1
Caroline Anderson
Wesołych świąt, kochanie
2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Och, doktor McEwan. Miło, że pan przyszedł.
James zdusił pomruk irytacji i zmusił się do uśmiechu.
- Przepraszam za spóźnienie. Zatrzymano mnie w dziale personalnym. Jakiś
drobny problem z moim zgłoszeniem.
- Rozumiem. Czy teraz jest to już załatwione?
- Tak.
Wszystko byłoby dobrze, gdybym po wypełnieniu tego przeklętego
formularza nie zapomniał go im odesłać, pomyślał z gniewem. A teraz ta ciemno-
włosa energiczna kobieta o piwnych oczach wyraźnie się mnie czepia. Na domiar
złego jest moją szefową.
Schował dumę do kieszeni i przyłączył się do grupki pracowników szpitala
zgromadzonych wokół stanowiska pielęgniarek. Zdobył się na uśmiech.
- Cześć. Mam na imię James. Miło mi was poznać. Więc co robimy?
- My? No cóż, ja zaraz zabieram pacjenta do sali operacyjnej - odparła jego
szefowa, Kate Burgess, unosząc brwi i badawczo mu się przyglądając.
- Więc chyba powinienem pani asystować? Powiedziano mi, że pani na mnie
czeka.
- Czekałam. Przed godziną. Oderwałam od pracy Jo, żeby wykonała to, co pan
powinien zrobić.
James ponownie zmusił się do uśmiechu. Nie chciał tylko, by wyglądał on na
uśmiech ulgi, z którą przyjął wiadomość, że nie będzie musiał asystować Kate pod-
czas operacji.
- Wobec tego może teraz ja przejąłbym obowiązki Jo, skoro nie mam nic
innego do roboty. Jest chyba bezcelowe, żebym uczestniczył w operacji bez wpro-
wadzenia w chorobę pacjenta...
- Zrobiłby pan to, gdyby zjawił się pan w porę.
R S
3
- No cóż, powinna pani porozmawiać o tym w kadrach - odparł nieco za ostro,
zdając sobie sprawę, że reszta zespołu uważnie im się przygląda.
Do diabła, jak ona śmie publicznie mnie ganić? - pomyślał z rozdrażnieniem.
- I zrobiłam to. Nie odesłał im pan formularza - odrzekła nieco łagodniejszym
tonem, który i tak był ostry jak brzytwa. - To nie jest dobry początek, doktorze
McEwan. Dokumenty są ważne.
- Wiem o tym.
- To dobrze. Nie chciałabym rozwodzić się nad tym problemem. Jo, ponieważ
doktor McEwan już tu jest, może zechcesz kontynuować swoją pracę, a ja wprowa-
dzę go w szczegóły choroby pacjenta, żeby mógł mi asystować podczas operacji...
skoro tak się do tego pali.
- Oczywiście. - Jo uśmiechnęła się do Jamesa, schowała pióro do kieszeni i
ruszyła w stronę drzwi.
Kiedy pchnęła je ramieniem, mrugnęła do niego porozumiewawczo, a on
zaśmiał się pod nosem.
Mam przynajmniej jedną sojuszniczkę, pomyślał z rozbawieniem.
- Dobrze - rzekła jego szefowa, utkwiwszy w nim wzrok. - Zamierzam wyciąć
połowę okrężnicy pacjentowi, który ma guz w końcowej części jelita krętego.
Słysząc to, James poczuł, że całe jego ciało oblewa zimny pot.
- Stephen Symes ma pięćdziesiąt cztery lata, cierpi na bóle brzucha,
przechodził ataki biegunki i zaparcia. Został przyjęty wczoraj. Wymiotował i miał
krwotok.
Nie muszę tego słuchać, mruknął w duchu James. Znam to na pamięć.
Nie! Przestań tak myśleć. Skup się na jej słowach.
- ...do otrzewnej ponad tętnicą udową - ciągnęła Kate Burgess. - Ale nie
będziemy wiedzieć, jak duży jest ten guz, ani czy w ogóle możemy ternu mężczyź-
nie pomóc, dopóki go nie otworzymy. To będzie trudna operacja i dlatego dziś rano
R S
4
pan Symes jest naszym jedynym pacjentem. - Uśmiechnęła się wyzywająco. - Coś
panu powiem. Będę wspaniałomyślna i pozwolę panu przeprowadzić tę operację.
James poczuł ucisk w gardle. Zaczął się zastanawiać, czy widać to na jego
twarzy.
- Zgoda? - spytała, uważnie mu się przyglądając.
- Nie widziałem wyników jego badań.
- To żaden kłopot. Są tam - odparła, ruchem głowy wskazując leżący za nim
plik dokumentów.
Kiedy się odwrócił, mocniej zabiło mu serce.
- Nie dam rady wszystkich obejrzeć - stwierdził.
- Na pewno nie. - Wprowadziła go w historię choroby, omówiła objawy i
prawdopodobne rokowania. - I to wszystko, doktorze McEwan. No to ruszajmy.
Przekonamy się, na co pana stać, skoro w końcu pan tu dotarł.
Myjąc ręce, James pomyślał, że kiedyś poznał kobietę podobną do doktor
Burgess. Była równie nieustępliwa, bezkompromisowa i twarda niczym skała. Wie-
dział, że będzie musiał zacisnąć zęby i znosić jej złośliwe dowcipy oraz dokuczliwe
uwagi na temat jego braku organizacji. Musi teraz zarobić na życie, odbudować
karierę zawodową i zadbać o rodzinę.
Nie jest przesadnie wysoki, ale zbyt wysoki, żebym mogła patrzeć mu w oczy
bez odchylania głowy do tyłu, pomyślała Kate. Jest też dobrze zbudowanym
facetem o dziwnych jasnoniebieskich oczach i płowych włosach, które opadają mu
na czoło.
Poczuła się winna, ale przecież nie ponosi odpowiedzialności za jego
spóźnienie. Długo na niego czekała, zanim oderwała Jo od jej licznych obowiązków.
Wiedziała, że nie powinna krytykować go publicznie. Postąpiła nieładnie i
nieetycznie.
Jego dotychczasowa kariera zawodowa jest dość osobliwa. Przez rok pracował
jako konsultant w londyńskim szpitalu, potem nagle odszedł i poza kilkoma
R S
5
dorywczymi zastępstwami niewiele chyba robił. A teraz, po ponad osiemnastu
miesiącach od rezygnacji ze stanowiska konsultanta, zgłosił się na zastępstwo jej
podwładnej, która poszła na urlop macierzyński. Zarząd szpitala Audley Memorial
przyjął go z otwartymi ramionami.
Ale nie ona. Jest zbyt wiele pytań dotyczących doktora McEwana, na które
nikt nie zna odpowiedzi, jednak nie zgłosił się żaden lepszy kandydat na to
stanowisko. James ma w sobie coś, co nie budzi jej zaufania. Zachowuje się z
przesadną rezerwą, jest zbyt powściągliwy. Nie chciał też mówić o swojej przerwie
w pracy, odpierając pytania zarządu na ten temat uprzejmie, lecz zdecydowanie.
Kiedy spytano go, dlaczego nie zamierza przyjąć stałej posady, powołał się na
powody osobiste.
- Może kiedyś - odparł, i na tym się skończyło.
A ona, choć nie znała przyczyn jego rezygnacji ze stanowiska w poprzednim
szpitalu, którego władze wyrażały się o nim niezwykle pochlebnie, postanowiła
więcej go o to nie pytać. Była pewna tylko jednego: że nie pozwoli mu zaniedbywać
obowiązków. Że albo będzie wykonywał je jak należy, albo wyleci z roboty. Ona
nadzoruje bardzo aktywny zespół chirurgów i nie zamierza ciągnąć za sobą
nieudaczników.
- Do dzieła, doktorze McEwan - poleciła ostrym tonem, obficie polewając
jodyną brzuch pacjenta. Potem uniosła wzrok i napotkała spojrzenie niepokojących
oczu Jamesa. - Pacjent należy do pana, doktorze.
Odpowiadając na wyzwanie, które dostrzegł w jej oczach, podszedł do stołu
operacyjnego i wyciągnął rękę.
- Proszę o nóż.
Zdjął fartuch, ściągnął rękawiczki chirurgiczne, wrzucił je do kubła i ruszył w
stronę szatni, a Kate podążyła za nim.
- Czy ma pan jakieś kłopoty?
R S
6
Tak jakby ją to interesowało, pomyślał, powoli odwracając głowę i
napotykając jej nieprzenikniony wzrok.
- O ile wiem, nie, ale pani najwyraźniej ma takowe. Czy zamierza pani
dokonać egzekucji?
Doktor Burgess zmarszczyła brwi, opierając się o futrynę i usiłując wyglądać
na szczerze zaintrygowaną.
- Egzekucji?
- Jak dotąd nie powiedziała pani ani jednego miłego słowa ani do mnie, ani o
mnie. Wiem też, że nie chciała pani, żeby zarząd mnie zatrudnił. Pytam zatem, czy
zamierza pani wykonać wyrok teraz, czy woli raczej zaczekać, aż zbierze się grono
słuchaczy, przed którymi wyliczy pani moje niedociągnięcia?
Kate się zaczerwieniła, ale nie spuściła wzroku.
- Przepraszam. Nie powinnam mówić publicznie tego, co powiedziałam, ale
byłam...
- Zła?
- Zirytowana. Chciałam pana przedstawić pacjentowi i jego żonie, przekazać
szczegóły jego przypadku.
- A zamiast tego pozwoliła mi pani zaledwie zerknąć na wyniki jego badań, a
potem rzuciła mnie pani na głęboką wodę. Dlaczego?
- Bo wiedziałam, że jeśli pan jest choć w połowie tak dobry, jak wszyscy
twierdzą, to się panu uda. Po prostu chciałam się o tym przekonać na własne oczy.
- Albo być świadkiem mojej porażki. Potrząsnęła głową.
- Wcale nie. I miałam rację, że panu zaufałam. Bardzo dobrze wykonał pan
zadanie. Nie zrobiłabym tego lepiej. Przeszczep tętnicy udowej był dziełem sztuki.
Jestem zadowolona, że udała się panu resekcja jelita, bo to uchroni pacjenta od
sztucznej przetoki. Jest pan niezły. Wie pan równie dobrze jak ja, co jest
najważniejsze i za co należy zabrać się w pierwszej kolejności.
James otworzył drzwi swojej szafki.
R S
7
- Tak - mruknął. Ściągnął górę stroju operacyjnego i włożył koszulę, a potem
przez chwilę czekał, aż Kate się odwróci. Ponieważ najwyraźniej nie zamierzała
tego zrobić, wzruszył lekko ramionami i zdjął spodnie.
Kate poruszyła się nerwowo, a jej policzki pokrył rumieniec. Zrobiła krok do
tyłu, odwróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem w stronę damskiej szatni tak
szybko, jakby uciekała przed pożarem.
- Jak ci minął dzień, Rory?
- Chyba dobrze.
- Czy było coś ciekawego w szkole?
- Nie. Czy mogę obejrzeć film rysunkowy?
- Oczywiście, ale nie siedź przed telewizorem za długo, bo musisz się
wykąpać i pójść spać. - James stłumił westchnienie i uścisnął synka. - Czy jesteś
głodny? Co dzisiaj jadłeś?
- Paluszki rybne i frytki - odparł chłopiec.
Paluszki rybne i frytki, powtórzył James w myślach, marszcząc czoło. No
dobrze, od czasu do czasu może to jeść, ale Bóg jeden wie, jak często słyszałem taką
odpowiedź w ciągu minionych osiemnastu miesięcy. Jeśli opiekunka zamierza
codziennie dawać mu frytki na kolację, będzie musiał z nią o tym porozmawiać. I
tak trudno jest znaleźć kogoś, kto przez cały dzień mógłby opiekować się Freyą,
odbierać Rory'ego ze szkoły i zajmować się nim, aż on, James, wróci z pracy.
Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebował, była sprzeczka z opiekunką.
- Czy Freya dobrze się czuła?
- Chyba tak - mruknął Rory, wzruszając ramionami, a potem położył się na
podłodze tyłem do ojca i włączył telewizor.
James nastawił wodę w czajniku, wrócił do salonu i spojrzał posępnie na
śpiącą na kanapie córeczkę. Dziewczynka nie reagowała na dochodzący z telewizora
hałas, a na pokrytych meszkiem policzkach James dostrzegł ślady łez.
8
Och, do diabła, zaklął w duchu. Dlaczego Beth? Dlaczego spotkało to właśnie
mnie, nas wszystkich?
Miał ochotę odrzucić głowę do tyłu i wyć do księżyca, ale wiedział, że to nic
nie da. Poza tym dzieci mają dość kłopotów, z którymi muszą sobie radzić, więc
wziął śpiącą Freyę na ręce i zaniósł do sypialni. Potem ją rozebrał, zmienił jej
pieluszkę i przykrył kołderką.
Postanowił, że wykąpie ją nazajutrz rano. Teraz mała najbardziej potrzebuje
snu, a on chciałby spędzić trochę czasu w towarzystwie synka. Następnie zamierzał
zatelefonować do opiekunki i porozmawiać z nią o sposobie odżywiania dzieci.
A potem będzie mógł pójść spać.
- Jak spisał się twój nowy pracownik? Kate uśmiechnęła się do ojca.
- Och, bardzo dobrze... jeśli nie liczyć tego, że spóźnił się godzinę, bo
zapomniał odesłać formularze do kadr.
- Ojej! - zawołała matka, mieszając sos, a potem obrzuciła córkę badawczym
spojrzeniem i spytała: - Ale mu wybaczysz?
- Nie, jeśli to się powtórzy - odparła, a potem westchnęła, co nie uszło uwagi
jej rodziców.
- Więc o co chodzi?
- Nie mam pojęcia - odparła cicho. - Chyba ma jakieś problemy rodzinne.
Powody osobiste, jak je określił w czasie rozmowy kwalifikacyjnej, ale dzisiaj
wyglądał na tak zmęczonego, jakby był na nogach przez całą noc.
I jest bardzo przystojny, dodała w myślach.
- Czy on jest żonaty?
- Nie wiem. Nie możemy zadawać tego rodzaju pytań, ale... nosi obrączkę -
odrzekła, powstrzymując się od powiedzenia „tak", ponieważ czuła, że nie jest
żonaty. Już nie. Więc co? Rozwiedziony? Owdowiały? Bardziej prawdopodobne, że
jest rozwiedziony...
R S
9
- Wygląda na to, że kryje się w tym jakaś tajemnica - rzekł pan Burgess,
wręczając córce talerz z plastrami pieczonego kurczaka i usmażonymi na złoty kolor
ziemniakami. Potem przesunął w jej stronę miskę z parującą brukselką.
- Och, na pewno masz rację - przyznała Kate. - Zawsze istnieje jakaś
tajemnica, ale tej nie chcę znać. Nie powinien się zatrudniać, jeśli wie, że nie da
sobie rady. Jego osobiste życie mnie nie interesuje. Ale nie chcę, żeby miało wpływ
na jego pracę. Jeśli nie potrafi uporządkować swoich spraw, to nie powinien
przyjmować tej posady.
- Uważam, że oceniasz go zbyt surowo - zauważyła matka, siadając przy
starym zniszczonym stole i stawiając sosjerkę na jego środku. - Wiem, że nie chcesz
się do tego mieszać. Zdaję też sobie sprawę, że on ma swoje obowiązki, ale jeśli
doszło do jakiegoś nieporozumienia...
- On po prostu nie odesłał formularzy. Jeśli popełni jakiś błąd w stosunku do
chorego, to...
- Na pewno jest tego świadomy - przerwał jej ojciec, a ona po chwili
westchnęła, uśmiechnęła się i przytaknęła lekkim ruchem głowy.
- Tak. Oczywiście, masz rację. Poza tym on jest znakomitym chirurgiem.
Starannym, zręcznym i stanowczym. Mógłby być dla nas prawdziwym skarbem. Nie
dziwi mnie, że był konsultantem. Bóg jeden raczy wiedzieć, dlaczego pracuje na
etacie zastępcy.
- Może próbuje zapobiec dezintegracji rodziny? - zasugerowała cicho matka, a
Kate poczuła się winna.
Czy on naprawdę to robi? - spytała się w duchu. Próbuje zapobiec
dezintegracji rodziny?
- To dlaczego tego nie powiedział?
- Może jest zamknięty w sobie. Może nie chce o tym mówić. Może to są
nieprzyjemne krępujące sprawy, albo zbyt bolesne, żeby o nich rozmawiać.
- Może - mruknęła Kate, przypominając sobie własny rozwód.
R S
10
- Zdobądź się na kredyt zaufania, Kate - poradziła jej matka. - Daj mu trochę
czasu, ze względu na dzieci.
- Nawet nie wiem, czy on w ogóle ma jakieś dzieci - powiedziała z naciskiem,
ale zapamiętała tę uwagę.
- Dosyć już o pracy. Co u was? Jak minął dzień? - spytała, oddając im głos, a
słuchając ich odpowiedzi, zaczęła jeść gorące danie.
James nie mógł zasnąć.
Pluł sobie w brodę za to, że nie wysłał formularzy i nie mógł zapomnieć
rozdzierającej serce rozmowy z Amandą Symes, którą prowadzili przy łóżku jej
śpiącego po operacji męża, i że miał przed oczami obraz Kate Burgess w bieliźnie, a
ilekroć je zamykał, widział jej gładką skórę, ponętne krągłości i... paskudną bliznę
na żebrach.
Czy to był wynik operacji? - pytał się w duchu. Czyżby otwierali jej klatkę
piersiową?
Przewrócił się na bok, uderzył pięścią w poduszkę i wcisnął ją sobie pod szyję.
Potem zamknął oczy i... znów ją zobaczył. Prawie nagą. Miała na sobie tylko skąpą,
ekstrawagancką bieliznę. Dostrzegł też bliznę budzącą pytania, na które nie znał
odpowiedzi.
Następnego dnia pojawił się w szpitalu punktualnie, ale wyglądał na
wyczerpanego.
- Jak czuje się Stephen Symes? - spytał bez zbędnych wstępów, a Kate
spojrzała na niego badawczo i znacząco się uśmiechnęła.
- Dzień dobry.
- Dzień dobry. Przepraszam - mruknął. - Więc jak czuje się pan Symes?
- Noc spędził na oddziale intensywnej opieki, ale czuje się dobrze. Przyszły
wyniki z histopatologii.
- Niedobre? - spytał, a ona kiwnęła głową.
- Tak jak podejrzewaliśmy. Teraz zajmują się nim onkolodzy.
R S
11
- Czy rozmawiała pani z nim? Albo lekarze z onkologii? Czy został o tym
poinformowany?
- Pomyślałam, że zostawię to w pańskich rękach, ponieważ pan go operował i
rozmawiał wczoraj z jego żoną. Ona twierdzi, że jej mąż chce znać prawdę.
- Więc mam rozmawiać z nim całkiem szczerze?
- No, nie tak, żeby go przerazić. Proszę podać mu tylko podstawowe fakty.
Niech onkolodzy wprowadzą go w planowany proces leczenia i przedstawią mu
przypuszczalny przebieg wydarzeń. To ich oddział, nie nasz.
- Czy jego żona jest tutaj?
- Poszła do domu, ale niebawem ma tu wrócić.
- Dobrze. Gdzie on leży?
- W pokoju numer dwa, na czwartym łóżku.
- Proszę o kartę jego choroby.
Uniosła brwi i wręczyła mu historię choroby pana Symesa. James wziął ją od
niej i zerknął na wyniki badań. Potem zamknął notatki i odszedł, zatrzymując się, by
umyć ręce i natrzeć je żelem alkoholowym. Kate z ulgą stwierdziła, że doktor
McEwan jest pedantem i że nie będzie musiała go pilnować.
Po kilku minutach opuścił pokój, w którym leżał pan Symes, i podszedł do
stanowiska pielęgniarek.
- W porządku? - spytała Kate, a on spojrzał na nią posępnym wzrokiem i
kiwnął głową.
- To było do przewidzenia. Powiedział, że spodziewał się tego, więc nie
oczekiwał cudu, ale ten rodzaj wiadomości zawsze jest szokujący. Myślę, że
potrzebuje czasu, żeby prawda dotarła do jego świadomości.
Kate westchnęła.
- Wielka szkoda, że nie zgłosił się do nas wcześniej, zanim nastąpiły
przerzuty.
R S
12
- Więc musimy skontaktować się z onkologią i możliwie jak najszybciej
ustalić z nimi przebieg leczenia.
- Już to zrobiłam. Onkolog zaraz tu przyjdzie. Chciałabym, żeby pan z nim
porozmawiał. Należy przekazać mu wszystko, co zostało powiedziane pacjentowi.
Prosiłabym też, żeby był pan obecny przy rozmowie. Żona pana Symesa jest już w
drodze. Poprosiłam ją, żeby spotkała się z nami. James kiwnął głową.
- Dobrze. Dziękuję.
Zamierzał jeszcze coś powiedzieć, ale Kate dostrzegła onkologa, który
zmierzał w ich kierunku. Otworzyła usta, chcąc go powitać, ale on nie zwrócił na
nią uwagi i szybko podbiegł do doktora McEwana.
- James! - zawołał. - Co ty do diabła tutaj robisz? - spytał, ściskając jego dłoń.
- Pracuję, to znaczy mam zastępstwo. Od wczoraj. Co u ciebie słychać? Na
śmierć zapomniałem, że się tu przeprowadziłeś. Jak ci się żyje?
- Dobrze. A co u was? Całe wieki was nie widziałem. Po raz ostatni
spotkaliśmy się... chyba w ubiegłym roku, we wrześniu. Nie wiedziałem, że
wyjechaliście z Londynu.
- U nas wszystko w porządku. Przeprowadziliśmy się, żeby być bliżej mojej
matki.
- A co słychać u Frei?
- Wszystko dobrze, a Rory chodzi już do szkoły. Musimy się spotkać.
- Jasne. Wpadnijcie kiedyś do nas. Sarah chętnie was zobaczy. Więc... co
masz dla mnie, Kate? - spytał, wracając do spraw zawodowych.
Kate pokrótce opowiedziała mu o przypadku pana Symesa. Gdy skończyła,
Guy skrzywił się i spojrzał na Jamesa.
- Ojej! - jęknął.
James wzruszył ramionami.
R S
13
- To było dość trudne, ale pacjent mimo wszystko przyjął tę wiadomość
spokojnie - oznajmił. - Poinformowałem go, czego należy się spodziewać, ale
będziecie musieli powiedzieć mu więcej.
- Czy możemy z nim porozmawiać za kilka minut? Najpierw muszę zobaczyć
historię choroby i wyniki badań.
- Oczywiście. Zaraz wracam. - James wręczył mu dokumenty pana Symesa,
przeprosił ich i odszedł.
W tym momencie usłyszeli za sobą kobiecy głos:
- Doktor Burgess?
Kate odwróciła się i zobaczyła Amandę Symes, która miała zaczerwienione
powieki i bladą twarz.
- Pani Symes... dobrze, że pani przyszła. To jest doktor Croft, onkolog, który
przejmie opiekę nad pani mężem.
- Aha. Dobrze. A ten drugi lekarz? James... doktor McEwan? Chciałabym,
żeby też się nim opiekował. Wczoraj był dla mnie taki miły...
- Już jestem - powiedział James z uśmiechem. - Dzień dobry, pani Symes.
Może pójdziemy do mojego gabinetu?
R S
14
ROZDZIAŁ DRUGI
Następne dni były trudne.
Wprawdzie Rory dobrze dawał sobie radę ze zmianą codziennych zajęć, ale
Freya znacznie wolniej adaptowała się do nowych warunków.
W środę James miał dyżur pod telefonem, więc jego matka, zgodnie z umową,
zabrała dzieci od opiekunki i zawiozła je do swojego niewielkiego mieszkania, co
Freyę zupełnie wytrąciło z równowagi.
- James, ona nie chciała położyć się spać - powiedziała nazajutrz przez telefon
jego matka. - Myślę, że lepiej będzie, jeśli następnym razem to ja przyjadę do was.
Poza tym nie mogę znieść jej nieszczęśliwej miny.
To brzmi rozsądnie, pomyślał, tylko że w gościnnej sypialni jest teraz okropny
bałagan i sprzątnięcie jej wymagałoby strasznie dużo wysiłku, na co nie mam ani
czasu, ani ochoty.
Wiedział jednak, że musi przestać grać na zwłokę i uporać się z tym
bałaganem. Zamówił na piątek mały kontener na śmieci i wieczorem zaczął
systematycznie przeglądać porozrzucane w pokoju gościnnym rzeczy, wśród
których były stare papiery, podręczniki z czasów jego studiów i nic nieznaczące
pamiątki po Beth. Nazajutrz rano zaczął znosić wszystko na dół i wrzucać do
kontenera.
Kiedy szedł w jego stronę z ostatnią partią śmieci, zobaczył idącą podjazdem
Kate.
Gwałtownie się zatrzymał, zdając sobie sprawę, w jakim stanie jest jego dom.
Kate z uśmiechem pomachała do niego telefonem komórkowym.
- Zostawił go pan na moim biurku. Znalazłam go dzisiaj rano, kiedy wpadłam
do szpitala, żeby coś sprawdzić. Nagrało się kilka nieodebranych połączeń, więc
pomyślałam, że może pan go potrzebować. Chciałam do pana zadzwonić, ale w
kadrach powiedzieli mi, że mają tylko numer tej komórki. Podali mi pański adres.
R S
15
- Dziękuję. - Wrzucił ostatnie rzeczy Beth do kontenera, a potem wziął od
Kate telefon i spytał: - Czy ma pani ochotę na filiżankę herbaty?
Sam nie wiedział, dlaczego jej to proponuje.
- Byłoby mi miło - odparła z lekkim zaskoczeniem. - Dziękuję.
James przejrzał w myślach zawartość lodówki, zastanawiając się, czy jest w
niej mleko. Doszedł do wniosku, że pewnie tak. Może też ma herbatę ekspresową, a
w razie konieczności nawet jakieś herbatniki...
Zaprowadził Kate do kuchni i nastawił wodę, wzdrygając się na widok sterty
leżących w zlewie brudnych naczyń, ale Kate wyglądała przez okno, zupełnie nie
zwracając uwagi na bałagan.
- Cóż za uroczy ogród.
- Będzie uroczy, kiedy się nim zajmę. To jeden z powodów, dla których
kupiłem ten dom. No i oczywiście to, że są tu cztery sypialnie, więc moja matka
może zostawać na noc w gościnnym pokoju, kiedy w końcu go uporządkuję. Mam
piekielnie długą listę rzeczy do zrobienia!
Kate spojrzała na niego uważnie.
- I dlatego właśnie wyrzucał pan niepotrzebne przedmioty do kontenera? -
spytała.
- Owszem. Ogarnęło mnie lenistwo i przeznaczyłem gościnny pokój na
graciarnię. Pomyślałem, że nadszedł czas, żeby uporządkować ten bałagan.
Woda w czajniku zaczęła się gotować, więc włożył dwie ostatnie torebki
herbaty do kubków i zalał je wrzątkiem. Kiedy herbata się zaparzyła, zamieszał ją
łyżeczką, wyjął torebki i wrzucił je do kosza na śmieci.
- Czy chce pani mleka?
- Tak, proszę.
- Chyba mam nawet herbatniki - oznajmił, grzebiąc w szafce kuchennej, ale
Kate potrząsnęła głową, a jej rozpuszczone włosy zalśniły w promieniach słońca,
budząc zachwyt Jamesa.
R S
16
- Nie trzeba, dziękuję. Wystarczy herbata.
- Dobrze. - Wyprostował się i nagle oboje ogarnęło osobliwe napięcie, które
połączyło ich spojrzenia, a James poczuł przyspieszone bicie serca.
- Hm, chodźmy do salonu - zaproponował, otwierając drzwi i wprowadzając
Kate do pokoju, w którym również panował bałagan.
Rory leżał na brzuchu przed telewizorem, oglądając jakiś film rysunkowy, a
Freya siedziała na podłodze, układając z klocków lego chwiejącą się wieżę, którą
podpierały wszystkie poduszki z kanapy. W salonie unosił się nieprzyjemny zapach.
James zamknął oczy i westchnął.
- Czy nie dość już zaśmieciliście ten pokój ? - spytał łagodnie, stawiając swój
kubek na stole, podnosząc z podłogi dwie poduszki i kładąc je na kanapie. Widząc
to, Freya podbiegła do niego i je zabrała.
- Tato, nie! - jęknęła. - Dom!
James usiadł i wziął ją na kolana.
- Przepraszam, kochanie. Chcieliśmy, żeby było nam wygodnie. Spójrz, to jest
Kate, moja przyjaciółka - powiedział, zastanawiając się, czy nie przesadził,
używając określenia „przyjaciółka".
Freya podejrzliwie na nią zerknęła, a Rory spojrzał z zainteresowaniem. Kate
usiadła na podłodze i uśmiechnęła się do nich.
- Cześć, dzieciaki - powiedziała łagodnym tonem.
- Czy budowaliście szałas? Ja to zawsze robiłam jako mała dziewczynka.
- Czy była pani niegrzeczna? - spytał Rory z poważną miną.
- Niestety, nie pamiętam. Jak macie na imię?
- Ja jestem Rory, a ona Freya. Tato, musisz zmienić jej pieluszkę.
- Wiem - mruknął James, marszcząc nos i uśmiechając się do Kate, nieco
speszony zmianą jej zachowania. - Przepraszam. Za chwilę wrócimy.
- Proszę się nie krępować - odparła Kate.
R S
17
James wyprowadził Freyę z pokoju i zmienił jej pieluszkę. Potem znalazł dla
dzieci krakersy oraz sok i przyniósł je do salonu. Kate siedziała po turecku na
podłodze otoczona zabawkami i oglądała z Rorym film rysunkowy.
James uniósł brwi ze zdziwienia, a ona zaśmiała się z zażenowaniem, wstała i
usiadła na brzegu kanapy.
- Przepraszam. Lubię oglądać filmy rysunkowe - wyznała, a on wzniósł oczy
do nieba i podał jej herbatę.
- Trzeba wypić ją dość szybko, bo wystygnie - poradził i usiadł na drugim
końcu kanapy, krzywiąc się, ponieważ trafił na wystające sprężyny. - Kochanie, czy
moglibyśmy na chwilę wziąć poduszki? - spytał, a Freya kiwnęła w zamyśleniu
głową, skupiona na programie telewizyjnym.
Nie czekając, aż córka zmieni zdanie, James pospiesznie wziął je z podłogi i
położył na kanapie. Kate usiadła na jednej z nich i uśmiechnęła się do niego.
- Ma pan uroczy dom.
- No cóż, pewnie taki będzie, ale to na razie jest w sferze projektu. Chciałem,
żebyśmy czuli się tu dobrze. Można wiele w nim zrobić.
- Och, będzie tu jeszcze ładniej. Ma fantastycznie wysokie sufity. Uwielbiam
budynki w stylu edwardiańskim.
