzy
Denny'ego.
Młody mężczyzna z uwagą przyglądał się swej
sekretarce.
- No... no... - mruknął. Stopniowo jego uśmiech
zmienił się w grymas zdziwienia.
Regan zbliżył się do dziewczyny i czułym gestem
otoczył ramieniem jej kibić.
- Myślałem, że przyjedziesz dopiero jutro - powie
dział. - Zabierasz Margo na bal?
- Och... nie... to znaczy... tak, oczywiście - mam
rotał Denny. Wydawał się kompletnie zbity z tropu.
- Kenna chciałajuż pójść do domu -ciągnął Regan.
- Chyba nie zamierzasz obarczyć jej jakimś poleceniem?
- Nie, skądże - zdecydowanie zaprzeczył Denny.
- Odprowadzę ją tylko do wyjścia. Potem powia
domię cię, co zaszło w czasie twojej nieobecności.
- Popatrzył na Kennę. - Idziemy, kochanie.
Dziewczyna zerknęła na młodszego z braci. Uśmie
chnęła się nieśmiało.
- Miło, że pan już wrócił, szefie - powiedziała.
- Tak... oczywiście - odparł Denny nieswoim głosem.
Stał bez ruchu i uważnym spojrzeniem śledził
odchodzącą parę.
- Zobaczymy się jutro o wpółdo siódmej -odezwał
się Regan, gdy doszli do końca korytarza. Zbliżył
twarz do ust Kenny. Dziewczyna zamknęła oczy, lecz
żadnym gestem nie zdradziła swych uczuć. Poczuła na
wargach smak gorącego pocałunku.
x
58 BRYLANCIK
- Wieczorem zadzwonię - powiedział miękko Re
gan, choć w jego spojrzeniu nie było ani śladu czułości.
- Nie pracuj zbyt długo - odparła. Starała się, aby
zabrzmiało to naturalnie. Pożegnała go uśmiechem
i wsiadła do windy.
Drzwi kabiny zasunęły się bezszelestnie. Kenna
westchnęła głęboko i oparła głowę o lustro. Czuła się
zupełnie wyczerpana. Delikatnie dotknęła ust. Nieda
wny pocałunek palił ją niczym rana.
Pogrążyła się w rozmyślaniach. A jeśli Regan się mylił?
Jeśli Denny jest tak bardzo zakochany wMargo, że cały
kunsztownie opracowany manewr spali na panewce?
Nadszedł sobotni wieczór. Kenna włożyła suknię,
poświęciła więcej czasu niż zwykle na staranny maki
jaż. Zrezygnowała z okularów. Niezbyt ciekawił ją
wygląd gości, a poza tym i tak zamierzała spędzić całe
przyjęcie uczepiona ramienia Regana.
Mecenas Cole zjawił się z zadziwiającą punktual
nością.
Ubrany by! w tradycyjny czarny smoking i białą
koszulę.
- Pan do mnie? - spytała z przekąsem Kenna.
- Nie poznałaś mnie? - burknął. Przesunął wzro
kiem po smukłej sylwetce dziewczyny. Obcisła suknia
bardziej odkrywała niż skrywała jej wdzięki.
- Wspominałam już nieraz, że mam bardzo słaby
wzrok. - Podeszła do stolika, usiłując odnaleźć toreb
kę. ~Na dzisiejszy wieczór będę potrzebowała dobrego
przewodnika.
BRYLANCIK
59
- Okulary znakomicie podkreślają twoją urodę.
- Zwłaszcza wówczas, gdy ich nie noszę.
Zerknęła w jego stronę. Twarz mężczyzny przypo
minała rozmazaną plamę, lecz Kenna i tak zdawała
sobie sprawę, że jest wściekły.
- Chodźmy - warknął krótko.
Posłusznie ruszyła w kierunku wyjścia. Bez okula
rów czuła się dziwnie bezbronna.
Regan milczał przez całą drogę do hotelu. Kenna
rozmyślała o ich ostatnim spotkaniu... i o pocałunku.
Dlaczego wywarł na niej tak silne wrażenie? Przecież
kocha zupełnie innego mężczyznę.
Salę balową wypełniał tłum osób. Na podwyższeniu
grała orkiestra, a kreacje kobiet lśniły niczym klejnoty.
Kenna widziała jedynie różnobarwne smugi i musiała
mrużyć oczy, aby rozpoznać szczegóły. Po chwili
dostrzegła Denny'ego i Margo. Stali obok bufetu,
zajęci rozmową.
- Przestań się krzywić - posłyszała przy uchu szept
Regana. - Wyglądasz jak osiemdziesięcioletnia staru
szka.
- Dziękuję ci, szlachetny czarodzieju, że podaro
wałeś mi balową suknię i szklane pantofelki - odparła,
patrząc na niego z ukosa. - Ale teraz bądź łaskaw
machnąć swą magiczną różdżką i zniknąć.
- Nic z tego, kochanie -mruknął Regan. -Mam na
to wielką ochotę, lecz okoliczności zmuszają mnie,
żebym został. Uśmiechnij się!
Wykrzywiła usta i mocno przylgnęła do jego ramienia.
- Cicho - usłyszała w chwili, gdy otworzyła usta,
aby coś powiedzieć. — Nadchodzą.
60 BRYLANCIK
Denny i Margo pomału zmierzali w ich kierunku.
- Cześć - zawołał Regan.
- Witaj, wielki bracie - zabrzmiała odpowiedź
Denny'ego. - Cóż to za piękność widzę u twego boku?
- Nie poznajesz? - parsknął śmiechem Regan.
- Poprosiłem Kennę, aby spędziła ze mną dzisiejszy
wieczór.
Denny stał wystarczająco blisko, aby dziewczyna
mogła zobaczyć wyraz zdumienia, jaki odmalował się
na jego twarzy.
- Co się z tobą stało? - wyjąkał. - Wyglądasz...
jakoś inaczej.
- Po prostu staliśmy się przyjaciółmi - oświadczył
Regan.
- Proszę... proszę... - mruknął Denny. - Przed
wyjazdem byłem przekonany, że mówiąc oględnie, nie
przepadacie za sobą.
- Czy mógłbyś mnie przedstawić? - łagodnym
głosem wtrąciła stojąca u jego boku ciemnooka kobie
ta o kruczoczarnych włosach.
- Przepraszam, oczywiście! To mój przyrodni brat,
Regan Cole oraz moja sekretarka, Kenna Dean. A to
Margo de la Vera.
Regan uniósł do ust dłoń kobiety.
- Seńorita, mucho gusto enconocerla - powiedział
po hiszpańsku.
Margo uśmiechnęła się promiennie.
- Con mucho gusto, senor. Habla usted espanoł?
- Un poco —
odpowiedział. - Denny dokonał zna
komitego wyboru.
- Nie, senor, to ja miałam szczęście - powiedziała
BRYLANCIK
61
Margo, patrząc z uwielbieniem na swego towarzysza.
Po chwili z przyjaznym uśmiechem zerknęła na Kennę.
Jej zachowanie kłóciło się z wizerunkiem zimnej,
wyrachowanej kobiety, jaki istniał dotąd w wyobraźni
dziewczyny...
- Bardzo mi miło panią poznać. - Kenna zmusiła
się do uśmiechu. Margo była starsza zaledwie o rok,
lecz miała więcej swobody i naturalności.
- Wzajemnie. - Argentynka skinęła głową. - Mam
nadzieję, że zostaniemy przyjaciółkami. Denny twier
dzi, że bez pani pomocy już dawno straciłby kontrolę
nad pracą biura.
- To niezwykle uprzejmie z jego strony - wymam
rotała Kenna.
- To szczera prawda — odezwał się Regan. - Bez
Kenny tkwilibyśmy po uszy w kłopotach.
- Zatańczymy? - nieoczekiwanie spytał Denny.
Patrzył na Kennę. Serce dziewczyny zatrzepotało
radośnie. Nim zdążyła odpowiedzieć, głos zabrał Regan.
- Przepraszam - powiedział oschle i z wyrzutem
spojrzał na brata. - Obawiam się, że karnet Kenny jest
już wypełniony po brzegi.
Denny chrząknął z zażenowaniem. Po chwili ujął
dłoń Margo.
- Wcale ci się nie dziwię - mruknął, zerkając na
brata. - Z jej wyglądem... Na razie was opuścimy.
Spotkamy się później.
- Przed północą możemy wpaść do mnie. Zdążymy
wypić kieliszek przed snem - zaproponował Regan.
~
Znakomicie - odparł Denny. Poprowadził Mar
go w kierunku parkietu.
62 BRYLANCIK
- A niech cię szlag trafi! - syknęła Kenna, gdy
została sam na sam z Reganem.
- Uważasz, że odebrałem ci jedyną szansę znalezie
nia się w objęciach Denny'ego? - Nagle wybuchnął
śmiechem. - Kochanie, żaden z nas nie lubi tego, co
może osiągnąć bez trudności. Opór budzi pożądanie.
Zaczęli tańczyć. W tłumie par mignęła oliwkowa
sukienka Margo.
- Narzeczona Denny'ego jest rzeczywiście piękna,
nieprawdaż? - odezwała się Kenna. •- W niczym nie
przypomina wyrachowanej spryciary.
- Pozory często mylą, kochanie -mruknął Regan.
- Widziałem już niejedną słodką i niewinną dziew
czynę, która w łóżku zachowywała się niczym do
świadczona księgowa.
- Musisz kupować kobiety, mecenasie? - spytała.
Spojrzał na nią z wściekłością.
- Za ten dowcip będziesz musiała zapłacić - powie
dział cicho.
- Cała drżę z przerażenia - odpowiedziała. - To
prawdziwe szczęście, że wokół jest tyle osób.
- Zatem poczekam, aż zostaniemy sami.
- Byłabym bardziej zadowolona, gdybyś pozwolił
mi zatańczyć z kimś innym.
- Wiem, co powinienem robić.
Przycisnął jąmocniej do siebie. Zawirowali w tańcu.
Kenna poczuła narastające podniecenie, tym bardziej
nieoczekiwane, że przecież w dalszym ciągu przebywa
ła z Reganem... Próbowała uwolnić się z jego uścisku.
- Przestań się szamotać - warknął. - Denny patrzy
w naszą stronę. Musimy dać mu powód do zazdrości.
BRYLANCIK
63
- Och... - jęknęła. Jej ciało stało się wiotkie.
Wsparła głowę na ramieniu partnera.
- Dobrze... - mruknął. - Właśnie o to chodzi.
Taniec jest niczym miłość; inicjatywa należy do męż
czyzny.
Kenna spłonęła rumieńcem. Regan pieszczotliwym
ruchem pogładził ją po plecach.
- Niewiele miałaś okazji, by tańczyć. - Zabrzmiało
to jak stwierdzenie. - Prężysz ciało za każdym razem,
gdy ocierasz się o moje biodro. Podejrzewam, że nawet
ten rodzaj poufałości jest dla ciebie nowym doświad
czeniem.
Bała się spojrzeć mu w oczy. Zmysłowy zapach
wody kolonskiej i żar bijący od męskiego ciała budziły
w niej nie znane dotąd uczucia.
- Rozluźnij się - szepnął Regan. - Pozwól, abym
poczuł dotyk twojego ciała.
Kenna zaczęła drżeć niczym w febrze. Nie mogła
zatrzymać ogarniającego ją podniecenia. Zaczerpnęła
głęboko tchu i...
- Nie. Nie! - wyszeptała gwałtownie.
Regan opuścił głowę i delikatnie chwycił zębami jej
ucho.
- Chyba wiesz, co robię? - spytał szeptem.
- Tak...-odpowiedziałanieswoimgłosem.-Ale...
- Nie wyobrażaj sobie więcej, niż potrzeba-mruk-
nął. - To tylko przedstawienie. Reagujesz tak gwał
townie, ponieważ jesteś dziewicą.
Naprawdę chodziło wyłącznie o to? Kenna zaru
mieniła się pod wpływem własnych myśli. Wszystkimi
zmysłami pragnęła nowych doświadczeń, nowych...
64
BRYLANCIK
- Regan? - szepnęła zduszonym głosem.
Wstrzymał oddech. Po raz pierwszy wymówiła jego
imię.
- Słucham.
- Proszę... nie trzymaj mnie w ten sposób. -Wpiła
palce w klapę smokingu. - Boję się.
Powoli rozluźnił uścisk.
- Dlaczego?
Nie umiała znaleźć sensownej odpowiedzi. Wes
tchnęła.
- Przepiękna muzyka... - powiedziała z zakłopota
niem, próbując zmienić temat.
Pogładził ją po plecach, po czym roześmiał się
cicho.
- Chyba nie myślałaś o tym, aby złożyć mi ofiarę
z własnego ciała? Podobne zwyczaje wyszły z mody
wraz z upadkiem starożytnych kultur. Widziałaś kie
dyś olbrzymie budowle świątyń w Meksyku i Ameryce
Południowej?
Spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Na przykład w Peru? Och... oddałabym wszystko,
aby móc zobaczyć je z bliska - zaczęła mówić z rosną
cym ożywieniem. - Chciałam studiować archeologię,
ale nie miałam dość pieniędzy, aby opłacić czesne...
Posmutniała.
- Pokażę ci kolekcję zdjęć, które przywiozłem
z kilku kolejnych podróży - mruknął Regan. - Kiedyś
miałem podobne zainteresowania.
W oczach dziewczyny zamigotały iskierki rozbawie
nia.
- Proszę... proszę... Kto by pomyślał? -powiedzia-
BRYLANCIK 65
ła cicho. -Nie przypuszczałam, że ktoś taki jak ty może
interesować się archeologią.
- Próbuje pani ze mną flirtować, panno Dean?
- spytał.
Kenna zerknęła w bok. Jej wzrok padł na smukłą
sylwetkę Denny'ego zasłuchanego w paplaninę Mar-
go. Spoważniała.
- Opanuj się - warknął Regan. - Wyglądasz,
jakbyś miała ochotę się rozpłakać.
- Wszystko na nic - jęknęła. - Nie zwróciłby na
mnie uwagi, nawet gdybym całkiem nago zaczęła
tańczyć flamenco.
- Daj mu nieco więcej czasu, kochanie. Nie możesz
liczyć na natychmiastowe zwycięstwo.
- Masz rację. - Kiwnęła głową. Była zadowolona,
że taniec dobiegł końca. Potrzebowała chwili od
poczynku.
Przed północą doszła do wniosku, że słowa wypo
wiedziane na początku balu przez starszego z braci
podziałały niczym zaklęcie. Denny ani razu nie pono
wił zaproszenia do tańca. Ze spuszczoną głową podą
żyła za wychodzącym Reganem.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez całą drogę powrotną Regan milczał, po
grążony w rozmyślaniach. Kenna nie odzywała się ani
słowem. Z niechęcią wspominała wydarzenia dzisiej
szego wieczoru. Coraz bardziej skłaniała się ku wnios
kowi, że próba rywalizacji z latynoską pięknością
musiała być z góry skazana na przegraną. Aby zdobyć
serce Denny'ego, potrzeba było czegoś więcej niż
eleganckie suknie i dobry makijaż.
- Zdejmij szklane pantofelki, Kopciuszku. - Regan
skierował samochód na parking. -Już prawie północ.
Kenna westchnęła. Otworzyła oczy.
- Dojechaliśmy? - spytała, rozglądając się dokoła.
- Wyglądasz jak przestraszony nietoperz - mruk
nął mężczyzna. - Gdybyś włożyła okulary, nie musia
łabyś pytać, gdzie jesteśmy.
- Krótkowzroczność ma też swoje zalety - odpowie
działa. - Dzięki temu nie widzę dobrze twojej twarzy.
Wysiadła. Regan z trzaskiem zamknął drzwiczki.
- Nie igraj z ogniem, Kenno - powiedział oschle.
Drgnęła na dźwięk swego imienia. Przesunęła ręką
po włosach. Nagie poczuła żal, że są tak krótkie.
- Niepotrzebnie zmieniłam fryzurę - mruknęła,
gdy czekali na windę.
BRYLANCIK
67
- Przynajmniej przestała przypominać kłąb drutu
kolczastego - odpowiedział Regan. Sięgnął po kolej
nego papierosa. Stanowczo zbyt dużo palił.
Wjechali na piętro. Regan otworzył drzwi aparta
mentu, wpuścił dziewczynę do środka, po czym pod
szedł do barku. Nalał sobie pokaźną porcję whisky,
wypił spory łyk i dopiero wówczas zerknął na Kennę.
- Wypijesz sherry czy brandy? - spytał.
- Wolałabym coś mocniejszego - odpowiedziała ze
złością. -Nie myślisz chyba, że pijam wyłącznie mleko.
- Nawet niewielka porcja whisky szybko uderza
kobietom do głowy — stwierdził Regan. Wlał nieco
brandy do kieliszka i wyciągnął rękę.
- Widzisz, gdzie jest kieliszek? - spytał z kpiącym
uśmiechem. - Czy mam ci podstawić go pod sam nos?
- Wsadź sobie... - przerwała, groźnie spoglądając
w jego stronę.
- Dokończ. Nie krępuj się-mruknął zachęcająco.
Wysączył szklankę whisky do ostatniej kropli.
- Jesteś pełen cynizmu. - Głos Kenny pobrzmiewał
oskarżycielskim tonem. Dziewczyna pociągnęła łyk
brandy i odstawiła kieliszek na niewielki stolik obok
kanapy. Nieznacznie skrzywiła usta. Zdarzało się, że
podczas rodzinnych uroczystości wypiła lampkę wina,
lecz na ogół unikała alkoholu.
- Nie wierzę w twoją bezinteresowność. Usiłujesz
mnie zmienić... Narzucić swoją wolę... Co się za tym
kryje? Upiory przeszłości?
W oczach mężczyzny pojawiły się ogniki gniewu.
- Czy to uczciwe? Rozdarłeś moją osobowość na
strzępy, wydajesz polecenia Denny'emu, ajednocześ-
68 BRYLANCIK
nie nie chcesz ani słowem wspomnieć o własnej
przeszłości. Co ukrywasz? Czy twoja żona próbowała
cię opuścić? Czy.., och!
Nagłe pchniecie przewróciło ją na kanapę. Regan
stał z zaciśniętymi pięściami i poczerwieniałą z wściek
łości twarzą.
- Cholera... -warknął. Nieoczekiwanie pochylił się
i wycisnął na jej ustach długi, bolesny pocałunek.
Próbowała uciec, lecz schwycił ją za ręce i przygniótł
do poduszek. Po raz pierwszy w życiu poczuła strach
przed mężczyzną. Była zupełnie bezradna. Łzy pociek
ły jej po policzkach.
Regan powoli uniósł głowę. Spojrzał na przerażoną
twarz dziewczyny. Na jej drżące usta, mokre policzki
i zaczerwienione oczy.
- Moja żona... - powiedział chrapliwym głosem
- była w szóstym miesiącu ciąży. Leciała z Charles
tonu... lecz samolot runął na ziemię.
Kenna ponownie poczuła łzy pod powiekami.
Zrozumiała ogrom bólu, jaki przytłaczał tego oschłe
go na pozór mężczyznę. Spojrzała mu prosto w oczy.
- Przepraszam... — odezwała się ledwie dosłyszal
nym głosem. - Tak mi przykro...
Twarz Regana pozostawała nieruchoma.
- Kochałem ją - powiedział beznamiętnie. - Minę
ły trzy lata. Trzy długie, samotne lata...
Popatrzył na Kennę.
- Sprawiłem ci ból -mruknął, jakby dopiero teraz
zauważył, co zaszło.
Nieznacznie przesunęła językiem po piekących war
gach.
BRYLANCIK
69
- Nic się nie stało - szepnęła. - Zasłużyłam na
podobne potraktowanie. Nie miałam zamiaru cię
dotknąć...
- W takim razie jesteśmy kwita-powiedział cicho.
