EMILIERICHARDS
UCIEKINIERKA
ROZDZIAŁPIERWSZY
Wmałym,słabooświetlonymbarzeweFrancuskiejDzielnicyunosiłsięmdłyzapach
tanichperfuminiedomytychciał.Powietrzebyłoprzesyconepapierosowymdymem.Z
radia
stojącegozaplecamibarmanarozlegałasięgłośna,zgrzytliwamuzyka.Większości
klientów
hałasnieprzeszkadzał.Nieprzychodzilitutajnapogawędki.
Wbarze„Tallulah”niktniemiałzwyczajuwdawaćsięwrozmowy.ZwyjątkiemJessa
Cantrella.Zresztąonwtejchwili,zamiaststrzępićsobiejęzyk,wolałbyzaciągnąćpod
prysznicidolekarzanastolatkęsiedzącąnaprzeciwniegoprzystoliku.Najchętniej
oddałbyją
wręcepracownikówopiekispołecznej,ajeszczelepiej-rodziców.Wybaczywszycórce
samowolneopuszczeniedomu,pomoglibyjejodzyskaćniewinnośćinadzieję,które
utraciła
gdzieśmiędzyczternastymapiętnastymrokiemżycia.
NamyślomłodymwiekudziewczynyJesspoczułsięchoryibezsilny.Wtejchwili
niczymnieprzypominałtwardego,dociekliwegoinieprzejednanegoreportera,zajakiego
mieligoczytelnicy.
-Nieinteresujemnieto,corobiszzeswoimciałem-oznajmiłłagodnymtonem,
odpowiadającnaniedwuznacznąpropozycję.-Chcęwiedzieć,comyśliszidlaczego
znalazłaś
sięnaulicy.
Dziewczynawypuściłazustbąbelżutejgumy,którypękłztrzaskiem.Jessaciągle
zdumiewałzwodniczomłodywyglądnieletnichprostytutek,gdyzaczepiałygonaulicy.
Wyglądałymłodo,leczpsychiczniebyłyjużzgrzybiałymistaruszkami.
-Wandatwierdzi,żenielubiszdziewczyn.-RozmówczyniJessawypuściłazust
kolejnybąbelgumy.-Znamtakiegojednegochłopaka…
-Sally,chłopcyteżmnienieinteresują.-Jessniepozwoliłdziewczynieskończyć
rozpoczętegozdania.-Niebiorędziecidołóżka.
-Niejestemdzieckiem-zaprotestowała.-Mamosiemnaścielat.
-Będzieszmiałachybazajakieśtrzylata.-Jesswestchnął.Zaczynałtracićdystansdo
swojejroboty.-Chcęztobątylkoporozmawiać.
-Zagadanieforsyniedostaję.
-Wiem.Amożeboiszsię,żejeśliniewyjdziesznaulicę,tobędzieszmiałakłopoty?
-Jużdziśwyrobiłamnormę.
„Norma”byłatosumapieniędzy,jakąprostytutkamusiałaoddawaćcodziennie
suterenowi,żebyzadowolićgoiuniknąćpobicia.WprzypadkuSallybyłotocowieczór
kilkasetdolarów.Gdybypozbyłasięmocnoprzerysowanegomakijażuikrzykliwych,
wyzywającychciuchów,wyglądałabymniejwulgarnieimogłabyuchodzićzaładną.
Miała
jasnewłosy,zieloneoczyiperkatynosek.
Jessznalazłsięwbarzeniepoto,abynawracaćmłodocianeuciekinierki,aledlatego,
żewdotychczasowymżyciuwidziałichtakwiele,iżpostanowiłzbadaćgruntownieto
zjawiskospołeczne.
-Zostaniesztutajiopowieszmiosobie?-zapytał,nastawiającsięnato,żezaraz
usłyszyjeszczejednąwstrząsającąhistorięmałolatki.
-Niemamnicdopowiedzenia.-Sallypodniosłasięzkrzesła.-Dziękizacolę,ale
następnymrazemlepiejpostawmipiwo.
Podobniejakwiększośćuciekinierekzdomów,żyjącychnawielkomiejskichulicach,
musiałaczymśtłumićbólwywołanysamotnościąirozpaczą.Jeszczenieprzekonałasię,
że
takiegobólunicnieugasi.
-Jeślikiedyśzmieniszzdanie,zastanieszmniewtymbarze-oznajmiłJess.-
Przychodzętuprawiecowieczór.
Sallynachwilęjakbysięzawahała,szybkojednakwypuściłazustogromnybąbel
gumy,odwróciłasięipowolnym,kołyszącymsiękrokiemprostytutkiruszyładowyjścia.
Po
chwilirozpłynęłasięwwieczornymmroku.
Jessaogarnęłyponowniebezsilnośćigniew.Tylkoświadomość,żeświatpowinien
wiedzieć,codziejesięnaulicachwielkichmiast,nakazywałamupozostaćwbarze,
zamiast
szukaćwzględnejnormalnościwczterechścianachhotelowegopokoju.
-Tadziewczynamazasobąsporoprzykrychdoświadczeń.Nikomuniedowierza-
odezwałasięWandaiopadłaciężkonakrzesłozwolnioneprzezSally.
-Niejestempewny,czyrzeczywiściechciałbymusłyszećto,comiałabydo
powiedzenia-mruknąłJess.
-Maszdośćwysłuchiwaniabrudów?
-Raczejsmutkuirozpaczy.Jesttegotyle,żenawetzoczuMonyLisywycisnęłoby
łzy.
RozmówczyniJessabyłakobietąwśrednimwieku,alewyglądałaodwadzieścialat
starzej.Gęstasiećzmarszczekpokrywającychjejtwarzbyłajakmapadrogowa,której
różne
ścieżkiprowadziłyażdodni,przedlaty,kiedytoWandawłóczyłasięwieczoramiodbaru
do
baruwposzukiwaniuklientów.Terazpracowałazaladąsklepuzbawełnianymi
koszulkami,
oferującegoturystomnowoorleańskiepamiątki.
-Toprawda-przyznała.-Alemożetwojaksiążkasprawi,żeloschoćniektórychz
tychdzieciakówodmienisię,będąmiałyszansęnalepszeżycie.
-Takąmamnadzieję.Wandapodniosłasięzmiejsca.
-Namniejużczas-stwierdziła.-Możeznajdzieszjeszczejakąśmałolatę,która
zechcepogadać.-Przesunęławzrokiemposali,rozglądającsięzaewentualną
kandydatką.-
AczyrozmawiałeśkiedyśzCrystal?-spytała.
WotwartychdrzwiachbaruJessdostrzegłsmukłąkobiecąpostaćzdługimijasnymi
włosami.Światłozulicznejlampytworzyłowokółjejgłowyjasnąaureolę,jakna
obrazach
świętych.Byłtodziwacznywidok,zważywszynazawóduprawianyprzeztękobietę.
-Razjązagadałem,alemniespławiła-przyznałsięJess.
-Mogłabywieleciopowiedzieć.Mazpewnościąciekawąprzeszłość.
-Wątpię,czyjejlosyróżniąsięodlosówinnychmłodocianychulicznic-mruknął
Jess.-Wszystkiemająpodobneprzeżycia.
-OCrystalniewielewiem.Jestbardzoskryta.Niemówiosobie.Alejestlubiana
przezinnedziewczyny.
Lubiana?Jessmusiałprzyznać,żebyłotodziwne.Prostytutkiwalczyłyoklientów,bo
musiałyzarabiaćnaswoichsutenerów.Niepowinnylubićkonkurentki,zwłaszczatak
groźnej
jakefektownaCrystal.
-Uciekłazdomu?-zapytał.
Wandawiedziałaowszystkim,codziałosięweFrancuskiejDzielnicy.Żyłażyciem
ulicy,adziewczynytraktowałajakcórki.Wmiaręwłasnychskromnychmożliwości
karmiła
je,gdytegopotrzebowały,doradzałaimorazdawałaschronieniezarównoprzed
gliniarzami,
jakibezwzględnymiopiekunami,pięściąpodporządkowującymisobiepracującenanich
małolaty.DlatychdziewczynmieszkanieWandystanowiłojedynyazyl.Dom.
Najbezpieczniejszy,najakimogłyterazliczyć.
Gdywgręwchodziłykonfliktyzpolicją,JessniepochwalałposunięćWandy,ale
doceniałjejwielkieserceidobreintencje.Tejkobieciezależałonatym,abyświatbył
lepszy.
Anawielkomiejskichulicachludzie,którzytroszczylisięoinnych,bylikandydatamina
świętych.Lubnapacjentówstanowegoszpitalapsychiatrycznego.
WandagestemrękizaprosiłaCrystaldostolika.
-Podobnodwalatatemuuciekłazdomu.Twierdzi,żemaosiemnaścielat-wyjaśniła
szybkoJessowi.-Jakmyślisz,mówiprawdę?
NieporazpierwszyJesszastanawiałsię,jaktosięstało,żedziewczynaotak
niewinnymwyglądziewylądowałanaulicy.Byłapełnawdzięku.Zapewnepochodziłaz
jakiejśfarmylubmałejmieścinywjednymzpółnocnychstanówAmeryki.ZMinnesoty?
A
możezjednejzDakot?
Zbierającmateriałydoksiążki,Jesszdążyłsięprzekonać,jakwielemłodocianych
prostytutekwywodziłosięwłaśnieztamtychokolic.WNowymJorkujednązulico
najgorszejopiniinazwanonawetMinnesotaStrip,odmłodychkobiet,któreściągnęłydo
metropoliizpółnocyituuprawiałyswójproceder.
SpoglądającnaCrystal,Jesswyobrażałjąsobiewśródłanówdojrzewającegozboża
albonajakiejśdobroczynnejkościelnejaukcjilubnajarmarkujakomiejscowąpiękność,
głównąozdobęludowegofestynu.Tadziewczynawżadensposóbniepasowałado
nowoorleańskiegoobskurnegobaru,podobniezresztąjakwszystkieinnenieletnie,które
pod-
rywałytutajklientów.Bezwzględunato,czypochodziłyzeslumsów,czyzeleganckich
domów,niepasowałydotegoponuregootoczenia.
Crystalzatrzymałasięnawproststolika.
-Cześć-powiedziaładotowarzyszkiJessa.Jegopowitałasztywnymskinieniem
głowy.
-ZnaszJessaCantrella?-spytałaWanda,spoglądającnaswegosąsiada.-Szuka
towarzystwa.Alechcetylkopogadać.
CrystalobrzuciłaJessazimnym,nieprzychylnymwzrokiem.
Wandaroześmiałasię.
-Złotko,onpracujejakoreporter-wyjaśniłauspokajającymtonem.-Chce
dowiedziećsięczegośożyciu.
-Rozmawiamtutajzróżnymimłodymidziewczynamipracującyminaulicyiniczego,
cousłyszę,niepowtarzamgliniarzom.Piszęksiążkęnatematmłodocianych.Otym,co
dzieje
sięznimipoucieczcezdomu.
Przepastne,niebieskieoczyCrystalskrzyłysięinteligencją.SpoglądałanaJessa
podejrzliwie,leczzmimowolnymzaciekawieniem.Postanowiłwięcmówićdalej:
-Niepodobamisięto,codziejesięznieletnimi.Uważam,żezasługująnalepszylos.
-Jaciniepomogę-oświadczyła.
Głosmiałazdumiewającołagodny,opięknym,muzykalnymbrzmieniu.Odwróciłasię
iruszyławstronębaru.
RozczarowanyJessprzyglądałsięCrystal.Miałanasobiewąskąspódnicę,ściśle
opinającązgrabnepośladki,piekielniekusą,ananogachtandetnebotkizkiepskiej
imitacji
skórykrokodylanabardzowysokichobcasach.Skąpystrójuzupełniałaciasna,
bawełniana
koszulkabogatozdobionabłyszczącymi,czerwonymicekinamiikoralikami,tandetnai
krzykliwa,nadającaCrystalwyzywającywygląd.Ulicznicygotowejdopracy.
BystrymokiemreporteraJesszarejestrowałjednodziwnespostrzeżenie.Crystalnie
nauczyłasięjeszczechodzićkrokiempowolnymikołyszącym,charakterystycznymdla
prostytutek.Tadziewczyna,zapewneupadłacóraprzyzwoitychludzi,nadalporuszałasię
z
wdziękiemigodnością,jakkażdauczciwakobieta.
-Widziałem,jakgadaszzCantrellem-powiedziałbarman,podającCrystaldrinka,o
któryjeszczenawetniezdążyłapoprosić.
-Widziałeś,Perry,jakmówięCantrellowi,żeniechcęznimrozmawiać-sprostowała.
Jednymhaustemwypiłacałązawartośćszklanki.Perryznałdobrzejejzwyczaje.Piła
wyłączniebezalkoholowynapójklubowy,toznaczywodęmineralną,niegazowaną,z
plasterkiemcytryny.Terazmusiałajeszczechwilęposiedzieć.Niemogłanatychmiast
opuścić
baru,boCantrellmógłbypomyśleć,żesięgoboiinabraćjakichśpodejrzeń.
Reporter,zwłaszczajegopokroju,węszącyponocnychknajpachizbierający
informacje,byłostatnimczłowiekiem,jakibyłjejterazdoszczęściapotrzebny.Jeśli
Cantrell
zamierzałprzesiadywaćw„Tallulahu”,będziemusiałazdalekaomijaćtomiejsce.Miała
nadalprzedoczamipooranązmarszczkamitwarzdośćmłodegomężczyznyzciemnymi,
falującymiwłosamiiprawieczarnymioczami.Oczamireportera.Oczami
dostrzegającymi
wszystko.
Obsłużywszyinnegoklienta,Perrywróciłdoprzerwanejrozmowy.
-AwięcCantrellniejestwtwoimtypie?-zapytałCrystal.
-Mężczyznawmoimtypietofacet,którymipłaci-odparła,wzruszającramionami.
-Masztakiegotam,wrogu-poinformowałjąbarman.Odwróconanadalplecamido
reportera,Crystalzerknęławewskazanymkierunku.Ujrzaławielkiego,nalanegofacetaz
pięćdziesięciokilogramowąnadwagą.Spodrondawielkiegostetsonawpatrywałsięw
Crystal
obleśnymwzrokiem.
Ztrudemstłumiłaodrazę.Przeniosławzroknabarmana.
-Przykromi,Perry,alenadziśmamjużdosyćroboty.
-Wobectegosamapłaciszzadrinka.
Crystalwsunęładłońdosrebrnej,malutkiejtorebki,wiszącejnaramieniunacienkim
łańcuszku.
-Wystarczyforsydlanasobojga-stwierdziła.-Stawiam.
-Wieczórbyłażtakdobry?-zapytałPerry,unoszącbrwi.
-Cośwtymsensie.
-Todziwne,bodochodząmniesłuchy,żenieidziecinajlepiej.
-Cochceszprzeztopowiedzieć?
-Jedenztwoichklientówwróciłdobaruporozstaniuztobą.Powiedział,żego
wystraszyłaś.
-Och,Perry,niektórzyfacecitookropnitchórze.Bojąsięnawetwłasnegocienia.
Tym,żejakiśklientżaliłsięwbarze,Crystalwcaleniebyłazaskoczona.Bardziej
dziwiłojąto,żedotejporyniktniezgłaszałpretensji.
-Podobnooświadczyłaś,żemusisamsięzabezpieczyć,bomasz…problem.
Crystalroześmiałasięzprzymusem.
-Och,mówiętakwtedy,kiedychcęspławićfaceta,którywyglądaminatakiego,co
lubibićkobiety.
-GdybyśnależaładoharemuChaza,zmasakrowałbycięzatakąwymówkę.
-Właśniedlategoniemamsutenera.Jestemostrożna,niepakujęsięwkłopotyidzięki
temuzatrzymujędlasiebiewszystkiezarobionepieniądze.
BarmanpopatrzyłuważnienaCrystal.
-Skądutakmłodejdziewczynybierzesiętylesprytu?
-zapytał.-Jesteśkutanaczterynogi.
OddłuższegojużczasuCrystalmiałaochotęwyznaćPerry’emuprawdę.Bar
„Tallulah”byłmiejscemspotkańmłodocianychuciekinierówprzejeżdżającychprzez
Nowy
Orlean.Perryznałkażdego.Byłjedynymczłowiekiemwtymmieście,którymógłjej
pomóc,
aleniestetyniegodnymzaufania.Chybażeopłacałabymusięsowiciejniżpokątni
handlarzez
pobliskiejBourbonStreet,atakżemiejscowemęty.
-Toumiejętnośćzulicy-odparła.-Żebyjąnabyć,niemusiałamchodzićdoszkoły.
-Takjakresztatutejszychdziewczynek-mruknąłPerryiodszedł,byobsłużyćnowo
przybyłegoklienta.
Crystalpozostałasama,aletylkoprzezchwilę.
-Lubiętakiejasnewłosy-odezwałsięjakiśgłoszajejplecami.
Poczułaodrażającąwońpotu.Kiedymężczyznadotknąłjejwłosów,ztrudem
powstrzymałaodruchwymiotny.
-Tokupsobieperukę-warknęła,starającsięopanować-amojewłosyzostaww
spokoju.
-Zachowujeszsięmałosympatycznie.
NastołkuobokCrystalusiadłtensamobleśnygrubas,któryprzyglądałsięjejzkąta
sali.Ewentualnyklient.
-Niemuszębyćsympatyczna-oświadczyłaodpychającymtonem.
Mężczyznapowoliwyciągnąłzkieszenibanknotpięćdziesięciodolarowyipołożyłgo
naladzie,tużobokCrystal.
-Aterazokażeszsięmilsza?
Miałaochotęuciec,aleniemogłasobienatopozwolić.Musiałagraćdalejswojąrolę.
-Nicanic,Teksańczyku-oświadczyłalodowatymtonem.-Zasłonyzaciągnięte,a
drzwizaryglowanenacałąnoc.Firmanieczynnadojutra.
Crystalzamierzaławstaćiodejść.Zawiesiłatorebkęnaramieniu.
-Acopowiesznato?-Obleśnygrubaswyciągnąłsetkęipołożyłjąobok
pięćdziesiątki.-Terazdaszmiklucz?
CrystalspojrzałaukradkiemnaPerry’ego.Uważnieobserwowałcałąscenę.Wjego
małych,szczurzychoczachjawiłasięchytrość.Głośnowestchnęła.
-Cotynato?-spytałabarmana.-Weźmieszswojądolę?
-Jeślizamierzaszjeszczekiedyśtuwrócić,będęnamiejscu-odparłzkrzywym
uśmiechem,któryodsłaniałszczerbywuzębieniu.Podczasjakiejśburdywybitomutrzy
zęby.
-Dlaciebietrzydzieści-oznajmiłaCrystal,sięgającdotorebki.
-Pięćdziesiąt-zażądałbarman.Odliczyłaczterydziesiątki.
-Anigroszawięcej-zastrzegła.-Płaciszzgóry-powiedziaładoTeksańczyka,
wyciągającrękę.
-Wporządku.-Grubaswręczyłjejbanknotpięćdziesięciodolarowy.-Resztę
dostanieszpóźniej.
Crystalzsunęłasięzestołka.Właściwietetarginiemiałydlaniejżadnegoznaczenia.
Wiedziała,żebezwzględunato,jaksięskończą,wciągunajbliższychpięciuminut
sytuacja
zmienisięcałkowicie.
-Maszpokój,kotku?-spytała,uważając,bynawetprzypadkiemniedotknąć
obleśnegotłuściocha.
-Nieumnie-zaprotestowałszybko.-Jestemtuzżoną.Crystalnaglezadławiłasię.
Czydlatego,żeogarnąłjąpustyśmiech,czypoprostuzrobiłosięjejniedobrze?Poczuła
nagleogromnyżal,żejejżyciezostałosprowadzonedoponiżającychwybiegówi
negocjacji
wobskurnymbarze.Najgorszazewszystkiegobyłajednakświadomość,żenato
zasłużyła.
Będącwpołowiedrogidowyjścia,ujrzałaskupionenasobiespojrzenieJessa
Cantrella.Jegowyrazisterysytwarzy,świadcząceosilnymcharakterze,ibardzomęska
powierzchownośćtakmocnokontrastowałyzobrzydliwymotoczeniem,żeCrystal
ogarnęła
chęćpodbiegnięciadoniegopoto,bychoćnachwilkęznaleźćsięoboknormalnego,
przy-
zwoitegoczłowiekaiprzypomniećsobie,iżniecałyświatjestażtakzłyiniewszystko
jest
takieokropne,jakto,cojąterazotacza.
Zamiastzrobićto,czegozapragnęła,zdobyłasięjedynienanikłyuśmiech,
nieświadomaswejnieszczęśliwejminy.
WłaśnietenrozpaczliwiesmutnyuśmiechCrystalsprowokowałJessadodziałania.
Gdyopuściłabar,jeszczeprzezminutętkwiłprzystoliku.Niepierwszyraznurtowałogo
dziwneprzeświadczenie,żetędziewczynęwidziałjużwcześniej,zanimprzyjechałdo
NowegoOrleanu.Anawetzniąrozmawiał.Miaładziśnatwarzytakisamsmutny
uśmiech,
jakimjużkiedyśujęłagozaserce.Alegdzietobyłoikiedy?Niepotrafiłsobie
przypomnieć.
Wrazzprzekonaniem,żejużkiedyśpoznałCrystal,ogarnęłogoprzeświadczenie
typowedlarasowegoreportera,żejestnatropiejakiejśinteresującejhistorii.Ożywiłsię.
Znikłoogarniającegozmęczenie.Dochodziłajużtrzecianadranem,alekrok,jakim
opuszczałbar,byłraźnymkrokiemmężczyznywypoczętegopodobrzeprzespanejnocy.
Ulicenadalbyłypełneprzechodniów.JednakzBourbonStreetznikłajużwiększość
turystów,pozostalijedyniezwyklibywalcynocnychlokali.Zuchylonychdrzwiiokien
małych,dusznychknajpekciąglerozbrzmiewałsłynnynowoorleańskijazz.Pomieście
włóczyłysięgrupypodpitychwyrostków.Przednocnymilokalamistalinaganiacze,
głośno
namawiającdoobejrzenianasceniestriptizu.Pochodnikachparadowalitranswestyci,by
zwrócićnasiebieuwagęklientównocnychlokali,atakżesprzedawcypornografii.
Częśćzróżnicowanego,barwnegotłumustanowilimłodociani.Jesstymrazemnie
zwracałuwaginamijanenieletnieprostytutki.RozglądałsiętylkozaCrystal.Wiedział,że
w
pobliżuznajdowałosięwielehotelikówzpokojamiwynajmowanyminagodzinyiwłaśnie
tamulicznedziewczynyprowadziłyswoichklientów.Jesszatrzymywałwzrokwszędzie
tam,
gdziewświetlelatarnimigałymuprzedoczamiczerwonecekinyijasnewłosy.
Ulice,którymiterazszedł,byłyponureiwąskie,otoczonestarymidomami.Nigdzie
niebyłowidaćCrystal.Pewnieznajdowałasięjużwjakimśtanim,obskurnympokoju,
przyprawiającopasłegomężczyznę,któregopoderwaławbarze,onajsilniejszewżyciu
dreszczerozkoszy.
Nasamąmyślotymzrobiłomusięniedobrze.Podświadomiejednakwyczuwał,że
międzyzachowaniemCrystalauprawianymprzezniąprocederemistniejejakaś
sprzeczność.
Jejpostawa,nietypowadlamłodocianejprostytutki,musiałamiećjakieśwytłumaczenie.
Prawdopodobniewiązałasięzjejpochodzeniem.Sposóbporuszaniasięitrzymania
wysoko
głowyświadczyłoklasiedziewczyny,jejwzrokointeligencji,agłosiwymowaotym,że
byłaosobąwykształconą.
Oczywiście,mógłsięmylić.
Odpółrokuprzemierzałwielkomiejskieulice.Prowadziłrozmowyzrodzicami,
młodocianymiuciekinierami,atakżezludźmi,którychżyciowymcelembyłoniesienieim
pomocy.Dlatychulicznychdzieciakówpostanowiłzrobićwszystko,nacobyłogostać
jako
reportera.Zdążyłjużoddaćimswojeserce.Chłodnyobiektywizm,którymszczyciłsiędo
tej
poryiktóryudałomusięzachowywaćprzezpełnedziesięćlatpracynawaszyngtońskim
Kapitolu,byłterazpoważniezagrożony.
Jesszdawałsobiesprawęztego,żegdzietylkospojrzał,wszędziedostrzegałalbo
nieszczęśników,albonikczemników.Nocnekoszmary,któreczasamigonawiedzały,
świadczyłyogłębijegoodczuć.Corazczęściejmusiałzwalczaćchęćwłączeniasiędo
sprawy
inatychmiastowegointerweniowania,zamiast-jakdotąd-jedyniewypytywania
nieszczęsnychdzieciakówoichdramatyczneprzeżyciaisprowadzaniaichosobistych
dramatówdosuchychfaktów,którepotrzebnemubyłydonapisaniakolejnegotekstu.
Zatrzymałsięiwsunąłręcedokieszeni.Corobiłnocąnaulicy?Instynkt
samozachowawczypowinienskłonićgodonatychmiastowegopowrotudohotelu,bootej
porzetamwłaśniepowiniensięznajdować,anienaulicy.Byłwprawdziemężczyznądość
młodymiwdobrejkondycjifizycznej,aleotrzeciejnadranemuliceFrancuskiej
Dzielnicy
niebyłybezpiecznymmiejscemdlanikogo,nawetdlasiłaczy.Widoczniedziewczyna,
która
takbardzozaintrygowałagowbarze„Tallulah”,żeażposzedłjejśladem,doszładotego
samegownioskuijużdawnogdzieśsięschroniła.Dalszeposzukiwaniabyływięc
bezcelowe.
Jesszawrócił.Kiedyznalazłsięwpołowiedrogidonajbliższejprzecznicy,nagle
ujrzałCrystal.Wtowarzystwiemężczyznypoznanegowbarzestałanaprzeciwległym
rogu
ulicy.Itymrazemświatłolatarnipadającenajejsylwetkętworzyłowokółgłowy
promienistą
aureolę.
Jesswycofałsięwcień.Niemiałpojęcia,czegoszuka.Niewiedziałnawet,dlaczego
interesowałsiępoczynaniamitejdziewczyny.Najegooczachkorpulentnymężczyzna
poderwałjąwbarze.Łatwobyłodomyślićsię,costałosiępotem.
NadaljednakcośdręczyłoJessainiedawałomuspokoju.Jakieśdziwne
przeświadczenie,żepozorypotrafiączasamiwprowadzaćwbłąd.To,cowydarzyłosięw
ciągunastępnychkilkuminut,dowiodło,żeitymrazemniezwiódłgoreporterskinos.
ROZDZIAŁDRUGI
-Zatrzymajsięiudawaj,żenicsięniedzieje-wyszeptałaCrystaldoidącegoobok
mężczyzny.-Ktośnasśledzi.
TęgiTeksańczykprzeraziłsię.Zacząłdrżeć.Crystalmiałanadzieję,żejejkłamstwo
niespowodujeuniegoatakuserca.
-Byćmożetonictakiego…-zawiesiłagłosiodczekałachwilę,ażmężczyznatrochę
sięuspokoi.-Albojakiśgliniarz-dodała,kiedywziąłjązaramię.
Miałwyraźnekłopotyzoddychaniem.Nadalbyłprzerażony.
-Prawojesttusurowe,aledużychgrzywienniewlepiają-oznajmiłaprzyciszonym
głosem,uspokajającopoklepującgrubasaporęku.-Oczywiście,policjabędziemusiała
skontaktowaćsięzhotelem,żebyzweryfikowaćtwojątożsamość,aleniebójsię,
recepcjonistanapewnoniezadzwonidotwojejżony.
MężczyznapuściłramięCrystal.Przyłożyłrękędoserca.
-Idziezanamijakiśgliniarz?-zapytałzduszonymgłosem.
-Niewiem-odparłaidodałaszybko:-Alewtejdzielnicyprzyłapanieprzezgliniarza
tonajlepsze,comożenamsięprzydarzyć.
Teksańczykniebyłjużwstanieukrywaćswegozdenerwowania.
-Dodiabła,gdziejesttenpokój,októrymmówiłaś?-zapytał.
Crystalrozejrzałasięwokoło.Omiotłaspojrzeniempobliskibudynek.Staryinędzny.
Naschodkachprowadzącychdowejściasiedziałoczterechgroźniewyglądających
młodych
mężczyzn,wszyscyubranibyliwczarneskóry.
-Tutaj.Jużjesteśmynamiejscu.Nieprzejmujsiętymifacetami.Niesątak
niebezpieczni,najakichwyglądają.Naprawdę.
-Niezamierzamtamiść!-warknąłTeksańczyk.
-Boiszsię?Takisilnymężczyzna?
-Posłuchaj,panienko.-Wierzchemdłoniotarłpotzczoła.-Zatrzymajsobieforsęi
zapomnijocałejsprawie.Jastądspływam.Mamtegodość.
PrzezchwilęCrystalmyślała,żeposunęłasięzadaleko.Chciaławystraszyćfaceta,ale
nieażtakbardzo.
-Jesteśpewny?-spytała.
-Tak-wycharczałwodpowiedzi.Odwróciłsięiruszyłwstronę,zktórejdopieroco
przyszli.
Jaknaczłowieka,którywyglądałtak,jakbymiałzarazdostaćatakuserca,poruszałsię
żwawo.Prawiebiegł.Crystalprzestaławięcmartwićsięoniegoipostanowiła,żedziesięć
dolarów,toznaczyróżnicęmiędzytym,cojejdał,atym,comusiałazapłacićPerry’emu,
przekażenamiejscoweschroniskodlamłodocianych.Chciałosięjejpłakać,azarazem
śmiać,
botakwielkąodczułaulgę.Niepierwszyjużrazigrałazlosem.Wiedziała,żemożesięto
źle
skończyć.
Nagleuprzytomniłasobie,żewtejchwiliteżnarażasięnaniebezpieczeństwo,stojąc
otrzeciejnadranemnaroguulicy,wpełnymświetlelatarni.Skryłasięwcieniuiszybko
rozejrzaławokoło.
Uznała,żeczterejmłodzimężczyźnisątakzajęcisobą,żeniestanowiąwiększego
zagrożenia.Alewpołowiedrogidonajbliższejprzecznicyznajdowałsięnocnybar,wokół
któregopanowałnadaldużyruch.Niemogłaiśćsamawtamtąstronę,zwłaszczatak
wyzywającoubrana.Gdybytozrobiła,pewniemiałabywięcejklientów,niżbyłabyw
stanie
wymyślićprzeróżnych,bzdurnychinieprawdopodobnychhistoryjek,żebyichodstraszyć.
Rzuciłaokiemnaprzeciwległąstronęulicy,apotemzniepokojemzatopiławzrokw
ciemnościach.Inaglespostrzegła,żepodrugiejstronieulicystoiwcieniujakiśczłowiek.
Ktoś,ktoobserwujejąiniechce,żebygozobaczyła.
Crystalwzniosłakuniebumilczącemodły.
Muszębyćostrożniejsza,powtarzaławmyśli.Jeśliudamisiędziśdotrzećbezpiecznie
dodomu,odjutrabędęunikałatakichsytuacji.
Wyczuwałabliskąobecnośćśledzącegojąmężczyzny.Szedł,ukrywającsięw
ciemnościach.Przyspieszyłakroku,leczwiedziała,żemunieucieknie.Mogławprawdzie
zacząćbiec,alewbotkachnawysokichobcasachbyłototrudneiniebezpieczne.Ze
skręconą
nogąniemiałabyżadnychszans.
ByłaodniedawnawNowymOrleanie,leczwszystkieuliceFrancuskiejDzielnicy
znałatakdobrze,jakwrodzinnymmieście.Znajdowałasięjużbliskowynajmowanego
mieszkania.Jeślidopiszejejszczęście,powinnazapięćminutdotrzećnamiejsce.
Minęłasklepikspożywczy,któryzadniaczęstoodwiedzałydzieciakiztejulicy,
kupująctutaniomlekoiczerstwepączki.Byłterazzamkniętynaczteryspusty.
Niedostępny
dlamłodocianychklientów,którzypozapadnięciuciemnościstawalisięgroźniibylibyw
staniewynieśćwszystko,coniebyłonastałeprzytwierdzonedopodłogi.
Mijającgrupęzaniedbanych,tandetnychczynszówek,Crystalznówprzyspieszyła
kroku.WtymmiejscukończyłosięniepowtarzalnepięknoFrancuskiejDzielnicy.Zamiast
pełnychurokustaroświeckichdomówzpastelowymiścianamiiukwieconymi,ozdobnymi
balkonami,pojawiłysiębudynki,agdzieniegdzietakżemałesklepowepawilony,które
już
niestarzałysięztakimwdziękiemjaktamtedomy.Byłyzaniedbane,podobniejak
zamiesz-
kującyjeludzie.
Crystalnadalniemogłaoprzećsięwrażeniu,żektośzaniąidzie.Szłaszybkoijuż
rozbolałyjąnogi,aleminąwszydwanastępnerzędydomów,przyspieszyłajeszcze
bardziej.
Spojrzaławbocznąulicęizobaczyła,żejestzupełniepusta.Porazpierwszyodprzyjazdu
do
NowegoOrleanuzapragnęłaujrzećgliniarza.Niechbyrobiłterazconocnyobchódswego
rewirulubeskortowałdoaresztumiejscowegozabijakęczyteżlikwidowałrodzinną
bójkę.W
tejchwiliwystarczyłbyjedenjedynygliniarz,żebyspłoszyćmężczyznę,któryzanią
podążał,
przyczajonywciemnościach.
Wrekordowymczasieminęłakilkanastępnychprzecznic.Dotarładomiejsca,w
którymmusiałaskręcićwciemnyprzesmykmiędzydomami,prowadzącynadziedziniec.
Zatrzymałasięwprzejściuizmusiła,żebyspojrzećzasiebie.Ulicawyglądałana
opustoszałą,
mimotojednakCrystalniewierzyła,żeudałojejsięzgubićmężczyznę,któryzanią
podążał.
Odczekałaminutę,apotemjeszczepięć,poczymszybkoruszyładalej.
Nadziedzińcuokrążyłastaroświecką,zrujnowanąfontannę,jakzawszeobawiającsię,
żewrosnącychwokółzaroślachktośukrywasięlubśpi.Weszłanazewnętrzneschody
prowadzącenagalerię,stamtądjużmiałatylkokrokdowłasnegomieszkania.Dopiero
gdy
znalazłasięwśrodkuizamknęłazasobądrzwi,odetchnęłazulgą.
DlaczegootyłyTeksańczykzostawiłjąnasamymśrodkuchodnika?Idlaczegonistąd,
nizowądrzuciłsiębiegiemzpowrotem?Stojącwcieniupodrugiejstroniejezdni,Jess
nie
mógłdojrzećtwarzyCrystal,alejejgesty,ruchyramionirękauniesionadoczoła,
wyrażały
ulgę.Amożeraczejniepokój?
Ogarnęłagozłość.Namężczyznę,któryzostawiłdziewczynęsamąwśrodkunocy.Na
całyświatzato,żemłodocianeulicznice,uciekinierkizdomówpokrojuCrystal,spotykał
taki
los.Copowiedziałjejtenmężczyzna?Czegochciał?Icotakiegousłyszał,żewziąłnogi
za
pas?
Jessnadalwżadensposóbniepotrafiłsobieprzypomnieć,gdziejużwcześniejwidział
tędziewczynę.Intrygowałagoidlategopostanowiłjąśledzić.Obserwującniezrozumiałą
scenępodrugiejstronieulicy,byłprzekonany,żenatrafiłnajakąśtajemniczą,interesującą
historię.Izamierzałjąpoznać.
Zauważył,żeCrystalwyprostowałasięirozejrzaławokoło.Niemogłagodostrzec,bo
ukrytywgłębokimcieniu,przywarłplecamidościanydomu.Wiedziałjednak,żewyczuła
jegoobecność.Odwróciłasięiszybkimkrokiemruszyłaprzedsiebie.
Dzisiejszejnocymiałajużzasobąjakieśprzykreprzeżycie.Niezamierzałprzysparzać
jejdalszychkłopotów.Gdybyjednakspostrzegła,żejestśledzona,nadrugirazmiałaby
sięna
bacznościiwyprowadziłabygowpole.Ajemuzależałonaodkryciuotaczającejją
tajemnicy.
NadalpodążałzaCrystalwbezpiecznejodległości.Kiedyjednakprzyspieszyłakroku,
wiedział,żenieudałosięjejzwieść.Szedłdalej,przezcałyczaskryjącsięwcieniui
przywierającdomurów.Stawał,odczekiwałchwilęiruszałponownie.
DlaJessaśledzenieniebyłopierwszyzną.Znanemubyłyróżnesposobyobserwacji.
Wyrobiłsobienazwiskojakoreporter„WashingtonPost”,spędzająccałenocenaprze-
mierzaniunajniebezpieczniejszychulicstolicy.Rzadkojednakzdarzałomusięśledzić
osobę
takbardzowyczulonąipłochliwąjakCrystal.Reagowałanakażdyszmer.KiedyJess
potknął
sięniemalbezgłośnieouszkodzonąpłytęchodnika,zawahałasięnachwilę,leczzaraz
ponownieprzyspieszyłakroku.
Zmniejszyłniecodzielącąichodległość.Akuratgdyudałomusięskryćzaframugą
drzwizamkniętegosklepu,Crystalzatrzymałasięispojrzałazasiebie.
Jessczekał.Mijałyminuty,aona,ledwiewidoczna,stałanieruchomowmiejscu.
Właśniezacząłsięzastanawiać,czymógłniezauważyć,żeweszładobudynku,gdynagle
w
ciemnościbłysnęłyczerwoneświecidełkaijużposekundzieznowurozpłynęłysięw
mroku.
Wciąguparusekunddopadłmiejsca,wktórymznikłaCrystal.Znajdowałsiętutaj
wąskiprzesmykpomiędzydwomastarymidomami,pełenśmieciipotłuczonegoszkła.
Skręciłipochwiliznalazłsięnajakimśdziedzińcu.
NiebyłtodlaJessawidokniecodziennywtejczęścimiasta.WeFrancuskiejDzielnicy
wieledomów,dziśpodupadłych,leczpamiętającychdawnedobreczasy,miałodziedzińce.
Pierwsinowoorleańscyosadnicycenilisobieprywatność.Dziedziniec,naktórymznalazł
się
terazJess,okalałyodtyłudwapiętrowebudynki.Kiedyśbyłytozapewnekwatery
niewolnikówlubwozowniaistajnie.Terazwtychbrzydkich,odlatnieodnawianych
domach,mieściłysięnędzneczynszowemieszkania.
Jessprzystanąłwcieniurozłożystejmagnoliiizacząłobserwowaćotoczenie.Wśród
wysokichchaszczyrosnącychnaskrajudziedzińcazwielkimtrudemdojrzałstarą,
rozpadającąsięfontannę.Naglezzarośliwynurzyłsięprzeraźliwiechudyczarnykot.
Dumnieniósłwpyszczkupewniedopierocozłapanąmysz.
AwięcgdzieśtutajmieszkałaCrystal,byćmożezinnymimłodocianymi
uciekinierkamialbozsutenerem.Pewniezamierzałaspędzićtutylkojednąnoclubjeden
tydzień,anajwyżejjedenmiesiąc.Dzieciakiulicymiałyzwyczajprzenosićsięzmiejsca
na
miejsce,szczególniewówczasgdy,podobniejakCrystal,zajmowałysięnierządemlub
parały
inną,niewielesympatyczniejsząrobotą.Prowadziłykoczowniczeżycie,boniemiały
innego
wyboru,albodlatego,żenieumiałynigdzieosiąśćnastałe.
Jesswiedziałjuż,gdziewtejchwilimieszkaCrystal,alenadalniemiałpojęcia,kim
jest.Zdawałsobiesprawętylkozjednego.Wiodłosięjejlepiejniżinnymmłodocianym
uciekinierkom,zktórymidotejporyrobiłwywiady.Niebyłabezdomna.Miaładachnad
głową.
Zastanawiałsię,corobićdalej.Nadalniedysponowałżadnymiinformacjaminatemat
tejtajemniczejmłodejkobiety,aleinstynktreporteraniepozwalałmurezygnowaćz
dalszego
dochodzenia.
Ogarnęłogozmęczenie.Przypomniałsobie,żeniezbytdalekomiejsca,wktórymsię
terazznajdował,przebiegałaEsplanadeAvenue,gdziemógłotejporzezłapaćtaksówkęi
po
kilkunastuminutachznaleźćsięwewłasnymhotelu.Iszybkozapomnieć,żewogóle
interesowałsięmłodąulicznicąoimieniuCrystal,bezwzględunato,kimbyła.
Toprawda,mógłtakpostąpić.Aleniepotrafił.
Zastanawiałsię,czywrosnącychtutajzaroślachbezpańskiczarnykotwyłapał
wszystkiemyszy.Bojeśliresztętejnocyzamierzałspędzićnawilgotnejziemi,w
gęstwinie
gałęzi,niebyłmudoszczęściapotrzebnybliskikontaktztymistworzeniami,którenigdy
nie
budziłyjegosympatii.
Jessaczekałinnybliskikontakt.Niezmyszami,leczzwychudzonymczarnymkotem,
którybędączapewnekiedyśzwierzęciemudomowionym,wskoczyłmunakolana.
Nieomylnymkociminstynktemwykryłnatychmiastobecnośćnieoczekiwanegogościai
zaanektowałgodlasiebie.Prężącsięimrucząc,parszywiecdomagałsiępieszczot.
Niemogącwyprostowaćplecówikrzykiemodstraszyćzwierzaka,chcącniechcąc,
Jessmusiałsiępoddać.Trzymałnakolanachpaskudnego,zapchlonegokocuraipocieszał
się
jedyniemyślą,żeprzynajmniejteprzemyślne,małegryzoniebędąobchodziłygoz
daleka.
Niemalcałkowicieukrytywkrzakach,miałjednakniezłepoleobserwacyjne.Patrzył
przedsiebiespodpółprzymkniętychpowiek.Zdarzałomusięnieraztakdrzemać
godzinami,
bywało,żewjeszczegorszychmiejscachniżto,aleiwlepszych.Jednak,gdyzaczynało
się
cośdziać,zawszepotrafiłbłyskawicznieprzytomnieć.
Wtensposóbprzetrwałnaposterunkuponadgodzinę.Ocknąłsię,gdyprzesmykiem
odstronyulicyweszlinadziedziniecdwajmłodziludzieiudalisiędojednegozmieszkań
na
parterze.Rozbłysłylampy,leczzarazznówzapadłaciemność.
Jessczuł,żejestpołamany.Odniewygodnejpozycjibolałogocałeciało.Jedyne,co
mógłrobić,toprzenosićciężarciałazjednegobokunadrugi.Kryjówkabyłatakmała,że
ledwiesięwniejmieścił.
Cowłaściwiespodziewałsięodkryć?Crystalzpewnościąniewyjdziezdomuażdo
południa,podczasgdyonoświciebędziemusiałopuścićchyłkiemswojeschronienie.Na
co
więcliczył?Dotejporyniedowiedziałsięniczegociekawegoibyłoprawiepewne,żedo
ranapodtymwzględemnicsięniezmieni.Prawiepewne,lecznieniemożliwe.Mogłosię
coś
wydarzyć,asłowo„mogło”
byłowstaniezelektryzowaćkażdegorasowegoreportera.Jessniezamierzałdaćza
wygraną.
MonotonnemruczeniekocurawkrótceuśpiłoJessa.Śniłomusię,żejestw
Waszyngtonie,najednymzlicznychkoktajlowychprzyjęć,naktórechodziłz
dziennikarskiegoobowiązku.Jakzwykle,nudziłsięokropnie.Ijakzwykle,znieciekawej
gadaninyinnychgościodruchowowyławiałjednymuchemcociekawszestrzępki
rozmów.W
pewnejchwilisalaopustoszała.Poznikaliwszyscygoście.InagleJessujrzałCrystal.
Miała
nasobietandetnąkoszulkęobszytączerwonymiświecidełkamiiwysokiebotkiztaniej
imitacjiskórykrokodyla.
Ocknąłsię.Zerknąłpoprzezliście.Dziedziniecbyłskąpanywróżowymświetle
wczesnegoporanka.Widokbyłniezwykły,całkowicienierealny.Brzaskuwydatniał
nieco-
dziennąarchitekturęstarychdomówimagicznymblaskiemoświetlałkrzakmagnolii
rosnący
uwejścianadziedziniec.Powietrzebyłoprzesyconezapachemligustry.Gdzieśwysoko
nad
głowąśpiewałprzedrzeźniacz,naśladujączpowodzeniemtrelekardynała.
Rzeczywistośćprzywróciłotrzaśnieciedrzwi.Naszerokągalerięokalającąpiętro
budynkuwyszłazjednegozmieszkańjakaśstarakobietawwypłowiałej,niebieskiej
podomceidośmietnikaznajdującegosiędokładniepodmiejscem,wktórymstała,rzuciła
otwartątorbęzodpadkami.Niestety,rzutokazałsięniecelny.
-Śniadanko-szepnąłJessdokocura,którywczepionypazuramiwmateriałspodni,
nadalleżałnajegonodze.-Idźponie.
Zwierzakposłuchałradyiposzedłspenetrowaćśmieci.Jessotrzepałspodniezsierści.
Postanowił,żegdytylkokobietawejdziezpowrotemdomieszkania,opuścikryjówkę.
Jeśli
niezrobitegoodrazu,ktośmożezobaczyć,jakgramolisięzkrzakówibędziemutrudno
wyjaśnić,cotutajrobił.
Niestety,kobietatkwiłanadalnagalerii.Wzięładorękiszczotkęizamiatającpodłogę,
zaczęłaniezbytczystośpiewaćgrubymgłosem.Jejśpiewnatychmiastuciszyłptakii
wystraszyłkocura,którydałnogęzpowrotemwkrzaki.Jessczekałwnapięciuna
dogodną
doucieczkichwilę,alekobietaniezamierzałaprzerwaćroboty.Zamiatałaizamiatała,
zdecydowanapozbyćsiękażdego,nawetnajmniejszegopyłku.
Wreszcieskończyła.Nadalzeszczotkąwręku,zeszłapowoliposchodkach.Nadole
skrzętniewyzbierałanietylkowszystkieśmieci,którenietrafiłydopojemnika,lecztakże
te,
któreleżałytuodwieczoru.
Jessażjęknąłwduchu,gdykobietazaczęłazamiataćterenprzedmieszkaniamina
parterze.Machającenergicznieszczotką,podjęłaśpiewaniedokładniewtymmiejscu,w
którymjeprzerwała.Wreszcieuznała,żedziedziniecjestczysty.Przekonany,żezaraz
wejdzienapiętroiznikniewmieszkaniu,Jessgotowałsiędoskokuzzarośli.
Kobietajednakpodeszładoschodów,uniosłaszczotkęiponowniezabrałasiędoich
zamiatania.RozczarowanyJesszacząłobliczać,ileczasuzajmiedotarciedonajwyższego
stopnia.Obawiałsię,żegdyskończy,zachowującobecnetempo,słońcebędziejużstałow
zenicie.
Wreszciedotarłazeszczotkąpoddrzwiwłasnegomieszkania.Jessjużzamierzał
wyskoczyćzzarośli,gdynaglenagaleriiukazałasięjakaśmłodakobieta.Miałanasobie
bladoniebieskąlnianąspódnicęibluzkęściągniętąwtaliipaskiem.Mimoprostotykroju,
strój
byłeleganckiizpewnościąkosztowny.Jasnewłosy,sczesanenatyłgłowy,tworzyły
luźny
węzeł.Poobustronachtwarzypozostałyjedyniepojedyncze,wijącesiępasemka.Jedyną
ozdobęstanowiłysrebrnekolczyki.
Jesszamarłzwrażenia.Młodakobietawyglądałazjawiskowopięknie.
-Znówsiępanimęczy,paniDuchamp?
-Dziecko,alemnieprzestraszyłaś!
-Przepraszam.-Młodakobietauśmiechnęłasięlekko.Głosbrzmiałtakmelodyjnie,
jakpoprzedniejnocy,auśmiechbyłoniebocieplejszy.Jesswymówiłbezgłośnie:
-Crystal…
-Noijaktowszystkowygląda?-spytałapaniDuchamp,wskazującgalerięi
dziedziniec.
-Idealnie-odparłaCrystal.Zawahałasięnachwilę.-Jesttakczysto,żedojutranie
musipanijużsprzątać.
-Samatosobiepowtarzam.-PaniDuchamppotrząsnęłagłową.-Alezarazznów
zabieramsięzazamiatanie.
-Wszyscydoceniamypaniporządki.
-Staramsię,jakmogę.
Crystalzeszłazgaleriiipochwiliznalazłasięnadziedzińcu.Zwysokouniesioną
głową,szławdzięcznym,lekkimkrokiem,któryJesszauważyłjużwczorajszejnocy.Dziś
ranomiałajednaknanogachinneobuwie.Pantoflezcienkiejniebieskiejskórkinaniskim
obcasie.Bezwulgarnegomakijażuitandetnegostrojuulicznicywyglądałanawięcejniż
osiemnaścielat,doktórychsięprzyznawała.Ijeślirzeczywiścieskądśuciekła,toniez
rodzicielskiegodomu,leczodmężalubkochanka.
Jessbyłpewny,żemiałazasobąniezwykłeprzeżycia.Alejakie?Zamierzałsiętego
dowiedzieć.KiedyCrystalprzeszłatużobokjegokryjówki,zacisnąłzębyiczekał
niecierpliwie,ażpaniDuchampwejdziewreszciedoswegomieszkania.Jużsięgałado
klamki,alewidoczniedostrzegłajakiśpyłek,boznówwzięłaszczotkę.Naszczęście,na
galeriiukazałsięjakiśstarymężczyznai,mimoprotestówkobiety,wciągnąłjądo
mieszkania.
JesswyskoczyłzkrzakówiprzejściemmiędzydomamipognałzaCrystalwstronę
ulicy.Byłledwieżywy.Wcałymcieleczułognisteigły.Potknąłsiędwukrotnie,zanim
udało
musięodzyskaćjakątakąformę.Nakońcuprzesmykuzatrzymałsię,szukającwzrokiem
bladoniebieskiejsylwetkiiplamyjasnychwłosów.DostrzegłCrystalwostatniejchwili,
gdy
skręcałazatrzecimrzędemdomów.
Podążałzaniąszybkimkrokiem.Dziśjednakniewyglądałanaosobę,któraczuje,że
jestśledzona.PrzyJacksonSquareprzecięłajezdnięiweszłado„CafeduMonde”.
Przystanąwszywdrzwiachpobliskiegobaru,Jesspatrzył,jakznikaipochwilipojawia
się,
niosącparującykubekorazmałąpapierowątorbę.IdącdalejDecaturStreet,sączyła
gorący
płyn,pewniekawę,ijadłabeignets,pączki,zktórychsłynęłataznanakawiarnia.
WtejchwiliCrystalwyglądałajakkobietaspieszącawczesnymrankiemdonormalnej
pracy.Mogłabyćrówniedobrzenauczycielką,jakimłodąosobąnakierowniczym
stanowisku,któraprzedczekającymjądniemciężkiejpracypostanowiłaodbyćporanny
spacer.
Jesszastanawiałsię,czytejnocychoćnachwilęprzyłożyłagłowędopoduszki.
Wiedział,októrejwróciładodomu.Terazjednakwcaleniewyglądałanazmęczoną,
podczas
gdyon,torturowanyprzezgałęzieikota,ledwietrzymałsięnanogach.
TużprzedCanalStreetskręciłajeszczeraz,znikającJessowizoczu.Gdypominucie
doszedłdorogu,nigdzieniebyłojejwidać.Czyżbywpadłanaśniadaniedokafejkipo
przeciwnejstronieulicy,tużobokwylotupodziemnegohotelowegoparkingu?Chybanie,
bo
dopierocozjadłapączki.Amożetutajspotykałasięzklientami?Raczejteżnie,bonie
była
odpowiednioubranadotejroboty,aiporabyłajeszczezbytwczesna.Zaledwiewpółdo
siódmej.
Jesszlustrowałwzrokiemdalszebudynki.Crystalmogławejśćdodowolnegodomu
czysklepulubbocznymwejściemdostaćsiędohotelu,idącnaumówioneporanne
spotkanie
zktórymśzestałychklientów.
Niemógłczekaćnaulicy,bozezmęczeniapewniezasnąłbynastojąco.Jakoże
kafejkabyłanajbardziejprawdopodobnymmiejscempobytuCrystal,tamwłaśnie
postanowił
rozpocząćposzukiwania.Przeszedłnadrugąstronęulicy.Nawprostwylotupodziemnego
garażuprzystanąłnachodniku,abyprzepuścićjakiśwózwyjeżdżającynaulicę.Inagle
Jess
ujrzałtużprzedsobąrozszerzoneniebieskieoczyCrystal,wpatrującesięwniegozprze-
strachemprzezszybęsamochodu.
ROZDZIAŁTRZECI
Mimożestrugiporannegodeszczustanowiłyskutecznąosłonę,Jessuniósłwyżej
trzymanywrękuegzemplarzlokalnejgazety,żebyukryćtwarzprzedpieszymi.Nie
zwracali
onizresztąwiększejuwaginamężczyznęsiedzącegowwiśniowymsedanie.Autostało
przy
krawężnikupodrugiejstronieulicy,nawprostwylotuhotelowegogarażu.
Jessprzewracałstronygazety.Ażdwukrotnieprzeczytałjąoddeskidodeski.Zżymał
sięnaredaktorówdziałów,śmiałzkomiksówimiałpretensjędoznanejdziennikarki
prowadzącejkącikdlakobietzato,żematcenękanejprzeznieznośnegobachoraudzieliła
bezsensownejrady.
Minęłojużwpółdosiódmej,lecznadalniebyłowidaćCrystal.Poprzedniegoranka,
opuszczającpodziemnygaraż,wystraszonawidokiemJessa,szybkododałagazuipo
chwili
zniknęłazazakrętem.Mimożebyłoszołomionytaknagłymspotkaniem,wykazałsię
jednak
sporąspostrzegawczością.Zauważył,żewózmiałtablicerejestracyjnewydanewstanie
Maryland.SolidnynapiwekwręczonyparkingowemupozwoliłJessowizdobyćnastępną
interesującąinformację.Stałemiejscebiałegobuickaregalopłacałamiesięcznieosobao
nazwiskuK.Jensen.
Jesswróciłdohotelu,porządniesięwyspałicałewczorajszepopołudniespędziłna
przemierzaniuFrancuskiejDzielnicywposzukiwaniuśladówmogącychpomócmu
rozwiązać
zagadkęfascynującejgokobiety.PonownarozmowazWandąniewniosłaniczego
nowego.
JesswróciłnadziedziniecdomuCrystalipodpretekstem,żeszukamieszkaniado
wynajęcia,
pogadałsobiezpaniąDuchamp,któraokazałasięwłaścicielkądomu.Późnymwieczorem
pojawiłsięznówwbarze„Tallulah”iulokowałwciemnymkącie.Niestety,Crystalw
ogóle
sięniepokazałainikt,zkimwdałsięwpozornieluźnąpogawędkę,niepotrafiłniczegoo
niej
powiedzieć.
Takwięcdziśzacząłnaniączatować,zająwszywczesnymrankiemstrategiczną
pozycjęnawprosthotelowegogarażu.Odparkingowegodowiedziałsię,żeCrystal
zabiera
samochódcodziennieokołoszóstejtrzydzieści.Chłopakniewiedział,kiedygoodstawia,
bo
wcześniejkończyłzmianę.Wkażdymraziemusiałotodziaćsiępóźnympopołudniem.
ZakwadranssiódmaJessdoszedłdowniosku,żeCrystalzmieniłaplany,aonsam
traciczas.Niebyłosensudłużejczekać.Właśnieprzekręcałkluczykwstacyjce,gdyna
ulicę
wyjechałbiałybuickregal.WidocznieCrystaldostałasiędogarażuwejściemod
następnej
ulicy.
Jessbłyskawiczniepochyliłgłowę,przyokazjiuderzającniąboleśnieokierownicę.
Zakląwszypodnosem,zerknąłprzezszybę.DziśCrystalwidoczniegoniezauważyła,bo
jechałapowoli.Ruszyłdopierowtedy,kiedybiaływózskręciłzarogiem.Otakwczesnej
porzeruchbyłniewielki,więcniegroziłoimutknięciewkorku.
Crystalspoglądałazniepokojemnazegarznajdującysięnatablicyrozdzielczej,a
takżenaszarąmgiełkęnaprzedniejszybie,zmniejszającąwidoczność.Byłajuż
spóźniona,a
deszczniepozwalałnanadrobienieszybsząjazdąstraconychminut.Gdyporazpierwszy
nie
stawiłasięnaczas,omałoniestraciłapracy.Dziś,poczterechtygodniach,miałajużza
sobą
okrespróbny.Szefzdążyłsięprzekonać,żejestdobrąpracownicą.Miałanadzieję,że
weźmie
topoduwagę.
Byłaogromniezmęczona.Zwykleponocyspędzonejnawłóczeniusięulicamiipo
barachwracaładosiebienadranem,brałapryszniciodrazuzabierałasiędodomowych
zajęć.Rzadkokiedyrano,przedwyjściemdopracy,pozwalałasobienamałądrzemkę,
gdyż
wiedziała,żejeślitozrobi,możezaspać.
Dziśokazałosię,żeobawybyłyuzasadnione.Spędziłamęczącąnoc.Chłopak
poznanynaulicywłaśnieświętowałotrzymaniepracyprzymyciunaczyń.Zaprosił
Crystaldo
rudery,którąonitrójkainnychdzieciakównazywalidomem.Przezcałąnocprzewijalisię
tamrozmaicimłodocianiuciekinierzy.Niestety,niebyłowśródnichosoby,naktórej
odszukaniutakbardzojejzależało.
Zgnębionaiwykończonafizyczniewróciładodomuipadłanałóżko,obiecującsobie,
żewstaniezakwadrans.Wstała,aledopieropogodzinie.Iterazmiałojątodrogo
kosztować.
WjechałanamostnadMissisipi.Padającydeszczkładłkresupałomtrwającymprzez
całyostatnitydzień.MieszkającwWaszyngtonie,Crystalprzywykładogorącegoi
wilgotnegoklimatu.Aleniewkwietniu.WNowymOrleaniewiosnabyłatakupalna,że
deszczokazywałsiębłogosławieństwem.
Oczywiście,niebyłbłogosławieństwemdlabezdomnychdzieciaków,zmuszonychżyć
naulicy.Dlanichdaszek,sklepowamarkizaczygęsteliściedębustanowiłyjedyną
osłonę.
Crystalpowitałazradościądobrzeznanywidokmałegoplacyku.Cieszyłasię,że
zarazzaczniepracęiprzezcałydzieńbędziezbytzajęta,abyzaprzątaćsobiegłowę
smutnymi
myślami.
Wjechałanaparkingobokmałego,osiedlowegokioskuzartykułamispożywczymii
wyłączyłasilniksamochodu.
Jakiśmłody,rozzłoszczonymężczyznaotworzyłkioskiwpuściłCrystaldośrodka.
Jessdoznałolśnienia.Pracowałatujakosprzedawczyninaporannejzmianie!Albowięc
kładłasięnaplecachwnędznychhotelowychpokojach,abydorobićsobiedotego,co
płaconojejtutaj,albodziałysięrzeczyniezwykłe.ZdaniemJessa,wgręwchodziłatylko
drugamożliwość.Cośbyłostanowczonietak.
Żebyzdobyćklientów,Crystalniemusiaławłóczyćsięponocnychspelunkach.Mogła
zpowodzeniemprzesiadywaćwkoktajlowychbarachluksusowychhoteliiwybierać
sobie,
kogotylkobyzechciała.Zasweusługimogłażądaćwiele.
Niemusiałauganiaćsięnocamipoulicach,alewidocznietojejodpowiadało.Inie
musiałapracowaćzakiepskiepieniądzewosiedlowymkiosku.
Jesssiedziałwsamochodziezaparkowanymobokceglanegomuru,wmiejscu,z
któregomógł,niezauważonyprzeznikogo,spokojnieobserwowaćkiosk.W
przeszklonym
pomieszczeniurozgrywałasięprzedjegooczamiprzykrascena.Młodyczłowiek,
zapewne
zwierzchnik,rugałCrystal.Kiwałazpokorągłową,takjakbyzgadzałasięzewszystkim,
co
mówił,apotemodprowadziłagododrzwi.
Jessodkręciłszybę,żebymócusłyszećoczymrozmawiali.
-Jeślijeszczerazsięspóźnisz,będęzmuszonyzawiadomićotymkierownictwo-
oświadczyłszef.
-Tom,tobyłonaprawdęostatniraz-obiecywałazpokorąCrystal.-Dziękuję,żemi
darowałeś…-Pozostałesłowazagłuszyłyszumdeszczuiodgłospioruna.
Zanimmłodyczłowiekzrozeźlonąminązdążyłdobiecdoswegowozu,spadłana
niegościanawody.NatenwidokJessodczułdziwnąsatysfakcję.Przedchwilądowiedział
się
oCrystalczegośnowego,alenadalniepojmował,ocotuchodzi.Byłświadkiem
niezrozumiałychizaskakującychpoczynańtejmłodejkobiety,aleniepotrafiłpołączyć
ichw
logicznącałość.
Jessuznał,żemadowyborudwiemożliwości.Albodaspokójcałejsprawie,albo
doprowadzidokonfrontacjiipoinformujeCrystalotym,czegosiędowiedział.Iwtedy
być
możeusłyszyodniejresztęhistorii.
Usłyszyresztęhistoriialbonieusłyszy,bomłodakobietaprzednimucieknie,awtedy
nigdyniedowiesię,costracił.
Rozszalałasięburza.Jesspomyślał,żejeśliwysiądzieterazzsamochodu,totak
zmoknie,jakszefCrystal.Ajeślizdecydujesięodjechać,będziemusiałprowadzićw
żółwim
tempie.Otoczonyzewsządścianąsrebrzystejwody,zwlekałzpodjęciemdecyzji.
Właśniepostanowiłwracaćdoswegohoteluiwreszciesięwyspać,gdypodrugiej
stroniekioskuzatrzymałsięjakiśsamochód.Wysiadłzniegomężczyznawśrednim
wieku,
ubranywdżinsyipłóciennąmarynarkę.Zanimzdołałdobiecdowejścia,byłcałkowicie
mokry.
Chcekupićpapierosy,zgadywałJess.Patrzyłbeznamiętnie,jakgośćotrząsasięz
wody.Wtakąpsiąpogodętylkobrakpapierosówbyłwstanienakłonićnormalnegomęż-
czyznędoopuszczeniasuchegownętrzasamochodu.Boanipotrzebakawałkachleba,ani
kartonuzmlekiem,niezmusiłybygodotakbohaterskiegoczynu.
Jesszsunąłsięwdółfotela,mimożeprawdopodobieństwo,iżmężczyznawdżinsach
dostrzeżego,apotemwejdziedokioskuipowieotymCrystal,byłominimalne.Widok
faceta
tkwiącegootakwczesnejporzewzaparkowanymsamochodziemógłwydawaćsię
dziwny.
GdybyCrystaldostrzegłaprzezszybę,żejakiśczłowiekwsamochodzieobserwujekioski
jednocześniestarannieukrywatwarz,pewnienabrałabypodejrzeńimożenawet
zadzwoniłabynapolicję.
Jessniezamierzałzaryzykować.Kiedyjeszczebardziejzniżyłgłowę,stwierdził,że
jegoostrożnośćmiałauzasadnienie.Mimożejegooczybyłynawysokościtablicy
rozdzielczej,mógłuważnieprzyglądaćsięprzybyłemu,stojącemuwstrugachulewnego
deszczuibardziejzainteresowanemutym,codziejesięnaparkingu,niżzakupemw
kiosku.
OpróczwozówCrystaliJessabyłytujeszczeinnesamochody.Mężczyznawdżinsach
lustrowałjeztakąuwagą,jakbychciałsięupewnić,żewciągunajbliższychkilkuminut
nie
zanosisiętutajnajakiśruch.TozachowaniewydałosięJessowibardzopodejrzane.
Odpoczątkuprzybyłyzachowywałsiędziwnie.Niebyłzwykłymklientem.Zwykli
kliencinieobserwująbowiemparkingów,nieprzywierająplecamidomuruisunąc
wzdłuż
ściany,nieruszająwstronęwejściadokiosku,upewniwszysięnajpierw,czyniktichnie
widzi.
Jesspodciągnąłsięwfotelu.Mężczyznadotarłjużdodrzwiiprzestałzwracaćuwagę
naparking.Interesowałogoteraztylkoto,codziejesięwkiosku.Skupiłuwagęna
stojącej
samotniezaladąCrystal.Natenwidoknajegotwarzyodmalowałosięzadowolenie.
Wchwiligdygośćwdżinsachwsunąłsiędokiosku,Jessopuściłsamochódiprzywarł
dościanybudynku.Widział,jakmężczyznazbliżyłsiędoCrystal.Zzaladyobdarzyłago
uśmiechem,którychwilępóźniejzamarłnajejtwarzy,pokrywającejsięnagłąbladością.
Mężczyznasięgnąłdokieszenimarynarkiibłyskawiczniewyciągnąłprzedsiebie
rękę.Jessdostrzegłbłyskmetalu.Oceniającwjednejchwiliodległość,szybkośćiczas
reakcji,atakżeodwagę,zarównowłasną,jakitę,najakąjegozdaniembyłostaćCrystal,
rzuciłsiękudrzwiomkiosku.
-Dopierocootworzyliśmy-oznajmiłaczłowiekowi,którymierzyłdoniejz
rewolweru.-Utargjestniewielki,chybaniewartzachodu.
-Niewart?-Napastnikgestemwskazałkasę.-Samtoosądzę-warknął.
Crystalusiłowałaopanowaćrosnącystrach.
-Proszę,niechpanweźmieto,cotujest,isobiepójdzie.
Mężczyznaświdrowałjąwzrokiem.Widziała,jakporuszająsięjegobrązowe
dociekliweoczy.Wyglądałjaknajnormalniejszypodsłońcem,przeciętnyklient.Może
trochę
lepiejubranyniżinni,leczzatoprzemoczonydosuchejnitki.Włosymiałstarannie
ostrzyżone.Wyprostowany,głowętrzymałwysoko.Byłdobrzezbudowany.Iidealnie
spokojny.Wyglądałjaktypowyprzedstawicielklasyśredniej.Zrewolwerem
wymierzonym
prostowserceCrystal.
-Niemówiłacimatka,żeniektórezawodysąpiekielnieniebezpieczne?-zapytał
szyderczo.-Tarobotadotakichnależy.Dlaczegotutajpracujesz?
-Zarabiamnażycie.
-Sąinnesposoby.Powinnaśznaleźćsobiecoślepszego.-Napastnikpodszedłbliżej.-
Otwierajkasęidawajforsę.Jeślizrobiszcośgłupiego,jużwięcejniebędzieszmusiała
martwićsięozarobki.
Crystalskinęłagłową.Podeszłapowolidokasy,świadoma,żeciąglejestnamuszce.
Czułazamętwgłowie.Przezchwilęniemogłasobieprzypomnieć,jakdostaćsiędo
szuflady
zpieniędzmi.
-Udawaj,żeinkasujesz-poleciłmężczyzna.Zrobiła,conakazał.Szufladawysunęła
sięzkasy.
