FRID INGULSTAD
ZAZDROŚĆ
Saga Wiatr Nadziei
część 5
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Kristiania, czerwiec 1905 roku
Elise obudził jej własny krzyk. Mrugając powiekami, rozejrzała się
przerażona, ale na szczęście Peder i Kristian spali spokojnie.
Na dworze wciąż jeszcze było widno, choć zapewne minął już późny wieczór.
Czuła się dziwnie wyspana, mimo że spała chyba tylko chwilę, bo długo się
przewracała z boku na bok, nim zasnęła.
Serce waliło jej mocno, a mokra od potu nocna koszula przylepiła się do ciała.
Elise na nowo przeżywała koszmarny sen. Śniło jej się, że brała ślub z Emanuelem.
Kiedy już wychodzili z kościoła, zauważyła Johana, który stał z nożem w ręce i
patrzył na nią posępnie. Pomimo gorąca przeszedł ją zimny dreszcz. Elise obróciła się
na bok, próbując się otrząsnąć i zapomnieć o koszmarze, ale przykre obrazy
powracały wciąż na nowo. Nie mogła uleżeć spokojnie, wstała więc i boso
przemknęła w stronę kuchni, by napić się wody.
Powstrzymał ją jednak szept matki:
- Śniło ci się coś niedobrego?
Elise zerknęła na łóżko, a widząc, że mama jej się przygląda, pokiwała głową.
- Chodź tu na chwilę, Elise - poprosiła matka.
Elise cofnęła się i usiadła na brzegu posłania. Mama wzięła ją za rękę i
zapytała:
- Co cię tak niepokoi? Męczą cię jakieś koszmary?
- Miałam okropny sen - wyszeptała Elise, umykając spojrzeniem. - Śniło mi
się, że Johan patrzył na mnie tak wrogo...
- A więc to przez Johana jesteś taka niespokojna... - Matka uścisnęła jej dłoń. -
Musisz spróbować o nim zapomnieć, Elise. On nie jest wart twojej miłości. - Po
chwili dodała z ociąganiem: - Tak się cieszę z tego, co się stało. I ty też powinnaś.
Kiedy wczoraj wieczorem zniknęłaś, bardzo się przestraszyłam. Wiedziałam, że nie
masz pieniędzy na komorne. Ale gdy cię zobaczyłam razem z panem Ringstadem i
podzieliliście się ze mną tą wielką nowiną, miałam wrażenie, że stał się cud, że moje
modlitwy zostały wysłuchane. - Znów uścisnęła dłoń córki. - Wiele dziewcząt ogarnia
niepokój, gdy już przyjmą oświadczyny, to zupełnie naturalne. Wydaje mi się, że
jeszcze nie do końca pojmujesz, że na lepszego męża niż Emanuel Ringstad nie
mogłaś trafić.
Elise, skinąwszy głową, zmusiła się do uśmiechu.
- Owszem, pojmuję. Smutno mi tylko, że nie odwzajemniam jego uczuć. Nie
czuję do niego tego samego co do Johana.
- Powoli, Elise! Z czasem pokochasz go równie mocno, jestem tego pewna.
Szanujesz go, to najważniejsze, a miłość przyjdzie. Daj tylko sobie trochę czasu!
Kiedy już złożycie przysięgę małżeńską, przestaniesz zadręczać się wątpliwościami i
całą swoją uwagę skupisz na nim.
Elise pokiwała głową.
- Dziękuję, mamo. Spróbuj teraz zasnąć. Pójdę się napić wody i też się zaraz
kładę.
Gdy tylko z powrotem otuliła się pierzyną, powróciła myślami do słów mamy i
przyznała jej rację. Naprawdę, mam więcej szczęścia niż niejedna dziewczyna. Bo w
końcu rzadko się słyszy, by któraś wiązała się z kimś, kogo kocha. Emanuel jest dobry
i miły. To porządny i szlachetny człowiek, chce dla mnie jak najlepiej. Zdecydował
się mnie poślubić, pomimo że wie, iż urodzę dziecko innego mężczyzny. Zdawał
sobie sprawę, że będzie musiał wystąpić z Armii Zbawienia i znaleźć sobie inną
pracę. I podjął tę poważną decyzję świadomie, rozważywszy wszystkie za i przeciw.
Pewnie niejedną noc spędził, przewracając się z boku na bok, bo nie mógł zmrużyć
oka.
Wyłożył Elise jasno, że nie zamierza wrócić na wieś, by przejąć dwór. Praca w
gospodarstwie zupełnie go nie interesuje, mówił.
Skończył przecież studia, a także roczną szkołę handlową. Wolałby więc
znaleźć pracę, w której by mógł wykorzystać swoje umiejętności i wiedzę.
Zdziwiła się, bo wcześniej opowiadał jej, że od przejęcia dworu rodzinnego
powstrzymuje go powołanie, a teraz nagle tłumaczył się wykształceniem. Nie
wyraziła jednak na głos swoich wątpliwości. Bez takiego zapewnienia z jego strony
na pewno nie zgodziłaby się na małżeństwo. Nie mogłaby przecież wyjechać z nim do
rodzinnej posiadłości i zostawić mamy samej z chłopcami, bez środków do życia. Byli
od niej całkowicie zależni, nie mieli żadnych innych dochodów.
Emanuel wie o mnie wszystko, a mimo to chce się ze mną ożenić. Nie miałam
innego wyjścia, przekonywała po raz kolejny samą siebie. Gdyby nie jego pomoc,
pozostałoby nam jedynie miłosierdzie gminy, a to zabiłoby mamę.
Nagle przyszła jej do głowy nieprzyjemna myśl. Co na to powie Agnes?
Przecież zwolniła się z fabryki, by być bliżej Emanuela. Wertowała czasopisma dla
kobiet i oglądała suknie ślubne, marząc o tym, by stanąć na ślubnym kobiercu u boku
Emanuela.
Boże święty, jęknęła w duchu Elise, bo dobrze znała swoją przyjaciółkę.
Wiedziała, że nie wybacza nigdy temu, kto jej nadepnie na odcisk. A mieć w niej
wroga... Zadrżała, przewracając się z boku na bok. Emanuel wiedział co prawda, że
podoba się Agnes, nie miał jednak pojęcia, do czego ona jest zdolna...
Pomyślała też o Annie, cierpliwej, miłej, kochanej Annie... Przypomniało jej
się, jak się dowiedziała od Emanuela, że kocha inną. „Zazdroszczę jej tak, że aż serce
mi ściska”, zwierzała się Elise i dodała: „Nieważne, kim ona jest, i tak jej nie znam”.
Co powie, kiedy zrozumie, że Emanuel, mówiąc o kobiecie, którą kocha, miał
na myśli Elise? Ona, która wciąż wierzy w to, że Johan i Elise się pogodzą.
Elise już nie wiedziała, co gorsze, nieme wyrzuty Anny czy zazdrość i złość
Agnes.
Poczekała, aż na stole będzie śniadanie, i dopiero wówczas oznajmiła braciom
nowinę. Nie wiedzieli jeszcze o niczym, bo gdy wróciła poprzedniego wieczoru z
Emanuelem, oni już spali.
- Muszę wam coś powiedzieć - zaczęła i popatrzyła z uśmiechem na Pedera i
Kristiana. - Wychodzę za mąż za Emanuela Ringstada!
Peder otworzył usta ze zdziwienia, ale zaraz jego twarz rozpromieniła się w
uśmiechu. Zerwał się ze stołka gwałtownie, przewracając go na podłogę, i rzucił się
siostrze na szyję.
- To prawda? Nie kłamiesz? - wypytywał gorączkowo. Elise roześmiała się i
pokręciła głową.
- Nie kłamię. Wczoraj wieczorem Emanuel poprosił mnie o rękę, a ja się
zgodziłam.
Zerknęła na Kristiana, który nie odezwał się ani słowem. Zacisnąwszy usta w
cienką kreskę, wstał, wziął podręczniki obwiązane rzemykiem i skierował się do
wyjścia.
- Kristian! - zawołała mama ostrym głosem. Odwrócił się niechętnie.
- Chyba rozumiesz, że pan Ringstad ratuje nas od głodu i nędzy? Wiesz, że
stary Torgny zagroził, iż nas wyrzuci i będziemy musieli zamieszkać kątem u innej
rodziny, jeśli do ósmej wieczorem nie zapłacimy czynszu, a my nie mamy pieniędzy?
- Nic mnie to nie obchodzi!
Mama aż poczerwieniała ze wzburzenia.
- Jak to? Nie obchodzi cię, gdzie będziemy mieszkać?
- Zostaw go w spokoju - wtrąciła się Elise i położyła jej dłoń na ramieniu. - On
się smuci z powodu Johana.
Mama otworzyła usta i już miała coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili się
powstrzymała. Elise jednak poznała po jej minie, że mama nie ma już takiego dobrego
zdania o Johanie jak kiedyś.
- Wieczorem wybieram się do Agnes - rzekła więc pośpiesznie, by skierować
uwagę mamy na inne tory.
- Do Agnes? Chyba raczej powinnaś poświęcić czas swojemu narzeczonemu?
- Owszem, z nim też się na pewno spotkam. Muszę jednak porozmawiać z
Agnes o czymś ważnym.
- Agnes ugania się za tym Ringstadem - zaśmiał się Peder. - Na pewno się
teraz na ciebie wścieknie, Elise!
- Właśnie tego się obawiam.
- A cóż Agnes do tego? - zdziwiła się mama, posyłając córce ponure
spojrzenie. - Ona zawsze kleiła się do chłopaków, ale od twojego narzeczonego niech
się lepiej trzyma z daleka.
Elise nie miała siły rozmawiać o tym z mamą. Wstała i kierując się w stronę
drzwi, rzuciła:
- Zaraz odezwie się syrena fabryczna, muszę się śpieszyć.
W powietrzu czuło się chłód. Wiatr od północy gładził toczące się wartko z
głośnym szumem wody Aker. Elise zadrżała z zimna i mocniej owinęła się szalem.
Właściwie o tej porze powinno już wreszcie nadejść lato, tymczasem pogoda wciąż
się zmieniała i raz było ciepło, a zaraz potem nadciągał chłód. Jakiś czas temu pisano
w gazetach, że tegoroczna zima i wiosna odbiegały od normy. Wygląda na to, że
będzie to też dotyczyć lata. Wiele osób łączyło te odstępstwa w pogodzie z
niepokojem w kraju. Niemal powszechnie obawiano się wojny. Elise zastanawiała się
z lękiem, czy w wypadku ogłoszenia powszechnej mobilizacji Emanuel także zostanie
powołany. A co z Johanem? Czy więźniów też wcielają do wojska?
Gdy przeszła przez most, odwróciła się, bo usłyszała, że ktoś ją woła. Czy to
nie pech? Za każdym razem, gdy w jej życiu coś się działo, pierwsza pojawiała się na
horyzoncie wścibska Valborg i koniecznie chciała z niej wyciągnąć prawdę.
- Widziałam was, Elise! Ciebie i oficera! Zaprzeczałaś, że coś was łączy,
tymczasem wczoraj wieczorem szliście, trzymając się za ręce!
- Owszem, zaprzeczałam, bo wtedy nic nas nie łączyło, ale nastąpiła zmiana.
Zaręczyliśmy się.
Uznała, że równie dobrze może powiedzieć Valborg od razu, skoro wkrótce i
tak się wszyscy o tym dowiedzą. A ponieważ ślub ma się odbyć jak najprędzej, ze
względu na jej brzuch, lepiej mieć to już za sobą.
Valborg zatrzymała się gwałtownie i popatrzyła na nią zaskoczona.
- Zaręczyłaś się z oficerem? Całkiem zgłupiałaś? Przecież oni nie mogą się
ż
enić!
- Emanuel zamierza wystąpić z Armii Zbawienia.
- Co? - Valborg zmierzyła Elise od stóp do głów. - Spodziewasz się dziecka,
czy co?
- Nic podobnego! - zaprzeczyła Elise nerwowo i poczuła, że się czerwieni.
- To po co ten pośpiech? Przecież dopiero co byłaś zaręczona z Johanem.
- Nieprawda, minęło już kilka tygodni, odkąd Johan ze mną zerwał.
Valborg uśmiechnęła się z ironią.
- Już ja swoje wiem! - popatrzyła na nią raz jeszcze badawczo, po czym
odwróciła się i ruszyła w kierunku bramy fabryki.
To był ciężki dzień. Pomocnice uwijały się jak w ukropie pośród nawoływań
poganiających je prządek. W hali unosiły się tumany kurzu, a huk maszyn zagłuszał
wszelkie inne odgłosy. Elise czuła ulgę, że Hilda już nie pracuje w przędzalni.
Tęskniła za nią, ale świadomość, że siostra uwolniła się od tego kieratu, napełniała ją
radością. Ja, niestety, muszę tu zostać, pomyślała nagle z rezygnacją. Nawet jeśli
Emanuel będzie miał tyle szczęścia, że dostanie pracę, to przecież kanceliści nie
zarabiają znowu tak dużo, by utrzymać tyle osób. Emanuel obiecał, że mama i
chłopcy zamieszkają razem z nami, nie mogę jednak pozwolić, by on sam łożył na
całą moją rodzinę. Wystarczy już, że przyrzekł zaopiekować się nie swoim dzieckiem.
Po co ja mówiłam Agnes o swoim kłopocie, wyrzucała sobie w myślach...
Teraz wie o dziecku. Ona i Hilda. Hildzie mogę zaufać, jednak gdy Agnes zwróci się
przeciwko mnie...
Przeszły ją ciarki.
A co z Anną? Czy ona także domyśliła się prawdy? Nie, to niemożliwe,
pomyślała Elise. Kiedy jej mówiłam, że upadłam, bo mi się zdawało, że ktoś mnie
goni, Anna powiedziała: „Oni chcą cię tylko nastraszyć. Na pewno nie zrobiliby ci nic
złego”. Anna zawsze dobrze myślała o ludziach. Nie przyszłoby jej nawet na myśl, że
ktoś mnie zgwałcił.
Nie, tajemnicę znają wyłącznie Hilda i Agnes. Mama nie może się o tym
dowiedzieć pod żadnym pozorem! Ani Peder i Kristian. Co prawda Peder z Evertem
dociekali głośno, co się jej mogło stać, jak to dzieciaki, ale to było tylko takie gadanie,
choć zaskakująco bliskie prawdy. W gruncie rzeczy w to nie wierzyli.
Jeśli pobierzemy się z Emanuelem dość szybko, ludzie nie domyśla się nawet,
ż
e nie on jest ojcem dziecka. Niektóre kobiety rodzą przedwcześnie, innym zdarza się
przenosić ciążę. Powiem, że dziecko jest wcześniakiem. Nikt nie będzie podejrzewał,
ż
e kłamię. . Po pierwsze wszyscy wiedzą, że Johan siedzi w więzieniu, a skoro o tym,
co się zdarzyło tamtej niedzieli, gdy wracałam z więzienia Akershus, wie tylko Hilda i
Agnes, nikomu nie przyjdzie nawet do głowy, że miałam kogoś w tym czasie.
Nikt prócz tego, który mnie zgwałcił... ale on się nawet nie domyśli, że to jego
dziecko. Pośpiesznie porzuciła tę myśl, bo słabo jej się robiło, ilekroć sobie
przypominała ten koszmar.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Bolały ją plecy, głowa, i zbierało jej się na
mdłości. Nie miała pojęcia, jak Hilda wytrzymywała tę harówkę, będąc w
zaawansowanej ciąży. Zwłaszcza że jako pomocnica biegała w tę i z powrotem,
przynosząc prządkom nawoje. Elise nie pamiętała, by kiedyś było w hali tak duszno.
Nigdy też jeszcze hałas nie wydawał jej się tak dokuczliwy. Gdy w końcu usłyszała
pobrzękiwanie kotłów z zupą w korytarzu, postanowiła pójść w czasie przerwy do
domu, choć nie musiała już się opiekować mamą.
Jak dobrze było wyjść trochę na dwór! Świeże powietrze orzeźwiło ją, ustały
mdłości, a i ból głowy nieco zelżał.
Pomyślała o Emanuelu, wciąż nie mogąc wyjść ze zdziwienia, że chce się z
nią ożenić, wiedząc, że nosi pod sercem dziecko innego mężczyzny. Nie mogła go
zrozumieć. Samej trudno jej było sobie wyobrazić, że będzie potrafiła kochać dziecko,
poczęte w takich okolicznościach. Nawet w myślach nie nazywała istoty, którą nosiła,
„dzieckiem”, a jedynie „czymś”, „czymś okropnym i wstrętnym”.
„Ażeby dziecku, którego oczekujesz, dać ojca”, powiedział. On myślał o tym
jak o żywym dziecku. Nie budziło w nim wstrętu, traktował je jak istotę, której chce
pomóc. Nawet stać się jej ojcem.
Naprawdę Emanuel różnił się bardzo od innych mężczyzn. Poczuła w sobie
miłe ciepło. „Na lepszego męża nie mogłaś trafić”, powiedziała mama. Zrobię
wszystko, co w mojej mocy, by być dobrą żoną, postanowiła. Tak by Emanuel nie
ż
ałował nigdy decyzji, jaką podjął.
W bramie czynszówki wpadła wprost na panią Thoresen. Po jej minie od razu
poznała, że wie o wszystkim.
- Twoja mama, Elise, była u nas i opowiedziała, co się wydarzyło - rzuciła
krótko.
Elise nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Zaraz po Agnes najbardziej się
obawiała właśnie spotkania z panią Thoresen. Spuściła wzrok, obawiając się spojrzeć
sąsiadce prosto w oczy.
- Anna płacze, ale tego się pewnie spodziewałaś - dodała z goryczą.
Elise podniosła wzrok.
- Przykro mi z tego powodu. Ostatnie, czego bym chciała, to zasmucić Annę.
Pani Thoresen wzruszyła ramionami.
- Zawsze powtarzałam, że każdy ma dość własnych kłopotów!
- Naprawdę, nie chciałam skrzywdzić Anny, zna mnie pani przecież! Emanuel
Ringstad od dawna wyznawał mi swoje uczucia, ale ja nie chciałam go słuchać.
Postanowiłam czekać na Johana.
- Rzeczywiście, poczekałaś - prychnęła pani Thoresen z pogardą.
- To Johan zerwał zaręczyny - odparła Elise, czując wzbierającą się w niej
przekorę.
- Wszystko jedno! Jak nie jedno nieszczęście, to drugie. Dla takich jak my nie
ma nadziei - oznajmiła i wymaszerowała, nie spojrzawszy nawet na Elise, uznając
pewnie rozmowę za zakończoną.
Elise ciężkim krokiem weszła po schodach. Przed drzwiami do mieszkania
Thoresenów ociągała się chwilę. Najchętniej przeszłaby obok i skierowała się na
schody prowadzące na drugie piętro, zmusiła się jednak, by zapukać i wejść do
ś
rodka.
Anna leżała w łóżku blada i zapłakana. Gdy jednak zobaczyła Elise,
pośpiesznie wytarła łzy, udając, że nic się nie stało.
- Witaj, Elise.
- Spotkałam na dole w bramie twoją mamę. Podobno moja mama była u was.
Anna skinęła głową i spojrzała na nią wyraźnie zakłopotana.
- Nie przejmuj się, Elise - rzekła, połykając łzy. - Właściwie bardzo się cieszę
twoim szczęściem, tylko że ta wiadomość spadła na mnie dość nieoczekiwanie.
- Dobrze to rozumiem. Mnie też zaskoczyła.
Anna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale rozmyśliła się.
- Nie zamierzałam cię oszukiwać, Anno. Wtedy gdy mi mówiłaś, że Emanuel
kocha inną, podejrzewałam, że ma na myśli mnie, i zdenerwowałam się tym.
Uznałam, że to bezczelne z jego strony, bo w żaden sposób go do tego nie
zachęcałam. Przeciwnie, przez cały czas powtarzałam, że zamierzam czekać na
Johana.
Anna słuchała z uwagą.
- Skoro domyśliłaś się, że mówił o tobie, to musiał ci to sugerować.
- Tak, ale ja go traktowałam jak przyjaciela. Nie mam siły ci o tym wszystkim
opowiadać, Anno, ale uwierz, że nie chciałam ci sprawić bólu. Nie przyszło mi nawet
do głowy, że tak się to wszystko skończy. - Wzruszyła bezradnie ramionami. - On
wie, że go nie kocham. Wie, że nadal darzę miłością Johana i wolałabym na niego
poczekać, mimo że Johan sobie tego nie życzy. Ale gdy Hilda się wyprowadziła,
wszystko się zawaliło. Wczoraj wieczorem musiałam wyjść z domu, by mama i
chłopcy nie domyślili się, jak bardzo jestem zrozpaczona. Nie miałam pieniędzy na
czynsz i nie miałam pojęcia, jak damy radę się utrzymać z mojej jednej wypłaty.
Torgny dał nam czas do godziny ósmej wieczorem. Zagroził, że jeśli nie zapłacę
komornego, wyrzuci nas stąd.
Anna popatrzyła na nią przerażona.
- W tym czasie przyszedł do domu Emanuel i zapytał o mnie. Powiedzieli mu,
ż
e wyszłam się przejść. Znalazł mnie i zaproponował małżeństwo, by uratować nas z
trudnej sytuacji, a ja dałam się przekonać.
- Mogłaś pożyczyć od niego pieniądze! Poza tym Peder i Kristian są już dość
duzi, by zacząć roznosić gazety popołudniami, a wnet twoja mama też nabierze sił po
chorobie i będzie mogła podjąć jakąś pracę. Wspominała coś mojej mamie, że
zamierza dowiedzieć się u Magdy, czy nie potrzebna jej pomoc w sklepie.
Elise bardzo pragnęła wyjawić jej najważniejszy powód, dla którego zgodziła
się na małżeństwo, ale nie mogła.
- Nie chciałam go prosić o kolejną przysługę. Pytałam Hildę, ale ona nie ma
pieniędzy. Agnes też nie. Zastanawiałam się nawet, czy nie zapytać twojej mamy o
pożyczkę, ale wiem, jak bardzo się męczy, by związać koniec z końcem. Tak samo
zresztą jak my wszyscy tu w okolicy.
- Nie mogłaś zwrócić się o zasiłek do gminy? Albo do Armii Zbawienia?
- Mama jest zbyt dumna, by przyjmować zasiłek, a jej zdaniem Armia
Zbawienia wystarczająco już nam pomogła.
- I z powodu chorobliwej ambicji twojej mamy jesteś zmuszona poślubić
mężczyznę, którego tak naprawdę wcale nie chcesz? - W głosie Anny pobrzmiewało
nie tylko zdumienie, ale i nuta szyderstwa.
Elise nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy. Wiedziała, że nie powinna zrzucać
winy na mamę. Gdyby Anna wiedziała o tym, co rośnie w jej brzuchu, pewnie by
zrozumiała.
Anna westchnęła z rezygnacją.
- Wybacz, Elise. Wiem, że mogę sprawiać wrażenie małostkowej. Nie mam
ż
adnego prawa wypytywać cię i drążyć tego tematu.
- Owszem, masz prawo do wyjaśnień. W końcu byłam narzeczoną twojego
brata! Mogę ci tylko powiedzieć, że zarówno Emanuel, jak i ja uczynimy wszystko,
by wam pomóc. Sam mi to powiedział wczoraj wieczorem.
Anna nie odezwała się.
Elise odwróciła się, zbierając się do wyjścia.
- Rozumiem cię, Anno - rzuciła na odchodnym. - Mam tylko nadzieję, że nie
odwrócisz się ode mnie z tego powodu.
Anna nadal milczała. Elise westchnęła ciężko i cicho zamknęła za sobą drzwi.
Ku swemu zdumieniu zastała w kuchni Emanuela, który siedział przy stole
razem z mamą. Akurat w tej chwili wolałaby, aby go tu nie było, potrzebowała
bowiem pobyć trochę sama.
Mama popatrzyła na nią zatroskanym wzrokiem.
- Jesteś bardzo zmęczona, Elise. Widać to po tobie.
- Byłam u Anny - rzekła Elise, patrząc na Emanuela porozumiewawczo.
Wiedziała, że się domyśli, o co chodzi.
Mama nie wyglądała na osobę, którą dręczą wyrzuty sumienia.
- Podzieliłam się z nimi tą wielką nowiną. Uznałam, że równie dobrze mogą
się dowiedzieć o tym od razu.
Elise pokiwała głową.
- Pani Thoresen jest bardzo rozgoryczona. Najwyraźniej uważa, że powinnam
czekać na Johana.
- Jak śmie oczekiwać czegoś takiego? - oburzyła się mama i aż poczerwieniała
na twarzy. - Po tym wszystkim, co zrobił?
Elise nie odpowiedziała. Dawno już zrozumiała, że z mamą nie ma sensu
rozmawiać o Johanie.
Mama wstała tymczasem i oznajmiła:
- Pójdę się przejść. Będziecie mogli pobyć trochę sami.
Gdy tylko zniknęła, Emanuel popatrzył na Elise, marszcząc czoło. U nasady
nosa utworzyła mu się głęboka bruzda.
- Żałujesz, Elise?
- Nie, Emanuelu - pokręciła głową i spojrzała na niego ciepło. - Przykro mi
jednak ranić kogoś, kto już i tak jest dotknięty przez los. Chodzi o Annę. Zresztą
rozmowa z panią Thoresen też nie była przyjemna.
- Rozumiem, ale nie możesz pozwolić na to, by cudze nieszczęście
decydowało o twoim życiu. Będę się nadal opiekować Anną. Ubolewam, że żywi do
mnie takie a nie inne uczucia, bo w żaden osób jej do tego nie zachęcałem.
- Wiem. Ale ona nie ma możliwości spotykania młodych mężczyzn, więc gdy
się pojawiłeś na horyzoncie, taki pociągający i pomocny, trudno się dziwić, że się w
tobie zadurzyła.
- Szkoda tylko, że mój urok nie działa na ciebie - uśmiechnął się z lekkim
smutkiem.
- Mylisz się. Byłam pod dużym wrażeniem już po pierwszym naszym
spotkaniu - odparła Elise, sadowiąc się na stołku obok niego. - Gdybym nie była
zaręczona z Johanem, pewnie też bym się w tobie zakochała.
- Ale wciąż tęsknisz za Johanem? - zapytał, a po jego spojrzeniu poznała, że
ten temat sprawia mu przykrość.
Elise westchnęła.
- Przestałam tęsknić, bo to nie ma sensu. Rozmawiałam w nocy z mamą i
usłyszałam od niej coś, co wydaje mi się prawdziwe. Szacunek dla drugiej osoby
może z czasem przerodzić się w miłość.
- Bardzo cenię sobie twoją szczerość - oznajmił, ujmując jej dłoń.
- Dla mnie jest ważne, byś wiedział, co czuję. Zgodziłam się zostać twoją żoną
dlatego, że wydaje mi się, iż może być nam ze sobą dobrze. - Po chwili dodała z
ociąganiem: - Ale od wczoraj, myśląc sobie o tym i o owym, zaczęłam się
zastanawiać, co powiedzą na to twoi rodzice.
Emanuel spojrzał jej prosto w oczy i oznajmił:
- To ja się z tobą żenię, a nie moi rodzice. Dawno już im wyjaśniłem, że nie
zamierzam przejąć dworu, tak czy inaczej. Wiem, że to dla nich bolesne, i przykro mi,
ż
e sprawiam im taki zawód, ale nie mogę inaczej. Moje życie jest związane z
miastem, to tu czuję się na właściwym miejscu.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.
- Nie wiem, jak zareagują.
- Ale przecież znasz ich i możesz się domyślić. Oni życzą sobie, byś poślubił
Karolinę. Odniosłam wrażenie, że dla nich jest oczywiste, iż znajdziesz sobie
narzeczoną równą tobie stanem.
- Możliwe.
- Może się zdenerwują.
Milczał chwilę, jakby szukając właściwych słów, wreszcie rzekł:
- Nawet jeśli, to będziemy musieli dać im trochę czasu. Kiedy cię dobrze
poznają, na pewno zmienią zdanie. - Pochylił się i ją objął, dodając: - Dla mnie liczy
się tylko to, że mamy być razem. Nie chcę innej, Elise. Pragnę tylko ciebie. Nawet
jeśli cały świat będzie się temu sprzeciwiał.
Odszukał jej usta, a ona odpowiedziała na jego pocałunek. Słodki dreszcz
przeniknął jej ciało. Pocałunek stał się bardziej namiętny. Dłonie Emanuela pieściły
jej ciało powolnymi ruchami, sunąc ku piersiom. Elise zdziwiła się, że Emanuel, taki
niewinny z pozoru, ma takie doświadczenie w tych sprawach. Pociągnął ją i posadził
sobie na kolanach. Wsunął dłoń pod bluzkę i dotknął nagiej skóry Elise. A potem
całkiem rozpiął bluzkę i odsłonił piersi. Nachylił się i koniuszkiem języka drażnił
brodawki, wprawiając jej ciało w dziwne drżenie.
Pozwoliła mu na to zdziwiona. Wydawało jej się, że podobnych doznań
doświadczyć może jedynie z Johanem, a po tym, co ją spotkało w drodze powrotnej z
więzienia, w ogóle nie wiedziała, czy nie będzie ją odpychało od mężczyzn,
tymczasem jej ciało powoli ogarniała gorączka i podniecenie. Przypomniała sobie noc
w komórce spędzoną z Emanuelem. Czuła wówczas jego tłumioną tęsknotę, sama
jednak pozostała obojętna, tak jej się przynajmniej zdawało. Teraz jednak zrozumiała,
ż
e nie do końca było to prawdą. Nie miała jedynie odwagi przyznać się do tego przed
sobą.
Ogarnęła ją radość, że będzie mogła przestać mówić, iż czuje do niego jedynie
przyjaźń. Bo to, co odczuwała teraz, z przyjaźnią niewiele miało wspólnego.
- Cofam moje słowa - wyszeptała chrapliwie, przywierając ustami do jego
warg.
- Co takiego? - zapytał stłumionym głosem i z rozpaloną twarzą.
- Że czuję do ciebie jedynie przyjaźń.
Odsunął nieco twarz i popatrzył jej w oczy, jakby chciał się upewnić, że mówi
szczerze.
Uśmiechnęła się do niego lekko, nieco zażenowana, i dodała:
- Podoba mi się to.
Jęknął z radości, po czym pochylił się nad nią i poczuła na ustach jego głodne
pocałunki. Dała się porwać namiętności, nie próbowała się już wzbraniać. Pragnęła
jedynie uciszyć tę gorączkę teraz, zaraz. Pomyślała niejasno, że czekają ich cudowne
chwile.
Nagle stuknęły drzwi gdzieś na dole i wnet usłyszeli na schodach ciężkie
kroki.
Emanuel niechętnie wypuścił Elise z objęć, poprawił jej bluzkę i pozwolił
usiąść obok na stołku. Elise chwyciła kromkę chleba, która została na talerzu, bo
mama poczęstowała Emanuela kawą i chlebem. Nie czuła głodu, ale nie chciała dać
po sobie poznać, co się tu przed chwilą wydarzyło.
Kroki na schodach były ciężkie i powolne, jakby mama chciała ich
przygotować na to, że nadchodzi.
- Chce, żebyśmy ją usłyszeli - uśmiechnęła się Elise.
- Dobrze, że nas nie zaskoczyła - odpowiedział jej Emanuel i także się
uśmiechnął.
Elise poczuła, że się rumieni, i spuściła wzrok.
- Będzie nam dobrze ze sobą, Elise, jestem tego pewien - szepnął, kładąc dłoń
na jej kolanie.
- Ja też tak myślę - pokiwała głową.
- Kiedy wrócisz dziś wieczorem do domu, sądzę, że będę miał dla ciebie dobre
wiadomości.
- Dobre wiadomości? - popatrzyła na niego pytająco.
- Wybieram się do tkalni płótna żaglowego na rozmowę z dyrektorem. To
przyjaciel mojego gospodarza, a ten znów jest przyjacielem mojego ojca. Chcę
zapytać, czy znalazłaby się dla mnie wolna posada. To znaczy wiem, że posada jest
wolna, pytanie tylko, czy dyrektor zechce mnie przyjąć.
- Jak zdążyłeś załatwić to tak szybko? Uśmiechnął się przekornie.
- O, to nie zdarzyło się tak szybko. Jeśli mam być szczery, zacząłem się
dowiadywać już przed paroma tygodniami.
- Jak to? Planowałeś to? - Oczy Elise rozszerzyły się ze zdumienia. - To
znaczy sądziłeś, że...
- Zapewne uznasz, że jestem nieprzyzwoicie zarozumiały - uśmiechnął się
znowu, zaraz jednak spoważniał i dodał: - Ale czułem, że w końcu będziemy razem.
- A może też zdążyłeś już wystąpić z Armii Zbawienia?
- Powiadomiłem majora.
Elise nie miała innego wyjścia jak się roześmiać, potrząsając głową z
niedowierzaniem.
- Gdybyś mnie zapytał przed dwoma dniami, to wcale nie jestem pewna, czy
przyjęłabym twoje oświadczyny.
- Ale ja nie zapytałem cię przed dwoma dniami.
- Czekałeś na taki moment, bym nie mogła odmówić? - uśmiechnęła się,
przejrzawszy jego zamiary.
- Właśnie.
- To jesteś bardzo wyrachowany.
- Wyrachowany i szczęśliwy. Nie zwlekajmy ze ślubem, Elise. Zamierzałem
odwiedzić tutejszego pastora w najbliższych dniach, ale pomyślałem sobie, że dla
mamy byłby to dodatkowy cios, a nie chcę jej ranić. Chyba więc będziemy musieli
zgodzić się na tradycyjny ślub we dworze, a to wymaga trochę czasu, by wszystko
zaplanować.
Elise popatrzyła na niego przerażona.
- Nie mam odpowiedniego stroju na taką okazję. Zresztą mama i chłopcy
także.
- Zostaw to mnie. Porozmawiam z kobietami z Armii Zbawienia. Może uda
nam się wypożyczyć odpowiednie stroje dla wszystkich.
- Ale pomyśl, jeśli... - zamilkła, gryząc nerwowo wargi.
- Jeśli co?
- Jeśli oni mnie nie zaakceptują i nie zgodzą się na nasz ślub? Otworzyły się
drzwi i do kuchni weszła mama.
- Byłam na dole u Anny. Wcale się tak bardzo nie przejęła wiadomością o
waszym ślubie. Nawet mi pogratulowała i powiedziała, że cieszy się w imieniu was
obojga.
- Anna jest wyjątkowa.
- Sądzę, że po prostu zrozumiała, iż nie możesz czekać na Johana. Bardzo cię
lubi i na pewno nie życzy ci takiej niepewnej przyszłości.
Elise nie skomentowała tego. Wstała ze stołka i zbierając się do wyjścia,
rzekła:
- Muszę już wracać. Nie wiem, o której skończę, o szóstej czy o ósmej.
Ostatnio wciąż musiałyśmy zostawać dodatkowo dwie godziny.
- Już wracasz? Przecież nic nie zjadłaś!
- Nie zdążę. Jeśli się spóźnię, nadzorca będzie wściekły. Emanuel też wstał.
- Odprowadzę cię, idę w tę samą stronę.
- Uważasz, że Anna bardzo ciężko przeżyła wiadomość o naszym ślubie? -
spytał zdziwiony, gdy mijali drzwi do mieszkania Thoresenów.
- Tak, ale ona jest bardzo dzielna i nie żywi z tego powodu do mnie urazy. Za
to obawiam się bardzo, że inna osoba nie będzie równie wspaniałomyślna. Jak to jest,
Emanuelu, gdy ma się takie powodzenie? - dodała ironicznie.
- Myślisz o Agnes?
- Tak. Gdy ostatnio ją widziałam, oglądała w czasopismach suknie ślubne i
snuła marzenia, że stoi obok ciebie na ślubnym kobiercu.
Jęknął głośno i rzucił niepewnie:
- A jak ja to, na Boga, wyjaśnię Karolinę?
Elise rozbawiło jego przerażenie i roześmiała się, ale gdy spojrzała mu w
twarz, spoważniała gwałtownie.
- Będzie tak źle?
- Niestety. To niebezpieczna kobieta.
ROZDZIAŁ DRUGI
Gdy wreszcie skończyła się zmiana w fabryce i Elise wraz z innymi
robotnicami pośpiesznie wracała przez most do domu, na drodze przy wodospadzie
dostrzegła Emanuela. Dziwne, że wraca z tkalni płótna żaglowego o tak późnej porze,
pomyślała. Z tego, co mówił, zrozumiała, że wybierał się tam zaraz po przerwie
obiadowej w fabryce.
Zwolniła, ale nie miała ochoty biec mu na spotkanie, czując na sobie
ciekawskie spojrzenia prządek.
On zauważył ją dopiero, gdy już minęła most, pomachał do niej i ruszył z
zapałem w jej kierunku.
Przystanęła zaintrygowana. Ich plany zależały w dużej mierze od tego, czy
Emanuel dostanie pracę. A o pracę nie było łatwo. Słyszała, że nie tylko zwykli
robotnicy mają kłopoty ze znalezieniem sobie zajęcia.
- Trzymaj się, Elise, bo mam dla ciebie niezwykłe nowiny! Jest
rozpromieniony i podekscytowany niczym wyrostek, pomyślała.
- Dostałem posadę kasjera! Ale to nie wszystko! Załatwiłem dla nas dom!
Elise zmarszczyła brwi, nic nie pojmując.
- Wiedziałaś, że stary majster z farbiarni Vaaghalsen nie żyje?
- Tak, słyszałam, dziewczyny w fabryce o tym rozmawiały.
- Dom stoi pusty! - Emanuel odwrócił głowę i skinął w kierunku domu w dole
blisko mostu.
Elise nie odzywała się, czekając na dalszy ciąg, bo nie rozumiała, do czego
Emanuel zmierza.
- Możemy go wynająć!
Wciąż nie rozumiała. Przecież nie stać ich na wynajęcie własnego domu!
- Twoja mama i bracia zajęliby pokoiki na poddaszu, a my pomieszczenia przy
kuchni. Na pewno ucieszy was, że w domu jest pokój dzienny, wprawdzie nieduży,
ale zawsze to odmiana, jeśli do tej pory miało się tylko kuchnię i izbę.
- Wygłupiasz się? - Elise nie miała odwagi uwierzyć w jego słowa.
Emanuel roześmiał się zadowolony i dumny.
- Nic podobnego! Pożyczyłem nawet klucz. Jak tylko coś zjesz, możemy tu
przyjść i dokładnie obejrzeć dom w środku.
Zamieszkać w domu majstra! Nie dochodziło do niej, że to może być prawda.
- Ale jak to? - dopytywała się. - Pewnie tylko na parę dni? Póki fabryka go nie
sprzeda?
Emanuel znów się zaśmiał.
- Nie patrz na mnie z takim niedowierzaniem. Nie kłamię! Póki co możemy
wynająć dom na rok.
- Na cały rok?
Powoli docierało do świadomości Elise, że to prawda.
- Możecie się tam wprowadzić już jutro, dzięki czemu unikniecie dalszych
kłopotów z zarządcą. Zapytam wozaków z Armii, może pożyczą nam jakiś większy
wózek. Po trochu wszystko przewieziemy.
Elise wreszcie odważyła się spojrzeć na czerwony domek nad rzeką. Ileż to
razy marzyła sobie, by siedzieć na ganku w ciepłe słoneczne dni! Cieszyć oczy
zielenią wokół, wdychać zapach kwiatów rosnących przy ścianie domu i wpatrywać
się w leniwy nurt rzeki. Nie być narażoną na wścibskie spojrzenia sąsiadek, pani
Evertsen, pani Albertsen i pani Thoresen. Nie wąchać smrodu na klatce schodowej,
odoru śmietników na podwórzu, nie czekać, przebierając nogami, w kolejce do
wspólnej wciąż zajętej ubikacji.
Mieć cały dom dla siebie... Wydawało jej się to zupełnie niepojęte.
- Chodź, Elise. Pośpieszmy się, żeby opowiedzieć o tym Pederowi i
Kristianowi.
Wbiegli pędem po schodach na drugie piętro. Przy kuchennym stole siedzieli
bracia i odrabiali lekcje, a mama siedziała obok nich i pilnowała surowo, by się nie
ociągali.
- Mamy wielką nowinę! - oznajmiła Elise, czując, jak rozpiera ją radość. -
Przeprowadzamy się. Zgadnijcie tylko dokąd!
Twarze przy stole przygasły.
- Przeprowadzamy się? - Peder popatrzył na Elise przerażony. - Będziemy
musieli mieszkać razem z obcymi ludźmi?
Elise roześmiała się.
- Tylko z Emanuelem.
- Czemu cię to tak śmieszy? - Kristian posłał jej podejrzliwe spojrzenie. - To
chyba nie jest takie zabawne.
- Będziemy mieszkać w domu starego majstra nad rzeką! - oświadczyła,
patrząc po kolei na wszystkich, spodziewając się wybuchu radości.
- W domu majstra? - Mama popatrzyła na nią, nic nie rozumiejąc. - A dla ilu
rodzin jest tam miejsce?
- Nie chcę mieszkać z tym starym marudą i kupą dzieciarów! - oświadczył
Kristian z ponurą twarzą.
- Nie będziesz musiał. Stary majster umarł, dom stoi pusty. Wynajmiemy go
na rok.
- Ależ Elise! - Mama popatrzyła na nią przerażona. - Przecież nas na to nie
stać!
Emanuel, który do tej pory tylko słuchał, uznał, że czas wtrącić się do
rozmowy.
- Proszę to zostawić mnie, pani Lovlien. Otrzymałem posadę kasjera w tkalni
płótna żaglowego i bez problemu będę mógł opłacić czynsz.
Po policzkach mamy popłynęły łzy. Sięgnęła po chusteczkę i pośpiesznie je
wytarła, ale łzy nie przestawały płynąć. Elise podeszła do niej i objęła ją ramieniem.
- Teraz, mamo, szybko wrócisz do zdrowia. Jak tylko słońce wyjdzie zza
chmur, będziesz mogła usiąść sobie na ganku. Zobaczysz, jak się trochę opalisz i
nabierzesz ciała, łatwiej ci będzie przetrzymać zimę.
Mama oparła głowę na ramieniu Elise, a jej drobnym ciałem wstrząsnął płacz.
Elise zrozumiała, jak ciężko musiało być mamie w ostatnim czasie. Tyle spadło na nią
zmartwień. Nie wiedziała, jak się utrzymają bez pomocy Hildy. Przeżyła wielki
smutek, gdy okazało się, że wnuczek, na którego tak się cieszyła, nagle zniknął.
Peder uśmiechnął się od ucha do ucha.
- To prawda? Będziemy mieszkać w „Beczce”?
- W „Beczce”? - Emanuel posłał mu zdumione spojrzenie.
- Podobno kiedyś mieścił się tam zajazd, który nazywano „Beczką” - wyjaśniła
Elise.
- A to rzeczywiście pasuje, że ja tam będę mieszkał - roześmiał się Emanuel.
- Jak to? - teraz Peder patrzył na niego zdziwiony.
- Żołnierze i oficerowie Armii Zbawienia nie piją alkoholu - wyjaśniła bratu
Elise.
- Nigdy nie jesteś pijany? - Peder popatrzył na Emanuela szeroko otwartymi
oczami.
- Nie, Peder, nie upijam się - odparł ten i zmierzwił chłopcu grzywkę.
- Dzięki Bogu! - odezwała się mama, wzdychając przeciągle.
- Niestety, muszę już iść - wyjaśnił Emanuel i odwrócił się ku drzwiom. -
Umówiłem się na rozmowę z oficerami z Armii. Wrócę, gdy się najesz, Elise, a wtedy
możemy pójść obejrzeć tę „Beczkę” - uśmiechnął się szelmowsko.
- Mogę pójść z wami? - Peder popatrzył na niego błagalnie.
- Możesz, jeśli chcesz.
Emanuel wyszedł, a Elise przysiadła na stołku. Mama przyniosła dzbanek z
kawą i nalała jej do kubka. Na talerzu leżało parę suchych kromek, trochę sera i syrop.
Mleka i masła zabrakło.
Mama usiadła przy stole i popatrzyła na Elise podekscytowana.
- Nie mogę uwierzyć, że to prawda! Odkąd przeprowadziłam się do Kristianii
nad Aker, spoglądałam tęsknie w stronę domku majstra i marzyłam, by kiedyś
zamieszkać w podobnym miejscu.
W Ulefoss, gdzie się wychowałam, mieszkaliśmy w drewnianych barakach dla
robotników, po dwie rodziny w każdym budynku. Mieliśmy przydomowy ogródek,
jabłonie i zieloną trawę pod stopami. Było nas jedenaścioro, ośmioro dzieci, mama,
tata i babcia. W Wigilię mieliśmy małą choinkę, na której paliły się świeczki, ale na
noc wystawialiśmy ją na dwór, bo inaczej zabrakłoby miejsca na posłania i sienniki.
Ale chociaż mieliśmy tam ciasno, bardzo kochaliśmy nasz dom. Mama i tata potrafili
zadbać o dobry nastrój. Mama grywała na gitarze, oboje śpiewali. Mimo że byliśmy
biedni, stanowiliśmy szczęśliwą rodzinę.. - Zamilkła i popatrzyła na Elise z miłością.
- Taki dom wy też możecie stworzyć. Oboje lubicie śpiew i muzykę, oboje jesteście
odpowiedzialni i dobrzy i mam nadzieję, że oboje pragniecie otoczyć troską dzieci,
które wam się urodzą.
Jej słowa Elise przyjęła z ukłuciem w sercu. Gdyby mama wiedziała, że już
noszę dziecko, pomyślała. Wciąż nie wiedziała, czy zdołała je przyjąć z miłością, do
jakiej ma prawo każde niewinne dziecko, nawet to poczęte w wyniku gwałtu.
Peder i Kristian siedzieli cicho, przysłuchując się opowieści mamy.
- Jak myślisz, mamo, ile dzieci urodzi Elise? - zapytał nagle Peder zamyślony.
- Nikt tego nie wie - uśmiechnęła się mama. - To zależy, jaką gromadką dzieci
Bóg zechce ją obdarzyć.
Elise zesztywniała. Bóg? Czy to Bóg ją obdarzył potomkiem łajdaka? To Bóg
zadecydował, że maleńkiemu synkowi Oline nie dane było dorosnąć, podczas gdy w
Vaterlandzie aż się roi od pijaków i nierobów? Nie, to niemożliwe, by Bóg miał tyle
nieprawości na sumieniu. Tu chyba decydują inne siły.
- A czemu pytasz? - zainteresował się nagle Kristian i włączył się do
rozmowy.
- Zastanawiam się tylko, czy starczy miejsca dla nas. Kristian uśmiechnął się.
- Kiedy Elise urodzi ośmioro dzieci, to ty już będziesz dość duży, by sam sobie
smarować chleb. Będziesz pracował w fabryce, żuł tytoń i pił wino w „Perle” co
sobota. No i zamieszkasz gdzieś w pokoju na Lakkegata.
- Będę mógł mieszkać z wami w „Beczce”, Elise? - Peder zwrócił się do
siostry. - Nawet gdy urodzisz ośmioro dzieci?
- Oczywiście, Peder, możesz mieszkać z nami, jak długo zechcesz.
Chłopiec uśmiechnął się z wyraźną ulgą i posłał Kristianowi zwycięskie
spojrzenie, mówiąc:
- Widzisz, kłamałeś.
Elise najadła się i wypiła słabą kawę, która bez cukru i mleka nie smakowała
najlepiej.
- Zaraz pewnie przyjdzie Emanuel - oznajmiła. - Chcesz też iść z nami,
Kristian?
Chłopiec pokręcił głową, ale Elise poznała po jego spojrzeniu, że tak
naprawdę jest bardzo ciekawy i chętnie by z nimi poszedł. Domyślała się jednak, że
nie pozwala mu na to ambicja. Nie chciał się przyznać, że zmienił zdanie na temat
Emanuela.
- Muszę zacząć się pakować - oświadczyła mama i wstała gwałtownie.
- Przecież dzisiaj się jeszcze nie przeprowadzamy - zaśmiała się Elise.
- Nie, ale ja potrzebuję trochę czasu. Nie mam siły pracować tak szybko jak
kiedyś. Muszę opróżnić komodę, zapakować kubki i talerze, zdjąć zasłony i obrazki
ze ścian, no i w ogóle mnóstwo innych rzeczy.
- Wszystko to my możemy zrobić. Emanuel spróbuje pożyczyć wózek, a Peder
i Kristian pomogą mu znieść nasze rzeczy na dół.
Mama z wypiekami na twarzy klasnęła w dłonie i zawołała:
- Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Pomyślcie tylko: dom majstra!
Peder zgarnął swoje podręczniki, związał je rzemykiem i zawołał:
- A ja muszę zapakować żołnierzyki!
- Cha, cha, małe blaszane pudełko. Na pewno zajmie ci to dużo czasu! -
zaśmiał się Kristian.
Mimo że znów drwił z młodszego brata, głos miał radośniejszy niż zwykle i
nie był taki najeżony. On też się cieszy, pomyślała Elise i poczuła, że ze wzruszenia
zbiera się jej na płacz. Ale to były łzy radości. Wczoraj wieczorem była w czarnej
rozpaczy, nie widziała nawet promyka nadziei, a teraz jakby słońce wychyliło się zza
czarnych chmur i wszystko się odmieniło.
Kristian też nagle pobiegł do izby, by przejrzeć swoje rzeczy. Kiedy pojawił
się Emanuel, wszyscy czworo zajęci byli pakowaniem.
Elise odwróciła się do niego z uśmiechem i powiedziała:
- Już na dobre zaczęliśmy!
- To dobrze, bo jutro pożyczę wózek.
- Muszę zejść na dół i powiadomić zarządcę.
- Wziąłem parę koron, byś zapłaciła mu to, co jesteś winna - rzekł Emanuel,
sięgając do kieszeni.
Elise z ociąganiem przyjęła pieniądze. Nie podobało jej się to, wiedziała
jednak, że nie ma wyboru.
- Oddam ci, gdy tylko dostanę wypłatę. Uśmiechnął się.
- Wtedy, miejmy nadzieję, będziesz już moją żoną, Elise, i będę miał
obowiązek cię utrzymywać.
Roześmiała się rozbawiona, zerkając na Emanuela, który wydał jej się nagle
bardzo przystojny. Gdyby nie Johan, zakochałabym się w nim od pierwszego
wejrzenia, pomyślała. Przypomniała sobie tamten poniedziałkowy wieczór, gdy
spotkała go w Świątyni. Po powrocie do domu była ożywiona i rozmowna, co bardzo
zirytowało Johana. Nie zdawała sobie wówczas sprawy, że jej podekscytowanie
wynikało z radości, że poznała Emanuela.
Dopiero teraz widziała wszystko jaśniej. Starała się go unikać, by uciszyć
plotki, ale również po to, by nie ulec pokusie. Przypomniał jej się sen, jaki śniła po
nocy spędzonej w komórce z Emanuelem. Śniło jej się wówczas, że była z Johanem,
ale gdy spojrzała na niego, odkryła, że to nie on, tylko Emanuel jest u jej boku. Może
tak naprawdę cały czas czuła pociąg do Emanuela, robiła jednak wszystko, by nie
dopuścić do siebie zakazanych uczuć.
- Chodź - rzekł Emanuel. - Idziemy obejrzeć nasz nowy dom!
Kristian wychylił głowę przez drzwi i oznajmił:
- Chyba jednak pójdę z wami.
- Idźcie, żebym mogła ogarnąć trochę ten bałagan, gdy was nie będzie -
powiedziała mama radośnie.
W ciągu dnia wiatr ucichł i się rozchmurzyło. Wieczorne słońce przygrzewało
jasno i od razu zrobiło się cieplej. Nad rzeką zaroiło się od bawiącej się dzieciarni. Na
ławce koło mostu siedziała stara pani Berg razem z inną staruszką i gawędziły ze sobą
przyjaźnie.
- Podejdę na chwilę do niej i się przywitam - rzuciła Elise.
- Dzień dobry, pani Berg! Nie widziała pani tu gdzieś Everta?
- Został w domu i odrabia lekcje. Nie widziałam jeszcze takiego pilnego
chłopca! - pokiwała głową ze zdziwieniem. - Podobno jest najlepszym uczniem w
klasie, tak mówi nauczyciel. A wszystko dzięki tobie, Elise! To ty się postarałaś, by
mógł wrócić z powrotem do szkoły.
