wstęp: Biblia szamanów?
Było to w roku 1960. Michael Harner, dziś czołowa postać ruchu neoszamańskiego,
a wówczas początkujący młody antropolog, przebywał na swojej pierwszej badawczej
wyprawie w lasach ekwadorskiej części Amazonii. Gościł u Indian Conibo i kiedy
wypytywał ich o ich wyobrażenia religijne, został - zamiast odpowiedzi -
poczęstowany przez wioskowego znachora napojem z halucynogennej rośliny
ayahuasca <ayahua.htm>. Jego pierwsze doświadczenie z ayahuaską było
dramatyczne: był przekonany, że dawka, którą dostał, była śmiertelna i że
właśnie umiera - tym bardziej, że podczas wizji, których był świadkiem, zostało
mu powiedziane, iż oto otrzymuje przekaz wiedzy, który jest zastrzeżony tylko
dla zmarłych. Istoty, które mu to opowiadały, były podobnymi do smoków
kombinacjami nietoperza i węża, i ogłaszały się prawdziwymi władcami świata i
stwórcami życia na ziemi. Zaś w centrum obrazu, który wyświetlił mu się z
porażonego halucynogenem mózgu, stał, wpatrzony w niego i złośliwie
uśmiechnięty, gigantyczny gad o paszczy krokodyla, z której wylewał się istny
potop szumiącej wody... Następnego dnia Harner wybrał się łodzią do niedalekiej
misji, aby o swoich wizjach opowiedzieć białym ludziom. Misjonarze słysząc jego
relację sięgnęli do Biblii, gdzie w Apokalipsie Św. Jana napisano:
I wypuścił wąż z paszczy swojej wodę jako rzekę... (Obj. Jan. 12, 15)
Tak oto nieoczekiwanie wizje wykreowane przez indiański halucynogen znalazły
swoje potwierdzenie w słowach Biblii... Dodajmy jeszcze, że kiedy niedługo potem
Harner wybrał się po radę do pewnego starego i niewidomego już szamana Conibów,
ten, nie czekając, aż Amerykanin opowie mu swoje wizje do końca, na wiadomość o
skrzydlatych wężo-gackach, które tytułowały się "władcami świata", wtrącił
szybko i z uśmiechem: "A tak, one zawsze to mówią!" I wyjaśnił: "Ale one są
tylko władcami Ciemności Zewnętrznej".
Czy chcemy tego, czy nie, Pismo Święte, zarówno Starego, jak i Nowego
Testamentu, w wielu miejscach zawiera wizje, które okazują się zaskakująco
podobne do pewnych prastarych mitów i mitologicznych wyobrażeń, do wierzeń ludów
uważanych do niedawna za "prymitywne", a także do obrazów widywanych również
dziś: w snach, pod wpływem halucynogenów oraz przez szamanów podczas ich
magicznych podróży. Wiele wskazuje, iż jest to przekaz, który przychodzi z mało
wciąż zbadanych, nieświadomych głębin naszego umysłu. Te obrazy, wizje,
mitologie są stale w nas; niekiedy wydobywają się na powierzchnię i dobijają się
do naszej świadomości. Wielu ludzi, także spośród tych, którzy do dziś uważani
są za religijne autorytety, dostrzegało w nich przekaz od Boga.
Tytuł "Biblia szamanów" oczywiście nie oznacza, że oto właśnie została napisana
lub odnaleziona jakaś Księga, zawierająca szamańską mądrość. Takiej księgi nie
było i nie będzie, gdyż szamanizm obywał się bez pisma. Tradycja ta jest starsza
niż sztuka pisania, która pojawiła się w dość późnej fazie rozwoju ludzkiej
kultury i długo przez wiele ludów, skądinąd cywilizowanych i rozwiniętych, była
traktowana z dużą nieufnością. I tak na przykład Ariowie, zdobywcy Indii, przez
długie wieki nie spisywali swoich świętych hymnów i eposów, a przekazywali je
wyłącznie ucząc się ich na pamięć. Tylko w pamięci wtajemniczonych-druidów
istniała bogata literatura, mitologia, kosmologia Celtów - i wraz z druidami
przepadła. Podobnie, niedaleko od kraju, który będzie przedmiotem
zainteresowania tej książki, a więc w starożytnym Iranie, długo nie umiano
zdecydować się na spisanie nauk proroka Zaratusztry, chociaż Persowie i Medowie
zewsząd sąsiadowali z ludami - Semitami, Elamitami i Grekami - które od wieków
pisma używały nie tylko do celów uroczystych i sakralnych, ale i w codziennym
życiu.
Pisanie i przechowywanie ksiąg było zrazu luksusem i miało miejsce tam, gdzie
były zorganizowane państwa, królewskie dwory, świątynie i kolegia kapłanów.
Szamani działali raczej z dala od centrów władzy i do dziś zachowali się tylko w
odległych i rzadko zaludnionych okolicach świata. Tym cenniejsza jest ich
wiedza, która do naszych czasów przetrwała w umysłach tubylczych mieszkańców
Syberii, Australii czy obu Ameryk.
Pod tytułem tej książki, "Biblia szamanów", kryje się więc zamiar dużo
skromniejszy. Chodzi o przyjrzenie się Biblii pod nietypowym dla niej kątem: czy
i w tej księdze, świętej najpierw dla narodu żydowskiego, później zaś dla
chrześcijan, nie przetrwały ślady dawnego, mitologicznego i szamanistycznego
pojmowania rzeczywistości?
Gdy czyta się Biblię, powstaje wrażenie, że jej autorzy w ostatniej chwili
usiłowali utrwalić na papirusie duchowy przekaz, który już wygasał. Dawni
szamani mieli żywy kontakt z duchami, przodkami, bogami. Później żydowscy
prorocy, ich spadkobiercy, rozmawiali i spierali się z Jahwe, swoim opiekuńczym
bóstwem. Potem ta gorąca linia między niebem a ziemią przestała działać jak
należy. Ludzie zaczęli szukać głosu bogów w książkach, nie w swoim czakramie
serca. Pozostały spisane fragmenty legend, mitów... Ale to nie bajki. Skoro w
obecnych czasach magowie Indian, Buszmenów, australijskich tubylców kontaktują
się z duchowymi istotami, nie można wątpić, że również dawni Żydzi mieli
szamanistyczne doświadczenia, których odbicie znalazło się w Biblii.
Słowo szaman bywa używane mało odpowiedzialnie. Dlatego warto przypomnieć jego
pochodzenie: zostało zapożyczone z języka Ewenków, zwanych inaczej Tunguzami. Są
to mieszkańcy Syberii, używający języka z rodziny ałtajskiej, podrodziny
tunguskiej; językowi bliscy krewni Mandżurów, dalsi zaś krewni Mongołów,
Jakutów, Tatarów i Turków. Ewenkowie, a także inne ludy Syberii, mają swoich
specjalistów od kontaktowania się z innym światem, światem duchów, bóstw,
demonów - i nazywają ich szamanami. Słowo to zostało przejęte przez Rosjan, a od
nich stało się terminem o międzynarodowym zasięgu.
Syberyjskie pochodzenie słowa szaman zobowiązuje do tego, aby wierzenia i
praktyki ludów Syberii traktować jako wzorzec szamanizmu. Warto o tym pamiętać
szczególnie dlatego, że dziś głównym ośrodkiem mody na szamanizm są Stany
Zjednoczone i szerzej: świat angielskojęzyczny, Amerykanie zaś mają skłonność, z
powodów, które można nazwać patriotycznymi, utożsamiać szamanizm z religijnym i
duchowym życiem Indian Północnej Ameryki. Tymczasem kultura Indian zawiera tylko
niektóre elementy szamanizmu. Podobnie, z racji syberyjskiego pochodzenia, nie
należy terminu szaman zbytnio uogólniać i nie nazywać wszelkich plemiennych
wierzeń i obrzędów - "szamanizmem"; jako że wszystkie ludy, zarówno te żyjące w
plemionach, jak i te cywilizowane, zorganizowane w państwa, miały i mają swoich
specjalistów od tamtego świata, ale nie wszystkich można nazwać szamanami.
Szamana wyróżnia przede wszystkim to, że posiada on umiejętność wchodzenia w
trans, w zmieniony stan świadomości, w którym bezpośrednio kontaktuje się z
rzeczywistością duchów, bóstw i innych istot ponadnaturalnych, oraz z ich
mocami. Swoje wyobrażenia religijne czerpie on więc z pierwszej ręki, z
bezpośredniego doświadczenia. Tym różni się od innych specjalistów, którym
bardziej należy się miano kapłanów (oraz religioznawców!), którzy swoją wiedzę
wynoszą z lektur lub wykładów i na takiej pojęciowej wiedzy poprzestają, choć to
wystarcza, aby w większości społeczeństw byli jedynymi przewodnikami po świecie
ducha.
Czytelnicy moi chcą pewnie wiedzieć, czy starożytni Żydzi, autorzy Biblii,
rzeczywiście byli... szamanistami? Odpowiedź brzmi, oczywiście - NIE! Szamani
żyją w intymnej zażyłości z naturą, kontaktują się z jej mocami i duchami, znają
język zwierząt - to znaczy potrafią się kontaktować z opiekuńczymi duchami
zwierzęcych gatunków. Judaizm czyli kult Jahwe, przeciwnie, był w istocie
zerwaniem z naturą. Żydowskich proroków obchodził człowiek, i to tylko ten,
który należał do Narodu Wybranego - oraz Bóg, ten najwyższy i jedyny. Dla bóstw
pomniejszych, duchów przyrody, dla zwierząt już zabrakło miejsca, przestali być
ważni...
Wąż w raju
Bóg stworzył z pyłu ziemi Pierwszego Człowieka, Adama, i na wschodzie świata
urządził dlań ogród w Edenie. Potem z jego żebra stworzył Ewę. Oboje byli nadzy,
lecz nie wstydzili się tego. W samym środku rajskiego ogrodu rosło drzewo,
którego owoce były tabu: Bóg zabronił Adamowi i Ewie zrywać je i zjadać. Był w
Edenie też Wąż, który był najinteligentniejszym za wszystkich stworzeń. Wąż tak
powiedział do Kobiety: Jeśli zjecie zakazany owoc, nie umrzecie wcale, jak
twierdził Bóg, ale otworzą się wasze oczy i staniecie się równi bogom. Ewa
posłuchała Węża, sama zjadła owoc i dała jeść Adamowi. Pierwszym skutkiem
nabycia mądrości po zjedzeniu owocu było to, iż spostrzegli, że są nadzy i
poczuli się zawstydzeni. Sporządzili sobie więc zasłony z liści figowych. Potem
ujrzeli Boga przechadzającego się w powiewach wiatru, poczuli lęk i schowali się
przed nim. Przed okiem Boga niczego nie dało się ukryć: Stwórca przeklął Węża i
ogłosił go nieprzyjacielem ludzi, kobietę skazał na rodzenie dzieci w bólach i
poddał ją władzy męża, Adama zaś ukarał dożywotnią ciężką pracą na nieurodzajnej
ziemi. Wygnał oboje z raju, a u bram Edenu postawił na straży cheruba z
płomienistym mieczem.
Wiele rzeczy dziejących się w głębinach umysłu układa się w czwórki.
Siedemdziesiąt lat temu Elsie Wheeler z San Diego w Kalifornii zobaczyła
fragment innego mitu. Piszę "zobaczyła", bo można wyobrazić sobie, iż mity
stanowią równoległą rzeczywistość, która niekiedy odsłania się przed oczyma
jasnowidzów. Ogród Edenu z Adamem i Ewa zapewne został przed tysiącleciami
podobnie "zobaczony" czyimś jasnowidzącym okiem. Pani Wheeler ujrzała co
następuje: "Kobieta wynurza się z oceanu, w ślad za nią zaś foka, która obejmuje
ją." Była to pierwsza wizja z serii 360 tak zwanych Symboli Sabiańskich. Wizja
ta składa się z czterech elementów: widzimy twórcze Wody oraz Powietrze, czyli
przestrzeń ponad wodą; dalej Pierwszą Kobietę, i po czwarte - Fokę, która wciąga
ją do wody z powrotem. Zwykle w czwórce jest jeden element, który odstaje od
pozostałych i zakłóca harmonię. Tutaj tym negatywnym elementem jest Foka. W
micie Edenu jest nim Wąż.
Bohaterowie tego dramatu również układają się w czwórkę. Pierwszy jest Bóg,
drugi Adam, trzecia Ewa, czwarty jest Wąż. Pamiętajmy jednak, że jest to Wąż, a
nie Szatan. Kiedy powstawała opowieść o stworzeniu świata, Żydzi nie znali
jeszcze postaci zwanej Szatanem. Później dopiero zaczęto zgadywać, że ów Zły
Duch wcielił się w Węża. Nie łączmy więc Węża z Diabłem.
Kim w takim razie jest Wąż? Psychologowie zwierząt stwierdzili, że niektóre
przynajmniej gatunki zwierząt mają w genach zapisany wrodzony obraz swoich
gatunkowych wrogów. Pisklę pokrzewki od wyklucia z jaja syczy na widok łasicy,
także wypchanej. Wszystkie ptaki nieruchomieją, widząc na niebie sylwetkę orła
lub jastrzębia i reagują agresją na sowy. Wydaje się, że z nami jest podobnie.
Przodkowie ludzi mieli dwóch przysięgłych wrogów swojego gatunku. Były nimi
wielkie koty, jak lew, lampart czy tygrys - oraz węże. Dwa obrazy budzą w nas
pierwotny, zwierzęcy lęk: otwarta paszcza, wystające kły i oczy z wąskimi
źrenicami, a więc zapowiedź pożerającej paszczy lwa lub lamparta - oraz wijące
się ruchy i syk węża.1
Indianie z Amazonii odkryli i zastosowali w swojej magii roślinę zwaną
ayahuasca, najpotężniejszy ze znanych środków halucynogennych. Długo można by
opowiadać o dziwach, jakie dzieją się pod wpływem napoju z tej rośliny. Z
pewnością uruchamia ona, oprócz innych mocy duchowych, również te komórki w
mózgu, które przechowują najstarsze, wrodzone obrazy świata. Tym, którzy zażyli
ayahuaskę, pojawiają się wizje wielkich drapieżnych kotów i gigantycznych węży.
Podobno któryś z badaczy eksperymentował z Eskimosami, ciekaw, co oni, nie
znający ani węży, ani tygrysów, zobaczą po ayahuasce. Zobaczyli... to samo:
stwory, które określili jako "długie ryby" i "wielkie koty".
Stanisław Ignacy Witkiewicz-Witkacy, kiedy zażył inny indiański halucynogen,
pejotl, ujrzał całe krajobrazy, całe góry, po horyzont zbudowane z żywych węży.
Magiczny obraz węża mocno tkwi w naszej psychice.
Sąsiedzi Żydów, Egipcjanie, mieli wśród swoich bogów również węża. Nosił on imię
Apopis i był od prawieków przeciwnikiem dobrych, słonecznych bogów, czuwających
nad porządkiem, światłem i dobrobytem. Apopis mieszka gdzieś daleko, w wodach
otaczających świat (a może sam jest owymi groźnymi Wodami?), na granicy tego co
Istnieje i tego, co Nie Istnieje. Co noc Re-Słońce musi staczać walkę na śmierć
i życie z Wężem-Apopisem. Re zwycięża, Słońce wstaje każdego poranka, ale Wąż
odradza się wciąż na nowo, ponieważ, jako istota na wpół tylko istniejąca, nie
podlega on śmierci. Bogowie (tak wierzyli Egipcjanie) kiedyś umrą, a on, Wąż -
nie. Wąż jest zarazem Czasem i zachowały się malowidła przedstawiające Węża
połykającego Godziny.
Wąż był nie tylko wrogiem człowieka, stworzeniem niosącym śmierć i budzącym
grozę. Węże zamieszkiwały jamy i zakamarki, miejsca chłodne, wilgotne i ukryte.
Był więc Wąż naturalnym strażnikiem tajemnic i skarbów. Zazdroszczono wężom
tego, że potrafią zmieniać skórę, a więc odradzać się do nowego życia. Także ów
egipski Wąż Kosmiczny był nieśmiertelny, bardziej żywotny niż bogowie. Do dziś
wąż jest godłem medyków i aptekarzy. Wąż wreszcie przypominał swoim kształtem i
sprężystością męski członek, był więc symbolem seksu. Ale to nie koniec jego
znaczeń. Indyjscy jogini widzieli swoją moc - a nie mamy powodu, aby im nie
wierzyć, bowiem wielu było wśród nich jasnowidzów - jako węża właśnie, imieniem
Kundalini, zamieszkującego wilgotny kanał wewnątrz kręgosłupa. Dziś wiemy, że
mieści się tam rdzeń kręgowy, drugi obok mózgu sterujący system nerwowy. I
rzeczywiście ma on kształt węża.
Większość ludów żyjących blisko natury znała i praktykowała obyczaj inicjacji.
Inicjacji poddawano dorastającą młodzież. Jedne rytuały inicjacyjne były dla
chłopców, inne dla dziewcząt. W tych obrzędach każda płeć miała swoją własną
ścieżkę. Ktoś, kto nie przeszedł inicjacji, nie był uważany za człowieka. Być
może Indianie czy Australijczycy patrzyli na nas, Białych jak na wielkie dzieci,
nie inicjowane, a więc zatrzymane w rozwoju... Inicjacja była pasowaniem na
dorosłego członka plemienia. Wiązała się z niełatwymi próbami. U wielu ludów
młody człowiek udawał się na pustkowie, gdzie pościł, nie spał, poddawał się
umartwieniom. Wyczerpany, na skraju fizycznej wytrzymałości, dostępował
najwyższej łaski: przybywały do niego istoty, które udzielały mu nauk i
podtrzymywały na duchu. Często byli to mityczni przodkowie plemienia, którzy
zachowali zwierzęcą postać. Zjawiali się jako kangur lub krokodyl, jako jeleń,
kruk, wąż... Przychodzili z tamtej strony, znad granicy widzialnego świata. Po
takim doświadczeniu młody człowiek był przygotowany, aby wysłuchać z ust starców
opowieści, kryjące duchowe tajemnice swego plemienia.
Jahwe stwarza ogród Edenu jako doskonałą całość, a Pierwszych Ludzi jako
szczęśliwe dzieci. Są nadzy, ale o tym nie wiedzą. Nie zagraża im śmierć ani
choroba, wolni są od pracy i troski o potomstwo. Ale nie wiedzą, nie mają
wiedzy, jak dzieci pozostają w stanie błogiej nieświadomości. Aby wyrwać ich z
tego szczęśliwego odrętwienia, musi zjawić się inna istota niż Bóg. Ma ona
postać zwierzęcego przodka-totemu, w rodzaju tych, o których opowiadali starcy
Australijczyków czy Buszmenów. Jest Wężem. Ta istota każe Ewie (żydowscy mędrcy
widać uważali kobiety za bardziej od mężczyzn wrażliwe na nowości) złamać tabu
czyli boski zakaz. W tym momencie kończy się rajskie dzieciństwo, a zaczyna
twarda rzeczywistość dorosłego życia.