- Nigdy nie miałem domu. Zaczynam myśleć, że kupując go, popełniłem błąd.
- Naprawdę?
James wybuchnął śmiechem.
- Nie, oszukałem panią. Jestem pewny, że w końcu zrobię z niego prawdziwe
cacko.
Kate przechyliła głowę i spojrzała na niego z zadumą.
- Jak daje pan sobie radę, mając dwójkę małych dzieci, nową pracę i do tego
próbując odnowić dom?
Ona nie zna nawet połowy faktów, pomyślał, a ja na pewno nic jej nie
powiem.
R S
18
- Jakoś sobie radzę - odparł.
Nie musi wiedzieć, ile razy w minionym tygodniu był bliski poddania się, ale
wiedział, że nie może sobie na to pozwolić. Osiemnaście miesięcy bez pracy...
Chroniły ich jego rozsądne inwestycje. Postępował ostrożnie, ale odnowienie domu
pochłonie znaczną sumę. Poza tym nadszedł czas, żeby ich życie wróciło do normy.
A jeśli będą mieli szczęście, to przeżyją...
Ani razu nie powiedział „my", chyba że miał na myśli dzieci, pomyślała Kate.
Mówił: „Kupiłem ten dom... kiedy uda mi się w końcu go uporządkować... zrobię z
niego prawdziwe cacko".
Tak jakby pani McEwan w ogóle nie istniała.
Nic nie wskazywało na obecność kobiety w tym podupadłym starym domu,
choć meble najwyraźniej pochodziły z lepszych czasów. Nie brakowało w nim
rodzinnego ciepła. Dzieci również były urocze, a zwłaszcza Rory. Zabawny,
czarujący i słodko naiwny. Podobny do ojca jak dwie krople wody. Freya jest
równie urzekająca, choć nieufna.
James też bywa nieco nieufny, dodała w duchu, jadąc do domu. Zachowywał
się tak, jakby nie miał ochoty zapraszać mnie do siebie, ale nie miał wyboru.
Kiedy skręciła na podjazd, dostrzegła matkę, która wyjmowała zakupy z
samochodu, więc zamiast iść do swojego mieszkania znajdującego się w części
przerobionej stodoły, podeszła do niej i pomogła jej zanieść torby do dużej kuchni.
- Byłaś w pracy? - spytała matka, a Kate uśmiechnęła się, kładąc sprawunki na
stole i głaszcząc psy, które przybiegły za nimi w nadziei, że dostaną jakiś smakołyk.
- W pewnym sensie. Wcześniej. Potem byłam u Jamesa. Wczoraj zostawił w
moim gabinecie komórkę, więc mu ją odwiozłam.
- I? - spytała matka, od razu przechodząc do sedna.
- Ma dwójkę dzieci. Rory jest w wieku... chyba około pięciu lat, a Freya ma
jakieś półtora roku. Zaczyna chodzić i mówić. I już ma zdecydowanie silny
charakter.
R S
19
- Nic dziwnego. Dzieci rodzą się z charakterem.
Kate dobrze o tym wiedziała, ale osobowość tej dziewczynki ją zaskoczyła.
Była uparta i stanowcza. Po prostu nieodrodna córeczka tatusia.
- A ich mama?
Kate wzruszyła ramionami.
- Nie wiem, czy w ogóle ją mają.
- Biedne kruszynki - rzekła ze smutkiem matka.
- Uhm - mruknęła Kate, myśląc o brudnych naczyniach w zlewie, bałaganie w
salonie, o porozrzucanych w ogrodzie zabawkach i nadal - mimo że był grudzień -
stojących tam krzesłach ogrodowych. Przypomniała sobie ciemne cienie pod oczami
Jamesa i zmęczoną bladą twarz, jakby w jego życiu zgasło słońce.
- Nie zadręczaj się, Kate - poradziła matka, jakby czytając w jej myślach. - On
pewnie sam ci powie, kiedy uzna za stosowne.
- Ale dotąd tego nie zrobił, więc nie mam pojęcia, jaki jest jego stan rodzinny.
Może ona po prostu wyszła po zakupy. Tak czy owak, niewiele mnie to obchodzi.
Ale zdawała sobie sprawę, że mija się z prawdą.
Na szczęście James miał resztę weekendu wolną, więc zabrał się za
porządkowanie gościnnego pokoju, by następnym razem, kiedy będzie na dyżurze
pod telefonem, jego matka mogła w nim spać.
No cóż, może zbytnio nie przesadziłem z tym porządkiem, pomyślał,
spoglądając posępnie na pokój w niedzielę wieczorem. Pomalował ścianę nad
tapetą, chcąc ją odświeżyć, ale poza tym miał czas jedynie na przetarcie mebli
mokrą szmatką, odkurzenie starego dywanu i pościelenie łóżka.
Zgasił światło, wyszedł z sypialni i zamknął za sobą drzwi. Doszedł do
wniosku, że w przyszłości musi doprowadzić ten pokój do prawdziwego porządku,
ale na razie nie jest w stanie zrobić więcej.
W poniedziałek rano podrzucił dzieci do opiekunki. Kiedy wszedł na oddział,
dowiedział się, że Stephen Symes ma mrowienie w prawej ręce i zawroty głowy.
R S
20
Przyczyny tego mogą być różne, na przykład drobne zakrzepy po zabiegu
wykonanym na jego tętnicy udowej. Miał złe przeczucie, że powodem tego są
kolejne przerzuty, tym razem do mózgu.
Kiedy pan Symes wrócił z tomografii, James poszedł z nim porozmawiać.
- Czy ma pan dla mnie jakieś wiadomości? - spytał pacjent, a James potrząsnął
głową.
- Nie. Ominął pana obchód, więc pana zbadam. Jak tam brzuch?
- Trochę boli, ale znacznie mniej niż przedtem. Nie mam już mdłości, więc
sądzę, że powinienem patrzeć na sprawy optymistycznie.
- Na pewno. Jestem zadowolony, że czuje się pan lepiej. To dobrze. Czy mogę
rzucić okiem na ranę?
Kiedy pacjent kiwnął głową, James obejrzał jego brzuch i stwierdził, że
symptomy jelitowe ustąpiły. Ale nie wątrobowe. Żółtawy odcień skóry wyraźnie się
zaostrzył, a białka oczu wskazywały na obecność w organizmie bilirubiny.
- Czy doktor Croft przyniesie mi wyniki? - spytał pan Symes, kiedy James
skończył go badać.
- Tak myślę. Poproszę go, żeby informował mnie o wszystkim na bieżąco. -
Urwał i spojrzał w oczy pacjenta. - To nie musi być coś poważnego.
- To prawda. Przez ostatnie tygodnie od czasu do czasu miewałem zawroty
głowy. Myślałem, że to dlatego, że za mało odpoczywam i niewiele jem, ale teraz
mam co do tego wątpliwości. Czy istnieje szansa, żebym dostał wyniki badań przed
trzecią, zanim przyjdzie tu moja żona?
- Zaraz się tym zajmę - obiecał James, wychodząc z jego pokoju i idąc do
stanowiska pielęgniarek, żeby zatelefonować do Guya. - Czy są jakieś wiadomości
w sprawie pana Symesa?
- Owszem. Niestety, nie najlepsze.
James westchnął.
- Będę na oddziale.
R S
21
- Znajdę cię, zanim mu je przekażę. Pokażę ci zdjęcia.
- Dziękuję.
Guy zjawił się po kilku minutach i przyczepił zdjęcia do negatoskopu.
- Proszę. Trzy małe przerzuty - oznajmił łagodnym tonem, wskazując
niewielkie białe plamki.
- Czy zamierzacie coś w tej sprawie zrobić? Guy wzruszył ramionami.
- Moglibyśmy skierować go na radioterapię, ale trzeba byłoby za każdym
razem unieruchamiać mu głowę, utrzymując ją w tym samym położeniu, a on nie
wytrzymał bez ruchu nawet tomografii. Porozmawiam z nim. Zobaczę, jak się czuje.
Może uważać, że gra niewarta świeczki. Chyba nie muszę nic dodawać.
- Nie - odparł James, potrząsając głową i biorąc głęboki wdech.
Guy przyjrzał mu się badawczo.
- Czy chcesz, żebym sam się tym zajął?
- Absolutnie nie - odrzekł stanowczo James, a Guy uśmiechnął się ze
zrozumieniem.
- Zatem chodźmy mu powiedzieć.
- Rozumiem, że u Stephena Symesa wystąpiły przerzuty do mózgu - rzekła
Kate.
- Tak - odparł James.
- To jest okropne - mruknęła.
- Tak uważasz? - Teraz zwracali się do siebie po imieniu. - Ja na jego miejscu
przyjąłbym tę wiadomość z zadowoleniem. Przynajmniej rozwiązałoby to moje
problemy.
Kate westchnęła w duchu. Do tej pory James był bardzo powściągliwy i
niezbyt skłonny do udzielania jej jakichkolwiek informacji, ale nie chciała pytać go
wprost, gdzie jest jego żona i co się z nią dzieje. Miała okropne przeczucie, że zna
odpowiedź na te pytania.
R S
22
- Po południu przyjmujemy w poradni - oznajmiła, zmieniając temat. -
Zapisana jest do mnie nastoletnia dziewczyna, która wymiotuje, traci na wadze i ma
niewielkie zgrubienie w górnej części brzucha. Zamierzałam ją przyjąć, ale będę
zajęta innymi pacjentami, więc wspaniałomyślnie pozwolę ci ją zbadać... Jeśli
będziesz miał jakieś kłopoty i uznasz, że potrzebujesz mojej pomocy...
- Myślisz, że może do tego dojść?
- Chyba nie. Ale na wszelki wypadek. Wiem, że jesteś bardzo kompetentnym
lekarzem. Czy jadłeś już lunch?
James potrząsnął głową.
- Ja też nie - oznajmiła Kate. - Może przekąsimy coś w drodze do poradni?
Przez chwilę miała wrażenie, że on zamierza jej odmówić, ale potem kiwnął
głową.
- Oczywiście - odparł, przeczesując palcami włosy.
Kate poczuła nieodpartą chęć sprawdzenia własną dłonią, czy są one tak
miękkie i jedwabiste, na jakie wyglądają.
Chyba zwariowałam, skarciła się w duchu. Przecież on jest kolegą z pracy. W
dodatku moim podwładnym. Na litość boską, nie wolno mi fantazjować.
Ani o całowaniu tych ust, ani o żadnej z niezliczonych innych niestosownych
rzeczy, o których rozmyślała od sobotniego poranka, kiedy wpadła do jego uroczego
domu. Miał wtedy na sobie sprane ciemnografitowe dżinsy i jasnoniebieski sweter,
który pasował do jego oczu.
Kiedy usiedli ze swoimi kanapkami oraz kawą, spojrzała ponownie na jego
włosy i lekko się uśmiechnęła.
- Czyżbyś malował przez cały weekend? James zmarszczył czoło, a ona
uniosła rękę i dotknęła palcami kosmyka jego włosów.
- Ach, tak. Oczywiście, że malowałem - odrzekł z krzywym uśmiechem. -
Musiałem doprowadzić do ładu gościnny pokój, żeby moja matka mogła w nim
spać, kiedy będę miał dyżur pod telefonem - ciągnął. - Stąd kontener, jak słusznie
R S
23
się domyśliłaś, oraz farba, którą najwyraźniej mam na włosach. Niestety, nie jestem
obdarzony talentem majsterkowicza.
- A ja lubię odnawiać. Uważam, że to ma działanie relaksujące i
terapeutyczne.
- Pewnie dlatego, że jesteś w tym lepsza ode mnie. Kładę farbę wszędzie z
wyjątkiem miejsc, które zamierzałem pomalować. Zawsze ściany mają kolor sufitu,
a sufit ścian.
- Więc muszę pamiętać, żeby nie wpuszczać cię do mojej stodoły -
powiedziała ze śmiechem. - Nie chcę mieć belek poplamionych farbą.
- Mieszkasz w stodole?
Kate kiwnęła potakująco głową.
- Tak, w części stodoły. Na farmie rodziców - dodała, zastanawiając się,
dlaczego napomyka o sprawach, których zwykle nie porusza w pracy. Ale z
niewiadomych przyczyn nie mogła się powstrzymać i ciągnęła:
- Przerobiliśmy ją i podzieliliśmy na dwa mieszkania. Ja mam jedną połowę, a
druga jest przeznaczona dla gości.
James przekrzywił głowę.
- Wiesz, myślałem, że mieszkasz w nowoczesnym luksusowym apartamencie -
rzekł z zadumą, a ona lekko się uśmiechnęła.
- A ja wyobrażałam sobie ciebie w wytwornym domu położonym przy
spokojnej, pełnej zieleni alei - odparła, uważnie mu się przyglądając i stwierdzając,
że jego twarz jest pozbawiona wyrazu.
Doszła do wniosku, że nie należy dalej ciągnąć tego tematu. Że będzie miała
dużo czasu, by dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Poza tym nie interesuje jej
prywatne życie Jamesa.
James zbadał piętnastoletnią Tracy Farthing, którą męczyły wymioty i
nieustannie traciła na wadze, a potem pomógł jej wstać z leżanki. Usiadł
naprzeciwko niej i jej matki, rozpatrując w myślach różne możliwości.
R S
24
- I co pan o tym sądzi, doktorze? - spytała matka Tracy z wyraźnym
niepokojem.
- Nie jestem pewny. Chciałbym przeprowadzić kilka badań, pobrać krew i
zobaczyć, co pokażą wyniki. Z próbki moczu, którą nam dostarczyłyście, wiemy, że
Tracy nie jest w ciąży.
- Oczywiście, że nie jest w ciąży! - zawołała z oburzeniem pani Farthing, ale
on zauważył, że kiedy Tracy usłyszała tę wiadomość, jej ramiona opadły z ulgą.
- Pani Farthing, test ciążowy jest rutynową procedurą. Robi się go każdej
kobiecie między okresem dojrzewania płciowego a menopauzą - wyjaśnił, a ona,
udobruchana, zamilkła. - Następnie można przejść do rozpatrywania innych
możliwości.
Nagle jego uwagę przyciągnęły włosy dziewczyny. Może był to sposób, w jaki
spała albo je suszyła, ale odniósł wrażenie, że po lewej stronie jej głowy są lekko
przerzedzone. Kiedy zerknął na notatki, kątem oka zauważył, że Tracy uniosła lewą
rękę i zaczęła się nimi bawić.
- Czy często to robisz? - spytał, a ona kiwnęła głową z zakłopotaniem i
pospiesznie opuściła rękę.
- Och, ona zawsze bawiła się włosami - oznajmiła matka ze
zniecierpliwieniem. - Robi to od lat. Ale dlaczego?
- Tracy, chciałbym przyjrzeć się twojemu żołądkowi. Istnieje bardzo prosta
metoda zwana gastroskopią czy wziernikowaniem żołądka. Znieczulę ci gardło, a
potem połkniesz rurkę połączoną ze specjalną kamerą. W ten sposób będę mógł
zobaczyć wnętrze żołądka bez przeprowadzania operacji. Ten zabieg jest bez
bolesny, ale trochę nieprzyjemny. Poza tym trwa około pięciu minut. Chciałbym
przeprowadzić go zaraz, jeśli się zgodzisz.
Dziewczyna spojrzała na matkę z niepokojem.
- Mamo?
R S
25
- Tracy, to twoje ciało, więc nie mogę ci sugerować, jak masz postąpić -
odparła pani Farthing, wzruszając ramionami.
- Bzdura! Stale mówisz mi, co mam robić!
- Ale nie w takiej sprawie.
- No dobrze, a co ty zrobiłabyś, będąc na moim miejscu?
- Posłuchałabym pana doktora - odrzekła. - Jeśli uważa, że to dobry pomysł,
uwierzyłabym mu. Poza tym przecież chcesz wiedzieć, co się z tobą dzieje, prawda?
Tracy wahała się jeszcze przez chwilę, a potem kiwnęła głową.
- Zgadzam się. Jeśli jest pan pewny, że to jest konieczne...
- Tak. I naprawdę ten zabieg nie jest aż tak bardzo nieprzyjemny.
- Skąd pan wie? Czy robiono go kiedyś panu?
Uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Nie, ale ja robiłem go wielu osobom, które poskarżyłyby się, gdyby
odczuwały ból. Zwykle tego nie ukrywają.
- No dobrze. Ale czy można przerwać ten zabieg, jeśli nie będę w stanie go
wytrzymać?
- Oczywiście, że tak, ale to trwa bardzo krótko. Mniej niż pięć minut. Dwie?
- Słowo?
James potrząsnął głową.
- Nie mogę ci tego obiecać, ale nie chciałbym też cię okłamywać. Czy
mogłybyście pójść do poczekalni? Ja w tym czasie ustalę, czy będziemy w stanie
przeprowadzić to badanie dzisiaj.
Kiedy wyszły, odetchnął z ulgą i sięgnął po słuchawkę.
- Kate? Była u mnie Tracy Farthing. Czy mógłbym zamienić z tobą kilka słów
na jej temat?
- Oczywiście. Akurat mam wolną chwilę, więc przyjdź do mnie.
Wszedł do sąsiedniego pokoju, który był gabinetem lekarskim Kate, i usiadł
na biurku.
R S
26
- Na razie to jest tylko przypuszczenie, ale ona ma dość rzadkie włosy i ciągle
się nimi bawi. Jej matka twierdzi, że robi to od lat.
Kate zmarszczyła brwi z zaciekawieniem.
- Kamień włosowy w żołądku? Chyba nigdy nie miałam z tym do czynienia...
- Ja też nie. Na pewno nie widziałem tak dużego, żeby powodował tego
rodzaju zaburzenia. Chciałbym przeprowadzić gastroskopię. Jakie są szanse, żeby
zrobić ją dzisiaj po południu?
- Zadzwoń na endoskopię i powiedz im, że do nich przyjdziecie. Chyba że
chcesz, żebym zrobiła to za ciebie?
- Czy ty naprawdę mi nie dowierzasz? - mruknął i stwierdził ze zdumieniem,
że na jej policzkach pojawiły się lekkie rumieńce.
- Oczywiście, że ci ufam. Po prostu nie jestem przyzwyczajona do współpracy
z lekarzami, na których mogłabym do tego stopnia polegać. Czy zamierzasz podać
jej środek uspokajający, czy też zrobić to pod znieczuleniem?
- Pod znieczuleniem - odparł.
- W takim razie nie powinno być kłopotów. Zadzwoń do nich od razu. Ja dalej
będę przyjmować pacjentów, ale w razie potrzeby wiesz, gdzie mnie szukać.
- Kate, dam sobie radę - odparł, a potem zaprowadził Tracy i jej matkę na
endoskopię, omówił sposób postępowania, a następnie odprowadził panią Farthing
do wyjścia.
Potem znieczulił gardło Tracy i sprawnie wsunął rurkę do jej rozdętego,
pełnego włosów żołądka.
- Wiem już, na czym polega twój problem - oznajmił, kiedy wyciągnął rurkę,
wezwał do pokoju jej matkę i pokazał im maleńki kłębek włosów.
- Co to jest?
- Włosy - odparł. - Zapewne wyrywałaś je i połykałaś we śnie. Kłopot polega
na tym, że włosy skręcają się, nie mogą zostać wydalone, a kłębek rośnie i rośnie...
R S
27
- Cóż za obrzydliwość! - wybuchnęła Tracy, wycierając usta chusteczką i
lekko się krztusząc.
- To jedna z tych dziwnych rzeczy, które ludzie robią z nieznanych powodów.
Takie zjadanie włosów często zaczyna się w dzieciństwie i może trwać aż do wieku
dojrzałego. Ludzie robią to absolutnie podświadomie. Ty prawdopodobnie robisz to
we śnie.
Tracy była bliska płaczu.
- Chcę się z tego wyleczyć - wyszlochała.
- Taki właśnie mam zamiar. Musisz zostać tutaj, aż twoje gardło wróci do
normalnego stanu i będziesz mogła bez trudu przełykać. Potem przyjdziesz do mnie
do poradni, a ja powiem ci, co masz robić dalej.
Zostawił je pod opieką pielęgniarki, wrócił do poradni i zapukał do drzwi
gabinetu Kate.
- Idealnie wycelowałeś - powiedziała z uśmiechem. - Właśnie miałam wezwać
następnego pacjenta. Więc co wykazała gastroskopia?
- Trafiłem w dziesiątkę. Kłębek jest bardzo duży. Chciałbym go usunąć, zanim
zaczną się dolegliwości i krwotoki żołądkowe.
- Zgadzam się z tobą. Zoperujemy ją jutro.
- Poproszę, żeby zgłosiła się do mnie jeszcze dzisiaj. Co chcesz, żebym robił
teraz? Czy masz dla mnie jakichś pacjentów?
- Prawdę mówiąc, nie. Chciałabym, żebyś porozmawiał z panią Symes. Ona
czeka na ciebie.
James poczuł bolesny skurcz serca.
- Dobrze. Zaraz z nią porozmawiam, a potem zobaczę się z Tracy.
Ruszył korytarzem w stronę poczekalni i podszedł do Amandy, która
niewidzącym wzrokiem wyglądała przez okno.
- Pani Symes?
Amanda odwróciła się do niego z wymuszonym uśmiechem.
R S
28
- Przestraszył mnie pan.
- Przepraszam. Chodźmy stąd i porozmawiajmy. Czy napije się pani herbaty?
- A ma pan czas? Nie chciałabym sprawiać kłopotu.
- Ależ to żaden kłopot. Zatrzymał się przy recepcji.
- Czy można prosić o dwie herbaty do mojego gabinetu? - spytał, a
recepcjonistka kiwnęła głową.
- Tak, zaraz ktoś je przyniesie - odparła, sięgając po słuchawkę, a James
wprowadził Amandę do swojego gabinetu i wskazał jej krzesło.
- W czym mogę pani pomóc? - spytał łagodnym tonem.
- Nie wiem, czy pan może. Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby, ale... och, nie
chcę, żeby on umarł - powiedziała i zaczęła płakać.
ROZDZIAŁ TRZECI
James pozwolił jej mówić, ale kiedy zaczęła się powtarzać, przerwał jej
dyskretnie.
- Powinna pani porozmawiać z pielęgniarką z onkologii. Ona świetnie daje
sobie radę z podobnymi przypadkami. Poza tym ma dużą praktykę i może pomóc
wam obojgu. Nie próbuję pozbyć się pani, ale nie jestem najlepszą osobą do pomocy
w tej sytuacji. Zrobiłem wszystko, co mogłem dla pani męża, ale dalej nie jestem w
stanie nic zdziałać. Proszę porozmawiać z pielęgniarką. Ona zajmie się panią, nie
zostawi pani samej.
Amanda ponownie wykrzywiła twarz, usiłując zapanować nad napływającymi
do jej oczu łzami.
- Czuję się bardzo samotna. Chyba oszalałam. Wydaje mi się, że on już
odszedł i mam do niego pretensje o to, że mnie zostawił.
James kiwnął głową ze zrozumieniem.
R S
29
- Proszę pamiętać, że nie jest pani sama. A choć nie mogę pani pomóc, to jeśli
zechce pani ze mną znów porozmawiać, zawsze znajdę dla pani czas.
Odprowadził ją do wyjścia, a potem zamknął drzwi i się o nie oparł.
„Czuję się bardzo samotna. Chyba oszalałam. Wydaje mi się, że on już
odszedł..."
Przełknął ślinę, próbując nie dać się wciągnąć w rozpamiętywanie przeszłości.
Po chwili oderwał się od drzwi, podszedł do krzesła i usiadł.
Nieszczęśliwa kobieta. Biedny jej mąż. Oboje są nieszczęśliwi, pomyślał, dla
odzyskania równowagi psychicznej biorąc głęboki wdech i zamykając na chwilę
oczy, a potem chwycił słuchawkę.
- Czy Tracy Farthing jest już w poradni?
- Jaka była reakcja Tracy i jej matki? James zmarszczył czoło, drapiąc się po
karku.
- W porządku. Tracy pojechała do domu po jakieś rzeczy, a wieczorem ma
tutaj wrócić.
- Czy załatwiłeś jej skierowanie na konsultacje u psychologa?
James potrząsnął głową.
- Zamierzałem poprosić o to ciebie. Nie znam tutejszych zasad postępowania,
ale ona będzie potrzebowała pomocy psychologa, bo inaczej zacznie znów połykać
włosy. Myślę, że w życiu Tracy sporo się dzieje, ale jej matka nic o tym nie wie.
Kate się roześmiała.
- To nastolatka. Oczywiście, że sporo musi się dziać. Dobrze, załatwię jej
psychologa. A co z Amandą Symes?
- Odesłałem ją do pielęgniarki z onkologii. Powiedziałem, że nie jest sama i że
zawsze może do mnie przyjść i porozmawiać.
- Dobrze. Dziękuję. Dziś wieczorem oboje mamy dyżur pod telefonem. Pójdę
teraz na oddział i sprawdzę, czy wszystko jest gotowe na jutro, a potem pojadę do
domu i poczytam o operacji kamienia włosowego. Czy możesz do mnie zadzwonić,
R S
30
jeśli wydarzy się coś, o czym powinnam wiedzieć? Jo jest na miejscu, więc w razie
czego ci pomoże.
- Dobrze - odrzekł, a potem wziął historię choroby Tracy Farthing i wyszedł z
gabinetu.
Skierował się na oddział pediatryczny, zastanawiając się, co przyniesie noc.
Czy jego dzieci będą się budzić i nie zechcą wypuścić go z domu, jeśli dostanie
wezwanie do jakiegoś nagłego przypadku?
Przedstawił się przełożonej pielęgniarek.
- Zgłosi się do was moja piętnastoletnia pacjentka - oznajmił. - Ma w żołądku
kamień włosowy. Jutro rano będziemy go usuwać.
Pielęgniarka zamrugała powiekami i spojrzała na niego szeroko otwartymi
oczami.
- No, no! To niezwykły przypadek.
- Ma pani rację. Nigdy dotąd nie przeprowadzałem takiej operacji. Kate też
nie. Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze, ale pacjentka będzie wymagała
starannej obserwacji na wypadek krwotoku żołądkowego.
Przełożona pielęgniarek kiwnęła głową.
- Zapewnimy jej dobrą opiekę przez pierwsze dwadzieścia cztery godziny. A
co z konsultacją psychologiczną?
- Kate skontaktowała się z nimi.
- Dobrze. Będę trzymała rękę na pulsie. Mogą porozmawiać z nią dziś
wieczorem, uspokoić ją, że operacja nie jest niebezpieczna.
- Dziękuję. Ta pacjentka nazywa się Tracy Farthing.
Aha, jej matka chyba nic nie wie o jej życiu towarzyskim. Dziewczyna
odetchnęła z ulgą, kiedy usłyszała, że test ciążowy wypadł negatywnie, ale jej matka
była oburzona, że w ogóle jej go robiono.
R S
31
- Tak jak wszystkie matki nastoletnich panienek. Proszę się nie martwić,
zadbamy o nią. Położę ją w pokoju z dziewczynką, którą jutro czeka operacja
kolana. Jako nastolatki, dotrzymają sobie towarzystwa.
- Dziękuję. Jo będzie tu przez całą noc, a ja mam dyżur pod telefonem. Jeśli
będę potrzebny, proszę dzwonić. Wtedy wpadnę i sprawdzę, co z nią jest.
- W porządku. A tak przy okazji, mam na imię Trina. Będę na dyżurze od
rana, więc, jeśli nie zobaczę pana jeszcze dzisiaj, to spotkamy się jutro.
- Wspaniale. Dziękuję, Trino.
Wyszedł z oddziału, zastanawiając się, czy w dużych ciepłych oczach
pielęgniarki mógł dostrzec zachętę...
W tym momencie w jego wyobraźni pojawił się obraz Kate, kiedy była w jego
domu i oglądała z Rorym filmy rysunkowe oraz wtedy, gdy wyciągnęła rękę i
dotknęła jego włosów. Wówczas miała łagodne ciepłe oczy i...
Nie! - pomyślał. Ona jest moją szefową i powinienem o tym pamiętać.
- Freya, kochanie, muszę iść.
- Nie!
- Tak. Przykro mi, maleńka. Pobawimy się w czasie weekendu.
- Nie idź! - zawołała, szlochając i tuląc się do niego, a on podał ją swojej
matce. Potem zbiegł po schodach, wyszedł przed dom i wsiadł do samochodu, przez
cały czas słysząc zawodzenie córki.
Przyzwyczai się do tego, pomyślał. Problem polega na tym, że za dużo czasu
spędzaliśmy razem. Zaraz przestanie płakać.
- O czym tak rozmyślasz? - spytała Jo, kiedy udało im się znaleźć wolną
chwilę na wypicie kawy.
James przeczesał palcami włosy i westchnął.
- Och, o niczym szczególnym, Jo. Kiedy wychodziłem z domu, Freya była
przygnębiona - wyznał.
- Freya?
R S
32
- Moja córka.
- Czy twoja żona nie może jej pocieszyć?
James spojrzał w czerwone z przemęczenia oczy Jo i opowiedział jej o Beth.
Niewiele. Przekazał jej tylko podstawowe fakty.
- Przykra sprawa. Naprawdę bardzo ci współczuję.
- Dziękuję. Teraz z dziećmi jest moja matka, więc nie zostawiłem ich z kimś
obcym.
- Dzieci to dziwne istoty. Freya na pewno przyzwyczai się do nowych
warunków.
W tym momencie odezwał się pager Jamesa. Westchnął i spojrzał na mały
ekran.
- Spokojnie dopij kawę. Ja zejdę na oddział ratownictwa, dowiem się, o co
chodzi, a potem zawiadomię cię, jeśli będzie nam potrzebna sala operacyjna.
Kiedy wszedł na oddział, Tom Whittaker, który miał właśnie dyżur, podłączał
młodemu mężczyźnie kroplówkę. James spojrzał na monitor, a widząc pomiar
ciśnienia krwi, zmarszczył czoło.
- Tępy uraz brzucha - wyjaśnił doktor Whittaker. - Trzeba zabrać go na górę.
Przewrócili go, a potem skopali.
- Pięknie. Dobrze, wobec tego ustabilizujmy go, a później przewieziemy na
salę operacyjną. Poproszę Jo, żeby ją przygotowała.
- Policja będzie chciała z nim porozmawiać.
- Ale najpierw musimy utrzymać go przy życiu.
Idąc za wózkiem, na którym ratownik wiózł pacjenta, James przystanął przed
drzwiami sali operacyjnej i odwrócił się do Toma.
- Czy ty dobrze się czujesz? - spytał, patrząc na niego z zaciekawieniem.
- Och, po prostu nienawidzę przemocy - odparł z posępnym uśmiechem Tom.
- To straszne.
James spojrzał na niego pytającym wzrokiem.
R S
33
- W ubiegłym roku pacjent pchnął mnie nożem. To było w kwietniu. Omal nie
wykrwawiłem się wtedy na śmierć. Ten wypadek ciągle odżywa w mojej pamięci.
