Cindy Gerard
Burza namiętności
Rozdział pierwszy
Była zakochana. Desperacko zakochana. A zakochana kobieta popełnia
czasami niewybaczalne błędy – a wszystko to w imię miłości.
Chowając się głębiej w cień lasu, Tony Griffin modliła się w duchu, żeby
nieuchwytny Damien jej nie zauważył. To była miłość od pierwszego wejrzenia, od
chwili, kiedy zobaczyła go nieco ponad tydzień temu.
Podniosła aparat, dostosowała przesłonę do natężenia wrześniowego słońca i
skierowała obiektyw w jego stronę.
– Mam cię, nieczuły draniu – szepnęła, ostrożnie przechodząc na drugą
stronę powalonego sosnowego pnia.
Nie miał pojęcia, że jest śledzony. Wiedziała jednak, że wkrótce wyczuje jej
obecność. Pracowała szybko, żeby zdążyć przed zapowiadaną na wieczór burzą.
– Wybacz mi, Damien – przeprosiła go szeptem, przybliżając nieco obraz.
Widok był wspaniały. Jego bystre oczy, ciemne jak agaty, wpatrywały się w
gąszcz lasu.
– Wysoki, ciemny i niebezpieczny – zamruczała z uśmiechem. – Jesteś
panem swojego świata, prawda?
Jego głowa obróciła się w jej stronę. Kiedy ją spostrzegł, wydał z siebie
długi, niski pomruk.
Opuściła aparat i wstrzymała oddech. Zrozumiała, że to teraz ona stanie się
ofiarą polowania.
Jej serce podskoczyło gwałtownie i zatłukło się w piersi. W uszach zaczęło
szumieć, przestała nawet słyszeć łoskot fal rozbijających się o skalisty brzeg
jeziora jakieś sto metrów od niej.
Niebezpieczny.
Podniosła w górę obiektyw i zrobiła szybką serię zdjęć.
Warknął rozwścieczony. Siła jego głosu wstrząsnęła leśnym poszyciem i
przeszyła powietrze niczym grzmot w czasie wieczornej burzy. Tony stała jak
sparaliżowana, nie mogąc ruszyć się z miejsca. Zrobił dwa kroki w jej kierunku,
ostrzegając w ten sposób, że posunęła się za daleko. To on tutaj rządził, nie ona.
Zdała sobie sprawę, że może umrzeć. Zanim zauważą jej nieobecność,
upłynie dobre kilka dni. Nagle poczuła się bardzo samotna i bardzo przerażona.
Ogarnięta nagłą falą paniki, pomyślała o wszystkich rzeczach, które chciała jeszcze
zrobić w życiu. O wszystkich rzeczach, za którymi tęskniła. Ale nagle Damien
odwrócił się i zniknął między drzewami.
Odetchnęła głęboko. Mrowienie w palcach przypomniało jej. że wciąż ściska
w ręku aparat. Roześmiała się nerwowo, czując jak powoli przerażenie ustępuje
miejsca uldze.
– On mnie kocha – mruknęła z niepewnym uśmiechem. Odwróciła się i
szybkim krokiem podążyła w stronę swojej chaty. – To musi być miłość –
powtórzyła. Czując krążącą wciąż w żyłach adrenalinę, przyspieszyła i biegła aż do
chwili, w której spostrzegła smużkę dymu unoszącą się nad dachem drewnianego
domku wybudowanego pośrodku niewielkiej polany. – Inaczej byłabym już teraz
martwa i nie zastanawiałabym się, czy zdążę do toalety.
Mimo że tym razem naprawdę niebezpieczeństwo było blisko, roześmiała się
ze szczęścia. Udało jej się wreszcie zrobić zdjęcia Damienowi w lesie. Bez
wątpienia był największym, najstraszniejszym i najpiękniejszym niedźwiedziem
brunatnym w hrabstwie Kooicbiching w Minnesocie. I przez chwilę – tylko przez
chwilę – należał tylko do niej.
– Niewiarygodne – powiedział pod nosem Web Tucker, kiedy śmiejąca się
kobieta wynurzyła się z lasu i przebiegła tuż obok niego.
Domyślił się, że to właśnie była pani Griffin, pustelniczka i zdobywczyni
wielu nagród za fotografowanie dzikiej natury. Nigdy jej nie spotkał, ale znał jej
prace. Znał je każdy, kto chociaż raz miał w ręku „National Geographic” albo inne
czasopismo zamieszczające fotografie natury, I tak jak wszyscy, wiedział, że ma
niezwykły talent.
To właśnie dlatego tu się znalazł. Tony Griffin była najlepsza. A ponieważ
Web potrzebował najlepszych, opuścił niechętnie cywilizację i swoje miękkie
łóżko porannym lotem z lotniska JFK, aby odnaleźć ją w puszczy i zaproponować
umowę z wydawnictwem Tucker-Lanier Publishing. I od tamtej pory rzeczy miały
się coraz gorzej.
Po
niekończącym
się,
trzygodzinnym
oczekiwaniu
w
trakcie
międzylądowania na lotnisku w Minneapolis, wcisnął się do awionetki, którą po
dwóch godzinach lotu dotarł do International Falls w Minnesocie. Ponieważ w
lokalnej wypożyczalni samochodów nie było żadnej limuzyny, był zmuszony
wynająć mały, mocno zużyty samochód.
A potem zaczęło się najlepsze. Powiedziano mu, że aby dojechać do
rezerwatu niedźwiedzi, gdzie wśród lasów ukrywała się Tony Griffin, będzie
potrzebował dwóch godzin. Pod warunkiem, że się nie zgubi. Niestety zgubił się, i
to kilka razy. Cztery godziny i trzydzieści siedem minut później udało mu się
wreszcie dotrzeć do celu. Wcześniej jednak o mało co nie rozwalił samochodu,
wpadając w dziurę wielkości Alaski. Od tamtej pory auto wydawało z siebie
dziwne odgłosy, jakieś stuki i trzaski, które postanowił po prostu ignorować. Zdaje
się zresztą, że nie miał innego wyjścia.
Położył ręce na biodrach i rozejrzał się ponuro dookoła. Potrząsnął głową i
wydał z siebie ciężkie westchnienie. Był teraz tak daleko od swojej codzienności,
ż
e nie sposób było obliczyć tej odległości w kilometrach. Był człowiekiem miasta i
nie mógł już doczekać się chwili, kiedy zakończy te bliskie spotkania z krajem łosi
i komarów.
To była kwestia jego zawodowego być albo nie być. A przynajmniej kwestia
jego zawodowej reputacji. Właśnie dlatego musiał odnaleźć Tony Griffin.
Westchnął głęboko i powiódł za nią wzrokiem, mimo woli zaintrygowany
przez tę kobietę. Dlaczego go nie zauważyła? Przecież stał na brzegu polany.
Musiała być bardzo czymś zaabsorbowana.
Postanowił chwilowo się nie ujawniać. W ciszy obserwował ją, jak biegnie w
stronę starej drewnianej chaty zbudowanej na polanie.
– A gdzie „dzień dobry”? – wymamrotał do siebie, kiedy zniknęła już w
ś
rodku.
Przez długą chwilę wpatrywał się w zamknięte drzwi. Czekał. Przybył tutaj z
dyplomatyczną misją. Misją, od której powodzenia zależała jego reputacja.
– Musisz być miły – upomniał sam siebie po cichu i wziął głęboki oddech.
To będzie trudna przeprawa.
Schylił się i podniósł kapelusz w kolorze khaki, który spadł jej z głowy,
kiedy obok mego przebiegała.
Z zamyślenia wyrwał go odgłos otwieranych drzwi. Podniósł głowę i
spostrzegł, że powód jego wyprawy do Miejsca-Gdzie-Wcale-Nie-Miał-Ochoty-
Przebywać stoi na progu i patrzy mu prosto w oczy z nachmurzoną miną. Jej oczy
zmieniły barwę z błękitnej na ciemnokobaltową.
– To teren prywatny.
No cóż, najwyraźniej nie dość, że teren był prywatny, było to również
terytorium wroga. Udało mu się jakoś przywołać uśmiech na twarz. Nigdy nie było
mu trudno uśmiechnąć się do kobiety. Ta akurat nie była szczególnie piękna, ale
była dość ładna w naturalny, amerykański sposób.
– Nie było łatwo panią znaleźć.
Założyła ręce na piersiach i spojrzała na niego podejrzliwie.
– Najwyraźniej nie było to jednak takie trudne.
Podszedł do niej i wyciągnął rękę.
– Nazywam się Web Tucker.
Nie ruszyła się ani o krok w jego stronę. Nie podała mu ręki, ale wyrwała mu
z dłoni swój kapelusz.
– Wiem, kim jesteś.
– Świetnie – powiedział. Nie był tym specjalnie zaskoczony.
Przyglądała mu się przez chwilę, po czym wydała z siebie zirytowane
westchnienie.
– Czego chcesz, Tucker?
Znaleźć się jak najdalej stąd.
– Na początek przydałaby mi się filiżanka kawy.
Oparła się biodrem o framugę drzwi i brodą wskazała coś, co ledwo można
by nazwać drogą.
– Driftwood Cafe – zaproponowała bez uśmiechu. – Jakieś trzydzieści
kilometrów w stronę, z której przyjechałeś, po lewej stronie drogi. Nie sposób
przeoczyć. Mają tam też dobrą szarlotkę.
Miała rację. Nie sposób było przeoczyć Driftwood Cafe, zwłaszcza że,
szukając drogi, trzy razy znalazł się na skrzyżowaniu, przy którym był ów lokalik.
Zaśmiał się cicho z siebie, z tej głupiej sytuacji i z jej nieprzyjaznej miny.
– Nie jesteś zbyt gościnna, nieprawdaż?
– Pracuję, panie Tucker. I skończę najwcześniej za jakieś pięć godzin. –
Zeszła po kilku stopniach prowadzących do drzwi chaty i ominęła go.
– Świetnie. – Przywołał na twarz kolejny uśmiech. – Wobec tego poczekam,
aż skończysz i będziemy mogli porozmawiać.
Zatrzymała się, spojrzała na niego i wzruszyła ramionami.
– Jak sobie życzysz.
Web stanął z boku i przyglądał się jej, jak krząta się w obrębie czegoś, co
można by nazwać podwórkiem.
Promienie późno popołudniowego słońca wydobywały złote błyski z jej
włosów, związanych w luźny, niedbale spleciony warkocz. Wymykające się z
niego kosmyki otaczały jej twarz i łaskotały w kark. Małe listki i gałązki wplątały
się w jedwabiste pasma jak w pajęczynę,
Web podszedł do schodków prowadzących na werandę, usiadł na najniższym
stopniu i oparł łokcie na kolanach, zdecydowany czekać do skutku. Tony będzie
musiała w końcu z nim porozmawiać.
Siedząc, rozglądał się po polanie, ale jego wzrok mimowolnie wciąż
powracał do Tony. Po chwili poddał się i zaczął się jej przyglądać, przypisując
swoje zainteresowanie jej osobą nudzie. Tak naprawdę to w ogóle mu się nie
podobała.
Nuda. To słowo było doskonałym podsumowaniem. Był na tym odludziu nie
dłużej niż dwie godziny, a już czuł się śmiertelnie znudzony. Znudzony drzewami,
samotnością, panującą dookoła koszmarną ciszą lasu. Tęsknił już za tętniącym
ż
yciem Nowym Jorkiem, za jego światłami, za szybkością, z jaką toczyło się tam
ż
ycie. Nie mógł sobie pozwolić na zbyt długą nieobecność w redakcji swojego
pisma, ale z drugiej strony, jak słusznie zauważyła Pearl, jego sekretarka, nie mógł
też sobie pozwolić na uniknięcie tego wyjazdu. Musiał udać się tu osobiście, żeby
zachęcić niepowtarzalną Tony Griffin do współpracy.
A jednak, kiedy wyłoniła się z małej szopy, trzymając w rękach rondle
wypełnione czymś, co wyglądało na psią karmę, stwierdził, że podoba mu się ten
widok. To było głupie. Zastanawiał się, skąd, u diabła, wzięło się to
zainteresowanie. Nie była w jego typie. Właściwie to nawet nie był pewien, czy
była w typie kogokolwiek.
Jaki mężczyzna zainteresowałby się tą drobną kobietą, która wolała
czworonożne mięsożerne drapieżniki od ludzi i której garderoba składała się
najwyraźniej tylko z ubrań w różnych odcieniach khaki? Jej skłonność do burych
kolorów upodabniała ją do żołnierza – zwłaszcza że na domiar złego nosiła jeszcze
brudnobrązowe, brzydkie, wysokie, wiązane buty.
Wyciągnął nogi, skrzyżował je w kostkach i oparł się łokciami o kolejny
stopień, przygotowując się na długie oczekiwanie. Pomimo stroju Tony nie udało
się kompletnie ukryć faktu, że jest kobietą. Przyglądając się jej przez zmrużone
oczy, dostrzegł delikatne wybrzuszenia pod kieszeniami jej koszuli. Inteligencja
podpowiedziała mu, że mogą to być piersi. Prawdopodobnie nawet ładne, ale
wyraźnie było widać, że Tony nie ma w najmniejszym stopniu ochoty ich
eksponować. A mogłoby to dodać jej dużo uroku.
Przechylił na bok głowę, obrzucił ją długim spojrzeniem i stwierdził, że nogi
ma też nie najgorsze, jeśli oczywiście pominie się ślady po ukąszeniach owadów
oraz rozliczne siniaki i zadrapania. No i musiał przyznać, że ma pierwszorzędną
pupę. Nawet workowate szorty nie były w stanie ukryć tego faktu.
„Ukryć” to chyba było najważniejsze w tym wszystkim słowo. Nie znał tej
kobiety, ale sporo o niej słyszał. A wszystko, co mówiono mu o Tony Griffin o
słodkich piersiach, zdecydowanie zgrabnych pośladkach i błyszczących anielskich
włosach wskazywało na to, że bardzo chciała ukryć wszystko, co jej dotyczyło.
Nie była typem kobiety, którą mógłby zrozumieć.
I to nie z powodu braku atrakcyjności. Miała ładne niebieskie oczy, które
zapewne rzucały wesołe błyski, kiedy się śmiała. Do tej pory widział je tylko w
kolorze ołowiu, przywodzące na myśl ciężkie deszczowe chmury. Jej usta były
pełne, nos dość uroczy, czoło i kości policzkowe wysokie. Z odrobiną makijażu
byłaby naprawdę niczego sobie.
To takie kobiety rozumiał. Kobiety, które wiedziały, jak się umalować, jakie
ubrania nosić i jak układać włosy. Rozumiał zadbane paznokcie, powłóczyste
spojrzenia i wysokie obcasy. Doceniał wyrafinowanie, ambicje i grę, nieodłączne w
scenerii miejskich randek.
Nie rozumiał za to kobiety, która pachniała śródkiem odstraszającym owady
i której jedynym przejawem wyrafinowania był drogi aparat fotograficzny, który
trzymała w ręku, kiedy przebiegała obok niego.
Upłynęło pół godziny, zanim stracił cierpliwość i postanowił, że spróbuje
jednak nawiązać jakąś rozmowę. Chciał, żeby Tony podpisała umowę, a potem
miał zamiar wynieść się stąd do wszystkich diabłów. Waśnie wstał i otrzepywał
spodnie, kiedy poczuł mrowienie na karku.
Był obserwowany.
Powoli odwrócił głowę. I zamarł.
Kilkanaście metrów dalej stał niedźwiedź, wyglądający jakby miał zamiar
połknąć go jednym, krwawym kęsem. Zwierzę stało na tylnych nogach i wydało z
siebie niski, długi pomruk.
Wszystkie mięśnie jego ciała napięły się. Instynkt podpowiadał mu, że
powinien natychmiast uciekać. Miał właśnie puścić się w najszybszy bieg w swoim
ż
yciu, kiedy wyczuł obok siebie czyjąś obecność.
– Nie ruszaj się – powiedziała Tony cichym, spokojnym, ale śmiertelnie
poważnym głosem. Nie słyszał, jak się zbliżała, tak samo zresztą jak nie usłyszał
nadchodzącego niedźwiedzia.
Teraz w uszach brzmiał mu jedynie ostrzegawczy pomruk zwierzęcia i szum
pędzącej w żyłach krwi. Mimo że miał ochotę uciekać, to tak naprawdę nie mógł
się ruszyć z miejsca. Widok niedźwiedzia o potężnych zębach i ostrych jak sztylety
pazurach, wpatrującego się w niego błyszczącymi oczami i węszącego, przykuł go
do miejsca.
– Czy masz przy sobie jakieś jedzenie?
Nie spuszczając z oka potężnego zwierzęcia, Web spróbował sobie
przypomnieć, co ma w kieszeniach.
– Nie! Zaczekaj, mam! Czekoladki miętowe – powiedział, przypominając
sobie, jak kupił je w automacie na lotnisku.
– Wyjmij je bardzo powoli. śadnych szybkich ruchów. A teraz rzuć je przed
siebie. Dobrze. Powoli unieś dłonie i pokaż mu, że są puste.
Web zrobił dokładnie to, o co go prosiła. Niedźwiedź rzucił mu ostatnie
spojrzenie, po czym opadł na cztery łapy i, węsząc, podszedł do leżących na ziemi
czekoladek. Z podziwu godną zręcznością rozdarł opakowanie, zjadł jego
zawartość i ciężkim krokiem ruszył w stronę jednego z rondli z psim jedzeniem,
które Tony porozkładała wokół polany.
Web odetchnął głęboko, zebrał resztki swojej godności i z trudem
wyczarował uśmiech.
– Pierwsza lekcja przetrwania w dziczy – powiedział, spoglądając na jej
pobladłą twarz. – Nigdy nie stawaj niedźwiedziowi na drodze do przekąski. Chyba
ż
e sam chcesz zostać przekąską.
Ten żart, o ile uspokoił go trochę, o tyle na Tony nie zrobił najmniejszego
wrażenia.
– Lekcja numer dwa. Nie należy nosić przy sobie przekąsek. – Ominęła go i
weszła po kilku schodkach na werandę, kciukiem wskazując na drogę. – Oscar jest
tylko jednym z wielu niedźwiedzi, które kręcą się tutaj o tej porze, szukając
jedzenia. Nie wszystkie są równie przyjazne. Gdybym była tobą, wyjechałabym,
póki ich nie ma. Autostrada i cywilizacja są w tamtym kierunku.
Stał, wpatrując się w drzwi, które za sobą zamknęła. Przeczesał dłonią
włosy, zawstydzony tym, że wciąż czuje się trochę roztrzęsiony.
– Dobrze się bawisz, Tucker? – zamruczał pod nosem i wszedł jej śladem po
schodkach, upewniwszy się wcześniej, że niedźwiedź wciąż jest daleko.
Nie, wcale się dobrze nie bawił. Jak do tej pory, został zmuszony do wyjazdu
z Nowego Jorku, wytrzęsło go w małej, blaszanej puszce na kółkach, zgubił się
kilkanaście razy, a na miejscu przywitała go ubłocona wojowniczka w żołnierskich
butach, która niechętnie uratowała go przed pożarciem przez niedźwiedzia.
Nie, to wcale nie było zabawne. Właściwie to był teraz bliski wściekłości. I
nie chodziło tu tylko o to, że znalazł się na obcym terenie. I nawet nie o to, że Tony
Griffin nie była nawet na tyle uprzejma, żeby chociaż wysłuchać jego propozycji.
Chodziło o to, zdał sobie sprawę, że to ona kontrolowała sytuację. A on nie był do
tego przyzwyczajony. I to go irytowało.
To było jej terytorium. On rządził w świecie sal konferencyjnych, sypialni,
kolacji w najdroższych restauracjach, spadków i wzrostów na giełdzie. Nie musiał
radzić sobie z wyboistymi drogami, drewnianymi chatami, całymi hektarami lasu i
prawdziwymi niedźwiedziami. I nie musiał sobie radzić z takimi obcesowymi
odmowami.
To była fatalna pomyłka ze strony pani Griffin. Nie lubił, żeby mu
odmawiano. A najbardziej nie lubił, jak odmawiano mu, zanim miał szansę
przedstawić swoje argumenty.
Nie podobało mu się tutaj, ale nie miał zamiaru pakować swoich zabawek i
wracać z podwiniętym ogonem do domu. Tony powiedziała, że wie, kim on jest.
Gdyby naprawdę go znała, to wiedziałaby też jedną bardzo ważną rzecz na jego
temat – nie zawsze grał fair, ale zawsze grał, aby wygrać, a ta gra wcale się jeszcze
nie skończyła.
Znajdzie sposób, żeby ściągnąć Tony Griffin do Nowego Jorku. Właściwie
to pomysł utarcia nosa wścibskiej pani fotograf sprawił mu przyjemność.
Uśmiechnął się do siebie tym samym gładkim uśmiechem, który zapewnia! mu
głosy na posiedzeniach zarządu i podbijał serca kobiet.
Z determinacją wszedł po schodach. Załatwi sprawę i wróci do domu. Dobra,
pani Griffin. Igrzyska uważam za otwarte.
Rozdział drugi
W chwili, w której Web podniósł rękę, żeby zapukać do drzwi chaty,
zadzwonił jego telefon komórkowy. Wyłowił go z kieszeni, sprawdził, kto dzwoni,
i wydał z siebie długie westchnienie.
– Tak, Pearl – powiedział zmęczonym głosem.
Usiadł na najwyższym stopniu schodków, a zdecydowany głos Pearl
Reasoner zapytał go, jak minęła podróż i czy udało mu się odnaleźć Tony Griffin.
Pearl, poza tym, że pracuje jako jego sekretarka, jest również jego matką chrzestną.
A ostatnio także powodem bolesnego pulsowania w prawej skroni.
Miał zamiar wysłać na tę wyprawę dyrektora wykonawczego Price'a albo
swojego zastępcę, Hawkinsa. Ale Pearl nalegała, żeby zajął się tym osobiście.
Osobiście poleciał do Minnesoty i osobiście przekonał Tony Griffin do podpisania
kontraktu, dzięki któremu jego nowy magazyn, „Świat Natury”, odniesie sukces.
Pearl opowiadała coś o świeżym powietrzu i lodowatych jeziorach, ale on już
jej nie słuchał, przypominając sobie rozmowę, jaką odbyli poprzedniego dnia w
biurze. Pearl była głucha na wszystkie jego argumenty.
„Jeśli jesteś wydawcą i do tego chcesz zdobyć CC. Bozemana, to
potrzebujesz Tony Griffin. Jeśli jej zdjęcia nie znajdą się w pierwszym wydaniu
«Świata Natury», to Bozeman nie wykupi reklam.”
Jego argumenty, że przecież nie ma czasu na przygodę w dziczy, wywołały
tylko jej głębokie westchnienie.
„Webster, jesteś wypalony i zmęczony wszystkimi zmianami, które zaszły w
firmie od czasu fuzji. Przerwa naprawdę dobrze ci zrobi.”
W słuchawce Pearl kontynuowała opowieść o tym, jak cudownie by było,
gdyby sobie powędkował w czasie tego pobytu.
Utkwił wzrok w grupie drzew i próbował ignorować Pearl, którą kochał
pomimo jej wtrącania się. To prawda, pracował ciężko. Miał dość wyścigu
szczurów. W wieku trzydziestu pięciu lat osiągnął sukces finansowy, a jednak czuł,
ż
e wciąż czegoś mu brakuje.
Nie sądził jednak, że znajdzie to coś w Minnesocie, uganiając się za kobietą,
która słynęła nie tylko z doskonałych zdjęć, ale również i z tego, że unikała
wszystkiego, co choćby przypominało cywilizację.
– Sądzę, że słyszałeś już o Jimmym Lawlerze z księgowości?
Monolog Pearl nagle przerwał tok jego myśli. Mógł wyobrazić sobie ją, jak
stoi pochylona nad jego biurkiem. Z tego, co wiedział, miała siedemdziesiąt lat,
chociaż przyznawała się tylko do pięćdziesięciu ośmiu.
I na tyle zresztą wyglądała, ze swoimi szczerymi zielonymi oczyma,
starannie ułożoną fryzurą i nienagannym makijażem.
– Miał czterdzieści lat – powiedziała, po czym zamilkła, żeby upewnić się,
czy Web na pewno jej słucha. – Umarł w zeszłym tygodniu. Zawał serca. I wiesz,
czego na pewno nie będzie na jego nagrobku? „Chciałby spędzać więcej czasu w
biurze”.
Web powrócił myślami do Tony Griffin, ukrytej w domku za jego plecami.
– Webster…
– Przecież tu przyjechałem – powiedział, ponieważ czasami łatwiej było się
po prostu poddać. I dlatego, że Pearl miała rację. Potrzebował Tony Griffin, jeśli
chciał zapewnić „Światowi Natury” dobry start. – Nie wystarczy ci?
– Tylko jeśli obiecasz, że tam zostaniesz co najmniej przez dwa tygodnie. I
chciałabym, żebyś ten czas dobrze wykorzystał. Dwa tygodnie wystarczą na
sprowadzenie jej tutaj, zaaranżowanie sesji i przygotowanie na czas pierwszego
wydania. Kochanie, włożyłam ci do aktówki kilka broszur. Znalazłeś je?
Tak, znalazł. Błyszczące zdjęcia domku myśliwskiego w lasach przy granicy
z Kanadą. I kilka zdjęć rozpromienionych wędkarzy z oparzeniami słonecznymi,
którzy podnosili do obiektywu swoje zdobycze.
– Pearl, na miłość boską, przecież wiesz, że nie wędkuję. I nie mam zamiaru
wędkować. Jest tutaj tyle komarów, że wampir by umarł z głodu. No i pojawiają się
tutaj niedźwiedzie, Pearl. Prawdziwe niedźwiedzie Z kłami i pazurami i
ogromnymi apetytami na miętowe czekoladki. Jeden z nich o mało co mnie nie
pożarł pięć minut temu. Tak więc wrócę, jak tylko uda mi się wyciągnąć tę kobietę
z jej matecznika.
– Dopiero za dwa tygodnie i ani dnia wcześniej – powtórzyła Pearl tonem, w
którym była zarówno czułość, jak i niezłomna, żelazna wola.
Web potarł dłonią twarz. Został w to wszystko wrobiony. Pearl samowolnie
udała się do sklepu CC. Bozemana i wykupiła co najmniej połowę tego, co było na
półkach. Kiedy wrócił do domu, wszystko już na niego czekało. Pakując ubrania do
nowiutkiej torby podróżnej CC. Bozemana nie miał już siły z nią dyskutować.
– Tydzień – powiedział, bo w końcu to on był szefem. A przynajmniej był
nim, kiedy Pearl pozwalała mu tak myśleć. – Ale przysięgam, że powiesz tylko
jedno słowo…
– Zgoda. A teraz przestań się dąsać, Webster. Jesteś już tam, prawda?
Osiągnęliśmy już naprawdę dużo jak na jeden dzień.
– My nie osiągnęliśmy nic. Ale za to ty…
– Ruszyłam z miejsca kogoś, kto był do niego przyrośnięty. Wierz mi, to
było bardzo wyczerpujące.
Taaak. Wyczerpujące. Tak jak wyczerpujące było myślenie o kolejnej
osobie, którą trzeba było ruszyć z miejsca, a która najwyraźniej nie miała na to
najmniejszej ochoty.
Podskoczył na widok kolejnego niedźwiedzia wysuwającego się z lasu na
polanę.
Pearl mogła zapomnieć o jego dwutygodniowych wakacjach. Jeszcze przed
północą znajdzie się w samolocie, trzymając w rękach podpisany kontrakt. Pod
warunkiem, oczywiście, że wciąż jeszcze będzie miał obie ręce.
Tony przytrzymała drżącą ręką poobijany miedziany czajnik pod kranem, z
którego woda ciekła cienkim strumyczkiem. Web Tucker. To ostatni człowiek,
którego mogła się tu spodziewać. Ostatni człowiek, którego mogłaby spodziewać
się gdziekolwiek. Jej życiową dewizą było unikanie facetów takich jak on.
No dobrze, przyznała, zapalając zapałką palnik starego, ogromnego piecyka
gazowego i ustawiając na nim czajnik. Jej życiową dewizą było unikanie jego, a nie
mężczyzn takich jak on.
Web Tucker był wnukiem Fultona Tuckera ze sławnej Tucker-Lanier
Publishing Group w Nowym Jorku. Był również jej byłym pracodawcą i źródłem
jednego z najbardziej wstydliwych wspomnień w jej życiu.
Spojrzała przez ramię w stronę drzwi wejściowych i poczuła, jak serce
mocno bije jej w piersi. Nakazała sobie wziąć się w garść. Nakazała sobie
zignorować i to, że Webster nie poznał jej.
– A wiec jestem niezauważalna – wymruczała i otworzyła mały kredens w
poszukiwaniu kubka. Robiąc to, zauważyła swoje odbicie w oknie nad zlewem i
natychmiast zrobiło się jej niedobrze.
Dwanaście lat. Upłynęło dwanaście lat od chwili, w której ostatni raz
widziała Weba Tuckera. Biorąc pod uwagę, że ona sprzedawała zdjęcia do gazet, a
on wydawał gazety, wiedziała, że któregoś dnia znowu go spotka, nieważne, jak
bardzo będzie się starała go unikać. Wielokrotnie wyobrażała sobie to spotkanie.