Elise uśmiechnęła się zadowolona.
- Przede wszystkim jest to zasługa pana Ringstada - rzekła, spoglądając w
stronę Emanuela i chłopców, którzy czekali na nią z boku. Potem zaś odwróciła się
znów do pani Berg i dodała: - Proszę powtórzyć Evertowi, że przeprowadzamy się z
Andersengàrden do domu majstra.
Obie starsze panie otworzyły szeroko oczy ze zdumienia.
- Do domu majstra? - zapytały, spoglądając w stronę pomalowanego na
czerwono domku w dole przy moście.
- Stary majster umarł i dom jest do wynajęcia. Pani Berg klasnęła w ręce.
- Słyszał no kto coś takiego? Stać cię na to, Elise?
- Wychodzę za mąż.
Pani Berg spojrzała na nią z niedowierzaniem. . - Ale czy on nie...
- Johan zerwał ze mną jakiś czas temu. Wychodzę za mąż za pana Ringstada,
który stoi tam z boku.
Obie staruszki zerknęły ciekawie we wskazanym kierunku.
- Proszę powiedzieć o tym Evertowi - poprosiła Elise raz jeszcze na
odchodnym.
Chłopcy zamilkli, gdy przeszli na drugą stronę i do domku zostało tylko parę
kroków. Elisa zerknęła na nich ukradkiem i zauważyła, że nawet Kristian był jakiś
odmieniony. Jego twarz wyrażała ciekawość, zapał, a zarazem niedowierzanie. Elise
ponownie poczuła, jak zalewa ją fala radości. Postanowiła zapomnieć, że dziecko,
które nosi pod sercem, nie jest dzieckiem Emanuela. Wszyscy przecież będą
przekonani, że to on jest ojcem, i ona też do nich dołączy.
Emanuel uroczyście wyjął z kieszeni klucz i otworzył drzwi.
Przez nieduży przedsionek weszli do kuchni, która mieściła się w samym
ś
rodku budynku. Z boku znajdowało się duże palenisko i kuchenka na drewno. Na
prawo był pokój dzienny i Elise ze zdumieniem stwierdziła, że niezbyt duże, ale
przytulne pomieszczenie jest już całkiem opróżnione. Przez okna ze szprosami
ś
wieciło wieczorne słońce, oświetlając pomalowane na żółto ściany.
- Tu zmieści się moja sofa i stół z krzesłami - rzekł Emanuel z zapałem.
Elise odwróciła się do niego zdumiona.
- To są twoje meble?
- Masz sofę? - zapytał Kristian zdziwiony, jakby spadł z księżyca.
- Przywiozłem ze sobą z domu - uśmiechnął się Emanuel. Wrócili do kuchni.
Emanuel zajrzał do sąsiadującej z nią izby i zadecydował: - To będzie nasza sypialnia,
Elise.
Zarumieniła się i nie wiedziała, co powiedzieć. Zwłaszcza że obok stali młodsi
bracia i przysłuchiwali się zaciekawieni.
- Chodźmy na górę. Zobaczymy wasz pokoik - rzuciła więc pośpiesznie.
Chłopcy pierwsi wspięli się po stromych schodach, Emanuel zaś ukradkiem
przytrzymał Elise.
- Nie chcesz obejrzeć naszej sypialni? - zapytał i pocałował ją w usta.
- Nie chciałam przy chłopcach.
- Co czujesz, ochotę czy niechęć? - wyszeptał, dotykając wargami jej ust.
- Chyba zauważyłeś to już tamtej nocy w komórce - uśmiechnęła się
szelmowsko.
- Przyznajesz się wreszcie - zaśmiał się cicho.
- Przyznaję - pokiwała głową. Pogładził dłonią jej ciało, mówiąc:
- Miałaś taką samą ochotę jak ja.
- Nie, było mi zimno.
- Nie wtedy, gdy leżałaś na mnie otulona moim płaszczem. Przyjemne
mrowienie przeniknęło ją niczym prąd.
- Nie, marzłam.
- Ty mała kłamczucho. Czułaś coś, coś, do czego nie chciałaś się przyznać.
Nie miała okazji mu odpowiedzieć, bo znów zakrył jej usta pocałunkiem.
Równocześnie poczuła na plecach jego dłoń zsuwającą się powoli i zatrzymującą się
na pośladkach. Przycisnął ją mocno do swych bioder i wyszeptał chrapliwie:
- Cieszę się, Elise. Na wszystko.
Elise usłyszała na schodach chłopców i pośpiesznie uwolniła się z jego objęć.
Z walącym sercem wspięła się po schodach na poddasze, nie przestając się dziwić
temu, co się stało. Nie miała nic przeciwko temu, by dzielić małżeńskie łoże z
Emanuelem.
Wręcz przeciwnie...
ROZDZIAŁ TRZECI
Już następnego wieczoru zaczęli przeprowadzkę. Emanuel, Peder i Kristian
znieśli na dół po schodach komodę, a Elisa szła za nimi, trzymając pod pachami po
jednej szufladzie.
Pani Thoresen słyszała już wcześniej o domu majstra, ale kiedy jej uszu
dobiegł hałas na schodach, nie mogła się powstrzymać, by nie wyjrzeć.
- Co za pośpiech, Elise! Ledwie odwróciłaś się plecami do jednego chłopaka,
już przeprowadzasz się do drugiego!
Elise starała się ze wszystkich sił, by nie unieść się gniewem. Nie zamierzała
nic więcej tłumaczyć, uznając, że wystarczy to, co powiedziała wcześniej.
- Proszę pozdrowić Annę - rzuciła tylko. - Zajrzę jeszcze do niej, nim się stąd
wyprowadzę na dobre.
Na parterze wpadli prosto na panią Evertsen.
- A co to znaczy? - zapytała sąsiadka z przerażoną miną. - Chyba się nie
wyprowadzacie, Elise?
- Będziemy mieszkać w „Beczce” - wyręczył siostrę w odpowiedzi Peder. -
Wszyscy razem. Wszystkie dzieci Elise i oficera, Kristian, mama i ja!
Pani Evertsen zmarszczyła brwi i popatrzyła na niego zdezorientowana.
- Chodziło mi o pana Ringstada - dodał Peder, posyłając Elise przepraszający
uśmiech.
Kiedy wyszli już na ulicę i załadowali komodę na wózek, Emanuel odwrócił
się zdziwiony do Pedera i zapytał:
- O co ci chodziło z tymi dziećmi?
Peder speszył się.
- U mamy w rodzinie było ośmioro dzieci, a mimo to wszyscy się jakoś
pomieścili.
Emanuel popatrzył na niego uważnie.
- Bałeś się, że zabraknie dla ciebie miejsca, kiedy urodzą się nam dzieci?
Peder wlepił wzrok w czubki swoich butów i pokiwał głową zawstydzony.
- Dla ciebie i Kristiana zawsze znajdzie się u nas miejsce, bo dla Elise
jesteście najważniejsi.
- Ja wypłynę na morze - oznajmił Kristian, patrząc na Emanuela z przekorą.
Emanuel pokiwał głową.
- Nie możesz zaciągnąć się na statek, zanim nie skończysz piętnastu lat, więc
póki co będziesz się musiał zadowolić mieszkaniem z nami.
Wózek nie był duży, więc oprócz komody, szuflad, siennika Elise, wiadra i
skrzynki na drewno, do której zamiast opału zapakowali różne przedmioty kuchenne,
nie zmieściło się nic więcej.
Emanuel chwycił za dyszel i ruszył.
- Zawieziemy teraz to wszystko, a resztę zapakujemy jutro. Jutro jest sobota,
więc szybciej wrócisz z fabryki, Elise.
Pokiwała głową, przytrzymując zsuwający się siennik. Chłopcy szli po drugiej
stronie wózka i pilnowali, by nie wypadły szuflady. Na szczęście do ich nowego
domu nie było daleko.
Wózek stukał, koła piszczały, Emanuel z największym wysiłkiem ciągnął go
po wyboistej drodze, pod górkę, i przez ciasny otwór w płocie aż do czerwonego
domku.
Kiedy zaczęli wnosić do środka swoje rzeczy, Elise ogarnęło dziwne uczucie.
Wciąż zdawało jej się nierzeczywiste zarówno to, że zostanie żoną Emanuela, jak i to,
ż
e zamieszkają w tym przytulnym domku, który mijała w drodze do fabryki każdego
ranka przez wiele lat.
Komodę ustawili między oknami w pokoju dziennym. Pasowała tam
znakomicie. Elise pomyślała zrazu, że mama będzie ją chciała mieć w swoim pokoju
na poddaszu, ale schody były zbyt wąskie i strome, więc nie daliby rady jej tam
wnieść.
Od wieczora poprzedniego dnia utrzymywała się ładna pogoda i zrobiło się
dużo cieplej. Emanuel otworzył wszystkie okna, żeby przewietrzyć pomieszczenia, bo
w domu panował zaduch. Stary majster pewnie nie wietrzył od dawna.
Chłopcy pognali na poddasze, nie posiadając się z radości, że jeden nieduży
pokoik będzie tylko dla nich. Peder zdążył poustawiać swoje żołnierzyki w równych
szeregach na podłodze na samym środku pokoiku.
- Musimy zakończyć tę bitwę, zanim przywieziemy łóżko, póki jest miejsce -
wyjaśnił Peder, kiedy Elise weszła na górę, by dokładnie obejrzeć poddasze.
- Ty pioruński szwedzki diable, mam cię! - dodał i uderzył żołnierzyka, który
poturlał się i wpadł w szparę pomiędzy deskami w podłodze.
- Niestety, dziś nie ma czasu na wojnę ze Szwedami - uśmiechnęła się Elise. -
Musicie pomóc przy przeprowadzce.
Na widok takich podekscytowanych i radosnych chłopców ciepło jej się
zrobiło na sercu, uśmiech nie znikał więc z jej twarzy.
- Chyba wyszoruję podłogi, bo zdaje się, że już dawno nikt tu tego nie robił -
odezwała się do Emanuela, który wszedł do domu z naręczem drewna.
- Rozpalę ci w piecu, a potem wrócę do Andersengarden i przywiozę następną
partię rzeczy.
- Chcesz, żebyśmy poszli z tobą?
- Nie, lepiej będzie, jeśli w tym czasie pomyjesz podłogi. Chłopcy mogą
nanieść więcej drewna ze stosu ułożonego zaraz przy wyjściu. Drewno jest nasze,
wliczone jest w cenę najmu.
„Drewno jest nasze...” - to krótkie słowo mieści tak wiele. Dlaczego tak długo
zwlekała... Elise obserwowała go, jak się pochyla, otwiera drzwiczki w piecu, wkłada
zgniecioną gazetę i kilka drzazg. Przypomniała sobie, że gdy go poznała, zwróciła
uwagę na jego gładkie, czyste dłonie i pomyślała wówczas, że woli szorstkie robot-
nicze dłonie Johana. Teraz zaś z przyjemnością przyglądała się, jak zręcznie i
sprawnie nimi porusza, z jaką wprawą pali w piecu, mimo że tam, gdzie mieszka,
takie prace wykonuje służąca.
Emanuel wstał i odwrócił się do niej. Może dostrzegł coś w jej spojrzeniu, bo
pochylił się szybko i pocałował ją w usta, szepcząc:
- Elise, ukochana.
Ogarnęła ją fala gorąca. Nikt nigdy się tak do niej nie zwracał, nawet Johan,
który wyrażał się piękniej od innych. W Andersengarden nie używano wielkich słów.
Uśmiechnął się i popatrzył na nią ciepło, po czym pogłaskał w policzek i
zniknął.
Elise, nucąc sobie pod nosem, wzięła wiadro i poszła zaczerpnąć wody z rzeki.
Ptaki świergotały radośnie na drzewie, które rosło tuż obok domu, i nawet szum rzeki
nie zagłuszał ich śpiewu. Wracając z napełnionym wiadrem, rozejrzała się wokół z
uśmiechem i odetchnęła głęboko. Nawet myśl o tym, co rosło w jej brzuchu, nie wy-
dawała się dziś już taka odpychająca i bolesna.
Właśnie miała wejść do domu, gdy usłyszała na drodze czyjeś pośpieszne
kroki. Zatrzymała się, sądząc, że to Evert, któremu pani Berg przekazała wiadomość o
ich przeprowadzce. Pewnie przychodzi się upewnić, czy to prawda, pomyślała.
Cieszyła się, że będzie mu mogła powiedzieć, żeby odwiedzał ich tu tak często, jak
przyjdzie mu ochota, bo teraz miejsca ma pod dostatkiem.
Rozkołysane wiadro uderzyło o ziemię. Elise zastygła przerażona na widok
Agnes, która wyłoniła się zza węgła i stanęła jak wryta z pociemniałą od gniewu
twarzą.
- A więc to jednak nie jest kiepski żart - stwierdziła przyjaciółka zmienionym
głosem, powoli zbliżając się do Elise. - A ja nie chciałam uwierzyć, że to prawda. -
Agnes patrzyła na nią oczami płonącymi z nienawiści. Mimo że była opanowana,
Elise znała ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że to cisza przed burzą.
- Agnes, ja...
Nie dokończyła, bo Agnes nagle znalazła się przy niej i wymierzyła jej
siarczysty policzek. Elise zachwiała się i omal nie straciła równowagi.
- W życiu nie słyszałam ani nie przeżyłam takiej podłości! Zwierzałam ci się,
bo miałam do ciebie zaufanie. Opowiadałam ci o mojej wielkiej miłości, sądząc, że
jesteś mi życzliwa. Przyznałam ci się nawet, że zwolniłam się z tkalni Hjula, by
zostać służącą w domu, gdzie mieszka Emanuel, w nadziei, że będę go mogła częściej
widywać, by i on zrozumiał, że mnie kocha! Wiesz, jak wielką go darzę miłością!
Zdawałaś sobie sprawę, że marzę o tym, by wyjść za niego za mąż, ba, nawet
wybierałam już suknię ślubną! Widziałaś nas nad rzeką, jak graliśmy i śpiewaliśmy
razem, musiałaś się domyślać, że jesteśmy sobie coraz bliżsi. A ty wchodzisz między
nas i niemal na moich oczach go uwodzisz? Kradniesz mi go sprzed nosa, bo po-
trzebujesz kogoś, kto utrzyma ciebie i twojego bękarta?! To najpodlejsza,
najplugawsza rzecz, jaka mnie spotkała. A ja cię uważałam za swoją najlepszą
przyjaciółkę!
Agnes splunęła Elise prosto w twarz, po czym odwróciła się gwałtownie i
wzburzona odmaszerowała szybkim krokiem.
- Poczekaj tylko, Elise! - rzuciła na odchodnym. - Jeszcze tego pożałujesz!
Elise stała jak skamieniała i z przerażeniem w oczach patrzyła za oddalającą
się Agnes. Wytarła twarz rękawem. Nagle coś w niej pękło i z oczu popłynęły jej łzy.
Nie chciała sprawić Agnes bólu i przykrości, nie zamierzała jej zranić. Ale Emanuel
wyraźnie powiedział, że Agnes w ogóle go nie obchodzi i nigdy by jej nie wybrał.
Agnes po prostu wmówiła sobie rodzące się rzekomo między nimi uczucie. Sama jest
sobie winna, że przeżywa teraz takie rozczarowanie.
- Dlaczego płaczesz, Elise?
Nie zauważyła, że Peder wyszedł na ganek i przyglądał jej się z zatroskaniem.
Odwróciła się do niego powoli.
- To Agnes się tak złościła?
Elise pokiwała głową i powiedziała:
- Miałeś rację, Peder.
- Nie przejmuj się tym, Elise. Przecież wiesz, że ona ugania się za chłopakami.
Zresztą pan Ringstad i tak jej nie lubi, więc nic jej to nie pomoże.
- Może wkrótce przejdzie jej ta złość. To taka gorąca głowa! Zawsze łatwo się
zakochiwała - próbowała przekonać samą siebie Elise.
- Właśnie o tym mówię.
Ale kiedy Peder się odwrócił i wszedł przed nią do domu, Elise pokręciła
głową zamyślona. Agnes tak łatwo nie odpuści. Na pewno nie przejdzie nad tym
szybko do porządku dziennego.
„Jeszcze tego pożałujesz...” - przypomniała sobie jej słowa i poczuła na
plecach nieprzyjemny dreszcz.
- Co z tobą? - Emanuel stanął w drzwiach ze skrzynką pełną starych i zużytych
ręczników kuchennych i patrzył na nią zdumiony.
- Była tu Agnes. Odstawił skrzynkę.
- Co powiedziała?
- Była wściekła. Westchnął ciężko.
- Musiałem o tym powiedzieć. Zarówno jej, jak i Karolinę oraz jej rodzicom.
- Agnes groziła, że tego pożałuję.
- Nie ma się czym przejmować - prychnął.
- Powinnam była sama jej o tym powiedzieć. Mogłabym jej wówczas
wytłumaczyć, dlaczego to się stało tak nagle.
- Nie bierz tego tak bardzo do siebie, Elise. Nigdy nie dałem Agnes powodu,
by mogła wierzyć, że coś do niej czuję. Sama jest sobie winna, że przeżywa teraz
rozczarowanie.
- Zazdrość to okropne uczucie, poza tym niebezpieczne. Ludzie w takim stanie
ducha zdolni są do najgorszych czynów. Pamiętam, jak czytaliśmy w szkole książkę o
kobiecie, która zabiła zarówno mężczyznę, którego kochała i pożądała, jak i jego
ż
onę. Ta książka zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Nie zdawałam sobie sprawy, że
człowiek jest zdolny do takich uczuć.
Podszedł do niej i przytulił ją do siebie.
- Nie pozwól, Elise, by Agnes zniszczyła naszą radość. Takie dziewczęta jak
ona nie kochają długo. Wnet zastawi sidła na innego mężczyznę.
Elise oparła się o niego. Przypomniał jej się nagle dokładnie fragment książki,
którą czytała ponad rok temu: „Okropna demoniczna siła zmusiła ją, by skierowała
nienawiść ku mężczyźnie, którego kochała. Nienawiść przeniknęła niczym prąd każdą
jej żyłę, wwiercała się niczym rozgrzany do czerwoności świder w każdy nerw i wpę-
dzała ją w dziki szał bezwstydu, na dno przestępstwa, poza granice zezwierzęcenia, w
ohydę nie do określenia”.
Wzdrygnęła się i przytuliła mocniej do Emanuela.
- Kochanie, nie możesz się tym tak przejmować! - Po jego głosie poznawała,
ż
e uśmiecha się łagodnie. - Agnes już taka jest. Lata z kwiatka na kwiatek, nigdzie
dłużej nie zagrzewając miejsca. Nie jest zdolna do głębszych uczuć. Szybko o mnie
zapomni i wnet zobaczymy ją zakochaną w kimś innym. A wtedy wróci do ciebie. Zo-
baczysz, nie minie dużo czasu, a będziecie siedzieć razem na ganku, plotkować i
ś
miać się jak kiedyś.
Elise nie odpowiedziała. Emanuel nie zna Agnes, pomyślała. Nie wie, że gdy
się zakocha, gotowa iść po trupach, by osiągnąć cel.
- Musimy kończyć - powiedział Emanuel, wypuszczając ją z objęć. - Co robią
chłopcy? Zdaje się, że mieli nanosić drewna.
Elise odwróciła się w stronę schodów i zawołała:
- Peder, Kristian, schodźcie!
Przybiegli natychmiast i wnet wszyscy czworo pracowali z zapałem. Elise
zajęła się pokojem dziennym, chłopcy nanieśli drewna do dużej skrzyni, a Emanuel
zaczął naprawiać wysoki próg w przedsionku. Kiedy chłopcy skończyli, kazał im
wnieść pozostałe drewno do komórki, która przylegała do kuchni, ale wchodziło się
do niej od zewnątrz.
Zajęta pracą Elise przestała myśleć o nieprzyjemnym spotkaniu z Agnes. Na
kolanach szorowała podłogę, która była taka brudna, że woda natychmiast zrobiła się
czarna.
Wyszorowała już prawie cały pokój, gdy usłyszała w drzwiach Emanuela:
- Spokojnie, Elise, nie forsuj się zbytnio. Pamiętaj, że jutro wcześnie rano
musisz iść do fabryki. Proponuję na dzisiaj skończyć. Jutro po południu zrobimy
resztę.
Nagle chłopcy wpadli z hałasem i wołali od progu:
- Gwóźdź, Pingelen i pozostali stoją na brzegu rzeki i gapią się na nas!
Peder z podniecenia aż poczerwieniał na twarzy.
- No to pewnie rozpiera ich ciekawość! - uśmiechnął się Emanuel wesoło.
Elise jednak nie zareagowała równie beztrosko. Zastanawiała się, jak chłopaki
z ulicy przyjmą to, że Peder i Kristian wprowadzają się do domu majstra?
Wyszli i Emanuel przekręcił klucz w zamku. Elise zdziwiła się, bo nie
przywykła, by zamykać drzwi na klucz.
- Pójdę oddać wózek i dowiem się, czy jutro będę mógł znów pożyczyć -
wyjaśnił, zbierając się do odejścia. - Mam nadzieję, że będzie wam się dziś smacznie
spało.
Następnego ranka w drodze do fabryki Elise znów wpadła na Valborg, która
powitała ją szyderczo:
- O, pani majstrowa we własnej osobie!
Elise posłała jej gniewne spojrzenie i odcięła się:
- Rozumiem, że plotki rozchodzą się tu szybciej, niż toczy się rwący nurt rzeki
podczas wiosennych roztopów.
- A czy to takie dziwne? - zaśmiała się Valborg. - Trudno się spodziewać innej
reakcji, gdy ktoś tak się puszy.
- Od kogo wiesz?
- Wczoraj wieczorem spotkałam Agnes. Płakała i była wściekła jak byk.
- To nie moja wina.
- Czyżby? Czemu jej więc nie powiedziałaś o swoich planach, zanim
zrezygnowała z pracy w fabryce?
- Bo wtedy jeszcze nic nie było postanowione.
- No tak, zdecydowałaś się dopiero teraz, gdy potrzebujesz pieniędzy.
Elise nie odpowiedziała, bo właściwie Valborg miała rację.
- Ty to jednak jesteś fałszywa, Elise. Najchętniej naplułabym ci prosto w
twarz!
- Znam Emanuela znacznie dłużej niż Agnes - odezwała się z przekorą w
głosie. - Zresztą on jej nigdy niczego nie obiecywał.
- To nie ma żadnego znaczenia! Oszukałaś ją! Swoją najlepszą przyjaciółkę!
Mogłaś jej o wszystkim powiedzieć, wtedy by się nie przeprowadzała.
Elise westchnęła z rezygnacją i odparła:
- Zapewniam cię, Valborg, że nie jest tak, jak myślisz.
W tej samej chwili przyłączyły się do nich pozostałe robotnice i rozmowa
zeszła na inne tematy.
Ale w głowie Elise przez cały dzień kołatało to, co powiedziała Valborg.
Czuła się urażona i niesprawiedliwie osądzona. Agnes odgadła, dlaczego zgodziłam
się przyjąć oświadczyny Emanuela, myślała. Powinna zrozumieć, że znalazłam się w
desperackiej sytuacji. Tyle że po kimś, kto tak bardzo jest zaślepiony zazdrością,
trudno się spodziewać rozsądku. Nie wiadomo teraz, czy Agnes dochowa tajemnicy.
Gdy Elise pomyślała o tym, pot jej wystąpił na czoło z nerwów.
Valborg raczej nie znała prawdy. Elise nie wierzyła, by przyjaciółka nawet w
największej złości okazała się taka prostacka, by ogłosić, że Elise spodziewa się
dziecka w następstwie gwałtu. Uderzyłoby to zresztą w nią samą, bo ludzie
odwróciliby się z pogardą od kogoś, kto zdradza taką tajemnicę. Ale z zemsty może
wygadywać, że kiedy Johan trafił za kratki, Elise pocieszała się w ramionach innych
mężczyzn, a teraz podstępem chce zaciągnąć przed ołtarz Emanuela, by dziecko miało
ojca.
W przerwie obiadowej została w fabryce i razem z innymi prządkami zjadła
zupę z jadłodajni. Właściwie taniej było zjeść posiłek w domu, ale wolała zostać w
fabryce, by ukrócić plotki Valborg.
Za to kiedy zbierała się do wyjścia po skończonej pracy, zauważyła Hildę,
która wychodziła właśnie z kantoru majstra.
- Hilda? - zawołała, ucieszywszy się na jej widok, bo nie widziały się, odkąd
siostra wyprowadziła się z domu.
Odłączyły się od idących gromadą robotnic, by spokojnie porozmawiać.
- Słyszałam już tę wielką nowinę, Elise.
- Ty też? Kto ci powiedział?
- Agnes. Wyglądała tak, jakby miała ochotę cię zabić.
Elise domyśliła się, że Hilda zażartowała, jej jednak nie było do śmiechu.
- Spotykasz się z Agnes? - zapytała, czując ukłucie w sercu.
- Czasem w sklepie, gdy wysyłają nas po zakupy.
- Pewnie powiedziała ci to samo, co mówiła Valborg, że skradłam jej
Emanuela.
Hilda pokiwała głową z uśmiechem.
- Coś w tym rodzaju. Nie przejmuj się. Opowiedz lepiej, co się stało.
- Emanuel mi się oświadczył, a ja się zgodziłam. Wystąpił z Armii Zbawienia i
otrzymał posadę kasjera w tkalni płótna żaglowego.
- A jak on tego dokonał? - Hilda gwizdnęła przeciągle.
- Przez znajomości - przyznała Elise i dodała po chwili: - Zamieszkamy w
domu majstra nad rzeką.
Hilda otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Tego najwyraźniej nie wiedziała.
- W tym przy moście? - upewniała się. Elise przytaknęła i wyjaśniła:
- Stary majster nie żyje i Emanuel wynajął dom przynajmniej na rok.
- Ale co z mamą i chłopcami? Przecież nie poradzą sobie sami! Elise miała
ochotę rzucić jej w twarz, że o tym powinna pomyśleć nieco wcześniej, ale ugryzła się
w język i rzekła tylko:
- Zamieszkają razem z nami.
Spojrzała na siostrę badawczo i zapytała niepewnie:
- A co u ciebie? Jesteś zadowolona? Hilda wzruszyła ramionami.
- A czy znasz kogoś, kto może powiedzieć, że jest do końca zadowolony?
Owszem, jest mi dobrze, nie chodzę głodna i mieszkam w pięknym domu. Czego
więcej może oczekiwać biedak?
Elise domyśliła się, że nie wszystko ułożyło się zgodnie z oczekiwaniami
siostry, ale nie miała odwagi jej o to zapytać. Obawiała się, że Hilda doznała
kolejnego zawodu. Przez chwilę stała w milczeniu, ale jedna rzecz nie dawała jej
spokoju. Bała się jednak zapytać o to siostrę. W końcu jednak nie wytrzymała.
- Widziałaś... widziałaś Braciszka? Hilda pokręciła głową.
- Jeszcze nie wychodzili z nim z domu. Nawet nie wiem, jak wygląda jego
matka.
„Matka”... dziwnie zabrzmiało to słowo w jej ustach.
- A on jest dla ciebie wciąż tak samo dobry?
- Tak często znów go nie widuję. - Hilda wzruszyła ramionami.
- Żałujesz, że przyjęłaś u niego posadę służącej?
- Żałuję? Skąd! - Hilda pokręciła gwałtownie głową. - A gdzie by mi było
lepiej?
- Dobrze usłyszeć. Może poszłabyś ze mną do domu, zobaczyłabyś się z
mamą. Ona wciąż czeka na ciebie.
Hilda odwróciła się od siostry.
- Kiedyś pewnie zajrzę, ale teraz muszę się śpieszyć.
Elise odprowadziła wzrokiem siostrę. Z tyłu wyglądała jak drobna
dziewczynka, a nie jak matka, która niedawno powiła niemowlę...
Elise westchnęła ciężko, czując, jak ze współczucia ściska jej serce.
Mimowolnie położyła dłoń na brzuchu. Nie mogłabym tego zrobić... nie teraz.
Nie po tym, co się stało z Hildą...
ROZDZIAŁ CZWARTY
Była dopiero szósta po południu. Słońce przygrzewało mocno, a jego
promienie błyszczały w wodach rzeki. Elise starała się odsunąć przykre myśli, ale od
poprzedniego dnia zagościł w niej dziwny niepokój. Powtarzała sobie, że zarówno
Agnes, jak i Hilda same są sobie winne, choć każda na swój sposób.
Emanuel przyszedł wcześniej do Andersengarden i znosił właśnie stołki
kuchenne na wózek, który stał na podwórzu. Była sobota, więc praca w fabryce
skończyła się o dwie godziny wcześniej niż w pozostałe dni.
- Jak dobrze, że jesteś, Elise. Będziecie mi teraz mogli pomóc znieść na dół
łóżka.
- Przewieziemy je już dzisiaj?
- Tak! Myślę, że już tej nocy możecie spać we własnym domu - uśmiechnął się
radośnie. - Przewiozłem już stół kuchenny i sienniki. Peder i Kristian mi pomogli.
Elise wbiegła po schodach. W izbie mama pakowała swoje ubrania do pustej
skrzynki. Gdy usłyszała córkę, odwróciła się do niej rozpromieniona.
- Elise, przeprowadzimy się już dzisiaj! Pani Evertsen była tu na górze i na
pożegnanie przyniosła nam ciastka.
- To ładnie z jej strony.
- Tak, ale za to pani Thoresen odwraca się na mój widok. Jest tak
rozgoryczona, że nie chce ze mną w ogóle rozmawiać. Uważa, że zdradziłaś Johana.
Poza tym wyraźnie jej doskwiera to, że będziemy mieszkać we własnym domu.
- Na pewno jej przejdzie, jak się oswoi z tą myślą.
- Mam nadzieję, bo to takie przykre. Przez tyle lat się przyjaźniłyśmy.
- Zazdrość ma ponure oblicze - stwierdziła Elise. Właściwie nie wiedziała,
skąd jej się wzięło takie określenie, ale pewnie gdzieś to przeczytała.
Emanuel i chłopcy wpadli z hałasem do kuchni. Peder chyba znów powiedział
coś dziwnego, bo śmiali się z niego do rozpuku.
Twarz mamy wygładziła się i rozpromieniła w szerokim uśmiechu.
- Posłuchaj ich, jacy są radośni!
- Nawet Kristian - pokiwała głową Elise.
Drzwi się otworzyły i całe towarzystwo wpadło do izby.
- Będziemy znosić na dół łóżka. Musisz się pośpieszyć z szorowaniem podłóg,
Elise, bo zaraz się wprowadzamy. - Peder miał spoconą twarz, ale oczy mu lśniły.
Najpierw chwycili we czwórkę łóżko mamy, które było wąskie, ale solidne i
ciężkie.
Na wózku nie dało się przewieźć jednorazowo więcej niż jedno łóżko, a
namęczyli się wszyscy czworo, ciągnąc i pchając.
Kiedy Emanuel przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi na oścież, do
ś
rodka wpadło słońce i napełniło niewielkie pomieszczenia zapachami lata. Zaduch
zniknął na szczęście, choć Elise się obawiała, że niełatwo będzie się go pozbyć.
Natrudzili się, żeby wnieść łóżko po stromych schodach, a gdy już je wstawili
na poddaszu, Elise zabrała się do palenia w piecu. Pederowi kazała przynieść wodę.
Gdy Emanuel z chłopcami udali się do Andersengarden po kolejną partię
rzeczy, Elise szorowała już podłogę w przyszłej małżeńskiej sypialni.
Stanęła w drzwiach i rozejrzała się dookoła. Niewielkie okno poprzedzielane
szprosami wychodziło na wschód. Będę oglądać wschody słońca, ucieszyła się.
Ś
ciany były pomalowane na zielono, podłoga zaś trochę zniszczona, ale może z
czasem ją zakryją dywanikiem utkanym ze szmatek. W oknach chciałaby zawiesić
jasne leciutkie firanki, które będą przepuszczać światło dzienne.
To tu, w tym pomieszczeniu, odda mu się... Będzie co wieczór zasypiać w jego
ramionach i budzić się przytulona do jego twarzy.
Nie odczuwała strachu. Za każdym razem, gdy Emanuel ją obejmował i
całował, jej ciało poddawało się i narastało w niej dziwne napięcie, a przyjemne
mrowienie z pewnością przerodziłoby się w coś silniejszego, gdyby tylko mieli czas i
sposobność. Wiedziała jednak, że taki dzień kiedyś nastąpi.
Sypialnia była nieduża, szybko więc uporała się z szorowaniem podłogi
zarówno tu, jak i w kuchni. Uznała, że od razu przeleci całe poddasze, by za jednym
zamachem dokończyć wszystko.
Gdy już uporała się z porządkami, postanowiła wyjść na spotkanie
Emanuelowi i chłopcom i pomóc ciągnąć wózek.
Spotkała ich za rogiem, gdy już dochodziła do Andersen - garden.
- Poradzimy sobie sami, Elise! - zawołał Peder z zarumienioną twarzą, która
wyrażała dumę i dorosłą powagę. - Niepotrzebne nam baby do noszenia.
Uśmiechnęła się.
- Ale chyba pozwolicie mi przytrzymać trochę, skoro już tu jestem.
Gdy się zbliżyli do domu majstra, zauważyli Everta.
- Jesteś, Evert - ucieszyła się Elise. - Pani Berg ci przekazała, że się
przeprowadzamy?
Evert pokiwał głową z zapałem i poczerwieniał, a piegi odznaczały się mu na
twarzy bardziej niż zwykle.
- Nie mogłem przyjść wcześniej, bo najpierw musiałem jej pomóc!
- Evert, chodź z nami na poddasze! - Peder puścił wózek i pędem ruszył ku
drzwiom. - Wszystkie żołnierzyki stoją na podłodze! Musimy się pośpieszyć, by
rozbić szwedzkie oddziały, zanim na górę wniesiemy łóżko!
Trzej chłopcy zniknęli na poddaszu, Kristian z równym zapałem co Peder i
Evert.
Emanuel uśmiechnął się.
- Wydaje mi się, że Kristian pogodził się już z nową sytuacją. Przestał nawet
opowiadać, że zaciągnie się na statek.
Elise odwzajemniła uśmiech.
- Też to zauważyłam. Dokonałeś prawdziwego cudu, Emanuelu.
- Nie wydaje mi się, że to takie proste, ale cieszmy się, że jest jakaś poprawa.
- W fabryce spotkałam Hildę.
- I co? - popatrzył na nią zaciekawiony. - Jak ona się miewa?
- Odniosłam wrażenie, że nie wszystko ułożyło się tak, jak sobie wyobrażała.
- Nie pojmuję, że liczyła na jakieś względy. Chyba słyszała, jak pracują
służące.
Elise pokiwała głową w zamyśleniu.
- Wydaje mi się, że on ją znowu oszukał. Pozwolił jej wierzyć, że będzie
traktowana inaczej. Może nie akurat jak żona, aż taka głupia znów nie jest, ale
przynajmniej jak członek rodziny.
Emanuel potrząsnął głową wyraźnie zagniewany.
- Żeby tak wykorzystywać młodą dziewczynę! To powinno być karalne!
Spróbujemy wnieść łóżko na górę?
Wyszli na zewnątrz, chwycili łóżko po obu końcach i wnieśli przez korytarz i
kuchnię.
- Myślisz, że się zmieści? - zapytała Elise, patrząc sceptycznie na strome
schody. Łóżko chłopców było lżejsze, ale nieco szersze i mniej poręczne niż łóżko
mamy.
- Owszem, ale ja będę szedł z tyłu, bo ciężar będzie większy z tej strony. Bądź
ostrożna, Elise! Właściwie to w ogóle nie powinnaś dźwigać. Myślę, że jednak
zawołamy chłopców do pomocy.
Zawołał głośno, a oni w jednej chwili przybiegli. Gdy już łóżko stanęło w
pokoiku na poddaszu i zeszli na dół, Emanuel zerknął na nią zatroskany.
- Wszystko dobrze?
Pokiwała głową, wzruszona i zdziwiona jego troską. Zupełnie jakby mu
bardzo zależało, by nic nie zaszkodziło dziecku. Przeniknęło ją dziwne uczucie. Po
raz pierwszy nazwała „dzieckiem” rozwijającą się w niej istotę, o której cały czas
myślała bezosobowo.
- Nie musisz iść ze mną po resztę rzeczy, chłopcy mi pomogą. Ale Elise
zaprotestowała:
- Ja też chcę się na coś przydać.
Wieczorne słońce przeświecało pomiędzy gałęziami wielkiej brzozy rosnącej
przy moście, kiedy Elise razem z mamą stanęły przed gankiem. Mama nabrała
głębokiego oddechu i rozejrzała się wokół ze zdziwieniem.
- Wciąż nie mogę uwierzyć... To jest jak sen. - Pokręciła głową i powiodła
spojrzeniem na rzekę, na małą zatoczkę tuż przed wodospadem. - Pomyśleć, że
będziemy tu mieszkać, Elise! Gdyby jeszcze był z nami wasz ojciec... - zachlipała, a
po wychudzonych policzkach potoczyły się łzy jak grochy.
- Tak, on nienawidził tych ciemnych zamkniętych podwórek - odezwała się
Elise, choć w duchu sądziła, że ojcu by to w niczym nie pomogło. Ktoś, kto zaczął
pić... - Chodź, wejdziemy do środka. Z radością pokażę ci wszystkie pomieszczenia.
- Salonik! - Mama klasnęła w dłonie, przechodząc przez wysoki próg do
niewielkiego pokoju dziennego. - I moja komoda zmieściła się akurat pomiędzy
oknami! - dodała z zachwytem.
- Emanuel ma sofę, stół i fotele, które się tu postawi.
- Sofę?
- Tak, z zielonego pluszu - potwierdziła Elise z uśmiechem.
- Ale jak to...?
- Przywiózł z domu. Wiesz przecież, że pochodzi z okazałego dworu.
Na twarzy mamy pojawił się nagle wyraz zamyślenia.
- A co na to jego rodzice? Jak przyjęli to wszystko?
- Nie wiem. Nie ukrywali zawodu, że Emanuel nie chce gospodarować we
dworze, i obawiali się, że wybierze sobie na żonę dziewczynę z miasta. Jeśli
dowiedzą się teraz, że jego wybranka pochodzi z rodziny robotniczej, to raczej nie
będą zachwyceni.
- Musisz się przygotować na najgorsze, Elise! Oni mogą zabronić mu się z
tobą ożenić. - Przez twarz mamy przemknął smutek, gdy dodała: - Cały czas myślę, że
to za piękne, by mogło być prawdziwe.
- Ależ mamo! Emanuel jest dorosły i zrobi, co zechce. Nie zmieni zdania,
nawet jeśli rodzice się sprzeciwią...
- Mogą go pozbawić dziedzictwa. Czytałam o takich przypadkach.
- Myślę, że i taka groźba nie skłoni Emanuela do zmiany decyzji.
- A skąd możesz mieć pewność? Kto rezygnuje z takiego spadku z powodu
miłości?
Elise roześmiała się.
- Teraz to już opowiadasz głupoty. Czy to nie ty nakłaniałaś mnie, bym
zdecydowanie przyjęła wszystkie możliwości, które zsyła mi los?
- Owszem, nie wiedziałam jednak, że on jest dziedzicem okazałego dworu, na
dodatek jedynakiem. Wprawdzie kiedyś mi o tym wspominałaś, ale całkiem mi to
wyleciało z pamięci.
- Myślę, że nie musisz się martwić. Emanuel podjął decyzję i nie zmieni jej
bez względu na to, co powiedzą jego rodzice. On jest bardzo uparty - uśmiechnęła się
lekko.
Mama nic na to nie odpowiedziała, ale Elise zauważyła, że stała się jakaś
zamyślona. Wróciły do kuchni i obejrzały pokoik przeznaczony na sypialnię.
- Tu my się ulokujemy, a ty zajmiesz z chłopcami poddasze - powiedziała
Elise. - Jeśli będziemy mieszkać w tym domu tak długo, że się zestarzejesz, to się
zamienimy. Ty zamieszkasz na dole, byś nie musiała się wspinać po stromych
schodach.
- Ja nie doczekam starości, Elise!
- A właśnie że tak! Teraz gdy przez całe lato będziesz się mogła wygrzewać na
słońcu, szybko dojdziesz do siebie.
Przepuściła mamę przodem i weszły na poddasze. Zauważyła, że mama się
zasapała, i pomyślała, że może jednak mimo wszystko powinni oddać mamie pokoik
przy kuchni od razu. Obawiała się jednak, że ciężko będzie przekonać do tego
Emanuela, a przecież to w końcu on wynajął ten dom i umożliwił im wspólne
zamieszkanie.
Mama zdyszana osunęła się na krzesło.
- Jak cudownie! Okno wychodzi na południe i nic nie zasłania słońca.
- Pójdę teraz po pościel. Jesteś z pewnością zmęczona i zechcesz wcześniej
położyć się spać. Wkrótce chyba przyjdzie Emanuel z chłopcami.
- Idź! - skinęła głową mama.
Elise zdążyła dojść do węgła domu, gdy zauważyła dwóch mężczyzn opartych
o barierkę na moście, którzy sprawiali wrażenie, jakby obserwowali ich dom. Od razu
się zorientowała, kim są. Dlaczego tam stoją? Wiedzą już, że się tu wprowadziła? Czy
słyszeli, że wychodzi za mąż?
W tej samej chwili jeden z mężczyzn się odwrócił, a zauważywszy ją, stuknął
łokciem kompana. Obaj posłali jej wrogie spojrzenia.
Elise zamierzała zrazu udawać, że ich nie widzi, i pójść w odwrotnym
kierunku, ale zmieniła zdanie i stanowczym krokiem zbliżyła się do nich. Serce
podeszło jej do gardła, ale zmusiła się do tego, by nie dać po sobie poznać
zdenerwowania.
- Mnie szukacie? - zapytała.
Najwyraźniej nie spodziewali się, że ich zagadnie, i na moment stracili rezon.
Bił od nich zapach tytoniu i bimbru.
Słusznie się domyśliła, że jeden z nich to ten sam mężczyzna, którego spotkała
kiedyś u Magdy w sklepie na rogu: niewysoki, ale postawny, z szerokimi wargami i
wysuniętą dolną szczęką, krótką szyją i tłustym karkiem. W drugim rozpoznała tego,
który przyniósł jej list od Johana. Był to wysoki, rosły mężczyzna, łysawy, z czarnymi
wąsami.
- Skoro tu stoicie i obserwujecie dom, sądziłam, że czegoś ode mnie chcecie -
rzekła z wymuszonym uśmiechem.
Mężczyźni, choć zaskoczeni, nie byli znów tacy w ciemię bici.
- A co, pospacerować nie wolno? - odezwał się ten z wysuniętą szczęką.
- Ależ oczywiście, skoro jednak tu stoicie, to sądziłam, że macie jakąś sprawę
do mnie.
- Ach tak, a może to ty masz sprawę? Słyszeliśmy pewne pogłoski, ale jeśli
dobrze pamiętam, zaklinałaś się, że to zwykłe kłamstwa.
- Owszem, wtedy gdy cię spotkałam, to były kłamstwa. Ale Johan zerwał
zaręczyny, a ponieważ nie jestem w stanie sama utrzymać mamy i młodszych braci,
przyjęłam oświadczyny Emanuela Ringstada. Wprawdzie nic wam do tego, ale
uważam, że Johan nie powinien trwać w przekonaniu, że go zdradziłam, bo to
nieprawda.
Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, a jego kompan tylko wpatrywał się w nią
bez słowa.
- Już my dobrze wiemy, co o tym wszystkim sądzić. Elise odwróciła się na
pięcie i ruszyła przed siebie.
- Zdaje ci się, że jesteś bezpieczna, słodziutka - usłyszała za sobą wołanie. -
Ale poczekaj no tylko... Nie lubimy panienek, które zadzierają nosa!
Elise postanowiła nie wspominać o tym spotkaniu Emanuelowi.
Wystarczająco się denerwował tym, co ją spotkało w lesie. Nie warto, by przejmował
się jeszcze tymi dwoma łajdakami.
„Poczekaj no tylko...” - ciarki ją przeszły, gdy przypomniała sobie te słowa.
O co im właściwie chodziło?
ROZDZIAŁ PIĄTY
Elise ledwie nadążała za stawiającym długie kroki Emanuelem. Wczesnym
rankiem w niedzielę szli na dworzec kolejowy Ostbanestasjonen, by udać się
pociągiem do rodziców Emanuela.
Pociła się z nerwów i było jej niedobrze. Co powiedzą, zastanawiała się.
Słowa mamy przeraziły ją. W głębi serca wcale nie była taka pewna siebie, jak
udawała przed mamą. Co prawda Emanuel podjął decyzję o małżeństwie, ale czyjego
rodzice nie zdołają go odwieść od tego zamiaru, trudno było przewidzieć.
Na torach sapał ciężko parowóz, czekając na pasażerów kierujących się w
stronę wagonów. Biedacy wsiadali do wagonów trzeciej klasy, bogaci gospodarze i
zasobni mieszczanie do pierwszej i drugiej. Gołym okiem widoczne były różnice nie
tylko w strojach, ale także w postawie i wyrazie twarzy. Przed wagonem drugiej klasy
stała jakaś całująca się para. Kobieta w jasnej sukience na podszewce miała na głowie
ogromny kapelusz przewiązany różową wstążką z jedwabiu, a mężczyzna kapelusz ze
słomki. Elise uśmiechnęła się pod nosem rozbawiona, patrząc, jak oboje przytrzymują
rękami kapelusze, by nie spadły. Obok nich stała mała dziewczynka i niecierpliwie
przebierała nóżkami. Przytrzymywała niewielki wózeczek, w którym leżała śliczna
lalka otulona koronkową kołderką. Dziewczynka ubrana była w białą sukienkę z
różowymi ozdobami i też miała kapelusik słomkowy z kwiatkami.
W wagonie pierwszej klasy siedzenia były obite miękkim aksamitem, tak
przynajmniej mówił Emanuel, on jednak podróżował wagonami trzeciej klasy, w
których stały twarde drewniane ławki.
- Na szczęście twoje meble zmieściły się w saloniku - odezwała się Elise, gdy
tylko usiedli naprzeciwko siebie w przedziale. - Mama wprost nie posiadała się z
zachwytu i nie śmiała nawet na nich usiąść.
Emanuel roześmiał się. Ależ on jest przystojny, pomyślała Elise i ogarnęło ją
całkiem nowe dla niej uczucie, stanowiące połączenie dumy i zakłopotania. W
Ciemnym garniturze, zapiętej kamizelce z zegarkiem kieszonkowym na złotym
łańcuszku i w białej wykrochmalonej koszuli różnił się bardzo od mężczyzn, których
znała, co tylko uświadamiało jej dzielącą ich przepaść. Sama miała na sobie czarną
odświętną sukienkę, która kiedyś należała do mamy, a kapelusz, rękawiczki i szal
pożyczyła tak jak ostatnio od Hildy. Mimo to trudno było nie zauważyć, że należą z
Emanuelem do dwóch różnych światów. Poczuła niepokój przed wizytą u przyszłych
teściów.
- Jak myślisz, ile będzie kosztowało wypożyczenie ubrań dla nas wszystkich? -
zapytała nagle.
- Na ślub?
Pokiwała głową, zerkając pośpiesznie na bok, by sprawdzić, czy nikt z
pasażerów siedzących w pobliżu nie słyszy ich rozmowy.
- Nie myśl o tym, Elise - uśmiechnął się i popatrzył na nią ciepło, a po chwili
dorzucił z zapałem: - Może mama coś dla ciebie znajdzie?
Elise poczuła, jak ze wstydu palą ją policzki. Ma pożyczać ubrania od jego
matki? Ależ to upokarzające! Nie, za nic w świecie!
- Co powiedzieli koledzy Pedera na to, że przeprowadził się do domu majstra?
- Wydaje mi się, że niejeden mu zazdrości, ale póki co chyba nie dali mu tego
odczuć jakoś szczególnie.
- Miejmy nadzieję, że zostawią go w spokoju - rzekł Emanuel i przyglądając
się Elise uważnie, zapytał: - A ze strony innych spotkały was jakieś przykrości?
Elise postanowiła mu powiedzieć o wszystkim, bo nie umiała przed nim
kłamać.
- Tak, ze strony dwóch kompanów z bandy Lorta - Andersa.
- Spotkałaś ich? - zdziwił się, rozszerzając szeroko oczy.
- Stali na moście, kiedy szłam do Andersengarden po pościel.
- Nic mi nie powiedziałaś!
- Nie miałam ochoty psuć ci dnia.
- Kochana Elise - potrząsnął głową zrezygnowany. - Nie możesz mnie tak
oszczędzać. Widzieli cię? Mówili ci coś?
- Podeszłam do nich i zapytałam wprost, czy mnie obserwują, ale nie chcieli
mi odpowiedzieć.
Na twarzy Emanuela pojawił się grymas irytacji.
- Nie rozumiem, o co im chodzi?
- Skoro Lort - Anders przyjaźni się z Johanem, nie ma innego wyjaśnienia niż
to, że chcą mnie ukarać za to, że policja znalazła broszkę u Johana.
- Ale przecież to Johan zerwał zaręczyny!
- Ponieważ usłyszał plotki o tobie i o mnie.
- W dalszym ciągu uważasz, że postąpił tak z powodu nieporozumienia?
- Tak, ale już przestałam to roztrząsać. Mówię o tym tylko dlatego, żeby ci to
wyjaśnić.
- Musisz mi obiecać, że powiesz mi natychmiast, jeśli się znów pojawią. Nie
możemy żyć w takim poczuciu zagrożenia. Gdyby się to miało powtórzyć, trzeba
będzie powiadomić policję.
Elise pokiwała głową i zagadnęła:
- Jak sądzisz, co powiedzą?
- Policja?
- Nie, twoi rodzice, gdy dowiedzą się o zaręczynach. Emanuel pochylił się i
ujął jej dłonie w swoje.
- Każdy życzyłby sobie takiej synowej jak ty, Elise. Jestem pewien, że mama
będzie się cieszyć moim szczęściem. Tata być może okaże zawód, że nie wybrałem
sobie na żonę córki jakiegoś gospodarza, która nakłoniłaby mnie do powrotu na stałe
do dworu. Kiedy jednak zrozumie, że podjąłem już decyzję i nie zamierzam się z niej
wycofywać, na pewno zaakceptuje mój wybór. Dla nich najważniejsze powinno być w
końcu to, żebym był zadowolony i żeby mi było dobrze. Co się stanie, kiedy ich już
nie będzie na świecie, nawet nie zauważą. Więc jakie ma znaczenie, kto wówczas
będzie gospodarował we dworze?
W jego ustach wszystko brzmi tak przekonująco, pomyślała Elise. Ale
rzeczywistość bywa bardziej skomplikowana. Dla ludzi bogatych ważniejsze jest
zabezpieczenie swoich potomków niż własne doraźne życie. Akurat takiego problemu
nie mają robotnicy nad rzeką Aker, westchnęła w duchu.
- Hilda przyszła wczoraj?
Elise domyśliła się, że Emanuel próbuje odwrócić jej zatroskane myśli od
zbliżającej się wizyty, i pokiwała głową z uśmiechem.
- Była wprost zachwycona domem, ale zdaje się, że równocześnie trochę
zazdrosna. Cieszy się, że będziemy mieszkać w tak dobrych warunkach, zwłaszcza
teraz, gdy sama mieszka w willi, ale jej życie wygląda chyba trochę inaczej, niż to
sobie wyobrażała jeszcze przed kilkoma tygodniami.
- Zasięgnąłem trochę informacji - rzekł Emanuel, patrząc jej w oczy. -
Siostrzeniec pana Paulsena nie jest zbył łatwym w obejściu człowiekiem, podobnie
jak jego żona.
- To znaczy, że nie pozwolą Hildzie spotykać się z Braciszkiem.
- Też tak przypuszczam - odparł Emanuel, potrząsając głową. - Dla nich
najważniejsze jest zachowanie pozorów. Słyszałem, że pani Paulsen wyjechała na
długi czas i wróciła do domu tego samego dnia, kiedy przejęła dziecko. Karolinę
słyszała, że podobno urodziła syna u swoich rodziców w Bergen.
Elise poczuła się tak, jakby ktoś trafił ją w samo serce. W takiej sytuacji mama
z pewnością nie zobaczy już swojego wnuczka. Dla Hildy będzie męczarnią
przebywać tak blisko dziecka i nie móc zdradzić swoich uczuć.