Z mitu o Adamie i Ewie wynika, że gatunek ludzki miał dwóch twórców, dwóch
ojców. Boga, który stworzył ich dziećmi, i Węża, który dał im mądrość wieku
dorosłego. Wąż był pierwszym nauczycielem, a scena kuszenia była w
rzeczywistości inicjacją. Podczas niej Adam i Ewa stwierdzili że są nadzy,2 a
więc dzięki wężowej mądrości odkryli także smak seksu. Odwrotną stroną tej
inicjacji był gniew Stwórcy, który obdarował Pierwszych Ludzi cierpieniem i
śmiercią.
Mozaika z Rawenny. W chrześcijańskiej ikonografii ujawnia się prastary obraz
gatunkowych wrogów ludzkości.
Napis w otwartej księdze: "Ego sum via, veritas et vita" - "Ja jestem drogą,
prawdą i życiem".
2.Zwierzęca sierść Adama i Ewy
Tysiąc lat temu z okładem, opowieść o Adamie i Ewie, skuszonych przez Węża
mieszkańcach raju, została przyniesiona na północ Azji przez nestoriańskich i
manichejskich misjonarzy. W ten sposób mit o Pierwszych Ludziach dotarł do
matecznika szamanizmu w górach południowej Syberii. Tureckie plemiona
zamieszkujące ten region zadziwiająco trafnie zinterpretowały ów mit jako
opowieść o inicjacji. Ałtajscy odpowiednicy Adama i Ewy spostrzegają bowiem, iż
są nadzy, ponieważ... opada z nich zwierzęca sierść!
Toeruengej przechadzał się ze swoją żoną, Eże. Erlik powiedział im: "skosztujcie
owoców." Toeruengej nie chciał, lecz jego żona zjadła. Owoc bardzo jej smakował.
Włożyła go więc mężowi do ust. Wtedy z obojga spadło owłosienie. Zostali całkiem
nadzy. Zawstydzeni, ukryli się miedzy drzewami. (Małgorzata Łabęcka-Koechnerowa,
"Mitologia ludów tureckich", Warszawa 1998. Fragment mitu ałtajskiego zapisanego
przez W. W. Radłowa.)
W opowieści tej Toeruengej i Eże są pierwszymi ludźmi, Erlik jest współstwórcą
świata, a zarazem postacią typu trikstera.3 Utrata zwierzęcej sierści przez
Adama i Ewę odsyła nas do najstarszego epickiego dzieła literackiego - do
sumerskiej opowieści o Gilgameszu. To samo stało się bowiem z Enkidu, dzikim
człowiekiem i przyszłym towarzyszem Gilgamesza, kiedy został przez świątynną
prostytutkę i kapłankę bogini miłości Isztar wprowadzony w arkana seksu, a owa
erotyczna inicjacja była w istocie uczłowieczeniem dzikiego Enkidu:
Ciało swe włochate wziął i obmacał, starł z siebie Enkidu sierść kudłatą,
olejkiem się namaścił, do ludzi stał się podobny... ("Gilgamesz", tłum. Robert
Stiller, Warszawa 1967, str. 13.)
Ponieważ dopiero dzięki inicjacji młodzież staje się pełnoprawnymi członkami
plemienia, a więc w istocie, ludźmi, symboliczne przedstawienie tego przejścia
jako utraty zwierzęcej, czyli nie-ludzkiej sierści, jest jak najbardziej
zrozumiałe.
3. Postać trikstera czyli Boskiego Oszusta rozpoznali antropolodzy po raz
pierwszy w mitach północnoamerykańskich. Mircea Eliade (M Eliade, "W
poszukiwaniu historii i znaczenia religii", Warszawa 1997; ss. 213-214.) tak
streszcza jego właściwości:
...W większości tradycji mitologicznych Oszusta (Trickstera) obarcza się
odpowiedzialnością za nastanie śmierci i obecną kondycję świata. Ale jest on
także tym, który ... ukradł ogień i inne użyteczne przedmioty, zniszczył także
potwory, które pustoszyły ziemię. ...Kiedy kradnie ogień czy jakiś inny
przedmiot, ... Słońce, Wodę, grę, rybę..., który jest zazdrośnie strzeżony przez
boską istotę, zwycięża nie tylko męstwem, lecz także przebiegłością i oszustwem.
...Kolejnym rysem charakterystycznym jest ambiwalentny stosunek Oszusta do
sacrum. Trikster parodiuje ...obrzędy odprawiane przez kapłanów, ...parodiuje
też ekstatyczny lot szamana, choć w jego przypadku lot ów kończy się upadkiem;
... drwi sobie z religii. [Niekiedy] okazuje się postacią ...w równym stopniu
inteligentną, co głupią - pokrewną bogom dzięki swej "pierwotności" i własnym
mocom, ale jeszcze bliższą ludziom przez swój żarłoczny apetyt, nadmierny popęd
płciowy i amoralność. ...[W innych mitologiach, trikster] sprzeciwia się decyzji
Boga, by uczynić człowieka nieśmiertelnym. ...Porządkuje [też] i doprowadza do
końca stworzenie świata, ale popełnia przy tym tyle omyłek i błędów, że
ostatecznie nic nie wychodzi tak, jak powinno.
Tak szeroko zdefiniowaną postać trikstera rozpoznajemy w wielu mitach z kręgu
kulturowego Europy i Śródziemnomorza. Rysy trikstera ma Prometeusz, który
Zeusowi ukradł ogień dla ludzi, ale i Wąż, który skusił Ewę i przez to ściągnął
na nią i na Adama śmiertelną klątwę Boga Ojca. Trikstera przypomina Faeton,
który wyłudza od Apollina-Heliosa jego słoneczny rydwan, aby swoją kawalkadę
zakończyć kosmiczną katastrofą. "Triksteroidalnymi" postaciami są Syzyf (który
uwięził Śmierć), chytry Odyseusz, lubieżne satyry, Szatan z Księgi Hioba,
knujący ramię w ramię z Bogiem intrygi przeciw sprawiedliwym; czy strącony w
otchłań książę upadłych aniołów. Triksterem par excellance jest skandynawski
bóg-złośliwiec Loki, ale jest nim także Święty Piotr z ludowych apokryfów
polskich i ruskich. (Pan Jezus pospołu ze Św. Piotrem stwarzają świat, ale co
Jezus zrobi, Piotr w swojej głupiej naiwności psuje.)
Kruk, potop i arka Noego
Jedym z bohaterów dramatu w raju jest wąż. Mało kto wie, jakie następne zwierzę
Biblia wymienia z imienia? Otóż jest nim... kruk. A kruk pojawia się w Świętych
Księgach przy okazji potopu i arki Noego. Przypomnijmy sobie tę opowieść.
Pewnego razu Bóg doszedł do wniosku, że na świecie, tak niedawno przezeń
stworzonym, nazbierało się zbyt wiele niegodziwości. Postanowił zatem dokonać
radykalnej odnowy i zniszczyć całe swoje stworzenie - lądy, ludzi i zwierzęta -
a zostawić jednego tylko Noego z rodziną. Rzekł więc tak Jehowa do Noego: Zrób
sobie statek z drzewa cyprysowego i uszczelnij go smołą (tu Biblia podaje długą
i szczegółową instrukcję budowy, wraz z wymiarami arki). Wszystko bowiem zginie,
prócz ciebie, twoich synów i ich żon. Weźmiesz też na statek po parze każdego
zwierzęcia i żywność dla wszystkich. Noe zdążył zbudować arkę, gdy Bóg otworzył
"upusty" w niebie i zaczął świat zalewać wodą. W falach potopu zniknęło
wszystko, aż po szczyty najwyższych gór. Zagładę przeżyły tylko istoty schowane
w arce. Aż w końcu wody zaczęły opadać i statek osiadł na górze Ararat. Wówczas
Noe wysłał na zwiady kruka, aby sprawdził, czy jest gdzieś ziemia, która
nadawałaby się do zamieszkania. Kruk wylatywał wiele razy, lecz suchej ziemi nie
znalazł. Wtedy Noe wypuścił gołębia, i ten wrócił z gałązka oliwną w dziobie.
Był to znak, że ziemia obeschła i można opuścić arkę. Noe wkrótce po tym upił
się do nieprzytomności i zległ nagi w swoim namiocie...
O co właściwie chodzi w tej historii? Budzi ona mnóstwo wątpliwości i jej sens
gubi się jak w mgle jakiejś. Przede wszystkim Biblia nie tłumaczy dlaczego, za
jakie grzechy postanowił Jahwe tak straszliwie pokarać wszystkich mieszkańców
Ziemi? Wygląda na to, że mit o potopie jest przeróbką dawniejszych opowieści,
które być może były bardziej logiczne, ale z jakichś powodów redaktorom Biblii
się nie podobały.
Wiele ludów znało doroczne święta chaosu i ciemności. Celtowie około pierwszego
maja obchodzili święto Beltane, kiedy wygaszano ognie, na jedną noc świat
pogrążony był w ciemnościach i rządy obejmowały złe moce, o świcie zaś
następnego dnia krzesano nowy ogień i wraz z nim świat podlegał oczyszczającej
odnowie. U Słowian podobnym świętem była Noc Kupały. Rzymianie mieli swoje
Saturnalia, których pozostałością jest karnawał. Święta takie wynikały z wiary,
że przez rok żywotne siły świata ulegają zużyciu i coraz więcej gromadzi się
zła. Lekarstwem na to może być tylko powrót do pierwotnego chaosu i ciemności,
aby przywołać czasy stworzenia świata wraz z ich całym życiodajnym potencjałem.
Wydaje się, że historia o potopie opowiada właśnie o takim nawrocie chaosu.
Kiedy podczas dorocznego święta wracał stan początkowego chaosu, przestawały
obowiązywać normalne prawa. Stan świętego nieporządku obejmował również życie
seksualne i zwykle takie święto ciemności i odrodzenia było jedną wielką orgią.
To wyjaśnia zagadkowe zakończenie historii Noego. Dostojnego patriarchę żegnamy,
kiedy leży pijany i z obnażonym przyrodzeniem. To pewny dowód, że również
przodkowie Żydów czcili pamięć potopu, czyli powrotu chaosu, nieskrępowaną
radością, rytualnym pijaństwem i rozpustą.
Ale co w tym towarzystwie robi kruk? Przede wszystkim widać, że żydowskim
prorokom jakoś ten kruk przeszkadzał, skoro historię wysyłania ptaka na zwiady
opowiedzieli w Biblii dwa razy i za drugim razem zastąpili kruka - gołębiem.
Otóż według prawa Mojżeszowego gołąb był zwierzęciem czystym i można go było
składać w ofierze Bogu, zaś kruk był nieczysty i niedotykalny, podobnie jak
świnia. Jednak musiała istnieć pamięć o związkach kruka z potopem, skoro nie
udało się go całkiem usunąć z kart Księgi.
Kruki towarzyszą człowiekowi (lub towarzyszyły dawniej) na całej północnej
półkuli. Żyją zarówno na piaskach Sahary jak i w lodach Grenlandii. Gromadziły
się przy jaskiniach dawnych łowców i ciągnęły za wojskami na pola bitwy.
Znakomicie nadawały się do roli ptaków wieszczych, a to dlatego, że są
inteligentne, szybko i w charakterystyczny sposób reagują na to, co się dzieje w
dole i wprawny obserwator z ich lotu odgadnie, co wydarzyło się wiele kilometrów
dalej.
Kruk swoimi czarnymi piórami przypomina o czasach ciemności, czyli pierwotnego
chaosu. Czerń - nigredo - to pierwsza faza przemiany materii jakiej dokonywali
alchemicy. W ich tyglach materia czerniała, aby wrócić do stanu pierwotnej
żyzności, rozrodczej mocy. Dopiero po tym mogła zrodzić upragnione złoto. Otóż
kruk symbolizował ów ciemny etap alchemicznej przemiany.
Ten mit o mrocznym lecz życiodajnym kruku jakoś trwa do dziś w naszej
podświadomości. Znam sny kobiet, w których kruk zjawia się, aby zapowiedzieć
urodzenie dziecka.
Liczne ludy północnej półkuli - Indianie, Celtowie, mieszkańcy Syberii - znały
opowieść o tym, jak to kruk właśnie podczas stworzenia świata pierwszy wyłowił z
wody lub odnalazł w ciemnościach pierwszy skrawek lądu nadający się do
zamieszkania.
Zapewne więc i przodkowie Żydów opowiadali sobie, jak to w wielkim kosmicznym
cyklu bogowie zatapiają zepsuty świat - po to, by mógł się odrodzić jeszcze
wspanialszy. Boskim wysłannikiem, który pierwszy wraca z dobrą nowiną, że oto
ziemia wynurzyła się z fal, jest czarny kruk z gałązką w dziobie. Wtedy ci,
którzy jak Noe ocaleli z potopu, mogą bezzwłocznie oddać się pijaństwu i orgiom,
aby obudzić płodne siły ziemi.
W dąbrowie Mamre
Święte księgi Żydów są jak ziemia pod starymi miastami: można w nich kopać tak,
jak archeologowie przekopują ziemię, i znajdować wciąż nowe ślady danych epok.
Biblia pełna jest takich śladów. Jednym z nich są święte dęby.
Kto czytał Biblię wie, że nie tworzy ona ciągłego wątku. Zaczyna się od historii
stworzenia świata, Adama, Ewy i Węża, potem jest mord Kaina na Ablu - i
następuje lista ich potomków, którzy niczym wielkim się nie wsławili. Później na
chwilę z mroków niepamięci wyłania się Noe z synami i znowu przychodzi
wyliczanka przodków znanych tylko z imienia. Potem następuje historia czterech
patriarchów: Abrahama, Izaaka, chytrego Jakuba i Józefa, który zrobił
ministerialną karierę w Egipcie. (Każdy z nich był synem poprzedniego.) Po
Józefie wątek rwie się znów na lat czterysta, po czym historia narodu
żydowskiego zaczyna się jeszcze raz na nowo, tym razem od Mojżesza.
Z Abrahamem (który z początku nosi imię Abram) związany jest pewien mało znany
wątek. Ów dostojny mąż żył w mieście Ur, w Mezopotamii. Tam objawił mu się Jahwe
i kazał powędrować na zachód, do Ziemi Obiecanej, do Kanaanu.
I przeszedł Abram tą ziemią do Szkhem (Sychem), aż do wróżebnego dębu. (Ks.
Rodz. 12, 6)
Tam Bóg ukazuje mu się znowu, a Abram-Abraham wznosi Mu ołtarz. Później, z
powodu klęski głodu, patriarcha ze swymi ludźmi chroni się w Egipcie, po czym
rozdziela się ze swym bratankiem Lotem, który osiedlił się w Sodomie, a sam znów
wraca na wyżyny Kanaanu:
I zwinął Abram namioty, wyruszył, osiadł w dąbrowie Mamre w Hebronie i wzniósł
tam ołtarz Bogu. (Ks. Rodz. 13, 18)
Nie jest to jedyny fragment Biblii, gdzie dęby ocieniają święte miejsca i są
świadkami wiekopomnych wydarzeń. W rozdziale 35 Księgi Rodzaju czytamy, jak to
wnuk Abrahama Jakub pod wpływem kolejnego widzenia Jehowy nakazuje wszystkim
członkom swego plemienia, by pozbyli się obcych bogów, a właściwie ich złotych
wizerunków i amuletów:
Wydali więc Jakubowi wszystkie obce bogi, jaki mieli, i kolczyki z uszu, a Jakub
zakopał je w pobliżu Sychem pod dębem. (Ks. Rodz. 35, 4) Kilka wierszy dalej
czytamy: Kiedy zmarła mamka Rebeki, Debora, pochowano ją pod dębem w pobliżu
Betel i nazwano go Dębem Płaczu. (Ks. Rodz. 35, 8)
Obyczaj chowania zmarłych pod dębami istniał jeszcze kilkaset lat później. Kiedy
król Saul zginął w bitwie z Filistynami, wówczas: ...Zerwali się wszyscy dzielni
mężowie, zabrali zwłoki Saula i zwłoki jego synów, sprowadzili je do Jabesz i
pogrzebali ich kości pod dębem w Jabesz, i pościli przez siedem dni. (1 Ks.
Kronik, 10, 12)
Dąb w Szkhem-Sychem jest świadkiem nadania praw przez Jozuego, następcy
Mojżesza: I rzekł lud do Jozuego: Panu, Bogu naszemu, służyć będziemy i głosu
jego słuchać. I zawarł Jozue tego dnia przymierze z ludem, i nadał mu w Sychem
przepisy i prawo. Jozue spisał też te słowa w księdze zakonu Bożego oraz wziął
wielki kamień i postawił go tam pod dębem, który był przy świątyni Pana. (Ks.
Jozuego, 24, 24-26)
Niewiele lat później Izraelczycy muszą raz jeszcze walczyć o swoją ziemię i
wolność. Kiedy Bóg powołuje nowego wodza, Gedeona, jego anioł-wysłannik pojawia
się znów właśnie pod dębem. Pewnego razu przyszedł anioł Pański i usiadł pod
dębem, który był w Ofra, a należał do Joasza (...), podczas gdy Gedeon, jego
syn, młócił pszenicę (...). I ukazał mu się anioł Pański i rzekł do niego: Pan z
tobą, mężu waleczny. (Ks. Sędziów, 6, 11-12.) Następnie anioł dowiódł swojej
mocy cudownie zapalając pokarm ofiarny.
Przypomnijmy w tym miejscu, że kiedy Biblia była spisywana, aniołów, czyli
boskich posłańców, wyobrażano sobie inaczej niż teraz: jako mężczyzn bez
skrzydeł. Zaczęli oni przypominać dziewczęta ze skrzydłami dopiero pod wpływem
greckiej bogini Nike i podobnie wyobrażanych duchów perskich i mezopotamskich.
Ale wróćmy do Abrahama. Nie może być przypadkiem, że kiedy idąc za głosem Jehowy
powędrował do Kanaanu, zatrzymywał się i wznosił ołtarze ofiarne właśnie pod
dębami. Wzywał go jego Bóg-opiekun, więc zapewne Abraham właśnie pod dębami w
nowej ziemi spodziewał się Go spotkać. O Abrahamie Biblia opowiada, że nie tylko
widywał Boga w wizjach i snach, jak inni patriarchowie i prorocy, ale rozmawiał
z nim niemal jak równy z równym, kiedy stali obaj na wzgórzach pod Hebronem. Te
opowieści wydają się echem praktyk, które mogły mieć miejsce naprawdę. Jest
prawdopodobne, że w miejscach mocy w dawnym Kanaanie wtajemniczeni jasnowidze
mogli widywać boga tych miejsc, być może nawet pod postacią siwowłosego,
potężnego starca. I nie przypadkiem działo się w cieniu dębów.
