Josie Metcalfe
Cudowny lek
6 JOSIE METCALFE
uśmiechem twarz Rose, zamiast tego jednak zoba
czyła w drzwiach wysokiego, chudego, bladego męż
czyznę. To raczej nie wygląd powalił Rose na kolana,
pomyślała.
- Pani z recepcji nie mogła mnie osobiście wpro
wadzić. Musi uporać się z O'Gormanami - oznajmił
ochrypłym głosem, zamykając za sobą drzwi.
Kat chciała poprosić, by zostawił je otwarte. Po
wietrze dziwnie zgęstniało w jego obecności.
- Proszę usiąść, panie... - Wskazała mężczyźnie
krzesło i z przerażeniem stwierdziła, że zapomniała,
jak się nazywa.
- Benjamin Ross - podpowiedział. I patrząc jej
prosto w oczy, dodał: - Ale przeważnie mówią do
mnie Ben.
Co za zielone oczy, pomyślała zachwycona. Ich
kolor był wręcz nieziemski, mimo że przesłaniały je
gęste czarne rzęsy. Gdy podniósł wzrok, zorientowa
ła się, że właściwie się na niego gapi.
- Więc... Doktorze Ross... panie Ben... - zająk
nęła się, zbierając gorączkowo myśli.
- Po prostu Ben. Będzie prościej - powiedział ci
cho, lecz nerwowe stukanie ręką w teczkę z dokumen
tami zdradzało, że jego spokój jest tylko pozorny.
- Ben - powtórzyła, zauważając, jak dziwnie brzmi
to zdrobnienie w jej ustach na tak wczesnym etapie
znajomości. - Co pan wie o sytuacji w Ditchling?
- Jeśli pyta pani o to, czy przyszedłem tu z ogło
szenia, to przyznam, że nie. Tak naprawdę to nie
szukam pracy - stwierdził otwarcie. - Słyszałem, że
potrzebuje pani kogoś do pomocy. Tak powiedział mi
przyjaciel... pani męża? - skończył pytającym tonem.
CUDOWNY LEK 7
- Możliwe - odrzekła cicho, odpędzając bolesne
wspomnienia. - Richard zmarł rok temu na białacz
kę, trzy tygodnie po zdiagnozowaniu.
Zaskoczył ją ból, który dojrzała w jego oczach.
- Zakładam, że również pracowaliście razem. -
Jego głos był jeszcze bardziej ochrypły niż przedtem.
- Od tamtej pory próbowała pani radzić sobie sama?
Próbowałam i przegrywałam. Ponura odpowiedź
narzuciła się sama, lecz Kat starała się ją zignorować.
- Z pomocą jednego niedoszłego aroganckiego
współpracownika i kolejnych osób sporadycznie za
trudnianych na zastępstwa za mnie. - Widząc jego
zdziwioną minę, wyjaśniła: - Mój niedoszły współ
pracownik był świeżo upieczonym internistą po prak
tykach w dużym mieście. Brakowało mu podstawo
wego doświadczenia, ale myślał, że to on zacznie
dowodzić, tylko dlatego że jest mężczyzną.
Ben skrzywił się, na co Kat chciała odpowiedzieć
uśmiechem.
- Od śmierci męża mam trudności w znalezie
niu ludzi chętnych do pracy w czasie, który u mnie
jest nieobsadzony. Zazwyczaj narzekają, że takie go
dziny albo za bardzo niszczą ich życie rodzinne,
jeśli mają rodziny, albo ich życie towarzyskie, jeśli są
wolni.
- A co z lekarzami na zastępstwa? - dopytywał
się Ben.
- Są drodzy - odpowiedziała krótko. - Czasami
po prostu nie mam wyjścia, ale...
Wzruszyła ramionami, przypominając sobie o ko
nieczności robienia dobrej miny do złej gry. Jeśli spra
wy nadal będą się tak toczyć, miną miesiące, zanim
8 JOSIE METCALFE
uda jej się wziąć sobie parę dni urlopu. A Ben do tej
pory nie wykazywał większego zainteresowania.
- Więc - zaczęła energicznie, przypomniawszy
sobie, że to ona ma zadawać pytania. - Dlaczego
zdecydował się pan przenieść do West Country? Ma
pan rodzinę w okolicy? Czy dopiero zamierza pan się
tu z kimś przeprowadzić?
- Nie mam rodziny - odparł szorstko, ucinając
temat. - I jestem tu po raz pierwszy.
Straciła zapał, gdy zdała sobie sprawę, że Ben naj
pewniej nie chce zostać tu na długo.
Co może zaoferować Ditchling samotnemu męż
czyźnie? W końcu w tym zaścianku nie ma wielu
okazji, by spotkać przyszłą żonę. Niemniej, nie ro
biąc sobie zbytnich nadziei, próbowała szukać jas
nych stron sytuacji. Gdyby go przekonała, żeby zo
stał na jakiś czas, mogłaby odetchnąć z ulgą i zacząć
szukać kogoś na stałe.
Zebrała się na odwagę.
- Jeśli zaakceptuję pańskie podanie, jak długo
chciałby pan tu zostać? - zapytała, trzymając kciuki.
Nawet miesiąc by pomógł. Nie liczyła na dużo
więcej.
- Może dwa tygodnie - odparł.
Kat z trudem powstrzymała głośne westchnienie.
Dla dwóch tygodni nie opłaca się nawet przedzierać
przez całą papierkową robotę.
- Po tym czasie zdecydowalibyśmy, czy dobrze
nam się współpracuje - dodał spokojnie. - Jeśli nie,
wyjadę.
- A jeśli tak? - Wstrzymała oddech w oczekiwa
niu na odpowiedź.
CUDOWNY LEK 9
- Gdyby współpraca nam wychodziła, zostanę
z pewnością na trzy miesiące, może nawet sześć -
powiedział. - Zazwyczaj nie zatrzymuję się w jed
nym miejscu na dłużej.
Ugryzła się w język, by nie zapytać dlaczego, ale
wyraz jego twarzy sugerował, aby nie zadawać oso
bistych pytań. Nie chciała już na wstępie odstraszyć
go zbytnim wścibstwem. Jeśli się zgodzi, będzie
przecież miała wiele czasu, by go lepiej poznać.
Na jej biurku zadzwonił telefon.
- Przepraszam. - Uśmiechnęła się z zakłopota
niem. - Tak, Rose?
- Josh i Sam są tutaj - rzekła matczynym głosem
recepcjonistka. - Wrócili ze szkoły autobusem. Sam
chyba zapomniał stroju sportowego na popołudniowe
zajęcia.
Kat spojrzała na zegarek i westchnęła. Chłopcy
mieli zostać dziś dłużej w szkole, by ona mogła
przeprowadzić rozmowę z doktorem... z Benem.
Tymczasem, skoro wrócili do domu po stroje spor
towe, ona teraz musi zawieźć ich z powrotem.
- Bardzo mi przykro - powiedziała, wyłączając
komputer i zrzucając wszystko z blatu do górnej
szuflady. - Zapominalskie dzieci potrafią pokrzyżo
wać wszystkie plany.
- Dzieci pani czy Rose? - Ben wstał razem z nią.
Ten przejaw staromodnej uprzejmości wprawił ją
w lekkie zakłopotanie.
- Zdecydowanie moje - mruknęła i wyciągnęła
torebkę z dolnej szuflady biurka.
- Kim jest ten pan? - zapytał Josh z lekceważe
niem, na jakie może sobie pozwolić jedynie jedenas-
10 JOSIE METCALFE
tolatek. Obaj chłopcy bez pukania zjawili się w gabi
necie.
- Joshua, bądź grzeczny - Kat zwróciła uwagę
synowi.
Jej serce ściskało się na myśl o tym, co przechodził
starszy syn po stracie ojca. Niestety, mylili się ci,
którzy mówili, że z czasem będzie łatwiej. Josh zno
sił to wszystko coraz gorzej.
- Dobrze. Kto to? - powtórzył nieprzyjemnym
tonem.
Chłopiec najwyraźniej zdawał sobie sprawę z te
go, że Ben nie jest zwykłym pacjentem. Na szczęś
cie nie mógł wiedzieć, jak działa na matkę obec
ność tego" spokojnego mężczyzny stojącego za jej
plecami.
- To są moi synowie, Josh i Sam - oznajmiła,
z trudem panując nad sobą. Byłoby to zdecydowa
nie łatwiejsze zadanie, gdyby w ciągu ostatniego
roku mogła sobie pozwolić na więcej niż pięć go
dzin snu na dobę. - A ten pan przyszedł tutaj na
rozmowę.
- Na rozmowę o pracy? - upewnił się Sam. Wcze
śniej był radosnym i beztroskim ośmiolatkiem, teraz
jednak dopytywał się o wszystko. - Więc jest pan
doktorem, tak jak tata?
- Tak - odparł Ben ze szczerym uśmiechem, któ
ry Kat zauważyła. - Wasza mama chce mieć więcej
czasu dla was, więc ktoś musi przejąć część jej obo
wiązków.
Josh skrzywił się jeszcze bardziej na wzmiankę
o tacie. Kat wiedziała, że syn nie ma najmniejszej
ochoty dawać Benowi kredytu zaufania. Zanim zdą-
CUDOWNY LEK 11
żyła nabrać powietrza w płuca i się odezwać, Josh spy
tał zaczepnie:
- Ale nie chciałby pan tu mieszkać, prawda?
W okolicy nie ma nic ciekawego. Mógłby pan pra
cować w szpitalu.
- Mógłbym - odrzekł Ben z namysłem. - Kiedyś
już to robiłem, ale... szukam czegoś nowego.
Kat zauważyła zmianę tonu przy ostatnim słowie,
ale przecież nie może o to teraz zapytać, nie w obec
ności wrogo nastawionego do lekarza syna.
- Tak czy inaczej - kontynuował Ben, przelotnie
spoglądając na Kat - wasza mama i ja zgodziliśmy
się, że na razie zostanę tu przez dwa tygodnie, żeby
mogła odpocząć i nadrobić zaległości.
Kat aż zamrugała powiekami, ale ugryzła się w ję
zyk. Nie przypominała sobie, żeby już zaoferowała
mu pracę. Najwyraźniej Ben doskonałe wyczuł jej
sytuację.
- Mamo, spóźnimy się, jeśli natychmiast nie wyj
dziemy! - przerwał Sam.
- Sam... - powiedziała ostrzegawczym tonem.
Wiedziała, że chłopiec musiał teraz żyć zgodnie
z ustalonym planem, ale to nie powód, żeby tolero
wać jego opryskliwość.
- Przepraszam. - Sam spuścił głowę. - Przepra
szam, że przerywam, ale... - Przestępował z nogi na
nogę.
- Już dobrze - powiedziała, dając synowi klucz
do drzwi wejściowych. - Idź do domu po strój. Spot
kamy się w samochodzie. Tylko nie... biegnij.
Aż podskoczyła, słysząc, jak w pędzie trzasnął za
sobą drzwiami.
12 JOSIE METCALFE
- Nie chce pan przemyśleć swojej decyzji? -.
zwróciła się do Bena. - Będzie pan mieszkał u nas,
a to mogą być bardzo hałaśliwe dwa tygodnie.
Te słowa zrobiły na nim dużo większe wrażenie
niż wszystko, co powiedziała do tej pory.
- Mieszkał u was? - powtórzył zaskoczony.
- Tak, tu, na miejscu - przypomniała. - Gabinet
jest po prostu dobudówką do naszego domu. Nad
nami, na piętrze, będzie pański apartament... No,
apartament to zdecydowanie za dużo powiedziane -
mówiła dalej, unikając jego wzroku. Myślała o tym,
że będzie mieszkał, spał, kąpał się, po prostu żył
tuż nad jej głową. - Sypialnia jest połączona z ła
zienką, drugi pokój ma w kącie małą kuchenkę. Ale
z przyjemnością zobaczymy pana przy naszym sto
le. Poprzedni lokatorzy czasami gościli u nas na
kolacjach - dodała obojętnie, natychmiast gdy za
uważyła jego niepokój.
Żeby tylko nie zmienił teraz zdania, pomyślała.
I, jak zorientowała się po chwili, nie chodziło jej
wyłącznie o gabinet. Coś jej podpowiadało, że ten
mężczyzna został zraniony, a ona poczuła, że ma
ochotę go uleczyć.
- Mam zamknąć, kiedy uporam się ze wszystkim,
czy wolisz, żebym poczekała, aż wrócisz? - wtrąciła
Rose, zanim Kat zaczęła się śmiać ze swoich niedo
rzecznych myśli.
- Możesz iść do domu, jak skończysz z doku
mentami - odrzekła Kat z uśmiechem, po czym
zwróciła się do Bena: - Jutro rano mam tylko jedną
wizytę, wiec znajdę czas, żeby wyjaśnić panu, jak
wszystko funkcjonuje w najlepszym, to znaczy w je-
CUDOWNY LEK 13
dynym gabinecie internistycznym w Ditchling. - Od
wróciła się do recepcjonistki. - Były jakieś problemy
z O'Gormanami?
- Żadnych! - Rose zrobiła srogą minę. - Postra
szyłam ich tylko, że usiądę na nich, jeśli nie będą się
odpowiednio zachowywać.
Kat nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Od
porna na każdą dietę figura recepcjonistki mogłaby
przerazić najbardziej niesfornych nastolatków. Na
wet gdyby byli w dużej grupie.
- Lepiej już pójdę. Sam nie lubi czekać. - Kat
pożegnała Rose ruchem ręki. Aż nazbyt dobrze
zdawała sobie sprawę, że kroczy za nią jej nabur
muszony syn Josh, który spoglądał gniewnie na
Bena.
Westchnęła ciężko. Miała nadzieję, że nie popeł
niła właśnie poważnego błędu. Zatrudnienie Bena
ma jej ułatwić życie, a nie zestresować ją jeszcze
bardziej.
- Powinnam wrócić w ciągu piętnastu minut -
obiecała, otwierając pilotem centralny zamek. - Gdy
by pan mógł poczekać, dałabym panu klucze i po
powrocie wszystko pokazała. Chyba że woli pan ode
brać je od Rose, i rozgości się pan sam.
- Poczekam - odparł z przekonaniem. - Pewnie
nasuną mi się pytania, na które tylko pani będzie
umiała odpowiedzieć.
- Dobrze. - Skinęła głową i wsiadła do samo
chodu.
Jeśli Sam nie pojawi się za chwilkę, zrobi z siebie
kompletną idiotkę, paplając tak bez przerwy. Zapa
liła silnik, zerknęła w tylne lusterko, by sprawdzić,
14 JOSIE METCALFE
czy Josh zapiął pasy, wrzuciła wsteczny, po czym
ruszyła.
Zanim Josh zdążył krzyknąć, kątem oka zauważy
ła jakiś ruch i usłyszała odgłos uderzenia.
- O mój Boże! O mój Boże! - zawołała.
Zaciągnęła hamulec i otworzyła drzwi.
- Sam! - Wyskoczyła z samochodu i pobiegła na
tył auta.
- Przepraszam, mamusiu... Zapomniałem! - Młod
szy syn z łkaniem wpadł jej w ramiona.
- Sam! - Odetchnęła z ulgą, widząc, że jest cały.
Kolana ugięły się pod nią, aż kucnęła.
- Zapomniałem, że mam nie wbiegać za tył samo
chodu, tylko przechodzić z przodu, żebyś mnie wi
działa - mówił szybko. - To wszystko moja wina.
- Będziesz pamiętał następnym razem - uspoka
jała go, ocierając łzy z jego dziecięcych jeszcze poli
czków. Już niedługo dojrzeje i... Aż wzdrygnęła się
na myśl o tym, że z powodu tego ułamka sekundy
nieuwagi bieg wypadków mógłby się drastycznie
zmienić. - Przynajmniej nic ci nie jest...
- Ale on jest ranny! - rzekł Sam, szlochając. -I to
przeze mnie!
- On? - Kat szybko podniosła wzrok. - Kto?
- Myślę, że chodzi mu o mnie - powiedział głos
zza tylnego zderzaka.
W tym momencie nogi odmówiły jej posłuszeństwa.
- Ben? - Ruszyła na kolanach w stronę, skąd
dobiegał głos. Po chwili stwierdziła, że spod samo
chodu wystaje jedynie tułów. - O Chryste! Ben!
Jesteś ranny? Co za durne pytanie! Nie leżałbyś tutaj,
gdybyś nie był. Co ci jest?
CUDOWNY LEK 15
Ze zdenerwowania zapomniała, że oficjalnie jesz
cze nie przeszli na „ty".
W okamgnieniu usiadła przy jego głowie, prze
czesując włosy w poszukiwaniu krwawień, guzów,
lub, nie daj Boże, pęknięć czaszki. I mimo niesprzy
jających okoliczności zauważyła delikatną siwiznę
na jego skroniach.
- Gdzie cię uderzyłam? - Badała teraz jego kark.
Zwróciła uwagę na silne mięśnie, choć powinna
się skupić na sprawdzaniu kręgów. - Co cię boli?
Głowa?
- Noga - syknął. - Kiedy zorientowałem się, że
go uderzysz, chciałem go odepchnąć, ale... - Pokręcił
głową na przekór jej próbom, by ją unieruchomić.
- Udało mi się nie uderzyć potylicą o ziemię.
- A noga? Złamana? - Dłonie jej drżały, gdy
badała jego ramiona. Nie chciała sprawdzać stanu
reszty kręgosłupa, gdy polowa ciała Bena tkwiła
uwięziona pod samochodem. Potrzebuje kogoś do
pomocy, by go przenieść.
- Być może. A jeśli nie, to z pewnością jest to
najgorsze zwichnięcie, jakie... Au! - Każde napięcie
mięśni wywoływało nieznośny ból. Ze względu na
Sama Ben powstrzymał się od przekleństw.
- To moja wina, mamo. - Chłopiec znów zaczął
płakać. - Byłem za samochodem i ten pan... Czy on
umrze? - zapytał z nutą histerii w głosie.
Kat zdała sobie sprawę, że dla dziecka, które rok
wcześniej straciło ojca, musi to być traumatyczne
doświadczenie.
- Jestem zbyt złośliwy, żeby umrzeć - odpowie
dział szybko Ben, a Sam spojrzał na niego zaskoczony.
16 JOSIE METCALFE
Ben zaś, udając rozdrażnionego, dodał: -I będę bar
dzo zły, jeśli poleżę tak choć minutę dłużej.
- Kat! Mój Boże! - Za nimi rozległ się krzyk
Rose. - Mam zadzwonić po karetkę?
- Żadnej karetki! - zaprotestował Ben.
- Ale... - Kat próbowała oponować. Było oczy
wiste, że Ben potrzebuje pomocy specjalisty.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, podniósł
się na łokciach i powoli wysuwał spod samochodu.
- To nic poważnego. Nie trzeba wzywać karetki
- powtórzył. - Podjedź do przodu, będziesz mogła
wtedy usztywnić mi nogi. Przyniesie pani bandaże,
Rose?
Uśmiechnął się lekko do recepcjonistki. Już wcześ
niej był blady, ale teraz wyglądał wręcz przerażająco.
Jego skóra była ziemista, błyszczała jak wosk. Mięś
nie szczęki napinały się, gdy zaciskał zęby, by prze
sunąć się choć kawałeczek.
- Podwieziesz mnie do szpitala, Kat? - zapytał.
Oczywiście, że go podwiezie, jeśli jest tak uparty,
żeby nie jechać karetką. Poza tym to jej wina, że Ben
leży teraz ze złamaną nogą. Przecież gdyby nie roz
myślała o tym, jak niemal podstępem zdobył pracę,
byłaby bardziej skupiona na prowadzeniu.
- Jasne, że podwiozę - burknęła. - Tylko nie
ruszaj się, aż odjadę. Możesz zrobić sobie w ten
sposób jeszcze większą krzywdę. - Wsiadając do
samochodu, zauważyła, że synowie przyglądają się
rannemu mężczyźnie.
Na twarzy Sama przerażenie mieszało się z po
czuciem winy. Josh skrywał swoje uczucia pod mas
ką niewzruszonej rezygnacji, jaką przybrał po śmier-
CUDOWNY LEK 17
ci ojca, ale Kat była prawie pewna, że w głębi duszy
podziwia spokój Bena.
- Sam, do samochodu! - zawołała szybko. - Sia
daj z przodu i zapnij pasy. Josh, poczekasz przy
Benie? Będę potrzebowała twojej pomocy, żeby go
wsadzić do samochodu. Mogę na ciebie liczyć?
Po raz pierwszy od roku maska spokoju zniknęła
z twarzy chłopca. Lęk w jego oczach szybko zastąpiła
duma, że matka poprosiła go o pomoc, i wyraz deter
minacji, że na pewno jej nie zawiedzie.
- Nie ma problemu - powiedział z nonszalancją
właściwą nastolatkom. - I jeśli potrzebujesz czegoś
do usztywnienia nogi, to przy ogrodzeniu, tam gdzie
tydzień temu było naprawiane, leżą jakieś deszczułki.
Sam może je przynieść.
- To dobry pomysł. - Skinęła głową, uśmiechając
się do nich obu.
Przyszło jej do głowy, że może przez cały ten czas
wszystko robiła źle? Starała się otoczyć synów jak
najlepszą opieką, osłonić ich, nie pozwalała im na
zastanawianie się nad tym, co zmieniło się w ich
życiu. Może powinna była czymś ich zająć?
Życie emocjonalne dzieci jest jak pole minowe. Nie
mogła wcześniej przećwiczyć, jak ma im pomagać po
stracie ojca. Musiała uczyć się tego z dnia na dzień.
Wysiadła z samochodu i zerknęła na Bena. Po
czuła, że robi jej się słabo. Nigdzie nie zauważyła
śladów krwi - starannie uprasowane spodnie Bena
były prawie nietknięte - ale noga była nienaturalnie
wygięta... Złamanie tuż pod kolanem, to oczywiste.
- Proszę. - Rose przybiegła z kilkoma ręcznikami
i bandażami wciśniętymi pod pachę, w ręku trzymała
18 JOSIE METCALFE
butlę z tlenem. - Podłączyłam maskę, więc musisz
tylko przekręcić gałkę, żeby uregulować przepływ.
- Głupi jaś? - Twarz Bena rozjaśniła się nieco na
tę myśl, mimo że jego oczy były pełne bólu.
- Niestety, nie - odparła Kat. - Do tego potrzebna
jest karetka. Ale ból powinien nieco ustąpić, jak tylko
unieruchomię nogę. Chcesz coś przeciwbólowego?
- Nie, dziękuję. - Wzdrygnął się. - Lubię mieć
wszystko pod kontrolą.
- No cóż, przykro mi, ale teraz ja dowodzę. Mu
sisz leżeć spokojnie - oświadczyła. - Josh - zwróciła
się do syna - włóż Benowi moją kurtkę pod głowę,
żeby było mu wygodnie. I niech się nie rusza, dob
rze? Siądź na nim, jeśli będzie trzeba.
Zanim przeniosła wzrok na dół, by zająć się usztyw
nianiem nogi, zauważyła długo nieobecną psotną ra
dość na twarzy syna. Szkoda, że okoliczności są mało
zabawne.
- Proszę. - Ben wręczył jej otwarty scyzoryk
przyczepiony do kluczy. - Przyda ci się do rozcięcia
spodni.
- Nie podoba mi się pomysł niszczenia takiego
materiału - mruknęła, tnąc starannie uprasowaną no
gawkę.
- Będzie mniej bolało niż zdejmowanie. - Z ci
chym jękiem oparł głowę na kurtce, którą Josh mu
podłożył.
Kat szybko sprawdziła prawidłowość odruchów.
- Możesz poruszać palcami? - zapytała.
Nic nie wskazywało na uszkodzenie nerwów, ale
jeśli boli go mięsień łydki, to trzeba zadzwonić po
karetkę.
CUDOWNY LEK 19
- Łydka mnie nie boli - uprzedził jej pytanie.
Oboje pomyśleli o tych samych komplikacjach. - N a
początku noga była wygięta pod strasznym kątem.
Pewnie kiedy się wygrzebywałem spod samochodu,
jakoś ją rozprostowałem i to zapobiegło zaburzeniom
krążenia.
- Tej metody na przyszłość bym nie polecała
- powiedziała surowo. Przyłożyła do nogi przynie
sioną przez Sama wąską deskę. Potem umieściła ręcz
nik między kostkami obu nóg i z pomocą Rose kilko
ma szybkimi ruchami związała wszystko bandażami.
Usztywnienie nogi przy samym złamaniu było
znacznie trudniejsze i zdecydowanie bardziej boles
ne. Gdy wreszcie zrobiła, co się dało, przyszła kolej
na umieszczenie Bena w samochodzie.
- Sam, otwórz tylne drzwi. - Nie miała pojęcia,
jak go podniesie, nie wspominając o posadzeniu na
tylnym siedzeniu. Ben ma na oko ze dwa metry
wzrostu i mimo że najpewniej pozostało w nim jesz
cze trochę siły, by mógł się z jej pomocą przemieścić,
to i tak czeka ją duży wysiłek.
Wzięła głęboki oddech.
- Dobrze by było, gdybyś postarał się trochę u-
nieść - rzekła szybko, by ukryć strach. - Jeśli będzie
bardzo boleć, poradzę sobie sama.
Cichy jęk sugerował, że Ben musiał odczuwać
ogromny ból, ale zacisnął zęby i podniósł się prawie
całkiem samodzielnie.
- Odetchnij - poradziła mu, zastanawiając się, co
dalej.
Ale on, gdy tylko usiadł prosto, uniósł się na rę
kach i przesunął o kilkanaście centymetrów.
20 JOSIE METCALFE
- Co ty wyprawiasz? - zapytała z wyrzutem.
- Przesuwam się w kierunku drzwi - odparł zmę
czonym głosem. - Nie podniesiesz mnie, nie dasz
rady. Nie mamy wyjścia.
Pomysł ten nie przypadł jej do gustu, ale lepszego
nie miała. Pobieżne badanie pozwoliło jej stwierdzić,
że poza złamaniem nogi urazów nie ma. Chyba że
kręgosłup...
Wzdrygnęła się na myśl o ewentualnych konsek
wencjach.
- Gdybyś pozwolił mi zadzwonić po karetkę - za
częła, ale Ben już był przy samochodzie.
Siedział plecami do otwartych drzwi.
- Teraz potrzebuję odrobinę pomocy - rzekł pół
głosem.
- Bądź już cicho - mruknęła, stając nad jego
nogami. - Co mam zrobić?
- Spróbujemy na dwa razy - wyjaśnił, ocierając
pot z czoła. - Przytrzymuj mi nogi. Ja się podciągnę
na próg, a potem na siedzenie.
- Powiedz, jeśli zrobię coś nie tak - powiedziała.
- N i e chcę zadawać ci jeszcze więcej...
- Jakoś to przeżyję - przerwał jej, spoglądając
znacząco w stronę dzieciaków słuchających ich każ
dego słowa.
Spojrzała na niego surowo.
- Gotowa? - zapytał.
Kat uklękła, szybko wsuwając ręce pod jego nogi.
Oparł dłonie na progu i uniósł się. Był cięższy, niż
się spodziewała. Ale wszystko poszło tak, jakby już
to kiedyś przećwiczyli. Po chwili pierwszy etap mieli
za sobą.
CUDOWNY LEK 21
- I jeszcze raz - powiedział, chwytając framugę
nad głową. Jego głos był zimny, twarz niemal zziele-
niała z bólu. - Teraz!
Sekundę później Ben siedział już na krawędzi tyl
nej kanapy. Kat pomogła mu przesunąć się w głąb
samochodu. Wreszcie oparł się o drugie drzwi.
Odchylił głowę i pozwolił sobie na kilka głębokich
oddechów.
- Może Josh usiadłby ze mną z tyłu? - zasugero
wał po namyśle. - Mógłbym oprzeć na nim nogi.
Byłoby mi wygodniej.
- Oczywiście - odparł ochoczo Josh. - Do szpita
la nie jest daleko, jakieś dwadzieścia minut.
Kat zamknęła za starszym synem drzwi. Spraw
dziła, czy Sam jest dobrze przypięty, i usiadła za
kierownicą.
- Mam poczekać, aż będziesz z powrotem? - za
pytała Rose, wyraźnie przejęta sytuacją.
- Nie trzeba, już zrobiłaś swoje - uspokoiła ją
Kat. - Upewnij się tylko, że w nocy telefony zostaną
przekierowane do domu.
- Zadzwoń do mnie, jak wrócisz ze szpitala - za
wołała recepcjonistka. - Nie zasnę, dopóki nie do
wiem się, że wszystko jest w porządku.
- Jeśli będę przed dziesiątą, to na pewno zadzwo
nię - powiedziała. - Ale sama wiesz, ile to może
potrwać. Zanim zrobią te wszystkie prześwietlenia,
sprawdzą, czy konieczny jest zabieg, czy wystarczy
gips, i tak dalej...
- Biedak - westchnęła cicho Rose, spoglądając
z troską na rannego mężczyznę. - Wszystko przez to,
że chciał uratować Sama.
22 JOSIE METCALFE
- Co? - Kat nie była pewna, co Rose ma na myśli.
Sam mówił, że wbiegł za samochód, ale...
- Myślałam, że zauważyłaś - rzekła zaskoczona
recepcjonistka. - Widziałam przez okno. Ben rzucił
się, żeby odepchnąć chłopca, ale sam już nie zdążył
uciec. To bohater, Kat.
ROZDZIAŁ DRUGI
To bohater. Słowa te dźwięczały w głowie Bena,
gdy czekał na założenie gipsu.
- Gdyby tylko oni o tym wiedzieli - wymamrotał.
- Przepraszam, mówił pan coś? - spytała nerwo
wo pielęgniarka, odrywając gwałtownie dłonie od
jego nogi.
- Nie. To ja przepraszam - odparł z szerokim
uśmiechem. - Jestem bardzo wdzięczny, że przyjęła
mnie pani bez kolejki.
Zdawał sobie sprawę, że Kat i jej synowie czekają
na niego w poczekalni. Zaproponował wcześniej, by
odwiozła Josha i Sama na zajęcia sportowe, lecz
chłopcy stanowczo odmówili. Uznali też, że będą się
zwracać do Bena po imieniu, skoro mają za sobą
wspólny wypadek.
Ben pragnął opuścić szpital jak najszybciej. Każda
kolejna minuta w tym miejscu męczyła go coraz
bardziej. Z trudem znosił przerażający zapach środ
ków odkażających i umierania.
- Gdzie mam się zgłosić po kule? - zapytał, zda
jąc sobie sprawę, że nikt o nich jeszcze nie wspo
mniał.
- Proszę się tym dziś nie martwić - powiedziała
kobieta. - Zajmie się tym fizykoterapeuta. Jutro
rano sprawdzimy, czy możemy założyć panu lżejszy
24 JOSIE METCALFE
opatrunek. A kule pan dostanie, zanim pana wypisze
my. Na razie wózek inwalidzki powinien wystarczyć.
Zostanie pan na noc na obserwację.
Ben poczuł, jak krew się w nim gotuje.
- Nie zostanę tu na noc! - warknął. - W pocze
kalni czeka na mnie dyplomowana lekarka. Ona za
bierze mnie do domu i będzie miała na oku przez
całą noc. Potrzebuję tych kul dzisiaj.
- Ale...
- Wyjdę stąd dzisiaj, z kulami lub bez - powtó
rzył twardo, patrząc jej prosto w oczy.
- Zrobię, co w mojej mocy - odrzekła pielęgniar
ka ugodowym tonem.