- Nie pojmuję, jak ten pan Paulsen mógł przyjąć Hildę na służbę. Powinien
chyba rozumieć, jaka to dla niej trudna sytuacja.
- Rzeczywiście - przyznał jej rację Emanuel i pokręcił głową. - Trudno to
pojąć. Jeśli uważał, że w ten sposób jej pomoże, to musi być całkiem pozbawiony
ludzkich uczuć.
- Dla Hildy lepiej by było pozostać w fabryce i mieszkać z nami. W sypialni
mamy jest miejsce na jeszcze jedno łóżko.
- Tak, dla niej byłoby lepiej, nie sądzę jednak, że się na to zdecyduje. Ten
związek między nią a panem Paulsenem wydaje mi się ze wszech miar dziwny.
Rozumiałbym, gdyby go znienawidziła za to, co jej zrobił, ona tymczasem
wprowadza się do niego. Ty coś z tego pojmujesz?
Elise pokręciła głową.
- Sprawia wrażenie, jakby była w nim zakochana mimo tak dużej różnicy
wieku między nimi.
- No cóż, powiada się, że miłość nie wybiera - uśmiechnął się Emanuel.
- A jak zareagowała Karolinę, gdy opowiedziałeś, że żenisz się ze mną?
Uciekł spojrzeniem i odpowiedział dopiero po chwili:
- Oznajmiłem najpierw jej i jej rodzicom, że się wyprowadzam, a potem
wyjaśniłem dlaczego. Rodzice wydawali się zaskoczeni, ale przywykli do moich
niekonwencjonalnych decyzji i całą winą za to obarczyli Armię Zbawienia. Ojciec
Karolinę pomógł mi w uzyskaniu posady kasjera w tkalni płótna żaglowego. - Zamilkł
na moment i z wyraźnym ociąganiem dodał: - Ale Karolinę przyjęła to gorzej.
Zamknęła się w swoim pokoju i nie schodzi nawet na posiłki. Dlatego jej mama
posyła mi teraz pełne wyrzutu spojrzenia.
- Zawsze miałeś takie powodzenie? Karolinę, Agnes, Anna...
- Siebie jakoś nie wymieniłaś w tym gronie - rzekł, patrząc na nią pytająco.
Popatrzyła mu prosto w oczy i dodała:
- Owszem, teraz siebie też zaliczam do tego grona, Emanuelu. Zauważywszy,
jak wielką radość sprawiły mu te słowa, cieplej się jej zrobiło na sercu.
Wysiedli z pociągu, ale tym razem nie czekała na nich bryczka. Emanuel nie
zawiadomił rodziców, że przyjeżdżają, nie chciał jednak dłużej odwlekać tej
rozmowy. Zależało mu, by ślub odbył się jak najszybciej. Dążył do tego jeszcze silniej
niż Elise.
Było ciepło i sucho, więc za każdym razem, gdy drogą przejechała bryczka,
podnosił się obłok kurzu. Słońce przypiekało, a na niebie nie było nawet jednej
chmurki. Krowy pasły się na pastwiskach, a na polach zaczęły się już sianokosy.
Kwiaty porastające przydrożne rowy pachniały słodko, a gdzieś w pobliżu gwizdał
kos.
Emanuel zatrzymał się nagle i wziął ją w ramiona.
- Słyszysz? To kukułka! Jest tu gdzieś blisko. Przemkniemy się ukradkiem pod
drzewo, a ty pomyśl sobie jakieś życzenie.
Ku zdumieniu obojga kukułka nie odleciała i gdy cicho ustawili się pod
koroną drzewa, nadal kukała. Elise mocno zacisnęła powieki i pomyślała: Chcę, żeby
między nami zawsze było dobrze i by Emanuel nigdy nie pożałował swojego wyboru.
Gdy otworzyła oczy, zobaczyła, że Emanuel stoi nieruchomo i wpatruje się w
nią w napięciu.
- Zdążyłaś pomyśleć życzenie?
- Tak, pomyślałam sobie, żeby między nami zawsze było dobrze i byś nie
ż
ałował swojego wyboru.
Objął ją mocno i przytulił.
- Zmarnowałaś życzenie, pragnąc tego, czego powinnaś być pewna od dawna.
Pomyśl tylko, ile innych życzeń mogłabyś zamiast tego wypowiedzieć w myślach!
- Wybrałam to, co najważniejsze. A ty czego sobie zażyczyłeś?
- Żeby nie było żadnych komplikacji i byś urodziła zdrowe i śliczne dziecko.
Ze wzruszenia ścisnęło ją w gardle. Przywarła do niego i wyszeptała:
- Jesteś taki dobry, Emanuelu.
Skręcili w aleję i skierowali się w stronę dużego dziedzińca. Elise, zlana
potem z gorąca i nerwów, odezwała się z nadzieją w głosie:
- Może twoich rodziców nie ma w domu?
Zaraz jednak sama złapała się na tym, że to głupie, bo gdyby ich dziś nie
zastali, musieliby przyjeżdżać jeszcze raz.
- Myślisz, że gospodarze we dworze wyjeżdżają w najgorętszym czasie prac
polowych?
Nie odpowiedziała, ale zauważywszy postać wychodzącą z budynku
mieszkalnego, powiedziała:
- Twoja mama.
Powiódł wzrokiem w kierunku domu i zawołał ucieszonym głosem:
- Tak, to ona! Chodź, Elise, sprawimy jej niespodziankę! Przyśpieszyli kroku,
a Emanuel zawołał głośno. Jego mama odwróciła się, ale najwyraźniej nie poznała ich
w pierwszej chwili, bo stała tylko i się przyglądała. Gdy jednak zorientowała się, że to
jej syn, rozpromieniła się i odstawiła wiadro, które trzymała w ręce.
- Emanuel! - zawołała radośnie, śpiesząc im na spotkanie.
- Ależ czy to nie panna Elise Lovlien? - odezwała się zdumiona, gdy podeszła
bliżej. - Jak to miło, Emanuelu, że przywiozłeś ją znowu!
Przywitała się serdecznie z Elise, po czym wyściskała syna.
- Tata w domu? - zapytał Emanuel, patrząc na mamę w napięciu.
- Jest w stajni. Właśnie zamierzałam go wołać na drugie śniadanie. Powinieneś
nas powiadomić, że przyjeżdżasz, i to z gościem - dodała szybko. - Nie mam nic
specjalnego do poczęstowania.
- Elise nie jest przyzwyczajona do frykasów. Poza tym nie po to
przyjechaliśmy.
Posłała mu zdziwione spojrzenie, ale nie dopytywała się o szczegóły.
- Pewnie jesteście spragnieni i zmęczeni, szliście pieszo od stacji, i to w taki
upał. Przyniosę coś zimnego do picia.
Kuchenny stół nakryty był dla dwojga. Pani Ringstad pośpiesznie dostawiła
dwa nakrycia.
- W mieście jest pewnie teraz bardzo gorąco. Gdy jestem w Kristianii, to
wydaje mi się zawsze, że powietrze tam stoi i nie ma czym oddychać.
- Elise mieszka nad samą rzeką. Dzieciaki kąpią się w górnym biegu w
miejscu nazywanym Brekkedammen, gdzie woda nie jest zanieczyszczona przez
ś
cieki z fabryk.
- Za to ty mieszkasz blisko miasta.
- O, kawałek. Niebawem się jednak przeprowadzam. Przyjechałem, żeby wam
o tym opowiedzieć.
Mama spojrzała na niego zdumiona.
- Zamierzasz się przeprowadzić? A co na to Betzy i Oscar?
- A co mają mówić? Po prostu znajdą sobie innego lokatora.
- Ale... przecież miałeś tam tak dobrze, Emanuelu! Skąd ci przyszło nagle do
głowy, by się od nich wyprowadzać? Przecież oni traktują cię niemal jak syna, sam mi
o tym opowiadałeś. Tak cię chwalili, byli tobą zachwyceni.
- Ja też nie mogę na nich powiedzieć złego słowa, mamo. Nie dlatego się
wyprowadzam, bym miał im coś do zarzucenia. Opowiem o wszystkim, jak przyjdzie
tata.
Mama odwróciła się w stronę drzwi, ale Emanuel ją ubiegł i oświadczył:
- Pójdę po niego!
Kiedy wyszedł, pani Ringstad uśmiechnęła się do Elise i oznajmiła z
rezygnacją:
- Doprawdy trudno zrozumieć mojego syna. Taka byłam szczęśliwa, że
mieszka u naszych przyjaciół. Tam, w mieście, na każdym kroku czyha tyle
niebezpieczeństw. Czułam się spokojniejsza, wiedząc, że ktoś ma tam na niego oko.
Elise nie wiedziała, co powiedzieć. Od chwili, gdy weszli do domu, nie
odezwała się ani słowem i cała ta sytuacja wydawała jej się nie do zniesienia. Pani
Ringstad najwyraźniej nie miała zielonego pojęcia, po co przyjechali. I pewnie nie
zgadłaby nawet, gdyby ją próbować naprowadzić, tak odległa była to dla niej myśl.
- Jak jest w tej okolicy, gdzie mieszkasz? - zapytała. - Dużo kręci się tam
pijaków i włóczęgów?
Elise poruszyła się niespokojnie i odpowiedziała z ociąganiem:
- Część bezrobotnych sięga po butelkę, ale nie tylko oni. Ludzie, którzy
przyjechali ze wsi do miasta za pracą, tęsknią za swoimi rodzinnymi stronami i piją,
by zapomnieć.
- No właśnie! Przecież to nienaturalne, żeby ludzie mieszkali w takim
skupisku. Nie jesteśmy stworzeni do takiego życia. Wyjaśnij to Emanuelowi!
Powiedz, że ludzie popadają w pijaństwo, bo źle się czują w mieście.
- Nie chodzi o miasto - usiłowała bronić się Elise. - Raczej o długie dnie pracy
w fabrykach w kurzu i w hałasie. Poza tym brakuje mieszkań, dlatego ludzie gnieżdżą
się całymi rodzinami w ciasnych pomieszczeniach. W niektórych czynszówkach
mieszka do dwóch tysięcy osób, średnio po piętnaście osób w izbie.
- Niemożliwe! - Pani Ringstad załamała ręce przerażona.
- Moja rodzina miała szczęście, że nie musieliśmy dzielić kuchni z obcymi
ludźmi.
Pani Ringstad podeszła i objęła ją ramieniem.
- Biedactwo, Emanuel opowiadał, jak macie ciężko. Cieszę się, że mój syn ma
takie dobre serce i pomaga ludziom takim jak ty. Jak ci wspomniałam ostatnio, bardzo
się sprzeciwialiśmy z mężem, gdy Emanuel postanowił wstąpić w szeregi Armii
Zbawienia, teraz jednak już się z tym pogodziłam. Ciężko mi, że nie chce osiąść tu we
dworze, skoro jednak już tak się stało, to przynajmniej jestem dumna, że mój syn
wspiera najsłabszych w naszym społeczeństwie i okazuje im współczucie.
Elise poczuła, jak ścisnęło ją w żołądku. Pani Ringstad traktowała ją jak
biedaczkę, której Emanuel pomaga z litości. Myśl ta wydała jej się nieznośna. Gdyby
tak było, nigdy nie zgodziłaby się wyjść za niego za mąż. Głównym powodem, dla
którego przystała na jego propozycję, było to, że ją kochał i pragnął jej na przekór
wszystkiemu. Gdyby kierował się litością, ona wolałaby przenieść się raczej do
ciaśniejszego mieszkania i poradzić sobie bez jego pomocy.
- A jak twoja mama? - Pani Ringstad popatrzyła na Elise zatroskana.
- Coraz lepiej. Pobyt w sanatorium zdziałał cuda.
- Jak dobrze to słyszeć. Sądzisz, że będzie mogła wrócić do pracy?
- Zamierza zapytać właścicielkę sklepu kolonialnego, czy nie zatrudniłaby jej
do pomocy na parę godzin dziennie. Możliwe, że tamta się zgodzi.
- A twoi bracia? Co z nimi?
- A z nimi bez zmian. Teraz są szczęśliwi, że minęła zima i mrozy i mogą się
bawić wieczorami, kiedy już uporają się ze swoimi obowiązkami.
- To może i oni wnet zaczną zarabiać po parę koron?
- Tak, zamierzam popytać o pracę dla nich. Chłopcy w ich wieku zbierają
węgiel na nabrzeżu. Najlepiej jednak by było, gdyby roznosili gazety, ale niestety, jest
wielu chętnych. Może jednak choć jednemu z nich się poszczęści i będzie roznosił
„Svaerta” albo pomagał wozakowi na naszej ulicy.
- Mam nadzieję. Ze względu na ciebie.
Elise zemdliło. Czuła się tak, jakby stała przed tą kobietą i kłamała w żywe
oczy. Przecież pani Ringstad nie ma pojęcia, że rodzina Elise zdoła przetrwać dzięki
jej jedynemu synowi.
- Usiądź sobie i odpocznij trochę. Oni na pewno zaraz przyjdą. My się
tymczasem napijemy kawy. - Pani Ringstad podeszła do pieca i przyniosła dzbanek.
Elise usiadła na brzeżku krzesła i popatrzyła na stół, na którym tego dnia także
stał elegancki serwis. Nie miała wprost odwagi, by sięgnąć po filiżankę. Pewnie tu,
we dworze, nawet nie mają blaszanych kubków i talerzy, pomyślała.
- Opowiedz mi trochę więcej, jak sobie radzicie. Jesteś taka szczupła, macie
dość jedzenia?
Elise czuła się okropnie. Nie miała ochoty opowiadać o tym, jaki cierpieli
niedostatek, a przecież nie mogła też kłamać.
- Na ogół najadamy się do syta - zaczęła z ociąganiem.
- Na ogół? To znaczy, że czasami kładziecie się spać głodni? Gdyby wiedziała,
jak często, pomyślała Elise, skinąwszy głową.
- A jedzenie macie dobre i pożywne? Elise wierciła się na krześle
niespokojnie.
- Głównie jadamy polewkę, kaszę na wodzie i chleb. Czasem mamy na obiad
ziemniaki i rybę.
- A mięso? Wcale? - Pani Ringstad popatrzyła przerażonym wzrokiem.
- Na Boże Narodzenie smażymy słoninę. Ale jak chłopcy trochę urosną i
zaczną pracować, będzie nam lżej. Teraz są w najtrudniejszym okresie, bo rosną.
- Wydawali mi się dość mali jak na swój wiek i obaj byli bardzo wychudzeni.
Ale jak mają rosnąć, jeśli nie dostają odpowiedniego pożywienia? Przygotuję paczkę i
weźmiesz ją ze sobą do domu, tak żeby przynajmniej na najbliższe dni starczyło wam
jedzenia. I radzę ci, załatw chłopcom jak najszybciej jakąś pracę.
Elise poczerwieniała ze wstydu. Zażenowana wypiła mocną kawę bez
dodatków, mimo że na stole stał cukier i śmietanka. Pani Ringstad popiła łyk kawy i
pytała dalej:
- A jaki był twój ojciec? Umarł na suchoty czy z niedożywienia?
Elise oblała się potem i wyjąkała:
- Poślizgnął się na lodzie i utopił w rzece.
Pani Ringstad była głęboko poruszona jej odpowiedzią.
- To prawda? Coś strasznego! Jak to się mogło stać?
- Było ciemno, lampa gazowa na ulicy była potłuczona.
- Okropność! Jak to przyjęła twoja mama? Wyobrażam sobie, stracić
małżonka i żywiciela! I to jeszcze w takich okolicznościach. Bezsensowna,
niepotrzebna śmierć.
Elise nie odezwała się.
Pani Ringstad położyła dłoń na jej dłoni i rzekła zawstydzona:
- Nie powinnam o tym mówić! Biedactwo, to na pewno dla ciebie bolesne.
„Biedactwo”, jakże nienawidziła tego słowa.
- Nie masz dziadków, którzy by mogli wam pomóc, albo jakichś wujków czy
cioć?
Elise pokręciła głową.
- Tata miał jednego brata, który wyjechał do Ameryki przed około dwudziestu
laty. W latach osiemdziesiątych z Kristianii pojechało za ocean piętnaście tysięcy
osób. Wuj osiadł w Wisconsin, ale przysłał tylko jeden list, a potem słuch o nim
zaginął.
- A może on żyje? - Twarz pani Ringstad pojaśniała nagle. - Może wzbogacił
się i odezwie się do was.
Elise uśmiechnęła się, bo nie wierzyła w takie bajki.
- Gdyby tak było, odezwałby się już dawno - stwierdziła.
- A może chce wam zrobić niespodziankę? Któregoś dnia stanie nagle w
drzwiach i zaprosi was wszystkich do siebie, do Ameryki. Albo przyśle list i
pieniądze i poprosi, byście do niego przyjechali.
Elise uśmiechnęła się uprzejmie, ale odniosła wrażenie, że jak na osobę
dorosłą pani Ringstad wypowiada bardzo naiwne sądy.
- O, idą! Czas najwyższy! - Pochyliła się bliżej Elise i zapytała: - Zanim
wejdą, chciałam spytać, czy nie wiesz przypadkiem nic więcej o Karolinę i
Emanuelu?
Elise najchętniej zapadłaby się pod ziemię. Jak zareagowałaby pani Ringstad,
gdyby jej opowiedziała, że Karolinę z rozpaczy za Emanuelem zamknęła się w swoim
pokoju i nawet nie schodzi na rodzinne posiłki?
- Chyba będzie lepiej, jeśli zapyta pani o to syna - zdołała wykrztusić.
W drzwiach stanął uśmiechnięty ojciec i huknął od progu:
- O, jest i mała Elise Lovlien! Jak miło! Elise wstała i dygnęła.
- Emanuel mówi, że ma dla nas wielką niespodziankę - ciągnął, zwracając się
do swojej żony. - Jestem bardzo ciekawy, nie mogę się wprost doczekać, by nam
wyjawił tę swoją nowinę.
Siadł przy stole i podał filiżankę, by pani Ringstad nalała mu kawy. Służącej
Elise nie zauważyła.
- No, mów! - mruknął i posłał Emanuelowi pytające spojrzenie.
Emanuel usadowił się spokojnie i patrząc na mamę i ojca, oświadczył:
- Elise i ja zaręczyliśmy się.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
W przestronnej kuchni zapadła kompletna cisza.
Elise wstrzymała oddech i nie miała nawet odwagi podnieść wzroku.
Czuła się tak, jakby ich wszystkich dosięgło trzęsienie ziemi.
- Co powiedziałeś? - zapytała wreszcie mama, zaśmiawszy się cicho i
niepewnie.
- Elise i ja zaręczyliśmy się.
Mama znów się zaśmiała, równie nienaturalnie.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że...
- Owszem - oświadczył Emanuel stanowczo. - To właśnie chcę powiedzieć.
Jak tylko załatwimy wszystkie formalności, zamierzamy się pobrać.
- Ale... Ale ona... To znaczy...
- Nie ma żadnego „ale”. Już dawno podjąłem taką decyzję i ku mej wielkiej
radości Elise zgodziła się wyjść za mnie za mąż.
Ojciec odstawił filiżankę, aż zadźwięczała o spodek, i wstał gwałtownie od
stołu. Bez słowa wymaszerował z kuchni.
- Rozgniewałeś swojego ojca, Emanuelu - odezwała się pani Ringstad z
wyrzutem. - Powinieneś mieć na tyle rozumu, by domyślić się dlaczego.
- Przykro mi, że odbiera to w taki sposób, ale... - nie dokończył, bo przerwała
mu mama, której policzki pokryły się czerwonymi plamami:
- Przykro ci? Czy ty w ogóle rozumiesz, co mówisz? W jednej chwili burzysz
całe nasze życie i mówisz tylko, że ci przykro?
- Co masz na myśli, mówiąc, że burzę wasze życie? - głos Emanuela zabrzmiał
obco i zdawał się nagle dziwnie twardy i stanowczy.
Elise nie mogła się powstrzymać, by nie współczuć matce. Otworzyła usta,
chciała coś powiedzieć, by złagodzić szok, ale Emanuel posłał jej ostrzegawcze
spojrzenie.
- Wiesz przecież, że mamy tylko ciebie. - Mama pomachała bezradnie ręką. -
Kto będzie gospodarował w Ringstad, gdy nas zabraknie? Czy cały wysiłek ojca i
dziadka ma pójść na marne?
- A co to ma wspólnego z Elise? Sama mówiłaś, że pogodziliście się z myślą,
ż
e chcę poświęcić życie dla służby w Armii.
- Właśnie - mama uchwyciła się jego słów niczym tonący brzytwy. - Przecież
nic możesz się ożenić z kimś, kto nie służy w Armii.
- Wystąpiłem z Armii.
- Wystąpiłeś?
Elise podniosła wzrok i zauważyła, że pani Ringstad otworzyła szeroko oczy i
patrzy na syna z niedowierzaniem.
- Oscar Carlsen porozmawiał ze swoim znajomym, który jest dyrektorem
tkalni płótna żaglowego, i pomógł mi załatwić posadę kasjera. Za kilka dni zaczynam
pracę.
Twarz mamy przybrała kolor purpury.
- A więc dla niej mogłeś poświęcić Armię, ale nie dla swoich starych
rodziców.
Emanuel odetchnął głęboko.
- Rozumiem twoje rozgoryczenie, mamo, ale ja nie czuję powołania do pracy
na roli, dobrze o tym wiesz. Lubię miasto, cieszę się, że będę pracować w fabryce. I
nawet już wynająłem nieduży dom, w którym mieszkał wcześniej stary majster.
Nieduży, przytulny domek położony tuż nad rzeką. Stamtąd do tkalni jest zaledwie
parę minut drogi, a Elise też będzie miała bliżej do fabryki.
- Wygląda na to, że załatwiłeś już większość spraw, nim zapytałeś o zgodę
swoich rodziców - rzekła ostro.
- Miałem nadzieję i gorąco w to wierzyłem, że ucieszycie się wraz ze mną.
Oczy mamy nagle napełniły się łzami.
- Kiedy będziesz miał swoje dzieci, zrozumiesz, Emanuelu.
Każda matka i każdy ojciec pragną dla swoich synów i córek tego, co
najlepsze.
- W takim razie powinnaś się cieszyć, że znalazłem sobie taką miłą
dziewczynę o gorącym sercu jak Elise.
Elise spuściła głowę, zakłopotana, że jest świadkiem tej przykrej wymiany
zdań.
- Pochodzi ze zręcznej i pracowitej rodziny robotniczej - ciągnął. - To dobrzy i
szlachetni ludzie, dumni ze swej pracy i pochodzenia. Nie jest ich winą, że nie
urodzili się dziedzicami majątku.
Matka wytarła łzy.
- Nie pogarszaj sprawy, Emanuelu. Nie mam nic przeciwko Elise, chyba to
rozumiesz. Ale co innego kogoś lubić, a zupełnie co innego przyjmować do rodziny.
Ojca to zabije. Miał nadzieję, że zwiążesz się z Karolinę. Modlił się, żebyś przejrzał
na oczy i zrozumiał, że do siebie pasujecie.
- Nigdy bym się nie ożenił z Karolinę. Nie mógłbym! To wy sobie uknuliście
taki plan, mnie nawet nie przeszło to nigdy przez myśl. Ale minęły na szczęście czasy,
gdy rodzice decydowali, kogo mają poślubić ich dzieci.
Mama podniosła głowę gwałtownie.
- To nieprawda! Prawie wszyscy nasi znajomi mieli jakiś wpływ na
małżeństwa swoich dzieci. Rozejrzyj się! Popytaj po dworach tu, w okolicy, a
potwierdzi się to, co mówię.
Emanuel wstał od stołu, nie tknąwszy nawet jedzenia.
- Pójdę i porozmawiam z ojcem.
Elise zapragnęła znaleźć się na drugim krańcu świata. Odezwała się jednak:
- Przykro mi, pani Ringstad. Nie zdawałam sobie sprawy, że państwo patrzą na
to w taki sposób. Mama wprawdzie przestrzegała mnie, ale jej nie wierzyłam.
Pani Ringstad westchnęła.
- Gdybyś była dorosła, zrozumiałabyś nas, ale domyślam się, że nie znasz
jeszcze dobrze życia. Na moim miejscu myślałabyś podobnie jak ja. Rozumiem, że to
kuszące dla takiej biednej dziewczyny wejść do majętnej rodziny, ale zdawało mi się,
ż
e jesteś na tyle mądra, że nie poważysz się na taki krok. Młodzi mężczyźni w wieku
Emanuela są tacy impulsywni. To kobieta powinna wykazać się rozsądkiem. Zrozum,
ż
e on zniszczy swoją przyszłość, żeniąc się z tobą. Nie dlatego, że coś z tobą jest nie
tak, przeciwnie, uważam cię za bardzo miłe dziewczę. Powinnaś jednak znać
powiedzenie, że podobne dzieci bawią się najlepiej.
Elise nie odpowiedziała, bo i cóż miała rzec. Oczywiście, że zna to
powiedzenie. Wydawało jej się jednak niesprawiedliwe, że ją obarcza się całą winą za
to, co się stało. W końcu to Emanuel nalegał na małżeństwo z nią, a nie odwrotnie.
Zapadło milczenie. Nagle pani Ringstad zapytała:
- Powiedz mi, czy jest jakiś szczególny powód, dla którego tak się śpieszycie
ze ślubem?
Elise oblała się rumieńcem, a zarazem zimnym potem. Jeśli mama Emanuela
zapyta ją wprost, czy na pewno jej syn jest ojcem tego dziecka, nie będzie potrafiła jej
skłamać.
- Nie musisz nic odpowiadać, domyślam się. - Jej głos zabrzmiał ostrzej. -
Teraz już wszystko lepiej rozumiem. Emanuel nigdy nie uciekłby od
odpowiedzialności. A ja myślałam, że jesteś przyzwoitą dziewczyną! Jak łatwo się
pomylić.
Elise zagryzła wargi i wpatrywała się uporczywie w stół. Zdążyła tylko
posmakować świeżo upieczonego chleba, ale całkiem straciła apetyt.
- Słyszałam już o podobnych przypadkach - ciągnęła pani Ringstad tym
samym ostrym tonem. - Dziewczęta uwodzą młodych, dobrze urodzonych mężczyzn
po to, by zapewnić sobie utrzymanie. Mało tego, teraz nawet wysuwane są
propozycje, by ich bękarty mogły mieć prawo dziedziczenia po swoim ojcu.
Elise zakręciło się w głowie i poczuła mdłości. Spadały na nią kolejne ciosy, a
ona nie mogła się nawet bronić. To tyło nie do zniesienia.
- Nie pojmuję, do czego to dochodzi na tym świecie - nie dawała za wygraną
pani Ringstad. - Kiedyś córka komornika nie śmiałaby nawet spojrzeć w stronę syna
bogatego gospodarza. Teraz zaś staje beztrosko i oznajmia otwarcie, że będzie mieć z
nim dziecko!
Czy można się więc dziwić właścicielom dworów, że ciarki ich przechodzą na
taką zmianę obyczajów? Musimy się wspólnie bronić, by ocalić wartości, na straży
których stoimy i które mamy obowiązek przekazać następnym pokoleniom.
Elise nadal się nie odzywała. Coraz mocniej kręciło jej się w głowie, zdawało
jej się, że na stole wszystko tańczy i podskakuje.
Pomocy, chyba zemdleję, pomyślała, po czym opadła na stół i wszystko
zniknęło.
Musiała stracić przytomność zaledwie na moment, bo zaraz jakby z oddali
doleciał ją głos pani Ringstad:
- No nie, na domiar wszystkiego zemdlała! Za co Bóg mnie tak karze? -
Odwróciła się i rzuciła się do drzwi, po chwili zaś Elise usłyszała, jak woła Emanuela.
Elise usiłowała podnieść głowę i wyprostować się. Krew odpłynęła jej z
twarzy, w uszach szumiało. Może pani Ringstad uważa, że ja tylko udaję, że
zemdlałam, żeby jej nie słuchać, pomyślała.
Wnet doleciały odgłosy ciężkich kroków za oknem. Do kuchni przybiegli
Emanuel i jego ojciec.
- Co się stało? - usłyszała przestraszony głos Emanuela.
- Nagle zbladła i opadła na stół.
- Powiedziałaś coś, co ją zraniło? Elise wstała z krzesła i zachwiała się.
- Nie, Emanuelu. To nie jest wina twojej mamy. Wiesz, że ostatnio zdarza mi
się mdleć. Niektóre kobiety tak mają. - Zerknęła w stronę ojca Emanuela i
rozłożywszy ręce, dodała: - Przykro mi, panie Ringstad, za wszystko. Wolałabym
zaoszczędzić państwu takiego rozczarowania.
Kiwnął głową, jakby ją rozumiał, ale jego twarz pozostała ponura, a spojrzenie
zdenerwowane i smutne zarazem.
- Jeśli już się najadłaś, Elise, to proponuję, byśmy od razu zebrali się do
powrotu - rzucił Emanuel krótko, lecz zdecydowanie. - Za trzy kwadranse odjeżdża
pociąg.
Elise popatrzyła na niego zaskoczona i wzburzona. Czyżby chciał opuścić
rodziców w takim stanie ducha? Kiwnął głową, jakby czytał w jej myślach.
- Mama i tata muszą sobie to wszystko przemyśleć. Jeśli nie chcą urządzić
wesela tu, we dworze, to urządzimy je w domu nad rzeką. - Zwracając się zaś do
mamy, dodał: - W każdym razie serdecznie was zapraszamy. Powiadomię was o
dokładnej dacie ślubu.
To powiedziawszy, podał Elise ramię i skierował się ku drzwiom. Rodzice
nawet się nie poruszyli.
Dopiero gdy znaleźli się na końcu alei, Elise zdołała wykrztusić z siebie:
- Bardzo mi ich żal, Emanuelu.
- Żal? - odwrócił się do niej, a w jego oczach dostrzegła wzburzenie. Jeszcze
nigdy nie widziała go tak zdenerwowanego. - Przecież to nieznośni hipokryci!
- Nie, im zależy po prostu, by przekazać swojemu jedynemu synowi to
wszystko, co posiadają, tak by zachował to dla następnego pokolenia.
- Jeśli mnie tak kochają, to powinni raczej życzyć mi dobrego życia, a nie
martwić się o dobra materialne.
- Dla nich to jedno i to samo.
- Aż tak naiwni i ograniczeni nie mogą chyba być.
- To nie ma nic wspólnego z naiwnością. W dzisiejszych czasach do
wszystkiego przykłada się miarę pieniędzy. Ten, który ma dużo, jest postrzegany jako
ktoś wartościowszy. My, ubodzy, jesteśmy nieszczęśliwymi biedakami, natomiast
bogaci uważani są za szczęśliwych. Ludzie sami stworzyli taki podział, twoi rodzice
nie są odosobnieni, myśląc w taki sposób.
- Nie mówmy o tym więcej, Elise, bo robi mi się niedobrze.
- Musimy o tym porozmawiać, jeśli chcemy, by było nam ze sobą dobrze.
Teraz jesteś zdenerwowany i wytrącony z równowagi. Jeśli dobrze cię znam,
wstydzisz się za swoich rodziców i obawiasz się, że mnie zranili. Przyznaję, że
przykro mi było słuchać tego, co mówiła twoja mama, zarówno przy tobie, jak i wtedy
gdy wyszedłeś, ale równocześnie ją rozumiem. Najbardziej czuję się nieszczęśliwa
właśnie z tego powodu, że dostrzegam jej rację. To prawda, że podobne dzieci bawią
się najlepiej.
- Bzdura! Jest dokładnie na odwrót. To przeciwieństwa się przyciągają. Mogę
się wiele od ciebie nauczyć właśnie z powodu twojego pochodzenia i środowiska, w
którym dorastałaś. Mam nadzieję, że i ja mogę ci coś ofiarować. - Nagle stanął i
popatrzył na nią: - Wspomniałaś coś o dziecku?
- Twoja mama zapytała mnie wprost, czy to dlatego tak się śpieszymy ze
ś
lubem. Nie potwierdziłam, ale też nie potrafiłam skłamać. Pewnie więc się
domyśliła.
- To dobrze. Przynajmniej będziemy mieć to za sobą. Jeśli są na tyle mądrzy,
za jakich ich uważam, wnet zrozumieją, że niebawem urodzi im się wnuk, o którym
od dawna marzą. Jeśli się odwrócą do mnie plecami, na starość pozostaną samotni.
Ruszył dalej przed siebie, a jego chód zdradzał zniecierpliwienie i złość.
Elise nie mogła mu się nadziwić. Mówił o dziecku, którego się spodziewała,
zupełnie jak o swoim, o wnuku swojej matki i ojca. Nie wpadło mu zupełnie do
głowy, że ten mały dziedzic będzie synem gwałciciela. Skąd wiadomo, co z niego
wyrośnie? Czy można odziedziczyć po ojcu przestępczy charakter?
Wzdrygnęła się.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Johan spuścił wzrok i się ukłonił.
- Dziękuję, panie dyrektorze. Dyrektor więzienia zaśmiał się i odrzekł:
- Podziękuj lepiej panu Bogu, że obdarzył cię takim talentem.
Johan skinął głową zakłopotany. Zauważył, że wielu więźniów przerwało
pracę, obserwując ich z zaciekawieniem. Większość z nich całymi dniami tłukła
kamienie na uliczny bruk, zerkali więc nieraz na niego z zazdrością. Teraz kiedy
dyrektor wychwalał go pod niebiosa, będą mu pewnie jeszcze bardziej zazdrościć.
Dyrektor odwrócił się i dodał na odchodnym:
- Jeśli uda ci się zrobić to tak, że zadowolisz rodzinę Kreinera, może to mieć
duże znaczenie dla twojej przyszłości. Jak zapewne wiesz, Adolf Kreiner był bardzo
majętnym człowiekiem, a jego spadkobiercy, mówiąc oględnie, też są zasobni.
Poprosili mnie, bym zlecił wykonanie tego nagrobka najzdolniejszemu rzeźbiarzowi,
a skoro mistrz chce, byś ty się tym zajął, to znaczy, że wierzy w ciebie. Twierdzi, że
opanowałeś rzemiosło i jesteś przede wszystkim uzdolniony. Możesz daleko zajść.
Pozostali więźniowie wrócili do tłuczenia kamieni i znów głośny hałas wdarł
się do uszu. Odłamki rozpryskiwały się na boki. Johan chwycił dłuto, by kontynuować
pracę, a w środku rozsadzała go radość. Nie pierwszy raz usłyszał, że ma szansę zajść
daleko.
Dyrektor zatrzymał się raz jeszcze, a poprzez huk doleciały Johana jego słowa:
- Kiedy wyjdziesz na wolność, powinieneś zatroszczyć się o to, by
wykorzystać swoje zdolności i trzymać się z dala od złego towarzystwa.
- Na pewno o to zadbam, panie dyrektorze - pokiwał głową Johan.
W tej samej chwili zauważył Lorta - Andersa, który pracował kawałek dalej.
Właśnie przechodził obok niego Reinhardt i mijając go, coś mu powiedział, udając, że
patrzy w drugą stronę. Zupełnie jakby chciał niepostrzeżenie przekazać mu jakąś
informację. Co oni mają ze sobą wspólnego? Jak to możliwe, by ktoś o tak kiepskiej
reputacji jak Lort - Anders pozostawał w tak dobrych stosunkach ze strażnikiem w
więzieniu?
A zresztą co mnie to obchodzi, nie chcę mieć z tym nic wspólnego!
Johan postanowił skupić wszystkie siły na wyrzeźbieniu tego nagrobka. A jeśli
rodzina Adolfa Kreinera będzie zadowolona, pomyślał, czując ssanie w żołądku, to
może skrócą mi karę. Dyrektor więzienia sugerował coś takiego mimochodem.
Zabrał się do pracy i postanowił zapomnieć zarówno o Lorcie - Andersie, jak i
zazdrosnych spojrzeniach współwięźniów, gdy nagle na kamień padł cień. Wściekły,
ż
e ktoś mu przeszkadza, podniósł wzrok.
Niedaleko stał Lort - Anders. Rozejrzał się na wszystkie strony, by się
upewnić, że nie widzi go żaden strażnik, po czym podszedł bliżej i powiedział do
Johana:
- Twoja dziewczyna wychodzi za mąż! Johan zamarł, zaraz jednak zapytał:
- Elise? A skąd wiesz?
- Już się nawet przeprowadziła do domku majstra nad rzeką.
- Wymyśl jeszcze jakąś bajeczkę! - zaśmiał się Johan. Lort - Anders jednak
udawał, że go nie słyszy, i ciągnął dalej:
- Jej matka i bracia też się z nią wprowadzili. Oficer im pomaga, to znaczy on
już nie jest właściwie oficerem. Podjął pracę w tkalni płótna żaglowego.
Johanowi wypadło z rąk dłuto i popatrzył na niego z niedowierzaniem.
- W tkalni płótna żaglowego?
- Jako kasjer.
Johan chwycił ponownie dłuto i zaczął uderzać w kamień.
- Spadaj stąd!
- O? Taki jesteś ważny? Dyrektor nawkładał ci bzdur do głowy, co?
Widziałem, jak tu stał i prawił ci komplementy. Uważaj, Johan! Pamiętaj, że my też
tu jesteśmy!
Odwrócił się i odszedł.
Johan posłał mu zagniewane spojrzenie, po czym znów zabrał się do
wykuwania kamiennego bloku, aż odłamki rozpryskiwały się na boki. Jeśli Lort -
Anders sądzi, że uda mu się mnie zastraszyć i nakłonić do przystąpienia do bandy,
wnet będzie musiał zmienić zdanie. Ale dlaczego tak koniecznie chciał mi przekazać
najnowsze wiadomości o Elise? Wygląda na to, że sprawia mu szczególną przy-
jemność wyprowadzanie mnie z równowagi. Może taki właśnie ma cel? Doprowadzić
mnie do zazdrości i wściekłości, by mi przestało na wszystkim zależeć?
A więc jednak to nie były tylko czcze plotki... Zacisnął usta, choć w sercu
poczuł bolesny skurcz.
Ś
lub, tak szybko... Do diabła, co za pośpiech!
ROZDZIAŁ ÓSMY
Z chłodnego, ponurego biura parafialnego Elise wyszła na słońce i odwróciła
się do Emanuela.
- Mam nadzieję, że pastor nie doliczy się, że dziecko urodzi się za wcześnie.
Wolałabym, żeby nie wiedział, że „musieliśmy” wziąć ślub.
Emanuel uśmiechnął się wesoło, a błękitne oczy mu się rozpromieniły.
- Rzeczywiście, był nastawiony bardzo sceptycznie. Nie wiem, czy dlatego, że
byłem oficerem Armii Zbawienia, czy dlatego, że podejrzewa cię o podobieństwo do
twojej siostry.
- Przyszedł kiedyś do nas do domu i wygłosił umoralniające kazanie. Skarżył
się, że życie u boku tak wielu grzeszników wpędza go w chorobę. Skoro Hilda dała
się zwieść na pokuszenie, to i mnie grozi to samo, mówił, wspominając
mimochodem, że doszły go pewne plotki na mój temat. Kazał mi się trzymać z daleka
od tych kaznodziejów na wolnym powietrzu, jak nazwał oficerów Armii Zbawienia, i
straszył karą za grzechy i mękami piekielnymi.
- Dlaczego tak bardzo sprzeciwia się Armii Zbawienia?
- Dlatego, że kobiety tam mogą przewodzić, a nawet zostać oficerami.
Dlatego, że śpiewa się tam pieśni religijne na melodie popularnych piosenek, no i
używa się bębnów i tamburynów! A już najbardziej denerwuje go tytuł gazety
wydawanej przez salwacjonistów: „Głos Wojenny”.
Emanuel spoważniał.
- Wydawało mi się, że duchowni w Kościele już dawno zmienili o nas zdanie.
- Pastor jest stary i nie nadąża za duchem czasu. Emanuel chwycił ją za rękę i
ś
cisnął.
- Ważne jest jedynie to, że daliśmy na zapowiedzi. Teraz gdy już jest ustalona
data ślubu, możemy się zacząć przygotowywać do wesela w domu nad rzeką.
Zerknęła na niego i zapytała:
- Sądzisz, że twoi rodzice się nie odezwą? Pokręcił głową.
- Nie wydaje mi się, by odważyli się urządzić wesele we dworze, ze względu
na przyjaciół i sąsiadów. Czuję jednak, że jeśli ich zaprosimy, to przyjadą.
- Oczywiście, że ich zaprosimy! Przenocują w naszej sypialni.
- A gdzie my będziemy wtedy spać? - popatrzył na nią zdziwiony.
- Chłopcy położą się u mamy, a my zajmiemy ich pokój.
- W noc poślubną? Żeby Peder i Kristian podsłuchiwali, co do siebie
szepczemy? Przecież tam przez ścianę wszystko słychać.
Elise poczuła, że się czerwieni, bo domyśliła się, że Emanuelowi nie chodzi
wyłącznie o szeptanie.
Zaśmiał się, objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie.
- Myślę, że oni zatrzymają się u moich obecnych gospodarzy, Oscara Carlsena
i jego żony Betzy. Zapytam ich o to jeszcze dziś, zanim napiszę do rodziców.
- Bardzo ci przykro, że nie będziesz miał wesela we dworze?
- Nie. Nie lubię takich dużych przyjęć. W domku majstra będzie o wiele
przyjemniej, ciasno, ale liczy się serce. Jestem pewien, że pomieścimy wszystkich,
których chcemy zaprosić.
- A o kim myślisz?
- Muszę oczywiście zaprosić Carlsenów i Karolinę, poza tym paru przyjaciół z
Armii Zbawienia, a ty?
Elise zwlekała z odpowiedzią. Nie myślała wcześniej o tym. Nie sądziła, że
będzie miała możliwość urządzenia wesela, i to z Emanuelem.
- No cóż, nas jest pięcioro, ty i twoi rodzice, twoi gospodarze i dwóch
przyjaciół to już trzynaście osób. To chyba dosyć.
- Ale przecież musisz też zaprosić jakieś swoje przyjaciółki. Potrzebna ci na
przykład druhna.
Elise w pierwszym odruchu pomyślała o Agnes. Przyjaźniły się przecież od
dawna, byłoby naturalne, gdyby to ona została druhną. Niestety, Agnes znienawidziła
ją za Emanuela.
- Zapytam Hildę - odezwała się po chwili.
- Ona jest chyba za młoda.
- Gdybym tak mogła zaprosić Annę na druhnę - wyrwało jej się, ale zaraz
wycofała się z tego. - Nie, sprawiłoby jej to chyba przykrość.
- Nie jestem tego taki pewien. Wydaje mi się, że Anna doceniłaby, gdybyś ją o
to zapytała. Może udałoby mi się pożyczyć wózek.
Elise popatrzyła na niego zaskoczona.
- Tak myślisz? Byłoby wspaniale!
Doszli do Maridalsveien. Była sobota, fabryki dawno zakończyły pracę, a
ludzie spacerowali sobie, korzystając z pięknej pogody.
- Może się przejdziemy? Czy może musisz wracać do domu? Elise
uśmiechnęła się, widząc, z jaką nadzieją na nią spogląda.
- Chętnie się przejdę. W domu poradzą sobie beze mnie. Kristian miał
pomagać nosić drewno wozakom, żeby zarobić parę ore. Puszył się tak, że aż Peder
był zazdrosny.
- Może uda nam się znaleźć pracę także dla niego! - Emanuel roześmiał się. -
Przejdziemy się brzegiem w górę rzeki?
Elise rozkoszowała się spacerem na świeżym powietrzu i wsłuchiwała w
ptasie szczebioty dolatujące z koron drzew. Szli ocienioną ścieżką, nie natykając się
na nikogo, i dopiero gdy zbliżyli się do zakola, usłyszeli wesołe nawoływania i
pluskanie.
- Chłopcy tu się często kąpią. Ponieważ aż po sam brzeg rzeki rośnie tu gęsty
las, nazywają to miejsce Amazonią. - Zaśmiała się. - Niektórzy nie mają kąpielówek i
muszą się kąpać nago, ale to im nie odbiera radości. Najodważniejszy jest ten, kto
wskakuje na końcu, bo zdarza się, że podglądają ich dziewczyny...
- Wyobrażam sobie, jakie to musi być fascynujące - zaśmiał się Emanuel.
Może spotkamy tu Pedera? - Nie sądzę. Po tym nieszczęściu, które się tu
wydarzyło przed paru dniami, mama się bardzo przeraziła i nie pozwala im samym
przychodzić.
Popatrzył na nią, nic nie rozumiejąc.
- Nie słyszałeś? - zdziwiła się. - Jeden chłopiec zeskoczył z mostu prosto na
zatopiony pień, którego nie było widać z powodu gromadzącej się tam kory i gałęzi.
- I co z nim?
- Utopił się. Nie wiem nawet, kto to był. Słyszałam tylko, że miał dziesięć lat i
mieszkał w Nydalen. Jego mama pewnie pracuje w fabryce tekstyliów Nydalens
Compagnie.
- Biedni ludzie. To straszne otrzymać taką wiadomość.
- Gdyby to się stało Pederowi albo Kristianowi, to nie wiem, co' bym zrobiła.
Przez chwilę szli w milczeniu pogrążeni we własnych myślach.
- Zobacz, jak gęsto tu rosną drzewa! - Emanuel zatrzymał się i rozejrzał
wokół. - Trudno się tędy przedrzeć.
- Tak. Rozumiem już, dlaczego chłopcy uwielbiają się tu bawić w dżunglę.
Ruszyli dalej.
- Widziałaś ostatnio Hildę? Elise pokręciła głową.
- Nie, ale wybiorę się do niej, żeby ją powiadomić o ślubie.
- Jak myślisz, jak na to zareaguje?
- Mam nadzieję, że się ucieszy. Ale może uzna, że dostało mi się od losu
więcej, niż na to zasługuję? Nie wiem. Sądzę jednak, że jest zadowolona, iż mama i
chłopcy mieszkają w domu majstra.
Emanuel roześmiał się.
- Myślisz, że Hilda uzna, iż nie zasługujesz na mnie? A co ze mną? Czy jej
zdaniem ja zasługuję na ciebie?
Elise roześmiała się rozbawiona. Emanuel zatrzymał się i objął ją, mówiąc:
- Och, Elise, uszczęśliwiłaś mnie, wiesz. Przypadek sprawił, że się
spotkaliśmy. Wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Gdybyś nie potrzebowała
butów dla Hildy i Pedera, pewnie byśmy się nigdy nie poznali.
- No cóż, okazuje się, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło -
uśmiechnęła się Elise.
Pocałował ją w nos.
- Będę dbać o ciebie najlepiej, jak potrafię. Przestaniesz głodować i marznąć.
Zimą będę ci palić w piecu, żeby zawsze było ciepło, będziesz jeść chleb z masłem i
kaszę na mleku, aż się w końcu tak pięknie zaokrąglisz, że nikt cię nie pozna.
Elise zaśmiała się i zapytała z lekką ironią:
- Chcesz, żebym się zmieniła nie do poznania? Emanuel zaśmiał się i znów ją
pocałował, tym razem w usta.
- Chodź - wyszeptał. - Usiądziemy sobie tam za drzewami, gdzie nas nikt nie
zobaczy.
Poprowadził ją za sobą w mroczny cień, zdjął kurtkę i rozłożył na mchu, po
czym pociągnął Elise do siebie. Zauważyła, że oddycha nierówno.
- Chodź, trochę odpoczniemy. Możesz położyć się na mnie tak jak wtedy w
komórce. Od tamtej nocy nieustannie marzę, by powtórzyła się ta chwila.
Elise poczuła, że palą ją policzki, ale wnet ogarnęło ją drżenie. Rozluźniła się i
pocałowała go. Jego bliskość sprawiała jej przyjemność. Lubiła na niego patrzeć,
tęskniła za nim.
Pocałunki stały się intensywniejsze. Emanuel wsunął jej dłoń pod bluzkę i
pogłaskał ją po plecach.
- Odsłoń piersi, żebym mógł na nie popatrzeć! - wyszeptał chrapliwie i
całkiem podniósł jej bluzkę. Poczuła na skórze łaskotanie łagodnego wietrzyku.
Delikatne pieszczoty, głaskanie piersi i zabawa brodawkami sprawiały jej
przyjemność. Po chrapliwym głosie i palącym spojrzeniu poznawała, jak silna jest
jego tęsknota. W sobie też czuła ogień, w każdym skrawku ciała od piersi po czubki
palców u nóg. Podniecony, poruszał ciałem w górę i w dół, mocno ją obejmując i
przyciskając do siebie. Jej też udzieliło się pożądanie.
Nagle obrócił się, tak że ona znalazła się pod spodem. Zadarł jej spódnicę, a
jego dłoń powoli sunęła po udzie w górę.
- Elise... - wystękał. - Nie zdołam powstrzymywać się dłużej! Już tak niewiele
czasu pozostało do naszego ślubu. Nie moglibyśmy. ..
- Nie, Emanuelu. Właśnie dlatego, że już wkrótce będziemy małżeństwem,
możemy poczekać.
- Dotknij mnie, proszę!
Zawstydzona zrobiła, o co ją prosił. Przeszedł ją dreszcz, gdy poczuła jego
twardą męskość.
- O Boże - jęknął głośno. - Nie wytrzymam, muszę cię posiąść.
Całował ją intensywnie i coraz namiętniej, szepcząc:
- Przytrzymaj, proszę. Mocniej.
Gdy robiła to, o co prosił, podniósł jej spódnicę i zaczął manipulować przy
tasiemkach bielizny.
- Spróbujmy, chociaż trochę...
- Nie, Emanuelu, nie możemy!
Odetchnął z drżeniem i cofnął dłoń, po czym wstał gwałtownie i pomógł jej
się podnieść. Objął ją mocno i przycisnął z całych sił do siebie.
- Tak cię kocham, Elise. Wybacz, że byłem natarczywy. Ruszyli powoli przed
siebie, ciasno objęci. Elise czuła, że kręci jej się w głowie. Doznawała jakiejś
nieznanej jej radości. To, co przeżyła przed chwilą, było jeszcze silniejsze niż to, co
działo się z nią w ubiegłym roku na polanie razem z Johanem. Nabrała przekonania,
ż
e będzie im z Emanuelem dobrze we dwoje. Dokonała właściwego wyboru.
Cieszyła się na noc poślubną, a także na wspólne życie, na dobre i na złe.
- Lepiej, żebyśmy już wracali. Twoja mama pewnie się martwi, dzieje ciebie.
Zawrócili więc i powędrowali z powrotem tą samą ścieżką.
- Uważam, że powinnaś zapytać Agnes, czy nie zechce być twoją druhną.
Może łatwiej jej będzie przełknąć rozczarowanie.
- Nie znasz Agnes. Jeśli się na kogoś pogniewa, nigdy mu tego nie zapomina.
Znam wiele osób, od których całkiem się odwróciła, między innymi od swojej
kuzynki. Powiedziała, że więcej jej nie chce widzieć na oczy. Nie mam pojęcia, o co
poszło, ale przekonałam się, że Agnes jest bardzo zawzięta.
- Porozmawiam z nią. Nie chce mi się wierzyć, by nie dało się jej udobruchać.
Elise nic na to nie odpowiedziała, ale była pewna, że to się na nic nie zda.
Zresztą niech sam spróbuje i przekona się na własnej skórze, jaka naprawdę jest
Agnes.
- Miejmy nadzieję, że utrzyma się ładna pogoda i będzie można posiedzieć na
dworze. Jeśli będzie tak ciepło jak dziś, wystawimy stoły i ławy na zewnątrz przed
gankiem.
Elise zmarszczyła czoło, zastanawiając się, czym podejmą tylu gości i ile to
będzie kosztować.
- Maren Sorby obiecała zająć się przygotowaniem jedzenia. Proponuje
przyrządzić lapskaus, drobno pokrojone mięso z ziemniakami i warzywami w
zawiesistym sosie, a do kawy podać ciastka. - Przytulił ją i dodał: - Wiem, o czym
myślisz, gdy się nie odzywasz, ale pozostaw wszystkie wydatki mnie. Maren Sorby
powiedziała także, że na pewno się postara o odświętne ubrania dla twojej mamy,
chłopców i dla ciebie, bo zna wiele osób, które mogą pożyczyć. Poza tym zostało
jeszcze wiele ubrań ze świątecznej zbiórki.
