Bottero Pierre
Granice lodu
Ewilan z dwóch światów
przełożyła Barbara Wicher
- Młodzi ludzie...
Doume Fil' Battis położył pomarszczone dłonie na kamiennym pulpicie. Zapowiadało się niezbyt
dobrze...
-
Młodzi ludzie, czy moglibyście, proszę, usiąść i się uciszyć?
Ogłuszająca wrzawa w sali wykładowej nie uspokoiła się. Żaden z kandydatów nie zwracał
najmniejszej uwagi na nauczyciela.
-
Proszę, żeby wszyscy usiedli i zamilkli...
Twarz Doumea Fil' Battisa, ukryta częściowo pod gęstą brodą, nagle poczerwieniała.
-
Siadać, psiakrew, i zamknąć się!
Wybuch gniewu mężczyzny, zaakcentowany gwałtownym uderzeniem pięścią w marmurowy pulpit,
podziałał na wszystkich jak huk pioruna. Zapanowała martwa cisza. Stary człowiek skinął z uznaniem
głową.
-Tak lepiej - stwierdził, mierząc wzrokiem słuchających teraz z uwagą zebranych. - Nazywam się
Doume Fil' Battis, jestem kronikarzem Imperium, i jeżeli nie będziecie odpowiednio się zachowywać,
zadbam o to, żeby jedyną akademią, na którą będziecie mieli wstęp, była akademia zamiataczy ulic w
Al-Poll. Zrozumiano?
Mężczyzna podniósł rękę na znak, żeby nie odpowiadano na to retoryczne pytanie, po czym podjął:
- Jak co roku, tematem mojego pierwszego wykładu będzie Ewilan Gil' Sayan. Nie zrozumiecie tej
legendarnej postaci, jeżeli nie postaracie się wyobrazić sobie Gwendalaviru takiego, jaki ona odkryła, i
jeżeli nie skupicie się na trzech zasadniczych punktach. Chodzi mi o: niezwykłość, wojnę oraz Sztukę
Rysunku. Po pierwsze, niezwykłość, ponieważ żyjemy w innym świecie niż ten, z którego przybyła
Ewilan; w świecie, którego istnienia absolutnie nie podejrzewała, w pewnym sensie równoległym*...
Ewilan pochodziła z Gwendalaviru, jednak nie wiedziała o tym. Nie zachowała żadnych wspomnień z
wczesnego dzieciństwa i żyła, pod nazwiskiem Camille Duciel, w niezbyt kochającej rodzinie
adopcyjnej, aż do dnia, w którym, w celu uniknięcia wypadku, przeniosła się tutaj.
* Przygody, do których nawiązuje Doume Fil' Battis, zostały opisane w pierwszym tomie trylogii
Ewilan z dwóch światów: Wyprawa.
Kronikarz zamilkł na chwilę, sprawdzając, czy słuchano go uważnie. Tak właśnie było, jak na
większości jego wykładów. Usatysfakcjonowany, podjął:
-
Po drugie wojna, gdyż walczyliśmy wtedy z najazdem naszych nieczłowieczych sąsiadów
Raisów, manipulowanych przez inną złowrogą rasę, Ts'żerców. Wartownicy, jedyni ludzie zdolni
zmienić przebieg wojny, byli więźniami Ts'żerców, ponieważ Elea Ril' Morienval, sama również
będąca Wartowniczką, zdradziła. Kiedy przybyła Ewilan, hordy Raisów zalewały Imperium, miażdżąc
stopniowo alavi-riańską armię. Sytuacja wydawała się rozpaczliwa, gdy...
-
A trzeci punkt?
Osobą, która przerwała wykładowcy, była wysmukła, młoda dziewczyna o figlarnym spojrzeniu i
płomiennie rudych włosach. Doume Fil' Battis postanowił nie zareagować wybuchem gniewu.
-
Zaraz do tego dojdę. Sztuka Rysunku jest narzędziem, które pozwoliło Ewilan zbudować
legendę, będącą dzisiaj tematem naszych studiów. Ta Sztuka nie jest znana w tamtym świecie i tylko
przypadkiem Ewilan odkryła, że jest w stanie, wyłącznie za pomocą woli, uczynić prawdziwym to, co
sobie wyobraziła, czy też przenieść się w jednej chwili z jednego miejsca w drugie, z jednego świata
do drugiego, wykonując tak zwane przejście w bok. Nadążacie za mną?
Ruda dziewczyna skinęła z szacunkiem głową i kronikarz uśmiechnął się. W sumie nie wszyscy ci
młodzi ludzie byli źle wychowani...
-
Postanowiłem rozpocząć opowieść o Ewilan w nietypowy sposób, przedstawiając najpierw
postać, o której właśnie wspomniałem: Eleę Ril' Morienval. Éléa była Wartownikiem, tak jak rodzice
Ewilan. Istniało dwunastu Wartowników, których zadaniem było nadzorować Wyobraźnię, wymiar
pozwalający rysownikom uczynić prawdziwym to, co sobie wyobrażą, jak również Zwoje, czyli ścieżki,
które przez nią przebiegają. Eléa Ril' Morienval była ambitna i pozbawiona skrupułów. Zapragnęła
zawładnąć Imperium. W tym celu nie zawahała się zawrzeć paktu z Ts'żercami oraz bojownikami
Chaosu, grupą satanicznych ludzi. Altan i Elicia Gil' Sayan...
-
Powszechnie wiadomo jednak, że bojownicy...
Tym razem odezwał się kandydat o pewnej siebie minie. Doume Fil' Battis zareagował niezwłocznie. ,
-
Jeszcze słowo i wyleci pan za drzwi! - zagrzmiał. - Może chce mi pan udzielić lekcji na temat
faktów historycznych, które badam od lat? Przemądrzały karaluch!
Chłopak, który spowodował wybuch gniewu wykładowcy, skulił się, a siedzący obok niego koledzy na
wszelki wypadek odsunęli się. Kronikarz zaczerpnął głęboko powietrza.
-
Altan i Elicia Gil' Sayan, jak mówiłem, byli jedynymi Wartownikami, którzy sprzeciwili się Eléi
Ril' Morienval. Wcześniej przedsięwzięli pewne środki ostrożności. Umieścili swoje dzieci, Ewilan i
Akiro, w drugim świecie, dla bezpieczeństwa wymazując ich wspomnienia. Dobrze zrobili, gdyż
wkrótce ponieśli klęskę i zaginęli. Sytuacja wymknęła się jednakże spod kontroli Elei. Z kolei ona
została zdradzona, przez Ts'żerców, i uwięziona z dziewięcioma innymi Wartownikami na skrajnej
północy Imperium, w opuszczonym mieście, legendarnym Al-Poll, stworzonym częściowo przez
Merwyna. Tajemniczy i budzący trwogę Strażnik miał za zadanie uniemożliwienie komukolwiek
zbliżenia się do nich. Następnie Ts'żercy zablokowali dostęp do Wyobraźni, zakładając zatrzask w
Zwojach, i hordy Raisów napadły na Imperiuga. Gwendalavir, pozbawiony wsparcia ze strony
rysowników, opierał się z wielkim trudem. Jakieś uwagi?