Wzmianki o świętych dębach w Biblii włączają historię Żydów w wielkie pole
siłowe, które kiedyś rozpościerało się nad znaczną częścią Europy, obejmując też
kraje śródziemnomorskie, Bliski Wschód i Amerykę Północną. Wszędzie tam rosły
dębowe lasy i wszędzie dąb był drzewem świętym, przedmiotem kultu. Wszędzie w
dębach zamieszkiwała boska moc.
Około stu gatunków dębu rośnie w umiarkowanej strefie półkuli północnej. W wielu
krajach, również w Polsce, dębowe lasy były dominującym typem roślinności, póki
nie padły pod siekierami rolników i pasterzy. Dla ludzi pierwotnych dąbrowa była
środowiskiem niezwykle przychylnym: pod drzewami rosła trawa karmiąca zwierzęta,
a owoce dębu, żołędzie, ulubione przez świnie, same też były pokarmem dla ludzi.
Zanim człowiek nauczył się uprawiać zboża, zbierał żołędzie. Jeszcze dwieście
lat temu żołędziami żywili się Indianie w Kalifornii. W epoce rolnictwa i
pasterstwa dębowe lasy były wskaźnikiem, że gleba w danej okolicy jest żyzna i
ma dość wilgoci.
Długowieczne, wiekowe dęby wydają się odporne na upływ czasu i służą jako
naturalny punkt orientacyjny, żywy pomnik dla wielu kolejnych pokoleń. Drewno
dębu jest odporne na gnicie, a w dębowych naczyniach konserwują się pokarmy i
napoje. Garbnik zawarty w korze i liściach dębu chroni przed rozkładem; jest też
używany przy wyprawianiu skór. Kora dębu służyła do barwienia wełny na czarno.
Wszystkie te właściwości dębu każą w nim widzieć naturalny symbol trwałości i
wieczności, a także męskiej, ochronnej siły.
Dąb był najświętszym z drzew u wszystkich ludów, które żyły w jego zasięgu. Był
czczony przez Greków, Rzymian, Celtów, semickich ludów z obecnej Palestyny i
Syrii, czyli przodków Izraelitów, przez Germanów, Słowian i Bałtów. Zanim
zaczęto budować świątynie, wszędzie w tych krajach oddawano część bogom w
dębowych gajach.
Zachował się rzymski mit, że pierwsi ludzie wyłonili się z dębu. Również
mieszkańcy greckiej Arkadii uważali się za potomków dębu - a więc dąb był ich
totemem.
Dęby, na których korze spotykano liczne ślady piorunów, zostały skojarzone z
ogniem, burzą i błyskawicą. Dąb bywał siedzibą bogów objawiających się w burzy,
tak jak ich ptakiem-wysłannikiem był orzeł. Kiedy nasz mityczny praprzodek,
Lech, przywędrował był nad Wartę (jak Abraham do Kanaanu), także wybrał na swą
siedzibę wzgórze, gdzie na dębie było gniazdo orła i od gniazda nazwał to
miejsce Gnieznem.
Żydowscy mędrcy, którzy stworzyli religię opartą na przymierzu Ludu Wybranego z
Bogiem o imieniu Jahwe lub Jehowa, korzystali z wcześniejszych idei i
doświadczeń duchowych. Jahwe, zanim dla Żydów stał się Bogiem Jedynym,
Stworzycielem i Sędzią świata, był wcześniej ich bogiem plemiennym, bogiem ognia
i burzy i pod wieloma względami przypominał bogów innych ludów, a właściwie
jednego i tego samego Boga, czczonego przez różne ludy pod różnymi imionami:
Zeusa, Ahuramazdy, Jowisza, Thora, Taranisa, Perkunasa lub Peruna. I kiedy Jahwe
został przez Mojżesza rozpoznany jako Bóg Jedyny, nadal zachował cechy boga
ognia i burzy. Objawiał się jako ogień: w płonącym krzaku, jako unosząca się
pochodnia, jako ogień zstępujący z nieba. Także w burzy: poprzez błyskawice i
chmury na niebie. Miejscem jego objawień były wysokie góry; Synaj, gdzie ukazał
się Mojżeszowi, przypomina grecki Olimp, siedzibę Zeusa.
Bogowie gniewnego nieba i burzy mieli swoje święte miejsca, gdzie objawiali
ludziom swoją wolę. Owe wyrocznie mieściły się pod wiekowymi dębami. Tak było w
greckiej Dodonie, gdzie była wyrocznia Zeusa; tak było też u Celtów, u Słowian,
Litwinów i Prusów, gdzie wtajemniczeni wróżyli z szumu dębowych liści. Moje
własne skromne doświadczenia wykazują, że ów dźwięk równie skutecznie wprowadza
w stan zmienionej świadomości, jak bicie w bębny lub dźwięk grzechotki. Wzmianki
w Biblii wskazują, że w dawnym Kanaanie istniały wyroczne dęby, gdzie Bóg
objawiał swoje słowa uwrażliwionemu słuchowi ówczesnych wizjonerów, a być może
niektórym z nich ukazywał się widocznie. Ku takim świętym dąbrowom, w Sychem i
Mamre, skierował swoje kroki Jego wyznawca, Abraham.
Samson,
czyli lew, miód i moc mieszkająca we włosach
Opowieść o Samsonie jest częścią Księgi Sędziów, siódmej z ksiąg Starego
Testamentu. Jej bohater jest zapewne postacią legendarną, ale autorzy Biblii
kazali mu żyć w określonej epoce historycznej. Kiedy to było? Wieki całe minęły
już od czasów Abrahama i jego potomków, pierwszych patriarchów. Żydzi mieli za
sobą niewolę w Egipcie i ucieczkę przez pustynię pod wodzą Mojżesza. Znali
Dziesięć Przykazań, które otrzymali od Jehowy na Synaju i świadomi byli swego
Prawa. Od wielu pokoleń żyli w ziemi obiecanej, w Kanaanie. Ale nie byli tam
sami. W miastach i żyznych dolinach siedzieli po staremu Kananejczycy, czciciele
Baala i Astarte, nadmorską równinę (tam gdzie dziś są wielkie miasta, Tel Aviv i
Gaza) zajął zaś lud Filistynów, wojowniczych przybyszów z północy. Przypuszcza
się, że Filistyni byli pokrewni Grekom, którzy właśnie w owej epoce rozpoczynali
swój chwalebny marsz przez karty historii. Kiedy to było? - tysiąc sto lub
tysiąc dwieście lat przed Chrystusem. Po przeciwnej stronie azjatyckiego
bezkresu, nad Żółtą Rzeką, uwięziony przez swoich wrogów król Wen spisywał wtedy
mówiącą księgę, I-Cing.
Narodziny Samsona objawił jego ojcu i matce anioł, wysłannik Boga. Chłopiec,
który miał się urodzić, zawczasu został przeznaczony do ślubów nazyreatu.
Nazyrejczycy, o których zachowało się kilka wzmianek w Biblii, byli bractwem
religijnym, które od reszty wyznawców odróżniało się tym, że nie pili wina i nie
strzygli włosów. Samson wyrósł na młodzieńca obdarzonego nadludzką siłą i wielce
kochliwego. Kiedyś zakochał się w pewnej filistyńskiej dziewczynie z miasta
Timna, a kiedy szedł się jej oświadczyć, drogę zastąpił mu lew. Jego zaś ogarnął
Duch Pański, toteż rozdarł lwa na dwoje, choć nic nie miał w ręku. (Ks. Sędziów
14, 6)
Kiedy wkrótce szedł do Timny po raz drugi, by dziewczynę pojąć za żonę, zboczył
z drogi, aby obejrzeć padlinę lwa, a oto rój pszczół był w cielsku lwa oraz
miód. Nabrawszy go nieco do swoich dłoni, poszedł dalej i idąc jadł (...) (Ks.
Sędziów 14, 8)
Na weselu Samson zadał Filistynom zagadkę, która brzmiała: Z pożeracza wyszedł
żer, a z mocnego wyszła słodycz. (Ks. Sędziów 14, 14)
Nikt jej przez trzy dni nie mógł rozwiązać, aż wreszcie bohater, który miał
słabość do kobiet, wszystko wygadał przed żoną: że chodziło o jego przygodę z
lwem i miodem - ta zaś opowiedziała swoim krewnym. Że zaś zagadka była
rozwiązana, więc wedle umowy miał Filistynom dać w prezencie trzydzieści szat
lnianych, których nie miał, więc by je zdobyć zabił trzydziestu mieszkańców
innego filistyńskiego miasta, ci zaczęli się mścić - i tak zaczęła się prywatna
wojna Samsona z Filistynami.
Bardziej znany jest Samson z innej przygody, tym razem dla niego tragicznej i
ostatniej. Kolejną jego wybranką była Dalila, Filistynka a może Kananejka.
Samson tymczasem, choć walczył sam jeden, stał się prawdziwym postrachem swych
wrogów. Książęta filistyńscy przekupili Dalilę, aby wydobyła od swojego męża
tajemnicę jego nadludzkiej siły. Zrazu Samson zbywał ja fałszywymi
odpowiedziami, a fortele, które stosowali w myśl jej wskazówek Filistyni,
przynosiły im kolejne porażki. Dalila jednak nie dawała za wygraną i tak długo
zanudzała Samsona, że ten w końcu wyjawił jej prawdę:
Brzytwa nie przeszła jeszcze po mojej głowie, gdyż jestem nazyrejczykiem Bożym
od mego urodzenia; jeśliby mnie ogolono, odeszłaby mnie moja siła i osłabłbym, i
stałbym się jak każdy inny człowiek. (Ks. Sędziów 16, 17)
Dalila uśpiła Samsona na własnych kolanach, kazała słudze ogolić mu głowę, i
wezwała jego wrogów. A gdy [Samson] ocknął się ze snu, pomyślał sobie: Wyrwę się
im jak za każdym razem dotąd i otrząsnę się. Nie wiedział jednak, że Pan
odstąpił od niego. Wtedy pochwycili go Filistyńczycy, wyłupili mu oczy i
sprowadzili do Gazy związawszy go dwoma spiżowymi łańcuchami, i musiał mleć w
więzieniu. (Ks. Sędziów 16, 21)
Czyżby dumny bohater miał dokonać żywota jako oślepiony niewolnik, obracający
żarna? Kiedyś zebrali się książęta filistyńscy, aby składać ofiary swemu bogu
Dagonowi. Do świątyni, gdzie trzy tysiące ludzi zebrało się na ucztę, ściągnięto
nieszczęsnego Samsona, aby swoim widokiem bawił gapiów. Nikt nie zauważył, że
więźniowi odrosły już włosy... Samson tymczasem stanął przy dwóch kolumnach,
podtrzymujących dach świątyni i wezwawszy Bożej pomocy, obalił kolumny i zginął
pod walącym się sklepieniem razem ze swymi wrogami.
Czytając opowieść o Samsonie przeczuwamy, że zawarte jest w niej jakieś ukryte i
od dawna zapomniane przesłanie; z czasów tak dawnych, że już ci, którzy
spisywali Biblię sami go nie rozumieli. Mocarny bohater, lew, pszczoły, miód,
zagadki i siła zawarta we włosach - oto rebus, który musimy rozwiązać. Dodajmy
jeszcze, że imię bohatera, nam znane jako Samson, po hebrajsku brzmi Szimszon,
czyli 'słoneczny', od szemesz - słońce.
Młody Samson gołymi rękami zabija lwa. Czyn ten ma wszelkie cechy wojowniczej
męskiej inicjacji. Przez tysiąclecia, wśród ludów całej kuli ziemskiej, istniały
obyczaje, których sens polegał na tym, że dorosłym mężczyzną zostawało się
dopiero po rytualnych próbach. Przejście przez próg dorosłości wymagało egzaminu
z odwagi, zręczności i inteligencji. Młodzieniec podczas inicjacji stawał oko w
oko ze śmiertelnym niebezpieczeństwem, po czym zostawał wprowadzony w święte
tajemnice plemienia. U różnych ludów chłopcy byli wystawiani na głód, upał,
zimno i samotność, wyprawiali się po głowy do wrogiej wioski lub potykali się z
dzikimi zwierzętami. Jeszcze niedawno chłopak z afrykańskiego ludu Masajów
zostawał mężczyzną-wojownikiem dopiero kiedy upolował lwa.
Samson zabija lwa. Po paru dniach wraca do trupa zwierzęcia i w jego paszczy
znajduje gniazdo pszczół. Otóż w wierzeniach ludów znad Morza Śródziemnego te
trzy istoty: lew, pszczoła i Słońce były ściśle powiązane, jakby przejawiała się
w nich ta sama energia. Lew był wizerunkiem Słońca i słonecznych bogów w świecie
zwierząt. Lwy widywano, jak chętnie grzeją się na skalistych wzgórzach w
promieniach wschodzącego lub zachodzącego Słońca. Okrągła głowa lwa, otoczona
złocistą grzywą, przypominała promienistą tarczę Słońca. Lwa uważano za króla
zwierząt, tak jak królowie ludzcy byli żywą obecnością słonecznych bogów
pomiędzy ludźmi. Związek między lwem a Słońcem przetrwał w astrologii, gdzie
znak Lwa podlega władzy Słońca.
Z kolei pszczoła była słonecznym owadem, pośrednikiem między ziemią a niebem.
Obserwowano, jak pszczoły pracują podczas słonecznego upału, a ich produkt -
miód - wydawał się słoneczną substancją, słodką esencją Słońca.
W starożytności wierzono, że muchy lęgną się ze zwłok padłych zwierząt.
Słoneczny owad - pszczoła - w myśl tych samych pojęć, wylęgał się z ciała
słonecznego zwierza - lwa.
Scena kiedy Samson-"Słoneczny" wyciąga z lwiego trupa miód i oblizuje dłonie,
wygląda jak komunia. W wierzeniach wielu ludów przewija się wątek nazwany przez
etnografów totemizmem. Pewne plemiona lub rody wierzyły, że wywodzą się od
zwierzęcych przodków - totemów. Ludzie z takiego rodu czuli się spokrewnieni ze
swoim totemem, a więc (przykładowo) kangurem, foką czy jadalną gąsienicą.
Wierzyli, że potrafią się z nim porozumieć. Znali tajemnice swojego świętego
zwierzęcia i poprzez swe obrzędy czuwali nad nim. Spożywanie totemu było
czynnością świętą, było łączeniem się z jego energią. Wydaje się więc, że Samson
jedząc miód od pszczół mieszkających w lwie, łączy się ze swoim totemem-lwem,
którego wcześniej rytualnie upolował, a poprzez niego z siłą nadrzędną, Słońcem.
Zszedłszy potem do miasta Timna, Samson zadaje jego mieszkańcom zagadkę, która
jest w istocie opisem jego własnej inicjacyjnej przygody. Zagadki były
nieodłączną częścią praktyk inicjacyjnych. Były testem na inteligencję; ci zaś,
którzy znali rozwiązanie, stanowili grono wtajemniczonych.
Filistyni jednak, miast uznać wyższość Samsona zaczynają grać nie fair i
przekupują kobietę, która wyłudza od bohatera prawidłową odpowiedź. Historia ze
zdradziecką kobietą powtórzy się jeszcze raz i wtedy Dalila doprowadzi do
oślepienie i śmierci Samsona. Heros, którego nie pokonał lew i który kpił sobie
z wrogiego wojska, ulega przebiegłej kobiecie. Ten antyfeministyczny wątek
legendy znowu kojarzy się z dawnymi tajnymi bractwami, męskimi klubami w obrębie
plemion, których członkowie swoich tajemnic ściślej chronili przez własnymi
żonami niż przed wrogimi sąsiadami. Pierwotne ludy zawsze dbały, aby między
męska i żeńską połową ludności panowało energetyzujące napięcie; aby obie płci
widziały w sobie nawzajem nosicieli tajemnicy i świętości.
Pozostają włosy. Logika magicznego myślenia wymagała, aby heros, w którym
mieszka energia lwa i Słońca, nosił bujne włosy, jak lew grzywę i Słońce
promienie. Pozbawiony włosów, przestawał być sobą i tracił swą moc. Że moc
mieszka we włosach, to pogląd powszechny wśród szamanów. Do dziś magowie spośród
Indian i ludów Syberii hodują długie włosy, które są mieszkaniem dla całych
rojów ich opiekuńczych duchów.
Drabina Jakubowa czyli miejsce mocy
Stary Testament, czyli święta księga - a raczej święta biblioteka - Żydów, jest
przede wszystkim historią zawiłych stosunków między Bogiem Jahwe, a jego
wybranym i umiłowanym przezeń narodem żydowskim, który jednakże przez większą
część biblijnych opowieści nie dochowuje swojemu Bogu wierności, lecz na prawo i
lewo dopuszcza się bałwochwalstwa, nie przestrzega szabatu oraz lubuje się w
innych niegodziwościach, przez co bywa przez Jahwe okrutnie karany, karą Bożą
zaś jest z reguły wydanie ludu izraelskiego na pastwę potężniejszych, choć nie
korzystających z protekcji Jehowy sąsiadów, z Egiptem, Asyrią i Babilonem na
czele.
Biblijna historia zaczyna się od Adama i Ewy, stworzonych w ogrodach Edenu,
następnie mamy pierwsze zabójstwo, popełnione przez Kaina na Ablu, dalej czytamy
o potopie, z którego Bóg wyratował Noego z rodziną. Pra-pra-pra... wnukiem Noego
był zaś Abraham, któremu Bóg nakazał udać się znad rzeki Eufrat na zachód, ku
krainie Kanaan, gdzie toczyć się będzie dalszy ciąg historii narodu żydowskiego.
Synem Abrahama był nieszczęsny Izaak, którego ojciec (za boskim poduszczeniem)
chciał zabić i spalić jego ciało w ofierze Bogu. Ale to osobna historia... Synem
Izaaka i Rebeki był Jakub, zwany też imieniem Izrael, co się wykłada "walczący z
Bogiem", z czym związana jest kolejna historia. Ów to Jakub uważany był dopiero
za właściwego protoplastę Żydów, ponieważ od Abrahama wywodziły swój ród inne
jeszcze półpustynne semickie ludy: jako to Edomici czy Izmaelici, w późniejszych
wiekach znani częściej pod mianem Arabów. Jakub był ojcem dwunastu synów, którzy
z kolei stali się przodkami dwunastu plemion, na jakie dzielił się naród
żydowski. Współcześni badacze starożytności żydowskich widzą tę sprawę z
odwrotnej strony: otóż zapewne było tak, że dawni Żydzi dzielili się na
dwanaście plemion (dwunastka jest liczbą doskonałą i świętą), zaś własną jedność
i wzajemne pokrewieństwa rozumieli jako pochodzenie od dwunastu mitycznych synów
jednego praojca, Jakuba. Podobnie kiedyś dla oddania pokrewieństw między
Słowianami ułożono opowieść o trzech braciach imieniem Lech, Czech i Rus, co
prawda przemilczając imię ich ojca.