Elise pomyślała, że będzie najszczęśliwsza, gdy już będzie miała ten dzień za
sobą. Dręczył ją niepokój o tyle spraw. Bała się, jak zareagują rodzice Emanuela na
takie skromne wesele ich jedynego syna. Jak zdoła nakłonić Kristiana, aby
zachowywał się grzecznie i uprzejmie. Wiedziała, że brat potrafi, jeśli chce. Gdy
jednak coś pójdzie nie po jego myśli, nie wiadomo, czego się po nim spodziewać.
Poza tym spokoju nie dawała jej Agnes. Bo jeśli nawet po namowie zgodzi się być
druhną, to nie wiadomo, czy nie wymyśli jakiejś zemsty i nie zachowa się jak jędza.
Stać ją na najgorsze!
- Zapomnieliśmy o Evercie - odezwała się nagle. - Poza tym musimy też
zaprosić zarówno panią Thoresen, jak i panią Evertsen. One chyba nie wyobrażają
sobie, by mogło być inaczej.
- Nie ma problemu, zaprosimy wszystkich. A jeśli będzie za tłoczno, a pogoda
nie pozwoli na to, by usiąść na dworze, to na - kryjemy dodatkowo jeszcze w kuchni i
w sypialni. Kapitan Sorby nagotuje wielki kocioł z lapskausem, więc na pewno dla
wszystkich wystarczy.
Elise popatrzyła na niego ze zdumieniem graniczącym z podziwem i
powiedziała:
- Dla ciebie nie ma chyba nic trudnego. Roześmiał się i wyjaśnił:
- Najważniejsze, żeby się zanadto nie przejmować. Oczywiście, że to wielki
dzień, najważniejszy w naszym życiu, ale możemy go przeżyć równie przyjemnie bez
białych obrusów, wyszukanych dań i kieliszków z szampanem. Jeśli mam być
szczery, to wolę takie skromne spotkania niż eleganckie przyjęcia, w których z musu
uczestniczyłem u Carlsenów i śmiertelnie się na nich wynudziłem.
- Opowiedz! - poprosiła Elise rozbawiona.
- No więc... Wszystkie panie wystrojone, każdy najmniejszy lok pod kontrolą.
Wszystko odbywa się według ustalonej rutyny, więc jedno przyjęcie podobne jest do
drugiego. Długo się siedzi przy stole, wysłuchując zabójczo nudnych mów. Zamiast
rozmawiać ze sobą, goście prowadzą konwersacje, śmiać się należy w odpowiednim
momencie, a przy paniach nie dyskutuje się o polityce, bo to nie jest w dobrym tonie.
Elise słuchała zdziwiona.
- A ja sądziłam, że wiele kobiet angażuje się w to, co się obecnie dzieje.
- Tylko niewielka grupa kobiet o radykalnych poglądach i zazwyczaj traktuje
się je protekcjonalnie. W tak zwanym dobrym towarzystwie kobiety rozmawiają o
modzie, podróżach, przyjęciach, wystawach i premierach w Teatrze Narodowym,
natomiast panowie po obiedzie przechodzą do biblioteki i dyskutują we własnym gro-
nie o polityce, paląc cygara i popijając koniak. - Emanuel przytulił ją mocniej i dodał:
- To nie dla nas, Elise. My będziemy grać na gitarze, pośpiewamy razem,
porozmawiamy o wszystkim, co nas dotyczy, posłuchamy szumu rzeki i popatrzymy
na zachód słońca. My będziemy po prostu żyć, Elise!
Elise poczuła, że z radości szybciej jej bije serce. Wyobraziła sobie, jak siedzą
sobie z Emanuelem na ganku przy zachodzie słońca, on gra na gitarze i śpiewa coś dla
niej, a w tle szumi rzeka. Wszystko się w niej radowało. Byleby tylko przeżyć to
wesele, bo potem życie jawiło się jej piękne jak marzenie.
- Zamilkłaś - odezwał się i zerknął na nią, marszcząc nos u nasady.
- Z przyjemnością słucham tego, co mówisz. Już nawet sobie wyobraziłam, jak
siedzimy na ganku późnym letnim wieczorem, gramy i śpiewamy sobie razem.
- Tak właśnie będzie. Co wieczór po naszym powrocie z fabryki, kiedy już
nanosimy drewna i wody, zjemy coś i siądziemy sobie przed domem, żeby się
nacieszyć pięknem letniego wieczoru. Bo lato nie trwa wiecznie, a zima zwykle
nadchodzi zbyt szybko.
Oparła głowę o jego ramię.
Dotarli do mostu Bentsebrua i w dole naprzeciwko, po drugiej stronie rzeki
zobaczyli Myrens Verksted.
- Przejdziemy sobie tym mostem. Wiesz, że jego nazwa wywodzi się od
pierwszej fabryki papieru w Norwegii?
- Nie, nie wiedziałam - Elise pokręciła głową i uśmiechnęła się. - Wiem tylko,
ż
e fabrykę mydła założył Petter Molier, ten, który zbadał lecznicze działanie tranu.
Z naprzeciwka szli w ich kierunku trzej młodzi mężczyźni. Już z daleka
poznała, że nie są to zwykli robotnicy, bo mieli na sobie porządniejsze ubrania. Może
to kanceliści, pomyślała. Wciąż nie mogła się oswoić z myślą, że Emanuel jest teraz
kasjerem. Może ci też pracują w tkalni płótna żaglowego?
Już mieli się minąć, gdy Elise podniosła k i spojrzała prosto w twarz jednego z
mężczyzn. Wstrzymała oddech i poczuła się tak, jakby ktoś wbił jej nóż w serce. I
mimo że pośpiesznie odwróciła głowę, miała wrażenie, jakby przygwoździło ją ostre
spojrzenie. Nie miała pojęcia, jak zdołała iść spokojnie dalej i udawać, że nic się nie
stało. Poruszała się jak w transie. Mężczyzna ten należał do bliskich przyjaciół Lorta -
Andersa. To on napadł na nią w lesie... Była tego pewna...
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dopiero jak zeszli z mostu, Emanuel poznał, że coś jest nie tak.
- Stało się coś, Elise? - zapytał.
Pokręciła głową, bo nie mogła mu przecież nic powiedzieć. Groził, że zabije
tego, kto ją skrzywdził, gdy tylko się dowie, kto to jest.
- Nie, nagle tylko poczułam się zmęczona - wyjaśniła.
- Ukochana... - popatrzył na nią zatroskany. - Nie powinniśmy byli iść tak
daleko! Jestem całkiem bezmyślny! Nie przyszło mi na myśl, że to zbyt długi spacer
w twoim stanie, i do tego po całym dniu pracy w fabryce!
Zebrało jej się na mdłości i znów zakręciło jej się w głowie. Nie
przypuszczała, że kiedyś natknie się na tego łajdaka. Nie tu, tak daleko od miasta.
Zwykle kompani Lorta - Andersa trzymali się Vaterlandu albo spotykali się na
Mollergata, Kutorget czy Gronland. Tam gdzie było dużo sklepów i przechodniów,
gdzie roiło się od cwaniaków, którzy tak jak oni robili podejrzane interesy. Nie tu, na
peryferiach. Nie wśród robotników, którzy ciężko harują na codzienną strawę i żyją z
uczciwej pracy.
- Zaraz mi przejdzie. Jak dojdziemy do domu, usiądę sobie. Uśmiechnął się do
niej.
- Do domu. Miło słyszeć, że już nazywasz chatę majstra swoim domem.
Udało jej się odwzajemnić uśmiech. Nie pozwoli, by ten łajdak zniszczył jej
radość.
- Niebawem będzie to także twój dom - wykrztusiła.
- Tak, niedługo będzie też mój - powtórzył zadowolony i westchnął. - Nie
mogę w to wprost uwierzyć. - Rozejrzał się wokół z uśmiechem i dodał: - Czytałem
trochę o tych okolicach. Wiesz, że koło wodne Nedre Papirmolle liczy sobie prawie
sto siedemdziesiąt lat? Zbudowano je w 1736 roku. Zanim rozwinął się przemysł
włókienniczy, tu gdzie teraz stoją tkalnia Hjula i przędzalnia Nedre Voien, znajdował
się tartak i młyny.
Elise słuchała go tylko jednym uchem. Spotkanie na moście wywołało w niej
szok. Nie mogła przestać o tym myśleć. Co się stanie tego dnia, gdy jej ciąża stanie
się widoczna, a ona znów się natknie na tego łajdaka? Czy domyśli się, że jest
sprawcą tej ciąży?
Nagle Emil przystanął i zapytał:
- Co się z tobą dzieje, Elise? Nie chodzi tylko o zmęczenie, coś cię gryzie,
prawda? Zauważyłem zmianę w twoim zachowaniu, gdy przechodziliśmy przez most.
- Popatrzył jej prosto w oczy, domagając się odpowiedzi.
Trzej mężczyźni już dawno zniknęli i nawet gdyby Emanuel pobiegł za nimi,
nie zdołałby ich dogonić. Napastnik na pewno ją rozpoznał i pewnie obawiał się, czy
nie został zdemaskowany. Na pewno zadbał o to, by czym prędzej schronić się gdzieś
w bezpiecznym miejscu.
- Czy to ma jakiś związek z tymi trzema mężczyznami? Potwierdziła
skinięciem, a usta jej zadrżały. Jak zdołał się tego domyślić?
- Chyba nie był to... - umilkł i popatrzył na nią przerażony. Pokiwała tylko
głową, nie mogąc już dłużej powstrzymać szlochu.
Zacisnął dłonie na jej ramionach i potrząsnął nią lekko.
- Który z nich? Ten rudy z kręconymi włosami?
Kiwnęła znowu i poczuła, że nogi ma jak z waty i ledwie się na nich trzyma.
Emanuel zacisnął pięści.
- Dlaczego mi od razu nie powiedziałaś?
- Bo bałam się, co zrobisz.
Otworzył usta, zamierzając wygłosić tyradę, ale powstrzymał się. Opadły mu
ramiona i westchnął ciężko:
- Masz rację, Elise. Lepiej, że nie wiedziałem. A nie dałbym rady im trzem.
- Zapomnijmy o tym, Emanuelu - posłała mu błagalne spojrzenie. - Było nam
tak dobrze.
- Dasz radę zapomnieć?
- Tak, o ile mi pomożesz.
- Pomożemy sobie nawzajem. Czuję, że wszystko się we mnie gotuje ze
złości, bo taki łajdak chodzi sobie wolno i nie spotkała go żadna kara za jego podłość.
Wiem jednak, że masz rację, mówiąc, że policja nie ruszy nawet palcem w tej
sprawie. A jeśli pozwolę, by zaślepił mnie gniew, mogę tylko zaszkodzić dziecku i
tobie, i sobie samemu.
Zamilkł, ale Elise domyślała się, że toczy wewnętrzną walkę. Po chwili podjął
rozmowę:
- Kiedy zdecydowałem się tobie oświadczyć i obiecałem wziąć na siebie
odpowiedzialność za dziecko, udało mi się odsunąć gdzieś na bok myśl o jego ojcu.
Nie przyszło mi do głowy, że możemy się na niego natknąć.
- Mnie też nie.
- Myślisz, że on cię rozpoznał? Odniosłem wrażenie, że strasznie się gapił, ale
może tylko tak mi się wydawało.
- Nie wiem.
Emanuel zacisnął zęby, a twarz mu stężała.
- Nie nadaję się do pracy ewangelizacyjnej, Elise. Nie umiem nadstawiać
drugiego policzka. Nie rozumiem tego!
- Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że to może być jeszcze trudniejsze dla
ciebie niż dla mnie - odparła Elise.
- No coś ty - zaprzeczył gwałtownie, potrząsając głową. - O, są chłopcy - dodał
już całkiem innym tonem. - Kopią piłkę. Ciekawe, skąd ją wzięli?
- Dostali od pani Berg. To taka szmacianka. Dostali też od niej metalową
obręcz, z którą urządzają wyścigi po ulicy. Wczoraj jednak obręcz im się wymknęła i
uderzyła w panią Evertsen, która właśnie wracała ze sklepu na rogu. Strasznie się
rozgniewała, wygrażała im pięścią i pomstowała na czym świat stoi.
Emanuel roześmiał się, a Elise mu zawtórowała, wyobrażając sobie ten
zabawny widok. Ściśnięty ze zdenerwowania żołądek przestał jej dokuczać i od razu
poczuła się lepiej. Wreszcie udało jej się uciec myślami od tej nieprzyjemnej historii.
Gdy chłopcy ich zauważyli, przerwali zabawę i przybiegli na spotkanie.
- Elise, zobacz, dostaliśmy od pani Berg kamyki, prawdziwe kamyki do gry.
Kupiła nam w sklepie.
- Kamyki? - Emanuel popatrzył zdziwiony.
- To taka zabawa - wyjaśniła Elise. - Podrzuca się pięć jednakowych kamyków
i należy złapać je w dłoń. Albo podrzuca się kolejno jeden, dwa, trzy i tak dalej.
Chodzi o to, by złapać jak najwięcej w dłoń, zanim spadną na ziemię. W sklepie
można kupić specjalnie toczone kamyki o jednakowym kształcie, które łatwo się
chwyta.
Evert pociągnął Elise za rękaw.
- Elise, wiesz, dostałem pracę! Od stróża w szkole! Będę czyścił rynny, usuwał
stamtąd liście i gałęzie. No i jeszcze mam rąbać drewno!
Elise popatrzyła na niego przerażona.
- Będziesz rąbał drewno? Nie jesteś na to za mały? Evert pokręcił dumnie
głową.
- Skąd. Zobacz, jakie mam muskuły, Elise! Uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Rzeczywiście - odparła, patrząc na blade, chude jak patyki ramiona chłopca. -
Musisz mi jednak przyrzec, że będziesz bardzo ostrożny z siekierą. - Odwróciła się do
Emanuela i zapytała: - Wejdziesz do środka?
- Chętnie. Muszę porozmawiać z twoją mamą na temat wesela. Znaleźli mamę
w saloniku, zajętą podlewaniem kwiatów na parapecie okna.
- Właściwie to w tym pięknym salonie powinno się jedynie przyjmować gości
- powiedziała, nie odwracając głowy. - Pamiętam, że u nas, w Ulefoss, nadzorca też
miał w salonie meble wyściełane zielonym pluszem. Na stole zaś leżał aksamitny
obrus z ciężkimi frędzlami. Na ścianach wisiały obrazy, a na wysokich postumentach
umieszczone były donice z kwiatami: pelargonie, palmy, bluszcze. A teraz my tak
mieszkamy... - urwała i pokręciła ze zdumieniem głową.
- Mamo, przyszedł Emanuel.
Mama odwróciła się speszona, wytarła pośpiesznie ręce w fartuch i przywitała
się uprzejmie.
- Przepraszam, myślałam, że Elise jest sama.
- Byliśmy u pastora i ustaliliśmy datę ślubu na sobotę za dwa tygodnie -
oświadczył Emanuel i uśmiechnął się do niej serdecznie.
Mama załamała dłonie i popatrzyła przerażona.
- Już za dwa tygodnie? Tutaj?
- Spokojnie, pani Lovlien, wszystko załatwimy. Kapitan Maren Sorby z Armii
Zbawienia zaoferowała się, że ugotuje wielki kocioł lapskausu.
- Samarytanka? To ona potrafi też gotować?
- Ona potrafi wszystko - zaśmiał się Emanuel. - Pomyśleliśmy z Elise, że
trzeba usiąść i się zastanowić na spokojnie, kogo zaprosimy.
- Zaprosimy? Chyba nie możemy zaprosić nikogo poza... - Mama zamilkła i
popatrzyła bezradnie na Emanuela i Elise.
- Naturalnie przyjadą rodzice Emanuela - pomogła mu Elise. - Chce też
zaprosić dwóch przyjaciół z Armii Zbawienia.
- Byłbym zapomniał o ciotce Ulrikke! - zaśmiał się Emanuel. - Dopiero by
było! Obraziłaby się na śmierć.
- Twoja ciotka?
- Właściwie to ciotka mojego ojca. Jest niezamężna i bywa u nas niemal co
niedziela na obiedzie. To bardzo władcza dama i mówi to, co myśli, bez owijania w
bawełnę. Potrafi być ostra i niemiła, ale w gruncie rzeczy ma złote serce.
Elise znów poczuła, że ściska ją w żołądku, i pomyślała, że przybyło jej
kolejne zmartwienie. Skoro ta ciotka jest taka ostra i niemiła i mówi, co myśli, nie
będzie szczędzić krytyki, gdy zobaczy, z kim Emanuel zamierza się związać.
Mama stała, nerwowo wykręcając dłonie.
- Ale jak... to znaczy gdzie...
- Tylko o nic się nie martw, mamo. Emanuel i ja poradzimy sobie ze
wszystkim. Jeśli dopisze pogoda, wyniesiemy stół i krzesła na dwór, przed ganek.
Emanuel powiedział, że nie musimy się martwić o koszty, on opłaci wesele.
Mama jednak nie wydawała się uspokojona jej słowami. Rozglądała się
nerwowo na boki, nadal bezradnie wykręcając palce.
- Ale co zaproponujemy gościom do picia i co ja włożę na siebie?
- Pożyczymy ubrania zarówno dla ciebie, chłopców, jak i dla mnie. Emanuel
jest abstynentem, dlatego też nie podamy alkoholu. Jak myślisz, powinniśmy zaprosić
panią Thoresen i panią Evertsen?
Mama popatrzyła na nią przerażona.
- Nie możemy urządzić przyjęcia bez nich.
- Zastanawiałam się, czy uda nam się ściągnąć tu Annę. Chciałam nawet
zapytać, czyby się nie zgodziła zostać moją druhną, jeśli Agnes nie zechce. - A
zwracając się do Emanuela, dodała: - Nie musisz z nią rozmawiać, Emanuelu.
Najlepiej będzie, jeśli zrobię to sama.
Pokiwał głową.
- Dobrze, spróbuj najpierw sama i zobaczymy, jak ci pójdzie.
- O czym mówicie? - Mama patrzyła na nich zdezorientowana.
- Agnes jest na mnie zła. Zakochała się w Emanuelu i mi zazdrości.
Mama prychnęła pogardliwie.
- Ta latawica! Nie chcę nawet powtarzać tego, co o niej mówi pani Evertsen.
Elise i Emanuel wyszli do kuchni, żeby ugotować kawę.
- A cóż takiego opowiada o Agnes pani Evertsen? - zainteresował się
Emanuel.
Elise uśmiechnęła się zakłopotana.
- O, nasza sąsiadka wyraża się bardzo obrazowo.
- Jak kto?
- Mówi, że Agnes ma wiele supłów na tasiemkach. Patrzył na nią, nic nie
rozumiejąc.
Elise poczuła, jak oblewa się rumieńcem, i wyjaśniła, odwracając zawstydzony
wzrok:
- Ma na myśli tasiemki, które i ty miałeś dziś ochotę rozwiązać. Emanuel
roześmiał się i przygarnął Elise do siebie.
- Innymi słowy Agnes nie jest taka surowa jak ty - wyszeptał takim tonem,
jakby się z nią drażnił, i położył dłoń na jej piersi. - Kiedy się pobierzemy, na twoich
tasiemkach też będzie mnóstwo supłów - dodał szeptem.
- Na noc nie wkładam nic pod spód - odszepnęła mu, czując, jak przyjemny
dreszcz przenika jej ciało.
- Nie to miałem na myśli.
- A co?
- Mówiłem o tych wszystkich razach, kiedy nie dam rady czekać, aż się
położymy spać.
Roześmiała się cicho, wtulona w zagłębienie jego gorącej szyi.
- I wybierzemy się wówczas na spacer brzegiem rzeki, tak?
- To też. Albo zaciągnę cię do naszej sypialni, gdy twoja mama i chłopcy będą
czymś zajęci.
- A co będzie, jeśli zaczną się nagle zastanawiać, gdzie przepadliśmy?
- Wtedy będziemy musieli pośpiesznie wiązać tasiemki.
Elise poczuła jego twardą męskość na swym podbrzuszu i serce zabiło jej
mocniej.
- Najlepiej, żebyś w ogóle nie wkładała pod spód bielizny, tak jak kobiety w
ś
redniowieczu.
- Nic nie miały pod spodem?
- Nie - odparł, wsuwając dłoń przez spódnicę pomiędzy jej uda. -
Mężczyznom wystarczyło podnieść spódnicę, by dać ujście swojej chuci. Oni zresztą
też nie nosili nic pod koszulami. - Pocałował ją i wyszeptał gardłowo: - Może i ty byś
zdjęła bieliznę?
- A co się wtedy stanie? - zaśmiała się speszona.
- Trudno powiedzieć.
- W takim razie nie mam odwagi.
- Boisz się mnie?
- Tak.
- Chyba nie sądzisz, że uczyniłbym coś, czego sama byś nie chciała?
- Nie.
- A mimo to się mnie boisz?
- Uhm.
Najchętniej poddałaby się pieszczotom jego dłoni, ale nabrała głębokiego
oddechu, by ochłonąć.
- A może ty się boisz siebie? - Jego szept zabrzmiał tak cicho, że ledwie go
usłyszała.
- Tak - odpowiedziała mu również szeptem.
- Na Boga, Elise, dlaczego mielibyśmy czekać? - Ścisnął dłońmi jej pośladki i
przycisnął ją mocno do swego podbrzusza, ocierając się o nią powoli. - Chodź do
sypialni! - kusił. - Twoja mama zajęta jest przesuwaniem mebli. Chyba ogarnęła ją
panika w związku z weselem i chce sprawdzić, ile osób zmieści się w salonie.
- Nie możemy, Emanuelu.
- Mówiłem ci już, że nie zrobię niczego, czego byś nie chciała.
- Wiem. Ale nie powinieneś robić też tego, czego bym chciała.
Zaśmiał się cichutko, wziął ją za rękę i pociągnął za sobą do sypialni.
- A może nawet i dobrze, jeśli twoja mama zauważy, czym się zajmujemy?
Łatwiej będzie jej później wyjaśnić, dlaczego dziecko urodziło się wcześniej, niż
powinno.
Elise nie lubiła, gdy jej o tym przypominał.
- Nie znam nikogo, kto byłby równie przekonujący co ty - rzekła z
wymuszonym uśmiechem.
- Więc się zgadzasz?
- Nie. Chcę, żeby wszystko odbyło się tak, jak należy. Pamiętasz chyba
upomnienia pastora?
Westchnął ciężko wtulony w jej szyję.
- Cała Elise, żelazny charakter! Skąd ty czerpiesz taką stanowczość?
- Zostałam dobrze wychowana - odparła, ale głos jej drżał. - Chyba
powinniśmy już stąd wyjść, Emanuelu, bo to się źle skończy.
- Niemożliwe. Na pewno zdołasz mnie powstrzymać, nim... - Nie dokończył,
bo słowa utonęły w pocałunku.
- Udało ci się tamtej nocy w komórce.
- Nie przypominaj mi o tym! - Położył znów dłoń na jej piersi.
- Dlaczego nie?
- Bo wtedy jest mi jeszcze gorzej.
- Gorzej?
Zaśmiał się, dotykając wargami jej ust, i znów ją pocałował.
- Nie, właściwie lepiej. Zdaje się, że to chcesz usłyszeć. Wtedy nie miałem
ż
adnej nadziei.
- Teraz też nie masz się co łudzić. Nie wcześniej niż w noc poślubną.
- Jesteś okrutna.
- Tylko po to, by ci pomóc. I sobie też.
- Pomyślałaś o tym, że stróż z fabryki utwierdzi się teraz w przekonaniu, że
słusznie nas podejrzewał?
- Nie, nie pomyślałam. Za dużo mówisz.
- Nie rozumiesz dlaczego?
- Nie.
- Owszem. Ty też dużo mówisz. To nam pomaga się powstrzymać.
- Nie, jeśli równocześnie dotykasz mnie dłonią w taki sposób.
- Mam przestać?
- Nie.
Nagle wyrwała mu się, słysząc tupot nóg.
- Chłopcy wracają.
- Elise! - zawołał Peder zdenerwowany. - Elise, chodź! Wygładziła
pośpiesznie ubrania i wybiegła z sypialni.
Stał w niewielkim przedsionku spocony, czerwony na twarzy, a jego duże oczy
zdradzały poruszenie.
- Smarkacz, młodszy brat Pingelena, wpadł do rzeki.
- Co ty mówisz? Gdzie?
Rzuciła się do wyjścia, słysząc za sobą biegnącego brata i Emanuela.
- Przy moście.
Gromada dzieciaków stała stłoczona przy brzegu, ale nie widać było nikogo z
dorosłych. Pędzili po trawie co sił w nogach, przebiegli przez drogę aż nad samą
wodę.
- Uwaga! Przepuśćcie nas!
Dzieciaki stały jak porażone, wpatrując się w taflę wody, gdy naraz nad
powierzchnią pojawiła się głowa i w powietrzu zamachały ramiona, po czym tonący
malec znów zniknął pod wodą.
Emanuel przecisnął się, odsunął na bok Elise i wskoczył do wody w ubraniu.
Elise wstrzymała oddech. Emanuel opowiadał jej kiedyś, że nie pływa
najlepiej, bo tam, gdzie się wychował, nie mieli się gdzie kąpać latem. Zresztą
podobno chłopi nie mają czasu na takie rzeczy.
Ratowanie topielca wymaga nie tylko siły, ale i umiejętności pływackich,
myślała Elise nieprzytomna ze strachu, nie spuszczając oczu z Emanuela. Nasiąknięte
ubranie będzie go dodatkowo ciągnąć w dół. Modliła się w duchu, by sobie poradził,
ś
ledząc wzrokiem każdy jego ruch.
Peder chwycił ją za rękę. Czuła, że brat jest przerażony, ale nie miała czasu
nawet na niego spojrzeć. Dobry Boże, spraw, by wszystko dobrze poszło, błagała w
duchu. Dlaczego nie skoczył na ratunek żaden ze starszych chłopców, którzy na
pewno pływali lepiej od Emanuela? - buntowała się w duchu, choć znała odpowiedź.
Wychudzeni i niedożywieni, nie daliby rady wyciągnąć tonącego malca.
Emanuel dotarł do miejsca, gdzie zauważył wynurzającego się chłopca, i
zanurkował.
Elise rozejrzała się wokół zdesperowana. Nie ma tu żadnych innych
dorosłych? Nikt nie słyszał krzyków i nawoływania znad rzeki?
- Peder, leć i sprowadź kogoś dorosłego! - nakazała bratu pełnym napięcia
głosem. - Na pewno gdzieś w pobliżu są jacyś mężczyźni, którzy pomogą
Emanuelowi. On nie pływa najlepiej.
Peder posłuchał jej natychmiast, przepchnął się pomiędzy stłoczoną
dzieciarnią i pobiegł po ratunek.
Tymczasem Elise śledziła wzrokiem rozgrywający się w wodzie dramat. Nurt
był wartki i do wodospadu było stąd niedaleko. Przez chwilę zastanawiała się nawet,
czy samej nie wskoczyć, ale nie umiała pływać, więc zamiast pomóc, tylko by
przeszkodziła Emanuelowi.
W rzece zazwyczaj kąpali się chłopcy, dziewczęta tylko patrzyły. Kobiety w
ogóle nie brały kąpieli, bo pływanie uważano za mało estetyczne. Ostatnio jednak
słyszała, że kobiety, które mieszkały po drugiej stronie rzeki, w strojach kąpielowych,
sandałkach i czepkach bawiły się w wodzie i nawet pływały w zamkniętych ką-
pieliskach.
Odwróciła się, rozglądając nerwowo za Pederem. Przecież tu, w pobliżu rzeki,
powinni być jacyś mężczyźni, którzy dobrze pływają. Gdzie się wszyscy podziali?
Odwróciła się z powrotem i zobaczyła wynurzającego się Emanuela.
Przytrzymywał ręką chłopca, który w ogóle nie dawał znaku życia, i na plecach z
wysiłkiem holował go powoli do brzegu. Widać było, że zmaga się z prądem, ale cały
czas uważa, by głowa chłopca znajdowała się nad powierzchnią wody.
Wreszcie dopłynął do brzegu. Elise stała już gotowa odebrać od niego chłopca.
Chwyciła malucha za nogi, głową w dół, bo kiedyś słyszała, że tak właśnie należy
postąpić w takim przypadku. Gdy tylko Emanuel wyszedł na brzeg, on także jej
pomógł. Po chwili chłopiec zakasłał i krztusząc się, łapał oddech.
Otoczyły ich dzieciaki, w napięciu obserwując przebieg zdarzeń. Nikt się
nawet nie odezwał. Czuły, że sytuacja jest poważna. Gdy wnet przybiegł Peder,
prowadząc dwóch mężczyzn, Elise już wiedziała, że chłopiec przeżyje.
Emanuel wziął go na ręce i wspiął się na stromy brzeg, kierując się w stronę
drogi. Pingelen, szlochając, szedł obok niego. Towarzyszyła im cała horda przejętej
dzieciarni. Dwaj sprowadzeni przez Pedera mężczyźni zatrzymali się i zamienili parę
słów z Emanuelem, a potem cały pochód udał się w kierunku Sagveien, gdzie
mieszkała rodzina Pingelena.
Elise została na miejscu. Odprowadziła ich tylko spojrzeniem, wciąż nie
mogąc się otrząsnąć ze strachu. Mało brakowało, a zakończyłoby się to tragicznie dla
chłopca i dla Emanuela. Na samą myśl, że omal go nie straciła, zaczęła dygotać na
całym ciele.
Chyba go kocham, pomyślała, wiedząc równocześnie, że nie po raz pierwszy
używa tych słów. Zapewniała o swojej miłości także Johana i naprawdę tak wówczas
czuła.
Stała nieporuszona aż do jego powrotu. Mokre ubrania przy - kleiły się mu do
ciała, woda kapała z włosów. Pobiegła mu na spotkanie i rzuciła się na szyję, nie
zważając na dzieci, które szły za nim.
- Emanuel! - zawołała zdyszana. - Tak strasznie się o ciebie bałam!
Poszli razem do domu. Mama znalazła mu na przebranie koszulę, bluzę i
spodnie po ojcu i wnet usiedli we troje przy kuchennym stole, popijając gorącą mocną
kawę, gdy tymczasem Elise, rozdygotana, opowiadała, co się stało.
Peder, Evert i Kristian przybiegli wnet rozpromienieni i ożywieni.
- Cała ulica mówi tylko o tym! - zawołał zdyszany Kristian i patrzył to na
mamę, to na Emanuela i Elise. - Wszyscy uważają cię za bohatera! Pingelen mówi, że
skoczyłeś jego bratu na ratunek, choć mogłeś sam utonąć!
Elise popatrzyła uśmiechnięta na Kristiana, który wpatrywał się w Emanuela z
podziwem. Nie pamiętała, kiedy ostatnio był taki radosny i pełen zapału.
- Uratowałeś mu życie, Ringstad! - Peder cały był spocony i zdyszany.
- Gdyby nie on, Smarkacz by utonął - podsumował Evert, równie spocony i
zdyszany jak Peder.
- Cieszę się, że w szkole jeszcze nie ma wakacji - ciągnął Peder
rozpromieniony. - Wszystkie chłopaki będą chwalić pana Ring - stada! - Peder
spoglądał na swojego bohatera z podziwem. - Teraz na pewno nikt się więcej nie
odważy popchnąć mnie do rzeki.
- Popchnąć cię do rzeki? - Mama popatrzyła na niego przerażona.
Przy stole zrobiło się cicho.
Peder zerknął przepraszająco na Elise, po czym popatrzył na mamę i
uśmiechnął się zakłopotany, mówiąc:
- Żartuję tylko, przecież wiesz!
- Moim zdaniem to nie jest temat do żartów - odparła mama surowo i dodała: -
Ale teraz jest już późno. Pora spać. Odwiedź nas znowu jutro, Evert. Chyba nie
pracujesz w niedzielę?
Evert pokręcił dumnie głową.
- Nie, jutro mam wolne. Ale gdy skończy się szkoła i zaczną wakacje, będę
pracował codziennie.
Ruszył ku drzwiom, ukłonił na pożegnanie i wyszedł.
- Będzie wojna? - zapytał Peder przy kolacji, gdy wreszcie skończyli omawiać
bohaterski czyn Emanuela. - Nasz nauczyciel mówi, że to możliwe. Codziennie
ś
piewamy Będę bronić mego kraju. No i opowiada nam o Nansenie, królu Oscarze i
oddziałach szwedzkich.
- Tego nikt nie wie, Peder - odpowiedział Emanuel z powagą, a w jego
spojrzeniu Elise zauważyła zatroskanie. - Pewna Szwedka, Ellen Key, popiera dążenia
niepodległościowe Norwegii. Przypomina swoim rodakom, że jeszcze przed paru laty
nie chcieli dotrzymać warunków unii personalnej i zamierzali nawet uczynić
Norwegię swoją prowincją.
- To prawda? - zapytała Elise przerażona. Mama włączyła się do rozmowy:
- A ja zawsze uważałam króla Oscara za sprawiedliwego władcę, który pragnie
pokoju i dobra bratniego narodu. Królowa Sophie jest chrześcijanką i ma dobre serce.
Ufundowała tu, w Kristianii, specjalną szkołę dla inwalidów, Sophies Minde.
- Ale szwedzkie oddziały grupują się przy granicy. Słyszałem, jak ktoś
opowiadał, że na wschód od Idd na torach kolejowych stoi pusty pociąg towarowy.
Wielu zastanawia się, czy to ma jakiś związek z planami Szwedów.
Elise popatrzyła na niego ze strachem.
- Jeśli zostanie ogłoszona mobilizacja, ty także spodziewasz się wezwania?
- Jasne, że tak - odparł Emanuel.
Te słowa wywołały w niej dziwny smutek. Miałaby go stracić na wojnie?
Teraz, kiedy wreszcie zrozumiała, ile dla niej znaczy?
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Następnego dnia w niedzielę powitała ich deszczowa pogoda. Elise patrzyła
przez okno zawiedziona, obawiając się, że Emanuel nie pojawi się w tak rzęsisty
deszcz. Tęskniła za nim, mimo że nie widziała go raptem jedną noc. Na jedenastą
planowali pójść do kościoła, by posłuchać zapowiedzi.
Nagle zauważyła mężczyznę z parasolem przechodzącego przez most. Czyżby
to on... Tak! Serce zabiło jej mocniej i radośnie pobiegła do kuchni, odsunęła fajerki i
nastawiła dzbanek z kawą, by się podgrzała, mimo że jeszcze była ciepła. A potem
otworzyła mu drzwi.
- Przychodzisz w taką pogodę!
Zamknął parasol, wszedłszy pośpiesznie do przedsionka, i mocno ją przytulił.
- Deszcz miałby mnie przestraszyć? No, co ty sobie myślisz? Uśmiechnęła się
do niego.
- Tęskniłem za tobą - dodał i pocałował ją w czoło, woląc nie ryzykować dziś
więcej.
- Chodź, nastawiłam kawę.
- Po co ten pośpiech?
Roześmiała się głośno, czując, jak pulsuje w niej radość.
- Mama i chłopcy siedzą w kuchni i pewnie się zastanawiają, co z nami.
- A niech się zastanawiają. - Przyciągnął ją do siebie i zakrył jej usta
pocałunkiem. Po chwili dodał chrapliwie: - Liczę dni i godziny! Wkrótce będziesz
moja. Nie mogę wprost tego pojąć.
W ciasnym przedsionku, gdy obie pary drzwi były zamknięte, panował mrok.
Wsunął jej dłoń pod koszulę i dotykając piersi, stwierdził szeptem: - Urosły. Może
dlatego, że karmię cię masłem i mlekiem?
Nie odpowiedziała. Piersi powiększyły się raczej z całkiem innego powodu.
- Elise i Ringstad! - zawołał Peder. - Czemu nie wchodzicie do środka?
Puścił ją niechętnie i skierowali się do kuchni. Peder i Kristian siedzieli na
podłodze i z płaskich drewienek strugali łódki.
- Chodź, Ringstad, zobacz! - zawołał Peder podekscytowany. - Wystrugamy
całą flotę i popłyniemy aż do Ameryki.
- Mam nadzieję, że nie będziecie puszczać łódek po rzece, bo nie mam ochoty
znów nurkować.
- Nie, pożyczymy od Elise balię do zmywania naczyń i nalejemy wody -
zaśmiał się Peder.
Emanuel przywitał się uprzejmie z mamą i usiadł przy stole, a Elise poszła po
kawę.
Mama popatrzyła na niego zatroskana i zapytała:
- Są jakieś nowe wieści o rokowaniach ze Szwecją?
- Właśnie rozmawiałem z Oscarem Carlsenem na ten temat. Wielu
wpływowych Szwedów czuje się głęboko dotkniętych rozwiązaniem unii i domagają
się zadośćuczynienia. Uważają postanowienia z siódmego czerwca za rewolucyjne i
twierdzą, że parlament norweski nie powinien był uchwalać takich decyzji bez udziału
Szwecji. Jako przyjaciele Norwegii są tym pominięciem bardzo rozgoryczeni.
Mama popatrzyła na niego z przerażeniem.
- W takim razie będzie wojna!
- Benjamin Vogt, który nawiązał kontakty pomiędzy naszymi władzami,
twierdzi, że sposób działania Norwegów stanowi według prawa międzynarodowego
powód do wypowiedzenia wojny, tak zwany casus belli.
Szwedzki premier Ramstedt ogłosił, że nie ma możliwości prowadzenia
negocjacji z „nielegalnym norweskim rządem” i że unia została rozwiązana
niezgodnie z prawem. Widać wyraźnie, że Szwedzi wciąż nie otrząsnęli się z
zaskoczenia, i nadal istnieje poważne niebezpieczeństwo, że dojdzie do rozwiązań
militarnych.
- W sanatorium mówiono o tym, że powinno się odbyć referendum na ten
temat, między innymi po to, by dać Szwedom trochę czasu. Ponadto potrzebujemy
króla.
Emanuel pokiwał głową.
- Europejskie monarchie obawiają się, że na północy powstanie nowa
republika, i z dużym zainteresowaniem śledzą rozwój zdarzeń. Cesarz Wilhelm na
przykład sugeruje, by wprowadzić na tron norweski księcia Valdemàra z Danii,
natomiast norweski rząd wolałby chyba księcia Carla, innego wnuka króla Danii. Jego
ż
oną jest księżniczka Maud, córka brytyjskiego monarchy Edwarda VII i królowej
Aleksandry, z pochodzenia Dunki. Christian Michelsen twierdzi, że dzieci księcia
Valdemaro są za duże, by kiedykolwiek stać się Norwegami, natomiast syn księcia
Carla, książę Aleksander, ma dopiero dwa latka. Ponadto jego zdaniem żona księcia
Valdemaro jest zagorzałą katoliczką, co nie bardzo pasuje do realiów norweskich.
Elise wraz z mamą słuchały opowieści Emanuela z dużym zainteresowaniem.
- Jak zareaguje cesarz Wilhelm, jeśli nie posłuchamy jego rad? - zapytała
mama wyraźnie zmartwiona.
- Obiecał zachować przyjazne uczucia dla Norwegii niezależnie od tego, jaki
książę zasiądzie na tronie. - Emanuel zamilkł i zamyślił się na chwilę. - Car rosyjski
Mikołaj II także chce, żebyśmy wybrali księcia Valdemaro. Obawia się bowiem, że
Edward VII zyska zbyt wielkie wpływy, jeśli na norweskim tronie zasiądzie książę
Carl. Póki co więc wszystko jest bardzo niepewne. Pozostaje nam jedynie mieć
nadzieję, że nasz rząd dokona właściwego wyboru, a Szwedzi zachowają rozsądek.
Peder podniósł wzrok znad łódki, którą strugał, i zawołał:
- Cholerni szwedzcy knechci. Pozabijam ich, gdy tylko zostanę porządnym
ż
ołnierzem.
Mama spojrzeniem przywołała go do porządku.
- Jak wszyscy będą tak myśleć, to nigdy nie zapanuje pokój na świecie. W
Piśmie Świętym jest napisane, że trzeba raczej nadstawić drugi policzek.
Elise i Emanuel wymienili spojrzenia.
Rozległo się pukanie do drzwi, więc Elise pośpiesznie poszła otworzyć. Ku
swemu wielkiemu zdumieniu zobaczyła Hildę.
- Mam dziś wolne po raz pierwszy, odkąd pracuję jako służąca. - Cała
przemoczona od deszczu weszła do przedsionka, gdzie zdjęła płaszcz i powiesiła na
haku. - Musiałam przyjść, żeby zobaczyć, jak się tu urządziliście.
- Dopiero co przyszedł też Emanuel. Siedzimy sobie w kuchni i pijemy kawę.
Zamierzałam nawet odwiedzić cię dziś wieczorem, Hildo, żeby cię zaprosić na nasze
wesele, które urządzimy tutaj.
Zobaczyła, że Hilda zesztywniała, nie potrafiła jednak rozgryźć wyrazu jej
twarzy.
- Zamierzacie urządzić wesele tutaj? W tym domu? Elise pokiwała głową z
uśmiechem.
- A czemu nie we dworze u rodziców Emanuela?
Drzwi do kuchni otwarte były na oścież, Elise więc dała siostrze znak, by
nieco ściszyła głos, i odparła krótko:
- Bo bardzo chcemy urządzić je tutaj.
Mama wstała od stołu i podchodząc do córki z wyciągniętymi ramionami,
zawołała:
- No wreszcie, Hildo!
- Przecież mówiłam, że przyjdę - odparła Hilda, uwalniając się z objęć mamy.
Elise od razu poznała, że siostra nie jest w humorze.
- No, jak ci tam jest, moje dziecko? - dopytywała się mama. - Wydaje mi się,
ż
e zeszczuplałaś. Chyba nie pracujesz ponad siły u tego majstra?
- Jest mi dobrze - odparła krótko Hilda, siadając ciężko na stołku. - Zostało dla
mnie trochę kawy?
Emanuel uśmiechnął się i zagadnął:
- Widziałem cię któregoś dnia, jak wracałaś razem z Agnes ze sklepu.
Hilda pokiwała głową i odszukała spojrzeniem Elise.
- Myślę, że przez jakiś czas powinnaś się trzymać od niej z daleka -
powiedziała do siostry.
- Wciąż jest taka zła?
- A czy to takie dziwne? - Hilda popatrzyła na nią wyzywająco. - Ja też bym
nie wybaczyła, gdyby chodziło o mnie. Taki cios, i to ze strony najlepszej
przyjaciółki! Nie rozumiem, że zdobyłaś się na coś takiego, znając jej uczucia - rzekła
z wyrzutem.
Elise domyśliła się, że Agnes podjudziła Hildę przeciwko niej.
- Ależ to bzdura, Hildo - odezwał się Emanuel wyraźnie poirytowany. -
Między Agnes a mną nigdy nic nie było. A w Elise zakochałem się od pierwszej
chwili, gdy ją zobaczyłem, i potem nie mogłem już przestać o niej myśleć.
- W takim razie Elise powinna o tym szczerze powiedzieć Agnes, zamiast
utwierdzać ją w przekonaniu, że myśli jedynie o Johanie.
- Elise myślała tylko o Johanie. To ja nie dawałem za wygraną!
- Na jedno wychodzi. Agnes jest całkiem rozbita. Powiedziała, że najchętniej
rzuciłaby się do wodospadu.
Emanuel poczerwieniał ze złości.
- Nigdy jej nie zachęcałem ani nie dawałem nadziei. Przeżyłem szok, kiedy się
dowiedziałem, że zwolniła się z fabryki, żeby zamieszkać w tym samym domu co ja.
Nie rozumiem, jak w ogóle mogła myśleć, że to cokolwiek zmieni.
- Tak czy inaczej tak się nie robi - upierała się Hilda, najwyraźniej nie mając
zamiaru dać za wygraną.
- Ależ Hildo! Co to ma znaczyć? - wtrąciła się mama, patrząc na córkę z
wyrzutem. - To do ciebie niepodobne. Zastajesz swoją starą matkę i rodzeństwo w
nowym domu z gankiem pośród zielonych traw, na stole stoi jedzenie, a ty się
zachowujesz w taki sposób?
Hilda poderwała się z miejsca i odburknęła:
- Mam co robić w wolny dzień, nie muszę tu siedzieć i wysłuchiwać twojego
strofowania, mamo.
Do oczu mamy napłynęły łzy.
- Bardzo proszę, siadaj i opowiedz lepiej, co u ciebie.
Elise obserwowała mamę zmartwiona. Jakież to do niej niepodobne. Gdyby
coś takiego zdarzyło się jeszcze parę lat temu, wymierzyłaby Hildzie soczysty
policzek i przywołała ją do porządku. W Piśmie jest bowiem napisane, że ten, kto
kocha swoje dzieci, karze je. Gdy mama zachorowała, a ojciec odszedł, wszystko się
zmieniło. Mama najwyraźniej straciła siły, a choć choroba zdawała się ustępować, nie
odzyskała dawnej energii.
Hilda niechętnie siadła z powrotem na stołku, a na jej twarzy odmalowała się
znajoma przekora.
Przy stole zrobiło się cicho, wszyscy czekali na opowieść Hildy.
- Braciszek ma nianię - zaczęła Hilda, wbijając wzrok w blat stołu. -
Zapytałam pana Paulsena, czy nie mogłabym się starać o tę posadę, bo czytałam
nawet to ogłoszenie w gazecie, ale mi nie pozwolił. Powiedział, że mnie potrzebuje,
mimo że ma zarówno pokojówkę, jak i kucharkę.
- Nianię? - Mama popatrzyła na nią, nic nie rozumiejąc.
- Opiekunkę do dziecka - wyjaśniła Hilda, nie podnosząc wzroku. - Posadę
dostała dziewczyna w moim wieku, która pracowała jako pomocnica prządki. Teraz
chodzi w pięknym czarnym stroju i wykrochmalonym czepku, jak nianie w dobrych
rodzinach, i wozi Braciszka w wózku.
Elise miała wrażenie, że wszyscy wstrzymali oddech. Nawet Peder i Kristian
przestali na moment strugać łódki i siedzieli cicho, nasłuchując. Jakaś dziewczyna
zajmowała się Braciszkiem! Dla Hildy musiało to być straszne.
- Spotkałam ją w drodze do sklepu - głos Hildy zabrzmiał chrapliwie. -
Zapytała mnie, czy nie chcę popatrzeć na dziecko. Chwaliła, że to dobry i pogodny
chłopczyk, a jego matka i ojciec są z niego tacy dumni. Stwierdziła, że nie widziała
jeszcze dumniejszych rodziców.
Do oczu mamy napłynęły łzy.
- Nie mogłaś nic powiedzieć?
Elise, która nalawszy kawy, stanęła przy stole, teraz objęła siostrę ramieniem i
wyjaśniła mamie:
- Nie, mamo, nie mogła. Hilda podpisała dokument poświadczający, że zrzeka
się praw do dziecka. Nie można już niczego zmienić. Jeśli zdradzi, że to ona urodziła
dziecko, straci nie tylko posadę u pana Paulsena, ale ryzykuje także karę i inne
nieprzyjemności. I na pewno już nigdy więcej nie zobaczy dziecka na oczy.
- Więc co zrobiłaś? - zapytała mama Hildę udręczonym głosem.
- Powiedziałam, że nie mam czasu, i uciekłam. Przy stole znów zapadła cisza.
Jak mogę oczekiwać, że Hilda się będzie cieszyć z mojego ślubu, jeśli ona jest
taka nieszczęśliwa, pomyślała Elise. Równocześnie ogarnęła ją rezygnacja. Wciąż nie
mogła się pogodzić z tym, że Hilda oddała swoje dziecko w obce ręce.
- Uważam, że powinnaś spróbować wrócić do pracy do przędzalni i uwolnić
się od pana Paulsena - rzekła, nie mogąc ukryć gniewu.
Hilda odwróciła się do niej, a jej oczy ciskały gromy.
- Uwolnić się od pana Paulsena? Myślisz, że jestem głupia? Gdyby nie on, nie
wiem, jak bym to wszystko przeżyła! To najmilszy człowiek, jakiego kiedykolwiek
spotkałam. Dopiero jak... - zarumieniła się, ale dodała: - Dopiero jak go poznałam,
moje życie stało się znośniejsze. Jeśli jesteś taka ślepa z miłości, że już zapomniałaś,
jakie wiedliśmy życie, to mogę ci przypomnieć! Mama leżała śmiertelnie chora w
izbie, a ojciec wracał do domu pijany i bił wszystkich, na oślep, albo włóczył się po
ulicach z dziwkami i innymi pijakami. W moich oczach to nie było żadne życie, tylko
piekło.
Elise zauważyła, że mama zbladła jak płótno i chwyciła się za serce.
Pośpiesznie więc podeszła do niej i objęła ramieniem.
- Nie przejmuj się tym, mamo! Hilda mówi tak dlatego, że jest nieszczęśliwa z
powodu Braciszka.
Emanuel nie odzywał się od dłuższej chwili, teraz jednak zabrał głos:
- Rozumiem cię, Hildo, ale ten smutny czas minął. Twój ojciec spoczywa w
pokoju, mama wyzdrowiała. Jeśli chcesz, możesz wprowadzić się tu do nas. Twoje
łóżko stoi w sypialni mamy. Jestem pewien, że nadzorca pomoże ci znaleźć pracę w
przędzalni.
Hilda potrząsnęła głową gwałtownie.
- To ostatnie, czego bym chciała. Ledwie wytrzymywałam nadzór Elise, a
teraz miałabym trzy dorosłe osoby, które by mi mówiły, co mogę, a czego nie mogę
robić. Poza tym jest mi dobrze. Nie mamy karaluchów ani wszy i nie musimy strząsać
z siebie pcheł, nim się położymy spać.
Peder siedział cicho na podłodze i wpatrywał się w siostrę.
- Wolisz mieszkać w pięknej willi niż być szczęśliwa, Hilda?
- Zamknij się, smarkaczu!
- Hilda! - tym razem Elise zwróciła jej uwagę. Wciąż obejmowała mamę
ramieniem i zauważyła, że mama aż się wzdrygnęła.
- Dość tego! Rozumiemy, że przeżyłaś coś strasznego i że jesteś zrozpaczona,
ale nie musisz sobie tego odbijać na nas. Niestety, sama musisz wypić to piwo,
którego nawarzyłaś.
Spodziewała się, że Hilda znów się poderwie od stołu i wybiegnie, tymczasem
siostra ucichła, a po chwili zadrżały jej ramiona od tłumionego płaczu.
Elise westchnęła zrezygnowana.
- Wybieramy się do kościoła, bo dziś będą odczytane nasze zapowiedzi. W
następną sobotę odbędzie się ślub.
Hilda podniosła gwałtownie głowę i posłała jej zdziwione spojrzenie.
- Strasznie się śpieszycie! - prychnęła, ale potem nagle jakby coś sobie
uświadomiła, bo zmienił jej się wyraz twarzy. Spojrzała na Elise pytająco, ale nic nie
powiedziała. - Co ja włożę na siebie? - rzekła po chwili.
Elise odetchnęła, a fala ulgi przetoczyła się przez jej ciało. Przez moment bała
się, że Hilda zdradzi, co jej przyszło na myśl, ona przecież wiedziała, co się stało...
- Pożyczymy odświętne ubrania. Dla ciebie także.
- Kto będzie twoją druhną?
- Chciałam spytać o to Agnes, ale może to nie najlepszy pomysł. Hilda
pokręciła głową.
- Na twoim miejscu nawet bym nie próbowała.
- W takim razie zapytam Annę. Ty, Hildo, jesteś za młoda.
Całą gromadą udali się do starego kościoła Gamie Aker.
Emanuel obejmował Elise ramieniem, a gdy byli już blisko, pochylił się nad
nią i szepnął:
- Za tydzień będziesz moją żoną, Elise. Wciąż wydaje mi się, że to sen.
Odwzajemniła jego uśmiech i odpowiedziała:
- Razem stawimy czoło wszystkim kłopotom. Nawet tym, które mają związek
z kłótliwą siostrą, jej dzieckiem i twoimi rodzicami, którzy nie chcą mieć nic
wspólnego ze swoją synową.
- Wszystko się ułoży, Elise. Za jakiś czas mama i ojciec zaproszą nas do
dworu. Co się zaś tyczy Hildy, to myślę, że ona sobie poradzi. Teraz jest jej bardzo
ciężko, ale przeciwności losu wzmacniają charakter.