Nikt ze słuchających nie zareagował. Doume zmarszczył brwi. Z roku na rok kandydaci stawali się
bardziej tchórzliwi, zanikały tradycje. Mężczyzna z trudem powstrzymał pomruk rozczarowania i
podjął:
- Tak wyglądała sytuacja w momencie przybycia Ewilan i jej przyjaciela Salima. Ewilan natychmiast
została wciągnięta w wir rozbieżnych interesów. Posiadała właściwie nieograniczoną moc,
przewyższającą zdolności jakiegokolwiek rysownika. Świadomi tego Ts'żercy chcieli jej śmierci,
podczas gdy Elei Ril' Morienval, której udało się z nią skontaktować, zależało, aby dziewczyna
odnalazła swojego brata, który uwolniłby więzionych Skrzepłych Wartowników, co w jej mniemaniu
potrafił uczynić. Wrócimy jeszcze do tematu Skrzepłych i przestudiujemy rysunek Ts'żerców, który
zdołał unieruchomić elitę alaviriańskich rysowników i pozbawić ją władzy. Wiedzcie po prostu, że
zbudzenie Skrzepłych było zadaniem niesłychanie skomplikowanym, wymagającym wyjątkowej mocy.
Na szczęście Ewilan otoczona była przyjaciółmi. Edwin Til' Illan, Generał Alaviriañskiej Armii i
legendarny wojownik; Duom Nil' Erg, słynny analityk, który w tamtych czasach nie był już
młodzieńcem; Bjorn, rycerz o lojalnym sercu; Maniel, żołnierz o barkach tytana; jak również...
Kronikarz przerwał, widząc, że dziewczyna o rudych włosach podniosła rękę.
-
Słucham?
-
Czy Edwin Til' Illan, o którym pan mówi, to ten sam, który jako pierwszy pokonał Ts'żercę w
pojedynku?
-
Tak, to właśnie ten. Gratuluję bystrości.
-
I pięknych oczu... — szepnął ktoś z przekąsem.
Uwaga wywołała dyskretne śmiechy, które kronikarz,
jako doświadczony mówca, zignorował. f
-
Nieco później do tej grupy dołączyła Ellana Caldin, tajemnicza i buntownicza kobieta należąca
do gildii cienio-łazów. Wszyscy razem wyruszyli do Al-Jeit, naszej stolicy, stawiając czoło tysiącu
niebezpieczeństw. Mistrz Duom, chociaż przekonany o zdradzie Eléi Ril' Morienval, mimo wszystko
zgodził się z jej słowami. Akiro, starszy brat Ewilan, wydawał się najodpowiedniejszą osobą do
zbudzenia Skrzepłych. Należało umieścić Ewilan w bezpiecznym miejscu, do czasu, aż będzie w stanie
wyruszyć na jego poszukiwanie. Los Imperium spoczywał w jej rękach.
W sali rozległ się lekki szmer zaniepokojenia, świadczący o tym, że słuchano z uwagą. Doume położył
mu kres jednym chrząknięciem.
-
W czasie podróży - kontynuował - Ellana została ciężko ranna, ratując życie Ewilan. Ponieważ
Ewilan opanowała już wykonywanie przejścia w bok, postanowiła dłużej nie czekać. W towarzystwie
Salima opuściła nowo odkryty świat w celu odnalezienia Akiro i przekonania go, żeby uratował
Gwendalavir. Niestety ich wysiłek na nic się nie zdał. Akiro nie miał najmniejszej ochoty rzucić się w
wir przygód i, co najistotniejsze, zdawał się posiadać tylko zalążkową moc, niewspółmierną do
zadania, które zamierzano mu powierzyć. W zaistniałej sytuacji Ewilan i Salim zdecydowali się wrócić
sami, żywiąc jednak w sercach nikłą nadzieję: Élicii Gil' Sayan udało się nawiązać kontakt z córką.
Matka Ewilan żyła.
Kronikarz zamilkł. Kandydaci wpatrywali się w niego zasłuchani, czekając w prawie nabożnej ciszy, aż
podejmie opowieść. Doume wypił niespiesznie szklankę wody, wytarł usta wierzchem dłoni i ze
swadą zamiłowanego mówcy rozpoczął drugą część historii:
-
W tym czasie w Ondianie Edwin i jego towarzysze wypatrywali powrotu Ewilan i psuli sobie
krew...
Wyobraźnia jest wymiarem. Przebiegające przez nią niezliczone ścieżki noszą nazwę Zwojów. Ci,
którzy przemieszczają się po nich, to rysownicy. Mogą oni uczynić realnym wszystko to, co sobie
wyobrażą. Elis Mil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
drzwi otworzyły się i mężczyzna ubrany w zwykłą burkę wszedł do długiego korytarza z jasnego
kamienia. Był wysoki, chudy, miał pociągłą twarz i wygolone do skóry włosy. Poruszał się niepewnym
krokiem, pogładził się dłonią po głowie i westchnął przeciągle.
Artis Valpierre był marzycielem z Ondiany.
Dziesięć lat temu zdecydował się poświęcić życie temu powołaniu i doszedł do czwartego kręgu
wtajemniczenia. Od dawna rozumiał, iż bractwo żywiło ambicje i posiadało cele daleko wykraczające
poza samą naukę i medytację. Cała prawda zostanie mu wyjawiona, kiedy dojdzie do piątego kręgu,
co zajmie jeszcze lata. Tymczasem jego umysł zaprzątało jednak coś innego.
Kilka dni wcześniej w Ondianie zatrzymała się grupa podróżnych, prosząc o udzielenie pomocy ciężko
rannej kobiecie. To nie było rzadkością. Marzyciele często posługiwali się swą sztuką w celu ulżenia
potrzebującym. Ciągnęli z tego skromne korzyści materialne i przyczyniali się do umacniania dobrej
reputacji bractwa.
Artis Valpierre uczestniczył w rysowaniu uzdrowicielskie-go snu wokół nieprzytomnej, młodej
kobiety, która była ranna w brzuch i bez interwencji marzycieli z pewnością by zmarła. Uzdrawianie
myślą uszkodzonych organów nie było trudne. Marzyciele posiadali solidną wiedzę z zakresu anatomii
i mogli wyleczyć wszystko, z wyjątkiem niektórych ran głowy.
Skład grupy, która przywiozła ranną, był osobliwy: dwoje nastolatków, gwardzista z Al-Vor, błędny
rycerz, wojownik doświadczony w dowodzeniu i stary rysownik. Nigdy jeszcze nie zdarzyło się, żeby
tak zróżnicowana grupa podróżnych zapukała do bram bractwa.
Ondiana jedynie wyjątkowo użyczała komukolwiek gościny. Jednak, o dziwo, stary rysownik
wyszeptał zaledwie dwa zdania do ucha mistrza marzycieli i natychmiast uzyskał zaproszenie.
