Rozdział 6
*Rzeczy napisane kursywą w nawiasach to wyjaśnienia dotyczące nazw własnych,
wyrażeń itp. mające pomóc w zrozumieniu kontekstu danej wypowiedzi
CLAIRE
Piątkowy poranek jasno zaświtał, wszystkie deszczowe chmury zniknęły; powietrze było
ostre, suche i lodowato zimne, a wiatr – który nigdy naprawdę tutaj nie przestawał – biczował
przypadkowymi porywami dmuchanego piasku, kiedy Claire, owinięta w grubą kurtkę, szalik,
czapkę i rękawiczki, podniosła swoją kawę z Common Grounds. Eve nienawidziła wczesno-
porannej zmiany więc tego ranka była dziewczyna o imieniu Christy; była żywotną, małą
blondynką, która prawdopodobnie była cheerleaderką liceum Morganville w zeszłym roku,
najwyżej dwa lata temu. Common Grounds robiło raźny biznes serwując kawowe przysmaki
ludziom zmierzającym do pracy i studentom kierującym się na wczesne zajęcia. Claire miała kłopot
ze znalezieniem stolika, ale w końcu dostrzegła jeden upchany blisko ściany właśnie kiedy
poprzedni lokator zwolnił go.
Zrobiła trzy łyki swojej mokki i sprawdzała e-maile w swoim telefonie, kiedy torba na książki
w szkocką kratę uderzyła w stół. Claire rzuciła okiem w górę i zobaczyła Monikę Morrell opadającą
na krzesło naprzeciwko niej. Monica nie robiła żadnych ustępstw odnośnie pogody. Miała na sobie
białe podkolanówki i minispódniczkę w szkocką kratę z białym topem z głębokim dekoltem. Bez
płaszcza.
- Nie zamarzasz? – zapytała Claire. – Oh i przy okazji, siedzenie jest zajęte przez mojego
niewidzialnego przyjaciela.
- Tak, zamarzam – to właśnie robisz dla mody, nie żebyś wiedziała cokolwiek o tym,
Brainiacu (Brainiac – może to być określenie pochodzące od słowa „brain” czyli mózg z dodaną
końcówką „iac” lub mogło chodzić o Brainiac - program, w którym przedstawiane są różnego
rodzaju naukowe testy, których nie ma jak wykonać poza laboratoryjnymi warunkami –
przypuszczenie tłumacza). I pieprzyć twojego niewidzialnego przyjaciela. Chcę moją kawę, a ty
masz jedyne wolne krzesło. Nie żebym chciała być najlepszą przyjaciółką albo coś. – Monica
odrzuciła swoje lśniące, ciemne włosy do tyłu dookoła ramion. Minęła chwila odkąd zmieniła
kolor, a Claire pomyślała, że ten zresztą pasował jej najbardziej. Była wysoką, atrakcyjną
dziewczyną ze złośliwym, ostrym rąbkiem piękna, ale ona i Claire, przez długie miesiące, osiągnęły
coś jak uzbrojony rozejm jeśli nie przyjaźń.
- Jak Gina? – zapytała Claire i wzięła kolejny łyk. Im szybciej skończy swoją kawę, tym
szybciej będzie mogła uciec z Planety Księżniczki. – Słyszałam, że jest na odwyku.
Gina była jedną z dwóch normalnych towarzyszek Moniki i nie była na odwyku takim jak
celebryci; nie, to był fizyczny odwyk, bo rozbiła samochód w dosyć spektakularny wrak. Ten, który
Claire ustaliła w naturze jako karmę. Czuła się trochę winna o niebycie bardziej zaniepokojoną.
Pytanie było czysto formalne.
- Dobrze sobie radzi, - powiedziała Monica. – Myślą jednak o wsadzeniu jej na jakiegoś
rodzaju psychiczną terapię. Najwyraźniej spoliczkowała pielęgniarkę.
- Cóż, to jest Gina, - powiedziała Claire. – Zaprzyjaźniając się.
- Tak duży uścisk-żalu?
- Wyjęła na mnie nóż, Monica. Więcej niż raz. I złamała nos Mirandy. – Miranda była
chuderlawym dzieckiem, które doświadczyło zbyt dużo traumy w swoim krótkim życiu; Gina z
zimną krwią walnęła ją pięścią i tylko przez to, Claire miała nadzieję, że odwyk trwał wiecznie.
Cóż, nie dosłownie. Ale na szczęście był przynajmniej bolesny.
Monica nie powiedziała na to niczego. Nie była, Claire wiedziała, tak wstrząśnięta
zachowaniem Giny, ale też nie zatrzymała go. – Prawdopodobnie dobrze, że zmusili ją do
zobaczenia skurczu, - powiedziała Monica. – Suka jest szalona.
Trzy słowa i odwołała jedną ze swoich najbardziej lojalnych zwolenniczek i poczwar. Claire
nie wiedziała czy być pod wrażeniem czy oburzona. Prawdopodobnie oba. - Nie jest tutaj jedyną.
