Gdy tylko otworzył oczy, oślepił go wpadający przez okno promień
słońca. Rozejrzał się po pomieszczeniu, a kiedy go nie poznał,
ostrożnie podniósł się z posłania. Z jednej strony nie był to duży dom,
ale z drugiej rozmiarami przypominał chatkę Hagrida na błoniach
Hogwartu. Pomimo, że w środku nie było nikogo, w kominku palił się
ogień, a nad nim wisiał garnek z czymś bulgoczącym i pachnącym,
tak, że aż mu ślinka pociekła.
Harry nie wiedział jak się tutaj znalazł ani ile czasu tu spędził i jak
dawno temu odbyła się bitwa. Rozejrzał się dokładniej i w lewym
rogu chaty zobaczył psie legowisko ułożone ze starych szat. Zaczął
zastanawiać się, jaki czarodziej jest na tyle szalony, aby mieszkać w
opuszczonym domu olbrzyma. Kiedy wyjrzał przez okno nie zobaczył
nikogo ani niczego, co mogłoby go naprowadzić na myśl, kto może
tutaj mieszkać. Usiadł na swoim posłaniu i czekał czy ktoś nie
przyjdzie, aby sprawdzić czy nadal jest nieprzytomny. Starł się nie
popaść w obłęd i pomyślał o Hermionie. Zastanawiał się czy jej i
innym udało się w porę uciec, a może zdołali pokonać Czarnego
Pana? Jeżeli nie, to czy dotarli już do domu na Grimmaud Place i
zajrzeli do znajdujących się w piwnicy kufrów? Pewnie wścieknie się
na niego za to, co tam znajdzie i pomyśli, że szykował grunt, gdyby
okazało się, że umrze podczas walki. I co stało się ze szkołą? A
nauczyciele i uczniowie? Jednak wszystkie te rozważania nie tylko nie
skróciły czasu oczekiwania, ale dodatkowo spowodowały, że tylko
jeszcze bardziej się zdenerwował. Złapał się za włosy i ukrył głowę
między kolanami. Nieświadomie dotknął obrączki, którą zdążył
założyć przed walką. Poczuł ogromny smutek, zachciało mu się
płakać na myśl, że niedawno był szczęśliwy, zaledwie kilka dni po
ś
lubie. I musiał opuścić swoją ukochaną na pastwę losu, jaki
zgotowało im życie i czasy, w jakich żyją. Nie zdawał sobie sprawy,
ż
e jego szczęśliwe życie tak szybko się skończy i potwornie spieprzy.
Z walki pamiętał jedynie, jak Hermiona zabiła Bellatrix i już po kilku
sekundach stał przed nią, pochłaniając uśmiercające zaklęcie
Voldemorta. Później była już tylko ciemność.
Pomyślał, że teoretycznie powinien już nie żyć. A jednak wciąż tu jest
i po raz drugi udało mu się przeżyć śmiertelne zaklęcie. W świecie
czarodziejów przydarzyło mu się już tak wiele niewytłumaczalnych
rzeczy, że myślał, iż nic go więcej nie zaskoczy. A tu takie
zaskoczenie. Znów udało mi się przeżyć zaklęcie, którego nikt
wcześniej nie przeżył. Zaśmiał się gorzko do siebie. Chyba jednak
musiał mieć w sobie cząstkę Voldemorta, która pochłonęła zaklęcie i
zmarła zamiast niego. To oznaczało, że została tylko czarka. Przez
chwilę starał się myśleć właśnie o tym, gdzie ten przedmiot może się
znajdować, ale szybko stwierdził, że to nadaremne. Nie mógł się na
niczym skupić.
Nagle z rozmyślań wyrwał go dziwny skrzek i szczekanie psa, które
wydawały mu się dziwnie znajome. Wyjrzał przez okno, ale nadal
nikogo nie było widać.
- Kieł, do nogi – usłyszał niespodziewanie.
Przystanął, jak rażony prądem i w pierwszej chwili pomyślał, że tylko
mu się wydaje, że ma omamy. Ale kiedy dalej wpatrywał się w strome
zbocze, zza niego zaczęła wyłaniać się wielka postać Hagrida, który
prowadził
za
łańcuch
Hardodziob.
Wokół
nich
tańczył
podekscytowany Kieł. Kiedy tylko głupi zwierzak zauważył stojącego
w oknie Harry’ego rozszczekał się jeszcze bardzie i pognał w jego
stronę. Wzrok Hagrida podążył za psem i on również zobaczył
przyjaciela. Na ich obu twarzach zagościł szeroki uśmiech. Harry
szybko wybiegł z domku i próbując umknąć przed potężnymi łapami
psiska, podbiegł do Hagrida i mocno się do niego przytulił. Stojący za
nimi hipogryf zaskrzeczał, jakby chciał przypomnieć im o swojej
obecności i Harry niespiesznie ukłonił się przed nim. Kiedy zwierzak
odpowiedział, podszedł i pogłaskał go po dziobie.
- Wreszcie się obudziłeś – powiedział Hagrid.
- Jak długo byłem nieprzytomny? – zapytał chłopak.
- Chodźmy do środka. Zjesz, a ja w tym czasie wszystko ci opowiem
– zaproponował półolbrzym.
Kiedy tylko Harry dostał ogromną porcję gulaszu i zaczął jeść, Hagrid
opowiedział mu o wszystkich wydarzeniach, jakie nastąpiły po tym,
jak on oberwał zaklęciem i stracił przytomność. Przeżył chwilę grozy,
kiedy usłyszał, jak Hermionie udało się zabić Nagini, ale jednocześnie
był z niej bardzo dumny. Podczas jednej bitwy udało się jej pozbyć
zarówno Belli, jak i tego cholernego węża. Jednak jego zadowolenie
minęło, kiedy dowiedział się, że Hogwart padł zaledwie godzinę
później.
- Zapanowało straszne zamieszanie – tłumaczył. - Kiedy Snape
jednym zaklęciem zniszczył wieżę zamku, a z góry posypały się gruzy
i kurz, szybko złapałem twoją różdżkę, plecak i okulary, a następnie
wziąłem cię na ręce i pognałem z Kłem i Hardodziobem do
Zakazanego Lasu. Miałem tam ukryty motor Syriusza. Upchnąłem
tam ciebie i to stare psisko, a Dziobek poleciał za nami.
- A co z resztą? – niecierpliwił się Harry.
- Profesor Mcgonnagall i inni nauczyciele szybko się poddali, gdy
tylko Hermiona i Zakon opuścili teren szkoły. Chcieli zostać, aby móc
ochronić uczniów.
- A Hermiona? – wyszeptał chłopak.
- Skontaktowała się ze mną wczoraj wieczorem Molly i powiedziała,
ż
e z nimi wszystko w porządku. Są w domu, w Londynie – uspokoił
go. – Hermiona strasznie przeżyła twoją śmierć. Bardzo płakała zanim
zasnęła. Od wczorajszego wieczoru nie miałem z nikim kontaktu.
Profesor Mcgonnagall przysłała mi tylko Patronusa z ogólnymi
informacjami i wiadomością, że twoje ciało zniknęło.
Niespodziewanie w pomieszczeniu pojawiła się srebrna wydra i Harry
wstrzymał oddech. Stał przed nim patronus Hermiony.
- Hagridzie, musisz pojawić się na Grimmaud Place natychmiast jak
tylko będzie to możliwe – usłyszeli głos dziewczyny. – Jest pewna
sprawa, o której chcę z wami wszystkimi porozmawiać. Może to i
głupie marzenie zakochanej dziewczyny, ale mam niejasne wrażenie,
ż
e Harry żyje, a nikt nie chce mi wierzyć. Uważają, że zwariowałam.