Scena zawsze wyglądała tak samo. Ona starannie ubrana, wyglądająca jak
uosobienie sukcesu, profesjonalizmu i stylu. On oszołomiony widokiem kobiety,
którą się stała.
No cóż, był oszołomiony. Sięgnęła ręką i wyciągnęła liść z włosów.
Wrzuciła go do śmieci, po czym wzięła do ręki ściereczkę do naczyń, żeby usunąć
z twarzy błoto. Zastanawiała się chwilę nad oczyszczeniem nóg, po czym odrzuciła
ś
ciereczkę daleko od siebie. Tylko cały dzień w salonie kosmetycznym Elizabeth
Arden mógł pomóc jej w doprowadzeniu się do porządku.
Niechętnie podeszła do okna, odchyliła zasłonę i wyjrzała na zewnątrz. Web
stał na werandzie, rozmawiając przez telefon, zwrócony do niej profilem. Wyglądał
dokładnie jak człowiek, którego chciała zapomnieć.
Boże, był po prostu cudowny! Upływ lat widać było jedynie w głębi
spojrzenia jego niebieskich oczu i sile wyrazu rysów jego pięknie wyrzeźbionej
twarzy.
Zaskoczył ją, pojawiając się tutaj jak grom z jasnego nieba. A ona chowała
się w domu jak głupia nastolatka.
Woda zagotowała się i czajnik zagwizdał. Podeszła do piecyka i wyłączyła
palnik. Webster na pewno nie miał zamiaru odjechać, zanim nie powie jej, o co mu
chodzi. Teraz, kiedy już ochłonęła po pierwszym szoku, było jej wstyd, że
zachowała się jak tchórz.
Poza tym górę zaczynała brać ciekawość. Co Web Tucker – potęga rynku
wydawniczego, człowiek miasta, biznesmen zatrudniający miliony ludzi – co robił
tutaj, w tej dziczy? I dlaczego tak wiele zrobił, żeby ją tu odnaleźć?
Kiedy otworzyła szeroko drzwi, Web właśnie chowa! swój telefon do
kieszeni.
– Cóż – powiedział zaskoczony. – Witam ponownie.
– Jeśli masz ochotę na herbatę – powiedziała bez wstępów – to zapraszam.
Na ziołową – dodała niemal wyzywającym tonem.
– Brzmi świetnie.
Odwróciła się na pięcie i zostawiła go w drzwiach. Wyjęła dodatkowy kubek
z kredensu, sprawdziła, czy jest czysty, a potem napełniła obydwa kubki gorącą
wodą.
– Nie ma jak w domu – powiedział Web, kiedy ustawiała kubki na małym
chromowanym stoliku.
Wyjęła dwie łyżeczki z szuflady. Zamykając ją biodrem, podążyła oczami za
jego wzrokiem, badającym wnętrze domku, widząc je tak, jak zobaczyła je
pierwszy raz, ponad miesiąc temu.
Prostota, to było odpowiednie słowo. Prostota i spartańskie warunki. Jak
wiele tego typu domków na północy, ten miał jeden pokój z małą łazienką,
dobudowaną później, kilka lat po tym, jak go wzniesiono w latach trzydziestych.
Ś
ciany zrobione były z drewna sosnowego, które przez lata nabrało ciepłego,
miodowego koloru. Podłoga również była sosnowa – wytarta i wypolerowana od
chodzenia. Duży, szaroniebieski dywan – kto wie, jak stary – leżał na środku
pokoju.
Kuchnia składała się z kilku szafek, które ktoś wiele lat temu pomalował na
ciemnoniebiesko, małego żelaznego zlewu, wyszczerbionego piecyka i lodówki
pochodzącej tak na oko z lat sześćdziesiątych. Trzeba ją było co tydzień rozmrażać,
bo inaczej w małym zamrażalniku robiły się sople.
Na środku pokoju stał stół. Tony zerwała kilka dni wcześniej trochę
kwiatów, intensywnie pomarańczowych, jasnożółtych i śnieżnobiałych. Kwiaty
jednak zwiędły już jakieś dwa dni temu i dziś były tylko smutnym przypomnieniem
tego, jak bardzo lokatorka tego domku jest zajęta. Tak jak nieposłane podwójne
łóżko pod ścianą, z którego można było zrobić kanapę. Ponieważ Tony pracowała
od świtu do zmierzchu i miała bardzo niewielu gości, rzadko je składała. Na
przeciwległej ścianie był mały kominek, w którym wolno płonęły drwa.
Tak. Wystrój spartański. Ale domek miał elektryczność i działający przez
większość czasu telefon, więc i tak był pałacem w porównaniu z zabłoconymi,
brudnymi miejscami, w których Tony mieszkała w trakcie swych podróży po
ś
wiecie. Jednak najwyraźniej Web Tucker, człowiek przyzwyczajony do
dekoratorów wnętrz, włoskiego marmuru i sprowadzanych ze wschodu dywanów,
uznał go za coś porównywalnego do noclegowni dla bezdomnych.
Przyciągnęła sobie krzesło i, położywszy łyżkę obok jego kubka, otworzyła
puszkę ze swoją ulubioną herbatą.
– Rumianek i mięta z odrobiną kwiatu róży – powiedziała.
– Chętnie spróbuję.
– Jak mnie znalazłeś? I dlaczego w ogóle mnie szukałeś?
Web zanurzył swoją torebkę z herbatą w wodzie gestem, którego nie
powstydziłby się angielski dżentelmen pijący herbatkę ze swoją ciotką.
– To nie jacie znalazłem. To moja sekretarka. Twój agent cię wydał. Co
zresztą powinno już odpowiedzieć ci na twoje drugie pytanie. Mam dla ciebie
pracę, jeśli oczywiście będziesz zainteresowana.
– Nie jestem. – Wrzuciła herbatę do parującej wody i sięgnęła po cukier. –
Mam już pracę.
Odchylił się do tyłu, przerzucając jedną rękę przez oparcie. Emanował siłą i
opanowaniem.
– Cokolwiek to jest, zapłacę ci podwójnie.
Tym razem się uśmiechnęła.
Przechylił głowę, przyglądając się jej uważnie.
– Dlaczego to takie zabawne?
Zamieszała herbatę.
– Dlatego, że nic razy dwa to w dalszym ciągu nic. Dlatego, że gdyby
zależało mi na pieniądzach, fotografowałabym modelki albo pracowałabym w
reklamie.
– Ale musisz przecież coś jeść, prawda? Dlaczego nie chcesz mnie
wysłuchać?
Tony wypiła łyk gorącej herbaty i spojrzała mu w oczy,
– Posłuchaj mnie, Tucker…
– Mam na imię Web.
– Posłuchaj, Web – powtórzyła po chwili wahania, zastanawiając się, jak
wiele kobiet oprócz niej topniało w środku tylko na dźwięk jego głosu, miękkiego
jak aksamit i upajającego jak mocne wino, które z wiekiem stawało się coraz lepsze
– Jeśli chcesz, żebym zrobiła dla ciebie sesję zdjęciową, skontaktuj się z moim
agentem. Jeśli uzna, że to mnie zainteresuje, będzie z tobą rozmawiać. Zresztą nie
wiem, dlaczego nie zadzwoniłeś do niego, zamiast tu przyjeżdżać,
– Nie chodzi mi o sesję zdjęciową – powiedział dobitnie. – Chodzi mi o
pracę. I przyjechałem tu osobiście, ponieważ chciałbym zaproponować ci umowę
na wyłączność.
Powoli wypiła kolejny łyk herbaty. Wraz z delikatnym zapachem rumianku i
mięty do jej nozdrzy dotarł Jego zapach, połączenie zapachu mężczyzny, przypraw
I bogactwa. Od dawna nie czuła niczego poza wonią świeżego powietrza, sosen i
płynu na komary. A jeszcze więcej czasu upłynęło od chwili, kiedy zatęskniła za
byciem z mężczyzną i za wdychaniem jego oszałamiającego zapachu.
Ale to nie była chwila na takie tęsknoty. Teraz… Chwileczkę. Co on
powiedział?
– Przepraszam?
Pochylił się do przodu i postukał nieświadomie kciukiem o kubek.
– Umowa na wyłączność. Tucker-Lanier.
Przeniosła spojrzenie z jego oczu – pięknych oczu o barwie cynamonu – na
jego dłonie, świadoma ich siły i wagi jego propozycji. Kiedyś rzuciłaby się na nią
jak wygłodniały kot.
– Przykro mi, ale straciłeś tylko czas. Pracuję wyłącznie na zlecenie. Nie
wiążę się z nikim na stałe.
Zmarszczył brwi, tak jakby nie mógł uwierzyć, że mu odmówiła. Nie było
jeszcze na świecie fotografa, który z góry odrzucił jego propozycję – oprócz niej
oczywiście.
– Nawet jeśli będziesz miała całkowitą niezależność? – zapytał spokojnie,
pochylając się do przodu. – Całkowitą wolność w podejmowaniu decyzji?
Nieograniczone środki na pokrycie kosztów? I wszystko to za roczną pensję? –
Wyciągnął notatnik z kieszeni nowiuteńkiej, sportowej koszuli i napisał w nim
jakąś liczbę. Wyrwał kartkę papieru i przesunął po stole w jej stronę.
Kiedy zobaczyła sumę, otworzyła szeroko oczy.
– Nie mówisz chyba poważnie.
– Jestem śmiertelnie poważny.
– Nie rozumiem. Dlaczego ja?
Web przyglądał się siedzącej naprzeciwko niego kobiecie w wojskowym
ubraniu. Zauważył, że trochę się oczyściła, co oznaczało, że tli się w niej jednak
jakaś iskierka kobiecej próżności. No i dostrzegł dołeczek w jej lewym policzku.
Zachował te informacje w pamięci, w razie gdyby mogły mu być kiedyś przydatne.
– Dlaczego ty? Dlatego, że jesteś dobra. A ja potrzebuję dobrych ludzi. To
proste. I to naprawdę jest świetna umowa, Tony – podkreślił. – Będziesz
zajmowała się zdjęciami do nowego magazynu, „Świat Natury”, który zamierzamy
wydać w ciągu pół roku. W każdym wydaniu będą wyłącznie zdjęcia Tony Griffin.
Spojrzała na niego ponuro, co z jakiegoś powodu trochę go rozbawiło.
Bardzo się starała, żeby wyglądać surowo. A to naprawdę nie pasowało do jej
łagodnych niebieskich oczu i długich rzęs, nie wspominając już u lekko opalonej
cerze, która bez pokrywającego ją wcześniej błota wyglądała na miękką i delikatną.
– W dalszym ciągu nie rozumiem. – Zmarszczyła swoje pięknie wygięte
brwi. – Jest przecież kilku dobrych fotografów, z większym doświadczeniem i z
większymi umiejętnościami, którzy na pewno nadaliby większy prestiż twojemu
magazynowi.
Aha. Więc nie była zarozumiała. To go wyraźnie ucieszyło.
– Nie chcę innego fotografa. Chcę ciebie. Nie potrzebuję dodatkowego
prestiżu, Tucker-Lanier już go ma. Potrzebuję twojego punktu widzenia. Podoba mi
się sposób, w jaki patrzysz na świat. Podoba mi się twoja praca. I właśnie dlatego
ciebie wybrałem.
Tony wstała, podeszła do drzwi i otworzyła je. Wsunęła dłonie do tylnych
kieszeni spodni i skrzyżowała nogi, wyglądając na zewnątrz.
Ta poza podkreślała szczupłość i długość jej nóg. Włożone w kieszenie ręce
naciągnęły trochę jej workowate szorty na biodra, ukazując ich kształt. Web poczuł
nagły, kompletnie niespodziewany przypływ podniecenia.
Cholera. To było szaleństwo. Wcale mu się przecież nie podobała. Gdyby
CC. Bozeman, który był głównym reklamodawcą i głównym czynnikiem mającym
wpływ na powodzenie „Świata Natury” nie nalegał, że to ma być Tony i tylko
Tony, Web nie siedziałby tutaj, próbując ją obłaskawić.
– Posłuchaj – powiedziała w końcu. – Jest mi miło i doceniam twoje
zainteresowanie, ale, niestety, nie mogę ci pomóc. Nie chcę być związana umową.
– Spojrzała na niego. W jej oczach był jakby cień żalu, ale szybko odwróciła
głowę. – Przykro mi, ale moja odpowiedź wciąż brzmi: nie.
Wyszła na zewnątrz, zostawiając go przy stole, wpatrującego się w jej
oddalające się plecy.
– Uparta jak cholerny osioł – powiedział cicho do siebie.
No cóż, wcześniej miał już do czynienia z osłami. Jego dziadek był jednym z
większych. Wprawdzie zabierało to dużo czasu, ale Web zawsze w końcu jakoś go
przekonywał do swoich pomysłów.
Spojrzał ponuro na drzwi, w myślach żegnając się ze swoim planem nocnego
powrotu do domu.
Dobra. Do jutra uda mu się ją przekonać. Każdy ma swoją cenę, a Tony nie
była wyjątkiem od tej reguły.
Wstał i podszedł do progu, marszcząc gniewnie czoło. Robiło się późno.
Ochłodziło się również o kilka stopni, ponieważ słońce chyliło się właśnie ku
zachodowi i zerwał się wiatr. Zbiorowisko dużych, czarnych chmur zbliżało się od
zachodu. śadna z tych rzeczy mu się nie podobała. Stracił cholernie dużo czasu,
ż
eby się tutaj dostać, a to było w ciągu dnia. Szukanie drogi do International Falls
w ciemności i w padającym deszczu zapowiadało się na jeszcze większą porażkę.
W oddali, koło rondli z jedzeniem, około dziesięciu niedźwiedzi lizało łapy i
ocierało się grzbietami o drzewu. Pomiędzy dwoma młodymi niedźwiedziami
wybuchła jakaś sprzeczka, która szybko się zakończyła, kiedy Jeden ze starszych
posłał im niski, ostrzegawczy pomruk.
Zwierzęta wciąż wyglądały na głodne, pomyślał, niezbyt ucieszony
perspektywą przejścia w ciemności kilkuset metrów do miejsca, gdzie zaparkował
samochód. Zwłaszcza że dookoła mogła krążyć kolejna grapa tych bestii,
poszukujących świeżego mięsa i słodyczy.
A jeśli już mowa o jedzeniu, to Web umierał z głodu, Tak samo zresztą jak
komary. Zabił jednego na swojej szyi. Teraz, kiedy robiło się ciemno, po prostu
kłębiły się wokół niego.
Jego nieprzyjazna gospodyni wyłoniła się zza stodoły, niosąc naręcze
drewna.
– Powinieneś już jechać – powiedziała mijając go w progu. – Masz przed
sobą dwie godziny jazdy, a na dodatek to jest ostatni tydzień sezonu wędkarskiego
i będzie ci bardzo trudno znaleźć jakieś miejsce do spania w mieście. A jeśli
zacznie padać, to możesz się zgubić.
Nie miał zamiaru wracać po ciemku do miasta.
– Po drodze minąłem kilka hoteli.
– Będą zajęte. Najlepszym wyjściem jest powrót do Falls.
Najlepszym wyjściem był powrót do Nowego Jorku, ale przez jej upór
dzisiaj nie znajdzie się bliżej niż trzy tysiące kilometrów do Fifth Avenue.
– No cóż – powiedział, kiedy w oddali rozległ się pomruk pierwszego
grzmotu, a wiatr przybrał na sile. – Jeśli jesteś pewna, że nie dasz się namówić…
– Nie dam – przerwała mu. – Przykro mi, że zadałeś sobie tyle trudu na
próżno.
– Musiałem spróbować – powiedział lekkim tonem. – Poza tym to nie była
kompletna strata czasu. Teraz mogę powiedzieć, że byłem w Minnesocie. I że omal
nie zostałem pożarty przez niedźwiedzia.
Przeniosła spojrzenie z niego na niedźwiedzie. Przez chwilę nad czymś
myślała, po czym niechętnie zaproponowała:
– Czy chcesz, żebym odprowadziła cię do samochodu?
Męska duma z ledwością wzięła górę nad strachem.
– Nie musisz. Dam sobie radę – powiedział z trudem. Nie miał zamiaru
chować się za jej plecami, nawet jeśli byłby to ładny widok.
Zawahała się, po czym wzruszyła ramionami.
– No dobrze. Jeśli nie zejdziesz ze ścieżki, to nie będziesz miał żadnych
problemów z tubylcami. – Wskazała głową grupę niedźwiedzi zebranych dookoła
pożywienia, po czym przeszła przez próg i zatrzasnęła za sobą drzwi.
W zamyśleniu Web spojrzał w stronę ścieżki, która prowadziła do małej
polanki, gdzie zostawił samochód. Zastanawiał się, z jakim przyjęciem się spotka,
kiedy pojawi się nazajutrz z nowym zestawem argumentów.
W oddali znowu rozległ się grzmot. Tym razem głośny. Web spojrzał w
górę, obserwując, jak ostami fragment błękitu poddaje się ciężkim, ołowianym
chmurom. Duża kropla deszczu spadła mu dokładnie między oczy.
– Cudownie – powiedział zmęczonym głosem i pobiegł w stronę ścieżki.
Rozdział trzeci
Tony wzięła prysznic i natarła ciało kremem. Od dawna już tego nie robiła.
Włożyła bawełnianą, miękką, różową piżamę i ciepłe skarpetki. Dorzuciła kilka
drewien do kominka, spoglądając przez okno na rozświetlone błyskawicami niebo.
Susząc włosy ręcznikiem, odliczała z przyzwyczajenia:
– Raz, dwa, trzy…
Huk grzmotu przerwał jej, wprawiając w drżenie ściany niewielkiego
domku.
– Było blisko. – Spojrzała w górę, na dach, o który bębniły krople deszczu.
Wspinając się na palce, sięgnęła po lampę oliwną ustawioną na najwyższej
półce regału wypełnionego westernami i almanachami dla farmerów z lat
trzydziestych. Biblioteka Charliego Ericksona była niewielka, ale bardzo ją lubił –
widać było, że wszystkie książki i magazyny były czytane po wiele razy.
Zamiast martwić się, czy Web Tucker zdołał dotrzeć do głównej drogi przed
burzą, Tony zaczęła się zastanawiać, jak miewa się Charlie. Poruszane potężnymi
uderzeniami wiatru gałęzie uderzały w drewniane ściany chatki.
Spokojnie, ten dom przetrwał już wiele burz, uspokajała sama siebie. Światło
zamigotało, ale jakimś cudem nie zgasło.
Postawiła lampę na stole i pomyślała o Charliem, który żył w tej chacie sam
przez sześćdziesiąt ze swoich osiemdziesięciu lat, zanim jeszcze doprowadzono tu
elektryczność i linię telefoniczną. Kochał samotność, dzikość tego miejsca i swoje
niedźwiedzie.
Niedźwiedzie,
które
przez
sześćdziesiąt
lat
wabił
na
czterdziestoakrowy teren swojej posiadłości, dokarmiając je orzechami, jagodami i
psią karmą, w nadziei że uda mu się uratować je przed myśliwymi i kłusownikami.
Zadzwoniła wczoraj do niego do szpitala i zapewniła, że wszystko jest w
porządku. Kazała mu obiecać, że będzie odpoczywał i słuchał się lekarzy. Trzy
tygodnie temu miał atak serca. Mógł jednak wrócić do zdrowia, jeśli tylko nie
będzie się przemęczał.
Deszcz walił w dach, tworząc za oknami spływające kurtyny wody. To nie
była pierwsza burza od momentu, kiedy Tony tutaj przyjechała na początku
miesiąca.
Cieszyła się, że Charlie leży owinięty w ciepłą kołdrę na swoim szpitalnym
łóżku w Falls. Codziennie odwiedzała go Helga, starsza wolontariuszka o
rumianych policzkach, robiąc wokół niego całe mnóstwo zamieszania.
– To tylko przyjaciółka – zapewnił Tony Charlie, kiedy odwiedziła go dwa
dni temu.
– Skoro tak twierdzisz, Charcie… – odpowiedziała i zaśmiała się na widok
jego pełnego zakłopotania spojrzenia.
Kolejny grzmot rozdarł niebo nad chatą.
– Lepiej się zabezpieczyć, niż żałować – powiedziała do siebie, szukając
zapałek na wypadek, gdyby zabrakło światła. Uśmiechnęła się z zadowoleniem,
znalazłszy zapałki i świeczkę w szufladzie. W chwili, kiedy zapalała zapałkę,
ś
wiatło zamigotało jeszcze raz i zgasło na dobre.
– I stała się ciemność – mruknęła, podnosząc szklany klosz lampy i
podpalając knot. – A ty znowu mówisz do siebie, Griffin.
– To chyba ryzyko zawodowe – mruknęła i na powrót przykryła lampkę
kloszem, przykręcając knot. Teraz w całej chacie obudziły się cienie i zaczęły
tańczyć na ścianach. Słaby czereśniowy zapach oliwy zmieszał się z zapachem
mokrego lasu i melonowo-kwiatowym aromatem jej szamponu. Kiedy człowiek
spędza samotnie tyle czasu ile ona – albo na sesjach zdjęciowych w odległych
zakątkach globu, albo odpoczywając między sesjami – własny głos jest często
jedynym, jaki ma się okazję słyszeć.
Charlie to rozumiał. Kochany staruszek! Był bardzo podobny do niej. I do
swoich niedźwiedzi. Był właśnie takim mrukliwym, potulnym niedźwiedziem,
który wędrował po ziemi, którą kochał i znał jak własną kieszeń. Tak jak ona, był
samotnikiem. Nie, nie był aspołeczny, jak niektórzy mówili o niej. Naprawdę lubił
jej towarzystwo i zaprosił ją do swojego domu bez chwili wahania, kiedy pojawiła
się u jego drzwi ze swoim sprzętem fotograficznym i kempingowym oraz z prośbą
o pozwolenie na fotografowanie niedźwiedzi…
Kolejny zygzak błyskawicy rozjaśnił ciemność, a zaraz po nim rozległ się
potężny grzmot, tak głośny i tak bliski, że Tony aż podskoczyła ze strachu.
Przycisnęła rękę do serca, żeby je trochę uspokoić.
– O kurczę – powiedziała w końcu. – Ten piorun musiał trafić w jakieś
drzewo.
Podniosła słuchawkę telefonu. Tak jak myślała, W słuchawce była głucha
cisza. Do zerwania linii wystarczyłoby, żeby jakaś gałąź spadła na ciągnący się
kilometrami w lesie drut, nie mówiąc już o burzy takiej jak ta.
Jej myśli bezwiednie podążyły w stronę Weba Tuckera. W głębi serca miała
nadzieję, że zdążył przed nawałnicą.
– Jest dużym chłopcem. Da sobie radę.
A przynajmniej dałby sobie radę, gdyby był w mieście. Tutaj jednak, w
kramie, gdzie rządziły żywioły, trzeba było uczyć się, jak sobie z nimi radzić. To
stawiało go w gorszej sytuacji.
Potrząsnęła głową na wspomnienie jego wyglądu – idealnie dobranych
kolorystycznie fragmentów profesjonalnego ubrania. Ale nawet gdyby miał na
sobie pomięty podkoszulek i dziurawe dżinsy, jedno spojrzenie na jego
wymodelowaną fryzurę i wymanikiurowane paznokcie powiedziałoby od razu, że
jest to chłopak z miasta.
Serce Tony zabiło gwałtownie, ale tym razem nie z powodu szalejącej za
oknem burzy.
Przez dwanaście lat była przekonana, że wszystkie uczucia do niego
przeminęły. Najwyraźniej oszukiwały się przez cały ten czas. A on nawet jej nie
pamiętał. Było to żałosne i śmieszne zarazem. I zaśmiałaby się, gdyby nie to, że
drzwi chaty otworzyły się nagle i uderzyły gwałtownie w ścianę, śmiertelnie ją
przerażając. Przez kilka uderzeń serca mogła tylko stać z szeroko otwartymi
oczami. Bardzo mokry i bardzo wściekły mężczyzna wtoczył się przez drzwi jak
jakieś monstrum z horroru.
Ów zabłocony człowiek niósł na ramieniu coś, co dzięki Bogu nie było
potwornym garbem tylko sportową torbą. Zamknął za sobą drzwi z niewyraźnym
mruknięciem.
– Tak, byłbym bardzo szczęśliwy, mogąc wejść w ten straszny deszcz,
dziękuję.
Nie wiedziała, czy ma roześmiać się z ulgą, że nie jest to morderca z
siekierą, czy też przeklinać los za to, że sprowadził Weba Tuckera z powrotem pod
jej dach.
Przez ostatnią godzinę Web nie widział nic, a teraz wszystko, co widział,
było w kolorze różowym. Od jej różowych skarpetek do jej różowych policzków i
ust. Tony Griffin wyglądała niezwykle uroczo w różowym. Z mokrymi włosami
opadającymi na ramiona i na plecy wyglądała również delikatnie i kobieco i...
Web był przemoknięty i zmarznięty i czuł zbyt dużą ulgę na myśl, że nie
musi już krążyć w koło w największym deszczu od czasów potopu, żeby teraz się
nad tym zastanawiać. Przeanalizuje swoją reakcję później, kiedy już wyschną
mu buty, a zęby przestaną szczękać. I kiedy jego umysł dojdzie do siebie i zacznie
postrzegać Tony jako to, czym naprawdę była – problemem, który musiał
rozwiązać.
Teraz musiał jednak zatroszczyć się o jakieś suche ubrania i .o galon tej
ziołowej herbaty. Był gotowy na wszystko, byle tylko się rozgrzać.
– Dobrze się czujesz? – spytała Tony z wahaniem.
– Biorąc pod uwagę fakt, że ledwo wydostałem się z samochodu, kiedy
przewróciło się na niego drzewo, to tak. Można powiedzieć, że mam się całkiem
nieźle.
– O mój Boże!
– Taak. Nieźle, co? – powiedział, po czym przeszedł go dreszcz.
Na twarzy Tony widoczna była troska zmieszana z niedowierzaniem.
– Jesteś zmarznięty. Musisz szybko zdjąć te ubrania i założyć coś suchego.
Web rzucił torbę na podłogę. Obydwoje parzyli, jak wycieka z niej woda.
– Jeśli nie magazynujesz gdzieś tutaj męskich ubrań, to raczej nie uda mi się
ani wysuszyć, ani ogrzać.
– Coś wymyślę – powiedziała. – Na razie zdejmij tę koszulę.
W ustach każdej innej kobiety te słowa zabrzmiałyby jak zaproszenie. Ale z
jej strony był to po prostu rozkaz.
– Co się stało? – spytała, kiedy zesztywniałymi z zimna palcami próbował
rozpiąć guziki.
– Wydaje mi się – powiedział, czując jak przeszywa go kolejny dreszcz – że
silnik zgasł, kiedy wjechałem w jakąś dziurę.
– Była głęboka?
– Było w niej jakieś pół metra wody.
Widząc, jakie ma trudności, Tony sama zaczęła rozpinać mu koszulę.
– Udało mi się chwycić torbę i wytoczyć z samochodu tuż po tym, jak
usłyszałem ten przeszywający trzask. Ziemia się zatrzęsła i zorientowałem się, że
to było coś naprawdę dużego – powiedział, zdając sobie nagle sprawę, że Tony
zdejmuje mu koszulę z ramion. – Rozpłaszczyło samochód jak naleśnik.
Zamarła.
– Rozpłaszczyło? Czy on nadaje się do jazdy?
– Do jazdy? Skarbie, jego nawet spod tego drzewa nie widać.
Jej małe palce, miękkie i ciepłe, zatrzymały się na chwilę, po czym musnęły
jego obojczyk z nieświadomą zmysłowością, kiedy obracała go w stronę światła i
oglądała jego plecy.
– Au – mruknął, kiedy dotknęła bolącego miejsca.
– Wygląda na to, że drzewo jednak nie ominęło cię całkowicie.
– Wiedziałem, że coś mnie uderzyło.
– Usiądź tam – rozkazała tonem sierżanta i wskazała krzesło, które
odciągnęła od stołu.
– Zabłocę ci wszystko.
– Rano wyczyści to pokojówka – powiedziała, po czym zniknęła w łazience.
Pojawiła się za chwilę z naręczem ręczników.
– To jest stara chata – powiedziała, widząc, że Web wciąż stoi w tym samym
miejscu – a ta podłoga widziała dużo więcej niż trochę błota i wody. A teraz chodź
tutaj, żebym mogła obejrzeć cię przy świetle.
Web zdjął buty i przemoczone skarpetki, rzucił je na stos razem z koszulą,
po czym podszedł sztywnym krokiem do stołu.
Przyjął oferowany mu przez nią ręcznik, zanurzył w nim twarz i osuszył
trochę włosy. W tym czasie Tony podniosła lampkę ze stołu i oglądała jego plecy.
– Boli? – Dotknęła jego łopatki.
Potrząsnął głową. Przeszedł go kolejny dreszcz, ale tym razem nie miał nic
wspólnego z zimnem.
– A tutaj?
– Au! Tak! – Krzyknął, kiedy nacisnęła mocniej. Boli jak jasna cholera.
Jesteś szczęśliwa?
– Powiedzmy – powiedziała, ale dalej badała go już delikatniej.
Pochyliła się nad nim, odstawiając lampkę z powrotem na stół. Jej piersi
przypadkiem dotknęły jego pleców – ciepłe i zbyt jędrne, aby mógł tego nie
zauważyć, mimo że był przemarznięty do szpiku kości.