- Powinnaś wiedzieć. Mówiąc o szalonych sukach, nie mogę się doczekać żeby zobaczyć, co
się stanie na przyjęciu zaręczynowym. Powinno być epicko. – Oczy Moniki zalśniły drobną
rozkoszą. – Słyszałam, że Chcącabyć (w oryginale te dwa słowa były ze sobą połączone więc tak je
zostawiłam) Martwą Dziewczyną zaprosiła połowę buntowniczego przymierza Morganville, a oni
przynoszą swoich przyjaciół. Włożę coś, z czego krew będzie zmywalna, tak na wszelki wypadek.
Oczywiście Monica przyjdzie na przyjęcie; Monica nigdy żadnego nie przegapiła, zwłaszcza
takiego, gdzie mogła spowodować okaleczenie. Cóż, Claire domyślała się, że ona nie byłaby
największym problemem, który mieli. Albo nawet najgorzej zachowującym się.
To było po prostu smutne.
- To było zabawne, - powiedziała Claire i nawet mimo że została jej połowa kawy, wstała żeby
wyjść.
Monica wyrzuciła swoją dłoń, chwyciła rękaw płaszcza Claire i powiedziała, - Zaczekaj.
Usiądź. Proszę.
Proszę od samozwańczej koronowanej księżniczki Morganville? Teraz, to było interesujące.
Claire usiadła z powrotem i wzięła łyk swojej mokki, czekając na kolejny markowy but do
zrzucenia.
- Coś się dzieje, - powiedziała Monica. Ściszyła swój głos i pochyliła się przez stół, kiedy
rzuciła okiem dookoła aby upewnić się, że nikt ich nie obserwował. O ile Claire mogła powiedzieć,
nikt nie obserwował. – Mój brat został wezwany na pewnego rodzaju zamknięte spotkanie z Amelie
wczoraj i jeszcze nie wrócił. Nie odbiera też swojej komórki. Możesz dowiedzieć się…?
Richard Morrell, brat Moniki, był burmistrzem miasta – młodym na to, ale jednym z
najbardziej odpowiedzialnych ludzi, których Claire kiedykolwiek spotkała. Najwyraźniej wziął
normalny udział Moniki w tym. A Monica miała rację – naradzający się z Amelie za zamkniętymi
drzwiami przez całą noc? To w ogóle nie brzmiało dobrze.
- Mogę zapytać, - powiedziała Claire. – Ale prawdopodobnie nie powiedzą mi niczego więcej
niż to, co ty wiesz.
- Chcę po prostu wiedzieć, czy ma się okej. – Monica wyglądała prawie… cóż, ludzko. –
Richard jest wszystkim co mam. Wiesz?
Claire skinęła głową. – Zobaczę, czego mogę się dowiedzieć, ale jestem pewna, że jest z nim
okej. Nie martw się.
- Dzięki. – Monica powiedziała to niechętnie, ale powiedziała. To było bardziej niż trochę
imponujące. Claire nie chciała tego zepsuć przez powiedzenie czegokolwiek jeszcze więc wypiła
swoją kawę w ciszy, tak jak Monica i po chwili, to wydawało się prawie… komfortowe.
W każdym razie w porównaniu z innymi razami, kiedy próbowały siebie pozabijać.
Następnym przystankiem Claire był budynek nauk TPU, gdzie znalazła Profesora Howarda
czekającego z jej testem. Napisała go w dwadzieścia minut, nie potrzebując godziny, którą jej
przydzielił; to była łatwa 6, wiedziała to i tak jak on, kiedy rzucił okiem na odpowiedzi. Dostała
skinienie zatwierdzenia od niego i Ufę ostrzegającą nie opuszczać żadnych innych testów.
Niestety, nie była pewna czy mogła go na to przystosować. Nie w Morganville.
Po teście usiadła na schodach w chłodnym świetle słonecznym i wykręciła numer telefonu
Olivera. Nie zaskakująco przeszedł do poczty głosowej, która ostro nakazała jej zostawić
wiadomość. – Monica Morrell martwi się o swojego brata, - powiedziała. – Jest wystarczająco
zmartwiona by porozmawiać ze mną, a to oznacza, że prawdopodobnie próbowała z każdym innym
w mieście. Zakładam, że nie chcesz gwaru więc idź ją uspokoić. Proszę. – Proszę było namysłem i
w połowie słyszalne; nadal była na niego zła i wściekła na Myrnina. I Amelie. Była naprawdę
wściekła na Amelie.
Dała tak wiele wampirom, dała tak wiele by utrzymać rzeczy stabilnymi tutaj, a tak się za to
odpłacali? Przez próbę odebrania Shane’a?
Im dłużej to rozważała, tym bardziej ją to złościło. I tym bardziej przerażało. Bo to, co to
oznaczało otwarło przerażającą przepaść przed nią… Zawsze myślała, że na pewnym poziomie
mogła ufać Myrninowi i Amelie. (Nigdy nie łudziła się odnośnie Olivera.) Ale jeśli nie mogła…
jeśli w głębi, widzieli ją jako jednorazową… jaką szansę jakikolwiek człowiek naprawdę miał w
Morganville?
Żadną.
To było to, co Shane próbował jej powiedzieć przez cały czas. Nie znaczymy dla nich nic poza
podtrzymującym-życie systemem, pomyślała Claire. Indywidualnie, jesteśmy niczym. Służącymi.
