===LUIgTCVLIA5tAm9Pfkl/SnJFZQF7GmkddBp7O09hEX0=
Korekt
a
Barbara
Cywińska
Ewa
Szaniawska
Projekt
graficznyokładki
MałgorzataCebo-Foniok
Zdjęcie
na
okładce
©RoyStudio.eu/Shutterstock
Tytułoryginału
Pídeme
lo
quequieras,ahoraysiempre
Copyright
©MeganMaxwell,2013
Copyright
©EditorialPlaneta,S.A.,2013
All
rightsreserved.
For
thePolishedition
Copyright
©2015byWydawnictwoAmberSp.zo.o.
ISBN
978-83-241-5405-0
Warszawa
2015.WydanieI
Wydawnictwo
AMBERSp.zo.o.
02-952
Warszawa,ul.Wiertnicza63
tel.620
4013,6208162
Konwersja
dowydaniaelektronicznego
P.U.OPCJ
A
juras@evbox.p
l
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Dla
WojowniczekMaxwell
za
to,żesądlamnienajwiększymwsparciem,
oraz
dlaJudiErica
za
to,żesącudownymibohaterami.
Tysiącbuziaków
Mega
n
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział1
W
ychodzę
z
biura i wpadam do domu, jakbym miała petardę w tyłku. Patrzę na
piętrzącesiękartonyisercemikrwawi.Wszystkosięschrzaniło.WyjazddoNiemiec
odwołany,amojeżyciezawisłowpróżni.Wrzucamparęrzeczydoplecakaiznikam,
żebyuciecprzedErikiem.Mójtelefondzwoni,dzwoniidzwoni.Toon,aleniemam
zamiaruodbierać.Niechcęznimrozmawiać.
Idę
do
kawiarni i dzwonię do siostry. Muszę z nią pogadać. Każę jej obiecać, że
nikomuniepowie,gdziejestem,iumawiamsięznią.
Siostra
przyjeżdża,przytulamnietak,jaktegopotrzebuję,isłucha.Opowiadamjej
częśćhistorii,tylkoczęść,bowiem,żecałośćmogłabyjąznokautować.Pomijamtemat
seksuitakdalej,aleRaquel,jaktoRaquel–kiedycośjejniepasuje,zaczynateswoje:
„Zwariowałaś!”, „Masz nie po kolei!”, „Eric to dobra partia!” albo: „Jak mogłaś
zrobićcośtakiego?”Wkońcusięzniążegnamichociażnalega,niemówięjej,dokąd
idę.Znamjąiwiem,żepowieEricowi,jaktylkodoniejzadzwoni.
Kiedy
udaje mi się odkleić od siostry, dzwonię do taty. Po krótkiej rozmowie, w
której wyjaśniam mu, że za kilka dni przyjadę do Jerez i wszystko mu wytłumaczę,
wsiadamdosamochoduijadędoWalencji.Tammeldujęsięwhoteluiprzeztrzydni
spaceruję po plaży, śpię i płaczę. Nie mam nic lepszego do roboty. Nie odbieram
telefonówodErica.Nie…niemamochoty.Czwartegodniawsiadamdosamochodui
niecobardziejrozluźnionajadędoJerez,gdzietatawitamniezotwartymiramionamii
zalewa czułością i miłością. Opowiadam mu, że związek z Erikiem skończył się na
zawsze,aleonniechcewierzyć.Ericdzwoniłkilkarazyzmartwionyi,zdaniemtaty,
kocha mnie za bardzo, żeby pozwolić mi odejść. Biedaczek. Tata jest niepoprawnym
romantykiem.Następnegodnia,kiedywstaję,Ericjestjużutaty.
Tata
doniegozadzwonił.
Próbuje
ze
mną porozmawiać, ale ja nie chcę. Wściekam się, krzyczę, krzyczę i
krzyczę, wyrzucam z siebie wszystko, co leży mi na wątrobie, a potem trzaskam mu
drzwiamiprzednosemizamykamsięwpokoju.Wkońcusłyszę,jaktataprosigo,żeby
wyszedł i na razie zostawił mnie w spokoju. Wie, że chwilowo nie jestem w stanie
logicznie myśleć i że zamiast rozwiązać problemy, jeszcze bardziej skomplikuję
sytuację.
Eric
podchodzidodrzwipokoju,wktórymsięzamknęłam,igłosempełnymnapięcia
i wściekłości informuje mnie, że sobie idzie. Że wyjeżdża do Niemiec. Ma tam do
załatwienia pewne sprawy. Jeszcze raz prosi, żebym wyszła, ale słysząc moją
odmowę,wkońcusobieidzie.
Mijają
dni, ale
zdenerwowanie mi nie mija. Zapomnieć o Ericu się nie da, tym
bardziej że cały czas do mnie wydzwania. Nie odbieram. Ale ponieważ jestem
skończoną masochistką, na okrągło słucham naszych piosenek, żeby się katować i
nurzaćwżalu,żałości,smutku…Wcałejtejsprawieplusemjestto,żewiem,żeEric
jestbardzodaleko,noimammotocykl,naktórymmogęsięwyżyć,jeżdżąciskaczącpo
polachJerez.
Po
parudniachdzwoniMiguel,mójdawnykolegazMüller,iszczękamiopada.Eric
zwolnił moją dawną szefową. Z niedowierzaniem słucham Miguela, który mi
opowiada,żeEriczrobiłjejpotwornąawanturę,kiedyprzyłapałjąwkafejce,jaksię
zemnienabijała.Skutek:zwolnienie.Dobrzetejsuce.
Przykro
mi,boniepowinnamsięztegocieszyć,alemojezłośliwejamasatysfakcję
ztego,żetawrednażmijawkońcudostałato,nacozasłużyła.Tatamabardzomądre
powiedzenie:cozasiejesz,tozbierzesz.Onasiędoigrała–wyleciałanazbitypysk.
Po
południuprzyjeżdżamojasiostrazJesúsem,Luzizaskakującąwiadomością,że
po raz kolejny zostaną rodzicami. No proszę, ciąża! Tata i ja spoglądamy na siebie
porozumiewawczoisięuśmiechamy.Siostrajestszczęśliwa,szwagierrównież,amoja
siostrzenicaLuzwyglądanawniebowziętą.Będziemiałabraciszka!
Następnego
dnia
wdomuzjawiasięFernando.Tulimysiędosiebiedługo,czule.Po
razpierwszywtrakcienaszejznajomościniekontaktowaliśmysięzesobąodmiesięcy
iwiemy,żeto,comiędzynamibyło,to,conigdynieistniało,wreszcieskończyłosię
definitywnie.
Nie
pyta mnie o Erica. Nie wspomina o nim ani słowem, ale wyczuwam, że się
domyśla, że ze sobą zerwaliśmy albo że coś jest nie tak. Po południu moja siostra,
FernandoijasiedzimywbarzePachukinadprzekąskami.
–
Fernando,gdybym
ciępoprosiłaoprzysługę,mogłabymnaciebieliczyć?–pytam.
–Zależy
o
jaką.
Śmiejemysię.
–Potrzebuję
adresy
dwóchkobiet–wyjaśniam,zawszelkącenęchcącosiągnąćcel.
–
Jakich
kobiet?
Wypijam
łykcoca-coli.
–
Jedna
nazywasięMarisadelaRosaimieszkawHuelvie.JejmężemjestMario
Rodríguez,chirurgplastyczny,nicwięcejniewiem.DrugamanaimięRebecaiprzez
kilkalatbyłanarzeczonąEricaZimmermana.
–
Judith
–protestujemojasiostra.–Niemamowy!
–
Raquel,nie
wtrącajsię.
Ale
siostrazaczynawywódinicjużniejestwstaniejejpowstrzymać.Kłócęsięz
niąiznówspoglądamnaFernanda,którynieotworzyłust.
–Możesz
dla
mniezdobyćto,ococięproszę?
–
Po
cocito?–odpowiadapytaniem.
Nie
zamierzammuopowiadać,cosięstało.
–
Fernando,do
niczegozłego–podkreślam.–Gdybyśmógłmipomóc,byłabymci
bardzowdzięczna.
Przez
kilkasekundpatrzynamniepoważnie,aRaquel,którasiedziobokmnie,dalej
peroruje. Fernando w końcu kiwa głową, wstaje, oddala się i widzę, że rozmawia
przeztelefon.Jestemniespokojna.Podziesięciuminutachpodchodzidomniezkartką.
–
O
Rebecemogępowiedziećcitylkotyle,żejestwNiemczech,aleniemastałego
adresu zamieszkania, a drugi adres masz tutaj. À propos, twoje przyjaciółki obracają
sięwwyższychsferachilubiątesamezabawy,coEricZimmerman.
–
O
jakichzabawachmówicie?–pytaRaquel.
Spoglądamy
na
siebiezFernandem.Dostaniewzęby,jeżelipowiecoświęcej!
Dobrze
się rozumiemy, daję mu znać, żeby nie ważył się odpowiedzieć mojej
siostrze, bo gorzko pożałuje. Spełnia moją prośbę. Jest wspaniałym przyjacielem. W
końcusiępoddaje.
–
Tylko
nieróbgłupot,jasne,Judith?–prosi.
Siostra
kręcigłowąiwzdycha.Przejęta,biorękartkęidajęFernandowibuziakaw
policzek.
–Dzięki.Wielkie…
wielkie
dzięki.
Tego
wieczoru siedzę sama w pokoju i czuję wściekłość. Świadomość, że jutro,
przyodrobinieszczęścia,stanętwarząwtwarzzMarisą,przyprawiamnieokołatanie
serca.
Ta
jędzaprzekonasię,doczegojestemzdolna.
Budzę się
o
siódmej. Pada. Moja siostra jest już na nogach i kiedy widzi, że
zaczynam szykować się do wyjazdu, czepia się mnie jak rzep psiego ogona i zaczyna
zarzucaćniekończącąsięilościąpytań.Próbujęjązbyć.JadędoHuelvyzłożyćwizytę
MarisiedelaRosie.AleRaqueltoRaquel.Wkońcuwidząc,żeniejestemwstaniejej
spławić,zgadzamsię,żebyjechałazemną.Podrodzetegożałuję,dopadamnieinstynkt
morderczy i mam ochotę wyrzucić ją z auta na pobocze. Jest taka męcząca i tak
monotematyczna, że wyprowadziłaby z równowagi każdego. Nie wie, co właściwie
zaszło między mną a Erikiem, i nie przestaje snuć domysłów. Gdyby znała prawdę,
zbierałaby szczękę z podłogi. Osoba o mentalności mojej siostry nie zrozumiałaby
moichzabawzErikiem.Wzięłabynaszazboczeńców,amożekogośgorszego.
Tego
dnia, kiedy wszystko się wydarzyło, przedstawiłam jej zniekształconą wersję
rzeczywistości. Powiedziałam, że pewne kobiety wtrąciły swoje trzy grosze w nasz
związekiprzeztosiępokłóciliśmyizerwaliśmyzesobą.Niemogłamwyjawićjejnic
więcej.
Dziwne, ale
kiedy wjeżdżam do Huelvy, nie jestem zdenerwowana. Moja
siostrzyczka za to jest strzępkiem nerwów. Dojeżdżam na ulicę wskazaną na kartce i
parkuję. Przyglądam się okolicy i widzę, że Marisa mieszka bardzo… bardzo
luksusowo.Dzielnicajestelegancka.
–Ciągle
nie
wiem,coturobimy,śmieszko–oburzasięmojasiostra,wysiadającz
samochodu.
–
Poczekaj
tu,Raquel.
Raquel
nicsobienierobizmojegopoleceniaistanowczymruchemzamykadrzwi.
–
Mowy
niema.Idęztobą.
Wzdycham
imarszczębrwi.
–Chwileczkę,
czy
mniepotrzebnyjestochroniarz?
Staje
przymnie.
–
Tak.Nie
wierzęci.Maszniewyparzonyjęzykiczasamijesteśbardzobrutalna.
–Kurwa!
–
Widzisz?
Właśniepowiedziałaś:kurwa–powtarza.
Nie
odpowiadam. Ruszam w stronę ładnego wejścia, kierując się tym, co mam na
kartce.Dzwoniędomofonem,akiedyodzywasiękobiecygłos,beznamysłumówię:
–Listonosz.
Drzwi
sięotwierają,amojasiostrapatrzynamnieoniemiała.
– Aj, Judith! Czuję, że
zrobisz
coś głupiego. Spokojnie, proszę cię, kochana,
spokojnie,znamcię,wiesz?
Śmiejęsię,zerkając
na
nią.
–Głupotęzrobiła
ona,nie
doceniłamnie–szepczę,kiedyczekamynawindę.
–Aaaj,Judith!
–Słuchaj–szepczęnaburmuszona.–
Od
tejchwilimaszsiedziećcicho.Tosprawa
międzymnąatąkobietą,jasne?
Przyjeżdża
winda.Wsiadamy
iwciskamguzikpiątegopiętra.Windasięzatrzymuje,
szukam drzwi D i dzwonię. Kilka chwil później drzwi otwiera nieznajoma w stroju
gosposi.
–Słucham?–
pyta
młodakobieta.
– Dzień dobry! –
odpowiadam
z najładniejszym uśmiechem. – Chciałabym się
zobaczyćzpaniąMarisądelaRosą.Jestwdomu?
–
A
ktopyta?
–Proszępowiedzieć,że
Vanesa
ArjonazKadyksu.
Kobieta
znika.
–
Vanesa
Arjona?–szepczemojasiostra.–Cotywymyśliłaś?
Stanowczym
gestemkażęjejsięnatychmiastzamknąć.
Po
dwóchsekundachstajeprzednamiMarisawkostiumiewkolorzezłamanejbieli.
Na mój widok mina jej rzednie. Boi się! Nim zdąży coś powiedzieć albo zrobić,
przytrzymujędrzwizcałejsiły,żebyichniezamknęła.
–Cześć,
wredna
suko!
–Juuuuudith!–
protestuje
mojasiostra.
Marisa
caładrży.Spoglądamnasiostrę,każącjejsiedziećcicho.
– Chcę
ci
tylko powiedzieć, że wiem, gdzie mieszkasz – syczę. – Co ty na to? –
Marisajestblada,alejaciągnędalej.–Wkurzyłamnietwojabrudnagra,awierzmi,
kiedy się zawezmę, potrafię być gorsza i narobić więcej szkód niż ty i twoje
przyjaciółki.
–Ja…
Nie
wiedziałam,że…
–
Zamknij
dziób, Mariso! – cedzę przez zęby. Milknie, a ja mówię dalej. – Nie
obchodzimnie,comaszmidopowiedzenia.Jesteśwredna,wykorzystałaśmnie,żeby
mizaszkodzić.AcodotwojejprzyjaciółeczkiBetty,jestempewna,żemaciezesobą
kontakt,więcprzekażjej,żejeżelinaniąwpadnę,dowiesię,nacomniestać.
Marisa
drży.Zerkadomieszkaniaiwidzę,żeboisiętego,comogępowiedzieć.
–Proszę–szepcze.–Są
u
mnieteściowiei…
– Teściowie? –
przerywam
jej i klaszczę. – Świetnie! Przedstaw mi ich. Bardzo
chętnieichpoznamipowiemimparęsłówoichświętejsynowej.
Marisa
kręcigwałtowniegłową.Boisię.Żalmijej.Wprzeciwieństwiedoniejnie
jestemwiedźmą.Postanawiamzakończyćwizytę.
–Jeżeli
jeszcze
razwejdzieszmiwparadę,skończycisiępiękne,beztroskieżyciez
teściamiisławnymmężulkiem–konkluduję.–Osobiścietegodopilnuję,jasne?
Blada
jakścianakiwagłową.Niespodziewałasięmnietutaj,ajużnapewnoniew
takich okolicznościach. Powiedziałam wszystko, co miałam powiedzieć, więc
odwracamsiędowyjścia.
–
To
tamałpa,doktórejprzyjechałaś?–słyszępytaniesiostry.
Kiwam
głową,aRaquel,jakzwykle,mniezaskakuje.
–Jeżeli
jeszcze
razzbliżyszsiędomojejsiostryalbojejnarzeczonego,przysięgam
ci na świętą pamięć mojej matki, która patrzy na nas z nieba, że wrócę tu z nożem
rzeźnickimmojegoojcaiwykolęcioczy,wrednasuko!
Marisa, po
wysłuchaniu potoku słów mojej kochanej Raquel, zamyka nam drzwi
przednosem.Spoglądamnasiostręzotwartąbuzią.
–Całeszczęście,żetą,
co
ma niewyparzony język w rodzinie, jestem ja – szepczę
wesoło,kiedyidziemydowindy.Widzę,żesięśmieje,więcdodaję:–Niemówiłam
ci,żemaszsiedziećcicho?
– Słuchaj, śmieszko,
kiedy
ktoś zaczepia kogoś z mojej rodziny albo robi mu
krzywdę,ujawniasięmojawojowniczanaturaijakśpiewaEsteban,zabijam.
Śmiejącsię,
wracamy
dosamochoduijedziemydoJerez.Tataiszwagierpytająnas
o podróż. Patrzymy na siebie i się śmiejemy. Nic nie mówimy. Ta wyprawa zostaje
pomiędzymnąaRaquel.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział2
J
est
siedemnasty grudnia. Zbliżają się święta Bożego Narodzenia i do miasteczka
zaczynają zjeżdżać przyjaciele z dzieciństwa, którzy mieszkają poza Jerez. Jeżeli
dwudziestego pierwszego zgodnie z przepowiednią Majów nastanie koniec świata,
przynajmniejzdążymysięwszyscyzobaczyćporazostatni.Jakcorokuspotykamysię
na wielkiej imprezie, którą organizuje Fernando w domu letniskowym jego ojca, i
świetnie się bawimy. Śmiechy, taniec, dowcipy, a przede wszystkim świetna
atmosfera. W czasie imprezy Fernando nie robi żadnych aluzji i jestem mu za to
wdzięczna,boniejestemwnastroju.
W
pewnym momencie Fernando siada obok mnie i zaczynamy rozmawiać.
Zwierzamysięsobie.Zjegosłówwnioskuję,żewiesporonatematmojegozwiązkuz
Erikiem.
–Fernando,ja…
Nie
dajemidojśćdosłowa.Kładziemipalecnaustach,żebymnieuciszyć.
–
Dzisiaj
typosłuchaszmnie.Mówiłemci,żetenfacetmisięniepodoba.
–Wiem.
–Że
nie
jestdlaciebieodpowiednizpowodu,któryobojeznamy.
–Wiem…
–
Ale
czy mi się to podoba, czy nie, jestem świadomy tego, jak wygląda prawda.
Prawdajesttaka,żetyszalejeszzanim,aonzatobą.
Patrzę
na
niegozdumiona.
–
Eric
to mężczyzna, który ma władzę i może mieć kobietę, jaką tylko zechce, ale
udowodniłmi,żeczujedociebiecośsilnego,wiemtopojegouporze.
–Uporze?
–Dzwonił
do
mnietysiącrazy,załamany,tegodnia,kiedyzniknęłaśzjegobiura.I
kiedymówię:załamany,toznaczyzałamany.
–Dzwonił
do
ciebie?
–
Tak, codziennie, po
kilka razy. I chociaż wie, że nie pałam do niego miłością,
zaryzykował,schowałdumęwkieszeńpoto,żebypoprosićmnieopomoc.Niewiem,
jakzdobyłnumermojejkomórki,aledzwoniłdomnieibłagałmnie,żebymcięznalazł.
Martwiłsięociebie.
Serce
zaczynamiwariować.MyślomoimIcemanie,któryszalejezpowodumojego
zniknięcia,odbieramirozum.Zupełnie.
– Powiedział, że zachował się
jak
idiota – ciągnie Fernando – i że odeszłaś.
NamierzyłemcięwWalencji,alenicmuniepowiedziałemaniniepróbowałemsięz
tobąkontaktować,bodomyślałemsię,żechceszpomyśleć,prawda?
–Tak.
Patrzę
na
niegooniemiałapotym,cousłyszałam.
–Podjęłaśdecyzję?–pyta.
–Tak.
–Możnawiedziećjaką?
Wypijam
łykdrinkaiodgarniamsobiewłosyztwarzy.
–Międzymną
a
Erikiemwszystkoskończone–szepczęzezbolałymsercem,ledwie
słyszalnymgłosem.
Fernando
kiwagłową,spoglądanaznajomychiwzdycha.
–Myślę,żesięmylisz,jerezianko.
–
Co
takiego!?
–
To,co
słyszysz.
–
Jak
to:to,cosłyszę?Stukniętyjesteś?
Mójstuknięty
przyjaciel
uśmiechasięiwypijałykdrinka.
–Szkoda,że
do
mnieniebłyszczącitakoczyjakprzezniego–wykrzykujewkońcu.
– Szkoda, że za mną nie szalejesz tak jak za nim. I szkoda, że wiem, że ten bogacz
szalejezatobąnatyle,żejestwstaniezadzwonićdomnie,żebymcięszukał,chociaż
wtakiejchwilimogęcięnastawićprzeciwniemu.
Zamykam
oczy.Zaciskampowieki,aFernandozaczynamówićdalej.
–Najważniejszebyło
dla
niegotwojebezpieczeństwoipewność,żenicciniejest.
Dziękitemuwiem,jakimmężczyznąjestEricijakbardzojestwtobiezakochany.
Otwieram
oczyisłuchamuważnie.
–Wiem,żemówiąc
to
tobie,samsobierzucamkłodypodnogi,alejeżelimiędzytym
przystojniaczkiematobąjestcośtakprawdziwego,jakwidać,czemutokończyć?
–
Chcesz
mipowiedzieć,żebymdoniegowróciła?
Fernando
sięuśmiechaiodgarniamiztwarzykosmykwłosów.
–Jesteśdobra,wyrozumiała,wspaniała
z
ciebiekobietaizawszewydawałomisię,
żejesteśdośćsprytna,żebyniedaćsięwywieśćwpoleaniniezrobićnic,naconie
masz ochoty. Poza tym kocham cię jak przyjaciółkę i jeżeli zakochałaś się w tym
facecie, to na pewno nie bez powodu, prawda? Słuchaj, jerezanko, jeżeli jesteś z
Erikiemszczęśliwa,pomyślotym,czegochcesz,czegopragniesz,ajeżelitwojeserce
wyrywasiędoniego,niezabraniajsobietego,bobędzieszżałować.Rozumiesz?
Jego
słowachwytająmniezaserce,ależebysięnierozpłakaćiżebyzmoichoczu
nietrysnęłyłzyjakwodospadyNiagara,sięuśmiecham.Leci
Waka
wakaShakiry.
–
Nie
chcęotymmyśleć.Chodź,zatańczymy–proponuję.
Teraz
Fernando się uśmiecha, bierze mnie za rękę, prowadzi na środek parkietu i
tańczymy,śpiewającnacałegardłorazemzprzyjaciółmi
Tsamina
mina,eheh,wakawaka,eheh
Tsamina
mina,zangaléwa,anawaahah
Tsamina
mina,eheh,wakawaka,eheh
Tsamina
mina,zangaléwa,botojestAfryka.
Kilka
godzin później impreza trwa nadal, a ja rozmawiam z Sergiem i Eleną,
właścicielami najpopularniejszego klubu w Jerez. Wcześniej w okresie Bożego
Narodzenia pracowałam u nich jako kelnerka i znowu proponują mi pracę. Zgadzam
się,zadowolona.Jestembezrobotnainiepogardzężadnymdodatkowymgroszem.
Wracam
dodomunadranem,zmęczona,lekkopijanaizadowolona.
Jak
corokuzapisujęsiędoudziałuwwyścigachmotokrosowych,zktóregodochód
jest przeznaczony na zakup zabawek dla najbiedniejszych dzieci z Kadyksu. Zawody
mają się odbyć dwudziestego drugiego grudnia w El Puerto de Santa María. Tata,
Bicharrón i Lucena są zachwyceni. Te wyścigi sprawiają im tyle samo radości, co
mnie,alboiwięcej.Dwudziestegogrudniaranomójtelefondzwoniporazosiemnasty.
Jestemnieżywa.Pracawklubiejestfajna,alewyczerpująca.Biorękomórkędorękii
widzę,żetoFrida,przytomniejęiszybkoodbieram.
–Cześć,Jud!Wesołychświąt.
Co
uciebie?
–Wesołychświąt.
U
mniewszystkowporządku,auciebie?
–
U
mnieteż,ślicznotko.
Słychać,że
jest
spięta.Zaczynamsiębać.
–
Co
sięstało?–pytam.–Cośzłego?ZErikiemwszystkowporządku?
Po
chwiliniezręcznejciszyFridasięodzywa.
–
Czy
toprawda,cosłyszałamoBetcie?
–
Nie
–odpowiadam,wzdychającnajejwspomnienie.Wszystkouknuła.
–Wiedziałam–szepcze.
–Nieważne,
Frido,to
jużbezznaczenia–dodaję.
–
Jak
to:bezznaczenia!Dlamniemaznaczenie.Opowiedzmiswojąwersję.
Nie
zastanawiając się, z najdrobniejszymi szczegółami opowiadam jej, co się
wydarzyło.
–
Ta
Marisanigdymisięniepodobała–kwituje,kiedykończę.–Tojędza,aEric
zachowuje się, jakby się wczoraj urodził. Faceci! Wie, że Marisa jest przyjaciółką
Betty,onaichsobieprzedstawiła.
–
Ona
ichzesobąpoznała?
–
Tak.Betta
jestzHuelvy,takjakMarisa.KiedyzwiązałasięzErikiem,wyjechała
do niego do Niemiec, aż stało się to, co się stało, i straciłam z nią kontakt. A tej
Marisienależysięnauczka.
– Spokojnie. Wpadłam
do
tej jędzy z wizytą i bardzo wyraźnie dałam jej do
zrozumienia,żezemnąniewygra.
–
Nie
wierzę!
–Słowohonoru.Ostrzegłamją,że
ja
teżznamchwytyponiżejpasa.
Frida
parskaśmiechem,jateż.
–
Jak
tamEric?–pytam,boniemogęsiępowstrzymać.
–Źle–odpowiada.
Wzdycham.
–
Wczoraj
wieczorembyłamznimnakolacjiwNiemczechikiedyzobaczyłam,że
cięniema,spytałamociebie.Opowiedziałmi,comiędzywamizaszło.Wkurzyłamsię
ipowiedziałammuparęostrychsłów.
Zabawnie
sięjejsłucha.Niedajęjejspokoju.
–
Ale
onsięczujedobrze?–pytamznowu.
–
Nie,nie
czujesiędobrzeiniechodzimiochorobę,aleoniegojakoczłowieka.
Dlatego zadzwoniłam do ciebie zaraz po przyjeździe do Hiszpanii. Musicie to
naprawić.Ericbardzozatobątęskni.
–
To
onmnieodsiebieodsunął,niechterazponosikonsekwencje.
–
Wiem,o
tymteżmipowiedział.Toosioł,aletenosiołciękocha.Codotegonie
mawątpliwości.
Kiedy
słucham takich słów, w żołądku podrywają mi się do lotu już nie motyle, a
strusie. Jestem królową masochistek. Cieszy mnie świadomość, że Eric nadal mnie
kochaizamnątęskni,chociażrobiłamwszystko,żebywtoniewierzyć.
– Dzwonię
do
ciebie, bo w weekend będziemy na wigilijnej kolacji u teściów w
Conil,akolejnedniprzesiedzimyspokojniewdomuwZahara.Sylwestraspędzimyw
Niemczechzmojąrodziną.EricodwiedzinaswZahara.Maszochotęprzyjechać?
Pomysł
jest
świetny.Kiedyindziejuznałabymgozaidealny.
– Nie, dziękuję – odpowiadam. –
Nie
mogę. Jestem u rodziny, a poza tym pracuję
dorywczowieczoramii…
–
Pracujesz
wieczorami?
–Tak.
–
Co
robisz?
–
Jestem
kelnerkąwklubiei…
– Oj, Judith! Kelnerką!
Ericowi
się to nie spodoba. Znam go, nie będzie
zachwycony,wcaleawcale.
–
To,co
siępodobaczyniepodobaEricowi,toniemójproblem–wyjaśniam,nie
chcącwdawaćsięwszczegóły.–PozatymwsobotęmamwKadyksiewyścigi…
–
Masz
wyścig?
–Tak.
–
Jaki
wyścig?
–Motokrosowy.
–Ścigaszsię
w
motokrosie?
–Tak.
–Motokros!–
wykrzykuje
zaskoczona.–Jud,tegoniemogęprzegapić!Jesteśmoją
bohaterką.Umieszrobićświetnerzeczy!Jeżelibędęmiećkiedyścórkę,chcę,żebybyła
takajakty,kiedydorośnie.
Jest
wyraźniezaskoczona.Śmiejęsię.
–
To
wyścigcharytatywny,zebranepieniądzesąprzeznaczonenazakupzabawekdla
dziecizrodzin,którychnatoniestać.
–
Oj,to
mybędziemy.Gdziemówiłaś?
–
W
ElPuertodeSantaMaría.
–
O
której?
–
Zaczyna
sięojedenastejrano.Alesłuchaj,Frida…NiemównicEricowi.Onnie
lubi tych wyścigów. Strasznie je przeżywa, bo przypominają mu, co się stało z jego
siostrą.
–
Mam
nie mówić Ericowi? – obrusza się, nie chce o tym słyszeć. – To będzie
pierwszarzecz,jakązrobię,kiedygozobaczę…Jeżeliniechceprzyjechać,niechnie
przyjeżdża,alejanapewnobędęcikibicować,takczysiak.
–
Nie
chcęgowidzieć,Frido,jestemnaniegowściekła.
–
Daj
jużspokój,namiłośćboską!Terazpewnietybędzieszgorszaniżon.Pomyśl,
a jeżeli jutro będzie koniec świata, jak twierdzą Majowie, i już go więcej nie
zobaczysz?Myślałaśotym?
Rozśmiesza
mnie
tauwaga,aleprzyznaję,żerozważałamtakąewentualność.
–Frido,światsię
nie
skończy.AcodoErica,niechcęfaceta,któryminiewierzyi
obrażasię,niedającsobienicwytłumaczyć.Pozatymmamgodość.Todupek.
–
O
Boże!Naprawdęjesteśgorszaniżon.Czywynaprawdęjesteścienatyległupi,
żebyniewidzieć,żejesteściedlasiebiestworzeni?Słowodaję,moglibyścieschować
w kieszeń tę swoją cholerną dumę i dać sobie szansę, na jaką zasługujecie? On jest
osłem, to fakt. A ty jesteś oślicą. Na miłość boską, Judith, musicie porozmawiać!
Przypominamci,żemieliściewplanachprzeprowadzkędoNiemiec.Jużzapomniałaś?
–Niedopuszczamniedogłosu.–Zostawtomnie.Dosoboty,Jud.
Żegnamsię
z
niązdziwnymbólembrzuchawywołanymtym,cousłyszałam.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział3
M
ija piątek i świat się nie kończy! Majowie nie trafili. W sobotę budzę się bardzo
wcześnie.Jestemwyczerpanapracąkelnerki,aleniemarady.Wyglądamprzezokno.
Niepada!Todobrze!Świadomość,żeEricjestkilkakilometrówodemnieiżemogę
gozobaczyć,potworniemnieniepokoi.Wdomuoniczymniemówię.Niechcę,żeby
sięprzejmowali,więckiedyprzyjeżdżaBicharróniLucenazprzyczepkąnamotocykl,
atatasiadaobokJesúsa,uśmiechamsię,rozbawiona.
–No,czarnulko!–krzyczytata.–Wszystkogotowe.
Siostra, siostrzenica i ja wychodzimy z domu ze sportową torbą, w której mam
kombinezon wyścigowy. Przy samochodzie z radością dostrzegam zbliżającego się
Fernanda.
–Jedziesz?–pytam.
Kiwagłowązadowolony.
–Powiedz,czykiedyśopuściłemtwójwyścig?
Rozdzielamysiędodwóchsamochodów.Tata,siostrzenica,BicharróniLucenajadą
jednym,amojasiostra,Jesús,Fernandoija–drugim.
DocieramydoElPuertodeSantaMaríaikierujemysiędomiejsca,wktórymmasię
odbywać impreza. Ludzi jest mnóstwo, jak co roku. Tata staje w kolejce, żeby
potwierdzićwpisiodebraćnumerstartowy,iwracaszczęśliwy.
–Jesteśosiemdziesiątasiódma,czarnulko.
Kiwam mu głową i rozglądam się wokół siebie, szukając wzrokiem Fridy. Nie
widzę jej. Za dużo ludzi. Sprawdzam telefon. Ani jednej wiadomości. Idę do siostry,
która stoi przy prowizorycznych przymierzalniach, które organizatorzy udostępnili
uczestnikom.Ściągamdżinsyiwkładamskórzanybiało-czerwonykombinezon.Siostra
zakładamiochraniaczenakolana.
– Judith, któregoś roku będziesz musiała powiedzieć tacie, że z tym kończysz. Nie
możeszskakaćnamotorzewnieskończoność.
–Dlaczegonie,skorotolubię?
Raquelsięuśmiechaidajemibuziaka.
–Właściwiemaszrację.Podziwiamwtobietegowojowniczegobabochłopa.
–Nazwałaśmniebabochłopem?
–Nie,śmieszko.Miałamnamyślitwojąsiłę,teżchciałabymtakąmieć.
–Maszją,Raquel…–mówięiuśmiechamsięczule.–Dodziśpamiętam,jakbrałaś
udziałwwyścigach.
Siostraprzewracaoczami.
–Tylkodwarazy–podkreśla.–Tatajeuwielbia,aletoniemojabajka.
Fakt.Marację.Obienasukształtowałtensamojciecitesamepasje,ajednakpod
wieloma względami jesteśmy różne. Z motokrosem włącznie. Ja zawsze się nim
ekscytowałam.Onacierpiała.
Wychodzęwkombinezonieiidędomiejsca,wktórymczekanamnietataijegotak
zwana paczka. Moja siostrzenica jest szczęśliwa i na mój widok skacze zachwycona.
Dla niej jestem supermenką. Robię sobie zdjęcie z małą i ze wszystkimi innymi i się
uśmiecham.Porazpierwszyodwieludnimójuśmiechjestszerokiiszczery.Robięto,
colubię,itowidaćnamojejtwarzy.
Mija nas człowiek sprzedający napoje i tata kupuje mi coca-colę. Zadowolona
zaczynamjąpić.
–Ajjj!Judith!–krzyczynaglemojasiostra.
–Co?
–Chybakogośpoderwałaś.
Patrzęnaniąpodejrzliwie,aonaprzysuwasiędomniepoufale.
–Zawodnikznumeremsześćdziesiątsześć,potwojejprawejstronie,nieprzestaje
naciebiepatrzeć.Powiemtylko,żeniezłezniegociacho.
Zaciekawionaodwracamsięiuśmiecham,borozpoznajęDavidaGueparda.Puszcza
domnieokoipodchodzimydosiebie,żebysięprzywitać.Znamysięodlat.Pochodziz
małego miasteczka spod Jerez, które nazywa się Estrella del Marqués. Oboje
uwielbiamymotokrosiczasamispotykamysięnaniektórychwyścigach.Rozmawiamy
chwilę.David,jakzawsze,jestdlamnieprzemiły.Cukiereczek.Bioręto,comidaje,
żegnamsięznimiwracamdosiostry.
–Comaszwręce?
– Ale ty jesteś wścibska, Raquel – wymawiam jej. Wiem jednak, że nie zostawi
mniewspokoju,dopókijejniepokażę.–Jegonumertelefonu.Zadowolona?
Siostrazakrywadłoniąusta.
–Ajjj,śmieszko!Gdybymmiałasięurodzićjeszczeraz,chciałabymbyćtobą.
Parskamśmiechem.
–Judith!–słyszęnagle.
Odwracam się i napotykam cudowny uśmiech Fridy, która biegnie do mnie z
wyciągniętymi ramionami. Zadowolona, witam ją uściskiem i widzę, że za nią idą
AndrésiEric.
–Światsięnieskończył–szepczeFrida.
–Mówiłamci–odpowiadamzadowolona.
Bożeeeeeeee!Ericprzyjechał!
Ściska mnie w żołądku i czuję, że cała moja pewność siebie zaczyna się ulatniać.
Dlaczegojestemtakąidiotką?Czypodwpływemmiłościtracisięgruntpodnogami?
Cóż, ja z całą pewnością go tracę. Wiem, co dla Erica znaczy obecność na takiej
imprezie jak ta. Ból i napięcie. Mimo wszystko postanawiam na niego nie patrzeć.
Jestem na niego obrażona. Daję buziaka Fridzie, witam się serdecznie z Andrésem i
małymGlenem,któregotrzymanarękach,ażprzychodzikolejnaErica.
–Dzieńdobry,panieZimmerman–mówię,niepatrzącnaniego.
–Cześć,Jud!
Jego głos wzbudza we mnie niepokój. Jego obecność wzbudza we mnie niepokój.
Wszystko wzbudza we mnie niepokój! Ale zbieram siły, które zachowuję na takie
chwilejakta,iodwracamsiędozdezorientowanejsiostry.
–Raquel,tojestFrida,AndrésimałyGlen,atojestpanZimmerman.
Miny mojej siostry i pozostałych są bezcenne. Chłód, z jakim przedstawiam Erica,
wprawia w zakłopotanie wszystkich prócz niego. Patrzy na mnie z typową dla siebie
srogąminą.
WtejchwilipojawiasięFernando.
–Judith,startujeszwnastępnymwyjściu–uprzedza.
Nagle dostrzega Erica i zamiera. Witają się skinieniem głowy, a ja spoglądam na
Fridę.
–Muszęwaszostawić.Mojakolej.Frido,mamnumerosiemdziesiątysiódmy.Życz
miszczęścia.
Kiedy się odwracam, podchodzi do mnie motocyklista, z którym rozmawiałam
wcześniej, i robimy żółwika na szczęście. Uśmiecham się i bez słowa oddalam w
towarzystwie Raquel i Fernando. Kiedy znajdujemy się wystarczająco daleko od
reszty,podajęsiostrzekartkę,którątrzymamwrękach.
–ZapiszmiwkomórcenumerDavida–proszę.
Siostrabierzekartkęikiwagłową.
–Cholera,śmieszko!Ericprzyjechaaaaaaaał!
–Oj,cozawydarzenie–ironizujęzniepewnąminą,chociażwśrodkucieszęsięjak
głupia.
Mojasiostrajestjednakniepoprawnąromantyczką.
–Judith,namiłośćboską!Jesttudlaciebie,niedlamnieanidlażadnejinnej.Nie
rozumiesz?Tenfacetzatobąszaleje.
Mamochotęjąudusić.
–Anisłowawięcej,Raquel.Niechcęotymrozmawiać.
Alemojasiostrato…mojasiostra!
– Właściwie… – nie odpuszcza – to, że zwróciłaś się do niego po nazwisku, było
nawetzabawne.
–Raquel,zamknijsię!
Alewiadomo,jaktoznią,męczydalej.
–Oj,jaksiętatadowie!
Tata?Stajęjakwryta.Patrzęnanią.
– Ani słowa tacie o tym, że on tu jest, i lepiej nie ciągnij tej meksykańskiej
telenoweli, bo chcę ci przypomnieć, że pan Zimmerman i ja nie mamy ze sobą nic
wspólnego.Czegośniezrozumiałaś?
Fernando,któryjestznami,usiłujenaspogodzić.
–Dziewczyny,przestańcie!Niekłóćciesię,niemaoco.
–Jakto:niemaoco?–strofujegomojasiostra.–Ericjest…
–Raquel…–protestuję.
Fernando,któregozawszebawiąnaszedziwacznesprzeczko-rozmowy,spoglądana
mnie.
–Dajspokój,Judith!Niezłośćsię.Możepowinnaśposłuchaćsiostryi…
Niejestemwstanieznieśćanisłowawięcej,patrzęzezłościąnamojegoprzyjaciela
ikrzyczęjakopętana.
–Zamknijdziób!Zapewniamcię,żejesteśprzystojniejszy.
Fernandoimojasiostraspoglądająnasiebieisięśmieją.Zwariowali?
Docieramy do miejsca, gdzie stoją tata, Bicharrón i Lucena. Co za trio! Zakładam
kask,okularyochronneisłuchamtego,cotatamamidopowiedzenianatematustawień
motocykla. Później wsiadam i podjeżdżam do bramki. Tam, razem z pozostałymi
zawodnikami,czekam,ażwpuszcząnasnator.Ukrytazaokularamizerkamwkierunku
Erica. Nie mogę o nim zapomnieć. Zresztą jest tak wysoki, że nie sposób go nie
zauważyć. W dżinsach z niskim stanem i czarnym swetrze z warkoczami wygląda
imponująco.
Boże,aleprzystojniak!
Należy do tego rodzaju mężczyzn, którzy nawet z sałatą na głowie wyglądaliby
imponująco.RozmawiazAndrésemiFridą,aleznamgo,jegominazdradzanapięcie.
Wiem,żespozalustrzanychraybanówawiatorówszukamniewzrokiem.Namyślotym
sercezaczynamiszybciejbić.Alejestemmałainieudajemusięmnieodnaleźć,dzięki
czemumamprzewagę.Mogęgospokojnieobserwowaćiupajaćsięwidokiem.
Tor się otwiera i sędziowie ustawiają nas na pozycjach w blokach startowych.
Informują, że odbywa się kilka wyścigów dziewięcioosobowych i że czterech
pierwszychzawodnikówkwalifikujesiędonastępnegoetapu,bezpodziałunakobietyi
mężczyzn. Czekając w wyznaczonym miejscu, słyszę, że woła mnie siostrzenica, i
kiwam głową. Śmieje się i bije mi brawo. Ale ładna ta moja Luz. Moje spojrzenie
wracadoErica.
Nieruszasię.Prawienieoddycha.
Alestoi,gotowyoglądaćwyścig,chociażwiem,jakiniepokójwnimwywoła.
Znów skupiam się na celu. Muszę znaleźć się w pierwszej czwórce, jeżeli chcę
zaklasyfikowaćsiędonastępnejrundy.
Oczyszczam umysł i wciskam gaz. Skupiam się na wyścigu i zapominam o całej
reszcie.Musimisięudać.
Tużprzedstartemzawszeczujęprzypływadrenaliny.Słyszącryksilników,dostaję
gęsiejskórki,akiedysędziaopuszczaflagę,wciskamgazdokońcaipędzęjakstrzała.
Na początku zajmuję dobrą pozycję i, jak mnie uprzedził tata, uważam na pierwszym
zakręcie, który jest za bardzo wyboisty. Podskakuję, opadam i jestem szczęśliwa!
Kiedydojeżdżamdospektakularnegozjazdu,cieszęsięjakgłupia.Widzę,żezawodnik
obokmnietracipanowanienadmotocyklemisięprzewraca.Alemusiałsiępoobijać!
Przyspieszam, przyspieszam, przyspieszam i znowu skaczę. Opadam, przyspieszam,
opadam znowu i po trzech okrążeniach, podczas których odpadają inni zawodnicy,
docieramnametęwśródpierwszejczwórki.Dobrze!
Kwalifikujęsiędonastępnejrundy.
Kiedy schodzę z toru, tata, cały w skowronkach, bierze mnie w objęcia. Wszyscy
gratulują mi sukcesu, a ja zdejmuję ubłocone okulary. Moja przejęta siostrzenica nie
przestajepodskakiwać.Jejciociajestbohaterką,bardzosięcieszęzewzględunanią.
David Guepardo startuje w kolejnej turze. Kiedy mnie mija, jeszcze raz robimy
żółwika.WtejchwilipodchodzidomnieprzeszczęśliwaFrida.
–Gratulacje!–krzyczy.–OBoże,Judith!Byłaśniesamowita!
Uśmiecham się i wypijam łyk coca-coli. Chce mi się pić. Patrzę za Fridę i nie
widzę,żebyEricszedłdomniezgratulacjami.Dostrzegamgokilkametrówdalej–z
GlenemnarękachrozmawiazAndrésem.
–Nieprzywitaszsięznim?–pytaFrida.
–Jużsięznimwitałam.
Uśmiechasiędomnieipodchodzibliżej.
– Tupetu nie można ci odmówić, nazwałaś go panem Zimmermanem – szepcze. –
Pytampoważnie,naprawdędoniegoniepodejdziesz?
–Nie.
–Uwierz,żeprzyjazdtutajwielegokosztował.Wiesz,dlaczegotomówię.
–Wiem–odpowiadam.–Mógłsobiedarować.
–Przestań,Judith…!–Fridanieodpuszcza.
Rozmawiamychwilę,ale,jakmawiatata,upieramsięjakoślica.Niemamzamiaru
podchodzić do Erica. Nie zasługuje na to. Powiedział, że między nami wszystko
skończone,ajaoddałammupierścionek.Koniectematu.Poranekmija,przechodzędo
kolejnych rund, aż w końcu dostaję się do finału. Eric nadal tu jest, widzę, jak
rozmawiazmoimtatą.Widać,żesąpochłonięcirozmową,tatasięśmiejeipomęsku
klepie Erica po plecach. O czym mogą rozmawiać? Zauważyłam, że Eric cały czas
szukamniewzrokiem.Podniecamnieto,alezawzięłamsięwsobie.Próbowałdomnie
podejść,alezakażdymrazemodgadywałamjegozamiarimieszałamsięztłumemtak,
żeniemógłmnieznaleźć.
–Widać,żemaszochotęnapićsięcoli,zgadłem?
Odwracam się i widzę Davida Gueparda, który mi ją podaje. Biorę puszkę i
czekając, aż wywołają nas do ostatniego wyścigu, siadamy, żeby się napić. Eric,
niedalekomnie,ściągaokulary.Chce,żebymwiedziała,żenamniepatrzy.Usiłujedać
midozrozumienia,żejestzły.Nawetkiedymiałnanosieokulary,wiedziałam,jakna
mniepatrzy.Wkońcuodwracamsiędoniegoplecami,alemimotoczujęnasobiejego
wzrok. Czuję się nieswojo, a jednocześnie podnieca mnie to. Przez dobrą chwilę
rozmawiamy z Davidem, śmiejemy się i obserwujemy kolegów jadących w ostatniej
rundziekwalifikacyjnej.Wiatrrozwiewamiwłosy,Davidchwytakosmykizakładami
gozaucho.
No,panZimmermanpewniewychodzizeskóry.
Nie chcę na niego patrzeć. W końcu jednak ulegam wewnętrznej przekorze i
faktycznie, na jego twarzy w miejscu wcześniejszej niepewności dostrzegam
wściekłość.Dodiabłaznim!
Informująnas,żezapięćminutrozpoczniesięostatniwyścig.
Decydujący.Davidijawstajemy,robimyżółwikaikażdewracadoswojegomotoru
iswojejgrupy.Tatapodajemikaskiokulary.
– Chcesz wzbudzić zazdrość narzeczonego Davidem Guepardem? – pyta,
podchodzącdomnie.
–Tato,niemamnarzeczonego–oznajmiam.
Śmiejesię,aleniedajęmudojśćdosłowa.
–Jeżelichodzicioosobę,którąmamnamyśli,tomówiłamcijuż,żezerwaliśmy.
Koniec!
Mójdobrodusznytatawzdycha.
–Ericchybaniemyślitakjakty.Nieuważa,żemiędzywamiwszystkoskończone.
–Nieobchodzimnieto,tato.
–Akurat!Jesteśtakimsamymuparciuchemjaktwojamatka.Takimsamym!
–Cóż,bardzomimiło–odpowiadamnaburmuszona.
Tatakiwagłową,wzdychaiwypuszczamniezabawnymgestem.
– Ooooj, czarnulko! My, mężczyźni, lubimy trudne kobiety, a ty, mój skarbie, z
pewnościąsiędotakichzaliczasz.Tentwójcharakterek,mojadroga,doprowadzado
szału! – Śmieje się. – Nie pozwoliłem uciec twojej matce, a Eric nie pozwoli uciec
tobie.Jesteściezbytcenneiinteresujące.
Z wściekłością wkładam kask i okulary. Nie chcę rozmawiać. Wciskam gaz i
podjeżdżam do bloku startowego. Tam, podobnie jak w poprzednich wyścigach,
skupiam się i czekając na start, cały czas wciskam gaz. Różnica jest taka, że teraz
jestem wkurzona, bardzo wkurzona, a przez to bardziej nieobliczalna. Tata, który zna
mnie lepiej niż ktokolwiek na świecie, daje mi znaki rękami, żebym ochłonęła i się
rozluźniła.
Rozpoczynasięwyścigiwiem,żemuszędobrzewystartować,jeżelichcęosiągnąć
cel.Udajemisię.Pędzę,jakbygoniłmniesamdiabeł.Bardziejryzykujęisprawiami
toprzyjemność,adrenalinasięgazenitu,skaczęiopadam.Kątemokawidzę,żeDavidi
jeszczejedenzawodnikwyprzedzająmniezprawejstrony.Przyspieszam.Udajemisię
wyprzedzićjedenmotocykl,aleDavidGuepardojestbardzodobryipodjeżdżającdo
wybojów, przyspiesza i przeskakuje nierówności, na których ja tracę czas i mało się
nie przewracam. Zaciskam zęby, udaje mi się zapanować nad motocyklem,
przyspieszam.Nielubiętracićanicentymetra.Dodajęwięcejgazu.DoganiamDavida.
Wyprzedzam go. On znów mnie wyprzedza. Podskakujemy i oboje nas wyprzedza
trzecizawodnik.Zanim!Wciskamgazdodechy,udajemisięgodogonićizostawićw
tyle.TerazDavidpodskakuje,ryzykujeimijamniezlewejstrony.Przyspieszam,onteż
przyspiesza,wszyscyprzyspieszają.Kiedymijamlinięmetyisędziaopuszczaflagęw
kratę,unoszęrękę.Druga!PierwszyjestDavid.Robimyokrążeniepotorze,machając
wszystkim obecnym. Słyszymy oklaski, widzimy szczęśliwe twarze, uśmiechamy się.
ZatrzymujemysięiDavidpodchodzidomnieiprzytulamnie.Jestzadowolony,jateż.
Ściągamykaski,okulary,apublicznośćbijenambrawojeszczegłośniej.
Wiem,żetakabliskośćzDavidemEricowinapewnosięniepodoba.Wiemto.Ale
potrzebuję jej i podświadomie chcę go sprowokować. Jestem panią własnego życia.
Jestempaniąswoichczynówianion,aniniktinnyniejestwstaniewpłynąćnamoją
wolę.
Tata i wszyscy pozostali wybiegają na tor, żeby nam pogratulować. Siostra mnie
przytula, a po niej szwagier, Fernando, siostrzenica i Frida. Wszyscy wykrzykują:
mistrzyni, jakbym zdobyła mistrzostwo świata. Eric nie podchodzi. Trzyma się w
bezpiecznej odległości. Wiem, że czeka, żebym to ja do niego podeszła, żebym jak
zwyklesiędoniegozbliżyła.Alenie,tymrazemnie.Jakmówiąsłowanaszejpiosenki:
jesteśmyprzeciwnymibiegunami.Ijeżelionjestuparty,tochcę,żebysięprzekonał,że
jestem uparta bardziej od niego. Stojąc na podium, słyszymy, jaka kwota została
zebrananaprezentydladzieci.Zamurowałomnie.
Tylekasy!
Instynktowniewiem,żedużączęśćtejkwotypodarowałEric.Wiemto.Niktminie
musi mówić. Słysząc sumę, uśmiecham się zadowolona. Wszyscy klaszczą, Eric
również.Pominiewidać,żejestjużrozluźniony,akiedyunoszępuchar,dostrzegamna
jego twarzy dumę. Wzrusza mnie to i mięknie mi serce. W innych okolicznościach
puściłabym do niego oko i powiedziałabym mu wzrokiem: kocham cię, ale nie w tej
chwili.Niewtejchwili.
Schodzę z podium i robię sobie tysiąc zdjęć z Davidem i wszystkimi innymi. Pół
godziny później ludzie się rozchodzą, a my, zawodnicy, zaczynamy zbierać rzeczy.
David przed odejściem podchodzi do mnie i przypomina mi, że będzie u siebie w
miasteczku do szóstego stycznia. Obiecuję, że do niego zadzwonię, a on kiwa głową.
Kiedy wychodzę z przebieralni z kombinezonem w ręce, ktoś chwyta mnie za rękę i
ciągnie.ToEric.
Patrzymy na siebie przez kilka sekund. O Boże! O Boooooże! Ta jego śmiertelnie
poważna mina przyprawia mnie o szaleństwo. Źrenice mu się rozszerzają. Wzrokiem
mówi mi, jak bardzo mnie potrzebuje, i widząc, że nie reaguję, przyciąga mnie do
siebie.
Kiedyznajdujęsięprzyjegowargach,szepcze:
–Umieram,żebyciępocałować.
Niemówinicwięcej.
Całuje mnie, a stojący obok nas nieznajomi oklaskują nas, zachwyceni jego
wylewnością. Przez kilka chwil pozwalam Ericowi atakować moje wargi. Nieźle!
Sprawiamitonieziemskąprzyjemność.WkońcuIcemanodsuwasięodemnie.
–Tojakwyścigi,kochanie–stwierdza,spoglądającmiwoczy.–Ktonieryzykuje,
tenniewygrywa.
Kiwamgłową.Marację.
– To prawda, panie Zimmerman – odpowiadam, wytrącając go zupełnie z
równowagi,świadomatego,comówię.–Problemwtym,żepanmniejużprzegrał.
Naglejegospojrzeniestajesięsurowe.
Odsuwamsięodniego,odpychamgoiidędosamochoduszwagra.Nieidziezamną.
Wyczuwam,żezamurowałogopotym,copowiedziałam,alewiem,żenamniepatrzy.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział4
P
opołudniu,popowrociedoJerez,telefonnieprzestajedzwonić.
Mam ochotę rozbić go, rzucając nim o ścianę. Eric chce ze mną rozmawiać.
Wyłączamkomórkę.Dzwoninanumertaty,aleniechcęodebrać.
W niedzielę, kiedy wstaję, siostra leży przed telewizorem i ogląda meksykańską
telenowelę,którąuwielbia,„Jestemtwojąpanią”.Brednienaresorach!
Wchodzę do kuchni i widzę piękny bukiet długich czerwonych róż. Klnę na ich
widok,bodomyślamsię,ktojeprzysłał.
–Śmieszko,zobacz,jakiepięknekwiatydostałaś!–mówiRaquel.
Nie muszę pytać, wiem, od kogo są. Chwytam je i wyrzucam do śmieci. Siostra
krzyczyjakopętana.
–Corobisz?!
–To,nacomamochotę.
Szybkowyciągaróżezkosza.
– Na miłość boską! Wyrzucanie takich kwiatów to świętokradztwo. Musiały sporo
kosztować.
–Dlamniesąjakzestraganu.Tensamefekt.
Niechcępatrzeć,jaksiostrawsadzaróżezpowrotemdowazonu.
–Nieprzeczytaszliściku?–nieodpuszcza.
–Nie,ityteżnie–odpowiadam,wyrywamgojejzrąkiwyrzucamdośmieci.
Nagle pojawia się szwagier i tata, patrzą na nas. Moja siostra nie dopuszcza mnie
jużdoróż.
–Jesteściewstanieuwierzyć,żechcewyrzucićtenpięknybukietdośmieci?
–Jatak–stwierdzatata.
Jesússięuśmiecha,podchodzidomojejsiostryicałujejąwszyję.
–Całeszczęście,żetobieudałosięjeuratować,misiaczku.
Nie reaguję. Nie patrzę na nich. Nie jestem w nastroju, żeby wysłuchiwać tych
wszystkich„misiaczków”.Jakmogąbyćtacydziecinni?
Podgrzewamkawęwmikrofalówce,wypijamjąisłyszędzwonekdodrzwi.Wstaję,
klnąc, gotowa uciekać, jeżeli okaże się, że to Eric. Tata, widząc moją minę, idzie
otworzyć.Podwóchsekundachwracasam,rozbawiony,istawiacośnastole.
–Czarnulko,todlaciebie.
Wszyscy na mnie patrzą, czekając, żebym otworzyła wielkie biało-złote pudło. W
końcu poddaję się i otwieram. Kiedy zdejmuję opakowanie, moja siostrzenica, która
akuratjestwkuchni,wykrzykuje:
–Czekoladowystadionpiłkarski!Alepyyyyyyyyycha!
–Ktośchcecichybaosłodzićżycie,kochanie–żartujetata.
Z rozdziawioną buzią patrzę na ogromny stadion piłkarski. Ma nawet trybuny i
publiczność!Nafladzejestponiemieckunapisane„kochamcię”–IchliebeDich.
Sercełomoczemizprzejęcia.
Niejestemprzyzwyczajonadotakichrzeczyiniewiem,copowiedzieć.
Eric wyprowadza mnie z równowagi, doprowadza mnie do szaleństwa! W końcu
prycham,amojasiostrawjednejchwilistajeobokmnie.
–Chybagoniewyrzucisz,co?
–Wydajemisię,żetak–odpowiadam.
Siostrzenicastajepomiędzynamiiunosipalec.
–Cioooociuuuuu!Niemożeszgowyrzucić!
–Dlaczegoniemogęgowyrzucić?–pytam,wściekła.
–Botobardzoładnyprezentodwujkaimusimygozjeść.
Uśmiechamsię,widzącminęmałej,alepochwiliuśmiechznikazmojejtwarzy.
–Pozatymmusiszmuwybaczyć.Zasługujenato.Jestbardzodobryinatozasługuje.
–Zasługuje?
Luzkiwagłową.
–KiedypokłóciłamsięzAliciąofilminazwałamniegłupią,bardzosięobraziłam,
pamiętasz? – przypomina mi, a ja kiwam głową. – Przeprosiła mnie, a ty mi
powiedziałaś, żebym się zastanowiła, czy warto się złościć i stracić przyjaciółkę.
Teraz, ciociu, mówię ci to samo. Jesteś aż tak zezłoszczona, żeby nie wybaczyć
wujkowiEricowi?
Oniemiała,niespuszczamwzrokuzpędraka,którypowiedziałmicośtakiego.
–Czarnulko,jesteśmyzakładnikamiswoichsłów–odzywasiętata.
–Zgadzasię,tato,dotyczytorównieżErica–oznajmiam,przypominającsobie,co
mipowiedział.
