background image

Glenda Sanders 

 

śADNA INNA – TYLKO TA! 

(Not This Guy!) 

background image

ROZDZIAŁ 1 

 

Mike  Calder  nie  lubił  pić  w  samotności,  ale  w  dniu  swojego  ślubu  zrobił  wyjątek. 

Otwierając  drugą  butelkę  szampana,  doszedł  do wniosku,  Ŝe  nie  powinien  tak  nazywać  tego 

dnia.  Ślub  się  bowiem  nie  odbył.  Pozostały  zapasy  trunku  przeznaczonego  na  toasty  za 

radosną przyszłość nowoŜeńców.   

–  Za  pannę  młodą!  –  mruknął  szyderczo  Mike.  Wlał  do  gardła  zawartość  kieliszka  i  z 

rozmachem  cisnął  nim  w  ceglany  kominek.  Z  ponurą  satysfakcją  słuchał  brzęku  szkła.  – 

Niech  się  cieszy  takim  samym  szczęściem,  jakiego  przedtem  zaznała  z  tym  swoim  byłym 

męŜem! 

Poszła  do  łóŜka  z  eks-małŜonkiem!  Z  facetem,  który  w  napadzie  szału  wybił  kijem 

baseballowym  szybę  w  samochodzie  Mike’a,  gdy  ten  po  raz  pierwszy  zaparkował  na 

podjeździe domu Beth Ann. Z osobnikiem, który tak ją nękał, Ŝe obawiając się z tego powodu 

utraty pracy, złoŜyła w sądzie oficjalną skargę. Honorarium adwokatowi wypłacił Mike.   

Tydzień przed ślubem poczuła się samotna i padła w ramiona byłego męŜusia! A przecieŜ 

powinna trzymać się od niego jak najdalej. Zapomniał o urodzinach dzieci, nie odwiedzał ich 

w wyznaczonych terminach i przeprowadził się na drugi koniec kraju, nawet nie obejrzawszy 

się  za  siebie.  Oprócz  tego  notorycznie  zalegał  z  płaceniem  alimentów.  Mike  musiał  kiedyś 

poŜyczyć Beth Ann pieniądze na rachunek za energię elektryczną.   

Hałas wyrwał z drzemki psa Mike’a. Stary Dodger podniósł się sztywno na cztery łapy i 

podszedł bliŜej, aby oszacować straty.   

– Siad! – rozkazał Mike, zanim pies dotarł do odłamków szkła. – Jestem weterynarzem, 

ale nie mam teraz nastroju do zszywania psich nosów i jęzorów.   

I trzęsą mi się ręce, przyznał, wstając z fotela. Przyniósł z kuchni miotełkę i śmietniczkę i 

zebrał  na  nią  kawałki  kieliszka.  Wyrzucił  je  do  kosza  na  śmieci,  po  czym  wyjął  z  szafki 

litrowy kufel. Wlał do niego ponad połowę butelki szampana i uznał, Ŝe takie rozwiązanie jest 

znacznie lepsze. Nareszcie mógł sobie popić, nie marnując energii na bezustanne dolewanie i 

pociąganie  małych  łyczków.  A  poza  tym  te  delikatne  kryształy  i  tak  nie  pasują  do  rąk 

męŜczyzny.   

DuŜy, stojący zegar wybił kolejną godzinę. Mike skrzywił się. Gdyby sprawy potoczyły 

się inaczej, właśnie wyjeŜdŜałby w krótką podróŜ poślubną. 

– Prosit! – burknął w stronę zegara i wypił potęŜny haust wina.   

Gdyby tylko sprawy potoczyły się inaczej! Oczywiście, prychnął z goryczą. Gdyby.   

Gdyby  nie  zostawił  Beth  Ann  na  przeciwległym  krańcu  kontynentu.  Gdyby  jej  syn 

przedtem nie uciekł z domu. Gdyby to on, Mike, pojechał po niego do Kalifornii, zamiast na 

własny  koszt  wysyłać  tam  Beth  Ann.  Gdyby  ona  nie  przespała  się  ze  swoim  byłym  męŜem. 

Wszystkie  rozwaŜania  kończyły  się  tym  zdaniem.  Nawet  mnóstwo  wypitego  szampana  nie 

przyćmiło  wspomnień  o  tamtej  rozmowie  w  mieszkaniu  jej  byłego  męŜa.  Mike  natychmiast 

połapał  się  w  sytuacji.  Jego  narzeczona  uciekała  wzrokiem  w  bok  i  odpowiadała 

monosylabami. Oczywiste wnioski same się nasuwały.   

background image

Trzeba przyznać, Ŝe Beth Ann nie próbowała zaprzeczać, gdy zadał jej konkretne pytanie. 

Niestety, usiłowała się tłumaczyć, co było o wiele gorsze.   

– Sama nie wiem, jak to się stało – powiedziała. – Przyjechałam taka zdenerwowana...   

Owszem,  miała  prawo  trząść  się  ze  zdenerwowania.  Jeszcze  jak!  Identycznie 

zareagowałaby kaŜda matka, gdyby jej dziesięcioletni synek, któremu za karę skonfiskowała 

elektroniczną  grę,  wybrał  się  autostopem  do  tatusia.  Nic  dziwnego,  Ŝe  Beth  Ann  szalała  z 

niepokoju, a jej siedmioletnia córeczka wpadła w histerię.   

– Ja... kiedy zobaczyłam, Ŝe Danny jest cały i zdrowy... poczułam straszną ulgę, a Steve 

okazał mi tyle zrozumienia...   

Okazał  zrozumienie?  Kto,  jej  eks?  Ten  świr?  Mike  był  zbyt  zaszokowany,  aby 

przypomnieć Beth Ann, Ŝe on teŜ dobrze ją rozumiał. Dlatego dał jej tysiąc dolarów na dwa 

lotnicze  bilety,  aby  razem  z  córką  mogła  polecieć  z  Florydy  do  Kalifornii  i  sprowadzić 

małego zbiega do domu.   

Szkoda, Ŝe Beth Ann w porę nie zrezygnowała z wyjaśnień. Ona jednak brnęła dalej.   

– Steve naprawdę za nami tęsknił. Twierdzi, Ŝe juŜ dostał nauczkę. Zrozumiał swój błąd, 

kiedy musiał z nas zrezygnować...   

Mike zacisnął zęby, Ŝeby nie zakląć. Naiwność Beth Ann doprowadzała go do rozpaczy.   

–  On  wcale  nie  musiał  z  was  rezygnować,  Beth  Ann.  Zrobił  to  z  własnej  i 

nieprzymuszonej woli. Przestał odwiedzać własne dzieci, nie łoŜył na ich utrzymanie. Zwinął 

manatki i wyjechał. Po prostu zwiał.   

– No cóŜ, postąpił niewłaściwie.   

– Podziwiam twoją bystrość.   

– Mówi, Ŝe jest mu przykro – odparła chłodno.   

– Wzruszające.   

– Mike, nasze małŜeństwo trwało dwanaście lat.   

–  Beth  Ann,  ty  i  ja  mamy  się  pobrać  w  najbliŜszą  niedzielę.  Czy  to  nic  dla  ciebie  nie 

znaczy? 

Zrobiła minę godną antycznej tragedii.   

– Mike, czuję się taka zagubiona. Nie wiem, co robić...   

– Nie wiesz? 

–  To  nie  takie  proste  –  prawie  chlipnęła.  –  On  chce,  Ŝebyśmy  z  nim  zostali  i  zaczęli 

wszystko od nowa.   

– Chyba nie bierzesz tego pod uwagę?! – zawołał zdumiony, Ŝe w ogóle pyta. Ale w tym 

momencie zdał sobie sprawę, Ŝe Beth Ann powaŜnie traktuje propozycję byłego męŜa.   

– Dzieciaki są zadowolone. To przecieŜ ich ojciec.   

– Jasne, ojciec roku! – mruknął z goryczą Mike. Dostrzegł w oczach Beth Ann udrękę. – 

A więc zastanawiasz się nad jego propozycją – dodał oskarŜycielsko.   

Beth Ann westchnęła cięŜko.   

–  Steve  jest  częścią  mojego  Ŝycia  od  niepamiętnych  czasów.  Mamy  za  sobą  wiele 

wspólnych lat.   

– Owszem, ale ty, ja i dzieci mamy przed sobą przyszłość – odparł, starannie dobierając 

background image

słowa. – Przyszłość, która rozpocznie się w niedzielę o drugiej po południu.   

Beth Ann ścisnęła palcami skronie, jakby nagle potwornie rozbolała ją głowa.   

– Och, Mike! – jęknęła. Jej głos zabrzmiał piskliwie.   

– Za pół godziny jadę na lotnisko – oznajmił krótko. – A ty wybieraj. Albo wracacie ze 

mną na Florydę, albo zostajecie tutaj z tym rewelacyjnym tatą.   

– Mike, proszę cię. Bądź fair.   

Fair? – pomyślał. Wysterylizował jej kota, zmienił hamulce w jej samochodzie, przyciął 

gałęzie  drzew  w  ogrodzie  i  przeczyścił  rynny  domu.  Podtrzymywał  ją  na  duchu,  gdy  w 

szpitalu  składano  złamaną  rękę  córeczki,  a  synka  naukowo  uświadomił  w  zakresie 

bezpiecznego seksu, opowiadając o ptaszkach i pszczółkach. Do licha, tylko ze względu na jej 

dzieci wygłosił w ich szkole mowę z okazji Dnia Kariery  Zawodowej. A w tym czasie były 

mąŜ zapominał o przysyłaniu alimentów i odwiedzaniu własnych dzieci.   

– Zawsze postępowałem fair w stosunku do ciebie.   

– Ale nie moŜesz oczekiwać, Ŝe...   

– Nie przypuszczałem, Ŝe pójdziesz z nim do łóŜka.   

– JuŜ ci mówiłam. Tak jakoś... wyszło.   

–  Właśnie.  I  to  na  tydzień  przed  naszym  ślubem.  –  Ujął  jej  nadgarstki,  odsunął  ręce  od 

twarzy  i  spojrzał  jej  badawczo  w  oczy.  –  Dlaczego?  –  zapytał.  –  Dlaczego  nie  wróciłaś  na 

Florydę i mi o wszystkim nie powiedziałaś? Jakoś rozwiązalibyśmy ten problem.   

– Było mi wstyd – przyznała. – I zastanawiałam się...   

–  Czy  wolisz  mieszkać  na  Zachodnim  WybrzeŜu  ze  Steve’em,  czy  teŜ  na  Wschodnim – 

ze mną? 

–  Nad...  wszystkim  –  odparła,  pociągając  nosem.  –  Och,  Mike,  muszę  o  tym  spokojnie 

pomyśleć.   

– Byle nie dłuŜej niŜ pięć sekund. W przeciwnym razie uznam, Ŝe juŜ podjęłaś decyzję.   

Nie  minęła  godzina,  gdy  leciał  samolotem  do  domu.  Sam.  Teraz,  przeraźliwie  samotny, 

Ŝ

łopał szampana w dzień swojego ślubu, który nie doszedł do skutku. Odrętwienie stopniowo 

przechodziło w niezdrową mieszaninę przykrych emocji. Odezwał się gniew na Beth Ann, bo 

okazała  się  niewierna.  Dał  o  sobie  znać  Ŝal  po  utraconej  bliskości.  Mike  nie  zdołał  jej 

uratować  i  dlatego  czuł  się  sfrustrowany.  Zaczynał  teŜ  nienawidzić  samego  siebie  za  to,  Ŝe 

znów popełnił błąd.   

–  Toast  za  ciebie,  Calder  –  oświadczył,  wysoko  podnosząc  kufel.  –  Kolejny  raz  w 

wielkim stylu udowodniłeś, Ŝe mili faceci zostają na lodzie.   

Wypił duszkiem szampana i sięgnął po następną porcję. Dobrze, Ŝe wesele zaplanowano 

jako  skromną  uroczystość,  pomyślał  z  pijacką  logiką.  Gdyby  zaprosili  więcej  gości,  zapiłby 

się teraz na śmierć. Natomiast przy tej ilości alkoholu, jaka jeszcze pozostała, wchodził w grę 

najwyŜej potęŜny kac.   

Mike  właśnie  otwierał  butelkę,  gdy  zabrzęczał  telefon.  Uznał,  Ŝe  będzie  lepiej,  jeśli 

włączy  się  automatyczna  sekretarka.  Tylko  zaraza  groŜąca  zagładą  całej  kociej  populacji  w 

Ameryce mogłaby go w tej chwili skłonić do rozmowy.   

– Nie wiem, czy dzwonię do właściwej osoby, ale skoro przedstawia się pan jako Mike...   

background image

Zastanawiał się, kto go niepokoi. Kobieta umilkła na moment, po czym kontynuowała: 

–  Telefonuję  z  Kalifornii.  Mam  taki  sam  numer  jak  pański,  tylko  inny  kod.  Nie  byłam 

pewna,  czy  zawracać  panu  głowę,  ale  trzęsę  się  ze  zdenerwowania  i  mój  mąŜ  uznał,  Ŝe 

powinnam skontaktować się z panem.   

–  Nagrywasz  się  na  sekretarkę?  –  wtrącił  się  jakiś  męŜczyzna,  ale  zaraz  najwyraźniej 

został uciszony przez swoją roztrzęsioną Ŝonę.   

– Bez przerwy dzwoni do nas dziewczynka imieniem Shelly. Pyta o Mike’a. Twierdzi, Ŝe 

się nie pomyliła, wybierając numer.   

Mike  zamarł  z  ręką  na  korku.  Zaczaj  uwaŜnie  wsłuchiwać  się  w  słowa  nieznajomej. 

Córeczka Beth Ann miała na imię Shelly.   

– W końcu spytałam ją, gdzie ten Mike mieszka. Powiedziała, Ŝe w Orlando. Jeśli zna pan 

tę małą, to proszę się do niej odezwać. Chyba bardzo jej na tym zaleŜy. I jeŜeli jest pan tym 

Mike’em,  którego  szuka,  będę  zobowiązana  za  wiadomość,  czy  wszystko  w  porządku.  To 

moŜe być głupi dowcip, ale kto wie...   

Mike zaklął siarczyście,  odstawił butelkę i  chwycił słuchawkę. Podziękował kobiecie za 

informacje,  zapewnił,  Ŝe  porozmawia  z  Shelly,  i  przerwał  połączenie.  Jeszcze  raz  zaklął. 

Dlaczego, do diabła, nie chodzi o coś łatwiejszego – na przykład o straszną plagę zagraŜającą 

domowym kociakom? Gdyby sporządzał listę rzeczy, których na pewno nie chciałby robić w 

ten szczególny wieczór, pogawędkę z Shelly umieściłby na pierwszym miejscu.   

Westchnął  cięŜko.  Stworzeniem  bardziej  Ŝałosnym  od  siedmioletniej  dziewczynki  bez 

tatusia  mógł  być  jedynie  trzydziestoośmioletni  weterynarz  bez  rodziny.  On  i  Shelly  od  razu 

przypadli  sobie  do  gustu.  Mike  wypełnił  lukę  po  ojcu,  który  zniknął  z Ŝycia  Shelly,  ona  zaś 

zajęła w sercu Mike’a to miejsce, które bywa przeznaczone tylko dla dziecka.   

Jadąc  taksówką  do  mieszkania  byłego  męŜa  narzeczonej,  Mike  wierzył,  Ŝe  Beth  Ann 

szybko  się  opamięta  i  wróci  z  nim  na  Florydę.  Ale  przy  poŜegnaniu  to  Shelly  z  płaczem 

rzuciła mu się na szyję. Do tej pory prześladował go widok ładnej buzi, na której malował się 

niewysłowiony  Ŝal.  Biedne  dziecko  znów  cierpiało  z  powodu  rozstania.  Mike  dobrze 

rozumiał, co Shelly przeŜywa.   

Sprawdził numer i połączył się z Kalifornią.   

Telefon  odebrał  eksmąŜ  Beth  Ann.  Zawołał  ją  opryskliwym  tonem.  Mike  nie  wątpił,  Ŝe 

dla  jego  uszu  był  przeznaczony  zjadliwy  sarkazm,  z  jakim  Steve  burknął  do  Beth  Ann:  „To 

twój chłopak”.   

– Mike? 

– Cześć, Beth Ann.   

–  JeŜeli  masz  nadzieję,  Ŝe  po  tym,  jak  mnie  zostawiłeś,  chlipię  ze  wzruszenia,  myśląc  o 

dzisiejszej dacie, to...   

– Nie dlatego dzwonię – przerwał jej. PrzecieŜ ona teŜ mogłaby się z nim skontaktować, 

przemknęło  mu  przez  głowę.  Gdyby  zmieniła  zdanie  i  doszła  do  wniosku,  Ŝe  zostając  ze 

Steve’em, popełniła błąd.   

– W takim razie dlaczego? 

– Chciałbym porozmawiać z Shelly.   

background image

– Wykluczone! Dopiero co zdołaliśmy ją uspokoić. Nie dopuszczę do tego, Ŝeby znów się 

denerwowała.   

– Musiałaś ją uspokajać? 

– Ten dzień trudno zaliczyć do udanych – odparła zgryźliwie.   

– Shelly usiłowała dodzwonić się do mnie.   

– Chyba Ŝartujesz. Nawet o ciebie nie pytała.   

– Wielokrotnie telefonowała do jakiejś kobiety, która ma taki sam numer jak mój, tyle Ŝe 

w Kalifornii. Proszę cię, Beth Ann. MoŜe mógłbym wszystko jej wyjaśnić...   

Beth Ann roześmiała się niemiło.   

– MoŜe mnie mógłbyś coś niecoś wyjaśnić.   

– Raczej ty mnie – powiedział ze smutkiem. – Ale to juŜ nie ma sensu. – Wiedział, Ŝe i 

tak nigdy nie pojmie, czemu poszła do łóŜka z facetem, który wyrządził jej tyle złego.   

– Pozwól mi zamienić parę słów z Shelly – poprosił.   

–  Dobrze  –  zgodziła  się  niechętnie.  –  Tylko...  postaraj  się  nie  wyprowadzić  jej  z 

równowagi.   

–  Czy  kiedykolwiek  to  zrobiłem?  –  PrzecieŜ  nie  on  był  przyczyną  zamętu  w  Ŝyciu  tego 

dziecka.  Przeciwnie.  Z  całym  przekonaniem  zamierzał  grać  rolę  ojca,  którego  Shelly  tak 

bardzo potrzebowała.   

– Zaraz ją poproszę.   

Czekając na dziewczynkę, Mike zastanawiał się, jaki przebieg będzie miała ta rozmowa.   

– Halo? – Głos małej zabrzmiał bardziej piskliwie niŜ zwykle.   

– Hej, Silly, czy to ty? 

–  Mówi  Shelly  –  poprawiła  z  naciskiem.  Nie  zachichotała,  jak  zawsze,  gdy  się 

przekomarzali, ale Mike wyczuł, Ŝe poczuła się pewniej, słysząc jego stary Ŝart.   

– Z tej strony Mike.   

– Wiem.   

– Podobno chciałaś ze mną pogadać. Co cię gryzie, Silly? 

– Jak gdyby nie znał sytuacji.   

– Shelly! – powiedziała, wzdychając ze znuŜeniem, jakby przerastało ją prowadzenie tej 

gry.  Lecz  po  chwili  dodała  najwyraźniej  rozgniewana:  –  Mamusia  zapomniała  o  ślubie. 

Przypomniałam jej, Ŝe to dziś, ale mnie nie słuchała.   

Mike  gorączkowo  szukał  jakiejś  stosownej  odpowiedzi.  Na  szczęście  Shelly 

kontynuowała: 

– Nawet pokazałam jej kalendarz, ale nic nie pomogło. Kazała mi iść do mojego pokoju. 

Ale  to  nie  jest  mój  pokój,  tylko  zagracony  składzik  z  materacem  na  podłodze.  I  jeszcze 

dodała, Ŝe ślub się nie odbędzie.   

– To prawda, kochanie.   

– Ale... ja miałam nieść kwiaty, pamiętasz? Kupiliście mi nową sukienkę i pantofle.   

– Tak, Shelly, ale czasem...   

– Nie zostaniesz moim nowym tatusiem? 

– Nie, dziecinko. Nie mogę.   

background image

– Ale ja chciałam, Ŝebyś nim był... – Głos jej się załamał.   

– Och, skarbie, ja teŜ. Ale sprawy między twoją mamą a mną nie ułoŜyły się dobrze.   

–  Po  twoim  wyjeździe  wygadywała  o  tobie  wstrętne  rzeczy.  Powiedziałam  jej,  Ŝe 

nieładnie tak mówić, ale mnie skrzyczała.   

–  Musisz  szanować  swoją  mamę.  Niełatwo  być  dorosłym  człowiekiem.  Ona 

prawdopodobnie trochę się smuciła. Nie mogłabyś okazać jej teraz więcej serdeczności? 

– Myślałam, Ŝe będziesz moim tatusiem.   

– JuŜ masz tatusia, Shelly.   

– On nie jest taki miły jak ty.   

Mike zacisnął powieki i prawie zgniótł w dłoni słuchawkę. Dlaczego Shelly po prostu nie 

wydłubała mu serca tępym noŜem? 

– Daj mu szansę. On na pewno sobie przypomni, jak powinien postępować dobry tatuś. – 

Usłyszał  przyśpieszony  oddech  Shelly.  –  Ja  nadal  cię  kocham  –  zapewnił.  –  MoŜemy 

pozostać kumplami, nie sądzisz? 

– Pozwolisz mi do siebie dzwonić? 

– Nie lepiej, Ŝebyśmy pisywali listy? Wysyłałabyś mi swoje rysunki.   

Shelly chlipnęła głośno.   

–  A  co  z  Lady  i  Trampem?  –  Chodziło  jej  o  dwa  pluszowe  zwierzaki,  które  dostała  od 

Mike’a,  gdy  pojechali  do  Disneyworldu.  „Mieszkały”  u  Mike’a,  aby  Shelly  odwiedzała  je, 

przyjeŜdŜając do niego razem z matką.   

– A gdybym ci je przysłał? – zasugerował.   

– Pocztą? 

– Jasne.   

– Czy taka podróŜ ich nie przerazi? 

– SkądŜe! PrzecieŜ pojadą we dwójkę. Taka wyprawa to wspaniała przygoda.   

– Naprawdę? 

– Oczywiście. Napisz do mnie, Ŝe są cali i zdrowi, gdy dostaniesz paczkę. – Do jego uszu 

dotarły jakieś przytłumione odgłosy.   

– Muszę kończyć – powiedziała Shelly, wyraźnie poirytowana.   

– W porządku. Będę czekać na twój list.   

– Mike? – odezwała się Beth Ann.   

– Zamierzam przysłać jej Lady i Trampa.   

– Dziękuję.   

– Zakładam, Ŝe przesyłka zdąŜy dojść, zanim zmienisz miejsce zamieszkania.   

Sam nie był pewien, czemu to powiedział, zwłaszcza w taki złośliwy sposób. JuŜ porzucił 

nadzieję,  Ŝe  Beth  Ann  się  opamięta  i  pośpieszy  do  niego,  Ŝeby  błagać  o  wybaczenie, 

zrozumienie  i  jeszcze  jedną  szansę.  Gdzieś  pomiędzy  Wielkim  Kanionem  a  rzeką  Missisipi 

zrozumiał,  Ŝe  jego  narzeczona  nigdy  dobrze  nie  przeanalizowała  swoich  uczuć  do  byłego 

męŜa.  Natomiast  on,  Mike,  napalił  się  na  małŜeństwo.  Pragnął  rodzinnej  stabilizacji.  Czy  w 

ogóle kochał Beth Ann? A ona... no cóŜ, ona szukała męŜczyzny, na którego mogłaby liczyć.   

–  Niby  dlaczego  miałabym  się  przeprowadzać?  –  zapytała  ostro.  –  JuŜ  ci  mówiłam,  Ŝe 

background image

biorę pod uwagę stały pobyt w Kalifornii. – Umilkła. – Poza tym szukam pracy – dodała po 

chwili napiętej ciszy. – Nie uwierzyłbyś, jakie wysokie są tutaj pensje.   

– Mam nadzieję, Ŝe ci się powiedzie. Szczerze ci tego Ŝyczę.   

– Dziękuję, Mike.   

– Ja teŜ ci dziękuję – powiedział lekko, bo usłyszał w jej głosie poŜegnalną nutę. – Dbaj o 

maluchy, dobrze? To fantastyczne dzieciaki.   

– Będziesz kiedyś wspaniałym ojcem, Mike.   

– Jasne.   

Niezły strzał, pomyślał, odkładając słuchawkę. Beth Ann od samego początku musiała się 

orientować,  jak  bardzo  marzył  o  załoŜeniu  własnej  rodziny.  Był  łakomym  kąskiem  i  ona  o 

tym  wiedziała.  Grała  na  jego  uczuciach  z  taką  pewnością,  z  jaką  on  wcielił  się  w  rolę 

bohatera, który wyrywa kobiety i dzieci ze szponów łobuza.   

Tylko Ŝe pozytywny bohater stracił swoją dziewczynę.   

Mike  sięgnął  po  butelkę.  Gwałtownym  ruchem  wyszarpnął  korek  i  szybko  podstawił 

kufel, Ŝeby nie uronić ani kropli szampana. W taki wieczór przyda się kaŜda jego ilość.   

Przez moment z rozkoszą uŜalał się nad sobą. Czuł się jak zbity pies. Miał do tego wiele 

powodów. Jego narzeczona okazała się niewierna. Odebrano mu dziecko, które pokochał jak 

córkę.  Zamiast  stać  się  głową  domu,  został  na  lodzie.  Śmieszny  rogacz,  który  nawet  nie 

zdąŜył się oŜenić.   

I prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi. Nigdy nie będzie czyimś męŜem ani ojcem. Ani 

szczęśliwym człowiekiem...   

Dziwne,  ale  przy  trzeciej  butelce  Mike  zaczął  trzeźwo  oceniać  sytuację.  Zupełnie,  jak 

gdyby  ktoś  oświetlił  ją  potęŜnym  reflektorem,  ujawniając  prawdę,  z  której  jako  dojrzały 

człowiek zawsze powinien zdawać sobie sprawę. Był miłym facetem, a mili faceci to idioci. 

Frajerzy.  Błazny,  które  starając  się  o  czyjąś  rękę,  robią  z  siebie  pośmiewisko.  KaŜdy  taki 

klown to wentyl bezpieczeństwa w odwiecznej wojnie płci.   

Był  anachronizmem,  wykopaliskiem;  ostatnim  dinozaurem  w  dolinie;  ostatnim 

kowbojem,  który  nosi  biały  kapelusz,  gdy  wokół  faluje  morze  czarnych  stetsonów;  ostatnim 

rycerzem, który wkłada zbroję i wyrusza w świat, aby ratować dziewice z niebezpieczeństwa. 

Nigdy więcej! – pomyślał z pijacką determinacją. Do tej pory dawał się wykorzystywać, ale 

dosyć tego. Zamierzał wreszcie zmądrzeć. Wyrzucić biały kapelusz. Postawić zbroję w kącie i 

więcej nie bawić się w szlachetnego obrońcę uciśnionych panienek.   

Postanowił zasilić szeregi prawdziwych cyników w realnym świecie. Nie warto wzruszać 

się  losem  pozbawionych  ojca  sierotek  i  kobiet  w  tarapatach.  Najlepiej  po  prostu  wykląć  te 

wszystkie baby! 

EjŜe, nie tak szybko! Chyba trochę się zagalopował. Wcale nie chciał wykląć kobiet! Nie 

był  mnichem,  tylko  zdrowym  męŜczyzną  w  kwiecie  wieku  i  znał  swoje  potrzeby.  Podobały 

mu  się  kobiety.  Lubił  ich  zapach,  perlisty  śmiech,  gładkość  skóry.  Niby  dlaczego  miałby  z 

tego zrezygnować? 

Kierując  się  logiką,  której  źródło  stanowiły  cztery  butelki  szampana,  Mike  doszedł  do 

wniosku,  Ŝe  bynajmniej  nie  musi  wyrzekać  się  uciech.  Po  prostu  naleŜało  poszukać  kobiety 

background image

innego  rodzaju  niŜ  te,  z  którymi  do  tej  pory  się  wiązał.  Trzeba  znaleźć  dziewczynę,  która 

uczyni dla niego przynajmniej tyle samo co on dla niej; która będzie go lubić, nie oczekując 

od  niego  bezustannej  pomocy;  która  go  doceni,  lecz  nie  będzie  eksploatować.  Musi  to  być 

osoba nie spętana przeszłością i chętna do kreowania przyszłości, dorównująca mu nie tylko 

inteligencją, lecz równieŜ stanem majątkowym i uczuciowością.   

Nowy  gatunek  kobiety.  Jakie  to  proste,  pomyślał.  Od  dziś  będzie  bardziej  wybredny. 

Drobiazgowy.  Wymagający.  Ustali  konkretne  normy  i  zacznie  ich  przestrzegać.  śadnego 

angaŜowania  się  w  związki  oparte  na  pociągu  seksualnym.  Nie  pozwoli  teŜ  uwieść  się 

kobiecie  tylko  dlatego,  Ŝe  jest  słaba  i  go  potrzebuje.  Za  nic  na  świecie  nie  przywiąŜe  się  do 

cudzych dzieci.   

Coraz  bardziej  podobał  mu  się  własny  pomysł.  Zanim  otworzył  klinikę  i  kupił  dom, 

najpierw sporządził listę wymagań i zrobił rozeznanie rynku. Wybierając towarzyszkę Ŝycia, 

teŜ powinien kierować się rozsądkiem.   

Mike  uznał,  Ŝe  plan  zawiera  zbyt  duŜo  szczegółów,  aby  powierzyć  go  wyłącznie 

zawodnej  pamięci.  Lepiej  będzie  przelać  go  na  papier  i  umieścić  na  widocznym  miejscu. 

Pomaszerował  więc  do  kuchni  i  wygrzebał  z  szuflady  duŜą  kartkę.  Pod  nagłówkiem,  który 

brzmiał: „Kapsułki odrobaczające firmy Smith”, spisał kolejne punkty rezolucji: 

 

Typ kobiety, która ma szanse u Mike’a Caldera.   

Lista podstawowych wymagań: 

1. Pracuje zawodowo i dobrze zarabia.   

2. śadnych dzieci.   

3.  Nie  ma  powodów  uwaŜać,  Ŝe  męŜczyźni  to  łajdacy  –  Ŝadnych  wrednych  byłych 

męŜów,  prześladujących  ją,  byłych  kochanków,  molestujących  ją  szefów  ani  innych 

kłopotliwych facetów, z którymi coś ją w przeszłości łączyło.   

4.  Jest  właścicielką  względnie  nowego  samochodu,  posiadającego  waŜną  gwarancję;  w 

zakresie napraw auta korzysta z usług fachowego mechanika.   

5. Mieszka w bloku lub zleciła firmie, ogrodniczej koszenie trawy.   

Zadowolony z siebie, przeczytał listę Dodgerowi, który kiwnął głową i cicho zaskomlał.   

– Wiem – odparł Mike. – Jestem genialny. Miło z twojej strony, Ŝe to przyznałeś. – Znów 

spojrzał na swoje dzieło. – Aha, jeszcze jedno – powiedział i dopisał: 

6. Seksowna.   

 

– Tyle wystarczy – stwierdził, stawiając kropkę i znów popatrzył na psa. – MęŜczyzna teŜ 

musi czasem się zabawić, prawda? 

 

W poniedziałek rano powiesił spis nad umywalką w toalecie kliniki. Dzięki temu mógł go 

czytać za kaŜdym razem, gdy mył ręce.   

Suzie,  jego  współpracownica,  natychmiast  zauwaŜyła  kartkę.  Wcale  go  to  nie  zdziwiło. 

Suzie  była  niezmiernie  spostrzegawcza.  I  zawsze  miała  własne  zdanie.  Na  widok  „Listy 

podstawowych wymagań” wydała z siebie kpiące prychnięcie.   

background image

– Usiłowałeś podczas tego weekendu zgłębić tajniki swojej duszy? 

Skrzywił się w odpowiedzi.   

Suzie, nie zraŜona, uwaŜnie obserwowała twarz Mike’a. Niemal czytała w jego myślach. 

Tę metodę doprowadziła do perfekcji, wychowując trzech synów.   

– Poza tym trochę piłeś. Nie wyglądasz tak przystojnie jak zwykle.   

–  Zostało  tyle  szampana  –  mruknął,  nie  przejmując  się  jej  łajaniem.  –  PrzecieŜ  nie 

mogłem go wyrzucić.   

Suzie burknęła coś tonem zniecierpliwionego rodzica.   

– Szkoda, Ŝe spędziłeś ten wieczór samotnie. Dlaczego nie poszedłeś między ludzi, Ŝeby 

trochę się rozerwać? – WłoŜyła na nos okulary umocowane do wiszącego na szyi łańcuszka i 

zaczęła studiować listę.   

– Nie byłem w nastroju do zabawy.   

Suzie zsunęła okulary na czubek nosa i posłała Mike’owi ironiczne spojrzenie.   

– A obecnie zaczynasz szukać „odpowiedniej dziwki”.   

–  Poszukuję  kogoś  o  podobnym  do  mojego  statusie  materialnym  i  uczuciowym  – 

poprawił.   

– Czy odrobinę nie przesadzasz? 

–  Począwszy  od  dziś,  zamierzam  chodzić  na  randki  wyłącznie  z  kobietami,  dla  których 

będę czymś więcej niŜ górą mięśni i ksiąŜeczką czekową – odparł stanowczo. – Nie Ŝartu – ję, 

Suzie. Zbyt długo dawałem wodzić się za nos. Mam dosyć sprzątania podwórka i reperowania 

samochodu jakiejś kobiety, uŜerania się z jej byłym męŜem i przyglądania się, jak ona rzuca 

mnie dla byle palanta.   

– Miałeś pecha.   

– Pecha? Powinienem wytatuować sobie na czole słowo „frajer”.   

– Rób jak chcesz. – Wzruszyła ramionami. – Sam wiesz najlepiej, czego ci trzeba. Ja i tak 

uwaŜam, Ŝe poczciwy z ciebie chłopak, który chętnie pomoŜe coś sprzątnąć lub naprawić.   

– To poprzednie wcielenie Mike’a Caldera.   

– W takim razie na pewno zainteresuje cię ten list. Przyszedł podczas twojego pobytu w 

Kalifornii. Napisała do ciebie Samantha Curry.   

– Nie znam Ŝadnej Samanthy Curry.   

– Ach, ci męŜczyźni! – Suzie wzniosła oczy do nieba, – Czytujesz tylko pierwszą stronę 

gazety  i  dział  sportowy?  Samantha  naleŜy  do  znanej  rodziny  Currych  z  Orlando.  Dama  z 

wyŜszych  sfer  i  ktoś  w  rodzaju  zawodowej  ochotniczki,  biorącej  udział  w  akcjach 

charytatywnych. Teraz właśnie organizuje szczepienia przeciwko wściekliźnie i oczekuje, Ŝe 

okaŜesz się pomocny.   

– Sądzisz, Ŝe panna Curry spełnia wymagania z mojej listy? 

– Jest piękna, niezamęŜna i bogata.   

– śadnych dzieci? Ani byłego męŜa? 

– Nic z tych rzeczy. Wyłącznie mnóstwo pieniędzy i dyplomy najlepszych szkół.   

– W takim razie wyślij potwierdzenie i zaznacz datę w moim kalendarzu.   

– Dopiszę na formularzu, Ŝe dostarczysz karton szczepionek.   

background image

– To bardzo społecznie z mojej strony.   

– Chyba chcesz wywrzeć dobre wraŜenie? 

–  Jasne.  Odejmę  wydatek  od  kwoty  do  opodatkowania.  Sprawa  wyglądała  gorzej,  gdy 

wydawałem pieniądze na adidasy dla syna Beth Ann, na honoraria jej prawnika, pierwszą ratę 

za ortodontyczny aparat dla Shelly, na... Mógłbym jeszcze długo wyliczać.   

–  Przestań  się  gryźć,  Mike.  –  Suzie  poklepała  go  po  ramieniu.  – Jesteś  miłym  facetem  i 

nie musisz się tego wstydzić.   

–  Pozostałem  miły,  ale  koniec  z  wyzyskiem.  Kobieciątka  opowiadające  łzawe  historyjki 

niech sobie znajdą innego frajera. Mnie juŜ nie wzruszą! 

background image

ROZDZIAŁ 2 

 

Angelina Winters popatrzyła na buzię córki i poczuła przypływ macierzyńskich uczuć, a 

zarazem  bezradności.  Lily  miała  delikatne  rysy,  ale  spojrzenie  jej  wielkich,  zielonych  oczu 

ujawniało powagę rzadko spotykaną u siedmioletnich dzieci.   

–  Widzisz,  mamusiu,  pieski  wcale  nie  są  drogie.  Ktoś  chce  je  dać  za  darmo.  –  Lily 

przysunęła  matce  gazetę.  ,  Angelina  westchnęła  cięŜko.  Kto  wpadł  na  taki  genialny  pomysł, 

Ŝ

eby odkryć przed uczniami drugiej klasy świat ogłoszeń? 

– Utrzymanie psa jest kosztowne. Trzeba kupować specjalne jedzenie...   

– Szczeniaczki są malutkie. Nie jedzą duŜo.   

–  Tak,  ale  potrzebują...  –  Dlaczego  nagle  nie  potrafiła  przypomnieć  sobie  niczego 

drogiego, co jest niezbędne psu? Szkoda, Ŝe lepiej nie przygotowała się do tej batalii. Wojna z 

Lily  trwała  od  ponad  tygodnia.  A  konkretnie  od  dnia,  w  którym  szkolny  psycholog 

zasugerował, Ŝe dziewczynce przydałby się czworonoŜny przyjaciel.   

– Środka przeciw pchłom – kontynuowała Angelina – obroŜy, smyczy, róŜnych lekarstw 

i... – urwała, widząc udrękę wyzierającą z oczu dziecka. – Lily? 

– Wiem, czemu nie moŜemy mieć pieska. Nie jesteśmy dobrą rodziną! 

– O czym ty mówisz, kochanie? Oczywiście, Ŝe...   

– W gazecie jest napisane: „Oddam za darmo dobrej rodzinie”, a my przecieŜ nie mamy 

tatusia.   

Angelina  chwyciła  córkę  w  ramiona  i  mocno  przytuliła.  Wiele  by  dała,  aby  móc 

wchłonąć, jak gąbka, cierpienia i obawy Lily.   

– JuŜ o tym rozmawiałyśmy, dziecinko. Ja kocham ciebie, a ty mnie, prawda? 

Lily w milczeniu skinęła głową.   

– Dopóki się nawzajem kochamy, tworzymy bardzo dobrą rodzinę.   

– W takim razie weźmiemy tego szczeniaka? Angelina nie wiedziała, czy się śmiać, czy 

płakać.  Odniosła  wraŜenie,  Ŝe  chytrze  nią  pokierowano.  Jednego  zaś  była  całkiem  pewna: 

przegrała wojnę.   

–  Tutaj  jest  numer  telefonu  –  wesoło  zaszczebiotała  Lily.  Nadzieja  odmieniła 

dziewczynkę nie do poznania.   

– Na pewno nie wolałabyś mieć chomika albo papuŜki? 

– Chcę psa! 

Napoleon  i  Waterloo,  generał  Custer  i  Little  Big  Horn,  Angelina  i  ogłoszenia  w 

weekendowym wydaniu gazety...   

– Wobec tego ty wybierz numer, a ja porozmawiam – zaproponowała Angelina.   

Podniosła słuchawkę, mając cichą nadzieję, Ŝe linia będzie zajęta lub nikt się nie zgłosi, 

albo  okaŜe  się,  Ŝe  wszystkie  psiaki  juŜ  znalazły  nowy  dom.  Dzięki  temu  wyrok  zostałby 

odroczony. Gdyby tylko zdołała spędzić z Lily trochę czasu w sklepie zoologicznym, mała na 

pewno  zakochałaby  się  w  jakimś  króliczku  lub  śwince  morskiej.  Angelina  nie  miała  nic 

przeciwko  psom.  Przeciwnie,  uwielbiała  je.  Zdawała  sobie  jednak  sprawę,  jakie  wiąŜą  się  z 

background image

nimi wydatki oraz ile czasu trzeba poświęcić na ich wychowanie. Natomiast budŜet samotnej 

matki nie zawierał Ŝadnych rezerw, a doba wydawała się za krótka, aby połączyć opiekę nad 

dzieckiem,  pracę  na  pełnym  etacie  i  zajmowanie  się  duŜym  domem  oraz  półtropikalnym 

trawnikiem.   

Niestety,  dzisiaj  los  jej  nie  sprzyjał.  Okazało  się  bowiem,  Ŝe  są  jeszcze  do  wzięcia  trzy 

szczeniaki.  Ich  dotychczasowa  właścicielka,  pani  Kaitlin  O’Quinn,  podała  swój  adres. 

Angelina zapewniła, Ŝe wkrótce przyjedzie razem z córką.   

Gdyby nie zapięte pasy, Lily chyba wyskoczyłaby z samochodu. Angelina od dawna nie 

widziała  jej  takiej  podnieconej.  Thomas  wyprowadził  się  dwadzieścia  miesięcy  temu. 

Upłynęły one pod znakiem sporów, dotyczących podziału majątku i walki o alimenty. Lily źle 

zniosła  rozwód  rodziców.  Jej  mały  bezpieczny  światek  legł  w  gruzach.  Odejście  ojca 

wywołało  spore  szkody  w  psychice  dziecka.  Angelinie  udało  się  częściowo  je  zniwelować, 

lecz  wtedy  wybuchła  kolejna  bomba.  Thomas  oŜenił  się  po  raz  drugi  i  adoptował  dwóch 

pasierbów.  Lily  poczuła  się  całkiem  zdradzona.  Nie  dość,  Ŝe  tatuś  ją  zostawił,  to  teraz  na 

dodatek  zamieszkał  z  obcymi  dziećmi.  Przykre  przeŜycia  niekorzystnie  odbiły  się  na 

wynikach w nauce i Lily groziło powtarzanie drugiej klasy.   

To  właśnie  nauczycielka  biologii  zauwaŜyła,  Ŝe  dziewczynka  przepada  za  zwierzętami. 

Podzieliła  się  swoimi  spostrzeŜeniami  ze  szkolnym  psychologiem.  Ten  zaś  wyjaśnił 

Angelinie,  Ŝe  konieczność  opiekowania  się  czworonoŜnym  ulubieńcem  wywiera  zbawienny 

wpływ na prawie kaŜde dziecko.   

Dlaczego  od  razu  nie  kupiła  jej  puszystego,  słodkiego  króliczka!  Angelina  nie  mogła 

sobie  tego  darować.  Oczywiście  pragnęła  być  supermamusią.  Nie  chciała  decydować  za 

córkę.  Naiwnie  wyobraŜała  sobie,  Ŝe  obie  z  Lily  wychodzą  ze  sklepu,  niosąc  kartonowe 

pudło, w którym siedzi coś malutkiego, uroczego i nie wymagającego zachodu.   

Matki rzeczywiście powinny mniej myśleć, a więcej działać, przemknęło jej przez głowę, 

podczas gdy Lily paplała o psiakach.   

Na  pierwszą  wzmiankę  o  domowym  zwierzaku  Lily  oszalała  z  zachwytu.  Marzyła  o 

piesku.  Nic  innego  nie  wchodziło  w  grę.  Teraz  Angelina  czuła  się  rozdarta  między 

rozsądkiem  a  miłością  do  córeczki.  Piesek  oznaczał  pogryzione  buty,  pchły,  czyszczenie 

zasiusianych  dywanów  i  rachunki  za  usługi  weterynaryjne.  Lecz  jeśli  wywoła  ten  radosny 

uśmiech Lily i blask w jej oczach...   

Bez trudu trafiły do domu pani O’Quinn.  Lily pognała przodem i zadzwoniła. Czekając, 

aŜ  ktoś  otworzy,  dosłownie  tańczyła  w  miejscu.  Gdy  usłyszała  szczekanie,  posłała  matce 

rozanielone spojrzenie.   

– Och, mamusiu! 

Och,  mamusiu!  Dwa  proste  słowa,  które  razem  wyraŜają  cudowne  zdziwienie, 

bezgraniczną  radość  i  pełne  nadziei  oczekiwanie  –  czyli  to  wszystko,  czego  od  dawna 

brakowało w Ŝyciu Lily. Dwa proste słowa, zdolne roztopić matczyne serce.   

Angelina  poprzysięgła  sobie,  Ŝe  Lily  będzie  miała  swojego  psiaka.  Od  półtora  roku 

utrzymywały  się  z  jednej  pensji  i  alimentów,  więc  jakoś  dadzą  sobie  radę  –  nawet  z 

dodatkowym domownikiem.   

background image

Kaitlin  O’Quinn  okazała  się  młodą,  sympatyczną  kobietą.  Angelina  przedstawiła  się  i 

uścisnęła  jej  rękę,  podczas  gdy  Lily  chichotała  wesoło,  otoczona  trzema  szczeniakami.  Ich 

mama wyglądała na nieco znudzoną, ale ukradkiem czujnie zerkała na swoje potomstwo.   

– Moja córka Lily – powiedziała Angelina.   

–  Cześć  –  przywitała  dziewczynkę  Kaitlin.  Przyklękła  obok  dziecka.  –  Widzę,  Ŝe  juŜ 

zaprzyjaźniłaś się z tymi maluchami.   

Najmniejszy  z  nich,  szczeniak  w  brązowe  plamki,  przysunął  się  do  Lily,  oczekując 

pieszczot. Lily wzięła go na ręce i spytała: 

– To chłopcy czy dziewczynki? W tym momencie szczeknął na nią krępy, rudawy psiak o 

krótkiej sierści. Na buzi Lily odmalowało się zdumienie, a następnie rozbawienie, wywołane 

zadziornością zwierzaka.   

– Ten to chłopiec – odparła Kaitlin. – Łatwo się domyślić, prawda? 

– Tak – przyznała ze śmiechem Lily.   

–  Tamten  to  teŜ  chłopczyk.  –  Kaitlin  wskazała  trzeciego  szczeniaka.  –  Ty  trzymasz 

dziewczynkę.   

– Chciałabym właśnie ją, mamusiu.   

– Jesteś pewna? – Angelina z niepokojem przyglądała się długiej, puszystej sierści. – Nie 

wolałabyś tego, który zaszczekał? – Tego ulizanego, dodała w myśli.   

– Nie, on jest niegrzeczny. A ta suczka mnie lubi.  I będzie trzeba poddać  ją sterylizacji, 

przemknęło Angelinie przez głowę.   

– No to załatwione – stwierdziła z rezygnacją w głosie.   

–  Jeszcze  nie  –  zaprotestowała  Kaitlin.  Przeniosła  wzrok  z  Lily  na  jej  matkę,  po  czym 

znów  spojrzała  na  dziewczynkę.  –  Przywiązałam  się  do  tych  szczeniaków.  Muszę  wiedzieć, 

czy oddaję je w dobre ręce.   

W  oczach  Lily  zamigotała  panika  i  nagle  moŜliwość  zabrania  do  domu  suczki  z  długą 

sierścią  stała  się  dla  Angeliny  najwaŜniejszą  rzeczą  na  świecie.  Matczyny  instynkt 

podpowiadał, Ŝe Lily potrzebowała tego psiaka tak samo jak poŜywienia, troskliwości i uczuć.   

– Rozmawiałyśmy o tym z Lily. Ona marzy o piesku i będzie dobrze się nim opiekować – 

zapewniła Angelina.   

–  Szczeniakom  trzeba  okazywać  duŜo  miłości  –  stwierdziła  Kaitlin,  patrząc  na  Lily.  – 

Sądzisz, Ŝe cię na to stać? 

Angelinie  rzadko  zdarzało  się  widzieć  na  buzi  córki  wyraz  takiego  przejęcia.  Była  to 

jednak powaga łagodna, nie zaś odzierająca z dzieciństwa i przytłaczająca. A ostatnio właśnie 

taka często malowała się na twarzy Lily.   