Nie, bydłem z przeciwstawnymi kciukami, okazjonalnie użytecznymi.
Zacisnęła mocno swój telefon, wstała i zeszła po schodach, dwoma na raz. Palenie w jej
żołądku było miksturą nerwów, nudności i nowym poczuciem celu.
Poszła prosto do sklepu fotograficznego, który ona i Shane odwiedzili; ulotka o przyjęciu
zaręczynowym nie była powieszona, ale Claire naprawdę nie oczekiwała, że będzie. Mężczyzna za
kontuarem - ten sam – wyprostował się, kiedy weszła i położyła obie ręce na szklanym blacie. –
Czego chcesz? – zapytał. Barwnik indygo tatuażu kołka pokazał się na bladej skórze jego
przedramienia, wyglądając zza jego podwiniętych krótkich rękawków.
Claire zdjęła swoją czapkę i rękawiczki, wcisnęła je do kieszeni i powiedziała, - Nie wiem. –
To było szczere. Przyszła tu impulsowo, ale teraz, kiedy stała z nim twarzą w twarz, nie była
pewna, o co chciała zapytać. – O co chodzi z tatuażami?
Opuścił swoje rękawy wpatrując się w nią z zimnym podejrzeniem. – Laski je ryją, -
powiedział. – Nie robię tatuaży. To sklep fotograficzny. Możesz chcieć sprawdzić w dole ulicy.
- Kapitan Oczywisty był pana przyjacielem.
W ogóle na to nie odpowiedział. Teraz marszczył brwi, a ona zastanawiała się, czy zrobiła
okropny, impulsywny błąd.
- Ja po prostu… - Zrobiła głęboki wdech i zanurzyła się. – Shane może być w
niebezpieczeństwie. Prawdziwym niebezpieczeństwie. Z góry. Może pan go chronić?
- Przepraszam? – Jego brwi wzrosły. – Nie wiem o czym ty mówisz. Ja po prostu prowadzę…
- Sklep fotograficzny, tak, słyszałam pana. Proszę słuchać. Muszę wiedzieć – czy może pan,
nie wiem, uważać na niego? Proszę?
- Myślisz, że zamierzam lecieć za twój niewinny czyn? Byłaś w wampirzym rogu od
pierwszego dnia tutaj. Nie ma szans, kochanie. A jeśli dalej będziesz się tu kręcić, stanie ci się
krzywda.
- To nie dla mnie, - powiedziała. – To dla Shane’a. A myślę, że wie pan, że on nigdy nie był w
wampirzym rogu. Więc proszę. Po prostu – proszę mu pomóc, jeśli zobaczy pan, że ma kłopoty. To
wszystko, o co proszę.
- Co z tobą? – zapytał i obdarował ją złym, małym uśmiechem. – Co jeśli ty będziesz miała
kłopoty?
Claire wzruszyła ramionami i włożyła z powrotem swoje rękawiczki i czapkę. –
Przypuszczam, że jestem zdana na siebie. Prawda?
Nadal ją obserwował, próbując ją rozgryźć, kiedy wyszła na słabe, zimowe słońce. Nadal były
kałuże brudnej wody na krańcach nierównego parkingu, a ziemia pozostawała przesiąknięta.
Kiedy obejrzała się, właściciel sklepu fotograficznego skinął, raz.
Włożyła ręce do kieszeni i poszła do domu.
Dom był chaosem, a przez chwilę, Claire naprawdę się martwiła, że coś okropnego się stało;
Eve tupała po domu zatrzaskując rzeczy, a Shane mówił, cienkim i chrapliwym głosem, - To nic
wielkiego, człowieku; uspokój się.
- Nie jestem twoim człowiekiem i nie uspokoję się! – krzyknęła Eve i wydała na całe gardło
przeszywający wrzask frustracji.
Claire rzuciła swoje rzeczy w korytarzu i pobiegła do salonu, oczekując zobaczyć… Cóż, nie
wiedziała, co oczekiwała zobaczyć, z wyjątkiem katastrofy w jakieś formie.
Tym, co zobaczyła był tort leżący na stole jadalnym, który był… cóż, katastrofą. W ciastowej
formie.
Dwuwarstwowy deser sam w sobie był nierówny i pochylony, polewa była niechlujna,
czerwone kwiatki roztopiły się w biel i pozostawiły niepokojące plamy przypominające krew i
najgorsze ze wszystkiego, kiedy Claire się przybliżyła, zdała sobie sprawę, że napis na wierzchu
mówił MICHAEL & EVA dużym, koślawym, amatorskim zarysem serca ze strzałą przez nie.
Eva. Nie Eve.
Eve kopnęła kanapę swoimi butami Dr. Martens’a i wybuchła płaczem i naprawdę, Claire
trochę jej nie winiła. Shane wyglądał bezradnie, kiedy stał tam obserwując ją, niepewny co ma
zrobić.
Więc zrobił, oczywiście, złą rzecz i powiedział, - Spójrz, to tylko ciasto. Jestem pewien, że
nadal jest pyszne.