Mojamałasiostrzenicapatrzynamnieiczekanaodpowiedź.Mrugapowiekamijak
miś.Jestmałainiemogęotymzapominać.
– Luz, jeżeli chcesz, zjedz cały stadion – szepczę, wykorzystując ostatnie pokłady
cierpliwości.–Dajęcigo,cotynato?
–Ekstra!–Małaklaszcze.
Wszyscysięuśmiechają,aichuśmiechydoprowadzająmniedoszału.Dlaczegonikt
nierozumiemojejzłości?Wiedzą,żezerwaliśmyzErikiem,aleniktpozamojąsiostrą
niewie,żezpowodukobiety,anawetRaquelniepowiedziałamcałejprawdy.Gdyby
ktośznichznałprawdziwypowódnaszejkłótni,nieźlebysięzarumienił.
Czuję,żejestemtymwszystkimcorazbardziejibardziejzmęczona,idęsięspotkaćz
mojąprzyjaciółką,Rocío.Mampewność,żeonaniebędziezemnąrozmawiaćoEricu.
Niemylęsię.
Wracam na obiad. Telefon nie przestaje dzwonić, wyłączam go. Dość już, na
litoooość!
O dziesiątej idę do pubu. Muszę pracować. Kiedy przy drzwiach witam się ze
znajomymi, widzę przejeżdżające obok ciemne bmw i rozpoznaję Erica przy
kierownicy.Chowamsię.Niezauważyłmnie.Sądzącpokierunku,jedziedotaty.Klnę,
klnę i klnę. Dlaczego jest taki uparty? Kiedy zaczyna mnie zalewać fala bezsilności,
ktośdotykamoichpleców.OdwracamsięiwidzęDavidaGueparda.Świetnychłopak!
Uśmiechamsięzadowolonaipróbujęsięnanimskupić.Wchodzimydopubu.Stawia
midrinka,apotemjasięrewanżuję.Jestmiły,niezłezniegociacho.Zjegospojrzenia
itego,comówi,domyślamsię,czegoszuka.Seksu!Alenie.Dziśniejestemwnastroju
i postanawiam zignorować sygnały, które mi wysyła. Zaczynam wydawać drinki przy
barze.
Dwadzieścia minut później widzę, jak do pubu wchodzi Eric, i serce zaczyna mi
dudnić.
Bum,bum…Bum,bum…
Jest sam. Rozgląda się i od razu odnajduje mnie wzrokiem. Podchodzi do baru
stanowczymkrokiem.
–Jud,natychmiaststądwyjdźichodźzemną.
Davidpatrzynaniego,apotemnamnie.
–Znasztegofaceta?–pyta.
Chcęodpowiedzieć,aleEricmnieuprzedza.
–Tomojakobieta.Jeszczejakieśpytania?
Jegokobieta?Chybamusięzdaje.
Davidpatrzynamniezaskoczony.Mrugam.
– Nie jestem twoją kobietą – mówię w końcu, kończąc przygotowywać drinka dla
rudegofacetapoprawej.
–Ach,nie?–Ericniedajezawygraną.
–Nie.
Podaję napój rudemu, który się do mnie uśmiecha. Odwzajemniam uśmiech. Biorę
odniegopieniądze,spoglądamnaErica,któryczekazniecierpliwiony.
–Niejestemwcaletwoja.Międzynamiwszystkoskończonei…
AleEricwbijawemnieswojeniesamowitebłękitneoczyiniedajemidokończyć.
–Jud,skarbie,mogłabyśskończyćztymigłupotamiiwyjśćzzategobaru?
Jegosłowamniedenerwują,krzywięsię.
– Z głupotami powinieneś skończyć ty, mądralo. Powtarzam: nie jestem twoją
kobietą i nie jestem też twoją narzeczoną. Nie jestem twoja wcale i chcę, żebyś
zostawiłmniewspokoju.
–Jud…
– Chcę, żebyś o mnie zapomniał i dał mi pracować – ciągnę, zmęczona. – Znajdź
sobieinną,zajmijsięnią,amniezostawwspokoju,jasne?
Mampoważnąminę,aleEricmazłowrogą.
Patrzynamnie…patrzy…patrzy…
Ma zaciśniętą szczękę i wiem, że powstrzymuje pierwotne instynkty, te, które
doprowadzająmniedoszaleństwa.Boże,jestemmasochistką!
Davidpatrzynanas,aleEricniepozwalamudojśćdosłowa.
–Wporządku,Jud–szepcze.–Zrobię,ocomnieprosisz.
Bezsłowaodwracasięiodchodziwgłąbbaru.Czujęsięniezręcznie,podążamza
nimwzrokiem.
–Cotozafacet?–pytaDavid.
Nie odpowiadam. Jestem w stanie tylko skupić wzrok na Ericu. Patrzę, jak mój
kolegazzabarupodajemuwhisky.Davidnieodpuszcza.
–Jeżeliniebędzietozbytwścibskie,ktotojest?
–Ktośzmojejprzeszłości–odpowiadam,jakmogę.
Maksymalniewściekła,usiłujęzapomniećotym,żejesttuEric.Przygotowujędrinki
iuśmiechamsiędoludzi,którzypodchodząjezamawiać.Przezdobrąchwilęniepatrzę
naniego.Chcęzapomniećojegoobecnościisiębawić.Davidjestprzemiłyicałyczas
próbujemnierozśmieszyć.Aleśmiechzamieraminaustachikrewmikrzepnie,kiedy
idącpobutelkęzpółki,widzęErica,któryrozmawiazładnądziewczyną.Niepatrzyna
mnie. Jest całkowicie skupiony na dziewczynie. Gotuje się we mnie. Na całego.
Matko…matko…alejestemzazdrosnaaaa!
Biorę butelkę i się odwracam. Nie chcę patrzeć na to, co robi, ale moja cholerna
ciekawośćkażemispojrzećjeszczeraz.Dziewczynawysyłamutypowesygnały,jakie
wysyłamy my, dziewczyny, mężczyźnie, który nas zainteresuje. Dotyk włosów, ucha,
uśmieszekztych:zbliżsię,zapraszamcięnacoświęcej.
Nagle blondynka muska palcem jego policzek. Dlaczego go dotyka? On się
uśmiecha.
Ericsięnieporusza,ajajestemświadkiemtego,jakdziewczynaprzysuwasięcoraz
bliżejibliżej,ażznajdujesięuwięzionamiędzyjegonogami.Ericpatrzynanią.Jego
gorącespojrzeniemnierozpala.Przesuwapalcempojejszyi,jestemoburzona.
Cotendureńwyprawia?
Onasięuśmiecha,onspuszczagłowę.
Zabijęgo!
Tenspuszczonywzrok,lekkiuśmiech…Wiem,cooznaczają:seks!
Serce łomocze mi jak szalone. Eric robi to, o co go prosiłam. Znalazł sobie inną,
bawisię,aja,jakdebilka,cierpiętuprzezto,ocosamagoprosiłam.Dobijamnieto!
Popiętnastuminutachwidzę,żewstaje,bierzedziewczynęzarękęiniepatrzącna
mnie,wychodzizpubu.
Zabiiiiiijęgo!
Sercemidudni,ajaoddychamtak,żepłucamichybapęknąodnadmiarupowietrza.
Wychodzę zza baru, idę do łazienki i chłodzę sobie kark wodą. Piecze mnie szyja.
Wysypka! Eric właśnie mi udowodnił, że nie bawi się w ceregiele i że jego gra jest
ostrainiszcząca.Potrzebujępowietrza,muszęsięstądulotnić.Muszęzniknąćzpubu,
boinaczejjestemgotowazrobićtu,wJerez,teksaskąmasakrępiłąmechaniczną.Kiedy
wychodzę z łazienki, jak mogę unikam Davida i umawiam się z nim na następny
wieczór. Wracam do samochodu, wsiadam i krzyczę sfrustrowana. Dlaczego jestem
taką skończoną idiotką? Dlaczego każę Ericowi robić rzeczy, które sprawią mi ból?
Dlaczego nie umiem być tak zimna jak on? Jestem temperamentną Hiszpanką, a Eric
chłodnym Niemcem. Odpalam samochód, włącza się radio. Samochód wypełnia głos
Alexa Ubaga, zamykam oczy. Piosenka Nie bojąc się niczego przyprawia mnie o
ciarki.Idiotka,idiotka,idiotka…Jestemskończonąidiotką!
Włączamkomórkęibezwiedniezaczynamnucić:
Umieram,żebyciopowiedzieć,codziejesięwmojejgłowie,
Umieram,żebydaćcisiebieimóccięnadalzaskakiwać,
Codziennieczućtoukłucienatwójwidok.
Niechmówią,cochcą,niechmyślą,cochcą.
Jeślijestemszalona,tomojasprawa…
SzukamtelefonuEricaikiedyjużmamdoniegozadzwonić,powstrzymujęsię.Coja
wyprawiam? Co ja, do diabła, chcę zrobić? Wściekła, wyłączam komórkę. Nie
zadzwoniędoniego.Mowyniema!
Ale rozsadza mnie taka wściekłość, że wyciągam kluczyk ze stacyjki, wysiadam z
samochodu,trzaskamzcałejsiłydrzwiamimojegoLeonkaiwchodzęzpowrotemdo
pubu.Jestemsingielkąbezzobowiązańijestempaniąwłasnegożycia.SzukamDavida.
Odnajdujęgoicałuję.Reagujenatychmiast.Facecisątacyłatwi!
Przez kilka minut pozwalam, żeby jego język wsuwał się do moich ust i bawił się
moim językiem, a kiedy mam zamiar zasugerować mu, żebyśmy przenieśli się w inne
miejsce, drzwi pubu otwierają się i widzę, że wchodzi blondynka, która wyszła z
Erikiem.
Zaskoczona jej widokiem, podążam za nią wzrokiem. Idzie do baru, zamawia u
mojegokolegidrinkaiwracazgrupąkoleżanek.Wtejchwilidzwonimojakomórka.
WiadomośćodErica.
„Romansowaniejestrówniełatwejakoddychanie.Nieróbniczego,czegomogłabyś
żałować”.
Nie wiedząc czemu, parskam śmiechem i klnę. Przeklęty Eric! On i jego cholerne
gierki. David patrzy na mnie. Mówię mu, że muszę wracać do pracy, i wracam na
swojemiejsce.
O wpół do siódmej rano wchodzę do domu taty. Wszyscy śpią. Idę do kosza na
śmieci, przeszukuję go i znajduję liścik, który dołączony był do róż. Otwieram go i
czytam.
Kochanie,jestemdupkiem.Aletendupekciękochaipragnie,żebyśmuwybaczyła.
Eric.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział5
W
stajębardzopóźnymrankiem.Miałamtakąjerezańskąnoc,jakiejnieżyczęnikomu,
nawetnajgorszemuwrogowi.No,chybażeEricowi,jemutak!
Siostra i tata zajmują się kolacją wigilijną, a szwagier gra na PlayStation z moją
siostrzenicą.Wypijamkawę,siadamobokszwagraidziesięćminutpóźniejgramznimi
wMarioBros.Dzwonimójtelefon.Eric.Wyłączamgoodrazu.
O siódmej wieczorem, kiedy mam wejść pod prysznic, spoglądam w lustro.
Wyglądam całkiem nieźle, chociaż wewnątrz jestem w rozsypce. Włączam komórkę,
widzędwanaścienieodebranychpołączeńodEricaiznajdujęwiadomośćodDavida:
„Przyjadępociebieokołopółnocy.Zróbsięnabóstwo”.
„Zrób się na bóstwo” wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Ale ten uśmiech jest
smutny.Zrezygnowany.Zrozpaczona,opieramsięoumywalkę.Cosięzemnądzieje?
Dlaczego nie mogę wybić go sobie z głowy? Dlaczego mówię jedno, a robię coś
innego?Dlaczego?…Dlaczego?…
Odpowiedź na te wszystkie dlaczego jest oczywista. Kocham go. Jestem po uszy
zakochana w Ericu, i, jak mówi Fernando, jeżeli nie przestanę upierać się jak osioł,
będężałować.Mamdośćjegogłupotichcęsiępozbierać.Sfrustrowana,postanawiam
wziąć prysznic, ale wracam jeszcze do pokoju czegoś poszukać. Z powrotem w
łazience przekręcam zamek w drzwiach, włączam płytę Aerosmith i rozbrzmiewa
Crazy. Zgłaśniam i odkręcam prysznic. Zamykam oczy i zaczynam poruszać się
zmysłowowrytmmuzyki,wkońcusiadamnawanniezwibratorem.
Chcę fantazjować. Potrzebuję tego. Tęsknię za tym. Mam zamknięte oczy, muzyka
rozbrzmiewainiesiesiępocałejłazience.
Igocrazy,crazy,baby,Igocrazy
Youturniton,thenyou’regone
Yeahyoudrivemecrazy,crazy,crazyforyoubaby
WhatcanIdo,honey?
Ifeellikethecolorblue…
Rozchylamnogiipuszczamwodzefantazji.Wyobrażamsobie,żezamnąstoiErici
szepczemidoucha,żebymrozchyliłanogidlainnych.Gorąco.
Mojeudasięrozchylają,ajapalcamirozwieramwargisromowe,pokazującto,co
każeEric,mójperwersyjnyikusicielskipan.Płonę.
Nie zastanawiając się, przesuwam palcami po wilgotnym wnętrzu. Włączam
wibrator i przysuwam go do łechtaczki. Skutek jest fantastyczny, prowokujący i
niesamowity. Moim ciałem wstrząsa eksplozja rozkoszy, a kiedy chcę złączyć nogi,
słyszęgłosErica,którymówimi,żebymtegonierobiła.Jestemmuposłuszna,dyszę.
Namiętność.
Wsuwam się do pustej wanny i kładę nogi po obu stronach. Z zamkniętymi oczami
pokazuję się wszystkim, którzy chcą na mnie patrzeć. Leżąc z rozchylonymi nogami,
znówkładęwibratortam,gdziepulsujepożądanie,isłyszęgłosErica,któryszepcze,
żebymsiędobrzebawiła.Odwaga.
Moje rozpalone ciało porusza się podniecone, a ja zagryzam wargi, żeby nie
krzyczeć. Eric jest obok. Eric mnie prosi. Eric zachęca mnie, żebym eksplodowała.
Moje myśli szaleją, fantazjują. Chcę na nowo przeżywać minione chwile, czuć je na
nowo. Lubię perwersję. Pociąga mnie tak samo jak Eric. Dyszę. Głośna muzyka
pozwalamimruczećjegoimięwchwili,kiedykładęsięwwannie,iwspaniałyorgazm
przyprawiamnieokonwulsje.
Kiedy dochodzę do siebie, otwieram oczy. Jestem sama. Eric jest jedynie w mojej
głowie.
Igocrazy,crazy,baby,Igocrazy
Youturniton,thenyou’regone
Yeahyoudrivemecrazy,crazy,crazyforyoubaby
WhatcanIdo,honey?
Ifeellikethecolorblue…
Wychodzęspodprysznicatrochębardziejrozluźniona,wracamdopokoju,chowam
wibrator i włączam komórkę. Szesnaście nieodebranych połączeń od Erica.
Uśmiecham się, bo wyobrażam sobie, jaki musi być wkurzony. Masz za swoje. Taka
jestemmasochistka.
Chcę ładnie wyglądać na wigilijnej kolacji, więc decyduję się na czarną
prowokującą sukienkę. Bomba. Eric na pewno wpadnie później do pubu, a ja chcę,
żebyumierałzwściekłości,żeniemożemniemieć.
Kiedywychodzęzpokojuiwidzimniesiostra,stajejakwryta.
–Śmieszkoooooo!Aleładnasukienka!–wykrzykuje.
–Podobacisię?
Raquelkiwagłowąipodchodzidomnie.
–Jestpiękna,alejaknamójgust,trochęzadużoodsłania,niesądzisz?
Przeglądam się w lustrze na korytarzu. Dekolt jest zamocowany na srebrnej
obrączce, a rozcięcie sięga do pępka. Jest seksowne i wiem o tym. W tej dokładnie
chwilipojawiasiętata.
–Matkoświęta,czarnulko,piękniewyglądasz!–mówi,przyglądającmisię.
–Dziękuję,tato.
–Alesłuchaj,złotko,niesądzisz,żetendekoltjesttrochęzaduży?
Przewracamoczami,asiostrawznawiaatak.
–Tosamojejmówiłam,tato.Wyglądabardzoładnie,ale…
–Wybieraszsiędopracywtejsukni?–pytatata.
–Tak.Dlaczego?
Tatakręcigłowąidrapiesięwczoło.
–Hm,czarnulko,Ericowisięchybaniespodoba.
–Tatooooooo!–warczęzdenerwowana.
Przychodziszwagier,któryrównieżprzystaje,żebymisięprzyjrzeć.
–No,szwagierka,wyglądaszodlotowo!
Uśmiechamsię.Odwracamsiędotatyisiostry.
–To…właśnietochcęsłyszeć–mówię.
Owpółdo dziesiątejsiadamydo stołuikosztujemy wszystkichprzysmaków, który
tata, z wielką miłością kupił i ugotował dla nas. Krewetki są obłędne, a jagnięcina
palce lizać. Śmiejąc się z tego, co mówi siostrzenica, jemy kolację, a potem idę
poprawić makijaż. Muszę iść do pracy. Umówiłam się z Davidem. Staram się
zapomnieć o wszystkim i dobrze się bawić. Ale kiedy wracam do jadalni, staję jak
wrytanawidokmoichkrewnychrozmawiającychz…z…Erikiem!
Namójwidokspoglądamiwoczy,apotemmierzymniewzrokiem.
– Cześć, kochanie – wita mnie, ale widząc moje spojrzenie, poprawia się. – No,
możeztym„kochanie”przesadziłem.
Przez chwilę jestem zablokowana, a kiedy mam zamiar odpowiedzieć, wtrąca się
mojasiostra.
–Patrz,ktoprzyszedł,śmieszko.Cozaniespodzianka,prawda?
Nie odpowiadam. Mrużę oczy i nie zwracając uwagi na uśmieszek taty, idę do
kuchni. Zaraz mnie coś weźmie. Co on tu robi? Muszę się napić wody. Kilka sekund
późniejwchodzitata.
–Mójskarbie,todobrychłopak,szalejezatobą…Pozatym…
–Tato,proszę,niezaczynaj.Międzynamiwszystkoskończone.
–Onciękocha,niewidzisz?
–Nie,tato,niewidzę.Coonturobi?
–Jagozaprosiłem.
–Tatoooooooooo!
– No, czarnulko – mówi tata, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Zostaw ten swój
upórnainnąokazjęiporozmawiajznim.Próbujęcięzrozumieć,aleniemogępojąć,
dlaczegonieodzywaszsiędoErica.
–Niemamznimoczymrozmawiać.Zupełnie.
–Skarbie…Pokłóciliściesię.Ludziesięczasemkłócąi…
Słyszymydzwonekdodrzwi.Spoglądamnazegarek.Wiem,ktoto,izamykamoczy.
Naglewchodzimojasiostra,azaniąmałaLuz.
– Na miłość boską, Judith – szepcze z poważną miną. Zwariowałaś? Właśnie
przyszedłpociebieDavidGuepardo,jestwsaloniezErikiem.OBoże!Corobimy?
–Guepardo,tenzawodnik,tujest?–pytaojciec.
–Tak–odpowiadamojasiostra.
–Nieźle!–mówitata.
Zaczynamsięnerwowośmiać.
–Maszdwóchnarzeczonych,ciociu?–chcewiedziećsiostrzenica.
–Nieeee!–odpowiadam,patrzącnamałą.
–Adlaczegoprzyszlipociebiedwajnarzeczeni?
–Twojaciociajestwyjątkowa!–odzywasięmojasiostra.
SpoglądamnaRaquel,mamochotęjązabić,aonakażemałejsiedziećcicho.Tata,
wyraźniezmartwiony,głaszczesiępogłowie.
–TyzaprosiłaśDavida?
–Tak,tato–odpowiadam.–Mamswojeplany.Ale…alewylubiciekombinować
i…OBożeeeeeee!
Biednytatatrzymasięjakmoże.Niezłejaja.Niezanosisięnanicdobrego.Tatabez
słowachwytamojąsiostrzenicęzarękęiwracadosalonu.Siostrajestbliskahisterii.
–Corobimy?!–pytaznowu,patrzącnamnieuważnie.
Wypijamkolejnyłykwody.Jestemgotowazrobićto,cozamierzałam.
–Niewiem,cozrobiszty.JamamzamiarwyjśćzDavidem.
–Oj,ŚwiętaPanienkozTriana!Aleprzykro.
–Przykro?Dlaczego?
Siostra porusza się zdenerwowana. Ja jestem zdenerwowana bardziej, ale się
maskuję.NiespodziewałamsięwizytyEricautaty.Raquelpodchodzidomnie.
–Ericjesttwoimnarzeczonymi…
–Ericniejestmoimnarzeczonym.Jakmamcitopowiedzieć?
Siostraotwieraszerokooczy.
–Jud,niewyjdzieszztymfacetem–słyszęzasobą.–Niepozwolęnato.
Eric!
Odwracamsię.
Patrzęnaniego.
OBożeeeeeee,jestnieprzyzwoicieprzystooooojny!
Ale chwileczkę, przecież jest taki zawsze. Świadoma jego złości i mojej złości,
pytambutnienacałygłos:
–Aktomizabroni?Ty?
Nieodpowiada.
Niereaguje.
Patrzynamnietylkotymizimnymioczamikolorunieba.
– Jeżeli będę musiał zarzucić cię sobie na plecy i zabrać ze sobą, żeby temu
zapobiec,zrobięto–syczywkońcu.
Tauwagamniezaskakuje,czujęsięonieśmielona.
–Tak,jasne…Prędzejrybyzacznąlatać.Masztupet.Spróbuj,a…
–Jud…nieprowokujmnie–ucinasucho.
Uśmiechamsię,słyszącjegoostrzeżenie,iwiem,żemójuśmiechwyprowadzagoz
równowagijeszczebardziej.
–Mojacierpliwośćostatniozupełniesięwyczerpała,mała,i…
– Twoja cierpliwość?! – krzyczę, tracąc panowanie nad sobą. – Cierpliwość
wyczerpałasięmnie!Dzwoniszdomnie.Śledziszmnie.Nachodzisz.Pojawiaszsięu
mnie w pracy. Moja rodzina twierdzi, że jesteś moim narzeczonym, ale nie!… Nie
jesteś!Imaszczelnośćmimówić,żecierpliwośćcisięwyczerpała.
–Kochamcię,Jud.
–Tymgorzejdlaciebie–odpowiadam,niebardzozdającsobiesprawęztego,co
mówię.
–Niemogębezciebieżyć–szepczeszorstkim,pełnymnapięciagłosem.
Zustmojejsiostrywyrywasięwymowne„ooooch!”.Jejminamówiwszystko.Jest
oczarowanaromantycznymisłowamiErica.Jestemzłainiemamochotysłuchaćtego,
co ma mi do powiedzenia. Podchodzę do niego, prostuję się i mówię najbliżej jego
twarzy,jakmogę:
– Między nami wszystko skończone. Której części tego zdania nie jesteś w stanie
zrozumieć?
Mojasiostra,widzącmniewtakimstanie,przestajebujaćwobłokach,chwytamnie
zarękęiodciągaodErica.
– Na Boga, Judith! Widzę, że nad sobą nie panujesz. W kuchni jest pełno ostrych
narzędzi,atywtejchwilijesteśbroniąmasowegorażenia.
Ericrobikrokdoprzodu,odsuwamojąsiostrę.
–Idzieszzemną–oznajmia,patrzącnamnie.
–Ztobą?–Uśmiechamsięzłośliwie.
MójIcemankiwagłowązmiażdżącąpewnością,któramniepeszy.
–Zemną–powtarza.
Zdenerwowana pewnością siebie, która uchodzi wszystkimi porami jego skóry,
unoszębrew.
–Chybaśnisz.
Ericsięuśmiecha.Jednakjegouśmiechjestzimnyiwyzywający.
–Chybaśnię?
Wzruszam ramionami, patrzę na niego wyzywająco i udaję bohaterkę, którą nie
jestem.
–Śnisz.
–Jud…
– Oj Bożeeeee! – protestuję. Mam ochotę chwycić patelnię, którą mam pod ręką, i
rozbićmująnagłowie.
–Judith–szepczemojasiostra.–Wtejchwiliodsuńdłońodpatelni.
–Raquel,zamknijsięwkońcu!–krzyczę.–Niewiem,ktojestbardziejupierdliwy,
tyczyon!
Siostra,obrażona,wychodziwkuchniizamykadrzwi.Chcęzaniąiść,aleEricmito
uniemożliwia. Zachodzi mi drogę. Wzdycham. Mam ochotę go zabić, ale się
powstrzymuję.
–Powiedziałamciwyraźnie,żejeżeliodejdziesz,poniesieszkonsekwencje.
–Wiem.
–I?
Patrzynamnie…patrzy…patrzy.
– Zachowałem się źle – mówi w końcu. – Jestem, jak ty to mówisz, zakutą pałą.
Musiszmiwybaczyć.
–Wybaczamci,alemiędzynamiwszystkoskończone.
–Mała…
Nie dając mi czasu na reakcję, bierze mnie w ramiona i całuje. Zniewala mnie.
Bierze moje usta z prawdziwym uwielbieniem i przyciska mnie do siebie zaborczo.
Serceuderzamitysiącrazynaminutę.
– Zmęczyłeś mnie swoim narzucaniem – zapewniam go, kiedy odsuwa wargi od
moich.
Znówmniecałuje,pozbawiającmnietchu.
–Swoiminumeramiiobrażaniem,i…
Znówbierzemojewargiwposiadanie.
–Nieróbtegowięcej,proszę–szepczębeztchu,kiedyodsuwasięodemnie.
Ericpatrzynamnie,apóźniejodwracawzrok.
– Jeżeli chcesz mnie walnąć patelnią, zrób to, ale nie mam zamiaru cię wypuścić.
Zamierzamdalejcięcałować,ażwkońcusięzgodzisz,żebydaćmidrugąszansę.
Nagle dociera do mnie, że ściskam rączkę patelni. Wypuszczam ją. Znam się, jak
twierdzimojasiostra,jestemjakbrońmasowegorażenia.Ericsięuśmiecha.
– Eric… – mówię z przekonaniem, na jakie jestem w stanie się zdobyć. – Między
namiwszystkoskończone.
–Nie,kochanie.
–Owszem,skończone!–powtarzam.–Zniknęłamztwojejfirmyiztwojegożycia.
Czegochceszwięcej?
–Ciebie.
Całyczaswjegoramionach,zamykamoczy.Siłyzaczynająmnieopuszczać.Jestem
tegoświadoma.Ciałozaczynamniezdradzać.
–Kochamcię–mówimiwusta.–Itamiłośćczasamisprawia,żezachowujęsię
irracjonalnie. Owszem, zwątpiłem. Zwątpiłem, kiedy zobaczyłem twoje zdjęcia z
Bettą. Ale moje wątpliwości znikły, kiedy w biurze powiedziałaś mi, co mi
powiedziałaś, i zobaczyłem, że jestem niedorzecznym idiotą. Ty nie jesteś Bettą. Nie
jesteśkłamliwą,podstępnąbezwstydnicąjakona.Jesteścudownąiwspaniałąkobietą,
która nie zasługuje na takie traktowanie, jakiego zaznałaś ode mnie, i nigdy sobie nie
wybaczętego,żerozdarłemciserce.
–Eric,nie…
–Kochanie,niewątpanisekundydłużej,żejesteśnajważniejszawmoimżyciuiże
szalejęzatobą.
Patrzęnaniego.
–Tymniejużniekochasz?–pyta.
Nieodpowiadam.
–Jeżelimipowiesz,żetakjest,przyrzekam,żecięwypuszczę,pójdęsobieinigdy
więcejniebędęzawracałcigłowy.Alejeżelimniekochasz,wybaczmito,żebyłem
takimdurniem.Jaksamamówisz,jestemNiemcem.Jestemgotowycałyczaspróbować
cięskłonić,żebyśdomniewróciła,bonieumiembezciebieżyć.
Sercewyskoczymizpiersi!Alepięknierzeczymimówi!Alenie…niepowinnam
tegosłuchać.
–Nieróbmitego,Eric–mówięledwiesłyszalnymgłosem.
Niewypuszczającmnie,wzdychaiprzysuwaczołodomojego.
– Proszę, kochanie, proszę… proszę… proszę, wysłuchaj mnie. Ty kiedyś
powiedziałaś, że to ja mam przyjść do ciebie, ale ja nie umiem. Nie mam ani twojej
magii,aniwdzięku,anitemperamentu,żebyosiągnąćtakiefekt.Jestemtylkodrętwym
Niemcem,którystajeprzedtobąicięprosi…błaga,okolejnąszansę.
–Eric…
–Posłuchaj–przerywaminatychmiast.–Jużrozmawiałemzwłaścicielamipubu,w
którympracujesz,iwszystkozałatwiłem.Niemusisziśćdopracy.Ja…
–Żecozrobiłeś?
–Mała…
Wściekła.Znowujestemwściekła.
–Chwileczkę,kimtyjesteś,żeby…żeby…Zwariowałeś?
–Kochanie.Zazdrośćmniezabijai…
– Nie wiem, jak zazdrość, ale na pewno zbiję cię ja. Nabruździłeś mi w jedynej
pracy,jakąmiałam.Zakogotysięuważasz,żebycośtakiegozrobić?Zakogo?
Mamnadzieję,żemojesłowagorozzłoszczą,alenie.
–Wiem,żetwoimzdaniemposunąłemsięzadaleko,alechcęimuszęztobąbyć–
ciągnie mój Iceman. Mam ochotę jęknąć, kiedy dodaje: – Nie mogę pozwolić na to,
żebyś dalej rozdawała swoje cudowne uśmiechy i poświęcała czas komuś innemu.
Kochamcię,mała.Kochamcięzabardzo,żebyotobiezapomnieć,izrobięwszystko,
żebyśpokochałamnienanowoipotrzebowałamnietakbardzojakjaciebie.
Oczy napełniają mi się łzami. Uchodzi ze mnie napięcie. No i namieszaliśmy!
Mężczyzna,któregokocham,stoiprzedemnąimówimicudownerzeczy,jakichnigdy
niesłyszałam.Aletrzymamsięswojegopostanowienia.
–Wypuśćmnie.
–Więcjednak?Niekochaszmniejuż?–pytaspiętym,pełnymemocjigłosem.
Głowamipęka.
–Tegoniepowiedziałam,alemuszęporozmawiaćzDavidem.
Nadalmnieniewypuszcza.
–Poco?
Jestemogłuszona,alewbijamwniegoostrespojrzenie.
–Bonamnieczeka,przyszedłpomnieinależymusięwyjaśnienie.
Eric kiwa głową. Dostrzegam na jego twarzy zmieszanie, ale mnie wypuszcza. W
końcuwychodzęzkuchnizaErikiem,aDavidnamójwidokgwiżdże.
–Wyglądaszolśniewająco,Judith.
–Dziękuję–odpowiadam.Niejestemwnastroju,żebysięuśmiechać.
Niechcącmyślećoniczymwięcej,chwytamDavidazarękęnaoczachosłupiałego
taty i siostry i wyciągam go do ogrodu, żeby porozmawiać z nim sam na sam. David
kiwa głową. Poznaje Erica po wczorajszej nocy w pubie. Rozumie, co mu mówię,
całujemniewpoliczekiodchodzi.Wchodzęzpowrotemdodomu.Wszyscynamnie
patrzą.Tatasięuśmiecha,aEricwyciągadomnierękę,żebymjąchwyciła.
–Idzieszzemną?
Nieodpowiadam.
Patrzętylkonaniego,patrzę,patrzę…
–Ciociu,musiszmuwybaczyć–mówimojasiostrzenica.–Ericjestbardzodobry.
Patrz,przyniósłmiczekoladkizeSpongeBobem.
Widzę,żeEricpuszczadoniejoko.Czyżbyjąprzekupywał?
Uśmiechasiędoniegoufnieisłodko.Niezłyduet!
Patrzęnatatę,którykiwagłowązprzejęciem.Spoglądamnasiostrę,którazgłupim
uśmieszkiem na twarzy kiwa głową z aprobatą. Szwagier puszcza do mnie oko.
Zamykamoczyisercezaczynamiszybciejbić.Tegopragnę.Tegopotrzebuję.
–Najpierwmusimyporozmawiać–oznajmiam,spoglądającnaErica.
–Jakchcesz,kochanie.
Mojasiostrzenicapodskakujezachwycona.
–Dajmisekundę.
Wchodzędopokoju,asiostrazamną.Widzi,żejestemspięta,imnieprzytula.
–Zostawdumęnaboku,uparciuchu,cieszsięmężczyzną,którydociebieprzyjechał.
Kłócicie się? Normalka. Ja się kłócę z Jesúsem jednego dnia, i drugiego też, ale
najlepszesąpojednania.Nietamujuczuć,pozwólsobienamiłość.
Czujęsiędziwnieztympowrotem,najakisięzanosi,siadamnałóżku.
–Onmniedoprowadzadoszału,Raquel.
–AmnieJesús!Alesiękochamyitosięliczy,śmieszko.
Wkońcusięuśmiechamizjejpomocązaczynampakowaćczęśćrzeczydowalizki.
Uczucie do Erica jest na tyle silne, że mnie pokonuje. Kocham go, potrzebuję i
uwielbiam. Kiedy wracam do salonu z bagażem, Eric się uśmiecha, przytula mnie i
udaje mu się przyprawić mnie o gęsią skórkę, kiedy oznajmia wobec mojego taty i
całejrodziny:
–Będęcięzdobywałkażdegodniananowo.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział6
Ż
egnamsięzrodzinąiwsiadamzErikiemdosamochodu.Wahałamsię.Wahałamsię,
aleznówjestemznim.
Myśli krążą mi bez ustanku po głowie, staram się zrozumieć, co robię. Nagle
skupiamsięnadrodze.Byłamprzekonana,żejedziemydoZahara,doFridyiAndrésa,
alezzaskoczeniemorientujęsię,żejedziemydopięknejwilli,którąEricwynajmował
latem.
Kiedyzamykasięzanamimetalowabrama,patrzęnapięknydomwgłębi.
–Coturobimy?–pytam.
Ericpatrzynamnie.
–Musimypobyćsami.
Kiwamgłową.
Nanicniemamwiększejochoty.
Eric zatrzymuje samochód, wysiadamy, a on do jednej ręki bierze moją walizkę, a
drugąpodajemnie.Chwytamniemocno,zaborczo.Wchodzimydośrodka.Zogromnym
zaskoczeniem zauważam, że wnętrze diametralnie się odmieniło. Nowoczesne meble.
Gładkie,koloroweściany.Ogromnyekranplazmowy.Nierozpalanyjeszczekominek.
Wszystko,absolutniewszystkojestnowe.
Patrzęnaniegozaskoczona.Widzę,żewłączamuzykę.
–Kupiłemtendom–wyjaśnia,zanimzdążęsięodezwać.
Niedowiary.Jaktomożliwe,żeniewiedziałamotym,żegokupił?
–Kupiłeśtendom?
–Tak.Dlaciebie.
–Dlamnie?
–Tak,kochanie.Tomojaniespodziankapodchoinkę.
Oszołomiona,rozglądamsiędookoła.
–Chodź–mówiEric,stawiającmojąwalizkę.–Musimyporozmawiać.
Muzyka otula cały pokój, a ja nie mogę przestać się rozglądać i zachwycać, taki
piękny i elegancki jest dom. Siadam wygodnie w fotelu przed kominkiem, w którym
buzujeogień.
–Piękniewyglądaszwtejsukni–komplementujemnie,siadającobok.
–Dziękuję.Możeszmiwierzyćalbonie,kupiłamjądlaciebie.
Kiwagłową,mierzącwzrokiemmojeciało.
– Ale widoki, jakie odsłania, miałaś zamiar podarować komuś innemu – nie może
siępowstrzymaćmójIceman.
Zaczynasię.
Znowu.
Jużmniebierze!
Liczędoczterdziestupięciu.Nie,doczterdziestusześciu.Wzdycham.
–Powiedziałamcikiedyś,żeświętaniejestem–odpowiadamwkońcu.–Akiedy
niejestemznikimzwiązana,dajęzsiebieto,cochcę,komuchcęikiedychcę.
Ericunosibrew.
– Jestem panią samej siebie, i to musi zostać powiedziane jasno raz na zawsze –
ciągnę.
–Zgadzasię:kiedyniejesteśznikimzwiązana,awtejchwilijestinaczej–niedaje
zawygraną,nieodrywającodemniewzroku.
Nagle dociera do mnie, że leci piosenka, którą bardzo lubię. Boże, ile też razy
myślałamoEricu,kiedyjejsłuchałam!Znówpatrzymynasiebiejakrywale,aRicardo
Montanerśpiewa:
Przekonajmniedoszczęścia,przekonajmnie.
Przekonajmnie,żebymnieumierał,przekonajmnie.
Szczęścieipełniatonietosamo
Wspólnetylkochwile,ależyciebeztwojejmiłości.
Te słowa mówią tyle o moim związku z Erikiem, że przez chwilę czuję się
zamroczona.WkońcuEriculegaizmieniatemat.
–Mojamamaisiostraciępozdrawiają.Mająnadzieję,żecięzobacząnaimprezie,
którąorganizująwNiemczechpiątego.Pamiętasz?
–Tak,alenielicznamnie.Niepojadę.
Nie przestaję marszczyć czoła, zacięta na całego. Chociaż jestem przeszczęśliwa
przymężczyźnie,któregouwielbiam,dumaiwściekłośćcałyczaswemniesiedzą.Eric
otymwie.
– Jud… Przepraszam za wszystko, co się stało. Miałaś rację. Powinienem był
uwierzyćwto,comówiłaś,niepytająconicwięcej.Aleczasemmamzakutyłebi…
–Cosprawiło,żezmieniłeśzdanie?
– Zaciekłość, z jaką broniłaś swojej racji. Zrozumiałem, jak bardzo się pomyliłem
co do ciebie. Zanim odeszłaś, uświadomiłem sobie, że popełniłem wielki błąd,
kochanie.Facetomczasemnależałobydaćpołbie.
–Przekonajmnie…
Ledwiezdążępowiedziećtesłowa,Ericspoglądanamnie,ajaganięsamąsiebie.
Przekonaj mnie? Co ja wygaduję? Boże! Piosenka przesłania mi zdrowy rozsądek.
Niechjużsięskończy.
– Dlatego musiałam się zwolnić z pracy i oddać ci pierścionek? – mówię, nie
dopuszczającgodogłosu.
–Niejesteśzwolnionai…
– Owszem, jestem. Nie mam zamiaru wracać do twojej cholernej firmy, nigdy w
życiu.
–Dlaczego?
–Bonie.A!Àpropos,ucieszyłamsię,żewylałeśnazbitypyskmojąbyłąszefową.I
zanimzacznieszsiępowtarzać,nie.Niemamzamiaruwracaćdotwojejfirmy,jasne?
Erickiwagłową,alezamyślasięnachwilę.
– Nie pozwolę, żebyś pracowała jako kelnerka ani tutaj, ani nigdzie indziej –
odzywasięwkońcu.–Niemogęznieść,jakpatrząnaciebiemężczyźni.Jeżelichodzio
mojerzeczy,jestembardzozaborczy,aty…
Jestemoszołomionatymprzejawemzazdrości,którywgłębiduszymischlebia.
–Słuchaj,przystojniaku–wypalam.–ObecniewHiszpaniipanujesporebezrobocie
ichybarozumiesz,żejeżelichcępracować,niemogęzsiebierobićksiężniczki.Poza
tymwtejchwiliniechcęotymrozmawiać,zgoda?
Ericsięgodzi.
–Ajeżelichodziopierścionek…
–Niechcęgo.
Nieźle,aleostrojadę!Zaskakujęsamąsiebie.
–Jesttwój,skarbie–odpowiadaEricdelikatniecichymgłosem.
–Niechcęgo.
Próbujemniepocałować,alejasięuchylam.
– Nie zadręczaj mnie pierścionkami – trajkoczę głupio, zanim on zdąży cokolwiek
powiedzieć.–Anizobowiązaniami,aniprzeprowadzkami,aniniczym.Rozmawiamyo
nasinaszymzwiązku.Wydarzyłosięcoś,cozrujnowałomiżycieichwilowoniechcę
pierścionkówanitytułunarzeczonej,dobrze?
Znów kiwa głową. Jego potulność mnie zdumiewa. Naprawdę aż tak mnie kocha?
Piosenka się kończy i zaczyna śpiewać Nirvana. Super! Romatyczny nastrój prysł.
Międzynamizapadapełnanapięciacisza,aleEricaninasekundęnieodrywaodemnie
wzroku.Wkońcukącikiwargmusięunoszą.
–Jesteśbardzoodważna,adotegopiękna.
Niechcęsięuśmiechnąć,więcunoszębrew.
–Idzieszwpochlebstwa?
Ericuśmiechasię,słysząc,copowiedziałam.
–Zatkałomniepotym,cozrobiłaśwtedywfirmie.
– To znaczy, co? To, że powiedziałam mojej byłej szefowej idiotce, co o niej
myślę?Żesięzwolniłam?
– Wszystko razem i to, jak mnie posłałaś do diabła w obecności dyrektora kadr.
Aha,nieróbtegowięcej,bostracęautorytetwfirmie,jasne?
Tymrazemtojakiwamgłowąisięuśmiecham.Marację.Tobyłobardzozłe.
Cisza.
Ericprzyglądamisię,czekając,żebymgopocałowała.Wiem,żepragniekontaktuze
mną,wiemtopojegospojrzeniu,aleniemamzamiaruułatwiaćmusprawy.
–Naprawdęażtakmniekochasz?
–Bardziej–szepcze,przysuwającnosdomojejszyi.
Serce zaczyna mi trzepotać; jego zapach, bliskość, pewność siebie zaczynają mnie
rozbrajaćipragnętylkotego,żebymnierozebrałiposiadł.
Jegobliskościciężkosięoprzeć,alemamzamiarpowiedziećwszystko,comamdo
powiedzenia.Cofamsię.
–Chcę,żebyświedział,żejestemnaciebiebardzozła–mruczę.
–Przykromi,mała.
–Poczułamsięprzezciebiebardzoźle.
–Przepraszam,mała.
Znówprzypuszczaatak.Jegowargicałująmniewnagieramię.OBoże,jakmisięto
podoba!
Ale nie. Muszę odpłacić mu pięknym za nadobne. Zasłużył sobie. Biorę głęboki
oddech.
–Pandopierozacznietegożałować,panieZimmerman,boodtejchwilizakażdym
razem, kiedy mnie pan rozzłości, czeka pana kara. Zmęczyłam się tym, że kary
wymierzasztylkoty.
Zaskoczonypatrzynamnie,marszczącczoło.
–Jakmaszzamiarmniekarać?
Wstajęzfotela.
Chybalubiwojowniczki?Proszębardzo.
Odwracamsiępowoliodniego,pewnawłasnejzmysłowości.
–Naraziepozbawiającciętego,czegonajbardziejpragniesz.
Icemanwstaje.O,nie!
Jestzjawiskowejpostury.
Wbijawemnieoszałamiającobłękitneoczy.
–Codokładniemasznamyśli?–docieka.
Idę.Obserwujemnie.
–Niedamciskosztowaćmojegociała.Tobędzietwojakara.
Napięcie!
Powietrzemożnakroićnożem.
Minamurzednie.
–Chcesz,żebymzwariował?
Nieodpowiadam.
– Uciekłaś mi – ciągnie z ponurą miną. – Odchodziłem od zmysłów, bo nie
wiedziałem, gdzie jesteś. Przez wiele dni nie odbierałaś telefonu. Zatrzasnęłaś mi
drzwiprzednosem,awczorajwidziałem,jakwdzięczyłaśsiędoinnychfacetów.Ido
tegochceszmidokładaćkarę?
–Aha!
Klnieponiemiecku.
Nieźlezabluzgał!Alekiedyzwracasiędomnie,zmieniazupełnieton.
–Kochanie,chcęsięztobąkochać.Chcęcięcałować.Chcęcipokazać,jakbardzo
cię kocham. Chcę cię mieć nagą w ramionach. Potrzebuję cię. A ty mi mówisz, że
chceszmnietegowszystkiegopozbawić?
Potwierdzamchłodnym,zdystansowanymgłosem.
– Tak, dokładnie tak. Nie tkniesz mnie nawet czubkiem palca, dopóki ci nie
pozwolę.Złamałeśmiserceijeżelimniekochasz,przyjmiesztękarętak,jakjazawsze
przyjmowałamtwoje.
Ericznowuklnieponiemiecku.
–Adokiedyjestprzewidzianatakara?–pyta,wpatrującsięwemnieintensywnie.
–Ażpostanowię,żejącofam.
Zamykaoczy.Wdychapowietrzeprzeznos,otwieraoczyikiwagłową.
–Zgoda,mała.Jeżelitwoimzdaniemtakpowinnaśpostąpić,proszębardzo.
Uśmiechamsię,zadowolona.Wygrałam!Hura!
Spoglądam na zegarek i widzę, że jest wpół do trzeciej w nocy. Nie chce mi się
spać, ale muszę się od niego odsunąć, bo inaczej pierwszą, która złamie się wobec
absurdalnejkary,będęja.
Przeciągamsięprzednim.
–Pokażeszmimójpokój?–pytam.
–Twójpokój?
Powstrzymujęsię,żebynieparsknąćśmiechemnawidokjegominy.
–Eric,chybaniemyślisz,żebędziemyspaćrazem.
–Ale…
– Nie, Eric, nie – ucinam. – Chcę intymności. Nie chcę dzielić z tobą łóżka. Nie
zasługujesznato.
Kiwaspokojniegłową,spięty,ajawiem,żewtejchwilinapewnoklnienaczym
światstoi.
–Wiesz,żewdomusączterypokoje–mówi,kiedyopadapierwszeoszołomienie.–
Wybierzsobie,którychcesz.Jabędęspałwktórymśztychwolnych.
Niepatrzącnaniego,bioręplecakikierujęsiędopokoju,wktórymzatrzymaliśmy
sięlatem.Donaszegopokoju.Jestpiękny.Ericpostawiłnaśrodkupokojuwielkiełoże
z baldachimem, jest piękne. Białe meble z przecierkami i pomarańczowe zasłonki z
przędzy, pasujące do narzuty. Spoglądam na sufit i widzę wentylator. Uwielbiam
wentylatory!Zamykamdrzwiisłyszęłomocząceserce.
Cojawyprawiam?
Pragnę, żeby mnie rozebrał, żeby mnie pocałował, żeby kochał się ze mną, tak jak
oboje lubimy, ale jestem tu sama i odmawiam sobie samej tego, za czym najbardziej
tęsknię,iodmawiamtegosamegojemu.
Zostawiambagażpodścianąsypialni,przeglądamsięwowalnymlustrzepasującym
do mebli i się uśmiecham. W tej sukience wyglądam niesamowicie seksownie i
prowokująco. Nie dziwi mnie, że Eric tak na mnie patrzy. Uśmiecham się złośliwie i
postanawiamdolaćoliwydoognia.Chcęgoukarać.Otwiertamdrzwi,szukamEricai
widzęgostojącegoprzedkominkiem.
–Mogęciępoprosićoprzysługę?
–Jasne.
Świadomatego,ocochcępoprosić,podchodzędoniegoiprzekładammojeciemne
długiewłosynajednąstronę.
–Mógłbyśrozpiąćmizamek?–proszęnieśmiało.
Odwracamsię,żebyniezauważyłmojegouśmiechu,isłyszę,żewzdycha.
Nie widzę jego miny, ale wyobrażam sobie, że wbija mi wzrok w plecy. W moją
skórę. Jego dłonie spoczywają na moim ciele. Oj, jak gorąco! Bardzo powolnym
ruchemopuszczazamek.Czujęnaszyijegooddech.
Podniecające!Wiem,ilewysiłkukosztujegoto,żebyniezedrzećzemniesukienkii
uszanowaćkarę.
–Jud…
–Słucham,Eric…
–Pragnęcię–wyznajemidouchaochrypłymgłosem.
Dostajęgęsiejskórki.Włoskimisięunoszą,aleniereaguję.Niemogę.
Nie mam biustonosza, a zamek kończy mi się pod pupą. Wiem, że patrzy na moje
czarnestringi.Namojąskórę.Pośladki.Wiemto.Znamgo.Teżgopragnę.Skręcamnie
ztęsknotyzajegociałem.Alezawzięłamsię,żebyosiągnąćcel.
–Aczegopragniesz?–pytam,nieodwracającsię.
Przysuwa się jeszcze bliżej, pozwalam, żeby przytulił mnie od tyłu, a jego słowa
dźwięcząmiwuchu.
–Pragnęciebie.
Boże, jestem bliska szaleństwa! Nie mówiąc o tym, że rozpalona i potwornie
podniecona.Niepatrzącnaniego,opieramgłowęnajegopiersiizamykamoczy.
–Chciałbyśmniedotykać,rozebraćikochaćsięzemną?–szepczę.
–Tak.
–Zaborczo?–mruczęledwiesłyszalnymgłosem.
–Tak.
Wypuszczam powietrze z płuc, bo czuję, że się uduszę. Wyczuwam jego coraz
większąerekcję,którawciskamisięwpupę.Ericcałujemniewramiona,ajaupajam
siępieszczotą.
–Chciałbyśdzielićmniezinnymmężczyzną?
–Tylkojeżelitytegochcesz,kochanie.
Mamwrażenie,żeladachwilapójdziemiparauszami.
– Pragnę tego. Patrzyłabym ci w oczy i smakowała twoje usta, kiedy brałby mnie
inny.
–Tak…
– Ty mu dasz dostęp do mojego wnętrza. Otworzysz mnie dla niego i będziesz się
przyglądał,jakwchodziwemnierazzarazem,ajadyszę,patrzącciwoczy.
Zauważam,żeEricztrudemprzełykaślinę.Jestbliskizawału.Mniedozawałuteż
dużoniebrakuje.
Kiedy kładzie rozpalone wargi na moim karku i mnie całuje, odwracam się,
odsuwamsięodniegoispoglądammuwoczy.
–Nie,Eric–mówięzcałymmoimuporem.–Maszkarę.
Kokieteryjnieprzytrzymujęsukienkę,żebynieopadła,iodchodzę.
–Dobranoc–żegnamsię.
Wchodzę do pokoju i zamykam drzwi. Drżę. Robię mu to samo, co on zrobił mi
kiedyśwklubiewymianypartnerów.
Rozpalamgobezpowodu.
Ogień.
Podniecenie.
Żar…ogromnyżar.
Zdejmuję suknię i odkładam ją na krzesło. Mam na sobie jedynie czarne majtki.
Siadam na łóżku i patrzę na drzwi. Wiem, że przyjdzie. Jego oczy, jego głos, jego
pragnienia i najbardziej pierwotne instynkty powiedziały mi, że mnie potrzebuje i
czegochce.
Pokilkuchwilachsłyszęzbliżającesiękroki.Zaczynamszybciejoddychać.
Chcę,żebywszedł.
Chcę,żebypchnąłdrzwi.
Chcę,żebymnieposiadł,patrzącmiwoczy.
Nie spuszczam wzroku z drzwi, słyszę jego ruchy. Waha się. Wiem, że stoi pod
drzwiami i myśli, co zrobić. Jego pokusą jestem ja. Właśnie go rozpaliłam,
podnieciłam.Alejestemteżkobietą,którejniechcezawieść.
Klamka się rusza. Och, tak! Czuję drżenie pochwy, która pragnie zaznać tego, co
tylkoEricmożemidać.Dzikiegoseksu.
Ale nagle klamka się zatrzymuje. Otwieram buzię, zawiedziona jeszcze bardziej,
kiedysłyszęjegooddalającesiękroki.
Poszedłsobie?
Kiedy w końcu jestem w stanie zamknąć usta, mam ochotę się rozpłakać. Jestem
debilką. Kretynką. Uszanował to, o co go prosiłam, i czy mi się to podoba, czy nie,
powinnambyćzadowolona.
Mijajągodziny,niemogęzasnąć.
Pożądanie,jakiewzbudzawemnieEric,jestzabardzokuszące.
Jesteśmysamiwpięknymdomu,pragniemysięjakszaleni,ależadneznasnicztym
nierobi.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział7
W
stajęranoipierwsząrzeczą,jakąrobię,jesttelefondotaty.Niepokoisię.
Mówięmu,żeumniewszystkowporządku,iwzruszamsię,słyszącjegoszczęśliwy
głos. Fruwa ze szczęścia z powodu mnie i Erica. Uśmiecham się. Pyta mnie, czy
spodobałmisiędom,którykupiłmiEric.Jestemzaskoczona,żetataotymwiedział,
ale wyznaje mi, że od początku tym się zajmował. Eric go o to poprosił, a on,
zachwycony,zgodziłsięnadzorowaćremontidotrzymaćtajemnicy.
TataiEriczadobrzesiędogadują.Podobamisięto,alejednocześnieniepokoi.
Po rozmowie otwieram drzwi i wystawiam głowę zaciekawiona. Nic nie widzę,
słyszętylkomuzykę.Wydajemisię,żeśpiewaStevieWonder.Myjęzęby,przyczesuję
włosy i wkładam dżinsy. Wchodzę do przestronnego salonu, teraz połączonego z
kuchnią,iwidzęEricanakanapie,czytającegogazetę.Uśmiechasięnamójwidok.Ale
z niego przystojniak! Wygląda nieziemsko w szaro-fioletowej koszulce Lakersów i
dżinsach.
–Dzieńdobry.Chceszkawy?–Widać,żehumormudopisuje.
Marszczębrwi.
–Tak,zmlekiem.
W milczeniu patrzę, jak wstaje, podchodzi do kuchennego blatu i wlewa do biało-
czerwonej filiżanki kawę i mleko, a ja wpatruję się w jego dłonie, te silne dłonie,
którychdotyktakuwielbiamiktóresprawiają,żeomdlewamzrozkoszy.
–Chceszgrzankę,wędlinę,omlet,ciastośliwkowe,herbatniki?
–Nie,dziękuję.
–Nie?
–Jestemnadiecie.
Patrzynamniezaskoczony.Odkądsięznamy,nigdymuniepowiedziałam,żejestem
nadiecie.Takatorturadomnieniepasuje.
– Tobie nie jest potrzebna żadna dieta – stwierdza, stawiając przede mną kawę. –
Jedz.
Nieodpowiadam.Patrzętylkonaniego,patrzęipatrzę,pijąckawę.
–Dobrzespałaś?–pytaEric,którynieodrywaodemniewzroku.
– Tak – kłamię. Nie mam zamiaru wyjawić, że nie zmrużyłam oka, bo myślałam o
nim.–Aty?
Ericowiunosząsiękącikiwarg.
–Prawdęmówiąc,okaniezmrużyłem,bomyślałemotobie–szepcze.
Kiwamgłową.
Alepięęęęękneto,copowiedział!
Tojegospojrzeniewprawiamniewstanprzedzawałowy.Prowokujemnie.Dlatego,
żebyoddalićsięodpokusy,boinaczejjestemgotowazedrzećzniegozębamikoszulkę
Lakersów, wstaję i podchodzę do okna, żeby wyjrzeć na zewnątrz. Pada. Po dwóch
sekundachczujęEricazasobą,chociażmnieniedotyka.
–Nacomaszdzisiajochotę?
Noooo! Nie mam wątpliwości, na co mam dzisiaj ochotę: na seks! Ale nie, nie
zamierzamtegopowiedzieć,więcwzruszamramionami.
–Tyzdecyduj.
–Hmmm!Jamamzdecydować?–szepczemidoucha.
Matko,matko,matko!Icemanmaochotęnatosamo,coja!Naseks!
Słuchającjegogłosuiwyobrażającsobie,oczymmyśli,dostajęgęsiejskórki.Nie
jestemwstaniesiępowstrzymać,odwracamsię,żebynaniegospojrzeć.
–Jeżelijamamdecydować,tojużmożeszsięrozbierać,mała.–Oczymusięśmieją.
–Eric…
Rozbawiony, uśmiecha się i odsuwa się ode mnie, kusząc mnie jak prawdziwy
demon.
– Chcesz, żebyśmy pojechali do Zahara zobaczyć się z Fridą i Andrésem? – pyta,
kiedyjestjużwystarczającodaleko.
Pomysłmisiępodoba,zgadzamsięzadowolona.
PopółgodziniejedziemyjegosamochodemdoZaharadelosAtunes.Padadeszcz.
Jestzimno.Ericwłączaradioirozlegasiępiosenka:Przekonajmnie!Dlaczegoznowu
ona?Zamykamoczyiklnęwduchu.Otwieramjezpowrotemiwyglądamprzezokno.
Milczę.
–Nieśpiewasz?
Wmyślach,owszem,śpiewam,aleniemamzamiarusiędotegoprzyznać.
–Niemamochoty.
Znówcisza,którąprzerywawkońcuEric.
–Wiesz,co?Kiedyśpewnapięknakobieta,którąuwielbiam,powiedziałami,żejej
matkamówiła,żedzikiezwierzętamożnaułagodzićjedynieśpiewem,i…
–Nazwałeśmniezwierzęciem?
Obracasię,zaskoczony.
–Skąd.
–Śpiewaj,jakmaszochotę,janiemam.
Kiwagłowąizagryzawargę.
–Dobrze,mała,będęsiedziałcicho–oznajmiawkońcu,zrezygnowany.
Napięciemiędzynamijestwyczuwalne.Żadnenieotwieraustdokońcadrogi.
Kiedy docieramy na miejsce, Frida i Andrés ściskają mnie na przywitanie
zachwyceni,zwłaszczaFrida,którajaktylkomoże,odciągamnieodmężczyzn.
–Wkońcu…wkońcu…Alesięcieszę,żewidzęwasznowurazem!
–Niecieszsięzawczasu,zarządziłamkwarantannę.
–Kwarantannę?
Uśmiechamsięironicznie.
–Makarę,żadnegoseksuanipieszczot.
–Cotakiego?
ZerkamnaEricaiwidzęjegopochmurnąminę.
–Onmniekarze,kiedyzrobięcośźle,więcpostanowiłam,żeodtejporybędęrobić
tosamo.Dlategonałożyłamnaniegokarę:brakseksu.