Crystalwyciągnęłapieniądzenatyleszybko,nailepozwalałyjejnatotrzęsącesię
ręce,ipodałajenapastnikowi.Wziąłbanknotyi,nawetichnielicząc,wepchnąłdo
kieszeni
dżinsów.GdyCrystalchciałapodaćmujeszczerulonyzdrobnymi,machnąłlekceważąco
ręką.
-Niechcęzabardzosięobciążać-oświadczyłztakąminą,jakbypowiedziałdobry
żart.
-Niewezwępolicjianiniewłączęalarmu,dopókipannieodjedzie.Proszęjużiść.-
Crystalstarałasię,abysłowatebrzmiałyprzekonująco,aletosięjejnieudało.
-Widziałaśmnie-mruknąłmężczyzna,potrząsającgłową.-Będzieszmogłamnie
rozpoznać.
-Toniemojaforsa.Niezależyminatym,żebypanazłapali.
Ruchemrewolweruwskazałzapleczesklepu.
-Idziemy,mała.
Niemającwyboru,Crystalwysunęłasięzzaladyiruszyławewskazanymkierunku.
Zdążyliuczynićzaledwiekilkakroków,gdynaglezaichplecamirozległsięgłośny
okrzyk:
-Policja!Rzućbroń!
Bandytaodwróciłsiębłyskawicznie,aleJesszdążyłjużrzucićsięnaniego.Gdy
złapałmężczyznęzarękęipowaliłnaziemię,rewolwerwypalił.Rozległsięgłośnytrzask
rozbijanejszyby.
PrzerażonaCrystalcofnęłasiępodścianę.Byłotonajrozsądniejsze,comogłazrobić.
Sparaliżowanastrachem,jakogłupiałapatrzyłanaJessaCantrellainapastnika,
tarzającychsię
popodłodze.Zarazjednak,oprzytomniawszy,rzuciłasięzkrzykiemdoladyiwłączyła
przyciskalarmowy.
Mężczyźniwalczylizajadle,jakdzikiezwierzęta.GdyJesszłapałbandytęza
nadgarstekizcałejsiłyuderzyłjegorękąwsklepowąpółkę,rewolwerupadłnapodłogę.
Na
walczącychpospadałypuszkizjedzeniem.Człowiek,któryobrabowałsklep,chwycił
jednąz
nichiusiłowałrozbićjąnagłowieJessa.Reporterowiudałosięzrobićunik,leczpuszka
rozorałamuskroń.Niepuściłjednaknadgarstkabandyty.
Jeszczerazprzetoczylisiępopodłodze.TymrazemjednakJessznalazłsiępod
spodem.Gdynapastnikwyczuł,żeprzeciwniksłabnie,sięgnąłpoleżącąnaziemibroń.
-Rewolwer!
GłosJessa,przypominającycharczenie,otrzeźwiłprzerażonąCrystal.Złapałabrońw
ostatniejchwili,zanimdosięgną!jejnapastnik.
-Nieruszajsię,bostrzelę-zagroziłałamiącymsięgłosem.
Mężczyźniponownieprzetoczylisiępoziemi.Jessjednąrękąściskałnadgarstek
bandyty,adrugąpróbowałchwycićgozagardło.Niestety,przeciwniknadalbyłsprawnyi
nie
brakowałomurefleksu.ZrobiłunikiJesspadłtwarząwdół,awtedyjednymmocnym
uderzeniemnapastnikpowaliłgonapodłogę,asamzerwałsięnarównenogiipognałw
stronędrzwi.
Crystalchciałazatrzymaćstrzałemuciekającegomężczyznę.Dotknęłaspustu,lecznie
potrafiłagonacisnąć.Rękajejzesztywniała.GdychwilępóźniejoddawałaJessowibroń,
nadalnieczułasztywnegopalca.
-Uciekł-stwierdziłanieswoimgłosem.
Byławszoku,oczymświadczyłajejbladatwarz,takbiałajakbluzka,którąmiałana
sobie.Jessbyłpewny,żejejdrżąceręcebyłycałkiemzlodowaciałe.Byłowidać,że
opuściły
jąwszystkiesiły.Zaczęłasłaniaćsięnanogach.
Niewielemyśląc,objąłCrystalimocnoprzytrzymał,abynieupadła.Żałował,żew
kioskuniemażadnegokrzesła.
-Jużsobieposzedł-powiedziałłagodnymtonem,lekkokołyszącCrystalw
ramionach.Starałsięniereagowaćfizycznienajejbliskość.-Niebójsię,jesteśjuż
bezpieczna.
-Pozwoliłammuuciec-wyjęczałazgnębiona.-Niemogłamnacisnąćnaspust…
-Niewartozabijaćzaokradaniekiosku.-JesspogładziłCrystalpogłowie.Blond
włosybyłytakmiękkieidelikatnejakpuszekmlecza.
-Niezamierzałamzabijaćtegoczłowieka!Toonchciałzabićmnie!
Jessnadalkołysałjąwobjęciach.Ladachwilamogłazemdleć.Byłnato
przygotowany.
-Niezrobiłbycikrzywdy-zapewnił,chociażmusiałprzyznać,żewpewnym
momenciezanosiłosięnato.Znałprzypadki,gdywpodobnychokolicznościachginęli
sprze-
dawcymałychsklepików.KiedyzobaczyłbandytęprowadzącegoCrystalnazaplecze,
czuł,
żemusinatychmiastwkroczyćdoakcji.
-Niewidziałeśwzrokutegoczłowieka.-PrzezciałoCrystalprzebiegłnagłydreszcz.
Zatoczyłasię,omalnieupadła.-Wyglądałtak,jakbytogobawiło.Jakbywcalenie
zależało
munapieniądzach!
JesspragnąłuspokoićCrystal.Obawiałsięjednak,żeżadnejegosłowaniebędąw
stanieprzekonaćjej,iżsięmyli.
-Masztojużzasobą-przypomniał.-Niemagotutaj,atyjesteścałaizdrowa.
-Niebyłabym,gdybyśniewpadłtutajjakbomba!Jesszastanawiałsię,ileczasu
jeszczeupłynie,zanimCrystalzadamupytanie,dlaczegotozrobił.
-Wpadłem-przyznał.-Iniestałocisięniczłego.
-Coztobą?-zaniepokoiłasięnagle,podnoszącgłowęiprzyglądającsiętwarzyJessa.
Zmarszczyłaczoło.-Tu,gdzieuderzyłciępuszką,będzieszmiałpaskudnąbliznę.Mogłeś
nawetdoznaćwstrząśnieniamózgu.
-Nicmisięniestało…
GdyCrystalodgarnęłamuwłosyzczoła,żebymóclepiejobejrzećranę,zbólu
wyrwałomusięgłośne:
-Auuu!
-Nawetniejęknąłeś,kiedycięuderzył.
Jessmiałgłowęrozbitąnaskroni.Wjegotwarzydominowałygęste,szerokiebrwii
oczyoołowianejbarwie.Przenikliwe.Widzącewszystko.Oczyreportera.
-Byłemzbytzajęty,żebyprowadzićkonwersację-zażartował,dostrzegającnagle,że
zaniepokojenieCrystal,wywołanejegokontuzją,zaczynaprzeradzaćsięwpodejrzliwość.
-Zajętyratowaniemmnie…
Dotejporymiękkaiciepła,wjednejchwilistężaławobjęciachJessa.Tareakcja
chybaniezostaławywołanaprzenikliwymjazgotemsyreny,zwiastującymnadjeżdżanie
policyjnegoradiowozu.
-Ratowaniemmnie…-powtórzyłatakcicho,żeledwiedosłyszał.
-Tak,ratowaniem-potwierdził.Niebyłosensudłużejudawać,żejegoobecnośćw
tymmiejscujestsprawąprzypadku.-Iśledzeniemciebie-wyznał.-Czywybaczyszmi,
skorodoprowadziłotodotakpomyślnegokońca?
CrystalzaczęłasięwyrywaćzobjęćJessa.Nadaljednakdrżała.Obawiałsię,żenie
utrzymasięnanogachizarazupadnie.
-Tyłajdaku!-Zwinęładłoniewpięściistarałasięodepchnąćodjegotorsu.-Myślisz,
żewszystkociwolno?Kimtyjesteś?
PuściłCrystalniechętnieinieznaczniesięodsunął,abymóczłapaćją,gdybyzaczęła
ponowniesięsłaniać.
-Wolałbymwiedzieć,kimtyjesteś,aleniewiem,bojeszczeniepotrafiłemtego
wydedukować.
Crystalcofnęłasiędokontuaruiprzytrzymałalady.Odgłossyrenybyłcoraz
głośniejszy.
-Jestemdziwką.-Słowateniemalwyplułamuwtwarz.-Toznaczynikim.Pracuję
tutaj,boniewystarczamito,cozarabiamnaulicy.Towszystko.Nieznajdzieszmateriału
na
żadnąinteresującąhistorię,więcwynośsięidajmiświętyspokój!
-Niechciałemprzysparzaćcizmartwień-przyznałłagodnymgłosem.-Jużdzisiaj
przeżyłaśswoje…
JednaknieudałomusięuspokoićCrystal.
-Masznatychmiastprzestaćmnieśledzić!-wykrzyknęłarozzłoszczona.
-Jużwięcejniebędę.Chcętylkousłyszeć,kimjesteśidlaczegoprzyjechałaśdo
NowegoOrleanu.-Widząc,żeCrystalchcemuprzerwać,podniósłdogóryrękę.-I
dlaczego
razubieraszsięjaknobliwamłodadama,innymrazemjakprostytutka,apozatym…
jeździsz
nowiutkimsamochodemiparkujeszgowdrogimgarażu.Ijakpotrafiłaśwmówić
Wandzie,i
zpewnościątakżewieluinnymosobom,żemaszosiemnaścielatiżeuciekłaśzdomu.
Crystalpoczuła,jakogarniająstrach.
-Zostawmnie!Wiem,kimjesteś,inaczympolegato,corobisz.Niechcęztobą
rozmawiać!Czynaprawdęniemożeszdaćmispokoju?-spytałaniemalbłagalnymtonem.
Wtejchwilitużpoddrzwiamikioskurozległsiępiskoponradiowozuzryczącą
syreną.
-Jeślinawetchciałbymdaćcispokój,toitakwtejchwilibyłobytojużniemożliwe-
odparłJess.-Policjapoprosinasowylegitymowaniesię.Takwięczarazusłyszęczęść
prawdy.Wiesz,jakwtakimwypadkupostępujedalejreporter?
Wciąguzaledwiekilkusekund,którejejpozostały,Crystalusiłowaławybraćmniejsze
zło,aleniepotrafiła.Częśćprawdybyłarówniezła,jakcałkowitaniewiedza.
Takwięcznalazłasięwpułapce,zktórejniebyłowyjścia.Musiałaopowiedzieć
JessowiCantrellowiwłasnąhistorięibłagaćgoomilczenie.
ROZDZIAŁCZWARTY
-Jakpiszesiępaniimię?Proszęprzeliterować.-Policjantprzerwałnachwilę
notowaniezeznania.
-Krista.K-r-i-s-t-a.KristaJensen-powtórzyła,niepatrzącnaJessa.-Jeślipansobie
życzy,mogępotwierdzićswojątożsamość.
-Zapytałemtylkodlatego,żepanCantrellzwracałsięprzedchwilądopani,używając
imieniaCrystal.-Policjantzapisałcośwnotesie.-Gdziepanimieszka?
PokrótkimwahaniuKristapodałaswójadres.Niebyłosensuukrywaćgoprzed
Jessem.Dociekliwyreportermógłwkażdejchwiliuzyskaćtęinformację.
-OddawnajestpaniwNowymOrleanie?-pytałdalejpolicjant.
-Nie.
-Wyglądatonatypowynapadrabunkowy.Całeszczęście,żeniktniezostał
postrzelony,kiedywypaliłrewolwer.Czasamipowizyciebandziorówniemakogo
przesłuchać.-PolicjantchybawreszciedostrzegłrozpaczmalującąsięnatwarzyKristy,
bo
dodałcieplejszymtonem:-Pewnieterazposzukasobiepaniinnejroboty.
-Tosamoonmipowiedział…
-Toznaczykto?
-Ten,którynapadł…tenzłodziej…
Dosklepuszybkimkrokiemwszedłjakiśmłodymężczyzna.
-Właśnieusłyszałem,cosięstało.-Niezwracającuwaginapolicjanta,szybko
podszedłdoKristyizacząłprzesłuchiwaćjąostrymtonem.
Jessdopieropochwilizorientowałsię,żetojejszef,Tom.Słuchałgospokojnie
dopóty,dopókipotrafił,toznaczyprzezniespełnatrzydzieścisekund.Apotemzacisnął
dłoń
narękumłodegoczłowiekaiobróciłgowswojąstronę.
-Posłuchaj,przyjacielu.Odpoczątkudokońcawidziałem,cosięstało.Crystal…to
znaczyKrista,zachowałasiętakdobrze,jakzrobiłbytokażdyinnyczłowiek,nie
wyłączając
ciebie.Więcodczepsięodniej.
-PanieCantrell,samapotrafięosiebiezadbać-odezwałasięKrista,porazpierwszy
spoglądającnaJessaodchwili,wktórejopowiedziałapolicjantowi,cosięwydarzyło.-A
ty,
Tom,odczepsięjużodemnie-dodała,nadalpatrzącnareportera.
-Pracujeszumnie…
-Jużnie.Znajdźsobiekogośinnego,bojaodchodzę.Zaskoczonyniewiedział,co
powiedzieć.Kristazwróciłasiędopolicjanta:
-Czyjestemjeszczepotrzebna?
-Nie.Skontaktujemysięzpanią,jeśliokażesiętoniezbędne.PanieCantrell,gdzie
będziemożnaznaleźćpanawraziekoniecznościzidentyfikowaniabandyty?
JesspodałpolicjantowiadresizarazpoprowadziłKristędodrzwi.
-Odchodzisz?-ZaichplecamirozległsiękrzykliwygłosToma.-Niemożesz….
Dalszyciągzdaniastłumiłotrzaśnięciedrzwi.
-Czyjsamochódbierzemy?Twójczymój?-zapytałJess.
Deszczprzestałpadać,aleniebobyłonadalpokrytechmurami.
-Każdeznasweźmiewłasnywóz-postanowiła.
-Ipojedziewswojąstronę.
-Najpierwwpadniemygdzieśnaśniadanie-Jessmówiłszybko,niedopuszczając
Kristydogłosu.-Niejestemgliniarzem,niemamnicwspólnegozobyczajówką.Chcę
tylko
usłyszećtwojąhistorię.
Kristazdawałasobiesprawęztego,żeprotestując,stracitylkoczas.WrękachJessa
Cantrellaznajdowałasięwystarczającaliczbaelementówukładanki,żebypotrafiłzłożyć
jew
całość.
-Dobrze.Zjemyrazemśniadanie,alekoniecześledzeniemipytaniami.Powiemcito,
comogę,apotemdaszmiświętyspokój,zgoda?
-Wporządku,jeślitegozechcesz,gdyskończymyrozmowę.
Kristazawahałasię.Niemiałaochotysiadaćterazzakierownicą,leczniechciała
takżeokazaćwłasnejsłabości.Reporterzybylijakszakale.Wiedziała,żejeślisięugnie,
Jess
Cantrellrzucisięnaniąjaknałatwązdobycziniepopuści.
-Pojedziemymoimwozem-zdecydowałapochwili.
-Potempodrzucęciętutajzpowrotem.-Sięgnęłapokluczyki.
-Pozwól,żewezmęswójsamochód-powiedziałJess,widząc,jakbardzojestbladai
jakdrżąjejręce.-Kończymisiępaliwo.Pomożeszmiwypatrzyćwpobliżujakąśstację.
-Zgoda.
KristapozwoliłaJessowidoprowadzićsiędonowiutkiej,lśniącejhondylegend.
Usadowiłasięnamiękkim,pokrytymskórąfoteluizamknęłaoczy.Ocknęłasiędopiero
wtedy,kiedytankowalipaliwo.
-Jesteśwykończona.Kiedytywogólesypiasz?-spytałJess,gdyponowniewłączyli
siędoruchu.
-Popracy.
Jessniezapytał,jakąpracęmiałanamyśli.
-Jakdługo?
-Zakrótko.
-Towidać.
Zatrzymałsamochódprzyrestauracjizeszwedzkimbufetem.Podejrzewał,żeKrista
żywiłasięrówniemarnie,jakiwysypiała.
-Proszętylkookawę-powiedziaładokelnerki.-Mocną.
-Naprawdęniechceszniczjeść?-zapytałJess,zanimpodszedłztalerzemdo
ustawionychnaladzietac,żebynałożyćsobiejedzenie.
-Kiedytenczłowiekwziąłmnienacel,straciłamapetyt.
-Kawatoniejedzenie-mruknął.Kristauśmiechnęłasięsmutno.
-Niejestemjednąztychmłodocianychuciekinierek,zktórymiprzeprowadzapan
wywiady.Mamdwadzieściaczterylata,chociażbyćmożewyglądammłodziej.Niemusi
pan
sięomnietroszczyć.Jużmiałamjednegoojcaizapewniampana,żetomiwystarczy.
-Dwadzieściacztery?-powtórzyłJess.
-Tak.Iniejestemprostytutką,mimożesprawiamtakiewrażenie.
Jessowi,zaskoczonemutymzdumiewającymwyznaniem,nadłuższąchwilęodjęło
mowę.
-Dlaczegoniezacznieszodpoczątku?-zapytał,ochłonąwszyzwrażenia.
-Dawnotemubyłasobiemaładziewczynka,którabardzozezłościłasięnaswoich
rodzicówiuciekłazdomu-zaczęłaKrista.
Czuła,żejestkrańcowowyczerpana,nadalwszokui,cozaskoczyłojąnajbardziej,
przeraźliwiesamotnainieszczęśliwa.Dzisiejszeprzeżyciauzewnętrzniłycałągamę
głęboko
skrywanych,miotającychniąemocji.
Jesszapragnąłjąpocieszyć,alejakzawszekierowałniminstynktrasowegoreportera,
któryitymrazemnakazałmuniereagowaćimilczeć.
-Tądziewczynkąniebyłamja-ciągnęłapodłuższejchwili.-ByłaniąRosie,moja
siostra.Miaławtedyszesnaścielat.Oświadczyłami,żezamierzaucieczdomu.Nie
potrafiła
porozumiećsięanizmatką,anizojczymem.Byłamprzekonana,żejakzwykleprzesadza.
Naszamamamiałałagodneusposobienie…-Kristazawahałasięnachwilę.Określenie
„łagodne”niezupełniepasowałodojejmatki.Byłaraczejczłowiekiemsłabym,aleKrista
nie
mogłasięzmusić,abypowiedziećtoJessowi.-Mamanigdyniepotrafiłaradzićsobiez
Rosie.Kiedyjeszczemieszkałamwdomu,właściwietojawychowywałamsiostrę.
Jessmruknąłwspółczująco.
-NaszojczymteżstarałsięwziąćRosiewkarby.Miałaniespełnajedenaścielat,kiedy
ożeniłsięzmamą.Zawszetraktowałnastak,jakbyśmybyłyjegodziećmi,aleRosie
ciągle
miałamuwszystkozazłe.Niesłuchałajegopoleceń.Niechciałanawetprzebywaćwtym
samympomieszczeniucoon.
-Bycieojczymemtozadanieniełatwe-skomentowałJess.
-Tak.DlaRosieteżnicniebyłołatwe.Nigdy.
-Jesteśnaniązła?
-Nie!-gwałtowniezaprzeczyłaKrista.Żebysięuspokoić,nabrałagłębokopowietrza.
Postanowiłamówićszczerze.-KiedyRosieuciekłazdomu,sądziłampoczątkowo,że
zrobiła
totylkodlatego,abyzwrócićnasiebieuwagęizademonstrować,jakzłestosunkipanują
w
naszejrodzinie.Liczyłam,żezjawisięzpowrotempokilkudniach…
-Aleniewróciła?
Kristaspuściławzrokipopatrzyłanaswąfiliżankęzkawą.
-Niewróciła.Stałosiętoprzedrokiem,awłaściwie,przedpiętnastomamiesiącami.
Odtamtejporyniktoniejniesłyszał.
Jesswiedział,żezasłowamiKristykryjąsięból,wstyd,poczuciewinyistrach.Kiedy
dzieckouciekazdomu,jegorodziniepozostajątylkorozpaczizadawanesobiepytania.
Najważniejszeznichto:Jakipopełniliśmybłąd?
-Wydajecisię,żejestwtymtakżetwojawina-powiedziałcichymgłosem,dotykając
lekkorękiKristy.
-Czytaktwierdziłyinnerodziny,zktórymirozmawiałeśoichdzieciach,któreuciekły
zdomu?
-Niewszystkie.Częśćznichobwiniaławyłączniedziecko,twierdząc,żebyło
nieznośneisprawiałosamekłopoty,niewdzięcznelubzgruntuzłe.
-Rosieniesprawiałakłopotów,lecz…zadręczałasięsama.
DłońKristybyładelikatnaimiękka.DotykaniejejsprawiałoJessowiprzyjemność.
Tłumiłbywsobietoodczucie,gdybynadalsądził,żemadoczynieniazprostytutką.
Wziąłsię
wgarść.
-DlaRosienicniebyłołatwe-ciągnęłaKrista.-Aniszkoła,aniwogóleżycie.Kiedy
umarłnaszojciec,byłajeszczebardzomała.WstosunkudoRosiemamazachowywałasię
nierówno.Alboignorowałają,alboobsypywałapieszczotami.Miałamwówczasdopiero
dziewięćlatiteżniemiałampojęcia,jakpostępowaćzRosie.
-Byłaśdzieckiem.
Sącząckawę,Kristazastanawiałasię,cojeszczepowiedziećJessowi.Niezamierzała
wyjawićmucałejprawdy.Postanowiłajednakniecowięcejopowiedziećosiostrze.
-Rosie,mimożeuważałamjązabystrąizdolną,wszkoleuczyłasiębardzoźle.Nie
umiałaopanowaćnajprostszychrzeczyiszybkouznała,żejestdoniczego.Zaczęła
sprawiać
problemywychowawcze.Kiedynieprzeszładonastępnejklasy,pedagodzyporadzili
oddanie
jejdoszkołyspecjalnej.ZamiasttegomamaposłałaRosienapsychoterapię,lecztonie
pomogło.Dopierogdymiałajużprawietrzynaścielat,odkryto,cozniąjest.Poślubiez
naszą
mamąojczymowiudałosięumieścićRosiewszkoleprywatnejw…tam,gdziemieszkali.
Po
to,abyznalazłasięwodpowiedniejklasie,szkolnypsychologpoddałjąspecjalnym
testom.I
dopierowtedyodkryto,naczympolegająjejkłopotyznauką.Okazałosię,żeRosiejest
niezwykleinteligentna,alemaproblemyzprzyswajaniemiprzetwarzaniemusłyszanych
lub
przeczytanychinformacji.Byładyslektyczką.
-Mójbratanekteżbyłdyslektykiem-powiedziałJess.-Wkolejnychszkołach,do
którychuczęszczał,nikttegoniezauważył.Wykrytotocałkiemprzypadkowodopiero
wtedy,
kiedywkońcuwylądowałwdomupoprawczym.
-Miałeśznimbliskikontakt?-spytałaKrista.
-Nie,leczpowinienemmieć.
-JateżniebyłamzbytbliskoRosie.-Kristawysączyłaostatniekroplekawy.Miała
ochotęnawięcej.-Poponownymwyjściuzamążmojejmamywyjechałamnastudia.W
domubywałamtylkoodczasudoczasu.Kiedyodkryto,naczympolegająkłopotyRosie,
wszystkowskazywałonato,żezaczynasobielepiejradzić.Porazpierwszyolekcjach
mówiłatak,jakbyniesprawiałyjejwiększychtrudności.Nadalstroniłaodliczniejszego
towarzystwarówieśniczek,alezdołałapozyskaćjednączydwieprzyjaciółki.Chyba
chciałam
uwierzyćwto,żewszystkieżycioweproblemyRosiezostałyrozwiązane.
-Cobyłopotem?
-Niestetyproblemypowróciły.
NawidokkelnerkipodchodzącejdostolikazdzbankiemgorącejkawyKrista
odetchnęłazulgą.
-Czynaprawdęniechceszniczegozjeść?-zapytałJess.
Znadfiliżankispoglądałananiegobadawczo.Pomyślała,żechybaprzejąłsiętym,co
usłyszał.Przezułameksekundywidziaławnimmężczyznę,aniereportera.Mógł
uchodzićza
uosobieniemęskości.Niebyłspecjalnieprzystojnyanitymbardziejładny.Rysymiał
wyraziste,alenajbardziejzwracałyuwagęjegooczy,okolonesieciądrobniutkich
zmarszczek.
Miałfalująceciemnobrązowewłosy,terazlekkopotarganeichybazbytdługie.Na
skroniach
możnabyłodostrzeccienkiesrebrnepasemka.Wyglądałnatrochęponadtrzydzieścilat.
KristawidziałaJessawniecodziennejsytuacji,gdytaczałsiępopodłodze,walczącz
silnymnapastnikiem.Widziała,jakdzielniezniósłpotężnycios,którywielumężczyzn
pozbawiłbyprzytomności.Ateraz,wczasietejrozmowy,zaczęładostrzegaćinnąstronę
jego
osobowości.Byłczłowiekiemwrażliwymnanieszczęściainnych.Przyszedłtu,bochciał
usłyszećjejhistorię,aleczuła,żeniezamierzałrobićzniejtaniejsensacji.Przypuszczała,
że
jakoreportermusiałmiećdoskonałąreputację.Byłczłowiekiemzzasadami.
Zamówiłabułkę.ZadowolonyJessskinąłgłową.
-Czyzawszeobchodzącięsprawyludzi,zktórymiprowadziszwywiady?-spytała,
kiedykelnerkasięoddaliła.
-Zdarzałomisięjużrozmawiaćzosobnikami,którychtrudnobyłobynazwaćistotami
ludzkimi.
-Kimsądlaciebieprostytutki?
-Uogólniając,możnapopełnićwielkibłąd.Robiłemwywiadyzludźmiskazanymina
śmierć,przejmującsięichlosem.Atakżezgubernatoramiisenatorami,którzybyli
niewiele
warci.
Jessdostrzegł,żeKristanagleznieruchomiałaispuściławzrok.
-Czytociędziwi?-zapytał.Kiedywzruszyłaramionami,dorzucił:-Niewszystko
jesttakie,najakiewygląda.Weźmynaprzykładciebie.Twierdzisz,żeniejesteś
prostytutką,
mimożewłóczyszsiępoulicachibarachFrancuskiejDzielnicy,ubranajakdziwka.
Zaczepiaszmężczyzn.Widziałem,jakodjednegoznichbierzeszpieniądze.Czemutaksię
zachowujesz?IcotomawspólnegozRosie?
Kristaprzebiegłamyślamifakty,októrychJessniepowiniensiędowiedzieć.Niestety,
wswoimfachubyłstanowczozbytdobry.Wrozmowiewychwytywałzmiejscawszelkie
niuanse.Wiedziała,żeutrzymanieprzednimwtajemnicywłasnychsekretówprzyjdziejej
z
największymtrudem.
-Kristo?-Wyrwałjązgorączkowychrozmyślań.
-PoucieczceRosiemojarodzinaodkryłasmutnąprawdę,żetrudnojestodszukać
dzieci,któreniechcą,abyjeznaleziono.Policjaspisaławszystkiepodaneprzeznas
informacje,alejużpokilkutygodniachbyłowiadomo,żerobiniewiele.Każdegoroku
uciekajązdomówtysiącedzieci.
-Och,ichliczbajestznaczniewiększa-skorygowałJess.-Wstatystykachmożna
znaleźćinformację,żeokażdejporzedniainocynaulicachnaszegokrajujestco
najmniej
miliontakichdzieci.
-Chybaprzesadzasz.
-Nie.Wiem,comówię.
Kristawzięładorękibułkęprzyniesionąprzezkelnerkęizaczęłanakładaćnanią
galaretkę.
-Jateżpoznałamtenproblemodśrodka.Kiedyznikadziecko,rodzinaniezwraca
uwaginato,comówiąeksperci.Chcetylkozobaczyćjeponownie.Itoniewkostnicy…
w
jakimśobcymmieście…-urwałaizamilkła.
-Mówdalej-poprosił.
-Podobniejakwiększośćrodzin,popełniliśmytypowybłąd.Zbytdługozwlekaliśmy
zrozpoczęciemposzukiwań.Kiedysięnaniezdecydowaliśmy,śladbyłjużnikły.
-Sądziłaś,iżsiostraniebawemsamawrócidodomu-przypomniałJess.
-Wielurodzicówmyślałopodobnieijużnigdynieujrzałowłasnychdzieci.Mój
ojczymdopieropodwóchtygodniachoddniajejucieczkiwynająłprywatnegodetektywa.
A
podwóchmiesiącachusłyszałodniego,żewyrzucapieniądzewbłoto.Detektyw
twierdził,że
Rosiepoprostuniechce,byjąodnaleźć.
Jessznałniewieludetektywów,którzykierowalisięwpracyzasadamietycznymi
wobecklienta.Alenawetcinajuczciwsirzadkokiedybyligotowijużpotakkrótkim
czasie
zaprzestaćposzukiwań.
-Czywiesz,gdzietendetektywpróbowałodnaleźćtwojąsiostrę?
-Ztego,cowiem,wszędzie.Rosierozpłynęłasięjakwemgle.
JessprzestałnachwilęindagowaćKristę.Chciał,żebyposiliłasięwspokoju.Kiedy
skończyłajeść,zapytał:
-Awięcdlaczegotuprzyjechałaś?Przepowiedziałasobiewmyśliodpowiedź.
-Niezgadzałamsięzojczymem…izmatką.Chciałam,żebywynajęliinnego
detektywa.Uważałam,żepierwszyzbytszybkosiępoddał.Rodziceoświadczyli,że
zrobili,
cobyłowichmocy,iżeterazsprawajestwrękachsamejRosie.
Kristaniedodała,żekiedyzakończyłosiędochodzenie,matkaiojczymodetchnęliz
ulgą.Wiedzieli,żebezRosieichżyciebędziełatwiejsze.Znajomirodziców,atakżecałe
ich
otoczenie,wszyscybyliprzekonani,żeRosiejestwSzwajcarii,gdzieuczysięwjakiejś
ekskluzywnejszkole.Arodzicezachowywalisięjakbynicsięniestało,jakbytakwłaśnie
było.Nikogoniewyprowadzalizbłędu.
-Igdyjużprzekonałaśsię,żeniemożeszliczyćnarodziców,tocowtedyzrobiłaś?-
zapytałJess.
-Wynajęłaminnegodetektywa.
-Skądwzięłaśpieniądze?
-Mamdobrąpracę.-NawidokzdumionejminyswegorozmówcyKristauśmiechnęła
sięlekko.-Jestembibliotekarką.Mamtrochęoszczędności,atakżefunduszpowierniczy.
-
Spoważniała.-Awłaściwiemiałam,bomojekontojużsięwyczerpało.
-Gdziepracujesz?
-Nauniwersytecie.
-WstanieMaryland?-zapytałJess.NawidokzaskoczonejminyKristywyjaśnił:-
Maszstamtądtablicerejestracyjnesamochodu.
-Och.-Niebyłosensuzaprzeczać.-PracujęwCollegePark.
-Awięczużyłaśwłasneoszczędnościifunduszpowierniczynaopłaceniedetektywa?
-ChciałsięupewnićJess.
-Poleconomipewnegoczłowieka.Początkowobyłamzniegozadowolona.Udałomu
sięposunąćśledztwo.PracownicyschroniskadlamłodocianychwNowymJorku
rozpoznali
Rosienafotografii.Widzianojątamwprawdziegdzieśprzedmiesiącem,alebyłtojakiś
trop.
-Apotem?
-Potemśladsięurwał.Wreszciedetektywpowiedziałmidokładnietosamo,co
mojemuojczymowioświadczyłjegopoprzednik.ŻedalszepróbyodnalezieniaRosieto
wyłączniestratapieniędzy.PojechałamwięcsamadoNowegoJorkuirozpoczęłam
śledztwo
nawłasnąrękę.
-Rzuciłaśpracę?
-Nie,jestemnabezpłatnymurlopie.PoczątkowoszukałamRosiewyłączniew
weekendy.WNowymJorkubezprzerwychodziłamulicami,naktórychgromadzilisię
młodocianiuciekinierzy.Zrobiłamtysiąceulotekzjejpodobiznąirozdawałamje
każdemu.
Prowadziłamdziesiątkirozmówzdzieciakamiżyjącyminaulicy,pracownikamiopieki
społecznej,gliniarzami…
Kriściestanęłyprzedoczamioglądanewówczassceny.Dziewczynyzagubionei
przerażone,sprzedającesięzajedenposiłek.Narkotyzującesięipijanezrozpaczy.
Ucieczka
zdomutoniezabawawHuckaFinna,przeżywającegoniezliczoneprzygodynatratwie
pływającejpoMissisipi.Ucieczkazdomuoznaczaładrżeniezzimnaprzezcałąnoc,
staniena
chodnikachprzykratachwentylacyjnychmetraibezustanneplądrowanieśmietnikóww
poszukiwaniujedzenia.Ucieczkazdomubyłarównoznacznazżyciemnaulicy,nędząi
psychicznądegradacją.Ucieczkazdomustanowiłakresnadzieii,jakżeczęsto,niestety,
kres
młodegożycia.
Jesszdawałsobiesprawęztego,comusiaławidziećKrista.Onsamoglądał
identyczneobrazy.Dotknąłterazponowniejejręki,takjakbyłączyłaichwieloletnia
przyjaźń,
iobjąłdłońdziewczyny.
-MożeRosienicsięniestało-powiedział,niewierzącwtoaniprzezchwilę.
-Dzieciaki,któreudałosięodszukać,uzyskałypomocspecjalistyczną.Wróciłaim
chęćdożycia.Zawiadomionootymichrodziców.Moiniemielitegoszczęścia.
Kristaznałaprawdęimężniestawiałajejczoła.
-WobectegodlaczegoznalazłaśsięwNowymOrleanie?Icorobisznocamiwbarach
weFrancuskiejDzielnicy,biorącpieniądzeodobcychmężczyzn?-zapytał.
-Jednazmoichulotekdotarładodziewczyny,któraznałaRosie.PewnejnocyJoy
zadzwoniładomniedoMarylandu,oczywiścienamójkoszt,izapytała,iledostanieza
udzielenieinformacji.Obiecałam,żedamjejpięćsetdolarów,jeślidostarczymidowód,
że
widziałaRosie,ijeszczetysiąc,jeślidziękijejwskazówkomznajdęsiostrę.
-Najakidowódliczyłaś?-zapytałJess.
-Joytwierdziła,żemieszkałazRosieiżenadalmausiebieczęśćjejrzeczy.
PojechałamwięczarazdoNowegoJorku.Dziewczynabyłatwarda,cwanaiwrogona-
stawiona.Mieszkałaz…-Kriściezałamałsięgłos-zsutenerem.
Jesssięnieodezwał.Niemiałnicdopowiedzenia.
-Pokazałakurtkę,którąpodobnozostawiłauniejRosie.Rozpoznałamkurtkę.
Podarowałamjąsiostrzenapiętnasteurodziny.Joypowiedziała,żeRosiemniejwięcej
przed
miesiącemopuściłaNowyJorkiwtowarzystwiejakichśludzipojechaładoNowego
Orleanu.
PodobnozamierzaławrócićdoNowegoJorku,alewidoczniezmieniłaplany.Joy
twierdziła,
żejużwięcejnieoglądałajejnaoczy,leczsłyszała,żepodobnowidzianoRosiewjednym
z
barówweFrancuskiejDzielnicy.
-Dlategoprzesiadujeszw„Tallulahu”?
-Joytwierdziła,żemojąulotkęwidziałakilkatygodniwcześniej,leczniechciała
zdradzaćRosie.Wkońcujednakzdecydowałasięzadzwonićdomnie,bopotrzebowała
pieniędzy.Kiedyżegnałyśmysię,poradziłami,żejeślinadalzamierzamszukaćsiostry,to
powinnamalbooferowaćwielkąnagrodę,bowtedyktośpołakomisięnapieniądzei
wskaże
miejscepobytuRosie,albosamejudawać,żejestemdzieckiemulicy.Bojeślitegonie
zrobię,
niktniezechcezemnąrozmawiać.
-Atyjużniemiałaśpieniędzy..-myślącnagłos,odezwałsięJess.-Conatorodzice?
-Niepodobałoimsiętakierozwiązaniesprawy.-Kristaniezamierzałamówić
prawdy.-Uznali,żedoprowadzitodoszantażulubnawetdoprzetrzymywaniaRosiedla
okupu.Odmówilipomocy.
-Takwięcuznałaś,żeniepozostałocinicinnego,jaktylkoprzyjechaćdoNowego
Orleanuiudawać,żejesteśdzieckiemulicy?Awłaściwie…ulicznicą?
-Widzę,żeniepochwalasztego,corobię.
-Czyżbyśzapomniała,żeoglądałemcięnawłasneoczywnocywbarze?Iwidziałem,
jakbierzeszpieniądzeodjakiegośfacetaiwychodziszrazemznim?
-Aleniemaszpojęcia,jaksięgopozbyłam.-Kristapodniosławzrok.Zobaczyła,że
Jesszmieniłsięnatwarzy.Cośjątknęło.-Amożetoteżwidziałeś?-spytała.
Zastanawiałsię,czyodpowiedziećszczerze,alewłaściwieniemiałwyboru.
-Aha.
-Więctotymnieśledziłeś!
-Tak.Iniebyłotołatwe.
-Byłamśmiertelnieprzerażona!
-Idobrze.-Jessnachyliłsięnadstolikiem,rozbłysłymuoczy.-Igraszzogniem.
Skądprzyszłocidogłowy,żebyudawaćdziwkę?
Kristadrgnęłanerwowo.
-Nielubiętegookreślenia.
-Samagoużywasz,wcielającsięw…
-Niechciałamudawaćprostytutki!Tojakośtaksamowyszło…Jeślidziewczyna
włóczysięnocamisamapobarach,tozatakąuchodzi.Zorientowałamsię,żejeżelite
młodocianeprostytutkiniewiedzą,zczegosięutrzymujesz,robiąsięnatychmiast
podejrzliwe.Biorącięzatajniaka,zakogośzobyczajówki.Ajeśliwiedzą,jakzarabiasz
na
życie,atakżeto,żejesteśwniezgodziezprawem,wtedygodząsięztobąrozmawiać.
Zależałominanawiązaniukontaktów,więcmusiałamzdobyćichzaufanie,atakże
akceptację
wmiejscach,wktórychmogłapokazaćsięRosie.Więctakpotrochuwcielałamsięw
rolę…
dziwki.
-Acozklientami?Jakreagowalinatwojeszczerewyznanie,żesiępomylili,bow
rzeczywistościjesteśbibliotekarkąposzukującąmłodszejsiostry?-Wyraźnieironizował.
-Rozzłościłeśsię-skonstatowałaKrista.
Miałarację.Byłrozeźlony.Tadziewczynabyłaprzekonana,żewie,codziejesięna
ulicachdużychmiast,aletaksięjejtylkozdawało.Bogdybynaprawdęwiedziała,z
pewnościąnieryzykowałabytakkażdejnocy.JessaporuszyłanaiwnośćKristy.Nie
skomentowałjejstwierdzenia.Zamiasttegozapytał:
-Comówiłaśmężczyznom,którychzaczepiałaś?Poczuła,jakzzażenowaniapłonąjej
policzki.
-Aczymusipanopisywaćtowswojejksiążce,panieCantrell?-spytałacierpkim
tonem.
Odchyliłsięwkrześleiprzyszpiliłjąwzrokiem.
-Potym,codzisiajsięwydarzyło,sądzę,żemożeszspokojnienazywaćmnieJessem.
Mamrację?
-Wolałabymwogóledociebiesięniezwracać-mruknęłazniechęcią.-Zgodziłam
sięnarozmowętylkopoto,żebyśzostawiłmniewspokoju.Mojąhistorięjużznasz.
-Znamiwcalemisięniepodoba.
-Nieumawialiśmysię,żeto,coopowiem,będziesiępodobało.Tegoniebyłow
naszejumowie.Aczyto,coopowiedziałam,uważaszzawiarygodne,czynie,tojużtwoja
sprawa.
-Och,zpewnościąjestwiarygodne.Zbytprzerażającejaknakłamstwo.-Jess
popatrzyłnaKristęłagodniejszymwzrokiem.-Muszęprzyznać,żepodziwiamcięzato,
iż
takbardzozależycinasiostrze.Sądzęjednak,żejesteśszalona.
-Takuważasz?Nocóż,niejesteśwtymodosobniony.
-Masznamyślirodziców?-zapytałcieplejszymtonem.
Kristaniemiałapojęcia,dlaczegododała:
-Rodzicóworazczłowieka,którymiałzostaćmoimmężem.
-Miał?Wczasieprzeszłym?
-Kiedyusłyszał,żezamierzamtuprzyjechać,żebyszukaćRosie,zerwałzaręczyny.-
RozgoryczonaKristazapomniałanachwilę,żerozmawiazreporterem.-Pewniedlatego,
że
opuściłabymjednozlicznychprzyjęć-dodałazgoryczą.-Scotttorasowy,ambitny
taktyk.
-Taktyk?-Jessuniósłzzainteresowaniembrwi.
-Tak.Pozatymuwielbiaimponować.Jestempewna,żeznaszludzitegopokroju.
-Niewydajemisię,żebyzłamałciserce-zauważyłJessiniewiadomodlaczego
poprawiłomutohumor.
-Byłamnieszczęśliwa.StraciłamRosie,apotemScotta.Możesztoopisać.
-Cojeszcze,Kristo,mogęwłączyćdoswojejksiążki?Oceniławmyśliwszystko,co
powiedziałaJessowi.Nieusłyszałniczego,copozwoliłobymuodgadnąćjejtożsamość,
chociaż,gdybymuzależało,złatwościąodkryłbyprawdę.Mogłamiećjedynienadzieję,
żew
jejopowiadaniuniebędziesiędoszukiwałniczegowięcejiniezaczniewęszyć.
-Możeszprzytoczyćmojąhistorię,alemusiszzmienićrealia.Nazwiskaimiejsce
akcji.Niejestemdumnaztego,comusiałamrobić,abyodszukaćsiostrę.Niktniemoże
powiązaćtwojegotekstuzemnąizRosie.
-Kiedyjedenzpodrywanychfacetówzałatwiciępewnejnocywjakimśpokoju
hotelowym,znajdzieszsięnapierwszychstronachgazet.
Kristaniewytrzymała.
-Niechodzęzmężczyznamidohoteli!-wybuchła.-Jeślijużmuszęzktórymśznich
opuścićbar,topozbywamsięgonaulicy,gdziekręcąsięludzie.Jestemwstanie
wymyślić
tylewymówek,żewystarczyłobyichnaspławieniecałejarmiiStanówZjednoczonych!
Nikt
mnieniewykończy.WNowymOrleaniezostanędopóty,dopókinieodnajdęRosie!Myśl
sobieomnie,cotylkochcesz.Alejeśliopiszeszmojąhistoriętak,żenajejpodstawieda
się
mniezidentyfikować,wytoczęciproces!-RozzłoszczonaKristapodniosłasięzkrzesła,
gotowadowyjścia.
Jesstakżewstałipołożyłnastoledwabanknoty.
-Odwiozęciępodkiosk-oznajmiłspokojnie.Musiaławrócićposwójwóz,ana
taksówkęszkodajejbyłopieniędzy.Chcącniechcąc,wmilczeniupodążyłazaJessemdo
wyjścia.
Odezwałsięponowniedopierowczasiejazdy.
-Piszęksiążkęniepoto,abykomukolwieksprawićból.Iniepoto,abykogokolwiek
wykorzystać.Piszępoto,żebyludzietacyjaktywiedzieli,cosiętutajdzieje.
Dziwne,alemuwierzyła.Byłuczciwymczłowiekiem.Zhartowanejstali,pokrytej
warstwąuczuciaiszlachetności.Wdążeniudoprawdynieoszczędziłbywinnych,ale
nigdy
nieskrzywdziłbytychludzi,którzywymagalipomocy.
-Muszęznaleźćsiostrę-powiedziaławkońcu.
JesswjechałnaparkingizatrzymałsamochódobokwozuKristy.
-Pracowałaśwkiosku,żebyzarobićnażycie?-zapytał.
-Niemiałampojęcia,jakdługopozostanęwNowymOrleanie.Wiedziałam,żemuszę
znaleźćsobiezajęciezdalaodFrancuskiejDzielnicy,abyniespostrzegłamnieżadnaze
znanychulicznychdziewcząt.
-Jakiemaszterazplany?
-Sprzedamsamochód.Otrzymanepieniądzewystarcząminajakiśczas.Będęmogła
całymidniamiszukaćRosie.
Jessmiałochotępowiedziećjej,żebybrałanogizapasiwracaładodomu.Szukała
przysłowiowejigływstogusiana.Żyłafałszywąnadzieją.Iigrałazogniem.
Rosieniemiałapojęcia,jakąjestszczęściarą,żematakąsiostrę.
Jesszastanawiałsię,dlaczegouciekłazdomu,mimożebyłatakbardzokochana.Coś
tuniegrało.Niepasowałodoukładanki.
Ponadtonic,comówiłaKrista,niewyjaśniłotego,comęczyłogoodchwili,gdypo
razpierwszyujrzałjąwNowymOrleanie.Odpoczątkuwydawałamusięznajoma.Skąd
ją
znał?Idlaczegomiałniejasneprzeświadczenie,żewstosunkudoniegoniejest
całkowicie
szczera?
-Cieszęsię,żedziśranomnieśledziłeś-oznajmiłaKristanapożegnanie.-Mamdo
ciebiezaufanie.Jestemprzekonana,żeto,cousłyszałeś,spożytkujeszwmądrysposób.
Życzę
powodzenia.
Odwróciłasię,żebyotworzyćdrzwiwozu,alejązatrzymał.
-NawetniepokazałaśmizdjęciaRosie.
-Dlaczegomiałabymtorobić?
-Tochybaoczywiste.Materiałdoksiążkizbieramprawieodroku.Odwiedziłemw
tymceluwszystkiedużemiasta,wszystkiewiększeschroniskadlanieletnich,
uczestniczyłem
wewszystkichważnychwydarzeniachikonferencjachnatematdzieciulicy.Widziałem
ich
tysiące.Byćmożespotkałemtakżetwojąsiostrę.
Kristazawahałasię.JeśliJesswidziałRosie,byłbytoświeżytrop.Alepokazaniemu
zdjęciasiostrymogłomiećrównieżfatalneskutki.Byłotojednakcałkowicieniepraw-
dopodobne.Wyciągnęłaportfel.
-Toostatniaszkolnafotografia.Rosiemanatymzdjęciuczternaścielat.
ZociąganiempodałaJessowizdjęcie,obserwowałaprzezchwilęwyrazjegotwarzyi
wkońcuspytałaznadziejąwgłosie:
-Czyjąwidziałeś?
Zkamiennątwarząwpatrywałsięwfotografię.Sprawiła,żenagleznalazłsię
ponowniewWaszyngtonie,najednymzrozlicznychprzyjęć,naktórechadzałz
reporterskiegoobowiązku.Przyjęcie,któremiałterazprzedoczami,byłojeszcze
nudniejsze
odinnych.Akuratkończyłdrinka,zamierzającwymknąćsięchyłkiem,gdywdrzwiach
stanęłamłodziutka,ładnadziewczyna.Weszłanasalęizarazpotemskryłasięwkącie.
ZaintrygowałaJessa.Postanowiłprzekonaćsię,kimjest.Spędzilipółgodzinyna
ożywionejrozmowie.Nigdyjejniezapomniał.
-Roseanna-powiedziałpodłuższejchwilimilczenia.
-Awięcjąwidziałeś!Wiesz,gdziejest?-radośniewykrzyknęłaKrista.
-Wiem,gdziekiedyśbyła-odparłpowoli.-Dwalatatemunaprzyjęciuw
Waszyngtonie.-NatwarzyKristyodmalowałsięniepokój.-Wiemtakże,kimjest.To
pasierbicaHaydenaBarnarda.Podobniezresztąjakty.
ROZDZIAŁPIĄTY
HaydenBarnard,senatorzMinnesoty.Potężnyiwpływowy,znajdującyposłuchu
innychczłonkówKongresu.PowszechniecenionyHaydenBarnard,któregoradsłuchał
prezydent,iktóry,jeślimożnabyłowierzyćistniejącympogłoskom,zamierzał
kandydować
natenurządpodczasnajbliższejelekcji.
-Pominęłaśkilkaszczegółów,opowiadającmiswojąhistorię-skonstatowałspokojnie
Jess,oddającKriściefotografięsiostry.-Naprzyjęciuwydanymprzeztwojegoojczyma
Roseannaijaodbyliśmydługąrozmowę.Byłajedynąosobąwtymlicznymgronie,która
za-
chowywałasięnaturalnie.Toniezwykładziewczyna.Odtamtejporyczęstooniej
myślałem.
Wyglądaprawietakjakty.
-Wiem.
Jessobróciłsięnasiedzeniu,takabymócwidziećKristę.
-Twojatwarzodpoczątkuwydawałamisięznajoma.Okazujesię,żepoznałemnie
ciebie,leczRoseannę.Przypominaszjązwłaszczawtedy,kiedyrozpuściszwłosyi
ubierzesz
sięjaknastolatka.
-Rosiejestniższa.-Kristanerwowowciągnęłapowietrze.-Oczywiście,przezten
czasmogłaurosnąć.
-Chybaniemuszępytać,dlaczegonieprzyznałaśsię,kimobiejesteście.
-Chybaniemusisz.
Przezdłuższyczasobojeprzetrawialifakty,którenadawałysprawienowyobrót.
MilczenieprzerwałaKrista.
-Jess,obiecaj,żeniewymieniszwdrukunazwiskamojegoojczyma.
-Przypadektwojejsiostryjestbardzoszczególny.Dziecizawszeuciekałyzdomów,
aleniedziecisenatorów.Awięcniejesttoproblemdotyczącywyłącznierodzinz
najniższych
warstwspołeczeństwaizamierzamtowykazać.Historiatwojejsiostrybędziedoskonałym
przykładem.
KristaobrzuciłaJessarozzłoszczonymwzrokiem.
-Niechcę,żebyucierpiałakarieraojczyma.ItakjużzaszkodziłamuucieczkaRosie.
Agdybyśodważyłsięjeszczenapisać,corobię,żebyjąodszukać…
Kristaznalazłasiędokładnietam,gdziechciałjąmieć.Wpułapce.Niemiaławyborui
musiałaznimwspółpracować.To,cojużwiedział,wystarczyłoby,żebyzarównojej
życie,
jakiojczymazamienićwpiekło.Jessjednakniechciał,abypoczuła,iżznalazłasięw
sytuacjibezwyjścia.Imponowałamuswojąpostawą.Żebyodnaleźćsiostrę,poświęciła
wszystko.
Tak,byłakobietąwyjątkową.KuswemuzdumieniuJessuprzytomniłsobie,że
zaczynałbardziejcenićjąsamąniżmateriał,jakiegodostarczaładoksiążki.Nigdyjednak
nie
zadowalałygopołowiczneosiągnięcia.Zależałomuzarównonatym,abyKristanie
straciła
dobrejopinii,jakinaopisaniujejhistorii.
Pragnąłtakże,abybyłabezpieczna,izamierzałstaćsiękimśwrodzajujejochroniarza
naczasszukaniasiostry.
-Każdąhistorięmożnaopisaćtak,abynicniestraciłazeswejatrakcyjności,a
zarazembyłaanonimowa.
-GłosJessabrzmiałkojącoiłagodnie.-Kristo,niezrobięcikrzywdy.Apanu
senatorowiBarnardowi,którego,oględniemówiąc,niejestemwielbicielem,teżnie
przysporzękłopotów,chybażenatozasłuży.Niezniekształcamfaktówaniichnie
dramatyzuję.Inieszukamsensacji.
-Awięcniewykorzystasztego,czegosiędowiedziałeśomnie?
-Tegoniemówiłem.WNowymOrleaniepozostanęjeszczemiesiąclubdwa.Pomogę
ciodszukaćsiostrę.
KristapodniosławzrokispojrzałaJessowiwtwarz.Nawidokjegoświeżejrany
pomyślała,żenieprędkozapomniotym,couczyniłwjejobronie.
-Dlaczego?-usiłowałanadaćgłosowiostrebrzmienie.
-Poto,żebyobejrzećdokładnieplugaweszczegółyzulicznegożyciaRosie?
Jessczuł,żeKristasięboi.Jejlojalnośćwstosunkudoojczymaidosiostrybyła
niezwykła.
-Jakwiesz,dotejporyrozmawiałemzwielomadziećmiulicy.Możeszmiwierzyć,
oglądanieichniesprawiamiżadnejprzyjemności.
-Przepraszam.Ja…
-Jesteśzdenerwowanaizgnębiona.Ichceszosłaniaćnajbliższych.Tozrozumiałei
godnepodziwu.Proszęjednak,abyśmniewysłuchała.
Kristawmilczeniuskinęłagłową.
-Pomogęciszukaćsiostry-podjąłRoss.-Mamkontakty,atakżesporo
doświadczenia.Będziemydziałaćzgodniezewspólnieopracowanymplanem.Ajeśliuda
się
namznaleźćRosie,namówiszją,abyopowiedziałamioswoichprzeżyciach.Opiszęjew
taki
sposób,żeniktniebędziewstanierozpoznać,okimmowa.
-Dlaczegoniewymyśliszsobiejakiejśhistorii,skorozamierzaszpozmieniać
nazwiskaimiejscaakcji?
-Toproste.Boopisujęfakty,aniezajmujęsięfikcją.Zmianaszczegółów
uniemożliwiającychidentyfikacjęniezniekształciprawdy.
-Towszystko,czegoodemniechcesz?PomożeszodszukaćRosiewzamianza
wywiad,jakiegobyćmożeciudzieli?
-Jeślijąodnajdziemy.
NastępnesłowastanęłyKriściewgardle.
-Ajeślinie?
-Wrócimyobojedodomu.Akiedynapiszęotym,czegosiędowiedziałem,pozwolę
ciocenzurowaćtekst-obiecał.
-Niewrócędodomu,zanimnieodnajdęsiostry.WoczachJessapojawiłosię
współczucie.
-Spójrzprawdziewoczy.Jeśliwciągukilkutygodniniewpadniesznajejwyraźny
ślad,toniemaszżadnychszans.Rosiemożeznajdowaćsięwdowolnymmiejscuna
ziemi.
Niemasensu,abyśryzykowaławłasnebezpieczeństwo,chodzącponocnychbarach
Nowego
Orleanu,podczasgdyonamożebyćterazrówniedobrzewSanFranciscolubponowniew
NowymJorku.Wielumłodocianychuciekinierówwiedziekoczowniczeżycie.Zwłaszcza
tych,które,jakRosie,sąoddawnabezdomne.
-Joymówiła…
Jessniewidziałinnegosposobu,jaktylkopowiedziećKriściebrutalnąprawdę.
-Niepowinnaśdowierzaćtejdziewczynie.Twierdzi,żemieszkałaztwojąsiostrą,a
takżezsutenerem.Jaksądzisz,czybyłszczęśliwy,żeRosietakpoprostuzwinęłamanatki
i
znikła?-JessusłyszałcichyjękKristy,leczbezlitośniemówiłdalej:-Niewybrałasięna
wycieczkę,leczznówuciekła,niemogącdłużejznosićtakiejegzystencji.AJoypewnie
sięz
tegoucieszyła,bodziewczynyjejpokrojusązazdrosneoinneczłonkinieichrodzin.
-Rodzin?-Kriściezrobiłosięniedobrze.-Jakmożeszużywaćtegosłowana
określenietego,comasznamyśli?
-Toniejawymyśliłemtookreślenie.Itensystem.
-NiebrałeśudziałuwmojejrozmowiezJoy.Tocwanadziewczyna.Pocomiałaby
mnieokłamywać?
-Adlaczegomiałabymówićprawdę?Zapłaciłaśjejzapokazaniekurtki.Była
przekonana,żenieodnajdzieszRosie.Agdybynawettonastąpiło,itakotrzymałabyod
ciebie
tysiącdolarów.Więccobyzyskałanapowiedzeniuprawdy?
-Jakbymsłyszałaojczyma!-syknęłaKrista.Miałaochotęzatkaćsobieuszy.
-Możejednakistniejecoś,cołączymniezBarnardem-cierpkoskomentowałJess.-
Jesttotroskaotwojebezpieczeństwo.
Kristapoczuła,żeopuszczająjąsiły.Byławykończona,niezdolnadodalszejdyskusji.
PonocnychbarachNowegoOrleanumogłabywłóczyćsiędokońcażycia.Alezdawała
sobie
sprawęztego,żejeśliwciągunajbliższychtygodninienatrafinaśladRosie,
prawdopodobieństwojejodnalezieniastaniesiębliskiezeru.
-Muszęsięprzespać.
-Zastanowiszsięnadmojąpropozycją?-zapytałJess.-Zjemyjutrorazemkolacjęi
dokończymyrozmowę.
Kristawiedziała,żeniemasensuodkładaćnapóźniejtegospotkania.Albodojdądo
porozumienia,albodociekliwyreporterweźmiesprawy,toznaczyjejhistorię,wswoje
ręce.
-Dobrze-odrzekła.-Podejrzewam,żeoczywiściewiesz,gdziemieszkam?
-Napiętrze,tużobokkobietyzbardzopracowitąszczotką.
-Pozwól,żezgadnę.Tamtejnocyprzyszedłeśzamnąpodsamdom,apotemukryłeś
sięnadziedzińcu.
-Nierozgłaszajtego,proszę.Niezdradzajnikomumoichmetod.
-Naprawdętakzrobiłeś?
-Słowoskauta.Resztęnocyspędziłemwkrzakachobokfontanny.Zezwierzęciemna
kolanach.Zaanektowałmniestary,wyleniały,podwórzowykot.Nawiasemmówiąc,
całkiem
sprawnymyszołów.
-Dlaczegotozrobiłeś?
Jesssamsięnadtymzastanawiał.UparteśledzenieKristyjemusamemuwydawałosię
dziwneibezsensu.Wzruszyłramionami.
-Niemogłemprzestaćmyślećotobie.
-Tooktórejsięspotykamy?Okołoszóstej?-spytałaKrista,biorączaklamkęwozu.-
Aleniechcę,żebywidzianomnieztobąweFrancuskiejDzielnicy.
-Wporządku.Zjemykolacjęgdzieindziej.
Kristaprzesiadłasiędowłasnegosamochoduipochwilijużjejniebyło.Zaparkowała
wpodziemnymgarażu.Whotelowejłaziencenaciągnęładżinsyiwypłowiałąbawełnianą
koszulkęorazzebraławłosywkońskiogon.Rankiemprzychodziłaposamochódubrana
już
jakdopracy,gdyżprawdopodobieństwonatknięciasięotejporzenaznajomedzieciaki
było
minimalne.Tezmęczoneistotyosmutnych,bladychtwarzyczkachdopierowieczorami
rozpoczynałyżycie,rzadkokiedypokazującsięwdziennymświetle.
Wracającpopracydodomu,Kristazawszepamiętała,żebysięprzebrać.Dziśbyła
zadowolonazeswojejostrożności,bonagleusłyszała,żektośwołająpoimieniu.
Rozpoznała
znajomygłos.Wypatrzyłaztrudemmłodziutkądziewczynęzkrótkimi,czarnymiwłosami
i
ogromnyminiebieskimioczami,ukrytązawęgłem.
-Dlaczegosięchowasz?-spytała.
-Lazłzamnątakijedenfacet,któryprowadzilokalobokbaruostrygowego
Paddy’ego.
-ManaimięChaz.Toalfons.Trzymajsięodniegozdaleka.
-Myślisz,żesamategoniewiem?Nieurodziłamsięwczoraj.
Ściślepowiedziawszy,urodziłasięczternaścielattemu.Kiedyśwsekrecieprzyznała
sięKriściedoswegowieku.Szczuplutkaizoczamijakumałegoszczeniaka,Tate
wyglądała
nadwanaścielat.
-Gdziekwiaty?-spytałaKrista.
-Częśćsprzedałam.ResztęrzuciłamnawidokChaza.Awięc,uznałaKrista,
dziewczynkabędziegłodowałaprzezcałydzień,chybażektośpodzielisięznią
jedzeniem
lubudasięjejznaleźćcośnaśmietnikuzaktórąśzrestauracji.Tateżyłazulicznej
sprzedaży
niezbytjużświeżychróżzkwiaciarniweFrancuskiejDzielnicy.Niemiałanato
zezwolenia,
alebiegałaszybciejniżmiejscowigliniarzeiznaławszystkieboczneulice,podwórza,
zakamarkiiprzejścia.
-Mampieniądze-oznajmiłaKrista.-Chodźmycośzjeść.
-Niejestemgłodna-odparłaTate.
Kristazastanawiałasię,skądutejdziewczynkibierzesiętylegodnościwłasnej.Tate
byłachudajakszczapa.Zagłodzona.Jeślinawetjadła,tozazwyczajbyleco.Owocei
warzywamogłazdobyćtylkonaśmietnikachlubwyrzuconenapobliskimtargu.Byław
wieku,wktórymsięrośnie.Potrzebowaładobregopożywienia.
-Gdybymbyłagłodna,podzieliłabyśsięzemnąjedzeniem,mamrację,Tate?-spytała
Krista.
-Nie.
-Podzieliłabyśsię,jestemtegopewna.Znamwpobliżutanibarsałatkowy.-Twarz
Tateniezmieniławyrazu.
-Dajątamteżpizzę-dodałaKrista.-Zdużąilościąsera.
-Niechcemisięjeść.
-Towielkaszkoda.Samatamiśćniemogę.
-Dlaczego?
-Podrywamniefacetpracującyzaladą-wymyśliła.
-Notoco?Czymtosięróżniodtego,corobisznocami?Kristachętniewyjawiłaby
Tateprawdę.Obawiałasięjednak,żedziewczynkaniepotrafitrzymaćjęzykazazębami.
-To,corobię,niejestdobre.-Staranniedobierałasłowa.-Zkoniecznościłażępo
barach.Dajęsiępodrywaćfacetomtylkowtedy,kiedyjestemzmuszona.
-Toakuratbyłozgodnezprawdą.-Ty,Tate,jesteśjeszczenatylemłoda,żemożesz
dokonaćwyboru.Sąróżneośrodki,wktórychmogłabyśprzebywać,chodzićdoszkołyi
rosnąćtakjakinnedzieci.
-Popierwszejucieczcewpadłamdwarazy-przyznałasięTate.-Zapudłowalimniew
takimjednymzakładzie.Byłotamjakwwięzieniu.
-Niewszędziejestźle.
-Przecieżtyśteżuciekła,więcpocotamowa?
-Niechcę,żebyśskończyła,podrywającmężczyznwbarach.
-Tytorobisz.
-Alenienawidzętego!-Byłatoświętaprawda.
-Wtwoimwiekumogłabyśznaleźćinnąrobotę.
-Niktniedostanieprzyzwoitejrobotybezjakiegośwykształcenia.
Tatezamilkła.Kiedywreszciesięodezwała,jejsłowazabrzmiałydziecinniei
żałośnie.
-Jestjednarzecz,jakiejmibrak-wymamrotałapodnosem.-Lubiłamszkołę.
Nauczycielmówił,żepowinnampotempójśćnastudia.
Kristaprzełknęłałzy.JakmogłabywyjaśnićjeTate?
-Notoco,idziemynapizzę?-spytała.
-Jakchcesz.
Kristawzięłaprysznicizałożyłanasiebiejasnożółtąspódnicęibawełnianysweter.Po
czterechgodzinachsnuodżyłanatyle,żebyłajużgotowarzucićsięlwomnapożarcie.A
właściwiejednemulwu.
Nadalniewiedziała,copowiedziećJessowi.Właściwieniemiaławyboru.Jeśliten
człowieknaprawdęchcepomócwodnalezieniuRosie,powinnamunatopozwolić.Była
jednakzła,żeznalazłasięwprzymusowejsytuacji.Pozatymwszystko,corobiła,aby
odszukaćsiostrę,mogłoodbićsięnakarierzeojczyma.Byłdlaniejdobry,adlajejmatki-
wręczwspaniały.Wżadensposóbniechciałabymuzaszkodzić.
PrzeddomemKristaprzywitałasięzpaniąDuchamp,któramyłaoknasąsiedniego
mieszkania.Dwatygodnietemuopuściłjeostatnilokator,pozostawiającwopłakanym
stanie.
Właścicieledomubylizbytstarzy,abynaterenieposesjiutrzymaćporządek.Pani
Duchamp
bezustanniezamiatałalubmyłaokna.Obieteczynnościbyływszystkim,zczymjeszcze
potrafiłasobieradzić.Jejmążbyłpokręconyprzezartretyzm.Starczałomusiłtylkona
zbieraniekomornego.
Obojepotrafilinatomiastwspanialeopowiadaćodawnych,lepszychczasach,kiedyto
FrancuskaDzielnicabyłamiejscembezpiecznym,rodzinnym,zamożnym,gdziewszelkie
praceporządkowewykonywaliwynajmowaniludzieigdziedniinoceupływałyspokojnie
i
powoli.Żadneznichniedostosowałosiędopóźniejszejrzeczywistości.PanDuchamp
opowiadałkażdemu,ktotylkozechciałsłuchać,historyjkizdawnychczasów,ajegożona
zamiatałaztakimprzejęciem,jakbychciaławymieśćzmiany,ojakieprzecieżnigdysię
nie
prosiła.
KristaczekałanaJessauwylotuprzesmykułączącegodziedzinieczulicą.Zatrzymał
sięzazakrętem.Popatrzyłauważnienajpierwwjedną,potemwdrugąstronęulicyi
dopiero
przeszłaprzezchodnik,poczymwsiadładosamochodu.
-Boiszsię,żektośzobaczycięprzyzwoicieubraną?
-zapytał,ruszając.-Jakmyślisz,długojeszczebędzieudawałacisiętamaskarada,
zanimktośnieodkryjeprawdy?
-Dopóty,dopókinieodnajdęsiostry.
KristapopatrzyłanaJessa.Byłubranywświeżą,jasnoniebieskąkoszulęz
podwiniętymirękawamiiciemnoszarespodnie.Włosymiałjeszczemokreodniedawnego
prysznica.Dopierocowygolonatwarzpromieniowałaenergią.Tylkoczerwonaszramana
czoleświadczyłaotym,żezdarzałomusięmiewaćlepszedni.
-Tam,dokądjedziemy,będziemymielitrochęspokoju-oznajmił.
-Toznaczygdzie?
-Samasięprzekonasz.
SkierowalisięwstronęPontchartrain,dużego,słonawegojezioraznajdującegosięna
granicymiasta.PokwadransiejazdyJesszatrzymałsamochódnabrzegujeziora.
-Kolegazestudiówmatutajdomekletniskowynałodzi-oznajmił.-Poprzyjeździe
doNowegoOrleanumieszkałemwnimprzezjakiśczas.
Jessotworzyłbagażnik.PodałKriściedwietorbyzjedzeniem.
Domki,stałoichtutajwiele,jedenobokdrugiego,byłypobudowanena
zakotwiczonychłodziach.DokolegiJessanależałluksusowydomekzcyprysowego
drewna.