Przybądź, proszę. Martwimy się o ciebie.
- Myślę, że nie ma, co zwlekać – Hagrid wstał i popatrzyła na
Harry’ego. – Trzeba pokazać, że zakochana dziewczyna ma rację.
- Ja nie idę – szepnął Harry.
- Dlaczego?
- Jest coś, co muszę zrobić – wyjaśnił mu. – Ale w zaistniałych
okolicznościach myślę, że dobrze będzie, jeżeli wszyscy będą uważać
mnie za martwego.
- Pozwolisz, aby ona myślała, że nie żyjesz? – zdenerwował się
Hagrid.
- To jedyne wyjście, abym mógł dokończyć zadanie, jakie powierzył
mi Dumbledore. Gdy będzie myśleć, że nie żyję, przekaże to zadanie
wam i ukryje się z panią Weasley. A ja będę mógł spokojnie
prowadzić swoje poszukiwania na większą skalę, nie martwiąc się o
nią – przekonywał przyjaciela.
- Mówisz o tej wyprawie do Albanii? – zadrwił Hagrid.
- To, czego szukam, jest tutaj, w Londynie. Nawet wiem gdzie. Ale
będziesz musiał mi pomóc – poprosił go.
- Jak? – zdziwił się olbrzym.
- Musisz cały czas być w kontakcie i podsuwać im błędne informacje,
aby trzymali się jak najdalej od całego tego zamieszania – wyjaśnił
Harry. – Ja będę robić swoje, ale oni nie mogą plątać mi się pod
nogami. Muszę znaleźć pewien przedmiot.
- Muszę to wszystko przemyśleć – powiedział Hagrid. – A teraz
wybacz, ale muszę udać się do twojego domu.
- Obiecaj mi, że nie powiesz im, że żyję i gdzie jestem – poprosił
chłopak. – I przekaż Hermionie w jakiś sposób, że bardzo ją kocham.
Hagrid patrzył na niego przez dłuższą chwilę, a później kiwnął po
prostu głową i wyszedł. Harry przez szybę widział, jak jego przyjaciel
wsiada na wielki motor i startuje, aby spotkać się z ukrywającymi się
w Londynie przyjaciółmi. Bardzo chciał być teraz z nim na tej
wielkiej maszynie i lecieć na spotkanie z ukochaną, ale wiedział, że
dla nich wszystkich będzie lepiej, gdy pozostanie w ukryciu.
*****
Hermiona siedziała na jednym z krzeseł w kuchni i przyglądała się,
jak reszta towarzystwa stara się zapanować nad panującą sytuacją. Po
kolejnej godzinie spędzonej w toalecie na opróżnianiu żołądka, mogła
wreszcie usiąść przy pustym stole i popijać zieloną herbatkę, którą
przyrządziła jej pani Weasley. Nie interesowały jej doniesienia z
Proroka Codziennego, ale z konieczności musiała słuchać.
Przypomniała sobie jak zaraz po wyjściu posłała swego Patronusa do
Hagrida, gdziekolwiek teraz był, i z obawą patrzyła na zegarek
wiszący na ścianie. Minęła już ponad godzina, a jego nadal nie było.
Nie miała pewności, co to mogło znaczyć. Może ukrył się gdzieś
daleko, na co miała nadzieję, albo został złapany, ku zgrozie ich
wszystkich.
Kiedy siedziała tak zamyślona, nie zauważyła nawet, że w
pomieszczeniu zaległa głucha cisza. Wszyscy wstrzymali oddech,
kiedy z daleka dobiegł ich warkot silnika. Dziewczyna otrząsnęła się,
kiedy Molly położyła jej dłoń na ramieniu i również usłyszała hałas.
Wszyscy wstali z miejsc, kiedy silnik umilkł, a w kilka minut później
ktoś zapukał do ich drzwi. Hermiona niepewnie podeszła do drzwi i
wyjrzała przez zaczarowany wizjer. Zaraz potem rzuciła się, aby
otworzyć zamki i już była w silnym uścisku przyjaciela. Olbrzym
wszedł do domu ciężkim krokiem i uśmiechnął się do nich
wszystkich. Powitania i wyrazy ulgi trwały przez kolejne pół godziny,
zanim wszyscy znów znaleźli się w kuchni i usiedli na zajmowanych
wcześniej krzesłach.
- Co się stało? – zwrócił się Hagrid do Hermiony.
- Jest coś, o czym powinnam wam powiedzieć – zaczęła dziewczyna,
a wszyscy skupili na niej wzrok. – Wiecie, że Dumbledore zostawił
Harry’emu, a także mnie i Ronowi, pewną misję – nie mogła znieść
wpatrujących się w nią oczu, więc wstała i podeszła do okna. –
Mieliśmy znaleźć pewne przedmioty, które miały pomóc w
zniszczeniu Voldemorta. Zwykłe, nic nieznaczące dla osób
postronnych przedmioty, które dla niego mogą okazać się
błogosławieństwem… lub zgubą. To horkruksy, przedmioty, w
których można umieścić cząstkę swej duszy, jeżeli się kogoś zabije –
odwróciła głowę w ich stronę i zobaczyła, że są wstrząśnięci tym, co
im mówiła. – Od śmierci Dumbledore’a, a raczej, od kiedy Harry
stanął na nogi po tamtej bitwie zabraliśmy się za to. Kilka zostało już
zniszczonych: Harry zniszczył dziennik w drugiej klasie, a
Dumbledore
pierścień.
Do
wczorajszego
wydarzenia
unieszkodliwiliśmy także diadem Ravenclaw i medalion Slytherina. Ja
zabiłam węża. To pięć. Zostały jeszcze dwa, a jednym z nich jest
czarka z godłem Heleny Hufflepuff. Ostatnio nabraliśmy podejrzeń,
ż
e takim horkruksem może być także sam Harry – nabrała powietrza i
ciągnęła. – Dlatego uważam, że on żyje. Zginęła jedynie ta cząstka
Voldemorta, która w nim była, a on się obudził i po prostu ukrył się,
kiedy dotarło do niego, że stoimy na przegranej pozycji. Będzie chciał
działać z ukrycia, aby Czarny Pan nadal myślał, że nie żyje. Gdyby
wiedział, albo nawet podejrzewał, że w chwili śmierci stworzył
kolejnego horkruksa w ciele małego chłopca, nie dążyłby tak zaciekle
do zabicia go. Ostatnio Harry i ja pracowaliśmy jedynie nad
odszukaniem diademu, ale mam wrażenie, że on wiedział też coś o
czarce – zakończyła i czekała na ich reakcję.
Pierwszy odezwał się pan Weasley.
- Dlaczego od razu nam nie powiedzieliście? Wiem, że
prawdopodobnie, nie uratowałoby to życia Ronowi i Ginny, ale Harry
byłby tu z nami. Pomoglibyśmy wam.
- Dumbledore nas prosił – szepnęła dziewczyna.
- Dlaczego teraz? – chciał wiedzieć Lupin.
- Ponieważ Harry mnie prosił, abym to zrobiła. Liczył na to, że mi
pomożecie – wyjaśniła.
- Hermiono, ukrywanie tak ważnej rzeczy było dla niego tragiczne w
skutkach. Gdybyście powiedzieli wcześniej, Harry nadal by żył –
powiedział mężczyzna.
- Ale on żyje – krzyknęła.
- Nie – naciskał wilkołak – Wszyscy widzieliśmy, jak trafiło go
zaklęcie.
- A ja tam myślę, że Hermiona może mieć rację – po raz pierwszy
odezwał się Hagrid.
Wszyscy byli zaskoczeni jego słowami i patrzyli na niego, jakby
oszalał. Jedyna Hermiona przyglądała mu się uważniej, jakby
podejrzewała, że może coś wiedzieć.