– Będę kochać Princess i duŜo się z nią bawić.   

– Co za szczęście. Ona juŜ nadała jej imię – zauwaŜyła Kaitlin i zwróciła się do Angeliny: 

– Zdaje sobie pani sprawę, ile taki szczeniak wymaga troski? 

–  Och,  proszę  mi  wierzyć,  Ŝe  tak.  Lily  tak  bardzo  chce  mieć  psa,  a  zdaniem  jej 

nauczycielki byłoby to dla niej korzystne. Mamy własny dom i oszklone patio. Psiak mógłby 

tam przebywać w ciągu dnia.   

– W takim razie zgoda, lecz musicie mi coś obiecać. Od czasu do czasu napiszecie mi, jak 

background image

czuje się Princess... czy jest zdrowa i szczęśliwa. Przysyłajcie mi teŜ jej zdjęcia.   

Wspaniale, pomyślała Angelina. Te fotki zrujnują mnie do reszty.   

– Jakiej rasy jest Princess? – spytała Lily, gdy wracały do domu.   

– Wygląda na skrzyŜowanie cocker spaniela i kundelka, z przewagą tego ostatniego.   

– Czy to dobra rasa? 

– Najlepsza.   

Mike spojrzał ponad głową swojej pacjentki na jej zaniepokojoną właścicielkę.   

– Pani Anderson, Agatha nie jest chora, tylko otyła.   

–  AleŜ  skąd!  –  zaprotestowała  pani  Anderson  uraŜonym  tonem.  –  Po  prostu  ma  takie 

puszyste futro.   

–  Waga  nie  kłamie  –  zapewnił  z  uśmiechem  Mike.  –  Pod  tym  futrem  kryje  się  sporo 

tłuszczyku.  Agatha  musi  przejść  na  dietę.  Proszę  dokładnie  odmierzać  kaŜdą  porcję 

poŜywienia.  Po  dwóch  tygodniach  powinna  pani  zauwaŜyć  róŜnicę.  Agatha  odzyska  dawny 

wigor. Tylko nie wolno jej dawać jedzenia przeznaczonego dla ludzi.   

–  Nawet  odrobinki  tuńczyka?  Agatha  go  uwielbia.  –  Pani  Anderson  posłała  swojej 

rozpieszczonej perskiej kotce przepojone współczuciem spojrzenie.   

– Nawet tuńczyka z wody – stanowczo powiedział Mike.   

– Zawarta w tej rybie rtęć sprawia, Ŝe koty popadają w letarg. Poza tym chodzi o kalorie. 

Agatha nie zdoła ich spalić.   

– Moje biedactwo – zagruchała pani Anderson, chwytając w ramiona wielkie kocisko. – 

Dlaczego ten wstrętny, stary doktor kaŜe ci się głodzić? 

– Ten wstrętny, stary doktor chce, Ŝeby Agatha cieszyła się kaŜdym kolejnym Ŝyciem do 

dziewiątego włącznie – odparł wesoło. Wyjrzał z gabinetu i zawołał Suzie.   

– śyczysz sobie czegoś? 

– Daj pani Anderson próbkę karmy Smukły Kot.   

–  JuŜ  się  robi,  doktorku.  –  Suzie  pogłaskała  Agathę.  –  Zamierzasz  troszkę  schudnąć, 

malutka? – spytała, wyjmując z szafki puszkę. – Mike, twój ostatni pacjent czeka w dwójce – 

rzuciła przez ramię.   

– śyję, aby słuŜyć – mruknął Mike. Miał nadzieję, Ŝe nie czeka go Ŝadna skomplikowana 

procedura.  I  tak  został  dzisiaj  w  pracy  dłuŜej  niŜ  zwykle.  Skinął  pani  Anderson  głową  na 

poŜegnanie i poszedł do gabinetu.   

Na pierwszy rzut oka pokój wydawał się pusty. Ale nie – po drugiej stronie długiego stołu 

z  nierdzewnej  stali  siedziało  na  plastykowym  krześle  dziecko.  Śliczna  dziewczynka  z 

wielkimi, zielonymi oczami i ciemnymi lokami. Tuliła do piersi łaciatego szczeniaka.   

–  Cześć  –  powitał  ją  Mike,  starając  się  nadać  swojemu  głosowi  ciepłe  brzmienie. 

Dziewczynka  najwyraźniej  była  spięta.  Teraz  leciutko  się  przygarbiła  i  zacisnęła  usta.  Mike 

sięgnął  po  przygotowaną  przez  Suzie  kartę  i  przebiegł  ją  wzrokiem,  po  czym  przyklęknął 

obok  dziecka.  –  Czy  to  Princess?  –  spytał  łagodnie.  Dziewczynka  nadal  patrzyła  na  niego 

nieufnie. Mocniej przycisnęła szczeniaka do siebie.   

– Tak – szepnęła.   

Miał  ochotę  objąć  tego  przeraŜonego  cherubina,  aby  go  uspokoić,  ale  się  powstrzymał. 

background image

Dziewczynka  mogłaby  jeszcze  bardziej  się  przestraszyć.  Gdyby  zaczęła  krzyczeć,  jej  matka 

na pewno uznałaby, Ŝe maleństwo wpadło w szpony zboczeńca. Lepiej nie ryzykować. Mike 

zauwaŜył, Ŝe mała z trudem przełyka ślinę.   

– Zamierza pan zrobić mojemu pieskowi zastrzyk? 

A więc o to chodzi. Musiał ugryźć się w język, Ŝeby nie zachichotać.   

–  Obawiam  się,  Ŝe  tak,  kochanie.  –  Zaryzykował  niepewny  uśmiech.  –  PrzecieŜ  nie 

chcesz, Ŝeby twój szczeniak zachorował, prawda? 

Zaprzeczyła w milczeniu, nadal powaŜna.   

– Jak ci na imię? – Głaskał psa, po cichu licząc na to, Ŝe zaprzyjaźni się zarówno z nim, 

jak i z jego właścicielką.   

– Lily.   

– A ja jestem doktor Mike Calder. MoŜesz mówić do mnie „doktorze Mike”.   

Z wahaniem skinęła głową.   

– Najpierw muszę zbadać Princess.   

Lily pozwoliła mu wziąć szczeniaka na ręce, ale nie spuszczała z niego wzroku.   

–  Jeśli  masz  ochotę,  stań  tutaj  i  trzymaj  Princess,  aby  się  nie  denerwowała,  gdy  będę  ją 

badał.   

– Dobrze. – Lily podeszła do stołu.   

–  Obejrzę  oczy  i  uszy  Princess.  To  nic  nie  boli.  –  Włączył  specjalną  lampkę,  nieco 

podobną do latarki. Zajrzał do jednego ucha, następnie odwrócił psa, Ŝeby spojrzeć na drugie. 

– ZałoŜę się, Ŝe twój lekarz robi dokładnie to samo, gdy przychodzisz na badanie. Zgadza się? 

– Tak – przyznała. – Ale mój lekarz jest kobietą, a nie męŜczyzną.   

– Naprawdę?! – zawołał z udanym zdumieniem. – Nie wiedziałem, Ŝe dziewczyny mogą 

być lekarzami.   

Lily w końcu dostosowała się do jego Ŝartobliwego tonu.   

– Tak – potwierdziła ze śmiechem.   

– Teraz zmierzę Princess temperaturę. – Mike wsunął na termometr sterylny, plastykowy 

pokrowiec i posmarował go Ŝelem.   

– Dlaczego pan to zrobił? Takie paskudztwo ma chyba okropny smak.   

Mike zerknął na nią rozbawiony. Wiedział, Ŝe Lily nie spodziewa się tego, co zamierzał 

uczynić.   

– Psy na ogół gryzą termometr, więc nie wkłada się go im do pyska, lecz z drugiej strony 

– wyjaśnił, przyglądając się Lily spod oka.   

Ze zdumienia otworzyła buzię, gdy podniósł ogonek psa i włoŜył termometr.   

–  PoskarŜę  na  pana  mojej  mamie!  –  zawołała  rozgniewana,  gdy  wreszcie  odzyskała 

mowę.   

– Dam głowę, Ŝe twój lekarz albo mamusia tak samo mierzyła ci temperaturę, gdy byłaś 

malutka – odparł spokojnie.   

– Na pewno nie! 

–  Spytaj  swoją  mamę  –  zaproponował.  Odczekał  minutę,  wyjął  termometr  i  zerknął  na 

skalę.  –  Idealnie  –  stwierdził.  –  Twój  piesek  to  okaz  zdrowia.  Prawdopodobnie  doskonale 

background image

dbasz o Princess.   

– Uhm – potwierdziła Lily.   

– Czy twoja mama została w poczekalni? – Obmacywał teraz brzuszek szczeniaka. Mike 

uznał,  Ŝe  byłoby  znacznie  lepiej  –  dla  dziecka,  dla  psiaka,  a  takŜe  dla  weterynarza  –  gdyby 

dziewczynka nie uczestniczyła w scenie szczepienia.   

Lily westchnęła.   

– Przyszła wypełnić formularz, ale później musiała wyjść, Ŝeby zmienić koło.   

Ta rewelacyjna wiadomość nie wprawiła Mike’a w zachwyt.   

– Jakie koło? – Po co pytał? Wiedział, Ŝe powinien powstrzymać swoją ciekawość.   

– Od samochodu. Złapałyśmy gumę.   

Na  parkingu  kobieta  zmienia  koło.  Wspaniale.  Po  prostu  fantastycznie.  Dama  w 

potrzebie. Usiłował zdusić w sobie chęć ratowania tej pani. PrzecieŜ postanowił nie bawić się 

w  błędnego  rycerza.  Walka  z  czarnymi  charakterami  i  dni  zabijania  smoków  naleŜały  do 

przeszłości – podobnie jak głupi zwyczaj pomagania babom, które wodzą naiwniaków za nos. 

Mike zamierzał dotrzymać danego sobie słowa.   

– Pewnie asystuje twojemu tatusiowi? – spytał z nadzieją w głosie.   

–  JuŜ  nie  mamy  tatusia.  –  Na  twarzy  Lily  pojawił  się  wyraz  takiego  bólu,  Ŝe  Mike’owi 

ś

cisnęło się serce. Łatwo mógł się domyślić, co przeŜywa ta mała. Zdarzyło mu się przecieŜ 

ochoczo podejmować obowiązki zastępczego taty. Był nim przez pewien czas dla Shelly.   

I  nic  dobrego  z  tego  nie  wynikło,  pomyślał.  Ani  dla  niego,  ani  dla  córki  Beth  Ann. 

Przypomniał sobie rozdzierającą treść listu od dziecka, które czuło się porzucone i oszukane: 

Kochany  Mike’u,  Właśnie  przyszła  paczka  z  Lady  i  Trampem.  Są  cali  i  zdrowi,  ale 

smutni,  bo  woleliby  mieszkać  w  twoim  domu.  Gdyby  tam  zostali,  mogłabym  ich  czasem 

odwiedzać. Szkoda, Ŝe to niemoŜliwe.   

Mike siłą woli powrócił do rzeczywistości.   

– Robiono ci kiedyś zastrzyk? – Napełnił strzykawkę.   

– Uhm – potwierdziła Lily prawie bezgłośnie.   

–  Wobec  tego  wiesz,  Ŝe  boli  tylko  przez  krótką  chwileczkę.  Nie  dłuŜej,  niŜ  mówi  się 

słowo „Tippecanoe”. Spróbuj je powtórzyć.   

Lily wykonała polecenie.   

– Znakomicie. Zrób to jeszcze raz, gdy będę szczepił Princess. Gotowa? 

– Tak. – Mike zauwaŜył, Ŝe broda jej drŜy.   

– Zamknij teraz oczy i wymów magiczny wyraz. Lily zacisnęła powieki i skrzywiła się.   

– Tippecanoe – powiedziała przez zaciśnięte zęby.   

Mike  wykonał  nikczemną  czynność,  Princess  wydała  zduszony  pisk,  a  Lily  natychmiast 

otworzyła oczy, lecz Mike zdąŜył wyciągnąć igłę.   

– JuŜ po wszystkim – oświadczył z uspokajającym uśmiechem. – Princess była grzeczna, 

więc w nagrodę dostanie psi herbatnik. Chcesz jej go dać? 

Lily skinęła głową, wzięła od Mike’a herbatnik i podała go psu.   

–  Nie  mamy  tu  juŜ  nic  do  roboty  –  stwierdził  Mike.  –  MoŜesz  teraz  iść  z  Princess  do 

poczekalni i porozmawiać z Suzie, a ja zobaczę, czy twoja mama nie potrzebuje pomocy.   

background image

Chodzi  jedynie  o  zmianę  koła.  Tylko  tyle.  Zwykła  grzeczność  wymagała,  Ŝeby 

zaproponował  pomoc.  Ten  dreszczyk  to  przejaw  przewraŜliwienia.  Wszelkie  obawy  były 

całkiem  nieuzasadnione.  Mamusia  tego  dziecka  sama  zmagała  się  z  dziurawą  oponą.  I  co  z 

tego? PrzecieŜ on nie pozwoli prześladować się zjawom z przeszłości. A poza tym nie widział 

tej kobiety. Przypuszczalnie stoi oparta o przedni zderzak mercedesa lub BMW, czekając na 

przyjazd mechanika.   

Mike wzruszył ramionami. Nawet gdyby chciał w coś się zaangaŜować – co, oczywiście, 

nie wchodziło w grę – to owa dama prawdopodobnie i tak mu się nie spodoba. Na pewno jest 

jakąś szarą myszką...   

I ma córkę o urodzie cherubina? Wykluczone, Calder. Czuł, Ŝe matka tej małej ślicznotki 

nie  będzie  brzydka.  Zaś  z  doświadczenia  wiedział,  Ŝe  raczej  nie  jeździ  ekskluzywnym 

samochodem.   

Przeprowadzone  rozumowanie  nie  dodało  Mike’owi  otuchy.  Otworzył  jednak  drzwi  i 

wyszedł  na  zewnątrz.  Natychmiast  oślepiło  go  słońce.  ZmruŜył  oczy,  Ŝeby  przyzwyczaić 

wzrok  do  światła.  Po  chwili  zobaczył  auto  pani  Winters.  Stało  tuŜ  obok  jego  furgonetki  i 

wielkiego  buicka  Suzie.  Nie  było  mercedesem,  ani  BMW,  tylko  starym  modelem  krajowej 

produkcji.   

Pani  Winters,  pochłonięta  luzowaniem  nakrętek,  wcale  go  nie  zauwaŜyła.  Natomiast 

Mike  –  chociaŜ  ze  swojego  punktu  obserwacyjnego  nie  widział  jej  twarzy  –  od  razu 

spostrzegł, Ŝe pod Ŝadnym względem nie przypomina szarej myszki.   

To  po  prostu  test,  uznał,  przyglądając  się  gęstym,  ciemnym  włosom,  które  lśniącymi 

lokami  opadały  na  kołnierzyk  białej,  odrobinę  przezroczystej  bluzki.  Przez  cienki  materiał 

prześwitywało  coś  koronkowego  na  cieniutkich  ramiączkach.  Mike  nie  miał  juŜ  Ŝadnych 

wątpliwości. Los wystawiał go na próbę.   

Bluzka  była  wpuszczona  w  ciemnoszarą  spódnicę,  opinającą  apetycznie  zaokrąglone 

biodra. Szeroki, czarny pasek doskonale podkreślał wąską talię.   

Ramiona  pani  Winters  leciutko  zadrŜały,  gdy  z  westchnieniem  podniosła  rękę,  Ŝeby 

wierzchem dłoni wytrzeć czoło.   

Niezła,  pomyślał  i  natychmiast  przypomniał  sobie  swoje  wcześniejsze  postanowienie. 

ś

adnych ryzykownych flirtów. Dziewczyna musi odpowiadać sprecyzowanym na jego liście 

wymaganiom. Tej zamierzał tylko pomóc zmienić koło. Podszedł bliŜej i zakasłał.   

– Pani Winters? 

Odwróciła  gwałtownie  głowę  i  spojrzała  na  niego  zaskoczona.  No  tak.  Rzeczywiście  go 

testowano.  Gładka  buzia,  wielkie,  piwne,  pełne  wyrazu  oczy,  a  usta...  Jedynie  dzięki  silnej 

woli oderwał od nich wzrok.   

– Jestem doktor Calder. Właśnie poznałem Lily i Princess, a przy okazji dowiedziałem się 

o oponie. Chętnie pani pomogę.   

Ukryte pod koronką piersi zafalowały, gdy wciągnęła w płuca powietrze.   

– Nie, dziękuję. Jak mogłabym...   

– To naprawdę drobiazg. – Ukląkł obok i z czarującym uśmiechem wziął od niej klucz.   

– Te nakrętki rzeczywiście trudno odkręcić – przyznała.   

background image

Nie musisz mi tego mówić, skarbie, pomyślał.   

– Zobaczę, co się da zrobić – dodał na głos. – Ale najpierw zablokuję czymś tylne koła.   

– O! – Jej wargi ułoŜyły się w idealny owal. Mike z trudem przełknął ślinę.   

– Mam w furgonetce dwa grube kawałki drewna. Wyciągnął deski i wcisnął je pod dobre 

opony,  chociaŜ  określenie  „dobre”  uznał  za  komplement  na  wyrost.  Gumowe  bieŜniki  były 

prawie  całkiem  zdarte.  Zdaniem  Mike’a  istniały  dwie  moŜliwości.  Pierwsza  –  pani  Winters 

nie  zdawała  sobie  sprawy  ze  stanu  opon.  PrzeraŜające.  I  druga  –  nie  mogła  sobie  na  nie 

pozwolić.  Jeszcze  gorzej.  Ach,  te  kobiety  w  potrzebie!  Dał  upust  irytacji,  wkładając  w 

luzowanie nakrętek więcej wysiłku, niŜ wymagała tego owa czynność.   

– Ma pani podnośnik? Skinęła twierdząco głową.   

– Tak. LeŜy pod... eee... tym, co jakoś tak się nazywa... Jakoś tak się nazywa! Szczęście, 

Ŝ

e  wyklął  wszystkie  słabe  kobietki,  poniewaŜ  ta  naprawdę  stwarzała  wraŜenie  bezradnej. 

Prawdopodobnie  przygniótłby  ją  samochód,  gdyby  zdjęła  koło.  To  znaczy,  gdyby  w  ogóle 

udało się jej odkręcić śruby. Mike wyjął podnośnik, ustawił go i podpompował.   

– Dlaczego złapałam gumę? Jest jakiś konkretny powód? Poza tym, Ŝe ta opona turla się 

od stu lat? – pomyślał bezlitośnie. Mimo to przyjrzał się dokładnie płytkim rowkom.   

– Oto on. – Wskazał kawałeczek metalu. – Klasyczny przypadek. Gwóźdź.   

Schyliła  się,  Ŝeby  go  obejrzeć,  a  Mike  dokładnie  przyjrzał  się  jej  nogom  –  wspaniałe 

łydki, kształtne kostki, tanie czarne pantofle na niewysokim obcasie.   

– Proszę go tam zostawić – powiedziała. – Poprzednim razem faceci ze stacji narzekali, 

Ŝ

e go wyjęłam. Długo nie mogli znaleźć uszkodzenia.   

Czuł  jej  zapach.  UŜywała  wody  kolońskiej  lub  perfum  o  delikatnym,  kwiatowym 

aromacie.  Gdyby  nie  znajdował  się  tak  blisko  i  gdyby  nie  wysoka  temperatura  powietrza, 

prawdopodobnie nawet by tego nie zauwaŜył.   

–  Chyba  pani  nie  zamierza  łatać  tego  starocia?  –  zapytał  z  niedowierzaniem.  Usiłował 

zignorować subtelną woń. Przyjrzał się ciemnej smudze na czole pani Winters, jej wilgotnym 

od potu lokom i zaczerwienionym policzkom.   

– Oczywiście, Ŝe tak – odparła. – Nowa opona ciągle nie mieści się w moim budŜecie.   

– Ile czasu minęło od ostatniego klejenia? Sapnęła, wyraźnie rozdraŜniona tym pytaniem.   

–  Około  roku...  moŜe  półtora.  Akurat  tuŜ  po  –  urwała  gwałtownie.  –  Tak,  osiemnaście 

miesięcy. A bo co? 

– Bo ta opona juŜ się nie nadaje do naprawy. Jest prawie całkiem łysa.   

– Muszę kupić nową? 

– Musi pani kupić cztery nowe.   

Nie ulegało wątpliwości, Ŝe ta informacja bardzo przygnębiła panią Winters. Zgarbiła się 

lekko, jej oczy podejrzanie zalśniły, co stanowiło zapowiedź łez, a usta leciutko się skrzywiły.   

– Cztery nowe? – powtórzyła, jak gdyby miała nadzieję, Ŝe się przesłyszała.   

– Te mogą strzelić w kaŜdej chwili.   

– Fantastycznie – zawołała, biorąc się w garść. – W zeszłym miesiącu pompa paliwowa, 

niedawno  mechanik  zapowiedział,  Ŝe  niedługo  popękają  jakieś  rozporki,  a  teraz  jeszcze 

opony.   

background image

– Proszę mi darować Ŝycie. Ja tylko stwierdziłem fakt.   

–  Przepraszam.  –  Westchnęła  cięŜko.  –  Chodzi  o  to,  Ŝe...  Nie  płacz!  –  jęknął  w  myśli. 

Błagam, nie płacz! ZagroŜenie było realne, poniewaŜ desperacja emanowała z twarzy i całej 

sylwetki tej kobiety – osóbki zgrabnej i miłej dla oka.   

Czuł,  Ŝe  grozi  mu  dobrze  znane  niebezpieczeństwo.  Pragnął  ją  pocieszyć,  otoczyć 

troskliwą  opieką,  zetrzeć  z  czoła  czarne  ślady  i  poprawić  humor  mnóstwem  delikatnych, 

dodających otuchy pocałunków.   

Nawet nie znasz jej imienia! – skarcił się w myśli.   

–  Na  razie  wystarczy,  jeśli  pani  zmieni  tylko  dwie  przednie.  –  Zmusił  się  do  skupienia 

uwagi  na  umocowywaniu  nakrętek.  –  Ale  na  pani  miejscu  nie  czekałbym  zbyt  długo  z 

kupnem tylnych.   

– Rzeczywiście są aŜ takie zniszczone? 

–  Niestety.  –  ZauwaŜył,  Ŝe  zerknęła  na  swoje  brudne  dłonie,  więc  dodał:  –  W  budynku 

jest  toaleta  z  umywalką.  MoŜe  pani  tam  umyć  ręce.  Jak  tutaj  skończę,  wrzucę  pani  koło  do 

bagaŜnika.   

– Dziękuję za pomoc. Ja...   

–  Udowodniłem  tylko  wyŜszość  mięśni  nad  intelektem,  prawda?  –  Uśmiechnął  się 

szeroko. Ona chyba nie podejrzewała go o flirtowanie? 

Miał nadzieję, Ŝe tego nie robi.   

– Ale...   

–  To  naprawdę  drobiazg.  Przykro  mi  z  powodu  tych  opon.  –  Z  powodu  twoich  opon, 

sypiącego  się  samochodu,  finansowych  problemów,  tego,  Ŝe  mała  dziewczynka  nie  ma 

tatusia...   

A przede wszystkim dlatego, Ŝe tak strasznie chciał troszczyć się o panią Winters, chociaŜ 

doskonale wiedział, jakie katastrofalne skutki mogłoby to wywołać.   

Patrzył  za  nią,  podziwiając  wdzięk,  z  jakim  się  poruszała.  Jednocześnie  poczuł  ulgę, 

poniewaŜ  nie  musiał  juŜ  dłuŜej  przebywać  w  towarzystwie  tej  kobiety.  Aby  uniknąć 

ponownego spotkania zarówno z nią, jak i jej pozbawionym ojca dzieckiem, wszedł do kliniki 

tylnym wejściem.   

Szorował usmolone ręce, a „Lista podstawowych wymagań” urągliwie przypominała mu 

o powziętych postanowieniach. Był z tego cholernie zadowolony, gdyŜ tam na dworze musiał 

walczyć z pokusą.   

Na szczęście zdał ten trudny egzamin na piątkę z plusem. Udzielił pomocy pani Winters, 

ale nawet jej nie zapytał, jak ma na imię.   

background image

ROZDZIAŁ 3 

 

– Telefon do ciebie – oznajmiła Suzie. – MoŜesz się pofatygować? 

Mike  łypnął  na  nią  z  niechęcią.  Po  konfrontacji  z  pociągającą,  ale  zupełnie  dla  niego 

nieodpowiednią panią Winters, nie był w nastroju do dalszych zmagań ze światem. Zwłaszcza 

o tej porze.   

–  Pod  warunkiem,  Ŝe  od  tego  zaleŜy  Ŝycie  –  burknął.  Suzie  przyjęła  jego  gburowatą 

odpowiedź wzruszeniem ramion.   

– To panna Curry – syknęła. – JuŜ zapomniałeś? Piękna i bogata Samantha Curry, która 

organizuje akcję szczepień przeciw wściekliźnie. Pewnie w tej sprawie dzwoni.   

– Odbiorę w moim gabinecie – odparł z entuzjazmem drzemiącego leniwca.   

– Na twoim miejscu nie kazałabym jej zbyt długo czekać. Chyba zamierzałeś wywrzeć na 

niej dobre wraŜenie, prawda? 

Ś

wiatełko  telefonu  mrugało  jak  neon  przydroŜnego  zajazdu,  gdy  Mike  rozsiadł  się  przy 

biurku.  Wziął  głęboki  oddech,  następnie  wypuścił  powietrze  z  płuc,  wreszcie  po  tym 

relaksującym ćwiczeniu podniósł słuchawkę.   

– Doktor Calder? Mówi Samantha Curry. Dziękuję, Ŝe mimo późnej pory zgodził się pan 

na rozmowę ze mną – zagruchał pięknie modulowany głos kobiecy.   

Mike od razu poczuł się lepiej. MoŜe właśnie potrzebował tej rozmowy, Ŝeby zapomnieć 

o pani Winters, jej łysych oponach i córeczce z wielkimi oczami.   

– Nie ma za co – zapewnił. – Dopiero przed chwilą skończyłem pracę.   

–  Chciałabym  podać  szczegóły  dotyczące  dnia  szczepień,  ale  najpierw  pragnę 

powiedzieć, jak bardzo doceniam fakt, Ŝe zgłosił pan swój udział.   

Nawet w głosie właścicieli zwierzaków, którym uratował Ŝycie, Mike nigdy nie usłyszał 

tyle wdzięczności.   

–  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie  –  odparł  wielkodusznie.  –  Poza  tym  szczepienia 

przeciw wściekliźnie są bardzo waŜne.   

– Przydzieliłam pana do stanowiska przy centrum handlowym Palm Isle, tuŜ obok wejścia 

do kina. To niedaleko pańskiej kliniki, prawda? Nasi ochotnicy będą prowadzić dokumentację 

i przyczepiać plakietki na obroŜach. Pan powinien tylko się zjawić i rozpocząć akcję.   

Umilkła. Mike usłyszał, jak wciąga powietrze, i natychmiast wyobraził sobie unoszącą się 

w oddechu damską pierś. Kuszącą pierś pani Winters, mówiąc dokładnie.   

Psiakrew! 

– Doktorze Calder? – odezwała się słodko panna Curry, a Mike, słysząc ten ton, powrócił 

do rzeczywistości.   

– Mam się zjawić i rozpocząć akcję – powtórzył uprzejmie. – Nic trudnego.   

– PrzekaŜę panu wszystkie dane listownie, ale w razie jakichkolwiek wątpliwości proszę 

do mnie dzwonić bez wahania.   

–  Oczywiście.  –  Mike  nie  wątpił,  Ŝe  na  pewno  znajdzie  się  przynajmniej  jedna  kwestia 

wymagająca konsultacji z tym rozkosznym głosem.   

background image

–  I jeszcze raz wielkie dzięki za to, Ŝe postanowił pan poświęcić swoją sobotę. Musimy 

dbać o naszych czworonoŜnych ulubieńców. Jestem pewna, Ŝe frekwencja przejdzie wszelkie 

oczekiwania.   

– Z całą pewnością.   

–  Gdybyśmy  do  tego  czasu  juŜ  nie  kontaktowali  się  ze  sobą,  to  zobaczymy  się  w 

przyszłym miesiącu.   

– Ach, tak? 

–  Owszem.  Zamierzam  odwiedzić  kaŜdą  naszą  placówkę,  aby  osobiście  podziękować 

wszystkim ochotnikom.   

– Będę zaszczycony, mogąc panią poznać – powiedział z autentycznym przekonaniem.   

Spotkanie  z  panią  Winters  uświadomiło  Mike’owi,  Ŝe  zdecydowanie  za  długo  Ŝyje  jak 

mnich. MęŜczyzna nie został stworzony do samotności ani do celibatu.   

Dumny  z  tego  wniosku,  poszedł  sprawdzić  stan  zwierząt,  które  po  operacji  zostały  w 

klinice na noc. Stwierdził, Ŝe są ospałe, ale w dobrej formie. Nie zauwaŜył Ŝadnych objawów 

infekcji.  Zadowolony,  wrócił  do  recepcji.  Suzie  właśnie  skończyła  z  kimś  rozmawiać  i 

odłoŜyła słuchawkę.   

– Jakieś problemy? – spytał zaniepokojony. Wolałby juŜ iść do domu.   

– Nie. Po prostu dowiadywałam się, czy Inez zamierza iść do klubu.   

– PrzecieŜ dzisiaj czwartek, prawda? – W czwartki Suzie zabierała swoją teściową na grę 

w bingo. – No i co? Ma ochotę zaszaleć? 

–  Wprost  nie  moŜe  się  doczekać.  Obmyśliła  jakąś  nową  metodę  i  jest  przekonana,  Ŝe 

wygra.  –  Suzie  przykryła  klawiaturę  komputera  plastykową  pokrywą  i  wyjęła  z  dolnej 

szuflady torebkę. – Aha, pani Winters prosiła, Ŝeby ci podziękować za zmianę koła.   

– Małe urozmaicenie dnia pracy.   

– To bardzo sympatyczna osoba.   

– Uhm – przyznał lakonicznie. Domyślał się, do czego Suzie zmierza.   

– Poza tym ładna.   

– Nie zauwaŜyłem. – Prześliczna, poprawił w myśli.   

– Akurat! 

– PrzecieŜ bawiłem się w mechanika.   

– Jest rozwiedziona.   

– Wiem. Rozwiedziona, z pozbawionym tatusia dzieckiem i stadem wierzycieli u drzwi.   

– Jej córeczka to urocze stworzenie.   

– Hm.   

– Była strasznie dumna ze swojego pieska.   

Mike  wiedział,  Ŝe  Suzie  zastawia  na  niego  pułapkę.  Nie  wątpił  teŜ,  Ŝe  poŜałuje,  jeśli 

połknie przynętę. Dobrze jednak znał Suzie. Jeśli spróbuje ją teraz zbyć, ona wepchnie mu do 

gardła informację, którą niewątpliwie chciała się podzielić.   

– Zapomniała stąd zabrać swój tornister.   

– Przyjdzie po niego jutro.   

– MoŜliwe. – Suzie westchnęła ostentacyjnie.   

background image

– Nie kręć, Suzie. O co chodzi? 

– Jutro piątek, a jedna z tych ksiąŜek to słowniczek.   

– I co z tego? 

–  Nie  pamiętasz  zajęć  z  podstawówki?  W  piątek  zawsze  są  dyktanda.  To  biedactwo  nie 

będzie dzisiaj miało z czego się uczyć.   

– Jeśli jest dobrą uczennicą, to pewnie juŜ wszystko umie. A nauka z dnia na dzień i tak 

niewiele daje.   

– CóŜ za podejście do obowiązków! 

– Nic na to nie poradzę, Ŝe zostawiła tu ksiąŜki.   

– Chyba masz rację, ale...   

– Ale co? – warknął.   

– Podrzuciłabym je, ale jadę po Inez. Musiałabym nadłoŜyć sporo drogi...   

A więc w to Suzie chciała go wrobić! 

– Sugerujesz, Ŝebym ja zawiózł jej ksiąŜki?! 

– One mieszkają kilka przecznic od ciebie. JuŜ sprawdziłam. Zajmie ci to najwyŜej pięć 

minut.   

NajwyŜej pięć minut. Rzeczywiście głupstwo, jeŜeli nie brało się pod uwagę figury pani 

Winters. I jej łysych opon. I zielonookiej córeczki. A takŜe jego postanowienia, Ŝe przestanie 

wzruszać  się  losem  kobiet  z  kuszącym  dekoltem,  starym  samochodem  i  dziećmi,  którym 

brakuje taty.   

– Wiesz, Ŝe nie jeŜdŜę po domach. Przyjmuję w klinice.   

–  Och,  przecieŜ  nie  mówimy  o  skomplikowanej  operacji.  Po  prostu  zrobisz  dobry 

uczynek.   

–  JuŜ  sobie  zasłuŜyłem,  Ŝeby  trafić  do  nieba.  Mam  na  koncie  mnóstwo  dobrych 

uczynków. – I sporo emocjonalnych urazów z ich powodu, dodał w myśli.   

– Wobec tego ja zawiozę tornister! – wycedziła Suzie.   

– Spóźnicie się na bingo.   

– Owszem. Inez się wścieknie, bo wielka wygrana przejdzie jej koło nosa, ale...   

– JuŜ dobrze – jęknął. – Wezmę te cholerne ksiąŜki! 

– Narysowałam ci plan, Ŝebyś nie błądził.   

– Czyja cię ostatnio nie wylałem z pracy? 

–  W  tym  tygodniu  jeszcze  nie  –  odparła  bez  mrugnięcia  okiem.  –  Ale  moŜesz  zwolnić 

mnie jutro. Trafisz? – spytała, podając mu kartkę z adresem.   

Wzruszył ramionami.   

– Bez problemu. To niedaleko. Suzie nagle spowaŜniała.   

– Po prostu zadzwoń do drzwi i oddaj tornister.   

– Opony były zupełnie łyse – powiedział z roztargnieniem. – Naprawdę czuję się winny, 

biorąc od tej kobiety honorarium tylko za to, Ŝe rzuciłem okiem na jej psiaka i zrobiłem mu 

zastrzyk.   

–  Ta  sprawa  nie  powinna  spędzać  ci  snu  z  powiek.  Dałam  pani  Winters  zniŜkę. 

Wyjaśniłam, Ŝe mamy taki zwyczaj. „Pierwszy szczeniak – specjalna taksa”.   

background image

– Czyli... ? 

– Badanie i szczepionka – pięć dolarów.   

–  Pięć  dolarów?!  –  zawołał  oszołomiony  i  parsknął  śmiechem.  Ach,  ta  Suzie  i  jej 

pomysły! Specjalna taksa! 

– Kto przyszedł? – spytała Angelina.   

– Lekarz Princess – oznajmiła Lily.   

Do  Angeliny,  zajętej  mieszaniem  sosu,  nie  od  razu  dotarł  sens  tych  słów.  Po  chwili 

gwałtownie się odwróciła.   

– Lekarz Prin... – urwała i ze zdumienia wciągnęła głęboko powietrze na widok doktora 

Caldera. Uśmiechnął się przepraszająco i uniósł tornister Lily.   

–  Pani  córka  zostawiła  u  nas  ksiąŜki.  Moja  pracownica  uznała,  Ŝe  mogą  być  potrzebne, 

więc je przywiozłem.   

Weterynarz  w  jej  kuchni!  Ten  niesamowicie  przystojny  weterynarz,  który  zmienił  jej 

koło!  Angelina  nie  wierzyła  własnym  oczom.  Stała  przed  nim  bosa  i  miała  na  sobie 

beznadziejnie spłowiałe szorty oraz bawełniany podkoszulek z napisem: „Jeśli jesteś bogaty, 

to ja jestem do wzięcia”. A na dodatek w zlewie nadal walały się brudne talerze.   

– Ja – gorączkowo zastanawiała się, co powiedzieć – akurat przyrządzałam sos i...   

Właśnie, sos! Chwyciła z palnika garnek i zaczęła szaleńczo mieszać, Ŝeby nie zrobiły się 

grudy.  W  porę  zdołała  zapobiec  tragedii,  postawiła  naczynie  z  powrotem  na  gazie,  wsypała 

trochę utartego sera i mieszała dalej – teraz juŜ powoli.   

– Przepraszam. – Odsunęła się na bok, aby móc patrzeć na doktora Caldera.   

– To wygląda na skomplikowaną czynność – zauwaŜył. – Zajęcie godne smakosza.   

– SkądŜe. – Roześmiała się trochę nerwowo. – To tylko zwykły beszamel. Nic trudnego, 

ale trzeba go bez przerwy mieszać. Dlatego nie podeszłam do drzwi.   

– Pachnie bardzo apetycznie.   

–  Ser  się  topi  i  dlatego  tak  pachnie  –  wyjaśniła.  Błyskotliwa  konwersacja,  Angelino, 

pomyślała.  Czemu  nie  dasz  mu  całego  przepisu,  Ŝeby  zrobić  większe  wraŜenie!  Podniosła 

wzrok znad garnka i dopiero teraz spostrzegła, Ŝe jej gość nadal trzyma tornister.   

– Lily, postaw Princess na podłodze i weź ksiąŜki od doktora... – Do licha! Zapomniała, 

jak on się nazywa! Doktor... doktor... – Caldera! – Miała nadzieję, Ŝe nie zwrócił uwagi na tę 

chwilę wahania. – A w ogóle dlaczego wciąŜ nosisz Princess na rękach? 

– Usiłowała wybiec na ulicę. Musiałam ją złapać – odparła Lily rzeczowym tonem.   

–  Nie  moŜna  dopuścić  do  tego,  Ŝeby  taki  miły  piesek  się  zgubił  –  stwierdził  doktor 

Calder.   

– W domu na pewno nie zginie. Lily, postaw ją i weź ksiąŜki – powtórzyła Angelina.   

Lily westchnęła i niechętnie wykonała polecenie.   

– To miło ze strony doktora Caldera, Ŝe zechciał przywieźć twój tornister, prawda? 

Angelina zastanawiała się, czy Lily przyjdzie do głowy podziękować za uprzejmość. Na 

szczęście mała powiedziała grzecznie: 

– Dziękuję, Ŝe przyniósł pan moje rzeczy.   

–  Została  jeszcze  odrobina  sera  –  poinformowała  Angelina.  –  Zaraz  się  rozpuści  i  będę 

background image

mogła odprowadzić pana do drzwi.   

– Nie ma pośpiechu. – SkrzyŜował ramiona i swobodnie oparł się o blat.   

I  właśnie  w  tej  chwili  stało  się  coś  niezwykłego.  Coś  Ŝywiołowego.  Coś... 

elektryzującego.   

Angelina  uświadomiła  to  sobie  w  jednej  sekundzie,  jakby  nagle  przejrzała  na  oczy. 

Patrzyła na doktora Caldera i widziała kogoś zupełnie innego niŜ przed chwilą. JuŜ nie był po 

prostu  miłym  weterynarzem,  który  wyświadczył  im  przysługę,  lecz  męŜczyzną  –  wielkim  i 

dominującym.   

Odwróciła  się,  Ŝeby  pomieszać  sos.  Marzyła,  Ŝeby  wreszcie  osiągnął  punkt  wrzenia. 

Mogłaby  wtedy  poŜegnać  doktora  Caldera.  Wyprawić  go  ze  swojej  kuchni  i  ze  swojego 

domu.  Usunąć  ze  swoich  myśli.  Nie  nazwałaby  tego,  co  ją  ogarnęło,  oczarowaniem. 

Nieoczekiwane  wraŜenie  okazało  się  jednak  na  tyle  silne,  Ŝe  Angelina  poczuła  się 

skrępowana.  Nic  nie  wiedziała  o  doktorze  Calderze  poza  tym,  Ŝe  pracuje  w  klinice,  potrafi 

zmienić  koło  i  jest  uprzejmy.  Pofatygował  się  i  odniósł  małej  dziewczynce  podręczniki. 

Przypuszczalnie sam ma małą córeczkę. Albo synka. MoŜe nawet kilkoro dzieci. Oraz Ŝonę, 

oczywiście,  co  oznaczało,  Ŝe  trzeba  go  spławić.  Im  szybciej,  tym  lepiej.  Niech  wraca  do 

swojego domu.   

– Uczył się pan kiedyś o szopach? – spytała Lily.   

– Masz na myśli te puszyste zwierzątka? 

–  Nie  musisz  zawracać  głowy  doktorowi...  –  Dlaczego  nie  potrafiła  nawet  zapamiętać 

jego nazwiska? – Calderowi, Lily. Obiecałam ci przecieŜ, Ŝe jutro pójdziemy do biblioteki.   

– Ale on jest weterynarzem. Na pewno duŜo wie o szopach.   

– W bibliotece znajdziemy mnóstwo ksiąŜek na ten temat.   

– Panna Thomton powiedziała, Ŝe warto porozmawiać z kimś, kto zna się na zwierzętach. 

Z  jakimś  au...  auto...  rytetem.  Podobno  od  niego  moŜna  dowiedzieć  się  tego  samego  co  z 

ksiąŜki.   

– Dlaczego interesują cię szopy? Jakaś praca domowa? – zapytał doktor Calder.   

– Uhm. Muszę napisać wypracowanie.   

– Czasem leczę szopy.   

– Opowie mi pan o nich? 

– Lily! – zawołała Angelina.   

– Panna Thornton mówiła, Ŝeby zebrać jak najwięcej informacji – upierała się Lily.   

–  Doktor  Calder  juŜ  stracił  duŜo  czasu,  przyjeŜdŜając  tutaj.  Prawdopodobnie  się  śpieszy 

do Ŝony i dzieci.   

Wbrew własnej woli spojrzała na niego. Zdawała sobie sprawę, Ŝe ciągnie go za język.   

– Wcale mi się nie śpieszy. – Doktor Calder patrzył jej prosto w oczy. – W domu czeka 

na mnie tylko pies – dodał.   

Z  uśmieszku  weterynarza  wywnioskowała,  Ŝe  ją  przejrzał.  Dobrze  ci  tak, ty  kretynko!  – 

skarciła  się  w  myśli  i  odwróciła  wzrok.  Zachowała  się  jak  zdesperowana  bywalczyni  barów 

dla samotnych.   

– Lily, czego chciałabyś się dowiedzieć o szopach? 

background image

– Naprawdę nie musi pan... – wtrąciła Angelina.   

–  Och,  nie  ma  sprawy.  –  Mrugnął  porozumiewawczo.  –  PrzecieŜ  nie  codziennie  się 

zdarza, Ŝe znawcom szopów ktoś okazuje naleŜny szacunek.   

– Muszę wyjąć zeszyt! – Lily otworzyła tornister. – będę robić notatki! 

Całe szczęście, Ŝe Lily na ogół z entuzjazmem odrabia . lekcje, pomyślała Angelina, gdy 

córka i weterynarz usiedli przy kuchennym stole. Nauczycielka miała rację: Lily interesowało 

wszystko, co dotyczyło fauny.   

Sos  właśnie  się  zagotował.  Angelina  zalała  nim  makaron  wymieszany  z  kawałkami 

indyka, wsunęła naczynie do piekarnika i zerknęła w kierunku stołu.   

Lily  była  pochłonięta  pisaniem,  a  weterynarz  od  niechcenia  głaskał  Princess,  która  tak 

długo  się  napraszała,  aŜ  została  wzięta  na  kolana.  Angelina  uznała,  Ŝe  nikt  nie  zauwaŜy  jej 

chwilowej nieobecności i wymknęła się do sypialni.   

Przejechała szczotką włosy, umalowała usta, a następnie pod wpływem impulsu sięgnęła 

po  drogie  perfumy,  przeznaczone  na  szczególne  okazje.  NałoŜyła  odrobinę  na  wewnętrzną 

stronę przegubów oraz w zagłębienie szyi i zastygła bez ruchu, zdumiona tym, co zrobiła.   

– Powinnaś częściej bywać między ludźmi – powiedziała na  głos do swojego odbicia  w 

lustrze.  Kusiło  ją,  Ŝeby  się  przebrać.  Podkoszulek  z  napisem  dostała  od  przyjaciółki,  która 

znała jej poczucie humoru. Angelina nosiła go wyłącznie w domu. Teraz, po chwili namysłu, 

doszła do wniosku, Ŝe lepiej nie wkładać na siebie nic innego. Zmiana stroju mówiłaby sama 

za  siebie  i  temu  weterynarzowi  Bóg  wie  co  przyszłoby  do  głowy.  Angelina  nie  zamierzała 

natomiast paradować w jego obecności na bosaka, toteŜ wsunęła stopy w pantofle na płaskim 

obcasie. Zadowolona, wróciła do kuchni. Doktor Calder właśnie coś wyjaśniał.   

–  Szopy  mają  jeden  niezwykle  oryginalny  zwyczaj.  Przed  jedzeniem  zawsze  myją 

poŜywienie.   

– Tak jak mamusia myje owoce i warzywa? 

– Niezupełnie, przecieŜ nie mają zlewu. Zanurzają Ŝywność na przykład w strumyku lub 

w jeziorze.   

– Przepraszam, Ŝe przeszkadzam, ale chyba juŜ wam zaschło w gardle. Macie ochotę na 

mleko czy sok? 

– Sok! – zawołała Lily.   

– A gdzie magiczne słówko „proszę”? 

Lily zastosowała się do sugestii matki, która spojrzała pytająco na doktora Caldera.   

– Dla mnie teŜ sok – powiedział i zaraz dodał z szerokim uśmiechem: – Proszę.   

Angelina skinęła głową i otworzyła lodówkę. Gdy sięgała po karton z sokiem, do jej uszu 

doleciał  konspiracyjny  szept  weterynarza:  „O  mało  nie  zapomniałem”.  Lily  zachichotała 

cichutko.   

Angelina  udała,  Ŝe  nie  słyszy.  Cieszyła  się,  widząc  Lily  wesołą  i  roześmianą.  Na  jej 

dziecięcej buzi ostatnio zbyt często malowała się nienaturalna powaga. I właśnie za ten blask 

w oczach dziecka, a nie za zmianę koła, dostarczenie ksiąŜek lub pomoc w odrabianiu lekcji 

Angelina  miała  dług  wdzięczności  w  stosunku  do  doktora  Caldera.  Trocheja  to  niepokoiło, 

gdyŜ nie wiedziała, jak się zrewanŜować.   

background image

Przyglądała  mu  się  ukradkiem,  napełniając  szklanki.  Ledwie  znała  tego  człowieka,  a 

jednak  nie  wydawał  się  jej  obcy.  Chyba  dlatego,  Ŝe  sprawiał  wraŜenie  kogoś  zupełnie 

zwyczajnego.  Miał  na  sobie  podniszczone  adidasy,  tanie  dŜinsy  i  bawełnianą  koszulkę  z 

reklamującym  jego  klinikę  nadrukiem.  Prawdopodobnie  dzięki  temu  ubiorowi  wyglądał 

przystępnie i sympatycznie, jak chłopak z sąsiedztwa.   

Był  zdecydowanie  wysoki  i  dobrze  zbudowany,  co  sugerowało  siłę.  Mogła  się  podobać 

równieŜ  jego  twarz  o  nieregularnych,  lecz  wyrazistych  rysach,  duŜe  zielone  oczy  z  długimi 

rzęsami i gęste jasne włosy. A ten uśmiech, z którym przyjął od niej sok...   

–  Ładnie  pachniesz,  mamusiu  –  odezwała  się  Lily,  wyrywając  matkę  z  głębokiego 

zamyślenia.   

– Tak? – Zaskoczona zastanawiała się gorączkowo, co odpowiedzieć. – Pewnie przeszłam 

zapachem parmezanu.   

– Nie – odparła stanowczo Lily. – To nie ser, tylko kwiaty.   

– Albo piŜmo – mruknął doktor Calder.   

Po  tej  krótkiej  uwadze  w  kuchni  zapadła  cisza.  Angelina  obrzuciła  go  szybkim 

spojrzeniem.  Udawał  niewiniątko,  ale  wiedział.  Doskonale  wiedział,  Ŝe  się  uperfumowała.  I 

lepiej od niej samej rozumiał, dlaczego to zrobiła.   