Udało się. Ben leniwie przyglądał się, jak kobieta
z wprawą układała ciężką tkaninę dookoła nogi. Miał
szczęście, że to tylko zwykłe złamanie kości pisz
czelowej. Ciekawe, jak by się czuł, gdyby to Kat
zakładała mu opatrunek? Jej smukłe dłonie wprawnie
wyrównywałyby gips przy kostce i przy pachwinie,
głaskałyby...
O nie, to zły pomysł! Nie miewał już takich myśli
od czasu... Nie miał odwagi dokończyć tej myśli. Od
trzech łat był to zakazany owoc. Nie myślał o kobie
tach. Żadnych. Nawet tych delikatnych, o smukłej
figurze, szarych oczach i wielkim poczuciu odpowie
dzialności.
- To wszystko - powiedziała szybko pielęgniar
ka, myjąc ręce. - Proszę poczekać chwilkę, zobaczę,
co da się zrobić w sprawie tych kul. Gips jeszcze
nie stwardniał, więc proszę nie ruszać nogą. Lekarz
zaraz pana wypisze - dodała, opuszczając pokój
z wyraźną ulgą.
CUDOWNY LEK
25
- Z wypisem lub bez, i tak stąd wychodzę - mruk
nął buntowniczo. Jedynie strach przed powtarzaniem
całego zabiegu usztywniania powstrzymywał go
przed natychmiastowym zeskoczeniem ze stołu.
Nie chciał przychodzić tu jutro po raz kolejny,
choć wiedział, dlaczego ta wizyta będzie konieczna.
Gdy opuchlizna zejdzie z nogi, cały ten opatrunek
przestanie spełniać swoją rolę.
Po chwili - która Benowi wydawała się wieczno
ścią - pielęgniarka wkroczyła do pokoju z parą wy
służonych aluminiowych kul w jednej ręce i dobrze
mu znaną zieloną tkaniną w drugiej.
- Proszę to założyć. - Podała mu spodnie od far
tucha chirurgicznego. - Pańskie spodnie raczej nie
zmieszczą się na gips.
- Moje spodnie są w strzępach w koszu na śmieci
- powiedział oschle. - Dziękuję bardzo. - Szybkim
ruchem rozłożył zielony strój, ale zauważył, że ma
poważny problem. Nie starczało mu rąk, by go
włożyć.
- Mam zawołać żonę? - zapytała pielęgniarka. -
Przez najbliższe kilka tygodni ona będzie się tym
zajmować.
- To nie żona - odparł gwałtownie, czując przy
pływ bólu. - To moja nowa szefowa. - sprostował
i z gorzkim uśmiechem wskazał na nogę. - Ale
przez to złamanie pewnie straciłem pracę, zanim
ją zacząłem.
Zaskoczony spostrzegł, że myśl ta wywołała
w nim uczucie rozczarowania.
- Nie będzie pan tego wiedział, dopóki się pan nie
zapyta. A do tego radziłabym się ubrać - powiedziała,
26 JOSIE METCALFE
biorąc do ręki zielone spodnie. - Będzie panu łatwiej,
jeśli zacznie pan od usztywnionej nogi.
Pomogła Benowi włożyć spodnie, po czym zało
żyła mu but na zdrową nogę.
- Proszę potrzymać - powiedziała, wręczając mu
drugi. - Przez najbliższy czas nie będzie pan z niego
korzystał.
Opuściła pokój, a po chwili wróciła z krzepkim
mężczyzną pchającym wózek inwalidzki.
- To nie jest potrzebne, mam kule - zaprotes
tował. Nie chciał być od nikogo zależny.
- Przyda się, proszę mi wierzyć - odparła. - Przy
najmniej do czasu, aż się pan nauczy chodzić o ku
lach. Podkładka pod nogę zabezpieczy też gips, za
nim stwardnieje.
Niechętnie przyznał jej rację. Wiedział, że zacho
wuje się równie kapryśnie jak chłopaki Kat. Ale to są
dzieci, on tymczasem jest rozsądnym, dorosłym męż
czyzną, który powinien panować nad sobą.
Przeniesienie ze stołu na wózek wyszło niezręcz
nie. Benowi nie odpowiadał brak kontroli nad włas
nym ciałem, lecz będzie musiał się do tego przy
zwyczaić.
Westchnął głośno. Wyładowywał swoje frustracje
na biednej pielęgniarce, mimo że w niczym nie zawi
niła.
- Przepraszam, że tak marudziłem. - Spojrzał na
nią za skruchą.
- Proszę się nie przejmować - odrzekła protek
cjonalnym tonem. Przez chwilę myślał, że poklepie
go po ramieniu. - Liczymy się z takim zachowaniem
pacjenta.
CUDOWNY LEK 27
- Proszę uważać, bo odwołam przeprosiny - za
groził.
- Już za późno — odrzekła zadowolona z siebie.
Jest dobrą pielęgniarką, myślał Ben, gdy prowa
dzono go korytarzem do wyjścia. Miał nadzieję, że to
ona zajmie się jutro jego opatrunkiem.
- Mamo! Już jest! - zawołał dziecięcy głos. - Jaki
ogromniasty gips!
Czekali na niego. Sam, którego, jak wcześniej,
roznosiła energia, patrzył na Bena szeroko otwartymi
oczami. Josh z wyraźnym wysiłkiem ukrywał zdu
mienie na widok wielkiego opatrunku. A Kat... Słod
ka Kat, delikatna i wrażliwa, stała, ściskając w dłoni
klucze. Jej szare oczy spoglądały na Bena uważnie.
- Słyszałam, że uparłeś się, żeby cię dziś wypisa
li - zaczęła, zerknąwszy na nogę i pokaźną ilość
środków przeciwbólowych niesionych przez pielęg
niarkę.
- Nie znoszę szpitali - mruknął do młodszego
chłopca, na co ten zachichotał. - Ale nie opowiadaj
o tym nikomu - dodał poufnym tonem. - Lekarze nie
powinni mówić takich rzeczy.
- W takim razie chodźmy stąd, zanim ktoś to
usłyszy - zasugerowała Kat.
Uśmiech wreszcie zastąpił wyraz poczucia winy
na jej zmęczonej twarzy. Biedaczka, ma już wystar
czająco dużo na głowie. Nie potrzebuje kolejnego
problemu, jakim jest mężczyzna ze złamaną nogą.
Ale coś mówiło Benowi, że powinien wrócić z nią
i jej rodziną do domu, choć nie potrafił powiedzieć,
czy to będzie dobre dla niego, czy dla nich wszyst
kich.
28 JOSIE METCALFE
- Możesz siedzieć przy mnie z tyłu, Josh? Ale
moja noga jest teraz dużo cięższa - ostrzegł.
- To tylko jedna noga. Jak jechaliśmy do szpita
la, trzymałem dwie, więc teraz nie powinno być za
ciężko - odparł Josh. - Mogę cię popchać do samo
chodu?
- Ja chcę go popchać! - zaprotestował Sam. -
Ty będziesz trzymał jego nogę przez całą drogę do
domu.
- Samochód jest daleko, wszyscy poprowadzimy
wózek! - Kat zainterweniowała, zanim kłótnia za
częła się na dobre.
- A może pójdziesz po samochód i podjedziesz
pod wejście? - zasugerował Ben. Nie chciał, by ta
ledwo trzymająca się na nogach kobieta przemęczała
się jeszcze bardziej. - Sam i Josh mogą zostać ze
mną... Zajmą się mną - dodał szybko, by nie zranić
chłopców.
Spojrzała na synów w poszukiwaniu odpowiedzi,
zanim odrzekła:
- Jeśli możecie poczekać, będę za chwilę.
- Nie spiesz się - powiedział. - My pomyślimy,
skąd wziąć jakąś kolację na wynos. Umieram z gło
du. Josh i Sam chyba też. -I gdy już był przekonany,
że Kat zaprotestuje, dodał: - Nie czuję się na siłach
dziś gotować. A chłopcy pójdą późno spać, jeśli będą
musieli czekać, aż im coś przyrządzisz.
- Brzmi to rozsądnie - odparła obojętnie, lecz
Ben dostrzegł w jej oczach błysk mówiący, że nie da
sobą manipulować, niezależnie od tego, jak bardzo
jego pomoc miałaby ułatwić jej życie.
Jak bardzo jest jej potrzebna choćby drobna po-
CUDOWNY LEK
29
moc, Ben zauważył dopiero przy kolacji, gdy jadł
z chłopcami pizzę przy kuchennym stole. W tym cza
sie Kat zdążyła włożyć pranie do pralki, zrobić śnia
danie dla synów do szkoły i -jak się okazało później
- przygotować dla niego pokój na parterze.
- Nie dasz rady wchodzić i schodzić po schodach
z gipsem, więc przygotowałam ci spanie tutaj... Jeśli
ci to nie przeszkadza, oczywiście. Pomyślałam, że
tak będzie bezpieczniej, aż się przyzwyczaisz do cho
dzenia o kulach - powiedziała, kiedy dzieci szykowa
ły się do snu.
Instynktownie chciał zaoponować. Nie odpowia
dał mu pomysł dzielenia niewielkiej przestrzeni z nią
i jej dziećmi, zwłaszcza gdy ona oddaje mu swój
pokój.
Kiedy szukał odpowiednich słów, by odmówić,
ona chwyciła za wózek, w którym siedział, i wy
pchnęła go na korytarz.
- Tam są schody - wskazała na wijące się spiral
nie stopnie, nie do pokonania dla kogoś z usztyw
nioną nogą - a tu jest pokój z łazienką.
Okazał się znacznie większy, niż Ben się spodzie
wał. Z każdą chwilą czuł coraz bardziej, że narusza
jej prywatną przestrzeń.
Pokój był utrzymany w spokojnych kolorach z de
likatnymi akcentami zieleni, bez zbędnych kwiecis
tych wzorów. Ale pachniał jak Kat. Nie pomagał też
widok świeżo pościelonego łóżka, w którym spała
ostatniej nocy. O tym też nie powinien myśleć.
- Poprzedni lekarz, który tutaj mieszkał, zrobił
tu łazienkę, po tym jak jego żona miała wylew
- wyjaśniła, wprowadzając go do środka. - Kabina
30
JOSIE METCALFE
prysznicowa jest spora i ma rozkładane siedzenie.
Kawałek plastikowej torby owiniętej wokół uda po
winien zabezpieczyć opatrunek.
Ben westchnął cicho i dał za wygraną.
- Nie chcę wyrzucać cię z twojego miejsca - rzekł
niepewnym głosem. Zastanawiał się, czy będzie
mógł zasnąć w łóżku Kat. - Zostanę tu tylko przez
kilka dni, aż przyzwyczaję się do kul.
- Nie ma pośpiechu - odparła. - Mogę spać na
górze, to nie problem.
Zostawiła go samego, wracając po chwili z jego
rzeczami przyniesionymi ze szpitala. Położyła je na
nocnym stoliku, a kule oparła o łóżko, po czym zno
wu opuściła pokój.
Po krótkim czasie zauważył, jak wynosi jego wa
lizki z samochodu.
- Nie musiałaś tego robić. - Opiekuńczy męż
czyzna buntował się w nim, gdy widział drobną Kat
targającą jego, ciężki bagaż.
Drwiącym spojrzeniem dała mu do zrozumienia,
że w tym stanie on na pewno nie dałby sobie z ni
czym rady.
- Nie ma sensu wnosić wszystkiego, skoro i tak
długo tu nie zostanę - rzekł, kiedy wchodziła z ostat
nią torbą. - Przecież będziesz potrzebowała pokoju
dla nowego pracownika.
- Ale ty jesteś nowym pracownikiem - zauważy
ła, wyraźnie zaskoczona. - Przeze mnie masz nogę
w gipsie i moim obowiązkiem jest zająć się tobą.
Przynajmniej do czasu, aż twój stan się poprawi.
Tego właśnie nie chciał najbardziej: być dla niej
kolejnym ciężarem. Ale drugie wyjście - wyjechać
CUDOWNY LEK 31
z Ditchling i nigdy nie poznać tej dzielnej kobiety -
też jest nie do pomyślenia.
- Nie mogę być dla ciebie tylko brzemieniem -
zaprotestował. - Przecież szukasz kogoś do pomocy
dlatego, że nie masz ani minuty wytchnienia. A leka
rzom, którzy wzięliby za ciebie zastępstwo, musisz
płacić bajońskie sumy.
- Mamo! Posłuchasz, jak czytam? - Sam nagle
przerwał ich cichą konwersację.
- Już idę! - zawołała. - Umyłeś zęby?
Zatrzymała się w drzwiach.
- Porozmawiamy o tym, kiedy ułożę dzieci do
snu. Coś wymyślimy.
Gdy zmarszczyła brwi, Ben poczuł nagłą chęć, by
wygładzić je delikatnym pocałunkiem.
- Dość! -warknął do siebie, kiedy był pewien, że
Kat go nie słyszy. - Nie potrzeba ci więcej kom
plikacji, zwłaszcza związanych z dziećmi. I nieważ
ne, jak pociągająca jest ich mama. Ona nawet nie
zdaje sobie sprawy, jak...
Zgubił wątek, myśląc o jej delikatnym zapachu
wypełniającym pokój. To jakieś powikłania po wy
padku? Prochy pomieszały mu w głowie?
Jedynym wyjściem jest pracować tak ciężko, by
nie mieć siły myśleć.
- Czas się rozpakować - zdecydował. Złapał wó
zek za koła i z trudem go obrócił.
Że podjąć decyzję to jedno, a wykonać ją to dru
gie, przekonał się niedługo potem. Nie mógł położyć
na łóżku nawet najmniejszej walizki, by cokolwiek
ze środka wyjąć.
Uderzył pięścią w poręcz znienawidzonego wózka
32 JOSIE METCALFE
i wymamrotał kilka przekleństw. Nagle poczuł, że
ktoś go obserwuje. Spojrzał przez ramię i zobaczył za
sobą Josha.
- Przepraszam za brzydkie słowa - powiedział bez
barwnym tonem, wyrzucając sobie, że nie dal dziec
ku najlepszego przykładu.
Na twarzy chłopca na chwilę zagościło zdziwie
nie, jakby nie spodziewał się przeprosin, ale po chwi
li znowu pojawiła się naburmuszona mina.
- To pokój mojego taty... i mojej mamy - oświad
czył. Ben rozumiał, że narusza ważną dla Josha prze
strzeń. - Moja mama jest wdową, ale dalej kocha ta
tę - dodał ze złością.
Ben zastanawiał się, czy jego zachowanie jest aż
tak czytelne? Czy aż tak bardzo się zapomniał, że
nawet jedenastolatek coś zauważył?
- To dobrze. - Kiwnął głową. - Tak powinno być
w udanym małżeństwie.
A co ty możesz o tym wiedzieć, skomentował
cichy głos w głowie Bena, nie potrafiłeś nawet...
- To dlaczego będziesz tu spał? - zapytał stanow
czo Josh. - To jest teraz jej pokój. Ty miałeś miesz
kać na górze.
- Mieszkałbym, gdyby nie to. - Ben zastukał
w gips owinięty zielonym materiałem. - Na razie
nie jestem w stanie wejść na górę. Ale za kilka
dni...
Wzruszył ramionami. Miał nadzieję, że zrobił to
wystarczająco nonszalancko, by zmylić chłopca. Raz
jeszcze chwycił walizkę, próbując wrzucić ją na łóż
ko. Zamiast tego omal nie wywrócił wózka.
Tym razem ugryzł się w język. Zobaczył, jak obe-
CUDOWNY LEK
33
cną do tej pory wrogość na twarzy Josha zastępuje
wyraz współczucia.
- Może ci pomóc? - zaproponował chłopiec nie
spodziewanie.
Ben zamrugał powiekami. Niestety, chyba musi
mu odmówić.
- Obawiam się, że to jest za ciężkie dla ciebie.
Zapakowałem bardzo dużo książek - pośpiesznie
dodał, by Josh nie odebrał jego słów jako lekcewa
żenia.
- To zróbmy to razem. - Wszedł odważniej do
pokoju.
Ben nie mógł powiedzieć „nie" po raz drugi.
Chciał być z chłopcami w jak najlepszych stosun
kach. Sam był dla Kat wystarczającym ciężarem,
a zła atmosfera w domu mogłaby być kroplą, która
przepełni czarę.
- Spróbujmy - zgodził się i cofnął nieco wózek,
by zrobić miejsce dla Josha. - Masz pomysł, jak to
zrobić?
Kilka sekund później walizka leżała na łóżku.
- To było bezbolesne - stwierdził.
Josh zaśmiał się, gdy Ben otworzył bagaż. Ben
spojrzał na swoje skotłowane rzeczy i też się zaśmiał.
- Moje walizki wyglądają tak samo - wyznał chło
piec. - Mama często mnie wyręcza w pakowaniu, bo
nigdy nie mogę zmieścić wszystkiego.
- Chyba tylko kobiety potrafią spakować się od
powiednio - odrzekł Ben. Z trudem stłumił śmiech,
widząc zamyśloną minę chłopca.
- Pewnie tak. - Josh pokiwał głową po krótkiej
pauzie. - Lubią, kiedy wszystko jest poukładane i na
34 JOSIE METCALFE
miejscu. Brudne ubrania trzeba wrzucać do kosza,
należy ścielić łóżko, sprzątać zabawki. - Westchnął
ciężko.
- Moja mama kazała mi robić to samo. - Ben
starał się podtrzymać kontakt.
Wyjął kosmetyczkę, położył ją na kolanach i za
czął kierować się w stronę łazienki.
- Ja to zaniosę - zaproponował Josh. - Położę
koło umywalki.
Spojrzeli po sobie rozbawieni.
- Tylko bez bałaganiarstwa - dodali zgodnym
tonem.
Godzinę później Ben opadł na posłanie komplet
nie wyczerpany. Nigdy by się nie spodziewał, ile
wysiłku kosztuje rozebranie się i umycie z uszty
wnioną nogą. Dobrze, że nie próbował dziś chodzić
o kulach. Pewnie przewróciłby się i coś jeszcze
sobie złamał.
Mimo że fizycznie był zmęczony, cały czas roz
ważał konsekwencje swojej czasowej niepełnospra
wności. Nie będzie mógł prowadzić samochodu, to
pewne. Nie mógł nawet sobie wyobrazić, jak daleko
musiałby odsunąć fotel kierowcy, by zmieścić nogę
z gipsem i sięgnąć do kierownicy.
Jeśli nie może odwiedzać pacjentów, czego Kat
oczekuje od swojego współpracownika, to, by mieć
czyste sumienie, powinien odejść i dać jej szansę
zatrudnienia kogoś innego.
Tylko że...
- Tylko że nie chcę wyjeżdżać - przyznał nie
chętnie.
Westchnął głęboko. Przez trzy lata przestrzegał
CUDOWNY LEK 35
swego postanowienia, by się nie angażować. Ale
wystarczyło kilka godzin z Kat i jej rodziną...
W tej trójce jest coś, co powoduje, że nie kwapił
się, by zostawić ich samych w ich zmaganiach. Miał
nie lada problem. Pragnął zostać, przynajmniej do
czasu, aż znajdzie się ktoś odpowiedni, by go za
stąpić, ale w jego obecnym stanie będzie im jedynie
przeszkadzał.
Kat podjęła decyzję, gdy jej pracowity wieczór
dobiegał końca.
Zajęcie się Benem, przynajmniej do czasu, aż wy-
dobrzeje na tyle, by móc samodzielnie się poruszać,
jest teraz jej obowiązkiem i należy go o tym zapew
nić. Gdyby to ona była w podobnej sytuacji, chciała
by wiedzieć, na czym stoi. Lub siedzi, pomyślała,
uśmiechając się do siebie.
- Ben... - Zapukała delikatnie do drzwi pokoju,
który był jej schronieniem od czasu śmierci Richarda.
- Wejdź - zaprosił ją ochrypłym głosem.
Omal nie upuściła kubka z gorącą czekoladą, gdy
zobaczyła go na swym łóżku. Był rozebrany do pasa.
- Prze... Przepraszam. Nie weszłabym, gdybym
wiedziała, że jesteś... Chciałam tylko...
Co się z nią dzieje, na miłość boską? Półnagiego
mężczyznę w tej pościeli widywała kiedyś przecież
każdego wieczoru. Ale nigdy nie był tak dobrze zbu
dowany, odezwał się przeklęty glos w jej głowie.
- Mówiłeś chłopcom, że lubisz czekoladę - po
wiedziała, wbijając wzrok w białe naczynie. - Pomy
ślałam też, że musimy porozmawiać.
- Wejdź i zamknij drzwi - odparł. Musiał zauwa-
36 JOSIE METCALFE
żyć zaskoczenie na jej twarzy, gdyż dodał szybko: -
Żebyśmy nie obudzili Sama i Josha.
Kat poczuła, że się czerwieni. Nawet jeśli Ben
szuka jakiegoś stałego punktu zaczepienia, z pewnoś
cią nie interesuje go wyczerpana matka dwóch chłop
ców, tłumaczyła sobie.
- Myślałam... O tobie i twojej pracy - zaczęła
niepewnie. - Oczywiście możesz tu zostać, aż bę
dziesz w stanie wrócić do domu o własnych siłach,
ale...
- Zanim skończysz, chciałbym cię prosić o coś,
Kat - przerwał jej w pół słowa. - Ja nie mam na razie
dokąd wracać.
- Słucham? - spytała zaskoczona.
- Naprawdę. - Uśmiech przykrywał zmęczenie
na jego twarzy. - Swój dom wystawiłem na sprzedaż
już dawno, ale nikt nie chciał go kupić. Kiedy nie
spodziewanie znalazł się nabywca, niewiele myśla
łem i szybko się go pozbyłem. Kilka dni temu prze
niosłem swoje rzeczy do przechowalni, potem usły
szałem o pracy tutaj. - Popatrzył jej w oczy. - Jeśli
mnie wyrzucisz, nie będę miał gdzie pójść... - do
kończył.
- Ale... praca - powiedziała bezradnie.
Niejasne przeczucie, że próbował nią w jakiś spo
sób manipulować, znikło z chwilą, gdy zdała sobie
sprawę, że być może mimo wszystko Ben nie wy
jedzie.
- Tak, praca. - Zamilkł na chwilę, przyglądając
się jej spod przymkniętych powiek. -Zastanawiałem
się... Wiem, że dopiero za kilka dni będę pewnie
poruszał się o kulach, ale jak już nabiorę wprawy, bez
CUDOWNY LEK 37
problemu dojdę do gabinetu. I gdybyś mogła zająć się
wizytami domowymi, to byłbym nadal przydatny.
Nie potrafiła mu odmówić. Wcale zresztą tego nie
chciała. Potrzebuje jego pomocy. I to przez nią Ben
jest ranny, więc powinna się nim zająć. Byłoby to
doskonałe wytłumaczenie, gdyby nie fakt, że w Benie
było coś pociągającego, co wywoływało zapomniane
uczucia, które, wierzyła w to jeszcze niedawno, umar
ły w niej na zawsze.
- Myślenie o nim w ten sposób mija się z celem
- wyszeptała, gdy wreszcie wspięła się po kręconych
schodach i wśliznęła się do łóżka, w którym miał
spać Ben. - On nie zagrzewa nigdzie miejsca. Nie
mogłabym się z nim związać, nawet jeśli w jego
obecności moje hormony szaleją.
Chłopcy by tego nie zrozumieli. Byli zdruzgotani
po śmierci Richarda. Bóg wie, jakie konsekwencje
miałby dla nich jej romans z mężczyzną, który opuś
ciłby ją i ich po wygaśnięciu umowy.
ROZDZIAŁ TRZECI
- Kiedy doktor Leeman skończy dyżur? - zapytał
męski głos w momencie, gdy Ben wychodził ze swo
jego pokoju.
- Witam pana, panie Sadowski - zawołała radoś
nie Rose. - Był pan umówiony na wizytę?
- Nie tym razem - odparł.
Ton jego głosu sprawił, że Benowi zjeżyły się
włosy na karku. Odłożył karty pacjentów na miejsce,
chwycił za kulę i udał się do recepcji.
- Doktor Leeman, ktoś do pani - powiedziała
przez telefon Rose, kiedy Ben zbliżał się do jej biur
ka. - To pan Sadowski z apteki - dodała. Wysłuchała,
co Kat miała do powiedzenia, potem odrzekła: -
Przekażę. - Odłożyła słuchawkę. - Będzie tu za kilka
minut - zwróciła się do gościa. - Może zechciałby
pan usiąść?
Ben dokuśtykał do recepcjonistki, zazdroszcząc
wszystkim łatwości, z jaką się poruszali. On uszty
wnienie nosił od tygodnia i miał go już serdecznie
dość. Przynajmniej dzień po wypadku ciężki gips
zamieniono mu na lekki opatrunek z włókna szkla
nego.
- Dokumenty zostawiłem na biurku - rzekł cicho
do Rose. - Przepraszam, że dodaję pani roboty, ale
nie mam jak ich wziąć przez te przeklęte kule.
CUDOWNY LEK 39
- Proszę się nie martwić, doktorze Ross - odparła
z ciepłym uśmiechem.
Gdy byli sami w gabinecie, wszyscy zwracali się
do siebie po imieniu, jedynie przy pacjentach starali
się zachowywać formalności.
- Zdjął pan z doktor Leeman tyle ciężaru, że
z przyjemnością będę panu usługiwać cały dzień.
- Proszę nie mówić takich rzeczy - zażartował.
Bardzo polubił tę mocno stojącą na ziemi kobietę nie
tylko za to, w jaki sposób dbała o Kat i chłopców. -
Jeszcze zacznę to wykorzystywać.
Wydawało mu się, że czekający niecierpliwie męż
czyzna wymamrotał coś w stylu „Jakbyś już tego nie
robił", lecz śmiech Rose zagłuszył jego słowa.
W tym momencie Kat weszła do recepcji z kartami
chorób. Gdy Ben zauważył, jakim wzrokiem spoglą
da na nią rzekomy pacjent, obudziło się w nim pewne
podejrzenie.
- Witam pana - odezwała się uprzejmie, kiedy go
poznała.
- Mam na imię Greg - powiedział. Było oczywis
te, że nie chciał, by to spotkanie odbywało się przy
świadkach.
Lecz Ben ani myślał wychodzić.
- Rose mówiła mi, że nie przyszedłeś na wizytę?
- zapytała Kat zmienionym tonem.
- Nie. Ja przyszedłem... zapytać, czy zastanowi
łaś się już nad zaproszeniem.
- Zaproszeniem? - Kat zrobiła wielkie oczy, na
co Ben z trudem powstrzymał się od śmiechu.
Ona naprawdę nie ma pojęcia, o czym pan Sadow
ski mówi, co oznacza, że najpewniej nie jest nim
40 JOSIE METCALFE
zainteresowana. Ale dlaczego miałoby to mieć dla
Bena jakiekolwiek znaczenie? Będzie musiał się nad
tym zastanowić.
Na razie rozkoszował się widokiem spoconego
mężczyzny, który marnie udawał bywalca. Gołym
okiem było widać, że to nie partia dla Kat.
- Hm, na przyjęcie z kolacją i tańcami. W tę sobotę.
Pan Sadowski oddychał szybko i nierówno. Kat
niczego nie zauważała. Ben z przyjemnością oglądał
tę scenę.
- Ach! Panie... Greg, przepraszam, ale nie mogę,
w sobotę mam dyżur - powiedziała.
Gość zerknął na jej współpracownika. Ben, prze
czuwając, na co się zanosi, oparł się o biurko Rose
i demonstracyjnie skrzyżował nogi, eksponując tę
złamaną.
- Niech twój nowy pracownik... - zaczął pan Sa
dowski, lecz za późno zauważył swój błąd.
- Przykro mi, ale teraz nie dam rady wsiąść za
kierownicę, żeby wziąć na siebie wizyty domowe
- odparł Ben zadowolony. Wiedział, że kładzie kres
planom mężczyzny. - A nawet gdybym mógł poje
chać, to kto zająłby się Joshem i Samem, kiedy ich
mama byłaby z panem na bankiecie? Są za mali, żeby
zostawić ich samych.
- Ale... - Mężczyzna nie dawał za wygraną.
- Przykro mi... Greg - przerwała mu Kat. - To
miło, że pomyślałeś o mnie, ale, jak pewnie zauważy
łeś, mam teraz trochę na głowie. Może innym razem.
Greg nie był zadowolony z tego zapewnienia. Za
uważył też, że Ben ogląda całe to zdarzenie z satys
fakcją.
CUDOWNY LEK 41
- Doktor Leeman? - Recepcjonistka przerwała
krępującą ciszę. - Pamięta pani o odebraniu chłop
ców z zajęć sportowych?
- Dzisiaj? - Lekarka odwróciła się do Rose. -
Ach, tak. Dziękuję za przypomnienie. - Porozumie
wawcze spojrzenie Rose powstrzymało ją od zwróce
nia uwagi na to, że synowie zajęcia sportowe mieli
wczoraj. - Lepiej już pójdę, bo się spóźnię. - Spoj
rzała na aptekarza - Przepraszam, muszę iść, ale
jeszcze raz dziękuję za zaproszenie - powiedziała jak
dobrze wychowana dziewczynka i szybko wyszła.
- Ja się zajmę kolacją - rzucił Ben od niechcenia.
Wyprostował się na kulach, głupio zadowolony z fak
tu, że przewyższa aptekarza o pół głowy. - Chłopcy
lubią, jak jest gotowa wcześniej, bo jeszcze mają czas
na odrobienie lekcji przed snem. - Miał nadzieję, że
to zabrzmiało wystarczająco rodzinnie.
Przez ramię zauważył, jak Rose próbuje powstrzy
mać się od śmiechu.
- Muszę pochować te dokumenty - rzekła szyb
ko. - Dobranoc, doktorze. Proszę też pożegnać ode
mnie doktor Leeman.
- Oczywiście, Rose. - odparł.
Niespiesznie udał się do domu, starając się przy
tym, by zawiedziony aptekarz to zauważył.
- Rose, zawołaj, proszę, panią Couling.
Kat odłożyła słuchawkę, gdy tylko usłyszała od
powiedź, a potem ciężko westchnęła. Dziwiło ją,
że nadal czuje się zawstydzona sytuacją sprzed kil
ku dni.
Nigdy nie była zbyt towarzyska, nawet w szkole
42 JOS1E METCALFE
średniej, bo zajmowała ją głównie nauka. Miała cel -
chciała zostać lekarzem. Rzadko umawiała się na
randki, i to też tylko do momentu, aż na szkoleniu
poznała Richarda.
W ogóle niczego nie zauważałam, pomyślała. Za
czerwieniła się, kiedy przypomniała sobie, jak pa
trzyła przez okno na odchodzącego niespodziewane
go gościa, po czym przypomniała sobie twarz głupio
śmiejącego się Bena.
Do tamtej chwili nie zdawała sobie sprawy, że
aptekarz był nią zainteresowany. Być może fakt, że
od śmierci Richarda minął już ponad rok, przypo
mniał jej o osobliwej rozmowie. Farmaceuta ni stąd,
ni zowąd powiedział jej wtedy, że jest mężczyzną,
który ceni tradycję. Patrząc na to z dzisiejszej per
spektywy, pomyślała, że pewnie chciał jej przez to
powiedzieć, że czeka, aż, wedle staroświeckiego
zwyczaju, minie rok żałoby, po którym będzie mógł
zacząć się z nią umawiać.
Ben szybko zrozumiał, co się stało, i był tym
bardzo rozbawiony, lecz czy musiał się tak ostenta
cyjnie śmiać? Na szczęście nie powiedział panu...
Gregowi Sadowskiemu wprost, że jest obiektem kpin.
Pukanie do drzwi przyjęła z ulgą.
- Proszę wejść, pani Couling - rzekła z uśmie
chem. - W czym mogę pomóc?