- Nigdy w życiu nie byłem brutalny wobec kobiety...
Kenna oddychała głęboko, jej piersi poruszały się
przyśpieszonym rytmem. Nagle ogarnęło ją dziwne
podniecenie. Regan ponownie pochylił głowę. Delikat
nie musnął wargami usta dziewczyny.
Kenna zamarła z przerażenia.
- Nie bój się - powiedział miękko. - Nie zrobię ci
krzywdy.
Okrył pocałunkami jej podbródek.
- Leż spokojnie - szepnął. - Zapomnij o wszyst
kim, co słyszałaś na temat mężczyzn.
Łagodny ton głosu Regana działał niczym czaro
dziejski balsam. Kenna spojrzała mu prosto w oczy.
- Jesteś taka miękka... - szepnął.
Rozchyliła usta.
- A ty... ogromny - odpowiedziała. Z uwagą
obserwowała rysy jego twarzy.
- Na co patrzysz? - mruknął.
- Na twój nos - odparła. - Jest złamany.
- I to w dwóch miejscach. - Regan uśmiechnął się
z dumą. - Służyłem w Wietnamie, w oddziałach
piechoty morskiej.
Kenna zapragnęła go dotknąć.
- Czy możesz uwolnić mi ręce? - spytała.
Spełnił jej prośbę. Z wahaniem uniosła dłoń.
- Wszystko w porządku — wyszeptał. - Możesz
mnie dotknąć.
70
BRYLANCIK
Pogładziła go po gładko wygolonym policzku.
Zauważyła sieć drobnych zmarszczek w kącikach oczu
i srebrne pasemko włosów na skroniach.
Regan trącił nosem jej kształtny nosek.
- Twoje oczy połyskują barwą bursztynu - powie
dział.
- A twoje są niemal czarne - szepnęła.
- To pozostałość po francuskich przodkach - od
parł. Zmarszczył brwi. - Nadal się mnie boisz?
- Nie.
Była zaskoczona własną odpowiedzią, lecz wiedzia
ła, że mówi prawdę. Nie odczuwała strachu.
Palec mężczyzny spoczął na jej ustach.
- To ciekawe - zamruczał Regan. - Ja w dalszym
ciągu odczuwam niepokój.
- Dlaczego? - spytała machinalnie.
- Hm... Może dlatego, że jesteś dziewicą-mruknął
z szelmowskim uśmiechem. - Co byś zrobiła, gdybym
spróbował zdjąć ci suknię?
- Usiłowałabym zemdleć - odpowiedziała pozor
nie beztroskim tonem, choć na jej policzkach wykwitł
szkarłatny rumieniec.
Mężczyzna pokiwał głową.
- Jesteś cholernie niedoświadczona.
- Wiem - odpowiedziała marszcząc nos. - Z moim
wyglądem... Niemogłam znaleźć dobrego nauczyciela
— dodała gorzko.
- A teraz? Niewielu mężczyzn potrafiłoby się
oprzeć twojemu urokowi. Potrzeba ci tak niewiele...
- Zniżył glos. - Pomoc kogoś doświadczonego.
Kenna głośno przełknęła ślinę.
BRYLANCIK 71
- Zależy, co masz na myśli... - wykrztusiła.
Regan zerknął na nią z ukosa, po czym pochylił się
i złożył delikatny pocałunek na jej powiekach.
- Nic szczególnego, kochanie. Chodzi mi o krótką
lekcję miłości.
Zanim zdobyła się na odpowiedź, poczuła smak
jego warg na swoich ustach. Tym razem nie sprawił jej
bólu. Tajemniczy dreszcz przeszył jej ciało. Zadrżała,
lecz nie próbowała cofnąć głowy. Po dłuższej chwili
Regan podniósł głowę i spojrzał dziewczynie prosto
w oczy.
- Mężczyźni to uwielbiają - powiedział.
- Ja... chyba także - wyznała cichym głosem.
- Nikt dotąd nie całował mnie w ten sposób.
- Coś mi się zdaje, że nikt nawet nie próbował.
- Przesunął wzrokiem po jej twarzy. - Długo byłaś
samotna, Kopciuszku? - spytał nieoczekiwanie.
Kenna drgnęła. W jej oczach zalśniły łzy.
- Uspokój się - powiedział cicho. Zrozumiał, że
poruszył czułą strunę w duszy dziewczyny. -Nie płacz.
Doskonale wiem, czym jest samotność.
To prawda. Nikt nie mógł lepiej od niego wiedzieć,
czym jest cierpienie. Kenna uniosła dłoń i lekko
pogładziła skroń mężczyzny.
- Najgorsze są noce - wyszeptał. - Szedłem do kina
i widziałem pary zakochanych, ściskających się za ręce,
rodziny otoczone dziećmi...
- Nie mogłeś... znaleźć kogoś? Choć na chwilę...
Westchnął.
- Może wydam ci się staroświecki, Kopciuszku, ale
mam swoje zasady. Nie lubię być zwierzyną łowną.
72 BRYLANCIK
- A byłeś?
Skinął głową.
- Do tej pory nie zauważyłaś, że jestem bogaty?
Z uśmiechem pokręciła głową.
- Niemiałam czasu. Widziałam tylko twój złamany
nos i zbyt duże stopy... Au! - krzyknęła, gdy wymierzył
jej solidnego kuksańca.
Regan uśmiechnął się.
- I składałaś pokłony przed drzwiami mojego
gabinetu. Byłem wówczas w nie najlepszym humorze.
Z trudem powstrzymałem się od gwałtownej reakcji.
- To dobrze, bo moja polisa ubezpieczeniowa nie
przewiduje odszkodowania za leczenie siniaków i ran
zadanych przez rozgniewanego szefa.
- Masz ostry języczek - zauważył. - Wiesz, co
powinnaś z nim teraz zrobić?
Zamknął jej usta kolejnym pocałunkiem. Wypręży
ła całe ciało, wstrzymała oddech... Tak bardzo prag
nęła przeżyć chwilę rozkoszy.
- Twoje oczy mają barwę jesiennych liści - szepnął
Regan. - Mógłbym patrzeć na nie przez całą wieczność.
- Proszę... -jęknęła Kenna.
- Nie - odpowiedział stanowczo. - Jeszcze nie.
Nadejdzie właściwa chwila...
- Chcesz zmusić mnie... żebym cię błagała?
- Nie. Chcę, żebyś zrozumiała, że naprawdę mnie
pragniesz. Chcę dać ci rozkosz, jakiej nigdy dotąd nie
zaznałaś.
Zamarła w bezruchu. Przez chwilę spoglądała wmi-
lczeniu w gorejące oczy mężczyzny.
- Co się ze mną dzieje? - jęknąła bezradnie.
BRYLANCIK
73
- Poznajesz prawdziwy smak życia - szepnął Re
gan. Wsunął dłoń za dekolt sukni i począł delikatnie
pieścić jędrne ciało dziewczyny.
Kenna miała ochotę krzyczeć. Dać upust szalonej
radości, przepełniającej jej serce.
- Widzisz? - odezwał się Regan. Łagodnym ru
chem dotknął jej małej piersi. - Nie wolno się śpieszyć.
Kenna załkała. Nie wiedziała, dlaczego płacze.
Regan otoczył ją ramionami i począł kołysać niczym
szlochające dziecko.
- Przepraszam... - wyszeptała. - Nie mam pojęcia,
co się ze mną dzieje...
Pogładził ją po włosach.
- To ja powinienem cię przeprosić -powiedział. - Nie
zdawałem sobie sprawy, że zareagujesz tak gwałtownie.
- Wiem - szepnęła, nie odrywając głowy od jego
ramienia. - Przepraszam za wszystkie okropne rzeczy,
które wygadywałam...
- O ile dobrze pamiętam, nie pozostawałem ci
dłużny. Lecz teraz nie czas i miejsce na podobne
rozmowy. - Przeciągnął się leniwie. - Czujesz się lepiej?
- Trafne pytanie - powiedziała Kenna. Usiadła.
Spojrzała na Regana i oblała się rumieńcem.
Parsknął śmiechem.
- Cudowny kolor - mruknął. - Szkarłat... czy
purpura?
Prychnęła niczym rozgniewana kotka i niezgrab
nym ruchem podniosła się z kanapy. Wzięła do ręki
kieliszek. Wypiła łyk brandy, lecz nawet nie poczuła
smaku.
- Kenno... -r odezwał się Regan.
74
BRYLANCIK
- Och... Lada chwila nadejdą Denny i Margo
- powiedziała z widocznym zdenerwowaniem.
Regan wstał i położył dłonie na jej ramionach.
- Nigdy więcej nie sprawię ci bólu - powiedział
cicho. - Obiecuję. Nie chcę, byś czuła się winna
z mojego powodu.
- Czuję się winna wyłącznie z powodu własnego
zachowania. - Unikała jego spojrzenia.
- Już dawno jakiś mężczyzna powinien się tobą
zainteresować..
- Żaden nie chciał, -Popatrzyła ponuro w podłogę.
- Kiepsko wypadłam, prawda?
- Skądże! - zawołał z przejęciem. - Przykro mi
tylko, że byłem brutalny. Ty zachowywałaś się bez
zarzutu.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Wydawało ci się... że trzymasz w ramionach żonę?
- Ruchem głowy wskazała oprawioną fotografię.
Zmarszczył brwi.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytał. - Kochałem
Jessicę, przeżyłem tragedię, lecz nie miewam przywi
dzeń.
Odszedł kilka kroków i sięgnął po papierosa.
Kenna spoglądała przez chwilę na jego szerokie
ramiona.
- Przepraszam...'- powiedziała. - Zachowuję się
dzisiaj jak idiotka.
Regan obrócił się.
- Czy rozumiesz, dlaczego wciąż walczymy?
Dotknęła końcem języka niewielkiego skaleczenia
na dolnej wardze.
BRYLANCIK 75
- Rozumiem - powiedziała.
Regan głęboko zaciągnął się dymem.
- W takim razie powinnaś także pamiętać, że nie
mnie pragniesz uwieść. To Denny jest obiektem twoich
westchnień.
Kenna oblała się rumieńcem.
- Nigdy o tym nie zapomniałam - odpowiedziała
chłodno.
Regan przesunął spojrzeniem po jej smukłej sylwet
ce.
- To właśnie Denny powinien być teraz na moim
miejscu... - Przerwał mu donośny dźwięk dzwonka,
- O wilku mowa - roześmiał się gorzko i poszedł
otworzyć drzwi.
Kenna pustym wzrokiem wpatrywała się w prze
strzeń. Dopiero gdy Denny i Margo znaleźli się
w salonie, zdała sobie sprawę z własnego wyglądu.
Pośpiesznie przygładziła włosy i usiłowała poprawić
suknię. Zobaczyła ślad szminki na policzku Rcgana.
- Zapomniałeś, źe zostaliśmy zaproszeni? - spytał
Denny, z wyraźnym niepokojem zerkając na brata.
- Ani przez chwilę - odparł Regan. - Czego się
napijecie?
- Dla mnie bourbon - odparł oschle Denny. - Bez
wody. A dla ciebie, Margo?
- Kieliszek koniaku.
Gniewnie patrzyła na swego narzeczonego.
- A ty, Kenno? - Regan podszedł do barku.
- Jeszcze jedną brandy - odpowiedziała, wyciąga
jąc kieliszek.
- Jak ci się podobał bal? - spytał Denny. Podszedł
76 BRYLANCIK
tak blisko, że wyraźnie widział niewielkie skaleczenia
na ustach dziewczyny.
- Było bardzo miło.
- Ja również bawiłam się znakomicie - wtrąciła
Margo. Zdecydowanym ruchem objęła Denny'ego
i posłała Kennie ostrzegawcze spojrzenie.
- Co ci się stało? - Denny nie dawał za wygraną.
- Masz pokaleczone wargi.
- Nie twoja sprawa — zabrzmiał przesadnie spokoj
ny głos Regana.
Denny zmarszczył brwi i w milczeniu ujął w dłoń
kieliszek z bursztynowym płynem.
- To zależy od okoliczności - mruknął po chwili.
Regan uniósł swoją szklankę.
- Nolo contendere, mecenasie - powiedział.
Denny poczerwieniał z wściekłości. Jednym haus
tem wychylił zawartość kieliszka. Regan skierował
rozmowę na tematy zawodowe. Po kwadransie Denny
oświadczył, że najwyższy czas udać się na spoczynek.
Kenna przeprosiła zebranych i zniknęła w łazience.
Gdy wróciła, okazało się, ze goście już wyszli. Regan
stał samotnie pośrodku pokoju.
- Odnieśliśmy pierwszy sukces - oświadczył. - Wi
działaś minę Denny'ego? Był skłonny popełnić brato-
bójstwo.
Oniemiała ze zdumienia.
- Dlaczego? - wykrztusiła po chwili.
Lekko dotknął palcem jej zranionej wargi.
- Był przekonany, że padłaś ofiarą przemocy.
- Miał ku temu powody - odpowiedziała. - Czy
wytłumaczyłeś mu...
BRYLANCIK
77
- Nie. To tylko mogłoby pogorszyć całą sprawę.
Odstawił pustą szklankę.
- Nie otwieraj nikomu drzwi tej nocy - mruknął.
- Wydaje mi się, że dla mojego brata Margo bezpo
wrotnie utraciła dotychczasową słodycz.
- Zauważyłam - z wątłym uśmiechem powiedziała
Kenna. - Myślisz, że Denny naprawdę niepokoił się
o mnie?
- Bez wątpienia - burknął. - Odwiozę cię do domu.
Już późno.
- Mogę wezwać taksówkę - zaproponowała. Sięg
nęła po torebkę.
- Nie będziesz wracać sama - oświadczył zdecydo
wanym tonem. — Po zmierzchu żadne miasto nie jest
dostatecznie bezpieczne.
Krótka jazda samochodem upłynęła w milczeniu.
Regan włączył radio. Kenna obserwowała go spod
oka. Wciąż czuła dotyk jego rąk na swoim ciele.
Zadrżała pod wpływem wspomnienia niedawnych
wydarzeń. Co gorsza, nie potrafiła sobie wyobrazić
Dermy'ego na miejscu Regana...
Odprowadził ją do drzwi mieszkania. Przez chwilę
patrzył bez słowa, jak usiłowała włożyć klucz do zamka,
po czym z głośnym westchnieniem sam otworzył drzwi.
- Gdybyś nosiła okulary, miałabyś mniej kłopotów
- mruknął.
Spojrzała na niego z gniewem.
- Dobranoc, mecenasie - powiedziała.
- Dobra? Nie bardzo, Kopciuszku - zauważył
z kwaśnym uśmiechem. - Gdzieś po drodze zgubiłaś
swojego Księcia.
78 BRYLANCIK
- I trafiłam w szpony bestii - odcięła się.
Spojrzał na nią ze smutkiem, lecz po chwili opuścił
wzrok.
- Kto wie, czy nie na całe życie - powiedział
półżartem. - Dobranoc, Kopciuszku.
Odwrócił się i odszedł, Kenna poczuła łzy pod
powiekami. Miała ochotę zawołać, by wrócił, lecz w tej
samej chwili w sąsiednich drzwiach ukazała się znajo
ma staruszka z plastikową torbą wypełnioną śmiecia
mi. Kenna westchnęła głęboko i weszła do mieszkania.
Z kubkiem gorącego kakao krążyła niespokojnie po
pokoju. Nie mogła sobie darować, że nazwała Regan a
bestią.
Bestia. Podeszła do telefonu. Ze złością sięgnęła po
słuchawkę i wykręciła numer. Sygnał zabrzmiał raz...
dwa... trzy razy...
- Halo? - usłyszała znajomy głos.
Dziewczyna otworzyła usta, lecz musiała dwukrot
nie chrząknąć, nim udało jej się wykrztusić pierwsze
słowo.
- Regan?
Przez chwilę panowała głęboka cisza.
- Kenna?
- Wcale nie uważam, że jesteś bestią - powiedziała
miękko i odłożyła słuchawkę.
Odniosła kubek do kuchni, zgasiła światło i wsunęła
się do łóżka.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Niedziela zapowiadała się całkiem spokojnie. Ken
na niespiesznie wracała z kościoła. Przyglądała się
wysmukłym wieżowcom, drzewom i witrynom sklepo
wym. Z rzadka zaglądała do śródmieścia Atlanty,
a mimo to wciąż spotykała znajome twarze. Spojrzała
na rozkwitające pąki kasztanów. Westchnęła cicho na
widok chłopca i dziewczyny objętych czułym uścis
kiem, po czym powoli ruszyła w stronę domu. W nowej
sukience czuła się młodo... i kobieco. Lekka, bia-
ło-lawendowa spódniczka furkotała w powiewach
wiatru.
W okularach czy bez, masz w sobie coś, co może
podobać się mężczyznom, pomyślała. Tanecznym kro
kiem szła korytarzem. Zbliżała się do swego miesz
kania, gdy nagle stanęła jak wryta na widok dobrze
znanej sylwetki.
Regan stał oparty o ścianę. Wzrok utkwił w zamknię
tych drzwiach, jedną rękę wsunął do kieszeni, w drugiej
trzymał zapalonego papierosa. Był ubrany w białą
koszulę i szare spodnie, miał potargane włosy i... Kenna
nagle zrozumiała, że odnalazła prawdziwą miłość.
Zamarła w bezruchu. Nie. To niemożliwe. Przecież
powinna poślubić Denny'ego. Kopciuszek nie może
80 BRYLANCIK
być żoną złego czarnoksiężnika. Nie wolno bezkarnie
zmieniać treści baśni.
Regan powoli odwrócił głowę i spojrzał w jej stronę.
Poczuła gwałtowne bicie serca. Zmusiła się do uśmie
chu. Podeszła bliżej.
- Cześć - mruknął.
- Cześć - odpowiedziała, z trudem łapiąc oddech.
- Wpadłem spytać, co robisz po południu. Mam
zamiar odwiedzić rodziców, więc pomyślałem sobie, że
moglibyśmy pojechać razem... Denny i Margo też tam
będą - dodał.
Ostatnie słowa sprawiły jej niespodziewaną przy
krość.
- Dziękuję, że o mnie pomyślałeś — odpowiedziała.
- Uważasz, że powinnam się przebrać?
- Jak chcesz, chociaż...
Zmierzył ją uważnym spojrzeniem
- Podobasz mi się w tym stroju.
- Wezmę tylko sweter. Na wszelki wypadek.
Otworzyła drzwi.
- Wejdziesz?
Pokręcił głową.
- Zaczekam tutaj. To chyba nie zajmie ci wiele
czasu.
- Oczywiście. Zaraz wracam.
Pobiegła do sypialni. Otworzyła szafę, wyjęła sweter
i wróciła na korytarz. W głowie huczało jej od natłoku
myśli.
- Czy Denny wie, że przyjedziesz ze mną? - spy
tała, gdy zajęła miejsce we wnętrzu srebrnego po-
rsche'a.
BRYLANCIK
81
Jechali w stronę Gainesville. Regan roześmiał się,
lecz twarz miał wciąż ponurą.
- Taaak... — powiedział przeciągle. - Margo rów
nież. Będziesz musiała bardzo się starać, kochanie, jeśli
chcesz zyskać nad nią przewagę.
Kochanie. Dlaczego dźwięk tego słowa przejmował
ją dziwnym dreszczem? Niespokojnie poruszyła się
w fotelu.
- Co byś zrobił, gdybyś o tej porze mnie nie zastał?
- spytała.
- Zadzwoniłbym do szpitala na izbę przyjęć -mru
knął.
- Dzięki za troskliwość - odparła.
Uniósł brwi.
- Uraziłem panią? Przepraszam, postaram się
zmienić. Wygląda dziś pani wprost cudownie, panno
Dean. Gdyby nie to, że myśli pani wyłącznie o moim
bracie, zatrzymałbym samochód na najbliższym par
kingu i dożył gorący pocałunek na pani ustach...