Otóż w dziejach Jakuba przewijają się wątki tak stare, że obecne w mitologiach
również innych ludów i sięgające aż do szamańskich korzeni wszelkich religii.
Najsłynniejszym z tych wątków jest historia drabiny Jakubowej. Znacie? To
posłuchajcie...
Wyruszył Jakub z Beer-Szeby i ruszył do Haranu. Trafił na miejsce, gdzie miał
nocować, bo słońce zaszło, wziął jeden z tamtejszych kamieni, podłożył go sobie
pod głowę i na tym miejscu zasnął. I śniło mu się, że na ziemi stoi drabina,
której szczyt sięga niebios, a wysłannicy boży wstępują po niej i zstępują. Oto
zaś staje nad nim Bóg i rzecze... (I Mojż. 28, 10-13)
Tu Bóg, który ukazał się Jakubowi we śnie, powtórzył mu błogosławieństwo,
obietnicę potęgi jego ludu i słowa przymierza, które wcześniej udzielał był
Noemu i Abrahamowi. To nocne widzenie poruszyło umysłem Jakuba:
Ocknął się ze snu Jakub i powiada: Zaiste, Bóg jest w tym miejscu, a ja nie
wiedziałem. Przeraził się i powiada: "Jakże straszne jest to miejsce! Nic
innego, jeno dom to boży i brama do nieba." Wstał Jakub o świcie, wziął ów
kamień, który sobie podłożył pod głowę, ustawił go jako pomnik i nalał oliwy na
jego wierzch. I nazwał miejsce to Betel (Dom Boży). (I Mojż. 28, 16-18)
W dalszym ciągu tego zdarzenia (wszystko to miało miejsce jednego poranka) Jakub
ślubował, że jeżeli szczęśliwie wróci do domu (był bowiem, jak pamiętamy, w
podróży), to owe bóstwo, które objawiło mu się we śnie, przyjmie za swego
własnego boga i ze wszystkiego, co będzie miał, będzie mu dawał dziesięcinę. Sen
Jakuba o drabinie pojawia się w szczególnym momencie jego życia: kiedy
mianowicie odbywa podróż w poszukiwaniu dla siebie małżonki. I wkrótce ją
znajduje: jest nią Rachela, córka jego wuja Labana - ta, która (po pewnych
przygodach, ale to także osobna historia) stanie się pramatką dwunastu
żydowskich plemion.
Z tej krótkiej, liczącej kilkadziesiąt słów opowieści, wyciągnąć można masę
wniosków.
Zauważmy przede wszystkim, że pochodzić ona musi z czasów, kiedy Jahwe nie był
jeszcze narodowym bogiem Izraela. Po pierwsze dlatego, że sam naród żydowski, od
Jakuba się wywodzący, jeszcze wówczas właściwie nie istniał. Po drugie, sam
Jakub wydaje się mocno zaskoczony owym nocnym objawieniem, tak jakby jeszcze o
Jehowie niewiele, a może i nic nie słyszał. Możemy stąd wnioskować, że opowieść
ta jest echem czasów, kiedy poszczególni naczelnicy semickich rodów i
koczujących plemion, mieli swoich własnych bogów. Bogów w pewnym sensie
osobistych, ale również rozciągających swoją władzę na potomstwo, służbę i
lenników głowy rodu. Ale i ludzie niższej rangi mieli swoich bogów, że tak
powiem, podręcznych. Nie kto inny przecież, jak sam Jakub, w wiele lat później,
rozkaże wszystkim swoim ludziom: Usuńcie obcych bogów spośród siebie (I Mojż.
35, 2), co polegało wszakże na tym, że: Oddali Jakubowi wszystkich obcych bogów
jakie mieli, i kolczyki, które mieli w uszach, Jakub zaś zakopał je pod dębem
koło Sychemu. (I Mojż. 35, 4) Z tego fragmentu jawnie wynika, że owi "bogowie"
mieli w istocie postać amuletów, noszonych przy sobie wisiorków czy opasek. Cóż
zresztą innego mógł ze sobą wozić koczownik? A mentalność ówczesnych ludzi słabo
odróżniała boga jako transcendentalnego ducha od wizerunku uczynionego ze złota,
brązu czy jaspisu. Tego, że bóg nie jest identyczny ze swoim wizerunkiem, mieli
się dopiero Żydzi uczyć przez długie wieki; i stąd się brało wielkie wyczulenie
religijnych przywódców Izraela na "bałwochwalstwo", czyli oddawanie religijnej
czci posągom i wizerunkom - choćby nawet owe rzeźby czy malowidła przedstawiały
samego Jahwe pod jedną z jego wielu postaci.
W cytowanych fragmentach spotykamy więc Jakuba, kiedy wyrusza na wędrówkę w
podwójnym poszukiwaniu: dziewczyny, która zostałaby jego żoną, oraz boga, który
byłby go prowadził i służył opieką. Oboje powinien znaleźć, jeśli stać się ma
ojcem-założycielem nowego narodu. O pierwszym celu wie, o tym drugim dowiaduje
się znienacka, podczas sennego objawienia, gdyż to w istocie nie on szuka swego
boga, ale Jahwe jego sobie upatruje na swego wyznawcę.
Jakub jednak, zauważmy, ma do tego objawienia stosunek racjonalny i rzec można
handlowy. Bogu ujrzanemu we śnie oddaje należny szacunek: ustawia kamień-pomnik,
ale i postanawia Go sprawdzić, wypróbować; mówi: jeżeli Ty umożliwisz mi
szczęśliwy powrót do domu (a w tym czasie jego brat Ezaw dybał na jego życie),
to ja Ciebie uznam za swego boga. Od tego targu wzięło się zapewne istniejące
również naszym języku przysłowie: "Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie". Skoro zaś
Jehowa wywiązał się z umowy, to i Jakub został jego wiernym czcicielem.
Uważny czytelnik tej opowieści nie przeoczy również innego znamiennego faktu.
Otóż jako "dom Boży", jako miejsce pobytu bóstwa, nie śni się Jakubowi wcale ani
świątynia, ani ozdobna skrzynia-arka, która przez kilka późniejszych wieków
służyła izraelskiemu Bogu za mieszkanie. Ten szczegół sprawia, że rośnie nasze
zaufanie do tej historii. Być może nie istniał konkretny, historyczny naczelnik
rodu, imieniem Jakub, który byłby przodkiem Żydów, ale jednak przygoda, której
jest bohaterem, zawiera dane autentyczne i wywodzić się musi właśnie z tamtych
pradawnych czasów. Zawiera relacje o wierzeniach i praktykach religijnych
dawniejszych niż Salomon (ok. 950 r. pne.), który zbudował pierwszą w Izraelu
świątynię, i dawniejszych niż Mojżesz (ok. 1250 r. pne.), który budował dla
Jahwe złotą, przenośną skrzynię, Arkę Przymierza.
W czasach Jakuba pustynni Semici nie znali jeszcze świątyń ani złotych skrzyń i
dlatego święte miejsce, miejsce, gdzie spoczął Bóg, wyrażało im się poprzez
jeden z najstarszych religijnych obrazów w świecie: obraz pomostu pomiędzy
Niebem a Ziemią.
Celowo napisałem "pomostu", jako że niekoniecznie musiała to być drabina. We
wszystkich regionach świata, gdzie tylko zachowały się najstarsze, szamańskie
wyobrażenia i wierzenia, szaman, czyli wybrany, powołany przez duchy członek
plemiennej społeczności, dostawał od nich dar odbywania podróży pomiędzy różnymi
poziomami świata. W swoich duchowych podróżach udawał się do nieba, świata
nadziemskiego - i do podziemi, świata ukrytego. Sposoby podróżowania bywały
rozmaite. Szamani mogli używać rożnych pojazdów lub być unoszeni przez magiczne
zwierzęta. Najczęściej jednak wspinali się do niebios po pniu Kosmicznego
Drzewa, po łuku tęczy, po linie lub - jak we śnie Jakuba - po drabinie.
Oczywiście, nie mogło to być zwyczajne drzewo, lina lub drabina. Pomost taki
musiał sięgać niebios.
Tak więc wyobrażenie pomostu do nieba bliskie jest wyobrażeniu Osi Świata, czyli
kosmicznego słupa, który łączy poszczególne poziomy świata, a także jest osią
wokół której obraca się całe niebo wraz ze Słońcem, Księżycem i gwiazdami.
Miejsce, w którym Oś Świata styka się z powierzchnią ziemi, jest środkiem Ziemi,
środkiem świata i jego pępkiem, jego mistycznym Centrum. Oczywistym jest, że w
takim jedynym i wyróżnionym punkcie rezyduje Bóg, jak również to miejsce jest
punktem skupienia i źródłem Mocy, która może być udzielana także ludziom.
Tak dotarliśmy od idei Miejsca Mocy. W myśl tego wyobrażenia powierzchnia Ziemi,
krajobraz, nie jest czymś jednolitym i w swojej jednolitości obojętnym. Są w nim
miejsca mniej i bardziej ważne. Są także miejsca o szczególnych właściwościach:
takie, które leczą, uzdrawiają, regenerują siły ludzi i zwierząt. Są miejsca,
które pamiętają, są same przez się świadkami, a więc szczególnie nadają się na
to, by ogłaszać tam ślubu i zawierać umowy. (Pozostałością wiary w takie miejsca
jest nasz obyczaj wrzucania monet do źródeł i wodotrysków.) W wyobraźni dawnych
ludów istniały miejsca, w których kobiety łatwiej poczynały dzieci i takie
miejsca, które nadawały się do obierania władców. I wreszcie były miejsca, które
obdarzone były pełnią mocy. Te miejsca były mieszkaniem bogów, tam najłatwiej
można było się z Nimi kontaktować (na przykład przez wieszcze sny) - i były
uważane za środek świata.
Miłośnicy opowieści Carlosa Castanedy pamiętają, jak wyglądał początek jego
praktyki u indiańskiego czarownika, Don Juana Matusa: miał za zadanie znaleźć w
pobliżu domu swego mistrza własne miejsce mocy, w którym byłby niezwyciężony.
W rozważanym tu fragmencie Biblii Jakub natrafia właśnie na potężne miejsce
mocy, które jednak na pozór niczym szczególnym się nie wyróżnia i on sam jest
zdziwiony i strwożony tym, co odnalazł. Odkrywa, że kamień, na którym opierał
głowę podczas snu (niech ta kamienna poduszka będzie miarą zdrowej surowości
tamtych czasów) jest punktem przyłożenia Mocy Bożej, owej drabiny wiodącej do
nieba, po której kursują duchy-wysłannicy Boga. W dalszym ciągu swej historii
będzie jeszcze Jakub wielokrotnie wracał do tego miejsca, do Betel, aby
wysłuchać głosu Pana.
Dziś, kiedy świat tak bardzo potrzebuje odnowienia kontaktu z Bogiem (i z
Bogami) warto rozejrzeć się także po naszym kraju - czy czasem gdzieś nie kryją
się nie rozpoznane dotąd - albo zapomniane - miejsca mocy, skąd do niebios i ich
mieszkańców byłoby bliżej niż z innych punktów ziemi...
Mandala Ezechiela
Zgasła świetność Izraela. Babiloński król Nabukadnezar najechał resztki
potężnego kiedyś państwa, zdobył i zburzył Jeruzalem, wziął do niewoli
ostatniego króla żydowskiego, Jojachina; wielką świątynię, wzniesioną niegdyś
przez Salomona, zburzył i spalił, a lud Izraela wysiedlił 4 nad Eufrat. Czyżby
nie było już żadnej nadziei? Czy Bóg, który kiedyś obiecywał Abrahamowi,
Jakubowi, Mojżeszowi opiekę nad ich potomkami, doszczętnie już swój lud opuścił?
W tamtej epoce, kiedy każde państwo i każde plemię miało swoich bogów-patronów,
naród opuszczony przez swego boga nie miał już żadnych szans na przeżycie pośród
drapieżnych sąsiadów. Spróbujmy sobie wyobrazić, jak czuli się Żydzi, pognani w
niewolę do Babilonu. Opuszczeni, oszukani. Czyżby już nie było dla nich miejsca
na ziemi?
Zabrakło królów; kapłani ze świątyni Salomona, jeśli przeżyli, byli już zbędni i
bez zajęcia. Pięć lat po tej katastrofie, w Babilonie nad rzeką Kebar, jeden z
takich bezrobotnych kapłanów imieniem Ezechiel miał widzenie, które odmieniło
zarówno jego życie, jak i dalsze dzieje narodu izraelskiego. Objawił mu się Bóg,
oznajmiając, że dotychczasowe klęski były karą, jaką Sam zesłał na naród Żydów,
aby ukarać go za odstępstwa od prawdziwej wiary i dać mu szansę odbudować, od
zera, religię Mojżesza, państwo Dawida i świątynię Salomona.
To, co zobaczył Ezechiel, jest jednym z najdziwniejszych i najtrudniejszych do
zrozumienia fragmentów w Biblii. Opis rydwanu Boga, wspartego na "czterech
żywych istotach" pokusił nawet Daenikena i jego zwolennika Blumricha do
ogłoszenia rewelacji, iż był to... pojazd kosmitów! Ale nie wierzmy Daenikenowi:
jeżeli to byli przybysze z kosmosu, to dlaczego przekazali Ezechielowi tak
żarliwą krytykę postępowania Izraelitów? I niby skąd znali się na szczegółach
wyposażenia świątyni jerozolimskiej?
Czworoskrzydłe geniusze i demony (pośrodku słynny Pazuzu), wyobrażane przez
mieszkańców Mezopotamii, były zapewne wzorem dla czworoskrzydłych "żywych istot"
widzianych przez Ezechiela.
Widzenie Ezechiela było dziwne, ale składało się na obraz, który był zrozumiały
dla ówczesnych Żydów, którzy przecież przyjęli jego opowieść jako dowód na
spotkanie z Bogiem, ich Bogiem - a nie jakimś pomniejszym pustynnym demonem. A
więc, przypomnijmy sobie, cóż takiego ujrzał Ezechiel...
I spojrzałem, a oto gwałtowny wiatr powiał z północy i pojawił się wielki obłok,
płomienny ogień i blask dokoła niego, a z jego środka spośród ognia lśniło coś
jakby błysk polerowanego kruszcu. (Ez. 1, 4) Wewnątrz blasku ujrzał Ezechiel
coś, co uznał za "cztery żywe istoty". Były podobne do człowieka, lecz każda z
nich miała cztery twarze i czworo skrzydeł. Twarze każdej istoty były takie
same: z przodu była to twarz człowieka, z prawej strony twarz lwa, z lewej -
byka, z tyłu zaś widać było oblicze orła. Z ich czworga skrzydeł dwa okrywały
ciało każdej postaci, dwa zaś wznosiły się ku górze i stykały razem. Pod
skrzydłami miały ramiona, a ich twarze, gdy cały ów pojazd sunął naprzód, nie
zerkały na boki. Nogi miały proste, a stopy podobne do kopyt lśniących jak brąz.
Na ziemi Ezechiel ujrzał cztery koła, po jednym obok każdej z istot. Koła
posuwały się, lecz nie obracały; wyglądały jakby to było "koło w kole", a kiedy
pojazd sunął, każde z kół mimo to posuwało się w swoim własnym kierunku. Obręcze
kół pełne były oczu. Cały ów niepojęty rydwan mógł zarówno poruszać się po
ziemi, jak i wznosić w powietrze. Czytając ten fragment Księgi Ezechiela ma się
wrażenie, iż prorok z trudem dobierał słowa, aby opisać coś, co w żaden sposób
nie dawało się wyrazić...
Pomiędzy czterema istotami jarzył się ogień, blask, który z trudem znosiło
ludzkie oko; a ze środka tej jasności strzelały błyskawice. Skrzydła istot
wydawały przy tym szum, jak szum wielkich wód, jak hałas tłumu, jak wrzawa
wojska. (Ez. 1, 24) Nie koniec na tym: nad czterema cherubami (tak przyjęło się
nazywać owe skrzydlate istoty) spoczywało tęczowe lub kryształowe sklepienie, a
ponad nim wnosił się tron z szafiru, na którym Ezechiel ujrzał świetlisto-
płomienistą postać o ludzkich kształtach. Uznawszy, że nie może to być nikt,
tylko sam Bóg, Ezechiel padł na twarz...
Opisana za Biblią wizja Bożego tronu to tylko początek Księgi Ezechiela, jednej
z najdłuższych i najtreściwszych w Starym Testamencie. Zaczynał się nowy i
trudny okres w życiu Narodu Wybranego, i Jahwe poprzez Ezechiela musiał udzielić
mu nowych pouczeń, które składają się na treść owej księgi.
Nas interesuje jednak samo Widzenie. Wypada żałować, że obraz Boga, siedzącego
na tronie ponad głowami i skrzydłami czterech cherubów i wiezionego przez cztery
podwójne koła, tak rzadko był przedstawiany przez malarzy. Uczniowie Ezechiela
spisali słowa jego opowieści; czytając ją odnosimy jednak wrażenie, że
najpotężniejszy przekaz był nie słownego lecz plastycznego, wizualnego rodzaju.
Najmniej w tym obrazie dziwi ognista natura Boga, jako że również wcześniej
Jahwe ukazywał się pod postacią ognia: jako unosząca się w powietrzu pochodnia -
Abrahamowi, jako płonący krzew pustynny i jako słup ognia - Mojżeszowi; oraz
jako ogień spadający z nieba - Elizeuszowi. Warto w tym miejscu zauważyć, iż
sąsiedzi i sprzymierzeńcy Żydów, Persowie, którzy ich w końcu wyratowali z
niewoli w Babilonie, swojego Najwyższego Boga imieniem Ahuramazda czcili właśnie
pod widzialną postacią ognia, który wiecznie podtrzymywali w Jego świątyniach.
Skąd się wywodzi i co symbolizuje obraz czworolicych cherubów? Tym samym słowem
Biblia nazywa posągi, którymi Mojżesz ozdobił przenośną siedzibę Boga, czyli
Arkę Przymierza. Podobne posągi skrzydlatych strażników stały u wejścia do
świątyń w Babilonie i Asyrii. W Mezopotamii były to skrzydlate lwy, smoki, byki,
często z ludzkimi twarzami. Cheruby na Arce Przymierza miały zapewne postać
skrzydlatych ludzi - jak nasze anioły. Owe cheruby były wyjątkiem wśród
kultowych przedmiotów żydowskich, gdyż, jak pamiętamy, w Izraelu obowiązywał
surowy zakaz sporządzania jakichkolwiek wizerunków zwierząt, ludzi i podobnych
do nich istot. W rydwanie Ezechiela cheruby też mają postać skrzydlatych ludzi,
wyglądających jakby odlane z brązu.
