Kosik Rafał
Pokoje przechodnie
Z oficjalnej strony internetowej autora
- Recesja, kochanie. Będziemy musieli przenieść kuchnię gdzieś do Petersburga, albo i dalej.
- A jak ktoś się włamie?
- Kuchnia w naszym standardzie nie ma okien.
- Petersburg... To straszne. Co powiedzą Stefańscy? Zaprosiliśmy ich przecież na sobotę.
- Nie muszą wiedzieć. Powiesisz na ścianie kalendarz z Manhattanem.
- No tak, masz rację, jak nie ma okien to kuchnia może być i na Marsie.
- Kochanie...
- Tak, Pysiu?
- Mars to inna planeta.
- Och, doprawdy?... Nie ma tam kuchni?
- Nie ma tam tlenu.
- Skoro tak mówisz. A... Pysiu?
- Tak, kochanie?
- Nie czytaj przy jedzeniu... Literki biegają ci po twarzy i nie widzę, gdzie się patrzysz.
- Patrzę się na te literki, kochanie. Czytam przecież.
Marian zerknął na żonę przez wiszące w powietrzu linijki tekstu i z kwaśną miną wyłączył
gazetę. Literki spadły i wsiąkły w blat stołu. Joanna uśmiechnęła się.
- Może też będziemy musieli zmienić operatora teleportów - dokończył.- Konkurencja jest
znacznie tańsza, i akurat ma promocję.
- Pysiu! W zeszłym miesiącu mieli poważną awarię...
- Stąd ta promocja, kochanie.
- Dwa tysiące klientów nagle wymieniło się łazienkami. Ktoś nawet zginął!
- To się zdarza niezwykle rzadko.
- No, ale wyobraź sobie, Pysiu, że biorę prysznic, wracam do sypialni, a tam jakiś, powiedzmy,
Chińczyk. Zamiast ciebie.
- Teraz tym bardziej będą uważać. Tam można dodatkowo oszczędzać, wyłączając na noc
teleport do garażu, albo na taras. Jest też opcja wspólnej jadalni z rodziną z innej strefy czasowej.
Słyszałem, że to bardzo sympatyczne. Ludzie zostawiają sobie czekoladki i listy...
- Pysiu...
- I salę balową można mieć na jeden wieczór za połowę ceny. Nasze konto się ucieszy.
- Pysiu... Aż tak źle?
- Recesja, kochanie.
* * *
Odgłosy kłótni po rosyjsku zza ściany były wyjątkowo głośne.
- Myślałam, że ściany budynków na Manhattanie są grubsze - stwierdziła Stefańska.
- Taaaak, przeniesiemy się gdzieś indziej, chyba. - Joanna szukała wzrokiem pomocy ze strony
męża stojącego w salonie.
- Jacy ci Rosjanie muszą być bogaci! - ciągnęła Stefańska.- Taka kuchnia na Manhattanie jest
pewnie droga. Ile kosztuje wasza kuchnia miesięcznie?
- Ach... - Joanna rozdziawiła usta i spojrzała na sufit marszcząc czoło. W końcu znalazła
właściwą odpowiedź.- Zapomniałam. Te rachunki, cyferki... nie mam do tego głowy.
- Szkoda, że nie macie okien... Zresztą, kuchnia z oknami to już byłoby nieprzyzwoicie
rozrzutne. My mamy kuchnię gdzieś w Rosji, sto metrów pod ziemią.
- Osobiście uważam, że podstawą jest hall - odezwał się Marian pojawiając się w kuchni, co
Joanna przyjęła z wyraźną ulgą.
- Jasne - dodał Stefański stając w progu.- Mieć hall na Beverly Hills, to jakby mieszkać na
Beverly Hills! Jest takie przysłowie: tam twój dom, gdzie masz hall.
- Słyszałem, że ostatnio zlikwidowano kilkaset nielegalnych tylnych halli w Parku Yellowstone -
powiedział Marian.
- To okropne, doprawdy okropne, co ci ludzie wyrabiają.- Stefańska wzniosła oczy ku górze.
Zmarszczyła brwi i zaczęła się czemuś przyglądać.- Macie rosyjski żyrandol?
- Globalizacja handlu. - Marian uratował sytuację i gestem zaprosił wszystkich z powrotem do
salonu.- To jeszcze nic. Ten milliarder... zapomniałem nazwiska, zapłacił straszną karę za ogród
zimowy na Mount Evereście. Nakryli go jacyś ci, jak im tam...
- Outdoorowcy?
- O właśnie! Wyobraźcie sobie miny tych facetów. Wchodzą pod górę przez dwa tygodnie, żeby
na czubku postawić jakąś flagę a tam facet w szlafroku czyta poranną prasę i popija bezkofeinową!
Też bym się wkurzył.
Wszyscy zaczęli się śmiać. Marian zerknął na zegar w kącie kenijskiego salonu. Każda minuta to
blisko trzy dolary transferowe. Liczyć sobie potrafią, ale gum do żucia poodklejać spod blatu już
nie.