Kenna westchnęła głęboko. Bezwiednie ścisnęła
trzymaną w dłoni torebkę.
- Naprawdę? - szepnęła.
- Tak - padła zdecydowana odpowiedź. -1 wiem,
że nie napotkałbym na żaden opór.
Pośpiesznie spojrzała w okno. Nie mogła wykrztu
sić ani słowa.
- Dlaczego zadzwoniłaś ubiegłej nocy? - spytał.
- Było mi wstyd - wyznała. - Powiedziałam zbyt
wiele niepotrzebnych słów.
Zdusił niedopałek papierosa.
- Prawdę mówiąc, zmusiłem cię do tego swym
82
BRYLANCIK
zachowaniem - odezwał się po chwili milczenia.
- Zwłaszcza przez kilka ostatnich tygodni...
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Dlaczego postępowałeś w ten sposób? - spytała
gwałtownie.
Dojechali do skrzyżowania. Regan zerknął na dzie
wczynę.
- Wiesz, dlaczego - powiedział sucho.
Przymknęła powieki. Słowa mężczyzny brzmiały
w jej uszach niczym najpiękniejsze wyznanie miłości.
- Kenno... - mruknął Regan. Samochód wjechał
na mało uczęszczaną, wiejską drogę. Wokół nie było
widać innych pojazdów. Regan nacisnął pedał hamul
ca.
- Przytul się do mnie, do cholery! - warknął.
Objął dziewczynę za szyję i wycisnął na jej ustach
gorący pocałunek.
Gdy odsunął głowę, w jego oczach Kenna dostrzeg
ła pożądanie. Ona także nie kryła swych uczuć.
- Pragnę cię.
- Wiem - odpowiedziała szeptem.
Mężczyzna wsparł dłonie na kierownicy i ponuro
popatrzył przed siebie. Westchnął głęboko. Nacisnął
starter i przez chwilę wsłuchiwał się w warkot silnika.
Lewą ręką wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów.
- Możesz zapalić mi jednego? - spytał cicho.
Kenna spełniła jego prośbę, po czym wyjęła drugie
go papierosa dla siebie. Regan spojrzał na nią ze
zdziwieniem.
- Nie wiedziałem, że palisz.
- Nie palę. Ale teraz... potrzebuję odprężenia.
BRYLANCIK 83
- Mam w sobie tyle uroku? - mruknął z wymuszo
nym uśmiechem.
- Nie żartuj, proszę.
- Muszę - odparł. - Nie mam ochoty angażować
się w nowy związek. Zbyt wiele wycierpiałem.
Kenna wsparła czoło na dłoni. Milczała.
- Nie jesteś dziewczyną, z którą można mieć krót
kotrwały romans - dodał Regan. - A ja... nie potrafił
bym zaciągnąć cię do łóżka jedynie dla zaspokojenia
chwilowego pożądania.
Z trudem chwytał oddech.
- Dziękuję - odezwała się dziewczyna. Wsunęła do
ust zapalonego papierosa, lecz nie próbowała zaciąg
nąć się dymem.
- W twojej obecności czuję się... bezbronna. Nie
przypuszczałam, że sprawy przybiorą taki obrót...
- Ani ja - wtrącił.
Skierował samochód w wąską przecznicę. Przez
chwilę jechali w milczeniu. Wokoło rozpościerała się
szeroka równina, na której z rzadka można było dostrzec
kępę drzew lub niewielką zagrodę. Regan roześmiał się.
- Żadna z kobiet, które poznałem, nie płakała
w moich ramionach.
Kenna spoglądała w okno.
- Musiałeś mieć wiele doświadczeń - mruknęła.
- W przeciwieństwie do ciebie. Boże... to było coś
cudownego.
Zerknął na nią z ukosa.
- Coś, co zapamiętam do końca życia.
Rzuciła mu krótkie spojrzenie, po czym szybko
odwróciła wzrok.
84
BRYLANCIK
- Ja również - wyznała.
Westchnął.
- Mam wszelkie szanse, aby zostać następcą świę
tego Jerzego - wycedził z kwaśnym uśmiechem. - Brak
mi tylko aureoli i białego konia.
- Lub jednorożca - dodała.
- Zwłaszcza że mam do czynienia z dziewicą
— zauważył. - Dlaczego nie jesteś normalną współ
czesną kobietą? Moje życie byłoby o wiele łatwiej
sze.
Moje także, pomyślała, lecz nie miała ochoty wypo
wiedzieć tego głośno.
- Spróbujmy szczerze porozmawiać - odezwał się
Regan po krótkim milczeniu. - Odczuwasz strach
przed współżyciem?
Kenna wtuliła się w oparcie fotela. Wzruszyła
ramionami.
- Nie wiem. Chyba nie. Ale nie jestem zwolennicz
ką przelotnych znajomości. Chciałabym mieć dom
i dzieci...
Z wahaniem zerknęła w jego stronę.
- Mów bez obaw - powiedział spokojnym tonem.
- Okres żałoby mam już za sobą. Wciąż odczuwam
smutek, gdy myślę o Jessice, ale... Możeszmówić dalej.
- Wiem, co czujesz -szepnęła. -Dopiero niedawno
to zrozumiałam...
Zgasił niedopałek papierosa i położył dłoń na
tablicy rozdzielczej.
- Daj mi rękę.
Kenna poczuła ciepło bijące od jego palców. Nie
świadomie wzmocniła uścisk.
BRYLANCIK
85
- Któregoś dnia opowiem ci wszystko o Jessice
- odezwał się Regan. - Spotkaliśmy się w sylwestrowy
wieczór i wspólnie płakaliśmy nad butelką irlandzkiej
whisky...
- Nie potrafię wyobrazić sobie, że płaczesz -mruk
nęła dziewczyna.
- To, że jestem mężczyzną, nie czyni mnie nad-
człowiekiem, kochanie - powiedział łagodnym tonem.
- Gdy otrzymałem wiadomość o wypadku, wypłaka
łem morze łez i wcale się tego nie wstydzę.
- Nie musisz.
- Nie możemy być kochankami - stwierdził.
- Nie-odpowiedziałaledwiedosłyszalnymszeptem.
- W takim razie... pozostańmy przyjaciółmi.
Kenna usiłowała się uśmiechnąć, choć oczy zaszły jej
łzami. Pragnęła czegoś więcej niż zwykłej przyjaźni. Lecz
zdrugiej strony... chodziło jej oDenny'ego. Denny'ego?
- Co z twoją przyszłą szwagierką? - spytała uszczy
pliwie.
Zmarszczył brwi. Puścił jej dłoń.
- Właśnie. Musimy przygotować plan na następny
weekend.
- Dlaczego?
- Margo wyjeżdża do Argentyny, a mój ojciec
urządza przyjęcie z okazji rocznicy ślubu. Spróbujemy
sprowokować Denny'ego do działania.
Uśmiechnął się chłodno.
- Mój braciszek już od dawna usiłuje mi we
wszystkim dorównać.
- Dlatego ukończył studia prawnicze? - spytała.
Regan skinął głową.
86
BRYLANCIK
- Tak. Kieruje nim chęć rywalizacji. Szczególnie
teraz, gdy ojciec zamierza zrezygnować z zarządzania
korporacją.
Kenna obrzuciła go uważnym spojrzeniem.
- I chce, aby któryś z was zajął jego miejsce?
- Uhm.
Skierował samochód na drogę prowadzącą do
domu rodziców.
- Chciałbyś objąć to stanowisko?
- Nie wiem. Lubię swą dotychczasową pracę. Oj
ciec zajmuje się produkcją komputerów, aja... chyba
wolę być prawnikiem niż biznesmenem.
- A Denny?
Zerknął w jej stronę.
- To całkiem inna para kaloszy. Podejrzewam, że
zająłby stanowisko ojca bez wahania.
- Więc na czym polega kłopot?
- Ojciec uważa, że Denny nie dorósł na tyle, aby
samodzielnie kierować dużym przedsiębiorstwem.
- Sprawdził się jako prawnik - zauważyła.
Regan spochmurniał.
- To prawda. Lecz zarządzanie korporacją jest
czymś zupełnie innym niż praca w biurze.
Miał rację. Denny cechował się zbyt łagodnym
charakterem. Interesowały go głównie sprawy roz
wodowe i majątkowe, unikał przypadków o charak
terze czysto kryminalnym. Nie żądał odwetu, nie miał
duszy bezwzględnego obrońcy sprawiedliwości. Nic
dziwnego, że pan Cole wolałby przekazać przesiębiors-
two w ręce starszego ze swych synów.
.— OczymmyśIisz?-dobiegiojąpytaniemężczyzny.
BRYLANCIK
87
- Zastanawiam się, jak byś wyglądał w powłóczys
tej szacie, z czarodziejską różdżką w dłoni - mruknęła
wojowniczym tonem.
Gniewnie zmarszczył brwi.
- Poczekaj, aż zatrzymam samochód.
- Masz mnie za głupią gąskę? - spytała, patrząc
mu prosto w oczy. - Tylko udajesz złego czarnoksięż
nika.
Wybuchnął śmiechem.
- Chcesz cofnąć ostatnie przeprosiny? A może
ponownie masz zamiar nazwać mnie bestią?
- Jest taka baśń: „Piękna i Bestia", w której potwór
staje się pięknym księciem.
- Który nie miał zbyt dużych stóp i dwukrotnie
złamanego nosa.
- Nie kpij z mojego przyjaciela - powiedziała
z lekką ironią.
Wyciągnął dłoń i zmierzwił jej włosy. Samochód
wjechał na podjazd wiodący do piętrowego, ceglanego
budynku.
Kenna dobrze znała okolicę. Bywała tu kilkakrotnie
w sprawach służbowych. Cichy dom miał w sobie wiele
uroku. Zbudowany z szarej cegły, w stylu Tudorów,
choć na zachodnim skrzydle ozdobiony wiktoriańską
werandą i otoczony przepięknym różanym ogrodem.
- To najpiękniejsze miejsce na ziemi - powiedziała
dziewczyna.
- Dzieło mojego dziadka - odparł Regan. - Budy
nek został wzniesiony ściśle według jego projektu.
Tylko ogród jest pomysłem matki.
- Ile miałeś lat, gdy umarła?
88
BRYLANCIK
- Osiem.
Uśmiechnął się.
- Przez dwa lata usiłowałem wypędzić z domu
macochę. Potem zacząłem darzyć ją szacunkiem.
- Nic dziwnego - mruknęła Kenna. - Abbie Cole
jest nieprzeciętną kobietą.
Regan wprowadził samochód do dużego garażu na
tyłach budynku. Weszli do domu. Zanim zdołali
zamienić kilka słów, w korytarzu ukazał się siwowłosy
mężczyzna w szarym garniturze, ściskający pod pachą
czarny neseser. Nieco z tyłu stanęła drobna, uśmiech
nięta kobieta.
- Dzień dobry i do widzenia - powiedział Angus
Cole ściskając dłoń syna i uśmiechając się do Kenny.
- Wyjeżdżam do Seattle na konferencję. Postarajcie się
zostawić kilka krakersów. I trzymaj się z dala od
butelki z koniakiem.
Spojrzał na Regan a.
- To prawdziwy napoleon. Uważaj na niego, Ab
bie.
- Oczywiście, kochanie — odpowiedziała kobieta.
- Pozwolę Reganowi korzystać jedynie z zapasów
twojej trzydziestoletniej whisky.
Angus zamruczał coś pod nosem, wszedł do garażu
i zasiadł za kierownicą czarnego mercedesa. Włączył
klakson mijając dziedziniec.
Pani Cole serdecznie uściskała pasierba.
- Witaj w domu.
Zerknęła na stojącą obok dziewczynę.
- Dzień dobry, Kenno. Cieszę się, że znowu nas
odwiedziłaś. Kie widziałam cię dwa miesiące i muszę
BRYLANCIK 89
przyznać, że jestem zaskoczona twoim wyglądem. Co
za odmiana! Wyglądasz wprost prześlicznie.
- Dzień dobry ~ odpowiedziała Kenna. - Co
słychać? Pani również wygląda wspaniale.
- Szczególnie w dżinsach i swetrze - roześmiała się
kobieta. — Przed chwilą skończyłam prace w ogrodzie.
- Już nieraz ci wspominałem, że piraci ukryli skarb
na wybrzeżu, a nie pod naszymi oknami - wtrącił
Regan.
- Dowcipniś — odparła pani Cole uśmiechając się
do pasierba. - Szukałam dżdżownic, nie złota. Te
stworzenia najlepiej spulchniają ziemię.
- Będziesz miała kłopoty, jeśli ojciec dowie się, że
tyle przynęty na ryby marnuje się wśród krzewów róż.
- Masz zamiar mu powiedzieć? Proszę bardzo.
Zrobiła taką minę, jakby się nad czymś głęboko
zastanawiała.
- Zaraz... zaraz... Pamiętam, że tuż po rozdaniu
świadectw maturalnych ktoś w tajemniczy sposób
uszkodził mercedesa...
Regan westchnął.
- Wygrałaś. Zachowaj to w sekrecie, a ja nigdy nie
zdradzę twojej tajemnicy.
- Dobrze. Denny i Margo są nad stawem. Praw
dopodobnie karmią łabędzie. - Abbie zmieniła temat.
— Chcecie napić się herbaty?
Regan potrząsnął głową.
- Nie. Najpierw pójdziemy ich poszukać.
Pani Cole z uwagą przyglądała się młodej parze.
- Czyżby coś szczególnego wisiało w powietrzu?
- spytała.
90 BRYLANCIK
- Wiosna - odparł beztrosko Regan.
- Naprawdę? Hm... Uważajcie na psa, włóczy się
gdzieś po podwórzu.
Pomachała im na pożegnanie.
- Puch? - odezwała się Kenna. Lubiła nieco zwa
riowanego owczarka.
- Puch. Przypuszczam, że jak zwykle będzie wy
glądał jak kula ulepiona z błota i liści.
Regan obrzucił ją przelotnym spojrzeniem.
- Ostrzygę go do gołej skóry, jeśli poplami ci
sukienkę. Wyglądasz naprawdę prześlicznie.
Z wdziękiem skłoniła głowę.
- Dziękuję, szlachetny czarnoksiężniku.
- Przestań. Lepiej... Hej, uważaj!
Ostrzeżenie zabrzmiało w ostatniej chwili. Od stro
ny jeziora pędził brunatny stwór. Z boków zwierzęcia
ściekały strugi wody, a sierść przypominała splątany
kłąb trawy. Puch zmierzał w kierunku Kenny.
Dziewczyna rozejrzała się wokół w poszukiwaniu
drzewa, na które mogłaby się wdrapać. Nim zdążyła
podjąć właściwą decyzję, Regan chwycił ją w ramiona
i bez wysiłku uniósł wysoko w powietrze.
- Siad! — rozkazał surowo. Puch pohamował swoje
zapędy i bezzwłocznie spełnił polecenie swego pana.
Spoglądał na nich rozumnym, niemal ludzkim wzrokiem.
- Dziękuję-powiedziała Kenna. Czuła ciepło bijące
od ciała swego wybawiciela. Ciepło dające poczucie
bezpieczeństwa... i czułości. - Jesteś tak silny... - szepnę
ła.
Dopiero po chwili zrozumiała, że zachowuje się jak
egzaltowana nastolatka.
BRYLANCIK
91
- Przepraszam -wyjąkała. - T o znaczy... chciałam
powiedzieć, że... jesteś silny. I wielki jak drzewo.
- Niezupełnie.
Wciąż trzymając Kennę w ramionach okręcił się
w koło. Ukrył twarz w jej miękkich włosach.
- Jesteś cudowna - zamruczał. - Mam ochotę cię
schrupać.
- To grozi zatruciem - odpowiedziała.
- W takim razie powinienem zachorować ubiegłej
nocy. - Podniósł głowę. - Dlaczego płakałaś?
Kenna poruszyła się niespokojnie.
- Płakałam ze szczęścia. Przeżyłam coś pięknego...
Regan nie spuszczał wzroku z jej drżących ust.
- Kiedy cię dotykam... - zawiesił głos - czuję ból
podniecenia niczym piętnastoletni chłopiec. Pragnę
cię, Kenno. Chciałbym cię położyć na trawie, zdjąć tę
sukienkę i pieścić twoje ciało...
Przymknęła powieki.
- Pocałuj mnie - wyszeptała. - Z całej siły.
Bez wahania spełnił jej prośbę. Stali wtuleni w sie
bie, aż ostrzegawcze warknięcie Pucha przywołało ich
do rzeczywistości. Pomiędzy drzewami ukazały się
sylwetki Denny'ego i Margo.
- Mamy towarzystwo - mrukną! Regan.
Westchnął głęboko.
- Wracajmy do ustalonego planu.
Kenna obdarzyła go nieprzytomnym spojrzeniem.
- Tak... - powiedziała z wahaniem.
Popatrzył w jej stronę.
- Cała drżysz.
- Ty także.
92
BRYLANCIK
Przesuną! dłonią po włosach.
- Wcale nie mam zamiaru zaciągnąć cię do łóżka
- stwierdził.
- Zaczekaj, aż cię poproszę - mruknęła z przeką
sem. Powoli odzyskiwała spokój.
- Kiedy podejmowałem się roli nauczyciela, nie
przypuszczałem, że zechcesz mnie uwieść.
- To twoja wina. Dlaczego wciąż mnie całujesz
i prawisz czułe słówka?
- Dlaczego wciąż prosisz, żebym cię całował?
Rzuciła mu ponure spojrzenie.
- Ponieważ Bóg obdarzył cię talentem prawdziwego
kochanka. Prawdopodobnie w zamian za brak urody.
- Kenno... - jęknął Regan.
- Dobrze, dobrze - westchnęła. - Skoro tak świet
nie znasz moje słabe strony, nie powinieneś się spodzie
wać, że zaraz zdejmę sukienkę.
Parsknął śmiechem.
- Skończ z tym flirtowaniem.
- Ja?! - spytała, robiąc obrażoną minę. - Ani mi to
w głowie. Nie wyobrażaj sobie, że jesteś jedynym
mężczyzną na świecie, który może przyciągnąć moją
uwagę!
- Stworzyłem potwora - powiedział z przekąsem.
Spojrzał w kierunku nadchodzącej pary.
- Co się stało z biedną sierotką, która kryła się po
kątach na mój widok?
- Powinieneś spytać pewnego czarnoksiężnika-od-
parła. - Może on wie, gdzie zniknęła niezgrabna żabka.
- Tak cię nazwałem? - Pokręcił głową. - Cudowna
metamorfoza.
BRYLANCIK
93
- Cieszę się, że jesteś w stanie docenić własne
dzieło. Mam nadzieję, że opinia Denny'ego będzie
równie pochlebna.
Z promiennym uśmiechem popatrzyła na młodsze
go z braci. Margo przesłała jej gniewne spojrzenie, lecz
Kenna zdawała się nie zwracać na to uwagi.
- Cześć, Denny. Przyjechałam tu z Reganem.
I
- Świetnie. - W głosie Denny'ego brzmiała szczera
radość. Musnął ustami policzek dziewczyny. Poczuła
przyjemny dreszcz, lecz ku swojemu zdziwieniu stwier
dziła, że nie było to tak fascynujące jak pocałunki
Regana. Niestety... Nagroda za dwa lata cierpliwych
oczekiwań przyszła zbyt późno. Traktowała Den
ny'ego jak przyjaciela i nie mogła wyobrazić go sobie
jako wymarzonego księcia z bajki.
Miała ochotę płakać. Kochała Regana. Zdawała
sobie sprawę z beznadziejności tego uczucia, lecz nie
potrafiła zmienić biegu wydarzeń.
- Cieszymy się, że znalazłaś chwilę wolnego czasu
- z wymuszoną uprzejmością powiedziała Margo.
Mocno przywarła do ramienia Denny'ego.