Bezczelny typ, pomyślała zirytowana i trochę zawstydzona. Siedział w jej kuchni, trzymał 

na kolanach cudzego psiaka i jeszcze się mądrzył.   

– Co to jest piŜmo? – spytała Lily.   

–  To  jest...  –  Zaczynała  być  wściekła  na  tego  intruza,  który  wprosił  się  do  jej  domu  i 

poniekąd  sprowokował  do  uŜycia  perfum.  Uśmiechnęła  się  ze  złudną  słodyczą.  –  MoŜe  pan 

jej wyjaśni? 

Przyjął jej wyzwanie, unosząc jedną brew, po czym zasalutował.   

– Oczywiście. Wiem coś niecoś o piŜmie. PrzecieŜ jestem weterynarzem.   

–  Sądzę,  Ŝe  z  pana  prawdziwy  autorytet  w  tej  dziedzinie,  doktorze...  –  Do  licha!  Znów. 

zapomniała, jak on się nazywa. A juŜ szło jej tak dobrze, mówiła tak inteligentnie...   

– Calder – podpowiedział z wyraźną uciechą w głosie i odwrócił się do Lily. – PiŜmo to 

substancja  wytwarzana  przez  gruczoły  piŜmowca,  coś  w  rodzaju  potu.  O  bardzo  ostrym 

zapachu.   

– Pachnie jak kwiaty? 

– Nie, raczej brzydko. Podoba się tylko piŜmowcom płci Ŝeńskiej.   

Lily skrzywiła się, zakłopotana.   

– Myśli pan, Ŝe moja mama cuchnie? 

– SkądŜe, kochanie – zaprzeczył rozbawiony.   

– Ale powiedział pan, Ŝe pachnie jak piŜmo.   

–  Producenci  perfum  stosują  piŜmo  tylko  jako  utrwalacz.  Dodają  do  niego  mnóstwo 

innych aromatów, które stają się mocniejsze i długo nie wietrzeją.   

– Moja mama nie kupuje perfum. Są za drogie.   

Dzięki, skarbie, pomyślała Angelina. Czemu nie pokaŜesz mu wyciągu z mojego konta? 

Niech ten facet zobaczy, Ŝe nic na nim nie ma.   

background image

– Dostałam w sklepie darmową próbkę – zmyśliła na poczekaniu. – Chciałam sprawdzić, 

jak  zadziała  w  połączeniu  z...  –  urwała  gwałtownie,  mając  nadzieję,  Ŝe  doktor  Calder  nie 

będzie drąŜył tematu. Lecz jej gość okazał się bezlitosny.   

– Z czym? – zapytał.   

– Z chemią mojego ciała – wychrypiała, jak gdyby nagle coś stanęło jej w gardle.   

– Z chemią ciała? – powtórzył sugestywnym tonem. Angelina poczuła, Ŝe się czerwieni.   

– Trzeba sprawdzić, jak dany zapach... jakie daje efekty, gdy przez pewien czas znajduje 

się na naszej skórze.   

– Te perfumy dają doskonały efekt w połączeniu z chemią pani ciała.   

– Muszę sprawdzić, czy się za bardzo nie przypieka.   

Był to tylko pretekst, Ŝeby się czymś zająć i odzyskać równowagę. Angelina zajrzała do 

piekarnika, następnie zaczęła wyjmować z lodówki jarzyny na sałatkę i wkładać je do zlewu. 

Nie  mogła  się  doczekać,  kiedy  Lily  skończy  rozmawiać  z  doktorem  Calderem  o  szopach. 

Docierały do niej urywki tej dyskusji, „... niesłychana ciekawość... wyjątkowo psotne... „.   

Angelina  umyła  zieloną  sałatę  i  strząsnęła  z  niej  wodę.  „Dzikie  zwierzęta,  których  nie 

powinno  się  trzymać  w  niewoli...  „  Chyba  wkrótce  wyczerpie  mu  się  zapas  informacji, 

pomyślała. Umyła ogórek, zakręciła kran i znów nadstawiła ucha, licząc na to, Ŝe wywiad ma 

się ku końcowi.   

Ale  oni  świetnie  się  bawili.  Lily  chichotała,  a  weterynarz  śmiał  się  głębokim,  męskim 

ś

miechem,  którego  dźwięki  atakowały  układ  nerwowy  Angeliny.  Oparła  łokcie  na 

kuchennym blacie, a podbródek na dłoniach i powiedziała z udaną nonszalancją: 

– Co was tak rozweseliło? Jakieś anegdoty o szopach? 

– Nie chodzi o szopy, mamusiu. Doktorowi Calderowi strasznie zaburczało w brzuchu. – 

To  dlatego,  Ŝe  potrawa,  którą  przygotowuje  twoja  mama,  tak  apetycznie  pachnie,  a  ja  nie 

miałem dzisiaj czasu na lunch.   

– Proszę zjeść z nami – zaproponowała Lily.   

–  Och,  nie  mógłbym  się  tak  narzucać  –  powiedział  bez  przekonania,  jak  gdyby  tylko 

dobre maniery nakazywały mu odmówić.   

Angelina zrozumiała, Ŝe on czeka, aby powtórzyła zaproszenie.   

– Będzie tetrazzini. Zawsze jest go bardzo duŜo – przekonywała Lily.   

Angelina zastanawiała się, czy  chce, Ŝeby został na kolacji, siedział z nimi przy jednym 

stole,  nakładał  jedzenie  ze  wspólnego  półmiska.  Stworzyłoby  to  nastrój  niebezpiecznej 

intymności. A na dodatek ten męŜczyzna pięć minut temu mówił o chemii ciała. No tak, ale 

zmienił koło, przywiózł tornister Lily i pomógł jej odrobić lekcje.   

–  AleŜ  tak,  Lily  ma  rację  –  powiedziała.  –  Serdecznie  zapraszamy.  Na  pewno  nie 

zabraknie tetrazzini. Nie sposób ugotować małej porcji.   

Na  twarzy  doktora  Caldera  odmalowało  się  wahanie.  Angelina  odniosła  wraŜenie,  Ŝe 

pragnie zostać,  ale ma wątpliwości, czy powinien. Niezmiernie ją to zdziwiło. Nie wyglądał 

na człowieka, który ma trudności z podejmowaniem decyzji. Poza tym sam prawie się wprosił 

tą uwagą o apetycznym zapachu.   

–  Za  wszystkie  przysługi,  które  nam  pan  wyświadczył,  spróbujemy  przynajmniej 

background image

porządnie pana nakarmić.   

Za szybko się uśmiechnął.   

– Skoro jest pani pewna...   

Wcale  nie  była  pewna,  zwłaszcza  biorąc  pod  uwagę  zastanawiający  sposób,  w  jaki 

reagował jej organizm na uśmiech I doktora Caldera. Niestety, musiała znosić go aŜ do końca 

deseru.   

Właśnie, deser! Nie miała go dzisiaj w planie. Za późno, Ŝeby coś upiec. MoŜe znajdzie 

się  coś  w  zamraŜarce.  Tak,  lody  waniliowe.  Nic  nadzwyczajnego,  ale  lepsze  lody  niŜ  nic. 

Posypie je wiórkami z czekolady, doda trochę wafli i będzie udawać, Ŝe podaje lodowy mus.   

Przygotowała  sałatkę,  nastawiła  fasolkę  szparagową  i  poszła  do  jadalni  nakryć  stół. 

Psiakość!  Na  blacie  leŜały  fragmenty  układanki,  nad  którą  obie  z  Lily  biedziły  się  od  kilku 

tygodni.  JeŜeli  ją  ruszy,  wszystko  się  rozsypie.  Wobec  tego  będą  jeść  w  kąciku 

ś

niadaniowym.   

– Mamusiu? – W drzwiach stała Lily. – Princess się obudziła i doktor Mike mówi...   

Doktor Mike? 

– ... Ŝe trzeba ją wyprowadzić na dwór. Kazał mi zapytać, czy się zgadzasz.   

– Jeśli pies musi wyjść, to jego właściciel nie ma wyboru. – Za plecami Lily pojawił się 

weterynarz. Nadal trzymał szczeniaka na rękach.   

– W takim razie pośpieszcie się. Za chwilę będzie kolacja. Doktor Calder ruszył za  Lily 

do drzwi. Po drodze mruknął: 

– Nie martw się, mamusiu. Zaraz przyjdziemy. Lily zachichotała.   

Wrócili po kilku minutach, gdy Angelina nakrywała do stołu.   

– Princess zachowała się jak dobry szczeniak – oświadczyła Lily.   

– To świetnie – stwierdziła Angelina.   

–  PołoŜyłaś  podkładki?  –  spytała  Lily  takim  tonem,  jakby  widziała  je  pierwszy  raz  w 

Ŝ

yciu.   

– Tak. – Angelina usiłowała nie okazać irytacji. – A ty włóŜ Princess do kojca, umyj ręce 

i porozkładaj sztućce, dobrze? 

Lily z rezygnacją wzruszyła ramionami, zawołała psa i wyszła, zostawiając Angelinę sam 

na sam z weterynarzem.   

– Nie powinna pani robić sobie tyle kłopotu z mojego powodu.   

– Drobiazg.   

– Ale te podkładki...   

–  Podkładki  to  Ŝaden  problem.  –  Angelina  uśmiechnęła  się  krzywo.  –  Gorzej  byłoby  z 

obrusem.   

Mike  i  tak  wiedział  swoje.  Wokół  roiło  się  od  kłopotów.  Podkładki.  Perfumy.  Śliczne 

dziecko. I te czarujące uśmiechy. Palnął straszne głupstwo, przychodząc tutaj. A teraz tkwił w 

kłopotach po szyję i szybko tonął. Zamierzał tylko oddać tornister i zmykać, a skończyło się 

na tym, Ŝe zaraz usiądzie do domowej kolacji. A na dodatek ugotowanej przez kobietę, której 

powinien unikać jak ognia.   

Przyglądał się, jak składa papierową serwetkę, umieszcza ją z boku podkładki, wygładza 

background image

palcami  i  powtarza  całą  czynność  przy  następnym  nakryciu.  Z  kuchni  dolatywał  przesycony 

przyprawami aromat zapiekanki.   

Wkrótce  zjawiła  się  Lily.  Zapewniła  matkę,  Ŝe  dobrze  umyła  ręce,  po  czym  zajęła  się 

rozkładaniem noŜy i widelców. Pani Winters poszła wyjąć potrawę z piekarnika.   

Mike zastanawiał się, dlaczego tu został. Jeszcze tego brakowało, Ŝeby jakaś pani Winters 

skomplikowała  mu  Ŝycie.  Bez  wątpienia  urocza  gospodyni  nie  była  zachwycona  faktem,  Ŝe 

nieoczekiwany  gość  w  porę  stąd  nie  poszedł.  Prawdę  mówiąc,  bezczelnie  wprosił  się  na 

kolację, a następnie nie zechciał się wycofać, choć pani Winters celowo zostawiła mu furtkę.   

Kilka  minut  później  usiedli  do  stołu.  Stał  na  nim  Ŝaroodporny  garnek  z  parującym 

tetrazzini,  koszyczek  z  chlebem  i  miska  pełna  zielonej  sałaty  udekorowanej  pomidorami. 

Wyglądały  jak  bombki  na  choince.  Lily  zmówiła  krótką,  rymowaną  modlitwę  słodkim, 

dziecięcym głosikiem.   

–  Naczynie  jest  gorące  –  powiedziała  pani  Winters,  zanurzając  łyŜkę  w  zapiekance.  – 

NałoŜę panu.   

Uśmiechnęła  się  do  niego  ciepło,  a  Mike  poczuł,  Ŝe  coraz  głębiej  zapada  się  w  grząski 

grunt potencjalnych problemów. Te oczy. Te usta. Lśniące, ciemne loki, opadające na szyję.   

Powinien był iść do domu.   

Do  domu?  Po  co?  śeby  siedzieć  sam  jak  palec?  Jeść  konserwowy  gulasz  z  talerza 

postawionego  na  katalogu  towarów  dla  klinik  weterynaryjnych  i  oglądać  telewizyjny  serial 

dla idiotów? 

– Doktorze Mike! 

Zamrugał,  wyrwany  z  zamyślenia  i  spojrzał  na  Lily.  Przyglądała  mu  się  z  wyrazem 

zniecierpliwienia na buzi. W obu rękach trzymała koszyk z pieczywem.   

– Proszę. To chleb przeciwko wampirom.   

– Przeciwko wampirom? 

– One nie lubią czosnku – wyjaśniła.   

– Czy w tej okolicy grasowały wampiry? – spytał panią Winters, unosząc brwi.   

– Tylko te z horroru, który Lily oglądała razem z koleŜanką, gdy została u niej na noc.   

– Rozumiem. – Wziął kromkę. – Lily, podejrzewasz, Ŝe jestem wampirem i chcesz mnie 

przetestować? 

– Nie – odparła ze śmiechem. – Zawsze jemy taki chleb z tetrazzini.   

– Chyba nigdy nie próbowałem tego dania.   

–  To  najlepszy  sposób  wykorzystania  po  świętach  resztek  indyka  –  powiedziała  pani 

Winters.   

–  Tatuś  nie  lubi  kanapek  z  indykiem.  Dlatego  mamusia  musiała  nauczyć  się  gotować 

tetrazzini.   

Słysząc  wzmiankę  o  byłym  męŜu,  pani  Winters  zesztywniała.  Mike  udawał,  Ŝe  nie 

zauwaŜa  napięcia,  które  pojawiło  się  na  jej  twarzy.  Nabrał  na  widelec  porcję  zapiekanki  i 

włoŜył do ust.   

– Mmm – mruknął. – O niebo lepsze niŜ indyk. Pyszności.   

–  Dziękuję  –  odpowiedziała  pani  Winters.  Nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe  jest 

background image

zdenerwowana.   

Oto kolejny powód, Ŝebyś trzymał się z daleka od tych ślicznotek, pomyślał Mike.   

background image

ROZDZIAŁ 4 

 

Mike  wielokrotnie  studiował  swoją  listę  i  za  kaŜdym  razem  dochodził  do  tego  samego 

wniosku.  W  skali  od  jednego  do  sześciu  pani  Winters  zdobyła  nędzne  półtora  punktu.  Co 

prawda  nie  rozmawiali  ojej  zarobkach,  ale  problemy  finansowe  wydawały  się  oczywiste. 

Dobitnie  świadczyła  o  tym  jej  reakcja  na  sugestię  dotyczącą  kupna  nowych  opon.  Dziecko 

oznaczało  utratę  kolejnego  punktu.  Mike  postawił  jej  pół  punktu  za  to,  Ŝe  nie  opowiadała  o 

swoim  byłym  męŜu.  Zero  za  stary  samochód  oraz  dom  z  trawnikiem,  który  rozpaczliwie 

domagał się ogrodnika. Jedyny cały punkt pochodził z szóstej i jednocześnie ostatniej pozycji 

na liście. Pani Winters rzeczywiście była seksowna. A to oznaczało problemy przez duŜe P.   

Wczoraj  po  kolacji  pomógł  jej  pozmywać  naczynia.  Później  we  trójkę  poszli  z  psem  na 

spacer.  A  przy  poŜegnaniu  Mike  omal  nie  pocałował  pani  Winters.  Stali  na  progu,  nie 

wiedząc,  co  powiedzieć.  Wcześniej  ona  podziękowała  gościowi  za  przywiezienie  ksiąŜek  i 

zmianę  koła,  a  on  za  miły  wieczór.  I  wtedy  zabrakło  im  słów.  Zerkali  na  siebie,  świadomi 

fizycznej  bliskości.  Mike  zastanawiał  się,  czy  powinien  pocałować  panią  Winters.  Ona 

prawdopodobnie zastanawiała się.   

czy  powinna  pozwolić  doktorowi  Calderowi  na  ewentualną  poufałość.  Chwila  była 

naładowana  niezdecydowaniem.  Sytuacja  mogła  rozwinąć  się  dwojako,  lecz  Mike  na 

szczęście  w  porę  się  pohamował.  Od  wczoraj  usiłował  nie  myśleć  bez  przerwy  o  pani 

Winters, a pocałunek tylko utrudniłby te starania.   

–  Chyba  zaraz  wywiercisz  wzrokiem  dziurę  w  tej  ścianie.  Mike  drgnął,  wyrwany  z 

głębokiego zamyślenia.   

– Mówiłaś coś do mnie, Suzie? 

– Tylko tyle, Ŝe masz minę, jakbyś chciał kogoś zamordować.   

– Po prostu... głowiłem się nad czymś.   

– Wyglądałeś posępnie.   

Skwitował jej uwagę wzruszeniem ramion.   

– Poprawiłaby mi humor długonoga blondynka. Suzie prychnęła pogardliwie.   

– Nic z tego. Właśnie skończył mi się zapas długonogich blondynek.   

– Tak, to nieosiągalny towar.   

– Poderwij rudą.   

– JuŜ próbowałem. Jest teraz w Kalifornii ze swoim byłym męŜem idiotą. Jak wam poszło 

na bingo? 

– Inez wygrała elektryczny otwieracz do konserw.   

– Znowu? 

– JuŜ czwarty w tym roku.   

– Wolno spytać, co ona z nimi robi? 

– Daje w prezencie swoim dzieciom, wnukom i znajomym. Zawsze znajdzie się ktoś, kto 

akurat bierze ślub.   

Ktoś inny, pomyślał Mike ponuro.   

background image

– A skoro mowa o ślubach – powiedziała Suzie. – Co słychać u Trący? 

–  Próbuje  pogodzić  studia  z  planowaniem  wesela.  Chce,  Ŝeby  odbyło  się  bez  wielkiej 

pompy.   

– Coś takiego jest prawie niemoŜliwe.   

–  Moja  matka  teŜ  tak  sądzi  –  przyznał  Mike.  –  Dlatego  wzięła  sprawy  w  swoje  ręce. 

Właśnie mnie poinformowała, Ŝe mam przyjść w smokingu.   

– Nie wystarczy twój nowy garnitur? Kupiłeś go specjalnie na tę okazję.   

–  Owszem.  Lecz  nagle  okazało  się,  Ŝe  wszyscy  panowie  muszą  być  ubrani  tak  samo, 

nawet  starszy  brat,  który  poprowadzi  pannę  młodą.  Nienawidzę  smokingów  –  tych 

maciupeńkich spinek, szarf i muszek...   

Gdy ostatnio wkładał smoking, poprzysiągł sobie, Ŝe zapomni o nim aŜ do dnia własnego 

ś

lubu.   

–  Jakoś  wytrzymasz  te  kilka  godzin.  PrzecieŜ twoja  jedyna  siostra  nie  wychodzi  za  mąŜ 

codziennie.   

–  Całe  szczęście!  –  stwierdził. Jego  młodsza  siostrzyczka  wyprzedziła  go  w  wyścigu  do 

ołtarza.   

– Sekret smokingu polega na tym, Ŝeby znaleźć kobietę, która cię w niego wpakuje.   

– Poradzę sobie ze spodniami i koszulą, a resztą niech się zajmą druhny.   

– MoŜe któraś okaŜe się długonogą blondynką.   

–  śadna  się  nie  nadaje.  Pierwsza  jest  zaręczona  z  zawodowym  piłkarzem,  a  druga 

bezustannie chichocze. To oczywiście blondynka.   

– Nie poddawaj się. – Suzie poklepała go po ramieniu. – Miej oczy otwarte. MoŜe coś ci 

się trafi.   

Odpowiedział  mruknięciem.  Doskonale  wiedział,  czyje  towarzystwo  najbardziej  by  mu 

odpowiadało.  Myśli  Mik’a  od  wczoraj  krąŜyły  wokół  ciemnowłosej  kobiety  z  piwnymi 

oczami  i  pięknym  uśmiechem.  Ale  dziś  był  piątek.  Dwa  następne  dni  mogły  zaowocować 

nową, atrakcyjną znajomością, dzięki której będzie łatwo zapomnieć o pani Winters.   

– Gotowy do przyjęcia pierwszego pacjenta? To Fairchild.   

– Chyba nie zachorował? 

Fairchild  był  marzeniem  kaŜdego  weterynarza:  idealnie  zadbanym  afganem  ze 

wspaniałymi manierami. Suzie potrząsnęła przecząco głową.   

– Chodzi tylko o rutynowe badanie i szczepienie przeciw wściekliźnie.   

Mike uśmiechnął się szeroko.   

– Wprowadź starego Fairchilda. Bywały gorsze poranki.   

Dwanaście  godzin  później  Mike  uwaŜnie  studiował  kartę  dań  w  modnej,  włoskiej 

restauracji.  Razem  ze  swoim  przyjacielem  Jerrym  najpierw  spędził  ponad  godzinę  w  barze. 

Czekając,  aŜ  zwolni  się  stolik,  opróŜnili  butelkę  chianti.  Jerry  obiecywał,  Ŝe  miejsce  będzie 

zatłoczone  i  hałaśliwe.  Wszystko  się  zgadzało.  Słynęło  z  tego,  Ŝe  jest  luksusową  mekką  dla 

samotnych  po  trzydziestce.  Takich  jak  Mike.  I  takich  jak  Jerry,  który  po  sześciu  latach 

małŜeństwa  został  porzucony.  Obecnie  miał  juŜ  za  sobą  związany  z  tym  szok  i  usiłował 

udowodnić,  Ŝe  jego  organizm  nadal  wytwarza  testosteron  w  ilości,  która  magnetycznie 

background image

przyciąga  kaŜdą  kobietę.  Przekonywał  Mike’a,  Ŝe  powinien  iść  w  jego  ślady.  Po  wyjeździe 

Beth Ann energicznie zajął się organizowaniem Ŝycia towarzyskiego swojego przyjaciela.   

Przy  barze  siedziało  kilka  kobiet.  Mike  i  Jerry  zamienili  parę  słów  z  dwiema 

pracownicami  koncernu  AT  &  T,  lecz  przybycie  ich  znajomych  przerwało  rozmowę,  zanim 

zdąŜyła przerodzić się we flirt. Wkrótce okazało się, Ŝe jest wolny stolik. Mike z ulgą przyjął 

tę  informację.  Szczerze  mówiąc,  nie  miał  ochoty  na  Ŝadne  flirty.  Intelektualnie  mógłby  się 

zaangaŜować w taką grę, lecz jego serce najwyraźniej nie chciało w niej uczestniczyć. Mike 

podejrzewał jednak, Ŝe chodzi o coś więcej niŜ rozczarowanie zerwanymi zaręczynami. Zbyt 

długo kręcił się na tej samej karuzeli. Zmęczyło go powtarzanie starego rytuału zalotów. Jego 

repertuar  składał  się  za  kaŜdym  razem  z  tych  samych  elementów  –  taksujących  spojrzeń, 

zestawu  podstawowych  pytań,  gestów,  którymi  chciało  się  zaimponować,  i  spekulacji,  czy 

wywarło się naleŜyte wraŜenie.   

– Polecamy dzisiaj tetrazzini, czyli zapiekankę z makaronu, kurczaka i serowego sosu.   

– Brzmi nieźle – stwierdził Jerry. – Poproszę o to danie.   

– A co dla pana? 

–  Spaghetti  –  odparł  krótko  Mike,  z  trzaskiem  zamykając  kartę.  –  Z  klasycznym  sosem 

pomidorowym i klopsikami.   

– Doskonale. Zaraz podam sałatkę i czosnkowy chleb.   

– śeby wampiry trzymały się z daleka – mruknął Mike.   

– Słucham? – Jerry patrzył na niego zdziwiony.   

– Powiedziałem, Ŝe zapach czosnku przepędzi stąd wampiry.   

– I wszystkie ładne cizie – jęknął Jerry.   

Mike nie przejął się tą uwagą. Utkwił wzrok w kobiecie o włosach w kolorze loków pani 

Winters.   

–  Znów  zmierzy  pan  Princess  temperaturę?  –  spytała  Lily.  Przyprowadziła  swojego 

szczeniaka na rutynowe badanie.   

– Tak – potwierdził, podnosząc psi ogonek.   

– I da jej pan zastrzyk? 

– Uhm. Musi dostać całą serię, Ŝeby uzyskać niezbędną odporność.   

Na  twarzy  Lily  odmalowało  się  skupienie.  UwaŜnie  przyglądała  się  kolejnym 

czynnościom. W końcu stwierdziła z westchnieniem: 

– Cieszę się, Ŝe nie jestem pieskiem.   

– Sądzisz, Ŝe nie lubiłabyś wizyt u weterynarza? Dziecko – z charakterystyczną dla siebie 

powagą – powoli potrząsnęło przecząco głową.   

– Nawet u takiego miłego faceta jak ja? 

–  Nie,  jeśli  za  kaŜdym  razem  robiłby  mi  pan  zastrzyk.  Mike  zaśmiał  się  i  sięgnął  do 

stojącego na blacie słoika po herbatnik dla psów.   

– A gdybym ci dawał witaminizowane ciasteczka? 

– Są smaczne? 

Mike  przysunął  herbatnik  do  nosa  Princess,  która  natychmiast  chwyciła  zębami 

przysmak.   

background image

– Ona uwaŜa, Ŝe tak.   

– Mimo to nie polubiłabym zastrzyków.   

–  Wobec  tego  lepiej,  Ŝe  jesteś  dziewczynką,  a  nie  małym  pieskiem,  prawda?  –  Mike 

rzucił  okiem  na  kartę  danych.  –  Chyba  dobrze  karmisz  Princess.  Przybyło  jej  ponad  półtora 

kilograma.   

– Mamusia mówi, Ŝe je jak prosiak, a nie jak szczeniak.   

–  A  gdzie  twoja  mamusia?  Nie  przyszła  z  tobą?  –  Nienawidził  się  za  to,  Ŝe  spytał,  a 

jeszcze bardziej za owo wewnętrzne napięcie, z jakim oczekiwał odpowiedzi.   

–  Musiała  pójść  po  zakupy,  a  do  sklepów  nie  wolno  wprowadzać  psów.  Ta  pani  w 

recepcji powiedziała, Ŝe mogę sama zaprowadzić Princess do pana gabinetu.   

– Rozumiem. – Zastanawiał się, dlaczego zirytowała go nieobecność pani Winters. Raczej 

powinien się cieszyć, Ŝe jej tu nie ma. PrzecieŜ spędził ostatnie trzy tygodnie, usiłując o niej 

nie myśleć.   

Skończył  badanie,  zrobił  ten  wstrętny  zastrzyk  i  dał  Lily  herbatnik,  Ŝeby  nagrodziła 

Princess za dobre zachowanie. Walczył z chęcią pójścia za dzieckiem. Walczył – i przegrał. 

Wyszedł do poczekalni,  ale nie zastał tam pani  Winters. Suzie włączyła  magnetowid, a  Lily 

usiadła, wzięła psa na kolana i zaczęła oglądać popularnonaukowy film o zwierzętach. Mike 

powoli  wrócił  do  gabinetu,  gdzie  na  fachową  poradę  czekał  podstarzały  syjamski  kot  z 

infekcją nerek.   

Mike zbadał go, przepisał leki i przed przyjęciem następnego pacjenta poszedł umyć ręce. 

Natychmiast  rzuciła  mu  się  w  oczy  „Lista  podstawowych  wymagań”.  Doskonale. 

Potrzebował  czegoś,  co  by  przypominało,  Ŝe  miał  szczęście,  bo  nie  natknął  się  dzisiaj  na 

panią  Winters.  NaleŜała  do  kobiet,  których  powinien  unikać.  Właśnie  z  powodu  takich  pań 

jak ona sporządził swoją listę. Sięgnął po długopis i napisał na jej marginesie: „Winters 1, 5”. 

Zerknął na zegarek. Jeszcze kwadrans i koniec pracy. A później... Później spotka się z Jerrym. 

On  zawsze  chętnie  włóczył  się  po  nocnych  klubach,  próbując  podrywać  dziewczyny.  Te, 

które tam spotykali, Mike’a raczej nie interesowały. Jerry był mniej wybredny.   

Mike  nagrał  przyjacielowi  wiadomość  na  automatyczną  sekretarkę  i  zajął  się  ostatnimi 

tego dnia pacjentami – kotką z młodocianym przychówkiem. NaleŜało sprawdzić ogólny stan 

zdrowia  zwierzaków  oraz  je  odrobaczyć.  Mike,  rozbawiony  wyczynami  czterech  malutkich, 

ruchliwych kociaków, chwilowo zapomniał o pani Winters.   

Nie na długo. Ujrzał ją, gdy pomagał właścicielowi miauczącej menaŜerii wynieść klatkę. 

Matka Lily gawędziła z Suzie, czekając, aŜ zostanie wydrukowany paragon. Mike bezwiednie 

się uśmiechnął, a pani Winters odpowiedziała tym samym.   

– Podobno robiła pani zakupy. Skinęła z zakłopotaniem głową.   

– Proszę wybaczyć, Ŝe przysłałam Lily. Sklep jest tuŜ obok, więc skorzystałam z okazji, 

Ŝ

eby coś kupić. Inaczej musiałabym najpierw odwieźć psa i przyjechać drugi raz.   

– Lily jest tu zawsze mile widziana – zapewnił.   

Milczenie, które zapadło po tych słowach, stopniowo stawało się niezręczne. Przerwała je 

drukarka,  która  właśnie  się  zatrzymała.  Suzie  wręczyła  kwit  pani  Winters,  a  ta  zerknęła  na 

niego przelotnie. Chyba trochę się zaczerwieniła, wkładając go do torebki.   

background image

– Pani szczeniak to okaz zdrowia – odezwał się Mike.   

– Owszem, ma mnóstwo energii.   

– To typowe dla małych psiaków.   

–  Tak...  ja...  –  nerwowo  oblizała  wargi  –  włoŜyłam  do  bagaŜnika  Ŝywność.  Mleko...  – 

Cofała się powoli, najwyraźniej spięta.   

Mike zastanawiał się, czy ona teŜ odczuwa, Ŝe jakaś siła przyciąga ich do siebie.   

– Lily... – Pani Winters spojrzała na córkę. – Chodź, juŜ późno.   

Mike nie chciał, Ŝeby poszła. Pragnął tylko jednego – zostać z nią sam na sam. Szkoda, Ŝe 

wtedy jej nie pocałował. Do licha z konsekwencjami. Dlaczego tego nie zrobił, gdy stali obok 

siebie  na  progu  jej  domu  i  unikając  nawzajem  swojego  wzroku,  zastanawiali  się,  jak  by  to 

było? Przynajmniej on mógłby przestać się głowić, gdyby znał smak tego pocałunku.   

–  Proszę  spojrzeć,  doktorze  Mike.  –  Głos  Lily  sprowadził  Mike’a  na  ziemię.  –  Princess 

juŜ nie ciągnie smyczy.   

– Wspaniale! – zawołał. – Chyba duŜo z nią ćwiczysz tak, jak ci pokazywałem.   

–  Uhm.  Spacerujemy  co  wieczór.  Skróciłam  smycz,  Ŝeby  Princess  chodziła  tuŜ  przy 

nodze.   

–  Bardzo  skutecznie  ją  tresujesz.  Dzięki  temu  nie  będzie  ciągnęła  cię  za  sobą,  gdy 

urośnie.   

Pani  Winters  właśnie  dotarła  do  drzwi.  Uchyliła  je  i  przy  –  trzymała  biodrem, 

najwyraźniej nie mogąc się doczekać, aŜ córka i pies wyjdą. Lily zatrzymała się na moment.   

– Do widzenia, doktorze Mike.   

– Do widzenia, Lily. Dbaj o swojego psiaka.   

 

Angelina  z  niewesołą  miną  wsiadła  do  samochodu.  Zjechała  z  parkingu  na  autostradę, 

czując  bezbrzeŜną  ulgę.  „Dbaj  o  swojego  psiaka”!  Nie  dość,  Ŝe  facet  był  seksowny  jak 

niemoralna propozycja, to na dodatek sympatyczny! Wcale tego nie potrzebowała. Od kiedy 

rozleciało  się  jej  małŜeństwo,  uwaŜała  się  za  jakieś  dziwadło,  poniewaŜ męŜczyźni  przestali 

ją  interesować.  To  znaczy  w  ten  konkretny  sposób.  A  gdy  w  końcu  spotkała  takiego,  który 

podziałał  na  jej  zmysły,  on  okazał  się  miły.  Miły.  Seksowny.  Ale  nie  zainteresowany.  Po 

tamtej kolacji przez kilka dni miała cichą nadzieję, Ŝe doktor Calder zadzwoni i zaprosi ją na 

randkę.  Później  zaczęła  się  zastanawiać,  dlaczego  nie  zatelefonował.  Pod  koniec  drugiego 

tygodnia  ułoŜyła  długą  listę  powodów,  które  zniechęciłyby  kaŜdego  normalnego  męŜczyznę 

do  umawiania  się  z  taką  kobietą  jak  ona.  Z  trzydziestotrzyletnią  samotną  matką,  która  nosi 

podkoszulek z napisem „Jeśli jesteś bogaty, to ja jestem do wzięcia”. A zwłaszcza gdyby ów 

osobnik  zdąŜył  wcześniej  się  przekonać,  jakie  łyse  są  opony  jej  samochodu.  Po  namyśle 

uznała, Ŝe ma tylko jedno wyjście. Powinna unikać doktora Caldera. Przez pewien czas jej się 

to udawało. AŜ do dzisiaj.   

Czuła  się  jak  nędzarka,  wypisując  czek  na  pięć  dolarów  za  badanie  według  „specjalnej 

taksy”. Właśnie wtedy zjawił się Szanowny Pan Weterynarz, a pod Angeliną ugięły się nogi. 

Natomiast po głowie kołatała się tylko jedna myśl: Ŝe jego oczy są rzeczywiście intensywnie 

zielone. A więc dobrze je zapamiętała. Chciała rzucić na ladę pięćdziesięciodolarowy banknot 

background image

i  powiedzieć,  Ŝe  nie  skorzysta  ze  „specjalnej  taksy”.  Ale  nie  mogła  sobie  na  to  pozwolić. 

Kobiety,  która  kupiła  cztery  opony,  nie  stać  na  ostentacyjne  gesty.  Przy  jej  pensji  duma 

okazała się za drogim towarem.   

– Doktor Mike dał Princess ciasteczko – oznajmiła Lily.   

– To miło. – Angelina nie zamierzała ulec łzom, które zapiekły ją pod powiekami. Niech 

go  diabli  wezmą  za  to,  Ŝe...  Ŝe  jest  taki  sympatyczny  i  taki...  męski.  I  za  to,  Ŝe  rozbudził 

drzemiącą w niej kobiecość.   

Zahamowała, bo na skrzyŜowaniu zapaliło się czerwone światło.   

– Czy doktor Mike jeszcze kiedyś do nas wpadnie? Angelina wciągnęła głęboko w płuca 

powietrze i powolutku je wypuściła.   

– Nie sądzę.   

– Dlaczego? 

–  No  cóŜ.  –  Spojrzała  na  powaŜną,  szczerą  buzię  córeczki.  –  Wtedy  przyjechał,  Ŝeby  ci 

oddać ksiąŜki. Obecnie nie ma powodów do odwiedzin.   

–  Mógłby  przyjść  dlatego,  Ŝe  nas  lubi  –  stwierdziła  Lily  z  przekonaniem.  –  Lubi  teŜ 

Princess.   

– Jestem pewna, Ŝe lubi większość swoich pacjentów i ich właścicieli, ale...   

Kierowca  stojącego  za  nimi  samochodu  nacisnął  klakson.  Paliło  się  zielone  światło  i 

Angelina stwierdziła, Ŝe tamuje ruch. Nacisnęła pedał gazu.   

– Ale co? – spytała Lily.   

– Nie rozumiem? – Usiłowała skupić uwagę na  prowadzeniu. O tej porze panował duŜy 

ruch.   

– Powiedziałaś, Ŝe lubi swoich pacjentów, ale...   

– Weterynarze na ogół nie chodzą do ich domów.   

– Doktor Mike mógłby zaprzyjaźnić się z nami – zasugerowała Lily z nadzieją w głosie.   

–  Tak.  –  Angelina  czuła,  Ŝe  traci  resztki  cierpliwości.  –  Ale  nie  wszyscy  przyjaciele 

składają  wizyty.  Masz  przyjaciół,  których  spotykasz  w  parku,  i  tych  ze  szkoły.  MoŜesz  być 

przyjaciółką doktora... Caldera i widywać go przy okazji okresowych badań Princess.   

Lily  milcząco  przyjęła  wyjaśnienie  i  Angelina  odetchnęła,  sądząc,  Ŝe  temat  został 

wyczerpany. Rozkoszowała się tą nadzieją przez całą minutę.   

– Zaproś go do nas, dobrze? – poprosiła Lily.   

– To wykluczone. – Naleganie córki zirytowało Angelinę.   

– Dlaczego? 

Angelina  westchnęła.  Rzeczywiście,  dlaczego?  Jak  miała  wytłumaczyć  siedmioletniemu 

dziecku, Ŝe weterynarz przyprawiają o przyśpieszone bicie serca? Uciekła się do wykrętu.   

– Lily, muszę uwaŜać na drogę. Zaśpiewaj mi tę dziecięcą kołysankę, dobrze? 

Odetchnęła  z  ulgą,  gdy  Lily  zaczęła  śpiewać.  Są  rzeczy  warte  nawet  słuchania  tej 

piosenki,  pomyślała  z  ironią.  Na  przykład  zakończenie  nad  wyraz  kłopotliwej  dyskusji  o 

doktorze Mike’u... jakoś tam.   

background image

ROZDZIAŁ 5 

 

W centrum handlowym, obok którego miały się odbywać szczepienia, trwała trzydniowa 

wyprzedaŜ,  toteŜ  po  chodnikach  przelewały  się  tłumy.  Obok  głównego  wejścia  z  prawej 

strony  stał  kiosk  z  praŜoną  kukurydzą,  a  z  lewej  dwóch  klownów  rozdawało  dzieciom 

kolorowe baloniki w kształcie zwierzątek, panowała niemal karnawałowa atmosfera.   

Punkt szczepień był wciśnięty między stoisko z upominkami i nieduŜy sklep wikliniarski. 

Składał się z trzech prostokątnych stołów, ustawionych w podkowę. Stała juŜ przy nich dość 

długa  kolejka  właścicieli  zwierzaków  wszelkich  ras  i  maści.  Sponsorująca  organizacja 

przydzieliła  Mike’owi  do  współpracy  troje  ochotników.  Przywitali  go  z  entuzjazmem, 

serdecznie dziękując za to, Ŝe zechciał poświęcić  swój prywatny  czas. We czwórkę ochoczo 

zabrali się do pracy. Frekwencja rzeczywiście dopisała, ale wszystko przebiegało gładko, nie 

licząc okazjonalnych utarczek między psami i kotami. Jedna z pań zajmowała się rejestracją i 

wydawaniem informacyjnych broszur. Drugi ochotnik, starszy pan, który świetnie radził sobie 

ze  zwierzętami,  wydawał  metalowe  plakietki  i  w  razie  potrzeby  przyczepiał  je  na  obroŜach. 

Jego  Ŝona,  dyplomowana  pielęgniarka,  asystowała  Mike’owi,  szykując  szczepionki  i 

strzykawki.  W  południe  miała  przyjechać  Samantha  Curry.  Woziła  grupę  ochotników,  która 

kolejno  zastępowała  zespoły  zatrudnione  w  poszczególnych  punktach.  Dzięki  temu  personel 

kaŜdego z nich mógł pójść na lunch.   

–  JuŜ  są!  –  zauwaŜyła  pielęgniarka  Emma,  ruchem  głowy  wskazując  furgonetkę,  która 

właśnie wjechała na parking.   

Mike  poczuł,  Ŝe  ogarnia  go  lekkie  podniecenie.  Zastanawiał  się,  czy  panna  Curry  okaŜe 

się  równie  seksowna  jak  jej  gardłowy  głos.  Jeśli  tak,  to  zgodnie  z  „Listą  podstawowych 

wymagań”  otrzymałaby  sześć  punktów,  czyli  wynik  idealny.  Mike  od  razu  wiedział,  Ŝe  to 

ona,  gdyŜ wyróŜniała się wśród towarzyszących jej osób. Jej strój – beŜowe, szyte na miarę 

spodnie  i  kremowa,  jedwabna  bluzka  –  doskonale  harmonizował  z  włosami  w  trzech, 

perfekcyjnie  dobranych,  odcieniach  brązu.  Fryzura  sprawiała  wraŜenie  lekko  rozczochranej. 

Mike podejrzewał, Ŝe taki efekt daje wizyta u ekskluzywnego fryzjera. 

– Samantha wygląda dzisiaj oszałamiająco – szepnęła I Emma. 

– Zabójczo – dodała kpiącym tonem jej koleŜanka.   

Patrząc na zbliŜającą się grupę, nikt nie mógł mieć wątpliwości, kto tu rządzi. Samantha 

Curry  emanowała  pewnością  siebie.  I  nawet  w  atmosferze  zdominowanej  przez  środki 

dezynfekcyjne, szczepionki i podenerwowane zwierzaki pachniała jak kwiat.   

Mike uścisnął dłoń o delikatnej, gładkiej skórze. Panna Curry wylewnie podziękowała mu 

za przybycie. Następnie zadała ochotnikom kilka pytań na temat przebiegu szczepień. Jej głos 

brzmiał jeszcze bardziej zmysłowo niŜ przez telefon.   

–  Znów  tworzy  się  kolejka  –  głośno  stwierdziła  kobieta  zajmująca  się  dokumentacją.  – 

Ktoś powinien zabrać się do roboty.   

– Ma pani absolutną rację – przyznała z lodowatym uśmiechem Samantha. – Wszystkim 

zajmie  się  teraz  mój  zespól,  Ŝeby  państwo  mogli  zrobić  sobie  przerwę.  –  Odwróciła  się  do 

background image

Mike’a.  –  Do  mnie  naleŜy  miły  obowiązek  zabawiania  podczas  lunchu  naszych  lekarzy  – 

obwieściła. – Chyba Ŝe ma pan inne plany... – pytająco zawiesiła głos.   

– śadnych – odparł bez wahania. – NaleŜę do pani.   

–  Przez  trzydzieści  minut  –  podkreśliła  znaczącym  tonem.  –  Trzydzieści  minut  – 

powtórzyła  na  uŜytek  pozostałych  osób.  –  Proszę  o  punktualny  powrót.  Nasza  grupa  ma  w 

planie jeszcze jeden postój, a juŜ jesteśmy spóźnieni.   

Poszli  do  baru,  znajdującego  się  parę  kroków  od  punktu  szczepień.  Mike  zamówił 

kanapkę,  a  panna  Curry  cappuccino,  ale  musiała  zadowolić  się  rozpuszczalną  kawą  bez 

kofeiny.  Przy  kaŜdym  łyku  Samantha  z  niezadowoleniem  marszczyła  nosek.  Idealny,  jak 

zdąŜył zauwaŜyć Mike, ignorując natrętną myśl, Ŝe ów nosek wydaje się zbyt idealny – jak i 

cała reszta Samanthy Curry.   

Mike  jadł,  kontemplując  jednocześnie  jej  urodę.  Śmieszny  jesteś,  stwierdził  po  chwili. 

Kobieta  nie  moŜe  być  zbyt  idealna.  To  on  po  prostu  przywykł  do  biedulek,  które  nie  miały 

czasu ani pieniędzy, Ŝeby zadbać o siebie tak skutecznie jak ta milionerka. Opowiadała teraz 

o innych punktach szczepień, które zdąŜyła odwiedzić. W jednym z nich ochotnicy pracowali 

pełną parą. W drugim zdarzały się przestoje, poniewaŜ chętni napływali falami. Panna Curry 

jeszcze raz podkreśliła znaczenie dzisiejszej akcji, po czym umilkła, wpatrzona w Mike’a.   

– Jakiś problem? – zapytał.   

Kąciki  jej  ust  powolutku  uniosły  się  w  uśmiechu,  a  w  pięknych  oczach  na  moment 

pojawił się drapieŜny błysk.   

–  Uwielbiam  obserwować,  jak  męŜczyzna  je  –  zagruchała.  –  Jest  w  tym...  coś 

pierwotnego.   

Mike nasycił swoje spojrzenie całą zmysłowością, na jaką było go stać. Niepotrzebnie się 

martwił  ewentualną  koniecznością  prowadzenia  wyrafinowanej  gry.  Poderwał  Samanthę 

Curry,  pałaszując  kanapkę.  Przełknął  ostatni  kęs  i  gestem  podkreślającym  nieuchronność 

tego,  co  musiało  nastąpić,  odłoŜył  papierową  serwetkę.  Panna  Curry  odpowiedziała 

znaczącym  zerknięciem  na  zegarek.  Leciutko  wydęła  wargi,  co  oznaczało  „Szkoda,  ale...  „. 

Gdy  wychodzili,  pozwolił  sobie  umieścić  dłoń  na  talii  Samanthy.  Jeśli  nawet  przekroczył 

jakieś granice, to nie dała tego po sobie poznać. Idąc, muskała go nogą i kilkakrotnie dotknęła 

jego  piersi  ramieniem.  Niewątpliwie  zainteresowana,  pomyślał  Mike.  Postanowił  odczekać 

dwa  dni  i  zadzwonić  do  niej,  proponując  randkę  za  dwa  tygodnie.  Zamierzał  wcześniej 

przejrzeć informator o wydarzeniach w świecie kultury.   

Wykreowany  w  wyobraźni  obraz  ich  dwojga,  elegancko  ubranych  i  idących  na  koncert, 

został nagle zdruzgotany. Mike kątem oka dostrzegł bowiem kobietę, wchodzącą do sklepu z 

przecenionym  towarem.  Kobietę  z  ciemnymi  włosami.  Kobietę  wzrostu  pani  Winters  i  z  jej 

figurą. Tak, to ona. Był  tego pewien na dziewięćdziesiąt dziewięć procent. Dziewięćdziesiąt 

dziewięć  i  dziewięć  dziesiątych.  Wiedział,  Ŝe  się  nie  myli,  poniewaŜ  jego  serce  na  moment 

zamarło, gdy ją ujrzał. PoniewaŜ natychmiast zapomniał o tej, której powinien poświęcić całą 

swoją uwagę. O pannie Curry. Ale zaraz sobie o niej przypomniał! Aby to udowodnić, trochę 

mocniej przycisnął dłoń do pleców Samanthy. Z zadowoleniem stwierdził, Ŝe dotyk jedwabiu 

ogrzanego ciepłem ciała sprawia duŜą przyjemność.   

background image

Wracali  do  punktu  równocześnie  z  współpracownikami  Mike’a.  Panna  Curry  znów 

spojrzała na zegarek.   

–  Wspaniale  –  stwierdziła.  –  Oszczędziliśmy  dwie  minuty.  Jeśli  nie  utkwimy  w  jakimś 

korku, przyjedziemy do ostatniej placówki punktualnie.   

PoŜegnała  się  kolejno  ze  wszystkimi  ochotnikami.  Na  koniec  podała  rękę  Mike’owi. 

Wzrokiem  przekazywała  mu  jednoznaczną  wiadomość:  „Chciałabym  poznać  cię  o  wiele 

lepiej”.  Uśmiechem  wyraził  odpowiedź,  która  brzmiała:  „Dopilnuję,  Ŝeby  tak  się  stało”. 

Patrzył  za  nią,  gdy  wraz  ze  swoją  grupą  szła  na  parking,  i  podziwiał  jej  wdzięczne  ruchy. 

Zatelefonuję w środę, pomyślał. Nie później.   

– Doktorze Calder? – odezwała się pielęgniarka. – Mamy długą kolejkę.   

– No to bierzmy się do roboty! – zawołał entuzjastycznie.   

Następnym  pacjentem  był  psiak  o  niemoŜliwej  do  odgadnięcia  rasie.  Wabił  się  Charlie. 

Przyprowadził  go  mniej  więcej  dziesięcioletni  chłopiec  o  piegowatej  twarzy.  Mike  napełnił 

strzykawkę i ujął w dwa palce kawałeczek skóry zwierzęcia. Dzieciak zrobił przeraŜoną minę. 

