Kornel Filipowicz Misja doktora Meyera

background image

Misja doktora Meyera

W pogodne wieczory, kiedy zachodzące słońce barwiło niebo pięknie na

różowo, a w obozie panował spokój, czterocyfrowy numer doktor Kurt Meyer, po

zjedzeniu kolacji, miał zwyczaj oddawać się bardzo jak na tamte czasy

osobliwym czynnościom. Temperował najpierw bardzo długo i uważnie krótki

żółty ołówek, potem wyjmował spod pryczy swoje trzy pudełka, wynosił je z

bloku i ustawiał przed sobą na ziemi. Nie tylko w naszym obozie, ale we

wszystkich, przez które przeszliśmy lub które znaliśmy z opowiadań, doktor

Meyer był chyba jedynym więźniem, któremu wolno było trzymać pod pryczą

jakieś prywatne rzeczy i w ogóle czymś takim się zajmować. Oczywiście nie mógł

tego uprawiać publicznie, na przykład na placu apelowym albo przy głównej

ulicy, robił to ukradkiem, na tyłach baraku, ale i tak wszyscy to widzieli. Nie tylko

blokowi i kapo, ale nawet strażnicy i esesmani - każdy, kto tamtędy przechodził.

Sam nieraz widziałem, jak Untersturmfuhrer Knopke przystawał koło Meyera i

końcem buta przesuwał pudełko, aby mu się lepiej przyjrzeć. Doktor Meyer

podnosił się, zdejmował czapkę i stał wyprostowany z opuszczonymi przepisowo

rękami. Nawet jeśli Knopke przechodził w towarzystwie jakiegoś innego

esesmana albo kogoś z administracji obozu - nie było żadnych kpinek ani

porozumiewawczych uśmieszków. Wszystko odbywało się spokojnie i poważnie.

Czasem Knopke pytał:

- No, jak idzie?

- Całkiem dobrze, panie Untersturmfuhrer - odpowiadał Meyer.

Knopke oddalał się, doktor Meyer siadał znów na deseczce opartej na

dwóch cegłach i pochylał się nad swoimi pudełkami. Byli tacy wśród więźniów,

którzy utrzymywali, że doktor Meyer wykonuje swoją pracę za czyimś

przyzwoleniem, że jakaś tajemnicza siła osłania jego osobę i dzieło, może sam

Hitler? Diabli wiedzą! Ileż to przecież razy, gdy miała nadejść jedna z tych

lagrowych burz, które pozbawiały nas wszystkiego, czegośmy się tutaj dorobili

-blaszanych nożyków, zapalniczek, tytoniu, zapasowych onuc - wielu z nas

odbierały nawet życie, burz, których zbliżanie się czasem przeczuwaliśmy, a

blokowi wiedzieli o nich na parę minut wcześniej, ileż to razy słyszałem, jak

mówiono do Meyera:

background image

- Ty, Meyer, patrz, żebyś te swoje pudła pochował!

- Zaraz, panie blokowy.

- Nie zaraz, ale już, tak?

- Tak jest, panie blokowy.

I doktor Meyer posłusznie, ale bez zbytniego pośpiechu likwidował swoje

gospodarstwo. Cegły odstawiał pod mur, brał pod pachę pudełka i deseczkę, na

której siadywał, i szedł do bloku. Pięć minut później Lageralteste ogłaszał zbiórki

w blokach, blokowi i sztubowi podnosili okropny wrzask - i zaczynało się piekło.

O Meyerze mówiono, że był kiedyś dyrektorem czy nawet właścicielem

jakiegoś wydawnictwa, ale nikt tego na pewno nie wiedział. Jeśli był nawet, jak

niektórzy chcieli, wariatem (mam co do tego wątpliwości) - to jednym z niewielu,

którzy przeżyli obóz. Hitler wariatów nie lubił, ale mniejsza z tym. Był niskiego

wzrostu, łysy, nosił okulary. Zawsze schludny, ogolony, miał na sobie porządny

pasiak i regulaminową, ale czystą, zapiętą pod szyję na guziczek koszulę.