- No, bo przecież nikt nie znalazł jego ciała – wytłumaczył. – Może
Hermiona ma rację i to coś, co Harry miał w sobie poszło na pierwszy
ogień, a on wydostał się z Hogwartu i odzyskuje siły w jakimś
bezpiecznym miejscu. I mógłby podjąć odpowiednie kroki, aby
zapewnić wam bezpieczeństwo.
- Ale po co? – zapytała Fleur.
- Ponieważ Harry ma taką strasznie denerwującą cechę, która każe mu
poświęcać się dla dobra tych, na których mu zależy – Hermiona
patrzyła wprost w oczy Hagrida. – I dlatego właśnie zostawił nam
dom i pieniądze w piwnicy. Dlatego też naciskał na nasz ślub –
dokończyła.
Hagrid popatrzył na nią w osłupieniu i przez dłuższą chwilę nie
potrafił skleić jednego zdania.
- Tak, Hagridzie – powiedziała. – Tydzień temu wzięliśmy ślub w
Dolinie Godryka. A teraz się okazało, że jestem w ciąży. Z nim.
Chciałabym, żeby o tym wiedział – powiedziała i chociaż nie patrzyła
na nikogo w szczególności, Hagrid wiedział, że ona wie i kieruje te
słowa do Harry’ego, który dowie się tego od niego. – Czy żyje, czy
nie chciałabym, żeby poznał prawdę. Gdybym była tego pewna tak
bardzo wczoraj, jak jestem dzisiaj, powiedziałabym mu, a on
uważałby na siebie, ponieważ za nic w świecie nie skazałby własnego
dziecka, na chociaż w połowie takie życie, jakie on miał. Bez
rodziców. Starałby się przeżyć.
- Myślę, że nawet bez tej wiedzy, by się starał. Dla ciebie i waszej
wspólnej przyszłości. Kochał cię – wyszeptał olbrzym.
Hermiona odwróciła do niego zapłakaną twarz i starała się
uśmiechnąć. Jednak zawoalowane uwagi, jakie między sobą
wymienili, obudziły w niej wczorajsze uczucie pustki. Słowa Hagrida
dały jej pewność, że jej mąż naprawdę żyje i jest gdzieś tam, próbując
stworzyć lepszy świat dla ich nienarodzonego dziecka. Przymknęła
oczy i pozwoliła płynąć łzom. Niespodziewanie poczuła czyjeś dłonie
na ramionach i z zaskoczeniem zobaczyła Remusa.
- Lilly i James byliby dumni, że mają taką silną i odważną synową. I z
Harry’ego, że wyrósł na tak wspaniałego mężczyznę – powiedziała
pani Weasley, stając obok nich.
- A ja myślę, że raczej bardzo by się zdziwili, że ktoś taki jak
Hermiona, wybrał Harry’ego – zaśmiał się Lupin. – Jesteście swoim
całkowitym przeciwieństwem. Ty zrównoważona i spokojna, a on
wiecznie pakuje się w tarapaty. I ciągnie cię za sobą.
- Co za ironia – westchnął pan Weasley. – Oni byli dokładnie tacy
sami. Lilly zajęta nauką, a James w wiecznych kłopotach.
Teraz wszyscy głośno się zaśmiali.
- Kiedy byliśmy u nich na cmentarzu, tuż przed ślubem i Harry mnie
przedstawiał – wspomniała – przez chwilę czułam ich obecność.
Wydawało mi się, że są zadowoleni. Zresztą nie tylko oni. Miałam
wrażenie, że Syriusz i Dumbledore także nam się przyglądają. I
cieszą.
- I myślę, że naprawdę są bardzo szczęśliwi – szepnął jej do ucha były
nauczycie.
Wracając w góry, późno w nocy, Hagrid miał mętlik w głowie.
Zastanawiał się czy ma o tym wszystkim mówić Harry’emu. Z jednej
strony nie uważał, że to by mu jakoś pomogło, a tylko niepotrzebnie
by się dekoncentrował. Ale z drugiej strony, gdyby wiedział, może
zaniechałby tego głupiego planu i wrócił do rodziny. Z głośnym
rykiem wylądował obok chatki, w której paliły się światła, a już po
chwili z wnętrza wybiegł Kieł. Hagrid spojrzał na stojącego w
drzwiach chłopca, którym w rzeczywistości Harry nadal był i zrobiło
mu się go szkoda. Wiele w życiu przeszedł i jeszcze teraz, kiedy w
końcu spotkała go taka wspaniała rzecz – ożenił się i miało mu się
urodzić dziecko – musiał z tego zrezygnować, na rzecz ratowania
ś
wiata czarodziejów.
Kiedy znaleźli się w środku, Hagrid usiadł wygodnie w fotelu i
jeszcze przez chwilę zastanawiał się czy powinien mówić mu, czego
się dowiedział. Otworzył oczy i zobaczył jego błagalne spojrzenie,
postanowił, że wyzna mu prawdę. Może pobudzi go to do szybkiego
działania.
- Dlaczego u diabła mi nie powiedziałeś? – zapytał go. – O
horkruksach. O tym, że tydzień temu wzięliście ślub.
- Powiedziała ci? – ucieszył się Harry.
- Oczywiście, poza tym – dodał – nosi na palcu obrączkę. – Hagrid
spojrzał na dłonie chłopaka i tam również ujrzał złoty pierścionek. –
Ona wie, że żyjesz – wyznał mu. – I wie, że ja o tym wiem i mam z
tobą kontakt.
- Dlaczego jej powiedziałeś? – zdenerwował się.
- Nie powiedziałem – bronił się olbrzym. – Po prostu w pewnym
momencie zaczęła mówić takie rzeczy, że wiedziałem, iż mam ci je
przekazać.
- Co takiego? – ponaglił go Harry.
- Że masz na siebie uważać. Że cię kocha i wie, dlaczego nie chcesz
się ujawnić. A także rozumie to. Chociaż uważa, że to głupie. I…-
zamyślił się. – Ona jest w ciąży, Harry.
- Co? – chłopka wstał z fotela.
- Spodziewa się twojego dziecka – powtórzył i patrzyła, jak siada i
ukrywa twarz w dłoniach. – Radzę ci, abyś znalazł to, czego szukasz,
kieliszek czy co to tam jest, i natychmiast wracał do żywych, chłopie.
Do żony i nienarodzonego dziecka.
- Tak zrobię – powiedział stanowczo i nie chcąc kontynuować
rozmowy, położył się na swoim łóżku.
Harry nie spał dobrze tej nocy. Po wiadomościach, jakie dostarczył
mu Hagrid poprzedniego wieczoru, przez całą noc śniła mu się
Hermiona, trzymająca na rękach niemowlaka z blizną w kształcie
błyskawicy na czole. Wyglądali tak pięknie i spokojnie, dopóki jak
duch, nie pojawił się Voldemort i jednym machnięciem różdżki
pozbawił ich życia. Chłopak obudził się cały zlany potem. Przez całe
ciało zaczęły przechodzić mu dreszcze, ponieważ ogień w kominku
już zgasł i zrobiło się zimno w chacie. Na dworze nadal panowała
ciemność, a zegarek od państwa Weasley wskazywał czwartą. Położył
się jeszcze do łóżka, ale nie był w stanie już spokojnie zasnąć. Gdy
tylko zamykał oczy widział twarz Hermiony.