Rok temu, w kwietniu, pomyślał James. Właśnie wtedy rozpadło się moje
życie. I, tak jak powiedział Tom, to ciągle odżywa w mojej pamięci.
- Dobrze cię rozumiem - powiedział. - Dziękuję za pomoc. Będę informował
cię o jego stanie na bieżąco.
- Dobrze, dziękuję.
Po przeprowadzonej operacji zatelefonował do Toma i przekazał mu dobre
wiadomości, a potem pojechał do domu, cicho wszedł do środka i wyczerpany padł
na łóżko.
- Tylko trzy godziny - mruknął pod nosem. - Za trzy godziny muszę znowu
wstać i jechać do szpitala. Dobrze, że przynajmniej jest tu mama, więc rano zajmie
się dziećmi. Zatem mam przed sobą trzy i pół godziny snu. Cóż za radość!
- Kate, przepraszam, ale się spóźnię. Czy możecie zacząć beze mnie? Przyjadę
jak najszybciej.
Kate położyła nogi na biurku i wzniosła oczy do nieba.
- A czy mam jakiś wybór? James westchnął.
- Owszem, masz. Jeśli nie dasz sobie beze mnie rady, przyjadę natychmiast,
choć wolałbym tego nie robić. Byłoby mi... bardzo trudno.
- Och, dam sobie radę, doktorze McEwan - odparła, zastanawiając się, czy jej
głos brzmi wystarczająco chłodno. - Nie rozumiem tylko, dlaczego mam to robić
bez żadnego wyjaśnienia z twojej strony. Czy masz jakieś kłopoty z dziećmi? -
spytała łagodniejszym tonem, a on westchnął.
- Tak i nie. Nie martw się, jakoś sobie z tym poradzę.
- James, czeka nas pracowity poranek - oznajmiła, rozdrażniona jego odmową.
- Na początek Tracy Farthing. To twoja pacjentka. Musisz wykonać swoją robotę.
Jeśli twój problem nie jest sprawą życia lub śmierci, to rozwiąż go i jak najszybciej
tu przyjeżdżaj.
R S
34
Odłożyła słuchawkę, a kiedy odwróciła się, zobaczyła stojącą w drzwiach Jo.
- On się spóźni. Musisz mi pomóc, Jo.
- Pewnie jego córka dała mu się w nocy we znaki. Przykra sprawa z jego żoną.
To taki czarujący mężczyzna.
- Jo, nie plotkuj - upomniała ją Kate, opuszczając stopy na podłogę i wstając. -
Sprawdźmy, co działo się ostatniej nocy. Czy byliście bardzo zajęci? Spodziewałam
się, że mnie wezwiecie.
- Doskonale daliśmy sobie radę. Można powiedzieć, że panował względny
spokój. James był niezwykły, tylko zmęczony i zestresowany. On jest wspaniałym
chirurgiem.
Kate nie odezwała się ani słowem. Nie miało dla niej znaczenia, czy James
jest niezwykły i wspaniały, skoro nie jest w stanie dotrzeć na czas do szpitala.
Jeszcze bardziej irytowało ją to, że nie wyjaśnił jej przyczyny swoich spóźnień.
- Mieliśmy wyrostek robaczkowy, a dwie osoby zostały przyjęte na
obserwację. Aha, i musieliśmy ponownie otworzyć pana Reasona, bo zrobił mu się
ropień. Poza tym przywieźli pacjenta z pękniętą śledzioną i uszkodzoną wątrobą w
wyniku pobicia. Został kilkakrotnie kopnięty w brzuch i przypadek okazał się
trudny, ale James był fantastyczny. Teraz ten mężczyzna odzyskuje siły, ale policja
chce z nim rozmawiać, żeby sprawdzić, czy zidentyfikuje swojego napastnika.
- W porządku. Zaczniemy od nich, potem zajrzymy do pacjentów czekających
na operacje, a później, jeśli James jeszcze się nie pojawi, pójdę na pediatrię
porozmawiać z Tracy Farthing.
Ruszając na obchód, zaczęła rozmyślać o Jamesie i o tym, co wyznał Jo.
Jak mógł mi to zrobić? Dlaczego ujawnił prawdę mojej pracownicy, a przede
mną ją ukrywa? - pytała się w duchu.
- Dzień dobry, panie Reason. Zmartwiła mnie wiadomość, że w nocy pana
operowano. Jak teraz pan się czuje?
R S
35
Dzień zaczął się fatalnie. Freya uczepiła się go jak rzep psiego ogona, a matka
nie próbowała jej od niego odciągnąć. Mówiła tylko:
- Och, biedne maleństwo, ona nie chce, żebyś sobie poszedł, James. Nie
możesz jej tego zrobić, ona ciebie potrzebuje. Przecież straciła mamę.
- To nie ma nic wspólnego z Beth - rzekł stanowczym tonem. - To dotyczy
małej dziewczynki, która nie chce, żeby ojciec ją opuścił, ale powinna się nauczyć,
że muszę pracować i będę wracał pod koniec dnia. Nie jestem jedynym na świecie
samotnym ojcem.
W końcu matka odmówiła zostania z przygnębioną Freyą.
- Wiesz, że powinnam odwiedzić moją siostrę, James - oznajmiła. - Ona czeka
na mnie. Ma dziś wizytę u specjalisty i chce, żebym z nią tam poszła.
W związku z tym James pojechał z dziećmi do opiekunki, przekazał jej Freyę,
a potem zabrał Rory'ego i zawiózł go do szkoły. Uścisnął go w bramie i zjawił się w
szpitalu tuż przed dziewiątą.
W samą porę na operację Tracy. Kiedy skończyli, spojrzał na Kate i wiedział,
że znów będzie miał kłopoty.
Wyszli z sali operacyjnej, zostawiając personel, by przygotował wszystko do
następnego zabiegu. James bacznie obserwował Kate, która usiadła na plastikowym
krześle i spoglądała na niego nieruchomym wzrokiem.
Podszedł do automatu, nalał do dwóch kubków kawę, a potem wrócił, podał
jej jeden z nich i usiadł naprzeciwko.
- No, wyduś to wreszcie!
- Nie sądzę, żebym miała coś do powiedzenia - odparła szorstko. - Myślę, że
to ty powinieneś zacząć od przeprosin, a potem wyjaśnić mi, co się dzieje. Chyba
nie spodziewasz się, że będę cię wspierać, skoro utrzymujesz mnie w
nieświadomości co do swoich spraw! Muszę wiedzieć, co jest grane!
Westchnął w duchu, przyznając jej rację.
- Ale nie tutaj. I nie teraz.
R S
36
- Dlaczego nie?
- Bo jeśli chcesz, żebym ci o sobie coś powiedział, zrobię to na własnym
terenie i na moich warunkach.
- Zatem dzisiaj wieczorem? U ciebie?
- Czy twój mąż nie będzie niezadowolony?
Kate spojrzała na niego z zaskoczeniem.
- Nie mam męża - odparła, z trudem oddychając.
- Dysponuję własnym czasem.
- Dobrze, więc dziś wieczorem, skoro nalegasz. Przyjdź koło ósmej. Nie.
Wpół do dziewiątej. Muszę położyć dzieci spać.
- W porządku. Czy będziesz po kolacji?
- Co to ma do rzeczy? Kate wzruszyła ramionami.
- Ja pewnie nie. Mogę coś przywieźć. Chińskie jedzenie? Hinduskie?
Curry! Od lat nie jadłem curry, pomyślał, zdając sobie sprawę z żałosnej
zawartości swojej lodówki.
- Hinduskie - odrzekł zdecydowanym tonem. - I piwo. Zamówię coś z dostawą
do domu.
- Nie - zaprzeczyła, podnosząc rękę. - Ja przywiozę. To spotkanie jest moim
pomysłem. W zamian chcę, żebyś szczerze odpowiedział na moje pytania, wyznał
mi całą prawdę. Jesteś mi to winny.
Dopiła kawę, a potem wstała i poszła do umywalni wyszorować ręce przed
następną operacją.
James sam nie wiedział, dlaczego wiadomość o tym, że Kate jest samotna, w
zagadkowy sposób uśmierzyła jego irytację.
W jego oczach jestem prawdziwą zołzą, a to doprowadza mnie do szału.
Przecież zwykle postępuję jak rozsądna, troskliwa i uczynna osoba, tylko przy
Jamesie...
R S
37
Czy dlatego nie mogę się zdecydować, co mam na siebie włożyć? Na
spotkanie z Jamesem?
- Och, na litość boską, jestem po prostu śmieszna! - powiedziała do siebie,
wkładając dżinsy oraz ładny pulower z dekoltem w serek, a potem przejrzała się w
lustrze i ruszyła w stronę drzwi.
Doszła do wniosku, że wygląda bardzo dobrze. Bądź co bądź nie wybiera się
na randkę.
O godzinie siódmej Freya już spała. Po południu, jadąc po Rory'ego do szkoły,
opiekunka zawiozła ją i swoją córkę do parku, gdzie dziewczynki biegały i karmiły
kaczki.
Dzięki Bogu, pomyślał James, bo szczerze mówiąc, na dziś miał już dosyć
emocjonalnych problemów z córeczką, a czekała go jeszcze wizyta Kate, która
najwyraźniej zamierzała poddać go przesłuchaniu.
Wszedł do kuchni i stwierdził, że jest nieskazitelnie czysta. Najwyraźniej
matka wszystko uprzątnęła przed opuszczeniem domu. W salonie też panował
porządek. Odetchnął z ulgą, bo nie miał siły, by wyciągnąć ścierkę do kurzu, a co
dopiero odkurzacz.
Rzucił okiem na swoje odbicie w lustrze, zastanawiając się, czy nie powinien
się przebrać.
Na litość boską, w końcu to jest mój dom, pomyślał z rozdrażnieniem. I to, w
co się ubiorę, jest moją sprawą. Na pewno Kate powie, co ma do powiedzenia,
niezależnie od tego, co będę miał na sobie.
Poza tym i tak jest już za późno. Reflektory samochodu Kate właśnie omiotły
fasadę budynku, a potem zgasły.
James wziął głęboki wdech, zbiegł po schodach i otworzył drzwi w chwili,
gdy Kate wysiadała z samochodu.
Tylko bądź uprzejmy, upomniał się w duchu.
- Cześć - zawołał, ale nie był w stanie zmusić się do uśmiechu.
R S
38
- Cześć - odparła i ruszyła w jego stronę, niosąc brązową papierową torbę.
Gestem zaprosił ją do domu. Był zafascynowany jej ciemnymi lśniącymi
włosami, które opadały na ramiona. Po raz pierwszy od śmierci Beth spojrzał z
zainteresowaniem na jakąkolwiek kobietę.
- Przywiozłam różne potrawy.
Zmusił się do skupienia uwagi na jej słowach.
- Fantastycznie. Pachnie cudownie. Od lat nie jadłem curry. Wejdź. Pozwól,
że wezmę twój płaszcz.
Kate zsunęła go z ramion i mu podała. Na widok jej obcisłych dżinsów,
jasnoróżowego swetra z wycięciem w serek omal nie upuścił torby z jedzeniem.
Szybko poszedł do kuchni i wyjął pojemniki z potrawami.
- Będziemy jeść na stole czy na kolanach? - spytał.
- Myślę, że na stole - odparła, uśmiechając się z zakłopotaniem. - Jest tego
dość dużo. Chciałabym trochę zabrać ze sobą.
James położył wszystko na tacy i ruszył w stronę pokoju jadalnego.
Jedli w milczeniu.
W końcu Kate postanowiła przerwać ciszę. Odłożyła widelec, odsunęła na bok
talerz i spojrzała na Jamesa.
- Odezwij się do mnie - zaczęła łagodnym tonem. - Ja nie gryzę.
- Akurat - mruknął, ale również odłożył widelec i sięgnął po szklankę z
piwem, a potem spojrzał w oczy Kate i spytał: - Dobrze, co chcesz wiedzieć?
- Nie mam pojęcia, czego nie wiem. Wiem, że masz dzieci, wiem, że przez
długi czas nie pracowałeś, wiem, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej bardzo
niechętnie mówiłeś o sprawach rodzinnych. Nie mam pojęcia, jak to u ciebie w
gruncie rzeczy jest. Nie wiem nawet, czy twoja żona żyje.
Ostrożnie odstawił szklankę, ponownie spojrzał jej w oczy i westchnął.
- Nie. Umarła na raka w sierpniu zeszłego roku. Wszystko zaczęło się w
kwietniu. Beth była w szóstym miesiącu ciąży z Freyą i nie czuła się najlepiej. Miała
R S
39
zaparcia. Myślała, że ich przyczyną jest żelazo, które wówczas brała. Nie
wspomniała mi o tym ani słowem. Ale któregoś poranka zwymiotowała i zaczęła
oddawać mocz z krwią. Pojechała taksówką do szpitala, została przyjęta, ale zanim
dowiedziałem się o tym, przeszła mnóstwo badań i czekała na wyniki.
- Nie powiedziała ci o tym?
- Nie. Była lekarzem. Tak czy owak, dostała wyniki. Okazało się, że ma guz
na wstępującej okrężnicy, ale ponieważ lekceważyła objawy przez wiele miesięcy...
może nawet lat, nastąpił przerzut na wątrobę. W końcu rak zaatakował kręgosłup i
żebra, a ostatecznie mózg.
Kate zastanawiała się, czy to tłumaczy jego dość opryskliwe zachowanie
pierwszego dnia.
- Umarła pod koniec sierpnia, trzy miesiące po urodzeniu Frei.
Uniósł szklankę i dopił piwo, a potem wyprostował się, chwycił widelec i
zaczął dłubać nim w jedzeniu, które zostało na jego talerzu.
- Byłem na nią zły, że zlekceważyła objawy. W końcu okazało się, że jest już
za późno, żeby usunąć ciążę, ale nawet gdyby ją przerwała, i tak by nie przeżyła. A
w ten sposób spędziła z Freyą kilka miłych tygodni, zanim jej stan zaczął się
wyraźnie pogarszać.
Odłożył widelec i raptownie wstał.
- Kawa?
- Tak, poproszę - odparła, a kiedy poszedł do kuchni, przez kilka sekund
siedziała bez ruchu, próbując zebrać myśli. Nagle zdała sobie sprawę, że każąc mu
operować pana Symesa, rzuciła go w otchłań koszmaru.
- Och, gdybym wiedziała... - westchnęła, a potem wstała i zaczęła sprzątać ze
stołu.
Stwierdziła, że to, co zostało, wystarczy na jeszcze jeden posiłek. Wzięła tacę
z pojemnikami i zaniosła ją do kuchni.
R S
40
- Czy mogę przełożyć to na talerz? Miałbyś jutro posiłek - zasugerowała, a
gdy spojrzała na niego, zdała sobie sprawę, że on stoi nieruchomo i niewidzącym
wzrokiem patrzy przez okno w czarną noc.
Widziała w szybie odbicie jego pozbawionej wyrazu twarzy. Bez jego
wskazówek znalazła w szafce talerz, przełożyła na niego resztki jedzenia i przykryła
je miską, a następnie schowała do pustej lodówki. Zebrała ze stołu brudne talerze i
włożyła je do zlewu.
- Gdzie jest zmywarka? - spytała, ale nie odpowiedział, tylko nadal stał
nieruchomo przy oknie. - James? Czy chcesz, żebym sobie poszła?
Odwrócił się w jej stronę.
- Ponieważ potrzebuję twojej życzliwości, zostaw je w zlewie. Umyję je
później. Nie mamy zmywarki. Jest na liście rzeczy, które zamierzam kupić. Czy
może być kawa rozpuszczalna? Prawdziwa się skończyła.
- Dobrze. Gdzie jest kubeł na śmieci?
- Pod zlewem - odrzekł, biorąc puste pojemniki i wrzucając je do kosza. - Nie
musisz zmywać.
- Ktoś musi, a ty masz zrobić kawę. Czy jest tu jakaś ścierka? Stół wygląda
tak, jakbyśmy rzucali w siebie jedzeniem.
Idąc do salonu, doszła do wniosku, że ma do niego jeszcze wiele pytań i że nie
opuści jego domu, dopóki nie uzyska na nie odpowiedzi.
R S
41
ROZDZIAŁ CZWARTY
Oczywiście, na tym się nie skończyło. To był zaledwie początek, z czego
James doskonale zdawał sobie sprawę. Poszli z kawą do salonu i usiedli na dwóch
końcach kanapy. James czekał, aż Kate zacznie dalej go wypytywać, co nie trwało
zbyt długo.
- Powiedz mi, jak dajesz sobie radę z opieką nad dziećmi - rzekła otwarcie.
James poczuł, że jego prawa brew się unosi, ale Kate nie dała za wygraną.
Spojrzała na niego badawczo i przystąpiła do ataku.
- Zdaję sobie sprawę, że nie powinnam cię o to pytać, ale ponieważ dziś rano
musiałam cię zastępować, zapewne nie po raz ostatni, muszę wiedzieć, że robisz
wszystko, co w twojej mocy... Jeśli chcesz, żebym ci pomagała, to odpowiedz na
moje pytanie - zażądała stanowczo, a on w końcu się poddał.
- Mam opiekunkę do dzieci. W drodze do szpitala podrzucam je do niej. Ona
odprowadza Rory'ego do szkoły i zajmuje się przez cały dzień Freyą. Po lekcjach
odbiera Rory'ego, a ja przyjeżdżam po dzieci po pracy. Kiedy mam dyżur pod
telefonem, moja matka śpi tutaj.
Przynajmniej na razie, dodał w myślach. Ale nie jestem pewny, co zrobi po
takim nieudanym poranku.
- Więc o co chodziło dzisiaj?
- O Freyę - odparł niechętnie. - Nie chciała, żebym w nocy szedł do pracy.
Obudził ją mój pager... śpimy przy otwartych drzwiach. Potem usłyszała, że
rozmawiam przez telefon, ubieram się, i rozpoczęła swoją grę. A dzisiaj rano nie
chciała wypuścić mnie z domu. Moja matka stwierdziła, że mała jest zbyt
zdenerwowana, żeby pójść do opiekunki, a ona nie może się nią zająć, bo jej siostra
jest chora i musi odwiedzić ją w szpitalu w Cambridge. Powiedziała, że Freya nie
chce, żebym wychodził z domu, bo straciła już mamusię. Dobrze o tym wiem, ale w
gruncie rzeczy nie straciła matki, bo tak naprawdę nigdy jej nie miała. Po prostu nie
R S
42
chciała, żebym ją zostawił. Przeżyliśmy dwa złe doświadczenia. Pierwsze to au
pair, która była istnym koszmarem, a drugie to żłobek, którego Freya nienawidziła.
Pomyślałem więc, że opiekunka będzie dobrym rozwiązaniem, pod warunkiem, że
mała się do niej przyzwyczai.
- I dlatego wziąłeś to zastępstwo? James kiwnął potakująco głową.
- Tak, zawarłem umowę krótkoterminową, żeby przekonać się, czy tym razem
będę w stanie pogodzić pracę z opieką nad dziećmi. Myślałem, że tak, licząc na
pomoc mojej matki, ale... - Urwał i westchnął, wpatrując się w swój kubek. Potem
postawił go na stole i usiadł wygodniej. - Czy odpowiedziałem na twoje pytania?
- Wygląda na to, że zrobiłeś, co mogłeś, żeby ułatwić dzieciom tę trudną
sytuację. Przepraszam, że potraktowałam cię tak obcesowo, ale...
- Pacjenci są na pierwszym miejscu? Wiem.
- Prawdę mówiąc, nie. Ich stan się nie poprawi bez opieki medycznej, więc
najważniejszy jest lekarz. Dlatego chciałam wiedzieć, czy nie możemy zrobić cze-
goś, co zwiększyłoby twoją dyspozycyjność.
- Chyba nie. Mógłbym oczywiście znaleźć dla nich zastępczych rodziców lub
zgłosić je do adopcji, ale... - Zauważył, że Kate pobladła i zesztywniała, więc urwał
i zmarszczył brwi. - Czy powiedziałem coś złego?
Kate odwróciła wzrok i potrząsnęła głową.
- Nie, nie. Oczywiście, że nie. Jest już późno, a ja muszę iść. Dziękuję ci, że
mi to wszystko wyjaśniłeś. Zdaję sobie sprawę, że nie jest ci łatwo.
- Kate, ja oczywiście żartowałem. Za nic na świecie nie oddałbym nikomu
moich dzieci. Choć byli tacy, którzy mnie do tego namawiali.
Spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
- Kto? Kto wpadł na taki pomysł?
- Niektórzy przyjaciele - odparł, wzruszając ramionami. - Nawet moja matka.
Ona chyba nadal wierzy, że tak byłoby dla nich lepiej.
R S
43
- To nieprawda! Nie rób tego, chyba że nie będziesz miał wyboru. Adopcja nie
zawsze jest zła. Czasem może przynieść znakomite skutki. Ale nie wtedy, kiedy ktoś
się na nią decyduje tylko dlatego, że nie chce mieć przy sobie swojego dziecka.
- Ale ja chcę mieć je przy sobie, więc takie rozwiązanie nie wchodzi w
rachubę. Kocham moje dzieci i nigdy z nich nie zrezygnuję, ani nie pozwolę, żeby
stało im się coś złego.
Kate uśmiechnęła się i wstała.
- To dobrze. Teraz muszę iść. Mam jeszcze do załatwienia kilka spraw. I
przepraszam, że zachowywałam się jak służbistka. Gdybym mogła coś zrobić... to
znaczy, gdybyś miał jakiś kłopot, gdyby sprawy ci się nie układały...
- Myślałem, że mogę liczyć na twoją wyrozumiałość tylko w przypadku,
gdyby chodziło o sprawę życia lub śmierci - zauważył cierpko.
Nagle dostrzegł w jej oczach jakiś ludzki wyraz. Po raz pierwszy odniósł
wrażenie, że być może ma do czynienia z życzliwą i troskliwą kobietą, usiłującą
grać rolę wymagającej i bezwzględnej szefowej.
- To tylko propozycja pomocy w nagłym wypadku, więc nie przeciągaj struny
- oznajmiła, odzyskując panowanie nad sytuacją, a on uśmiechnął się i podał jej
płaszcz.
- Dziękuję. Za curry też - powiedział cicho. - To był dobry pomysł, który
naprawdę doceniam.
Spojrzała na niego łagodnym wzrokiem, a na jej ustach pojawił się ciepły,
szczery uśmiech.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Teraz twoja kolej.
- Załatwione - przytaknął pospiesznie, nie dając jej szansy na zmianę zdania.
- Obiecuję, że następnym razem nie będę się nad tobą znęcać.
- Trzymam cię za słowo - powiedział, przez sekundę rozważając możliwość
pocałowania jej na pożegnanie.
R S
44
Nie miał na myśli namiętnego pocałunku, tylko cmoknięcie w policzek,
muśnięcie ustami jej delikatnej gładkiej skóry.
Otworzył drzwi i stał w nich, dopóki Kate nie uruchomiła samochodu, a potem
je zatrzasnął. Na zewnątrz panował chłód i wiał dokuczliwy wiatr, ale w nim zaczął
płonąć ogień, którego wcale nie pragnął. Posprzątał kuchnię, zmył naczynia i
położył się do łóżka.
Następnego ranka przednia szyba jego samochodu była zamarznięta, więc
musiał zeskrobać z niej lód, zanim zawiózł dzieci do opiekunki, a potem utknął w
korku i oczywiście spóźnił się do pracy.
Kate obedrze mnie ze skóry, pomyślał posępnie. I wszystko, co wczoraj
osiągnąłem, pójdzie na marne.
Gdy przyjechał do szpitala i wszedł na oddział, zobaczył Kate, która
rozmawiała z policjantami. Odwróciła się do niego z wyrazem ulgi w oczach. Naj-
wyraźniej jego spóźnienie nie było dla niej najważniejsze.
- Och, doktor McEwan. Policja chciałaby z tobą porozmawiać o Peterze
Grahamie, tym, który został ranny w bójce.
- Oczywiście.
- Nie masz nic przeciwko temu, że zostawię cię samego, prawda? - spytała i
odeszła.
James zrelacjonował policjantom to, co wiedział, zaprowadził ich do pacjenta,
a potem pożegnał ich i poszedł do gabinetu Kate.
- Czy usłyszeli to, co chcieli? - spytała, a kiedy na nią spojrzał, spuściła
wzrok.
Ciekawe, pomyślał.
- Niezupełnie. Peter Graham powiedział, że nie zna tego mężczyzny, który go
zaatakował.
Kate uniosła głowę i na chwilę ich spojrzenia się spotkały.
- No cóż, może to prawda.
R S
45
- Myślę, że nie. Uważam, że powinniśmy mieć oczy szeroko otwarte i
sprawdzać, kto go odwiedza. Któryś z jego gości może próbować powstrzymać go
od mówienia.
Kate gwałtownie wstała.
- Zrobisz to, co uznasz za stosowne. Czy mógłbyś sprawdzić, jak się czuje
Tracy Farthing? Ja muszę iść na zebranie - powiedziała i wyszła, a on stał, zastana-
wiając się, o co w tym wszystkim chodzi.
Mógł zaproponować, że przyniesie do jej mieszkania curry i wycisnąć z niej
całą prawdę. Miał wrażenie, że ma to coś wspólnego z blizną na jej żebrach, ale nie
chciał przyznać się, że pierwszego dnia podejrzał ją w damskiej szatni. Nie miał
więc szans na odkrycie przyczyn jej dziwnego zachowania, dopóki ona sama mu ich
nie ujawni.
Miał przeczucie, że prędzej piekło zamarznie.
Nagle przypomniał sobie zamarzniętą szybę samochodu i postanowił, że w
drodze powrotnej kupi odmrażacz, bo gdyby następnego dnia ponownie przyjechał
spóźniony do pracy, to łatwo by się z tego nie wytłumaczył.
Było przejmująco zimno.
Jadąc pod koniec tego dnia do domu, Kate z niechęcią myślała o tym, że Peter
Graham trafił na ich oddział w chwili, gdy akurat ona miała dyżur. Gdyby nie to, nie
odrodziłyby się w jej głowie przykre wspomnienia. Spojrzała na ciemne okna swojej
niewielkiej stodoły i poczuła, że ciarki przechodzą jej po plecach.
W wiejskim domu jej rodziców paliły się światła.
Wiedziała, że może tam pójść i spędzić z nimi wieczór. Później ojciec
odprowadzi ją i bez zadawania zbędnych pytań zaczeka, aż zapali światła. Ale nie,
nie może uzależniać się od rodziców. Musi sama dać sobie z tym radę. Minęło sporo
lat. Nadszedł czas, żeby dojść do siebie.
Kiedy wysiadła z samochodu, zapaliły się zamontowane na jej stodole światła
urządzenia alarmowego, rozjaśniając podwórze.
R S
46
No, już dobrze, pomyślała, widząc drzwi. Nie potrzebuję, żeby rodzice
trzymali mnie za rękę.
Weszła do wnętrza, zapaliła wszystkie światła, a potem udała się na górę do
sypialni. Przebrała się w dżinsy oraz pulower i zeszła na dół. Tam nalała sobie
kieliszek wina, usiadła i włączyła telewizor. Po chwili odezwał się jej telefon
komórkowy. Zerknęła na jego ekran i zobaczyła, że dzwoni do niej James.
- O co chodzi? - spytała bez wstępu, a on westchnął.
- Kate, przepraszam, że ci przeszkadzam, ale mój bojler przestał pracować, a
w kuchni unosi się zapach gazu.
- Natychmiast wyłącz gaz! - zawołała, a on nerwowo się roześmiał.
- Nie wpadaj w panikę, nie jestem kompletnym ignorantem. Czy mogłabyś
podać mi nazwisko hydraulika?
- Nie, ale znam kogoś, kto może to zrobić - odparła z uśmiechem, zadowolona,
że do niej zatelefonował i szczęśliwa, że znów słyszy jego głos. - To jest Fliss
Whittaker, żona Toma, wiesz, z oddziału ratownictwa.
- Znam Toma. Jego żona jest hydraulikiem? - spytał z niedowierzaniem, a ona
wybuchnęła śmiechem.
- Nie. Jest pielęgniarką, ale rozbudowuje swój dom i zna wszystkich
fachowców. Ona ci pomoże. Podam ci ich numer telefonu.
- A nie będą mieli nic przeciwko temu?
- Oczywiście, że nie. To bardzo mili ludzie. Jeśli nie odbiorą telefonu, zostaw
wiadomość, to oddzwonią do ciebie. Pewnie kładą spać dzieci, a mają ich dużo.
Zapomniałam ile, ale sześcioro lub siedmioro.
- Dobry Boże! - jęknął, a ona się roześmiała.
- No właśnie. Jedyną osobą, która uważa to za rozsądne, jest moja matka. Daj
mi znać, jak ci poszło. A gdyby nie mogli ci pomóc, zadzwoń do mnie. Nieważne, o
której godzinie.
- Dobrze. Dziękuję.
R S
47
Wyłączyła telefon i przez chwilę wpatrywała się w jego ekran. Nagle zdała
sobie sprawę z głupiego uśmiechu, który zagościł na jej twarzy.
W końcu nie ma się z czego śmiać. James ma dwoje małych dzieci w domu
bez ogrzewania, a na dworze jest coraz zimniej. Poza tym zbliża się Boże Narodze-
nie, więc hydraulicy mogą zreperować tylko coś bardzo prostego.
Bądź co bądź, przecież mogą zamieszkać u jego matki, pomyślała, a potem
przypomniała sobie kłopoty, na jakie naraziła go Freya.
Nie twoje zmartwienie, upomniała się w duchu i skupiła uwagę na programie
telewizyjnym.
- Przykro mi, ale pański bojler jest zupełnie zdezelowany, a połowa
grzejników też jest na wykończeniu. Żeby to wszystko funkcjonowało, trzeba
zainstalować nowy zestaw, a ja w żaden sposób nie mogę zrobić tego przed
świętami, bo musiałbym przełożyć robotę u innego klienta.
James patrzył na hydraulika z niedowierzaniem, a potem przeczesał palcami
włosy i wydał z siebie jęk rozpaczy.
- A co pan sądzi o jakiejś prowizorycznej naprawie? - spytał, chwytając się
wszelkich sposobów jak tonący brzytwy.
Joe jednak tylko potrząsnął głową.
- Przykro mi, ale nie mogę tego zrobić. Palnik wysiadł, a bojler jest tak stary,
że cudem działał. Nie zrobiłbym tego, nawet gdybym mógł. To szczęście, że nie
wyleciał w powietrze.
James poczuł się źle na myśl o tym, co mogło się stać. Źle na myśl o tym, że
znów będzie zależny od życzliwości matki. Ale nawet gdyby się do niej przenieśli,
to mogą zostać u niej nie dłużej niż na jedną noc.
- Czy mogę włączyć piecyk gazowy w salonie? - spytał, chwytając się
ostatniej szansy. - Albo kuchenkę?
- Oczywiście. Ale co pan zrobi bez gorącej wody?
- Hm... mam grzałkę.
R S
48
- Która działa?
James wzruszył ramionami.