Jeszcze bardziej zdumiewające było to, że zwierzchnik Ondiany powierzył jemu, Artisowi
Valpierre'owi, obowiązek zadbania o wygodę podróżnych, wyznaczając go, jeśli można tak
powiedzieć, do usługiwania im.
Wszystko to można by jeszcze ścierpieć, gdyby nie ta... Nie! Tego już było za wiele. Niezwłocznie
należało coś z tym zrobić!
Znalazłszy się u drzwi mistrza Carboisty, Artis zapukał z szacunkiem i poczekał, aż pozwolono mu
wejść. Kancelaria przełożonego Ondiany znajdowała się w wieży zachodniej. Pomieszczenie było
przestronne. Trzy z okien wychodziły na dolinę. Przy ścianach stały regały z książkami, a na środku
imponujące, ciemne biurko. Rosnąca w żółtej doniczce bałamutka hulmska wydawała z siebie słodkie
trele, ale żaden owad nie zbliżał się do jej wąsów i roślina pozostawała głodna.
Mistrz Carboist siedział przy biurku, pogrążony w pracy.
Kiedy Artis Valpierre stanął przed nim, mężczyzna podniósł wzrok znad listu, który właśnie pisał.
-
Tak, o co chodzi? - zapytał mocnym głosem.
Marzyciel poczuł, że jego determinacja słabnie. Mistrzowie zawsze go onieśmielali. Ten, którego miał
przed sobą, doszedł do siódmego kręgu wtajemniczenia. Mistrz Carboist był mężczyzną około
sześćdziesięcioletnim o wciąż atletycznej sylwetce. Jak wszyscy rezydenci Ondiany, ubrany był w
burkę. Z jego spojrzenia emanowała siła, niepozo-stawiająca wątpliwości, że ma się do czynienia z
kimś wyjątkowym. Z szefem.
Artis Valpierre spróbował zebrać się w sobie.
-
Przyszedłem w sprawie podróżnych — odezwał się w końcu.
-Tak?
-
Wie brat przełożony, że tych dwoje nastolatków znikło zaraz po tym, jak tu przybyli...
-
Wiem - uciął mistrz Carboist. -1 wyjaśniłem już bratu, że to nie nasza sprawa.
-
Tak, tak - wybąkał Artis. - Ale to nie o tym chciałem rozmawiać.
Mistrz marzycieli westchnął i usiadł wygodniej w fotelu.
-
A więc słucham - powiedział cierpliwie.
-
Ellana wyzdrowiała i...
-
Ellana?
Artis Valpierre zaczerwienił się.
-
To ta młoda, ranna kobieta, którą przywieźli do nas podróżni. Nazywa się Ellana Caldin.
Przełożony marzycieli nie zareagował, więc Artis podjął:
-
Wojownik o imieniu Edwin korzysta, sądzę, że za brata przełożonego pozwoleniem, z
podwórza ze źródłem, żeby zaprawiać dwóch pozostałych mężczyzn do walki. Spędzają tam co
najmniej sześć godzin dziennie.
Mistrz Carboist nie mógł się powstrzymać od przewrócenia oczami.
-
Wiem o tym wszystkim. Już się brat skarżył na hałas oraz zwracał uwagę, że rozprasza to
naszych nowicjuszy. Buntował się już brat również przeciwko wizytom mistrza Nil' Erga w naszej
bibliotece. Wyraziłem na to wszystko zgodę. Niech mi brat teraz wyjaśni, jaki to ma związek z panną
Caldin.
Artis wziął głęboki oddech i wyrzucił z siebie:
-Wygląda na to, że ta młoda kobieta zupełnie już wyzdrowiała i...
-
Niezmiernie się z tego cieszę.
-
A dzisiaj, od rana - ciągnął marzyciel, starając się nie bełkotać - uczestniczy w ćwiczeniach na
podwórzu.
-
Czy to wszystko?
Artis Valpierre wybuchnął:
-
Jak to, czy to wszystko? Jakim sposobem moi uczniowie mają się skoncentrować na naukach,
których im udzielam, przy tej młędej kobiecie, która robi z siebie widowisko? Sądzę, że nieodzowne
jest podjęcie bardzo szybkiej decyzji o...
-
Czy jest ładna?
-
Przepraszam?
-
Zapytałem brata, czy ta Ellana Caldin jest ładna.
-
Eee... to znaczy... bo...
-
Bracie Artis, zadałem proste pytanie. Niech więc brat udzieli mi jasnej odpowiedzi. Czy jest
ładna?
Marzyciel załamywał ręce. Nie był pewny, czy jego przełożony mówi poważnie, czy też kpi sobie z
niego. Wolałby znajdować się o kilometry od tego miejsca.
-Tak, jest... jest ładna.
Na ustach mistrza marzycieli pojawił się lekki uśmiech, którego bezgranicznie zażenowany Artis
Valpierre nie zauważył.
-
Uczniowie mają więc rację, że na nią patrzą—oświadczył mistrz Carboist. - Stanowi z
pewnością większą inspirację do marzeń niż brat. Nie ma jednak powodu do zazdrości,
to natura tak chciała. Tak więc, bracie Artis, skoro rozwiałem już brata wątpliwości, byłbym
wdzięczny, gdyby teraz pozwolił mi brat pracować. Zawsze bardzo przyjemnie mi się z bratem
rozmawia, ale mam tyle rzeczy do zrobienia...
Artis Valpierre potarł dłońmi twarz i westchnął. Pomimo argumentów, które sobie wcześniej
przygotował, sytuacja ponownie wymknęła mu się spod kontroli. Zamierzał już wyjść, ale mistrz
Carboist zatrzymał go na chwilę.
- Bracie Artis, kiedy będzie brat przechodził przez podwórze, czy byłby brat tak miły i poprosił mistrza
Nil' Erga, żeby przyszedł do mojego biura? Muszę porozmawiać z nim o kilku drobnych sprawach.
Marzyciel przytaknął bez słowa i wyszedł. Znowu przemaszerował długim korytarzem i wspiął się po
schodach prowadzących do pracowni. Następnie przestedł przez pracownie i dotarł do kuchni, gdzie
pozdrowił marzycieli zajmujących się w tym tygodniu przygotowywaniem posiłków. Przebył ogródek i
wkroczył do nowego skrzydła budowli, przemierzył ciąg korytarzy, zszedł po jeszcze jednych
schodach, minął bibliotekę i wszedł do dużego holu.
Dziedziniec ze źródłem rozciągał się za przeszklonymi drzwiami. Wbrew temu, co insynuował mistrz
Carboist, nie było tam oczywiście uczniów Artisa.
Stary rysownik, mistrz Nil' Erg siedział na murku w jednym z nielicznych skrawków cienia, a inni jak
zwykle trenowali, tym razem walkę wręcz.
Artis zastanowił się, dlaczego podróżni właściwie nigdy nie opuszczali podwórza. Można było tam
przyjść, obojętnie o której godzinie w dzień lub w nocy, będąc pewnym, że przynajmniej jeden z nich
się tam znajdował, czekając nie bardzo wiadomo na co.
Rycerz Bjorn wydał okrzyk.