Najważniejszą ich cechą jest jednakże ich czworolicość. Cheruby są cztery, każdy
ma cztery skrzydła i czterema twarzami patrzy na świat. Nam, Słowianom, bliskie
są takie wyobrażenia, jako że nasi przedchrześcijańscy przodkowie oddawali cześć
takim właśnie czworolicym bóstwom, zwanym "Światowidami".5 Tego typu postacią
był też rzymski bóg Janus, który miał dwie twarze, patrzące naprzód i wstecz.
Oczywiście czworolicość jest oznaką wszechwiedzy, a raczej wszechwidzenia,
ogarniania jednym spojrzeniem całego widnokręgu. Ale cztery twarze są
jednocześnie oznaką tego, że kolisty widnokrąg został podzielony na cztery
kierunki, cztery strony świata.
Cztery kierunki i podział przestrzeni na czworo wydaje się nam czymś zwyczajnym
i banalnym. Żyjemy przecież w świecie, w którym jest aż za wiele narożników i
kątów prostych; i oswojeni jesteśmy z mapami, które dzielą świat prostokątną
siatką geograficzną. Ale dla ludzi żyjących u początków cywilizacji, więc także
dla dawnych Semitów, umiejętność wyróżniania czterech kierunków przestrzeni w
terenie była sprawą najwyższej wagi. Świat wydawał się zrazu chaosem równin,
wzgórz, wąwozów. Ten, kto umiał w tej plątaninie wyróżnić wschód, południe,
zachód i północ, miał poczucie panowania nad chaosem przestrzeni; miał poczucie,
że wrogi świat przemienia się w przyjazny mu dom - albo wręcz w Dom Boga.
Zauważmy też, że rydwan Boga, który zobaczył Ezechiel, jest mandalą, czyli
obrazem Całości Świata. Cztery czworolice cheruby symbolizują ziemię, która -
jako rozpięta na czterech kierunkach - musi być czworoboczna. Ich skrzydła
wskazują na żywioł powietrza. Kryształowa, okrągła kopuła ponad nimi jest
obrazem nieba. Podobny symboliczny obraz świata widzieli dawni Chińczycy w
postaci żółwia: cztery łapy tego zwierzęcia kojarzyły im się z ziemią, sklepiona
skorupa przypominała kopułę niebios. Dlatego skorup żółwi używali do wróżenia.
Klasyczne mandale używane jako wzór do medytacji w Indiach i w Tybecie mają
postać koła wpisanego w kwadrat: koło to niebo, kwadrat - ziemia. Jeden z
twórców psychoanalizy, Carl Gustaw Jung odkrył, że obraz ten jest wrodzony
ludzkiemu umysłowi i bywa rysowany nawet przez osoby, które nigdy się czegoś
podobnego nie uczyły.
Znaczące są też zwierzęta, które użyczyły twarzy cherubom. Lew i byk są typowymi
kultowymi zwierzętami na całym Bliskim Wschodzie. Byk był najpotężniejszym z
zwierząt, które hodował człowiek; które było w jego mocy (chociaż mogło się mu
wymknąć). Hodowcy bydła byli zakochani w swoich potężnych bykach 6 - i
znakomicie ich uczucia rozumiemy! Lew z kolei był najpotężniejszym spośród
zwierząt dzikich i drapieżnych; także jedynym, którego mógł się obawiać byk. Lew
był odwiecznym symbolem Słońca, byk zaś, ze swoimi półksiężycowymi rogami, był
pojmowany jako symbol Księżyca. Razem tworzyły parę dopełniających się
przeciwieństw, które są tak pomocne w zrozumieniu Porządku, jaki panuje pod
niebem! Lwy, dodajmy tu na marginesie, w czasach Biblii i jeszcze długo
potemżyły w znacznej liczbie w Palestynie, w Syrii, w Egipcie. Człowiek wytępił
je dopiero niedawno, kiedy uzbroił się w broń palną.
Miano Byka i Lwa nosiły też dwa majestatyczne gwiazdozbiory leżące na rocznej
drodze Słońca przez niebo. W tamtych odległych czasach 7 Słońce wchodziło do
Lwa, kiedy rozpoczynało się lato, a do Byka wcześniej, z początkiem wiosny.
Ślady tego porządku przetrwały do dziś w astrologii. Orzeł, kolejne zwierzę z
wizji Ezechiela, to inna nazwa gwiazdozbioru dziś zwanego Skorpionem; wejście
tam Słońca było początkiem jesieni. Zima zaś związana była z gwiazdozbiorem
Wodnika, który w tamtej epoce, podobnie jak i dziś, bywał wyobrażany jako postać
ludzka. Stąd ludzka czwarta twarz cherubów.8
Cztery twarze cherubów są więc obrazem czterech tak zwanych punktów kardynalnych
nieba; symbolizują zatem całość i pełnię nie tylko Ziemi, ale i Nieba. A
ponieważ każde ze zwierząt (plus człowiek-Wodnik czwarty) oznacza jedną z
czterech pór roku, to cztery twarze symbolizują również całość i pełnię Czasu,
jego cyklicznych przemian.
I właśnie o zaznaczenie owej całości i pełni chodziło w wizji, w jakiej Jahwe
ukazał się Ezechielowi. I właśnie owa pełnia była dowodem dla wiernych, którzy
słuchali opowieści Ezechiela, że to nie jakiś pustynny demon go zwodził, ale że
ujrzał Chwałę Pana we własnej osobie.
Bóg podróżował czworobocznym rydwanem. Również przyszła świątynia, której plany
objawił Ezechielowi miała zostać wzniesiona na planie kwadratu zorientowanego
według czterech stron świata. (I dziś, kiedy budujemy domy, zwykle dbamy, by ich
ściany były równoległe do czterech kierunków!) Ale, jak to zawsze dzieje się z
czwórką, jeden jej element był wyróżniony i odmienny od innych. Oto jedna
spośród czterech bram świątyni - wschodnia - miała być stale zamknięta, gdyż
właśnie ze wschodu miał przybyć do niej Jahwe na swoim cherubowym rydwanie i
zamieszkać w jej wnętrzu na zawsze. A na pamiątkę tego wydarzenia spod
wschodniej bramy świątyni (jak powiada w dalszym ciągu Księga Ezechiela) miał
wytrysnąć strumień czystej i uzdrawiającej wody i wzbierając z każdą milą
popłynąć na wschód, by użyźnić pustynię.
Praktyka symbolicznego zaznaczania Czterech Kierunków, oddawania im czci i
łączenia z nimi magicznych zwierząt i innych symboli, jest rozpowszechniona w
wielu rejonach świata. Wspomnę tu tylko dla porządku o Indianach z ludu Lakota,
u których świętym zwierzęciem kierunku wschodniego jest Orzeł, kierunku
południowego - psotny Kojot, zachodu - Niedźwiedź (lub Kruk), Północy zaś -
Biała Krowa Bizona. Kierunkom tym odpowiadają też cztery kolory: żółty,
czerwony, czarny i biały; a także poranek, południe, wieczór i noc; wiosna,
lato, jesień i zima, oraz początek, dojrzałość, schyłek i mądrość. Kiedy sam
brałem udział w pewnych obrzędach rodem z dawnych prerii Ameryki, miałem
wrażenie, że byłem niedaleko wizji Ezechiela. I dwa spośród zwierząt mocy,
patronujących czterem kierunkom, były te same lub prawie te same: chodzi o Orła
i Byka-Bizona.
Kain
Opowieść o tym, jak syn Adama, Kain, zabił swego brata Abla, znają chyba wszyscy
- tak samo jak historię o skuszeniu Adama i Ewy przez węża w Edenie.
Przypomnijmy sobie jednak główne fakty:
Dwóch synów mieli Adam i Ewa: Kaina, który był rolnikiem, i Abla - pasterza.
Pewnego razu obaj złożyli Bogu ofiary: Kain z plonów rolnych, Abel - z
pierwszych zwierząt, które mu się urodziły. Bóg przyjął ofiarę Abla, Kainowej
zaś nie przyjął. Kiedy Kain przyszedł do Boga z protestem, ten oświadczył mu, że
on, Bóg, ma prawo robić co chce, i nie Kainowa sprawa osądzać Boże wyroki. Kain
wyładował swoją złość na bracie: I wszczął Kain kłótnię z bratem swym Ablem, a
gdy pewnego dnia byli w polu, rzucił się na brata Abla i zabił go. (Ks. Rodz. 4,
8) Bóg pyta: Gdzie jest brat twój? A Kain odpowiedział słynnym zdaniem: Czyż
jestem stróżem brata mego? (Tamże, 4, 9) Bóg wymierzył Kainowi sprawiedliwość:
wyklął go ze swej ziemi i skazał na tułaczkę. Kain zaprotestował przeciw temu
wyrokowi, mówiąc: Każdy, kogo spotkam, zabije mnie. (Tamże, 4, 14) Więc Bóg
uczynił Kainowi znak, który miał go chronić przed zabójcami. Kain wyniósł się z
Bożej ziemi i zamieszkał w kraju Nod, czyli "Tułactwo" na wschód od Edenu. Tam
ożenił się, spłodził syna imieniem Henoch, a jego imieniem nazwał miasto, które
założył.
Myślę, że każdy współczesny czytelnik, czytając tę opowieść, trzyma stronę
Kaina. Bo chociaż nie jest to bohater pozytywny - zabił przecież rodzonego brata
- to jakże tragiczny. Opowieść ta posiada klimat greckiej tragedii, w której
śmiertelnicy cierpią dlatego, że nieopatrznie ściągnęli na siebie zawistne oko
bogów. Kainowi dzieje się przecież niezasłużona niesprawiedliwość: oto Bóg, nie
wiadomo dlaczego, nie chce przyjąć jego ofiary i przemawia do niego jak do kogoś
z góry potępionego. Gniewu, jaki w nim wzbiera, Kain nie może wyładować na Bogu,
więc obrywa się jego bratu. Chcemy wierzyć, że nie było to morderstwo z
premedytacją, ale wypadek podczas sprzeczki. Po prostu Kain miał silniejszą
rękę... Bóg zapewne też nie uważał go za skończonego zbrodniarza, bo ukarał go
raczej lekko: wygnał go "sprzed swego oblicza" (Co oznacza, że historia ta
pochodzi z owych dawnych czasów, kiedy Żydzi sądzili, że gdzieś na Jordanie
kończy się kraj, którego Jahwe dogląda ze swego tronu...)
Opowieść ta jest utkana sprzecznościami. Kogo niby bał się Kain, skoro oprócz
niego i jego rodziców jeszcze żadnych ludzi nie było na ziemi? Skąd się wzięła
dziewczyna, którą poślubił, i czy przypadkiem nie była jego siostrą? Temu, ktoby
śmiał uderzyć Kaina, Bóg grozi siedmiokrotną zemstą. Dlaczego? I dlaczego w
trakcie rozprawy nad Kainem zmienia front i zamiast potępić zabójcę, zaczyna go
chronić? I wreszcie, o co się pobili bracia - o względy Boga, czy może o coś
innego? A przede wszystkim, nie wiadomo, jaki jest morał całej tej historii. W
końcu Kain okazuje się przecież człowiekiem sukcesu: zakłada swój ród (rzecz
bardzo ważna dla ludów starożytnych) i buduje pierwsze miasto. Kain-bratobójca
okazuje się pierwszym twórcą cywilizacji!
Historia Kaina wydaje nam się niedokończona lub niepełna. Zapewne w czasach,
kiedy ją zapisywano, lud Izraela znał ją w całości jako ustne podanie, a pewnie
nawet opowiadał sobie wiele wariantów tej sagi. Dziś ta tradycja wygasła i
jesteśmy zdani na domysły.
Na Kainie nie kończą się zagadki. Dalszy ciąg czwartego rozdziału Księgi Rodzaju
jest wykazem kolejnych jego potomków. Piąty z kolei (prawnuk jego wnuka) ma na
imię Lamech. Ów Lamech ma synów: Jabala, który jest pasterzem, Jubala, który
jest muzykiem, i jeszcze z drugiej żony ma syna Tubal-Kaina - kowala, oraz
piękną córkę imieniem Naama, co znaczy "Urodziwa". W wersecie 23 tego samego
rozdziału, Lamech do swych żon wypowiada takie oto dramatyczne zdanie: Zabiłem
męża na ranę moją i młodzieńca na bliznę moją. Bo siedmiokroć pomszczony będzie
Kain, ale Lamech - siedemdziesiąt siedem razy. I nic więcej! Rozdział się
kończy, zaś autorzy Biblii zaczynają opowiadać o dziejach rodu nieznanego dotąd
syna Adama, imieniem Set. Znowu uważny czytelnik zauważa tu ślad jakiejś
skrywanej rodzinnej tajemnicy.
Genialny polski badacz Biblii, Artur Sandauer, odkrył, że zapewne obie te
historie opowiadały o tym samym. Była to opowieść o kazirodczej miłości brata do
siostry: Tubal-Kain (lub Kain) pokochał swoją rodzoną siostrę, Naamę, do której
większe prawa miał jej brat przyrodni, Jabal (albo Abel, imiona są łudząco
podobne). Kain (lub Tubal-Kain) zabił Abla (lub Jabala), zaś ojciec obu braci,
Lamech, był zmuszony wymierzyć sprawiedliwość zabójcy - i śmiercią ukarał
własnego syna, Kaina. Zbrodnia Kaina (Tubal-Kaina) wołała o siedmiokrotną pomstę
do nieba, ale jego własny, Lamecha, krwawy czyn - wołał o pomstę...
siedemdziesięciosiedmiokrotną!
Z jakichś powodów redaktor, który spisywał Księgę Rodzaju, postanowił przerobić
ów mroczny i tragiczny (jak u Greków) mit - w umoralniająca przypowieść o
pierwszym zabójstwie.
Ale to nie koniec: dzieje Kaina odkrywają, niby starożytne wykopalisko, kolejne
pietra zabytków pod sobą. Moglibyśmy przerwać nasze dociekania, gdyby nie padło
wcześniej słowo "kowal". Tubal-Kain, czyli jakby drugie wydanie Kaina, jest
przecież kowalem. Również samo imię Kain jest znaczące i w pewnych językach
semickich znaczy właśnie: kowal. To jest ważny ślad: Kain zapewne był w
pierwotnych odmianach tego mitu nie rolnikiem, ale kowalem. A skoro był kowalem,
to od razu rozumiemy, dlaczego także był założycielem miasta. Kuźnie i huty-
dymarki miały przecież swoje stałe siedziby i gromadziły ludzi, którzy ani nie
koczowali wraz ze swym bydłem, ani nie uprawiali roli, bo nie mieli czasu ni
warunków po temu w swoich skalistych lecz obfitujących w rudy górach. Kowale-
metalurgowie byli zarazem budowniczymi miast! I obie te rzeczy: stałe, umocnione
miasta, oraz broń i sprzęty z metalu, razem składają się na cywilizację. Już
zaczynamy rozumieć, skąd brała się nasza sympatia do Kaina. Tylko dlaczego Bóg
go tak nie lubił?
Znowu wyjaśnia to jego zawód - kowal. Przypomnijmy sobie inną postać ze
starożytnych opowieści, najbardziej znanego spośród boskich kowali, greckiego
Hefajstosa. Jego również Bóg Najwyższy, czyli Zeus, dziwnie nie lubi. Nie lubi
go także jego matka, boska Hera. Najpierw Hera, a później Zeus, z błahych
powodów, srodze go karzą, zrzucając na ziemię ze szczytu siedziby bogów, Olimpu.
(Czyż nie przypomina to nam do złudzenia Kaina, wygnanego przez Jehowę do
przeklętej ziemi Nod?) Hefajstos, strącony przez Zeusa, podczas upadku na
ziemię, łamie sobie obie nogi i odtąd pozostaje kulawy. (Cielesna skaza Kaina
jest łagodniejsza - ma tylko "znak" od Boga; domyślano się, że było to piętno na
czole.)
Po tych przykrych przygodach z bogami Hefajstos staje się złośliwy. Zabawia się
kosztem niebian, chwytając ich i krępując niewidzialnymi sieciami. Tak dręczy
swoją matkę Herę, tak mści się na swojej żonie Afrodycie, która zdradziła go z
Aresem.9 A więc jest to bóg-psotnik i złośliwiec, trikster - bo tak nazwali
fachowo i z angielska etnografowie tę postać, występującą w mitach wielu ludów.
Ale trikster bywa zwykle też zręcznym twórcą, rzemieślnikiem-artystą - i takim
właśnie jest Hefajstos, który dla bogów i herosów wykuwa broń, zbroje i
kosztowności. Zapewne także Jehowa oszczędził Kaina i obłożył zabójcę ochronną
klątwą czyli tabu, bowiem ów, jako zręczny rzemieślnik, był dlań użyteczny.
W mitach, nie tylko greckich, niechęć bogów nieba do kowali ma postać błędnego
koła: ci dlatego, że są nie lubiani przez bogów, czynią im przykrości, a
niebianie, jakby na wyrost i zawczasu, wypędzają ich ze swoich siedzib i skazują
na poniewierkę. Kain trafia do pustynnego Nod, Hefajstos na cuchnącą siarką
Etnę. Oba te miejsca nie nadawały się do zamieszkania przez ludzi.
Boscy kowale z różnych mitologii są zazwyczaj kulawi. Nie musi to wcale
oznaczać, że dawni władcy swoim rzemieślnikom rzeczywiście łamali nogi.
Przyczyna jest raczej symboliczna. Kowale-bogowie, albo herosi, jak Kain, są
odbiciem rzeczywistych kowali i metalurgów, jacy działali w zamierzchłej
starożytności i wytapiali najpierw miedź, cynę i brąz, także srebro i złoto, a
później również żelazo. To była prawdziwa magia! Wyobraźmy sobie: do tej pory
mężczyźni sporządzali narzędzia z kamienia, łupiąc go i wygładzając, a tu
zjawiają się tajemniczy przybysze, którzy budują piece, w nich przemieniają
kamień w ognistą ciecz, a z niej formują ostre, śmiercionośne, połyskliwe jak
piorun na niebie narzędzia... To była przecież umiejętność nadludzka. Wtedy to
mogła się zrodzić legenda o alchemikach, potrafiących z "kamienia
filozoficznego" wytworzyć dowolne bogactwa. Umiejętności kowali-metalurgów
musiały się wydawać jakąś tajemnicą wykradzioną bogom 10 z niebios; i z
pewnością sami kowale, stowarzyszeni w tajemne bractwa, dobrze pilnowali swoich
sekretów, a nowych czeladników pouczali przy pomocy mitycznych opowieści.
Echem tych samych wyobrażeń jest inny grecki mit, o Prometeuszu, który wykradł
bogom z nieba ogień, a w odwecie za ten czyn Zeus przykuł go do skały.