Eve spiorunowała go spojrzeniem. Claire podeszła i otoczyła swoją przyjaciółkę ramionami i
posłała Shane’owi zirytowane spojrzenie.
- Co zrobiłem? – zaskrzeczał. Jego gardło przybierało teraz spektakularny fiolet zachodzącego
słońca, z aluzjami niebieskiego. – Ciasto! To jest ciasto! Pyszne ciasto!
- Kochanie, jest okej, naprawdę, - powiedziała Claire. – Możemy – je naprawić.
- Nie możemy, - Eve zdołała złapać oddech pomiędzy szlochami. – Nie powinnam robić
czerwonych wykończeń – to wszystko wycieka…
To wyglądało właściwie trochę na wymordowanie, ale Claire przybrała dzielną twarz. – Więc
zeskrobiemy to wszystko, kupimy jakąś kupną polewę i położyły ją, - powiedziała. – Nie może być
gorzej, prawda? I udekorujemy go sami. Będzie zabawnie!
- To okropne! – płakała Eve i zakopała swoją twarz bufiastym płaszczu Claire. – To wygląda
jak ślubny tort Draculi!
- Co powinno być plusem, prawda? – zapytał Shane. – Mam na myśli, tematycznie?
- Naprawdę nie pomagasz, Shane! – powiedziała Claire.
- Pomagam! Nawet go niosłem!
- Tak, dobra robota. – westchnęła Claire i potrząsnęła głową. – Idź na górę albo coś.
Znajdziemy sposób by to naprawić. Eve – po prostu uspokój się i zrelaksuj, okej? Oddychaj.
Przyniosę lukier i będę z powrotem za małą chwilę.
Przekonała Eve żeby usiadła na kanapie. Przestała szlochać, co było dobre, ale wpatrywała się
w ciasto przerażonym wzrokiem z martwymi oczami. Im szybciej polewa będzie zeskrobana a cały
tort przerobiony, tym lepiej.
Shane powiedział, - Chcesz żebym poszedł z tobą?
Jej pierwszym impulsem było żeby powiedzieć nie… ale przeżył poranek biegając za Eve, a
Eve była bardziej pochłonięta planowaniem przyjęcia, niż pilnowaniem go. Poza tym, to było nadal
szerokie dzienne światło. Najbezpieczniej jakby był, nawet dla Amelie.
Obdarował ją szczenięcymi oczami i powiedział, - Proszę?
Nigdy nie mogła oprzeć się szczenięcym oczom, a on to wiedział. – W porządku, -
powiedziała. – Ale załóż szalik. Twoje gardło sprawia, że wyglądasz jak zombie.
- Słyszałem, że zombie są teraz gorące, - powiedział Shane prosto w twarz. – Mają swój
własny program telewizyjny i wszystko. Okej. Szalik.
Nadzorowała, upewniając się że szalik był zapętlony wystarczająco wysoko żeby przykryć
najgorsze siniaki. – Po prostu mów komukolwiek, kto się zapyta, że masz nikczemny, nowy tatuaż i
nadal się leczysz, - powiedziała. Zatrzymała się i otarła swoimi palcami lekko po przebarwionej
skórze. – Boli?
Pochylił swoją głowę i lekko pocałował jej czoło. – Tylko kiedy się śmieję.
- Spróbuję nie być zabawna.
- Totalna porażka, piękna. – Drżała cała dookoła, kiedy nazywał ją piękną. Nie robił tego
często, ale kiedy robił, mówił to tym tonem, który był… po prostu tak niesamowicie intymny. –
Wiesz, że muszę cię osłaniać, prawda?
- Kupuję polewę, Shane. Nie jadę na safari. Poza tym, ty jesteś tym z celem na swoich
plecach, nie ja.
- Więc ty możesz chronić mnie. – Pocałował ją delikatnie w nos.
Wyobrażenie niej – małej, niezbyt-fizycznej Claire – chroniącej dużego, silnego, bardzo
fizycznego Shane’a… Cóż, to było po prostu śmieszne, w jakiś sposób, a ona nie mogła nic na to
poradzić poza roześmianiem się.
Ale on nadal na nią patrzył, bardzo ciepło i bardzo poważnie, a po tym jak jej chichoty
zanikły, powiedział, - Mam to na myśli, Claire. Ufam ci.
Położyła swoją dłoń na jego policzku i bez mówienia, wyprowadziła go za drzwi.
W sklepie spożywczym pierwszą rzeczą jaką Claire zauważyła było to, że był pewien rodzaj
kryzysu… nie skończyło-nam-się-mleko kryzys, ale coś większego. Styl zarządzania. Kiedy ona i
Shane weszli przez drzwi, byli prawie powaleni przez bardzo poruszonego mężczyznę z tym
spojrzeniem kierownika sklepu odnośnie niego. Dzwonił. Jego krawat był krzywo zawiązany i były
plamy potu pod jego ramionami. Mówił, - Tak, wiem że potrzebujecie zapłaty za dostawy, a ja
próbuję dosięgnąć naszego właściciela – próbuję od dni!...Nie, nie mam innego numeru. Proszę
spojrzeć, jestem pewien, że nic się nie stało. Pojadę tam sam żeby zobaczyć. Jeśli możecie po
prostu iść naprzód i zrobić zaplanowaną dostawę… - Jego głos ucichł, kiedy dalej szedł, kierując
się do biura. Claire wymieniła spojrzenie z Shane’m, który wzruszył ramionami, a potem poszli w
poszukiwaniu dostaw ciast.