KristaweszłazaJessemnapokład,naktórymznajdowałsiębasenikzgorącąwodąi
ławkizwidokiemnajezioro.Wdomkumieściłysiętrzypomieszczeniaimponująco
wyposażone.Zlustrzanymiścianami,sztucznądżungląisystememstereozgłośnikami
niezwykłejmocy.Wjednymzpokoistałogigantycznełoże.
ZobaczywszynatwarzyKristywyrazosłupienia,Jesspoczułsiętrochęgłupio.
-Wiem,cosobiemyślisz-powiedział.-Toteżniejestwmoimguście.Alewidokz
pokładumamywspaniały.Jesttakciepło,żemożemyzjeśćtukolacjęiobejrzećzachód
słońca.
Kristapoczułaciepłowsercu.Przyjazddodomkunałodzistanowiłzpewnością
wykalkulowaneposunięcieJessa.Jednaksamfakt,żechciałsprawićjejprzyjemność,był
godzienuznania.
Odwielumiesięcyniedoznałaniczyjejżyczliwości.Żebyszukaćsiostry,porzuciła
ulubionąpracę,przyjaciółinarzeczonego.Oczywiście,taostatniastrataokazałasię
najboleśniejsza.Scottbyłmężczyzną,którycelowałwrozpieszczaniukobiety,
organizowaniu
romantycznychkolacjiprzyświecach,wysyłaniuorchidei,wręczanychdamiesercao
zaskakującychporachizrówniezaskakującychpowodów.Byłtakżemistrzemw
prawieniu
komplementów.Sprawiał,żeKristaczułasięprzynimwspaniale,doceniana,pożądanai
bardzokobieca.Zresztąonateżnieszczędziłamupochwał,podbechtującjegomęską
próżność,która,jaksiępotemokazało,byłaznaczniewiększa,niżmogłaprzypuszczać.
-MyśliszoRosie?
Kristaniebyłapewna,czytoserdecznośćJessa,czytylkowspomnieniasprawiły,że
przyznałasięszczerze:
-Zastanawiałamsięnadzmianami,którenastąpiływmoimżyciu.
-Zewzględunasiostrę?
-Chybamożnatotakpowiedzieć.Zaniektóreznichbędęmusiałajejpodziękować.-
Odpędziławspomnienia.
-Czymogęcipomóc?
Jesspragnąłusłyszećwięcej,aleniechciałwzbudzaćpodejrzliwościKristy.Tym
razemjegozainteresowaniemiałocharakterczystoosobisty,alewątpił,czydałabytemu
wiarę.
-Zrobięcizarazjakiegośdrinka.Amożewyjdzieszzemnąnapokład?Rozpalęgrill.
Atymożeszpóźniejzrobićsałatkę.
Przyokrągłym,piknikowymstoleKristasączyłabiałewinoiprzyglądałasięJessowi,
któryzwprawąukładałwęglewpaleniskuirozpalałgrill.Przysiadłsiędoniejpokilku
minutach.
-JakdługojesteśwNowymOrleanie?
-Odlutego.
-Musiałobyćcibardzociężko.
Kristajużzdążyłaniemalzapomnieć,jakwyglądajązrozumienieiczyjaśsympatia.
-Jestempewna,żeRosiebyłowtymczasieznaczniegorzej.
-Jeśliniepostaraszsięspojrzećzbokunacałąsprawęinienabierzeszdystansu,
nikomuniepomożesz.
Słońcezawisłoniskonahoryzoncie.Czujączbliżającąsięnoc,dolotupoderwałysię
gęsi.Ichsznurprzeciąłniebo.
Kristausiłowałaprzypomniećsobie,kiedyporazostatnisiedziałatakspokojnie,
podziwiajączachódsłońca.
-Możemaszrację-powiedziaławkońcu.-Bógjedenwie,czyto,corobię,majakiś
sens.
-Czasamiłatwiejjestspojrzećnasprawęzpewnejperspektywy,aszczególnie,jeśli
ktośwtympomoże.
-Zamierzaszpowrócićdonaszejporannejrozmowy?
-Dopieropokolacji.-Jesspodniósłsięzmiejsca.
-Zawszenajpierwkarmiszswojeofiary,adopieropotemjeuśmiercasz?-Krista
uśmiechnęłasię,żebyniecoosłabićmakabrycznysenswypowiedzianychsłów.-Ile
steków
musiałeśwładowaćwHaroldaGrimesa,żebyopowiedziałciotamtymskandaluz
szantażem
wPentagonie?
-Jakwidzę,znaszmojetekstyimojesposoby.-Jessnieukrywałzadowolenia.
-Czytałamnawettwojąostatniąksiążkę.Okropniemnieprzestraszyłeś.
Wksiążcetej,któraodrazustałasiębestsellerem,Jessujawnił,żesporoodpadów
toksycznychjestskładowanychwnieoznakowanychmiejscachwkilkudużychparkach
narodowych.Fakttenprzeraziłwieluludzi,jegotakże.
-TejinformacjinieuzyskałemkarmiącHaroldaGrimesa-oświadczyłKriście.
Obdarzyłjąuważnymspojrzeniem,zktóregoprzebijałosamozadowolenie.-Złożyłemmu
tylkokilkaobietnic,którychzamierzałemdotrzymać.
-Masznamyśligroźby.
-Jeślimuszę,potrafięgraćostro.Kristatakżepodniosłasięzzastołu.
-Chybacośwspominałeśorobieniusałatki.
Jedliprzyzapadającymzmierzchu.Stekibyłytakie,jakchcieli,słabowypieczone,a
kalifornijskiburgundmiałłagodnysmak.PrzezcaływieczórKristastarałasięmiećna
baczności,alewmiaręupływuczasustawałosiętocoraztrudniejsze.Monotonnyplusk
wody
uderzającejoburtęłodziidobryposiłekdałyjejpoczuciebezpieczeństwa,rozkoszowała
się
słodkimlenistwemiczułasięodprężona.Nakilkaminutzapomniała,dlaczegotujest.
-Jestcizimno?
-Trochę.
Odzachodusłońcaupłynęłojużsporoczasu.KristapomogłaJessowisprzątnąćze
stołu,apotemzeszłazanimpodpokład.
-Ulokujsięwygodnie,ajatymczasemzaparzękawę-zaproponowałJess.
-Jeślibędziemizbytwygodnie,natychmiastzasnę.
-Chybaniezamierzaszwychodzićdziśnamiasto?WplanachnawieczórKrista
miała,jakzwykle,szukaniesiostry.Dziśjednakczułasięzbytzmęczona,bymiećsiębez
przerwynabaczności.
-Pojadędodomuiwreszcieporządnieprześpięcałąnoc-zdecydowała.Igdytylko
wypowiedziałatesłowa,odczułaogromnąulgę.
-Todobrze.
-Dobrze?AjeśliakurattejnocyRosiepokażesięw„Tallulahu”?
-Będętamnaniączekał.
WłaśniewtejchwiliJesspodałnajważniejszypowód,dlaktóregoKristapowinna
zgodzićsięnajegowspółpracę.Szukającsiostrywpojedynkę,miałaznaczniemniejsze
szanse.
-Jakmyślisz,poznacię,gdycięzobaczy?-zapytała,patrzącnaniegouważnie.
Awięcpowzięładecyzję,pomyślałJess.Oddziśmielidziałaćrazem.
-Pewnietak.Naprzyjęciuucięliśmysobiesympatycznąrozmowę.Chybabyłateżpod
wrażeniem.
-Cozrobisz,gdyujrzyszRosie?
-Powiem,żeprzyjechałaśdoNowegoOrleanupoto,abyjąodszukać.Bardzosięo
niąmartwiszichciałabyświedzieć,czyjestzdrowaicała.Apotemoświadczętwojej
siostrze,
żenieliczysięto,codotejporyrobiłaidlaczegouciekłazdomu.Dodam,żepopowrocie
zagwarantujęjejochronę.Zapewnię,żeniejestjeszczezbytpóźnonapowrótdo
normalnego
życia.
-Tobyłobydoskonałe.
Kristazłożyłagłowęnaoparciukanapyizamknęłaoczy.Jesszamilkłnadłuższyczas,
bytrochęodpoczęła.
-Kristo?
Podniosłapowoliciężkiepowieki.Uśmiechnęłasię.
-Dziękuję.
-Awięcdziałamywspólnie?
-Tak.
-Jestjeszczejednasprawa.Powinniśmyznaleźćdlaciebiebezpieczniejsze
mieszkanie.-JessusiadłobokKristy.
-Niestaćmnienalepszelokum,amuszęmieszkaćdalekoodmiejsc,wktórych
spotykająsiębezdomnedzieciaki,abynienabrałypodejrzeń.Posprzedaniusamochodu
nie
będęmiałaśrodkatransportu.
-Czyniemożeszzatrzymaćgojeszczenajakiśczas?
-Niedamrady.OpróczkomornegowNowymOrleanienadalpłacęzaswójstary
apartament.Bezpracywkioskumoimjedynymźródłemutrzymaniastanąsiępieniądzeza
samochód.
-Mieszkaszwniebezpiecznymmiejscu.Wodpowiedziwzruszyłaramionami.
-Tomniemartwi.-JessdotknąłlekkopoliczkaKristy,obracająckusobiejejtwarz.W
jegowzrokuodmalowałasięautentycznatroska.
-Wiem,ryzykuję,aletojedynysposóbszukaniaRosie,jakiznam.
-Tomieszkanieoboktwojegojestpuste,mamrację?
-Skądwiesz?-ZanimJesszdołałodpowiedzieć,Kristapokręciłagłową.-Azresztą
nieważne.
-Poszedłemtamwczoraj.Otym,żetomieszkaniejestdowynajęcia,dowiedziałem
sięodwłaścicielkiposesji.
-Ależtookropnadziura!Copomogłoby,gdybymsiętamprzeprowadziła?…Aha,już
rozumiem.
-TerazmieszkamwSheratonie.Gdybymulokowałsięwpobliżuciebie,wówczas
miałbymoko…
-Nieproszęcięoto.
-Nieprosisz.
-Aleniktniemożeotymwiedzieć-zastrzegła.
-Przecieżniktniemapojęcia,gdziemieszkasz.Wobectegoniebędzieżadnego
problemu.
Kristamogławymienićspororóżnychproblemów,aczkolwiekżadenznichniemiał
nicwspólnegoztym,oczymmówiłJess.Mającgotakblisko,będziejejcoraztrudniej
powstrzymaćsięprzedwyjawieniemmucałejhistorii,atakżecorazłatwiejzapomnieć,że
jestonprzedewszystkimreporterem.Naraziejednakobawytebyłymniejistotneniż
jeszcze
jedenkłopotliwyproblem,którymógłpowstać.
Byłaosobąosłabymcharakterze.Jeślidotejporymiałapodtymwzględemjakieś
wątpliwości,torozproszyłjedzisiejszywieczór.Miłeotoczenie,dobryposiłekoraztrochę
życzliwościczłowieka,któryjąwysłuchał,wystarczyły,żebyosłabławdążeniachi
zgodziła
sięnajegoudziałwposzukiwaniachsiostry.
Jużrazuległamężczyźnie,jegozalotom,uprzedzającejgrzecznościiadoracji.I
zostałaboleśniezraniona.Nigdywięcejniechciałaznaleźćsięwpodobnieprzykrej
sytuacji.
-Jeślizamieszkaszzaścianą,topozostanieszzaścianą-oznajmiłatwardo,patrząc
Jessowiprostowoczy.
Byłojasne,coKristamanamyśli.Zaintrygowałagojednakprzyczynatego
ostrzeżenia.
-Maszpewniebardzozłemniemanieomężczyznach-zauważyłikiedyprzytaknęła
ruchemgłowy,dorzucił:
-Zaliczaszwszystkichdojednejkategorii.
-Zgadzasię.
-Wobectegozechciejwyobrazićsobiemężczyznęniezainteresowanegozalecaniem
siędokobiety,któragoniechce.
-Dobrze,żetopojmujesz.
Jesspojmowałznaczniewięcej,alenajważniejszabyładlaniegoświadomość,że
Kristazostałaprzezkogośbardzoskrzywdzona.
-Nigdyniezachowywałemsięnachalniewstosunkudożadnejkobietyinie
zamierzamtegorobić.Jeślisprawypotocząsięzgodniezplanem,każdeznaspozostanie
w
swoimlokum.AwszystkiewysiłkiskupimynaposzukiwaniachRosie.Notoco?Umowa
stoi?
Kristauśmiechnęłasiębladoiskinęłagłową.
ROZDZIAŁSZÓSTY
NiespełnadwadzieściaczterygodzinypóźniejJessusiłowałzadomowićsięw
mieszkaniuKristy.
-Napewnobędzieciwygodnie?-Nawidokjegonógwystającychponadoparciem
zdezelowanejkanapyzpowątpiewaniemuniosłabrwi.
-Znaczniewygodniej,niżgdybymzostałzaścianąwtowarzystwiekaraluchów
bawiącychsięwchowanegonamoimbrzuchu.
Kristausiłowałabezskuteczniestłumićśmiech.
-Miło,żeciętobawi.-NatwarzyJessaodmalowałasięuraza.
-Przepraszam,aleobrazbyłtakkomiczny…
-Wprzeciwieństwiedokaraluchów,którewcaleniesąkomiczne.
Jesszamknąłoczy.Podczaspracyreporterskiejzdarzałomusięwielokrotnie
przebywaćwobskurnychmiejscach,alenato,coujrzałwlokalumieszczącymsięprzez
ścianęzpokojemKristy,zupełnieniebyłprzygotowany.Frontoweoknabyłyjedynym
fragmentemmieszkania,którymytowciąguostatnichdwudziestulat.Jessusiłował
nastawić
siępsychicznienażyciewbrudzie.Niebyłjednakwstaniewspółżyćzkaraluchami,
które,
gdytylkogasiłświatło,wyłaziłyzewszystkichkątów.
Kristausłyszałazzaścianyjakieśpodejrzaneodgłosyiprzyszłasprawdzić,cosię
dzieje.Pokrótkiejwizjilokalnejzabraładosiebienieszczęśnika,ofiarowującmuwłasną
kanapę.
-Nierozumiem,dlaczegokumpletychmoichwspółlokatorówniewynajęlirównieżi
twojegopomieszczenia?
-zastanawiałsięgłośno.
-Bogdytylkotutajsięwprowadziłam,pozmieniałamimgeny-zcałąpowagą
wyjaśniłaKrista.
-Umiesztorobić?Acoztwoimigenami?
-Pewniewszystkiemojedziecibędąmiałypodwiegłowy.
-Czynieuzgodniliśmy,żezostaniemykażdeusiebie?
-zapytał.
KristamiałaochotęotulićkocemJessawiercącegosięnaprzykrótkiejkanapie.
Podczasgdyonaspała,onprzezcałąnocprzeczesywałponureulicewposzukiwaniu
Rosie.
PotemuzgodniłzpaniąDuchampwarunkiwynajęciamieszkaniaiprzywiózłzhotelu
Sheratonswójniewielkidobytek.Teraz,toznaczywczesnympopołudniem,ledwie
trzymał
sięnanogach-zezmęczenia.
-Powinnamsiędomyślić,żeużyjeszpierwszejlepszejwymówki,żebyprzejśćprzez
mójpróg.
CiężkiepowiekiJessadałysięunieśćtylkodopołowy.
-Niemamsiłynarozpustę-mruknąłinatychmiastzasnął.
Kristawłożyładżinsy,luźnąbawełnianąkoszulkęiadidasy.Wpięławuszywiszące,
srebrnekolczyki.Nienałożyłanatwarzżadnegomakijażu,aleprzyozdobiłapalcetanimi
pierścionkami.Naczubkugłowyzwiązaławłosywkońskiogon.
Byłpiękny,wiosennydzień.Postanowiłarozpocząćposzukiwaniaodmałego
spożywczegosklepiku.Ojegowłaścicielu,starympanieMajorsie,byłopowszechniewia-
domo,żemagołębieserce.Dzieciomulicynigdynieprawiłkazańionicichniepytał.
Sprzedawałimczerstwepączkiimlekopokoszciewłasnym,mimożeceny,jakichżądał
od
innychklientówsklepu,byłydośćwyśrubowane.
Kristazagadaładoniegodopieropozjedzeniupączkaiwypiciuszklankimleka.
-Zrobiłosiębardzociepło.Prawiejakwlecie.
-Otejporzerokuzawszeczujesiętutajlato.
-Niejestemstąd.
-Tomożnarozpoznać,kochana,posposobie,wjakimówisz.
-PrzyjechałamdoNowegoOrleanu,żebyzabawićsię…akuratbyłyostatki…i
zapomniałamwyjechać.
-Nietyjedna.
-Zjawiłamsiętutajzinnymidziewczynami.-Kristazaczęłagrzebaćwbatonikach,
udając,żecośsobiewybiera.
-Alegdzieśznikłyiniemogęichodnaleźć.
Właścicielsklepikuobserwowałwmilczeniukażdyruchmłodejklientki.Pewnie
spodziewałsię,żezarazcośzwędzi.Podniosławgóręsnickersa.
-Wezmętenbatonik.-Wposzukiwaniudrobnychwsunęładłońdosfatygowanej
skórzanejtorebki.-Rozglądałamsię,alegdzieśsięzapodziały.Dziewczyny,nie
pieniądze.
PanMajorsuśmiechnąłsięiwziąłzapłatę.
-Przychodzitumnóstwodzieciaków.Wszystkiewyglądająpodobnie.Zresztąpatrzę
imnaręce,anienatwarze.
-SpojrzałnaKristęzukosa.-Chociażciebiejużkiedyświdziałem.
Byłazadowolona,żejąpamiętał.MożetakżezapamiętałRosie?
-Byłamtutajzdziewczyną,którąchciałabymodnaleźć.
-Dzieciakiprzychodząiodchodzą-oświadczyłsentencjonalnie.
-TadziewczynamanaimięRosie.
-Nikogoniepytamoimię.
-Jestniższaniżja.Jesteśmydosiebiepodobne.Teżblondynka.Mawłosyciemniejsze
niżmoje,bardziejzłote.Iniebieskawozieloneoczy.-Kristapołożyłanaladziepaczkę
gumy
dożuciaiznówsięgnęładotorebki.-Cośmisięzdaje,żechybamamprzysobiejej
fotografię.
Kristawyjęłazdjęcie,któresamazrobiłapolaroidempodczasjednegozostatnich
weekendówspędzonychwspólniezRosie.Ukazywałoroześmianąnastolatkęwdżinsachi
czerwonymswetrzenatletrawyidrzew.
-Czypanjąkiedyświdział?
Właścicielsklepunachyliłsięnadkontuaremiprzymrużyłoczy.
-Niemampojęcia-odparł.-Wygląda,kochana,jakinnedziewczyny.
Kristaztrudemukryłarozczarowanie.
-Szkoda.Sądzę,żekiedyśsięznajdzie.
Wzięłafotografięiwsunęładoportfela,apotemodwróciłasię,zzamiarem
opuszczeniasklepu.
-Zapomniałaś,kochana,zabraćgumę.Kristawłożyłagumędotorebki.
-Mówiłaś,żedziewczynamanaimięRosie?
-Tak.Rosie.
-Comampowiedzieć,jeślijązobaczę?Żektojejszuka?
KristapopatrzyłanapanaMajorsa.Obawiałasiępowiedziećmuprawdę.Mógłby
niechcącywystraszyćRosie.
-Och,niechsiępannieprzejmuje.Mnieteżjesttrudnoznaleźć.Liczęnato,żesama
jąodszukam.
Chwilępóźniejruszyławdalsządrogę.Słońcegrzałomocno,awjegopromieniach
powstawałonoweżycie.Nabalkonachimurachotaczającychoryginalnedziedzińce
pojawiły
siękwiaty.Sklepikarzepootwieralidrzwinaulicę,zapraszającklientówdośrodka.
Kristaszławolnymkrokiemwytyczonątrasą.Wstąpiłado„CafeduMonde”,gdzie
kupiłabeignetsikawęzmlekiem.Usiadłaprzystolikustojącymnazewnątrz,twarządo
JacksonSquare,liczącnato,żeujrzykogośznajomego.Wpewnejchwiliwydawałosię
jej,
żewidziTate,alezanimmogłaprzyjrzećsięjejbliżej,dziewczynaznikła.
PodczasspacerudoMoonwalkiszybkiegopowrotuprzezpobliskiJaxBrewery,
dawnybrowarprzekształconynaciągeleganckichsklepów,Kristaniespotkałanikogo
znajomego.DoszładoBourbonStreet.Taulicaniemilkłanigdy,zadniakumulując
energię
dlaspecjalnejpubliczności,pojawiającejsiętuzzapadnięciemnocy.Możnatubyło
zawsze
znaleźćwszystko,jeślitylkowiedziałosię,gdzieszukać.
Wdalsządrogęruszyłautartymszlakiem.Wpobliżunocnychlokalizobaczyła
znajometwarzestojącejtamzwyklegrupkimłodocianychizatrzymałasię,żebyporoz-
mawiać.Niektórzyznichznalijużopowiedzianąprzezniąfikcyjnąhistoryjkę,dlaczego
szukaRosie.Kilkaosóboglądałofotografię,którąpokazałastaremupanuMajorsowi.
Dzisiaj
znówniktniemiałjejnicdopowiedzenia,więcpozakończeniuzaplanowanejtrasy
zawróciła
kudomowi.Dopieroterazpoczułaogarniającejązmęczenieirozczarowanie,żeznowu
nie
udałojejsiętrafićnaśladRosie.
Skręciławprzesmykmiędzydomamiipochwiliznalazłasięnadziedzińcu.
ZobaczyłaJessaakuratwychodzącegozjejmieszkania.Zaspanyipółżywyzezmęczenia,
wyglądałokropnie.ObdarzyłKristębladymuśmiechem,jakbytobyłowszystko,naco
potrafiłsięzdobyćpozaledwiedwóchgodzinachsnunazakrótkiejkanapie,iciężkim
krokiemzszedłposchodachzgalerii.
-Jakposzło?-zapytał.
-Jakzwykleźle.
-Mamtupewnekontakty.Jutrospróbujęznichskorzystać.
-Obybyłybardziejpomocneniżmoje.-Kristaprzysiadłananiskimmurku,który
swegoczasuotaczałkapliczkępostawionątunacześćświętegoJudyTadeusza,patrona
spraw
trudnychibeznadziejnych.-Przynajmniejbyłtoładnydzień,wsamraznaspacer.
-Właśniemiałemprzystąpićdoeliminowaniarezydentówmojegolokum.-Jessusiadł
obokKristy.
-Nocujnadalumnie.Będzieszmilewidzianymgościem.
-Dzięki.Wobectegoporządkiodłożędojutra.Ranodostarczązesklepunowy
materac,więczakłócęcitylkodzisiejsząnoc.
-Maszpościeliręczniki?
-KupięnaCanalStreet.
PrzemierzającwszerziwzdłużFrancuskąDzielnicę,Kristamiaławieleczasuna
myślenie.Nasunęłosięjejpodstawowepytanie,którepowinnazadaćJessowiznacznie
wcześniej.
-Dlaczegotowszystkorobisz?
Czekałnarozwinięciepytania,najakieśbliższewyjaśnienia,aleichnieusłyszał.
Oczywiście,łatwobyłodomyślićsię,ocochodziłoKriście,aleniezamierzałodkrywać
kart.
-Wątpię,byśchciałausłyszeć,dlaczegosiedzętuztobąigadamozabijaniuinsektów.
Pragnieszdowiedziećsię,czemuwogólezająłemsięproblememmłodocianych
uciekinierów
izacząłembadaćtesprawy.Nadalminieufasz,mamrację?
-Samaniewiem.
-Możeszmizawierzyć.
-Losymojejsiostryniesądlaciebieniczymwyjątkowym.Poznałeświeletakich
historii.ORosiewieszjużtyle,żewystarczycinanapisaniecałkiemsporegotekstu.
Czemu
więcmiałbyśpilotowaćdalejtęsprawę,ażdokońca?Zwłaszczażeodnalezieniejejmoże
okazaćsięniemożliwe.
NieufnośćKristybyłauzasadniona.UpodstawdecyzjiJessa,żebypomócjejw
odszukaniusiostry,byłocoświęcejniżtylkozawodowaciekawość.Przewracającsięz
boku
naboknaniewygodnejkanapie,uprzytomniłsobie,żejednymzpowodów,dlaktórychtu
tkwił,byłanieRosie,leczjejsiostra.
NiezamierzałjednakprzyznawaćsiędotegoKriście.
-Dzieciakiulicytonietylkosuchenazwiskaitwarzenaplakatach.Inietylkoraporty
wpolicyjnychkartotekach.Byłemzaangażowanywtesprawy,jeszczezanimzająłemsię
nimiprofesjonalnie-powiedział.-Wczorajwspomniałemciomoimbratanku.Onteż
uciekł
zdomuiżyłnaulicy.
KristadostrzegłabólwoczachJessa.
-Mówiłeś,żeumieszczonogowdomupoprawczym.
-Bobbydwukrotnieuciekałzdomu.Zadrugimrazemwylądowałwzakładzie
zamkniętym.Gdybytampozostał,otrzymałbypewniejakąśpomoc,aleteżuciekł.Żyłna
ulicachprzezpółroku.Potemmójbratdowiedziałsię,żeBobby’egoodnalezionow
Atlantic
City.Miałsiedemnaścielat.Nigdynieukończyłosiemnastu.
KristasiedziałatakbliskoJessa,żewyczuł,jakpojegoostatnichsłowachjejciałem
wstrząsnęłynagłedreszcze.
-Tookropne-szepnęła.
-Niepowiedziałemtegopoto,abyprzysporzyćcizmartwień.Obojedobrzewiemy,
jakilosspotykatedzieciaki.Alezasługujesznawyjaśnienie,dlaczegoksiążka,którą
przygotowuję,jestdlamnietakaważna.
Kristastarałasięnadalrozumowaćlogicznie.
-Towcalenietłumaczy,dlaczegojestdlaciebieważnamojasiostra.
-Dolicha,czyniewidzisz,żechcę,abychoćjedendzieciakztegosięwykaraskał!-
wybuchnąłJess.Przeczesałpalcamizwichrzonączuprynę.Dopieropochwilizdałsobie
sprawęztego,żeswązłośćwyładowałnaniewłaściwejosobie.Zacząłprzepraszać,ale
Krista
przerwałamuzmiejsca.
-Dajspokój,proszę.Jatorozumiem.
-Usiłujęmiećdystansdotejsprawy.Tłumaczęsobie,żenapisanietejksiążkibędziez
mojejstronywystarczającymwkładem.Przecieżnicwięcejniemogęzrobić.Aleza
każdym
razem,gdyrozmawiamzktórymśztychdzieciaków,chcęgoratować.Swegoczasu
powinien
znaleźćsięktoś,ktopomógłbyBobby’emu.Możeudałobysięwtedyocalićmużycie.
Kristauprzytomniłasobie,żenaglezamienilisięrolami.Teraztoonapróbowała
zachęcaćJessadoskończeniaksiążkiigodziłasięnajegopomocwposzukiwaniuRosie.
W
jakimśmomencierozmowydotknęławpocieszającymgeścieramieniarozmówcy.
-Terazrozumiemtrochęlepiejmotywytwojegopostępowania.
Jesspodniósłsięzmurku.
-Zajdęnachwilędodomu,apotemwybioręsiędosklepupojakieśśrodkiczystościi
cośdodezynfekcji.
-Jutropomogęcisprzątać.
SłowatewyrwałysięKriścieodruchowo.Niebyłapewna,kogoznichzaskoczyły
bardziej.
-Niemusisztegorobić-powiedział.
-Przekonaszsię,jakdoskonaleumiemobchodzićsięzmopemiszczotką.Mam
wyraźneuzdolnieniawtymkierunku.
Jessuśmiechnąłsięirozpogodziłtwarz.
-Żebyuwierzyć,musiałbymzobaczyćtonawłasneoczy.
-Awięczsamegoranazabieramysiędoroboty.Kiedyskończymy,postawiszmi
lunch.
KristapatrzyłanaodchodzącegoJessa.Wspiąłsięposchodachiotwierałkluczem
drzwidoswegomieszkania.Właśniemobilizowałaresztkienergii,żebysiępodnieśći
pójść
dosiebienagórę,kiedynaglezaplecamiusłyszałajakiśhałas.Odwróciłasięszybko.
Przed
oczamimignęłojejcośniebieskiego.Znajomego.Rzuciłasiępędemwtamtąstronę.
UwylotuprzesmykumiędzydomamistałanieruchomoTate,przywierającplecamido
muru.Ulicąprzejechalidwajpolicjancinadorodnychkasztankach.
KristapodbiegładoTate.
-Cotutajrobisz?-zapytała,zaciskającdłońnaramieniudziewczynki.-Nigdyminie
mówiłaś,żewiesz,gdziemieszkam.
-Niewiedziałam!-Tatezaczęłasięwyrywać,aleKristatrzymałająmocnozaramię.-
Puśćmnie!
-Nietakszybko.Powiedzprzynajmniej,cotutajrobisz.Kiedydziewczynkaprzestała
sięszamotać,Kristapuściłajejrękę.
-Akurathandlowałamkwiatami,kiedyprzyuważylimniecigliniarze.Wzięłamnogi
zapas,alepewniebymniedogonili,bowsiedlinakonie,więcdałamdrapakai…
-Ukryłaśsiętutaj?-spytałaKrista.
-Chciałamschowaćsięnadziedzińcu,ale,jakdobrzewiesz,niebyłpusty.-Tate
popatrzyłazwyrzutemnarozmówczynię.
-Isłyszałaśwszystko,oczymbyłamowa.
-Wystarczającodużo,żebywiedzieć,żemnieokłamywałaś!Idotegospiknęłaśsięz
kapusiem!Cozamierzaciezrobić?Wydaszwszystkichswoichprzyjaciół?Wsadziszich
do
ciupy?
-Jakwidać,nieusłyszałaśtego,conajważniejsze.
-Słyszałamwszystko,cochciałam-oświadczyłanajeżonaTate.-Nieuciekłaśz
domu.Szukasztylkoswojejsiostry.
-Toprawda.
-Isprzedajeszsięnaulicy.
-Tate,nigdytegoniezrobiłam.-Powiedziawszytesłowa,Kristaodczułagłęboką
ulgę.
-Niejesteśdziwką?Przecieżwidziałam,jakchodziszubrana.Nocąwłóczyszsiępo
barach.
-PodobnowidzianomojąsiostręwjakimślokaluweFrancuskiejDzielnicy.Obawiam
się,żezaczęłapracowaćnaulicy.Takwięcsamamuszęudawaćulicznicę,przynajmniej
wtedy,kiedyidędobarów,żebyniewzbudzićniczyichpodejrzeń.Siadamwkąciei
rozglądamsięzaRosie.Ajeślimuszęwyjśćzbaruzjakimśmężczyzną,tospławiamgo
zaraz
naulicyinigdynieidędożadnegohotelowegopokoju.
-Niewierzęci.
-Wcalecięotoniewinię,słonko.-Kristawestchnęła.Oparłasięościanędomu.-
Tate,czykiedyśkogośkochałaś?Byłabyśwstaniezrobićwszystkodlatejosoby?
-Cośtakiegodziałosięztobą?
-Nie.JazamałokochałamRosie.Tomojamłodszasiostra,onajesttylkonieco
starszaodciebie.Pewnegodniaprzyszładomnieioświadczyła,żejużdłużejniemoże
wytrzymaćwdomu.Nieuwierzyłamjejiodesłałamjązpowrotem,mówiąc,żemabyć
grzecznądziewczynką.Uciekłatamtejnocy.Byłotopiętnaściemiesięcytemu.
-Awięcczujeszsięwinna-skonstatowałaTatecierpkimtonem.-Takaprzyzwoita
dziewczynajaktyjestniezadowolonazsiebie.
Kristazignorowałaprzytyk.Wiedziała,żeTatejestrozczarowana.
-Mamnadzieję,żetonietylkopoczuciewiny.Chcę,żebyRosiewróciłabezpiecznie
dodomu.Tojedyne,naczymmizależy.
-Okłamywałaśmnie!Udawałaśkogośinnego!
-Słonko,byłotonajtrudniejsze,comusiałamrobić.Lubięcięipragnę,abyśtyteż
byłabezpieczna.Nienawidziłamudawania,żechodzęzmężczyznamidohotelowych
pokoi,i
niechciałam,abyśmyślała,żeto,conibyrobię,jestdobre.Alebałamsiępowiedziećci
prawdę,myślałam,żemniezdradzisz,niechcącywygadaszsię…
-Przywykłamdookłamywania.
-Odtejporyzawszebędęcimówiłaprawdę.-Kristawyciągnęłarękę,leczTate
cofnęłasięokrok.
-Toniemaznaczenia.
-Dlamniema.Staramsięnikomuniewyrządzaćkrzywdy.Ciebienie
skrzywdziłabymzanicwświecie.
-Alewydaszmniepolicji,mamrację?Napewnozamierzaszzrobićtowtedy,kiedy
jużprzestanieszgraćswojąrolę.
KristarzeczywiścienosiłasięzzamiaremprzekazaniaTateopiecespołecznej,gdy
odkryła,żedziewczynkamazaledwieczternaścielat.Alefakt,żesamaznajdowałasięw
podobnejsytuacji,powstrzymywałjąprzedtakimposunięciem.Tatełapanodwukrotniei
za
każdymrazemuciekałaprzypierwszejokazji.Musiałoistniećjakieślepszerozwiązanie
jej
problemówniżmieszkanienaulicachNowegoOrleanuczyteżdompoprawczywjej
rodzinnymstanie.
-Niezamierzamnikomucięwydawać-oświadczyłaKrista.-Alechciałabymci
pomóc.Zasługujesznalepszeżycie.Wiem,żeniezbytdobrzebyłociwdomu,lecz
gdybyś
terazwróciła,możedogadałabyśsięzrodzicamiirozpoczęławszystkoodpoczątku?
-Nawetotymniemyśl.-Tateruszyławstronęulicy.
-Posłuchaj!-zawołałazaniąKrista.-Zamieszkajumnie.Wprowadźsię,kiedytylko
zechcesz.Nadaljestemtwojąprzyjaciółką.
Tatezatrzymałasię.Wyprostowaładumnieplecy.
-Niepotrzebujętwojejprzyjaźni-wycedziłasłowoposłowie,spoglądającnaKristę
przezramię.-Ilepiejtrzymajsięodemniezdaleka.
-Zależyminatobie,Tate,naprawdę.Dziewczynkaprzyspieszyłakroku.Wybiegłaz
zaułkanaulicęipochwilijużjejniebyło.Kristaoparłasięościanędomuizamknęła
oczy.
Podpowiekamipoczułałzy.
Odstronydziedzińcadobiegłyjąodgłosykroków.Wierzchemdłoniotarłaoczy.Kiedy
jeotworzyła,ujrzałaJessa.Stałnaprzeciwniej.
-Wszystkosłyszałem-mruknął.
Odrazudostrzegłrozpaczmalującąsięnajejtwarzy.WziąłKristęwobjęcia.
-Kimjesttadziewczyna?-zapytał.
-Totylkodzieciak.
WsilnychramionachJessapoczułasiępewniej.
-Dzieciak,naktórym,jakwidać,cizależy.-PogłaskałKristępoplecachipomyślał,
żedobrzejesttaktrzymaćjąwobjęciach.-Powinnaśwracaćdodomu.Prowadząctakie
życie,krzywdziszsamąsiebie.
-Sądzisz,żepotrafięwrócićiowszystkimzapomnieć?Jesswestchnąłimocniej
zacisnąłramiona.Wiedział,coKristamanamyśli.
-Niepowinnaśbyłaażtakbardzoangażowaćsiępsychicznie.
-Aty?
-Nieudacisięuratowaćwszystkichtychdzieciaków.Możenawetniedaszrady
ocalićżadnegoznich.
-Tatetotakamiłaidobradziewczynka.UpatrzyłjąsobieChaz,tutejszysutener,ina
niąpoluje.Jakdługopotrafimusięopierać,niemajączczegożyć?Dopuszczamydo
tego,
abytedzieciakibłąkałysiępoulicachmiast,apotemmówimyim,żesązbytmłode,aby
dostaćjakąśsensownąpracę.Iprzytymzamykamyoczynato,doczegosąprzymuszane,
żebynieumrzećzgłodu!
JessobejmowałKristę.Pomyślał,żedobrzejestbyćtakbliskoniej.Oddawnaoboje
bylizbytsamotni.Niemielizkimpodzielićsiętym,cowidzieliiprzeżywali.
-Tak,maszrację,tosądobredzieciaki.Szkodaich.-WgłosieJessaprzebijało
współczucie.
Kristadopieroterazuprzytomniłasobie,żetkwiwmęskichobjęciach.Wcalenie
miałaochotyopuszczaćtegobezpiecznegomiejsca.OdszukaławzrokJessa.
-Opróczciebienieznamnikogo,ktojestwstanietopojąć.
-Będziemyrozumiećsięcorazlepiej.Zbliżymysiędosiebie.
KristaodsunęłasięodJessa,takjakbychciałaudowodnićmu,żesięmyli.
-Zwykleniereagujęażtakemocjonalnie.Ja…Dotknąłpalcemjejpoliczka.
-Reagujesz,reagujesz…
-Lepiej,żebyśmywtejsprawiezachowywalisięjakprofesjonaliści.
-Lepiej?-Uśmiechnąłsiękrzywo.-Pewnietak.Aleczytomożliwe?-Wzruszył
ramionami.
Kristacofnęłasięażpodścianędomu.
-Pójdęterazdosiebienagórę,zjemkolacjęitrochęodpocznę.Kiedywyjdęnanoc,
połóżsięipostarajsiędobrzewyspać,boprzecieżniewielespałeśpopołudniu.Rozgość
sięu
mnie,poczujsięjakwdomu.
-Pójdziemyrazem.
-Nie.Jesteśprzecieżwykończony.
-Odtejporyniebędzieszchodziłasamaponocy.Niktniemusiwidziećnasrazem,
alebędętrzymałsięwpobliżu,wraziegdybyśmniepotrzebowała.
-Tośmieszne.Jesteś…
-Itakjużbędziestale.-JesszbliżyłsiędoKristynatyle,abysłyszałajegociche,ale
stanowczesłowa.-Jeśli,jaktwierdzisz,zależycinanaszejwspółpracyiprofesjonalnym
działaniu,odpowiedzsobienajpierwnapytanie:Cobędzie,jeślijakiśzboczenieczagna
cięw
ciemnykątiniezechcesłuchaćwyjaśnień?To,cociproponuję,jestprofesjonalne.-Jess
dotknąłlekkopoliczkaKristyiszybkoopuściłrękę.-Iosobiste.
Zanimzdołałazastanowićsięnadodpowiedzią,jużgoniebyło.Szedłszybkim
krokiemwstronęCanalStreet.
ROZDZIAŁSIÓDMY
Zakładaławłaśniedługiekryształowekolczyki,gdydojejuszudotarłocichepukanie
dodrzwi.Dociągnęłapołyflanelowegoszlafroczkaipodeszładowyjścia.Ujrzałaprzed
sobą
Jessa.Słaniałsięnanogach.Sprawiałwrażenieczłowiekawykończonegofizycznie.
-Nigdzieniepójdziesz-oznajmiłastanowczymtonem,kiedywszedłdośrodka.-
Zostaniesztutajizarazpomoimwyjściupołożyszsięspać.
Wyglądałtak,jakbymiałzachwilęzemdleć.Potrząsnąłgłową.
-Zrobisztak,jakcipowiedziałam-oświadczyłasurowymtonem.
-Zgadnij,coodkryłem.
-Gdzie?
-Wmoimmieszkaniu.
-Szczury?Graffiti?
-Dach.
-Oczywiście,żegomasz-potwierdziłałagodnymtonem.Spojrzałanakanapę,
oceniając,czyJessowłasnychsiłachzdoładoniejdojść.-Toprzecieżnaszwspólny
dach.
-Zdajęsobieztegosprawę-mruknąłzwidocznymrozdrażnieniem.
Kristauśmiechnęłasięciepło.
-Mampationadachu.Natyłach.Sątamnawetstolikikrzesełka,którewyczyściłam.
Mogęstamtądoglądaćzachódsłońca.
-Awięctyteżgomasz.
-Zachódsłońcajestnaniebie,ajamampięknywidok.Zirytowany,żeKristaniczego
niepojmuje,Jessuniósłbrwi.
-Chceszzobaczyćgo,czynie?
-Maszspecyficznepoczuciehumoru-syknęłaprzezzęby.
-Niechceszzobaczyćzachodusłońca?Wporządku.Obejrzęgosam.
-Przecieżniemieszkaszsam.
-Mojedomowezwierzątkaobiecały,żejeśliprzyjdziesz,będązachowywałysię
przyzwoicie.Apozatymwszystkiegdzieśsiępoukrywały.Ktośdoniósłim,żekupiłem
bombęnakaraluchy.-JessprzesunąłpowoliwzrokiemwzdłużsylwetkiKristy.Nawetw
skromnymszlafroczkubarwylawendywyglądałapodniecająco.
Jessporuszyłpalcemdługi,kryształowykolczykzwisającyjejzucha.
-Trochęzaeleganckidotegostroju.
-Taksądzisz?
Chociażspodszlafroczkaniebyłowidaćnicopróczkolaninadgarstków,Kriście
wydawałosię,żejestzbytmałoosłonięta.
-Kryształydociebieniepasują.
-Acopasuje?
-Perły.Możetakżeszafiry.-Jessziewnąłszeroko.
-Tam,dokądterazsięwybieram,kosztownościrzucałybysięwoczy.Niemogę
wyglądaćzbytwytwornie.
-Możesz,możesz.
-Cotomaznaczyć?
Ziewnąłponownieiprzeczesałpalcamizwichrzonewłosy.
-Dowieszsię,kiedypójdzieszobejrzećzachódsłońca.
-Muszęcośnasiebiezałożyć.
-Zostawięotwartedrzwi.Aha,tylkonigdzieniezbaczaj.Idźsamymśrodkiempokoju.
-Jessodwróciłsięiwyszedł.
ZaciekawionaKristaubrałasięszybko.Kiedyzdecydowałasięnachodzeniepo
barachFrancuskiejDzielnicy,kupiłasobiekilkaciuchów.Wszystkiekrzykliweirzucające
się
woczy,aleodkrywająceniewieleciała.Terazwłożyłanasiebiezielonąsatynowąbluzkę
bez
rękawów,odsłaniającątylkoramiona,kusączarnąspódniczkęiczarnesiatkowe
pończochy.
Zostawiłanaraziewszafiebutynawysokimobcasieiniezrobiłajeszczemakijażuani
fryzury.
Takjakuprzedził,Jesszostawiłotwartedrzwi.Kristaweszładośrodka.Nigdy
przedtemnieoglądaładokładniejtegolokum.Byłookropne.Żebytuzamieszkać,Jess
naprawdęmusiałsiępoświęcić.Krzywiącnos,ruszyłaprzezpokójpobrudnejpodłodze.
Wejścienadachbyłoukrytewmałejalkowie.Jesspoczątkowogoniezauważył,bo
brakowałotamświatła,abalkonoweoknabyłyzasłonięteciężkimibrokatowymi
kotarami,
sztywnymiodwieloletniegokurzu.Tylkojednaznich,odciągniętatrochęwbok,
wpuszczała
downętrzaniecoświatła.Todziwne,żekiedyJessjąporuszył,zestarościnierozpadłamu
się
wrękach.
Kristawspięłasięporozłożonejmetalowejdrabinceipochwiliznalazłasięna
szczyciedachu.UsiadłaobokJessaprzystolikuzżelaznychgiętychprętów.Roztaczałsię
stądwspaniaływidok.
-Zdumiewające-stwierdziła,przeciągającpowolisylaby.-Wspaniałe.
Widniejąceprzednimiszczytydachówtworzyłyniezwykłykolażkształtówibarw.
Jedneznichbyłystrome,innepłaskielubtarasowe,wjeszczeinnychmieściłysię
mansardyz
uroczymiokienkamiwykuszowymi,zszybkamiskrzącymisięjakdrogocennekamienie.
Uderzałatakżeróżnorodnośćpokryciadachów.Wykonanezdachówkilubgontówo
rozmaitychrodzajachikształtach,tworzyłysubtelnąpaletęodcienibarwziemi,połyskują-
cychwpromieniachzachodzącegosłońca.Mimożezdachuniemożnabyłodostrzec
horyzontu,niebodostarczałozdumiewającychwzrokowychdoznań,stanowiącbajeczną
feeriękolorów.Najednymzpobliskichdziedzińcówjakiśptakwyśpiewywałpożegnalne
trelezachodzącemusłońcu.
Wtychczarownychchwilachzmierzchającegodnia,ostatnich,bozarazpotem
FrancuskaDzielnicazaczynałarozbrzmiewaćwieczornymżyciem,możnabyłoz
łatwością
wyobrazićsobiespokojniejszeczasyminionejepoki.
-Pomyślałem,żecisiętuspodoba.-Jessobszedłstolikizatrzymałsięzaplecami
Kristy.-Maszprzedoczamiwspaniaływidok.
-Wartznaczniewięcej,niżpłaciszzatomieszkanie.
-Nicniepłacę.
KristaodwróciłagłowęispojrzałazdziwionanaJessa.
-Cotakiego?
-Umówiłemsięzwłaścicielkądomu,żedoprowadzętenlokaldoporządkuikupię
nowymateracnałóżko,azatoonapozwolimimieszkaćtuzadarmoprzezcałymiesiąc.
-Jakcisięudałonamówićjąnato?
-Pokazałemswojąnajnowsząksiążkę.Itym,jaksięokazało,jejzaimponowałem.
PodobnoweFrancuskiejDzielnicymieszkałowielusłynnychpisarzy.Międzyinnymi
TennesseeWilliamsiFaulkner.
Kristamimowoliparsknęłaśmiechem.
-Jutro,kiedyzabierzeszsięzaszorowaniepodłóg,przestanieszbyćzachwycony
zawartąumową.
-Popatrznaniebo.Tylkotakiwidokjestwstaniepowstrzymaćmojeoczyod
zamknięcia-stwierdziłsłabymgłosem.
WjednejchwiliKristazapomniałaozachodziesłońcaiminionejepocepełnej
spokoju.
-Idźdomnieipołóżsięspać.Nałóżku.Popowrocieobudzęcięiwtedyprzeniesiesz
sięnakanapę.
-Niemamowy.-WzrokJessaspocząłnaobnażonychramionachKristyizarysie
piersiukrytychpodtandetnązielonąbluzką.-Czyzdajeszsobiesprawęztego,jak
prowokującyjesttwójstrój?
-Tentematjużprzerabialiśmy.
-Czywiesz,codziejesięzmężczyznami,kiedywidząciętakubraną?
Kristaspeszyłasię.Lekkopoczerwieniała.Ztrudemoparłasięchęcipodciągnięcia
bluzkijeszczewyżejpodszyję.
-Muszęwyglądaćwulgarnie.Gdybymposzładobaru„Tallulah”ubranajak
zakonnica,wręczylibymitampięćdziesiątcentównawdowyisieroty,apotem
wypchnęliby
mniezadrzwi.WtensposóbnieznalazłabymRosie.
-Wtensposóbmożesznapytaćsobiebiedy.
-Jestemtutajjużprawiedwamiesiąceijakośżyję.Ściągnąłustawwąskąlinię.
-Aconatotwójprzyszłymąż?
JesszbiłKristęzpantałyku.Odparłabezzastanowienia:
-ScottuznałmójwyjazddoNowegoOrleanuzawykluczony.Akiedygonie
posłuchałam,zerwałzaręczyny.Nigdybysięniezgodziłznaleźćnadrugimplanie.
Zawsze
musibyćpierwszyinajważniejszy.To,cozrobiłam,niebyłowjegostylu.
-Scott-powolipowtórzyłJess.-MaszmożenamyśliScottaNewtona?
-Awięcjednakwtykałeśnoswmojesprawy!
-Niewtykałem.Aleniejestemgłupiicośniecośpotrafiękojarzyć.ScottNewtonjest
prawąrękątwojegoojczyma,więcłatwobyłozgadnąć.Atak,nawiasempowiedziawszy,
lubiętegofacetajeszczemniejniżczcigodnegoHaydenaBarnarda.
Kristajużotworzyłausta,żebyodruchowowystąpićwobronieScotta,leczzarazje
zamknęła.Opuściłasmętnieramiona.
-Przynajmniejwpołowiemaszrację.
-Kiedymieliściesiępobrać?
-Wkońcutegomiesiąca.-Roześmiałasięlekko,zadowolona,żedźwięk,jakiwydała,
byłbliższyrozbawienianiżgoryczy.-Scottstawałnagłowie,żebyzniechęcićmniedo
wyjazduzWaszyngtonu.Przymilałsię,czarował.Jegonastrojeoscylowałyodlodowatego
sarkazmudowściekłości.Apotemzacząłstosowaćjeszczemniejsubtelnemetody.Chyba
naprawdębyłprzekonany,żejeślizagrozizerwaniemzaręczyniodwołaniemślubu,tosię
złamięigonieopuszczę.
-Możemyślał,żekochasztakbardzo,iżzrobiszdlaniegowszystko.
-Miłośćniematunicdorzeczy.-PrzezchwilęKristaobserwowała,jaknatwarzy
Jessapojawiasięcień.Dziwne,alenawetniewidzącobliczaswegorozmówcy,była
przekonana,żeznajegomyśli.PrzyScotcie,któregoznałaprzecieżdłużejilepiej,nigdy
nie
byłaniczegopewna.
-Czyżbyśniekochałategofaceta?
-Sądziłam,żekocham.Ipewnietakwłaśniebyło.Alemiłośćniejestpowodemdo
uleganiaszantażowi.
JessaintrygowaławewnętrznasiłaKristy.Jejnarzeczony,ScottNewton,rósłwsiłęw
świeciewaszyngtońskiejpolityki.Przystojnyibardzopewnysiebie,dlakażdejkobiety
stanowiłcośznaczniewięcejniżtylkodobrąpartię.Jakoczłowieksukcesu,stanowił
partię
doskonałą.Byłopowszechniewiadomo,żewszechpotężnysenatorHaydenBarnardkreuje
ScottaNewtonanaswegonastępcęwKongresie,kiedysamrozpoczniekampanię
wyborczą,
ubiegającsięofotelprezydenta.Takwięckobieta,którawtakiejsytuacjipotrafiłaoprzeć
się
ScottowiNewtonowi,musiałabyćbardzosilnaimiećniebylejakicharakter.
-Oświadczyłaśnarzeczonemu,żegoniepoślubisz?-Jesspragnąłusłyszeć,cobyło
dalej.
-Niezupełnie.JakożenaszamałasprzeczkaodbyłasięwgabinecieScotta,ztelefonu
najegobiurkuzadzwoniłamdopastora,któryorganizowałnaszślub,itojemu
oznajmiłam,
żezamążniewyjdę.Potempojechałamdodomu,spakowałamślubnąsuknięiodesłałam
do
butiku.Zkartką,żebyrachunekzchemicznejpralniwysłalidoScotta.
JakożeKristawyglądałanazadowolonązsiebie,Jesszachichotałradośnie.Byłto
prawdopodobniepierwszyprzypadekwżyciuNewtona,żecośnieposzłopojegomyśli.
Popatrzyłaponownienazachodzącesłońce.
-Byłowielespraw,którychniedostrzegałamdostateczniewyraźnie.
JesschętniepocieszyłbyKristę,alezamiasttegopostanowiłwykorzystaćjejchwilową
słabość.
-Obawiamsię,żetotwierdzeniejestnadalprawdziwe.Przemierzającnocamiulice
miasta,niedostrzegaszgrożącegociniebezpieczeństwa.
-Mojasiostrajestdlamnieważniejszaniżryzyko,jakiepodejmuję,abyjąodnaleźć.
-MającpoczuciewinytakgłębokiejakWielkiKanion,ryzykujeszwidiotyczny
sposób,żebyukaraćsamąsiebie.
KristazmierzyłaJessaostrymspojrzeniem.
-Odkiedytostałeśsięmoimpsychologiem?
-Nietrzebawielewiedzieć,żebyodkryćprzyczynętwojegopostępowania.-Jess
nachyliłsięwstronęKristy.
-Zawiodłaśsiostręlubprzynajmniejuważasz,żetaksięstało.Czujeszsięzanią
odpowiedzialna.Wystawiaszsięnaniebezpieczeństwo,bouważasz,iżnaraziłaśnanie
Rosie.
Takiepodejścieniesprowadzijejdodomu.
-Psychoanalizadlaubogich!-warknęłaKrista.
-Acosięstanie,jeślitwojasiostrapojedziedociebiedoMarylandu,atytymczasem
będzieszleżaławkostnicywLuizjanie?
-Przestań!
-Nieprzestanę,dopókiniepojmiesz,oconaprawdęchodzi.Niezwrócicisiostryani
poczuciewiny,anikaraniesamejsiebie.Tylkoiwyłącznielogicznepostępowaniemoże
pomócjąodzyskać.
-Aty,oczywiście,zarazprzemówiszmidorozsądku-wycedziłaKrista-izrobiszmi
wykładzlogiki.
-Zgadłaś.-ZadowolonyzsiebieJesswyprostowałsięwkrześle.
-Zapomnijocałejsprawie.-Kristapodniosłasięzmiejsca,leczJessująłjązaramię.
-Pewnietrudnociwtouwierzyć,alemartwięsięociebie.
-Dlaczego?Jeślizginęposzukującsiostry,pomyśl,jakpięknąhistoriębędzieszmiał
doopisania.Przecieżpomagaszmitylkodladobrasprawy…dlatychdzieciaków…
przecież
chcesztenproblemjaknajlepiejprzedstawićwswojejksiążce.Czyżbyśotymzapomniał?
-Uznajętylkoszczęśliwezakończenia.-JesszdjąłrękęzramieniaKristy.-Twoja
śmierćtoniebyłobydobrezakończenie.
Kristapoczułaprzypływwyrzutówsumienia.Niepotrzebniesięrozzłościła.Jessmiał
rację.Odpiętnastumiesięcynieopuszczałojąpoczuciewiny.Podeszładokrawędzi
dachu.
Zatopiławzrokwzapadającymzmierzchu.
-Awięcco,twoimzdaniem,powinnamzrobić?-spytała.-Uważasz,żenależy
wyjawićwszystkimprawdę?
-Jeszczenieteraz.-JesspodszedłdoKristyistanąłobokniej.-Aleniepowinnaśjuż
dłużejwychodzićnaulicęzmężczyznami,którychdopierocopoznałaśwbarze.Akiedy
ktoś
cięzapyta,dlaczegoprzestałaśtorobić,możeszpowiedzieć,żeznalazłaśfaceta,którysię
tobą
zajął,ijużnieszukasznikogoinnego.
-Gdybytakbyło,nieprzesiadywałabymnocamiwbarach.Spędzałabymwieczoryz
tymfacetem.
-Niestety,trafiłcisiębiznesmenwciągłychrozjazdach.Atynudziszsięsamaw
czterechścianachdomu.
Tahistoryjkanietrzymałasiękupy.Miałatyledziur,cozasłonywmieszkaniuJessa.
Alekomuzależałobynatym,abydłużejsięnadniązastanawiać?
-Tochybapowinnowypalić-stwierdziłJess,zdającsobiesprawęzwątpliwości,jakie
ogarnęłyKristę.
-Powinno.Zacznęteżubieraćsiętrochęspokojniej,żebynieprowokować
wyzywającymwyglądem.
-Obawiamsię,żeniepowstrzymatomęskichzapędów.Iwłaśniedlategochcęmieć
cięzawszenaoku.Opracujemyrozkładtwoichspacerów,awiedząc,gdziejesteśikiedy,
będę
mógłtrzymaćsięwpobliżu.Gdybędzieszopuszczałabar,pójdętwoimśladem.
-Akiedywpadnęwtarapaty,zjawiszsięzdwomarewolweramiwrękach?
-Miejscowi,czyliludziestąd,jużznająmojepoglądynatematdzieciulicy.Wiedzą,
żeprzejmujęsięichlosemiżeminanichzależy.Niktsięspecjalnieniezdziwi,gdy
zobaczy,
żetroszczęsięociebie,aczkolwiekwzwykłychciuchachraczejniewyglądaszna
małolatę.
-Niewyglądająnanietakżeszesnastolatkisprzedającesięnaulicy.
Spoważnieli.To,corobili,niebyłozabawąaniwesołąmaskaradą.Mielidospełnienia
ważnezadanie.Szukalidziewczynki,którejodnalezieniebyłokoniecznością.
-Wporządku.Takzrobię-przystaławkońcuKrista.-Niemamspecjalnejochotyna
to,abyjakiśwariatzaciągnąłmniewciemnykąt,przekonany,żeupolowałofiarę.
-Todobrze.
-Aha,dlaporządkuoznajmiam,żezaczynamnadsobąpracować.Oddziśbędę
powtarzałacodziennie,żemamsiępozbyćpoczuciawiny,botoniepomożeRosie.
-Doskonale.Aledozwycięstwajeszczedrogadaleka.Kristauśmiechnęłasięsmutno.
-Cośmisięzdaje,żeniedotręnajejkraniec,dopókinieodnajdęRosie.
WandaciężkoopadłanakrzesłoobokKristy.W„Tallulahu”byłowięcejdymuniż
zwykle,gdyżnocbyłazimnaiPerrypilnował,żebykliencibaruzamykalizasobądrzwi.
-Czasamisłyszysiętoiowo-zaczęłaWanda.
-Czasami?Tysłyszyszzawsze.
-TymrazemchodziociebieiChaza.
Kristawolałaby,abyjejimięniebyłowymienianejednymciągiemzimieniem
najbardziejznanegoibezwzględnegoalfonsaweFrancuskiejDzielnicy.
-Niemamznimnicwspólnego-odparła,potrząsającgłową.
-Chaznielubitakichjakty.Zwłaszczagdyrozmawiajązjegopodopiecznymi.
To,żealfonsinietolerowaliprostytutekpracującychnawłasnyrachunek,było
oczywiste.Zagrażałysutenerskiejegzystencji.
-Nieznoszętegofaceta-oświadczyłaKrista.
-Uważajnaniego.Jestniebezpieczny.
Kristazdawałasobieztegosprawę.DziewczynypracującedlaChazanosiłynasobie
widomeoznakijego„opieki”.Chodziłyześladamipobicia,częstoposiniaczonena
twarzy.A
takżezawszeprzerażone,iżznówniezdołajągozadowolić.Kristanigdyniepotrafiła
pojąć,
dlaczegosięgotrzymały.
-Nierozumiem,dlaczegogodząsiępracowaćdlaChazalubinnychsutenerów-
powiedziała.
-Naprawdę?-zdziwiłasięWanda.-Czytywogólechodziszpoziemi?
-Wiem,coprzydarzasiędziewczynomChaza.
-Ilemiałaślat,kiedywylądowałaśnaulicy?-Wandapodniosłaostrzegawczorękę.-
Tymrazemmówprawdę.
-Byłamstarszaniżwieleztychdziewczyn.
-Awięcmiałamrację-stwierdziłaWanda.-Udajeszmłodsząniżjesteś.Dlaczego?
WodpowiedziKristawzruszyłaramionami.
-Jesteśzobyczajówki?Amożeprywatnymłapsem?
-Nie.
-Obiłomisięouszy,żebywaszniemiładlaklientów.Perrymówił,żesięskarżyli.
-Jestempoprostuwybredna.Staćmnienawybrzydzanie,bozatrzymujęwszystko,co
zarobię,iniemuszędzielićsięforsązżadnymsutenerem.
-Myślę,żekłamiesz.
Kristaponowniewzruszyłaramionami,zpozornąnonszalancją.
-Myślsobie,cochcesz.
-Jesteśdziewczynąmądrąiwykształconą,azresztągdybyśnawetniemiałanicw
głowie,toitakzeswojąurodąmogłabyśzpowodzeniemurzędowaćwprzyzwoitychpo-
kojachhotelowych,aniewłóczyćsiępotakichobskurnychbarachjakten.
WtejchwiliKristazobaczyłaJessawchodzącegodobaru.Jeślidlaniejtanocbyła
trudnadozniesieniaiciągnęłasięwnieskończoność,todlaniegomusiałabyćistnąmęką.
Samaobeszła,jakzwykle,pobliskiebaryiwkażdymznichwspomniałamimochodem
barmanom,żenarazienieszukaklientów.Znajdowałasobiemiejscewkąciei
obserwowała
wchodzącychiwychodzącychgości,spławiającszybkotych,którzyzaczynalisięnią
interesować.NiebyłośladuRosie.KilkakrotniepojawiłsięJess.Kristaprzypuszczała,że
przezwiększośćczasumiałjąnaoku.
-Jeśliniegliną,tokimtywłaściwiejesteś?-dopytywałasięWanda.
Kristapoczułaogarniającejązmęczenie.Miaławszystkiegodość.Zarównonadziei,
jakirozczarowania.Własnychkłamstw.Wiedziała,żegry,którąprowadziła,nieudasię
ciągnąćwnieskończoność.Wkońcuwszyscydowiedząsięprawdy.Dopókijednakbędzie
usiłowałautrzymaćwtajemnicywłasnątożsamość,dopótyniemożepowiedziećoniczym
siedzącejobokkobiecie.Wandabyłaosobążyczliwąidobroduszną,aletakże
niepoprawną
plotkarką.Mimonajlepszychchęci,niepotrafiłabyutrzymaćniczegowtajemnicy.
Kristapostanowiławyznaćczęśćprawdy.
-Niejestemjużdzieckiem,leczdojrzałąkobietą.Iuciekamprzedczymś,cozrobiłam,
podobniezresztąjakpołowasiedzącychtuludzi.Pewnegodniaopowiemcicałąhistorię.-
Podniosłasię.-Aterazruszamdodomu,bomuszęsiętrochęprzespać.
-Niezapytałaś,cosłyszałamnatematciebieiChaza-odezwałasięWanda.Widząc,
żeKristaczekawmilczeniunadalszyciąg,spytałazwestchnieniem:-Niemaszwsobie,
złotko,aniodrobinyciekawości?
-Notoocochodzi?
-Chazprzechwalasię,żezrobizciebiejednązeswoichżon.
Żona.Kristapomyślała,żezewszystkichokreśleńprostytutkitobyłonajokropniejsze.
Mimodwóchmiesięcyspędzonychnaulicy,nadalniemogłasięztympogodzić.
-Chazwygadujeróżnerzeczy-stwierdziła.-Mamterazmężczyznę,któryomnie
dba.Nieszukamnowejroboty.
-Mamnadzieję,żetenfacetdaradęChazowi.Wkażdymrazie,Crystal,trzymajsięz
dalekaodtegoalfonsa.Kiedysięuprze,niemananiegosiły.
-Dziękuję,żemionimpowiedziałaś.
-Alepamiętaj,złotko,żenastępnymrazemtybędzieszopowiadać.
-Umowastoi.
Jessznajdowałsięnadrugimkońcuzadymionejsali,pochłoniętyrozmowąz
dziewczynąoimieniuSally.Poucieczcezdomuwiększośćnieletnichzmieniałaimiona
na
bardziejegzotyczne.Sallychybategoniezrobiła,cooznaczało,żenieobawiałasię
poszukiwań.
Uzmysłowieniesobiefaktu,żesąrodzice,którychnieobchodziloswłasnychdzieci,
błąkającychsiępoulicachmiast,byłodlaKristynajbardziejbolesne.Niektóre
dziewczyny
niebyłyuciekinierkami,lecz„wyrzutkami”,dzieciakamiwypędzonymizdomów.
Pochodziły
zrozbitychlubrozpadającychsięrodzin,wktórychdoroślibylizbytzaabsorbowani
własnymisprawami,byprzejmowaćsiędziećmi.Niektórzydoroślipostępowalitak,
dlatego
żeswegoczasuinadnimiznęcalisięichrodzice.Nieznaliinnychwzorców
postępowania.
Wielupochodziłozrozbitychrodziniteżkiedyśbyliwyrzucenizdomujakodzieci.To
samo
robiliwięcswoimdzieciom.Jeszczeinnioddzieckabylibezdomniitębezdomność
niejako
dziedziczyłyponichichdzieci.
Wkażdymraziewielkomiejskieulicebyłypełnemałoletnichzdanychnasiebie,
którychniktnieszukał.Rosiebyławniecolepszympołożeniuniżtedzieciaki.
KristazatrzymałasięwdrzwiachiodwróciławstronęJessa,mającnadzieję,żeją
dostrzeże.Wydawałosięjej,żepodniósłgłowęipopatrzyłwstronęwyjścia.Zadowolona
opuściłabariskierowałakrokiwstronęBourbonStreet.
Miałazasobąjeszczejednąnocijeszczejednąprzegraną.MożeRosienigdyniebyła
wNowymOrleanie?KristabezzastrzeżeńuwierzyłaJoy,aleczysłusznie?Chybanie
znała
sięnaludziach.Byłaprzekonana,żeScottjąkochaiżezawszebędziejąwspierał.
Oceniłago
źle,więcmożeniepowinnatakżeufaćdziewczyniespotkanejwNowymJorku?
Zaprzątniętawłasnymimyślami,niezwracałauwaginaotoczenie.Wiedziała,żegdy
dojdziedoBourbonStreet,znajdziesięwśródwieluprzechodniówiodrazupoczujesię
bezpieczna.Apotem,gdytłumsięprzerzedzi,akażdycieńikażdyprzesmykmiędzy
domami
będąstanowiłyzagrożenie,dogonijąJess.
PorazpierwszyKristaprzyznałasięprzedsobą,żejegoobecnośćdajejejpoczucie
bezpieczeństwa,anawetwjakimśstopniuuszczęśliwia.Miałrację.Igrałazogniem.
Może
takżemiałsłuszność,twierdząc,żekarałasamąsiebie,stalenarażającsięna
niebezpieczeństwo.
KiedydoszładoostatniegorzędudomówprzedBourbonStreet,naglezciemnej
przecznicywynurzyłsięjakiśmężczyzna.NatychmiastrozpoznaławnimChaza.Zastąpił
jej
drogę.Dopierowtedyuprzytomniłasobiewłasnąnieuwagę.
-Crystal,jaksięmasz,dziecinko?
-Cześć.
ChazbyłnieconiższyniżKrista.Twarzpokrytadziobamipoospie,prosteczarne
włosy,sczesanenatyłgłowy,kolczykwprawymuchu.Ubierałsięzawszewkrzykliwe,
obcisłekoszule,uwidoczniająceumięśnionytors,apodbarwnymimarynarkaminosiłna
szyi
złotełańcuchy.Dzisiajmiałnasobiejaskraworóżowąkoszulęijasnozielonygarnitur.
Chodziłzawszezdrewnianą,błyszczącąlaską,mimożenigdysięniąniepodpierał,
bobyłniezwyklesprawny.Miałcałyarsenałlasek.Nosiłjewyłącznieodparady.
KristausiłowałaobejśćChaza,aleznówzastąpiłjejdrogę.
-Niespieszsię,dziecinko.
-Zarazmamsięzkimśspotkaćijużjestemspóźniona.Jeślizaminutęniedotręna
miejsce,zaczniemnieszukać.
-Jakiśklient,dziecinko?Zarazsięnimzajmę.-Chaztrzepnąłpalcami.-Pozwól,że
zadbamoniegodlaciebie.
-Samapotrafięosiebiezadbać.-KristaspróbowałaobejśćChazaoddrugiejstrony,
alelaskązagrodziłjejdrogę.