Tak  samo  jak  Lily.  Szczepił  kundelka,  zaciskając  zęby.  Nie  przywiąŜe  się  do  Lily.  Nie 

pozwoli,  Ŝeby  stopiła  jego  serce  powaŜnym  spojrzeniem  tych  swoich  wielkich  zielonych 

oczu. Nie da się teŜ złapać na jej matki... tetrazzini z indyka.   

Późnym  popołudniem  kolejka  praktycznie  zniknęła.  Tylko  od  czasu  do  czasu  ktoś 

przyprowadzał  swojego  czworonoga.  Mike  właśnie  gawędził  z  ochotnikami,  gdy  spostrzegł 

znajomą  postać.  Oglądała  wiklinowe  drobiazgi.  Postanowił  nie  zwracać  uwagi  na  panią 

Winters,  dopóki  ona  go  nie  zauwaŜy  i  nie  podejdzie.  A  jednak  nadal  się  przyglądał,  gdy 

porównywała  ceny  na  metkach.  Oderwał  od  niej  wzrok  wyłącznie  dlatego,  Ŝe  jakiś  starszy 

pan  przyprowadził  małą  jamniczkę.  Miała  juŜ  swoje  lata,  ale  była  zdrowa  i  Ŝwawa,  a  jej 

krótka sierść lśniła. Widocznie często ją szczotkowano.   

– Kogo my tu widzimy? – zapytał wesoło Mike, głaszcząc suczkę.   

– Co? – ryknął starszy pan, przykładając dłoń do ucha. – Proszę głośniej! 

– Powiedziałem – Mike prawie krzyczał, Ŝeby niemal całkiem  głuchy męŜczyzna zdołał 

go usłyszeć – Ŝe to ładna suczka. Jak się wabi? 

– FidŜi! Jak wyspy! To suczka mojej Ŝony. Ona od dwóch lat nie Ŝyje.   

– Przykro mi.   

– Głośniej! 

Mike spojrzał męŜczyźnie prosto w oczy i zawołał: 

– Przykro mi z powodu pańskiej Ŝony.   

– Mojej Ŝony? Jej tu nie ma. Zmarła dwa lata temu. .   

–  Przykro  mi!  –  wrzasnął  Mike,  świadom,  Ŝe  ludzie  wokół  zaczynają  przysłuchiwać  się 

rozmowie.   

Kątem oka zerknął w stronę sklepu z wikliną i stwierdził, Ŝe pewna interesująca go osoba 

teŜ słucha. Osoba, którą zamierzał ignorować, lecz los postanowił inaczej. Pani Winters, bo o 

niej  mowa,  zauwaŜyła,  Ŝe  Mike  na  nią  patrzy.  Uśmiechnęła  się  szeroko  i  lekko  wzruszyła 

ramionami.   

Mike  szczepił  FidŜi.  Jej  właściciel  chwycił  ją  w  ramiona,  przyjął  metalową  plakietkę  i 

background image

ogłuszająco podziękował.   

– Biedaczek – skomentowała kobieta rozdająca broszury.   

– Powinien wymienić baterie – zawyrokowała Emma. – Prawdopodobnie mieszka sam i 

nie zdaje sobie sprawy z tego, Ŝe są juŜ za słabe. – Wyszła zza stołu i dogoniła starszego pana. 

– Potrzebuje pan nowych baterii. – Wskazała dłonią ucho.   

– Co pani powiedziała? 

– Nowe baterie! 

Staruszek w końcu pojął, o co chodzi.   

– Mówiłem za głośno? – spytał zmieszany. Emma skinęła twierdząco głową.   

– Proszę iść je kupić. Zajmiemy się pańskim psem.   

– Przypilnujecie FidŜi? 

– Urodzona pielęgniarka – z czułością w głosie mruknął mąŜ Emmy, gdy ta wzięła suczkę 

na  ręce.  Wróciła  z  nią  do  stanowiska  szczepień.  Wszyscy  zaczęli  się  rozpływać  nad  urodą 

FidŜi, która najwyraźniej nie miała nikomu za złe, Ŝe niedawno została ukłuta. Pani Winters 

odeszła  kilka  kroków.  Stalą  teraz  po  drugiej  stronie  wejścia  do  sklepu  i  bez  przekonania 

grzebała  w  koszu  z  przecenionymi  drobiazgami.  Wyglądało  na  to,  Ŝe  zaraz  pójdzie  dalej. 

Mike natychmiast zapomniał o swoim postanowieniu. Gorączkowo zastanawiał się, co zrobić, 

Ŝ

eby ją zatrzymać.   

– Doktorze Calder, chce pan potrzymać FidŜi? – spytała Emma.   

– Tak... oczywiście. A nawet chętnie ją komuś pokaŜę. – JuŜ jako nastolatek wiedział, na 

co  najlepiej  podrywać  dziewczyny.  Prawie  Ŝadna  nie  potrafiła  się  oprzeć  urokowi  małego, 

ś

licznego stworzonka. – Będę w pobliŜu, o, tam. W razie potrzeby proszę mnie zawołać.   

Umieścił  psiaka  w  zgięciu  ramienia  i  podszedł  do  pani  Winters.  OdłoŜyła  wiklinowe 

kółeczko do serwetek i uśmiechnęła się.   

– To pański przyjaciel? 

– Wabi się FidŜi. Chwilowo ją niańczymy, poniewaŜ tatuś poszedł po baterie do swojego 

aparatu słuchowego.   

Pani Winters wyciągnęła rękę, Ŝeby pogłaskać suczkę, ale zawahała się.   

– Jest przyjacielska? 

– Przypuszczam, Ŝe zniesie trochę dowodów sympatii. FidŜi dostała sporą porcję czułości. 

Pani  Winters  przez  dłuŜszą  chwilę  głaskała  jedwabistą  sierść  i  czubkami  palców  delikatnie 

ugniatała  głowę  psiaka.  Mike  patrzył  zazdrośnie.  Z  rozkoszą  sam  poddałby  się  takim 

pieszczotom. I to w duŜej ilości.   

– Szczepi pan dzisiaj przeciw wściekliźnie? 

–  To  mój  społeczny  obowiązek.  A  co  panią  tutaj  sprowadza?  Wspiera  pani  lokalnych 

kupców, Ŝeby uzdrowić naszą gospodarkę? 

Westchnęła cięŜko i spuściła oczy.   

– Ostatnio wspieram ich bardziej wydatnie, niŜbym chciała.   

– Jakiś duŜy zakup? 

–  W  ubiegłym  miesiącu  opony.  –  Podniosła  wzrok.  –  Sam  pan  wie  dlaczego.  A  w  tym 

tygodniu wysiadła pralka.   

background image

– Zamierza pani kupić nową? 

– JuŜ to zrobiłam. Akurat była wyprzedaŜ. – Pani Winters skrzywiła się, ale rezultat był 

pociągający. – Szczerze mówiąc, nie bawi mnie konieczność wydawania tylu pieniędzy.   

Mike nie pamiętał, kiedy tak bardzo jak teraz pragnął pocałować kobietę. Opanowała go 

taka  przemoŜna  chęć,  Ŝe  niemal  czuł  jej  smak.  JeŜeli  pani  Winters  zmagała  się  z  podobnie 

rozpaczliwą tęsknotą, to nie dała tego po sobie poznać.   

– A na dodatek – kontynuowała – zainstalują mi pralkę dopiero w czwartek.   

– Nie mogą wcześniej? 

–  Nie.  Tylko  w  czwartki  rozwoŜą  towar  po  mojej  dzielnicy  –  wyjaśniła  niewesołym 

tonem.   

– Zamówiła pani dostawę do domu? Chyba zdzierają za to skórę.   

–  Owszem  –  przyznała.  –  Poza  tym  będę  musiała  zwolnić  się  z  pracy  na  pół  dnia. 

Gdybym nawet miała większy samochód, nie zdołałabym sama wnieść pralki do garaŜu.   

Siedź cicho! – rozkazał sobie w myśli. Niczego nie proponuj, bo wpadniesz w tę samą co 

zawsze,  starą  pułapkę.  Problemy  pani  Winters  nie  powinny  cię  interesować.  Nabyła  nowy 

sprzęt, który za kilka dni zostanie dostarczony. Koniec, kropka.   

–  Mam  tutaj  furgonetkę  –  powiedział.  –  Jeśli  moŜe  pani  poczekać,  aŜ  skończę 

szczepienia, to słuŜę własnym transportem.   

–  AleŜ...  –  wciągnęła  głośno  powietrze,  a  na  jej  policzkach  pojawiły  się  rumieńce.  –  Ja 

nie... pan zawsze jest taki... – urwała. – Zaczekam do czwartku – dodała pewniejszym tonem.   

–  Pomogę  pani.  To  Ŝaden  problem.  –  Przewiezienie  pralki  rzeczywiście  nie  stanowiło 

problemu. Natomiast mogło nim być angaŜowanie się w znajomość z kimś, kogo nie stać na 

opłatę za przewóz. – Naprawdę. Przejazd i podłączenie zajmie mi najwyŜej pół godziny.   

Znów skrzywiła się w ten uroczy sposób.   

– Dzięki temu nie zmarnuje pani dnia pracy – kusił.   

W milczeniu zastanawiała się nad propozycją, rozpatrując wszystkie za i przeciw.   

– Nawet nie wiem, czy mają w sklepie towar – odparła.   

– Prawdopodobnie przywoŜą rzeczy prosto z magazynu.   

–  Niekoniecznie.  Warto  się  dowiedzieć  –  a  nuŜ  jest  moŜliwy  natychmiastowy  odbiór. 

Proszę  tam  iść  i  zapytać.  Później  powie  mi  pani,  na  czym  stanęło.  Punkt  szczepień  będzie 

czynny jeszcze dwie godziny.   

Tak  uwaŜnie  wpatrywał  się  w  jej  twarz,  Ŝe  drgnął  zaskoczony,  gdy  ktoś  dotknął  jego 

ramienia.   

– Doktorze Calder, przepraszam, Ŝe przeszkadzam, ale pacjenci czekają.   

– JuŜ idę – zapewnił i zanim odszedł, jeszcze raz spojrzał na panią Winters. – Proszę dać 

mi znać, czy coś pani załatwiła.   

Skinęła  głową.  Mimo  to  Mike  był  głęboko  przeświadczony,  Ŝe  pani  Winters  wolałaby 

trzymać  się  od  niego  jak  najdalej.  Ten  wniosek  niezmiernie  go  ucieszył.  Nie  mniej  niŜ 

konieczność szczepienia siedmiu kocurów. Nie wątpił, Ŝe dzięki nim przestanie myśleć o pani 

Winters  i  jej  pralce.  Stado  miauczących  zwierzaków,  przygotowywanych  do  ukłucia  igłą 

przez obcego faceta, jest w stanie kaŜdego przyprawić o amnezję.   

background image

Angelina  Winters  znalazła  się  w  gorszej  sytuacji.  Nie  dysponowała  ani  jednym  kotem, 

który  swoim  zachowaniem  rozproszyłby  jej  myśli.  Na  pociechę  zafundowała  sobie  wodę 

sodową  i  chrupiące  rogaliki.  Lily  teŜ  je  lubiła.  Dlatego  zawsze  wpadały  do  małego  barku, 

robiąc w okolicy zakupy. Angelina zatęskniła za córką. Lily spędzała ten weekend ze swoim 

ojcem. A ściślej mówiąc, z ojcem, jego drugą Ŝoną, jej dwojgiem dzieci oraz ich braciszkiem, 

który  niedawno  się  urodził.  Lily  nie  cierpiała  tych  wizyt.  Rozstrajały  ją,  poniewaŜ  w  nowej 

rodzinie taty czuła się jak piąte koło u wozu. Angelina nie wiedziała, jak temu zaradzić.   

– Dobra robota, Thomas – z kwaśną miną mruknęła sama do siebie.   

Nieźle  zamącił  w  głowie  swojej  córce.  Nie  wystarczyło  mu,  Ŝe  uczynił  farsę  z 

małŜeństwa i zniweczył  wspólne plany. Jesteś niemądra, skarciła się w duchu po  chwili. Co 

się  stało,  to  się  nie  odstanie.  Nie  ma  sensu  wracać  do  spraw,  których  nie  da  się  zmienić. 

Zwłaszcza Ŝe istniały inne powody do zmartwienia. Na przykład sposób, w jaki reagowała na 

uczynnego  doktora  Caldera.  Przy  nim  jej  ciało  stawało  się  plątaniną  wraŜliwych  zakończeń 

nerwowych.  Jego  zielone  oczy  działały  niemal  hipnotyzująco.  A  jego  ręce...  Na  ogół  nie 

zwracała  uwagi  na  męskie  ręce.  Ale  jego  dłonie  były  takie...  miłe.  Silne.  Delikatne. 

Kompetentne.   

Chyba  zupełnie  zwariowałam,  doszła  do  wniosku.  Zaczynam  mieć  na  jego  punkcie 

obsesję  jak  egzaltowana  nastolatka.  Pogryzała  rogalik,  usiłując  spokojnie  przeanalizować 

ewentualne  przyczyny  swoich  reakcji.  MoŜe  rzeczywiście  przechodziła  drugi  okres 

dojrzewania. A moŜe po prostu najwyŜszy czas, Ŝeby znów zainteresowała się męŜczyznami. 

Od  niemal  dwóch  lat  z  własnej,  nieprzymuszonej  woli  Ŝyła  w  celibacie.  I  nagle,  całkiem 

nieoczekiwanie  odkryła,  Ŝe  brak  jej  męŜczyzny.  Najpierw  dała  o  sobie  znać  potrzeba 

bliskości,  chęć  przytulenia  się  do  kogoś,  kto  obejmie,  ogrzeje  i  zapewni  poczucie 

bezpieczeństwa. 

Później 

pojawiło 

się 

napięcie 

oraz 

bezsenność 

spowodowana 

wspomnieniami. Zdarzało się, Ŝe Angelina przez całą noc przewracała się z boku na bok, nie 

mogąc  usnąć,  poniewaŜ  zanadto  dręczyło  ją  poczucie  pustki  obok  niej  –  i  w  niej.  ChociaŜ 

jednak myślała o męŜczyźnie, Ŝaden jej nie pociągał. Przyjaciółki sugerowały, Ŝeby się z kimś 

umówiła. ZaaranŜowały jedną czy dwie randki. Angelina poszła na te spotkania. Sprawiło jej 

przyjemność towarzystwo, konwersacja z elementami flirtu i dźwięk męskiego głosu, ale nie 

zdarzyło  się  nic  magicznego.  AŜ  do  tego  dnia,  w  którym  w  jej  domu  zjawił  się  weterynarz. 

Mówił  jak  męŜczyzna,  pachniał  jak  męŜczyzna  i  patrzył  na  nią  wzrokiem  męŜczyzny,  który 

widzi w niej kobietę godną poŜądania. Sprawił, Ŝe i ona spojrzała na niego w ten sposób. A 

takŜe uświadomiła sobie, od jak dawna nie kochała się z męŜczyzną. Prawie ją pocałował. Nie 

ulegało  wątpliwości,  Ŝe  miał  na  to  ochotę.  A  potem  cisza.  śadnego  telefonu.  śadnych  prób 

kontynuowania  znajomości.  Tylko  przysłana  pocztą  kartka,  na  której  podał  datę  następnego 

szczepienia Princess.   

Angelina rozsądnie uznała, Ŝe najlepiej unikać pana Caldera. Przez pewien czas jej się to 

udawało.  AŜ  do  dziś.  I  znów  poczuła  te  same  emocje  co  poprzednio.  Po  raz  kolejny  się 

przekonała, jak oszałamiająco działa na jej zmysły doktor Mike.   

Nadzieja,  oczekiwanie,  rozczarowanie,  pomyślała  ponuro.  Nie  potrzebowała  więcej 

kłopotów  w  swoim  Ŝyciu.  A  męŜczyzna,  który  wywoływał  w  niej  takie  reakcje,  oznaczał 

background image

dodatkowe  problemy.  Zwłaszcza  Ŝe  traktował  ją  obojętnie.  Pomógł  jej,  bo...  bo  lubił 

działalność charytatywną. Zmiana koła. KsiąŜki Lily. Badania szczeniaka wyceniane według 

specjalnej  taksy  dla  ubogich  samotnych  matek.  Transport  pralki...  Właśnie,  jeszcze  i  to. 

Zaproponował  przewiezienie  i  zainstalowanie  sprzętu,  aby  oszczędziła  parę  dolarów! 

Najgorsze,  Ŝe  był  taki...  miły.  Właśnie  w  tym  tkwiło  największe  niebezpieczeństwo.  Gdyby 

jedynie  silił  się  na  uprzejmość,  Angelina  na  pewno  by  go  nie  polubiła.  Prawdopodobnie 

poczułaby do niego wręcz antypatię. Wówczas nie byłoby mowy o Ŝadnym przyciąganiu. No 

tak, ale pozostawały jeszcze te zielone oczy. I te dłonie... Szkoda, Ŝe nie moŜna przyjąć jego 

oferty. Angelina westchnęła. Gdyby nie jej szalejące hormony, trzydzieści dolarów zostałoby 

w  kieszeni,  a  on  cieszyłby  się  ze  spełnienia  dobrego  uczynku.  Szalejące  hormony?  CóŜ  za 

bzdury  chodzą  ci  po  głowie,  pomyślała.  Jesteś  Angeliną  Winters,  dojrzałą  kobietą,  a  nie 

głupią smarkulą. Panujesz nad swoimi hormonami. Potrafisz okiełznać biologiczne potrzeby i 

posiadasz  wystarczającą  ilość  wewnętrznej  dyscypliny.  Mimo  trudności  utrzymujesz  się  na 

powierzchni  i  sama  wychowujesz  dziecko.  A  skoro  tak  dobrze  sobie  radzisz  z  powaŜnymi 

sprawami,  to  przecieŜ  zdołasz  wytrzymać  pięć  minut  sam  na  sam  z  męŜczyzną,  który  chce 

wyświadczyć  ci  przysługę.  Czy  interesuje  go  twoja  osoba?  Nic  na  to  nie  wskazuje.  Nic, 

oprócz  jego  spojrzenia.  Patrzył  na  nią  w  szczególny  sposób.  I  co  z  tego?  Prawie  wszyscy 

męŜczyźni  gapią  się  na  kobiety.  Jak  brzmi  to  stare  powiedzenie?  „śonaci,  ale  wciąŜ  Ŝywi  – 

niech  przynajmniej  popatrzą”.  Tyle  tylko,  Ŝe  on  nie  był  Ŝonaty...  No  cóŜ,  będzie  musiała  po 

prostu wziąć się w garść. Ignorować jego wzrok. Dzięki temu oszczędzi trzydzieści dolarów, 

nie straci połowy dniówki i zrobi pranie w domu.   

JuŜ  podjęła  decyzję.  Jeśli  okaŜe  się,  Ŝe  moŜna  odebrać  pralkę  jeszcze  dziś,  przyjmie 

propozycję doktora Caldera. Stłamsi swoje poŜądanie, a później – po odjeździe dobroczyńcy 

– wejdzie pod zimny prysznic.   

Sklep  dysponował  zapasem  pralek.  Angelina  odwołała  dostawę,  odebrała  pieniądze  i 

wróciła  do  stanowiska  szczepień.  Zatrzymała  się  z  boku,  obserwując  pracę  zespołu,  który 

zwijał  się  jak  w  ukropie,  bo  mimo  późnej  pory  w  kolejce  stało  jeszcze  duŜo  chętnych. 

Angelina  nigdy  nie  przypuszczała,  Ŝe  w  weterynarii  istnieje  coś  takiego  jak  indywidualne 

podejście  do  pacjentów.  Jego  zwolennikiem  niewątpliwie  był  doktor  Calder.  KaŜdemu 

czworonogowi okazywał duŜo sympatii – głaskał, oglądał, gawędził z właścicielami zwierząt, 

po czym szybko i sprawnie wykonywał szczepienie. Doszła do wniosku, Ŝe Mike Calder jest 

bardzo dobrym weterynarzem. I wspaniałym człowiekiem.   

ZauwaŜył ją i uśmiechnął się szeroko.   

–  Prosimy  do  nas.  –  Ruchem  głowy  wskazał  zaplecze.  Zawahała  się,  więc  dodał:  – 

Przydałaby się nam dodatkowa para rąk.   

Angelina weszła do środka, ciekawa, w czym mogłaby pomóc.   

–  Dzięki  Bogu!  –  zawołała  ochotniczka,  dyŜurująca  przy  stole  z  materiałami 

informacyjnymi.  –  Muszę  pędzić  do  toalety  –  szepnęła  Angelinie  do  ucha.  –  KaŜdemu 

szczepionemu zwierzęciu zakładamy specjalną kartę – dodała głośniej. – Trzeba dopilnować, 

Ŝ

eby wszystkie rubryki zostały wypełnione. W razie niejasności proszę zapytać Emmę. To ta, 

która rozpakowuje strzykawki.   

background image

Angelina usiadła i zajęła się formularzami. Kobieta wróciła po paru minutach.   

– Jak idzie? – zapytała.   

– Dobrze.   

– Zgodzi się pani posiedzieć tu jeszcze przez chwilę? Ja pomogłabym Emmie.   

– Oczywiście.   

O  piątej  ochotniczka,  którą  zastępowała  Angelina,  wręczyła  plakietki  pierwszym  pięciu 

osobom z kolejki.   

– Państwo są naszymi ostatnimi klientami – wyjaśniła. Wkrótce ochotnicy przystąpili do 

pakowania  sprzętu  i  szczepionek.  Trochę  oszołomiona  tą  krzątaniną,  Angelina  odsunęła  się, 

Ŝ

eby nikomu nie przeszkadzać. Nagle poczuła się zbędna.   

– Dzięki za wypisywanie kart. Odwróciła się, słysząc głos weterynarza.   

– Proszę bardzo.   

– Czego dowiedziała się pani w sklepie? 

– Mieli kilka pralek. Obiecali wystawić moją na rampę.   

– A więc jedźmy.   

Objął ją lekko w talii. Angelina była pewna, Ŝe ten gest nic nie oznacza. To po prostu taki 

odruch,  pomyślała.  Doktor  Calder  otaczał  ramieniem  prawdopodobnie  kaŜdą  panią,  z  którą 

szedł.  Na  przykład  swoją  babcię  lub  siostrę.  Lecz  w  niej,  Angelinie  Winters,  jego  bliskość 

wcale nie budziła siostrzanych uczuć. Przy Mike’u Calderze Angelina uświadamiała sobie, Ŝe 

jest  kobietą,  która  zbyt  długo  obchodziła  się  bez  pieszczotliwego  dotknięcia  męŜczyzny, 

kobietą  spragnioną  fizycznej  bliskości.  JakŜe  łatwo  byłoby  przysunąć  się  do  tego  ciepłego, 

męskiego  ciała,  dać  się  stopić  przez  jego  Ŝar  i...  Nie  mogła  zmienić  swoich  odczuć,  ale  nie 

zamierzała bezustannie ich analizować. To jedynie pogorszyłoby sytuację.   

–  Zaparkowałam  po  drugiej  stronie  centrum  handlowego  –  powiedziała,  przyśpieszając 

kroku. Dzięki temu uwolniła się od obejmującej ją ręki. – Spotkajmy się przy rampie.   

–  Moja  furgonetka  stoi  na  końcu  tego  rzędu.  Jedzmy  teraz  po  pralkę,  a  później 

zatrzymamy się przy pani aucie. Tak będzie prościej.   

Niczego  się  nie  dało  zarzucić  logice  tej  propozycji.  Wsiadając  do  furgonetki,  Angelina 

usiłowała  nie  zwracać  uwagi  na  szeroką  pierś  doktora  Caldera,  o  którą  musiała  oprzeć  się 

udem, gdy pomagał jej wejść na wysoki stopień.   

– Sądzi pan, Ŝe wystarczy miejsca na pralkę? – spytała z powątpiewaniem.   

–  Tylne  siedzenia  nie  są  przymocowane  na  stałe  –  wyjaśnił.  –  Odkręcę  je  i  przesunę 

maksymalnie do przodu.   

– To strasznie duŜo kłopotu...   

– Wcale nie – zapewnił. Zapalił silnik i wrzucił wsteczny bieg.   

Wyglądała  przez  boczne  okno,  gdy  doktor  Calder  sprawnie  manewrował  pojazdem, 

wyjeŜdŜając z zatłoczonego parkingu.   

– A gdzie podziewa się Lily? 

–  Składa  wizytę  swojemu  ojcu.  –  Widocznie  nie  zdołała  powiedzieć  tego  wystarczająco 

obojętnie, bo weterynarz zapytał: 

– Jest aŜ tak źle? 

background image

–  No  cóŜ  –  odparła  po  chwili  milczenia  –  on  nie  krzywdzi  jej  celowo,  ale...  sprawia  jej 

ból.   

– Chyba się nad nią nie znęca?! 

– AleŜ skąd! Nigdy nie pozwoliłabym na Ŝadne odwiedziny, gdyby...   

– Oczywiście, Ŝe nie – przerwał jej skruszony. – Mówię głupstwa.   

– Oto rampa – obwieściła Angelina. Nareszcie, dodała w myśli.   

Dziesięć  minut  później  pralka  znajdowała  się  w  furgonetce,  a  po  chwili  Angelina 

otwierała  drzwiczki  swojego  samochodu.  Z  ulgą  usiadła  za  kierownicą,  zadowolona,  Ŝe  jest 

sama. Szczęśliwa, Ŝe juŜ nie musi przebywać obok doktora Caldera. Był zbyt męski, a ona – 

zbyt świadoma tej męskości, Ŝeby  czuć się przy  nim swobodnie. Odetchnęła  głęboko. Teraz 

wszystko pójdzie jak z płatka. Musiała tylko dojechać do domu, wepchnąć pralkę do garaŜu, 

poŜegnać  weterynarza  i  odzyskać  spokój.  Zamierzała  zrobić  pranie,  obejrzeć  telewizję,  a  na 

obiad przygotować sobie praŜoną kukurydzę. Kolejny radosny, sobotni wieczór! 

Stali  akurat  przed  skrzyŜowaniem,  gdy  usłyszała  dźwięk  klaksonu.  Zaniepokojona 

odwróciła  się  do  tyłu.  Doktor  Calder  na  migi  pokazywał,  Ŝeby  podjechała  przed  wejście 

małego  centrum  handlowego.  Angelina  uznała,  Ŝe  prawdopodobnie  chodzi  o  pralkę,  skinęła 

więc  głową  i  posłusznie  skręciła  w  prawo.  Zaparkował  obok  niej  i  wyskoczył  z  furgonetki. 

Angelina opuściła szybę.   

– W czym problem? 

– Lubi pani fajitas? 

– Fajitas? 

–  Umieram  z  głodu.  Właśnie  minęliśmy  Casa  Lupę  i  nabrałem  ochoty  na  ich  jedzenie. 

Chodźmy.   

– Aleja...   

– Ma pani inne plany? 

– Nie, ale...   

– CzyŜby niechęć do meksykańskich potraw? 

– SkądŜe, lubię je, tylko...   

–  No  to  proszę  mnie  nie  dręczyć.  Jeśli  pani  ze  mną  nie  pójdzie,  stracę  mnóstwo  czasu, 

wracając tutaj.   

Zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała.   

– Nie ma pani ani troszkę apetytu? – spytał przymilnym tonem dziecka, które błaga, Ŝeby 

nie kazano mu jeszcze iść spać. – Specjalność Casa Lupę to fajitas. Podają do tego mnóstwo 

dodatków. Zrobi mi pani przysługę.   

background image

ROZDZIAŁ 6 

 

–  Mówiłem,  Ŝe  będzie  mnóstwo  dodatków.  –  Patrzył  na  nią  ponad  porcjami  lodów  – 

wielkich,  oblanych  czekoladą  i  udekorowanych  wisienką  kul,  umieszczonych  pośrodku 

cynamonowych  placków  tortillas  w  karmelowym  sosie.  Lody  otaczał  krąg  róŜyczek  z  bitej 

ś

mietany.   

– Mam nadzieję, Ŝe nigdy nie przyjdzie panu ochota namówić mnie na coś sprzecznego z 

prawem – powiedziała, sięgając po łyŜeczkę. – Chyba skończyłabym w więzieniu.   

Mike’owi przychodziła do głowy tylko jedna rzecz, na którą chciałby namówić Angelinę. 

A  poniewaŜ  skończyła  juŜ  osiemnaście  lat,  więc  nie  byłoby  to  sprzeczne  z  prawem,  tylko 

nierozsądne.  Świadczyła  o  tym  pralka  w  furgonetce.  A  takŜe  kiepski  wynik  zapisany  na 

„Liście wymagań”. Mike prawie o nim zapomniał, przyglądając się, jak Angelina Winters je 

lody.  Jak  oblizuje  z  górnej  wargi  karmel.  Jak  oddycha...  Angelina.  Angelina 

Martinez-Winters.  To  imię  i  panieńskie  nazwisko  doskonale  do  niej  pasowało.  Sprawiała 

wraŜenie  anioła,  pełnego  słodyczy  i  dobroci,  ale  z  dodatkiem  południowoamerykańskiego 

ognia. Patrząc na Angelinę, Mike czuł, Ŝe jest bliski zakwestionowania sensu swojej „Listy”. 

Na  szczęście  w  porę  przypomniał  sobie  pralkę  i  siedmioletnią  dziewczynkę,  która  pojechała 

odwiedzić  tatusia.  Kto  wie,  dlaczego  rozleciało  się  małŜeństwo  jej  rodziców.  Przy 

najmniejszej wzmiance na ten temat Angelina jeŜyła się bardziej niŜ kot na widok psa.   

–  Gdzie  pani  pracuje?  –  zapytał  po  raz  drugi.  –  Nie  dosłyszałem  odpowiedzi.  –  Z 

rozmysłem zmienił temat.   

– W zakładach graficznych Morgana.   

– To brzmi interesująco.   

– Czasem jest ciekawie. A czasem nie.   

– Co pani tam robi... obsługuje maszyny drukarskie? 

–  Tylko  gdy  nie  mogę  tego  uniknąć.  –  Uśmiechem  dała  do  zrozumienia,  Ŝe  zdaje  sobie 

sprawę  z  grzecznościowego  charakteru  zainteresowania  Mike’a.  –  Formalnie  zajmuję  się 

grafiką komputerową.   

– Imponujące zajęcie. Zaśmiała się.   

– Nie bardzo. Najczęściej to po prostu stukanie w klawiaturę. Ale czasem wykonuję jakiś 

specjalny projekt.   

– Na przykład co? 

– Wizytówki, zaproszenia. Ulotki. Karty dań. Zawiadomienia.   

– Jakiego rodzaju zawiadomienia? 

–  NajróŜniejsze.  O  wyprzedaŜach,  o  galowych  imprezach.  Większość  klientów  to 

właściciele małych firm lub osoby prywatne. Dlatego nasze niektóre zadania bywają zabawne 

i oryginalne. – Zanurzyła łyŜeczkę w deserze. – Pewna para zamówiła kiedyś zawiadomienia 

o adoptowaniu szczeniaka ze schroniska dla bezdomnych zwierząt.   

WłoŜyła do ust trochę lodów i przez chwilę rozkoszowała się ich smakiem.   

– W jaki sposób moŜna zostać grafikiem komputerowym? 

background image

–  Studiowałam  na  akademii  sztuk  pięknych,  ale...  –  urwała,  a  jej  spojrzenie  ujawniło 

dawny  uraz.  –  Po  ślubie  przerwałam  naukę.  Postanowiliśmy  z  męŜem,  Ŝe  najpierw  on 

skończy studia. Ale – westchnęła cicho – zdarzyła się historia stara jak świat. Mój mąŜ zrobił 

dyplom,  a  ja  urodziłam  dziecko.  Zamierzałam  wrócić  na  studia,  gdy  Lily  wejdzie  w  wiek 

szkolny. Niestety, prawie dwa lata temu musiałam iść do pracy.   

– Ale nadal myśli pani o dawnych planach? – Chyba nieopatrznie poruszył czułą strunę. 

Ś

wiadczyła o tym mina Angeliny Winters.   

–  Studia  nie  są  obecnie  na  pierwszym  miejscu  mojej  listy  priorytetów  –  odparła  złudnie 

lekkim tonem.   

–  Nie  sugerowałem,  Ŝe  powinny.  Tylko  odniosłem  wraŜenie,  Ŝe  ta  sprawa  ma  dla  pani 

duŜe znaczenie.   

–  MoŜe  w  przyszłości...  Kompletuję  swoje  najlepsze  prace,  a  za  rok  lub  dwa  spróbuję 

kupić sprzęt i działać na własną rękę.   

– Zostać niezaleŜną kobietą interesu? 

–  Chciałabym  móc  spędzać  popołudnia  w  domu,  gdy  Lily  uzna,  Ŝe  szkolna  świetlica  to 

miejsce odpowiednie tylko dla maluchów.   

Do  stolika  podeszła  kelnerka.  Spytała,  czy  Ŝyczą  sobie  jeszcze  czegoś  i  zostawiła 

rachunek. Mike sięgnął po pieniądze.   

– Ja powinnam się tym zająć. – W głosie Angeliny zabrzmiało poczucie winy.   

– Nie ma mowy. To rewanŜ za tamten obiad.   

– Ale... transport tej pralki...   

– Usiłuje pani urazić moją męską dumę? 

– SkądŜe znowu! – zawołała z komicznym przeraŜeniem.   

– Powiedzmy, Ŝe jestem staroświecki. Jeśli zapraszam kobietę na obiad, to za niego płacę.   

Gdyby  z  kaŜdej  odrobiny  kurzu  wylęgały  się  puszyste  pisklęta,  to  z  brudu  pod  starą 

pralką  mógłby  powstać  kurczak  monstrum.  W  warstwie  lepkiej  mazi  leŜała  jednocentówka, 

plastikowa  laleczka,  guzik,  agrafka  i  patyk  od  lizaka,  a  w  charakterze  głównej  ozdoby  – 

przezroczysta piŜama, która zniknęła wkrótce po czwartej rocznicy ślubu Angeliny.   

–  Chyba  spalę  się  ze  wstydu  –  mruknęła  Angelina.  –  Co  za  bałagan.  –  Chwyciła  skąpy 

ciuszek, Ŝeby wrzucić go do kosza z brudną bielizną. Koronkowa falbanka zawadziła o jego 

brzeg i rozdarła się z głośnym trzaskiem.   

– To samo znalazłem u siebie pod kanapą.   

–  Naprawdę?  –  Angelina  uśmiechnęła  się  kpiąco.  –  Muszę  tu  posprzątać  –  stwierdziła 

krótko, czerwona jak burak.   

– Rozpakowanie nowej pralki zajmie mi trochę czasu.   

Angelina  przyniosła  szczotkę  i  napełniła  wiadro  wodą.  Następnie  zaatakowała 

energicznie  podłogę,  nie  przestając  myśleć  o  atrakcyjnym  męŜczyźnie  znajdującym  się  tuŜ 

obok.   

Staroświeckim atrakcyjnym męŜczyźnie, poprawiła się natychmiast. Nie chodziło wcale o 

to, Ŝe postawił jej obiad. Przy swojej pensji Angelina wcale nie zamierzała walczyć o równe 

prawa  do  regulowania  rachunków  w  restauracji.  Problem  polegał  na  czymś  innym. 

background image

Staroświeccy  męŜczyźni  lubili  przejmować  kontrolę  nad  kobietami,  troszczyć  się  o  nie  i  je 

rozpieszczać.  Angelina  juŜ  kiedyś  wpadła  w  taką  pułapkę.  Pozwoliła  męŜczyźnie,  Ŝeby  nią 

rządził.  śeby  o  nią  dbał.  śeby  ją  psuł.  śeby  ją  stopniowo  dyskwalifikował.  Pomniejszał. 

Dławił.  Nie  chciała  drugi  raz  przeŜyć  tego  samego.  Z  dnia  na  dzień  została  z  dzieckiem 

prawie  bez  środków  do  Ŝycia.  Od  tego  czasu  przeszła  długą  drogę.  Stała  się  samodzielna  i 

samowystarczalna.  Potrafiła  utrzymać  siebie  i  Lily.  Najgorsze  miały  juŜ  za  sobą.  W 

przyszłości  teŜ  dadzą  sobie  radę.  Angelina  była  tego  pewna.  Jeśli  w  kimś  się  zakocha,  to 

nigdy więcej nie stanie się zaleŜna od męŜczyzny. Zwłaszcza od takiego, który chlubi się, Ŝe 

jest  staroświecki.  Gdyby  jeszcze  wiedziała,  jak  okiełznać  swoje  hormony!  Szalały,  ilekroć 

Mike Calder był w pobliŜu. Tak jak teraz, gdy przeszła obok niego, Ŝeby wylać wodę. Akurat 

wyciągał z pralki styropianowe blokady.   

– MoŜe pudło przyda się Lily i jej koleŜankom do zabawy – powiedział.   

– Jasne – przyznała. – Będą mieć frajdę. Dzięki, Ŝe go pan nie wyrzucił.   

Dlaczego  musiał  być  taki  troskliwy?  –  przemknęło  jej  przez  głowę.  Gdyby  nie 

zachowywał  się  tak  sympatycznie,  jej  serce  prawdopodobnie  nie  zaczynałoby  uderzać 

szybciej.  Pokoje  nie  stawałyby  się  mniejsze,  gdy  do  nich  wchodził.  Nie  robiłoby  się  jej 

gorąco, gdy zbliŜał się do niej.   

– Prawie gotowe – stwierdził.   

Angelina w milczeniu obserwowała pracę Mike’a, pełna podziwu dla jego skupienia, siły 

i  zręczności.  Męskie  ręce  sprawnie  wykonywały  kolejne  niezbędne  czynności.  Wyobraziła 

sobie,  Ŝe  te  dłonie  dotykają  jej  ciała,  przesuwają  się  po  nim  pieszczotliwie,  rozniecają 

magiczny  płomień. Rozkoszowała się smakiem poŜądania, zastanawiając  się, jak by to było, 

gdyby  doktor  Calder  ją  pocałował.  Szkoda,  Ŝe  nie  mogła  od  razu  wypchnąć  go  z  domu. 

Czekało ją chyba najdłuŜsze pół godziny w Ŝyciu.   

– Zawsze wozi pan ze sobą ten wózek? – spytała, gdy wsunął nośną platformę pod pralkę.   

– Tyle ludzi bez przerwy coś przestawia – odparł z uprzejmym uśmiechem. – Taki sprzęt 

staje się niezbędny.   

Zgrabnie popchnął wózek i zawiózł pralkę na miejsce.   

– Wspaniale. Chyba ma pan praktykę.   

–  Przepracowałem  kiedyś  całe  lato  w  firmie  organizującej  przeprowadzki.  Ta  pralka  to 

pestka. Znacznie trudniej wepchnąć po schodach pianino.   

– WyobraŜam sobie.   

Doktor  Calder  ustawił  pralkę  ćwierć  metra  od  ściany  i  podniósł  jeden  z  dwóch 

plastikowych węŜy.   

–  Przykręcimy  te  maleństwa,  włoŜymy  wtyczkę  do  kontaktu  i  sprawa  załatwiona.  Nic, 

tylko prać.   

Mike schylił się, Ŝeby dosięgnąć zaworu, a pod dŜinsami wyraźnie zarysowały się twarde 

pośladki. Złociste włosy musnęły potęŜne ramię. Wspaniale rozwinięte mięśnie poruszały się 

miarowo, a na czole pojawiły się głębokie zmarszczki. Po chwili Mike połączył koniec węŜa 

z zaworem i mocno dokręcił nakrętkę.   

– Przydałaby się latarka – powiedział.   

background image

Była  w  sypialni,  w  szufladzie  nocnej  szafki.  Angelina  wykorzystała  okazję,  Ŝeby  się 

odświeŜyć i wziąć się w garść. Zadowolona z rezultatu, wróciła do pralni.   

– Proszę bardzo. – Wyciągnęła dłoń uzbrojoną w latarkę.   

– Musi mi pani poświecić. A ja stanę na głowie, Ŝeby włączyć tę pralkę do sieci.   

– To takie trudne? 

–  Sznur  jest  krótki,  a  jakiś  idiota  wpadł  na  genialny  pomysł,  Ŝeby  umieścić  gniazdko 

prawie w podłodze.   

– Nie moŜna odsunąć suszarki, Ŝeby mieć dostęp z boku? 

–  MoŜna.  Ale  przedtem  trzeba  odłączyć  rurę,  prowadzącą  do  wywietrznika.  Lepiej  tego 

nie robić. Te stare węŜe bywają kruche. Chyba Ŝe chce pani skoczyć do sklepu po nowy...   

Nie potrafiła się powstrzymać. Zachichotała.   

– O co chodzi? – Patrzył na nią zmieszany.   

Nie  mogła  mu  wyjaśnić,  Ŝe  ujęło  ją  jego  zdecydowane  podejście,  Ŝe  zniecierpliwienie 

było  takie  męskie  i  wzbudziło  w  niej  czułość,  poniewaŜ  stanowiło  pierwszy  przejaw 

niedoskonałości, który ujawnił doktor Calder.   

– Po prostu rozśmieszyło mnie, Ŝe najtrudniejsze okazało się wetknięcie wtyczki.   

Zacisnął  usta  i  lekko  potrząsnął  głową,  jakby  chciał  powiedzieć:  „Ach,  te  kobiety!” 

Wstrzymała  z  wraŜenia  oddech,  poniewaŜ  tak  dojmująco  znajoma  wydała  się  jej  mina 

Mike’a.  Angelina  nie  miała  pojęcia  dlaczego.  PrzecieŜ  spędziła  z  doktorem  Calderem  tak 

niewiele czasu.   

Mike  usiadł  na  pralce,  górną  połową  ciała  odwrócił  się  w  stronę  ściany  i  postękując  z 

wysiłku, próbował trafić wtyczką do gniazdka.   

– Światło! – rozkazał.   

Angelina uniosła latarkę i skierowała strumień światła w dół, za pralkę.   

– Wprawo. Zastosowała się do polecenia.   

– Bardziej w prawo.   

Musiała przysunąć się do niego. Jeszcze trochę i będzie go dotykała, gdy jej talia zetknie 

się z jego udem, a wtedy...   

– BliŜej.   

Zaciskając  zęby,  przylgnęła  bokiem  do  niego.  Zareagowała  na  tę  bliskość  zgodnie  ze 

swoimi przewidywaniami: poczuła, jak przechodzi ją fala gorąca.   

–  Doskonale  –  mruknął  Mike  nieco  zduszonym  głosem,  poniewaŜ  nadal  zajmował 

niewygodną pozycję. – Teraz...   

Pralka  nieoczekiwanie  oŜyła.  Odwirowywanie,  przemknęło  Angelinie  przez  głowę,  gdy 

błyskawicznie  sięgnęła  w  kierunku  pokrętła  programatora.  Mike  usiłował  zrobić  to  samo, 

toteŜ udało się jej tylko trzepnąć go latarką w ucho i zaplątać się w jego ramię. Jej prawa pierś 

dosłownie  wklinowała  się  pod  pachę  Mike’a.  Angelina  wylądowała  z  twarzą  w  zagłębieniu 

jego  szyi,  gdzie  z  kaŜdym  oddechem  wchłaniała  porcję  zapachu  płynu  po  goleniu.  Jedno  z 

nich  –  Angelina  nigdy  nie  ustaliła,  które  –  w  końcu  zdołało  wyłączyć  pralkę.  Spróbowała 

odsunąć  się  od  Mike’a.  On  trzymał  ją  jednak  za  przegub,  uniemoŜliwiając  ucieczkę.  Stali 

naprzeciw siebie, wystarczająco blisko, Ŝeby Angelina poczuła emanujący z jego ciała Ŝar. Na 

background image

wargach  Mike’a  zaigrał  domyślny  uśmieszek,  a  w  oczach  błysnęło  poŜądanie,  gdy  powoli 

przesuwał dłonie po jej ramionach. Mogła się wtedy wyrwać. Powinna była. Chciała to zrobić 

– albo tylko jej się wydawało, Ŝe chce. Ale nawet nie drgnęła. Czekała, zdając sobie sprawę, 

Ŝ

e pocałunek jest nieuchronny. Była na niego przygotowana, zanim usta Mike’a musnęły jej 

wargi.  Pragnęła  jak  najszybciej  przekonać  się,  jakie  będzie  owo  doznanie  wywołane 

pierwszym zetknięciem ich ust. Marzyła o tym wraŜeniu. Potrzebowała go. Obawiała się go. 

Tęskniła za nim.  Lękała  się go... Mike ujął jej twarz w dłonie. Oboje patrzyli sobie w oczy. 

Zielone  nie  zadawały  Ŝadnych  pytań,  a  brązowe  nie  udzielały  Ŝadnych  odpowiedzi.  Istniała 

tylko  akceptacja  siły,  która  ich  popychała  ku  sobie,  oraz  zgoda  na  to,  co  miało  nastąpić. 

Musieli się pocałować. Tego Ŝyczył sobie los.   

Mike  nie  śpieszył  się.  Powoli  przesuwał  ustami  po  wargach  Angeliny,  sprawdzając  ich 

miękkość,  kształt  i  smak.  Pocałunek  –  choć  pozbawiony  gwałtowności  –  podziałał  na 

Angelinę  niesłychanie.  Z  pełną  świadomością  rozkoszowała  się  delikatnym  uciskiem  ust 

Mike’a.  Słodka  pieszczota  sprawiała  nieziemską  przyjemność.  Kusiła  obietnicą.  Oferowała 

namiętność i Ŝar. Od dawna nikt nie  całował  Angeliny w ten sposób. Nie obejmował jej tak 

czule. Nie przekonywał, Ŝe jej poŜąda. Mike uniósł głowę, przerywając pocałunek. Angelina 

zareagowała na to cichym jękiem Ŝalu.   

– A ja się martwiłem, Ŝe to jednostronne zauroczenie – powiedział Mike chrapliwie.   

Nawet gdyby zamierzała go przekonać, Ŝe tak było, nie zdąŜyłaby się odezwać. Jego usta 

–  tym  razem  bardziej  natarczywie  –  znów  znalazły  się  na  jej  wargach.  Ten  pocałunek  był 

głębszy, zawierał więcej namiętności. Angelina przeŜywała go całym swoim ciałem, od stóp 

do  głów  rozpalona  zarówno  fizycznym  poŜądaniem,  jak  i  emocjonalną  potrzebą  bliskości. 

Pocałunek  okazał  się  zachwycający.  Dłonie  Mike’a  pieściły  po  mistrzowsku.  Angelina 

poddała się ich dotykowi, z zachwytem przyjmując słodkie, cudowne doznania. Coraz głębiej 

pogrąŜała się w ich magii, gdy nagle dłonie Mike’a spoczęły na jej pośladkach. Przycisnął ją 

mocno  do  siebie.  Mogła  się  przekonać,  jak  bardzo  jej  poŜąda.  Intymność  okazała  się  zbyt 

nagła,  zbyt  intensywna.  Szokująca.  Angelina  wyrwała  się  z  objęć  Mike’a.  Patrzyli  na  siebie 

oszołomieni,  próbując  się  uspokoić.  Jego  oczy  lśniły,  policzki  pokrywał  ciemny  rumieniec. 

Angelina wiedziała, Ŝe ona – zmieszana jak nigdy – musi wyglądać podobnie.   

– Ja... – urwała. Pocałunek sprawił, Ŝe jej umysł pracował na zwolnionych obrotach.   

– Ja teŜ. – Mike przysunął się, Ŝeby znów wziąć ją w ramiona.   

Zaraz zaczniemy wszystko od początku, pomyślała w popłochu.   

– Nie! – zawołała. Cofnęła się o krok i wpadła na pralkę.   

– A co – Mike z niedowierzaniem potrząsnął głową – boisz się mnie? 

– Nie! – parsknęła. Nie mogła mu powiedzieć, czego naprawdę się bała. Gdyby znów ją 

całował, wkrótce wylądowaliby nago na podłodze pralni.   

– Więc...   

Angelina odetchnęła głęboko. Usiłowała zebrać myśli i zapanować nad drŜeniem kolan.   

– Doktorze...   

– Mike – warknął przez zaciśnięte zęby.   