- Znając moje szczęście, pewnie nie. Nigdy nie próbowałem jej włączać.
- No to rzućmy na nią okiem. Ale zanim się zagrzeje, wypiłbym filiżankę
herbaty - powiedział hydraulik z uśmiechem, a James posłusznie włączył czajnik.
Nagle usłyszał płacz Frei, więc poszedł po nią i zniósł ją do kuchni.
- To jest Joe - powiedział, a hydraulik szeroko się do niej uśmiechnął.
- Witaj, kochanie. Chyba masz tyle samo lat co moje najmłodsze dziecko. Jak
ci na imię?
- F...eya - odparła, a potem nagle zawstydziła się i wtuliła buzię w szyję ojca.
- Czy grzałka działa? - spytał James.
- Można powiedzieć, że należy już do przeszłości - oznajmił Joe, potrząsając
głową. - Przykro mi. Niestety, nie macie gorącej wody.
- Czy nie mógłby pan jej wymienić?
- Sam nie wiem. Mam zapasową w furgonetce. Dajcie mi minutę.
Ale wszystkie jego wysiłki okazały się beznadziejne. Nie było ani ogrzewania,
ani gorącej wody.
- Jest mi okropnie zimno, tato - oznajmił Rory po wyjściu hydraulika, a James
przyciągnął go do siebie i mocno przytulił.
- Wiem. Mnie też jest zimno. Zapalmy w kominku - powiedział, a potem
zniósł ich pościel i rozłożył w salonie na kanapie.
Kiedy dzieci zasnęły, poszedł do kuchni i zadzwonił do Kate, by przekazać jej
nowiny.
To nie jest mój problem, powtarzała sobie z rozdrażnieniem, idąc przez
podwórze i wchodząc do domu rodziców.
- Co się stało? - spytała matka, uważnie na nią patrząc.
Kate weszła do salonu, usiadła obok kominka i głęboko westchnęła.
R S
49
- Chodzi o Jamesa - odparła. - Zepsuł mu się bojler. Hydraulik stwierdził, że
trzeba założyć nowy system grzewczy. James nie ma gorącej wody, a teraz leżą
przytuleni do siebie przy kominku w salonie i są przemarznięci. A jego matka ma
maleńkie mieszkanie z niewielką sypialnią gościnną i niedużą kanapą...
- A my mamy stodołę - wtrącił łagodnie ojciec. Kate ponownie westchnęła.
- Czy macie na nią jakąś rezerwację?
- Jedynie na Boże Narodzenie, ale nie na dwa tygodnie. Poza tym wystarczy
miejsca dla wszystkich. Dlaczego do niego nie zadzwonisz?
- Odmówi.
- Na pewno nie - oświadczyła matka. - Pomyśli o dzieciach. Pójdę do stodoły i
przygotuję łóżka. Andrew, pomóż mi. Kate, dzwoń do niego.
Wszyscy troje poszli do stodoły. Kate do swojej połowy, żeby zatelefonować
do Jamesa, a jej rodzice do części gościnnej, by włączyć ogrzewanie i pościelić
łóżka.
Wybrała numer Jamesa, a on odebrał po pierwszym dzwonku.
- Cześć, Kate. Czyżbyś znalazła czarownika od bojlerów na „żółtych
stronach"? Mam taką nadzieję, bo jesteśmy przemarznięci.
Kate wybuchnęła śmiechem.
- Nie, ale znalazłam dla was ciepły dom. Chcę, żebyście jak najszybciej tutaj
przyjechali. Ty i twoje dzieci. Tak jak ci mówiłam, stodoła jest podzielona na dwie
części. Druga połowa przeznaczona jest dla gości na wakacje. Teraz stoi pusta, a
moja matka kazała wam ją zająć.
- Kate, nie mogę... - odrzekł z wahaniem, ale poznała po jego głosie, że uważa
tę propozycję za kuszącą. Nawet bardzo kuszącą.
- Mówiłam jej, że odmówisz, a ona powiedziała, że na pewno się zgodzisz ze
względu na dzieci.
Zapadła cisza, a potem usłyszała jego westchnienie.
- Kate, ja...
R S
50
- Nie spieraj się, James - poprosiła. - Zapakuj trochę rzeczy, wsadź dzieci do
samochodu i przyjeżdżajcie. Druga część stodoły jest do waszej dyspozycji.
Niewykorzystanie takiej okazji byłoby absurdalne.
Podała mu wskazówki, jak ma dojechać, a potem poszła pomóc rodzicom.
- No i co? - spytała matka, podnosząc wzrok znad ścielonego łóżka.
- Przyjedzie - odrzekła Kate.
- Mówiłam, że się zgodzi. Włączyłam koc elektryczny na podwójnym łóżku, a
dzieciom dam termofory. Przyniosę mleko, chleb i masło na śniadanie. Och, mogę
też mieć schowane pudełko albo dwa płatków zbożowych.
- Pomogę ci - oznajmił jej mąż, po czym wyszli, a Kate sprawdziła, czy w
łazience są przybory toaletowe, a potem starła kurz z mebli w salonie.
Po chwili reflektory samochodu Jamesa rozświetliły podwórze, więc wyszła
mu na spotkanie, otworzyła drzwi kierowcy i uśmiechnęła się do niego.
- Wszystko w porządku? - spytała.
James kiwnął głową, ale na jego twarzy malował się wyraz przygnębienia.
- Kate, to bardzo miło z twojej strony. Czuję się winny, że nie potrafię
zapewnić mojej rodzinie domu jak należy...
- Daj spokój, James. Jesteś dobrym człowiekiem. Chodźcie do środka i
połóżmy dzieci w ciepłych łóżkach.
Kiedy zerknęła na tylne siedzenie samochodu i zobaczyła zdezorientowane
nieszczęśliwe miny dzieci, jej serce zaczęło krajać się z bólu.
- Chodźcie - powiedział cicho James, pomagając synkowi wysiąść. Potem
wziął Freyę na ręce, a Kate wyciągnęła dłoń do Rory'ego, który natychmiast ją
chwycił i mocno ścisnął.
- Zepsuł nam się bojler - wyznał poważnym tonem, a ona pokiwała głową.
- Wiem. Wejdź do środka. Tu jest miło i ciepło. Czy chciałbyś napić się
czegoś gorącego?
R S
51
- Nie dawaj im nic do picia, bo przez całą noc będą latać tam i z powrotem -
powiedział James, wyciągając zza siedzenia samochodu torbę. - Czy możesz ją
wziąć? Mam jeszcze jedną walizkę z naszymi ubraniami. W tej są jedynie rzeczy
Frei.
- Naturalnie - odparła, czekając, aż James wyjmie drugą torbę z bagażnika i
zamknie samochód.
- W porządku. Gotowi?
- Czy masz misia mamusi? - spytał Rory, a serce Kate ścisnęło się ze
współczucia.
- Jest w walizce - odrzekł James.
Kate wprowadziła ich do wnętrza stodoły.
James nie mógł uwierzyć własnym oczom. Dom był ciepły, przytulny i miły.
Ładnie urządzone wnętrze, w którym dominowały cegły i drewniane grube belki.
- Ojej - jęknął Rory, rozglądając się wokół z szeroko otwartymi oczami. - Ten
salon jest ogromny, tato!
- To dlatego, że wszystko jest w jednym pokoju - wyjaśniła z uśmiechem
Kate. - Kuchnia znajduje się tutaj - dodała, prowadząc ich do pomieszczenia wiel-
kości salonu, w którym stały drewniane szafki z granitowymi blatami i wszelkie
niezbędne w kuchni urządzenia. Musiała pootwierać różne drzwi, by pokazać im,
gdzie jest lodówka, zamrażarka i zmywarka do naczyń. - Och, oto i moi rodzice -
oznajmiła, a kiedy James się odwrócił, ujrzał uśmiechniętą kobietę trzymającą w
ręce koszyk z jedzeniem.
- James, serdecznie witam - powiedziała, stawiając koszyk na blacie szafki,
podchodząc do niego i ściskając go. Potem poklepała Freyę po ramieniu i uśmie-
chnęła się do Rory'ego. - Ty jesteś Rory. Przeżyłeś prawdziwą przygodę, prawda? -
spytała cicho, nalewając wodę do czajnika.
- Zepsuł nam się bojler - wyjaśnił chłopiec ponownie.
R S
52
- Wiem - odparła, a potem dodała: - Włożyłam do lodówki kilka
podstawowych produktów. Mam na imię Sue, a to jest Andrew... Andrew?
- Tutaj jestem. Dokładam drewno do kominka - zawołał, otrzepując ręce z
pyłu, zanim przywitał się z Jamesem. - Miło mi - powiedział, a James poczuł ucisk
w gardle.
- Dziękuję - odrzekł, a potem zacisnął usta i wciągnął przez nos powietrze.
Oni są tacy dobrzy i mili, pomyślał. Bez nich nie wiedziałbym, co począć.
- W porządku, zostawmy ich w spokoju, Sue. W łóżkach dzieci są termofory, a
na twoim leży elektryczny koc. Kate zajmie się wami. My zobaczymy się jutro.
- Pokażę ci, gdzie są sypialnie, żebyś mógł położyć dzieci spać - rzekła Kate,
gdy rodzice wyszli, i ruszyła w stronę schodów, trzymając za rękę Rory'ego, który
plótł trzy po trzy, udając, że nie ziewa.
- Zostań chwilę i napij się ze mną.
Chciała odmówić, ale kiedy spojrzała w jego oczy, dostrzegła w nich rozpacz i
osamotnienie, więc szybko zmieniła zdanie.
- Wiesz co, właśnie wypiłam kieliszek wina. Może pójdę do siebie i przyniosę
tę zaczętą butelkę?
- Czyżby moja szefowa nadużywała alkoholu? - powiedział cicho, a ona
uśmiechnęła się do niego.
- Nie musisz się do mnie przyłączać, jeżeli to jest wbrew twoim zasadom. Jeśli
wolisz, możesz napić się herbaty.
- Nie wchodzi w rachubę. Biegnij po to wino, a ja w tym czasie sprawdzę, czy
twoja mama przyniosła nam kawałek chleba. Z tego wszystkiego zapomniałem zjeść
kolację i dałbym się zabić za najmniejszą grzankę.
- Ja też. Zrób ich dużo.
Poszła do siebie po butelkę, a następnie odsunęła półkę z książkami i zastukała
do drzwi, które prowadziły z jej holu do drugiej części stodoły.
- James? Otwórz mi!
R S
53
Usłyszała zgrzyt klucza w zamku.
- Więc te mieszkania są połączone - stwierdził ze zdumieniem, a ona
uśmiechnęła się przewrotnie.
- Trafiłeś w dziesiątkę. Będę musiała dać ci podwyżkę - oznajmiła,
przechodząc obok niego i kierując się do kuchni. - Zostało tak zaprojektowane.
Kiedy wszyscy członkowie rodziny się zjadą, można otworzyć całą stodołę, ale
zwykle te drzwi są zamknięte z obu stron. Mniam, mniam, te grzanki wspaniale
pachną. Znajdź dwa kieliszki i nalej do nich wina, a ja posmaruję tosty masłem.
- Członkowie rodziny? Powiedziałaś to takim tonem, jakby były ich tysiące.
- Och, bo tak jest. Może nie tysiące, ale mam ich bardzo wielu. To przybrane
dzieci moich rodziców. Teraz są dorośli, założyli rodziny, mają dzieci i wszyscy tu
przyjeżdżają. Poza tym rodzice mają trójkę swojego własnego potomstwa oraz mnie
i mojego brata.
Uważnie jej się przyjrzał, a ona zdała sobie sprawę z tego, co powiedziała, i
poczerwieniała.
- Hm... jestem ich przybraną córką.
- To tłumaczy twoją reakcję... kiedy powiedziałem, że oddam dzieci do
adopcji.
- Och, tak. Przepraszam. Zareagowałam przesadnie.
- Skądże znowu. Miałaś absolutną rację. Proszę, twoje wino.
- Zamieńmy się, James - powiedziała, wręczając mu talerz gorących,
posmarowanych masłem grzanek.
Zanieśli wszystko do salonu, usiedli naprzeciwko rozpalonego kominka i jedli
w ciszy przerywanej jedynie trzaskiem polan oraz odległym szczekaniem psa.
- Tutaj jest tak spokojnie - mruknął James, odstawiając swój talerz i siadając
wygodnie na kanapie. - Nie mogę uwierzyć, że tu jestem, piję twoje wino, jem twoje
grzanki...
R S
54
- Grzanki nie są moje - poprawiła go pogodnie, a on uśmiechnął się niepewnie,
patrząc w płomienie ognia.
- Dziękuję, Kate - wyszeptał. - Nie wiem, co zrobilibyśmy bez twojej pomocy.
Nie jestem w stanie wyrazić swojej wdzięczności.
- Nie musisz być mi za nic wdzięczny. Po prostu opiekuj się dziećmi, załatw
sprawę bojlera, a życie samo się ułoży. Tak jak zawsze, w ten czy w inny sposób.
Znasz powiedzenie, że nie ma tego złego, co by...
- Na gorsze nie wyszło - dokończył posępnie. - Przynajmniej w moim
przypadku.
- James, daj czasowi czas - rzekła, nie chcąc go urazić, ale obawiając się, że
pragnie osiągnąć zbyt wiele zbyt szybko. - Z pewnością wszystko ułoży się po
twojej myśli.
- Chciałbym ci uwierzyć. - Położył głowę na oparciu kanapy, zamknął oczy i
westchnął. - Czuję się tu jak w prawdziwym domu, który kiedyś miałem. Prawdziwy
dom... pełen miłości, śmiechu i nadziei na przyszłość. Tonęliśmy w spokojnym
mieszczańskim dostatku, a potem wszystko nagle się rozpadło... jak domek z
dziecinnych klocków.
O Boże, pomyślała, co mam mu powiedzieć? Nic nie przychodziło jej do
głowy, więc zamilkła, usiłując powstrzymać wybuch płaczu.
- To nie chodzi tylko o Beth - dodał po dłuższej chwili. - Chciałbym po prostu
mieć bliskiego człowieka. Kogoś, z kim mógłbym pójść na kolację, obejrzeć film
albo po prostu wybrać się na spacer. Kogoś, z kim mógłbym porozmawiać, kiedy
położę dzieci spać, żebym nie musiał surfować po internecie, albo iść do łóżka o
dziewiątej wieczorem tylko dlatego, że nie mam nic innego do roboty. I zastanawiać
się w ciemnościach, czy jeszcze kiedykolwiek przeżyję jakąś miłosną przygodę...
Doskonale go rozumiała. Dobrze wiedziała, jak czuje się człowiek, który leży
samotnie w łóżku, nękany przez uporczywe myśli.
R S
55
- Muszę już iść - powiedziała, wstając i zabierając brudne talerze oraz swój
kieliszek. - Możesz wypić tę resztkę wina. Gdybyś czegoś potrzebował, zawołaj
mnie. Nie zamknę drzwi.
Zaniosła talerze do kuchni i ruszyła w kierunku swojego mieszkania,
obawiając się, że jeśli zostanie tam choćby chwilę dłużej, powie albo zrobi coś głu-
piego.
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Przyjechałeś za wcześnie.
- Chodzi ci o to, że się nie spóźniłem - odparł cierpko, a ona uśmiechnęła się
do niego, ulegając jego urokowi.
- Jak wolisz. Co u dzieci? Czy dobrze spały?
- Jak kamienie. Są okropnie zdezorientowane, nie wiedzą, co się dzieje.
Podejrzewam, że przestały doszukiwać się w tym wszystkim sensu. Freya nawet nie
pisnęła, kiedy rano przekazywałem ją Helen.
- Pewnie była zbyt zmęczona.
- Chyba tak. - Nagle na jego twarzy pojawił się wyraz zakłopotania. - A co do
wczorajszego wieczoru... przepraszam za użalanie się nad sobą. Nie chciałem
wciągać cię w moje sprawy. Po prostu byłem u kresu wytrzymałości. Rzuciłaś mi
deskę ratunkową, a ja zamęczyłem cię, mówiąc w kółko o swoim życiu, więc
przepraszam, jeśli wydałem ci się niewdzięcznikiem, bo nim nie jestem.
- Miło mi to słyszeć. Ale wracając do naszych spraw zawodowych. Jeśli nie
masz nic pilnego, to czy mógłbyś wpaść do Tracy Farthing? Właśnie miałam do niej
zajrzeć, kiedy wezwała mnie Trina.
- Dobrze - odparł i ruszył w stronę drzwi. Kate musiała zrobić obchód bez
niego.
I dobrze, pomyślała. Nadrobi zaległości później.
R S
56
Steve Symes został przeniesiony na onkologię, a pan Reason czuł się już
dobrze. Jedynie Peter Graham dawał powody do niepokoju.
Kate nie zatrzymywała się przy nim zwykle dłużej, ale tego ranka zaczęła z
nim rozmawiać.
- Ten mężczyzna, który pana kopnął... Czy on miał panu coś za złe? - spytała.
- Nie. Po prostu znalazłem się w niewłaściwym miejscu w niewłaściwym
czasie - odrzekł, nie patrząc w oczy Kate, co obudziło jej podejrzenia.
- To dobrze, bo nie zamierzam pana wypuścić ze szpitala, żeby pan znowu nie
znalazł się w niewłaściwym miejscu. Następnym razem może pan nie mieć tyle
szczęścia.
Nie wiedziała, czy to sprawa jej wyobraźni, czy też on naprawdę nerwowo
przełknął ślinę. Wyszła z pokoju i ruszyła w stronę stanowiska pielęgniarek, w któ-
rym urzędowała Ali.
- Czy mogę zamienić z tobą kilka słów, Ali?
- Oczywiście. O co chodzi?
- O Petera Grahama. Ali zmarszczyła brwi.
- Co z nim? Wcześniej czuł się dobrze.
- Podejrzewam, że zna tego mężczyznę, który go zaatakował.
- Aha. Ja też. Czy chciałabyś, żebym porozmawiała z policjantami, jeśli
ponownie do nas przyjdą?
- Tak, jeśli na nich trafisz... A tymczasem czy mogłabyś mieć na oku jego
gości, na wypadek, gdyby któryś z nich wydał ci się podejrzany czy niebezpieczny?
- Naturalnie. Natychmiast dam ci znać, jeśli zauważę, że dzieje się coś
dziwnego.
- Zawiadom Jamesa. Jest ode mnie większy i silniejszy.
Ali wybuchnęła śmiechem.
- Z pewnością. Och, on dzwonił. Uważa, że Tracy ma niewielki krwotok
żołądkowy. Pytał, czy chcesz, żeby zrobił jej endoskopię.
R S
57
- Dobry pomysł, jeśli uważa, że nie wygląda to najlepiej. Zadzwonię do niego.
- Do kogo?
Kate odwróciła się, trzymając ręce na piersi i gniewnie marszcząc brwi.
- Przestraszyłeś mnie, James. Zamierzałam zadzwonić do ciebie w sprawie
Tracy.
- Zamówiłem endoskopię na dziesiątą. Czy pójdziesz tam z nami?
- Może... Wprawdzie mam zebranie, ale wiem, co zrobię! Przeproszę ich, że
nie przyjdę.
- Wtedy będziemy nawet mieli czas, żeby wypić kawę - mruknął. - Właśnie
zdałem sobie sprawę, że dotąd nie jadłem jeszcze śniadania.
Kate zmarszczyła czoło.
- A wczoraj zapomniałeś o kolacji. Musisz jeść, James, bo inaczej po prostu
znikniesz.
- Chyba masz rację - przyznał, a potem przekrzywił głowę i dodał: - Zatem...
skoro oboje powinniśmy jeść, to dzisiaj wieczorem będzie moja kolejka na po-
stawienie ci kolacji, dobrze?
Kate poczuła, że jej serce zaczyna bić w przyspieszonym tempie. Próbowała
zmusić się do swobodnego uśmiechu. Wiedziała, że powinna odmówić. Że powinna
powiedzieć...
- U ciebie czy u mnie?
- Czy to nie to samo? - spytał z uśmiechem. - Może lepiej będzie w mojej
części... na wypadek gdyby dzieci czegoś chciały.
Kiwnęła potakująco głową.
- Jak sobie życzysz. Muszę zabrać się do pracy. Mam uaktualnić karty wielu
pacjentów, zanim będę mogła się wymknąć, żeby zobaczyć, jak robisz Tracy
gastroskopię.
- To ja mam ją robić?
R S
58
- Oczywiście. Ona jest twoją pacjentką, James. Poza tym uważam cię za
wystarczająco dużego chłopca i wiem, że świetnie dasz sobie radę.
Tego popołudnia, gdy był w poradni, dostał wiadomość od Ali na pagerze,
więc do niej zatelefonował.
- U Petera Grahama jest jakiś facet, którego wygląd mi się nie podoba -
oznajmiła. - Jest paskudny... wiesz, co mam na myśli? Nie chciałabym z nim zaczy-
nać, ale Kate kazała w takim przypadku dać ci znać.
- Zaraz przyjdę. Na wszelki wypadek zawiadom ochroniarzy.
- Och, James, on zaczął krzyczeć...
- Wezwij ochroniarzy. Już idę - powiedział i pobiegł na oddział. Jeśli ten
człowiek znów uderzy Petera, który jest tuż po operacji...
- Odczep się ode mnie!
- Nie ma mowy! - krzyknął James, przyciskając napastnika do łóżka Petera. -
Ali, wezwij policję.
- Są już w drodze - odparła, ale James jej nie słuchał, bo spoglądał na Petera,
który zbladł i dygotał.
- Do diabła, jego stan jest krytyczny. Musiał go uderzyć. Peter, wytrzymaj. Co
się stało?
- Uderzył mnie - wyszeptał pacjent drżącym głosem.
- Czy to on uderzył cię wcześniej?
- Brat... - wymamrotał i stracił przytomność.
- Jesteś jego bratem? - zawołał James z niedowierzaniem do mężczyzny, z
którym mocowali się ochroniarze.
- Odbił mi dziewczynę, jasne?
- Nie interesuje mnie, co on zrobił. Zabierzcie go stąd. Jedziemy na salę
operacyjną. Ali, ruszajmy!
Kiedy dotarli na miejsce, Kate była już w stroju operacyjnym i czekała na
nich.
R S
59
- Ja zacznę, a ty się przygotuj - powiedziała i przejęła obowiązki.
Po skończonym zabiegu usiedli w pokoju dla personelu, pijąc kawę.
- Wiesz, z radością myślę o dzisiejszej kolacji - oznajmiła. - Nie wiem, co
stało się z lunchem.
- Musisz jeść, Kate, bo inaczej po prostu znikniesz - powiedział,
przedrzeźniając ją żartobliwie, a ona rzuciła w niego gazetą, wstała i wyszła, nie
mogąc ukryć uśmiechu.
James podniósł gazetę i położył ją z powrotem na stole, a potem podążył za
Kate, cicho pogwizdując.
Życie nagle wydało mu się znacznie bardziej obiecujące...
Wieczorem przyniósł kolację do mieszkania Kate, ponieważ dzieci poszły
spać bez szemrania. Było to tajskie curry, znacznie zdrowsze niż to, które ona po-
przednio przywiozła do jego domu. Zjedli je w kuchni przy otwartych drzwiach
łączących obie połowy stodoły.
Następnego wieczoru Kate przyniosła do niego resztę wina, które zostało z
poprzedniego dnia. Popijając je, przez godzinę oglądali telewizję, dyskutując na
temat programu dokumentalnego, a potem Kate z uśmiechem położyła się spać.
Na szczęście w czasie weekendu nie mieli dyżuru pod telefonem, więc Kate
postanowiła w sobotę rano poleżeć dłużej w łóżku.
Nie wzięła jednak pod uwagę hałasu, jaki robili Rory i Freya. Z drugiej
połowy stodoły dochodziły do niej radosne piski i krzyki oraz tupot drobnych stóp. I
głęboki szorstki głos ich ojca, który je uciszał, a potem chichoty, bo zapewne któreś
złapał i wziął na ręce. Później piski się nasiliły, a tupot stóp ustał.
Nagle zdała sobie sprawę, że się uśmiecha.
- Chyba zwariowałam - mruknęła do siebie. - Powinnam być na nich zła, że
zakłócają mi spokój, ale nie jestem. Miło jest słyszeć odgłosy zabawy szczęśliwych
dzieci.
R S
60
Zwłaszcza szczęśliwych dzieci Jamesa, dodała w myślach. Szczególnie po
tym, co musiały przejść.
Wstała, wzięła prysznic, włożyła starą sukienkę i zeszła na dół. Nagle
usłyszała łomot i krzyk. Bez chwili namysłu otworzyła drzwi łączące obie połowy
stodoły i wbiegła do drugiej jej części. James siedział u podnóża schodów,
trzymając Rory'ego na kolanach, rozcierając mu nogę i mocno go tuląc do siebie, a
Freya stała nieruchomo, obserwując rozgrywającą się przed jej oczami scenę
- Freya, kochanie, chodź do mnie, nic mu się nie stało - zawołała Kate. Potem
wzięła dziewczynkę na ręce i usiadła obok Jamesa. - Jak się czujesz, Rory?
- Spadłem ze schodów - wyjaśnił chłopiec, a ojciec przytulił jego głowę do
piersi i czule ją masował.
- Wszystko dobrze, kochanie. Przyłóżmy lód na stłuczone miejsce.
- Teraz już jest w porządku - odparł Rory, zsunął się z kolan ojca i utykając,
poszedł do kuchni. - Czy mogę zjeść ostatnie ciastko? - spytał, a James wzniósł oczy
do nieba i uśmiechnął się do Kate.
- Czy o to poszło? O ostatnie ciastko? - spytała, a on się zaśmiał.
- Tak. Myślałem, że poszedł się ubrać, ale on otworzył bramkę na schodach,
pośliznął się i upadł. Teraz jest już dobrze.
Powtarzał to tak często, że Kate zaczęła się zastanawiać, kogo próbuje
przekonać. Ale gdy poszła za Rorym do kuchni, uznała, że James miał rację, bo
chłopiec siedział przy stole, machając nogami i pałaszując z apetytem babeczkę.
- Ciastko F...ei! - zawołała ze łzami w oczach dziewczynka, zaciskając i
otwierając palce dłoni, ale Rory nie oddał jej babeczki.
Widząc na twarzy Jamesa wyraz rozpaczy, Kate przyszła mu z pomocą.
- Wiecie co? Mam w domu doskonałe czekoladowe ciasteczka - oznajmiła.
Słysząc to, Rory przestał jeść, a Freya otarła łzy, uniosła głowę i spojrzała na
nią z nadzieją.
R S
61
Wzięła za rękę Freyę i ruszyła w stronę swojej części stodoły, a Rory
pokuśtykał za nimi. Usiedli w salonie, jedząc ciasteczka i oglądając film rysun-
kowy.
Kate miała wrażenie, że gości u siebie jednego ze swoich braci z dziećmi. Jest
tylko jedna zasadnicza różnica. Przy żadnym z nich, niezależnie od tego, czy był
bratem rodzonym, czy przyrodnim, nigdy nie czuła się tak jak przy Jamesie, który
świetnie wyglądał w swoich starych spranych dżinsach i bawełnianym podkoszulku.
W dodatku teraz oparł stopy na jej niskim stole, sprawiając wrażenie, że czuje się
jak u siebie w domu.
- James, w lodówce jest worek z lodem, jeśli uważasz, że jest mu potrzebny
okład - powiedziała, a on poszedł do kuchni, skąd po chwili wrócił przewiązany w
pasie ścierką do naczyń i położył lód na kolanie Rory'ego.
- Myślę, że to dobrze ci zrobi - oznajmił. - A jeśli chodzi o ciebie, młoda
damo, to uważam, że zjadłaś już dość ciastek.
- Chyba wszyscy zjedliśmy ich dużo - zauważyła Kate ze śmiechem,
przesadzając Freyę na jego kolana, a potem odniosła ciastka do kuchni.
Kiedy wróciła, rozpuściła włosy, które opadły na jej ramiona, westchnęła i
dodała:
- Jeszcze nie zdążyłam się uczesać. - Pozbierała filiżanki i wyłączyła
telewizor. - Przepraszam was, kochani, ale muszę się ubrać i zrobić porządek z wło-
sami. Powinniście iść do domu.
- Do... naszego domu? - spytał Rory przerażonym głosem.
- Do sąsiedniej części, głuptasie - wyjaśnił James z szerokim uśmiechem. -
Chodźcie.
- A czy będziemy mogli tu wrócić?
- Rory! - powiedział James stanowczym tonem, kładąc rękę na jego ramieniu i
prowadząc go w kierunku drzwi. - Dziękujemy za herbatę i ciastka.
R S
62
- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekła Kate, całując Freyę w
policzek.
James zamknął za nimi drzwi, zostawiając ją w spokoju.
Tylko że ona poczuła się dziwnie samotna.
James usłyszał hałas otwieranych drzwi, a potem zobaczył Kate, która
wychodziła ze swojego mieszkania.
- Kate! - zawołał, uchylając swoje drzwi. - Chciałbym porozmawiać z twoimi
rodzicami.
- O czym? - spytała, odwracając się i idąc w jego stronę. - Czyżbyś miał jakiś
kłopot?
- Nie, absolutnie nie. Po prostu chcę się dowiedzieć, ile mam zapłacić za
wynajem.
- James, oni nie wezmą od ciebie ani grosza.
- Wobec tego musimy się stąd wyprowadzić - oświadczył. - Na pewno mają
ustalony cennik za wynajem...
- Nie, nie mają. Bywa tu tylko rodzina. Nazywamy go letnim domkiem, ale tak
naprawdę jest to przybudówka dla gości. A wy jesteście moimi gośćmi, więc
wszystko w porządku.
Zaczął się zastanawiać, czy Kate przypadkiem go nie oszukuje.
- Muszę przynajmniej pokryć koszty świadczeń - zaprotestował. - Chcę z nimi
porozmawiać, Kate.
- Dobrze, więc chodź ze mną. Właśnie do nich idę. Zawołał dzieci i wszyscy
razem poszli przez podwórze do uroczego starego domu w stylu Tudorów.
Sue była w kuchni zajęta przygotowywaniem jakiejś potrawy.
- Jutro Dan przyjeżdża na lunch, więc chcę coś ugotować na tę okazję -
oznajmiła. - Ma nową dziewczynę.
R S
63
- Och, to dobrze. Najwyższy czas. Dan jest moim przyrodnim bratem -
wyjaśniła Jamesowi. - W dzieciństwie był okropny, ale teraz stał się bardzo miły.
Wszystko zaczęło mu się dobrze układać.
Po chwili do kuchni wszedł Andrew i zanim James zdążył powiedzieć słowo,
przywitał się z nim.
- Cześć, tato, James ubzdurał sobie, że powinien zapłacić za wynajem.
Wyjaśniłam mu, że nie wynajmujemy stodoły, ale on się uparł. Mówiłam mu, że
odczytasz stan licznika.
- Oczywiście. Dopilnuję tego. Nie martw się, James.
- Czy nie mogę po prostu wynająć tego domu od pana?