Niespodziewanie poczuł wielką ochotę, aby ją zobaczyć. Zerknął na
zegarek, ale minęło dopiero kilka minut od czwartej. Wiedząc, że już
nie zaśnie, Harry wstał i zaczął się po cichu krzątać tak, aby nie
obudzić Hagrida, który głośno chrapał. Drzemiący na swoim posłaniu
Kieł podniósł na chwilę głowę, zamerdał ogonem. Kiedy Harry nie
zareagował na jego zaczepkę, pies położył łeb na posłaniu i przyglądał
się smutnymi oczami, co on robi. Nie do końca wiedząc, co ma ze
sobą zrobić, Harry spakował wszystkie swoje rzeczy i skrobnął kilka
słów wyjaśnienia, aby przyjaciel nie martwił się o niego. Podszedł
jeszcze do Kła i podrapał go za uchem. Starając się poruszać jak
najciszej, młody czarodziej podszedł do drzwi i wyślizgnął się na
zewnątrz. Podszedł do leżącego hipogryfa i nie sprawdzając nawet czy
zwierzak śpi, ukłonił się przed nim. W odpowiedzi usłyszał jedynie
cichy skrzek i lekkie poruszenie głową, jakby Hardodziobowi nie
chciało się wstawać z miękkiego posłania. Kiedy Harry się
wyprostował i pociągnął lekko za łańcuch na szyi stworzenia, dając
mu znak, że czas już wstawać.
- Dalej, Dziobek – mruknął do niego. – Zanim Hagrid się obudzi.
Hipogryf wstał niechętnie i rozłożył skrzydła. Przez te kilka sekund
wyglądał bardzo groźnie, aż Harry bał się do niego podejść, ale kiedy
nie poruszył się przez dłuższy czas, chłopak pojął, że to znak, iż może
bezpiecznie zająć miejsce na jego grzbiecie. Gdy zaczął się unosić,
ś
wiatła w chatce się zapaliły i ze środka wybiegł Hagrid.
- Harry – krzyczał za nim. – Nie rób kolejnej głupoty.
Ale Harry udawał, że go nie słyszy i tylko jeszcze bardziej poganiał
Hardodzioba. Spojrzał w niebo i nie zwracał uwagi na cichnące w
oddali krzyki Hagrida. Już kiedyś leciał na Hardodziobie więc ten lot
nie był dla niego czymś niezwykłym. Doskonale pamiętał jak ma
ułożyć nogi, aby było mu wygodnie, a jednocześnie żeby nie
krępować zwierzęcia w locie. A także, że najgorzej jest wylądować.
Tym jednak nie zamierzał się przejmować, ponieważ zanim wylądują
będą w powietrzu jeszcze kilka godzin. Patrzył jak w oddali zza
horyzontu wyłania się słońce i w głębi duszy poczuł ogromny smutek.
Kolejny dzień z dala od bliskich i Hermiony. A kiedy pomyślał, że
może jeszcze przez długi czas nie zobaczy ukochanej i ich
nienarodzonego
jeszcze
dziecka,
w
jego
sercu
zagościło
rozgoryczenie. Na samą myśl, że mógłby nie widzieć jak z dnia na
dzień jej brzuch się powiększa przez rosnące w niej życie, że mógłby
nie widzieć zmian, jakie w niej zajdą w najbliższych miesiącach,
doprowadzał go do szału. Z każdą mijającą minutą pragnął jak
najszybciej odnaleźć czarkę i zniszczyć ją, aby móc wrócić do
rodziny.
Lot trwał długie godziny, nim Harry wreszcie postanowił, że znalazł
odpowiednie miejsce na kryjówkę. Pośród gór było mnóstwo jaskiń,
ale większość z nich była albo zbyt widoczna, albo nie dość głęboka
dla niego i wielkiego hipogryfa. Kiedy wreszcie znalazł odpowiednie
miejsce, najpierw okrążył je kilkakrotnie, aby przekonać się czy żadne
dzikie zwierze nie ma tam swojego legowiska. Będąc jeszcze w
powietrzu rozejrzał się, ale w promieniu wielu mil nie było żadnej
wioski czy obozu. Skierował Hardodziob w wybrane miejsce i szybko
rozpalił ognisko. Strasznie zmarzł i chciał się jak najszybciej rozgrzać.
Z początki nie mógł utrzymać różdżki zgrabiałymi palcami, ale po
kilku nieudanych próbach udało mu się wyczarować ogień.
Wypakował całą zawartość plecaka i znalazł kawałek chleba. Widział
jak hipogryf grzebie pazurami w ziemi, przed jamą i pomyślał, że on
pewnie też jest strasznie głodny po długim locie. Wstał i podszedł do
niego.
- Chodź, Dziobek, czas znaleźć nam coś do jedzenia, zanim zapadnie
zmrok – powiedział i ruszył do lasu.
Teraz, kiedy wiedział, czego może się spodziewać w lasach, rozglądał
się w poszukiwaniu magicznych zwierząt. Kiedy jednak ujrzał przed
sobą stado saren, żołądek mu się odezwał. Cicho sięgnął po różdżkę i
jednym
machnięciem
unieszkodliwił
trzy
zwierzaki.
Reszta
rozpierzchła się po lesie, a on podszedł do zdobyczy i wrzucił je na
grzbiet Hardodzioba. Wrócili do kryjówki. Hipogryf szybko
pochłaniał swoją porcję, a Harry zajął się oddzielanie od siebie
różnych części ciała tak, aby mógł usmażyć je nad ogniem.
Nawet nie wiedział ile czasu minęło, ale kiedy, po długim czasie
spojrzał na zegarek, ze zdziwieniem stwierdził, że dochodziła już
niemal siódma. Wyjrzał na zewnątrz, gdzie odpoczywał hipogryf,
zobaczył ciemne niebo i połowę księżyca. Przypomniał sobie, że już
za kilka dni nastanie pełnia. Pomyślał o biednym Lupinie, który z
pewnością dobrowolnie zamknie się w odpornej na czary i jego wilczą
moc klatce i będzie się starał przetrwać najcięższe trzy dni w
miesiącu. Uśmiechnął się na myśl, że z pewnością to Lupin jest tym,
który najmniej wierzy Hermionie i o tym jak z pewnością, co dnia
stara się jej wytłumaczyć, że on nie żyje. Lubił byłego nauczyciela i
nie miał mu za złe, iż stara się myśleć, że on nie żyje. Na jego miejscu
też by nie wierzył w cuda. Wiedział, że w taki sposób, przyjaciel jego
ojca stara się pogodzić z jego śmiercią i nie budzić nadziei, która
może prysnąć jak bańka mydlana. No i była jeszcze Hermiona, która
uparcie wierzyła w jego cudowne ożywienie. Według Lupina
pomieszało jej się w głowie z tęsknoty i rozpaczy, a jego zadaniem
było dopilnować, aby nie pogrążyła się w jeszcze większej rozpaczy,
gdy wyjdzie na jaw to, że on naprawdę nie żyje. Aby dziewczyna nie
zrobiła krzywdy sobie i dziecku. Myśl o tym, że w Londynie czeka na
niego ukochana, która pod sercem nosi jego syna lub córkę, wywołała
w nim ciepłe uczucia. Hagrid dobrze zrobił, że mu o tym powiedział.
Teraz jego najważniejszym zadaniem będzie jak najszybsze
znalezienie czarki i spotkanie z rodziną. Nawet, jeżeli nie przeżyje
zbyt długo, aby się nią nacieszyć, chciał znów móc dotknąć
Hermiony, kochać się z nią, chciał móc zobaczyć jej rosnący brzuch i
potrzymać swoje dziecko na rękach, kiedy się urodzi. Nie wiedział
czy będzie mu dane doświadczyć uczucia bycia rodzicem, ale pragnął
tego, jak niczego innego na świecie. No, może poza byciem z
Hermioną. Ona z pewnością była pierwsza na jego liście pragnień.
Pogrążając się we wspomnieniach, przypomniał sobie jej pocałunki,
dotyk i smak skóry, kiedy kochała się z nim, zaledwie dwa dni temu.