Artis przykleił czoło do szyby, żeby lepiej przyjrzeć się scenie.
Obnażone torsy trzech walczących na słońcu mężczyzn spływały potem. Na skórze młodej kobiety,
ubranej tylko w cienkie, czarne bawełniane spodnie i koszulkę bez rękawów, także błyszczał pot.
Bjorn wstał z trudem.
-Twoja kolej, Maniel! - rzucił Edwin.
Żołnierz zbliżył się z otwartymi dłońmi i rozłożonymi ramionami. Był to studwudziestokilogramowy
kolos, mierzący dobrych dziesięć centymetrów więcej od Bjorna, którego wzrost już był imponujący.
Pod jego skórą drgały potężne, węzłowate muskuły.
Edwin wydawał się przy nim prawie wątły.
-
To nie jest pozycja do walki - wrzasnął jednak, nie okazując niepokoju.
-
Być może - mruknął żołnierz. — Ale skuteczna.
Edwin wzruszył ramionami.
-
Chyba w walce z babciami, Maniel, nie z prawdziwymi bojownikami. Ellana, pokaż mu!
Młoda kobieta zbliżyła się z wyrazem pewności siebie na twarzy.
-
Start! - krzyknął Bjorn, który usiadł nieco dalej. Maniel postąpił krok do przodu i jego ramiona
zamknęły
się wokół Ellany. A przynajmniej niemalże się zamknęły... Ellana złapała nadgarstek żołnierza, gruby
jak jej łydka, i wykonała zwrot, wzmagając rozpęd olbrzyma. Z chrapliwym krzykiem Maniel upadł
dwa metry dalej. Bjorn wybuchnął śmiechem.
-
Zbyt wielkie z nas tłuściochy, Maniel, to nas zgubi. Żołnierz wstał, krzywiąc się, i ponownie
zbliżył się do
Ellany, tym razem ostrożniej.
-
Twoja pozycja nadal nie jest właściwa - skomentował Edwin.
4
Jakby dla potwierdzenia tych słów, młoda kobieta zrobiła zwód w bok, przykucnęła i podcięła stopą
nogi swego przeciwnika, który ponownie znalazł się na ziemi.
Maniel wstał, wzruszył z rozgoryczeniem ramionami i przerwał walkę.
Artis Valpierre zdecydował się wyjść w tym momencie. Skierował się do mistrza Nil' Erga, starannie
unikając patrzenia na Ellanę, która skrzywiła się za jego plecami.
-
Zajmiesz miejsce Maniela? - zwróciła się do Edwina. -Jeżeli chcesz...
Maniel i Bjorn odwrócili się zaciekawieni.
Ellana i Edwin poruszali się z taką samą lekkością, a płynność ruchów zacierała różnicę wagi. Upłynęło
kilka sekund i Ellana rzuciła się naprzód.
Działała o wiele szybciej niż w starciu z Manielem. Jej prawa noga wyprostowała się nagle,
zarysowując półokrąg w kierunku szczęki Edwina.
Której już tam nie było.
Młoda kobieta poczuła pociągnięcie w bok za kostkę i straciła równowagę. Odzyskała ją z trudem i
ponownie przyjęła pozycję do walki.
-
Rzadko się zdarza, żeby uderzenie stopą podobne do smagnięcia biczem było skuteczne w
walce z czujnym przeciwnikiem - skomentował Edwin. - Nie zapominaj nigdy, że...
Przerwał mu krzyk mistrza Duoma.
Stary analityk wstał i nie przejmując się Artisem Valpierre'em, wskazał palcem źródło.
-
Wyczuwam jej rysunek! - zawołał. - Przybywają!
Głowy wszystkich odwróciły się w kierunku wskazanym przez mistrza Duoma.
Nie zobaczyli tam niczego. Dziedziniec był pusty, biały od słońca.
Po chwili dwie postacie zmaterializowały się koło zbiornika z wodą.
Camille i Salim wrócili.
Przejście w bok! Moc ponad mocami! Zarezerwowane dla najpotężniejszych rysowników, umożliwia
natychmiastowe przemieszczenie się z miejsca na miejsce, a nawet ze świata do świata... Elis Mil'
Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
przeszłaś samą siebie, staruszko! Znaleźliśmy się " obok źródła, a nie w źródle... Salim rozejrzał się
wokół i zauważywszy spieszących w ich kierunku przyjaciół, uśmiechnął się szeroko. Camille poczuła,
że jej serce bije szybciej. 4 Zdała sobie sprawę, jak strasznie byłoby tu nie powrócić. Jeszcze mocniej
utwierdziła się w przekonaniu, że to tutaj było jej miejsce, tak jak i tutaj były jej korzenie. Pomyślała
o swoim bracie, który wybrał Paryż. Żałowała, że rozstali się tak szybko, ale gdyby Akiro naprawdę
posiadał Dar i zgodził się na wyprawę do Gwendalaviru, ona zmuszona byłaby zostać, a nie miała
pewności, czy byłaby w stanie to znieść.
— Ewilan, Salim, cieszę się... cieszymy się, że wróciliście -odezwał się Edwin.
Pozostali patrzyli na nich błyszczącymi oczami, a ich twarze wyrażały szczerą radość. Serce Camille
zalała fala szczęścia.
Duom Nil' Erg miał jednak zatroskaną minę.
-
Co się stało, Ewilan? - zapytał. - Nie odnalazłaś Akiro?
-
Odnalazłam - odpowiedziała lakonicznie Camille.
-A zatem? Co się wydarzyło? Gdzie on jest? Dostałaś
moją wiadomość? - analityk zarzucił Camille pytaniami.
Ellana roześmiała się.
-Jestem pewna, że ci młodzi ludzie woleliby opowiedzieć nam swoje przygody w cieniu, z chłodnym
napojem w ręku, o ile to możliwe - powiedziała, po czym odwróciła się do stojącego z tyłu Artisa
Valpierre'a.
Marzyciel był świadkiem przybycia dwójki nastolatków i trudno było mu się pogodzić z tym, co
zobaczył.
-
Czy moglibyśmy dostać coś do picia? - zapytała młoda kobieta.
Mówiła, jak zwykle, patrząc mu prosto w oczy, i Artis, jak zwykle, zaczerwienił się.
-
Eee... oczywiście... - wybąkał. — Już idę.
Odszedł pospiesznie, a Ellana uśmiechnęła się. Zawsze zdumiewało ją działanie zwykłego spojrzenia
na niektórych mężczyzn.
-
Ellana ma rację - oświadczył Edwin. - Cokolwiek mają nam do opowiedzenia Camille i Salim,
możemy zaczekać, aż zaspokoją pragnienie.
-
Faktycznie, chce mi się pić - stwierdziła Camille - ale przede wszystkim padam z niewyspania i
mam straszną ochotę się umyć.
Ellana odepchnęła Edwina i otoczyła ramieniem Camille.
-Jesteście bandą nieokrzesanych brutali - rzuciła pod adresem mężczyzn. — Zabraniam wam
rozmawiać z tą młodą dziewczyną, dopóki nie wypocznie.