–Aletylkoztobączyzkobietamiwogóle?
Topytaniezasiewawemnieniepokój.
Nieuściśliłamtego,alejestempewna,żezrozumiał,żechodziowszystkiekobiety.
Wszystkie!Fridaśmiejesię,widzącmojąminę.
–Słuchaj,aonwjakisposóbcięukarał?
Myślęojegokarachirobięsięczerwonajakburak.Fridadalejsięśmieje.
–Niemusiszmuopowiadać.Domyślamsię,ocochodzi.
Uśmiechamsię,widzącjejszelmowskąminę.
–Nie,powiemci,boztobąniewstydzęsięrozmawiaćoseksie.Pierwszyraz,kiedy
mnie ukarał, zaprowadził mnie do klubu wymiany partnerów, rozpalił mnie, kazał mi
rozchylaćnogiprzedobcymifacetami,apotemzmusiłmniedopowrotudohotelubez
niczyjegodotyku,nawetonmnieniedotknął.Drugirazoddałmniekobieciei…
– O Bożeeeee! Uwielbiam kary Erica, ale moim zdaniem twoja kara jest zbyt
okrutna.
WidzącminęFridy,uśmiechamsięwkońcu.
– Niech wie, z kim ma do czynienia. Stanę się jego największym koszmarem i
pożałuje,żemniezdenerwował.
W porze obiadowej przestało padać i postanawiamy wybrać się do restauracji w
Zahara.Jakzawszewszystkojestpyszne,aponieważniejadłamśniadania,umieramz
głodu.Rzucamsięnakrewetki,kotlecikizkoleniaismażonekalmarki.Ericprzygląda
misięzezdziwieniem.
–Niejesteśnadiecie?
– Jestem – odpowiadam rozbawiona. – Ale na dwóch, podczas jednej chodzę
głodna.
Moja uwaga go rozśmiesza, bezwiednie przysuwa się do mnie i mnie całuje. Nie
protestuję.OBoże!Potrzebowałamtego.
–Niechpanpanujenadswoimiodruchami,panieZimmerman,mapankarę–mówię
znajwiększąpowagą,najakąmniestać,kiedysięodsuwa.
Znówpoważnieje,kiwagłowąniechętnie.Fridaspoglądanamnie,aja,widzącjej
uśmiech,gestykuluję.
Pozostała część dnia upływa w miłej atmosferze. Z Fridą jest bardzo zabawnie i
czuję, że Eric zabiega o moją uwagę. Chce, żebym go całowała i dotykała, ale się
powstrzymuję.Jeszczejestemnaniegozła.
Wieczoremwracamydodomu.Kiedyprzychodziporasnu,bioręsięwgarść,daję
mukuszącegobuziakawustaiidędopokoju.Nimzdążędojść,Ericchwytamnieza
rękę.
–Iletobędzietrwało?
Chcępowiedzieć,żejużsięskończyło.
Chcępowiedzieć,żejużdłużejniemogę.
Ale duma nie pozwala mi się poddać. Puszczam do niego oko, wyzwalam dłoń z
jegodłoniiwchodzędosypialni,nieodpowiadając.
Moje najbardziej pierwotne instynkty domagają się, żebym otworzyła drzwi i
skończyła z tą głupią karą, którą sama nałożyłem, ale honor mi nie pozwala. Jak
poprzedniej nocy słyszę, że podchodzi do drzwi. Wiem, że chce wejść, ale w końcu
znówodchodzi.
RanodzwonimatkaEricaiprosi,żebynatychmiastwróciłdoNiemiec.Opiekunka,
którazajmujesięsiostrzeńcemEricapodjegonieobecność,postanowiłaodejśćzpracy
bez uprzedzenia i wyjechać do rodziny do Wiednia. Eric znajduje się w potrzasku:
rodzinaczyja.
Comazrobić?
Przez kilka godzin jestem świadkiem tego, jak próbuje rozwiązać problem przez
telefon.Rozmawiazkobietą,któradotejporyzajmowałasięFlynemikłócisięznią.
Nierozumie,jakmogłaniepowiadomićgozodpowiednimwyprzedzeniem,żebymógł
poszukaćkogośnazastępstwo.Późniejrozmawiazsiostrą,Martą,itracicierpliwość.
Rozmawiazmatkąiznówsiękłóci.Słyszę,jakrozmawiazmałymFlynemiczuję,że
w tej rozmowie jest bezsilny. Po południu widzę, że jest wykończony, potwornie
rozbity, a ja nie wiem, co robić, ale odruchowo włącza mi się zdrowy rozsądek i
proponuję, że pojadę z nim do Niemiec. Ma problem do rozwiązania. Kiedy mu to
mówię,zamykaoczy,dotykaczołemmojegoimnieprzytula.
Rozmawiamztatąiumawiamysię,żewrócętrzydziestegopierwszego,żebyzjeśćz
nimi sylwestrową kolację. Tata się zgadza, ale daje mi do zrozumienia, że gdybym
jednakzjakiegokolwiekpowodupostanowiłaspędzićtenrokdokońcawNiemczech,
zrozumie. Tego samego popołudnia wsiadamy w Jerez do prywatnego odrzutowca
Erica,lecimynamiędzynarodowelotniskoFranzaJosefaStraussawMonachium.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział8
W
Niemczechspadłomnóstwośnieguijestzimnojakdiabli.Nalotniskuczekananas
ciemny samochód. Eric wita się z kierowcą, przedstawia mi go, dzięki czemu
dowiadujęsię,żenaimięmuNorbert,apotemwsiadamydoauta.
Przyglądam się pokrytym śniegiem, pustym ulicom, a Eric rozmawia z matką przez
telefon i obiecuje, że przyjedzie do niej jutro. Nikt nie bawi się śniegiem ani nie
spaceruje, trzymając się za ręce. Kiedy pół godziny później samochód zatrzymuje się
przedwielkążelaznąbramą,czuję,żejesteśmynamiejscu.Bramasięotwieraiwidzę
przy niej mały domek. Eric wyjaśnia mi, że to mieszkanie małżeństwa, które u nich
pracuje. Samochód jedzie przez ładny, ośnieżony ogród. Mrugam oszołomiona
widokiem pięknego ogromnego domiszcza, który pojawia się przed moimi oczami.
Samochódsięzatrzymuje,Ericpomagamiwysiąść.
–Witajwdomu–mówi,widząc,jakrozglądamsiędookoła.
Jego głos, mina i spojrzenie przyprawiają mnie o gęsią skórkę. Pewnym gestem
chwyta mnie za rękę i ciągnie. Idę za nim. Drzwi otwiera nam kobieta około
pięćdziesiątki,Ericsięzniąwitaimijąprzedstawia.
–Judith,tojestSimona.Razemzmężemzajmujesiędomem.
Kobieta się uśmiecha, robię to samo. Kiedy wchodzimy do przestronnego holu,
podchodzidonasmężczyzna,któryodebrałnaszlotniska.
–Norberttojejmąż–wyjaśniaEric.
Niezastanawiającsięwiele,dajęimpodwacałusywpoliczki,czymwprawiamich
wzdumienie.
–Bardzomimiłowaspoznać–mówięmoimidealnymniemieckim.
Małżonkowie,zaskoczenimojąwylewnością,wymieniająspojrzenie.
–Wzajemnie,proszępani.
Ericsięuśmiecha.
–Simona,Norbert,proszęiśćodpocząć.Jestpóźno.
–Najpierwwniesiemybagażedopanapokoju–oznajmiaNorbert.
Kiedyoddalająsięznaszymibagażami,Ericspoglądanamniezrozbawieniem.
–Tu,wNiemczech,niejesteśmytacycałuśni,zaskoczyłaśich–szepcze.
–Nieźle!Przykromi.
Uśmiechasięszczerzeiwbijawemnieswojepiękneoczy.
–Nicsięniestało,Jud–szepcze,delikatniemuskająckonturmojejtwarzy.–Jestem
przekonany,żespodobaimsiętwójsposóbbyciataksamojakmnie.
Kiwamgłowąirobiękrokwtył,żebysięodniegooddalić,boinaczejnadsobąnie
zapanuję.
Rozglądamsiędookoła,szukającwyjścia.
–Imponujęce–szepczęnawidokdwuskrzydłowychschodów,poktórychweszłona
góręmałżeństwo.
–Podobacisię?–pytazaniepokojony.
–Boże,Eric!Jakmamisięniepodobać?Przecież…przecieżtojestniesamowite!
Ogromne.Piękne.
–Chodź,pokażęcidom–mówi,niewypuszczającmojejdłoni.–Jesteśmysami,nie
liczącSimonyiNorberta,którzyjużwychodzą.Flynjestumojejmamy.Odbierzemygo
jutro.
Dotyk jego dłoni sprawia mi przyjemność. Jego szczęście powoli topi chłodną
skorupę mojego serca. Wchodzimy do przepięknego salonu, w którym ogromny,
dostojny rozpalony kominek zaprasza, żeby ogrzać się przy nim na fotelu w kolorze
czekolady. Zwracam uwagę na wszystko. Ciemne, proste meble. To mieszkanie
mężczyzn.Anijednegozdjęcia.Anijednegokobiecegodetalu.Nic.
Trzymając mnie za rękę, pokazuje mi wszystkie pomieszczenia na pierwszym
piętrze: dwie piękne łazienki, nieprawdopodobną, dizajnerską kuchnię, pralnię. Idę
obok niego zaskoczona widokiem wszystkiego, co oglądam. Pokonujemy korytarz,
otwieradrzwiiwychodzimydowielkiego,nieskazitelnieczystegogarażu.
Boże!Tomarzeniemojegotaty!
Stoją w nim terenowe granatowe mitsubishi, jasnoszary maybach exelero, czarne
audiA6iciemnoszarymotocyklBMW1.100.Przyglądamsięwszystkiemuoniemiała,
a kiedy wydaje mi się, że niczym więcej nie jest w stanie mnie zaskoczyć, kiedy
wracamy korytarzem, otwiera inne drzwi i moim oczom ukazuje się imponujących
rozmiarówprostokątnybasen,któregowidokzupełnieodbieramimowę.
Wewnętrznybasen.Cozaluksus!
Ericsięuśmiecha.Mojezaskoczoneminynajwyraźniejgobawią.Próbujęnadsobą
panować,alemisięnieudaje.Takajestemwylewna!
Wychodzimy z niebieskiego pomieszczenia, w którym znajduje się basen, idziemy
dalejkorytarzemiwchodzimydogabinetu.Jegogabinetu.
Wszystko jest z ciemnego dębu, jest wielka biblioteka z przesuwną drabinką, taka,
jakiewidujesięnafilmach.Aleodlot!
Nabiurkostoidwudziestocalowylaptop,anastolikupomocniczymdrukarkaikilka
innych urządzeń informatycznych. Po prawej stronie stolika znajduje się rozpalony
kominek,apolewejkryształowawitryna,wktórejznajdujesiękilkapistoletów.
–Sątwoje,prawda?–pytam,podchodzącdowitryny.
–Tak.
Przyglądamsiębronizodrazą.
– Nigdy nie lubiłam broni. – Nie dopuszczam go do głosu. – Umiesz się nią
posługiwać?
Jakzwyklepatrzynamnie…patrzy…
–Trochę–mówiwkońcu.–Trenujęstrzelanieolimpijskie.
Niepozwalamispytaćonicwięcej,chwytamniezarękęiwyprowadzazgabinetu.
Wchodzimy do kolejnego pomieszczenia z mnóstwem zabawek i biurkiem. Wyjaśnia,
że to pokój do zabawy i do nauki Flyna. Wszystko jest w nienagannym porządku.
Wszystko leży na swoim miejscu, co mnie zaskakuje. Gdybyśmy, moja siostrzenica
alboja,miałytakąbawialnię,panowałbywniejnieustającychaos.Niemówięnagłos
tego, o czym myślę. Wychodzimy z pokoju i wchodzimy do następnego. Ten jest
praktyczniepusty,jestwnimtylkobieżniaikartony,mnóstwokartonów.
–Totwójpokój.Natwojerzeczy–mówiszybko.
–Mój?
Erickiwagłową.
–Tutajbędzieszmogłamiećwłasnąprzestrzeń.Wiem,żetegochceszipotrzebujesz
–ciągnie.Chcęsięodezwać,aleminiedaje.–Jakwidziałaś,Flynmaswójpokój,ja
mamswój.Tobieteżnależysięwłasny.
Nie wiem, co odpowiedzieć. Jestem tak spięta, że wolę milczeć, niż palnąć coś,
czegopotem,jestempewna,będężałować.
Ericpodchodzibliżejmnieicałujemniewczoło.
–Chodź,pokażęciresztędomu–szepcze.
Onieśmielona całą tą przestrzenią i luksusem, wchodzę po imponujących schodach
do podwójnego holu. Eric wyjaśnia mi, że na tym piętrze jest sześć pokoi, każdy z
łazienką.PokójEricajestolśniewający.Olbrzymi!Wodcieniachbłękitów,naśrodku
stoi wielkie łóżko, na widok którego serce zaczyna mi walić i skacze mi ciśnienie.
Łazienkatokolejnycud–jacuzzi,pryszniczhydromasażem.Luksuscałągębą.
Wracam do pokoju, zwracam uwagę na lampkę na jednym ze stolików i się
uśmiecham. To ta lampka, którą kupiliśmy na Rastro, z odciskiem moich warg. Nie
pasujedotejsypialniwcale,jestzabardzonieformalna.NiepatrzęnaErica,alewiem,
żemisięprzygląda,ijestemniespokojna.Dyskretniespoglądamwdrugikątpokojui
widzęmojebagaże.Sercezaczynamibićjeszczeszybciej,alestaramsiętoukryć,jak
tylkomogę.
Wychodzimy z pokoju Erica i wchodzimy do sypialni Flyna. Idealnie poukładane
samolotyisamochodziki.Czytodzieckoażtakdbaoporządek?
Znówjestemzaskoczona.Pokójjestładny,alebezosobowy.Niewidać,żetopokój
dziecka.
Wychodzimy, a Eric pokazuje mi pięć pozostałych pokoi. Są duże i ładne, ale bez
życia. Widać, że nikomu nie służą. Po obejrzeniu pomieszczeń chwyta mnie znów za
rękę i ciągnie po schodach na dół. Wchodzimy do niewiarygodnej kuchni w kolorze
stali i drewna, z wyspą na środku. Eric otwiera amerykańską lodówkę, wyciąga
schłodzonącoca-colędlamnie,adlasiebiepiwo.
–Mamnadzieję,żedomcisiępodoba.
–Jestpiękny,Eric.
Uśmiechasięiwypijałykpiwa.
– Jest taki wielki, że… Uff! – Rozglądam się i dotykam czoła. – Niezłą masz
chałupę.Gdybyzobaczyłgomójtata,dostałbyhalucynacjiwkolorze.Przecież…cały
mójdomjestmniejszyniżjednałazienkanatympiętrze.
Ericsięuśmiecha.
–Czemunigdymionimniemówiłeś?
–Niewiem.Nigdyniepytałaśmnieodom.
Uśmiecham się. Wyglądam jak idiotka, ale nie jestem w stanie przestać się
uśmiechać. Eric mi się podoba. Dom mi się podoba. Lubię z nim być. Wszystko…
zupełniewszystko,comacokolwiekwspólnegoznim,misiępodoba!Nimzdążęsię
cofnąć,czujęjegodłoniewtalii.Sadzamnienablacie.Stajemiędzymoiminogami.
–Odwołałaśjużkarę?–pytasłodkotużprzymoimuchu.
Topytanieijegoniespodziewanabliskośćtakmniezaskakują,żeznówniewiem,co
powiedzieć. Z jednej strony, muszę być twarda, nie pozwolić się omamić i dać mu
popalićzatezłedni,któreprzezniegoprzeżyłam,alezdrugiej–takgopotrzebuję,że
jestem w stanie wybaczyć mu absolutnie wszystko do końca życia i krzyknąć, żeby
przeleciałmnietuiteraz.
Patrzymynasiebieprzezchwilę,którawydajesięwiecznością.
Rozpalamysię.
Całujemysięwzrokiem.
Ijaktozwykleumniebywa,zaczynamsięwahać.Wybaczyćmu?Niewybaczyć?
Ericmadośćczekania,kładzieswojekuszącewarginamoich.Czuję,żepłoną.
–Pocałujmnie…
Nieruszamsię.
Niecałujęgo.
Pragnienieparaliżujemniedotegostopnia,żeledwiemogęoddychać.
–Pocałujmnie,mała–nalega.
Widząc,żenicnierobię,kładziemiręcenagłowieirobito,codoprowadzamnie
doszaleństwa–przesuwajęzykiempomojejgórnejwardze,potempodolnej,akończy
delikatnym rozkosznym ukąszeniem. Oddech ma przyspieszony. Ja dyszę jak
lokomotywa.Naglemniecałuje.Nieczekadłużej.Bierzemojeustawtakisposób,że
jestemgotowanawszystko,ocomniepoprosi.
Całuje mnie, a ja czuję, że jedna jego dłoń zsuwa się z mojej głowy na szyję, a
późniejnaplecy.Jegopalcezanurzająsięwmoimcieleiprzyciągamniedosiebie,aż
czujęnapochwiejegosłodką,kuszącą,cudownąerekcję.
O Boże! Na szczęście mam na sobie dżinsy, bo inaczej Eric już zdarłby ze mnie
majtki,araczejjasamabymjezsiebiezdarła.Bezwiedniezamykamoczyiodchylam
głowę do tyłu. On, widząc moją rozkosz i to, jak zmienił mi się oddech, najpierw
gryziemniewbrodę,apotemmuskawilgotnymjęzykiemszyję.
–Chodźmydopokoju,kochanie–szepcze.–Muszęcięrozebraćiwziąć,marzęo
tym od wielu dni. Chcę ci rozchylić nogi, posmakować cię, zanurzyć się w tobie, aż
twojejękiukojąudrękę,jakąwsobienoszę.
Kręcimisięwgłowieodtychsłów.Udrękę!
W jednej chwili czuję się upojona nim i jak zawsze, chcę więcej. Ale nie, nie
powinnam.Zacieklewalczęzpożądaniemipodnieceniemiuciekającsiędosiły,która
jeszczemizostała,odsuwamsięodniego.
–Nie…–szepczę,wiedząc,cosięstanie.–Niewybaczyłamci.
–Jud…pragnęcię.
–Nie…niepowinieneś.
–Jud,kochanie–protestuje.
–Pokażmimójpokóji…
Niekończęzdania,słyszę,żesfrustrowany,odsuwasięodemnie.Minęmatakspiętą
jakspodniewkroku.Zamykaoczyiwspierasięoblat.Kostkidłonimabiałe.
–Wporządku–syczy,niepatrzącnamnie.–Grajmydalejwtwojągrę.Chodź.
Tymrazemniepodajemiręki,ruszawstronęschodów,ajazanim.Patrzęnajego
szerokie plecy, silne nogi i pośladki. Eric jest kuszący. Czysta pokusa i… uf!, mam
świadomość,czemupowiedziałam:nie.
Pewnymkrokiemwchodzinapierwszepiętro,otwieradrzwi,bierzemojąwalizkęi
znówwychodzinakorytarz.
–Wktórympokojuchceszspać?
–W…wktórymśztychwolnych–udajemisięodpowiedzieć.
Eric z furią i zdecydowaniem idzie w głąb korytarza, otwiera drzwi pokoju
najbardziejoddalonegoodjegosypialni.Wchodzimyoboje,Ericstawiamojąwalizkę
przyłóżku,niepatrzącnamnieiniecałującmnie,mówidobranociwychodzi.
Przezkilkasekundjakdebilkawpatrujęsięwdrzwi,apierśunosimisięiopadaz
podniecenia chwilą. Co ja zrobiłam? Czyżbym zupełnie zwariowała? Nie jestem w
staniezrobićanipowiedziećnicwięcej,rozbieramsię,wkładampiżamęikładęsięw
pięknymłóżku.Niechcęmyśleć,więcwłączamiPodainucę:„Przekonajmnie,żebym
byłaszczęśliwa,przekonajmnie”.
W końcu gaszę światło. Najlepiej będzie, jak zasnę. Ale podświadomość mnie
zdradza.Śnię,awmoimperwersyjnym,wilgotnymśnieEriccałujemnieirozchylami
nogi, żeby ktoś inny we mnie wszedł. Unoszę biodra, szukając głębi, a mężczyzna,
któregotwarzyniewidzę,przyspieszaruchy,ażwkońcuniemożedłużejikończywe
mnie.Dyszęibłagamowięcej.Nieznajomymnieuwalnia,ajegomiejscezajmujeEric,
mójIceman,perwersyjny,seksownyiczarujący.
Dotykamoichud…Och,tak!
Rozchylaminogi…Tak!
Wbijawemnienieustępliwywzrok,żebymnaniegospojrzała.
–Prośmnie,ocochcesz–mówiperwersyjnymtonem.
Nim zdążę odpowiedzieć, mój ukochany, mój mężczyzna, mój Iceman, wchodzi we
mniejednymtrafnym,pewnymruchemisprawia,żekrzyczęzrozkoszy.
Eric!
Onitylkoondajemito,czegonaprawdępotrzebuję.Onitylkoonwie,colubię.
Raz… dwa… trzy… dwadzieścia razy zanurza się we mnie, gotowy doprowadzić
mnie do szaleństwa. Krzyczę, dyszę, drapię mu plecy, a mężczyzna, którego kocham,
zanurza się we mnie, aż doprowadza mnie do najsłodszego, najcudowniejszego i
niszczycielskiegoorgazmu.
Budzę się, zaskoczona. Jestem w łóżku sama, spocona, i pamiętam sen. Nie wiem,
jakdługojeszczebędęwstaniewytrzymaćtępotwornąkaręabstynencjiseksualnej,ale
wiem,żepotrzebujęEricaiumieramzpragnienia,żebyznaleźćsięwjegoramionach.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział9
N
iewiem,którajestgodzina.Zerkamnazegarek.Zapięćdziesiąta.
Wyskakujęzłóżka.Niemcywstająbardzowcześnieiniechcęwyjśćnasusła.Biorę
szybkiprysznic,ubieramluźnąsukienkęzczarnejwełnyikozakiischodzędosalonu.
Jestpusty,więcidędokuchni.Ericsiedziprzyokrągłymstoleiczytagazetę.Namój
widokzamykają.
–Dzieńdobry,śpiochu–witamniebezuśmiechu.
Simona, która gotuje, spogląda na mnie i wita się ze mną. Nie ma wątpliwości, że
wyszłamnaśpiocha.
–Dzieńdobry–odpowiadam.
Ericniekwapisię,żebywstaćimniepocałować.Dziwimnieto,alepowstrzymuję
mojeinstynkty,chociażprzykromi,żeniedostałamnawetbuziakanadzieńdobry.
Simona proponuje mi wędlinę, ser i miód. Widząc, że dziękuję, kręcąc głową,
prosząc tylko o kawę, wyciąga ciasto śliwkowe, które upiekła, i pcha mnie, żebym
usiadłaprzystolezErikiem.
–Dobrzespałaś?–pyta.
Kiwam głową, próbując nie przypominać sobie podniecającego snu. Gdyby
wiedział…
PodwóchminutachSimonastawianastolegorącąkawęzmlekiemisporykawałek
ciastaześliwkami.Głodna,wkładamkęsdoust.
–Hmmm!–wykrzykuję,czującmaślano-waniliowysmak.–Pycha,Simono!
Kobieta,zadowolona,kiwagłowąiidziedokuchni,ajadalejjemśniadanie.Eric
sięnieodzywa,patrzytylkonamnie.
– O co chodzi? – Spoglądam na niego i pytam, kiedy nie mogę już więcej jeść. –
Dlaczegotaknamniepatrzysz?
Zpoważnąminąopierasięnakrześle.
–Niemogęuwierzyć,żesiedziszzemnąwkuchni,wmoimdomu.
Chcęsięodezwać,aleniedajemidojśćdogłosu.Zmieniatemat.
– Jak skończysz, pojedziemy do mojej mamy. Muszę odebrać Flyna, zjemy u niej
obiad.Późniejjestemumówiony.Mammeczkoszykówki.
–Graszwkosza?–pytamzaskoczona.
–Tak.
–Poważnie?
–Tak.
–Zkim?
–Zkolegami.
–Dlaczegominiepowiedziałeś,żegraszwkosza?
Ericpatrzynamnie…patrzy…patrzy…
– Bo nigdy mnie o to nie pytałaś – szepcze w końcu. – Ale teraz jesteśmy w
Niemczech, na moim terytorium, więc wiele rzeczy związanych ze mną może cię
zaskoczyć.
Kiwam głową głupkowato. Wydawało mi się, że go znam, a nagle okazuje się, że
trenuje strzelanie olimpijskie, gra w koszykówkę i pewnie zaskoczy mnie jeszcze
niejednym.Jemdalejprzepyszneśniadanie.Ponownespotkaniezjegomatkąipoznanie
małegoFlynasądlamniesytuacjamistresującymi,dlategoniejestemwstaniezmilczeć
tego,cokrążymipogłowie.
– Kiedy powiedziałeś, że nie jesteście zbyt wylewni, jeżeli chodzi o powitania,
miałeśteżnamyślito,żeniedajesiębuziakanadzieńdobry?
Widzę,żemojepytaniegozaskakuje,aleodpowiada,otwierającznówgazetę.
–Pocałunkibędązawsze,kiedyobojebędziemymielinanieochotę.
Nieźle…Właśnie mi powiedział, że teraz to on nie ma na nic ochoty. Do
dupyyyyyy…!
Odpłacamipięknymzanadobne,amniesiętowcaleniepodoba.
Jemciastośliwkowe,aleminęmuszęmiećnieciekawą,boEricpytanagle:
–Jeszczejakieśpytania?
Kręcęprzeczącogłową,aonkierujewzroknagazetę,alekątemokawidzę,żekąciki
wargmusięunoszą.Aledrań!
Kiedy kończę przepyszne śniadanie, Eric wstaje, a ja robię to samo. Idziemy do
wyjścia,Ericotwieraszafęiwyciągamypłaszcze.Ericpatrzynamnie.
–Aterazocochodzi?–pytam,widzącjegominę.
–Żejesteśzalekkoubrana.TonieHiszpania.
DotykamdłońmiczarnegopłaszczazDesigual.
–Spokojnie–wyjaśniam.–Jestcieplejszy,niżcisięwydaje.
Zezmarszczonyczołempomagamiwłożyćpłaszcz,apotemchwytamniezarękę.
– Trzeba ci będzie coś kupić, bo nie chcę, żebyś się rozchorowała – mówi, kiedy
idziemydogarażu.
Wzdycham, ale nie odpowiadam. Przecież nie będę tu aż tak długo, żebym musiała
coś kupować. Wsiadamy do mitsubishi i Eric wciska pilot, który znajduje się w
samochodzie.Bramagarażowasiępodnosi,awsamochodziewułamkusekundyrobi
sięciepło.Zarąbistetomitsubishi!
Uruchamia się radio, uśmiecham się, rozpoznając piosenkę Maroon 5. Eric
prowadzi. Jest poważny, jak zwykle zresztą. Chociaż go nie pytam, zaczyna mi
opowiadaćomiejscach,przezktóreprzejeżdżamy.Jegodomznajdujesięwdzielnicy
Trudering,bardzoładnej,wktórejwdziennymświetlewidzędookoławięcejdomów
takichjaktenErica.Cozachaty,jednapiękniejszaoddrugiej!Kiedywyjeżdżamyna
autostradę, wyjaśnia mi, że trochę bardziej na południe są pola i niewielkie lasy.
Zachwycamnieto.Najważniejszedlamniejestto,żebybyćbliskonatury,jakwJerez.
Po drodze przejeżdżamy przez dzielnicę Riem, aż docieramy do eleganckiej
dzielnicy Bogenhausen. Tu mieszka jego matka. Jedziemy ulicami z domami po obu
stronach, aż w końcu zatrzymujemy się przed ciemną bramą, a ja zaczynam się
denerwować. Znam Sonię i wiem, że jest kochana, ale to matka Erica i bardzo się
stresuję.
Ericparkujewładnymgarażu,spoglądanamnieisięuśmiecha.Znamnieiwie,że
kiedy tak milczę, jestem zdenerwowana. Kiedy chcę palnąć jakąś głupotę, żeby
rozładowaćnapięcie,otwierająsiędrzwidomuiprzednamipojawiasięSonia.
–Jakmiło!Jakmiłowidziećwasoboje!–mówiszczęśliwa.
Uśmiecham się, nie mogę zdobyć się na nic więcej. Sonia mnie przytula, a ja
odwzajemniamuścisk.
– Witaj w Niemczech i w moim domu, skarbie. Będziemy cię tu bardzo kochać –
szepczemidoucha.
–Dziękuję–bełkoczę,jakmogę.
Eric podchodzi do matki i całuje ją, a potem chwyta mnie mocno za rękę i
wchodzimy razem do domu, gdzie w miłej atmosferze od razu robi mi się gorąco.
Panujepotwornyhałas.Słychaćpowtarzającąsięmuzykę.
–Flyngrawsaloniewjednązeswoichpiekielnychgier–wyjaśniaSonia.–Szału
dostaję–dodaje,spoglądającnasyna.–Nieumiegraćbeztejpotwornejmuzyki.
Ericsięuśmiecha.
– Aha, właśnie dzwoniła twoja siostra Marta – ciągnie Sonia. – Prosiła, żebyśmy
zaczekalinaniązobiadem.ChcesięprzywitaćzJud.
– Świetnie. – Eric kiwa głową, a ja odchodzę od zmysłów przez tę przeraźliwą
muzykęzsalonu.
Przez kilka minut Eric rozmawia z matką o kobiecie, która zajmowała się Flynem.
Obojesąniąrozczarowaniisłyszę,żezastanawiająsięnadzatrudnieniemkogoś,kto
pomógłby im w opiece nad małym. Rozmawiają, a ja z zaskoczeniem stwierdzam, że
ten piekielny hałas wcale im nie przeszkadza. Wygląda wręcz na to, że są do niego
przyzwyczajeni. Kiedy kończą, podchodzi do nas młoda kobieta i mówi coś Soni. Ta
przepraszaioddalasięznią.NagleEricwyciągadomnierękę.
–GotowanaspotkaniezFlynem?
Miną mówię, że tak. Zawsze lubiłam dzieci. Idziemy do salonu. Eric otwiera
ogromne przesuwne białe drzwi i poziom decybeli gwałtownie wzrasta. Czyżby Flyn
byłgłuchy?Przyglądamsiępokojowi.Jestwielkiiprzestronny.Pełenświatła,zdjęći
kwiatów. Hałas jest nie do zniesienia. Patrzę przed siebie i widzę olbrzmi telewizor
plazmowy i walczących ze sobą bezlitośnie wojowników. Rozpoznaję grę, Mortal
Kombat, Armageddon. Tę grę bardzo lubi mój kumpel Nacho i graliśmy w nią wiele
długichgodzin.Możnasięodniejnieźleuzależnić.Naekraniepojawiająsięiwalczą
wojownicy, a ja obserwuję, jak na ładnej sofie w kolorze truskawki, stojącej przed
telewizorem,poruszasięczerwonaczapka.TopewnieFlyn?
Eric marszczy brwi. Muzyka jest najgłośniej, jak się da. Chwyta mnie za rękę,
podchodzidosofyibezsłowapochylasię,bierzepilotiściszatelewizor.
–WujekEric!–krzyczydziecięcygłosik.
NaglemaluchpodskakujeirzucasięwramionamojegoosobistegoIcemana.Ericsię
uśmiecha,przytulago,zamykającoczy.
OBoże,alepięknachwila!
Dostaję gęsiej skórki na całym ciele, widząc miłość, jaką Eric darzy siostrzeńca.
Przez kilka sekund przyglądam się im, kiedy się do siebie tulą, i słyszę, że mały się
śmieje.
Eric,zanimmigoprzedstawi,skupiananimcałąswojąuwagę,achłopczykprzejęty
jego obecnością opowiada mu o grze. Po kilku chwilach, kiedy mały nie zauważył
jeszczemojejobecności,Ericstawiagonakanapie.
–Flyn,chcęciprzestawićpannęJudith–mówi.
Widzę, że plecy chłopca sztywnieją. Ten odruch w chwili niepewności jest tak
typowy dla mojego Icemana, że wcale nie jestem zaskoczona, widząc go u jego
siostrzeńca.Nieociągającsię,podchodzędofotelaiwitamsięzmałymponiemiecku,
mimożenamnieniepatrzy.
–Cześć,Flyn!
Nagleodwracatwarzyczkę,kierujenamnieciemne,skośneoczyiodpowiada,kiedy
Ericściągamuczapkę,odkrywającczarnągłówkę.
–Cześć,pannoJudith!
Aaaaaaaj,alenumer!
Chińczyk?
FlynjestChińczykiem?
Zaskoczonaorientalnymwyglądemmałego,bospodziewałamsiętypowegochłopca
zniebieskimioczamiiojasnejkarnacji,próbujęotrząsnąćsięzpierwszegoszoku.
– Flyn, możesz mówić do mnie po prostu Jud albo Judith, dobrze? – mówię z
najładniejszymuśmiechem,najakijestemwstaniesięzdobyć.
Ericpatrzynamniezrozbawieniem.
Flyn skanuje mnie ciemnymi oczami, a potem kiwa głową. Jego nieufne spojrzenie
jest tak przeszywające jak spojrzenie jego wujka. Dostaję gęsiej skórki. Niezły duet!
Niemamszanspowiedziećnicwięcej,bodosalonuwchodzimatkaErica,Sonia.
– O Boże! Co za rozkosz móc rozmawiać i nie musieć krzyczeć. Kiedyś ogłuchnę!
Flyn,skarbie,niemożeszpuszczaćtejmuzykitrochęciszej?
–Nie,Sonia.
Sonia?
Cozapomysł.Dlaczegonienazywajejbabcią?
Przez kilka chwil przyglądam się, jak Sonia rozmawia z małym, aż dzwoni jej
telefon.Małysiadazpowrotemnafotelu,aSoniaodbiera.
–Zagramy,wujku?–pyta.
Ericspoglądanamatkę,aleonapośpieszniewychodzizpokoju.Ericwkońcusiada
oboksiostrzeńca.Wtrącamsię,zanimrozpocznągrę.
–Mogęjazagrać?
–Dziewczynynieumiejąwtograć–odpowiadamałyFlyn,niepatrzącnamnie.
Mojaminamówiwszystko.KierujęwzroknaEricaiwyczuwam,żepowstrzymuje
uśmiech.
Copowiedziałtenmały?
Podziału tego, co można ze względu na płeć, nie cierpię przez całe życie.
Zaskoczonaprzyglądamsięsmarkaczowi,którycałyczasnamnieniepatrzy.
–Dlaczegotwoimzdaniemmy,dziewczyny,nieumiemywtograć?
– Bo to męska gra, nie babska – odpowiada, wbijając we mnie skośne, chińskie
oczy.
–Myliszsię,Flyn–odpowiadamspokojnie.
–Nie,niemylęsię–upierasięmały.–Dziewczynytociamajdy,nienadająsiędo
wojennychgier.Wamsiępodobajągrywksiążątimodę.
–Naprawdętakmyślisz?
–Tak.
–Ajeżeliciudowodnię,żedziewczynyteżumiejągraćwMortalKombat?
Małykiwagłową.Zastanawiasięnadodpowiedzią.
–Niegramzdziewczynami–oznajmiawkońcu.
Oczyrobiąmisięwielkiejaktalerze.SpoglądamnaErica,szukającpomocy.
– Co to za szowinistyczne wychowanie serwujesz temu smarkatemu gburowi? –
mówię do niego po hiszpańsku. Nie pozwalam mu odpowiedzieć. – Słuchaj, to twój
siostrzeniec, ale gdyby coś takiego powiedział mi ktokolwiek inny, usłyszałby, co o
tymmyślę,dziecko,niedziecko–dodajęzfałszywymuśmiechemnatwarzy.
Ericuśmiechasięjakgłupiipoprawiamałemugrzywkę.
–Niebójsię,mała.Zachowujesiętak,żebycizaimponować.Aha,Flyndoskonale
znahiszpański.
Odbiera mi mowę i zanim zdążę dojść do siebie, żeby coś powiedzieć, mały mnie
uprzedza.
–Niejestemsmarkatymgburem,aniegramztobą,bochcęgraćtylkozwujkiem.
–Flyn…–zwracamuuwagęEric.
Przekonana, że początek z małym nie był najlepszy i nie taki, jakiego bym chciała,
sięuśmiecham.
–Cofamtoosmarkatymgburze–mruczę.–Iniebójsię,niebędęztobągrać,jeżeli
niechcesz.
Mały zwyczajnie przestaje na mnie patrzeć i włącza play. Ogłuszająca muzyka
rozlegasięnanowo.Ericpuszczadomnieokoizaczynagrać.
Przezdwadzieściaminutobserwuję,jakgrają.Obajsąświetni,alewidzę,żeznam
ruchy,którychoninieznająiktórychniemamzamiaruzdradzać.
Zmęczonawpatrywaniemsięwekranibrakiemuwagizestronytychdwóchmacho,
wstaję i zaczynam spacerować po wielkim salonie. Podchodzę do olbrzymiego
kominkaiprzyglądamsięwystawionymzdjęciom.
Jest na nich Eric i dwie dziewczyny. Jedna to Marta i przypuszczam, że drugą jest
Hannah, matka Flyna. Uśmiechają się i zauważam wielkie podobieństwo pomiędzy
Erikiem i Hannah – jasne włosy, błękitne oczy, identyczny uśmiech. Uśmiecham się
bezwiednie.
Zdjęć jest więcej. Sonia z dziećmi. Flyn jako niemowlak na rękach u matki,
przebrany za dynię. Marta i Eric w uścisku. Zaskakuje mnie zdjęcie Erica dużo
młodszegozdługimiwłosami.Nieźle,mójseksownyIceman!
–Cześć,Judith!
Słysząc swoje imię, odwracam się i napotykam cudowny uśmiech Marty. Przy tym
hałasieniesłyszałam,jakwchodzi.Witamysięuściskiem.
– Widzę, że wojownicy cię porzucili i zajęli się grą – mówi, chwytając mnie za
rękę.
Spoglądamynanich.
–Zdaniemniektórych,my,dziewczyny,nieumiemygrać–mówięzdrwiną.
Martasięuśmiecha,wzdychaiprzysuwasiędomnie.
–Mójsiostrzeniecjestmałympotworem.Napewnopowiedziałcotoon,prawda?
Kiwamgłową,aonaznowuwzdycha.
–Chodźmydokuchnisięczegośnapić–mówiwkońcu.
Wychodzimy z salonu, a ja, a zwłaszcza moje uszy, doznają ulgi. W kuchni widzę
gotującąkobietę,którasięznamiwita.MartaprzedstawiamijąjakoCristel.
–Nacomaszochotę?–pyta,kiedykobietawracadogarnków.
–Nacolę.
Martaotwieralodówkęiwyciągadwiecole.Kiwanamniegłową,ajaidęzaniądo
pięknej jadalni, która przylega do kuchni. Siadamy przy stole, a ja przez szybę
obserwujęSonięwpłaszczu,któranazewnątrzrozmawiaprzeztelefon.Uśmiechasię
donas.
–Mamaijejfaceci–mruczyMarta.
Jestemzaskoczona.ToSonianiejestżonąojcaMarty?
Zżeramnieciekawość.Martawypijałykcoli.
–Tataimamarozwiedlisię,jakmiałamosiemlat–wyjaśnia.–Uwielbiamtatę,ale
zdaję sobie sprawę, że bardzo nudny z niego mężczyzna. Mama jest żywiołowa i
potrzebujeszaleństwawżyciu.
Kiwamgłowąjakidiotka,aMartachichoczerozbawiona.
–Spójrznanią,kiedyrozmawiazktórymśztychswoichnarzeczonychprzeztelefon,
zachowujesięjakpiętnastolatka.
PrzyglądamsięSoniidochodzędowniosku,żeMartamarację.WtejchwiliSonia
zamykakomórkęiskaczezradości.Otwieradrzwiiwchodzidośrodka.
– Dziewczyny… – oznajmia, widząc, że jesteśmy same, i zdejmując płaszcz. –
WłaśniezostałamzaproszonadoSzwajcarii.Zgodziłamsięijutrolecę.
–Zkim,mamo?–pytaMarta.
Soniasiadaznami.
–ZzabójczoprzystojnymTrevoremGerverem–szepcze.
–ZTrevoremGerverem?–Martawymachujerękami,aSoniakiwagłową.
–Tak,córeczko!
–Nieźle,mamo!Trevortoniezłeciacho!
Soniapoprawiawłosy.
–Córeczko,mówiłamci,żewtrakciekursutenfacetpatrzyłminanogi,więcejniż
powinien. Mało tego, wtedy, kiedy skakałam z nim ze spadochronem, zauważyłam,
że…
–Skakałaśzespadochronem?–pytamzrozdziawionąbuzią.
Matkaicórkakażąmisiedziećcicho.
–Anisłowaotymmojemubratu–ostrzegamnieMarta.–Bobędzieafera,dobrze?
Oszołomiona,kiwamgłową.Ericnapewnoniejestfanemtegoryzykownegosportu.
–Gdybymójsynsiędowiedział,żeobierobimykurs,niktbyznimniewytrzymał–
informuje Sonia. – Ma fioła na punkcie bezpieczeństwa od czasu nieszczęśliwego
wypadkumojejkochanejHannah.
–Wiem…wiem…Bioręudziałwmotokrosieikiedymniezobaczyłnazawodach,
mało…
–Jeździszwmotokrosie?–pytaMarta,zaskoczona.
Kiwamgłową,aMartabijemibrawo.
–Aj!–wtrącaSonia.–ToteżrobiłamojacórkazJurgenem,kuzynem.Amójsyn
niewpadłwszał,kiedysiędowiedział?
–Owszem–odpowiadamzuśmiechem.–Alejużmuwyjaśniłam,żemotokrosjest
częściąmnieinicnatonieporadzi.
Martaimatkasięuśmiechają.
–WgarażumamjeszczemotocyklHannah–mówiSonia.–Możeszgobrać,kiedy
będzieszchciała.Przynajmniejbędziezniegopożytek.
–Mamo!–protestujeMarta.–ChceszwkurzyćErica?
Soniawzdycha,kręcigłowąispoglądanacórkę.
–Ericwściekasięnasamjegowidok,kochanie.
–Maszrację–mówiMarta.
– Może się upierać, żebyśmy żyły w szklanej kuli, żeby nic nam się nie stało –
ciągnieSonia.–Alemusizrozumieć,żeżyciejestpoto,żebysięnimcieszyć,iżeod
jazdy na motorze czy skakania ze spadochronem nie od razu musi się coś złego stać.
GdybyżyłaHannah,właśnietobymupowiedziała.Dlatego,skarbie–zwracasiędo
mnie–jeżelichcesztenmotocykl,jesttwój.
–Dziękuję,będęotympamiętać.–Uśmiechamsię,zadowolona.
Wkońcuśmiejemysięwszystkietrzy.Nieulegawątpliwości,żeprzynasEricnigdy
niezaznaspokoju.
Wśród śmiechów i zwierzeń dowiaduję się, że Trevor jest właścicielem szkoły
skoków spadochronowych na przedmieściach Monachium. Bardzo mnie to ciekawi.
Bardzo bym chciała zrobić kurs skoków. Raptem, słuchając, jak Sonia opowiada o
wyjeździedoSzwajcarii,docieradomnie,żezadwadnijestsylwester!
–WrócisznaNowyRok?–pytam,boniejestemwstaniesiępowstrzymać.
SoniaiMartaspoglądająnamnie.
–Nie,skarbie,sylwestraspędzęzTrevoremwSzwajcarii.
– Więc Eric i Flyn będą w sylwestra sami? – dopytuję, mrugając szybko z
rozdziawionąbuzią.
Obiekiwajągłową.
–Tak–odpowiadaMarta.–Jamamswojeplany,mamateż.
Mojatwarzchybamówiwszystko,boSoniaczujesięwobowiązkuwytłumaczyć.
– Od śmierci mojej córki Hannah ta noc przestała być dla nas wyjątkowa, przede
wszystkimdlamnie.Erictorozumie,itoonzostajezFlynem.–Zmieniaszybkotemat.
–Och,Marta,comamzabraćdoSzwajcarii?–szepcze.
Słucham ich przez chwilę, myśląc o tym, że mój tata nigdy w życiu nie zostawiłby
mojejsiostryanimniesamychzsiostrzenicąwtakszczególnąnoc,mowyniema.Po
chwiliżartMartywywołujeuśmiechnamojejtwarzy,arozmowasiękończy,kiedydo
jadalniwchodziEric,trzymajączarękęmałegoFlyna.
Nie jest głupi, przygląda się naszej trójce. Widzi, że rozmawiałyśmy o czymś, o
czymniechcemymupowiedzieć.Marta,żebyrozładowaćatmosferę,wstajeisięznim
wita,aSoniaspoglądanamnie.
–Anisłowaotym,oczymturozmawiałyśmymojemuwiecznieobrażonemusynowi
–szepcze.–Zachowajtowtajemnicy,dobrze,skarbie?
Odpowiadam ledwie widocznym skinieniem głowy i widzę, że Eric uśmiecha się,
słysząccoś,copowiedziałFlyn.Dwadzieściaminutpóźniejcałanaszapiątka,siedząc
przystolewjadalni,raczysiępysznymniemieckimobiadem.Wszystkojestznakomite.
O wpół do trzeciej, kiedy siedzimy w salonie i rozmawiamy, Eric nagle spogląda na
zegarek,wstaje,podchodzidomnieistajeprzymnie.
– Kochanie – mówi, wbijając we mnie niesamowicie błękitne oczy. – Za godzinę
muszę być na stadionie w Oberföhring. Nie wiem, czy lubisz koszykówkę, ale
cieszyłbymsię,gdybyśpojechałazemnąiobejrzałamecz.
Jego głos, bliskość, sposób, w jaki powiedział „kochanie”, podrywają do lotu
tysiące motyli mieszkających w moim wnętrzu. Pragnę go pocałować. Pragnę, żeby
mnie pocałował. Ale nie jest to najlepsze miejsce, żeby dać ujście całej tłumionej
namiętności.Niemuszęsięodzywać,Ericwie,oczymmyślę.Wyczuwato.Wkońcu
kiwamgłową,zadowolona,aonsięuśmiecha.
–Teżchcęjechać–słyszęgłosFlyna.
Ericprzestajenamniepatrzeć.Pięknachwilamiędzynamiuleciała,Ericskupiasię
namałym.
–Jasne.Wkładajkurtkę.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział10
P
iętnaścieminutpóźniejwetrojewmitsubishiEricakierujmysięwstronęstadionuw
Oberföhring. Kiedy tam docieramy, Eric wyłącza silnik, a Flyn wyskakuje z auta i
znika.SpoglądamzniepokojemnaErica.
– Nie przejmuj się – mówi, biorąc torbę sportową. – Flyn bardzo dobrze zna
stadion.
– Zauważyłeś, jak patrzy na mnie twój siostrzeniec? – pytam nieco spokojniejsza,
kiedyidziemy.
–Pamiętasz,jakpatrzyłanamniezpoczątkutwojasiostrzenica?–odpowiadaEric.
Uśmiechamsię.
– Flyn to dziecko – dodaje. – Musisz go sobie zjednać, tak jak ja zjednałem sobie
Luz.
– To prawda, masz rację. Ale nie wiem, dlaczego mam wrażenie, że twój
siostrzeniecjesttakisamjakjegowujek.Twardyorzechdozgryzienia!
Ericparskaśmiechem.Przystaje,spoglądanamnie,przysuwasiędomnieipochyla
się,żebyznaleźćsięnamojejwysokości.
–Gdybyniekara,wtejchwilibymciępocałował–szepcze.–Położyłbymwargina
twoichipożerałbymjezprawdziwąrozkoszą.Potemwsadziłbymciędosamochodu,
zdarł z ciebie ubranie i kochałbym się z tobą z prawdziwym namaszczeniem. Ale, na
moje nieszczęście, obowiązuje mnie kara i nie mam żadnych szans zrobienia nic z
rzeczy,októrychmarzę.
Sercełomoczemijakszalone.Bum-bum…Bum-bum…
Bożeeeeeeee!Cozemnązrobiłytesłowa,któreprzedchwiląwypowiedział!
–Judith!Eric!–słyszęnagle,kiedymamzamiargopocałować.
Zerkam na prawo i widzę Fridę i Andrésa z małym Glenem. Nie muszę mówić, że
padamysobiewramiona.
–Tyteżgraszwkosza?–pytam,spoglądającnaAndrésa.
Rozbawionylekarzpuszczadomnieoko.
–Jestemnajlepszywcałejdrużynie–szepczeiwszyscywybuchamyśmiechem.
Kiedydocieramydoprzebieralni,FridaiAndréssięcałują.Alefajnie!Ericpatrzy
namniepożądliwie,aleniepodchodzidomnie.
–IdźzFridą,skarbie.Dozobaczeniapomeczu–mówiiznikazadrzwiami.
MójBoże,chcę,żebymniepocałoooooooooował!Alenie.Nierobitego.
–Niemów,żenadalobowiązujegokara?–pytaFrida,kiedydrzwisięzamykająna
widokmojejgłupiejminy.
Kiwamgłowąjakidiotka,amojaprzyjaciółkaparskaśmiechem.
–Cośpodobnego…Chodźmynatrybunydopingowaćnaszychchłopaków.O,fajne
maszkozaki.Sąpiękneiseksowne!
Pogrążona w rozmyślaniach idę za Fridą. Dochodzimy do drzwi i kiedy je
otwieramy,moimoczomukazujesiębardzoładneboiskodogrywkoszykówkę.Flyn
siedzinażółtychtrybunachigranaPSP.Nanaszwidokwstajeiniewitającsięznami,
podchodziprostodoGlena.Lubigo.Siadamy,aFlynprosiFridę,żebydałamumałego
nakolana.Fridasięzgadzaiprzezkilkaminutobserwuję,jakFlynrobizabawneminy,
żebyrozśmieszyćmałegoGlena.
Stadionsięzapełnia,nagleFlynoddajedzieckomatce,schodzinadółisiadakilka
rzędówniżejodnas.
–JakzFlynem?–pytaFrida,spoglądającnamnie.
Wzruszamramionamiidopieropotemodpowiadam.
– Szczerze mówiąc, chyba nie przypadłam mu do gustu. Nie chciał ze mną zagrać,
prawiesiędomnienieodzywa.Zawszetakijestczytylkowobecmnie?
Fridasięśmieje.
– To dobre dziecko, ale nie jest zbyt komunikatywny. Ja go znam całe życie, a
wymieniłam z nim może z dziesięć słów. Ma bzika ma punkcie sprzętów i gier.
Owszem,nawidokGlenanieprzestajesięuśmiechać.–Naglemilknienachwilę.–Uf,
alesmród!–szepcze.–Pójdęnachwilędołazienkizmienićmupieluszkę,boinaczej
tensmrodeknaszabije.
–Iśćztobą?
–Nie,Judith.Zostańtu.Niebędędługo.
Odchodzi,ajawidzę,żeFlynzauważył,żezostałamsama.Uśmiechamsiędoniego,
zapraszającgo,żebyusiadłobokmnie,aleniechce.Nieruszasię,więcsiępoddaję.
Po pięciu minutach wchodzi grupa kobiet w moim wieku, wszystkie piękne,
wyperfumowane tak, że bardziej się nie da. Siadają tuż przede mną. Sprawiają
wrażenie bardzo ożywionych rozmową o salonie fryzjerskim, aż na boisko wychodzą
koszykarzeizaczynają sięrozgrzewać,a jazrozdziawioną buziąpoznajęmężczyznę,
któryrozmawiazErikiemiAndrésem.ToBjörn!
Dostaję śmiertelnych dreszczy. Na boisku, parę metrów ode mnie stoi mężczyzna,
którego całą duszą uwielbiam, a przy nim innych dwóch, z którymi dzielił się mną w
łóżku. Oj, jak gorąco, prawdziwy upał! Odwracam wzrok i zaczynam się wachlować
dłonią.Niewiem,gdziespojrzeć.
Kiedyudajemisięuspokoićsercenatyle,żebyniebiłozprędkościądwóchtysięcy
uderzeń na minutę, spoglądam na boisko i znów robię się czerwona jak burak, kiedy
widzę trzech mężczyzn, którzy mi kiwają i patrzą na mnie. Nieśmiało unoszę dłoń i
odwzajemniam pozdrowienie. Kobiety siedzące przede mną są przekonane, że
mężczyźnizwracająsiędonichitrajkocząjaknakręcone,machającimzprzejęciem.
Jestem świadoma, że nie mogę oderwać wzroku od mojego Icemana. Jest taki
seksowny…Patrzynamnie,rzucapiłkę,puszczadomnieoko,ajauśmiechamsięjak
idiotka. Boże! Wygląda rewelacyjnie w biało-żółtym stroju. Mam ochotę krzyczeć z
mojegomiejsca:„Przys-toj-niak!Przys-toj-niak!Przys-toj-niak!”
Flyn podchodzi do wujka, a on, zadowolony, podaje mu piłkę. Mały się śmieje, a
Björn bierze go na ręce i robi mu salto. Przez kilka sekund mały jest w centrum
zainteresowania mężczyzn i jest szczęśliwy. Zmienia mu się mina i po raz pierwszy
widzę,żeuśmiechasięjakdzieckowjegowieku.
Flyn wraca i siada na ławce, a ja z dumą przyglądam się, jak Eric porusza się na
boisku.Nigdyniewyobrażałamgosobiewrolisportowcaimogęjedyniepomyśleć,że
bardzo mi się podoba! Przez kilka chwil upajam się widokiem. Nagle, niechcący,
słyszę,comówijednazkobietsiedzącychprzedemną.
–No,no…Dziśgrafacet,któregopragnęmiećwłóżku.
–Jateż–dodajedruga.
Wszystkiesięśmieją,ajaudaję,żeteżsięśmieję.Tegorodzajuuwagiwśródgrupy
koleżanek nie są niczym nadzwyczajnym. Wszystko jest zabawne i cieszy mnie ta
chwila,ażsłyszę,jakjednakrzyczy:
–OBoże!Ericwyglądacorazlepiej.Widziałyściejegonogi?–Znówwszystkiesię
śmieją, a głupia blondynka, bo inaczej nazwać jej nie można, dodaje: – Jeszcze
pamiętamnoc,którąznimspędziłam.Byłonieziemsko.
Krewkrzepniemiwżyłach.Puk…Puk…Dobijasięzazdrość.Myśl,żeEricspędził
z nią noc i uprawiał seks, wcale mnie nie bawi, a przede wszystkim dręczy mnie
pytanie,czydoichspotkaniadoszłoniedawno.
–Lora,aleprzecieżtobyłoponadroktemu.Jakmożesztodotejporypamiętać?
Uf!Mamochotęzacząćklaskać,kiedytosłyszę.
Eric zaliczył ją, zanim mnie poznał. Nie mogę mu robić wyrzutów z tego powodu.
Teżmiałamróżneprzygodyzfacetami,zanimgopoznałam.
–Gina,powiemcitylko,żeEricjestfacetem,któregosięniezapomina–odpowiada
Lora,awszystkiesięuśmiechają,jarównież.
Przezchwilęsłyszę,jakkobietyujawniają,comyśląnatematwszystkichmężczyzn,
którzyrozgrzewająsięnaboisku.Wszystkichkomplementują,nawetmężaGiny.Kiedy
LorawymieniaAndrésa,apotemBjörna,wyczuwam,żesąjejobojętni.Ztego,jako
nichmówi,wnioskuję,żeszukajednego:seksu.
– Lora. – Gina się śmieje. – Jeżeli chcesz powtórzyć noc z Erikiem, wystarczy
zdobyćChińczyka.Wszystkiewiemy,żetenpotworektojegosłabość.
Loramarszczynos,spoglądającnaFlyna.Poprawiasobieblondfryzurę.
– Erica chcę do czegoś, do czego nie muszę zdobywać nikogo poza nim samym –
szepcze,przeciągającsię.
Jestem bezgranicznie wzburzona. Rozmawiają o moim chłopaku, a ja siedzę i
słucham.NaglepojawiasięFridazGlenemisiadaobokmnie.
–Cześć,dziewczyny!–witasięznimi.
Cztery kobiety odwracają się z uśmiechem. Wymieniają buziaki, aż Frida
postanawiawłączyćmniedogrupy.
–Dziewczyny,przedstawiamwamJudith,narzeczonąErica.
Minykobiet,zwłaszczablondynki,sąbezcenne.
Aleniespodzianka!
Fridapowiedziała,żejestemjegonarzeczoną–coś,oczymzabroniłamwspominać
Ericowi,alewtejchwilichcę,żebyniemiałycodotegożadnychwątpliwości.Jestem
jegonarzeczoną,aonnależydomnie!
Gotowa rozpocząć z nimi znajomość na dobrej stopie mimo wcześniejszych uwag,
postanawiamudać,żeichniesłyszałamizadowolonazżyciawitamsięznimi.Odtej
chwiliżadnaniewspominajużoEricu.Rozpoczynasięmecz,ajapostanawiamskupić
się na moim chłopaku. Z przejęciem obserwuję, jak biega z jednej strony boiska na
drugą.Aleniejestemfankąkoszykówki.Rozumiempodstawy,Fridamnieuświadamia.
Andrés gra jako obrońca, a Eric jest skrzydłowym. Od razu się orientuję, że w jego
pozycjiliczysięwzrostiszybkość.Oklaskujęgozakażdymrazem,kiedywbijakosze
zatrzypunktyirozpoczynakontratak.OBoże,mójchłopakjesttakiseksowny!
Wczasieprzerwydyskretnieobserwuję,jakpatrzynaniegoLora.Próbujezwrócić
jegouwagę,alenieudajejejsięaniprzezchwilę.
Eric jest skupiony na tym, o czym rozmawia z kolegami, i to mi się podoba. Do
szaleństwadoprowadzamniewidokjegooddaniaczemuś,cogofascynuje.
Rozbawiona, biję brawo jak szalona, kiedy gra zostaje wznowiona i obie z Fridą
jesteśmy całkowicie pochłonięte meczem, który kończy się, nim się obejrzę, i nasze
chłopakiwygrywajądwomapunktami.Brawo!Brawo!