W jego wspomnieniach pojawił się wyraz jej zamglonych z pożądania
oczu i rumieńce na policzkach. Jęki rozkoszy, jakie wydawała.
Pożądanie natychmiast w nim zawrzało. Starał się powstrzymać
natłok myśli, ale nie był już w stanie tego zrobić. Położył się na
prowizorycznym posłaniu i opatulił kocami. Zamknął oczy i zasnął. A
jego snach, tak jak we wspomnieniach była jego żona.
Kiedy tylko obudził się następnego ranka Hardodziob pochłaniał
właśnie swoją kolejną zdobycz. Harry spojrzał na zegarek, ale opadł z
powrotem na ziemię, kiedy zobaczył, że dochodzi dopiero ósma.
Jęknął i zacisnął oczy. Przypomniał sobie całonocny sen i szybko
wstał. Zapalił ogień i usiadł, czekając aż się rozgrzeje. Sięgnął po
kawałek mięsa, które zostało z kolacji i zjadł je z apetytem. Kiedy
skończył sięgnął po plecak i zobaczył, co takiego wpakowała do
ś
rodka Hermiona. Widok peleryny- niewidki bardzo go ucieszył, ale
zamiast tego sięgnął po jeden z wielkich tomisk, które oczywiście tam
spakowała. Zakazane zaklęcia. Jedna z tych, które podstępem
wykradła z gabinetu Dumbledore’a zaraz po jego pogrzebie. Zagłębił
się w niej, starając się poznać jak najwięcej zaklęć, które mogą mu się
w przyszłości przydać.
***PÓŁ ROKU PÓŹNIEJ***
Hermiona siedziała w białej poczekalni. Zastanawiała się, jak to jest
możliwe, że znów wylądowała u jednego z mugolskich lekarzy. Jej
samopoczucie stawało się z każdym dniem coraz gorsze. Jej dzień
zaczynał się porannymi mdłościami, które tak naprawdę trwały nie
tylko rankiem, ale przez cały dzień, za każdym razem, kiedy starała
się przełknąć coś więcej niż suchą grzankę czy kilka łyków zielonej
herbaty, co w sumie skutkowało tym, iż od dnia najazdu na Hogwart
nie miała prawie nic w ustach. Wszyscy się o nią martwili.
Zmizerniała, ciągle była blada i niewyspana. A przecież była w ciąży i
musiała na siebie uważać, jak niezmiennie przypominała jej pani
Weasley.
Doskonale wiedziała, że nie może udać się do św. Munga uznała,
więc, że jedynym wyjściem, aby bezpiecznie dotrwać do końca tej
ciąży, jest udanie się do mugolskiego lekarza. Wiele godzin
tłumaczyła przyjaciołom, na czym polega zadanie ginekologa, zanim
zgodzili się oni puścić ją na wizytę. Ale nawet i teraz nie miała chwili
spokoju. Obok niej siedziała Molly z Remusem. We trójkę wyglądali
jak prawdziwa rodzina. Rodzice i córka, która pewnie przez
przypadek zaszła w ciążę. Niespodziewanie z gabinetu wyszła piękna
blondynka z dość dużym brzuchem, a za nią pielęgniarka w
wykrochmalonym fartuchu i sztywnym czepku, mająca koło
czterdziestu lat. Uśmiechnęła się do wychodzącej kobiety i delikatnie
poklepała ją po wystającym brzuchu. W ręku trzymała podkładkę z
listą pacjentek. Kiedy tylko kobiety pożegnały się po krótkiej
rozmowie, pielęgniarka spojrzała na listę i rozejrzała się po sali.
- Hermiona Potter – powiedziała, a Hermiona wstała i skierowała się
w stronę gabinetu.
Kątem oka zobaczyła jak Lupin i pani Weasley wstają z zamiarem
wejścia z nią, ale odwróciła się w ich stronę.
- Pozwólcie mi samej załatwić tę sprawę – powiedziała. – To moje
dziecko i moja rodzina. Dajcie mi trochę swobody.
Odwróciła się i weszła do pomieszczenia za starszą kobietą. W
gabinecie za biurkiem siedział młody lekarz o blond włosach i
przystojnej twarzy. Kiedy podniósł na nią oczy poraziły ją one swoim
kobaltowym błękitem. Przez chwilę patrzyli na siebie, aż w końcu
Hermiona opuściła oczy i usiadła na krześle. Kiedy znów spojrzała na
lekarza, dostrzegła jego delikatny uśmiech. Odważyła się ponownie
spojrzeć na niego i już nie odwróciła wzroku. Przyjemny uśmiech i
ciepłe spojrzenie przyciągało ją i przypominało, że jeszcze kilka dni
temu patrzył na nią sam Harry Potter, jej mąż, kochanek, ukochany
mężczyzna i przyjaciel na całe życie. Znów poczuła się pożądana,
jednak oczy mężczyzny nie były takie, jak powinny. I w ogóle
mężczyzna nie był tym, którego pragnęła.
Na polecenie lekarza, przeniosła się na leżankę i odsłoniła brzuch.
Poczuła na skórze zimny żel, a już po chwili doktor zaczął przesuwać
urządzeniem od USG po mokrej mazi. W jednej chwili na ekranie
monitora ujrzała swoje dziecko. Małego człowieczka, który za kilka
miesięcy zobaczy świat własnymi oczkami. I to będzie jej dziełem.
Nowa duszyczka pozna smak życia dzięki niej i Harry’emu.
- Chce pani usłyszeć bicie serca? – zapytał mężczyzna.
Zdumiona Hermiona pokiwała w oszołomieniu głową. Z głośników
popłynął w jej stronę szum, pośród którego dało się słyszeć cichutkie
bicie malutkiego serduszka. Z jej oczu popłynęły łzy radości i
zarazem smutku, że jej ukochany nie może tego słyszeć.
- Chciałaby pani, żeby zawołać ojca? – dobiegło ją pytanie.
- Nie ma go tu – odpowiedziała machinalnie.
Nie odzywała się, poza opowiadaniem na zadane pytania wsłuchana w
odgłos i rytm cichego puk-puk. Wytarła oczy wierzchem dłoni. Kiedy
lekarz skończył, kazał jej z powrotem usiąść przed biurkiem. Patrzył
na nią przez dłuższą chwilę.
- Jest pani w szóstym miesiącu – powiedział z westchnieniem. –
Wszystko wydaje się być w porządku, jednak musi pani na siebie
uważać. Rodzice powinni panią wyręczać w cięższych czynnościach.
Mówił tak, jakby wiedział o niej wszystko i miał prawo się wtrącać.
- Ci ludzie nie są moimi rodzicami – szepnęła do niego. – Zginęli w
wypadku rok temu. Oni są jedyną rodziną, jaka nam została – dodała
głaszcząc się po brzuchu.
- Może w takim razie powinna się pani skontaktować z ojcem pani
dziecka – zaproponował lekarz. – W takiej sytuacji nie powinien się
migać od odpowiedzialności. Powinien się wami zająć.
- Mój mąż również zginął kilka miesięcy temu – odpowiedziała. –
Mam chyba strasznego pecha, prawda? Straciłam rodziców, męża i w
dodatku muszę mieć się na baczność przed mężczyzną, który
pozbawił mnie ukochanego.
- Czy zgłaszała to pani na policję? – zapytał lekarz.
- Odpowiednie władze już się tym zajęły – rzekła i wstała. – Chyba
powinnam już iść.
- Hermiono… Czy mogę się tak do ciebie zwracać? – zapytał, a kiedy
się zgodziła, dotknął nieśmiało jej ramienia. – Są ludzie, którzy ci
pomogą. Jeżeli będziesz czegoś potrzebowała, nawet towarzystwa,
ż
eby się wygadać, możesz do mnie zadzwonić.