- Właśnie wybieraliśmy się nad jezioro - wtrącił
Regan. Otoczył ramieniem szczupłą kibić Kenny.
- Chciałem pogawędzić chwilę z ojcem, ale spotkałem
go jedynie w przelocie. Wybierał się na jakieś ważne
spotkanie. Abbie zaopatrzyła się w szpadel i poluje na
dżdżownice.
Denny zachichotał. Margo wyglądała na lekko
zdezorientowaną. Ubrana była w czerwoną sukienkę,
co w połączeniu z jej ciemną karnacją dawało olśnie
wający efekt. Kenna poprawiła okulary.
94
BRYLANCIK
- Przecudnie wyglądasz w tym stroju - powiedzia
ła. —Zawsze chciałam nosić czerwone sukienki, lecz tak
ostry kolor nie pasuje do typu mojej urody.
Argentynka ze zdumieniem zerknęła w jej stronę.
Nie spodziewała się komplementu z ust domniemanej
rywalki.
- Och... - mruknęła. - Dziękuję...
- Chcielibyśmy zostać z wami dłużej, lecz Margo
o ósmej musi być na lotnisku - tłumaczył się Denny.
- Jedziesz odwiedzić rodzinę? - spytał Regan.
Margo uśmiechnęła się.
- W zasadzie... zostałam wezwana. Kilku europejs
kich hodowców wystąpiło z ofertą zakupu reproduk
torów. Ojciec uważa, że to ja powinnam podjąć
ostateczną decyzję. Wie, że kocham każdego ogiera...
- Ogiera? -mruknął Regan. Spojrzał z ironią na
brata. j
- Rodzina Margo zajmuje się hodowlą koni wy
ścigowych - pośpieszył z wyjaśnieniami Denny. - Poza
tym posiadają tysiące akrów ziemi, stada krów, kilka
nieruchomości...
- Przestań, proszę - szybko wtrąciła Margo.
- Wprawiasz mnie w zakłopotanie.
Denny objął ją ramieniem.
- Napijemy się kawy? - spytał spoglądając na
brata. - Jezioro może poczekać.
- Niezły pomysł - odpowiedział Regan. - Co o tym
myślisz, kochanie?
Popatrzył na Kennę.
- Prawdę mówiąc, chce mi się pić.
Regan skinął głową.
BRYLANCIK
95
- Zatem wracajmy do domu i spróbujmy uratować
choć kilka dżdżownic przed zachłannością Abbie.
Kenna szła w milczeniu u boku Regana. Myślała
o Margo. Pięknej Argentynce nie zależało na pienią
dzach Denny'ego. Czy to odkrycie będzie miało wpływ
na plany Regana?
Przy stole gawędzili niemal godzinę. Regan był
wyraźnie oczarowany inteligencją i urokiem Margo.
Denny natomiast nie spuszczał wzroku ze swej sekretarki.
- Wyglądasz całkiem inaczej, Kenno -powiedział,
gdy Margo zniknęła w kuchni, aby pożegnać się
z panią Cole. -Jesteś piękna...
Dziewczyna spuściła wzrok.
- Korzystałam z fachowej pomocy... -mruknęła,
siląc się na beztroski uśmiech.
- Wiem - odparł Denny. Rzucił okiem na Regana,
który stał w pobliżu biblioteczki i z obojętną miną
kartkował jakąś książkę. Zniżył głos. - Nie rób sobie
wielkich nadziei...
Kenna zerknęła na niego ze zdziwieniem.
- Co masz na myśli?
Nieznacznie skinął głową w stronę brata.
- Wasz związek nie ma przyszłości.
- Dlaczego?
- Regan jest wdowcem - odparł beznamiętnie.
- Nigdy nie pogodził się ze śmiercią żony. Powinienem
powiedzieć ci o tym już wcześniej...
- Wiem o wszystkim - wtrąciła. - Od niego.
Zamrugał powiekami ze zdumienia.
- Od niego? Dotąd nie chciał z nikim rozmawiać na
ten temat.
96
BRYLANCIK
- Ja nie jestem po prostu „kimś", Denny.
Westchnął głęboko i wsunął ręce do kieszeni.
- Może... zjemy razem łunch? Jutro. Musimy po
rozmawiać.
- Dobrze, szefie. - Z uśmiechem skinęła głową.
Skrzywił się.
- Nie mów do mnie w ten sposób. - Spojrzał nad jej
ramieniem i zobaczył wchodzącą Abbie w towarzyst
wie Margo. - Pogadamy później. Uważaj na siebie.
- Jestem pod dobrą opieką - odparła. Podeszła do
Argentynki.
- Szczęśliwej podróży - powiedziała.
Margo obdarzyła ją niepewnym spojrzeniem, po
czym przeniosła wzrok na Denny'ego.
- Wrócę za tydzień - mruknęła.
- Przedtem mówiłaś, że za dwa - wtrącił Denny.
Margo uśmiechnęła się słodko.
- Widocznie źle słuchałeś, kochanie. - Ciemne oczy
błysnęły wojowniczo.
Denny zmarszczył brwi.
- Widocznie zapomniałaś poinformować mnie
o zmianie planów... kochanie - odpowiedział.
- Musimy już iść. - Margo przerwała dalszą dysku
sję. - Dziękuję, pani Cole. Mam nadzieję, że następ
nym razem spędzimy ze sobą nieco więcej czasu.
Regan, panno Dean... - Z godnością skinęła głową na
pożegnanie. Spojrzała na Denny'ego i ruszyła w stronę
wyjścia.
- Zobaczymy się jutro - rzucił pośpiesznie Denny,
- Cześć, mamo. Na razie. Dzięki za kawę.
- Przyjeżdżaj, kiedy tylko zechcesz, synu - mruk-
BRYLANCIK 97
nęła Abbie, choć myślami błądziła zupełnie gdzie
indziej. Denny zniknął za drzwiami. Wzrok pani Cole
spoczął na barczystej sylwetce Regana.
- Co tu się dzieje?
Mężczyzna zrobił niewinną minę.
- Niby skąd mam wiedzieć?
- Na pewno wiesz wszystko - oświadczyła stanow
czo Abbie. - Znasz powód zdenerwowania Denny'ego.
Nie próbuj się wykręcać. Czy to ma związek z tobą
i z Kenną? Czy Denny ma zamiar poślubić pannę de la
Vera?
- Nie, nie mam pojęcia, tak, prawdopodobnie,
wiem nie więcej niż ty - rzucił jednym tchem Regan, po
czym ujął Kennę pod ramię. - To chyba była wyczer
pująca odpowiedź. Teraz spróbuj poukładać wszystkie
wątki w logiczną całość. Musimy już wracać. Kawa
była wyśmienita. Ciao.
Kenna zdążyła jedynie zawołać „do widzenia", nim
znaleźli się za drzwiami. Regan szybkim krokiem
ruszył w stronę samochodu.
- Co ci się stało? - spytała dziewczyna, uwalniając
się z uścisku i pocierając obolałe ramię.
- Przepraszam, kochanie, ale gdybyśmy zostali
choć chwilę dłużej, wpadlibyśmy w sidła inkwizycji.
- Włączył zapłon. - Chyba zdążyłaś już na tyle
poznać Abbie, żeby wiedzieć, czym grozi taka roz
mowa.
- Prawda... zanim poznała twego ojca, była dzien
nikarką. Wyczuwa sensację na odległość.
Samochód ruszył. Regan, podobnie jak jego ojciec,
kilkakrotnie nacisnął klakson.
98
BRYLANCIK
- Co Denny szeptał ci do ucha? - spytał.
- Zaprosił mnie na lunch... i rozmowę. Na twój
temat. - Uśmiechnęła się przekornie. -Jest przekona
ny, że chcesz mnie sprowadzić na złą drogę.
- Dobry pomysł. - Spojrzał z nadzieją w jej oczy.
- U mnie, czy u ciebie?
- Wspominałeś, że nie lubisz uwodzić dziewic.
- Cholera - warknął. - Zapomniałem.
- Będę ci o tym przypominać, żebyś pohamował
swoje zapędy - obiecała.
Mężczyzna roześmiał się cicho i sięgnął po papiero
sa.
- Dokąd jedziemy?
- Powłóczmy się chwilę po okolicy.
- Znakomicie. - Wyciągnął dłoń w stronę radia.
- Wolisz muzykę klasyczną, rockową czy jakąś słodką
melodyjkę?
- Rockową - odpowiedziała bez wahania.
Otworzył skrytkę i włożył kasetę do magneto
fonu. Roześmiał się na widok zdumionej miny Ken
ny.
- Mam dopiero trzydzieści pięć lat - mruknął.
Zamrugała oczami. Nagle z całą jasnością uświado
miła sobie, że Regan Cole nie jest zgrzybiałym wetera
nem sal sądowych. W niczym nie przypominał starca.
Był dojrzałym, silnym, pełnym uroku mężczyzną.
- Jesteś o dziesięć lat starszy ode mnie... -szepnęła.
- I od Denny'ego - dodał. - Chociaż on wygląda
najwyżej na dwadzieścia dwa.
- Dlaczego zostałeś prawnikiem? - spytała z zacie
kawieniem.
BRYLANCIK 99
- Nie wiem - odparł. - W naszej bibliotece zawsze
było sporo książek o przygodach Perry'ego Masona.
Lubię skrupulatność, dedukcję i szukanie dowodów...
- Wzruszył ramionami. - Lubię stawiać czoło roz
maitym wyzwaniom.
- Z tego powodu zająłeś się zwalczaniem prze
stępstw kryminalnych? - nie ustępowała Kenna.
- To najtrudniejsze sprawy - odpowiedział bez
wahania. - Często w grę wchodzi ludzkie życie lub
śmierć...
- Uhm... -mruknęła z namysłem, przypominając
sobie kilka listów, pism i dokumentów, które przygo
towywała na jego życzenie.
Regan zerknął w jej stronę.
- Dlaczego podjęłaś pracę jako sekretarka w biurze
prawniczym?
- Szukałam zajęcia, a byłam już zmęczona posa
dą w banku - odpowiedziała z uśmiechem. - Mia
łam dość zajmowania się jedynie pieniędzmi. Nie
wielkie biuro Denny'ego dawało mi pewną niezależ
ność...
- Dopóki nie pojawił się wspólnik - padła złośliwa
uwaga.
-
Byłeś dla mnie okrutny! - zawołała. - Nie mam
pojęcia, jak udało mi się przeżyć kilka ostatnich
miesięcy. Kilka razy w tygodniu miałam ochotę wypi
sać na twoim biurku podanie o zwolnienie z pracy,
używając do tego czerwonej szminki.
-
W głębi serca miałem nadzieję, że odejdziesz
- powiedział spokojnie. - Działałaś mi na nerwy.
Ubierałaś się niczym uczennica, wyglądałaś jak żaba...
100
BRYLANCIK
- Denny twierdzi, że w Nowym Jorku miałeś
wystrzałową sekretarkę. - Spojrzała w okno.
- To prawda. Ale nawet gdyby stanęła nago po
środku korytarza, przeszedłbym obok i zniknął w ga
binecie. - Zgasił papierosa. - Od śmierci Jessiki
bardziej interesowałem się pracą niż kobietami.
Kenna popatrzyła na niego uważnie. Starała się
uporządkować posiadane informacje w logiczną całość.
- Masz ponętne młode ciało... - ciągnął Regan
- i zdawałem sobie sprawę, że nie użyczasz go każ
demu, kto o to poprosi. Drażnił mnie twój wygląd, lecz
ciekawiła osobowość.
- Pozory mylą... - odpowiedziała. - Początkowo
moja ocena wypadała na twoją niekorzyść, choć nie
byłam zaskoczona tym, co potem odkryłam...
- To znaczy?
- Z dzieciństwa pamiętam aktora występującego
w telewizyjnych westernach. Był brzydki jak noc, lecz
kobiety lgnęły do niego jak muchy do miodu. - Roze
śmiała się nagle. - Oczywiście, miał mniejsze stopy.
-
To moje przekleństwo - mruknął Regan. - Gdy
byłem mały, wciąż się o nie potykałem.
- Teraz robią to inni. Ostatnio jeden z klientów
wpadł na stojącą w gabinecie palmę, zahaczywszy
nogą o wystającą spod biurka stopę mecenasa Cole'a.
Regan roześmiał się serdecznie.
- Pięknie wyglądał w koronie z liści.
Z głośnika zabrzmiała spokojna rockowa ballada.
Mężczyzna spoważniał. Zerknął na swą towarzyszkę.
- Wzbudziłaś zainteresowanie Denny'ego.
- Wiem - odparła.
BRYLANCIK
101
- Margo też to zauważyła.
- Myślałeś, że panna de la Vera czyha na majątek
twego brata.
- Każdy może się pomylić. Hoduje ogiery... Wy
gląda na to, że chce dołączyć Denny'ego do swego
stada.
- W dalszym ciągu uważasz, że powinni się rozstać?
Nie odpowiedział. Przypalił kolejnego papierosa.
- Bądź ostrożna podczas jutrzejszej rozmowy.
Wszystko popsujesz, jeśli zbyt szybko odkryjesz
karty.
- Broń Boże! - zawołała. - Kiedy, twoim zdaniem,
nie będzie „zbyt szybko"?-dodała po chwili z zacieka
wieniem.
- Niech się biedak pomęczy przynajmniej przez
tydzień.
- Do tej pory Margo powróci.
Regan zaciągnął się dymem.
- Owszem. - Przekręcił gałkę i muzyka rozbrzmiała
głośniej. -Rób co uważasz, Kenno. Przygotowałem ci
scenę, reszta należy do ciebie.
Zacisnął zęby, a jego twarz stała się nagle posępna.
- Mogłabyś trafić o wiele gorzej.
Kenna obserwowała go w milczeniu. Czyżby pod
twardą powłoką biło czułe, kochające serce? Czyżby
chodziło o coś więcej niż seks? Przecież sam powie
dział, że bardziej pociąga go praca niż kobiety.
Westchnęła. W głowie kręciło się jej od natłoku
myśli. Odwróciła twarz w stronę okna. Zdawała sobie
sprawę, że pewien etap w jej życiu został już zakoń
czony. Teraz musiała jedynie wyrwać Denny'ego z rąk
102 BRYLANCIK
Margo, poślubić go... i żyć długo i szczęśliwie. Koniec
baśni. Ale czy naprawdę taki powinien być jej koniec?
Zamknęła oczy. Mężczyzna siedzący u jej boku miał
ponurą, zaciętą minę. Uśmiech na dobre zniknął z jego
twarzy. Regan... myślała Kenna. Czy potrafisz być
moim przyjacielem? Spróbuj... proszę.
Zanim dotarli do granic miasta, policzki dziew
czyny były mokre od łez.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Kenna pojawiła się w biurze ubrana w błękitną bluzę
marynarskiego kroju z głębokim wycięciem ozdobio
nym białą lamówką i granatową spódnicę. Mimo
bezsennej nocy wyglądała na świeżą i wypoczętą.
Denny z zamyśloną miną krążył po sekretariacie,
Obrzucił spojrzeniem smukłą sylwetkę wchodzącej
dziewczyny.
- Wciąż nie mogę uwierzyć własnym oczom -mruk
nął.
Kenna zdjęła płaszcz i posuwistym krokiem zbliżyła
się do biurka, ściśle wypełniając instrukcje Regana.
- Będziesz musiał się przyzwyczaić - odpowiedzia
ła z uśmiechem. Zerknęła z niepokojem na zamknięte
drzwi gabinetu.
- Wyjechał -mruknął Denny, śledząc jej zachowa
nie.
- Wyjechał? - powtórzyła jak echo.
Poczuła nagły zawrót głowy.
- Do Nowego Jorku. Na tydzień. - Denny uśmie
chnął się smutno. -To u niego typowe. Czasem w ciągu
kilku minut podejmuje decyzję. Działa bez uprzedze
nia. Dziś rano znalazłem na biurku tylko krótką
wiadomość.
104
BRYLANCIK
- Zostawił jakąś kartkę dla mnie? - spytała z prze
jęciem.
Denny potrząsnął głową.
- Nie. Nic me wiedziałaś? To dziwne.
Kenna zmusiła się do spokoju i usiadła za biurkiem.
- Margo wyjechała bez kłopotów?
- Margo? - Skrzywił usta w uśmiechu. - Taaak...
zniknęła w obłokach dymu.
Spojrzała na niego z zaskoczeniem. Nigdy dotąd
nie zachowywał się w ten sposób.
- Pokłóciliśmy się - wyjaśnił. - O ciebie.
- O mnie?
- Margo uważa, że poświęcam ci zbyt wiele uwagi.
Uśmiechnął sie filuternie. To także było coś nowe
go.
- W dodatku... ma rację.
Kenna spojrzała na niego zaskoczona.
- Naprawdę?
Słowa Denny'ego sprawiły, że poczuła satysfakcję...
ale nic więcej. A przecież jeszcze tydzień temu nieomal
zemdlałaby ze szczęścia, słysząc podobne wyznanie.
- Jesteś zupełnie inną dziewczyną... -ciągnął Cole.
- Zadziwia mnie tempo, w jakim dokonałaś zmiany
swego wyglądu. To sprawka Regana?
Uśmiechnęła się.
- Ma swoje sposoby... -mruknęła.
Denny spochmurniał.
- Tak, wiem. Poznał w życiu wiele kobiet - powie
dział chłodno. - Z czasem straciłem rachubę. Ustat
kował się dopiero wówczas, gdy poślubił Jessicę, choć
nadal wzbudzał zainteresowanie płci pięknej.
BRYLANCIK
105
Kenna posmutniała. Wiedziała już, że czekają sześć
bezsennych nocy. Wyobraziła sobie Regana w ob
jęciach innej kobiety...
- Jest bogaty - zauważyła.
- To prawda. I pełen uroku. Zawsze zdobywał to,
czego pragnął.
W głosie Denny'ego zabrzmiała nuta zazdrości.
Kenna uniosła głowę.
- Niełatwo było ci dorastać w cieniu starszego
brata? - spytała.
Roześmiał się,
- Niełatwo? Regan przewyższał mnie pod każdym
względem. Miał lepsze oceny w szkole, był znakomi
tym sportowcem, potrafił przekonać ojca do własnej
koncepcji zarządzania przedsiębiorstwem...
Wzruszył ramionami.
- Do tej pory jestem o niego zazdrosny. To czło
wiek, który tworzy własne zasady gry i zmusza innych
do posłuszeństwa. Jedyny w swoim rodzaju.
Kenna bezwiednie skinęła głową. Zgadzała się
z każdym słowem. Regan posiadał fascynującą osobo
wość... lecz zapewne nie zechce rywalizować z własnym
bratem.
Zerknęła na swego rozmówcę.
- Nadal masz ochotę na wspólny lunch?
- Oczywiście. - Skrzywił usta w uśmiechu. - Zabio
rę cię na wyśmienite spaghetti.
- Uwielbiam spaghetti - westchnęła.
- Wiem, dlatego wybrałem odpowiedni lokal. Nie
chciałbym psuć nastroju chwili... ale co z dzisiejszą
pocztą? O dziesiątej muszę być na rozprawie.
106 BRYLANCIK
- A więc pora wziąć się do pracy - odpowiedziała
Kenna.
Podniosła się zza biurka i wyszła na korytarz.
Denny śledził ją rozmarzonym wzrokiem.
Przedpołudnie minęło bardzo szybko. Kenna znala
zła chwilę czasu, aby położyć stos listów na biurku
Regana. Tęsknym spojrzeniem obrzuciła skórzany
fotel, w którym z trudem mieścił się jego użytkownik.
Pusty gabinet sprawiał ponure wrażenie.
Denny wrócił w samo południe. Wsiedli do błękit
nego mercedesa i pojechali do śródmieścia.