Do kościoła ciągnęli tłumnie wierni. Wyglądało na to, że i tej niedzieli jak
zwykle na mszy będzie pełen kościół ludzi. Wąsaci mężczyźni w słomkowych
kapeluszach i wykrochmalonych koszulach podpierali się posrebrzanymi laseczkami.
Kobiety w szeleszczących sukniach na jedwabnych halkach miały figury niczym
klepsydry. Ich głowy ozdabiały kapelusze ze strusimi piórami lub kwiatami. Wciskały
się między ławki, a towarzyszyli im mali chłopcy w marynarskich ubrankach z
granatowymi kołnierzami i w czapeczkach z błyszczącymi daszkami oraz
dziewczynki w ciemnych pończoszkach, białych sukienkach z jedwabnymi wstążkami
i słomkowych kapelusikach.
Elise nikogo nie znała. Ci robotnicy znad Aker, którzy chodzili do kościoła,
wybierali raczej nowy kościół na osiedlu Sagene, a nie ten, który stał tuż przy
wzgórzu Aker.
Próbowała skupić się na słowach pastora, ale miała z tym pewne kłopoty. W
głowie kłębiło jej się „tyle różnych myśli. Zauważyła, że mama popłakuje ukradkiem,
ale nie wiedziała, czy nad nieszczęściem Hildy i wnuka, którego straciła, czy też były
to łzy radości z powodu zbliżającego się ślubu.
Od strony zakrystii doleciał płacz dziecka. Miał się odbyć chrzest. W chwili
gdy przed ołtarz przyniesiono dwoje dzieci, Elise zauważyła, że Hilda wyciągnęła
szyję, a potem jęknęła, wstała gwałtownie z ławki i przecisnęła się do wyjścia. Twarz
jej skamieniała.
- Co ci jest? - wyszeptała Elise, patrząc na nią zdezorientowana.
- Nie widzisz? Będzie chrzczony Braciszek! - wyrzuciła z siebie ze szlochem,
po czym wybiegła.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Elise siedziała jak porażona, wpatrując się w stronę ołtarza. Nie sądziła, że
mama, Emanuel czy chłopcy słyszeli słowa Hildy, mama jednak pochyliła się nad nią
i zapytała:
- Czy Hilda się źle poczuła? Skinęła tylko głową, nie odwracając się.
Młoda piękna kobieta ubrana na biało podeszła do chrzcielnicy z dzieckiem na
ręku. Dziecko miało na sobie długą białą szatkę specjalnie do chrztu ozdobioną
koronkami i jasnobłękitnymi jedwabnymi wstążkami. Obok stała druga młoda kobieta
ubrana w jedwab i aksamit.
- Jakie imię wybraliście dla dziecka? - rozległo się pytanie pastora.
- Isac Elias Laurentius - odpowiedziała kobieta głosem cichym i cienkim jak u
dziewczynki.
- Chrzczę cię w Imię Ojca i Syna i Ducha Świętego...
Nagle rozległ się głośny płacz niemowlęcia, zagłuszając słowa pastora.
Elise wstrzymała oddech. Oprócz majstra, który z pewnością siedział gdzieś z
przodu, była jedyną osobą w całym kościele, która wiedziała, że chrzczony jest jej
własny siostrzeniec. Prawdziwa matka chłopca, ta, która wydała go na świat, nie była
obecna. Zapewne stała przed kościołem i płakała. Ale ojciec uczestniczył w
ceremonii, choć oficjalnie występował jako wuj chłopca...
Isac... A więc tak się będzie nazywał pierwszy wnuk mamy, pierworodny syn
Hildy, mój własny siostrzeniec. Na nazwisko Paul - sen, tak jak majster.
Dziedzic majstra i jego sekretny syn...
Będzie się wychowywał na szczycie wzgórza Aker, nie wiedząc, że służąca w
sąsiedniej willi jest jego prawdziwą matką. Elise poczuła, jak narasta w niej gniew.
Jaki to wszystko ma sens? - zastanawiała się.
Nie słuchała nawet uważnie zapowiedzi odczytanych potem, wstała tylko
dlatego, że podniósł się z miejsca Emanuel. Jej myśli krążyły wciąż wokół Hildy, jej
synka i ich dramatu.
Kiedy wyszli z kościoła, rozejrzała się, by odnaleźć siostrę, ale nigdzie jej nie
zauważyła. Przestało już padać, lecz niebo wciąż zasnuwały ciężkie, ciemne chmury,
grożąc kolejną ulewą.
- Wiesz może, co znowu z tą Hildą? - zapytała mama, rozglądając się wokół z
niepokojem. - Kto to widział opuszczać kościół w samym środku mszy!
Elise popatrzyła na nią w milczeniu, zastanawiając się, czy powinna
powiedzieć prawdę. W końcu się zdecydowała.
- Wiem, dlaczego Hilda wyszła. Chłopiec, który był chrzczony, to Braciszek.
Mama otworzyła usta ze zdumienia, a Emanuel i chłopcy znieruchomieli i
wpatrywali się w nią bez słowa.
- Mówisz, że to był nasz Braciszek? - Peder pierwszy otrząsnął - się z szoku.
Elise pokiwała głową i pogłaskała go po sterczącej grzywce.
- Tak, Peder. Otrzymał na chrzcie imię Isac. Hilda nie wiedziała, że będzie
dziś chrzczony, nic dziwnego, że tak się zdenerwowała.
- Ale jak... To znaczy... - urwała mama, patrząc na nią oszołomiona.
- Hilda pewnie poznała kobietę, która jest teraz matką jej synka. Widziała ją na
ulicy, więc wie, jak wygląda. A ty ją znasz? - zapytała Elise, zwracając się do
Emanuela. - Zwróciłeś uwagę, kto to był?
Pokręcił głową, najwyraźniej przerażony tym, czego się dowiedział.
- Z daleka nie widziałem dokładnie. Nie przyglądałem się zresztą.
Z kościoła wychodzili ludzie, a oni stali z boku i ich obserwowali.
- Chcesz, żebyśmy już poszli? - zapytała Elise, zerkając na mamę.
Mama zacisnęła zęby i potrząsnęła głową.
- Nie, chcę go zobaczyć. To mój wnuk. Nie ruszyli się więc z miejsca.
Wreszcie z kościoła wyniesiono ochrzczonego chłopca. Elise, mama, chłopcy
stali niczym zaczarowani i wpatrywali się w młodą piękną parę, która z uśmiechem
opuściła kościół. Kobieta trzymała dziecko, a jej mąż otoczył ją ramieniem i pochylał
się z dumą nad maleństwem. Szepnął coś żonie do ucha, a ona posłała mu przekorny
uśmiech.
- Nie zamierzam używać obu imion, mówiłam ci już. Isac wystarczy na co
dzień.
W tym związku najwyraźniej do kobiety należy ostatnie słowo, pomyślała
Elise.
W tej samej chwili zauważyła majstra, który wyszedł z kościoła, pochłonięty
rozmową z pastorem. Odwróciła się więc szybko i powiedziała do najbliższych:
- Nie gapcie się tak. Idzie pan Paulsen.
Wszyscy spojrzeli w przeciwną stronę, poza Emanuelem, który ukłonił się
zarówno majstrowi, jak i pastorowi.
Gdy tylko odeszli na bezpieczną odległość, Elise zwróciła się do Emanuela z
pytaniem:
- Znasz pana Paulsena?
- Tylko z widzenia - odparł. - Bardziej znają go Carlsenowie, choć nie należy
do grona ich najbliższych przyjaciół.
- Myślisz, że on się domyślił z zapowiedzi, że to my bierzemy ślub?
- Tak. Posłał mi zdziwione spojrzenie. Mam nadzieję, że dało mu to trochę do
myślenia.
- Że ty żenisz się ze mną, podczas gdy on wykorzystuje Hildę?
- Coś w tym rodzaju.
- Chodźmy! Wracajmy do domu napić się kawy. Poza tym musimy się posilić.
Wczoraj kupiłam tanią słoninę u rzeźnika. Zapłaciłam tylko dwadzieścia pięć ore za
płat, bo chciał go sprzedać przed niedzielą. Do tego dostałam też wiaderko wywaru na
zupę.
- Ale co z Hildą? - mama wyglądała na zmartwioną.
- Na pewno przyjdzie, skoro majster wybiera się na chrzciny.
- Biedny Braciszek - ubolewał Peder ze łzami w oczach. - Nie dostanie do
zabawy ani kamyków, ani kółka, nawet nie będzie się mógł bawić w policjantów i
złodziei.
- A skąd wiesz? - spojrzał na niego poirytowany Kristian.
- Ci bogaci chodzą ubrani w marynarskie ubranka, nie wolno im się pobrudzić.
Szli w milczeniu w dół ku rzece. Mama rozglądała się na wszystkie strony w
nadziei, że zauważy gdzieś Hildę. Elise szła za rękę z Emanuelem i myślała o
Braciszku. Natomiast Peder i Kristian kłócili się jak zwykle.
Emanuel uścisnął jej dłoń.
- Wszystko się ułoży, Elise. Myślę, że maleństwu nie będzie się tam działa
krzywda. Pozostaje nam jedynie mieć nadzieję, że Hilda spotka jakiegoś porządnego
młodego mężczyznę, którego poślubi, i będzie z nim miała dużo dzieci.
Elise pokiwała głową i zapytała:
- Pójdziesz ze mną po obiedzie do Anny?
- Wydaje mi się, że będzie lepiej, jeśli pójdziesz tam sama. Łatwiej jej będzie
wówczas szczerze z tobą porozmawiać.
- Myślisz, że uda się nam wypożyczyć wózek dla niej na dzień naszego ślubu?
- Tak, jestem tego pewien. Właściwie ona powinna mieć własny wózek - dodał
zamyślony. - Wówczas jej mama mogłaby wyprowadzać ją na spacery na słońce.
- Ale jak pokonałaby te wszystkie schody?
- Ktoś musiałby ją znieść.
- Nie ma takiego kogoś. Przynajmniej w Andersengarden. Emanuel zmarszczył
czoło.
- Ale chyba coś da się zrobić.
Gdy przeszli przez most i skręcili w kierunku domu majstra, zza chmur
wyjrzało słońce.
Mama uśmiechnęła się, mówiąc:
- Wkrótce przyjdzie Hilda.
Błogosławione słońce, pomyślała Elise. Zawsze nastrajało mamę
optymistycznie.
Ledwie zdążyli zasiąść do stołu, gdy usłyszeli za oknem lekkie kroki. Drzwi
były otwarte na oścież, by słońce wpadało do środka.
- Ale zapachy! - odezwała się Hilda, wsuwając głowę przez drzwi. - Czy dla
mnie znajdzie się też jakiś kąsek?
- Oczywiście - odpowiedziała mama, a jej twarz się rozpromieniła.
Elise zerknęła ukradkiem na siostrę. Oczy miała spuchnięte od płaczu. Dobrze,
ż
e z siebie to wyrzuciła, westchnęła Elise w duchu. Na zewnątrz znów rozległy się
szybkie kroki, tym razem przyszedł Evert.
- A co to, jakaś uroczystość? - zapytał i rozejrzał się uważnie, a gdy wzrok
jego padł na talerz ze słoniną, oczy zrobiły mu się wielkie jak guziki.
- Siadaj, Evert - zaprosiła go Elise. - Zmieścicie się z Pederem na jednym
stołku.
Wstała pośpiesznie i dostawiła jeszcze jeden metalowy talerz.
Gdy już zjedli, mama miała ochotę trochę odpocząć, a Emanuel zaproponował,
ż
e pogra z chłopcami w piłkę nożną. Hilda powiedziała, że musi wracać, ale Elise nie
była pewna, czy mówi prawdę. Siostrze niełatwo było ukryć, jak jest jej ciężko, ale
starała się cieszyć z powodu zbliżającego się ślubu Elise i Emanuela.
- Spotkałaś może ostatnio Loranga? - odważyła się spytać Elise, natychmiast
jednak uświadomiła sobie niezręczność, bo twarz Hildy pociemniała.
- Czemu pytasz?
- Nic takiego, zastanawiałam się. W zeszłym roku o tej porze. ..
- Zamknij się! - Hilda odwróciła się od niej i gniewnym krokiem skierowała
się ku drzwiom.
Elise posłała Emanuelowi bezradne spojrzenie.
- Zostaw ją w spokoju, Elise - powiedział cicho, uśmiechając się pogodnie. -
Dzisiejszy dzień jest dla niej wyjątkowo trudny.
Dziwnie jakoś było znów wchodzić po schodach w Andersengarden, na
których jak zwykle unosił się nieprzyjemny smród. Nie wszyscy pilnowali porządku
tak jak pani Thoresen.
Zapukała do drzwi, czekając, aż usłyszy: „Proszę”.
Zastała panią Thoresen przy zmywaniu naczyń. Na drewnianej ławce stały dwa
opróżnione do połowy wiadra z wodą, pod spodem zaś schowane było wiadro do
szorowania podłóg i szczotka oraz mokra, pachnąca ługiem szmata. Nawet dziś, w
niedzielę, sąsiadka szorowała podłogę! Czy też ona nie może odpocząć choć jeden
dzień?
- Dzień dobry, pani Thoresen.
- O, czemuż to zawdzięczamy wizytę jaśnie pani? - zapytała, nie przerywając
zmywania i nawet nie odwracając głowy.
- Przyszłam zaprosić was na ślub i wesele. - Zapadła cisza. Elise pomyślała
sobie, że powinna jej była oszczędzić tego rozgoryczenia. Przecież to jej syn miał stać
u boku Elise na ślubnym kobiercu tego lata! Jednak mama uznała, że obraziliby
sąsiadkę, nie proponując jej zaproszenia. - Rozumiem, że dla pani, pani Thoresen, to
bolesne, ale byliście zawsze naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Oprócz pani Evertsen
z czynszówki chcemy zaprosić tylko was.
- A co, mam według ciebie znieść łóżko z Anną po schodach? - odezwała się
zgryźliwie.
- Emanuel pożyczy wózek z Armii Zbawienia. Zamierzam spytać Annę, czy
nie zechciałaby być moją druhną.
Pani Thoresen wrzuciła z impetem metalowe talerze do balii z mydlinami, aż
woda rozprysnęła się na boki.
- Anna druhną? Chyba straciłaś rozum! - Odwróciła się gwałtownie i z
purpurową twarzą dodała: - Czyś ty zwariowała, Elise? Najpierw odwracasz się
plecami do Johana, potem kradniesz Annie sprzed nosa kogoś, kogo uwielbiała, a
teraz chcesz ją jeszcze dalej dręczyć?
Elise przełknęła ciężko ślinę.
- Myślę, że ona potraktuje to nieco inaczej.
- To idź i ją zapytaj! Zobaczysz, czyjej oczy zabłysną z radości. Przez moment
Elise zastanawiała się, czy nie odwrócić się na pięcie i pójść do domu, ale wzięła się
w garść, przeszła przez kuchnię i zapukała do drzwi izby.
Anna siedziała w łóżku podparta poduszkami. Okno miała otwarte, na tacy
przed sobą przybory do pisania.
- To naprawdę ty, Elise? Ależ mi sprawiłaś radość! Już się bałam, że nie
będziesz tu do mnie zaglądać, gdy się wyprowadzisz.
- Jesteś moją najlepszą przyjaciółką, nawet jeśli już nie mieszkamy w jednym
domu.
- Prawie najlepszą - zaśmiała się Anna. - Przecież to Agnes jest twoją
powiernicą, z tego, co wiem.
- Już nie.
Anna odłożyła ołówek i popatrzyła na nią zdezorientowana.
- Już nie? Serdeczne przyjaciółki pozostają w przyjaźni przez całe życie!
- Też tak myślałam, ale Agnes strasznie się pogniewała, gdy jej powiedziałam,
ż
e wychodzę za mąż za Emanuela. - Uśmiechnęła się zakłopotana. - Spotkała go
kiedyś w Świątyni i się zakochała.
- Biedny Emanuel! - uśmiechnęła się Anna. - To musi być męczące mieć tak
wiele wielbicielek. Kiedy będzie ślub, Elise?
- W najbliższą sobotę. Przyszłam, by cię zapytać, czy nie zechcesz być moją
druhną.
Uśmiech zgasł na' twarzy dziewczyny, która nagle wydała się bardzo
udręczona.
- Owszem, strasznie bym chciała, ale powinnaś wiedzieć, że to nie jest
możliwe.
- Emanuel obiecał pożyczyć wózek z Armii Zbawienia. On też zniesie cię po
schodach.
- Naprawdę? - Anna popatrzyła na nią z niedowierzaniem i w jednej chwili jej
twarz rozpromieniła się, a oczy rozbłysły.
- Chcesz?
- Oczywiście, że chcę!
Elise ociągała się trochę, ale powiedziała:
- Twoja mama bała się, że sprawię ci tym tylko przykrość. Nie chodziło jej o
Johana, ale o...
- O Emanuela? - Anna uśmiechnęła się. - Życzę wam, Elise, wszystkiego
najlepszego, choć nie ukrywam, że wolałabym być na twoim miejscu. Nie jestem
zazdrosna z natury, jestem tylko zła na te moje głupie nogi!
- Dobrze to rozumiem. Modlę się o cud, żebyś odzyskała władzę w nogach i
mogła znów chodzić. Cuda się zdarzają, czytałam o tym w szkole.
Anna pokręciła głową z uśmiechem.
- Miła jesteś, Elise. Ja jednak przestałam już marzyć. Piszę list do Johana.
Wcześniej wyjaśniłam mu, że plotki o tobie i Emanuelu to bzdura, ale nie wiem, czy
mi uwierzy, zwłaszcza teraz, gdy postanowiliście wziąć ślub.
- Wiem, będzie przekonany, że to nie były tylko plotki. Przykro mi, gdy o tym
myślę.
- Spróbuję go nakłonić, by zrozumiał. Napisałam, że stary Torgny chciał was
wyrzucić, a Hilda wyprowadziła się i na ciebie spadł obowiązek utrzymania całej
rodziny. On zrozumie na pewno, że wychodzisz za mąż z rozsądku. Musiałaś podjąć
taką decyzję, żeby przeżyć.
Elise nie miała śmiałości spojrzeć jej w oczy. Z jednej strony była to prawda,
ale niebawem Anna przekona się, że były też inne powody...
Anna szukała czegoś w swoich papierach i wyciągnęła zmiętą kartkę.
- Dostałam od niego list. Podobno jest teraz rzeźbiarzem i wykonuje nagrobki
dla znanych osób. Dyrektor więzienia chwali go i mówi, że jest bardzo zdolny.
Elise poczuła znów wyrzuty sumienia, ale równocześnie ciepło jej się zrobiło
na sercu z powodu Johana.
- Jak dobrze! - rzekła. - Na pewno się cieszycie.
- Mama w to w ogóle nie wierzy - westchnęła Anna. - Ale też nie wierzyła,
gdy w szkole mówili jej, że Johan rysuje najładniej ze wszystkich dzieci. Jest pewna,
ż
e Johan pisze tak dlatego, by nas pocieszyć.
Elise z rezygnacją pokręciła głową.
- Zaprosiłam ją na ślub, ale tylko się rozzłościła. Właściwie rozumiem
dlaczego. To Johan miał stać ze mną na ślubnym kobiercu. Zdaję sobie sprawę, że
oczekuję za wiele, pragnąc, by się radowała z mojego powodu, ale moja mama
obawiała się, że poczuje się dotknięta, jeśli jej nie zaprosimy. Oprócz was z naszej
czynszówki zapraszamy tylko panią Evertsen. Wiesz, w domu nie ma tyle miejsca.
Anna popatrzyła na nią badawczo.
- Ciężko ci, Elise? To znaczy... Mama słyszała, że jego rodzice... - urwała i
ugryzła się w język. - Czy wesele nie powinno się odbyć we dworze?
- Emanuel uważa, że z czasem się wszystko ułoży, ale prawdą jest to, co
słyszałaś. Jego rodzice byli przerażeni. Mieli nadzieję, że ich synowa wywodzić się
będzie z tych samych kręgów co oni. Najchętniej widzieliby w tej roli jakąś córkę
bogatego gospodarza, która nakłoniłaby Emanuela do powrotu do dworu.
- Przyjadą na ślub?
- Emanuel ma taką nadzieję. Jutro zamierza wybrać się do Telegrafu i wysłać
do nich telegram. Jest też zaproszona jakaś jego stara ciotka. - Elise wzdrygnęła się i
dodała: - Boję się, Anno. Oni przywykli do zupełnie innych warunków.
- Nie twoja winna, że urodziłaś się w biednej robotniczej dzielnicy.
- Jego matka powiedziała mi, że podobne dzieci bawią się najlepiej. Nie ma
osobiście nic przeciwko mnie, ale uważa, że Emanuel zniszczy swoją przyszłość,
ż
eniąc się ze mną.
- Zniszczy swoją przyszłość? - Anna zdenerwowała się. - A co to za snobka!
- Ja ją właściwie rozumiem. Pragnie z całego serca, by Emanuel wrócił do
domu i razem z rodzicami gospodarował we dworze. Jest jedynakiem i dziedzicem.
Ona uważa, że ja go zwiążę z miastem.
- Czy nie lepiej by było, gdyby cię zapytała, czy ty byś się nie zgodziła
wprowadzić do nich? Mogłaby cię też poprosić, byś spróbowała wpłynąć na
Emanuela. A skoro tego nie uczyniła, to znaczy, że kieruje się snobizmem. Pewnie nie
pasuje im, by robotnica została synową w dużym dworze. - W głosie Anny słychać
było nutkę pogardy.
Elise spuściła wzrok. Anna miała rację, nie chciała jednak dać po sobie
poznać, jak bardzo ją to boli.
- Wiesz co, Elise? - po głosie Anny można było poznać, że jest gotowa do
walki. - Przyjdę na ten ślub! Jeśli zdołacie mnie znieść po schodach, doprowadzić do
kościoła, a potem w dół do domku nad rzeką, pokażę tym ludziom, że nie liczy się
fasada. Już się na to cieszę!
Elise roześmiała się rozbawiona.
- A co ty też zamierzasz im powiedzieć? Pamiętaj, że nie wolno ci obrazić
rodziców Emanuela, Anno!
- Nie obawiaj się - potrząsnęła głową Anna. - Będę się zachowywała jak
kulturalny i dobrze wychowany człowiek. Ale chyba wolno mi zadać parę niewinnych
pytań? Albo opowiedzieć im, jak to jest być takimi jak my. Albo wyrazić zdziwienie,
dlaczego Bóg narodził się w żłobie, a nie w wyściełanej jedwabiem kołysce.
- Stwierdzą, że tak już jest na tym świecie. Co powtarzał zwykle Johan?
Mówił, że ci dobrze urodzeni stoją nad nami tak wysoko jak sam Bóg. Tak było, jest i
będzie.
Anna potrząsnęła energicznie głową.
- Nie, Elise, tak nie będzie zawsze. Robotnicy zdołają w końcu dotrzeć ze
swym posłaniem do wszystkich ludzi. Jestem co do tego przekonana. Bez robotników
nie będzie fabryk. Bez fabryk towarów. Za pięćdziesiąt albo sto lat ich praca będzie
równie ceniona jak praca nauczycieli czy kościelnego. I będą otrzymywać równie
wysoką zapłatę.
- Jak dobrze, że są jeszcze na tym świecie optymiści! - zaśmiała się Elise, ale
zaraz spoważniała. - Zdołasz namówić swoją mamę, jak sądzisz?
- Oczywiście. Pozostaw to mnie.
- A ty jak zniesiesz ten dzień? Nie będzie ci przykro? Anna potrząsnęła znowu
głową.
- Nie wierzysz mi, gdy ci mówię, że nie jestem zazdrosna?
- Dobry z ciebie człowiek, Anno. Za dobry jak na ten świat.
Ale kiedy potem wyszła z izby, przeniknął ją nagle nieprzyjemny dreszcz.
Dlaczego tak powiedziałam? Zupełnie jakby Anna nie należała do tego miejsca na
ziemi i miała nas opuścić.
Otrząsnęła się z nieprzyjemnych myśli. Przypomniała sobie, że kiedyś
podobnie pomyślała o Pederze. Wtedy też ją to przeraziło. Teraz postanowiła w
duchu, że nigdy więcej nie pomyśli o nikim w taki sposób.
Pani Thoresen właśnie wchodziła do kuchni ze ściągniętym ze sznura praniem.
Czy ona nie słyszała, że należy dzień święty święcić? - zastanawiała się Elise. W
pierwszym odruchu zamierzała pośpiesznie wyjść z kuchni, ale zaraz wzięła się w
garść i powiedziała:
- Anna chętnie będzie moją druhną. Ona jest naprawdę wspaniałym
człowiekiem.
- A czy ma jakieś inne wyjście?
Jako dziecko Elise wciąż słyszała, że nie wolno odpowiadać dorosłym, ale tym
razem nie zdołała się powstrzymać.
- Owszem, mogłaby leżeć i płakać albo pomstować na los. Ona jednak zaciska
zęby i na przekór wszystkiemu się śmieje. Wszyscy moglibyśmy się od niej wiele
nauczyć.
Pani Thoresen posłała jej wściekłe spojrzenie i odwróciła się plecami.
Dopiero gdy Elise wyszła na ulicę, odetchnęła z ulgą. Dobry Boże, jak ja się
boję tego ślubu i wesela! - pomyślała.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy następnego dnia Elise wracała z fabryki, po przejściu przez most wpadła
wprost na podekscytowanego Pedera.
- Wiesz co, Elise? Byliśmy w kinematografie! Widzieliśmy ruchome obrazy!
- Tak? - Elise popatrzyła na niego zdumiona.
- Ringstad nas zabrał! Everta też się zgodził zabrać. Widzieliśmy Zemstę
kucharki. Tak się śmialiśmy, że Evert aż spadł z ławki.
- Opowiedz! - poprosiła rozbawiona Elise.
- My, dzieciaki, siedzieliśmy na ławkach z przodu, a za nami było pełno ludzi,
którzy oglądali na stojąco. Bilet kosztował pięć ore za każdego, więc coś mi się zdaje,
ż
e Ringstad nie ma już pieniędzy na wesele.
- Myślę, że nie wydał wszystkiego - roześmiała się Elise. - Jak tam było?
Opowiedz coś więcej!
- Maszynista kręcił i kręcił. Czasami się za bardzo rozpędzał i ludzie na
obrazach tylko migali. Wtedy wszyscy, którzy oglądali, tupali głośno w podłogę. Gdy
po chwili zwolnił za bardzo, znów musieliśmy tupać. Zobaczyliśmy, jak wygląda w
domach u bogaczy. Palmy w salonach, dywany na podłodze i służące w czepkach na
głowach. Kucharka wylała wodę do łóżka swojego pana, żeby się na nim zemścić, a
jego żona myślała, że on się zsikał! Aż rechotaliśmy ze śmiechu. Potem ogłosili
dziesięć minut przerwy, bo maszynista musiał zmienić szpulę. Tak mówił Ringstad.
Na ścianach wisiały napisy „Nie pluć na podłogę!”, a jedna pani grała na pianinie.
Ringstad mówi, że bogaci ludzie nie chodzą do kinematografu, bo nie chcą siedzieć
obok byle kogo. Ale ja widziałem jedną panią w dużym kapeluszu z piórami!
Peder był taki ożywiony, że podał Elise rękę, całkiem zapominając, że jest już
na to za duży.
- Następnym razem pójdziesz z nami na Polowanie na niedźwiedzia albo
Policmajstra. Podobno bardzo ciekawe! Słyszałem, że ludzie aż mdleją z wrażenia.
- Mam nadzieję, że pięknie podziękowaliście Emanuelowi za to, że was ze
sobą zabrał.
- Oczywiście. Evert dał mu nawet za to jeden kamyk ze swej kolekcji.
Nad brzegiem rzeki zauważyli Kristiana z chłopakami, Peder więc puścił jej
dłoń i ruszył do nich w podskokach.
Elise z uśmiechem skręciła do domu, nie spuszczając wzroku z najmłodszego
brata. Jej serce przepełniła radość. Przypomniało jej się, jaki był uradowany, gdy
opowiedziała o ślubie. Cóż, samo życie! Jedni są rozgoryczeni, inni się cieszą.
Postanowiła nie zwracać uwagi na tych, którzy ją potępiają, i cieszyć się wraz z tymi,
którzy nie ukrywają zachwytu.
Mama była właśnie bardzo zajęta czyszczeniem okien starymi gazetami.
- Nie mam pojęcia, jak zdołamy zdążyć ze wszystkim - narzekała. - Nie
rozumiem, dlaczego wyznaczyliście termin już na tę sobotę. Ludzie zwykle
potrzebują więcej czasu na przygotowanie wesela.
Elise nie odezwała się, pomyślała tylko, że wnet mama zrozumie dlaczego.
- I to w sobotę! - Mama nie dawała za wygraną. - A co, jeśli akurat opróżniać
będą latryny i będzie śmierdziało na całym osiedlu?
- Przecież zwykle opróżniają latryny w piątki wieczorem, a smród rzadko
utrzymuje się aż do następnego dnia.
- Peder znów przyniósł ze szkoły wszy. Pomyśl, jeśli zobaczą to państwo
Ringstad! Zauważyłam, że łażą mu po karku, więc szybko sięgnęłam po gęsty
grzebień i przeczesałam te jego sterczące włosy.
Na noc natrę mu głowę szarym mydłem i zawinę bandażem, ale nie wiadomo,
czy uda mi się usunąć wszystkie wszy za jednym razem.
Elise nie podobało się, że mama tak się denerwuje z powodu wesela, bo od
razu i jej się udzielał niepokój.
- Wiesz, że chłopcy byli w kinematografie? - zmieniła więc pośpiesznie temat.
- Peder wybiegł mi na spotkanie i opowiedział o wszystkim. Był w siódmym niebie!
- Uważam, że pan Ringstad powinien się z tym wstrzymać aż do ślubu.
Emanuel pojawił się, kiedy zdążyli zjeść kolację.
- Wysłałem telegram do domu, więc pewnie jutro otrzymamy jakąś
odpowiedź.
- Zacząłeś dziś pracę w tkalni płótna żaglowego? - Elise popatrzyła na niego w
napięciu.
- Nie, zacznę dopiero od następnego poniedziałku. Byłem jednak w kantorze,
ż
eby się rozejrzeć. Ależ ci robotnicy ciężko pracują!
Elise przypomniała sobie Johana i jego silne dłonie. Zawsze wracał do domu
taki zmęczony.
- Jak miło, że zabrałeś chłopców do kinematografu. Peder nie mógł się wręcz
doczekać, by mi o wszystkim opowiedzieć, i wybiegł mi na spotkanie.
Emanuel roześmiał się.
- Bardzo zabawne te ruchome obrazy. Aktorka, która grała mściwą kucharkę,
była naprawdę świetna. Evert tak się śmiał, że spadł ze stołka.
- Peder mówił mi o tym.
Peder kręcił się niecierpliwie, ale nie odzywał się. Wiedział, że dorosłym nie
wolno przeszkadzać w rozmowie.
- Prawda, że pójdziemy jeszcze na Polowanie na niedźwiedzia albo
Policmajstra, Ringstad? - wtrącił wreszcie.
- Myślę, że możesz zacząć do mnie mówić Emanuel. Za niecały tydzień
przecież będę już twoim szwagrem.
Peder zerknął na niego zdziwiony.
- Będziesz też moim szwagrem, nie tylko Kristiana? - Jego szeroko otwarte
oczy błyszczały jak szklane kulki.
- Oczywiście, że będę także twoim szwagrem, przecież jesteś bratem Elise -
zaśmiał się Emanuel.
Peder poderwał się, aż przewrócił stołek, i rzucił:
- Muszę lecieć do Everta. On jeszcze nie wie, że będę miał szwagra! - Ale gdy
dobiegł do drzwi, odwrócił się gwałtownie. - Ale co z Evertem, Ringstad? To znaczy
Emanuelu. On też będzie miał szwagra?
- Evert jest przyjacielem rodziny, więc potraktujemy go na równi z innymi.
Peder pokiwał głową zadowolony i zniknął. Kristian zaśmiał się.
- Wiem, że nie wolno mi tego mówić, ale Peder jest trochę głupi.
- Nie, po prostu jest jeszcze dziecinny - wyjaśniła Elise pośpiesznie. - Za parę
lat na pewno nadrobi to opóźnienie.
- Peder do dobry chłopak - rzekł Emanuel, spoglądając na Kristiana. - Ma złote
serce, a to ważniejsze niż cokolwiek innego.
- Chłopaki w szkole wyśmiewają się z niego i mówią, że ma zakorkowaną
głowę, a kiedy dorośnie, będzie wywoził gówna.
Twarz Emanuela stężała.
- Możesz ich pozdrowić ode mnie i przekazać, że chętnie odwiedzę jeszcze raz
nauczyciela.
Kristian wyraźnie się zdenerwował, bo wiedział, że nie powinien był skarżyć.
Rzekł więc tylko:
- Oni po prostu zazdroszczą.
- Zazdroszczą? Czego?
- Peder przechwala się, że jego siostra wychodzi za mąż za bohatera.
- To ja niby jestem tym bohaterem? - zaśmiał się Emanuel. Kristian pokiwał
głową i wyjaśnił:
- Uratowałeś Smarkacza.
- W takim razie powiedz Pingelenowi, że może okazać swoją wdzięczność w
taki sposób, że zostawi szwagra bohatera w spokoju. Wybierzemy się na spacer,
Elise? Na niebie nie ma nawet jednej chmurki i jest bardzo ciepło. Pomyślałem sobie,
ż
e moglibyśmy przejść się do miasta i popatrzeć trochę na tamtejszy ruch i gwar.
- Ale przecież w sobotę jest wesele! - wtrąciła się mama przerażona. - Musimy
wysprzątać cały dom, upiec ciasta, wyczyścić szkła w lampach naftowych i uszyć
firanki. Nasze stare całkiem się podarły, gdy je zdjęłam z okien. Już wcześniej były
łatane i cerowane. Udało mi się kupić tani kretonik w sklepie u Magdy.
- Pomogę ci szyć jutro wieczorem, mamo. Szkła mogą wyczyścić Peder i
Kristian, a podłogi dopiero co szorowałam. Piec zaczniemy dopiero w piątek, bo w
tym upale ciasta szybko by zeschły.
Szli w dół Maridalsveien, trzymając się za ręce. Gdzieniegdzie wciąż jeszcze
kwitły bzy za rzucającymi cień płotami i pękały pąki kwiatów jabłoni. Na ulicach
biegały boso dzieciaki. Grały w kulki, w „kluchę”, skakały w klasy, a na otwartej
przestrzeni grupa chłopców bawiła się w diabolo, prostą grę zręcznościową
polegającą na obracaniu szpulki za pomocą dwóch patyków połączonych ze sobą
cienką linką.
Emanuel popatrzył na nich z zainteresowaniem.
- Podobno moda na diabolo szerzy się jak zaraza na całym świecie. W cyrku
występują nawet sztukmistrze, którzy potrafią obracać szpulką na najbardziej
wymyślne sposoby. Ale policji się nie podoba, że dzieci się tym bawią. Policjanci
uważają, że ta zabawa zagraża porządkowi publicznemu i bezpieczeństwu. Zdarza się
bowiem, że szpulka zamiast na sznurku ląduje na nosie przechodniów - zaśmiał się.
- Peder i Kristian opowiadali, że jacyś koledzy ze szkoły kupili sobie blaszane
diabolo z gumką, ale mało kogo stać na takie zabawki.
- Dobrze, że większość uczniów pochodzi z tego samego środowiska. Uważam
za zaletę to, że robotnicy mieszkają zebrani w jednym miejscu. Kiedy ja chodziłem do
szkoły, synowie bogatych gospodarzy siedzieli razem z wychudzonymi i biednymi jak
myszy kościelne dziećmi komorników.
Te dzieciaki musiały bardzo boleśnie odczuwać codzienne obcowanie z
uczniami, którym powodziło się znacznie lepiej niż im.
Korzystając z pięknej letniej pogody, ludzie wylegli na ulice. Kobiety były
ubrane w jasne sukienki ułożone w fałdy, z ciasno zasznurowanym gorsetem.
Kapelusze z ozdobnymi ptakami miały przyczepioną gumkę, którą mocowało się
wokół koka, by nakrycie głowy nie spadło. Inne kapelusze, wielkie jak koła od
powozu, ozdobione kołyszącymi się strusimi piórami, mocowano długimi szpilkami
kapeluszowymi, które stanowiły zagrożenie dla przechodniów. Trzeba było uważać,
by nie nadziać się na taką wystającą szpilkę i nie skaleczyć oka. Elise czytała w
gazecie, że zalecano zabezpieczanie szpilek ochronnymi nakładkami, póki co jednak
nie zauważyła, by ktoś tak robił.
W tłumie łatwo było rozpoznać robotników ubranych w drelichowe bluzy, w
czapkach z daszkiem na głowach. Najbardziej zawadiaccy nosili spodnie z szerokimi
nogawkami, wkładali ręce do kieszeni, a czapkę wkładali na bakier. Kobiety zaś
ubierały się w szerokie ciemne suknie, wkładane na płócienne koszule.
Mężczyźni należący do klasy średniej mieli zegarki z łańcuszkiem i elegancko
machali laseczką. Niektóre damy zakrywały twarz woalką przyczepioną do kapelusza,
by osłonić twarz przed kurzem ulicznym i słońcem. Elise słyszała gdzieś, że silne
promienie słoneczne są niebezpieczne dla zdrowia. Zdziwiło ją to, bo w przypadku
mamy słońce było prawdziwym błogosławieństwem.
- Coś ucichłaś, o czym myślisz?
- Akurat teraz zastanawiam się, czemu wszyscy okrywamy czymś głowę,
mimo że jest lato. Nawet mali chłopcy mają czapki.
- W gazetach pisali, że letnie słońce może mieć niebezpieczny wpływ na
centralny system nerwowy. Co się zaś tyczy dam w wielkich kapeluszach, to pewnie
chodzi im o osłanianie delikatnej i wrażliwej cery.
- Skąd te eleganckie damy mają takie piękne suknie? Czy tu, w mieście, są
jakieś krawcowe?
- Bogacze kupują swoje stroje w Londynie i w Paryżu. A mają ich całą
kolekcję: stroje wizytowe, balowe, ubrania sportowe. Panowie na co dzień noszą
słomkowe kapelusze lub futrzane kołnierze. Pani Carlsen, u której mieszkam,
spaceruje nawet w dzień powszedni w kapeluszu ze strusimi piórami i w kostiumie z
odpowiednią parasolką.
Elise znów pomyślała o ślubie i wyobraziła sobie, jak bardzo różnić się będzie
jej rodzina od rodziny Emanuela. Na samą myśl ścisnęło ją z nerwów w żołądku.
Minęli bramę, w której stali mężczyźni i zwilżali gardła w upale, gdy
tymczasem ich żony trzepały pościel i pokrzykiwały coś do siebie nawzajem. Z
jakiegoś podwórza wybiegł mężczyzna, którego goniła żona. On trzymał w rękach
zegar ścienny, ona zaś wykrzykiwała, że spierze go na kwaśne jabłko, jeśli zaniesie jej
zegar do lombardu.
W dole na ulicy Karla Johana pulsowało życie. Pośród tłumu rozległ się nagle
straszny hałas i wprost na nich wyjechał plujący dymem potwór. Elise nie widywała
często automobili z bliska, więc uchwyciła się Emanuela przerażona. W pojeździe
siedział elegancki mężczyzna w wielkich okularach, a towarzysząca mu dama miała
na głowie kapelusz z woalką, zasłaniającą jej twarz. Gromadka dzieciaków biegła za
automobilem, by przyjrzeć mu się z bliska.
- Warto by mieć coś takiego - odezwał się Emanuel, odprowadzając maszynę
tęsknym wzrokiem.
- Uff, nie - wzdrygnęła się Elise. - To okropne jechać tak szybko!
Emanuel zaśmiał się i wyjaśnił:
- Nie wolno im jeździć szybciej niż dorożki konne. Słyszałem, że ma zostać
wprowadzony przepis zakazujący jazdy z prędkością powyżej czterdziestu
kilometrów na godzinę, ale u nas w kraju i tak nikt tak szybko nie jeździ. Natomiast
we Francji ostatnio wygrał wyścigi samochodowe kierowca, który osiągnął prędkość
osiemdziesięciu kilometrów na godzinę!
- Dobrze rozumiem, dlaczego gospodarze i dorożkarze wybuchają gniewem na
widok automobili. Pewien wozak, który rozwozi drewno dla ubogich, opowiadał, że
te potwory płoszą konie, kurzą pola i łąki.
- To prawda. Niektóre gminy zakazały jazdy automobilem po wiejskich
drogach. Ale inne udzieliły pozwolenia pod warunkiem, że przodem jedzie cyklista.
Pójdziemy sobie do Tivoli?
- Chętnie.
Przytulił ją mocniej i pocałował w czoło.
- Tak cię kocham, Elise.
Obejrzała się z lękiem na boki, sprawdzając, czy nie widzi ich nikt znajomy.
W dole połyskiwał w słońcu fiord, a drzewa nad ich głowami przypominały
olbrzymie zielone parasole. Czarny kos i zięba śpiewały w zawody.
Usiedli przy stoliku pod liściastym drzewem. Z sali tanecznej dolatywały
przyjemne dźwięki muzyki.
- Może potańczymy? Popatrzyła na niego zdumiona.
- Jak to? Ty, który byłeś oficerem w Armii Zbawienia... Zaśmiał się.
- Przecież wiesz, że zrezygnowałem ze służby w Armii. Tak naprawdę
najbardziej pociągała mnie praca dla ubogich. Lubiłem przebywać wśród biednych i
pomagać tym najbardziej potrzebującym. Nigdy jednak nie czułem się na właściwym
miejscu, kiedy trzeba było głosić ewangelię. Może więc dokonałem właściwego wy-
boru?
Pojawiła się kelnerka i Emanuel zamówił kawę, sok jabłkowy i ciasto. Potem
chwycił Elise za rękę i rzekł:
- Zostało tylko cztery dni, a potem... Zaczerwieniła się po uszy i pokiwała
głową.
- Bylebym jakoś przebrnęła przez ten dzień, to dalej... Spojrzał na nią
przerażony:
- Jak to, nie cieszysz się na nasz ślub?
- Oczywiście, że się cieszę, ale zarazem strasznie się boję. Nie zrozum mnie
ź
le, twoi rodzice... ciotka... pani Thoresen i Anna... Tyle osób jest przeciwnych
naszemu małżeństwu.
Uśmiechnął siei ścisnął jej dłoń.
- A czy musimy się tym przejmować? Liczy się tylko to, że się , kochamy.
Powiem ci tylko na pociechę, że państwo Carlsenowie z Karolinę podziękowali za
zaproszenie, ale nie będą mogli nas zaszczycić swoją obecnością.
- To ich także zaprosiłeś? - Popatrzyła na niego przerażona.
- Uznałem, że nie wypada mi postąpić inaczej, ale byłem raczej pewny, że
znajdą jakąś uprzejmą wymówkę, by się z tego wykręcić. Odkąd oznajmiłem, że się
ż
enię, nie widziałem się z Karolinę. Pan Carlsen jest wyraźnie zmartwiony, bo jego
córka odmawia spożywania posiłków.
- To straszne.
- To tylko wyrachowana gra i dziewczęce fochy. Przywykła, by zawsze
stawiać na swoim.
- Żeby tylko sobie nie zrobiła nic głupiego... to znaczy nie zrobiła sobie
krzywdy.
- Ona nie należy do tego typu osób. W sobotę urządzi z pewnością jakieś
dramatyczne przedstawienie, ale gdy wreszcie zrozumie, że nic nie wskóra, zacznie
się rozglądać za jakąś inną odpowiednią partią. Zjedz ciastko, Elise, bo chcę z tobą
zatańczyć.
Gdy tylko weszli do sali, uderzył ich w nozdrza aromat wina i innych mocnych
trunków. Wśród dźwięków żywej polki wybuchały raz po raz salwy śmiechu i
rozlegały się tubalne nawoływania. Na zatłoczonym parkiecie pląsały wesoło pary.
Panował tu straszny zaduch.
- Poczekajmy na walca - zaproponował Emanuel i objąwszy ją ramieniem,
przytulił i pocałował. Pozwoliła mu na to. Gdy tylko popłynęły spokojniejsze dźwięki
muzyki, pociągnął ją za sobą na parkiet i zawirowali w takt muzyki.
Elise zdawało się, że unosi się w powietrzu. Emanuel miał poczucie rytmu i
dobrze prowadził. Gdy tak płynęła w jego ramionach, wsłuchana w łagodne dźwięki,
miała wrażenie, że jest w raju. Zapragnęła, by muzyka nigdy się nie skończyła, by
mogła pozostać w jego objęciach i tańczyć z nim do końca życia.
- Jesteś lekka jak piórko - szepnął jej do ucha.
- A ty tańczysz bosko - odparła mu także szeptem.
- Kocham cię, Elise. Nie mogę wprost uwierzyć, że dane jest mi to przeżywać.
Nigdy nie zapomnę tej nocy, kiedy leżałem w moim pokoju na poddaszu, nie mogąc
zmrużyć oka, i marzyłem o młodej dziewczynie, którą spotkałem w Świątyni tego
wieczoru, ale która, niestety, związana była z kimś innym. Zaśmiała się cicho.
- Już wtedy?
- Dla mnie była to miłość od pierwszego wejrzenia. Byłaś taka poważna, ale
gdy raz po raz się uśmiechałaś i w policzkach ukazywały się dołeczki, miałem
wrażenie, jakby otwierało się przede mną niebo. - Zamilkł i dopiero po chwili dodał: -
Byłaś taka skromna, nie myślałaś o sobie, tylko o swojej siostrze i młodszym bracie.
Rozczuliło mnie to, a potem się przekonałem, że nie udawałaś. Zawsze jesteś taka.
- Nie przeceniaj mnie.
Przytulił się policzkiem do jej policzka i odparł:
- Nie przeceniam, po prostu mówię prawdę.
Przez długą chwilę tańczyli w milczeniu, rozkoszując się tańcem, muzyką i
wzajemną bliskością.
- Kiedy awansuję na wyższe stanowisko i będę lepiej zarabiać, kupię ci białą
sukienkę i kapelusz z dużymi kwiatami, białe rękawiczki i lekkie pantofelki.
Poczuła ukłucie w sercu. Powiedział to wprawdzie w dobrej wierze, ale jego
słowa sprawiły, że wydała się sobie jeszcze bardziej szara i biedna w starej spódnicy i
bluzce, którą zawsze nosiła do fabryki. Wkładać niedzielną sukienkę w zwykły
poniedziałek jakby nie uchodziło, poza tym ta sukienka też nie była jasna.
- A kiedy zostanę dyrektorem, sprawimy sobie dom na samym szczycie
wzgórza Aker, na ulicy Karla Johana lub Oscarsgate. Wtedy będziesz mogła rzucić
pracę w fabryce, a zamiast tego przechadzać się jak dama z parasolką, w kapeluszu z
woalką i w boa z piór. A ja zapuszczę wąsy i będę ci towarzyszył, machając laseczką
ze srebrną gałką.
Elise roześmiała się.
- A ja sądziłam, że marzysz o spokojnym, skromnym życiu i wieczornym
ś
piewaniu na ganku przy dźwiękach gitary.
Zaśmiał się także.
- Ależ marzę, Elise. Powiedziałem tak tylko dla żartu.
- Ale w twych słowach kryło się trochę powagi, prawda?
- No może odrobinę. Przynajmniej gdy mówiłem o tym, że rzucisz pracę w
fabryce. Choć nie miałbym też nic przeciwko temu, by sprawić sobie automobil.
Przetańczyli wiele melodii, ale w sali zrobiło się gorąco nie do wytrzymania i
Emanuel jęknął:
- Za chwilę się tu upiekę. Chodź, wyjdziemy trochę.
Na dworze nadal było jasno. O tej porze roku długo się nie ściemniało.
Pojedyncza ścieżka prowadziła pomiędzy ocienionymi drzewami, wśród których Elise
dostrzegła szukające odrobiny samotności pary. Niektórzy stali ciasno objęci, inni
całowali się. Jeden mężczyzna tak mocno przyciskał swoją partnerkę, że jej ciało
wygięło się niemal w łuk.
Emanuel rozejrzał się dokoła.
- Tyle tu ludzi - rzekł. - Lepiej byłoby pospacerować wzdłuż rzeki.
- Możemy jeszcze zmienić plany. Zaśmiał się i pocałował ją w usta.
- Tak myślisz? A nie musisz już wracać do domu?
- W taką noc jak ta szkoda spać.
- Ale przecież nie wolno mi...
- Czyżby? Nie pamiętam.
Emanuel objął ją mocno i wtulając twarz w zagłębienie jej szyi, zaśmiał się
cicho, mówiąc:
- Lepiej mnie nie drażnij!
- Czy nie może być nam ze sobą dobrze, bez... to znaczy... - Elise urwała
speszona i zarumieniła się.
- Nie musisz nic mówić. Rozumiem, o co ci chodzi. Owszem, ukochana, nie
musimy posuwać się zbyt daleko i przekraczać wyznaczonych przez pastora granic, by
było nam dobrze ze sobą. Chociaż nie jestem pewien, co on sądziłby o tym, co
robimy, nie robiąc tego, co nie wolno.
Gdy wychodzili z Tivoli, Elise zwróciła uwagę na dwóch mężczyzn o
ponurych twarzach, którzy stali przy bramie i odróżniali się od innych rozbawionych
ludzi. Ubrani byli obaj w wykrochmalone koszule, kamizelki, marynarki i
wyprasowane w kant spodnie z mankietami. Nie byli to ani robotnicy, ani włóczędzy.
Nie towarzyszyły im też damy, co znaczyło, że nie przyszli tu potańczyć, mimo że
jeden był nawet bardzo przystojny, rozmyślała Elise zaintrygowana. Kiedy mijała ich
z Emanuelem, zdawało jej się, że jeden szturchnął drugiego łokciem
porozumiewawczo, ale może tylko sobie to wmówiła. Na moment napotkała jego
spojrzenie, ale nie przypominała sobie, by kiedyś wcześniej widziała tego człowieka
na oczy.
Przeszli pośpiesznie przez miasto w stronę Maridalsveien, mimo że na ulicach
kręciło się jeszcze dużo ludzi i było na co popatrzeć. Wielu mieszkańców kamienic
wyglądało przez okna w ciepły letni wieczór.
Elise przez cały czas miała ochotę spytać Emanuela o Agnes, ale brakowało jej
odwagi, w końcu jednak nie wytrzymała.
- Rozmawiałeś może z Agnes?
- Żeby ją zaprosić na ślub, o to ci chodzi?
- Tak, a może coś ci jeszcze mówiła?
- Unika mnie. Zastanawiam się nawet, czy Karolinę i Agnes wiedzą o sobie,
bo to dosyć komiczna sytuacja. Jedna głoduje, a druga się wścieka. Co ja takiego
zrobiłem?
- To znaczy, że nie próbowałeś z nią porozmawiać?
- Owszem, próbowałem, ale mnie zbyła, mówiąc, że nie chce mieć nic
wspólnego z takimi zdrajcami. Doprawdy włos się jeży na głowie. Przecież ja ją
jedynie próbowałem nauczyć grać na gitarze, zresztą dlatego, że natrętnie się tego
domagała. Myślę, że nie powinnaś czynić więcej starań, aby ją zaprosić na ślub, bo
wynikną z tego tylko nieprzyjemności dla nas wszystkich.
Elise zerknęła w okno wystawowe i zauważyła w szybie odbicie dwóch
idących za nimi mężczyzn. Bezwiednie odwróciła głowę. To byli ci sami, których
widziała przy wyjściu z Tivoli.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Nie znała ich, nic ich nie łączyło, a że szli tą samą drogą, samo w sobie nie
budziło podejrzeń. Mimo to serce zabiło jej szybciej.
- Dlaczego nic nie mówisz? Nie zgadzasz się ze mną? - zapytał Emanuel.
- Owszem, zgadzam się - odpowiedziała, starając się nie przejmować
mężczyznami, którzy szli za nimi. - Agnes, zaślepiona gniewem, gotowa jest na
wszystko, byleby się zemścić. Mama nieraz była oburzona jej zachowaniem,
niedobrze by się stało, gdyby także twoi rodzice stali się świadkami jakiejś
nieprzyjemnej sytuacji. To by tylko wzmogło ich niechęć.
Przez chwilę szli w milczeniu.