-Potrzebujęcię,dziecinko.Atypotrzebujeszmnie.Poulicachchodząniebezpieczni
ludzie.Powinnaśmiećochronę,dziecinko.
-Jakwidać,potrzebnamiochronaprzedtobą.
ChazpodniósłlaskęinacisnąłjejkońcemnawrażliwemiejsceunasadyszyiKristy.
Przechodzącaobokparaniezwróciłananichżadnejuwagi.
-Źlemniezrozumiałaś.Jasiętobązaopiekuję.Zapytajktórąkolwiekzmoich
dziewczyn,tocipowie,jaktojest.
-Niektóreztwoichdziewczynsąjeszczetakmłode,żeledwiepotrafiąmówić.
-Chcęsiętobązaopiekować.
Kristazaklęłaszpetnie.Porazpierwszywżyciu.NatwarzyChazazgasłuśmiech.
-Usiłujębyćdlaciebiemiły,dziecinko.Aleznamteżinnesposobyzdobyciatego,na
czymmizależy.
-O,jestempewna,żeznaszwszystkie.-Kristaspróbowałapostąpićkrokdoprzodu,
leczkonieclaskiwbiłsięgłębiejwjejszyję,utrudniającoddychanie.
-Zawielesobiepozwalasz.-Chazcofnąłlaskę,aletylkopoto,abysilniejpchnąćnią
jeszczeraz.
Kristaoddychałaztrudem.Rozglądałasięnerwowowokółsiebie,szukającpomocy,
aleznajdowalisięjeszczenatyledalekoodBourbonStreet,żeniedosięgałoichczujne
oko
policji.Kristamogłamiećtylkonadzieję,żezachwilępojawisięJess.
-Zrozumiałaś,cochcępowiedzieć?-zapytałChaz.
-Tak-przyznałazduszonymgłosem.Ledwiemogłaoddychać.-Aleterazty
wysłuchajmnie.Niepracujędlaciebie.Mammężczyznę,którysięmnąopiekuje.To
człowiekwpływowy,zkoneksjami.Kiedysiędowie,żemniezaczepiasz,wcalenie
będzie
zadowolony.
Suteneruniósłdrwiącobrwi.
-Naprawdę?
Kristachwyciłazalaskęiodepchnęłająodsiebie.
-Naprawdę,dziecinko-warknęła.
-Oj,alesięboję.Naprawdęmniewystraszyłaś-zakpiłChazigłośnosięroześmiał.-
Chceszwiedzieć,comyślęotwoimfaceciezkoneksjami?
ZaplecamiKristyodezwałsięnaglezimny,męskigłos:
-Tadamanieżyczysobietegowiedzieć.
Kristapoczułaprzypływpaniki.Jessszedłzanią,takjakprzypuszczała.Byłwściekły.
Jegogłosciąłjaknóż.
-Niemówiłemdociebie-powiedziałChaz.
-Alejamówiłem-warknąłJess.
-Wiem,kimjesteś.Chceszopisaćmniewswojejksiążce?
-Pobrudziłbymtylkopapier.
-Totyjesteśtenfacetzkoneksjami?
-Nie,nieon-błyskawiczniezaprzeczyłaKrista,niedopuszczającJessadogłosu,z
obawyojegobezpieczeństwo.-Alejeśliniespotkamsięzarazzmoimmężczyzną,
zacznie
mnieszukać.
-Awięcidźjuż,Crystal.-JessniespuszczałwzrokuzChaza.
-Znasztędamę?
-ZnamwiększośćdamnaBourbonStreet,atakżenazwiskafacetów,którzyje
eksploatują.
-Eks-plo-a-tu-ją-powtórzyłsutener,cedzącsylaby.
-Cozawyszukanesłowo.
Kristapoczuła,żeJessujmujejązaramięiodpycha,alenawetniedrgnęła.
-Chodźmy-powiedziaładoniego.
-Idźpierwsza.
-Bezciebieniepójdę.
-Płacicizato,żesięnimtakzajmujesz,dziecinko?
-zainteresowałsięChaz.-Cojeszczerobiszmuzaforsę?
-Jesteśłajdakiem.-JesszamierzyłsięnaChaza.
-Och,czujęsięgłębokourażony-zakpiłsutener.Uchyliłkapeluszaiodszedł.Tuż
obokniegopojawiłysięnagledwiemłodedziewczyny.Całatrójkaznikłapochwiliza
rogiem.
-Dodiabła!Dlaczegowychodzącz„Tallulaha”,niedałaśmiznać?-wybuchnąłJess.
Kristadrżałanacałymciele.
-Sądziłam,żewidziałeś,jakopuszczambar.
-Niewidziałem.Rzuciłemprzypadkowowzrokiemwstronętwojegostolikai
zobaczyłemprzynimtylkoWandę.Gdybymniespostrzegł,żecięniema,tenłajdak
molestowałbycięnadal.Lubrobiłjeszczecośgorszego!
KristachciałaodruchowooznajmićJessowi,żesamapotrafiłabydaćsobieradęz
Chazem,aleuprzytomniłasobie,żebyłobytokłamstwo.Toniebyłazabawa,asutenernie
pogodziłbysięłatwozprzegraną,jeśliwogólewchodziłabywrachubę.
-Naprawdęmyślałam,żewidziałeś,jakwychodzęzbaru.
Jessodetchnąłnerwowo.OdchwiligdyujrzałKristęrozmawiającązChazem,miotały
nimróżnorodneemocje.Terazodczuwałtylkogniew.
-Następnymrazemlepiejsięupewnij!-warknąłrozeźlony.
-RzeczywiściemiędzymnąaChazemdoszłodostarcia-przyznałałagodnymtonem.
Wiedziała,żepowinnapodziękowaćJessowi.Dotknęłajegoramienia.-Przepraszam.
Powinnambyćostrożniejsza.Doceniamto,coprzedchwilądlamniezrobiłeś.Chyba
sama
nieporadziłabymsobieztymokropnymczłowiekiem.
Jessskinąłgłową.
Wracalidodomuwcałkowitymmilczeniu.Kristaotworzyładrzwi.Naczas
dezynsekcjiJessprzeniósłdoKristycałyswójdobytekizłożyłobokkanapy.Teraz
pochylił
sięiwyszukałwstercieróżnychrzeczynowokupioneprześcieradła.
Obserwowałajegoruchy.Nadalczułasięwinna.
-Zajmij,proszę,mojełóżko.Jestemniższaodciebie,awięckrótszainakanapie
będziemiwygodniejniżtobie.
Jessniepodniósłwzroku.
-Dziśzasnębylegdzie.Wrazieczegoprzeniosęsięnapodłogę.Zamiastkoca
kupiłemsobieśpiwór.
-Kiedyjanaprawdęchcę,żebyśspałnałóżku-upierałasięKrista.-Przynajmniejtyle
mogędlaciebiezrobić.
Niemiałpojęcia,jakwytłumaczyćKriście,żespaniewłóżkubędziedlaniegozbyt
intymnymprzeżyciem.Czułbyjejzapachwpościeli,wgłębieniapowstałepodwpływem
ciężarujejciała.Nasamąmyślotychdoznaniachpodniósłmusiępoziomadrenaliny.
-Będęspałnakanapie-oznajmiłkategorycznymtonem.
-Narażaszsiędlamnie,aleniepozwalaszmizrobićniczegodlaciebie.
Byłzbytzmęczony,żebydobieraćsłowa.Wyprostowałsięiprzeciągnąłpalcamipo
włosach.
-Niechcęzajmowaćtwojegołóżka.Spaniewnimtotrochęjakspanieztobą,aspanie
ztobątodlamniewtejchwilizbytwiele.Chwytasz,ocomichodzi?
Kristazamrugałaoczami.Wpierwszejchwilibyłazaskoczona,leczzarazdoszłodo
głosujejwrodzonepoczuciehumoru.ObdarzyłaJessapromiennymuśmiechem.
-Nigdynieopuszczającięzdrożnemyśli?
-Idźdołóżka.-Wbrewsobieodwzajemniłuśmiech.-Cieszęsię,żeniccisięnie
stało.
Stojącnaprzeciw,wpatrywalisięwsiebieoczamiprzekrwionymizezmęczenia.Oboje
słanialisięnanogach.
-Ktoidziepierwszydołazienki?-zapytałwkońcuJess.
-Ty.
Skinąłgłowąinaglezrobiłkrokdoprzodu,ująłwdłonietwarzKristyizłożyłnajej
wargachlekkiikrótkipocałunek,poczym,jakbyobawiającsięłańcuchowejreakcji,
szybko
sięcofnął.
-Dobranoc.
Zniknąłwłazience,cichozamykajączasobądrzwi.
ROZDZIAŁÓSMY
Dopokojudotarławońsmażonegobekonuizapachkawy.Kristaoderwałagłowęod
poduszki.Rozglądającsięzazegarkiem,zlubościąwciągnęłanosemapetycznearomaty.
Zaburczałojejwbrzuchu,mimożebyładopieroósma.Zwykleniemiałaapetytuażdo
południa,aledzieńdzisiejszybyłwyjątkowy.Sprawiłatoobecnośćkucharza.Wstałaz
łóżka,
założyłaszlafroczekiposzładokuchni.
-Takawapachnieniebiańsko.Skądjązdobyłeś?-spytała,ziewając.
Jessmiałnasobietesamedżinsycopoprzedniegowieczoruitęsamążółtąkoszulę.
Rozpiętąażpopas.Ibyłboso.Zezwichrzonączuprynąorazświeżymzarostemna
brodziei
policzkachwyglądałmałocywilizowanie,emanowałjednakpiekielniemęskąurodą.
-Kawęmusiałemkupićwsklepikunarogu.Wstałemiodrazuzorientowałemsię,że
niemaszwdomuniczegoprzyzwoitegodopicia-powiedziałoskarżycielskimtonem.
-Niepijamkawy.Totrucizna.Jessuśmiechnąłsiękrzywo.
-Niepotrafiłbymżyćzkobietą,któranieumieparzyćkawy.
-Nieprzypominamsobie,żebymproponowałaciwspólneżycie.-Kristapodeszła
bliżejkuchenkiizerknęłaJessowiprzezramię.Przewracałnapatelniplasterekbekonu.-
A
więctaktosięrobi-stwierdziła.
-Ktokarmiłciędotejpory?-zapytałzniedowierzaniem.
-Każdy,kogoudałomisięnatonamówić.
-Poprzedniegowieczorucałkiemnieźleporadziłaśsobiezsałatką.
-Potrafiępokroićwarzywa.
-Nienauczyłaśsięgotować,boniechciałaś.
-Toprawda.
Kiedyplasterkibekonustałysięchrupkie,Jessułożyłjenapapierowymręczniku.
-Dlatego,żejesteśleniwa?
Kristanadalstałaprzykuchence.Zwłosamiluźnoodrzuconyminaramionaiw
szlafroczkuwyglądałazachwycająco.
-Właściwieniejestempewna,czytolenistwo-oświadczyła,skubiąckawałek
bekonu.Byłwyborny.Rozpuszczałsięwustach.
JessspojrzałnaKristę,akuratwmomenciegdywsuwałamiędzywargiichwytała
językiemodrobinybekonu.Byłtowidoktakpodniecający,żemusiałbłyskawicznie
odwrócić
wzrok.
-Jeślinielenistwo,toco?
-Gotowanienależałowdzieciństwiedomoichobowiązków.
-Niechciałaśnauczyćsiępitrasić,bomatkaprzerzuciłabynaciebiewszystkiezajęcia
kuchenne.
-Cośwtymsensie.Byłakiepskągospodynią.
-ARosie?
-Wkuchniradziłasobiecałkiemnieźle.Przyrządzaławyśmienitedesery.
Kristauprzytomniłasobie,żeporazpierwszyodrozstaniazsiostrąmówioniej,nie
czującjednocześnietegodojmującegobóluserca.WzięłazrąkJessakubekgorącejkawy.
Sączyłająpowoli,aonwtymczasierobiłomlet.
-Wieszomniewszystko-stwierdziła,gdyposypywałjajkatartymserem.-Aleo
sobieniemówisznic.Niewiemnawet,czyjesteśżonaty.
-Byłem-odparł,składającomletnapół.-Mojemałżeństwoskończyłosięmniej
więcejtrzylatatemu.
-Żałujeszgo?
Byłotointeresującepytanie.Dotyczyłoraczejsamejinstytucjimałżeństwa,anieżony.
-Tak,chybatak,chociażnigdyniedawałemmuwiększychszans.ZCaroltoinna
sprawa.
-Brakujecijej?
-Rzadkojąwidywałem.Obojeprowadziliśmybardzoruchliweżyciezawodowe.Jako
reporterkazajmującasięturystyką,Carolbyłaciąglewpodróży.Trudnobyłobyporównać
nas
nawetdodwóchstatkównamorzu,mijającychsięwnocy.Byliśmyraczejjakodrzutowce
czyrakiety.NaszrozwódnadawałbysięprawdopodobniedoksięgirekordówGuinessa,
ponieważnawetniemogliśmysięspotkać,żebynegocjowaćwarunki.Przezmiesiącnie
wiedziałem,żejużposprawie.
Kristanakryładostołu.Jessnałożyłnatalerzebekoniomlet.
-Zpewnościąodczuwabrakdobrychśniadań.Roześmiałsię,zadowolony,żeKrista
niezamierzauderzyćwsentymentalny,pełenwspółczuciaton.
-Wtamtychczasachniewchodziłemdokuchni…dopieroporozwodzie.Miałemdość
hotelowegojedzeniaiciągłychpodróży.Kiedytosobieuprzytomniłem,osiadłem
ponownie
wWaszyngtonieizacząłemznacznierzadziejbywaćwterenie.
Usiedliprzystole.JesspodsunąłKriścietosty.Wzięładwa.
-Ażdochwiligdyzająłeśsięsprawądzieciulicy?
-Tak.Wzeszłymrokuprzejechałemcałykraj.
-PozebraniumateriałówwNowymOrleanieodrazuzabierzeszsiędopisania
książki?
Jessskinąłgłową.
Kristawielebydała,żebyjużterazwiedzieć,czyzamierzaonopisaćszczęśliwe
spotkanieobusióstr,czyteżopowiedziećhistoriękobiety,któraszukałasiostrydopóty,
dopókinieuzmysłowiłasobiebeznadziejnościwłasnychpoczynań.
Przezdłuższyczasjedliwmilczeniu.
-Dziśpopołudniu,kiedyuporządkujęmieszkanie,wybioręsiędo„NaszegoMiejsca”.
PogadamtamoRosie-oznajmiłJess.
“NaszeMiejsce”tobyłanazwaośrodkaopiekuńczegodlamłodocianych.Znałygo
chybawszystkieulicznedzieciaki,zktórymiKristamiaładoczynienia.Zachodziłytam,
żeby
spędzićnoc,zjeśćprzyzwoityposiłeklubuzyskaćpomoclekarską.Niektórzyzmałych
uciekinierówdecydowalisiępozostaćwośrodku,gdzieotrzymywaliwraziepotrzeby
długoterminowewsparcieipodejmowalipróbępowrotudonormalnegożycia.
Kristaniechodziłado„NaszegoMiejsca”,gdyżobawiałasię,żenatkniesiętamna
kogośznajomegoizdekonspiruje.Telefonowałajednakregularniedopracowników
ośrodka.
PowiedziałaJessowioswoichsystematycznychkontaktachzośrodkiem.
-Nieusłyszyszniczegonowego.DysponująmoimadresemwCollegeParki
numeremtamtejszegotelefonu.Codzienniemamzdalnepołączeniezmojąautomatyczną
sekretarkąiodsłuchujęwszystkienagrania.
Jessskończyłpićkawę,aleniepostawiłagonanogi.Nadalbyłzmęczony.Pięćgodzin
snuniewystarczyłonaodrobieniezaległości.
-Niestety,wtegorodzajuplacówkachjestdużarotacjakadr.W„NaszymMiejscu”
pokażęzdjęcieRosieipogadamzkimtylkosięda.Możektośzapamiętałjakąśchoćby
drobnąinformację,któraniezawędrowaładokartotekośrodka.
-JawtymczasiepojadęsprzedaćwMetairiemójsamochód.Znasztensklep?
Handlujątamużywanymiautamiiodrękipłacą,tyleżeznacznieponiżejwartości…
-Naprawdęmusisztozrobić?
-Naprawdę.
Jesswiedział,żedyskusjazKristąnatentematniemażadnegosensu.Odstawiłkubek
pokawie.
-Przykromi,żezostawiamzmywanienatwojejgłowie,alejeśliniezabioręsięzaraz
zaporządkiwsąsiednimlokalu,tomożesztakżetejnocymiećusiebiegościa.
ZdaniemKristy,niebyłbytotakizłypomysł,aleoczywiścieniezamierzała
powiedziećtegoJessowi.
-Zarazsamatuposprzątam,apotemprzyjdęcipomóc.
-Alenieodrazu,bomuszęnajpierwwyprawićmieszkańcommojegolokum
przyzwoitypogrzeb.
Kristawzięłaprysznic,potemszybkoubrałasięwdżinsyibluzęoddresu.Zawiązała
chustkęnagłowie.Zanimzapukaładosąsiednichdrzwi,Jesszdążyłjużuprzątnąćślady
rzezi.
Terazlokumbyłotylkobrudne.Itopiekielnie.
-Przykronatopatrzeć-oświadczyła,rozglądającsięwokółsiebie.-Kiedyśmusiało
tobyćślicznemieszkanie.
-Nierozumiem,dlaczegopaństwoDuchampdopuściliażdotakiejruinycałejposesji.
Jeśliniezamierzaliutrzymywaćdomuwprzyzwoitymstanie,powinnigosprzedać.Ta
posiadłośćjestzpewnościąjeszczewielewarta.
-Onibojąsięjakiejkolwiekzmiany,więcudają,żeczaszatrzymałsięiżenicsięnie
dzieje.Kiedywyszłamnagalerię,paniDuchampwłaśniezamiataładziedziniec.
Powiedziałamjej,żetyijazabieramysiędziśzaczyszczenietwojegolokum.Odparła,że
bardzojątocieszy,gdyżjejzdaniemmieszkanierzeczywiściejużoddawnawymaga
małego
sprzątania.
-Małego?-Jessprychnąłzobrzydzeniem.-Raczejzapałkiinafty.
-Acopowiesznamydłoiwytężonąpracę?
-Kiedyostatnirazmiałaśdoczynieniazczymśtakobrzydliwiebrudnym?
-Ostatniejnocy,wbarze„Tallulah”.JesspogłaskałKristępopoliczku.
-To,conasdzisiajczeka,możeokazaćsięnawetdośćzabawne.Przynajmniejtutaj
dostrzeżeszjakiśpostęp.
Jakożedozabraniasięzaporządkibyłoimpotrzebnedobreoświetlenie,zajęlisię
najpierwoknami.Pościągalizasłony.Te,którenienadawałysiędoniczego,wepchnęlido
workównaśmieci,inne,któremiałyszansęprzeżyćchemiczneczyszczenie,poskładalii
w
kąciepokojuułożyliwstos.
Kiedyskończylimyćokna,przezlśniąceszybydownętrzapokojuprzedostałysię
promieniesłońca.Dopieroteraz,wjasnymświetle,byłowidać,jakbardzozdewastowane
jest
mieszkanieijakwieleczekaichjeszczeroboty.Pokrótkiejprzerwiespędzonejnadachu
Jess,
uzbrojonywrozpuszczalnikistarąszczotkęwypożyczonąodpaniDuchamp,zabrałsiędo
szorowaniadrewnianychpodłóg.Kristazaczęładoprowadzaćdoporządkukuchnię.
Właśnieczyściłapiecyk,gdynagleojejnogęotarłosięcoświelkiegoimiękkiego.
Przezułameksekundy,zanimzdążyławrzasnąć,miałaprzedoczamiprzerażającąwizję
karalucha,którynietylkoprzeżyłdezynsekcję,lecz,cogorsza,urósłdogigantycznych
rozmiarówrobakamutanta.
Jesswypadłzłazienki.JegooczomukazałasięKristasiedzącanapodłodze.Jejtwarz
byłakredowobiała,anajejkolanachsiedziałkotimruczałzzadowoleniem.
-Widzę,żejużzdążyłcięodnaleźć-spokojniestwierdziłJess.
-Dlaczegoniepowiedziałeś,żemaszkota?-gniewniewykrzyknęłaKrista.-
Podróżujeszzkotem?Żadennormalnyczłowiekniewozizesobątakichstworzeń!-
Trzęsła
sięzoburzenia.
-Niemamkota.Inieprzepadamzatymizwierzakami.
-Wobectegocotojest?-spytała,zodraząwskazującwielką,wyleniałaczarnąbestię,
którazaanektowałajejkolana.
-Kot.
-Tonadalnicminiewyjaśnia-warknęłazprzekąsem.
-Nielubiękotów.Inigdyżadnegoniemiałem.Awogóletoniekot.
-Czyżbyoparyzrozpuszczalnikapomieszałyciwgłowie?
-TojestKot.Aniejakiśkot-wyjaśniłspokojnieJess.-Iniejestmój,aczkolwiek
możnabypowiedzieć,żetojadoniegonależę.-Zmarszczyłczoło.-Onniechcesobie
pójść.
-Ontoznaczykto?
-Jużmówiłem.OntoznaczyKot.
-Czymkarmisztegokota,któryniejestjakimśtamkotem?
ZtonuJessaprzebijałaanielskacierpliwość.
-Idędosklepuikupujępuszkiznapisem„Kociejadło”.Jakwidać,jestzrobione
dokładniedlaniego,więcraczejpowinnonazywaćsię„JadłemdlaKota”,alewtedynie
każdyzrozumiałby,okogochodzi.
-Aczymożemasztujeszczepsa?-spytałaKrista.Jesszaprzeczyłruchemgłowy.
-Aptaka?
-TylkoKota.Ijagoniemam.Ontylkoprzychodziiodchodzi.Mówiłemci.Toon
mniema.
Kristaniewytrzymałaiparsknęłaśmiechem,gdyżpodczascałejtejdziwacznej
wymianyzdańJessowiudałosięzachowaćpowagę.
-Otarłsięomojąnogęipomyślałam,żetwojabombanakaraluchystworzyłajakiegoś
insektapotwora.
Jessuśmiechnąłsięnieznacznie.Rozejrzałsiępokuchni.
-Jakidziecirobota?
-Wżółwimtempie.Nieudasiędzisiajskończyćwszystkiego.Sprzątająctylkowe
dwójkę,niedamyrady.Dopieroudałomisięzedrzećzpiecykatrzywarstwybrudu.W
najlepszymraziedokońcadniauporamsięzkuchnią-stwierdziła.
-Ajabyćmożeskończęmyćpodłogi.
-Pozostanąjeszcześciany,mebleiłazienka-wyliczyłaKristanapalcach
obciągniętychgumowąrękawiczką.
-Będąmusiałypoczekać.Awogóletojestempiekielniegłodny.Chodźmycośzjeść.
-Chybaniebyłobyrozsądniepokazywaćsięrazem.
-Kupimykanapkiizjemynadachu.Mającałkiemniezłewsklepikunarogu.Jeśli
chcesz,możemytamwejśćkażdezosobna.Albowybioręcośdlaciebie.
-Wolęzrobićtosama.
Wyszlinadwór.Naniebiestadkachmurbawiłysięzesłońcemwchowanego,rzucając
naoryginalne,wąskieuliczkicętkowane,zmieniającesięwzoryświatełicieni.
Koncertowały
przedrzeźniacze,gruchałygołębieiKristateżpodśpiewywałasobiecościchutkopod
nosem.
Ogarnęłojądawnozapomnianezadowolenie.
WzruszyłaJessa.JużzdarzałomusiędostrzegaćuKristyprzebłyskiwesołości,a
nawetsłyszałjejśmiech.Nigdyjednakniewidziałjejtakrozluźnionej,spokojneji
radosnej.
Gdynucenieustało,Jessodrazuwiedział,dlaczegozamilkła.WróciłaRosie.Byłajak
duchpozbawiającyKristęradościżycia.
-Nieróbsobiewyrzutówsumienia-powiedziałłagodnymtonem,niezwalniając
kroku.-Wolnocibyćczasamiwlepszymnastroju.
To,żeJesstakdobrzejąrozumiałitylejużoniejwiedział,niepokoiłoKristę.
Postanowiłazdobyćsięnazłośliwość.
-Twojeopowiadanienatymzyska,mamrację?Będziedotyczyłokobietyobciążonej
takogromnympoczuciemwiny,żezakłócaonokażdąchwilęjejżycia.
-Miejtowszystkownosie.
PochwiliKristaznówzaczęłanucić.Dopierogdyznaleźlisięprzedsklepem,Jess
uprzytomniłsobie,cotozamelodia.
-„Dziękitobiejestemtakbardzoszczęśliwa”-przytoczyłsłowapiosenki.-Czyto
prawda?
-Możebymbyła,gdybyśprzestałwreszcieanalizowaćmojezachowanie.-
Zmieszaniepokryłaniegrzecznymtonem.
-Nieanalizujęniczego.Jatylkosłucham,codomniemówisz.Powiedz,czegomam
zaprzestać,azaraztozrobię.Słuchania?Troszczeniasięociebie?Składaniawjedną
całość
twoichsłów,poto,abymbyłwstaniepomócciodszukaćRosie?
KristaprześlizgnęłasiępodramieniemJessa.Muśnięcieoniegosprawiłojej
przyjemność.
-Czegomaszzaprzestać?Otóż,powiemci.Przestańbezprzerwymiećrację.
-Toniemożliwe.
Jessowiwydawałosię,żeusłyszałcichyjękKristy.Uśmiechnąłsięzzadowoleniem.
Weszlidosklepu.Właśniepodchodzilidolady,żebyzamówićkanapki,gdyKrista
spostrzegłaTate.Dziewczynkastaławprzejściu,liczącnadłonikilkadrobnychmonet.
-Cotutajrobisz?-spytałaKristęnieprzyjaznymtonem.
-Chybatosamocoty.Chcękupićcośnalunch.Tatewsunęłarękęzbilonemdo
kieszeni.
-Jatylkosięrozglądam-oznajmiłazcałkowitąobojętnością.
-Jakposzłocidziśzróżami?
-Jużniehandluję.
To,żeTatejeszczenieuciekła,Kristauznałazadobryznak.
-Dlaczego?Cosięstało?
-Nic.Poprostuprzestałam.
-Mamnadzieję,żeznalazłaśsobiecoślepszego.
-Zbierampuszki-odparłaTate,wzruszywszyramionami.-Poznałamjednegofaceta.
Dajemizaniepieniądze.
PodszedłdonichJess.ZuśmiechemzwróciłsiędoTate:
-Mogęzamówićkanapkętakżedlaciebie,jeślipowiesz,jakamabyć.Cześć.
NazywamsięJessCantrell.
-Wiem,kimjesteś.Alfonsemodgadania.
Jessnawetniemrugnąłokiem.Inieprzestałsięuśmiechać.
-Samajesteśwtymdobra.
-Jess,tojestTate-oznajmiłaKrista.
-Niechcęsięznaleźćwtwojejgłupiejksiążce!
-Wporządku.Cieszęsię,żeotympowiedziałaś.-Spoważniałwjednejchwili.
WytrzymałwbityweńwzrokTate.-Lubię,gdywstosunkudomnieludziezachowująsię
uczciwie.Założęsię,żetyteż.
-Gadka-szmatka,typowadlaalfonsa.Słodkiesłówka.Poto,żebymuzaufać.
-Alfonsisąfałszywi.Janiejestem.
-Skądmamtowiedzieć?
-Maszrację,Tate.-Jesswestchnął.-Niemożesz.Itoprzerażamnieudzieciaków
takichjakty,żyjącychnaulicy.Niemająjaksiędowiedzieć,komumogązaufać,akomu
nie.
-Czytwójbratanekzaufałniewłaściwymludziom?KristadotknęłaramieniaJessa.
-Onasłyszałanasząrozmowęnadziedzińcu.
-Wiem.-NadalpatrzyłnaTate.-Niemampojęcia,czyBobbymiałdokogoś
zaufanie.Wiemnatomiast,żeto,corobił,doprowadziłogonieuchronniedotego,że
wylądo-
wałwkostnicy.
-Możemiałwszystkownosie.
-Alejaniemam.
WodpowiedziTatewzruszyłaramionami.
-Właśniechciałemzamówićcośnalunch.Pozwolisz,żedlaciebieteżcośwezmę?
Kristaijazamierzamyzjeśćlunchnadachudomu,wktórymmieszkamy.Jakchcesz,
możesz
zjeśćtamrazemznami-powiedziałspokojnie.
KristaobserwowałaminęTate.Byłowidać,żedziewczynkazamierzaodmówić,ale
chybazaintrygowałyjąostatniesłowaJessa.Przezchwilęwyglądałanaswojeczternaście
lat.
-Nadachu?
-Aha.Możnastamtądzobaczyćkawałmiasta,prawiedorzeki.
-Niejestemgłodna.
-Wezmędlaciebiekanapkę,atyzjeszjądopierowtedy,kiedyzgłodniejesz.Cotyna
to?
-Niebioręniczegoodobcych.
ZanimJesszdołałsięodezwać,dorozmowywtrąciłasięKrista.
-Tate,możeszsobiezarobić.MieszkanieJessajestokropniebrudne.Nieuwierzysz,
dopókiniezobaczysz.Odranarobimyporządki,aleniedajemysobierady.Pomóżnampo
lunchu,amycizapłacimy.
Tatezastanawiałasięprzezchwilę.Kristawyczuła,żemaochotęsięzgodzić,alenie
wie,czypowinna.
-Iledostanę?-spytaławkońcu.
-Tociężkarobota.Możebyćdwadzieściadolarówilunch?Pracujemydopiątej.
-Wporządku.Alejeślimisięniespodoba,towyjdę.
-Zgoda.
-Imabyćbezżadnychpodchodów.
Kristazrobiłaniepewnąminę,aleJessodrazuzrozumiał,ocochodziTate.
-Niezamierzamyciępouczać-oznajmiłspokojnie.-Jeślicoś,corobimylub
mówimy,niespodobacisię,toodrazupowiedzotym.Mypostąpimytaksamo.Dopiero
potemocenimy,czymożemysobiezaufać.
Tateudałaznudzenierozmową.
-No,dobra,jużdobra.Wezmęgorącąkiełbaskę.Dużącolę.Itorbęziemniaczanych
frytek.Pikantnych.
-Możedwiecole.-Jessuśmiechnąłsię.-Drugapoto,żebylepiejszłarobota.
Tatenieodwzajemniłauśmiechu,alepozaciśniętychnaglewargachdziewczynki
Kristapoznała,żemiałanatoochotę.
Lunchprzebiegłspokojnie,aczkolwiekTatemilczałaprawieprzezcałyczas.Jadłaz
wilczymapetytem,chybaoddawnaniemiałanicwustach.JessiKristaprowadzili
zwyczajnąrozmowę,starającsięjaknajczęściejwłączaćdoniejdziewczynkę.
Tatepracowałaciężko.Energicznieszorowałaścianywodązmydłem,apotemje
spłukiwała.Niemogącdosięgnąćgórnychpartii,stawałanakrześle.Poumyciu
wszystkich
ścian,odkurzaczemwziętymodpaniDuchampwyczyściłastarannietapicerskiemeble.
Kristaskończyłaczyścićkuchennesprzęty,apotemzabrałasięzamyciepodłogii
szafek.Wkońcuposzłasprzątaćłazienkę.Jesswtymczasiezapastowałpodłogiiterazje
froterował,abynabrałypołysku.
Opiątejpopołudniumieszkaniebyłogotowe.Nawetdostarczonyzesklepumaterac
leżałjużnaswoimmiejscu.
Całatrójkaumyłasiękolejnowłazience,apotemzgromadziławpokoju,żeby
podziwiaćwłasnedzieło.DołączyłdonichKot,któregonatychmiastzaanektowałaTate.
-Skądmasztegostaregofutrzaka?-spytałaJessa.
-Toonmniema,aniejajego.Dziękuję,żenienazywaszgokotem.Kristanigdysię
tegonienauczy.
TatespojrzałaniepewnienaKristę,jakbychciałasięprzekonać,czysięnie
rozgniewała.
-Jessnielubizwykłychkotów,dlategoudaje,żetoniejestjakiśtam,bylejakikot-
wyjaśniłazuśmiechemKrista.
Tatewsunęładrobnąbuzięwczarne,wyleniałefuterko.
-Jateżnielubiękotów.Aletoniejestbylejakikot.Jessskinąłgłową.
-Mądradziewczynka-pochwaliłTate.
-Jesteścieobojestuknięci.-KristaodruchowozwichrzyławłosyTate.-Jesteśtak
samookropnajakon.
Dziewczynkazesztywniała.Szarpnęłagłową.OstrymwzrokiemzmierzyłaKristę,
którauprzytomniłasobie,żetymczułymgestemnaruszyławięźpowstałąpodczas
wspólnej
pracy.Poczułasięokropnie.
-Niejestemtwojąsiostrą!-warknęłaTate.
-Wiem.Przepraszam.Nawetniejesteśmyprzyjaciółkami.
Hardanastolatkaponowniezanurzyłabuzięwkociejsierści.JessrzuciłKriście
współczującespojrzenie.Ledwiepowstrzymałasięodłez.
-Chybajesteśmy-wymamrotałaTatewwyleniałefutro.
Kristachciałasięupewnić.
-Przyjaźnimysięnadal?
-Aha.-Dziewczynkapodniosłagłowę.-Aleniepróbujkleićsiędomnie,botegonie
lubię.
-Rozumiem.Będętrzymałaręcezdaleka-obiecałaKrista.-Aczyzrobięźle,jeśli
czasamipoproszę,żebyśdomnieprzyszła?
-Chybanie.
-Aczymyjesteśmyprzyjaciółmi?-zapytałJess.
Wogromnych,niebieskichoczachTatepojawiłasięnieufność.
-Nie.
-Todobrze.-Jessskinąłobojętniegłową.
-Dobrze?-spytałazdziwionadziewczynka.
-Tate,niezawierajprzypadkowychprzyjaźninaulicy,dopókiniebędziesz
przekonanacodouczciwościdrugiejosoby.Całkowiciepewna.Zwłaszczagdychodzio
męż-
czyzn.
Tate,odziwo,wcaleniepoczułasięurażonausłyszanąradą.
-Chazchcebyćmoimprzyjacielem-oświadczyła.Musiałajednakzarazdostrzec
zmianęwyrazutwarzyKristy,gdyżdodałaszybko:-Alejategosobienieżyczę.Dobrze
wiem,naczymmuzależy.
Kristazastanawiałasię,ileczasubędzietrzebanato,żebydziewczynkadostałasięw
łapyjakiegośsutenera.Byłabardzomłodaiwystraszona,chociażniechciałasiędotego
przyznać.Atakżezmęczonażyciemnaulicy,ciągległodnaibezżadnychperspektywna
przyszłość.
-Tate,jeślikiedyśpoczujesz,żemusiszsięzdecydowaćnatakidesperackikrok,
przyjdźnajpierwdomnie-poprosiła.
-Nicztego.Odesłałabyśmniedodomu.Samaosiebiezadbam.
-Niemusisz.Pomogęciznaleźćcoślepszego.Przyrzekam.
-Obiecankicacanki.Nicniesąwarte.-TatepstryknęłagłośnopalcamiiKotnaznak
protestuwyrwałsięzjejobjęć.
Jessrzuciłokiemnazegarek.Zamierzałtaktowniezakończyćniezręcznąrozmowę.
Kristabyłamuzatowdzięczna.
-Namniejużczas.Muszęiśćdo„NaszegoMiejsca”
-oznajmił.-Niedługokończysięjednazmiana.Takwięcbędęmógłpogadaćztymi,
którzyjeszczesą,apotempoczekam,ażprzyjdąnastępni.
-Okimchceszznimigadać?-podejrzliwymtonemspytałaTate.
-ORosie,siostrzeKristy.Pójdzieszzemną?
-Mogęsięprzejść,aleniewejdędośrodka.
-Todobremiejsce,Tate.Bezpieczne.Pracownicyschroniskanieprzekażącię
gliniarzom.
-Razjużtambyłam-mruknęłaTate.Pojejskrzywionejminiemożnabyłopoznać,że
niemiałaprzyjemnychwspomnień.
-Wobectegochętnieprzespacerujęsięwtwoimtowarzystwie-oznajmiłJess.
-Aleniepowiemnic,comógłbyśopisać.Uśmiechnąłsięłagodnieiciepło.
Uśmiechembędącymwstaniestopićnawetnajtwardszekobieceserce.
-Niemusisz.-JessprzeniósłuśmiechnaKristę.
-JedzieszdoMetairie?Kiedycięzobaczę?
-Wrócępewniedopieropozmierzchu.
-Bardzocidziękuję-powiedziałJessdoTate.SpojrzałnaKristę.-Tobieteżjestem
winienpodziękowanie.Gdybynietwojapomoc,niemógłbymdziśusiebienocować.
-NachyliłsięipocałowałKristęwpoliczek.
Stanąwszynagalerii,Kristapodejrzaniewilgotnymioczamipatrzyła,jakJessiTate
idąprzezdziedziniec.Malutkadziewczynkaiwysokimężczyznastanowiliładnąparę.
Oboje
ciemniitrochędosiebiepodobni.Możnabyichwziąćzaojcazcórką.
ROZDZIAŁDZIEWIĄTY
Gdyznaleźlisięodwieprzeczniceodośrodka,Tateoznajmiła:
-Dalejnieidę.
UpórmalującysięnatwarzydziewczynkiwywołałuśmiechJessa.Miałasilniejszy
charakterniżmałolaty,zktórymidotychczasmiałdoczynienia.Rzucałsięjednakwoczy
jej
opłakanywygląd.Byłabladaibrudna.Zbytluźneubraniewisiałonaniejjaknastrachuna
wróble,aprosteczarnewłosybyłytakobstrzępione,jakbyobcinałajedziecięcymi
nożyczkami.Wwychudzonejpostacidziewczynkibyłaintrygującatylkojejtwarzz
dużymi,
jasnoniebieskimioczami.Tatemogłabyprzeistoczyćsięwnaprawdęładnąkobietę,gdyby
w
ogóleudałosięjejdożyćdotylulat,abymożnabyłonazwaćjąkobietą,aniedzieckiem
lub
nastolatką.
-Niepytamcię,gdziemieszkasz-powiedziałJess,silącsięnaobojętnyton.-
Zastanawiamsięjednak,czymaszgdziespać.
-Znamparędziewczyn.Pozwalająmiczasamiprzekimaćsięunichnapodłodze.
-Akiedyniepozwalają?
-Znajdujęinnemiejsce.
-Kristamausiebiewolnypokój.
-Onachcemiećmnienaoku.Zaprzecza,alejajejniewierzę.Dobrzewiem,jakto
jest.Widziałamjużprzedtem-powiedziałastanowczo.
-Cowidziałaśprzedtem?
-Kraty!Ludziepilnująciebie,bojeślitegonierobią,możecisięcośstać,awtedy
będąmielidosiebiepretensjęlubnawetwylecązpracy.Czująsięlepiej,kiedywoknach
pozakładająkraty.Atyczujeszsiętak,jakbyśmiałzachwilęumrzeć.
-WoknachKristyniewidziałemżadnychkrat.Tatenatychmiastsięnajeżyła.
-Nicniechwytasz?Najpierwludzieoświadczają,żeciękochają,apotemwysyłająza
kraty.
-Mającczternaścielatiżyjącnaulicach,któresąjakjednowielkiepomieszczeniez
bardzogrubymikratami,niemożeszbyćwolna,chybażektośpomożeciuciec.
-Zaryzykuję.
Jesswsunąłręcedokieszeni.MiałochotęzłapaćTateizaprowadzićjąwjakieś
bezpiecznemiejsce,alewiedział,żebyłobytodziałaniecałkowiciebezsensowne.Zanim
policjazdołałabyspisaćprotokół,Tateuciekłaby,gdziepieprzrośnie.
-Pamiętajtylko,gdziemieszkamy-powiedział,uspokoiwszysiętrochę.-Wrazie
potrzebyznajdziesznastam.
-Jasne-mruknęłaTateiposekundziejużjejniebyło.Znikławprzesmykumiędzy
domami.ResztędrogiJessodbyłsam.
„NaszeMiejsce”mieściłosięwdużym,ponurymbudynkuprzyElysianFields.
Znajdowałasiętutakżeprzychodnialekarska,która,podobniejakośrodek,służyła
pomocą
dzieciakombłąkającymsiępoulicachmiasta,atakżemieszkańcomdzielnicy.W
„Naszym
Miejscu”dawanobezdomnymmałolatomgorącąstrawęiłóżko,aleważniejszamisja
ośrodka
polegałanastwarzaniuimmożliwościpodjęcianormalnejegzystencji.Pracownicy
wiedzieli,
żeniesącudotwórcami.Pragnęliwierzyć,żeconajmniejpołowadzieciaków,które
przeszły
przezdrzwitegobudynku,wcześniejczypóźniejwrócidonormalnegożycia.Reszta
będzie
nadaldryfowałapoulicach.Nikt,ktopracowałw„NaszymMiejscu”,niemiałzłudzeń,że
potrafizdziałaćwszystko.
DotychludzinależałaJewelDonaldson.Pracowaławośrodkuodpięciulat,toznaczy
odchwilijegoutworzenia.Wysłużyłasobieemeryturępotrzydziestupięciulatachpracy
w
jednymznajbardziejznanychnowoorleańskichośrodkówpomocyspołecznej.Zamiast
jednakprzejśćnawpełnizasłużonyodpoczynek,zjawiłasięw„NaszymMiejscu”i
zaofiarowałausługijakowolontariuszkapracującawniepełnymwymiarzegodzin.Po
roku,
mimoprotestówJewel,zaczętopłacićjejpensję.Ajeszczerokpóźniejzamieszkałana
stałew
ośrodku.
SukcesJewelwpostępowaniuzdziećmiulicypolegałnajejumiejętności
prowadzeniajakbyjednymtchemtwardejrozmowypołączonejzczułymisłowamii
łagodną
perswazją.Byłaszerszaniżwyższa.Miałaskóręobarwiehebanu,grube,srebrzystewłosy
tworzącefryzuręafro,awuszachkolczykiwkształciezłotychobręczy.Byławiecznie
młoda
iniezrównana.
JesszastałJewelnaparterze.Właśnieprzemawiaładomłodegoczłowiekao
kaprawychoczach,gapiącegosięwekrantelewizora.
-Żadnadziewczyna,chłopcze,porazdruginaciebieniespojrzy-pokiwałamu
palcem-kiedyzdrugiegokońcapokojupoczuje,jakbrzydkopachniesz.Idźnagórępo
czyste
ciuchyignajpodprysznic.Jesteścałkiemładny,alektotodostrzeże?
Chłopakwymamrotałcośpodnosem.Podnoszącsięzkrzesła,zachwiałsięnanogach.
AleJewelniepomogłamuutrzymaćrównowagi.Zanimdotarłdoschodów,szedłjuż
pewniejszymkrokiem.Zniknąłnazakręcie.
-Ćpun-powiedziaładoJessa.-Narkotykitonajwiększeprzekleństwotych
dzieciaków.
Byłtojedenznajtrudniejszychproblemów,zjakimimielicorazczęściejdoczynienia
pracownicyośrodka.
-Wyjdzieztego?
Jewelwzruszyłaramionami,lecznajejtwarzynadalmalowałasiętroska.
-Wyszedłby,gdybympotrafiłamupomóc.Toprzyzwoitydzieciak.Ichceżyć.Za
kilkadnizaczniemyodtruwanie.Terazpilnujemygoprzezdwadzieściaczterygodzinyna
dobę,żebynaterenieośrodkaniedorwałsiędojakiejśtrawy.-Jewelzobaczyła,żeJess
spoglądaodruchowowstronęschodów.-Nagórnympodeściejużczekananiegojedenz
naszychpracowników.Ktośinnybędziepoddrzwiamiłazienki,kiedystamtądwyjdzie.
Nie
pozwalamysobienażadneryzyko.Tendzieciakjestdlanascenny.Podobniezresztąjak
cała
reszta.
-Dajeszimtodozrozumienia.Idlategoodnosisztakiesukcesy.
Jewelponowniewzruszyłaramionami.Niemiałanajmniejszejochotyrozmawiaćo
własnympoświęceniu.Znacznieważniejszebyłyinnesprawy.
-Czegochceszsiędzisiajdowiedzieć?-spytałaJessa.
-Szukamdziewczyny.
Jewelwskazałamumiejsceoboksiebienakanapie.Usiadł.Ciszęrozdarłamuzyka
rockowadochodzącazpiętra.Chwilępóźniejwyszłyzkuchnidwiemłodziutkie
dziewczyny,
jadłykanapki,niezwracającuwagi,żekrasząnadywan.Wystarczyłojednospojrzenie
Jewel,
abyzawróciłypotalerzyki.Odchodząc,wyższazdziewczątpokazałajejjęzyk.Jewel
roześmiałasię.
-Awięc?-spytałaJessa,gdyzostalisami.WyciągnąłzportfelafotografięRosie.
-Widziałaśjużkiedyśtędziewczynę?
-Tylkozdjęcie.
-Zdjęcie?
-Jejsiostradzwonidonasmniejwięcejrazwtygodniu.Mamyodbitkętejfotografii,a
drugaznajdujesięwbiuletyniedlapracownikówośrodka,wrazznumeremtelefonu
siostry.
-Sątupewniejakieśaktatejdziewczyny.
-Todziwne,aleniczegoniemamy.Szukałamwnaszychkartotekach,kiedypierwszy
razzadzwoniłajejsiostra.Napróżno.
Ucichłamuzykadochodzącazpiętra.Ponowniezapanowałacisza.
-Jakczęstoaktualizujeciekartoteki?-zapytałJess.
-Zarzadko.
-Przechowujecieinformacjeokażdymdziecku,któreuznanoformalniezazaginione?
-Niemamynatomiejsca.Przechowujemytylkopodstawoweinformacje,itotylkoo
niektórychdzieciakach.Policyjneraporty,wynikidochodzeńprowadzonychprzez
prywatnychdetektywówitympodobnemateriały.Jeśliktośintensywnieszukadziecka,
zwyklecośunasznajduje.Ajeślinie,tokorzystazgorącychliniidotyczących
młodocianych
uciekinierów.
Jesswłożyłzdjęciezpowrotemdoportfela.
-SzukającRoseannekorzystałaśzgorącychlinii?
-Tak,bouznałamzadziwne,żeniemamynicnatemattejdziewczyny.Jaktwierdzi
siostra,rodzinawynajmowaładwukrotnieprywatnychdetektywówiśladyprowadziłydo
NowegoOrleanu.Jeślitakbyło,topowinniśmymiećusiebiejakieśdane.Kontaktowałam
się
zinnymiośrodkamiwokolicy,alenigdzienieznalazłamaniśladużadnychinformacji.
-Bardzotodziwne?
-Możetotylkoskutekbłędnegolubniepełnegorejestrowania.Robimy,cownaszej
mocy,aledzieciakiwypadajączasamiznaszejewidencji.Ginągdzieśichakta,boktoś
włożyłjewniewłaściwemiejscelubwośrodkuzaczynapracowaćktośnowyijeszczenie
wie,żepowinienodnotowywaćwszystkieinformacjeprzechodząceprzezjegobiurko.
Jesswiedział,żetakwłaśniemogłostaćsięwsprawieRosie.Aletadziewczynabyła
niebylekim,leczpasierbicąsenatora.
-Dlaczegointeresujeciętasprawa?-spytałaJewel.
-Kiedyśspotkałemtędziewczynę,rozmawiałemzniąiznamjejsiostrę.
-Siostrawydajesięprzejętazniknięciemmałej.
-Jestprzejęta.Itonawetbardzo.Manatympunkcieobsesję.
-Adziewczynanigdysięzniąnieskontaktowała?
-Nigdy.Znikłajakkamfora.
-Albowięcspotkałojącośzłego,albocośzłegodziałosięwjejdomuidlatego
uciekła.Większośćdzieciwracanajpóźniejpotrzechbądźczterechdniach.Innezaśw
taki
czyinnysposóbnawiązująkontaktzrodziną,nawetjeśliniezamierzająwracać.
-Aleniewszystkie.
-Maszrację.Wiemjednakzdoświadczenia,żeniekontaktująsięzrodzinamitylko
wtedy,kiedymająpotemujakieśważnepowody.Obawiająsiętego,cowdomunanie
czeka
lubsąprzekonane,żeniktichtamniechcewięcejoglądać.
-KristapragniepowrotuRosiedodomu.
-Mieszkałyrazem?
-RosiechciałaprzenieśćsiędoKristy,aletasięniezgodziła.WięcRosieuciekła,a
Krista…
-AKristamyśli,żetozjejwiny.-JewelwyjęłaJessowizustdalszesłowa.-Dlaczego
małachciałazamieszkaćzsiostrą?
-Miałakonfliktyzrodzicami.Nieznamżadnychszczegółów.
-Jeślidzieciakuciekazdomuiniemagojużodroku…Odtakdawnaniema
Roseanny,mamrację?
-Tak.Właściwieponadrok,boodpiętnastumiesięcy.
-Wobectegonasuwasięjedenwniosek-ciągnęłaJewel.-Przyczynykonfliktuz
rodzicamimusiałybyćznaczniepoważniejszeniżjakieśtamszlabanyigodzinapolicyjna
za
złewynikiwnauce,czyobraganiezato,żemazbytdużoszminkinawargach.
-Kristastajewobronierodziców.Twierdzi,żezawszemielizRosiekłopoty
wychowawcze,bobyłatrudnymdzieckiem.
-Takiedziecidoznająwdomuwieluupokorzeń.Sąźletraktowaneiczęstokarane.
Jeśliniefizycznie,toemocjonalnie,cozresztąbywajeszczedotkliwsze.Rodzicechcą,
żeby
wróciła?Czytylkochcetegosiostra?
-RozmawiałemtylkozKristą.Twierdzi,żejejrodziceopłaciliprywatnegodetektywa,
żebyodnalazłRosie.
-Jeślitak,tozatrudnilijakiegośłobuza.Wprzeciwnymraziemielibyśmywaktach
jegosprawozdanie.
Wtejchwiliodstronyklatkischodowejdobiegłyichjakieśkrzykiigłośne
przekleństwa.Jewelnawetniepodniosłagłowy.
-Naszmłodzieniecwłaśniezorientowałsię,żektośczekapoddrzwiamiłazienki,aby
pomócmuwziąćprysznic.Aonsamzamierzałdaćnogę,przemknąćprzezsypialnię,
która
mieścisięzałazienką,wyjśćprzezokno,dostaćsiępogzymsiedorynnyizsunąćponiej
na
ziemię.Zrobiłamtosama,żebynawłasneoczyprzekonaćsię,jakietołatwe.
JessusiłowałwyobrazićsobiesiedemdziesięcioletniąJewelzjeżdżającąporynnie.
Żałował,żeniemógłtegowidzieć.
-Dlaczegonieokratujecieokien?-zapytał.
-Botoniejestwięzienie.Niezatrzymujemysiłądzieciaków,któreniechcązostać.
JessowiprzypomniałysięsłowaTate.
-Awięcwyglądanato,żechłopakniechce,abyśgotuzatrzymała.
-Totylkopozory.Sambyśsiętakzachowywał,gdybytwójorganizmdomagałsię
narkotyku.Dzieciakchce,abyśmygozatrzymali.Pragnieżyć.-Jeweluśmiechnęłasię
dziwnie.Trochęjaknadzorca,atrochęjakanioł.-Amyjesteśmytylkotymi,którzy
dopilnują,żebytaksięstało.
Kristapożegnalnymgestemprzeciągnęładłoniąpogładkiejbiałejpowierzchnibuicka
regal.
-Wporządku.Odtejchwilinależydopana-oświadczyłasprzedawcy.
Młodyczłowiekbyłwyraźniezadowolony.Obojedobrzewiedzieli,ktozyskałnatej
transakcji.
-Zarazprzygotujędlapanipapierydopodpisania-oznajmił.
Kristaweszładobiura.Poniespełnapółgodziniewzamianzakluczykiodwozu
otrzymałaczek.
-Powinnapanisprzedaćtensamochód,dającogłoszeniewprasie-powiedział
sprzedawca,aledopierowtedy,gdyzapadłaklamka.
-Zrobiłabymtak,gdybymmiałaczas.-Kristazmusiłasiędouśmiechu,żebymłody
człowiekniemyślał,żemadoniegożal.-Czyzrobimipanjeszczejednąuprzejmość?
-spytała.-Proszęzadzwonićpotaksówkę.
ByłajużwpołowiedrogidoFrancuskiejDzielnicy,gdydopierodoniejdotarło,co
uczyniła.Buickregalbyłprezentemodmatkiiojczymazokazjiukończeniaprzeznią
studiów.Byłtopięknywóz,okazałyiefektowny.Mimożezupełnieniebyłwjejguście,
stanowiłświadectwoichmiłości.TerazKristapoczułasiętak,jakbywjakiśsposób
naruszyła
rodzinneporozumienie.
Zdrugiejjednakstrony,czybyłabyzmuszonasprzedawaćsamochód,gdybyrodzice
wsparlifinansowoposzukiwaniaRosie?Niezaproponowalipomocy,mimożebyłoichna
to
stać.AkiedywydatkiKristywNowymOrleaniewyniosływięcej,niżpoczątkowo
przewidywała,ibyłyjejpotrzebnepieniądze,matkaoświadczyła,żejestzbytzajęta
działalnościącharytatywną,bypomóccórcepodnająćjejapartamentlubsprzedać
kolekcję
starychlalekodziedziczonychprzezKristępoukochanejciotecznejbabce.
Jakoosobadojrzała,Kristanieoczekiwałaniczyjejpomocy.Aleodmatkiiojczyma
nieotrzymałanawetpsychicznegowsparcia.ObojeopowiedzielisiępostronieScotta,
kiedy
zagroził,żezerwiezaręczyny.TerazKristaczułasiętak,jakbymiędzyniminieistniały
już
żadnewięzy.
Wysiadłaztaksówkiprzedbankiem,gdziezłożyładodepozytuotrzymanyczek,a
potemruszyłapiechotądodomubocznymiulicami,trzymającsięzdalaodutartychtras,
żeby
niespotkaćnikogoznajomego.Jejprzyzwoity,konwencjonalnyubiórniepasowałdo
postaci
Crystal,jakąznanowbarze„Tallulah”.
Chociażzapalonojużulicznelampyioświetlonosklepowewitryny,boczneuliczki
okazałysięjeszczebardziejponure,niżzapamiętałajeKrista.Głównympowodem,dla
któregopragnęłajaknajszybciejznaleźćsięwdomu,byłachęćujrzeniaJessa.Nie
potrzebowałapokrzepienianaduchuaniwspółczucia.Sprzedałasamochódityle.
Otrzymane
pieniądzepowinnywystarczyćjejnaprzeżycieconajmniejczterechnajbliższych
miesięcy.
Wyrównałakrok.Niepotrzebowałapokrzepienianaduchu,leczzatęskniłado
serdecznościJessa.Byłczłowiekiemtwardym,leczzarazemłagodnym.Nalosieludzi
zależałomuznaczniebardziejniżjakiemukolwiekinnemuznanemuKriścieczłowiekowi,
z
politykaminaczele,którzytylkoudawali,żeżyjąpoto,bysłużyćswymwyborcom.
Jessnieudawałniczego.PożyciowejporażcezeScottemKristamiałapoważne
wątpliwości,czykiedykolwiekpotrafipoznać,czymężczyznagrafair,czynie.Alebyła
przekonana,żeJessjestszczery.WstosunkudoTatezachowywałsięciepłoizniezwykłą
cierpliwością.Rozumiał,dlaczegodziewczynkatakbardzoobawiasięludzi.
Kristauśmiechnęłasiędosiebie.Opróczuczciwościiemocjonalnegozaangażowania
sięwludzkiesprawy,dostrzegałauJessatakżecoinnego.Sposób,wjakizaciskałkąciki
zmysłowychwarg,zanimsięuśmiechnął,atakżezwodnicząobojętność,kiedybyłgotów
na
wszystko.Podobałsiękobietom.Widziałapożądliwywzrok,jakimgoobrzucały,iich
zapraszająceuśmiechy.
JąsamąinteresowałotylkoiwyłącznieodszukanieRosie.PoprzeżyciachzeScottem
miaładośćprzykrychdoświadczeńirozczarowań.Możekiedyś,wdalekiejprzyszłości,
gdy
wszystkostaniesiętylkokoszmarnymwspomnieniem,będziepotrafiłaponownie
rozpocząć
życieubokujakiegośmężczyzny.Naraziejednakegzystowałasamotnieitojej
odpowiadało.
Wtejchwilisamotnaniebyłaidopieroterazzdałasobieztegosprawę.Zatrzymała
sięispojrzałazasiebie.Mimożeulicawyglądałanapustą,Kristaczuła,żektośidzieza
nią
krokwkrok.
Otrząsnęłasięzprzykrychmyśliiponownieruszyłaprzedsiebie.Minęłasprzedawcę
ryglującegonanocsklepowedrzwi.Zestojącegoporschewysiadłodwóchmężczyznz
torbamipełnymizakupów,zapewnezrobionychwlokalnymsupermarkecie.Krista
przeszła
obok,zadowolona,żepojawilisięnaulicy.
Niestety,dalszaczęśćdrogibyłapusta.Kristaskarciłasięzatchórzostwo.Przystanęła
izerknęłazasiebie.Pasażerowieporcheweszlijużdojakiegośdomu.Zniknąłteż
sprzedawca.Naglezcieniawynurzyłsięjakiśmężczyznaistanąłwświetlelatarni.Miał
na
sobieciemnedżinsyicharakterystyczną,kraciastąkoszulę.
WjednejchwiliKristaodwróciłasięipędemrzuciłaprzedsiebie.Mimożeusiłowała
przekonaćsamąsiebie,iżmamijąwzrok,wpadławpanikę.
Dopierowpobliżudomuzwolniłatrochęirzuciłazasiebiewylęknionespojrzenie.
Mężczyznaznajdowałsięprzyprzecznicy,którąprzedchwiląminęła.Goniłją,wcalesię
nie
kryjąc,dobrzewidoczny.Gdyzobaczył,żeKristasięodwraca,zatrzymałsięwmiejscu.
Jak
zahipnotyzowanapatrzyła,jakmężczyznarozstawianogiiunosiprzedsobąręce.Udając,
że
trzymabroń,mierzyłwKristę.Chwilępóźniej,jakbypostrzale,opuściłramiona.A
potem,z
zadowoleniemmalującymsięnatwarzy,odwróciłsięipowolioddalił.
Tak,tobyłon!Bandytazkiosku!Jużprzedtemwidziałategoczłowiekaze
śmiercionośnąbroniąwrękach.
-Jess!-Kristawaliławdrzwisąsiedniegomieszkania.Wyjrzałaprzezbalustradę
balkonu,abyupewnićsię,żemężczyznaniepodążyłjejśladem.Kiedyporaztrzeci,
bliska
łez,podniosłarękę,abyzapukać,ujrzałaprzedsobąJessa.Wystarczyłomujedno
spojrzenie,
żebyuznać,żecośjestniewporządku.PrzyciągnąłKristędosiebieizamknąłzanią
drzwi.
-Dolicha,cosięstało?-Łagodnymgestemodgarnąłzjejczołakosmykwłosów.-
UsłyszałaścośoRosie?
Zaprzeczyłaruchemgłowy.Nadalprzerażona,niemogławydobyćgłosu.Jedyne,co
potrafiła,totkwićnieruchomowobjęciachJessa.
Czułdotykjejmiękkichpiersi.Gładziłjąpowłosach,corazmocniejprzytulającdo
siebie.
-Powinnaśusiąść-odezwałsięwreszcie,żałując,żemusiwypuścićjązobjęć.
Kristaskinęłagłowąlubprzynajmniejtakmusięwydawało.Alenieruszyłasięz
miejsca.
-Pomogęci.-Powoliiostrożnieodsunąłjąodsiebieipodprowadziłdokanapy.-
Siadaj.Ajazobaczę,comamdopicia.
-Muszęzadzwonićnapolicję-oznajmiłazałamującymsięgłosem.
-Poco?
-Widziałammężczyznę,którynapadłnakiosk.
-Tegobandytę?Skinęłagłową.
-Kiedytobyło?
-Kilkaminuttemu.Tam.-Machnęłaręką,wskazującwejściedomieszkania.
WjednejchwiliJessznalazłsięprzydrzwiach.
-Widziałcię?-zapytał,otwierającjenaoścież.Wpełnizmobilizowanyinapięty.
Jeślinapastnikznajdowałsięnagalerii,gotówbyłrzucićsięnaniego.
-Tak.Szedłzamnąsporykawałdrogi.Uciekłam.Jessprzeszukałwzrokiem
dziedziniec.
-Śledziłcięażdosamegodomu?
-Chybanie…Nie.Napewnonie.
Jesswróciłniechętniedomieszkaniaizamknąłdrzwi.Zbliżyłsiędokanapy.
-Jeślinawettubył,tojużsobieposzedł.
Kristagłębokozaczerpnęłapowietrza.OpowiedziałaJessowiozdumiewającym,a
zarazemidiotycznymzachowaniusiębandyty.
-Tomusibyćwariat.
-Byćmoże.-JessoparłdłonienaramionachKristyipchnąłjąlekkonapoduszki
kanapy.-Samzadzwonięnapolicję.Alegliniarzeitakpewniezechcątuprzyjść,żeby
spisać
twojezeznanie.Posiedźtutajiuspokójsię.Wracamzaminutę.
Wróciłpodwóchminutach.Kristamiałazamknięteoczy,alewyglądałatak,jakbyjuż
nigdywięcejniepotrafiłasięrozluźnić.
-Wypijto.-JesswlałwinadokubkaipodałgoKriście,równocześnieganiącsięza
brakwdomumocniejszegoalkoholu.
Zacisnęłanakubkuobiedłonie,żebyprzestałydrżeć.
-Przyjadą?
-Dyżurnypowiedział,żezarazkogośtuprzyśle.Zaraz,toznaczypewnie
najwcześniejzagodzinę.Gliniarzesązawalenipracą.
-Jeślinieprzyjadąodrazu,niebędąwstanieznaleźćtegoczłowieka!
Jessbyłzły,żemusiuzmysłowićKriścieoczywistyfakt.
-Oniwogóleniebędągoszukać,bojużdawnosobieposzedł.Równieżdlategosam
nierzuciłemsięwpogońzatymbandytą.
-Nie!
-Obawiamsię,żemamrację.
-Przecieżonmnieśledził!
-Prawdopodobniespostrzegłcięiprzeszedłzatobąkawałekdrogi.Towszystko.
-Toniemasensu.Gdybytakbyło,dlaczegonieśledziłmnieażdosamegodomu?Nie
chciałsiędowiedzieć,gdziemieszkam?Iwcaleniemusiałpokazywaćmisięnaoczy.
Mógł
iśćzamną,ajawogólebymotymniemiałapojęcia.
-Miałabyś.Ciebietrudnowyprowadzićwpole,wiemtozwłasnegodoświadczenia.
KristarzuciłaJessowigniewnespojrzenie.Uznał,żepoczułasięjużlepiej.
-Wątpliwykomplement!Uśmiechnąłsiękrzywo.
-Dolaćcijeszczewina?
-Kiedyzjawisiępolicja,chcębyćtrzeźwa.
-Będziesz.
Kristawyciągnęłaprzedsiebierękęzkubkiem.Jessnapełniłgoponownie,apotem
wlałsobieresztęwinazbutelki.
-Sprzedałaśsamochód?-zapytał.
-Tak,chociażdostałamzaniegomniejniżpowinnam.
-Wystarczycinajakiśczas?
-Tak.-Kristaniewiedziała,czyspowodowałotowypitewino,czyzrozumienieze
stronyJessa,czysprzedażwozu,czyteżspotkaniezbandytąalenaglezaczęłyjądusić
łzy.
Żebypowstrzymaćpłacz,zamknęłaoczy.Kręciłosięjejwgłowie.-Nigdynieznajdę
Rosie.
Jessbyłpodobnegozdania,aleniezamierzałotymmówić.Kristaniebyła
przygotowananaporażkę.
-Jestempewny,iżchwilowoodnosisztakiewrażenie,żewszystkoidzieźle.Mam
rację?
Mocniejzacisnęłapowieki.Usiadłobokiotoczyłjąramieniem,zastanawiającsię
równocześnie,gdziepodziałsiętwardyibezlitosnyreporter,prawdziwyJessCantrell.
Kristapołożyłagłowęnajegoramieniu.
-Popłaczsobie-powiedział.
Niepotrzebowałajednakaniłez,anisłówotuchy.Byłyjejpotrzebnezachętadożycia
inadzieja.Atakżeświadomość,żeniewszystkoukładasięźleiżenajejwątłych
ramionach
niespoczywacałebrzemięświata.
Otworzyłaoczybłyszcząceodłez.UniosłarękęidotknęławłosówJessa.
Zwrażeniawstrzymałoddech.Przeszyłgoprąd.ZanimdotknąłwargamiustKristy,
scałowałzjejtwarzysłonełzy.
Miałaustaciepłeimiękkie.Słodszeniżwszystko,czegodotychczaspróbował.
Pożądanie,takprzyjemneilekkie,pojawiającesięzakażdymrazem,gdyzbliżałsię
doKristy,osiągnęłoterazsiłęhuraganu.
Jessobróciłkusobiejejgłowęipogłębiłpocałunek.Taknagleicałkowiciepoddała
siępieszczocie,żeutraciłsamokontrolę.Zapomniałowspółczuciu.
Kristateżzatraciłasięcałkowicie.Czułatylkożarisiłębijąceodmężczyzny
trzymającegojąwobjęciach.Znikłyrozterkiiobawy,pozostałatylkoeksplozjadoznań.
Jess
reprezentowałwszystko,codobre.Prawośćisiłę.Zatoofiarowywałamusiebie.Chciała
być
dlaniegokobietą,którapotrafiśmiaćsięikochaćbezpamięci.Wtejchwilibyłdlaniej
jedynymmężczyznąnaświecie.Uświadomieniesobietegofaktusprawiło,żeodsunęła
się,by
pocałuneknieprzerodziłsięwcoświęcej.
-Niepowinnam…-wyszeptała.
JessprzyłożyłnachwilępalecdowargKristy,nabrzmiałychiwilgotnych.
-Powinnaś.
-Toskuteksamotności,zamętuwgłowie…
-Tonieżadenzamęt.
-Wykorzystałamtwojądobroć.
Miałochotęzakląć.Żebysięuspokoić,odetchnąłgłębokoispojrzałwoczyKristy.
Widniaławnichrozpaczliwaszczerość.Roześmiałsięnerwowo.Gdybytegoniezrobił,
znów
porwałbywobjęciatękobietęitymrazemnieskończyłobysięnapocałunku.
Urażona,odchyliłasięwtyłiskrzyżowałaprzedsobąręce.
-Cieszęsię,żeuważasztozazabawne.
-Totyjesteśzabawna.Uważasz,żewykorzystałaśmojądobroć?
-Wiesz,cochciałampowiedzieć.
Jessotoczyłjąramieniemiprzyciągnąłdosiebie.Przestałsięśmiać.
-Mamciopowiedzieć,ilemusiałemwłożyćwysiłkuwto,żebycięniewykorzystać?
Żebyniewykorzystaćtwojejdobroci?
-Niepowinniśmyprowadzićtakiejrozmowy.