- Cóż, mam problemy ze wzrokiem. Kiedy po
szłam do okulisty na wizytę kontrolną, powiedział, że
to katarakta, ale nie należy się tym jeszcze przej
mować, że jest za wcześnie na zabieg.
- Lecz pani się martwi? - To było dla Kat oczy
wiste.
CUDOWNY LEK 43
- Jestem osiemdziesięciojednoletnią wdową i po
okolicy mogę się poruszać tylko samochodem. Mój
wzrok jest na tyle kiepski, że widzę litery na kartce
tylko jednym okiem i boję się, że w końcu nie będę
mogła prowadzić, jeśli okulista będzie odkładał wpi
sanie mnie na listę oczekujących na zabieg.
Kat doskonale rozumiała, że wdowieństwo może
wywołać poczucie osamotnienia. Ona przynajmniej
jest zdrowa i silna i ma dwóch wspaniałych synów.
Ruth Couling też jak na swój wiek jest żwawa i spra
wna, lecz jeśli nie będzie mogła prowadzić, nie bę
dzie mogła też oglądać - dosłownie - swych wnu
ków.
- Więc chciałaby pani skierowanie do kogoś na
dodatkowe konsultacje, najlepiej chirurga, który bę
dzie zabieg przeprowadzał? - spytała Kat.
- Szczerze mówiąc, nie widzę powodu, żeby opó
źniać to wszystko - odpowiedziała trzeźwo starusz
ka. - Mam już osiemdziesiąt jeden lat. Powiedziano
mi, że wszczepione soczewki posłużą mi przez lata,
czemu więc nie mogę ich mieć teraz, kiedy zrobię
z nich największy użytek?
Gdy pani Couling wyszła, Kat powróciła w myś
lach do poprzedniego wątku. Dziwne, że spektakl,
jaki Ben sobie parę dni temu urządził kosztem jej
i aptekarza, nie zmienił w żaden sposób ich stosun
ków ani w gabinecie, ani w domu. I spędzali ze sobą
dużo więcej czasu, niż się tego spodziewała, kiedy
oferowała mu mieszkanie.
Gdy tylko zmienili mu opatrunek z gipsowego na
lżejszy i zaczął wprawnie poruszać się o kulach,
natychmiast przystąpił do pracy. Z dniem, gdy usiadł
44 JOSIE METCALFE
za biurkiem Richarda, ilość pacjentów niemal się
podwoiła.
- Nie mam pojęcia, skąd oni się wszyscy biorą -
skomentowała zirytowana Rose. Sprawdzały z Kat,
czy po południu będą w stanie przyjąć kogoś jeszcze.
- Ben miał ułatwić ci życie.
- Ależ ułatwił je - odparła szybko Kat. - Odkąd tu
jest, nie muszę płacić paserskich stawek lekarzowi,
który by przejął wizyty domowe w nocy. Przy okazji
nie muszę się przejmować chłopcami.
- Zdecydowanie przekonał ich do siebie - rzekła
Rose z uśmiechem i znacząco uniosła brwi. - Chyba
zdajesz sobie sprawę, że mogłaś skończyć zdecydo
wanie gorzej.
- Rose! - Kat poczuła, że się czerwieni. - Wiesz
dobrze, że Ben jest tu tylko na jakiś czas. Dziś jest
ostatni dzień okresu próbnego. Może mi powiedzieć,
że mu się tu nie podoba, i wyjechać.
- Równie dobrze może zostać na całe sześć mie
sięcy, albo i nie wyjechać w ogóle - rzekła poważnie
recepcjonistka. - Ma bystre oczy, które bardzo często
spoglądają w twoim kierunku.
Pewnie, by zobaczyć kolejny popis towarzyskiej
nieporadności, odparła w myślach nieżyczliwie.
- Obie zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jest to
prawdopodobne - odpowiedziała głośno. - Ben nig
dzie nie zatrzymuje się na dłużej. Jest włóczęgą,
a chłopcy potrzebują czegoś więcej.
- Czy to oznacza, że nie może im pomóc w mię
dzyczasie? - spytała Rose. - Wiem, że przekonanie
Josha to twardy orzech do zgryzienia. Był na tyle
duży, że zrozumiał, przez co przechodził jego tata,
CUDOWNY LEK 45
i zbudował sobie ten mur dla ochrony. Ale Sam... -
Uśmiechnęła się. - Przecież różnicę widać gołym
okiem.
Rose ma rację.
W ciągu dwóch tygodni, odkąd Ben z nimi zamie
szkał, młodszy chłopiec stał się z powrotem beztros
kim dzieckiem. Coraz częściej słyszała jego zaraź
liwy chichot, kiedy Ben starał się go nauczyć grać
w piłkę nożną. O kulach.
A Josh... Rose miała rację, gdy mówiła, że po
śmierci Richarda zamknął się w sobie. Do czasu
odzyskania jako takiej równowagi nie będzie w stanie
prawidłowo się rozwijać.
Mimo wszystko jego stopnie poprawiły się w eks
presowym tempie. Nie była pewna, jak to się stało.
Może zaczęło się od jednego pytania, które chłopiec
zadał Benowi. Teraz wieczorami równie często moż
na było go zobaczyć przy Joshu, przed telewizorem
czy nad niekończącą się papierkową robotą.
Czasami nawet zostawał na dole, by obejrzeć z nią
jakiś program lub film, tak jakby czekał do ostatniej
chwili ze wspinaniem się na piętro.
Nie jest niezadowolony, przyznała Kat w krótkiej
przerwie między wizytami. Jego niezadowolenie by
ło natomiast oczywiste, gdy musiała jechać do pac
jentów po godzinach.
- Połowa z tych wypraw jest niepotrzebna - war
knął pewnego razu, gdy wróciła od pacjenta „umiera
jącego na zapalenie wyrostka robaczkowego", które
mu wystarczyło podać coś na przeczyszczenie, by
chwilę potem ruszyć do kogoś, komu skończyły się
środki przeciwbólowe.
46 JOSIE METCALFE
- Być może. - Wzruszyła wtedy z rezygnacją
ramionami. - Ale wiesz dobrze, że musimy jechać na
wszelki wypadek, gdyby miało się okazać, że to. fak
tycznie wyrostek albo i gorzej.
- Nigdy sobie nie odpuszczamy. - Dał wówczas
za wygraną. - Ale nie rozumiem, dlaczego ludziom,
którzy marnują nasz czas, uchodzi to na sucho. Mam
ochotę pociągnąć ich do odpowiedzialności finan
sowej, bo pewnego dnia przez taki bezsensowny te
lefon nie dotrzemy do chorego, który naprawdę po
trzebuje pomocy, a wtedy konsekwencje mogą być
katastrofalne.
Z zamyślenia wyrwał ją pacjent umówiony na
wizytę.
- Przepraszam, że się spóźniłem - rzekł pan Al-
darini, kiedy tylko z gracją usadowił się w fotelu na
przeciwko Kat. Jego melodyjny włoski akcent był tak
silny jak w dzień, gdy opuścił swój rodzinny kraj.
- Co mogę dzisiaj dla pana zrobić? - Od roku
starała się go namówić na operację biodra, lecz je
go śmiertelny strach przed szpitalami niweczył jej
wysiłki.
- Dottoressa, proszę dać mi skierowanie do szpi
tala - oświadczył z rezygnacją. - Wiem, że najpew
niej tam umrę, ale... - Pokręcił głową. - W innym
wypadku umrę z bólu, więc muszę zaryzykować.
Kat nie wierzyła własnym uszom. Była przekona
na, że uparty Włoch będzie się opierał do końca ży
cia. Jedynym problemem jest kolejka na operację.
Chyba że...
Chwyciła za słuchawkę.
- Rose, znajdź mi, proszę, numer do nowego
CUDOWNY LEK 47
ortopedy... Był artykuł w gazecie... - Bezskutecznie
szukała w pamięci nazwiska lekarza.
- Doktor Khan - podpowiedziała Rose. - Proszę
chwilkę poczekać.
Po niecałej minucie na biurku Kat zadzwonił te
lefon.
- Doktor Leeman, mam na linii sekretarkę dok
tora Khana.
Kat stłumiła śmiech. Czy niesamowita prędkość,
z jaką recepcjonistka załatwiła wszystko, oznacza, że
ona też się bała, że pan Aldarini zmieni zdanie, jeśli
formalności nie będą załatwione jak najszybciej?
- Dzień dobry, jestem Kat Leeman z Ditchling
i mam tu pacjenta w kiepskim stanie - rzekła. - Trze
ba mu szybko zoperować biodro, lecz do tej pory
bronił się przed zabiegiem.
- Rozumiem, że zmienił zdanie - zaśmiała się ko
bieta na drugim końcu linii.
Pewnie nie po raz pierwszy słyszała tę historię,
zwłaszcza kiedy serwisy informacyjne były pełne
wiadomości o infekcjach w szpitalach i błędach le
karskich.
- Zastanawiałam się, czy istnieje możliwość, aby
dostał się na zabieg jakoś szybciej? - spytała Kat. -
Z mojej strony zapewnię wszystkie potrzebne zdjęcia
rentgenowskie, ale myślałam... Czy dałoby się go
operować, gdyby ktoś nagle zrezygnował?
- Chce pani, żeby wziąć tego pana, gdyby z jakie
goś powodu inny pacjent zrezygnował i operacja nie
mogła się odbyć?
- Właśnie! - odparła zadowolona, usłyszawszy
przyjazną reakcję sekretarki.
48 JOSIE METCALFE
- Proszę chwilę poczekać - rzekła szybko kobieta
i zasłoniła ręką mikrofon. - Doktor Leeman? - Ode
zwała się po chwili. - Doktor Khan mówi, że zawsze
warto mieć kogoś, kto chciałby zająć wolne miejsce.
Niech pacjent przyjdzie jutro rano ze skierowaniem.
Być może będzie musiał poczekać, aż doktor Khan
wciśnie go między innych pacjentów na pierwszą
wizytę. Czy jest to do zaakceptowania?
Kat przekazała wiadomość panu Aldariniemu. By
ła zaskoczona błyskawiczną reakcją, chyba nie mniej
niż jej pacjent.
- Jest pani pewna, że to prawdziwy chirurg? -
spytał nieufnie. - Mój sąsiad musiał czekać miesiąca
mi na pierwszą wizytę. Na operację dostał się dopiero
po roku.
- Tak, proszę pana, jestem pewna - zaśmiała się
Kat. - Ten lekarz jest tu nowy, więc pewnie ma
więcej wolnych miejsc na liście niż lekarz pana zna
jomego. Mam powiedzieć, że zjawi się pan u niego
jutro z rana?
- Si, dottoressa - rzekł przejęty i jednocześnie
przestraszony, że sprawy posuwają się tak szybko.
- Pójdę, ale będę musiał najpierw porozmawiać
z nim o infekcjach w szpitalu i o tym, ilu jego pa
cjentów umarło.
- Wszystko słyszę - powiedział kobiecy głos
w słuchawce. - Ten pacjent chyba chce, żebyśmy
byli bardzo uważni.
- Co do tego nie ma wątpliwości - zgodziła się
Kat. - Czy potrzebują państwo wszystkich informacji
teraz, czy mogę przekazać je przez pacjenta? Goto
we! - Uśmiechnęła się kilka minut później. - Wszyst-
CUDOWNY LEK 49
ko jest załatwione, z wyjątkiem pańskiego dojazdu.
Zamówi pan taksówkę, czy...
- To żaden problem - przerwał jej lekceważąco.
Kwestia transportu wydawała się niczym w porów
naniu z podekscytowaniem jutrzejszą wizytą. - Mój
sąsiad zaoferował się, że mnie powiezie. Wie pani,
jego biodro było w tak złym stanie, że przed operacją
nie mógł nawet prowadzić. Teraz jeździ tu i tam,
odwiedza przyjaciół. - Włoch żywo gestykulował.
- Powiedział, że przy okazji mojej wizyty odwiedzi
śliczną pielęgniarkę, która się nim opiekowała.
Wylewne podziękowania ze strony starego Wło
cha skończyły się dopiero za drzwiami recepcji. Jego
biodro było w fatalnym stanie, gdy rok temu Kat po
raz pierwszy zasugerowała operację. Ale przez ten
czas, gdy uparcie odmawiał zgody na zabieg, proces
chorobowy się pogłębiał. Kat miała nadzieję, że nie
doszło do takiego pogorszenia stanu zdrowia, że ope
racja nie mogłaby się odbyć.
- Twój ostatni pacjent zachowywał się, jakbyś
umiała zdziałać cuda - skomentował Ben, gdy prze
lotnie spotkali się w korytarzu.
- Nic z tych rzeczy. - Postanowiła sprawdzić, czy
jest w stanie go zaskoczyć. - Pan Aldarini odrzucał
pomysł pójścia do szpitala na operację biodra.
W końcu ból stał się tak nieznośny, że zdecydował
się przełamać strach. Poprosił mnie, żebym dała mu
skierowanie do chirurga ortopedy.
- Nie rozumiem. - Ben zmarszczył czoło. - Wy
glądał na tak zadowolonego, bo nie wie, kiedy będzie
miał zabieg? - spytał.
- Wprost przeciwnie, był tak wesoły, bo wie,
50 JOSIE METCALFE
kiedy ma wizytę. - Zamilkła na chwilę. - A ma tę
wizytę jutro.
- Słucham? - zawołał z niedowierzaniem, na któ
re czekała. To był balsam dla jej duszy. - To niemoż
liwe.
- Możliwe, jeśli zna się odpowiednich ludzi.
- Chuchnęła na paznokcie i potarła nimi o mary
narkę.
- Mów! - zażądał, podążając za nią do recepcji.
— Zdradź ten sekret.
- Sekret? Jaki sekret? - zapytała Rose, przeno
sząc wzrok z Kat na Bena. - Chyba że to coś osobis
tego...
Pomysł, że łączy ich jakaś osobista tajemnica,
sprawił, że Kat poczuła przeskakujące między nimi
iskry.
- Nie jest to nic aż tak interesującego - odparł
Ben, na co Kat odetchnęła z ulgą. Przynajmniej on
nie zapomniał języka w gębie. - Próbowałem tylko
namówić ją, żeby powiedziała mi, jak umówiła swo
jego pacjenta na wizytę u ortopedy na jutro, ale ona
nie chce pisnąć choćby słówka. Myślisz, że powinie
nem ją przekupić?
- Możesz przekupić mnie - zaproponowała od
ważnie recepcjonistka. - Duże pudełko czekoladek
i wyjawię ci wszystko, co chcesz wiedzieć.
- Dasz się przekonać? Widzę, że mamy coś wspól
nego - zawołał z zadowoleniem. - Zapraszam do
mojego biura, może dojdziemy do porozumienia.
- Nie waż się, Rose! - Kat włączyła się do licyta
cji. - Dam dwa pudełka, jeśli nic nie powiesz.
- Proszę, proszę. Szefowa ostro pogrywa. - Ben
CUDOWNY LEK 51
zmrużył oczy i uważnie przyglądał się obu kobietom.
- A gdybym dorzucił jeszcze butelkę szampana?
- Dwie butelki. - Przebiła go natychmiast, zdu
miona, ile frajdy daje takie dziecinne przekomarzanie
się.
- I kolacja w twojej ulubionej restauracji - dodał
zrezygnowany. Wiedział, że nie wygra.
- Dla dwojga - powiedziała Kat.
- Kuszące - rzekła recepcjonistka. - Ale mam
lepszy pomysł, Ben. Daj szampana i czekoladki Kat
i zaproś ją na kolację. Pewnie się wygada.
- Rose! - Kat poczuła, że traci głos. Wizja wspól
nej kolacji kusiła ją bardziej, niż powinna, mimo że
Ben żartował sobie z jej braku wyczucia towarzys
kiego. Długo mu tego nie zapomni.
- Więc, szefowo, co pani na to? - Ben przeszył
Kat wzrokiem, aż ją przeszedł dreszcz. - Jeśli skuszę
cię pysznościami, wyznasz mi tajemnicę?
- W żadnym razie nie mogłabym... pójść z tobą na
kolację - wyjąkała. Niespodziewana uraza w jego
spojrzeniu dała jej do zrozumienia, że nie była deli
katna. - Nie możemy wyjść razem... Gabinet... Ja
mam dyżur, ty zajmujesz się chłopcami...
- Ten problem łatwo da się rozwiązać, Kat - wtrą
ciła szybko Rose. - Ja z przyjemnością posiedzę
z Joshem i Samem. Potraktuję to jako wprawkę przed
przyjazdem wnuków. Poza tym macie lepszy telewi
zor i więcej programów. - Zwróciła się do milczącego
Bena. -Wiesz już, do jakiej restauracji ją zabierzesz?
- Ale nie możesz... Chciałam powiedzieć... Tylko
dlatego... - Jej głos zamarł, gdy zobaczyła, jak Ben
twierdząco kiwa głową.
52 JOSIE METCALFE
-
Jeśli nie chcesz być widziana z kaleką, zawsze
możemy to nazwać spotkaniem służbowym - zasuge
rował przebiegle. - To oczywiście znaczyłoby, że
wykręciłbym się od płacenia i wszystko poszłoby na
twoje konto.
- O nie! - zawołała. Wiedziała, co Ben o niej myśli,
więc nie grozi jej większa kompromitacja. - Jeśli
chcesz poznać moje sekrety, musisz za to zapłacić.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kat przycisnęła rozedrgane dłonie do brzucha, że
by stłumić zdenerwowanie. Na próżno.
- Co ja, na Boga, wyprawiam? - syknęła gniew
nie do siebie. Dobrze wiedziała, że któryś z jej synów
może w każdej chwili zajrzeć do pokoju.
Prawdopodobnie nie pamiętali, jak przygotowy
wała się do wyjścia wieczorami, więc przyglądali się
jej z mieszanką fascynacji i rozbawienia.
- Malujesz sobie oczy! -wykrzyknął zaskoczony
Sam.
Przez ostatnie lata przemycie twarzy i uczesanie
włosów starczało jej, by przygotować się do dni peł
nych zajęć.
Richard zawsze mówił, że nie podobają mu się
kobiety z ostrym makijażem, wybrała więc najłat
wiejsze rozwiązanie i przestała malować się w ogóle.
Nie zależało jej też na uwadze mężczyzn - miała
wspaniałego męża. I jeśli nawet namiętność, która
wybuchła między nimi podczas miesiąca miodowe
go, z czasem przygasła, pozostały jej gorące wspo
mnienia.
Przez ten czas wyszła z wprawy w przygotowywa
niu się do wyjścia z wyjątkiem sytuacji, w których
towarzyszyła synom. Nie była pewna, czy przypad
kiem po raz kolejny nie wystawia się na pośmiewisko.
54 JOSIE METCALFE
Odsunęła się od lustra i krytycznie rzuciła okiem
na swoje odbicie.
Cóż, z butami nie może wiele zrobić, jedynie te
jeszcze się nie rozpadły. Podobnie sprawa ma się
z prostą czarną sukienką, chociaż ta jeszcze nie wy
szła kompletnie z mody. Teraz dopiero Kat zobaczy
ła, jak bardzo schudła od śmierci Richarda. Miała
nadzieję, że teraz, skoro nie pracuje już całymi dnia
mi, odzyska kobiece kształty.
Nie wiedziała jednak, czy nie przekroczyła subtel
nej granicy oddzielającej elegancję od kiczu.
- Rose! - zawołała przez niedomknięte drzwi sy
pialni.
Potrzebowała rady, zanim straci cierpliwość
i przebierze się w jeden ze swoich garniturów. Nie
była pewna, czy zdołała przekrzyczeć rozpoczyna
jący się właśnie film, na który z niecierpliwością
czekali i jej synowi i recepcjonistka, więc zawołała
jeszcze raz:
- Rose, masz chwilkę, zanim zaczniecie?
Usłyszała odgłos zbliżających się kroków, po
czym drzwi uchyliły się nieco bardziej.
- Rose, powiedz, co o tym myślisz? Szczerze
- poprosiła. Nerwowo przeczesała włosy palcami,
szybko wygładziła sukienkę na bokach. - W porząd
ku, czy wyglądam jak stara baba udająca młódkę?
Rozpostarła ramiona, by obrócić się i pokazać koń
cowy efekt swych wysiłków recepcjonistce, a tym
czasem w drzwiach zobaczyła Bena.
Jego zielone oczy, teraz przypominające kolorem
tajemniczy las, starały się uchwycić każdy detal. Bły
szczały, gdy jego wzrok spoczął na jej twarzy.
CUDOWNY LEK 55
- Wyglądasz... niesamowicie - zauważył.
- Czy już jest gotowa do wyjścia? - spytał Sam.
- Pani Fazackerly nie pozwoliła nam zacząć filmu,
dopóki nie wyjdziecie.
- W takim razie lepiej chodźmy. - Ben uśmiech
nął się do przejętego chłopca. - Masz coś na
wierzch? W samochodzie będzie ciepło, ale po dro
dze może cię trochę przewiać. - Spojrzał Kat prosto
w oczy.
- Hm, mam szal paszminowy - odparła, sięgając
po delikatną fiołkową tkaninę przewieszoną przez
oparcie krzesła. Jej kolor współgrał z cieniem do
powiek, który rozjaśniał jej szare oczy.
Spragniony wzrok Bena odebrał jej głos.
- Pozwól, że ja to zrobię.
Oparł kule o toaletkę i wziął szal. Kat zadrżała,
gdy musnął palcami skórę na jej karku.
Czy kiedykolwiek reagowała w ten sposób na do
tyk Richarda? - zastanawiała się, widząc, jak silne
dłonie Bena zaciskają się na kulach. Z trudem przy
pominała sobie, jak wyglądał jej mąż, gdy Ben stał
tak blisko.
Zmusiła się, by spojrzeć na fotografię przy jej
łóżku. Zapragnęła wrócić pamięcią do ich wesela,
kiedy Richard się śmiał i kiedy pili wino za wspólne
szczęście.
- Mamo... - Zniecierpliwiony Sam stanął w pro
gu.
- Tylko bądźcie mili dla pani Fazackerly. - Zrobi
ła groźną minę, by wiedział, że matka nie żartuje.
- Jasne, że będziemy - odparł Sam, wskakując na
kanapę. - Będziemy zbyt zajęci oglądaniem piratów,
56 JOSIE METCALFE
prawda? - zwrócił się do Rose siedzącej między nim
a Joshem.
Recepcjonistka aż promieniała na widok Kat i Be
na razem. Na myśl o przyszłych komentarzach Kat
westchnęła z rezygnacją.
- Dawaj, start. Już wychodzą - popędzał brata
Sam.
Josh milczał, ale Kat poznawała po jego poważ
nych oczach, takich samych jak Richarda, że się
czymś martwi, że coś przeżywa.
- W porządku, Josh? - Zacisnęła dłonie na toreb
ce, widząc, że jej starszego syna dręczy ból. Nie
powinna była się zgodzić na tę kolację, jeśli to ma go
zranić.
Nagle na twarzy chłopca pojawił się lekki
uśmiech. Na ten widok kamień spadł jej z serca.
- Ładnie wyglądasz, mamo - rzekł cicho, do złu
dzenia przypominając swego ojca.
- Dziękuję, skarbie. Teraz słuchajcie: nie wróci
my późno, macie nasze numery...
- Oj, daj spokój - wtrąciła Rose. - Wychowałam
dwójkę dzieci i nie jestem aż tak zniedolężniała, żeby
nie pamiętać, jak to się robi. Nic się nie stanie, a wy
będziecie mieli miły wieczór. A teraz sio! Mamy film
do obejrzenia.
Ben był bardzo zdenerwowany, gdy prowadził Kat
do samochodu. Wcześniej podczas potajemnych prób
zorientował się, że z niewielkim trudem zdoła usiąść
na miejscu pasażera, jeśli odsunie fotel całkiem do
tyłu. Wtedy jednak nie brał pod uwagę tego, że jedy
ne, o czym będzie w stanie myśleć, to Kat i fala
CUDOWNY LEK 57
uczuć, która go zalała, gdy ich spojrzenia się spot
kały.
Zobaczył ją stojącą przed lustrem, w czarnej su
kience subtelnie podkreślającej jej smukłą figurę.
Odwróciła się i zamiast Rose ujrzała jego. Jej duże
oczy zabłyszczały, oddech przyspieszył. Wiedział, że
jest nim zauroczona.
W lustrze za nią odbijało się łóżko, w którym spał
przez pierwszy tydzień swojego pobytu. Z trudem
znosił odurzający zapach jej perfum, bo przywodził
mu na myśl jej delikatne ciało i...
- I nic więcej - warknął do siebie, zadowolony, że
dźwięk silnika zagłuszył jego słowa.
- Mówiłeś coś? - zapytała.
- Nie - wymamrotał.
Rumienił się jak nastolatek, gdy starał się skupić
uwagę na czymkolwiek i opanować gwałtowną reak
cję swojego ciała na bliskość Kat.
Rozluźnił się dopiero, gdy zajęli miejsca przy sto
liku. Mógł rozkoszować się wybornym jedzeniem
i interesującą rozmową z kobietą, która zrobiła na
nim wrażenie urodą i rozsądkiem.
Kat opowiadała mu o Joshu, o tym, jak zamknął
się w sobie po śmierci ojca, lub o Samie i jego
chorobliwej wręcz potrzebie ładu w życiu.
- Chociaż ostatnio obaj się trochę rozluźnili - rze
kła w zamyśleniu. - Może to ty masz na nich taki
wpływ - dodała, patrząc mu w oczy. - To pewnie
moja wina, że tak ciężko wszystko przechodzą. Chy
ba nie miałam dla nich dosyć czasu... Nie rozmawia
łam z nimi - stwierdziła posępnie. - Ale gabinet...
- Potrząsnęła głową. - A ty? - zmieniła temat.
58 JOSIE METCALFE
-Mieszkamy razem... Oj, to nie zabrzmiało najlepiej,
prawda?
Przy stoliku siedziała zupełnie inna Kat.
- Co powinnam była powiedzieć? - ciągnęła za
czepnie. - To, że mieszkamy pod jednym dachem od
dwóch tygodni, a ja nie wiem o tobie prawie nic.
Nie chciał odpowiadać na to pytanie. Ból wspo
mnień nie pozwalał mu na zaspokojenie jej próżnej
ciekawości.
- Może najpierw podejmiemy decyzję co do mo
jej pracy.
- Twojej pracy? - Na jej twarzy pojawił się gry
mas niepokoju. - To znaczy, że chcesz wyjechać?
- Nie to chciałem powiedzieć. - Uśmiechnął się.
Być może Kat boi się utraty współpracownika po raz
kolejny, lecz Ben łechtał swą próżność, mając na
dzieję, że zależy jej właśnie na nim. - Umówiliśmy
się na dwutygodniowy okres próbny, żeby ocenić, jak
się dogadujemy.
- I?
- Z chęcią zostanę na trzy miesiące, z możliwoś
cią przedłużenia o kolejne trzy - zaproponował mimo
złego przeczucia.
Zdecydowanie za bardzo zbliżył się do małej ro
dziny Leemanów, lecz sumienie nie pozwalało mu
zostawić Kat z tym ogromem odpowiedzialności,
przynajmniej do czasu, aż znajdzie kogoś na jego
miejsce.
Odetchnęła z ulgą.
Jest silna, pomyślał Ben, ale też delikatna, wraż
liwa.
Ma rację co do zmian, jakie zaszły w chłopcach.
CUDOWNY LEK 59
Sam śmiał się coraz częściej, coraz rzadziej przywią
zywał wagę do ładu w swoim otoczeniu.
Josh natomiast to trudniejszy orzech do zgryzie
nia. Jego upór i dąsy mogą być spowodowane zbli
żającym się okresem dojrzewania, ale Ben podej
rzewał, że ma to związek ze śmiercią Richarda. Jeśli
będzie miał szczęście, zdobędzie jakoś jego zau
fanie.
- Dobrze, ale muszę ci coś powiedzieć - rzekła
nagle Kat.
Przez moment wydawało mu się, że czyta w jego
myślach, lecz po chwili przypomniał sobie, że roz
mawiają o pracy.
- Masz jakieś zastrzeżenia? - Ogarnął go nie
pokój.
- Jeśli bez tego ograniczającego cię gipsu okażesz
się jeszcze lepszym internistą, zastrzegam sobie pra
wo do tego, żeby przynajmniej spróbować przekonać
cię, żebyś został na stałe.
Zaśmiał się z trudem i odparł, że wszystko jest
możliwe, ale zdawał sobie sprawę, że nie ma na to
szans. Jeśli nadal będzie się przenosił z miejsca na
miejsce, jest mało prawdopodobne, by angażował się
w życie innych. W rezultacie jest też mało praw
dopodobne, by ktoś odkrył, kim jest naprawdę i - co
jest bardziej kompromitujące - co zrobił.
Gdy dojechali do domu i pod czujnym okiem Kat
wysiadał z samochodu, przypomniał sobie, że wiele
lat temu w podobnych okolicznościach próbował
skraść innej kobiecie pierwszy pocałunek.
- Więc - odezwał się, by skupić na czymś niepo
słuszne myśli - powiesz mi wreszcie, jak udało ci się
60 JOSIE METCALFE
wcisnąć pana Aldariniego na sam początek kolej
ki? - spytał zaczepnie. - Obiecałaś lekarzowi, że
nazwiesz swoje następne dziecko jego imieniem?
Przeklął w duchu swój niewyparzony język, gdy
zobaczył cień smutku na jej twarzy. Czy Kat chciała
mieć większą rodzinę? Może córkę, która odziedzi
czyłaby po niej piękne szare oczy i troskliwe serce?
- Nic takiego - odparła cicho. - To w sumie
żadna tajemnica. Zwróciłam się do odpowiedniej
osoby w odpowiednim czasie. Na ortopedii jest nowy
lekarz. Stara się usprawnić jakoś działanie tego od
działu, który jego zdaniem jest fatalnie zorganizowa
ny. Stara gwardia ma mu to za złe, więc wojna trwa.
- A w międzyczasie? - Oparł się o framugę.
- Zadzwoniłam do jego sekretarki i powiedzia
łam, że mój pacjent jest w złym stanie. On zapropo
nował, że wciśnie go jutro z rana, by zrobić prze
świetlenia, badania krwi i tak dalej. Powiedziałam
też, że pan Aldarini chętnie wejdzie na miejsce pac
jenta, który z jakiegoś powodu nie mógłby być opero
wany.
- Nikt nie spodziewa się, że najzwyklejszy katar
uniemożliwi wykonanie zabiegu - zgodził się Ben,
przypomniawszy sobie podobne sytuacje. - Czym
poważniejsza operacja, tym jest ważniejsze, by pac
jent był jak najzdrowszy.
Światło padające przez szybę w drzwiach rozjaś
niało jej skórę, podkreślało drobny nos i kształtny
podbródek, oczy pozostawiając w cieniu. I mimo że,
Ben robił wszystko, by odciągnąć myśli od warg Kat,
to pragnienie, by nie zważając na nic, ją pocałować,
przepełniało go całego.
CUDOWNY LEK 61
Z wysiłkiem odwrócił wzrok.
- Uważaj na próg - przypomniała mu prozai
cznie.
Weszła do ciepłego korytarza i nastrój prysnął.
No cóż, wobec przełożonej należy zachować się
odpowiednio, bo można stracić pracę, ostrzegł się
w duchu, wściekły, że pomysł przekroczenia granicy
w ogóle zaświtał mu w głowie.
Co takiego jest w tej Kat, że lód wokół jego
serca zaczął topnieć? Jest wdową, matką dwóch
chłopców, i cała trójka ma problemy z dojściem do
siebie po stracie męża i ojca. Z pewnością on, Ben,
nie jest kimś, kto może im pomóc, nie ze swoją
przeszłością. Ledwie zauważył, gdy Lorraine zaczę
ła narzekać na przewlekłe bóle głowy, tłumaczył
to stresem w pracy. Gdyby tylko był bardziej opie
kuńczy...