Szczęśliwa, patrzę jak Flyn biegnie uściskać wujka. Roześmiany Eric bierze go na
ręce.Wszyscyzaczynająwstawać.
–Chodź…–mówiFrida.–Idziemy.
Pewnatego,cochcęzrobić,schodzęnaboiskozpozostałymikobietamiipatrzę,jak
Eric siada spocony i wkłada sportową bluzę. Na jego twarzy znów pojawiła się
surowa mina, która przyprawia mnie o palpitacje serca. Nie ma co, jestem
masochistką!
Nagle dociera do mnie, że Lora i stojąca przy niej kobieta szepczą między sobą,
spoglądając na mojego Icemana. Nie jestem w stanie patrzeć na to bezwolnie,
postanawiam wkroczyć do akcji, żeby raz na zawsze pozbawić je wątpliwości.
PodchodzędoEricaibeznajmniejszegoskrępowaniasiadammunakolanach.Widząc
jego zaskoczoną minę, przysuwam wargi do jego warg i go całuję. Całuję go z
desperacją,namiętnościąirozkoszą.On,zpoczątkuzaskoczony,nieprotestuje.
– No… mała, gdybym wiedział, zabrałbym cię wcześniej na mecz kosza – szepcze
ochrypłymgłosem.
Uśmiechamsię,podniecona.
–Tooznaczakonieckary?–pyta.
Kiwamgłową.Zamykaoczy.Wciągapowietrzeprzeznosiznówmniecałuje.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział11
M
ężczyźnibiorąprysznicpomeczu,ajazFridąidziewczynamiidędosalki,żebyna
nichpoczekać.Zrozbawieniemprzysłuchujęsięrozmowom.Loraniepowiedziałajuż
nic,comogłobymniezdenerwować.Owszem,patrzynamniezdziwnąminą.Widać,
że informacja o tym, że jestem narzeczoną Erica, podcięła jej skrzydła. Pół godziny
późniejzprzebieralnizaczynająsięwyłaniaćczyściipachnącybohaterowieboiska.
Pierwszy podchodzi do mnie zaciekawiony i uśmiechnięty blondynek, tak jasny, że
przypominaalbinosa.
–Cześć,tyjesteśJudith?Hiszpanka?
Chcękrzyknąć:ole!,alesiępowstrzymuję.
–Tak,jestemJudith.
–Ole!…Toro…paella!–mówijedenznich,ajaparskamśmiechem.
Podchodzi do nas dwóch innych, ciemnowłosych chłopaków. Jestem ciekawostką.
Hiszpanka!Bawimnieto,zaczynamznimirozmawiać.Naglewidzęwychodzącegoz
przebieralni Erica, który na mnie spogląda. Nie podoba mu się, że otacza mnie
wianuszektychwszystkichfacetów,ajasięuśmiecham.Tajegogłupiazadrośćmisię
podoba,tymbardziejkiedywidzę,żezatrzymujesięprzyFridzie,Andrésieimałymi
czeka,żebymtojadoniegopodeszła.Naszespojrzeniasiękrzyżująiwtedyrobicoś,
czymmnierozśmiesza.Skinieniemgłowywskazujemi,żebymsięruszyła.
Ignoruję jego polecenie. Nie chcę zacząć latać za nim jak piesek. Nie, z całą
pewnościąniebędęjużtakabezwolnajakparęmiesięcytemu.Wkońcupodchodzido
mnie, zaborczym gestem chwyta mnie w pasie i w obecności kolegów całuje mnie w
usta.
–Chłopaki,tomojanarzeczona,Judith–oznajmia.–Więcuwaga!
Koledzy się śmieją, robię to samo i w tej akurat chwili podchodzi do nas Björn,
chwyta mnie za rękę, całuje mnie i się wita. Z niewiadomego powodu zaczynam się
denerwować, ale zdenerwowanie mija, kiedy widzę, że Björn nie robi ani nie mówi
niczego, co byłoby nie na miejscu. Wręcz odwrotnie, zachowuje się jak najbardziej
poprawnie.PopowitaniuBjörnaEriccałujemniewskrońiwspólnieplanują,żebyśmy
poszlinakolacjędoJokersa,restauracjirodzicówBjörna.
Zerkamnazegarek.Dwadzieściaposiódmej.Boże,cośstrasznego!Kolacjaotakiej
porze! Jak zagraniczni turyści. Jednak przystaję na propozycję i pozwalam, żeby Eric
chwycił mnie mocno w pasie. Widzę, że drugą ręką trzyma Flyna. Wsiadamy do
samochodu. Mały, przejęty meczem, nie przestaje rozmawiać z wujkiem. Ani przez
chwilęnieangażujemniedorozmowy,więcwtrącamsięsama.Niemawyjściaimusi
odpowiedziećnaparępytań,któremuzadaję,cowywołujeuśmiechnamojejtwarzy.
PodjeżdżamypodJokersa,parkujemy,azanamiFridaiAndrés,azanimiBjörn.Jest
piekielnie zimno, więc wchodzimy do restauracji przemarznięci. Na powitanie
wychodziniecoprzygarbionyNiemiec,któregoBjörnprzedstawiajakoswojegoojca.
Ma na imię Klaus i jest bardzo sympatyczny. Kiedy dowiaduje się, że jestem
Hiszpanką,zjegoustpadająsłowa:paella,ole!itorero,ajasięuśmiecham.Zabawne!
Podaje nam piwo, a w tym czasie zjawia się pozostała część grupy i po chwili
młodakelnerkaotwieranamoddzielnąsalkę,doktórejwszyscywchodzimy.Siadamyi
pozwalam, żeby potrawę wybrał mi Eric. Nie zdążyłam się jeszcze zorientować w
niemieckiejkuchni.
Kolacjazaczynasięwśródśmiechów,staramsięzrozumiećwszystko,comówią,ale
słuchanie tylu osób rozmawiających jednocześnie po niemiecku mnie przytłacza. Ale
szybko mówią! Kiedy staram się skupić, żeby dokładnie zrozumieć, co opowiadają,
Ericprzysuwasiędomojegoucha.
–Odkądwiem,żecofnęłaśkarę,niemogęsiędoczekaćpowrotudodomu,mała.
Uśmiechamsię.
–Tyteżtegopragniesz?–pyta.
Mówię,żetak.
– Pragniesz mnie? – pyta mnie znów na ucho Eric, a ja czuję, że jego palce kreślą
kołanamoimudziepodstołem.
Robięłobuzerskąminę,unoszębrewiskupiamsięnanim.
–Tak,bardzo.
Uśmiechasię.Jestszczęśliwy,żetosłyszy.
– W skali od jeden do dziesięciu, jak bardzo mnie pragniesz? – drąży, zaskakując
mnietympytaniem.
Mojepodnieceniesięgazenitu.
–Braknieskali.Powiedzmy–pięćdziesiąt?
Moja odpowiedź znów sprawia mu przyjemność. Bierze z talerza frytkę, odgryza
kęs, a potem wsuwa mi ją do ust. Żuję ją z rozbawieniem. Przez kilka minut jemy w
milczniu.
–Dalej,Flyn,jedz,bojacizjem.–SłyszęnagległosErica.–Umieramzgłodu.
Małykiwagłową,aBjörnnagleparskaśmiechem.
–Eric,powiedziałemnowejkucharcetaty,żeJudithjestHiszpanką,konieczniechce
jąpoznać.
Śmiejąsięobaj,aEric,nietracącczasu,wstaje,przebijazBjörnempiątkę,chwyta
mniezarękę.
– Zróbmy to, o co prosi kucharka, bo inaczej nie będziemy mieli wstępu do tego
lokalu–mówi.
Zdziwionawstajęodstołu,wszyscynamniepatrzą,aFlynsiępodnosi,żebypójśćz
nami,aleBjörnodwracajegouwagę.
–Jeżelipójdziesz,zjemciwszystkiefrytki.
Mały broni talerza, a my odchodzimy od grupy. Wychodzimy z sali, idziemy
szerokimkortarzeminagleEricstajeprzeddrzwiami,wkładakluczdozamka,każemi
wejśćizamykadrzwi.
– Dłużej nie wytrzymam, kochanie – mruczy, rozpinając marynarkę. – Umieram z
głodu,aleniechodzimiojedzenie,któreczekanastole.
Patrzęnaniegooniemiała.
–Myślałam,żeidziemydokucharki?
Ericpodchodzidomnie,pożerającmniewzrokiem.
–Rozbierzsię,kochanie.Pięćdziesiątkawskalipożądania,pamiętasz?
Ze zdziwioną miną chcę odpowiedzieć, ale Eric chwyta mnie z impetem w pasie i
sadzanabiurkuwgabinecie.Niemówiłmiprzedchwilą,żebymsięrozebrała?
Muska językiem najpierw górną wargę, potem dolną, a kiedy kończy ten
uwodzicielskikontaktugryzieniem,rzucamsięnajegoustaijepożeram.
Żar.
Podniecenie.
Natychmiastoweszaleństwo.
Przez kilka minut całujemy się gorączkowo, dotykając się. Eric jest tak rozpalony,
tak aktywny w tej pieszczocie, że topię się w jego dłoniach. Pośpiesznie zadziera mi
sukienkęikładzieogromnedłonienapaskurajstop.
–Stop–mówię.
Mojepoleceniegopowstrzymuje.
–Niechcę,żebyśpodarłmirajstopyalbomajtki–mówię.–Sąnoweikosztowały
mniekupęforsy.Samajezdejmę.
Uśmiecha się, uśmiecha, uśmiecha… O Boże! Kiedy się uśmiecha, moje serce
podskakujejakszalone.Niechmipodrze,cochce!
Eric cofa się o krok. Jestem świadoma tego, że potęguję jego pożądanie. Nie
ociągającsię,opieramstopęojegoklatkępiersiową.Rozpinamikozak,nieodrywając
wzrokuodmoichoczu,izdejmujemibut.Tęsamączynnośćpowtarzamzdrugąnogą,a
onrobitosamozdrugimkozakiem.Hmmm,jakiperwersyjnytenmójIceman!
Kiedy oba kozaki leżą na podłodze, schodzę ze stołu, Eric robi krok do tyłu, a ja
zdejmujęrajstopy.Kładęjenastole.
Ericmarównienieregularnyoddechjakja.Klękaprzedemnąiniemusimnieprosić
oto,czegochce.Robięto.Podchodzędoniego,onprzysuwatwarzdomoichmajteki
zamykaoczy.
–Niewiesz,jakzatobątęskniłem–szepcze.
Teżzanimtęskniłam.Pragnęseksu,kładęmudłonienagłowieimierzwięmuwłosy,
aon,nieporuszającsię,ocierasiępoliczkiemomójwzgórekłonowy,apotemjednym
palcemzsuwamimajtkiimuskawargamitatuaż.
–Prośmnie,ocochcesz,mała…–szepcze.–Ocochcesz.
Nie przestając powtarzać tego zdania, tak dla niego typowego, które sobie
wytatuowałam,zsuwami majtki,zdejmuje,kładzie nastole,podnosi się,biorącmnie
naręce,isadzamnienastole.Rozchylaminogi,zsuwaswojeczarnespodniedresowe,
ajawbijamwzrokwjegowzwiedziony,kuszącyczłonek.
–Doszaleństwadoprowadzamnietozdanienatwoimciele,mała–szepcze,kładąc
mnie. – Smakowałbym cię całymi godzinami, ale nie ma czasu na ceregiele, dlatego
przelecęcięodrazu.
I jakby nigdy nic, przysuwa ogromny penis do wejścia mojej wilgotnej pochwy i
wchodziwemniejednympewnymruchem.
Tak…tak…tak…
Och,tak!
Zazamkniętymidrzwiamisłychaćkręcącychsięludzi,kiedyEricmniebierze.Patrzę
naniego.Upajamsię.
–Żadnychwięcejsekretówmiędzynami–szepczę.
Kiwagłową.Wchodziwemnie.
–Chcęszczerościwnaszymzwiązku–nieodpuszczam,chociażdyszę.
–Oczywiście,mała.Obiecuję,terazizawsze.
Dobieganasmuzyka,alejestemtylkowstanierozkoszowaćsiętym,cowtejchwili
czuję. Raz po raz moje wnętrze wypełnia energicznymi ruchami mężczyzna, którego
pożądamnajbardziejnaświecie.Jestemwniebowzięta.Jegosilnedłonietrzymająmnie
wpasie,poruszająmną,aja,upajającsięchwilą,pozwalamsobąporuszać.
Ericprzyciskamniedosiebiecojakiśczas,zaciskajączęby,isłyszę,jakprzeciska
się przez nie powietrze. Moje ciało otwiera się, żeby go przyjąć, a ja dyszę, gotowa
otwierać się dla niego bardziej i bardziej. Nagle bierze mnie na ręce i przyciska do
ściany.
OBoże,tak!
Pchnięcia stają się coraz mocniejsze. Bardziej zaborcze. Raz… dwa… trzy…
siedem…osiem…dziewięć…dzikie,ajajęczęzrozkoszy.
Jegodłonie,którymimnieprzytrzymuje,ściskająmniezapupę.Unieruchamiająmnie
przy ścianie i mogę tylko przyjmować z przyjemnością raz za razem jego cudowne,
niszczycielskieataki.TojestEric.Tojestnaszsposóbuprawianiaseksu.Tojestnasza
namiętność.
Żar. Jest mi potwornie gorąco, aż nagle czuję, że za chwilę zacznę krzyczeć pod
wpływempotężnegoorgazmu.Ericpatrzynamniezuśmiechem.Powstrzymujękrzyk,
zbliżamwargidojegoucha
–Teraz…–szepczę,jakmogę.–Kochanie…terazmocniej.
Ericnapieramocniej,wie,jaktorobić.Zanurzasięwemniedosamegokońca,aja
upajamsiętymieksplodujęzrozkoszy.Ericdajemito,ocoproszę.Jestmoimpanem.
Mojąmiłością.Moimsługą.
Jestdlamniewszystkim.Kiedymamwrażenie,żeżar,jakijestwnas,zamieninasw
węgiel, słyszę, jak z naszych gardeł wydobywa się głośny krzyk spełnienia, który
powstrzymujemypocałunkiem.
Chwilępóźniejwyginasięnademnąwłuk,ajaprzyciągamgodosiebie,bochcę,
żebyzostałwemnieprzezcałąnoc.
Kiedyfalecudownegoorgazmuzaczynająłagodnieć,patrzymysobiewoczy.
– Nie mogę bez ciebie żyć – szepcze, nie wysuwając ze mnie członka. – Co ty ze
mnązrobiłaś?
Uśmiechamsięidajęmusłodkiegobuziakawusta.
–Tosamo,cotyzemną.Rozkochałamcięwsobie!–odpowiadam.
PrzezkilkasekundmójIcemanprzyglądamisiętymswoimwzrokiem,niemieckim,
czarującym, który przyprawia mnie o szaleństwo. Chciałabym się znaleźć w jego
głowie, żeby się dowiedzieć, co w niej siedzi, kiedy tak na mnie patrzy. W końcu
całujemniewustainiechętniewypuszcza.
–Pieprzyłbymcięwkażdymkącietegopokoju,alechybamusimywracać.
Zgadzamsięochoczo.Widzęrajstopyimajtkinastole,wkładamjeszybko,aleEric
zdążyłotworzyćszufladę.Wyjmujepapieroweserwetki,którymisięwycieramy.
– No, no, panie Zimmerman – zauważam z szelmowską miną. – Widzę, że nie
pierwszyrazpantuprzychodzizaspokoićswojepotrzeby.
Ericsięuśmiecha,wycierasięiwyrzucaserwetkędokosza.
–Niemylisiępani,pannoFlores–odpowiada,poprawiającczarnespodnie.–To
lokalojcaBjörna,odwiedzaliśmytękanciapęwielerazy,żebysięzabawićwdamskim
towarzystwie.
Jegouwagawydajemisięzabawna,aletahiszpańskazazdrośćtakzakorzenionaw
mojejosobowościsprawia,żerobiękrokwprzód.
Ericpatrzynamnie.
–Mamnadzieję,żeodtejporyograniczyszsiętylkodomnie.–Mrużęoczy.
Ericsięuśmiecha.
–Zcałąpewnością,mała.Wiesz,żeciebiejednejpożądam.
Ogień…
Taka otwarta rozmowa na temat seksu z Erikiem doprowadza mnie do szaleństwa.
On,świadomytego,przysuwasiędomnieichwytamniewpasie.
– Niedługo rozchylę ci nogi, żeby na moich oczach pieprzył cię inny, a ja będę
całowałcięwustaispijałtwojejękirozkoszy.Nasamąmyślotymznówmistaje.
Czerwona… Na pewno jestem bardziej czerwona niż pomidor na gałązce. Już od
samegowyobrażeniasobietego,copowiedział,ożywamiszaleję.
–Pragniesztego,copowiedziałem?
Bezcieniawstydukiwamgłową.Gdybymójtatatowidział,wydziedziczyłbymnie.
Eric,rozbawiony,uśmiechasięicałujemnieczule.
–Zrobimyto,obiecujęci.Aterazubierzsię,piękna.Czekananaspełnoludziprzy
stole,paręmetrówstąd,ijeżelizabawimyjeszczechwilę,zacznącośpodejrzewać.
Oszołomionatym,cosięwydarzyłoiostatniąpropozycjąErica,wciągamdokońca
rajstopy.PotemEricpomagamizapiąćkozaki.
–Wyglądamprzyzwoicie?–pytam,kiedyjestemubrana,ispoglądamnaErica.
Mierzymniewzrokiemzgórynadół.
– Tak, kochanie – szepcze, zanim otworzy drzwi. – Ale kiedy wrócimy do domu,
chcę,żebyśbyłazupełnienieprzyzwoita.
Jegouwagamnierozśmiesza.
– Wyjdźmy z tego pokoju. – Wzdycha. – Bo inaczej nie będę w stanie się
powstrzymaćitymrazemzedręzciebiecennenowerajstopyimajtki.
Wnocy,popowrociedodomu,ErickładzieFlynaspać,apotemzamykamydrzwi
naszejsypialniioddajemysiętemu,colubimynajbardziej:dzikiemu,perwersyjnemui
gorącemuseksowi.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział12
W
sobotę, dwudziestego dziewiątego grudnia, Eric prosi, żebyśmy cały dzień
poświęcili jego siostrzeńcowi. Po jego oczach widzę, że jest bardzo niespokojny,
kiedy to mówi, kiwam głową, przekonana, że tak będzie najlepiej dla wszystkich, a
zwłaszcza dla Flyna. Owszem, chłopiec nie zmarnuje żadnej okazji, żeby dać mi do
zrozumienia,żejestempiątymkołemuwozu,aleniezwracamnatouwagi.Todziecko.
WiększączęśćdniagramynaWiiiPlay,botylkotochybajestwstaniezainteresować
małego, a ja przy okazji udowadniam mu, że dziewczyny umieją więcej, niż mu się
wydaje.Zrozbawieniemobserwuję,jaknamniepatrzy,kiedywygrywamzErikiemw
MotoGPalboznimwMarioBros.Małyniewierzywłasnymoczom.Dziewczynaich
ogrywa! Daję mu wygrać w Mortal Kombat, żeby go nie przytłoczyć i żeby nie
znienawidził mnie bardziej. Flyna ciężko obłaskawić, jest godnym siostrzeńcem
mojego Icemana. Przez cały dzień Eric i ja poświęcamy się całkowicie jemu i
wieczorem głowa mi pęka od takiej ilości muzyki z gier wideo. Ale podczas kolacji
Flynmniezaskakujeipyta,czychcęsałatki,inalewamicoca-colidoszklanki,kiedy
mi się kończy, chociaż wcale go o to nie proszę. Jest to jakiś początek, Eric i ja się
uśmiechamy.
Kiedywkońcuudajenamsięzmęczyćmałegoipołożyćgospać,zaszywamysięw
sypialniiEricznówjestmój.Tylkomój.Upajamsięnim,jegowargami,tym,jaksięze
mnąkocha,iwiem,żeonupajasięmną.
Kiedy we mnie wchodzi, nie przestajemy patrzeć sobie w oczy i mówimy sobie
pikantne, perwersyjne rzeczy. Jego gra jest moją grą, razem jest nam
nieprawdopodobniedobrze.
W niedzielę, jak zwykle, budzę się w łóżku sama. Eric i jego śladowe ilości snu.
Spoglądamnazegarek.Osiempodziesiątej.Jestemwyczerpana.Pointensywnejnocyz
Erikiem marzę tylko o tym, żeby się porządnie wyspać, ale wiem, że w Niemczech
ludziewstająbardzowcześnie,imuszęsięzwleczłóżka.
Nagle drzwi się otwierają i staje w nich obiekt moich grzesznych, mrocznych
pragnieńztacąześniadaniem.
–Dzieńdobry,czarnulko.
Uśmiechamsię,botakmówidomnietata.Ericsiadanałóżkuidajemibuziakana
dzieńdobry.
–Jaksiędzisiajmiewamojanarzeczona?–pytaczule.
– Jestem wykończona, ale szczęśliwa – odpowiadam, odgarniając włosy z twarzy,
zachwyconażyciemimiłością,jakądoniegoczuję.
Moja odpowiedź mu się podoba, ale nim zdąży się odezwać, zerkam na tacę i
dostrzegamcoś,nawidokczegoodbieramimowę.
–Churros?Tosąchurros?
Erickiwagłową,uśmiechającsięserdecznie,ajabioręchurro,zanurzamwcukrzei
dajęmuugryźć.
–Hmmm,pycha!–Patrzęnamojepalce.–Tłuściutkiejaktrzeba–szepczę.
Ericparskaśmiechem,któryniesiesiępopokoju.
OBoże!ChurrosnaśniadaniewNiemczechsąrzecząconajmniejniesamowitą.
–Gdziejekupiłeś?–dopytuję,nadalzaskoczona.
Ericzmegaszerokimuśmiechembierzechurroiodgryzakawałek.
–PowiedziałemSimonie,żewHiszpaniibardzopopularnesąchurrosnaśniadaniei
żetyjeuwielbiasz.Aona,niewiemjakimsposobem,jedlaciebieprzygotowała.
– No, nieźle! – krzyczę, zachwycona. – Jak powiem tacie, że na śniadanie w
Niemczechjadłamchurrosdokawy,chybanieuwierzy.
Ericsięuśmiecha,jateżizaczynamyjeść.
Kiedy chcę się wytrzeć serwetką, pojawia się przede mną pierścionek, który
oddałamEricowiwfirmie.
–Jesteśznowumojąnarzeczoną,chcę,żebyśgonosiła.
Patrzę na niego. On na mnie. Uśmiecham się. On też się uśmiecha. Bierze
pierścionekiwkładamigonapalec,apotemcałujemniewrękę.
–Znowujesteścałamoja–szepczeochrypłymgłosem.
Mojeciałojestrozpalone.Uwielbiamgo.Całujęgowusta.
–Awłaśnie,mójnarzeczony–szepczę,odsuwającsięodniego.–Mogęspytaćcię
oFlyna?
–Pewnie.
Przełykamkęspysznegochurroiwbijamwniegowzrok.
–Dlaczegominiepowiedziałeś,żetwójsiostrzeniecjestChińczykiem?–pytam.
Ericparskaśmiechem.
–NiejestChińczykiem.JestNiemcem.NienazywajgoChińczykiem,bosiębardzo
zezłości. Nie wiem, dlaczego nienawidzi tego określenia. Moja siostra Hannah
wyjechała na kilka lat do Korei. Tam poznała Lee Wana. Kiedy zaszła w ciążę,
postanowiławrócićdoNiemiec,żebytuurodzićFlyna.DlategojestNiemcem!
–AojciecFlyna?
Ericsiękrzywi.
–Tobyłżonatymężczyzna,nigdysięnimniezainteresował.
Kiwamgłową,aEricnieoczekiwaniezaczynaciągnąćtemat.
– Przez jakiś czas miał ojca w Niemczech. Moja siostra spotykała się z facetem o
imieniuLeo.Małygouwielbiał,alepośmiercisiostrytenidiotazerwałznimkontakty.
Potwierdził tym to, co podejrzewałem od zawsze – był z moją siostrą tylko dla
pieniędzy.
Postanawiam, że nie będę o nic więcej pytać. Nie powinnam. Jem dalej, a Eric
całuje mnie w czoło. Przez kilka sekund patrzymy na siebie i wiem, że nadszedł
moment,żebyporozmawiaćotym,coniedajemispokoju.Wypijamłykkawy.
–Eric,jutrojestsylwesteri…
Niedajemidokończyć.
– Wiem, co chcesz powiedzieć – stwierdza i kładzie mi palec na ustach. – Chcesz
wrócićdoHiszpanii,żebyspędzićNowyRokzrodziną,prawda?
–Tak.
Erickiwagłową.
–Chybapowinnamleciećdzisiaj.Jutrosylwesteri…,rozumiesz.
Wzdychaisięzgadza.Jegorezygnacjachwytamniezaserce.
–Chcę,żebyświedziała,żechociażbyłbymprzeszczęśliwy,gdybyśzemnązostała,
rozumiem cię. Ale tym razem nie będę mógł lecieć z tobą. Muszę zostać z Flynem.
Mamaisiostramająswojeplany,ajachcęspędzićtenwieczórznim,wdomu.Tyteż
mnierozumiesz,prawda?
Sercemipękanamyślotym.Zostanąsami?
– Moja rodzina się rozsypała w dniu śmierci Hannah – dodaje mój Niemiec, nim
zdążęocokolwiekspytać.–Niemogęmiećdonichpretensji.Wpierwszegosylwestra
zniknąłemja.Cóż,niechcęotymrozmawiać,Jud.JedźdoHiszpaniiibawsiędobrze.
MytuzostaniemyzFlynem.
Dostrzegamwjegospojrzeniuból,którykażemidotknąćjegopoliczka.Chcęznim
otymporozmawiać,alemójIcemanniechceodemniewspółczucia.
–Zadzwonięnalotnisko,żebyprzygotowalijeta.
–Nie…nietrzeba.Polecęrejsowymsamolotem.Niemapotrzeby,żebyś…
–Posłuchajmnie,Jud.Jesteśmojąnarzeczonąi…
– Proszę, Eric, nie utrudniaj sprawy – ucinam. – Lepiej będzie, żebym poleciała
zwykłymsamolotem.Proszę.
–Zgoda–odzywasiępochwiliwymownejciszy.–Załatwięto.
–Dziękuję–szepczę.
–WróciszpoNowymRoku?–pytazrezygnowany,mrugającpowiekami.
Myślizaczynająmiwirować.Jakmożemnieotopytać?Nierozumie,żekochamgo
doszaleństwa?Chcękrzyczeć,żeoczywiście,żewrócę,aleonbierzemniezaręce.
–Chcę,żebyświedziała–dodaje–żejeżelidomniewrócisz,zrobięwszystko,co
w mojej mocy, żebyś nie tęskniła za niczym, co zostawiasz w Hiszpanii. Wiem, że
jesteś bardzo mocno związana z rodziną i że rozłąka z nimi jest dla ciebie
najtrudniejsza,alejabędęsięociebietroszczył,będęcięchronił,aprzedewszystkim,
bardzokochał.Pragnę,żebyśbyłazemnąszczęśliwawMonachiumijeżelibędziemy
sięmusielinauczyćhiszpańskichzwyczajów,tosięichnauczymy,żebyśczułasięjaku
siebie w domu. Jeżeli chodzi o Flyna, daj mu czas. Jestem pewny, że szybciej, niż
przypuszczasz,pokochaciętakmocnojakja,albonawetbardziej.Mówiłemci,żejest
dośćszczególnymdzieckiemi…
–Eric–przerywammuwzruszona.–Kochamcię.
Ton mojego głosu, to, co właśnie powiedziałam, i spojrzenie Erica sprawiają, że
unosząmisięwłoskinacałymciele.
–Kochamciętak,mała,żerozłąkaztobąprzyprawiamnieoszaleństwo–mówi.
Naszespojrzeniasąszczere,asłowajeszczeszczersze.Kochamysię.Kochamysię
jak szaleni. Kiedy Eric przysuwa się do moich ust, żeby mnie pocałować, drzwi
otwierająsięnaościeżistajewnichmałyFlyn.
–Wuuuuuuujek!Cotakdługo?
Szybkodoprowadzamysiędoporządku,aja,widząc,żeEricsięnieodzywa,biorę
kawałekciastka.
–Chceszchurro,Flyn?–pytampohiszpańsku.
Małysiękrzywi.Nieznasłowa„churro”,amnieniecierpi.Niemazamiarutracić
przezemnieanisekundywięcej.
–Wujek,czekamnaciebienadole,będziemygrać.
Nimktórekolwiekznaszdążysięodezwać,zamykadrzwiiodchodzi.
KiedyzostajemyzErikiemsami,zerkamnaniegorozbawiona.
– Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Flyn bardzo się ucieszy z mojego
wyjazdu.
Ericsięnieodzywa.Milczy,całujemniewusta,apotemwstajeiwychodzi.Przez
chwilęwpatrujęsięwdrzwi,nierozumiejąc,jakSoniaiMarta,matkaisiostraErica,
mogązostawićichsamychwtakimdniu.Smucimnieto.
O wpół do siódmej Eric, Flyn i ja jesteśmy na lotnisku. Nie mam bagażu do
odprawienia. Mam ze sobą tylko plecak z moimi paroma rzeczami. Denerwuję się.
Bardzo.Pożegnanieznimi,azwłaszczazErikiem,rozdzieramiserce,alemuszębyćz
mojąrodziną.
Widzę chłód w oczach Erica, który mimo wszystko stara się żartować. To jego
mechanizm obronny. Chłód, żeby uchronić się przed cierpieniem. Kiedy nadchodzi
momentpożegnania,pochylamsięicałujęFlynawpoliczek.
–Miłobyłociępoznać,młody,ajakwrócę,chcęrewanżuwMortalKombat.
Mały kiwa głową, a ja przez chwilę widzę promyk ciepła w jego oczach, ale
poruszagłową,akiedyznównamniespogląda,ciepłajużniema.
Flyn,naprośbęErica,oddalasięodnasparęmetrówisiada,żebypoczekać.
–Eric,ja…
Nie mogę mówić dalej. Eric całuje mnie z prawdziwym namaszczeniem, a potem
odsuwasięlekkoispoglądanamnieswoiminiewiarygodniebłękitnymioczami.
–Bawsiędobrze,mała.Pozdrówodemniewszystkichiniezapominaj,żemożesz
wrócić,kiedytylkochcesz.Będęczekałnatwójtelefon,przyjadępociebienalotnisko.
Dzieńigodzinaniemająznaczenia.
Kiwamgłową,wzruszona.Potworniechcemisiępłakać,alesiępowstrzymuję.Nie
mogętegozrobić,bowyjdęnagłupiegomięczaka,ategonigdyniecierpiałam.Dlatego
się uśmiecham, daję ukochanemu jeszcze jednego buziaka, puszczam oko do Flyna i
ruszam w stronę bramek kontroli bezpieczeństwa. Przechodzę, odbieram torebkę i
plecak, odwracam się, żeby im pomachać, i serce mi pęka, kiedy widzę, że Erica i
małegojużniema.Poszlisobie.
Pewnym krokiem idę przez lotnisko, szukam na ekranie mojej bramki i kiedy ją
odczytuję,kierujęsięwjejstronę.
Dowejścianasamolotjestjeszczeprawiepółtorejgodziny,więcpostanawiamsię
przejść po sklepach, żeby się nie nudzić. Ale moja głowa jest zupełnie gdzie indziej,
myślętylkooEricu.Omojejmiłości.Obólu,którywidziałamwjegooczach,kiedysię
ze mną rozstawał, i coraz ciężej mi na duszy. Zmęczona i wyczerpana smutkiem,
siadam i przyglądam się przechodzącym obok ludziom. Wesołym i smutnym. Z
rodzinamiisamotnym.Siedzętakdobrąchwilę,ażnagledzwonimójtelefon.Tata.
–Cześć,czarnulko.Gdziejesteś,mojedziecko?
–Nalotnisku.Czekam,ażzacznąwpuszczaćdosamolotu.
–OktórejprzylatujeszdoMadrytu?
Zerkamnabilet.
–Teoretycznielądujemyojedenastej,owpółdodwunastejmamostatnisamolotdo
Jerez.
–Super!BędęnaciebieczekałnalotniskuwJerez.
Rozmawiamyprzezchwilęogłupotach.
–Nicciniejest,mojedziecko?–pytanagle.–Jakaśjesteśprzybita.
Niepotrafięukrywaćuczućprzedmężczyzną,którydałmiżycieimnieuwielbia.
–Tato,towszystkojesttakieskomplikowane,że…że…jestemzmęczona.
–Skomplikowane?
–Tak,tato…Bardzo.
–ZnowusiępokłóciłaśzErikiem?–dociekatata,któryźlemniezrozumiał.
–Nie,tato,nie.Nicztychrzeczy.
–Wtakimrazie,ocochodzi,złotko?
Zanimsięodezwę,przekonujęsiebiesamą,żemuszępowiedziećmu,comnietrapi.
– Tato, chcę być z wami w Nowy Rok. Chcę zobaczyć ciebie, Luz i tę wariatkę
Raquel,ale…ale…
Serdecznyśmiechmojegorodzicielasprawia,żeuśmiechamsiębezwiednie.
–AlejesteśzakochanawEricuichceszbyćtakżeznim,zgadzasię,złotko?
– Tak, tato, i czuję się przez to fatalnie – szepczę, obserwując dwie stewardesy,
którepodchodządobramki,przezktórąmamwejśćdosamolotu.
–Wieszco,czarnulko?Kiedypoznałemtwojąmatkę,mieszkaławBarcelonie,aja,
jakwiesz,wJerez,izapewniamcię,żeczułemto,cotywtejchwili.Mogęcijedynie
poradzić,żebyśkierowałasięsercem.
–Aletato,ja…
– Bądź cicho, moje złotko, i mnie posłuchaj. Luz, twoja siostra i ja wiemy, że nas
kochasz. Będziemy cię mieć i kochać do końca życia, ale twoja droga musi się
rozpocząć tak, jak kiedyś moja, a potem twojej siostry, kiedy wyszła za mąż. Bądź
egoistką, moja droga. Myśl o tym, czego ty chcesz i czego pragniesz. I jeżeli w tej
chwili twoje serce prosi cię, żebyś została w Niemczech z Erikiem, posłuchaj go!
Cieszsię!Jeżelitakzrobisz,jabędęszczęśliwszy,niżgdybymmiałciętutajsmutnąi
zmarnowaną.
–Tato…alezciebieromantyk.–Płaczę,wzruszonajegosłowami.
–Eeeej,czarnulko…
–Aj,tato!–Płaczęnacałego.–Jesteśnajlepszy…najlepszy.
Jegodobroćznówzalewamiduszę,kiedysłyszę:
–Jesteśmojącóreczkąiznamcięlepiejniżktokolwiekinnynatymświecie.Zależy
mitylkonatym,żebyśbyłaszczęśliwa.AjeżeliszczęścieodnalazłaśprzytymNiemcu,
za którym szalejesz, Bogu niech będą dzięki! Bądź szczęśliwa i ciesz się życiem.
Wiem, że mnie kochasz, a ty wiesz, że kocham ciebie. W czym problem? Wszystko
jedno,czyjesteśwNiemczech,czyprzymnie–wiemy,żemamysiebienawzajemdo
końcażycia.Bojesteśmojączarnulkąitegoaniodległość,aniEric,aninicinnegonie
jestwstaniezmienić.
Wzruszonajegosłowami,płaczę.
– No… No… Nie płacz, bo się denerwuję i skacze mi ciśnienie. Chyba tego nie
chcesz,prawda?
Słyszącjegopytanie,parskamśmiechemprzezłzy.Tatajestwielki.Wielki!
– Słuchaj, córeczko, może zostaniesz w Niemczech i spędzisz sylwestra miło i
wesoło? To początek życia, które jeszcze niedawno planowałaś, i wydaje mi się, że
wasze pierwsze wspólne święta zawsze będą dla was miłym wspomnieniem, nie
sądzisz?
–Tato…Naprawdęniemiałbyśnicprzeciwkotemu?
–Jasne,żenie,mojezłotko.UśmiechnijsięiwracajdoErica.Pozdrówgoodemnie
i,proszę,bądźszczęśliwa,żebymjateżmógłbyćszczęśliwy,zgoda?
– Dobrze, tato. Jutro wieczorem do was zadzwonię. Kocham cię, tato. Bardzo cię
kocham.
–Jaciebieteżkocham,czarnulko.
Wzruszona, przejęta, targana tysiącem emocji, wyłączam komórkę i ocieram łzy.
Przezkilkaminutsiedzęimyślę,corobić.TataczyEric?Ericczytata?Wkońcu,kiedy
pasażerowie mojego lotu zaczynają wsiadać, chwytam plecak i już wiem, dokąd
powinnampójść.Domojegoukochanego.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział13
T
askówkazawozimnieprzedwielkąbramęposiadłości,wktórejmieszkaEric.Płacę
visą i wysiadam. Jak można się było spodziewać, znowu pada śnieg i kozaki toną w
zaspach,aleniezwracamnatouwagi.Jestemprzemarznięta,aleszczęśliwa.Taksówka
odjeżdża, a ja zostaję sama przed bramą o imponujących rozmiarach, aż nagle słyszę
hałas gdzieś w pobliżu. Zerkam w stronę kubłów na śmieci po lewej stronie i
podskakuję.Patrząnamniewielkie,lśniące,wyłupiasteoczyska.Krzyczę.
–Jasnygwint,alesięprzestraszyłam!
Biedny pies, przestraszony moim krzykiem, ucieka. Chyba przestraszył się bardziej
niżja.Kiedyznówjestemsama,szukamdzwonka,żebyktośmiotworzył,alewidzę,że
w domku Simony i Norberta zapala się światło. Zasłony w jednym z okien się
poruszająinagleotwierająsięjednocześniedrzwiibrama.
–PannaJudith?Święcipańscy,zamarzniepani!
OdwracamsięiwidzęNorberta,mężaSimony,którybiegniedomnieopatulonyw
ciemnypłaszczdokostek.
–Copaniturobinatakimmrozie?Myślałem,żewyjechałapanidoHiszpanii?
–Wostatniejchwilizmieniłamplany–odpowiadam,uśmiechającsięiszczękając
zębamijednocześnie.
Norbert kiwa głową, odwzajemnia uśmiech i prowadzi mnie szybkim krokiem do
bocznegowejścia.
– Proszę. Usłyszałem, że przed bramę podjechał samochód, dlatego się zdziwiłem.
Proszęwejść.Zaprowadzępaniądodomu.
Idziemyrazemprzezogromnyogród,najszybciejjakmożemy.Zębymidzwoniątak
głośno,żeNorbertchcemidaćswójpłaszcz.Niezgadzamsię.Niemogę.Docieramy
dodomuikierujemysięwstronękuchennychdrzwi.Norbertwyciągaklucz,otwierai
zapraszamniedośrodka.
–Przygotujępanicościepłego.Potrzebnepani!
– Nie… nie, naprawdę dziękuję – mówię, chwytając go za zimne ręce. – Proszę
wracaćdodomu,jestpóźno,musipanodpocząć.
–Ale,proszępani,ja…
– Proszę się nie przejmować, Norbercie. Sama sobie coś przygotuję. Niech pan
wracadodomu.
Niechętniesięzgadzaiinformujemnie,żejegopracodawcaotejporzejestzwykle
wgabinecie,aFlynśpi.Dziękujęmuzainformacjęiwkońcuodchodzi.
Zostajęsamawogromnej,ciemnejkuchni.Oddychamniespokojnie.Wdomupanuje
cisza,któraprzyprawiamnieogęsiąskórkę,alewróciłam!Drżę.Jestmizimno,alena
myśl o Ericu i jego bliskości zaczyna mi się robić gorąco. Jestem zdenerwowana,
jestemciekawajegominy,kiedymniezobaczy.
Nie mogę wytrzymać ani sekundy dłużej, więc ruszam w stronę jego gabinetu, a
kiedy podchodzę, dobiega mnie muzyka. Jak dziecko przykładam ucho do drzwi i
uśmiecham się, słysząc przepiękny głos Norah Jones w romantycznej piosence Don’t
knowwhy.
Niewiedziałam,żeEriclubitępiosenkarkę.Jestemoczarowana.
Otwierampocichudrzwiiuśmiechamsię,gdywidzęmojegotwardzielasiedzącego
przyogromnymkominkuzkieliszkiemwręceipatrzącegowogień.Muzyka,ciepłoi
wzruszenie na jego widok obezwładniają mnie, ale podchodzę do niego. Nagle
odwraca głowę i mnie zauważa. Wstaje. Zaczynam szybciej oddychać na widok jego
miny.Jestzaskoczony!
Odstawia kieliszek na stolik. Widok jego zdumionej miny wywołuje uśmiech na
mojejtwarzy.Wypuszczamplecak,któryciągletrzymamwzmarzniętychdłoniach.
–Tataciępozdrawiaiżyczynamszczęśliwegonowegoroku.
Ericmruga,ajadygoczę.
–Powiedziałeś,żemogęwrócić,kiedychcę,więcjestem!I…
Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej. Mój niemiecki olbrzym podchodzi do
mnieiprzytulamniezprawdziwąmiłością.
–Niewiesz,jakbardzotegopragnąłem–szepcze.
Całujemnie,akiedyodrywawargiodmoich,uśmiechasię,uśmiecha,uśmiecha…
ażnagletwarzmutężeje.
–Namiłośćboską,Jud!Jesteśprzemarznięta,kochanie!Podejdźdokominka.
Trzymającgozarękę,spełniamjegoprośbę,aonwpatrujesięwemnieczule.
– Dlaczego do mnie nie zadzwoniłaś? – pyta, nadal wzruszony niespodzianką. –
Przyjechałbympociebie.
–Chciałamcizrobićniespodziankę.
Zezmartwionąminąodgarniamiztwarzywilgotnewłosy.
–Jesteśprzemarznięta,kochanie.
–Tonic…tonic…
Znówmniecałuje.Jestzdenerwowany.Niespodziankajestogromna,Ericniemoże
dojśćdosiebie.
–Jadłaśkolację?
Kręcęgłową,aEricpomagamipozbyćsięzimnaiprzemoczonegopłaszcza.
–Zdejmijubranie.Jesteścałamokra,przeziębiszsię.
–Zaraz.Spokojnie.–Śmiejęsię,szczęśliwa.–Wplecakumamubranie…
– W plecaku wszystko jest mokre i zimne – upiera się i szybkim ruchem zdejmuje
szarąkoszulkęNike,którąmanasobie.
Boże…dosłownietabliczkaczekolady!
Jest imponujący. Z każdym dniem coraz bardziej przypomina mi zabójczo
przystojnegoPaulaWalkera.
–Masz,włóżją,ajapójdędosypialniposucheubranie.
Wypadabiegiemzgabinetu,ajaniemogęprzestaćsięśmiaćjakprawdziwaidiotka.
Mojeciałoogarniabłogieciepło.PowróciłefektEricaZimmermana.Jestemgłupia.
Idiotka.
Zakochanapouszy.
Nim zdążę wykonać jakiś ruch, Eric wraca z ubraniami i w błękitnej koszulce.
Widząc,żejeszczeniezdjęłammokrychrzeczy,rozbieramnieprzyakompaniamencie
melodiiTurnmeonNorahJones.
Boże,uwielbiamtępiosenkę!
Ericniespuszczazemniewzroku.
Bezwolna,kuszęgowzrokiemiciałem.Pragnęgo.Wkładamiprzezgłowęnanagie
ciałoswojąwielkąszarąkoszulkę.
–Zatańczzemną–proszę,kiedymamjąjużnasobie.
Bezbutównaobcasieibezmajtekprzytulamsiędomężczyzny,któregouwielbiam,i
każęmuzemnązatańczyć.Wtuleniwsiebietak,żeczujęsięcałkowiciebezpiecznie,
tańczmy do tej pięknej, romantycznej piosenki miłosnej na puchatym dywanie przed
kominkiem.
Likeaflowerwaitingtobloom
Likealightbulbinadarkroom
I’mjustsittingherewaitingforyou
Tocomeonhomeandturnmeon.
Jestmimiłowjegoramionach.Wiem,żejemuwmoichteż.Naszestopyporuszają
siępowolipodywanie,anaszeoddechyłącząsięwjeden.Tańczymywmilczeniu.Nie
możemyrozmawiać.Wystarczynambliskośćitaniec.
Piosenkasiękończy,spoglądamysobiewoczy,Ericpochylasięidajemisłodkiego
całusawusta.
–Ubierajsię,Jud–mówizmysłowymgłosem.
Rozbawiona tysiącem emocji, o jakie mnie przyprawia, uśmiecham się, a uśmiech
robisięszerszy,kiedywidzę,żeprzyniósłminawetskarpetki.
–Super,świetnesą!WdodatkuodArmaniego.Seksowne!
Eric się uśmiecha, daje mi czułego klapsa w pupę i podaje mi miękkie białe
skarpetki.
–Ubierzsięiniekuśmniewięcej,kusicielko!Usiądźprzykominku.Pójdędokuchni
iprzyniosęcicośdozjedzenia.
–Nietrzeba,Eric…Naprawdę.
–Owszem,kochanie–upierasię.–Trzeba.Usiądźipoczekaj,ażwrócę.
Cieszę się jego szczęściem i swoim i robię to, o co mnie prosi. Daje mi buziaka i
wychodzi. Kiedy zostaję w gabinecie sama, rozglądam się dookoła, otulona
fantastycznąmuzykąNorahJones.Bioręmokryplecak,wyciągamgrzebień,siadamna
dywanie i zaczynam rozczesywać zmoknięte włosy. Walczę z grzebieniem, kiedy
wchodziEricztacą.Namójwidokstawiająnabiurkuipodchodzidomnie.
–Dajmigrzebień.Rozczeszęciwłosy.
Siadamgrzeczniejakmaładziewczynkaipozwalammusięczesać.Jegopalce,czule
rozczesującemiwłosydoprowadzająmniedoszaleństwa.Dostajęgęsiejskórki.Eric
jestczasamitakczuły,żeniemogęuwierzyć,żemożnasięznimkłócić.Kończyidaje
mibuziakawczubekgłowy.
–Twojepięknewłosyrozczesane.Terazjedz.
Wstaje, podnosi tacę z biurka i kładzie ją na dywanie, a potem siada przy mnie i
czulecałujemniewszyję.
–Jesteśpiękna,mała.
Wjegominie,słowach,spojrzeniu,wewszystkimwidać,żejestszczęśliwy,żema
mnie przy sobie. Do mojego nosa dociera smakowity zapach rosołu. Zadowolona
unoszę bulionówkę. Eric nie spuszcza ze mnie oka, a ja wypijam łyk i odstawiam
bulionówkęnatacę.
–Zaskoczyłamcię,co?
– Bardzo – wyznaje, odgarniając mi kosmyk włosów z twarzy. – Nie przestajesz
mniezaskakiwać.
Rozśmieszamnietym.
– Kiedy miałam wsiadać do samolotu, zadzwonił do mnie tata. Porozmawiałam z
nim i powiedział, że jeżeli jestem szczęśliwa przy tobie, mam zostać i cieszyć się
szczęściem. Dla niego ważniejsza jest świadomość, że jestem tu z tobą, zadowolona,
niżgdybymbyłaznimitęskniłazatobą.
Eric się uśmiecha, bierze kanapkę z szynką konserwową, którą dla mnie
przygotował,iwkładamijądoust,żebymodgryzłakęs.
–Twójtatajestwspaniałymczłowiekiem,mała.Maszwielkieszczęście.
– Tata jest najlepszym człowiekiem, jakiego w życiu znałam – odpowiadam po
połknięciukęsapysznejkanapki.–Powiedziałminawet,żepocząteknowegożyciaz
tobą w czasie świąt jest czymś pięknym i muszę to wykorzystać. I ma rację. To jest
począteknaszejwspólnejdrogiichcęsięnimcieszyćprzytobie.
Eric znów podaje mi kanapkę, a ja odgryzam kolejny kęs. Kiedy dociera do niego
znaczeniemoichsłów,dodaję,zamykającmuusta:
–Postanowione:zostajęztobąwNiemczech.Jużsięodemnienieuwolnisz.
Ta informacja zaskakuje go tak, że nie wie, jak zareagować, aż w końcu odkłada
kanapkęnatacęiujmujemojątwarzwdłonie.
– Jesteś czymś najlepszym, najpiękniejszym i najcudowniejszym, co mnie w życiu
spotkało–mówitużprzymoichwargach.
–Poważnie?
Uśmiechasięicałujemniewusta.
–Tak,pannoFlores–potwierdza.–Dopókiniezjeszrosołu,kanapkiideseru,nie
mamzamiaruzaspokoićtwoichpragnień–podkreślaochrypłymgłosem,widzącmoje
zamiary.
–Całąkanapkę?
MójNiemieckiwagłową.
–Całą–szepczetak,żeprzyprawiamnieogęsiąskórkę.
–Ibanana?
–Oczywiście.
Uśmiecham się, słysząc jego odpowiedź. Unoszę bulionówkę i wypijam rosół,
zerkającnaEricaznadbrzegu.Kuszęgowzrokiemiwidzępodnieceniewjegooczach.
Boże!Boże!Eric,jaktymniepodniecasz!
Kończęrosół,bezsłowaodstawiambulionówkęizjadamkanapkę.Wypijamwodę,
apotembiorębanana,pokazujęmugo,uśmiechamsięiodkładamgonatacę.
–Nadeser…wolęciebie.
Ericsięuśmiecha.
Całuje mnie, a ja popycham go tak, że kładę go na dywanie. Jesteśmy przed
płonącym kominkiem, sami… Podnieceni… Siadam na nim okrakiem. Jego penis jest
sztywny,kiedygodotykamipobudzam,gotowydaćmito,czegochcęipotrzebuję.
Dłonie Erica błądzą po moich nogach, powoli i z przerwami, aż zatrzymują się na
moichudach.
–Nadalniewierzę,żetujesteś,mała.
–Dotknijmnie,touwierzysz–zachęcamgo,spoglądającmuwoczy.
Podniecenie rośnie z każdą sekundą. Postanawiam zdjąć mu koszulkę. Jest nagi od
pasawgóręizdanynamojąłaskę,ajaztryumfalnymuśmiechemnaustachidłońmina
jegobrzuchupowoliprzesuwamjewkierunkujegopiersi.Podrodzepochylamsię,a
jegowargiwychodząminaspotkanie.Całujemysię.Jegodłonieujmująmoje.
–Eric…wariujęprzytobie.
Uśmiechasię.Teżsięuśmiecham.
–Chcesz,żebymcipokazał,jaknamniedziałasz?–pytaspragniony,dysząc.
–Tak.
Ericsiada,chwytamajtki,któremamnasobie,ibezżadnychceregielimijeściąga.
Późniejrobitosamozkoszulkąijestemnanimzupełnienaga.Jegodłoniewędrująod
razudomoichpiersi.
–Dajmije–szepcze,przyciągającmniedosiebie.
Pochylamsię,podniecona.Ofiarujęmumojeciało,mojepiersi.Całujejedelikatnie,
apóźniejbierzedoustnajpierwjedensutek,akiedytwardnieje,robitosamozdrugim,
dłońmiprzytrzymującmnieprzysobie,żebymsięniecofnęła.Przezkilkaminutupajam
siętymipieszczotami,któredziałająjakafrodyzjak.Sąniesamowite,gorąceilubieżne,
aż w końcu silnymi dłońmi unosi mnie, przesuwa się pode mną i nagle siedzę mu na
twarzy.
Ściska mnie w żołądku, kiedy czuję jego gorący oddech w samym środku mojego
pragnienia.Och,tak!Chwytamniesilnymidłońmiwpasieistajęsiębezwolnadotego
stopnia,żejestemwstaniegotylkosłuchać.
–Będęcięsmakował.Rozluźnijsię,żebybyłocimiło.
Siedzęnajegowargach,aEricspełniaobietnicęijestmimiło.Jegożywotnyjęzyk,
spragniony mnie, kosztuje miejsce, które daje mi rozkosz jak najwyborniejszej
potrawy. Sprawia, że zaczynam wydawać z siebie niekontrolowane jęki. Zamykam
oczyizkażdąsekundąpłonęcorazbardziej.Dotykającjęzykiemmojejjużnabrzmiałej
łechtaczki, raz za razem doprowadza mnie na skraj orgazmu, ale nie pozwala mi
eksplodować.Doprowadzamniedoszaleństwa,chcęprotestować.
Przezumysłprzemykająmiperwersyjneobrazy,kiedymężczyzna,któryprzyprawia
mnieoszaleństwo,bierzezemniewszystko,cochce,ajamutodaję,pragnącwięcej.
Jesteśmy sami w jego gabinecie przed kominkiem, nadzy, i jest nam rozkosznie miło.
Jednakzniewyjaśnionychpowodówcichygłosszepczemiwmyślach,żegdybybyło
nastroje,byłobybardziejlubieżnie.
Oszołomiona, otwieram oczy. Skąd takie myśli? Eric całkowicie wciągnął mnie w
swojągręiteraztojafantazjujęotakichrzeczach.
Wydajęzsiebiejękrozkoszy,czuję,żestałamsięperwersyjna.Bardzoperwersyjna.
Dajęsięponieśćfantazji.
–Chcęsięzabawić,Eric…–mówię.–Zabawićsięztobąwewszystko,cotylko
chcesz.
Wiem,żemniesłucha.Potwierdzatoklaps,jakidostajęwpupę.Jegowargiwędrują
po moich wargach sromowych, zębami przygryza mnie, wyzwalając we mnie fale
rozkoszy,ażwkońcupozwalamidojśćnaszczytieksplodować.
Kiedymojeciałodochodzidosiebiepotymcudownymataku,Ericznówsadzamnie
sobienapiersi.
– Pieprz mnie, Jud – prosi z tryumfalnym uśmiechem ochrypłym, pełnym erotyzmu
głosem.
Czuję,żepiekąmniepoliczkipodwpływempożądania,jakiewyzwalawemniemój
Niemiec. To nie przez kominek mi gorąco, a przez Erica. Mojego Erica. Mojego
Niemca.Mojegodespotę.Mojegouparciucha.MojegoIcemana.
Chcę, żeby było mu tak miło jak mnie, pochylam się i chwytam jego członek. Jest
rozkosznie delikatny. Spoglądam na Erica, mówiąc mu wzrokiem: rozluźnij się i
rozkoszujinieczekającanisekundydłużej,wprowadzamgosobiedopochwy.Jestem
wilgotna, lepka i czuję, jak czubek cudownej zabawki dociera mi prawie do macicy,
chociażEricsięnieporusza.
Boże,cozarozkosz!
Poruszambiodramiwlewoiwprawo,chcączrobićmuwięcejmiejsca,apóźniej
przywieramdoniego.Ericzamykaoczyidyszy.Tenwahadłowyruchmusiępodoba.
Todobrze!Powtarzamgo,wspierającdłonienajegopiersiach.
–Patrznamnie–żądam.
Mój głos. Władczy ton, którego użyłam w tej chwili, sprawia, że Eric natychmiast
otwieraoczyinamniespogląda.Poprosiłmnie,żebymprzejęłainicjatywę,iczuję,że
mamwładzę.Naglezmieniamkierunekruchubioderikiedyprzesuwamsiędoprzodu,
Ericgłośnodyszyikrzywisięzrozkoszy.
Kładziemiręcenabiodrach.WmoimEricubudzisiębestia,alechcęjąokiełznać.
Chwytamgozaręce.
–Nie…tysięnieruszaj–szepczę.–Zostawtomnie.
Jestniespokojny.Podniecony.Rozpalony.
Jegospojrzeniemówiwszystko,wiem,czegopragnie.Wiem,oczymmyśli.Wiem,
zaczymtęskni.Znówporuszamenergiczniebiodrami.Wbijamsięmocniejnaniego,a
onznówdyszy.Jateż.
–Boże,mała…Oszaleję.
Powtarzam te ruchy kilka razy. Doprowadzam go na sam szczyt, ale nie pozwalam
skończyć.Chcę,żebypoczułto,cokilkaminutwcześniejdałodczućmnie.Wzrokmu
poważnieje. Uśmiecham się. Aaaaaaj… Jak mnie podnieca ta złowroga mina! Jego
dłonie usiłują mnie przytrzymać, ale znów je powstrzymuję, a moje okrężne, szybkie
ruchydoprowadzajągostopniowotam,gdziechcę.Doekstazy.Jegorozkoszjestmoją
rozkoszą, i kiedy widzę, że oboje spłoniemy żywcem, przyspieszam, aż całkowicie
zalewamniecudownyorgazm,amójIceman,rozpalony,krzywisięieksploduje.
Zadowolona,opadamnaniego,aonmnieprzytula.Uwielbiamczućgoblisko.Nasze
nierówneoddechypowolisięuspokajają.
–Uwielbiamcię,czarnulko–mówimidoucha.
Jegosłowa,takpełnemiłości,przyprawiająmiskrzydłauramion,jestemwstanie
uśmiechaćsiętylkojakgłupia,kiedyjegoramionazaciskająsięwokółmojejtalii.
Jegociepłoimojeciepłostapiająsięwjedno.Unoszęgłowęigocałuję.
Przez kilka chwil leżymy tak na dywanie, aż w końcu Eric, widząc moją gęsią
skórkę, proponuje, żebyśmy wstali. Podnosimy się oboje. Eric bierze ciemny koc
leżący na fotelu i zarzuca mi go na ramiona. Później siada nagi i nie wypuszczając
mnie,zmuszamnie,żebymusiadłananim.Odgarniamiztwarzyniesfornewłosy.
– Co ci chodziło po tej twojej główce, kiedy powiedziałaś, że chciałabyś się
zabawićwewszystko,cotylkobymchciał?
Nieźle!Zaskakujemnie.Niespodziewałamsiętego.
–No,Jud–ośmielamnie,widząc,jaknaniegopatrzę.–Zawszebyłaśszczera.
Niewiarygodne.Skądwie,żecośukrywam?
–Hm…nocóż…ja…–zaczynam,gotowapowiedziećmu,oczymmyślałam.–Tak
właściwieniewiem.
Ericuśmiechamisięwszyję,ajasiępoddaję.