Kowale czynili cuda, które wyglądały jak stosowana w praktyce wiedza
niebiańskich bogów, ale zarazem byli najściślej związani z ziemią. Ryli, niby
krety jakieś, korytarze pod ziemią, by wydobyć z nich rudę. Tę ziemistą
substancję za pomocą boskiego ognia przemieniali w coś jakby błyskawica: w
metal. Przywiązanie kowali do ziemi, ich związek z żywiołem ziemi, symbolicznie
wyrażano w opowieściach poprzez ich kulawość. Zauważmy, że wszelkie potwory,
które wyłaniają się z ziemi, mają słabe nogi, chwieją się na nogach, ciężko
stąpają lub są kulawe. Chwiejnie stąpał uczyniony z gliny Golem. Śladem tego
jest też powiedzenie "kolos na glinianych nogach".11
Kowale, magiczni robotnicy ziemi, mieli swoje sekretne obrzędy, całą osobną
religię. Ostro oddzielali się od reszty społeczności swoich czasów. Stąd już
krok do wniosku, że byli oddzieleni także od niebieskich bogów, których czcił
pasterz i rolnik. Oddzieleni - a więc wyklęci. Klątwa może być śladem dawnego
grzechu, zbrodni - tak jak morderstwo Kaina i niejasna przewina Tubal-Kaina. Owo
oskarżenie kowali o przestępstwa przerodziło się następnie w przypisanie im
skłonności do złośliwych figlów.
Ogień był narzędziem i wysłannikiem bogów Nieba, do których należał także bóg
Semitów, zwany El, Baal i wreszcie Jahwe. Ogień służył im do pożerania ofiar,
które składali im ludzie. Kowale, jak wyobrażano sobie, skradli ten ogień bogom
razem z ich wiedzą i użyli go do własnych praktyk. Dlatego Jahwe nie przyjął
ofiary, którą przy pomocy przywłaszczonego ognia usiłował mu złożyć Kain.
Po czym Kain musiał, zgodnie ze swoim losem kowala, wyruszyć w miejsca
nieużyteczne ani dla bogów ani dla ludzi, i tam zbudował swoje miasto.
Mojżesz,
czyli dziecko wyjęte z wody
Nikt w takim stopniu jak Mojżesz nie wpłynął na losy narodu żydowskiego. Biblia
kreśli jego wyrazisty obraz jako męża bożego, jako proroka, którego ustami
przemawia sam Jahwe, jako czarodzieja słynnego licznymi cudami; a także jako
wodza, który wyprowadził Żydów "z ziemi egipskiej, z domu niewoli", oraz
prawodawcy, który nadał im prawo, któremu od dziś pozostają posłuszni.
Jeśli jednak przyjrzeć się bliżej wersetom Biblii, zauważymy, że jest to postać
tajemnicza. Autorzy Świętych Ksiąg, tak rozmiłowani w genealogiach, w owych
długich wyliczankach kto mianowicie kogo spłodził, o przodkach Mojżesza milczą.
Jego ojciec i matka nie są wymienieni z imienia. Wiadomo też, że miał syna i
córkę, ale o jego dalszych potomkach historia Izraela również milczy, co
oznacza, że w późniejszych czasach nikt z Żydów nie uważał się jego potomka. Nie
wiadomo też w jakich okolicznościach zmarł i gdzie jest lub był jego grób.
Mojżesz pojawia się nieomal znikąd, dopełnia swego wielkiego dzieła - objawienia
Żydom ich Boga - po czym odchodzi znowu w nicość. Również jego narodziny były
niezwykłe i o tym właśnie tutaj opowiemy.
Od kilku pokoleń Żydzi mieszkali w Egipcie, dokąd przyprowadził ich Józef, syn
Jakuba. Było ich coraz więcej i królowie egipscy zaczęli ich prześladować. W
końcu faraon nakazał zabijać wszystkich nowonarodzonych chłopców. Pewna kobieta
z plemienia Lewiego urodziła syna. Najpierw ukrywała go przez trzy miesiące, aż
w końcu sporządziła koszyk z trzciny, uszczelniła go żywicą i smołą, włożyła
dziecko do tej trzcinowej łódki i spuściła do rzeki. Posłała jednak swoją
starszą córkę, by ta obserwowała, co się stanie. Koszyk, który utkwił w sitowiu,
spostrzegła egipska królewna, która wraz ze swymi dwórkami przyszła w to
miejsca. Królewna znalazła dziecko, dała mu na imię Mojżesz, co oznaczało
"wyciągnęłam go z wody",13 zaś bystra siostra uratowanego bezzwłocznie poleciła
swoją i jego matkę jako mamkę, która mogłaby wykarmić niemowlę. Tak też się
stało, i Mojżesz trafił najpierw z powrotem w objęcia swej rodzonej matki, a
potem, z przybraną matką-królewną - na dwór faraona...14
Ileż niesamowitości w tej historii! Okrutny tyran każe zabijać wszystkich
nowonarodzonych, jak później Herod. Mały bohater zostaje cudem ocalony od
niechybnej zagłady, jak później Jezus. Dziecko dostaje dwie matki, jak mały
Budda. I wreszcie ten motyw opowieści, który nas najbardziej interesuje:
rzucenie w koszu do wody i wyłowienie dziecka z rzeki.
Otóż opowieść o dziecku wyłowionym z rzeki powtarza się w mitologiach wielu
ludów. Niemal identyczną sagę opowiadano o Romulusie, założycielu Rzymu. Był on
dzieckiem westalki imieniem Rea Silvia. Westalkom, jak wiadomo, nie wolno było
pod karą śmierci współżyć z mężczyznami, ale Silvia poczęła synów nie z żadnym
śmiertelnikiem, a z bogiem Marsem. Synów - gdyż porodziła bliźnięta, Romulusa i
Remusa. Nie mogąc ich wychowywać, ukryła niemowlęta w korycie, które spuściła z
nurtem Tybru. Ta łódka z dziećmi utknęła w korzeniach figowca, a malcami
zaopiekowały się zwierzęta przysłane przez Marsa: dzięcioł, oraz wilczyca, która
je wykarmiła. (Potem Romulus założył Rzym, a podczas tej uroczystości zabił
brata jak Kain, ale to już inna historia...)
Mojżesz żył około 3300 lat temu. Początki Rzymu to czasy około 2700 lat temu.
Lecz w zupełnie innej epoce: 400 lat temu, i w świecie, który nic nie wiedział
ani o dawnych Żydach, ani o Rzymie - w mroźnej Mandżurii - opowiadano taką
historię o początkach królewskiego rodu, który wydał władców, którzy podbili
sąsiednie i potężne Chiny...15
Daleko, w Białych Górach jest źródło, które rozlewa się w jezioro. Przylatują
tam niebianki, aby się kąpać. Pewnego razu, kiedy trzy Córki Nieba zażywały
kąpieli, przyleciała Sroka i na szatach najmłodszej z nich położyła cudowną
brzoskwinię. Boginka nie chciała się dzielić z siostrami i kazała im lecieć
najpierw, a sama została i zjadła owoc. A kiedy próbowała sama unieść się w
powietrze, okazało się, że jest to niemożliwe - była zbyt ciężka i zrozumiała,
że poczęła dziecko. Musiała pozostać w górach i czekać, aż urodzi, a dziecko
podrośnie. Urodziła chłopca, który na szczęście szybko się rozwijał, tak iż po
trzech miesiącach umiał już mówić. Wtedy matka sporządziła skrzynkę z kory, w
środku umieściła dziecko i skrzynkę spuściła z biegiem rzeki, a sama uniosła się
wreszcie do nieba. Dziecko wyłowił i wychował pewien starzec, a syn niebianki -
imieniem Bukuri Jongszon - został pierwszym władcą Mandżurów.16
Różne epoki, kraje, strefy klimatyczne - a historie są łudząco podobne. Cudowne
dziecko, które wyrasta na herosa-założyciela państwa (lub narodu czy religii),
nie przychodzi na świat w zwykły sposób. Ludziom objawia się jako wyłowione z
wody. Przybywa do swego ludu niesione nurtem rzeki, w koszyku, do którego
złożyła je zapobiegliwa matka. Historie te czynią wręcz wrażenie, że właściwą
rodzicielką tego dziecka jest sama woda. Ciekawe, że ten mityczny wątek jest
żywy do dziś: znam współcześnie śnione sny, w którym pojawia się dziecko płynące
z nurtem rzeki, dziecko wyłowione z wody.
Jaka idea wyraża się poprzez te opowieści? W języku mitów, który jest
jednocześnie językiem naszych snów, a więc także głosem naszej podświadomości,
woda ma szczególne znaczenie. Woda jest obrazem pierwotnego chaosu: jest
pierwotną pra-substancją, z której wyłonił się wszelki ład i wszelkie życie.
Woda jest zarazem przeogromnym zbiornikiem ożywiającej mocy. Skoro kiedyś, na
początku świata (kiedy "duch Boży unosił się nad wodami"), wszystko co istnieje,
wynurzyło się z wody, rodząc się z niej, to i teraz, w zwykłych czasach, woda ma
moc oczyszczania rzeczy z ich skażeń i zanieczyszczeń, a więc ma także moc
przywracania pierwotnego porządku, tego porządku istnienia, kiedy wszystkie byty
były nowe, świeże, potężne i pełne sobie właściwej istoty.
Dlatego właśnie Tetis, matka Achillesa, chcąc zapewnić swemu synkowi
nieśmiertelność, zanurzyła go w wodzie - w szczególnej wodzie, w rzece Styks,
która rozdziela światy żywych i umarłych (ale niestety zapomniała zanurzyć jego
pięty, która pozostała śmiertelna).
Dlatego też - z powodu oczyszczających i przywracających do życia mocy wód -
Zaratusztra, wielki prorok Persów, pierwsze swoje objawienie, podczas którego
stanął u stóp Boga Ahuramazdy, miał pośrodku nurtu rzeki, przez którą brodził.
Podobnie, Jezus swoją misję rozpoczął od chrztu w nurcie Jordanu. Taki też sens
ma dzisiejszy sakrament chrztu, którym jest u katolików symboliczne tylko
polanie głowy - ale już np. Świadkowie Jehowy zanurzają w wodzie całe ciało.
Rozumiemy już teraz, że kiedy na świat przychodzi wielki człowiek, którego
zadaniem jest ustanowić nowy porządek w świecie, nie wystarcza, by po prostu
urodził się z ojca i matki jak wszyscy ludzie. Musi jeszcze zaczerpnąć owej
oczyszczającej i ożywiającej mocy wód. Musi po raz drugi narodzić się z wody -
być w nią rzucony, oddany jej falom i ponownie wynurzyć się z jej odmętów.
Kontakt z wodą, czyli z żywiołem chaosu, który jest jednocześnie źródłem
wszelkiej mocy, jest konieczny do tego, aby dzieło, które ów bohater powoła do
życia - czy to religia Żydów, państwo Rzymian czy dynastia Mandżurów - było
silne tą samą siłą, która powołała do życia cały kosmos, a która to siła zawiera
się w wodach.
Jahwe, Bóg Ognia
Bóg w religii żydowskiej nie ma ludzkiej postaci, w jakiej lubili sobie
wyobrażać swoich bogów Grecy, nie ma tym bardziej postaci zwierzęcej ani ludzko-
zwierzęcej, pod jaką czcili swoje bóstwa Egipcjanie, a niekiedy także mieszkańcy
Mezopotamii lub Hindusi. Bóg Żydów przemawiał do swych proroków jako Głos,
ukazywał im widzenia; a ci nieliczni, którzy, jak Ezechiel, dostąpili do
oglądania go, w istocie widzieli tylko otaczających go aniołów i towarzyszące mu
nieziemskie zjawiska - On sam pozostawał blaskiem, przy którym ślepły ludzkie
oczy. W Dziesięciu Przykazaniach, które Mojżesz otrzymał odeń na Synaju, zostało
wyraźnie nakazane Żydom, aby powstrzymali się od sporządzania wizerunków swojego
Boga: Nie będziesz miał innych bogów obok mnie. Nie czyń sobie podobizny
rzeźbionej czegokolwiek (...) Nie będziesz im się kłaniał i nie będziesz im
służył (...) (II Księga Mojżeszowa, 20, 3-5). We fragmencie tym zakłada się, że
wszelkie naoczne, rzeźbione podobizny, a zapewne i malowane, są automatycznie
wizerunkami obcych bogów, których Żydom nie wolno stawiać obok ich Boga. Jahwe
życzył sobie pozostać bez widzialnej postaci.
Jednakże w Biblii znaleźć można mnóstwo fragmentów świadczących o tym, że
Przedwieczny ukazywał się swoim wyznawcom i prorokom, a ci widzieli go; i wydaje
się, że najchętniej Jahwe przybierał wtedy postać ognia. Czy to wystarczy, by
określić Go mianem Boga Ognia? Na pewno nie. Ani Mojżesz, ani późniejsi prorocy,
nie zgodziliby się na to, aby stwórcę całego świata uznać za szczególnego
patrona jednego tylko żywiołu. Wydałoby im się to z pewnością jakimś
niedopuszczalnym ograniczeniem Jego potęgi. Ale dziś wiemy, że Żydzi, zanim
stali się wyznawcami Jedynego Boga, przeszli długą drogą i ich religijne
wyobrażenia zmieniały się. Kiedy czytamy Biblię, co raz znajdujemy ślady
dawniejszych wierzeń, całe ich warstwy, niby kolejne pokłady zabytków
wykopywanych przez archeologów.
Odczytując te ślady możemy przypuszczać, że Jahwe, zanim stał się dla swych
wyznawców bogiem naczelnym, potem zaś jedynym, był zrazu istotą pełną mocy, ale
ściśle związaną z przejawami żywiołu ognia: płomieniem i światłem, także burzą,
a może również z wybuchami wulkanów. Semiccy koczownicy z Bliskiego Wschodu,
spośród których wyodrębnili się Izraelici, przyjęli wiele wpływów od ludów
indoeuropejskich, którzy również pierwotnie byli wędrownymi pasterzami,
hodowcami owiec, bydła i koni, a także mistrzami walki orężem z brązu na
szybkich rydwanach. Na ziemie Syrii i Palestyny, aż po Egipt, docierali Hetyci,
lud indoeuropejski, który czcił Boga Ognia i Burzy, znanego pod wieloma
imionami, z których Teszub jest najbardziej znanym. Później, za czasów
legendarnego Samsona, najechali Ziemię Świętą Filistyni, krewni Greków i jak
oni, Indoeuropejczycy. Wreszcie w czasach, kiedy Żydów pognano w niewolę do
Babilonu, zza gór na wschodzie wynurzył się inny potężny indoeuropejski lud -
Persowie, których wyobraźnią zawładnął prorok Zaratusztra i głoszony przezeń Bóg
Ahura Mazda, bóg światła, czczony pod widzialną postacią wiecznie płonących
ogni: Baga Wazyrka Ahuramazda...17 Persowie przyjęli Żydów jak swoich:
najwyraźniej słysząc o Jahwe uznali, że pod tym imieniem kryje się Istota nie
różna od ich świetlistego bóstwa. Inaczej nie uwolniliby Żydów z babilońskiej
niewoli. Pomijając inne względy, zorganizowanie ich powrotu do Jerozolimy było
kosztowne i obciążało skarb perskich królów... 18
Znajdźmy więc w Biblii fragmenty świadczące o ognistej naturze Jehowy.
Dawno świat już został stworzony, minęły czasy praojca Adama, odszedł w mrok
historii potop, z którego uratował się Noe - gdy do Kanaanu przywędrował
Abraham. Abraham zawiera z Jahwe szereg przymierzy, a najważniejsze ma miejsce
gdzieś pod Sodomą, z której królem stoczył właśnie zwycięską bitwę. Jahwe
nakazuje Patriarsze zabić zwierzęta na ofiarę, a z ich rozciętych polówek
uczynić jakby krwawą ulicę, po której Abraham, przechodząc, wezwie na swą głowę
podobny los, gdyby miał przysięgi nie dotrzymać. Abraham obiecywał Bogu
wierność, Jahwe jemu - ziemię i wspieranie swą opiekuńczą mocą. Abraham
zwierzęta ...rozciął pośrodku i położył jedną ćwierć naprzeciw drugiej, ptaków
zaś nie ćwiartował. I spadł sęp na ścierwo, ale go Abram przepłoszył. Miało się
zaś ku zachodowi, sen zmorzył Abrama (...) Słońce zaszło, mrok nastał, aż oto -
popatrz! - dym jak z pieca i płomienna żagiew zaczęła się przesuwać między
częściami mięsiwa. Dnia tego zawarł Bóg przymierze z Abramem... (I Ks. Mojż. 15,
9-18)
Rytuał składania przysiąg na połowy rozrąbanego zwierzęcia był szeroko znany na
Stepach Azji - w historii władcy Mongołów, Czyngiz Chana, czytamy o bardzo
podobnych obrzędach. Tu jednak drugą stroną przymierza jest Bóg: pod postacią
płonącej i dymiącej pochodni, która unosiła się w powietrzu.
W dalszej części Księgi Rodzaju czytamy, jak Bóg wygubia miasto Sodomę przy
pomocy ognia - ale że wcześniej, z okazji potopu, zadarzało mu się już ludzkość
wytracać wodą, więc tego przypadku nie należy uważać za dowód jego ognistej
natury.
Wiele danych wskazuje na to, że właściwym twórcą religii żydowskiej był Mojżesz
i że to on właśnie wskazał współplemieńcom Jahwe jako ich właściwego boga.
Dopiero po objawieniach, jakie miały miejsce za Mojżesza, Żydzi doszli do
wniosku, że tego samego boga czcili również ich dawniejsi praojcowie, wśród nich
Noe, Abraham i Jakub. A jak wyglądało pierwsze spotkanie Mojżesza z Bogiem?
Przyszły wódz Żydów zaczynał swą karierę jako wygnaniec z Egiptu, żyjący na
pustyni:
Gdy Mojżesz pasał trzodę teścia swego Jetry, kapłana Midianitów, pognał raz
trzodę poza pustynię i przybył do góry Bożej, do Horebu. Wtem ukazał mu się
anioł Pański w płomieniu ognia ze środka krzewu; i spojrzał [Mojżesz], a oto
krzew płonął ogniem, jednakże krzew nie spłonął. Wtedy rzekł Mojżesz: Podejdę,
aby zobaczyć to wielkie zjawisko (..) Gdy Pan widział, że podchodzi, aby
zobaczyć, zawołał nań Bóg spośród krzewu i rzekł: Mojżeszu! Mojżeszu! A on
odpowiedział: Oto jestem! Wtedy rzekł [Bóg]: Nie zbliżaj się tu! Zdejm z nóg
sandały swoje, bo miejsce, na którym stoisz, jest ziemia świętą. (...) Wtedy
zakrył Mojżesz oblicze swoje, bał się bowiem patrzyć na Boga. (II Ks. Mojż. 3.1-
6)
Mojżesz dostaje wtedy polecenie, by wyprowadził swój lud z egipskiej niewoli.