–  Właśnie.  Słuchaj,  Mike,  doceniam,  Ŝe  przywiozłeś  i  zainstalowałeś  mi  pralkę. 

background image

Zamierzałam zrewanŜować ci się domowymi ciasteczkami lub czymś w tym stylu, a nie...   

Spiorunował ją wzrokiem.   

– Chyba nie przypuszczasz, Ŝe... – Mike urwał i cięŜko westchnął.   

Owszem,  nie  przypuszczała.  Ale  swoją  sugestią  odwróciła  uwagę  od  tego,  co  naprawdę 

stanowiło problem. Całe szczęście. Jeszcze tego brakowało, Ŝeby Mike zrozumiał, jak bardzo 

ją pociąga. Otworzyła usta, aby mu odpowiedzieć. Miała nadzieję, Ŝe jakimś cudem wydusi z 

siebie w miarę inteligentną ripostę.   

Mike odezwał się jednak pierwszy. Jego słowa wyraŜały oburzenie i pewnie dlatego ich 

nie dobierał.   

–  Nie  muszę  przestawiać  gratów,  Ŝeby  zwabić  babę  do  łóŜka.  A  gra  przedwstępna  nie 

polega na podłączaniu węŜy.   

–  Wolisz  odwirowywanie!  –  Ale  się  wysiliłaś,  pomyślała,  zirytowana  swoim  brakiem 

inwencji.   

– Dopiero od pięciu minut, pani Winters.   

Przyznała  w  duchu,  Ŝe  zasługuje  na  jego  pogardę.  I  na  spojrzenie,  którym  po  niej 

przesuwał  –  poŜądliwe,  otwarcie  zmysłowe.  Dokładnie  tak  większość  męŜczyzn  patrzy  na 

dziewczynę w zbyt wydekoltowanej, zbyt obcisłej i za krótkiej sukience. Tak traktuje kobietę, 

której  pocałunki  są  Ŝarłoczne.  A  ona,  Angelina  Winters,  przed  chwilą  pocałowała  Mike’a 

Caldera  w  taki  sposób,  jakby...  jakby  nikt  nie  całował  jej  od  prawie  dwóch  lat.  Pat.  Cisza. 

Beznadziejna cisza.   

– Myślę, Ŝe powinniśmy... – Pociągnęła nosem. – W ogóle cię nie znam! 

–  Sądziłem,  Ŝe  właśnie  zaczynamy  się  poznawać.  PrzecieŜ  niedawno  trzymałem  cię  w 

ramionach, prawda? A ty...   

–  Tak!  –  ucięła.  Czuła,  Ŝe  policzki  jej  płoną.  –  Ale...  Gdyby  wzrok  zabijał,  juŜ  leŜałaby 

martwa.   

–  Spokojnie,  aniołku.  Trzeba  tylko  powiedzieć  „nie”.  Nie  gwałcę  podczas  randek  i  nie 

uprawiam seksu na pralkach.   

– To nawet nie jest randka – mruknęła.   

NajwyŜszy  czas,  Ŝeby  sobie  o  tym  przypomniała!  I  o  paru  innych  rzeczach.  O  tym,  jak 

pełna nadziei gapiła się na telefon. Swoje rozczarowanie, gdy się nie odezwał. Przygnębiające 

wnioski, które z tego wyciągnęła.   

–  Na  pewno  nie?  –  zapytał  wesoło,  odzyskując  dobry  humor.  –  Chyba  trochę 

przypominało randkę. Wcinaliśmy coś z jednego półmiska.   

– Tylko z powodu oferty „Dla dwojga”.   

–  Jasne.  –  Zachichotał.  Znów  zapadło  niezręczne  milczenie.  W  końcu  przerwała  je 

Angelina.   

– Będzie lepiej, jeśli juŜ pójdziesz.   

– Nie mogę.   

– Jak to nie moŜesz? 

–  Muszę  wypoziomować  pralkę.  To  bardzo  waŜne.  Jeśli  nie  będzie  stała  poziomo, 

podczas prania zacznie wibrować.   

background image

– Więc ją wypoziomuj i...   

– I zjeŜdŜaj? – dokończył za nią. Angelina westchnęła ponuro.   

– Naprawdę jestem ci wdzięczna. – Tak mnie pociągasz, Ŝe w twojej obecności zupełnie 

głupieję, a ty nawet nie zadzwoniłeś, dodała w myśli.   

– A ta poprzednia pralka... nikt jej nie ustawiał? 

– Nie wiem. Chyba mnie to nie interesowało.   

Nie  interesowało  jej  teŜ,  jak  załoŜyć  nową  linkę  do  kosiarki,  jak  zmienić  baterie  w 

wykrywaczu dymu lub uszczelkę w kranie.   

–  Zaufaj  mi,  aniołku.  –  Mike  musnął  palcem  czubek  jej  nosa.  –  Nie  chcesz,  Ŝeby  twoja 

nowa pralka ruszyła w taniec, prawda? 

– No dobrze. Ale pokaŜ mi, na czym polega to ustawianie. Ukląkł i wskazał na metalowe 

kółeczko, które ona nazwałaby po prostu nóŜką.   

–  Widzisz  to  pokrętło?  MoŜe  być  dłuŜsze  lub  krótsze,  w  zaleŜności  od  tego,  w  którą 

stronę  je  się  obraca.  Powinno  mieć  odpowiednią  długość,  Ŝeby...  –  ZauwaŜył,  Ŝe  Angelina 

wpatruje się w niego, a nie w pokrętło. – Coś nie tak? 

Potrząsnęła przecząco głową.   

– Potrafisz wyjaśniać – powiedziała z uśmiechem.   

Czy  Thomas  wyjaśniałby  jej  róŜne  sprawy,  gdyby  wyraziła  zainteresowanie?  Szczerze 

mówiąc,  nie  miała  pojęcia.  Nigdy  nie  przyszło  jej  do  głowy,  Ŝeby  pytać.  Nigdy  nie 

przypuszczała, Ŝe jej małŜeństwo się rozpadnie, a ona będzie musiała sama zatroszczyć się o 

wszystko.  Pędziła  bezmyślny  Ŝywot,  zadowolona  ze  status  quo.  Dopiero  teraz  zdała  sobie  z 

tego sprawę. CzyŜby właśnie odkryła, dlaczego Thomas ją porzucił? Dlaczego wolał związać 

się z recepcjonistką, pracującą w jego biurze? Angelina była pewna jednego: nigdy więcej nie 

stanie się tak bardzo zaleŜna od męŜczyzny.   

Mike oparł ręce na bocznych krawędziach pralki i szarpnął nią do przodu i do tyłu.   

– Przechyla się w prawo – stwierdził, klękając, Ŝeby dokonać poprawki. – Sprawdź, czy 

się chwieje – polecił.   

Kolejne pół obrotu nadało pralce stabilność, lecz Mike nadal klęczał.   

– Co teraz? – spytała Angelina.   

– Masz wspaniałe nogi.   

Wzniosła  oczy  ku  niebu,  ale  jej  poirytowanie  było  niegroźne.  Trudno  złościć  się  na 

męŜczyznę, który podziwiał ją z taką oczywistą przyjemnością.   

– Skończone? – spytała.   

–  Miejmy  nadzieję,  Ŝe  nie  –  odparł  wstając.  Na  widok  jej  miny  dodał:  –  Chodzi  ci  o 

pralkę?  Chyba  tak.  Trzeba  tylko  napuścić  do  niej  wody  i  sprawdzić,  czy  nie  cieknie  spod 

nakrętek. Przy okazji moŜesz uprać trochę ciuchów.   

– Oto propozycja nie do odrzucenia.   

Kilka  minut  później  Mike  dokładnie  obejrzał  połączenia.  Były  szczelne.  Przez  chwilę 

oboje zastanawiali się, co powiedzieć.   

–  Dzięki  za...  wszystko  –  odezwała  się  Angelina.  –  Przez  moją  pralkę  zmarnowałeś 

sobotni wieczór.   

background image

– Nie narzekam. Trafiło mi się to i owo. Poza tym jeszcze jest wcześnie.   

– Nie bardzo.   

– ZdąŜylibyśmy do kina na ostatni seans.   

– Nie sądzę.   

Lekko objął dłońmi jej ramiona.   

– Naprawdę chciałbym lepiej cię poznać.   

Równie dobrze mógłby porwać ją w ramiona, poniewaŜ dotyk jego palców i tak wprawiał 

ją w stan podniecenia.   

–  Raczej  jedź  do  domu,  weź  dwa  razy  zimny  prysznic  i  zadzwoń  do  mnie  za  parę  dni, 

jeśli nadal będziesz zainteresowany.   

Zaczął pieszczotliwie gładzić japo policzku.   

– Sprawy trochę wyniknęły się nam spod kontroli. – Uśmiechnął się uwodzicielsko.   

– Trochę – mruknęła z przekąsem.   

–  JuŜ  dobrze,  przyznaję,  Ŝe  potrafisz  obudzić  we  mnie  bestię,  ale  przecieŜ  jesteśmy 

dorośli  i  cywilizowani.  Na  pewno  potrafilibyśmy  spędzić  ze  sobą  nieco  czasu,  nie  ulegając 

pierwotnym impulsom.   

Mów  za  siebie,  pomyślała.  Nigdy  by  nie  przypuszczała,  Ŝe  cała  jej  twarz  jest  strefą 

erogenną.  To,  jak  odrobinę  szorstkie,  lecz  nieskończenie  delikatne  palce  Mike’a  działały  na 

zmysły,  w  niektórych  konserwatywnych  społecznościach  prawdopodobnie  uchodziło  za 

sprzeczne z prawem.   

– Zgódź się – poprosił. – Pozwolę ci wybrać film.   

–  MoŜe  innym  razem.  – Wtedy,  gdy  najpierw  zatelefonujesz  i  mnie zaprosisz,  dodała  w 

myśli. Dzięki temu poczuję się jak ktoś oczekiwany, a nie przypadkowy.   

Zrozumiał,  Ŝe  ona  nie  zmieni  zdania.  Z  filozoficznym  spokojem  wzruszył  ramionami  i 

opuścił ręce.   

–  Co  powiesz  na  spacer?  –  Nie  dał  jej  czasu  na  odmowę,  tylko  szybko  dodał:  –  Trzeba 

wyprowadzić psiaka.   

 

Wieczór  idealnie  nadawał  się  na  przechadzkę.  KsięŜyc  świecił  jasno,  niebo  było 

bezchmurne, a powietrze rześkie. Mike prowadził Princess na długiej smyczy, dając jej duŜo 

swobody. Princess korzystała z niej w urozmaicony sposób – wesoło podskakiwała albo nagle 

zatrzymywała się, Ŝeby obwąchać latarnię lub słupek skrzynki na listy, a od czasu do czasu – 

spłoszyć  Ŝabę.  Spacer  podziałał  na  Angelinę  relaksujące  Powiedziała  Mike’owi  o  celującej 

ocenie,  którą  Lily  dostała  za  pracę  o  szopach,  gawędziła  z  nim  o  wychowywaniu 

szczeniaków.  Dała  wyraz  zadowoleniu,  Ŝe  mieszka  na  Florydzie  i  w  lutym  nie  musi  nosić 

palta. Poruszała same miłe, bezpieczne tematy. Jej nastrój znacznie się poprawił.   

Szli  cichymi  uliczkami,  aŜ  zatoczyli  pełny  krąg  i  znów  znaleźli  się  przed  jej  domem. 

Angelina  w  milczeniu  patrzyła  na  Mike’a,  który  głaskał  psa  po  karku  i  chwalił  go  za  dobre 

zachowanie. Nie miała ochoty rozstawać się z doktorem Calderem. Napięcie, które niedawno 

ją opuściło, powoli zaczęło znów dawać o sobie znać. Mimo to zdołała się uśmiechnąć,  gdy 

Mike  puścił  szczeniaka  i  spojrzał  na  nią.  Odniosła  wraŜenie,  Ŝe  on  takŜe  jest  trochę 

background image

zakłopotany  i  niespokojny.  Nie  wiadomo  dlaczego  dodało  jej  to  otuchy.  Odezwała  się 

pierwsza, Ŝeby przerwać milczenie.   

– Dzięki za pralkę, za obiad i...   

–  To  raczej  ja  powinienem  podziękować  ci  za  obiad.  Tylko  z  tobą  mogłem  zamówić 

fajitas dla dwojga i dostać darmowy deser.   

– Przez całe lata nie zapomnę tych lodów.   

Tym razem cisza trwała nieco dłuŜej i w końcu zwycięŜyła.   

– No cóŜ...   

Angelina  wyciągnęła  rękę.  Ujął  ją,  lecz  jego  wzrok  i  zmysłowość  uśmiechu  ostrzegła 

Angelinę, Ŝe poŜegnanie przypieczętuje coś więcej niŜ uścisk dłoni. Mike powoli i łagodnie, 

ale z rozmysłem przyciągnął ją do siebie. Wystarczająco blisko, Ŝeby poczuła Ŝar jego ciała. 

Wystarczająco  blisko,  Ŝeby  słyszała  oddech  Mike’a.  śeby  doleciał  ją  zapach  jego  płynu  po 

goleniu. I na tyle blisko, Ŝeby zatraciła się w pocałunku.   

background image

ROZDZIAŁ 7 

 

Mike  mył  ręce,  starając  się  nie  patrzeć  na  swoją  „Listę  wymagań”.  I  tak  gardził  sobą, 

poniewaŜ  zlekcewaŜył  własne  zasady.  ZlekcewaŜył?  Do  diabła,  to  za  mało  powiedziane.  Po 

prostu  zagrał  im  na  nosie.  Wystarczyło  jedno  spojrzenie  na  Angelinę  Winters  i  wskoczył  w 

rolę  szlachetnego  rycerza  tak  szybko,  Ŝe  chyba  tylko  cudem  nie  złamał  przy  tym  nogi.  No  i 

proszę,  co  się  stało...  co  się  prawie  stało...  co  jeszcze  mogło  się  stać...  Mimo  niezłomnego 

postanowienia Mike przez chwilę rozpatrywał przyjemne moŜliwości.   

– Wprowadzić następnego pacjenta? – spytała Suzie, zaglądając do pomieszczenia.   

Skinął twierdząco głową.   

– Zaraz idę. Co nas jeszcze czeka? 

Na  ogół  nie  operował  we  wtorki,  ale  dziś  miał  trudny  zabieg,  którego  nie  moŜna  było 

przełoŜyć na następny dzień. Dlatego teraz mieli trochę opóźnienia.   

–  Nie  jest  tak  źle.  PrzełoŜyłam  dwie  wizyty  na  inny  termin.  Jeśli  zjesz  szybki  lunch, 

zdołasz nadrobić zaległości. Aha, jeszcze jedno. Dostarczono ci przesyłkę.   

–  NajwyŜszy  czas.  Zamówiłem  tę  lampę  kilka  tygodni  temu.  Ta  wytwórnia  sprzętu 

medycznego transportuje towar chyba na grzbietach mułów.   

– To nie lampa. – Suzie nie kryła podekscytowania. – Chodź zobaczyć.   

Ciasteczka!  –  przemknęło  Mike’owi  przez  głowę.  Angelina  wspomniała,  Ŝe  zamierza  je 

upiec dla niego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, jak wielką miał nadzieję, Ŝe pani Winters to 

zrobi.   

– Ciekawe, jakie są – mruknął, idąc za Suzie. Weszli do poczekalni i Suzie obwieściła: 

– Bazie.   

– Bazie? – spytał zdumiony.   

– I to bardzo drogie.   

Mike gapił się niedowierzająco na gałązki z puszystymi kotkami, artystycznie ułoŜone w 

glinianym wazonie, który takŜe nie wyglądał tanio.   

– To dla mnie? Kto mógłby przysłać mi bukiet bazi? 

– CzyŜbyś nie wiedział? – Suzie patrzyła na niego pytająco.   

Zaprzeczył ruchem głowy.   

– No to przeczytaj wreszcie ten bilecik! JuŜ mi się kończy cierpliwość.   

Mike  sięgnął  po  wsuniętą  między  gałązki  kopertę  z  wydrukowanym  srebrnymi  literami 

napisem Espey Gallery.   

– Coś takiego. Są z galerii.   

–  To  jedno  z  najbardziej  ekskluzywnych  miejsc  w  Winter  Park  –  poinformowała  Suzie. 

Znała się na takich rzeczach.   

– Nic nie rozumiem.   

– Ty naprawdę nie wiesz, kto ci je przysłał, prawda? 

– Nie mam zielonego pojęcia. Pewnie jakiś wdzięczny właściciel zwierzaka.   

– Jakiś niezmiernie wdzięczny właściciel – stwierdziła Suzie. – Nieźle się wykosztował. 

background image

Sam ten wazon ma prawdopodobnie trzycyfrową cenę.   

–  Samantha  Curry  –  powiedział,  uśmiechając  się  mimo  woli.  Niedawne  wydarzenia 

sprawiły,  Ŝe  całkiem  o  niej  zapomniał.  Ta  przesyłka  to  był  omen.  Bez  wątpienia.  Miał 

popchnąć  go  w  odpowiednim  kierunku,  przypominając  o  postanowieniu.  Mike  rzucił  okiem 

na karteczkę.   

– Dziękuje mi za udział w sobotnich szczepieniach.   

– Mądrala z niej.   

– Dlaczego? 

– Przysłała tyle małych, mięciutkich kotków weterynarzowi.   

– Hmm – mruknął, zajęty tą częścią liściku, której nie przeczytał Suzie. W Espey Gallery 

szykowano wystawę rzeźb jednej z przyjaciółek Samanthy. Uroczyste otwarcie zaplanowano 

na  przyszłą  sobotę.  Samantha  pytała,  czy  Mike  zechciałby  jej  towarzyszyć.  A  czy 

wygłodzony człowiek miałby ochotę na befsztyk? 

Wieczorem Mike zadzwonił do Samanthy. Podziękował za bazie i przyjął zaproszenie na 

wernisaŜ  i  koktajl  w  Espey  Gallery.  Następnie  zaproponował,  aby  po  tym  spotkaniu  oboje 

poszli  gdzieś  na  kolację.  Samantha  rzuciła  nazwę  francuskiej  restauracji  w  pobliŜu  galerii. 

Mike  odłoŜył  słuchawkę  bardzo  z  siebie  zadowolony.  Gala  w  galerii.  Ekskluzywny  lokal. 

Nieźle. Naprawdę nieźle. Nareszcie zostawiał za sobą kobiety w rodzaju Beth Ann. Otarł się o 

niebezpieczeństwo,  ale  w  porę  wrócił  na  właściwą  drogę.  Niestety,  pozostawała  jeszcze 

Angelina  Winters.  Mimo  jej  finansowych  problemów,  byłego  męŜa,  o  którym  wolała  nie 

mówić,  i  córeczki  bez  tatusia,  trudno  będzie  zapomnieć  te  wielkie,  piwne  oczy  lub 

buntownicze  wysuwanie  podbródka.  Z  piersi  Mike’a  wydarło  się  westchnienie.  Te  nogi.  Jej 

uśmiech.   

Pod koniec tygodnia Mike doszedł do wniosku, Ŝe najłatwiej wpaść w obsesję na punkcie 

kobiety,  jeŜeli  bezustannie  się  o  niej  myśli.  Wszystko  ją  przypominało  –  białobrązowe  psy, 

dziewczynki  w  wieku  Lily,  szyldy  meksykańskich  restauracji,  reklamy  opon...  Walczył  z  tą 

obsesją – ilekroć przypominała mu się Angelina, siłą woli zmuszał się do myślenia o pannie 

Curry.  To  wcale  nie  było  trudne.  Kasztanowe  włosy  zamiast  czarnych.  Jedwabna  bluzka 

zamiast  spłowiałego  podkoszulka.  KaŜde  zerknięcie  na  „Listę  wymagań”  uświadamiało 

Mike’owi  nagą  prawdę.  Samantha  Curry  zasługiwała  na  sześć  punktów,  Angelina  zaś  na 

niecałe dwa. śeby to sobie lepiej uświadomić, napisał na liście: „Samantha 6”. Dopisał teŜ . 

Angelina” nad nazwiskiem Winters i pociągnął strzałkę do półtora punktowego wyniku.   

W  furgonetce  nadal  tkwiła  stara  pralka.  Mike  upierał  się,  Ŝe  ją  wywiezie,  co  tylko 

dowodziło,  Ŝe  znów  zaczyna  zachowywać  się  jak  tuman.  Postanowił  więc  jak  najszybciej 

pozbyć  się  grata,  Ŝeby  nie  przypominał  o  popełnionych  błędach.  Zawiózł  go  do  sąsiada 

teściowej  Suzie  –  pana  Peledrino,  mechanika  na  emeryturze,  który  w  warsztacie  za  domem 

reperował uŜywany sprzęt.   

Dwa  teriery  pana  Peledrino  –  Spike  i  Spots  –  natychmiast  wybiegły  na  podwórko.  Ich 

właściciel, łysy i tęgawy, lecz nadal pełen energii, pośpieszył za nimi.   

– Cześć, doktorku. Co pana do mnie sprowadza? 

– Przywiozłem panu pralkę. – Mike otworzył boczne, odsuwane drzwiczki samochodu.   

background image

–  Niech  no  rzucę  okiem.  –  Pan  Peledrino  wgramolił  się  do  furgonetki.  Psy  zrobiły  to 

samo. W podnieceniu obwąchiwały jej wnętrze, pełne zapachu róŜnych zwierząt.   

– To staruszka – stwierdził mechanik.   

– Myślałem, Ŝe przydadzą się panu jakieś części.   

–  MoŜe.  –  Pan  Peledrino  wysiadł  i  z  namysłem  drapał  się  po  brodzie.  –  A  moŜe  nie. 

Trudno  powiedzieć.  Trzeba  ją  najpierw  włączyć  i  zobaczyć,  jak  chodzi.  Ale  to  popularny 

model i obudowa jest w dobrym stanie. Dam za nią dychę.   

– Dziesięć dolców? – Mike’owi nawet nie przyszło do głowy, Ŝe mechanik zapłaci za ten 

rupieć.   

– Jak pan chce. Nie mam zwyczaju się targować.   

W  pierwszej  chwili  Mike  chciał  odmówić  przyjęcia  pieniędzy,  ale  zaraz  zmienił zdanie. 

Angelinie przyda się nawet taka drobna sumka.   

– Zgoda.   

–  Płacę  czekiem,  a  nie  gotówką.  To  zniechęca  złodziei  do  przynoszenia  mi  kradzionych 

rzeczy – wyjaśnił pan Peledrino. – Na jakie nazwisko wystawić? 

– Angelina Winters.   

Postanowił  wysłać  jej  czek  wraz  z  krótkim  wyjaśnieniem.  Wizytę  uznał  za  zbyt 

ryzykowną.  Gdyby  poszedł  do  Angeliny,  prawdopodobnie  znów  popatrzyłby  na  jej  nogi. 

Albo  spojrzał  jej  w  oczy,  co  było  jeszcze  bardziej  niebezpieczne.  MęŜczyzna  jest  w  stanie 

przyglądać  się  w  miarę  obojętnie  nogom  kobiety,  ale  oczy  stwarzają  większy  problem.  Są 

przecieŜ zwierciadłem duszy. Zwłaszcza takie jak Angeliny Winters. Ich nie potrafił usunąć z 

pamięci.  Chyba  dlatego,  Ŝe  w  ogóle  nie  potrafił  sobie  przypomnieć,  jakiego  koloru  są  oczy 

Samanthy Curry.   

 

– Naprawdę moŜemy zjeść trochę tych ciasteczek dla doktora Mike’a? 

– JuŜ przygotowałyśmy  pudełko z ciasteczkami dla niego – wyjaśniła  córce Angelina. – 

Te są nadprogramowe.   

–  Aha.  –  Lily  nie  zamierzała  dyskutować.  Chwyciła  herbatnik  i  podniosła  go  do  ust.  – 

Czekoladowe to moje ulubione.   

– KaŜdy je lubi.   

–  Doktor  Mike  na  pewno  teŜ.  –  Popiła  ciastko  haustem  mleka  i  z  westchnieniem 

postawiła szklankę na stole. – Wolałabym, Ŝeby po nie przyszedł.   

– Postanowiłyśmy wysłać je pocztą, nie pamiętasz? śeby mu zrobić niespodziankę.   

–  Mogłabyś  go  do  nas  zaprosić,  ale  nic  nie  mówić  o  ciastkach  –  zasugerowała  Lily.  – 

Wszedłby tutaj, a my zawołałybyśmy „Niespodzianka!” i pokazały mu te pyszności.   

–  Coś  takiego  by  ci  się  spodobało,  prawda?  –  Patrząc  na  słodką  buzię  Lily,  Angelina 

doszła  do  wniosku,  Ŝe  macierzyństwo  byłoby  łatwiejsze,  gdyby  dzieci  nie  wykazywały  tyle 

sprytu.   

Angelina  takŜe  sięgnęła  po  ciasteczko.  Liczyła  na  to,  Ŝe  chwila  ciszy  pozwoli  zmienić 

temat. Lily nie dawała jednak za wygraną.   

–  Dlaczego  nie  zadzwonisz  do  doktora  Mike’a?  Angelina  jadła  powoli,  Ŝeby  zyskać  na 

background image

czasie.  Musiała  wymyślić  jakieś  sensowne  wyjaśnienie,  które  zniechęci  Lily  do  dalszej 

dyskusji.  Nie  mogła  powiedzieć  prawdy:  Ŝe  doktor  Mike  pojechał  do  domu  i  wziął  zimny 

prysznic.  Pomogło  mu”  to  trzeźwo  ocenić  znajomość  z  Angeliną  Winters.  Doszedł  do 

wniosku, Ŝe wcale nie chce lepiej jej poznać.   

– Doktor Mike ma bardzo duŜo pracy. Dwukrotnie wyświadczył nam przysługę i teraz my 

powinnyśmy jakoś się zrewanŜować.   

– Lepiej, Ŝeby do nas wpadł.   

–  To  absolutnie  wykluczone.  –  W  głosie  Angeliny  zabrzmiała  stanowczość.  –  A  ty 

najwyŜej napisz mu karteczkę z podziękowaniami. WłoŜymy ją do paczki.   

– Przy okazji obejrzałby Princess – upierała się Lily. – Lubi ją.   

– Lily – odezwała się ostrzegawczym tonem Angelina. Zignorowała minę córki i włoŜyła 

do  zlewu  blachę,  na  której  upiekła  ciastka.  Skrzywiła  się  na  widok  cieknącego  kranu.  Do 

niedawna  woda  tylko  trochę  kapała.  Teraz  płynęła  cienkim,  lecz  nieprzerwanym 

strumyczkiem.  Nie  ulegało  wątpliwości,  Ŝe  problem  domaga  się  rychłego  rozwiązania. 

Angelina  nie  miała  pojęcia,  jak  się  naprawia  kran.  Po  namyśle  uznała,  Ŝe  znajdzie  jakiś 

fachowy  poradnik.  Szkoda,  Ŝe  nie  istniały  instrukcje,  jak  zapomnieć  o  seksownych 

weterynarzach. Albo w ogóle o seksie. Od rozwodu całkiem dobrze radziła sobie z seksem – 

lub raczej jego brakiem.  AŜ do dnia, w którym poznała Mike’a Caldera.  I teraz... Wszystkie 

jej  skumulowane,  kobiece  tęsknoty,  do  tej  pory  bezpiecznie  drzemiące,  zostały  nagle 

rozbudzone.  Od  czasów  Śpiącej  Królewny  nie  zdarzyło  się,  Ŝeby  jeden  pocałunek 

spowodował takie przebudzenie! 

Angelina  gwałtownie  zaatakowała  plastikowym  zmywakiem  spieczone  resztki  ciasta. 

CóŜ, Mike Calder najwyraźniej nie okazał się księciem. Raczej rycerzem, który ratuje damy z 

opresji.  Ale  na  pewno  nie  księciem.  KsiąŜęta  nie  rozpływają  się  w  powietrzu  po  tym,  jak 

zapewnili,  Ŝe  chcą  lepiej  kogoś  poznać.  Jak  to  dobrze,  Ŝe  skończyło  się  na  pocałunkach. 

Zwłaszcza  jej  rozum  był  z  tego  zadowolony.  Zmysły  trochę  mniej  doceniały  jej  silny 

charakter.  I  właśnie  one  zdawały  się  wywierać  przemoŜny  wpływ  na  jej  marzenia.  MoŜe 

gdyby..  .  Wolała  nawet  o  tym  nie  myśleć.  Z  dwóch  powodów.  Po  pierwsze,  nie  mogła 

zmienić  tego,  co  juŜ  się  stało.  Po  drugie,  Mike  Calder  lubił  się  pojawiać  i  znikać.  W  tej 

sytuacji  lepiej  Ŝałować  straconej  okazji  niŜ  tego,  Ŝe  poszło  się  z  nim  do  łóŜka.  Lepiej  być 

osobą  cnotliwą  i  sfrustrowaną  niŜ  lekkomyślną  i  zaspokojoną.  Tak  przynajmniej  głosiła 

teoria. Angelina przekonała się jednak, Ŝe praktyka skłania do innych wniosków.   

 

Względnie  szerokie  bary.  Względnie  płaski  brzuch.  Względnie  długie  nogi.  Stylowo 

ostrzyŜone  włosy  –  nadal  względnie  gęste.  Buty  wyglansowane  według  standardów 

obowiązujących  w  wojsku.  Mike  stwierdził,  Ŝe  prezentuje  się  całkiem  nieźle  jak  na 

trzydziestokilkuletniego  męŜczyznę.  Rzadko  mizdrzył  się  przed  lustrem,  ale  jeszcze  rzadziej 

towarzyszył pięknym dziedziczkom fortun na otwarcie wystawy w galerii. Dlatego uznał, Ŝe 

dziś nie zaszkodzi trochę się sobie przyjrzeć. Nowe ubranie leŜało bez zarzutu. Mike kupił je 

na  ślub  Trący  i  kazał  dopasować  do  swojej  sylwetki.  Później  okazało  się,  Ŝe  garnitur  trzeba 

będzie  zastąpić  smokingiem.  Trochę  narzekał  na  niepotrzebny  wydatek,  ale  przestał  się  nim 

background image

przejmować na widok Samanthy. Wyglądała niezmiernie elegancko. Gładka lniana sukienka 

w rudawym kolorze była jakby artystycznym przedłuŜeniem kasztanowych włosów, a szeroki 

naszyjnik o egipskich motywach dramatycznie podkreślał prostotę jej kroju.   

Panna Curry nie tyle weszła do galerii, ile do niej wkroczyła. Wszystkie głowy odwracały 

się w jej stronę, a rozmowy cichły, gdy szła przez salę, witając się z innymi gośćmi, cmokając 

policzki  i  przedstawiając  Mike’a.  Tylko  dla  jego  uszu  przeznaczała  drugą  część  kaŜdego 

swojego  komentarza.  Mówiła  na  przykład  głośno:  „Freddy  załoŜył  tę  galerię  bez  niczyjej 

pomocy”. Po cichu zaś dodawała: „Rzeczywiście jest wizjonerem. Szkoda tylko, Ŝe w ogóle 

nie zna się na sztuce”.  A przy innej okazji: „Willa w zeszłym  roku zrobiła plakat dla naszej 

organizacji  charytatywnej”.  To  była  uwaga  wypowiedziana  na  głos,  zaś  informacja 

przeznaczona  tylko  dla  uszu  Mike’a:  „Fotografia  psa  sprawiała  ckliwe  wraŜenie,  ale  ten 

szczeniak był wystarczająco plebejski, Ŝeby spodobać się masom”.   

Zatrzymali  się  na  moment  przed  wystawionymi  rzeźbami.  Samantha  czyniła  uwagi  w 

rodzaju: „BoŜe, nawet Freddy powinien zdyskwalifikować coś takiego”. „Lizzy chyba z nim 

sypia”. „Lepsze prace widziałam na pokazach w średniej szkole”. „AŜ trudno uwierzyć, Ŝe ma 

odwagę chwalić się tym śmieciem”. W końcu podeszli do rzeźbiarki. Samantha rzuciła się jej 

na szyję.   

– Wspaniały debiut – zaszczebiotała. – Prawdopodobnie szalejesz z dumy.   

– Powiedziałabym raczej, Ŝe jestem trochę przeraŜona – odparła artystka. Mike stwierdził, 

Ŝ

e jest oszałamiająca. Miała lśniące, kruczoczarne włosy i alabastrową cerę, a na sobie czarną, 

obcisłą  sukienkę  ze  stanikiem  oblamowanym  białą  taśmą.  Tworzyła  ona  z  jednej  strony 

szerokie ramiączko, zwieńczone na ramieniu duŜą kokardą. Drugie ramię – gładkie i piękne – 

było nagie.   

–  Mike,  pozwól,  Ŝe  cię  przedstawię  mojej  najlepszej  przyjaciółce  z  college’u,  Lizzy. 

Lizzy, to jest doktor Mike Calder.   

Po stosownych powitaniach Lizzy zwróciła się do Samanthy: 

– Powiedz, co sądzisz – tak szczerze.   

–  Ta  wystawa  będzie  na  ustach  całego  artystycznego  światka  –  bez  mrugnięcia  okiem 

stwierdziła Samantha.   

Pamiętając  jej  wcześniejsze  komentarze,  Mike  natychmiast  rozpoznał  zawartą  w  jej 

słowach okrutną ironię. Odpowiedź Samanthy nie spodobała się Mike’owi. Doszedł jednak do 

wniosku, Ŝe panna Curry była w niezręcznej sytuacji – lubiła artystkę, ale jej dzieła uwaŜała 

za nieudane.   

– Ma pan jakąś specjalizację, doktorze Calder? – spytała Lizzy.   

– Zwierzątka.   

– Zwierzątka? 

– Mike jest weterynarzem – wyjaśniła Samantha.   

– Ach, tak. – Lizzy posłała mu olśniewający uśmiech. – Rozumiem, Ŝe opiekuje się pan 

havanami Samanthy.   

–  Nie.  –  Spojrzał  na  Samanthę  nieco  zaskoczony.  –  Masz  koty  tej  rasy?  –  Stanowiły 

rzadkość i kosztowały majątek.   

background image

– Dwie kotki medalistki – wyjaśniła Lizzy.   

–  Jeszcze  nimi  nie  są,  ale  w  przyszłości,  kto  wie...  Mają  duŜe  szanse.  –  Samantha 

zaborczym gestem wzięła Mike’a pod ramię. – Mike i ja znamy się od niedawna. Jeszcze nie 

zdąŜyliśmy opowiedzieć sobie historyjek o czworonogach.   

Pogawędkę  przerwało  pojawienie  się  Freddy’ego,  właściciela  galerii,  któremu 

towarzyszył dystyngowany starszy pan.   

–  Wybaczcie.  Nie  chciałbym  przeszkadzać,  ale  doktor  Leblanc  marzy,  Ŝeby  cię  poznać, 

Lizzy. Interesuje go „Anioł na barkach kowboja”.   

Lizzy  przeprosiła  ich  i  odwróciła  się,  aby  porozmawiać  z  potencjalnym  nabywcą  jej 

rzeźby. Samantha – nadal uwieszona na ramieniu Mike’a – odholowała go nieco dalej. Z miną 

znawczyni zaczęła przyglądać się kolejnemu eksponatowi.   

– Lizzy jest bardzo miła.   

– Biedaczka! – Samantha zerknęła na przyjaciółkę. – CóŜ za ohydna sukienka! 

Mike  nie  umiał  dopatrzyć  się  w  niej  nic  ohydnego.  Przeciwnie,  znakomicie  podkreślała 

kształtną figurę Lizzy. ZauwaŜyli to chyba wszyscy męŜczyźni. Prawdopodobnie to irytowało 

Samanthę,  Mike  powstrzymał  się  więc  od  komentarza.  Miał  nadzieję,  Ŝe  w  intymnej 

atmosferze  restauracji  ich  rozmowa  nabierze  rumieńców.  Samantha  opuściła  galerię  w 

identycznym  stylu,  w  jakim  do  niej  wkroczyła.  Szła  tak  dumnie,  jak  gdyby  miejsce  i 

zgromadzeni  goście  stanowili  jej  własność.  Mike  odniósł  wraŜenie,  Ŝe  jest  tylko  dodatkiem, 

równie ozdobnym jak chłopcy w smokingach, wynajęci na bal debiutantek.   

Lokal  „Chez  Jacques”  spełnił  oczekiwania  Mike’a.  Sala  była  gustownie  urządzona, 

oświetlenie – przyćmione, a na stolikach stały zapalone świece. Z głośników płynęły piosenki 

Edith  Piaf.  W  przerwach  między  zupą,  sałatką  i  płonącymi  naleśnikami  rozmawiali  o 

zaangaŜowaniu Samanthy w akcje charytatywne.   

– Poświęcasz tym sprawom mnóstwo czasu, prawda? 

– Mam go pod dostatkiem – odparła. – Dobroczynność to moje jedyne zajęcie.   

– W ogóle nie pracujesz?! – wypalił nietaktownie. Wzruszyła ramionami.   

–  Po  skończeniu  college’u  zastanawiałam  się,  czy  nie  znaleźć  sobie  jakiegoś  etatu.  Ale 

panuje bezrobocie. Po co odbierać komuś pracę, skoro ja nie muszę zarabiać. Poza tym stałe 

zajęcie  to  okropność  –  trzeba  nastawiać  budzik,  podpisywać  rano  listę  obecności  i 

wykonywać polecenia.   

Słuchał  jej  oszołomiony.  Sam  od  niepamiętnych  czasów  chciał  być  weterynarzem.  W 

ś

redniej  szkole  przygotowywał  się  do  egzaminów  w  college’u,  podczas  nauki  w  college’u  – 

do wyŜszych studiów. Dzięki powołaniu zaakceptował związane z nimi wymagania i rygory. 

Nie  umiał  nawet  sobie  wyobrazić  egzystencji  wypełnionej  jedynie  przyjemnościami  i 

działalnością dobroczynną, bez jakiegoś Ŝyciowego celu.   

– Co wybrałaś jako główny przedmiot studiów? – spytał, autentycznie zaciekawiony.   

– Sztukę. Zrobiłam magisterium z historii sztuki. – Uśmiechnęła się. – Wspaniale, Ŝe nie 

potrzebuję  pensji,  prawda?  Mogłabym  najwyŜej  zostać  nauczycielką,  a  to  beznadziejny 

zawód,  lub  otworzyć  galerię.  Przypuszczam,  Ŝe  potrafiłabym  odkrywać  nowe  talenty  i 

nadawać im szlif.   

background image

– Jak twój przyjaciel Freddy? 

–  Och,  daj  spokój!  Freddy  nie  rozpoznałby  prawdziwego  dzieła  sztuki,  nawet  gdyby 

ugryzło  go  w  siedzenie.  Jego  galeria  uchodzi  za  modną  na  przedmieściach  Orlando,  ale 

nowojorscy krytycy nie zostawiliby na niej suchej nitki.   

Mike’a  korciło,  Ŝeby  zapytać  Samanthę,  czemu  poszła  na  dzisiejszy  wernisaŜ,  skoro  ma 

taką opinię o jego organizatorze, ale się powstrzymał. Dobrze wiedział, dlaczego zjawiła się 

na  otwarciu  wystawy.  Wcale  nie  dlatego,  Ŝeby  swoją  obecnością  wesprzeć  przyjaciółkę. 

Chodziło  o  efektowne  wejście  oraz  pokazanie  się  w  odpowiednim  miejscu  i  wśród 

odpowiednich ludzi. A takŜe o zachowanie pozycji w ciasnym, towarzyskim kręgu.   

– MoŜe opowiesz mi o swoich kotach.   

Samantha  była  właścicielką  dwóch  kotek,  zgłoszonych  do  udziału  w  ogólnokrajowym 

konkursie. Zamierzała dać je do zapłodnienia, gdy zdobędą medale.   

–  To  wspaniałe  zwierzęta,  prawdziwe  havany  o  czekoladowo-brązowej  sierści. 

Przywiozłam  je  z  Anglii.  Odmiana  amerykańska  jest  znacznie  ciemniejsza.  Wiesz,  Ŝe 

nazwano je havanami, bo są podobnego koloru co te słynne cygara? 

– Prawdę mówiąc, nie miałem o tym pojęcia. Chyba nawet nigdy nie widziałem kotów tej 

rasy.   

– Jeśli chcesz, pokaŜę ci je, gdy wrócimy do domu.   

A więc panna Curry zaprosiła go do siebie. Chyba powinien się z tego cieszyć. Mike nie 

potrafił jednak wykrzesać z siebie ani odrobiny entuzjazmu. Po kilku godzinach spędzonych z 

kobietą zazwyczaj wiedział, czy chce się zaangaŜować na tyle, Ŝeby przekroczyć jej próg. Ale 

w  doborze  kobiet  na  ogół  kierował  się  instynktem.  Chemią.  Wzajemnym  przyciąganiem. 

Reakcjami swego ciała. Wierzył, Ŝe Samantha uwaŜa go za osobnika fizycznie pociągającego, 

lecz jej osoba nie przyprawiała go o przyśpieszone bicie serca. Po prostu trzeźwo oceniał jej 

atuty,  to  wszystko.  Otrzymała  sześć  punktów.  Maksymalny  wynik.  To  kobieta  ideał.  Mózg 

wciąŜ od nowa klepał tę litanię, ale serce nie chciało tego słuchać. Mimo to Mike postanowił 

jeszcze nie rezygnować.   

Przekroczył próg jej domu i wszedł za nią do pokoju – tak nieskazitelnego, Ŝe wyglądał 

jak  wytworna  ekspozycja  mebli.  ZnuŜony  człowiek  nie  miał  tutaj  co  szukać  –  brakowało 

domowego ciepła. Salon emanował raczej chłodem.   

Mike  spojrzał  na  Samanthę.  Uśmiechała  się  podobnie  jak  podczas  kolacji.  Całkiem 

nieoczekiwanie uświadomił sobie, Ŝe panna Curry nie jest kobietą, z którą moŜna się związać, 

licząc  na  serdeczność  i  czułość.  W  tej  pięknej,  zadbanej  i  w  kaŜdym  calu  idealnej  kobiecie 

ujrzał drapieŜcę, wabiącego potencjalną ofiarę.   

–  Salon  des  chats  jest  tam.  Poświęciłam  jedną  z  sypialni,  Ŝeby  go  urządzić  –  wyjaśniła 

Samantha.   

Za  szklanymi,  obramowanymi  mosiądzem  drzwiami,  rozciągał  się  koci  raj,  wyłoŜony 

dywanem,  z  zawieszonymi  pod  sufitem  kołami,  mnóstwem  zabawek  i  piłeczek.  W  rogu 

pokoju, pod pasiastą markizą, znajdowała się miniatura kawiarenki na wolnym powietrzu. Na 

malutkich  stolikach  stały  miseczki  z  poŜywieniem  i  wodą.  WyłoŜone  przymarszczonym 

atłasem przepierzenie z ozdobnym napisem Toilette bez wątpienia zasłaniało miejsce słuŜące 

background image

do  załatwiania  potrzeb  naturalnych.  Dwie  kotki,  wylegujące  się  na  specjalnych, 

podwyŜszonych posłaniach, nawet nie drgnęły na widok ludzi.   

– Koty są takie powściągliwe. Uwielbiam tę ich cechę – powiedział Mike.   

– Mogłabym je zawołać, ale szkoda mi sukienki. Ich sierść zostaje na ubraniu.   

–  Ja  teŜ  za  tym  nie  przepadam  –  przyznał,  ale  ogarnęły  go  mieszane  uczucia.  To 

idiotyczne, pomyślał, cały ten ekskluzywny salonik dla kotów oraz ich właścicielka, która do 

nich  się  nie  zbliŜa,  bo  waŜniejsza  jest  sukienka.  Zachowanie  pupilek  Samanthy  teŜ  było 

symptomatyczne.  Okazały  jej  stuprocentową  obojętność.  Mike  pierwszy  raz  widział  coś 

takiego.   

–  Niezły  układ  –  stwierdził,  w  pełni  zdając  sobie  sprawę,  Ŝe  jego  uwaga  jest  równie 

dwuznaczna jak odpowiedź, której Samantha niedawno udzieliła przyjaciółce.   

–  Dla  moich  kociaczków  wszystko  co  najlepsze.  ChociaŜ  nie  uwierzyłbyś,  jak  trudno  o 

sprzątaczkę, która zgadza się czyścić kuwety. Moja słuŜąca Ŝąda dodatkowej opłaty.   

– To rzeczywiście okropne. – Zastanawiał się, czy wyczuła w jego głosie ironię.   

Przez dłuŜszą chwilę oboje milczeli. W końcu Samantha połoŜyła dłoń na przedramieniu 

Mike’a i powiedziała: 

–  MoŜe  teraz  pokazałabym  ci  mój  pokój.  –  Sugestywny  ton  nie  pozostawiał  cienia 

wątpliwości, o co jej chodzi.   

Mike  zawahał  się,  ale  tylko  dlatego,  Ŝe  nie  oczekiwał  tego  rodzaju  propozycji.  I  tak  nie 

zamierzał spędzić nocy z Samantha. Zrozumiał to, przyglądając się jej twarzy. W spojrzeniu 

pięknych oczu czaił się  chłód i okrutna przebiegłość zwierzęcia, które poluje. Mike  głęboko 

wciągnął w płuca powietrze i powolutku je wypuścił.   

– Samantho...   

Najwyraźniej nie tego się spodziewała. Zacisnęła usta i wyprostowała plecy, wytrącona z 

równowagi i niepewna, jak zareagować.   

– Nawet nie masz ochoty spróbować? – wycedziła.   

– Sądzę, Ŝe nie powinniśmy aŜ tak się śpieszyć. Zaśmiała się niesympatycznie.   

– Nie prosiłam o związek do grobowej deski.   

Mike  wzruszył  ramionami.  Nigdy  nie  przyszło  mu  do  głowy,  Ŝe  jest  zbyt  znuŜony,  aby 

inwestować energię w przygodę bez przyszłości. Miał dosyć przelotnych romansów. Właśnie 

na tym polegał jego problem.   

Samantha wysunęła dumnie podbródek.   

–  Szkoda  –  powiedziała.  –  Nie  wiesz,  co  tracisz.  Wsiadł  do  samochodu  z  poczuciem 

przemoŜnej  ulgi.  Do  licha  z  tą  idealną  kobietą,  jej  idealną  sukienką,  idealnym  mieszkaniem 

oraz  idealnymi  kotami.  W  połowie  drogi  do  domu  stwierdził,  Ŝe  wcale  nie  chce  wracać  do 

siebie. Jeszcze nie. Był zbyt pusty w środku. Zbyt zniechęcony, Ŝeby spędzić resztę wieczoru 

tylko  ze  starym,  drzemiącym  psem.  Potrzebował  innego  towarzystwa,  rozmowy, 

powinowactwa  emocji.  Niedaleko  był  ulubiony  bar  Jerry’ego.  MoŜna  by  tam  wpaść, 

zobaczyć,  czy  Jerry  dobrze  się  bawi.  Mike  teŜ  często  tam  bywał.  Nawet  gdyby  nie  zastał 

przyjaciela,  prawdopodobnie  spotkałby  kogoś  ze  znajomych.  Ale  po  krótkim  namyśle 

porzucił  ten  pomysł.  Hałaśliwy  nocny  lokal  nie  wydawał  się  dzisiaj  kuszącą  perspektywą. 

background image

Mike chciał...   

Zatrzymał  samochód  na  czerwonym  świetle  i  patrząc  tępo  w  przestrzeń,  zrezygnował  z 

dalszej walki. Tej, którą toczył z samym sobą od chwili, gdy ujrzał Angelinę Winters. Wcale 

nie  pragnął  zimnej,  idealnej  kobiety  i  nie  kusiła  go  wizja  rozrywki  w  zadymionym  barze 

pełnym obcych sobie ludzi, udających, Ŝe się znają.   