Pracował w magazynie, gdzie zajmował się wypisywaniem kredą numerów na

blachach, płytach i rurach wydawanych do warsztatów, prowadził też księgę

przychodów i rozchodów. Cyfry i litery wypisywane przez doktora Meyera były

wyraźne, dobrze widoczne, jego pismo pozostało czytelne i tak staranne, jakby

doktor Meyer rozpoczął swoją pracę wczoraj, a nie osiem lat temu. Administracja

obozu i esesmani byli zadowoleni z jego pracy i doktor Meyer miał życie

spokojne. Nikomu się nie sprzeciwiał, nie narażał - robił swoje. Nie miał wrogów,

wszyscy mówili o nim dobrze, niektórzy uważali się za jego przyjaciół.

Przesadziłbym, gdybym powiedział, że należałem do nich. Byłem po prostu

jednym z tych, których doktor Meyer potrzebował, ściśle powiedziawszy: jednym

z wielu. Bez nas doktor Meyer nie mógłby kontynuować swojej misji. My jednak

w pewien sposób także potrzebowaliśmy doktora Meyera. Bo jeśli prawdą jest, że

człowiek w obozie myśli przeważnie o jedzeniu, spaniu i o tym, aby nie zostać

podeptanym przez innych, przygniecionym żelazem, zabitym, i jest szczęśliwy,

kiedy uda mu się przeżyć spokojnie jeszcze jeden dzień - to bardzo także

potrzebuje tego, aby móc coś bezinteresownie dla kogoś zrobić, komuś coś

podać, choćby zagadać do kogoś. Wtedy może na chwilę zapomnieć, że jest

więźniem, i poczuć się na moment człowiekiem wolnym. Wszystko się wtedy w

człowieku wygładza i uspokaja, i to jest dopiero największe szczęście.

Jeśli więc dzień był pogodny i nie miałem nic lepszego do roboty,

background image

wychodziłem po kolacji z baraku i szedłem na sąsiedni blok, do Meyera.

Zastawałem go siedzącego na swojej prymitywnej ławeczce i pochylonego nad

pudełkami. Opowiadano mi, że kiedyś, przed paru laty, pudełka te były zrobione

z tektury, ale w czasie pożaru bloku dwa z nich prawie doszczętnie spłonęły i

doktor Meyer musiał rozpoczynać swoją pracę niemal od początku. Teraz doktor

Meyer mógł już być spokojny o los swoich zbiorów, koledzy z warsztatów

blacharskich postarali się o to. Pudełka zrobione były z cienkiej blachy,

wyścielonej od środka żaroodpornym azbestem, były więc dobrze zabezpieczone

przed zniszczeniem. Miały uchwyty i zamknięcia, ich zawartość uporządkowana

była na zasadzie kartoteki. Każde z trzech pudełek miało na wierzchu kolejny

napis: A-G, H-P, R-Z. Czasem, jak była szczególnie piękna pogoda, a w obozie

panował spokój, doktor Meyer pracował otoczony gromadą więźniów

przypatrujących się mu, ale przeważnie ślęczał nad swoimi pudelkami samotnie,

przyjmując tylko krótkie wizyty, które składali mu jego współpracownicy, jak ich

nazywał, czy po prostu dostawcy. Doktor Meyer podnosił okulary na czoło, patrzył

bladymi oczami, mówił:

- No, masz coś dla mnie?

Więzień wyjmował z kieszeni kilka zmiętych papierków, podawał Meyerowi.

Meyer opuszczał okulary na nos, rozprostowywał papierki, czytał je uważnie i

mówił na przykład coś takiego:

- Mam, ale przyda się, bo to jest odmiana. Z powodu tych, jak by to

nazwać, wypustek. Dobra, to też niezłe, żadna rewelacja, ale może być.

Doktor Meyer był człowiekiem bardzo powściągliwym, ale zdarzało mu się

czasem wpadać w zachwyt. Ruchy jego rąk stawały się żywsze, palce zaczynały

drżeć, do ust napływała mu ślina. Mówił wtedy szybko, cicho i niewyraźnie,

musiałem dobrze uważać, aby zrozumieć:

- Piękna rzecz! Szukam tego od czterech lat. Człowieku, gdzie to

znalazłeś?