Claire mogła powiedzieć, że półki były bardzo w potrzebie odnowy… Nie żeby kiedykolwiek
była duża selekcja w sklepie, ale mieszanki ciast były ograniczone do jednego, albo dwóch pudełek
i całkowicie pozbawione większości naprawdę dobrych smaków… cóż, to nie wróżyło dobrze. Nic
dziwnego, że kierownik wariował.
Jak w większości przedsiębiorstw w mieście, Claire spodziewała się, że właścicielem był
wampir… Lubili też trzymać ciasny uścisk na smyczkach portmonetek ich inwestycji. Więc
dlaczego kierownik miał taki problem z otrzymaniem pieniędzy dla jego sklepu? Nie żeby wampiry
bankrutowały, nie w Morganville.
- Czy on powiedział,, że nie mógł skontaktować się z właścicielem? – zapytał ją Shane,
bardzo cicho. – Bo to jest dziwne.
- Bardzo, - zgodziła się. – Myślisz, że mógł być częścią Bishopa, ach, grupy wsparcia? –
Bishop, ojciec Amelie, zebrał niezłą, małą kadrę obgadujących za plecami zdrajców by pomogli mu
w jego najświeższej ofercie siły; Amelie i Oliver odpowiedzieli przez w zasadzie sprawienie, że
większość z tych ludzi zniknęła. A Bishop miał też swój udział w uszkodzeniu… Schwytał
niektórych ze stronników Amelie, a oni nie przeżyli doznania.
Wojna domowa pośród wampirów: nieładnie.
- Możliwe, - powiedział Shane. Jego głos brzmiał bardziej chropowato niż wcześniej, jakby
zaczynało go naprawdę boleć. – Ale o to powinno być zadbane tygodnie temu. Amelie nie pozwala
żeby rzeczy działy się w ten sposób.
Miał rację. To brzmiało świeżo i dosyć strasznie. Amelie na pewno nie chciałaby żeby jeden z
głównych sklepów spożywczych w mieście upadł; najpierw by go finansowała. Więc to musiało
być coś dziejącego się pod jej radarem.
Claire potrząsnęła głową sprawdziła polewy. Było dostępnych wystarczająco dużo białych, a
ona znalazła też jakieś czerwone, cukierkowe kwiatki. Czerwone rzeczy do dekorowania napisami
wyglądały wątpliwie, jednak Claire chwyciła kilka z nich. – Zrobione, - powiedziała i obróciła się.
Shane’a nie było.
- Shane? – Przycisnęła rzeczy do jej klatki piersiowej, nagle czując że jej bardzo zimno i
obróciła się dookoła. Nie był też na końcu alejki. W zasadzie nie było go nigdzie w zasięgu wzroku.
Claire pośpieszyła w kierunku kas mając nadzieję na złapanie jego widoku.
Nic. Jej serce przyspieszyło, boleśnie szybko. Zaczęła chodzić, szybko, przemierzając alejkę
za alejką. Był tuzin albo więcej klientów, ale żadnego śladu jej chłopaka.
A potem, z boku zobaczyła błysk niebieskiego szalika. Wycofała się, wpatrywała się i
zobaczyła, że Shane stał blisko drzwi biura z głową w dół, słuchając. Spojrzał w górę i zobaczył ją,
a jej bicie serca powoli zaczęło zelżeć. Słodka ulga przelała się przez nią. Boże. Pomyślała… Cóż,
pomyślała że ktoś zabrał go tuż za jej plecami. Co było głupie, teraz kiedy o tym pomyślała – nie
był jakimś bezbronnym dzieckiem; był dużym facetem i zrobiłby hałas, co najmniej.
Nie, oczywiście zniknął sam. Osioł.
Stanęła w kolejce żeby zapłacić za swoje rzeczy, a on przyszedł żeby dołączyć do niej w
czasie, kiedy sięgnęła kasy. – Kretyn, - powiedziała mu bez zwyczajowego lekkiego rąbka humoru.
– Przestraszyłeś mnie na śmierć!
Pomógł jej położyć jej ręce obciążone dostawami na taśmę i skinął na znudzoną dziewczynę z
nadwagą przesuwającą rzeczy przy czytniku. – Hej, Bettina.
- Hej, Shane. – westchnęła Bettina.
- Więc, wiele dramatu dzisiaj.
- Nie mieliśmy dostawy od dwóch tygodni, - powiedziała. – Będzie szczęśliwie, jeśli nie
zostaniemy zamknięci do jutra. Powinien być dzień wypłaty. Także żadnego śladu czeków. To jest
do dupy.
- Trzymaj się, - powiedział Shane. Uśmiechnął się do niej, a ona uśmiechnęła się zmęczona w
dopowiedzi. To dotarło do Claire, z odrobiną zaskoczenia, że znał dziewczynę, prawdopodobnie z
jego starego sąsiedztwa albo szkoły albo coś. – Jak twój brat?