- Dobranoc, Ben - zawołała Kat w drodze do
salonu. - Odwiozę Rose do domu i wszystko poza
mykam.
Zajrzał do pokoju chłopców, by sprawdzić, czy
zasnęli. Josh nie spal, ewidentnie czekając na powrót
mamy.
- W porządku? - spytał Ben.
Josh odpowiedział mu kiwnięciem głowy.
- A jak f i l m ?
Krótki uśmiech sugerował, że film podobał się
chłopcu, choć Ben widział, że coś nie daje mu spoko
ju. Nagle zorientował się, co było źródłem niepewno
ści Josha, i naprędce szukał słów, by rozwiać jego
wątpliwości.
- Pewnie twoja mama powie ci, że zjedliśmy miłą
62 JOSIE METCALFE
kolację, mimo że rozmawialiśmy o sprawach zawo
dowych.
Niestety, nie mógł trzymać kciuków i kul jedno
cześnie, ale przynajmniej to sobie wyobrażał, w na
dziei, że chłopiec mu uwierzy.
- O sprawach zawodowych? - Josh zmarszczył
czoło.
- Tak, o pracy - odparł. - Gdy idziesz na kolację
z szefem, cały czas musisz robić dobre wrażenie.
Ben niemal widział, jak napięcie powoli schodzi
z drobnych ramion dziecka. W końcu Josh ułożył się
wygodniej na poduszce.
- Gdybym ja był na kolacji w restauracji, to nie
rozmawiałbym o sprawach zawodowych... - Ziewnął
głośno. - Tylko jadł.
Ben odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Kat.
- Dziękuję - wyszeptała. - Nie myślałam, że on
może się martwić... - Pokręciła głową, nie mogąc
znaleźć słów. - Idealizują Richarda, mimo że nie
miał dla nich czasu. Nawet żeby pograć w piłkę.
- Już jest dobrze - odrzekł cicho i uczynił krok do
tyłu, by Kat mogła zajrzeć do dzieci.
Gdy odwracał się w stronę schodów, ujrzał zło
wróżbnie zamyśloną Rose zbierającą się do wyjś
cia.
Następnego ranka przy śniadaniu Kat nie mogła
spojrzeć Benowi w oczy.
Jak zwykle, rozmowa przy stole była radosna.
Chłopcy byli wyraźnie zadowoleni, że Ben jadał
śniadanie wspólnie z nimi, mimo że przeprowadził
się na górę.
CUDOWNY LEK
63
Do dziś Kat cieszyła jego obecność, czuła, że jego
męski głos wypełnia pewien brak. Ale w tym mo
mencie...
W tym momencie myślała jedynie o tym, że po
przedniego wieczoru nie potrafiła oderwać od niego
wzroku, zapatrzona w każdy jego ruch, zasłuchana
w każde słowo.
Gdy stali przy drzwiach, była przekonana, że Ben
chciał zakończyć ten wieczór tak, jak to zazwyczaj
dzieje się między mężczyzną i kobietą. Pocałunkiem.
Potem odwrócił wzrok i spojrzał na drzwi w taki
sposób, jakby pragnął jedynie dostać się do środka,
uciec od niej.
Poranek nie był lepszy. Ben całą uwagę skupiał na
Joshu i Samie. Faktycznie, im prędzej chłopcy wyjdą
do szkoły, tym lepiej. Kiedy siądzie za biurkiem
w gabinecie, odzyska kontrolę i...
Jej myśli łudząco przypominały reakcję Sama na
stratę ojca. Co u licha się dzieje? - pomyślała. Pora
dziła sobie ze śmiercią Richarda. To było konieczne,
by utrzymać gabinet i chłopców.
Chciała, by Ben ją pocałował, lecz dlaczego ma
z tego powodu takie wyrzuty sumienia?
- Mam straszny mętlik w głowie! -jęknęła, zała
mując ręce. Na szczęście pokaźny plik kart pacjen
tów cierpliwie na nią czekał. - On mi się podoba, ale
czuję się winna...
Zwłaszcza że przedtem nikt jej tak fizycznie nie
pociągał, nawet Richard.
- Powierzam mu swoich pacjentów, moich sy
nów, ale na miłość boską, nie wiem nawet, czy on
przypadkiem nie jest żonaty! -zawołała. Spostrzegła,
64 JOSIE METCALFE
że nie nosi obrączki, lecz wielu lekarzy tego nie robi.
- Nie odpowiada na pytania, zupełnie jakby miał coś
do ukrycia.
Chciała, by te słowa zabrzmiały jak oskarżenie
o mroczną przeszłość, lecz z jego oczu dawno wy
czytała, że coś na zawsze odebrało mu przyjemność,
jaką można czerpać z pracy i bliskich kontaktów
z ludźmi.
Zastanowiła się, dlaczego od czasu śmierci męża
trzymała cały świat na dystans.
- Ja jestem tak samo winna - przyznała.
Dopiero przyjazd Bena obudził w niej hormony
i przypomniał, że nadal jest kobietą.
- Dzień dobry, Melissa - powiedziała do wcho
dzącej dziewczyny. - Usiądź, zaczekamy na twoją
babcię.
W Ditchling wszyscy wiedzieli, że dziadkowie
opiekują się wnuczką od czasu, gdy podczas burzy
zginęli jej rodzice.
- Ona nie wie, że tu jestem. Część nauczycieli
pojechała na szkolenie, więc mamy dzień wolny.
Tylko że ja nie powiedziałam o tym babci, ona myśli,
że jestem szkole. - Podniosła przestraszony wzrok.
- Czy to problem? Mam dopiero dwanaście lat. No,
prawie.
- Cóż... - Kat znalazła się w trudnym położeniu,
ale biedne dziecko wyraźnie chciało porozmawiać.
Postanowiła, że tym razem odstąpi nieco od zasad.
- Nie mogę cię zbadać bez zgody odpowiedzialne
go za ciebie dorosłego. Ale możemy pogadać, jeśli
chcesz.
- Tak. - Melissa pochyliła głowę i włosy w kolo-
CUDOWNY LEK
65
rze toffi znów zakryły jej twarz. - Nie mam z kim
porozmawiać na dziewczęce tematy...
Kat uśmiechnęła się zachęcająco. Melissa była
zbyt młoda, by dopytywać się o antykoncepcję, lecz
z pewnością lepsze to niż niechciana ciąża lub groźne
choroby.
- I nie możesz pogadać z koleżankami albo z nau
czycielkami?
- Nie! - odparła przerażona. - W tym roku po
szłam do dużej szkoły, więc nie znam dobrze nikogo.
- I nie chcesz, żeby ktoś coś wygadał?
- Właśnie! - rzekła wyraźnie ucieszona.
- To o czym chcesz porozmawiać? O chłopa
kach? Okresach? Całowaniu? Tamponach? - spyta
ła Kat.
- Nic z tych rzeczy... Bardzo się wstydzę. - Dzie
wczynka miała problem z przełamaniem strachu,
ale Kat cierpliwie czekała. - Boję się, że coś jest nie
tak - wypaliła niespodziewanie. Jej policzki były
czerwone ze wstydu. - Jestem wilgotna... tam na
dole... Ciągle!
Kat uśmiechnęła się z ulgą, zadowolona, że spra
wa nie jest skomplikowana.
- Ależ to jest naturalne - powiedziała i dodała:
- Myślę, że uczucie suchości byłoby bardzo nieprzy
jemne.
Kilka krótkich pytań pozwoliło jej wyeliminować
możliwość infekcji i w ciągu paru minut rozwiała
całkiem wątpliwości dziewczynki.
- Dziękuję bardzo. - Melissa zeskoczyła z krzesła.
- W szkole masz pielęgniarkę, z którą możesz
pogadać na takie tematy - rzekła Kat. - Ale jeśli
66 JOSIE METCALFE
wolisz, kontaktuj się ze mną, kiedy coś cię będzie
martwić.
- Dziękuję, pani doktor. - Melissa przez chwilę
milczała, a potem zapytała: - Czy ludzie naprawdę
przychodzą do pani i pytają o całowanie?
Kat roześmiała się i pożegnała się z Melisą.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Przez cały dzień Kat udawało się unikać Bena.
Chciała też trzymać się od niego z dala w domu.
W wyobraźni widziała siebie, jak nadrabia wszel
kie zaległości domowe, na przykład rozprawia się
ze stosem ubrań do uprasowania, i wyjeżdża co chwi
la do pacjentów, kiedy z tylnego ogrodu doszły ją
krzyki.
Widok, jaki zobaczyła, zaskoczył ją kompletnie.
Poważny mężczyzna, którego dwa tygodnie temu
przyjmowała do pracy, leżał na trawniku, a chłopcy
siedzieli na nim. Cała trójka była umorusana błotem
po niedawnym deszczu.
Kat nigdy nie widziała, by Josh i Sam byli tak
szczęśliwi jak w chwili, gdy uczepieni Bena, po
wstrzymywali go od złapania piłki.
- Hej! Co ty tam robisz? - zawołał Ben, gdy
zobaczył ją przy rogu domu. - Chodź i mi pomóż!
- No! Dołącz się, mamo! - krzyknął Sam.
- W ciuchach biurowych? Nie sądzę - zaśmiała
się Kat. - Myślę, że nie byłabym bezpieczna przy
takiej ilości testosteronu. Będę sędzią.
W kuchni zadzwonił tajmer.
- Koniec meczu - ogłosił Ben, spoglądając na
Kat. - Kto wygrał, pani sędzio?
- To zależy, czy liczymy gole, czy ilość błota na
68 JOSIE METCALFE
ubraniu - odparła sucho, gdy chłopcy wstali i wresz
cie mogła ocenić rozmiar zniszczeń. - Nie widziałam
żadnego gola, więc... Ben, gdzie twoje kule? - zapy
tała, kiedy mężczyzna niezgrabnie próbował się pod
nieść.
- Jedna jest oparta o dom, a druga jest gdzieś
tutaj... - W końcu wydostał spod siebie brudną
kulę.
- Dobrze, chłopcy... Biegnijcie do domu, rozbie
rzcie się w korytarzu i zostawcie ubrania przy pralce,
a potem szybko do łazienki. Musicie się cali umyć,
zanim zaczniemy kolację, więc pospieszcie się!
- Dobra! - Sam ruszył sprintem w kierunku
drzwi.
- Mamo... - Josh spojrzał na Kat o wiele za powa
żnie jak na jedenastolatka. - Nie jesteś zła na Bena,
prawda? To nasza wina, że jest cały w błocie. Chciał
nam tylko coś pokazać, ale potem...
- Nie, Josh, nie jestem zła, bo wiem, kto ponosi
odpowiedzialność za ten bałagan. Ja, bo zachęcałam
was do gry w piłkę. Już uciekaj. I uważaj, żeby Sam
nie zalał znowu całej łazienki.
Zobaczyła szeroki uśmiech na twarzy syna, gdy
ten pognał za młodszym bratem. Przynajmniej jeden
problem z głowy. Teraz kolej na sporo większy, po
myślała, biorąc do ręki drugą kulę.
- Nie powinieneś tak szaleć, Ben - rzekła cicho.
Przeszła przez błotnistą kałużę, która kiedyś była
trawnikiem. - Mogłeś naprawdę uszkodzić sobie
nogę.
- Mógłbym, gdybym naprawdę siłował się z nimi
albo kopał piłkę - próbował ją uspokoić.
CUDOWNY LEK
69
Kat wyciągnęła do niego rękę, by pomóc mu pod
nieść się z ziemi. Ben spojrzał na jej czystą dłoń,
potem na swoją.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Daj spokój. Złap mnie i podeprzyj się kulą.
Uderzyłeś się, kiedy upadłeś? - zapytała.
Ben uniósł się zaskakująco zwinnie mimo niewy
godnego gipsu.
- Tak naprawdę wcale nie upadłem - wyjaśnił
spokojnie. - Przeturlałem się kilka razy, ku uciesze
dzieciaków. Nie spodziewałem się tylko, że trawa
będzie taka śliska.
- System odwadniający działa kiepsko z tej stro
ny domu, więc robi się bagno. To jedna z wielu
rzeczy, których jeszcze nie zrobiliśmy. Chciałam po
wiedzieć: nie zrobiłam.
W tym momencie duch Richarda stanął między
nimi.
- Opowiedz mi o swoim mężu.
Ta prośba Kat nie zdziwiła.
- O Richardzie? - Grała na zwłokę. Zastanawiała
się, co właściwie Ben chce wiedzieć.
- Przypuszczam, że nie było ich wielu - zauważył
prowokacyjnie.
Ostrożnie pokuśtykał przez kałużę i usiadł na zni
szczonej drewnianej ławce. Wyraźnie czekał na jej
opowieść.
- Cóż, poznaliśmy się na studiach. - Uśmiechnęła
się do wspomnień. - Pobraliśmy się miesiąc po tym,
jak zdobyłam dyplom. Sam i Josh byli już na świecie,
kiedy przeprowadziliśmy się do Ditchling. Doktor
Fraser chciał iść na emeryturę. Jego żona była po
70 JOSIE METCALFE
wylewie. Przez kilka lat męczył się, żeby utrzymać
gabinet. Pragnął tylko przeprowadzić się do Hisz
panii, żeby Nora mogła pływać i wylegiwać się na
słońcu.
Popatrzyła na zachmurzone niebo i skrzywiła się
nieznacznie.
- Ciężko mi sobie wyobrazić czemu - rzekł Ben
z kamienną twarzą. - W jakim stanie był wtedy
gabinet?
- Fatalnym - przyznała bez ogródek. - Doktor
Fraser musiał zajmować się żoną. Ludzie przenosili
się do innych gabinetów, bo nie wiedzieli, czy zo
staną przyjęci.
- Cóż, teraz z pewnością gabinet prosperuje zna
komicie. Jak to zrobiliście?
Nagle Kat zdała sobie sprawę z przyjemności, jaką
czerpała z rozmowy z Benem, mimo że grzebali w jej
wspomnieniach. Cieszyło ją, że może pogadać
z kimś, kto nie jest pacjentem lub dzieckiem pro
szącym o pomoc w pracy domowej.
- Zaryzykowaliśmy i utopiliśmy pieniądze, któ
rych nie mieliśmy, w odnowienie frontu, poszerzenie
wjazdu i zrobienie parkingu. Sami odremontowaliś
my wnętrze. - Te wspomnienia ją wykańczały. - Nie
mogliśmy sobie pozwolić na to, żeby stracić ostat
nich pacjentów, przyjmowaliśmy ich cały czas, ale
zdecydowaliśmy, że musimy zrobić wielkie otwar
cie. - Zaśmiała się. - Nikt nie zwrócił na to uwagi.
Liczba pacjentów prawie się nie zmieniła. Richard
był zrozpaczony. Aż tu nagle, jedna za drugą, przy
szły epidemia grypy, po niej grypa żołądkowa, po
niej mnóstwo zachorowań na ospę w kilku szkołach
CUDOWNY LEK 71
w okolicy. Mieliśmy ręce pełne roboty, więcej pa
cjentów, więcej pieniędzy i wreszcie przestało nam
grozić bankructwo.
Osiągnęli wszystko, o czym marzyli. Gdyby tylko
dane im było cieszyć się tym.
- I wtedy ni stąd, ni zowąd Richard zachorował.
Cały czas spędzałam z mężem, tak jak doktor Fraser
z Norą. Historia się powtórzyła. Gdy został zdiag-
nozowany, białaczka była już bardzo zaawansowana.
Musieliśmy zastosować bardzo wyniszczającą che
mioterapię. Leki sprawiły, że...
Pokręciła głową. Oczy jej i Bena na chwilę się
spotkały. To krótkie spojrzenie i wielkie współczu
cie, jakie zobaczyła na jego twarzy, niemal sprawiło,
że straciła nad sobą wypracowaną przez ostatni rok
kontrolę.
- Richard nie miał szans - powiedziała na głos to,
co powtarzała w myślach od śmierci męża. - Poza
wszystkim, był kompletnie wyczerpany pracą - ciąg
nęła.
Tym razem ból wspomnień był zaskakująco łagod
ny. Może faktycznie czas leczy rany? A może po
czuła ciche wsparcie, jakie płynęło od milczącego
Bena? A może jednak w końcu była gotowa przyznać
to, co tłumiła w sobie, coś, co złościło ją tak, że nie
mogła sobie z tym poradzić.
Podniosła głowę i spojrzała w oczy Bena.
- Chłopcy i ja potrzebowaliśmy Richarda, ale je
go to nie obchodziło. Gdy usłyszał diagnozę, po pros
tu się poddał.
Chwilę potem zorientowała się, że Ben nie patrzy
na nią, tylko jakby przez nią. Popełniła poważny
72 JOSIE METCALFE
błąd, otwierając się przed kimś, kto nie jest zaintere
sowany jej żałosnymi...
- Czasami to jedyny sposób, żeby sobie z tym
poradzić - rzekł zmienionym głosem.
- Słucham? - Była tak zawstydzona, że zrobiła
z siebie widowisko, że nie zrozumiała jego odpo
wiedzi.
- Chodzi mi o to, że kiedy pacjenci słyszą taką
diagnozę... Zwłaszcza jeśli chodzi o raka... Albo wal
czą do końca, albo rezygnują z walki, zanim ją po
dejmą.
- No właśnie. Widziałam obydwie reakcje wiele
razy, a Richard zawsze walczył... Tak jak w przypad
ku tego gabinetu. Nie wierzyłam, że on tak zwyczaj
nie...
- Czasem... - Ben urwał, z trudem ubierając myśli
w słowa. - Sądzę, że czasem oni wiedzą, że to bitwa,
w której nie mogą wygrać.
- Ale... - Zaczęła, lecz zamilkła.
Jego oczy wydawały się mętnieć pod ciężarem
przemyśleń. Nagle Kat zauważyła, że przez Bena
przemawia doświadczenie. To dotyczy go osobiście.
Chciała spytać, czy stracił w ten sposób żonę, ale
Ben zaczął mówić wcześniej:
- To jest tak, jakby... celowo się poddawali, bo
chcą, żeby jak najszybciej było po wszystkim... Jakby
wiedzieli, że walka tylko to opóźni, a nie zapobiegnie
temu. Fałszywa nadzieja jedynie pogorszy całą spra
wę, więc dla dobra ludzi, których i tak zostawią...
odpuszczają.
Zaskoczona tą prostą odpowiedzią, Kat nie mogła
zrozumieć, czemu sama na nią nie wpadła.
CUDOWNY LEK 73
- Nie patrzyłam na to w ten sposób - powiedziała
ze spokojem. - To by było w stylu Richarda. Wie
dział przecież, ile wysiłku kosztowało nas doprowa
dzenie gabinetu do dobrego stanu po tym, jak doktor
Fraser zaniedbał go z powodu choroby żony.
- Mamo! - Przez otwarte okno dobiegł ich dzie
cięcy głos. - Sam zużywa cały szampon!
Kat uśmiechnęła się szeroko, sentymentalny na
strój prysnął. Żałowała, że nie zdążyła zapytać Bena,
kogo miał na myśli, gdy mówił o...
- I zmoczył wszystkie ręczniki! - dodał Josh obu
rzonym tonem.
- No tak, i znów muszę być sędzią - westchnęła.
Wstała i wyciągnęła dłoń, by pomóc Benowi.
- Mam bardzo brudne ręce. - Pokazał jej wnętrze
dłoni.
- Nic mi się nie stanie. Wystarczy umyć - odrzek
ła z uśmiechem.
Ujęła go za ręce i odchyliła się, by utrzymać rów
nowagę. Mocno pociągnęła i chwilę potem jej nos był
przyciśnięty do zabłoconej podkoszulki Bena.
Nie cofnął się, zapewne dlatego, że nie miał gdzie.
Ona nie mogła się ruszyć, sparaliżowana reakcją
wszystkich zmysłów na jego bliskość. Chciała otrze
pać jego T-shirt z błota, dotknąć palcami jego ciała,
gdy usłyszała głuche uderzenie i krzyk starszego
syna.
- Mamo! Sam się przewrócił! Leci mu krew!
Nie zauważyła nawet, jak szybko znalazła się w ła
zience. Sam siedział na podłodze w kałuży drogiej
oliwki do kąpieli, która wyciekała ze stłuczonej butel
ki. Z rany na ręce płynęła krew. •
74 JOSIE METCALFE
- Powinienem był go złapać - rzekł blady jak
ściana Josh. - Stał na krawędzi wanny, żeby przej
rzeć się w lustrze, i upadł.
I strącił ostatni prezent, jaki dał jej Richard, dodała
w myślach Kat, ale nie to było teraz najważniejsze.
- Nie ruszajcie się - nakazała. - Na podłodze jest
szkło, a wy jesteście na bosaka.
- Zajmę się Joshem. - Ben stał tuż za nimi. - Ty
sprawdź, co Sam sobie zrobił.
Przez kilka sekund próbowała zebrać myśli.
W tym czasie Ben podniósł Josha jedną ręką i wziął
dwa ręczniki. Jeden rozłożył na dywanie w jej sypia
lni i usadził na nim chłopca, drugim dokładnie go
okrył.
Kat całą swą uwagę skupiła na Samie kulącym się
na podłodze. Matczyne uczucia zakłócały koncen
trację zawodowej lekarki, nie była pewna, od czego
zacząć.
- Weźmiesz go pod prysznic, żeby zmyć z niego
tę maź, czy chcesz, żebym ja to zrobił? - spytał Ben,
ale pod wpływem jego pewnego głosu opanowała się.
- Dam radę. - Natychmiast zabrała się do roboty.
- Skaleczyłeś się gdzieś indziej? Boli cię coś? - Deli
katnie spłukiwała z syna oliwkę. Do tej pory zauwa
żyła jedynie rozcięcie na ręce.
- Tylko głowa mnie boli - wymamrotał chłopiec.
- Uderzyłeś się? - Natychmiast zaczęła przecze
sywać włosy w poszukiwaniu guzów, rozcięć lub
wgnieceń.
- Nie, chyba nie - odparł krótko, jakby mówienie
sprawiało mu trudność.
- Stracił przytomność? - wtrącił Ben przez drzwi.
CUDOWNY LEK 75
- Nie - odpowiedział Josh, stając w progu. - Sam
nie zemdlał, tylko wyglądał... jakby był gdzie indziej.
- Świetnie, Josh, dobra obserwacja - pochwalił
Ben, a Kat pomyślała, że ona powinna to zrobić.
Josh jest jej synem i powinna wiedzieć, że po
trzebuje wsparcia po takim wypadku. Bardzo się mar
twił, zupełnie jak...
To niespodziewane odkrycie było niemal oślepiają
ce w swej oczywistości. Po śmierci taty Josh uznał, że
to on musi się zająć nią i bratem. Dlaczego nie zauwa
żyła, że to nie jedynie zbliżający się okres dorastania
spowodował, że chłopiec zamknął się w sobie?
- Siadaj, Josh - rzekł Ben.
Mimo że jego głos był opanowany, coś w jego
tonie zwróciło uwagę Kat.
Chłopak dygotał i zbladł jeszcze bardziej, mimo że
Sam nie wyglądał na ciężko rannego.
- No już - dodał Ben.
Chwycił Josha, gdy ten tracił równowagę.
- To tylko szok? - spytała Kat półgłosem, by nie
przestraszyć Sama.
- Szok i rozcięcie na stopie - potwierdził Ben. -
Musiał stanąć na szkle, gdy pomagał bratu.
- Bardzo źle? - Kat nie wiedziała, którym synem
powinna się zająć najpierw.
- Trzeba zszyć. Będzie bolało, ale to nic poważ
nego. Jak Sam?
- Też nie najgorzej - odparła z ulgą.
Zakręciła wodę i sięgnęła po ręczniki. Jeden poda
ła Benowi, by okrył Josha, drugi owinęła wokół rany
Sama, po czym wzięli chłopców na ręce, by przenieść
ich do kuchni.
76
JOSIE METCALFE
- Masz wszystko do założenia szwów w domu,
czy mam coś przynieść z gabinetu? - spytał Ben.
- Nie pamiętam - przyznała.
Wsparcie, jakie dawała jej obecność drugiej doro
słej osoby, bardzo jej pomagało. Czuła złość na Ri
charda za to, że nie ma go przy niej w trudnej chwili,
ale starała się skupić na tym, co się działo. Sam i Josh
potrzebują jej, Ben jest chętny do pomocy. Wszystko
inne to strata energii.
- Nie robią sobie krzywdy zbyt często - wyjaś
niła. - Zazwyczaj wystarczy przemyć, posmarować
środkami odkażającymi i nałożyć opatrunek. Siedź
spokojnie, kochanie. - Kat posadziła Sama na ku
chennym blacie obok zlewu. - Cały czas kręci ci się
w głowie?
- Nie. Tylko mnie boli.
Spokojnie, to są proste skaleczenia, z którymi so
bie poradzi, powtarzała w myślach. Sięgnęła do szaf
ki po apteczkę. Nie przypominała sobie, żeby kiedy
kolwiek z niej korzystała.
Rzut oka na zawartość apteczki pozwolił jej oce
nić, że miała większość rzeczy potrzebnych do opa
trzenia chłopców.
- Czego nam brakuje? - spytał Ben.
- Mam wszystko, trzeba tylko przynieść igłę i nić
chirurgiczną - rzekła przestraszona.
Ciężko znosiła świadomość, że będzie musiała za
dać ból swoim dzieciom.
- Pójdę po nie - zaproponował. - Tylko nie za
czynaj beze mnie - dodał, wychodząc.
- Teraz uważaj, Sam - zwróciła się do syna, czu
jąc brak uspokajającej obecności Bena. - Muszę jesz-
CUDOWNY LEK 77
cze raz przemyć twoje skaleczenie. Ale żeby nie
bolało, muszę dać ci odpowiednie lekarstwo, dobrze?
- Ale nie będę po nim chory, tak jak tata był chory
po swoich lekach?
Z trudem przełknęła ślinę, słysząc słowa syna.
- Nie, skarbie. To zupełnie inne lekarstwa. - Przy
tuliła go mocno. Zacisnęła zęby, by opanować nerwy
i powstrzymać napływające łzy.
- Obiecujesz? - Spojrzał na nią oczami swego
ojca.
- Obiecuję.
Na ułamek sekundy spuściła powieki i modliła się,
by zapomnieć, że będzie zszywała rozcięcie własne
mu dziecku.
Wzięła drżącą ręką strzykawkę, lecz nie mogła
skupić wzroku na igle.
- Mogę? - spytał Ben.
Nie usłyszała nawet, kiedy wrócił. Gdy zobaczyła
jego dłoń wyciągniętą po strzykawkę, ulga zbiła ją
nieomal z nóg.
- Jasne, oczywiście.
Ben założył jednorazowe rękawiczki.
- Powiedz mi, Sam, po co wspinałeś się na kra
wędź wanny?
- Chciałem się przejrzeć w dużym lustrze - od
parł, najwyraźniej nieświadom faktu, że właśnie
wstrzykiwano mu środki znieczulające. - Jest dla
mnie za wysoko.
Poczucie winy ścisnęło serce Kat. Wiele razy
obiecywała chłopcom, że powiesi niżej drugie lustro.
Gdyby w końcu się do tego zabrała, nie miałaby teraz,
dwóch rannych synów.
78 JOSIE METCALFE
- Co robisz? - spytał Josh.
Siedział z rozciętą stopą opartą o krzesło naprze
ciw niego, co skutecznie uniemożliwiało mu zoba
czenie, co działo się z bratem.
- Zakładam Samowi szwy, żeby skaleczenie się
szybciej goiło - wyjaśnił Ben. - Tobie też takie
założę.
- Mama miała to robić. - Chłopiec był zanie
pokojony.
- Nie tym razem, stary - odrzekł lekkim tonem.
- Twoja mama nigdy nie widziała, jak szyję, więc
chyba to jest najlepszy moment, żeby się przekonała,
jak składam ludzi z powrotem w jeden kawałek.
Kat z podziwem patrzyła, jak Ben potrafi pod
trzymywać konwersację, by uspokoić chłopców, cze
kając, aż środki znieczulające zaczną w końcu dzia
łać. Nie przerwał, nawet gdy przepłukiwał ranę ani
kiedy zakładał szwy, najrówniejsze i najporządniej-
sze, jakie Kat widziała.
- Dobra, stary, już po wszystkim - ogłosił. Wy
prostował się i zdjął rękawiczki, jakby ten gest był
jego drugą naturą. - Twoja mama zrobi ci zaraz opa
trunek, żebyś nie wrzucił tam okruszków kolacji.
Teraz już z górki.
- Bolało? - zapytał Josh. Wiedział, że przyszła
jego kolej.
- Tylko w środku, w głowie - odrzekł Sam ze
łzami w oczach. - Chciałbym, żeby to też dało się
wyleczyć.
. - Ale ręka cię nie boli? - dociekał Josh. Przy
glądał się, jak Kat sadza teraz jego brata wygodnie
w fotelu.
CUDOWNY LEK 79
- Gdzie tam! - powiedział Sam. - Jest spoko,
serio.
- Gotów, Josh? - wtrącił Ben z uśmiechem.
Chłopiec gryzł wargi ze zdenerwowania, ale przy
taknął.
- Czytałeś książki taty, nie? - ciągnął rozmowę
Ben.
Posadził Josha obok zlewu, tak że nogi zwisały mu
z blatu.
- Próbowałem. Starałem się ich nie ubrudzić.
- Spojrzał przepraszająco na mamę. -Niektóre miały
coś napisane dużymi literami.
- To prawda! - zaśmiał się Ben. - Czasami mają
paskudne ilustracje z krwią i bebechami.
- No! - skrzywił się Josh. - Moja ulubiona to taka
o pierwszej pomocy, bo jest o rzeczach, których
uczyłem się w szkole... Co zrobić, kiedy ktoś ma
epicośtam.
- Atak epilepsji? - podpowiedział Ben. Wpraw
nie naciągnął rękawiczki i sięgnął po nową strzy
kawkę.
- Właśnie! - potwierdził Josh na tyle zaintereso
wany rozmową, że tylko cicho syknął, gdy igła prze
biła skórę stopy. - Jedna osoba u mnie w klasie jest na
to chora. Ale bierze lekarstwa, więc nie ma ataków.
Ben oparł się o blat. Musiał chwilę odczekać.
- Co jeszcze mówili wam o pierwszej pomocy?
- Mówili o DOK-u i pozycji bezpiecznej - rzekł
Josh i pewnie kontynuował - czyli drogi oddechowe,
oddech i krążenie, trzeba je sprawdzić. A potem ko
goś na przykład po wypadku trzeba ułożyć w pozycji
bezpiecznej, żeby wszystko było w porządku, kiedy
80 JOSIE METCALFE
przyjedzie karetka. Ale nie musiałem tego robić z Sa
mem, bo on nie zemdlał. Poza tym nie mogłem po
dejść do niego, bo dookoła było pełno szkła.
W tym czasie Ben zdążył poinstruować Kat, jak
ma ułożyć stopę Josha, by mógł sprawdzić, czy nie
zostały w niej drobinki szkła.
Następnie przyszedł czas na szycie, które w wyko
naniu Bena było prawdziwym arcydziełem.
- Dobrze, chłopcy. Nie moczcie tych bandaży
przez kilka najbliższych dni - poinstruował w końcu
Ben. -I powiedzcie mamie lub mnie, jeśli będzie was
bardzo boleć, to sprawdzimy, czy wszystko w po
rządku.
- Jakby wdało się zakażenie - rzucił Josh tonem
znawcy.
- Właśnie - przytaknął Ben z uśmiechem, który
kompletnie rozwiał obraz posępnego mężczyzny,
którego Kat poznała kilkanaście dni temu. - Napraw
dę dużo wiesz, młody Leemanie. Czyżbyś chciał zo
stać lekarzem?