Jahwe przekazuje także prorokowi kilka magicznych darów, które przydadzą mu się
w pertraktacjach z Egipcjanami: uczy go zamieniać laskę w węża (co wraz z innymi
wzmiankami w Biblii jest dla nas poszlaką, iż pierwotnie Jahwe miał wiele
wspólnego nie tylko z ogniem ale i z wężem); uczy leczyć trąd, ale i porażać tą
chorobą; uczy wreszcie zamieniać wodę w krew. Jednej tylko rzeczy, o jaką go
Mojżesz prosił, Bóg mu odmówił: daru wymowy, jako że Mojżesz jąkał się -
przypadłość dla wodza i polityka wielce niedogodna. Tu jednakże Bóg wolał, aby
Mojżesz radził sobie bez żadnych cudów.
Zauważmy jeszcze, że w przytoczonym fragmencie raz jest mowa, że to Bóg sam
zasiadał w płonącym krzewie, a raz, że tylko Jego anioł. Można się domyślać, że
wzmianki o aniołach, czyli "wysłannikach", zostały dodane później. Podobnie raz
jest mowa o aniele, raz o samym Jahwe w relacji z wyjścia Żydów z Egiptu:
I wyruszyli z Sukkot, i rozłożyli się obozem w Etam, na skraju pustyni. A Pan
szedł przed nimi w dzień w słupie obłoku, a w nocy w słupie ognia, aby im
świecić, żeby mogli iść dniem i nocą. (jw. 13.21-22). Trudno dobitniej wyrazić
ideę, iż Jehowa był najzupełniej materialnie opiekunem Izraelitów, służąc im w
dzień jako przewodnik po pustyni, w nocy za źródło światła. I Biblia nie
pozostawia wątpliwości, że Bóg w tej roli występował pod postacią ognia. (A za
dnia - dymu.)
Ognisty Bóg wielokrotnie w następnych dniach wspiera swój lud; tak jest przy
słynnym przejściu Żydów przez morze, rozegnane na tę okazję przez sprowadzony
przezeń wiatr. A anioł Boży, który kroczył przed obozem Izraela, przesunął się i
szedł za nimi. I ruszył słup obłoku sprzed oblicza ich i stanął za nimi, tak iż
wsunął się między obóz Egipcjan i obóz Izraela. Z jednej strony obłok był
ciemnością, z drugiej zaś strony rozświetlał noc. I nie zbliżyli się przez całą
noc jedni do drugich. Po czym rano Żydzi przeszli po dnie suchą stopą, zaś na
Egipcjan obruszyły się spiętrzone chwilowo wody. A nad ranem spojrzał Pan na
wojsko Egipcjan ze słupa ognia i obłoku i wzniecił popłoch w wojsku egipskim.
(jw. 14.19-24) Wyobrażano więc sobie, że Jahwe w swej ognistej postaci nie tylko
płoszył konie Egipcjan, ale i stanął pomiędzy nimi a Izraelem w charakterze -
dosłownie - zasłony dymnej!
I wreszcie przychodzi ów przeuroczysty moment, kiedy Mojżesz przychodzi do Pana,
aby odnowić z Nim Przymierze. Zostaje wezwany na górę Synaj, którą Bóg ogłasza
za świętą, czyli naładowaną mocą, tak iż każdy, kto się dotknie góry, zginie.
(jw. 19.12) Mojżesz każe się ludowi przebrać w nowe szaty i przez trzy dni "nie
dotykać kobiet". A wtedy... Trzeciego dnia, z nastaniem poranku, pojawiły się
grzmoty i błyskawice, i gęsty obłok nad górą, i donośny głos trąby (...) A góra
Synaj cala dymiła, gdyż Pan zstąpił na nią w ogniu. Jej dym unosił się jak dym z
pieca, a cała góra trzęsła się bardzo. Na tej skąpanej w ogniu (czyżby
wulkanicznej?) górze Bóg wręczył Mojżeszowi tablice Dziesięciu Przykazań.
Tu warto zauważyć, że opowieść o wstąpieniu Mojżesza na Górę Synaj rozpoczynana
jest kilkakrotnie w różnych odmianach, tak jakby spisujący Pismo Święte słuchali
nie jednego człowieka, lecz całego tłumu, z którego każdy chce się przepchnąć z
własną wersją wydarzeń. Tak więc w jednych fragmentach mowa jest o tym, że jeden
Mojżesz oglądał Boga (a i to nie ma pewności, gdyż skrywały ich chmury), w innym
zaś miejscu Pismo stwierdza, iż Wstąpił Mojżesz i Aaron, Nadab i Ahibu, oraz
siedemdziesięciu starszych Izraela na górę. I ujrzeli Boga Izraela, a pod jego
stopami jakby twór z płyt szafirowych, błękitny jak samo niebo. (jw. 24.9-10) I
jeszcze autor tego fragmentu się zastrzega przed wątpiącymi w jego słowa, że owi
mężowie wrócili sprzed oblicza Pana żywi i bez krzywdy. Niewiarygodne - choć
sama ta błękitna mandala, która jakoby otaczała Boga, godna jest najwyższej
uwagi badaczy. Najwidoczniej była wśród Żydów "szkoła" uważająca, że Bóg
bardziej jest podobny do Kamienia niż do Ognia, i że Błękit bardziej mu przystoi
aniżeli Czerwień.
Jednak kilka zdań później mowa jest znów wyraźnie o tym, że Mojżesz sam
(ewentualnie z jednym sługą) udał się na bożą Górę, a starszyznę odprawił. A
wówczas: ...Zamieszkała chwała 19 Pana na górze Synaj (...) A chwała Pana
wyglądała w oczach synów izraelskich jak ogień trawiący na szczycie góry. (jw.
24.16-17)
Po zejściu z Góry Mojżesz buduje Przybytek, czyli ceremonialną skrzynię, w
której zamieszkuje Bóg, i znowu ognista natura Jahwe staje się widoczna:
A w dniu, kiedy wzniesiono przybytek, obłok zakrył przybytek nad Namiotem
Świadectwa. Od wieczora zaś aż do rana wyglądał on jak blask ognia nad
przybytkiem. Tak było stale: obłok okrywał go w dzień, w nocy zaś blask ognia.
(IV Ks. Mojż. 9.15-16) Znajdujemy też w Biblii przepis, że na ołtarzach
ofiarnych ogień - podobnie jak w świątyniach Ahuramazdy - ma płonąć nieustannie:
Ogień będzie stale płonął na ołtarzu i nie wygaśnie. (II Ks. Mojż. 6.12-13)
Przytoczone cytaty dostatecznie jasno świadczą, iż pierwsi wyznawcy Jahwe,
towarzysze Mojżesza, postrzegali obecność swego Boga i jego energię jako ogień;
albo też ogień ze wszystkich żywiołów wydawał im się najbardziej godny tego, aby
na ziemi przybliżać zmysłom widok Boga. Co dowodzi pierwotnego pokrewieństwa
Jehowy z ogniem
Eliasz, władca burzy
W historii Eliasza biorą udział trzy osoby: sam prorok Eliasz, Achab król
Izraela, i żona króla, główna przeciwniczka proroka, imieniem Izebel. Kiedy to
było? Achab panował w latach około 869-850 przed Chrystusem, a Eliasz zapewne
był jego rówieśnikiem. Co działo się w tej epoce bliżej nas, w Europie? Historia
milczy o tym. Rzym nie był jeszcze założony, grodzisko w naszym Biskupinie
zostanie zbudowane dopiero za sto lat; również Grecy mogli być śmiało w owych
czasach uważani za lud mocno zacofany. Cywilizowany świat ograniczał się wtedy
do Egiptu i Mezopotamii, które miały już za sobą dwa tysiące lat pisanej
historii. Gdzieś daleko stamtąd budowali miasta i spisywali czyny bohaterów
mieszkańcy Indii i Chin, ale to były osobne światy, nic nie wiedzące o sobie.
Pomiędzy Egiptem a Mezopotamią leżały zaś dwa kraje o prawie tak samo starej
kulturze jak tamte: Syria, oraz Kanaan, nazywany też Palestyną lub Izraelem.
Izrael lata swojej największej świetności miał już za sobą. Kilka pokoleń
wcześniej władali nim królowie-mocarze: Dawid i jego syn Salomon.20 Teraz kraj
rozpadł się na dwa skłócone państewka, południowe i północne, najeżdżali go
wojowniczy sąsiedzi i niepokoili buntownicy.
Eliasz śmiało mógłby uchodzić za takiego buntownika. Był nim rzeczywiście:
toczył długą wojnę z Achabem i Izebel i w końcu wygrał: osadził na tronie
człowieka, którego sam wyznaczył na króla. Nie był sam, musiał mieć za sobą
zastępy wiernych i zbrojnych stronników - ale Biblia o nich nie mówi. Jednakże
dla autorów świętych ksiąg żydowskich to Achab jest uzurpatorem, Eliasz zaś -
przedstawicielem Prawdy. Bo Eliasz czcił Jehowę,21 Achab zaś i Izebel byli
wyznawcami Baala.
Wydaje się, że w tej epoce wiara w Boga Jedynego, wyniesiona przez Mojżesza z
pustyni Synaju, po pięciuset latach osłabła i chyliła się ku upadkowi. Królowie
Izraela woleli innych bogów, przede wszystkim Baala i Aszerę-Isztar. Byli
politeistami jak prawie cały ówczesny cywilizowany świat, uprawiali kulty
płodności, bogactwa i mocy. Przy wierze w Jahwe pozostali tylko prorocy,
wędrowni mistycy, kryjący się po pustelniach, górach i pustyni.
Eliasz był jednym z nich. Co więcej, w oczach późniejszych Żydów i chrześcijan
wyrósł na największego z proroków, niemal równie świętego i zasłużonego jak
Mojżesz. Dla nas jednak najciekawszym jest, że kiedy Biblia mówi o Eliaszu,
opowieść ta odrywa się od dotychczasowego stylu i wątku Ksiąg Królewskich,22
które mają charakter historycznej kroniki, nasyca się cudownościami i zaczyna
brzmieć jak baśń albo mit. My, którzy w Biblii szukamy szmanistycznych wątków,
nastawiamy w takich miejscach ucha. A jest o czym posłuchać.
Postać proroka Eliasza zjawia się na kartach Biblii w dramatycznym momencie,
kiedy oto oznajmia on Achabowi, iż odtąd w Izraelu nie spadnie kropla deszczu,
chyba że "na jego - Eliasza - słowo". Achab oczywiście zrozumiał to tak, że
prorok go przeklął - więc Eliasz musiał ratować się ucieczką na pustynne ziemie
na wschód od Jordanu, gdzie władza króla nie sięgała. Tam, nad potokiem Kerit,
żywiły go kruki, które rano i wieczorem przynosiły mu mięso i chleb.
Wzmianka o krukach każe nam z wielką uwagą śledzić tekst Pisma, jako że kruk
wcale nie był ulubionym ptakiem Żydów. Przeciwnie, był ptakiem nieczystym,
obłożonym tabu, a więc przeklętym. I chociaż Noe ze swego statku-arki wypuszczał
kruka jako wysłannika, to zawiódł się na nim, gdyż kruk wolał padlinę na ziemi
wynurzonej z potopu, aniżeli powrót do arki. Kruki żywiące Eliasza świadczą o
tym, że prorok był dla swoich współplemieńców postacią niezwykłą, należącą do
innego świata. Dalsza lektura utwierdzi nas w tym przekonaniu.
Po pewnym czasie potok, z którego pił Eliasz, wysechł, bo susza trwała i prorok
schronił się w jednym z miasteczek w Fenicji. Tam zamieszkał u ubogiej wdowy;
mieli co jeść, gdyż Eliasz wyczarował garnek z mąką i bańkę z oliwą, z których
nie ubywało pożywienia. Ożywił też synka wdowy, kiedy ten zachorował i nie dawał
już znaku życia. (Pomnażanie pokarmu i wskrzeszanie zmarłych uderzająco
przypomina czyny, z których kilka stuleci później zasłynął Jezus.)
Powoli zbliżamy się do najsłynniejszego dzieła Eliasza. Po trzech latach
katastrofalnej suszy, postanawia (z natchnienia Boga) wyzwać Achaba i jego
kapłanów na jedyny w swoim rodzaju pojedynek. Na górze Karmel każe ustawić dwa
ołtarze. Przy jednym z nich czciciele Baala będą składać ofiarę z bydła swemu
bóstwu, przy drugim, samotny Eliasz złoży takąż ofiarę Bogu Jedynemu. Jedni i
drudzy wezwą swoich bogów. Ten, który próśb wysłucha, okaże się prawdziwym
Bogiem. Ciekawe, że już nikt nigdy po Eliaszu nie próbował w ten prosty sposób
udowodnić istnienia i mocy swego boga. A wyniki takich eksperymentów mogłyby być
nader interesujące...
Baal nie wysłuchał modłów swych kapłanów, chociaż wołali wielkim głosem,
tańczyli wokół ołtarza i rytualnie kaleczyli swoje ciała ostrzami. Eliasz zaś
prawił im różne złośliwości. I tak minął prawie cały dzień, kiedy Eliasz ułożył
wreszcie drwa na stosie, poćwiartował młodego byczka i kazał dla utrudnienia
sobie zadania całą ofiarę, ołtarz i rów wokoło obficie polać wodą. Po czym
wypowiedział trzy proste zdania prośby, po których spadł ogień Pana i strawił
ofiarę całopalną, i drwa, i kamienie, i ziemię, a wodę, która była w rowie,
wysuszył.
Próba wypadła jednoznacznie. Jahwe objawił się jako Bóg prawdziwy, Baal
skompromitował się. Eliaszowi nie wystarczyło moralne pokonanie przeciwników:
kazał ludowi zabić wszystkich kapłanów Baala nad pobliskim potokiem Kiszon. (Co
jak się zdaje jest wskazówką, że naprawdę rozegrała się wtedy bitwa pomiędzy
wojskiem króla a powstańcami Eliasza. Osiem i pół setki mężczyzn - a tylu było
jakoby kapłanów Baala i Aszery - nie dałoby się przecież pozarzynać bez walki.
Zapewne jedna strona i druga przed bitwą podnosiła się na duchu i straszyła
przeciwników odprawiając ceremonie ofiarne i to stało się początkiem legendy o
cudownym ogniu z nieba.)
Kiedy zwycięstwo się dokonało, Eliasz uroczyście zapowiedział Achabowi, że zaraz
spadnie deszcz. A niebo było czyste, ani chmury. I oto po słowach Eliasza znad
morza (z wyżyny Karmelu widać Morze Śródziemne) podniosła się maleńka chmurka,
za nią następne, i w końcu lunął upragniony deszcz. Achab rydwanem ruszył do
swej niedalekiej stolicy, Eliasz zaś, owładnięty mocą Pana, nagi, tylko z
przepaską na biodrach, biegł przed jego zaprzęgiem aż do bram miasta.
Przyjrzyjmy się jeszcze raz całej opowieści. Eliasz ogłasza zatrzymanie padania
deszczu, zatrzymanie życiodajnego obiegu wody. Nie jest to jego prywatna klątwa
23 - domyślamy się, że to Bóg nałożył taką karę na kraj Achaba za to, że król
odstąpił od prawdziwej wiary i poszedł za bożkami, demonami. Następnie Eliasz
stacza walkę z wrogimi siłami: z kapłanami Baala i z ich fałszywym bóstwem.
Walkę tę wygrywa, używając pioruna. (Rozumiano, że ów "ogień zesłany przez Pana"
był piorunem.) Oczywiście, Eliasz nie rzuca gromów sam: piorun pada, gdyż jego
działania są zharmonizowane z wyrokami Boga. Wrogowie, czciciele Baala, zostają
zabici, z niebios zaś pada ulewny deszcz.
Historia Eliasza łudząco przypomina pewien prastary mit. W owej świętej
opowieści Bóg Władca Gromu, albo wysłany przez niego heros, zabija Smoka, który
zagrażał ładowi w świecie przez to, że więził wody, powstrzymywał płynięcie rzek
i padanie deszczu. Zwycięstwo Gromowładcy nad Smokiem objawia się na świecie
poprzez padanie wiosennych deszczów, dzięki którym ziemia może wydać plony.
Czyny Eliasza wyglądają jak przeróbka tego mitu.24 Smokiem są czciciele Baala.
Sami oni wprawdzie nie więżą wód, ale swoim bałwochwalstwem prowokują Boga do
słusznego gniewu, do zatrzymania deszczu. W rolę Gromowładcy wciela się Eliasz.
Sam wprawdzie nie bierze pioruna do rąk, ale działa jako istny "miecz Boży" i
jego prawa ręka. Wreszcie różnica jest taka, że piorun z nieba nie razi wroga
bezpośrednio, lecz podpalając ołtarz dowodzi, po czyjej stronie jest prawda.
Zemsty zaś na wrogu dopełnia lud podburzony przez Eliasza. Wynik jest jednak
taki sam, jak w oryginalnym micie: na ziemię spada deszcz.
Mit o walce Gromowładcy ze Smokiem był najważniejszą świętą opowieścią ludów
indoeuropejskich. W czasach Eliasza i Achaba Indoeuropejczycy od dawna obecni
byli na arenie historii. Ich praojczyzną był Wielki Step - morze traw na
równinach pomiędzy Karpatami, Morzem Czarnym, Kaukazem i Ałtajem. Odpryski tego
ludu wielokrotnie najeżdżały kraje sąsiednie, narzucały im swoją władzę,
kolonizowały ościenne ziemie. Z indoeuropejskiego matecznika wyszli (nie licząc
pomniejszych plemion) - Hetyci, Irańczycy, Indowie, Grecy, Celtowie, Italikowie
(przodkowie Rzymian), Germanowie i najpóźniej ze wszystkich - Słowianie. Spośród
wymienionych, Hetyci pierwsi opuścili ojczyste stepy, weszli w styczność ze
starymi cywilizacjami Bliskiego Wschodu i założyli swoje imperium w obecnej
Turcji. W czasach Achaba ich miasta leżały już w gruzach, ale wcześniej ich
plemiona osiedlały się również w Kanaanie i były jednym ze składników, z których
uformował się późniejszy naród żydowski, naród wyznawców Jahwe.
Jest znanym zjawiskiem w historii języków, że kiedy dwa ludy wchodzą w ścisłą
styczność, a ich języki mieszają się, wychodzi z tego nowy język, znacznie w
porównaniu ze swoimi poprzednikami uproszczony i łatwiejszy. Tak np. z
pomieszania staroangielskiego i francuskiego powstał nowoczesny język angielski.
Z pomieszania angielskiego i dialektów Melanezji powstał jeszcze prostszy język
"pidżin-english". Można zgadywać, że coś podobnego stało się z religiami.