Pełna troski, poprowadziła ją do zacienionego murka, na którym kilka minut wcześniej siedział mistrz
Duom.
-
A ja? - zaprotestował Salim. - Ja też jestem zmęczony...
Bjorn złapał chłopca i zmiażdżył go w swych ramionach.
-
Nie martw się, ja się tobą zajmę! - zawołał.
-Już dobrze, Bjorn - zdołał wydusić z siebie Salim. -Myślę, że poradzę sobie sam.
Rycerz nie podzielał jego zdania.
-
Nie ma mowy. Należą ci się specjalne względy.
Podniósł Salima jednym ruchem i bezceremonialnie zarzucił go sobie na ramię.
-
Nie, Bjorn - jęknął Salim. - Ellana obeszła się z Camille delikatniej!
-
Każdy ma swoje metody - odparł kolos, ruszając przed siebie. - Ja właśnie w ten sposób
okazuję uczucia.
-
Nie potrzebuję miłości goryla! - wrzasnął Salim.
Bjorn tylko się roześmiał i położył swoje brzemię przy
grupie, która usadowiła się w cieniu. Camille już zaczęła opowiadać.
Przerwał jej Artis Valpierre, który przyniósł napoje. Marzyciel z pewnością chętnie posłuchałby
zajmującej historii, którą opowiadała dziewczyna, ona jednak zamilkła, kiedy zobaczyła, że nadchodzi.
Wszyscy patrzyli, jak Artis stawia na murku tacę z dużym dzbankiem i kubkami. Ponieważ zwlekał z
odejściem, Ellana postanowiła interweniować.
-
Dziękuję. Jest pan słodki - szepnęła.
Salim patrzył ze zdumieniem, jak purpurowy marzyciel ucieka prawie biegiem.
-
Jestem pewny, że nikt nigdy nie powiedział ci, że jesteś słodki! - rzucił pod adresem Bjorna. - I
wiesz dlaczego? - Nie czekając na odpowiedź, ciągnął: - Ponieważ można powiedzieć o tobie
wszystko, oprócz tego, że jesteś słodki!
Salim dostał od rycerza szturchańca, który odrzucił go dwa metry w bok. Camille, nie obdarzywszy
przyjaciela nawet przelotnym spojrzeniem, podjęła opowieść. Kiedy wspomniała o Mentaf, przerwała
i odwróciła się do Ella-ny. Młoda kobieta przeszkodziła pewnemu bojownikowi Chaosu w
zamordowaniu jej w czasie snu. Camille nie miała jeszcze okazji jej podziękować.
-
Kiedy stąd odchodziłam, była pani ciężko ranna - rzekła. - Nigdy nie zapomnę tego, co pani dla
mnie zrobiła. Jestem za młoda, żeby złożyć przysięgę podobną do tej, która wiąże panią z Edwinem,
ale chcę, żeby pani wiedziała, że do końca życia będzie pani miała we mnie sprzymierzeńca.
Ellana z uśmiechem pokiwała głową.
-
Dobrze powiedziane, Ewilan - pochwalił Edwin. - Teraz opowiedz nam o waszych przygodach.
Umieramy z niecierpliwości, żeby usłyszeć dalszy ciąg.
Kiedy Camille doszła do momentu, w którym złożył jej wizytę szeptacz, włożyła rękę do kieszeni.
Wyciągnęła z niej zwierzątko, położyła je na kolanach i delikatnie pogłaskała.
-
Został z tobą? - zdziwił się mistrz Duom. - To osobliwe! Szeptacze są bardzo niezależne. Nie
przywiązują się, że tak powiem, nigdy do ludzi.
-
Nie zgodzę się z tym - zaprotestował Salim. - Ten jest szczególny, on...
Camille spojrzała na przyjaciela znacząco i Salim zamilkł. Dziewczyna nie chciała poruszać tematu
wiadomości, którą otrzymała od swojej matki, i roli, którą zdawała się ona odegrać. Jeszcze nie teraz.
Podjąwszy opowieść, pominęła niektóre szczegóły, które wymagałyby zbyt wiele wyjaśnień, i doszła
do najistotniejszego: spotkania ze swoim bratem.
Duom Nil' Erg słuchał jej uważnie, po czym uniósł brwi. Miał zamiar się odezwać, ale Edwin położył
dłoń na jego ramieniu.
-
Pozwól jej skończyć, Duom - poprosił. - Chciałbym się dowiedzieć, jak poradzili sobie z
bojownikiem. Mimo wszystko był to przecież Mental...
Camille spełniła jego życzenie. Kiedy skończyła, twarz Edwina wyrażała uznanie, a Bjorn, który łatwiej
okazywał uczucia, bił brawo.
-
Doskonale! - zawołał rycerz. - Tak właśnie trzeba negocjować z tymi typami! Częstując ich
głazem ważącym piętnaście ton!
Twarz mistrza Duoma nie rozchmurzyła się. W końcu nie wytrzymał i wybuchnął:
-
Przestańcie się cieszyć, głupcy! Ewilan i Salim wrócili cali i zdrowi, i jestem z tego powodu
niezmiernie zadowolony, ale znafeżliśmy się w ślepym zaułku. Gorzej! Ulotniła się nasza ostatnia
nadzieja.
-
Co chce pan przez to powiedzieć? - zdumiał się Bjorn.
-
Naprawdę jesteś tylko niedźwiedziem w garnku na głowie! - oburzył się stary analityk. —
Przypominam ci, że przetrwanie Imperium uzależnione jest od jak najszybszej interwencji
Wartowników. Oni są jednakże uwięzieni, unieruchomieni i pozbawieni mocy. Nie bez powodu
nazywa się ich Skrzepłymi! Jeżeli Akiro nie posiada Daru, to kto ich obudzi?
Zapadła chwila przykrej ciszy. Spojrzenia wszystkich spoczęły na Camille. Dziewczyna uśmiechnęła się
blado.
-
Ja! - oznajmiła.
-
Ale ty... - zaczął mistrz Duom.
-
Nie ma innej możliwości! - przerwała mu Camille. Jak sam pan powiedział, sytuacja jest
dramatyczna. Będzie to trudne zadanie, z pewnością niebezpieczne, ale jestem, jak się wydaje, jedyną
osobą, która może się go podjąć. Wyruszę zbudzić Wartowników!
-
Ewilan ma rację! - rozstrzygnął Edwin głosem niezno-szącym sprzeciwu. - Może tego dokonać
i dokona. Wesprzemy ją w tym.
Stary analityk otworzył usta, ale pod spojrzeniem Edwina zdecydował się zachować milczenie.
-
Mała da sobie radę! Zobaczycie! - odezwał się Maniel. - A jeśli ktoś stanie na jej drodze,
będzie miał z nami do czynienia!
Maniel wygłosił swoje najdłuższe zdanie od początku podróży. Zrobił to z takim przekonaniem, że na
ustach analityka pojawił się uśmiech.
W tym momencie wrócił Artis Valpierre, oznajmiając, że mistrz Carboist zaprasza ich do siebie. Wstali
i ruszyli za mnichem. Kiedy przekraczali próg Ondiany, Salim złapał Bjorna za ramię.