–Nodobra,powiemci.Uwielbiamsięztobąkochać,jestcudownieipodniecająco.
Najlepiej.Alekiedyotymmyślałam,przyszłomidogłowy,żegdybybyłonastrojena
dywanie,wszystkobyłobyjeszczebardziejpikantne.Alekochanie…–dodajęszybko.
– Nie pomyśl sobie niczego złego, dobrze? Uwielbiam seks z tobą. Uwielbiam! I nie
mam pojęcia, skąd wzięła mi się w głowie taka myśl. Powiedziałeś mi, żebym była
szczera, więc… więc ci o tym powiedziałam. Ale naprawdę… naprawdę bardzo mi
przytobiedobrzei…
Jegośmiechprzerywamójwywód.
–Straszniesięcieszę,żepragnieszsięzabawić–odpowiada,przytulającmnieprzez
koc.–Naszseksjestfantastyczny,azabawajestdopełnieniemnaszegozwiązku.
–Świetnietoująłeś–mówię,bopodobamisięjegoodpowiedź.
Ericznówcałujemniewszyję,apotemwstaje,trzymającmniewramionach.
– Na razie, piękna, chcę cię wyłącznie dla siebie – oznajmia głosem pełnym
szczęścia.–Dopełnieniaposzukamykiedyindziej.
Śmieję się, on też się śmieje i wychodzimy z gabinetu gotowi na noc pełną
namiętności.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział14
R
ano budzę się i nie wiem, gdzie jestem, ale do mojego nosa dociera zapach Erica.
Kiedyotwieramoczy,widzę,żeleżyprzymnie.
–Dzieńdobry,piękna.
Cieszęsię,żejestwłóżkuotejgodzinie.Uśmiechamsię.
–Dzieńdobry,piękny.
Ericprzysuwasiędomnie,żebypocałowaćmniewusta,alegopowstrzymuję.Minę
mabezcenną.
– Pozwól mi przynajmniej umyć zęby – mówię. – Po obudzeniu sama się siebie
brzydzę.
Nie czekając na odpowiedź, wstaję z łóżka, wchodzę do łazienki, myję zęby w
ułamku sekundy i nie przejmując się fryzurą, wychodzę z łazienki, wskakuję z
powrotemdołóżkaigoprzytulam.
–Teraz,proszębardzo.Pocałujmnie.
Niedajesięprosić.Całujemnie,jegodłonieoplatająmojeciało,aja,szczęśliwa,
wtulamsięwjegociało.
–Słuchaj,skarbie,myślałam,że…–zaczynampokilkupocałunkach.
–Hm,kiedymyślisz,jesteśniebezpieczna!–ironizujeEric.
Rozbawionadajęmuklapsawpupę,aonsiędomnieuśmiecha.
–Myślałamotym,żeskoroterazjestemnamiejscuniemapotrzeby,żebyśzatrudniał
kogośdoopiekinadFlynem.Cotynato?
–Jesteśpewna,mała?
–Tak,wielkoludzie.Jestempewna.
Przezdługąchwilęrozmawiamyprzytuleniwłóżku,ażnagledrzwisięotwierają.
Koniecintymności.
Zjawia się Flyn z krzywą miną. Nie jest zaskoczony moim widokiem, więc
przypuszczam, że Eric powiedział mu, że jestem. Nie patrząc na mnie, podchodzi do
łóżka.
–Wujku,twojakomórkadzwoni.
Eric mnie wypuszcza, chwyta telefon, wstaje i podchodzi do okna, żeby
porozmawiać. Flyn nadal na mnie nie patrzy, ale zawzięłam się, że go do siebie
przekonam.
–Cześć,Flyn!Alejesteśdziśelegancki!
Małypatrzynamnie,oj,tak!Mierzymojątwarzswoimichińskimioczami.
–Maszwłosyjakwariatka–rzucaijakbynigdynicodwracasięiodchodzi.
Brawo,Chińczyk!Oj…sorry…NiemieckiKoreańczyk.
Pewna, że będę mieć z małym udrękę, wstaję, idę do łazienki i przeglądam się w
lustrze.Faktyczniemamwłosyjakwariatrka!Zmokływczorajiniesąanipokręcone,
aniproste,sąwymiętoszone.
Do łazienki wchodzi Eric, przytula mnie od tyłu, a ja obserwuję w lustrze, jak
kładziemibrodęnagłowie.
–Mała…Musiszsięubrać.Czekająnanas.
–Czekająnanas?–pytamzdziwiona.–Kto?
Ericnieodpowiada,znówcałujemniewczubekgłowyiwychodzi.
–Czekamnaciebiewsalonie.Pospieszsię.
Zostajęsamawłazienceiprzeglądamsięwlustrze.Ericijegosekreciki!Wkońcu
decyduję się wziąć prysznic. Kiedy wracam do sypialni, uśmiecham się na widok
suchych dżinsow i koszulki, które Eric zostawił na łóżku. Ale fajnie! Ubieram się,
związujęwłosywkucyk,akiedyschodzędosalonu,Ericwstajeipodajemiwściekle
niebieskipłaszcz,którynienależydomnie,alejestwmoimrozmiarze.
–Twójpłaszczjestjeszczemokry.Włóżten.Idziemy.
Chcę spytać, dokąd idziemy, ale zjawia się Flyn w kurtce, czapce i rękawiczkach.
Nieotwierającust,idęzErikiemzarękędogarażu.Wsiadamywetrójkędomistubishi
iruszamy.Kiedymijamykubłynaśmiecinaulicy,patrzęuważnieiwidzę,żenaśniegu
leżypies.Żalmigo.Biedaczek,alemusimubyćzimno!
Gra radio, ale nie sprawia mi przyjemności – nie znam tych piosenek ani
niemieckichzespołów.
Półgodzinypóźniejzatrzymujemysięnaprywatnymparkinguiwsiadamydowindy.
Napiątympiętrzedrzwisięotwierają.
– Eric! Flyn! – krzyczy, wyciągając ręce, wysoki mężczyzna o niezkazitelnym
wyglądzie.
Małyrzucamusięwramiona,aEriczuśmiechempodajemurękę.
Paręsekundpóźniejcałatrójkapatrzynamnie.
–Orson,tojestJudith,mojanarzeczona–przedstawiamnieEric.
Orson jest rosłym, bezpłciowym blondynem. Prawdziwym Niemcem, z tych, którzy
wlecieopalająsięnakolorarbuza.StawiaFlynanapodłodzeipodchodzidomnie.
–Bardzomiłociępoznać.
–Nawzajem–odpowiadamgrzecznie.
Mężczyznaprzyglądamisięzuśmiechem.
– Hiszpanka? – pyta, zwracając się do Erica. Mój ukochany kiwa głową. – Oj,
Hiszpania!Olé,byk,kastaniety!–mówi.
Terazjasięuśmiecham.Słuchamgozrozbawieniem.
–AlepięknaHiszpanka.
– Jest ładna i ma wiele innych zalet – zapewnia Eric, spoglądając na mnie
porozumiewawczo,zuśmiechem.
Chcęsięodezwać,aleOrsonchwytamniewpasie.
–Odtejchwiliczujsiętujakusiebiewdomu.
Chcęsięodezwać,aleniedajemidojśćdosłowa.
–Aterazrozluźnijsięibawsiędobrze.Rozbierzsię,ajacidamwszystko,czego
potrzebujesz.
Nicnierozumiem.SpoglądamnaErica.Mamsięrozebrać?
Ericuśmiechasię,widzącmojąminę.
Namiłośćboską,jestznamiFlyn!
Chcę się odezwać, zaprotestować, ale mój olbrzym podchodzi do mnie i całuje w
mniepewniewusta.
–Chcę,żebyśsiędobrzebawiła,mała.Dalej…rozbierzsięispędźmiłoczas.
Chybadostanęzawału.Czyonzwariował?Czegoodemniechce?
–No,chodźzemną,piękna–ponaglamnieOrson.SpoglądanaEricaiFlyna.–Wy
możecieiść,jakchcecie.Jasięniązajmę,spełnięwszystkiejejzachcianki.
Gorąco. Za chwilę coś mnie trafi. Jestem zgorszona. Mam zamiar zacząć krzyczeć
jak opętana, czuję, że wybuchnę, aż nagle pojawia się młoda kobieta z wieszakiem
pełnymubrań.SpoglądanaEricaisięrumieni,apotemspoglądanamnie.
–Toklientka,któraprzyszłaprzymierzyćubrania,zgadzasię?
Eric parska śmiechem, a ja, kiedy nagle wyjaśnia się cała ta chora sytuacja, która
powstałajedyniewmojejgłowie,dajęmukuksańcawbrzuchizaczynamsięśmiać.
– Potrzebujesz nowych ubrań, śmieszko. Orson i Ariadna ci pomogą, kup sobie
wszystko, absolutnie wszystko, co tylko będziesz chciała. Flyn i ja zajmiemy się
swoimisprawami.
Zadowolonazżycia,dajęmubuziakaiidęzaOrsonemidziewczynązwieszakiem.
Wchodzimy do pokoju z wielkimi lustrami i kilkoma stojakami z rozmaitymi
ubraniami.Rozglądamsię,zaskoczona.
–Ericpowiedziałmi,żepotrzebujeszwszystkiego–informujemnieOrson.–Więc
cieszsię.Przymierzajwszystko,cochcesz,ajeżeliniccisięniespodoba,dajmiznać,
przyniesiemywięcejstrojów.
Stoję z otwartą buzią i patrzę, jak Orson się oddala. Dziewczyna patrzy na mnie z
uśmiechem.
–Zaczynamy!–wykrzykuje.
Przezponaddwiegodzinyprzymierzamrozmaitespodnie,sukienki,spódnice,bluzki,
kozaki,buty,płaszczeikompletybielizny.Wszystkojestprzepiękne,ale,niestety,ma
zabójczącenę.
Rozlegasiępukaniedodrzwi.PochwiliotwierająsięistajewnichEric.Mamna
sobieseksownączarnąszyfonowąsukniępodobnądotej,wjakiejpojawiasięShakira
wpiosenceGitana.Sukienkastraszniemisiępodoba,apominieEricawidzę,żejemu
też.Uśmiechamsię.Ariadna,kiedywidziErica,znikazpokojuizostajemysami.
Robięprzednimkokieteryjnyobrót.
–Jakcisiępodoba?
Ericpodchodzi…podchodzi…chwytamniewpasieisięuśmiecha.
–Niemogęsiędoczekać,żebyjązciebiezedrzeć,mała.
Chcęzaprotestować,alemniecałuje.OchBoże,jakjalubięjegopocałunki!
–Wyglądaszpiękniewtejsukni–stwierdza,odsuwającsięodemnie.–Kupją.
Bezwiedniespoglądamnametkęidoznajęszoku.
– Eric, to… Boże! Ona kosztuje dwa tysiące sześćset euro! Jeszcze nie
zwariowałam! Boże, przecież ja nie zarabiam takich pieniędzy, nawet gdybym
wyrabiałaniewiemilenadgodzin.
Ericsięuśmiechaichwytamniezabrodę.
–Wiesz,żepieniądzeniesądlamnieproblemem.Kupją.
–Ale…
– Potrzebna ci sukienka na przyjęcie u mojej mamy piątego, a w tej wyglądasz
niewiarygodnieoślniewająco.
Drzwi znów się otwierają. Wchodzi Ariadna z Orsonem. Ten spogląda na mnie i
gwiżdżezuznaniem.
–Taskuniajestnaciebieszyta,Judith.
Uśmiechamsię.Ericteżsięuśmiecha.
–Ico,Judith,trafiłaśnacoś,cocisiępodoba?–pytaOrson.
Rozglądamsięwokółsiebiezrozdziawionąbuzią.Wszystkojestfantastyczne.
–Podobamisięchybawszystko–odpowiadamzaczepnie.
OrsoniEricpatrząnamnie.
–Wyślijnamwszystkododomu–mówimójIceman.
Interweniujęszybko,przerażona.
–Eric,naBoga,anisięważ!Przecieżniemożeszkupićtegowszystkiego!
Mężczyzna,wktórymjestemdoszaleństwazakochana,rozbawionymoimwyrazem
twarzyprzysuwasiędomnie.
– Jeżeli nie chcesz, żeby wysłali wszystko do domu, wybierz coś – szepcze. – I
kiedy mówię: coś, mam na myśli… różne rzeczy, włącznie z butami i kozakami!
Potrzebneci,zanimprzyjadątwojerzeczyzHiszpanii.Zgoda?
Nieźle!Chybaoszaleję!Straszniemisiępodobająteubrania.
–Jesteśpewien,Eric?Todużopieniędzy.
MójIcemansięuśmiechaicałujemniewczubeknosa.
– Ty jesteś warta o wiele więcej, kochanie. Dalej, zrób mi przyjemność, chcę
widziećtwojąradość.Wybierz,cotylkochcesz,iniepatrznacenę.Wiesz,żemniena
tostać.Będęnaprawdęszczęśliwy.
Kątem oka spoglądam na Orsona, który się uśmiecha. Niezłe zakupy zrobi u niego
Eric!Wkońcusiępoddaję.Spełniammarzenia,którechciałabyspełnićkażdakobieta
naziemi.Kupować,niepatrzącnacenę!Bioręgłębokioddech,wracamdoubrań,które
zrobiłynamnienajwiększewrażenie,chcączrobićmuprzyjemność,chociażpowinnam
przyznać, że największą przyjemność czerpię z tego ja! Matko… matko… boję się!
Ariadna staje przy mnie, żeby podawać mi to, co chcę i wtedy się decyduję. Nie
myśląc o cenie, wybieram kilka par dżinsów, bluzek, sukienek, spódnic długich i
krótkich,czapek,szalików,rękawiczki,czerwoneboaikilkapiżam.
Kiedykończę,złomoczącymsercemspoglądamnaErica.
–Chcętowszystko,zsuknią,którąmamnasobiewłącznie.
Ericsięuśmiecha.Jestzadowolony,szczęśliwy.
–Życzeniespełnione.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział15
U
branawładnączerwonąsukienkę,którąkupiłamdzisiajpopołudniu,przeglądamsię
wlustrzewpokoju.Włosyzwiązałamwysokowkitkę,wyglądamelegancko.Padajak
cholera.Jestpotwornaburza,kulęsię,słyszącgrzmoty.Niejestemtchórzem,aleburzy
nigdynielubiłam.DzwoniędotatydoJerezirozmawiamznimizsiostrą.Wtlesłyszę
śmiechsiostrzenicy,którymnierozczula.Rozmawiając,wszyscysprawiamywrażenie
szczęśliwych,chociażwiemy,żebardzozasobątęsknimy.Bardzomocno.
Kończę rozmowę wzruszona, postanawiam poprawić makijaż. Płakałam, mam nos
jakpomidorimuszędoprowadzićsiędoporządku.Kiedywydajemisię,żewyglądam
znówprzyzwoicie,wychodzę zpokoju,schodzę poprezydenckichschodach istajęw
salonie.ToostatnianocwtymrokuichcęjąmiłospędzićzErikiemiFlynem.Ericna
mój widok wstaje i podchodzi do mnie. W ciemnym garniturze i błękitnej koszuli
wyglądabardzoelegancko.
–Wyglądaszprzepięknie,Jud.Przepięknie.
Całuje mnie w usta, a jego pocałunek ma smak pożądania i miłości. Przez ułamek
sekundyspoglądamysobiewoczy,alesłyszymyprotestującygłosik.
–Przestańciesięjużcałować.Obrzydliwość!
Flynniecierpi,kiedyokazujemysobieuczucia,anastobawi,chociażmałemuzcałą
pewnością nie wydaje się to zabawne. Przyglądam mu się i widzę, że jest ubrany
identyczniejakEric,tylkomniejszy!Kiwamgłowązuznaniem.
– Flyn, w takim stroju jesteś bardzo podobny do wujka. Wyglądasz bardzo
elegancko.
Patrzynamnieilekkosięuśmiecha.Spodobałomusięto,żepowiedziałam,żejest
podobnydowujka,alepoganiamnienakolację.
–Szybko…spóźniłaśsięijestemgłodny.
Zerkamnazegarek.Niemanawetsiódmej!
Namiłośćboską,jakmożnajeśćkolacjętakwcześnie?
Ten dziwaczny rozkład dnia mnie zabije. Eric chyba czyta mi w myślach, bo się
uśmiecha. Wracam na ziemię i podziwiam pięknie udekorowany stół, który
przygotowalidlanasSimonaiNorbert.
–CosięjadanakolacjęwNiemczechwostatniwieczórroku?–pytam,kiedyEric
prowadzimniedokrzesła.
Zanimzdążąmiodpowiedzieć,drzwisięotwierająistająwnichSimonaiNorbertz
dwiemawazami,którestawiająnapięknymstole.Jestemzaskoczona,widzącwjednej
soczewicę,awdrugiejzupę.
–Soczewica?–Śmiejęsię.
–Fuj!–Flynsiękrzywi.
–Toniemieckatradycja,podobnadowłoskiej–odpowiadaEric,szczęśliwy.
–Zupanaboczkuzkiełbaską,pannoJudith,bardzosmaczna–zapewniaSimona.–
Nalaćpanitroszeczkę?
–Tak,poproszę.
Simona nalewa mi zupy i wszyscy na mnie patrzą. Czekają, żebym spróbowała.
Biorę łyżkę i robię to, na co liczą. Faktycznie, zupa jest pyszna. Uśmiecham się,
pozostalirównież.
Niejestemwstaniesiępowstrzymać,żebyniepowiedziećtego,comyślę.
–MożezaprosiszSimonęiNorberta,żebyusiedliznamidostołu–szepczę,kiedy
NorbertżartujezFlynem,aSimonanapełniakolejnytalerzzupą.
Moja propozycja w pierwszej chwili go zaskakuje, ale kiedy dociera do niego, co
mamnamyśli,zgadzasię.
–Simona,Norbert,macieochotęzjeśćznamikolację?
Małżonkowiespoglądająnasiebie.Poichminachwidzę,żeEricpierwszyrazcoś
takiegoimzaproponował.
– Proszę pana – odpowiada Norbert. – Bardzo dziękujemy, ale zjedliśmy już
kolację.
Ericspoglądanamnie.Zawszelkącenęchcępostawićnaswoim.
– Bardzo bym chciała, żeby zjedli państwo z nami deser – mówię z uśmiechem. –
Obiecająmipaństwo?
Małżonkowieznównasiebiespoglądająiwkońcu,widząc,żeFlynnalega,Simona
uśmiechasięikiwagłową.
Dziesięć minut później, kiedy zupa jest zjedzona, Simona i Norbert wchodzą z
kolejnymidaniami.Bacznieprzyglądamsięjednemu.
– To warzywo. Nazywa się Sauerkraut. Kapusta kiszona – wyjaśnia Eric. –
Spróbuj.
–Tak.Jestpyszna–wtrącaFlyn.
Po jego minie widzę, że jej nie lubi, a wygląd potrawy nie bardzo do mnie
przemawia. Postanawiam podziękować za propozycję z najmilszym z uśmiechów i
biorębułkęzczymś,cowyglądajakbiałakiełbasa.Naglewidzę,żeNorbertstawiana
stole kilka półmisków. Biję brawo. Krewetki, ser i szynka hiszpańska. Olé! Eric,
widzącmojąminę,chwytamniezarękę.
– Nie zapominaj, że moja matka jest Hiszpanką i wpoiła nam wiele swoich
zwyczajów.
–Hmmm,uwielbiamszynkę!–wtrącamały.
Szyneczka jest wyborna. Boże, niebo w gębie! Kiedy wnoszą pieczoną kaczkę,
jestem pełna, ale nie chcę zachować się niegrzecznie, więc nakładam sobie maleńki
kawałek. Jest wyśmienita! Próbuję też niemieckiego sera topionego i kapusty z
marchewką. Tłumaczą mi, że są to tradycyjne potrawy, które mają zapewnić
powodzeniefinansowe,aponieważjestembezrobotna,objadamsięnimi.
Całakolacjaprzebiegawmiłejatmosferze,chociażjestemświadomatego,żetoja
podtrzymuję rozmowę. Ericowi wystarczy, że mi przytakuje, patrzy na mnie i się
uśmiecha. Flyn stara się mnie ignorować, ale mądrość przychodzi z wiekiem. Kiedy
zaczynamzagadywaćgoogryWiiiPlayStation,niejestwstanienieprzyłączyćsiędo
rozmowy.
– Jesteś niewiarygodna, kochanie – szepcze Eric, przysuwając się do mnie z
uśmiechem.
Kiedy postanawiam, że nic więcej nie zjem, bo inaczej zwymiotuję, zjawiają się
SimonaiNorbertzdeserem,którywyglądabardzoapetycznieipożeramgojużsamym
wzrokiem.
–BienenstichSimony.Pychota.–Flynklaszczeprzejęty.
Niemogęoderwaćwzrokuodprzepyszniewyglądającegociasta.
–Cotojest?–pytam.
– Niemiecki deser, proszę pani – wyjaśnia Norbert. – Mojej Simonie wychodzi
rewelacyjnie.
– O tak, to najlepszy Bienenstich, jakiego w życiu spróbujesz – zapewnia Eric
rozbawiony.
Simona jest przejęta tym, że znalazła się w centrum zainteresowania, trzech
mężczyzn.
– To przepis, który moja babcia przekazała mamie, a mama mnie. Bienenstich
przyrządza się warstwami. Na dole jest kruche ciasto z drożdżami, druga warstwa to
krem z cukru, masła i masy migdałowej, który ubijam na puch, a na górze jest znowu
krucheciastozkarmelizowanymimidałami.
– Hmmm, pycha! – szepczę. Wstaję energicznie. – Skoro to jest deser, muszą
państwousiąśćznami–mówię.
SimonaiNorbertspoglądająnasiebie,aleniedopuszczamichdogłosu.
–Obiecalimipaństwo–przypominam.
Ericrobitosamo,coja–wstajeiodsuwakrzesło.
–Simona,byłabyśtakmiłaiusiadła?
Kobietawstrzymujeoddech,siada,aobokniejmąż.
–Tosiękroijakciasto,prawda?–pytam,przysuwającsiędonich.
Simonakiwagłową.
–Bardzodobrze,wtakimrazienałożęwamwszystkimtenfantastycznyBienenstich.
– Spoglądam na małego. – Flyn, mógłbyś przynieść jeszcze dwa talerze dla Simony i
Norberta?–proszę.
Flyn szczęśliwy wstaje, biegnie do kuchni i wraca z dwoma talerzami.
Zdecydowanymruchemkrojępięćkawałkówikładęjenatalerzach,akiedysiadamna
krześle,Ericpatrzynamniezadowolony.
–Noto…doataku,zanimsamazjemcały–szepczę,rozśmieszającwszystkich.
Pochłaniamy przepyszny deser, śmiejąc się i rozmawiając. Z zaskoczeniem
obserwuję,jakczteryosoby,któresiedząobokmnie,ciesząsiętąwyjątkowąchwiląi
jestemniewiarygodnieszczęśliwa.
Proszę,żebyzaśpiewaliminiemieckąkolędęiNorbertodrazuintonujetradycyjną
OTannenbaum.
OTannenbaum,OTannenbaum,
wietreusinddeineBlätter.
DugrünstnichtnurzurSommerzeit,
neinauchimWinter,wennesschneit.
OTannenbaum,OTannenbaum,
wiegrünsinddeineBlätter!
Słucham ich oczarowana. Eric z siostrzeńcem na kolanach również śpiewa tę
niemieckąkolędę,ajadostajęgęsiejskórki.Widoktychczterechosób,którejednoczy
muzyka, przypomina mi o mojej rodzinie. Tata i siostra na pewno kroją jagnięcinę, a
siostrzenica ze szwargem śmieją się i wygłupiają. Wzruszam się, oczy napełniają mi
się łzami. Ale kiedy kończą kolędę, biję im brawo, a Flyn, który włączył się w
zaplanowanąprzezemniezabawę,prosimnie,żebymzaśpiewałahiszpańskąkolędę.
Myślę szybko nad kolędą, którą mógł słyszeć w wykonaniu Soni, i zaczynam nucić
Lospecesenelrío.Trafiam.MałyiEricśpiewajązemną,klaszczącwdłonie.
Peromiracómobebenlospecesenelrío,
peromiracómobebenporveraDiosnacido
Beben,ybeben,yvuelvenabeber,
lospecesenelríoporveraDiosnacer.
Kiedykończymy,tymrazemoklaskująnasSimonaiNorbert,amyprzyłączamysię
dobraw.Alepiękna,rodzinnachwila!
Eric otwiera butelkę szampana, napełnia nim piękne kieliszki, a Flynowi nalewa
sokuananasowego.Wznosimysylwestrowytoast.
Simonaupierasię,żebyposprzątaćzestołu,więcchcęjejpomóc.
ZpoczątkuprotestujązNorbertem,alewkońcusiępoddająpodwpływemErica.
–Simona,skoroJudpowiedziała,żecipomoże,nicjejniepowstrzyma–mówi.
Simonasiępoddaje,ajapomagamjejzprzyjemnością.DziękitemuNorbertzostaje
z Erikiem i Flynem w salonie i rozmawiają. Wracam, żeby zebrać ze stołu ostatnie
naczynia.
– Nie, panno Judith… – szepcze Simona. – Te półmiski muszą zostać na stole do
rana. Niemiecka tradycja każe zostawić to, co zostało z kolacji na stole. To nam
zapewniapełnespiżarniewnowymroku.
Natychmiastodstawiampółmisekzradością.
–Notojuż!Dlapełnejspiżarniwszystko!
Przez chwilę śmiejemy się wszyscy, opowiadając zabawne anegdoty. Wśród
śmiechówopowiadająmiotutejszejtradycyjnejgrzenazywanejBleigiessen.Torytuał
przepowiadania przyszłości lub wróżenia. Na łyżce nad płomieniem świecy topi się
ołów, a kiedy jest roztopiony, wlewa się go kropla po kropli do pojemnika z zimną
wodą i zostawia, żeby zastygł. Każdy wybiera później jedną kroplę i za pomocą
specjalnegozestawuodgadujeswojąprzyszłość.
– Jeżeli ołów ma kształt mapy – mówi Flyn z radością – to będzie się dużo
podróżowało.
–Jeżelimakształtkwiatu–wyjaśniaNorbert–oznaczatonoweprzyjaźnie.
– A jeżeli ma kształt serca – mówi z uśmiechem Simona – to znaczy, że wkrótce
nadejdziemiłość.
Ericjestzadowolony.Widzętopojegominieiuśmiechu.Wkońcuwstajeizaprasza
naswszystkichnakanapę.
– Jud, w Niemczech jest inna tradycja – tłumaczy, włączając telewizję. – Może
trochędziwna,aletotradycja.
–Tak?Jaka?–pytam,zaciekawiona.
Wszyscysięuśmiechają,aEricdajemisłodkiegobuziakawpoliczek.
–My,Niemcy,posylwestrowejkolacji,zanimwyjdziemyoglądaćpokazsztucznych
ogni,naogółoglądamydośćstary,czarno-białyskeczDinnerforOne.Patrz…Zacznie
sięporeklamach.
Wszyscysiadają.
– Nie śmiej się, czarnulko – mówi Eric, widząc, że się śmieję. – To tradycja!
Nadają go trzydziestego pierwszego grudnia co roku wszystkie kanały telewizyjne.
Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że skecz jest w języku angielskim, chociaż
niektórekanałydająniemieckienapisy.
–Aoczymjest?
Erickładziemniesobiewramionach.
–PaniSophieobchodziswojedziewięćdziesiąteurodzinywtowarzystwieJamesa,
lokaja, i paru przyjaciół, których już nie ma na świecie – szepcze mi do ucha, kiedy
rozpoczyna się film. – Zabawne jest to, jak lokaj wciela się kolejno w postacie
przyjaciółgospodyni.
Nagleprzestajemówićizaczynasięśmiaćztego,cowidziwtelewizji.Przezcały
czas trwania skeczu przyglądam się im wszystkim zaskoczona. Są tak rozbawieni, że
nawetztwarzyFlynaznikazwyklenaburmuszonaminaiśmiejesiędorozpukuztego,
corobilokajnaekranie.
Kiedy skecz się kończy, Simona idzie do kuchni i wraca z pięcioma miseczkami
winogron.Spoglądamnaowocezdumiona.
–Niezapominaj,żemojamatkajestHiszpanką–podkreślaEric.–Wtakąnocnigdy
niezabrakłowinogron.
Wzruszona, oniemiała i szczęśliwa z powodu zwykłych winogron, krzyczę, kiedy
Eric włącza kanał międzynarodowy, który nadaje transmisję z Puerta del Sol w
Madrycie.
Aaaaj!MojaHiszpania!NiechżyjeHiszpania!
CzujęsięHiszpankąbardziejniżkiedykolwiek.
Do końca roku zostaje piętnaście minut i widok mojego ukochanego Madrytu na
telewizyjnym ekranie mnie wzrusza. Flyn patrzy na mnie zaskoczony. Eric podchodzi
domnie.
–Niepłacz,kochanie–szepczemidoucha.
–Muszęiśćnachwilkędołazienki.
Znikam, najszybciej jak mogę. Wchodzę do łazienki, zamykam drzwi, twarz mi się
krzywi i zaczynam płakać. Ale są to dziwne łzy. Jestem szczęśliwa, bo wiem, że u
mojej rodziny wszystko w porządku. Jestem szczęśliwa, bo jest przy mnie Eric. A
jednakcholernełzyuparciepłynązoczu.Płaczę,płaczęipłaczę,ażwkońcuudajemi
sięopanować.Spryskujęsobiewodątwarz,apokilkuminutachrozlegasiępukaniedo
drzwi.Wychodzę.
–Dobrzesięczujesz?–pytazmartwionyEric.
– Tak – mówię cieniutkim głosem. – Tylko pierwszy raz jestem z daleka od mojej
rodzinywtakszczególnąnoc.
Po mojej twarzy, a zwłaszcza oczach, widać, co się ze mną dzieje, i Eric mnie
przytula.
– Przykro mi, kochanie. Przykro mi, że przez to, że jesteś tu ze mną, przechodzisz
trudnechwile.
Jegosłowanagleprzynosząmipocieszenie,sprawiają,żesięuśmiechamicałujęgo
wusta.
–Niechciniebędzieprzykro.Tosądlamniebardzomagiczneświęta.
Niezabardzoprzekonujegoto,comówię,wbijawemnieswojeimponująceoczyi
kiedychcepowiedziećcoświęcej,szybkocałujęgowusta.
–Chodź…wracajmydosalonu.Flyn,SimonaiNorbertnanasczekają.
Kiedy zegar na Puerta del Sol zaczyna bić, tłumaczę im, że to są poprzedzające
czterosekundówki. Kiedy rozlega się noworoczne bicie zegara, proszę, żeby wzięli
winogrono do ust. Flyn i Eric już to robili, ale Norbert i Simina nie i śmieję się,
widzącichminy.
Zkażdązjedzonąkulkąpowracawemniesiła.
Pierwsza.Druga.Trzecia.Tata,Raquel,Luzimójszwagiermająsiędobrze.
Czwarta.Piąta.Szósta.Jestemszczęśliwa.
Siódma.Ósma.Dziewiąta.Czegowięcejmogęchcieć?
Dziesiąta.Jedenasta.Dwunasta.SzczęśliwegoNowegoRoku!
PoostatnimuderzeniuEricmnieprzytula,alemiędzynaswciskasięFlyn,którynas
rozdziela. Uśmiecham się i puszczam do niego oko. To normalne. Mały chce być
najważniejszy.NorbertiSimona,widząc,cosiędzieje,przytulająmnie.
–GutesNeuesJahr!–mówiądomnieponiemiecku.
Niejestemwstaniepowstrzymaćnaturalnychodruchów–dajęimbuziakaiśmiejąc
się,każęimpowtórzyćpohiszpańsku:
–FelizAñoNuevo!
NorbertiSimonazrozbawieniempowtarzają,coimmówię,śmiejącsię,iwidzę,że
są szczęśliwi. Później podają rękę Ericowi i życzą mu szczęśliwego nowego roku, a
Flyncałyczassiędoniegoklei.Pochylamsię,żebyznaleźćsięnajegowysokości,i
całujęgowpoliczek.Nieprotestuje.
– Szczęśliwego Nowego Roku, piękny! Niech ten rok, który się zaczyna, będzie
cudownyiwyjątkowy.
Mały również daje mi buziaka, ku mojemu zaskoczeniu, i się uśmiecha. Norbert
bierzegonaręce,aEricnatychmiastspoglądanamnieiprzytulamnie.
– Szczęśliwego Nowego Roku, moja kochana – szepcze mi czule do ucha,
przyprawiając mnie o gęsią skórkę. – Dziękuję, że sprawiłaś, że ta noc była dla nas
wszystkimczymśwyjątkowym.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział16
D
nipłyną,ażyciezErikiemjestnajlepszym,comogłomisięprzytrafić.Kochamnie,
okazuje mi czułość i zaspokaja wszystkie moje potrzeby. Flyn to inna bajka.
Rywalizuje ze mną we wszystkim, a ja staram mu się pokazać, że nie jestem jego
przeciwnikiem. Kiedy robię tortillę ziemniaczaną, nie smakuje mu. Kiedy tańczę i
śpiewam,patrzynamniezpogardą.Kiedyoglądamcośwtelewizji,narzeka.Poprostu
mnienieznosiitegonieukrywa.Zkażdymdniemczujęsięcorazbardziejbezsilna.
Rozmawiam z rodziną w Jerez, wszystko u nich w porządku. To mnie podnosi na
duchu.Siostraopowiadami,jakbardzojestzmęczonaciążąijakdajejejpopalićmoja
siostrzenica. Uśmiecham się. Wyobrażam sobie rozhisteryzowaną Luz, czekającą, aż
przyjdądoniejtrzejkrólowiezprezentami.FajnatamojaLuz!
Któregoś ranka wchodzę do kuchni i zastaję Simonę oglądającą telewizję. Jest tak
skupionanatym,coogląda,żenawetmnieniesłyszy.Stajęobokniejiwidzę,żejest
zaniepokojona,przestraszona.
–MójBoże,cosięstało?!
Ocieraserwetkąoczy.
–OglądamSzmaragdoweszaleństwo,proszępani–szepcze,patrzącnamnie.
Zaskoczona zerkam na telewizor i widzę, że chodzi o telenowelę. Nawet w
Niemczech oglądają meksykańskie tasiemce? Uśmiecham się ukradkiem, a Simona
idziewmojeślady.
–Panibysięteżchybaspodobał,pannoJudith.NieznaciewHiszpaniitegoserialu?
–Niekojarzę,alejanieprzepadamzatasiemcami.
–Niechmipaniwierzy,żejateżnie,alewNiemczechrobifurorę.Szmaragdowe
szaleństwooglądająwszyscy.
Kiedymijazaskoczenieiczuję,żezarazparsknęśmiechem,Simonadodaje:
– Bohaterką jest młoda Esmeralda Mendoza. To piękna, młoda dziewczyna, która
pracujejakosłużącapaństwaHalconesdeSanJuan.Wszystkosiękomplikuje,kiedyze
StanówZjednoczonychwracamarnotrawnysyn,CarlosAlfonsoHalconesdeSanJuan
izakochujesięwEsmeraldzieMendozie.OnakochaskrycieLuisaAlfredaQuiñonesa,
nieślubnegosynapanaHalconesadeSanJuani…OBoże!Towszystkojeststrasznie
zagmatwane…
Rozbawiona,uważnie,zotwartąbuziąsłuchamtego,comówiSimona.Niezłygniot
mistreszcza!Mojasiostrabyłabyzachwycona.Wkońcu,niewiedziećczemu,siadamz
niąiniewiemkiedy,dajęsięwciągnąćhistorii.
Marta, siostra Erica, przyjeżdża po mnie drugiego stycznia. Powiedziałam jej, że
muszęzrobićświątecznezakupy,aonachętnieproponuje,żewybierzesięzemną.Eric
cieszysię,żewidziuśmiechnamojejtwarzy.Całujemniewusta,zanimwyjdę.
–Bawsiędobrze,kochanie.
Jest pioruńsko zimno. Dwa stopnie poniżej zera o wpół do dwunastej. Ale dzięki
towarzystwuMartyijejzabawnymopowieściomczujęsięszczęśliwa.Docieramyna
główny plac Monachium, Marienplatz, majestatyczny, otoczony imponującymi
budynkami.Jesttuwielki,pięknytarguliczny,naktórymkupujęparęrzeczy.
–Widzisztamtenbalkon?
Kiwamgłową.
–Tobalkonratuszowy,każdegopopołudniagrająnanimmuzykęnażywo.
Nagle moją uwagę zwraca kolorowe stoisko z nieskończoną ilością świątecznych
choinek.Sączerwone,niebieskie,białe,zielone,wróżnychrozmiarach.Wwiększości
sąozdobionefotografiami,karteczkamizżyczeniami,ciasteczkamialboplastikowymi
płytami.Podobająmisię!
– Jak myślisz, co powie twój brat, jeżeli postawię takie drzewko w salonie? –
SpoglądamnaMartę.
Martazapalapapierosaisięśmieje.
–Będziewstrząśnięty.
–Dlaczego?
Biorę od Marty papierosa, którym mnie częstuje, a ona przygląda się kolorowym
sztucznymdrzewkom.
–Bosądlaniegozabardzonowoczesne,aprzedewszystkimdlatego,żenigdynie
widziałam,żebystawiałwdomuchoinkę.
–Poważnie?–Jestemzmieszana,ajednocześniepewna,cochcęzrobić.–Wtakim
raziewspółczujęmu,alejaniemogężyćbezchoinki.Trudno,będziemusiałjakośto
znieść.
Marta parska śmiechem, a ja dłużej się nie zastanawiam, postanawiam kupić
czerwone dwumetrowe drzewko. Bomba! Kupuję też niezliczoną ilość kolorowych
taśmzdzwoneczkami.Chcęudekorowaćdomjaknależy.Świętajeszczetrwają!Płacę
imówię,żewrócimypozakupypodkoniecdnia.
Przezponadgodzinękupujemyupominki,akiedymamyjużczerwonenosyzzimna,
Marta proponuje, żebyśmy się czegoś napiły. Zgadzam się. Umieram z zimna, głodu i
pragnienia.Dajęsięjejpoprowadzićpięknymimonachijskimiuliczkami.
– Zabiorę cię w wyjątkowe miejsce. Kiedy indziej się umówimy na obiad do
restauracji na Wieży Olimpijskiej. Obraca się i można podziwiać piękne widoki
Monachium.
Przemarznięta,kiwamgłowąizauważam,żetaksówkimajątutajkolorkremowyiw
większościsątomercedesy.Cozaluksus!Pokilkuminutachwchodzimydoogromnego
lokalu.
– Droga Judith – odzywa się Marta z dumą w głosie. – Jak na dobrą monachijkę
przystało, mam zaszczyt poinformować cię, że znajdujesz się w Hofbräuhaus,
najstarszejpiwiarninaświecie.
Rozglądamsiędookołazentuzjazmem.Miejscejestpiękne.Zpiwnicą.Przyglądam
sięłukowymsklepieniomsufitówpokrytymciekawymimalowidłamiidługimwielkim
drewnianymławom,zajętymprzezludzi,którzysiębawią,jedząipiją.
–Chodź,Jud,napijemysięczegoś.–Martachwytamniezarękę.
Dziesięć minut później siedzimy na jednej z drewnianych ławek razem z innymi
osobami. Przez godzinę rozmawiamy i rozmawiamy, popijając pyszne piwo
Spatenbräu. Głód się wzmaga, więc postanawiamy zamówić coś do zjedzenia, żeby
mieć siłę na dalsze zakupy. Wybór zostawiam Marcie, która zamawia mi Leberkäs,
czyli mielonkę na gorąco, pierogi z mięsem mielonym i boczkiem i kruchego słonego
precla,któregomożnaposmarowaćsosami.Wszystkojestwyśmienite!
–IjakicisiępodobaMonachium?
Żujęiprzełykamkawałekprecla.
– Niewiele na razie widziałam, ale wydaje mi się majestatyczne. To chyba bardzo
dostojnemiasto.
Martasięuśmiecha.
–Wiedziałaś,żemieszkańcówMonachiumnazywasiępołudniowcamiEuropy?
–Nie.
Śmiejemysięobie.
–PrzeprowadziłaśsiędoErica?
No,no,cozabezpośredniość!Tomisiępodoba.
–Tak.–Chcębyćszczera.–Jesteśmyjakwodaiogień,alekochamysięichcemy
spróbować.
Martaklaszcze,szczęśliwa,asiedzącyoboknasludziepatrząnanaszdziwieni.
Marciezupełnienieprzeszkadzająspojrzeniainnych.
– Super! – szepcze. – Super! Mam nadzieję, że mój brat przekona się w końcu, że
życie to nie tylko praca i powaga. Chyba otworzysz mu oczy na wiele spraw, ale,
niestety, muszę cię uprzedzić, że będziesz miała przez to niejeden problem. Znam go
doskonale.
–Problem?
–Aha!
–Alejaniechcęproblemów.–Mówiącto,przypominamsobiepiosenkęDavidade
Maríainiemogępowstrzymaćuśmiechu.–Dlaczegomyślisz,żebędęmiałaproblemy
zErikiem?
Martaocieraserwetkąusta.
– On nigdy z nikim nie mieszkał – odpowiada. – Nie licząc tych ostatnich lat z
Flynem.Bardzoszybkosięusamodzielniłijeżeliczegośnienawidzi,towtrącaniasię
w jego życie i decyzje. Bardzo chciałabym zobaczyć jego minę, kiedy zobaczy
czerwonąchoinkęikoloroweozdoby,którekupiłaś.
Śmiejemysięobie.
–Znamtegouparciuchabardzodobrze–ciągnieMarta.–Jestempewna,żebędziesz
sięznimkłócić.WkwestiiwychowaniaFlynajesttragiczny.Nadopiekuńczy.Brakuje
tylkotego,żebyzamknąłgowkryształowejkuli.
Parskamśmiechem.
–Nieśmiejsię.Przekonaszsięsama.Izapamiętajmojesłowa:mójbratniezgodzi
sięnaprezent,którykupiłaśFlynowi.
Spoglądamnatorbę,którąwskazujeMarta.
–Niezgodzisięnadeskorolkę?–pytamzdumiona.
–Nie.
–Dlaczego?–dopytuję,przypominającsobie,ilezabawyjestzmojąsiostrzenicąi
jejdeskorolką.
–Ericodrazuwypunktujeniebezpieczeństwa.Zobaczysz.
–Aleprzecieżkupiłammukask,nakolannikiiochraniaczenałokcie,żebyniezrobił
sobiekrzywdy,kiedyupadnie…
– To nie ma znaczenie, Judith. Ten prezent będzie dla Erica oznaczał jedynie
niebezpieczeństwoiniezgodzisięnaniego.
PółgodzinypóźniejwychodzimyzpiwiarniiruszamywstronęMaximilianstrasse,
nazywanejzłotąmiląMonachium.WchodzimydosklepuD&GiMartarozglądasięza
dżinsami. Przymierza je, a ja w tym czasie szybko kupuję jej bluzkę, która jej się
podobała.Wchodzimydoniezliczonejilościekskluzywnychsklepów,jedendroższyod
drugiego, aż w końcu w Armanim kupuję Ericowi białą koszulę w niebieskie prążki.
Będzie w niej wyglądał rewelacyjnie. Po skończonych zakupach wracamy na plac
ratuszowy, żebym mogła odebrać moją piękną choinkę. Marta się śmieje. Ja też,
chociażzaczynamwątpić,czydobrzezrobiłam,żejąkupiłam.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział17
N
a monachijskim niebie rozpanoszyła się burza, więc postanawiamy zakończyć
zakupowydzień.KiedyoszóstejMartaodwozimniedodomu,Ericaniema.Simona
mówi, że pojechał do firmy, ale niedługo wróci. Szybko wnoszę zakupy do pokoju i
chowam je na dnie szafy. Nie chcę, żeby Eric je zobaczył. Zanim się przebiorę,
wyglądam przez okno. Pada i przypominam sobie, że przy śmietniku widziałam
bezdomnegopsa.
Nie zastanawiając się, idę do pokoju gościnnego i biorę koc. Kupię inny. Schodzę
dokuchni,wyciągamzlodówkitrochęgulaszu,wkładamdoplastikowegopojemnika,
podgrzewam w mikrofali i wychodzę z domu. Idę pomiędzy drzewami do bramy,
otwieramjąipodchodzędośmietnika.
–Straszku…–Takgoochrzciłam.–Straszku,jesteśtam?
Zza kubła wyłania się głowa chudego cynamonowo-białego charta. Drży. Jest
przestraszony, widać, że na pewno jest głodny i bardzo… bardzo zziębnięty.
Przestraszony zwierzak nie podchodzi, więc stawiam gulasz na ziemi i zachęcam go,
żebyzjadł.
–No,Straszku,jedz.Pycha.
Ale pies się chowa i ucieka przerażony, nie dając się dotknąć. To mnie zasmuca.
Biedaczek.Alemusibaćsięludzi.Alewiem,żewróci.Wielerazywidziałamgoprzy
śmietniku. Chcę coś dla niego zrobić. Z desek i skrzynek stawiam mu prowizoryczną
budę.Dośrodkawsadzamkoczabranyzdomuigulasziodchodzę.Mamnadzieję,że
wróciizje.
Wracamdodomu,wchodzęznówdopokoju,przebieramsięiwracamdosalonuz
kartonem z choinką. Flyn gra na PlayStation. Siadam obok niego i kładę przed sobą
ogromne,kolorowepudło.Napewnozwrócijegouwagę.
Przezponaddwadzieściaminutprzyglądamsię,jakgra,nieodzywającsięsłowem,
acholernaogłuszającamuzykarozsadzamibębenki.Wkońcusiępoddaję.
–Chceszpostawićzemnąchoinkę?!–krzyczę.
Flynspoglądanamnie.Wkońcu!Wyłączamuzykę.Oj…Jakmiło!Zerkanapudło.
–Choinkajestwśrodku?–pytazaskoczony.
–Tak.Jestrozkładana.Cotynato?–Otwieramkartoniwyjmujęfragment.
–Niepodobamisię–oznajmiaodrazu.
Uśmiechamsięidajęmukuksańca.Postanawiam,żebędęsięuśmiechać.
–Pomyślałam,żebystworzyćnaszedrzewkoświąteczne.Żebyśmybylioryginalnii
mielicoś,czegoniemaniktinny,udekorujemyjeżyczeniami,któreprzeczytamy,kiedy
będziemyrozbieralichoinkę.Każdeznasnapiszepięćżyczeń.Cotynato?
Flynmruga.Udałomisięzwrócićjegouwagę.Pokazujęmuzeszyt,kilkadługopisów
ikolorowątasiemkę.
– Złożymy drzewko, a potem na karteczkach napiszemy życzenia. Zwiniemy je i
przywiążemykolorowymitasiemkami.Fajnypomysł?
Małyspoglądanazeszyt,apotemwbijawemnieswojeciemneoczyska.
–Głupipomysł–syczy.–Pozatymchoinkisązielone,nieczerwone.
Ścinamnie.Cozabrakwyobraźni!Skorotenmałykarzełtakmówi,copowiejego
wujek?Wracadogryimuzykazaczynadudnićznowu.Mamzamiarpostawićchoinkęi
sięniącieszyć.Wstaję.
–Postawięjątu,przyoknie!–krzyczępewnymgłosem,żebymnieusłyszał.
Widzę,żenadalpada,imamnadzieję,żeStraszekwróciłijewbudzie.
–Cotynato?
Nie odpowiada. Nie patrzy na mnie. Zabieram się więc do dzieła. Przeraźliwa
muzyka mnie dobija, więc postanawiam się od niej odciąć najlepszym sposobem.
WłączamiPoda,któregonoszęwkieszenidżinsów,wkładamsłuchawkiikilkasekund
późniejpodśpiewuję:
Euphoria
Aneverlastingpieceofart
Abeatinglovewithinmyheart.
We’regoingup-up-up-up-up-up-up
Zadowolona z mojej muzyki, siadam na podłodze, wyciągam drzewko, rozkładam
wokółsiebieiczytaminstrukcję.Jestemkrólowąmajsterkowania,więcdrzewkoudaje
misięzłożyćwdziesięćminut.Zarąbiste.Czerwone…wściekleczerwone.Zerkamna
Flyna. Nadal gra przed telewizorem. Biorę długopis i zeszyt i zaczynam zapisywać
życzenia. Kiedy mam już kilka, wydzieram kartki i ostrożnie je przycinam. Dookoła
robię świąteczne rysunki. Jakieś zajęcie mieć muszę. Cieszę się z efektu, zwijam
życzeniaizwiązujęjezłotątasiemką.Takmijamiponadgodzina,ażnaglewidzęobok
mniestopy.UnoszęgłowęinapotykamzmarszczoneczołomojegoIcemana.
No,nieźle!
Wstajęszybkoiściągamsłuchawki.
–Cotojest?–pyta,wskazującczerwonedrzewko.
Chcę odpowiedzieć, ale skośnooki karzeł podchodzi do wujka z równie poważną
miną.
–Onatwierdzi,żechoinka.Wedługmniegówno–odpowiada.
–To,żetobiemojepięknedrzewkokojarzysięzgównem,nieznaczywcale,żejemu
musi kojarzyć się tak samo – odpowiadam pewnym głosem. Spoglądam na Erica. –
No…Możetrochęniepasujedotwojegosalonu–dodaję.–Alezobaczyłamjeinie
mogłamsięoprzeć.Powiedz,żejestładne?
–Dlaczegodomnieniezadzwoniłaś,żebytoskonsultować?–wypalamójulubiony
Niemiec.
–Skonsultować?–powtarzam,zaskoczona.
–Tak.Kupnochoinki.
Dobre!
Posłaćgododiabłaczyobrazić?
W końcu postanawiam wziąć parę oddechów dla uspokojenia, zanim powiem, co
myślę.
– Nie wiedziałam, że muszę do ciebie dzwonić, zanim kupię choinkę – syczę,
urażona.
Eric patrzy na mnie… patrzy i dociera do niego, że się złoszczę, więc, żeby mnie
ugłaskać,bierzemniezarękę.
– Posłuchaj, Jud. Boże Narodzenie nie jest moim ulubionym okresem. Nie lubię
choinekaniozdób,którewtymczasiewszyscynamiętniestawiają.Aleskorochciałaś
drzewko,mogłemzamówićładnąjodłę.
Wszyscytrojespoglądamynamojefarbowaneczerwonedrzewko.
– Cóż, przykro mi, że nie lubisz świątecznego okresu, bo ja go uwielbiam –
odzywamsię,zanimEriczdążycośpowiedzieć.–Codożywychdrzewek:niepodoba
mi się wycinanie jodeł tylko dlatego, że są święta. To żywe organizmy, które rosną
wiele lat po to, żeby umrzeć tylko dlatego, że my, ludzie, mamy fantazję ozdabiać w
świętasalonyżywąjodłą.
Wujekisiostrzeniecprzyglądająmisię.
–Wiem,żeniektóredrzewkasadzisiępóźniejponownie–ciągnę.–Alewiększość
kończy uschnięta na śmietniku. Ja do tego ręki przykładać nie będę! Wolę sztuczne
drzewko,któreużyję,akiedyniebędziejużpotrzebne,schowamnaprzyszłyrok.Mam
przynajmniejpewność,żeaninieuschnie,aninieumrze.
Kąciki warg Erica się unoszą. Moje wystąpienie w obronie żywych jodeł go
rozśmiesza.
– Naprawdę nie uważasz, że to drzewko jest piękne i oryginalne? – pytam,
wykorzystującsytuację.
–Nie–odpowiadaztypowądlasiebieszczerością,unoszącbrwi.
–Jestokropne–mamroczeFlyn.
Niepoddajęsię.Ignorujęodpowiedźmałegoizerkamobrażonanamojegofaceta.
–Niespodobacisięnawet,jeżelicipowiem,żetojestnaszedrzewkożyczeń?
–Drzewkożyczeń?–pytaEric.
Kiwamgłową.
– Ona chce, żebyśmy napisali pięć życzeń – odpowiada Flyn, dotykając jednego z
życzeń, które zdążyłam zawiesić na choince. – Mamy je zawiesić, a po świętach
przeczytać,żebysięspełniły.Alejaniechcę.Todziewczyńskiezabawy.
–Cośpodobnego,tyczegośniechcesz–szepczęzbytgłośno.
Eric gani mnie wzrokiem za tę uwagę, a mały za wszelką cenę chce zwrócić na
siebieuwagę.
– Poza tym choinki są zielone! – krzyczy. – I wiesza się na nich bombki. Nie są
czerwoneinieprzyczepiasiędonichjakichśgłupichżyczeń!
–Jalubięczerwone,ozdobioneżyczeniami,wyobraźsobie–nieodpuszczam.
EriciFlynspoglądająnasiebie.Widzę,żesięrozumieją.Niechich!
Wiem,żechcęczerwonedrzewkoiniezważającnato,żemuszęużeraćsięztymi
gburami,staramsiępozytywniepodejśćdotematu.
–No,chłopaki,sąświęta!Świętabezchoinkitonieświęta!
Ericpatrzynamnie.Japatrzęnaniegoirobięgłupieminy.Wkońcusięuśmiecha.
PunktdlaHiszpanii!
NaburmuszonyFlynodwracasię,aleEricchwytagozaramię.
–Napiszpięćżyczeń,jakprosiłaJud–mówi,pokazujączeszyt.
–Niechcę.
–Flyn…
–Kurczę,wujku!Niechcę.
Ericsiępochyla.Jegotwarzznajdujesięnapoziomietwarzydziecka.
–Proszęcię,byłobymibardzomiło,gdybyśtozrobił.Teświętasąszczególnedla
wszystkichibyłobytobardzomiłepowitanieJud.Zgoda?
–Niechcę,żebyonamniepilnowałaimirozkazywała.
–Flyn…–NalegaostroEric.
Tocząmiędzysobącichypojedyneknaspojrzenia,ażwkońcuwygrywamójIceman.
Mały,wściekły,bierzezeszyt,wyrywakartkęichwytadługopis.
–Flyn,masztuzielonątasiemkędozwiązania–mówiędoniego,zanimodejdzie.
Niepatrzącnamnie,bierzewstążkę,idziedostolikaprzedtelewizoremiwidzę,że
zaczynapisać.PodchodzędyskretniedoErica.
–Dziękuję–szepczę,wspinającsięnapalce.
MójNiemiecspoglądanamnie.Uśmiechasięimniecałuje.
PunktdlaNiemiec!
Przez chwilę rozmawiamy o drzewku i nie mogę się powstrzymać od śmiechu,
słysząc jego komentarze. Pod pewnymi względami jest tak konserwatywny, że nie
można się nie śmiać. Po kilku sekundach wraca do nas Flyn, wiesza na drzewku
życzenia,którenapisałiniepatrzącnanas,wracanasofę.Bierzepilotdogryirozlega
się przeraźliwa muzyka. Eric, nie spuszczając ze mnie wzroku, podnosi z podłogi
zeszytidługopis.
–Mogęnapisaćkażdeżyczenie?–pytamnienaucho.
Wiem,doczegozmierza.
Wiem,ocomuchodzi.
– Tak, panie Zimmerman – szepczę słodko, przysuwając się do niego. – Ale niech
panpamięta,żepoświętachbędziemyjewspólnieodczytywać.
Ericprzyglądamisięprzezkilkachwil,ajamyślętylko:seks…seks…seks.Mój
Boże!Patrzenienaniegopodniecamniedotegostopnia,żestajęsięniewolnicąseksu!
Mój lubieżny narzeczony w końcu kiwa głową i oddala się o kilka metrów z
uśmiechem.
Ludzie! Co on ze mną wyprawia, kiedy tak na mnie patrzy… Uwielbiam to
połączenie pożądania, wyniosłości i złości! Taką jestem masochistką. Przez chwilę
przyglądamsię,jakpisze,opierającsięostółwjadalni.Chcęznaćjegożyczenia,ale
nie podchodzę. Muszę wytrzymać do dnia, który wyznaczyłam na odczytanie. Eric
kończy, składa kartki, a ja podaję mu srebrną wstążkę do związania. Wiesza je na
choince,patrzynamnieszelmowsko,podchodzidomnieiwsuwamicośdoprzedniej
kieszenibluzy.Całujemniewczubeknosa.
–Niemogęsiędoczekać,żebyspełniłosiętożyczenie–mówi.
Uśmiechamsię,rozbawiona.Gorąco…Boże,jakmigorąco!Wspinamsięnapalcei
całujęgowusta,asercewalimitysiącrazynaminutę.Ericdajemidyskretnieklapsa
w pupę, żeby mi powiedzieć, jak bardzo mnie pragnie, i siada obok siostrzeńca.
Korzystajączokazji,wyciągamzkieszenipudełeczko,którewłożyłmidoniejrazemz
kartką.Czytam:
Pragnęmiećciędziśnagąwłóżku,żebyzrobićużytekzTwojegoprezentu.
Uśmiechamsię.Seks!
Zaciekawiona, otwieram pudełeczko i widzę metalowy przedmiot z zielonym
kamieniem.Alefajny!Doczegomożesłużyć?Trzebabyłobywidziećmojąminę,kiedy
czytametykietkę:
„BiżuteriaanalnaPąkRóży”.
Nieźle…Niewiedziałam,żeistniejebiżuteriadotyłka!
Ogarniamnieśmiech.
Rozbawiona, podchodzę do okna, czując żar na twarzy, i czytam dalej: „Biżuteria
analna ze stali chirurgicznej z kryształem Swarovskiego. Idealna ozdoba odbytu i
stymulacjastrefyanalnej”.
Aleodjaaaaaaaaaazd!
Zarumieniona dostrzegam, że Eric mi się przygląda. W jego oczach widzę żądzę.
Unoszę dyskretnie kciuk, dając mu znać, że prezent mi się spodobał, i oboje się
śmiejemy.Czekanasfantastycznanoc!
Po kolacji proponuję partię Monopoly na Wii. Z każdym rzutem emocje stają się
corazwiększe.WkońcudajemywygraćFlynowi,któryzadowolonyidziespać.Kiedy
zostajemy sami w salonie, Eric patrzy na mnie. Jego spojrzenie mówi wszystko.
Niecierpliwość.Całujęgo.