- Grimmer, ten majster cywilny z kuźni, miał w to zawinięty chleb z

pasztetową. Przypatrywałem mu się, jak żarł, więc on się spytał: „Co się tak

gapisz?” - „Patrzę, żeby pan nie zjadł razem z pasztetową tego papieru”. - „Głupi

jesteś”. - „Wcale nie, panie majstrze, chodziłem dwa lata do Realschule i lubię

sobie po pracy poczytać...” - „Możesz to mieć” - powiedział ten skurwiel i dał mi,

jak skończył jeść. A te tłuste plamy to po pasztetówie...

background image

- Sraj, bracie, na pasztetówę! Ty wiesz, co mi przyniosłeś?

Podstawowa sprawa: mezozoik! Epoka gadów! Co się tam działo... A na drugiej

stronie mam Mestrovicia, Mesynę i Messalinę, też się przydadzą.

Ale dzieło doktora Meyera było już w tej fazie, że niełatwo go było zadowolić

byle czym. Kiedyś, po obejrzeniu wycinka z „Fliegende Blatter”, powiedział:

- Gówno mi dzisiaj przyniosłeś.

- Gówno, takie piękne biusty?

- Człowieku, biustów to ja mogę mieć każdą ilość. Z całej Rzeszy

niemieckiej, oprócz tego z Francji, Belgii, Danii, Holandii i obszarów

naddunajskich. Proszę: Volle Biiste, Sofort volle Formen, Eine schóne Biiste,

Wunderbiiste itd., itd.

-Jak już jesteś przy B, to zobacz, czy masz takie słowo „balet”? - powiedział

pewien czarny, podobny do Włocha Niemiec. Znałem go, pracował w składnicy

złomu i miał do czynienia z zardzewiałym żelazem, w związku z czym cały był

koloru rudobrązowego, nawet jego twarz i ręce były brązowe. Miał poza tym stale

czerwone i zaropiałe oczy.

- Baletu mu się zachciewa...

- Nie szkodzi, u mnie wszystko jest. Proszę: widowisko sceniczne

wyrażające myśli, uczucia i działania ludzkie za pomocą ruchu tancerzy, muzyki

i dekoracji. Albo: widowisko sceniczne polegające na wysokim kunszcie

tanecznym, połączone zwykle z operą. W oparciu o pantomimę tworzy

samodzielny gatunek teatralny.

- Stare - odpowiedział więzień z zaropiałymi oczami.

- Co mówisz?

- Że głupio napisane.

- Patrz, jaki wymagający!

- To od czasu, jak przestał pracować w Scheis-skommando...

- Balet klasyczny, balet rosyjski, balet angielski, balet nowoczesny.

Camaigo. Vestris. Duprć. Taglio-ni. Johanssen. Pawłowa, Niżyński. Isadora

Duncan. Fokin. Diagilew. Lifar - ciągnął doktor Meyer.

- Do dupy z baletem. Przeczytaj coś z życia -powiedział więzień, który

na wolności był rolnikiem.

- Z życia, ale konkretnie co? - spytał uprzejmie doktor Meyer. Były

rolnik od niedawna dopiero pracował w swoim fachu, to znaczy w obieralni

background image

ziemniaków, przedtem woził makulaturę i należał do kilku najlepszych

dostawców Meyera.

- Bo ja wiem? Na przykład: pięć lat nie widziałem krowy...

- Nie ma krów, tylko bydło domowe. Proszę bardzo: przeżuwające, z

grubymi, pustymi, na zewnątrz wygiętymi rogami. Pochodzi prawdopodobnie od

tura. Hodowane przez człowieka od ośmiu tysięcy lat. Rasy: nizinne, górskie.

Typy: mięsne, mleczne, mięsno-mleczne. Odmiany: dżerseje, hol-steiny,

aherdiny, szorthomy - itd.