- Jak mój tata - odrzekł Josh z powagą.
- A szczepiłeś się przeciwko tężcowi? - spytał
Ben.
- Nie wiem - odparł chłopiec niepewnie. - Ma
mo, byłem szczepiony?
- Wszystko jest w porządku. Nie dostaniesz
szczękościsku... Choć to pewnie jedyny sposób, żeby
zawitało tu trochę spokoju - odrzekła.
Kat spojrzała na Sama. Była zaskoczona, że jesz
cze nie stanął na nogi. Znieczulenie powinno złago
dzić ból, ale chłopiec cały czas siedział na krześle
szczelnie okryty kocem.
CUDOWNY LEK 81
- Sam - zaczęła łagodnie - chcesz włożyć piżamę
przed kolacją?
Wyciągnęła rękę, by pogładzić go po włosach, ale
odtrącił ją zirytowany.
- Nie dotykaj, to boli.
- Co boli, kochanie? Ręka?
- Głowa. - Uchylił się przed jej dłonią, gdy pró
bowała pogłaskać go po czole. - Mamo... - Zanim
skończył, osunął się nieprzytomny na podłogę.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- To najpewniej tylko reakcja na skaleczenie
i zszywanie - uspokajał Ben. - Oboje zbadaliśmy
jego czaszkę, ale nie znaleźliśmy żadnych guzów ani
wgłębień, nie było też oznak wstrząsu mózgu.
Minęła godzina, zanim wreszcie Ben odciągnął
Kat od łóżka Sama.
- Wiem - przyznała - ale...
- Ale jest twoim dzieckiem i nie możesz ścierpieć
świadomości, że coś mu się stało i chcesz go pil
nować, na wypadek, gdyby coś gorszego miało mu
się przydarzyć - dokończył za nią, na co musiała
odpowiedzieć uśmiechem.
- Racja - potaknęła. - Wygląda już dużo lepiej.
- Spójrz na jasne strony tego wydarzenia. Jest
weekend, do poniedziałku będzie zdrów jak ryba.
Bardzo będzie go korciło, żeby opowiedzieć w szkole
o tym, co go spotkało.
- I wyolbrzymi całe zdarzenie jak szalony - wes
tchnęła. - Pewnie będę musiała wszystko wyjaśnić
podczas następnego spotkania z wychowawczynią,
żeby nie było żadnych nieporozumień. Ale w między
czasie znajdę jakiegoś pana złotą rączkę, który wre
szcie powiesi to lustro na miejscu.
- A masz już lustro?
- Najbardziej irytujące jest to, że kupiliśmy je
CUDOWNY LEK
83
dwa lata temu, ale Richard nie miał czasu się tym
zająć. A po jego śmierci...
- Ledwo znajdowałaś czas, żeby odetchnąć, nie
mówiąc już o realizacji projektów z serii „Zrób to
sam". Spójrz na siebie choć trochę przychylniejszym
okiem. - Mówił do niej niemal jak do dziecka. - Miałaś
za dużo piłek w powietrzu, a mimo to, wbrew zdrowe
mu rozsądkowi, starałaś się żonglować tak, żeby wszy
stkie utrzymać w górze. Jeśli to jedyna, którą upuściłaś,
czego skutkiem jest kilka szwów, to myślę, że jesteś
niesamowita i świetnie dajesz sobie radę.
Niespodziewana pochwała ze strony Bena popra
wiła jej nastrój. Zaczerwieniła się jak nastolatka.
Nie przypominała sobie, kiedy po raz ostatni się
czerwieniła w obecności takiego człowieka jak on. Ben
jest uosobieniem ideału, wysoki i przystojny, a w razie
konieczności, potrafi zaopiekować się także dziećmi.
- Czy zostało jeszcze trochę chili con carne? -
spytał, wyrywając ją z zamyślenia.
- Sporo - odparła zadowolona ze zmiany tematu.
- Sam przecież dostał jajecznicę na kolację...
- Co niezbyt mu odpowiadało - wtrącił z uśmie
chem.
- Josh też nie był bardzo głodny - dodała.
- Mam wrażenie, że uważał, że całe zajście to
jego wina - zasugerował Ben, nakładając sobie chili
na talerz.
- Jakby to on był w stanie jakoś temu zapobiec -
zgodziła się. - Ale wypadki mają to do siebie, że
zdarzają się przypadkiem. Ten ostatni nie jest niczyją
winą... może tylko moją, że nie powiesiłam tego
głupiego lustra wcześniej.
84 JOSIE METCALFE
- Masz jakieś narzędzia? - spytał Ben od nie
chcenia. Usiadł przy stole i zaczął jeść. - Wiertarkę?
Śrubokręt? Jeśli tak, to mógłbym to szybko załatwić.
- Ale nie mogę cię o to prosić - powiedziała
głosem przepełnionym poczuciem winy. I tak robi
dla niej wiele.
- Nie prosiłaś. Ja sam zaproponowałem - odparł.
- Jeśli jutro rano wszystko przygotujesz, zrobię to po
porannym dyżurze. Chłopcy mogą mi pomóc, jeśli
będą chcieli.
W takiej sytuacji nie mogła mu odmówić. Sam
i Josh uwielbiali pomagać Richardowi, gdy kosił tra
wnik albo mył samochód, choć nie mieli po temu
wielu okazji.
- Pod warunkiem, że masz dużo cierpliwości. Oni
zdecydowanie nadużywają słowa „dlaczego". Będę
ci bardzo wdzięczna. Pewnie zauważyłeś, że brakuje
im towarzystwa mężczyzny.
- Nie mają żadnych dziadków ani wujków?
- Richard i ja byliśmy jedynakami. Jego rodzice
zmarli, zanim się poznaliśmy, a moi przeprowadzili
się na Cypr, kiedy artretyzm zaczął dawać się im we
znaki. Tata tam stacjonował, gdy służył w armii.
Pokochał i miejsce, i ludzi, więc gdy miał okazję
wrócić, to...
- Przeprowadzka dobrze im zrobiła?
- Pod względem zdrowotnym tak. Dała im nowe
życie. Pływają codziennie, często chodzą na spacery,
mają sporo przyjaciół i bogate życie towarzyskie.
Ciężko zastać ich w domu.
Nie chciała się do tego przyznać, ale miała im za
złe, że nie pomyśleli dwa razy, czy nie przenieść się
CUDOWNY LEK 85
gdzieś bliżej, żeby pomóc jej z dziećmi. Czuła się
przez to zmuszona do zapewniania ich, że świetnie
daje sobie radę.
- Ale?
- Musi być jakieś ale, prawda? - zaśmiała się.
- Zawsze, kiedy z nimi rozmawiam, narzekają, że
tęsknią za chłopcami i nie widzą, jak dorastają. Mieli
nadzieję, że kiedy wreszcie postawimy przychodnię
na nogi, będziemy mogli tam regularnie przyjeżdżać,
na wakacje i tak dalej. Ale na razie nie było na to
czasu ani pieniędzy.
Dźwięk telefonu przerwał jej wypowiedź.
- Gabinet w Ditch...
- Pani doktor, proszę, niech pani przyjedzie. Boli
go ręka i klatka piersiowa. Mówi, że ma problemy
z oddychaniem. Boję się, że ma zawał! -przerwał jej
w pół słowa gorączkowy głos.
- Dzwoniła pani po karetkę? - zapytała Kat,
w biegu chwytając kurtkę i torebkę.
- Oni się nie nadają - szlochała kobieta. - To
tylko ratownicy, a on potrzebuje lekarza. On...
- Jak on się nazywa i gdzie państwo mieszkają?
- Kat przerwała histeryczną wypowiedź kobiety.
- Frank Leitner. Przy sklepie monopolowym.
Proszę, tylko niech pani się pospieszy! On siedzi pod
ścianą i...
- Proszę zadzwonić po pogotowie! -poleciła Kat.
- Natychmiast!
Odłożyła telefon i przepchnęła drugą dłoń przez
rękaw kurtki. Krótkie spojrzenie ze strony Bena po
wiedziało jej, że słyszał połowę rozmowy i wiedział,
co ją czeka.
86 JOSIE METCALFE
- Czuję się cholernie bezużyteczny! - warknął.
- Nieprawda! - odparła. - Zajmujesz się chłopca
mi. Tak czy inaczej, niedługo zdejmą ci gips. Wtedy
przyjdzie czas na rewanż, więc się nie przyzwycza
jaj. Wrócę najszybciej, jak będę mogła.
- Nie spiesz się. - Nie wyglądał już na przybitego
całą sytuacją. - Ja się w tym czasie zrelaksuję.
Kat odpowiedziała mu uśmiechem, który zniknął,
gdy w drodze do samochodu przypomniała sobie sło
wa kobiety.
- On siedzi pod ścianą - powtórzyła, zapalając
silnik. Spodziewała się najgorszego. - Dlaczego na
tychmiast nie zadzwoniła po karetkę? Byliby już na
miejscu...
Szybko zaparkowała przed sklepem, upewniając
się jedynie, że zostawiła dosyć miejsca dla karetki.
- Jeśli po nią w ogóle zadzwoniła - burknęła do
siebie Kat.
Dzwonek zadźwięczał nad jej głową, gdy szarp
nęła za drzwi, ale nawet nie pomyślała o zamknięciu
ich, gdy zobaczyła mężczyznę leżącego na końcu
długiego korytarza.
- Pan Leitner? - Podbiegła do chorego.
- Ułożyłam go w odpowiedniej pozycji - oznaj
miła z dumą kobieta klęcząca obok mężczyzny. -
Uczyli nas tego na kursie pierwszej pomocy.
- Zadzwoniła pani po karetkę? - spytała Kat, ku
cając przy niej. Jedną rękę przyłożyła do czoła chore
go, a drugą do szyi, łudząc się, że wyczuje choćby
najdelikatniejsze tętno.
Nic.
CUDOWNY LEK 87
- Starałam się zbadać jego puls w nadgarstku, ale
nie dałam rady - tłumaczyła się kobieta.
Przekazanie odpowiedzialności za mężczyznę
w ręce lekarki wyraźnie jej ulżyło.
- Czy powiedział coś pani?
- Tylko że boli go klatka piersiowa i ręka, i że nie
może oddychać. Miał taki dziwny kolor skóry...
- Kiedy to było? - Kat przerwała kobiecie, wyj
mując z torebki stetoskop.
- Około dwudziestu minut temu, ale od czasu,
kiedy go tak usadziłam, nic nie mówi. O mój Boże!
- krzyknęła kobieta na widok rozdzieranej koszuli.
- To jest jedna z jego najlepszych koszul. Nie będzie
zachwycony...
- Cii! - ucięła Kat bez ceregieli.
Przyłożyła stetoskop do klatki piersiowej mężczyz
ny, lecz usłyszała ciszę. Niestety, nie była ona przery
wana uderzeniami serca.
- Cholera! - mruknęła pod nosem.
Czy warto kilkakrotnie uderzyć w pierś mężczyz
ny, by wyglądało, że próbuje go reanimować, czy
powinna od razu powiedzieć kobiecie, że ułożenie go
w odpowiedniej pozycji niczemu nie służyło, skoro
przestał oddychać?
- Co z nim będzie? - zapytała kobieta. - Zrobiłam
wszystko jak należy, prawda?
- Tak - odparła Kat - ale niestety, jego serce
przestało bić i nie oddycha, więc...
- Ale to się da przywrócić tym defibrylato-coś tam
- rzekła kobieta podejrzanie radosnym tonem. - Wi
działam to w telewizji. Pacjent wygląda na nieżywe
go, a po chwili rozmawia, jakby nic się nie stało...
88 JOSIE METCALFE
Kat powoli pokręciła głową, na co głos kobiety
przycichł, a twarz się wykrzywiła w grymasie roz
paczy.
- Nie żyje? - Tak naprawdę to nie było pytanie.
Delikatnie pogładziła blade policzki mężczyzny. -
Bałam się, że nie żyje, ale musiałam coś zrobić, żeby
mu pomóc.
Natychmiastowy telefon po karetkę dalby mu mi
nimalne szanse, pomyślała sfrustrowana Kat, ale te
raz było już za późno na cokolwiek.
Odgłos parkującej karetki wyrwał obydwie z za
myślenia.
- Pomogę pani. - Kat podniosła starszą kobietę
z podłogi. - Powiemy ratownikom, co się stało.
- Zawsze żartował, że był najlepszym szefem,
jakiego miałam. Bo był jedynym szefem, jakiego
miałam - załkała. - Zaczęłam tu pracować tuż po
szkole, byłam tu niemal od zawsze. Pracownica...
Żona... Wspólniczka...
Wdowa, dokończyła Kat w duchu. Doskonale pa
miętała podobny moment w swoim życiu.
- Witam, doktor Leeman. Powiedziano nam, że
potrzebuje pani... - Ratownik wbiegł do środka, lecz
szybko zamilkł.
Kat pokręciła głową.
- Mogą panowie zrobić pani Leitner herbatę? -
zapytała.
- Oczywiście - odrzekł szybko. - Proszę mi poka
zać, gdzie pani wszystko trzyma. - Ratownik objął
płaczącą kobietę.
Minęła godzina, zanim uporali się z niezbędnymi
formalnościami, a ciało zostało zabrane do kostnicy
CUDOWNY LEK 89
w miejscowym szpitalu. Zmarły wcześniej nie miał
zawału, co oznaczało, że konieczna będzie sekcja
zwłok.
W końcu przyjechała siostra Pam Leitner, więc
Kat mogła pojechać do domu.
Z niewiadomych powodów od razu pomyślała
o przystojnym brunecie siedzącym w jej salonie,
opierającym złamaną nogę o taboret. I dlaczego mia
ła nadzieję, że będzie na nią czekał, zamiast pójść
spać? W końcu jest już jedenasta.
- Kat?
Ben wetknął głowę do jej gabinetu, gdy odpowie
działa na jego pukanie. Pokaźny plik kart i dokumen
tów wydawał się nawet większy niż w momencie,
gdy się zabrała za robotę papierkową.
- Zatrudnimy kogoś do wypełniania tych formu
larzy, jak tylko będzie nas na to stać! - warknęła, ze
złości gotowa rwać włosy z głowy. - Po południu
miałam iść na mecz Sama... - Zorientowała się, że
Ben najpewniej nie przyszedł wysłuchiwać jej narze
kań. - O to chodzi? Mam już wychodzić?
- Nie. Dzwonili ze szkoły.
Kat zmarszczyła czoło. Nie była pewna, czy nie
zignorowała tego telefonu.
- Byłem w recepcji i go odebrałem, Rose uma
wiała w tym czasie wizytę - wyjaśnił. - To była
wychowawczyni Sama. Mówiła, że kilkakrotnie po
czuł się dziś bardzo źle. Teraz też nie jest dobrze.
- Kilkakrotnie? - zawołała. - Czemu nie zadzwo
nili za pierwszym razem? Natychmiast bym po niego
przyjechała.
90 JOSIE METCALFE
- Właśnie dlatego. - Ironia w jego głosie była
oczywista. - Widocznie Sam prosił ich, żeby nie
dzwonili, bo nie zagrałby w meczu.
- A ma dar przekonywania.
Odłożyła długopis na wysoką jak Mount Everest
stertę papierów.
- Chcesz, żebym po niego pojechał? - Z uśmie
chem zerknął na swoją stopę. - Mniejszy opatrunek
i automatyczna skrzynia biegów: znów jestem kiero
wcą! Odbyłem już wszystkie wizyty domowe. Albo,
co jest lepszym pomysłem, pojedziemy we dwójkę.
Jeśli to fałszywy alarm, oboje zobaczymy, jak Samo
wi idzie na boisku.
- Skoro tak stawiasz sprawę, to nie mogę odmó
wić. Ale może weźmy dwa samochody, na wszelki
wypadek, jakby ktoś zadzwonił?
- Dobry pomysł - przyznał. - Jeśli będziesz musia
ła zabrać Sama do domu, wtedy ja poczekam na Josha.
Kat zgodziła się, choć wiedziała, że ten plan nie
przypadnie jej starszemu synowi do gustu.
Odkąd Benowi zmieniono opatrunek, chłopiec
znów patrzył na mężczyznę nieprzychylnie, jakby
nagle stał się jakimś zagrożeniem, mimo że chciał
jedynie pomóc w pracach domowych lub udzielić
kilku rad, kiedy w ogrodzie grali w piłkę.
Kat natomiast podnosiła na duchu świadomość, że
Sam bez trudu zaakceptował obecność Bena w ich
życiu i że z powrotem roznosi go dziecięca energia.
Od chwili upadku w łazience kilka tygodni temu
Sama parę razy bardzo bolała głowa, ale mimo to
w domu często pobrzmiewał jego zaraźliwy chichot
i głupie dowcipy.
CUDOWNY LEK 91
' Teraz j ednak, gdy leżał skulony na kozetce w gabi
necie szkolnym, nie przypominał tego rozbrykanego
chłopca.
- Sam - wyszeptała Kat, kiedy go zobaczyła. Szyb
ko podbiegła i kucnęła przy jego boku. - Co ci jest,
kochanie?
- Moja głowa, mamusiu... -jęknął żałośnie.
- Uderzyłeś się na boisku? Przewróciłeś się? -
Zaczęła delikatnie przeczesywać włosy syna w po
szukiwaniu urazów, lecz Sam sapnął i słabo odtrącił
jej rękę. Wyraźnie miał problemy z koordynacją
ruchów.
- Nie, nie... Nie dotykaj... - wyjąkał niewyraźnie,
jakby ledwie się obudził. - Bardzo boli.
Coś niemożliwego przemknęło jej przez myśl,
kompletnie nierealnego. Nie ma żadnego ryzyka, by
coś tak strasznego przytrafiło się jej synkowi...
I wtedy spotkała spojrzenie Bena, w głębi którego
rozpoznała to samo złe przeczucie. Jej serce ścisnęły
rozpacz i przerażenie.
- Musi jak najszybciej iść na badania - powie
dział Ben, potwierdzając jej straszne podejrzenie.
Głos w jej wnętrzu głośno protestował, ale błys
kawicznie go stłumiła. To nie jest pora ani miejsce na
histerię, lecz sugestia, że jej synowi grozi coś bardzo
poważnego, jest nie do zniesienia. Zbyt mało czasu
upłynęło od śmierci Richarda...
- Żeby tylko... się upewnić. - Drżała, lecz gdy
Ben spuścił wzrok, opanował ją paniczny strach.
On myśli, że to nie jest zwykły ból głowy. On
wie, że jest to coś poważnego, co nie minie ot, tak
sobie.
92 JOSIE METCALFE
- Ben, nie mogę myśleć... - przyznała, przerażo
na tonem własnego głosu.
Musi być silna. Dla Sama. Odchrząknęła, przełknę
ła ślinę, wzięła głęboki oddech i zaczęła od początku.
- Nie wiem, do kogo powinniśmy się udać. Znasz
kogoś? Kogoś dobrego? Najlepszego!
Na chwilę jego kamienna twarz zmieniła wyraz
i Kat dostrzegła rozpacz w jego oczach, ale po chwili
znów odzyskał nad sobą kontrolę.
- Najpierw trzeba go zawieźć do szpitala, zrobić
podstawowe badania - odrzekł ze spokojem. - Będę
miał trochę czasu, żeby się zastanowić, skontaktować
z kimś... - Pokiwał gwałtownie głową. - Oczywiście,
wszystko zależy od tego, co jest przyczyną tego bólu
głowy.
- Oczywiście - powtórzyła i wzięła syna na ręce.
- Ale kiedy dowiemy się... czy to coś...
Zauważyła, że jej ukochany mały synek ostatnio
niesamowicie urósł i zastanowiła się, jak długo jesz
cze będzie go wstanie udźwignąć. Pomyślała też, ile
razy zdąży go przytulić, jeśli przyczyna problemu
zagraża jego życiu.
- Pomogę ci kogoś znaleźć - zapewnił ją Ben. -
Kogoś, kto dla Sama byłby najlepszy.
Droga do szpitala była dla niej koszmarem, mimo
że to Ben zajął się załatwianiem wszystkiego.
Usadził ją na tylnym siedzeniu, zwolnił Josha
z lekcji i wziął od Rose telefon do lekarza, który
zastąpił ich w gabinecie.
- Przepraszam, Josh, jeśli napędziliśmy ci stra
cha, wyrywając cię z lekcji -powiedział Ben- ale nie
mieliśmy pojęcia, jak długo zostaniemy w szpitalu,
CUDOWNY LEK 93
a nie chcieliśmy, żebyś czekał na nas w szkole i nie
wiedział, co się dzieje.
- Co jest Samowi? - zapytał chłopiec.
Nie był przyzwyczajony do jazdy na przednim
siedzeniu. Mówił głosem przypominającym bardziej
ośmiolatka niż jedenastolatka, choć bardzo starał się
zachowywać dojrzale.
- Czy to ma jakiś związek z tym upadkiem w ła
zience?
Zanim Kat zdążyła zapewnić go, że to nie była
jego wina, Ben wyjaśnił:
- Być może choroba Sama wywołała ten upadek
- odrzekł Ben spokojnym tonem, za który Kat była
mu bardzo wdzięczna.
- Ale co mu jest?
Nagle delikatne ciało, które Kat tuliła do siebie,
opanowały drgawki.
- Ben, on ma konwulsje! - krzyknęła Kat. Starała
się przytrzymać Sama tak, by się o nic nie uderzył. -
Zatrzymaj samochód.
- To nic nie da - odparł szorstko. Wskazówka
szybkościomierza zaczęła się gwałtownie przesuwać.
-Nie mamy przy sobie nic, żeby mu pomóc, a jesteś
my niedaleko szpitala. Utrzymasz go, czy chcesz
usiąść za kierownicą?
- Nie dam rady prowadzić - przyznała bezbar
wnym tonem i zacisnęła zęby, by nie zawyć z prze
rażenia.
To nie jest jej śliczny synek, ten chłopiec rzuca się
i kopie! Wygląda, jakby był opętany przez złego
ducha. A ona całym swoim jestestwem chciała, by
demony sobie poszły.
94 JOSIE METCALFE
W tylnej szybie zaczęło pulsować niebieskie świa
tło, rozległ się dźwięk syreny policyjnej.
- Nie! -jęknęła Kat, przestraszona stratą choćby
jednej sekundy na tłumaczenie, dlaczego jadą z taką
szybkością.
- Josh, moja torba leży przy twoich nogach - po
wiedział szybko Ben.
Radiowóz zrównał się z nimi i policjant siedzący
na fotelu pasażera gestem wskazał, by zjechali na
pobocze.
- Otwórz ją, wyjmij z niej kartę „Lekarz na we
zwaniu" i podaj mi ją. .
Kat była zbyt zajęta trzymaniem Sama, by wi
dzieć, co działo się z przodu, lecz gdy usłyszała, jak
Ben chwali Josha, wiedziała, że chłopiec poradził
sobie z zadaniem wyjątkowo szybko.
Potężny silnik radiowozu zawył i policjanci, naj
wyraźniej zorientowawszy się, gdzie Ben tak się
spieszy, zaczęli eskortować ich w stronę szpitala.
- O kurczę! - odezwał się Josh podekscytowanym
głosem. - Jedziemy sto czterdzieści na godzinę!
Nadal jest dzieckiem, mimo wszystkich obowiąz
ków dorosłych, jakie wziął na siebie od czasu śmierci
Richarda, pomyślała z ulgą Kat.
W końcu zatrzymali się przed izbą przyjęć. Polic
janci musieli ostrzec szpital, że się zbliżają, gdyż
automatyczne drzwi czekały na nich otwarte, a per
sonel z ostrego dyżuru w pośpiechu wypychał na
podjazd wózek.
- Czy z Samem wszystko w porządku? - zapytał
Josh, gdy Kat przekazywała nieprzytomnego syna
Benowi, a on układał go na wózku.
CUDOWNY LEK 95
- Mam nadzieję, skarbie - odparła.
Bała się obiecywać, że wszystko będzie dobrze.
Od zeszłego roku Josh wiedział, że czasami takich
obietnic nie można dotrzymać. Nie chciała robić mu
nadziei, skoro nie wiedziała, w jak poważnym stanie
jest Sam.
- Wszystkiego dowiemy się po badaniach.
Zanim zdążyła wysiąść z samochodu, sanitariusze
znikali już w środku. Ben kuśtykał przy wózku i opi
sywał ze szczegółami nie tylko dzisiejszy epizod, ale
też wypadek w łazience.
Najwyraźniej łączył te dwa zdarzenia, ale czy to
znaczy, że od czasu upadku w toalecie stan Sama cały
czas się pogarszał?
- On nie... nie umrze, prawda? - wyszeptał Josh
i wtulił się w matkę przestraszony.
- Josh... - szepnęła i zatrzymała się przy ścianie.
Część jej rwała się, by być przy Samie, lecz jej
drugi syn też jej potrzebował. Przecież może zaufać
Benowi, że dobrze zajmie się jej dzieckiem.
Gdy uświadomiła to sobie, że Benowi naprawdę
ufa, odzyskała odwagę, by zrobić to, co musi.
Wzięła zimne ręce Josha w dłonie, przykucnęła
i spojrzała mu w oczy.
- Szczerze mówiąc, nie wiem jeszcze, co będzie
z Samem, bo nie mam pojęcia, co mu dolega.
Ostatkiem sil powstrzymywała się od płaczu. Pier
wsza łza przerwałaby tamę i zaczęłaby się powódź,
której nie potrafiłaby opanować.
- Nie powinniśmy pójść z Samem? - Josh pa
trzył to na nią, to na korytarz, w którym zniknął
jego brat.
96 JOSIE METCALFE
- Możemy mieć z tym problem. Zazwyczaj nie
wpuszczają rodziny, kiedy robią...
- Nawet jeśli rodzina to lekarze? - Chłopiec był
wyraźnie oburzony. - Benowi też każą wyjść i Sam
zostanie tam bez nikogo?
Kat nawet nie przemknęło przez myśl, by Ben
zostawił jej syna samego, wśród obcych ludzi, niewa
żne jak dobrych specjalistów. Będzie się domagał, by
powiedzieli mu dokładnie, co robią, dlaczego, i da jej
znać najszybciej...
- Tam! - krzyknął Josh i pobiegł do wysokiego
mężczyzny, który właśnie wychodził zza zakrętu ko
rytarza. - Gdzie jest Sam? Co się z nim dzieje? Czy
tobie też kazali wyjść i czekać? - Josh wstrzymał
oddech, gdy przyszła kolej, by zapytać się o najgor
sze. - Czy on... Czy on nie żyje?
- Nie, Josh. - Ben położył chłopcu rękę na ramie
niu, zanim spojrzał Kat w oczy. - Obudził się i chce
się widzieć z mamą.
Przez moment Kat poczuła wielką ulgę, lecz cień
kryjący się za uśmiechem Bena powiedział jej, że
wiadomości są złe. Na tyle złe, że nie chciał przeka
zywać ich przy Joshu.
- To zdecydowanie powód do radości - rzekła
pogodnie. - Ben, masz jakieś drobne? Może Josh
mógłby kupić sobie coś do picia, a ty w tym czasie
pokażesz mi, gdzie Sam leży.
W lot zrozumiał jej aluzję i dał chłopcu pieniądze
w kwocie wystarczającej także na zakup batonika.
- Mów! - rozkazała, gdy tylko jej syn zniknął.
Udręczone spojrzenie Bena nie wróżyło nic dobrego.
- Jak bardzo jest źle?
CUDOWNY LEK 97
- Szukają miejsca na neuroradiologii i przeniosą
go tam tak szybko, jak to możliwe. Jeśli nie dziś, to
jutro.
- Neuroradiologii? - powtórzyła drętwym głosem.
- Jak myślisz, co mu jest? Wylew? Guz? Nowotwór?
- Ostatnie słowo wypowiedziała szeptem. Oczami
wyobraźni widziała, jak nieprzepuszczalny dla pro
mieni rentgenowskich barwnik jest wpuszczany do
krwiobiegu syna, by wskazać to coś, co go zabija.
- Kat. - Chwycił jej dłonie, ale ich siła i ciepło
nie wystarczyły, by ją uspokoić. - Wygląda na to,
że to jakiś guz... Kat, ten guz zaczął uciskać nerw
wzrokowy.
- Nerw wzrokowy? - Była tak otępiała, że dopie
ro po chwili dotarł do niej sens tych słów. Niemal
skamieniała ze strachu. - Sam traci wzrok?
ROZDZIAŁ SIÓDMY
- Mamo? Czemu nie pozwalają mi mieć włączo
nego światła?
Na to żałosne pytanie serce Kat omal nie pękło,
lecz nie mogła zdradzić synowi swej rozpaczy. Była
wdzięczna Benowi, że ją ostrzegł, lecz to i tak nie
złagodziło całkowicie szoku, jakiego doznała na wi
dok Sama.
Chłopiec mówił coraz niewyraźniej, lecz nie mog
ła ocenić, czy to przez leki, które mu podawano, czy
przez to, co działo się w jego czaszce.
- To dlatego, że boli cię głowa, słoneczko - wy
myśliła na poczekaniu. - Mają nadzieję, że dzięki
temu ci przejdzie.
- Czy będę mógł oglądać telewizję? - zapytał prze
rażony. - Albo czytać Harry'ego Pottera?
- Ale, Sam, przecież nie lubisz oglądać telewizji,
jak cię bardzo boli głowa - zaczęła rozsądnie, lecz
zrezygnowała, gdy zobaczyła, jak jego usta wyginają
się w podkówkę. - Jeśli nie będzie tak źle, ja ci
poczytam Harry'ego.
Wstrzymała oddech. Syn był dumny z siebie, gdy
zaczął sam czytać. Bała się, że znowu poczuje się
traktowany jak małe dziecko.
- A będziesz udawać wszystkie głosy, tak jak
robiłaś, kiedy Josh się uczył czytać?
CUDOWNY LEK 99
.- A czy można inaczej czytać Harry'ego Pottera?
- zażartowała.
Ścisnęła jego dłoń, choć miała ochotę porwać go
w ramiona i osłonić przed całym światem.
Sam był bardzo blady. Zastanawiała się, jak moc
ne środki przeciwbólowe mu podano.
- Doktor Leeman? - dobiegł ją głos od strony
drzwi. Odwróciła się.
Gestem ręki przywoływał ją młody lekarz.
- Za minutę wrócę - obiecała Samowi i delikatnie
pocałowała go w czoło.
Młodemu mężczyźnie brakowało jeszcze do
świadczenia - wyraz jego twarzy zdradzał, że wieści,
jakie ma do przekazania, nie są dobre.
- Postaraj się zasnąć, kochanie. Kiedy wrócę, prze
czytam ci cały rozdział.
Serce jej się krajało. Nie może stracić Sama. Jest
dla niej tak ważny... Odziedziczył najlepsze cechy
z obojga rodziców, którzy zasłużyli na długie, szczęś
liwe życie. Nie...
- Dobrze - odparł chłopiec sennym głosem. - Do
zobaczenia za chwilę.
Kat po cichu wyszła z pokoju, choć wiedziała, że
środki przeciwbólowe przestaną działać dopiero za
kilka godzin.
- Neuroradiolog chciałby z panią porozmawiać -
rzekł mężczyzna, jakby ogłaszał audiencję u jakiegoś
bóstwa. - Ma wyniki badań.
Kat ledwo słyszała jego przepełniony szacunkiem
do lekarza głos.
- Jon Fox-Croft - przedstawił się neuroradiolog
i zaprosił ją gestem do swojego gabinetu.
1 0 0 JOSIE METCALFE
Wskazał jej drogę do kilku stojących koło biurka
krzeseł i poczekał, aż usiądzie, zanim sam zajął miej
sce obok niej.