Ona jednak zachowywała się obojętnie. Podniosła jego rękę i ugięła ją,
sprawdzając, czy Web może nią ruszać bez problemów.
– Tylko siniak – zawyrokowała w końcu. – Duży, ale nic nie jest złamane.
– Przykro mi, że cię rozczarowałem.
Nie odpowiedziała, tylko podeszła do kredensu i wyciągnęła butelkę whisky.
Kiedy nalewała mu do szklanki, miał wrażenie, że rozpłacze się z wdzięczności.
– To pomoże ci się rozgrzać.
Kiedy on rozkoszował się alkoholem, ona zaczęła przeszukiwać szafę. Po
chwili wynurzyła się z niej z naręczem ubrań.
– Należą do Charliego. – Podała mu grubą flanelową koszulę, parę wytartych
dżinsów i grube wełniane skarpety. – Będą na ciebie trochę za duże, ale są suche i
ciepłe, a tego teraz najbardziej potrzebujesz. Musimy zdjąć z ciebie te mokre
ciuchy, zanim się kompletnie wyziębisz.
Web był tak zesztywniały, że, wstając, czuł się, jakby miał osiemdziesiąt lat
zamiast trzydziestu pięciu – mógłby przysiąc, że słyszał skrzypienie swoich
stawów. Szurając nogami, udał się do łazienki.
Powinien jej podziękować, ale za bardzo był zajęty zastanawianiem się, jak
może wykorzystać tę okazję. Teraz, kiedy udało mu się już przeżyć jego pierwsze –
i miał nadzieję ostatnie – starcie z monsunem, znalazł się w idealnej sytuacji. Miał
szansę wynegocjować z Tony ten kontrakt. Byli uziemieni tutaj razem,
przynajmniej na tę noc. Wprawdzie nigdy nie zgodziłby się na takie straszliwe
przeżycia, żeby mieć okazję z nią porozmawiać, ale skoro już tak się stało, to mógł
przecież z tego skorzystać. Dobry biznesmen polegał na swoim szczęściu w takim
samym stopniu jak na umiejętnościach. Nie miał zamiaru odrzucać sposobności,
którą los podał mu na srebrnej tacy.
Nie znał się w ogóle na zasadach przetrwania w dziczy, ale nie trzeba było
być drwalem, żeby zorientować się, że droga jest kompletnie nieprzejezdna. I
prawdopodobnie pozostanie nieprzejezdna przez kolejne kilka dni. Co oznaczało,
ż
e utknęli tu razem na jakiś czas.
To była doskonała okazja, żeby ją przekonać. I wiedział już, jak to rozegra.
Na tym znal się bardzo dobrze. Jeśli nie będzie umiał namówić jednej upartej,
zakochanej w niedźwiedziach, aspołecznej kobiety do zostania bogatą i sławną…
– Masz – usłyszał za sobą jej głos właśnie w chwili, kiedy miał zamknąć za
sobą drzwi do łazienki. Kiedy się odwrócił, podała mu zapaloną świecę. – Przyda
ci się. Będziesz przynajmniej widział, co robisz.
Wyciągnął drżącą rękę. Nawet pomimo wypitej whisky miał wrażenie, jakby
jego kości składały się z kostek lodu. Widząc, jak bardzo się trzęsie, Tony
nachyliła się i postawiła świeczkę na małej szafce.
– Szkoda, że nie mogę zaproponować ci prysznica, Ale bez zasilania pompa
niestety nie pracuje. Spodziewałam się, że prąd wysiądzie, więc nabrałam
wcześniej trochę wody. Podgrzeję ją w garnku na kuchence, to będziesz mógł się
trochę umyć. Zresztą deszcz i tak spłukał z ciebie większość błota – dodała i
zamknęła drzwi.
Został sam tylko w towarzystwie migającej świeczki oraz – zaskakującego i
podniecającego – kompletu różowej bielizny wiszącego na sznurku.
Nawet w najśmielszych snach nie spodziewałby się, że pod swoim strojem
gajowego Tony Griffin nosi tak wykwintne koronki. Albo też, że jej delikatna
bielizna zrobi na nim takie wrażenie.
Nie mógł się powstrzymać i wyciągnął rękę. Dotknął materiału. Był mokry –
najwyraźniej uprała bieliznę i powiesiła ją, żeby wyschła.
Nagle przeszedł go kolejny dreszcz, więc zrzucił szybko mokre spodnie,
zostawiając je na podłodze. Stal tylko w mokrych bokserkach, próbując ogrzać
dłonie nad świecą, wpatrując się w różową koronkę, kiedy usłyszał delikatne
pukanie do drzwi.
– Woda jest już gorąca – usłyszał.
Kiedy otworzył drzwi, jej nie było w zasięgu wzroku, ale na podłodze stał
garnek z ciepłą wodą.
Chwycił go szybko w dłonie i zaśmiał się. Nie mógł się doczekać czterech
nędznych kubków wody!
– Co za upadek – zamruczał, przypominając sobie swój przytulny apartament
z zapierającym dech widokiem z okna na panoramę miasta i ogromną wannę, w
której można było zatopić mały statek.
– Mówiłeś coś? – dobiegło go pytanie zza drzwi.
– Dziękuję – powiedział, zanurzając dłoń w wodzie i mrucząc z
zadowoleniem.
– Nie ma za co.
Kiedy rozkoszował się widokiem jej bielizny, poczuł lekkie ukłucie winy z
powodu planu, który z wolna nabierał kształtów w jego umyśle.
Ale dlaczego właściwie poczucie winy? Na dłuższą metę przecież oddawał
jej przysługę. Po pierwsze, chciał z nią podpisać bardzo korzystną umowę. Po
drugie, kiedy ostatnio docenił ją jakiś mężczyzna? Kiedy jakiś mężczyzna
powiedział jej, że jest ładna i utalentowana?
– Dawno, jeśli brać pod uwagę jej wygląd – mruknął.
Dawno, zdecydował i zanurzył ręcznik w wodzie, póki jeszcze była ciepła.
Miał zamiar zmiękczyć tę twardą kobietę o blond włosach i błękitnych oczach.
Postanowił być uważny i zainteresowany jej pracą. Miał zamiar dać jej do
zrozumienia, że nią też jest zainteresowany. Trochę nieszkodliwego flirtu. Trochę
niewinnej zabawy, żeby przypomnieć jej, że jest nie tylko fotografem-
samotnikiem.
Jest kobietą. Istotą z kobiecymi pragnieniami, kobiecymi potrzebami i
kobiecymi słabościami – do koronki, do małych świeczek i do męskiego
zainteresowania. A on wiedział, jak wykorzystać te słabości.
Kiedy już wszystko się ułoży, ona będzie z siebie Zadowolona. On zaś
będzie miał swój kontrakt. Nikomu nie stanie się krzywda.
Wciąż dygocąc z zimna, włożył koszulę. Tak jak mówiła Tony, koszula
okazała się trochę za duża, ale znoszona flanela była miękka i ciepła. Tak samo
skarpetki.
Stał odwrócony tyłem do kabiny prysznicowej, przyglądając się dżinsom,
kiedy coś spadło mu na głowę. Sięgnął ręką i zdjął z niej mokre, różowe,
koronkowe majteczki.
Nic na to nie mógł poradzić – był przecież mężczyzną. Przyłożył je do
twarzy, wdychając delikatny zapach mydła i kobiety.
Po raz pierwszy od chwili, kiedy wszedł do tej chaty, poczuł prawdziwą falę
ciepła rozchodzącą się po ciele.
Tony mieszała w garnku na kuchence pozostałości rosołu z kurczaka, kiedy
usłyszała dźwięk otwierających się i zamykających drzwi.
To było śmieszne, ale od chwili, w której przypomniała sobie, że uprała
swoją bieliznę i zostawiła ją w łazience, czuła na przemian stoicki spokój i straszne
zażenowanie.
Też mi coś! Nosiła różową bieliznę. Czasami czerwoną, czasami niebieską
albo morelową. A jeśli miała taki nastrój, to czarną. On widywał już wcześniej
kobiecą bieliznę, zdaje się nawet, że dość często. Ten kolejny raz naprawdę nie
miał znaczenia.
Dlaczego więc było to dla niej tak krępujące? Dlatego, ze prawie go tutaj
rozebrała. Dlatego, że widziała jego nagie, szerokie ramiona i rzeźbione mięśnie
jego klatki piersiowej, czuła jego skórę pod swoimi palcami. I dlatego, że
dwanaście lat temu zakochała się w nim bez pamięci. A on wciąż sprawiał, że jej
głupie serce biło na jego widok szaleńczo.
Kiedy usłyszała jak Web wychodzi z łazienki, poczuła, jak czubki jej uszu
płoną ze wstydu. Wzięła głęboki wdech i gorączkowo myślała nad jakimś
sensownym zdaniem. Całe szczęście on był pierwszy.
– Więc kto to jest Charlie?
Wciąż mieszając w garnku, spojrzała na niego przez ramię i nie mogła
powstrzymać uśmiechu.
Web podążył oczami za jej wzrokiem i też się roześmiał. Rękawy koszuli
podwinął kilka razy, pas spodni trzymał w ręce, żeby mu nie opadły. Nogawki też
próbował zawinąć, ale nie udało mu się i opadały mu na stopy jak spodnie klauna.
Miał trzydzieści pięć lat i był jednym z najpotężniejszych mężczyzn w
międzynarodowym środowisku wydawniczym, ale wyglądał w tej chwili jak mały
chłopiec, który włożył za duże na niego spodnie taty.
Tony zmniejszyła gaz pod zupą i odłożyła łyżkę.
– Dam ci coś, żeby przytrzymać spodnie.
Podeszła do kredensu i w jednej z szuflad znalazła pasek i parę szelek w
niebieskie i czerwone paski. W nagłym przypływie złośliwości wybrała szelki.
– Proszę – powiedziała, podając mu je.
Wziął je z wyrazem niedowierzania na twarzy.
– No dobra, to teraz daj mi jeszcze siekierę albo piłę łańcuchową. Jestem już
prawdziwym człowiekiem lasu.
– Nie całkiem – zapewniła go, ukrywając rozbawienie.
– Racja. Ubranie nie czyni człowieka.
Ależ wprost przeciwnie, pomyślała, przypominając sobie ten dzień, kiedy po
raz pierwszy zobaczyła go w garniturze od Armaniego. Natychmiast poczuła, jak
miękną jej kolana.
– Jesteś głodny? – zapytała, odsuwając od siebie wspomnienia.
– Mój Boże, czyżbyś miała zamiar mnie również nakarmić? Czy mogę kupić
ci jakieś małe księstwo albo coś w tym rodzaju?
– Jesteś zdecydowanie głodny. – Tym razem uśmiech wygrał. – Usiądź. Jeśli
wciąż jeszcze jest ci zimno, weź sobie koc z fotela i okryj się nim.
– Już mi lepiej, dziękuję. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz tak zmarzłem.
– Pijesz mleko?
– Jak najbardziej. Dobry Boże, to pachnie absolutnie niebiańsko. – Podszedł
do niej, i wciągnął głęboko powietrze.
Ona też zrobiła to samo. Kobieta, która właśnie wzięła prysznic, pachniała
kwiatami i cytrusami. Mężczyzna, który właśnie wziął prysznic, pachniał zawsze
jak mężczyzna. On, po deszczu, pachniał czystością i siłą. Poczuła, jak coś ściska
ją gardło.
– To zwyczajny rosół – zapewniła, odsuwając się na bezpieczną odległość. –
Nie jest to miejska wykwintna kuchnia, do której pewnie jesteś przyzwyczajony-
– Może coś sobie wyjaśnimy. – Położył ręce na jej ramionach i odwróci! ją
twarzą do siebie. – Nie jestem przyzwyczajony do oganiania się od głodnych
niedźwiedzi, przepraw wyboistymi drogami, uciekania przed walącymi się
drzewami i szukania schronienia w czasie burzy. I, możesz mi wierzyć albo nie, nic
jestem przyzwyczajony do narzucania się innym. Czy naprawdę myślisz, że po tym
wszystkim, co dla mnie zrobiłaś, będę jeszcze grymasił? I to jeszcze przy czymś,
co tak cudownie pachnie?
Jego oczy były ciemne w przytłumionym świetle lumpki i świeczki, którą
przyniósł ze sobą z łazienki. Z jego twarzy biła szczerość. Patrzył na nią z
uśmiechem i rozbawieniem. Przez chwilę była pod jego urokiem, ale po chwili ten
urok prysł.
Każdy mięsień w jej ciele zesztywniał. Widziała juz wcześniej ten wyraz
twarzy. Dwanaście lat temu, w noc przyjęcia gwiazdkowego organizowanego przez
grupę Tucker-Lanier. Siedziała wtedy na tylnym siedzeniu taksówki razem z nim.
Zaproponował jej, że odwiezie ją do domu po przyjęciu. Czuła się jak wiejska
dziewczyna, o której rękę ubiega się bogaty książę. Takie rzeczy po prostu jej się
nie zdarzały. Do tego wypiła na tyle dużo szampana, że zaczęła wyobrażać sobie,
ż
e jej zauroczenie nim jest odwzajemnione.
Uwiedziona jego uśmiechami, rzuciła mu się w ramiona na tylnym siedzeniu
taksówki i pocałowała go. Było cudownie. Do chwili, w której przestał ją całować
Spojrzenie, jakim obdarzył ją, kiedy zdejmował jej ręce ze swojej szyi, było.
dokładnie takie jak w tej chwili. Pełne rozbawienia.
Rozdział czwarty
– Pytałeś o Charliego – powiedziała nagle Tony, próbując w ten sposób
oddalić od siebie wspomnienie tamtego świątecznego dnia. Odwróciła się z
powrotem do garnka z zupą. Jej dłonie wciąż drżały, kiedy wlewała rosół do miski
i wciskała mu ją do rąk. – To jest chata Charliego Ericksona. Niedźwiedzie też są
jego.
– Niedźwiedzie też należą do Charliego?
Tony postawiła przed nim szklankę mleka, puszkę krakersów i łyżkę.
– Można tak powiedzieć. Mieszka tutaj od sześćdziesięciu lat i zawsze
dokarmiał je orzechami, jagodami, psim jedzeniem i wszystkim, co mógł wybłagać
od sklepikarzy i właścicieli restauracji. Około sześćdziesięciu niedźwiedzi zbiera
się tutaj rano i wieczorem. Wiedzą, że tu jest bezpiecznie.
Web przełknął sporą łyżkę zupy.
– Bezpiecznie?
– Nie ma tu myśliwych. Sezon polowali rozpoczyna się w przyszłym
tygodniu, tak więc ostatnio Charlie dawał im więcej jedzenia, żeby zwabić tutaj jak
najwięcej niedźwiedzi. Wjeżdżając tutaj musiałeś widzieć napisy: „Zakaz
polowań”.
Pokiwał głową i popił zupę sporym łykiem mleka.
– A gdzie jest teraz Charlie?
– Dochodzi do siebie po zawale serca w szpitalu w International Falls.
Łyżka zatrzymała się w połowie drogi do ust.
– To okropne.
Tony chwyciła ściereczkę i zaczęła wycierać kuchenkę.
– Jak na osiemdziesięciolatka ma się całkiem dobrze. Od ataku upłynęło już
dwa tygodnie. Nie ma żadnych poważniejszych konsekwencji tego zawału. Jeszcze
tydzień lub dwa i Charlie wróci do domu.
Web oparł łokieć na stole i przyjrzał jej się uważnie.
– A ty chcesz zostać tutaj i zająć się niedźwiedziami, dopóki on nie wróci.
Wzruszyła ramionami.
– Mogę się w ten sposób odwdzięczyć za to, że pozwolił mi je fotografować.
Rzucił jej kolejne długie spojrzenie, po czym powrócił do jedzenia. W
niewielkim pomieszczeniu zapadła cisza. Ciemność i grzmoty oddzielały ich od
zewnętrznego świata – ale nie od własnych myśli. Tony przyjechała do Nowego
Jorku z Manchesteru w stanie Iowa. Miała dziewiętnaście lat, mnóstwo marzeń i
talent, który potrzebował oszlifowania. Jej pierwszą pracą była posada asystentki
fotografa w Tucker-Lanier Publishing Group. To była też jej ostatnia praca w
mieście.
– Jak dowiedziałaś się o tym miejscu? – Głęboki głos Weba wyrwał ją z
zamyślenia.
– A jak fotograf dowiaduje się o potencjalnej sesji? Od innych fotografów.
Przeniosła garnek z zupą na stół i zaproponowała mu dokładkę.
– Kiedy skończyłam poprzednią sesję, miałam trochę czasu i postanowiłam
spędzić go tutaj.
– I co, gra warta świeczki? – Web oparł łokcie nu stole, w dłoniach
trzymając szklankę mleka.
Nie mogła odwrócić wzroku od jego rąk. Nieproszone wspomnienie tych
dłoni, gładzących jej skórę, sprawiło, że znów poczerwieniały jej czubki uszu.
Odwróciła szybko wzrok i podniosła zasłonę w oknie, pod pretekstem
sprawdzania pogody. Na zewnątrz panowały absolutne ciemności, a jedyną
widoczną rzeczą była ściana wody spływająca po szybie.
– Jaka gra? Fotografowanie niedźwiedzi?
– Samotność. śycie wędrowca. Nie tęsknisz nigdy za miastem?
Opuściła zasłonę, podeszła do kominka i poruszyła pogrzebaczem kłody.
Jego słowa dotknęły czegoś, nad czym ostatnio zaczęła się zastanawiać. Tak,
prowadziła samotne życie. Tak, czasami była samotna.
– Dorastałam w mieście, które miało mniej niż dziesięć tysięcy
mieszkańców. Miasto nigdy nie oznaczało dla mnie szybkiego życia. – Wolała
ominąć temat niż przyznać się do swoich uczuć.
– A dla mnie liczy się tylko życie w mieście. – Odchylił się do tyłu i
balansował na tylnych nogach krzesła. – Oszalałbym, gdybym musiał tutaj dłużej
przebywać.
– Cóż… – Przeniosła spojrzenie z kominka na jego twarz. – Być może
będziesz miał okazję sprawdzić to w praktyce.
– Tak. – Przestał kołysać się razem z krzesłem. – Domyśliłem się tego, kiedy
zwaliło się na mój samochód drzewo. Droga jest kompletnie zablokowana, ale
powinni chyba wkrótce ją oczyścić?
– Hrabstwo nie zajmuje się tą drogą. Robi to Charlie. Albo jego sąsiedzi,
kiedy chcą się stąd wydostać.
– Sąsiedzi? – Web powrócił do jedzenia zupy.
– Nie rób sobie nadziei. Najbliższy sąsiad mieszka dziesięć kilometrów na
południe.
– Tak więc mówisz, że utknęliśmy tutaj na dłużej?
– Na to wygląda.
– Naprawdę bardzo mi przykro.
– No cóż, jeśli nie dostaniemy obydwoje klaustrofobii, wszystko będzie w
porządku. Mamy zapas jedzenia na następny tydzień, a z wodą nie będzie
problemów, bo w okolicy jest jezioro.
– To jest tutaj także jezioro?
Zamrugała powiekami.
– Zapomniałeś, że jesteś w Minnesocie? Krainie tysiąca jezior?
– Ach tak! Tam gdzie ludzie pachną jak ryby i wyglądają jak niedźwiedzie,
tak?
Ś
miech wyrwał się jej, zanim zdołała go powstrzymać. Często podobnie
myślała o szorstkich, ale przyjaznych ludziach, którzy mieszkali w tych lasach i
którzy spędzali czas na łowieniu ryb, polowaniu, rzadko mając do czynienia z
ż
yletką albo mydłem.
– Tak, przynajmniej niektórzy.
– A co robisz tutaj wieczorem? – Rozejrzał się po chacie. – To znaczy
oprócz wpatrywania się w ściany?
– Czytam. Wywołuję zdjęcia. Jest tutaj też kilka starych zestawów puzzli.
– I?
Wzruszyła ramionami.
– To wszystko.
– Czegóż jeszcze człowiekowi potrzeba?
– Widzę, że wcale tak nie myślisz.
– Niestety. – Wstał, przeciągnął się i zaczął chodzić po pokoju. – Nie sądzę,
ż
ebyś miała tutaj Internet?
Nawet nie siliła się na odpowiedź.
– Tak myślałem.
Próbowała ignorować go, kiedy tak chodził niespokojnie dookoła, podnosząc
i odstawiając różne przedmioty. Ale trudno było ignorować wysokiego mężczyznę
chodzącego po niewielkim pomieszczeniu, w którym nie było ani telewizora, ani
radia, ani możliwości wyjścia na zewnątrz.
– Może chciałbyś wyjąć ubrania ze swojej torby i rozwiesić je, żeby
wyschły? – zasugerowała. – Tam w kącie wisi sznur.
– Masz tutaj karty? – zapytał, kiedy już uporał się z ubraniami.
– Chyba tak. – Zajrzała do szuflady, wydobyła z niej postrzępioną talię kart i
rzuciła ją na stół.
– Może kolejeczkę?
– Niestety, Charlie ma tylko whisky.
– Bardzo dobrą whisky. Ale chodziło mi o grę makao, na punkty. Masz
szansę wygrać ogromne pieniądze, bo ja znam się na kartach mniej więcej tak
dobrze jak na stolarce.
– W takim razie ja rezygnuję. Nie chcę cię wykorzystywać.
Uśmiechnął się i dalej tasował karty.
– Czy pasjans układa się w sześciu rzędach czy w siedmiu?
– W siedmiu.
– Byłem przekonany, że będziesz to wiedziała.
Jego słowa i sposób, w jaki je wypowiedział, zabrzmiały w jej uszach jak
obraza.
– Co konkretnie masz na myśli?
Spojrzał na nią, zanalizował wyraz jej twarzy i podniósł obydwie dłonie w
geście poddania.
– Nic szczególnego. Poza tym, że dużo czasu spędzasz sama na sesjach i
pewnie czasami się nudzisz. Pasjans jest uniwersalnym lekarstwem na nudę, nie
sądzisz?
Patrzyła na niego przez chwilę, po czym odwróciła Się, wzięła pogrzebacz i
zaczęła przesuwać kłody w kominku.
– Hej, naprawdę nic złego nie chciałem przez to powiedzieć. A tak z
ciekawości, co sobie pomyślałaś?
Iż jest tak beznadziejną towarzyszką, że nikt nie chce być obok niej. śe
mężczyzna mając do wyboru ją albo talię kart, wybierze talię kart.
Mój Boże, skąd wzięły się te myśli? Miała za sobą kilka fatalnych związków
i to chyba one zachwiały jej poczuciem własnej wartości.
Od czasu porażki w Nowym Jorku skupiła się wyłącznie na osiągnięciu
sukcesu. Dwa na poły poważne związki, w które zaangażowała się potem, umarły
ś
miercią naturalną. Często wyjeżdżała na zdjęcia poza granice stanu, a często
nawet do innych krajów. Zdarzało się, że nie było jej przez kilka tygodni. Trudno
było w takich warunkach utrzymać związek. Zależało jej na tym, żeby mieć kogoś
bliskiego, ale nie spotkała jeszcze mężczyzny, który zaakceptowałby jej pracę, A
poza tym, zbyt często wspominała Weba. Nigdy tło końca nie przestała być nim
zafascynowana.
W sumie była jednak zadowolona ze swojego życia, mimo że jej praca
praktycznie wykluczała znalezienie kogoś, z kim mogłaby je dzielić. Pogodziła się
z niepowodzeniem w Nowym Jorku i zaczęła zupełnie nowe życie. Myślała jednak
o Webie trochę zbyt często i miała trochę za dużo wyrzutów sumienia.
A teraz on pojawił się tutaj jak grom z jasnego nieba, przystojny jak diabli, a
ona od nowa zadawała sobie wszystkie te pytania. Jej jedyna porażka zawodowa i
jedne z najbardziej zawstydzających momentów życia osobistego były związane z
tym mężczyzną, a ona, kiedy tylko go zobaczyła, poczuła się znowu jak naiwna
dziewiętnastolatka. Pomimo tylu lat nigdy nie zapomniała jego ani tamtego
pocałunku. Tymczasem w jego oczach nie widziała nawet błysku rozpoznania.
Wprawdzie była wtedy o jakieś dziesięć kilo grubsza, nosiła okulary i miała krótsze
włosy, ale mimo wszystko…
Zdegustowana, dorzuciła kolejne polano do kominka i wytarła ręce w sweter.
Web po prostu z nią rozmawiał. Był znudzony. A ona była dla niego niemiła.
– To co, makao? – Usiadła na krześle przy stole. Chciała go uspokoić i
udowodnić sobie, że potrafi zachować się w tej sytuacji jak osoba dorosła.
Wyglądał na zaskoczonego, ale uśmiechnął się zaraźliwym, chłopięcym
uśmiechem.
– Ostrzegam cię, kiepsko gram.
– To świetnie, bo ja zawsze wygrywam.
Położył przed nią karty.
– Przełożysz?
– Nie, rozdaj.
– A ile dasz mi punktów?
Patrzyła na jego ręce, jak pewnie rozdają karty i zastanawiała się, na ile chce
ją naciągnąć.
– To nie jest golf, Tucker. Nie dostaniesz forów.
– Aha, więc taka jesteś.
Przyglądała się, jak podnosi karty i układa je.
– Jaka?
– Uparta.
– Dlatego, że nie chcę dać ci przewagi?
Uśmiechnął się.
– Dlatego, że mimo swojego piękna, wyglądasz na groźnego przeciwnika.
Zdaje się, że masz zamiar dać mi prawdziwy wycisk?
– Tylko wtedy, jeśli będziesz oszukiwał. – Ale on już oszukiwał, próbował
ująć ją pięknymi słówkami. Piękno. To było słowo, którego nigdy nie łączyła ze
swoją osobą. I nie sądziła, żeby on tak naprawdę o niej myślał.
– Czasami mogę trochę blefować, ale nigdy nie oszukuję. – W jego oczach
zapaliły się diabelskie ogniki. Tony zrozumiała, że użyje wszystkich swoich
sztuczek, jeśli tylko gra będzie warta świeczki. Będzie musiała bardzo na niego
uważać.
Jego oczy pojaśniały, kiedy wyciągnęła jedną kartę z talii.
Roześmiała się. Nie mogła nic na to poradzić.
– Wiesz co, jako biznesmen powinieneś umieć zachować w niektórych
sytuacjach twarz pokerzysty.
– Dobrze, że nie gramy w pokera. A poza tym, to nie są interesy. To czysta
przyjemność – powiedział głosem, który sprawił, że kątem oka zerknęła na łóżko.
– Dobierasz kartę czy nie? – rzuciła, wściekła na samą siebie.
– Widzę, że jesteś niecierpliwa – powiedział i mrugnął do niej. – To właśnie
lubię w kobietach.
Zanim zdołała ustalić, czy miał na myśli coś erotycznego, czy nie, on powoli
położył wszystkie karty na stole.
– Makao, po makao.
– Niemożliwe. Nie tak szybko.
Znowu się uśmiechnął. Było to szczery uśmiech, bez żadnej podstępnej nuty.
– Może następnym razem ty przełożysz.
Mimo że była sceptyczna zarówno co do jego szybkiej wygranej, jak i do
jego flirtowania – a flirtował z nią, to było pewne – postanowiła dać za wygraną
– Może przełożę.
– A może uatrakcyjnimy naszą partyjkę? – zasugerował, kiedy rozdawała
karty.
Podniosła wzrok i ujrzała w jego oczach takie napięcie, że od razu pomyślała
o kilku ciekawych sposobach uatrakcyjnienia gry. Po chwili jednak poczuła
niesmak do samej siebie.
– Może dolar za każdą wygraną?
Uniósł brwi.
– Hola, hola! To trochę za dużo jak na moje skromne możliwości.
– Jasne. Tak jakbyś nie mógł kupić na własność całej Minnesoty.
Zaśmiał się.
– Cóż…
– A jeśli tylko wspomnisz o tej umowie, gra będzie skończona.
– Nawet przez myśl mi to nie przeszło – powiedział z miną winowajcy.
– Akurat! A o czym pomyślałeś?
– śe jak wygram, to zabierzesz mnie jutro ze sobą.
Złożyła karty i spojrzała na niego podejrzliwie.
– Moja praca polega na chodzeniu po lesie i robieniu zdjęć niedźwiedziom.
To wiąże się z różnymi nieprzyjemnymi rzeczami, na przykład z kurzem, błotem,
owadami i bolącymi mięśniami.
– To chyba więcej niż jestem przygotowany znieść, ale i tak chciałbym
spróbować.
Potrząsnęła głową.
– Dlaczego?
– Chyba z ciekawości. – Wzruszył ramionami.
– Ciekawości? Ciekawią cię niedźwiedzie?
– One też. Ale bardziej interesuje mnie to, dlaczego piękna, inteligentna
kobieta woli spędzać cały swój czas włócząc się po lasach, dżunglach i wysokich
górach, nie wspominając o pełnych węży rzekach Amazonki i piaszczystych
pustyniach, podczas gdy mogłaby prowadzić przyjemne życie w mieście,
fotografując modelki w klimatyzowanym studio, ze wszystkimi najlepszymi
restauracjami w pobliżu.
Tony nie zapamiętała zbyt dużo z tej przemowy. Przestała go słuchać po
tym, jak powiedział, że jest piękna i inteligentna. Zrobiło to na niej wrażenie
większe, niż chciałaby to przyznać.