- Och, nie. To spowodowałoby zamieszanie z fiskusem. Przeczytamy stan
licznika. Tak będzie najprościej.
Jeśli mnie okłamują, to robią to bardzo umiejętnie, pomyślał James i dał sobie
spokój z dyskusją na ten temat. Postanowił, że kupi im coś w prezencie, kiedy będą
w końcu w stanie wrócić do własnego domu.
- Skoro mówimy o stodole... Kate wspominała, że wasza rodzina ma korzystać
z niej w czasie świąt. Czy to prawda? Bo jeśli tak, to na ten okres możemy wrócić
do naszego domu, myć się u mojej matki... Nie chciałbym przeszkadzać. Wygląda
na to, że przyjedzie wiele osób.
- Nie będziecie przeszkadzać. I oczywiście, nie zabierze pan dzieci do
zimnego domu na święta, bo to zdenerwowałoby je jeszcze bardziej - oznajmiła Sue
stanowczo. - A propos, jakie macie plany na Boże Narodzenie? - spytała, a James
zdał sobie sprawę, że w ogóle o tym nie pomyślał.
- Niestety, żadnych - odparł. - Moja matka zamierza spędzić je ze swoją
siostrą, która niedawno owdowiała i nie czuje się dobrze. A jeśli chodzi o mnie, to
szczerze mówiąc, nie zastanawialiśmy się nad tym, prawda, dzieciaki?
R S
64
- Ja się zastanawiałem - odparł Rory. - Chcę mieć wielką choinkę i skarpetkę,
do której Święty Mikołaj włoży prezenty. Napiszę do niego list. Kate, czy mi
pomożesz?
- A ja? - spytał James, ale Rory potrząsnął głową.
- Chcę, żeby Kate mi pomogła - powtórzył z uporem.
James przestał z nim dyskutować, bo miał ważniejszą sprawę na głowie. Freya
próbowała wysunąć się z jego ramion, gdy zobaczyła, że do domu wbiega pies.
- Piesek! - zawołała, a James spojrzał niepewnie na czarnego labradora, który
obwąchiwał jej stopy.
- Czy on nic im nie zrobi? - spytał, a Sue wybuchnęła śmiechem.
- Jeśli nie masz nic przeciwko temu, żeby je poślinił... Mungo jest słodki.
Będzie się z nim wesoło bawiła.
I miała rację. Freya zakochała się w psie. Głośno się śmiejąc, głaskała go i
klepała, a on merdał ogonem i ją lizał. James odetchnął z wielką ulgą, widząc, że
dzieci są szczęśliwe. Że Rory pomaga Sue przygotować pierożki z mielonego mięsa,
a Freya, nucąc, ciągnie za uszy Munga.
- Gotowe. Teraz włożę je do piekarnika i posprzątam. Kate, jeśli nie masz nic
do roboty, to może zabrałabyś Jamesa i dzieci na spacer z psami nad rzekę? Tam
pewnie będą kaczki.
- Czy możemy je nakarmić? - spytał Rory podnieconym głosem, podbiegając
do Kate i patrząc z nadzieją w jej oczy.
- Oczywiście - odparła, uśmiechając się do niego. - Mamo, czy masz chleb?
- W pojemniku jest kawałek bułki z mąki kukurydzianej, której termin
przydatności już upłynął. James, czy macie wysokie buty?
- Nie.
- Nic nie szkodzi - powiedziała Kate. - Mamy tu wszelkie możliwe ich
rozmiary, od małych po olbrzymie. Jaki nosisz numer?
- Dziesiątkę.
R S
65
- W porządku. Freya, czy pójdziesz z Mungiem nakarmić kaczki?
- Piesek idzie? - zawołała, a Kate kiwnęła głową.
- Tak, idzie. Borsuk też.
- Macie borsuka? - spytał Rory, a ona odniosła wrażenie, że gdyby bardziej
wytrzeszczył oczy, to wyskoczyłyby mu z orbit.
- Nie. To imię psa. Borsuki są na farmie. I lisy, zające, wiewiórki, bażanty...
och, różne zwierzęta i ptaki.
- Dobry Boże! - jęknął James. - To brzmi, jakby ta farma była rezerwatem
przyrody.
- Trochę tak to wygląda. Poza tym są tam też zwierzęta gospodarskie.
Dzieciaki, jeśli chcecie, to wam je pokażę. One należą do mojego wujka. Ma owce,
kozy i krowy.
- Ojej!
Co do oczu Rory'ego to się myliła. Okazało się, że mogą być jeszcze większe i
nie wypaść z orbit.
- James, zmierz te buty. Rory, jaki numer nosisz?
Po kilku minutach mieli już buty odpowiednich rozmiarów. Żeby wyjść,
potrzebowali jeszcze grubych płaszczy, szalików i rękawiczek. Psy machały ogona-
mi, czekając na nich w drzwiach. Ruszyli ścieżką w stronę rzeki. Dzieci biegały,
piszcząc i chichocząc. W pewnej chwili Freya potknęła się, upadła i zabłociła
rękawiczki.
James ją podniósł i posadził sobie na ramionach. Wracali przez farmę, by
dzieci mogły zobaczyć zwierzęta. Rory wspiął się na barierkę i podrapał kozę w
ucho. Kate pomyślała, że odkąd po raz pierwszy je ujrzała, zmieniły się nie do
poznania.
- Wygląda na to, że dobrze się bawią - stwierdziła, kiedy James postawił Freyę
na ziemi i pozwolił jej karmić pływające w stawie kaczki.
R S
66
- Tak, to prawda. W ciągu kilku ostatnich miesięcy nie miały wielu okazji do
radości. Przeżyły miłe lato, ale wydaje się, że to było bardzo dawno temu. Odkąd
Rory poszedł do szkoły, a ja próbowałem znaleźć pracę i opiekunkę, natrafialiśmy
na same trudności. A co do bojlera... - Wzniósł oczy do nieba, a ona uśmiechnęła się
posępnie. - Hej, nie jest aż tak źle. Dzięki tobie mamy gdzie mieszkać. Nie wiem, co
zrobilibyśmy bez twojej stodoły.
- Znalazłbyś jakieś wyjście. Tom i Fliss mają mieszkanie. Mogliby was w nim
ulokować. Istnieje wiele rozwiązań.
- Jestem bardzo zadowolony z tego, że mieszkamy w twojej stodole -
powiedział cicho, patrząc na nią przenikliwie, a ona poczuła, że zagląda do jej
duszy. - I bardzo szczęśliwy. Dzięki tobie, Kate.
Próbowała się uśmiechnąć, ale jej usta odmówiły współpracy, a płuca
zapomniały, że powinny oddychać.
- Będę o tym pamiętać. Jestem pewna, że nadejdzie czas, kiedy ja będę
potrzebować od kogoś przysługi.
- Zwróć się wtedy do mnie.
- Dobrze.
Była to jedna z takich dziwnych chwil, kiedy świat zdawał się zatrzymywać.
Patrzyli sobie w oczy, a ona zrobiła krok w jego stronę. Była zauroczona jego ciep-
łem, szczerością i zniewalającym seksapilem. Nagle dotarły do nich piski, plusk
wody i śmiech dzieci. To sprawiło, że czar prysł. James cofnął się, oderwał wzrok
od jej oczu i spojrzał w kierunku Rory'ego oraz Frei. Nastrój natychmiast się
zmienił.
Dzięki Bogu, pomyślała. Nie chcę być wciągnięta w życie Jamesa i jego
dzieci. Niezależnie od tego, jak bardzo ich lubię.
Zawołała psy, a James poszedł po dzieci i ruszyli w drogę powrotną do domu.
R S
67
- Wróciliście w samą porę - powiedziała Sue, kiedy weszli do kuchni, w której
unosił się wspaniały zapach. - Ugotowałam duży garnek zupy. Umyjcie ręce i
siadajcie do stołu.
Nawet nie spytała, czy nie mają jakichś planów, tylko posadziła ich przy stole
jak kwoka, która bierze kurczęta pod swoje skrzydła. James poczuł silny ucisk w
gardle.
- Kate, ja nie znoszę zupy - wyznał Rory niepewnie.
- Polubisz sobotnią zupę mojej mamy - zapewniła go, pochylając się nad nim.
- Jest w niej bekon, fasola i wiele innych rzeczy. Wszyscy lubią sobotnią zupę.
On też ją polubił. I prosił o dolewkę.
Dwukrotnie. Podobnie jak James. Nawet Freya zjadła imponującą porcję.
Potem Sue postawiła na środku stołu szarlotkę oraz parujący dzbanek
waniliowego sosu.
- Więc co włożysz dziś wieczorem na wesele, Kate? - spytała Sue, podając jej
miskę.
- Och, do diabła! Zupełnie o tym zapomniałam. Czy to naprawdę jest dzisiaj
wieczorem?
- Tak. Och, Kate, nie mogłaś o tym zapomnieć. Przecież kupiłaś prezent już
kilka tygodni temu.
- Wiem. Hm... chyba włożę czerwoną sukienkę. Jest dość elegancka. Ale
naprawdę o tym zapomniałam.
Sue uważnie się jej przyjrzała.
- Czy będziesz czuła się tam dobrze? - spytała łagodnie, a Kate lekko
wzruszyła ramionami.
- Myślę, że tak. Ja po prostu...
- Nie chcesz iść tam sama.
- To prawda. - Odwróciła się do Jamesa i powiedziała: - Szwagier mojego
brata żeni się z siostrą mojego eks, który będzie na tym weselu.
R S
68
- Aha.
- Co znaczy „eks"? - zapytał Rory.
- Były - wyjaśniła Kate, nie patrząc na chłopca.
- Co znaczy „były"?
- To ktoś, kto kiedyś był twoim przyjacielem - wyjaśnił James, wypaczając
nieco prawdę i obserwując Kate kątem oka. - Ktoś, kto nie jest już twoim przyja-
cielem.
- Dlaczego? Czy zrobiłaś mu coś złego, że cię nie lubi?
- Rory, przestań zadawać pytania i jedz szarlotkę - polecił mu James, uważnie
przyglądając się Kate, a potem dodał: - Czy poczujesz się lepiej, jeśli nie będziesz
tam sama?
Kate spojrzała na niego, rozchylając usta z zaskoczenia i lekko się rumieniąc.
Później odwróciła wzrok.
- Nie musisz tego robić.
- Kate, odpowiedz, czy chcesz tego, czy nie.
- Mamo, czy mogłabyś zająć się dziećmi?
- Oczywiście - odparła Sue bez wahania.
- Wobec tego... chcę, żebyś mi towarzyszył. Jeśli to nie za duży kłopot, będę
ci bardzo wdzięczna.
- Ależ to żaden kłopot.
- No to będziemy kwita.
- Kwita?
- Mam na myśli przysługi.
Chyba jest szalona, jeśli uważa, że pójście z nią na wesele może być uważane
za przysługę, pomyślał. Ale na razie to zostawmy.
Pojechał do swojego domu, wziął smoking, koszulę i czarne buty, a potem
wrócił do stodoły.
- Czy masz wszystko? - zapytała Kate.
R S
69
- Nie zapomniałem nawet o butach. O której godzinie zaczyna się to
przyjęcie?
- Mamy tam być między siódmą a wpół do ósmej. Musimy stąd wyjechać za
kwadrans siódma.
- Dobrze. Zapukaj do mnie, kiedy będziesz gotowa.
Poszedł do siebie, znalazł w kuchni żelazko, wyprasował koszulę i wyczyścił
buty. Potem wykąpał dzieci i przygotował dla nich jajecznicę z grzankami.
Następnie włączył im telewizor, a sam wziął prysznic.
O wpół do siódmej, kiedy dzieci były już w łóżkach, włożył smoking. W
kieszeniach znalazł chusteczkę do nosa i dwa bilety na bożonarodzeniowy bal w
szpitalu, ostatni bal, na którym był z Beth.
Usiadł na brzegu łóżka i przez chwilę im się przyglądał. Potem z
westchnieniem wstał i wrzucił je do kosza. Następnie ściągnął z palca obrączkę i
schował ją do szuflady nocnego stolika.
Nadszedł czas, by znów zacząć żyć, pomyślał. I dotyczy to nie tylko mnie,
lecz również Kate.
R S
70
ROZDZIAŁ SZÓSTY
- No, no. Cóż za eleganckie miejsce.
- Goście też są eleganccy - odparła. - Nigdy do nich nie pasowałam.
- To dlaczego tu przyszłaś?
- Bo szwagier mojego brata, Adam, jest czarującym mężczyzną. I bardzo go
lubię. Jestem też w dobrych stosunkach z Jenny, moją szwagierką. To nie wina
Jenny, że jej brat jest egocentrycznym łajdakiem.
- Ojej!
- Och, nie przejmuj się tym, co mówię. Po prostu jestem rozgoryczona. Ale on
nie jest miłym człowiekiem. Szkoda, że nie dostrzegłam tego przed ślubem.
- Czyżby tak bardzo cię omamił? Kate wzruszyła ramionami.
- Sama nie wiem. On potrafi być naprawdę czarujący, ale nie chciał, żebym
została lekarką. Przez cały czas naszego związku wyobrażał sobie, że rzucę swój
zawód, urodzę mu dzieci i będę je wychowywać. Był zszokowany, kiedy
odmówiłam, ale naprawdę miałam inne sprawy do załatwienia w pierwszej
kolejności.
- Zaskakujesz mnie. Pomyślałbym, że entuzjastycznie przyjęłabyś propozycję
zostania matką. Doskonale radzisz sobie z dziećmi, a one cię uwielbiają.
Przynajmniej Rory i Freya. Oboje nieustannie mówią o tobie.
- Oni są cudowni. Muszę przyznać, że też ich uwielbiam.
- Więc dlaczego nie chciałaś mieć dzieci, kiedy byłaś zamężna? - spytał, a ona
ponownie wzruszyła ramionami.
- Chciałam, ale uważałam, że on nie będzie dobrym ojcem i jak już mówiłam,
miałam inne sprawy do załatwienia w pierwszej kolejności.
- Czy już je załatwiłaś?
- Nie wszystkie.
- Jak on ma na imię?
R S
71
- Jonathan, ale wszyscy nazywają go Jon.
- Czy jest jeszcze coś, co powinienem o nim wiedzieć?
- Nic, poza tym, że po raz ostatni widziałam go, kiedy dochodziłam do siebie
po operacji.
Mówiąc to, nie patrzyła na niego, ale on słyszał jej przyspieszony oddech.
- Czy będzie tu ktoś ze szpitala?
- Na litość boską, nie - zawołała ze śmiechem. - To są dwa zupełnie inne
światy.
- I tej pary nie da się pogodzić?
- Coś w tym stylu. Idziemy?
- Jestem gotów - odparł.
Podszedł do drzwi pasażera, wyciągnął do niej rękę i pomógł jej wysiąść.
- Cóż z ciebie za dżentelmen - mruknęła, biorąc go pod rękę.
- Jestem dżentelmenem... kiedy moja szefowa nie naraża mnie na stres.
- Muszę o tym pamiętać - rzekła przewrotnie.
- Zanim wejdziemy do środka... - zaczął, zatrzymując się na schodach. -
Muszę przyznać, że wyglądasz cudownie - dokończył, a ona poczuła ogarniające ją
ciepło.
- Dziękuję, James - odparła drżącym głosem, patrząc mu w oczy. - Muszę
przyznać, że ty też wyglądasz nie najgorzej.
- To zdumiewające, ile można osiągnąć przy pomocy kawałka mydła i dobrze
skrojonego garnituru - zażartował, a potem wskazał głową drzwi. - Wchodzimy?
Kate przedstawiła Jamesa swojemu bratu Michaelowi, który miał takie same
jak ona ciepłe brązowe oczy, i jego ładnej ciężarnej żonie Louise, siostrze pana
młodego. Byli bardzo miłą parą. Wyraźnie się nim zainteresowali, choć usiłowali
robić to dyskretnie.
- Nie podniecajcie się, to mój kolega z pracy. Jest tutaj jako moja zasłona
dymna - powiedziała Kate oschle, ale absolutnie ich nie przekonała.
R S
72
Czyżby Kate nigdy nie pokazywała się w towarzystwie mężczyzny? A jeśli
tak jest istotnie, to dlaczego? Bo to przeszkodziłoby jej w osiągnięciu celów, które
sobie wyznaczyła? - pytał się w duchu James, ale postanowił, że pomyśli o tym
później.
Potem przedstawiła go bezgranicznie szczęśliwej młodej parze, Jenny i
Adamowi, oraz kilku innym osobom. Przez cały czas James czuł na sobie ciekawe
spojrzenia gości.
- Ojej, w naszą stronę idzie Jon.
- Katherine... cieszę się, że cię widzę! - zawołał Jon, nie zwracając uwagi na
Jamesa. - Dobrze wyglądasz.
Lepiej niż wówczas, gdy dochodziła do siebie po operacji? Kate powiedziała
mi, że właśnie wtedy widziała go po raz ostatni, pomyślał James, przypominając
sobie paskudną bliznę na jej żebrach. Czy ten mężczyzna ponosi za to
odpowiedzialność?
- Dziękuję, Jon - odparła.
Jedynie James zdawał sobie sprawę, jak fałszywy jest jej uśmiech. Wiedział
też, jak trudno było się jej do niego zmusić. Położył rękę na ramieniu Kate, chcąc ją
wesprzeć psychicznie, i poczuł, że przyjęła jego gest z wdzięcznością.
- Ciebie również miło widzieć - oznajmiła pogodnym tonem. - Dobrze
wyglądasz. - A potem niewinnym głosem dodała: - Nadwaga ci służy.
Widząc wyraz twarzy Jona, James z trudem powstrzymał wybuch śmiechu.
- Widzę, że jak zawsze jesteś dowcipna - mruknął Jon, a potem spojrzał na
Jamesa. - Nie zdawałem sobie sprawy, że jesteś tu w towarzystwie. Czy nie zamie-
rzasz nas sobie przedstawić?
- Ależ oczywiście. Jon, przedstawiam ci Jamesa McEwana. On jest...
- Bardzo mi miło - przerwał jej James i uścisnął dłoń Jona. - Dużo o panu
słyszałem. Kate i ja jesteśmy bardzo... - Urwał. - Dobrymi przyjaciółmi.
R S
73
- Mam nadzieję, że ona nie zanudzi pana na śmierć - odparł Jon z szyderczym
uśmiechem. - Potrafi mówić tylko o krojeniu ludzi. Nigdy nie mogłem zrozumieć,
dlaczego wydaje jej się to tak bardzo interesujące. A czym pan się zajmuje?
- Krojeniem ludzi - odrzekł James z kamiennym wyrazem twarzy.
- Och, mogłem się domyślić, że jest pan lekarzem - oznajmił Jon z
niesmakiem, a potem roześmiał się lekceważąco. - Z tym człowiekiem nie będziesz
miała żadnych konfliktów, Kate. Nie zauważy nawet, że pracujesz po szesnaście
godzin na dobę.
- On wszystko zauważa, a sam pracuje jeszcze ciężej niż ja, więc jak byłeś
łaskaw stwierdzić, idealnie do siebie pasujemy - powiedziała, obejmując Jamesa w
pasie. Była bardzo z siebie zadowolona.
- Napuszony głupek. Mam nadzieję, że nigdy nie będę musiał udzielać mu
porady lekarskiej - mruknął James, kiedy Jon odszedł, a Kate zachichotała.
- Wykluczone. On chodzi jedynie do prywatnych lekarzy. Ale to spotkanie
dało mi do myślenia. Zastanawiam się, czy jestem kiepskim znawcą ludzkich
charakterów, czy też on robi się z wiekiem coraz gorszy.
- Zarówno jedno, jak i drugie. Masz skłonność do dostrzegania w ludziach ich
dobrych stron. Może z wyjątkiem mojej osoby.
- Przecież ja widzę twoje dobre strony! - zaprotestowała, a kąciki jego ust
lekko zadrgały.
- Czy masz ochotę zatańczyć?
- Wiesz, że chyba tak.
Zaprowadził ją na parkiet w chwili, gdy zaczęto grać wolną melodię. Objął ją i
przyciągnął do siebie. Nagle zdał sobie sprawę, że popełnił błąd, ponieważ poczuł
bijące od niej ciepło i...
- Muszę się napić - oznajmił, zabierając ją z parkietu.
- Naprawdę? Czy chcesz stąd wyjść?
- A możemy? Przed młodą parą?
R S
74
- Z całą pewnością. Będą bawić się do trzeciej nad ranem - oznajmiła, a potem
uśmiechnęła się i dodała: - Mam w domu butelkę pysznego merlota.
Czy ja śnię, czy też dostrzegłem w jej oczach wyraźne zaproszenie? - spytał
się w duchu.
Na wszelki wypadek postanowił się zabezpieczyć.
- Poczekaj chwilę - powiedział i wszedł do męskiej toalety. Podbiegł do
automatu, który znajdował się obok suszarki do rąk, i drżącymi dłońmi wrzucił do
niego monety.
Kate najprawdopodobniej nie zamierza tego zrobić, ale on chciał być
przygotowany na wszelkie okoliczności. Wyjął z automatu opakowanie, wsunął je
do kieszeni spodni i ruszył w stronę drzwi w chwili, gdy do toalety wszedł Jon.
- Och, McEwan. Zastanawiałem się, gdzie pan może być. Kate wydawała się
taka bezradna. Chyba podejrzewa, że wymknął się pan bez niej.
- Wątpię - odparł oschle. - Doskonale wie, że nie zrobiłbym tego. Dotrzymuję
obietnic. Wie pan... w zdrowiu i w chorobie i tak dalej... - dodał, a potem szybko go
minął i wyszedł z toalety.
- Czy widziałeś Jona?
- Owszem. Powiedział, że wydajesz się taka bezradna.
- Kłamca. Żegnałam się z moim bratem.
- Chodźmy stąd, zanim znów na niego wpadniemy, bo czuję się zobowiązany
do wybicia mu paru zębów.
Na jej twarzy pojawił się uśmiech zaskoczenia, który rozgrzał go od stóp do
głów.
- Mamo? Wróciliśmy.
- Och, witaj, kochanie. Dlaczego tak wcześnie? - zapytała Sue, wyłączając
telewizor i wstając z kanapy. - Witaj, James. Czy dobrze się bawiliście?
- Niezbyt. Przyjęcie było udane, ale Jon jak zwykle zachowywał się okropnie.
R S
75
- Myślę, że mu się zrewanżowałaś - wtrącił James, a Sue uniosła pytająco
brwi. - Powiedziała mu, że nadwaga mu służy.
- Och, Kate, jesteś nieuprzejma - stwierdziła ze śmiechem jej matka, szeroko
otwierając oczy.
- Wiem. To było wspaniałe.
- Zachowała się fantastycznie. Poza tym świetnie się bawiliśmy - oznajmił
James, a Sue spojrzała na niego, potem na Kate i znów na niego, a po chwili na jej
ustach pojawił się znaczący uśmiech.
- To dobrze. Cieszę się, że miło spędziliście czas. Aha, dzieci nie dały znaku
życia. Musiały zmęczyć się na porannym spacerze.
- Pewnie tak. Bardzo dziękuję, że pani zechciała się nimi zająć.
- Naprawdę nie ma za co. Miło mi, że Kate wyszła z domu. Powinna robić to
częściej - powiedziała, całując ją w policzek na pożegnanie. - Nie zapomnij, że Dan
będzie jutro na lunchu. Wszystkich was zapraszam, jeśli zechcecie przyjść. Nasz
dom jest otwarty.
- Zawsze był i jest otwarty - mruknęła Kate, kiedy jej matka zamknęła za sobą
drzwi. - Dziwne, że nie zaprosi na śniadanie listonosza.
- Ona jest wspaniałą kobietą.
- Wiem i kocham ją do szaleństwa. Jest cudowną matką. No już dobrze.
Muszę się przebrać.
- Szkoda. W tej sukni wyglądasz uroczo.
Kate się zawahała. Biustonosz był zbyt ciasny i uwierał ją w żebra, ale wyraz
twarzy Jamesa...
- Dobrze. Zaczekaj chwilę.
Poszła do siebie, wbiegła na górę, zdjęła niewygodny biustonosz bez
ramiączek i zeszła na dół.
R S
76
Jamesa zastała w swojej kuchni. Nie miał już na sobie marynarki, a jego
muszka zwisała, bo rozpiął trzy górne guziki koszuli. Wzrok Kate przykuł widok
jego szerokiej, umięśnionej klatki piersiowej.
- Czy to jest wino, o którym mówiłaś?
- A widzisz jakieś inne?
- Może masz ukryty zapas.
- Nie. Nie mam żadnych tajemnych schowków. Pewnie odkąd się tu
wprowadziłeś, miałeś wrażenie, że nic innego nie robię, tylko sączę wino, ale tak
naprawdę nie piję. Od czasu do czasu lubię wychylić kieliszek po szczególnie
ciężkim dniu pracy. Dlatego zawsze mam w domu butelkę. Czy możesz ją
otworzyć?
Podała mu dwa kieliszki i wyjęła z szafki chipsy.
- Śmietana z dymką czy sól morska z ziarenkami pieprzu? - spytała.
- Co sobie życzysz. Wybór należy do ciebie.
- Lubię oba rodzaje i dlatego je kupuję.
- Sól morska.
- W porządku.
Poszli do salonu. Kate nastawiła muzykę w stylu bluesowym, przygasiła
światła i usiadła obok Jamesa na kanapie, kładąc nogi na niskim stoliku, a on
poszedł za jej przykładem.
- Opowiedz mi o Danie - poprosił, chrupiąc chipsy.
- To uroczy człowiek. W dzieciństwie był dzikusem. Jego ojciec nie chciał go
znać. Rodzice nastoletniej matki byli przerażeni, że mają kolorowe dziecko w
swojej białej rodzinie i ich wyrzucili, więc trochę się wykoleił... na przykład kradł
samochody. Moi rodzice przygarnęli go i teraz jest dziennikarzem zajmującym się
sprawami motoryzacji. Dobrze mu się wiedzie, ale jego poczucie własnej wartości
nadal trochę kuleje. Z tego powodu obawia się, że jego związki nie będą udane.
Wciąż dziwi się, gdy ktoś go polubi.
R S
77
James zmarszczył brwi.
- Nie przyszłoby mi nawet do głowy, że w dzisiejszych czasach ludzie mogą
zwracać uwagę na czyjeś pochodzenie czy kolor skóry.
- Jedz te chipsy, bo inaczej ja je skończę i zrobię się gruba jak beczka.
- Masz rację. Mogę to sobie wyobrazić. - Przesunął się w jej stronę i spojrzał
tak, że poczuła się skrępowana.
- Przestań. Nie patrz tak na mnie.
- Jak? - spytał wyraźnie zaskoczony.
- Jakbyś... sama nie wiem. Jakbyś obserwował jakiegoś owada.
James się zaśmiał.
- Po prostu ci się przyglądam. Uważam, że łatwiej jest z kimś rozmawiać,
kiedy go widzisz. Tak czy owak, lubię na ciebie patrzeć. Jesteś piękna.
Powiedział to już po raz drugi tego wieczoru, a ona lekko się zaczerwieniła.
- Bzdura. To znaczy, wiem, że sukienka jest ładna, ale... - Wzruszyła
ramionami, a on potrząsnął głową.
- Dlaczego nie możesz przyjąć komplementu, Kate?
- Mogę... jeśli nie jest on jawnym kłamstwem.
- Powiedziałem prawdę.
- James, nie jestem piękna. Mogę uchodzić za dość atrakcyjną, ale...
- Kate, jesteś piękna. Uwierz mi.
- Czy wiesz, dlaczego byłam w szpitalu? - spytała nagle.
- Nie, ale domyślam się, że miało to związek z blizną na twoich żebrach.
Spojrzała na niego zszokowana.
- Skąd o tym wiesz? James poczuł się zakłopotany.
- Drzwi szatni były otwarte... podniosłem wzrok i... zobaczyłem.
- Och, mój Boże. - Zamknęła oczy i odwróciła od niego głowę, a na jej
policzkach pojawiły się rumieńce. - Nie wiedziałam...
- Opowiedz mi o tym. Co się stało? Czy Jon miał z tym coś wspólnego?
R S
78
- Jon? Nie. To napuszony głupek, ale nie jest agresywny. Rzucił się na mnie
pacjent, kopnął mnie w żebra. Jedno przebiło płuco i uszkodziło żyłę...
- Wielkie nieba! Aż tak mocno cię kopnął?
- Owszem. Miał stalowe czubki butów. Wezwano mnie na oddział
ratownictwa, żebym go zbadała. Podobno miał coś z wyrostkiem robaczkowym. Nie
był zadowolony, kiedy stwierdziłam, że nic mu nie dolega.
- Co za drań!
- Och, masz rację! Powinnam była bardziej uważać. A teraz boję się
ciemności.
- A co one mają z tym wspólnego?
- Doszło do tego po ciemku... na parkingu. Śledził mnie, kiedy wyszłam ze
szpitala.
- Czy był twoim pacjentem?
- Nie, nic mu nie dolegało, więc wypisałam go dużo wcześniej. Chciał
wymigać się od pracy, a ja zrobiłam z niego durnia. Więc czekał na mnie przed
szpitalem, a potem zostawił na ziemi na parkingu. Na szczęście niebawem ktoś
tamtędy przechodził, bo inaczej bym umarła. A Jon stwierdził, że to była moja wina,
bo pracuję o idiotycznych porach. Że gdybym była w domu, gdzie jest moje miejsce,
nie doszłoby do tego. Musiał odwołać ważną kolację i przez to stracił tysiące
funtów. Kazałam mu wtedy odejść. Powiedziałam, że jeśli jego głupie kontrakty są
ważniejsze niż ja, to nie chcę go więcej widzieć. Przywiózł tu wszystkie moje
rzeczy, zostawił je na ganku i zniknął. Taki był koniec mojego małżeństwa.
- Lepiej ci bez niego.
- Mnie to mówisz? Chwilowo mieszkam tutaj. Mam drugi dom, ale... nie lubię
tam wracać po ciemku, więc go wynajęłam.
- Ale co to ma wspólnego z przyjmowaniem komplementów?
- No cóż, widziałeś bliznę. Ona nie podnosi mnie na duchu.
- Nie zgadzam się z tobą. Ona na pewno nie umniejsza twojej urody.
R S
79
- Naprawdę tak uważasz?
- Oczywiście. Czy zraziła kogoś do ciebie?
- Nie byłam w sytuacji, w której mogłabym to stwierdzić.
- Co takiego? Ale... przecież ta blizna nie powstała wczoraj.
- Trzy lata temu, prawie cztery.
- I... - Zmarszczył brwi, a potem potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Jesteś
nie z tej ziemi.
Muzyka się skończyła, więc wstał, zmienił płytę, a potem wrócił i wyciągnął
do niej rękę.
- Zatańcz ze mną.
- Naprawdę? Tutaj?
- Dlaczego nie? Tu jest lepiej, bo nikt nie może nas zobaczyć.