W restauracji było dość tłoczno, lecz kelner za
prowadził ich do niewielkiej wnęki, gdzie w spokoju
mogli zjeść zamówione spaghetti.
Denny wiele mówił o sprawach zawodowych.
Wspomniał także o planowanym przez ojca przejściu
na emeryturę.
- Regan nie nadaje się do kierowania korporacją
- stwierdził. - Zbyt kocha obecną pracę. Ale ojciec
uważa, że ja również nie nadaję się na jego następcę...
- dodał z gorzkim uśmiechem.
- Mógłbyś go poprosić, aby dał ci szansę udowo
dnienia posiadanych umiejętności. Aby pozwolił ci
choć przez krótki okres zarządzać przedsiębiorst
wem.
Uśmiechnął się.
- Nigdy o tym nie pomyślałem. -Wydął usta. -To
jednak byłby koniec mojej kariery adwokackiej. Re
gan prawdopodobnie wolałby wrócić wówczas do
BRYLANCIK 107
Nowego Jorku. I tak przyjechał do Atlanty tylko po to,
aby mi pomóc.
Kenna miała ochotę krzyczeć. Zrozumiała, że swą
„dobrą radą" niszczyła własną przyszłość. Wyjazd
Regana oznaczałby koniec znajomości i codziennych
spotkań.
- Jesteś blada jak upiór-z niepokojem odezwał się
Denny. - Źle się czujesz?
Dziewczyna pośpiesznie przełknęła łyk gorącej ka
wy.
- Wszystko w porządku - oświadczyła. - Przez
chwilę poczułam dotkliwy ucisk w żołądku. Sos był
dość ostry.
- W pełni rozumiem twoje obawy - powiedział
Denny. - Martwisz się, że możesz stracić pracę. Ale nie
masz powodu do niepokoju. Jeśli będziesz chciała, dam
ci posadę w korporacji. - Spojrzał na nią z uśmiechem.
- Na pewno będziesz zadowolona z nowego biura.
Jest słoneczne i pełne zieleni. Wciąż narzekasz, że mój
dotychczasowy gabinet przypomina piwnicę.
Kenna nerwowo skubała koniec obrusa.
- Dziękuję...
Przerażała ją myśl o rozstaniu z Reganem.
- Czy bardzo zaangażowałaś się w związek z moim
bratem? - spytał Denny łagodnym tonem.
Wyglądał na szczerze zatroskanego. Kenna uniosła
głowę.
- Ja...
- Nie daj się zwieść - powiedział miękko. - Od
śmierci Jessiki istnieje dla niego tylko praca.
Odstawił filiżankę.
108 BRYLANCIK
- Musieliśmy siłą oderwać go od trumny - dodał
z namysłem. - Nigdy w życiu nie widziałem tak
głębokiej rozpaczy...
Rzucił na stół serwetkę. Nie zauważył bólu
w oczach Kenny.
- Wracajmy. Chciałabyś przespacerować się po
parku? Widziałem koncertujący zespół.
- Chętnie. - Skinęła głową.
Zrobiłaby wszystko, by choć na chwilę zapomnieć
o Reganie.
Spacerowali pomiędzy drzewami. Zespół młodych
muzyków grał ballady w stylu folk dla siedzących na
trawie słuchaczy. Był słoneczny, wiosenny dzień. Ken-
na mocno ściskała rękę Denny'ego i mogłaby być
najszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby nie powraca
jące wspomnienie ponurego mężczyzny, który zbyt
długo znosił samotność...
Poczuła łzy pod powiekami. Tęskniła za Reganem.
Chciała własnymi dłońmi wygładzić bruzdy na jego
twarzy. Chciała ofiarować mu miłość i bezpieczną
przystań w swoich ramionach.
Westchnęła. Denny obrzucił ją pełnym niepokoju
spojrzeniem.
- Co się stało? - spytał.
- Nic-odpowiedziała szybko. -Podejdźmy bliżej.
Stanęli w kręgu słuchaczy. Kenna kołysała się
w takt muzyki, choć w wyobraźni wciąż pojawiał się
natrętny obraz Regana pieszczącego obcą kobietę...
Jasnowłosą dziewczynę o rysach Jessiki. Z trudem
powstrzymywała szloch.
Poczuła dłoń Denny'ego na swoim ramieniu.
BRYLANCIK
109
Uśmiechnęła się. Przyjacielski uścisk dodał jej nieco
otuchy.
Po pracy zaprosiła Denny'ego do siebie, na kolację.
Gawędzili przez dwie godziny.
Przez cały tydzień spędzali ze sobą niemal każdą
wolną chwilę. W czwartek poszli do kina. Przy poże
gnaniu Denny złożył na jej ustach delikatny pocału
nek.
Był to miły, lekki pocałunek, nie było w nim pasji
i żaru, z jakimi całował ją Regan.
- Nie powinieneś tego robić - powiedziała łagod
nie. - Margo...
Zmarszczył brwi.
- Nie obchodzi mnie, co powie Margo. Pojechała
do Argentyny z jednym z przyjaciół i prawdopodobnie
każdy wieczór spędza na balu. Czy jeden pocałunek
może coś zmienić?
Więc o to chodziło. Zachowanie Margo wzbudzało
zazdrość Denny'ego, który usiłował samemu sobie
udowodnić, że niczym się nie przejmuje. Kenna ze
zrozumieniem pokiwała głową.
- Z jednym z przyjaciół? - spytała patrząc na
Denny'ego przez wpółprzymknięte powieki.
Wzruszył ramionami.
- Z facetem, którego zna niemal od dzieciństwa.
- Och... to prawda, tacy również bywają niebezpie
czni. Choć z drugiej strony, skoro wraca jutro...
Poweselał.
- Właśnie.
Pokiwał głową.
- No, na mnie już czas. Zobaczymy się jutro.
110
BRYLANCIK
-
Oczywiście ~ odpowiedziała z uśmiechem.
Zanim zniknął w głębi korytarza, przystanął i ze
rknął przez ramię.
- Miałaś jakąś wiadomość od Regana?
- Nie — odparła cicho. Otworzyła drzwi miesz
kania. - Dobranoc.
Prawdę mówiąc, nie spodziewała się żadnej wiado
mości. Regan nie myślał o niej, co było całkiem
zrozumiałe, skoro nie żywił do niej głębszych uczuć.
- Rano wyjeżdżam z Margo do Gainesville
- oświadczył w piątek Denny. ~ Chcesz wybrać się tam
z nami?
Czuł się nieco winny i nie bardzo wiedział, jak
postąpić, aby nie obrazić narzeczonej, a jednocześnie
zachować przyjaźń Kenny.
- Nie - odpowiedziała dziewczyna. - Zaczekam na
Regana. Jestem przekonana, że wróci na czas, abyśmy
mogli zdążyć na przyjęcie.
- Przyrzekł ojcu, że zjawi się na pewno - powiedział
Denny. - A Regan zawsze dotrzymuje obietnic. Nie
zapomnij spakować przyborów toaletowych. Mama
przygotowała pokój gościnny. Zostaniesz na noc.
Spuścił oczy.
- Kenno, jeśli chodzi o ubiegły tydzień...
Lekko dotknęła jego dłoni.
- Spędziłam w twoim towarzystwie bardzo miłe
chwile. To wszystko - powiedziała. - Wiem, że tęsk
niłeś za Margo, i cieszę się, że udało mi się nieco
osłodzić ci ból rozstania.
BRYLANCIK 1 1 1
Zaczerwienił się niczym uczniak przyłapany na
drobnym przestępstwie.
- Boże, tak mi przykro... - zamruczał. - Dopiero
dziś rano zdałem sobie sprawę, że mogłaś odnieść
całkiem inne wrażenie...
- Nie - odpowiedziała stanowczo. - Dobrze wiem,
co znaczy rozłąka z bliską osobą.
Zerknął na nią spod oka.
- Myślisz o Reganie - stwierdził.
Kenna nałożyła pokrowiec na maszynę do pisania.
- Czas wracać do domu, mecenasie. Narzeczona
czeka.
- Kenno, nie chciałbym, aby mój brat cię skrzyw
dził - powiedział nieoczekiwanie.
Roześmiała się gorzko.
- Dopiero teraz mi to mówisz?
Bezradnie rozłożył ręce.
- Jesteś jeszcze niedoświadczona... a Regan to
szczwana bestia. Nie wiem, jak wpadłaś w jego sidła...
- Przysiągł, że nie ma zamiaru mnie uwieść, i jak
dotąd, nie uczynił nic, co mogłoby przynieść mu
ujmę. Jesteśmy... przyjaciółmi.
Z trudem wypowiedziała ostatnie słowo.
- Tylko tyle mógł mi zaoferować i tylko tyle był
skłonny przyjąć. Chociaż chciałam mu dać o wiele
więcej...
Zatrzepotała rzęsami, aby powstrzymać łzy na
pływające do oczu.
- Gotowa byłam błagać go nawet na kolanach...
- powiedziała łamiącym się głosem i przerwała.
Denny patrzył na nią ze wzruszeniem.
1 1 2 BRYLANCIK
- Biedna mała dziewczynka... - mruknął ze współ
czuciem i serdecznie przytulił ją do siebie. Kenna
rozpłakała się. Wtuliła twarz w ramiona mężczyzny.
Potrzebowała odrobiny czułości... Niczego więcej.
Przez dłuższą chwilę stali bez ruchu. Żadne z nich
nie zauważyło, że w pomieszczeniu pojawił się ktoś
trzeci. Regan ponurym spojrzeniem śledził całą tę
scenę. Zawahał się, zacisnął usta w wąską linię i głośno
trzasnął drzwiami.
Odskoczyli od siebie jak oparzeni. Kenna natych
miast zrozumiała, co się stało. Serce zabiło jej gwałtow
nie, lecz nie potrafiła znaleźć żadnych słów usprawied
liwienia.
- Witaj, braciszku - beztroskim tonem powiedział
Denny. - Miałeś dobrą podróż?
Regan skinął głową. Spojrzał na Kennę.
- Nie chciałbym w niczym przeszkadzać - powie
dział chłodno. - Przyszedłem jedynie przejrzeć pocztę.
- Zniknął w gabinecie. Denny uniósł brwi i ze znaczą
cym uśmiechem zerknął w stronę dziewczyny.
- Proszę... proszę,.. Ktoś tu jest zazdrosny... - mru
knął.
Kenna zachichotała, choć w głębi duszy nie miała
ochoty do śmiechu. Dlaczego Regan się złościł? Prze
cież sam pchnął ją w ramiona Denny'ego.
- Myślisz, że powinnam tam wejść i spytać, czy ma
dla mnie jakieś polecenia?
- Pozwól tylko, że wyjdę, zanim to zrobisz. Właśnie
skończyło mi się ubezpieczenie, a nie zdążyłem wyku
pić nowej polisy.
- Szczury zawsze uciekają z tonącego okrętu - rzu-
BRYLANCIK 1 1 3
ciła oskarżycielskim tonem. - Idź, zostaw mnie. Niech
zginę w paszczy smoka.
- Regan trzyma w barku zapas lodu. To na wypa
dek, gdybyś musiała zrobić sobie zimny okład. - Skie
rował się w stronę drzwi. - Do jutra... mam nadzieję
- dodał.
Pokazała mu język.
Denny wyszedł i w biurze zapanowała grobowa
cisza. Kenna zebrała całą odwagę, wygładziła sukien
kę, po czym weszła do gabinetu.
Regan stał przy oknie. Jedną rękę włożyłdo kieszeni,
w drugiej trzymał zapalonego papierosa. W blasku
słońca wyglądał niemal jak olbrzym. Kenna z waha
niem zatrzymała się w progu.
- Jak minęła podróż? - spytała po chwili milczenia.
- Dobrze, dziękuję.
W myślach zobaczyła obraz jasnowłosej kobiety,
obwieszonej brylantami i zmysłowo poruszającej bio
drami...
- Wychodzę - powiedziała krótko. - Czy mogę ci
jeszcze w czymś pomóc?
Mężczyzna odwrócił się. Zmarszczył brwi.
- Nie zaczekasz na Denny'ego?
- Pojechał na lotnisko. Po Margo...
Nie pozwolił jej skończyć. Roześmiał się chrypliwie.
- Masz więc pecha, kochanie. Co się stało? Przeli
czyłaś się z siłami?
Więc tak miał wyglądać koniec baśni. Nie pozostał
nawet cień przyjaźni. Wracały dawne dni, pełne wzaje
mnych oskarżeń i drobnych złośliwości. Postanowiła
nie poddawać się rozpaczy.
114
BRYLANCIK
- Chciałbyś znać prawdę? - spytała oschłym to
nem. - Najpierw jednak proszę o pensję, mecenasie,
żebym mogła spłacić zaległe rachunki. Denny zapo
mniał dopełnić tego obowiązku.
- Stałaś tak blisko niego, że mogłaś wyjąć mu
pieniądze z portfela-zauważył z drwiącym uśmiechem.
- Nie wiem, co bym poczęła bez pańskich cennych
rad. Zapamiętam to sobie na przyszłość.
Przysunął się bliżej.
- Spałaś z nim?
Przez chwilę nie potrafiła wykrztusić ani słowa.
- Nie twój interes! - wysapała.
- Oczywiście, ale to nie jest odpowiedź na pytanie.
Spałaś z nim?
Chwycił dziewczynę za ramię i mocno potrząsnął.
- Nie! - zawołała.
Głośno przełknęła ślinę. Regan znów stanął przy
oknie. Kenna ostrożnie potarła bolącą rękę.
- Upewnij się, że całkowicie zerwał z Margo, zanim
skomplikujesz sobie życie.
- Dziękuję za troskę.
- Nie chodzi mi o ciebie. - Podszedł do biurka
i zamaszystym ruchem wypisał czek. - Wolałbym
uchronić własnego brata przed płaceniem alimentów.
Kenna poczerwieniała z wściekłości. Jeszcze nigdy
nie była tak zła na jakiegokolwiek mężczyznę. Opano
wała się najwyższym wysiłkiem woli, drżącymi rękami
wzięła czek i wyszła z gabinetu.
Kilka chwil poświęciła na uporządkowanie biurka.
Wyjęła z szafki torebkę i naciągnęła bluzę. Gdy chciała
wyjść, Regan zastąpił jej drogę.
BRYLANCIK 1 1 5
Nie miała ochoty na dalszą rozmowę.
- Proszę mnie przepuścić - odezwała się chłodno.
Regan westchnął głęboko.
- Przepraszam.
Tego się nie spodziewała. Uniosła głowę i spojrzała
mu prosto w oczy. Zauważyła, że na pooranej bruz
dami twarzy pojawiło się kilka nowych zmarszczek.
- Wyglądasz okropnie - burknęła. - Dla własnego
dobra powinieneś był zrezygnować z kilku przyjęć.
- Zazdrosna? - mruknął z przekąsem.
Spłonęła rumieńcem.
- Nie mam prawa do zazdrości. Nasz pozorny
związek jest tylko częścią precyzyjnie opracowanego
planu. To Denny powinien być zazdrosny. Powinien
porzucić Margo i stanąć ze mną na ślubnym kobiercu.
Co cię obchodzi, z kim sypiam?
Zagniewana wyglądała doprawdy prześlicznie. Jej
policzki okrywał delikatny rumieniec, a roziskrzone
oczy lśniły jak gwiazdy. Regan sycił wzrok tym
widokiem.
- Myślę, że to niewłaściwy moment na podobne
rozmowy - stwierdził. - Zechcesz pojechać jutro ze
mną do Gainesville?
Zacisnęła usta.
- Denny zaproponował, że mnie tam zawiezie.
Oczywiście w towarzystwie Margo.
- Pojedziesz ze mną. Bądź gotowa na dziewiątą.
Będziemy mieli nieco czasu, aby wypłynąć łódką na
jezioro.
Skinęła głową.
Dotknął palcem jej policzka.
116
BHYŁANCIK
- Pięknie dziś wyglądasz - powiedział.
Spojrzała mu prosto w oczy.
- Musiałabym skłamać, żeby odpłacić ci podob
nym komplementem. Powinieneś więcej wypoczywać,
a nie korzystać z uroków wielkiego miasta.
Pogłaskał ją po głowie.
- Od dnia śmierci Jessiki nie kochałem się z żadną
kobietą - powiedział cicho.
Kenny zbladła.
- Widziałam zdjęcia w gazetach... A Denny powie
dział...
Regan wybuchnął śmiechem.
- Co onmógl ci powiedzieć? Żepodmoimidrzwiami
stała długa kolejka dziewcząt? Denny wie mniej od
ciebie o moim prywatnym życiu. Nie miałem żadnego
romansu od chwili, gdy poznałem Jessicę. Seks bez
uczuciama dla mnie tyle wartości co zeszłoroczny śnieg.
Powoli ruszył w stronę gabinetu.
- Szukałem dowodów, że ktoś zamierzał dokonać
zabójstwa. Żona jednego z moich klientów uznała, że
istnieje lepszy sposób zerwania małżeństwa niż rozwód...
- Boże... —jęknęła Kenna. - Ludzie czasami bywają
tak okrutni...
- To prawda - wtrącił gwałtownie. - Ów klient jest
moim wieloletnim przyjacielem. Gdy poprosił mnie
o pomoc, nie mogłem mu odmówić. Dlatego właśnie
spędziłem kilka bezsennych nocy.
Kenna wzięła głęboki oddech.
- Byłam o ciebie zazdrosna - wyznała cicho. Spuś
ciła głowę. - Przepraszam.
Otworzyła drzwi wiodące na korytarz, lecz w tej
BRYLANCIK
117
samej chwili poczuła na swej dłoni palce Regana. Nie
odwróciła głowy.
- Nie możemy ciągnąć tego w nieskończoność
-powiedział drżącym głosem. - Ustaliliśmy na począt
ku, że zrobisz wszystko, by uwieść Denny'ego. Nie
pozwolę ci, Kenno... Nie pozwolę...
Drżała na całym ciele. Nagle pochwycił ją w ramio
na, obrócił i mocno przycisnął do siebie. Nie stawiała
oporu.
Poczuła jego oddech na swojej szyi.
- Nie zniosę tego dłużej... - wyszeptał Regan.
-Musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Nie mogę nadal
żyć w ten sposób.
Wiedziała, do czego zmierzał. Otarła się policzkiem
o jego brodę.
- Dlaczego po prostu nie pójdziemy do łóżka?
- spytała cicho. - Zawsze musi być pierwszy raz...
- Nie powinniśmy - odparł zmęczonym głosem.
- Nie potrafię ofiarować ci nic więcej niż krótki romans
lub przypadkowy weekend. A niezależnie od tego, co
mówi Denny, to nie w moim stylu.
Uważnie spojrzała w ciemne oczy mężczyzny.
- Regan... czy wciąż myślisz o Jessice? - zapytała
łagodnym tonem. - Czy właśnie dlatego... nie możesz
sypiać z kobietami?
- I kto to mówi! — mruknął. - A dlaczego ty nie
sypiasz z różnymi mężczyznami?
Roześmiała się.
- Jestem kobietą. Boję się, że zajdę w ciążę.
- To tylko jeden z powodów - odparł.
Zmarszczyła nos.
118
BRYLANCIK
- Słyszałam, że diamężczyzn liczy się przede wszys
tkim seks.
- Nieprawda. Wiem coś na ten temat z własnego
doświadczenia.
Nie spuszczała wzroku z jego twarzy.
- Nie miałam możliwości porównania teorii z prak
tyką.
Westchnął głęboko.
- Więc zyskasz wiele, gdy zostaniesz mężatką
- odezwał się po chwili milczenia. Przymknął powieki.
- Może u boku Denny'ego...
Dumnie uniosła głowę.
- Może — powiedziała chłodno. - Muszę już iść.
Chwycił ją za ramię tak mocno, że poczuła ból.
W ciemnych źrenicach błysnęła iskra gniewu zmiesza
nego ze smutkiem.