- Pewien idiota, jakim zawsze był, tylko teraz jest wystarczająco dorosły żeby pić, wszystko
legalnie, - powiedziała. – Dosyć mocno do dupy.
- Opowiedz mi o tym.
Oczy Bettiny w końcu skupiły się na gardle Shane’a i szaliku. – Hej, czy to jest siniak? Co się
stało?
- Tatuaż, - powiedział prosto w twarz. – Jest ostry.
Wyglądała na pod wrażeniem. – Przypuszczam, że musi być.
Bettina cicho zapakowała artykuły spożywcze i podała je, a Claire podziękowała jej –
szczerze, bo oczywiste było, że Bettina i każdy inny w Królu Jedzenia będzie miał dość
nieszczęśliwy czas dzisiaj – i wyszła z Shane’m z powrotem na zimno.
- Więc, super-szpiegu, czego dowiedziałeś się wałęsając się pod drzwiami biura? – zapytała
go. Shane był przygarbiony z rękami w kieszeniach wyglądając na zamyślonego.
- Kierownik wezwał policję, - powiedział. – Zgłosił raport o zaginionej osobie. Wampirze.
- Poważnie?
- Tak właśnie zdesperowany jest. – Shane uniósł brwi. – Dał im adres, jeśli jesteś
zainteresowana.
- To nie jest dobry pomysł. Powinniśmy zostać cicho, pamiętasz?
- Nie mówimy. Po prostu się rozglądamy.
- Zabijesz nas, - powiedziała Claire. – Cóż, w każdym razie siebie. Co mnie też zabije, Shane.
Proszę, chodźmy do domu, tylko ten jeden raz! Żadnego wtykania się, żadnego Scooby-Doo,
żadnego podejmowania szalonego ryzyka. Boję się i sądzę że im mniej mamy do czynienia z
czymkolwiek co się dzieje, tym lepiej.
Strzelił do niej spojrzenie, uśmiech interpretujący chowanego z jego ustami. – Kim jesteś i co
zrobiłaś z Claire?
- Jestem poważna.
- Widzę to. – Zassał głęboki oddech, jakby grając na zwłokę i po chwili powiedział, - Claire,
Myrnin jest o kilka kanapek krótszy na pikniku, ale nie ma powodu żeby przychodzić po mnie.
Mogę powiedzieć, że to nie był jego pomysł. Właściwie przeprosił mnie, zanim wydusił ze mnie
bzdury. Więc… kto wydaje Myrninowi rozkazy?
- Shane…
- Dalej. Pomóż mi.
Claire westchnęła, a jej oddech dmuchnął biało w dziki, zimny wiatr, który kąsał jej skórę. –
Tylko jedna osoba.
- Tak. Ona. A potem Oliver przychodzi na przyśpieszonych obrotach aby go zatrzymać.
Znowu, która wydaje Oliverowi rozkazy, kiedy niepokoi się żeby słuchać?
- Amelie.
- A myślisz, że przez trzymanie nisko naszych głów, naprawdę nas z tego wyciągniemy?
Chcesz wierzyć w Świętego Mikołaja i Wielkanocnego Zajączka, kiedy jesteśmy w tym?
Claire przeskoczyła przez przerwaną część chodnika, przez którą długie nogi Shane’a zaniosły
go bez wysiłku. – Hej, ty jesteś tym, który mówi, że Wielkanocny Zajączek jest tak naprawdę
diabłem.
- Przyznaję, ale ty unikasz sedna sprawy.
- Myślałam o tym, - powiedziała. – I jestem zła, Shane. Jestem naprawdę zła. Po wszystkim co
zrobiliśmy, wszystkim co zaryzykowaliśmy, jesteśmy przeznaczeni na stracenie. I to boli. Uwierz
mi.
Zatrzymał się i spojrzał na nią przez chwilę, potem otoczył ją ramionami. Ulica była pusta z
wyjątkiem kilku przejeżdżających samochodów i wydawało się, jakby byli sami, przeciwko światu.
To nie była prawda, ale w tym momencie, Claire czuła się szczególnie wrażliwa.
Shane pocałował ją w czubek głowy i powiedział, - Witaj w Morganville. Dorastaliśmy znając
to. Teraz tylko zdajemy sobie z tego sprawę.
Ukryła swoją twarz w ciepłym, szorstkim splocie jego kurtki. Jej głos wydobył się stłumiony.
– Jak to wytrzymujesz?
- Stajemy się złośliwi, - powiedział Shane. – I stajemy się cyniczni. I wbijamy się nawzajem.
Zawsze. Bo po pierwsze, ostatnie i zawsze polegamy na sobie.
Stali tam razem, trzymając siebie nawzajem, póki w końcu wiatr nie stał się tak zimny, że
Claire zadrżała nawet w jego objęciach.