- Myślę, że powinnam już iść – szepnęła Hermiona.
Czuła w brzuchu dziwne mrowienie na myśl, że w jej życiu znów
mógłby się pojawić jakiś mężczyzna. Te oczy ją przyciągały.
Hipnotyzowały. Hermina szybko wyszła z gabinetu i nie patrząc na
nikogo, skierowała się do wyjścia. Jak najszybciej uciekła od tego
mężczyzny i jego niebieskich oczu. Pomyślała, że przydałby jej się
jakiś przyjaciel ktoś, kto znał ją nie jako najlepszą czarownicę na
roku, ale jako zwykłego mugola. Nie zwróciła uwagi czy
towarzyszący jej przyjaciele podążają za nią. Sięgnęła do torebki i
wyciągnęła dziesięciofuntowy banknot. Kiedy zmierzali do lekarza
zauważyła niedaleko przystanek autobusowy. Podążyła w jego stronę.
Miała szczęście, ponieważ jeden z autobusów do centrum Londynu
właśnie zatrzymał się przy krawężniku. Wskoczyła do środka i
dopiero wtedy obejrzała się na swoich przyjaciół. Starali się ją
dogonić, ale zatrzymali się, kiedy weszła do pojazdu. Kupiła bilet i
gdy mijali oniemiałego Lupina i Molly, usiadła spokojnie na wolnym
fotelu. I wtedy pomyślała, że współpracownik jej ojca, Jason, nie
będzie jej pamiętał. Przecież dokładnie wymazała wszystkie
wspomnienia o sobie każdemu mugolowi, jaki ją znał. Zastanowiła się
przez chwilę i już po kilku sekundach przypomniała sobie
odpowiednie zaklęcie. Skupiła się chwyciła różdżkę, znajdującą się w
kieszeni i wypowiedziała formułkę. Jej rodzice nadal mieli myśleć, że
nie istnieje, ale zmodyfikowała zaklęcie tak, aby ludzie znający jej
rodzinę myśleli, że oni nie żyją, a ona została sama. Teraz jednak
wszyscy jej dawni znajomi mugole pamiętali ją i spokojnie mogła
zwrócić się o radę do kogoś, kto zawsze miał dla niej czas.
Autobus zatrzymał się przy Kensington Road, skąd mogła już bez
problemu dostać się do starego gabinetu ojca przy Imperial Collage
Road, kilka ulic dalej. Musiała się przejść, nie czuła się dobrze. Miała
mdłości i kręciło jej się w głowie. Wykończyło ją skomplikowane
zaklęcie i emocje dzisiejszego dnia. Szła powoli i przyglądała się
przechodzącym obok ludziom. Kilka krotnie zdawało jej się, że tu i
ówdzie widziała, jak któryś z przechodniów kłaniał jej się lub sięgał
pod płaszcz, jakby chciał użyć różdżki, ale uznała, że to niemożliwe.
Kiedy wreszcie dotarła do starego budynku, w którym jako dziecko
spędzała wiele godzin, poczuła znajomy zapach. W oczach znów
zakręciły jej się łzy, ponieważ wszystko w tym miejscu kojarzyło jej
się z rodzicami. Lada recepcyjna nadal wyglądała na starą, zawaloną
różnymi papierami i kartami pacjentów. Starsza kobieta, siedząca na
krześle, cicho mruczała pod nosem i Hermiona doskonale wiedziała,
ż
e stara pani Benson wścieka się na kolejny program komputerowy,
który Jason kazał jej na pewno opanować. Była to zazwyczaj spokojna
i pogodna osoba, ale kiedy musiała uruchomić „tą przeklętą bestię”
jak nazywała komputer, zmieniała się w diabła. Warczała na
pacjentów, ale ci starzy, którzy od lat leczą się w klinice Grangera,
znali ją i nie zwracali uwagi na jej humory. A kiedy w takich chwilach
podchodził do niej Jason powstrzymywała się, aby nie rzucić się na
niego.
Ten facet od ośmiu lat, czyli od kiedy zaczął pracować z jej ojcem,
zaraz po studiach, próbował unowocześnić klinikę, ale jego
pracodawca powoli i ostrożnie zgadzał się na zmiany. Tego dnia
poczekalnia była pusta, co bardzo ją zdziwiło. Nie pamiętała, kiedy
ostatnio był tu taki spokój. Zawsze znajdowało się przynajmniej troje
ludzi. Wzruszyła ramionami i podeszła do kontuaru. Odchrząknęła,
ale kiedy nie otrzymała odpowiedzi zajrzała, co takiego zajęło panią
Banson, że nawet nie zwróciła na nią uwagi. Rzeczywiście zmagała
się z jakimś programem, ale nie był on znów taki trudny.
- Ten chłopak wpędzi mnie do grobu – mruknęła. – Jak można to
zmienić?
- Powinna pani spróbować kombinacji Shift i Alt – powiedziała ze
ś
miechem Hermiona.
- Dziękuję pani… - staruszka podniosła głowę, aby na nią spojrzeć i
zamarła.
Hermiona uśmiechnęła się do niej promiennie. Pani Benson podniosła
się z krzesła z okrzykiem radości i wybiegła, by ją mocno przytulić.
Hermiona poczuła się niemal jak kiedyś. Starsza pani i Jason
wiedzieli, że chodziła do szkoły dla dzieci z wyjątkowymi
zdolnościami, ale nie wiedzieli, jakiego rodzaju są te zdolności.
- Pani Benson, co to za hałas? – zapytał Jason, kiedy wyjrzał z
gabinetu, zaalarmowany jej krzykiem.
Spojrzał na Hermionę i uśmiechnął się do niej szeroko.
- Popatrz, kto nas odwiedził – powiedziała kobiet ze łzami w oczach.
– Hermiono, kochanie, myślałam, że już cię więcej nie ujrzę.
Wypiękniałaś. Stałaś się kobietą. I troszeczkę przytyłaś –poklepała jej
brzuch. - Jak w szkole? Na pewno dobrze, zawsze byłaś bardzo
zdolna. A gdzie teraz mieszkasz?
Hermiona nie wiedziała, na które z pytań najpierw powinna
odpowiedzieć. Zaśmiała się tylko i jeszcze raz mocno przytuliła
kobietę. Zaraz jednak odwróciła się w stronę starego przyjaciela i jego
również przytuliła. Poczuła znajomy zapach pasty do zębów i
gabinetu dentystycznego.
- Może pozwoliłaby pani najpierw dziewczynie usiąść? – zaśmiał się
Jason, oddając jej mocny uścisk.
- Chodź, kochanie, napijemy się herbatki i zjemy coś słodkiego. Ty
również możesz iść, przeklęty diable – zwróciła się do stojącego obok
mężczyzny.
Oboje poszli za kobietą do kuchni. Usiedli i czekali aż postawi przed
nimi filiżanki z napojem i talerzyk z ciastkami.
- Opowiadaj – ponaglił ją Jason. – Co u ciebie słychać?
- Nic szczególnego – zastanawiała się, od czego ma zacząć.
Czy mogła powiedzieć przyjaciołom o ostatnich wydarzeniach, w taki
sposób, aby nie wyjawić im najgorszej prawdy? Zastanowiła się i
pomyślała, że opowie im tylko o swoich osobistych problemach.
- Jestem w ciąży – szepnęła i rozpłakała się.
Poczuła jak wokół niej zaciskają się ramiona Jasona, który chciał ją
pocieszyć. Wtuliła się w niego i po raz pierwszy od zniknięcia
Harry’ego poczuła, że znów może oddychać pełną piersią.