- Człowieku, nie potrzebujesz mówić. Miałem jedenaście sztuk

pięknych angielskich krów.

- To trzeba było ich pilnować, a nie iść do lagru.

- A ty po co tu jesteś?

- Po co, tego nie wiem, ale wiem, dlaczego... -Doktor Meyer nie

odznaczał się zbyt wielkim poczuciem humoru. - Co się tyczy bydła domowego,

to mam jeszcze - zresztą sam mi to przyniosłeś: cielę z sześcioma nogami z

Ruhms, cielę z dwoma głowami z Wuppertalu i krowę z Chalupken, Kreis Posen,

która urodziła trojaczki.

- Ee tam, krowy. Zobacz, co to jest miłość! -powiedział pewien

robotnik z Hamburga.

- Miłość ojczyzny?

- W ogóle miłość.

Doktor Meyer wyciągnął prostokątną tekturkę z hasłem „Liebe", na której

przyklejone były wycinki z gazet, strzępy książek i kalendarzy, pojedyncze zdania i

słowa. Komentarze i uzupełnienia wpisane były drobnym jak mak, ale czytelnym

pismem, ręką doktora Meyera. Hasło było obszerne, nie mieściło się na jednej

karcie, tekst przeniesiony był na następną stronę. Meyer trzymał kartę

delikatnie w dwóch placach i czytał:

- Według Platona: najwyższy afekt moralny, dążność albo popęd

duszy ludzkiej do idei doskonałości, do ideału bezwzględnego dobra, prawdy i

piękna, do Boga. Pociąg albo sympatia do osób i rzeczy, w których upatrujemy

cechy wyższości moralnej, umysłowej, estetycznej.

- Ee, takie mądre...

- Niby mądre, a głupie.

Doktor Meyer, niezrażony tym, czytał dalej:

background image

- Miłość mężczyzny i kobiety. Miłość zaczyna się od miłości.

Najsilniejsza przyjaźń zrodzić może co najwyżej wątłą miłość. Miłość: ślepa,

żarliwa, gorąca, zmysłowa, wolna, niewinna, czysta, dziecinna, głęboka, wierna,

nieszczęśliwa. Jest jeszcze miłość bliźniego, miłość przesadna, miłość płciowa...

Tamto, co powiedział o miłości Platon i ktoś tam jeszcze, nie przemawiało

do nas. Ale pojedyncze słowa, określające rodzaje uczucia - zrobiły na nas duże

wrażenie. Zapadła cisza.

- Tak, u mnie wszystko jest - powiedział doktor Meyer po chwili.

- Ale ciekawe, czy masz u siebie takie różne drobne rzeczy, drobiazgi.

Czasem zapominam, jak one wyglądają - powiedział więzień z naszego bloku,

który pracował przy robotach ziemnych. Miał dwucyfrowy numer, należał do

tych, którzy przed dziesięciu laty budowali ten obóz.

-Jakie drobne rzeczy? Na świecie jest drobiazgów tysiące, miliony. O co ci

chodzi?

- Bo ja wiem? No, takie rzeczy, powiedzmy, jak kluczyki, spinki do

mankietów, klamerki, guziczki, agrafki, różne kolorowe i błyszczące ozdoby,

które noszą kobiety. Takie rzeczy powinieneś też mieć.

- On ma raqę. Wiecie, ja na przykład często sobie chcę przypomnieć,

jak wyglądały kolczyki mojej żony.

- Kolczyki: ozdoba zawieszana w uchu. Noszone od czasów

starożytnych, głównie przez kobiety. Ludy prymitywne umieszczają je także w

nosie - powiedział doktor Meyer, zajrzawszy do pudełka.

- Pamiętam, że były złote i miały niebieskie oczka jak niezapominajki

- ale jak to było, że się trzymały ucha?

- Człowieku, nie wiesz? Dziurka była zrobiona w uchu. Taka

panowała moda. Dziewczynkom, jak miały dziesięć, dwanaście lat, robiono

dziurki w uszach i zakładano kolczyki, i tak już nosiły do śmierci.