Shane otoczył ją ramieniem i poprowadził ją tak przez resztę drogi do domu. Zmusiła się do
zapomnienia wszystkiego, co widzieli i powiedzieli i rzuciła się w ratowanie zaręczynowego tortu
Eve. To było właściwie zabawne, a trzy tubki lukru później, sprawili że wyglądał, jeśli nie
profesjonalnie, reprezentacyjnie. Ciasta były płaskie i nawet dekoracja była; czerwone kwiatki
wyglądały słodko i tylko trochę wyzywająco. Claire zdecydowała zrobić większość amatorskich
niezdarności ściśniętych dekoracyjnych rzeczy, więc było zabawne koślawe serce z dziecinną
strzałą przez nie i inicjałami MG oraz ER.
Proste, ale zabawne.
Eve przytuliła ją, mocno. – Jest piękny, - powiedziała. – Co stało się ze starym lukrem?
Shane, siedzący przy stole, podniósł rękę. – Wziął jeden z zespołu.
- Jezus, zjadłeś go? Całego?
- Nah. – Podniósł miskę, która leżała przed nim. Nadal zostało jeszcze około połowy szklanki.
– Nie mogłem skończyć całego.
Eve zamrugała i spojrzała na Claire, która wzruszyła ramionami i powiedziała, - Zawsze
myślałam, że jest słodki.
Następnego dnia wszyscy wcześnie wstali – paskudnie wcześnie, zgodnie z Eve, która
wyglądała desperacko z pustymi oczami, kiedy wypiła trzy kubki kawy przed skierowaniem się
żeby okupować łazienkę przez półtorej godziny. Claire mądrze zrobiła całe swoje mycie i
przygotowanie się zanim Eve była nawet na nogach.
Jeszcze w ogóle nie widziała Michaela, ale Shane był na nogach, krzycząc i wyglądając
prawie tak z tego jak Eve. – Czemu znowu to robimy? – zapytał. – I gdzie są te wszystkie pączkowe
rzeczy, które kupiłem?
- Zjedzone, - powiedziała Claire. – Poza tym, zjadłeś jakiś funt lukru (1 funt = 0,45 kg –
przypuszczenie tłumacza) ostatniego wieczora. Żadnego cukru dla ciebie.
Tym razem ona miała palec, co było zabawne; on nigdy, przenigdy nie celował w nią. Oddała
go, co przyprawiło go o uśmiech. – Tak źle. Więc co Niewolniczy Kierowca Eve nakazał nam
dzisiaj robić?
- Musimy zabrać ciasto i kwiaty do sali balowej, - powiedziała Claire wyliczając na palcach. –
Udekorować stoły. Wyjąć talerze i widelce. Przygotować poncz i zorganizować stół z osoczem…
- Nie mówisz poważnie.
- Wyluzuj – nie zarządzamy stołem z osoczem. Bank krwi to robi.
- Świetnie. Moja kwarta (1 kwarta = 0,95 litra – przypuszczenie tłumacza) będzie jedzeniem
na przyjęciu.
- Pozostań czujny, Shane. Co zakładasz?
- Wyluzuj, Modowy Policjancie. Przebieram się. Mam smokingową koszulę i wszystko. –
Kiedy jej usta otworzyły się z przerażenia, uśmiechnął się szeroko. – Żartowałem. Będę wyglądał
okej. Oh i mam na sobie golf, żebyś nie mówiła mi odnośnie siniaków nie pasujących mi do butów
albo coś. – Siniaki były, Claire musiała przyznać, dzisiaj spektakularne, jednak jego głos brzmiał
bardziej normalnie. – Obiecuję, żadnych limonowych garniturów. – Ziewnął. – Przypuszczam, że
lepiej pójdę walnąć w drzwi Michaela. Koleś spóźni się na własne przyjęcie, a Eve zakołkuje go
prosto w serce. Nieporządny.
Wziął swoją kawę i pokłusował, a Claire zorientowała się, że stała tam uśmiechając się jak
idiotka. Nie wiedziała, kiedy to się stało, ale coś się zmieniło w Shane’ie – coś ważnego. To nie
była duża zmiana, z większości perspektyw, ale wydawał się… teraz bardziej odpowiedzialny.
Mniej buntowniczym próżniakiem, a bardziej kimś, kto lubił być postrzegany w ten sposób.
Postęp.
Wsysała resztę swojej kawy, szybko i umyła kubki w zlewie. Była głęboko po nadgarstki w
ciepłej, mydlanej wodzie, kiedy głos Shane’a dobiegł zza niej, wołając jej imię. Rozejrzała się
dookoła i zobaczyła go stojącego na wejściu, trzymając je otwarte. Wyglądał…
Dziwnie było jej pierwszą myślą, ale w następnej sekundzie, zmieniła to na przestraszonego.
Nie widziała go przestraszonego bardzo często.
- Shane? – Zostawiła wszystko, gdzie było i sięgnęła po ręcznik żeby wytrzeć ręce.
- Lepiej tu przyjdź, - powiedział. – Mamy gości.
- Kogo…? – Nie była nawet ósma rano, a ktoś przyszedł dzwoniąc? Tak bardzo nie w
porządku.
- Szeryf Moses i Kutas Morrell, - powiedział Shane. – Mają ze sobą Michaela. W ogóle nie
przyszedł do domu ostatniej nocy.