- Kim jest ojciec? – zapytała cicho pani Benson.
- Kolega ze szkoły, Harry Potter – powiedziała, kiedy się uspokoiła.
- Twój ojciec zawsze powtarzał, że to jeden z twoich najlepszych
przyjaciół – zdziwił się Jason. – Dużo opowiadał o nim i Ronie, ale
zawsze wypowiadał się w sposób bardzo miły.
- Bo tak jest. Harry, od kiedy zaczęłam się uczyć w tej szkole był
moim najlepszym przyjacielem – odparła żarliwie Hermiona, kiedy
siedziała już prosto na krześle. Łzy przestały już płynąć i mogła się
uspokoić. – Zresztą tak jak i Ron, którego rodzice przygarnęli mnie
rok temu.
- Co się więc stało? – dopytywała się zatroskana kobieta.
- Ponad rok temu Ron i jego siostra Ginny, dziewczyna Harry’ego,
zginęli podczas tego pożaru poza granicami Londynu – powiedziała.
Mugolskie prasy opisały całe zdarzenie, jako zwykły pożar, podczas
gdy tak naprawdę, była to wielka bitwa czarodziejów. Ale mugole nie
mogli wiedzieć o tym nic więcej.
- Mnie i Harry’emu udało się przeżyć, chociaż on przez tydzień leżał
w śpiączce. Dyrektor naszej szkoły również zmarł. Mieliśmy
problemy kadrowe. Obecna dyrektorka poprosiła mnie i Pottera o
zajęcie miejsca dwójki nauczycieli – dodała z uśmiechem. Oboje
wyglądali jakby byli pod wrażeniem ich osiągnięć. – Ale w poł roku
temu szkoła została napadnięta, przez ludzi, którzy wzniecili pożar.
- Ale dlaczego? Czy to ma jakiś związek z tobą? – zmartwił się Jason.
- Rodzice Harry’ego zginęli, broniąc go, kiedy przywódca tej grupy
został ciężko ranny. To oni nas atakowali. Chcieli go zabić. Pomścić
klęskę swojego przywódcy – wytłumaczyła najlepiej jak mogła.
- Hermiona, powinnaś unikać takiego towarzystwa – szepnęła pani
Benson.
- Nie mogłam. Mnie samej Harry i Ron uratowali życie kilka razy –
uśmiechnęła się. – No i kocham Harry’ego. To jego dziecko.
- Więc gdzie on jest? – dopytywał się Jason. W jego oczach pojawił
się ogień, ale Hermiona położyła dłoń na jego dłoni i trochę się
uspokoił.
- Tego nie wiem – powiedziała. – Ale wielu ludzi uważa, że Harry nie
ż
yje. Ja myślę, że się ukrywa, aby mnie i dziecku nic się nie stało.
Stara się stworzyć dla nas bezpieczny świat. Poluje na tego człowieka,
chce go zabić. A kiedy to się stanie, będzie mógł wrócić i być z nami.
- To wygląda bardzo niesamowicie, Hermiono – zauważyła pani
Benson.
- Wiem, ale to i tak nie jest cała prawda – zaśmiała się dziewczyna. –
Może kiedyś wam opowiem.
- Gdzie teraz mieszkasz? – Jason zmienił temat.
- Z Weasley’ami tutaj w Londynie. Harry zapisał mnie i im swój dom
po ojcu chrzestnym – wyjaśniła. – Nie wiedział o dziecku. Zaledwie
tydzień przed jego zginięciem wzięliśmy ślub – uśmiechnęła się,
pokazując im obrączkę.
- Już myślałem, że będę musiał złoić mu skórę – zaśmiał się
przyjaciel.
- Tak się cieszę, Hermiono, kochanie. Jasonie, przynieś tego
szampana, którego pan Granger chował na specjalne okazje –
poprosiła mężczyznę. Kiedy wyszedł zwróciła się po cichu do
Hermiony. – Posłuchaj mnie, kochanie – złapała ją za rękę. – Wiem,
jaka jest prawda. Moi rodzice byli czarodziejami, ja niestety, nie
odziedziczyłam tej zdolności, chociaż uczyłam się w Hogwarcie.
Powiedz mi, jak było naprawdę.
Hermiona zdziwiona, otworzyła szeroko oczy i przez dłuższą chwilę
przyglądała się kobiecie, którą znała prawie całe życie. Nigdy nawet
słowem nie wspomniała o swoim pochodzeniu. Takie niespodziewane
ujawnienie się, wywołało w Hermionie strach.
- Nie musisz się mnie obawiać – kobieta odgadła jej myśli. – Kiedy
dla Dumbledore’a stało się jasne, że jesteś wyjątkowym dzieckiem, a
zawsze taka byłaś, wysłał mnie tu, aby miała na ciebie oko. Należę do
Zakonu Feniksa. Molly i Artur znają mnie bardzo dobrze, razem
uczyliśmy się w Hogwarcie.
Zamieszanie w głowie nastolatki rosło z sekundy na sekundę. Patrzyła
na panią Benson z przerażeniem. Nie mogła wydobyć z siebie głosu,
nawet, kiedy Jason wszedł do pomieszczenia z szampanem i
uśmiechem na ustach. Nie zwrócił uwagi na ciszę, jaka zapadła, po
jego wejściu. Rozlał obu kobietom po kieliszku szampana i podał im.
Bez przerwy mówił o tym, jacy jej rodzice byli z niej dumni. Przestał
dopiero, kiedy nad drzwiami wejściowymi zabrzmiał dzwonek.
Hermiona również się ocknęła i złapała przyjaciela za rękę, zamin
wyszedł.
- Jason, obiecaj mi, że nikomu nie powtórzysz tego, co wam
powiedziałam – poprosiła go. – Prawda nie może wyjść na jaw, nawet,
jeżeli nie bardzo w nią wierzysz.
Mężczyzna spojrzał na nią i przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś
powiedzieć. Ale już po chwili kiwnął głową, jakby pojął wagę
sytuacji. Opuścił pomieszczenie, już nie w tak dobrym nastroju. Obie
kobiety usłyszały, jak zaprasza pacjętkę do gabinetu, ale nadal żadna z
nich się nie odezwała. Przez dłuższą chwilę nadal panowało
milczenie. Hermiona wpatrywała się w panią Benson z napięciem. W
obecnych czasach musiała uważać na każdego, kto mówił jej podobne
rzeczy. Każdy mógł się okazać szpiegiem Voldemorta. A tę staruszkę
znała prawie całe życie. i nawet, kiedy dowiedziała się, że jest
czarownicą, ona nawet nie zająknęła się o tym, kim jest naprawdę.
- Nie patrz tak na mnie – szepnęła pani Benson. – Nie chciałam
wytrącić cię z równowagi. Tylko, że od tygodnia nie miałam żadnych
wieści o sytuacji w świecie czarodziejów. Voldemort zablokował
„Proroka”. Nikt, kto nie jest czarodziejem czystej krwi, nie ma
ż
adnych wieści.
Hermiona otrząsnęła się z zamyślenia i zaczęła myśleć. Może pani
Benson naprawdę była córką czarodziejów? Czy przysłał ją
Dumbledore? Tego już się nie dowie.
- Po ataku na Hogwart sama nie miałam zbyt wielu wiadomości o
tym, co się dzieje w świecie czarodziejów – powiedziała ostrożnie. –
Mieszkam z Weasley’ami. W sumie to już wam o tym powiedziałam.
- Wiem, ale chcę usłyszeć, co się dzieje poza umysłem mugoli –
nalegała staruszka.