- Ale można było wyjąć, nie!

- Nie wiem, chyba tak. Widziałem w Auschwitz, jak wyrywali

Żydówkom takie kolczyki z uszu.

- Na żywo?

- Różnie.

Więzień, który przed chwilą pytał doktora Meyera, co to jest miłość, skręcił

teraz papierosa i palił go ukradkiem, wychylając od czasu do czasu głowę zza

background image

węgła baraku, aby stwierdzić, czy drogą od strony bramy nie zbliża się jakiś

kapo albo esesman.

- U nas to wolno palić tylko na bloku, a gdzie indziej tylko na polu.

Na przykład w Gross Rosen. Na polu lepiej smakuje.

- W każdym obozie są inne przepisy.

- Ty, Meyer, zobacz, ile jest obozów w Niemczech?

- Sześćset dwadzieścia sześć - powiedział doktor Meyer. - Nie

potrzebuję patrzeć.

- U ciebie w pudełku. Ale w rzeczywistości to chyba więcej?

- Możliwe. Mówię to, co mam czarno na białym.

- Sześćset dwadzieścia sześć lagrów - a w każdym są ludzie...

- Ludzie? Ty jesteś człowiek? Ty jesteś przecież worek na gówno, jak

mówi blokowy Hans Muffke.

Takie rozmowy prowadziliśmy, kiedy czasem, w pogodne wieczory,

przystawaliśmy koło doktora Meyera. Niektórzy z nas przynosili mu strzępy

zadrukowanego papieru, które można było znaleźć wszędzie, na ziemi, w

śmietnikach, w wychodkach; okazji było więcej, niż można by przypuszczać.

Doktor Meyer nie gardził niczym, nawet pojedynczym słowem, jeśli tylko było

potrzebne do jego kolekq'i. Ci, którzy nie mieli nic dla Meyera, zatrzymywali się

po prostu, aby zamienić z nim parę słów albo zwyczajnie popatrzeć i odwrócić na

chwilę myśl od tego, co się dokoła działo. Wojna miała się już ku końcowi, ale

jaki los czekał nas, którzy byliśmy jej ofiarami? Podlegaliśmy wszystkim

słabościom naszej ludzkiej natury, dawaliśmy wiarę różnym, najbardziej

niedorzecznym pogłoskom, poddawaliśmy się nastrojom, lękom, panice. Tylko

doktor Meyer zachowywał spokój i niezmąconą równowagę ducha. Wiedział, co

robi. W swoich trzech pudelkach miał opis całego świata. Wszystko, co nas

otaczało, gdy żyliśmy, a nawet to, co było jeszcze wcześniej, przed nami.

Wszystkie rzeczy, a także myśli, uczucia, nawet wspomnienia, zostały utrwalone,

alfabetycznie uporządkowane i zabezpieczone przed zniszczeniem. Doktor Meyer

dążył w swojej pracy do doskonałości i był chyba bliski jej osiągnięcia. Od

pewnego na przykład czasu zabiegał bardzo, aby jego kartoteka, obok tekstów,

zawierała także ilustracje, i usilnie nas namawiał do poszukiwania ich.

Twierdził, że na ich podstawie, jeśli ktoś będzie miał wątpliwości, łatwo będzie

mógł sobie wyobrazić, jak wyglądał na przykład miłek wiosenny i gilotyna,

background image

czym się różnił słoń od czołgu i jakie kształty miały liście akacji i zawiasy do

drzwi.

Doktor Meyer doczekał się chwili, kiedy resztę pozostałych przy życiu

więźniów ustawiono po raz ostatni na placu apelowym, uformowano z nich

kolumnę marszową i wyprowadzono za druty. Wśród ruin i osmalonych drzew,

drogą podziurawioną lejami od bomb lotniczych i zasłaną trupami koni i

wrakami samochodów, szliśmy na północ, w stronę zasnutych mgłą lasów.