- Nie podejmę ryzyka po raz drugi - zawołał.
- Oczywiście. Musisz dbać przede wszystkim o wła
sne bezpieczeństwo. ~ Ze zrozumieniem pokiwała
głową. - Nie wychodź podczas deszczu, bo możesz
złapać katar, albo co gorsza zapalenie oskrzeli. Nie
lataj samolotem - zdarzają się katastrofy. 1 nigdy nie
kochaj, bo twoja wybranka może umrzeć!
Zmarszczył
brwi.
- Co ty wiesz o miłości? - spytał ponuro.
Zdecydowanym ruchem uwolniła się z jego uścisku.
- Wiem więcej, niż ci się wydaje - powiedziała
z godnością, - Przede wszystkim poznałam ból towa
rzyszący temu uczuciu.
Obróciła się i wyszła. Regan pozostał sam pośrodku
pokoju.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Kenna przypuszczała, że dzień rocznicy ślubu pańs
twa Cole będzie słoneczny i pogodny, więc ze zdziwie
niem spojrzała na grube krople deszczu spływające po
szybach. Zły omen, pomyślała. Jedyną pociechę stano
wiła perspektywa spędzenia kilku godzin w towarzyst
wie Regana. Z wycieczki łodzią należało raczej zrezyg
nować.
Przebrała się w biało-niebieską bluzkę, a do walizki
spakowała ulubioną suknię. Poweselała na myśl, że
być może będzie miała okazję zatańczyć z Reganem...
O dziewiątej zabrzmiał dzwonek do drzwi. Pobiegła
otworzyć. Regan zrobił zdziwioną minę widząc jej
pośpiech, lecz powstrzymał się od komentarzy. Powi
tanie wypadło raczej chłodno.
- Zaraz będę gotowa.
Zniknęła w głębi sypialni.
- Nastąpiła zmiana planów - usłyszała głos swoje
go gościa.
Wyjrzała, Na jej twarzy malował się wyraz głębo
kiego niepokoju. Odwołano przyjęcie albo... może
Denny....
Regan zerknął z niechęcią na zdenerwowaną minę
dziewczyny.
120 BRYLANCIK
- Nie masz się o co martwić, pojedziemy na
przyjęcie -mruknął. - Chodzi tylko o to, że o pierwszej
muszę być w Greenville. Denny również. Kilku kole
gów ojca zwołało krótkie zebranie na temat możliwej
fuzji przedsiębiorstw.
- Przecież jest sobota - zawołała. - Rocznica...
- Nie gorączkuj się, zdążę wrócić - powiedział
z lekkim sarkazmem.
- Biznesmeni nie mają dni wolnych od pracy
- westchnęła.
- Nie. Ale obiecuję, że Denny nie spóźni się ani
minuty.
Odwrócił się i zapalił papierosa. Zauważyła, że dużo
palił wyłącznie w jej obecności. Kiedy samotnie prze
siadywał w gabinecie, popielniczka była prawie pusta.
- Lecicie czarterem?
Spakowała walizkę i rozejrzała się po pokoju.
- Nie. Weźmiemy samolot należący do korporacji.
Z nagłym przestrachem ścisnęła rączkę walizki.
- Ten sam, w którym miesiąc temu twój ojciec
ledwie uniknął śmierci?
- Został dokładnie przejrzany i naprawiony - od
parł Regan. - Na miłość boską, Denny jest przecież
dorosłym mężczyzną. Chcesz, żebym go zaniósł do
Południowej Karoliny na własnych plecach?
Nie martwiła się o Denny'ego. Bała się o Regana,
lecz nie umiała mu tego powiedzieć. Z zaciśniętymi
ustami wyszła na korytarz. Wszystko będzie dobrze,
myślała. W końcu lot samolotem jest bezpieczniejszy
niż jazda samochodem.
BRYLANCIK 1 2 1
Gdy przybyli na miejsce, Regan bezzwłocznie udał
się do biblioteki, gdzie jego ojciec i Denny prowadzili
cichą rozmowę. Po krótkim przywitaniu Kenna spo
jrzała na młodszego z braci.
- Gdzie Margo? - spytała.
Denny uśmiechnął się kwaśno.
- Nie ma jej tu. Wieczorem zadzwoniła z Argen
tyny. Zdecydowała, że jeszcze kilka dni spędzi w domu.
Powiedziałem jej, że nie ma się czym martwić, ponie
waż większość czasu spędzam z tobą.
Mrugnął znacząco na Kennę.
- To był cudowny tydzień, prawda?
Jęknęła w duchu i spłonęła rumieńcem. Spodziewa
ła się gwałtownej reakcji Regana, lecz starszy z braci
Cole zdawał się w ogóle nie zauważać jej obecności.
- Chciałbym jeszcze raz przejrzeć kontrakt, tato
- powiedział.
Angus rzucił okiem na drugiego syna. Wzruszył
ramionami.
- Nie ma sprawy. Co ty na to, Denny?
- Przez ten czas postaram się dotrzymać towarzyst
wa naszemu gościowi - odparł młodzieniec.
- Poproś mamę, żeby zaparzyła nam nieco kawy
- powiedział Regan do Kenny i wyszedł wraz z ojcem.
- Muszę stwierdzić, że mój brat stał się niemal nie
do wytrzymania - zauważył Denny.
- Powinieneś zobaczyć go wczoraj po południu
- odparła dziewczyna, gdy weszli do kuchni. Abbie
Cole wyjmowała właśnie z piekarnika tacę pełną
kruchych ciasteczek.
- Kogo? - spytała słysząc ostatnie zdanie Kenny,
122 BRYLANCIK
a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - Co się
stało?
- Mamo, jesteś niemożliwa. - Denny pochylił się
nad nią. Chciał być nieco bliżej sterty przysmaków.
- Zawsze byłam taka. Dlatego twój ojciec mnie
poślubił. Chodź tu, Kenno. Musisz mi wszystko
opowiedzieć. Coś tu brzydko pachnie.
- Może to tylko dżdżownice... -zamruczała dziew
czyna.
- Przestań.
Abbie przełożyła łopatką stos ciastek na krysz
tałową paterę.
- Regan zaciągnął Angusa do biblioteki, aby prze
jrzeć kontrakt, który oglądał tysiące razy. Denny
sprawia wrażenie, jakby cały świat zwalił mu się na
głowę, ty - spojrzała na zaczerwienioną twarz Kenny
-wyglądasz, jakbyś miała ochotę kogoś ugryźć, aMar-
go...
Popatrzyła na syna.
- Margo z niewiadomych powodów przedłużyła
pobyt w Argentynie. I ty śmiesz twierdzić, że nic się nie
stało?
- Dlaczego nie zajmiesz się pisaniem kryminałów?
- spytał Denny. - Zawsze coś podejrzewasz...
- Chcę wiedzieć tylko jedno - przerwała mu Abbie.
- Czy chodzi o was dwoje...
Przez chwilę przyglądała im się z uwagą.
- ...czy w grę wchodzi inna kombinacja?
- Denny i Margo - odpowiedziała z uśmiechem
Kenna. - Przynajmniej mam taką nadzieję.
- A ty? - spytała Abbie.
BRYLANCIK 123
- Zgubiłam szklany pantofelek - padła odpowiedź.
- Słucham? - Pani Cole zamrugała oczami.
- Wszystko opowiem, kiedy spotkamy się ponow
nie z okazji pani urodzin - obiecała Kenna. - To
bardzo skomplikowana historia.
- Tak przypuszczałam.
- Dlaczego odnoszę wrażenie, że także nie znam
całej prawdy? - spytał Denny.
- Przypuszczam, że tak jest istotnie - odparła
Abbie. Przytuliła Kennę do piersi. - Dobrze, kochanie,
na razie dam ci spokój. Ale w dniu moich urodzin
będziesz musiała wyznać mi wszystko.
- Oczywiście - posłusznie odpowiedziała dziew
czyna.
- Czy mogę mieć nadzieję, że również zostanę
zaproszony? - nie rezygnował Denny.
- Spytaj swoją mamę - powiedziała Kenna. - Och,
niemal zapomniałam. Regan prosił, żeby zaparzyć
kawę.
- Prosił? - powtórzyła ze zdumieniem Abbie.
-Ostatnim razem, kiedy o coś prosił, był bardzo chory
i nie mógł podnieść się z łóżka.
Wręczyła Kennie dwie filiżanki z parującym napo
jem.
- Zanieś im je do biblioteki.
Dziewczyna spuściła głowę. Denny dostrzegł jej
zakłopotanie i zaoferował swą pomoc.
- Ja to zrobię.
Chwycił tackę i mrugnął porozumiewawczo do
matki.
- Zbyt ciężka dla słabej niewiasty.
124 BRYLANCIK
- Dałabym sobie rade - powiedziała Kenna. - Ale
dziękuję, że chcesz mnie wyręczyć.
- Nie ma sprawy.
- A teraz - odezwała się Abbie, gdy zostały same
— możesz mi się zwierzyć. Coś mi mówi, że jesteś po
uszy zakochana w Reganie.
Kenna z przygnębioną miną opadła na krzesło.
- To prawda. Początkowo chciałam wzbudzić za
interesowanie Denny'ego, a Regan tylko usiłował mi
pomóc. Zabrał mnie do kilku sklepów, namówił do
zmiany uczesania i makijażu... - Potarła dłonią czoło.
- Potem uczył, jak powinnam chodzić i rozmawiać,
aby przyciągnąć męską uwagę i usidlić Denny'ego.
- Dobra wróżka - roześmiała się Abbie.
- Raczej zły czarnoksiężnik - pomimo smutku
uśmiechnęła się Kenna. - Teraz Denny z mojego
powodu pokłócił się z Margo, a Regan chodzi na
stroszony niczym jeżozwierz.
- Zauważyłam. Ale w dalszym ciągu nie wiem, o co
mu chodzi.
- Twierdzi, że nie chce znowu angażować się
w trwały związek - westchnęła dziewczyna. Spojrzała
na Abbie i przekonana o jej życzliwości zdecydowała
się wyjawić całą prawdę.
- Pożąda mnie, lecz unika zbliżenia, ponieważ
jestem dziewicą. A ponieważ nie dostrzega mych
prawdziwych uczuć...
Wzruszyła ramionami, po czym wojowniczo po
trząsnęła głową.
- Do licha, nie cierpię mężczyzn.
- Ja także. - Abbie z uśmiechem skinęła głową.
BRYLANCIK 125
- Mam wrażenie, że Regan po prostu się boi. Bardzo
kochał Jessicę i w dalszym ciągu nie uznaje kom
promisów.
Kenna przypatrywała się własnym paznokciom.
- Chciałabym, żeby ktoś naprawdę mnie poko
chał... ale nie potrafię sobie tego wyobrazić.
- W takim razie przygotuj się na miłą niespodzian
kę. Chodź, pomożesz mi przy ciasteczkach. Denny
wróci lada chwila, a nie powinien cię widzieć w tym
stanie. I tak jest zazdrosny o Regana.
- Wiem. Lecz jednocześnie jest rzutkim i przedsię
biorczym mężczyzną. Dlaczego pan Cole nie daje mu
szansy, aby wykazał się odpowiedzialnością?
- Mój mąż - zamruczała Abbie - jest nabur
muszonym, aroganckim starcem, który uważa, że zjadł
wszystkie rozumy, zwłaszcza jeśli chodzi o znajomość
charakteru innych ludzi. Ale wciąż nad nim pracuję.
Regan także. Już wkrótce powinien zmienić zdanie
i inaczej ocenić możliwości Denny'egb.
- Miło mi to słyszeć.
- Nie rób tak tragicznej miny, kochanie - powie
działa pocieszającym tonem pani Cole. - Wieczorem
urządzimy przyjęcie, będziemy tańczyć i pić szampana.
Przyszłość pokaże, co nas czeka. Wierzę, że wszystko
ułoży się po twojej myśli.
- Mam nadzieję, że się pani nie myli, pani Abbie.
- A ja mam nadzieję, że włożysz suknię, która
przyciągnie spojrzenie Regana.
Kenna uśmiechnęła się.
- Oczywiście. Chce pani zobaczyć?
- Prawdę mówiąc, mam na to wielką ochotę.
126 BRYLANCIK
Abbie zdjęła fartuch i przewiesiła go przez oparcie
krzesła.
- Dość tej krzątaniny. Pójdziemy obejrzeć ciuchy.
Weszły na górę po schodach.
- Jak długo jesteście państwo małżeństwem? -spyta
ła Kenna.
- Dziś mija dwadzieścia sześć lat od dnia ślubu
- westchnęła pani Cole. -Jak ten czas leci... Mimo to
nadal uważam, że Angus jest najbardziej podniecają
cym mężczyzną na świecie.
Gdy po dłuższej chwili obie kobiety powróciły na
parter, drzwi biblioteki były otwarte. Denny dys
kutował z ojcem, lecz Regan gdzieś zniknął.
- Dokąd on poszedł? - konfidencjonalnym szep
tem spytała Abbie.
- Powiedział, że musi się przebrać - odparł Angus,
rzucając szybkie spojrzenie w stronę Kenny. - Bardzo
się śpieszył. Za godzinę musimy jechać na lotnisko.
Denny bacznie obserwował dziewczynę. Gdy rodzi
ce oddalili się nieco, skrzywił usta w uśmiechu.
- Regan udzielił mi swego błogosławieństwa
- mruknął. - No... może nie bezpośrednio, ale wy
mamrotał kilka słów, po czym wychylił szklankę dżinu
i skrył się we własnym pokoju.
- Cóż... - szepnęła Kenna, uparcie wpatrując się
w czubki swoich butów.
- Nic nie rozumiesz - powiedział Denny. - Regan
nie cierpi dżinu. Prawdopodobnie w ogóle nie zauwa
żył, co pije. Pójdź i powiedz mu, że poprosiłem cię
o rękę. Zobaczymy, jak zareaguje.
- Nie wiem, czy to najwłaściwszy pomysł...
BRYLANCIK
127
- Nie dowiesz się, póki nie spróbujesz.
- To prawda.
- Dalej - nalegał. - Co masz do stracenia?
- Kobiecą dumę, wiarę we własne siły...
- Nie pleć bzdur. - Chwycił ją za ramiona i przycią
gną! ku sobie. - Mam zamiar zadzwonić do Margo
i poprosić ją o rękę. Ty również powinnaś się zdecydo
wać. Baaaczność! Na górę marsz! - zawołał ze śmie
chem.
Kenna stała bezradnie.
- Na pewno go rozgniewam.
- Świetnie. Przekona się, co stracił.
Westchnęła.
- A więc powinnam postawić wszystko na jedną
kartę?
Wygładziła spódnicę i dumnie uniosła głowę.
- Życz mi szczęścia.
- Na pewno ci się powiedzie.
- Chwileczkę. Coś mi się przypomniało.
Zdjęła okulary i przygładziła dłonią włosy.
- Pokaż mi, gdzie są schody.
- Tuż przed tobą. Wejdź na górę i odszukaj pierw
sze drzwi po prawej stronie.
- Dzięki, wspólniku.
Z ciężkim sercem weszła na schody. Boże, spraw,
aby ów podstęp się udał! modliła się w myślach.
Stanęła przed właściwymi drzwiami. Denny mówił
prawdę... cóż miała do stracenia? Jeśli znajdzie dość
siły, aby zmusić Regana, by na nowo zaczął korzystać
z uroków życia...
Zapukała.
128
BRYLANCIK
- O co chodzi? -dobiegło warknięcie z głębi pokoju.
- Czy możemy porozmawiać przez chwilę? - zawo
łała.
Zapanowała cisza. Kenna zastanawiała się, jak
powinna zareagować w przypadku odmowy. Lecz po
minucie posłyszała echo ciężkich kroków i drzwi
stanęły otworem.
Nie była przygotowana na widok półnagiego
mężczyzny. Umięśniona sylwetka Regana była ucie
leśnieniem marzeń każdej kobiety. Kenna zapo
mniała o swych zmartwieniach i jak urzeczona
wpatrywała się w śniadego atletę, który ukazał się
w progu.
- I co? - spytał oschle.
Spojrzała mu prosto w oczy. Wszystkie słowa, jakie
powtarzała w myśli podczas wspinaczki po schodach,
uleciały jej z głowy.
Regan trzymał ręcznik. Prawdopodobnie wyszedł
wprost spod prysznica, ponieważ jego ciemne włosy
były mokre. Nie okazywał skrępowania.
Wyciągnął dłoń, chwycił dziewczynę za rękę i zmu
sił, aby weszła do pokoju. Cicho zamknął drzwi. Przez
długą chwilę obserwował pobladłą twarz Kenny, po
czy rzucił ręcznik na krzesło i skrzyżował ramiona na
piersiach.
- Słucham - powiedział.
Nie miała wyboru. Musiała do końca odegrać swą
rolę, choć w wyobraźni pieściła dłońmi jego potężne
ciało...
- Denny... poprosił mnie o rękę - skłamała.
Pierś mężczyzny uniosła się w głębokim westchnie-
BRYLANCIK
129
niu. Jakby czytając w myślach dziewczyny, chwycił ją
w ramiona, uniósł i delikatnie ułożył na szerokim,
stojącym nie opodal łóżku. Pochylił się nad leżącą.
- Zatem usidliłaś Denny'ego? - spytał zimnym
tonem. - Chcesz jeszcze raz spróbować ze mną, zanim
udzielisz mojemu bratu ostatecznej odpowiedzi? Dla
czego nie? Skoro już wkrótce masz włożyć obrączkę...
Przerwał w pół zdania i wpił w jej usta spragnione
pocałunku wargi.
Wahała się tylko kilka sekund. Zbyt długo czekała
na tę chwilę, aby myśleć o jakimkolwiek oporze.
Pozbyła się dumy i niepokoju. Z jękiem przytuliła się
do Regana.
- Chcesz tego? - warknął nieswoim głosem.
- Tak - odpowiedziała, odrzucając resztki wsty
du. Otoczyła ramionami jego szyję. - Jestem goto
wa.
Powoli zaczął rozpinać jej bluzkę. Kenna leżała
spokojnie. Nie miała zamiaru go powstrzymywać.
- Nie masz wyrzutów sumienia. Kopciuszku?
- spytał mężczyzna.
- Nie — szepnęła.
Spojrzał na jej nagie ciało.
Kenna oddychała spokojnie, choć jej serce waliło
jak młotem. Uważnie śledziła zachowanie Regana.
Dostrzegła błysk w jego oczach.
- Jesteś zawiedziony? - spytała.
- Nie.
Przesunął dłonią po jedwabistej skórze.
- Nie. Nie jestem zawiedziony.
Musnął palcami twardniejącą brodawkę. Z ust
130 BRYLANCIK
Kenny wyrwało się westchnienie. Dotyk rąk mężczyz
ny sprawiał jej niewysłowioną rozkosz.
- Regan... - wyszeptała.
- Chcę cię całować... wszędzie - mruknął. Gniótł
dłońmi jej piersi, w jego ruchach czaiło się długo
hamowane pożądanie.
- Jesteś miękka jak aksamit...
Ciemne oczy błyszczały namiętnością.
Kenna wygięła grzbiet niczym kotka. Nie odczu
wała wstydu, strachu ani najmniejszego niepokoju.
Chłonęła każdą pieszczotę, jaką jej ofiarował.
Regan drżał.
- Mógłbym cię schrupać - szepnął. - Kiedy cię
dotykam, ogarnia mnie szaleństwo...
Przesunęła dłońmi po jego wilgotnych włosach.
Przymknęła powieki.
- Ja również odczuwam coś podobnego... - od
powiedziała szeptem. - Coś pięknego...
- Przysuń się bliżej.
Przywarł całym ciałem do jej ciała i zaczął rytmicz
nie poruszać biodrami.
- Nie! - krzyknął nieoczekiwanie. Odsunął się,
usiadł na skraju łóżka i ukrył twarz w dłoniach. - Nie,
Kenno.