- Ale sama niewiele mogę pani powiedzieć, pani Benson –
odpowiedziała jej dziewczyna. – Jesteśmy zamknięci i nie mamy
dostępu do świata czarodziejów. Ja, Weasley’owie ze swoimi dziećmi,
Remus Lupin i Tonks, Shacklebolt… wszyscy utkwiliśmy w
Londynie i nie wiemy jak się to skończy. Hagrid przebywa gdzieś na
końcu kraju. A Harry zginął podczas napadu na Hogwart. Świat
czarodziejów jest pogrążony w rozpaczy, bo jedyna nasza nadzieja na
pokonanie Voldemorta nie żyje.
- Ale mówiłaś, że on się po prostu przyczaił – zawołała cicho
zdruzgotana kobieta.
- Pani Benson, wszyscy w Hogwarcie widzieliśmy jak Harry pada od
morderczego zaklęcia przeznaczonego dla mnie – szepnęła Hermiona.
– Ja mam tylko niezłomne przeczucie, głęboko w sercu, że jeżeli on
naprawdę by umarł, to bym to poczuła. Straciłabym przecież część
siebie. A nic takiego się nie stało. Nadal czuję się kompletna. Na
nawet bardziej, od kiedy wiem, że jestem w ciąży.
Hermiona położyła dłoń na brzuchu i uśmiechnęła się z czułością.
Przez chwilę miała nieobecny wyraz twarzy, ale już po chwili
usłyszała, że znów ktoś wchodzi do kliniki. Zaabsorbowana pani
Benson wstała z krzesła i powoli skierowała się w stronę recepcji.
Hermiona nie zwracała na nic uwagi, myśląc o rosnącym w niej
szczęściu, dopóki nie dobiegł jej krzyk pani Benson. Szybko
podniosła się z krzesła i z wyciągniętą różdżką pobiegła za kobietą,
gotowa do ataku. Kiedy tylko znalazła się w drzwiach prowadzących
na poczekalnię, od razu rozpoznała rude włosy Molly, pomimo iż
kobieta stała odwrócona do niej tyłem. Witała się z panią Benson.
Zaciekle o czymś rozmawiały, a kiedy Hermiona pojawiła się w
drzwiach natychmiast odwróciły się w jej stronę. Z twarzy jej obojga
opiekunów zniknął strach, ale w jego miejsce pojawił się gniew.
Dziewczyna od razu wiedziała, że będzie miała kłopoty.
- Hermiono – powiedział do niej Lupin.
- Przepraszam, zdenerwowałam się – szepnęła ze spuszczoną głową.
Schowała różdżkę do kieszeni i ze łzami w oczach przytuliła się do
Lupina. Poczuła jak jego ramiona zaciskają się wokół niej i
całkowicie się rozpłakała. Myślała o przyszłości, która z każdym dnie
coraz bardziej wyglądała na samotną. Nie potrafiła już myśleć o tym,
ż
e Harry kiedyś do niej wróci. Minęło zbyt wiele czasu. Prze te sześć
miesięcy powinien był już coś zdziałać, gdyby żył. Odwiedzający ich,
co kilka tygodni Hagrid utwierdzał ją w jej przeczuciach, ale były one
coraz słabsze.
Pożegnała się z przyjaciółmi i razem ze swoimi opiekunami wróciła
na Grimmaud Place. Kiedy tylko znaleźli się w kuchni wszyscy
zaczęli ją o wszystko wypytywać. Nie wiedziała, na które pytanie
odpowiedzieć w pierwszej kolejności, kiedy ktoś zastukał do drzwi.
Spojrzeli w tamtym kierunku. Pukanie to nie było dobre słowo. Ktoś
łomotał w drzwi z szalonym zapałem. Pan Weasley i Kingsley wstali
ostrożnie i poszli w tamtym kierunku. Inni skradali się za nimi
ostrożnie. Wtem usłyszeli ciche przekleństwa i Hermiona od razu
rozpoznała Hagrida.
- Trzymaj się, chłopie – powiedział do kogoś. – Jeżeli nikogo nie ma
w domu, zaraz wyważymy te drzwi. Dziobek, uspokój się – huknął.
- Otwórzcie mu – powiedziała Hermiona.
Lupin szybko wymienił spojrzenia z towarzyszem i ostrożnie podeszli
do drzwi. Kiedy usłyszeli kolejne przekleństwa padające z ust
stojącego na zewnątrz olbrzyma, otworzyli szeroko drzwi i ze
zdziwieniem pozwolili mu wejść do środka. Stojący za nim hipogryf,
wtoczył się za nim do środka. Wszyscy od razu zobaczyli jego
poranione skrzydła i łapy, ale ich wzrok padł na trzymaną przez
przyjaciela postać. Z tej odległości i ułożenia ciała chłopaka nie mogli
rozpoznać, kim on jest, ale wiedzieli, że gdyby był to ktoś zły, Hagrid
z pewnością nie przyprowadził go do ich kryjówki.
Wielkolud od razu pomaszerował do salonu, a Hardodziob wspiął się
po schodach na górę. Nikt nie ruszył się z miejsca, dopóki nie dobiegł
ich przeraźliwy jęk rannego. Molly od razu ruszyła za przybyszami do
salonu. Kiedy tylko znalazła się przy chorym i ujrzała jego twarz
krzyknęła cicho i zakryła usta dłonią, patrząc na niego z przerażeniem
i niedowierzaniem. Spojrzała na biegnących w jej stronę przyjaciół.
Kręciła głową i gdy tylko mąż zajął miejsce obok niej złapał go za
rękę. Wszyscy obecni patrzyli na chorego równie wstrząśnięci jak
pani Weasley, ale kiedy Lupin spojrzał z przerażeniem na Hermionę,
która nadal stała w drzwiach, dziewczyna wiedziała, że coś jest nie
tak. Wolno podeszła do kanapy i spojrzała wprost na nieruchomą
twarz Pottera. Niewiele się zmienił przez ten czas, kiedy go nie było,
ale nie dało się ukryć upływu czasu. Wymizerniał i wychudł. Włosy
miał nierówno przycięte, jakby robił to samodzielnie. I mogłoby się
wydawać, że po prostu śpi, gdyby nie rany na twarzy i ciele.
Wstrzymała oddech, kiedy zobaczyła długą szramę w rozdarciu
rękawa.
Szybko uklękła obok niego i zaczęła oglądać wszystkie jego rany. Z
przerażeniem zobaczyła wielkie siniaki na żebrach, a kiedy dotknęła
ich, Harry zajęczał. Na ten dźwięk obudziła się także pani Weasley i
uklękła obok Hermiony. Obie kobiety uniosły chłopaka za pomocą
czarów i poniosły go do sypialni. Po policzkach Hermiona płynęły
łzy.
- Arturze, weź moją książkę i chodź z nami – powiedziała do niego
ż
ona.
- Ktoś powinien zająć się też Hardodziobem – powiedziała Hermiona.
- Ja to zrobię – zgłosił się Hagrid.
Nikt się temu nie sprzeciwił, gdyż on jedyny nie bał się zwierzaka.
Wszyscy z wyjątkiem dwóch kobiet, Hagrida, Artura i Lupina usiedli
na wolnych fotelach w salonie i nie powiedzieli ani słowa. W sypialni
pani Weasley położyła Harry’ego na łóżku i od razu sięgnęła po
przyniesioną przez męża książkę. W tym samym czasie Remus
pomagał Hermionie pozbywać się ubrań z poranionego ciała
chłopaka. Z pokoju nad nimi dobiegł ich skrzek Dziobka, ale nie
zwrócili na to uwagi. Hermiona była przerażona rozległością obrażeń.
Szybko wstała i przyniosła z łazienki miskę z ciepłą wodą i gąbkę.
Starała się jak najstaranniej obmyć skaleczenia, ale przy każdym
dotknięciu, z ust Harry’ego wydobywał się jęk bólu.