Powietrze przesycone było wonią dymu i benzyny, wiatr przynosił zapach

spalenizny, słychać było nieustanny grzmot artylerii i pomruk lecących wysoko

samolotów. Opuściliśmy miejsce otoczone drutem kolczastym, ale nie

wiedzieliśmy, dokąd idziemy i co nas tam czeka. Doktor Meyer szedł wraz z

innymi, a jego trzy blaszane pudełka były blisko niego: pozwolono mu je położyć

na dwukołowym wózku ciągnionym na zmianę przez więźniów. Na wózku jechała

kancelaria blokowa, były tam także osobiste rzeczy blokowego i sztubowych.

W miarę zbliżania się do lasów rósł nasz niepokój, gdyż za lasami było

morze, a więc koniec naszej drogi. Nocą widać było tam łuny, a w dzień

wznoszące się pionowo w górę słupy żółtego i czarnego dymu. Rozglądaliśmy się

niespokojnie, patrzyliśmy na jadące w tamtą stronę i wracające samochody

wojskowe, śledziliśmy zachowanie się tych, którzy nas konwojowali,

podpatrywaliśmy ich ruchy i staraliśmy się podsłuchać rozmowy, jakie między

sobą prowadzili. Tylko doktor Meyer zdawał się być ślepy i głuchy na wszystko, co

nas przejmowało lękiem. Jakby nie dbał o to, że może zginąć, nie doczekawszy

wolności. Szedł z oczami utkwionymi w swoich trzęsących się na kupie jakichś

łachmanów, skrzynek i papierów pudełkach, poprawiał je, aby nie osunęły się

na ziemię, posłusznie brał z rąk kolegów sznury, zakładał je na ramię i ciągnął

wózek. Jakby sobie powiedział: niech całe Niemcy, a nawet świat zamienią się

w jedno wielkie rumowisko, niech się zawalą domy, zamki, kościoły, spłoną

muzea i pójdą z dymem biblioteki - byle tylko ocalały te trzy pudełka. Ich

zawartość pozwoli przecież odtworzyć i odbudować wszystko, co zostało

zniszczone. Doktor Meyer ubolewał często nad niedoskonałością swojego dzieła,

zdawał sobie sprawę, że brakuje w nim wielu haseł (gdyby wojna potrwała nieco

dłużej, byłby zapewne swoją pracę doprowadził do końca) - ale wiedział także,

że życie nie znosi pustki. Kolekcja pojęć i wyobrażeń zgromadzona przez niego

była wystarczająco obszerna, aby wszystkie brakujące rzeczy, jeśli tylko świat

background image

będzie ich potrzebował, zostały uzupełnione, niejako automatycznie. Powstaną

one same z siebie lub, lepiej powiedziawszy, jedne z drugich. Gdy z gruzów i ruin

podniosą się miasta, budowle i mosty, odrosną drzewa i kwiaty - świat napełni

się wszystkimi potrzebnymi przedmiotami, od największych do najmniejszych.

Odżyje także nauka, literatura i sztuka. I historię będzie można zacząć od

początku.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Kornel Filipowicz Spotkanie i rozstanie 2
Kornel Filipowicz MIĘDZY SNEM A SNEM
Kornel Filipowicz Jutro także będzie dzień
Kornel Filipowicz Śmierć mojego antagonisty 2
Kornel Filipowicz Klementyna
Kornel Filipowicz Świadek, który nie umiał mówić
Kornel Filipowicz Modlitwa za odjeżdżających
Kornel Filipowicz Kobieta czeka 2
Kornel Filipowicz i Wisława Szymborska
Kornel Filipowicz ROZSTANIE I SPOTKANIE OPOWIADANIA OSTATNIE
Kornel Filipowicz Dziewczyna z lalką, czyli o potrzebie  smutku i samotności
Kornel Filipowicz MIEJSCE I CHWILA
Kornel Filipowicz Prawo łaski
Kornel Filipowicz Dom spokojnej starości
Kornel Filipowicz Ciemność i światło
Kornel Filipowicz DOM NAD RZEKĄ
Kornel Filipowicz Jutro także będzie dzień 2
Kornel Filipowicz KOBIETA CZEKA

więcej podobnych podstron