-Należałoodbyćjąznaczniewcześniej.-ObróciłKristętak,abymócspojrzećjej
prostowoczy.-Pragnęcię.Pragnęodchwili,gdydopasowałemdosiebiepierwsze
kawałki
tejukładankiizdałemsobiesprawęztego,żeniejesteśtaka,najakąwyglądasz.
-Jess,ja…Uciszyłjągestem.
-Wiem.Tonajgorszeokoliczności,wjakichczłowiekowimożeprzydarzyćsięmiłość.
-Toniemanicwspólnegozmiłością.
-Możejeszczeniema.-Nachyliłsięnadjejtwarzą,nakazującsobieniecałować
Kristy,alejegowargisameponownieodszukałyjejusta.Postanowiłpieścićłagodniei
powoli.Zumiarem.Najpierwprzezchwilęsięopierała,apotempoddałaz
westchnieniem.
PrzeniósłdłońzwłosówKristynajejramięijeszczeniżej.Musnąłkrągłepiersi.
Kiedypodłuższejchwilizacząłsięodsuwać,zaprotestowała.
-Jeśliniemiłość,tocotojest?-zapytał,przytrzymującjejpodbródek,takabynie
mogłaodwrócićwzroku.
-Niewmawiajwsiebienieprawdziwychuczuć.
-Takąradępowinnaśdaćsobie.-NatwarzyJessaniepozostałjużnawetcień
uśmiechu.
-PragnęodnaleźćRosie.Iniechcęniczegowięcej.
-Sądzisz,żesłuchacięterazBóg?Żejeślitakwłaśniepowiesz,tospełnitwoje
pragnieniaisprowadzicisiostrę?Żejeślisiępoświęcisz,tozostanieszzato
wynagrodzona?
-Niemaszprawa…
Właśniewtejchwilirozległosiępukaniedodrzwi.
-Topewniepolicja.Wcześniej,niżprzypuszczałem.JessniechętniewypuściłKristęz
objęć.
-Nieskończyliśmytejrozmowy.-Odsunęłasięiprzygładziławłosy.-Niemasz
prawamówićmi,coczuję.
-Aleprzyznaj,żemamrację.
-Spadaj.
Jessuśmiechnąłsięipotrząsnąłdrwiącogłową.
-Nauczyłaśsiębrzydkomówić.
-Spadaj.
Kristajeszczerazpoprawiławłosyiposzłaotworzyćdrzwi.
Naprogustalidwajroślipolicjanci.Byćmożezastanawialisię,skądwzięłysięjej
płonącepoliczkiiobrzmiałewargi.Bylijednakzbytdobrzewychowani,byotopytać.
ROZDZIAŁDZIESIĄTY
PosterunekpolicjiFrancuskiejDzielnicymieściłsięworyginalnymbudynkuz
czerwonejcegły,będącymreliktemminionejepoki.Pracującjakoreporter,Jessnawiązałz
gliniarzamispororóżnychkontaktów.WNowymOrleaniepoznałsierżantaMacka
Hankinsa,
który,zajmującsięnacodzieńsprawamidzieciulicy,chętniedzieliłsięzJessemswoimi
spostrzeżeniami.
NazajutrzJessposzedłnaposterunekodwiedzićMacka.Opowiedziałmuoprzykrym
spotkaniuKristyzbandytązkiosku.
-Jakwidać,facetmaspecyficznepoczuciehumoru-skomentował.-Udawał,żedo
niejstrzela.Kiedywasiludziezaczęlisięzanimrozglądać,jużgoniebyło.
-Pewniezdążyłuciec.-Mack,łysiejącypanwśrednimwieku,postukałołówkiemw
plikleżącychprzednimpapierów.
-Czywiesz,ilutakichfacetówudajesięnamzłapać?
-Niewielu.
-Zgadzasię.Itonajczęściejsamychgłupków.Takich,cotoprzechwalalisiękomuś,
cozrobili,atenktośnamotymdoniósł.Lubzbytpewnychsiebie,którzywracalina
miejsce
ostatniegoprzestępstwairazporazdziałaliwtakisamsposób,coumożliwiło
przewidzenie
tego,cozrobią.
-Doniesionowamojakimśinnymprzestępstwiepopełnionymprzezmężczyznęo
identycznymrysopisie?-dopytywałsięJess.
-Sprawdzę-obiecałMack.-Adlaczegopytasz?
-Samniewiem-przyznałszczerzeJess,wzruszającramionami.-Alechodząmipo
głowiedziwnepomysły.
Marknieprzerywałstukaniaołówkiemwpapiery.
-Czysprowadzaciędonasjeszczejakaśsprawa?Jesswyciągnąłzkieszeniportfel.
-Tak.Chciałbym,abyśrzuciłokiemnatęfotografię.-WyjąłpodobiznęRosie.-
Widziałeśkiedyśtędziewczynę?
Mackpuściłołówekiwziąłdorąkzdjęcie.Niesięgającpookulary,zagrzebanew
stosiepapierównabiurku,przymrużyłoczy.
-Ładna.Ktotojest?
-SiostraKristy,RoseannaJensen.KristanazywająRosie.
-TaKristatodlaciebiektośwyjątkowy?
Jesspomyślałopocałunkachpoprzedniegowieczoru.Powyjściupolicjantówopuścił
mieszkanieKristy.Obiecałamu,żezostanieusiebieprzezresztęnocy.Byłazbyt
zdenerwowana,abyruszyćnaposzukiwanieRosie.Jesszrobiłmałąrundępookolicznych
barach,leczszybkowróciłdodomu.Apotemniemógłzasnąć,myślącokobiecieśpiącej
tuż
zaścianą.
-Poznałemjąprzyokazjizbieraniamateriałówdoksiążki-wyjaśnił.-Zawarliśmy
umowę.JapomogęKriścieszukaćsiostry,aonazałatwimiuniejwywiad,jeśli
oczywiście
małauciekinierkawogólezechcezemnągadać.
-Niewidziałemtejdziewczyny.-MackzwróciłJessowizdjęcie.-Apowinienem?
-Kristaszukajejoddośćdawna.BędącwNowymJorkudostałacynk,żeRosiejest
tutaj.Odjakiejśbezdomnejmałolaty.
-Wszyscywiemy,jakzawodnesątakieźródła.
-Kristajestprzekonana,żetadziewczynamówiłaprawdę.
-Czemuchceszopisaćakurattęhistorię?Możeszmiećprzecieżinnychnakopy.
-Wsprawęwplątanyjestsenator.HaydenBarnard.KristaiRoseannatojego
pasierbice.
Mackzacząłponowniebębnićołówkiem.Najegobiurkuodezwałsiętelefon.
Podniósłsłuchawkę.PochwilizakończyłrozmowęispojrzałnaJessa.
-HaydenBarnard?
-Tak.Takżewnajlepszychrodzinachtrafiająsięuciekinierzy.
-Tak,aleniewieleznajlepszychrodzinmatakieproblemy.-Mackwrzuciłołówekdo
kubka,wktórymjużtkwiłokilkainnych.-Napewnoznajdziesięcośnatemattej
dziewczyny.Przewertowanieraportówzajmiemijednaktrochęczasu.Kiedyuciekła?
-Mniejwięcejprzedpiętnastomamiesiącami.
-RoseannaJensen?Piszesięprzez„e”?
JesspodałMackowiwszystkiepodstawowedaneiznanemufakty,poczympodniósł
sięzmiejsca.
-Kiedybędęmógłczegośsiędowiedzieć?
-Zadzieńlubdwa.-Mackwstał,żebypożegnaćsięzJessem.-CzytaKristajesttaka
ładnajakjejsiostra?
-Rosietojeszczedziecko.Kristatojużkobieta.
-Prettywoman?
-Nie.Alejestładna-przyznał.
-Podrywaszją?
-Najpierwpomóżodnaleźćjejsiostrę,apotemwszystkociopowiem.
Mackroześmiałsię.
-Zobaczę,codasięzrobić.
Zwłosamizebranyminaczubkugłowyiwobcisłych,niebieskichspodniachKrista
przyciągaławzrokmłodychchłopców.ByłasobotaiprzezFrancuskąDzielnicę
przepływały
tłumyzarównoturystów,jakimieszkańców.Ulicezostałyzaanektowaneprzezgrupy
małolatów.Jednedzieciakiwłóczyłysiępomieście,innerozłożyłynatrawienaJackson
Square.JeślinawetRosiebyłagdzieśwpobliżu,toitak,wtopionąwtłum,trudnobyłoby
ją
zauważyć.
Kiedyuciekłazdomuporazpierwszy,Kristausiłowałaściągnąćjąmyślami.
Nastawiłasięnaodbieraniesygnałówodsiostryiliczyłanatelepatycznykontakt.Wten
sposóbbawiłysięwdzieciństwie,uzyskującniekiedyzdumiewającewyniki.Po
zniknięciu
siostryKristaprzekształciłazabawęwrozpaczliwąpróbęnawiązaniapsychicznej
łączności.
Tymrazemjednakwynikibyłykiepskie.RazczydwaogarnęłoKristęsilneuczucie
smutku.
Niebyłajednakpewna,czysygnałyteodebrałazzewnątrz,odRosie,czyteżstanowiły
odbiciejejwłasnychnastrojów.Przykażdejpróbienawiązaniazsiostrątelepatycznego
kontaktukoncentrowałananiejwszystkiemyśliicałąenergię,modlącsięwduchu,aby
Rosie
dałaosobieznać.Możezarazzadzwoni?Niestety,telefonmilczałuparcie.
KristausiadłanaJacksonSquare,natrawiepodkępądrzewizamknęłaoczy.Była
zmęczona,boodranaprzemierzyławszystkiecodziennetrasy.Zostałajejjeszcze
Bourbon
Street.
Pojakimśczasieudałosięjejuspokoićrozbieganemyśli.Bymócodbierać
telepatycznesygnały,wytłumiłazewnętrzneodgłosy.Pochwiliodczułatensamgłęboki
smutek,coniegdyś.OczamiduszyniemalwidziałasmutnątwarzRosie.Odezwijsię,
błagała
wduchu,straciwszysprzedoczuzamglonyobrazdrobnejbuzi.Czułajednak,żeprośbata
nie
docieradojejsiostry.
Kristaotworzyłaoczy.ObokniejsiedziałJess.
Nawetjejniezaskoczył.Miałzwyczajzjawiaćsięwówczas,gdygopotrzebowała.
Znalazłsięprzyniejostatniegowieczoruiodtamtejporyżałowała,żestałsięjej
niezbędny.
Uczucie,jakiezaczęłażywićdoJessaCantrella,gmatwałojejżycie,ibeztegozbytnio
skomplikowane.
-Dobrzesięczujesz?-zapytał.
Nawetnieobdarzyłagozdawkowymuśmiechem.Starałasięzapomniećo
wczorajszymwieczorze.
-CzasaminastawiamsięnamyślenieoRosie.Chcęnawiązaćzniątelepatyczny
kontakt.Czasamizdarzamisięodbierać…-Kristazawiesiłagłos.
-Co?
-Wyczuwamsmutek.Ibeznadziejność.Nigdyjednakniejestempewna,czysąto
doznaniaRosie,czymoje-dokończyłaKrista.
Jesswyciągnąłsięnatrawietużobokniej.NiechcącymusnąłkolanemnogęKristy.
Obojezbytsilnieuzmysłowilisobietenfakt.
-Czywłaśnieteraztorobiłaś?
-Dziśbyłogorzejniżpoprzednio.Chciałam,żebydomniezadzwoniła,aleRosienie
słyszałamojejprośby.
JessniepowiedziałKriście,żegdybardzosięczegośchce,możnaudawać,iżsięto
ma.Itopomaga.Niepowiedziałjejtakże,żeuważa,iżpozazmysłowepostrzeganiei
telepatię
lepiejzaliczaćdotowarzyskichrozrywek,niewolnoichtraktowaćpoważnie,bomogą
tylko
zwieść.Nictakiegoniepowiedział,natomiaststarałsięwciągnąćKristędorozmowy.
-GdybyRosieusłyszałatwojąprośbęizadzwoniładoMarylandu,niezastałabycięw
domu.
-Namojejautomatycznejsekretarcejestdlaniejnagranawiadomość.Manamój
kosztpołączyćsięodrazu,bezwzględunaporę,znumeremtelefonumojegotutejszego
mieszkania.
-Awięckażdy,ktozadzwonidociebiedoMarylandu,odrazudowiesię,gdzieteraz
przebywasz?
-Każdy,ktozechce,pokodzietelefonicznymmożezorientowaćsię,żejestemw
NowymOrleanie-przyznałaKrista.
-Todoskonałainformacjadlakażdego,ktozechceokraśćtwojemieszkanie.
-Całybudynekjestpodochroną.NalegałnatoHayden.Jessusiłowałwyobrazićsobie
HaydenaBarnardawrolitroskliwegoojczyma,októrymmówiłaKrista,aleniepotrafił.
HaydenBarnard,któregoznał,byłczłowiekiembezwzględnym.Zimnymi
wyrachowanym,
działającymbezpardonowo,zpremedytacją.DouszuJessadocierałozbytdużopoufnych
informacjioniecnychposunięciachsenatorazMinnesoty,bymógłmiećonimdobrą
opinię.
-Rosiedomnieniezadzwoni-zrozpacząstwierdziłaKrista.-Dziśmijaszesnaście
miesięcyoddniajejucieczki.
Usłyszawszyosmutnejrocznicy,Jessowizrobiłosięprzykro.Byłomutakże
niewesołozpowoduwczorajszegowieczoru.Niedlatego,żecałowałKristę,aledlatego,
iż
dzisiajobojezachowywalisięwobecsiebienienaturalnieibyliskonsternowani.Wiedział,
że
niepowinienjeszczebardziejpogłębiaćzmieszaniaKristy,alemimotodotknąłjejręki.
-ZajmujęsięsprawąRosie.Właściwiedopierozacząłem.
GestJessaprzyspieszyłpulsKristy.Usiłowałaniezwracaćnatouwagi.
-Niepowiedziałeśjeszcze,cousłyszałeśw„NaszymMiejscu”.
Opisałswąwizytęwośrodku,aleanisłowemniewspomniałotym,żenazwisko
Rosieniefigurujewkartotekachmłodocianychuciekinierów.Iżeniemażadnegośladu
prowadzonychdochodzeń.Aniraportupolicji,anisprawozdańprywatnychdetektywów.
O
tymKristaniemusiałanaraziewiedzieć.
-Rozmawiałeśzpracownikamiośrodka?
-Tak,zewszystkimi.Atakżezprzebywającymitamdzieciakami.Żadneznichnie
przypominałosobieRosie.
-Trudnouwierzyć,żeskorotutajbyła,anirazuniezajrzaładoośrodka.
-Niektóredzieciakiunikajątakichmiejsc.Obawiająsię,żezostanąodesłanedodomu
przezpracownikówośrodka.
-AlepracownicaschroniskadlamłodocianychwNowymJorkurozpoznałaRosie.Tak
więcwiemy,żemojasiostrabywaławtakichośrodkach.Możepoprostunigdyniedotarła
do
NowegoOrleanu.
JessdosłyszałsmutekwgłosieKristy.Wolałbyrozmawiaćosprawachweselszychi
podnieśćjąnaduchu.Spotkalisięichybanaprawdęspodobalisięsobie.Zamiastjednak
poznawaćsięcorazlepiej,bylizmuszeniprowadzićkoszmarnedochodzenie.Itogdzie?
W
NowymOrleanie,radosnymmieście,wręczstworzonymdomiłości…Cozaironialosu!
Aleczykiedykolwiekżyciebyłofair?-zapytywałsiebieJess.Gdybybyłow
porządku,wówczasjegoreporterskadziałalność,mającanacelunaprawianieświata,nie
miałabyżadnegosensu.Straciłabyracjębytu.
-Czydzisiajzdobyłeśjakieśinformacje?-spytałaKrista.
-Rozmawiałemranozeznajomymgliniarzem.Obiecał,żesprawdzipolicyjnerejestry.
Jeślicośwnichjest,ontowyszpera.
-MożepowinnamwracaćdoNowegoJorku.
-BądźjechaćdoMinneapolislubSanDiegoalbodoDetroitczyMemphis…
RuchemrękiKristaprzerwałaJessowiwyliczanie.
-Wiem.Rosiemożebyćwszędzie.
JużsamaFrancuskaDzielnicabyławystarczającozłymmiejscem.Jessniepotrafił
znieśćmyślioKriściekrążącejponowniepoulicachManhattanu.Podniósłsięztrawnika.
-Postawięcilunch.
-Niepowinniśmyzbytczęstopokazywaćsięrazem.
-Wrazieczegopowiesz,żepomagaszmizbieraćmateriałydoksiążki.
KristaunikaławzrokuJessa.
-Będędziśkiepskątowarzyszką.
-Mimonaukpobieranychwtakichmiejscachjakbar„Tallulah”,wiedz,żemężczyzna
niewymagabezustannegoadorowaniaipodbechtywaniajegomęskiejpróżności.
-Niewiem,Jess,dlaczegowogóleprzymniesiękręcisz.
-Naprawdęniewiesz?
Wyciągnąłrękę,żebypomócKriściepodnieśćsięzziemi.Skorzystałazjegopomocy.
-Niechcęrozmawiaćowczorajszymwieczorze-wymamrotałaniechętnie.
Jessbyłzadowolony,żeprzynajmniejjednoznichzdobyłosięnaporuszenietej
drażliwejkwestii.
-Wtejchwilizamiastgadać,wolałbymjeść-oświadczył.-NaBourbonStreetznam
restaurację,gdziepodająowocemorza,możnatamzająćmiejsceprzyoknieiobserwować
przechodniów.Szybajestprzydymiona,takżeodstronychodnikanicniewidać.
-SpostrzegłamdzisiajjasnowłosądziewczynęwzrostuRosie.Iprzezułamek
sekundy…
-Jakczęstocisiętozdarza?
-Dwa,trzyrazydziennie.
Jessusiłowałwyobrazićsobie,jakietomusiałobyćprzykre.
-Alenieprzestajeszszukać.
-Nieprzestajęinigdyniezaniecham.
-Czasamipodczasszukaniamożeszcośzjeść.Wreszcieichoczysięspotkały.Krista
usiłowałauśmiechnąćsiędoJessa.
-Przestańtroszczyćsięomnie.Niejesteśmoimojczymem.
JesspołożyłrękęnakarkuKristyipoprowadziłjąwstronęchodnika.
-Muszęzachowywaćpozorytwardegofaceta.Niemogębyćniczyimojcem.
-Niechceszmiećdzieci?
Milczałprzezchwilę.Kiedysięodezwał,jegogłoszabrzmiałniezwyklepoważnie.
-Wtejchwiliczujęsiętak,jakbymmiałichtysiące.Wiedziała,żeJessmanamyśli
nietylkotedzieciulicy,zktórymiprowadziłrozmowy,lecztakżete,zktórymistykałsię
choćprzezchwilę.
-Twojaksiążkaodegradużąrolę.
-Samtosobiepowtarzam.Podobniejaktywmawiaszwsiebie,żejeślipoświęcisz
siostrzewłasneżycie,toonasięodnajdzie.
DoBourbonStreetdoszliwcałkowitymmilczeniu.Dopierogdyweszlidorestauracji,
zajęlimiejscepodoknemizamówililunch,Jesspodjąłrozmowę.
-Przyszłominamyśl,żepopołudniumoglibyśmyprzejechaćsięautostradąAirline.
Panujeprzyniejdużyruchikwitniehandeloraznocneżycie.PopytamyoRosiei
pokażemy
jejzdjęcie.
Kristawiedziała,żeniektórezmoteliusytuowanychprzytejautostradziemiałyfatalną
reputację.Jedenznichstałsięnawetmiejscemupadkupopularnegotelewizyjnegoewan-
gelisty.
-Tamobsługanielubimówić,chybażesięjejdobrzezapłaci-stwierdziła.
Jessodchyliłsięwkrześleiskrzyżowałprzedsobąręce.
-Todziwne,alewmotelachzawszezemnąrozmawiali.Najegotwarzymalowałasię
satysfakcja.RozśmieszyłotoKristę.
-Dlaczego?
-Niemampojęcia.Możedlatego,żemówięzawsze,iżjeślibędązemną
współpracowali,toichnazwiskazamieszczęwksiążce.
-Chciałabym,żebytakbyło!Należałobywymienićzimieniainazwiskakażdego
łajdaka,któryprowadzitegorodzajukoszmarnemiejscerozpusty.
-Rzeczwtym,żeniekażdyznichodniósłbysiężyczliwiedotegopomysłuiprzyjął
gozezrozumieniem.
-Niekażdyzdajesobiesprawęztego,jakmłodesąwykorzystywaneprzeznich
dziewczyny.
-Ajeślinawetsąstarsze,toitakzaczynałyzwyklejakonieletnie.
Kristaaninachwilęniespuszczaławzrokuzprzechodniówprzesuwającychsięza
szybą.
-Conatowszystkopolicja?
-Odczasudoczasuzgarniadziewczynyzaprostytucję,byzarazwypuścićz
powrotemnaulicę,gdziekończąswąnocnązmianę.
-Tookropne.Dlaczegoniechronimynaszychdzieci?-Kristaodwróciławzrokod
okna.-Czygdzieśwkonstytucjinienapisano,żepowinniśmyoniedbać?
-Ajakmożeszzapewnićopiekędziecku,którejejniechce?
-Powinnobyćlepszeprawodawstwo,lepszaochrona,więcejprzedstawicieliprawa…
-CzytopowstrzymałobyRosieprzeducieczką?
-Nie,alebyćmożeumożliwiłobyjejodszukanieisprowadzeniedodomu.
Jessnachyliłsięwstronęszyby.Jegowzrokprzyciągnęłaszczupłasylwetka
czarnowłosejdziewczyny.
-Popatrztam,maszprzedsobądowódnumerjeden.Kristaspojrzałanaulicę.
UjrzawszyTate,poderwałasięzmiejsca.
-JestzChazem.
Kiedyzaczęłaobchodzićstolik,Jessprzytrzymałjązaramię.
-Siadaj.Samsiętymzajmę.
-Tateznamnielepiejniżciebie.
-Siadaj.-PuściłrękęKristydopiero,gdyponowniezajęłamiejsceprzystoliku.-
Zarazwracam.Tylkoniezjedzmojejlangusty.
Zanimzdążyłaodpowiedzieć,jużgoniebyło.
Wbiławzrokwszybę,aleTateiChazjużzdążylizniknąćzpolawidzenia,tylkoJess
przeszedłszybkozaoknem.Kristamiałaochotędoniegodołączyć,alezanimzdołałaby
uregulowaćrachunekzadopierocoprzyniesionesałatki,naulicybyłobyjużpo
wszystkim.
Bawiłasięlistkiemsałaty,obserwującokno,gdywreszciedostrzegłaJessa.Szedł
wolno.TowarzyszyłamuTate.Staliprzezchwilęnaulicyprzedoknem,rozmawiając,po
czymJess,bardzopowoliitakostrożnie,jakbymiałdoczynieniaznieujarzmionym
koniem,
któregochciałzamknąćwzagrodzie,przeprowadziłTateprzezdrzwidorestauracji,a
potem
międzystolikamidomiejsca,wktórymsiedziałaKrista.
-Niejestemwaszymdzieckiem-oświadczyłanaburmuszonadziewczynka.-Inie
próbujciemnienigdzieciągać!
ZwymuszonymuśmiechemKristapokazałaobiedłonie.
-Jakwidzisz,niemamsznuraanikajdanków.
-Iniejestemgłodna.Właśniewcięłamstek.Duży.Zfrytkami.
-Acozdeserem?
-Mogłamzjeść,aleniechciałam.
JesswysunąłkrzesłodlaTateruchemtakwytwornym,jakbymiałdoczynieniaz
księżniczką.
-Wobectego,czybędziesztakuprzejmaidotrzymasznamtowarzystwaprzy
jedzeniu?-zapytał.
-Wezmętylkocolę.Alenawetniepróbujciemitruć,bojązostawięipójdęsobie-
ostrzegłaTate.-Jasne?
-Jaksłońce.-Jesspostukałsięwgłowę.-Izapamiętanenazawsze.
-Todobrze.-Najeżonanastolatkarozluźniłasięnieco,usiadłaiskrzyżowałaręcena
piersiach.-Nowięc?
Kristarozpaczliwiestarałasiędobraćwłaściwesłowa.Wiedziała,żejeślipowiecoś
nietak,Tateweźmienogizapas.
-Couciebienowego?-zapytaławreszcie.
-Nietwojasprawa.
Kristawypiłałykwodyiodchrząknęła.
-Pytałamtylko,couciebie.Czytocośzłego?Jesswezwałgestemkelnerkęizamówił
cocacolę.
-Nabrałaśjużochotynadeser?-zapytałTate.-Majątupodobnoznakomitepuddingi.
Dziewczynkawykrzywiłabuzię.
-Amożezjeszlody?Lubciastoorzechowe?Tatewywróciłaoczami.
-Mogąbyćlody.Czekoladowe.
-Gdziejadłaśstek?-spytałaKrista.Dziewczynkaodepchnęłakrzesło,takjakby
zamierzałaodejśćodstołu.
-Niezamierzamodpowiadaćnatakiepytania.
-Podrugiejstronieulicy-wimieniuTatewyjaśniłJess.-Chazpostawiłjejlunch.
-Obgadywaliśmyinteres-warknęłarozeźlona.Kriściezaczęłorobićsięsłabo.
Zamknęłaoczy.
-Tate,nieodchodź.Zostańznami,słonko.Porozmawiajmy.Niebędęjużwięcej
zadawałaciżadnychpytań.Wporządku?
Tateniedosunęłakrzesła,aleteżniewstałaodstołu.
-Kristo,jedz.-Jesszabrałsięzaswojąporcjęsałatki.
-Pozwalaszmu,żebycirozkazywał?-spytałazdziwionadziewczynka.
-Słucham,comówi.Jeśliradajestdobra,tosiędoniejstosuję.-Kristapodniosła
widelec,mimożewiedziała,iżnieprzejdziejejnicprzezgardło.-Ajeśliradajestzła,to
ją
ignoruję.GdybyJessdawałmizawszezłerady,niejedlibyśmywspólnielunchu.
-Askądmożeszwiedzieć,żeradajestdobra?Zapowiadałosięnadłuższąrozmowę.
-Najpierwmuszęocenić,czyosoba,któradoradza,cośnatymzyska.
-Notoco,żezyska?Przecieżkażdydbatylkooswojeinteresy.
-Niezawsze.Aponadtosąróżnemożliwości.Czasamito,cojestdobredlajednej
osoby,jesttakżedobredladrugiej.Aczasaminie.
KelnerkaprzyniosłacolędlaTate,którazaczęłazadawaćdalszepytania,wałkując
temat.Kristapomyślała,żeterazjużrozumie,dlaczegozazwyczajrodzicemałolatówwy-
glądająnaskrajniewykończonych.
-Acotyrobisz?-indagowaładalejTate.
-Najpierwzastanawiamsięnadtym,odkogopochodzirada.JeśliodJessa,towiem,
żenierobionniczego,coszkodziludziom.Wiemtakże,iżjestczłowiekiemdojrzałymi
odpowiedzialnym.
-Askądmożesztowiedzieć?
-Nowłaśnie,skąd?-Jesspodniósłgłowęznadsałatkiimrugnąłszelmowskodo
Kristy.UsłyszawszyśmiechTate,pobłogosławiłagowduchuzato,żepotrafiłtak
wspaniale
rozładowaćnapiętąatmosferę.
-Zwłasnychobserwacji-odparła.-Zależymunaludziach.Pomagaim,nieliczącna
żadenrewanż.
-Możechceopisaćtowksiążce.
Kristazaczekała,ażkelnerkapodajejsmażoneostrygiizabierzenietkniętąsałatkę.
-Czywidziałaś,żebyChazzrobiłkomuścośmiłego?-spytaładziewczynkę.
-Postawiłmilunch.
-Bochce,żebyśdlaniegopracowała.
-Atychcesz,żebymrobiłato,comipolecisz.Dlategokupiłaśmitęcolę.
-Zgoda-dorozmowywtrąciłsięJess.-AlecoKristanatymzyska?
Pijąccolę,Tatenamyślałasięprzezdłuższąchwilę.
-Poczujesięlepiej-odparławkońcu.-Niemożeznaleźćsiostry,więcusiłujeocalić
mnie.Tylkożejategoniepotrzebuję.
Kristapragnęłabyzaprzeczyć,alewsłowachTatebyłowielesłuszności.
-Przynajmniejnieusiłujęnamówićcięnato,abyśsięsprzedawała.
GdyTatezesztywniała,znównaratunekKriścieprzyszedłJess.
-Jadłaśkiedyślangustę?-zapytałszybko,podsuwającdziewczyncetalerz.
-Ohyda!-Tatepodejrzliwiepopatrzyłanakrwistoczerwonego,wielkiegostwora.
-Apróbowałaś?Prychnęłazniesmakiem.
-Tam,skądpochodzę,niebierzemytakichrzeczydoust.Niejadamynawetryb.Nie
znosiłaichmojababka.
Mawiała,żegdybydobryBógchciał,abyśmyżywilisięrybami,wówczashodowałby
jenalądzie,gdzienikt,żebyjezłapać,niemusiałbymoczyćsobienóg.
Kristauprzytomniłasobie,żeTateporazpierwszywspomniałaowłasnejrodzinie.
-Przypominamimojąciotecznąbabkę.
-Byłatozabawnastarszapani.-Tateodstawiłacolęizapatrzyłasięwokno.-Umarła,
kiedymiałamdziesięćlat.Odtamtejporymusiałammieszkaćzeswojąmatką.
-Acoztwoimtatą?
-Acomaznimbyć?
Kristazbytpóźnozdałasobiesprawę,żeponownieprzekroczyłagranicęwytyczoną
przezTate.Dziewczynkamilczałaprzezdłuższyczas.
-Niewiem,ktojestmoimojcem.Mamamówi,żejestemdoniegopodobna.-Tate
skrzywiłasię.-Alejajesteminnaniżon.Nigdyniezostawiłabymswojegodziecka.Iteż
nie
jestemtakajakmatka.
-Jesteśpoprostusobą-łagodnymtonemstwierdziłJess.-Amożeprzypominasz
babkę?
-Byłatozabawnastarszapani-powtórzyłatęskniedziewczynka,nadalwpatrującsię
wokno.
Kristazmusiłasiędojedzenia.Ostrygastanęłajejwgardle,alejakośjąprzełknęła.
Kiedyuznała,żepotrafimówićspokojnie,powiedziała:
-Mojaciotecznababkazawszedawałamirady.Dodniadzisiejszegojestem
przekonana,żejeśliniezałożęnajlepszychmajtekirajstop,natychmiastwpadnępod
samochód.-Widząc,żeTateprzyjęłaciepłotępróbępoprawieniahumoru,spytała:-Czy
babkadawałacirady?
-Bezprzerwy.
-Cochciałaby,żebyśzrobiła,jeślichodzioChaza?
-Chciałaby,żebymmiałacojeść!
-Sąinnesposobyzarabianianażycie-stanowczymtonemstwierdziłaKrista.-
Słonko,niepracujdlaniego.Napoczątkubędziedlaciebiebardzomiły,alegdytylko
przyniesieszmumniejpieniędzyniżchce,oćwiczycięlaską.
-Nicnierozumiesz.NiebędęjednązkobietChaza.Mamtańczyćwjegoklubie.Dużo
zarobię.
Kristaniewiedziała,copowiedzieć.ZpomocąpospieszyłJess.
-CzybyłaśkiedyśwklubieChaza?-zapytałTate.
-Kpiszsobiezemnie?
-Aczywiesz,jakieuprawiajątamtańce?
-Zaglądałamprzezszparęwdrzwiach.
-To,cowidziałaś,todopieropoczątek.
-Chazmówi,żeniebędęmusiałarobićniczego,naconiebędęmiałaochoty.
-Chaztokłamliwysutener.
-Mówi,żebędętylkotańczyła.Iżejeślipowystępieniezechcęumawiaćsięz
klientami,tomojasprawa.
-Jeśliwierzyszwtakiegadanie,towidoczniewogóleniezwracałaśuwaginato,co
dziejesięwokółciebie-odezwałasięKrista.-Posłuchaj,słonko,wiem,jakrozpaczliwa
jest
twojasytuacja.Dalejtakżyćniemożesz.Sąjednaklepszemożliwości.Sąośrodkidla
dziewcząt,któreniemogąmieszkaćwewłasnychdomach.Todobremiejsca.Sątakże
instytucje,doktórychrodzinymogąpójśćpoporadę,żebywszyscymogliżyćrazem.
Pomogą
ciludziew„NaszymMiejscu”.Japomogę.IwesprzecięJess.Niepracujdlanikogo
pokroju
Chaza!
MinaTatejednoznaczniewskazywałanajejstosunekdosłówKristy.
-Niepotrzebujężadnejpomocy.Chcętylkodostaćpracę.
Podniosłasięzmiejsca.
-Zarazprzyniosącilody-przypomniałJess.
-Niejestemdzieckiem.Nieprzekupiszmniedeseremanigłupimiobietnicami.Lody
zjedzsobiesam.
ZanimKristaiJesszdołaliponowniesięodezwać,Tatejużwrestauracjiniebyło.
-Niejestdzieckiem,alemyśli,żeChazpozwolijejtylkotańczyć.-ZgnębionyJess
odsunąłodsiebietalerzzlangustą.
-JeślipójdziepracowaćdoChaza,zawiadomięotymgliniarzy.
Kristanawetniezorientowałasię,żepłacze,dopókiJessniesięgnąłnadstołeminie
otarłjejłez.Niewiedział,kogobyłomubardziejżal.KristyczyTate.
-Niepłacz.
-Naprawdętakzrobię.Każęgliniarzomjązabrać.
-Chazjestzbytcwanynato,żebytrzymaćusiebiemałolatę.Czybyłaśkiedyśwjego
klubie?
-Nie.Tylkozzewnątrzobserwowałamwyjście.
-Jestjakmrowisko.Mnóstwownimpokoików.Żebydostaćsięnapiętro,trzebamieć
kogoś,ktozaciebiezaręczy.GliniarzenieznajdąTate.Ajeślinawetjązobaczą,toChaz
okażeimfałszywydowódtożsamościdziewczynki,świadczącyotym,żejestpełnoletnia
iże
miałprawojązatrudnić.Tofacetkutynaczterynogi.Zewszystkiegosięwywinie.
-Wobectegomusimyodrazuzawiadomićpolicję!ZanimChazpołożyłapęnaTate.
JesspodsunąłKriścieswojąnietkniętąwodęzlodemipatrzył,jakjąpije.
-Natemattejmałejgadałemzkierowniczką„NaszegoMiejsca”.Powiedziałem
wszystko,cowiem.OnaznaTateiwie,skądtamałapochodzi.Twierdzi,żedziewczynka
jest
wzłejsytuacji,bojejrodzinnystanprawieniemaśrodkównaopiekęnadmałoletnimi
bezdomnymi.PonieważTatemazwyczajuciekać,nawetniebędąpróbowaliumieścićjej
w
zastępczejrodzinie.Oddadząjądozamkniętegozakładuwychowawczego,gdzieznajdzie
się
wotoczeniumałychbandytów.Niebędzietambezpiecznainiktjejniepomoże.
-Cowobectegorobić?
-Chybatylkosięmodlić.
Kelnerkapostawiłanastolelodyitakszybkoodeszła,żeniezdążylipowiedzieć,żesą
niepotrzebne.Niemielinanieochoty.
-Chcę,abytowszystkojużsięskończyło-powiedziałaKrista.
Jesswiedział,żetaknaprawdępragnęła,żebynawetsięniezaczęło.Alebyłoitrwało,
aoniobojezostaliomotaniniewidzialnąsiecią,któracorazbardziejzbliżałaichdosiebie,
mimożebardzostaralisięzniejwydostać.
Znajdowalisięwświecie,któregonigdyniebędąwstaniezapomnieć.Zmienilisię
oboje,stającsięinnymiludźmi.Jesspomyślałnagle,jakłatwobyłobyprzestaćwalczyć,
po
prostusięgnąćrękąiprzytulićsiędosiebieipozwolić,abyoplatającaichsiećzwarłasię
na
zawsze.
KristapodniosłaoczyinapotkaławzrokJessa.Każdeznichwoczachdrugiego
dostrzegłostrach.
-Dziśpopołudniumuszęsięzająćprzepisywaniemwłasnychnotatek-oznajmiłJess.
Równocześnieuzmysłowiłsobie,jakdużepoczuciebezpieczeństwastwarzałypióroi
papier.Tylkoonedawałymupsychicznewsparcie.
-Zobaczymysięwieczorem.
-Tak.-Wziąłzestołurachunekiwstał.-Awięcdozobaczenia.
-Dozobaczenia.
NiewidzącymwzrokiemKristawpatrywałasięwszybę,zaktórąpłynąłnieprzerwany
strumieńprzechodniów.
ROZDZIAŁJEDENASTY
TydzieńpóźniejKristawłożyłabłyszczącyczarnysweterprzyozdobionylśniącymi
kryształkami.Rozpuściławłosyitakdługopodrzucałajepalcami,ażwyglądałyjak
puszysta,
cukrowawata.Potem,jakbyniewprawnąrękąmałejdziewczynkibawiącejsię
kosmetykami
matki,podmalowałasobieoczy.
Kiedyskończyłaprzygotowania,wyglądałajakszesnastolatkachcącadorzucićsobie
kilkalat.DzisiejszejnocyKristapostanowiłazaprzestaćudawaniasprzedajnej
dziewczynyi
pytaćoRosiekażdego,kogoznała.ORosie,czyliokumpelkęzulicy,którejchciała
zwrócić
jakieściuchy.
Nachwilępodparłagłowędłońmi.OjejnogiotarłsięKot.Przychodziłzwizytą,
ilekroćJessopuszczałdom.Ostatniozwierzakstałsięichwspólnąwłasnością.
ZadniaJessszedłwjednąstronę,aKristaudawałasięwdrugą.Nocamiznajdowałsię
wpobliżu,alejużniebyłomiędzynimiżadnychintymnychchwilanidalszychwyznań.
Przyjęlitakisposóbpostępowania,jakbyobojeuznali,iżzbytniewzajemne
zaangażowanie
mogłobypogrążyćichjeszczebardziej.Zachowywalisięjakobcyludzie,bowgruncie
rzeczy
zupełniesięnieznali.PozatymwżyciuKristyniebyłomiejscadlamężczyzny.Adla
Jessa,
pracoholika,najważniejszebyływywiadyipisanie.Takbyłolepiejrównieżdlatego,że
Krista
zamierzałazatydzieńlubdwaopuścićNowyOrlean.
Wstałaisprawdziławlustrzemakijaż.SchyliłasięiwzięłaKotanaręce.Mruczałz
zadowoleniem.
-Będzieciprzykro,kiedywyjadę-wyszeptałamudoucha.-Boktobędziekarmiłcię
siekanąwątróbką?
Kotniewzruszeniemruczałnadal.Kristazastanawiałasię,czyopuszczającmiasto,
Jesszabierzezesobązwierzaka.Byłotoprawdopodobne.Ztego,coopowiadał,wnios-
kowała,żezebrałjużwiększośćmateriałudoksiążki.Byłwięcgotówzabraćsiędo
pisania.
Podobnowpołudniowo-zachodniejWirginiimiałjakieśustronnemiejsce,wktórymmógł
się
schronić.
-Bardzocisiętamspodoba-mówiładoKotaczułymtonem.-Wiewiórki,ptakii
drzewa.Kociraj.
Zwierzakprzeciągnąłsięleniwie,jakbycieszącsięnamyśloczekającychgo
radościachżycia.
NadziejanaodnalezienieRosiemalałazdnianadzień.Niktnigdzieniewidziałjejani
niezapamiętał.PozostałtylkoMack,któryobiecałJessowi,żepostarasięodszukaćjakiś
ślad.
DecyzjiorychłymwyjeździeKristajeszczeniezdążyłazakomunikowaćJessowi.Gdy
przebudziłasięwpołudnie,niebyłogowdomu.Niewracał.Miałazwyczajrozpoczynać
obchódBourbonStreetoósmejwieczorem,ajużdochodziładziewiąta.
RozczarowanieKristyzpowodunieobecnościJessaprzerodziłosięwzłość.Możeteż
miałjużdośćposzukiwaniaRosie?Amożezmęczyłsięniąsamą?Jegowola.Postanowiła
przestaćonimmyśleć.
Spojrzałnazegarekiprzezchwilęzastanawiałsię,czyniezadzwonićdoKristy.
Gdybyjednakruszyłnaposzukiwanietelefonu,mógłbyniezłapaćMacka,naktórego
polowałbezskutecznieodtygodnia.Dziśpostanowiłdopaśćgoniewgmachu,gdzie
mieścił
sięposterunekpolicji,leczwbarze„CajunLounge”,gdziepodobnoczęstobywał
wieczorami.
-Jeszczedrinka?
Jessspojrzałnauwodzicielskąbarmankę,którejwąskieramiączkosukienkizsuwało
sięcorazniżej,zakażdymrazem,gdypodchodziładojegostolika.Nierobiłotonanim
żadnegowrażenia.TylkojednakobietawNowymOrleaniebyławstaniegopodniecić,
gdy
tylkojejdotknął.Szybkoporzuciłrozmyślanienatenniebezpiecznytemat.
-Dziękujęzadrinka.Tenmiwystarczy.
-Jeślitwójkumpelnieprzyjdzie,tomożemywspólniespędzićczas.Zagodzinębędę
wolna.
„Tallulah”niebył,jakwidać,jedynymbaremwmieście,gdzieubijanotegorodzaju
interesy.Połowębywalców„CajunLounge”stanowilipolicjanci.Jesszastanawiałsię,czy
bywalituteżsłużbowo.
-Mójznajomyjestgliniarzem-powiedziałdobarmanki,chcącsięprzekonać,czy
wywrzetonaniejjakieśwrażenie.
Wzruszyłaramionami.
-Chybaprawoniezabraniamipostawieniadrinka?Uśmiechnąłsięlekko.Chybajuż
zbytdługozajmowałsięprzygotowywaniemksiążkiistraciłpoczucierzeczywistości.
-Niezabrania-przyznał.-Alezaparęminutmuszęwyjść.
-Szkoda.Przyuważyłamcię,gdytylkotuwszedłeś.Maszsmutnąminę.Kłopotyz
damą?
-Cośwtymsensie.
-Musibyćokropniegłupia.-BarmankamrugnęłaokiemdoJessa,apotemodwróciła
sięiodeszła.
Kłopotyzdamą.Miałochotęsięroześmiać.Jego„dama”niestwarzałamużadnych
kłopotów.Trzymalisięodsiebienagigantycznąodległość.Jessnawetniebyłpewien,
dlaczego.Wkażdymraziemiałotocośwspólnegozpostanowieniemnieangażowaniasię
uczuciowo.Atakżezeświadomością,żejeślipadnąsobiewobjęcia,tojużświatnigdy
nie
będzietakijakprzedtem.
FizycznepożądanieniebyłodlaJessaniczymnowym.Wjegożyciubywałykobiety,
naczelezżoną,fantastycznąkochanką.Carolpasjonowałotylkołóżko.Pozaseksemnic
więcejnieinteresowałojejwmałżeństwie.Wgruncierzeczynieobchodziłjejnikt.
Zresztą
Jessteżniespecjalniesięniąprzejmował.
AterazprzejmowałsięKristą,itobardzo.Toprawda,żejejpożądał.Pragnął
wzajemnychpieszczot.Chciałjednakznaczniewięceji,cogorsza,wiedział,żemógłbyto
osiągnąć.Właśniedlategoprzezostatnitydzieńtrzymałsięnaodległość.
Dociepłegopomieszczeniawtargnęłozdworuzimnepowietrze.Wotwartych
drzwiachbaruJessujrzałznajomąsylwetkę.WyszedłnaprzeciwMackowi.
-Cotutajrobisz?-zapytałzdziwionypolicjant.
-Czekamnaciebie-odparłJess.Wskazałzajmowanykątsali.-Napijeszsiępiwa?
-Jestemzkimśumówiony…
-Tak.Zemną.
-Wiesz,gdziepracuję.
-Atywiesz,żetamcięszukałem.Bezskutecznie,bopodobnobyłeściąglebardzo
zajęty.
-Przyjdźjutro-mruknąłMack.-Ranobędęwbiurze.
-Jesteśtutajitomiwystarczy.
Policjantskrzywiłsię.Niechętnieusiadłprzywskazanymstoliku.
-Piwo?-Jessstarałsięodszukaćwzrokiembarmankę.
-Nie.Picieodłożęnapotem.
-Chcęusłyszeć,czegosiędowiedziałeś.
-Jużmówiłem,takiesprawywymagajączasu.
-Miałeścałytydzień.
-Icoztego?-warknąłMack.-Nadalwiemtylkotyle,żetadziewczynauciekłaz
domu.Maszpojęcie,ilepętakówcorocznieopuszczarodziny?
-Aileznichjestdziećmisenatorów?
-Kogotoobchodzi?-Mackwyciągnąłzkieszenipaczkępapierosów.Wyjąłjednegoi
zapalił.Zaciągnąłsiędymem.-Wtejsprawiezrobionowszystko,conależało.
Dziewczyna
uciekła.Policjajejszukała,alenieznalazła.JeśliRoseannaJensengdzieśsiępokaże,
zostanie
odesłanadodomu.
-Wobectego…dlaczegounikałeśmnieodtygodnia?Mackznówzaciągnąłsię
dymem.OmijałwzrokiemJessa.
-Chciałemzdobyćdlaciebiewięcejinformacji-powiedziałpodłuższejchwili.-
Zrobiłem,comogłem.-Byłowidać,żejestzły.
Jessprzyjrzałmusięuważniej.GdybyMackprzeszukałkartotekiirzeczywiście
niczegonieznalazł,niemiałbyteraztakiejminy,jakbychciałkomuśprzyłożyć.
-Niemówiszmiwszystkiego,mamrację?
-Mówięto,cowiem.-Mackzacząłpodnosićsięzmiejsca,leczJessprzytrzymałgo
zarękę.
-Acozbandytązkiosku,wktórympracowałaKrista?Znalazłeśjakiegoś
podejrzanegopasującegodojegorysopisu?Szukałeśgo?
-Aczywiesz,ilezbrodnijestpopełnianychcodzienniewtamtejdzielnicy?
-Pięknedziękizapomoc-mruknąłJesszuraząwgłosie.
-Powiedziałem,cowiem.Izrobiłem,comogłem.
-Czemuwięcodnoszęwrażenie,żetoniewszystko?Mackrzuciłniedopałekna
ziemięirozgniótłgoczubkiembuta.
-Nieprzychodźwięcejnaposterunekizabierzsięzapisanienastępnegobestsellera.-
Odwróciłsięiruszyłwstronęwyjściazbaru,widoczniezapominając,żebyłtuzkimś
umówiony.
Mackniebyłszczery.Znikabezśladupasierbicaznanegosenatora,awpolicyjnych
kartotekachniemaotymżadnychinformacji?Jessaogarnęłorozczarowanie.Kiedy
znajdowałsięwślepymzaułku,potrafiłtorozpoznać.Zazwyczajjednakudawałomusię
znaleźćjakieśbocznewyjście,coś,cowskazywałonowytrop.
Westchnąłgłęboko.WsprawieRosiebrakowałomujakiegośważnegoogniwaicoraz
bardziejutwierdzałsięwprzekonaniu,żematocośwspólnegozHaydenemBarnardem.
Jego
udziałpowodował,żesprawatejdziewczynystawałasiędlareporteraznaczniebardziej
inte-
resującaniżjakakolwiekinnahistorianieletniejuciekinierki.Rosiebyłapasierbicą
senatora.
DotejporyJessnigdysamniezajmowałsiępostaciątegowpływowegosenatora,ale
współpracowałzdziennikarzem,któryzaswojepowołanieuważałwyciąganienaświatło
dziennebrudówzżyciaróżnychpolitycznychkarierowiczów.DanFerris,boonimmowa,
był
jużnaemeryturze.TkwiącgdzieśbezczynnienaFlorydzie,liczyłpewniegodzinami
mewy
nadmorzem.Jesspomyślał,żegdybyudałomusięodszukaćDanaiznimporozmawiać,
mógłbyzyskaćcenneinformacje,mogącewsprawieRosienaprowadzićnanowyślad.
Opuściłbariposzedłdoswojegowozu.NawyjazdnaFlorydęipogawędkęwcztery
oczyzDanemFemsemniemiałczasu,aleodczegobyłytelefony?
-Przyjechałaśztądziewczynąnanaszesłynneostatkiistraciłaśjązoczu?-
powtórzyłaWanda.
NiedoczekawszysięwdomunaJessa,owpółdodziesiątejKristaruszyłasamaw
nocnyobchód.Bar„Tallulah”byłostatnimprzystankiemnawytyczonejtrasie,jednakani
tutaj,aninigdziewcześniejJesssięniepokazał.Kristęczekałwięcsamotnypowrótdo
domu.
-Tak.Nadalmamtrochęjejciuchów.
-Dlaczegodotejporynigdyniewspominałaśotejdziewczynie?-indagowaładalej
Wanda.
Kristawzruszyłaramionami.
-Botonicważnego.Chybawyrzucęteciuchy.Szkoda,boRosietomiładziewczyna.
Niechciałabymjejtegorobić.
-Powiadasz,blondynka?Ładna?
-Mamgdzieśjejzdjęcie.Jeślijeznajdę,tojutroranocipokażę.-Kristacelowonie
nosiłaprzysobiefotografiisiostry,żebyniezachowaćsięzbytnerwowo.Terazbyłazato
na
siebiezła,boczasbiegłnieubłaganie.
-Znamwieleprzychodzącychtudziewczyn.
-MożewięcpoznałaśRosie.
-Nieprzypominamsobie.ArozmawiałaśzSally?Kristabyłajużtakwyczerpana,że
niepamiętała,czyrozmawiała,czynie.Zanimdotarładziśdo„Tallulaha”,odbyłapo
drodze
dziesiątkirozmów.Nikogojednakniezainteresowałajejwymyślonahistoryjka.
Wszystkie
dzieciaki,zmęczoneulicznymżyciem,miałydośćwłasnychkłopotów.
-Niemampojęcia.Sądzisz,żemożecoświedzieć?
-Dlaczegokłamiesz,mówiącotejdziewczynie?-spytałaWanda.
-Dlaczegomiałabymtorobić?-udajączdziwienie,odparłaKrista.
-Wszystko,codotyczyciebie,jestnieprawdziwe.Itamtadziewczynamacośztym
wspólnego.Odpoczątkuwiedziałam,żejesteśzobyczajówkilubprywatnymłapsem.
GdybyWandazaczęłatorozpowiadać,stałobysiębardzoniedobrze.Kristabyła
zmuszonawybraćmniejszezło.Powzięładecyzję.
-Rosietomojasiostra-wyznaławkońcu.-Szukamjejodwielumiesięcy.
-Wiedziałam.Wiedziałam,żeniepracujesznaulicy.Kristaskrzywiłasię.
-Tomiło.
-Nawetwtychtandetnychciuchachniewyglądasznadziwkę.Iletywłaściwiemasz
lat?
-Dwadzieściacztery.
-Dałabymcizgórądwadzieściajeden.
KristazdecydowałasiędokońcazawierzyćWandzie.
-MuszęodnaleźćRosie.Odjejucieczkizdomuupłynęłojuższesnaściemiesięcy.
KtośwNowymJorkupowiedziałmi,żeprzyjechałatutaj,aledotejporyjejnie
odnalazłam,a
czasbiegnie.
-Dlaczegoodrazuniepowiedziałaśnikomu,kimjesteś?
-Uważasz,żeznalazłbysięktoś,ktozechciałbymipomóc?
Wandawmilczeniusączyładrinka.
-Aczytypomożesz?-spytałaKrista.
-Cochcesz,żebymzrobiła?
-To,cocidziśpowiedziałam,zachowajnaraziedlasiebie.Jeśliprzezkilka
najbliższychdninieudamisięniczegodowiedzieć,powiemwszystkimprawdę.Aledaj
mi
jeszczetrochęczasu.
-Mogęzrobićwięcej.
-Toznaczyco?
-Twojąsiostrąmożeokazaćsiędziewczyna,októrejopowiadałaSally.Pewnie
jeszczedzisiajtuwpadnie.Poczekaj,tojązapytamy.Maszprzysobiejakieśzdjęcie?
-Mam,alenieto,którechciałabympokazaćSally.Tylkoszkolne.-Kristawyciągnęła
jeztorebkiipodałaWandzie.-Uważasz,żepowinnamSallypowiedziećprawdę?
Wandazastanawiałasięprzezchwilę,apotempotrząsnęłagłową.
-Sallytoteżuciekinierka.Pewnieniezechcecipomóc.-OddałaKriściefotografię.-
Chybanigdyniewidziałamtejdziewczyny.
-Więcterazrozumiesz,dlaczegoprzedwszystkimiukrywałamprawdę.
-Przedwszystkimi?WidziałamcięzCantrellem.Czyonwie?
-Śledziłmnieiodkryłprawdę.-KristapostanowiłapochlebićWandzie.-Oboje
jesteściedoskonałymiobserwatorami.Jużdawnoniebyłobymnietutaj,gdybykażdybył
taki
bystryjakwy.
-Jeszczejedno.Jakpozbywałaśsięfacetów,którzychcieliubićztobąinteres,kiedy
udawałaśdziwkę?
-Miałamswojesposoby.Potrafiłamtakichwystraszyć,żeuciekaligdziepieprz
rośnie.Wdzisiejszychczasachmężczyźniobawiająsięwielurzeczy.
KiedyKristapodałaparęprzykładów,Wandaparsknęłaśmiechem.
ZdobycienumerutelefonuDanaFerrisazajęłoJessowisporoczasu.Potemstracił
jeszczegodzinę,próbującsiędoniegododzwonić.Ostatniesześćdziesiątminutspędził
przy
aparacie,słuchającinotującwwariackimtempieto,comiałdopowiedzeniajego
rozmówca.
EmerytowanydziennikarzwiedziałoHaydenieBarnardziemnóstwopaskudnych
rzeczy.
-Dlaczego,dodiabła,nieopublikowałeśtegowszystkiego?-zapytałJesspodkoniec
rozmowy.
-Bonieudałomisięniczegoudowodnić-odparłDanFerris.-Pracowałemnadtym
przezcałelata.Tenczłowiektrzymawszystkichzagardło,niedajesięnikomuusunąćz
senatorskiegofotela.To,coodemnieusłyszałeś,totylkopogłoskiiniepotwierdzone
fakty.I
zapamiętajsobienazawsze,żejeślicokolwiekopublikujesznatentematipowołaszsięna
mnie,wszystkiegosięwyprę.
-NaciebieHaydenBarnardteżmahaka?
Podrugiejstronieliniizapanowaławymownacisza.PochwilidouszuJessadotarł
znużonygłosdziennikarza:
-Mamsześćdziesiątosiemlat.Oilewiem,jestemzdrowy,alewkażdejchwilimogę
pożegnaćsięzżyciem.Kiedytonastąpi,mójadwokatdostarczyciprzesyłkę.Iwtedy
zdecydujesz,coztymwszystkimzrobić.Możezechceszpostawićnajednąkartę,amoże
nie.
Wkażdymraziebędzietointeresującytest.Ogromnieżałuję,żeniebędęmógłpoznać
wyniku.
Potemnaliniizapadłagłuchacisza.
Jesspodniósłsięzkrzesła.Wszystkietelefonicznerozmowyodbywałzmieszkania
Kristy,bousiebieniemiałaparatu.Byłwinienjejsporopieniędzyzapołączenia,alena
razie
jeszczeotymniewiedziała.Wyszłazdomunadługoprzedjegopowrotem.Otworzyłz
łatwościąkiepskizamek.Najpierwbyłzły,żezastałpustemieszkanie,aleszybko
uprzytomniłsobie,żebyłatojegowina.NiezadzwoniłdoKristy,abyuprzedzić,żesię
spóźni,więcpewniewybrałasięnaposzukiwaniesiostry.Tymrazembezniego.
PostanowiłznaleźćKristę.Niechciał,żebychodziłasamapopustychciemnych
ulicach.Pragnąłjużzawszejąchronić.Potymjednak,codzisiajusłyszałprzeztelefon,
miał
wszelkiepodstawysądzić,żezapewnieniebezpieczeństwatejkobieciemożeokazaćsię
niezwykletrudne.
JesszamknąłzasobądrzwidomieszkaniaKristy,apotemzbiegłszybkona
dziedziniec.Przeklinałsiebiezato,żenarażałjąnaniebezpieczeństwo.Mógłprzecież
zadzwonić.Uprzedzić,żewrócipóźniej.Poprosić,żebybezniegonieopuszczaładomu.
PowinientakżeodłożyćnapóźniejrozmowętelefonicznązDanemFerrisem.Wtedy
jednakniebyłbyświadomtego,coteraz.Nasamowspomnieniesłówemerytowanego
dziennikarzadostałskurczużołądka.
KristaniepowiedziałaJessowi,jakątrasęzamierzaprzebyćdzisiejszegowieczoru.
Niebyłotakiejpotrzeby,jakożemieliiśćrazem.Pozostałomuwięctylkozgadywanie.
Na
pewnoposzłado„Tallulaha”,aleczynapoczątku,czynakońcuobchodu?Jakpostąpiła
ostatnimrazem?Chcącobserwowaćjaknajwiększąliczbęosób,miałazwyczajzmieniać
pory
odwiedzaniamiejsc,wktórychgromadziłysiędzieciakiulicy.
Postanowiłzacząćod„Tallulaha”.Iiśćtambocznądrogą,omijajączatłoczoną
BourbonStreet.Byłodośćwcześnie,więcKristachybaniewracałajeszczedodomu.
Modląc
sięoto,abyniezawiódłgoinstynkt,Jessruszyłżwawoprzedsiebie.
-Blondynka?-Sallyziewnęła.-Ładna?
-Tak.-Kristastarałasięukryćpodniecenie.-Sądzisz,żetotasamadziewczyna?
-Byćmoże.Ta,októrejmyślę,mówi,żemanaimięMayRose.
May,czylimaj.Rosieurodziłasięwmaju.ZwrażeniaKristaniemogławydobyćz
siebiegłosu.
-JejprzyjacielnazywająRosie-dodałaSally.Kristamodliłasięwduchu,aby
określenie„przyjaciel”
nieoznaczałosutenera.
-Dlaczegoniewidziałamjejdotejpory,skoronadaljestwmieście?-zapytała,z
trudemwydobywającgłos.
-PojechaładoHouston.Jesttamoddwóchmiesięcy,aleladadzieńpowinnabyćz
powrotem.
Niebyłosensupytać,dlaczegoopuściłaNowyOrlean.Dzieciulicyprowadziły
koczowniczytrybżycia,miałyzwyczajprzenosićsięzmiejscanamiejsce.JeśliMayRose
to
byłaRosie,Kristaniechciaławiedzieć,dlaczegodwaostatniemiesiącespędziław
Houston.
Naraziezależałojejtylkoiwyłącznienaodnalezieniusiostry.
-Ladadzień?
-Tak-potwierdziłaSally.-Dzwoniławzeszłymtygodniu,żebypowiedzieć,iżwraca.
Alenigdyprzedtemniemówiła,żeznakogośoimieniuCrystal.
Kristanapoczekaniuwymyśliławyjaśnienie:
-Jestpewnienamniewściekła,bomyśli,żeukradłamjejciuchy.Bardzosięzdziwi,
gdymniezobaczy.
-Jeślizadzwoni,zapytam,czycięzna.DorozmowywłączyłasięWanda.
-Lepiejniepytaj.Niechtobędzieniespodzianka.
-Mamzdjęcie,którejedenfacetzrobiłRosiepolaroidem.Następnymrazemje
przyniosę.-Sallynerwowospoglądałacochwilanamężczyznęsiedzącegowrogusali.-
Muszęjużiść.
-Jestpóźno.-Kristawiedziała,żeniepowinnasięodzywać.ZnalezienieRosiemogło
zależećodjejmilczenia,aleniepotrafiłasiępowstrzymać.-Niemożeszzrobićsobie
wolnego?
-Jeszczenie.Wogóleniepowinnamztobągadać.JeśliChazsiędowie…
-DlaczegomieszkaszzChazem,skorokażecitakciężkopracować?-spytałaKrista,
mimoostrzegawczegowzrokuWandy.-Coztegomasz?
ZdziwionaSallypodniosłaoczy.Miałapostarzałą,bardzozmęczonątwarz.
-Chazomniedba.
-Jeślibędziemiałdociebiepretensje,żeznamisiedziałaś,odrazuprzyjdźdomnie-
odezwałasięWanda,uciszającKristęspojrzeniem.
-Chceszznaleźćsiostręczynie?-spytałaWandapoodejściuSally.
ZgnębionaKristaprzełknęłałzy.
-Boże,jakjanienawidzętegomiejsca!-jęknęła.
-Łazisztutajodmiesięcy,alenadalniewidzisz,codziejesięztymimałolatami.
Wiesz,dlaczegorządząnimiChaziinnialfonsi?
Kristapotrząsnęłagłową.
-Poucieczcezdomutedziewczynyzostająsamejakpalec.Niemająnikogoani
niczego.Niewiedzą,dokądpójśćicozrobić,żebymiećcojeść,ikomuzaufać.Wtedy
pojawiająsięfacecipokrojuChaza.Takialfonsstawiamałolatomposiłki,mówi,żesą
ładne,
seksowne,wyjątkowe.Twierdzi,żezichzdolnościamiiurodąmogązarobićduże
pieniądze.
Robidonichsłodkieminy.Uwodzijetakdługo,ażpatrząwniegojakwobraz.Uważają
go
zaboga.
-Przecieżtoniejestżadenreligijnykult.
-Niewielkaróżnica.-WandapoklepałaKristęporamieniu.-Iwsektach,inaulicy
lądujewielumłodocianychuciekinierów.Wszędziekończątaksamo.-Westchnęła
głęboko.-
Kiedyalfonsweźmiedziewczynępodswojeskrzydła,zaczynarządzićjejżyciem.Ona
trzymasięgo,boniepotrafibyćsamodzielna.Aonznęcasięnadniąibije,całyczas
twierdząc,żerobitowyłączniedlajejdobra.
-Tojestchore!
-Zgoda.Alewjakiejchwilizaczynasięchoroba?Czydopierowtedy,kiedynascenę
wkraczająsutenerzy?Czymożejużwcześniej,gdyjakiśnapalonyfacetwciągamałolatę
na
dwadzieściaminutdobrudnejspelunki?Możemałeuciekinierkiniemająinnegowyboru?
-Chcętylko,abywróciłamojasiostra!
-Och,złotko,chceszznaczniewięcej-oświadczyłaWanda.-Zamierzaszmiwmówić,
żepragniesztylkoodnaleźćsiostręiwrócićdodomu?Tonieprawda,boczypotrafisz
zapomniećoSallyiinnychdzieciakach,któretupoznałaś?
KristaniepotrafiłaodpowiedziećWandzie.Nauczyłasiężyćzdnianadzień.Nie
wybiegałamyślamiwprzyszłość.Nieumiałabynawetjejsobiewyobrazić.
-Niepotrafisz-stwierdziłaWanda.
-Niejestempracownikiemopiekispołecznej.Jestembibliotekarką.
-Ajabyłądziwką.-WandaponowniepoklepałaKristęporamieniu.-Jużpóźno.Idź,
złotko,dodomu.Jutroranoprzynieśzdjęciesiostry.Zobaczymy,czySallyjąrozpozna…
Kristagwałtowniepodniosłasięzmiejsca.Poczułanagle,żemusinatychmiast
zaczerpnąćświeżegopowietrza.Wybiegłazbaru.Zanimuprzytomniłasobie,żenie
pożegnałasięzWandą,szłajuższybkimkrokiemwstronęBourbonStreet.
NigdzieniebyłowidaćJessa.
ROZDZIAŁDWUNASTY
DzisiejszegowieczorukoszulaChazastanowiłapaletęjaskrawychbarw.Miałnasobie
jasnożółtygarniturikapeluszzszerokimrondem,przyozdobionywstążkądobraną
kolorystyczniedokoszuli.Efektstrojupsułponurywyraztwarzysutenera.Miałgradową
minę.
Kristapoczuła,jakkarcącepalceChazawbijająsięboleśniewjejrękę.Usiłowała
kopnąćgowkolano,aleuniemożliwiłto,zasłaniającsięlaską.Wynurzyłsięnaglez
ciemności,wciągnąłKristęwgłąbwąskiegoprzesmykumiędzydomamiipchnąłnamur.
-Gdziepodziałsięochroniarz,pannoCrystal?
-Niemamochroniarza!
Kristausiłowaławyrwaćsię,aleChaz,mimodośćskromnejpostury,okazałsię
zadziwiającosilny.
-Chodzimiofaceta,którypodobnoociebiedba-wycedziłzjadliwymtonem.
-Dzisiajwieczoremmusiałzałatwićjakieśinteresy-skłamała.-Alezakilkaminut
mamysięspotkaćnarogu.Zaczniemnieszukać,jeślinieprzyjdę.
-Och,naulicachpracujedużokobiet,któregopocieszą.
-Powiedz,Chaz,ococichodzi?-zapytałaKrista,starającsięmówićpewnym
głosem.-Przecieżwswoimharemieniepotrzebujesznikogo,ktobędzieprzysparzałci
kłopotów.Maszdziewczyny,którezrobiądlaciebiewszystko.Niejestemcipotrzebna.
-Muszęprzyznaćcirację.-Chazuśmiechnąłsięlekko.
-Natobiejużminiezależy,aleztwojąmałąprzyjaciółkątoinnasprawa.Chodzimio
Tate-wyjaśnił.
Kristanachwilęzapomniałaogrożącymjejniebezpieczeństwie.
-Zostawwspokojutęmałą!-wybuchła.-Madopieroczternaścielat.Jeślispróbujesz
jązatrudnić,zawiadomięotymobyczajówkę.
ChazścisnąłtakmocnorękęKristy,żeażjęknęła.
-Cozaodwaga-zakpił.
-TrzymajsięzdalekaodTate!
Gdysutenerwbiłpaznokciewobolałemiejsce,woczachKristypojawiłysięłzy.
Ponowniespróbowałagokopnąćiponownielaskaposzławruch.TymrazemChaz
uderzył
Kristęponogach.Krzyknęłazbólu.
-Twojamałaprzyjaciółkabędziedlamniepracowała-oświadczył.-Atyniepiśniesz
otymanisłowa.Nikomu.Azresztąchybawiesz,dziecinko,cowartejestzeznaniejakieś
dziwki?
-Adziennikarza?-ZciemnegoprzejściamiędzydomamiwynurzyłsięJess,akuratw
chwili,gdyChazzamachnąłsięponownie,żebyuderzyćKristę.Wułamkusekundylaska
znalazłasięwrękuJessa,którywbiłjąsutenerowiwnasadęszyiiprzyszpiliłgodomuru.
-
Nawetotymniemyśl-dodałgroźnie,gdyChazuniósłkolano.-Żebycięwykończyć,
wystarczymitylkodrobnypretekst.
-Jużjesteśmartwy-wysyczałChaz.
Kristaodsunęłasiędosuteneranajdalej,jakbyłototylkomożliwewwąskim
przesmyku.Bardzobolałyjąnogairęka.
-Puśćgo,Jess.
-Dlaczegomiałbymtozrobić?
-Skończyszwwięzieniu,jeśligozabijesz.
-Niesądzę.
Chazzpewnościąmusiałmiećwpływowychprzyjaciół.Wprzeciwnymrazienie
mógłbywsposóbtakjawnyprowadzićswegoniecnegoprocederu.