–Chcęcięzapięćminutwsypialni–szepczęmudoucha.
–Będęzadwie–odpowiadawładczymtonem.
–Tymlepiej!
Wychodzę z salonu. Wbiegam po schodach na górę, wchodzę do naszej sypialni,
zdejmuję narzutę, rozbieram się, kładę biżuterię analną razem z nawilżaczem na
poduszceisamarzucamsięnałóżko.Czekam.Nanicwięcejniemaczasu.
Drzwisięotwierają,sercemimocnobije.Podniecenie.Ericwchodzi,zamykadrzwi
iwbijawemniewzrok.Podchodzidołóżka,ajaprzyglądammusię,kiedyzdejmuje
przezgłowęszarąkoszulkę.
–Twojeżyczeniesięspełniło.
–Świetnie–odpowiadaszorstkimgłosem.
Patrzynamniejakwygłodniaływilk.Widzę,żerzucaokiemnabiżuterięanalnąisię
uśmiecha. Pożądanie mnie trawi. Eric rzuca koszulkę na podłogę i staje w nogach
łóżka.
–Zegnijnogiirozchyl.
Boże…Boże…Alegorąco!
Robię to, o co mnie prosi, i czuję, że już mam trudności z oddychaniem. Eric
wchodzinałóżkoiprzysuwaustadowewnętrznejstronymoichud.Całujeje.Całujeje
delikatnie, a ja czuję, że się topię. On, zmysłowy jak zwykle, zasypuje mnie lawiną
pocałunków. Wspina się wyżej. Całuje mnie w biodro, później w pępek, potem w
jednąpierś,ażwkońcujegowargiznajdująsięnamoich,aonspoglądamiwoczy.
–Prośmnie,ocochcesz–szepczelubieżnym,zmysłowymgłosem.
OBoże!
OmójBoże!
Oddechmamprzyspieszony.Pochwareagujeskurczami,ściskamniewżołądku.
Eric, mój Eric, wysuwa język. Liże mi górną wargę, potem dolną, i zanim mnie
pocałuje,przygryzamidelikatniewargę,jakzwykle,żebymotworzyłaustaipozwoliła
mujeposiąść.Uwielbiamjegopocałunki.Uwielbiamjegowymagania.Uwielbiam,jak
mniedotyka.Uwielbiamgo.Kiedykończypocałunek,patrzynamnie,czekając,ażgoo
cośpoproszę.
–Liżmnie–szepczę,świadomatego,czegopragnę.
Deszczpocałunkówprzesuwasięwdółpomoimciele.Kiedycałujemójwzgórek
łonowy,zmysłowoprzesuwapalcempotatuażu.
– Rozchyl się dla mnie palcami. Zamknij oczy i fantazjuj. Oddaj się tak, jakbyśmy
byliznamiinniludzie.
Oddajsię!Inniludzie!
MójBoże,cozaperwersja!
Jego słowa rozpalają mnie niewiarygodnie, moje dłonie wędrują do pochwy.
Chwytamfałdymojejkobiecości,rozchylamjeiodsłaniamsięprzednimcałkowicie,
pragnę, żeby mnie smakował, a sama wyobrażam sobie, że nie jesteśmy sami w
sypialni.Jegojęzykodrazudotykamojejłechtaczki.Och,tak!Tak!Płonęprzednim.
Trawiący ogień moich fantazji i podniecenie, jakie wywołuje we mnie Eric,
pozbawiają mnie sił. Leżę naga na łóżku. Łapczywe ruchy jego języka doprowadzają
mnie do szaleństwa, a jego dłonie błądzą po mojej pupie. Mój lubieżny mężczyzna
chwytamniezabiodra,żebymiećlepszydostępdomojegownętrza.
–Oddajsię,Jud.
Ożywiona,rozbudzona,sprowokowanaipodnieconatym,cosobiewyobrażamico
mówi on, przysuwam wilgotną pochwę do jego warg. Bez cienia wstydu przyciskam
się do jego ust i oddaję się z przyjemnością, pragnąc rozkoszy i żeby on się mną
rozkoszował.Jegowarginatychmiastzaczynająmniessać,zębysięgająłechtaczki,aja
dyszę,pragnącwięcejiwięcej.
Skóra mi płonie, szalona, dzika rozkosz zalewa moje ciało. Wiję się na jego
wargach przy każdym dotknięciu języka, chcę więcej. Łechtaczkę mam wilgotną i
nabrzmiałą,naskrajueksplozji.Togopobudza.Wiem.Kiedyunosigłowęispogląda
namniezwargamiwilgotnymiodmoichpłynów,prostujęsięzprędkościąpociskuigo
całuję.Jegosmakjestmoimsmakiem.Mójsmakjestjegosmakiem.
–Pieprzmnie–domagamsię.
Ericsięuśmiecha,gryziemniewbrodęiznówmnieposiada.Popychamniemocno,
a moje ciało opada w poprzek łóżka. Eric znów rozchyla mi nogi, daje mi klapsa i
kontynuuje swój niszczycielski atak. Czuję coś wilgotnego w wejściu do odbytu i
szybko kojarzę, że to nawilżacz. Eric rozszerza mnie palcem i po chwili czuję, że
wkładamójprezent.Biżuterięanalną.
–Piękny–słyszę,jakmówi,całującmniewpośladki.
Leżę tak, że nie widzę jego twarzy, ale jego oddech i ochrypły głos mówią mi, że
podobamusięto,cowidziicorobi.Przezkilkaminutściankiodbytuzaciskająmisię.
Cozarozkosz!PotemEricwsuwamidopochwynajpierwjedenpalec,potemdwa.
–Spójrznamnie,Jud.
Odwracamgłowęikierujęnaniegowzrok.
–Gadżetjestpiękny,aletwójtyłeczekjestwyjątkowy–szepczeochrypłymgłosem.
Uśmiechamsię.
–Odstalichirurgicznejwolęciało.
–Tak?
Kiwamgłową.
–Wolisz,żebymbrałtwojeciałorazemzinnymczłowiekiem?
Znówkiwamgłową,ajegopalcezanurzająsięwemniebardziej.Szaleństwo!
–Napewno,mała?–pyta,nękanypodnieceniem.
–Tak–dyszę.
Jego palce wsuwają się we mnie i wysuwają raz za razem, drugą dłonią
przytrzymuje ozdobę analną, a ja jestem bliska szaleństwa. Wydaję z siebie jęk,
otwieramoczy.Ericpatrzynamnie.
–Niedługobędziemyciępieprzyćwedwóch,mała…Najpierwjeden,potemdrugi,
apotemobajnaraz.Będęcięwięziłwramionachirozchylęciuda.Pozwolękomuścię
pieprzyć, a ja będę się przyglądał, ale pozwolę, żebyś szczytowała tylko dla mnie,
jasne?
–Tak…tak…–Dyszęznowu,podnieconatym,comówi.
Ericsięuśmiecha,amnąwstrząsaspazmrozkoszy.Mojapochwasięzaciska,ajego
palcetoczują.Szybozastępujejeczłonkiem,ajatłumięwsobiekrzyk,czując,jakjego
imponującypeniswemniewchodzi.
OBoże,jaktolubię!
Wprawnymidłońmichwytamniewpasieiunosi.Sadzamnienasobie.
– Następnym razem będziemy we troje – szepcze mi w usta, przyciskając mnie do
siebie.
Kiwamgłową,dysząc.
–Tak…tak…tak…
Całujemnie.Jegonamiętnośćdoprowadzamniedoszaleństwa,kiedydyszy.
–Poruszsię,mała.
Mojebiodrawykonująjegopolecenie,ruchjestgłębokiipowolny.Mamwrażenie,
że zaraz mnie rozsadzi. Czuję ocieranie ozdoby analnej, jest niesamowite. Patrzymy
sobiewoczy,kiedyrazporaznabijamsięnaniego.
–Pocałujmnie–proszę.
Mój Iceman spełnia prośbę, a ja przyspieszam, doprowadzając go do szaleństwa.
Razzarazemnasuwamsięnajegoczłonek,ażmniezatrzymuje.Jednymruchemsadza
mnienałóżku,odwracaikładziemnienaczworakach.
–Corobisz?–pytam.
Nieodpowiada,wsuwatwardy,wzwiedzionyczłonekdomojejpochwy,robikilka
pchnięć,przyktórychzaczynamdyszeć.
–Chcętwojegopięknegotyłeczka,kochanie.Mogę?–szepczemidoucha.
Gorąco… Bardzo gorąco. Bezgranicznie podniecona, pokazuję mu pierścionek na
palcu.
–Jestemcałatwoja.
Ostrożniewyjmujeozdobęinakładawięcejnawilżacza.Jestemniecierpliwa,pragnę
seksu.Chcęwięcej.Potrzebujęwięcej.Eric,widzącmojezniecierpliwienie,nawilża
końcówkę członka i gryzie mnie w żebra. Zdenerwowanie. Targają mną sprzeczne
uczucia. Nie uprawiałam seksu analnego od tego ostatniego dnia, kiedy robiłam to z
nim i z tamtą kobietą. Ale Eric wie, co robi, i powoli wsuwa we mnie członek.
Roztapiamsię.Myślimiszaleją,aperwersjabierzenademnągórę.
–Mocniej…Mocniej,Eric–proszę,kiedywemniewchodzi.
Nie zwraca na mnie uwagi. Nie chce mi zrobić krzywdy. Wsuwa się powolutku, a
kiedyjestjużwemniecały,pochylasięnadmoimiplecamiiprzytulazmiłością.
–Boże,mała,jakatyjesteściasna!–szepczemidoucha.
Oswajam się z nową sytuacją i czuję rozkosz, kiedy on wchodzi we mnie i
wychodzi. Dyszę. Płonę. Spalam się. Oddaję się rozkoszy seksu analnego i czerpię z
niegoprzyjemność.Czujęperwersję.UprawianiegorącegoseksuzErikiemsprawia,że
czuję perwersję. Szaleństwo. Brak hamulców. Stoję przed nim na czworakach, z
wypiętą pupą, desperacko poddając mu się, żeby mnie pieprzył, żeby raz za razem
poddawałmniesobie.
– Eric… podoba mi się – zapewniam go, nabijając pupę na jego członek, pragnąc
większejgłębi.
Nasza gra ciągnie się przez kilka minut. Penetruje mnie, chwyta w pasie, ja go
przyjmuję. Raz… dwa… trzy… Żar! Cztery… pięć… sześć… Rozkosz! Siedem…
osiem…dziewięć…Pragnienie!Dziesięć…jedenaście…dwanaście…Eric!
Mój Iceman nie może się już dłużej powstrzymywać i z dzikością zanurza się we
mnie głębiej, a mnie głowa opada na łóżko. Z moich ust wydobywa się krzyk, który
tłumipoduszka,amójNiemiecwie,żeznalazłamsięnaszczycierozkoszy.Wbijapalce
wmojebiodraiprzypuszczapiekielnyataknamojąpupę.Och,tak…tak!
–Mocniej,mocniej,Eric…–proszę,pobudzona.
Rozkosz, jaką mu to sprawia, i moje pożądanie, które widzi, doprowadzają go do
szaleństwa, a kiedy nie może już dłużej, z jego ust wydobywa się gardłowy krzyk i
opadanamojeciało.
Leżymy tak kilka sekund. Złączeni, rozpaleni, podnieceni. Nasz seks jest
elektryzujący,lubimygo.ChwilępóźniejEricwychodzizmojejpupyikładziemysię
nałóżkuszczęśliwi,zmęczeniispoceni.
–Boże,mała!Zabijeszmnierozkoszą.
Jegouwagamnierozśmiesza.Przytulamsiędoniego,aondomnie.Nieodzywamy
się,naszuściskmówiwszystko.Nadworzestraszniepada.Naglesłychaćgrzmot.Eric
sięporusza.
–Umyjemysięiubierzemy,mała.
–Ubierzemy?
–Włożymycośnasiebie,piżamę,czycośtakiego.
–Poco?–pytam,bochcędalejsięznimzabawiać.
Alemamwrażenie,żeEricowisięspieszy.
–Dalej,zabierzswojąbieliznęzestołu–prosi.
Chcęzaprotestować,alerobię,comikaże.Biorębieliznęipiżamę.Aleniechcęsię
ubierać.Niezłykonieczabawy!
Ericwidzimojapochmurnąminę,całujemnieczule,bierzeozdobęanalnąichowa
nawilżaczdoszafki.Wstajeidokładniewchwili,kiedytrzymamnienarękach,drzwi
sypialni otwierają się na oścież. Zaspany Flyn w piżamie w paski patrzy na nas z
rozdziawionąbuzią.Przykrywamsiępiżamą,jaktylkomogę.
–Nieumieszpukać?–burczę.
Mały,chociażraz,niewie,coodpowiedzieć.
–Flyn,zarazwracamy–mówiEric.
Bez słowa wchodzimy do łazienki. Patrzę na Erica, oczekując wyjaśnienia tego
nagłegowtargnięcia.
–Oddzieckaboisięburzy–szepczemiprzyustach.–Aleniewydajsię,żeciotym
powiedziałem. – Całuje mnie. – Wiedziałem, że przyjdzie do łóżka, kiedy usłyszy
grzmot.Zawszetorobi.
Teraztojagocałuję.Boże,uwielbiamjegosmak!
–Zawszeprzychodzidotwojegołóżka?–pytam,odsuwającsięodniegoniechętnie.
–Zawsze–odpowiada,rozbawiony.
Uśmiecham się na widok jego miny. Ale ładny ten mój Niemiec! Kolejny grzmot
każenamwrócićnaziemię.Ericstawiamnienapodłodze.Kładzieozdobęanalnąna
blaciewannyisięmyje.Wycierasię,wkładabokserki.
–Pospieszsię,mała–mówiiwychodzi.
Kiedyzostajęsama,bioręozdobęiwkładamjąpodstrumieńciepłejwody,żebyją
umyć.MyślęoStraszku.Biedulek.Takleje,aonnaulicy.Późniejsięmyję,wkładam
piżamę,przeglądamsięwlustrze,czeszępotarganewłosyisięuśmiecham.
Wniezłąkabałęsiępakuję!
Ale po kilku sekundach przypominam sobie, że kiedy byłam mała, zachowywałam
się tak samo jak Flyn. Bałam się grzmotów, tych piekielnych odgłosów, które
przywodziłyminamyślpotwornedemonyiwyciągającesięzniebadługiepalce,które
zabierałydzieci.Wielenocyprzespałamwłóżkuzrodzicami,chociażwkońcumama,
cierpliwieizdodatkowąpomocą,wykorzeniłazemnietenstrach.
Kiedy wychodzę z łazienki, Eric leży w łóżku i rozmawia z Flynem. Mały, widząc
mnie,mierzymniewzrokiem.Otwieramnocnąszafkęidyskretnieodkładamgadżet.
–Onamusiznamispać?–pytazrzędliwykarzeł,kiedywkońcukładęsiędołóżka.
Erickiwagłową.
– Oj, tak! – mruczę, przykrywając się kołdrą. – Boję się burzy, a zwłaszcza
grzmotów.Awłaśnie,lubiciepsy?
–Nie–odpowiadająobajjednymgłosem.
Chcęcośpowiedzieć,aleuprzedzamnieFlyn.
–Sąbrudne,gryzą,śmierdząimająpchły.
Szczękamiopada.
– Mylisz się, Flyn – odpowiadam. – Psy na ogół nie gryzą, i oczywiście nie
śmierdzą,iniemająpcheł,jeżelisązadbane.
–Nigdyniemieliśmyzwierzątwdomu–wyjaśniaEric.
–Bardzoniedobrze–szepczęiwidzę,żesięuśmiecha.–Majączwierzaka,zyskuje
sięinnąperspektywęnażycie,dotyczytozwłaszczadzieci.Szczerzemówiąc,wydaje
misię,żedomowyzwierzakdobrzebywamzrobił.
–Mowyniema–odzywasięEric.
–JakmnieugryzłpiesLeo,bardzomniebolało–mówimały.
–Ugryzłciępies?
Flyn kiwa głową, podwija rękaw piżamy i pokazuje mi bliznę. Zapisuję tę
informacjęwgłowie,wyobrażającsobie,jakmusisiębaćzwierząt.Muszętozmienić.
–Niewszystkiepsygryzą,Flyn–tłumaczęmuczule.
–Niechcępsa–upierasię.
Nieodzywającsięwięcej,kładęsięnaboku,żebyspojrzećEricowiwoczy.
Flyn leży w środku i od razu odwraca się do mnie plecami. Coś podobnego! Eric
przeprasza mnie wzrokiem, a ja puszczam do niego oko. Parę minut później mój
chłopakgasiświatło,alenawetwciemnościwiem,żesięuśmiechainamniepatrzy.
Wiemto.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział18
J
est piąty i dziś wypada kolacja z okazji Trzech Króli u matki Erica. W ciągu
ostatnichdniwidziałam,żemójNiemiecpracujewdomu,aleniewspominaopójściu
dofirmy.Chcęjąpoznać,alewolę,żebypropozycjawyszłaodniego.
Flyn mi nie odpuszcza. Denerwuje go wszystko, co robię, co z kolei wywołuje
sprzeczki między mną a Erikiem. Owszem, muszę przyznać, że Eric zawsze ustępuje,
żebykłótnianieposzłazadaleko.Wie,żemałyniezachowujesię,jakpowinien,istara
sięmniezrozumieć.
MojaznajomośćzeStraszkiemrozwijasięcałkiempoprawnie.Jużnieuciekanamój
widok.Zaprzyjaźniliśmysię.Zrozumiał,żemożnamiufaćipozwalasiędotknąć.Ma
psi kaszel, który mi się nie podoba, więc zrobiłam mu szalik na szyję. Ale ładnie
wygląda!
Straszek jest cudowny. Ma poczciwy pysk i za każdym razem, kiedy wychodzę
ukradkiem,takżebyEricsięniezorientował,wynieśćmujedzenieipoprawićbudkę,
dziękujeminajlepiejjakumie–liżemnie,merdaogonemirobipiruety.
Wieczorem, kiedy zjawiamy się u Soni i Marty, siostra Erica wita nas z pięknym
uśmiechemnatwarzy.
–Alefajnie,żejużjesteście!
Eric się krzywi. Nie przepada za przyjęciami, które wydaje matka, ale wie, że
powinienbyć.RobitodlaFlyna,niedlasiebie.Przedstawiamniepozostałymosobom
wsaloniejakoswojąnarzeczoną.Widzęwjegooczachdumę.Przytulamniezaborczo.
Kilkaminutpóźniejzaczynarozmawiaćointeresachzkilkomamężczyznami,ajaidę
poszukaćMarty.KiedyoddalamsięodErica,witasięzemnąmłodychłopak.
–Cześć,jestemJurgen.AtyjesteśJudith,prawda?
Kiwamgłową.
–JestemkuzynemErica.Tymodmotokrosów–dodajeszeptem.
Twarz mi się rozjaśnia, zadowolona, zaczynam z nim rozmawiać. Wymienia parę
miejsc,wktórychludziespotykająsięnatreningach,ajaobiecuję,żesiętamzjawię.
Namawiamnie,żebymwzięłamotorHannah.Soniapowiedziałamu,żebioręudziałw
wyścigach,ijestprzejęty.Kątemokawidzę,żeEricmnieobserwuje,ipojegominie
domyślamsię,żewie,oczymrozmawiamy.Podwóchsekundachjestprzymnie.
–Jurgen,aleciędawnoniewidziałem!–witasięznim,chwytającmnieznowuw
pasie.
Jegokuzynsięuśmiecha.
–Pewniedlatego,żeniebardzosiępokazujesz?
Erickiwagłową.
–Ostatniobyłembardzozajęty.
Jurgenniewspominajużomotokrosieiwłaściwieodrazurozmowastajesięnudna.
Znów postanawiam iść do Marty. Zastaję ją w kuchni z papierosem. Podchodzę do
niej, a ona częstuje mnie papierosem. Właściwie nie palę, ale przy niej zawsze
nabieramochoty,więcbioręjednego.
Wwyjściowychkreacjachpalimy,rozmawiająconaszychsprawach.
–JaktamFlyn?
–Oj!Wypowiedziałmiwojnę–żartuję,rozbawiona.
Martakiwagłowąiprzysuwagłowędomojej.
– Nie wiem, czy cię to pocieszy, ale wypowiedział ją wszystkim kobietom –
szepcze.
–Aledlaczego?
Martasięuśmiecha.
– Według psychologa spowodowała to śmierć matki. Flyn myśli, że kobiety są
niestałe,żeprzychodząiznikajązjegożycia.Dlategousiłujenieokazywaćnamuczuć.
Wobecmamyimniezachowujesiętaksamo.Nigdynieokazujenamczułości,akiedy
może, ignoruje nas. Trudno, zdążyłyśmy się już przyzwyczaić. Jedyną osobą, którą
kocha ponad wszystko, jest Eric. Jego darzy wyjątkową miłością, czasami, moim
zdaniem,chorą.
Milczymyprzezkilkachwil,ażwkońcuniewytrzymuję.
– Marta, chciałam ci powiedzieć coś w związku z tym, co powiedziałaś, ale nie
wiem,czysięniepogniewasz.Niejestemosobą,któramaprawodowyrażaniaopinii
wtejkwestii,alejeżelitegoniezrobię,rozsadzimnie.
–Mów–odpowiadazuśmiechem.–Obiecuję,żesięnieobrażę.
Zaciągamsiępapierosemiwypuszczamdym.
– Z mojego punktu widzenia mały trzyma się kurczowo Erica, bo on jest jedynym
człowiekiem, który nigdy go nie zostawia. Nie musisz nic mówić, wiem, że twoja
mama ani ty go nie zostawiłyście, ale chodzi mi o to, że może Eric jest jedynym
człowiekiem,którysięczasaminaniegodenerwujeistaramusięcośwytłumaczyć,ale
wtakważnednijaknaprzykładNowyRok,niezostawiagosamego.Flyntodziecko,a
dzieci szukają czułości. A jeżeli on, z powodu śmierci matki, ma opory przed
pokochaniemkobiety,towymusiciezrobićwszystko,cosięda,żebyzrozumiał,że,co
prawda,jegomamaodeszła,alewyjesteście.Żenigdygoniezostawicie.
–Judith,zapewniamcię,żemamaijarobimywszystko.
–Niewątpię,Marto.Możewtakimraziepowinniściezmienićtaktykę.Niewiem…
Skorojedensposóbniedziała,spróbujcieinnego.
Nastajecisza,któraprzyprawiamnieogęsiąskórkę.
–ŚmierćHannahzłamałasercawszystkim–mówiwkońcuMarta.
–Wyobrażamsobie.Tomusiałobyćstraszne.
Oczynapełniająjejsięłzami,ajachwytamjązarękę.Uśmiechasię.
–Onabyładuszątejrodziny.Byłażywiołowa,optymistycznai…
–Marta…–szepczę,widząc,żejednałzaspływajejpopoliczku.
–Polubiłabyśją,Jud,jestemprzekonana,żeświetniebyściesiędogadywały.
–Napewno.
Obiewmilczeniuzaciągamysiępapierosami.
– Nigdy nie zapomnę miny Erica tamtego wieczoru. Nie tylko przeżył śmierć
Hannah,straciłteżojcaiswojąówczesnądziewczynę.
–Wszystkowydarzyłosiętegosamegodnia?–pytamzaciekawiona.
Nigdy nie rozmawiałam z Erikiem na ten temat. Nie mogłam. Nie chcę zmuszać go
dowspomnień.
– Tak. Biedak nie mógł się dodzwonić do ojca, żeby powiedzieć mu, co się stało,
więc pojechał do niego do domu i zastał go w łóżku z tą debilką. To było straszne.
Straszne.
Dostajęgęsiejskórki.
–Słowocidaję,myślałam,żeEricnigdysiępotymniepozbiera–ciągnieMarta.–
Zbytwielezłychwydarzeńwtakkrótkimczasie.PopogrzebieHannahniedawałznaku
życia przez dwa tygodnie. Zniknął. Bardzo się o niego martwiłyśmy. Kiedy wrócił,
jego życie było jednym wielkim chaosem. Musiał stanąć twarzą w twarz z ojcem i
Rebecą.Tobyłookropne.AnadomiarzłegoLeo,facet,którymieszkałzmojąsiostrąi
Flynem, nawiasem mówiąc, kolejny imbecyl, powiedział, że nie chce zajmować się
Flynem. Nagle przestał go traktować jak syna. Mały z początku bardzo cierpiał, ale
wtedyEricwziąłnasiebieobowiązki.Powiedział,żezajmiesięFlynem,ijakwidzisz,
dotrzymujesłowa.JeżelichodzioNowyRok,wiem,żemaszrację,aletoEriczerwał
tradycję, w pierwszym roku zabierając Flyna na Karaiby. W następnym roku
powiedziałmamieimnie,żewolałby,żebytanocniebyłahucznieobchodzona,itak
mijałylata.Dlategoonaijamamywłasneplany.
–Poważnie?–pytam,zaskoczona.
W tej właśnie chwili otwierają się drzwi do kuchni i mały Flyn patrzy na nas
ganiącymwzrokiem.Pochwiliznika.
–Cholera!–odzywasięMarta.–Przygotujsię.
–Nacomamsięprzygotować?
Uśmiechasię,opierającsięofutrynęszklanychdrzwi.
–Ericnasopieprzyzato,żepalimy.
Śmieję się. Opieprzy? Bez przesady, przecież jesteśmy dorosłe. Ale nim zdążę
policzyć do dziesięciu, drzwi kuchni znów się otwierają i mój Niemiec ze swoim
siostrzeńcempodchodzidonaszgroźnąminą.
–Palicie?
Marta nie odpowiada, ale ja kiwam głową. Niby dlaczego mam kłamać? Eric
spogląda na moją rękę. Robi groźną minę i wyjmuje mi papierosa z dłoni. Wkurzam
się.
–Żebytobyłostatniraz,kiedyrobiszcośtakiego–syczętonem,którywcaleniejest
spokojny.
Powietrzemożnakroićnożem.
HiszpaniakontraNiemcy.Niezanosisięnanicdobrego.
Nie rozumiem jego wzburzenia, ale rozumiem, że jestem rozgniewana. Nikt nie
będzie mnie tak traktował. Nie zastanawiając się długo, biorę paczkę papierosów,
którależynastole,wyciągamjednegoizapalam.Zuchwałościminiebrakuje!
Ericowiszczękaopada.Patrzynamnie,aMartaiFlynnamsięprzyglądają.Pokilku
chwilachEricznówzabieramipapierosaiwyrzucagodozlewu.O,nie.Natozgody
nie ma. Biorę kolejnego papierosa i znów go zapalam. Eric powtarza to, co zrobił
wcześniej.
– Chwileczkę, chcecie mi zmarnować cały zapas papierosów? – protestuje Marta,
zabierającpaczkę.
–Wujku,Judzrobiłacośzłego–wtrącasięmały.
Głosik dziecka mroku przeszywa mi serce i widząc, że ani Marta, ani Eric nie
zwracająmuuwagi,spoglądamnaniego,urażona.
–Azciebiejestniezłykapuś.
–Paleniejestzłe–mówi.
–Słuchaj,Flyn.Jesteśdzieckiemipowinieneśzamknąćbuzięi…
Ericmiprzerywa.
–Niewyżywajsięnadziecku,Jud.Onzrobiłtylkoto,copowinienzrobić.
–Więctwoimzdaniempowiniendonosić?
– Tak – odpowiada z przekonaniem. – Bardzo nie podoba mi się to, że palisz i
namawiaszdopaleniaJud–zwracasiędosiostry.–Onaniepali.
O, nie! Tego już za wiele. Palę, kiedy mam ochotę. Nie jestem w stanie tego
zmilczeć.
–Bardzosięmylisz,Eric–trajkoczę,urażona,przyciągającjegospojrzenie.–Nie
maszpojęcia,czypalę.
– Przez cały ten czas nigdy nie widziałem cię z papierosem – stwierdza
naburmuszony.
–Niewidziałeśmniezpapierosem,boniejestemnałogowąpalaczką–tłumaczę.–
Ale zapewniam cię, że w pewnych sytuacjach, od czasu do czasu, lubię zapalić. Nie
jesttopierwszypapieroswmoimżyciuizpewnościąniebędzieostatni,choćbyśnie
wiem,cozrobił.
Patrzynamnie.Jananiego.Wyzywamniewzrokiem.Jajego.
– Wujku, mówiłeś, że nie wolno palić, a ona i Marta paliły – nie odpuszcza mały
potwór.
–Zamknijsię,Flyn!–protestuję,widzącbiernośćMarty.
– Jud, nie będziesz palić – oznajmia mój chłopak z bardzo poważną miną. – Nie
pozwolęcinato.
Nooooooo,terazprzesadziłnadobre!
Sercepompujemikrewwrytmie,któryzwiastuje,żetosiędobrzenieskończy.
– Dobra, człowieku, nie wkurzaj mnie. Nie jesteś moim ojcem, a ja nie mam
dziesięciulat.
–Jud…Niedenerwujmnie!
To:„niedenerwujmnie”wywołujeuśmiechnamojejtwarzy.
W tej chwili mój uśmiech niczym wielki podświetlany baner wyświetla słowo:
Uwaga! Spoglądam na niego i widząc niedowierzanie Marty, odpowiadam Ericowi
drwiącymtonem.
–Eric…Tymniejużzdenerwowałeś.
WtejchwilizjawiasięmatkaErica.
–Cosiędzieje?–pytanawidoknaszejtrójki.Nagledostrzegapaczkępapierosów
w dłoniach córki. – O, jak dobrze! – wykrzykuje. – Daj mi papierosa, kochanie.
Straszniemisięchcezapalić.
–Mamo!–protestujeEric.
–Oj,dziecko!Odrobinanikotynymniezrelaksuje.
–Mamo!–protestujeznówEric.
Namoichwargachpojawiasięuśmiech.
–Mójsynu,taupierdliważonaVichenzadoprowadzamniedoszału–mówiSonia.
–Soniu,niewolnopalić!–upominająFlyn.
Martaimatkaspoglądająnasiebieporozumiewawczo,awkońcutapierwsza,która
niemazamiarutkwićdłużejwkuchni,chwytamatkęzarękęiciągnieFlyna,aleonnie
chcezniąpójść.
–Idziemysięczegośnapić–mówi.–Musimy.
ZostajemyzErikiemwkuchnisami.
– Nigdy więcej nie odzywaj się do mnie w ten sposób przy ludziach – zaczynam,
gotowastoczyćbitwę.
–Jud…
–Niezakazujminiczego.
–Jud…
– Żadnego Jud! – wybucham, wściekła. – Przez ciebie poczułam się jak gówniara
przytwojejsiostrzeitymmałymkapusiu.Zakogotysięuważasz,żebytaksiędomnie
zwracać? Nie rozumiesz, że dajesz się wciągnąć w grę Flyna, który robi wszystko,
żebynaspokłócić?Namiłośćboską,Eric!Twójsiostrzeniectomałydiabeł,jeżeligo
niepowstrzymasz,wyrośniezniegoprawdziwypotwór!
–Nieprzesadzaj,Jud.
–Nieprzesadzam,Eric.Todzieckomadopierodziewięćlat,ajeststarymmałym.
Ja…Jawkońcumu…
Podchodzidomnieiujmujemojątwarzwdłonie.
–Posłuchaj,kochanie–mówi.–Niechcę,żebyśpaliła.Towszystko.
– W porządku, Eric, to jestem w stanie zrozumieć. Ale mógłbyś mi to powiedzieć,
kiedy jesteśmy sami w sypialni? Czy koniecznie Flyn musi widzieć, jak mnie
obsztorcowujesz,dlategożeontaksobiepostanowił?Docholery,Eric!Czasamijesteś
takibystry,niemogęuwierzyć,żemożeszbyćtakgłupi.
Odwracamsięiwyglądamprzezokno.Jestemwkurzona.Bardzo.Przezkilkasekund
klnęnaczymświatstoi,ażwkońcuczuję,żeEricstajezamną.Przesuwadłońmipo
mojejtalii,przytulamnieikładziemibrodęnaramieniu.
–Przepraszam.
–Maszzaco,zachowałeśsięjakdupek.
Tosłowogorozśmiesza.
–Lubiębyćtwoimdupkiem.
Mnieteżchcesięśmiać,alesiępowstrzymuję.
– Przepraszam, że byłem głupi i nie zorientowałem się co do tego, o czym mi
powiedziałaś. Masz rację, zachowałem się źle, dałem się wciągnąć w coś, na czym
zależałoFlynowi.Wybaczyszmi?
Jego słowa i uścisk sprawiają, że się rozluźniam. Pokonują mnie. Cóż, jestem
miękka, ale kocham go tak bardzo, że świadomość, że pragnie, żebym mu wybaczyła,
pokonujemojązłośćicałąresztę.
–Oczywiście,żeciwybaczam.Alepowtarzam:niezakazujminiczego,tymbardziej
wobecnościosóbtrzecich,jasne?
Czuję,żejegotwarzporuszasięnamojejszyi.Odwracamsięigocałuję.Całujęgo
gorączkowo, namiętnie, lubieżnie. Bierze mnie na ręce i przyciska do szyby, a jego
dłonieszukająbrzegusukienki.Chcę,żebykontynuował.Chcę,żebyposunąłsiędalej,
alekiedyjestemokrokodtego,żebyrozpłynąćsięzrozkoszy,odsuwamsięodniegoo
paręmilimetrów.
–Kochanie–szepczęmuwusta.–Jesteśmywkuchnitwojejmatki,zadrzwiamisą
goście.Tochybaniejestmiejsceaniporanato,oczymmyślimy.
Eric się uśmiecha. Stawia mnie na podłodze. Poprawiam dół pięknej wieczorowej
sukniitrzymającsięzaręce,kierujemysięwstronęsalonu.
–Dlamnie,kiedyjestemztobą,każdemiejscejestdobre–szepcze,rozśmieszając
mnie.
Wracamy do domu nad ranem. Grzmi i pada, i chociaż mam straszną ochotę na to,
żebysięznimkochać,powstrzymujęsię.Wiem,żetenmałystarybędzieznamispał,i
nicniemogęnatoporadzić.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział19
B
udzę się o dziewiątej. To znaczy, budzi mnie budzik. Nastawiłam go, bo jestem z
tych, co to mogą spać do południa, jeżeli nikt mnie nie obudzi. Jak zwykle, jestem w
łóżkusama,aleuśmiechamsię,wiedząc,żetoporanekświętaTrzechKróli.
Jakipięknyporanek!
W piżamie i szlafroku wyciągam prezenty, które przechowywałam w szafie i
schodzęnadół,żebyjewręczyć.
Wiwattrzejkrólowie!
PrzechodzęprzezkuchnięizapraszamSimonęiNorberta,żebydonasdołączyli.Dla
nich też mam prezenty. Kiedy wchodzę do jadalni, Eric i Flyn grają na Wii. Mały
krzywi się na mój widok, a ja, szczęśliwa jak dziecko, pilotem Erica zatrzymuję
muzykęispoglądamnanich.
–Trzejkrólowiezostawilimidlawasprezenty–ogłaszam,szczęśliwa.
Ericsięuśmiecha.
–Poczekaj,ażskończymygrać–mówiFlyn.
Cholerny dzieciak! Jego brak marzeń mnie nokautuje. Tak samo zresztą jak moja
siostrzenica Luz, która teraz na pewno krzyczy i skacze ze szczęścia na widok
prezentów pod choinką! Postanawiam nie zwracać na niego najmniejszej uwagi,
wyciągam rękę do Erica, żeby podniósł się z sofy, i w tej akurat chwili wchodzą
SimonaiNorbert.
–Dalej,usiądźmyprzychoince.Muszęwamdaćwaszeprezenty.
Flyn znowu protestuje, ale tym razem gani go Eric. Mały milknie, wstaje i siada z
namiprzychoince.Ericwyjmujezkieszenispodniczterykopertyidajekażdemuznas
pojednej.
–Wesołychświąt!
Simona i Norbert mi dziękują i nie otwierając kopert, chowają je do kieszeni. Nie
wiem,cozniązrobić,alewidzę,żeFlynotwieraswoją.
–Dwatysiąceeuro!Dziękujęwujku!
Oniemiała,oszołomiona,wstrząśnięta,zotwartąbuziąpatrzęnaErica.
–DajeszdzieckuzokazjiTrzechKróliczeknadwatysiąceeuro?
Kiwagłową.
–Niemasensuwygłupiaćsięzprezentami–odzywasięmały.–Jużwiem,kimsą
trzejkrólowie.
Towyjaśnieniemnienieprzekonuje.Protestuję,spoglądającnamojegoIcemana.
–Namiłośćboską,Eric!Jakmożeszrobićcośtakiego?
–Jestempraktyczny,skarbie.
WtejchwiliSimonawręczaFlynowimałepudełeczko.Małyjeotwieraikrzyczyz
entuzjazmemnawidoknowejgrydoWii.Cieszącsięjegoszczęściem,mimożejestto
kolejna zabaweczka, która będzie go trzymać przy telewizorze, daję Simonie i
Norbertowimojeprezenty.Jejkupiłamwełnianysweter,ajemukompletrękawiczekz
szalikiem. Oboje patrzą na prezenty z zadowoleniem, nie przestają mi dziękować i
przepraszają,żeniemająnicdlamnie.Biedni,napewnoźlesięztymczują!
Dalej wyciągam pakunki z mojej ogromnej torby. Jeden podaję Ericowi, a kilka
innych Flynowi. Eric szybko otwiera swój i uśmiecha się na widok niebieskiego
szalika, który mu kupiłam, i koszuli od Armaniego. Podobają mu się! Flyn przygląda
namsię,trzymającswojeprezentywręce.
Jestemgotowazawrzećzmałymrozejm.Spoglądamnaniegoczule.
–No,skarbie–zachęcamgo.–Otwórzje.Mamnadzieję,żecicięspodobają!
Przez kilka chwil mały przygląda się pakunkom i kartonowi, który przed nim
postawiłam.Skupiasięnaogromnympudleowiniętymwczerwonypapier.Spoglądato
namnie,tonakarton,alegoniedotyka.
–Dajęcisłowo,żeniegryzie–zagadujęwkońcużartobliwie.
Flyn, jak zwykle nieufny, chwyta pudło. Simona i Norbert zachęcają go, żeby je
otworzył. Przez kilka sekund przygląda się mu podejrzliwie, jakby nie wiedział, co z
nimzrobić.
–Rozedrzyjpapier.Pociągnij–mówię.
Robi natychmiast to, o co go proszę, i zaczyna odwijać prezent. Uśmiechamy się z
Erikiem.Papierzdjęty,alekartonjestzamknięty.
–No,otwórz!
Małyotwierapudłoikiedywidzi,coznajdujesięwśrodku,zjegoustwydobywa
się:„Och!”
Tak,tak,tak…Spodobałomusię!
Wiemto.Widaćtoponim.
Uśmiecham się tryumfalnie i zerkam na Erica. Mina mu się zmieniła. Już się nie
uśmiecha. Simona i Norbert też nie. Wszyscy patrzą na zieloną deskorolkę z
poważnymiminami.
–Cosięstało?–pytam.
Ericzabieramałemudeskorolkęichowajązpowrotemdopudełka.
–Jud,oddajją.
Wtejchwiliprzypominamisięto,copowiedziałaMarta.Problemy!Aleudaję,że
nicnierozumiem.
–Mamtooddać?Dlaczego?
Niktnieodpowiada.WyciągamzielonądeskorolkęzkartonuipokazujęjąFlynowi.
–Niepodobacisię?
Mały,porazpierwszy,odkądgoznam,patrzynamniewyczekująco.Prezentzrobił
nanimwrażenie.Wiem,żedeskorolkamusięspodobała.Widzętowjegooczach,ale
rozumiem, że nie chce nic powiedzieć, widząc surową minę Erica. Gotowa stoczyć
batalię,odkładamdeskorolkęnabokinalegam,żebymałyotworzyłpozostałeprezenty.
Wyciągakolejnokask,nakolannikiiochraniaczenałokcie.Bioręznówdeskędoręki.
–Cozniąjestnietak?–zwracamsiędomojegoIcemana.
–Jestniebezpieczna–mówiEric,niepatrzącnawetnato,cotrzymamwdłoniach.–
Flynnieumiesięniąposługiwaćicałatazabawaskończysięnieszczęściem.
NorbertiSimonakiwajągłowami,alejaniemamzamiaruustąpić.
–Kupiłamwszystkieakcesoria,żebyzminimalizowaćryzyko,kiedybędziesięuczył.
Nieprzesadzaj,Eric.Zobaczysz,wciąguczterechdninauczysięjeździć.
–Jud–mówiEricspiętymtonem.–Flynniewsiądzienatęzabawkę.
Niewierzę.
–Dajspokój,przecieżtozwykłazabawka.Jagomogęnauczyć.
–Nie.
–NauczyłamjeździćLuz,szkoda,żeniewidziałeś,jakwywija.
–Powiedziałemnieikoniec.
– Posłuchaj, skarbie – ciągnę mimo jego protestów. – Nie jest trudno się nauczyć.
Trzeba tylko załapać, o co chodzi, i nauczyć się utrzymywać równowagę. Flyn jest
bystry,napewnoszybkosięnauczy.
Ericwstaje,wyjmujemideskorolkęzrąk.
–Chcę,żebytoznalazłosięzdalaodFlyna,jasne?–mówigłośnoiwyraźnie.
Boże, kiedy się taki robi, najchętniej bym go zabiła! Wstaję i wyciągam mu
deskorolkęzrąk.
– To mój prezent dla Flyna. – Krzywię się. – Nie sądzisz, że to on powinien
powiedzieć,czygochce,czynie?
Małysięnieodzywa.Przyglądasięnam.
–Niechcęgo–oznajmiawkońcu.–Jestniebezpieczny.
Simona prosi mnie wzrokiem, żebym milczała. Żebym odpuściła. Ale nie mam
zamiaru!
–Słuchaj,Flyn…
–Jud–wtrącasięEric,znówzabierającmideskę.–Powiedziałciprzedchwilą,że
jejniechce.Cojeszczechceszusłyszeć?
Naburmuszonawyrywammucholernądeskorolkę.
–Usłyszałamto,cotychciałeś,żebypowiedział.Niechpowiesam.
–Niechcęjej–upierasięmały.
Zdeskorolkąwdłoniachpodchodzędoniegoisiępochylam.
–Flyn,jeżelichcesz,mogęcięnauczyć.Obiecujęci,żeniezrobiszsobiekrzywdy,
bonatoniepozwolęi…
– Dość! Powiedziałem, że nie, to nie! – krzyczy Eric. – Simona, Norbert,
wyprowadźcieFlynazsalonu,muszęporozmawiaćzJudith.
Wychodzązpokojuizostajemysami.
–Posłuchaj,Jud–syczyEric.–Jeżeliniechcesz,żebyśmykłócilisięprzydziecku
ani przy służbie, to siedź cicho! Powiedziałem: nie na deskorolkę. Dlaczego się
upierasz?
– Bo to dziecko, do cholery! Nie widziałeś jego oczu, kiedy wyjął ją z pudła?
Spodobałamusię.Niezauważyłeś?
–Nie.
Cisnąmisięnaustasamenajgorszesłowa.Protestuję.
–NiemożecałymidniamigraćnaWii,Playalbo…Nacotygochceszwychować?
Niezdajeszsobiesprawyztego,żewyrośniezniegostrachliwy,wycofanychłopak?
–Lepszeto,niżgdybymiałomusięcośstać.
– Oczywiście, przez takie wychowanie, jakie mu zapewniasz, na pewno mu
zaszkodzisz.Niepomyślałeś,żekiedyśwkońcubędziechciałsięumawiaćzkolegami
albozdziewczynąiniebędzienicumiałpozagraniemwWiiisłuchaniemwujka.Co
zapara!Jedenwartydrugiego!
Ericpatrzynamnie,patrzy,patrzy…
–To,żemieszkaszzemnąizmałymwmoimdomu,jestnajpiękniejsząrzeczą,jaka
przydarzyłamisięwciąguwielulat,aleniebędęnarażałFlynananiebezpieczeństwo
dlatego, że ty uważasz, że powinien być inny. Zgodziłem się, żeby została w domu ta
paskudna czerwona choinka, zmusiłem małego, żeby napisał te twoje absurdalne
życzenia, żeby ją ozdobić, ale nie ulegnę w niczym, co dotyczy wychowania Flyna.
Jesteś moją narzeczoną, zaoferowałaś się, że będziesz zajmować się moim
siostrzeńcempodmojąnieobecność,aletojajestemzaniegoodpowiedzialny,niety.
Niezapominajotym.
Jego ostre słowa w tak piękny poranek święta Trzech Króli ranią mi serce. Co za
dureń. Jego dom. Jego siostrzeniec. Nie mam zamiaru płakać jak idiotka. Do głosu
dochodzi mój charakterek. Energicznym ruchem zbieram wszystkie prezenty Flyna i
wrzucamjedotorby.
– Bardzo dobrze – syczę. – Wypiszę czek twojemu siostrzeńcowi. Na pewno
bardziejsięucieszy.
Wiem, że moje słowa, a tym bardziej ton, denerwują Erica, ale jestem gotowa
zdenerwowaćgoowielebardziej,bardziejibardziej.
–Mówiłeś,żepustypokójnatympiętrzejestmój,zgadzasię?
Eric kiwa głową, a ja idę w jego stronę. Otwieram drzwi salonu i wpadam na
Simonę,NorbertaiFlyna.Zerkamnamałego.
–Możeszjużwejść–mówię,trzymającwręcejegoprezenty.–Omówiliśmyjużz
twoimwujkiemto,comieliśmysobiedopowiedzenia.
Stanowczym krokiem zmierzam w kierunku pokoju, otwieram drzwi i rzucam na
podłogę deskorolkę i akcesoria. Wyniosłym krokiem wracam do salonu. Simona i
Norbertjużzniknęli,zostałtylkoEriczFlynem.Patrzą,jakwchodzę.
–Późniejdamciczek–mówięmałemuzponurąminą.–Aleniespodziewajsię,że
będzie tak hojny jak czek od twojego wujka, bo po pierwsze, nie zgadzam się na to,
żebyśdostawałtakiesumy,podrugie,niejestembogata!
Mały nie odpowiada. Atmosfera w jadalni jest nieciekawa, ale nie mam zamiaru
robićnic,żebytozmienić.Wyciągamkopertę,którąpodarowałmiEric,otwieramjąi
nawidokczekuinblanco,oddajęmują.
– Dziękuję, ale nie. Nie potrzebuję twoich pieniędzy. Poza tym w zupełności
wystarcząmiprezenty,któreminiedawnokupiłeś.
Nieodpowiada.Patrzynamnie.Obajnamniepatrzą,ajajakniszczycielskihuragan
wskazujędrzewko,bomamzamiarzakończyćakcjęświęta.
–Dalej,chłopaki,kontynuujmytenprzemiłyporanek.Możeprzeczytamyżyczeniaz
naszegodrzewka?Możejakieśsięspełniło?
Wiem,żeprzeciągamstrunę.Wiem,żepostępujęźle,alemnietonieobchodzi.Oni
wciągukilkudnizdążylidoprowadzićmniedoszewskiejpasji.
–Niechcęczytaćtychgłupichżyczeń!–krzyczynaglemały.
–Adlaczego?
–Bonie–upierasię.
Ericpatrzynamnie.Rozumie,żejestemwściekła,idenerwujesię,żeniewie,jak
mniepowstrzymać.Alejajestemrozjuszona,rozszalałazwściekłości.Siedzętuztymi
dwomakałmukami,takdalekoodmojejrodziny.
–No,dalej.Ktopierwszyprzeczytażyczeniezchoinki?
Niktsięnieodzywa,więcwkońcucudacznymgestemzrywamjednożyczenie.
–Bardzodobrze,wtakimraziejapierwszaprzeczytamżyczenieFlyna!
Zdejmuję zieloną tasiemkę, a kiedy rozwijam życzenie, mały rzuca się na mnie i
wyrywamijezdłoni.Patrzęnaniegozaskoczona.
– Nienawidzę tych świąt, nienawidzę tej choinki i nienawidzę twoich życzeń! –
krzyczy.–Zdenerwowałaśmojegowujkaiprzezciebietendzieńjestokropny!
ZerkamnaErica,szukającpomocy,aleonnieruszasię.
Mam ochotę krzyczeć, rozpętać trzecią wojnę światową, ale w końcu robię jedyną
rzecz, jaką mogę zrobić. Chwytam cholerną czerwoną choinkę i ciągnąc ją za sobą,
wynoszęjązsalonuiwsadzamdopokoju,wktórymzostawiłamdeskorolkę.
–PannoJudith,dobrzesiępaniczuje?–pytaspeszonaSimona.
Biedaczka!Alemusisięczuć!
–Niechsiępaniniestresuje–dodaje,zanimzdążęodpowiedzieć,ichwytamnieza
ręce.–Panczasamijestdośćstanowczy,jeżelichodziomałego,alerobitodlajego
dobra.Niechsiępaniniegniewa.
Dajęjejbuziakawpoliczek.Biedna!Ruszamposchodachnagórę.
–Spokojnie,Simona–mruczę.–Nicsięniestało.Alemuszęsięprzewietrzyć,bo
inaczejtowszystkoskończysięgorzejniżSzmaragdoweszaleństwo.
Śmiejemy się obie. Wchodzę do pokoju, zamykam drzwi i czuję, że piecze mnie
szyja. Boże, wysypka! Przeglądam się w lustrze i widzę, że szyję mam całą w
czerwonychplamach.Niechto!
Chcęwyjśćzdomutakczysiak.Zdejmujępiżamę.Ubieramsięiwracamwpłaszczu
do salonu, w którym ta dwójka gra już na Wii. Świetni są! Wielkimi krokami
podchodzędonich,pociągamzakabelWiiijąrozłączam.Muzykamilknie.EriciFlyn
patrząnamnie.
–Idęsięprzejść.Muszęsięprzewietrzyć!
Ericchcesięodezwać,alecelujęwniegopalcem.
–Niechcinieprzyjdziedogłowymizakazywać–syczę.–Dlatwojegodobra,niech
cinieprzyjdziedogłowy!
Wychodzęzdomu.Niktzamnąnieidzie.
Biedna Simona próbuje mnie przekonać, żebym została, ale tłumaczę jej z
uśmiechem, że nic mi nie jest, i żeby się nie martwiła. Kiedy docieram do bramy i
wychodzęmniejsząbocznąfurtką,napowitaniewybiegamiStraszek.Przezchwilęidę
przezdzielnicęzpsemprzynodze.Opowiadammuomoichproblemach,frustracjach,a
biednyzwierzakpatrzynamniewielkimioczami,jakbycośrozumiał.
Po długim spacerze, kiedy znów stoję przed bramą domu, nie chcę wchodzić i
dzwoniędoMarty.Podwudziestuminutach,kiedyprawienieczujęnóg,Martazabiera
mnie do samochodu i odjeżdżamy. Żegnam się ze Straszkiem. Muszę porozmawiać z
kimś,ktojestmiwstanieodpowiadać,boinaczejzwariuję.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział20
Z
podwyższonymdogranicciśnieniempijępiwowtowarzystwieMarty,którasiedziz
poważnąminą.Zmoichsłówizłościdomyślasię,cosięwydarzyło.
–Spokojnie,Jud.Zobaczysz,żejakwrócisz,wszystkosiępoukłada.
–No,jasne…jasne,żesiępoukłada!Niemamzamiaruodezwaćsiędożadnegoz
nich słowem. Są siebie warci. Smerf Maruda i Ważniak. Jeden jest głupi, a drugi
głupszy.NaBoga,jaktwójbratmożedawaćdziewięcioletniemudzieckuwprezencie
świątecznym czek? I jak to możliwe, że dziewięcioletnie dziecko jest takim małym
starym?
–Tacyjużsą–szydziMarta.
Nagledzwonijejtelefon.Rozmawiazkimś,ażwkońcusięrozłącza.
– To mama. Powiedziała, że dzwonił mój kuzyn Jurgen i powiedział, że dzisiaj
niedaleko stąd ma wyścig motokrosowy i prosił, żeby przekazać tę informację tobie.
Chcesz,żebyśmypojechały?
–Pewnie–zgadzamsię.
Czterdzieści pięć minut później stoimy wśród motocykli wyścigowych na
zaśnieżonym polu. Wszystko się we mnie gotuje. Chcę skakać, przyspieszać i pędzić,
aleMartamniepowstrzymuje.Oglądamwyścigizprzejęciem.Bijębrawojakszalona,
a kiedy się kończy, podchodzimy do Jurgena, żeby się z nim przywitać. Bardzo się
cieszynamójwidok.
– Zadzwoniłem do cioci Soni, bo nie miałem twojego numeru. Nie chciałem
dzwonićdodomuErica.Wiem,żenielubitegosportu.
Kiwamgłową.Rozumiemgo,dajęmumójnumer.Ondajemiswój.Późniejoglądam
motocykl.
–Jaksięjeździzkolcamiwkołach?
Jurgensięniezastanawia.Wręczamikask.
–Samazobacz.
Martamiodradza.Boisię,żecośmisięstanie,alejasięupieram.Wkładamkask
Jurgenaiodpalammotocykl.
Nieźle!Skokadrenaliny.
Szczęśliwa, wyjeżdżam na oblodzony tor, robię okrążenie na motocyklu i jestem
bardzozaskoczonatym,jakkołazkolcamiczepiająsięśniegu.Alenieidęnacałość.
Nie mam niezbędnych ochraniaczy i wiem, że gdybym upadła, zrobię sobie krzywdę.
WracamdoMarty,aonaoddychazulgą.
–Dziękuję–szepczę,oddającJurgenowikask.–Świetnasprawa.
Jurgen przedstawia mnie kilku zawodnikom i wszyscy przyglądają mi się ze
zdziwieniem.Kiedydowiadująsię,żejestemHiszpanką,szybkorzucająstandardowe:
Olé,toros,sangria.Nieźle.JakiepojęciemającudzoziemcyoHiszpanach?
PowyścigużegnamysięichcemysięzMartąnapićsięczegoś.Onawybieralokal.
Kiedy siadamy, jestem jeszcze pod wrażeniem okrążenia, jakie zrobiłam na motorze.
Wiem,żejeżeliEricsiędowie,zrobiwielkiraban,alejestmiwszystkojedno.Dobrze
się bawiłam. Nagle zauważam, że Marta dyskretnie zerka na kelnera. Ten blondyn
podchodził już do nas parę razy, żeby przynieść nam to, co zamówiłyśmy, i owszem,
jestbardzomiły.
– Słuchaj, Marta, co jest między tobą i tym apetycznym kelnerem? – dopytuję,
śmiejącsię.
–Nic–odpowiada,zaskoczonapytaniem.–Dlaczegopytasz?
Jestempewna,żeintuicjamnienieokłamuje.Rozsiadamsięnakrześle.
–Popierwsze,wie,jakmasznaimię,atywiesz,jaknaimięjemu.Podrugie,mnie
spytał, jakie piwo chcę, a tobie przyniósł bez pytania. Po trzecie, najważniejsze,
zauważyłam,jaknasiebiepatrzycieisiędosiebieuśmiechacie.
Martasięśmieje.Znównaniegopatrzyiprzysuwasiędomnie.
– Spotkaliśmy się parę razy – szepcze. – Artur jest bardzo fajny. Wypiliśmy coś
razemi…
–No!Gorącytemat!–żartuję,aMartaparskaśmiechem.
Bez skrępowania spoglądam na Artura. Jest młody, w moim wieku, wysoki, nosi
okularki i jest przystojniakiem. On, widząc, że mu się przyglądam, uśmiecha się do
mnie, ale jego wzrok znów biegnie do Marty, kiedy zbiera szklanki z sąsiedniego
stolika.
–Bardzomusiępodobasz–mówiępodnosem.
–Wiem,alenicztegoniebędzie–odpowiadaMartaześmiechem.
–Nibydlaczego?–pytamzaciekawiona.
Martawypijapierwszyłykpiwa.
– Chyba widać na pierwszy rzut oka. Jest dużo młodszy ode mnie. Ma dopiero
dwadzieściapięćlat.Tojeszczedziecko!
–Więcjestwtymsamymwieku,coja.Atyilewłaściwiemaszlat?
–Dwadzieściadziewięć.
Mójgromkiśmiechprzyciągaspojrzeniaparuosób.
–Izpowoduczterechlatmasztakiepodejście?Marta,proszęcię,wydawałomisię,
żejesteśnatylenowoczesna,żebynieprzejmowaćsiębzdurnąróżnicąwieku!Odkąd
tomiłośćmawiek?Izanimcośpowiesz,chcęcipowiedzieć,żegdybytwójbratbył
odemniemłodszyimisiępodobał,nicbymnieniepowstrzymało.Absolutnienic.Bo,
jakmawiamójtata,życiejestpoto…żebysięnimcieszyć!
Śmiejemy się obie, a kiedy Marta chce coś powiedzieć, nagle dobiega nas zza
plecówgłos.
–Marto,alemiłocięwidzieć.
Odwracamysięiwidzimydwóchmężczyznikobietę.Oni,oczywiście,sąstrasznie
przystojni.Martasięuśmiecha,wstajeiwitasięznimiuściskiem.
–Judith–zwracasiędomniepochwili.–PoznajAnitę,ReinaldaiKlausa.Pracują
zemnąwszpitalu,aAnitamawspaniałysklepzekskluzywnąodzieżą.
Przysiadają się do nas, a ja zapominam o problemach i skupiam się na nowych
znajomych,którzyodpierwszejchwilinasrozśmieszają.ReinaldojestKubańczykiemi
jegolatynoamerykańskiezwrotybardzomniebawią.Dzwonimójtelefon.ToEric.Nie
mamwyjścia,odbieramznajwiększąpowagą,najakąjestemwstaniesięwysilić.
–Słucham,Eric.
–Gdziejesteś?
Prawdę mówiąc, nie wiem, gdzie jestem. Patrząc na Martę śmiejącą się z
chłopakami,przychodzimidogłowyodpowiedź.
–Jestemztwojąsiostrąiznajomyminapiwie.
–Zjakimiznajomymi?–pytaEriczniecierpliwiony.
–Niewiem,Eric.Zjakimiś.Skądmamwiedzieć!
Słyszę,żewzdycha.Jestwkurzony,żeniewie,gdzieanizkimjestem,alechcę,żeby
dałmispokójipozwoliłmiłospędzićczas.