Dziewczyna nadal leżała w pościeli, patrząc na
niego niezupełnie przytomnym wzrokiem. Oddychała
z trudem.
- Regan?
Westchnął ciężko.
- Nie mogę - rzucił krótko. - Czy ty nic nie
rozumiesz? Nie chcę!
BRYLANCIK 1 3 1
Zbladła jak płótno. Przytłoczona niespodziewaną
odmową, powoli zaczęła się ubierać.
Regan wstał. Drżącymi rękami zapalił papierosa,
po czym podszedł do okna i pustym wzrokiem spojrzał
na ogród.
- Chodzi ci o to, że nie jestem Jessicą? - spytała
Kenna. - Uważasz, że nikt nie może zająć jej miejs
ca?
Odwrócił się i popatrzył na nią ponuro.
- O czym, u diabła, mówisz? - spytał szorstko.
- Nie próbuj mnie obwiniać. To ty zapukałaś do
mojego pokoju.
- To prawda - odpowiedziała. - Ale ty zaniosłeś
mnie do łóżka.
- Nie protestowałaś! - wybuchnął. - Nie napo
tkałem na żaden opór. Nie wyobrażaj sobie, że bę
dziesz mogła zdradzać ze mną Denny'ego - mruknął.
Spłonęła rumieńcem.
- Mam nadzieję, że umie pan pisać na maszynie,
mecenasie, ponieważ po dzisiejszej rozmowie zdecydo
wałam się porzucić posadę pańskiej sekretarki!
- Uciekasz? - spytał.
- Tak! - odpowiedziała stanowczym tonem. - Den
ny ma zamiar prosić ojca, aby pozwolił mu na próbę
pokierować korporacją. Będziesz miał całe biuro dla
siebie!
- Zbytek łaski. - Ponownie odwrócił się w stronę
okna.
- W przyszłym tygodniu wracam do Nowego Jo
rku. Podjąłem taką decyzję podczas dyskusji z oj
cem.
132 BRYLANCIK
Kenna miała ochotę rzucić się na podłogę i wybuch
nąć płaczem, choć była przekonana, że to by niewiele
pomogło.
Z ciężkim sercem podeszła do drzwi.
- Przepraszam... - W jej głosie słychać było urażo
ną dumę. - Nigdy więcej nie będę ci się narzucać.
- Wiem, że ponoszę część winy za to, co się stało
— odparł zmęczonym tonem. - Nie potrafiłem utrzy
mać na wodzy swego pożądania.
- To prawda.
Poczuła łzy gromadzące się pod powiekami.
- Kiedy wyjeżdżasz?
- W poniedziałek - odparł krótko. - Pod koniec
przyszłego tygodnia biorę udział w procesie o usiłowa
nie zabójstwa. Wspomniałem ci o tym. Nie mogę
przegrać sprawy, więc mam zamiar poświęcić dużo
czasu na przygotowanie się do rozprawy.
- Czy kiedykolwiek pan przegrał, mecenasie? - za
pytała z gryzącą ironią.
- Oczekuję zaproszenia na wesele - mruknął.
- Otrzymasz je - odpowiedziała. - Raz jeszcze
dziękuję za pomoc. Zapłacę za wszystkie suknie, jak
tylko...
- Możesz traktować je jako prezent ślubny -wtrą
cił. - M a m nadzieję, że będziecie szczęśliwi. Denny to
dobry chłopak.
Nie mam zamiaru poślubić Denny'ego, pomyś
lała. Przez całe życie będę kochać tylko ciebie.
W milczeniu skinęła głową i położyła dłoń na
klamce.
- To nasza ostatnia rozmowa na ten temat - ode-
BRYLANCIK 133
zwał się Regan. - Od dzisiaj jesteśmy wyłącznie
przyjaciółmi, Kenno.
Nie odwróciła głowy.
-
Zawsze będziesz moim przyjacielem - wyszep
tała. — Do końca życia.
- Płaczesz? - zapytał nieoczekiwanie.
- Nie. Oczywiście, że nie.
Wyszła na korytarz.
- Myślę, że po zakończeniu przyjęcia powinnam
wrócić do domu. Nie musisz mnie odwozić. Poproszę
o to Denny'ego.
- Ucieczka nic nie pomoże - powiedział szorstko.
- Zostań. Wrócę do Atlanty.
Dwie krople łez potoczyły się po policzkach dziew
czyny.
- Do diabła! - zaszlochała, - Zakop się razem
z Jessicą w grobie! Nic mnie to nie obchodzi!
Pobiegła w głąb korytarza, nie zwracając uwagi na
ciche wołanie Regana. Wpadła do swojego pokoju,
przekręciła klucz i rzuciła się na łóżko. Wyszła dopiero
wówczas, gdy była całkiem pewna, że Denny i Regan
już wyjechali na lotnisko.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dzień był nadal ponury i dżdżysty. W domu
państwa Cole pojawiło się kilku wynajętych pracow
ników, aby przygotować salon do wieczornego przyję
cia. Angus zaszył się w bibliotece, aKenna zaoferowa
ła swą pomoc Abbie.
Stół wyglądał imponująco. Nakryty był białym
obrusem, przystrojony srebrną zastawą i świeżo ścięty
mi kwiatami. W kuchni krzątało się kilku kucharzy,
przygotowujących zimne przekąski.
Abbie krążyła tu i tam, wydając rozmaite polecenia,
lecz w miarę upływu czasu na jej twarzy pojawił się
wyraz zaniepokojenia. Coraz częściej spoglądała na
zegarek.
- Powinni już zadzwonić z lotniska - zamruczała.
— Gdzie oni się podziewają? Za kilka godzin przyjdą
pierwsi goście... Wiesz, Kenno, mężczyźni są okropni.
Ruszyła w stronę kuchni.
- Potrafią tylko narzekać na gadatliwość kobiet.
Kenna uśmiechnęła się.
- Niedługo wrócą - powiedziała uspokajającym
tonem, choć sama była bardzo zdenerwowana. Samo
lot korporacji już raz odmówił posłuszeństwa...
Aby odpędzić ponure myśli, zabrała Pucha na
BRYLANCIK 135
spacer. Pies wlókł się leniwie, od czasu do czasu
obwąchując napotkane drzewa. Kenna stanęła nad
brzegiem jeziora. Rzuciła garść okruchów podpływa
jącym łabędziom. Regan... Była przekonana, że
wspomnienia wspólnie spędzonych chwil pomogą jej
przetrwać długie, samotne wieczory. Tak bardzo
pragnęła wyrwać go z objęć smutku. Ukoić ból, jaki
odczuwał po stracie żony. Nie chciała, aby zapo
mniał o Jessice. Miłość przybiera różne formy...
a Regan był człowiekiem, który potrafił kochać bez
granic. Szkoda, że tak bardzo bronił się przed
nowym uczuciem.
Dziewczyna pogładziła zmierzwioną sierść Pucha
i zawróciła w stronę domu. Na ścieżce ukazała się
Abbie. Wyraz twarzy kobiety wyraźnie świadczył, że
stało się coś niedobrego.
- Abbie! - zawołała Kenna, bezwiednie zwracając
się do niej po imieniu. Była pełna najgorszych prze
czuć.
- Wypadek - powiedziała pani Cole schrypniętym
głosem.
Kenna zamarła w bezruchu. Pociemniało jej
w oczach.
- Samolot'?... - spytała, z trudem łapiąc oddech.
-
Tak.
Abbie chwyciła ją w ramiona i mocno przycisnęła
do piersi.
- Och, Kenno... -jęknęła załamana. -Moi chłop
cy...
Abbie Cole nigdy nie płakała. Tym razem jednak
zalała się łzami. Kenna pogładziła ją po włosach, choć
136 BRYLANCIK
myślami błądziła gdzieś daleko. Wypadek. Regan
i Denny... Regan...
- Nie... - wyszeptała bezradnie. - Nie...
- Cholerny samolot! - zawołała łamiącym się gło
sem Abbie. - Przeklęta kupa złomu! Mówili, że został
naprawiony...
- Jak to się stało? - spytała Kenna.
- Nie znamy żadnych szczegółów.
Abbie wytarła chusteczką załzawione oczy.
- Opuścili Greenville kilka godzin temu. Kiedy
w oznaczonym czasie nie dotarli na lotnisko, kontroler
zadzwonił do nas. To stary przyjaciel. Natychmiast
połączył się z Greenville, aby ustalić domniemaną trasę
przelotu. Góry... i ulewa. Boże, dlaczego musieli zwołać
to zebranie właśnie dzisiaj?! W rocznicę naszego ślubu...
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała cicho
Kenna, nieświadomie używając słów, które najczęściej
są wypowiadane w podobnych przypadkach. Słów,
które tak naprawdę nic nie znaczą.
- Mam nadzieję -jęknęła Abbie. - Chodź, musimy
pojechać na lotnisko. Nie mam ochoty siedzieć przy
telefonie. Muszę być tam, gdzie zapadnąjakieś decyzje.
Angus był już przy samochodzie. Zasępiony, tak
bardzo przypominał Regana, że Kenna wybuchnęła
płaczem.
- Ustaliliśmy, że Regan siedział za sterami - ode
zwał się Angus, gdy mercedes ruszył z podjazdu. - Ma
dużą praktykę w lataniu, w czasie wojny wietnamskiej
brał udział w wielu akcjach bojowych. Mam nadzieję,
że udało mu się w jednym kawałku sprowadzić maszy
nę na ziemię.
BRYLANCK 137
- Większość wypadków spowodowana jest błędem
pilota - skinęła głową Abbie. - Ale samolot też może
się zepsuć. Szczególnie taki, który już raz zawiódł.
Spojrzała z niepokojem na męża. Usta jej drżały.
Kenna siedziała z tyłu. Czuła obezwładniającą
bezradność, nie potrafiła włączyć się do rozmowy,
Regan... Boże, zachowaj go przy życiu, modliła się
w myślach. Nie pozwól mu umrzeć.
- Jeśli wyszli z tego cało, własnoręcznie rozbiję
samolot na drobne kawałki i zakopię - mruknął
Angus.
- Czy ustalono już przypuszczalne miejsce wypad-
ku? - spytała Abbie. - Mogli spaść w pobliżu Toccoa
lub Robertstown...
%
-
Oba miejsca leżą poza trasą lotu - odparł Angus,
- Wiem, lecz pada ulewny deszcz... Mogły zawieść
przyrządy nawigacyjne... Boże, jeśli obaj zginęli, nie
przeżyję tej straty! - wybuchnęła. - Jako dziennikarka
widziałam mnóstwo wypadków samolotowych! Nie'
których scen wprost nie mogłam opisać...
- Przestań - cicho powiedział Angus. - Uspokój się
i nie myśl o najgorszym. Jeszcze nic nie wiemy,
kochanie.
- Przepraszam.
Przetarła załzawione oczy i obróciła się w stronę
Kenny.
- Jak się czujesz?
Dziewczyna odpowiedziała jej słabym uśmiechem.
- Ile czasu upłynie, zanim dowiemy się czegoś
konkretnego? ~ spytała.
Angus wzruszył ramionami.
138 BRYLANCIK
- Nie mam pojęcia - powiedział głębokim głosem.
Zacisnął dłonie na kierownicy.
- Może, przy odrobinie szczęścia...
- Nasza rocznica... - wymamrotała Abbie. - Po
wiedziałam kelnerom, żeby zajęli się gośćmi, jeśli nie
zdążymy wrócić o właściwej porze. Już za późno, żeby
odwołać przyjęcie. Poza tym... nie potrafiłabym usie
dzieć w domu...
- Nie przejmuj się gośćmi, Abbie - powiedział
łagodnie Angus.
Pogładził dłoń żony.
- Teraz pozostaje nam tylko modlić się i czekać.
- Masz rację - odpowiedziała kobieta. Umilkła.
Kenna spojrzała na Angusa Cole'a. Tak jak Regan
był silny i łagodny, jego obecność stwarzała poczucie
bezpieczeństwa w chwilach zagrożenia... Sięgnęła do
torebki po chusteczkę.
Po kilkunastu minutach dotarli do lotniska. Abbie
i Kenna usiadły na ławeczce i niemal bez przerwy
wpatrywały się w niebo. Greenville było oddalone od
Gainesville zaledwie o dwie godziny lotu. Co mogło się
zdarzyć? Radiotelegrafista stwierdził, że nie słyszał
żadnego wezwania o pomoc. Gdy dwusilnikowa ma
szyna zniknęła z ekranów radarów, ratownicy wszczęli
poszukiwania, lecz jak do tej pory bez rezultatu. Na
żadnym z lotnisk nie odbyło się przymusowe lądo
wanie.
- Przemokniemy do suchej nitki - stwierdziła Ab
bie. - Ale wierz mi, nie mogę tkwić wewnątrz budynku
i wciąż zrywać się na równe nogi słysząc dzwonek
telefonu.
BRYLANCIK 139
Wybuchnęła płaczem.
- Sama nie wiem, co robić...
Kenna przytuliła ją do siebie.
- Ja także... - wyznała.
Z trudem powstrzymywała się od głośnego szlochu.
- Abbie, nie mam po co żyć, jeśli coś mu się
przytrafiło...
Starsza kobieta spojrzała jej prosto w oczy.
- Mówisz o Reganie?
Kenna skinęła głową.
- Biedne dziecko...
Abbie z czułością otoczyła ją ramieniem, choć na jej
twarzy malował się wyraz bezradności. Niebo ciemniało
powoli, z okolicznych łąk unosiły się opary gęstej mgły.
Angus przyniósł dwie filiżanki gorącej kawy.
- Niedługo zapadnie zmrok - powiedział. - Akcję
ratunkową rozpoczną dopiero wczesnym rankiem.
Wzruszył ramionami i rzucił okiem na niebo.
- Jeśli wylądowali bezpiecznie, już dawno zdołali
by dotrzeć do jakiegoś telefonu. W okolicach Greenvil
le jest sporo farm...
- I są też góry—wtrąciła głucho Abbie. -Porośnięte
lasem.
- Wejdźcie do środka—powiedział łagodnie Angus.
- Tutaj najwyżej nabawicie się zapalenia płuc.
- Nie wytrzymam w tym pomieszczeniu - szepnęła
Kenna.
- Ani ja - przytaknęła Abbie. - Możesz nas zawia
domić...
- Angus! — zawołał kontroler lotów. - Chodź tu!
Prędko!
140 BRYLANCIK
Cole zawahał się, jakby chciał uchronić obie kobiety
przed najgorszym, lecz Abbie i Kenna były już we
wnątrz budynku. Powitał je uśmiechnięty oficer.
- Wszystko w porządku! - wołał, trzymając w ręku
mikrofon. - Regan wylądował po mistrzowsku, lecz
potem obaj musieli spędzić kilka godzin, czekając na
ratowników. Samolot jest na dużym pastwisku w Geo
rgii.
- Co się stało, u diabła? - warknął Angus.
- Deska rozdzielcza stanęła nagle w płomieniach
i musieli lądować. Na ślepo, więc zeszli z ustalonego
kursu. Na szczęście pilot prywatnej awionetki usłyszał
sygnał alarmowy i zawiadomił naziemną jednostkę
ratowniczą.
Uśmiech kontrolera stał się jeszcze szerszy.
- Chyba nie muszę ci mówić, że próba lądowania
dwusilnikowcem na pagórkowatym pastwisku jest
połączona z cholernym ryzykiem? Od razu widać, że
twój chłopak przeszedł w Wietnamie dobrą szkołę
pilotażu!
Angus roześmiał się. Łzy radości płynęły mu po
policzkach.
- Dobrą... - przyznał. Odetchnął pełną piersią.
- Gdzie są teraz moi synowie?
- W drodze do nas. Lecą z moim kumplem;
niedługo powinniśmy ich zobaczyć.
Kenna i Abbie szlochały cicho, wznosząc ku niebu
gorące podziękowania. Kenna poczuła, że na nowo
wstępuje w nią życie. Ponury świat nabrał jaśniejszych
barw...
Oczekiwanie zdawało się nie mieć końca. Kenna
BRYLANCIK
141
wypiła dwa kubki czarnej, gorącej kawy, lecz ani na
chwilę nie odrywała wzroku od nieboskłonu, sprag
niona widoku ukochanej twzrzy Regana. Była całkiem
przemoknięta, więc jeden z pracowników lotniska
pożyczył jej swoją kurtkę. Obok siedziała Abbie
nakryta marynarką Angusa.
Na końcu pasa startowego pojawił się niewielki,
jednosilnikowy samolot. Nim pilot zdążył wyhamo
wać, Kenna zerwała się z ławki i pobiegła w kierunku
lądującej maszyny. Nie dbała 0 pozory. Kochała
Regana i musiała go powitać jako pierwsza. Nawet nie
dostrzegała obecności innych osób.
Regan i Denny zeszli po schodkach i z uwagą
obserwowali nadbiegającą dziewczynę. Na twarzy
starszego z braci widniało kilka zadrapań, lewy rękaw
marynarki zwisał w strzępach. Denny trzymał się za
rękę. Lecz obaj żyli.
- Regan! - krzyknęła Kenna.
Rzuciła mu się na szyję, nie dostrzegając zaskocze
nia, jakie pojawiło się na jego posępnej zazwyczaj
twarzy. Oczy miała pełne łez. Poczuła na szyi ciepły
oddech ukochanego. Jej Regan... jest bezpieczny.
Mężczyzna z całej siły przycisnął do piersi szlocha
jącą dziewczynę. Obsypywała pocałunkami jego poli
czki, czoło, szyję... Tulili się do siebie, nie zważając na
zaciekawione spojrzenia stojącej wokół rodziny i pra
cowników lotniska. Denny uściskał rodziców, Angus
klepnął Regana po ramieniu, Abbie z miłością patrzyła
na obu synów...
Po długiej, nieskończenie długiej chwili, Regan
uniósł głowę. Z niedowierzaniem wpatrywał się
142
BRYLANCIK
w twarz dziewczyny. Kenna delikatnie dotknęła jego
policzka.
- Jesteś ranny - szepnęła.
- Nie - odparł dziwnie łamiącym się głosem. - T o
tylko zadrapanie.
- Tak się bałam - wtrąciła Abbie. Skorzystała
z okazji, aby wziąć syna w ramiona. - Lądowanie na
pastwisku. To coś nowego.
- Przez kilka minut myślałem, że będzie z nami źle
— odezwał się Denny. Przeniósł wzrok z pobladłych
policzków Kenny na poczerwieniałą twarz Regana.
-Ale pilot wykazał klasę... Tato, jeśli chodzi o samo
lot...
- Do diabła z samolotem - burknął Angus.
Serdecznie potrząsnął dłonią starszego syna.
- Stopimy szczątki i kupimy całkiem nowąmaszynę.
- Dzięki Bogu, że mieliśmy hełmy i kamizelki
ratunkowe-mowiłDenny. -Mogliśmy osłonić twarze
w momencie uderzenia o ziemię.
- Złamałeś rękę? - spytał Angus.
- Chyba nie, choć lepiej będzie, jeśli w drodze do
domu zajrzymy do szpitala. Trochę się potłukliśmy.
Angus skinął głową.
- W ciągu dziesięciu dni musicie złożyć raport
o wypadku w National Transportation Safety Board.
- Dzwoniłem do nich, zanim przylecieliśmy tutaj
- odparł Regan. - Przyślą pocztą wszystkie niezbędne
formularze.
Z trudem dobierał słowa, lecz Kenna uznała, że nic
w tym dziwnego. W }tj spojrzeniu resztki strachu
mieszały się z uwielbieniem.
BRYLANCIK
143
- Chodźmy - mruknął Angus. Ruszył w kierunku
budynku. - Chłopcy, jestem wam cholernie wdzięczny
za pomoc... - zwrócił się do pracowników lotniska.
Uścisnął im dłonie.