-Niezabijasięfacetazato,żejestzwykłymłajdakiem.
-Jesteśtegopewna?-zapytałJess,nadalwbijającczubeklaskitużpodszyjąsutenera.
-Przeszukajgo.
PrzezchwilęKristaniewiedziała,ocochodziJessowi.
-Przeszukajgo-powtórzył.-Gotówstrzelićnamwplecy.Zrobiłatozobrzydzeniem.
Sutenerniemiałprzysobiebroni.Jesscofnąłsię,nadaltrzymająclaskę.KiedyChaz
rzucił
siędoprzodu,zdążyłuskoczyćwbok.Suteneruderzyłoprzeciwległymur.
-Zapomniałemoddaćcilaskę-oznajmiłJess,gdyChazspróbowałponownierzucić
sięnaniego.
Uderzyłsuteneraponogach.GdyChazrozciągnąłsięnaziemi,Jesspołamałlaskęo
mur.Poczym,wziąwszyKristęzaramię,wyprowadziłjązciemnegoprzesmykumiędzy
domaminaulicę.
-Onicięzabiją-powiedziałaKrista.-Starciezczłowiekiemjegopokrojujest
równoznaczneznarażeniemsiętutejszejmafii.
DorwanieChaza,choćbynachwilę,sprawiłoJessowidużąsatysfakcję.Poprowadził
KristęwstronęBourbonStreet.Wśródludzibylibezpieczniejsi.
Kulejąc,KristaszłaobokJessa.Nieośmieliłasięprosić,żebyzwolniłkroku.Jutro
będzieobolała,ale,naszczęście,kościpozostałynienaruszone.Chazdobrzewiedział,jak
używaćswojejlaski.
-Przykromi-odezwałasię,gdyznaleźlisięnaBourbonStreet.
Jesszignorowałprzeprosiny.
-Dlaczego,dodiabła,wyszłaśdziśbezemniezdomu?-wybuchnął.-Zależałocina
powtórcetego,cowydarzyłosię,gdypoprzednimrazemdorwałciętenłajdak?
-Niewiedziałam,gdziejesteś.Niezadzwoniłeś.Czekałamażdowpółdodziesiątej…
-Zbytkrótko.
WdzięcznośćKristyustąpiłamiejscazłości.
-Niepotrafięczytaćwtwoichmyślach.Jestemtupoto,abyodnaleźćsiostrę!Nie
mogęrobićtego,tkwiącwmieszkaniu.
-Trzebabyłopoczekać.Powinnaświedzieć,żewrócę.
-Nibydlaczego?-KristastrząsnęładłońJessazramienia.-Mamypodobnorazem
szukaćRosie,atynawetnieraczyszzawiadomićmnie,gdziejesteś.Odtygodniaprawie
się
domnienieodzywałeś.
-Aszanownapaniteżnieowszystkimrozmawiałazemną.
-Niemampojęcia,ococichodzi.
-Wkrótcesiędowiesz.
JesspołożyłrękęnaplecachKristy,nakłaniającjąwtensposóbdowydłużeniakroku.
-Dobrze,żewyszłamdziśzdomu.Byćmożenatrafięnaślad.
-Jakiślad?
Kristaniechciała,żebyJessrozwiałjejnadzieje.PostanowiłaniemówićmuoMay
Rose.
-Milczysz?Wporządku.Pogadamywdomu.Gdyzałatwimyinnesprawy.
Jesszachowywałsięjakmąż.Kristapowinnabyćotozła,aleniepotrafiła.Razporaz
nadstawiałzaniąkarku.Gdybydziśniepojawiłsięwporę,przygodazChazemmogłaby
się
źleskończyć.Toprawda,odtygodniaJessprawiezniąnierozmawiał,alenadalzależało
mu
naniejnatyle,byryzykowaćwłasneżycie.
Dochodzilidodomu.Kristauspokoiłasięnatyle,byzdobyćsięnaprzeproszenie
Jessa.
-Naprawdęmiprzykro.Przynajmniejpowinnamzostawićciwiadomość,dokądidę.
-Adlaczegotegoniezrobiłaś?
ZamierzałaukaraćJessazato,żeostatnioprawieniezwracałnaniąuwagi.Zachowała
siędziecinnieigłupio.
-Byłamnaciebiezagniewana-wyznała.
Niemusiałpytać,dlaczego.Jegozłośćzaczęłowypieraćinneuczucie.Ulgi.Zapragnął
całowaćkażdyzakamarekciałaKristydopóty,dopókisięnieprzekona,czynaprawdęjest
zdrowaicała.
-ComówiłChaz?-zapytałszorstko.
-Byłzły,żerozmawiałamonimzTate.
-Skądotymwiedział?
-ChybaTateprzyznałamusię,żejestemprzeciwnaichkontaktom-odparłaKrista,
gdyzprzejściamiędzydomamiwydostalisięnadziedziniec.-Jeszczedlaniegonie
pracuje.
-Widziałaśjąwtymtygodniu?
-Nie.Aleszukałamjej.Bezskutecznie.Jeślichce,Tatepotrafidoskonalesięukryć.
UstópschodówczekałKot.Jessnawetsięnienachylił,żebygopogłaskać.
PoprowadziłKristęodrazunapiętro.
-Porozmawiamyumnie-oznajmił.
-Najpierwchcęsięprzebrać.
-Jestpóźno,ajachcęmiećtojużzasobą.Wahałasięprzezchwilę,aleustąpiła.
Chciaławiedzieć,ocochodziJessowi.
Wmieszkaniubyłogorącoiduszno.PaniDuchampzapomniałamiędzyinnymi
wspomniećnowemulokatorowiotym,żezawodziklimatyzacja.Jessszybkootworzył
okna,
alenadworzepowietrzeteżstało.
-Chodźmynadach-zaproponował.-Tumożnasięudusić.
Nadachu,przyksiężycu,atmosferastałabysięromantyczna,aKristachciałatego
uniknąć.
-Przenieśmysiędomnie.Zrobięcośzimnegodopicia.
-Niemamochotynapicie.Chcępooddychaćświeżympowietrzem.
Nadachubyłotak,jaktosobiewyobrażała.Księżycobsypałwszystkowokoło
srebrzystym,świetlnympyłem.Światłamiastarozjaśniałypanująceciemności.
Jessżałowałponiewczasie,żetuprzyszli.WłosyKristylśniływksiężycowej
poświacie,akryształkiponaszywanenajejswetrzemigotałyjakświętojańskierobaczki.
Już
niebyłrozeźlony.ZnalazłsięzKristądokładniewtymsamymmiejscu,cotydzieńidwa
tygodnietemu.Zbytświadomyjejbliskiejobecności.
NawłosachKristyigrałsłabywietrzyk.Podeszładoceglanegomuruokalającego
krawędźdachuispoglądałanamiasto.
-Mogłabymprawiepokochaćtomiejsce-wyszeptała.ZdaniemJessa,byłazbyt
wspaniałomyślna.Zważywszynafakt,żedotejporyoglądałaNowyOrleanwyłączniez
jak
najgorszejstrony.
-Wszędziejesttaksamo-mruknął.-Widziszto,cochcesz.Ajeśliniewiesz,czego
szukasz,napytaszsobiebiedy.
Byłojasne,żeJessniemówioNowymOrleanie.Kristaodwróciłasięispojrzałamu
prostowoczy.
-Powiedzwreszcie,ococichodzi.
-Potrafięzrozumieć,żewchwiligdysiępoznaliśmy,niemiałaśdomniezaufania…
-Sądziłam,żetentematmamyjużzasobą.
-Ipotrafięzrozumieć,dlaczegopotemsięzastanawiałaś,czymożeszmidowierzać,
mimożerozpoczęliśmywspólneposzukiwaniaRosie.
Tymrazemczekałacierpliwienaciągdalszy.
-Aleniejestemwstaniepojąć,dlaczegoodtamtejporynienabrałaśdomniezaufania
natyle,żebypowiedziećmicałąprawdęoRosie.-Mimosłabegooświetlenia,Jess
dostrzegł
zmieszanienatwarzyKristy.Przezkrótkąchwilęzastanawiałsię,czywogólewiedziała
lub
podejrzewała,dlaczegoRosieuciekłazdomu.
-Ufamci-powiedziałałagodnymtonem.Podszedłbliżej,żebywidziećjąlepiej.
-Awięcdlaczegoniepowiedziałaśmi,comówiłasiostra,błagając,abyśpozwoliłajej
zesobązamieszkaćiniekazaławracaćdodomu?
KristaodwróciłasięodJessa.Poczułanagłedreszcze.
-Mówiłam.
-Comówiłaś?
-ŻemoirodziceiRosieciąglezesobąwalczą.Byłananichzła.Niechciaładłużej
mieszkaćznimiwichdomu.
-TopowiedziałaciRosie?-JessstanąłzaplecamiKristy.Znajdowałsiętakblisko,że
mógłjejdotknąć,aletegoniezrobił.Niebyłwstanieofiarowaćjejterazżadnego
pocieszenia.
Kristazadrżała.Skąddowiedziałsię,oczymwówczasbyłamowa?
-Tak.Towłaśniemipowiedziała.
-Rosieniewalczyłaztwoimirodzicami,mamrację?OnawalczyłazHaydenem.A
raczejsięprzednimbroniła.-Jesszawahałsięnachwilę,zanimspytał:-Czysięjej
powiodło?
Kristajęknęłagłośno.Ukryłatwarzwdłoniach.
-Niesłyszałeśtamtejrozmowy.Maszkoszmarnepodejrzenia.Całkowicieniesłuszne.
-Ajakiesąsłuszne?
-Niezamierzamotymrozmawiać.
-Alebędziesz.
-Awięctotak?-Kristaprzystąpiładoataku.-Chceszzniszczyćniewinnego
człowieka?-OdwróciłasięispojrzałaJessowiprostowtwarz.-Nieznosiszmojego
ojczyma.
Macieodmiennepoglądy.Wiem,boczytałamtwojeksiążki.AleHaydentoczłowiek
uczciwy
ipoważany!Jesszdawałsobiesprawęztego,żejegosłowadożywegougodząKristę.
Dopierowtedyzałamiesięipowiemuwszystko,cochciałusłyszeć.
-Naprawdę?-zapytałpowoli.
-Tak!
-CotamtegowieczorupowiedziałaciRosie?-GłosJessabrzmiałterazspokojniei
ciepło.
-Samekłamstwa-warknęłaKrista.
-Mówiła,żeHaydenusiłujemolestowaćjąseksualnie?Kristazamknęłaoczy.
Okazałosiętojednakzłympomysłem,gdyżnagleujrzałaprzedsobąRosie.Zapłakanąi
drżącą.Błagającąozmiłowanie.
Kristaniemusiałanicmówić.Miałaodpowiedźwypisanąnatwarzy.Widocznąnawet
wciemnościach.
-Boże!Dlaczegomiotymniepowiedziałaś?-JesswyciągnąłrękędoKristy,ale
gwałtowniesięodsunęła.Zanimzdołałjązatrzymać,zbiegłazdachunadółpo
metalowych
schodkach.Dogoniłjądopieroprzydrzwiach,gdyusiłowałaprzekręcićkluczwzamku.
-Kristo,dlaczego?-powtórzyłpytanie.
-Botonieprawda!Onakłamała!Haydenjestdobrymojczymem!
-Zaprzeczaszznanymcifaktom.
-Traktowałnastak,jakbyśmybyłyjegowłasnymicórkami.ToonnamówiłRosiedo
pójściadoszkoły,wktórejmogłabyczegośsięnauczyć.Toczłowiekuczuciowy.Rosie
musiałaopaczniezrozumiećjegoserdecznośćlubpoprostukłamała!
Jessczułsiępaskudnie.DlaczegotowłaśnieonmusiałukazaćKriścieprawdę?
Niestety,odwrotuniebyło.
-Rozmawiałemzprzyjacielem,emerytowanymdziennikarzem.Powiedziałmiwieleo
twoimojczymie.HaydenBarnardbyłjużdwukrotnieoskarżonyomolestowanie
seksualne
nieletnich.Jednaznapastowanychprzezniegodziewczynekpracowałajakogoniecw
Senacie.Szybkojednakwycofanooskarżeniaizatuszowanoobiesprawy.Obienastolatki
zeznałypotempodprzysięgą,żekłamały,bochciałyzwrócićnasiebieuwagę.Hayden
Barnardmiałdośćforsy,żebyzapewnićsobietakżemilczenieprasy.Żadnaztychhistorii
nigdynieujrzałaświatładziennego.Ipewnienigdynieujrzy.
Kristaoddychałaciężko,ztrudemchwytającpowietrze.Ogarniętawstydemi
poczuciemwiny.
-Przykromi,żemusiałemcitopowiedzieć.
-Przykro?-OdepchnęłaodsiebieJessa.-Maszwięcto,pocotuprzyjechałeś!
Wspaniałąhistorię!-Usiłowałaotworzyćdrzwi,leczzagrodziłjejdrogę.
-Przyznaj,czujesz,żetkwiwtymjakaśprawda.Idlategotujesteś.Sprowadziłocię
gigantycznepoczuciewiny,bonieuwierzyłaśsiostrze…
-Nie!Nie!-KristaokładałapięściamitorsJessa.-Tonieprawda!
Przytrzymałjązanadgarstki.
-Dwiemłode,obcesobiekobietyusiłowaływnieśćoskarżenieprzeciwkotwojemu
ojczymowi.Każdazosobna.-Widząc,żeKristapowolisięuspokaja,Jesszapytał
miękkim
głosem:-Ilejeszczeludzkichegzystencjipozwoliszmuzrujnować?Dotejpory,oilenam
wiadomo,zniszczyłjużtrzy.
Kristazaczęłasięsłaniaćnanogach.
-Niewierzęwto.-Rozpłakałasię.-Niewierzę.Jessobjąłjąiprzyciągnąłdosiebie.
-Dlaczegoniechceszwierzyćsiostrze?Płakałajużotwarcie.Przestałasiębronić.
-Ja…jabyłamzłanaRosie,żewygadujetakieokropnerzeczy.Niemaszpojęcia,jak
bardzopoprawiłosięnaszeżycie,odkiedymamawyszłazaHaydena.Uznałam,żeto,co
mówiRosie,totylkowymysły.Takbardzopragnęłam,abyśmystanowilizżytąrodzinę…
-Rodzinęzjednymzbuntowanymdzieciakiem.Podobnymdotysięcyinnych.-Jess
pogłaskałKristępogłowie.Miałamiękkie,jedwabistewłosy.
-KiedyRosiepowiedziałamiotym,poprostuniebyłamwstanie…przyjąćtegodo
wiadomości.Itojejoświadczyłam.Wtedyzałamałasięcałkowicie.Zaczęłanamnie
krzyczeć.Rozzłościłamsięjeszczebardziej.Powiedziałamjej,żejestrozpuszczonym
bachoremzbujnąfantazją…-Kristarozpłakałasięgłośniej.
-Apotem?
-Potemniewiedziałam,cootymwszystkimmyśleć.
-Awięcjednakmiałaśjakieśpodejrzenia.-Jessuznałzaważne,abyKristaspojrzała
prawdziewoczy,mimożewolałbypozostawićjąwkręguzłudzeń.
-Haydenimojamatkamałoprzejmowalisiętym,czyRosiesięodnajdzie.-
PodejrzeniaKristy,czarnejakotaczającaichnoc,wkońcuznalazłyujście.-Alerobilina
pozórwszystko,conależało.JednakHaydenchybaodczułulgę,gdyRosieniewróciłado
domu.Wmawiałamwsiebie,żetodlatego,iżtrudnobyłożyćzniąpodjednymdachem.
-Jakiejeszczemiałaśpodejrzenia?
-Że…żerodziceniechcą,abymszukałasiostry.Wcalemiwtymniepomagali.Przez
całyczasdomagalisię,abymwróciładodomu.
Jesszastanawiałsię,czymatkaKristypodejrzewa,jakijestprawdziwypowód
ucieczkimłodszejcórki.Czyżbyprzedkładałamężanaddziecko?Byłotopytanie,jakiego
nie
wolnomubyłozadawać,alenasamąmyślotwierdzącejodpowiedzirobiłomusię
niedobrze.
-Kristo,wieszznaczniewięcej.
-Jess,janiewiemnic.Totylkopodejrzenia.Sammówiłeś,żetamtenastolatki
wycofałyskarginaHaydena.Mogłykłamać.
-Zrozum,tobyłydwiecałkowicieodrębnesprawy.Tymdzieciakomzapłaconoza
milczenielubczymśzagrożono.Twójojczymtobezlitosnyłajdak,idotegozboczeniec.
-Niemożeszbyćtegotakipewny!Niemaszżadnychdowodów!
JesspołożyłręcenaramionachKristyidelikatnieniąpotrząsnął.
-Przestańwreszciezaprzeczaćfaktom.Chceszodnaleźćsiostrę,czyteżwoliszżyćw
kręguwłasnychzłudzeń?Istniejądwiedziewczyny,którepróbowałyzdemaskować
Haydena
Barnarda.Jednakczymśimzagrożono,uciekłyjakkróliki.Jestbardzoprawdopodobne,że
chodzipoświeciewięcejdzieciaków,któreniemiałyodwaginawetpodjąćpróby
zdemaskowaniatwojegoojczyma!
-Tyniewiesz…
JesszłapałKristęmocniejzaramiona.
-Wobectegoposłuchajtego,cowiem.Wsprawieodnalezieniatwojejsiostrynie
kiwniętonawetpalcem!Niezatrudnionożadnegoprywatnegodetektywa.
-Był.Ja…
-UwierzyłaśHaydenowinasłowo.OzniknięciuRosieniemanigdzieaniśladu.Nie
figurujeonawkartoteceżadnegozeschroniskdlamłodocianychuciekinierów.
Sprawdzałem
w„NaszymMiejscu”.Tamteżnieznaleźliwaktachjejnazwiska.Zacząłemwięc
sprawdzać
winnychośrodkach.Przeszukałemkilkanaścieznich,porozrzucanychpocałymkraju,
nie
maniconiejwżadnejkartotece.Podobniezresztąjestwkrajowychgorącychliniachdla
zaginionychmłodocianych.RoseannaJensennieistniejewżadnejewidencji.Niktnigdy
jej
nieszukał.Aniprywatnydetektyw,anipolicja,anipracownicysocjalni.Nikt!Krista
zaniemówiłazwrażenia.
-Mack,znajomyztutejszejpolicji,napoczątkurobiłwszystko,żebymipomóc-
ciągnąłJess.-Aterazmnieunika.Kiedywreszcieprzyłapałemgo,dałdozrozumienia,że
ma
związaneręce.Dlaczego,Kristo?Ktojestażtakwszechwładny,abyzabronićpolicjantowi
wykonywaniajegopracy?
-Aleprzecieżjawynajęłamprywatnegodetektywa-słabymgłosemoświadczyła
Krista.-Samamupłaciłam.
-Powiedziałaśmi,żeszybkonatrafiłnajakiśślad.Icostałosiępotem?
-Nie…niewiem.Oznajmił,żeurwałmusiętrop…
-Awięctojapowiemci,cosięstało.Otym,żezatrudniłaśdetektywa,
poinformowałaśojczymadopierowówczas,gdytenczłowieknatrafiłnaśladRosie.Mam
rację?WcześniejniechciałaśmówićotymBarnardowi,boprzekonywałbycię,żetylko
traciszpieniądze.RosiewidzianowNowymJorkuipotemurwałsięwszelkiślad.Akilka
tygodnipóźniejtwójdetektywoświadczył,żezostałwyprowadzonywpole.
Takwłaśniebyło.Kristausiłowaławytłumaczyćsobiepowstałąsytuację.Jednak
wszystkiefaktyprowadziłydoHaydenaBarnarda.
-Rosie…-OczyKristyrozszerzyłysięnaglezprzerażenia.-Onmógłjąza…zabić!
-Niewiemy,czyjestażtakbezwzględny.-JesspogłaskałKristępogłowie.-Musimy
wierzyć,żetwojasiostrajestzdrowaicała,iżeHaydenBarnardtylkoniechce,abysię
odnalazła.
-Możejużnieżyje!
-Gdybynieżyła,twójojczymniezniechęcałbyciętakusilniedodalszych
poszukiwań.MógłkazaćzabićRosietak,byniepozostałponiejżadenślad.Wtedy
jednakz
całymspokojemipremedytacjązarządziłbyposzukiwaniamłodejpasierbicy.
Nagłośniwszy
sprawę,zrobiłbyztegofaktuwielkiedramatyczneprzedstawienie,zjednującemu
dalszych
wyborców.GdybyBarnardtakwłaśniepostąpił,aokazałobysięnagle,żeRosieżyje,
groziłobymuwkażdejchwiliujawnieniepublicznemotywówjejucieczki.Takwięcrobi
wszystko,comoże,abyudaremnićpowróttwojejsiostry.
-AlejeśliRosiesięujawni…
-Musimybyćszybsiodtwojegoojczyma.Kristazaczęłasiętrząśćzezłości.
-Cozałajdak!Zboczeniec!
Niemogłamówić.Jessobjąłjąramieniem,mimożewiedział,iżniewielkato
pociecha.
-Bardzomiprzykro-wyszeptałjejdoucha.
-Ajaniechciałamwtowierzyć!-KristausiłowałapowiedziećJessowito,coRosie
mówiłaoojczymie,alesłowasiostryniemogłyprzejśćjejprzezgardło.-Hayden
nigdy…On
jejnie…Uciekła,zanim…
-Ciii…-JessprzyciągnąłKristędosiebie.-Rozumiem,cochceszpowiedzieć.Bardzo
sięcieszę,żedotegoniedoszło.
Objęłagowpasie.Zapomniałaodystansie,któregodotejporytakbardzo
przestrzegali.PragnęłabliskościJessa.
-Jakmogłambyćtakaślepa!
Ledwiesłyszał,comówiKrista.Byłotakdobrzetrzymaćjąwobjęciach.Ostatni
tydzieńmógłbywogólenieistnieć.Jessnabiegałsięwtymczasietakszybko,jak
dzieciaki,z
którymiprowadziłwywiady.Terazuświadomiłsobie,żebiegałwkółko.
Kristauniosłatwarz.Miałazaczerwienioneoczyirozmazanymakijaż.
-Przykromi-szepnąłJess,przeciągającpalcempojejpoliczku.
-Powinnampowiedziećciowszystkimnasamympoczątku.
-Jużterazrozumiem,dlaczegotegoniezrobiłaś.
-ZawiodłamRosie.
-Robiłaśto,couważałaśzasłuszne.
-Alesięmyliłam!
JessnachyliłsięidotknąłwargamiustKristy.Zarzuciłamuręcenaszyję.Trzymałago
takkurczowo,jakbybyłjejjedynąostoją.CałującKristę,naglepomyślałotym,jak
krótkie
jestżycieijakbardzocenne.Atakżeobóluijegochwilowymuśmierzaniu.
Wyczuwał,żeKristagodzisiajpotrzebuje.Jemuteżbyłaniezbędna.Znikływszelkie
dzieląceichprzeszkody.Wtejotochwilinależaładoniego.Itakmogłobybyćzawsze,
gdyby
wziąłjądołóżka.
ZajęczałacichutkoiotarłasięprowokującooJessa.
Jessowibyłypotrzebneodwaga,pasjaipoświęcenietejniezwykłejkobiety.
Kristajakbydopieroterazuprzytomniłasobie,cosiędzieje.Usiłowałaodsunąćsięod
Jessa.Trzymałjąmocno.Akiedyprzytuliłasięponownie,przywarłdoniejcałymciałem.
Gdywkońcuoderwałwargiodjejust,nadalsiętuliła.Pragnęłasiękochać.Niestety,
Jesswiedział,iżdlażadnegoznichniebyłatochwilaodpowiednia.Potembezprzerwy
by
sięzastanawiał,czyKristaoddałasięmudlatego,żerozpaczliwiełaknęłapocieszenia,czy
dlatego,żebyłjejpotrzebny.
-Lepiej,jeślijużpójdzieszdosiebie-powiedziałłagodnymtonem.
Jeszczenigdynieczułasiętakbardzosamotna.Takzdruzgotana.
-Niechcę.
-Właśniedlategopowinnaśiść.
JesszdjąłzkarkuobejmującegoręceKristy.Każdaważyłachybatonę.
-Obejmijmnie,proszę-szepnęła.
-Niemogę!Niepotrafięciępocieszyć!
-Wiem!Aleobejmijmnie!
Niepotrafiłdłużejsiękontrolować.Byłmężczyzną.ZjękiempożądaniaporwałKristę
wobjęcia.Zwargamitużprzyjejustachpoczuł,jakwestchnęłairozluźniłaciało.
RozpaczliwiepragnęłabliskościJessa.Byłrzeczywisty.Idobry.Miałwszystkiete
zalety,jakichniemiałżadendotychczasowymężczyznawjejżyciu.Pragnęładotykać
Jessai
wszystkimiporamiskórychłonąćjegowitalnąenergię.Bezbliskościtegoczłowiekai
własnegozapamiętaniachybajużnigdywięcejniepotrafiłabyuwierzyćwnic,codobre.
Kristapoczuła,żeJesszesztywniał.Zwolniłruchyrąk.Całowałdelikatniej.Wiedziała,
dlaczego.
-Nieobchodźsięzemnąłagodnie,botegoniepotrzebuję-powiedziała.-Spraw
tylko,abympoczułasiędobrze.Spraw!
JesswziąłKristęnaręceizaniósłdoswojejsypialni.Spletlisięwgwałtownym
uścisku.Księżycigwiazdyskąpałypokójwniebiańskiejpoświacie.Powietrzebyło
przesyconezapachemjaśminu.Sypialniawydawałasięrajem.
JesszłożyłKristęnaświeżejpościeli.Zanimzdołaławyciągnąćkuniemuramiona,
położyłsięobokniej.Wsunęłamuręcepodkoszulęidotknęłarozgrzanejskóry.
-Leżąctutaj,próbowałemniemyślećotobie-wyszeptał.-Wiedziałem,żezabardzo
ciępragnę.
TesłowarozpaliłyKristę.Jessjejpożądał.Iona,mimożeniedopuszczaładosiebie
niczegoopróczrozpaczyipoczuciawiny,takżegopragnęła.Niechciaładłużejmyśleć.
Pragnęłatylkoodbieraćzmysłamitewszystkiecudownedoznania.Zamiastsmutku
odczuwać
rozkosz.Żyć.
Rozgorączkowaniiniecierpliwi,rozebralisięszybko,prawienieodsuwającsięod
siebie.Jessniezdążyłnawetzapalićlampkiprzyłóżku.Szkoda,bochciałpatrzećna
Kristę.
Podziwiaćjejpiersiikształtyciała.Pragnąłprzekonaćsię,cosprawia,żejęczyikrzyczy
ze
szczęścia.
Brakowałoczasunaanalizowaniedoznań.Obojebylizbytpodnieceni,abykochaćsię
powoli.
Kristawygięłasięwłuk.Jessdawałjejwszystko,czegopotrzebowała.Dobroć,siłęi
moc.Kiedyzłączyliciała,czassięprzestałliczyć.
ROZDZIAŁTRZYNASTY
Księżycowąpoświatęzastąpiłbrzaskwczesnegoporanka.WnocyJesswstał.Wolał
nakryćśpiworemsiebieiKristę,niżzaniknąćokna.Potemażdoranaspałsmacznie
zasłużonymsnem.Takgłęboko,żeniesłyszał,jakwychodziłaKrista.
DopieroprzysłabymdziennymświetleJessuprzytomniłsobie,żejestsam.Leżałna
krawędziwąskiegołóżka,zrękomawyciągniętyminapoduszce,jakbypoto,bychronić
kobietę,którejjużprzynimniebyło.
Dokądposzła?Idlaczego?
Jessaogarnęłorozczarowanie.Mimożebardzojejpragnął,możejednaktejnocynie
powinnodojśćdozbliżenia?Czuł,żedlaKristykochaniesięzmężczyznąbyło
doznaniem
głębokim,anietylkozwykłymuprawianiemseksu.Mimonamiętnejnatury,była
zdumiewająconiewinna.Trudnomubyłouświadomićsobie,żeprzecieżjesttokobieta,
która
jeszczetakniedawnobyłazaręczonazjednymznajbardziejznanychwaszyngtońskich
kan-
dydatównamęża.
ByćmożenowościąokazałasiędlaKristyintensywność,zjakąsiękochali.Onsam
zatraciłsięcałkowicie.Byłychwile,wktórychniedzieliłoichnic.Żadnegranice.
Terazpowstałyponownie.IKristaznikła.
Jesspowolipodniósłsięzłóżka.Kusiłogo,żebynarzucićcośnasiebieipobiecdo
sąsiedniegomieszkania,alesiępowstrzymał.Kristaprosiłagownocy,żebydałjejtrochę
czasu.Chciałanaichzbliżeniespojrzećzdystansu.Onsamaniprzezchwilęnieżałował
tego,
costałosięmiędzynimi.PragnąłKristy.Byłamupotrzebnataksamo,jakonjej.Aleo
tym
wszystkimmusisiędowiedziećodniego,powinienjejtopowiedzieć.
Cojeszczemógłbyjejoznajmić?Żadneznichniechciałorzucaćobietnicnawiatr.
Dzieliłoichzbytwiele.Niepewnośćjutraizbytlicznebariery.MiędzynimistałaRosie,
podobniezresztąjakTateiinnedzieciakiulicy.CzymógłcokolwiekobiecywaćKriście,
nie
wiedząc,jakpotoczysięjegodalszeżycie?
Jesswstał.Dopieropoprawiegodziniezapukałdodrzwisąsiedniegomieszkania.
Kristaakuratpięćminuttemuwyszłaspodprysznica.Miałanasobieżółtydres.Mokre
włosy
spadałyjejnaramiona,atwarz,wymytaipozbawionacałkowiciemakijażu,błyszczała
jak
buźkamałegodziecka.
-Beignets-oznajmiłJess,wyciągającprzedsiebietorbęzesmakowitymipączkami.
Zastanawiałsię,jakbypoczułasięKrista,gdybyterazjąpocałował.Nawszelkiwypadek
powstrzymałswojezapędy.
-Zagotowałamwodęnakawę-powiedziała,unikającwzrokuJessa.
Zaprosiłagodośrodka.Nietylkoniewiedział,cooznajmićKriścieiczyjąuściskać,
lecztakżeniemiałpojęcia,jakodtejporyjątraktować.Ostatnianoczmieniławiele.Jess
czuł
siętak,jakbyzaczynaliwszystkoodnowa.Nawszelkiwypadekpostanowiłzachowywać
się
swobodnie.Jakgdybynigdynic.
-Sąświeże,więcpowinniśmyszybkojezjeść.Alenieróbrozpuszczalnejkawy.Zaraz
przyniosęswójdzbanekdoparzenia.
KristaobserwowaławychodzącegoJessa.Starałsięzachowywaćswobodnie,alenie
bardzomutowychodziło.Onasamadoznawałataksprzecznychodczuć,żewkażdej
chwili
byłagotowawybuchnąć.
Wczasiejedzeniaodzywalisięsporadycznie,mówiąctylko„tujestcukier”lub
„wezmęmleka”.
-Jaksięczujesz?-zapytałJesspozjedzeniupierwszegopączka.
-Oczymmymówimy?
SięgnąłponadstołemizpodbródkaKristystarłresztkęcukru.
-Oczymtylkochcesz.
-Nieowczorajszejnocy.
Miałanamyśliichzbliżenie.Jessniebyłpewny,czychciałbyotymmówić.Zdawał
sobiejednaksprawęztego,żeprędzejczypóźniejokażesiętokonieczne.
-Jaksięczujesz?-powtórzyłpytanie.
-Samwiesz,żemuszębyćwdobrejformie.Jeślizwinęsięwkłębekiumrę,nigdynie
odnajdęRosie.
PorazósmyKristawymieszałakawę.
-Wyparuje,zanimwypijesz.-Jesspołożyłrękęnajejdłoniizabrałłyżeczkę.-
Potrzebnaciporcjakofeiny.
-Potrzebnamisiostra.
KriściebyłtakżepotrzebnydotykrękiJessa,alenieodważyłasiędotegoprzyznać.
Kiedypuściłjejdłoń,poczułarozczarowanie.
-Powiedzmicośonowymtropie-poprosił.
WnocyizsamegoranamyślałaoMayRose.Potemjednakprzypomniałasobieo
poprzednichfałszywychśladachistraciłanadzieję.Nabrałaprzeświadczenia,żesiostra
nigdy
więcejsięnieodezwie.Bezwzględunato,jakjejsięwiodło,Rosiemogłauważaćsięza
szczęśliwą,żejestdalekoodojczyma.
KristamyślałatakżeoJessie,itobezustannie.Ichfizycznezbliżenie,mimoże
zrodzonezrozpaczy,byłonieziemskimprzeżyciem.Zespolilisięcałkowicie,stalisię
jednością.NiedawnoJessstwierdził,żejesttodlanichnajgorszaporanazakochaniesię.
Miał
całkowitąrację.ItymrazemwinęzatoponosiłwszechwładnysenatorHaydenBarnard.
Ile
jeszczeludzkichegzystencjizamierzałzniszczyćtennikczemnik?
-Chcę,abyojczymstanąłprzedsądem!-wybuchłaKrista.
Jessniemiałsercajejuzmysławiać,żeniemożeliczyćnaszlachetnegorycerza,który
zjawisięnabiałymkoniu,pojmieiskrępujeHaydenaBanarda,apotemwrzucigodo
lochów
więzienia.Wświecieludziwpływowychibogatychprawdęmożnabyłokupićisprzedać,
a
sprawiedliwośćistniałatylkonaszyldziejednegozdepartamentówfederalnegorządu.
-Czegosiędowiedziałaś?
KristaopowiedziałaospotkaniuzWandą,atakżeotym,comówiłaSallyoMayRose.
-Awięcprzeszłaśnawyższyetap.Odobserwacjidozadawaniapytań-stwierdził
Jess.
-Obserwowałamzbytdługo.-Kristawbiławzrokwkubeknietkniętejkawy.-Mam
ograniczoneśrodkiiniemogęliczyćnato,żeHaydenimatkawesprąmniewpotrzebie-
dodałazgoryczą.
Jessmiałochotęotoczyćjąramieniem,aleniebyłobytosensowneposunięcie.Sprawy
międzynimibyłyzbytpogmatwane.
-Powzięłaśsłusznądecyzję.
-Naprawdętaksądzisz?-Kristaodważyłasięspojrzećmuprostowoczy.
-Wolałbym,żebyśwcześniejporozmawiałazemnąnatentemat,aleuważam,żeto,
corobisz,masens.Nadeszłaporaenergiczniejszegodziałania.Awłaściwienadeszłaby-
Jess
poprawiłsięszybko-gdybynieto,costałosięwczorajwieczorem.
-Comasznamyśli?
-Niechcę,abyśwracałado„Tallulaha”aniwżadneinnemiejscenaBourbonStreet.
PoprzygodziezChazembyłobytozbytryzykowne.
-Onmnieniepowstrzyma.
-Możemanatoochotętakżektośinny.
-Cochceszprzeztopowiedzieć?
Kristabyłanaprawdęnaiwna,jeślidotejporynieuświadomiłategosobie.
-Wiemy,żetwójojczymnieżyczysobieodnalezieniaRosie-przypomniał.-A
przecieżwie,żejejszukasz.
-Icoztego?
-Możeuniemożliwićcidalszedziałanie.
-Jużpróbował.Powtarzałsetkirazy,żetylkotracę…
-Zawiesiłagłos.NagledoKristydotarłprawdziwysenssłówJessa.-Sądzisz,że
Haydenpotrafiłbywyrządzićmikrzywdę?
-Niewykluczone.Pamiętaj,żetograonajwyższąstawkę.
Kristawychyliłapółkubkajużzimnejkawy,nawettegoniezauważając.Jess
zobaczył,żetrzęsiesięjejręka.Chybazwściekłości.
-PójdędobaruipokażęSallyzdjęcieRosie.
-Jamogęzanieśćjedo„Tallulaha”.
-Sallydomyśliłabysięodrazu,żecośjestniewporządku.
-MożeszdaćzdjęcieWandzie,aona…
-Pójdęsama.
JesspołożyłdłońnaramieniuKristy.Kiedyskrzywiłasięodruchowo,odkryłnajej
rękurozległestłuczenie.Wpadłwfurię.
-Chaz?
-Niejestmężczyznąszczególniedelikatnym.
-Itychceszryzykowaćponownespotkanie,amożenawetcośznaczniegorszego?
-AcoryzykujeRosie?-Kristawstałaipodeszładookna.Patrzyłaprzedsiebie
niewidzącymwzrokiem.Miałaoczypełnełez.-Wiesz,coonaryzykuje.Jateżtowiem.
Możejestchora?Mazrujnowaneżycie.Muszępoznaćprawdę,choćbymiałabyć
najgorsza!I
jeśliRosieżyje,tojąodnajdę.
Jessniepodjąłtematu.Niemiałnicdopowiedzenia.Chodziłomutylkopogłowie,że
gdybyKristareagowałainaczej,pewnienieobdarzyłbyjejuczuciem.
-Pójdęztobą-oznajmił.-Alenatymkoniec.Jeślicisięniepowiedzie,jużnigdy
więcejniebędzieszudawaładziwki.Przetrząśniemyrazemcałykraj.Jeślijednaknasze
staraniaokażąsiębezskuteczne,zaprzestanieszdalszychposzukiwań.
-Tak,aletylkotutaj.BopotemrozpocznęjeznówwNowymJorku.
Jessotworzyłusta,abyzaprotestować,leczzdałsobiesprawę,żezdziałałbyniewiele.
Kristanadalbyłapaniąswegożycia.
-DziświeczorempokażeszSallytozdjęcie?
-Takimamzamiar.
-Wobectegoidęztobą.WraziegdybyChazznównaciebiezapolował,musiszmieć
obstawę.
-Zgoda.
Kristanadalstałapodoknem.Jesspodszedłdoniejtakblisko,żepoczułzapach
szamponu.Ponownieogarnęłogopożądanie.
-Jakiemaszterazplany?
-PostaramsięodnaleźćTate.
-Cojejpowiesz?
-Samajeszczeniewiem.
-TrzymajsięzdalaodBourbonStreet.ZadniaChazpewniesięniepokaże,alelepiej
nieryzykować.
Kristaodwróciłasię.Staliteraznawprostsiebie,bardzoblisko.
-Jess,gdybyśmypoznalisięwWaszyngtonie,spotykali,chodzilirazemnaprzyjęciai
dozoo,czyprzydarzyłabysięnamwówczaswczorajszanoc?
-Waszyngtońskieprzyjęciaizoomajązsobąwielewspólnego-odparł,zdobywszy
sięnażart.
Kristanieodrywaławzrokuodniego.Milczała,alejejpytanienadalwisiałow
powietrzu.Jesspotrząsnąłgłową.
-Niemampojęcia.Liczysiętylkoto,żetanocsięprzydarzyła.Itonieostatniraz.
NatwarzyKristyniebyłoanicieniauśmiechu.
-Jesteśmyobojezbytpodatninazranienie.-Westchnęła,apotem,niemogącsię
powstrzymać,dotknęłapoliczkaJessaipocałowałago.-Nieumiemporadzićsobieze
swoim
uczuciem.
-Jateż.
-KochanieScottabyłołatwe.
-Dlatego,żenigdytaknaprawdęgoniekochałaś.
-Mamnadzieję,żemaszsłuszność,gdyżświadomośćwłasnejgłupotybyłabytrudna
dozniesienia.
Jesswiedział,żejeślizostaniezKristajeszczeminutę,porwiejąwramiona.I
zniweczyichpotrzebęspojrzeniazdystansemnato,comiędzynimisiędzieje.Odwrócił
sięi
ruszyłwstronędrzwi.
-Idędo„NaszegoMiejsca”,żebyjeszczerazzobaczyćsięzJewel.Powiemjejo
naszychpodejrzeniach.Możepoddanamjakiśsensownypomysł,corobićdalej-mówił
szybko.
-Wrócędodomuwporzelunchu.Jeślinie,wyślijzamnąoddziałwojska.
-Trzymajsięnawidoku,aniccisięniestanie.
Jessprzystanąłwdrzwiach.Niemiałpojęcia,comógłbyjeszczepowiedzieć.Pożegnał
Kristężartobliwymsalutemiwyszedł,czującnasobiejejwzrok.
Takwięcresztędniaiwieczórspędziliosobno.KiedywkońcuJesswróciłdodomu,
byłajużporazabraniaKristydo„Tallulaha”.Podrodzeopowiedziałamu,jakodnalazła
kryjówkęTate.
-Tatemieszkanatyłachśmietniska.Ogrodziłasobiekącikspłaszczonymipudłamiz
kartonu.Chłopak,którypokazałmitomiejsce,zazdrościłjejdobregolokum,bonamurze
za
śmietniskiemznajdujesiękraniTatemabieżącąwodę.
JessniechciałmówićKriście,żewidywałgorszerzeczy.Dzieciakiżyjącenasamym
środkuśmietniska,anieobok.
-WidziałaśsięzTate?
-Nie.
DziśKristazrezygnowałazezwyczajowejrundypomieście.Wkrótcew„Tallulahu”
zobaczysięzSallyipokażejejzdjęciesiostry.Jeślitropokażesięfałszywy,odwiedzi
inne
bary.AjeśliniktnierozpoznaRosienafotografii,zacznienaprawoilewomówićprawdę.
Obawiałasięjednak,żeodbarmanówiulicznychnaganiaczydonocnychklubównie
może
spodziewaćsięanizrozumienia,anipomocy.
-Niezechce,żebyśsiędowiedziała,jakniskoupadła.PrzezchwilęKristasądziła,że
Jessmanamyślijejsiostrę.MówiłjednakoTate.
Rosie.Tate.Obiemieszałysięjejwgłowie.Kiedywybierałasiędzisiajna
poszukiwanieTate,prawiezapomniałaosiostrze.Rosiebyłaoddalonaolataświetlne,a
wątła
czternastolatkaznajdowałasięniemalwzasięguręki.
-Pójdzieszdoniejjutrorano?-pytałdalejJess.
-Jeszczeniewiem.
Kristazapragnęła,abyżyciebyłotakprostejakniegdyś.Jeśliniemiałapojęcia,jak
postąpić,zasięgałaradyScotta.Jesszagwizdałcicho.
-Szkoda,żeniemożeszzobaczyćterazswojejminy.Uzmysłowiłasobie,żenajej
twarzymusiałysięodbićmyślioScotcie.Toprawda,żeobecneżyciebyło
skomplikowane,
alezażadneskarbyniechciałabywrócićdoczasów,gdyScottrządziłjejegzystencją.
Przez
ostatnieszesnaściemiesięcybardzosięzmieniłaifakttennapawałjązadowoleniem.
Podobniejakto,żeobokniejszedłterazJess,anieScott.
-Czyw„NaszymMiejscu”mielidlaciebiecośnowego?-spytała.
Jessmilczałprzezchwilę.SpostrzeżeniaJewelbyłyzaskakujące.Dziśrozmawiałznią
bardzooględnie,zważywszynaujawnioneokolicznościdotycząceojczymaRosie.
Odniósł
jednakwrażenie,żepotrafiładopowiedziećsobieresztę.
-Czasamiucieczkaitrzymaniesięzdalaoddomujestdlatychdzieciakównajlepsze,
comogązrobić-oświadczyła.-Roseannabyłanatylebystra,abytozrozumieć.Imożena
tylerozsądna,abytrzymaćsięzdalaodkłopotówkoczowniczegożycianaulicy.
Najgorsza
zewszystkiegobyłabydlaniejpróbapowrotudodomu.Możestarszasiostraweźmieto
teraz
poduwagę.
JessniemógłpowtórzyćKriściesłówJewel.Wkażdymrazieniedzisiejszego
wieczoru.
-NiestetyJewelniemiałanowychinformacji-odparłwymijająco.
RozczarowanaKristawzruszyłaramionami.
-Mamnadzieję,żeSallyjestwbarze.
-KiedydziśpopołudniurozmawiałemzWandą,obiecała,żespróbujeściągnąćjątam
okołopółnocy.
-Dziękuję.
JessnaglezapragnąłwyznaćKriście,żezrobiłbydlaniejprawiewszystko,aleczuł,że
niezechciałabyterazwysłuchiwaćżadnychosobistychdeklaracji.
-Gdydojdziemydo„Tallulaha”-zaczął-wejdzieszpierwsza,ajaprzezchwilę
poczekamnazewnątrz.DotychczasnigdyniewidywałemtamChaza,alejeśliujrzyszgo
w
środku,natychmiastopuśćbar.
-JeśliMayRosetoRosie…?
Jesswyczuwał,oczymmyśliKrista.JeżeliodnajdąRosieiBarnarddowiesięotym,
czyżycieRosiebędziewówczasjeszczebardziejzagrożone?Właśnienatozwróciła
uwagę
Jewel.
-Zapewnimyjejbezpieczeństwo-oświadczył.-Aleodtejporywprowadzamynową
zasadę.Umówmysię,żemartwimysiętylkoojednąsprawę,anieokilkanaraz.
ZdaniemKristybyłbytopsychicznyluksus,naktóryichterazniestać,alenie
skomentowałasłówJessa.Usiłowałprzecieżjąuspokoić,mimożeteżbyłzdenerwowany
powstałąsytuacją.
SzliwzdłużgwarnejBourbonStreet.Ulicąpłynąłstrumieńturystów,anarogach
mijanychprzecznicstałygrupkipodejrzaniewyglądającychkobietimężczyzn.Wszędzie
rozbrzmiewałjazz.Mieszałsięwpowietrzuzzapachemciepłegowiosennegowieczorui
smażonychskorupiaków.ZBourbonStreetskręciliojednąprzecznicęwcześniejniż
zwykle,
żebynieprzechodzićobokklubuChaza.Boczneuliczkibyływprawdzieciemniejsze,lecz
bezpieczniejszeniżkonfrontacjaztymgroźnymczłowiekiem.
Niedochodzącdo„Tallulaha”,JesszatrzymałsięipołożyłrękęnaramieniuKristy.
-Powodzenia-szepnąłtylko,niemającdlaniejżadnychsłówpociechy.
-Dziękuję.
Nabrałagłębokopowietrzairuszyławstronęwejścia.Niechciałwchodzićprawie
równocześnie,bogdybySallybyłajużnamiejscu,mogłobytowydaćsięjejpodejrzane.
KiedyKristanieopuściłabaruodrazu,odprężyłsięniecoioparłoceglanąfasadę
budynku.
Czekając,obserwowałtoczącesięwokółnocneżycie.
Wpołowiedrogidonastępnejprzecznicyznajdowałsięinnybar.Niebyłotomiejsce
dlakobiet,aczkolwiekdzisiejszejnocybywalcybaruuczestniczyliwkonkursiena
sobowtóra
MarilynMonroe.PrzedJessemprzedefilowałokilkumężczyznprzebranychzabiuściaste
blondynki.Jedenznichzawyłjakwilk,apotemwybuchnąłpijackimśmiechem.
Poprzeciwnejstronieulicyniedużagrupaludziweszładomałejrestauracyjki,której
bywalcamibyliwwiększościmieszkańcyFrancuskiejDzielnicy.Jesswiedziałzwłasnego
doświadczenia,żekarmiliturówniedobrze,jakwnajbardziejznanychrestauracjachw
mieście.
Wróciłmyślamidoksiążki.Powiniensiadaćdopisania.Materiałumiałmnóstwo,a
terminzłożeniatekstuwyznaczonyprzezwydawcęzbliżałsięnieuchronnie.
WzrokJessaprzyciągnąłnaglejakiśruchpodrugiejstronieulicy.Zkawiarniwyszedł
mężczyznawkapeluszuzszerokimrondemibiałymubraniu.Jessbłyskawicznie
zesztywniał.
MimosporejodległościodrazurozpoznałChaza.Suteneroddalałsięod„Tallulaha”,idąc
w
stronęwłasnegoklubuwtowarzystwiejakiejśmłodejdziewczyny.
Byłaubranawobcisłe,krótkieszortyiskąpybiustonosz,ledwieprzykrywający
drobnepiersi.Szłaniepewnym,chwiejnymkrokiem,wbutachnaplatformach.
Tate.Jessodruchoworuszyłślademtejdziwnejpary.Dopierowpołowiedrogido
następnejprzecznicyprzypomniałsobieoKriście.Szybkojednakuspokoiłsięmyślą,że
jeśli
dojegopowrotuzostaniewbarze,będziebezpieczna.
Tatebezpiecznaniebyła.
Jessnieanalizowałuczuć,jakienimzawładnęły.Wokamgnieniuznikłacałarezerwa,
jakązachowywałwciąguubiegłychmiesięcy.Wtejchwililiczyłosiędlaniegotylkoto
jedno
dzieckoulicy.Dziewczynkapotrzebującapomocy.
Szedłtakszybko,żeprzedklubemChazapowinienznaleźćsiękilkasekundpóźniej
niżsuteneriTate.Straciłichzoczu,kiedyweszliwdużągrapęludziidącychodstrony
BourbonStreet,widocznieopuściligromadniejakiślokalpozakończonymjazzowym
występie.
NaproguklubuJesswyminąłnaganiacza,którynacałygłoszachwalałzalety
programuizapraszałprzechodniównawystępy.WśrodkuJesszignorowałprotesty
portiera.
Strząsnąłzramieniajegorękę.
-Obyczajówka-warknął.-Spróbujdotknąćmniejeszczeraz,azmiejscawylądujesz
naposterunku.
-Agdzieodznaka?-zapytałportier,wsuwającręcedokieszeni.
-Tamgdzierewolwer.Chceszobejrzeć?Mężczyznazawahałsię,leczkiedyJessnatarł
naniegociałem,cofnąłsięokrok.
-Twójbosswszedłtuprzedchwilązdziewczyną-ciągnąłJess.-Potrzebnamita
dziewczyna.Powiesz,dokądposzli,albostanieszsięwspółsprawcą.
Portierniezamierzałpytać,cotooznacza.
-Nicniewidziałem.
-Lepiejsobieprzypomnij.-Jesszłapałgozakoszulę.
-Itoszybko.
-Jużmówiłem…
Jessuzmysłowiłsobie,żebarowigościezwracająnaniegouwagę.
-Obyczajówka-oznajmiłnacałygłos.-Namawianie,nakłanianieizmuszaniedo
nierząduosóbponiżejdwudziestegopierwszegorokużyciajestkaralne-przypomniał.
-No,dobrze,jużdobrze.-Portierpodniósłręcedogóry.-Alejaniewidziałem…
-Karawynosioddwóchlatdodziesięciu.
-Niejestemsutenerem.
-Przedprawemodpowiadająwszyscy,którzywspółdziałają.Niewyłączając
właścicieliikierownikówlokali,adwokatów…-Jessrozejrzałsięwokoło.-Wiecie,co
mam
namyśli?
Zmiejscpodnieślisiętrzejmężczyźni.Chyłkiemopuścilisalę.
Rozległysiępierwszedźwiękimuzykiinaestradęwyszłanagadziewczyna,
przyozdobionajedyniebłyszczącymicekinami.Dojrzawszyzamieszaniespowodowane
pojawieniemsięJessa,odwróciłasięiuciekłanazaplecze.Muzykaucichła.
-Ileonamalat?-zapytałostro.Portierdałwreszciezawygraną.
-Dziewczyna,októrącichodzi,jestnagórze.Schodynakońcusali.Napierwszym
piętrzewlewo,mińtrzy,czterypokojeiznówskręćwlewo.Tamdwaschodywdółina
prawo.
-Tylkoniepróbujzamnąiść.Nazewnątrzjestmójpartner,awsparciewdrodze.
-Jużmnieniema.
Portierdotrzymałsłowa.Znikliteżinnimężczyźni.Pozostałjedyniebarman,któryz
zainteresowaniemobserwowałJessa.
-Niejesteśzobyczajówki-powiedział.
-Chceszsięzałożyć?
-O,nie.-Barmanuśmiechnąłsiękrzywo.-Niemaklientów,więczrobięsobiemałą
przerwę-oznajmił.
Jesswątpił,czymożemuzaufać,aleniemiałczasunadtymsięzastanawiać.Ruszył
szybkowstronęschodów.Całepiętroikorytarzokropniecuchnęły.Byłyciemnei
obdrapane,
akażdykawałekdostępnegomiejscapokrywałynajohydniejsze,najbardziejsprośne
graffiti,
jakiekiedykolwiekzdarzyłomusięoglądać.Naszczęście,niebyłotunikogo.Jesszatkał
nos.
Stąpałnajciszej,jakpotrafił,zatrzymującsięinasłuchującpodkażdymidrzwiami.Szedł
zgodniezewskazówkamiportiera,alewcaleniebyłpewien,czybyłydobre.Gdydotarł
do
pokoju,wktórymmiałasiępodobnoznajdowaćTate,przyłożyłuchododrzwi.
Odziwo,portierpowiedziałprawdę.
JednymgwałtownymruchemJessszarpnąłzaklamkęiinstynktownieodskoczyłdo
tyłu.JegooczomukazałasięTate.Siedziałaskulonanapodłodzeizanosiłasiępłaczem.
UjrzawszyJessa,krzyknęłaprzeraźliwie,ostrzegawczo.Niemalwtejsamejchwili
spostrzegł
przedsobąopadającąlaskę.
ChwilępóźniejobajzChazemtaczalisiępopodłodze,zwarciwzaciętejwalce.Do
uszuJessadocierałyprzeraźliwewrzaskikobiet,krzykTateipomrukiwalczącegoznim
sutenera.
Jessbyłoszołomiony.Niepewny,ktobierzegórę,ktokogobijeinaczyjątwarzspada
większośćzadawanychciosów.Dojegouszudotarłprzeraźliwytrzaskgruchotanych
kości.
Aleczyich?Teżniemiałpojęcia,podobniejakotym,odczegopiekągooczy.Odpotu
czy
krwi.
JednaknawidoknożaJessniemiałwątpliwości,dokogonależytonarzędzieśmierci.
Kiedyprzetoczylisięponowniepopodłodze,poczułostrybólramienia.Próbował
odepchnąć
nóż.Chaz,zaprawionywulicznychbójkach,dziśmiałprzewagę.Byłwposiadaniubronii
znajdowałsięnawłasnymterenie,gdziewkażdejchwilimógłuzyskaćpomoc.
DopieroterazJesszdałsobiesprawęztego,żezablefowanieiwdarciesięwgłąb
klubuChazabyłozjegostronypiekielnienieostrożnymposunięciem.Wielkągłupotą.
Jednak…gdybymusiał,zapewnezrobiłbytoponownie.
Charczącgłośno,Chazmierzyłteraznożemwgardłoprzeciwnika.Jessstarałsię
odepchnąćśmiercionośnenarzędzieiutrzymaćjewbezpiecznejodległości.Czułsilnyból
zranionejręki.Wyraźniesłabł.ResztkamisiłykrzyknąłdoniewidocznejTate:
-Uciekaj!Tate!Uciekaj!
OstrzenieuchronniezbliżałosiędoszyiJessa,centymetrpocentymetrze.Inagle,tak
jakbyChazpierwszyopadłzsił,nóżwypadłmuzrękiijednocześniegłowasutenera
uderzyłaopodłogę.
OszołomionyJessuniósłsięnałokciach.Przedoczamimiałczerwonąmgłę,mimoto
usiłowałdojrzeć,cosiędzieje.NadChazemstałazapłakanaTate.Wrękutrzymałalaskę.
Jessoprzytomniałbłyskawicznie.
-Musimystądszybkowyjść.-Zepchnąłnieruchomeciałosutenerazwłasnychnógiz
trudempodniósłsięzpodłogi.PołożyłrękęnaramieniuTate.-Chodź.
WywinęłasięJessowi.Zastanawiałsię,czybędziemusiałnieśćjądotylnegowyjścia,
opierającąsięikrzyczącą,aleonatylkonachyliłasięispodramieniaChazawyciągnęła
nóż.
Potem,nadalpłacząc,wyprostowałaplecy.
-Powiedział,żebędętańczyłaubrana.Kupiłminawetstrój.Apotemprzyprowadził
tutaj…
Jessrozejrzałsięwokoło.Znajdowałsięnamałejscenceczegośwrodzaju
fotoplastykonu.Mężczyźnipłacilizato,abytkwiącwciasnympomieszczeniu,podglądać
przezdziurę,pokolei,każdyzosobna,tańczącąnagodziewczynę.
JesszłapałTatezarękęipociągnąłwkierunkudrzwi.
-Zarazposzukamytylnegowyjścia.Dajminóż.
-Czyonjestmartwy?
JakbywodpowiedziChazzajęczał.Zaciskałkurczowoirozwierałdłoń.
-Obawiamsię,żenie.-JessskierowałTatekudrzwiom.Szłaposłusznie.Wkorytarzu
usłyszelistukanieobcasównaschodach.-Musitugdzieśbyćtylnewyjście.
-Chazpokazałmije.Nawypadeknalotupolicji.
-Wielebymterazdałzacośtakiego.
Tateprowadziła.Wlabirynciekorytarzyporuszałasiętakpewnie,jakbyurodziłasięw
tymplugawymmiejscu.Wholuminęlipijanegomężczyznęledwietrzymającegosięna
nogach.Mrugnąłobleśnieiobsunąłsiędopozycjisiedzącej,takjakbyzamierzał
zabarykadowaćzanimiczęśćholu.
GdyJessjużzacząłpodejrzewać,żezabłądzili,Tateotworzyłajakieśdrzwiinagle
znaleźlisięnazewnątrzbudynku.Wotoczeniucuchnących,przeładowanychpojemników
na
śmieci.
Byłtonajszczęśliwszywidokpodsłońcem.
-Chodź.-Jessprzejąłprowadzenie.Przecięlipodwórzeipochwiliwyszlinaboczną
ulicę.RękaJessabyławprostwczepionawramięTate.-Pójdzieszzemną.
Nieoponowała.
Wandasączyładrinka.ObiezKristąobserwowałydrzwi.
-Powinnazarazsiętuzjawić.
KristaledwiepowstrzymałasięprzedpowiedzeniemWandzie,żewciąguostatnich
kilkuminutpowtarzatojużporaztrzeci,aSallyjakniebyło,takniema.Igdziepodział
się
Jess?Jużdawnotemupowinienzjawićsięwbarze.
Ryczałoradio,apowietrzebyłotakgęsteodpapierosowegodymu,żeniebyłowidać,
ktowchodzidośrodka.BarmankrzywymokiemspoglądałnaKristę.Zamiasttkwić
bezczynnie,powinnazająćsięklientem,któregojejnaraił.Młodymsamcemsiedzącymw
rogusali,ubranymwbawełnianąkoszulkęzesprośnymmalunkiem.Mającdość
namawiania,
oświadczyłaPerry’emu,żeminąłsięzpowołaniem,bopowinienpracowaćjakosutener.
Chybanawetspodobałamusiętasugestia.
-Powinnazaraztubyć-znówodezwałasięWanda.
-Przestańbezprzerwytopowtarzać.-Kristęrozbolałagłowa.Oparłająnadłoniach,
żebychoćtrochęstłumićból.-Przepraszam-dodałaszybko.
-Wiem,jaksięczujeszicoprzeżywasz.-Wandapogładziłająpowłosach.
Kristawierzyłatemuzapewnieniu.Obieprowadziłykrańcowoodmienneegzystencje,
alewsprawachnajważniejszychnieróżniłysięmiędzysobą.Wostatnichmiesiącach
Krista
nauczyłasięjednego.Kimjesteśiskądpochodzisz,anawetto,cozrobiłeśzeswoim
życiem,
byłomniejważneniżto,cowtobietkwiło.
HaydenBarnard,senatorStanówZjednoczonych,byłłajdakiem.Wanda,dawna
prostytutka,byłaczłowiekiemprzyzwoitymiszlachetnym.
Kristapodniosłagłowę.
-Czujęsiętaka…
-Jużtujest-syknęłaWanda.
PodniosłasięzmiejscaipomachaładowchodzącejSally,gestemzapraszającjądo
stolika.
BólgłowyKristystałsięniedozniesienia.Byłaśmiertelnieprzerażona.Wanda
wysunęłaspodstołukrzesłodlaSallyipoleciłaPerry’emuprzynieśćjejcośdopicia.
-Crystalmakaca-powiedziaładoSally.
Kristauśmiechnęłasięblado.Niedokońcabyłotokłamstwo.Czułasięjakpijana.Od
mieszaninystrachu,nadziei,winyiwstydu.Byłotomocniejszeniżalkohol.
-Masztozdjęcie,októrymmówiłaś?-spytałająSally.Kristasięgnęładotorebki.
Przesunęłafotografiępopowierzchnistołu,takabySallyniedostrzegła,jakbardzotrzęsą
się
jejręce.
-Znaszją?
Sallywytężyławzrok.Międzyjejtwarząazdjęciemwisiałagęstachmura
papierosowegodymu.
-Niewidzę.Jestzbytciemno.
WandapodsunęłaSallyswojązapalniczkę.Płomieńoświetliłfotografię.
-Terazlepiej?
-ToMayRose-stwierdziłapochwiliSally.-Takmisięwydaje.Materazkręcone
włosy.Inigdyprzedtemniewidziałamjejbezsztucznychrzęs,aletochybaona.
Migrenaznikłajakzadotknięciemczarodziejskiejróżdżki.Kristapoczuławgłowie
pustkę.Oszołomiona,poczułaskurczebrzucha.MayRosebyłajejsiostrą.Upłynęłosporo
czasu,zanimzdołałasięodezwać.
-Wporządku-wymamrotałaztrudem.-Będęwreszciemogłaoddaćjejciuchy.
-Wracapodkoniectygodnia.Rozmawiałamzjejsutenerem.
Kristazamknęłaoczy.Bałasię,żezarazzwymiotuje.Przezcałyczaszdawałasobie
sprawęztego,iżRosieprawdopodobniepracujenaulicy.Alepotwierdzenietegofaktu
było
ciosemprostowserce.
-Czyzniąjestwszystkowporządku?
KristajakzoddaliusłyszałapytanieSally,apotemodpowiedźWandy:
-Jużcimówiłam,jestnakacu.Wyprowadzęjąnaświeżepowietrze.
Kristaztrudempodniosłasięzmiejsca.Nadalkręciłosięjejwgłowie.Usiłowała
nadrabiaćminą.
-Widoczniezaszkodziłomicoś,cozjadłam.
-Lubwypiłam.-Wandazaśmiałasięsztucznie.SpojrzałanaSally.-Awięcdo
zobaczeniapodkoniectygodnia.Przyprowadźkoniecznietękoleżankę.
PrzedbaremKristaoparłasięoulicznąlatarnię.
-Oddychajgłęboko-poradziłaWanda.-Złotko,totylkoszok.Zarazprzejdzie.
Wszystkowskazujenato,żeudacisięodzyskaćsiostrę.
-Ajeślitonieona?Fotografiajestmałoostra,awbarzebyłotakciemno,żenie
widziałamwłasnejręki.
-Niekracz.Sallytwierdzi,żetoMayRose,więcpewnietakjest.
Kristaskinęłagłową.Odetchnęłagłębiej.Świeżepowietrzezrobiłoswoje.
-Maszrację.
-Czujeszsięlepiej?
-Zarazdojdędosiebie.Pozwólmitylkopostaćtujeszczechwilę.
NatwarzyWandyodmalowałsięniepokój.
-Mogęodprowadzićciędodomu.
-GdzieśtutajkręcisięJess.Jeślinieprzyjdziewciągukilkuminut,wrócędobarui
tamnaniegopoczekam.
-AChaz?
-Gdysiępojawi,odrazuwejdędośrodka.Wando,przestańsięmartwić,jużitak
wieledziśdlamniezrobiłaś.Idźdodomuipołóżsięspać.Musiszodpocząć.-Krista
nachyliłasięipocałowaławpoliczekswojątowarzyszkę.-Niewiem,jakcidziękować.
Wandawyglądałanazakłopotaną.
-JeśliMayRoseokażesiętwojąsiostrą,towCommander’sPallacepostawiszmi
wystawnąkolację.
-Masztojakwbanku.
Kristazostałasama.Otakpóźnejporzeulicabyłaopustoszała.Tylkozpobliskich
barówikawiarnidochodziłyhałasyigłośnedźwiękimuzyki.Będącpodwrażeniem
rozmowy
zSally,niezwracałauwaginaotoczenie.
MayRosebyłajejsiostrą.TonapewnoRosie.ZakilkadniwrócidoNowegoOrleanu.
Zeswoimsutenerem.OtymostatnimfakcieKristausiłowałaniemyśleć.To,corobiła
Rosiei
kimsięstała,niemiałożadnegoznaczenia.Liczyłosiętylkoto,żesięspotkająirazem
zaczną
noweżycie.Będąmogłyzmienićnazwisko,aonasamabędzieutrzymywałaRosie,
dopóki
małanieskończyszkołyśredniej,apotemstudiów.Ibędziestarałasięwynagrodzić
siostrze
to,żeniewierzyłajej,gdyoskarżałaHaydena.AJessjejwtympomoże.
Kristabyłazdziwiona,skądprzyszłajejdogłowytaostatniamyśl.PrzecieżJess
niczegonieobiecywał,nieproponowałwspólnegożycia.Mimożesiękochali,
interesowały
goprzedewszystkimprzeżyciamłodocianejuciekinierki.Oczywiście,Rosienieopowie
mu
wszystkiego.Bogdybynawetjaknajstaranniejzakamuflowałwksiążceprawdę,toitak
dziewczynaznalazłabysięwniebezpieczeństwie.
Kristapostanowiła,żezakilkadnipoczyniplanycododalszejegzystencjiswojeji
Rosie.AJesszniknie.
Takjakzniknąłtegowieczoru.
Kristaoprzytomniałanatyle,żezaczęłasięmartwićjegonieobecnością.Gdziebył?
Wyprostowałasięiprzeszukaławzrokiemulicę.Byłaprawiepusta.
Gdytakstałapodlatarnią,mijałyjąsamochody.Wpewnejchwiliodstrony
wschodniejnadjechałduży,amerykańskiwóz,aleniezwróciłananiegowiększejuwagi.
Wiedziałajednak,żenienależydoChaza,bosutenerjeździłróżowąlimuzyną.Zbliżający
się
samochódbyłzupełnieinnejklasy.Duży,ciemnyibardzoelegancki.
KristacorazbardziejniepokoiłasięnieobecnościąJessa.
Cosięznimstało?Dlaczegogotutajniebyło?
Patrzącwstronębaru,zastanawiałasię,czywejśćdośrodkaitampoczekać.Alena
samąmyślokłębachdymuipanującymhałasierobiłosięjejniedobrze.
Odwróciłagłowęizerknęławstronęjezdni.Duży,amerykańskiwózzatrzymałsięna
wprostniej.Wysiadłzniegokierowca.
Trzymałwrękachrewolwer.Taksamojakwtedy,kiedyujrzałagoporazpierwszy.
Tymrazemjednaknapastnikzkioskumiałnasobiegarnitur.Końcemlufywskazałtylne
drzwiwytwornego,szaregolincolna,któreodśrodkaotworzyłaprzedKristąjakaś
niewidzialnaręka.
-Proszęwsiadać,paniJensen-poleciłsuchymtonem.-Iniechpaninawetniepróbuje
sprawiaćmikłopotów.