-
Zdumiewa mnie zmysł obserwacji mistrza Duoma -szepnął. - „Niedźwiedź w garnku na
głowie". Jakie doskonałe stwierdzenie.
Mocne kopnięcie w pośladki pomogło mu w przyspieszonym tempie przekroczyć próg.
Bałamutka hulmska: roślina owadożerna o szerokich, lśniących liściach. Bałamutka wydaje z siebie
zachwycający śpiew, który przyciąga owady, co pozwala jej złapać je za pomocą chwytnych wąsów.
Encyklopedia wiedzy i mocy
Mistrz Carboist stał przy oknie wychodzącym na płaskowyż i wpatrywał się w horyzont. Kiedy jego
goście weszli do salonu, odwrócił się i ruszył im na spotkanie.
Podłoga pokoju, w którym się znajdowali, podobnie jak inne pomieszczenia Ondiany, wyłożona była
parkietem z białego dębu i pachniała pastą. Umeblowanie było proste, masywne, złożone głównie z
ciężkich foteli ze skóry i kilku niskich mebli. Wąsy bałamutki poruszały się łagodnie, jednak na razie
roślina nie śpiewała.
- Usiądźcie - powiedział na początek mistrz marzycieli. - Mój drogi Artis Valpierre właśnie
poinformował mnie o powrocie waszych młodych przyjaciół. Wnioskuję z tego, że wkrótce nas
opuścicie, i chciałbym nacieszyć się jeszcze trochę waszą obecnością.
Mówiąc o Artisie, mistrz Carboist wskazał mnicha, co spowodowało, że ten znowu się zaczerwienił.
Na szczęście nikt na niego nie patrzył i mężczyzna szybko odzyskał równowagę. Kiedy zajmowali
miejsca, Duom Nil' Erg pochylił się do Camille.
-
Nie daj się zwieść dobrodusznemu wyglądowi mistrza Carboist - szepnął jej do ucha. - To
człowiek prawy, ale przebiegły i zawsze dowiaduje się tego, co chce wiedzieć.
Camille skinęła głową i usiadła obok Ellany. Mistrz Carboist niezwłocznie skupił wzrok na niej.
-
A więc to ty jesteś tym niespodziewanym gościem, którego przybycie tak wstrząsnęło
Valpierre'em.
Camille zawahała się. Nie śmiała odpowiedzieć, obawiając się, że zapędzi się na niebezpieczny teren.
Nie miała pojęcia, co przełożony Ondiany już wiedział i co jeszcze mogła mu wyjawić.
Rzuciła okiem na mistrza Duoma, ale ten zachował kamienną twarz. Na pomoc przyjaciółce pospieszył
Salim.
-
Przybyłem równocześnie z nią. Jestem pewny, że to ja wystraszyłem tego pana.
Bjorn poparł tę tezę ze śmiechem, co rozluźniło atmosferę. Rycerz skorzystał z tego, żeby zmienić
temat rozmowy.
-
Ten chłopak to prawdziwy koszmar!
Mistrz Carboist uśmiechnął się, nie spuszczając wzroku z Camille.
-
Nie obawiaj się, nie będę próbował wyciągnąć od ciebie sekretów. Mój przyjaciel Nil' Erg
oberwałby mi za to uszy, co najmniej... Poza tym widzę, że ty i twój towarzysz jesteście wyczerpani.
Proponuję więc wam, żebyście się odświeżyli i trochę odpoczęli. Jeżeli wam to odpowiada, spotkamy
się ponownie wieczorem przy kolacji.
Nie czekając na odpowiedź, mistrz Carboist wstał, a pozostali poszli jego śladem.
Kiedy znaleźli się za drzwiami, Ellana powiedziała do Camille: *
-
W Ondianie mieszkają wyłącznie mężczyźni. Udostępniono mi jedyny pokój z bieżącą wodą, a
ponieważ marzyciele unikają mnie, więc jestem tam sama i mam spokój. Zamieszkasz ze mną?
-
Chętnie, jeżeli to pani nie przeszkadza! - zawołała Camille. - Marzę o kąpieli i łóżku.
-
Chodź więc ze mną. Ale, proszę, mów mi po imieniu. Mam tylko dwadzieścia pięć lat.
Mogłabym być twoją siostrą, nie babcią.
-
Dobrze - zgodziła się Camille, powstrzymując ziewanie.
Mężczyźni ruszyli w górę po schodach, a Ellana i Camille
podążyły korytarzem prowadzącym w drugą stronę.
-
Do zobaczenia, staruszko - krzyknął za przyjaciółką Salim. - Bądź grzeczna.
-
Czy on zawsze jest taki? - zapytała z uśmiechem Ellana.
-
Nie, czasami naprawdę jest pobudzony. Teraz wydaje mi się raczej przemęczony...
Przeszły przez znaczną część Ondiany, by dostać się na skraj północnego skrzydła, tam gdzie budowla
wspierała się na skalnej ścianie góry.
Ellana otworzyła drzwi i odsunęła się, przepuszczając przodem Camille. Pokój był przestronny, ładnie
umeblowany, z królującym na środku miękkim łóżkiem.
Camille pomacała materac, ale zamiast wydać okrzyk zachwytu, odwróciła się do Ellany z zatroskaną
miną.
—
Czego od nas chciał ten mistrz Carboist? - zapytała. - Nie rozumiem, dlaczego odesłał nas,
porozmawiawszy z nami krótko o banałach, ani dlaczego mistrz Duom radził mi uważać.
-
Nie wiem, czego chciał Carboist - odparła Ellana. -Znam jednak mężczyzn i zapewniam cię, że
osiągnął to, na czym mu zależało.
—
Sądzisz, że...
-
Nic nie sądzę. Łazienka jest tutaj.
Ellana otworzyła niskie drzwi, za którymi znajdowało się pomieszczenie wydrążone w skale. Światło
wpadało do środka przez lukarnę wychodzącą na pokój. W głębi pomieszczenia podłoga wygładzona
tysiącami przejść opadała gwałtownie, tworząc obszerny zbiornik wypełniony czystą wodą. Camille
nie mogła powstrzymać okrzyku radości.
-
Nie ciesz się za bardzo — ostrzegła ją Ellana. - Woda płynie prosto ze źródła i jest przeraźliwie
zimna. Krystalicznie czysta, ale lodowata...
-
Czuję się taka brudna, że byłabym zdolna wykąpać się pod lodowcem - odparła Camille.
-
Nie zwlekaj więc, tylko wskakuj.
Camille nie trzeba było powtarzać tego dwa razy. Rozebrała się i abliżyła do zbiornika. Kiedy
zamoczyła palce stopy, przebiegł ją dreszcz. Woda naprawdę była lodowata. Wstrzymując oddech,
wśliznęła się do zbiornika. Kiedy już zanurzyła się po szyję, przyzwyczaiła się do temperatury i
rozluźniła się stopniowo.
-
Czy dla mnie także znajdzie się miejsce? - zapytała Ellana. — Po treningu, który urządził nam
Edwin, mnie również przyda się kąpiel.