Rozluźnił  węzeł  krawata  i  rozpiął  górny  guzik  koszuli.  Odetchnął,  zadowolony  z  siebie, 

bo  wreszcie  zaakceptował  to,  przed  czym  tak  się  bronił.  Chciał  kobiety  o  łagodnym  głosie  i 

ciepłym  uśmiechu,  który  jednocześnie  pojawiał  się  takŜe  w  jej  oczach.  Chciał  móc 

relaksować się w przytulnym pokoju, zaprojektowanym po to, Ŝeby w nim mieszkać, a nie po 

to, Ŝeby imponować jego elegancją, pokoju, w którym kochający właściciel moŜe pogłaskać 

po  głowie  swojego  psiaka.  Chciał  wziąć  w  ramiona  kobietę,  która  miała  ciało  kobiety  i 

reagowała jak kobieta, gdy ją do siebie przytulał i całował; kobietę, która mimo nawaru pracy 

nie Ŝałowała czasu na pieczenie ciasteczek, aby zrewanŜować się męŜczyźnie za przysługę.   

Ś

wiatło  zmieniło  się  na  zielone.  Mike  dodał  gazu,  utwierdzony  w  przekonaniu,  Ŝe  robi 

dobrze,  jadąc  do  Angeliny.  Czek  za  starą  pralkę  nadal  leŜał  na  półeczce  deski  rozdzielczej. 

Stanowił doskonały pretekst do złoŜenia nie zapowiedzianej wizyty. KtóŜ by się nie ucieszył 

z nadprogramowych pieniędzy? 

Angelina chyba była w domu, poniewaŜ w salonie paliła się lampa. Mike zaparkował na 

podjeździe,  zdjął  płaszcz  i  przerzucił  go  przez  oparcie  fotela.  Następnie  z  czekiem  w  dłoni 

pomaszerował  do  drzwi.  Zadzwonił  i  czekał,  powtarzając  w  myśli  historyjkę  uzasadniającą 

jego przyjazd. Siłą woli starał się narzucić sobie spokój, chociaŜ myśl, Ŝe zobaczy Angelinę, 

przyprawiała go o przyśpieszone bicie serca. Prawie natychmiast usłyszał dochodzący z głębi 

mieszkania głos, który naleŜał niewątpliwie do Angeliny.   

– Kto tam? 

Mike zdrętwiał. CzyŜby w tych dwóch krótkich słowach brzmiała rozpacz? 

– Mike. Mike Calder. Mam...   

– Wejdź. I pośpiesz się. Proszę. Potrzebuję pomooocy! Nie miał juŜ wątpliwości, Ŝe stało 

się  coś  złego.  Angelinie  zagraŜało  niebezpieczeństwo.  Mike  poczuł  przypływ  adrenaliny. 

Szarpnął za klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.   

– Zamknięte! 

–  Klucz...  pod  doniczką...  –  zaszlochała.  –  Szybko...  Sekundy  pędziły  jak  szalone,  gdy 

zaglądał pod kolejne doniczki z kwiatami. Zdołał wystraszyć kilka jaszczurek, ale nie znalazł 

klucza. W końcu odkrył go między jedną z doniczek a glinianą podstawką. WłoŜenie klucza 

w  zamek  trwało  niemal  wieczność,  lecz  po  chwili  drzwi  stanęły  otworem.  Mike  wpadł  do 

ś

rodka, wołając Angelinę. Znalazł ją w kuchni... i oniemiał z wraŜenia.   

background image

ROZDZIAŁ 8 

 

– Co się tu...   

– Zrób coś! – zawołała Angelina. Stała przy zlewie, usiłując odwróconym do góry dnem 

garnkiem  powstrzymać  bijący  w  górę  gejzer  wody,  która  juŜ  zdąŜyła  zalać  wszystko  – 

podłogę, szafki, sufit. Kapała równieŜ z włosów Angeliny, spływała jej po twarzy i wsiąkała 

w  ubranie,  lecz  Angelina  na  szczęście  była  cała  i  zdrowa.  Ulga,  jaką  Mike  poczuł  na  jej 

widok, niemal zbiła go z nóg.   

– Trzeba odciąć dopływ – zawyrokował.   

– PowaŜnie? – spytała z nietypowym dla niej sarkazmem. Widocznie hydrauliczny kryzys 

wywarł negatywny wpływ na jej usposobienie.   

– Jak do tego doszło? 

–  Zmieniałam  taką  gumkę...  nie  pamiętam  nazwy  tego  drobiazgu...  –  Ruchem  głowy 

wskazała pudełko z uszczelkami. Obok leŜała na blacie ilustrowana instrukcja. – Odkręciłam 

tak, jak tam jest napisane i nagle...   

– Przed rozmontowaniem powinnaś zakręcić wodę.   

– Wiem. Zrobiłam to.   

– Jak zakręciłaś? 

– Normalnie – parsknęła zniecierpliwiona. – Po prostu przekręciłam kurek. Oczywiście z 

kranu wciąŜ ciekło. Właśnie dlatego chciałam wymienić to... to coś, ale nie przypuszczałam, 

Ŝ

e...   

– Nie ta rączka, aniołku.   

– Co? 

– NaleŜało zakręcić u źródła.   

– U źródła? 

– Główny zawór. Prawdopodobnie pod zlewem.   

– Uhm – mruknęła speszona. – Mógłbyś mnie zastąpić? Ręce trzęsą mi się ze zmęczenia.   

–  Od  dawna  trzymasz  ten  garnek?  –  Ujął  go  w  dłonie,  stojąc  tuŜ  za  Angeliną,  dzięki 

czemu  unieruchomił  ją  między  swoim  ciałem  a  blatem.  W  bardziej  sprzyjających 

okolicznościach taka pozycja oferowała wspaniałe moŜliwości.   

– Od zawsze.   

–  MoŜesz  go  puścić.  Znajdź  teraz  ten  zawór  –  polecił.  Prześlizgnęła  się  pod  jego 

ramieniem, co takŜe mogło być obiecującym manewrem.   

– Pod zlewem? – spytała.   

– Aha. Przypuszczalnie gdzieś przy ścianie.   

– Jak on wygląda? 

–  To  taka  mała  wajcha.  Na  pewno  się  zorientujesz.  Niechcący  uderzyła  go  kantem 

drzwiczek w kolano.   

– Och, przepraszam! – Wyjęła przynajmniej pół tuzina butelek ze środkami czyszczącymi 

oraz kilka róŜnych gąbek i wsunęła głowę oraz ramiona do szafki.   

background image

– Widzisz go? – zapytał. Sam patrzył na coś bardzo atrakcyjnego – na kształtną damską 

pupę opiętą mokrymi dŜinsami.   

– Chyba tak. – Wycofała się i spojrzała na niego. – Ale jest całkiem z boku. Nie jestem 

pewna, czy dosięgnę.   

Postawiła  na  podłodze  aerozolowe  opakowanie  płynu  do  odplamiania  dywanów  i  trzy 

szczotki,  po  czym  znów  zanurkowała  do  szafki.  Dobiegła  z  niej  seria  stuknięć  i  grzmotnięć 

oraz przytłumiony głos Angeliny: 

– Nie dam rady... za daleko...   

Mike zauwaŜył wiszącą na haczyku frotową ściereczkę do wycierania talerzy. Chwycił ją 

i  wepchnął  do  garnka.  Miał  nadzieję,  Ŝe  w  ten  sposób  przynajmniej  na  chwilę  zatamuje 

tryskający  strumień.  Powoli  puścił  naczynie.  Zamierzał  szybko  odciąć  dopływ  wody,  zanim 

garnek  spadnie.  Jakby  dodatkowe  litry  miały  tu  jakieś  znaczenie,  pomyślał  obrzucając 

kuchnię szybkim spojrzeniem. Spisał na straty swoje nowe spodnie, ukląkł i zajrzał do szarki. 

Od  razu  zlokalizował  wzrokiem  zawór,  ale  dostęp  blokował  młynek  do  mielenia  odpadków. 

Mike  sięgnął  więc  z  drugiej  strony.  Przedtem  jednak  musiał  przycisnąć  się  do  Angeliny.  Jej 

wilgotna bluzka zamoczyła mu koszulę. Podejrzewał, Ŝe Angelina natychmiast poczuła ciepło 

jego ciała.   

–  Jak  powstrzyma...  –  urwała  w  pół  słowa  i  pisnęła,  gdy  nad  ich  głowami  rozległo  się 

głośne stuknięcie. Prawie równocześnie ich nogi oblał obfity strumień. Mike skupił uwagę na 

najwaŜniejszej sprawie.  Ujął metalową rączkę zaworu i przekręcił o dziewięćdziesiąt stopni. 

Strumień stopniowo tracił na sile, aŜ w końcu woda przestała lecieć.   

– Dzięki Bogu! – jęknęła Angelina.   

OstroŜnie wycofała się z wnętrza szafki. Mike uczynił to samo.   

– Twoje Ŝycie to pasmo podniecających sobót, prawda? 

–  Dopiero  od  dnia,  w  którym  poznałam  ciebie.  –  Rozejrzała  się  i  westchnęła  cięŜko. 

Usiadła na zalanej podłodze i spojrzała na Mike’a.   

– Twoje eleganckie ubranie... jesteś cały mokry.   

–  Ty  teŜ.  –  Otwarcie  przyglądał  się  jej  piersiom,  które  wyraźnie  rysowały  się  pod 

trykotową bluzką.   

Angelina odruchowo skrzyŜowała ramiona. Na jej twarzy pojawiło się zakłopotanie. Mike 

spojrzał w wielkie, pełne wyrazu oczy. Ujrzał w nich wzruszającą bezbronność, a takŜe coraz 

więcej zmysłowości.   

– A w ogóle co ty tutaj robisz? Poza tym, Ŝe mnie ratujesz.   

–  Głupie  pytanie  –  odparł,  sięgając  ustami  do  jej  warg.  Pocałunek  od  razu  stał  się 

zachłanny, namiętny i głęboki.   

Mike  nie  spodziewał  się  oporu,  ale  jej  gotowość  zdumiała  go  i  zachwyciła.  Angelina 

objęła  go,  przytuliła  się,  głaskała  jego  plecy,  przyciskała  się  do  niego,  jak  gdyby  wciąŜ  nie 

była wystarczająco blisko. Wilgotna tkanina nie stanowiła Ŝadnej bariery, więc czuł na swoim 

torsie  cudowną  miękkość  piersi.  Niewiele  myśląc,  włoŜył  ręce  pod  bluzkę.  Angelina 

westchnęła  cicho,  gdy  przesunął  je  po  jej  nagiej  skórze,  a  kciukami  zaczął  pieścić  sutki. 

Wtedy  gwałtownie  się  odsunęła.  Przemknęło  mu  przez  głowę,  Ŝe  wziął  za  szybkie  tempo. 

background image

Lecz Angelina po prostu zapragnęła więcej. Zarzuciła mu ręce na szyję i osunęła się na niego, 

gdy przewrócił się do tyłu. Przez cały czas pokrywała twarz Mike’a Ŝarliwymi pocałunkami. 

Zgiął  nogę,  która  trochę  mu  zdrętwiała  i  oboje  z  Angeliną  głośno  wciągnęli  powietrze,  gdy 

dolna połowa jej ciała znalazła się między jego udami.   

–  Nie  sądzisz,  Ŝe...  –  wydyszał  w  przerwie  między  jednym  i  drugim  pocałunkiem  – 

moglibyśmy...  –  zamruczał  z  rozkoszy  –  przenieść  się  do...  –  Ostatnie  słowo  zabrzmiało  jak 

cichy jęk. – Jakiegoś bardziej suchego... miejsca? 

Na moment przestała całować go w szyję.   

– Do łóŜka? 

–  Wspaniały  pomysł.  –  Modlił  się,  Ŝeby  w  drodze  z  kuchni  do  sypialni  nie  zmieniła 

zdania.   

Angelina teŜ oddychała z trudem.   

–  Czy  jesteś  przygotowany?  –  spytała,  najwyraźniej  zmieszana.  –  No  wiesz... 

odpowiedzialny. – Przyglądała mu się z powaŜną miną. – Bezpieczny seks – wyszeptała przez 

zaciśnięte zęby.   

– Masz na myśli prezerwatywę? – spytał z niedowierzaniem.   

Zachichotał, ale tylko dlatego, Ŝe go zdumiała.   

– Mam – zapewnił.   

– PokaŜ.   

– Chcesz, Ŝebym... ? 

– Nie Ŝartuję! 

– Dobrze, proszę pani –  odparł, uśmiechając się  od ucha do ucha. Niechętnie wyciągnął 

rękę  spod  bluzki  Angeliny,  sięgnął  do  kieszeni  po  portfel  i  wyjął  z  niego  mały,  foliowy 

pakiecik. – Usatysfakcjonowana? 

– Jeszcze nie – odparła. – Ale będę.   

Zsunęła się z niego, wstała i poprowadziła za sobą.   

–  Błagam  cię,  nie  zgub  tego  drobiazgu  –  mruknęła.  Pewien,  Ŝe  Angelina  juŜ  podjęła 

decyzję,  szedł  jak  uległy  jeniec.  Gdy  piękna  kobieta  chciała  uczynić  z  niego  niewolnika 

miłości,  Mike  się  zbytnio  nie  opierał.  W  sypialni  Angelina  jednocześnie  całowała  go  i 

rozbierała – a raczej usiłowała rozbierać. Zdołała ściągnąć z niego koszulę, która zatrzymała 

się  w  przegubach  rąk,  i  rozpiąć  spodnie.  Mike  szybko  poradził  sobie  z  guzikami  przy 

mankietach, zrzucił z siebie koszulę, a następnie wyswobodził się z reszty ubrania.   

– Kolej na ciebie. – Popatrzył na oblepione mokrą koszulką krągłości.   

– Wejdź do łóŜka i zamknij oczy – poleciła.   

– A co zamierzasz? – spytał, odrobinę zaniepokojony.   

–  Nie  mogę  się  przy  tobie  rozbierać  –  powiedziała  takim  tonem,  jakby  wyjaśniała  coś 

oczywistego komuś strasznie głupiemu.   

– Mówisz powaŜnie? 

– Owszem – przyznała z cichym westchnieniem. – To wcale nie jest dla mnie takie łatwe.   

Mike odwinął kołdrę i połoŜył się.   

– Mam się przykryć z głową? Angelina groźnie zmarszczyła brwi.   

background image

– Nic z tego nie wyjdzie, jeśli będziesz stroił sobie ze mnie Ŝarty.   

– JuŜ zamykam oczy.   

– Nie podglądaj – dodał równocześnie z nią.   

Dźwięki  teŜ  miały  walory  erotyczne.  Mike  słyszał  odgłos  kroków,  specyficzny  szelest 

zdejmowanych  dŜinsów,  oddech.  W  końcu  Angelina  wślizgnęła  się  do  łóŜka.  Nie  odzywała 

się i leŜała całkiem bez ruchu.   

– MoŜesz otworzyć oczy – szepnęła.   

– A ty moŜesz znów oddychać. Odetchnęła głęboko, ale się nie poruszyła.   

– Gdybyś przysunęła się odrobinę w tę stronę... – zasugerował.   

Przysunęła  się,  i  to  wcale  nie  odrobinę.  Nagle  znalazła  się  na  nim,  zaczęła  go  całować, 

głaskać,  ocierać  się  o  niego  zmysłowo  i  dotykać  go  na  milion  najróŜniejszych  sposobów. 

Gwałtowna,  nienasycona  i  nieskrępowana,  pieściła  go  radośnie  i  otwarcie,  rozkoszując  się 

jego bliskością. Mike nadal był z lekka oszołomiony, bo wydarzenia wieczoru przybrały taki 

nieoczekiwany  obrót.  Chłodny  cynizm  Samanthy  Curry  i  Ŝywiołowość  Angeliny  Winters 

znajdowały  się  na  przeciwległych  biegunach.  Mike  bynajmniej  nie  Ŝałował,  Ŝe  odrzucił 

propozycję  Samanthy.  Przymknął  oczy  i  z  zachwytem  poddał  się  pieszczotom  Angeliny.  Jej 

poŜądanie – jawne, spontaniczne i nieopisanie słodkie – pobudziło jego zmysły, które zawsze 

dawały  o  sobie  znać,  gdy  przebywał  obok  Angeliny.  Wkrótce  ogarnęła  go  taka  sama 

namiętność jak ją, namiętność wywołana czułością, która okazała się silniejsza niŜ pragnienie 

fizycznego  zaspokojenia.  Jej  pieszczoty  sprawiły,  Ŝe  jeszcze  bardziej  zapragnął  Angeliny. 

Ona zaś wyszeptała: 

– Proszę! Teraz! 

Wydała  z  siebie  gardłowe  westchnienie,  gdy  ich  ciała  się  połączyły.  Falowała  nad 

Mike’em, kierowana pierwotną potrzebą, a on pieścił kształtne, pełne piersi, wnętrzem dłoni 

pocierał  stwardniałe  sutki.  Ruchy  Angeliny  stopniowo  stawały  się  coraz  szybsze,  coraz 

bardziej nieświadome. Wyczuwając, Ŝe jej spełnienie jest bliskie, Mike zsunął ręce niŜej, ujął 

jej  pośladki  i  ruchami  bioder  wzmocnił  jej  doznania.  W  końcu  Angelina  wypręŜyła  się,  po 

czym  z  długim,  zmysłowym  jękiem  opadła  na  tors  Mike’a  i  przytuliła  do  niego  policzek. 

Mike  otoczył  ją  ramionami,  przekręcił  się  i  sam  przeŜył  chwile  ekstazy  o  niesłychanej 

intensywności.  Z  twarzą  ukrytą  między  piersiami  Angeliny  słuchał  uderzeń  jej  serca.  Ona 

łagodnie  gładziła  jego  plecy  i  okrywała  jego  skroń  delikatnymi  pocałunkami.  Angelina... 

słodka... dobra... serdeczna... Samantha Curry nigdy nie...   

Mike nie mógł się nadziwić, Ŝe wieczór skończył się właśnie tak. Wszystko wydawało się 

po  prostu  niewiarygodne.  Doktorowi  Calderowi  nie  zdarzały  się  takie  historie.  Był  w  miarę 

przystojnym  i  inteligentnym,  pracującym  zawodowo  kawalerem,  ale  nie  zmieniał  kobiet  z 

częstotliwością Don Juana. Nie odrzucał względów jednej dziewczyny, Ŝeby natychmiast iść 

do łóŜka z inną. Kobiety nie wlokły go do swoich sypialni, aby namiętnie się z nim kochać.   

– Słuchaj! – Mike nagle otrzeźwiał. – Czy Lily śpi? 

–  Jest  u  swojego  ojca.  –  Angelina  zawahała  się.  –  Mike...  –  Najwyraźniej  chciała 

porozmawiać, ale nie wiedziała, od czego zacząć.   

Mike uniósł się ostroŜnie i połoŜył obok niej.   

background image

– Hm. Pamiętasz, jak się nazywam.   

Mruknęła coś niewyraźnie. Jej zakłopotanie zdawało się prawie namacalne.   

– Ja... chodzi mi o to, co się... – wybąkała w końcu.   

– Wykrztuś wreszcie – poprosił. Popatrzyła na niego z uwagą, marszcząc czoło.   

– Czy jutro rano jeszcze będziesz mnie szanować? 

Siłą woli starał się powstrzymać od śmiechu.  Zareagowała prychnięciem i odwróciła się 

do niego plecami.   

–  Zaraz  wrócę  –  obiecał,  wstając  z  łóŜka,  Zjawił  się  po  kilku  minutach  i  wsunął  pod 

kołdrę.   

Angelina  pragnęła  go  zapewnić,  Ŝe  seks  z  nim  okazał  się  czymś  wyjątkowym  i  Ŝe  nie 

zwykła  pozwalać  sobie  na  takie  przygody,  ale  nie  miała  pojęcia,  jak  to  wyrazić.  Mike  był 

dopiero drugim męŜczyzną w jej Ŝyciu, toteŜ nie miała zbyt duŜego doświadczenia. Poza tym 

słyszała,  Ŝe  męŜczyźni  nie  lubią  rozmawiać  o  tych  sprawach.  Tak  przynajmniej  twierdzili 

uczestnicy  telewizyjnych  dyskusji.  Ale  ten  konkretny  osobnik,  który  leŜał  tuŜ  obok  niej, 

chyba  nie  lubił  być  ignorowany.  Wskazującym  palcem  zaczął  kreślić  kółeczka  na  jej  nagim 

ramieniu.  Te  dotknięcia  podziałały  elektryzująco  na  ciało  Angeliny,  uwraŜliwione  do  granic 

moŜliwości niedawnymi pieszczotami. Mike pociągnął linię od jej ramienia do zagłębienia w 

talii, przy okazji zsuwając z Angeliny prześcieradło.   

–  Masz  wspaniałe  plecy.  Musisz  kiedyś  pozwolić  mi  na  nie  popatrzeć  przy  zapalonym 

ś

wietle.   

Angelina przewróciła się na wznak, Ŝeby móc widzieć jego twarz. Mike, oparty na łokciu, 

uśmiechnął się do niej łagodnie. Zawahała się i odpowiedziała niepewnym uśmiechem.   

– Czy to oznacza, Ŝe znów ze mną rozmawiasz? – zapytał.   

– Ja na ogół... – Głos Angeliny przeszedł w westchnienie, bo zabrakło jej słów.   

–  Nie  ciągnę  do  łóŜka  i  seksualnie  nie  wykorzystuję  męŜczyzn,  którzy  zakręcili  mi 

zawór? – dokończył za nią Ŝartobliwym tonem.   

Spojrzała na niego groźnie.   

– Wielu hydraulików byłoby rozczarowanych, słysząc coś takiego – stwierdził.   

– A w ogóle po co tu dzisiaj przyjechałeś? 

– Poza tym, Ŝe przygnała mnie wizja fantastycznego seksu? – Obrzucił ją zachwyconym 

spojrzeniem.   

O  BoŜe,  pomyślała  przygnębiona,  on  zapewne  sądzi,  Ŝe  ja  zawsze  tak  reaguję.  Pragnęła 

mu wszystko wyjaśnić. Powiedzieć o swojej samotności. O tym, jak bardzo chciała znów być 

poŜądana.  I  o  tym,  Ŝe  uścisk  męskich  ramion  podziałał  na  nią  jak  deszcz  po  długotrwałej 

suszy. śe wcale nie...   

– To zdarzyło się... tak nagle... – Głos znów ją zawiódł. Czuła, Ŝe policzki jej płoną.   

– Mówisz o tym fantastycznym seksie? Pominęła milczeniem jego pytanie.   

– A gdyby... gdyby jeszcze kiedykolwiek się... powtórzyło... – kontynuowała.   

– Och, na pewno się powtórzy. – Zaczął całować jej ramię, lekko skubiąc wargami gładką 

skórę. – JuŜ niedługo.   

Angelina odetchnęła głęboko, Ŝeby dodać sobie odwagi, i szybko powiedziała: 

background image

– Jeśli tak się stanie, to chcę,  abyś wiedział, Ŝe następnym  razem moŜe nie być aŜ tak... 

fantastycznie.   

–  Chyba  niepotrzebnie  się  martwisz.  –  Drobne  pocałunki,  którymi  pokrywał  jej  szyję, 

dodały wiarygodności jego zapewnieniu.   

Angelina musiała wziąć się w garść, Ŝeby ubrać w słowa to, co zamierzała powiedzieć.   

– Widzisz, chodzi mi o to, Ŝe... to było... pierwszy raz od rozwodu, więc zachowałam się 

dosyć...   

–  Entuzjastycznie?  –  Właśnie  odkrył  pod  jej  uchem  erogenną  strefę,  której  jeszcze  nie 

znał.   

– Tak – przyznała bez tchu. – No więc...   

–  Więc  będzie  trzeba  wykazać  się  większą  inwencją  i  poświęcić  troszkę  więcej  czasu, 

Ŝ

eby  teraz  osiągnąć  taki  sam  efekt  –  dokończył.  –  Całkiem  miła  perspektywa  –  dodał 

znacząco.   

– Uhm – zamruczała, gdy całując ją, kierował się w stronę jej ust.   

Cierpliwy  i  niespieszny,  ten  pocałunek  był  pozbawiony  gwałtowności  poprzednich. 

Mogłoby się wydawać, Ŝe świadczył o niemal aroganckim lenistwie, jakby dwoje całujących 

się ludzi dysponowało nieograniczonym czasem, aby badać, odkrywać i smakować. Ich ciała 

zaczęły  stopniowo  stawać  się  aktywne.  Ramiona  się  obejmowały,  dłonie  pieściły,  nogi  się 

oplatały, włosy draŜniły gładką skórę, miękkie ciało napotykało twarde mięśnie – wszystko z 

tą  samą  swobodą  i  słodyczą.  Angelina  miała  wraŜenie,  Ŝe  rozkosz  działa  na  nią  jak  ciepły 

olejek – relaksująco i ekscytująco zarazem. CzyŜby juŜ zdąŜyła zapomnieć, jak cudowna jest 

taka  intymność?  A  moŜe  po  prostu  nigdy  nie  doświadczyła  takiego  bogactwa  przeŜyć?  Po 

namyśle  doszła  do  wniosku,  Ŝe  prawdopodobnie  postrzega  te  sprawy  inaczej  niŜ  kiedyś. 

MałŜeństwo  z  Thomasem  było  związkiem  dwojga  dzieciaków.  Teraz  kochała  się  z 

męŜczyzną,  zaspokajając  emocjonalne  i  fizyczne  potrzeby  dojrzałej  kobiety.  Mimo  to 

romantyczna strona jej natury pragnęła, aby ten pocałunek trwał wiecznie, aby tkał swój czar, 

nie prowadząc do niczego więcej niŜ ta kojąca duszę przyjemność. Dlatego Angelina nie od 

razu  zrozumiała,  o  co  chodzi,  gdy  Mike  oderwał  usta  od  jej  warg  i  chrapliwym  głosem 

powiedział: 

– Jesteś przygotowana? 

– Niestety nie – mruknęła, gdy dotarło do niej, o co pytał.   

– PowaŜnie?! – Mike jęknął. – Co za pech! 

– Miałeś tylko jedną? 

– Noszę przy sobie portfel, a nie marynarski worek.   

– Ja ich nie potrzebowałam – wyjaśniła przepraszającym tonem.   

Uścisnął ją lekko.   

– Jakim cudem mnie się udało? 

– Zakręciłeś mi wodę. – Westchnęła ostentacyjnie i przytuliła się do niego. – A skoro o 

tym mowa... Powinnam sprzątnąć kuchnię, zanim cały dom spłynie z fundamentów.   

– Wytrzyj podłogę, a ja wymienię uszczelkę.   

– Sama mogę to zrobić, skoro zlikwidowałeś fontannę. JuŜ późno. Nie musisz zostawać...   

background image

– Chcę zostać. – Zaczął skubać wargami płatek jej ucha.   

– Ale jest prawie północ i...   

–  Właśnie  –  odparł  z  udanym  oburzeniem.  –  Najpierw  mnie  wykorzystałaś,  a  teraz 

wyrzucasz! 

– PrzecieŜ... nie mamy... tych niezbędnych drobiazgów.   

– Po to są czynne sklepy nocne. Angelina zachichotała.   

–  W  sklepach  nocnych  kupuje  się  mleko  na  śniadanie,  jeśli  wcześniej  się  o  tym 

zapomniało.   

– Naiwne z pani stworzonko, pani Winters.   

– Bo nie wiem, gdzie w nocy sprzedają prezerwatywy? Pocałował ją w czubek nosa.   

– Bo nawet nie przyszło ci do głowy, Ŝe ja wiem.   

background image

ROZDZIAŁ 9 

 

– Co robisz? – spytała surowym tonem indagującej matki.   

Przytrzymując  prześcieradło,  którym  zasłoniła  piersi,  przysunęła  się  do  brzegu  łóŜka  i 

zerknęła  w  dół.  Mike  przed  chwilą  zapalił  nocną  lampkę.  Nadal  całkiem  nagi,  klęczał  na 

jednym  kolanie  i  oglądał  miejsce  złączenia  bocznej  ramy  łóŜka  z  pionową  deską  w  jego 

głowach.   

–  Obluzowało  się  –  stwierdził.  –  Czułem,  jak  się  zachybotało,  gdy  wstawałem.  Nie 

zauwaŜyłaś, Ŝe się rozpada? 

– Jest wiekowe. Kupiłam je na pchlim targu.   

– Papier ścierny i klej do drewna rozwiąŜe problem. Przywiozę trochę następnym razem.   

– Nie musisz. Ono zawsze trochę się chwiało. To Ŝaden problem.   

– Gorzej, jeśli się rozleci w... kulminacyjnym momencie.   

Angelina  sposępniała.  Przeniosła  mebel  z  gościnnego  pokoju  do  głównej  sypialni,  gdy 

Thomas się wyprowadził, zabierając ich  wielkie,  małŜeńskie łóŜko. Polubiła to stare między 

innymi  dlatego,  Ŝe  nie  wiązało  się  z  Ŝadnymi  wspomnieniami.  Nie  mówiąc  o  tym,  Ŝe  aŜ  do 

dziś nie przeŜywała w nim „kulminacyjnych momentów”.   

–  Nie  zawracaj  sobie  głowy  –  mruknęła.  Mogła  pozwolić  obcemu  męŜczyźnie 

zainstalować pralkę i zakręcić zawór, ale klejenie łóŜka to co innego.   

– PrzecieŜ to głupstwo.   

– Pozwól, Ŝe ja się tym zajmę – parsknęła. Zbyt gniewnie.   

– Oho! – Mike usiadł na pościeli. Angelina westchnęła i spytała: 

– Co miało oznaczać to twoje „oho”? 

Obecność Mike’a, przystojnego, męskiego i rozebranego, zbijała ją z tropu.   

– Powiedz szczerze, dlaczego nie chcesz, Ŝebym je naprawił? 

Jego  przenikliwość  prawie  w  tym  samym  stopniu  odbierała  Angelinie  odwagę,  co  jego 

fizyczna  bliskość.  Nagle  zdała  sobie  sprawę  z  rozmaitych  konsekwencji  tego,  Ŝe  wpuściła 

męŜczyznę do swojego łóŜka – i do swojego Ŝycia.   

– No cóŜ, to po prostu... moje łóŜko – powiedziała, kładąc nacisk na słowo „moje”.   

– Jasne. I sama się nim zajmiesz. Miałaś w szkole lekcje z obróbki drewna? 

– Nie, ale... – Zniecierpliwiona, machnęła rękami, ryzykując, Ŝe prześcieradło opadnie. – 

Chyba kaŜdy potrafi pacnąć trochę kleju. To nic trudnego.   

– Zgadza się – przyznał. – Ale czemu odrzucasz fachową pomoc? 

Angelina westchnęła ponuro.   

– Lepiej mi nie pomagaj. Wolę samodzielnie rozwiązywać swoje problemy.   

– Nawet sobie nie wyobraŜasz, jak bardzo cenię twoje podejście. – Ujął ją za ręce.   

Zapadła cisza. Angelina wpatrywała się w jego kształtne palce. Zawsze podziwiała dłonie 

Mike’a;  juŜ  wiedziała,  jakie  potrafią  być  kochające.  Nie  moŜna  było  na  nie  patrzeć  i  nie 

pamiętać.   

– Nie chodzi tylko o to, Ŝe zamierzałem wyświadczyć ci przysługę, prawda? 

background image

– ŁóŜko jest takie... osobiste. Gdybyś je reperował, to prawie tak, jakbyś mnie dotykał.   

–  Niezupełnie.  –  Usłyszała  ciepło  w  jego  głosie  i  podniosła  wzrok.  Mike  uśmiechał  się. 

Wnętrzem  prawej  dłoni  pogładził  ją  po  policzku.  –  A  gdybym  najpierw  ci  wyznał,  Ŝe 

chciałbym spędzać mnóstwo czasu w tym łóŜku? 

–  Byłabym...  przeraŜona.  –  Lecz  wizja  wspólnych  chwil  napełniła  Angelinę 

podniecającym, cudownym oŜywieniem.   

Mike  wziął  ją  w  ramiona.  Jego  siła  działała  tak  kojąco.  Dopiero  teraz  zrozumiała,  jak 

bardzo  ciąŜyła  jej  samotność.  Kochała  Lily  całym  sercem,  lecz  zdarzały  się  chwile,  gdy 

kobieta pragnęła czuć się kobietą, a nie tylko matką.   

– Jestem co najmniej tak samo przeraŜony jak ty, aniołku.   

– Ty? – spytała z bezbrzeŜnym zdumieniem.   

–  Po  raz  pierwszy  od  rozwodu  kochałaś  się  z  męŜczyzną.  Nie  sądzisz,  Ŝe  to  dla  mnie 

trudna próba? 

– Chyba o tym nie pomyślałam.   

– Wierz mi, miałem tremę. Zaśmiała się cicho.   

–  Daj  spokój.  –  Zamyśliła  się.  –  Nie  prosiłam  cię  o  Ŝadne  obietnice  –  powiedziała  w 

końcu.   

–  Wiem.  –  Wyczuł  ogarniające  Angelinę  napięcie.  Instynktownie  przytulił  ją  mocniej, 

jakby  chciał  dodać  jej  tym  otuchy.  –  Ale  przez  to,  Ŝe  pozwoliłaś  mi  zbliŜyć  się  do  siebie, 

sama do czegoś się zobowiązałaś. Tego nie mogę ignorować.   

Ignorować?!  Gdy  Angelina  wyznała,  Ŝe  był  jej  pierwszym  męŜczyzną  od  dwóch  lat, 

ogarnęła  go  prawdziwa  obsesja  na  tym  punkcie.  Angelinę  naleŜało  traktować  powaŜnie. 

Szansa, aby związek z nią uznać za przelotny, znacznie zmalała. A właściwie spadła do zera, 

poniewaŜ Mike zakochał się po uszy, choć nie miał pojęcia, kiedy to się stało. MoŜe wtedy, 

gdy zobaczył, jak usiłuje zmienić koło. A moŜe później – gdy ujrzał, jak stoi boso przy kuchni 

i miesza sos do tetrazzini.   

– Ja sama ponoszę odpowiedzialność za to, co się dzisiaj zdarzyło. Nie musisz czuć się do 

niczego zobowiązany.   

Jej miękki policzek opierał się o jego pierś. Mike głaskał ciemne, jedwabiste włosy.   

– Stan moich uczuć nie ma nic wspólnego z wymuszonym zobowiązaniem – mruknął. – 

Wolałbym ci tego nie mówić, ale jako dŜentelmen muszę. Prześcieradło prawie się zsunęło.   

Z  cichym  okrzykiem  szarpnęła  się  do  tyłu  i  podciągnęła  je,  zasłaniając  biust.  Mike  nie 

mógł zrobić nic więcej, Ŝeby powstrzymać się przed tym, co go kusiło. Pragnął ją chwycić w 

objęcia  i  całować  tak  długo,  aŜ  ona  zapomni  o  tym  idiotycznym  prześcieradle.  Niestety  nie 

byli  przygotowani  do  tego,  co  niewątpliwie  nastąpiłoby  później.  Posłał  więc  Angelinie 

czarujący uśmiech i zawołał: 

– Następnym razem będę podglądał! 

 

–  W  samą  porę!  –  stwierdził,  gdy  Angelina  wyszła  z  łazienki.  Po  uprzątnięciu  kuchni 

musiała zrobić sobie prysznic.   

– Na co? 

background image

–  Daj  mi  kilka  czasopism,  Ŝebym...  –  Skupienie,  z  jakim  dokonywał  naprawy, 

wyparowało  w  jednej  chwili,  gdy  zerknął  w  górę.  Angelina  stała  obok  niego  świeŜa  jak 

wiosna, z puszystymi włosami, a długi szmaragdowozielony szlafrok ściśle przylegał do ciała 

i migotał przy kaŜdym jej ruchu. ChociaŜ otwarcie zmysłowe spojrzenie Mike’a wprawiło ją 

w  lekkie  zakłopotanie,  uśmiechnęła  się  z  wahaniem.  MęŜczyzna,  który  przyglądał  się  jej 

takim wzrokiem, jakby  patrzył na najwspanialszy  deser, działał wyjątkowo korzystnie na jej 

ego.   

– śeby? – powtórzyła pytająco.   

– Słucham? 

– Prosiłeś o czasopisma, prawda? 

–  Chciałem  je  tutaj  wsunąć,  Ŝeby  od  dołu  podtrzymywały  ramę  łóŜka.  Ścisnąłem  ją 

zaciskiem, ale nie zawadzi trochę podeprzeć.   

– Chwileczkę. Gazety są... – Jego poŜądliwy wzrok zbijał ją z tropu. – W salonie.   

Uśmiech Mike’a był jak sam grzech.   

– Pośpiesz się, aniołku.   

Przyniosła plik czasopism i pomogła Mike’owi wklinować je pod zreperowane miejsce.   

– To powinno wystarczyć. Za dwanaście godzin będzie jak nowe. – Mike wstał i otrzepał 

dŜinsy. – A teraz zabierzemy się do czegoś waŜniejszego – oznajmił.   

– To znaczy? – Angelina kokieteryjnie przechyliła głowę.   

Pytanie  miało  retoryczny  charakter.  Błysk  w  oczach  Mike’a  nie  pozostawiał  cienia 

wątpliwości.  Po  zmontowaniu  kranu  Mike  pojechał  do  siebie,  Ŝeby  się  przebrać  oraz 

przywieźć narzędzia i zapas foliowych pakiecików. Teraz miał na sobie suche ubranie, łóŜko 

zostało zreperowane, więc...   

–  Jestem  otwarty  na  wszelkie  sugestie.  –  Wskazującym  palcem  przesunął  wzdłuŜ 

zaokrąglonej linii jej policzka.   

– W fotelu na biegunach obluzowała się poprzeczka – powiedziała słodko. Wsunął palce 

w jej włosy i ujął jej głowę.   

– Nie mam drugiego zacisku.   

– W łazience odpada jeden kafelek – mruknęła.   

– Kleju teŜ nie mam – odparł, obejmując ją w talii.   

–  Poza  tym...  –  Oblizała  wargi.  Nie  flirtowała  od  czasów  studiów  i  teraz  szalenie  ją  to 

bawiło. – Okno nad zlewem się zacina.   

Niespodziewanie  zacisnął  ramię  i  przyciągnął  ją  do  siebie.  Jednocześnie  odchylił  jej 

głowę do tyłu.   

– Udusiłbym cię, gdybym myślał, Ŝe mówisz powaŜnie.   

– Sądziłam, Ŝe lubisz naprawiać róŜne rzeczy.   

–  Lubię.  –  Przycisnął  czoło  do  jej  czoła.  –  Ale  tym  razem  twoja  kolej.  Musisz  coś  dla 

mnie zrobić.   

Zaparło  jej  dech.  Wiedziała,  o  co  Mike’owi  chodzi.  Zastanawiała  się,  jak  on  to  wyrazi. 

Czekała. Rozkoszowała się tym oczekiwaniem.   

– Co? 

background image

–  To.  –  Jego  wargi  dotknęły  jej  ust  z  lekkością  trzepoczących  skrzydełek  kolibra.  Gdy 

całując, przesuwał ustami w stronę jej szyi, Angelina wydała z siebie urywane westchnienie.   

–  Tak  ładnie  pachniesz  –  szepnął,  docierając  wargami  do  miejsca,  gdzie  krzyŜowały  się 

poły jej szlafroka. Rozchylił je, częściowo odsłaniając piersi. – Pachniesz najwspanialej, jak 

tylko  to  moŜliwe.  –  Zsunął  szlafrok  z  ramion  Angeliny  i  przyglądał  się  jej  nagim  piersiom. 

Jego podziw wywołał właśnie ten magiczny skutek, jaki powinno wywołać pełne uwielbienia 

spojrzenie. Nagle poczuła, Ŝe kolana się pod nią uginają, serce wali jak szalone, a przez ciało 

przepływa fala gorąca.   

– Uprzedzałem, Ŝe będę podglądał.   

– Proszę – szepnęła Ŝałośnie, niepewna, o co prosi.   

– To jeszcze nie wszystko – odparł.   

Delikatnie  ujął  jej  lewą  pierś  i  zaczął  pocierać  ją  wnętrzem  dłoni.  Angelina  patrzyła 

zafascynowana. Westchnęła omdlewająco, gdy Ŝar, który w sobie czuła, rozszalał się w piekło 

pragnienia. Oparła  ręce  na ramionach Mike’a, Ŝeby się wesprzeć, poniewaŜ nogi odmawiały 

jej posłuszeństwa. Mike całował ją zachłannie, a jego ręce odbywały podniecającą wędrówkę 

po ciele Angeliny. Objęła Mike’a za szyję i przytuliła się do niego całym ciałem.   

–  Powinienem  poczekać  z  naprawą  łóŜka  do  jutra  rana  –  powiedział  chrapliwie. 

Jednocześnie chwycił kołdrę i ściąg – nął ją na podłogę.   

–  Co  robisz?  –  spytała  Angelina,  zaskoczona  zarówno  gwałtownym  zakończeniem 

pocałunku, jak i niedorzecznym zachowaniem Mike’a.   

 

– Improwizuję – wyjaśnił, rzucając na pogniecioną kołdrę dwie poduszki.   

– Oooch! – jęknęła Angelina. Mike otworzył jedno oko.   

– Czy ten dźwięk oznacza przypływ namiętności? 

– Nie – mruknęła, przeciągając się. – Nie mogę się ruszyć.   

– Zawsze rano tak marudzisz? 

– Tylko po nocy przespanej na podłodze.   

– CóŜ za niewdzięczność. Wczoraj zreperowałem ci łóŜko.   

– Wcale cię o to nie prosiłam ani nie chciałam, Ŝebyś to robił, ale się uparłeś.   

– PrzecieŜ się rozpadało. Ziewnęła.   

– A na dodatek długo nie dałeś mi zasnąć.   

– Czy to formalna skarga? Angelina wtuliła się w niego.   

– Byłabym niewdzięcznicą, gdybym narzekała właśnie na to.   

Uśmiechnęła się bezwiednie, przypominając sobie, jak się kochali. Ból mięśni, który teraz 

dawał się we znaki, był nie tylko konsekwencją spania na twardej podłodze. Angelina miała 

za  sobą  miłosną  noc,  która  przeszła  jej  najśmielsze  oczekiwania.  Ta  świadomość  trochę 

napawała ją strachem. Gorący prysznic mógł złagodzić obolałość ciała i zmyć zapach Mike’a, 

lecz o wiele trudniej usunąć z pamięci  wspomnienia wspólnej rozkoszy.  Pierwsza przygoda. 

Jak  dotąd  obfitowała  w  same  radości  i  niespodzianki,  fizyczne  spełnienie  i  wystarczającą 

dawkę  czaru,  lecz  była  dla  Angeliny  całkowicie  nowym,  nie  znanym  terytorium,  po  którym 

poruszała  się  z  trudem.  Dlatego  Angelina  nieco  obawiała  się  ewentualnych  reperkusji,  jakie 

background image

ten romans moŜe wywołać, dodatkowo komplikując jej i tak juŜ niełatwe Ŝycie. Gdy odszedł 

dobrze  zarabiający  mąŜ,  zdołała  znaleźć  pracę,  ale  zarobki  z  trudem  wystarczały  na 

podstawowe wydatki, do których nie zaliczały się nowe opony i pralki. Mimo to po pewnym 

czasie  Angelinie  udało  się  zaprowadzić  ład  w  Ŝycie  jej  i  Lily.  Obecnie  dawała  sobie  radę  i 

sprawiało jej to satysfakcję. Za nic w świecie nie chciałaby zrujnować tej małej stabilizacji, a 

juŜ na pewno nie za sprawą męŜczyzny.   

– Widzisz zegar? – spytała. – Która godzina? 

– Prawie dziesiąta – odparł, zerkając na swój zegarek. Nic więcej na sobie nie miał.   

– NiemoŜliwe! Nigdy nie śpię dłuŜej niŜ do ósmej.   

– Widocznie wspaniały  seks poprawia ci sen. –  Mike przyciągnął ją bliŜej i przytulił do 

piersi.   

Angelina  westchnęła,  zadowolona.  śałowała,  Ŝe  oboje  nie  są  w  stanie  zatrzymać  tej 

cudownej  chwili,  odizolować  jej  od  przeszłości  i  przyszłości.  Uwielbiała  leŜeć  w  ramionach 

Mike’a i cieszyć się choćby chwilowym poczuciem bezpieczeństwa. Gdyby tylko ten łagodny 

nastrój niósł ze sobą gwarancje zamiast niepewności... Nie powinna bardziej się angaŜować. 

Co  zrobiłaby,  gdyby  Mike  okazał  się  po  prostu  kobieciarzem?  A  gdyby  dowiedziała  się,  Ŝe 

ma  Ŝonę  i  troje  dzieci?  Nie  była  wystarczająco  odporna  psychicznie,  Ŝeby  bez  szwanku 

wybrnąć  z  tego  rodzaju  sytuacji.  NaleŜało  równieŜ  wziąć  pod  uwagę  Lily.  Angelina  nie 

zamierzała dopuścić do tego, aby popełnione przez nią błędy zraniły córkę.   

–  No  to  co  dzisiaj  robimy?  –  zapytał,  przyciskając  usta  do  jej  skroni.  –  Masz  ochotę  na 

późne śniadanko? 

– Nie... Za kilka godzin wraca Lily. Chciałabym wtedy być do jej dyspozycji.   

– Moglibyśmy spędzić trochę czasu we trójkę. Zająć się czymś, co Lily lubi.   

Podłoga  pod  biodrem  Angeliny  nagle  stała  się  zbyt  twarda.  Angelina  połoŜyła  się  na 

plecach i spojrzała na Mike’a. Przywołała na twarz pogodny uśmiech.   

– Doktorze Calder, proszę wybierać – albo francuskie grzanki, albo naleśniki. Później pan 

stąd zniknie.   

– CzyŜbym za głośno chrapał? Zignorowała jego Ŝart.   

– Powiesz mi, o co ci chodzi? 

– To wszystko jest dla mnie zupełnie nowe. Potrzebuję trochę czasu, Ŝeby to przemyśleć, 

zanim przyjedzie Lily. Na razie nie chcę wprowadzać jej w tę... sprawę.   

– W tę sprawę? 

– Nie wiem, jak Lily na ciebie zareaguje.   

– Ona mnie uwielbia. PrzecieŜ jestem jej specem od szopów, nie pamiętasz? 

–  Uwielbia  cię  właśnie  jako  speca  od  szopów.  Ale  nie  mam  pojęcia,  jak  zareaguje  na 

mój... na ciebie i mnie... i nie sądzę, Ŝe tuŜ po weekendzie z ojcem naleŜy zwalić jej na głowę 

nowy problem.   

Tylko  o  nic  nie  pytaj!  –  ostrzegał  Mike’a  instynkt.  Angelina  zaoferowała  ci  wygodną 

furtkę. Wcale nie chcesz nic wiedzieć na temat stosunków między córką a tatusiem. Promień 

ś

wiatła padł na ciemne włosy Angeliny, które zalśniły. Mike wiedział, jakie są miękkie, jaki 

jedwabisty jest ich dotyk na nagiej skórze.   

background image

– Czy ona... czy masz coś do zarzucenia jej kontaktom z ojcem? – ZauwaŜył, Ŝe Angelina 

zesztywniała.   

–  Lily  go  kocha  –  odpowiedziała  po  długiej  chwili  milczenia.  –  Ale  z  trudem  akceptuje 

jego pasierbów.   

– Twój były mąŜ powtórnie się oŜenił? Angelina westchnęła ponuro.   

– Chciał związać się z kobietą, dla której mnie porzucił.   

– Głupiec.   

– Lily nie mogła zrozumieć, dlaczego ojciec odszedł, nie zabierając jej ze sobą. A kiedy 

zdała sobie sprawę, Ŝe mieszka z nim dwoje obcych dzieci – dwóch chłopców – poczuła się 

jak śmieć, poniewaŜ jest dziewczynką.   

– Biedny dzieciak.   

– W domu ojca bywa jako gość, a chłopcy mieszkają tam na stałe. Obecnie juŜ ma szok 

za sobą, ale zawsze wraca tutaj trochę przygaszona.   

– Dziecku niełatwo zrozumieć taki układ.   

– Dorosłemu równieŜ.   