- O Boże, - odetchnęła Claire. – Czy z nim okej?
- Zależy, - powiedział. – Chodź.
Rzuciła ręcznik na blat i nie przejmowała się, gdzie wylądował, kiedy podążała za nim, w dół
korytarzem i do salonu z przodu, gdzie Hannah Moses i burmistrz Morganville, Richard Morrell
czekali. Hannah była ubrana w jej świeży, niebieski mundur policyjny, trzymając pod ręką spiczastą
czapkę; była wysoką afro-amerykańską kobietą z blizną na swojej twarzy, która zyskała w walce w
Afganistanie i była jedną z najbardziej zdolnych i praktycznych ludzi, których Claire znała. Richard
Morrell miał na sobie garnitur i krawat, ale krawat był zawiązany luźno i wydawał się wczorajszym
ubiorem po zmarszczkach i ciemnych okręgach pod jego oczami. On i Hannah byli oboje w
pewnym rodzaju młodzi – przed trzydziestką, przynajmniej – i nawet mimo że Shane nigdy nie
będzie ponad to, że Richard jest bratem Moniki, Claire pomyślała, że był w pewnym rodzaju w
porządku.
Oboje skinęli do Claire, kiedy weszła do pokoju.
Michael nie. Siedział na jednym z krzeseł, z łokciami na kolanach, skulony. Jak Richard nie
wyglądał jakby przebrał się z jeansów i ciemnej koszuli, którą miał na sobie wczoraj. Podniósł
głowę aby rzucić okiem na Claire, potem powrócił do badania dywanu.
- Co się dzieje? – zapytała bez tchu. Oczekiwała, że to miało coś wspólnego z Michaelem, ale
nie wydawał się być w areszcie. Poza tym kajdanki były bardziej w tylu Shane’a.
Eve przyszła dokładnie za nią, nadal w czarnym, jedwabnym kimono wyhaftowanym w
dźwigi; jej włosy były pod turbanem z ręcznika. Podeszła do Michaela i dotknęła go w ramię.
Spojrzał w górę i uśmiechnął się blado, położył swoją bladą dłoń na jej i wyprostował się na
krześle.
Hannah oczyściła gardło. – Muszę zadać wam wszystkim kilka pytań, - powiedziała. –
Odnośnie zaginionego wampira.
Claire zobaczyła reakcję Shane’a i wyobraziła sobie, że zrobiła to samo w połowie-winne
drgnienie. Ktoś musiał ich widzieć wtrącających się, albo słyszeć ich rozmawiających… ale nie byli
w to wplątani. Nie byli! Świetnie, teraz jesteśmy winni, nawet kiedy nie zrobiliśmy niczego.
- Nie wiemy nic o tym, - powiedziała Claire, zanim Hannah mogła kontynuować. –
Podsłuchaliśmy to w sklepie spożywczym, to wszystko. Jedyną rzeczą, jaką wiemy jest to, że
kimkolwiek wampir jest, zaginął dwa tygodnie temu a rachunki nie są podpisane.
Richard Morrell zmarszczył się na nią. Tak jak Hannah, trochę. – Jaki sklep spożywczy?
- Ten… Król Jedzenia? – Zbyt późno, Claire zdała sobie sprawę, że poszła w całkowicie złym
kierunku. – Oh. Więc… nie on?
- Oddzielna sprawa, - powiedziała Hannah, - ale podobne okoliczności, jakie się dzieją.
Badamy zniknięcie Pana Barrett’sa, ale mamy teraz bardziej naciskający problem. Był czwartym
wampirem znikającym w ostatnich trzech tygodniach, a teraz jest piąty.
- To Naomi, - powiedział Michael. – Nikt nie widział jej odkąd nas tutaj odwiedziła. Byliśmy
ostatnimi ludźmi, którzy ją widzieli. – Nie powiedział żywymi, ale Claire rozumiała co miał na
myśli. Było możliwe, że Naomi, jak pozostałe cztery wampiry, została zabita.
Nic dziwnego, że Hannah była spięta, a Richard tracił sen. Martwe wampiry w Morganville
były bardzo, bardzo poważnym problemem – dla ludzi.
- Potrzebuję każdego z was żeby powiedział mi dokładnie, gdzie byliście od tamtego czasu, -
powiedziała Hannah i wyjęła blok papieru i długopis. – Eve. Idziesz pierwsza.
Eve przycisnęła swoją szatę mocniej, nawet mimo że była ciasno zawiązana, a jej ciemne
oczy rozszerzyły się. – Myślisz…
- Nic nie myślę z wyjątkiem tego, że musisz ustalić swoje ruchy, żebym mogła wyeliminować
ciebie, szybko. Wiesz, że jeśli coś się dzieje, Amelie sięgnie po kogokolwiek, kto jest
odpowiedzialny. Upewnijmy się, że nie jesteś na liście.
- Ale ja… my nie…
- Po prostu powiedz jej, gdzie byłaś, - powiedział Michael. – Eve. Będzie okej. Obiecuję.
Ale patrząc na niego, na spiętą postawę jego ciała i zmartwiony wzrok w jego niebieskich
oczach… Claire nie była taka pewna.