Camille uśmiechnęła się.
-
Bardziej to przypomina basen niż wannę, na pewno się zmieścimy.
Ellana rzuciła Camille kostkę mydła i szybko weszła do wody. Myły się, żartując, aż w końcu Camille
zaczęła szczękać zębami.
-
Wychodzę, inaczej zamarznę.
-
Obok łóżka są moje ubrania. Powinnaś tam znaleźć tunikę, która nie będzie na ciebie za duża.
Po chwili Ellana także wyszła z wody. Przyjrzała się cienkiej bliźnie przebiegającej przez jej brzuch,
jedynym śladzie po okropnej ranie, przez którą omal nie zginęła. Często ocierała się o śmierć, ale
nigdy jeszcze tak blisko. Chwała marzycielom i ich darowi uzdrawiania...
Młoda kobieta przeszła do pokoju. Camille, ubrana w jedną z jej tunik, leżała w poprzek łóżka z
szeptaczem przytulonym do szyi. Spała głęboko.
Ellana usiadła w fotelu, żeby na nią popatrzeć. Czasy, kiedy sama była nastolatką, wydawały jej się
odległe o setki lat, a Camille otaczała aura dobroczynnej świeżości. Pozwoliła jej spać do chwili, gdy
zobaczyła, że za oknem zachodzi słońce. Wtedy delikatnie dotknęła jej ramienia.
Camille otworzyła oczy.
-
Spałam?
-
Tylko kilka godzin. Przepraszam, że cię obudziłam, ale czas iść na kolację.
Camille przeciągnęła się.
-
Co ja na siebie włożę? Moje ubrania są w opłakanym stanie.
-
Wyprałam je, ale jeszcze nie wyschły. Myślę, że dziś wieczorem możesz zostać w tej tunice.
Sięga ci do kolan, jeżeli dodamy pasek, będzie doskonale.
Nie tracąc czasu, Ellana przepasała talię Camille skórzanym paskiem, do którego przypięła futerał ze
sztyletem.
-
Ale... — zdumiała się Camille.
-
To prezent - wyjaśniła z uśmiechem Ellana. - Prezent od starszej siostry. Czuję się całkiem
naga, kiedy nie mam pod ręką dobrego stalowego ostrza. Jeżeli mam cię ubrać, muszę to zrobić do
końca. Było coś w kieszeni twoich spodni... Nie ruszałam tego.
Camille podeszła do krzesła, na którego oparciu suszyły się jej ubrania. Wyjęła sferograf i odwróciła
się do Ellany. Młoda kobieta wypowiedziała ostatnie zdanie, nie zmieniając tonu, i Camille nie była w
stanie określić, czy Ellana odkryła dziwne właściwości klejnotu. Sferograf był wyrobem Ts'żerców,
którego ludzie, z wyjątkiem Camille, nie byli w stanie dotknąć i który znalazła, kiedy po raz pierwszy
przybyła do Gwendalaviru. Mistrz Duom określił go jako narzędzie mocy używane przez Ts'żerców do
przemierzania Wyobraźni.
Nie będąc pewna, co wiedziała Ellana, Camille postanowiła nie poruszać tematu kamienia.
Podziękowała gorąco za
prezent, po czym opuściły pokój i poszły do refektarza.
Pomieszczenie, w którym mieściła się jadalnia, miało imponujące rozmiary. Przykryte było
sklepieniem, a na całej długości sali stały masywne stoły, przy których marzyciele z Ondiany właśnie
jedli kolację. Camille oszacowała, że braci było około pięćdziesięciu.
Przyjaciele Ellany i Camille czekali nieco z boku, wokół bufetu zapełnionego żywnością.
-
Nareszcie! - zawołał Bjorn na ich widok. - Umieramy z głodu!
-
Ty zawsze jesteś głodny - zażartowała Ellana. - A damy powinny kazać na siebie czekać.
-
Po laniu, które sprawiłaś Manielowi dziś po południu, nie jestem pewny, czy określenie dama
jeszcze do ciebie pasuje - stwierdził Bjorn.
Camille uśmiechnęła się, słuchając tej przyjacielskiej sprzeczki. Czuła się dobrze. Usiadła obok Salima,
który pochylił się do niej.
-
Widzę, że udało ci się umyć.
-
Tak, marzyłam o tym od dwóch dni. A ty?
-
Bjorn wrzucił mnie do fontanny głową do przodu — powiedział Salim zrezygnowanym tonem.
-1 nie wymyślił nic lepszego od wyszorowania mnie piaskiem. Myślałem, że zedrze mi skórę!
Pomimo zbolałego spojrzenia przyjaciela, familie nie mogła powstrzymać śmiechu.
Dania ruszyły w obieg i Edwin zabrał głos.
-
Wyruszymy jutro rano, o ile mistrz Carboist nie widzi ku temu przeszkód.
-
Nie rozumiem, dlaczego miałbym się temu sprzeciwiać. Czy mogę zapytać, jaki kierunek
obieracie?
-
Udajemy się do Al-Jeit.
-
Ach tak? - zdumiał się mistrz Carboist. — To jedyna nazwa, której nie spodziewałem się
usłyszeć.
-
A to dlaczego? - zapytał Duom Nil' Erg.
Mistrz marzycieli pochylił się do niego.
-
Znamy się wystarczająco długo, Duom, żeby nie owijać w bawełnę, jak obcy ludzie. Co może
popchnąć starego analityka jak ty do wyruszenia w drogę, w towarzystwie dowódcy armii cesarskiej i
młodej dziewczyny zdolnej wykonać przejście w bok, pomimo zatrzasku założonego w Zwojach przez
Ts'żerców?
Duom Nil' Erg zakaszlał zażenowany, podczas gdy mistrz marzycieli ciągnął, patrząc na Camille.
-
Znałem tylko jedną osobę o takich oczach. Chcesz, żebym mówił dalej?
Zapadła na moment nieprzyjemna cisza.
-
Opowiem wam pewną historię - podjął mistrz Carboist. - Zwykłą baśń powstałą w mojej
wyobraźni. Pewne państwo, właściwie imperium, zagrożone było przez zatrważających wrogów.
Jedyne osoby, nazwijmy je Wartownikami, które mogły ocalić ten kraj, były więzione w niewiadomym
miejscu. Prawie stracono już wszelką nadzieję, gdy pojawiła się młoda dziewczyna. Miała takie same
fiołkowe oczy jak jej matka i tak jak ona ogromną moc. Fechtmistrz Cesarski, wspomagany przez
starego przyjaciela o uszczypliwym charakterze, zaplanował doprowadzenie dziewczyny do
Wartowników i uwolnienie ich, aby następnie wraz z nimi walczyć z wrogami, nazwijmy ich
Ts'żercami, i pokonać ich...
Edwin podniósł rękę.