–Czegochcesz?
–Wróćdodomu.
–Nie.
–Jud,niewiem,gdzieanizkimjesteś–nieodpuszcza,ajawyczuwamnapięciew
jego głosie. – Martwię się o ciebie. Proszę, powiedz mi, gdzie jesteś, to po ciebie
przyjadę,mała.
Cisza…grobowacisza…
–Rozłączamsię–mówię,zanimonzdążypowiedziećcoś,cosprawi,żezmięknę.–
Chcęmiłospędzićtenświątecznydzieńiwydajemisię,żeztymiludźmimisiętouda.
Aha, tobie też życzę miłej zabawy w towarzystwie twojego siostrzeńca. Jesteście
siebiewarci.Narazie.
Potychsłowachsięrozłączam.
Matkojedyna,cojazrobiłam!
RozłączyłamIcemana!
Napewnosięwściekł.Komórkadzwoniznowu.Eric.Odrzucampołączenie,akiedy
dzwoniznowu,wyłączamtelefon.Nieprzejmujęsiętym,żesięwkurzy.Jeżelichodzio
mnie,możenawetzacząćwalićgłowąwścianę.Włączamsiędorozmowyistaramsię
zapomnieć o moim Niemcu. Znajomi Marty są bardzo zabawni. Po wyjściu z pubu
idziemy coś zjeść do restauracji. Jak zwykle wszystko jest przepyszne. Albo jak
zwykle, jestem potwornie głodna. Wychodzimy z restauracji i Reinaldo proponuje,
żebyśmyposzlidoklubumeksykańskiego.Niezastanawiamysiędługo.
Wchodzimy do Guantanamery i Reinaldo przedstawia nam wielu swoich krajan,
którzy, podobnie jak on, mieszkają w Monachium. Matko boska, ilu Kubańczyków tu
mieszka!PopółgodziniejestemKubankąimówięjakoni:„wiesztyjuż,mójluby”.
Marta i ja wlewamy w siebie niezliczoną ilość mojito. Marta jest fajna. Zupełne
przeciwieństwo brata, jeżeli chodzi o zabawę. Jest bardziej hiszpańska niż tortilla
ziemniaczana, lubi się bawić. Mamy ze sobą wiele wspólnego, pasujemy do siebie.
Anitateżniezostajewtyle.KiedyrozbrzmiewapiosenkaQuimbarawspaniałejCelii
Cruz,Reinaldoprosimniedotańca,ajasięzgadzam.
Quimbaraquimbaraqumaquimbambá.
Quimbaraquimbaraqumaquimbambá
Ay,siquieresgozar,quieresbailar.Azúcar!
Quimbaraquimbaraqumaquimbambá.
Quimbaraquimbaraqumaquimbambá.
Matko jedyna, ale impreza! Reinaldo tańczy świetnie, daję mu się prowadzić.
Poruszam biodrami. Unoszę ręce. Kroczek do przodu, kroczek do tyłu. Obracam się.
Poruszamramionaminasłowo:azúcarrrrrrrrrrrrr!
Z każdą mijającą godziną jestem w lepszym nastroju. Niech żyje Kuba! Około
jedenastejMarta,trochęjużzmęczona,spoglądanamnieipodajemikomórkę.
–ToEric.Mamtysiącnieodebranychpołączeńodniego,chceztobąrozmawiać.
Wzdycham,widzącjejspojrzenie,ibioręodniejkomórkę.
–Słucham,upierdliwcze,czegochcesz?
–Upierdliwcze?Powiedziałaśdomnie:upierdliwcze?
– Tak, ale jeżeli chcesz, mogę cię nazwać inaczej – odpowiadam, parskając
śmiechem.
–Dlaczegowyłączyłaśkomórkę?
–Żebyśminieprzeszkadzał.CzasamijesteśgorszyniżCarlosAlfonsoHalconesde
SanJuan,którytorturujebiednąEsmeraldęMendozę.
–Piłaś?–pyta,niebardzorozumiejąc,oczymmówię.
Jestemświadomatego,żewtejchwilimamworganizmiewięcejmojitoniżkrwi.
–Jużtywiesz,mójluby!–wykrzykuję.
–Jud,jesteśpijana?
– Nieeeeeeeeee! – kpię. Chcę się bawić dalej. – Słuchaj, Iceman, czego chesz? –
pytam.
–Jud,chcę,żebyśmipowiedziała,gdziejesteś,żebymmógłpociebieprzyjechać.
–Nieważsiępsućmiimprezy–odpowiadamrozbawiona.
–Namiłośćboską,Jud!Wyszłaśrano,jestjedenastawnocyi…
–Bezodbioru,przystojniaku.
Oddaję telefon Marcie, która słucha czegoś, co mówi brat, a potem się rozłącza.
Odciągamnieodgrupy.
–Chcęcipowiedzieć,żemójbratdałmidowyborudwiemożliwości–szepcze.–
Pierwsza, mam cię odwieźć do domu. Druga, mogę wkurzyć go bardziej, ale jak
wrócimy,ziemiasiębędzietrzęsławposadach.
Rozśmieszamnieto.
–Niechsiętrzęsieziemia,mójluby!–Mamzamiardalejsiędobrzebawić.
Marta parska śmiechem i jakby nigdy nic wychodzimy zatańczyć Bemba Colorá,
krzycząc:Azúcar!
Wracamy nad ranem, bardziej pijane niż trzeźwe. Zatrzymujemy się przy czarnej
bramie.
–Chceszwejść?–szepczę.
–Mowyniema–odpowiadaMartaześmiechem.–Zarazpakujęwalizkiiuciekam
zkraju.JakdorwiemnieEric,chybamnieoskalpuje.
–Wolęotymniewiedzieć,bonaniegodoniosę!–krzyczę,śmiejącsię,iwysiadam
zsamochodu.
Nim zdążę powiedzieć coś więcej, czarna brama się otwiera i stoi w niej Eric z
ponurąminą.Szybkimkrokiemkierujesiędosamochoduiodsuwamnie,żebyspojrzeć
nasiostrę.
–Jużjasobieztobąporozmawiam…siostrzyczko–syczy.
Martakiwagłową,bezsłowaruszaiodjeżdża.Zostajemysami,naprzeciwkosiebie
naśrodkuulicy.Ericchwytamniezarękęiciągnie.
–Chodź,wracajmydodomu.
Nagle panującą na ulicy ciszę przerywa warknięcie. Nim wydarzy się coś, czego
moglibyśmyżałować,wyrywamsięEricowiipatrzącnawarczącestworzenie,szepczę
spokojnie:
–Spokojnie,Straszku,nicsięniestało.
Zwierzępodchodzidomnieibiegawokółmnie.
–Znasztegopsa?–pytaEric.
–Tak.ToStraszek.
–Straszek?NazwałaśgoStraszek?
–Tak.Fajnyyyyy,co?
Ericniewierzywłasnymoczom.Krzywisię.
–Coonmanaszyi?
–Jestprzeziębiony,zrobiłammuszalik–wyjaśniam,zadowolona.
Pieskładzieminanodzekościstągłowę,ajagogłaszczę.
–Niedotykajgo.Ugryziecię!–krzyczyEric,zdenerwowany.
Rozśmieszamnie.Jestempewna,żeprędzejEricugryzłbyStraszka.
–Niedotykajtegobrudnegopsa,Jud,namiłośćboską!–nieodpuszcza.
Zgardłazwierzakawydobywasięgroźnyodgłos.Pochylamsię,rozbawiona.
–Nieprzejmujsiętym,coonwygaduje,dobrze,Straszku?Dalej,idźspać,nicsię
niedzieje.
Pies rzuca ostatnie spojrzenie w kierunku zdezorientowanego Erica, odchodzi i
widzę,żewchodzidowalącegosiędomku.Eric,bezsłowa,ruszaprzedsiebie.
–MogęzabraćStraszkadodomu?–pytam.
–Mowyniema.
Wiedziałam!
–Biedaczek–nieodpuszczam.–Eric,niewidzisz,jakjestzimno?
–Tenpiesniemawstępudomojegodomu.
Znowusięzaczęło!Jegodom!
–Niebądźtaki,mójluby!Proszę,pleaseeeeee!
Nie odpowiada, więc w końcu postanawiam iść za nim. Wrócę do tematu kiedy
indziej.Idączanim,wbijamwzrokwjegotyłekisilnenogi.
Nooo! Ten jędrny tyłeczek i silne nogi sprawiają, że się uśmiecham. Nie mogę się
powstrzymaćipac!Dajęmuklapsa.
Zatrzymuje się, patrzy na mnie złowrogo, nie odzywa się i rusza dalej. Uśmiecham
się. Nie boję się. Nie jestem przestraszona, za to jestem w nastroju do zabawy.
Pochylam się, biorę do rąk śnieg i rzucam nim w sam środek jego ładnej pupci. Eric
staje.Klnieponiemiecku,apotemruszadalej.
Ojjjj,zupełnybrakpoczuciahumoru!
Znów biorę śnieg i tym razem rzucam nim prosto w głowę. Kulka rozbija się na
samym czubku głowy Erica. Parskam śmiechem. Eric się odwraca. Wbija we mnie
zimneoczy.
–Jud…–syczy.–Wkurzaszmnietak,żeniejesteśsobiewstaniewyobrazić.
Boże…!Boże,aletoseksowne!Alemnienakręca!
Idziedalej,ajazanim.Niemogęoderwaćodniegowzroku,chociażpotworniemi
zimno, i uśmiecham się, wyobrażając sobie, co zrobiłabym z nim w tej chwili.
WchodzimydodomuiEricbezsłowaidziedoswojegogabinetu.Jestwściekły.Moje
ciało zalewa przyjemne ciepełko. Dopiero teraz dociera do mnie, jak zimno jest na
dworze.BiednyStraszek.Zdejmujępłaszczipostanawiamwejśćdogabinetu.Pragnę
Erica. Ale przed wejściem ściągam przemoczone buty i dżinsy. Poprawiam koszulkę,
która sięga mi do połowy uda i otwieram drzwi. Kiedy wchodzę, Eric siedzi przy
komputerzeprzybiurku.Niepatrzynamnie.
Podchodzę do niego, a kiedy znajduję się przy nim, nie zważając na jego surową
minę, siadam na nim okrakiem. W tej chwili dociera do niego, że nie mam na sobie
spodni.Jegooczymówiąmi,żeniechcetegokontaktu,aleja,owszem.Jachcę.Całuję
go w usta. Nie porusza się. Nie odwzajemnia pocałunku. Karze mnie. Mój zimny
Iceman jest jak sopel lodu, ale postanowiłam, że go rozmrożę moim hiszpańskim
temperamentem.Znówgocałuję.
–Będęciępieprzyć,bojesteśmój–szepczęmuwustawidząc,żesięniepoddaje.
Zerkanamnie,zaskoczony.Mruga,ajaznówgocałuję.Tymrazemjegojęzykjest
bardziej gościnny, ale nadal nie chce się poddać. Przygryzam mu dolną wargę,
pociągamipatrzącmuwoczy,wypuszczam.Wplatampalcewjegowłosyikołyszęmu
sięnakolanach.
–Pragnęcię,kochanie,ispełniszmojefantazje.
–Jud…piłaś.
Śmiejęsię,kiwającgłową.
– Oj, tak! Wypiłam parę mojito, mój luby, były zabójczo dobre. Ale posłuchaj,
doskonalewiem,corobię,dlaczegotorobięizkim,jasne?
Ericsięnieodzywa.Patrzynamnietylko.Wstajęzjegokolan.Mamochotęzrobić
to, co robią w filmach – zrzucić na podłogę wszystko, co jest na biurku, ale
zastanawiam się nad tym, i jednak nie. To chyba wkurzyłoby go jeszcze bardziej. W
końcuodsuwamnaboklaptopisiadamnabiurku.Ericmisięprzygląda.Odebrałomu
mowę.Ja,zawzięta,żebyosiągnąćcel,chwytamgozarękęiprzesuwamniąsobiepo
majtkach.Drzemiewemniewilgoćiczuję,żeEricztrudemprzełykaślinę.
–Chcę,żebyśmniepożerał.Marzę,żebyśwsunąłwemniejęzykiprzyprawiłmnieo
dreszcz,bomojarozkoszjesttwojąrozkosząiobojejesteśmypanaminaszychciał.
Kiedy kończę wypowiadać te słowa, oddycha dość nierówno. Faceci! Podniecam
go, ale mam zamiar doprowadzić go do szaleństwa, więc mówię dalej, ściągając
bluzkę.
–Dotknijmnie.No,Iceman,pragniesztegotakbardzojakja.Zróbto!–żądam.
MójIcemantopniejezkażdąsekundą.Dobrze!Przysuwaustadomojejprawejpiersi
iwułamkusekundypożeramojąprawąbrodawkę.
Oj,tak!Bosko!
Podobamisię!
Jego zimne oczy są teraz dzikie i wyzywające. Dalej jest zły, ale pożądanie, które
czuje, jest równe mojemu. Zostawia moją pierś i opiera się na krześle. Jego ciało
ogarniażądza.
–Wstańzbiurkaisięodwróć–szepcze.
Robię to, o co mnie prosi. Stawiam stopy na podłodze i robię obrót w samych
majtkach. On odchyla fotel, wstaje i przysuwa nabrzmiały członek do mojej pupy, a
jegodłoniewędrujądomojejtalii.Przyciskamniedosiebie.Dyszę.Dajemiklapsa.
Piecze. Po chwili daje mi drugiego, a kiedy chcę zaprotestować, przysuwa usta do
mojegoucha.
–Byłaśdziśbardzoniegrzecznaizasługujeszconajmniejnakilkaklapsów.
Słyszącto,sięuśmiecham.Dobrze…Skorochcesięzabawić,tosięzabawimy!
Odwracam się i nie przestając patrzeć mu w oczy, wsuwam mu do spodni dłoń,
chwytamzamosznęidotykam.
– Mam ci pokazać, co robię z niegrzecznymi chłopakami? Ty też byłeś dziś rano
niegrzeczny,skarbie.Bardzo…bardzoniegrzeczny.
To go paraliżuje. Nie bardzo bawi go to, że trzymam w dłoniach jego mosznę.
Jestempewna,żeboisię,żemogęmuzrobićkrzywdę.
–Jud…
Jednympociągnięciemściągammuspodnie,potembokserkiijegoolbrzymiczłonek
prezentuje się przede mną dumnie. Matko jedyna! Popycham go i opada na krzesło.
Znówsiadamnanimokrakiem.
–Zedrzyjmimajtki–proszę.
Niemasprawy,Ericpociągazanie,rozrywajeimojawilgotnapochwaspoczywa
najegotwardymczłonku.Niedajęmuczasudonamysłu.Unoszęsięiwsuwamgow
siebie.Jestemtakwilgotna…takpodniecona…żejegoczłonekzanurzasięwemniedo
końca.
–Spójrznamnie–żądam,kiedyjestjużwemniecały.
Robito.Boże,towszystkojesttakieperwersyjne!
–Tak…takchcęcięmieć.Wtymsięzawszezgadzamy.
Poruszambiodrami,amojapochwawciągagowsiebie.Czuję,żeściągaspodnie,
którelądująbylejaknapodłodze.Ericzaczynadyszećprzykolejnymmoimruchu,aja
go całuję. Tym razem jego wargi mnie pożerają, każąc mi robić to dalej.
Nieruchomieję. Nie poruszamy się. Siedzimy, połączeni, i upajamy się tą lubieżną
sytuacją.Podnieceniesięgazenitu.NaglemójNiemiecwstaje,nieodrywającmnieod
siebie,niesiemniedobibliotecznejdrabinkiiopieramnieonią.
–Chwyćmniezaszyję.
Niezwłoczniewykonujępolecenie.Onchwytasięstopniadrabinkinadmojągłowąi
zanurzasięwemniecałkowicie.Krzyczę.
Raz…dwa…trzy…Napięcie.
Cztery…pięć…sześć…Dyszenie.
Mój Iceman posiada mnie, a ja jego. Oboje się tym rozkoszujemy. Oboje dyszymy.
Obojesięposiadamy.Ericwbijasięwemnierazporaz,ajagoprzyjmuję,ażkrzyk
rozkoszydajemuznać,żeprzeżywamorgazm,aoneksplodujewemnieprzyostatnim,
mocnympchnięciu.
Przez kilka sekund trwamy w tej pozycji, opierając się o drabinkę, przytuleni do
siebie,ażwkońcuEricwypuszczaporęcz,chwytamniewpasieiwracamynakrzesło.
Siada,niewychodzączemnie,imniecałuje.
–Nadaljestemnaciebiezły–oznajmia.
Uśmiechamsię.
–Todobrze!
–Dobrze?–pyta,zaskoczony.
Całujęgo.Spoglądamnaniego.Puszczamdoniegooko.
–Hmmm!Dziękitwojejzłościczekanasinteresującanoc.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział21
T
rzydnipóźniejfurgonetkaprzywozizlotniskaniewielkączęśćmojegomadryckiego
dobytku. To tylko dwadzieścia kartonów, ale jestem wniebowzięta! Reszta została w
domu.Nigdynicniewiadomo!
Bardzozależałominatym,żebymiećwłasnerzeczy,iprzezkilkadnijeukładam.Z
Erikiemwszystkowporządku.Odwspaniałej,pełnejseksunocypotymdniu,kiedysię
pokłóciliśmy, nie przestajemy się całować. Zaskoczyłam go. Sprowokowałam i
doprowadziłam do szaleństwa. Wystarczy, że na siebie spojrzymy, i już chcemy się
dotykać.Kiedyzostajemysami,rozbieramysięznajwiększąnamiętnością.
Muszę przyznać, że zdążyłam się wciągnąć w Szmaragdowe szaleństwo. Co za
gniot! Jak tylko się zaczyna, woła mnie Simona, siadamy razem w kuchni i oglądamy
cierpieniaEsmeraldyMendozy.Biedaczka!
Któregośrankadzwonitelefon.Simonapodajemisłuchawkę.Totata.
–Tato!–krzyczęszczęśliwa.
–Cześć,czarnulko!Couciebie?
–Wszystkowporządku,alestraszniezatobątęsknię.
Rozmawiamychwilę,opowiadammuoproblemachzFlynem.
– Cierpliwości, złotko – mówi. – Temu dziecku potrzeba cierpliwości i ludzkiego
ciepła.Obserwujgoistarajsięgozaskoczyć.Jeżelizrobiszmuniespodziankę,będzie
cięuwielbiał.
– Zaskoczyć go mogę jedynie tym, że się wyprowadzę. Wierz mi, tato, to dziecko
jest…
–Dzieckiem,córeczko.Madziewięćlatijestdzieckiem.
Wzdycham.
– Tato, Flyn jest małym starym. Jest całkiem inny niż nasza Luz. Nic mu się nie
podoba,nienawidzimnie!Jestemdlaniegojakkolecwtyłku.Musiałbyśzobaczyć,jak
namniepatrzy.
– Czarnulko… to dziecko, jak na swój wiek, wiele wycierpiało. Cierpliwości.
Straciłmatkęichociażopiekujesięnimwujek,napewnoczujesięzagubiony.
– Tego nie neguję. Próbuję się do niego zbliżyć, ale nie pozwala. Szczęśliwego
widzęgotylkowtedy,kiedygranaWiialboPlay,samalbozwujkiem.
Tatasięśmieje.
– Bo cię jeszcze nie zna. Jestem pewien, że kiedy tylko pozna moją czarnulkę, nie
będziemógłbezciebieżyć.
Rozłączam się z szerokim uśmiechem na ustach. Tata jest najfajniejszy. Nikt nie
potrafidodaćmipewnościsiebieisiłtakjakon.
Jest niedziela. Eric proponuje, żebym wybrała się z nim na strzelnicę.
Towarzyszymy mu z Flynem. Przedstawia mnie wszystkim swoim znajomym i jak
zwykle,kiedydowiadująsię,żejestemHiszpanką,muszęwysłuchać:olé,toro,paella,
ajakże!Tojużjestnudne!
Ericstrzelacelnie,czymmniezaskakuje.Nigdyniewpadłabymnato,żeprzyjego
problemachzewzrokiemmożeuprawiaćtakisport.Nielubiębroni.Nigdynielubiłam
ikiedyEricproponujemi,żebymoddałastrzał,odmawiam.
–Eric,mówiłamci,żetegonielubię.
Uśmiechasię.
–Spróbuj–szepcze,patrzącnamnieicałującmniewusta.–Możesięzdziwisz.
– Nie. Powiedziałam: nie i koniec. Jeżeli ty to lubisz, proszę bardzo. Nie będę ci
odbieraćtejprzyjemności.Alesamaniemamzamiarupróbować!MoimzdaniemFlyn
niepowinienoglądaćbroninażywo.Olimpijska,nieolimpijska,jestniebezpieczna.
–Wdomutrzymamjąpodkluczem.Onjejniedotyka.Mazakaz–wyjaśnia.
–Tominimumostrożności,któremusiszzachować.Trzymaćbrońpodkluczem.
MójNiemiecsięuśmiechaisiępoddaje.Znamnie,ikiedymówięnie,toznaczynie.
Mijaparędniipostanawiamwprowadzićtrochęradościdodomu.ZabieramSimonę
na zakupy. Towarzyszy mi zachwycona, śmieje się, kiedy widzi pistacjowe zasłony,
które kupiłam do salonu do białych firanek. Jej zdaniem, panu się nie spodobają, ale
moimzdaniembędąmusiałymusięspodobać.Takczyowak.Bezskuteczniestaramsię,
żebyNorbertiSimonamówilimiJudith,aletoniemożliwe.Mamwrażenie,żenaimię
mi„pani”.Wkońcuodpuszczam.Przezkilkadnikupujemywszystko,comisiępodoba.
Ericjestszczęśliwy,żewidzimnietakzaangażowaną,dajemiwolnąrękęipozwala
zrobić w domu wszystko, co chcę. Zależy mu tylko na tym, żebym była szczęśliwa, i
jestem mu wdzięczna. Po rozważeniu tematu sama ze sobą, nie mówiąc nic nikomu,
bioręStraszkadogarażu.Jestbardzozimnoimartwimniejegopsikaszel.Garażjest
olbrzymiibiednemuzwierzakowiniebędzieażtakzimno.Zmieniammuszaliknainny,
niebieski,wktórymwyglądasłodko.
Simona, widząc to, protestuje. Chwyta się za głowę. Pan się pogniewa. Nigdy nie
chciałzwierzakówwdomu.Alemówięjej,żebysięniemartwiła.Panemzajmęsięja.
Wiem,żemisięoberwie,kiedysiędowie,aleterazniemajużodwrotu.
Straszekjestkochany.Nieszczeka.Nierobinicpozaspaniemnaczystymisuchym
kocu, który rozłożyłam mu w zacisznym miejscu w garażu. Kiedy Eric wjeżdża
samochodem,trajkoczęiuśmiechamsię,widząc,żeStraszekjestbardzomądryiwie,
żeniepowiniensięruszać.ZpomocąSimonywyprowadzamygopozadziałkę,żebysię
załatwił,apoparudniachSimonauwielbiapsataksamojakjaalbobardziej.
KtóregośrankapośniadaniuEricwkońcuproponujemi,żebymwybrałasięznim
do firmy. Zadowolona, wkładam ciemny kostium i białą koszulę, żeby wyglądać
profesjonalnie.Chcę,żebypracownicymojegochłopakawyrobilisobiedobrezdanie
na mój temat. Zdenerwowana, przyjeżdżam do firmy Müller. Główną siedzibę w
Monachium stanowi ogromny biurowiec i dwa pawilony. Eric wygląda bardzo
eleganckowniebieskim,biznesowympłaszczuiciemnymgarniturze.Jegowidokjest,
jak zwykle, rozkoszą. Z porów jego skóry bije zmysłowość i władczość. To ostatnie
mniekręci.Wchodzimydoimponującegoholu.Blondynkazrecepcjispoglądananas,a
ochroniarzewitająszefa.Mojegochłopaka!Mnieprzyglądająsięzzainteresowaniem,
akiedychcę przejśćprzezbramkę, zatrzymująmnie.Eric szybkostanowczym głosem
wyjaśnia,żejestemjegonarzeczoną,ipozwalająmiwejśćbezprzepustkigościa.
Niechżyjemójchłopak!
Uśmiecham się. Eric ma poważną minę. Jak zawodowiec. W windzie zastajemy
ładnąciemnądziewczynę.Ericsięzniąwita,onaodpowiadanapowitanie.Dyskretnie
obserwuję,jakpatrzynaniegotakobieta,ipojejspojrzeniuwiem,żegopragnie.Mam
ochotęjąnadepnąć,alesiępowstrzymuję.Niemogęsiętakzachowywać.Muszęnad
sobą panować. Kiedy wysiadamy z windy na prezydialnym piętrze, z ust wyrywa mi
się: och! To nie ma nic wspólnego z biurem w Madrycie. Czarna wykładzina. Szare
ściany.Białegabinety.Całkowitanowoczesność.
IdęubokumojegoIcemanaiwidzępoważneminyludzi.Wszyscypatrząnamniei
snujądomysły,zwłaszczakobiety,któreprzeszywająmniewzrokiem.
Jestemlekkoonieśmielona.Zbytwielepoważnychspojrzeńnamniesiękieruje.W
końcustajemyprzedbiurkiem.
– Dzień dobry, Leslie – mówi Eric do ładnej i bardzo eleganckiej blondynki. –
Przedstawiamcimojąnarzeczoną,Judith.Wejdź,proszę,domojegogabinetuiprzekaż
miinformacje.
Kobietaspoglądanamniezaskoczonaiwitasięzemną.
– Bardzo mi miło, pani Judith. Jestem sekretarką pana Zimmermana. Gdyby pani
czegośpotrzebowała,jestemdodyspozycji.
–Dziękuję,Leslie–odpowiadamzuśmiechem.
IdęzanimidoimponującegogabinetuErica.
Jak można było się spodziewać, podobnie jak pozostała część biura, jest
nowoczesnyiminimalistyczny.Oniemiałasiadamnakrześle,któremiwskazał,iprzez
dobrąchwilęprzysłuchujęsięrozmowie.
Eric podpisuje kilka dokumentów, które podaje mu Leslie, a kiedy w końcu
zostajemywgabineciesami,spoglądanamnie.
–Jakcisiępodobająbiura?–pyta.
–Bomba.PięknewporównaniuztymiwHiszpanii.
Ericsięuśmiecha.
–Wolętamte–szepcze,obracającsięnakrześle.–Tuniemaarchiwum.
Rozśmieszamnie.Wstaję.Podchodzędoniego.
–Naszczęście–szepczę.–Skoroniematumnie,niechcę,żebyśmiałarchiwum.
Śmiejemy się, rozbawieni, Eric sadza mnie sobie na kolanach. Próbuję wstać, ale
przytrzymujemniemocno.
–Niktniewejdziebezuprzedzenia.Tobardzoważnazasada.
Śmiejęsięigocałuję,alenaglemarszczęczoło.
–Odkiedytakaważna?–dopytuję.
–Odzawsze.
Puk…puk…Zazdrośćsięodzywa.
– Owszem, Jud, jest tak, jak myślisz – mówi, nim zdążę spytać. – Ten gabinet
widziałróżnerzeczy,aletosięjużdawnoskończyło.Terazpragnętylkociebie.
Próbujemniepocałować.Cofamsię.
–Zrobiłaśunik?–pyta,rozbawiony.
Kiwamgłową.Jestemzazdrosna.Bardzozazdrosna.
–Kochanie…–szepczeEric.–Niemyśljużogłupotach…
Wykręcammusięzdłoni.Okrążambiurko.
–ZBettą,prawda?
Pochwiliwiem,żeniepowinnambyławspominaćjejimienia.Klnę.
–Tak–odpowiadaszczerzeEric.
–MiałeścośzLeslie,twojąsekretarką?
Ericrozsiadasięwfoteluiwzdycha.
–Nie.
–Napewno?
–Napewno.
Alenękanazazdrością,nieodpuszczam.Czujęnarastającepieczenienaszyi.
–Aztączarnądziewczyną,którawjeżdżałaznamiwindą?
Zastanawiasię.
–Nie–odpowiadapochwili.
–Azblondynkązrecepcji?
–Nie.Iniedotykajszyi,boplamycisiępowiększą.
Niezwracamuwaginajegosłowa.Niezadowolonazodpowiedzi,pytamdalej.
–Powiedziałeś,żeuprawiałeśsekswtymgabinecie?
–Tak.
Alemniepieczeszyja!Niewierzę.
–Czylichceszpowiedzieć,żezabawiałeśsięzkimś,ktopracujewfirmie–szepczę,
boniemogęsiępohamować.
–Nie.
Ericwstajeipodchodzidomnie.
–Aleprzecieżprzedchwiląpowiedziałeś…
– Słuchaj – przerywa mi, zdejmując mi dłoń z szyi. – Nie byłem święty i seks
uprawiałem z różnymi kobietami z firmy i spoza niej. Owszem, skarbie, nie będę się
wypierał.Alejeżelichodziozabawianiesię,takie,jakiemynazywamyzabawianiem
się,zżadnąniezabawiałemsięwtymgabineciepozaBettąiAmandą.
Nawspomnienietychharpiisercezaczynamiłomotaćnieregularnie.
–Jasne…Amanda,pannaFisher.
–Która,nawiasemmówiąc–wyjaśniaEric,dmuchającminaszyję–przeniosłasię
doLondynu,żebytamrozwijaćfirmęMüller.
Czuję ulgę. Cieszę się, że jest daleko. Eric, rozbawiony moimi pytaniami, przytula
mnieicałujewczoło.
–Dlamnie,dzisiaj,istniejesztylkoty,mała.Ufajmi,kochanie.Pamiętaj,żeniema
między nami tajemnic ani niedomówień. Musimy o to dbać, żeby nasz związek był
udany.
Spoglądamynasiebie.
Wyzywamysięwzrokiem,ażwkońcuEricprzysuwasiędomoichwarg.
–Jeżelispróbujęciępocałować,znowusięuchylisz?
Nieodpowiadam.
–Wierzyszmi?–pytam.
–Całkowicie–odpowiada.–Wiem,żeniczegoprzedemnąnieukrywasz.
Kiwamgłową,chociażwiem,żeowszem,ukrywamprzednimparęspraw.Dopada
mniepoczuciewiny.Paskudniesięczuję!Niejesttonic,comiałobyzwiązekzseksem,
ale ukrywam przed nim różne sprawy, na przykład to, że trzymam w domu psa, że
skakałam na motorze Jurgena, że jego matka i Marta zapisały się na kurs skoków
spadochronowych.
Boże,ilesprawprzednimukrywam!
Ericpatrzynamnie.Uśmiechamsięiwzdycham.
–Patrz,comisięzrobiłoprzezciebiezszyją!–szepczę.
Ericsięśmiejeibierzemniewramiona.
– Chyba zarządzę, żeby zrobili mi archiwum w gabinecie na te okazje, kiedy
będzieszmnieodwiedzać.Cotynato?
Parskamśmiechem,całujęgoizapominamoprzewinieniachizazdrości.
–Doskonałypomysł,panieZimmerman–szepczę.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział22
W
weekendy udaje mi się oderwać Smerfa Marudę i Ważniaka od kanapy. Oni
najchętniej cały boży dzień spędziliby przyklejeni do Wii i telewizji. Co za duet!
Chodzimy do kina, do teatru, na hamburgery i widzę, że dobrze się bawią. Dlaczego
zawszemuszęsiętaknamęczyć,żebywyciągnąćichzdomu?
Któregoś wieczoru Eric mnie zaskakuje i zaprasza mnie na kolację do restauracji.
Później zabiera mnie do imponującego klubu nocnego, pijemy drinka, całujemy się i
rozmawiamy.
Nieodezwałsięjużnatematnaszegouzupełnieniaseksualnego.Kiedykochamysię
włóżku,szepczemysobiedouchagorącefantazje,którepodniecająnasnacałego,ale
narazieniezaprosiliśmydoseksunikogowięcej.Ażtakmniechcedlasiebie?
Którejśniedzieliudajemisięwyciągnąćchłopakównaspacer.Zostawiamyautona
parkingu i idziemy do Ogrodu Angielskiego, cudownego miejsca w centrum
Monachium. Flyn się do mnie nie odzywa, ale ja ciągle włączam się do rozmowy.
Wkurzagoto,alewkońcuniemawyjściaimusisięztympogodzić.
Po południu zmuszam ich do wejścia na stadion piłkarski Bayernu Monachium.
Przerażaichtenpomysł.Woląkoszykówkę.Stadionjestogromny,dostojnyijakbymto
ja była Niemką, tłumaczę im, że ta drużyna wygrała największą liczbę meczy w
Bundeslidze.Słuchająmnie,przytakują,alenierobitonanichwrażenia.Wkońcusię
uśmiecham, widząc ich znudzone miny. Około wpół do ósmej proponują kolację.
Śmieję się. Ja o tej godzinie jadam podwieczorek. Ale rozumiem, że zwłaszcza Flyn
jest przywiązany do niemieckich godzin posiłków, i ulegam. Zabierają mnie do
typowej niemieckiej restauracji, w której próbuję różnego rodzaju piwa. Pilsen jest
jasny,Weissbier–biały,aRauchbierprzydymiony.Ericprzyglądamisię,jaksmakuję
piwo,iwkońcurozśmieszamgostwierdzeniem:
–PięciogwiazdkowemuMahoużadneniedorówna!
Podstawą niemieckich dań jest mąka. Stosują ją dosłownie do wszystkiego.
Opowiada mi o tym Eric, kiedy pałaszuję Weissburst, czyli białą kiełbasę. Jest
zrobiona z delikatnego cielęcego mięsa mielonego, przypraw i tłuszczu. Jest
rewelacyjna! Flyn zadowolony z uwagi, jaką poświęcamy mu wujek i ja, gryzie
słonegopreclawkształcieósemki,którynazywasięBrenz.Rzadkozdarzająsięmiłe
chwilemiędzynami,więcEricpoprostusięnimicieszy.Przezdobrąchwilękelnerzy
przynosząnamrozmaitedania.ChociażNiemcyjedząlekkiekolacje,jajestemgłodnai
zamawiam rzodkiew pokrojoną w cienkie plastry, oprószoną solą. To danie podobno
nazywa się Radi. Później podają nam Obatzda, czyli ser przygotowany na bazie
camembertu, masła, cebuli i słodkiej papryki. A na deser szaleję z Germknödel,
ciastem nadziewanym powidłami śliwkowymi, z cukru, drożdży, mąki i ciepłego
mleka,polukrowanymiposypanymmakiem.Jednymsłowem…bardzolekkakolacja.
Wieczorem, po powrocie do domu, jesteśmy wykończeni. Cholernie dużo
spacerowaliśmy i Flyn pada jak kawka. Leżymy na sofie w jadalni i oglądamy
telewizję, ale proponuję, żebyśmy wykąpali się w basenie. Eric kręci głową z
zamkniętymioczami.
–Cościjest,kochanie?
–Nie–odpowiadaszybko.
–Bolicięgłowa?–pytamzmartwiona.
Spoglądam na niego. On na mnie. Nagle, rozbawiony, chwyta mnie jak worek
ziemniaków i niesie na basen. Zapalamy tylko wewnętrzne światło w basenie i kiedy
Ericsięniespodziewa,popychamgoiwpadawubraniudowody.Wystawiagłowęz
wody,spoglądanamnie,ajaunoszębrwi.
–Niemówmi,żesięobrazisz?–Śmiejęsię.
Mójśmiechsprawia,żeionsięśmieje,głośniej,kiedywubraniuwskakujędoniego
dowody.Ericmniechwytaiłaskocze.
–Czarnulko,jesteśbardzoniesforna–szepcze.
Wiem, że mój śmiech wywołany przez jego łaskotki go uszczęśliwia. Przez chwilę
podtapiamysięnawzajem,zrzucajączsiebieurania,ażzostajemynadzy.Całujemysię.
Kusimysięiwkońcusiękochamy.
Nigdywcześniejnierobiłamtegowbasenie,alejesttopodniecające,lubieżne.W
dodatkuEricszepczemidoucharzeczy,którejeszczebardziejprzyspieszająmibicie
serca.Kiedyodzyskujemysiły,proponujęwyścigipływackie,aletoniemożliwe.Eric
chce tylko całować mnie i upajać się mną. Po dwudziestu minutach wychodzimy z
wody. Idę do miejsca, gdzie leżą ręczniki, biorę dwa i wracam do Erica. Owinięci
ręcznikami,siadamynaładnymhamakuwkolorzekawy.Wygodnyhamakprzypomina
te,którezwyklewieszasiępomiędzydwomadrzewami,ale,zpowoduichbraku,jest
zamocowanynadwóchkolumnach.
Erickładziesięprzymnie,jasiędoniegoprzytulam,kołyszemysięimamwrażenie,
że unosimy się na wodzie. Pocałunki, pieszczoty, i nie wiem kiedy, leżę na nim i
pożeram jego członek. On, zwrócony twarzą do góry, rozkoszuje się moimi
pieszczotami, a ja bawię się nim, obsypując go pikantnymi, gorącymi pocałunkami.
Uwielbiam jego członek. Uwielbiam to uczucie, kiedy mam go w ustach. Uwielbiam
jego miękkość i uwielbiam to, jak Eric dotyka moich włosów i zachęca, żebym go
lizała. Ale zniecierpliwienie zwycięża. Eric nigdy nie ma dość. Wstaje, stawia stopy
naziemipoobustronachhamaka,odwracamnieiwchodziwemnie.
–Zato,żewepchnęłaśmniedobasenu–szepczemidoucha.
–Wrzucęcięjeszczeraz–szepczę,przyjmującgo.
–Więcbędęciępieprzyłzakażdymrazemzato,żejesteśtakniegrzeczna.
Uśmiechamsię.Gryziemniewżebro,ajegodłonienamiętnieściskająmniewpasie,
kiedybierzemnierazzarazem.
–Wygnijsiędlamnie…Bardziej…Bardziej…–prosi,ciągnącmniezawłosy.
Dajemiklapsa,któryniesiesięechempobasenie.Dyszę.Robięto,ocomnieprosi.
Wyginamsię,aonzanurzasięwemniegłębiej.Jestmiprzyjemnie,mojejękiniosąsię
po basenie, a ja, wisząc na hamaku, kołyszę się pod wpływem cudownych pchnięć
mojego ukochanego. Po godzinie, nasyceni seksem, wracamy do naszego pokoju.
Musimyodpocząć.
Rano,kiedywstajęischodzędokuchni,Simonainformujemnie,żeEricnieposzedł
do pracy i jest w swoim gabinecie. Zaskoczona, idę do niego i jak tylko otwieram
drzwi,widzę,żeźlesięczuje.Bojęsię.
–Jud,niemęczmnie,proszę–mówi,kiedydoniegopodchodzę.
Zdenerwowana, nie wiem, co robić. Patrzę na niego, siadam naprzeciwko i
wykręcamsobieręce.
–ZadzwońdoMarty–prosiwkońcu.
Szybkorobięto,ocopoprosił.
Drżę.
Jestemprzestraszona.
Eric, mój silny i twardy Iceman, cierpi. Widzę to na jego twarzy, po tym, jak się
krzywi.Wjegozaczerwienionychoczach.Chcędoniegopodejść.Chcęgopocałować.
Pieścić. Chcę mu powiedzieć, żeby się nie martwił. Ale Eric nie chce żadnej z tych
rzeczy.Ericchcetylko,żebymzostawiłagowspokoju.Szanujęjegoprośbę,skorotego
potrzebuje, i trzymam się z boku. Pół godziny później przyjeżdża Marta. Przywozi
swoją torbę. Widzi, w jakim jestem stanie, i spojrzeniem prosi mnie, żebym się
uspokoiła.Staramsię,aonauważniebadabratapodmoimczujnymokiem.Ericniejest
dobrympacjentem,całyczasprotestuje.Jestnieznośny.
Martaniedajesięzastraszyćjegosrogimminomisiadanaprzeciwniego.
–Nerwwzrokowyjestwgorszymstanie.Trzebaznówprzeprowadzićzabieg.
Ericklnie.Protestuje.Niepatrzynamnie.Tylkoprzeklina.
–Mówiłamci,żemożesiętakzdarzyć–wyjaśniaspokojnieMarta.–Wieszotym.
Musiszrozpocząćleczenie,żebymożnabyłocizrobićtrabekulektomię.
Złośćmnieogarnia,kiedytosłyszę.Przezcałytenczasniepisnąłmisłówkiemna
ten temat. Ale nie chcę się kłócić. To nie jest odpowiednia chwila. Dość ma już
problemów.Chcęsięjednakwłączyćdorozmowy.
–Naczympolegatoleczenie?–pytam.
Martamiwyjaśnia.Ericniepatrzynamnie.
– Świetnie, Eric – mówię pewnym głosem, kiedy Marta kończy. – Powiedz, kiedy
zaczynamy.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział23
T
ak jak się spodziewałam, w trakcie leczenia Eric zrobił się jeszcze bardziej
nieznośny.Wobecwszystkichzachowujesięjakprawdziwytyran.Niebawigoto,co
musirobić,iprotestujecorazbardziej.Znamgo,więcniezwracamnatonajmniejszej
uwagi,chociażczasamiczujęnieopanowanąchęć,żebyzanurzyćmugłowęwbasenie
nadobre.
W ostatnich dniach Marta rozmawiała z różnymi specjalistami. Wiadomo, że chce
dla brata jak najlepiej, więc zasięga informacji, gdzie się da. Krople, którymi Eric
musizakraplaćsobieoczy,dobijajągo.Boligogłowa,mamdłościiniewidzidobrze.
Wściekasię.
–Znowu?–protestuje.
–Tak,kochanie.Znowutrzebazakroplić–tłumaczę.
Klnie, na czym świat stoi, ale kiedy widzi, że się nie ruszam, siada, wzdycha i
pozwalamizrobićto,comuszęzrobić.
Oczymazaczerwienione.Zabardzo.Ichbłękitjestzgaszony.Bojęsię.Aleniedaję
tego po sobie poznać. Nie chcę, żeby denerwował się jeszcze bardziej. On też jest
przerażony. Wiem. Nie mówi o tym, ale po jego wściekłości widzę, jakim strachem
napawagochoroba.
Jestjużwieczór,otaczanasciemnośćsypialni.Niemogęzasnąć.Onteżnie.
–Jud,mojachorobapostępuje–odzywasię,zaskakującmnie.–Cozrobisz?
Wiem,ocomuchodzi.Robimisięgorąco.Mamochotęgozatłuczato,żewymyśla
głupoty.Odwracamsiędoniegowciemności.
–Narazieciępocałuję–odpowiadam.
Całujęgo.
–I,oczywiście,będękochaćcięcałyczastakmocnojakteraz–dodaję,kiedymoja
głowaznówleżynapoduszce.
Milczymyprzezchwilę.
–Jeżelioślepnę–odzywasięwkońcu–niebędędobrymżyciowymtowarzyszem.
Przebiegają mi ciarki po plecach. Nie chcę o tym myśleć. Nie, proszę. Ale on nie
odpuszcza,
–Będędlaciebieprzeszkodą,kimś,ktobędziecięograniczałi…
–Dość!–mówiękategorycznie.
–Musimyotymporozmawiać,Jud.Wiem,żetobardzobolesne,alemusimyotym
porozmawiać.
Ogarnia mnie bezsilność. Nie mam z nim o czym rozmawiać. Nie ma dla mnie
znaczenia,cosięstanie.Kochamgoinadalbędęgokochać.Czyontegonierozumie?
Wkońcusiadamnałóżku.
– Boli mnie, kiedy tak mówisz – syczę. – Wiesz dlaczego? Bo przez to zaczynam
nabieraćpoczucia,żegdybycośmisięstało,powinnamcięzostawić.
–Nie,kochanie–szepcze,przyciągającmniedosiebie.
–Tak…tak,kochanie–drążę.–Czyjasięczymśodciebieróżnię?Nie.Jeżelija
mamrozważaćto,czycięzostawić,tybędzieszmusiałrozważać,czyzostawićmniew
przypadkuchoroby.–Jestemrozdrażniona.–OBoże!Mamnadzieję,żenigdynicmi
sięniestanie,bogdybysięokazało,żedonieszczęściadojdzieteżto,żebędęmusiała
żyćbezciebie,mówięszczerze,niewiedziałabym,cozrobić.
Po chwili milczenia, która mówi mi, że do Erica dotarło to, co powiedziałam,
przysuwasiędomnieicałujemniewczoło.
–Nigdysiętakniestanie,bo…
Niedajęmudokończyć.Wstajęzłóżka.Otwieramszufladę.Wyjmujękilkarzeczy,
międzyinnymi,czarnąpończochę,isiadamnanimokrakiem.
–Pozwoliszminacoś?–pytam.
–Naco?–Zaskakujegotanagłazmianatematu.
–Ufaszmi?
Chociażwpokojujestciemno,widzę,żekiwagłową.
–Unieśgłowę.
Wykonuje polecenie. Delikatnie owijam mu głowę czarną pończochą przez oczy i
związujęztyłuwsupeł.
–Terazniewidziszzupełnienic,prawda?
Nieodzywasię,kręcitylkogłową.Kładęsięnanim.
–Nawet,gdybyśkiedyśprzestałmniewidzieć,uwielbiamtwojewargi.–Całujęje.
– Uwielbiam twój nos. – Całuję go. – Uwielbiam twoje oczy. – Całuję je nad
pończochą.–Iuwielbiamtwojepięknewłosy,aprzedewszystkimto,jaksiękrzywisz
ijaksięnamniewściekasz.
Siadamnanim,chwytamgozaręceikładęjesobienamoimciele.
–Nawetgdybyśkiedyśprzestałmniewidzieć–ciągnę.–Twojesilnedłonienadal
będą mogły mnie dotykać. Moje piersi będą się podniecać pod twoim dotykiem i
członkiem.OchBoże,twójtwardy,zjawiskowy,perwersyjny,oszałamiającyczłonek!
– szepczę, podniecona, przytulając się do niego. – To on będzie przyprawiał mnie o
dyszenie, doprowadzał do szaleństwa i sprawiał, że będę ci mówić: proś mnie, o co
chcesz.
Kąciki jego warg się unoszą. To dobrze! Udało mi się wywołać uśmiech na jego
twarzy. Chcę ciągnąć tę grę dalej. Wkładam mu do rąk ozdobę analną i szepczę,
unoszącmujądoust.
–Poliżją.
Robito,ocogoproszę,apotemjaprowadzęjegodłońdomojejpupy.
– Nawet gdybyś kiedyś przestał mnie widzieć, będziesz mógł wkładać ozdobę do,
jakmówisz,mojegozgrabnegotyłeczka–szepczętużprzyjegotwarzy.–Ibędzieszto
robił dlatego, że to lubisz, dlatego, że ja to lubię, i dlatego, że to jest nasza gra,
kochanie.Dalej,zróbto.
Ericpoomackudotykamojejpupyikiedyodnajdujewejściedoodbytu,robito,o
cogoproszę.Wsuwaozdobęanalną,mojeciałojąprzyjmujeiobojedyszymy.
Podnieconatym,corobię,muskamwargamijegoucho.
–Lubiszto,cozrobiłeś,kochanie?
–Tak…bardzo–mruczy,ściskającmojepośladki.
Jego pożądanie rośnie z każdą sekundą. To go bardzo podnieca, porusza we mnie
ozdobą.
–Nawetgdybyś pewnegodniaprzestał mniewidzieć,będziesz mógłmniepożerać
dowoli–mówię,pragnącdoprowadzićgodoszaleństwa.–Będęrozchylaćnogiprzed
tobą i przed tymi, których wskażesz, i przysięgam, że będę się rozkoszować i ty
będziesz się tym rozkoszował jak zwykle. Dlatego że to ty będziesz rządził. Ty
będziesz dotykał. Ty będziesz rozkazywał. Jestem twoja, kochanie, i bez ciebie nic z
naszychgierniemauroku,bezciebiesiędlamnienieliczy.
Ericjęczy.
–Dalej,zróbto–mówię.–Grajzemną.
Zsuwamsięzniegoikładęsięobok.Pociągamgozarękęikładęjąnamnie.Dotyka
mniepoomacku.Jegowargizachłanniebłądząpomoimciele,pomojejszyi,piersiach,
pępku, wzgórku łonowym. Prowadzę go, aż znajduje się dokładnie pomiędzy moimi
nogami.Niemusimnieprosić,żebymjedlaniegorozchyliła.
–Bardziej?–pytam.
Ericmniedotyka.
–Tak.
Uśmiechamsięirozchylamjemocniej.
W ułamku sekundy zaczyna mnie pożerać. Jego język wchodzi i szuka mojej
łechtaczki.Bawisięnią.Pociągazaniąwargami,akiedysprawia,żejestnabrzmiała,
dotykajądelikatnie,sprawiając,żezaczynamkrzyczećiwyginaćsięwłukjakszalona.
Poruszam się. Dyszę. On porusza ozdobą analną, pociągając mnie za łechtaczkę, a ja
odchodzęodzmysłów.Chwytagorączkowomojeudaiporuszamnądowolinaswoich
ustach,ajadotykamjegowłosów.
– Nie musisz widzieć, żeby dać mi rozkosz – szepczę. – Żeby mnie uszczęśliwić.
Żebydoprowadzićmniedoszaleństwa.Tak…kochanie…tak…
Przezkilkaminutmójszalonyukochanyprzypuszczaniszczycielskiatak.
Żar…Żar…Jestmigorącoprzezniego.
Obserwuję go w ciemnym pokoju. Eleganckimi ruchami porusza się na mnie jak
tygrys pożerający ofiarę. On mnie nie widzi. Uniemożliwia mu to ciemność i
pończocha,którąprzewiązałammuoczy.Oddechmaprzyspieszony.Jegowargiszukają
moich, całuje mnie. Po chwili milczenia jedna jego dłoń chwyta sztywny członek, a
drugadotykamojejwilgotnejpochwy.
–Jestemwilgotnadlaciebie,kochanie–szepczęmudoucha.–Tylkodlaciebie.
Niecierpliwie umieszcza twardy członek na mnie, a potem pewnym ruchem
wprowadzagodośrodka.Obojedyszymy.Ericmniechwyta,przyciskamniedosiebie,
poruszając biodrami, a ja właściwie nie mogę się ruszyć. Jego ciężar mnie
unieruchamia.Liżemiszyję.Jagryzęgowramię.
–Nawetgdybyśpewnegodniaprzestałmniewidzieć,będzieszbrałmnienamiętnie,
z siłą i witalnością, a ja zawsze będę cię przyjmować, bo jestem twoja. Jesteś moją
fantazją.Ajatwoją.Razembędzienammiło,terazizawsze,kochanie.
Eric się nie odzywa. Daje się ponieść chwili. A kiedy oboje osiągamy orgazm,
przytulamnie.
–Tak,kochanie.Terazizawsze–mówi.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział24
W
czasie leczenia nie pracuje. Nie może. Pomagam mu w domu przy mejlach i jak
dobra sekretarka wypełniam wszystkiego jego polecenia. Kiedy dostaje mejla od
Amandy, mam ochotę ją zamordować. Jędza! Z ciekawości przeglądam historię ich
korespondencjiipękamześmiechu,kiedyczytamwiadomośćsprzedparumiesięcy,w
którejEricżądaodniej,żebyzmieniłazachowaniewstosunkudoniego.Wyjaśnia,że
jestwzwiązkuiżepartnerkajestdlaniegonajważniejsza.Olé,olémójIceman!Miło
miwidzieć,żejasnopostawiłsprawęwobectejżmii.
Czasami mam ochotę wsadzić mu głowę do kosza na śmieci albo przyszyć mu
zszywkami uszy do biurka, kiedy zachowuje się jak głupek i uparciuch. Jest nie do
zniesienia!Alekiedymumija,uwielbiamgoizasypujępocałunkami.
Sonia, matka Erica, przychodzi go odwiedzić, i kiedy Eric nas nie słyszy, zachęca
mnie, żebym przyjechała po motocykl Hannah. Na pewno to zrobię. Po tych pełnych
napięcia dniach, które przeżywam z Erikiem, muszę odreagować. A skoki na motorze
działająnamnienajlepiej.
Zbliżasiędzieńzabiegu.Ericowipodnosisięciśnienie,ajastaramsięgouspokoić,
najlepiej jak umiem. Seksem! Którejś nocy, kiedy mój Iceman leży w łóżku z żelową
maseczkąnaoczach,żebywzrokmuodpoczywał,postanawiamzaskoczyćgo,żebynie
myślałozabiegu.Kładęsięnanimostrożnie.
–Dzieńdobry,panieZimmerman!–szepczęmuwusta.
Ericchcezdjąćmaseczkę,aleprzytrzymujęmudłonie.
–Nie…niezdejmujjej.
–Niewidzęcię,kochanie.
–Dotego,cochcęzrobić,niemusiszmniewidzieć–szepczę,przysuwającustado
jegoucha,żebyprzyprawićgoogęsiąskórkę.
Uśmiechasię,jateż.
–Zabawimysiętrochę,chceszczynie.
–Cóż…chcę–mówi,rozbawiony.
Całujęgo.Onteżmniecałuje.Rozkoszujęsięjegonamiętnością.
–Wytłumaczęci,naczympolegagra,dobrze?
Kiwagłową.
–PierwszatoPiórko.Będęnimmuskaćtwojeciało,ajeżeliwytrzymaszdłużejniż
dwie minuty, nie śmiejąc się, nie odzywając i nie skarżąc, zrobię to, o co mnie
poprosisz,zgoda?
–Zgoda,mała.
–DrugagranazywasięPudełkożyczeńikar.
–Wymownanazwa.Tamisięchybaspodoba–stwierdza,śmiejącsięichwytając
mniewpasiezaborczo.
Rozbawiona,zdejmujęjegodłoniezmojegociała.
–Skupsię,kochanie.Wpudełkawłożyłampięćżyczeńipięćkar.Wybieraszjedno,
jajeodczytuję,ajeżeliniespełnisztegożyczenia,nakładamnaciebiekarę.
Ericsięśmieje.
–Wtrzeciejgrzechodzioto,żepozwalaszzesobąrobićróżnerzeczy.Dlategoty
bądźcichutko,ajabędęrobiłaswoje.Zgoda?
–Super–mówi,rozbawiony.
–Świetnie.Jeżelizauważę,żeniejesteścichutko,zwiążęcię,jasne?
Ericparskaśmiechemikiwagłową.
–Bardzodobrze,panieZimmerman.Wtakimraziemuszępananajpierwrozebrać.
Ostrożnie zdejmuję mu białą koszulę i bawełniane czarne spodnie, które ma na
sobie.Kiedychcęzdjąćmumajtki,nooo!jużmustoi,wjednejchwiliczujęsuchośćw
ustach. Eric jest kuszący, bardzo, bardzo kuszący. Nic nie mówiąc, włączam kamerę
wideo. Chcę, żeby później mógł się obejrzeć w akcji. Jestem pewna, że mu się to
spodobaigorozbawi.
Kiedyjestjużnagi,biorępiórko,któreznalazłamwkuchni.Zaczynam,wodzićnim
pojegociele.Delikatniemuskamszyję,przesuwampiórkodopiersi,któretwardnieją
przy kontakcie. Uśmiecham się. Piórko przesuwa się niżej, na mięśnie brzucha,
okrążam nim pępek, a kiedy docieram do członka, z ust Erica wydobywa się
westchnienie. Bawię się dalej, mijają minuty, a ja nieprzerwanie wodzę piórkiem po
jegocudownymciele.Wkońcuchwytamniezarękę.
– Panno Flores, chyba wygrałem. Minęły już ponad dwie minuty. Proszę nie
oszukiwać.
Zerkamnazegareki,zaskoczona,uświadamiamsobie,żeminęłosiedemminut.Czas
tak szybko mija, kiedy poddaję się mojemu nałogowi! Uśmiecham się i odkładam
piórko.
–Mapanrację,panieZimmerman.Comamdlapanazrobić?
Palcemkażemisiędosiebiezbliżyć.Uśmiechamsięipochylam.
–Chcę,żebyśsięrozebrała.Zupełnie.
Robięto.Ściągampiżamęimajtki.
–Życzeniespełnione–informujęgo,kiedyjestemjużcałkowicienaga.
Niewidzimniezpowodumaski,więcszukamniedłońmi,ażodnajduje.Jegodłoń
dotyka mojego brzucha, a później wędruje w górę do piersi. Ujmuje ją i chwyta
palcamibrodawkę.
–Bardzodobrze.Spełniłampanażyczenie.Przejdźmydokolejnejgry.
–Życzenieczykara?–pyta.
–Aha!
Biorępudełko,doktóregowłożyłamkarteczki,ikładęjeprzednim.Chwytamjego
dłońizanurzamjąwpudełku.
–Proszęwybraćżyczenie,ajajeodczytam.
Ericrobito,ocogoproszę.Wypuszczampudełkoiwymyślamtreść:
–Marzęomotocyklu.MógłbymipansprowadzićmójzHiszpanii?
Minamusięzmienia.
–Nie,niemógłbym.Niechcę,żebyśsięzabiła.
Parskamśmiechem.Niechcęsięznimkłócić.
– Bardzo dobrze, panie Zimmerman – mówię szybko. – Ponieważ nie chce pan
spełnićmojegożyczenia,musipanwylosowaćkarteczkęzkarą.
Uśmiechasię.Znówrobito,ocogoproszę.
–Zakaręzato,żeniechcepanspełnićmojegożyczenia,musibyćpancichoinie
ruszaćsię,kiedyjabędęrobiłazpanaciałem,cochcę.
Kiwa głową. Wiem, że motocykl trochę popsuł mu zabawę, ale wiem już, jak go
podejść,kiedyprzywiozęmotocykljegosiostry.
Pędzelkiemzanurzonymwpłynnejczekoladziezaczynammalowaćmuciało.Kamera
nagrywa, Eric się uśmiecha, kiedy maluję czekoladowe kręgi wokół jego brodawek.
Późniejpokonujędrogęwokółmięśnijegobrzucha,przechodzęprzezpępekikończęw
pachwinach.Zanurzampędzelekwczekoladzieidocieramdotwardegoczłonka.Eric
uśmiecha się i porusza. Maluję go delikatnie, wyczuwając jego niepokój.