– Czy ty... – Mike głośno wypuścił z płuc powietrze. – Sam nie mogę uwierzyć, Ŝe o to 

pytam, ale czy ty nadal go... czy właśnie dlatego nie...   

– Nie usycham z tęsknoty za nim, jeśli o to ci chodziło. I wcale nie dlatego... – umilkła, 

Ŝ

eby  zebrać  myśli.  –  Był  moją  pierwszą  prawdziwą  miłością.  Teraz  widzę,  Ŝe  od  pewnego 

czasu  oddalaliśmy  się  od  siebie,  a  ja...  chyba  udawałam,  Ŝe  tego  nie  dostrzegam.  UwaŜałam 

nasze  problemy  za  typowe  dla  wszystkich  małŜeństw,  za  takie,  z  którymi  trzeba  się  godzić, 

poniewaŜ  ślubny  związek  ma  trwać  do  końca  Ŝycia.  Taka  zasada  obowiązywała  w  mojej 

rodzinie.   

– Gdyby tak się działo,  wszystko wyglądałoby  prościej. Na czole Angeliny pojawiły  się 

zmarszczki.   

– Zwłaszcza dla dzieci. Nie mam mu za złe, Ŝe odszedł do innej, ale nigdy nie wybaczę 

mu krzywdy, jaką wyrządził Lily.   

– MoŜe gdy lepiej pozna tamtych chłopców...   

– Sytuacja trochę się poprawiła po przyjściu na świat przyrodniego braciszka Lily.   

– Twojemu byłemu męŜowi i jego Ŝonie urodziło się dziecko? 

Angelina znieruchomiała.   

–  To  była  najokrutniejsza  zdrada  –  odezwała  się,  starannie  dobierając  słowa.  –  Ja 

chciałam, Ŝebyśmy mieli więcej dzieci. Nalegałam, ale... – Odetchnęła głęboko. – Wiadomo, 

czemu  zwlekał.  –  Przewróciła  się  na  bok  i  walnęła  pięścią  w  poduszkę.  –  Wolał  z  tamtą 

spłodzić  dziecko,  chociaŜ  miała  juŜ  dwoje,  a  tymczasem  mój  zegar  biologiczny  tykał  coraz 

szybciej...   

Mike przesunął wskazującym palcem po jej ramieniu.   

– Ten twój zegar wcale nie tyka aŜ tak szybko. Masz jeszcze mnóstwo czasu. Całe lata.   

Odwróciła głowę, Ŝeby na niego spojrzeć.   

– To nie takie proste.   

Zamierzał spytać dlaczego, lecz Angelina jakby czytała w jego myślach.   

background image

– Odpowiedni wiek do urodzenia dziecka to tylko część problemu – dodała.   

Jej  marzenie  o  tradycyjnej  rodzinie  i  prawdziwym  domu  tak  bardzo  przypominało 

tęsknoty  Mike’a!  Miał  ochotę  błagać,  aby  kochała  się  z  nim  bez  zabezpieczenia,  aby 

pozwoliła  mu  dać  sobie  owo  dziecko...  Jego  dziecko.  Ich  dziecko.  Wyobraził  sobie,  Ŝe  są 

rodziną. To wyglądało sensownie. On, Angelina, Lily i niemowlę. Tyle dzieci, ile by chciała. 

Było go stać na duŜą rodzinę. Dzięki niej te wszystkie lata studiów znaczyłyby o wiele więcej 

niŜ  tabliczka  z  nazwiskiem  właściciela  kliniki  weterynaryjnej  na  ścianie  budynku.  Gdyby 

tylko miał dzieci, o które mógłby się troszczyć,  i Ŝonę, z którą mógłby się starzeć...  Ale nie 

jakąś tam Ŝonę, poprawił się automatycznie. Angelinę.   

– Dobrze, Ŝe Lily przynajmniej ma brata – powiedziała Angelina.   

Całe  szczęście,  Ŝe  ona  nie  wie,  o  czym  właśnie  myślałem,  przemknęło  Mike’owi  przez 

głowę. Uznałaby mnie za skończonego wariata.   

–  Lily  go  lubi  –  kontynuowała  Angelina.  –  Chętnie  się  nim  opiekuje.  Pomagając  przy 

dziecku, przestaje zamartwiać się tym, Ŝe jest dziewczynką.   

Po  tych  słowach  zapadła  długa  chwila  ciszy.  W  końcu  Angelina  oparła  się  na  łokciu  i 

spytała: 

– No więc co wolisz: francuskie grzanki czy naleśniki? 

– Naleśniki. Ale... – Zawiesił głos.   

– Ale co? 

– Nie zaproponujesz Ŝadnej przystawki? 

– Przed śniadaniem? 

Uśmiech Mike’a nie pozostawiał Ŝadnych wątpliwości co do jego zamiarów.   

– Przystawka, o którą mi chodzi, stanowi idealne preludium śniadania w łóŜku.   

–  A  czy  ktoś  mówił  o  śniadaniu  w  łóŜku?  Obiecałam,  Ŝe  przygotuję  jedzenie.  Nie 

zamierzałam podawać go do łóŜka.   

– W porządku. – Mike objął ją i przyciągnął do siebie. – A Ŝeby ci udowodnić, jaki jestem 

miły, i tak zafunduję ci przystawkę.   

Angelina spojrzała mu w oczy.   

– A jeśli nie jestem głodna? – spytała tonem, który mówił zupełnie co innego.   

– Będziesz – odparł Mike, sięgając ustami do jej warg.   

background image

ROZDZIAŁ 10 

 

Mike wszedł do drukarni i rozejrzał się, ale nigdzie nie zauwaŜył Angeliny. Jakiś młody 

męŜczyzna,  który  badał  wnętrze  wielkiej  kserokopiarki,  zerknął  na  niego  przelotnie  i 

mruknął: 

– Chwileczkę.   

Z  pojemnika  na  papier  wyciągnął  zgniecioną  kartkę  i  zatrzasnął  klapę  powielacza. 

Następnie zwrócił się do kobiety, która zamierzała robić odbitki: 

–  Teraz  powinno  działać.  Proszę  tylko  poczekać,  aŜ  zapali  się  zielone  światełko.  – 

Podszedł do lady. – Czym mogę panu słuŜyć? 

– Szukam pani Winters. Muszę omówić z nią pewne zamówienie.   

–  Pani  Winters?  Aha,  chodzi  panu  o  Angelinę.  Prawdopodobnie  jest  u  siebie.  Pójdę  po 

nią.  –  Zniknął  za  drzwiami  prowadzącymi  do  dalszych  pomieszczeń  i  po  kilku  sekundach 

wrócił. – Przyjdzie za moment.   

Mike  stwierdził,  Ŝe  warto  było  przyjechać,  poniewaŜ  na  jego  widok  twarz  Angeliny 

rozjaśniła się uśmiechem.   

– Mike! Co tutaj robisz? 

– Mam nadzieję, Ŝe ci nie przeszkadzam. Potrzebuję twojej fachowej pomocy.   

Wzruszyła lekko ramionami.   

– W takim razie chodź do mojego pokoju.   

Minęli groźnie wyglądającą, hałaśliwą maszynę drukarską, do której maszynista ładował 

sterty  lśniącego  papieru,  i  weszli  do  nieduŜego  pokoiku.  Znajdowało  się  w  nim  biurko, 

komputer,  laserowa  drukarka  i  sfatygowany  roboczy  blat,  na  którym  stały  plastikowe 

segregatory  z  szablonami  oraz  plastikowy  pojemnik,  z  którego  wystawały  noŜyczki,  klej  w 

sztyfcie, buteleczka płynnego korektora i kilka noŜyków o ostrzach w róŜnych kształtach.   

– A więc tu pracujesz.   

– To miejsce nie zasługuje na miano gabinetu, ale przynajmniej ma okno.   

Uśmiechając się szeroko, sięgnął po jej rękę.   

– Na ile moŜna sobie tu pozwolić? 

–  Na  pocałunek,  jeśli  odsuniemy  się  od  drzwi.  Harvey,  nasz  maszynista,  nie  zdoła 

zobaczyć tego, co dzieje się za ścianą.   

– Doskonale. – Mike cofnął się o krok i pociągnął Angelinę za sobą.   

Pocałunek był krótki i słodki. Chichocząc cicho, Angelina kciukiem wytarła z ust Mike’a 

ś

lady szminki i spojrzała na niego pytająco.   

– Naprawdę potrzebujesz mojej pomocy? 

– Chodzi o przysługę dla mojej siostry.   

– Siadaj – zaproponowała, wskazując plastikowy fotelik. Sama usadowiła się za biurkiem. 

– W czym problem? 

–  Chciałbym  zamówić  zawiadomienia  o  ślubie.  Za  kilka  tygodni  moja  siostra  wychodzi 

za mąŜ. Nasz ojciec nie Ŝyje, więc ja poprowadzę pannę młodą.   

background image

– I ty masz zająć się sprawą zawiadomień? 

–  Na  to  wychodzi.  Zadzwoniła  dzisiaj  do  mnie,  strasznie  zdenerwowana.  Ona  i  jej 

narzeczony  studiują  w  Gainesville.  Postanowili  właśnie  tam  się  pobrać,  bo  większość  ich 

przyjaciół  to  koledzy  i  koleŜanki  ze  studiów.  Natomiast  niektórzy  znajomi  i  starsi  krewni 

mojej matki nie będą mogli przyjechać na ślub, więc zamierza wysłać im zawiadomienia.   

– Zawiadomienia ślubne są takie... osobiste. Czy twoja siostra nie wolałaby sama...   

–  Ona  jest  na  weterynarii  i  ma  obecnie  mnóstwo  nauki.  Razem  z  Joshem  zaplanowała 

skromną,  prostą  ceremonię,  w  której  mają  uczestniczyć  tylko  najbliŜsi  przyjaciele  i  rodzina. 

Nie chcieli wysyłać oficjalnych zaproszeń ani tym bardziej zawiadomień, ale nasza matka się 

upiera.   

– W takim razie moŜe ona...   

–  Nie,  ona  nalega,  Ŝeby  wybrali  je  państwo  młodzi.  Musimy  więc  sami  coś  sklecić. 

Później  ja  wyślę  je  do  Trący,  a  ona  przekaŜe  je  matce.  Dysponuję  wszystkimi  niezbędnymi 

informacjami  –  znam  nazwiska,  datę  i  miejsce.  –  Mike  uśmiechnął  się  triumfująco.  – 

Powiedziałem Trący, Ŝe mam kogoś, kto na pewno wykona zadanie bez zarzutu.   

Angelina przez chwilę się zastanawiała.   

–  Trzeba  wybrać  rodzaj  karty,  zanim  zaprogramuję  czcionkę.  Czy  twoja  siostra 

sugerowała coś konkretnego? 

– Powiedziała, Ŝebym znalazł coś z serduszkami.   

–  Z  serduszkami  –  powtórzyła  Angelina.  –  Chyba  mam  coś  takiego.  Nazywa  się  to 

„Rozkołysane serca”. Zaraz pokaŜę ci ten wzór. Katalog jest u Harveya. Chodźmy.   

–  Rzeczywiście  ładne  –  pochwalił  Mike,  oglądając  potrójnie  składaną  kartę  z 

wytłoczonymi  wokół  brzegów  serduszkami,  które  po  złoŜeniu  karty  częściowo  wystawały 

poza jej obrys. – Przypuszczam, Ŝe Trący się to spodoba.   

– Serca mogą być róŜowe, jasnoŜółte lub błękitne. Który z tych kolorów twoja siostra lubi 

najbardziej? 

– Druhny będą w róŜowych sukienkach.   

–  W  takim  razie  zdecydujmy  się  na  róŜowy.  –  Angelina  sięgnęła  po  bloczek  z 

formularzami.  –  Minimalna  liczba  to  pięćdziesiąt  sztuk,  a  na  następne  dwadzieścia  pięć 

dajemy zniŜkę. – Zmarszczyła brwi. – Co cię tak bawi? 

–  Nic.  Po  prostu  pierwszy  raz  spotykamy  się  na  zawodowym  gruncie.  Jesteś  bardzo 

profesjonalna.   

Przyjęła jego komplement wzruszeniem ramion.   

–  Zajmuję  się  tymi  sprawami  codziennie.  Ale  muszę  przyznać,  Ŝe  wybieranie  z  tobą 

zawiadomień o ślubie to ostatnia rzecz, jakiej bym się dziś spodziewała.   

Chyba  spostrzegła,  jak  bardzo  go  zaskoczyła  swoją  uwagą,  bo  natychmiast  dodała 

suchym tonem: 

– To był tylko Ŝart. MoŜesz znów zacząć oddychać.   

–  Och,  nie  w  tym  rzecz...  –  mruknął.  –  Widzisz,  ten  cały  ślubny  kołowrót  trochę 

wyprowadza mnie z równowagi. Śluby w ogóle działają mi na nerwy.   

– To wyjaśnia, dlaczego tak długo się uchowałeś jako kawaler.   

background image

Gdybyś  tylko  wiedziała,  pomyślał  i  jednocześnie  zdał  sobie  sprawę,  Ŝe  wkrótce  opowie 

Angelinie o swoim niedoszłym oŜenku.   

– Chcesz obejrzeć kroje czcionki czy wolisz, Ŝebym sama wybrała? 

– Zdaję się na ciebie. Skinęła głową.   

– UŜyję czegoś delikatnego, o łagodnych zarysach.   

– Wspomniałaś Lily o wycieczce do zoo? – spytał, gdy wypełniała zamówienie.   

Po  wielkich  dyskusjach  Angelina  w  końcu  zgodziła  się  na  wypad  we  trójkę.  Mike 

zasugerował ogród zoologiczny, wiedząc, Ŝe Lily uwielbia wszystkie zwierzęta.   

– Nie moŜe się jej doczekać.   

– Skomentowała jakoś fakt, Ŝe pojadę z wami? 

–  Powiedziała,  Ŝe  będziesz  musiał  opowiedzieć  jej  coś  o  kaŜdym  zwierzaku.  Ile 

zawiadomień potrzebujesz? 

– Sto pięćdziesiąt. Moglibyśmy dopełnić formalności w twoim gabinecie? 

– To zaleŜy.   

– Od czego? 

–  Od  tego,  czy  kierują  tobą  jakieś  ukryte  pobudki,  nie  związane  ze  ślubnymi 

zawiadomieniami twojej siostry.   

– Oczywiście. Chcę cię zacałować na śmierć.   

– Miałam nadzieję, Ŝe to powiesz – odparła, uśmiechając się radośnie. – Proszę za mną.   

Mike tak bardzo ją w tej chwili kochał, Ŝe miał ochotę to wykrzyczeć.   

 

Ogród zoologiczny okazał się niezbyt duŜy, ale i tak podziałał stymulująco na wyobraźnię 

siedmioletniego  dziecka.  Zwłaszcza  takiego,  które  ma  osobistego  przewodnika, 

opowiadającego  fascynujące  historie  o  zwierzętach.  A  szczególnie  siedmioletniej 

dziewczynki,  która  uwaŜa,  Ŝe  została  usunięta  z  Ŝycia  swojego  ojca  i  jest  spragniona 

towarzystwa  męŜczyzny  postępującego  jak  tatuś.  Angelina  była  świadoma  faktu,  Ŝe  Lily  i 

Mike  zaczyna  łączyć  coraz  silniejsza  więź.  Mike  rzeczywiście  traktował  Lily  po  ojcowsku. 

Sadzał  ją  sobie  na  barkach,  jeśli  dzięki  temu  mogła  lepiej  coś  zobaczyć.  Burczał  groźnie  i 

szturchał ją palcem w Ŝebro, gdy oniemiała z wraŜenia wpatrywała się w niedźwiedzia. Stroił 

ś

mieszne  miny,  naśladując  małpy,  które  akurat  obserwowali.  Uczył  Lily,  jak  wymawiać 

angielskie  i  łacińskie  nazwy  zwierząt,  wydrukowane  na  tabliczkach  z  informacjami.  Kupił 

torbę  Ŝywności  do  karmienia  zwierząt  znajdujących  się  w  specjalnej  zagrodzie,  a  później 

pognał  do  sklepiku  z  pamiątkami  po  tani  aparat  fotograficzny,  aby  zrobić  Lily  zdjęcie  z 

kozłami i lamami oraz z oswojonym krukiem, który Ŝebrał o jedzenie. Gdy wychodzili z zoo, 

Mike  wrzucił  dwudziestopięciocentówki  do  kilku  kolejnych  automatów,  Ŝeby  Lily  mogła 

„samodzielnie” wykonać plastikowe modele róŜnych zwierząt.   

Lily  opuściła  ogród  zoologiczny  rozradowana  i  z  naręczem  upominków,  natomiast 

Angelina – z sercem pełnym sprzecznych uczuć. Cieszyło ją, Ŝe Lily i Mike tak się polubili, 

lecz jednocześnie trochę ją to przeraŜało. Co będzie, jeśli Lily przy wiąŜe się do Mike’a, a on 

nagle zniknie z jej Ŝycia, poniewaŜ związek z nią, Angeliną, nie przerodzi się w coś trwałego? 

Dla  Lily  byłoby  to  cięŜkim  przeŜyciem.  To  nie  w  porządku  wystawiać  psychikę  dziecka  na 

background image

takie niebezpieczeństwo.   

A  co  będzie,  jeśli  ty  przywiąŜesz  się  do  Mike’a,  a  on  nagle  zniknie?  Zraniłoby  ją  to 

przynajmniej tak samo jak Lily, jeśli nie bardziej. Ale ty jesteś dorosła. Zrozumiesz sytuację. 

W  przeciwieństwie  do  Lily  masz  wybór  –  moŜesz  zaryzykować  lub  nie.  Im  więcej  czasu 

spędzała  z  Mike’em,  tym  lepiej  zdawała  sobie  sprawę,  Ŝe  naprawdę  ryzykuje.  Bez  trudu 

mogła się w nim zakochać. Traktował Lily po ojcowsku, ale jej, Angelinie, okazywał czułość 

najbardziej  oddanego  kochanka.  Posyłał  przeznaczone  tylko  dla  niej  spojrzenia  i  domyślne 

uśmiechy. Muskał przelotnie dłonią, a te dotknięcia – z pozoru całkiem niewinne – zawierały 

obietnicę  znacznie  bardziej  wyrafinowanych  pieszczot.  Jego  wzrok  mówił:  „Zaczekaj,  aŜ 

znajdziemy się gdzieś tylko we dwoje”.   

CóŜ,  nikt  nie  obiecywał,  Ŝe  wszystko  pójdzie  łatwo,  pomyślała.  Los  nie  okazał  się 

łaskawy.  Angelina  nigdy  nie  przypuszczała,  Ŝe  się  rozwiedzie  i  Ŝe  przytłoczy  ją  góra 

problemów związanych z samotnym wychowywaniem dziecka.   

–  Po  wizytach  w  zoo  zawsze  umieram  z  głodu  –  obwieścił  Mike,  gdy  wsiedli  do 

samochodu. – Ale jeszcze za wcześnie na obiad, więc zadowolę się lodami. A ty, Lily? Masz 

ochotę na lody? 

–  Tak!  –  zawołała  z  takim  entuzjazmem,  jakby  ostatni  raz  jadła  je  przynajmniej  pięć  lat 

temu.   

Przed  wejściem  do  lodziarni  ustalono,  Ŝe  Lily  dostanie  podwójną  porcję  o  dwóch 

smakach.  Mike  podszedł  do  lady  złoŜyć  zamówienie,  a  Angelina  zaprowadziła  Lily  do 

toalety, Ŝeby mała umyła ręce. Gdy wróciły do sali, Mike nadal stał w kolejce.   

– Poszukajcie wolnego stolika – zaproponował.   

Lily  wybrała  miejsce  i  usiadła  na  ławeczce  naprzeciw  matki.  Oparła  łokieć  o  blat  i 

westchnęła tak cięŜko, Ŝe całe jej ciało zadrŜało.   

– Mamusiu? 

– Słucham, kochanie. – Powaga w głosie Lily rozbudziła czujność Angeliny.   

– Pamiętasz, jak mi kiedyś mówiłaś, Ŝe ludzie, którzy się rozwiedli, czasem się zakochują 

w kimś innym i drugi raz biorą ślub? Tak jak tatuś z Denise? 

–  Tak,  skarbie  –  odparła,  usiłując  nie  okazać  zdenerwowania.  Była  niemal  pewna,  w 

jakim kierunku zmierza ta rozmowa.   

– Denise juŜ miała dzieci, gdy zakochała się w tatusiu, prawda? 

– Tak, oczywiście. Timmy i Morgan to jej synowie.   

Lily zacisnęła wargi, w zamyśleniu analizując słowa matki.   

– Więc mamusie teŜ czasem się zakochują? 

– Owszem, tak bywa.   

Lily milczała przez chwilę, po czym spytała: 

– A ty zamierzasz się zakochać? 

A więc o to chodzi, pomyślała Angelina.   

–  Niewykluczone,  jeŜeli  spotkam  odpowiedniego  męŜczyznę  –  powiedziała  lekkim 

tonem, jak gdyby pytanie Lily nie było ani trochę bardziej znaczące niŜ tuziny innych, które 

codziennie zadawała.   

background image

– I wtedy miałabym nowego tatusia? 

–  Tak,  gdybym  wyszła  za  mąŜ.  –  Dała  Lily  chwilę  na  przemyślenie  tej  odpowiedzi  i 

zapytała: – Czy to by ci się podobało? 

Odniosła wraŜenie, Ŝe minęły całe wieki, zanim Lily powiedziała: 

– Chyba tak. Gdyby on był sympatyczny.   

– Gdyby kto był sympatyczny? – Mike wręczył im waflowe roŜki z lodami.   

– Mój nowy tatuś.   

Mike nie zdołał natychmiast ukryć zaskoczenia.   

– Masz dostać nowego tatę? – Zerknął zaciekawiony na Angelinę, zaś Lily powoli liznęła 

loda i odparła rzeczowo: 

– Tak, jeŜeli mama znów wyjdzie za mąŜ.   

– Szybko, Lily! Z drugiej strony wafla! – zawołała Angelina zadowolona, Ŝe lody zaczęły 

ś

ciekać.  Jednocześnie  posłała  Mike’owi  spojrzenie,  które  mówiło,  Ŝe  później  porozmawiają 

na ten temat.   

NajbliŜsza  okazja  nadarzyła  się  dopiero  po  powrocie  do  domu.  Angelina  połoŜyła  Lily 

spać i wróciła do salonu.   

– Wzięła wszystkie plastikowe zwierzątka ze sobą do łóŜka – powiedziała Mike’owi.   

– To miło, Ŝe ucieszył ją ten wypad do zoo.   

– Nie mogło być inaczej, skoro miała własnego przewodnika.   

– Lily bardzo interesuje się zwierzętami. Chłonie informacje jak gąbka.   

–  Takie  juŜ  są  siedmiolatki  –  stwierdziła  Angelina.  –  A  przy  okazji  –  miała  w  tobie 

wspaniałego towarzysza.   

– Ja bawiłem się równie dobrze.   

– Wiem. – Angelina umilkła i przez chwilę siedziała zupełnie bez ruchu. – Mike...   

– CzyŜby wychodziła pani za mąŜ, pani Winters? – spytał oschle.   

Angelina zmarszczyła brwi.   

–  Lily  nadal  usiłuje  zrozumieć  to,  co  się  jej  przytrafiło,  i  głowi  się  nad  tym,  dlaczego 

ludzie  się  rozwodzą.  Jej  wzmianka  o  moim...  moim  ślubie  nie  była  konsekwencją  niczego 

konkretnego. Lily po prostu...   

– A ja myślałem, Ŝe chciałaś, aby oceniła, czy nadaję się na tatusia.   

– Nie Ŝartuj.   

–  Zdarzało  mi  się  umawiać  z  kobietami,  które  miały  dzieci.  Dobrze  wiem,  co  dzieciaki 

potrafią wymyślić.   

–  Moim  zdaniem  Lily  w  ogóle  się  nie  orientuje,  Ŝe  ciebie  i  mnie  coś  łączy.  To 

prawdopodobnie był czysty... oportunizm.   

– Co masz na myśli? 

–  Gdy  Thomas  się  wyprowadził,  Lily  utraciła  wszystkie  korzyści,  jakie  daje  posiadanie 

ojca.  A  szczerze  mówiąc,  niewiele  zyskała  na  jego  powtórnym  oŜenku.  Bynajmniej  nie 

dostała drugiej, kochającej mamusi, tylko niesympatyczną macochę, która ledwie ją toleruje. 

–  Angelina  odetchnęła  głęboko.  –  Natomiast  jej  synowie  cieszą  się  tym,  czego  Lily  tak 

brakuje,  czyli  ojcem,  który  z  nimi  mieszka,  podczas  gdy  ona  moŜe  go  jedynie  odwiedzać. 

background image

Przypuszczam, Ŝe podczas dzisiejszej wycieczki Lily poczuła się tak, jakby znów miała tatę. 

Dlatego  uświadomiła  sobie,  Ŝe  gdybym...  gdyby  w  naszym  Ŝyciu  pojawił  się  męŜczyzna, 

poświęcałby jej duŜo czasu. Chyba po raz pierwszy przyszło jej do głowy, Ŝe mogłabym... z 

kimś się związać.   

– Nigdy nie rozmawiałaś z nią o takiej moŜliwości? Potrząsnęła przecząco głową.   

–  Nie  uwaŜałam  tego  za  konieczne.  Lily  i  tak  martwi  się  wieloma  rzeczami.  Po  co 

dokładać jej kolejny problem. Poza tym nie sądziłam... – Nagle spostrzegła, Ŝe Mike wpatruje 

się w jej twarz. Jego myśli najwyraźniej krąŜyły wokół czegoś innego.   

– Jeszcze cię dzisiaj nie pocałowałem.   

– Och, Mike...   

Tak  bardzo  pragnęła  znaleźć  się  w  jego  objęciach,  ale  była  teŜ  pewna,  Ŝe  przede 

wszystkim  powinni  porozmawiać  o  tym,  w  jaki  sposób  ich  związek  moŜe  wpłynąć  na  Lily. 

Nie  odsunęła  się  jednak,  gdy  wziął  ją  w  ramiona,  nie  zaprotestowała,  gdy  dotknął  jej  warg 

swoimi.  Przeciwnie  –  przywarła  do  niego,  wsunęła  palce  w  jego  włosy,  rozchyliła  usta. 

Zapomniała  o  swoich  obiekcjach  i  wątpliwościach.  Liczył  się  jedynie  Mike,  przyjemność, 

magia chwili.   

– Mamusiu? 

Angelina  odskoczyła  od  Mike’a  i  oszołomiona  wlepiła  wzrok  w  córkę.  Lily  –  we 

wzorzystej  nocnej  koszulce  wyglądająca  jak  aniołek  –  patrzyła  na  nich  wielkimi, zaspanymi 

oczami. Jej spojrzenie stopniowo stawało się coraz bardziej podejrzliwe.   

– Całujesz moją mamę. – W głosie Lily zabrzmiało bezbrzeŜne zdumienie.   

– Tak – przyznał Mike.   

– Dlaczego?! 

– Boją lubię.   

–  Aha.  –  Na  buzi  Lily  odmalował  się  wyraz  skupienia.  Angelina  w  końcu  zdołała  się 

opanować i spytała: 

– Co się stało, kochanie? Myślałam, Ŝe juŜ usnęłaś.   

– Chcę, Ŝeby doktor Mike połoŜył mnie spać. Angelina zerknęła na Mike’a i uniosła brwi.   

–  Doskonale  –  stwierdził  Mike.  –  Jestem  ekspertem,  jeśli  chodzi  o  przykrywanie  dzieci 

kołderką,  ale  przestrzegam  pewnych  zasad.  Wiesz,  jak  mała  dziewczynka  musi  pojechać  do 

łóŜka? Na barana.   

– Dobrze! – zawołała Lily.   

Mike roześmiał się, wstał z kanapy i uklęknął przed Lily.   

– Wskakuj mi na plecy! 

Angelina słuchała wesołego chichotu córki, gdy Mike niósł ją do jej pokoju. Zastanawiała 

się,  jakie  znaczenie  moŜe  mieć  fakt,  Ŝe  Lily  zapragnęła,  aby  Mike  powiedział  jej  dobranoc. 

Nadal była pogrąŜona w myślach, gdy po kilku minutach wrócił do salonu. Chyba wyczuł jej 

nastrój, poniewaŜ usiadł obok i wziął ją za rękę.   

– Czy Lily mówiła coś... o nas? – zapytała Angelina po chwili milczenia.   

– Ani słowa. Nie sądzę, Ŝeby przejęła się tym, co zobaczyła.   

– Popełniliśmy błąd, wciągając w to Lily.   

background image

– PrzecieŜ tylko się całowaliśmy. Ludzie robią to bez przerwy.   

–  Nie  ja.  Ale  chodzi  mi  o  coś  innego...  o  tę  wycieczkę  do  zoo,  lody,  wspólny  obiad  i 

spacer z psem.   

– Nie rozumiem – odparł Mike.   

Kobiety  zazwyczaj  bywały  wdzięczne,  Ŝe  traktuje  ich  dzieci  Ŝyczliwie.  Z  tego,  co 

zaobserwował,  większość  męŜczyzn  wolała  trzymać  się  od  dzieci  jak  najdalej,  zupełnie  jak 

gdyby przenosiły dŜumę.   

– Wydawało mi się, Ŝe między mną a Lily wszystko układa się kapitalnie.   

– Owszem, kapitalnie.   

– Chyba nie jesteś zazdrosna! – parsknął z niedowierzaniem.   

– Nie bądź śmieszny!  Bardzo się cieszę, widząc Lily taką zadowoloną, lecz trochę mnie 

to równieŜ przeraŜa.   

– Wybacz mi moją tępotę, ale...   

– Nie chcę, Ŝeby Lily została zraniona! Nie chcę czegoś jej dać, a potem to odebrać.   

– Zabraliśmy ją do zoo.   

–  Dzisiejszy  dzień  zanadto  przypominał  niedzielę  w  rodzinnym  gronie  –  stwierdziła 

Angelina. – Mike, serce Lily jest szeroko otwarte, a my... a nas jeszcze za mało łączy, aby jej 

sugerować, Ŝe moŜemy stać się szczęśliwą rodziną. Lily nie rozumie, Ŝe związek męŜczyzny i 

kobiety ma dziesięć razy większe szanse się rozpaść, niŜ trwać.   

– Oceniasz to na jeden do dziesięciu? – Mike skrzywił się. – UwaŜasz, Ŝe nasz związek 

jest mało wart? 

– Skąd mam to wiedzieć? Poznałam mojego przyszłego męŜa, gdy zdałam maturę, i aŜ do 

tej pory z nikim nie romansowałam.   

Mike ujął ją łagodnie za ramiona.   

–  Moim  zdaniem  szanse  są  większe  niŜ  dziesięć  procent.  Ujrzał  w  jej  oczach  panikę.  I 

bezbronność.   

–  Kiedy  na  mnie  patrzysz  albo  mnie  dotykasz...  –  powiedziała  Angelina  –  z  radości 

zapominam  o  realiach  i  marzę  o  bajkowym  zakończeniu.  Pragnę  wierzyć,  Ŝe  zostało  nam 

przeznaczone...  Ŝe  szczęście  będzie  trwało  wiecznie.  Ale  gdy  nie  jesteśmy  razem,  ogarniają 

mnie  wątpliwości.  Dochodzę  do  wniosku,  Ŝe  powinnam  traktować  naszą  znajomość 

wyłącznie jako przyjemne interludium.   

– Jest czymś znacznie waŜniejszym.   

–  Tak,  ale  nie  wiemy,  czego  oczekiwać.  PrzecieŜ  to  wszystko  moŜe  być...  –  urwała, 

strapiona,  Ŝe  nie  potrafi  wysławiać  się  zwięźle.  –  MoŜe  być  tylko  iluzją.  Grą  świateł, 

kuglarską  sztuczką,  która  najpierw  wzbudza  powszechny  zachwyt,  a  później...  –  mówiła  z 

takim  przejęciem,  Ŝe  aŜ  zmruŜyła  oczy.  –  JeŜeli  to,  co  nas  teraz  łączy,  ma  tymczasowy 

charakter, jeŜeli okaŜe się tylko złudzeniem, to nie chcę, Ŝeby z tego powodu Lily poczuła się 

zraniona  i  przestała  ufać  dorosłym.  Dlatego  od  dziś  nie  będziemy  łączyć  naszych  spotkań  z 

czasem, który zazwyczaj poświęcam Lily.   

– A jeśli zdarzy się, Ŝe jedno i drugie trochę na siebie zajdzie? 

–  No  to  zajdzie.  Moim  zdaniem  nie  powinniśmy  jednak  planować  dla  Lily  specjalnych 

background image

rozrywek, jak gdyby...   

Na jej twarzy była wypisana głęboka troska o córkę. Mike kochał Angelinę za tę troskę, 

za miłość macierzyńską, która kazała stawiać dobro dziecka na pierwszym miejscu.   

– Czy dzisiejszy wieczór moŜemy od tej chwili uznać za nasze spotkanie? 

–  Raczej  tak.  Ale  Lily  przyłapała  nas  na  całowaniu  i  nie  czułabym  się  pewnie...  Nie 

chciałabym, Ŝeby znów zobaczyła coś, co jeszcze bardziej zamiesza jej w głowie.   

– Więc chyba nie udamy się teraz do twojej sypialni? 

– Nie, skoro Lily śpi w sąsiednim pokoju.   

–  Szkoda,  bo  miałem  ochotę  kochać  się  z  tobą  tak  namiętnie,  Ŝeby  wszyscy  sąsiedzi 

słyszeli, jak jęczysz z rozkoszy.   

– Mike! – szepnęła karcącym tonem.   

– PrzecieŜ nikogo tu nie ma.   

– Ja jestem! Mike zachichotał.   

– Skoro nie idziemy do łóŜka, to moŜe siądziesz tutaj i przytulisz się do mnie. Zamierzam 

ci coś powiedzieć.   

– Co takiego? – spytała, opierając policzek o jego pierś, gdy otoczył ją ramionami.   

– Podobnie jak ty nie chcę, aby twoja córka cierpiała.   

– Mmm – mruknęła z zadowoleniem.   

– Rozumiem twoje obiekcje. Nie musimy z niczym się śpieszyć. Powiemy Lily o naszym 

związku dopiero wtedy, gdy sama uznasz to za stosowne.   

Po  słowach  Mike’a  zapanowała  przyjemna,  relaksująca  cisza.  Mike  oparł  podbródek  na 

głowie Angeliny, rozkoszując się jej bliskością.   

– Tylko w twoim łóŜku byłoby mi teraz lepiej niŜ tutaj, gdy cię obejmuję – stwierdził.   

– Jest tak cudownie, Ŝe aŜ mnie to przeraŜa – szepnęła.   

–  Nie  prowadzę  rozwiązłego  Ŝycia,  Angelino,  ale  mam  za  sobą  pewne  doświadczenia. 

Sprawy  między  męŜczyznami  a  kobietami  zawsze  są  skomplikowane.  I  w  tej  dziedzinie 

człowiek uczy się metodą prób i błędów. Bóg jeden wie, ile podejmowałem prób i popełniłem 

błędów. – Mike objął ją mocniej. – Zwłaszcza te ostatnie bywają kształcące, Angelino.   

Z tobą wszystko wydaje się takie, jak trzeba. Inne niŜ przedtem. Sądzę, Ŝe mogłoby nam 

być ze sobą dobrze.   

Spojrzała na niego, a jej wzrok wyraŜał nieme błaganie.   

–  Tak  strasznie  pragnę,  aby  to  okazało  się  prawdą,  Ŝe  przestałam  ufać  swojemu 

zdrowemu rozsądkowi. JuŜ sama nie wiem, czy powinnam ci wierzyć.   

– Wierz mi – powiedział i przypieczętował prośbę pocałunkiem.   

background image

ROZDZIAŁ 11 

 

Biegnąc  do  telefonu,  Angelina  zerknęła  na  zegar.  Dziewiąta  trzydzieści.  Film,  który 

oglądała Lily wraz z trzema koleŜankami, dobiegał końca. Angelina wiedziała, Ŝe taśma zaraz 

zacznie  się  przewijać.  Chciała  wtedy  mieć  dzieci  na  oku,  aby  ograniczyć  do  minimum  ich 

dzikie harce. Liczyła więc na to, Ŝe dzwoniąca osoba nie okaŜe się zbyt rozmowna.   

– Wybacz, Ŝe zawracam ci głowę o tej porze, ale...   

– Mike? – spytała uradowana.   

– Zdaję sobie sprawę, Ŝe zabieram ci czas przeznaczony dla Lily, ale mam pewien kłopot 

i... – Usłyszała, jak odetchnął głęboko. – Umiesz szyć? 

–  Chyba  nie  chcesz,  Ŝebym  zeszyła  coś  Ŝywego?!  Śmiech  Mike’a  nawet  w  słuchawce 

zabrzmiał zmysłowo.   

– Zapewniam cię, Ŝe chodzi o martwy przedmiot. Smoking.   

– Na ślub twojej siostry.   

–  Tak.  WypoŜyczyłem  go,  wracając  z  kliniki,  i  przymierzyłem  dopiero  w  domu.  No  i 

okazało  się,  Ŝe  spodnie...  no  cóŜ,  jeśli  się  schylę,  to  zostanę  aresztowany  za  obrazę 

moralności.   

– Rozumiem.   

– WypoŜyczalnia jest juŜ zamknięta, a ja powinienem wyjechać do Gainesville z samego 

rana. – Umilkł, najwyraźniej spodziewając się, Ŝe Angelina coś powie, ale ona milczała, toteŜ 

w końcu zapytał: – Potrafiłabyś je zreperować? 

–  Musiałabym  najpierw  je  obejrzeć.  JeŜeli  tylko  rozpruł  się  szew,  to  nie  ma  problemu. 

Gorzej, jeśli są rozdarte.   

–  Mógłbym  je  teraz  przywieźć,  jeŜeli  nie  jesteś  zbyt  zajęta.  Kakofonia  dziecięcych 

chichotów, przerywana szczekaniem psa, zasygnalizowała koniec filmu.   

– Nie jestem. Przywieź te spodnie.   

Drugim  filmem  i  miską  praŜonej  kukurydzy  Angelinie  udało  się  uspokoić  rozbawione 

dzieci, gdy zabrzęczał dzwonek.   

– Kto to? – spytała Lily.   

– Doktor Mike. Chce, Ŝebym mu coś zeszyła.   

– Co? – Lily błyskawicznie znalazła się w holu.   

– Spodnie.   

Angelina otworzyła drzwi, a Lily skoczyła Mike’owi na szyję.   

– Lepiej je wezmę – stwierdziła Angelina, ratując ciemne spodnie, starannie powieszone 

na  drewnianym  wieszaku.  –  Lily,  zanim  przewrócisz  doktora  Mike’a,  pozwól  mu 

przynajmniej wejść do domu.   

– Czy to są te spodnie, które moja mamusia ma zeszyć? Wyglądają dziwnie.   

–  Są  częścią  smokingu  –  wyjaśniła  córce  Angelina.  –  To  taki  elegancki  strój,  w  który 

męŜczyźni ubierają się na ślub.   

– Pan się Ŝeni? – W głosie Lily zabrzmiało zdumienie.   

background image

Mike roześmiał się dobrodusznie.   

– Nie, dziecinko. Moja siostra wychodzi za mąŜ, a ja tylko będę prowadził ją do ołtarza.   

Angelina sprawdziła stan szwów.   

–  Co  o  tym  sądzisz?  –  Mike  patrzył  na  nią  zaniepokojony.  Wsunęła  dłoń  do  wnętrza 

spodni, prezentując spore pęknięcie.   

– Złapiesz grypę, jeśli je włoŜysz.   

Lily zachichotała, rozbawiona słowami matki.   

–  Wielokrotne  pranie  i  prasowanie  zniszczyło  nici  –  kontynuowała  Angelina.  –  Trzeba 

tylko przejechać na maszynie. To głupstwo.   

– Dzięki Bogu.   

–  Princess  juŜ  potrafi  podawać  łapę  –  oznajmiła  Lily,  kołysząc  psiaka  w  ramionach.  Jej 

koleŜanki równieŜ podeszły do Mike’a.   

– Naprawdę? 

– Aha. Ashley ją nauczyła.   

– Kim jest Ashley? 

– To ja! – powiedziała rudowłosa dziewczynka o piegowatej buzi.   

– Ty nauczyłaś Princess tej sztuczki?   

Ashley skinęła głową.   

– Ja trochę pomagałam – dodała urocza blondyneczka.   

– Ja teŜ – pochwaliła się trzecia koleŜanka Lily.   

–  Widzę,  Ŝe  miałyście  pełne  ręce  roboty  –  stwierdził  Mike.  Ponad  głowami  dzieci 

popatrzył  na  Angelinę.  Wymienili  znaczące  spojrzenia  dwojga  dorosłych  ludzi.  Spojrzenia 

kochanków. 

– Przywita się pan z Princess? – spytała Lily.   

–  Pobaw  się  z  pieskiem,  a  ja  zajmę  się  tą  naprawą.  Angelina  zostawiła  go  na  łasce 

czterech  dziewczynek.  Szycie  zajęło  nieco  więcej  czasu,  trzeba  bowiem  było  nawinąć  na 

bębenek  czarne  nici.  Gdy  wróciła  do  salonu,  z  wraŜenia  zaparło  jej  dech.  Mike  siedział  w 

duŜym  fotelu,  trzymając  na  kolanach  psa  i  Lily.  Jej  przyjaciółki  przycupnęły  na  szerokich 

oparciach fotela. Mike prawdopodobnie nawet nie zdawał sobie sprawy, Ŝe znów zachowuje 

się  jak  tatuś.  Widocznie  leŜało  to  w  jego  naturze  –  tak  samo  jak  sympatyczny  uśmiech  i 

łagodność w stosunku do zwierząt.   

Pogromca  serc,  pomyślała  Angelina.  To  przecieŜ  nie  w  porządku,  nawet  nie  musiał  się 

wysilać. Wystarczyło, Ŝeby po prostu był sobą, a ona... Okazała się idiotką. UwaŜała, Ŝe moŜe 

zaangaŜować  się  w  intymny  związek  i  jednocześnie  pozostać  emocjonalnie  obojętna! 

Wmawiała  sobie,  Ŝe  to  będzie  tylko  rozrywka,  przelotna  przygoda.  Miłe  towarzystwo  i 

fizyczne  spełnienie  bez  Ŝadnych  zobowiązań  i  konsekwencji.  Nic  nie  znaczący  romans  – 

wygodny, nietrwały, nieskomplikowany.   

Dopiero teraz zdumiała ją własna naiwność. Przed poznaniem Thomasa Angelina rzadko 

chodziła na randki. Zostali kochankami dopiero po zaręczynach. Po rozwodzie z nikim się nie 

umawiała.  Jak  w  ogóle  mogła  przypuszczać,  Ŝe  zdoła  dokonać  takiego  zwrotu  i  będzie  w 

stanie traktować męŜczyznę wyłącznie jako źródło przyjemności? 

background image

Obecnie nie było sensu dłuŜej się oszukiwać. Zakochała się. Tylko słowo miłość w pełni 

definiowało  uczucia,  jakie  wzbudzał  w  niej  Mike.  Czuła  przyjemny  skurcz  w  piersi,  ilekroć 

się do niej uśmiechał. Przez jej ciało przepływała fala ciepła, gdy wyobraŜała sobie, Ŝe jest z 

Mike’em. A kiedy ją obejmował, przepełniało ją szczęście.   

Seks był podniecający i słodki, ale Mike pociągał ją nie tylko pod względem fizycznym. 

W  tym  samym  stopniu  co  męskość  i  siła  Mike’a  zauroczyła  Angelinę  jego  Ŝyczliwość  i 

delikatność.   

Spostrzegł, Ŝe Angelina go obserwuje, i uśmiechnął się nieśmiało. Pomachała wieszakiem 

i  uniosła  kciuk,  dając  do  zrozumienia,  Ŝe  szycie  skończone.  Następnie  ruchem  głowy 

wskazała kuchnię. Mike szepnął coś do Lily, która zachichotała, po czym wstał, opuszczając 

ją – wraz ze szczeniakiem w ramionach – na fotel.   

Angelina przewiesiła spodnie przez oparcie kuchennego krzesła.   

– Są prawie jak nowe – oznajmiła.   

Wpatrywał  się  w  jej  twarz,  a  jego  uśmiech  –  ciepły  i  zmysłowy  –  po  raz  nie  wiadomo 

który uświadomił Angelinie, jak bardzo Mike jest męski.   

– Dzięki za ratunek. Angelina wzruszyła ramionami.   

– Naprawdę nie ma za co.   

– Przypuszczam, Ŝe jutro ktoś by mi pomógł, ale wiesz, jakie są wesela. Wszyscy miotają 

się jak szaleni. W taki dzień szukanie igły z nitką to dodatkowa komplikacja.   

– Masz czas na filiŜankę herbaty? 

– A dostałbym mleko? – spytał z nadzieją w głosie.   

–  Oczywiście.  –  Angelina  wyjęła  z  szafki  szklanki  i  sięgnęła  do  lodówki  po  karton  z 

mlekiem. – Lubisz tego faceta, za którego wychodzi twoja siostra? 

– Owszem. Cała nasza rodzina za nim przepada. On i Trący tworzą wspaniałą parę. Ona 

czasem  bywa  trochę...  narwana.  Dzięki  niemu  traktuje  róŜne  sprawy  z  niezbędnym 

dystansem.   

– Pytam, bo... Chyba się nie obawiasz, Ŝe popełnia błąd? 

– Skąd ten pomysł? 

– Odniosłam wraŜenie, Ŝe... nie podchodzisz do tego ślubu z entuzjazmem.   

Mike skrzywił się lekko.   

– Wesela nie są jakąś moją ulubioną formą weekendowej rozrywki.   

–  Nie  sądzę,  Ŝebym  musiała  pytać,  co  nią  jest  –  odparła  ze  znaczącym  uśmieszkiem. 

Prawie cały poprzedni weekend spędzili razem w łóŜku. Co prawda, znaleźli czas na posiłki, 

krótkie drzemki i film, który  obejrzeli, siedząc przytuleni do siebie, ale nie to wydawało się 

Angelinie  najwaŜniejsze.  Myśląc  o  tych  prawie  dwóch  dniach,  przypomniała  sobie,  jak  się 

kochali, pieścili, szeptali czułe słówka.   

– Tęskniłem za tobą przez cały tydzień.   

Wystarczył sam ton jego głosu, aby poczuła, jak ogarniają fala ciepła.   

– Ja teŜ o tobie myślałam – przyznała cicho.   

Zdjęła pokrywkę ze słoja w kształcie krowy i przesunęła go w stronę Mike’a.   

– Poczęstuj się.   

background image

Wziął waniliowego wafla i zaczął go chrupać, oparty o blat.   

– Dlaczego nie lubisz ślubów? 

– Bo muszę wbijać się w smoking – zaŜartował, sięgając po drugi wafelek.   

– To dziwne, Ŝe nie zrobili dzisiaj próby.   

–  Pastor  podobno  był  zbyt  zajęty.  Mają  wszystko  przećwiczyć  jutro  rano  –  bez  pana 

młodego, oczywiście. DruŜba sporządzi notatki i pokieruje nim podczas uroczystości.   

Utkwił  wzrok  w  twarzy  Angeliny,  a  jej  wydawało  się,  Ŝe  cisza  trwała  całą  wieczność, 

zanim znów się odezwał.   

– Jedź ze mną – powiedział.   

– Na ślub? 

– Razem z Lily.   

– Nie wypada, Mike. PrzecieŜ nie znamy twojej siostry. Chwycił ją w ramiona.   

– Będziecie moimi gośćmi. Zobaczysz, moja rodzina się ucieszy.   

Z westchnieniem pochyliła głowę i oparła czoło o pierś Mike’a.   

–  Daj  spokój,  Mike.  Nawet  gdybym  miała  w  szafie  odpowiednią  sukienkę  i  buty  w 

pasującym do niej kolorze, to i tak bym nie pojechała.  Lily spędza ten  weekend ze mną. Jej 

koleŜanki zostają u nas na noc. Nie zamierzam ich stąd wyrzucić o świcie.   