ROZDZIAŁCZTERNASTY
PopobyciewspelunceChazapomysłzabraniaTatedo„Tallulaha”niewydawałsię
bardzozły,aczkolwiekJesszdawałsobiesprawęztego,żeprzeprowadziwszy
dziewczynkę
przezprógbaru,narażałsięnazatrzymaniezauwodzenienieletniej.Gdybytaksięstało,
byłabytoironialosu.
Do„Tallulaha”zamierzałwpaśćtylkonachwilę,poKristę,apotemeskortowaćjądo
domu,zabierająctakżeTate.Niemógłzostawićdziewczynkiprzedbarem.Chaz,mimoże
na
raziebyłwzbytkiepskiejformie,abyuciekaćsięponowniedorękoczynów,miałjednak
wpływowych,wysokopostawionychprzyjaciół.JessniekryłprzedTate,żemożeona
skończyćnadnieMissisipi.
Dziewczynkajeszczenieodzyskałazwykłejzadziorności.Milczącaiprzestraszona,
trzymałasięJessajakdeskiratunku.Przeddrzwiamidobaruoznajmił:
-Idzieszzemnądośrodka.ZabieramyKristęiodrazuspływamy.Niegapsięna
nikogoinieprowadźżadnychrozmów.
Nieczekającnaodpowiedź,pchnąłdrzwiiprzepuściłprzedsiebieTate.Natychmiast
zapiekłygooczy.Wsłabooświetlonymwnętrzu,wkłębachpapierosowegodymu,z
trudem
rozróżniałpostacie.
-Widziszją?-zapytałTate.
-Mówiłeś,żebysięnierozglądać-wymamrotałasłabymgłosem.
-PoszukajwzrokiemKristy.Dziewczynkaposłuszniewykonałapolecenie.
-Tutajjejniema.
WczasiewalkizChazemjedenzsilnychciosówsuteneratrafiłJessawgłowę.Nadal
niebyłwstaniezogniskowaćwzrokuiwidziałjakprzezmgłę.
-Musitugdzieśbyć.Rozejrzyjsięjeszczeraz.
-Możejestwtoalecie.
-Może.
Corazbardziejdokuczałmubólręki.Kręciłomusięwgłowie.Czuł,żerękawkoszuli
podsportowąkurtkąnadalnasiąkakrwią.
-Pójdęsprawdzić-zaofiarowałasięTate.
-Animisięważ.Poczekamytutaj.
Zajęlistolikprzydrzwiach.Pochwilipodszedłdonichbarman.
-Jakwidzę,Cantrell,ktośsolidnieciprzyłożył-powiedziałdoJessa.-Czegosię
napijesz?
-Niczego.Tylkonakogośczekam.
-Wbarzeobowiązujekonsumpcja-przypomniałbarman.Jesszastanawiałsię,jak
Perryprzyjmieto,cozamierzałnapisaćonimwksiążce.
-Tenwysokigliniarz,któryrobituobchody,ciąglepowtarza,żebyminformowałgo,
cowyczyniająbarmani.Chodzimuotych,którzyzaforsępodsuwająklientów
prostytutkom.
-Wcalesięnieboję-oświadczyłPerry,alestałnadalprzystoliku.-Nakogoczekasz?
-zapytał.
-NaCrystal.
-Spóźniłeśsię.DziesięćminuttemuwyszłazWandą.
-Mieliśmysiętuspotkać.
-ByłaznimiSally.Mówiła,żeCrystalmakaca.
-Barmanzarechotał.-Nieodtutejszychdrinków,topewne.Mojenieszkodzą
nikomu.-Wróciłzabar.
-Gdzieonamożebyć?-zastanawiałasięnagłosTate.
-Niewiem.-Mimobólugłowy,Jessusiłowałrozważaćróżnemożliwości.-Zabiorę
ciędomieszkaniaKristy-zdecydowałpochwili-ajejposzukampotem.Zamknieszsię
na
klucz,weźmieszprysznicipójdzieszdołóżka.
-Niejesteśmoimojcem-bezzwykłegouporu,jakbydlazasadymruknęłaTate.
-Dzisiajjestem!Zrobisz,cokażę.Jasne?Ajutropogadamyotym,codalej.-Jess
podniósłgłowę.-Pomyśl,nailesensownesątwojewłasnedecyzje.Naprawdęwierzyszw
to,
żedziewczynywfotoplastykonieChazazabawiajątychfacetówtylkoiwyłącznie
tańcem?
WoczachTateukazałysięłzy.Potrząsnęłagłową.
-Wychodzimy-mruknąłJessiszybkopodniósłsięzmiejsca.
Dziewczynkanieodezwałasięwięcej.
-Dobrzewyglądasz,Kristo.
-Atyjakgangster.
Kristaprzesunęłasięnaskórzanymsiedzeniuwytwornegolincolnaipopatrzyłaz
odraząnasiedzącegoobokmężczyznę.Byłidealnieostrzyżonyiuczesany.Miałnasobie,
jak
zwykle,eleganckigarniturodnajlepszegokrawca.Wyglądałnienagannie.
Uśmiechnąłsiękrzywo.
-Skorowięc,kochanie,życzyszsobie,abyśmyobojebylibrutalnieszczerzy,to
powiem,żewyglądaszjakdziwka.Cobybyło,gdybyzobaczyłcięktośzeznajomych?
-ZobrzydzeniemująłwdwapalcesatynowyrękawbluzkiKristy.-Jesteścórką
senatora.
-Pasierbicą.Ipostaramsięcośztymzrobić.
Scottskinąłgłową,takjakbyodpowiedziałanajeszczeniezadaneprzezniegopytanie.
-Wkrótcebędziemynamiejscu.Zatrzymałemsięwdomuznajomego.Tambędziemy
mogliporozmawiać.
-Zpewnością.
Kristasięgnęładoklamki.PrzezFrancuskąDzielnicęjechalizkoniecznościżółwim
tempem.Mimożebyłojużdobrzepopółnocy,wwąskichulicachstałojeszczesporo
samochodów,skutecznietamującychdrogępotężnemulincolnowi.
-Nieudacisięotworzyćdrzwi.
KristaprzekonałasięoprawdziwościsłówScotta.Zamkamisterowałkierowca.
-Pożyczyłeśsamochódodtegobandyty?
-Siedźspokojnieispróbujsięodprężyć.Wkrótceznajdziemysięnamiejscu.
Kristamiałaochotęrozbićszybętorebką,alewiedziała,żeScotttouniemożliwi.Był
człowiekiemtylkopozorniespokojnymizrelaksowanym,zawszebyłbardzoczujny.
Rzadko
kiedydawałsięzaskoczyć.
-Kimjesttentwójprzyjaciel?-spytała,wskazująckierowcę.
-Carter,przedstawsiędamie.
-Och,jestempewny,żepaniJensenmniepamięta.
-NapastnikzkioskuskręciłpowoliwCanalStreet,apotemdodałgazu.
-Łajdakpozostajezawszełajdakiem.
KristaodsunęłasięodScottanajdalej,jakmogła.
-Cieszęsię,żemasznadalpoczuciehumoru.-Roześmiałsię,rozbawionyjejreakcją.
-Gdytylkozaczynamjetracić,natychmiastmyślęotobie.
-Zrobiłaśsięostra,kochanie.Czyżbytobyłacechauprawianejprofesji?
-Niejestempolitykiem.
-Tęskniłemdociebie.
-Janiemiałamdoczego.
ZwąskichwargScottaznikłcieńuśmiechu.
-Samaniepotrafiłabyśprzestaćzajmowaćsiętąbeznadziejnąsprawą,mamrację?
-Masz.
-Usiłowałemciępowstrzymać.
-Robiliścietoobaj.TyiCarter.
Kristaodwróciłagłowędookna.Nadrabiałaminą,aleczułasięcorazgorzej.
Doświadczeniazostatnichmiesięcynauczyłyją,żewżyciuwszystkomożesięwydarzyć.
Fakt,żebylizeScottemokrokodmałżeństwa,wcalenieoznaczał,iżtenczłowieknie
zabiłbyjej,gdybyuznałtozaniezbędne.StałprzecieżpostronieHaydena.Przysłanie
Cartera
byłoostrzeżeniem,któregonieprzyjęładowiadomości.
TerazjużKristawiedziała,żedlajejojczymaScottzrobiłbywszystko.Zdobyłsię
nawetnajejporwanie.Następnymkrokiemmogłobyćjużtylkomorderstwo.
-Niesądziłem,żeokażeszsięażtakuparta-oświadczyłzwestchnieniem.
-JakmożeszwykonywaćzaHaydenabrudnąrobotę?Niemaszszacunkudlasamego
siebie?Odrobinygodności?
-Porozmawiamy,kiedydojedziemynamiejsce.
-Dlaczegonieteraz?Niechcesz,żebysłyszałnasCarter?Amożeonniewie,kim
naprawdęjestpansenator?
-Kristauniosłasięnasiedzeniuinachyliładoprzodu.
-Carter,cosądziszomężczyznach,którzy…
JednymszarpnięciemrękiScottściągnąłjąwtył.Wpiłpalcewjejramięwmiejscu
zranionymprzezChaza.Krzyknęłagłośnozbólu.
-Porozmawiamynamiejscu-powtórzyłlodowatymtonem.
-…którzymolestująmałedziewczynki!-dokończyłaztrudem.
ScottjeszczemocniejścisnąłramięKristy.Krzyknęłaponownie.
-Zamknijsię!-warknąłrozeźlony.-Carteranieobchodząkłamstwatwojejsiostry!
-Rosiemówiłaprawdę!-Kristapomyślała,żekiedyCarterdowiesię,jakbyło
naprawdę,możeudasięjejpozyskaćjegosympatię…
-Kłamała-stwierdziłScott.-Jakzawsze.Haydenrobiłdlaniejwszystko,cotylko
mógł,atamałażmijatakmusięodpłaciła!
KristausiłowałaoderwaćpalceScottaodswojegoramienia.
-Tosamotwierdziłyinnedziewczyny.
-Teżmówiłynieprawdę.NiespodziewaniedorozmowywłączyłsięCarter:
-PaniJensen,radzęsiedziećspokojnie,bomożespotkaćpaniącośzłego-zagroził
lodowatymtonem.
AwięcsługusScottamiałwnosienikczemneuczynkiHaydena.Kristawestchnęła
cichoiusiadławygodniej.ChwilępóźniejScottpuściłjejramię.
WmilczeniudojechalidoGardenDistrict,dzielnicywytwornychrezydencjio
historycznejwartości,pobudowanychprzezamerykańskichprzedsiębiorców,niemilewi-
dzianychweFrancuskiejDzielnicy.
Carterskręciłdwukrotnie,apotemzatrzymałsamochódprzedimponującąbudowląw
greckimstylu.
-Wysiadamy-oznajmiłCarter.-Jeślispróbujepaniwołaćopomoclubuciekać,
uderzę-zapowiedział.
-SzkoliłocięgestapoczyKGB?
-Wojskowasłużbawywiadowcza.ByłemwWiernamie.-Carterwuśmiechu
wyszczerzyłzęby.-Załatwiałemżółtków.
MężczyźniwprowadziliKristędoluksusowejrezydencji,sprawiającejwrażenie
opustoszałej.Widocznyjużwholuprzepychświadczyłowielkichpieniądzach
właścicieli.
-PaniJensenijaporozmawiamywbibliotece-oświadczyłScott.
-Będęzadrzwiami-uprzedziłCarter.
-Boiszsię,żeScottniepotrafiporadzićsobiezemną?-zakpiłaKrista.
-Niewiepani,kiedyprzestać.
ScottwziąłKristęzaramięipoprowadziłwgłąbbudynku.Przezchwilęmiała
wrażenie,żejestpojmaną,skazanąnaśmierćbohaterkąjakiegośkiczowategodramatu.
Ścianybibliotekibyływyłożonemahoniowąboazeriąiprzyozdobionedwomałbami
potężnychniedźwiedziorazrycinamiprzedstawiającymiscenyzpolowania.
Scottpodszedłdostolika,naktórymstałkubełekzlodemikryształowakarafka.
-Szkockazlodem?-zapytał.
-Niepijęzludźmi,którymipogardzam.
-Bywałoinaczej.
-Bywałoinaczej.Wtedyjednakniewiedziałam,żemójojczymjestdlaciebie
ważniejszyodemnie.
-Kristo,czyniewidzisz,żemamprzedsobąwielkąkarierę?-Scottupiłłykwhisky.-
WtejchwilimojaprzyszłośćzależyoddobrejwoliHaydena,alewkrótcebędęmógłpiąć
się
wgóręowłasnychsiłach.Wiesz,żetwójojczymzamierzakandydowaćnaurząd
prezydenta?
Zamiastodpowiedzi,KristarzuciłaScottowilodowatespojrzenie.
-MającpoparcieHaydena-ciągnął-będęubiegałsięofotelzwolnionyprzezniegow
Senacie.Jeślinanajwyższyurządwpaństwietwójojczymuzyskanominacjęzramienia
własnejpartii,tozostanieprezydentemlubwiceprezydentem.Takczyinaczej,jazajmę
jego
miejsce.
-Mamrozumieć,żebyłamdlaciebiemniejważnaniżkariera?-spytałaKrista.
-Maszrozumieć,żejeśliHaydencofnieswojepoparcie,niebędęwstanieniczegoci
zaofiarować.Dołączędolicznegogronamłodychprawnikówwalczącychośrodkido
życia.
-Jasne.Woliszbyćostatnimłajdakiem.Kłamcą,oszustemistręczycielem.
-Niedziałamjakorajfurdlatwojegoojczyma.-Scottzezłościąodstawiłszklankęz
whisky.-Siostrapowiedziałacistekkłamstw.Haydenjestdobrymiszlachetnymczłowie-
kiem,aRosiemałąkłamczuchą.
Kristadostrzegła,żeScottnieznacznieodwróciłwzrok.Awięcznałprawdę!
-Skądwiesz,comówiłamiRosie?-spytałałagodnymtonem.
-Poprostuzgadłem.Tosamopowiedziałamatce.Tejnocybyłatodrugakoszmarna
wiadomość.
-Awięcmamawie.-Kristazamknęłaoczy.Zrobiłosięjejniedobrze.
-Tak,alewtoniewierzy.
-AwięcnicniewieotejmałejwSenacie,którabyłagońcem,aniotamtejdrugiej
dziewczynie?-Zmusiłasię,abyspojrzećponownienaScotta.-Ilejeszczedzieci
molestował
Hayden?
-Kristo,totylkopomówienia.Politykjestnarażonynato,żeniektórzyludziepróbują
szargaćmureputację.Zapieniądzeszkalujągowszmatławychgazetachżądnychsensacji.
-GdybyRosiekłamała,niestawałbyśnagłowie,żebyuniemożliwićjejodnalezienie.
Niepodnoszącwzroku,Scottupiłłykwhisky.
-Jeślitwojasiostrapójdziezeswojąhistoriądojakiejśgazety,zniszczyHaydena.Jego
karierabędzieskończona-oświadczyłpodłuższejchwili.-Dlaludzinieliczysięto,że
opublikowanonieprawdę.
-Dlamniesięliczy.-Kristapostanowiłaprzekonaćsiędokońca,jakijestScott.-
Spójrzmiprostowoczyiprzyznaj,żetokłamstwo.Powiedz,żeRosieniewiedziała,co
mówi,lubchciałapoprostuodegraćsięzacośnaHaydenie.-WbiławzrokwScotta.-
Zamieniamsięwsłuch.
-Tobyłokłamstwo.-Jegooczymówiłyjednakcośprzeciwnego.
-Jakwytrzymujeszżyciezsamymsobą?
Scottuznał,żedalszeprzekonywanieKristyniemasensu.Zamilkłnadłuższąchwilę.
-No,dobrze-odparłwkońcu.-Haydentoczłowiekoogromnychwpływach.Potrafi
zrobićwszystko.-Scottwzruszyłramionami.-Ma,byćmoże,jakąśsłabość.Podobnie
zresztąjakwiększośćpolityków.
-Słabość?-Kristamiałaochotękrzyczeć.
-Niedopuszczędotego,abyktokolwiekstanąłHaydenowinadrodze.Niezrobisz
tegoanity,anitwojasiostra.
TymrazemScottmówiłprawdę.ZdesperowanaKristawyciągnęłaswojąostatniąkartę
przetargową.
-ZnaszJessaCantrella?
-Tak.Mieszkaprzezścianęztobąipewniesypiawtwoimłóżku.Toonwygrzebał
kłamliwehistoryjkiotychdwóchdziewczynach.
AwięcScottwiedziałowszystkim,codziałosięzniąodchwili,gdyopuściła
Maryland.WłaściwieKristaniebyłatymzaskoczona.
-Czyzdajeszsobiesprawęztego,żeCantrellbędziemnieszukał?-spytała.-Ajeśli
nieznajdzie,rozedrzeHaydenanastrzępy.
-Zrobiłbyto…gdybymógł.
Kristanawetniedrgnęła.Zamarła.
-Comasznamyśli?
-Och,tobardzoproste.-Scottuśmiechnąłsiękrzywo.-Dobrzewiesz,żejesttylko
jedenniezawodnysposób,żebynazawszeuciszyćwasoboje.
-Tutajjejniema.-JesswyszedłzsypialniKristy.
-Dokądmogłapójść?-spytałaTate.
Tejjednejnocydziewczynkaprzecierpiaławystarczającodużo.Niechciałjeszcze
bardziejjejmartwić.
-JeśliKristapoczułasięźle,pewniewzięłajądosiebieWanda.Wiem,gdziemieszka,
inajpierwtamsprawdzę.
-Pomogęci.
-Pomożesz,jeślizostanieszwdomu.
Tateusiadłanakanapie.Jesspodejrzewał,żeniemogłajużdłużejutrzymaćsięna
nogach.Jegowłasnebyłyjakzwaty.Mimożechciałjaknajszybciejiśćnaposzukiwanie
Kristy,musiałjednakzabandażowaćramię,zanimstracijeszczewięcejkrwi.
WapteczceKristyznalazłwszystko,cobyłomupotrzebne.Umyłtwarz,odkaziłranęi
nałożyłnaniąmaśćzantybiotykiem.Jednookobyłotakzapuchnięte,żeprawie
niewidoczne,
aleopróczinnychniewielkichskaleczeńizadrapańniestałomusięwzasadzienic.
Znacznie
gorzejbyłozramieniem.Ranazadananożemwymagałazszycia,aleniebyłonatoczasu.
Jess
starannieumyłręceiwszystkiedrobneskaleczeniaposmarowałmaścią,poczymwziął
bandażiplasteriwróciłdopokoju.
-Tate,zróbmiopatrunek.Samniedamrady.Byłajużtakblada,żeniemogła
zblednąćbardziej.
-Och!
-Potrafisztozrobić?-Jessspróbowałsięuśmiechnąć.Dziewczynkaskrzywiłasię,
leczwzięłabandażiowinęłagowokółzranionejrękiiprzymocowałaplastrem.
-Powinienzobaczyćtolekarz-mruknęła.
-Obiecaj,żetutajzostaniesz-poprosił.
Obojewiedzieli,żemieszkanieKristytojedynemiejsce,wktórymTatemogłabyć
bezpieczna.
-Wporządku.
-Wlodówceznajdzieszjakieśjedzenieisok.Czujsięjakwdomu.Wrócę,gdytylko
czegośsiędowiem.Zamknijzamnąstaranniedrzwi.
-Wporządku.
Tatemiałanieszczęśliwąminę.Wyglądałanazagubioną.Jessbyłprzekonany,żegdy
tylkowyjdzie,dziewczynkawybuchniepłaczem.Podszedłbliskoiczułymgestem
zwichrzył
jejwłosy.
-Dobryzciebiedzieciak.Kriścieimniebardzonatobiezależy.
Tatepociągnęłanosem.Byłowidać,żewalczyzełzami.
PodługichposzukiwaniachJessowiudałosięodnaleźćWandęw„NaszymMiejscu”,
gdzieprzywiozłamałegouciekinierazAlabamy,namówiwszygouprzednionapozostanie
w
ośrodku.PowiedziałaJessowiospotkaniuzSally.
WandabyłaprzerażonazniknięciemKristy.Ażdośwituszukalijejoboje,rozpytując
ludzi.Zatrzymalisięprzed„CafeduMonde”.
-Niepowinnamzostawiaćjejsamej-tłumaczyłasięJessowi.-Wyszłazbaru,bonie
mogłajużwytrzymaćwzadymionympomieszczeniu,aleobiecała,żezarazwróci.
-Tonietwojawina.
-Jewelchce,żebymzostałaichterenowympracownikiem-powiedziałaWanda.
ZniknięcieKristycałkowiciezmąciłojejradośćzotrzymanejpropozycji.
-Będzieszznakomita-oświadczyłJess.-Przecieżodlatzadarmowykonujesztę
robotę.
-NiepowinnamzostawiaćKristy.
-Idźdodomu,ajazobaczęsięzeznajomymgliniarzem.
-Pójdęztobą.
-Jeślicięzobaczy,niezechcegadaćzemną.-Jessatakbardzobolałoramię,jakby
nadaltkwiłwnimnóżChaza.
-Zróbmi,proszę,jeszczejednąprzysługę.ZadzwońzarazdomieszkaniaKristyi
sprawdź,czyniewróciła.Możestałsięcud.
-Zamówsobiekawę.
Byłtodobrypomysł.GdyWandaposzłaszukaćtelefonu,Jesswszedłdokawiarnii
zamówiłkawęwrazzbeignets.Byłyzapewnetakwybornejakzawsze,aledziś
smakowały
jakpopiół.
JakmógłkiedykolwiekwątpićwsweuczuciedoKristy?Wtejchwiliszalałz
niepokoju.Tylkoobawaoukochanąkobietębyławstanietakdługoutrzymaćgona
nogach.
KochałKristę.
Znikłabezśladu,awszystkietropyprowadziłydonikąd.Jesssądził,żeudamusię
zasięgnąćjęzykaidowiedzieć,cosięstało,alenigdyjeszczeniegrałotakgigantyczną
stawkę.
JedynąjegoszansąbyłMackHankins.
GdywróciłaWanda,nawetniemusiałpytać,czyKristajestwdomu.Byłatak
zmartwiona,jakonsam.
-Tatepowinnapodnieśćsłuchawkę-stwierdził.
-Pewniesięboi.Wróciszterazdodomu?
-Najpierwmuszęzobaczyćsięzjednymgliniarzem.
-Jessztrudemwstałodstolika.-Wando,jedźdodomu.Gdytylkoczegośsię
dowiem,odrazudociebiezadzwonię.
-WrócęnaBourbonStreet.Możeznajdękogoś,zkimjeszczenierozmawiałam.
WandaodprowadziłaJessadosamochodu,którypostawiłwniedozwolonymmiejscu.
Tejnocyjużdwukrotniepłaciłmandat.Naszczęście,obyłosiębezblokadynakołach.
Jazdanakomisariattrwałazaledwiekilkaminut.Mackaniebyło,alespodziewanosię
gozapółgodziny.Przyszedłpotrzechkwadransach.
-Oiledobrzepamiętam,miałeśsiętrzymaćzdalekaodposterunku-warknął,
ujrzawszyJessa.
-Chcęzłożyćdoniesienieozniknięciuczłowieka.Toprawokażdegoamerykańskiego
obywatela.
Mackzaprowadziłgościadopustejsaliprzesłuchań,któracuchnęłazupełnietak,jak
korytarznapiętrzewklubieChaza.
-Wczorajjużwszystkocipowiedziałem-oznajmiłgniewniepolicjant.-Zrozum
wreszcie,dodiabła,żewsprawieodnalezieniadzieciakaHaydenaBarnardaniczrobićnie
mogę!
-ZginęłodrugiedzieckoHaydenaBarnarda.-Jessusiadłprzymałymstoliku,przy
którymprzesłuchanodotejporypewniesetkiludzi.-TejnocyznikłaKrista.Szukałemjej
wszędzieinieznalazłem.
-Jaktosięstało?
-Mieliśmysięspotkaćwbarze„Tallulah”.-NatwarzypolicjantaJesszobaczyłwyraz
niesmaku.-Wiem,wiem,tospelunka.Kristaposzłatampóźnymwieczorem,bosądziła,
że
natrafinatropsiostry.
-Natrafiła?
-Byćmoże.Ktośrozpoznałjejsiostręnazdjęciu.Mnieprzytymniebyło.Miałemw
tymczasiedrobnąsprzeczkęwpobliżuBourbonStreet.
-Niewyglądasznajlepiej.
-Tendrugiwyglądajeszczegorzej.
MimowoliMackuśmiechnąłsiępodnosem.
-NiemaszprzypadkiemnamyśliChazaMartineza?
-Totwójkumpel?
-Ostatniejnocydostaliśmywezwanie.Widziałemraport.Wyglądanato,że
poczciwegoChazaktośwyrzuciłprzezokno.
-Niemojarobota-zastrzegłsięJess.-Byłabymoja,gdybymotymwtedypomyślał.
-Wiemy,ktotobył.Dwiedziewczyny,którepracowałydlaChaza.Znalazłygo
nieprzytomnegoiskorzystałyzokazji.Facetpoleżywszpitaluprzezjakiśczas.Lokal
zamknęłamuobyczajówka.Sązadowoleni,bodochodzeniewsprawienapaściposłużyło
im
zapretekst,żebyspenetrowaćwnętrzebudynku.
-Alegdytylkotenłobuzstanienanogi,znówotworzyklubirozpocznienanowo
swójnikczemnyproceder.
-KiedyMackwzruszyłramionami,Jesspodjąłprzerwanywątek:-ZarazpotemKrista
opuściłabariodtamtejporyniktjejniewidział.
-ToniejestpodstawadozgłoszeniazaginięciapaniJensen.
-Dolicha,obajwiemy,comogłostaćsięKriście,iktozapewnezatymstoi!Co
zamierzaszzrobić?-zapytałzdenerwowanyJess.
-Poleconomitrzymaćsięzdalekaodtejsprawy-oznajmiłMack.-Jeszczenigdynie
miałemdoczynieniaztegorodzajuzakazem.
-MówiszoRosieczyoKriście?
-ORosie,boojejsiostrzeniewiemnic.Powiedziałbymci,gdybymcośsłyszał.
AwięcMackmiałzwiązaneręce.Byłdobrymgliniarzemiprzyzwoitymfacetem.Ale
niemożnabyłopowiedziećtegosamegookimś,ktostałwyżejwpolicyjnejhierarchiii
ktow
każdejchwilimógłwyrzucićgonabruk.
-CzegodowiedziałeśsięoRosie?-zapytałJess.
-Niczego.-Mackwzruszyłramionami.-Aletopodejrzanasprawa.Niemogęznaleźć
żadnychzapisówwkartotekach.Gdzietylkosięgam,odrazudostajępołapach.Mój
zwierzchnikzaczynamówićoniesubordynacji,opremiach,którychniedostanę,jeślisię
nie
dostosuję…
-Sądzisz,żestoizatymBarnard?
-Sądwiemożliwości.Albokupiłsobieludzi,albowmówiłmoimzwierzchnikom,że
chodziosprawęnajwyższejwagi,dotyczącąbezpieczeństwanarodowego.
-Bezpieczeństwanarodowego?-zaniepokoiłsięJess.
-No,wiesz…Pasierbicasenatora…Uprowadzenie…Agenciwroga…
-Och,dajspokój!Zarazusłyszysz,cosięstało.-JesszrelacjonowałMackowito,
czegodowiedziałsięnatematHaydenaBarnarda.
WswoimdługimpolicyjnymżyciuMackwidziałisłyszałowielupaskudnych
sprawach,alenieutraciłzdolnościodczuwania.Kilkomadosadnymiokreśleniami
skwitował
zachowaniesenatora,apotemzamilkłnadobre.
TakwięcpotwierdziłysięnajgorszeprzypuszczeniaJessa.ToHaydenBarnardpolecił
zamknąćdochodzeniewsprawiezniknięciapasierbicy,zanimjeszczerozpoczętojej
poszukiwania.
-Jeślipotrafiłzrobićażtyle,tostaćgozpewnościąnaznaczniewięcej.Nie
powstrzymasięprzedniczym.
-Nierozumiem,comasznamyśli.
-Człowiekjegopokrojuniecofniesięprzedmorderstwem.Byćmożejużzabiłjedną
zeswychpasierbic.-JesspodniósłwzrokispojrzałMackowiprostowoczy.-Pomożesz
mi
odnaleźćKristę,zanimpodzielilosmłodszejsiostry?
ROZDZIAŁPIĘTNASTY
-Proszętozażyć.-LekarzwręczyłJessowidwietabletkiiszklankęwody.-To
antybiotyk-dodał,zanimpacjentpoprosiłowyjaśnienie.
-Sądziłem,żejużmniepannaszprycowałpenicyliną-wymamrotałJess.Przełknął
niechętnielekarstwo.
-Dajspokój-zganiłgoMack.
WolałprzywieźćJessadozaprzyjaźnionegolekarza,zamiastnapogotowie,gdzie
trzebabysporządzićraport.Jessmiałjużterazpozszywanąranę.Dostałzastrzyki
przeciwko
tężcowiiinfekcji.
-Aterazdołóżka-zaordynowałlekarz.-Nadwadzieściaczterygodziny.-Oderwałz
bloczkuwypisanąreceptę.
-Iproszęzażywaćtetabletki,dopókisięnieskończą.Czychcepancośnasen?
Jessniepofatygowałsięwyjaśnićlekarzowi,żeniezamierzakłaśćsięspaćdopóty,
dopókinieodnajdzieKristy.
-Nie,dziękuję.-Zaciskajączbóluzęby,ztrudempodniósłsięzkrzesła.Widocznie
przestałdziałaćśrodekznieczulający,boramiętakpiekło,jakbyskwierczałonaogniu.-
Doktorze,jestempanubardzowdzięczny.
-Odwiozęciędodomu-zaofiarowałsięMack.
-Nie,dziękuję.Muszęmiećsamochód.
-Dajmiczasdopołudnia,żebymmógłsięrozejrzeć.Potemprzyjadędociebiei
razemwrócimypotwójwóz.
Jessczuł,żemusiodpocząć,bopadniezezmęczenia.
-Wporządku.
-Alejeślidowieszsięczegośwcześniej,dzwońnaposterunekizostawwiadomość.
Znajdękogośzaufanego,ktomijąprzekaże.
WdrodzepowrotnejJesszasnąłwsamochodzie.Kiedydojechalinamiejsce,Mack
musiałgobudzić.Pewniejednazdwutabletek,którelekarzpoleciłzażyćJessowi,była
środkiemuśmierzającymból.
-Podajnumertelefonu,podktórymbędęmógłcięznaleźć-poprosiłMack.
JessnagryzmoliłnakartcenumerKristy.Wysiadłzwozu.
ZlustrowałponurymwzrokiemodległośćmiędzychodnikiemamieszkaniemKristy.
Jeszczenigdyniewydawałamusiętakogromna.Dopieroidącprzesmykiemmiędzy
domami,
przypomniałsobieoTate.Tutaj,naszczęście,byłabezpieczna.
WprzeciwieństwiedoKristy.
Myśltabyłajaknóżwserce.Jessprzeklinałwłasnyorganizm,któryzkażdym
krokiemsłabłcorazbardziej,odmawiającposłuszeństwa.Gdybytylkowiedział,gdzie
szukać
Kristy,zmusiłbysiędodalszegowysiłku.Wtejchwiliniemógłuczynićnic.Jeszcze
nigdy
nieczułsiętakzrozpaczonyibezsilny.
ZnajwiększymwysiłkiempokonałschodyizatrzymałsięprzeddrzwiamiKristy.
Zastukałrazidrugi.
-Tate!Otwórz!Toja,Jess!-zawołał.
Kiedyjużmiałodejść,żebyposzukaćczegośdosforsowaniazamka,otworzyłysię
drzwiiwjegoobjęciawpadłaKrista.
-Jess!Myślałam…Bałamsię…
Ożyłwjednejchwili.UciszyłKristępocałunkiem.Ująłwdłoniejejtwarz,żebysię
przekonać,czyjestzdrowaicała,jednocześniekrzycząc:
-Gdzie,dodiabła,siępodziewałaś?!
Kristawybuchłapłaczem.Przyciągnąłjądosiebieinerwowymiruchamigłaskałpo
głowie.Miałamokrewłosy,chybadopierocowyszłaspodprysznica,boubranabyła
jedynie
weflanelowyszlafroczek.
-Bardzosięmartwiłem-wyznał.-Myślałem,żejużnieżyjesz.
Trzymałjąwobjęciach,aonamocnotuliłasiędoniego.Stalitakdłuższyczas,zanim
Jessodzyskałzdrowyrozsądek.WciągnąłKristędomieszkania,apotemznowują
pocałował.
Wargimiałasłonaweimiękkie,przezchwilęwydawałomusię,żetopiąsięoddotknięcia
jegoust,jakbyżarpocałunkuspalałizacierałdzieląceichgranice.Jesswdychałz
lubością
zapachkobiecychwłosów,czułciepłoskóryprzebijająceprzezflanelowyszlafroczek,a
także
budzącesięwłasnepożądanie.
NagleprzypomniałsobieoTate.Dziewczynkinigdzieniebyłowidać.
-AgdzieTate?
-Wróciłamdopieroprzedchwilą.Niezastałamjejtutaj,aleprzytelefonie,podgarścią
drobnych,zostawiłakartkę.Napisała,żenicjejniejestimamysięoniąniemartwić.
Liczy
nato,żeudałocisięmnieodszukać.Izawszystko,przeprasza.
-Aterazmów,cosięstało.-JessdoprowadziłKristędokanapy.Usiadłiprzyciągnął
jądosiebie.-Muszęwiedzieć,gdziebyłaś.Naprawdęnicciniejest?
Znówzaniosłasięgłośnympłaczem.Porazpierwszyodwielugodzinpoczułasięna
tylebezpieczna,abypozwolićsobienatenodruchsłabości.Zachłystującsięłzami,
opowiedziałaJessowiotym,costałosięprzedwejściemdo„Tallulaha”ipotemw
samochodzie.Jesstuliłjądosiebieiscałowywałsłonełzy.
-Niemampojęcia,skądScottdowiedziałsię,żezdobyłeśinformacjenatemat
tamtychdwóchdziewczyn-powiedziałanakoniec.
WtejchwiliJesschętnieoddałbywszystkozapięćminutsamnasamzeScottem
Newtonem.Wporównaniuztymłajdakiem,Chazamożnabyuznaćzaczłowieka
świętego.
Onprzynajmniejnieukrywałswejprofesjianisposobuzarabianianażycie.
-Dzwoniłemodciebiedoznajomegodziennikarza-wyjaśniłKriście.-Musieli
założyćcipodsłuch.Więcejnietelefonujzdomu.Mackterazszukaciebie,będęmusiał
zaraz
zadzwonićdoniego,aleskorzystamztelefonupaniDuchamp.
-ZawieźlimniedoluksusowejrezydencjiwGardenDistrict.-Kristaodetchnęła
nerwowo.-Byłamprzekonana,żetammniezabiją.
Jessbłyskawicznieobjąłjązaszyję.
-CopowiedziałciScott?Błagam,przypomnijsobie,Kristo.
-Świetniepamiętam.-Drżącymirękamiotarłamokrepoliczki.-Onwie,gdziejest
Rosie.Jegoludzieśledzilijąodpierwszychchwilucieczki.Scottoświadczyłmi,żejeśli
w
twojejksiążcelubwjakimkolwiekartykuleznajdziechoćbynajmniejsząwzmiankęo
Haydenie,każezabićRosie!Powiedziałteż,żejeśliniezaprzestanęposzukiwańsiostry,
zrobi
tosamozemną!
TymrazemJessniewytrzymałiwkrótkich,żołnierskichsłowachoznajmił,comyślio
ScotcieNewtonie.OrazoHaydenieBarnardzie.
Kristajużniepłakała.To,cosiędziało,przekraczałogranicenietylkorozpaczy,lecz
takżestrachu.JeśliScottmówiłprawdę,Rosiebyłaterazdlaniejjakmartwa.Zupełnie
tak,
jakbyjużzostałazamordowana.
-Jess,tookropnyczłowiek.Onnierzucałsłównawiatr.Potym,comioznajmił,
obiecałam,żeniepowiemnikomuoHaydenie.BłagałamScotta,żebyzdradziłmimiejsce
pobytuRosie,poto,abymmogłasięzniązobaczyćiwymócnaniejobietnicę,żeteż
zachowawszystkowtajemnicy.Przyrzekłam,żeobierozpoczniemygdzieśnoweżyciei
nigdy,przenigdynikomunawetniewspomnimyoHaydenie.
JessznałodpowiedźNewtona.
-Niezgodziłsię.
-Musibyćjakieśwyjście!Coś,comożemyzrobić!-WgłosieKristyprzebijała
rozpacz.Jessbałsiędawaćjejpłonnenadzieje,leczmusiałjąjakośpodtrzymaćnaduchu.
-Udowodniłciwjakiśsposób,żewie,gdziejestRosie?
-Nie.
-Wobectegomożeblefuje.Kristaukryłatwarzwdłoniach.
-Jeszczeniewygrał-wyszeptałjejdouchaJess.-Niepoddawajsię.Nierezygnuj.
Zaszłaśjużtakdaleko…
OczyJessabyłyjednakrówniesmutnejakKristy.Przezostatniekoszmarnegodziny
dręczyłająświadomość,żemożejużwięcejsięniezobaczą.
-CzyNewtonodstawiłciędodomu?
-Nie.Porozmowiezamknąłmnienakluczwbiblioteceiwięcejgoniewidziałam.W
końcu,najakąśgodzinęprzedświtem,zjawiłsięCarter.Zabrałmitorebkę,ale
opuszczając
bibliotekęzostawiłzasobąotwartedrzwi.Chwilępóźniejbezprzeszkódsamaopuściłam
dom.
-Awięcpozwoliliciuciec.
-Chybatak.Niemiałamprzysobieanigrosza,nawetnatramwaj.Amójstrój
ulicznicysprawiał,żeżadengliniarzaniprzechodzieńnawetniezatrzymałbysię,abymi
pomóc.
Skryłamsięnajakimśpodwórkuipoczekałam,ażzrobisięjasno.Potemruszyłam
piechotądodomu.
Jesswyobraziłsobietęwędrówkę.Wpantoflachnawysokichobcasach,przez
najniebezpieczniejszedzielnicemiasta,opanowaneprzezbandytówiulicznemęty.
Zapewne
tenłajdakNewtonmiałnadzieję,żeKristaniedotrzeżywadodomu.
-WrazzWandąprzeczesaliśmycałąFrancuskąDzielnicę,alenawetnieprzyszłonam
dogłowyszukaćcięwGardenDistrict.
KristadotknęłalekkoporanionejtwarzyJessaijegoopuchniętejpowieki.
-Wtedyoberwałeś?
ZrelacjonowałzwięźleprzygodęzChazemiTate.
-Awięcdlategoniebyłocięw„Tallulahu”.
-WiemodWandy,żeSallyrozpoznałaRosienafotografii.
-Komuwierzyć?Icoterazrobić?
NatepytaniaJessniepotrafiłodpowiedzieć.Narazieliczyłosiętylkoto,żeobojez
Kristąsążywi.Potem,kiedyustąpiszokwywołanyostatnimiprzeżyciamiikiedybędąw
staniepoukładaćfaktywlogiczniespójnącałość,znajdziesięczasnamyślenieotym,co
dalej.Terazmógłoznajmićtylkojedno:
-Niewolnocisiępoddawać.Wierzwsiebie.Bezwzględunato,jakwyglądaprawda,
Newtonchcecięprzerazić.Tak,żebyśbałasięnawetoddychać.Śmiertelnie.
Kristapomyślała,żetenpotwornyczłowiekjużprawieuzyskałto,cozamierzał.
Pozostałotylkojedno,cobyłopewne.
-Wierzęwciebie,Jess-wyszeptała.
-Natwojepytaniabrakmigotowychodpowiedzi-oświadczyłzgnębiony.
PragnąłdlaKristyuczynićwszystko.Miałjednaknaraziezwiązaneręce.
-Nieotomichodzi.-NachyliłasięimusnęławargamiustaJessa.Odsunęłasię,
zanimzareagował.Chciałcośpowiedzieć,aleuciszyłago,przykładającpalectam,gdzie
przedchwiląznajdowałysięjejwargi.
-Pozwólmiwierzyćwciebie-wyszeptałabłagalnymtonem.
Wiedział,żenajłatwiejsze,comogliterazzrobić,żebyodegnaćobawyizmartwienia,
torzucićsięsobiewobjęcia.Tymrazemjednakniebyłabytowystarczającapociecha.
Krista
niemogłasobieporadzićzsytuacjąiliczyłanato,żeJessjąuratuje.Aleto,codziałosię
w
ostatnichgodzinach,uprzytomniłomu,żeniejestkrólewiczemzbajki.Dotejporynie
potrafiłuczynićnic,żebywyrwaćKristęzrąkjejprześladowcówiniebyłwcalepewny,
czy
terazpotrafijejpomóc.
ChybaczytaławmyślachJessa,bopowiedziała:
-Wiem,żeniejesteścudotwórcą,aletysamjesteśjakjedenzcudówświata.Jesteś
człowiekiem,któremuzależybardziejnaludziachniżnawładzy.Ajapotrzebujętakiego
cudu.
-Jestemtylkomężczyzną-mruknął,czując,żejegopożądaniesięgnęłoszczytu.
-Wiem.-Kristaobdarzyłagopocałunkiem.-Obiecałamsobie,żejeślidożyjęchwili,
wktórejznówcięujrzę,będziemysiękochać.
-Myślałaśomnie?
-Oczywiście!
WgłosieKristydosłyszałpożądanie.Oświadczyłjej,żejesttylkomężczyzną.
Usiłowałpowiedzieć,żemożetobyćdlanichzłe.Terazjednakznikłyresztkijego
zdrowego
rozsądku.PonajgorszejnocywżyciuJesszdawałsobiesprawęztego,żetawłaśnie
chwila
możeokazaćsięnawagęzłota.
Niebyłyimpotrzebneżadnedalszesłowa.Nic,comoglibysobiepowiedzieć,nie
byłobywstaniezmienićichniepewnejprzyszłości.Ledwietrzymającsięnadrżących
nogach,KristaujęłaJessazarękę,apotempoprowadziładosypialni.Promieniesłońca,
które
przezszybyprzeniknęłydownętrza,tańczyłynabiałejpościeli.Nazewnątrz,nawąskim
balkoniezgiętychżelaznychprętów,gruchałgołąb.
Stającprzyłóżku,KristaoparładłonienatorsieJessaizaczęłarozpinaćmukoszulę.
Kiedydotknęłanagiegociała,poczuła,żezadrżał.
-Tytakżemniepragniesz-stwierdziłamiękkimtonem.
-Miałaśwątpliwości?-WsunąłpalcewewłosyKristyiprzyciągnąłdosiebiejej
głowę,bypopatrzećwtwarz.Dojrzałwjejoczachpytanie.-Pragnęcięwsposóbtakdla
mniecałkowicienowy,żetegonawetnierozumiem-powiedział.
Nabrałagłębokopowietrzainamomentzmieniłsięwyrazjejoczu.Przezułamek
sekundyJessmiałprzedsobąkobietę,jakąbyła,zanimrozpadłsięcałyjejświat.Pragnął
skleićgoipodarowaćKriście.Nowy,wspaniały.AżdotejporyJessniezdawałsobie
sprawy,
jakbardzotegopragnie.Alenarazieniemógłnicuczynić.Miałzwiązaneręce.
-Chcęsprawić,żebybyłocidobrze-wyszeptał,obsypującdrobniutkimipocałunkami
czołoipoliczkiKristy.-Aleniepotrafię.
-Właśniesprawiasz,żejestmidobrze.-Wolnozsuwałamuzramionkoszulę.-
Naprawdę!-Kiedyjącałował,dotknęłaobnażonegoramieniaJessa.Natrafiłapalcamina
sporyopatrunek.-Cotojest?
-JeszczejedendrobnyprezentodChaza.Kristasprawiaławrażeniewstrząśniętej.
-Cosięstało?
-Miałnóż.Aleniemartwsię,dziśranolekarzwidziałtęranęiopatrzyłją.Nicminie
grozi.
-Powinieneśbyćwłóżku!
-Zamierzamzarazsiętamznaleźć.
Jesssięgnąłdopaskaprzydamskimszlafroczku.Beztrudurozwiązałwęzeł.Jego
palcemusnęłysatynowąskóręKristy.Niemiałanasobienic.Dostrzegłazaskoczenie
Jessa,a
zarazemzadowolenie.Ogarnęłająfalagorąca.
ZdjąłzKristyszlafroczekirzuciłgonapodłogę.Niepotrafiłwyrazićsłowami,jaka
jestpiękna.Piersimiałapełneikrągłe,wąskątalięiwieleobiecującebiodra.Atakże
gładką
skórę,opalizującą.
-Newtontoidiota.
-Tojabyłamidiotką.
JessprzysiadłnaskrajułóżkaiwziąłKristęnakolana,zanimzdołałasiępołożyć.A
potem,trzymającją,opadłplecaminałóżko.
-Niebyłaśidiotką.-DłonieJessawędrowaływdółplecówKristy,podczasgdyjej
miękkiepiersituliłysiędomęskiegotorsu.Jużniemusielioniczymsięzapewniać.
Ogarnęło
ichtakszalonepożądanie,jakiejestwstaniełączyćmężczyznęikobietę,którzychwytają
szansęmiłości,wiedząc,żemożeniepowtórzyćsięnigdywięcej.-Niebyłaśidiotką,bo
ufałaś.-Obstawałprzyswoim.
-Byłam-zaprzeczyła.-Bozaufałamniewłaściwemuczłowiekowi.
Odetchnęłanerwowo.Jesswiedział,coprzeżywaKrista.Poprzysiągłsobie,żezaraz
sprawi,byzapomniałaowszystkim.Wpiłwargiwjejusta.Byłymiękkieiwilgotne.
Przywarładoniegogwałtownymruchem.Przetoczyłjąnaplecyidłońminakryłpiersi,
tak
gorące,żeparzyłymuskórę.WdłoniachJessastwardniałyjejsutki.Byłyjakdrogocenne
perły.PiersiKristypieściłoterazrównieżsłońce,aJesszacząłwędrówkęwargamiwzdłuż
jej
ciała,rozkoszującsięjegociepłemisłodyczą.Zaczęłasięwić.Jejręceodnalazły
klamerkę
paskaJessa.Rozpięłamuspodniewpasie,apotemsuwak.Dalejrozebrałsięsamiw
mgnieniuokaznówznalazłsięprzyniej.
Wsunęłajęzykdojegoust.Pocałunekstawałsięcorazgorętszy.Ciepłorozchodzące
siępocałymcielewywołałouKristytaksilnyprzypływpożądania,żezapragnęła
spełnienia,
tymbardziejżeJesszacząłterazcałowaćnajintymniejszezakamarkijejciała.Wargami
odkryłmiejsca,którenigdyprzedtemniereagowałynażadnebodźce.Dotarłdo
najczulszego
punktuciała.Pieściłdelikatnie,wzniecająccorazwiększepożądanie.DoznaniaKristy
były
niesamowite.Jeszczenigdynieodczuwałapodobnychemocji.Przestałasiękontrolować.
Straciłapanowanienadwłasnymciałem.Gwałtownymiruchamiprzesuwaładłoniepo
biodrachiplecachJessa,jakbychcącchoćtrochęodwzajemnićotrzymywanąrozkosz.
Ucieszyłasię,gdyusłyszałajegogłuchyjęk.
DłonieKristy,pieszcząceteraznajbardziejintymnemiejscenajegociele,zadawały
tortury.Utratakrwi,bóliskrajnefizycznewyczerpaniesprawiły,żebyłcałyspocony.
Zbyt
podniecony,abysiępowstrzymać,izbytnieprzytomny,byposunąćsiędalej.
Otworzyłoczyizobaczył,żeKristapojęła,iżzabrakłomusił.Niebyłrycerzemz
bajki,zawszeodniejmocniejszym,więcprzejęłainicjatywę.
Stalisięrównorzędnymipartnerami.NakrywszyJessaswymciałem,Kristaocierała
sięoniegopowoli,wzbudzającnastępnąfalępożądania.Zacisnąłdłonienajejpiersiach.
A
potem,kiedyprzeszyłjegociałopierwszyspazm,pozwoliłKriściewziąćsięw
posiadanie.
Poddałsięcałkowicieiodczułtakąrozkosz,ojakiejistnieniuwogóleniewiedział.
Kiedysięobudził,wsypialnipanowałpółmrok.SłyszałKristękrzątającąsiępodomu.
Braksłońcazaoknamioznaczał,żejestconajmniejpóźnepopołudnie.Jessnadalczułsię
wykończony.Żebydojśćdosiebie,potrzebowałjeszczewielugodzinsnu.
Podniósłsięzłóżkaiposzedłpodprysznic.Złazienkowegolustraspoglądałananiego
obcatwarz.Należaładoinnegoczłowieka.Ludzkiegowrakalubznokautowanego
boksera.
Uznał,żegoleniebędziemusiałopoczekaćdonastępnegodnia.
Owiniętyręcznikiemwróciłdosypialni.Zastałczysteubraniestarannieułożoneprzy
łóżku.IsiedzącąobokKristę.
-Pomyślałam,żepewniezechceszsięprzebrać.Byłajużubrana.Miałanasobieżółty
dres.Wyglądałaniewiarygodniepięknie.Byłytojednaktylkopozory.Jessdobrze
wiedział,
żejejranysąniewidoczneibardzogłębokie.
-Czyśtywogólespała?-zapytał.
-Trochę.Kiedyzasnąłeś,poszłamdopaniDuchamp,żebyzadzwonićdoMacka.
-Orany,zupełnieonimzapomniałem.
JessusiadłnakrawędziłóżkaiwziąłKristęwobjęcia.Uzmysłowiłsobiecałkowitą
odmiennośćdzisiejszejsytuacjiodinnych,pozorniepodobnych,nazajutrzpokochaniusię
z
kobietą.Obudzeniponocypełnejnamiętnychpieszczotmówiliopolicjancie,aprzecież
nie
powinnirozmawiaćwcale,leczrzucićsięsobieponowniewramiona.
-Mackniedostałnaczasmojejwiadomości.Przyjechałtutajwpołudnieiodwiózłci
samochód.Oznajmił,żewystarczyłomuzaledwietrzydzieścisekund,abyuruchomićgo
bez
kluczyka,iżepowinieneśzainstalowaćalarm.
-Mówiłcośjeszcze?
-Nic,czegobyśmyjużniewiedzieli.Powiedział,żeniemażadnegośladu
prowadzącegodoHaydena.OpowiedziałamMackowiomoichostatnichprzeżyciach.
Twierdzi,żewżadensposóbnieudasięoskarżyćScottazpowodubrakuświadków.
JessdosłyszałrezygnacjęwgłosieKristy.Zaczynałauczyćsięgry„Niewalgłowąw
mur,bogonieprzebijesz”.
-CzyMackzamierzadziałaćdalej?Powiedziałcośnatentemat?
-Tak.Żetoodnaszależy.
JessoparłpoliczekogłowęKristy.
-Decyzjanależydociebie.
-Jużwiem,cozrobię.-DelikatniepocałowałaJessawpoliczek,starającsięnie
dotykaćwargamiopuchniętychmiejscnajegotwarzy.-Chodźcośzjeść.Potemci
powiem.
-Samagotowałaś?
-Samapodgrzewałam.
Jesspatrzył,jakKristaodchodzi.Wstałipowolisięubrał,krzywiącsięzbóluprzy
wsuwaniuramieniawrękawkoszuli.Kristaprzyniosłamuczysteubranie.Byłtomiły
gest.
Niewielemieliokazjidorobieniasobiechoćbydrobnychuprzejmościlubdorozmówna
najzwyklejszetematy.
ZanimJessopuściłsypialnię,Kristazdążyłanakryćdostołu.Pośrodku,między
talerzami,ustawiłaczaręzpływającymwniejkwiatemmagnolii,stwarzającwtensposób
odrobinęromantycznościwtejdośćponurejsytuacji,wjakiejsięznaleźli.
-Jakimabyćtwójstek?-NawidokJessaprzechodzącegoprzezpokójiwyrazu
serdecznościmalującegosięnajegopokiereszowanejtwarzy,Kristapoczułabólwsercu.
-
Średniowysmażony?
-Takijaktwój.
-Awięcśrednio.
Zawróciładokuchni.Pochwilitrzymaławrękachdwiegorącetackizestekami,
owiniętealuminiowąfolią.
-Podzisiejszymrankupowinienemzabraćciędo„Antoine’a”nakolacjęz
szampanem.PospacerowalibyśmysobiepoFrancuskiejDzielnicy,amożenawet
odbylibyśmy
przejażdżkępowozikiemiskończylitakmilerozpoczętydzieńwjakimśuroczym,małym,
zadymionymbarzezłagodnymjazzemiparkietemdotańca.
-Byłobytodlanascośzupełnienowego-przyznałazuśmiechemKrista.-Z
wyjątkiemzadymionegobaru.
-Niemiałemnamyśli„Tallulaha”.-Jesssięgnąłpościerkędonaczyńiwziąłjednąz
gorącychtacekzestekiem.Apotemnachyliłsię,żebypocałowaćKristę.Nieodsunęłasię.
Pocałunektrwałitrwał.Dopóty,dopókitackaniezaczęłatakmocnoparzyćpalcówJessa,
że
musiałodstawićjąnablatstołu.-Chciałbym,abyśmymoglizacząćwszystkoodnowa.
Kristaprzezchwilęzastanawiałasięnadjegosłowami,apotempotrząsnęłagłową.
-Niejestmitopotrzebne.Atobie?
-Teżnie.Aczytegopragnę?-Wzruszyłramionami.-Chciałbymmócofiarowaćci
szczęśliwechwile.
-Iofiarowałeś.Tegoranka.-PocałowałaJessa.
-Mamnamyślicałedni-sprostował,obejmującjąwtalii.Zawahałsię,apotem
dodał:-Lata.
TymwyznaniemzaskoczyłKristę.Dotejporyobojestarannieomijalitemat
przyszłości.Prawienicniemoglibyoniejpowiedzieć.Stanowiławielkąniewiadomą.
KristaunikałamyśleniaowspólnymżyciuzJessem.Agdysiętojejzdarzało,tęskniła
doniegotakbardzo,żetrudnobyłotoznieść.Codziałobysięznią,gdybyJessajużtunie
było?Teraz,kiedyprzekonałasię,jakidealniepasujądosiebieichumysły,ciałaidusze,
czy
mogłabygoopuścić?Teraz,kiedywiedziała,jakbardzogokocha…
UścisnęłaJessaiodsunęłasięokrok.Niemiałamunicdopowiedzenia.Zakochanie
sięwnimbyłoironiąlosuimusiałozakończyćsiędlaniejcałkowitąporażkąizłamanym
sercem.Samolubniezechciała,żebyJesskochałsięznią.Wiedziałajednak,żeniemógł
ofiarowaćjejniczegowięcej.
Gdybynawetodwzajemniłuczucie,dałobytoniewiele.Zadużobyłoproblemów,
któreniedawałysięrozwiązaćiróżnychgrożącychniebezpieczeństw.
Kristapodniosłakieliszekzwinem,wznoszącniemytoast.Milczała,bojącsię,że
zarazsięrozpłacze.
-Pijęzadzielnąipięknądamę.-WjejoczachJessdostrzegłłzy.-Izapowziętąprzez
niądecyzję.
Patrząc,jakJesszdejmujefolięztackiiodsłaniastek,zastanawiałasię,czyonasama
będziewstaniecokolwiekprzełknąć.
-Wsobotęwybieramsiędo„Tallulaha”-oznajmiła.-MaprzyjśćMayRose.Wreszcie
będęmogłaprzekonaćsię,czytojestmojasiostra.
JesssięgnąłponadstołemizdjąłfolięztackiKristy.
-Awięctakajesttwojadecyzja?Skinęłagłową.
-No,tojestemzciebiezadowolony.
SpojrzałaJessowiwoczyiznalazławnichpotwierdzeniewypowiedzianychsłów.
-Uważasztozasłuszne?
-Uważam,żejesttojedyne,comożeszzrobić.
-AjeśliScott…
-Musiszzaryzykować.Niewiesznapewno,czyNewtonznamiejscepobytuRosie.A
tadziewczyna,októrejmówisz,możeokazaćsiętwojąsiostrą.Jesteśzbytbliskocelu,
żeby
groźbytegoczłowiekamiałycięterazwystraszyć.
Kristaodczułaogromnąulgę.Jesspopierałją.
-WsobotęwieczoremSallyprzyprowadzijądobaru.Dotegoczasubędęsiedziaław
domu,bobyćmożeScottkazałmnieśledzić.
-Napewno.Alezamiasttkwićwmieście,możemywyjechać.
-Dokąd?
-Przeniesiemysięnałódź.Dodomkunawodzie.
Jessuważałswójpomysłzadoskonały.Byłotoniedaleko,beztruduiszybkomogli
dotrzećdo„Tallulaha”.AkiedyopuszcząFrancuskąDzielnicę,odrazupoczująsięlepiej.
Jess
byłprzekonany,żeudamusięzmylićśledzącychichludzi.WrazzKristąwymknąsię
Newtonowiijegobandzie.Ibędąmielitrzydniwyłączniedlasiebie.
Kristateżpomyślałaotymsamym.Będątylkojeść,kochaćsięispać.
-AlecobędziezTate?-spytałazniepokojemwgłosie.
-Spróbujęodszukaćjąinamówić,żebyprzeniosłasiędo„NaszegoMiejsca”.
-Jeśliokażesię,żeMayRoseniejestmojąsiostrą…
-Wtedypostanowisz,corobićdalej.
Kristapomyślała,żeczekającejątrzydni,wspólniespędzonezJessem,takbardzo
przywiążąjądoniego,żenawetmyślorozstaniuznimstaniesięniedozniesienia.
-Czyprzyjacielpozwoliciskorzystaćzłodzi?
-Niechbytylkospróbowałodmówić.
KristapodniosławzrokiujrzałaroześmianątwarzJessa.Postanowiła,żenarazienie
będzieniczymsięprzejmować.
-Jeślidobrzepamiętam,wdomkunałodzijesttylkojednołóżko-zauważyła.
Jessobdarzyłjąuśmiechem.
-Jedno-przyznał.-Alezatobardzoszerokie-uściślił.-Wystarczywnimmiejsca
dlanasobojga…-zrobiłkrótkąpauzę-idlaKota.
ROZDZIAŁSZESNASTY
OnogiKristyotarłsięKot.Chciałzapewnićją,żeniemanicprzeciwkojeszcze
jednejporcjiryb.Zamyślona,schyliłasię,wzięłazwierzakanaręceiprzycisnęładopiersi.
Stałanaprzodziełodzi,awłaściwienaprzednimpokładziedomkunałodzi,ispoglądała
na
wodę.Włosyrozwiewałjejchłodnywietrzyk.
-ŻegnaszsięzKotem?
OdwróciłasięiwdrzwiachdomkuujrzałaJessa.Miałnasobietylkokrótkieszorty,a
naramieniuniewielkiopatrunek.WzrokKristyprzesunąłsięwzdłużjegopostaci.
Ruchem
rękizachęciłago,bypodszedłbliżej.
Pomyślałaoostatnichtrzechdniach.Czasjakbyzatrzymałsięwmiejscu.Odchwili
przyjazdunadjezioronierozmawialianioTate,któranadalgdzieśsięukrywała,anio
problemachKristy,anioksiążceJessa.Mówiliwyłącznieosprawachdrobnych,
opowiadali
sobieonajzwyklejszychsprawach.Nawetgdymilczeli,istniałomiędzynimigłębokie
porozumienie.Podczaszbliżeńfizycznychnauczylisięzadowalaćsięnawzajemito
sprawiałoimchybanajwiększąprzyjemność.
-MyślałamoRosie-odparłaKrista,aczkolwiekniebyłotozgodnezprawdą.
PocieszającymgestemJesspogłaskałjąpogłowie.
-Nicdziwnego,żeobawiaszsiędzisiejszegospotkania.
-Copowinnamzrobić,jeśliMayRoseokażesięmojąsiostrą?
-Najpierwprzywieziemyjątutaj.
-Tąsamądrogą,którąjechaliśmywśrodęwieczorem?
-Niepodobałacisiętrasawidokowa?
-Bardzookrężna.
-Tak,alezatobezogona.Niktnasnieśledził.
-Alecopotem?-KotusiłowałwyswobodzićsięzobjęćKristy,więcpostawiłagona
podłodze.-Tuzostaćniemożemy.
Jessniechciałprzypominać,żeMayRosemożeokazaćsiękimśzupełnieobcym.
-Późniejzastanowimysię,corobićdalej.
-NiemogęzabraćRosiedodomu,botamgrozijejniebezpieczeństwo.
-Niezajmujmysięwszystkimnaraz.
-Bojęsię.
-Będęprzytobie.-Byłotojedyne,comógłjejobiecać.KristaobjęłaJessawpasiei
złożyłagłowęnajegopiersi.
-Towieleznaczy.Podobniejakwszystko,codotychczasdlamniezrobiłeś.Niewiem,
jakcizatodziękować.
-Przecieżsięnieżegnamy.-JessująłwdłonietwarzKristyiprzybliżyłdowłasnej.-
Nieżyczęsobieżadnychpodziękowań.Jasne?
-JeśliMayRoseokażesięmojąsiostrą,będziemymusielisięrozstać.Wywiozęją
dalekostąd.
-Jużprosiłem,żebyśmyniezajmowalisięwszystkimnaraz.-Jesszdawałsobie
sprawęztego,żeunikanietylkojakichkolwiekzobowiązańwobecKristy,lecztakże
przy-
znaniasię,iżniejestjeszczeprzygotowanypsychicznienabliskizwiązek.Niewiedział,
co
powiedzieć.Ichżycieiwogólecałasytuacjastałysiętakbardzoskomplikowane…
Ajegouczucia?Byłytakbezsporne,jakbłękitoczuKristy,tyleżeniemiałpojęcia,co
znimizrobić.
-Chcę,abyświedział,iledlamnieznaczysz-szepnęła.
-Znaczęcośdlaciebie?
-Tak-wyszeptałaispłonęłarumieńcem.Pocałowałjąmocno.
-Naraziejeszczeniejestemtylkoepizodemnależącymdotwojejprzeszłości-
oświadczyłpochwili.-Ibyćmożenigdysięnimniestanę.
Kristauśmiechnęłasięsmutno.Nadeszłapora,abyjednoznichwypowiedziałona
głosprawdę.
-Jużdłużejniemogęcięprosić,abyśuczestniczyłwmoimżyciu.Maszwłasne.I
książkędonapisania.
-Złotko,proszęcię,niewszystkonaraz.-JessuniósłpalcempodbródekKristy,także
spotkałysięichoczy.-Dobrze?
-Tak.
-Dowyjazduzostałynamjeszczedwiegodziny.-Nadaltrzymałjąwobjęciach.
-Wiem.
-Ajawiem,jakchciałbymjespędzić.
-Jateż.
WrócilidodomkuodprowadzaniczujnymwzrokiemKota.Tylkoonjedenpozostałna
pokładzieimógłspokojniepodziwiaćzachódsłońca.
Potrzechdniachoddychaniaświeżympowietrzem„Tallulah”wydałsięjeszcze
obrzydliwszyniżzwykle.Byłjakszczurzanora.Kristaniemiałanajmniejszejochoty
prze-
kroczyćprogu.Nietylkozewzględunahałasipapierosowydym,lecztakżezobawy
przed
tym,cojączeka.Zmusiłasiędowejściadopierowtedy,kiedyJesstrąciłjązachęcająco
łokciem.Jegoobecnośćdodawałajejodwagi.
Barbyłzatłoczony.Wpiątkizawszebyłotupełno,boopróczstałychbywalców
przychodziliokolicznimieszkańcy.JesspoprowadziłKristęwrógsali,doakurat
zwolnionego
stolika.
Kristapoczułanasobiezdziwionywzrokkilkugości.Byładziśubranazwyczajnie,a
niejakoCrystal.Uznała,żeniemasensukontynuowaćmaskarady.GdybyMayRose
okazała
sięjejsiostrą,niezrozumiałaby,dlaczegoKristamanasobiestrójulicznicy.
PierwszyzwrażeniaochłonąłPerry.
-Jakładnie-mruknął.-Jesteścieterazparą?Kristazignorowaładrwinęwgłosie
barmanaisięgnęładotorebki.PołożyłanastoleszkolnezdjęcieRosie.
-Perry,czywidziałeśkiedyśtędziewczynę?
-Czemupytasz?
-Tomojasiostra.
-Czyjąpoznajesz?-zapytałJess.
-Trudnopowiedzieć.-Barmanwuśmiechuwykrzywiłtwarz.-Niepotrafię
identyfikowaćludzi.
-BywatuniejakaMayRose.Czytoona?
-Możetak,amożenie.-Perrywzruszyłramionami.KristarzuciłaokiemnaJessa.
Siedziałwmilczeniuzzaciśniętymiustami.Bałasię,żezarazwybuchnie.Zamówiłau
barmanadwanapojefirmowe.PołożyłarękęnaramieniuJessa.
-Zawszekłamią-warknął.-Nawidoktakichtypówrobimisięniedobrze.
-Mnieteż.
-Amimotobywałaśtutaj.
-Aczywiesz,jakmuszączućsiędzieciakiulicy,kiedyprzychodządotegorodzaju
miejsc?
-Natentematzebrałemsporomateriałów-mruknąłJess.
Miałdośćbrudnychbarów,cuchnącychpapierosowymdymem,ifałszywejwesołości
kobiet,chcącychprzespaćsięznimdlapieniędzy.Pomyślałoswejposiadłościwgórach
Blue
RidgewWirginii.Odomunapłaskowyżu,znajpiękniejszymwidokiemnaczterystrony
światainastoakrówbajkowejzieleni.Wtejchwilizaczynałyjużchybaprzekwitać
jabłonie.
Wzeszłymroku,zarazpokupieniuposiadłości,Jesszamierzałpozbyćsiętych
czterdziestu
zaniedbanych,bardzostarychdrzew,aleokazałosię,żenadalrodząwspaniałeowoce,
soczysteismaczne.
WszystkocieszyłotamokoJessa.Przyprawiałooeuforię.Cudownieczystepowietrze,
wodatakwspaniała,żegdybyjąbutelkował,zbiłbymajątek.Skalistygruntzczerwonej
gliny
byłwprawdzietrudnywuprawie,aletakbogatywsubstancjeodżywcze,żeopłacałsię
wszelkiwysiłek.
Jesspostanowił,żewprostzNowegoOrleanupojedziedoWirginiiizabierzesięz
miejscadopisaniaksiążki.Uzdrowigoprzyroda.Podwarunkiem,żeniebędziezabardzo
psychiczniepokaleczony.
-JestWanda.
Kristawstałaipomachaławstronędrzwi.Najejrozpalonejtwarzyodbijałosię
nerwowepodnieceniezbliżającąsiękonfrontacją.
-Przyszliściewcześniej-stwierdziłaWanda,sadowiącsięobokKristy.
-Obawialiśmysię,żemożemyminąćsięzMayRose.Kiedykelnerkapostawiłana
stolikudwanapojefirmowe,KristazamówiłapiwodlaWandy.
-Niewiem,jakwytrzymamtoczekanie!-jęknęła.WandaiJesswymienili
współczującespojrzenia.
-Zdecydowałaśsięnapracęnarzecz„NaszegoMiejsca”?-zapytał.
-Zaczynamwnastępnyponiedziałek.
-Toświetnie.Możewiesz,czypokazywałasiętutajostatnioniejakaTate?