Kate nie była w stanie mu się oprzeć. Chwyciła go za rękę, wstała i przytuliła
się do niego, opierając głowę na jego ramieniu. Poczuła cytrusowy zapach wody po
goleniu.
- Cudownie pachniesz - wyszeptał, dotykając nosem jej policzka, a ona
poczuła rozpalające ją ciepło. - Kate?
Uniosła nieco głowę, a on musnął wargami jej usta. Cicho westchnął i
namiętnie ją pocałował. Ale ona potrzebowała więcej, pragnęła go... Pragnęła go tu i
teraz.
- Kate, to wymyka mi się z rąk.
- Uhm.
- Lepiej będzie, jeśli mnie powstrzymasz.
- Nie.
- Jesteś tego pewna? Potem nie będzie można tego naprawić.
- A chciałbyś?
- Nie. Pragnę zaprowadzić cię na górę do twojego pokoju i kochać się z tobą -
powiedział, patrząc w jej oczy.
R S
80
Wzięła go za rękę i ruszyła po schodach w stronę swojej sypialni. Potem
rozpięła guziki jego koszuli, wyjęła z niej spinki do mankietów, odrzuciła je na bok i
rozpięła zamek błyskawiczny spodni.
- Kate...
- Ciii.
Objął ją, a później zsunął z niej sukienkę i bieliznę.
- Tak bardzo cię pragnę - wyszeptał, całując każdy centymetr jej ciała.
Potem przywarli do siebie i wspięli się wspólnie na szczyt rozkoszy. Później
James tulił ją do siebie, dopóki nie spowiła ich cisza nocy...
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Wykręcił się od pójścia na lunch z Danem i jego dziewczyną. Był piękny
dzień, a on czuł się pełen energii, życia i nadziei, choć wcale nie uważał, że coś
wyniknie z jego związku z Kate. Dała mu jasno do zrozumienia, że nie jest jeszcze
na to gotowa.
Ubrał ciepło dzieci i razem poszli do ogrodu. Rory i Freya od razu zaczęli
biegać i kopać w piaskownicy. James uprzątnął tymczasem z trawnika zeschłe liście,
przyciął krzewy i rozpalił ognisko. Później pojechali kupić hamburgery i frytki na
lunch.
Po powrocie usiedli w ogrodzie i pilnowali, by ognisko dopaliło się do końca.
Kiedy słońce było już nisko nad horyzontem, postanowili wrócić do domu. Na
podjeździe stał sportowy samochód, a Andrew pochylał się nad stosem drewna
opałowego i wkładał je do dużego kosza. Gdy ich zobaczył, wyprostował się i do
nich pomachał.
- James! Brakowało nam was na lunchu. Czy miło spędziliście czas?
- Wspaniale, dziękuję. Byliśmy w ogrodzie.
R S
81
- Chodźcie do nas. Siedzimy w salonie. Sue właśnie podała herbatę i mnóstwo
różnych ciastek, których nie jesteśmy w stanie zjeść. Chodźcie do nas i się
rozgrzejcie.
- Nie jesteśmy odpowiednio ubrani, Andrew.
- Nonsens! Wchodźcie. Dziewczyna Dana ma synka w wieku Rory'ego. Będą
się dobrze razem bawić.
Kiedy wszedł, Kate powitała go uśmiechem, gestem ręki wskazując mu
miejsce obok siebie na kanapie. Andrew przedstawił go Danowi, Rachel i jej
synkowi Seanowi.
- Cześć - powiedział, siadając obok Kate.
- Cześć. Podobno pracowałeś w ogrodzie.
- Tak. Od lat tego nie robiłem, więc teraz wszystko mnie boli!
- Ale miło spędziłeś dzień?
- Owszem. Posprzątaliśmy cały ogród, a potem rozpaliliśmy ognisko.
- Wiem, bo poczułam bijący od ciebie zapach palonego drewna. Wygląda na
to, że dobrze się bawiliście.
- Tak. Przez kilka dni pewnie będę tego żałował, ale zabawa była niezła.
- Nie chciałabym ci tego psuć, ale dzwoniono ze szpitala.
- W jakiej sprawie?
- Tracy Farthing. Jej chłopak zachował się wobec niej okropnie. Kiedy
dowiedział się, że ona ma kamień włosowy, po prostu ją rzucił. Wtedy Tracy
próbowała powiesić się w łazience na przewodzie od kroplówki.
- O mój Boże. Biedny dzieciak. Czy był u niej psycholog?
- Tak, ale ona jest bardzo przygnębiona. Cóż za głupek z tego jej chłopaka!
- Zapewne on też potrzebuje pomocy psychologa.
Ich związek był poważny, rozmawiałem z nią na ten temat. Czy wiesz, że oni
spali ze sobą?
- To niekoniecznie znaczy, że związek jest poważny.
R S
82
Fakt. Spałeś ze mną ostatniej nocy, a jednak nie mam złudzeń co do trwałości
naszego związku, pomyślała. Poza tym nie przyszedłeś dzisiaj na lunch z moją
rodziną. Wolałeś pracować u siebie w ogrodzie.
W poniedziałek rano James odwiedził Tracy, która była przygnębiona i
nieszczęśliwa.
- Cześć - powiedział, siadając na brzegu jej łóżka. - Słyszałem, że miałaś
burzliwy weekend. Przykro mi z powodu twojego chłopaka.
- Powiedział, że jestem odrażająca.
- Bzdura. Czy myślisz, że pomoże, jeśli z nim pogadam?
- Miał z nim rozmawiać psycholog, ale on nie chciał go widzieć. Tak czy
owak, z nami koniec. Rzucił mnie i tyle... - Głos jej się załamał i zaczęła płakać. Po
chwili wzięła się w garść, otarła łzy i usiadła. - Nic mi nie jest, doktorze McEwan.
Wszystko będzie dobrze. Nie zrobię już niczego głupiego.
James wcale nie był pewny, że Tracy czuje się dobrze. Wyszedł od niej,
obiecując, że zamieni kilka słów z jej chłopakiem, jeśli on zechce rozmawiać z nim
na ten temat. Potem wrócił na oddział i wszedł do gabinetu Kate.
- Jak ona się czuje?
James wzruszył ramionami.
- Jest dość przygnębiona. Obiecałem, że porozmawiam z jej chłopakiem... o
ile on zechce.
- Innym się nie udało.
- Warto spróbować. Zespół psychologów składa się z samych kobiet, podobnie
jak personel oddziału. Pomyślałem, że może chętniej posłucha mnie, mężczyzny.
- Istotnie warto spróbować.
- Może wiesz, czy weekend był pracowity?
- Podobno tak. Miejmy nadzieję, że dzisiejsza noc będzie spokojna, bo to my
pełnimy dyżur pod telefonem. Czy twoja matka zajmie się dziećmi, James?
R S
83
- Nie wiem. Nie rozmawiałem z nią od dwóch dni. Szczerze mówiąc, jestem
na nią bardzo zły. Sam nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Czy będzie mogła
spać w stodole? Zakładając, że namówię ją do opieki nad wnukami.
- Oczywiście, że tak! Nie wygłupiaj się, James. Zadzwoń do niej i załatw tę
sprawę. Jeśli się nie zgodzi, przekup opiekunkę. Jeżeli okaże się, że mamy dużo
roboty, to będziesz mi potrzebny.
- Mamo, oczywiście, że mówię do ciebie.
- Ale tylko dlatego, że mnie potrzebujesz. James westchnął.
- Bzdura, i dobrze o tym wiesz. Przecież oboje zdawaliśmy sobie sprawę, że
nie będzie lekko, a ty zgodziłaś się zajmować nimi, kiedy mam dyżur pod
telefonem. Gdybym wiedział, że... uznasz to za zbyt trudne dla siebie, nie brałbym
tej posady. Zresztą ona jest tylko na cztery miesiące. Proszę cię, nie zrób mi
zawodu. Jeśli naprawdę nie chcesz nam pomagać, zorganizuję kogoś od nowego
roku, ale do tej pory nic nie mogę zrobić.
- James, to dla mnie trudne, ale gdybyś nie pozwolił Beth umrzeć...
- Och, mamo! Dobrze wiesz, jak bardzo ją kochałem. Tak się stało. Nie
miałem na to wpływu.
- Mogłeś namówić ją do usunięcia ciąży.
- Nie. Nie mogłem i nie zrobiłbym tego. Tak czy owak, było już za późno.
Gdyby chciała przerwać ciążę, podtrzymałbym ją na duchu, ale tak się nie stało. Dla
żadnego z nas nie jest to łatwe, ale musimy żyć dalej. I staram się tego trzymać.
Mamy nowy dom, znów zacząłem pracować, staram się stworzyć nam wszystkim
dobre warunki życia. Ale potrzebuję twojej pomocy. Obiecałaś, mamo. Nie proszę
cię chyba o zbyt wiele.
Matka milczała przez chwilę, a potem westchnęła.
- Dobrze, ale to jest dla mnie bardzo uciążliwe, James. Kiedy wychodzisz,
Freya jest taka niezadowolona i nieszczęśliwa...
R S
84
- Nie jest nieszczęśliwa, mamo. Czuje się świetnie, a z każdym dniem jest w
coraz lepszej formie. Wieczorem odbiorę dzieci od opiekunki i przyjadę do ciebie, a
potem przywiozę was do stodoły. Bądź gotowa na szóstą, dobrze? Do zobaczenia.
Odłożył słuchawkę, wciągnął powietrze i wydał z siebie pomruk irytacji.
- To zabrzmiało jak preludium do trzeciej wojny światowej - stwierdziła Kate,
stojąc za jego plecami.
Spojrzał na nią przerażonym wzrokiem.
- Jak długo tu jesteś?
- Wystarczająco długo. Mama daje ci się we znaki.
- Tak, to prawda. I co gorsza, nie mogę nic zrobić w tej sprawie. Ma bzika na
punkcie tego, że nie jestem w stanie zająć się własnymi dziećmi.
- Może potrzebna jest ci niania.
- Nie. Miałaby na nie za duży wpływ. Poprzednia była prawdziwą katastrofą.
Poza tym nie mogłaby zamieszkać w naszym domu, bo nie ma dość miejsca.
- Skoro poruszyłeś temat waszego domu, to czy wiesz, kiedy hydraulik
zreperuję bojler?
- I inne rzeczy. Powinien skończyć któregoś dnia w styczniu... miejmy
nadzieję. Dlaczego pytasz? Czy jest jakiś kłopot ze stodołą?
- Nie. Zamierzałam zaproponować ci, żebyście na okres świąt przenieśli się do
mojej części, a wtedy cała rodzinna banda zamieszka w drugiej połowie. Oczywi-
ście, jeśli uważasz, że taka przeprowadzka zakłóciłaby dzieciom spokój, to ja
przyszłabym do was, ale...
- Mogę zabrać je do domu.
- Nie bądź niemądry. Przecież zamarzlibyście na śmierć. Tak czy owak,
spędzicie z nami święta.
- Naprawdę? Czy twoja matka spodziewa się nas?
- Oczywiście, więc jeśli nie macie innych planów, jesteście mile widziani.
Będzie mnóstwo dzieci, które na pewno polubią Freyę. Poza tym mama obdarłaby
R S
85
mnie ze skóry, gdybyście nie przyłączyli się do nas. A teraz, jeśli moje biurko nie
jest ci już potrzebne, to mam do uzupełnienia kilka kart chorób. Zresztą możesz mi
pomóc, bo niektóre z nich dotyczą twoich pacjentów.
Po kilku minutach pracy James zdał sobie sprawę, że Kate zamilkła i wpatruje
się w niego w zamyśleniu.
- Co się stało? - spytał.
- Szukają nowego konsultanta chirurgii ogólnej i spytali mnie, co sądzę o
tobie.
- I co im odpowiedziałaś?
- Że mam zastrzeżenia do twojej dyspozycyjności, ale w zasadzie uważam, że
doskonale nadajesz się na to stanowisko.
James głęboko westchnął.
- Czy spodziewałeś się, że będę kłamać? Tylko dlatego, że spaliśmy ze sobą?
- Absolutnie nie. Ale jeśli nasz związek... poza pracą będzie dla ciebie
niewygodny, to może powinienem znaleźć jakieś inne lokum, bo...
- Od ciebie wyłącznie zależy, gdzie będziecie mieszkać, ale tutaj jesteście mile
widziani. Zresztą stale ci to powtarzam.
- A co z resztą?
- To również zależy od ciebie. Jeśli zdecydujesz, że chcesz ze mną zerwać, po
prostu powiedz mi to. I nie martw się o mnie.
- Ale czego ty chcesz?
- Chcę, żebyś zrobił to, co uważasz za słuszne.
- Więc oddzielmy sprawy prywatne od zawodowych.
Już sama myśl o stracie tej niezwykłej, tryskającej energią kobiety wydała mu
się przerażająca.
Dwadzieścia pięć minut po pierwszej w nocy Kate usłyszała dźwięk pagera
dobiegający z sypialni, która znajdowała się za ścianą.
R S
86
Nagle dotarł do niej płacz Frei i odgłos kroków na podeście schodów, a potem
głos ganiącej Jamesa matki.
- Muszę jechać! - zawołał wyraźnie zirytowany.
- James, nie mogę z nią zostać! - odparła płaczliwie pani McEwan. - Ona...
- Mamo, nieraz rozmawialiśmy na ten temat. Muszę iść do pracy.
- James, bardzo cię proszę.
Kate pospiesznie włożyła szlafrok i zastukała do drzwi łączących obie części
stodoły.
- James? Wpuść mnie.
Otworzył drzwi, trzymając Freyę na rękach.
- Daj mi ją - rzekła, biorąc od niego dziewczynkę. - Teraz już idź. Spotkamy
się później.
- Ale...
- Żadnych „ale". Jedź.
- Jestem ci bardzo wdzięczny.
- Jedź!
Pocałował Freyę w czoło i nie zwlekając dłużej zbiegł po schodach. Chwilę
później zatrzasnął za sobą drzwi i odjechał.
- Dobrze, kochanie, teraz zaniosę cię z powrotem do łóżka - powiedziała Kate,
całując Freyę w pulchny policzek, a potem położyła ją do łóżeczka, przykryła kołdrą
i wyszła z pokoju. Przez chwilę stała przed uchylonymi drzwiami, nadsłuchując.
- Pewnie uważa mnie pani za potwora - wyszeptała posępnie matka Jamesa.
- Nie. Myślę, że nie okazuje pani wiele serca własnemu synowi, ale zapewne
ma pani po temu powody, a to już nie moja sprawa. Jak rozumiem, zawarliście
pewnego rodzaju umowę, więc jeśli nagle uzna pani, że nie może jej dotrzymać i
zostawi go pani na lodzie, będzie to, moim zdaniem, trochę nieuczciwe.
- Ale ja nie daję rady - wyjąkała i ku zaskoczeniu Kate zaczęła szlochać.
R S
87
- Proszę się uspokoić. Chodźmy do kuchni, nastawmy wodę i przy herbacie
porozmawiajmy na ten temat.
Położyła rękę na jej ramieniu i sprowadziła ją po schodach.
- Beth była taka cudowna. Tworzyli wspaniałą rodzinę - wymamrotała
drżącym głosem. - A potem zaatakowała ją ta okropna choroba, a on pozwolił jej
zachować ciążę. Gdyby tego nie zrobił, gdyby ją uratował... ale nawet nie
spróbował. Teraz chce, żebym go wspierała, a ja nie jestem w stanie. Martwię się o
moją siostrę. Ona chce, żebym spędzała z nią dużo czasu. James mnie potrzebuje, a
sama nie daję sobie rady z dziećmi, zwłaszcza w nocy, kiedy on musi jechać do
pracy. Odpowiedzialność po prostu mnie przeraża. Okropnie boję się, że któremuś z
dzieci może stać się coś złego...
- Przepraszam, omówmy wszystko po kolei - rzekła Kate, podając filiżankę
herbaty matce Jamesa. - Po pierwsze, o ile wiem, kiedy Beth dowiedziała się o
swojej chorobie, rak był już zaawansowany. Było za późno, żeby ją uratować, więc
cokolwiek by zrobili, niczego by nie osiągnęli. Może dałoby to jej trochę czasu.
Kilka tygodni, a w najlepszym razie kilka miesięcy. Nie robiąc nic, dla dobra Frei,
zachowali się jak dzielni ludzie. James na pewno był wewnętrznie rozdarty, siedząc
przy żonie i zdając sobie sprawę, że niebawem ją straci. Myślę, że popierając
decyzję Beth, wykazał ogromną odwagę i hart ducha. Powinna być pani z niego
dumna.
- I jestem, ale nie zastąpię mu Beth - wyszeptała z oczami pełnymi łez.
- On wcale tego nie chce. Pragnie, żeby była pani jego matką, a to może pani
zrobić. Może pani opiekować się jego dziećmi. Freya nie tęskni za matką, bo jej nie
zna, a Rory jest złotym chłopcem. Nie stwarzają specjalnych kłopotów. Tworzą
dobrą rodzinę, a pani powinna zaufać Jamesowi i robić to, o co panią prosi.
- Ale nie jestem w stanie!
- Więc niech mu pani to wyjaśni. Niech mu pani powie, że się boi. On tak
bardzo kocha dzieci, jest im bezgranicznie oddany, ale próbuje pracować, żeby żyły
R S
88
na wysokim poziomie. Myślę, że jeśli pani wytłumaczy mu, czego się obawia, on to
zrozumie i coś zaplanuje. Dopóki mieszka tutaj, moi rodzice są obok i chętnie się
nimi zaopiekują. Gdyby nie dawała pani sobie rady, służą pomocą, ale... James
dostał propozycję stałej posady. Niestety, dopóki nie ureguluje spraw związanych z
opieką nad dziećmi, nie mogę zarekomendować go bez zastrzeżeń.
Pani McEwan przez dłuższy czas patrzyła na Kate, a potem potrząsnęła głową.
- Sama nie wiem, co robić. Wiem tylko, że nie mogę...
- Czego pani się boi?
- Tego, że któreś z dzieci nagle zachoruje. Zwymiotuje i zacznie się dusić.
Albo dostanie zapalenia opon mózgowych, a ja nie będę tego świadoma. Albo Rory
upadnie i skręci sobie nogę. Albo się oparzy. To takie niemądre, ale czuję się tak,
jakby było to dla mnie czymś zupełnie nowym.
- Proszę posłuchać... czy z pokoju Frei dochodzą jakieś dźwięki?
W całym domu panowała cisza.
- Ona zasnęła! - powiedziała ze zdumieniem pani McEwan.
- Oczywiście, że tak. W ciągu dnia była bardzo aktywna. Potrzebuje snu.
Zresztą pani również. Proszę nie ulegać jej kaprysom, to nie będzie tego od pani
oczekiwać. No dobrze, teraz muszę już iść. Czy da sobie pani radę, czy mam
zadzwonić do moich rodziców?
- Nie. Poradzę sobie.
- Zostawię pani ich numer na wypadek, gdyby miała pani jakieś kłopoty -
oznajmiła. - Oto on. Proszę do nich dzwonić w razie potrzeby.
- Dziękuję, Kate.
- Muszę lecieć. Niech pani wraca do łóżka i trochę odpocznie.
Pobiegła do swojego mieszkania, pospiesznie się ubrała i pojechała do
szpitala.
R S
89
ROZDZIAŁ ÓSMY
Gdy James wszedł do pokoju dla personelu, Kate siedziała w fotelu, trzymając
w ręce kubek. Nalał sobie kawy, usiadł obok niej i wypił duży łyk. Potem westchnął
i spojrzał jej w oczy.
- Przepraszam cię za to, co wydarzyło się w nocy. Będę musiał coś zrobić w
tej sprawie.
- Istotnie. Powinieneś porozmawiać ze swoją matką. Przeraża ją
odpowiedzialność, która...
- Co takiego? - zawołał z niedowierzaniem.
- Boi się, że jeśli dojdzie do jakiegoś wypadku, nie będzie wiedziała, co
zrobić. Jest przerażona, że sama nie da sobie rady.
- Och, to jakiś obłęd. Ona nie mówiła tego poważnie.
- Niestety, była śmiertelnie poważna. Ona wcale nie uważa, że ty nie umiesz
zajmować się dziećmi, tylko że ona tego nie potrafi. I nie wie, jak ci o tym
powiedzieć.
- I to wszystko? Na litość boską! A jak zareagowała, kiedy przekazałaś jej
Freyę i zamierzałaś wyjść?
- Dobrze. Poza tym nie przekazałam jej Frei. Położyłam ją z powrotem do
łóżka, a ona od razu zasnęła. Twoja matka była szczerze zdumiona.
Roześmiał się, nie mogąc w to uwierzyć.
- Tak po prostu... zasnęła? Przecież ty nie masz do czynienia z dziećmi. Jesteś
zbyt zajęta papierkową robotą.
- Ty tak uważasz. Przez niemal całe życie wychowywałam się z dziećmi, które
pochodziły z różnych środowisk, więc potrafię uśpić dziecko, kiedy się obudzi.
Mam to we krwi.
Potrząsnął głową z niedowierzaniem.
- Jesteś cudowna. Powinienem cię wynająć jako opiekunkę.
R S
90
- Śnisz na jawie, James - powiedziała oschle, a on parsknął śmiechem.
Istotnie, śnił o niej. Była w jego marzeniach, myślach, ramionach. Nie mógł
wyobrazić sobie, co zrobiłby bez niej...
Kate przerwała jego rozmyślania.
- Na wszelki wypadek zostawiłam twojej matce numer telefonu moich
rodziców, ale jej naprawdę brak pewności siebie. To jest niemądre, bo z pewnością
potrafi zająć się swoimi wnukami. W końcu wychowała ciebie, a ty jakoś to
przeżyłeś.
- Uhm. Może tu jest pies pogrzebany. Byłem wcielonym diabłem. W
porównaniu ze mną Rory jest aniołkiem. Wspinałem się, na co tylko było można, a
jeśli znalazłem jakąś brudną czy błotnistą kałużę, natychmiast do niej wchodziłem.
Zanim skończyłem pięć lat, miałem na swoim koncie złamane obie ręce i pobyt w
szpitalu ze wstrząśnieniem mózgu. Aha, poza tym omal się nie zabiłem, spadając z
urwiska. I wszystko rozkładałem na części. Kiedy miałem sześć lat, rozebrałem
żelazko, a potem włączyłem je, żeby zobaczyć, jak działa, i podpaliłem deskę do
prasowania. Cud, że nikt nie zginął.
- Biedna kobieta - mruknęła Kate, uśmiechając się ze współczuciem. - Nic
dziwnego, że jest zestresowana.
- Lepiej będzie, jeśli do niej zadzwonię i przeproszę za to, że na nią
nakrzyczałem.
- Myślę, że to dobry pomysł. Powinieneś też uciąć sobie z nią miłą
pogawędkę, bo podejrzewam, że nie będzie chciała zająć się dziećmi w czasie
najbliższego weekendu. A jak wiesz, mamy wtedy dyżur pod telefonem.
- Nie martw się, Kate, jakoś to rozwiążę. Może Helen się nimi zaopiekuje. A
od nowego roku zatrudnię nianię. Chcę dostać tę posadę... jeśli mam na to szansę.
Przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu, a potem uśmiechnęła się
zagadkowo.
- Wierzę w ciebie. A teraz dzwoń do swojej matki.
R S
91
Dzień upływał im dość spokojnie. James poszedł odwiedzić Tracy, która
siedziała na krześle i wyglądała znacznie lepiej.
- Hej! Jak się czujesz?
- Dobrze. Żołądek przestał mnie boleć, mogę jeść, wprawdzie tylko papki, ale
mam apetyt. Od dawna nic nie jadłam, a mama mówi, że muszę nadrobić zaległości.
- To prawda, tylko na razie nie jedz za dużo naraz - oznajmił, siadając na
brzegu jej łóżka. - Musisz nadal brać tabletki, żeby kwas nie niszczył ścianki
żołądka. Dietetyk da ci listę rzeczy, których powinnaś unikać. Poza tym uważam, że
jesteś w dobrej formie. Psycholog jest też zadowolony, że chcesz korzystać z jego
porad, więc możesz wyjść ze szpitala dzisiaj lub jutro. - Zawahał się, a potem spytał:
- Czy twój chłopak się odezwał?
Tracy potrząsnęła głową.
- Nie. Moja przyjaciółka powiedziała, że jest mu bardzo przykro.
- Wobec tego może powinnaś do niego zadzwonić... albo dać mi jego numer,
to ja z nim porozmawiam.
Tracy zapisała numer telefonu na kartce, a on schował go do kieszeni i wstał.
- Dbaj o siebie.
Poszedł do biura Kate i wykręcił numer telefonu chłopaka Tracy, ale odezwała
się automatyczna sekretarka.
Pewnie jest na lekcjach, pomyślał, zdając sobie sprawę, że chłopak jeszcze
chodzi do szkoły. Postanowił, że zadzwoni do niego później.
Zatelefonował do swojej matki, ale również nie zastał jej w domu. Doszedł do
wniosku, że pewnie pojechała do Cambridge odwiedzić siostrę.
Nie pozostało mu nic innego, jak tylko przygotować wypis Tracy ze szpitala.
- Kate?
- Cześć, James. Czy dobrze się czujesz? - spytała z niepokojem. - Twój głos
dziwnie brzmi. Co się stało?
- Hm... Czy jesteś bardzo zajęta?
R S
92
- Nie. Dlaczego pytasz?
- Bo zachowałem się jak skończony idiota. Nalałem do mojego samochodu
benzynę.
- No i?
- To jest diesel.
- Ach!
- Więc teraz muszę odstawić go do warsztatu, żeby wypompowali benzynę,
wypłukali bak, odkazili go, wymienili filtry, przewody paliwa i co tam jeszcze
trzeba. To będzie kosztowało fortunę. Siedzę w nim z dziećmi, czekając na pomoc
drogową, żeby mnie stąd zabrali. Freya płacze, Rory jest głodny, a mnie chce się
wyć. Muszę cię spytać, czy...
- Dobrze, gdzie jesteście?
- Na drodze niedaleko ciebie, tuż obok obwodnicy. Nie możesz nas nie
zauważyć.
- Będę za pięć minut.
Przyjechała po czterech minutach. James czekał na nią, stojąc obok
samochodu.
- Nie mogę wprost uwierzyć, że zachowałem się jak kompletny dureń.
- Jestem pewna, że przyszło ci to z łatwością - zażartowała. - Dzieciaki,
chodźcie. Pojedziemy do domu i wypijemy herbatę, zanim wasz tato uporządkuje
ten bałagan.
Kiedy dzieci siedziały już w swoich fotelikach w jej samochodzie, spojrzała
na Jamesa.
- Zobaczymy się w domu. Nie martw się o nie. Położę je spać, jeśli długo nie
będziesz wracał... i ugotuję coś dla ciebie.
James odetchnął z ulgą.
- Dziękuję. Jestem ci bardzo wdzięczny.
- Znowu? - zażartowała, a potem wsiadła do samochodu i odjechała.
R S
93
- Co robiliście dzisiaj w szkole, Rory? - spytała Kate, wkładając brudne
naczynia do zmywarki.
- Rzeczy na Boże Narodzenie - odparł, machając nogami pod kuchennym
stołem. - Pisaliśmy świąteczne kartki i robiliśmy aniołki, które potem powiesiliśmy
na choince. - Oparł głowę na ręce i spojrzał na nią poważnym wzrokiem. - Czy
pomożesz mi napisać list do Świętego Mikołaja? Obiecałaś.
- Oczywiście. Skoro Freya zasnęła, możemy zrobić to teraz. Poczekaj,
przyniosę papier.
Poszła do swojego mieszkania, przyniosła plik kolorowych kartek oraz kilka
ołówków i usiadła obok niego.
- Lepiej uklęknij na krześle, to dosięgniesz do blatu stołu - poradziła mu. - No
dobrze. Co chciałbyś napisać?
- Drogi Święty Mikołaju.
- Drogi Święty Mikołaju - powtórzyła, pisząc te słowa dużymi literami na
osobnej kartce. - Przepisz to.
Rory skupił się i wysunął język, co wywołało jej uśmiech.
- Gotowe. Teraz „Chcę..."
- Nie uważasz, że powinieneś napisać: „Czy mógłbym prosić"? -
zaproponowała, a on kiwnął głową.
- Dobrze.
- O co chcesz go prosić?
- O mamusię na Gwiazdkę.
Jej serce ścisnęło się z bólu, a do oczu napłynęły łzy.
- Och, Rory, kochanie. Nie sądzę, żeby było to możliwe. Myślę, że Święty
Mikołaj daje zabawki i...
- Ale ja nie chcę zabawek! - przerwał jej ze smutkiem. - Chcę mamusię.
Babcia stale mówi, że Freya tęskni za mamą, więc pomyślałem, że jeśli ją dostanie-
my, to ona nie będzie płakać, kiedy tatuś idzie do pracy. Że wszyscy wtedy
R S
94
będziemy szczęśliwi i tatuś też przestanie płakać. Czasami słyszę go w nocy. On
myśli, że śpię... Jak ja tego nienawidzę.
- Och, kochanie. - Objęła go i mocno uścisnęła, a on przytulił się do niej i
ukrył twarz w jej ramionach.
Mogłabym być jego mamą, pomyślała tęsknie. I Frei. Żyć z nimi i z Jamesem.
Byłabym wtedy szczęśliwa i...
Jej rozmyślania przerwał odgłos zatrzymującego się przed domem samochodu,
więc uniosła głowę.
- Chyba przyjechał twój tata - powiedziała, a Rory odsunął się od niej i
spojrzał na kartkę.
- Nie chcę już pisać do Świętego Mikołaja - oznajmił, ześlizgując się z krzesła,
mnąc kartkę i wrzucając ją do kosza na śmieci. - On jest głupi - dodał, a potem
pobiegł do swojego pokoju i zatrzasnął za sobą drzwi.
- Cześć. Przepraszam, że nie było mnie tak długo, ale musiałem wynająć
samochód. Czy wszystko jest w porządku?
Kate siedziała przy kuchennym stole, rozprostowując kartkę papieru.
- Co to jest? - spytał James.
- Pisaliśmy list do Świętego Mikołaja.
„Drogi Święty Mikołaju, czy mógłbym prosić", przeczytał na pogniecionej
kartce, a potem spojrzał na Kate. - Prosić o co?
- O mamusię na Gwiazdkę - odparła, zamykając oczy, a po jej policzkach
popłynęły łzy.
James głęboko westchnął.
- Nie mogę dać mu mamy - mruknął drżącym głosem. - Co według niego
powinienem zrobić? Znaleźć pannę młodą przez internet? Co mu powiedziałaś?
- Że Święty Mikołaj przynosi tylko zabawki. A on na to odparł, że Święty
Mikołaj jest głupi i pobiegł do swojego pokoju. Przepraszam, James. Nie
R S
95
wiedziałam, co mam mu powiedzieć. - Otarła łzy koniuszkiem palca, a James
podszedł do niej i położył dłoń na jej ramieniu.
- Nie płacz. To nie twoja wina. Pójdę z nim porozmawiać. Gdzie jest Freya?