- Pani Leeman... Czy mogę się zwracać do pani
Katriono? - spytał delikatnie.
- Kat - poprawiła go. Po chwili zorientowała się,
że przerażona i zniecierpliwiona, odezwała się dość
nieprzyjemnym głosem. - Zaczęłam używać tego
zdrobnienia, kiedy tylko nauczyłam się mówić, i nie
reagowałam na nic innego. Moi rodzice przestali
mnie przekonywać do zmiany zdania dopiero, gdy
poszłam do szkoły.
- Szkoda, Katriona to piękne imię - rzekł lekarz
z uśmiechem, który wcale jej nie uspokoił. Na szczę
ście szybko zdał sobie sprawę, że uprzejmości nie
poprawią jej nastroju. - Chce pani, żebym przeszedł
od razu do rzeczy?
- Proszę - potwierdziła. - Wyczytałam z... -
Wskazała ruchem ręki w stronę drzwi i młodego
lekarza, który ją tu przyprowadził, a którego imie
nia sobie nie przypominała. - Wyczytałam z jego
twarzy, że nie ma pan dobrych wiadomości. Czy
to... rak?
- Szczerze mówiąc, jeszcze nie wiemy - odparł
bez owijania w bawełnę. - Pani jest lekarzem, więc
sytuacja jest nieco inna niż zazwyczaj. Może po pros
tu pokażę pani wyniki rezonansu magnetycznego
i zaczniemy od początku.
Wstał, przeszedł na drugą stronę gabinetu i włą
czył światło pod zdjęciami. Kat ruszyła za nim.
Na widok zdjęć zakręciło się jej w głowie.
- Oj, Kat, proszę uważać. - W ostatniej chwili
CUDOWNY LEK 101
złapał ją za łokieć. - Chce pani usiąść jeszcze na
minutę?
- Nie... - Wzięła głęboki oddech i wyprostowała
się. - Dam radę...
- Proszę się oprzeć o róg biurka - zaproponował,
przesuwając stertę papierów na drugi koniec blatu. -
Dobrze widać?
Potwierdziła mruknięciem i przesuwała wzrok
z planszy na planszę w poszukiwaniu tego czegoś, co
zagraża życiu jej syna.
- Tutaj. - Lekarz zakreślił kształt narośli na móz
gu. - A tu widać ucisk na nerw wzrokowy. Sam ucisk
czegoś tak dużego rozrastającego się w jego czaszce
wystarczy, żeby miał bóle głowy, ale to umiejscowie
nie guza ma najgorsze konsekwencje dla wzroku
Sama. Nie muszę pani mówić, że nerw wzrokowy
może łatwo zostać uszkodzony trwale, jeśli czegoś
nie zrobimy.
- A więc to jest nowotwór? - spytała z rozpaczą.
- Mówiłem już, że nie wiemy na razie i nie bę
dziemy wiedzieć, dopóki nie pobierzemy odrobiny
tej tkanki do badania. To może być niezłośliwe.
Ale on w to nie wierzy, pomyślała Kat, gdy do
słyszała specyficzną nutę w jego głosie.
- Kiedy zrobicie mu biopsję?
Będzie musiała przeżyć ten horror. Jeśli trzeba,
scena po scenie, klatka P° klatce.
- Kontaktowałem się z moim kolegą neurochirur
giem - ciągnął lekarz. - Specjalizuje się w guzach
u dzieci. Zrobił parę niezwykłych rzeczy, których
tylko kilka osób na świecie próbowało dokonać.
- I...? - Nadzieja w niej rosła, choć starała się nic
1 0 2 JOSIE METCALFE
sobie nie obiecywać. - Gdzie mam zabrać Sama? Jak
długo będę musiała czekać? Jakie są szanse, że ten
lekarz będzie w stanie zrobić cokolwiek dla mojego
syna? Że będzie chciał zrobić coś dla niego?
- Już widział te zdjęcia - odparł ku zaskoczeniu
Kat.
- I co myśli? - zapytała szybko. - Może coś zro
bić? Cokolwiek?
- Zgodziliśmy się, że trzeba operować jak naj
szybciej i wyciąć przynajmniej tyle... tego guzka,
żeby powstrzymać bóle głowy i ochronić nerw wzro
kowy. To da nam trochę czasu, aby zdecydować, jak
zabierzemy się za resztę.
- Jak szybko on będzie wiedział, z czym ma do
czynienia i co robić... - Kat urwała zdanie, gdy zo
rientowała się, że nadmiar emocji zamienia jej słowa
w bezsensowny bełkot. Miała zbyt wiele pytań i nie
mogła zebrać myśli.
- Zrobimy biopsję, kiedy Sam będzie w sali ope
racyjnej - wyjaśnił neuroradiolog. - Tam też zostanie
podjęta decyzja, ile tego guza wytniemy. Koniec
końców będziemy próbowali usunąć tyle, żeby nie
uszkodzić otaczających tkanek, zwłaszcza że nerw
wzrokowy jest tuż obok. Wtedy, jeśli się okaże, że to
jest nowotwór złośliwy, będziemy musieli się zasta
nowić nad naświetleniami lub chemioterapią, albo
obiema tymi rzeczami naraz.
- Więc nawet jeśli wyrażę zgodę, to i tak dowiem
się, co będzie z Samem, dopiero po operacji. Czy
zostanie ślepy na zawsze, czy... - Aż wzdrygnęła się
na myśl o ryzyku, jakie niesie ze sobą taka operacja.
Ale jaki ma wybór, skoro guz spowodował już
CUDOWNY LEK 103
takie spustoszenie? Trzeba podjąć trudną decyzję:
czy nie zgodzić się na operację ze strachu przed
możliwymi uszkodzeniami dokonanymi podczas
próby wycięcia narośli, czy ryzykować i pozwolić
neurochirurgowi operować, by ochronić syna przed
niemal nieuniknioną śmiercią?
- Ufa mu pan? - zapytała słabym głosem. - Gdy
by Sam był pańskim dzieckiem, zaufałby pan temu
neurochirurgowi?
Jej szacunek dla Jona Fox-Crofta urósł, gdy za
uważyła, że nie spieszy się z zapewnieniami, ale
zastanawia się nad odpowiedzią.
- Gdyby moje dziecko było na miejscu Sama,
wtedy tak, zgodziłbym się na operację. Doktor Ros-
siter nie operował od jakiegoś czasu, lecz to fenome
nalny chirurg, odważny, utalentowany, i co najważ
niejsze, troskliwy. Powierzyłbym mu życie mojego
dziecka.
Kat widziała gdzieś nazwisko tego lekarza, naj
pewniej w jakimś magazynie, których sterty piętrzyły
się u niej w gabinecie. Ale w końcu cała medycyna
sprowadza się do zaufania. Jej pacjenci ufają, że ona
zrobi, co będzie mogła, by prawidłowo zdiagnozo-
wać ich choroby.
- Jeśli się zgodzę, to jak długo będziemy musieli
czekać na operację? - zapytała.
Pragnęła, by Ben był przy niej, gdy miała podjąć
tak trudną decyzję. Była to dla niej najcięższa chwila
od momentu, kiedy została samotną matką.
- Musimy ją przeprowadzić jak najszybciej - od
rzekł posępnym tonem. - Takie rzeczy zazwyczaj
rosną dość powoli. Początkowe symptomy są trudne
1 0 4 JOSIE METCALFE
do rozpoznania, toteż zwykle mijają miesiące lub
nawet lata, zanim coś nas zaniepokoi. W przypadku
Sama...
- To była kwestia tygodni, może miesiąca - do
kończyła za niego.
To mogłoby oznaczać, że mają do czynienia z a-
gresywnym guzem lub nawet przerzutami.
- Proszę mu powiedzieć... - Kat oddychała tak
szybko, że groziła jej hiperwentylacja.
Przerażenie ją ogarniało na myśl o tym, że może
popełnić błąd. Czy Sam będzie miał do niej żal o to,
że przedłużyła jego cierpienia o parę nędznych mie
sięcy? Czy operacja to jedyna możliwość, by urato
wać jego życie?
- Proszę powiedzieć doktorowi Rossiterowi, żeby
operował jak najszybciej.
- Pomogę ci - powiedział Ben cichym głosem,
gdy zobaczył ją przygarbioną.
Wyciągnął rękę i zaskoczony zauważył, że napra
wdę pragnie dotknąć dzielnej Kat.
Na dół zszedł tylko po mleko, które zostawił w lo
dówce, by nie przeszkadzać jej, gdyby chciał wypić
coś na sen. Kat siedziała po ciemku w kuchni, pełna
niepokoju o Sama.
- I tak za dużo robisz, Ben - odparła. - Poradzę
sobie.
Ale jej głos mówił coś innego. Wyglądała niepo
równanie gorzej niż tego dnia, którego się poznali.
Przez rok próbowała uporać się ze wszystkim sa
ma. Choroba syna była kroplą, która przepełniła cza
rę, ale nadal nie chciała... Czego? Oprzeć się na nim?
CUDOWNY LEK 105
Wyśmiał tę myśl. Odkąd to on oczekuje, że ktoś
się na nim oprze? Zawsze był nieobecny, nawet dla
tych, którzy dużo dla niego znaczyli. Znają się z Kat
tylko kilka tygodni, on w dodatku umyślnie robi
wszystko, by utrzymać ją jak najdalej od siebie. Jak
ma wobec tego oczekiwać, że mu zaufa? Lorraine nie
potrafiła. A Laura...
Pokręcił głową. Wiedział, że to problemy, których
jeszcze nie rozwiązał. Marzył, że pewnego dnia obu
dzi się, a wszystko to okaże się jedynie koszmarnym
snem.
- Kto zajmie się Samem i Joshem, kiedy ty się
załamiesz? - spytał stanowczo, pamiętając, że starszy
chłopiec śpi za ścianą.
Biedak zasnął dopiero wtedy, gdy Ben zgodził się
odpowiedzieć na jego pytania.
- Nie mogę pytać o to mamy - wyjaśnił wtedy. -
Bardzo martwi się o Sama, nie chcę, żeby się przej
mowała także mną.
Więc Ben wytłumaczył Joshowi, na czym pole
gają badania młodszego brata, i na ilustracji w jed
nej z książek Richarda pokazał, gdzie znajduje się
nerw wzrokowy. Powiedział też, że wyjaśni mu
wszystko, co będzie się działo w ciągu najbliższych
kilku dni. Dopiero tą obietnicą skłonił chłopca do
zaśnięcia.
- Kat, proszę, bądź rozsądna.
Oparł się pokusie położenia dłoni na jej ramio
nach, jedynie kciukami zataczał kręgi na jej karku.
Miał nadzieję, że to ją odpręży. Inaczej nie zaśnie,
nawet gdyby się położyła.
- Potrzebujesz kogoś na zastępstwa - ciągnął.
106 JOSIE METCALFE
Starał się zapomnieć, że jego palce od jej gładkiej
skóry oddziela jedynie cienka warstwa materiału.
- Ale koszty... - zaczęła.
- Jakie znaczenie mają koszty, skoro dzięki temu
zyskasz czas dla chłopaków. Oni i tak stracili już
bardzo dużo. Nie utrudniaj tego ani sobie, ani im.
- Ale...
Po raz kolejny mocniej zacisnął dłonie na jej
ramionach. Dotąd Kat robiła wrażenie silnej, ale
teraz... Teraz jest kompletnie rozbita. A on chciał
ją przytulić i...
Nie! - usłyszał ostrzegawczy głos. Nigdy więcej.
Już raz przechodził przez podobne piekło i to niemal
go zniszczyło. Zniszczyło coś istotnego, i nigdy się
z tego nie pozbierał.
Poza tym to nie chodzi o niego. Chodzi o Kat i jej
synów. Josha, tego poważnego Josha, który robił
wszystko, by być panem domu w wieku lat jedenastu,
oraz Sama, wesołego, kochanego ośmiolatka, które
go życie zawisło teraz na włosku i zależy od trudnej
operacji...
- Pomyśl logicznie - powiedział cicho, umyślnie
zajmując jej uwagę czymś innym. Nie chciał myśleć
o zabiegu aż do ostatniej chwili. - Sam potrzebuje
twojej obecności. Josh też bez ciebie sobie nie pora
dzi. A z gabinetem i pacjentami na głowie... Nie
jesteś supermanem w spódnicy. Jeśli się załamiesz,
może to się zdarzyć w chwili, kiedy wszyscy będą cię
potrzebowali najbardziej. Ustalimy grafik wizyt - za
sugerował. - Rose obiecała, że zostanie z Joshem,
kiedy będziesz w szpitalu. I są jeszcze przyjaciele
Josha.
CUDOWNY LEK 107
- Przyjaciele? - spytała ochrypłym z wycieńcze
nia głosem.
- Jego najlepsi koledzy zaproponowali mu, że mo
że u nich nocować.
- Ale...
- Grzecznie im powiedział, że być może skorzys
ta z tego zaproszenia, ale na razie nie wie, jak długo
jego brat będzie w szpitalu, i spytał, czy może dać im
znać później.
- Szczerze mówiąc, czuję się jak chomik w kółku
do biegania: pędzę jak oszalała, a cały czas stoję
w miejscu - przyznała i spojrzała mu prosto w oczy. -
Dziękuję, że mnie zatrzymałeś. Masz rację, potrzebu
jemy kogoś na zastępstwa. Unikałam tego, bo trudno
jest znaleźć kogoś, na kim można by polegać, kto
faktycznie zdejmie ze mnie trochę pracy, a nie jej
dołoży.
- Kogoś takiego jak ja? - zażartował.
W tej chwili pragnął jedynie pochylić się i ucało
wać bladoróżowe usta Kat. Nie były szczególnie pełne
i najpewniej od rana nie widziały szminki, lecz aż
wstrzymał oddech, gdy przeszył go dreszcz pożądania.
I wtedy poczucie winy uderzyło go z silą huraga
nu. Czy naprawdę mógłby tak łatwo i tak szybko
przejść do porządku dziennego nad stratą Lorraine?
Czy para pięknych szarych oczu i pełen wdzięczności
uśmiech wystarczą, by zabić poczucie winy? Był
przecież pewien, że nie odzyska równowagi po tam
tych wydarzeniach.
- Więc... - Grał na zwłokę, próbując przypo
mnieć sobie, o czym mówili, zanim stracił kontrolę
nad emocjami.
1 0 8 JOSIE METCALFE
Zdjął dłonie z jej ramion i cofnął się o krok w na
dziei, że ten niewielki dystans pozwoli mu znów być
sobą.
- Zrób listę godzin, które chcesz spędzać z Samem
w szpitalu i z Joshem w domu. My się dostosujemy
- zaproponował. - A kiedy ja naniosę godziny, które
chcę mieć wolne, dowiemy się, jakiego rodzaju za
stępstw będziemy potrzebowali. Dobrze?
- Sądzę, że tak, ale to jest chyba zły sposób na
prowadzenie gabinetu - odparła wyraźnie zatroska
na. - Jak to się odbije na pacjentach?
- Myślałem, żeby wywiesić kartkę z informacją
w poczekalni - odrzekł. - Jeśli wyjaśnimy, że Sam
jest w szpitalu i że z tego powodu przyjmujesz tylko
w określonych godzinach, pacjenci będą bardziej wy
rozumiali, jeśli wszystko nie będzie szło...
- Tak sprawnie jak zazwyczaj? - podpowiedziała
z drwiącym uśmiechem. - To by oznaczało, że każdy,
komu zależy jedynie na jakimś lekarzu, szedłby do
tego, kto jest akurat wolny.
- A ci, którzy chcieliby koniecznie widzieć się
z tobą, wiedzieliby, że muszą odrobinę dłużej po
czekać - dokończył. - Co ty na to?
Tak długo milcząco wpatrywała się w niego, że
zrobiło mu się gorąco.
- Myślę, że nigdy nie będę w stanie podziękować
ci za to, że przyjąłeś tę pracę - powiedziała wreszcie.
- Naprawdę nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
Ostatnimi dniami Ben wygląda, jakby go coś drę
czyło, pomyślała Kat, gdy siadała przy łóżku Sama.
Kilkakrotnie zauważyła, jak wpatrywał się tępo
CUDOWNY LEK 109
w dal. Miała wtedy wrażenie, że złe przeczucia rzu
cają cień na jego oczy, zmieniając ich kolor na ciem
nozielony.
Ostatnio spędzał mnóstwo czasu z Samem i z Jo-
shem, podtrzymywał ich na duchu, co zdecydowanie
ułatwiało jej życie. Potem całymi wieczorami sie
dział przy niej i przekonywał, by nie traciła nadziei.
Na szczęście - albo niestety - nie zorientował
się, że Kat najbardziej pragnęła czułego uścisku. Nie
chodziło o nic zmysłowego choć byłby to cudow
ny sposób na rozładowanie gromadzących się w niej
napięć i skutecznie zadziałałoby jako środek nasen
ny - ale o zwykły czuły uścisk... Niemal się roz
płakała.
Kiedy ostatni raz ktoś ją przytulił? Nie jak mamę
- Sam nadal kleił się do niej, Josh też, choć zwracał
już uwagę na to, gdzie są, zanim ją objął. Ona po
trzebowała jednak poczuć wokół siebie ramiona męż
czyzny, który by się naprawdę o nią troszczył.
- Płonne nadzieje - mruknęła do siebie. - Obu
dziłeś się, słoneczko? - spytała, gdy Sam uniósł rękę.
- Mamusiu, moja głowa... -jęknął. Jego rączka
zawisła nad głową, chroniąc ją przed dotykiem.
Kat szybko spojrzała na zegarek. Niedługo powi
nien dostać kolejną dawkę środków znieczulających.
Ale fakt, że mimo regularnego przyjmowania le
karstw przeciwbólowych tak często boli go głowa,
oznacza, że ucisk guza jest coraz silniejszy.
Przeraziła się, gdy zdała sobie z tego sprawę.
Czyżby guz rósł coraz szybciej? A jeśli tak, to jakie
są szanse, że nie jest złośliwy? Zgodnie z jej wiedzą,
nowotwory łagodne rosną dość powoli. Z drugiej
1 1 0 JOSIE METCALFE
strony, nie miała czasu na przeglądnie specjalistycz
nych książek z dziedziny onkologii. To, co znalazła
w Internecie, jest wystarczająco straszne.
- Kiedy będzie operacja? - spytał błagalnym to
nem Sam.
To niesprawiedliwe, że jej syn musi przez to prze
chodzić. Życie wystarczająco go doświadczyło, gdy
stracił ojca.
- Jutro rano, kochanie - odparła. - Jesteś pierw
szy w kolejce. Ja i Josh będziemy tu czekali.
- Josh może w tym czasie posłuchać Harry'ego -
zaproponował Sam.
Kat jednak dopiero po kilku sekundach zrozumia
ła, co mówił, gdyż środki znieczulające powodowały
zaburzenia mowy.
- Posłuchać Harry'ego?-powtórzyła. Sam prze
cież wie, że nikt już nie musi czytać jego bratu.
- Ben przyniósł... Żebym mógł posłuchać... kiedy
nikogo nie ma... - wymamrotał i wskazał ręką na
szafkę przy łóżku.
Kat podniosła pudełko leżące na komódce. W środ
ku była dźwiękowa wersja książki o Harrym Potte
rze, tej samej, którą czytała Samowi.
- Dobra jest? - Z wysiłkiem opanowała wzrusze
nie. Nie przypuszczała, że Ben, mężczyzna, który nie
ma dzieci, będzie tak troskliwy,
- Tak, ale nie udają w niej głosów tak dobrze jak
ty - odrzekł. - Ty to robisz najlepiej.
- Cześć, Josh! Jesteś! - powiedział Sam, czując
delikatny uścisk brata, podczas gdy czekał na prze
wiezienie do sali operacyjnej.
CUDOWNY LEK 1 1 1
Kat zauważyła, że wyglądał bardzo blado.
- Ben mówił, że porozmawiał ze szpitalem, że
bym mógł tu być zamiast taty - wyjaśnił Josh z dumą.
- Ale kazali nam umyć ręce, żeby nie przenieść na
ciebie żadnych zarazków.
Kat cieszyła się, że czystość i higiena są w otocze
niu Sama ważne. Jego chirurg najwyraźniej się tego
domagał.
- Czy Ben tu jest? - Ton głosu Sama powiedział
Kat, że syn podziwia jej współpracownika. Być może
nawet kocha...
- Obiecał, że na pewno przyjdzie, zanim poje
dziesz na operację, żeby zamienić z tobą słowo - od
rzekł Josh.
Najwyraźniej niechęć, którą dawniej żywił wobec
ich współlokatora, już minęła.
- To dobrze. Chciałem mu podziękować. Za Har-
ry'ego.
- Puk, puk! - Od strony drzwi dobiegł ich męski
głos, a po chwili zobaczyli doktora Jona Fox-Crofta.
- Czy to kryjówka Sama Leemana?
- To ja. - Podbródek chłopca zaczął drżeć. - Ma
mo? - Po omacku zaczął szukać dłonią Kat.
- Jestem, Sam - rzekła, dodając mu otuchy. - Bę
dę przy tobie aż do ostatnich chwil, gdy zaśniesz.
- Mamo, boję się - szepnął.
Opaska na oczach przesłaniała mu uwijający się
przy nim personel medyczny.
Kat całą sobą pragnęła zastąpić go w tej chorobie
i niebezpiecznej operacji.
- Dobrze. Myślę, że możemy jechać - ogłosił po
stawny mężczyzna, po czym zwrócił się do Josha.
112 JOSIE METCALFE
- Młody człowieku, powierzam ci ważne zadanie.
Składam w twoje ręce Harry'ego Pottera. Pilnuj go
i strzeż do czasu, aż wrócimy. - Pochylił się nad
Joshem i szepnął mu na ucho: - Możesz posłuchać,
jeśli chcesz. To jeden z przywilejów wynikających
z tego zadania. - Wyprostował się. - Więc, Joshua,
czy akceptujesz to zadanie?
- Tak jest! Przyjmuję! - odrzekł poważnie Josh,
po czym usiadł na najbliższym krześle, otworzył
pudełko i z uśmiechem zabrał się za przeglądanie
płyt CD.
- Wrócę tu za kilka minut, Josh - powiedziała
Kat, zadowolona, że sztuczka neuroradiologa uwol
niła jej syna od napięcia, jakie przed operacją udzie
lało się wszystkim.
ROZDZIAŁ ÓSMY
- Cześć, Sam. Obiecałem, że przyjdę, żeby poroz
mawiać z tobą przed operacją.
Kat usłyszała słowa Bena zza drzwi, które właśnie
przed nią zamknięto.
Sam przez całą drogę do sali operacyjnej martwił
się, że Ben nie będzie wiedział, gdzie go znaleźć. Kat
też obawiała się, że coś uniemożliwi Benowi speł
nienie obietnicy. Ale na dźwięk jego głosu ulżyło jej
podwójnie, gdyż okazało się, że można na nim pole
gać w każdej sytuacji.
Jakaś szalona część jej jestestwa chciała poczekać
tu na niego, by mogli razem wrócić do pokoju Sama.
Ale tam czeka Josh i mimo że bardzo pragnęła towa
rzystwa dorosłego mężczyzny, jej obowiązkiem jako
matki jest iść do syna.
Ben i tak przecież nie może zostać z Samem długo,
skoro wybitny neurochirurg czeka na rozpoczęcie
operacji. Spodziewała się, że wkrótce dołączy do niej
i do Josha.
Tymczasem Ben nie zjawił się, dopóki operacja
się nie skończyła, a później Jon Fox-Croft nie powie
dział, że wszystko poszło dobrze.
Kat była zawiedziona, że nie dane jej było po
dziękować doktorowi Rossiterowi osobiście, ale roz
sądek podpowiadał jej, że to jest człowiek bardzo
114 JOSIE METCALFE
zajęty, którego czas jest rezerwowany przede wszyst
kim dla chorych. Może będzie miała szanse wyrazić
swą wdzięczność, gdy przyjdzie moment na badania
syna po operacji.
Ale to wszystko nastąpiło później. W tej chwili
Ben wchodził do pokoju Sama, blady jak ściana.
- Ben! - zawołała Kat. - Co się stało? - Jej
rozczarowanie, że nie podtrzymywał jej i Josha na
duchu podczas trwania operacji, natychmiast zastąpił
paniczny strach. - Czy chodzi o Sama? Coś się stało?
Powiedzieli nam, że wszystko jest dobrze.
- Nic się nie stało, Kat - rzekł uspokajającym to
nem. Niestety, grymas, który miał być uśmiechem,
Kat zinterpretowała po swojemu. - My... Oni właśnie
dostali wyniki biopsji i okazało się, że guz jest łagod
ny. Miał też wyraźnie zaznaczone granice, więc łat
wo było oddzielić go od tkanki mózgu. W każdym
bądź razie - pospieszył się, gdy zauważył, że chciała
spytać, skąd on to wie - przychodzę ci powiedzieć, że
Sam leży na intensywnej terapii, więc możesz go
odwiedzić. Niestety, nie udało mi się ich przekonać,
żeby wpuścili również Josha, więc my, mężczyźni,
poczekamy tutaj razem.
Kat z trudem powstrzymała drżenie, gdy okazało
się, że wyrok śmierci został odroczony.
- Ale...
Spodziewała się, że Joshowi nie pozwolą jeszcze
zobaczyć brata, i go na to przygotowała. I napraw
dę była wdzięczna, że Ben chciał dotrzymać chłop
cu towarzystwa, zwłaszcza że wiedziała, iż Josh
zasypie go pytaniami, których nie chciał zadać jej.
Nie zmieniało to jednak faktu, że pragnęła, by Ben
CUDOWNY LEK 115
poszedł z nią, by z nią był, kiedy będzie oglądać
swojego ukochanego synka podłączonego do tego
całego sprzętu i ogarnie ją poczucie kompletnej bez
radności.
Stanęła przed drzwiami.
- Wszystko poszło dobrze - powtórzył. Pewność
w jego głosie wyrwała ją z chwilowego paraliżu.
- Niedługo wrócę - oznajmiła.
Dopiero po chwili zorientowała się, że te słowa
były bardziej skierowane do Bena niż do Josha.
Minęło kilka godzin, zanim Kat uspokoiła się na
tyle, że Benowi wreszcie udało się ją namówić, by
spędziła noc w domu. Ale nawet wtedy, kiedy Josh
padł wyczerpany na łóżko, a ona posprzątała już całe
mieszkanie, poziom adrenaliny we krwi nie pozwalał
jej spokojnie usiąść ani tym bardziej zasnąć.
- Jeśli brakuje ci czegoś do roboty, to możesz
poukładać moje rzeczy - zażartował Ben, stając
w drzwiach.
Tak ucieszył ją widok Bena, że nie od razu zauwa
żyła, jak bardzo jest wykończony.
- Przepraszam - rzekła, czując ogarniające ją po
czucie winy. - Nie możesz przeze mnie spać?
- Nie, nic takiego - odparł. - Tak naprawdę to też
nie mogę zasnąć - dodał po chwili.
Zrobiła parę kroków w jego kierunku i dopiero
wtedy zorientowała się, że trapi go coś jeszcze.
- Ben...?
Chciała mu pomóc, ale problem tkwił w tym, że
nie wiedziała, od czego powinna zacząć. Ben zawsze
unikał rozmów na swój temat.
skan i przerobenie anula43
1 1 6 JOSIE METCALFE
Spojrzał na nią. Bijąca od niego rozpacz niemal
złamała jej serce.
- Wejdziesz do mnie na chwilę, Kat? - spytał
gwałtownie, jakby właśnie podjął ważną decyzję. To
nie było zaproszenie do uporządkowania jego pokoju.
Pokój wyglądał już inaczej niż tego dnia, w któ
rym się tu wprowadził. Nie był już częścią jej domu,
lecz królestwem Bena. Na oparciu krzesła wisiały
dwie pary znoszonych dżinsów, biurko było zarzuco
ne książkami, a w jego rogu stał przenośny komputer.
Obok malutkiego zlewu stal kubek po kawie, a łóżko
było rozgrzebane.
Kat nie zatrzymała na nim wzroku, bo zorientowa
ła się, że gdy wyobraża sobie leżącego w pościeli
Bena, jej myśli podążają w niepożądanym kierunku.
Zresztą on i tak zmierzał w drugi koniec pokoju.
Przez moment tulił jakiś przedmiot, który podniósł
z biurka.
- To jest... To była Lorraine -powiedział, drżący
mi rękoma wręczając jej fotografię.
Kat wzięła ją do ręki i poczuła gwałtowne ukłucie
zazdrości. Na zdjęciu piękna kobieta uśmiechała się
do młodego Bena. On wpatrywał się w nią z uwiel
bieniem, które mówiło, że był dla niej gotów przeno
sić góry.
- Była moją żoną. Zmarła na raka mózgu, gliob
lastoma multiforme -
rzekł szorstkim tonem.
- Ben! - szepnęła
Dopiero teraz zrozumiała, co musiał przeżywać,
gdy dowiedzieli się, że Sam ma guza mózgu. Nic
dziwnego, że nie dołączył do nich podczas operacji.
- To moja wina, że nie żyje - oznajmił.
CUDOWNY LEK 117
Wszystkie frazesy, które się mówi na pocieszenie,
uwięzły jej w gardle.
- Nie wierzę - odparła bez zastanowienia i bez
cienia wątpliwości. - Powiedz, jak... Czemu...
- Umarła, bo byłem tak cholernie zajęty swoimi
pacjentami, że nie zauważyłem tego, co się działo
pod moim nosem. A potem było już za późno - rzekł
tonem wskazującym na to, że się potępia.
Domyślała się, że rozmawiał o tym z niewieloma
osobami, a może nawet z nikim. I tak jak ona, zapra-
cowywał się, by tylko nie myśleć o tym, co się stało.
Objawy choroby Richarda były na tyle słabe, a jej
postęp tak gwałtowny, że kiedy powiedziała rodzi
com o jego białaczce, było za późno.
Oczywiście przyjechali na pogrzeb, ale Kat stwo
rzyła sobie tak realistyczną, opartą na żalu i poczuciu
winy maskę, że uwierzyli jej, gdy powiedziała, że nie
ma nic przeciwko temu, by wrócili na Cypr.
I od tego momentu nie miała czasu, by wziąć
głębszy oddech.
- Kiedy miała bóle głowy, sugerowałem proszki
- ciągnął Ben. - Kiedy miała zawroty głowy, zrzuca
łem to na jej dietę. Zawsze była na diecie, mimo że
nie musiała chudnąć ani grama. - Pokręcił głową
i uśmiechnął się do wspomnień. - I nagle nastąpił
kryzys. Zapadła w śpiączkę, zanim wróciłem do do
mu. Nie zdążyłem jej powiedzieć...
Niespodziewanie Ben, ten silny Ben wyciągnął
ręce, by objąć swą towarzyszkę. Po jego policzkach
płynęły łzy, z gardła wydobył się szloch. Kat przytu
liła go i usiadła z nim na krawędzi łóżka.
Pomyślała, że z Samem mogło być podobnie.
118 JOSIE METCALFE
Szybkość, z jaką guz się rozwijał, sugerowała, że
mieli do czynienia z bardzo agresywnym nowotwo
rem. Gdy usłyszała, że jest łagodny, poczuła, że do
stała najpiękniejszy prezent w życiu.
I też zaczęła płakać. Z radości, że diagnoza Sama
okazała się o niebo lepsza, niż miała odwagę przypu
szczać. Ze smutku za zmarłym mężem, którego nie
miała czasu odpowiednio pożegnać. I ze współczucia
dla Bena.
- Przepraszam. - Wtulił się w nią mocniej. - Nie
powinienem...