Elise, wsłuchując się w odgłosy kroków za plecami, pomyślała, że to jednak
dziwne, że ci dwaj wyszli z Tivoli zaraz po nich i idą dokładnie w tym samym
kierunku.
- Nic nie mówisz, jesteś zmęczona?
- Nie, po prostu chłonę piękno letniego wieczoru. Jest wyjątkowo ciepło.
- Jeśli wolałabyś pójść do domu i się położyć, to po prostu powiedz.
- Nie, wolę pobyć z tobą.
Najchętniej oparłaby głowę na jego ramieniu i powiedziała to nieco czulej, ale
krępowała ją obecność tych dwóch z tyłu.
- W takim razie pójdziemy sobie na polanę Myralokka, a do domu wrócimy
przez most Bentsebrua.
Wolałaby, żeby nie mówił tego tak głośno, bo na pewno idący z tyłu
mężczyźni wszystko słyszeli.
- Może są tam chłopcy i się kąpią? - powiedziała specjalnie głośniej, ale
Emanuel tylko się zaśmiał.
- O tak późnej porze? Nie sądzę, by im było wolno.
Elise próbowała uspokoić samą siebie, że dwaj mężczyźni na pewno pójdą
dalej Maridalsveien, gdy ona i Emanuel skręcą w stronę Myralokka.
Niepokój jednak w niej narastał. Może tamci mają coś wspólnego z bandą
Lorta - Andersa? Bo jeśli nie, skąd by wiedzieli, kim jest? Przecież nigdy wcześniej
ich nie spotkała.
Wreszcie dotarli do rozdroża i skręcili w prawo. Elise wstrzymała oddech i
nasłuchiwała uważnie kroków za plecami. Ku swemu przerażeniu usłyszała, że
mężczyźni też skręcili.
Emanuel najwyraźniej nic nie zauważył. Przyciągnął ją mocniej do siebie i
rzekł cicho stłumionym głosem:
- Może znajdziemy jakieś zaciszne miejsce wśród drzew, tak jak ostatnio?
- Ktoś idzie za nami - wyszeptała Elise.
- Zaraz znikną.
- Mam nadzieję.
Ś
cieżka prowadziła w dół na brzeg rzeki. Wśród gęsto rosnących drzew
panował półmrok. Na domiar złego zaczęło zmierzchać. Elise zrozumiała nagle, że
popełnili głupstwo, skręcając w tak ustronne miejsce. Nabrała podejrzeń, że ci
mężczyźni mogą mieć jakieś związki z Lortem - Andersem.
- Wiesz, Emanuelu, rozmyśliłam się. Chcę wrócić już do domu i się położyć.
Przecież pozostało mi tylko parę godzin odpoczynku, nim znów zacznę pracę.
Zauważyła, jak bardzo poczuł się zawiedziony, ale nie sprzeciwiał się. Gdy
zawrócili, mignęły jej dwie ciemne sylwetki pomiędzy drzewami. Równocześnie
usłyszała jakieś głosy. Z naprzeciwka szła w ich kierunku para zakochanych. Młodzi
spacerowali ciasno objęci, roześmiani i zagadani. Elise przyśpieszyła, a Emanuel
podążył za nią bez słowa. Dopiero gdy przeszli przez Bentsebrua, zatrzymał ją i
zapytał:
- Dlaczego tak się przestraszyłaś, Elise? Nie ufasz mi?
- Nie, nie dlatego.
- Czemu więc się rozmyśliłaś? Sądziłem, że miałaś ochotę na ten spacer tak
samo jak ja.
- Śledziło nas dwóch mężczyzn.
Zmarszczył czoło i popatrzył na nią zdziwiony.
- O czym ty mówisz?
- Zauważyłam ich przy wyjściu z Tivoli, potem przez cały czas szli za nami.
Długo sądziłam, że to zbieg okoliczności. Kiedy jednak skręcili za nami w stronę
Myralokka, zaniepokoiłam się.
- To chyba nie... - odwrócił głowę i obejrzał się za siebie.
- Nie, nigdy ich wcześniej nie widziałam na oczy, ale to nie może być
przypadek. Szli za nami krok w krok. Poza tym przypominam sobie, że gdy ich
mijaliśmy przy wyjściu, jeden szturchnął drugiego porozumiewawczo. Myślałam, że
mi się przywidziało, ale teraz już nie mam tej pewności.
- Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Do końca nie chciało mi się wierzyć, że to ma jakiś związek z nami. Ale gdy
powiedziałam, że chcę wrócić do domu, i się odwróciłam, pośpiesznie ukryli się
wśród drzew.
- O co im chodzi? - zastanawiał się Emanuel, raz jeszcze oglądając się za
siebie, ale nikogo nie zauważył.
- Może śledzili nas, żeby wysłać Johanowi świeży raport.
- Ale po co? Przecież on z pewnością już wie, że się pobieramy.
- Wracajmy! - poprosiła Elise, czując, jak przenika ją zimny dreszcz.
Zrobiło się już całkiem ciemno, gdy doszli do domu nad rzeką. W oknach się
nie świeciło, wszyscy więc pewnie już dawno położyli się spać.
Drzwi były zamknięte, ale na szczęście Elise miała przy sobie klucz.
- Nie mogę się przyzwyczaić - powiedziała. - W Andersengàrden nigdy się nie
zamykaliśmy, ale tu w domu, na uboczu, mama nie czuje się całkiem bezpiecznie.
Poza tym boi się o te wszystkie twoje meble i rzeczy.
Emanuel roześmiał się cicho.
- Wątpię, czy jakiemuś rabusiowi chciałoby się taszczyć całe umeblowanie,
nawet gdyby się pojawił w niezbyt uczciwych zamiarach. - Objął ją i odwrócił do
siebie, a całując jej usta, zapytał: - Mogę wejść z tobą do środka?
- A jeśli mama nas usłyszy?
- Nie usłyszy, jeśli zdejmiemy buty i przemkniemy się na palcach. Przecież
ona śpi na górze, prawda?
- Tak. Postawiłam swoje łóżko u niej w pokoju i śpię razem z nią. Na pewno
jeszcze nie zmrużyła oka i czeka na mnie.
Zapiszczały drzwi, zatrzeszczała podłoga. Jeśli mama nie spała, musiała ich
usłyszeć. Ostrożnie przekradli się do saloniku.
Było tam całkiem ciemno, bo przez okienka nie dochodził nawet blask
księżyca. Emanuel wziął ją za rękę i po omacku odszukał sofę, po czym pociągnął
Elise za sobą.
- Właściwie chciałem pójść do sypialni, ale pomyślałem sobie, że się nie
zgodzisz i powiesz, że przed nocą poślubną nie powinniśmy z niej korzystać - zaśmiał
się cicho wtulony w jej szyję. - A poza tym nie ma tam łóżka. - Musnął jej usta i
dodał: - Właściwie nawet lepiej poleżeć tu niż oganiać się od mrówek i komarów pod
drzewami.
- Sądzę, że wcale byś ich nie zauważył - zaśmiała się po cichu.
- Dlaczego?
- Bo byłbyś pochłonięty czymś innym.
- Czym?
- Głuptasie, wiesz, o czym mówię.
- Ale powiedz mimo wszystko. Uwielbiam, jak wypowiadasz słowa, na
których dźwięk cały płonę.
- Jesteś dziwny. Kiedy dziewczyny w fabryce opowiadają o swoich miłosnych
przeżyciach, odnoszę wrażenie, że wszystko odbywa się bez zbędnych słów. Nigdy
nie wspominają o tym, że rozmawiają ze swoimi ukochanymi.
- Też byś wolała, żebym przystępował wprost do rzeczy? Roześmiała się
rozbawiona, ale on pośpiesznie zakrył jej usta dłonią.
- Cii, chłopcy mogą nas usłyszeć.
- Jak oni zasną, nie obudzą się, nawet gdybyś zburzył dom. Emanuel położył
się bokiem i podniósł jej bluzkę i koszulę. Powolnymi ruchami pieścił piersi,
szepcząc ze zdumieniem:
- Powiększyły się.
Poczuła, jak jego wargi zamknęły się wokół brodawki. Jej ciałem wstrząsnął
dreszcz.
- Cieszę się, że wkrótce będę mógł zobaczyć cię nago.
Nie odpowiedziała, zawstydzona tą myślą, bo nie sądziła, że małżonkowie
kochają się w taki sposób.
- Ludzie ze wsi są inni niż ludzie w mieście - wyjaśnił, jakby czytał w jej
myślach. - My traktujemy wszystko bardziej naturalnie. Widzimy, jak to robią
zwierzęta, wiesz. Nie chcę, żebyśmy ukrywali się w ciemnościach i pośpiesznie
płodzili dzieci pod pierzyną. Chcę upajać się tobą, radować się twoim cudnym ciałem,
przeciągać chwile rozkoszy jak najdłużej, aż do momentu, gdy będziemy tak
rozpaleni, że nie będziemy w stanie czekać dłużej.
Jego słowa sprawiały, że przez jej ciało przetaczały się fale gorąca.
- Chcę, byś wraz ze mną brała w tym udział - ciągnął tym samym gardłowym
szeptem. - Byś mnie dotykała, pieściła, nie wstydziła się tego, lecz czerpała rozkosz
tak samo jak ja. Byś robiła to wszystko, na co przyjdzie ci ochota, bez wstydu i bez
zahamowań. Wtedy zdołamy osiągnąć spełnienie.
Nagle urwał i nastawił uszu.
- Chyba ktoś schodzi po schodach.
Wstrzymali oddechy, nasłuchując uważnie. Emanuel usiadł gwałtownie, gdy
odgłos kroków i trzeszczenie drewnianych stopni rozległy się wyraźniej, a ona poszła
za jego przykładem.
- To chyba mama - wyszeptała, czując, że ze wstydu palą ją policzki.
Oddychała nierówno, a serce podeszło jej do gardła.
- Miejmy nadzieję. Gorzej by było, gdyby to był któryś z twoich braci.
- Elise? - doleciał z kuchni zatrwożony głos mamy.
- Odpowiedz, bo ona się boi o ciebie.
- Ale wtedy ona się domyśli, że...
- Wszystko w porządku, pani Lovlien. Jesteśmy tutaj, w salonie. - Głos
Emanuela zabrzmiał dziwnie głośno w pogrążonym w ciszy domu.
- Ach tak, już się o nią bałam.
- Za chwilę przyjdzie na górę.
- Powiedz jej, że za parę godzin musi wstać do fabryki.
- Dobrze, powiem. Dobranoc, pani Lovlien.
Wnet usłyszeli znów skrzypienie schodów prowadzących na poddasze.
- Chyba najlepiej będzie, gdy już pójdę. Twoja mama nie śpi, więc... - urwał i
przytulił ją mocno do siebie. - Za parę dni...
- Tak, jeszcze tylko pięć dni, Emanuelu. Przyjdziesz jutro do domu na przerwę
obiadową?
- Jeśli chcesz, mogę przyjść. Możemy się umówić na przykład przy wzgórzu.
- Dobrze. Dobranoc, Emanuelu.
- Dobranoc, ukochana. Nie zmrużę oka i będę marzył o tobie. To najlepsze, co
mogę zrobić, póki nie będziemy dzielić razem nocy.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY
Upał wciąż nie ustępował. Kiedy następnego ranka Elise szła do fabryki, było
już gorąco, mimo że zegar nie wskazywał jeszcze godziny szóstej. Ziewała całą drogę.
Stanowczo zbyt późno położyła się spać, a potem długo jeszcze leżała w łóżku i
rozmyślała o ślubie, Emanuelu i... Johanie.
Pomyśleć, że Johan odkrył w sobie zdolności rzeźbiarskie! Pochwalił go nawet
sam dyrektor więzienia i powiedział, że ma talent. Nie zdziwiło jej to. Pomimo
wszystko nie straciła wiary w niego. Właściwie tylko ją to utwierdziło w przekonaniu,
ż
e Johan uległ pokusie łatwego zarobku, zrozpaczony sytuacją Anny, i na pewno
mocno tego żałował. Gdyby nie zerwał zaręczyn, nadal by na niego czekała. Tylko jak
wówczas zdołałaby zapłacić zarządcy czynsz?
Wiedziała, że kocha ich obu, Johana i Emanuela, ale każdego inaczej. Ta myśl
napełniła ją niepokojem i zrodziła w niej poczucie winy. Czy inne kobiety
doświadczyły czegoś podobnego? Może przyjęły oświadczyny, mimo że kochały
innego? Czy była złym człowiekiem, wychodząc za mąż za Emanuela z rozsądku, jak
to wyraziła Anna?
Nie okłamywała go, od początku dała mu wyraźnie do zrozumienia, co czuje.
Mimo to, gdy byli sam na sam, odczuwała pożądanie i coraz silniejszą sympatię. Czy
to nie dziwne? Mama zawsze powtarzała, że gdy kobieta kocha mężczyznę, żaden
inny nie budzi w niej namiętności. Ale to nieprawda. A może po prostu pokochała
Emanuela?
Tuż przed nią szły przez most dwie prządki. Jedna z nich, Elise nie pamiętała
jej imienia, odwróciła się i zagadnęła ją:
- Słyszałam o twoim oficerze, Elise. Uratował życie najmłodszemu synkowi
Nelly.
Elise uśmiechnęła się i pokiwała głową.
- Mój mąż powiedział, że to bohaterski czyn. Czy to prawda, że się pobieracie
i będziecie mieszkać w domu po starym majstrze?
- Tak, udało nam się wynająć ten dom na rok. Emanuel wystąpił z Armii
Zbawienia i dostał pracę w tkalni płótna żaglowego.
- Tak? - popatrzyła na Elise ze zdziwieniem. - To dobrze dla ciebie i dla twojej
mamy chorej na suchoty.
- Tak, ona potrzebuje dużo słońca. Mam nadzieję, że nie będzie musiała iść do
pracy do sklepu Magdy wcześniej niż na jesieni.
- Będzie pracowała w sklepie na rogu?
- Taki ma zamiar.
- Widziałam tu któregoś dnia twojego najmłodszego brata. Ukrył się w bramie
przed starszymi chłopakami. Czy coś z nim jest nie tak? Pingelen mówi, że ma trochę
nie po kolei w głowie.
Elise poczuła, że kipi ze złości.
- Z Pederem nie dzieje się nic złego, po prostu rozwija się nieco wolniej. Jeśli
jeszcze raz usłyszę, że Pingelen czy inni rozgłaszają takie pogłoski, pójdę prosto do
dyrektora szkoły i zażądam, by położył temu kres.
Prządka spojrzała na nią nieco przestraszona i pośpiesznie usprawiedliwiła się:
- Nie miałam nic złego na myśli.
Elise wzięła się w garść. Nie miała pojęcia, co się z nią dzieje, nie miała w
zwyczaju reagować tak gwałtownie.
- Wiem, że nie powiedziałaś tego złośliwie, ale ja bardzo się tym przejmuję ze
względu na Pedera. Zimą kilku chłopaków próbowało zepchnąć go do wodospadu.
Przerażona prządka zakryła dłonią usta.
- Boże! Że też coś takiego w ogóle przyszło im do głowy? Doszły do bramy i
udały się do hali fabryki. Większość robotnic zdążyła już przyjść. Ropucha biegał tam
i z powrotem i pohukiwał na wszystkich. Dwie młode robotnice przyniosły ze sobą w
kartonach niemowlęta i położyły w korytarzu.
- To nie żłobek! - grzmiał. - Jak zobaczę, że któraś z was wymyka się na
korytarz w czasie pracy, to skończy się moja pobłażliwość.
Zarówno prządki, jak i pomocnice popatrzyły po sobie, zastanawiając się, jak
dzieci wytrzymają bez karmienia od przerwy obiadowej aż do końca zmiany.
W hali panował niemiłosierny upał. Dokuczliwy kurz drażnił gardła i
robotnice pokasływały i charczały. Słońce świeciło przez wielkie okna, dodatkowo
nagrzewając fabryczne pomieszczenie. Prządkom dokuczało pragnienie, pot spływał
im po plecach, ubrania przyklejały się do ciała. Zdawało im się, że nie dadzą rady wy-
trzymać w takich warunkach dwunastu lub czternastu godzin pracy.
Elise nie mogła się doczekać przerwy obiadowej nie tylko dlatego, że marzyła
o tym, by wyjść na świeże powietrze. Cieszyła się także na spotkanie z Emanuelem.
Może przejdą się brzegiem rzeki? Od wartkiego nurtu zawsze powiewa ożywcza
bryza, zwłaszcza w górze rzeki, gdzie woda jest czysta, niezanieczyszczona przez fa-
bryki. Zdejmą sobie buty i wymoczą nogi. Pochlapie sobie wodą twarz i szyję.
Niepotrzebnie umówili się przy drodze prowadzącej na wzgórze. Lepiej byłoby,
gdyby Emanuel przyszedł po nią do fabryki, uniknęliby wówczas spaceru wzdłuż
zakurzonej ulicy Maridalsveien.
Wreszcie w korytarzu rozległo się pobrzękiwanie kotłów z zupą. Dwie świeżo
upieczone matki pierwsze odeszły od maszyn. Biegiem przemierzyły halę i rzuciły się
do drzwi prowadzących na korytarz. Kiedy Elise wydostała się na zewnątrz,
zauważyła, że jedno z niemowląt zrobiło się całkiem purpurowe od płaczu. W huku
maszyn nic nie było słychać. Młoda mama pośpiesznie wyjęła je z kartonu, siadła na
podłodze i przyłożyła do piersi. Dziecko pewnie miało mokro, ale za dużo czasu
zajęłoby matce odwinięcie malucha z płóciennego zawiniątka i zmiana pieluszki.
Elise wyszła pośpiesznie, zastanawiając się, czy ona też będzie za parę
miesięcy tak siedzieć w korytarzu i przykładać do piersi dziecko, które na czas pracy
zostawi w kartoniku w korytarzu. Jeśli mama dostanie pracę w sklepie, Elise nie
pozostanie nic innego, jak zabierać dziecko ze sobą do fabryki. Biedne maleństwo,
czeka na nie taki nieprzyjazny świat! Przypomniało jej się, jak Agnes opowiadała kie-
dyś o matkach, które mieszkają w drewnianych barakach przy Maridalsveien. One
pozostawiają dzieci same, gdy wychodzą do pracy do fabryki. Łóżeczka dziecinne
stawiają pod oknami, które zostają uchylone. Kilka razy dziennie przychodzi tam
starsza kobieta i wsuwa przez szparę w oknach butelki z mlekiem dla maleństw.
Kiedy dzieci są już trochę starsze, raczkują sobie po podłodze, a kiedy się zmęczą
płaczem, zasypiają gdzieś w kącie. To dobrze, że dzieci krzyczą i płaczą, mówiła
Agnes, opowiadając o tym. Dzięki temu mają potem mocne płuca.
Może znajdę sobie jakieś inne zajęcie i krócej będę poza domem, pomyślała,
kierując się w stronę Maridalsveien. Im bliżej była wzgórza Aker, tym większą czuła
radość w sercu. Nie, to nieprawda, że zapomniała Johana, ale pokochała także
Emanuela. Zaraz się pewnie pojawi, wyjdzie zza węgła domu stojącego na rogu,
uśmiechnięty i zadowolony, ożywiony. Serce mocniej jej biło. Kiedy ten dzień
dobiegnie końca, pozostaną jeszcze tylko cztery dzielące ich od daty ślubu, a gdy już
minie sobota, będzie się mogła wreszcie radować latem i wieczorami w domu nad
rzeką. Ona, żona Emanuela. Pójdzie popatrzeć, jak Peder kąpie się w Brekkedammen,
posiedzi razem z mamą na ganku i wypije kawę po powrocie z fabryki. Z radością
wsłuchiwać się będzie w szum wodospadu i oglądać zachody słońca razem z
Emanuelem, kiedy mama już położy się spać.
Mimowolnie powróciła myślami do zimy i przypomniała sobie ciężką chorobę
mamy, dramatyczną śmierć ojca, mróz i chłód. Nie mogła wprost pojąć, że życie
odmieniło się im wszystkim na lepsze.
Emanuela nie było jeszcze w miejscu, gdzie się umówili. Szła szybkim
krokiem, może więc dotarła nieco wcześniej? Postanowiła wyjść mu na spotkanie, bo
słońce paliło tu mocno, i poczekać raczej w cieniu rozłożystych drzew.
Nie spotkała po drodze nikogo. Robotnicy byli w pracy, gospodynie domowe,
zamiast wychodzić na upał, wolały pozostać w domu, a służące na pewno miały pełne
ręce roboty przy praniu i sprzątaniu. Wysoko na wzgórzu zauważyła mężczyznę, który
polewał drogę gumowym wężem, by się nie kurzyło, gdy ktoś przejedzie konno lub
bryczką.
Gdzie się podziewa ten Emanuel?
Pewnie u Carlsenów jedzą właśnie posiłek. Że też nie pomyślała o tym
wcześniej. Na pewno nie może odejść od stołu, póki gospodarze nie skończą, bo nie
chce być nieuprzejmy. Za tydzień Emanuel zacznie pracę w tkalni płótna żaglowego i
się stąd wyprowadzi. Pozostało jeszcze tych parę dni. Jeśli go dobrze zna, stara się
jakoś udobruchać swych gospodarzy. Może Karolinę wrócił rozsądek i siadła do stołu
ze wszystkimi? Mam nadzieję, że nie zjawi się tu nagle Agnes, pomyślała znienacka
Elise, gdy dotarła już niemal na szczyt wzgórza. Albo ta dziewczyna, która opiekuje
się Braciszkiem, nie będzie spacerować tędy z wózkiem! Poczuła się jakoś dziwnie.
Jeśli tak się stanie, uda, że interesują ją niemowlęta, i zapyta, czy może popatrzeć.
Może zna tę dziewczynę, skoro wcześniej pracowała w przędzalni jako pomocnica,
więc naturalnie będzie podejść do niej i zagadnąć.
Czy pozna synka Hildy? Na pewno bardzo urósł przez ten czas. Ale co będzie,
jeśli zawładną nią uczucia i się rozpłacze? Dziewczyna może wówczas nabrać
podejrzeń. Może nawet opowie o tym zdarzeniu swojej chlebodawczyni, a ta podzieli
się z mężem. Na pewno oboje domyśla się wówczas, że Elise coś łączy z prawdziwą
matką dziecka. A stąd tylko krok, by podejrzenie padło na Hildę.
Wszyscy w fabryce wiedzieli, że Hilda urodziła dziecko i oddała je na
wychowanie. Nowi rodzice chłopca mogliby się poskarżyć panu Paulsenowi i
oznajmić, że prawdziwa matka nie może mieszkać w pobliżu nich, a wtedy Hilda
straci pracę. Mało tego, Hilda nigdy jej nie wybaczy, że podeszła do wózka i
wywołała swoim zachowaniem katastrofę. Nie, lepiej jednak będzie stać z boku,
gdyby nagle ich zobaczyła.
Dziwne, że Emanuela wciąż nie ma! Przecież wie, że na niego czeka. A może
posłano po niego z tkalni płótna żaglowego? Może chcą, by podjął pracę wcześniej?
Wszystko jest możliwe. Nie miał pewnie jak jej o tym zawiadomić.
Postanowiła poczekać jeszcze przez chwilę w cieniu pod drzewem, a jeśli Emanuel
nie przyjdzie, nim słońce schowa się za czubkiem tamtego drzewa z tyłu, będzie
musiała wrócić.
Poczuła głęboki zawód. Tak się cieszyła na wspólny spacer nad rzeką! Pewnie
przyjdzie dopiero wieczorem po zakończeniu zmiany w fabryce, pocieszała się w
duchu.
Może podejść trochę bliżej domu, w którym mieszka, zanim zawrócę? -
pomyślała. Ale nie za blisko ogrodzenia, bo jeszcze zauważy mnie Agnes!
Ależ tu pięknie! Ogród tonął w kwiatach, roztaczających aromatyczną woń.
Drzewa jabłoni i wiśni stały w pełnym kwieciu. Na poddaszu okna były otwarte na
oścież, żeby wpuścić do środka słońce. Zdawało jej się, że ktoś w środku się poruszył,
ale nie była pewna.
Ż
eby tylko Emanuel przywykł do domu nad rzeką i nie wydawało mu się w
nim zbyt ubogo i ciasno! Na pewno odczuje zmianę, opuściwszy willę jaśniepaństwa!
Pracowała tu zarówno kucharka, sprzątaczka i pokojówka, a mimo to Agnes wciąż
miała mnóstwo pracy.
Po co im właściwie tak liczna służba? W domu Elise miała tylko wieczór na
prace domowe, ale nadążała ze wszystkim. Co prawda ostatnio mama już więcej
pomagała, ale wciąż większość obowiązków spoczywała na jej barkach. Ci, którzy
mieszkali w wielkiej willi, mają więcej podłóg do szorowania, więcej okien do
umycia, znacznie więcej ubrań, które należało prać, krochmalić i prasować, ale mimo
wszystko...
Nagle otworzyły się drzwi, więc Elise pośpiesznie odwróciła głowę i odeszła
w przeciwnym kierunku. Usłyszała tylko, że otwarła się brama i wyjechała bryczka.
Doleciał ją jakiś młody kobiecy głos, pomyślała więc, że to Karolinę. Modliła się w
duchu, by bryczka skierowała się w stronę Ullevalsveien, a nie w dół wzgórza Aker.
Co prawda nie sądziła, by Karolinę ją rozpoznała, ale sytuacja wydała jej się
kłopotliwa.
A może w bryczce siedział też Emanuel? - zaniepokoiła się. Co się takiego
stało, że nie przyszedł na umówione spotkanie?
Odetchnęła głęboko i przyśpieszyła kroku. Jeśli się nieco pośpieszy, to może
jeszcze w kotłach z jadłodajni pozostanie trochę zupy.
W ciągu dnia upał jeszcze się nasilił. Prządki i pomocnice ledwie stały na
nogach. Jedna ze starszych wiekiem robotnic zemdlała i trzeba ją było wynieść z hali.
A kiedy otwarto drzwi na korytarz, doleciał ich rozdzierający płacz niemowląt,
którego nie zagłuszył nawet łoskot maszyn. Nadzorca wściekał się i klął na czym
ś
wiat stoi, biegał po hali i wyzywał. Robotnice kleiły się od potu. Elise przypomniała
sobie inne lato, kiedy też były takie upały. Zmęczone gorącem prządki stały się mniej
uważne i jedna z nich włożyła dłoń w tryby maszyny. Teraz ma tylko jedną rękę i żyje
z zasiłku.
Hałas i kurz wydawały jej się dziś wyjątkowo uciążliwe. Pewnie nieraz
myślała podobnie, ale dziś miała już naprawdę dość. Pomyślała o tych wszystkich
biednych matkach, które martwiły się o swoje dzieci pozostawione same w domu,
zwłaszcza o maleństwa, leżące w łóżeczkach bez żadnego dozoru. Żłobek znajdował
się dość daleko, dlatego większość robotnic wolała sobie radzić na własną rękę.
Niemal wszystkie matki tu, w przędzalni Nedre Voien, były niezamężne, tylko
nieliczne miały mężów.
Ona sama nie musiała się martwić o nic poza weselem. Właściwie powinna się
wstydzić! Każda z kilkuset zatrudnionych w fabryce dziewcząt wiele by oddała, aby
się znaleźć na jej miejscu. Wyjść za mąż za przystojnego i sympatycznego
mężczyznę, który nie bije ani się nie upija! Zarabia lepiej od większości robotników
tu nad rzeką Aker i tak bardzo ją kocha, że gotów ją nosić na rękach! Nie, dosyć tego!
Nie będę się więcej zamartwiać z powodu wesela! - postanowiła Elise w duchu. Tych
parę godzin szybko minie i nim się spostrzegę, goście wyjadą.
Ropucha darował im dwie dodatkowe godziny pracy, które dołożono im, nie
płacąc za nie. Pewnie zrozumiał, że może doprowadzić do nieszczęścia, jeśli w taki
upał zbyt mocno dociśnie śruby.
Spocone i wyczerpane kobiety, z obolałymi karkami i bólami w krzyżu,
wlokły się noga za nogą do domu, szczęśliwe, że wreszcie skończył się dzień w
fabryce.
Elise stanęła przed budynkiem hali i rozejrzała się wokół. Może Emanuel
czeka na nią i wyjaśni, dlaczego nie przyszedł na umówione spotkanie podczas
przerwy obiadowej. Nie zauważyła go jednak nigdzie. Właściwie nawet była
zadowolona z tego powodu, bo nie chciała, by ją zobaczył taką przepoconą i brudną.
Robotnice przechodziły przez most w milczeniu. Nikt się do nikogo nie
odzywał, nie miały siły. A gdy znalazły się po drugiej stronie rzeki, rozpierzchły się w
różne strony. Elise odprowadziła wzrokiem ubrane na szaro, przygarbione i
powłóczące nogami kobiety. Mimo że sama padała ze zmęczenia, poczuła, jak rozpala
się w niej ogień buntu. Tak nie powinno być, powtarzała sobie w duchu nie po raz
pierwszy. Dlaczego ci, którzy utrzymują w ruchu maszyny i harują najciężej,
otrzymują za swój wysiłek najmniej?
Pewnie Emanuel siedzi u mamy, zgadywała w myślach, zbliżając się do
ganku. Mamę zawsze wzruszało, gdy przychodził i siadał przy niej, „przy starej,
nudnej babie”, jak mawiała z lekkim uśmiechem.
Ale dziś zabawiał mamę Evert, a nie Emanuel. Przy kuchennym stole czytał jej
na głos gazetę „Norske Intelligenzsedler”.
- O, jesteś, Elise - powitała ją mama, spijając ze spodeczka kawę i racząc się
kostką cukru. - Evert czyta mi „Piwnice”.
Elise uśmiechnęła się, starając się ukryć, jak bardzo jest zmęczona.
- Ja też chętnie posłucham, poczytaj, Evert - poprosiła i opadła na stołek.
Wiedziała, że pani Berg zbiera „Intelligenzsedler”, a „Piwnice” to krótkie opowiastki
zamieszczone u dołu, opowiastki tak fascynujące, że dzieciaki wprost nie mogły się
doczekać następnego dnia, by przeczytać dalszy ciąg. Codzienne historyjki nie miały
właściwie ani początku, ani końca, trzeba było śledzić ich akcję na bieżąco. Evert
zarzekał się, że jeśli zwycięży ten zły, to wyrzuci gazetę do pieca.
Przyjemnie było słuchać, jak czyta. Elise słuchała go z radością. Nie
sylabizował każdego słowa i nie dukał, ale płynnie składał wyrazy i zdania. Biedny
Peder, pomyślała. Brat wciąż miał kłopoty z łączeniem ze sobą liter, zwłaszcza w
długich wyrazach, często mieszał je i zaczynał czytać od końca. Przypomniała jej się
poranna rozmowa z napotkaną na moście prządką. „Pingelen mówi, że Peder ma nie
po kolei w głowie”. Zrobiło jej się przykro.
- Dlaczego nie siedzisz na słońcu? - zapytała Elise mamę, gdy Evert skończył.
- Zwariowałaś? Jest za gorąco. Wyglądasz na zmęczoną, Elise. Pewnie w
fabryce trudno dziś było wytrzymać?
Pokiwała głową i powiedziała:
- Naleję wody do miski i zmyję z siebie ten najgorszy kurz. - Ale nie miała siły
się ruszyć, tak ją wszystko bolało. - Nie widziałaś Emanuela? - zagadnęła, żeby
odwrócić uwagę mamy.
- Nie, a powinnam?
- Mieliśmy się spotkać podczas przerwy obiadowej, ale się nie pojawił. -
Zacisnęła mocno zęby, podnosząc wiadro i nalewając wody do miski. Potem
odwróciła się plecami, zdjęła brudną bluzkę i obmyła się.
Do kuchni wpadł z impetem Peder i zawołał:
- Chodź, Evert, na dwór! Pobiegamy z kółkiem! - A podejrzawszy siostrę,
uśmiechnął się z zakłopotaniem i rzucił: - Ale ci urosły piersi, Elise!
- Ordynus! - prychnęła i oblała się rumieńcem. Wycierając się pośpiesznie i
wkładając świeżą bluzkę, modliła się w duchu, by mama czasem nie odgadła prawdy!
Nie przed ślubem!
Nagle uderzyła ją jedna myśl. Mama Emanuela od razu nabrała podejrzeń i
nawet zapytała Elise, czy jest w ciąży! Mimo że nie otrzymała jasnej odpowiedzi,
domyśliła się wszystkiego. Może więc jej mama też może dowiedzieć się o tym przed
sobotą?
Chłopcy wybiegli z domu, a Elise usiadła na stołku zmęczona.
- Och, jak dobrze się choć trochę opłukać - westchnęła. - W tym tygodniu
muszę wziąć kąpiel wyjątkowo w piątek, bo nie zdążę przed samym ślubem w sobotę.
- Dziwne, że Emanuel nie przyszedł, skoro się umówiliście.
- Musiało mu coś przeszkodzić. Od przyszłego poniedziałku zaczyna pracę w
tkalni płótna żaglowego, może więc posłali po niego, by przyszedł do fabryki
zapoznać się z nowymi obowiązkami?
- Wiedziałby wówczas o tym wczoraj wieczorem.
- Je posiłki razem ze swoimi gospodarzami. Może w tym czasie siedzieli przy
stole?
- Mam nadzieję, że nic mu się nie stało. Czasami myślę sobie, że to, co się
wydarzyło, jest za piękne, by mogło być prawdziwe. Wciąż mi się zdaje, że za chwilę
pojawią się jakieś przeszkody.
- Mamo, przestań się zachowywać jak pani Thoresen. Ona też patrzy czarno na
wszystko.
- Nic dziwnego, że stałyśmy się takie, Elise. Przez długie życie napatrzyłyśmy
się na tyle złego.
Elise wstała i przyniosła dzbanek z kawą.
- Dolać ci jeszcze, mamo? - zapytała.
- Tak, dziękuję, najlepiej na spodeczek. Dosyp może jeszcze łyżeczkę kawy,
bo taka jest słabiutka. Zjadłaś dziś zupę w fabryce?
- Nic już nie zostało, gdy wróciłam, nie spotkawszy się z Emanuelem.
- Nic nie jadłaś? Ależ moja kochana, pewnie jesteś głodna jak wilk?
- Jestem zbyt zmęczona, by odczuwać głód. Mama wstała i zakrzątnęła się
przy piecu.
- Zostało mi kilka ugotowanych ziemniaków. Usmażę ci na maśle. Weź do
tego kromkę chleba i najedz się do syta.
- Dziękuję. Zaczęłaś szyć firanki?
- Tak, ale potrzebuję twojej pomocy, żeby zdążyć na czas. Elise uśmiechnęła
się, zadowolona, że nie musi sama robić sobie obiadu.
- Cieszę się, że wreszcie przejrzałaś na oczy i zrozumiałaś, jakie masz
szczęście - gawędziła mama, krzątając się przy piecu. Dodała też coś na temat
pogody, fabryki i pięknego, przytulnego domu.
Elise sięgnęła po blaszany talerz i nałożyła sobie ziemniaki z patelni.
- Mamo, muszę ci o czymś powiedzieć...
- Myślę, że to zbędne - uśmiechnęła się mama. Elise zerknęła na nią
zdumiona.
- Domyśliłaś się?
- A po co byście się tak śpieszyli ze ślubem? Elise poczuła, że się czerwieni.
- Peder nie jest taki głupi - dodała mama z uśmiechem. - Zauważył zmianę w
twoim wyglądzie, choć nie skojarzył tego z prawdą. Cieszę się, że się pobieracie,
Elise. Czytałam ostatnio w gazecie, że jedno na troje dzieci w Norwegii rodzi się poza
związkiem małżeńskim. A w niektórych miejscach w kraju tylko jedno na troje dzieci
przychodzi na świat w normalnej rodzinie. Pastor Eilert Sundt, który zbadał to
zjawisko, napisał do swojej żony, że jest zaszokowany upadkiem obyczajów i
rozwiązłością kobiet. Zastanawiał się, jak ma przetrwać życie rodzinne i społeczne
przy takiej niemoralności. Nie zamierzam ci prawić kazania, Elise. Wiem dobrze, jak
to jest tu, na osiedlu Sagene, ile niezamężnych matek pracuje w fabryce. Chcę ci tylko
powiedzieć, że cieszę się, że moja córka zawrze sakrament małżeństwa, zanim urodzi
dziecko, i że mój wnuk będzie miał oboje rodziców.
Elise nie miała odwagi spojrzeć na mamę. Siadła przy stole i zaczęła jeść.
- Pomyśl, dziecko będzie miało takiego wspaniałego ojca! - W głosie mamy
pobrzmiewał zachwyt. - Tak mnie wzrusza, gdy patrzę, jak on się troszczy o ciebie.
Mimo że wszystko potoczyło się nazbyt szybko, wygląda na to, że on bardzo cię
kocha i cieszy się, że zostanie ojcem.
Elise z trudem przełykała jedzenie. Przysięgła sobie, że nigdy nie wyjawi
mamie prawdy, ale teraz uświadomiła sobie, że prędzej czy później może się zdradzić.
- Wolałabym nie stać za ladą zbyt wiele godzin w ciągu dnia - ciągnęła mama,
nie zwracając uwagi na milczenie Elise. - Żal mi tych młodych matek, które muszą
przed szóstą zanieść swoje dzieci do żłobka. Taki kawał drogi! A wracają nie
wcześniej niż o ósmej, a nawet dziewiątej wieczorem. Jeśli nie będę musiała
pracować przez cały dzień, zaopiekuję się dzieckiem, póki ty nie wrócisz do domu.
Elise pokiwała głową, wciąż jednak nie mogła wydobyć z siebie słowa. Bała
się poza tym, że głos ją zdradzi. Całe szczęście, że miała przed sobą talerz z
jedzeniem i pochylona nad nim, nie musiała patrzeć mamie prosto w oczy.
- Proszę cię, nie mów o tym nikomu - odezwała się w końcu. - Wiem, że wiele
dziewcząt jest w podobnej sytuacji, ale Emanuel dopiero co zrezygnował ze służby
oficerskiej w Armii Zbawienia. Powiemy po prostu, że dziecko urodziło się
wcześniej.
- Spokojnie, Elise. Ja już o wszystkim pomyślałam. Kiedy zrozumiałam, co się
z tobą dzieje, też się martwiłam. Głównie chodziło mi o te plotki z powodu jego
przeszłości w Armii. Uspokoiłam się jednak, gdy postanowiliście się szybko pobrać.
Oczywiście, że nikomu o tym nie powiem. Chłopcy dowiedzą się dopiero, jak będzie
po tobie znać ciążę. - Mama pochyliła się i położyła dłoń na jej ramieniu. - Tak się
cieszę, Elise. Teraz, gdy urodzisz, będzie mi łatwiej znieść myśl, że zabrano nam
dziecko Hildy. Modlę się do Boga, żeby to był chłopiec i żeby Peder miał nowego
„braciszka”.
Elise poczuła, jak ściska ją w gardle. Ze wszystkich sił starała się zapomnieć o
tym, co ją spotkało. Nie zastanawiała się wcale, czy urodzi chłopca, czy dziewczynkę.
Wiele ją kosztowało, by zaakceptować rozwijający się w niej płód. Wstała powoli,
obolała na całym ciele, i oznajmiła:
- Wyjdę trochę i się rozejrzę. Może spotkam Emanuela. Byłam pewna, że
przyjdzie, gdy tylko wrócę do domu.
Ale gdy tylko wyszła za drzwi, siadła ciężko na stołku stojącym przy
zewnętrznej ścianie domu, oparła się i przymknęła oczy. To okropne oszukiwać
mamę w taki sposób! Gdyby jednak wyznała jej całą prawdę, mama nigdy nie
zdołałaby sobie z tym poradzić. Może nawet odwracałaby się od dziecka ze wstrętem,
przypominając sobie, kim jest jego ojciec? Nie wiadomo nawet, czy w ogóle zechcia-
łaby wziąć je na ręce. Cały misterny plan ległby wówczas w gruzach. Bo przecież
głównym powodem, dla którego zdecydowała się poślubić Emanuela, była jego
gotowość zaopiekowania się dzieckiem. Obiecał być dla niego prawdziwym ojcem,
dać mu dom i rodzinę.
O wstydzie nie myślała w pierwszym rzędzie, bo jak wspomniała mama, tu, na
osiedlu robotniczym Sagene, niezamężne matki stanowiły tak liczną rzeszę, że nikt
ich nie wytykał palcami. Ale wśród przyjaciół Emanuela z Armii i w jego rodzinie z
pewnością jest inaczej.
Otworzyła oczy i omiotła spojrzeniem most i drugi brzeg rzeki. Dziwne, że nie
przyszedł...
Wyprostowała się gwałtownie, bo nagle obleciał ją strach. Może coś mu się
stało? Wczoraj wieczorem tak późno wracał do domu. Było już ciemno.
Lodowaty chłód przeniknął jej serce. Przypomniała sobie stojących przy
wyjściu z Tivoli dwóch mężczyzn i ich ponure, śmiertelnie poważne twarze. Oni nie
przyszli tam się bawić i tańczyć! Dlaczego nas śledzili? - zastanawiała się. Co mieli
do roboty na Myralokka tak późnym wieczorem? I jak by się to skończyło, gdyby nie
pojawiła się nagle ta para zakochanych?
Wstała ze stołka. Boże, co się stało?
ROZDZIAŁ PIĘTNASTY
W drzwiach pojawiła się mama i zapytała:
- I co, Elise, idzie?
Elise nie miała odwagi na nią spojrzeć.
- Nie, pewnie mu coś stanęło na przeszkodzie. Może przyjechali jego rodzice?
- Na kilka dni przed ślubem? Wątpię. Przecież dla gospodarzy na wsi to
najbardziej pracowity okres w roku.
- Na pewno wkrótce się pojawi. Przejdę się trochę i się rozejrzę.
- Nie, nie ma na to czasu. Uprzątnęłam ze stołu w kuchni, możesz więc przyjść
mi pomóc przy szyciu zasłon.
Elise uznała, że nie ma się co sprzeciwiać, w końcu mamie zależało, by na
wesele było w domu ładnie i czysto. Zresztą gdyby Emanuel mógł, na pewno by
przyszedł, nie ma sensu go szukać.
Na zasłony kupiły taki sam kreton, z którego szyło się tanie fartuchy. O ile
ładniej wyglądałyby białe firanki, rozmarzyła się Elise, gdy już wymierzyły i przycięły
tkaninę.
Drzwi wyjściowe były otwarte na oścież, by wpuścić do środka trochę
powietrza. Elise widziała stąd porośnięty trawą pochyły brzeg. Wiedziała, że jeśli
Emanuel się pojawi, to już z daleka, zanim dotrze na ganek, go usłyszy.
Znów przypomnieli się jej ci dwaj obcy, których zobaczyła przy wyjściu z
Tivoli. Nie byli ubrani tak jak robotnicy, ale też nie tak jak ludzie z wyższych sfer.
Bardziej przypominali kancelistów. Największym marzeniem i nadzieją robotników
było to, by ich synowie mogli chodzić na co dzień w wykrochmalonych koszulach i
garniturach. „Białe kołnierzyki”, jak nazywano kancelistów, zaczynały pracę co
najmniej kilka godzin później niż robotnicy.
Może jednak to kompani Lorta - Andersa? Jeśli tak, to o co im chodziło?
Podobno Lort - Anders i Johan się pogodzili, tak przynajmniej mówił ktoś z Armii,
kto odwiedzał więzienie.
Na podwórzu słychać było hałasy i odgłosy ożywionej zabawy. Do środka
wpadli Peder, Kristian i Evert, przemoczeni i rozdokazywani.
- Widzieliśmy polewaczkę! Polewała ulicę! - Peder był tak zdyszany, że nie
mógł prawie mówić. - Podwinęliśmy spodnie do kolan i wbiegaliśmy pod strumień
wody. Szkapa nagle się zatrzymała, a nas całkiem zmoczyło, nawet włosy mamy
mokre! - zawołał, pokazując swoją sterczącą grzywkę.
- Uff! - Mama wstała ze stołka. - Patrzcie, jak pobrudziliście podłogę! A
przecież za parę dni wesele.
Elise odwróciła się z uśmiechem do chłopców.
- Nie widzieliście czasem Emanuela? - zapytała. Peder pokręcił głową.
- Szyjesz suknię ślubną, Elise?
- To by dopiero była suknia! Nie widzisz, że to materiał na zasłonki?
- A czemu nie ma tu Ringstada? - zapytał Evert i popatrzył na nią.
- Miał być, ale pewnie coś mu przeszkodziło.
- A może to jego znaleziono na wzgórzu Aker w nocy? Elise przerwała pracę i
popatrzyła na chłopca z przerażeniem.
- O czym ty mówisz? - zapytała.
- Nie słyszałaś? Policja kogoś znalazła. Ktoś z tamtejszych willi zatelefonował
na policję, że na ulicy leży martwy mężczyzna.
Elise poczuła, jak krew odpływa jej z głowy, i powtórzyła szeptem:
- Martwy mężczyzna?
- Chłopaki na ulicy o tym opowiadali. Oni myślą, że to sprawka chuliganów z
Sagene.
Zarówno mama, jak i Peder i Kristian stali cicho, patrząc na Everta z
niedowierzaniem. Peder zaczął się trząść.
- Przecież mówiłeś, że zabili jakiegoś drania?
- Nikt nie wie, kto to jest. Mówili tylko, że nie żyje.
- Nie, to nie może być przecież Emanuel! - Mama pierwsza otrząsnęła się z
szoku. - On się nie zadaje z takimi łobuzami.
- To dlaczego nie przychodzi? - Peder odwrócił się do mamy, a w jego szeroko
otwartych oczach odmalowało się przerażenie.
- Ma tysiąc spraw do załatwienia. Przecież się żeni, przeprowadza i zaczyna
nową pracę. Zresztą chyba rozumiesz, że bandyci nie odważą się napaść na człowieka
o takiej pozycji.
- A poza tym on nie włóczy się po nocach - dorzucił Kristian lakonicznie.
Elise poczuła paraliżujący strach. Owszem, wczoraj Emanuel wracał późno w
nocy. Szedł przez Beierbrua, pomiędzy opustoszałymi o tej porze fabrykami,
uśpionymi domami w dół ciemną ulicą Maridalsveien. Był łatwą zdobyczą, jeśli ktoś
miał złe zamiary.
Odszukała wzrokiem mamę, ale mama najwyraźniej nie myślała w ten sam
sposób. Poza tym ona nie wiedziała o tych dwóch typkach w ciemnych garniturach z
ponurymi minami. Elise czuła, że się dusi, musiała wyjść, by zaczerpnąć świeżego
powietrza.
Roztrzęsiona ruszyła chwiejnie ku drzwiom.
- Elise, co z tobą? - usłyszała zdziwiony głos mamy.
- Nic. Tylko tu, w środku, jest strasznie duszno - odparła i sama słyszała, jak
obco zabrzmiał jej głos.
Chłopcy najwyraźniej uspokoili się i pochłonęły już ich inne sprawy. Sięgnęli
po łódki, które wystrugali, i poszli się nimi bawić na dwór.
Elise odetchnęła głęboko w nadziei, że uspokoi drżenie ciała, ale nic jej nie
pomogło. W nocy znaleziono martwego mężczyznę na wzgórzu Aker! Emanuel
wracał sam, gdy już zapadły ciemności, a dziś się nie pojawił. Nie ma wątpliwości, że
coś mu się stało.
Ale przecież jego gospodarze wiedzą o mnie, wiedzą, że na sobotę
zaplanowaliśmy ślub. Gdyby coś mu się stało, przesłaliby mi wiadomość do fabryki
albo do domu! Myśl ta zapaliła w niej iskierkę nadziei.
Ale może nie zdążyli tego uczynić? Najpierw musieli przecież wysłać
telegram do jego rodziców. A zresztą to dla nich też musiał być szok. Pan Carlsen
pewnie został wezwany na posterunek, a jego żona i Karolinę raczej nie chciały
załatwiać takiej sprawy. Dopiero jak wszystko ucichnie, przypomną sobie o mnie.
Bezwiednie zaczęła spacerować po ganku w tę i z powrotem. Obserwując
chłopców biegnących po trawie w dół nad rzekę, cieszyła się, że zajęli się sobą. Zaraz
pewnie przyjdzie mama, zdziwiona, gdzie się podziewa córka. Co mam jej
powiedzieć? - zastanawiała się gorączkowo.
- Elise? Gdzie ty jesteś? Musimy szyć, żeby skończyć do wieczora! - Mama
stanęła w drzwiach i popatrzyła na nią ze zdumieniem: - A co ci jest? Tak zbladłaś.
Chyba nie poczułaś się źle?
Płacz ścisnął ją w gardle.
- Mamo, tak się boję...
- Boisz się? A co się stało?
- Przecież wiesz, że Emanuel był u nas w nocy. Wracał sam do domu po
zapadnięciu zmroku. Nie tak wielu mężczyzn idzie samotnie na wzgórze nocną porą.
- Ależ kochanie. Dlaczego ktoś chciałby go skrzywdzić?
- Przecież sama wiesz, ilu włóczęgów kręci się tu, po okolicy. Może chcieli go
okraść z pieniędzy?
Mama nagle straciła pewność siebie.
- Ale przecież nie musieliby go mordować z takiego powodu. Za morderstwo
grozi przecież kara dożywotniego więzienia i ciężkiej pracy. Nikt nie podejmie
takiego ryzyka.
- Może wcale nie mieli zamiaru go zabić, może chcieli go tylko ogłuszyć,
tymczasem stało się inaczej.
Mama pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Nie chce mi się w to wierzyć. Zapewne pobili kogoś ze swoich.
- Owszem, gdyby to się stało w Vaterlandzie, to bym może uwierzyła, ale nie
na wzgórzu Aker!
- Najlepiej idź do niego, Elise! Wiem, że nie przepadasz za jego
gospodarzami, ale musisz to wyjaśnić.
Elise poczuła, że zbiera jej się na mdłości, i znów zakręciło jej się w głowie.
- Dobrze, ale najpierw muszę przez chwilę posiedzieć. Osunęła się na stołek, a
przed oczami wszystko jej zawirowało.
To nie może być prawda! Niemożliwe, by Emanuel został zabity. I to jeszcze
zapewne z jej powodu. Zemścili się na nim kompani Johana, zapewne bez jego
wiedzy, bo Johan nigdy by nie przystał na coś takiego. On nie jest taki! Co innego
Lort - Anders i opryszki z jego bandy. Jeden z nich przecież dopuścił się gwałtu na
niej, inni napadli na nią i Emanuela w okolicach fabryki i zamknęli ich na noc w
komórce. Są zdolni do wszystkiego. To bandyci. Lort - Anders nie na darmo ma tak
kiepską reputację.
- Elise, kochanie, nie martw się na zapas! Przecież tak naprawdę nie wiemy
nic dokładnie prócz tego, że znaleziono martwego mężczyznę. Nie ma pewności, czy
popełniono zbrodnię. A może ten człowiek dostał zawału serca? Może to ktoś starszy
wiekiem? Evert ma bujną wyobraźnię. To, co mówił o chuliganach z Sagene, słyszał
jedynie od chłopaków na ulicy.
Elise pokiwała głową, ale nie była przekonana. Niepokoiła się o Emanuela
przez cały dzień, a właściwie od chwili, gdy zauważyła, że te dwa podejrzane typki
ich śledzą. A skoro nie przyszedł na spotkanie podczas przerwy obiadowej ani teraz
wieczorem, to znaczy, że stało się coś poważnego. Inaczej by ją powiadomił. Emanuel
zawsze pilnował takich spraw. Był skrupulatny i liczył się z innymi. Nie pozwoliłby,
ż
eby się o niego zamartwiała.
- Przyniosę ci kubek zimnej wody - odezwała się mama. - Kiedy słońce
schowa się za koronami drzew, nie będzie już tak gorąco.
Elise oparła się o nagrzaną ścianę domu. Przed chwilą była spocona, a teraz
trzęsła się z zimna. Zawroty głowy nie ustępowały.
A więc mama miała jednak rację. To było zbyt piękne, by mogło być
prawdziwe. Przeczuwała, że coś się stanie, no i się stało. Nie było im jednak dane
pomieszkać w domu majstra. Nie zasłużyli na to, by mieć lepiej niż inni. Dziecko,
które nosi pod sercem, nie będzie miało ojca. Będzie leżało w pudełku w korytarzu
przędzalni i siniało z płaczu, przemoczone i odparzone, tak jak wszystkie inne dzieci
robotnic. Jak to powiedziała kiedyś pani Thoresen, „dla takich jak my nie ma
nadziei”. Jesteśmy skazani na życie w biedzie.