O co mu chodziło?
Może wciąż myślał, że kiedy ją oczaruje, uda mu się wymóc na niej
podpisanie umowy. Może myślał, że takie czułe słówka mu pomogą.
Czy
naprawdę
wyglądała
tak,
jakby
desperacko
potrzebowała
komplementów? Czy też może on zawsze tak załatwiał interesy z kobietami?
O nie! Ona jest na to za sprytna. A większość kobiet, które znała, też nie
dałoby się złapać na takie zagranie.
Więc o co właściwie mu chodzi?
Myśl, że naprawdę mógł uznać ją za piękność, była zbyt nieprawdopodobna,
ż
eby brać ją pod uwagę. A jednak Tony zastanawiała się nad tym. Niepokoiło ją
tak samo, jak jego słowa.
– Chcesz iść jutro ze mną? Nie ma problemu. Zabiorę cię niezależnie od
wyniku.
– To w takim razie o co będziemy grać?
Jego uśmiech był zdecydowanie zbyt łobuzerski, ostanowiła nie okazywać
mu cienia litości przez resztę gry.
– Przegrany niesie cały sprzęt.
– Nie ma sprawy.
– I dla twojej wiadomości, Tucker, mam zamiar skopać ci tyłek.
Uśmiechnął się z uznaniem.
– Czyń swoją powinność, Griffin. Nie zapominaj, że musisz nadrobić
zaległości.
Zaległości nie stanowiły problemu. Gorsze były myśli o tym, co mogliby
robić pod kolorową, wyszywaną kołdrą Charliego.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, ze patrzy na łóżko. Złapać się na tym,
kiedy usłyszała, jak Web chrząka
– Grasz czy nie? – powiedział, naśladując jej wcześniejsze
zniecierpliwienie.
Dzisiaj to nie był jej najlepszy dzień. Jaki zły los pozwolił mu ją odnaleźć?
Co Bóg miał na myśli, kiedy zwalił to drzewo na jego samochód? I kiedy wreszcie
ona przestanie o nim myśleć?
Rozłożyła go na łopatki. Wygrała kilkanaście razy.
Pomimo tego wszystkiego i pomimo bolącego ramienia, Web uśmiechnął się
do siebie w ciemności, leżąc w jej śpiworze przed kominkiem. Chciała mu oddać
swoje łóżko i tylko cudem przekonał ją, że to on powinien tu spać, nie ona.
– Nie każ mi zachowywać się jak macho – powiedział jej wtedy
zdecydowanym tonem. – Ja jestem mężczyzną, ty jesteś kobietą. To znaczy, że to
ty jesteś delikatniejsza. Tak więc to ja powinienem spać na twardej podłodze, a
potem upolować łosia albo karibu na śniadanie, podczas gdy ty będziesz zbierała
drewno i szyła ubrania ze skóry jelenia. A w każdym razie coś w tym rodzaju.
Zaczynał już przyzwyczajać się do tych śmiesznych spojrzeń, które mu
rzucała.
– I muszę słuchać tego wszystkiego dlatego, że cię pokonałam? – zapytała
go, rozkładając śpiwór.
– Musisz tego wysłuchiwać dlatego, że kiedy byłem w łazience, wymknęłaś
się na dwór, w ten deszcz, żeby mi przynieść śpiwór z szopy, mimo że
powiedziałem ci, że ja go przyniosę.
– Nawet nie masz suchych butów – odpowiedziała. – Ja mam. Poza tym
posiadam też płaszcz przeciwdeszczowy. Jako słabsza płeć myślę o takich
rzeczach.
– Nie będziesz spała na podłodze – powiedział stanowczo.
– Nie ma sprawy. – Tony poddała się w końcu. Widać stwierdziła, że nie uda
jej się z nim wygrać. – Podłoga jest cała twoja.
Zniknęła w łazience i pojawiła się po kilku minutach, wyglądając jak
szesnastolatka w za dużej czerwonej koszuli nocnej, którą zauważył wcześniej na
wieszaku na drzwiach.
Tony skierowała się prosto do łóżka, prosząc go po drodze, żeby dorzucił do
kominka kolejne polano po czym zgasiła lampę i podciągnęła kołdrę pod brodę.
Od tamtej chwili upłynęła już ponad godzina. Na zewnątrz burza trochę się
uspokoiła. Deszcz trochę zelżał i wiatr też chyba stał się trochę słabszy. W środku
jednak powietrze wciąż pełne było elektryczności. Jak sam przed sobą szczerze
przyznał, napięcie to nie miało jednak związku z burzą…
Web Tucker, stojący na czele jednego z największych koncernów
wydawniczych na świecie mężczyzna który umawiał się z gwiazdami, jadał
kolacje z królami i sypiał w pałacach, leżał teraz na podłodze wiatrem podszytej
chaty jak jakiś cholerny skaut. W dodatku leżał ubrany w parę olbrzymich szarych
spodni, w których było wystarczająco miejsca dla dwojga. I myślał tylko o tym, jak
sprawić, żeby Tony znalazła się obok niego. Czy to nie dziecinada?
Pewność, że nie tylko on jeszcze nie spał, wcale Tony nie pomagała.
Strażniczka sześćdziesięciu niedźwiedzi też była niespokojna, jeśli brać pod uwagę
skrzypnięcia tego, co kiedyś było sprężynami. Ani jednego ziewnięcia, żadnego
cichego pochrapywania. Ani jeden równy głęboki oddech nie doszedł go od strony
łóżka od chwili, kiedy wyciągnęła na nim swoje zmysłowe ciało.
Jej ciało było naprawdę piękne. Wprawdzie światło kominka nie oświetlało
najdalszych zakątków chaty, ale nie trzeba było dużej ilości światła, żeby zobaczyć
delikatny zarys kobiecej postaci pod cienką kołdrą. Miał zresztą okazję przyjrzeć
się jej krągłościom, kiedy przemykała się z łazienki do łóżka.
Obrócił się na plecy, skrzyżował ręce za głową i stłumił jęk, kiedy zabolało
go ramię. Wtedy poczuł zapach, który do tej pory starał się ignorować, tak jak
obraz piersi Tony pod półprzezroczystą koszulą.
Ś
piwór pachniał nią. To był delikatny zapach kobiecości i kwiatów,
delikatny i podniecający zarazem. Przypominał trochę spray przeciw komarom.
Zaśmiał się cicho na myśl, że podnieca go zapach środka na owady.
Znowu dziecinada. Chłopcy i dziewczynki.
Wpatrywał się w cienie tańczące na suficie. Nie rozumiał tego, co się z nim
działo.
Po pierwsze dlatego, że absolutnie nie była w jego typie. Poza tym wcale nie
zależało jej na związku. Jemu zresztą też nie. Nie miałby na to czasu, nawet gdyby
ona jakimś cudem by tego chciała.
Poza tym, Tony była dla niego tylko kolejną osobą, z którą chciał podpisać
kontrakt. Miał zamiar odwołać się do jej kobiecej próżności, ale tylko po to, aby
osiągnąć swój cel, nic więcej.
Łóżko znów zaskrzypiało. Nie mógł się powstrzymać i spojrzał w jej stronę.
Odwróciła się do ściany. Jej miękkie loki rozsypały się na poduszce jak wstążki.
Łagodne wzgórze jej biodra pod kołdrą z patchworku tworzyło interesujący
kontrast z doliną jej talii. Była taka wiotka i delikatna.
Nie jesteś taka twarda, jaką udajesz, prawda kotku? I nie jestem ci wcale tak
obojętny.
Nie powinien zagłębiać się w takie spekulacje.
Poza tym wcale go to przecież nie interesowało, zapewnił sam siebie,
odwracając się tyłem do niej, twarzą do przeciwległej ściany.
A więc dlaczego się uśmiechał, słysząc jej głębokie westchnienie? Nie miał
zielonego pojęcia. Nie był stworzony do życia w lesie – miał praktycznie zerowe
doświadczenie w przebywaniu w takiej dziczy i izolacji. A kiedy tylko trochę
odmarzł i napełnił żołądek, poczuł się naprawdę dobrze. Podobał mu się ten
wieczór. Czuł się naprawdę zrelaksowany. Po raz pierwszy od… Do diabła, nie
mógł sobie nawet przypomnieć, od kiedy.
Odnalazł też w sobie poczucie humoru, o którym [w ogóle zapomniał, bo tak
długo go nie używał. W chacie pośród lasów, bez elektryczności, bez taksówek
jeżdżących po ulicach – bez ulic nawet – bez dźwięku syren, bez mrugających za
oknem neonów. Nawet telefon nie działał, a on zgubił komórkę gdzieś w trakcie
swojej przerażającej przygody z drzewem. Podobało mu się tutaj. Podobała mu się
gra w karty z Tony, mimo że „skopała mu tyłek”, jak była łaskawa to ująć.
Postaraj się zasnąć, rozkazał sobie.
Pomyśl o jutrzejszym dniu.
Miał nadzieję, że w nocy rozrosną mu się mięśnie. Nazajutrz miał odgrywać
rolę jucznego muła i czul, że nie będzie łatwo.
Cholerny zakład!
Więc dlaczego wciąż się uśmiechał, zasypiając? I dlaczego czuł taki spokój,
leżąc na podłodze tak twardej jak chodniki Nowego Jorku?
Rozdział piąty
Kiedy Tony otworzyła drzwi chaty, ujrzała błękitne, bezchmurne niebo.
Wyśliznęła się po cichu na zewnątrz, żeby nie obudzić swojego gościa.
Przywitał ją ptasi świergot i delikatny wietrzyk. Sikorki świergotały jak
grono plotkarek przy karmnikach, które codziennie napełniała ziarnami
słonecznika. Dwa kolibry przeleciały tak blisko, że poczuła powiew powietrza
poruszonego ich skrzydełkami.
– Hej, a to co?
Odwróciła się i zobaczyła Weba, stojącego w skarpetkach na progu. Narzucił
na siebie flanelową koszulę Charliego, ale jej nie zapinał. Szare spodnie, które dała
mu do spania, ześlizgiwały się trochę z jego szczupłych bioder. Ona widziała
jednak tylko opaloną skórę, jedwabiste włosy na jego klatce piersiowej i wspaniale
wyrzeźbiony brzuch.
Był zdecydowanie zbyt przystojny. Wszystko, co go dotyczyło, sprawiało, że
krew szybciej krążyła w jej
Odwróciła się szybko z powrotem i wpatrzyła się w kolibry. Jej serce
uderzało w tym samym tempie co ich gorączkowo bijące skrzydełka. Dobry Boże,
Web jest naprawdę wspaniały!
Dlaczego? Tak dobrze wygląda. W tych za dużych ubraniach powinien
wyglądać smutno i przygnębiająco. Miał potargane włosy i wciąż trochę
nieprzytomny wzrok. Ale wciąż był podniecającym mężczyzną. I to jak!
Emanowała z niego prymitywna, pierwotna seksualność.
Niestety, to właśnie on był przyczyną bezsennej nocy, którą spędziła
przewracając się z boku na bok w łóżku Charliego. Naruszył jej prywatną sferę i
wydobył na wierzch wszystkie te uczucia, które do tej pory umiejętnie ukrywała.
– Kolibry – powiedziała w końcu, próbując odzyskać opanowanie. –
Powinnam zdjąć ich karmniki. O tej porze odlatują już na południe. – Wzruszyła
ramionami. – Ale jakoś nie mogę się do tego zebrać. Są niesamowite. Uwielbiam
patrzeć, jak przelatują z kwiatów na karmniki, jak gonią się jak małe myśliwce, a
potem znikają w lesie.
Będzie jej brakowało wielu rzeczy, kiedy już stąd wyjedzie. Odnajdywała tu
wiele przyjemności, wiele niespodzianek. Ale to nie myśl o wyjeździe sprawiała,
ż
e paplała jak idiotka. Chciała uniknąć patrzenia na Weba. I na jego umięśniony
brzuch. Albo na jego usta, nabrzmiałe lekko od snu. Nawet cień zarostu na jego
twarzy był zmysłowy. Wyglądał niebezpiecznie.
– Mam wrażenie, że schodzą się już goście na śniadanie – powiedział zza jej
pleców.
– Są tu już od dłuższego czasu. Czekają cierpliwie.
Wielki niedźwiedź stanął na tylnych łapach i zaryczał w ich kierunku.
– Wygląda na to, że mamy różne definicje słowa „cierpliwość”. Chyba nie
pójdziesz teraz do nich?
– Mamy taką niepisaną umowę – uspokoiła go i skierowała się do szopy po
jedzenie. – Ja je karmię, a w zamian za to one mnie nie zjadają. To całkiem dobrze
działa. Ty jednak nie powinieneś tam chodzie.
– Skoro nalegasz…
Uśmiechnęła się. Wiedziała, że nie miał zamiaru ruszyć się ani na krok,
dopóki niedźwiedzie były w pobliżu.
– Jesteście głodne, co, dzieciaki? – powiedziała głośno kiedy zobaczyła dwa
młode niedźwiadki na drzewie. Wydała z siebie kląskający dźwięk, jaki słyszała u
ich matki. – To Jenna i Barbara Bush… Nie, spójrz wyżej. Są mniej więcej w
połowie sosny. To wiosenne potomstwo Laury. Wysłała je tam na gorę, a sama
sprawdza, czy na pewno jest bezpiecznie.
– To chyba odpowiedź na moje pytanie.
– Jaka odpowiedź?
– Nie, nie straciłem okazji uratowania się przed niedźwiedziami tylko
dlatego, że nie chodziłem po drzewach, jak byłem mały.
Ukryła uśmiech, pochylając się nad wiadrem pełnym karmy.
– Widzisz tych dwóch olbrzymów? To Eisenhower i Nixon. A tamten z
blizną na pysku to Agnew. To trójka najstarszych.
– Widzę tu pewne zależności. Zdaje się, że Charlie jest zaprzysięgłym
republikaninem?
Znów się uśmiechnęła.
– Tak i jest z tego bardzo dumny. A to Bush, Bush Junior i Cheney.
Web roześmiał się.
– Wygląda na to, że mamy tu jakiś wiec polityczny. Ale dlaczego reszta się
chowa? Czyżby to byli zwolennicy Clintona?
– śaden z nich nie je, dopóki nie zrobią tego starsze niedźwiedzie. Nie wiem,
co to za sygnał, ale nie martw się, one wiedzą.
Odeszła, napełniła rondle karmą i rozstawiła je dookoła chaty.
– To wspaniałe stworzenia – powiedział, kiedy wróciła, żeby zaniknąć szopę.
A jeśli mowa o wspaniałych stworzeniach… Za każdym razem, kiedy na
niego patrzyła, odnajdywała coś nowego, coś, co ją fascynowało. W tej chwili był
to wyraz jego twarzy. Jego oczy przypominały oczy małego chłopca. Był tak
zaabsorbowany widokiem, że nawet nie próbował ukryć podniecenia. Na jego
twarzy malował się zachwyt i szacunek dla dramatyzmu, piękna i siły natury.
Nagle stał się bardziej ludzki, prawdziwszy i dużo bardziej pociągający.
– Zaparzę herbatę i zrobię jakieś śniadanie – powiedziała, wchodząc na
schody i mijając go. – A potem możemy ruszać.
Web westchnął głęboko. Zniknęła seksowna dziewczyna z poprzedniej nocy
i znowu pojawiła się GI Jane w całej krasie swojego leśnego stroju.
Miała na sobie długie luźne spodnie i zieloną bluzę z kapturem, chroniącą ją
przed porannym chłodem. No i oczywiście wysokie buty.
Ale ja znam twój sekret, pomyślał z zadowoleniem.
Masz swoje kobiece słabości i na pewno jest ich całkiem sporo. Jedną z tych
słabych stron była jedwabno-koronkowa bielizna. Różowa jedwabno-koronkowa
bielizna. A ponieważ rano nie było już jej na wieszaku, Web domyślił się, że Tony
ma ją teraz na sobie. Wyobraził sobie jej miękkie, kobiece kształty ukryte pod
różowym materiałem. Znowu zapędził się na niebezpieczny teren.
Kawa Potrzebował kawy, żeby rozjaśnić sobie trochę w głowie i móc
wreszcie skupić się na interesach. Wszedł za Tony do chaty i zauważył, że już
nastawiła czajnik z wodą. Rumianek i mięta na śniadanie to niezbyt dobry pomysł,
uznał.
– Czy tutaj wszyscy unikają kofeiny? – zapytał retorycznie, sprawdzając, czy
wyschły jego ubrana Całe szczęście, że wyschły – a przynajmniej większość. Buty
też były suche.
Chyba postanowiła się nad nim ulitować, ponieważ, kiedy wyszedł z
łazienki, ubrany już we własne odzienie, na kuchence stał staromodny ekspres do
kawy. Web westchnął z zadowoleniem.
– Mój Boże, chyba cię kocham.
– Kochasz Charliego – powiedziała. – To jego ekspres.
– To może po prostu lubię Charliego, bo wiesz przecież, że jestem
prawdziwym mężczyzną.
Odwróciła się do niego i znowu udało mu się dostrzec jej uśmiech. Uśmiech,
przy którym pojawiały się dołeczki w jej policzkach. Jej twarz wyglądała tak
ś
licznie, że dopiero po chwili zorientował się, że ona nie tylko się uśmiecha, ale
próbuje stłumić chichot.
– Co? – zapytał, patrząc czy wszystkie suwaki ma zapięte.
– Niezłe wdzianko.
– Hej – powiedział, starając się, żeby jego ton był urażony. Tak naprawdę
jednak czuł się śmiesznie w płóciennych spodniach i koszuli safari o wielu
kieszeniach, z metką znanego projektanta. On sam spakowałby sobie po prostu
swoje stare dżinsy i sweter, ale to Pearl wybrała mu te ubrania, a on nie miał czasu
ż
eby się przepakować.
– Gdybyś tego nie wiedziała, to uświadomię cię, że tak właśnie ubiera się
miejska śmietanka, kiedy postanawia powrócić do natury.
– Aha. – Podała mu kubek pełen kawy. – Jak twoje ramię?
Bolało, ale tylko trochę.
– Całkiem nieźle. Jest tylko trochę sztywne. A tak dla twojej informacji – te
ubrania to sprawka mojej sekretarki.
Uniosła brew.
– Jest też moją matką chrzestną i koniecznie chce się mną opiekować.
– No cóż, mam nadzieję, że nie podchodzisz do siebie zbyt poważnie.
– Absolutnie nie. Czuję się jak postać z niskobudżetowego filmu. Przydałby
się jeszcze tropikalny hełm, monokl i mógłbym wyruszyć na poszukiwanie
zaginionego amazońskiego plemienia.
– Tutaj go nie znajdziesz.
– Tak, masz rację – zgodził się, trochę zmieszany faktem, że jego nocne
zainteresowanie nią nie minęło. – Chciałem tylko odnaleźć ciebie. Zaproponować
ci umowę. O czym absolutnie nie będziemy rozmawiać, jeśli mi życie miłe – dodał
pospiesznie, uprzedzając jej protest.
Kawa smakowała równie dobrze, jak pachniała. Web zaniósł kubek na stół i
usiadł, rozkoszując się ciepłym napojem i widokiem Tony krzątającej się wokół
zlewu i kuchenki. Zdawał sobie sprawę z tego, że było to bardzo szowinistyczne,
ale podobał mu się widok atrakcyjnej kobiety gotującej dla niego – nawet jeśli ta
kobieta splotła swoje piękne włosy w ciasny warkocz i ubrana była w jeden ze
swoich strojów Terminatora.
Do diabła, Tucker, zmieniłeś trochę zdanie od chwili, kiedy pierwszy raz ją
zobaczyłeś dwanaście godzin temu.
Podrapał się po nieogolonym podbródku. Nigdy nie był dobry w
formułowaniu wniosków wynikających z pierwszych wrażeń. Tony była atrakcyjna
na swój pewny siebie, energiczny sposób. I na pewno mogła stać się pięknością,
gdyby tylko zechciała się o to postarać.
Mógł wyobrazić ją sobie ubraną w jedwabną suknię. Może niebieską – to
pasowałoby do jej oczu – obcisłą i bez ramion. A może w jej ulubionym kolorze,
różową. Coś skąpego i koronkowego, co pokazywałoby dużo nagiej skóry i ciało,
które tak bardzo starała się ukryć.
– Czy mogę ci w czymś pomóc? – zapytał nagle, uciekając od tych
niebezpiecznych myśli.
Rzuciła mu przez ramię zaskoczone spojrzenie.
– Pewnie. Możesz nalać soku do szklanek i nakryć do stołu. I powiedz mi,
jakie jajka lubisz.
– Jakkolwiek je przyrządzisz, będzie dobrze.
Podczas gdy Tony gotowała, on rozłożył talerze, szklanki i sztućce, każdy z
innego kompletu. Był zdziwiony uczuciem spokoju, jakie budziły w nim te proste
czynności. Powinien przecież czuć się niezręcznie, a do tego jeszcze tęsknić za
miastem.
Ale nie tęsknił. Tak naprawdę, jeśli pominąć jego zauroczenie Tony, czuł się
całkiem spokojny i zrelaksowany. Wziął głęboki oddech i przypomniał sam sobie,
ż
e nie przyjechał tutaj się relaksować. Był tutaj, żeby nakłonić Tony do podpisania
umowy – i to z użyciem wszelkich koniecznych metod. Ale przy okazji mógł
trochę odpocząć. Na dłuższą metę mogło to pomóc sprawie.
– Na ogół nie jadam tak ciężkostrawnych rzeczy na śniadanie – powiedziała,
stawiając przed nim dwa talerze pełne jajecznicy. – Ale chyba powinniśmy
najpierw jeść to, co jest w lodówce, na wypadek gdyby elektryczności miało nie
być przez dłuższy czas.
– A jest taka możliwość? – zapytał, zabierając się do jedzenia.
Wzruszyła ramionami.
– Wszystko zależy od tego, ile przerwało przewodów i ile czasu zabierze
monterom odnalezienie ich. O właśnie, powinniśmy sprawdzić, co z twoim
samochodem. Może da się coś z nim zrobić.
– Jest całkowicie skasowany – odpowiedział. – Co zrobiłaś z tymi jajkami?
Są przepyszne.
– To tutejsze powietrze. Tu wszystko dobrze smakuje.
– Jakoś nie wydaje m się, żeby to był prawdziwy powód. Gdzie nauczyłaś się
gotować?
– Potrzeba i głód. No i przyzwyczajenie do małej ilości dostępnych
składników. Gdziekolwiek jadę, zawsze zabieram ze sobą swoje przyprawy.
– Tak jak mówiłem – są wspaniałe.
Zupełnie tak jak ona, pomyślał, kiedy na jej policzkach pojawił się delikatny
rumieniec. Kto by to pomyślał? Nie umiała radzić sobie z komplementami.
Wyglądała tak młodo w tej chwili. I w tej właśnie chwili naszło go nagłe
wspomnienie, wpierw niewyraźne, zamglone, a za moment wyraźne i żywe.
Wyprostował się nagle i wpatrzył w nią, kiedy wszystkie elementy układanki
wskakiwały na swoje miejsce.
– A niech to.
– Co się stało? – zapytała.
– Znam cię! Mój Boże, znam cię! Przez cały ten czas ignorowałem ten
cichutki głos, który mówił mi, że wyglądasz znajomo. Pracowałaś kiedyś dla mnie,
prawda? – dodał, patrząc na nią.
Róż, który ozdabiał wcześniej jej policzki, zniknął. Unikając jego spojrzenia
odłożyła widelec na stół i sztywno wstała od stołu.
– Jeszcze kawy?
– To było kilka lat temu, prawda? – kontynuował, przypominając sobie coraz
więcej szczegółów. – W Tucker-Lanier.
Westchnęła głęboko i napełniła jego kubek.
– Dużo czasu ci to zajęło.
W jej głosie Web nie wyczuł zadowolenia. Był wyprany ze wszystkich
emocji.
Podniecenie Weba rosło jednak, w miarę jak mijał szok.
– Miałaś wtedy krótsze włosy, nosiłaś okulary i… czy nie miałaś wtedy na
imię Tammy albo jakoś tak?
Uśmiechnęła się, ale było w tym więcej zdegustowania niż radości.
– Tak właśnie mnie nazywałeś, kiedy nie mogłeś przypomnieć sobie mojego
imienia.
– Przyjęcie gwiazdkowe – mówił dalej, nie będąc w stanie przerwać. –
Różowy sweter, czarna spódnica.
– I trochę za dużo szampana – dorzuciła, kiedy on przypominał sobie resztę
tego wieczoru.
Prawie nie widział, jak Tony zbierała talerze i wkładała je do zlewu. Na
doroczne przyjęcie gwiazdkowe organizowane przez Tucker-Lanier dojechał
późno. Był znudzony i miał zamiar unikać pewnej prawniczki, która ostatnio trochę
za bardzo mu się narzucała. Przez tłum ludzi dostrzegł Tammy, a właściwie Tony.
W pomieszczeniu było dużo dyskutujących i śmiejących się ludzi dużo dekoracji
ś
wiątecznych i dużo serwowanego gościom szampana. W ciągu kilku ostatnich
miesięcy Web dostrzegł Tony kilka razy na korytarzach biura. Była słodka,
nieśmiała i najwyraźniej bardzo nim zauroczona.
A w noc przyjęcia… Cóż, zrobiło mu się jej trochę żal, kiedy zauważył pełne
nadziei spojrzenia, jakie mu rzucała. A on właśnie próbował uwolnić się od tej –
jak jej było na imię? – Rebeki. Taak, Rebeki z działu prawnego, noszącej krótkie
spódniczki – Rebeki o szybkich rękach. Potrzebował ratunku przed Rebeką, tak
samo jak Tony potrzebowała ratunku przed szampanem…
Tak więc wywinął się prawniczce Rebece i jej wyszeptanej do jego ucha
sugestii, żeby zrobić coś bardzo nielegalnego z jego bokserkami, i zaoferował Tony
odwiezienie do domu. Stwierdził, że upiecze dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Uciekł przed molestowaniem seksualnym i jednocześnie uratował Tony przed
wykorzystaniem jej przez podstępnego Williama Wycofa, który zalecał się do niej
od ponad godziny.
Była taka słodka. Miała zarumienione policzki i uwielbienie w oczach, ale
uznał, że jest zbyt nieśmiała, żeby wykonać jakikolwiek krok w jego kierunku.
Bardzo się jednak mylił.
Taksówka podjechała pod adres, który podała, on powiedział jej dobranoc, a
już w następnej chwili w jego ramionach znalazła się najdelikatniejsza, tuląca się
do niego, najpiękniej pachnąca kobieta, jaką kiedykolwiek spotkał.
Przez wiele miesięcy później – po tym, jak zmusił się, żeby przerwać
pocałunek i pożegnać ją z miłym i rozbawionym uśmiechem – mówił sobie, że ten
pocałunek nie miał znaczenia. śe ta natychmiastowa eksplozja doznań, którą
poczuł, kiedy spotkały się ich usta, była tylko sprawką jego wyobraźni.
Ale prawda była taka, że Tony po prostu zwaliła go z nóg. Ten boleśnie
niewinny, a jednocześnie erotyczny pocałunek nieomal sprawił, że Web podążył za
nią do jej mieszkania. To, co by potem nastąpiło, uczyniłoby go zapewne
szczęśliwym na tę noc, ale zaowocowałoby wyrzutami sumienia następnego ranka.
To samo byłoby z nią.
Po pierwsze, była taka młoda. A przynajmniej na taką wyglądała. Po drugie,
oznaczałoby to, że wykorzystuje jej naiwność. Ale tak naprawdę, powodem było
to, że jej pocałunek wstrząsnął nim do głębi.
Miał wtedy tylko dwadzieścia trzy lata. Zdobył jednak spore doświadczenie i
znał różnicę pomiędzy pocałunkiem obiecującym wspaniałą noc a pocałunkiem
obiecującym wspaniałe życie. Pocałunek Tony należał zdecydowanie do tej drugiej
kategorii. Przez ten krótki moment, w którym trzymał ją w ramionach, ta myśl
również mu się spodobała.
Ta chwila szaleństwa była krótka, ale śmiertelnie go wystraszyła.
– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – zapytał.
– A dlaczego miałabym wspominać o jednym z najbardziej zawstydzających
momentów w moim życiu?
– Zawstydzających? Dla mnie to było całkiem miłe.
– Uciekałeś, jakby cię ktoś gonił – powiedziała, zarzucając ścierkę na ramię.
Oparła się o zlew.
– Byłaś trochę… Jakby to delikatnie powiedzieć…
– Zalana? – podpowiedziała.
– Może trochę. Nie chciałem cię wykorzystywać. Poza tym byłaś taka młoda.
– Byłam po prostu głupia.
– Ale miałaś dobry gust, jeśli chodzi o mężczyzn – dodał, próbując wywołać
uśmiech na jej twarzy. Prychnęła.
– Tak, zawsze podniecała mnie arogancja.
– No widzisz! Miałem rację. – Wreszcie dostał ten uśmiech, na który czekał.
– A więc co się z tobą stało? Próbowałem odnaleźć cię po świętach, żeby
sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale powiedziano mi, że nie ma cię na liście
płac.