Niecierpliwość.Odkładampędzelekimojewargiwędrujądojegobrodawek.Liżęje.
Czujęwyśmienitączekoladęijegorozkosznysmak.Rozkoszujęsię.Przemierzamdalej
szlak, który wyznaczyłam. Zsuwam język po mięśniach jego brzucha, a Eric próbuje
mniedotknąć.Chwytamgozaręceizdejmujęjezsiebie.
– Nie… nie… nie… – protestuję. – Nie może mnie pan dotykać. Proszę o tym nie
zapominać!
Ericporuszasięnerwowo.Prowokujęgo.Okrążamjęzykiemjegopępek,apóźniej
niecierpliwieliżępachwiny.Akiedymójjęzykdocieradopenisaizaczynamgossać,
Ericzaczynadyszeć.Razporazprzesuwamjęzykiemzrozkoszątam,gdzieuwielbia.
Krzywi się. Czule okrążam jego członek i gryzę go delikatnie. Czuję się szczęśliwa.
Trwatodobrąchwilę,ażEricniemożejużdłużej.
–Koniecgry,mała–prosimniezmaseczkąnaoczach.–Aterazmniepieprz.
Zadowolona z życia, robię to, o co mnie prosi. Siadam na nim okrakiem i dysząc,
zanurzamwsobiejegotwardy,rozpalony,cudownyczłonek.Wokółnasunosisięsmak
czekoladyiseksu.Unoszęsięiopadam,szukającwspólnejrozkoszy,rozwierającsię
coraz bardziej, żeby go przyjąć. Jednak niecierpliwość bierze górę nad moim
Icemanem.Zdejmujemaskę,rzucająnapodłogęinimzdążęsięzorientować,kładzie
mnienałóżku.
–Terazjaprzejmujęstery–mruczy,patrzącmiwoczy.–Przechodzimydotrzeciej
gry.Wiesz,kochanie,siedźcicho,bobędęmusiałcięzwiązać.
Uśmiecham się. Całuje mnie. Nogami rozchyla moje i bez wahania zanurza się we
mnie znowu. Dyszę. Próbuję się poruszyć, ale jego ciężar mnie unieruchamia, kiedy
wbijasięwemniemocno.
–Podniecającenagranie–szepcze,widzącprzednamikamerę,
Niemogęmówić.Niepozwalami.Wkładamijęzykdoustibierzemnie,poruszając
biodrami, a ja dyszę jak szalona. Zabawa podnieciła go za bardzo, zapomniał o
zabiegu.Unosisobiemojenoginaramionaizaczynawbijaćsięwemniegwałtownie.
Zrozkoszą.
Tej nocy Eric śpi przytulony do mnie. Obejrzeliśmy nagranie i się uśmialiśmy.
Zaskoczyłamgozabawami.
–Jesteśmiwinnarewanż–mówiminauchoprzedzaśnięciem.
DwadnipóźniejEricmazabieg.Martaijejzespółrobiąmutrabekulektomię.Sama
nazwawzbudzawemniestrach.Razemzjegomatkączekamywszpitalnejpoczekalni.
Denerwujęsię.Sercebijemijakszalone.Mójukochany,mójchłopak,mójnarzeczony,
mój Niemiec leży na stole operacyjnym i wiem, że strasznie to przeżywa. Nie mówił
tego,alewiem,żejestprzerażony.
Soniachwytamniezaręce,dodajemiotuchy,ajajej.Obiesięuśmiechamy.
Czekam… czekam… czekam… Czas płynie powoli, a ja czekam. Kiedy mam
wrażenie,żeminęłacaławieczność,wsalioperacyjnejwychodziMartaispoglądana
naszszerokimuśmiechem.Wszystkoposzłoznakomicieichociażpozabieguwychodzi
sięodrazudodomu,okłamałaEricaipowiedziałamu,żemusispędzićnocwszpitalu.
Kiwamgłową.Soniasięrozluźnia,ściskamysięwetrzy.
Upieram się, że spędzę noc przy nim w szpitalu. Patrzę na niego w ciemności
pokoju.Przyglądammusię.Ericśpi,ajaniemogęzasnąć.Niewyobrażamsobieżycia
bezniego.Jestemtakmocnozwiązanazmoimukochanym,żesamamyślotym,żenasza
więź mogłaby kiedyś przestać istnieć, rozdziera mi serce. Zamykam oczy i w końcu,
wyczerpana,zasypiam.
Kiedy się budzę, napotykam wzrok mojego chłopaka. Wyciągnięty na łóżku,
przyglądamisięiwidząc,żeotwieramoczy,uśmiechasię.Odwzajemniamuśmiech.
Tegorankawychodzizeszpitalaiwracamydodomu.Donaszegodomu.
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=
Rozdział25
S
tan Erica poprawia się z dnia na dzień. Ma żelazną siłę. Po regularnych kontrolach
lekarze pozwalają mu wrócić do pracy. Oboje jesteśmy szczęśliwi i wracamy do
normalnego trybu życia. Któregoś ranka, kiedy Eric wybiera się do firmy, proszę go,
żeby podwiózł mnie do matki. Mam zamiar obejrzeć, w jakim stanie jest motocykl
Hannah. Nic mu nie mówię, bo wiem, że urządziłby mi awanturę. Kiedy odjeżdża,
idziemy z Sonią do garażu. Zdejmujemy parę kartonów, obsypuje nas kurz po same
brwi,ażwkońcuwyłaniasięmotocykl.TożółtesuzukiRMZ250.
Sonięogarniawzruszenie.Chwytażółtykask.
–Skarbie,mamnadzieję,żetenmotocykldacityleradości,comojejHannah.
Przytulam ją i kiwam głową. Uspokajam ją, a kiedy wychodzi i zostaję w garażu
sama, się uśmiecham. Jak można się było spodziewać, motocykl nie odpala.
Akumulatorpadłpotakimczasiebezużytecznegostania.
Dwadnipóźniejzjawiamsięznowymakumulatorem.Instalujęgoimotocyklodpala
odrazu.Cieszęsię,żesiedzęnamotorze,żegnamsięzSoniąiruszamwstronęmojego
nowego domu. Prowadzę z radością, mam ochotę krzyczeć ze szczęścia. Kiedy
przyjeżdżamdodomu,SimonaiNorbertspoglądająnamnie.
–Proszępani,panusiętochybaniespodoba–uprzedzamnieon.
Zsiadamzmotocyklaizdejmujężółtykask.
–Wiem–odpowiadam.–Liczęsięztym.
KiedyNorbertodchodzizponurąminą,podchodzidomnieSimona.
–DzisiajwSzmaragdowymszaleństwie Luis Alfredo Quińones odkrył, że dziecko
Esmeraldy Mendozy jest jego, a nie Carlosa Alfonsa – szepcze. – Zauważył na jego
lewympośladkutosamoznamię,któreonma.
–OBoże,przegapiłam!–Kładęsobiedłońnasercu.
Simonakręcigłową.Uśmiechasię.
–Nagrałam–wyznaje,rozśmieszającmnie.
Nagradzam ją oklaskami, daję buziaka i biegniemy razem do salonu obejrzeć film.
Po nadrobieniu zaległości w akcji tasiemca, od którego się uzależniłam, wracam do
garażu. Chcę doprowadzić motocykl do idealnego stanu, zanim zacznę go regularnie
używaćijeździćzJurgenemijegoznajomymipopolnychdrogach,naktórychtrenują.
Przede wszystkim muszę zmienić olej. Norbert, niechętnie, jedzie mi kupić olej do
motocykla. Kiedy już go mam, zaszywam się w trudno dostępnym kącie garażu i
zaczynamwspaniałąrenowację,takjaknauczyłmnietata.
Po wizycie w firmie Müller i operacji Erica postanawiam, że na razie nie chcę
pracować. Teraz mam wybór. Chcę cieszyć się tym poczuciem spełnienia bez
pośpiechu, problemów i firmowych plotek. Zbyt wiele obcych osób miałoby mnie
ochotę pożreć tylko za to, że jestem zagraniczną narzeczoną szefa. Nie, odmawiam!
Wolę spacerować ze Straszkiem, oglądać Szmaragdowe szaleństwo, kąpać się w
cudownymbaseniealbochodzićzJurgenem,kuzynemErica,pojeździćnamotorze.To
jest raj, wciąga, aż miło. Eric nic o tym nie wie. Ukrywam to przed nim, a Jurgen
dochowujetajemnicy.Narazielepiej,żebyniewiedział.
W którąś środę rano jadę z Martą i Sonią na wieś, gdzie mają kurs skoków ze
spadochronem. Przejęta obserwuję, jak instruktor wyjaśnia im, co mają robić, kiedy
będą w powietrzu. Namawiają mnie, żebym się przyłączyła, ale wolę popatrzeć.
Chociażskokzespadochronemmusibyćczymśniesamowitym,kiedyprzyglądamsięz
bliska,bojęsię.Dziewczynymająwykonaćswójpierwszyskok,sązdenerwowane.Ja
bliskahisterii!Dotejporyzawszerobiłytoztrenerem,aletymrazemjestinaczej.
MyślęoEricu,cobypowiedział,gdybyotymwiedział.Czujęsięfatalnie.Niechcę
sobie nawet wyobrażać, że coś może pójść nie tak. Sonia chyba czyta w moich
myślach.Podchodzidomnie.
–Spokojnie,skarbie.Wszystkobędziedobrze.Myślpozytywnie!
Próbujęsięuśmiechać,aletwarzmamnieruchomązzimnaizezdenerwowania.
Obiedająmipobuziakuiwsiadajądoawionetki.
–Dziękuję,żeniezdradziłaśnaszejtajemnicy–mówiMarta.
Wsiadajądoawionetki,ajakiwamimręką.Zdenerwowanaobserwuję,jaksamolot
sięwzbijaiprawieznikamizoczu.Trenerzostałzemnąiwyjaśniasetkirzeczy.
–Patrz…jużsąwpowietrzu.
Zsercemwgardleobserwujęopadającepunkciki.Zniepokojemprzyglądamsię,jak
punkciki się zbliżają… zbliżają… i kiedy już mam krzyknąć, spadochrony się
otwierają,aja,bliskazawału,klaszczę.Kilkaminutpóźniej,powylądowaniu,Soniai
Martasąwsiódmymniebie.Krzyczą,podskakują,ściskająsię.Udałoimsię!
Znówklaszczę,alewłaściwieniewiem,czyrobiętodlatego,żeimsięudało,czy
dlatego,żenicimsięniestało.Nasamąmyślotym,copowiedziałbyEric,robimisię
słabo.KiedySoniaiMartamniewidzą,biegnądomnieisięprzytulają.Jaktrzymałe
dziewczynkipodskakujemy,przejęte.
Wieczorem, kiedy Eric pyta mnie, gdzie byłam z jego mamą i siostrą, kłamię.
Wymyślam, że byłyśmy w spa na masażach z czekolady i kokosa. Eric się uśmiecha.
Podobamusięto,cowymyśliłam,ajaczujęsięźle.Bardzoźle.Nielubiękłamać,ale
SoniaiMartakażąmiobiecać,żeichniewydam.Niemogęichzdradzić.
Któregoś ranka dzwoni do mnie Frida i kilka godzin później zjawia się w domu z
małymGlenem.Małyjestświetny!
Rozmawiamy przez parę godzin i wyznaje mi, że nałogowo ogląda Szmaragdowe
szaleństwo. Rozśmiesza mnie. Dobre! Nie jestem jedyną osobą w moim wieku, która
ogląda ten tasiemiec. Okaże się jeszcze, że Simona ma rację, że ta meksykańska
telenowelajestmasowymfenomenemwNiemczech.Poróżnychzwierzeniachpokazuję
jejmotocykliStraszka.
–Judith,lubiszwkurzaćErica?
–Nie–odpowiadamrozbawiona.–Alemusiakceptowaćrzeczy,którelubię,skoro
jaakceptujęrzeczy,którelubion,nieuważasz?
–Tak.
– Nienawidzę broni, ale zgadzam się, żeby trenował strzelanie – mówię, żeby się
jakośusprawiedliwić.
– Tak, ale motocykl na pewno nie wyda mu się zabawny. Poza tym należał do
Hannahi…
–Zdenerwowałbygotaksamobezwzględunato,czynależałbydoHannah,czydo
Pinokia.Wiemiprzyjmujęto.Znajdęodpowiednimoment,żebymuotympowiedzieć.
Jestempewna,żeprzyodrobiniedelikatnościzmojejstronyzrozumie.
Fridasięuśmiecha,spoglądającnaStraszka,którynamsięprzygląda.
–Biedak,brzydszybyćniemoże,alemabardzoładneoczy–stwierdza.
Śmiejęsię,rozbawiona,icałujęzwierzakawłepek.
–Jestpiękny.Przystojny–oznajmiam.
– Judith, psy tej rasy nie są ładne. Jeżeli chcesz psa, mam przyjaciela, który ma
hodowlęładnychras.
–Alejaniechcępsapoto,żebysięznimobnosić,Frido.Chcępsadokochania,a
Straszekjestkochanyibardzodobry.
–Straszek?–powtarzaześmiechem.–Nazwałaśgo:Straszek?
– Kiedy go pierwszy raz zobaczyłam, nieźle mnie przestraszył – wyjaśniam z
ożywieniem.
Frida rozumie. Powtarza imię, a pies robi podskok w powietrzu. Mały Glen się
uśmiecha.Spędzamyzesobąkilkagodzin,przypożegnaniuFridaobiecuje,żedomnie
zadzwoni,żebyznówsięumówićktóregośdnia.
Popołudniudzwoniędosiostry.Jakiśczaszniąnierozmawiałamichcęusłyszećjej
głos.
–Śmieszko,cosięstało?–pytaprzestraszona.
–Nic.
–Oj,owszem,cośsięstało.Nigdydomnieniedzwonisz–nieodpuszcza.
Rozśmiesza mnie. Ma rację, ale mam zamiar cieszyć się paplaniną mojej szalonej
Raquel.
–Wiem–odpowiadam.–Aleteraz,kiedyjestemdaleko,bardzozatobątęsknię.
–Aaaaaaj!Śmieeeeeeeeeeszko!–wykrzykujeprzejęta.
Rozmawiamydługąchwilę.Opowiadamiociąży,wymiotachimdłościachichoćto
nieprawdopodobne,niewspominanicoproblemachmałżeńskich.Zaskakujemnie.Nie
wyciągamtegotematu.Todobryznak.
Po godzinie kończę rozmowę z uśmiechem. Wkładam kurtkę i idę do garażu.
Straszek, na moje gwizdnięcie, wychodzi ze swojej kryjówki, a ja, szczęśliwa,
zabieramgonaspacer.
Dwa dni później, rano, kiedy Flyn i Eric idą do szkoły i pracy, zaczynam
przemeblowanie w salonie. Spędzamy w nim dużo czasu i chcę stworzyć w nim inną
atmosferę. Sama zajmuję się zmianami. Norbert jest przerażony, kiedy widzi mnie na
drabinie. Mówi, że gdyby pan mnie zobaczył, zganiłby mnie. Ale ja jestem
przyzwyczajona do takich rzeczy. Zdejmuję i wieszam firany zadowolona z życia.
Wymieniamciemneskórzanepoduszkinamojewkolorzepistacjowymisofawydaje
sięteraznowoczesnaimodna,aniemdłainudna.
Naładnymokrągłymstolestawiamwazonzzielonegoszkłazpięknymiczerwonymi
liliami.ZdejmujęzkominkaciemnefigurkiEricaistawiamkilkazdjęćwramkach.To
zdjęcia mojej rodziny i rodziny Erica. Cieszę się, widząc uśmiech mojej siostrzenicy
Luz.
Aleładna!Ijakmijejbrakuje!
Zdejmuję kilka obrazów, z których jeden jest brzydszy od drugiego, i wieszam
kupione przez siebie. Na bocznej ścianie salonu wieszam tryptyk z zielonymi
tulipanami.Wyglądapięknie!
Popołudniu,kiedyFlynwracazeszkołyiwchodzidosalonu,krzywisię.Pokójsię
bardzozmienił.Jużniejestdrętwy,jestkolorowyipełnyżycia.Flynjestprzerażony,
ale ja się nie przejmuję. Wiem, że nie będzie mu się podobało nic, co zrobię. Kiedy
Eric wraca po południu, odbiera mu mowę z wrażenia. Jego powściągliwy, ciemny
salon znikł, a zamiast niego jest pokój pełen radości i światła. Podoba mu się. Jego
twarz i mina mi to mówią, a kiedy mnie całuje, uśmiecham się, widząc pełną odrazy
minęFlyna.
Następnego dnia Eric postanawia odwieźć małego do szkoły. Zwykle robi to
Norbert,Flynzgadzasięzadowolony.Jadęznimisamochodem.Niewiem,gdziejest
szkoła,alechcęsięprzejśćsamapomieście.
Ericowi nie bardzo podoba się to, że mam chodzić sama po Monachium, ale mój
upór zwycięża z jego uporem i się poddaje. Po drodze zabieramy dwóch chłopców,
Roberta i Timothy’ego. Są urwisami, przyglądają mi się z zainteresowaniem.
Zauważam, że obaj trzymają w dłoniach kolorowe deskorolki, dokładnie takie, jakiej
EriczakazujeFlynowi.
Kiedy docieramy do szkoły, Eric zatrzymuje się, dzieciaki otwierają drzwi i
wysiadają.Flynostatni.Zamykadrzwi.
–Pięknie!Niedałmibuziaka–obruszamsię.
Ericsięuśmiecha.
–Dajmutrochęczasu.
Wzdycham,przewracamoczamiisięśmieję.
–Atydaszmibuziaczka?–pytam,kiedymamwysiadaćzsamochodu.
Ericzuśmiechemprzyciągamniedosiebie.
–Iletylkochcesz,mała.
Całujemnie,ajaupajamsięjegozaborczympocałunkiem.
–Napewnowiesz,jakwrócićdodomu?
Kiwamgłową,rozbawiona.Niemampojęcia,aleznamadresijestempewna,żesię
niezgubię.Puszczamdoniegooko.
–Oczywiście.Niemartwsię.
Niejestzabardzoprzekonanydotego,żebyzostawićmniesamą.
–Maszkomórkę,prawda?
Wyjmujęjązkieszeni.
– Naładowaną do końca, na wypadek gdybym musiała wzywać pomoc! –
odpowiadamzironią.
W końcu mój zwariowany ukochany się uśmiecha, daję mu buziaka i wysiadam.
Zamykam drzwi, a on uruchamia auto i odjeżdża. Wiem, że spogląda na mnie we
wstecznym lusterku, więc macham mu jak głupia na pożegnanie. Matko boska, jaka
jestemzakochana!
Kiedy samochód skręca w lewo i tracę go z oczu, zerkam w stronę szkoły. Przy
wejściu stoją różne grupki dzieci i widzę, że Flyn stoi pod ścianą. Sam. Gdzie jest
Robert i Timothy? Zatrzymuję się za drzewem i widzę, że Flyn zerka na ładną
blondyneczkę.Wzruszamsię.
Aaaaj!mójmałySmerfMarudamaserduszko!
Wspierasięnaszkolnejfurtceinieodrywawzrokuoddziewczynki,którabawisięz
innymidziećmi.Uśmiechamsię.
Rozlega się dzwonek i dzieci zaczynają wchodzić do szkoły. Flyn się nie rusza.
Czeka, aż wejdzie dziewczynka z koleżankami, a potem dopiero wchodzi on.
Zaciekawiona,podążamzanimwzrokieminaglewidzęjakRobert,Timothyidwóch
innych chłopców z deskorolkami podchodzą do Flyna, a ten się zatrzymuje.
Rozmawiają.Jedenznichściągamuczapkęirzucająnaziemię.KiedyFlynschylasię,
żeby ją podnieść, Robert kopie go w tyłek, a Flyn upada na ziemię. Krew mi wrze.
Jestemwściekła!Coonirobią?Cholernedzieciaki!
Chłopaki,zaśmiewającsię,oddalająsięiwidzę,jakFlynsiępodnosiioglądasobie
rękę.Widzękrew.Wycierająchusteczkąhigieniczną,którąwyciągazkurtki,podnosi
czapkęizespuszczonągłowąwchodzidoszkoły.
Oniemiała, myślę o tym, co się stało i zastanawiam się, jak porozmawiać o tym z
Flynem.
Kiedymałyznika,ruszamipochwiliznajdujęsięwlabirynciemonachijskichulic.
Dzwoni Eric. Mówię mu, że u mnie wszystko w porządku i się rozłączam. Sklepy…
mnóstwo sklepów i ja, z przyjemnością przystaję przed każdą wystawą. Wchodzę do
sklepu motoryzacyjnego i kupuję wszystko, co mi potrzebne. Jestem przejęta.
Wychodzęzesklepujaknaskrzydłachiprzyglądamsięprzechodniom.Wszyscymają
poważne miny. Wyglądają, jakby byli obrażeni. Niewielu się uśmiecha. Pod tym
względemzupełnienieprzypominająHiszpanów.
Przechodzę przez most Kabelsteg. Zaskakuje mnie liczba kolorowych kłódek. Z
czułością dotykam tych małych dowodów miłości i losowo odczytuję imiona: Iona i
Peter, Benni i Marie. Do niektórych kłódek dołączono nawet maleńkie kłódeczki z
innymiimionami,które,jakprzypuszczam,sąimionamidzieci.Uśmiechamsię.Moim
zdaniemtosuper-romantyczne,bardzochciałabymcośtakiegozrobićzErikiem.Muszę
mu to zaproponować. Parskam śmiechem. Na pewno pomyśli, że zwariowałam, a do
tegozdziecinniałam.
Zwiedzam ładną część miasta i zatrzymuję się przy sklepie erotycznym. Dzwoni
moja komórka. To Eric. Mój szalony ukochany się o mnie martwi. Zapewniam go, że
niezgwałciłamnieżadnabandakosowskichAlbańczyków,czymgorozśmieszam,isię
znimżegnam.Rozbawiona,wchodzędosklepu.
Rozglądam się po sklepie z zainteresowaniem. Sprzedają tu rozmaite gadżety
erotyczne i seksowną bieliznę. Wnętrze jest urządzone gustownie i z wyczuciem.
Ściany są czerwone, a wszystkie przedmioty zwracają moją uwagę. Mam przed sobą
setki kolorowych wibratorów i gadżetów w niewiarygodnych kształtach. Przyglądam
się im zaciekawiona. Widzę czarne piórka, biorę je. Przydadzą mi się do zabawy z
Erikiem.Wybieramteżnakładkinasutkizczarnychcekinów,zktórychzwisająfrędzle.
Ekspedientka wyjaśnia mi, że są wielokrotnego użytku, przykleja się je do piersi za
pomocąsamoprzylepnychpoduszeczek.Śmiejęsię,kiedywyobrażamsobie,żemamto
na sobie przy Ericu. Ale jak go znam, będzie mu się podobało! Po drodze do kasy
zerkam na boczną ścianę sklepu i parskam śmiechem na widok rozmaitych strojów.
Uśmiecham się i wybieram kostium złej policjantki. Kupuję go. Tej nocy zaskoczę
mojegoIcemana.Wychodzęzesklepuztorbąwdłoniizuśmiechemoduchadoucha
przechodzę obok sklepu żelaznego. Przypominam sobie o czymś. Wchodzę i kupuję
zasuwędodrzwi.Chcęwdomuseksubeznieprzewidzianychskośnookichgości.
Po trzech godzinach udeptywania monachijskich ulic łapię taksówkę i wracam do
domu.SimonaiNorbertwitająsięzemną,ajaspoglądamnaNorbertaiproszęgoo
narzędzia.Kiwagłowązaskoczony,aleonicniepyta.Przynosimije.
Przeszczęśliwa na widok tego, co mi przyniósł, wchodzę do pokoju, który dzielę z
Erikiem, i montuję zasuwę w drzwiach. Mam nadzieję, że Eric nie będzie miał nic
przeciwko temu, ale nie chcę, żeby Flyn nas nakrył, kiedy będę w przebraniu
policjantkialbokiedybędziemywszalenamiętności.Cosobieonaspomyśli?
Po południu Flyn wraca ze szkoły, jak zawsze markotny. Zamyka się w swoim
pokoju i odrabia lekcje. Simona idzie mu zanieść podwieczorek, ale proszę ją, żeby
pozwoliła to zrobić mnie. Kiedy wchodzę do pokoju, Flyn siedzi przy biurku i z
zapałemodrabialekcje.Stawiamtalerzzkanapkąiprzyglądamsięjegodłoni.Widać
szramę.
–Cocisięstałowrękę?–pytam.
–Nic–odpowiada,niepatrzącnamnie.
–Skoronicsięniestało,toskądtorozcięcie?–nieodpuszczam.
Małyunosiwzrokiprzyglądamisiębadawczo.
–Wyjdźzmojegopokoju.Odrabiamlekcje.
–Flyn…Dlaczegozawszesięzłościsz?
–Niezłoszczęsię,alewkońcumniezdenerwujesz.
Jego odpowiedź mnie rozśmiesza. Ten mały karzeł jest taki sam jak jego wujek,
odpowiadanawettaksamo!Wkońcusiępoddajęiwychodzęzpokoju.Idędokuchni,
biorę coca-colę, otwieram ją i wypijam łyk z puszki. Nagle staje przy mnie mały i
patrzynamnie.
–Chcesz?–pytam.
Kręcigłowąiodchodzi.Pięćminutpóźniejsiadamwsalonieiwłączamtelewizję.
Patrzę,któragodzina.Piąta.NiedługowróciEric.Postanawiamobejrzećfilmiszukam
czegoś interesującego. Nic nie ma, ale w końcu na jednym z kanałów trafiam na
odcinek Simpsonów i oglądam go. Przez chwilę śmieję się z przygód Barta i kiedy
najmniejsiętegospodziewam,stajeprzymnieFlyn.Patrzynamnieisiada.Wypijam
łykcoli.Małychwytapilot,zamierzajączmienićkanał.
–Flyn,przepraszam,aleoglądamtelewizję.
Zastanawiasię.Odkładapilotnaławęirozsiadasięwygodnienakanapie.
–Terazbymsięnapiłcoli–oznajmianagle.
Wpierwszejchwilichcęmuodpowiedzieć:Niekrępujsię,maszdwiepięknenogi,
możeszsobieprzynieść.Aleponieważstaramsiębyćdlaniegomiła,wstaję,żebymu
jąprzynieść.
–Wszklanceizlodempoproszę.
–Oczywiście.–Kiwamgłową,zadowolona,żesłyszętakpokornyton.
Unosząc się nad ziemią ze szczęścia, wchodzę do kuchni. Simony nie ma. Biorę
szklankę, wrzucam lód, wyjmuję z lodówki coca-colę i kiedy ją otwieram… Puf!
Puszkaeksploduje.Gazipłynwpadająmidooczu,jestemmokrajaikuchnia.
Najszybciejjakmogę,odstawiampuszkęnablatipoomackuszukampapierowego
ręcznika, żeby wytrzeć twarz. Bożeeeeeeeeeee! Jestem cała mokra! Nagle w lustrze
mikrofalidostrzegam,żeFlynprzyglądamisięprzezszparęwdrzwiachzezłośliwym
uśmiechemnatwarzy.Niechgoszlag!
Tonapewnoonwstrząsnąłpuszkąpoto,żebyeksplodowała,idlategotakgrzecznie
poprosiłmnieococa-colę.
Oddycham… oddycham… oddycham… Wycieram siebie i podłogę w kuchni.
Przeklętydzieciak!Kiedykończę,wypadamzkuchniniczymbyknaarenęikiedychcę
powiedzieć coś karłowi, przekonana, że to on jest wszystkiemu winien, widzę w
salonieErica,którytrzymagonarękach.
–Cześć,skarbie!–Witasięzemnązszerokimuśmiechemnatwarzy.
Mam dwie możliwości: zmyć mu ten uśmiech z twarzy i powiedzieć, co właśnie
zrobił jego cudowny siostrzeniec, albo udawać i nie mówić nic o tym małym
przestępcy, którego trzyma na rękach. Wybieram drugi wariant. Mój Iceman stawia
małegonapodłodze,podchodzidomnieidajemisłodkiego,smakowitegobuziakaw
usta.
–Jesteśmokra?Cosięstało?
Flynpatrzynamnie,jananiego.
–Otwierałampuszkęcoli,wybuchłami,całasięoblałam.
Ericsięuśmiecha,poprawiasobiekrawat.
–Takichprzygódjaktyniemanikt–stwierdza.
Uśmiechamsię.Niemogęsiępowstrzymać.WtejchwiliwchodziSimona.
–Kolacjagotowa.Mogąpaństwosiadać.
Ericspoglądanasiostrzeńca.
–Chodź,Flyn.IdźzSimoną.
Mały biegnie do kuchni, a Simona za nim. Eric podchodzi do mnie i całuje mnie
namiętnie,lubieżniewusta,wprawiającmniewosłupienie.
–JakciminąłdzieńwMonachium?
–Fantastycznie.Przecieżwiesz.Dzwoniłeśdomnietysiącrazy,upierdliwcze.
Ericsięuśmiecha.
–Niejestemupierdliwy,poprostusięmartwię.Nieznaszmiasta,niepokoiłemsię,
żespacerujeszsama.
Wzdycham,aleEricniedajemiczasunaodpowiedź.
–Opowiedz,gdziebyłaś.
Po swojemu opowiadam mu o miejscach, które widziałam, pięknych,
olśniewających,akiedynadmieniamomościezkłódkami,zaskakujemnie.
– Myślę, że to świetny pomysł. Kiedy tylko będziesz chciała wybierzemy się na
Kabelstegzałożyćnasząkłódkę.Nawiasemmówiąc,toniejedynymostzakochanychw
Monachium.JestjeszczeThalkirchneriGroßhesseloher.
–Zakładałeśjużkiedyśtakąkłódkę?–pytamzaskoczona.
Ericpatrzynamnie…patrzynamnie…
–Nie,śmieszko–szepczezlekkimuśmiechem.–Tobiepierwszejsiętoudało.
Jestemoniemiała.MójIcemanjestbardziejromantyczny,niżprzypuszczałam.Cieszę
sięzjegoodpowiedziidobregonastrojuiprzypominamsobieoprzebraniupolicjantki.
Będziezachwycony!
–Cotynato,żebyśmydziświeczoremzjedlikolacjęuBjörna?
Przełykamślinę.
Wjednejchwilizapominamokostiumiezłejpolicjantki.Mojeciałorozgrzewasię
wułamkusekundy,brakmitchu.Wiem,cooznaczatapropozycja.Seks,seksijeszcze
razseks.Nieodrywającodniegowzorku,kiwamgłową.
–Świetnypomysł.
Eric się uśmiecha, wypuszcza mnie, wchodzi do kuchni i słyszę, że rozmawia z
Simoną.DobiegająmnieteżprotestyFlyna.Jestzły,żewujekwychodzi.
Mójszalonyukochanywracaichwytamniezarękę.
–Ubierajmysię.
Eric jest zaskoczony zasuwą, którą zamocowałam w drzwiach sypialni. Obiecuję
mu,żebędziemyjejużywaćsporadycznie.Kiwagłową.Rozumie.
–Chcęcipokazaćcoś,cokupiłam.Usiądźipoczekaj–proszęzniecierpliwiona.
Wchodzę pośpiesznie do łazienki. Nie mówię mu o stroju złej policjantki. Tę
niespodziankęzostawięnainnąokazję.Rozbieramsięiprzyklejamnakładkinapiersi.
Ale śmieszne! Rozbawiona otwieram drzwi łazienki i prezentuję mu się niczym Mata
Hari.
–No,mała!–wykrzykujeEricnamójwidok.–Cosobiekupiłaś?
–Kupiłamjedlaciebie.
Rozbawionaporuszamramionami,afrędzle,którezwisająmizpiersi,tańczą.Eric
sięśmieje.Wstajeizamykazasuwę.Uśmiechamsię.Podchodzędoniego.
– Bardzo mi się podobają, czarnulko – szepcze mój wygłodniały wilk, a potem
kładziemnienałóżku.–Terazjabędęsięnimibawił,aleniezdejmujich.Chcę,żeby
Björnteżjezobaczył.
Zuśmiechemprzyjmujęjegozachłannypocałunek.
–Dobrze,mójkochany.
Godzinę później jedziemy z Erikiem samochodem. Jestem zdenerwowana, ale to
zdenerwowanie z każdą sekundą rozbudza we mnie coraz większe podniecenie. Mam
ściśniętyżołądek.Niebędęwstanieniczjeść.KiedydocieramydodomuBjörna,serce
bije mi tak szybko niczym galopujący koń. Jak można się było spodziewać, zabójczo
przystojnyBjörnwitanaszpięknymuśmiechemnatwarzy.Jestbardzoseksowny.Jego
spojrzenieniejestjużtakieniewinnejakwtedy,kiedyjesteśmywśródludzi.Terazjest
lubieżne. Björn oprowadza mnie po zjawiskowym domu i zaskakuje mnie, kiedy,
otwierając drzwi, pokazuje mi gabinety jego prywatnej kancelarii. Wyjaśnia, że
pracujetupięcioroadwokatów,trzechmężczyznidwiekobiety.
–TupracujeHelga,pamiętaszją?–mówiEric,kiedyprzechodzimyobokjednegoz
biurek.
Kiwamgłową.EriciBjörnspoglądająnasiebie,ajapostanawiambyćtakszczera
jakoni.
–Oczywiście.Helgatotakobieta,zktórąbyliśmywtrójkąciektórejśnocywhotelu,
zgadzasię?
MójNiemiecsprawiawrażeniezaskoczonegomojąszczerością.
–A,właśnie,Eric–mówiBjörn.–Wejdźmynachwilędomojegogabinetu.Skoro
tujesteś,podpiszmitedokumenty,októrychrozmawialiśmy.
Bezsłowawchodzimydoładnegogabinetu.Jestklasyczny,takklasycznyjakgabinet
Erica w domu. Przez kilka sekund mężczyźni przeglądają papiery, a ja rozglądam się
po pokoju. Oni są spokojni, ja nie. Nie mogę przestać myśleć o tym, czego pragnę.
Patrzę na nich i się rozpalam. Nakładki na piersi sprawiają, że brodawki mi
twardnieją, kiedy słyszę, jak rozmawiają. Podniecam się. Pragnę, żeby mnie wzięli.
Chcęseksu.Wywołująwemnieżądzę,którawygrywazrozumem,akiedyniemogęjuż
dłużej wytrzymać, podchodzę do nich, wyciągam Ericowi papiery z dłoni i zaczynam
gocałowaćzupełniebezwstydnie,oconigdybymsięniepodejrzewała.
Oj,tak!Jestemwilczycą!
Gryzęgowustapożądliwie,aEricodrazuodpowiada.Kątemokawidzę,żeBjörn
sięnamprzygląda.Niedotykamnie.Niepodchodzi.Patrzytylkonanas,aEric,który
już przejął panowanie nad sytuacją, błądzi dłońmi po mojej pupie, podciągając mi
sukienkę.
Kiedyodrywawargiodmoichust,jestemświadomatego,cownimrozbudziłam.
–Rozbierzmnie–szepczępodniecona,gotowanawszystko.–Bawsięzemną.
Ericpatrzynamnie.
–Oddajmnie–szepczęmuwusta,spragnionaseksu.
Jegowargiznówdopadajądomoichiczujęjegodłonienazamkusukienki.Och,tak!
Rozpinago,akiedydocieradokońca,ściskamniezapośladki.Żar.
Bez słowa ściąga ze mnie sukienkę, która opada mi wokół stóp. Nie mam
biustonosza, więc nakładki na piersi ukazują się Ericowi i jego przyjacielowi.
Podniecenie. Björn się nie odzywa. Nie porusza się. Przygląda się nam tylko, kiedy
Eric sadza mnie na biurku jedynie w czarnych majtkach i nakładkach na piersi.
Szaleństwo.
Rozchyla mi nogi i mnie całuje. Przysuwa członek do mojego wnętrza i przyciska.
Pożądanie.
Kładziemnienabiurku,pochylasięizaczynalizaćmniewokółnakładeknapiersi.
Później jego wargi przesuwają się w dół do wzgórka łonowego, który całuje jak
szalony,apotemchwytamajtkiijerozrywa.Podniecenie.
Widzę, że spogląda na przyjaciela i daje mu sygnał. Oddanie. Björn podchodzi do
niego i przyglądają mi się obaj. Pożerają mnie wzrokiem. Leżę naga na biurku, z
nakładkaminapiersiachirozerwanymimajtkami.Björnsięuśmiecha,mierzygorącym
wzrokiemmojeciało,apotemjednympalcempociągarozerwanemajtki.
–Podniecające.
Obnażona przed nimi, pragnę być obiektem ich szaleństwa. Podciągam stopy na
biurko,poruszamsięiukładamsięlepiej.Unoszędoustjedenpalec,liżęgoiuważnie
obserwowanaprzezmężczyzn,którymoferujęsiębezcieniawstydu,wprowadzamgo
dowilgotnejpochwy.Zaczynająszybciejoddychać,kiedywsuwamiwysuwampalecz
mojegownętrza.Masturbujęsiędlanich.Och,tak!Pożerająmniewzrokiem.Ichciała
pragną mnie posiąść, a ja pragnę, żeby to zrobili. Kuszę ich. Wyzywam ich moimi
ruchami.
–Jud,maszwtorebce…–pytaEric.
–Tak–ucinam,nimzdążydokończyćzdanie.
Eric bierze moją torebkę, otwiera ją i wyjmuje wibrator w kształcie szminki. Jest
zaskoczony,kiedywidzirównieżozdobęanalną.Uśmiechasięipodchodzidomnie.
–Odwróćsięistańnabiurkunaczworakach.
Wykonujępolecenie.Mójpanmnieotopoprosił,ajachętniespełniamjegoprośbę.
Björndajemiklapsawpupę,apóźniejjąmasuje,kiedyEricwsuwamiozdobędoust,
żebym zwilżyła ją śliną. Doprowadzam ich do szaleństwa, wiem to. Eric wyjmuje
gadżet z moich ust, rozchyla mocno nogi i wsuwa mi ozdobę do odbytu. Wchodzi za
jednym razem. Dyszę jeszcze mocniej, kiedy zaczyna nim obracać, sprawiając mi
rozkoszną przyjemność. Obaj mnie dotykają. Zaciekawiona odwracam się do tyłu i
widzę,żeobajpatrząnamojąpupę,kiedyichrozszalałedłoniebłądząpomoichudach
ipochwie.
–Jud–mówiEric.–Połóżsiętakjakwcześniej.
Znówkładęsięnabiurku,czującwsobieozdobę.Kiedymojeplecyznówdotykają
blatu,Ericrozchylaminogi,ukazującmnieimobu,apotemstajemiędzynimiizaczyna
całowaćśrodekmojegopożądania.Płonę.
Jegojęzyk,wymagającyitwardy,dotykamojejłechtaczki,ajapodskakuję.
–Niezłączajnóg–prosiBjörn.
Chwytamsięmocnobiurkairobięto,ocomnieprosi,aEricchwytamniezabiodra
iprzytrzymujeprzyswoichustach.Wydobywająsięzemniejękirozkoszy,akiedysię
jej poddaję, przyglądam się Björnowi, który ściąga spodnie i wkłada prezerwatywę.
Nagle Eric przerywa, podaje Björnowi mały wibrator w kształcie szminki, wychodzi
spomiędzy moich nóg, a jego miejsce zajmuje jego przyjaciel. Eric staje obok mnie,
odgarniamiwłosydotyłuisięuśmiecha.Pieścimnieicałuje.Björn,któryzrozumiał
sygnał,włączawibrator.
–Zabawimysięztobą–szepczeEric.–Potembędziemyciępieprzyćtak,jaktego
chcesz.
DłonieBjörnawędrująpomoichnogach.Dotykaich.Stajepomiędzynimiimuska
palcemmojewilgotnewargisromowe.Późniejdotykaichdwomapalcami,akiedyje
rozchyla, odsłaniając moją nabrzmiałą łechtaczkę, kładzie na niej wibrator, a ja
krzyczę.Poruszamsię.Tenbezpośrednikontaktdoprowadzamniedoszaleństwa.
–Niełącznóg,piękna–nalegaBjörnimiwtymprzeszkadza.
Ericmniecałuje.Kładziemijednądłońnabrzuchu,żebymsięnieruszała,aBjörn
przyciskawibratordołechtaczki,ajakrzyczęcorazgłośniej.Doznaniejestmiażdżące.
Niesamowite. Czuję, że eksploduję. Odbyt mam pełny. Łechtaczkę na skraju
wytrzymałości. Piersi twarde. Dwóch mężczyzn bawi się ze mną, nie pozwalając mi
sięporuszyć,iwydajemisię,żeniebędęwstanietegowytrzymać.Ajednak…Moje
ciało przyjmuje wstrząsy rozkoszy, które wywołuje we mnie to wszystko, a kiedy
szczytuję,Björnwchodziwemnie,aEricwsuwamijęzykdoust.
–Tak…mała…tak…
Płonę.Palęsię.Topnieję.
Oddając się im, robiąc to, o ci mnie proszą, odczuwam przyjemność, kiedy mój
Icemankochasięzemnąustami,aBjörnzanurzasięwemnierazzarazem.
Nigdyniewyobrażałamsobie,żecośtakiegomożemisiętakpodobać.
Nigdyniewyobrażałamsobie,żebędęinicjowaćtakiecielesnezabawy,ajednakto
jająrozpoczęłam.Oddałamsięimipragnę,żebysiębawili,pożeralimnieirobilize
mną,cochcą.Jestemich.Ichobu.Podobamisiętowrażenieichcęgraćdalej.Pragnę
więcej.
Żar mnie trawi. Eric, między pocałunkami, wypowiada mi w usta gorące,
perwersyjne rzeczy, a ja szaleję z podniecenia. Björn nieprzerwanie się we mnie
zanurzanabiurkuwjegogabinecie,dającmiodczasudoczasuklapsawpupę.
Nadchodziorgazmikrzyczę,otwierającsięmocniej,żebyBjörnmiałlepszydostęp
domojegownętrza.Ericgryziemniewbrodę,aBjörnpokilkusekundachszczytuje.
Zarumieniona, podniecona, rozpalona, pragnę dalszej zabawy. Oddycham z trudem
na biurku. Eric bierze mnie na ręce i z rozerwanymi majtkami zwisającymi z mojego
ciała i ozdobą analną wynosi mnie z gabinetu. Przechodzimy przez puste biuro i
wchodzimy do domu Björna. Idziemy do łazienki. Björn, który idzie za nami, nie
wchodzi.Znaswojemiejsceiwie,żetaintymnachwilanależydoEricaidomnie.
WłazienceErickładziemnienapodłodze.Ściągaminakładkinapiersi,pochylasię
idelikatniezdejmujezemnieresztkimajtek.Uśmiechamsię.
–Nieulegawątpliwości,żeuwielbiaszminiszczyćbieliznę–mówię,kiedywstaje
zmoimimajtkamiwręce.
Uśmiechasięiwyrzucajedokosza.
–Bardziejpodobaszmisięnaga–oznajmia,zdejmująckoszulę.
–Aozdoba?–Spoglądamnaniegozwesołościąwoczach.
Ericsięuśmiechaidajemiklapsa.
– Ozdoba zostaje tam, gdzie jest. Wyjmę ją po to, żeby włożyć coś innego, jeżeli
będzieszchciała.
Odkręca wodę i wchodzimy razem pod prysznic. Włosy mi się moczą. Eric mnie
przytula,alenienamydla.
–Wszystkowporządku,skarbie?
Kiwam głową, ale on chce usłyszeć mój głos i odsuwa się ode mnie parę
centymetrów.
–Chciałamtego,Eric,inadaltegochcę–szepczę,spoglądającnaniego.
MójNiemiecsięuśmiecha,unoszącbrew.
–Doprowadzaszmniedoszaleństwa,mała.
Chwytam go za szyję i podskakuję, żeby dosięgnąć jego warg. Eric mnie chwyta.
Wodaspływanampociałach,amysięcałujemy.Ozdobauciskamiodbyt.
– Chcę więcej – wyznaję. – Uwielbiam to uczucie, kiedy mnie ofiarujesz i bawisz
sięzemną.Podniecamnie,kiedymówiszdomniegorącesłowa.Szaleję,kiedysięmną
dzielisz,ichcę,żebyśrobiłtotysiącerazy.
Jegouwodzicielskiuśmiechprzyprawiamnieodreszcz.Przytulamnieznajwiększą
czułością,ajarozpływamsięzeszczęścia.
Wychodzimy spod prysznica, Eric owija mnie puszystym ręcznikiem, znów bierze
mnienaręce,samsięniewycierainagiwynosimniezłazienki.Niesiemniedopokoju
wkolorzebordoikładzienałóżku.Domyślamsię,żejesttopokójBjörna,którywtej
chwilijestwdrugiejłazience,nagiiwilgotny.Wziąłprysznic,takjakmy.
Widzę, że patrzą na siebie obaj i bez najmniejszego gestu porozumiewają się
wzrokiem. Gra trwa. Björn podchodzi do bocznej ściany pokoju, a ja dostaję gęsiej
skórki,kiedysłyszępiosenkęCrymeariverwwykonaniuMichaelaBublé.
–Ericmipowiedział,żebardzolubisztegopiosenkarza,zgadzasię?–pytaBjörn.
–Tak,uwielbiamgo–potwierdzam,spoglądającnamojegoIcemanazuśmiechem.
Björnpodchodzidomnie.
–Kupiłemtępłytęspecjalniedlaciebie.
Niczym kotka w rui, gotowa na nowo ich podniecić, wstaję. Zdejmuję ręcznik,
dotykamsobiepiersiibawięsięnimiwrytmmuzyki.Pożerająmniewzrokiem.Kładę
sięzmysłowonałóżkuistajęnaczworakach.Pokazujęimpupę,wktórejtkwiozdoba,
ikołyszęsięwrytmmuzyki.Patrząnamnieobajiwidzęichtwardeczłonki,gotowe
dlamnie.Schodzęzłóżkai,naga,zmuszamich,żebypodeszlidomnie.Chcętańczyćz
nimidwoma.Ericpatrzynamnie,ajachwytamgowpasieikażęBjörnowiobjąćsię
od tyłu. Przez kilka minut nadzy, wilgotni i podnieceni tańczymy we troje do tej
słodkiej,zmysłowejmelodii.Ericpożeranamiętniemojewargi,aBjörncałujemniew
szyjęiwciskamigadżetwpupę.
Perwersja. Wszystko, co się dzieje w tym pokoju, jest perwersyjne. Obaj są ode
mniewyżsiogłowę,amniepodobasięto,żeczujęsięmiędzynimimała.Ichpulsujące
członkiocierająsięomojeciało.Pragnęich.Mamsuchowustach.Uśmiechamsiędo
Erica. Mój Niemiec całuje mnie, odwraca i widzę oczy Björna. Jego wargi pragną
mnie pocałować, wiem to, ale nie robi tego. Posuwa się jedynie do pocałunków w
oczy,nos,policzki,akiedyjegowargiocierająsięokącikimoichwarg,spoglądana
mniepożądliwie.
–Bawsięzemną.Dotknijmnie–szepczę.
Björnkiwagłowąijednajegodłońwędrujedomojejpochwy.Dotykajej.Badająi
wsuwa we mnie jeden palec, wywołując mój jęk. Eric gryzie mnie w ramię, a jego
dłoniebłądząpocałymmoimciele,ażwkońculądująnaozdobie.Obracają,amnie
mięknąnogi.Chwytamniewpasie,ajamunatopozwalam.Jestemichzabawką.Chcę,
żebysięzemnąbawili.
Tańczymy…pożeramysię…dotykamy…podniecamy.
Byciewcentrumuwagitychdwóchtytanówmisiępodoba.Uwielbiamto.Czujęsię
wyuzdana, kiedy mnie dotykają i pragną. Niczego więcej w tej chwili nie pragnę.
Zamykamoczy.Mężczyźniprzyciskająmniedoswoichciał,aichpenisymówiąmi,że
sągotowi.Towrażeniedoprowadzamniedoszaleństwa.Uwielbiambyćprzedmiotem
ichpożądania.
Piosenka się kończy, zaczyna się Kissing a fool, a moje podniecenie sięga zenitu.
EriciBjörnczujątosamocoja.
–Björn,oddajmiją–żądawkońcuEricgłosempełnymnapięcia.
Björn siada na łóżku, każe mi usiąść przed sobą, wsuwa mi ręce pod nogi i je
rozchyla. O Boże, ale perwersja! Moja pochwa jest całkowicie otwarta dla mojego
ukochanego. Eric pochyla się między moje nogi, gryzie mnie we wzgórek łonowy, a
potemwwargisromowe.Drżę.Jegoenergicznyjęzyksmakujemnieiszybkoodnajduje
łechtaczkę. Bawi się nią. Torturuje ją. Doprowadza mnie do szaleństwa, a apogeum
następuje wtedy, kiedy jego palce zaczynają obracać ozdobę w moim odbycie.
Krzyczę.
–Lubięsłuchać,jakkrzyczyszzrozkoszy–szepczemidouchaBjörn.
Eric wstaje. Jest rozpalony. Wsuwa twardy członek do mojej pochwy i się w niej
zanurza.Och,tak!…Jegoruchysąostre,natarczywe.
–Będęciępieprzył,piękna–szepczeBjörn.–Niemogęsiędoczekać,kiedyznów
sięwtobiezanurzę.
Cudowne ruchy Erica sprawiają, że krzyczę z rozkoszy, kiedy zanurza się we mnie
raz po raz, sprawiając, że wydobywają się ze mnie setki rozkosznych westchnień.
Gorących. Perwersyjnych. Nagle przerywa i nie wychodząc ze mnie, chwyta mnie w
pasieiunosi.Zanurzasięwemniegłębiej.Björnwstajezłóżka,aEricwpowietrzu,
jakbym siedziała na niewidzialnym krześle, zanurza się we mnie dalej, a silne ręce
BjörnapodtrzymująmnieipopychająrazzarazemnamojegoIceamana.
Jestemichlalką.Jestembezwładnawichramionach,kiedydreszczrozkoszy,który
mnieprzeszywa,dajeznaćEricowi,żeprzeżywamorgazm.Wysuwasięzemnie.Björn
kładziemnienałóżku,aEric,zesztywnympenisem,podchodzidomnie,chwytamnie
za głowę i energicznie wsuwa mi go do ust. Liżę go. Smakuję, rozszalała. Słyszę
szelest prezerwatywy i domyślam się, że wkłada ją Björn. Kilka sekund później bez
wahania rozchyla mi nogi i wchodzi we mnie. Tak! Rozemocjonowana chwilą, którą
ofiarująmidwajmężczyźni,rozkoszujęsięerekcjąErica.Boże,uwielbiamją!Pokilku
sekundachwychodzizmoichustiwylewamisięnapiersi.
Björn jest bardzo podniecony tym, co widzi, i chwyta mnie za biodra i zaczyna
wbijać się we mnie z całą mocą. Och, tak! Raz… dwa… trzy… cztery… pięć…
sześć…
Wydobywają się ze mnie jęki rozkoszy, nad którymi nie panuję, kiedy dwaj
mężczyźniwładająmoimciałem.Biorąmnie,jakchcą,ajaimpozwalam.Chcętego.
Otwieram się dla nich, aż Björn szczytuje, a ja z nim. Eric, tak rozpalony jak my,
rozmazujeminapiersiachswójsokpodnieceniaiwjegoszklistychoczachwidzę,że
rozkoszujesiętąchwilą.Wszyscysięniąrozkoszujemy.
Muzyka jest coraz głośniejsza, a nasze ciała się do niej dostosowują. Eric mnie
całuje,ajasięupajampocałunkiem.Björnwychodzizemnie,wsuwamigłowęmiędzy
nogiiszukałechtaczki.Chcewięcej.Ściskająwargamiipociąga.Wijęsię.Porusza
ozdobąwmojejpupie.Krzyczę.Jegowargiprzygryzająwewnętrznąstronęmoichud,a
Ericmasujemigłowęiprzyglądamisię.Gorąco…jestmigorącoimamwrażenie,że
znówbędęeksplodować.Alekiedyjestemniemalnaszczycie,słyszęgłosErica.
–Jeszczenie,mała…Chodźtu.
Siadanałóżku,chwytamniezarękęipociąga.Każemiusiąśćnasobieokrakiemi
znów we mnie wchodzi. Chcę spełnienia. Potrzebuję go. Poruszam się jak szalona,
szukającujściarozkoszy.
– Nie przestawaj, Eric! – krzyczę jak szalona. – Chcę więcej. Chcę was obu w
sobie.
Spod przymrużonych powiek widzę, że Eric kiwa głową. Björn otwiera szufladę i
wyjmujenawilżacz.Eric,widzącmnietakpodnieconą,przestajesięwemnieporuszać.
–Posłuchaj,kochanie,Björnnałożynawilżacz,żebyułatwićsobiewejście.
Kiwamgłową.
– Spokojnie… – ciągnie, widząc moje spojrzenie. – Nigdy nie pozwoliłbym, żeby
ciębolało.Jeżelizaboli,powiedziprzestaniemy,dobrze?
Przytakuję,aonmniecałuje,przywieramdoniegoiwzdycham.
Ericprzyciągamniebardziejdoswojegociała,ajegoczłonekdostarczamidalszych
rozkoszy. Björn, od tyłu, daje mi klapsa w pupę. Uśmiecham się. Wyciąga ozdobę z
pupyiczuję,żesmarujejączymśzimnymiwilgotnym.
– Nie wiesz, jak cię pragnę, Judith – szepcze mi do ucha. – Nie mogłem się
doczekać, żeby wejść w ten twój piękny tyłeczek. Będę się z tobą bawił. Będę cię
pieprzył,atymniebędzieszprzyjmować.
Zgadzamsię.Chcę,żebytozrobił.
– Jesteś moja – dodaje Eric. – Ja cię oddaję. Daj mi się rozkoszować twoim
orgazmem.
Björn bawi się palcem w moim wnętrzu, a Eric się we mnie zanurza, mówiąc mi
gorącesłowa.Bardzogorące.Palące.Obajmnieznająiwiedzą,żetomniepodnieca.
Po kilku sekundach Björn prosi Erica, żeby mu mnie otworzył. Mój Iceman, nie
odrywającodemniepięknychoczu,chwytamniezapośladkiigryziewdolnąwargę.
Nie wypuszcza mnie, a ja czuję czubek penisa Björna na moim odbycie i jak
centymetrpocentymetrze,ściskającmnie,zanurzasięwemnie.
– Tak, kochanie… powoli… – szepcze Eric, wypuszczając moją wargę. – Nie bój
się.Boli?
Kręcęgłową.
–Rozkoszujsię,mojakochana…Rozkoszujsiępełnią.
– Tak… piękna, tak… masz fantastyczny tyłeczek – cedzi Björn, zanurzając się we
mnie.–OBoże!Uwielbiamto.Tak,mała…tak…
Otwieram usta i jęczę. Podwójnej penetracji towarzyszy uczucie nie do opisania.
Kiedy słucham, co mówi każdy z nich, rozpalam się bardziej z każdą sekundą. Eric
patrzynamnielśniącymioczami,wyczekująco.
–Nieprzestawajnamniepatrzeć,kochanie–mówi,słyszącmojedyszenie.
Słuchamgo.
–Tak…tak…dopasujsiędonas…Powoli…rozkoszujsię…
Znajduję się pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy mnie posiadają. Mężczyznami,
którzymniepragną.Mężczyznami,którychpragnęja.
Cztery dłonie przytrzymują mnie w różnych miejscach. Obaj wypełniają mnie
delikatnieinamiętnie.Czujęichczłonki,któreprawieocierająsięosiebiewemniei
podobamisięto,żejestemimpoddana.Ericzerkanamnie,dotykawargamimoichi
pochłaniakażdymójjęk,mówiącmisłodkieigorącesłowamiłości.Björnpieścimi
piersi,bierzemnieodtyłu.
–Pieprzymycię–szepczemidoucha.–Czujeszwsobienaszeczłonki…
Gorąco… Jest mi potwornie gorąco. Nagle mam wrażenie, że cała krew z ciała
uderza mi do głowy, i krzyczę w ekstazie. Jestem podwójnie penetrowana i szaleję z
rozkoszy.Przyciskająmniedosiebie,żądającwięcej,ajaznowukrzyczę,wyginamsię
w łuk i szczytuję. Oni nie przerywają, nadal się we mnie zanurzają. Eric… Björn…
Eric… Björn… Ich rozszalałe oddechy i ruchy sprawiają, że podskakuję pomiędzy
nimi,ażwkońcuwydajązsiebiemęskijękiwiem,żegra,narazie,sięskończyła.
Björnostrożniewysuwasięzemnieikładziesięnałożu.Ericzostajewemnie,aja
wyciągamsięnanim.Przytulamnie.Przezkilkaminutwetrojeoddychamyztrudem.
PopokojuniesiesięgłosMichaelaBublé,amyodzyskujemypanowanienadnaszymi
ciałami.
PopięciuminutachBjörnchwytamniezarękęijącałuje.
–Zapozwoleniem,pójdępodprysznic–szepczezlekkimuśmiechem.
Eric nadal mnie przytula, a ja przytulam jego. Kiedy zostajemy w pokoju sami,
spoglądamnaniego.Mazamknięteoczy.Gryzęgowbrodę.
–Dziękuję,kochany.
Otwieraoczy,zaskoczony.
–Zaco?
Całujęgowczubeknosa,aonsięuśmiecha.
–Zato,żenauczyłeśmniebawićsięicieszyćseksem.
Parskaśmiechem,rozśmieszającimnie.
–Zaczynaszbyćniebezpieczna–stwierdza.–Bardzoniebezpieczna.
Pół godziny później, wykąpani, idziemy we troje do kuchni Björna. Siadamy na
stołkachbarowych,jemy,śmiejemysięirozmawiamy.Wyznajęim,żeichwymaganiai
ostrość chwilami mnie podniecają, i śmiejemy się wszyscy. Dwie godziny później
znówleżęnaganakuchennymblacie,oniznówmnieposiadają,ajazradościąsięim
oddaję.
ciągdalszynastąpi…
Wmarcu2015
ProśMnie,ocoChcesz
Tom4
BezKońca
===LUIgTCVLIA5tAm 9Pfkl/SnJFZQF7Gm kddBp7O09hEX0=