- Cicho - przerwała mu drżącym głosem. - Nie
masz za co przepraszać.
- Ale powinienem był coś zauważyć, powinie
nem był wiedzieć, że dzieje się coś złego.
- To by nic nie zmieniło. - Przytuliła policzek do
jego policzka. - Wiesz równie dobrze jak ja, czym
jest glioblastoma multiforme. Nawet gdybyś odkrył
to wystarczająco wcześnie, chemioterapia i naświet
lania tylko odsunęłyby nieuniknione w czasie. - Fakt,
że taki scenariusz przewidywała w przypadku Sama,
czynił rozmowę jeszcze bardziej przejmującą.
- Ale... - powiedział Ben, zdecydowany spierać
się dalej, lecz Kat tylko mocniej go przytuliła i deli
katnie pogłaskała jego głowę.
Potem odsunęła się i spojrzała mu w oczy. Połowę
twarzy Bena skrywał cień, woń szpitalnych środków
czystości mieszała się z jego zapachem.
- Pogrążanie się w wyrzutach sumienia nic nie da
- powiedziała cicho, przekonana o słuszności swoich
słów. - Żyć z poczuciem winy można dopóty, dopóki
to uczucie nie zaczyna cię zżerać od środka. Zwłasz-
CUDOWNY LEK 119
cza kiedy zdrowy rozsądek mówi, że nie zmienisz
tego, co się stało.
Patrzył na nią uważnie. Jej słowa płynęły z do
świadczenia, przechodziła podobną traumę rok temu.
Jej słowa były dla niego ważne.
Długo milczał.
- Kat... - Przyłożył czoło do jej czoła. - Dlaczego
nie poznałem cię wcześniej? - Odchylił lekko głowę
i delikatnie pocałował kącik jej ust.
Otworzyła szerzej oczy, gdy poczuła, jak prze
skoczyły między nimi iskry. Czy jej wzrok zdradza,
jak bardzo jest przerażona? Czy jej twarz wyraża
mieszankę zdziwienia i oszałamiającego pragnienia,
taką samą, jaką widziała na jego twarzy?
Bez względu na to, co zobaczył, znów ją pocało
wał. Jego usta zatrzymały się na tyle długo, by wy
czuć rozpalające się pożądanie. Ale dopiero trzecie
spotkanie ich warg było objawieniem.
To nie był pocałunek, do jakich przyzwyczaił ją
Richard, delikatny i rozważny. Ten był gorący, spra
gniony, zaborczy. Ogarnęła ją fala podniecenia. Po
całunki przestały jej wystarczać.
Z nieznanym sobie wcześniej temperamentem Kat
zaczęła się mocować z suwakami i guzikami. Nigdy
dotąd się tak nie czuła, nawet podczas pierwszych
nocy małżeństwa z Richardem. Zdawało jej się, że
rozkosz zaraz ją rozerwie na milion maleńkich kawa
łeczków.
Gdy stała przed Benem otoczona jedynie złotym
światłem lampki nocnej i przypomniała sobie, że jej
ciało nosi ślady dwóch ciąż, na krótką chwilę straci
ła pewność siebie. Ale wtedy jego dłonie mocno ją
120
JOSIE METCALFE
chwyciły i radość przesłoniła wszystko. Palce Bena
błądziły po zakamarkach jej ciała. Potem objął ją,
uniósł i powoli się z nią połączył, trzymając ją na
rękach. Wpadli w wir namiętności.
Wciąż było ciemno, kiedy zdrowy rozsądek Kat
ponownie dał o sobie znać.
Była zachwycona, gdy ich głowy leżały na jedynej
poduszce, jaka została na łóżku.
Delikatne światło nadal się paliło i choć wiedziała,
że powinna pozbierać swe ubrania i zejść na dół, po
zwoliła sobie na krótkie spojrzenie na śpiącego Bena.
Jego twarz wyglądała teraz inaczej, młodziej, usta
wyginały się w delikatnym uśmiechu. Czyżby śniło
mu się coś przyjemnego? O nich? Chciała mieć od
wagę obudzić go i zapytać. A potem... wcale nie
musiałaby go długo kusić. Wtedy by musiał pociąg
nąć ją na łóżko i...
Pokręciła głową z rezygnacją, gdy jego usta wy
krzywił grymas lęku, i po raz kolejny zdała sobie
sprawę, że musi lepiej poznać tego zamkniętego
w sobie mężczyznę.
Gdy schodziła na dół, starała się ustalić, co do tej
pory wie o Benie.
Przede wszystkim jest świetnym internistą. Ma też
anielską cierpliwość do chłopców i ich kaprysów.
- No i rzecz oczywista- powiedziała, sięgając po
koszulę nocną, której nie potrzebowała w jego łóżku
- wspaniale się kocha. - Poczuła wypieki na policz
kach na wspomnienie drugiego razu, gdy wreszcie
dotarli do łóżka i Ben pozwolił jej przejąć kontrolę
nad sytuacją.
CUDOWNY LEK 121
Znienacka uderzyły ją wyrzuty sumienia, że nigdy
nie czuła się tak z Richardem, mimo że kochała go na
tyle, by wyjść za niego i mieć z nim dzieci.
Ale przecież ona i Ben świetnie rozumieli się,
zanim odkryli, jak bardzo pasują do siebie w łóżku.
Istniała między nimi tajemnicza nić porozumienia,
gdy przychodził do niej i chłopców na kolacje, grał
z nimi w piłkę, a gdy zrobiła pranie, on przenosił
ubrania do suszarki.
Nigdy z nikim coś takiego jej się nie przytrafiło.
Czyżby wynikało to z faktu, że oboje stracili kogoś
bliskiego?
Nie rozumiała jedynie, dlaczego wcześniej Ben
nie wspomniał o śmierci żony. W ciągu tych kilku
tygodni, gdy ona mówiła o śmierci Richarda, mógł
coś napomknąć.
Pamiętała, jak był zamknięty w sobie, gdy przy
szedł na rozmowę w sprawie pracy. Co się więc
zmieniło? Czy była to pierwsza kropla, po której
ruszy powódź? Pierwszy krok w długim procesie
leczenia ran? A może coś więcej? Czy jego uczucia
do niej rosną tak szybko, że...
- Uspokój się! - powiedziała do siebie, przestra
szona swoimi fantazjami. Przecież podczas tych ty
godni Ben ani razu nie dał jej do tych marzeń po
wodu.
Czy wyczerpanie emocjonalne wystarczy, by je
den pocałunek zmienił się w wybuch takiej namięt
ności? Czy rano Ben będzie żałował tego, że stracił
kontrolę, czy może przeciwnie, będzie to początek
nowej relacji, która...
- Dość! - warknęła. - Idź spać.
122
JOSIE METCALFE
Te pytania nie mają sensu. Zauważyła, że jej emo
cje są dużo silniejsze, niż myślała, lecz mimo spędzo
nych w niezwykłym uniesieniu godzin naprawdę nie
miała pojęcia, co Ben czuje.
- Dowiem się jutro rano - wyszeptała z mieszani
ną podniecenia i strachu. Nigdy nie miała do czynie
nia z sytuacją „poranka po", więc nie miała pojęcia,
jak powinna się zachować i co mówić.
Ale wystarczy, że spojrzy mu w oczy, by dowie
dzieć się wszystkiego. Tego nauczyła ją ta noc.
- Na miłość boską! - Nie mogła wziąć się
w garść. Zanim pójdzie do Sama do szpitala, musi
zrobić w domu mnóstwo rzeczy.
Znajomy dźwięk zamykanych drzwi sprawił, że
usiadła na łóżku wyprostowana. Wytężyła słuch. By
ła ciekawa, kto o tak wczesnej porze wychodzi z do
mu. Czy to Josh nie może spać i...
Warkot zapalnego silnika samochodu Bena za
brzmiał w ciszy bardzo głośno. Podeszła do okna, ale
zobaczyła jedynie tylne światła auta wyjeżdżającego
na ulicę.
- Dokąd on pojechał? - To nie może być wizyta
domowa, bo na czas pobytu Sama w szpitalu załatwili
zastępstwa. Tak czy inaczej telefon stał przy jej łóżku
i była pewna, że nie dzwonił. Dokąd Ben się udał?
Chyba że...
Nagle oblał ją zimny pot. Z głośno bijącym sercem
przebiegła przez korytarz i wbiegła na piętro.
Zarumieniła się na widok bałaganu, jakiego naro
bili, lecz zmusiła się, by zlustrować pokój.
- Wszystko jest na miejscu - stwierdziła z ulgą.
Wiedziała, że nie wyjechałby bez zdjęcia Lorraine.
CUDOWNY LEK 123
Powoli zeszła na dół.
Dlaczego wsiadł do samochodu? Nie mógł spać
i żeby nie obudzić jej ani Josha, udał się na prze
jażdżkę?
- Obojętne, gdzie pojechał, to nie jest moja spra
wa. Muszę się przespać i nabrać sił, jeśli jutro mam
sobie ze wszystkim poradzić.
Będzie potrzebowała także sił, jeśli po operacji
Sam zacznie dostawać leki w zmniejszonych daw
kach, tak jak planowali. Wtedy dopiero się okaże, na
ile zabieg faktycznie był udany.
- Co ja, do licha, zrobiłem? O czym myślałem? -
spytał Ben na głos. Odpowiedziało mu rytmiczne
pikanie sprzętu monitorującego oddech i puls Sama.
Westchnął głęboko. Oparł łokcie o kolana i skrył
twarz w dłoniach. To jest sedno problemu. On nie
myślał! Pozwolił, by na moment emocje przejęły
nad nim kontrolę, i po chwili łkał jak dzieciak w ra
mionach Kat.
A potem? Cóż, nie miał nic na swoją obronę.
Najzwyczajniej zdradził Lorraine, choć Kat, ta słod
ka, wspaniałomyślna Kat, zdawała się cieszyć każdą
minutą ich bliskości.
Poczucie winy z powodu tej nocy było przygniata
jące, ale szczerze przyznawał, że żadna kobieta nie
zadziałała na niego tak mocno i tak szybko. Nawet
Lorraine.
Wystarczyło, że Kat podczas snu delikatnie ocie
rała się o niego, a on znów czuł przypływ pożądania...
Praca jednego z monitorów uległa zakłóceniu, Ben
zaś automatycznie podniósł wzrok, by sprawdzić, co
124
JOSIE METCALFE
się stało. Potem zerknął na chłopca i uznał, że wszyst
ko jest w porządku.
W sercu skarcił się za kolejną utratę kontroli nad
sobą. Myślenie o kochaniu się z matką Sama, gdy
chłopiec leży przed nim nieprzytomny, wydawało
mu się niestosowne. Ale gdyby musiał wybierać mię
dzy siedzeniem tutaj, przy nim, i walką z niepokor
nymi myślami a wracaniem do domu, by błagać Kat
o choćby jeden uścisk...
- Cześć, Sam - zaczął cicho. - Jak się masz?
Lepiej?
Ujął go za rękę. Zauważył, że powoli traci dziecię
cą pulchność i staje się chłopięcą dłonią, pokrytą
zadrapaniami po ostatniej zabawie w ogrodzie.
- Mam nadzieję, że pomyślałeś o naszym projek
cie - ciągnął. Wiedział, że nie może fantazjować
o Kat, jeśli jego umysł ma znów poprawnie funk
cjonować. - Tym, o którym rozmawialiśmy przed
operacją. Oglądałem to drzewo, o którym mówiłeś, to
w rogu ogrodu. I sądzę, że będzie idealne na domek.
Uśmiech pojawił się na twarzy Bena, gdy przypo
mniał sobie minę anestezjologa, kiedy pierwszy raz
poruszył ten temat. Musiał zająć czymś myśli Sama,
odwrócić jego uwagę od zbliżającej się operacji, ale
nie spodziewał się, że chłopiec tak się zapali, że będzie
niemal gotów wyskoczyć z wózka i zaczynać budowę.
Teraz zastanawiał się, czy to był dobry pomysł.
Czy nie czeka go wielkie rozczarowanie? Czy będzie
w ogóle w stanie wspiąć się na drzewo? Jakie szkody
w jego mózgu poczynił zabieg?
Westchnął głęboko. Natychmiast puścił rękę Sa
ma, gdy zobaczył, że jego dłonie drżą.
CUDOWNY LEK 1 2 5
- Boże drogi - szepnął zszokowany.
Czemu nie zauważył wcześniej, jak wiele ten chło
piec dla niego znaczy? A Kat? Ją też kocha? Czy to
dlatego stracił kontrolę i wszelkie zahamowania?
Nie! Nie może zakochać się w Kat! Kochał Lor
raine. Zawsze miał kochać Lorraine, do końca życia...
- Co się stało, proszę pana? - Zaniepokojona pie
lęgniarka znienacka pojawiła się obok niego.
- Stało? - powtórzył zaskoczony.
- Z Samem. - Gestem wskazała na śpiące dziec
ko. - Patrzył pan na niego, jakby...
- Nie! - przerwał pospiesznie. Miał nadzieję, że
nie widziała jego miny, gdy przypominał sobie ostat
nią noc z Kat... - Chyba wszystko jest dobrze.
Zobaczył zegar nad ramieniem kobiety i nagle
zorientował się, że za chwilę zaczyna się jego dyżur.
- Czas na mnie - powiedział szybko. - Wrócę
później, gdy będą już wyniki badań.
Wtedy podejmą decyzję, czy zmniejszyć Samowi
dawki leków usypiających... i dowiedzą się, czy ope
racja się powiodła.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
- Czy jest już mój pierwszy pacjent? - zapytał
Ben, wchodząc do recepcji.
Na dźwięk jego głosu serce Kat przyspieszyło. Szyb
ko odwróciła się w drugą stronę, by ani on, ani Rose
nie zauważyli, jak jej policzki czerwienieją.
- I tak, i nie - odparła recepcjonistka. - Wpisałam
państwa K. na twoją listę, ale oni mówią, że chcą
zobaczyć się z doktor Leeman.
- Państwo Ka? - Zmarszczył czoło i wyciągnął
rękę po karty pacjentów. - To nazwisko nic mi nie
mówi.
Kat nie mogła powstrzymać się od śmiechu.
- Każdy nazywa ich państwem K, bo nie dość
że ich nazwisko brzmi Kennedy, to jeszcze ich imio
na to...
- Kenneth, Kerry, Keith, Kieran i Kelvin! - wyre
cytowała za nią rodzina, o której była mowa.
- Nie jesteśmy spóźnieni? - zapytała Kerry Ken
nedy. - To nasza zmora. Od kiedy chłopcy przyszli
na świat, zawsze wszędzie się spóźniamy - wyjaś
niła.
- Nie tym razem - upewniła ją Kat i spojrzała na
Bena. - Ja ich dziś przyjmę.
- Nie mamy nic przeciwko panu, doktorze - rzekł
Kenneth - ale doktor Leeman znamy już od dawna
CUDOWNY LEK
127
i to ona powiedziała nam, że potrzebujemy zabiegu
zapłodnienia in vitro, żeby mieć dzieci.
- Trojaczki! - zauważył Ben z mieszaniną zdzi
wienia, że są aż tak podobni, i przerażenia koniecz
nością użerania się codziennie z małymi, wiecznie
biegającymi dziećmi.
- Są trochę jak londyńskie autobusy. Czekaliśmy
na nie całe wieki, a jak się już zjawiły, to całą chmarą
- zażartował Kenneth. - Przez pięć lat prób straciliś
my nadzieję. Potem doktor Leeman zasugerowała ba
dania i zaproponowano nam in vitro.
- Z pewnością wygraliście los na loterii - stwier
dził Ben. - Większości ludzi się nie udaje.
- Pocieszamy się, że najtrudniejszą część wycho
wywania będziemy przechodzić tylko raz - dodała
Kerry.
- Więc kogo dziś badam? - wtrąciła się Kat.
- Większość z nas. - Kenneth prowadził swoje
stadko w kierunku jej pokoju. - N a początku chłopcy.
Potem Kerry chciałaby z panią pogadać w cztery
oczy.
- Dobrze. Więc, chłopcy, co wam jest? - zwróciła
się do stojących w rzędzie maluchów.
- Mamy kropki! - ogłosił jeden.
Kat nigdy nie mogła się połapać, który jak ma na
imię.
- No, dużo kropek - zaseplenił drugi.
- Proszę popatrzeć! - Trzeci podciągnął bluzę
i pokazał brzuch cały w krostach.
- Dużo - zgodziła się Kat.
Podeszła bliżej, by dokładniej się przyjrzeć, ale
nic miała cienia wątpliwości.
1 2 8 JOSIE METCALFE
- To ospa. Coraz więcej dzieci na nią zapada.
- Oczywiście nie mogą wychodzić z domu, ale
czy muszą leżeć w łóżku? - spytała zrezygnowana
Kerry.
- Nie, chyba że poczują się bardzo źle lub wzroś
nie im temperatura - odparła Kat. - Wiele dzieci
przechodzi ospę dość łagodnie, zwłaszcza takie silne
i wysportowane maluchy jak wasze. Jedynym prob
lemem jest powstrzymać ich, żeby się nie drapali
- wyjaśniła. — Inaczej może dojść do zakażenia
i w efekcie do powikłań. W recepcji proszę poprosić
o ulotkę dotyczącą ospy. Tam znajdą państwo infor
macje, kiedy można chłopców posłać do przedszkola
i co stosować, żeby złagodzić swędzenie.
- Wielkie dzięki - odrzekł Kenneth, lecz wyglą
dał na wystraszonego wizją trójki chorych dzieci
w domu. - Teraz Kerry chciałaby z panią poroz
mawiać. Dobra, brygado - zwrócił się do synów -
marsz do drzwi, tylko nie biec!
- Mógłby równie dobrze nic nie mówić - zauwa
żyła Kerry, gdy w korytarzu ucichł tupot maleńkich
stóp.
- Co mogę dla pani zrobić? - zaczęła Kat. - Nie
jest pani chora na ospę, prawda? - Uśmiechnęła się
do pacjentki, ale pod biurkiem trzymała kciuki. Ospa
u dorosłych jest poważną, czasem nawet śmiertelną
chorobą.
- Nie! Przechodziłam ją w dzieciństwie. Zostało
mi kilka blizn jako dowód. - Wskazała na nadgarstek.
- Jestem ostatnio jakaś nie w sosie i nie wiem, czy nie
złapałam jakiegoś pasożyta w pęcherzu i żołądku.
Gdy Kat dokładnie wypytała Kerry o objawy,
CUDOWNY LEK 129
przychodziła jej do głowy tylko jedna - lecz niewyo
brażalna - diagnoza. Co prawda dziwniejsze rzeczy
się zdarzały, pomyślała, gdy wysłała kobietę po prób
kę moczu.
Wynik testu był jednoznaczny, ale tak nieoczeki
wany, że Kat powtórzyła go, zanim zwróciła się do
Kerry:
- Nie wiem, czy to będzie dobra wiadomość, czy
zła, ale jest pani... w ciąży.
- W ciąży? - krzyknęła zaskoczona Kerry i ze
zdumienia zapomniała zamknąć usta. - Ale to niemo
żliwe! Sama pani wie, jak trudno... Nawet in vitro...
Kat chwyciła za słuchawkę.
- Rose, czy Ben już jest wolny?
- Będzie za chwilę - odparła recepcjonistka. - Ma
przyjść do twojego pokoju?
- Nie. Powiedz, żeby zaopiekował się potrójnym
kłopotem państwa Kennedych i poproś ich tatę, żeby
przyszedł do mnie.
Zastanawiała się, jak Ben wybrnie z tego zadania.
Z Samem i Joshem radził sobie znakomicie, ale oni
nie są tak nieznośni jak synowie Kennetha i Kerry.
Po niecałej minucie pan domu zjawił się w pokoju.
- Jakiś problem, pani doktor? - Zmarszczył czoło
ze zmartwienia i przytulił żonę.
- To nie jest tak naprawdę problem.
- Mówi, że jestem w ciąży - powiedziała Kerry
drżącym głosem. - Zrobiła test dwukrotnie, za każ
dym razem...
- Jasny gwint! - Pod mężczyzną nogi się ugięły.
Przepraszam za te słowa. Tylko proszę mi nie
mówić, że to znów trojaczki!
1 3 0 JOSIE METCALFE
Po kilku minutach państwo Kennedy opuścili ga
binet. Kat podążała za nimi, gnana ciekawością, jak
Ben poradził sobie z powierzonym mu zadaniem.
Zamiast widoku dewastacji jak po przejściu hura
ganu, ujrzała trzech małych rozrabiaków siedzących
grzecznie i słuchających w pełnym zauroczeniu Bena
czytającego bajkę o upartym koźle.
Następnym razem Kat zobaczyła Bena, gdy mijali
się w wejściu do gabinetu.
- Ben! - Przytuliła go mocno, łzy szczęścia po
płynęły jej po policzkach. - Dzwonili ze szpitala.
Sam się obudził. Chodź!
Spodziewała się, że podąży za nią, lecz on stał,
jakby wrósł w ziemię.
- Odwiedzę go później - odparł ponuro. - Mam
coś... Kat, nie mogę... Muszę z tobą porozmawiać. Im
szybciej, tym lepiej.
Miała złe przeczucia. Chwilę wcześniej niemal fru
wała z radości, a teraz strach ją sparaliżował.
- Nie możemy porozmawiać w drodze do szpita
la? - zaproponowała. - Chcę złapać doktora Ros-
sitera i podziękować mu za to, co zrobił dla Sama.
- Ja... On... - Ben pokręcił głową. - Kat, wiem, że
to jest fatalny moment, żeby ci to mówić, ale...
Nie patrzył jej w oczy. Czy naprawdę aż tak żałuje
tamtej nocy, że...
- Wyjeżdżasz! - Oblał ją zimny pot. - Nie mo
żesz! Nie teraz, kiedy cię potrzebuję, kiedy wszyscy
cię tak bardzo potrzebujemy! Co z gabinetem? Co
z twoimi pacjentami? Nie poradzę sobie sama!
- Rozmawiałem rano z Simonem. Powiedział, że
CUDOWNY LEK 131
chętnie zająłby moje miejsce po wygaśnięciu kon
traktu - oznajmił z przekonaniem.
Szybkie spojrzenie na twarz Bena powiedziało jej,
że nic nie zmieni jego decyzji.
Gdyby nie zrobiła... Gdyby oni nie zrobili...
Obserwowała, jak od tamtej nocy stawał się coraz
bardziej niedostępny.
- Muszę cię prosić o przysługę - ciągnął, a ona
niemal wybuchnęła śmiechem, słysząc niestosow
ność tego życzenia. - Mogę zostawić u ciebie swoje
rzeczy do czasu, aż będę wiedział, dokąd pojadę?
- Och Ben... - Łzy napłynęły jej do oczu i zmieni
ły obraz Bena w ciemną, rozmazaną plamę.
- Kat? Jeszcze tu jesteś? - usłyszała głos Rose. -
Chciałaś złapać tego chirurga.
- Już jadę. - Miała nadzieję, że recepcjonistka
nie usłyszała, jak tłumione emocje zniekształciły jej
głos.
- Nie musisz się przejmować tym lekarzem, Kat -
rzucił Ben, gdy wreszcie ruszyła w stronę samocho
du. - A Sam wyzdrowieje, zobaczysz!
Zajęła miejsce w samochodzie i odprowadziła
go wzrokiem do drzwi gabinetu. Jak powie o tym
synom? Josh przestał żywić do Bena negatywne
uczucia, stał się na powrót beztroskim jedenastolat
kiem. Sam od razu polubił Bena i najpewniej spo
dziewał się, że jego idol zobaczy, jak wychodzi ze
szpitala.
Z trudem opanowała łzy i zapaliła silnik. Dziś
miała się dowiedzieć, jak poszła operacja. Nie może
sobie pozwolić na chwile słabości, nie w tym mo
mencie.
132 JOSIE METCALFE
- Cześć, mamo! -wychrypiał Sam, kiedy tylko ją
zauważył.
- Witaj, słoneczko. Jak się czujesz? - Objęła go
i niemal się rozpłakała.
- Kiedy przyjdzie Ben? - zapytał chłopiec, a gdy
zbyt długo nie otrzymywał odpowiedzi, ciągnął: -
Wiesz, że on był tam, na operacji? Wiesz, że wsadzał
mi do nosa te rurki i inne takie? Chcę go zapytać, jak
to wyglądało.
Kat pamiętała głos Bena dochodzący zza drzwi,
gdy kazano jej wrócić do pokoju Sama. Zawsze bę
dzie mu wdzięczna za to, że nie zawiódł jej syna.
- Pewnie nie będzie mógł ci opowiedzieć do
kładnie o tym zabiegu, bo go tam nie było - zauwa
żyła.
Stwierdziła, że na razie Sam jest w bardzo dobrym
stanie. Czekała tylko, aż ktoś powie jej, jakie są
prognozy.
- On tam był! - upierał się chłopiec. - Rozmawia
liśmy o domku na drzewie. We dwóch narysujemy
plany, ale pewnie pozwolimy Joshowi z nami go
budować.
- To dobrze.
Sam w końcu poddał się środkom nasennym i za
mknął powieki. Kat w tym czasie zastanawiała się,
jak spełni marzenie syna o domku na drzewie, gdy
Bena już nie będzie. Nie miała też pojęcia, jak mu
powie, że wyjechał. Lecz z pewnością na to jeszcze
jest za wcześnie.
Recepcja zaczynała się wypełniać pacjentami, gdy
Kat wróciła ze szpitala.
CUDOWNY LEK 133
- Świetnie, że już jesteś - powiedziała Rose, wrę
czając jej słuchawkę. - To pani K.
- Tu doktor Leeman. W czym mogę pani pomóc?
- Proszę wznieść toast, pani doktor. - Kat domyś
liła się, że Kerry śmieje się szeroko. - Godzinę temu
zrobiono mi badania.
- I? - zapytała Kat.
- To bliźniaki! - zawołała. - Nie wiem, jakim
cudem to się stało. Mój mąż siedzi teraz i w kółko
powtarza: „Na szczęście to nie trojaczki".
- Przynajmniej ma czas, żeby się oswoić z tą
myślą.
- I zbudować kolejną sypialnię - dodała Kerry.
Kat rzuciła okiem na zegarek i kiedy usłyszała, że
na razie ciąża rozwija się normalnie, skończyła roz
mowę, gdyż przed drzwiami stal pierwszy pacjent.
Chciała jeszcze przed dyżurem zamienić słowo
z Benem, ale nie miała już na to czasu.
- Dlaczego, kiedy chcę skończyć o czasie, wszyst
ko sprzysięga się przeciwko mnie? - wymamrotała.
Wyłączyła komputer i sięgnęła po torebkę. Od
nosząc koszyk z kartami pacjentów do recepcji, usły
szała głos Josha.
- Cześć, mamusiu! Idziemy do domu?
- Cześć, Josh. Co tu robisz?
- Ben poprosił mnie, żebym przyszedł - odparł
beztrosko chłopiec. - Powiedział, że musi gdzieś
pojechać i że wie, że nie lubisz, jak z Samem zo
stajemy sami w domu.
- Ben wyjechał? - zapytała spanikowana.
Po chwili skarciła się w myślach za swą głupotę.
1 3 4 JOSIE METCALFE
Ostatnim razem, gdy wbiegła do pokoju Bena,
wszystko było na miejscu. Tym razem będzie ina
czej.
- Powiedział, że ci o tym mówił - kontynuował
chłopiec, nieświadomy sensu swoich słów. Zarzucił
plecak na ramię i przytrzymał jej drzwi. - Wiesz,
kiedy wróci? Chciałem mu się pochwalić klasówką
z biologii. Nic nie rozumiałem, dopóki on mi nie
wytłumaczył. Byłem najlepszy w klasie!
Kat z trudem znalazła odpowiednie słowa, by po
gratulować synowi.
Emocje nakazywały jej pobiec na górę i przekonać
się, czy Ben wyjechał na zawsze, ale najpierw musi
nakarmić syna, sprawdzić jego pracę domową, a po
tem zawieźć go do brata do szpitala.
I nie ma po co iść do jego pokoju. Dom był bardzo
pusty, co mogło znaczyć tylko jedno: Ben wyniósł się
na dobre.
Ukryła twarz w dłoniach. Jak ma się skupić na
pacjentach, gdy bez przerwy będzie się zastanawiać,
w którym momencie popełniła błąd. Nie miała poję
cia, czym go od siebie odstręczyła.
- Myślałam, że był szczęśliwy, spędzając czas
z nami - mruknęła. Serce jej pękało, kiedy przypomi
nała sobie, jak dobrze pasował do jej rodziny. Wy
glądał na radosnego. Do tamtej nocy.
To dlatego wyjechał? Uświadomił sobie, że nie
mógłby żyć pod jednym dachem z kobietą, przez
którą zdradził pamięć żony?
Jeśli jest pierwszą osobą, przed którą się otworzył,
to nawet nie zaczął przepracowywać tej straty. Jego
CUDOWNY LEK 135
wyrzuty sumienia musiały skończyć się oskarżenia
mi wobec niej.
Dość naiwnie dostrzegła promyk nadziei w fakcie,
że większość rzeczy Bena dalej była w pokoju. Leża
ły w walizkach i czekały, być może, na wynajętą
firmę transportową.
Musi się w sobie zebrać. Epidemia ospy szalała
w najlepsze, telefony zaniepokojonych rodziców się
urywały. Jeśli chce pogodzić pracę w gabinecie i od
wiedziny u Sama w szpitalu...
Na jej biurku telefon zadzwonił po raz kolejny,
przerywając zaklęte koło myśli.
- Doktor Leeman, doktor Khan chciałby poroz
mawiać z panią w wolnej chwili - powiedziała
Rose.
- Doktor Khan? Ach tak. Ten ortopeda, do które
go odesłałam pana Aldariniego. Przełącz go, proszę.
- Doktor Khan czeka w recepcji - odrzekła Rose
lekko podekscytowana.
- W takim razie już wychodzę - odparła Kat
z uśmiechem, który szybko zniknął, gdy przypomnia
ła sobie, że wygląda jak siedem nieszczęść. - Pomo
cy! -jęknęła. Szybko sięgnęła po szczotkę do wło
sów i pomadkę.
Po niecałych dwóch minutach pojawiła się na ko
rytarzu.
- Witam, doktorze. - Uśmiechnęła się, wchodząc
do recepcji.
Elegancko ubrany mężczyzna odłożył jedną z za
bawek dla małych pacjentów i wyprostował się.
Był młodszy, niż się spodziewała. Miał czarne,
głęboko osadzone oczy i ciemnozłotą karnację.
1 3 6 JOSIE METCALFE
- Jeśli to pani nie obrazi, proszę mówić do mnie
Razak - rzekł miękkim głosem.
- Ja mam na imię Kat. Proszę usiąść. Mogę za
proponować panu kawę? - Musieli przejść przez tego
typu formalności
- Nie, dziękuję. Przejeżdżałem obok i postanowi
łem wstąpić. Nie chcę zabierać pani dużo czasu -
rzekł otwarcie. - Rose już mi powiedziała, jak bardzo
jest pani zajęta pacjentami i synem w szpitalu. Cieszę
się, że wszystko poszło dobrze.
- Ja również - odparła szczerze. - To cudowne,
że każdy dzień przynosi poprawę. Naprawdę obawia
łam się najgorszego.
- Cóż, moi pacjenci nie są zazwyczaj w tak cięż
kiej sytuacji - przyznał. - Zazwyczaj chodzi o złago
dzenie bólu, jak w przypadku pana Aldariniego.
- Zastanawiałam się, czy to dlatego pan tu zawi
tał. Czy coś się stało?