Właściwie to tak dużo myślał o tym pocałunku, iż w końcu stwierdził, że jest
tylko jeden sposób, aby przestać. Chciał pocałować ją jeszcze raz i miał nadzieję,
ż
e to drugie doświadczenie będzie mniej intensywne, niż to pierwsze, z którego
jego wyobraźnia uczyniła niezwykłe wydarzenie.
– Zostałam wyrzucona.
– Zwolnili cię?
– Tak – pokiwała głową. – Byłam tylko jedną z wielu ofiar redukcji
zatrudnienia w dużych firmach.
– Tak, pamiętam. To był ciężki rok.
– A ja byłam pierwsza do odstrzału.
Patrzył na nią przez chwilę, nie mogąc się nadziwić, że Tony Griffin,
najbardziej poszukiwana kobieta-fotograf była tą samą dziewczyną, która tak
bardzo wystraszyła go tyle lat temu.
Poza tym zszokował go fakt, że od tej pory nie zapomniał tego słodkiego,
desperackiego pocałunku i uczuć, które on w nim wywołał. Uczuć, nad którymi
często się od tamtej pory zastanawiał. Uczuć, których od tamtej pory nigdy już nie
doświadczył. Poczucia odnalezienia kogoś bardzo szczególnego. Czegoś, co się
straciło i po czym życie nigdy już miało nie być takie samo.
Zdecydował, że nie będzie próbować i myślał wtedy iż to był dobry wybór.
Tak jak i teraz, nie był gotowy na ustatkowanie się, nie chciał zmieniać swojego
ż
ycia. Wtedy dlatego, że lubił życie i kobiety i me chciał być przywiązany tylko do
jednej. Teraz dlatego, że nie znalazł kobiety, z którą mógłby się związać. Kobiety,
która doprowadzałaby go do szaleństwa, tak jak słodka Tony, która w ten
pocałunek włożyła całe swoje
Poza tym nie miał nic do zaoferowania kobiecie takiej jak ona. Dwanaście lat
temu, gdyby był trochę mądrzejszy, być może byłoby inaczej. Ale z czasem stał się
cyniczny. Doświadczenie sprawiło, ze stał się twardy. Emocje, którym mógł się
kiedyś poddać, były teraz pogrzebane głęboko pod negatywnymi opiniami, jakie
miał na temat związków. Wystarczyło przyjrzeć się własnej rodzinie, żeby
stwierdzić, ze nie miał predyspozycji do bycia długodystansowcem.
Ale potrzebował Tony w życiu zawodowym. Nie miał więc zamiaru się
poddawać. Dla niego to była kwestia życia i śmierci. Bez tego straci Bozemana. A
bez dolarów Bozemana „Świat Natury” nie miał szans.
– A więc – powiedział, powracając do rzeczywistości – postanowiłaś
pracować na własną rękę?
– Nie miałam wyjścia. Nie mogłam znaleźć pracy w Nowym Jorku, bo
miałam za mało doświadczenia. Po dłuższym czasie walenia głową w mur,
wróciłam do domu i przez jakiś czas lizałam rany.
– A potem?
– A potem zwariowałam. Chciałam być fotografem, więc zostałam
fotografem. Robiłam zdjęcia na ślubach, na przyjęciach urodzinowych. Wszędzie,
ż
eby tylko trochę zarobić. A w wolnym czasie włóczyłam się po kraju, robiąc
zdjęcia naturze.
Wzięła plecak z kąta i zaczęła wkładać do niego swoje rzeczy.
– Zaczęłam wysyłać swoje prace do różnych czasopism, kilka udało mi się
nawet sprzedać. A potem zadzwonił telefon. Małe czasopismo z Wisconsin chciało,
ż
ebym zrobiła dla nich sesję.
– Reszta, jak to mówią, jest historią – dodał.
– No dobra. Miło było powspominać, ale dzień upływa i powinniśmy już
ruszać – powiedziała Tony zapinając plecak. – Zanim zacznę robić zdjęcia, musimy
jeszcze coś załatwić.
Najwyraźniej ona również wyczuwała napięcie, które między nimi powstało.
Chciała wyjść na zewnątrz, bo potrzebowała trochę przestrzeni.
On zresztą też.
Dystansu do wspomnień. Do obietnicy, którą sam sobie złożył ryle lat temu.
Obietnicy, że dostanie od Tony drugi pocałunek, żeby móc zapomnieć o
pierwszym.
Kiedy to sobie przypomniał, poczuł się jeszcze bardziej niezręcznie.
Mógł z tym walczyć, mógł sam przed sobą zaprzeczać, ale prawda była taka,
ż
e wcale nie chciał o tym zapominać. Wręcz przeciwnie.
Potarł dłonią szczękę, zaklął pod nosem i podążył za nią do drzwi. To będzie
długie kilka dni.
Komar uciął go w szyję, w chwili kiedy wychodził z chaty. To będzie
naprawdę długie parę dni.
Rozdział szósty
Pierwszą rzeczą, którą mieli zamiar zrobić, było sprawdzenie stanu jego
samochodu. Tony wypatrzyła srebrny przedmiot wystający spod błota kilkanaście
metrów od wraku. Podeszła bliżej i podniosła go.
– No cóż – powiedział Web, kiedy podała mu przedmiot. – Przynajmniej
wiem, co się stało z moją komórką.
Próbował włączyć aparat, ale nawet najbardziej zaawansowana technologia
nie mogła wytrzymać takiej ilości wody i błota.
Wzdychając ciężko, rzucił bezużyteczny telefon przez wybitą przednią szybę
samochodu. Aparat odbił się od gałęzi i upadł na mokre, pokryte szkłem siedzenie
kierowcy.
– Samochód jest skasowany – powiedziała Tony, kładąc ręce na biodrach.
– Chyba już o tym wspominałem.
– A droga… – powiedziała, ignorując go i potrząsając głową. – Upłynie
wiele dni, zanim ktoś będzie mógł tędy przejechać.
– O tym też chyba wspominałem.
I owszem. Niestety, miał rację. Utknęła tu na dłuższy czas. Razem z nim.
Wcześniej, zanim przypomniał sobie, kim była i jak zrobiła z siebie przed
nim totalną idiotkę, ta myśl była nawet do zniesienia
Ale przypomniał sobie i do tego jeszcze widział jej różową bieliznę. Myśl o
tym stała się teraz dla niej prawdziwą torturą.
Nie miała pojęcia, dlaczego myślała o tym akurat szczególe.
Może chodziło o intymność tej sytuacji. Web spał na jej podłodze, dzielił z
nią tę noc. Jadł ugotowane przez nią jedzenie. Dotykała jego nagiej skóry, kiedy
badała jego rany i zdejmowała z niego koszulę i… Naprawdę, nie powinna teraz o
tym myśleć. O tym, jak gładka była jego skóra i jak twarde kryły się pod nią
mięśnie. Jak pachniał, mokry od deszczu.
Stare i nowe uczucia zmieszały się, doprowadzając ją na krawędź
szaleństwa. A tego zdecydowanie nie potrzebowała.
On wciąż był Webem Tuckerem, a ona wciąż była Tony Griffin. Należeli do
dwóch zupełnie różnych światów i tylko przypadek sprawił, że się tutaj razem
znaleźli.
– Cóż – powiedziała, postanawiając, że będzie twarda. Przecież droga nie
będzie wiecznie nieprzejezdna. – Chcesz coś jeszcze stąd wykopać?
Potrząsnął głową.
– Z wyjątkiem telefonu wszystko, co miałem, było w torbie.
– To chodźmy teraz w stronę jeziora i sprawdźmy, co z łódką Charliego,
Wiatr wiał od wschodu, zatoka musiała być niespokojna, więc chcę się upewnić,
czy wszystko jest w porządku.
– To ty jesteś szefem – odpowiedział. – Prowadź, a ja będę szedł za tobą.
Tony ta propozycja niezbyt się podobała. Nigdy do tej pory nie zwracała
uwagi na to, jak wygląda. A przynajmniej nie robiła tego od kilku dobrych lat. Ale
teraz nagle zaczęła jej przeszkadzać myśl, że Web zapamięta ją jedynie jako
dziewiętnastolatkę o rozmarzonych oczach i królową dżungli z zadrapaniami na
nogach i błotem na twarzy. A na dodatek będzie mógł teraz oglądać najbardziej
znienawidzoną część jej ciała w całej okazałości.
Gdyby Web musiał wybierać, stwierdziłby zapewne, że krągły tyłeczek Tony
jest najładniejszą częścią jej ciała – i jego zgubą. Miał ochotę dotknąć go, od
chwili, kiedy po raz pierwszy go zobaczył.
Nie oznaczało to oczywiście, że pozostałe części jej ciała były nieatrakcyjne.
Tony miała wspaniałe włosy Nawet splecione w warkocz wyglądały dziś
seksownie, chociaż zdecydowanie wolał fryzurę, którą miała poprzedniego
wieczoru. Jej włosy były wilgotne i jedwabiste. Poza tym jej oczy, błękitne jak
wiosenne niebo, jej usta, pełne i słodkie jak jego ulubiony owoc. W zamyśleniu o
mało co na nią me wpadł. Zwolnił więc trochę kroku.
Drzewa, cisza i czas, żeby myśleć tylko o Tony. Drzewa, cisza i czas
prowadziły go prosto w kłopoty.
Jeszcze dwanaście godzin temu był zupełnie szczęśliwy. No może nie tyle
szczęśliwy, co zadowolony z perspektywy spotkania z Tony Griffin i namówienia
ją do podpisania kontraktu.
A teraz musiał bardzo nad sobą panować, żeby pamiętać, że jego celem nie
było uwiedzenie jej.
– Daleko jeszcze? – zapytał, zdegustowany sobą za to, że pozwolił myślom
błądzić po terenie, który już raz uznał za niebezpieczny.
Westchnęła, przesadnie udając zniecierpliwienie.
– Nigdy się nie zmęczysz zadawaniem tego pytania?
– Jesteś pewna, że się nie zgubiliśmy?
– Ja w każdym razie już jestem zmęczona odpowiadaniem na nie.
– No to powiedz mi w takim razie, skąd wiesz, że dobrze idziemy? Nie ma
ż
adnych znaków, nie ma ulic, nawet nie ma okruszków chleba. Tylko skały i
drzewa i… Do diabła! Jezioro – powiedział ze zdziwieniem, wychodząc na
niewielką polankę nad samym brzegiem.
– Jesteś szczęśliwy?
– Szczęśliwy to bardzo relatywne określenie. Czy jestem szczęśliwy, że się
nie zgubiliśmy? I owszem. Czy jestem szczęśliwy, widząc, że łódkę zmyło na
tamte skały? Zdecydowanie nie.
– Obawiałam się, że coś takiego może się stać – powiedziała, biorąc głęboki
oddech. – Wiatr musiał naprawdę wzburzyć zatokę i zerwać cumy. Dobrze, że
wiało do brzegu. Charlie kocha tę łódkę. Gdyby coś się z nią stało, bardzo by to
przeżył.
Web spojrzał na wspomnianą łódkę. Nie był wilkiem morskim, ale
stwierdził, że łódka ma nie więcej niż kilkanaście metrów długości, jest zrobiona z
aluminium i nie posiada silnika ani nawet steru. To zwyczajna wiosłówka. I na
dodatek stara wiosłówka. Była trochę pogięta, tu i ówdzie wyszczerbiona a farby
nie widziała od czasów, kiedy Charlie był młodym człowiekiem.
– A co można kochać w tej łódce? – zapytał, zdając sobie z niepokojem
sprawę, że w czasie, kiedy on przyglądał się łódce, Tony zdążyła zdjąć buty i
skarpetki.
– Historię – powiedziała, podwijając nogawki spodni do kolan – Charlie i ta
łódka mają wspólną przeszłość. A przeszłość jest ważna dla kogoś takiego jak
Charlie.
– Przeszłość jest dobra. – Spojrzał znów na łódkę. – Pytanie, czy będą mieli
wspólną przyszłość.
– Tego się właśnie muszę dowiedzieć.
Zanim zdążył coś powiedzieć, juz była w wodzie.
Wiedział, że będzie tego żałował, ale jakiś ukryty gen kazał mu zadać to
pytanie.
– Potrzebujesz pomocy?
Odwróciła się, przysłoniła dłonią oczy, chroniąc je przed słońcem i spojrzała
na niego.
– Umiesz pływać?
– Całkiem nieźle.
Przyjrzała mu się, uśmiechnęła i odwróciła wzrok.
To może po prostu zawołam etę, kiedy będę cię potrzebować.
Ten pomysł mu się podobał. Wprawdzie dzień był ciepły, ale we wrześniu
woda na tak dalekiej północy musiała być dość zimna.
Z rękami na biodrach przyglądał się, jak Tony brnie wzdłuż brzegu, po
kolana w wodzie, próbując dostać się do łodzi, która utknęła kilkadziesiąt metrów
dalej. Powiedział sobie, że nie musi się czuć winny. To był jej show i najwyraźniej
wiedziała, co robi.
Dziób łodzi wyglądał na mocno osadzony na skałach, ale rufa była na
wodzie, unosząc się lekko i opadając na falach. Za każdym takim ruchem przód,
ocierający się o skały, wydawał z siebie trzeszczące dźwięki.
– Jak to wygląda? – krzyknął, kiedy Tony dotarła do celu i obejrzała łódkę.
– Trochę porysowana, ale chyba nic poważnego się nie stało. Zanim ją
wyciągnę, będę musiała wylać wodę.
Stanie i patrzenie jak kobieta brodzi w wodzie, to jedno. Ale stanie i
patrzenie, jak wyczerpuje wodę z łodzi, a potem siłuje się, żeby ją uwolnić, to było
więcej niż jego męska duma mogła znieść.
Przeklinając pod nosem ściągnął plecak, zdjął buty i skarpetki, po czym
podwinął spodnie do kolan.
– Chyba mi się to nie spodoba – powiedział głośno, po czym wydał z siebie
głośne – Do licha! – kiedy jego nagie stopy dotknęły lodowatej wody jeziora.
Wciągnął głęboko powietrze i modlił się, żeby kłujące igiełki zniknęły jak
najszybciej. Jak ona to znosi? zastanawiał się, trzęsąc się z zimna i robiąc kilka
sztywnych kroków. To przypominało brodzenie w kostkach lodu i stąpanie po
kostkach lodu. Po ostrych, śliskich kostkach lodu. Nie czuł takiego zimna od… Do
diabła, chyba nigdy nie czuł takiego zimna – chociaż w ostatnią noc nie było mu
wiele cieplej. Tylko duma nakazywała mu stawiać kolejne kroki. Jeśli Tony mogła
to zrobić bez narzekania, to on nie będzie gorszy.
Ależ ta woda była zimna! Musiał zacisnąć szczęki, żeby nie krzywić ust i
wyzywał się w duchu od najgorszych za każdym razem, kiedy miał ochotę zawyć z
bólu.
Nie musiał patrzeć na nią, żeby wiedzieć, że stara się powstrzymać śmiech.
Gdyby był na jej miejscu, na pewno też zaśmiewałby się na widok potykającego się
idioty zmierzającego w jej kierunku.
– W porządku? – zapytała, kiedy udało mu się do niej dotrzeć.
– Nigdy nie czułem się lepiej – skłamał przez zaciśnięte zęby. Podziwiał ją
za kamienny wyraz twarzy.
– Dziękuję za pomoc.
– Nie ma problemu. – Za te kłamstwa pójdzie prosto do piekła. – Co mogę
zrobić?
– Wylałam już większość wody, ale wydaje mi się, że dziób jest wciąż
zaklinowany. Spróbujesz ją wypchnąć spomiędzy skał?
– Pewnie.
Dobrze, że będzie mógł wyjść z tej lodowej kąpieli. Niestety, miał wrażenie,
ż
e zamiast nóg ma dwie ciężkie kłody. Po prostu nie chciały się poruszać po
suchym lądzie. Oczywiście nie stracił zupełnie czucia w podeszwach stóp, tak więc
czuł, jak skały wbijają mu sic w miękkie ciało, kiedy powoli zmierzał w stronę
dziobu.
– Dobra, pchnij, jak doliczę do trzech – powiedziała Tony, chwytając za rufę.
Posłusznie chwycił burtę łódki, poszukał solidnego oparcia dla nóg i
przygotował się, czekając na jej sygnał.
Na „trzy” pchnął łódź z całej siły.
Łódka ześliznęła się ze skał jak po dobrze naoliwionej pochylni. Niestety
Web, chcąc zrobić na Tony wrażenie, włożył w to pchnięcie tyle siły, jakby
zamiast niewielkiej łodzi stał tam krążownik U.S.S. „Eisenhower”, Kiedy łódź
zaczęła się poruszać, on, a właściwie górna część jego ciała, podążył w ślad za
łodzią. Stopy zostały tam, gdzie były, a rezultatem tego wszystkiego była
natychmiastowa, niespodziewana kąpiel.
Twarzą w dół, zachłystując się wodą, zwalił się do lodowatej wody jeziora.
Całe jego życie i fragment nekrologu przeniknęły mu przed oczami.
Multimilioner i wydawca tonie w wodzie po kolana, podczas gdy łódź
znajduje się w zasięgu dłoni.
Poczuł parę rąk przewracających go na plecy i pomagających mu się
wyprostować.
– Wszystko w porządku?
Przez chwilę czy dwie próbował złapać oddech. Nieco dłużej zajęło mu
pozbieranie roztrzaskanych kawałków dumy. Dopiero potem spojrzał w niebieskie
oczy Tony, które spoglądały na niego z góry. Nie było w nich ani połowy tej troski,
którą chciałby w nich widzieć.
Przetarł rękami twarz, zastanawiając się, co ma oznaczać jej ledwo ukrywana
wesołość.
– Cieszę się, że mogłem dostarczyć ci trochę rozrywki.
Zakryła usta ręką, bez wątpienia po to, żeby ukryć wybuch śmiechu. Albo
raczej poczucie winy, w końcu się domyślił.
– Łódź wcale nie była zablokowana, prawda? – zapytał, czując jak spływa na
niego objawienie.
Zwalczając uśmiech, uniosła brwi i wzruszyła ramionami.
– Nie, raczej nie.
Powoli pokiwał głową.
– A więc specjalnie chciałaś mnie upokorzyć?
– Wyglądałeś, jakbyś chciał mi pomóc.
– A ty poczułaś się w obowiązku dostarczyć mi tej sposobności.
Znów wzruszyła ramionami. W jej oczach czaiło się rozbawienie.
– Lubię sprawiać innym przyjemność.
– Świetny dowcip! – Przywołał na twarz wymuszony uśmiech.
Tony uśmiechnęła się ostrożnie.
– Tak właśnie myślałam. A ty jesteś bardzo silny.
– Jako dziecko byłem najsilniejszy w klasie. A teraz pomóż mi wstać.
Wyciągnął do niej rękę. Zawahała się przez chwilę, po czym podała mu
swoją.
Zacisnął dłoń na jej nadgarstku w chwili, kiedy zrozumiała, jaki ma plan.
– Jeden-jeden – krzyknął, ciągnąc ją w dół.
Wylądowała na nim, wydając z siebie dziki wrzask.
Web przetoczył się razem z nią, tak, że to ona była teraz na dole.
– Nie ośmielisz się! – krzyknęła w chwili, kiedy położył dłoń na jej czole i
zanurzył jej głowę pod wodę, tak jak na to sobie zasłużyła.
Kiedy Tony udało się wreszcie usiąść, śmiała się, krztusiła i wypluwała
wodę jednocześnie.
Odsunęła włosy z czoła i otarła ręką twarz. Obok niej Web Tucker uśmiechał
się triumfalnie.
– No dobrze – stwierdziła. – Zasłużyłam na to.
– I to jeszcze jak!
Nie wiedziała właściwie, dlaczego to zrobiła. No dobrze, wiedziała. Jej
miłość własna cierpiała od chwili, kiedy przypomniała sobie ten wieczór w Nowym
Jorku, kiedy to rzuciła się na Weba bez opamiętania. Chciała się zemścić. Kiedy
zobaczyła, jak Web brnie przez wodę w jej kierunku, stwierdziła, że nadszedł
właściwy moment. Wprawdzie powinno jej wystarczyć to, że musiał znosić
lodowatą wodę i ostre kamienie… Ale jednak nie wystarczyło.
– Zostałeś oficjalnie uznany za człowieka północy – powiedziała, naprędce
wymyślając powód swojego zachowania.
– Aha, więc to była inicjacja – powiedział sarkastycznie, wstając. Wyciągnął
do niej rękę. – I uważasz, że to wystarczający powód, żebym dostał zapalenia płuc?
Wzięła jego dłoń, zaczęła się podnosić i nagle znów wylądowała w wodzie,
kiedy Web ją puścił.
– O, przepraszam. Mam chyba śliską rękę – powiedział, wcale nie
wyglądając na skruszonego. – Chcesz spróbować jeszcze raz?
Zaskoczyła go, przyjmując rękę, którą do niej ponownie wyciągnął. W tym
samym czasie podcięła mu nogi i pociągnęła. Znów upadł twarzą w dół, ale tym
razem udało mu się usiąść w wodzie samemu. Spojrzeli na siebie, obydwoje
zanurzeni po pas.
– Ładny pad – powiedziała, rozbawiona. – Wyglądałeś jak Hulk Hogan na
sparingu.
– Świetna zabawa – powiedział, odgarniając włosy z twarzy. – Ale jeśli
zrobisz to jeszcze raz…
– To co? Zostawisz mnie tutaj, żebym sama musiała odnaleźć drogę do
chaty?
– Rozumiem – powiedział, mrużąc oczy. – Po prostu musisz grać
nieuczciwie, prawda?
– Powiedzmy, że umiem wykorzystywać swoją przewagę.
Zaczęła wstawać, ale Web chwycił jej ramię i pociągnął w dół.
– Nie tylko ty masz przewagę, skarbie…
Jego wzrok opadł niżej. Tony spojrzała na siebie i zauważyła, że jej koszula
nie pozostawia niczego wyobraźni, przylegając tak ściśle, że widać było jej
stwardniałe sutki. Mimo że było bardzo zimno, wiedziała, że to nie tylko chłód jest
odpowiedzialny za ten stan rzeczy.
Przełknęła ślinę i zmusiła się, żeby znów spojrzeć mu w oczy. Chwilę potem
on przyciągnął ją do siebie i pocałował.
Błąd, błąd, błąd!
Ostrzeżenie zadźwięczało mu w głowie, ale Web nie zwracał na nie uwagi.
Był tak wściekły na nią, tak rozbawiony i tak podniecony, że nie zwracał uwagi na
ż
adne ostrzeżenia i nie myślał o konsekwencjach. Po prostu zrobił to, co wydawało
mu się w tej chwili najlepsze.
Jej ciało było mokre, a dotyk jej piersi i twardych jak diamenty sutków dawał
mu nowe, ciekawe doznania. Jej usta były lodowate. W pierwszej chwili zacis-jięła
je zaskoczona, ale gdy ujął jej twarz w swoje dłonie, rozchyliła wargi, oferując mu
ciepło swojego języka.
I właśnie wtedy Web przestał myśleć, przestał się trząść i poddał się
rozwojowi sytuacji.
Mrucząc z rozkoszy, podniósł ją i posadził na swoich kolanach, zapominając
o lodowatej wodzie. Wpił się w jej usta dziko, z pożądaniem. Rozkoszował się
każdą sekundą tego pocałunku, poznawał eksplozję smaków i wrażeń.
Chciał zaspokoić swoje pragnienia i tylko o tym teraz myślał. Zapomniał o
zemście, dziwiąc się niespotykanych rozmiarów erekcji, która zadawała kłam
popularnemu przekonaniu o rozmiarach w zimnej wodzie.
A kiedy ona też jęknęła, rozchylając usta szerzej i przejmując inicjatywę w
pocałunku, wszelkie myśli o wyrównaniu rachunków wywietrzały mu z głowy.
Jest słodka. Wiedział, że będzie słodka. Przez wszystkie te lata nie zapomniał
tamtego pocałunku w taksówce. Uciekał od irracjonalnej potrzeby pocałowania jej
ponownie.
Jej namiętność była dokładnie taka, jak pamiętał. Ich pocałunek stał się
jeszcze głębszy. Jak tak dalej pójdzie, to obydwoje zaraz będą nadzy albo się
utopią.
Ktoś musiał zacząć myśleć. Wyglądało na to, że to musiał być on, bo Tony
zacisnęła ramiona na jego szyi i wydawała siebie ciche jęki.
Z bijącym sercem oderwał od niej usta, pogłaskał ją po szyi i oparł czoło o
jej czoło.
– Może przeniesiemy się do chaty?
Tony wzięła głęboki oddech. Spojrzała na niego, po czym gwałtownie
zsunęła się z jego kolan.
– Co to było, u diabła? – zapytała, rozpryskując wodę i wyglądając na
prawdziwie przerażoną. Przeczesała ręką włosy i, ku jego rozczarowaniu,
poprawiła koszulę.
– Wydaje mi się, że większość ludzi nazywa to całowaniem.
Zmusił się, żeby wstać, zdziwiony jej nagłym wybuchem.
Kiedy jej oczy zwęziły się z gniewu, on sam poczuł przypływ irytacji.
– Z mojego punktu widzenia uczestniczyłaś w tym dobrowolnie.
– Idę przyciągnąć łódkę do brzegu – rzuciła i odwróciła się.
Z rękami wspartymi na biodrach przyglądał się, jak Tony wspina się do lodzi
i zaczyna wiosłować.
– O mnie się nie martw – krzyknął do niej, kiedy zaczęła się oddalać. –
Dobrze mi tutaj. Po prostu wrócę piechotą. Nie ma żadnego problemu.
Co w nią wstąpiło? Uczestniczyła w tym pocałunku bez wątpienia
dobrowolnie.
A teraz on też był wściekły. Na siebie, za to chwilowe zaćmienie umysłu,
które kazało mu ją pocałować. Na nią, że była zła na niego. Na los, że rzucił go
tutaj z kobietą, która powinna pozostać częścią jego przeszłości i która
najwyraźniej myślała podobnie o nim.
To była wina Pearl. Jak tylko wróci do Nowego Jorku, odbierze jej klucz od
swojego mieszkania. To powinno oduczyć ją wtrącania się w nie swoje sprawy.
Tak samo jak Tony go czegoś oduczyła i to na dobre.
Nie chciał jej lubić. Nie miał zamiaru podziwiać jej odwagi. Nie chciał
przyznać, że miał do niej sentyment przez te wszystkie lata.
A już na pewno nie chciał pójść z nią do łóżka.
Potarł dłonią szczękę, czując szorstki zarost. Pragnął jej. Ale bardziej pragnął
podpisania kontraktu. A przynajmniej tak sądził.
Rozdział siódmy
Wracali do chaty w milczeniu. Tony nigdy by się do tego nie przyznała,
przynajmniej nie przed Webem, ale dreszcze, jakie ją przechodziły, były nie tylko
wynikiem mokrych ubrań, ale także skutkiem pocałunku. Nie mówiąc już o
wściekłości na samą siebie za to, że była taka głupia.
Pocałował ją. Cholera.
A ona oddała mu pocałunek. Niech to trafi szlag.
I niech szlag trafi jej głupie serce, które podskakiwało na samą myśl o tym.
Potężny. To słowo znów przemknęło jej przez głowę. On i jego niesamowite,
cudowne usta. On i jego błądzące dłonie, które sprawiły, że zarzuciła mu ręce na
szyję i przywarła do niego, jakby był kamizelką ratunkową, a ona tonęła na środku
morza.
Musiała uciec od niego, zanim to ona zaproponuje, żeby powrócili do tego,
co przerwali.
– Zmieniłam zdanie – powiedziała nagle, kiedy dotarli do chaty. – Idę na
sesję sama.
– Dobrze.
Odwrócił się i nie była w stanie stwierdzić, czy jest zły, czy zadowolony.
Tak czy inaczej, to był jego problem. A ona potrzebowała samotności i
czasu, żeby pozbierać się i zastanowić, jak dalej ma postępować.
Szybko przebrała się w suche ubrania, zapakowała aparat, zarzuciła plecak
na ramię i wyszła z chaty. To wszystko było po prostu śmieszne, pomyślała,
przechodząc przez zwalone drzewo. I to była jej wina. Droczyła się z nim,
upokorzyła go.
– Dostałaś dokładnie to, na co zasłużyłaś – powiedziała cicho. Zwolniła
nieco kroku, doszedłszy do wniosku, że jeśli będzie tak hałasować, nigdy nie uda
jej się zrobić dobrych zdjęć.
Będzie musiała teraz żyć ze wspomnieniem tego niesamowitego pocałunku i
sugestią Weba, żeby przenieść się do chaty i tam dokończyć to, co zaczęli.
Poza tym, zdała sobie sprawę, zagłębiając się w las, iż będzie musiała stanąć
z Webem twarzą w twarz pod koniec dnia… ze świadomością, że ona też chciałaby
to dokończyć.
Samotność, czas i przestrzeń zrobiły swoje. Właśnie tego potrzebowała, żeby
rozjaśnić myśli, stwierdziła Tony, wracając do chaty kilka godzin później.
Najlepiej myślało się jej, kiedy była sama. Dzień spędzony w lesie pomógł jej. Nie
zrobiła żadnych zdjęć, ale udało jej się wszystko ustawić w odpowiedniej
perspektywie.
Ten… incydent w wodzie nie miał żadnego znaczenia. To był po prostu
wypadek, spowodowany przypływem adrenaliny.