* * *
- Pysiu, choć do łóżka. Nie lubię sama zasypiać.
- Jeszcze dwie minutki.
Marian nie używał automatu do mycia zębów. Cenił sobie tradycję i szczoteczka ultradźwiękowa
w zupełności mu wystarczała. Wypluł wodę i ziewając wyszedł z łazienki. Sięgnął ręka w prawo,
by zgasić światło, ale nie znalazł tam kontaktu.
Zresztą był środek dnia.
Na dywanie leżało ciało, a raczej jego część. To była górna połowa Murzyna w górnej połowie
białego szlafroka. Linia cięcia przebiegała w okolicy pępka. Musiał zginąć przed chwilą, bo krew,
w kałuży której stał Marian, była ciepła. Zlustrował wnętrze wzrokiem. Salon letni gdzieś na
Karaibach, jadalnia w Louisianie, z sypialni dobiegał zapach... tak, to była Kanada. Żywiczny
zapach lasu świerkowego. Wyszedł z kałuży i wytarł stopy o beżowy dywan.
Dziewczyna w jedwabnym szlafroczku stojąca po drugiej stronie sypialni też była Murzynką, ale
o jaśniejszym odcieniu skóry. W dłoni trzymała wysoką szklankę z drinkiem. W pomarańczę
ozdabiającą brzeg szklanki wbita była papierowa parasolka. Dziewczyna patrzyła na przemian to
na zwłoki, to na Mariana. Odstawiła szklankę na stolik i zniknęła w drzwiach do kuchni. Po
krótkiej chwili wróciła z dużym czarnym workiem na śmieci i wręczyła go Marianowi.
- Dywan niestety do wymiany - stwierdziła.- Napijesz się czegoś?
- Coś lekkiego - właśnie kładłem się spać.
Schylił się i zaczął nasuwać worek na głowę Murzyna. Ciało co jakiś czas drgało, jeszcze po
tym, jak zawiązał folię na supeł.
Dziewczyna wróciła niosąc szklankę z identyczną zawartością co jej własna. Marian pociągnął
łyk i stwierdził, że połowę drinka stanowi wódka. Wyszli na taras przekryty palmowymi liśćmi. To
musiały być Karaiby, albo może Hawaje. Na oddalonej o sto metrów plaży bawiło się kilkanaście
osób
- Mąż? - zapytał Marian wskazując głową worek.
- Narzeczony, ale nie mówmy już o nim.
- Nikt nie lubi wspominać smutnych wydarzeń - przytaknął.
- Pomieszkasz trochę ze mną? Teraz jestem wolna.
- Czemu nie.
"Powrót konwencjonalny jest zbyt drogi - pomyślał - a podanie o czasowe przełączenie teleportu
do mojej łazienki będą rozpatrywać z miesiąc."
- A najlepiej weźmy ślub, bo sąsiedzi zaczną gadać - powiedział.
- OK, wyglądasz sympatycznie.- Dziewczyna uśmiechnęła się lustrując go wzrokiem.- Jaki
podatek zapłacę od białego blondyna po trzydziestce?
- Jakieś pięćdziesiąt dolców, bo dostaniemy zniżkę za politycznie poprawny związek mieszany.
* * *
- Przyznaję, zmiana operatora to była błędna decyzja. Niestety stan mojego konta nie dawał mi
wyboru.
- Wiem, to nie twoja wina. Ale przyznasz, że los nie jest uczciwy, Pysiu. Ty na przykład dostałeś
głowę, a u mnie zostały nogi.
- Nie przesadzaj. Nogi nie są gorsze od głowy.
- Czy ja wiem... Nogi są takie... bezosobowe.
- Z tą głową też sobie nie pogadałem. Bardzo się przestraszyłaś, kochanie?
- Przez chwilę za drzwiami nic nie było.
- Było ciemno?
- Nie. Ani jasno, ani ciemno. Nic.
- Muszę kończyć Kochanie, bo nie starczy mi pieniążków na podatek od tej czarnej. Jak
porozmawiamy jeszcze pięć minut, będę mógł zapłacić tylko za niską Chinkę.
- Mogłeś powiedzieć, że lubisz brunetki. Bym się przefarbowała.
- Ona ma czarne włosy i czarną skórę.
- Uważasz, że jestem zbyt blada?
- Nie rozpamiętujmy tego, kochanie. Co było, to było.
- Tak, masz rację Pysiu. Muszę chyba poznać kogoś w twoim wzroście, bo po mojej stronie
została cała szafa twoich ubrań. Szkoda tak wyrzucać... Och! W kieszeni szlafroka jest moja
książka. Prześlesz mi pocztą?
- Oczywiście, Kochanie. Na adres sypialni?
- Oj, nie! Tutaj w Szwajcarii nie ma przystojnych listonoszy. Do bawialni prześlij, Pysiu. Zresztą
lubiłam czytać ją w Paryżu. Nie zapomnisz, co? To... cześć.
Warszawa 2001