- Śpi.
Zostawił Kate w kuchni, wbiegł na górę i wszedł do pokoju Rory'ego.
Chłopiec leżał skulony na łóżku, przyciskając do siebie misia Beth i głośno łkając.
- Hej, gdzie podział się mój dzielny chłopiec? - spytał łagodnie, biorąc go w
ramiona.
- Chciałem tylko mamusię - wyszlochał, a James poczuł, że pęka mu serce.
- Wiem, ale nie zawsze można mieć to, czego się pragnie. Mamy siebie i
Freyę, więc jesteśmy szczęśliwi. Nie potrzebujemy do tego Świętego Mikołaja. -
Położył się obok syna, przyciągnął go do siebie, a on mocno się do niego przytulił i
po chwili zasnął.
James leżał nieruchomo, czując się wyczerpany fizycznie i psychicznie.
Zaczął się zastanawiać, czy znajdzie kiedyś wyjście z tego ciemnego tunelu...
Nagle poczuł na ramieniu dotyk czyjejś ręki. Gwałtownie odwrócił głowę i
zobaczył Kate, która spoglądała na niego smutnym wzrokiem.
- Czy wszystko w porządku? - spytała szeptem, a on kiwnął potakująco głową.
- Rory zasnął. Zaraz zejdę na dół.
Wstał z łóżka, otulił Rory'ego kołdrą i poszedł za Kate do kuchni, w której
unosił się cudowny zapach. Kate nakryła również do stołu.
- W zamrażarce miałam sos do spaghetti. Przyniosłam też makaron. Jeśli jesteś
głodny, to zaraz go ugotuję.
- Umieram z głodu - wyznał, siadając przy stole i wzdychając. - Nic mi się nie
udaje. Awaria bojlera w domu, zepsuty samochód, a teraz jeszcze marzenie
Rory'ego. Kiedy to się skończy, Kate?
Wlała do garnka wrzącą wodę, wrzuciła do niej makaron i usiadła
naprzeciwko Jamesa, przesuwając kieliszek wina w jego stronę.
R S
96
- James, nie wolno ci się poddawać. Boże Narodzenie zawsze jest trudne dla
rodzin, które znajdują się w takiej sytuacji jak wasza. Ale niedługo będzie nowy rok
i wszystko jakoś się ułoży.
- Tak myślisz? Wiesz, potrzebuję tej posady, Kate - powiedział zrozpaczonym
głosem. - Muszę pracować. Tylko dzięki pracy jeszcze nie zwariowałem. To jedyna
rzecz, którą jestem w stanie dobrze wykonywać.
- Bzdura! - zawołała. - Jesteś wspaniałym ojcem, James. Widziałam, jaki masz
stosunek do dzieci. Uwielbiasz je, a one uwielbiają ciebie. Jesteście bardzo ze sobą
związani. Poza tym one są zdrowe i zrównoważone.
- Moja matka jest innego zdania.
- Twojej matce nie jest łatwo, James. Straciła męża, jej siostra też straciła
męża, ty straciłeś żonę. Ona bardzo to przeżywa. To dla niej trudny okres. Jest
śmiertelnie przerażona, że pogorszy sytuację, jeśli coś zrobi lub czegoś nie zrobi. W
gruncie rzeczy
wcale nie uważa, że powinieneś oddać dzieci do rodziny zastępczej .
Po prostu martwi się o was wszystkich i nie widzi wyjścia z sytuacji.
- Tak czy owak, muszę załatwić opiekunkę.
- Czy nie możesz poprosić Helen? Może czasem zatrzymałaby je na noc?
James potrząsnął głową.
- Już próbowałem, ale ona nie może tego zrobić. Jej mężowi nie przeszkadza,
że ona opiekuje się innymi dziećmi w ciągu dnia, ale w nocy chce mieć święty
spokój. Doskonale go rozumiem. Myślę, że jedynym rozwiązaniem mojego
problemu byłaby niania, ale nie jestem w stanie jej znaleźć tuż przed świętami,
nawet gdybym miał gdzie ją ulokować. Co z tym makaronem?
- Och! - Kate zerwała się na równe nogi, odsączyła makaron i odetchnęła z
ulgą. - Myślę, że się nie rozgotował. Przepraszam. Czy chcesz parmezanu?
Tej nocy się nie kochali, tylko przez godzinę siedzieli obok siebie na kanapie.
Potem James odprowadził ją do drzwi łączących oba mieszkania i pocałował na
R S
97
dobranoc. Kate liczyła na coś więcej. Zauważyła, że od wesela, na którym byli
razem, James nie nosi obrączki, i niemądrze zaczęła przywiązywać do tego wagę.
Boże, jaka jestem głupia! - skarciła się w duchu. Przecież to nie ma żadnego
znaczenia. Może po prostu ją zgubił. Ale, niezależnie od powodu, nie spędza ze mną
tej nocy. Może ogarnął go smutek, bo prośba Rory'ego do Świętego Mikołaja
przywołała wspomnienia o Beth.
Do diabła! W głębi serca wiedziała, że James wciąż opłakuje swoją zmarłą
żonę. Wiedziała też, że to się kiedyś skończy. Ale leżąc w łóżku, czuła się absurdal-
nie samotna.
Następnego wieczoru, podczas gdy James kładł dzieci spać, Kate poszła
porozmawiać ze swoją matką.
- Co byś powiedziała na to, żeby podjąć pracę? - spytała, a Sue wybuchnęła
śmiechem.
- Nigdy nie przyszło mi to do głowy. Dlaczego pytasz?
- Bo chcę, żeby James miał solidną opiekunkę do dzieci. Myślę o niani. Na
pewno znasz kogoś, kto by się do tego nadawał. Zastanawiałam się, czy nie ze-
chciałabyś zrobić krótkiej listy kandydatek, do których masz zaufanie.
- Dobrze. Czy ma to związek z nową posadą konsultanta?
Kate kiwnęła potakująco głową.
- Nie mogę wysunąć jego kandydatury na to stanowisko, dopóki nie jest
dyspozycyjny. Musi zorganizować opiekę nad dziećmi. Jest bardzo smutny, a
Rory... - Urwała, a jej matka spojrzała na nią pytająco.
- Rory?
Kate opowiedziała jej o liście do Świętego Mikołaja.
- Biedna kruszyna. Oczywiście, możesz rozwiązać ten problem błyskawicznie.
- W jaki sposób?
- Zgłaszając się na ochotnika.
- Do czego? Żeby być nianią jego dzieci?
R S
98
- Nie. Żeby zostać jego żoną.
- Jego... Mamo, nie bądź śmieszna. On nie potrzebuje drugiej żony. Ciągle
opłakuje Beth.
- Naprawdę? Kiedy wróciliście z wesela, nie wyglądał na mężczyznę, który
opłakuje zmarłą żonę.
- Pozornie...
- Ale lubisz go i chciałabyś wyjść za niego za mąż, prawda?
- Sama nie wiem - skłamała, nie chcąc przyznać na głos, że bardzo kocha całą
jego rodzinę.
- Rozmawiałem wczoraj z chłopakiem Tracy - oznajmił James następnego
ranka podczas przerwy na kawę. - Powiedział, że naprawdę za nią tęskni, ale kiedy
myśli o jej chorobie, wpada w depresję. Zaproponowałem mu, żeby poszedł z Tracy
do psychologa, bo w gruncie rzeczy stanowi część jej problemu. Ich rozstanie
naraziło ją na stres i przyspieszyło postęp choroby.
- I co on na to?
- Obiecał, że z nią porozmawia. Są jeszcze bardzo młodzi, ale chyba naprawdę
się kochają. Musimy poczekać na rozwój wydarzeń. Zrobiłem, co było w mojej
mocy, i mam nadzieję, że się jakoś dogadają.
- Dobra robota - rzekła Kate, uśmiechając się do niego serdecznie, a on poczuł
przyspieszone bicie serca.
To szaleństwo, pomyślał. Jej nie zależy na naszym związku. Wczoraj, kiedy
wróciła od rodziców, nawet do mnie nie zajrzała. Długo czekałem, a w końcu po-
szedłem spać, żałując, że nie ma jej przy mnie.
Mógł oczywiście zapukać do jej drzwi, ale od kiedy mu powiedziała, że nie
jest pewna, czy może rekomendować go na stanowisko konsultanta, wydawała mu
się bardzo odległa.
- Jak się układają twoje stosunki z matką? - spytała, przerywając tok jego
rozmyślań, a on przesunął ręką po włosach i wzruszył ramionami.
R S
99
- Chyba nieźle. Odbyliśmy długą rozmowę, a ona wyznała mi, że nie czuje się
dobrze w roli opiekunki własnych wnuków.
- Ale czy zajmie się nimi podczas weekendu?
- Tak - odparł, kiwając głową. - Pytała tylko, czy w razie potrzeby może
poprosić o pomoc twoich rodziców.
- Oczywiście. Jestem pewna, że moja matka chętnie wystąpi w roli
jednoosobowej ekipy ratunkowej.
James poczuł ulgę, ale była ona krótkotrwała. Jeśli matka Kate będzie musiała
występować w roli ekipy ratunkowej, Kate z pewnością nie zarekomenduje go na
stanowisko konsultanta, więc...
- No, bądź dobrej myśli. Jestem pewna, że twoja matka świetnie da sobie radę!
- zawołała z uśmiechem. - Jakie masz plany na dzisiejszy wieczór?
- Dzisiejszy wieczór? - powtórzył bezradnie. - Nie mam pojęcia.
- Czy zrobiłeś już świąteczne zakupy?
Musiał wydawać się zdezorientowany, bo Kate wybuchnęła śmiechem i
uniosła oczy do nieba.
- Oto jacy są mężczyźni! Dziś jest ostatni czwartek przed Bożym
Narodzeniem, o którym pewnie zapomniałeś, więc sklepy będą otwarte do późnego
wieczoru. Czy chcesz, żebyśmy razem pojechali do miasta?
- Ale co zrobię z dziećmi?
- Zabierz je ze sobą. Będą zachwycone. Kończymy pracę wcześniej, więc jeśli
nie wydarzy się nic nadzwyczajnego, możemy wyjść ze szpitala o wpół do szóstej.
Zjemy kolację w mieście, a dzieci będą mogły przejechać się na karuzeli, posłuchać
kolęd i zobaczyć świąteczną iluminację. To będzie świetna zabawa.
Boże Narodzenie? - spytał się w duchu James. Już za kilka dni? Zupełnie o
tym zapomniałem.
- Zgoda - powiedział z wahaniem, ale aż do późnego popołudnia myślał tylko
o tym, że spędzi ten wieczór w towarzystwie Kate.
R S
100
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Dzieci szalały z radości.
Nigdy jeszcze nie widziała ich w takim doskonałym humorze. Rory był tak
przejęty, że z trudem wydobywał z siebie głos, a mała Freya, która siedziała w wóz-
ku, miała oczy wielkie jak spodki.
- Co to za muzyka? - spytał Rory, a James uniósł go na rękach w górę, by
mógł zobaczyć przeciwległą stronę ulicy.
- Orkiestra Armii Zbawienia gra kolędy.
- Ja też! - zawołała piskliwym głosem Freya, więc wyjął ją z wózka i podniósł
do góry.
- Podejdźmy bliżej - zaproponowała Kate, po czym zaczęli się przeciskać
przez tłum.
Kate pchała wózek, a James, trzymając za rękę Rory'ego, zdał sobie nagle
sprawę, że wyglądają jak zwykła czteroosobowa rodzina. I poczuł żal, że nie są nią
naprawdę.
Posadził dziewczynkę na ramionach Kate, a sam podniósł Rory'ego i przez
chwilę wszyscy z zachwytem obserwowali orkiestrę.
- Czy możemy już iść na zakupy? - spytał James, kiedy Freya zaczęła się
niecierpliwić.
- Ale najpierw chcę wrzucić do ich puszki trochę pieniędzy - zaprotestował
Rory, więc James dał mu kilka monet, a potem, kiedy Freya wyciągnęła rączkę,
przeszukał swoje kieszenie i wręczył jej resztę drobnych.
- Teraz nie będę miał na parking - mruknął z uśmiechem, ale Kate zapewniła
go, że ma w torebce mnóstwo monet.
- Może pójdziemy na karuzelę? - spytała dzieci, a Rory przechylił głowę i
spojrzał na nią badawczo.
- Czy ona jest taka sama jak ta w parku? - spytał.
R S
101
- Chyba tak. Są tam kolorowe światełka, gra muzyka i wszystko wygląda tak
jak w wesołym miasteczku.
- O rany! A co to jest wesołe miasteczko?
- Zaraz zobaczysz - odparł James, podając mu rękę.
- Jest super! - zawołał chłopiec, kiedy dotarli na miejsce. - Czy mogę się na
niej przejechać?
- Ja też! - krzyknęła Freya, wyciągając rączki. Potem zaczęła płakać, bo
obsługujący karuzelę mężczyzna oznajmił, że jest jeszcze za mała.
- Przykro mi, kochanie - rzekł życzliwym tonem. - Poproś mamę, żeby
zaprowadziła cię na tę mniejszą.
Mamę? - powtórzyła w myślach Kate. O mój Boże...
Powstrzymując napływające do oczu łzy, wzruszyła lekko ramionami, a potem
wzięła dziewczynkę za rączkę i poprowadziła ją w kierunku miniaturowej karuzeli,
którą popychała jakaś starsza kobieta. Posadziła ją w wagoniku i zapięła pasy, a
potem z radością słuchała jej pełnych zachwytu okrzyków.
Po chwili namysłu doszła do wniosku, że byłoby jej bardzo miło, gdyby miała
prawo być uznawana za prawdziwą matkę tej dziewczynki.
Do diabła, pomyślał James. Przez chwilę wydawała się przerażona, a potem
wzruszyła ramionami i odeszła, zostawiając mnie ze ściśniętym gardłem i żalem w
sercu.
Ale czy naprawdę tego chciał? Żeby Kate została nową matką jego dzieci?
Mamą, o którą Rory zamierzał prosić Świętego Mikołaja?
To absurdalne. Ona go nie chce, więc proszenie jej o to mijałoby się z celem,
Choć wiedział, że Kate lubi jego dzieci, nie marzył nawet o tym, by uznała je za
swoją rodzinę. Nawet ona nie jest na tyle wspaniałomyślna.
Karuzela zatrzymała się, a on wyciągnął rękę do uśmiechniętego radośnie
Rory'ego, by pomóc mu wysiąść, a potem podszedł do Kate.
- Wszystko w porządku?
R S
102
- Jeszcze raz! - poprosiła Freya, ale James potrząsnął głową i posadził ją w
wózku, po czym wszyscy ruszyli w kierunku sklepów.
- Czy masz listę zakupów? - spytała jak zwykle praktyczna Kate, a on musiał
przyznać, że oczywiście nie ma takiej listy.
- Muszę wymyślić jakiś prezent dla mojej matki - wyznał z zażenowaniem,
zdając sobie nagle sprawę, że nie ma pojęcia, co mogłoby jej sprawić przyjemność.
- Kup jej coś ładnego - zaproponowała Kate. - Coś, co sprawi, że poczuje się
kobietą luksusową. Może zestaw kosmetyków?
- Zestaw kosmetyków?
- Nie musisz tego powtarzać takim tonem, jakbym namawiała cię do kupna
trucizny! - zauważyła ze śmiechem Kate, a on ponownie poczuł zażenowanie.
- Przepraszam. Po prostu nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że mógłbym coś
takiego ofiarować swojej matce.
- Może dlatego, że nigdy nie myślałeś o niej jako o kobiecie.
Czyżby miała rację? Zdał sobie sprawę, że chyba tak właśnie jest. Uświadomił
też sobie nagle, że może zbyt natrętnie wymagał od niej pomocy w wychowaniu
dzieci i że zatopiony we własnej rozpaczy, nie dostrzegał wcale jej trudnego
położenia. Zaledwie cztery lata przed śmiercią Beth straciła ukochanego męża, a on
był wówczas tak zaabsorbowany swoją nową posadą, nową żoną i nowym domem,
że rzadko znajdował dla niej czas.
Była dla niego wsparciem w okresie żałoby, choć musiała się opiekować
swoją owdowiałą siostrą. A on żąda teraz od niej, by rzuciła wszystkie swoje sprawy
i zajmowała się małą dziewczynką oraz bardzo ruchliwym chłopcem, by on mógł
ułożyć sobie życie.
Jestem chyba samolubnym i nieczułym synem, pomyślał z żalem.
Kupił dla matki zestaw kosmetyków, a potem Kate zabrała dzieci na
przechadzkę po sklepach, żeby mógł poszukać dla nich jakichś prezentów. Przy
R S
103
okazji znalazł dla niej piękny sweter, bardzo podobny do tego, w którym tak lubiła
chodzić, a który - jak wspomniała poprzedniego dnia - był już dość zniszczony.
Nie patrzył nawet na cenę. Był przekonany, że ma wobec niej dług
wdzięczności, a poza tym cieszył się na myśl, że ten prezent sprawi jej przyjemność.
Nagle zdał sobie sprawę, że przedświąteczne zakupy nie muszą być uciążliwym
obowiązkiem i zaczął rozwijać skrzydła. Kupił inny sweter, który według niego
mógł spodobać się jego matce, a potem całe mnóstwo zabawek dla dzieci. Żałował,
że nie może spełnić marzeń Rory'ego i sprawić mu nowej mamy, ale miał nadzieję,
że synek ucieszy się z elektrycznej kolejki i innych prezentów...
W tym momencie dojrzał w tłumie ciemną głowę Kate i poczuł bolesny skurcz
serca.
Gdyby zechciała zostać jego żoną, Rory nie musiałby prosić Świętego
Mikołaja o nową mamę...
- Jestem kompletnie wykończony - wyznał, kiedy położyli już dzieci do łóżek
i skończyli rozładowywać samochód.
- Ja też - rzekła z uśmiechem Kate, zdejmując buty. - Zapomniałam już o tym,
że zajmowanie się małym dzieckiem jest tak bardzo męczące. Dawniej pomagałam
mamie, kiedy miała pod opieką niemowlęta, ale nie robiłam tego od dłuższego
czasu. Mam jednak wrażenie, że Rory i Freya dobrze się bawili.
- Oczywiście, i to dzięki tobie. To był wspaniały pomysł.
Powiesił torby z prezentami w komórce pod schodami, do której dzieci nie
miały dostępu, a potem wrócił do pokoju.
- Czy masz ochotę na filiżankę herbaty? - spytał.
- Owszem. Strasznie chce mi się pić. Zaraz nastawię wodę.
Włączyła czajnik, a potem spojrzała w stronę okna i dostrzegła odbicie Jamesa
w szybie. Nie widziała wyraźnie jego miny, ale odniosła wrażenie, że jest czymś
przygnębiony. Odwróciła się powoli i spojrzała mu w oczy.
R S
104
- O co chodzi? - spytała cicho, a on lekko, niemal niedostrzegalnie, wzruszył
ramionami.
- O nic. Myślałem o tym, jak bardzo zmieniło się dzięki tobie nasze życie.
- Och, James...
Podeszła do niego i zarzuciła mu ręce na szyję, a on objął ją mocno, pochylił
głowę i przycisnął policzek do jej włosów.
- Dziękuję ci za dzisiejszy wieczór - mruknął czule. - Dzieci były zachwycone.
Gdyby nie ty, nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że można je wziąć na świąteczne
zakupy.
Westchnął nagle, a ona spojrzała mu badawczo w oczy.
- O co chodzi?
- O moją matkę. Kiedy powiedziałaś, że nie myślę o niej jako o kobiecie,
uświadomiłem sobie, że w gruncie rzeczy nie mam prawa od niej wymagać, żeby
zajmowała się dziećmi. Nie spytałem jej nawet, czy ma na to ochotę, ani czy czuje
się na siłach. Po prostu zmusiłem ją do złożenia przyrzeczenia, że weźmie je na
siebie, żebym ja mógł chodzić do pracy.
- I co zamierzasz w tej sprawie zrobić?
- Nie mam pojęcia. Muszę znaleźć jakieś inne wyjście, ale jakie? Czy
zechcesz udzielić mi rady?
- Być może. Poprosiłam mamę, żeby się nad tym zastanowiła i spróbowała
znaleźć kogoś, kto zastąpi twoją matkę.
- I co ona na to?
- Nie złożyła mi jeszcze żadnych konkretnych propozycji, ale obiecała, że
postara się wybrać kogoś, kto będzie spełniał wszystkie warunki.
Uśmiechnął się, a ona podeszła do niego i przycisnęła usta do jego warg.
- Czy naprawdę masz ochotę na herbatę? - spytała szeptem.
- Chyba nie... Mam ochotę tylko na ciebie.
R S
105
Spojrzała na niego uważnie, zastanawiając się, czy nie powinna traktować
jego odpowiedzi dosłownie. Czy nie jest dla niego tylko przyjemną rozrywką, kimś,
kto pomaga mu znosić samotność. I czy wobec tego nie popełnia błędu, obiecując
sobie po ich znajomości zbyt wiele.
On w gruncie rzeczy wcale nie chce się ze mną wiązać na dłużej, pomyślała z
żalem.
Zrobiła krok do tyłu i wyciągnęła do niego rękę.
- Ja też mam na ciebie ochotę - szepnęła, a potem poprowadziła go do swojej
części domu.
James miał dwie wolne godziny w piątek po południu, więc zawiózł Freyę i
swoją matkę do szkoły Rory'ego, żeby obejrzeć wystawiane tam jasełka. Jego synek
występował w roli jednego z pasterzy, a kiedy Freya go zobaczyła, zaczęła głośno
krzyczeć z radości i wskazywać palcem. James wziął ją na kolana i próbował
uciszyć, ale choć nie do końca mu się to udało, żadna z zasiadających na widowni
osób nie miała do niego pretensji.
Jego matka też bawiła się bardzo dobrze.
Zdał sobie sprawę, że patrzy na nią teraz zupełnie innymi oczami. Kiedy
wyszli z sali na korytarz, by poczekać na Rory'ego, uściskał ją mocno po raz
pierwszy od bardzo dawna i uśmiechnął się do niej serdecznie.
- Bardzo mi się podobało - oznajmiła z radością. - Nie oglądałam jasełek od
czasu, kiedy grywałeś w nich jako mały chłopiec.
- Od tamtej pory minęły całe wieki.
- To prawda. Rory był znakomity.
- Jest wspaniały - oznajmił w przypływie ojcowskiej dumy. - Ale oto i on.
Cześć, kolego.
- Cześć. Dobry wieczór, babciu! Czy mnie widziałaś?
- Wszyscy cię widzieliśmy. Czy nie słyszałeś krzyków swojej siostry?
- Ona jest niemożliwa - rzekł z uśmiechem chłopiec.
R S
106
- Była po prostu bardzo przejęta. Czy masz wszystkie swoje rzeczy?
- Są tutaj - odparł Rory, pokazując torbę, w której był jego kostium i zestaw do
charakteryzacji.
James odwiózł ich do domu, a przed powrotem do pracy ponownie uściskał
swoją matkę.
- Bardzo mi przykro, że stawiam cię w takiej sytuacji - powiedział serdecznym
tonem. - Obiecuję ci, że to już nie potrwa długo. Znajdę kogoś innego.
- Nie bądź niemądry - odparła, udając pewność siebie, której wcale nie
odczuwała. - Damy sobie radę. W końcu, jak sam powiedziałeś, one nie są takimi
potworami, jakim byłeś ty. Jedź do pracy. Sue obiecała, że w razie potrzeby
przyjdzie mi z pomocą, więc wszystko będzie dobrze.
Miał nadzieję, że jej pobożne życzenia się spełnią, bo nie chciał żadnych
komplikacji. Zwłaszcza teraz, kiedy jego stosunki z Kate zaczęły się układać coraz
lepiej. Podczas spędzonej wspólnie nocy nie wspominali o pracy, o dzieciach ani o
żadnych kłopotliwych sprawach i czuli się bardzo szczęśliwi. A teraz z radością
myślał o tym, że będą pracowali razem przez cały weekend.
Był to ostatni weekend przed Bożym Narodzeniem, czyli okres wielu
świątecznych przyjęć organizowanych w miejscach pracy. Wiedział, że będą mieli
do czynienia z licznymi ofiarami wypadków i zatruć pokarmowych, ale nie miał nic
przeciwko temu. Lubił swoją pracę i był zadowolony, kiedy mógł wykorzystywać w
praktyce własne umiejętności.
A tego wieczoru istotnie miał do tego wiele okazji.
Gdy przyjechał do szpitala, Kate operowała jakiegoś cierpiącego na
przepuklinę mężczyznę, który podźwignął się, wyładowując z samochodu
świąteczne zakupy. Zamierzał pospieszyć jej z pomocą, ale zaledwie zdążył się
przebrać i umyć ręce, wezwano go na ratownictwo.
- Co dla mnie macie? - spytał, a Tom spojrzał na niego i cicho westchnął.
- Wolałbym, żeby tym pacjentem zajęła się Kate - mruknął niechętnie.
R S
107
- Dlaczego?
- Bo jest nim jej były mąż.
- Jon? Przecież mówił, że leczy się prywatnie.
- Ale tym razem miał wypadek samochodowy i istnieje podejrzenie obrażeń
wewnętrznych.
- Kate jest w sali operacyjnej, więc zajmę się nim bez jej pomocy. Gdzie on
jest?
- Na reanimacji. Stan Jona jest stabilny, ale obrażenia są bardzo bolesne, więc
musimy go dokładnie zbadać. Za chwilę zabiorą go na tomografię.
- Czy masz jakieś podejrzenia?
- To może być śledziona. Prowadził samochód i wszystko wskazuje na to, że
przyczyną obrażeń był pas bezpieczeństwa. Nie wygląda na to, żeby miał
uszkodzoną tętnicę główną.
- To dobrze. Czy na reanimacji jest ultrasonograf?
- Oczywiście. Kilka minut temu badałem tego pacjenta i nie zauważyłem nic
groźnego, ale jeśli jego stan uległ pogorszeniu, powinno to być widoczne.
James udał się na oddział reanimacji. Stwierdził, że Jon Burgess jest
zdenerwowany, obolały i chyba wystraszony.
- Cześć, Jon. Jestem James. Poznaliśmy się na weselu. Jak się miewasz? -
spytał, zdobywając się na profesjonalny uśmiech.
- James? Przyjaciel Kate?
- Tak. Powiedz mi, jak się czujesz?
- Boli mnie coraz bardziej.
- Czy możesz pokazać mi to miejsce? - spytał, odchylając kołdrę, a Jon
dotknął pokrytego sińcami podbrzusza. - No dobrze. Muszę jeszcze raz zbadać cię
ultrasonografem. To może trochę boleć.
Wynik badania nie okazał się pomyślny. James był pewien, że ma do
czynienia z krwotokiem wewnętrznym.
R S
108
- Posłuchaj, Jon - powiedział, siląc się na spokojny ton. - Musisz natychmiast
przejść operację. Myślę, że mamy do czynienia z pęknięciem śledziony.
- Czy jesteś pewny? Czy wiesz, czego szukałeś przy pomocy tego
idiotycznego aparatu? Ja widziałem tylko jakieś plamy i kreski. Może lepiej
byłoby...
- Jestem pewny - przerwał mu James. - I wiem, czego szukałem. Nie będziemy
czekali na wynik tomografii. Zaraz skieruję cię na salę operacyjną. Kate kończy
zabieg, więc nie będziesz musiał długo czekać.
- Nie chcę, żeby operowała mnie Kate! - jęknął nerwowo Jon. - Jestem
pewien, że posiada odpowiednie kwalifikacje, ale...
- Ja cię zoperuje - oznajmił James. - Musisz podpisać zgodę na zabieg, a
potem zawieziemy cię prosto na salę.
- Mam nadzieję, że będzie dokładnie wysterylizowana! Nie chciałbym złapać
jakiegoś szpitalnego wirusa. - Nagle zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i w jego
oczach pojawił się łęk. - Czy możesz zadzwonić w moim imieniu do pewnej
kobiety? Ma na imię Julia.
- Jasne.
Wziął od Jona numer telefonu i podpisany formularz zgody na operację, a
potem poszedł do Kate, żeby przekazać jej wszystkie informacje.
- Jon? - spytała ze zdumieniem. - O Boże! Czy on z tego wyjdzie?
- Narzeka na szpitalne wirusy, więc nie sądzę, żeby istniało bezpośrednie
zagrożenie dla jego życia - odparł z uśmiechem James. - Ma uszkodzoną śledzionę,
ale chyba go z tego wyciągniemy. - Podał jej kartkę z numerem telefonu. - Czy
możesz zadzwonić w jego imieniu do tej osoby? Myślę, że to ostatnia dama jego
serca.
Kate zerknęła na numer i na jej twarzy odbiło się zaskoczenie.
- Nie, to numer jego matki. Nie rozmawiali ze sobą od lat, ale ona oczywiście
była na tym weselu. Jest uroczą starszą panią. I jeszcze jedno...
R S
109
Urwała nagle, a James rzucił jej badawcze spojrzenie.
- Zajmij się nim troskliwie. Nie rób zbyt dużego nacięcia. On jest bardzo
próżny i będzie zrozpaczony, jeśli odkryje, że ma dużą bliznę.
- Oczywiście, że się nim zajmę - odparł z lekką irytacją. - Jest dla mnie przede
wszystkim pacjentem.
Nawet jeśli zachował się jak brutal i naraził cię na cierpienia, dodał w
myślach. Zrobię, co mogę, żeby cięcie nie było zbyt duże, choć perspektywa jest
bardzo kusząca.
Wyszedł z pokoju i ruszył w kierunku bloku operacyjnego.
- Czy macie w czasie tego weekendu dużo pracy? - spytała Sue, kiedy Kate
udało się wyrwać na chwilę do domu.
- Mnóstwo. Przywieźli do nas Jona. Miał wypadek samochodowy i uszkodził
sobie śledzionę. Operował go James, a ja zadzwoniłam do jego matki, żeby prze-
kazać jej tę wiadomość.
- Mój Boże! Czy on z tego wyjdzie?
- Och, tak. Leży w izolatce, narzeka na obsługę i doprowadza pielęgniarki do
szalu. Chyba podaliśmy mu zbyt dużą dawkę środków przeciwbólowych. Poproszę
Jamesa, żeby ją zmniejszył.
Matka spojrzała na nią, marszcząc brwi.
- Kate, to nie jest zabawne.
- Och, mamo, nie przesadzaj. Oboje z Jamesem jesteśmy zbyt uczciwi, żeby
coś takiego zrobić. A ty powinnaś o tym wiedzieć.
- Wiem też dobrze, co zrobił ci Jon.
- To było wiele lat temu - odparła Kate i po raz pierwszy uświadomiła sobie,
że okres małżeństwa istotnie wydaje się jej niesłychanie odległy. Przeciągnęła się i
ziewnęła, zerkając z nadzieją w stronę lodówki. - Czy mogłabym dostać coś do
zjedzenia?
- Mogę ci podać talerz zupy i ciasto owocowe.