Mama wyszła z kubkiem wody i podała go Elise, która popiła zachłannie.
- Wciąż jesteś blada. Chyba nie powinnaś nigdzie się ruszać, zanim nie
dojdziesz trochę do siebie. A może chłopcy poszliby z tobą? Albo najlepiej wyślemy
ich samych? Jeśli im wytłumaczysz, który to dom, na pewno trafią.
- Nie ma co puszczać ich samych. Najpierw musimy się dowiedzieć, co się
właściwie stało.
Mama rozejrzała się wokół.
- Może przyjdzie ktoś, kto by mógł nam pomóc.
- Mamo, wracaj do środka i zajmij się szyciem! Ja tu posiedzę przez chwilę i
na pewno zaraz mi przejdzie.
- A po co szyć zasłonki, skoro nie będzie ślubu?
Słowa te poraziły Elise. Mimo że i ją dręczyły podobne myśli, to jednak
wypowiedziane na głos przez mamę wydały się bardziej ponure i tylko utwierdziły ją
w strachu.
- Przecież przed chwilą mówiłaś, żebym się nie martwiła na zapas.
Mama nie odpowiedziała.
Nie, rzeczywiście nie wiadomo, czy w ogóle odbędzie się ślub. Najgorsze
jednak jest to, że już nigdy więcej nie spotkam Emanuela! - pomyślała, nie mając
pojęcia, jak to zniesie.
- Wracam do środka - głos mamy zdradzał rezygnację.
Elise wstała i zachwiała się. Musiała się uchwycić ściany. Bezwiednie
dotknęła dłonią brzucha. Ile potrafi znieść takie maleństwo? Zaraz jednak podeszła do
drzwi i zawołała:
- Już mi dobrze, mamo! Idę na wzgórze Aker porozmawiać z Carlsenami.
Nie usłyszała żadnej odpowiedzi. Zatroskana weszła do przedsionka i zajrzała
do kuchni. Mama płakała oparta o kuchenny stół.
- Ależ mamo... Przecież jeszcze nie wiemy, czy chodzi o Emanuela. Sama
mówiłaś, że to może jakiś starszy pan dostał zawału serca.
Mama nie odpowiedziała. Słychać było tylko rozdzierający szloch.
Z ciężkim sercem Elise odwróciła się i ruszyła w stronę mostu. Najchętniej
poczekałaby z tym do rana, by pozostawić sobie jeszcze parę godzin nadziei i modlić
się, by Bóg go zachował. Ale uznała, że mimo wszystko najgorsza jest niepewność.
ROZDZIAŁ SZESNASTY
Gdy dochodziła na szczyt wzgórza Aker, zawroty głowy ustąpiły, ale nogi
ciążyły jej jak ołów i oddychała z trudem. Co chwila musiała się zatrzymywać, by
odkaszlnąć. Wciąż czuła w gardle i w płucach fabryczny kurz.
Szła ze złożonymi rękami i modliła się po drodze: - Dobry Boże, nie pozwól
Emanuelowi umrzeć. Niech tym martwym mężczyzną okaże się ktoś inny, może jakiś
starzec, który i tak wnet by umarł. Spraw, by było jakieś zwyczajne wytłumaczenie
tego, że Emanuel nie przyszedł na spotkanie. Amen.
Zwolniła nieco, gdy już dochodziła do bramy. Gdyby wydarzyła się tu taka
zbrodnia, na ulicy chyba roiłoby się od policji i gapiów, tłumaczyła sobie. Do
Carlsenów ciągnęłyby tłumy przyjaciół z kondolencjami. Wstrząśnięci sąsiedzi
dowiadywaliby się, co się tak naprawdę stało. Chyba nie wyglądałoby tu tak
spokojnie, cicho i głucho jak teraz?
A jeśli wyjdzie Karolinę i domyśli się, kim jestem? - denerwowała się. Albo
Agnes otworzy drzwi, a gdy mnie zobaczy, zatrzaśnie mi je przed nosem?
Ale co to ma za znaczenie, jeśli Emanuel nie żyje? Niech Agnes się wścieka,
ile tylko chce, pluje mi w twarz, wyzywa od najgorszych, nic mnie to nie obchodzi, bo
bez niego i tak wszystko straci sens.
Z ociąganiem otworzyła furtkę do ogrodu, weszła i zamknęła ją za sobą.
Ruszyła w stronę willi alejką wyłożoną kamiennymi płytami. Zalękniona zerknęła na
duże okna, ale nie zauważyła w nich nikogo.
Stanęła przy pięknych drzwiach wejściowych, nabrała głębokiego oddechu i
postukała błyszczącą kołatką z mosiądzu.
Po chwili usłyszała lekkie kroki i drzwi otworzyła młoda dziewczyna,
zapewne pokojówka, ubrana w szeroki biały fartuch i czepek na głowie.
- Przepraszam, czy zastałam pana Emanuela Ringstada?
Na twarzy pokojówki odmalowało się przerażenie, rozejrzała się bezradnie,
jakby w nadziei, że ktoś odpowie za nią, ale nikogo nie zauważyła.
- On... Jest... Przepraszam, ale muszę najpierw zapytać państwa. - Odwróciła
się gwałtownie i zniknęła w głębi korytarza.
Elise nie ruszyła się z miejsca, starając się spokojnie oddychać. Na pewno coś
mu się stało! Dziewczyna nie zareagowałaby w taki sposób, gdyby wszystko było
normalnie.
Zdawało jej się, że czeka całą wieczność, wreszcie usłyszała odgłos ciężkich
kroków i po chwili ujrzała pokojówkę w towarzystwie tęgiego mężczyzny w średnim
wieku w białej koszuli ze złotym zegarkiem na łańcuszku, gęstymi ciemnymi wąsami
i lekką siwizną na skroniach.
- Słyszałem, że pytała pani o pana Ringstada? Czy mogę zapytać, kim pani
jest?
- Jego narzeczoną, Elise Lovlien. Zmierzył ją od stóp do głów i odparł:
- Powinienem się domyślić. Proszę do środka, panno Lovlien, musimy
porozmawiać.
Wskazał jej pierwsze drzwi na lewo i weszli do dużej biblioteki.
- Proszę usiąść, panno Lovlien. Dobrze, że pani przyszła, bo zamierzałem
właśnie po panią posłać. Naczelnik policji powinien tu być lada chwila. Na pewno
zechce zamienić z panią parę słów.
Elise siadła na jednym z miękkich foteli, który jej wskazał. Serce waliło jej jak
szalone, w ustach jej zaschło, a krew odpłynęła z twarzy.
- Strasznie pani zbladła. Źle się pani czuje? - popatrzył na nią niepewnie.
- Nie... Ale tak się zdenerwowałam.
- Czy pani coś wie? - zapytał i popatrzył na nią surowo, marszcząc czoło. -
Właśnie o tym chce rozmawiać z panią policja. Pani zna to środowisko i może się
domyśla, kto może za tym stać.
Zwilżyła wargi i pokręciła głową.
- Ja nic nie wiem.
Nie mogę skierować ich podejrzeń na Johana, pomyślała desperacko. Zresztą
on nigdy by nie podburzał kompanów, by dopuścili się zbrodni. Dotknęła czoła
zlanego zimnym potem. Ręka jej drżała.
- Ja... ja... - jąkała się, usiłując uspokoić kłębiące się myśli. A więc Emanuel
nie żyje, został zabity w drodze do domu. - Mieliśmy mieć ślub w sobotę... -
wykrztusiła z siebie szeptem, ale mężczyzna nie wyglądał na poruszonego. Może nie
słyszał, co powiedziała.
- Doprawdy, podjął niezrozumiałą decyzję. Po tylu latach zrezygnował ze
służby w Armii Zbawienia, dosłużywszy się stopnia kapitana. Doskonale rozumiem,
ż
e jego rodzice tak ostro zareagowali. Gdyby to mój syn tak postąpił, to nie wiem, co
bym zrobił. Pani pracuje w przędzalni Nedre Voien, tak?
Elise pokiwała głową, usiłując stłumić dygot na całym ciele i szczękanie
zębami.
- Słyszałem, że pani ojciec umarł, a matka choruje na suchoty. Przypuszczam
więc, że Emanuel podjął taką decyzję z litości. - Pokręcił głową zafrasowany. -
Niedobrze, gdy mężczyzna pozwoli na to, by zwyciężyły w nim uczucia. Powinniśmy
tak wychowywać naszych synów, by umieli się temu przeciwstawić.
Elise prawie nie słyszała tego, co mówi, bo wciąż kołatało jej w głowie, co się
stało w nocy.
- Próbowałem mu przemówić do rozsądku, ale daremnie. Razem z jego ojcem
planowaliśmy połączyć nasze rodziny, ku radości nas wszystkich i z pożytkiem dla
jego ojca. Jestem przekonany, że moja córka, Karolinę, zdołałaby go nakłonić do
porzucenia tych jego szalonych planów. Dość jest kobiet i mężczyzn, którzy nie mają
za co żyć i mogą poświęcić się pracy socjalnej, nikogo tym nie raniąc. Natomiast on,
dziedzic, ma swoje obowiązki. Nie może tak po prostu uciec od odpowiedzialności!
Elise zapragnęła odejść stąd jak najdalej. Po co ta krytyka i słowa potępienia,
skoro to wszystko nie ma już znaczenia. Co z niego za człowiek, skoro dręczy ją w
taki sposób w chwili, gdy się dowiedziała, że cała jej przyszłość legła w gruzach?
Na zewnątrz rozległ się hałas. Po chwili usłyszeli pukanie do drzwi i
pokojówka, wsunąwszy głowę przez szparę, oznajmiła:
- Jest już policmajster, panie Carlsen.
- Przyprowadź go tu, Louise.
Elise oblała się zimnym potem. Teraz na pewno ją zapytają, czy ma jakieś
powiązania z Lortem - Andersem i jego bandą. Niebezpiecznie kłamać policji. Czy
powinna wspomnieć coś o tych dwóch ubranych na ciemno typkach z Tivoli? Może
powinna też wyznać, że wybrali się z Emanuelem na Myralokka. Wtedy zapytają, po
co poszli tam tak późnym wieczorem, i domyśla się, czemu szukali ustronnego
miejsca z dala od wszystkich. Przypomniał jej się poprzedni dzień. Nigdy już nie
zobaczy Emanuela! Nie poczuje jego silnego ramienia, nie spojrzy w jego
uśmiechniętą twarz, nie usłyszy szeptanych do ucha miłych słów, nie odczuje jego
troski i miłości. Nie była w stanie powstrzymywać dłużej łez. Z głośnym jękiem
ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem.
Do pomieszczenia wszedł policmajster. Zebrała się w sobie, wytarła łzy
rękawem bluzki i wstała.
- Tu mamy jego narzeczoną, pannę Elise Lovlien - przedstawił ją pan Carlsen.
- Przyszła tu sama, nie musiałem po nią posyłać.
- To dobrze - skinął do niej policmajster. - Może ma dla nas jakieś cenne
wskazówki.
Pan Carlsen podsunął umundurowanemu gościowi krzesło i obaj usiedli
naprzeciwko Elise. Spoglądał na nią jakoś dziwnie, jakby zdumiony. Pewnie dziwi się
temu samemu co pan Carlsen, pomyślała. Nie pojmuje, że Emanuel chce się ożenić z
biedną robotnicą.
- A więc słyszała pani, co się stało? - zaczął policmajster, przyglądając się jej
uważnie i przenikliwie.
Zakasłała, zachrząkała i z trudem wydobyła z siebie słowa.
- Opowiedział mi o tym kolega moich braci.
- A skąd on o tym wie?
- Od chłopaków z ulicy.
- Dziwne! Przecież jeszcze gazety o tym nie pisały.
- Nie wiedzieli, kto to jest ani co się stało, powtarzali tylko tyle, że na wzgórzu
Aker znaleziono martwego mężczyznę.
- No, martwego to za mocno powiedziane.
Oczy Elise się rozszerzyły. Wpatrywała się w policmajstra, nie mając odwagi
zapytać, ale wierzyła, że wyjaśni jej, co miał na myśli. Policmajster tymczasem nic
więcej nie powiedział. Wyjął za to jakieś papiery i zaczął je przeglądać.
Elise zwróciła się do Carlsena:
- Przepraszam, panie Carlsen, ale czy to znaczy, że Emanuel przeżył?
Jej słowa zabrzmiały cicho niczym szept.
- Tak, na szczęście. Otrzymał kilka silnych ciosów, możliwe, że doznał
wstrząsu mózgu. Leży w szpitalu, ale zapewne za parę dni zostanie stamtąd wypisany.
A co, obawiała się pani czegoś innego?
Elise zamknęła oczy i w duchu wydobyła z siebie jęk ulgi.
- Bardzo dziękuję - wyszeptała, nie wiedząc właściwie, komu ma dziękować.
- No, panno Lovlien - burknął policmajster. - Teraz proszę nam opowiedzieć,
co pani właściwie wie. Dowiedzieliśmy się jedynie, że poszkodowany został
napadnięty z tyłu, otrzymał silny cios i stracił przytomność. Doszedł do siebie dopiero
w szpitalu. Nie ma pojęcia, kto go napadł. Zginął mu portfel. Zapewne byli to ci sami
złodzieje, którzy grasują na Maridalsveien i nad brzegiem rzeki, ale myślimy, że może
pani nam trochę pomoże. Może pani wie coś więcej, skoro mieszka w tej okolicy. -
Ostatnie słowa zabrzmiały lekko pogardliwie.
Elise myślała intensywnie. Uznała, że nie musi mówić wszystkiego, co wie.
Jeśli policja uważa, że to zwykły napad rabunkowy, to zadowolą się tym
wyjaśnieniem. Nie ma sensu mieszać do tego Lorta - Andersa ani Johana. Nie dlatego,
by chciała oszczędzać bandziorów. Właściwie powinna opowiedzieć wszystko, jak ją
napadnięto w lesie i zgwałcono, skoro ma teraz okazję, ale ślady mogłyby zbyt łatwo
prowadzić do Johana, jego rozgoryczenia i jej związku z Emanuelem. Jeśli policja
nabierze choć cienia podejrzeń, że istniały jakieś inne motywy napadu poza
rabunkiem, to tak łatwo nie dadzą za wygraną. Dość już cierpienia przysporzyła
Johanowi i jego rodzinie.
- Nie wiem nic poza tym, co opowiedzieli mi chłopcy. Umówiłam się z moim
narzeczonym, że spotkamy się w czasie przerwy obiadowej, i zdziwiłam się, że nie
przyszedł. Kiedy wróciłam do domu po całym dniu pracy, byłam pewna, że się u nas
zjawi. Wynajmujemy dom starego majstra nad rzeką przy Beierbrua. - Zauważyła, że
policmajster uniósł brwi z lekkim zdziwieniem. - Kiedy nie przyszedł, zaczęłam się
niepokoić, ale pomyślałam, że coś go zajęło, bo do naszego ślubu pozostało zaledwie
parę dni. Poza tym w najbliższy poniedziałek zaczyna nową pracę jako kasjer w tkalni
płótna żaglowego.
- Wie pani, gdzie narzeczony spędził wczorajszy wieczór?
- Tak, spędziliśmy go razem. Byliśmy w Tivoli, a potem wróciliśmy spacerem
ulicą Maridalsveien do domu.
- Jak długo tam pozostał?
- Aż się zrobiło ciemno - odpowiedziała Elise, czując, że się rumieni.
- Czy pani nie musi wstać rano o piątej, by zdążyć do fabryki?
- Owszem - odparła, spuszczając wzrok.
- A pani matka nie protestowała, że młody mężczyzna przebywa z wizytą do
późnej nocy?
Elise nie odpowiedziała. Policmajster westchnął głęboko.
- Nic dziwnego, że w tych środowiskach szerzy się taka demoralizacja, panie
Carlsen! A więc poszkodowany przebywał u pani do późnej nocy i wracał sam do
domu. Tak mam to rozumieć?
- Tak, panie policmajstrze.
- Wie pani, czy miał przy sobie pieniądze?
- Myślę, że tak. Zamówił sok jabłkowy i ciastka w Tivoli, widziałam, że
kelnerka wydała mu resztę.
- Hm. - Policmajster zerkał w papiery, podkręcając wąsy, a potem znów
skierował na nią swój przenikliwy wzrok. - I nie ma pani pojęcia, kto mógłby go
napaść? Czy nic podobnego nie przytrafiło mu się wcześniej?
Elise pokręciła głową i pomyślała, że przynajmniej na to ostatnie pytanie może
odpowiedzieć całkiem szczerze.
- Nie, o niczym takim narzeczony mi nie wspominał. Policmajster wstał.
- Wydaje mi się, niestety, że póki co musimy uznać, że istnieje nikła szansa na
odnalezienie winnego lub winnych tego zdarzenia. Chyba że podobny napad się
powtórzy i złapiemy sprawcę na gorącym uczynku. Wydaje mi się, że raczej nie
należy tego traktować jako próbę zabójstwa. Bandyci pobili poszkodowanego, żeby
zabrać mu portfel, i nie spodziewali się, że dozna on tak dotkliwych obrażeń. Ale
oczywiście zdjęliśmy odciski palców i dopełniliśmy wszelkich formalności, które
rutynowo wykonujemy w takich sprawach. Będziemy pana informować, jeśli pojawią
się nowe okoliczności, panie Carlsen.
Carlsen pokiwał głową i odprowadził policmajstra do drzwi, a kiedy ten
wyszedł, odwrócił się do Elise.
- Cóż, zapewne ta sprawa nie zostanie wyjaśniona. Nie pojmuję, co się dzieje
tu, w stolicy - pokręcił głową. - Człowiek nie może wracać sam do domu, nie
ryzykując, że zostanie pobity. Może pani już iść, panno Loylien.
Pośpiesznie ruszyła do wyjścia, czując ulgę, że wreszcie opuści ten dom.
Dopiero po drodze w dół uświadomiła sobie w pełni całą prawdę. Emanuel
ż
yje i zapewne już jutro zostanie wypisany ze szpitala! A więc może mimo wszystko
w sobotę odbędzie się ślub!
Miała wrażenie, że unosi się nad ziemią, biegnąc stromym zboczem w dół.
Zmęczenie zniknęło jak ręką odjął. Oddychała swobodnie i nie odczuwała bólu w
krzyżu. Śpieszyła się do domu, by jak najszybciej opowiedzieć tę radosną nowinę
mamie. Osuszy jej łzy i będą mogły dalej szyć zasłonki.
Evert poszedł do domu, a chłopcy zbierali się do spania, gdy Elise weszła do
kuchni. Wszyscy troje odwrócili się jak na komendę i popatrzyli na nią w napięciu. Po
minach Pedera i Kristiana poznała, że mama podzieliła się z nimi swym
zmartwieniem.
- Żyje! Leży w szpitalu, ale nic nie zagraża jego życiu! Mama jęknęła z ulgą.
- Dzięki ci, dobry Boże! A ja już byłam pewna, że przyniesiesz złe nowiny.
- Ale rzeczywiście to jego pobito w nocy. Stracił przytomność, pewnie dlatego
rozeszły się plotki, że kogoś zabito. No i ukradli mu portfel.
- Dużo miał w nim pieniędzy? - spytał Kristian przerażony.
- Chyba nie. Jako oficer w Armii Zbawienia nie zarabiał wiele.
- Rozmawiałaś z jego gospodarzami? - spytała mama, patrząc na nią
wyczekująco.
- Tak, z panem Carlsenem. Jego żony ani córki nie widziałam. Agnes też nie.
Zastanawiam się, czy w ogóle wiedziała o mojej wizycie.
- Był dla ciebie uprzejmy?
- Tak. Mówił, że zamierzał posłać po mnie, bo policmajster, który prowadzi
ś
ledztwo, chciał się dowiedzieć, czy coś wiem.
- A skąd niby miałabyś o tym wiedzieć? Chyba nie sądzi, że masz coś
wspólnego z takimi bandytami?
- Nie, chciał wiedzieć, gdzie i z kim Emanuel spędził wieczór. Mama
popatrzyła sceptycznie.
- Tylko dlatego, że mieszkamy nad Aker, wydaje im się, że mamy jakieś
powiązania z takimi lumpami.
- Nie jest tak źle. To zrozumiałe, że chcieli mnie przesłuchać, gdy się
dowiedzieli, że jestem jego narzeczoną.
- Policja złapała złodzieja? - dopytywał się Peder, ciągnąc ją za spódnicę.
- Nie, nie wiedzą, kto to był. Zebrali odciski palców, ale uważają, że trudno
będzie trafić na ślad złodziei, skoro Emanuel ich nie widział.
- Jak to „ich”? Myślisz, że było ich więcej? - zapytał Kristian, obrzucając ją
bystrym spojrzeniem.
Elise gwałtownie pokręciła głową.
- Nie, nie wiem. Tak sobie tylko pomyślałam, że musiało być ich przynajmniej
dwóch, żeby tak go pobić.
Kristian zaśmiał się.
- Myślisz, że nie da się kogoś pobić do nieprzytomności parą mocnych pięści?
Elise usiadła przy stole i wzięła do rąk kretonowy materiał na zasłony, ale
wyznała szczerze:
- Jestem zmęczona. Najchętniej bym się położyła spać.
- To się połóż, Elise! - Mama popatrzyła na nią ze współczuciem. - To był dla
ciebie straszny dzień. Nie ma pośpiechu z tymi zasłonami. Teraz pewnie ślub trzeba
będzie odłożyć na jakiś czas.
- Powiedzieli, że za parę dni wypiszą go ze szpitala. Jestem pewna, że
Emanuel zrobi wszystko, by ślub jednak odbył się w terminie, jeśli tylko będzie w
stanie ustać na nogach.
Mama uśmiechnęła się tajemniczo i rzekła:
- Właściwie i mnie się tak zdaje.
ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY
Elise wcale nie była taka spokojna, jak udawała. Następnego dnia czekała w
napięciu na jakieś wiadomości, nie miała jednak okazji, by pójść do szpitala, a
odwiedzać ponownie rodziny Carlsenów zupełnie nie miała ochoty. Wstrząs mózgu to
poważna sprawa, więc pewnie nie wypuszczą Emanuela przed upływem dwóch,
trzech dni, pomyślała i uznała, że trzeba będzie się więc uzbroić w cierpliwość.
Upały nie ustąpiły i w przędzalni znów zemdlała robotnica. Ropucha zrzędził
więc bardziej niż kiedykolwiek. Jedna ze świeżo upieczonych mam została
zwolniona, ponieważ wymknęła się na moment na korytarz, by nakarmić dziecko
piersią. Płakała jak bóbr, gdy opuszczała fabrykę, trzymając pod pachą karton z
niemowlęciem. Rozgniewane prządki i pomocnice wygrażały pięściami za plecami
Ropuchy.
Wszystkie odetchnęły z ulgą, gdy dzień pracy dobiegł końca. Elise wyszła z
fabryki i rozejrzała się uważnie wokół za Emanuelem, ale nigdzie go nie widziała.
W domu nad rzeką zastała mamę i chłopców zajętych czyszczeniem szkieł do
lamp naftowych. W całym domu unosił się zapach ługu i szarego mydła. Elise
domyśliła się, że mama jednak wyszorowała ponownie podłogi. Ściany też były
pomyte, bo zniknęły plamy, których, jak sądziła, nie da się doczyścić.
- Mamo, nie nadwerężaj się, proszę! Nikt nie zauważy, czy okna są świeżo
umyte, a ściany wyszorowane.
- Tak myślisz? Nie masz racji, bo to pierwsze, na co zwraca uwagę każda
gospodyni. Pamiętaj, że pani Ringstad jest gospodynią w wielkim dworze i przywykła
do urządzania przyjęć. Na pewno nie ma zakurzonych okien, kiedy przyjmuje gości.
- Ona ma służącą, w przeciwieństwie do nas.
- Nie chcę im dawać więcej powodów do krytyki, niż już mają.
- Nie mają nas za co krytykować.
- Czyżby? Szesnastolatka, która zaszła w ciążę, nie będąc zamężna, a potem
oddała swoje dziecko obcym ludziom, ojciec, który zapił się na śmierć i...
- Tata się nie zapił na śmierć! - Peder przestał czyścić szkło i popatrzył na
mamę ze łzami w oczach. - On wpadł pod lód w rzece, bo nie świeciła się latarnia na
ulicy, a było ślisko.
- To prawda, Peder - Elise popatrzyła na niego ze spokojem. - Nie mamy się
czego wstydzić. A o Hildzie i Braciszku nie musimy im wcale opowiadać.
Peder uśmiechnął się do niej.
- Będą nam zazdrościć takiego pięknego salonu z pluszową sofą i komodą
mamy, prawda, Elise?
Kristian zaśmiał się.
- Myślisz, że oni sami nie mają pluszowych kanap? Nie widziałeś ich pokoi,
kiedy tam byliśmy?
- Ale za to nie mieli zasłon z materiału na fartuchy! - odciął się Peder,
posyłając mu triumfalne spojrzenie.
Wieczorem, kiedy siedzieli w kuchni przy stole, Peder odwrócił się nagle do
drzwi i zawołał:
- Idzie! Poznaję jego kroki!
Pozostali odwrócili się w napięciu i rzeczywiście, nie minęło parę sekund, gdy
w uchylonych drzwiach pokazał się Emanuel. Elise podbiegła do niego i rzuciła mu
się na szyję. Przytulił ją mocno.
- Biedna Elise, musiałaś się okropnie przerazić. Carlsen opowiadał mi, że
myślałaś, iż nie żyję.
Pokiwała głową i poprowadziła go do stołu.
- Usiądź, pewnie jesteś zmęczony! Biedaku, jak ty wyglądasz? Twarz masz
całą podrapaną. Albo może pójdziemy do salonu? Tu jest bałagan.
Mama nastawiła kawę, a Kristian i Peder porzucili swoje zajęcia i poszli za
nimi do salonu, ciekawi, co usłyszą.
Emanuel siadł wygodnie na sofie i objął Elise ramieniem.
- Wciąż właściwie nie wiem, co się stało. Pamiętam tylko, że nagle poczułem
silne uderzenie w głowę, aż mi gwiazdy zawirowały przed oczami i strasznie mnie
zabolało. Więcej nic nie wiem. Ocknąłem się dopiero w szpitalu.
- Nie słyszałeś, że ktoś za tobą idzie? Myślisz, że napastnik był jeden czy
może było ich kilku?
Emanuel pokręcił głową.
- Nic nie zauważyłem, nic nie słyszałem, nagle po prostu ktoś mnie uderzył.
- Nikt nie krzyknął nawet „ręce do góry”? - Peder stał za fotelem i wpatrywał
się w Emanuela z napięciem.
- Nic nie słyszałem - uśmiechnął się Emanuel. - Chcieli mi ukraść portfel, więc
pewnie skradali się cicho. A ja zresztą rozmyślałem o Elise i o ślubie, więc nic nie
zauważyłem. - Popatrzył na nią i przytulił ją do siebie. - Co się stało, tego już nie
cofniemy. Cieszmy się jednak, że tylko tak to się skończyło. Dlaczego myślałaś, że
nie żyję?
- Evert opowiedział, że chłopaki na ulicy rozmawiali między sobą, że w nocy
na wzgórzu Aker znaleziono martwego mężczyznę. Mimo wszystko tak wiele osób
nie wraca samotnie nocą do domu w tej okolicy, więc pomyślałam od razu o tobie.
Większość jeździ bryczkami.
- Dziwne, że się rozchodzą takie plotki.
- Nie, to nie jest dziwne. Ktoś zatelefonował po policję, a ponieważ straciłeś
przytomność i nie ruszałeś się, sądzili, że nie żyjesz.
Mama przyniosła kawę, a na talerzu kromki chleba z serem.
- Dziś zjemy kolację w saloniku zamiast w kuchni. Taki radosny dzień trzeba
jakoś uczcić. A co ze ślubem, Emanuelu? Dasz radę stanąć przy ołtarzu w sobotę?
Emanuel uśmiechnął się.
- Oczywiście. Otrzymałem telegram od rodziców. Przyjadą. Ciotka Ulrikke
także. Oscar Carlsen zamówił rodzicom pokój w hotelu, bo nie chcieli sprawiać
kłopotów, a ciotka Ulrikke zatrzyma się u Carlsenów na wzgórzu. Carlsen znalazł
ogłoszenie w gazecie, w którym reklamował się nowy hotel na Akersgaten.
„Przyjemne pokoje do wynajęcia dla wracających z pogrzebu, którzy chcą wypłakać
się w spokoju”. Ciekawe, czy ojciec sam zażyczył sobie tego hotelu, czy też to
Carlsen dokonał wyboru - zaśmiał się Emanuel, ale Elise nie było do śmiechu. Mamie
zresztą też nie. Peder nie zrozumiał dowcipu.
- A dlaczego mają płakać? - dopytywał się.
Elise uśmiechnęła się do niego uspokajająco i wyjaśniła:
- Emanuel tylko żartował. Uważa, że to zabawne, iż jego rodzice zamieszkają
w hotelu odwiedzanym głównie przez gości wracających z pogrzebów, skoro sami
przyjeżdżają na ślub i wesele.
- Nie wolno się z tego śmiać! - Oczy Pedera napełniły się łzami, odwrócił się
na pięcie i wybiegł z salonu.
- Płacze, bo się przestraszył - wyjaśniła Elise. - Mało brakowało, a byłby to
twój pogrzeb.
Emanuel wstał i szybko wyszedł za Pederem, by go pocieszyć. Mama posłała
Elise wzruszone spojrzenie i odezwała się cicho:
- Nie ma się co dziwić, że tak go wszyscy pokochaliśmy!
Kiedy chłopcy poszli spać, Elise i Emanuel usiedli na ganku. Słońce powoli
chowało się za wierzchołkami drzew na zachodzie, a pogodne niebo okryło się złotą
poświatą. Objął ją ramieniem i przytulił mocno.
- Przestań się już tym zadręczać, Elise. Oni sami się na pewno przestraszyli
tym, co się stało. Na pewno nie spodziewali się, że ktoś mnie zobaczy i zadzwoni po
policję.
- Mówisz „oni”, sądzisz więc, że było ich więcej? Pokiwał głową.
- Myślisz, że to ci, którzy szli za nami od Tivoli?
- Obawiam się, że tak.
- A więc twoim zdaniem to nie był zwyczajny napad?
- Nie. Wydaje mi się, że wzięli mój portfel tylko po to, by upozorować
kradzież. Nie miałem w nim wiele koron i pewnie nie spodziewali się po mnie
większych pieniędzy.
- Myślisz, że mają coś wspólnego z bandą Lorta - Andersa?
- Sądzę, że zostali nasłani przez Johana.
- Nie, do Johana to niepodobne! On nie jest taki!
- Lepiej nie kłóćmy się już o to, Elise. Może słyszał, że dobrze nam razem, i z
zazdrości postanowił się zemścić?
- Bardzo możliwe, że wymyślili coś takiego kompani Lorta - Andersa, którzy
zawsze chuliganili, ale wątpię, by Johan chciał coś takiego zrobić. Nie nasłałby też
innych, by to zrobili za niego.
Emanuel zagryzł wargi. Miała wrażenie, że jej nie wierzy.
- Nie rozmawiajmy już o tym. Od tej pory będę pilnował, by nie wracać
samemu do domu po zmroku. A na przyszłość musimy być czujni i mieć oczy wokół
głowy. Z czasem znudzi im się śledzenie nas. Pamiętasz, jak ci się zdawało, że ktoś
czai się za tobą, kiedy poszłaś odwiedzić Oline? Potem zamknęli nas w komórce na
noc, nie wspominając już o tym, co spotkało ciebie w powrotnej drodze z Akershus.
Zbyt wiele się wydarzyło, by można to uznać za zbieg okoliczności, Elise. Kryją się
za tym wszystkim ci sami ludzie, a jeden z nich pociąga za sznurki.
Elise popatrzyła na niego z niedowierzaniem.
- Chyba nie sądzisz, że Johan nakłoniłby któregoś ze swoich kompanów, by
mnie zgwałcił?
- Przyznaję, że brzmi to dość dziwnie, ale znajdujesz inne wytłumaczenie?
- Lepiej nie rozmawiajmy na ten temat, Emanuelu. Jestem szczęśliwa, że znów
cię widzę i że jesteś cały i zdrowy. Wiesz już, kiedy przyjadą twoi rodzice?
- Dzień wcześniej, w piątek. Oscar Carlsen wspominał, że zaprosił ich w
piątek wieczorem na kolację. Ty też musisz przyjść.
- Jesteś pewien, że oni życzą sobie, bym przyszła? Emanuel zaśmiał się cicho:
- Oczywiście, że panna młoda musi się pojawić.
- Ale ja z mamą planujemy piec ciasta w tym dniu. A jeśli będę musiała zostać
w fabryce po godzinach, nie wrócę do domu przed ósmą - próbowała się wyłgać Elise,
bo wiedziała dobrze, że w te upały nie ma nadgodzin. Ale na samą myśl, że miałaby
przyjść na przyjęcie do Carlsenów razem z rodzicami Emanuela i jego ciotką, oble-
wała się zimnym potem.
- A twoja mama nie może sama upiec ciast przed południem? Przecież jest w
domu przez cały dzień?
- Wiesz dobrze, że po chorobie nie odzyskała jeszcze pełni sił.
- Oni ci nic nie zrobią, Elise - odezwał się Emanuel cicho po dłuższej chwili
milczenia.
- A co z Karolinę? Ona też będzie?
- Na pewno nie zechce opuścić swojego pokoju.
- Jest tam też Agnes, która mnie nienawidzi.
- A co ona może ci zrobić, jeśli będziesz siedziała w salonie razem ze mną i z
moimi rodzicami?
Elise nie odezwała się, ale wydawało jej się, że czeka ją koszmar. Emanuel
roześmiał się cicho, ujął w dłoń jej podbródek i podniósł ku sobie jej twarz.
- Panna młoda ma prawo się denerwować. To najzupełniej normalne.
Odszukał jej usta, ale gdy usłyszał zbliżające się kroki, odsunął się.
W uchylonych drzwiach pokazała się mama.
- Myślę, Emanuelu, że powinieneś wracać do domu, zanim się zacznie
ś
ciemniać.
- O, jeszcze długo, nim zapadną ciemności, pani Lovlien.
- Ale powinieneś pójść, kiedy na ulicach kręcą się jeszcze ludzie.
- Mama ma rację - poparła ją Elise i wstała. - Chcę, żebyś był cały i zdrowy,
kiedy będziemy stać przed ołtarzem. - Powiedziała to żartem, ale poczuła ogarniający
ją niepokój. - Odprowadzę cię kawałek.
Emanuel wstał ze śmiechem.
- I co, potem będziesz wracać sama? Za kogo ty mnie masz? Mama cofnęła się
do środka, a Emanuel, objąwszy Elise, powiedział:
- Pragnąłbym tak siedzieć z tobą na ganku przez całą noc aż do świtu.
Elise roześmiała się wtulona w jego gorącą szyję.
- Nie wiem, czy po takiej nocy dałabym radę stać przy maszynie przez
dwanaście godzin.
Westchnął.
- Kiedy dostanę podwyżkę, będziesz mogła rzucić pracę w fabryce. -
Pocałował ją i wypuścił z objęć. - Dobranoc, ukochana. Jutro przed południem muszę
pozałatwiać różne sprawy, ale przyjdę wieczorem. Przyniosę przy okazji trochę ubrań
dla was, żebyście sobie obejrzeli. Kapitan Sorby obiecała znaleźć coś odpowiedniego
dla wszystkich.
Elise pokiwała mu na pożegnanie, a kiedy zniknął jej z oczu, weszła do
ś
rodka.
Mama właśnie szykowała się do snu.
- Kładź się do łóżka, Elise. Musisz się wyspać, by wytrzymać w pracy cały
dzień w tym upale.
Kiedy jednak Elise ułożyła się wygodnie, sen jakoś nie chciał na nią spłynąć.
Myślami powróciła do Johana. Jak Emanuel w ogóle mógł pomyśleć, że to Johan stoi
za napadem na niego? Przecież tyle o nim słyszał od Anny i ode mnie! Powinien
wiedzieć, że Johan nie jest z takich. Jeśli dowiedział się o ich ślubie, to bardziej
prawdopodobne, że napełniło go to smutkiem i żalem. Albo pełnym niedowierzania
zdumieniem, że tak szybko znalazła sobie innego i pośpiesznie wychodzi za mąż.
Przez moment wróciło wspomnienie ubiegłego lata i tamtego dnia na polanie.
Myśl ta napełniła ją bólem, zmusiła się więc, by ją odsunąć od siebie. Przecież to
Johan nie chciał już być z nią związany zaręczynami, nie ona! „I tak by z tego nic nie
wyszło...” - napisał.
W następnej chwili wyobraziła sobie uśmiechniętą i radosną twarz Emanuela,
który zawsze był przyjazny i troskliwy. A potem znów przypomniał jej się Peder, jak
uszczęśliwiony, z błyszczącymi oczyma, poderwał się ze stołka i rzucił jej się na szyję
z radości tamtego ranka, gdy oznajmiła, że wychodzi za mąż za Emanuela. Peder też
bardzo lubił Johana i bardzo był przybity, gdy go aresztowano, ale mimo to pokochał
Emanuela.
Słusznie postąpiłam, przyjmując oświadczyny, stwierdziła stanowczo.
Mimo że nie przypuszczała, by napastnicy znów zaatakowali Emanuela, nie
mogła uwolnić się od strachu. Denerwowała się, że Emanuel wracał sam tą samą
drogą, na której go napadnięto, a sama też zerkała nerwowo na wszystkie strony w
drodze do fabryki i z powrotem.
Wśród robotnic stopniowo rozeszła się wieść o Emanuelu i wszystkie pytały,
co się właściwie stało, a gdy się dowiedziały, ogarnął je niepokój. Świadomość, że
gdzieś w pobliżu czai się jakiś zbir, napawała je strachem o siebie i najbliższych.
Najbardziej bały się, oczywiście, te matki, które zostawiały małe dzieci same w domu.
Elise starała się ją przekonać, że to byli złodzieje i chodziło im o kradzież pieniędzy, i
ż
e raczej nie włamują się do ubogich domów, gdzie trudno się spodziewać jakichś
łupów. Nie udało jej się jednak uspokoić przestraszonych kobiet.
Kiedy po skończonym dniu pracy wracała do domu, już z daleka zauważyła
Emanuela. Właśnie wnosił do domu jakieś rzeczy. Do tej pory przewiózł ze swego
pokoju u Carlsenów tylko pluszową sofę i fotele, teraz wyglądało na to, że
wprowadza się na dobre.
Zauważył ją i pokiwał ręką ożywiony, po czym pośpiesznie ruszył jej na
spotkanie.
- Nie podchodź do mnie za blisko, bo cała śmierdzę! - zawołała ze śmiechem.
- Muszę czym prędzej zdjąć z siebie te ubrania i zmyć z siebie fabryczny kurz.
- Myślisz, że się tym przejmuję? - odparł, obejmując ją w talii. - Zacząłem się
wprowadzać. Wozak pomógł mi przewieźć łóżko, które już stoi w sypialni.
- A na czym będziesz spał dziś w nocy?
- Carlsenowie udostępnili mi pokój gościnny na ten czas, gdy opróżniam
pomieszczenia na poddaszu.
Wypuścił ją z objęć i pociągnął za sobą ożywiony.
- Mam też dla was ubrania. Dla ciebie piękną czarną suknię ślubną, białe
koszule i spodnie do kolan dla chłopców, a także suknie dla twojej mamy i Hildy.
Armia dostała te ubrania w darze, więc możemy je pożyczyć nieodpłatnie.
Elise nie zdołała stłumić zawodu, że suknia ślubna jest w kolorze czarnym. W
czasopismach Agnes widziała piękne śnieżnobiałe suknie z długim trenem i welonem.
Dawniej suknie do ślubu musiały być czarne, ale teraz nie obowiązywała już taka
moda.
- Ciekawe, czy będzie na mnie dobra - wykrztusiła. Wszystkie ubrania były
przewieszone przez oparcia krzeseł w saloniku. Mama przymierzała właśnie suknię
przeznaczoną dla niej, też czarną, z wysoką stójką i drobnymi zakładkami na biuście,
ale nazbyt obszerną. Nie było jej w niej do twarzy, Elise jednak nie miała serca, by to
powiedzieć.
- Możemy ją trochę zwęzić - zaproponowała tylko.
- Jak to zwęzić? - mama spojrzała na nią przerażona. - Przecież to nie nasza
suknia.
- Przecież nic się nie stanie, jeśli delikatnie zbierzemy materiał z boku, a zaraz
następnego dnia po ślubie wyprujemy nici i rozprasujemy szwy. A koszule i spodnie
pasują na chłopców?
Mama pokiwała głową z uśmiechem.
- Gdybyś widziała, jak ładnie w tym wyglądają. Ledwie ich poznałam. - Zaraz
jednak jej uśmiech zgasł. - Żeby tylko udało nam się pozbyć wszy z włosów Pedera.
Szare mydło nie pomogło.
- Nikt nic nie zauważy. Będą zajęci czym innym.
Elise ostrożnie podniosła suknię ślubną. Była uszyta z pięknego jedwabiu i
miała śliczny fason. Ponadto był to jej rozmiar.
- Pójdę do sypialni, umyję się i przebiorę.
Kiedy po długim czasie wkroczyła uroczyście do kuchni ubrana w suknię
ś
lubną i uczesana w kok, zauważyła pełne zachwytu spojrzenie Emanuela.
Utwierdziło ją to w przekonaniu, że prezentuje się nie najgorzej. Podszedł do niej i
pocałował w policzek.
- Właściwie pan młody nie powinien oglądać panny młodej w ślubnej sukni
przed ceremonią, ale cieszę się, że miałem taką okazję, Elise. Wyglądasz zjawiskowo!
Uśmiechnęła się zadowolona i wymknęło jej się:
- Zaczynam się nawet cieszyć, pomimo wszystko.
- Pomimo wszystko? Nie cieszyłaś się przez cały czas?
- Owszem, ale... bardziej się boję. Roześmiał się i objął ją, mówiąc:
- Jesteś słodka, Elise, ale teraz zdejmij już tę odświętną suknię, bo musisz mi
pomóc. Trzeba zadecydować, gdzie wstawić różne rzeczy. Przywiozłem zarówno
lustro, jak i obrazy do powieszenia na ścianie. Musimy to wszystko zrobić dzisiaj, bo
jutro jesteśmy zaproszeni do Carlsenów, pamiętasz.
Peder i Kristian wpadli z hałasem i wnet wszyscy pomagali wnosić do środka
to, co przywiózł Emanuel. Nie zdążyli ze wszystkim, gdy chłopcy musieli już się
kłaść spać, ale i tak ich dom zmienił się nie do poznania. Na ścianie w saloniku
wisiało dużo obrazów, na podłodze leżał tkany dywanik, a na małym stoliku stała
palma w doniczce.
Komoda Emanuela zastała umieszczona na węższej ścianie w sypialni. Łóżko
było wystarczająco szerokie, by można było je potraktować jako łoże małżeńskie.
Wykonane z ciężkiego ciemnobrązowego drewna mahoniowego, wyglądało bardzo
solidnie. Na podłodze w sypialni także leżał dywanik, a na komodzie Elise postawiła
niewielkie gipsowe figurki. Emanuel chciał je początkowo umieścić w salonie, ale
Elise obawiała się, że młodsi bracia niechcący zrzucą je na podłogę, gdy jak zwykle
wpadną z hukiem z podwórza.
- No, teraz mogą przyjeżdżać goście weselni! - klasnęła w ręce Elise i
rozejrzała się wokół zadowolona. - W takim pięknym domu jeszcze nigdy nie
mieszkaliśmy!
Peder i Kristian rozglądali się wokół z nabożeństwem, a mama wycierała
ukradkiem łezkę.
Emanuel spojrzał na zegarek, który wyjął z kieszonki, i oznajmił:
- Chyba już będę wracał. Carlsenowie chcieli dziś zjeść ze mną kolację.
- A Elise musi się położyć wcześniej - wtrąciła mama. - Bo coś mi się zdaje,
ż
e niewiele spała wczorajszej nocy.
- Ja? - popatrzyła na mamę zdziwiona.
- Kręciłaś się i wierciłaś, ciężko wzdychając, a kiedy wreszcie zasnęłaś,
mówiłaś coś przez sen i niespokojnie przewracałaś się z boku na bok.
Elise przypomniało się, że myślała o Johanie, więc nie podjęła tematu.
Odprowadziła Emanuela na dwór.
Stali przez chwilę objęci, wreszcie Emanuel uwolnił się niechętnie.
- Został jeszcze tylko jeden dzień, Elise - rzekł i pocałował ją na odchodnym. -
Muszę wytrzymać jeszcze jeden dzień. Nie wiesz, czy będziesz pracować jutro w
fabryce po godzinach?
- Myślę, że nie. Kierownictwo zrozumiało, że jest za gorąco. Dużo robotnic
mdleje.
- To dobrze. Zdążysz więc przyjść na siódmą?
- Spróbuję.
Pokiwała mu na pożegnanie, ale odwróciła się dopiero, gdy zniknął między
budynkami fabrycznymi. Znów ogarnął ją strach, ale zmusiła się, by mu się nie
poddać. Emanuel miał chyba rację, mówiąc, że jest mało prawdopodobne, by w tak
krótkim odstępie czasu złodzieje znów odważyli się na niego napaść.
Zamierzała otworzyć drzwi, gdy z przedsionka wyszła mama.
- Jeszcze nie poszedł? - zapytała.
- Owszem, poszedł.
- Uważam, że niepotrzebnie kusi los, wracając do domu tak późnym
wieczorem, po tym, co się stało.
- Nie odważą się napaść na niego znowu, mamo. Na pewno wiedzą, że policja
pilnuje teraz uważnie tamtego terenu.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy, co to są za ludzie. Elise westchnęła ciężko.
- Owszem, wiem to lepiej niż ktokolwiek inny. Mama popatrzyła na nią, ale
nic nie odpowiedziała.
ROZDZIAŁ OSIEMNASTY
Elise zbliżała się do willi państwa Carlsenów spocona ze zdenerwowania.
Zdążyła po pracy wpaść tylko na chwilę do domu, umyć się i przebrać w niedzielną
sukienkę. Żeby się nie spóźnić na kolację, biegła niemal całą drogę. Niesforne
kosmyki uwolniły się z długiego zaplecionego warkocza i opadły luźno przy uszach.
Na pewno jestem czerwona na twarzy, a sukienka lepi mi się do pleców, pomyślała z
rezygnacją. Wyobrażam sobie, jak będę się różnić od pozostałych kobiet na kolacji!
Karolinę pewnie pojawi się blada i wypielęgnowana, w białej, szerokiej sukni ze złotą
broszką na szyi, skropiona pachnącymi perfumami. Jej gładkie dłonie nigdy nie
dotykały ługu. Co też temu Emanuelowi przyszło do głowy, żeby wybrać sobie na
ż
onę biedną robotnicę z szorstkimi dłońmi, ubraną w skromne ubrania. Nic dziwnego,
ż
e jego rodzice tak zareagowali.
Zdążyła właśnie dojść do furtki, gdy dostrzegła wyłaniającą się pośpiesznie
zza rogu domu postać. Agnes! Taki pech! Pocieszała się przez cały czas, że Agnes nie
jest pokojówką, więc na pewno nie pojawi się na przyjęciu, a teraz wpada wprost na
nią!
Nabrała głębokiego oddechu i wyprostowała się, tłumacząc sobie po raz
kolejny, że to nie jej wina, iż Agnes zakochała się w Emanuelu.
Agnes też ją zauważyła i zwolniła kroku. Trzymała w ręce kosz, zapewne
wysłano ją po coś do sklepu, bo na pewno o tej porze nie miała jeszcze wolnego.
- Witaj, Agnes! - odezwała się Elise, powoli przechodząc przez furtkę.
Dawna przyjaciółka nie odpowiedziała.
- Idziesz do domu? - zapytała Elise, orientując się natychmiast, jak głupio
zabrzmiały jej słowa. Nie wiedziała jednak, co powiedzieć.
- Do domu? - prychnęła Agnes. - Myślisz, że ja wracam do domu o siódmej
wieczorem?
Tym razem Elise nie odpowiedziała.
- A więc wybierasz się na eleganckie przyjęcie? Jak ty tego dokonałaś, Elise?
Przecież nigdy nie umiałaś podrywać chłopaków.
Elise popatrzyła na nią bez słowa. Agnes najwyraźniej wciąż była na nią
wściekła, uznała więc, że lepiej będzie nie podejmować tematu.
- Podobno Johan został rzeźbiarzem i tak świetnie sobie radzi, że chwali go
sam dyrektor więzienia.
- Tak, słyszałam - potwierdziła Elise. - Anna dostała od niego list.
- Znam kogoś, kto ma kontakty tam za murami. Opowiadał, że więźniowi,
który wyrzeźbił lwy stojące przed gmachem parlamentu, darowano karę w nagrodę za
to piękne dzieło. Mimo że był skazany za morderstwo! Johan więc na pewno wkrótce
wyjdzie z więzienia.
Elise popatrzyła na nią zdumiona.
- To możliwe?
- Jasne. Skoro zrobili takie ustępstwo dla jednego, zrobią oczywiście i dla
drugiego. - Zaśmiała się zimnym, nieprzyjemnym śmiechem i dodała: - Tylko patrzeć,
jak wróci. Może nawet pojawi się jutro w kościele? Zazdrosny i wściekły... to by
dopiero było! A ty sądziłaś, że będzie siedział za kratkami przez cztery lata! Gdybyś
wiedziała, że może cię wybawić z kłopotu, nie potrzebowałabyś kraść chłopaka
przyjaciółce sprzed nosa. Zejdź mi z drogi, bo się śpieszę!
Przemknęła obok niej i zatrzasnęła za sobą z hukiem furtkę, pozostawiając
Elise wzburzoną. Czy to możliwe, by Agnes miała rację, że Johanowi zostanie
darowana kara ze względu na jego zdolności rzeźbiarskie? Czy wyjdzie z więzienia
jeszcze tego lata? Kolana się pod nią ugięły.
A może już jest na wolności...
Czy to on... Nie, Johan nie jest taki. On nigdy nie pobiłby człowieka, nie
potrafiłby skrzywdzić muchy! Niech Emanuel mówi sobie, co chce, nie nakłoni jej
jednak, by uwierzyła, że Johan jest łajdakiem. Zna go przecież dobrze. Znają się całe
swoje życie. Wie, że jest szlachetny i miły tak jak Anna.
Wzięła się w garść i ruszyła w stronę drzwi wejściowych.
Otworzyła jej ta sama pokojówka co ostatnio. Elise nie musiała się więc
przedstawiać ani tłumaczyć, w jakiej przyszła sprawie. Służąca wpuściła ją do środka,
mówiąc: „Proszę do salonu”, i poprowadziła długim korytarzem. Po obu jego stronach
znajdowały się drzwi z masywnymi mosiężnymi klamkami. Zastanawiała się, do
jakich prowadzą pomieszczeń. Wiedziała tylko, że po lewej stronie z brzegu jest
biblioteka.
Służąca otworzyła trzecie drzwi na lewo i skierowała Elise do dużego jasnego
pomieszczenia, którego okna wychodziły na cmentarz Chrystusa Zbawiciela. Wokół
dużego okrągłego stołu siedzieli jacyś goście i nagłe wszystkie twarze zwróciły się w
jej stronę. Elise najchętniej zapadłaby się pod ziemię.
Ale wtedy otworzyły się skrzydła drzwi do pokoju obok i ukazał się w nich
Emanuel.
- Jesteś, Elise! - powiedział i pośpiesznie wyszedł jej na spotkanie. Uchwycił
jej dłonie i uśmiechnął się ciepło. - Biedactwo, wyglądasz na zmęczoną i zgrzaną. -
Ujął jej łokieć i poprowadził do stołu. - Moich rodziców już poznałaś - zaczął
prezentację, wskazując na swoją mamę.
Elise ukłoniła się, a mama przywitała się z nią bez słowa, podczas gdy ojciec
wstał i uścisnął jej dłoń.
- A to moi gospodarze, pan Oscar Carlsen i jego żona Betzy. To ich córka
Karolinę oraz moja ciocia Ulrikke.