-Znamtędziewczynę.Onabytutajnieprzyszła-stwierdziłaWanda.
Kristanieodrywaławzrokuoddrzwi.
-Widziałaśjąmożegdzieindziej?
-Kręciłasięwpobliżu.Chciałasprzedaćmikwiaty.
-Awięcznówtorobi.-Kristazmusiłasiędoodwróceniaoczuodwejścia.-Cosięz
niąstanie,kiedyChazwyjdziezeszpitala?
WandapoklepałaKristęporęku.
-Niewszystkonaraz.Zajmijmysięnajpierwjednymdzieciakiem,adopieropotem
następnym.Zgoda?
Kristapodniosłagłowę.WoczachWandyiJessaujrzaławspółczucie.Żebysię
zrozumieć,niepotrzebowalisłów.Dopieroterazpojęła,żetychdwojełączywspólnycel.
-Jedendzieciaktozamało.-KristaprzytrzymałarękęWandy.-Nigdyniebędęw
staniezapomniećotym,cowidziałam.Tate,Sallyiinnedzieciaki…-Wyglądałana
wstrząśniętą.
Wandawestchnęła.
-Awięcwitajwklubie,słonko.Jużoddawnajesteśnaszymczłonkiem,tyleżeotym
niewiedziałaś.AtuobecnyJessjestprezesem.
-NaraziesiedźcichoiczekajnaMayRose-dorzucił.
-Problemytegoświatarozwiązujesięniewszystkienaraz,leczjedenpodrugim.
WgłosieJessaprzebijałoprzekonanie,aleKristadosłyszaławnimtakżecień
wątpliwości.
-WidzęSally.-WandaścisnęłarękęKristy.-PójdęzapytaćjąoMayRose.Aty
zostańtutaj.
Kristawbiławzrokwgrupęosób,któreprzedchwiląwkroczyłydobaru.Woparach
dymuledwierozpoznałaSally.
-Coonaterazrobi,kiedyniemaChaza?Zczegożyje?
-Pamiętaj,niewszystkonaraz-upomniałjąJess.-Naraziezajmujemysięinnym
dzieckiem.
-Przecieżsąichtysiące!
-Powoli,powoli.-PocałowałKristęwrękę.
PochwiliobokWandyprzystolikuzjawiłasięSally.Miałanasobie„wyjściowy”
strój,alechybarobotaniebyłajejwgłowie,gdyżnawetniespojrzałanażadnegoz
mężczyzn
obecnychwbarze.Usiadłanaostatnimwolnymkrześle.
-Sallymówi,żeMayRosematudziśprzyjść-szepnęłaWanda.
-Jakcisięwiedzie?-spytałaKristaprzybyłą.-Wyglądasznazmęczoną.
Sallywzruszyłaramionami.
-Myśliopójściudo„NaszegoMiejsca”-zdumąwgłosieoświadczyłaWanda.Było
oczywiste,żetowynikjejusilnegonamawiania.
Kristanachyliłasięnadstolikiem.
-Sally,czymaszrodzinę?
Dziewczynaspojrzałananiąporazpierwszy.Nieufnie.
-Kimtywłaściwiejesteś?
-NazywamsięKristaJensen.Odmiesięcychodzępoulicach,szukającmojejsiostry.
-MayRose?
-Takąmamnadzieję.
-Awięckłamałaś.
-Żebyjąodnaleźć,zrobiłabymwszystko.
-Dlaczego?
-Bokochamsiostrę.
SallywlepiławzrokwKristęizaśmiałasięgłucho.
-Notodlaczegoposzłanaulicę?
-Bodopierowtedyzdałamsobiesprawęztego,jakbardzojąkocham,kiedyjejjuż
niebyło.
-Każeszjąaresztować?
-Ależskąd!
-Cozrobisz,jeśliniezechceztobąpójść?
DotejporytakamożliwośćnawetnieprzyszłaKriściedogłowy.Wzruszyła
ramionamiwbezradnymgeście.
-Acopowinnam?
-Mnieotopytasz?
-Aktomożewiedziećlepiejodciebie?
-Ja?-Sallyznówroześmiałasię,bezdźwięcznieismutno.-Mnieniktnieszukai
szukaćnigdyniebędzie.
Kristapoczułanagłybólserca.
-Widocznietwojarodzinajeststuknięta.Jesteśwarta,abycięszukać,skarbie.
Podobniejakmojasiostra.
WoczachSallyukazałysiębłyski.
-Takmyślisz?Aczywiesz,cozrobiłam?Kristapokręciłagłową.
-Rodzicerozwiedlisięprzezemnie,bobyłamnieznośna.Apotemżadneniechciało
miećmnieusiebie.TatapojechałdoKalifornii,amamaznowymfacetemwyniosłasiędo
Teksasu.ZnalazłmnieChaziwziąłdosiebie.Aterazniematakżeijego…-Wgłosie
Sally
słychaćbyłoogromnyżaliból.
-Małedzieckoniemożepowodowaćażtakichrodzinnychproblemów-stwierdziła
Krista.
DorozmowywłączyłasięWanda.
-Sallyijarozmawiałyśmydługonatentemat.Problemówjejrodzicówrozwiązaćsię
jużnieda,aleonasamamożewyprostowaćswojeżycie.
-Potym,corobiłam?-ŚmiechSallybyłgorzki.
-JeśliMayRoseokażesięmojąsiostrą,sądzisz,żebędękochałająmniej,bo
pracowałanaulicy?-spytałaKrista.
-Niewiem-mruknęłaSally.-Abędziesz?
-Nie.-ByłatoprawdaiKristaotymwiedziała.-Iotobieteżniemyślęgorzej.
-Wobectegojesteśszurnięta.
-Może.Alechybaniejestem.
Jessprzysłuchiwałsięrozmowietoczonejprzystoliku.Kristabyłaserdeczna,alenie
przesadnie.Czuł,żewymianazdańzSallypomagałajejradzićsobiezobawamioRosie.
Wtejchwilidobaruwtargnęłanowafalagości.Naprogustanęłajakaśblondynkai
zaczęłarozglądaćsiępozadymionejsali.
KristaiSallybyłynadalpogrążonewrozmowie.JessdojrzałwzrokWandy,
skierowanynablondynkę.Onateżchybapomyślała,żetomożebyćMayRose.
Dziewczyna
oustachumalowanychjaskrawoczerwonąszminkąbyłaubranapodobniejakSally.Miała
na
sobieobcisłeszorty,białybiustonoszipantoflenagigantycznychobcasach.Włosy
skręcone
odtrwałejondulacjiopadałyjejnatwarz,skrywającpoliczkiiczoło.Jesswidział,jakdo
blondynkipodchodzijakiśmężczyzna.Odgoniłagoruchemręki,apotemruszyławstronę
ich
stolika.
Jessnieodrywałodniejwzroku.Byłamłoda,najwyżejsiedemnastoletnia,iszczupła.
Szławsposóbwyzywający.Krokiemśmiałym,kołyszącym.Wyglądałanaznudzoną
życiem.
Jesswiedziałjednak,żetakatwarzpotrafiskrywaćwieleemocji.Alewiedziałtakże,iż
nawet
najlepszaaktorkaniepotrafiłabytakdoskonaleukryćdoznawanegoszoku.Bojeślita
dziewczynatoMayRose,czyliRosie,toalbojeszczenierozpoznałaKristy,albowogóle
jej
nieznała,awięcniebyłasiostrąKristy.
SallyiKrista,zaabsorbowanerozmową,patrzyłynadalnasiebie.Jessdotknąłręki
Sally.Gestemwskazałdziewczynęidącąwichstronę.
-JeśliMayRosejesttwojąsiostrą-powiedziałaSallydoKristy-tozarazbędziesz
miałaokazjęprzekonaćsię,codoniejnaprawdęczujesz.
Kristapoderwałagłowęipopatrzyłananadchodzącą.
Półmrokpanującywbarzeiprzesyconedymempowietrzeuniemożliwiały
rozpoznanie.GdyMayRosepodeszłabliżej,Kristazezdumieniemdostrzegłaogromne
podobieństwodoRosie,alejużwiedziała,żetojednakniebyłaona.
-Przepraszam-wyjąkałaogarniętaczarnąrozpaczą,wstajączkrzesła.-Muszę
zaczerpnąćświeżegopowietrza.
Jesspodniósłsiętakże.SpojrzałnaWandę.Miałaoczypełnełez.NawetSally
wyglądałanazmartwioną.
-Chciałam,żebyMayRoseokazałasięjejsiostrą-powiedziała.-Crystaljestw
porządku.
Jesspołożyłrękęnajejramieniu.
-Starałaśsięnampomócidziękujemycizato.
-UścisnąłSallyiopuściłbar.
Kristanieodeszładaleko.Niewidzącymwzrokiemwpatrywałasięwjakąświtrynę.
-WszyscyjużobejrzelizdjęcieRosie-oznajmiłaJessowi.
-Tak.Aletoniebyłatwojasiostra.
-Niebyła-potwierdziłazesmutkiem.
-Niewiem,copowiedzieć.-PołożyłrękęnaramieniuKristy.
-MayRose.Czyjaśzagubionasiostralubcórka,czyjeśtrudnelubmolestowane
dziecko.Wyrzuconazdomunastolatkalubuciekinierka-stwierdziłazrozpaczą.-Jess,
dokąd
mampójść?Corobić?
Nieumiałodpowiedziećnatepytania.
-Naraziechodźmydodomu.-ObróciłKristętwarząkusobie.Pojejpoliczkach
płynęłyłzy.-Jestpóźno.Dzisiajjużniczegoniewymyślimy.
-Wiem.
PadłaJessowiwobjęcia.Trzymałjąmocno,dopókiniewypłakaławszystkichłez.
Doszliwmilczeniudozaparkowanegosamochodu.Przedprzyjazdemdo„Tallulaha”
wpadlinachwilędomieszkaniaJessa,żebyzostawićKotaiwalizki.Dojechaliterazna
miejsce.Wsrebrzystymświetleksiężycadziedziniecirozpadającysiębudynekwyglądały
przyjaźnie.KristaspojrzałanaJessa.
-Zostanieszdziśzemną?
-Niemusiałaśpytać.
Weszliposchodachnagalerię.Jesszatrzymałsięprzeddrzwiamidowłasnego
mieszkania.
-Przyniosęciwalizkęzrzeczami.
-Poczekamusiebie.
Jessuprzytomniłsobie,żeKristajestzbytzmęczona,abystaćipatrzyć,jakon
wypakowujebrzytwęiszczoteczkędozębów.
-Dobrze,alenajpierwsprawdzę,czytamjestwszystkowporządku.
Skinęłagłową.Ostatniodziałosięzbytwiele,abymogłauznać,żenicwięcejjejnie
czeka.Otworzyłazamekwdrzwiach.Jesswszedłpierwszy.Zapaliłlampyizajrzałdo
szaf.A
potem,kiedyokazałosię,żesąsami,pocałowałKristęiposzedłnachwilędosiebie.
Opadłaciężkonakanapę.Tanocpozbawiłająreszteksił.Utraciławszystko.Nadzieję
iplanynaprzyszłość.Niemiałajużnawetłez.Byławykończona.
Rosieznikła,prawdopodobnienazawsze.Kristawiedziała,żegdybynieprzerwała
poszukiwań,ScottpoleciłbyCarterowizabićRosie.Gdybyrzeczywiścieznałmiejscejej
pobytu.
Gdyby,gdyby,gdyby…Tych„gdyby”byłotyle,żewystarczyłoby,abyKrista
postradałazmysły.GdybynasamympoczątkuuwierzyłaRosie…Gdybyniezawierzyła
Haydenowi…Gdybyniezaufałaprywatnemudetektywowi…Gdybynigdyniekochała
Scotta…Gdybyszukała…GdybyScottznał…
Myliłasiętylkocodojednego.Jednakłezjeszczejejniezabrakło.Znowuzamgliły
wzrok.Sięgnęładoleżącegonastolikupudełkazchusteczkami.Wyciągnęłarękęi
bezwied-
niedotknęłakopertyopartejopudełko.Pewnietojakiśrachunekdozapłacenia,uznaław
pierwszejchwili.Zarazjednakuprzytomniłasobie,żenastolikuniezostawiałażadnej
korespondencji.
Obejrzałakopertę.Byłabezadresu,znaczkaipocztowegostempla.Widniałynaniej
tylkosłowa:„KristaJensen.Dorąkwłasnych”.
WsąsiednimmieszkaniuJess,niespieszącsię,zbierałswojerzeczy.Czuł,żeKrista
potrzebujeparuminutdlasiebie.Mógłdlaniejzrobićprzynajmniejtyle.Znałpytania,
jakie
sobiezadawała,leczonteżniemiałnanieodpowiedzi.Miałnatomiastwielegorących
uczuć
dlatejwspaniałej,odważnejkobietyiobawiałsię,żedziśjąnimiprzytłoczy.Zanim
Krista
będziewstanierozmawiaćoprzyszłości,musipogodzićsięzostatniąporażką,anatobył
potrzebnyczas.
Jessodczekałtakdługo,jaktylkomógł,apotem,zamknąwszywłasnemieszkaniena
klucz,zapukałdosąsiednichdrzwi.
Kristanieodpowiedziała,więcwszedłdośrodka.
Zastałjąwpokoju.Śmiertelniebladą,zobłędemwoczach.Podszedłdokanapyi
usiadłobok.
-Ocochodzi?-DotknąłrękąpoliczkaKristy.Przeraziłgobrakjejreakcji.-Cosię
stało?
PatrzyłanaJessatakimwzrokiem,jakbywidziałagoporazpierwszywżyciu.Z
trudemwypowiedziałajednosłowo:
-Dowód.
Podniosłazkolankilkafotografii.Jejrękazawisławpowietrzu.
Jesswziąłzdjęcia.Pierwszeprzedstawiałomłodądziewczynęwdżinsachiciemnej
bluzieoddresu.Stałanaroguulicy,zprzerzuconymprzezramięplecakiem.Fotografia
była
niewyraźna,ziarnista.Jakbyrobionazdużejodległości,apotempowiększona.
Jesswiedział,żemaprzedsobąpodobiznęRosie.Zakląłispojrzałnanastępne
zdjęcie.Tudziewczynaznajdowałasięwotoczeniukilkuinnychnastolatek.Stałana
chodnikuprzedwystawąjakiegośsklepu.Miałanasobiezniszczonąkurtkę.Nazdjęciu
nie
byłoniczego,codałobysięzidentyfikować.Rosiewyglądałanazmarzniętą,alenawetw
Miamibywałochłodnowzimie.
To,coprzedstawiałatrzeciafotografiamusiałowprawićKristęwprzerażenie.Rosie
byłasama.Stałaopartaodrzewo.Miałazamknięteoczy.Wyglądałanacałkowicie
wykończonąizałamaną…ZjejpozyJessmógłwyczytaćwszystko,cozechciał.Iwłaśnie
oto
chodziłofotografowi.
Intencjaczłowieka,którywyrysowałśrodektarczystrzelniczejwmiejscu,gdzie
znajdowałosięsercedziewczyny,byłarównieoczywista.
Rosiestanowiłałatwycel.
Napiswidniejącyudołufotografiistanowiłpodsumowaniewiadomości
przekazywanejKriście:„Tylkoodciebiezależy,czypociągniemyzaspust”.
ROZDZIAŁSIEDEMNASTY
KiedynastępnegorankaJesswstawałzłóżka,Kristajeszczespała,zwłosamiw
nieładzieitwarząwciśniętąwpoduszkę.Sądził,żepowczorajszychprzeżyciachnie
będzie
miałaapetytu.Mimotojednakposzedłdokuchniiprzygotowałśniadanie.Wporównaniu
z
tym,cogojeszczeczekało,byłotozadaniemałoskomplikowane.
Akuratpostawiłnastoleowocowąsałatkę,kiedyKristastanęławdrzwiachsypialni.
-Kawagotowa-oznajmiłipodszedł,abywziąćjąwobjęcia.
JesspoczułlekkiopórKristy.Dzisiejszegorankapostanowiłatrzymaćsiębezjego
pomocy,jakbyświadoma,żepowinnaliczyćtylkonasiebie.
-Niemusiszbyćażtaksilna-wyszeptałjejdoucha.
-Niekuśmnie.-OdsunęłasięodJessa.
-Jesteśnamniezła?
-Nie.Inigdyniebędę.
Kristaniepotrafiładodać,żebędziemusiałanauczyćsiężyćbezniego.Pragnęła
opowiedziećJessowiowielusprawach,aleniemogła.Starałasięnieokazaćemocji,z
któryminieumiałasięuporać.
-Musimyporozmawiać-odezwałsięspokojnymtonem,gładzącczulepoliczek
Kristy.
-Cojeszczemożnapowiedzieć?
Weszładokuchniinalałasobiekawy.Apotemstanęła,wpatrującsięwfiliżankę,tak
jakbytamusiłowaładoszukaćsięodpowiedzinapytania,którychniemiałaodwagizadać.
-Pogadamypośniadaniu.-JesswyjąłfiliżankęzrąkKristyiodstawiłnaladę.-
Podczasjedzeniaprzemyślsobieparęspraw.
-Jakich?
-Zacznijodpostanowienia,codalej.Zamierzaszpołożyćsięiumrzećczydalej
walczyć?
Kristadrgnęła.Jessdojrzałnajejtwarzyprzebłyskemocji.
-Tadecyzjazostałajużzamniepodjęta!
-Czyżby?-DofiliżankizkawąJessdolałciepłegomlekaiponowniewręczyłją
Kriście.-Porozmawiamypośniadaniu.
Wiedziała,żejeślizacznieprotestowaćlubodmówijedzenia,zachowasięjakdziecko.
Czujączłość,poszławmilczeniuzaJessemiusiadłaprzystole.
-Zacznijodowoców.Zarazprzyniosęresztę.Zanimponowniezasiadłdostołu,
postawiłnanimjogurtyzgrzankami.PoskończeniusałatkiKristasięgnęłapogrzankę.
-Jakmożeszspodziewaćsię,żepodejmędalsząwalkę?Przecieżjeślitozrobię,moja
siostrastraciżycie.
-Rozumujeszdokładnietak,jakchcetegoNewton.
-Ajakjeszczemogłabymrozumować?
Jesswzruszyłramionamiizabrałsięzajedzeniejogurtu.
-Nieigrajzżyciemmojejsiostry!
-Dlaczegonie?Wszyscytorobią.
-Usiłujeszmnieskrzywdzić?
JużchciałwyznaćKriście,żepróbujezmobilizowaćjądodalszejwalki,alezobaczył,
iżjestjużdostatecznieporuszona.Jegoprowokacyjnezachowanieodnosiłopożądany
skutek.
-Pogadamypośniadaniu-oznajmił.
-Mamdośćmężczyzn,którzychcądecydowaćomoimżyciu!-Kristarzuciłanastół
zmiętąserwetkę.-Hayden,Scott,Chaz.Anadodatekjeszczety!
-Chceszrozmawiaćteraz?Toświetnie.Mów.Alejachciałbymcośzjeść.
Odepchnęłasięzkrzesłemodstołuipoderwałananogi.ZmierzyłaJessagniewnym
wzrokiem,alejejoczybyłypełnełez.
-Jesteśtaki,jaktamci?
-Ajakmyślisz?
Kristaoprzytomniała.Miałaprzedsobąukochanegomężczyznę.Człowieka,któremu
zależałonatym,bynaprawiaćświat.Człowieka,któregonaprawdęobchodziłlosinnych
ludzi,dbającegoonichniemalznadludzkąpasją.
WprzeciwieństwiedoinnychmężczyznJesszawszeceniłjąwysoko.Nawet
wówczas,gdysamaceniłasięzbytnisko.Odwczorajbyłaprzekonana,żewszystko
skończone.Terazjednakprzyszłojejdogłowy,żemożetodopieropoczątek.Usiadłaz
powrotemprzystoleiwzięłaswojąserwetkę.
-Przysuńmijogurt-poprosiłaJessa.
Wreszcieodetchnąłzulgą.Przezcałyczaswstrzymywałoddech.Kristaztaką
wściekłościąuderzyławwieczkopojemnikazjogurtem,jakbytobyłagłowaScotta
Newtona.
-Cośmusiszzrobićzwłasnymżyciem-rzekł.-Zamierzaszobjąćponownieswą
ciepłąposadkębibliotekarki?
-Niewiem,cobędęrobiła.
-Alewiesz,czegorobićniebędziesz.
-Pogadamyotympośniadaniu.
Usłyszawszytesłowa,Jessmałosięniezadławiłzwrażenia.
-Dobrypomysł.
Ostatniejnocyspędziłwielegodzinnaobserwowaniuprzemijaniaczasu.Tużprzed
świtemudałomusięwytyczyćsobiedalsządrogężyciową.Ażdokońca.Izarazzaczął
się
zastanawiać,dlaczegotakwieleczasuzajęłomuto,copowiniendostrzecodrazu.
WsalonikuKristazajęłamiejscewfotelu.Jessusiadłnaprzeciwko.
-Prawieniespałamostatniejnocy-przyznałasię.-Przepraszam,jeśliciębudziłam.
Maszprzezemniezbytwielekłopotów.Dostałocisięwięcej,niżsięspodziewałeś.
-Znaczniewięcej-przyznałzbłyskiemwoku.
-Wiem,jakimjesteśczłowiekiem.Dobrym,uczciwymi…bezinteresownym…
-Opisujeszkogośinnego.Kristapokręciłagłową.
-Podpisałeśumowęnawydanietwojejksiążki,aniewyrokśmierci.Jeślinadal
będziesztrzymałsięwpobliżumnie,tonapewnodostanieszswojezdjęciez
zaznaczonym
celemwmiejscuserca.
Jessprzeciągnąłsięzpozornąnonszalancją.
-Awięcmampakowaćsięiwynosić?Tochceszmipowiedzieć,prawda?
WoczachKristypojawiłosięcierpienie.
-ZabieramzMarylanduswojerzeczy.Ipotemznikam.
-AcozRosie?
-Muszęzaprzestaćposzukiwań.Niemogęryzykowaćjejżycia.
-Acozemną?-JesspatrzyłnaKristęnieruchomymwzrokiem.
-Czytynicnierozumiesz?Niepozwolęcinadalwtymtkwić!Jesteśdobrym
człowiekiem,każdemuprzychyliłbyśnieba.Alejaniezamierzamponosić
odpowiedzialności
zarujnowaniecudzegożycia.
-Nikomuniezrujnowałaśżycia.Nigdyniemiałaśżadnegowpływunapowstałą
sytuację.Jakmyślisz,cobysięstałoztobąitwojąsiostrą,gdybyśswegoczasudaławiarę
jej
słowomidoprowadziładonatychmiastowejkonfrontacjizojczymem?
-UratowałabymRosieprzeducieczką…
-HaydenBarnardzaprzeczyłbywszystkimzarzutomizarazjegoludzie
zaaranżowalibynieszczęśliwywypadek,wktórymzginęłybyobiesiostryJensen.Pomyśl
tylko,jakwielkiewspółczuciewzbudziłbywtedyszlachetnysenator!Zrozpaczy
rozdzierałby
szaty,obiecującrównocześniewyborcomustawęnakazującąwzmocnieniepasówbezpie-
czeństwalubżądajączaostrzeniakardlabandytówgrasującychpoulicachnaszychmiasti
strzelającychdomłodychkobiet…
-Przestań!-Kristazatkałasobieuszy.
-Nie,totyprzestańbraćnawłasnebarkiwszystkienieszczęściategoświata!Rosie
uciekłaidziękitemuuratowałażycie.Swoje,amożetakżetwoje.Jestterazpewnie
bezpieczniejszanaulicach,niżwjakimkolwiekinnymmiejscu.Byłanatylesilnai
sprytna,
byratowaćsięucieczką.Itybyłaśnatylesilnaisprytna,byznaleźćsiębliskoniej.
Dlatego
Barnardzacząłcigrozić.
-Onspełniswojegroźby!
-Byćmoże.
-Comasznamyśli?
-Niewiemy,zjakiegoczasupochodzązdjęcia,alenawszystkichRosiemanasobie
ciepłerzeczy.Terazjestmaj.Wyglądawięcnato,żefotografowanojązimą.Tegoroku
lub
poprzedniego.
Kristapotrząsnęłagłową,nierozumiejąc,coJessmanamyśli.
-Zostawilibycipóźniejszezdjęcia,gdybynimidysponowali.
-Sądzisz,żezgubilitrop?
-Całkiemmożliwe.Ulicznemałolatyszybkoucząsię,jakznikać.Jeśliniesąśledzone
przezdwadzieściaczterygodzinynadobę,potrafiązatrzećwszelkieślady.Rozpłynąćsię
w
powietrzu.
KristapragnęławierzyćJessowi.Zdawałasobiejednaksprawęztego,żeżycieRosie
możewisiećnawłosku.
-Niewolnomiryzykować.Czytegonierozumiesz?Śledząterazmnie.Awięcjeśli
nawetniewiedzą,gdzieakuratjestmojasiostra,toodnajdąją,idącmoimśladem.
-Właśniedlategomusimypodejśćdosprawyzzupełnieinnejstrony.
DotejporyKriścieudawałosięniespoglądaćnaJessa.Dłużejjednakniepotrafiła
unikaćjegowzroku.
-Nieprzyjmęodciebieżadnejdalszejpomocy.-Dotknęłamiejsca,wktóreugodziłgo
Chaz.-Wystarczytwojejdobroci.Jedźdodomuiwracajdonormalnegożycia.Napisz
książkę.Tutajzrobiłeśwszystko,cowludzkiejmocy.
JesszłapałKristęzarękęiprzyciągnąłdoust.
-Jużmamswojeżycie-powiedział.-Tytakżejesteśwnim.Wszystkoprzemyślałem.
Będziemyrazem.
-Toniemożliwe.
-Wracamdodomuizabieramsiędopisania.Jedzieszzemną.
PrzezchwilęwydawałosięKriście,żesięprzesłyszała.
-Dodomu?Ztobą?
-Tak.
-Waszyngtontoostatniemiejsce,doktóregomogłabymjechać!
-MamnamyślidomwgórachwWirginii.Całkiemspory.Stojącynapłaskowyżu.
Widokstamtądroztaczasiępohoryzont.Wszystkozieloneiczyste.Wystarczymiejsca
dla
nasobojga.-Jessroześmiałsięcicho.-Właściwiebudynekjesttakogromny,żezdoła
pomieścićdrużynęfutbolową.Tostarawozowniadladyliżansów.
-Dobrzewiesz,żeniemogęjechać.Naraziłabymcięnaniebezpieczeństwo.
-Czyzauważyłaś,żetobieNewtonniegroził?
-Możewstosunkudomnieżywijeszczejakieśresztkiciepłegouczucia.Aleto
człowiekbezwzględny.Gdytylkouzna,żezagrażamHaydenowi,natychmiastkażemnie
zabić.
-Niewątpię,żecośdociebieczuje.-Jessodgarnąłwłosyzjejpoliczka.Poróżowiała.
Wiedział,żetoreakcjanadotykjegodłoniipoczułnikłyprzypływnadziei.-Iniewątpię,
że
pozbawiłbyciężycia…gdybytylkomógł.
-Gdybymógł?-KristanachyliłasięodruchowowstronęJessa.Znajwiększąuwagą
słuchałajegodalszychsłów.
-Pomyśltylko-zacząłpowoli.-NewtonmożepozbawićżyciaRosie,boma
pewność,żeniktnigdyniepowiążejegoosobyzmorderstwemmłodocianejuciekinierki.
Umrzeonaanonimowo,więcniktnigdyniedowiesię,żemłodszapannaJensennieżyje.
Ale
ztobątozupełnieinnahistoria.Scottdobrzewie,żegdybyśzostałazamordowana,nie
dopuściłbymdozatuszowaniasprawy.Jestemczłowiekiemznanymipoważanym.
Natychmiastwszcząłbymśledztwoimiałbymwieledopowiedzenia.
-Uważasz,żepotrafiłbyśstawićczołoHaydenowi?Twojadoskonałareputacja
liczyłabysiębardziejniżjegowładza?
Jessuśmiechnąłsięlekko.
-Niemammaniiwielkości.Aleistniejąjeszczenatymświecieludziebezwzględnie
uczciwi,którzyniedająsięskorumpować.Wiem,kimsą,ijakdonichdotrzeć.
-Znalazłszysięwgrobie,niewszcząłbyśśledztwa.
-Toprawda,alezrobilibytozamniemójprawnikimójwydawca.
-Twójprawnik?Wydawca?Jakimcudem…?
-Dokładnyopiswszystkiego,cowydarzyłosiędotejpory,jestjużwichrękach.
-AleScottniemaotympojęcia.PodobniezresztąjakHayden.Chybażeimto
powiesz.
-Och,obajdobrzewiedzą,kimjestem.Znająmnie.Imojemetody.
AwięcJesspomyślałowszystkim.Kristauprzytomniłasobie,jakwielemu
zawdzięcza.
-Toznaczy,żejesteśmychronieni?
-Chybażetwójojczymokażesięażtakzdesperowany,żezaryzykuje.
-AleRosieniejestbezpieczna.
-Byłabybezpieczna,gdybyudałosięnamjąodnaleźć.Aleprzystępującdodalszych
poszukiwań,musielibyśmyzałożyć,żeprzeciwnicystraciliśladiniewiedzągdziejest.I
żeto
nam,anieim,udasięodszukaćRosie.
-Takiegoryzykapodjąćniemogę.
JessprzyciągnąłKristędosiebie.Byłasztywna.Opierałamusię,bobyłazbyt
zdenerwowana.
-Niemusiszsamapodejmowaćryzyka.Zrobimytorazem.
-Dlaczego?
Odetchnąłzadowolony,żewreszciepadłotopytanie.Równocześniejednakbyłomu
przykro,żeniemożewyjawićKriściegłównejprzyczyny.Niewolnobyłomącićjejteraz
w
głowieimówićouczuciach.Wyznaniemiłościmusiałojeszczepoczekać.Możenawet
dość
długo.
-Niepotrafięstaćzbokuispokojnieprzyglądaćsiętemu,cosiędzieje.Gdzieśpo
drodzetwojawalkastałasiętakżemojąwalką.
WgłębiduchaKristaliczyłanainnąodpowiedź.PokochałaJessa.Jejmiłośćpotrafiła
zakwitnąćwnajbardziejnieprawdopodobnymmiejscuiczasie.Gdybyuczucieniebyło
tak
głębokie,pewniebywogóleniezwróciłananieuwagi.
-Możnawalczyćnawielesposobów.-UsiłowałaodsunąćsięodJessa,leczjejnie
puścił.-Wybierzten,którypozwolicizwyciężyć.
NiereagującnasłowaKristy,mówiłdalej:
-JedźzemnądoWirginii.Pomóżpisaćksiążkę.Zatrudnięciędoprowadzeniaprac
badawczych.Potrzebujeszzajęcia.
-Jużmówiłam…
-Pomóżmizdemaskowaćtwojegoojczyma.
-Alejak?-Przestałasięwyrywać.
-Każdyproblemmożnarozwiązaćbardzoróżnie.Kristapoczułanikłyprzypływ
nadziei.
-Comasznamyśli?
-JakożedalszeposzukiwanieRosiejestzbytniebezpieczne,postąpimyzupełnie
inaczej.Użyjęswoichpowiązańikontaktów,żebyrozpocząćsolidną,zakrojonąna
szeroką
skalękampanięprzeciwHaydenowiBarnardowi.Wykopięspodziemiwszystkie
materiałyna
tematbrudów,któregodotyczą.Akiedyzdobędęwystarczającąliczbęobciążających
dowodów,zaproponujemypanusenatorowimałątransakcję.Mojeinformacjezażycie
Rosie.
Wówczasbędziemusiałznaleźćjądlanas.
KristapatrzyłanaJessarozszerzonymioczami.Niemogłauwierzyćwjegosłowa.
-Czymatoszansepowodzenia?
-Tak,ma.Aleczysięuda?-Jesswestchnął.WjegooczachKristamogławyczytać
prawdę.-Przyrzecniemogę,alejednojestpewne.Jeśliniespróbujemy,toniczegonie
uzyskamy.
-Acoztwojąkarierą?Zamierzaszpoświęcićcałyczasnapracę,którejwynikówbyć
możenigdyniezdołaszopublikować?
-Byłsobiekiedyśpewienmłodyczłowiek…-Jessuderzyłsięwpierś-dlaktórego
liczyłosiętylkoiwyłącznieopisywanieidemaskowanieniegodziwościtegoświata.
Szybko
jednakdojrzał.Stałsięstarszyimądrzejszy.Żyjeteraznietylkopoto,abyujrzećswoje
nazwiskonaobwoluciejakiejśksiążki.
-Robisztodlamnie?
Pragnąłprzytaknąć,aleobawiałsię,żeKristagoniezrozumie.
-RobiętodlaciebieiRosie,atakże,byćmoże,dlawszystkichinnychdzieciaków,
którespotkałpodobniekoszmarnylos.-Jesswzruszyłramionami.-Aczywogóle
musimyto
analizować?JedźzemnądoWirginii.Oferujęciposadęimieszkanie.Atakżeszansę
pomocy
twojejsiostrze.
TymisłowamiprzeniósłKristęzotchłanirozpaczywświatnadziei.Niemogła
odmówić.Iniechciała.Jesschciałmiećjąoboksiebie,mimożenawetniewspomniało
miłości.Czasnietylkoleczył,lecztakżepotrafiłzdziałaćznaczniewięcej.Wmiarę
przemijaniaspokojnychdniinamiętnychnocymożeto,coichterazłączy,przekształcisię
we
wzajemneuczucie?Wcośtrwałego…
Skinęłagłowąizapytałakrótko:
-Kiedyruszamy?
DopieroterazJessuzmysłowiłsobie,jakbardzobyłnapięty.Usłyszawszyodpowiedź
Kristy,poczułsięjakskazaniec,któregouniewinnionowostatniejchwili.Awięcjednak
będą
razemspędzaliczas.No,możeniebędątonajszczęśliwszeichgodziny,alezawszebyłoto
coś.Potym,coKristaprzeszłainadalmusiałaprzechodzić,jedyne,ocomógłprosić,był
właśnieczas.Jesspostanowił,żedajejtakżemiłośćidużocierpliwości.Irazem
przetrwają.
Zpewnościądoczekająlepszychdni.
-Dzisiajsiępakujemyijutroruszamywdrogę.Niemażadnegopowodu,aby
zostawaćdłużej.-Jesszamilkł,alejużpochwilipostanowiłszczerzepostawićsprawę.-
A
pozatymimszybciejzabierzemysięzaporządkidomowe,tymlepiej.
Kristabyłatakzamyślona,żeniezwróciłauwaginasłowaJessa.Dotarłydoniej
dopieropochwili.
-Comasznamyśli?
-Widziałem,jaksprzątasz.Robisztodoskonale.
-Powiedz,żetwójdomniewyglądatak,jaktutejszemieszkanie,kiedyje
wynajmowałeś!-jęknęłazwcalenieudawanymprzerażeniem.
-Niewygląda-uczciwiepotwierdziłJess.-Jestwiększy.Znaczniewiększy.
-Karaluchy?
-Myszy.
KristaoparłagłowęopierśJessa.Niewiedział,czyśmiejesię,czypłacze.
-ZabierzemyzesobąKota-zdołałapowiedziećizarazpotemzałamałsięjejgłos.
Rozpłakałasię.
Jesspocieszającymgestempogładziłjąpowłosach.
-Niemartwsię.Przekonaszsię,wszystkobędziedobrze.
-Mamnadzieję.Boże,mamtakąnadzieję.
Pakowanieokazałosięczynnościąprostą.Włożyliniewielkidobytekdokartonowych
pudełiuzgodnilizpaniąDuchamp,żewyślejedoWirginii.Kobietastałanagalerii
pierwszegopiętra,zamiatająciopowiadająchistorieoNowymOrleanie,podczasgdyJess
przenosiłwłasnerzeczydomieszkaniaKristy.
Gdyskończylipakować,nastałajużporakolacji.WpadłaWanda,żebysięznimi
pożegnać.OstatniwieczórzamierzalipoświęcićnaszukanieTate.Wątpilijednak,czy
upartai
hardanastolatkadasięodnaleźć.
-Wrazieczegocojejpowiemy?-spytałaKristapokolacji.
Jesspatrzył,jakszczotkujewłosy.Wświetlelampypołyskiwałyjakjasnezłoto.Już
niesprawiaławrażeniakobietyskrajniezrozpaczonej.Dałjejnadzieję.Zastanawiałsię,
czy
ofiarowałcośjeszcze.Uczucie.Aleniebyłażtakimidiotą,abyłudzićsię,żeKristago
pokochała.Odwróciłasięwjegostronę.
-CopowiemyTate?-powtórzyłapytanie.
-Spróbujemynamówićjąnapowrótdodomu.Wandaobiecałazałatwićtoza
pośrednictwem„NaszegoMiejsca”.
-AjeślinieudasięnamznaleźćTate?
-Niezamartwiajsięzawczasu.
JessprzesunąłdłoniąpowłosachKristy,apotemjąpocałował.Lekkapieszczota,
mającatylkopodtrzymaćnaduchu,przerodziłasięwcośznaczniesilniejszego,zapełnym
przyzwoleniemcałowanej.
WkońcuJesswypuściłKristęzobjęć.
-Niemiałemzamiaruniczaczynać-usprawiedliwiłsięześmiechem.
ChętnieuzmysłowiłabyJessowi,żeto„nic”miałoswójpoczątekwieledniprzedtem,
aleobawiałasięjegoodpowiedzi.
Wieczórbyłciepły,panowałaniemaltropikalnapogoda.Słabywietrzykniósłzapach
magnolii.Ulicamiprzechadzalisięrozbawienimieszkańcyituryści.JessiKrista
przemierzyli
wszerziwzdłużcałąFrancuskąDzielnicę,żegnającsięwmyślizmiejscami,których
wspomnieniebędziedręczyćichdokońcażycia.
PrzeszukaliwszystkieznaneKriściekryjówkiTate.Gdywreszciezawróciliwstronę
domu,dochodziłapółnoc.PrzezcałądrogęKristamilczała,pogrążonawewłasnych
myślach.
Odezwałasiędopierowówczas,gdyznaleźlisięwprzesmykumiędzydomami.
-Zależałominatym,abyodnaleźćTate.-Słowatenieodzwierciedlałyjejuczućdo
nieszczęsnejnastolatki.-Kochamją-wyznała.
-Toświetnadziewczynka-przyznałJess,kiedyznaleźlisięnadziedzińcu.
-Cosięzniąstanie?
Niemusiałodpowiadaćnatopytanie,boKristawiedziała,żeupłynącałelata,nim
Tateudasięuzyskaćlegalnezatrudnienielubwynająćjakiśprzyzwoitykąt.Przeztelata
codzienniebędziemusiaławalczyćoprzetrwanie.
-Niewiem-powiedział,pocieszającymgestemkładącrękęnaplecachKristy.-Ale
Wandazrobiwszystko,cowjejmocy.MożenamówiTatenapowrótdodomu?
Odzrujnowanejfontannyoderwałasięnaglejakaśszczupła,drobnapostać.Wtych
ciemnościachwyglądałotojakporuszającysięwąskicień.
-Niewrócędodomu.
Stanęlijakwryci,alejużposekundzieKristarzuciłasięwstronę,zktórejdobiegał
głos.PorwałaTatewobjęciaizaczęłająściskać.
-Gdziebyłaś?-Potrząsnęładziewczynką.-Przezwielegodzinszukaliśmycięwcałej
dzielnicy!
Tateodsunęłasięiotrzepałazkurzu.
-Tuitam.
-Dlaczegoniedałaśznać,żeuciebiewszystkowporządku?
-Umniezawszejestwszystkowporządku.-Unikającwzrokurozmówczyni,Tate
wymamrotała:-Martwiłamsięociebie.
SerceKristyzalałafalaradości.
-Nicmisięniestało.Naprawdę.
-Wiem.Chciałamsiętylkoupewnić.
-Wejdziesznagórę,żebytrochępogadać?
-Mieszkamzparomadziewczynami.Powiedziałamim,żewrócęokołopółnocy.
-Chodźznami.Bardzocięproszę.
Tatewzruszyłaramionami,alepomaszerowałazaKristąwstronęschodów.Jess
podążyłzanimi.PrzeddrzwiamimieszkaniaKristapoprosiłagobłagalnymspojrzeniem,
aby
niezostawiałichsamych.Skinąłgłowąiwszedłdośrodka.Tateobrzuciławzrokiem
kartonowepudła.
-Wandamówiła,żewyjeżdżacie.Dokąd?
-DoWirginii.ZamierzampracowaćtamdlaJessa.
-Acoztwojąsiostrą?
-Todługahistoria.Będęszukałajejwinnysposób.
-No,tocieszęsię,żeuciebiewszystkowporządku-wymamrotałaTate,ruszającku
drzwiom.
-Niewychodź.-Kristazastąpiłajejdrogę.-Wysłuchajmnie,proszę.-ZanimTate
zdołałasięodezwać,powiedziałaszybko:-Niemogęznieśćmyśli,żeżyjesznaulicy.
Wiem,
czymtogrozi.Samasięotymprzekonałam.Czynaprawdęniezdecydujeszsięnapowrót
do
domu?Możeniebędzietamnajlepiej,alezawszektośwesprzewpotrzebiezarówno
ciebie,
jakitwojąmamę.Pobędzieszwdomutylkodochwili,gdybędzieszmogłapójśćswoją
drogą.-JessgestemdałznaćKriście,żebydałaspokójnamowom,aleniepotrafiłasię
powstrzymać.-Tate,proszę!Czyzechceszotympomyśleć?
Nastolatkamiałatakąminę,jakbychciałauciec,aleKristanadalzagradzałajej
wyjście.
-Mamamnieniechce-wymamrotaładziewczynka.
-Chce,alepewnieniewie,jakcitopowiedzieć.
-Mówiła,żeniechce.
-Wzłościludziewygadująróżnerzeczy.Zadzwońterazdoniej.Kiedy
rozmawiałyścieporazostatni?Kiedy?
-Kristanalegałanaodpowiedź.
-Dzwoniłamdoniejodwastamtegowieczoru.
-WbezsilnejrozpaczyTateuderzyłapięściąweframugędrzwi.-Zostawiłamci
przecieżforsęzatelefon.Aleniekażdyjesttakijakty.-Dziewczyncezałamałsięgłos.
-Mamapowiedziała,żebymwięcejniedzwoniła.Jedynymczłowiekiem,któremu
kiedykolwieknamniezależało,byłamojababcia,aleonajużnieżyje!
MimooporówTate,Kristaobjęłająiprzyciągnęładosiebie.Tuliławramionachobcą
dziewczynkę,nieRosie,aleniemiałotożadnegoznaczenia.Obiebyłyjejrówniebliskie.
-Mniezależynatobie-oświadczyłazmocą.-Kochamcię.Iniedamciodejść.
Wyjedziemyizamieszkamyrazem.Potrzebujemysięnawzajem.
-Jesteśstuknięta.Puśćmnie.
-Pojedzieszzemną.Skończyszszkołęiwyrośniesznamądrąkobietęosilnym
charakterze.Niemusiszteraznawetpodejmowaćdecyzji.Samatozrobięzaciebie!
TatezdołałasięwreszciewyswobodzićzobjęćKristy.
-Tynaprawdęzwariowałaś!Dlaczegosięnamnieuwzięłaś?Niemożeszodnaleźć
siostry,więcchceszprzygarnąćpierwszązbrzegudziewczynę,jakąnapotkasz?Cojestz
tobą?
-Zemnąjestwszystkowporządku-zapewniłaKrista.RzuciłaokiemnaJessa.
Dopieroterazuprzytomniłasobie,żeposunęłasięzadaleko.Zamierzałasprowadzićmu
do
domuobcegodzieciakaulicy,zadziornegoiniesfornego,któryprzykażdymkroku
zbliżającymgodonormalnegożyciabędzieprotestowałznieludzkimwrzaskiem.
Kristaniewiedziała,copocząć.Przyszłojejnawetdogłowy,żebędziezmuszona
dokonaćwyboru,alewłaśniewtejchwiliusłyszałaspokojnygłosJessa:
-Posłuchaj,Kristo.MamwWirginiiwłasnydom,wymagającygeneralnego
sprzątania.Znaszprzypadkiemkogoś,ktomógłbymipomóc?Zapewniammieszkaniei
wikt.
Aha,najbardziejodpowiadająmiciemnewłosyiniebieskieoczy-dodałżartobliwym
tonem,
zanimKristazdołałasięodezwać.
-Wybywam-oświadczyłaTate,alenieruszyłasięzmiejsca.
Jesspodszedłdoniej.
-Tate,zaznałaśwżyciuniewielemiłości.Pozwólwięc,żecościoniejpowiem.To
uczucieniemażadnegosensu.Razjest,arazgoniema,niewiadomodlaczego.Matki
powinnykochaćswojedzieci,aleczasaminiepotrafią.Kiedyindziejmiłośćrodzisięi
wzrastawzadziwiającychokolicznościach.Pewnegopięknegodniaczłowiekpodnosi
wzrok,
widzikogoś,kogoodjakiegośczasujużzna,inagleuprzytamniasobie,żegokocha.
Tatechrząknęłanerwowo.
JessspojrzałnaKristę.Miałabłyszcząceoczy.Zapragnąłporwaćjąwobjęciai
pocałować.Izrobiłbyto,gdybyniestojącaobokTate.To,codotejporyuważałza
niemożliwe,wydałomusięnaglebajecznieproste.Dokończyłpewnymgłosem:
-Czasamimężczyznaikobietazdająsobiesprawęztego,żekochająobojejakiegoś
dzieciaka,ichcą,abyrósłnaichoczach.Mamyterazdoczynieniaztakąwłaśniesytuacją.
Tatechrząknęłaponownie.
-Naprawdęmacieświra.
Jessobdarzyłjąpromiennymuśmiechem.
-Możeszpowtórzyćtojeszczeraz?
-Przecieżmnieniekochacie.Jestwamtylkoprzykro,bosądzicie,żejestemsamotna.
Alejaniejestem.Inikogoniepotrzebuję!
-Życieztobąbędziepiekielnietrudne-zczułościąwgłosiestwierdziłaKrista.
PogłaskałaTatepopoliczku.-Bądźsobienieznośnajutroiwewszystkienastępnedni.
Ale
czymożeszwreszciepowiedzieć,żejedzieszznamidoWirginii?Muszętousłyszeć!
-Nigdziesięniewybieram!-TateodepchnęłaKristęiotworzyładrzwi.-Macie
nierównopodsufitem.Nibypocomiałabymjechać?
-Bojesteśnampotrzebna.-Kristazaklaskaławdłonie.Niemogładoniczegozmusić
upartejdziewczynki,choćbyniewiemjaktegopragnęła,alepostanowiładodać:-Wsa-
mochodziejestmiejscenatwojerzeczy.Bądźtutajoósmej,jeśliprzedwyjazdemchcesz
zjeśćśniadanie.Ruszamyzsamegorana.Czekanasdługajazda.
-DlaczegomiałabymwybyćdoWirginii?
-Bomytamjedziemy.
-Idiotyzm!-warknęłaTateizatrzasnęłazasobądrzwi.Wrazzjejzniknięciem
ulotniłasięcałanadziejaKristy.
-Przyjdzie?
-Wrazieczegojąuprowadzimy-pogodnieobiecałJess.Kristaodwróciłasięod
drzwi.
-Jess,czyto,copowiedziałeśTate…?
ŻebynieulecpokusieobjęciaKristy,skrzyżowałręcenapiersiach.
-Ogeneralnychporządkach?-Świetniewiedział,ocojejchodzi.
-Nie.Omiłości.
-Podobałocisię?Przytaknęłaruchemgłowy.
-Tak.Tenkawałekomiłościwzadziwiającychokolicznościach.
-Ainnykawałek,tenomężczyźnieikobiecie,dojrzałychnatyle,abywybrać
przedmiotswegouczucia?Czyteżbyłdobry?
-Tak.
-Jakbardzo?
Kristaprzywarłakurczowoplecamidodrzwi,żebyukryćnerwowedrżeniecałego
ciała.Mimożewiedziała,iżnienależytegomówić,niepotrafiłasiępowstrzymać.
-Kochamcię,Jess.Jużodpewnegoczasu.Niewiem,jakiesątwojeuczucia,alejeśli
potrafięwyznaćtoTate,mogętakżetobie.Powiedz,jeślitocokolwiekzmienia…
-Cokolwiek?Wszystko.Itotakszybko,jaktylkoudasięnamcałąsprawę
przypieczętowaćumową.-JessprzyparłKristęmocniejdodrzwiicałowałażdoutraty
tchu.-
Jateżciękocham-oświadczył,obsypującpocałunkamijejwłosyitwarz.-Alepotym,co
przeszłaś,uznałem,żeniemogęcięonicprosić.
-Damciwszystko.Absolutniewszystko!
Potem,korzystajączpozostałychimjeszczegodzinnocy,Kristawielokrotnie
udowadniałatoJessowi.
ROZDZIAŁOSIEMNASTY
KristaobudziłasięwobjęciachJessa.Uprzytomniłasobiezniechęcią,żezakilka
minutbędziemusiaławstać.Miałaochotępoleżećspokojnieprzezchwilęipomyślećo
czekającymjądniu.
WNowymOrleanieponiosłaklęskę.NieodnalazłaRosie.Pewnienadalżyłagdzieś
naulicyimożejużnigdywięcejnieudasięjejzobaczyćsiostry.Bezwzględunato,co
przyniesielos,szukanieRosieprzestałobyćdlaKristyjedynymżyciowymcelem.Jej
rodziną
stalisięteraztakżeJessiTate.
JessweśnieprzyciągnąłKristębliżejdosiebie,takjakbywyczuł,żeonimmyśli.
Oparładłońnajegoramieniu.Byłwspaniałymczłowiekiem.Dziękiniemuodzyskała
utraconąwiaręwludzi.Imiłość.Atakżenadzieję.
Otworzyłoczy.
-Wyglądasztak,jakbyśmyślałaowielkichsprawach-powiedział.
Kristauśmiechnęłasięsmutno.Nadstawiłatwarzdopocałunkunapowitanienowego
dnia.
-Największych.
Więcejniepytał.Wiedział,cozaprzątaibędziezaprzątałojejmyśli.
-Mamnadzieję,żeopuszczenieNowegoOrleanunieuważaszzaporażkę?
-Nie.WyjazddoWirginiitraktujęjakonastępnykroknatejsamejdrodze.Przecież
niezrezygnowaliśmyzszukaniaRosie.
-Podobamisiętakiepodejście.-JessponowniepocałowałKristę.Żałował,żewtej
chwiliniemająwięcejczasudlasiebie.
KristaniemogłarozmawiaćoRosie.Sprawiałotozbytwielkiból.
-Sądzisz,żeTatewróci?-spytała.
-Niemampojęcia.Jeślisięniezjawi,rozpoczniemyposzukiwania.
-Chybaniemożemyzabraćjejsiłą.
-Niemożemy.
-Tejdziewczyncewolnożyćzaśmietnikiem,bomatkaniechcemiećjejwdomu.Ale
tomy,tyija,mielibyśmykłopoty,gdybyśmyzabralijąsiłązulicy.Toniejestw
porządku…
topoprostuniesprawiedliwe.
-JeżelinawetTatepojedzieznamizwłasnejwoli,możemywpaśćwtarapaty.
-Chybaniemówisztegopoważnie.
-Dozajmowaniasięnieletnimitrzebamiećodpowiednieupoważnienie.Zakładanie
prywatnegoośrodkadlamłodocianych,domudzieckalubrodzinyzastępczejbez
zezwolenia
jestniezgodnezprawem.Podobniejakprzewożenienieletniejprzezgranicęstanu.Może
to
zostaćuznanenawetzauprowadzenie-wyjaśniłJess.
-Zdającsobiesprawęztegowszystkiego,nadalchcesz,żebyTatepojechałaznamido
Wirginii?-spytałaKrista.
-Prawostworzonopoto,bychronićnieletnich.Dlamnieważniejszajestjegoistota,
niżsucheparagrafy.-JessznówpocałowałKristęiniechętnieusiadłnałóżku,odwracając
się
doniejplecami,gdyżwcaleniebyłpewny,czychcewidzieć,jakzareagujenajego
następne
słowa.Mogłypodziałaćjakbomba.-Apozatymsądzę,żegdytylkoznajdziemysięw
Wirginii,możemyuczynićzadośćprzepisomprawnymipostaraćsięolicencjęna
założenie
niewielkiegodomudziecka.Kristausiadłanałóżku.
-Domudziecka?
-Sallyteżjestpotrzebnemiejsce,wktórymmogłabyżyć.
Wpokojunadługozapanowałacisza.WreszcieJessniewytrzymałnapięcia.Odwrócił
siętwarządoKristy.Siedziałazezmarszczonymczołem,oczymśintensywniemyśląc.
-Jakdużajesttatwojawozowniadladyliżansów?
-spytała.
Jessuniósłwgóręobieręce.
-Wierzmi,kiedyjąkupowałem,nictakiegonawetnieprzeszłomiprzezmyśl.
-Jakduża?
-Maosiemsypialni,aleniektóremałe.Bardzomałe.
-Jesszawahałsięnachwilę.-Takiemalutkiejaktomieszkanie.
-Zamierzaszzorganizowaćkomunę?Amożelepiejhotel?
-Kupiłemcałąposiadłość.Dompoprostutamstał.
-SallyniejestzWirginii,podobniejakTate.
-Spróbujemydogadaćsięzopiekąspołecznąnadmłodocianymiwstanach,zktórych
pochodząobiedziewczynki.Zawarcieoficjalnegoporozumieniaiwszystkieformalności
pomożenamzałatwić„NaszeMiejsce”.Dadząnamteżdobrereferencje.
-Cośmisięzdaje,żebadałeśjużtęsprawę.Mamrację?
-Och,tylkoprzyokazjizbieraniamateriałówdoksiążki.
Jessspuściłwzrok,ujrzawszypełneniedowierzaniaspojrzenieKristy.Wstałaiobjęła
gozaszyję.
-Uprawiaszzawódreportera,ajajestembibliotekarką.Powiedz,comywogóle
wiemyobezdomnych,trudnychdzieciakach?
-Więcejniżktokolwiek,kogoznam.
Jessmiałsłuszność.Doświadczeniaostatnichmiesięcypozwoliłyimzdobyćdużą
wiedzę.Ichedukacjaniebyłatylkoczystoteoretyczna,odbylisolidnąpraktykę.A
idealizm,
jakipodrodzestracili,zastąpiłagigantycznadawkarealizmu.
-Będziemydziałaćrozważnieibardzopowoli.Krokpokroku-obiecałJess.
-Awięcprzystępujemydorealizacjipierwszegokroku.Tomisiępodoba.
-Jesteśwspaniała!Pragnęcięjaknikogoinnegonaświecie-wyszeptałJessiukrył
twarzwewłosachKristy.-Będziemydziałaćrozważnieibardzopowoli.
-Kłamca.
Ajakożeniemógłzostawićtegowyzwaniabezodpowiedziiudowodnienia,żemówił
prawdę,dośniadaniazasiedlizesporymopóźnieniem,dopierooósmej.
Odziewiątejbyłojużwiadomo,żeniemacodłużejczekaćnaTate.Jesszająłsię
ładowaniemdosamochodupodręcznychbagaży,aKristarobiławmieszkaniuostatnie
porządkiisprawdzała,czyczegośniezostawili.Wcalesięjednakniespieszyli.Jaktylko
mogli,obojeprzeciągalizajęcia.Aleowpółdodziesiątejniemielijużnicdoroboty.
-Tateschowasięwmysiądziurę,jeśliniezechce,abyśmyjąznaleźli-zesmutkiemw
głosiestwierdziłaKrista.
-Podejdźdosamochoduiudawaj,żezarazsięrozpłaczesz-wyszeptałnagleJess.
-Aledlaczego?-zapytała,choćodrazuuznała,żewcaleniebyłobytotrudne.
-Bozdajemisię,żeodkądzacząłempakowanie,ktośmniebezprzerwyśledzi.
-Sądzisz,żeTatejestwpobliżu?
-Aha.
Odczasu,kiedyKristausiłowałaodnaleźćsiostrę,zdarzałosięjejrobićrzeczy
znaczniegorszeibardziejspektakularne,niżudawaniepłaczu.Stałasięznakomitą
aktorką.
Podeszłaterazpowolidosamochodu,apotemnachyliłasięnadmaskąiskryłatwarzw
dłoniach.Mimożenaprawdębyłabliskaautentycznychłez,zastanawiałasię,czywten
sposóbudasięjejsprowokowaćTatedowyjściazukrycia.
Przezkilkaminutstałatakbezruchu.Kiedyjużchciałazrezygnowaćzodgrywania
scenyrozpaczyiodejśćodsamochodu,usłyszaławpobliżujakiśszmer.Podniosłagłowę.
Po
drugiejstroniemaskiwozuujrzałanagleTate.
-CzywWirginiijadasiępłatkiowsiane?-spytaładziewczynka.
-Lubisz?
Tatewykrzywiłabuzięzodrazą.
-Awięcodpowiedźbrzmi:nie.WWirginiiniejadasięowsianki-zcałymspokojem
skłamałaKrista.
-Niejestemtwoimdzieckiem.Anitwojąsiostrą.
-Jesteśmywięcprzyjaciółmi.
-Nielubię,kiedymówimisię,comamrobić.
-Tate,gdyludzieżyjąrazem,musząprzestrzegaćpewnychzasadidostosowaćsiędo
nichpoto,abysobienawzajemnieprzeszkadzać.Dostanieszwłasnypokój.Będziesz
mogła
robićwnim,cozechcesz.Możeszwrócićdoszkoły.
-Każąpowtarzaćmiodpoczątkucałąklasę.
-Pomogęciodrabiaćlekcje,zanimnienadrobiszbraków.Jesteśinteligentnaizdolna.
Napewnoświetniesobieporadzisz.
Tatepodniosłazziemizniszczonyplecak,ukrytyzasamochodem.SpojrzałanaJessa,
którypodszedłbliżej.
-Mogęzabraćsięzwami-oznajmiłamrukliwymtonem.-Alejeślimisiętamnie
spodoba,toniezostanę.
JessobdarzyłTatejednymzeswoichpromiennychuśmiechów.
-Jasne.Aledajnamszansę.Niezwiewajtylkodlatego,żeniebędziecisięchciało
pozmywaćnaczyńlubgdyzeszkolnegotestuniedostaniesznajlepszegostopnia.
Tateprychnęłapogardliwie.TakjakbyJessbyłdzieckiem,aonaosobądorosłą.
Kristazaśmiałasię.Miałaochotęuściskaćzadziornądziewczynkę,aleuznała,że
będzierozsądniejodłożyćprzejawyserdecznościnapotem,kiedyjużbezpiecznieminą
granicemiastaiTateznacznietrudniejprzyjdziezrezygnowaćzdalszejpodróży.Zamiast
więcTate,uściskałaJessa.
-Gotowa?-zapytał,wypuszczającjązobjęć.Skinęłagłową.Zwrażenianiemogła
wymówićanisłowa.
JessusadowiłTatenatylnymsiedzeniurazemzesfatygowanymplecakiemijego
własnąmaszynądopisania.Kot,dotejporydrzemiącynapodłodzesamochodu,przeniósł
się
bezzwłocznienakolanadziewczynki.
Kristaostatnimpożegnalnymspojrzeniemobrzuciładziedziniecidom.Przyjechała
tutajposiostrę,awyjeżdżałazJessemiTate.
-Dowidzenia,Rosie.Kochamcię-szepnęłaczule.-Bądźzdrowa…ibezpieczna.
UsiadłaobokJessa,którywłączyłsilnik.
Rozumiał,jakwieledlaKristy,apewnietakżedlaTate,oznaczaopuszczenietych
miejsc.DlategoulicamiFrancuskiejDzielnicyjechałpowoli,dającimczasnapożegnanie
się
zprzeszłością.Mijalipiękne,staroświeckiedomy,którebyłyświadkamiminionychdni.
Skręcił.Znaleźlisięnaulicy,którąKristawracałapospieszniedodomutamtego
wieczoru,kiedyjąśledził.Minęlidomnoclegowy,gdzieczęstozatrzymywalisięmali
uciekinierzy,imałysklepikspożywczy,wktórymKristapokazałazdjęcieRosiepanu
Majorsowi.
KiedyzbliżalisiędoCanalStreet,wzrokKristywyłowiłnagleruchomą,złotąplamę.
Podrugiejstronieulicyszławprzeciwnymkierunkudziewczyna.Minęliją,zanimKriście
udałosiędostrzecjejtwarz.Alewsposobieporuszaniasiędziewczyny,trzymaniagłowy,
byłocoś…
KristaodruchowochwyciłaJessazarękę.
-Cosięstało?-zapytał.
-Tamszładziewczyna.Widziałamjątylkoodtyłu,ale…
Zakażdymrazem,gdyspostrzegaładziewczynęozłotychwłosach,natychmiast
widziaławniejRosie.Takbyłoipewniejużtakzawszemiałobyć.
-Zawracamy.-Jesszacząłszukaćwzrokiemmiejscaodpowiedniegodowykonania
manewrusamochodem.
-Nie.-Kristawyprostowałaplecy.Patrzyłaterazprostoprzedsiebie.-Jedziemydalej.
-Naprawdętegochcesz?
-Tak.Chcęjechaćdodomu.
PanMajorsgoniłresztkamisił.Zamiastzapełniaćtowaremprawiepustepółki,
siedziałbezczynniezaladą.Sklepikspożywczy,któregobyłwłaścicielem,należał
poprzednio
dojegoojca.Aonsampracowałwnimprzezcałeżycie,odkądjakomałychłopieczdołał
urosnąćnatyle,bysięgaćkontuaru.Teraz,mającnakarkusześćdziesiątkę,wyczekiwałz
utęsknieniemdnia,wktórymbędziemógłporazostatnipowiesićnadrzwiachtabliczkęz
napisem:„Zamknięte”iwięcejdosklepuniewracać.
Jednaktoniepracawsklepie,alebezdomnemałolatytaknaprawdęmęczyłygo
najbardziej.Wwiększościdobredzieciaki,alezawszepotrafiłybeztrudupodejśćgoi
rozszyfrować.Niemiałypojęcia,żeonsamjakotrzynastolatekuciekłodrodzinyiżeto
głód
przywiódłgozpowrotempodrodzinnydachdomu,wktórymnigdyniezaznałani
odrobiny
miłości.Temałolatywiedziałynatomiastdoskonale,żestarypanMajorsnakarmijeza
darmo,
czasamitylkoczerstwymipączkamiimlekiem,alenapewnonakarmi.
Maliklienciczasamikradliwsklepie,alenajczęściejjedyniebatonikilubgumędo
żucia.Zdarzałosię,żewpadalitylkopoto,abypogadać.BowiempanMajorsumiał
słuchać.
Akuratzdążyłwsadzićnoswgazetę,gdypojawiłsiępierwszyporannyklient,jedenz
dzieciakówulicy.PanMajorspotrafiłzawszejerozpoznać.Miałyniemyte,przetłuszczone
włosyiniechlujne,brudneubraniaorazzawszenosiłyprzysobietorbęzdobytkiem.
Twarze
ichbyłybladeipozbawionewyrazu,awzrokpusty.Właścicielsklepikuwiedziałjednak
dobrze,żetenieszczęsne,bezdomnemałolatymająrównieżuczucia.Pamiętałtoz
własnego
dzieciństwa.
Dziewczynka,któraweszłaprzedchwilądosklepu,kogośmuprzypominała,alenie
wiedział,kogo.Zczymśsiękojarzyła.Alezczym?Ładnaijasnowłosa.Atakżew
zaawansowanejciąży.Byłtojedenznajsmutniejszychwidoków,jakiezdarzałosiępanu
Majorsowioglądać.Prawietakprzykry,jakwidokdziecichorychijużzniszczonych
narkotykami.
Dziewczynka,któraprzedchwiląweszładosklepu,miałaniezwykłeoczy.Prawie
turkusowe.UważniewpatrywałysięwpanaMajorsa.
-Ktośmówiłmi,żesprzedajepanniedrogodzieciakommlekoipączki.
Staryczłowiekpomyślałomającymsięurodzićdziecku.Tejmałejistotceniedawał
żadnychszans.
-Mammleko,alepączki,akuratmisięskończyły-oznajmiłniezupełniezgodniez
prawdą.-Copowiesznakanapkę?Przygotujęcizrostbefemzatakąsamącenę.
Przeztwarzdziewczynkiprzemknąłjakiśbłysk.
-Dlaczegopantorobi?-spytała.
Miałdowyborukłamaćdalejlubpowiedziećprawdę.Tamałolatamiałaswoją
godność.
-Botakmisiępodoba-odparłmrukliwie.Odwróciłsięplecami,żebywziąć
francuskąbułkę,szybkojednakznówzerknąłnaladęimałąklientkę.Rozumiałte
dzieciaki,
aleniemiałdonichzaufania.
-Niepochodzęstąd,więczapytałam-wyjaśniła.
-Kiedyśbyłamtutajprzezkilkadni,alepotemwyjechałam.
-ZamierzaszzostaćwNowymOrleanie?
-Nie.Jestemtutylkoprzejazdem.-Sięgnęłapogazetę,którąprzedchwiląpołożyłna
kontuarze,przekręciłająwswojąstronęizaczęłaprzewracaćstrony.Byłotoniezwykłe.
Większośćmałolatówprzychodzącychdosklepubardziejinteresowałasięmożliwością
zwędzeniaczegośdojedzenia,niżjakąkolwieklekturą.
PanMajorsnałożyłnabułkęporcjęmajonezuisolidnykawałekrostbefu.Dodał
jeszczepomidoraisałatę.Zastanawiałsię,kiedytanieszczęsnaprzyszłamatkaporaz
ostatni
jadłajakieśwarzywa.Owijająckanapkęwbiałypergamin,zauważył,żedziewczynka
wpatrujesięintensywniewpierwsząstronicęgazety.
-Wieletampaskudnychwiadomości-zagadał.Pochyliłsięiznadkontuaruzerknąłna
gazetę.Niezauważyłniczegoszczególnegonapierwszejstronie.Byłytamtylkozwykłe
wiadomości.Wielkienagłówkiobwieszczaływszemiwobec,żesenatorHaydenBarnard
zamierzakandydowaćnaprezydenta.Niebyłotodlanikogożadnymzaskoczeniem.
-Niewidujęwieludzieciakówwtwoimwiekuzaglądającychdogazety-powiedział.
Małaklientkapodniosłananiegowzrok.
-Uwierzymipan,jeślipowiem,żekiedyśbardzodobrzeznałamtegoczłowieka?-
zapytała.Jejrękaopadłananagłówekwgazecie.
Wswoimdługim,sześćdziesięcioletnimżyciupanMajorssłyszałjużchybawszystko.
Niestety,niemalzregułybyłytokłamstwa.
-Trudnowtouwierzyć-mruknął.Dziewczynkaroześmiałasięgorzko.Wygrzebałaz
kieszenidrobneipołożyłajenaladzie.
-Tołajdak-oznajmiła.
-Możenaprawdęgoznałaś,ktotowie?Wzięłakanapkęiwepchnęładotorby.
-Możeznałam.
Skinęłagłowąnapożegnanieiopuściłasklep.
PrzezresztędniapanMajorszastanawiałsięnadlosemmałejklientki.Zawszetak
robił,gdychodziłoodzieciulicy.
Tegowieczoruzadzwoniłdoagentaodnieruchomościipoleciłmusprzedaćsklep.