On pewnie też żałował tego, co zrobił. Porozmawiają o tym, zdecydowała,
wychodząc na polanę, na której stała chata. Postanowiła go przeprosić i
zaproponować, żeby po prostu zapomnieli o tym… incydencie.
Łatwiej było tak o tym myśleć. To określenie było dość ogólne i zmniejszało
ważność tego wydarzenia. Gdyby miała myśleć o szczegółach… Takich jak dotyk
jego gorących, głodnych ust, gładkość jego karku pod jej palcami, twardość, którą
czulą na swoim biodrze…
Jęknęła. Gdyby tylko mogła przestać myśleć o szczegółach.
Co było z nią nie tak? Dawno powinna już zapomnieć o tym pocałunku.
– Tak jak zapomniałaś o tym, który zdarzył się dwanaście lat temu –
mruknęła pod nosem.
Była beznadziejna.
A on był… No właśnie, jaki on był? Poza jej zasięgiem? Z innego świata?
Tak. Tak właśnie było.
Czy nie dostała już nauczki? Mężczyźni tacy jak Web nie traktowali kobiet
takich jak ona poważnie. Mężczyźni w ogóle nie traktowali jej poważnie. A
przynajmniej nie ci, z którymi spotykała się po wyjeździe z Nowego Jorku. Było
dwóch, z którymi mogłaby sobie ułożyć życie, jak myślała, ale okazało się, że ich
pojęcie kompromisu oznaczało, że to ona powinna zrezygnować ze swoich marzeń.
Bolało ją, że nie traktowali ani jej ani jej pracy poważnie. To bolało ją tak bardzo,
ż
e pogrążyła się w tej pracy, ponieważ unikała w ten sposób bolesnych związków
emocjonalnych.
Wzięła głęboki wdech i zatrzymała się kilka kroków od wejścia do chaty.
Poczuła zapach jedzenia.
Zerknęła przez okno. Wrześniowy wietrzyk poruszał zasłonami, a nad
zlewem świeciło się światło.
Ś
wiatło?
No cóż, przynajmniej zdarzyła się jedna dobra rzecz. Jeśli był prąd, to
pewnie droga też niedługo zostanie oczyszczona. Web odjedzie, a ona będzie
mogła robie to, co potrafi najlepiej. Pracować. Sama. Nic me będzie jej rozpraszać,
Tego właśnie chciała, prawda?
Przygotowując się na nieprzyjemne spotkanie, wpatrzyła się w schody.
Potem wzięła głęboki oddech, weszła po schodach i sięgnęła do klamki.
Web przyglądał się, jak Tony wychodzi z lasu, wyglądając trochę jak leśna
driada. Kiedy przyłapał się na tym, że się uśmiecha, opuścił zasłonę i postanowił
zignorować przyjemne uczucie oczekiwania. Takie myśli poprowadzą go prosto do
klęski i to na kilka sposobów Nie miał zamiaru znów się zapuszczać na ten teren.
Ten pocałunek był pomyłką. On o tym wiedział. Ona o tym wiedziała. Koniec
historii. Tony Griffin była dla niego absolutnie niedostępna.
O tym myślał przez całe popołudnie. O tym i o interesach. Musiał nakłonić
Tony do podpisania kontraktu. Dlatego przez całe popołudnie pracował i
rozmyślał.
Pod koniec dnia był naprawdę z siebie zadowolony, mimo że głupio było
zachwycać się tak małymi sukcesami. Zrobienie czegoś konstruktywnego na jej
terenie, po raz pierwszy od przyjazdu, okazało się być bardzo satysfakcjonujące.
Nawet jeśli było to tylko obranie ziemniaków.
Miał dla niej cały zestaw niespodzianek. Nie dlatego, jak sam siebie
zapewniał, że chciał jej sprawić przyjemność. O nie. Chciał ją zaskoczyć. Pragnął
odbudować swój wizerunek mężczyzny kompetentnego, zdecydowanego i
kontrolującego sytuację.
Szybkim krokiem podszedł do stołu i usiadł na krześle z jedną ze starych
książek, którą znalazł na regale. Kiedy drzwi się otworzyły siedział, udając, że jest
pogrążony w lekturze, mimo że nie przeczytał ani jednego słowa.
– Wróciłaś – powiedział z wyszukaną nonszalancją.
Tony, stojąc w progu, spojrzała na niego, na książkę i w końcu zamknęła
drzwi. Położyła plecak na podłodze.
– Co to jest? – Podejrzliwość biła jej z oczy, kiedy patrzyła na stół.
Nakrył dla dwojga, a oprócz tego postawił na stole świeczkę i bukiet polnych
kwiatów, które zerwał na polanie.
– Powiedzmy, że to przeprosiny za to, co stało się rano. – Uśmiechnął się z
dokładnie wykalkulowanym wahaniem.
Po wyrazie jej twarzy zorientował się, że nie była pewna, czy ma mu
wierzyć.
– Kiedy włączyli prąd?
– Z tego, co wiem, to jeszcze go nie włączyli – powiedział mimochodem,
udając zainteresowanie książką. – Znalazłem w szopie generator i uruchomiłem go.
Czekał całe popołudnie, żeby móc powiedzieć to zdanie. Rzucić je ot tak, od
niechcenia, jakby to było coś nic nie znaczącego. Jakby uruchomienie tej machiny
nie zajęło mu trzech godzin i jakby nie pokaleczył sobie przy tym wszystkich
palców.
– Generator? Tu jest generator?
– W szopie. Za stosem drzewa. – Web był zachwycony zaskoczeniem w jej
głosie. Nie ruszyła się jeszcze z miejsca. Nie wiedziała, jak poradzić sobie z tym
nowym, kompetentnym Webem i myślą, że on wie coś, o czym ona nie miała
pojęcia.
– Umiałeś uruchomić generator?
Nie umiał, ale nauczył się i miał nadzieję, że nigdy już nie będzie miał do
czynienia z czymś równie skomplikowanym.
– Pewnie. – Spojrzał na nią i wzruszył ramionami tak jakby chciał
powiedzieć: „w końcu to ja mam chromosom Y, więc dlaczego miałbym nie
umieć?”.
Zmarszczyła brwi, ściągnęła buty i postawiła plecak na stole.
– Co robiłeś w szopie?
– Drewno się kończyło. Szukałem siekiery. Narąbałem trochę.
Obróciła głowę w stronę paleniska. Web musiał ukryć uśmiech, kiedy
zobaczył jej zaskoczenie na widok zgrabnego stosiku polan.
– Aha, i rozłożyłem już niedźwiedziom jedzenie. Dobrze zrobiłem?
Jej ręka drżała, kiedy wyciągała z plecaka butelkę z wodą.
– Nakarmiłeś niedźwiedzie?
Znowu wzruszył ramionami, udając zainteresowanie książką.
– Pomyślałem, że będziesz zmęczona tym chodzeniem po lesie. I
wiosłowaniem – dodał, unosząc w końcu głowę i obdarzając ją uśmiechem.
Zamrugała oczami, zmieszana. Web dokładnie na to liczył. Po raz pierwszy,
od kiedy tu przyjechał, miał przewagę. A teraz pora na asa z rękawa.
– Aha, i zrobiłem kolację. Jakaś ryba w zamrażarce zaczęła się rozmrażać,
zanim włączyłem generator. Mam nadzieję, że jest dobrze upieczona.
– Upieczona – powtórzyła, kompletnie zaskoczona.
– Z pietruszką i masłem cytrynowym. Poeksperymentowałem trochę z
twoimi przyprawami. Mam nadzieję, że będą pasować.
– Taak, na pewno będą… Ja… ja chyba wezmę szybki prysznic.
Znów zamrugała oczami, otworzyła usta, jakby chciała coś jeszcze
powiedzieć, ale rozmyśliła się i poszła prosto do łazienki.
Gdyby tylko podłoga tak nie skrzypiała, Web chętnie wykonałby taniec
zwycięstwa dookoła pokoju.
Podobało mu się to. Bardzo. Podobało mu się, że znowu kontroluje sytuację.
Podobało mu się też, że tak ją zaskoczył. Liczył na to i jak do tej pory
wszystko szło jak po maśle.
A teraz będzie starał się ją zauroczyć – tylko dla celów biznesowych – i
znowu wspomni o kontrakcie. Przy rybie, której nie musiała przygotowywać i która
całkiem nieźle pachniała.
O tak! Odzyskał kontrolę nad sytuacją. Nie będzie więcej wchodził na
niebezpieczne terytorium. Nie będzie więcej całowania. Nie będzie myślenia o
całowaniu ani o jej miękkim ciele, złotych włosach i ustach, które do całowania
były stworzone.
Zatrzymał się gwałtownie. Wziął głęboki oddech. Koniec. Miał zbyt dużo do
stracenia, żeby to zepsuć.
Do diabła! zaklął w duchu Web piętnaście minut później, kiedy Tony
otworzyła drzwi do łazienki.
Kwiatowo-melonowy zapach, który ją otaczał, byt tak kobiecy, tak
uwodzicielski, że poczuł, iż traci samokontrolę.
Kiedy wyłoniła się z łazienki, jej złote włosy były wilgotne i opadały luźno
na ramiona. Jej ładna, opalona twarz była czysta i lśniąca, a Web poczuł, jak
kawałek ziemi usuwa mu się spod nóg.
Zamieniła spodnie khaki na obcisłe, wytarte dżinsy, podkreślające każdą
krągłość jej ciała.
Miała na sobie czerwony sweter z golfem, też obcisły. Nie tak jak dżinsy, ale
wystarczająco przylegający, żeby podkreślić jej cudowne piersi, które na ogół
starała się ukryć.
Wiedział, jak są miękkie i pełne, wiedział, jak wyglądają jej sutki twarde od
zimna i chciał wiedzieć, jakie będą, kiedy stwardnieją z pożądania.
Przepadł z kretesem.
Widząc ją tak ubraną, mógł myśleć tylko o tym, że jeśli wejdzie do łazienki,
to zapewne znajdzie rozwieszoną nad prysznicem różową bieliznę. Ciekawe, co
teraz miała na sobie? Koronkę czy satynę? Majteczki czy stringi? Czerwone jak jej
sweter? Różowe jak jej usta? Czy też czarne jak jego nastrój?
Koniec z nim!
Wyglądała tak delikatnie i krucho, od czubka głowy aż do ładnych, bosych
stóp.
Kontrakt, pomyślał. Kontrola. Interesy. Ważne interesy.
– Lepiej się czujesz? – zapytał, próbując utrzymać dystans.
– O wiele lepiej.
Wróciła do łazienki i wyszła po chwili ze szczotką, którą zaczęła czesać
włosy.
Zahipnotyzowała go tymi ruchami szczotki, prześlizgującej się w dół po jej
długich, wilgotnych włosach. Widokiem piersi, uwydatniających się, kiedy
podnosiła ręce do góry. Elegancką krzywizną pleców, kiedy pochyliła głowę.
Co się z nim działo? Miał wiele kobiet. Kobiet, które – w przeciwieństwie do
Tony – pracowały nad tym, żeby być piękne i podniecające. Kobiet, które
wiedziały, o co chodzi. Które nie będą cierpieć pod koniec krótkiego romansu.
Romansu, którego na pewno nie będzie między nim i Tony.
– Ryba jest chyba gotowa – powiedział, nakazując sobie nie panikować.
Będzie po prostu postępował zgodnie z planem i sprawi, że Tony w końcu podpisze
ten głupi kontrakt.
– Znalazłem trochę warzyw i zrobiłem sałatkę. I upiekłem ziemniaki.
Wyprostowała się i jej wspaniałe włosy opadły kaskadą na ramiona. Patrząc
na niego, zmrużyła oczy i po raz pierwszy od powrotu do chaty nie próbowała
ukryć swojej reakcji.
– O co ci chodzi, Tucker?
Postawił sałatkę na stole.
– Jak to „o co chodzi”?
Ruchem ręki wskazała wnętrze chaty.
– To wszystko. Porąbane drewno. Nakarmione niedźwiedzie. Kolacja. Nie
wygląda na to, żebyś się tym zajmował na co dzień.
Miała rację. Poza kolacją, wszystko było dla mego równie obce, jak uczucia
do niej, które próbował w sobie zwalczyć. Otworzył piec i wyjął rybę oraz
ziemniaki. Z głębokim westchnieniem spojrzał w końcu w jej twarz.
– Pewnie, że nie zajmuję się takimi rzeczami, ale jestem świetnym
kucharzem, jeśli chcesz wiedzieć. Zaczęło się od czasopisma kucharskiego, które
wydawaliśmy kilka lat temu, a w końcu gotowanie stało się to moim hobby.
Postawił rybę na stole i odsunął jej krzesło, zapraszając, żeby usiadła i
ż
ałując, że nie usiądzie na jego kolanach.
Wzruszył ramionami i usiadł. Napełnił jej talerz, potem swój.
– Być może jest to dla ciebie niespodzianka, ale nie jestem przyzwyczajony
do bycia bezużytecznym. Zaczynam się wtedy dziwnie zachowywać. Tak jak dziś
rano, kiedy cię topiłem. Chciałem uratować swoją dumę. To jest mój sposób na
przeprosiny. Zachowałem się okropnie.
– Cóż – powiedziała z wahaniem, po czym przysunęła krzesło bliżej stołu. –
Skoro jesteś taki łaskawy, to ja ciebie też przeproszę. Za to, że zrobiłam ci taki
brzydki dowcip.
Popatrzyła w dół na swoje ręce, które złożyła na podołku i wzruszyła
ramionami.
– Moja duma też była trochę zraniona.
To był moment, w którym Web powinien uśmiechnąć się szeroko, przyjąć
ugodowy wyraz twarzy i zmienić temat – na przykład wspomnieć o kontrakcie. Ale
jego serce zaczęło bić mocniej w chwili, kiedy Tony usiadła tak blisko niego, w
zasięgu jego ręki. Miał przemożną ochotę dotknąć tych wilgotnych, jedwabistych
włosów. W następnej chwili usłyszał, jak zadaje ostatnie pytanie, jakie powinien w
tej chwili zadać:
– Czy powinienem przeprosić cię też za to, że cię pocałowałem?
Podniosła głowę i spojrzała na niego z napięciem. Jeśli wzrok go nie mylił,
wspomnienie pocałunku wywoływało w niej podobne doznania co u niego.
Przełknęła ślinę, po czym pochyliła twarz nad talerzem.
– Ryba wygląda bardzo smakowicie.
Przez chwilę patrzył na czubek jej głowy, wiedząc, że Tony ma rację. Nie
powinni powracać do tamtego pocałunku.
A jednak, podnosząc widelec i idąc w jej siady, miał niewytłumaczalne
poczucie straty.
Następnego ranka Tony wstała o świcie, jak zwykle. To było już dobre trzy
godziny temu. Nakarmiła niedźwiedzie, a potem zajęła się wywoływaniem klisz w
ciemni, którą zrobiła w garażu Charliego i… myśleniem o poprzednim wieczorze.
Web zachowywał się jak dżentelmen. Nawet pozmywał po kolacji, co
naprawdę ją zdziwiło. Oprócz tego był miły, zabawny i wesoły, nawet wtedy, gdy
znowu pokonała go w karty.
I nie flirtował z nią ani razu. Powiedział dobranoc, wsunął się do śpiwora i
od razu zasnął.
1 bardzo dobrze, że tak było, pomyślała, zastanawiając się tylko, czemu
wprawiało ją to w taki zły nastrój.
Z westchnieniem rozłożyła dopiero co wywołane
odbitki na stole, po czym uważnie przyjrzała się zdjęciom. Miała nadzieję, że
oderwie to jej myśli od rzeczy, o których myśleć nie powinna. Na przykład, jakie to
było uczucie, kiedy Web pocałował ją wtedy w jeziorze. Albo jak zachrypnięty był
jego głos, kiedy proponował, żeby przenieśli się do domku.
„Czy powinienem przeprosić też za to, że cię pocałowałem?”
To jego pytanie prześladowało ją całą noc. I to, jak tchórzliwie uniknęła
odpowiedzi.
– Przestań już o tym myśleć – mruknęła i w końcu udało się jej skupić się na
fotografiach.
To były zdjęcia Damiena, które zrobiła tamtego dnia, kiedy przyjechał Web.
W chwili gdy Web wszedł do chaty, była kompletnie pochłonięta
oglądaniem fotografii.
– Powinniśmy chyba oszczędzać generator – powiedział, wycierając ręce w
papierowy ręcznik. – Zużyliśmy już jedną trzecią paliwa, a trudno powiedzieć…
Jego głos zamarł, kiedy za nią stanął. Poczuła jego zapach, zanim jeszcze
wyczuła jego ciepło. Mydło, krem po goleniu i ten cudowny, sosnowy zapach.
– Niesamowite – stwierdził.
Zerknęła przez ramię i zobaczyła, że Web przygląda się jej zdjęciom.
– Tak, to prawda, on jest niesamowity.
– Chodziło mi o zdjęcia. Jesteś… To co udało ci się uchwycić… To
naprawdę niespotykane.
– To sprawka Damiena.
– Damiena? – Zaśmiał się cicho i miała wrażenie, że owiała ją delikatna,
zmysłowa bryza. – Nie przypominam sobie żadnego republikanina o tym imieniu.
– Nawet Charlie stwierdził, że Damien to nie zwykłe zwierzę. – Podeszła do
kuchenki, żeby napełnić kubek gorącą wodą. Byle tylko być dalej od Weba. Zbyt
silnie na niego reagowała, zbyt wiele uczuć zalewało ją, kiedy on był blisko. –
Właśnie jemu robiłam zdjęcia w dniu, kiedy przyjechałeś.
– W dniu, kiedy przyjechałem? Jak udało ci się je wywołać? Pewnie masz
cyfrowy aparat i schowałaś gdzieś tutaj komputer i drukarkę?
– Nie, nie mam ani komputera, ani cyfrowego aparatu. Wolę swój nikon FI i
wolę tradycyjną kliszę, zwłaszcza że jest bezpieczniejsza, kiedy robi się zimno. A
jeśli chodzi o wywoływanie, to zrobiłam to w ciemni, którą zaimprowizowałam w
garażu Charliego niedługo po moim przyjeździe.
– Tradycyjna z ciebie dziewczyna, co?
– Na ogół.
Na ogół w pełni kontrolowała swoje zachowania i reakcje. Ale od wczoraj,
od tamtego pocałunku, stała na niepewnym gruncie. Przy Webie absolutnie me
czuła się tradycyjna.
Wyglądało na to, że on juz zapomniał o tym, co się wczoraj wydarzyło.
Powinna pójść w jego ślady. Miała już w głowie plan. Gdyby tylko udało się jej
wprowadzić go w życie.
A co na to jej serce? Wstrzymała oddech. Serce nie miało z tym nic
wspólnego. Może i nosiła w mm wspomnienie młodzieńczego zakochania, ale…
Jeśli kobieta zakochiwała się w mężczyźnie mając dziewiętnaście lat i wciąż
o nim myślała dwanaście lat później, jeśli jej serce wciąż drżało na dźwięk jego
głosu, na dotyk jego ręki, na jego najlżejszy uśmiech… Co to oznaczało?
Na pewno nie była to miłość, zapewniła samą siebie, zwalczając rosnącą
panikę. To nie mogła być miłość.
Nie mogła. Ona na to nie pozwoli.
Spojrzała na Weba, patrząc, jak ogląda jej zdjęcia. Poczuła, jak cała topnieje
na widok jego silnie zarysowanego profilu i szybko odwróciła wzrok. Słowa, które
padły z jego ust, były właśnie tym, czego potrzebowała, żeby odzyskać panowanie
nad sobą.
– Te zdjęcia są naprawdę niesamowite, Tony. Zapomnij o tym, co ci
oferowałem. Podwoję stawkę, jeśli tylko podpiszesz kontrakt.
Rozdział ósmy
Po tej zadziwiającej ponownej ofercie, Tony łatwiej było utrzymywać
fizyczny i emocjonalny dystans. I przez następne dwa dni świetnie się jej to
udawało. Web nie szukał romansu. Chodziło mu tylko o namówienie jej do
podpisania kontraktu. A ten pocałunek… Zdarzył się pod wpływem chwili. Był
pomyłką.
Zabezpieczenie finansowe, jakie Web jej oferował, było kuszące, myślała,
kiedy siedzieli obydwoje ukryci między skałami, niedaleko miejsca, gdzie ostatnio
widziała Damiena. Tak, stała pensja była bardzo kusząca. Ale jeszcze bardziej bała
się współpracy z Webem.
– Nie musisz tutaj siedzieć – szepnęła, kiedy się poruszył. – Ja i moje
mięśnie jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Ty nie.
– Próbujesz się mnie pozbyć, Griffm? – odszepnął z uśmiechem.
Próbowała się go pozbyć już od godziny, ale on był uparty jak osioł.
Niewielkie rozmiary kryjówki zaczynały jej działać na nerwy. Nie mogła
poruszyć nogą, żeby nie dotknąć kolana Weba, nie mogła się pochylić, żeby nie
otrzeć się o jego ramię.
Przynajmniej nie musiała wdychać tej drogiej wody kolońskiej, która
pachniała tak męsko i zmysłowo. Powiedziała mu, że jeśli chce z nią iść, nie może
używać żadnych zapachów.
– Wystraszysz niedźwiedzie – wyjaśniła, choć tak naprawdę obawiała się, że
to na nią ten zapach będzie miał największy wpływ.
– Nie mogę sobie tego wyobrazić – powiedział głośno, bardziej jednak do
siebie niż do niej.
Promień słońca przedarł się przez zasłonę górujących nad nimi sosen i
zatańczył na jego twarzy. Serce Tony podskoczyło i musiała wziąć głębszy oddech,
ż
eby się uspokoić.
– Czego nie możesz sobie wyobrazić?
– śycia tutaj. Jeśli dobrze pamiętam, powiedziałaś, że Charlie żył tułaj ponad
czterdzieści lat?
– Niemal sześćdziesiąt.
– Jak udawało mu się znosić samotność? Ciszę? To znaczy, po dłuższej
chwili przebywania tutaj, doceniam zalety tego miejsca. Jest tutaj naprawdę
pięknie. Powietrze jest takie czyste. Ale… – Zamilkł i potrząsnął głową. – To tak
odległe miejsce. Czy nie czuł się tutaj samotny?
– Powinieneś go poznać – usłyszała swoje słowa. – Wtedy zrozumiesz.
Charlie jest samowystarczalny. Przypomina mi mojego dziadka, Bennetta. Zawsze
wie, co trzeba zrobić, zawsze jest bardzo pewny siebie. Poza tym on nie jest tutaj
sam przez trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Ma sąsiadów. Rodzinę. Oni go
odwiedzają i on ich odwiedza.
– Ale musi tu być, bo karmi niedźwiedzie.
– On kocha niedźwiedzie. Nie uważa, że karmienie ich to jego obowiązek.
Traktuje je jak rodzinę i lubi ich towarzystwo. śadnych gierek, żadnych żądań,
oprócz tych najbardziej oczywistych.
– Jedzenie.
– I bezpieczeństwo.
Spojrzała na zachodzące słońce.
– Damien chyba się już nie pokaże. Powinniśmy wracać do chaty, póki jest
jasno. Ja to wezmę – dodała, kiedy sięgnął po jej ciężki plecak.
– Umowa jest umową – uśmiechnął się, zarzucając sobie plecak na ramię. –
Ale zobaczysz, że jeszcze uda mi się ciebie pokonać, zanim wyjadę.
– No to powinieneś się spieszyć – powiedziała Tony, ruszając w stronę
chaty. – Za dzień lub dwa powinni odblokować drogę.
Najwyższa pora, pomyślała, kiedy szli przez las.
Web siedział na najwyższym stopniu schodów. W rękach trzymał kubek z
gorącą kawą i przyglądał się zachodowi słońca. We wrześniu dni w północnej
Minnesocie były krótkie, noce przychodziły szybko i szybko robiło się chłodno. W
ciągu ostatnich piętnastu minut paleta kolorów na niebie przeszła od wszystkich
odcieni brzoskwiniowego i złotej czerwieni do lśniącego fioletu i perłowej szarości.
Kiedy otworzyły się drzwi i Tony wyszła na zewnątrz, zmierzch już się kończył i
dookoła zapadała noc.
Pierwsze lśnienie gwiazdy polarnej pojawiło się nisko nad linią drzew.
Księżyc w nowiu to pojawiał się, to chował za szarymi, widmowymi chmurami i
rzucał senną poświatę na otaczające ich lasy.
– Tak dawno nie oglądałem nieba poza miastem, że zapomniałem, jakie
może być piękne – powiedział, wyczuwając jej obecność za sobą.
Odwrócił się i zobaczył, że Tony stoi z założonymi rękami i twarzą
uniesioną do nieba.
– To właśnie jest jedna z zalet mojej pracy.
– Słyszę świerszcze, ale jest też jakiś inny dźwięk. Co to takiego?
Słuchała przez chwilę.
– Nocna pieśń – powiedziała cicho.
– Nocna pieśń. Podoba mi się to.
Wstał i postawił kubek na poręczy. Tony wyglądała tak młodo. I tak pięknie.
Zaprzestał flirtowania z nią kilka dni temu, ponieważ wiedział, że wynikną z tego
tylko kłopoty. Z najwyższym trudem starał się utrzymywać profesjonalny dystans.
Ona też. I ten fakt nie umknął uwagi żadnego z nich.
Zauważył, że zadrżała, i zdał sobie sprawę, że przyczyną był nie tylko chłód.
Seksualne napięcie było wciąż wyczuwalne między nimi. W ciągu ostatnich dni
zauważył wiele oznak – odwracanie wzroku, unikanie dotknięcia. Śmiech, nieco
zbyt szybki i zbytnio wymuszony, mający ukryć tęsknotę, której nie udało się
całkowicie stłumić.
Obydwoje grali w tę grę uników. To trwało już zbyt długo. Był zmęczony
zwalczaniem swojego instynktu. Był zmęczony unikaniem jej. Zmęczony
tańczeniem dookoła tego, czego pragnął. Wolał zupełnie inny taniec. Działając pod
wpływem impulsu, wziął jej dłoń, ignorując jej zdziwione spojrzenie i prowadząc
ją po schodkach w dół.
– Skoro noc tak pięknie śpiewa, to nie powinniśmy tego zmarnować –
powiedział. Kiedy stanęli na ziemi, odwrócił ją twarzą do siebie. – Zatańcz ze mną.
Zanim zdążyła cokolwiek powiedzieć, przyciągnął ją do siebie i zaczął
poruszać się w wolnym rytmie, który słyszał w swojej głowie.
Przez kilka następnych chwil tańczyli, przyzwyczajając się do swojego
dotyku, do zapachów, do elektrycznego niemal napięcia.
– Co my właściwie robimy? – zapytała ostrożnie.
– Tańczymy. Tylko tańczymy. Zostawmy to tak, jak jest. Na razie.
Dookoła nich zapadała noc. Przyciągnął ją nieco mocniej do siebie.
– Dlaczego – wymruczał, kiedy unosił jej ramiona i oplatał je dookoła swojej
szyi – przez całe życie postępowałem zgodnie z rozsądkiem i wiedzą, a będąc tu
zaledwie trzy dni zaczynam kierować się impulsami?
Objął ją w pasie i przytulił, przyciskając dłonie do jej pleców, prześlizgując
palcami po jej szczupłych biodrach.
– Może to kwestia powietrza – zasugerowała cicho. Roześmiał się i
przycisnął policzek do jej włosów.
– Niewykluczone…
To dziwne. Od dawna nie był tak spontaniczny. Nie trząsł wprawdzie
posadami finansowego świata, ale czuł się bardziej ożywiony niż kiedykolwiek. I
wątpił, żeby miało to cokolwiek wspólnego ze świeżym powietrzem.
– Wydaje mi się jednak, że to kwestia zupełnie czegoś innego.
– Tak?
Nie spodziewał się, że jest w Tony tyle różnych zalet. Była zabawna, bystra
i, mimo że próbowała cały czas to ukryć, była piękna. Wcześniej ze wszystkich sil
starał się tego nie dostrzegać. Musiał teraz przyznać, że Tony była nie tylko
pociągająca fizycznie. Lubił ją. I to bardzo.
Była nie tylko zmysłowa i seksowna, ale również inteligentna i szczera. I nie
miała pojęcia, jak bardzo jest atrakcyjna. Poza tym miała ogromny talent. Zdjęcia,
które zrobiła niedźwiedziom, były ekscytujące, prawdziwe i ukazywały piękno jej
duszy.
Wszystko to razem nie wystarczało jeszcze, żeby opisać uczucie, jakie – jak
podejrzewał – zaczął do niej żywić.
Ale nie chciał o tym teraz myśleć. Nie miał zamiaru analizować i zepsuć tej
chwili czymś, czego do końca jeszcze nie przemyślał.
Jej skóra lśniła złoto w blasku księżyca. Dotknął dłonią jej policzka,
odwróci! jej twarz ku sobie. I poddał się.
– Wiesz, że cię pocałuję, prawda? Wiesz, że muszę to zrobić?
Jego serce biło dwa razy szybciej niż zwykle.
Tony podniosła na niego wzrok. W jej oczach dostrzegł pożądanie,
rozpalające krew w jego żyłach.
I już było po nim.
Miał wrażenie, że gdzieś w jego wnętrzu nastąpił wybuch, zalewając całe
jego ciało falą testosteronu. Przyciągnął Tony do siebie i pocałował ją mocno,
głęboko.