Indoeuropejczycy nieśli ze sobą kult męskich, ojcowskich bogów nieba i burzy,
bogów ustanawiających prawo i pokonujących ciemne demony i smoki. Otaczające je
ludy czciły za to Boginie-Matki i służących im Boskich Królów, bóstwa roślin i
urodzaju, którzy co roku umierali i powstawali z martwych. Taka Boginią-Matką
była Aszera, zaś zmartwychwstającym bóstwem urodzaju był Baal. Żydzi znali oba
te rodzaje religii. Nie wybrali jednak żadnej z nich, lecz stworzyli własną,
prostszą i surową. Dzięki objawieniom Mojżesza i późniejszych proroków stworzyli
religię jednego Boga.
Echa indoeuropejskiego mitu pozostały w opowieści o Eliaszu.
A co działo się dalej z Eliaszem? Gdyby król Achab był sam, pewnie uznałby się
za pokonanego przez proroka. Ale królowa Izebel, jak wszystkie silne kobiety,
była nieugięta. Eliasz musiał po raz drugi uciekać z kraju, daleko na południe,
aż na górę Horeb, tę samą, na której Mojżesz otrzymał Prawo od Boga.25 W końcu
zwyciężył, a "krew Izebel lizały psy".
Eliasz nie umarł jak wszyscy śmiertelnicy. Biblia (Druga Księga Królewska)
opowiada, że prorok został wzięty do nieba. Kiedy szedł nad Jordanem wraz ze
swoim uczniem Elizeuszem, nagle zerwała się burza, i "oto rydwan ognisty i konie
ogniste oddzieliły ich od siebie i Eliasz pośród burzy wstąpił do nieba". Znów
mamy scenę wypisz wymaluj z indoeuropejskiego mitu, w którym bogowie-władcy
burzy pędzili po przestworzu niebios w ognistych wozach zaprzężonych w płomienne
rumaki.
Minęło lat mniej więcej tysiąc dziewięćset i inne już ludy zamieszkiwały ziemię.
Religia narodzona w pustyniach Palestyny i odnowiona przez Chrystusa zawędrowała
daleko na północ - nad Dniepr i inne leniwe rzeki kraju Słowian. Jako rodowici
Indoeuropejczycy czcili oni Boga Burzy Smokobójcę, nazywając go wieloma
imionami, z których najlepiej zapamiętano imię Perun. Na miejscu dawnych
sanktuariów, świętych gajów i gór, chrześcijańscy misjonarze budowali kościoły i
cerkwie. Czynili tak celowo, aby przejąć dla nowej religii dawne miejsca mocy.
Podobnie postępowali ze świętym czasem: z dniami w roku, które dotąd poświęcone
były pogańskim bóstwom. I tak święto płodności około letniego przesilenia
słonecznego (Kupała) stało się świętem św. Jana Chrzciciela.
Prorok Eliasz zastąpił Peruna. Słowiańskie główne święto Peruna było w połowie
lata, tuż przed żniwami. Eliasza - czyli św. Ilię - czczono w tym samym czasie,
20 lipca. Rychło w wyobraźni ludu obaj herosi zrośli się w jedną postać:
mieszkańca niebios, jeżdżącego ognistym wozem, porażającego smoki i
uwalniającego deszcze. Nasi przodkowie sprzed tysiąca lat bezbłędnie odczytali
wspólną strukturę mitów: Eliasza i Peruna.
Klątwa nad Wieżą Babel
dopisane jesienią 2000
Wnukowie Noego postanowili zbudować wieżę sięgającą nieba. Jahwe, zaniepokojony
tym, że kiedy im się to uda, to już nic nie będzie dla nich niemożliwe (Ks.
Rodzaju, XI.6) pokarał ich pomieszaniem języków.
Była to trzecia z wielkich kar, które Stwórca zasłał na ludzkość: pierwszą było
wygnanie Prarodziców z raju, drugą potop, z którego uratował się tylko Noe z
rodziną. Ciekawe, że ową klęskę pomieszania języków Dobry Bóg zesłał wkrótce
potem, kiedy po Potopie zapowiedział, że już więcej nie będzie ludzi dręczyć.
Czyżby nie dotrzymał słowa? Dosłownie Jego słowa rozumiejąc - dotrzymał, bowiem
Noemu obiecał tylko nie karać ludzkości drugim potopem; o innych ewentualnych
plagach zaś dyplomatycznie nie wspomniał. Dla porządku przypomnijmy jeszcze
jedną małą karę, która miała nastąpić jeszcze później. Małą - bo dotyczyła tylko
jednej doliny, a nie całego świata. Chodzi o spalenie ogniem niebieskim Gomory i
Sodomy.
Jakie przesłanie niesie opowieść o wieży Babel i czy jest w niej coś aktualnego
do dzisiaj? Nie będziemy tu wdawać się w rozważania, iż była to boska kara za
ludzką pychę, że to niby po tej wieży chciano szturmować niebo
materialistycznie, technicznymi środkami. Nie uwierzymy też dosłownemu tekstowi
Biblii, gdzie stoi napisane, że Bóg Jehowa przestraszył się ludzi: że skoro
udaje im się wznieść taką wieżę, to "nic nie będzie dla nich niemożliwe", czyli
oto powstanie konkurencja dla boskiej Wszechmocy.
Nie będziemy też śladem Zenona Kosidowskiego zauważać, że najwyraźniej prawzorem
Wieży Babel były babilońskie zikkuraty, "wieże bogów", budowane tak samo jak
Wieża Babel z cegieł spajanych smołą. Zaś akadyjska nazwa Babilonu, bab-ilu, co
się wykłada "brama boga", dziwnie w uszach Hebrajczyków przypominała ich własne
słowo balal, czyli "mieszać", co Artur Sandauer zgrabnie tłumaczy na polski
podobnym brzmieniem słowa "bełtać"; więc mogła w ich umysłach powstać fantazja,
iż Babilon to w istocie miasto pomieszanych języków, co zresztą było prawdą w
przypadku tej kosmopolitycznej metropolii. Dodajmy jeszcze, że akadyjski język
Babilonu, pokrewny hebrajskiemu, śmieszył zapewne Żydów tak jak czeski śmieszy
Polaków i odwrotnie.
Nas interesuje ewentualny żywy przekaz, jaki mógł być zawarty w tej opowieści;
ten przekaz, który sprawił, że ta naiwna historyjka znalazła się w Świętych
Księgach Narodu Żydowskiego, a i dziś zalicza się do najbardziej w świecie
znanych opowieści biblijnych, znanych także tym, którzy Biblii nigdy nie
czytali. (Zauważmy też, że powiedzenia "Wieża Babel" i "pomieszanie języków"
należą do zestawu utartych zwrotów językowych o biblijnym pochodzeniu, podobnie
jak "ziemia obiecana", "Sodoma i Gomora" albo "jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie".)
Możemy bowiem założyć, że mity - a historia Wieży Babel jest mitem w całej
okazałości - przemawiają bezpośrednio do podświadomości, do tego twórczego, ale
kapryśnego innego umysłu, który w nas siedzi obok naszego własnego codziennego
poczciwego rozsądku; a bez wsparcia którego ów nasz rozsądek ma krótkie nogi
niby kłamstwo. Mity, co więcej, informują nieświadomy umysł, a więc nadają mu
formę, urabiają go, wdrukowują weń treści, reakcje i zachowania. Więc być może
wplecenie Wieży Babel w nie związany z tematem wywód Genesis - bo fragment ten
przerywa genealogię potomków Noego - było nie dość że celowym, to i chytrym
zabiegiem redaktorów Biblii? Albo ich Nieświadomości, doda ktoś, kto będzie
chciał ich usprawiedliwić.
Są w świecie cztery rodzaje stosunku między bogami a ludźmi. Pierwszy jest taki,
że bogowie schodzą na ziemię i pojawiają się w materialnym świecie, zwykle
wstępując w ciała wybrańców spośród swoich wyznawców. Klasycznym przykładem
takiej "religii opętania", jak się je czasem nazywa, jest haitańska religia
wudu. A więc tu bóg schodzi do ludzi. W drugim przypadku jest dokładnie
odwrotnie: człowiek wstępuje do świata bóstw i duchów i obcuje z nimi twarzą w
twarz, a niekiedy stacza z nimi śmiertelne walki. To szamanizm, w
najdobitniejszej formie znany ludom Syberii. Można wreszcie (to po trzecie) z
bogami uprawiać handel wymienny i tak działo się w większości religii, kiedy
składano im ofiary, spodziewając się od nich w zamian różnych korzyści. Czwarty
rodzaj stosunku ludzi i boga, to poddanie się bóstwu, poddanie się woli bożej,
na wzór tego, jak niewolnik poddaje się i służy panu, rezygnując ze swego "ja".
Jedna z religii realizujących ten wzór sama nawet nazwała się "poddaniem się",
bo takie właśnie jest znaczenie arabskiego słowa islam.
Religia starożytnych Żydów z początku była "handlem wymiennym", z nielicznymi
wspomnieniami po szamanizmie, ale od objawień Mojżesza poczynając rozwijała się
w kierunku "islamu" czyli poddania się Bogu. Księgi (Biblię) zaczęto spisywać
tuż przed niewolą babilońską i w jej czasie, i były one wyrazem propagandy idei
poddania się Bogu.
Mając to wszystko w przytomności, wróćmy do Wieży Babel.
Budowanie wieży jest działaniem szamańskim. Oczywiście, materialna wieża z
cegły, kamienia czy drewna, po której można wspiąć się w górę w kierunku nieba,
jest tylko symbolem i materialną imitacją prawdziwej Drogi Do Nieba, tej która
otwiera się w świecie niematerialnym, w twórczej wyobraźni szamana, jako że tam
szamańskie praktyki odbywają się naprawdę, a tu na ziemi widzimy - jak w jaskini
Platona - tylko ich cienie. Szamańskie podróże do nieba odbywają się po linach,
niciach, drabinach i kosmicznych Drzewach Sięgających Niebios. Wieża zaś, jak
powiedzieliśmy, jest materialnym obrazem tych pomostów.
Wyobraźmy sobie teraz różne mityczne opowieści o wieżach i ich budowaniu, o
sięganiu wieżami w stronę nieba. Co mógłby zrobić jeden lub drugi bóg widząc,
jak z ziemi po wieży w górę wspina się do niego wycieczka? O czymś takim
opowiada pewien współczesny mit, czyli sen (bo dobre sny są także mitami) pewnej
młodej mieszkanki Puław. Śniła ona, że idzie do Częstochowy i wchodzi na wieżę
Klasztoru Jasnogórskiego, a kiedy jest już na szczycie budowli, wysuwa się z
nieba i zjeżdża ku niej drabina, po której ona, wraz z innymi ludźmi, wspina się
do Górnego Świata.26
A więc szamański opiekuńczy bóg pomaga ludziom w ich drodze do nieba i widząc
jak wykonali pierwszy wysiłek, wznosząc wieżę i wchodząc na jej szczyt, czyni
gest współdziałający z wysiłkiem ludzi: spuszcza drabinę. Oczywiście nie jest aż
tak nadopiekuńczy, żeby wwieźć ich windą: tak dobrze nie jest; Śniąca z Puław
żali się na swoje otarte do krwi podczas tej wspinaczki dłonie i stopy; droga do
nieba wymaga zawsze od ludzi ogromnego wysiłku i poświęcenia.
Jahwe, widząc Wieżę Babel, robi coś przeciwnego: wpada w złość i karze ludzi
mieszając im języki. Pokazuje wspinaczom do nieba wielką figę!
I to jest właśnie ów tajemny, adresowany do podświadomości mityczny przekaz
opowieści o Wieży Babel. Ten mit odcina szamańską drogę do bogów i do mocy. Mówi
wyraźnie: Bóg nie życzy sobie, aby kontaktować się z nim na wzór szamański,
przez podniesienie świadomości na wyższy poziom i stanięcie przed nim w jego
Górnym Świecie. Ale to logiczne: skoro od Mojżesza poprzez reformy Jozjasza i
Chilkiasza religia wyznawców Jahwe szła w kierunku poddania się Bogu, to o
żadnych szamańskich praktykach nie mogło być mowy. Musiał w tekście pisma
znaleźć się zapis potępiający te praktyki. Takim zapisem była właśnie opowieść o
pomieszaniu języków na Wieży Babel.
Ale skąd to pomieszanie języków, dlaczego taki rodzaj kary? Czemu Jahwe nie
rzucił po prostu pioruna na śmiałków lub nie spuścił ognia, co zwykł robić? Jaka
informacja została tu zaszyfrowana?
Chodzi tu o różnicę miedzy jednością a wielością. Religia poddania się bogu musi
być monoteistyczna; bóg ów musi być jeden i słuszna nauka musi być jedna. (Stąd
oczywiście wojny i wzajemna niemożność akceptacji pomiędzy różnymi
monoteizmami.) Szamani za to przemawiają różnymi językami. Opowieści
przynoszonych z wypraw do alternatywnych duchowych światów są niezliczone roje.
Szamańsko-pogańskich ceremonii, nauk, mitów, kosmologii i linii przekazu jest
bezlik. I nie może być inaczej, skoro masa indywiduów szturmuje bramy duchowych
światów. A szczery poddańczy monoteista nie mógł widzieć w tym nic innego, jak
skutek... kary boskiej za samowolne wycieczki do niebios.
Na koniec przypomnijmy sobie, jak to z tą Wieżą Babel było:
Byli zaś wszyscy ludzie tego samego języka i mowy tej samej. Gdy zaś ruszyli ze
wschodu, znaleźli kotlinę w ziemi Sinear i tam osiedli. I rzekli jeden do
drugiego: "Nuże, weźmy się lepić cegły i wypalać na palenisku". A była im cegła
tyle co głaz, a smoła tyle samo co wapno. I rzekli: "Nuże, zbudujmy miasto i
wieżę, której szczyt sięgnąłby niebios samych, a rozsławimy imię swe, byśmy
snadź nie rozproszyli się po ziemi tam i sam. Zstąpił zaś Bóg, by przyjrzeć się
miastu i wieży, które ludzie zbudowali. I rzekł Bóg: "Oto jednym ludem są i
język ten sam mają. A toć dopiero początek ich dzieła: odtąd zaś, cokolwiek
zamyślą, nic nie będzie dla nich niemożliwe. Nuże, zstąpmy i zbełtajmy im
języki, by nie rozumieli jeden mowy drugiego". I rozproszył ich Bóg po całym
świecie i przestali budować miasto. Przeto nadano mu imię Babel, bo tu zbełtał
Bóg języki wszem ludziom i rozproszył ich tam i sam po świecie. (I Mojż. XI 1-9)
posłowie
Książkę tę pisałem od wiosny 1996. Jej rozdziały były drukowane w tygodniku
"Gwiazdy Mówią"; zamieszczałem je też, jeszcze ciepłe, w mojej internetowej
witrynie, w wirtualnym miesięczniku TARAKA, ktory wtedy właśnie zacząłem
wydawać. Próbowałem zainteresować nią zwykłych, papierowych wydawców, lecz nie
mogłem przebić się przez powszechną w takich transakcjach nieufność
przedsiębiorcy, który zanim książkę wyda i sprzeda, ryzykuje własnymi, tak
drogimi mu pieniędzmi. Postanowiłem więc rozpowszechniać "Biblię" w postaci
wirtualnej, która swojego czytelnika znajdzie przez Internet.
Zwykle we wstępach i posłowiach jak to, autorzy dziękują różnym osobom, które
przyczyniły się do powstania ich dzieł. Ja też jestem wdzięczny. Komu? Jest to,
jako pierwszy, Robert Bly, z którego sławnej książki "Żelazny Jan" jedno zdanie
wbiło mi się w mózg i kazało, bym do niego dopisał ciąg dalszy: że według
"Księgi Rodzaju" ludzkość ma dwóch ojców - a tym drugim, po Bogu, jest Wąż.
Dalej Mircea Eliade, który chyba wszystkie z wymienionych w "Biblii Szamanów"
wątków zgłębił i opisał, i zrobił to oczywiście na dużo wyższym poziomie niż
mogłem to zrobić ja, ostatecznie w dziedzinie studiów biblijnych i antropologii
kultury amator i dyletant. Trzeci z wymienionych zainspirował mnie czymś innym
niż książka - mianowicie dyskretnym prowadzeniem. Był nim David Thomson, którego
szamańskie warsztaty natchnęły mnie przekonaniem, że starożytni Żydzi, których
wierzeń i kultury dalekim echem jest Biblia, byli równie bliscy Ziemi, jak
dzisiejsi Indianie i inne ludy w głębokim sensie tego słowa autochtoniczne,
czyli z własną Ziemią zrośniętą. Jeden z rozdziałów, ten o dębach w Mamre,
dosłownie powstał w mojej głowie na jednym z warsztatów Davida, podczas wyprawy
po wizje, którą odbyłem pod dębami. Mazowieckimi, nie kanaanejskimi, ale dąb
wszędzie jest dębem... I oczywiście moim Wielkim Mistrzem podczas pisania stale
pozostawał Artur Sandauer, którego genialne okno na Biblię, jakim jest jego
książka "Bóg, Szatan, Mesjasz i...?" jest dla mnie niedościgłym wzorem myślenia
o starożytnościach żydowskich i zarazem naszych korzeniach.
Temat i wątek "Biblii Szamanów" nie został wyczerpany i tej książce daleko jest
do końca. Nie poruszyłem motywu Drzewa Kosmicznego, które rosło w środku Edenu.
Więcej dałoby się opowiedzieć o Wygnaniu z Raju. O Stworzeniu Świata. Nie
napisałem nic o Ogniu, którym Jahwe, Bóg Ognia przecież, spalił Sodomę. Nie
wspomniałem o Trzech Gościach odwiedzających Abrahama, którzy mają przecież
odpowiedniki i w chińskiej Księdze Przemian, i w naszej legendzie o Piaście. Bez
komentarza pozostawiłem potworną przygodę, jaką zainscenizował Jahwe Abrahamowi,
każąc mu ofiarnie zamordować własnego syna - a jest to przecież zobowiązanie
(klątwa? wyrok?), które wciąż, do dziś ciąży nad potomstwem Izaaka, narodem
żydowskim. Nie pisałem nic o tak jawnym szamaństwie, jakiego się dopuszczał
Mojżesz, czyniąc swoje cuda z wężami i źródłami wody. Przemilczałem wycieczkę
Jonasza w wielorybim brzuchu i "wyprawę po moc", którą Tobiasz odbywał u boku
anioła Rafaela. Sprawę obrzezania, niejedzenia świń i nierozlewania krwi... I
wiele innych wątków. Może jeszcze kiedyś do nich wrócę.
A kiedy się czyta Starą, żydowską Biblię, nie sposób nie myśleć też o tej Nowej,
chrześcijańskiej. O czynach Jezusa i o żywotach Jego świętych. Ale to temat na
inną książkę. Na razie tylko obmyśliłem dla niej tytuł: "Kościół szamanów".
I to tyle. Ciekaw jestem, co o tej wirtualnej książce sądzisz. Zawsze możesz do
mnie napisać. Oto mój adres:
taraka@taraka.pl
Wojciech Jóźwiak