- Nic ci nie jest? - Abbie położyła dłoń na ramieniu
Denny'ego.
- Wszystkowporządku-odpowiedziałzuśmiechem.
Kenna puściła dłoń Regana i podeszła do młod
szego z braci.
- Cieszę się, że wyszliście z tego cało.
- Zaraz wracam - odezwał się cicho Regan i od
szedł w ślad za ojcem.
- Urządziłaś prawdziwe przedstawienie - zamru
czał Denny. - Nie możesz w ten sposób się za
chowywać, jeśli nie jesteś zakochana po same uszy.
Regan na pewno był zaskoczony.
Dziewczyna westchnęła.
- To chyba dobrze, że w przyszłym tygodniu
wyjeżdża do Nowego Jorku? - spytała drżącym gło
sem. - Nie będzie musiał cierpieć z mojego powodu.
- Widziałam, jak cię całował, i myślę, że bardziej
będzie cierpiał z powodu rozstania - zamruczała
Abbie.
- Nie miał żadnego wyboru, skoro wisiałam mu na
szyi — stwierdziła Kenna.
Odgarnęła z czoła kosmyk mokrych włosów.
- Pozbyłam się całej dumy. Myślałam tylko o tym,
że obaj żyjecie.
- Amen - dodała Abbie. - Chodźmy.
- Przyjęcie! - Denny zdecydowanym krokiem ru
szył z miejsca.
144 BRYLANCIK
- Jestem przekonana, że goście bawią się znakomi
cie - powiedziała beztrosko Abbie. - Niedługo do nich
dołączymy. To, że obaj' żyjecie, jest najwspanialszym
darem losu, kochanie.
Pocałowała Denny'ego w policzek.
Roześmiał się i oddał jej pocałunek.
Chirurg opatrzył rękę Denny'ego i nałożył kilka
plastrów na twarz Regana. Po dokładnych oględzi
nach uznał, że obaj mężczyźni nie doznali poważniej
szych obrażeń. Można było wyruszyć w drogę powrot
ną. W samochodzie panował ścisk. Kenna siedziała
z tyłu, wtłoczona pomiędzy obu braci. Regan za
chowywał kamienny spokój, lecz nie przejawiał ochoty
do rozmowy. Za to Denny paplał bez przerwy, opo
wiadając o wydarzeniach minionego wieczoru.
Dom był pełen gości. Kenna nie znała prawie
nikogo. Zgromadzeni powitali wchodzących okrzyka
mi pełnymi entuzjazmu. Angus w kilku słowach wyjaś
nił, co się stało.
- Najważniejsze, że już po wszystkim - zakończył.
- Teraz pozwólcie nam się przebrać. Za chwilę za
czniemy przyjęcie. Dziś rzeczywiście mamy powód do
dużej radości.
Kenna weszła do swojego pokoju. Uczesała się,
włożyła wieczorową suknię, poprawiła makijaż i raz
jeszcze podziękowała Opatrzności za szczęśliwy powrót
Regana. To znaczy... obu braci, poprawiła się w myślach.
BRYLANCIK 145
Z ciężkim sercem wróciła do gości. Abbie wręczyła
jej kieliszek szampana.
- Proszę - uśmiechnęła się promiennie. - Czekałam
z toastem specjalnie na ciebie.
- Dziękuję.
Kenna rozejrzała się po salonie.
- Gdzie Denny?
- Przy telefonie. Rozmawia z Margo.
Pani Cole zrobiła znaczącą minę.
- Opowiada jej o swoich bohaterskich wyczynach
podczas lotu.
Kenna wybuchnęła śmiechem.
- Chyba tym razem nie dojdzie do kłótni.
- Raczej nie, choć Margo potrafi być uparta.
Mimo to zyskała moją sympatię. Początkowo myś
lałam, że chodzi jej wyłącznie o pieniądze Denny'ego...
Kenna skinęła głową. Smutnym wzrokiem wpatrywa
ła się w dno kieliszka. Taaak... rodzina Cole nie należała
do najbiedniejszych, choć w przeciwieństwie do wielu
znanych jej bogaczy, byli serdeczni i troszczyli się
o innych.
- Wygaduję okropne rzeczy, prawda? - mruknęła
Abbie i lekko dotknęła ramienia Kenny. - Nie chcę,
żebyś pomyślała, że jestem podejrzliwa wobec każdej
dziewczyny, jaką zobaczę w towarzystwie któregoś
z moich synów. Kenno, to, co wydarzyło się na
lotnisku, bezsprzecznie udowodniło, że naprawdę ko
chasz Regana. Wiem, co czujesz... ponieważ zachowy
wałam się podobnie, gdy poznałam Angusa.
- Dziękuję... - powiedziała cicho Kenna.
Uniosła wzrok i spostrzegła barczystą sylwetkę
146
BRYLANCIK
Regana. W tej samej chwili mężczyzna odwrócił głowę.
Przez chwilę patrzyli sobie w oczy, po czym Regan spuścił
wzrok i powrócił do przerwanej rozmowy z ojcem.
- Jest przekonany, że masz zamiar poślubić Den-
ny'ego - odezwała się Abbie.
- Naprawdę?
Kenna wypiła łyk szampana, choć wcale nie czuła
smaku doskonałego trunku.
- Nie dałaś mu żadnych powodów, aby tak myślał?
Dziewczyna skinęła głową.
- Myślałam... to znaczy, ja i Denny... myśleliśmy
oboje... że w ten sposób uda nam się wzbudzić jego
zazdrość i zmusić go do działania.
Jej oczy wypełniły się łzami.
- To wcale nie był dobry pomysł.
Odwróciła głowę.
- Na dzisiaj mam już dość wzruszeń. Czy mogę
powiedzieć ci dobranoc i wrócić na górę?
- Dopiero dziesiąta, kochanie -łagodnie zaprotes
towała Abbie. - Ani razu nie zatańczyłaś.
- Nie czuję się na siłach.
Kenna odstawiła kieliszek i przytuliła się do swojej
rozmówczyni.
- Cieszę się, że obaj są cali i zdrowi. Zobaczymy się
rano.
- Oczywiście. Śpij dobrze, kochanie.
- Ty także. Och... przeproś wszystkich w moim
imieniu — dodała.
Abbie ze zrozumieniem skinęła głową.
- Bądź spokojna. Może przynieść ci tabletkę aspi
ryny?
BRYLANCIK 147
— Nie, dziękuję. Potrzebna mi wyłącznie gorąca
kąpiel i miękkie łóżko. Wybieracie się jutro do kościo
ła?
Abbie uśmiechnęła się.
— Oczywiście. Mogę ci pożyczyć którąś z moich
sukienek.
— Dziękuję, jestem przygotowana na podobną oka
zję. Dobranoc.
Odwróciła się i wyszła z pokoju. Czuła na sobie
uważne spojrzenie ciemnych oczu.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Kenna przymknęła oczy. Leżała w błękitnej wannie,
wypełnionej po brzegi ciepłą, pachnącą wodą. Czuła
błogi spokój i rozleniwienie.
Uniosła się i delikatnym strumieniem spłukała
pianę z pleców. Dopiero wówczas zdała sobie sprawę,
że nie jest sama.
Otworzyła powieki. Przez chwilę zamarła w bez
ruchu. Regan sycił wzrok widokiem jej nagiego, kuszą
cego ciała.
Bez wątpienia on również zrezygnował z udziału
w przyjęciu, ponieważ zdjął marynarkę i miał na sobie
jedynie spodnie i koszulę.
- Biorę kąpiel. - Głos Kenny zabrzmiał piskliwie.
Dziewczyna nie bardzo wiedziała, jak się zachować.
Ręcznik wisiał tuż za plecami Regana.
- Widzę - odparł cicho mężczyzna. Nieoczekiwany
uśmiech złagodził jego surowe rysy. - Boże... widok
twego ciała jest prawdziwą ucztą dla oczu.
Siedziała wyprostowana, czekając, co będzie dalej.
- Wstań - powiedział. - Wytrę ci plecy.
Zdjął ręcznik z wieszaka. Kenna zastanawiała się,
czy powinna zanurzyć się głębiej, czy raczej próbować
ucieczki.
BRYLANCIK
149
Na jej twarzy pojawił się wyraz niezdecydowania.
Regan wybuchnął śmiechem.
- Nie bój się, kochanie.
Stanął przy wannie.
- Jesteś cudowna. Uwielbiam patrzeć na ciebie.
A teraz wstań. Nie możesz wciąż siedzieć w wodzie.
Zachowywał się całkiem naturalnie. Kenna nie
wahała się dłużej. Przełożyła nogę przez krawędź
wanny i stanęła na posadzce. W milczeniu wpatrywała
się w twarz mężczyzny.
- Widzisz - powiedział łagodnym tonem, owijając
ją ręcznikiem. - Nie było się czego wstydzić. Nagość
jest piękna. To tylko konwenanse wywołują poczucie
zakłopotania.
Na jego policzku widniał głęboki ślad zadrapania,
do niedawna jeszcze zakryty plastrem. Kenna uniosła
dłoń. Musnęła palcami grudkę świeżo zakrzepłej krwi.
- Nigdy w życiu tak się nie bałam. Gdy Abbie
przekazała mi wiadomość o wypadku... - powiedziała
ledwie słyszalnym szeptem. Łzy napłynęły jej do oczu
na to wspomnienie.
- Wiem... - mruknął Regan. Powolnym ruchem
wycierał jej plecy.
- Nie potrafię wyrazić słowami, co czułem, gdy
zobaczyłem cię biegnącą po pasie startowym. Kiedy
rzuciłaś mi się na szyję... Boże, niemal się rozpłaka
łem...
Ukryła twarz w jego ramionach. Czuła podniecają
cy dotyk rozgrzanego ciała. Jęknęła cicho.
- Kocham cię - wyszeptała. - Kocham cię i nic
mnie nie obchodzi, co na to powiedzą inni.
150 BRYLANCIK
- Niektórzy z nich wyglądali na zaskoczonych.
Wspomniał twarze osób otaczających ich na lotnis
ku.
- Zwolnij trochę tempo, kochanie - zamruczał.
Czuł dotyk jej nagich piersi. - Zaczynam tracić kont
rolę...
- Chcę, żebyś stracił kontrolę - szepnęła mu wprost
do ucha. - Chcę, żebyś mnie kochał. Chcę należeć
wyłącznie do ciebie. Nie dbam o to, czy ofiarujesz mi
całą wieczność, czy nasz romans skończy się dzisiejszej
nocy... Kocham cię!
Zamknął jej usta pocałunkiem. Przez chwilę trwali
w milczeniu.
- Nic nie mów - szepnął czule.
Zaniósł ją do przyległej sypialni i ostrożnie ułożył na
łóżku. Powoli zaczął się rozbierać. Rzucił koszulę na
krzesło. Kenna odwróciła głowę.
Regan położył się obok dziewczyny i łagodnym
ruchem zmusił ją, aby na niego spojrzała.
- Wątpię, abyś mogła zobaczyć coś szczególnego,
skoro nie masz okularów - zauważył z uśmiechem.
- Ale to i tak nie ma znaczenia. Patrz po prostu na
mnie. Uważam, że kochankowie nie powinni niczym
przestępcy kryć się w ciemnościach.
- Chodzi o coś zupełnie innego - odpowiedziała.
- Wkraczam na zupełnie nowy obszar...
- Ja również - westchnął. Obrzucił ją długim,
namiętnym spojrzeniem. - Jesteś moją pierwszą dzie
wicą.
Na twarzy Kenny odmalował się wyraz bezgranicz
nego zdumienia.
BRYLANCIK 1 5 1
- Jessicabyłarozwódką-powiedziałcicho.-Ichciał-
bym ci jeszcze coś wyjaśnić. To już zamknięty rozdział.
Kochałem moją żonę, lecz zginęła, a życie toczy się dalej.
Pogładził ją po policzku.
- Nie wiesz, jak się zabezpieczyć, prawda? - spytał
nieoczekiwanie i wybuchnął cichym śmiechem na
widok jej miny.- Nie martw się. Nawet jeśli zajdziesz
w ciążę, to poradzimy sobie z tym problemem.
Była czerwona jak burak, ale nie odwróciła wzroku.
- Nie musisz się niczego obawiać... - zaczęła.
- Przestań - zawołał. Położył dłoń na jej brzuchu.
Zadrżała. - Będzie nam dobrze razem. Wiedziałem to
już od pierwszego dnia, kiedy zobaczyłem cię w biurze
Denny'ego, Ze wszystkich sił starałem się walczyć
z rodzącym się uczuciem. Miałem nawet ochotę po
święcić własnego brata, aby tylko uwolnić się od twojej
obecności. Wszystko na próżno.
Spoważniał.
- Gdy dzisiaj rano oświadczyłaś mi, że Denny
poprosił cię o rękę, kompletnie straciłem rozum.
Miałem ochotę go pobić. Dałem mu niezły wycisk
podczas podróży, a on tylko patrzył na mnie i szczerzył
zęby. Dopiero gdy na lotnisku padłaś mi wprost
w ramiona, zacząłem domyślać się prawdy.
Z uwagą chłonęła każde jego słowo.
- Pozbyłam się resztek dumy - szepnęła. - Okro
pnie się bałam. Nadal odczuwam lęk...
- Dlatego drżysz? - spytał kpiąco. - To nawet
podniecające.
- O nic cię nie proszę - szepnęła. - Muszę... Muszę
być niezależna...
152
BRYLANCIK
Czule pocałował ją w policzek.
- Możesz zachować niezależność do pewnego stop
nia - oświadczył. - Ale chcę, żebyś towarzyszyła mi
w każdej podróży. Nie mam zamiaru dłużej żyć
w samotności i z dala od ciebie.
Od pewnej chwili Kenna słuchała go z roztarg
nieniem, z trudem powstrzymując gwałtowną falę
namiętności, wzbierającą w jej ciele.
- Chcesz... powiedzieć, że możemy być razem nie
tylko podczas weekendów? - spytała.
- Uhm - zamruczał. Musnął końcem języka jej
nabrzmiałe piersi. Jęknęła.
- Jak długo? - nie dawała za wygraną.
- Jakieś... pięćdziesiąt lat... -Przycisnął usta do jej
brzucha. - Może jeszcze dłużej.
- Pięćdziesiąt lat?! - wykrztusiła.
Podniósł głowę.
- Opieram swoje przypuszczenia wyłącznie na ak
tualnych wynikach badań. Kto wie, co jeszcze zdziała
ją lekarze...
Przerwał na chwilę.
- Czy możesz położyć się spokojnie i przestać
zanudzać mnie pytaniami? Myślałem, że masz ochotę
na miłość.
- To prawda... ale...
- To będzie cudowna miłość, Kenno - powiedział
z poważnym wyrazem twarzy. - Najwspanialsza, naj
słodsza i najdziksza z miłości. Coś, czego nawet nie
potrafisz sobie wyobrazić.
Patrzyła na niego zamglonymi ze szczęścia oczami.
- Kocham cię. Nie wiedziałaś o tym? - spytał.
BRYLANCIK 153
- W pełni zdałem sobie z tego sprawę po naszej
porannej rozmowie. Myślałem, że cię straciłem... Wy
jdziesz za mnie?
Wybuchnęła płaczem.
- Tak. Tak! Jeśłi zechcesz, pójdę za tobą boso
nawet na koniec świata - wyjąkała.
- Wiedziałem! - zawołał gwałtownie. - Zrobiłbym
dla ciebie to samo. Kocham cię!
- Okaż mi swą miłość - szepnęła. Zatrzepotała
rzęsami, aby strząsnąć napływające do oczu łzy. - Na
ucz mnie, jak kochać.
Zbliżył usta do jej twarzy.
- Tak mi dobrze... - wyszeptał. - Nie bój się. Będę
cię traktował tak, jakbyś była kruchą figurką z chińs
kiej porcelany.
Zadrżała czując jego dotyk, lecz nie okazywała
strachu. Całkowicie poddała się zabiegom Regana.
- Chcę sprawić ci jak największą rozkosz - szepnęła.
- Tak będzie. — Złożył delikatny pocałunek na jej
ustach. - Przez całą noc będziemy odkrywać, co znaczy
miłość... '
Fala namiętności ogarnęła jej ciało. Czas mijał wśród
szeptów, jęków i miłosnych uniesień. Kenna poznała
tajemnicę gwałtownej i pełnej rozkoszy; Regan doświad
czył, jak słodka może być pierwsza miłość dziewczyny...
Gdy dopiero kiika godzin później zamarli w bez
ruchu, Kenna spojrzała w zamglone oczy ukochanego.
- Okłamałeś mnie - szepnęła bez tchu. - Gdzie
nabrałeś takiego doświadczenia? Nieważne - dodała
pośpiesznie, zakrywając mu dłonią usta. - Nie chcę
wiedzieć.
154 BRYLANCIK
Spojrzał na nią, udając zdziwienie.
- Sama powiedziałaś kiedyś, że Bóg usiłował wyna
grodzić mi brak urody...
Roześmiała się.
Po chwili wyciągnęła rękę i odgarnęła z czoła
mężczyzny kosmyk ciemnych włosów.
- Nigdy nie uważałam, że brak ci urody. Kocham
każdy milimetr twojego złamanego nosa, zbyt duże
stopy, ponure spojrzenie i gwałtowny temperament...
- Mogłabyś mnie kochać bez wyliczania tych wszy
stkich rzeczy?
- Jeszcze nie doszłam do najważniejszego...
Spłonęła rumieńcem, gdy zdała sobie sprawę z tego,
co powiedziała.
Regan wybuchnął śmiechem.
- Stajesz się frywolna, cudownie frywolna. Bardzo
cię bolało?
- Właśnie usiłowałam ci to powiedzieć. - Pogładzi
ła go po policzku.
- Nie wiem. Jeśli dobrze pamiętam, to zupełnie nie
czułam bólu. Wszystko przypominało sen... Regan,
czy będziemy się kochać, nawet gdy będziemy starzy?
- Siebie zapytaj. Ja z wiekiem staję się coraz lepszy.
Pocałował ją.
- Ty chyba też. Stanowimy dobraną parę.
Roześmiała się beztrosko.
- Kocham cię. I podziwiam.
- Z wzajemnością.
Przeciągnęła się leniwie.
- Jestem taka śpiąca... Czymożeszzostaćzemnąaż
do rana? Lecz co na to twoi rodzice?
BRYLANCIK 155
- Przy śniadaniu ojciec obrzuci nas zdziwionym
spojrzeniem, Denny wyszczerzy zęby, a Abbie spyta,
czy mam wobec ciebie uczciwe zamiary. To wszystko.
Myślę, że doskonale wiedzą, na co się zanosi. Wiedzieli
o wszystkim wcześniej niż my sami.
Zdusił niedopałek w popielniczce i zgasił światło.
- Lepiej spróbuj zasnąć. Niewykluczone, że obudzę
cię przed świtem.
Zachichotała i wsunęła się pod kołdrę. Przymknęła
powieki i przez chwilę leżała w milczeniu. Nagle
otworzyła szeroko oczy. Spojrzała na majaczącą
w świetie księżyca sylwetkę.
- Regan?... - odezwała się cicho.
- Słucham, kochanie - zamruczał sennym głosem.
- Dam ci dziecko.
- Wiem.
Przyciągnął ją tak gwałtownie do siebie, jakby tulił
do piersi najcenniejszy ze skarbów świata. Nie powie
działa: „aby zastąpić to, które straciłeś", choć Regan
doskonale zrozumiał jej intencje. Kenna uśmiechnęła się
do własnych myśli. Wyobraziła sobie roześmianą buzię
dziecka, wyciągającego do rodziców maleńkie rączki.
Kochać i być kochanym... Poczuła łzy pod powiekami.
Zaopiekuję się Reganem, Jessico, pomyślała. Przeko
nasz się o tym.
Za oknem, wśród gałęzi, odezwał się śpiew nocnego
ptaka.