– Jeśli nie chcesz tego, to każ mi przestać – szepnął, na chwilę oderwawszy
się od jej ust. – Powiedz to teraz.
– Przestań – odpowiedziała posłusznie, obejmując rękami jego szyję.
Jęknął i zanurzył rękę w jej włosach, rozkoszując się ich jedwabistym
dotykiem. Delikatnie zsunął przytrzymującą je gumkę i palcami rozczesał warkocz,
aż włosy opadły jej na ramiona. Kiedy mruknęła cicho, przysuwając się bliżej,
przesunął dłonie w dół po jej plecach, chwytając ją i podnosząc tak, żeby mogła
objąć go w pasie nogami.
– Naprawdę chcesz, żebym przestał? – szepnął, gryząc ją lekko w ucho.
– Nie – i westchnęła, kiedy ruszył w stronę chaty, pokonał schody i wszedł
do środka.
Całując ją i dotykając bez przerwy, zamknął kopnięciem drzwi i podszedł do
łóżka.
– Na pewno?
– Na pewno chciałabym, żebyś wreszcie przestał mówić – zamruczała, po
czym wsunęła palce w jego włosy i pocałowała go. – Po prostu przestań mówić.
Nie musiała dwa razy mu powtarzać.
Kiedy doszedł do łóżka, położył ją na nim, przykrywając ją swoim ciałem.
Stary materac jęknął pod ich ciężarem. Web oparł się na łokciach, wciąż
nieprzerwanie ją całując.
– To jakieś szaleństwo – wyszeptał po chwili, chowając twarz w zagłębienie
jej obojczyka.
– Znowu mówisz. – Jej ręce poruszały się gorączkowo, chwytając jego
koszulę i wyciągając ją ze spodni.
Web jęknął, po czym ułożył się na plecach, pociągając ją za sobą i
pomagając jej rozpiąć guziki.
– Teraz ty – powiedział, ściągnąwszy koszulę. Podciągnął się trochę do góry
i oparł o ścianę.
Cudownie było patrzeć na Tony, jak siedziała na nim okrakiem z
rozwichrzonymi włosami, zaczerwienionymi policzkami, ustami nabrzmiałymi od
pocałunków.
Bez wahania skrzyżowała ręce, chwyciła za brzeg swetra i ściągnęła go przez
głowę.
Web poczuł nagłą falę gorąca. Od chwili, kiedy zobaczył jej bieliznę suszącą
się w łazience, codziennie zastanawiał się, w jakim kolorze majteczki i stanik ma
dziś na sobie. Teraz już wiedział
Dziś nie miała na sobie różu. Ani bieli. Jej stanik był czarny, koronkowy i
całkowicie przezroczysty, ukazujący każdy szczegół.
– Tony! – jęknął, przyciągnął ją do siebie i dotknął ustami delikatnej
koronki.
Wygięła się w łuk, oddając mu się całkowicie. Chwycił materiał zębami.
Kiedy oderwał od niej usta, wydała z siebie jęk zawodu. On jednak otarł
policzek o jej drugą pierś, wywołując jęk rozkoszy. Jemu też się to podobało.
Uwielbiał to ciepło, miękkość ukrytą pod delikatnym materiałem. Uwielbiał ją.
Krzyknęła cicho, kiedy przygryzł ją delikatnie, a potem sięgnął do zapięcia
na jej plecach. Kiedy poradził sobie z haftkami, chwycił materiał stanika zębami i
ś
ciągnął go jednym szybkim ruchem. Chciał dotykać jej nagiej, ciepłej skóry.
Podciągnął się wyżej i przycisnął dłonie do jej pleców, przyciągając ją bliżej.
Włosy opadły jej na twarz, muskając jego ramiona. Jej skóra pod jego palcami była
gładka jak aksamit, co stanowiło zmysłowy kontrast z jej dłońmi, wpijającymi się
w jego ramiona w desperackim żądaniu.
To nieme pragnienie doprowadziło jego krew do stanu wrzenia. Położył ją na
plecach i uklęknął nad nią, sycąc się jej widokiem. Jej złote włosy rozsypały się na
poduszce, jej pełne piersi błyszczały, wilgotne od jego ust, a jej małe, rozpalone
dłonie sięgały do zapięcia jego spodni.
Kiedy stała się taka piękna? Kiedy zamieniła się w to zmysłowe, seksowne
stworzenie, które kusiło go jak grzech pierworodny? Kiedy stracił rozum i zaczął
jej pragnąć?
Nie wiedział. I nie obchodziło go to, ponieważ jej szczupłym palcom udało
się rozpiąć pasek i guzik, a teraz powoli rozpinały suwak jego dżinsów.
Jęknął, kiedy dotknęła go przez cienki materiał bokserek. Przytrzymał jej
dłoń.
– Nie wiesz – szepnął, pochylając się i całując ją długo i mocno – jak bardzo
mnie to boli, ale muszę cię teraz na chwilę zostawić.
Wstał z łóżka i poszedł do łazienki w poszukiwaniu swojej kosmetyczki.
Podziękował bogom bezpiecznego seksu za to, że zawsze pamiętał o tym,
ż
eby być przygotowanym.
Kiedy wrócił do łóżka, ona zdążyła już rozpiąć guzik swoich spodni i sięgała
właśnie do suwaka.
– O nie, nie, nie. – Uklęknął przy niej. – To należy do moich obowiązków.
Lekki uśmiech wygiął kąciki jej ust. Zawahała się chwilę, po czym spełniła
jego życzenie. Podniosła ręce i ułożyła je tak, że jej dłonie leżały teraz po obydwu
stronach jej głowy. Web rzucił małe opakowanie na łóżko, obok jej ręki i
rozkoszował się przez chwilę jej widokiem, po czym powoli zsunął swoje dżinsy i
bokserki.
A potem sięgnął do suwaka jej spodni.
Jego pocałunki, pomyślała Tony, patrząc jak ten piękny, nagi mężczyzna
pochyla się nad nią, smakowały jak wino. Kobieta, która przyzwyczajona była do
wody, nie potrzebowała ich dużo, żeby się nimi upić. Dla kobiety, która przez
większość życia piła wodę, pokusa była zbyt duża. Dowiedziała się o tym
dwanaście lat temu. Wiedziała o tym, kiedy całował ją w jeziorze.
Wiedziała o tym, kiedy wróciła do chaty i zobaczyła go siedzącego przy
stole, mimo że całe popołudnie wmawiała sobie, że nic potrzebuje niczego więcej
niż woda.
Nawet wtedy wiedziała, że sama siebie okłamuje. A teraz, kiedy jego silne
ręce powoli rozpinały suwak jej dżinsów, całując każdy centymetr odsłanianego
ciała, nie chciała już dłużej kłamać.
Chciała tego wszystkiego. Wszystkich fantazji na jego temat, które snuła
przez lata, wszystkich doznań, które budziły w niej jego pieszczoty, spełnienia,
którego domagała się jej tęsknota za nim. Tak dawno już tego nie czuła. Miała do
tego prawo. Uniosła lekko biodra, kiedy on delikatnie zsuwał jej spodnie.
Z innym mężczyzną byłaby nieśmiała. Innemu mężczyźnie powiedziałaby:
nie. Ale tego mężczyznę znała. .Poznała go w swoich niezliczonych snach, w
niekończących się fantazjach. Ufała mu, chciała, żeby zabrał ją w miejsca, w
których nigdy nie była, a do których desperacko chciała dotrzeć. Tak jak teraz,
kiedy pragnęła podążyć drogą, którą ją właśnie prowadził.
Jej serce biło jak szalone, kiedy on zaczął przesuwać usta w górę jej ciała,
zatrzymując się chwilę przy jej piersiach, po czym kończąc swoją podróż na jej
wargach.
Jego usta miały smak niebiańskiego wina, kiedy pocałował ją głęboko, po
czym odsunął się na chwilę, żeby się zabezpieczyć.
Po chwili wrócił do niej i wszedł w nią jednym gładkim, długim ruchem. I w
niewiarygodnie krótkim czasie zabrał ją wysoko, wyżej niż kiedykolwiek.
Poczuła potężną falę przetaczającą się przez jej ciało, czuła, jak Web dogania
ją ostatnim pchnięciem, po czym chowa twarz w jej włosach, wołając jej imię
jakby była jedyną rzeczą, jedyną osobą, jaka na tym świecie ma jakiekolwiek
znaczenie.
– Uśmiechasz się. – Web przesunął dłonią po nagim biodrze Tony, ściskając
je lekko.
Odwróciła głowę, żeby na niego spojrzeć. W chacie panowała ciemność.
Tylko przyćmione światło kominka, który rozpalili, kiedy na chwilę wyszli z łóżka,
oświetlało jego twarz.
– Może chciałabyś się czymś ze mną podzielić? – zapytał, kiedy uśmiechnęła
się szerzej.
Tony wydawało się, że nie pozostało nic, czego już ze sobą nie dzielili. Po
tym niezwykłym pierwszym razie kochali się ponownie. Potem wstali, żeby coś
zjeść, a następnie znowu wylądowali w łóżku, zaczynając wszystko od nowa.
Powinna być wyczerpana. Powinna być zawstydzona rzeczami, które robili.
Ale nie była. Czuła się za to radośniej niż kiedykolwiek w życiu. I właśnie dlatego
się uśmiechała.
Web uniósł się na łokciu i oparł głowę na dłoni. Jego druga dłoń… ooch,
jego druga dłoń zajęta była dotykaniem Tony i głaskaniem jej.
– Nie powiesz mi?
– Dlaczego się uśmiecham?
Skinął głową.
– Myślałam o bezużyteczności.
Zaśmiała się, kiedy zmarszczył brwi.
– Dwa dni temu mówiłeś, że nie jesteś przyzwyczajony do bycia
bezużytecznym. Właśnie myślałam o tym, jak bardzo jesteś użyteczny.
Uszczypnął ją, a ona zapiszczała.
– No dobrze, bardziej niż użyteczny.
Sprężyny zajęczały, kiedy Web opadł na plecy, kładąc ręce nad głową.
– Też mi komplement!
Odwróciła się do niego i dotknęła dłonią jego policzka.
– Jesteś doskonale użyteczny. Niezwykle użyteczny. Cudownie użyteczny.
Jestem naprawdę bardzo usatysfakcjonowana.
Roześmiał się.
– Też tak pomyślałem, kiedy krzyczałaś.
Poczuła, że się rumieni.
– Hej. – Ujął jej podbródek w swoją dłoń. – To było wspaniałe. Ty jesteś
wspaniała.
Objął ją ramieniem i oparł podbródek na czubku jej głowy. To był jeden z
tych idealnych momentów i przez chwilę Tony nie myślała o niczym, tylko
cieszyła się chwilą.
Prawie zasnęła, kiedy Web znów się odezwał, przeczesując jej włosy
palcami.
– Myślałaś o tamtej nocy? O nocy po gwiazdkowym przyjęciu?
Otworzyła oczy i przełknęła ślinę. Nie myślała o niczym od chwili, kiedy
Web podniósł ją z krzesła i znów rzucił na łóżko. Nie chciała myśleć o niczym.
Nie dziś. Jutro będzie musiała stanąć twarzą w twarz z rzeczywistością. A
rzeczywistością był fakt, że to, co się stało między nimi, to była tylko jednonocna
przygoda. Ich związek nie miał przyszłości. On mieszkał w Nowym Jorku. Ona
często zmieniała miejsce pobytu. A to i tak był tylko początek różnic między nimi.
– Ja myślałem – powiedział, przerywając ciąg jej ponurych myśli. Jego głos
był zachrypnięty. Przytulona do niego Tony czuła, jak jego serce bije powoli i
równomiernie. – Pamiętam tyle rzeczy. Było strasznie zimno. Za zimno na śnieg,
ale szron na szybach lśnił jak twoje oczy. Masz piękne oczy.
– Naprawdę? – Wciąż myślała o sobie jako o dziewczynie w okularach,
mimo że od operacji jej oczu minęło już pięć lat.
Pocałował jej skroń.
– Przez lata myślałem o tym, jak na mnie wtedy patrzyłaś. Myślałem o tym,
jak delikatna się wydawałaś w moich ramionach, jak smakowałaś. Przez dwanaście
lat chciałem znów spróbować twojego smaku.
– Nawet mnie nie poznałeś, kiedy się tu pojawiłeś – powiedziała.
Zaśmiał się.
– Tak, muszę przyznać, że wyglądasz inaczej. Zupełnie inaczej. A na
dodatek przyjechałem tutaj z misją. Można powiedzieć, że byłem po prostu bardzo
na tym skoncentrowany.
Zesztywniała, a brzydka myśl przeleciała jej przez głowę.
– Jeśli chodzi tylko o kontrakt, to…
– Chwileczkę, – Uniósł się na łokciu i spojrzał prosto w jej oczy. – Na
początku – przyznał – chodziło mi tylko o kontrakt, nie będę zaprzeczał.
Nakarmienie niedźwiedzi, ugotowanie kolacji, porąbanie drewna. Czy wciąż chcę,
ż
ebyś go podpisała? Jak cholera. Ale teraz – powiedział, pochylając głowę i całując
ją powoli – chodzi tylko o ciebie, o mnie i o sprawy osobiste, które od dwunastu lat
są niedokończone.
Zamrugała oczami, oszołomiona pocałunkiem.
– Naprawdę myślałeś o mnie cały ten czas?
Web uśmiechnął się, zadowolony, że tak łatwo odciągnął ją od rozmowy o
kontrakcie, zauroczony jej niepewnością. Jej zdziwienie było szczere. Ta
dziewczyna naprawdę nie zdawała sobie sprawy z tego, jak była atrakcyjna.
– Tak. Powiedziałem sobie, że jeśli kiedyś cię spotkam, pocałuję cię, po to
tylko, żeby udowodnić sobie, że żaden pocałunek nie może być lepszy od tego w
taksówce.
– I jak było?
Nagle poczuł ściskanie w gardle, a kiedy znów był w stanie mówić, jego głos
przypominał zachrypnięty szept.
– Było jeszcze lepiej. A ty jesteś niesamowita.
Zwróciła na niego swoje niebieskie oczy i zauważył w nich namiętność i
tęsknotę, które i on czuł.
– Web…
Przyłożył dwa palce do jej ust. Były miękkie i delikatne, jak jej spojrzenie,
jak jej dłoń dotykająca jego nadgarstka.
– Jeszcze nie skończyliśmy, wiesz o tym?
Skinęła głową, po czym poddała się, kiedy znów się nad nią pochylił.
Rozdział dziewiąty
Kiedy Web się obudził, był ranek. A przynajmniej tak mu się wydawało. W
każdym razie na zewnątrz było jasno. Ostatnia noc była gorącą mieszanką
gorących pieszczot i westchnień rozkoszy.
A teraz był poranek nazajutrz.
Przewrócił się na plecy, przesunął dłonią po swojej szczęce, mając nadzieję,
ż
e nie podrażnił delikatnej skóry Tony swoim sztywnym zarostem.
A potem pomyślał o tym, żeby znów się z nią kochać. Łóżko pachniało nią.
Pachniało namiętnością. Rzadko się zdarzało, żeby wciąż był w łóżku kobiety
następnego ranka.
W tej sytuacji nie miał zbyt dużego wyboru. A jednak podobała mu się myśl,
ż
e gdyby miał wybór, i tak by został.
Oddalając tę niepokojącą kwestię, usiadł, postawił stopy na podłodze i
poczuł zapach kawy.
Chwała jej za to!
Przeciągnął się i wstał. Dostrzegł swoje bokserki na podłodze i naciągnął je
na siebie. Tony nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Nalał sobie kawy i rozkoszując
się jej smakiem zastanawiał się, czy jej nieobecność ma jakieś znaczenie.
Czy wyszła dlatego, że też bała się „poranków nazajutrz”? Oparł się o zlew,
spoglądając w kierunku drzwi do chaty. Jeśli tak było, to pewnie dlatego, że nie
miała w tym względzie dużego doświadczenia, a nie dlatego, że wolała unikać
takich sytuacji.
Słodka Tony o delikatnych piersiach, mimo że była odważna i otwarta, miała
małe doświadczenie w dziedzinie seksu. Jej reakcje były zbyt spontaniczne i
wypełnione zbyt wielkim zachwytem, żeby mogło to wynikać z praktyki.
Z jednej strony, pomyślał, kierując się w stronę łazienki, żeby wziąć
prysznic, podobało mu się, że jako pierwszy wprowadził ją w tajniki niektórych
przyjemności, które wspólnie przeżyli. Z drugiej strony, czuł się jak obrzydliwy
oportunista.
Jego ocena Tony sprzed dwunastu lat była słuszna. To była kobieta, która
wiązała się na długo. A on nie był odpowiednim do tego mężczyzną.
– A dlaczego nie pomyślałeś o tym wczoraj? – zamruczał na głos, nagle
powróciwszy do rzeczywistości.
Do diabła! Co on najlepszego narobił?
Z kontraktem czy bez kontraktu, on podąży swoją drogą, a ona swoją,
pomyślał ponuro, wchodząc pod strumień gorącej wody. Miał nadzieję, że jej tym
nie zrani. Nie chciał jej zranić.
Do stu diabłów!
No cóż, teraz nic już nie można było zrobić. Ciarki go przechodziły na myśl
o związaniu się z jedną kobietą na stałe. Nie nadawał się do tego. Nikt w jego
rodzinie się do tego nie nadawał. Jego dziadek pozostawał w związku małżeńskim
z jego babcią, ale na boku miał pełno kochanek. Jego ojciec był tak samo niewierny
swoim czterem – a może pięciu? – żonom. W każdym razie rozwodził się z nimi.
Albo one z nim? Tego nie mógł sobie przypomnieć. A jego matka, nie wiedział czy
dlatego, żeby dorównać ojcu, czy też może z innych powodów, też miała już kilku
eks-mężów.
Tuckerowie po prostu nie mieli w sobie genu wierności. Jego własne
doświadczenie mówiło mu, przypomniał sobie, zakręcając kran i sięgając po
ręcznik, że nigdy w jego życiu nie było kobiety, którą mógłby traktować jak
partnerkę na całe życie.
Usłyszał, jak drzwi do chaty otwierają się i zamykają.
Starł parę z małego lusterka i spojrzał na swoje odbicie. Kilka chwil temu był
zadowolony, a teraz czuł do siebie obrzydzenie.
– Musiałeś ją uwieść. Po prostu musiałeś.
Biorąc głęboki wdech, zawiązał ręcznik na biodrach i sięgnął po swoje
przybory do golenia. Tony zastanawiała się pewnie, czy ją słyszał. Co powie. Co
czuje. Co myśli na jej temat. Na ich temat.
I tu właśnie leżał problem. Nie mogło być „ich”. A on czuł się jak ostatni
tchórz, bo nie wiedział, co jej ma powiedzieć, kiedy stanie z nią twarzą w twarz.
Tony usłyszała szum wody w łazience i westchnęła z ulgą. Z chwilową ulgą.
Nie potrafiła zachowywać się, jakby miała w tym doświadczenie, bo go po prostu
nie posiadała. Nigdy też nie przeżyła takiej nocy jak ta poprzednia.
Jej policzki zapłonęły czerwienią. Ciepło szybko rozprzestrzeniło się do jej
dłoni i stóp.
Przespała się z Webem Tuckerem. Kochała się z nim i miała wrażenie, jakby
to naprawdę była miłość. Ale to było złudzenie. Web był po prostu umiejętnym
kochankiem, to wszystko. Wiedział, jak dać kobiecie rozkosz.
Poczuła kolejne ukłucie pożądania na myśl o tym, do czego zdolne były jego
usta. Och, zdecydowanie wiedział, jak dać kobiecie rozkosz.
Teraz, w świetle dnia, czuła się po prostu głupio. Głupio, ponieważ
zakochała się w nim dwanaście lat temu. Ponieważ przez te dwanaście lat nie udało
jej się pozbyć tego uczucia. Ponieważ dopuściła do tego, żeby ta noc się zdarzyła.
Wystarczyło jedno spojrzenie jego płonących, brązowych oczu.
Jedyną głupszą rzeczą byłoby zakochanie się w nim od nowa. Dzięki Bogu,
to się nie zdarzyło, pomyślała z dziwnym uczuciem ściskającym jej serce.
Westchnęła i podeszła do zlewu, żeby umyć ręce. Telefon zadzwonił w
chwili, kiedy Web otworzył drzwi do łazienki.
Drgnęła, zaskoczona. A może zrobiła to na widok Weba, przypominającego
jej o ostatniej nocy?
– Halo? Dom Charliego Ericksona.
– Witaj, dziewuszko.
Szorstki głos Charliego, o wiele silniejszy niż wtedy, kiedy słyszała go
ostatnim razem, dobiegł ją ze słuchawki.
– Charlie! – Szczęśliwa, że staruszek ma się lepiej, chwyciła słuchawkę
obydwiema dłońmi. – Co u ciebie?
– Zanudzę się tutaj na śmierć.
– To dobry znak.
– śebyś wiedziała! Czuję się świetnie, ale chcą mnie tu zatrzymać jeszcze
tydzień. Mówią, że chcą mnie jeszcze poobserwować, ale pewnie chodzi im tylko o
to, żeby wyciągnąć więcej pieniędzy z mojego ubezpieczenia.
– Cieszę się, że dobrze się tobą zajmują – powiedziała Tony, uśmiechając
się.
– No a co tam słychać? Nie słyszeliśmy się przez dłuższy czas.
Opowiedziała mu o burzy, która zerwała linię elektryczną i telefoniczną.
– Domyśliłem się, że musiało stać się coś takiego. Znalazłaś i uruchomiłaś
generator?
Tony zerknęła na Weba, który nalewał sobie kolejny kubek kawy.
– Tak, działa. Mam nadzieję, że nie będę go już dłużej potrzebować. Skoro
telefon działa, to pewnie włączą niedługo prąd.
Porozmawiali chwilę o niedźwiedziach – to był ulubiony temat Charliego.
Potem obiecała mu, że przyjedzie go odwiedzić, jak tylko odblokują drogę, i
odłożyła słuchawkę.
– Dobre wieści? – zapytał Web zza parującego kubka.
– Wygląda na to, że czuje się lepiej. Jest silniejszy.
Łatwiej było rozmawiać o Charliem niż o ostatniej nocy.
– Jeśli nadal jego stan będzie się polepszał, wypuszczą go ze szpitala w
przyszłym tygodniu.
– Wiesz, w jego wieku niebezpieczeństwo powtórnego ataku jest duże.
Wiedziała. I bardzo ją to martwiło,
– Zastanawiam się, czy myślał o tym, co będzie z niedźwiedziami – dodał
Web.
Wzięła głęboki oddech. Ją też to zastanawiało.
– Wątpię. A to jest prawdziwy problem. Niedźwiedzie są od niego
kompletnie zależne, jeśli chodzi o jedzenie, i tak będzie, dopóki będą żyć w tych
lasach. Niedźwiedzie przekazują sobie takie informacje z pokolenia na pokolenie.
Inaczej mówiąc – dodała, widząc jego zdziwione spojrzenie – Charlie zaczął
dokarmiać niedźwiedzie czterdzieści lat temu, a one przekazały to swoim
potomkom i tak dalej. Ten cykl nigdy nie zostanie przerwany.
– Więc ktoś zawsze będzie musiał je dokarmiać?
– Niestety tak.
– Więc jeśli Charlie nie będzie mógł tutaj wrócić albo umrze… Wiem że to
dla ciebie trudne – dodał, w odpowiedzi na mimowolny grymas, który pojawił się
na jej twarzy – niedźwiedzie zostaną tutaj same.
– Albo nie – powiedziała cicho, w końcu wyrażając tę myśl na głos.
– Chyba nie mówisz poważnie. Chcesz tu zamieszkać?
Wzruszyła ramionami.
– Dopóki nie wymyślę czegoś sensownego… Poznałam te niedźwiedzie
całkiem dobrze – dodała, kiedy spojrzał na nią kątem oka. – Nie mogę ich po
prostu tak zostawić. Albo pozwolić, żeby przychodziły do innych domostw. Jeśli
nie znajdą jedzenia tutaj, będą go szukać gdzie indziej, co oznacza, że mogą zacząć
niszczyć czyjąś własność. Nie boją się podchodzić do ludzi.
Web przeczesał włosy palcami.
– A co z miejscowymi władzami? Na pewno mają jakieś możliwości, aby
pomóc tym zwierzętom.
Potrząsnęła głową.
– Zajmują się tylko rannymi albo chorymi zwierzętami. Całą resztę
pozostawiają naturze. W tym przypadku skończy się tak, że wiele niedźwiedzi
zginie z głodu lub zostanie zastrzelonych, albo przez myśliwych, albo przez ludzi
broniących swojej własności.
Nie rozumiał tego. Widziała to w jego oczach. Nie rozumiał, jak ktoś może
prowadzić takie życie – jej życie. A teraz pewnie zastanawiał się, dlaczego w ogóle
kochał się z nią zeszłej nocy.
– Jeśli chodzi o tę noc… – powiedziała, mobilizując całą swoją odwagę, –
To było dla mnie coś szczególnego – dodała ostrożnie. – I bardzo mi się to
podobało. Nie komplikujmy tego wyrzutami sumienia i poczuciem winy, dobrze?
Web nie wiedział, czy ma ją przytulić, potrząsnąć nią czy wyjść. Powiedziała
to, czego on bał się powiedzieć. Powinien być cholernie szczęśliwy. Ale nie był. A
ona była ostatnią osobą, którą podejrzewałby o użycie tych słów – po prostu
doskonałych na tę okazję – i o rzucenie go.
A to Tony właśnie zrobiła. Wiedział, ponieważ mówił to samo, w różnych
wersjach, za każdym razem, kiedy opuszczał łóżko kobiety.
Do dziś.
A teraz to kobieta wygłaszała jego kwestię.
Nie podobały mu się te słowa. Bo to właśnie ona je mówiła. Co za ironia!
Pytanie, dlaczego? Czemu mu to przeszkadza? Dlaczego nie uściska Tony i
nie podziękuje swojej szczęśliwej gwieździe, że nie musiał sam tego zrobić?
Dlatego, że się w niej zakochałeś, palancie.
Prawda uderzyła go prosto między oczy.
Był w niej zakochany. Zakochał się. Po raz pierwszy w życiu.
Ten fakt był tak dla niego szokujący, że nie wiedział, co ma z tym zrobić.
Wiedział tylko, że musi wyjść, żeby wszystko przemyśleć w samotności.
– Pójdę sprawdzić generator – powiedział niepewnym głosem i lekko się
zataczając, ruszył w stronę drzwi.
Musiał się stąd wydostać.
W uszach czuł szum krwi, miał kłopoty z oddychaniem. Gdy wreszcie dotarł
do drzwi szopy i otworzył je, musiał się oprzeć o ścianę, żeby. się nie przewrócić.
– W ładną kabałę się wpakowałeś, nie ma co – powiedział głośno.
Przesunął drżącą ręką po twarzy. Przepadł z kretesem i zakochał się w Tony.
Co teraz?
Nie zdążył nic wymyślić, bo Tony wykrzyknęła jego imię.
– Web!
W tym okrzyku było tyle bólu, tyle strachu, że ledwie rozpoznał jej głos.
Usłyszał w nim jednak panikę.
Oderwał się od ściany i pobiegł w kierunku, z którego dobiegał głos.
Zobaczył, że stoi przed nią największy niedźwiedź, jakiego kiedykolwiek widział.
– To Damien – powiedziała Tony, zastygła w bezruchu.
Web podbiegł do niej i zasłonił ją własnym ciałem, odpychając ją poza
zasięg niebezpiecznych kłów i pazurów. Zwierzę zataczało się po podwórzu,
potykając się jakby było pijane. Niedźwiedź wpadł na głaz, przewrócił rondel z
jedzeniem, potem stanął na tylnych łapach i jednym uderzeniem rozwalił karmnik
dla ptaków.
Web chwycił młotek – pierwszą rzecz, którą znalazł, biegnąc w jej stronę,
która mogła posłużyć jako broń. Miał nadzieję, że uda mu się niedźwiedzia trafić,
jeśli ten zaatakuje. Miał nadzieję, że przytrzyma go na tyle długo, żeby Tony
zdążyła uciec.
– Nie! – krzyknęła i chwyciła go za nadgarstek. – On jest ranny, spójrz!
Zauważył krew w chwili, kiedy wysunęła się zza niego z mokrymi od łez
policzkami.
– Został postrzelony.
Na to wyglądało. Gęste, czarne futro niedźwiedzia było rozerwane na barku.
Ciemna krew wypływała z rany. Zwierzę opadło na cztery łapy i zachwiało się,
zwieszając nisko głowę.
– Biegnij do chaty. Szybko. Przynieś tutaj strzelbę Charliego. I znajdź kilka
naboi.
– Nie możesz go zastrzelić. – Płacząc, chwyciła jego rękaw.
– Nie chcę tego robić, ale może będę musiał. Jest ranny i cierpi. Może
zaatakować, a ja nie pozwolę, żeby cię skrzywdził. Biegnij. Przynieś strzelbę.
– Biegnij! – krzyknął i pchnął ją w kierunku chaty. Nie spuszczając wzroku z
niedźwiedzia, zaczął powoli się wycofywać. Zwierzę wydało z siebie niski,
ostrzegawczy pomruk, który przekształcił się w ryk wściekłości i bólu.