R S
110
- Wspaniale. Popiję to herbatą, a potem muszę lecieć. James chce osobiście
położyć dzieci spać, więc obiecałam, że go na chwilę zastąpię. Jak sobie radzi jego
matka?
- Marion? Doskonale. Spędziłyśmy cudowny dzień. Byłyśmy z Rorym i Freyą
na spacerze i karmiliśmy kaczki, a potem przyszli do nas na lunch. Bardzo ją
polubiłam.
- Tak, to miła kobieta, tylko po prostu nie radzi sobie z dziećmi. Wydaje mi
się to dziwne. Może dlatego, że porównuję ją z tobą, a ty dajesz sobie radę ze
wszystkim.
- To nieprawda. Kiedy ten idiota cię kopnął, a ja zobaczyłam, jak wyglądasz,
omal nie dostałam ataku histerii.
- Ale potrafiłaś się opanować. I o to chodzi. Ty zawsze zachowujesz zimną
krew.
- Czy ty dostajesz ataku histerii, kiedy masz przed sobą trudną operację?
- Nie, bo to by nic nie pomogło.
- Więc dlaczego miałoby pomóc w sytuacji domowej? - spytała Sue, jak
zwykle wykazując zdrowy rozsądek. - Marion kocha te dzieci i potrafi się z nimi
wspaniale bawić. Po prostu brak jej wiary we własne siły, ale dziś doskonale sobie
radziła. Jestem pewna, że kiedy odzyska wiarę w siebie, szybko wróci do pełnej
formy. Po prostu wyszła z wprawy. Myślę, że powinnaś poprzeć kandydaturę
Jamesa na to stanowisko, o którym mi mówiłaś. On chyba właśnie tego potrzebuje.
Choć moim zdaniem najbardziej potrzebuje dobrej żony.
Kuchenka mikrofalowa wyłączyła się, wydając głośny pisk, więc Kate wyjęła
z niej miskę z zupą i postawiła ją na stole. Nie zareagowała na uwagę matki, choć
wiedziała dobrze, że ona ma rację. I była przekonana, że James postąpiłby bardzo
słusznie, prosząc, by została jego żoną. Nie wiedziała tylko, jak podsunąć mu ten
pomysł.
R S
111
James i Kate przeżyli weekend bez żadnych dramatycznych wydarzeń. Oboje
nie pracowali we wtorek ani w dzień Bożego Narodzenia. W drugi dzień świąt
dziećmi mieli zająć się Sue i Andrew, a na Wigilię były zaproszone do babci Helen.
- Czy będziemy mieli choinkę jak wszyscy ludzie? - spytał Rory w wigilijny
poranek.
- Chyba tak. Ale nie mamy żadnych ozdóbek - odparł James, pamiętając
dobrze, że wyrzucił wszystkie zaraz po ubiegłorocznym Bożym Narodzeniu, kiedy
roztrzęsiony i bliski załamania likwidował ich londyńskie mieszkanie. Teraz żałował
tego kroku, bo miał ochotę udekorować choinkę razem z dziećmi. - Zaraz spytamy
Sue, gdzie można je kupić.
Wyszli na dwór i natychmiast odkryli, że Andrew i Sue walczą na podwórku z
olbrzymim świerkiem.
- Mój Boże, Sue, po co się tak męczysz? - spytał z przerażeniem James. -
Andrew, dlaczego nie wezwałeś mnie na pomoc?
Sue zajęła się na chwilę dziećmi, a obaj mężczyźni wtaszczyli tymczasem
wielkie drzewo do domu i ustawili je w kuble z piaskiem.
- Chciałem was właśnie spytać, gdzie możemy kupić choinkę - odezwał się
James. - Ale nie potrzebujemy takiego ogromnego świerka.
- Stoi już w waszej stodole - odparła ze śmiechem Sue. - Nie byłam pewna,
czy nie będziecie mieli nic przeciwko temu, ale ponieważ podczas świąt przyjeż-
dżają goście, zawsze stawiamy tam drugie drzewko. Nie jest jeszcze ubrane, bo
myślałam, że sam zechcesz się tym zająć, żeby zrobić przyjemność dzieciom.
- Bardzo wam dziękuję. - James był tak wzruszony, że poczuł ucisk w gardle. -
Jesteście dla nas naprawdę bardzo dobrzy. Powiedzcie mi tylko, gdzie mogę kupić
jakieś ozdoby.
- Nie musisz nic kupować, mamy ich ogromny zapas - odparł Andrew. - Zaraz
przyniosę ci kilka wielkich pudeł. - Wyprostował się i spojrzał krytycznym okiem
na choinkę, a potem kiwnął głową. - Chyba pora na herbatę.
R S
112
- To świetny pomysł - przyznała Sue. - Rory, Freya, czy macie ochotę na
szarlotkę? A może wolicie jajko na miękko?
- Jajko i szarlotkę - oznajmił Rory.
James już chciał zaprotestować, ale dostrzegł wyzywające spojrzenie Sue i
natychmiast skapitulował. Powinien być jej wdzięczny.
Co za dzień!
Gdy Kate wróciła ze świątecznych zakupów, James, Rory i Freya wchodzili
właśnie do stodoły, dźwigając kilka pudełek. Choć prawdę mówiąc, dźwigał je
James. Rory niósł torbę z lampkami choinkowymi, a Freya miała pełne ręce
anielskich włosów.
- Ślicznie wyglądasz, kochanie - powiedziała Kate, pochylając się, by
pocałować ją w policzek. Poczuła zapach szarlotki i domyśliła się, że jej matka
znowu grała rolę anioła stróża.
- Będziemy ubierać choinkę - oznajmił James. - Czy chcesz nam pomóc?
- Chodź z nami, Kate - rzekł błagalnie Rory.
Kate zawahała się przez chwilę. Potem spojrzała w oczy Jamesa, ale nie
dostrzegła w nich ani śladu zachęty.
- Prawdę mówiąc, mam jeszcze mnóstwo roboty. Przyjdę do was później,
zgoda?
- Jeśli znajdziesz chwilę czasu, będzie nam bardzo miło - odparł zdawkowym
tonem. - Pospiesz się, Rory, czeka nas dużo pracy.
Weszli do stodoły, a Kate została sama.
No cóż, to moja wina, pomyślała. Mogłam przecież przyjąć ich zaproszenie i
powiedzieć: tak.
Zagryzając wargi, zabrała się do wyładowywania pakunków z samochodu,
usiłując nie słyszeć radosnych okrzyków z wnętrza stodoły.
Była na siebie wściekła. Mogła przecież powiedzieć: tak. Więc dlaczego tego
nie zrobiła?
R S
113
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Zdawał sobie sprawę, że nie powinien jej się narzucać. Zaprosił ją, a ona
odmówiła. Miała do tego prawo.
Ale przez cały czas zerkał w kierunku drzwi łączących obie części stodoły i
słyszał przez ścianę jej kroki.
Pewnie pakuje prezenty, więc nie ma czasu dla niego, ani dla jego dzieci. Ale
czuł się tak samotny, że podszedł do drzwi i uniósł rękę, by do niej zastukać. W tym
samym momencie zrobiła to Kate. Otworzył je pospiesznie i uśmiechnął się do niej
serdecznie.
- Właśnie miałem po ciebie pójść - oznajmił, a ona podeszła na palcach i
pocałowała go w policzek.
- Przepraszam, że nie przyszłam od razu, ale miałam trochę roboty. Jaka
piękna choinka!
- Jest trochę nierówno ubrana, ale i tak jestem dumny, że zrobiliśmy wszystko
o własnych siłach.
- Musicie po prostu powiesić trochę więcej ozdób i anielskich włosów. Zaraz
wam pomogę.
Zajrzała do pudełka, a on ponownie poczuł przypływ wzruszenia i
wdzięczności.
Boże Narodzenie zbliżało się z szybkością ekspresowego pociągu.
Przez cały wtorek przenosili swoje rzeczy do zajmowanej przez Kate części
stodoły i przygotowywali wszystko na przyjazd jej krewnych. Ponieważ Kate miała
tylko jeden pokój gościnny, James musiał zamieszkać w nim razem z dziećmi.
- Dlaczego przenosimy się do twojego mieszkania? - spytał Rory, kiedy
skończyli przeprowadzkę i zasiedli w kuchni, by napić się herbaty.
- Bo przyjeżdżają wszystkie moje siostry i wszyscy bracia. Jest ich bardzo
dużo, a niektórzy mają już własne dzieci, więc będzie tu panował wielki ruch.
R S
114
- Dlaczego jest ich tak dużo?
- Bo moi rodzice kochają dzieci - odparła z uśmiechem, mierzwiąc mu włosy.
- Poznałeś już Dana, Rachel i małego Seana. Oni spędzą z nami tylko dzień Bożego
Narodzenia. Mój brat Michael i jego żona Louise też nie będą u nas nocować. Ale
Angie, Joel i Patrick spędzą u nas kilka dni. Patrick ma czwórkę dzieci, a Angie
dwójkę. Będzie też u nas mieszkać Lucy. Nie jestem pewna, czy pojawi się Barney.
Jest pilotem, więc nie wiadomo nawet, czy będzie wtedy w Anglii.
- Mój Boże! - zawołał ze zdumieniem James. - Naprawdę masz ogromną
rodzinę. Dla mnie to brzmi bardzo egzotycznie, bo byłem jedynakiem, więc Boże
Narodzenie nie różniło się u nas w domu tak bardzo od innych dni roku.
- To musiało być dla ciebie okropne.
- Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Po prostu tak było. Te rodzinne zjazdy
muszą być bardzo męczące dla twojej matki.
- Ach, ona je uwielbia. Czy zapakowaliście już wszystkie prezenty?
- Z wyjątkiem tych, które są przeznaczone dla mojej matki. Wybieramy się do
niej dziś wieczorem.
- Czy możemy położyć nasze prezenty pod twoją choinką? - spytał Rory.
- Ja nie mam choinki - wyznała Kate, a James spojrzał na nią ze zdumieniem.
- Jak to? Dlaczego?
- W domu moich rodziców są aż trzy. Jedna stoi w salonie, druga w
przedpokoju, a trzecia, maleńka, w kuchni. Więc dlaczego miałabym ustawiać
jeszcze jedną w swoim mieszkaniu?
- Dlatego, że jest Boże Narodzenie! - zawołał z oburzeniem Rory. - Tatusiu,
kup jej choinkę!
- Chyba to zrobię - oznajmił James. - I to zaraz. Chodźcie, dzieci. Pojedziemy
do sklepu.
Kate roześmiała się głośno i wstała.
R S
115
- My nie kupujemy ich w sklepach, bo rosną w naszym gospodarstwie. Mój
wuj Bill wybierze najładniejszą.
Ubrali się i wyszli na dwór, a potem odnaleźli wuja Billa, który ścinał drzewa
w odległym zakątku farmy.
- Czyżby Andrew zapomniał o dzieciach? - spytał, gdy wyjaśnili mu, o co
chodzi.
- Nie - odparł Rory. - Chodzi o Kate. Ona też musi mieć choinkę.
- Masz rację, chłopcze - przyznał z uśmiechem Bill. - Zaraz znajdziemy dla
niej ładne drzewko, a wy pomożecie jej wieszać na nim ozdoby.
Wrócili od matki Jamesa obładowani prezentami i odkryli, że Kate nie
skończyła jeszcze ubierać swojej choinki, więc pomogli jej powiesić lampki, a
potem ułożyli pod drzewkiem prezenty. Dzieci były tak zmęczone, że natychmiast
poszły spać, a Kate i James nalali sobie po kieliszku wina, a potem zasiedli na
kanapie w salonie.
- Jestem wykończony - mruknął James.
- Przeżyliśmy kilka trudnych dni - przyznała z uśmiechem Kate. - Jak się
udała wizyta u matki?
- Nadspodziewanie dobrze. Chyba miło wspomina ostatni weekend, bo sama
zaproponowała, że zajmie się dziećmi w drugi dzień świąt, kiedy wróci od siostry. -
Wyciągnął rękę i ścisnął lekko jej dłoń. - Czuję się u ciebie tak dobrze, że sam nie
wiem, co zrobię, kiedy ci hydraulicy naprawią wreszcie nasz bojler i wrócimy do
domu.
Kate zadrżała lekko, a potem odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
- Co zamierzasz zrobić w sprawie posady konsultanta? - zapytała cicho.
- Sam nie wiem. Chyba będę się o nią starał. Myślałem, że będę musiał jakoś
rozwiązać problem opieki nad dziećmi, ale wygląda na to, że mama się przełamała i
zaczęła sobie z nimi dobrze radzić. To zasługa twoich rodziców, którzy dodali jej
pewności siebie. Tak czy owak mówi teraz, że chętnie się nimi zajmie, zwłaszcza że
R S
116
stan jej siostry jest coraz lepszy. To nie szkodzi, że dzieci się do niej nadmiernie
przywiążą. W końcu jest ich babką, więc powinny ją kochać.
W tym momencie zdał sobie sprawę, że Rory i jego siostra przywiązały się już
do Kate, jej rodziców i nowego miejsca zamieszkania. Zaczął się zastanawiać, czy
powrót do własnego domu nie będzie dla nich zbyt silnym wstrząsem i poczuł
gwałtowny przypływ lęku.
Gdyby zdołał przekonać Kate, że powinna się do niego wprowadzić, wszystko
wyglądałoby o wiele prościej. Ale przecież to tylko mrzonki, urojenia, pobożne
życzenia. Przecież żadna rozsądna kobieta nie zgodzi się wejść do tak
skomplikowanej rodziny jak nasza. A już z pewnością nie Kate, która jest sys-
tematyczna i doskonale zorganizowana.
- Jestem zmęczony... - mruknął. - Chyba pójdę się położyć.
- Śpij dobrze. Do zobaczenia jutro - powiedziała Kate, całując go przelotnie w
usta.
Miał ochotę ją objąć i przytulić, a potem błagać, by zechciała zostać jego żoną
i spędzać z nim wszystkie noce.
Ale wiedział, że nic by to nie dało. Że ona nie ma ochoty wiązać się z nim na
dłużej.
Z ciężkim sercem wstał z kanapy i ruszył w kierunku drzwi, choć wiedział, że
czeka go za nimi bolesna samotność.
Gdy nadeszła Wigilia, w szpitalu zapanował chaos.
Musieli uporać się z kilkoma nagłymi wypadkami, ale większość czasu
zajmowało im wypisywanie pacjentów, którzy doszli już do pełni sił i chcieli
spędzić święta w domu. W ich liczbie znalazł się Jon, który zadziwiająco szybko
wrócił do pełni formy.
Kate i James byli więc pogrążeni w papierkach, kiedy wszedł portier i położył
na biurku stos kopert.
- Dzisiejsza poczta! - oznajmił pogodnym tonem. - Wesołych Świąt!
R S
117
James zaczął otwierać koperty i przeglądać ich zawartość.
- Ten jest od Jona - mruknął. - „Dziękuję za doskonałą opiekę. Nie doceniałem
waszych umiejętności. Proszę przekazać tę sumę na konto szpitala". Ho, ho! Bardzo
pokaźny czek!
- Jon ma parę dobrych cech - zauważyła z uśmiechem Kate. - Od kogo jest ten
następny list?
- Od Tracy. Informuje nas, że jej chłopak wrócił do niej, a ona przefarbowała
włosy na rudo. Załączyła swoje zdjęcie.
Kate sięgnęła po fotografię i zauważyła, że James zesztywniał nagle i
zmarszczył brwi.
- Co się stało? - spytała z niepokojem.
- Napisała do nas Amanda Symes - odparł posępnym tonem, a potem odczytał
fragment listu. - „Steve odszedł spokojnie w niedzielę. Wszyscy byliśmy przy nim.
Do końca zachował pogodę ducha. Dziękujemy za waszą pomoc i opiekę..."
Urwał, nie mogąc zapanować nad własnym głosem. Po chwili milczenia wziął
głęboki oddech.
- Bardzo mi przykro - mruknął, rzucając list na biurko, a potem odsunął
krzesło i wstał. - Myślałem, że uda im się spędzić razem święta, ale może tak jest
dla nich lepiej. Muszę jeszcze załatwić kilka spraw. Zobaczymy się później.
Wyszedł, a ona siedziała przez chwilę z zamkniętymi oczami, mając ochotę
oprzeć głowę o blat biurka i głośno zapłakać.
- Wesołych Świąt!
Kate otworzyła oczy i ujrzała Rory'ego, który stał tuż obok jej łóżka, szeroko
się do niej uśmiechając.
- Wesołych Świąt, kochanie - powiedziała, a potem wyciągnęła rękę i czule go
do siebie przytuliła. - Gdzie jest tata?
- Jestem tutaj i niosę ci filiżankę herbaty. Przepraszam za ten okropny hałas.
Wesołych Świąt!
R S
118
Zaśmiała się i uniosła na łóżku do pozycji siedzącej, a potem wzięła z jego rąk
filiżankę.
- Gdzie jest Freya?
- Śpi. Jest dopiero szósta. Wczorajsze spotkanie z dziećmi twoich krewnych
bardzo ją zmęczyło. Natomiast Rory jest na nogach już od godziny.
- Pod choinką leży mnóstwo prezentów - oznajmił chłopiec, wspinając się na
łóżko i siadając obok niej.
- Czy chcesz wstać i je obejrzeć?
- Za chwilę, jak tylko wypiję herbatę - odparła z uśmiechem. - Jest jeszcze
bardzo wcześnie.
- Wiem o tym - odparł Rory, robiąc smutną minę.
- Tatuś mówi, że mamy być cicho, żeby nie obudzić waszych gości, którzy
śpią w tym drugim domu. Ale ja myślę, że jeśli narobimy hałasu, oni będą wiedzieli,
że mogą już wstać i cieszyć się z prezentów tak jak my!
Kate stłumiła wybuch śmiechu.
- Dobrze, Rory. Daj mi pięć minut. Zaraz wypiję herbatę i spróbuję się
obudzić, a potem zejdę na dół.
- Zgoda! - zawołał chłopiec, zeskakując na podłogę. - Chodź, tatusiu,
obejrzymy paczki z prezentami i spróbujemy zgadnąć, co w nich jest.
Wyszli, a ona uśmiechnęła się do własnych myśli. Potem zdała sobie sprawę,
że musi dotrzymać danej Rory'emu obietnicy, więc włożyła szlafrok, zajrzała do
pokoju, w którym spała Freya, i zmieniła jej pieluszkę, a potem wraz z nią zeszła na
dół.
- Zgadnijcie, kogo znalazłam - zawołała pogodnym tonem, a Rory podbiegł do
niej i mocno pocałował ją w policzek.
- Wesołych Świąt! - zawołał głośno, a Freya wyrwała się z rąk Kate, podeszła
do Jamesa i zarzuciła mu ręce na szyję.
R S
119
Kate dostrzegła w jego oczach tak wielką radość, że z trudem powstrzymała
łzy wzruszenia. Była zadowolona, że zaprosiła ich do siebie i że spędzają wspólnie
Boże Narodzenie. Ale gdy zdała sobie sprawę, że wkrótce się rozstaną, omal nie
pękło jej serce.
Wiedziała dobrze, że Beth nadal zajmuje ważne miejsce w myślach Jamesa i
że niełatwo będzie mu o niej zapomnieć.
Tak bardzo chciałabym zostać jego żoną i matką jego dzieci, pomyślała,
siadając obok Jamesa na kanapie. Jestem pewna, że potrafiłabym dobrze zagrać obie
te role. Ale cóż z tego? On najwyraźniej nie zamierza mnie o to poprosić, a ja jestem
zbyt nieśmiała, żeby zgłosić się na ochotnika...
Rozpakowali prezenty. Kate zrobiła wielkie oczy na widok nowego swetra.
- Och, James, to mój ulubiony kolor! Jest cudowny! Naprawdę nie powinieneś
wydawać na mnie tyle pieniędzy!
- Cieszę się, że ci się podoba. Idź go przymierzyć.
- Za chwilę - odparła, a potem, nie zwracając uwagi na obecność dzieci,
podeszła bliżej i pocałowała go w usta. - Bardzo ci dziękuję.
- Cała przyjemność po mojej stronie - mruknął, usiłując się beztrosko
uśmiechnąć, ale jej pocałunek tak bardzo nim wstrząsnął, że na jego twarzy pojawił
się tylko niepewny grymas.
- Mamy tu coś dla ciebie, Freya! - zawołała Kate, wyciągając spod choinki
kolejną paczkę.
A James stopniowo odzyskał zdolność logicznego myślenia i doszedł do
wniosku, że nie ma prawa łączyć z tym związkiem jakichkolwiek nadziei.
- Jak możesz być tak głupi? - pytał siebie w duchu. Przecież ona wcale cię nie
chce. Jest bardzo miła, ale ma własne życie i własne plany, w których nie ma
miejsca dla naszej małej kalekiej rodziny...
R S
120
W tym momencie Kate podała mu prezent od siebie. Była to pięknie
ilustrowana książka o starych domach z epoki edwardiańskiej. Na stronie tytułowej
znajdowała się wpisana przez nią własnoręcznie dedykacja.
„Jamesowi, z miłością, Kate".
Z miłością? - pomyślał. Czy to możliwe? Czy też jest to tylko
okolicznościowy frazes?
Kate wyczuła zmianę jego nastroju.
Miała wrażenie, że nagle stracił humor, oddalił się od niej i utonął w
niewesołych rozważaniach.
Po prostu tęskni za Beth, pomyślała ze smutkiem. Byłam idiotką, wyobrażając
sobie, że potrafię rywalizować z duchem.
- Uwaga! - zawołała nieco sztucznie pogodnym tonem. - Teraz się myjemy i
ubieramy, a potem idziemy do domu moich rodziców!
Dzieci pognały na górę, a ona i James poszli ich śladem. U szczytu schodów
James nagle się zatrzymał.
- Jaki jest plan dnia? - spytał.
- Zwykle spotykamy się wszyscy u rodziców i pijemy kawę, a potem idziemy
do kościoła, żeby posłuchać kolęd. Później pomagamy mamie podać obiad, po
którym objadamy się słodyczami i pijemy herbatę. Bywa to dosyć nudne, więc nie
wiem, czy będziesz w stanie znosić nasze towarzystwo aż tak długo. James
zmarszczył brwi i kiwnął głową.
- Rozumiem. W takim razie spędzimy poranek we trójkę i przyłączymy się do
was podczas obiadu - powiedział niepewnie, a ona zdała sobie sprawę, że jej
wyjaśnienie nie zabrzmiało zbyt zachęcająco.
- James, ja chciałam tylko powiedzieć, że nasza rodzina potrafi być męcząca.
Nie chcę, żebyś czuł się do czegokolwiek zobowiązany, ale jeśli masz ochotę spę-
dzić z nami ten dzień, będzie nam bardzo miło. Zależy mi na tym, żebyś czuł się tu
jak u siebie w domu.
R S
121
- Czy naprawdę jesteś tego pewna? - spytał lekko drżącym głosem.
Nie mogła skłamać, ale nie potrafiła mu powiedzieć całej prawdy, więc tylko
kiwnęła głową, a on promiennie się uśmiechnął.
- W takim razie spędzimy z wami cały dzień i będziemy jedli słodycze, a jeśli
dzieci się nie pochorują, zostaniemy na herbacie. Potem wrócimy tutaj i spróbuję
położyć je do łóżek.
Kate wyglądała w nowym swetrze tak uroczo, że James z trudem trzymał ręce
przy sobie. Ale przez cały ranek zachowywał się bardzo poprawnie. W czasie
nabożeństwa mieli między sobą Rory'ego i Freyę, a podczas obiadu siedzieli po
przeciwległych stronach stołu, więc udało mu się zapanować nad chęcią przytulenia
jej do siebie.
Dopiero kiedy dzieci zaczęły się spokojnie bawić, a dorośli zalegli wokół
kominka i Kate usiadła u jego stóp na dywanie, uległ nękającej go od rana pokusie.
Położył czule rękę na jej ramieniu, a ona - nie zważając na obecność swej rodziny -
zacisnęła palce na jego dłoni.
Tak łatwo było mu sobie wyobrazić, że ta chwila może trwać wiecznie. Że
będą spędzać ze sobą od tej pory wszystkie święta...
Freya, która siedziała na jego kolanach, poruszyła się niespokojnie, a on
przypomniał sobie o obowiązkach ojca i wstał.
- Pójdę do stodoły i zmienię jej pieluszkę, a potem spróbuję ją położyć do
łóżka - zwrócił się do Kate. - Jest chyba bardzo zmęczona. Czy możesz mieć na oku
Rory'ego?
- Oczywiście.
Zaniósł dziewczynkę do ich pokoju i położył ją spać, a kiedy usnęła, wszedł
do salonu Kate, stanął przy oknie i wpatrzył się w panującą za nim ciemność. Po
chwili usłyszał ciche kroki i w drzwiach stanęła Kate.
- James?
- Witaj w domu. Czyżby przyjęcie dobiegło końca?
R S
122
- Och, nie, ono potrwa jeszcze kilka godzin. Ale Michael i Louise pojechali
już do domu, więc postanowiłam dotrzymać ci towarzystwa. Chyba że wolisz być
sam.
- Nic podobnego. Miałem nadzieję, że przyjdziesz. Wszystko udało się
wspaniale, dzieci były uszczęśliwione, a ja świetnie się bawiłem. Tylko że... Mogę
sobie łatwo wyobrazić, że jesteśmy częścią twojego świata, ale przecież niedługo
wrócimy do własnego domu i ta piękna przygoda dobiegnie końca. Ta świadomość
psuje mi trochę dobry nastrój.
Kate podeszła bliżej i spojrzała mu w oczy.
- Wczoraj wieczorem powiedziałeś, że czujesz się u mnie bardzo dobrze... Że
będziesz się czuł nieswojo, kiedy ci hydraulicy naprawią w końcu wasz bojler.
- Mówiłem prawdę. Wiem, że będę za wami tęsknił, a zwłaszcza za tobą.
Wiem, że nasz los nie bardzo cię interesuje. Dlaczego miałoby być inaczej? Jesteś-
my dziwną małą rodziną i z trudem utrzymujemy się na powierzchni wody, a nasz
dom wymaga tylu przeróbek, że chyba nie doprowadzę go do stanu używalności
wcześniej niż za dziesięć lat.
- Przecież możesz wynająć firmę, która zrobi to za ciebie szybko i sprawnie.
Rozmawiałam wczoraj z dyrektorem kliniki. Postanowili cię zatrudnić, więc twoje
problemy finansowe należą do przeszłości.
- Już zdecydowali? - spytał z niedowierzaniem.
- Przecież jeszcze nie sprawdzali moich kwalifikacji.
- Oczywiście, że je sprawdzili i rozmawiali o tobie z kilkoma lekarzami.
Naturalnie odbędą z tobą oficjalną rozmowę kwalifikacyjną, ale ta posada jest twoja,
jeśli tylko zechcesz podpisać umowę.
- Oczywiście, że zechcę - odparł z uśmiechem.
- To będzie dla mnie wielka szansa. Nie chodzi mi o karierę zawodową, ani o
pieniądze, ani o remont domu. Mam na myśli naszą wspólną przyszłość.
- Wspólną...
R S
123
- Tak. Nie potrafię wyrzec się nadziei, że mamy przed sobą wspólną
przyszłość. W ciągu ostatnich... chyba dwunastu godzin zdałem sobie sprawę, że cię
kocham, Kate. Więc kiedy wrócę do domu bez ciebie...
- Że mnie kochasz? - wyjąkała z niedowierzaniem.
- Och tak, Kate. - Westchnął głęboko i położył rękę na jej ramieniu. - Wiem,
że nie mogę liczyć na wzajemność, ale obiecuję, że będę zachowywał dystans w
pracy i...
- Och, James... - Nie wiedziała, czy ma się śmiać, czy płakać.
Z jej ust wydobył się tylko stłumiony jęk.
- Kate, nie śmiej się ze mnie.
- Ja się nie śmieję. Ale nie mów, że będziesz zachowywał dystans podczas
wspólnej pracy, bo ja też cię kocham.
- Ty...
- Tak, James. - Dotknęła czule jego policzka. - Kocham cię. Tłumaczyłam
sobie, że jest jeszcze za wcześnie, że nadal opłakujesz Beth. Myślę jednak, że z
czasem możemy zapewnić sobie odrobinę szczęścia.
- A dzieci? - spytał drżącym głosem. - Czy będziesz w stanie je pokochać?
Czy nie chcesz po prostu spełnić marzenia Rory'ego, który prosił Świętego Mikołaja
o nową mamę? Nie chciałbym, żebyś weszła do naszej rodziny z litości.
- Ja wcale się nad wami nie lituję! - krzyknęła z oburzeniem. - Dlaczego
miałabym to robić? Wiem, że przeszedłeś ciężkie chwile, ale masz Rory'ego i Freyę.
Bardzo się kochacie i jesteście cudowną rodziną, a ja bardzo chciałabym stać się jej
częścią. Kiedy wychodziłam za Jona, marzyłam o tym, żeby mieć normalny dom i
dzieci. Ale on... po prostu do mnie nie pasował. A ty jesteś dobry, życzliwy wobec
ludzi i... po prostu kocham ciebie i twoją rodzinę.
James otoczył ją ramieniem i delikatnie do siebie przytulił.
- Tak bardzo zmieniłaś nasze życie na korzyść, że sama myśl o powrocie do
domu wydaje mi się nieznośna - szepnął jej do ucha.
R S
124
- Więc do niego nie wracajcie. Zostańcie u mnie, dopóki nie skończy się
generalny remont. Albo zabierzcie mnie ze sobą i będziemy mieszkali na placu
budowy. Możemy też sprzedać oba domy i zamieszkać tutaj. A potem kupić od
moich rodziców drugą stodołę, przerobić ją i przenieść się do niej. Zgadzam się na
wszystko, pod warunkiem, że będziemy razem.
- Ja też się na wszystko zgadzam, bo cię kocham - powtórzył James. - Zdałem
sobie z tego sprawę wczoraj wieczorem i byłem zrozpaczony, bo myślałem, że
nigdy nie zechcesz zostać moją żoną. Ale teraz proszę cię, żebyś za mnie wyszła.
Kochałem Beth i byłem zrozpaczony po jej śmierci, ale kiedy cię poznałem, znowu
zaświeciło dla mnie słońce. Bez ciebie nie wyobrażam sobie przyszłości.
- Och, James... - jęknęła cicho Kate.
- Czy to znaczy, że się zgadzasz?
- Oczywiście. Wyjdę za ciebie, bo cię potrzebuję... bo potrzebuję twoich
dzieci. Ja też nie umiałabym żyć bez ciebie. Ale ostrzegam cię, że zamierzam mieć
również własne dzieci, nasze. Chcę, żeby w czasie świąt nasz dom był zawsze tak
pełen ludzi, jak dom moich rodziców. Czy jesteś na to przygotowany?
- To świetny pomysł - powiedział James, a potem spojrzał jej głęboko w oczy.
- Wesołych świąt, kochanie - szepnął i pocałował swoją przyszłą żonę w usta.
R S