- Absolutnie nic - uspokoił ją z rozbrajającym
uśmiechem. - Pan Aldarini jest tylko jednym z powo
dów, dla których tu jestem. Dochodzi do siebie po
zabiegu, choć zdecydowanie za długo odwlekał ope
rację. Przede wszystkim chciałem powiedzieć, że od
kąd pracujemy w parach, udaje nam się przeprowa
dzić dużo więcej operacji niż wcześniej, ale ja zo
stanę tu jeszcze tylko kilka miesięcy. Potem wracam
do mojego kraju, by otworzyć nowy oddział. Muszę
więc nabrać jak najwięcej doświadczenia. Gdyby
miała pani osoby w sytuacji podobnej do stanu pana
Aldariniego, to proszę kierować je bezpośrednio do
mnie.
Kat zamrugała ze zdziwienia powiekami. Zazwy-
CUDOWNY LEK 137
czaj nie miała wpływu na to, do jakiego lekarza
trafiają jej pacjenci.
- Co na to pańscy przełożeni? - spytała.
W końcu, gdy Razak wyjedzie, ona będzie musiała
się dogadać ze starą gwardią oddziału ortopedycz
nego.
- To nie problem - odparł. - Oni nadal pracują po
staremu i ich listy oczekujących ciągną się kilomet
rami.
Kat podziękowała doktorowi Khanowi za propo
zycję. Nie wiedziała, kiedy znajdzie czas, by przej
rzeć karty pacjentów w poszukiwaniu tych, którzy
mogliby skorzystać z oferty ortopedy, choć zdawała
sobie sprawę, że musi to zrobić. Dla dobra tych,
którzy cierpią.
- To bardzo przystojny mężczyzna - powiedziała
Rose, gdy Razak zamknął za sobą drzwi. -I myślę, że
mu się spodobałaś.
- Sprawiał wrażenie miłego - zgodziła się Kat. -
Ale słyszałaś, że za kilka miesięcy wraca do ojczyz
ny. Więc nie nastawiaj się za bardzo, chyba że chcesz,
żebym z nim wyjechała - zażartowała Kat.
To kolejny mężczyzna, który najpierw by ją
uwiódł, a potem zostawił.
Gestem pokazała odbierającej kolejny telefon
Rose, że wychodzi. Jeśli chce mieć siły na wizytę
u Sama, musi coś zjeść. Gdy przekręcała klucz, by
zamknąć drzwi, usłyszała, że dzwoni jej prywatna
linia. Z głupią nadzieją, że usłyszy głos Bena, ot
worzyła drzwi i pobiegła do telefonu.
- Jest tam mój tata? - usłyszała zapłakany głos
dziewczynki.
1 3 8 JOSIE METCALFE
- To chyba pomyłka - odrzekła delikatnie. - Wiesz,
z jakim numerem chciałaś się połączyć?
- Pani to doktor Leeman, prawda? - zaszlochała
dziewczynka. - Tata dał mi ten numer.
- Jestem doktor Leeman, ale...
- To mój tata u pani pracuje - dziewczynka wpad
ła jej w słowo. - Opowiadał, że mieszka u pani, że
nazywa się pani Kat... I ma dwóch synów, Josha
i Sama, i... staram się z nim skontaktować, ale nie
mogę!
Kat przez moment tępo wpatrywała się w słuchaw
kę, a po chwili olśniło ją, że rozmawiała z córką
Bena.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dziecko dalej szlochało, a ona cały czas trawiła
pierwszą informację. Minęło dużo czasu, zanim Ben
opowiedział jej o swojej żonie, ale o córce nie napo
mknął ani słowem.
- Starałam się z nim skontaktować i powiedzieć
mu, że mam ospę, ale on nie odbiera telefonu... I pie
lęgniarka szkolna powiedziała, że mogę wracać do
domu, ale nie wiem, gdzie on jest. I on dal mi ten
numer i...
Więc obie nie wiemy, gdzie Ben się podział, po
myślała Kat. Miała jednak ważniejszy problem do
rozwiązania, a była nim zrozpaczona dziewczynka.
- Spokojnie, kochanie - powiedziała. - Weź głę
boki oddech i powiedz, jak masz na imię.
- L-Laura-jęknęła dziewczynka.
- L-Laura - powtórzyła Kat, imitując jąkanie się
dziewczynki, na co ta zareagowała chichotem. - Masz
pod ręką kogoś, z kim mogłabym porozmawiać i do
wiedzieć się...
- Pielęgniarka jest ze mną - przerwała jej Laura.
- Korzystam z jej telefonu.
Jej głos zamarł, a w słuchawce odezwała się doros
ła kobieta.
- Doktor Leeman? Nazywam się Joan Coriffis,
jestem pielęgniarką w szkole Świętego Bernarda.
1 4 0 JOSIE METCALFE
Czy może pani skontaktować się z tatą Laury i prze
kazać mu, że powinien odebrać córkę? Muszę prosić
o to rodziców mieszkających najbliżej szkoły, żeby
móc dbać o dzieci tych, którzy są za granicą. Sama
mam dużą rodzinę, ale zajmowanie się dziesiątkami
dzieci może przyprawić o ból głowy.
Kat słyszała o szkole imienia Świętego Bernarda
- prestiżowa, z internatem, niedaleko stąd. Pewnie
dlatego Ben wybrał pracę w Ditchling.
No i mogła się domyślać, jak osamotniona czuła
się dziewczynka, pozbawiona kontaktu z ojcem. Szyb
ko przemyślała sprawę.
- Nie jestem w stanie skontaktować się teraz z oj
cem Laury. A czy ja mogłabym odebrać małą?
Nastąpiła długa, nieco krępująca cisza, absolutnie
zrozumiała w takiej sytuacji. Nagle Kat usłyszała
głos w tle informujący pielęgniarkę, że ma dwóch
następnych pacjentów, i najwyraźniej w tym momen
cie decyzja została podjęta.
- Jeśli będzie miała pani przy sobie dowód oso
bisty i coś, co potwierdzi, że ojciec Laury faktycznie
u pani pracuje - odrzekła w pośpiechu. - Proszę
przynieść to do gabinetu lekarskiego, w sekretariacie
wskażą pani drogę. A teraz przepraszam najmocniej,
ale muszę kończyć... Do zobaczenia, doktor...
Pielęgniarka odłożyła słuchawkę zanim zdążyła
sobie przypomnieć nazwisko Kat, lecz trudno ją było
za to winić.
Kat nie wyobrażała sobie pracy z dziesiątkami
dzieci. Wystarczyło, że do jej gabinetu przychodziły
pojedynczo lub dwójkami... Trójkami w wypadku
synów państwa K.
CUDOWNY LEK
141
Reszta popołudnia upłynęła jej w natłoku zajęć.
Sprawdziła, czy wirus ospy nie jest groźny dla Sama,
który właśnie przyjmował kortykosteroidy. Jej oba
wy okazały się nieuzasadnione, skoro jej syn miał już
tę chorobę za sobą.
W łóżku Bena zmieniła pościel. Poprosiła Rose,
by w razie, gdyby wróciła później, zaopiekowała się
Joshem. Jakimś cudem wygospodarowała jeszcze go
dzinę, by odwiedzić Sama. Chłopiec miał już dość
siedzenia w jednym miejscu, znudziły mu się nawet
gry komputerowe, więc rozpoczął walkę o powrót do
domu.
- Jakbym nie miała wystarczająco dużo na głowie
- mruknęła do siebie Kat, gdy przemierzała korytarze
renomowanej szkoły. - Chyba zwariowałam!
Lecz gdy przed gabinetem ujrzała małą sierotkę
spoglądającą w jej kierunku pięknymi, zielonymi
oczami Bena, uznała, że postępuje słusznie.
- Czy ty jesteś Kat? - spytała nieśmiało dziew
czynka. Miała najwyżej jedenaście lat, ale już było
widać, że niedługo będzie tak piękna jak jej matka.
- To jest doktor Leeman - poprawiła Laurę pielę
gniarka, gdy sprawdziła dowód tożsamości Kat.
- Ale możesz mówić do mnie po imieniu -powie
działa Kat. Gorączkowe wypieki i szklane oczy Lau
ry sugerowały, że czym szybciej dziewczynka trafi
do łóżka, tym lepiej. - Czy ktoś przygotował jej
kosmetyczkę i trochę ubrań? Powinnyśmy wyjechać
jak najszybciej.
- Spakowałam się sama - wtrąciła nieśmiało Lau
ra. - Chciałam zabrać ulubione książki i ubrania.
- Świetny pomysł. - Kat uśmiechnęła się do niej,
142 JOSIE METCALFE
a potem przeniosła wzrok na Joan Coriffis. - Widzę,
że ułatwię pani sytuację, zabierając Laurę.
Jej słowa niemal utonęły we wrzawie dziecięcych
krzyków i pospiesznych nawoływań.
- Oczywiście, dziękuję bardzo. -Niemal siłą wcis
nęła w dłoń Kat jej dowód. -I niech doktor Rossiter
powiadomi nas, kiedy Laura wydobrzeje na tyle, aby
wrócić do szkoły.
Kat mrugnęła, gdy usłyszała takie samo nazwisko
jak to, które nosił nieuchwytny chirurg, powstrzyma
ła się jednak od poprawienia pielęgniarki. Jeśli z taką
łatwością myli nazwiska dzieci, to epidemia ospy
faktycznie ją wykańcza.
Cóż, przynajmniej Laura nie będzie jednym
z dziesiątków dzieci wymagających opieki. Kat po
stanowiła, że zajmie się nią z taką samą troską i mi
łością, z jaką jej mama, Lorraine, opiekowałaby się
córką.
Ironią losu był fakt, że Kat próbowała przekonać
Richarda do kolejnego dziecka, gdy stwierdzono
u niego białaczkę. Powinna uważać, by nie traktować
małej jako substytutu córki, której nie miała, a której
tak bardzo pragnęła. Teraz musi wymyślić, jak pogo
dzić pracę, opiekę nad chorym dzieckiem i odwiedzi
ny u Sama w szpitalu.
Ale gdy przyszło do realizacji skomplikowanego
planu, wszystko poszło gładko. Fakt, że akurat nad
szedł weekend, ułatwił sytuację, a poza tym Josh
w ogóle nie przejawiał wrogości wobec Laury. Powo
dem tego była najpewniej wdzięczność, jaką okazy
wała dziewczynka, gdy chłopiec cokolwiek dla niej
robił. Laura szybko wracała do zdrowia, tak że po
CUDOWNY LEK 143
dwóch dniach spędzała większość czasu na dole z ro
dziną Leemanów.
Najważniejsze jednak było to, że stan Sama po
prawiał się dużo szybciej, niż ktokolwiek się spodzie
wał. Chłopiec coraz lepiej widział, a bóle głowy
minęły bezpowrotnie.
- Wygląda na to, że operacja zakończyła się cał
kowitym sukcesem - powiedział Jon Fox-Croft i wrę
czył jej wyniki ostatnich badań. - Sam miał wielkie
szczęście, że operował go ktoś taki jak Ben Rossiter.
Kat zdawała sobie sprawę, że jej syn nie jest jesz
cze kompletnie zdrów. Regularne badania kontrolne
są koniecznością, zawsze istnieje możliwość nawro
tu, ale póki co...
Jedynego powodu do zmartwienia dostarczał jej
Ben, który nawet nie zadzwonił, by zapytać, jak
się miewa chłopiec. Była pewna, że troszczy się
o nich na tyle, że nawiąże jakiś kontakt. Ale, skoro
Laura z nimi mieszka, miała gwarancję, że zobaczy
Bena, gdy ten przyjedzie odebrać córkę. Wtedy spró
buje się dowiedzieć, dlaczego nie wspomniał o niej
ani słowem.
Z pewnością się jej nie wstydził. Jest przecież
uroczą dziewczynką, bystrą i inteligentną, świetnie
radzącą sobie w szkole, mimo że internat ewidentnie
jej nie odpowiada.
- Sam i Josh mają szczęście - powiedziała Laura
w sobotę wieczorem, gdy Kat kazała chłopcom
sprzątnąć po kolacji ze stołu. - Chciałabym mieszkać
z tatą i chodzić do normalnej szkoły, jak kiedyś.
- Spojrzała na Kat, jakby sprawdzała jej reakcję.
- Wiem, że to zabrzmi głupio, jeśli powiem, że czuję
1 4 4 JOSIE METCALFE
się samotna, kiedy dookoła jest tylu ludzi, ale tęsknię
za nim.
To była kolejna rzecz, którą Kat zamierzała po
wiedzieć Benowi, gdy wreszcie się pojawi. Jego cór
ka potrzebuje go jako ojca na co dzień, a nie w cha
rakterze sporadycznego gościa.
Nastał niedzielny wieczór, gdy Kat uznała, że ko
niecznie musi zrobić pranie, bo inaczej Josh pójdzie
do szkoły w brudnych dżinsach, a Sam i Laura przez
cały dzień będą paradować w piżamach.
- Lauro, kochanie, daj mi ubrania, które chcesz
mieć na jutro czyste, to wrzucę je do pralki. Ty też,
Josh. Tylko dopilnuj, żeby wszystkie skarpetki trafiły
do kosza. I nie zostaw nic pod łóżkiem.
- Ale Laura miała zagrać ze mną na komputerze
- skrzywił się Josh.
Kat tylko się ucieszyła, że- chłopiec znów zacho
wuje się jak normalne dziecko. Czy z powrotem za
mknie się w sobie, gdy usłyszy, że Ben wraca tylko
po to, by odebrać córkę i wziąć swoje rzeczy?
- Chodź, Josh, ścigamy się! - Laura wyzwała go
na pojedynek i popędziła w kierunku schodów.
- Przepraszam cię, Lorraine - wyszeptał Ben, klę
cząc przy kamieniu nagrobnym. Powoli zapadał
zmierzch. Pierwsze łzy paliły go jak ogień i zarazem
szczypały jak lód. - Przepraszam za tyle błędów, tyle
głupich decyzji. - Drżącym palcem nakreślił jej imię
na zimnej płycie.
Kamień był taki świeży i nowy, wykute litery tak
wyraźne, jakby wyryto je wczoraj.
- Wiem, że nie mogłem powstrzymać tej choro-
CUDOWNY LEK 145
by, która cię zabiła, ale gdybym wcześniej cokolwiek
zauważył... - Pokręcił ze smutkiem głową.
Lorraine zapadła niespodziewanie w śpiączkę, a to
pozbawiło go możliwości pożegnania jej. Nie mógł
jej powiedzieć, jak bardzo ją kocha, i że ta miłość
przetrwa.
To dzięki Kat i jej synom zdał sobie sprawę, że
zamykanie się w sobie robi wszystkim więcej krzyw
dy niż pożytku. Na samo wspomnienie, że to jego
wiedza umożliwiła odpowiednie zdiagnozowanie sy
na Kat i zapewniła mu właściwe leczenie, oblewał go
zimny pot.
- A ile innych osób czeka jeszcze na pomoc? -
szepnął. Po raz pierwszy zwątpił w słuszność ścieżki,
jaką obrał po śmierci żony. Czy popełnił straszny
błąd, rezygnując ze specjalizacji, która tak go kiedyś
pochłonęła, że nie zauważył choroby Lorraine?
Przynajmniej nie zawiódł Sama. Było za wcześnie
na wyciąganie pochopnych wniosków dotyczących
przyszłości chłopca, ale wszystko wskazuje na to, że
Sam miał wielkie szczęście. Wszystkie niebezpiecz
ne symptomy ustąpiły po usunięciu guza. Teraz po
zostaje mieć nadzieję, że nie będzie nawrotów.
A ile jest jeszcze dzieci, których rodzice liczą na
podobne szczęście?
- Co powinienem zrobić, kochanie? - zapytał
drżącym głosem, ale w głębi serca wiedział, że podjął
już decyzję.
Ołowiana kula przygnębiających uczuć powoli sta
czała się z jego piersi i umożliwiała mu coraz głębsze
oddychanie, a fala ciepła przetoczyła się przez jego
ciało, gdy przed oczami jego wyobraźni stanęła Kat.
1 4 6 JOSIE METCALFE
- Nigdy cię nie zapomnę, Lorraine - powiedział
nieco pewniejszym głosem, kiedy zrozumiał, co po
winien uczynić. - A ty... polubiłabyś Kat. Jest podob
na do ciebie: pracowita, cierpliwa, czuła. Jej synowie
pokochaliby cię tak mocno jak Laura.
Do obrazka w myślach dołączył też swoją córkę
i po raz pierwszy odważył się ujrzeć w swojej wizji
możliwy do zrealizowania scenariusz.
- Ale byłem głupi! - zawołał.
Co go, u licha, opętało, gdy postanowił, że krótko
terminowe kontrakty na stanowisku internisty mu wy
starczą? Jego cenne umiejętności polegają na czymś
innym. Nadszedł czas, by przestał wreszcie je marno
wać. Zbyt wiele dzieci go potrzebuje.
Pogładził opuszkami palców płatki czerwonej ró
ży, którą ułożył pod kamienną płytą. Jego ręka już nie
drżała, była spokojna, opanowana. Tak opanowana,
jak powinna być dłoń najlepszego neurochirurga.
- Na mnie już czas - powiedział zdecydowanym
głosem. - Nigdy cię nie zapomnę, ale muszę zoba
czyć Kat i wyjaśnić jej... powiedzieć jej, że...
Że co?
Czy wreszcie zaczął coś rozumieć?
- Tak. Mniej więcej to. - Po raz ostatni zerknął na
grób kobiety, dla której zawsze będzie miejsce w jego
sercu, i udał się w kierunku samochodu.
Kiedy pomyślał, że wraca do Kat, zaczął biec.
Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał, był widok
córki otwierającej przed nim drzwi.
- Tato! - pisnęła Laura i natychmiast rzuciła mu
się na szyję. - Wróciłeś!
CUDOWNY LEK 147
- I niemal ogłuchłem - zażartował i mocno przy
tulił do siebie dziewczynkę.
Kiedy ona tak bardzo urosła? Jakim cudem
umknęło to jego uwadze? Czy naprawdę dotąd ist
niały dla niego wyrzuty sumienia? I co Laura robi
w domu Leemanów?
- Mam ospę! - obwieściła, jakby bladoróżowe
kropki po kremie nie mówiły same za siebie, ale
nawet chorobowe krosty nie mogły przesłonić jej
rozkwitającej urody. - Kiedy nie odbierałeś telefonu,
porozmawiałam z mamą Sama i Josha i ona poroz
mawiała z pielęgniarką i pojechała po mnie.
- To wszystko wyjaśnia - rzekł z uśmiechem, nad
głową córki widząc Kat.
- O, tato, mam dla ciebie list od pani Coriffis.
Położyłam go... -Wyrwała się z jego objęć i podeszła
do stolika w korytarzu.
Leżał na nim cały asortyment przeróżnych przed
miotów: torebka Kat, zawsze w pogotowiu w razie
ewentualnego telefonu od pacjenta, kluczyki do sa
mochodu, niewielka sterta różnej korespondencji, tej,
która właśnie przyszła, i tej jeszcze nie wysłanej.
Laura podniosła jedną z kopert i podeszła do ojca.
- Popatrz, tatusiu - rzekła za śmiechem. -Napisa
li „pan Rossiter" zamiast „doktor". Chyba zapom
nieli, że jesteś neurochirurgiem.
Kat otworzyła szeroko oczy, mimowolnie rozchy
lając usta. Niemal było słychać, jak trawi tę infor
mację.
Dopiero po chwili odzyskała oddech.
Ben nazywa się Rossiter? Jest tym słynnym neu
rochirurgiem? Czy wobec tego cokolwiek, co jej
148
JOSIE METCALFE
mówił, było prawdą? Na miłość boską, przecież na
wet nie zna jego imienia! Nie miała też pojęcia, czy
ten człowiek w ogóle ma uprawnienia, by pracować
jako internista, czy może ona zatrudniła kogoś, kto
się nie nadaje do tej pracy?
Zalała ją fala wściekłości. Ale kiedy już miała
wybuchnąć, Ben popatrzył jej w oczy i z proszącą
miną pokręcił głową. Całym sobą błagał, by poczeka
ła, aż wszystko jej wyjaśni. Nie chciał, by dzieci były
świadkami ich dyskusji.
- Cześć, Ben! - zawołał wesoło Sam, niespodzie
wanie przerywając pełną napięcia ciszę. - Opowiada
łem mamie, że rozmawiałeś ze mną w sali operacyj
nej o domku na drzewie. Zaczniemy jutro?
- To zajęcie na weekend, Sam- odparł Ben. Cały
czas zerkał na Kat, niemal bał się spojrzeć w inną
stronę. - W ciągu tygodnia musimy pracować, ale
jeszcze nie przedyskutowałem tego z twoją mamą...
- Zawahał się, uważnie dobierając słowa. - Musimy
się upewnić, że zaakceptuje nasz projekt, a nie mamy
go nawet jeszcze na papierze.
-
Teraz go narysuję - zaproponował chłopiec.
- Nie dziś, kochanie - powiedziała stanowczo
Kat. - Już czas iść do łóżka.
To była prosta konwersacja, rutynowe nakłanianie
dzieci do ułożenia się do snu. Rozmowa, która ma
nastąpić później, będzie dużo trudniejsza. Kat nie
wiedziała, czy kiedykolwiek się po niej pozbiera.
Wreszcie Ben utulił Laurę do snu i zszedł na dół.
Próbowała usiąść w fotelu w salonie, ale napięcie,
jakie się w niej skumulowało, nie dawało jej spokoju.
CUDOWNY LEK 149
Potem poszła do kuchni, ale dopóki suszarka nie skoń
czyła cyklu, nie miała tam nic do zrobienia.
- Czy jest szansa na filiżankę kawy? - spytał Ben.
Ben? Gdy przypomniała sobie, że nie wie, czy to
jego prawdziwe imię, niemal straciła nad sobą kont
rolę.
- Nie miałem nic w ustach od czasu śniadania
w hotelu, niedaleko cmentarza, gdzie leży Lorraine.
Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu głęboko
w oczy. Coś się w nim zmieniło od czasu, kiedy go
ostatnio widziała. Był zmęczony podróżą, ale po raz
pierwszy, odkąd się poznali, nie widziała na jego
przystojnej twarzy tego przygnębiającego smutku.
Więcej też było w nim energii.
- Nic nie jadłeś? - powiedziała, idąc w stronę
kuchni.
Nie potrafiła zapanować nad swoim instynktem
opiekuńczym. Włożyła porcję mrożonej lasagne do
mikrofalówki i przygotowała dwa kubki. Kawa bez-
kofeinowa to dobry pomysł przy jej skołatanych ner
wach.
Stała przez chwilę, oplatając palcami parujący ku
bek, i tępo wpatrywała się w obracający się talerz
kuchenki mikrofalowej. W końcu nerwy jej puściły.
- Nie wytrzymam dłużej! - Uderzyła kubkiem
w blat. Kawa chlusnęła na ścianę i podłogę. - Jak
mogłeś tak po prostu wyjechać? - zawołała. - Jak
mogłeś tak najzwyczajniej w świecie odejść?
- Bo jestem głupi - odparł szczerze i uśmiechnął
się z zakłopotaniem. - To samo powiedziałem dziś
Lorraine, kiedy... -Urwał, gdy zorientował się, że Kat
go nie rozumie. - To tam pojechałem. Zrozumiałem,
1 5 0 JOSIE METCALFE
że musiałem parę spraw przemyśleć, pogodzić się
z demonami z przeszłości, podjąć kilka decyzji doty
czących przyszłości.
- I to wszystko? - spytała ze złością. - A może też
powinieneś kogoś przeprosić, wyjaśnić mnóstwo
kłamstw! - Patrzyła mu prosto w oczy. - Zacznij
może od tego, jak się nazywasz! Benjamin Ross czy
Benjamin Rossiter?
- I tak, i tak - odparł wymijająco - bo jak już
wyrobisz sobie markę, nie możesz robić niczego in
nego. Wszyscy myślą, że zostałaś wyrzucona za nie
dopatrzenia lub... Kat, dasz mi opowiedzieć wszystko
od początku? Może wtedy mnie zrozumiesz.
- Ale zastrzegam sobie prawo do stawiania pytań.
- Zgoda.
Milczał przez chwilę, jakby się zastanawiał, od
czego zacząć.
- Może rozpocznij od faktu, że twoja żona umar
ła, a ty oddałeś córkę do szkoły z internatem - pod
powiedziała. - Swoją drogą, będziesz miał niezłą
przeprawę, jeśli zechcesz ją namówić, żeby tam wró
ciła. Bardzo za tobą tęskniła i czuła się samotna.
Chce chodzić do normalnej szkoły z Samem i Joshem
i wracać na noc do domu.
- Też bym tego chciał. Strasznie mi jej brakowało
- przyznał. - Ale kiedy przyjmowałem te krótkoter
minowe kontrakty, ona potrzebowała spokoju i stabi
lizacji. Nie mogłem jej cały czas ciągać za sobą.
- Więc ciągle się przeprowadzałeś? I dlaczego
w ogóle postanowiłeś zostać internistą? - zapytała,
przeszywając go wzrokiem.
- Miałem wyrzuty sumienia - odrzekł bez ogró-
CUDOWNY LEK 151
dek. - Miałem potworne wyrzuty sumienia z powodu
tego, że nie zdołałem wyleczyć mojej żony, że musia
łem się poddać. - Uniósł ramiona w obronnym geś
cie. -Myślałem nawet, żeby całkowicie rzucić medy
cynę, ale nie mogłem się na to zdobyć. Zawsze prag
nąłem się tym zajmować. - Widząc, że Kat go nie
rozumie, dodał: - Miałem wrażenie, że w ten sposób
skrzywdzę mniej osób. Gdybym miał jakiekolwiek
wątpliwości w kwestii diagnozy, miałbym do kogo
się zwrócić o radę.
- Ale...
- Kiedy jest się neurochirurgiem, sprawa wygląda
inaczej - przerwał jej. - Tak, dysponujesz całym
zespołem bardzo doświadczonych asystentów i po
mocników, w sali operacyjnej masz całą tę wymyśl
ną technologię, ale w momencie podejmowania de
cyzji, czy należy zrezygnować, czy usunąć jeszcze
odrobinę guza, by dać pacjentowi większe szanse na
przeżycie, cała odpowiedzialność spada na jedną
osobę. W takich momentach ryzykujesz, że ktoś stra
ci wzrok, koordynację ruchów, osobowość! Nagle
uznałem, że nie mogę już tego robić. Nie ufałem
sobie.
- Ale zoperowałeś Sama - powiedziała przez ści
śnięte gardło, zdziwiona, że słowa przez nie przeszły.
Nigdy nie podejrzewała, że neurochirurgia może być
tak stresująca.
- Nie mogłem go nie operować - rzekł wprost.
- Miałem prawie pewność, co powoduje u niego te
bóle głowy, ale gdy już postawiono diagnozę, nie
potrafiłem go przekazać w czyjeś inne ręce, skoro
miał się nim zająć najlepszy chirurg.
1 5 2 JOSIE METCALFE
- Jaki jesteś skromny! - zakpiła i natychmiast się
uśmiechnęła, widząc, jak Ben się czerwieni, zawsty
dzony brzmieniem własnych słów. - Wiem, co miałeś
na myśli. Sprawdziłam twoje nazwisko w Internecie.
Chciałam ci podziękować za to, co zrobiłeś dla Sama.
- Naprawdę nie ma za co. - Pokręcił głową. -
Cieszę się, że wszystko poszło dobrze, mimo że dłu
go nie operowałem. Obawiałem się, że narażam Sa
ma... Ale kiedy już stałem nad nim, czułem się tak,
jakbym nie miał żadnej przerwy. Wróciła koncentra
cja, konieczna do odpowiedniego oddzielenia raka od
zdrowej tkanki. Szósty zmysł, który podpowiada, czy
zatrzymać się, czy posunąć odrobinę dalej...
- I odkryłeś, że ci tego brakowało.
To nie było pytanie. Kat już wszystko zrozumiała.
- Potrzebowałeś czasu, żeby przekonać się, że
pomysł rzucenia neurochirurgii był kompletnie chy
biony i mimo niesłusznych wyrzutów sumienia z po
wodu śmierci Lorraine, robiłeś błąd, zmuszając się do
pozostania internistą.
- Właśnie tak - odpowiedział. - Zdałem sobie
sprawę, że chcę, muszę wrócić do operowania. I masz
rację, to było swego rodzaju wyzwanie. Ale nie żału
ję tego, bo inaczej nigdy bym nie poznał ciebie ani
twoich synów. Bez was pewnie dochodziłbym do
siebie latami. Pokazaliście mi, co jest w życiu naj
ważniejsze. - Wzruszył ramionami. - I zobaczyłem,
że jest jeszcze wielu takich Samów, a neurochirur
gów zawsze brakuje.
- Zwłaszcza tych pierwszorzędnych - zażarto
wała.
Pomyślała, że tym razem straciła go na dobre. Ben
CUDOWNY LEK 1 5 3
zabierze Laurę do domu, a jego stary szpital powita
go z otwartymi rękami. A w tym czasie ona...
- Dostałem propozycję pracy w tutejszym szpita
lu - oznajmił.
Zapadła głucha cisza.
- Jon Fox-Croft, ten neuroradiolog, który był czę
ścią zespołu...
- I który przedstawił mi wyniki badań, żebym nie
mogła cię zobaczyć. - Kolejna część układanki zna
lazła swoje miejsce.
- Mówiłem mu przed operacją, że nie jestem pe
wien, czy chcę wrócić do zawodu, ale w sali opera
cyjnej przekonałem się, że... bez tego nie mogę żyć.
Jon to zauważył. Powiedział, że chcą tu zrobić cent
rum neurochirurgii, gdzie przyjeżdżaliby pacjenci
z całego kraju.
- Przyjmiesz tę pracę? - Wstrzymała oddech w o-
czekiwaniu na odpowiedź.
Jeśli tak, on i Laura będą całkiem niedaleko. Ale
czy ona to wytrzyma, skoro pragnie więcej?
- Pod jednym warunkiem. - Podszedł do niej blis
ko. - Kocham cię, Kat. Chcę wiedzieć, czy spaliłem
za sobą wszystkie mosty. A może w przyszłości prze
baczysz mi i mnie pokochasz? I zgodzisz się być
drugą mamą dla Laury.
- Kocham Laurę - przyznała z łatwością. Roz
nosiła ją radość na myśl o tym, że wszystko, o czym
marzyła, jest w zasięgu ręki. - Zawsze mi brakowało
córki, a Laura jest dobra i miła, mimo że przez ospę
czuje się dosyć marnie.
- A ojca Laury też kochasz? - spytał z cieniem
niepewności w swych zielonych oczach.
154
JOSIE METCALFE
Czy ich wspólne dziecko odziedziczy ten kolor,
tak jak Laura? Sama świadomość, że mogłaby nosić
w sobie jego dziecko, wystarczała, by rozpłynęła się
z radości, a wizja łączącej ich przyjemności...
- Oczywiście, że cię kocham - odparła cicho. -
I nie ma dla mnie znaczenia, jak się nazywasz czy co
robisz, skoro kochasz mnie i możemy być rodziną.
- Och, Kat! - Uniósł ją i radośnie obrócił się kilka
razy wokół własnej osi, a potem ją pocałował, by nie
pozostawić żadnych wątpliwości co do swych uczuć.
- Wyjdź za mnie jak najszybciej - poprosił, gdy
w końcu zdołali oderwać się od siebie. - Mając w do
mu trzy przyzwoitki, nie możemy ryzykować spania
razem, a każda kolejna noc bez ciebie będzie dla
mnie męczarnią.
- Zgadzam się - powiedziała. Wsunęła palce w je
go włosy i przyciągnęła go do siebie. Jej usta drżały
ze zniecierpliwienia. - Ale w międzyczasie...
KONIEC