Mike objął ją i lekko przytulił.   

– Powinienem wcześniej o tym pomyśleć. Tak, przemknęło jej przez głowę. Powinieneś.   

– Po prostu nagle zdałem sobie sprawę, jak wiele by dla mnie znaczyła twoja obecność. 

Ta ceremonia... Widzisz, w zeszłym roku byłem zaręczony i... – Odetchnął głęboko. Angelina 

wyczuła jego napięcie. – Ten związek rozleciał się dosłownie kilka dni przed ślubem. Dlatego 

jutro wszyscy będą mnie obserwować, zastanawiając się, czy juŜ zdołałem się pozbierać.   

– Zdołałeś? – zapytała niemal szeptem. Wiedziała, Ŝe ryzykuje, zadając to pytanie. Mogła 

przecieŜ usłyszeć, Ŝe Mike nadal cierpi, poniewaŜ ktoś złamał mu serce.   

–  Tak!  –  powiedział,  jak  gdyby  sam  właśnie  to  zrozumiał.  –  Tak  –  powtórzył.  –  Tamta 

sprawa  naleŜy  do  przeszłości.  Cieszę  się,  Ŝe  Trący  jest  szczęśliwa.  Młodsza  siostrzyczka 

wyprzedziła mnie w wyścigu do ołtarza, lecz wcale mi to nie wadzi.   

Spojrzał Angelinie prosto w oczy i uśmiechnął się.   

– Wybacz, Ŝe wcześniej cię nie zaprosiłem. Chciałbym zabrać cię ze sobą.   

–  To  nie  byłby  dobry  pomysł.  Śluby  to  rodzinne  uroczystości.  Co  pomyśleliby  twoi 

bliscy, gdybyś zjawił się z obcą kobietą i jej dzieckiem? 

– Pomyśleliby... nie, wiedzieliby, Ŝe jesteś dla mnie kimś waŜnym.   

– O wiele za wcześnie na tego rodzaju...   

Odsunął ją nieco od siebie, ujął jej podbródek i skierował jej twarz w swoją stronę, aŜ ich 

oczy się spotkały.   

–  Naprawdę  jesteś  dla  mnie  waŜna,  Angelino.  I  Lily  takŜe,  poniewaŜ  stanowi  część 

ciebie.  Proszę  cię,  nie  staraj  się  udawać,  Ŝe  to,  co  się  dzieje  między  nami,  to  tylko  moje 

przywidzenia.   

Nie  umiała  przy  nim  udawać,  zwłaszcza  gdy  jej  uczucia  stawały  się  coraz  bardziej 

oczywiste.  Nie  potrafiła  teŜ  odmówić  mu  –  chociaŜ  w  sąsiednim  pokoju  bawiły  się  dzieci  – 

background image

gorącego  pocałunku,  który  nagle  wydał  się  jej  równie  naturalny  jak  przypływ  i  odpływ 

oceanu.   

background image

ROZDZIAŁ 12 

 

Mike stał z siostrą i matką w kościelnej zakrystii. Pani Calder wyprostowała nie istniejące 

zagniecenie  na  przejrzystym  welonie  Trący.  Westchnęła,  obrzucając  córkę  pełnym  miłości 

spojrzeniem, i powiedziała: 

– Szkoda, Ŝe twój ojciec nie Ŝyje i nie widzi, jaka jesteś śliczna.   

–  O  ile  znam  tatę,  to  znajdzie  sposób,  Ŝeby  mnie  obejrzeć.  Prawdopodobnie  juŜ  mi  się 

przygląda.   

–  Pewnie  masz  rację  –  przyznała  z  uśmiechem  matka.  Popatrzyła  na  Mike’a.  –  A  ja 

miałam rację co do smokingów, prawda? Mike wygląda wprost oszałamiająco.   

– Mogłabym przyjmować od moich koleŜanek oferty na randkę z nim.   

Pani Calder zrobiła smutną minę i poklepała Mike’a po ramieniu.   

– Gdyby twoje plany zostały zrealizowane, wcześniej ujrzelibyśmy cię w smokingu. Czy 

obecność tutaj, podczas tej uroczystości, nie jest dla ciebie zbyt bolesna? 

–  Nie  –  odparł.  Trący  posłała  mu  zza  welonu  współczujące  spojrzenie.  –  Dawno 

przestałem się gryźć tamtą sprawą, mamo. Prawdę mówiąc, nie Ŝałuję, Ŝe rozstałem się z Beth 

Ann. Nie była kobietą dla mnie.   

Mimo  woli  uśmiechnął  się  szeroko,  a  na  twarzy  siostry  odmalowało  się  niebotyczne 

zdumienie. Trący otworzyła usta, aby coś powiedzieć, lecz ktoś akurat zapukał do drzwi. Był 

to druŜba, który miał towarzyszyć matce panny młodej.   

– JuŜ czas – oznajmił. – MoŜemy iść? 

Pani  Calder  skinęła  głową,  uścisnęła  dzieci,  następnie  oparła  dłoń  w  rękawiczce  na 

zgiętym  ramieniu  młodego  człowieka  i  dała  mu  się  poprowadzić.  Trący  odwróciła  się  do 

brata.   

– Wszystko jasne, mój drogi.   

– Nie rozumiem.   

– Wiem, co oznaczała ta twoja rozradowana mina, gdy stwierdziłeś, Ŝe Beth Ann nie była 

dla ciebie. Znalazłeś sobie inną dziewczynę? 

Nie zaprzeczył, ale teŜ i nie potwierdził.   

– Czy nie powinniśmy pomaszerować przed ołtarz? 

– Tak, ale nie myśl, Ŝe się wymigasz. Później chcę poznać szczegóły.   

– MoŜe uściskasz starszego braciszka, zanim oddam cię temu jakmu-tam? 

– Doskonale wiesz, jak on się nazywa – odparła, ściskając Mike’a. – I pamiętaj, masz mi 

o niej opowiedzieć! 

– Ach, te kobiety! 

– Och, po prostu się cieszę, Ŝe masz kogoś! Nie będę czuła się winna z powodu swojego 

szczęścia.   

– Ale z ciebie gaduła – jęknął. – Chodź, twój oblubieniec czeka.   

Podczas przyjęcia Mike z przyjemnością rozgadał się na temat Angeliny oraz Lily.   

– Powinieneś przywieźć je ze sobą – stwierdziła pani Calder, słuchając jego opowieści.   

background image

– Owszem – przyznał. – MoŜe zabiorę je na następne wesele, w którym wezmę udział – 

dodał z przekornym uśmieszkiem.   

Podczas jazdy Lily dosłownie skręcała się z ciekawości.   

– Co to za niespodzianka, mamusiu? 

– Nie mam pojęcia, kochanie. Doktor Mike powiedział tylko, Ŝebym po drodze do domu 

wstąpiła z tobą do kliniki. Podobno jest tam coś, co ci się spodoba.   

– MoŜe to kotek? 

Jeśli panu Calderowi Ŝycie mile, to nie będzie kotek, przemknęło Angelinie przez głowę.   

– Doktor Mike wie, Ŝe masz psiaka, Lily. Nie potrzebujesz kota.   

– Ashley ma kota i dwa psy.   

Szczęściara z tej Ashley, pomyślała Angelina. Serce jej się ścisnęło. Przelotnie ogarnęło 

ją  poczucie  niezadowolenia  z  siebie,  co  czasem  zdarza  się  rodzicom,  gdy  dzieci  Ŝądają  zbyt 

wiele. Pozostawiła uwagę Lily bez komentarza.   

Zajechały  przed  klinikę.  Angelina  zaparkowała  i  zgasiła  silnik,  a  Lily  natychmiast 

wyskoczyła  z  auta  i  pognała  do  budynku.  Gdy  Angelina  weszła  do  środka,  zastała  córkę 

konferującą z Suzie.   

– Właśnie mówiłam Lily, Ŝe doktor Calder jeszcze jest zajęty, ale prosił, Ŝebym wam coś 

pokazała.   

– Czy to coś Ŝywego? – spytała Lily.   

Suzie  zaprowadziła  je  do  pokoju  na  zapleczu.  WzdłuŜ  jednej  ze  ścian  stały  druciane 

klatki,  po  drugiej  stronie  znajdował  się  zlew  i  kilka  szafek  oraz  dwie  przegrody,  osłonięte 

drucianą siatką.   

–  Patrzcie.  –  Suzie  uklękła  obok  kartonowego  pudełka.  Lily  zajrzała  do  środka  i 

westchnęła z wraŜenia.   

– Szopy! Spójrz, mamusiu! Maciupeńkie szopy! Zwinięte w kłębuszki na starym ręczniku 

spały szopie niemowlęta.   

– MoŜna je wziąć na ręce? 

– Musisz zapytać o to doktora Caldera. One niedawno się urodziły i powinny przebywać 

z matką, ale ją potrącił samochód. Jakiś męŜczyzna przyniósł je do nas dzisiaj rano. Podobno 

mieszkały  u  niego  za  domem.  Zostały  same,  więc  uznał,  Ŝe  pod  naszą  opieką  mają  szansę 

przeŜyć.   

Suzie zerknęła na Angelinę.   

–  Muszę  wracać  do  rejestracji.  Mike  skończy  badać  ostatniego  pacjenta  i  zaraz  tu 

przyjdzie.   

– Są słodkie, prawda, mamusiu? – Lily posłała matce uśmiech pełen zachwytu.   

–  Tak.  –  Patrząc  na  śliczną  buzię  córeczki,  Angelina  poczuła,  Ŝe  dławi  ją  w  gardle. 

Dorosła  powaga,  która  do  niedawna  zaostrzała  delikatne  rysy  Lily,  ustąpiła  naturalnemu 

zaciekawieniu i dziecięcej niewinności. Częściowo dzięki Mike’owi. Angelinę przepełniała z 

tego powodu autentyczna wdzięczność. A takŜe obawa.   

– Co sądzicie o moich maluchach? – Do pokoju wszedł Mike. Miał na sobie swój roboczy 

uniform – dŜinsy, podkoszulek z firmowym nadrukiem i biały fartuch.   

background image

–  Są  taaakie  maleńkie!  –  Lily  była  tak  podniecona,  Ŝe  głos  jej  drŜał.  –  I  takie  cudowne. 

Mogę je potrzymać? 

–  Tak  się  składa  –  odparł  Mike  –  Ŝe  trzeba  je  karmić  z  butelki,  więc  przydałaby  mi  się 

czyjaś  pomoc.  –  Ponad  głową  Lily  puścił  do  Angeliny  oko,  a  jej  aŜ  zaparło  dech.  Zwykłe 

mrugnięcie, a podziałało jak intymna pieszczota.   

Mike posadził Lily na krześle i połoŜył jej na kolanach ręcznik ze śpiącymi zwierzątkami. 

Następnie pokazał jej, pod jakim kątem trzymać buteleczkę z podgrzanym poŜywieniem.   

– Czy one tu zostaną? – spytała Lily.   

–  Tylko  do  jutra.  Istnieje  specjalna  organizacja,  która  opiekuje  się  osieroconymi 

zwierzętami i przygotowuje je do Ŝycia na wolności. Później wypuszcza sieje do lasu.   

– Rozumiem – szepnęła Lily, wpatrzona w szopy.   

– To, co teraz robisz, jest niezmiernie waŜne – kontynuował Mike. – Karmisz je specjalną 

mieszanką, dzięki której będą się dobrze rozwijać.   

– Opowiem o tym pannie Thornton.   

– Przyniosę z furgonetki aparat fotograficzny i zrobię ci kilka zdjęć, Ŝebyś mogła pokazać 

je w szkole.   

Wypstrykał  całą  rolkę  filmu,  a  szopy  zdąŜyły  w  tym  czasie  zjeść  swój  posiłek  i  znów 

usnęły.   

–  Moglibyśmy  nadać  im  imiona?  –  spytała  Lily,  gdy  Mike  kolejno  przeniósł  trzy 

niemowlaki do pudełka.   

– Oczywiście. Jak chciałabyś je nazwać? 

– Śpioszek, Suseł i Drzemka, bo one ciągle śpią.   

– Załatwione. – Mike otulił zwierzaki i podniósł się z kolan. – Skoro te dzieciaki są juŜ 

syte i zadowolone, chętnie zabrałbym moje dwie ulubione dziewczyny na pizzę. Co wy na to? 

– Wspaniale! – zawołała Lily.   

– Dwa głosy za. – Mike spojrzał na Angelinę. – Zgadzasz się? 

– Jasne. Nigdy nie odmawiam, gdy ktoś zaprasza mnie na pizzę – odparła lekkim tonem.   

– Świetnie. Zrzucę tylko z siebie ten fartuch.   

– A Lily niech umyje ręce – zasugerowała Angelina.   

–  Chodź.  –  Mike  otoczył  Lily  ramieniem.  –  Umyjesz  się  w  moim  wielkim  zlewie,  jak 

prawdziwa asystentka.   

Zaprowadził ją do pokoiku z umywalką, uregulował strumień wody i pokazał, jak naleŜy 

pompować  płynne  mydło.  Podniósł  głowę  i  zobaczył,  Ŝe  Angelina  stoi  w  drzwiach  i  ich 

obserwuje.  W  jej  oczach  malowało  się  wzruszenie.  Odpowiedział  uśmiechem  na  jej 

wyraŜający  aprobatę  uśmiech.  Jednocześnie  pomyślał,  Ŝe  obecność  Angeliny  w  miejscu, 

gdzie on spędza prawie cały dzień, wydaje się taka naturalna. Podobnie jak to, Ŝe jest tutaj jej 

córeczka i Ŝe wszyscy troje czują się ze sobą tak dobrze.   

–  Czy  to  są  szkielety?  –  Uwagę  Lily  przykuło  kilka  plakatów,  przedstawiających  układ 

kostny róŜnych zwierząt.   

– Tak. – Oderwał z rolki papierowy ręcznik i podał go Lily. – Wytrzyj łapki, a ja zaraz ci 

opowiem, czym róŜnią się od siebie kości psa i kota.   

background image

Wytłumaczył  Lily,  na  czym  polegają  zasadnicze  róŜnice.  Odpowiedział  takŜe 

wyczerpująco na liczne pytania, które Lily mu zadała. Był zachwycony jej zainteresowaniem 

zwierzętami.  Przemknęło  mu  przez  głowę,  Ŝe  z  łatwością  pokochałby  to  dziecko  jak  własną 

córkę. A moŜe juŜ je kochał? 

Gdy Mike pokazywał Lily kolejne szkielety, Angelina wsunęła się do pomieszczenia. Na 

ś

cianach wisiały informacyjne tablice i reklamowe plakaty firm farmaceutycznych. Angelina 

przebiegła  wzrokiem  kilka  nagłówków  i  zauwaŜyła  nieduŜą  kartkę  z  firmowej  papeterii 

producenta  środków  odrobaczających.  Pod  nazwą  wytwórni  ktoś  zrobił  jakieś  notatki.  Lista 

podstawowych wymagań Mike’a Caldera? Dobra praca... wysokie zarobki... Ŝadnych dzieci? 

Nowy  samochód!  Seksowna!  Angelina  Winters,  półtora  punktu?  Samantha,  sześć!  Angelina 

miała  ochotę  się  rozpłakać,  była  jednak  zbyt  rozgniewana.  Miała  ochotę  wrzeszczeć,  ale 

dławiło ją rozczarowanie.   

Mike  przypomniał  sobie  napisany  po  pijanemu  manifest  akurat  w  samą  porę,  aby 

spostrzec,  Ŝe  Angelina  jakby  zesztywniała.  Jej  ramionami  wstrząsnął  dreszcz,  a  oddech 

zmienił się, powodując nagłą bladość.   

– Mogę ci to wytłumaczyć – powiedział, zastanawiając się, czy jakiekolwiek wyjaśnienie 

na coś się zda.   

–  Chyba  nie  mam  dzisiaj  ochoty  na  pizzę  –  odparła  Angelina  po  chwili  dręczącego 

milczenia.   

– Mamusiu! 

– Angelino...   

Lily i Mike odezwali się jednocześnie.   

– Nie czuję się dobrze. – Angelina buntowniczo wysunęła podbródek.   

– Usiądź. – Mike wyciągnął w jej stronę rękę. – Strasznie zbladłaś.   

Odsunęła się gwałtownie.   

– Po prostu muszę... – Wyciągnęła z torebki kluczyki do samochodu. – Muszę pojechać 

do domu.   

–  Lily,  uwaŜam,  Ŝe  twoja  mama  powinna  odpocząć  –  stwierdził  Mike  z  sugestywną 

powagą w  głosie. –  Zaprowadzę ją teraz do mojego  gabinetu i posadzę w tym duŜym fotelu 

przy biurku.   

– Nie pojedziemy na pizzę? 

– W tym pokoju, gdzie śpią szopy, w jednej z klatek znajduje się kotka. Widziałaś ją? 

Lily z ponurą miną potrząsnęła przecząco głową.   

– To miła kotka, ale jest juŜ stara i trzeba codziennie dawać jej lekarstwa. Ma przebywać 

u  nas  przez  dwa  tygodnie.  Na  pewno  czuje  się  samotna.  Wabi  się  Socks.  MoŜe  do  niej 

zajrzysz, a ja zajmę się twoją mamą.   

– Dobrze.   

Lily wyszła, a Angelina i Mike patrzyli na siebie bez słowa.   

– Chodźmy do mojego gabinetu.   

– Nigdzie z tobą nie pójdę.   

– Powinnaś usiąść.   

background image

– Powinnam iść do domu.   

– Musimy porozmawiać o tej głupiej liście.   

– Ona tak wiele wyjaśnia – mruknęła Angelina, jak gdyby mówiła do siebie.   

–  Owszem,  ale  coś  zupełnie  innego  niŜ  sądzisz.  –  Chwycił  ją  za  rękę  i  zaczął  mówić 

pełnym  napięcia  szeptem:  –  MoŜe  nie  chcesz  usiąść,  ale  ja  muszę  porozmawiać  z  tobą  w 

cztery oczy. To sprawa między tobą a mną, więc nie angaŜujmy w nią twojej córki.   

Angelina skapitulowała i poszła z Mike’em do jego gabinetu.   

– Gdy pisałem tę listę... – urwał, nie wiedząc, od czego zacząć.   

–  Myślałam,  Ŝe  do  mnie  zadzwonisz,  ale  się  nie  doczekałam.  –  Angelina  zaśmiała  się 

histerycznie.  –  To  oczywiste,  czemu  tego  nie  zrobiłeś.  Po  co  zawracać  sobie  głowę  osobą, 

która ma dziecko... – wciągnęła w płuca haust powietrza i powoli je wypuściła – łyse opony i 

starą pralkę.   

– Kobieta, z którą byłem zaręczony...   

–  Dlaczego?  –  spytała  rozŜalona,  patrząc  na  niego  oskarŜycielko.  –  Dlaczego  wciąŜ  mi 

pomagałeś? Nigdy cię nie prosiłam.   

–  Napisałem  tę  idiotyczną  listę  po  pijanemu.  Tego  dnia  miał  się  odbyć  mój  ślub,  ale 

wszystko wzięło w łeb i po prostu cierpiałem. Nie chciałem...   

– Nie chciałeś mnie! Ani nikogo takiego jak ja.   

–  Nie  chciałem  nikogo  w  stylu  Beth  Ann,  czyli  mojej  byłej  narzeczonej.  Ty  jesteś 

zupełnie inna. Gdy tylko to zrozumiałem. ..   

– Zacząłeś do nas wpadać. Przychodziłeś, robiłeś dla mnie róŜne rzeczy.   

– Nie potrafiłem trzymać się od ciebie z daleka. Próbowałem, ale...   

–  Tamtego  wieczoru...  tej  pierwszej  nocy  oboje...  O  BoŜe,  nie  mogę  uwierzyć,  Ŝe 

pozwoliłam... Ŝe się... – Oddychała z trudem, jak po biegu.   

–  Kochaliśmy  –  dokończył,  obejmując  ją.  –  MoŜesz  powiedzieć  to  na  głos.  Kochaliśmy 

się jak dwoje ludzi, których łączy uczucie. Dlatego nie umiałem o tobie zapomnieć i dlatego 

ty wybrałaś mnie.   

– Czułam się samotna. I taka... sfrustrowana. Mike bezwiednie się uśmiechnął.   

– Owszem – przyznał. – Pamiętam przejawy tej frustracji.   

– Miałeś wtedy na sobie garnitur. Gdzie byłeś? 

– NiewaŜne, gdzie byłem, waŜne, gdzie w końcu się znalazłem.   

– Umówiłeś się z kimś, prawda? Z Samanthą? 

–  Skąd...  –  Przypomniał  sobie  notatki  na  swojej  liście.  I  punktację,  którą  sporządził, 

zanim pojął, co naprawdę się liczy.   

– Prosto z jej łóŜka wskoczyłeś do mojego? 

– Nie. Przyznaję, spotkałem się wówczas z Samanthą. Myślałem... przypuszczałem... lecz 

nagle stało się dla mnie całkiem jasne, z kim powinienem być. Pojechałem więc do twojego 

domu.   

Umilkł na chwilę, po czym dodał z mocą: 

– Angelino, przysięgam, pragnąłem cię znów zobaczyć, lepiej cię poznać.   

Pojedyncza  łza  spłynęła  po  policzku  Angeliny,  która  siłą  woli  starała  się  opanować. 

background image

Broda jej drŜała.   

– Skleiłeś moje łóŜko! Przywiozłeś zacisk, papier ścierny i zreperowałeś je.   

Wyrwała się z jego ramion i ruszyła do drzwi.   

– Nie niszcz naszego związku – poprosił.   

– Gdy mąŜ mnie rzucił, obiecałam sobie, Ŝe nigdy więcej nie stanę się zaleŜna od Ŝadnego 

męŜczyzny. I jakoś dawałam sobie radę, ale kiedy cię spotkałam, byłam naprawdę zmęczona. 

Dlatego bez protestu przyjęłam twoją troskliwość.   

–  A  ja  obiecałem  sobie,  Ŝe  nigdy  więcej  nie  pozwolę,  aby  jakaś  kobieta  mnie 

wykorzystywała.  I  rzeczywiście  nie  dopuściłem  do  tego.  Właśnie  na  tym  polega  róŜnica, 

Angelino. Ty mnie nie wykorzystywałaś. Pomagałem ci, bo sam tego chciałem. A przyjmując 

czyjąś  pomoc,  wcale  nie  stajemy  się  zaleŜni.  Nie  uczyniłem  dla  ciebie  nic,  czego  sama  nie 

potrafiłabyś zrobić. – Umilkł na moment. – No, moŜe z wyjątkiem odcięcia dopływu wody – 

dokończył, siląc się na dowcip.   

Ale  nie  udało  mu  się  jej  rozbawić.  Angelina  wyglądała  na  całkiem  załamaną.  Serce  mu 

się krajało, gdy patrzył na jej skurczoną z bólu twarz. Wiedział, Ŝe to jego wina.   

– Nawet i z tym w końcu byś sobie poradziła.   

– Tak – mruknęła. – Telefonistki z centrali 911 miałyby niezły ubaw.   

–  Tworzymy  udany  tandem  –  przekonywał.  –  Ty  teŜ  mi  pomagałaś  z  tymi 

zawiadomieniami i ze spodniami.   

– Muszę juŜ iść. – Wyszła na korytarz i zawołała córkę. Lily zjawiła się natychmiast.   

– Idziemy na pizzę? 

– Zamówimy dostawę do domu.   

– Doktor Mike pojedzie z nami? 

Mike poczuł przypływ nadziei, gdy Angelina spojrzała na niego.   

– Odwiozę was – zaproponował. – Jesteś zdenerwowana.   

– Uspokoję się, gdy tylko usiądę za kierownicą. Jak tylko uciekniesz ode mnie, pomyślał.   

–  Mogę  powiedzieć  do  widzenia  Śpioszkowi,  Susłowi  i  Drzemce?  –  zapytała  Ŝałośnie 

Lily.   

Mike  przywarł  wzrokiem  do  twarzy  Angeliny.  Wstrzymał  oddech,  czekając  na 

odpowiedź. Skoro on cierpiał z powodu Lily, to jak udręczona musiała się czuć Angelina, jej 

matka.   

– Tak – odparła krótko. – Ale pośpiesz się.   

Lily pobiegła poŜegnać się z szopami. Właśnie tego Angelina najbardziej się obawiała: jej 

córka  została  wciągnięta  w  sprawy  dorosłych  i  głęboko  zraniona,  choć  niczym  na  to  nie 

zasłuŜyła.  Angelina  wcale  nie  musiała  wyraŜać  tego  słowami.  Wystarczyło,  Ŝe  patrzyła  na 

niego przygnębiona i bezradna.   

–  Nie  pozwoliłbym  ci  stąd  wyjść,  gdybym  nie  wierzył,  Ŝe  i  tak  jakoś  to  uładzimy.  Nie 

teraz, gdy wszystko w tobie się gotuje, lecz później, kiedy spokojnie pomyślisz o nas obojgu.   

Odwróciła głowę, Ŝeby go nie widzieć.   

– Ta lista nie ma najmniejszego znaczenia, Angelino. Podobnie jak to, gdzie byłem kilka 

tygodni  temu,  zanim  przyjechałem  do  ciebie.  NajwaŜniejsze,  Ŝe  owego  wieczoru  znalazłem 

background image

się tam, gdzie powinienem być.   

W odpowiedzi Angelina wysunęła buntowniczo podbródek.   

–  I  jeszcze  jedno  –  kontynuował.  –  Kocham  cię.  Zastanawiając  się  nad  tym,  co  ci 

powiedziałem, weź takŜe pod uwagę, Ŝe kocham równieŜ Lily.   

– To nie w porządku! 

– W miłości wszystkie chwyty są dozwolone, aniołku.   

A  skoro  juŜ  o  tym  mowa,  to  przeanalizuj  tę  informację:  gdy  ty  mówiłaś  mi,  jak  bardzo 

chciałabyś  mieć  drugie  dziecko,  ja  myślałem  wyłącznie  o  tym,  jak  bardzo  chciałbym  mieć 

dziecko właśnie z tobą.   

W  oczach  Angeliny  zabłysły  łzy,  lecz  zdołała  je  powstrzymać.  Ze  względu  na  Lily, 

przemknęło Mike’owi przez głowę.   

– To było okrutne – powiedziała, tłumiąc szloch.   

– To była szczera prawda. Zastanów się nad tą ofertą – obrączka na twoim palcu, dzidziuś 

w  twoim  brzuszku  i  drugi  tatuś  dla  twojej  córki.  Dorzucę  jeszcze  sprzęt  drukarski,  Ŝebyś 

urządziła sobie własną pracownię. Musisz jedynie powiedzieć „tak”.   

– Lily! – zawołała, bliska paniki.   

–  Zapomniałem  napomknąć  o  wspaniałym  seksie  tak  długo,  jak  długo  będę  oddychał  – 

dodał szeptem, bo Lily juŜ szła w ich stronę.   

Angelina  opuściła  klinikę,  unikając  jego  wzroku.  Miał  nadzieję,  Ŝe  nie  zniknęła  z  jego 

Ŝ

ycia  na  zawsze.  Odczekał  dziesięć  minut  i  pojechał  sprawdzić,  czy  bezpiecznie  dotarły  do 

domu. Odetchnął z ulgą, gdy zobaczył światło w salonie i samochód Angeliny na podjeździe. 

Teraz nie pozostawało nic innego, tylko czekać.   

background image

ROZDZIAŁ 13 

 

Lily! Coś stało się  Lily!  Angelina zobaczyła na swoim podjeździe samochód Thomasa i 

wpadła  w  panikę.  Jej  były  mąŜ  usiłował  przyczepić  do  frontowych  drzwi  jakąś  kartkę.  Po 

rozwodzie  nigdy  tu  nie  przyjeŜdŜał,  a  tę  sobotę  i  niedzielę  Lily  spędzała  u  niego.  Angelina 

zaparkowała i pobiegła przez trawnik.   

– Thomas! Czy Lily...   

– Usiłowaliśmy dodzwonić się do ciebie. – Zniecierpliwienie w głosie Thomasa sprawiło, 

Ŝ

e stwierdzenie zabrzmiało oskarŜycielsko.   

– Robiłam zakupy – odparła obronnym tonem. O BoŜe, czyŜby wówczas, gdy kupowała 

papier toaletowy i śniadaniowe płatki, Lily coś się stało? – Lily? Co się...   

– Z Lily wszystko w porządku. Chodzi o psa. Angelina poczuła taką ulgę, Ŝe aŜ osłabła. 

Lily Ŝyje. Jest cała i zdrowa.   

–  Próbowaliśmy  cię  zawiadomić.  Denise  telefonowała  ze  sto  razy.  Trudno  upilnować 

czworo dzieci, a tu jeszcze ten szczeniak...   

Lily błagała, Ŝeby pozwolono jej zabrać ze sobą Princess.   

Thomas i Denise nie Ŝyczyli sobie wizyt z psem i Angelina juŜ dawno wyperswadowała 

córce  ten  pomysł.  Tym  razem  jednak  skłoniła  Denise,  Ŝeby  ustąpiła,  gdyŜ  po  niedawnym 

incydencie w klinice Mike’a Lily wciąŜ nie mogła się pozbierać.   

– Powiedz mi wreszcie...   

–  Dzieciaki  bawiły  się  przed  domem  i  pies  pognał  za  piłką.  –  Thomas  skrzywił  się  z 

dezaprobatą. Wyglądał tak niesympatycznie, Ŝe Angelina nie mogła pojąć, dlaczego kiedyś go 

kochała. – MoŜna nauczyć dzieci, Ŝeby nie wybiegały na jezdnię, ale nie głupiego psa.   

– I co dalej? – przynagliła niecierpliwie.   

– Nasz sąsiad wyjeŜdŜał z garaŜu i... – Twarz Thomasa wykrzywił gniew. – Gdyby któreś 

z dzieci pobiegło za tym szczeniakiem, byłoby nieszczęście.   

–  Czy  Princess...  –  Angelina  nie  potrafiła  wydusić  z  siebie  słów  „nie  Ŝyje”.  Dławiła  ją 

obawa o Lily. Jak bardzo cierpiałaby, gdyby Princess została zabita! 

– Nie. Jest tylko ranna i skowyczy jak oszalała.   

– A Lily? Jak ona to...   

–  Lily  wpadła  w  histerię.  Denise  szukała  w  ksiąŜce  telefonicznej  numeru  jakiejś  kliniki 

weterynaryjnej czynnej przez całą dobę, ale twoja córka dała taki koncert...   

–  Nasza  córka  –  z  naciskiem  poprawiła  Angelina,  zastanawiając  się,  czy  Thomas  juŜ 

zapomniał, Ŝe Lily jest tak samo jego dzieckiem jak jej.   

– Uparła się, Ŝe tylko doktor Mike moŜe zająć się jej psem.   

– Mike? 

– Ach, rozumiem. Właśnie tak pomyślałem.   

– Nie rozumiem.   

–  Ta  twoja  rozanielona  mina  potwierdza  moje  podejrzenia.  Kręcisz  z  tym  facetem, 

prawda? 

background image

– To nie powinno cię interesować.   

– Chyba Ŝe dotyczy naszej córki.   

A więc znów jest twoja, pomyślała Angelina, ale nie zamierzała się z nim kłócić.   

– Gdzie jest Lily? I Princess? – zapytała.   

– Jego klinika była juŜ nieczynna, ale Lily nalegała, Ŝeby zadzwonić do niego do domu. 

Chyba  łączy  cię  z  tym  osobnikiem  wyjątkowa  zaŜyłość,  skoro  zgodził  się  przyjąć  nas  po  . 

godzinach.   

– To weterynarz Princess. Postąpiłby podobnie z kaŜdym innym pacjentem – odparła. Nie 

miała  Ŝadnych  wątpliwości,  Ŝe  to,  co  powiedziała,  jest  prawdą.  Mike  był  właśnie  takim 

lekarzem. Właśnie takim człowiekiem.   

–  Denise  z  dzieciakami  została  w  klinice.  Dzwoniliśmy  do  ciebie  kilka  razy.  W  końcu 

postanowiłem przyjechać i zostawić ci kartkę, Ŝebyśmy nie musieli wisieć na telefonie przez 

cały dzień.   

CóŜ za poświęcenie.   

– Jak czuje się Lily? 

– A jak ci się zdaje? Wiesz, Ŝe ma obsesję na punkcie tego szczeniaka.   

– Lepiej tam pojadę.   

– Ja myślę – warknął.   

Jazda do kliniki wydała się Angelinie zarówno najdłuŜszą, jak i najkrótszą podróŜą, jaką 

kiedykolwiek  odbyła.  NajdłuŜszą,  poniewaŜ  Angelinie  śpieszyło  się  do  Lily.  Najkrótszą, 

poniewaŜ obawiała się tego, co ją tam czeka. Nie była przygotowana na spotkanie z Mike’em 

w Ŝadnych okolicznościach, a zwłaszcza nie wtedy, gdy miał wystąpić w roli zbawcy psa Lily 

lub zwiastuna jego śmierci.   

Prawie  nie  mogła  uwierzyć,  Ŝe  minęły  dopiero  cztery  dni  od  tamtego  popołudnia,  gdy 

Mike jej się oświadczył. Oczywiście bez świec, łagodnej muzyki i szampana. Nie zaliczał się 

do  męŜczyzn,  którzy  z  wyprzedzeniem  planowali  takie  rzeczy.  Uczynił  to  w  typowym  dla 

siebie  stylu  –  obrączka  na  jej  palcu,  drugi  tatuś  dla  jej  córki  i  dzidziuś  w  jej  brzuszku.  I 

jeszcze  dorzucił  sprzęt  drukarski  oraz  wspaniały  seks  do  końca  Ŝycia.  Nie  o  takich 

oświadczynach mówi się w telewizji w dzień świętego Walentego, ale były charakterystyczne 

dla Mike’a i stuprocentowo szczere, podobnie jak on sam.   

Podczas tych czterech dni tęskniła za nim bardziej niŜ za kimkolwiek do tej pory. ToteŜ 

nic  dziwnego,  Ŝe  drŜącą  ręką  otwierała  drzwi  kliniki.  W  środku  panował  zamęt.  Denise,  z 

najmłodszym dzieckiem w ramionach, natychmiast zaatakowała.   

– To nie moja wina! 

–  PrzecieŜ  nikt  cię  nie  oskarŜa  –  odparła  ugodowo  Angelina,  lecz  Denise  nie  dała  się 

ułagodzić.   

–  Uprzedzałam,  Ŝe  nie  odpowiadam  za  tego  cholernego  psa,  ale  mnie  nie  słuchałaś,  bo 

twoja Lily była taka zdenerwowana. Biedulka, koniecznie musiała wziąć ze sobą pieska.   

–  My  obie  teŜ  jesteśmy  zdenerwowane.  Nie  mówmy  nic,  czego  mogłybyśmy  później 

Ŝ

ałować.   

– Nie zamierzam płacić za leczenie. Tym razem Angelina straciła cierpliwość.   

background image

– Nikt cię o to nie prosi, Denise. Powiedz mi tylko, gdzie jest Lily.   

–  Poszła  na  zaplecze  z  twoim  chłopakiem.  Nie  chciała  nawet  na  moment  oddalić  się  od 

tego psa.   

– Idę jej poszukać.   

– My wychodzimy. Chłopcy mieli iść na urodzinowe przyjęcie. I tak juŜ są spóźnieni.   

– W porządku. Teraz ja  zajmę się wszystkim – powiedziała z przekonaniem. Wiedziała, 

Ŝ

e na pewno sobie poradzi – ze swoim dzieckiem, z tą kryzysową sytuacją, ze swoim Ŝyciem. 

Było  to  wyzwalające  uczucie  –  ta  pewność  siebie,  ten  wewnętrzny  spokój  oraz 

przeświadczenie, Ŝe jest wystarczająco silna. Poczuła przypływ wspaniałomyślności.   

– Dziękuję, Ŝe skontaktowałaś się z weterynarzem i przywiozłaś tu Pnncess. Zdaję sobie 

sprawę, jak bardzo bywasz zajęta w weekendy.   

Denise zrobiła głupią minę.   

– Ja naprawdę nie zawiniłam.   

– To był wypadek.   

– Oni są tam. – Denise ruchem głowy wskazała pokój zabiegowy.   

– Znam drogę.   

Mike i Lily stali przy stole, na którym nieruchomo leŜała Pnncess. Na widok matki Lily 

podbiegła do niej, a Angelina mocno ją uściskała.   

– Pnncess wpadła pod samochód i ma złamaną nogę.   

– Wiem, skarbie. Tak mi przykro, Ŝe twój piesek cierpi.   

– Ale ona wyzdrowieje. – Lily wysunęła się z objęć Angeliny. – Doktor Mike wstawi jej 

w nóŜkę drucik i kość się zrośnie. Pozwolił mi pomagać, dopóki nie zemdleję.   

–  Jeśli  twoja  mama  się  zgodzi  –  dodał  Mike.  Odezwał  się  do  Lily,  ale  wpatrywał  się  w 

Angelinę.   

Przez  całą  drogę  do  kliniki  próbowała  wyobrazić  sobie  przebieg  spotkania  z  Mike’em. 

Zastanawiała  się,  co  ją  czeka.  Niepotrzebnie  się  obawiała.  Znów  było  tak  jak  zawsze,  gdy  z 

nim była – cudownie. Przy nim ogarniał ją spokój i radość. I chociaŜ Angelina nie wydała z 

siebie Ŝadnego dźwięku, to w tej chwili powiedziała Mike’owi „tak”.  Zgodziła się na udział 

Lily  w  operacji.  Na  ślubną  obrączkę.  Na  to,  Ŝeby  został  ojczymem  Lily.  Na  kolejne  dzieci. 

Na... wszystko. Ujrzała cień uśmiechu na wargach Mike’a i ciepło w jego spojrzeniu. A więc 

zrozumiał.   

– Mogę pomóc, mamusiu? Nie zemdleję.   

– Dobrze. – Nadal patrzyła na Mike’a. – Ja teŜ pomogę, jeśli nie będę musiała patrzeć.   

– To moŜe być nawet ciekawe – stwierdził z rozbawieniem Mike. – Zabieg chirurgiczny 

wykonany metodą Braille’a.   

– Ona wcale się nie rusza.   

– Dostała środki uspokajające. Zastosuję równieŜ miejscowe znieczulenie.   

– Doktor Mike zgolił jej sierść! – obwieściła Lily. – Podobno teraz moŜe nosić bikini.   

– Doktor Mike czasem plecie głupstwa.   

–  Tak  –  przyznała  Lily  takim  tonem,  jak  gdyby  mówienie  głupstw  stanowiło 

najwspanialszą cechę jej bohatera.   

background image

–  Powinienem  przygotować  się  do  operacji  –  oświadczył  Mike.  –  Pielęgniarka  numer 

jeden  –  czyli  ty,  Lily  –  ma  dopilnować,  Ŝeby  Princess  nie  spadła  ze  stołu.  A  pielęgniarka 

numer dwa... – zerknął na Angelinę – pomoŜe mi wyszorować ręce.   

–  To  wcale  nie  jest  mycie  rąk  –  mruknęła  Angelina,  gdy  znaleźli  się  w  sąsiednim 

pomieszczeniu.   

– Tylko coś o niebo przyjemniejszego. – Mike przyciągnął ją do siebie.   

Oboje  z  trudem  łapali  oddech,  gdy  Mike  oderwał  usta  od  warg  Angeliny  i  zajrzał  jej 

głęboko w oczy.   

– Powiedz mi, aniołku – uśmiechnął się szatańsko – kiedy ślub? 

–  Przedyskutujemy  tę  sprawę,  gdy  usłyszę  od  ciebie  całą  historię  słynnej  listy  Mike’a 

Caldera.   

– Chodzi ci o ten szpargał, który kiedyś wisiał nad umywalką? 

– Właśnie.   

– JuŜ dawno go wyrzuciłem. Dane są zdezaktualizowane. Nie zauwaŜyłaś, Ŝe powiesiłem 

nową wersję? 

Niechętnie skierowała wzrok na ścianę, na którą  do tej pory starała się nie patrzeć.  Oto, 

co zobaczyła: 

Lista podstawowych wymagań Mike’a Caldera, wydanie poprawione: 

1. Ma na imię Angelina.   

2. Ma córeczkę imieniem Lily.   

3.  Potrafi  przygotować  wspaniałe  tetrazzini  z  indyka  i  podaje  je  z  antywampirowym 

chlebem.   

4. Projektuje piękne zawiadomienia o ślubie i potrafi od ręki zeszyć spodnie.   

5. Ma anielski uśmiech.   

6. Jest seksowna.   

–  To  tylko  minimum.  –  Przytulił  ją  mocniej.  –  Byłoby  miło,  gdyby  na  dodatek  mnie 

kochała.   

– Kocha – zapewniła, odwracając jego głowę, aby go pocałować.   

background image

EPILOG 

 

– Dzięki – szepnęła Mike’owi do ucha Trący. Uścisnęła brata, składając mu Ŝyczenia.   

– Za co? 

–  Za  to,  Ŝe  przejąłeś  część  odpowiedzialności!  –  Ruchem  głowy  wskazała  ich  matkę, 

która  obejmowała  Lily  jak  kwoka  pilnująca  kurczęcia.  –  Mama  wciąŜ  mnie  zanudza 

pytaniami,  kiedy  zafunduję  jej  wnuki,  a  ja  chcę  z  tym  poczekać  kilka  lat.  Teraz  na  pewno 

weźmie  w  obroty  ciebie.  –  Zrobiła  potulną  minę,  bo  właśnie  podeszła  do  nich  pani  Calder 

wraz z Lily.   

–  Doktorze  Mike’u,  czy  to  prawda,  Ŝe  pokroiłeś  nieŜywego  oposa,  gdy  byłeś  w  moim 

wieku? 

Mike  przeniósł  wzrok  z  twarzy  swojej  pasierbicy  na  twarz  matki.  W  oczach  pierwszej 

malowała się powaga, w oczach drugiej – chyba zakłopotanie.   

– Po prostu zrobiłem sekcję.   

–  Na  zwierzaku,  którego  potrącił  samochód  –  wyjaśniła  pani  Calder.  –  Gdy  Mike 

przyniósł  tego  oposa  do  domu,  od  razu  wiedziałam,  Ŝe  zostanie  albo  weterynarzem,  albo 

seryjnym mordercą.   

– Mamo! 

W odpowiedzi starsza pani wyprostowała plecy.   

–  Dzieci  często  stawiają  nas  w  trudnych  sytuacjach,  ale  później  moŜemy  o  tym 

opowiedzieć naszym wnukom. To najlepsza rekompensata.   

– Cieszę się, Ŝe doktor Mike jest weterynarzem, a nie mordercą – powiedziała Lily.   

–  Ja  teŜ,  moje  dziecko.  Chyba  przydały  się  na  coś  te  wszystkie  fachowe  ksiąŜki  i 

wycieczki  do  zoo.  –  Pani  Calder  strzepnęła  niewidoczny  paproch  z  ciemnej  marynarki 

Mike’a,  po  czym  cofnęła  się  o  krok,  aby  lepiej  przyjrzeć  się  synowi.  –  Miałam  rację  co  do 

smokingu.  Nawet  podczas  skromnej  uroczystości  ślubnej  pan  młody  powinien  wyglądać 

elegancko. A przy tak oszałamiającej pannie młodej jak Angelina...   

–  Jest  piękna,  prawda?  –  Mike  spojrzał  na  kobietę  u  swojego  boku.  Miała  na  sobie 

sukienkę z kremowej koronki, a twarz otaczały ciemne, puszyste loki.   

Pani Calder wzięła Angelinę za rękę.   

– Oczywiście. Witaj w naszej rodzinie, Angelino. – Westchnęła głęboko, przyglądając się 

młodej parze. – Wydajecie się dla siebie stworzeni.   

– Jesteśmy dla siebie stworzeni – poprawił ją Mike.   

– I nie zapominajcie o tym aniołeczku. – Pani Calder znów przytuliła Lily.   

Mike  popatrzył  na  dziewczynkę.  Cała  w  róŜowych  falbankach,  rzeczywiście 

przypominała aniołka. Uśmiechnął się do niej szeroko.   

– O Lily nie sposób zapomnieć. Robi za duŜo hałasu.   

– Dziękuję ci takŜe za twoją córeczkę, Angelino – ciągnęła pani Calder. Zerknęła na syna 

z udaną surowością. – NajwyŜszy czas, Ŝebym zajęła się rozpieszczaniem wnuczki.   

–  MoŜe  mając  więcej  wnuków,  aŜ  tak  bardzo  ich  nie  rozpuścisz  –  powiedział  Mike  z 

background image

figlarnym błyskiem w oczach.   

– Mamusia mówi, Ŝe teraz, gdy ona i doktor Mike są małŜeństwem, mogę niedługo dostać 

małą siostrzyczkę lub braciszka.   

Mike zachichotał na widok zdumienia matki.   

–  Tak,  mamo,  zdecydowaliśmy  się  na  dziecko.  I  to  szybko.  Ale  jak  znów  zaczniesz 

głośno chlipać, zamknę cię w sypialni razem z psami! 

– Matka ma prawo trochę popłakać na ślubie swego dziecka.   

–  Owszem,  ale  ty,  Suzie  i  Inez  pobiłyście  rekord.  To  cud,  Ŝe  pastor  zdołał  was 

przekrzyczeć! – zaŜartował Mike.   

Wcześniej  Inez  wręczyła  mu  pięknie  opakowany  prezent  wielkości  elektrycznego 

otwieracza do konserw.   

–  JuŜ  niemal  straciłam  nadzieję,  Ŝe  kiedykolwiek  się  oŜenisz  –  przyznała  pani  Calder.  – 

Ale dzisiaj wszystko było cudowne.   

– Tak – zgodził się z matką Mike. Zaborczym gestem objął Angelinę w talii. – Wszystko 

było cudowne.   

To  naprawdę  się  zdarzyło,  pomyślał.  Tym  razem  ślub  się  odbył.  Mike  nie  miał  cienia 

wątpliwości, Ŝe związał się z Angeliną do końca Ŝycia. Czuł to kaŜdą komórką swojego ciała, 

gdy  ujął  ją  za  rękę  i  oboje  pobiegli  do  samochodu,  obrzucani  ryŜem  przez  ludzi,  którzy  ich 

kochali.   

Angelina  machała  do  Lily  na  poŜegnanie,  dopóki  dom  nie  zniknął  im  z  oczu,  następnie 

usiadła wygodniej i westchnęła.   

– Szczęśliwa? – spytał Mike, kładąc rękę na dłoni swojej Ŝony.   

– Tak, ale...   

Ale? Ogarnęła go panika. Nie oczekiwał Ŝadnych „ale”.   

– Nie chciałabym, Ŝebyś Ŝył złudzeniami.   

– Co do czego? 

– Obiecałeś mnie kochać, być dobrym tatą dla Lily, dać mi tyle dzieci, ile zapragnę, oraz 

kupić sprzęt drukarski, abym mogła pracować na własny rachunek.   

– Zgadza się.   

–  Nie  myśl,  Ŝe  wyszłam  za  ciebie  z  tych  powodów.  Odetchnął  z  ulgą.  Angelina  tylko 

stroiła sobie Ŝarty.   

Ś

wiadczył o tym ton jej głosu.   

– RównieŜ nie dlatego, Ŝe cię kocham – dodała.   

– Więc dlaczego? – zapytał po chwili milczenia, podejmując grę.   

– Wyłącznie dla seksu – odparła z przewrotnym uśmieszkiem.   

Mike z filozoficznym spokojem wzruszył ramionami.   

– To teŜ ci obiecałem, prawda? 

– Owszem, doktorze Calder. Obiecał pan.   

– W takim razie nie mam wyjścia. MęŜczyzna powinien dotrzymywać słowa. Będę robił 

to, do czego się zobowiązałem.   

– Byle często! 

background image

Mike roześmiał się przepełniony radością.   

– Tak często, jak zechcesz, aniołku.