Webowi udało się dotrzeć do najniższego stopnia schodków, kiedy
niedźwiedź zataczając się postąpił do przodu i przewrócił się. Drzwi chaty
otworzyły się i zamknęły. Usłyszał, jak Tony wstrzymuje oddech.
Mimo że to był zimny, jesienny dzień, Web czul, jak pot spływa mu po
plecach, kiedy ostrożnie podchodził do zwierzęcia.
Krew wypływała z rany w przerażającym tempie. Niedźwiedź umierał.
– Nie możemy pozwolić mu umrzeć – powiedziała Tony.
Web nie był cudotwórcą i nie miał pojęcia, jak pomóc rannemu
niedźwiedziowi. Wtedy spojrzał na Tony. Łzy spływały po jej policzkach. Jej oczy
były pełne bólu, tak prawdziwego, że poczuł, jakby ktoś wbijał mu nóż w serce.
Nie mógł tego znieść.
– Zobacz, czy Charlie nie ma gdzieś telefonu do jakiegoś pogotowia
weterynaryjnego. Na pewno zdarzały się podobne przypadki w ciągu ostatnich
czterdziestu lat. Powiedz, że będą potrzebować helikoptera. I zaznacz, że dobrze im
zapłacimy. Powiedz, że zapłacę podwójną stawkę, jeśli zdołają tu dotrzeć w ciągu
godziny.
Pobiegła do środka. Kiedy zbliżał się powoli do rannego niedźwiedzia,
usłyszał jak Tony rozmawia z kimś przez telefon.
Czegóż to mężczyzna nie zrobi z miłości, pomyślał i zrozumiał mądrość,
jaka kryła się w tym powiedzeniu. Przypomniało mu się kolejne przysłowie –
głupców nie sieją.
– Ale ty zdecydowanie jesteś jednym z nich – powiedział do siebie,
podchodząc do niedźwiedzia na wyciągniecie ręki. Nawet w tym stanie zwierzę
mogło złamać mu kark jednym uderzeniem przedniej łapy.
Oddech niedźwiedzia stał się szybki i płytki. Jego organizm przeżywał szok
z powodu utraty krwi. Web znal się trochę na pierwszej pomocy. Wiedział, że jeśli
nie zatamuje krwi, to Damien umrze przed przybyciem pogotowia.
– No dobrze, kolego – powiedział łagodnie. – To sprawa pomiędzy tobą i
mną. Ja jestem raczej tchórzem. Wielkie, futrzaste bestie to nie moja dziedzina.
Niedźwiedź wydał z siebie dźwięk, który brzmiał niemal ludzko. Ludzki
odgłos bólu.
– Bez obrazy – powiedział i z sercem w gardle uklęknął przy grzbiecie
zwierzęcia. – I bez gwałtownych ruchów, dobrze? Miejmy nadzieję, że domyśliłeś
się już, że chcę ci pomóc.
Zdjął koszulę, zwinął ją, pochylił się do przodu i przyłożył do rany.
Niedźwiedź poruszył się, podniósł głowę, ale za chwilę opuścił ją z
powrotem na ziemię.
Web skurczył się ze strachu, ale pozostał na miejscu, przyciskając opatrunek
trochę mocniej, aż cała jego koszula przesiąkła krwią.
– Przylecą – powiedziała Tony cicho zza jego pleców.
Nawet nie słyszał, jak podchodziła.
– Przynieś mi jakieś ręczniki – poprosił ją cicho.
Nie słyszał, jak odchodziła i jak przychodziła, był skoncentrowany tylko na
przyciskaniu zaimprowizowanego opatrunku do rany. Kiedy przyniosła mu
zwinięty ręcznik, zamienił opatrunki, zauważając, że krew zaczęła wypływać
trochę wolniej.
– To dobrze, prawda? – zapytała z niepokojem Tony.
– Tak, to dobrze – powiedział, mając nadzieję, że się nie myli. To mogło
oznaczać dwie rzeczy – albo udało mu się spowolnić utratę krwi, albo niedźwiedź
całkiem się wykrwawił.
– Powiedzieli, jak szybko tutaj dotrą?
– Będą tu za pół godziny. Po tym, jak potroiłam stawkę. Wyrównam różnicę
– dodała szybko.
Nie mógł się nie uśmiechnąć. Spoważniał jednak natychmiast, gdy tylko jego
spojrzenie powróciło do umierającego zwierzęcia. Wciąż oddychało, ale to była
Jedyna oznaka życia.
– Miejmy nadzieję, że zdążą – powiedział.
– Mogę cię zmienić, jeśli chcesz.
Pochylił głowę i otarł czoło o ramię.
– Zostań z tyłu. Damien może oprzytomnieć w każdej chwili i nie chcę, żeby
cię zranił. Poza tym nie ma sensu, żebyśmy obydwoje się ubrudzili. Może ułożysz
prześcieradła na polanie, żeby, ci z helikoptera wiedzieli, gdzie mają wylądować?
Komar zabrzęczał koło jego ucha, kiedy odwrócił głowę i patrzył, jak Tony
biegnie do chaty. Niech na nim usiądzie. Niech go nawet ugryzie. Bał się
zmniejszyć nacisk na ranę.
Ręce zaczęły mu się trząść i pot zaczął zalewać mu twarz, kiedy usłyszał
odległy dźwięk nadlatującego helikoptera. Nie puścił jednak opatrunku do chwili,
kiedy zmienił go asystent weterynarza.
– Teraz musimy poczekać – powiedział, wycofując się i zostawiając
niedźwiedzia profesjonalistom.
Rana była głęboka, ocenił weterynarz, ale zrobił, co w jego mocy, żeby
pomóc konającemu zwierzęciu. Przyleciał helikopterem Departamentu Środowiska
Naturalnego. Kiedy ustabilizowali stan Damiena, Web pomógł im podwiesić
niedźwiedzia za pomocą wyciągarki.
– Jeśli uda mu się przeżyć, to tylko dzięki tobie – powiedziała Tony, kiedy
przyglądali się, jak helikopter znika za linią drzew. Leciał do Minneapolis, gdzie
oczekiwała go ekipa medyczna miejscowego zoo.
Web podniósł rękę, żeby przyczesać wilgotne włosy, ale zamarł w bezruchu,
zauważając, że cala jest pokryto zaschniętą krwią, tak samo jak jego pierś i
spodnie.
– Jeśli uda mu się przeżyć, to dlatego, że twarda z niego sztuka.
– No cóż, lekarz mówił coś innego.
Tony wciąż nie mogła uwierzyć, że Web to zrobił. Zaryzykował swoje życie,
ż
eby uratować Damiena. Ranny niedźwiedź był śmiertelnie niebezpieczny. Web
nie mógł mieć pewności, że go nie zaatakuje. A ona stała z boku, sparaliżowana ze
strachu. Niewiele mu pomogła.
Wzruszył ramionami i skierował się do chaty.
– Ten weterynarz… Miał chyba na imię Jack? Powiedział, że kiedy wyjmą
kulę z rany, będą w stanie stwierdzić, kto do niego strzelał poza sezonem.
– Mam nadzieję, że go ukrzyżują.
– Ja też.
– Tobie też zaczęło zależeć na niedźwiedziach, prawda? – zapytała cicho. Jej
serce pełne było emocji. Pozostałości strachu o Damiena i Weba. Wdzięczność.
Czułość. I coś jeszcze silniejszego. Coś, do czego wciąż nie była gotowa się
przyznać.
Milczał przez chwilę.
– Zaczęło mi zależeć na tobie – powiedział w końcu. Spojrzał w jej oczy i jej
serce załomotało gwałtownie.
– Muszę wziąć prysznic.
Stała ze ściśniętym gardłem i patrzyła, jak Web wchodzi do łazienki.
Zaczęło mi zależeć na tobie.
Podeszła do kuchenki, drżącymi rękami zapaliła ogień i postawiła na nim
czajnik. Herbata nie uspokoi jej nerwów, ale przynajmniej nie pozwoli jej siedzieć
pulrząc w przestrzeń i zastanawiając się, co tak naprawdę chciał powiedzieć.
Dobry Boże, była w końcu w stanie przyznać się, m zależało jej na nim.
Bardzo. Kochała go. Nie mogła dłużej temu zaprzeczać. 1 w tej chwili, kiedy był tu
razem z nią, wszystko wydawało się możliwe.
Telefon zadzwonił w chwili, kiedy zagwizdał czajnik i przerwał jej
rozmyślanie nad ewentualnymi możliwościami.
– Halo, dom Charliego Ericksona.
– Halo – odezwał się kobiecy głos. – Cieszę się, że ktoś w końcu odebrał.
Mam nadzieję, że zastałam Weba Tuckera?
– Web jest tutaj, ale właśnie bierze prysznic. Poczeka pani, czy zostawi pani
numer, pod który będzie mógł oddzwonić?
– Och, Web zna mój numer, ale nie mam zamiaru odkładać słuchawki po
tylu dniach, kiedy próbowałam się tu dodzwonić. Poczekam. Rozmawiam może z
panią Griffin?
– Tak.
– Witaj, moja droga. Miło w końcu móc z tobą porozmawiać. Nazywam się
Pearl. Pearl Reasoner. Jestem sekretarką Weba.
I jego matką chrzestną, dodała w duchu Tony, uśmiechając się. W głosie
Pearl było tyle ciepła.
– Web mówił mi o pani.
Zaśmiała się.
– Nie wątpię. Jak się miewa nasz chłopiec? Narzeka, jak zwykle, czy też
może posłuchał mojej rady i trochę sobie odpoczął?
– Jedno i drugie, jak mi się wydaje – odpowiedziała szczerze Tony. W
łazience woda przestała lecieć, a ona wciąż czuła się trochę roztrzęsiona tym, co
powiedział, i wyrazem jego oczu, kiedy to mówił.
Odwróciła się, kiedy Web otworzył drzwi do łazienki i wyszedł w ręczniku
zawiązanym na biodrach. Miał mokre włosy, jego pierś lśniła tysięcznymi
kropelkami wody, a w jego oczach było coś, o czym zawsze marzyła.
– To do ciebie – powiedziała, podając mu słuchawkę. – Twoja sekretarka.
Wróciła do zaparzania herbaty. Nie chciała podsłuchiwać, ale Web mówił na
tyle głośno, że słyszała każde jego słowo. Uśmiechnęła się, słysząc szczere uczucie
w jego głosie, kiedy zapytał o zdrowie Pearl. Zamyślił się i spoważniał,
odpowiadając na pytania dotyczące różnych projektów, które najwyraźniej odwiesił
na czas wyjazdu.
Im dłużej mówił, tym bardziej oczywiste stawało się, że Tony sama siebie
oszukuje. Był szefem ogromnej korporacji wydawniczej. Był człowiekiem, który
trząsł posadami wydawniczego świata. Kosmopolitą z krwi i kości. Nie miał nic
wspólnego z nią, fotografem nienawidzącym betonu i potrzebującym otwartych
przestrzeni dla zachowania wewnętrznej równowagi.
Nie mieli najmniejszych szans na wspólną przyszłość.
Poczuła, jak na jej ramionach osiada potężny ciężar. W prawdziwym świecie
miłość wcale nie pokonywała wszystkich przeszkód.
Wyśliznęła się cicho z chaty, zostawiając Weba pogrążonego w rozmowie na
temat zmian w personelu wydawnictwa i walcząc z napływającymi do oczu łzami.
Rozdział dziesiąty
Web znalazł Tony w szopie. Napełniała rondle jedzeniem.
– A wiec rozmawiałaś z Pearl.
– Jest chyba bardzo sympatyczna. – Zmusiła się do uśmiechu i otworzyła
paczkę z karmą.
Jest spokojna, pomyślał Web. Zbyt spokojna.
– Coś jest nie tak. Potrząsnęła głową.
– Zamyśliłam się.
– Martwisz się o Damiena?
Po jej policzku spłynęła łza. Zauważył to, zanim odwróciła się od niego,
ukrywając twarz.
Podszedł do niej, chwycił ją za ramiona i obrócił twarzą do siebie.
– Hej, nic mu nie będzie. To twardy facet. Przeżyje.
Westchnęła nierówno.
– Wiem.
Trzymał ją przez chwilę w ten sposób, swoją silny i wrażliwą wojowniczkę,
która płakała nad zranionym niedźwiedziem. Zależało mu na tych, których
postanowiła pokochać. I wiedział, że jego też kocha. Wiedział to od samego
początku. I świetnie się składało, ponieważ on ją kochał także,
Chciał to powiedzieć. Pragnął to usłyszeć. Ta chwila była do tego równie
odpowiednia jak każda inna.
– Kocham cię, Tony.
Zesztywniała.
Czekał
w ciszy
przerywanej tylko
jej
oddechem
i
odgłosem
przypominającym odległy grzmot – co było dość nieprawdopodobne, bo na niebie
nie było ani jednej chmury.
W końcu wysunęła się z jego ramion, odgarnęła włosy z twarzy i wbiła
wzrok w podłogę.
– No dobrze, jeszcze raz. Ja mówię, że cię kocham, a ty mówisz… – zamilkł,
czekając, żeby dokończyła zdanie.
Bardzo powoli potrząsnęła głową.
– To nie ma sensu.
– Nie ma sensu? – Poczuł, jak robi mu się niedobrze ze strachu. – Ja mówię
ci, że cię kocham, a ty mówisz mi, że to nie ma sensu?
– Chcesz, żebym powiedziała, że też cię kocham? – Złość zabarwiła
rumieńcem jej policzki. – Dobrze. Kocham cię. Kocham. Ale co dalej?
Zamrugał powiekami i roześmiał się niepewnie.
– No cóż, mnie do głowy przychodzi tylko „i żyli długo i szczęśliwie”.
– A gdzie niby miałoby się to życie odbywać? W Nowym Jorku?
Zmarszczył brwi i nagle zrozumiał, o co jej chodzi.
– Twoje życie nie może toczyć się tym samym torem co moje – powiedziała
łagodniej, głosem pełnym rezygnacji. – Jesteśmy zbyt inteligentni, żeby mamić się
wizją wspólnego życia. Ty dobrze czujesz się w mieście. Ja czuję się dobrze tylko
tutaj albo w podobnych miejscach. Tak daleko od tłumu, jak tylko się da.
W jej oczach widział prośbę, a w tle słychać było coraz wyraźniejszy warkot
jakiejś maszyny.
– Nie widzisz tego? Nie pasujemy do siebie. śyjemy w dwóch różnych
ś
wiatach. Naprawdę chciałabym wierzyć, że nam się uda, ale byłabym głupia,
gdybym naprawdę tak myślała. Ty też.
Trudno było spierać się z czymś, co było prawdą, Miała rację. Web wiedział,
ż
e miała rację. Ale nie mógł się poddać.
– Masz tak mało wiary w nas?
Wyglądała na zmęczoną i zrezygnowaną.
– Mam mało wiary w miłość. Miłość nie zawsze wystarczy. I pozwól mi na
bolesną szczerość. Byliśmy razem cztery dni, z czego przez dwa ze sobą
walczyliśmy. To, co czujemy teraz, to, co nam się wydaje, że czujemy, będzie
wyglądało zupełnie inaczej, kiedy skończy się pierwsze zauroczenie. – Dotknęła
ręką jego policzka. – Przepraszam.
Otworzyła drzwi szopy i wyszła na zewnątrz.
Nie wiedział nawet, co ma powiedzieć. Tony miała rację, co do wszystkiego.
Poza jednym – to, co do niej czuł, nie zmieni się nigdy. Kochał ją. Za bardzo, żeby
ją unieszczęśliwić.
Wyszedł z szopy przybity i złamany. Przed domem stał buldożer i spychacz,
oznaczające, że droga została odblokowana.
Gdyby wierzył w znaki, powiedziałby, że to był omen Wskazujący, że
wszystko, co Tony mówiła, było prawdą,
– W Nowym Jorku czekają na ciebie pilne sprawy powiedziała przerażająco
obojętnym głosem. – Powiem chłopakom, żeby podwieźli cię do miasta.
– Przestań się wreszcie kręcić dookoła mnie, dziewczyno. Jestem stary, ale
jeszcze żyję.
Charlie miał rację. Tony wiedziała o tym, ale nie mogła się powstrzymać.
Staruszek był w domu już od czterech dni i mimo że z każdym dniem był
silniejszy, atak serca pozostawił wyraźne ślady. Stracił na wadze. Jego twarz wciąż
jeszcze zachowywała szpitalną bladość. I wciąż szybko się męczył.
– Gdybym się dookoła ciebie nie kręciła, nie miałbyś na co narzekać.
Umarłbyś z nudów.
Charlie zaśmiał się chrapliwie.
– Człowiek zastanawia się, jak to możliwe, że żył tyle lat sam, bez tych
wszystkich kobiet, które zajmują się nim jak jakieś kwoki.
Udawał, że narzeka na Helgę. Tony wiedziała, że w głębi ducha cieszyła go
troskliwość starszej kobiety, która odwiedzała go zawsze z naręczem warzyw i
ś
wieżych owoców.
Tak czy inaczej, wszystko się dobrze ułożyło. Charlie wrócił do domu. Z
Minneapolis przyszły wieści, że Damien ma się lepiej. Kula nie uszkodziła żadnego
ważnego organu. Z biegiem czasu wyzdrowieje i będzie mógł wrócić do Charliego,
Departament Środowiska miał ślad, który zaprowadzi ich do kłusownika.
Wysłała swoje zdjęcia agentowi, który przyjmował właśnie oferty od
różnych czasopism.
Tak, życie było piękne.
A ona była nieszczęśliwa.
Web wyjechał tydzień temu. Każdego dnia miała ochotę pojechać za nim i
powiedzieć, że przeprasza go za to, iż tak bardzo przeraziły ją jej własne uczucia.
Ze przemawiał przez nią strach, ale wierzy, iż jednak uda im się spotkać w połowie
drogi.
Nagle Charlie powiedział coś, co kompletnie ją zaskoczyło.
– Nie wiedziałem, kto to jest, kiedy przyszedł do szpitala. Przedstawił się,
powiedział, że był z tobą w chacie i złożył mi ofertę nie do odrzucenia.
W krótkich słowach Charlie opowiedział jej o wizycie Weba w szpitalu. Web
zaoferował mu trzykrotną wartość jego posiadłości, dożywotnią dzierżawę i plan
stworzenia rezerwatu dla niedźwiedzi.
Niemożliwe, pomyślała Tony.
– Jedź do niego, dziewczyno. – Staruszek klepnął ją w ramię.
Tony spojrzała na niego i doszła do wniosku, że nie doceniła jego intuicji.
Nie powiedziała ani słowa o Webie i o tym, co między nimi zaszło. Najwyraźniej
nie była zbyt dobra w ukrywaniu uczuć.
– Jedź do niego – powtórzył. – Zadzwonię do Helgi i poproszę, żeby tu
przyjechała. Obydwoje zajmiemy się wszystkim. Do czasu, kiedy zmęczą mnie jej
wykłady na temat zdrowego trybu życia, będę z powrotem starym sobą. Jedź i
napraw wszystko.
Charlie miał rację. Musiała wszystko naprawić. Miała tylko nadzieję, że nie
jest za późno. Uściskała go.
– Nie narzekaj. Wiesz, że Helga robi to wszystko dla twojego dobra. Poza
tym ją lubisz. – Uśmiechnęła się. – Niedługo wrócę – obiecała i pobiegła spakować
najpotrzebniejsze rzeczy.
Upłynął już tydzień od powrotu Weba z Minnesoty.
Tydzień, w czasie którego starał się sam siebie przekonać, że bardzo się
cieszy z powrotu, że to miasto wyznacza rytm jego życia, a nie podmuch wiatru
albo wschód księżyca. Albo syreni śpiew błękitnookiej blondynki, której nie mógł
wyrzucić ze swojego serca.
Gdyby tylko mógł przestać o niej myśleć. O niej i o pożądaniu w jej oczach.
O jej gładkiej i ciepłej skórze.
Poczuł zapach płynu na komary. To było nierozsądne, przecież siedział przy
swoim biurku na dwudziestym ósmym piętrze biurowca na Sixth Avenue.
Usłyszał, jak otwierają się drzwi.
– Nie teraz, Pearl – powiedział, nie podnosząc wzroku.
– To nie Pearl. Ale jeśli to nie jest odpowiednia chwila, to ja poczekam.
Podniósł głowę i zobaczył ją. Kobietę swoich marzeń, ubraną w krótkie
szorty khaki i pachnącą cudownie sprayem na komary. Nigdy w życiu nie widział
niczego piękniejszego.
To właśnie on, pomyślała Tony. Mężczyzna moich snów, siedzący za
biurkiem, trochę wymizerowany, odległy i zabójczo przystojny w szytym na miarę
garniturze. Nigdy w życiu nie widziała niczego piękniejszego.
– Jeśli… Jeśli to nieodpowiedni moment…
– Nie, nie, w porządku. – Patrzył na nią, jakby nie wiedział, czy ma wstać,
biec, czy pozostać na swoim miejscu. W końcu wybrał trzecią opcję. Pozostał w
fotelu. Pan swojego świata. Pomyślała od razu o Damienie. Obydwaj byli silni,
pochodzili z dwóch różnych światów, a jednak los sprawił, że się spotkali.
– Kupiłeś ziemię Charliego – zaczęła bez wstępów. – Pojechałeś do szpitala
przed powrotem do Nowego Jorku, zawarłeś z nim umowę, że kupisz jego
posiadłość za sumę trzykrotnie przewyższającą jej wartość i powiedziałeś, że może
tam zostać, jak długo będzie chciał. Zacząłeś zabiegać, żeby ustanowiono tam
rezerwat dla niedźwiedzi i założyłeś specjalne konto, żeby ktoś zawsze się nimi
zajmował.
– I? – Zamrugał oczami,
– Dlaczego? Czemu to zrobiłeś?
– Stwierdziłem, że może kiedyś mi się to zwróci.
Podeszła do biurka, modląc się, żeby to, co widziała w jego oczach, wciąż
jeszcze było miłością. Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek w życiu.
– Ja myślę, że zrobiłeś to dlatego, że jesteś fajnym facetem.
– To wstrętna plotka. Nie wiem, kto ją rozpuścił.
– Myślę, że zrobiłeś to, bo polubiłeś niedźwiedzie. Myślę, że zrobiłeś to,
ponieważ mnie kochasz.
Na moment wstrzymał oddech, a potem spróbował się uśmiechnąć.
– Tak, chyba coś o tym wspominałem. Ale ty dałaś mi kosza.
Jej serce zatrzepotało w piersi.
– No tak. Ale nigdy nie mówiłam, że jestem szczególnie bystra.
Odchylił się do tyłu na krześle.
– Przyjechałaś tu, żeby to powiedzieć?
A więc miał zamiar grać twardo. Była na to przygotowana.
– Przyjechałam, żeby cię przeprosić.
– Za co?
– Za podejmowanie decyzji pod wpływem strachu.
Wzruszył ramionami. Ale mimo że wyglądał jak uosobienie obojętności, coś
w jego oczach powiedziało Tony, że nie był nawet w połowie tak spokojny, jak by
się mogło wydawać.
Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo go ukrzywdziła.
– Przepraszam. Tak bardzo przepraszam, że w nas nie uwierzyłam.
Pozwoliłam, żeby zawładnęła mną moja największa obawa – że mężczyzna, przed
którym otworzę serce, nie zaakceptuje mnie takiej, jaką jestem. Nie dostrzegłam,
jaki naprawdę jesteś – mądry i szczery. Nie dostrzegłam, że mogę zaufać ci całym
sercem.
Wydał z siebie coś, co podejrzanie przypominało westchnienie ulgi.
– Byłem głupcem, że nie zostałem i nie przekonywałem cię trochę dłużej.
– Jeśli chodzi o miłość, to chyba obydwoje jesteśmy głupcami. Kocham cię,
Web.
Zamknął oczy, a potem się do niej uśmiechnął.
– Dlaczego wobec tego nie podejdziesz bliżej?
Bez wahania podeszła do niego i usiadła mu na kolanach.
– Uda nam się, wiem o tym. Ale obydwoje będziemy musieli nad tym
popracować.
– Nigdy w to nie wątpiłem. Ale chciałbym, żebyś wiedziała, że jestem
równie przerażony tym wszystkim co ty. Nigdy nie myślałem, że nadaję się do
dłuższych związków z kobietami.
– Nie jestem byle jaką kobietą.
Roześmiał się i oparł się czołem o jej czoło.
– Masz całkowitą rację.
– A ty nie jesteś tym samym facetem, który przyjechał do Minnesoty.
– Tu też się z tobą zgodzę. Przyjeżdżając tam myślałem tylko o nowym
projekcie, a okazało się, że, tak naprawdę, to potrzebuję tylko ciebie. Kogoś, kto
sprawi, że będę lepszym człowiekiem.
– Jesteś najlepszy. Przytulił ją, mocno do siebie.
– Boże, jak ja za tobą tęskniłem.
Tony miała wrażenie, że zaraz się rozpłacze, ale Web zmienił temat, znów
wywołując uśmiech na jej twarzy.
– Możemy porozmawiać na temat mojego anielskiego charakteru później.
Teraz muszę się tobą zająć. Bardzo troskliwie – dodał, pomagając jej wstać.
Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę drzwi biura.
– Odwołaj wszystkie moje spotkania – powiedział do uśmiechającej się
Pearl, kiedy mijali jej biurko.
– To może od razu odwołam też wszystkie jutrzejsze spotkania –
zasugerowała Pearl, mrugając do Tony.
– Właśnie dlatego to ona jest moją sekretarką – powiedział Web, wciskając
przycisk przywołujący windę. – Wie, czego chcę, zanim sam zdążę się
zorientować,
– Ja też wiem, czego chcesz – szepnęła Tony, kiedy drzwi windy zamknęły
się za nimi. Web przyciągnął ją do siebie a potem pocałował długo i namiętnie.
Tony zaśmiała się, kiedy Web podniósł szybę, oddzielającą ich od kierowcy
limuzyny.
– Tylko jedna rzecz powstrzymuje mnie przed kochaniem się z tobą tu i teraz
– wymruczał, całując jej szyję. – Droga jest krótka, a ja chcę się tobą nacieszyć.
– To świetnie – odpowiedziała Tony. – Ja mam bardzo dużo czasu.
Kiedy dojechali do apartamentu Weba na szczycie wieżowca, Tony ledwo
zwróciła uwagę na kolorowy wystrój, wysokie okna i widok za nimi. Myślała tylko
o Webie.
Kochali się w jego sypialni, powoli, potem coraz szybciej i szybciej, aż w
końcu obydwoje jednocześnie wykrzyczeli to, czego nie mogli już dłużej
powstrzymywać:
– Kocham cię, Web. Zawsze cię kochałam.
– Kocham cię, Tony.
– Pięknie tutaj.
Web rozkoszował się widokiem zachwytu w oczach Tony, patrzącej na jego
ogród na dachu.
– To mój wkład w ochronę środowiska.
Tony wyglądała pięknie w jego białej koszuli narzuconej na nagie ciało,
ciało, które przed chwilą pieścił i całował. Nie mógł się już doczekać chwili, w
której znów będzie to robił.
Oparła głowę o jego pierś.
– Wiesz, że w Central Parku jest pięćset gatunków dziko żyjących zwierząt?
– Zapytał, całując czubek jej głowy.
– Słyszałam o tym. To raj dla takiego fotografa jak ja.
Web spochmurniał nagle, odsunął ja od siebie i spojrzał w jej oczy.
– Uda nam się, Tony. Nie będę mógł jeździć z tobą na wszystkie wyprawy,
ale kiedy tylko znajdę czas, będę ci towarzyszył.
Uśmiechnęła się.
– A czy twoja oferta wciąż jest aktualna?
Miłość. To właśnie widział w jej oczach.
– Nie rób tego dla mnie.
– Robię to dla nas. I dlatego, że nie czuję już potrzeby pracowania
niezależnie. Teraz gram w drużynie.
Przycisnął ją do siebie tak mocno, że roześmiała się i kazała mu przestać w
obawie o swoje żebra.
– Kocham cię – powiedział, obcałowując jej twarz. – A co powiesz na
wybudowanie małej chatki nad jeziorem, tak żebyśmy mogli odwiedzać Charliego i
niedźwiedzie?
Jej oczy nagle stały się wilgotne i zamglone.
– Wspaniały pomysł! Ty jesteś wspaniały.
– To może wrócimy do sypialni i pokażesz mi, jak bardzo jestem wspaniały?
Pokazała mu. I to kilka razy.
– Jesteś nienasycona – powiedział, wyczerpany. Uśmiechnął się do niej. –
Gdzie byłaś przez cale moje życie?
– Czekałam na ciebie – powiedziała z taką miłością w oczach, że poczuł, jak
coś ściska go w gardle.
Odsunął kosmyk włosów z jej oczu.
– Szaleję za tobą. A może oszalejemy obydwoje i weźmiemy ślub?
– Ślub? – podniosła się i oparła na łokciu. – Mówisz poważnie?
– Nigdy nie byłem poważniejszy.
– I nie zmienisz nagle zdania, jak odzyskasz rozum?
– Nigdy w życiu.
– A więc tak. Tak! Tak! Tak! – krzyknęła, rzucając się w jego ramiona.
Może właśnie dlatego im się uda, pomyślał, całując ją. Dlatego, że obydwoje
są szaleni.