Elise widziała przed sobą jedynie rozmazane twarze, jeszcze nigdy w swoim
ż
yciu tak się nie denerwowała. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe, zaschło jej w
ustach, a ręce miała lodowate. Nie słyszała, co do niej mówią, nie wiedziała, co robi, i
marzyła tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej stąd. Czuła na sobie krytyczne
spojrzenia i chłodną rezerwę, zupełnie jakby otoczyli ją murem niechęci. Emanuel
powinien mi tego oszczędzić, pomyślała, ale on, uśmiechnięty i serdeczny jak zwykle,
zdawał się nie zauważać, jacy wszyscy są milczący i przybici! Bo przecież pewnie nie
zachowują się tak zazwyczaj.
Weszła pokojówka i oznajmiła, że podano do stołu, wszyscy więc wstali i
udali się do pomieszczenia obok, które okazało się jasną przestronną jadalnią z
oknami wychodzącymi od zachodu na Ullevalsveien, a od południa na cmentarz.
Jadalnię zdobiły duże palmy w potężnych miedzianych donicach umieszczone na
specjalnych, wysokich postumentach na kwiaty. Przy jednej ze ścian stało pianino, a
nad stołem wisiał przepiękny żyrandol, w którym paliło się mnóstwo świec.
Stół był nakryty białym obrusem, porcelanową zastawą i lśniącymi kieliszkami
ze szkła. Na samym środku znajdował się podłużny wazon ze srebra, wypełniony
kwiatami w różnych barwach. Mimo zdenerwowania Elise z zafascynowaniem
wpatrywała się w pięknie udekorowany stół. Gdyby mama to widziała!
Na szczęście posadzono ją obok Emanuela. Naprzeciwko niej usiadła
Karolinę. Elise nie miała odwagi spojrzeć jej w oczy podczas prezentacji, teraz jednak
zerknęła na nią ukradkiem. Tak jak pomyślała za pierwszym razem, gdy ją zobaczyła,
dziewczyna nie wyróżniała się urodą, za to była pięknie ubrana w białą suknię z
wysoką stójką i z koronkami zarówno na staniku, jak i na długich rękawach. Widząc
jej pełne wrogości spojrzenie, Elise pośpiesznie odwróciła wzrok.
Ręce jej drżały, gdy miała zacząć jeść z drogich porcelanowych talerzy i
unieść kieliszek z cienkiego szkła. Żebym tylko nie przyniosła wstydu Emanuelowi,
myślała. Co by było, gdyby kieliszek wypadł mi z dłoni albo gdybym poplamiła
obrus! Mimo że była bardzo głodna, jedzenie stawało jej w gardle. Nie miała nawet
pojęcia, co wkłada do ust. Głosy biesiadników zlewały się w jeden szum, nie
rozróżniała słów i nie miała pojęcia, na jaki temat toczy się rozmowa. Dopiero gdy
pan Carlsen zwrócił się nagle do niej, wytężyła całą swoją uwagę.
- Musi się pani na to przygotować, panno Loylien. Słyszałem, że już wielu
mężczyzn zmobilizowano.
Elise popatrzyła na niego zdumiona. Nie miała pojęcia, o czym mówi, ale
zabrakło jej odwagi, by powiedzieć, że nie słuchała uważnie rozmowy.
- Chyba słyszała pani o mobilizacji? - spojrzał na nią surowo. Pokiwała głową
zarumieniona. Pewnie ma mnie za kompletną idiotkę, jeśli sądzi, że mogłabym nie
wiedzieć tego, o czym huczy całe miasto, pomyślała.
- Powoływani są mężczyźni pomiędzy dwudziestym a trzydziestym piątym
rokiem życia. I co warto zauważyć, nawet ci, którzy odbyli obowiązkową służbę
wojskową. Może być wojna, panno Lovlien. Chyba jest pani tego świadoma?
Pokiwała znów głową.
- Bjornstjerne Bjornson jest poważnie zaniepokojony i twierdzi, że tej wojny
nie da się uniknąć. Duża grupa mężczyzn otrzymała już karty mobilizacyjne.
Spotkałem pewnego piętnastoletniego chłopca, którego zadaniem jest roznoszenie
takich kart. Do tej pory z ożywieniem mówił o grożącej nam wojnie i zafascynowany
patrzył na pociągi wiozące rozśpiewanych żołnierzy, których wysyłano na wschód, w
stronę granicy ze Szwecją. Ale pewnego dnia przyszedł do chaty położonej głęboko w
lesie Ostmark, gdzie mieszkał młody drwal z żoną i maleńką córeczką. Siedzieli przy
kolacji, kiedy ów chłopak się pojawił. Gdy tylko młody drwal zobaczył go w drzwiach
z kartą mobilizacyjną, zrozumiał, o co chodzi. Wyjaśnił wszystko żonie i wstał od
stołu. Żona rozpłakała się i rzuciła mu się na szyję, a dziecko też się rozszlochało.
„Nagle zobaczyłem gorycz wojny”, stwierdził ów chłopak. Nie potrafił wymazać tego
wspomnienia z pamięci.
Przy stole zrobiło się cicho, gdy Oscar Carlsen kończył swoją opowieść.
Pani Ringstad popatrzyła zmartwiona na swojego syna i zapytała:
- Chyba jeszcze nic do ciebie nie dotarło, Emanuelu? W odpowiedzi pokręcił
głową.
- Na razie jeszcze nic. Ale nawet jeśli zostanę zmobilizowany, to wcale nie
jest pewne, czy wojna wybuchnie. Wielu uważa, że Szwedzi uczynią wszystko, by jej
uniknąć.
- Az tym się zupełnie nie zgadzam! - Oscar Carlsen posłał mu przywołujące do
porządku spojrzenie. - Wielu czołowych Szwedów twierdzi, że należy sprzeciwić się
temu, co wydarzyło się siódmego czerwca.
Karolinę popatrzyła na Elise nad stołem i zagadnęła ją:
- Jak poradzicie sobie z rodziną w domu majstra, jeśli Emanuel będzie musiał
wyruszyć na wojnę, panno Lovlien? Czy w fabryce zarabia pani wystarczająco, by się
utrzymać?
Elise odchrząknęła i odpowiedziała:
- Moja mama zapewne podejmie pracę w sklepie kolonialnym, przynajmniej
na kilka godzin dziennie. - Zamilkła i dodała jeszcze: - Poza tym moi młodsi bracia
starają się o to, by dostać pracę jako gazeciarze albo pomocnicy wozaków. Mogą
pracować przed i po szkole. Myślę, że jakoś sobie poradzimy.
Tak naprawdę wiedziała, że nie są w stanie opłacić czynszu za dom bez pensji
Emanuela, ale nie miała ochoty dać tej satysfakcji Karolinę.
Ta uśmiechnęła się z wyższością:
- A cóż może zarobić taki gazeciarz!
- Może zarobek nie jest duży, ale chłopcy dostają dodatkowo kilka bochenków
czerstwego chleba.
Karolinę popatrzyła na nią z ciekawością i stwierdziła:
- Najwyraźniej nie jesteście zbyt wymagający.
- Rodziny robotnicze nie mogą sobie na to pozwolić. Karolinę przeniosła
wzrok na Emanuela i zagadnęła go:
- Dla ciebie musi to być dziwne. Przywykłeś wszak do pięknych pokoi w
Ringstad i do smacznego jedzenia podawanego przez twoją mamę.
- Już od prawie ośmiu lat nie mieszkam w domu, Karolinę.
- Ale mieszkałeś tu u nas, a to prawie tak samo. Dla ciebie będzie to z
pewnością duża zmiana w życiu. Papa mówi, że taki kasjer nie zarabia wiele.
- Bardzo sobie ceniłem możliwość mieszkania u was, ale przecież dobrze mnie
znasz i wiesz, że dla mnie takie sprawy nie mają znaczenia. Gdyby miały, nie
służyłbym w Armii Zbawienia.
- Jesteś niepoprawnym marzycielem, Emanuelu. Ale łatwo mieć ideały, żyjąc
samemu w dobrobycie. Co innego chodzić i pomagać biednym, a co innego samemu
cierpieć biedę, prawda, panno Lovlien? Papa mówi, że ktoś, kto nigdy nie kładł się
spać głodny, nie zrozumie, co to znaczy. - Zwracając się ponownie do Emanuela,
dodała: - Przywykłeś do tego, że wracasz do ciepłego domu, gdzie służąca pali ci w
piecu. Teraz poczujesz, jak się żyje w biedzie. Wcale nie jest takie pewne, czy temu
podołasz. Prawda, papo? - szukała potwierdzenia u ojca, który siedział po jej prawej
ręce.
Oscar Carlsen uśmiechnął się wyraźnie zażenowany.
- Chyba niedokładnie tak się wyraziłem, Karolinę, ale rzeczywiście
stwierdziłem, że najlepiej, jeśli małżonkowie pochodzą z tych samych środowisk.
- Nie, powiedziałeś, że Emanuel nie wie, co robi, i wcale nie jest pewne, czy
długo wytrzyma w tym związku.
Elise zauważyła, że Emanuel zmusza się, by nie wybuchnąć gniewem.
- Założymy się, Karolinę? - odezwał się z pozorną wesołością, ale ręce mu
zadrżały.
- Dobrze. Stawiam sto koron, że wrócisz tu do nas najpóźniej za rok.
Rozmowy przy stole ucichły i wszyscy przysłuchiwali się wymianie zdań
pomiędzy Karolinę, jej ojcem, Emanuelem i Elise.
- Ależ Karolinę! - Betzy Carlsen była najwyraźniej wstrząśnięta zachowaniem
swojej córki.
Karolinę posłała jej skruszone spojrzenie i wyjaśniła:
- To był tylko żart. Nie domyśliłaś się?
- Zakładam się o sto koron, że dotrzymam przysięgi, którą jutro złożę Elise
przed ołtarzem, i nie opuszczę jej aż do śmierci. - W głosie Emanuela nie było śladu
wesołości.
- Cóż to za osobliwa konwersacja - wtrąciła się ciotka Ulrikke, która siedziała
wyprostowana w czarnej sukni z wysoką stójką, do której przypięła złotą broszkę, a
jej uszy zdobiły złote kolczyki. Przez rzadkie siwe włosy spięte w ciasny kok
prześwitywała łysina.
- Oni tylko żartują, ciociu - przepraszającym tonem usprawiedliwiła ich pani
Ringstad. - Młodzi mają specyficzne poczucie humoru.
- Tak, rzeczywiście, muszę to stwierdzić - oznajmiła ciotka, posyłając
Karolinę surowe spojrzenie, wywołując rumieniec na twarzy dziewczyny.
Elise starała się zjeść trochę, bo jeszcze nigdy nie widziała naraz tyle dobrego
jedzenia. Zrobiło jej się przykro, że z jej powodu przy stole zapanował nieprzyjemny
nastrój. Domyśliła się, że u Carlsenów dyskutowano z ożywieniem wyjawione przez
Emanuela plany matrymonialne. Nie wiadomo, czy pan Carlsen użył takich stwier-
dzeń jedynie po to, by pocieszyć córkę, czy rzeczywiście takiego był zdania, zapewne
jedno i drugie. Najważniejsze, że odwiódł Karolinę od głodówki.
Nagle przypomniało jej się, co powiedziała Agnes, gdy się spotkały przed
willą. Zaszokowała ją wiadomość, że Johan może wyjść z więzienia jeszcze w tym
roku. Ciekawe, czy zaproponowałby jej małżeństwo, gdyby się dowiedział, że
spodziewa się dziecka?
Zapewne nie uwierzyłby jej, gdyby powiedziała, że została zgwałcona przez
jednego z przyjaciół Lorta - Andersa. Po tych wszystkich plotkach, jakie doszły do
niego o niej i Emanuelu, byłby przekonany, że to oficer jest ojcem dziecka.
Porzuciła jednak pośpiesznie te myśli. Po co rozważać takie sprawy, kiedy już
przyjęła oświadczyny Emanuela i jutro złoży przysięgę małżeńską przed pastorem i
Bogiem. Emanuel ją kocha i nie dba o to, co mówią Carlsenowie ani jego rodzice.
Więc chyba lepiej przestać się tym przejmować.
- Wczoraj słyszałam osobliwą historię - zagadnęła Betzy Carlsen, chcąc
pokryć kłopotliwe milczenie, jakie zapadło po uwadze ciotki Ulrikke. - Córka
właścicieli willi dwa domy przed nami od dawna źle się czuła. Słabła z dnia na dzień,
a lekarz domowy nie potrafił jej pomóc. Nazywał tę jej przypadłość anemią i podawał
leki na wzmocnienie krwi, ale to nie pomagało. W końcu dziewczyna była tak
wycieńczona, że nie mogła wejść po schodach bez odpoczynku. W swej rozpaczy
matka zaprowadziła ją do znachor - ki w Ekeberg, która nazywa się Anne
Brandfjellene. Kobieta leżała w łóżku, z którego podobno nie rusza się od dwóch lat,
odkąd złamała nogę w udzie.
- Od dwóch lat nie wstaje z łóżka? - odezwały się chórem pani Ringstad i
ciotka Ulrikke.
Elise pomyślała sobie o Annie, ale się nie odezwała. Betzy Carlsen zaś
potwierdziła i opowiadała dalej:
- Znachorka wzięła do ręki wełnianą przędzę, która leżała na pierzynie,
zmierzyła obwód lewego kciuka dziewczyny i nadgarstek i zawiązała na nitce parę
węzełków. Przez chwilę przyglądała się przędzy, potarła ją w palcach i powiedziała:
„Córka ma tasiemca. Trzeba jej podać wieczorem dużą łyżkę nalewki z zapaliczki
lekarskiej, a wówczas tasiemiec umrze w ciągu nocy. A jutro niech przyjmie dużą
dawkę rycyny”. Wrócili do domu i zrobili wszystko, co poleciła znachorka. I
dziewczyna wyzdrowiała.
Opowiadanie gospodyni wywołało duże wrażenie i wnet toczyła się ożywiona
rozmowa na temat znachorek, cudotwórców i niekonwencjonalnych metod leczenia.
Ciotka Ulrikke opowiedziała, że zazwyczaj nosi w kieszeni spódnicy kasztany, które
mają ją chronić przed wszelkimi chorobami. Gdy dokucza jej reumatyzm i łamanie w
kościach, wystarczy, że zaciśnie dłoń na kasztanach. W kieszeni nosi też czarną
wełnianą nitkę z węzełkami, która chroni jej oczy przed jęczmieniem i kurzajkami.
- Jeśli chodzi o reumatyzm i inne bóle, to bardziej wierzę w wyjazdy do
kurortu Hanko i tamtejsze gorące kąpiele borowinowe - wtrąciła Betzy Carlsen. - Że
nie wspomnę o kurorcie Karlstad!
- A ja chcę pojechać do Meran do Austrii! - ożywiła się Karolinę i podniosła
wzrok znad talerza. - Skorzystać z winnych kuracji, a wieczorami chodzić do teatru
lub na koncerty bądź przechadzać się po promenadzie. Można grać też na wyścigach
konnych, jeśli ktoś woli takie rozrywki. Papa obiecał mi taki wyjazd.
- To chyba dość kosztowna wyprawa - odważyła się wtrącić pani Ringstad.
- Nie szkodzi, prawda, papo? - Karolinę uśmiechnęła się do ojca szelmowsko.
- Będziesz miała swoją winną kurację, moje dziecko. Przecież ci obiecałem.
Karolinę zwróciła się do Elise:
- A co wy stosujecie na przeziębienia i wiosenne przemęczenie?
Elise nie miała ochoty jej odpowiadać, bo wiedziała, że Karolinę pyta po to, by
jej dokuczyć.
- Nie stać nas na wizyty u doktora z byle powodu. Przy przeziębieniach zwykle
stawiamy na piecu spodek z terpentyną, tak by powoli parowała, i wdychamy te opary.
Karolinę uśmiechnęła się z wyższością.
- Zabawne, i czego jeszcze używacie?
- Na ból gardła i kaszel obwiązujemy na noc szyję pończochą.
- Tą samą, którą nosicie w ciągu dnia? - Karolinę popatrzyła na nią, jakby
spadła z księżyca, i roześmiała się: - A na grypę?
Elise nie miała ochoty znów zostać wyśmiana, więc odpowiedziała krótko:
- Kamforę. A także napar rumiankowy z dodatkiem jajka i paru kropli
gruszyczki - dodała pośpiesznie, speszona własnym tupetem. Czytała gdzieś o takich
metodach leczenia, ale nigdy ich nie było stać, by nabyć wszystkie potrzebne
składniki.
Betzy Carlsen pokiwała głową z uznaniem.
- Ja też to stosuję. Ale najlepsza jest mikstura kamforowa.
- W moim poradniku lekarskim jest napisane, że grypę wywołują żarłoczne
ż
yjątka, które osiadają w przełyku - skomentowała ciotka Ulrikke. - Najlepiej pomaga
upuszczanie krwi i przystawianie pijawek. Albo okłady na głowę z lodu, no i dieta.
Dieta... w Elise wszystko się gotowało. Kiedy ledwo starcza pieniędzy na
mleko i kaszę... Miała uczucie, że z minuty na minutę pogłębia się przepaść między
nią a tymi ludźmi. Co ja zrobiłam? - pytała siebie w duchu. Jak ja w ogóle mogłam się
zgodzić na poślubienie mężczyzny, który należy do zupełnie innego świata?
Wreszcie posiłek dobiegł końca. Panowie wycofali się do biblioteki na
kieliszek koniaku i cygaro, panie zaś rozsiadły w salonie.
- Teraz musimy usłyszeć trochę więcej, panno Lovlien! - odezwała się Betzy
Carlsen z ożywieniem. - Jak poznaliście się z Emanuelem?
- Spotkaliśmy się w Świątyni.
Betzy Carlsen skinęła porozumiewawczo w stronę pani Ring - stad.
- Tak właśnie sądziłam. Armia Zbawienia jest niebezpieczna dla młodych
idealistów. A Emanuel tak się zarzekał, że nigdy się nie ożeni. Zawsze powtarzał, że
ożenił się z Armią Zbawienia! - zaśmiała się i zmierzyła Elise uważnym spojrzeniem.
- Ale pojawiła się pani i postawiła na głowie całe jego dotychczasowe życie. Czyż to
nie romantyczne, ciociu Ulrikke?
Karolinę poderwała się gwałtownie z krzesła i rzuciła:
- Wydaje mi się, mamo, że zachowujesz się niestosownie!
Ciotka Ulrikke posłała jej oburzone spojrzenie. Z jej miny Elise wyczytała
oburzenie, że młode dziewczę tak zwraca się do dorosłych, na dodatek do własnej
matki.
Tymczasem Karolinę wymaszerowała z salonu i zatrzasnęła za sobą drzwi.
Betzy Carlsen westchnęła i pokręciła głową zrezygnowana.
- Gdzie ja popełniłam błąd? Nigdy nie pozwalałam jej na pychę i
zarozumialstwo, a ona tymczasem zachowuje się tak, jakby w ogóle nie odebrała
ż
adnego wychowania.
- To na pewno minie. Przeżywa teraz wiek buntu - próbowała załagodzić pani
Ringstad, ale chyba natychmiast uświadomiła sobie, jak niemądrze to zabrzmiało,
więc dodała speszona: - Jedni przeżywają go wcześniej, inni później. Biedactwo, taka
jest nieszczęśliwa.
- A nad czym ona tak boleje? - zapytała ciotka Ulrikke, patrząc to na jedną, to
na drugą.
- Liczyła na Emanuela - odparła pani Ringstad i uśmiechnęła się zakłopotana.
- Tak? Nic mi nie mówiłaś. Dlaczego nic z tego nie wyszło? Pani Ringstad
posłała Elise przelotne spojrzenie, po czym odparła zakłopotana:
- No cóż, wiesz dobrze, ciociu, że Emanuel chadza własnymi ścieżkami.
- Ale chyba ty i Hugo podejmujecie decyzje?
- Te czasy już minęły, ciociu Ulrikke.
- A kto to słyszał! Też mi coś! Jakby młodym było wolno decydować! Za
moich czasów było to nie do pomyślenia.
Nikt się nie odezwał, bo temat rozmowy stał się kłopotliwy dla wszystkich.
Betzy Carlsen zwróciła się do Elise:
- Osobiście nie mamy nic przeciwko tobie, moje dziecko, ale chyba rozumiesz,
jakie to trudne dla państwa Ringstad. Choć chciałoby się, oczywiście, by nie istniały
takie linie podziału pomiędzy ludźmi, to jednak nie da się zaprzeczyć, że należymy do
różnych warstw społecznych. Mieszanie się rzadko komu wychodzi na dobre.
Elise spuściła wzrok i zapragnęła znaleźć się jak najdalej stąd. Jak mogłam się
zgodzić, by przyjść tu dziś wieczorem? - pomyślała zdruzgotana. Powinnam była
wiedzieć, co mnie tu czeka.
Ale przede wszystkim Emanuel powinien mieć tego świadomość, pomyślała z
wyrzutem. Zna to środowisko na wylot i powinien przewidzieć, jakie ją tu czeka
przyjęcie.
- Żal mi Karolinę - próbowała ostrożnie łagodzić Betzy Carlsen. - Kiedy
człowiek rozpacza, nie zachowuje się całkiem normalnie.
- Należy się nauczyć skrywać swoje uczucia - grzmiała ciotka Ulrikke.
Pani Carlsen najwyraźniej nie miała odwagi się sprzeciwić starej i władczej
damie, bo pominęła jej uwagę milczeniem.
- Jaka szkoda, że nie możecie przyjść jutro - pani Ringstad posłała Betzy
Carlsen zawiedzione spojrzenie. - Mieliśmy nadzieję, że będziecie przy nas, jesteście
wszak naszymi najlepszymi przyjaciółmi.
„Mieliśmy nadzieję, że będziecie przy nas...” W jakim charakterze? Jako
wsparcie i towarzysze w cierpieniu, to miała na myśli pani Ringstad? Elise nerwowo
wykręciła dłonie i przypomniała sobie równocześnie słowa Karolinę skierowane do
Emanuela: „Teraz poczujesz, co to znaczy żyć jak biedak, i wcale nie jest takie
pewne, czy dasz radę”. Biedak? Przecież Emanuel jako kasjer w tkalni płótna
ż
aglowego zarabiać będzie tygodniowo o wiele więcej koron niż zwykły robotnik.
Przy jej i jego zarobkach z pewnością nie grozi im głód, mimo że mieszkać będą w
pięcioro. Według Karolinę biedakiem jest ten, kogo nie stać na służbę i musi się
zadowolić jedzeniem na obiad śledzi i kaszy.
Wydawało jej się, że Betzy Carlsen speszyła się, szukając słów. Najwyraźniej
nie miała dobrej wymówki.
- Ach, wiesz przecież, że się spodziewamy gości z Niemiec! Nasi przyjaciele z
Getyngi pisali, że odwiedzą nas w najbliższych dniach. Niefortunnie by wyszło, gdyby
nie zastali nas w domu.
Mama Emanuela była na tyle taktowna, że nie drążyła tematu, ale Elise
poznała po niej, że powód podany przez Betzy wydał jej się mało przekonujący, (a to
się cieszę, pomyślała. Gdyby jeszcze Carlsenowie mieli się zjawić na ślubie i weselu,
byłby to prawdziwy koszmar.
- Wydaje mi się, że panna Lovlien powinna nam teraz opowiedzieć trochę o
swojej rodzinie, środowisku, pracy - zarządziła ciotka Ulrikke.
Elise postanowiła opowiedzieć wszystko tak, jak jest, bez upiększania. I tak
nie urośnie w ich oczach, a jeśli rodzice Emanuela i ich przyjaciele doznają jeszcze
większego wstrząsu, to już nie jej wina. Nie może zmienić swojego dotychczasowego
ż
ycia, nie wstydzi się swojej rodziny, może z wyjątkiem nałogu ojca, nie wstydzi się
też, że jest prządką.
Opowiedziała o życiu w czynszówce Andersengarden, o długich dniach w
fabryce, o mamie, która leżała w domu ciężko chora na suchoty, o sparaliżowanej
Annie, która zostaje sama na całe dnie i musi sobie poradzić, i o Evercie, którego
umieszczono u pijaka Hermansena i któremu nie pozwalano chodzić do szkoły, a
dzięki Emanuelowi trafił tam z powrotem. Opowiedziała także, że Emanuel wspierał
ich drewnem na opał i chlebem. Postarał się też, by do mamy za dnia przychodziła
samarytanka, a Anna dostała lekarstwa, które uratowały jej życie.
Kiedy mówiła, w salonie zapanowała całkowita cisza. Skupienie na twarzach
kobiet dodało jej odwagi. Wydawało jej się, że dostrzega w ich spojrzeniach
przerażenie i współczucie, ale choć nie życzyła sobie z ich strony litości, uznała, że
nie zaszkodzi, jeśli usłyszą o ciężkim losie robotników. Może jej opowiadanie sprawi,
ż
e z większym szacunkiem odnosić się będą do ludzi, którzy urodzili się do cięższego
ż
ycia niż one.
Kiedy skończyła, żadna z pań się nie odezwała.
Pierwsza otrząsnęła się ciotka Ulrikke.
- Nie zdawałam sobie sprawy, że w Norwegii panuje taka bieda. Myślę sobie o
tych wszystkich pieniądzach, które zbieramy w stowarzyszeniu misyjnym i wysyłamy
do Afryki. Zastanawiam się, czy nie powinniśmy ich raczej przeznaczyć dla naszych
rodaków.
Zebrać pieniądze... Elise ścisnęło w żołądku. Przecież my nie jesteśmy chorzy
ani niezdolni do pracy! Przeciwnie, harujemy więcej niż inni! Czy ciotka nie powinna
raczej pomyśleć o tym, co zrobić, by wyrównać zależność pomiędzy pracą a płacą?
Pani Ringstad pokiwała głową.
- Pomyślałam sobie o tym samym. Co roku urządzamy kwestę, a zebrane
pieniądze przeznaczamy na dom dla dziewcząt na Madagaskarze. Doprawdy, chyba
zaproponuję, byśmy przeznaczyli część z tego na pomoc dla robotników znad Aker.
Elise nie wytrzymała.
- Myślę, że to niedobre rozwiązanie - odezwała się cicho. - Nie chcemy
jałmużny. Zależy nam na szacunku dla naszej pracy i godnej zapłacie. Bez nas
stanęłyby fabryki. Z jakiej racji więc zarabiamy tak mało, że ledwie nam starcza na
ż
ycie, gdy tymczasem dyrektor pławi się w luksusach?
Ciotka Ulrikke przybrała surową minę.
- Mówisz jak socjaliści!
Pani Ringstad spurpurowiała. Wstyd jej za mnie, pomyślała Elise.
- Słyszałam, że sanatorium w Grefsen ma być powszechnie dostępne. - Betzy
Carlsen wyraźnie usiłowała ratować sytuację. - Zachodzą więc jakieś pozytywne dla
robotników zmiany.
Pani Ringstad zwróciła się do przyjaciółki:
- Czy w kinematografie można obejrzeć coś ciekawego? Betzy Carlsen
zmarszczyła pogardliwie nos i odpowiedziała:
- Wyświetlają jakąś komedię Pchła. Pogoń dziewczęcia w bieliźnie za pchłą.
Niezbyt budujące, trzeba przyznać. Radziłabym ci raczej wyjście do teatru.
Ciotka Ulrikke wstała i oznajmiła:
- Jestem zmęczona, więc pójdę do siebie. Jutro czeka nas ciężki dzień.
Elise pośpieszyła za jej przykładem i też się pożegnała.
- Ja też, niestety, muszę już iść. Wstaję o godzinie piątej.
- O piątej? - Przerażona Betzy Carlsen załamała ręce. - Ależ to nieludzka pora!
- Uprzedzę Emanuela - powiedziała pani Ringstad i wstała. - Na pewno
odprowadzi cię do domu.
Ełise wolałaby wrócić sama, ale nie mogła przecież tego powiedzieć.
Szli w milczeniu drogą w dół wzgórza Aker. Objął ją ramieniem, ale czuła, że
wkradła się między nich jakaś obcość. Dopiero przy Maridalsveien odezwał się do
niej.
- Rozumiem, Elise, że był to dla ciebie przykry wieczór, ale proszę, nie
pozwólmy, by się to odbiło na naszym związku.
- Powinieneś był mi tego oszczędzić, Emanuelu. Powinieneś przewidzieć, jak
oni wszyscy zareagują na moją obecność.
- Tak, wiedziałem, ale gdybym nie przyszedł z tobą, tylko bym pogorszył
sprawę. Miałem nadzieję, że potrafisz wznieść się ponad snobizm i bezmyślność.
Elise nic nie odpowiedziała. Emanuel nic nie rozumiał i nigdy tego nie
zrozumie.
Zatrzymał się i przytulił ją.
- Nie pozwól im zepsuć tego, co jest między nami, Elise. Kocham cię i nie
obchodzi mnie, co oni sobie myślą. W niedzielę rodzice i ciotka Ulrikke wrócą do
domu, a i Carlsenów nie będę widywał zbyt często. Nie moglibyśmy zapomnieć tego
wieczoru i cieszyć się na jutrzejszy dzień?
Przytuliła się do niego i wyszeptała:
- Spróbuję się tym nie przejmować, ale boli mnie, że są przeciwko mnie.
- Nie przeciwko tobie.
- Na jedno wychodzi.
ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY
Elise obudził rankiem zacinający o szyby deszcz. Deszcz! Nie będą mogli
urządzić przyjęcia na dworze, jak miała nadzieję. Jak my, na Boga, pomieścimy przy
stole czternaście osób? - przeraziła się.
Po cichu, by nie obudzić mamy i chłopców, zeszła po stromych schodach.
Zaczęły się letnie wakacje, nie musieli więc wstawać tak wcześnie, póki jeszcze nie
znaleźli sobie pracy.
W kuchni nalała do miednicy zimnej wody i ochlapała pośpiesznie twarz i
szyję, umyła się pod pachami i szybko ubrała. Drzwi do sypialni były otwarte. Wisiała
tam na wieszaku suknia ślubna. Mimo nieprzyjemności, jakie spotkały ją
poprzedniego dnia, czuła przyjemny dreszcz oczekiwania przenikający jej ciało. Dziś
stanie przed ołtarzem jako panna młoda! Przyrzeknie Emanuelowi, że będzie go
kochać i szanować, póki ich śmierć nie rozdzieli. Wydawało jej się to takie nierealne.
Z tej okazji nadzorca obiecał ją zwolnić dwie godziny wcześniej. Trudno
powiedzieć, czy zawdzięczała to jemu, czy też dobroduszności majstra. Poprzedniego
wieczoru umyła włosy, więc po powrocie pozostanie jej jedynie odświeżyć się i
wystroić. Mama miała nakryć stoły, a Maren Sorby przynieść lapskaus. Wczoraj przed
południem mama upiekła ciasta, była też w sklepie u Magdy i dokupiła wszystko to,
co jeszcze było potrzebne.
Znów ogarnęła ją nerwowość. Jak przeżyję ten wieczór? - zastanawiała się.
Ciotka Ulrikke powie wprost, co o tym wszystkim myśli, co mamę na pewno
doprowadzi do łez. Po chorobie z byle powodu wybuchała płaczem. Nie wiadomo, z
czym wyskoczy Peder. Po nim można się spodziewać wszystkiego. A Kristian może
się postawić okoniem i robić wszystko na przekór, a w najgorszym razie wybiegnie,
zatrzaskując z hukiem za sobą drzwi. Nawet Hildzie nie może ufać, ona też potrafi ni
z tego, ni z owego wybuchnąć złością i trzasnąć drzwiami. Pani Thoresen będzie
pewnie siedzieć z ponurą miną i rzucać pod nosem kąśliwe uwagi, że to jej syn
powinien znajdować się na miejscu pana młodego. Dobry Boże, to będzie jeden
wielki koszmar!
Rodzice Emanuela nie wiedzieli, że była zaręczona z innym mężczyzną
zaledwie parę miesięcy temu. Uznają to za kolejny dowód na to, że nigdy nie powinni
dopuścić do tego ślubu. Pani Evertsen zabawiać będzie gości najgorszymi plotkami z
Andersengarden i opowiadać mrożące krew w żyłach historie z ulicy, przy której stoją
czynszówki. Elise już sobie wyobrażała pana i panią Ringstad, jak siedzą z
przerażonymi twarzami i słuchają z niedowierzaniem. Nie miała też pewności, jak oni
i ciotka potraktują żołnierzy Armii Zbawienia.
Jedyną pociechą było to, że państwo Carlsenowie nie zamierzali zaszczycić
ich swą obecnością. Gdyby do całej tej menażerii dodać jeszcze ich troje, wyszłaby z
tego prawdziwa farsa, kto wie, czy nie lepsza niż ta, którą wyświetlano kiedyś w
kinematografie: Z ulicznych zakamarków na hrabiowskie salony. Tyle tylko że trzeba
by odwrócić kolejność w tytule: Z hrabiowskich salonów w uliczne zakamarki.
Pomijając uczucia panny młodej, byłoby się z czego śmiać.
Nie traciła czasu na gotowanie kawy. Mama ugotuje sama, jak wstanie. Przed
wyjściem do przedsionka zerknęła jeszcze do salonu. Mama z pomocą chłopców
przeniosła tam stół z kuchni i zdjęła palmę z mahoniowego stolika Emanuela. Teraz
oba stoły stały zsunięte na ukos od jednego narożnika do drugiego. Pozostaje mieć
nadzieję, że zmieści się przy nich czternaście osób, choć nie miała pojęcia, jak tego
dokonać. Przed południem miał się tu zjawić Emanuel i przywieźć długą ławę.
Powiedział, że gości usadzi się ciasno obok siebie. Już widziała oczyma wyobraźni
ciotkę Ulrikke wciśniętą pomiędzy żołnierza Armii Zbawienia a panią Evertsen, z
dużą porcją lapskausu przed sobą i sokiem jabłkowym w kuchennej szklance. Ją,
która przywykła do jadania z porcelany i picia z lśniącego szkła.
Oj, nie było Elise do śmiechu...
Zauważyła, że dziewczyny w przędzalni patrzą na nią zaciekawione, gdy tylko
weszła do hali fabrycznej. Na pewno rozeszły się plotki, że wychodzi za mąż za
byłego oficera Armii Zbawienia. Tu, nad Aker, nieczęsto działy się takie historie,
trudno więc się dziwić, że wzbudzała powszechną ciekawość. Wiedziała dobrze, co
sobie myślą, taksując ją wzrokiem: Co ona ma, czego ja nie mam? Albo: Jak ona, na
Boga, tego dokonała? Te, które wiedziały, że wcześniej była zaręczona z Johanem, a
wiedziała większość, oburzały się pewnie w duchu: I to ma być wierność! Niezbyt
długo przetrwała ta miłość! Ale najbardziej doskwierała im zazdrość. Poznawała to po
ich minach. Czuła niemal bijący od nich chłód. Dlaczego będzie jej lepiej niż innym?
- myślały zapewne. Czym sobie zasłużyła na to, że z nędznej czynszówki przeniosła
się do domu nad rzeką?
Dzień upłynął szybko, pewnie dlatego, że tak się bała. Gdy wyszła z fabryki,
dwie godziny wcześniej niż inne prządki, przestało padać, ale wciąż wisiały nisko
ciężkie, szare chmury. Chłodny powiew wiatru z północy muskał nurt rzeki. Było zbyt
chłodno, by siedzieć na dworze.
W domu czekała mama i chłopcy ubrani odświętnie, podekscytowani,
rozmowni, pełni oczekiwań. Zobaczyć Pedera i Kristiana w białych koszulach i
spodniach do kolan, bez łat na pupach i cer na kolanach, to był najjaśniejszy punkt
dnia. Elise uśmiechnęła się do nich i poczuła, że gdzieś zniknęła jej nerwowość.
Wprawdzie dla niej samej był to koszmar, ale w życiu chłopców ten dzień był wyjąt-
kowy.
- Ale jesteście eleganccy, chłopaki - pochwaliła ich.
Oczywiście dla mnie też jest to wielki dzień, upomniała się w duchu. Nie
mogę wciąż myśleć o najgorszym. Jutro będzie po wszystkim, czego tak się obawiam.
Dziewczęta w fabryce mają powód, by mi zazdrościć.
- Ty też pięknie wyglądasz, mamo.
Obejrzała mamę uważnie w nowej sukni, którą nieco zwęziły i teraz leżała na
niej o wiele lepiej. Mama umyła włosy, zakręciła loki i upięła kok nieco luźniej niż
zwykle. Elise dopiero teraz zauważyła, jak bardzo posiwiała. Nadal była blada, ale już
nie taka wychudzona jak zimą.
- Tak się cieszę w twoim imieniu, Elise - uśmiechnęła się mama. - Jakżebym
pragnęła, by mógł tu być dziś z nami tata.
To byłaby kropla, która by przepełniła czarę goryczy, pomyślała Elise i
wzdrygnęła się. Wyobraziła sobie ojca, jak wpada pijany, rzuca jakiś sprośny żart i z
głośnym rechotem sadowi się na ławie obok ciotki Ulrikke, kładąc brudną rękę na jej
udzie.
- On i tak widzi Elise - pocieszał mamę Peder. - Siedzi sobie w niebie i się
chichra.
- Uśmiecha się - poprawiła go Elise.
- Nie, chichra się, jak patrzy na Kristiana i na mnie wystrojonych w trumienne
koszule.
- Trumienne koszule! - Elise popatrzyła na niego przerażona. - Przecież takie
koszule mężczyźni wkładają, gdy idą z wizytą, a wielcy panowie noszą takie na co
dzień.
- Mama powiedziała, że tata też miał białą koszulę, jak leżał w trumnie.
- Och, przestań już gadać głupoty. Lepiej umyj buzię, bo masz wąsy od kawy.
Kiedy doszli do kościoła Gamie Aker, na zewnątrz zebrało się wiele
dziewcząt. Większość z nich Elise znała. Pracowały kiedyś w Nedre Voien albo w
tkalni Hjula, ale albo straciły pracę, albo znalazły sobie inne zajęcie. Ku swemu
zdumieniu w tłumie dostrzegła Oline w białej sukni, białych rękawiczkach i
kapeluszu z piórami. Tak łatwo zarabia się pieniądze na ulicy? - pomyślała zdziwiona.
Otwarły się drzwi do kościoła i wszyscy z wyjątkiem Elise i mamy weszli do
ś
rodka. Przez szparę w drzwiach zauważyła, że Emanuel czeka już przy ołtarzu. Obok
niego stał jakiś obcy mężczyzna, pewnie drużba, a naprzeciwko w wózku na kółkach
siedziała Anna. Emanuel zniósł ją po schodach w Andersengarden i przywiózł do
kościoła.
Elise odsunęła się na bok, by jej nie zobaczyli.
- Jak wyglądam? - zapytała mamę nerwowo.
- Prześlicznie! - Mama popatrzyła na nią z zachwytem. - Do twarzy ci w
czarnym.
Elise zastanawiała się, czy mama naprawdę tak myśli, czy też chce ją
pocieszyć, bo wiedziała, że córka marzyła o białej sukni.
Za nimi rozległy się kroki, a kiedy Elise odwróciła się, ujrzała gromadę
maszerujących żołnierzy z Armii Zbawienia. Nie myślała, że Emanuel zna tylu ludzi,
ale wiadomo, że oficer Armii ma duże grono przyjaciół. Odwróciła się, nie chcąc
rzucać się w oczy. Podczas eleganckich ślubów panna młoda przyjeżdża zwykle
powozem razem ze swoim ojcem i kroczy z nim pod rękę główną nawą do ołtarza,
gdy wszyscy goście siedzą już w ławkach.
Denerwowała się coraz bardziej. Myślała, że w kościele będą prawie sami,
teraz jednak uświadomiła sobie, że przyszło znacznie więcej osób, niż się
spodziewała. Co pomyślą, gdy zobaczą ją w czarnej sukni powadzoną do ołtarza przez
mamę, a nie ojca?
Oficerowie Armii Zbawienia są do tego przyzwyczajeni, pocieszała się w
myślach. Tak często nie bywają w kościele, ale otaczają się głównie biednymi.
Usłyszawszy stukot bryczki, odwróciła się. Nadjechał elegancki powóz.
Woźnica zeskoczył z kozła i pomógł wysiąść damie ubranej na biało. Pani Ringstad
miała na sobie piękną szeroką suknię z naszytymi pąkami róż, a na głowie kapelusz,
na którym mieściła się niemal cała rabatka. Na ramiona narzuciła białą pelerynę, a jej
szyję zdobiło kilka sznurów pereł. Pan Ringstad miał słomkowy kapelusz,
wykrochmaloną koszulę, zapiętą kamizelkę z zegarkiem kieszonkowym i złotym
łańcuszkiem wiszącym na brzuchu między dwoma kieszonkami. Za nimi szła ubrana
na czarno ciotka Ulrikke.
Elise zdziwiła się na widok rodziców Emanuela. Wydawali jej się skromnymi
ludźmi, mimo że posiadali wielki dwór. W domu ubierali się zwyczajnie, jak inni
gospodarze. Nawet nie podejrzewałaby ich o to, że mają takie stroje. Zupełnie nie
pasowali dziś do otoczenia, do niej, jej rodziny, żołnierzy Armii Zbawienia i ubogich
robotnic.
Podeszli i przywitali się uprzejmie z nią i z mamą, ale Elise zdołała pochwycić
przerażony wzrok pani Ringstad, gdy patrzyła na mamę. Nie zamieniwszy wielu słów,
skierowali się do kościoła.
- Nie przejmuj się, Elise! - powiedziała mama i ścisnęła ją za ramię.
Elise bez trudu zrozumiała, co miała na myśli.
Wszyscy już byli w środku, drzwi zostały zamknięte. Po chwili otworzył je
uroczyście kościelny, dając znak, by weszły. W tej samej chwili organista zaczął grać
marsza weselnego.
Elise na drżących kolanach kroczyła przez pogrążone w półmroku wnętrze
kościoła. Dwie samotne świece paliły się przy ołtarzu.
Wszyscy wstali i zwrócili twarze ku niej, ale Elise nikogo nie widziała. Czuła
tylko otaczający ją mur ciekawości. Najchętniej by umarła.
Nagle w jej uszach zadźwięczały słowa Agnes: „Może pojawi się jutro w
kościele? Zazdrosny i wściekły. To by dopiero było!”
Na czoło wystąpiły jej kropelki potu. Czy Johan stoi gdzieś pośród ciemnych
niewyraźnych postaci i patrzy na nią z nienawiścią? Boże święty, co się stanie? Co on
zrobi?
Podeszły do ołtarza i kiedy Elise odważyła się podnieść wzrok, zobaczyła
uśmiechniętego Emanuela, który patrzył na nią z miłością. Jego spojrzenie rozgrzało
jej serce i uspokoiło ją. Johana na pewno nie ma w kościele, to tylko wymysł Agnes,
która robiła wszystko, by zepsuć jej ten dzień. Nie ma znaczenia, że pani Ringstad
przyszła ubrana niczym bogata dama z zachodniej części Kristianii, pomyślała.
Nieważne, że suknia ślubna jest czarna, a ja pochodzę z biednej robotniczej rodziny,
liczy się jedynie to, że Emanuel mnie kocha taką, jaka jestem, i że będziemy razem na
dobre i na złe.
Spłynął na nią błogi spokój, a pełne miłości spojrzenie Emanuela dało jej
poczucie bezpieczeństwa. Kiedy więc szli ramię w ramię przez środek kościoła,
przysiągłszy Bogu i sobie, że będą się kochać i szanować, póki ich śmierć nie
rozdzieli, rozglądała się nawet na boki, uśmiechając się do stojących w ławkach gości,
którzy na nich patrzyli.
Nie zauważyła wysokiej, silnie zbudowanej sylwetki mężczyzny, który by
patrzył na nią nienawistnym wzrokiem. Nie zauważyła też Agnes i cieszyła się z tego
powodu.
Emanuel stanął przed schodami kościoła i pocałował ją.
- Kocham cię, Elise. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Przełknęła z
trudem ślinę.
- Ja też jestem szczęśliwa, Emanuelu. Bardzo cię podziwiam i jestem z ciebie
dumna.
Słowo „kocham” nie chciało jej przejść przez gardło, ale miała nadzieję, że
tego nie zauważył. Zapewne nie zrozumiał, czemu powiedziała, że jest z niego
dumna, ale kiedyś mu wytłumaczy, jak bardzo imponował jej, gdy tak stał prosty jak
struna, silny i odważny, nie ulegając uprzedzeniom rodziny i przyjaciół, i szedł za
głosem serca, nie zważając na słowa krytyki i pogardliwe spojrzenia.
Drużba Emanuela pchał wózek, na którym siedziała rozpromieniona Anna,
która siłą woli potrafiła pogodzić się z własnym rozczarowaniem i teraz przeżywała
ten dzień jak cud, bo znalazła się „wśród żywych”, zobaczyła świat poza własną izbą,
usłyszała śpiew ptaków, poczuła zapach kwiatów. Elise uśmiechnęła się do niej, a bi-
jący od dziewczyny zachwyt napełnił ją radością.
- Dziękuję, Elise - odezwała się Anna ze łzami w oczach. - Gdyby nie ty, nigdy
bym nie przeżyła tak pięknych chwil. Nie usłyszałabym muzyki organowej, śpiewu
psalmów, słów pastora i was obojga przysięgających sobie przed ołtarzem. Zachowam
te wspomnienia jak najcenniejszy skarb.
Elise uściskała ją i nie mogła powstrzymać łez.
Kiedy orszak weselny przeszedł przez most Beierbrua i zbliżył się do domu
nad rzeką, przez chmury przebiło się słońce, a krople deszczu w trawie zalśniły jak
klejnoty.
Mama szła przodem i otworzyła drzwi. Z kuchni unosił się smakowity zapach
lapskausu. Elise poczuła, że z głodu ściska ją w żołądku. Peder odwrócił się do niej i
patrząc na nią wielkimi oczami, szepnął:
- W środku jest mięso, widziałem!
W kuchni stała Maren Sorby i mieszała w wielkim żelaznym garze. Wytarła
pośpiesznie dłonie w fartuch i podeszła do nich z uśmiechem.
- Gratuluję serdecznie - powiedziała wzruszona, a oczy zalśniły jej
zdradziecko. Pośpiesznie więc wytarła je brzegiem fartucha.
Emanuel poprowadził ciotkę Ulrikke do stołu i posadził na wygodnym krześle,
przewiezionym z pokoju u Carlsenów, a rodziców umieścił naprzeciwko. Żołnierze
Armii Zbawienia, drużba, Hilda i chłopcy usiedli ściśnięci na ławie, natomiast pani
Evertsen, pani Thoresen i mama usadowiły się na stołkach z kuchni. Wózek Anny nie
zmieścił się, więc Emanuel przeniósł dziewczynę na rękach i posadził na ławie na
krańcu stołu. Razem z Elise zasiedli na honorowym miejscu.
Emanuel wstał i wygłosił krótką mowę, w której powitał wszystkich gości w
swoim pałacu szczęśliwości, jak nazwał dom, a potem zwrócił się do Elise:
- Uczyniłaś mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Od pierwszej
chwili, gdy cię spotkałem w Świątyni, marzyłem o tym i modliłem się do Boga, bym
kiedyś mógł cię poślubić. Bóg mnie wysłuchał - głos mu się załamał, więc przerwał
na moment i dopiero po chwili podjął: - Przyrzekam, że uczynię wszystko, co w mojej
mocy, byś była tak samo szczęśliwa jak ja. - Chrząknął i skierował wzrok na mamę
Elise. - Dziękuję, pani Loylien, ze wydała pani na świat Elise i pozwoliła mi przejąć
odpowiedzialność za to, co dla pani najcenniejsze, własne dziecko. - Następnie
zwrócił się do swoich rodziców: - Dziękuję także wam, mamo i tato, za wszystko, co
od was otrzymałem. Przykro mi, że was rozczarowałem, przedkładając miasto i Armię
Zbawienia nad życie w Ringstad i decydując, że nadal pozostanę w mieście. Chcę
jednak, byście wiedzieli, że bardzo was kocham i szanuję za to, że nie odwróciliście
się ode mnie i zechcieliście dzielić wraz ze mną radość tego dnia. Wznieśmy teraz
toast za pannę młodą, za wszystkich gości i za ten wspaniały dzień. Mam nadzieję, że
upłynie nam przyjemnie i wszyscy zechcemy zachować go na długo w pamięci. Na
zdrowie!
Goście unieśli szklanki. Peder i Kristian chichotali zakłopotani, a mama co
chwila podnosiła chusteczkę do oczu. Hilda była milcząca, ciotka Ulrikke surowa,
Anna rozpromieniona, natomiast przyjaciele Emanuela z Armii Zbawienia uprzejmi i
mili. Jak dobrze, że są wśród nas tacy pogodni ludzie, którzy potrafią rozładować
nastrój, pomyślała Elise, zadowolona z ich przybycia.
Emanuel uścisnął jej dłoń, a ona zwróciła się do niego z uśmiechem:
- Dziękuję za piękne słowa, Emanuelu.
- Zasługujesz na więcej pięknych słów, ale ze wzruszenia nie mogłem ich z
siebie wydobyć.
- Jesteś dla mnie nazbyt hojny.
Pokręcił głową i spoglądając jej głęboko w oczy, odparł: - To niemożliwe, by
być dla ciebie nazbyt hojnym. - Pochylił się nad nią i szepnął do ucha: - Powiem
więcej, gdy wszyscy sobie pójdą i zostaniemy sami.
Zarumieniła się i spuściła wzrok.
Maren Sorby razem z mamą wniosły gar z lapskausem. Pachniało bosko, bo w
ś
rodku były zarówno kawałki kiełbasy, słonina, mięso, jak i ziemniaki.
Gdy wszyscy otrzymali swoje porcje, pan Ringstad postukał łyżką w szklankę
i wstał.
- Kochana młoda paro, panie i panowie.
Peder i Kristian zachichotali głośno, ale natychmiast się uciszyli, zgromieni
surowym spojrzeniem mamy.
- Dla matki i ojca nie jest najważniejsze, jak im samym się powodzi, ale czy
ich dzieciom jest dobrze. Pod tym względem nie różnimy się od innych rodziców. Jak
rozumiem, Emanuelu, jesteś szczęśliwy ze swoją Elise, a widok prawdziwej miłości
napełnia ciepłem serce ojca. Mam nadzieję, że nie jest to jedynie krótkotrwałe
zakochanie, ale że wasza miłość przetrwa długo. Będzie to wymagało wiele wysiłku z
waszej strony, przede wszystkim pragnienia, by temu podołać, nieugiętej wiary, że
wam się to uda, i woli, by się poszczęściło. Napotkacie wiele trudności po drodze,
więcej, niż inni młodzi małżonkowie, dlatego że pochodzicie z różnych środowisk i
odebraliście inne wychowanie. Ciebie, Emanuelu, dotknie to bardziej, bo o wiele
trudniej przywyknąć do biedy niż do bogactwa. Ale znam cię i wierzę, że temu
podołasz. Pamiętaj jednak, że drzwi twojego rodzinnego domu w Ringstad zawsze
stoją otworem. Jeśli pożałujesz dokonanego wyboru i jednak zechcesz zostać
gospodarzem, przyjmiemy cię z otwartymi ramionami.
Na zewnątrz rozległ się jakiś hałas i oczy wszystkich skierowały się w stronę
drzwi.
Johan... - przemknęło Elise przez myśl i oblał ją zimny pot.
Ojciec Emanuela przerwał mowę i popatrzył zdziwiony, kto tak hałasuje.
Drzwi do salonu otwarły się z hukiem i stanęła w nich Agnes. Ubrana była w
biały fartuch i czepek, ale pod spodem miała swoje stare robocze ubranie. Potargana i
brudna na twarzy, stała w drzwiach na chwiejnych nogach. Elise bez trudu domyśliła
się, że jest pijana.
- O, tutaj wszyscy siedzicie! - wybełkotała i zataczając się, weszła do środka. -
Nie zostałam wprawdzie zaproszona, ale mimo to postanowiłam przyjść. Omiotła
spojrzeniem gości siedzących przy stole i odszukała wzrokiem Elise.
- A, tu siedzi panna młoda. W czerni! Tak! - zarechotała. - Dobrze, że nie
ubrałaś się na biało, Elise! - Zamilkła i rozejrzała się triumfalnie wokół. - Chyba nie
wierzycie, że to Emanuel jest ojcem tego dziecka?