-
Wystarczy już tej gierki. Camille to Ewilan Gil' Sayan, córka Elicii i Altana. Istotnie pokładamy
w niej ostatnią nadzieję na zbudzenie Skrzepłych Wartowników. Dowiedzieliśmy się, gdzie są, ale
najpierw jedziemy do Al-Jeit. Musimy spotkać się z Cesarzem i zebrać ważne informacje. Następnie
wyruszymy uwolnić Wartowników. Czy takie wyjaśnienie wystarczy?
Mistrz Carboist z grzeczności udał zakłopotanie.
-
Tak, oczywiście, za nic nie chciałbym być niedyskretny.
-
Oczywiście za nic... — szepnął Bjorn do ucha Salima.
-
Jakiekolwiek są wasze cele - mówił dalej mistrz marzycieli - rozumiem, że lepiej zachować je
w tajemnicy. Sądzę jednak, że mogę wam pomóc.
-
Chętnie skorzystamy - zgodził się Duom Nil' Erg, który nie miał ochoty skłócić się ze starym
przyjacielem. -Co proponujesz? 4
-
Na drogach nie jest bezpiecznie; kto twierdzi inaczej, zwyczajnie się okłamuje. Marzyciel
biegły w sztuce uzdrawiania bardzo by wam się przydał.
Edwin i mistrz Duom popatrzyli na siebie porozumiewawczo. W końcu Edwin skinął głową i analityk
uśmiechnął się.
-
Z przyjemnością przyjmujemy twoją propozycję.
-
Muszę zająć się wyborem odpowiedniej osoby. Skończycie więc posiłek beze mnie —
oświadczył przełożony
Ondiany, po czym oddalił się, skinąwszy im ręką na pożegnanie.
Kiedy tylko wyszedł, Ellana wybuchnęła:
-
Pozwoliliście sobą manipulować jak dzieci! Carboist nie proponujfe nam pomocnika, tylko
szpiega!
-Nie tak szybko... - zaczął mistrz Duom, ale Edwin wszedł mu w słowo:
-
Jeżeli ten szpieg może kogoś zeszyć i uratować mu życie, nie sądzisz, że warto?
Ellana nagle wydała się zmieszana.
-
Masz rację - przyznała. - W mojej sytuacji nie powinnam protestować. Nadal jednak uważam,
że ten Carboist coś przed nami ukrywa.
-
Marzyciele mają swoje tajemnice - wyjaśnił mistrz Duom. - Od wieków. Tak już jest i nie
zmienimy tego. Carboist pełni rolę ważnego doradcy Sai Hil' Murana, pana miasta Al-Vor, i nie można
zaprzeczyć, że ma na niego pozytywny wpływ. Z pewnością potrzebował informacji...
-W każdym razie jutro rano wyruszamy do Al-Jeit -oświadczył Edwin. - Podróż potrwa około dziesięciu
dni, o ile wszystko dobrze pójdzie. Na miejscu spotkamy się z Cesarzem, żeby opracować dalszy plan
podróży. Myślę, że dostaniemy się do jeziora Chen północnym szlakiem, następnie wyruszymy w górę
Pollimage aż do zboczy łańcucha Poll. Znajdziemy się wtedy w obszarze walk z Raisami i to bez
wątpienia będzie najtrudniejszy etap naszej wyprawy, ale jeszcze odległy.
-
W sumie jak długo potrwa podróż? - zapytała Camille.
Edwin zastanowił się chwilę przed udzieleniem odpowiedzi.
-
Miesiąc. Być może dłużej, z pewnością nie krócej.
Bjorn wziął dokładkę mięsa, a Salim przeciągnął się.
-
Padam ze zmęczenia - stwierdził. - Chyba nawet masaż piaskiem nie powstrzymałby mnie od
zaśnięcia.
Świadomi tego, że wyruszą o świcie, wszyscy wstali, żeby wrócić do swoich sypialni. Pomimo
zmęczenia, Camille poczuła, jak po jej plecach przebiega dreszcz emocji. Czekały ich dalsze przygody!
Poll. Znajdziemy się wtedy w obszarze walk z Raisami i to bez wątpienia będzie najtrudniejszy etap
naszej wyprawy, ale jeszcze odległy.
—
W sumie jak długo potrwa podróż? - zapytała Camille.
Edwin zastanowił się chwilę przed udzieleniem odpowiedzi.
—
Miesiąc. Być może dłużej, z pewnością nie krócej.
Bjorn wziął dokładkę mięsa, a Salim przeciągnął się.
—
Padam ze zmęczenia - stwierdził. - Chyba nawet masaż piaskiem nie powstrzymałby mnie od
zaśnięcia.
Świadomi tego, że wyruszą o świcie, wszyscy wstali, żeby wrócić do swoich sypialni. Pomimo
zmęczenia, Camille poczuła, jak po jej plecach przebiega dreszcz emocji. Czekały ich dalsze przygody!
Struktura ekonomiczna Imperium opiera się na gildiach. Jedne z nich, na przykład gildie kupców,
rolników, szklarzy, żeglarzy, są oficjalne. Inne: marzycieli, cieniołazów, rzeźbiarzy gałęzi, łapaczy snów
— bardziej tajne, ale równie potrzebne do utrzymania równowagi Gwendalaviru... Tylko jedna jest
zbędna, ponieważ z natury niszczycielska i szkodliwa - gildia bojowników Chaosu. Mistrz Carboist,
Kronika siódmego kręgu
Słońce zaledwie wschodziło, kiedy uczestnicy wyprawy zgromadzili się na dziedzińcu Ondiany.
W nocy Camille spała głęboko i jej zmęczenie było już tylko wspomnieniem. Natomiast Salim nie miał
zbyt dobrego humoru.
-
Bjorn chrapie jeszcze głośniej niż mistrz Duom. Można by pomyśleć, że żywi się
wentylatorami! — poskarżył się przyjaciółce. Kiedy jednak zauważył sztylet, który Camille miała przy
pasku, od razu się rozchmurzył.
-
Ładny! - pochwalił. - To Ellana ci go podarowała?
-
Tak, ale przyznam się, że nie mam pojęcia, do czego mi się przyda.1'
-
Jeżeli ci przeszkadza, chętnie cię od niego uwolnię - zaproponował Salim. - Zawsze marzyłem
o posiadaniu noża takiego jak ten.
-
Nie będziesz go, chłopcze, potrzebował - odezwał się Bjorn. - W czasie podróży znajdę czas,
żeby nauczyć cię posługiwania się toporem i szablą. Zostaw sztylety kobietom i tchórzom.
-
Nie, Bjorn! - powiedziała ostro Ellana.
Zdumiony rycerz odwrócił się do niej.
-
Nie będziesz uczył chłopca i nie zrobisz z niego zarozumiałego mięśniaka - oznajmiła. - To ja
się nim zajmę.
-Ale...
-
Nie ma żadnego ale! Salim nie jest stworzony na wojownika, świadczy o tym całe jego ciało.
Nie widzisz tego?
Edwin poprosił wszystkich o uwagę, co uwolniło Bjorna od udzielenia Ellanie odpowiedzi, co było
trudnym zadaniem.
-
Naszych pięć koni jest gotowych, a wóz załadowany. Brakuje jeszcze tylko naszego nowego
towarzysza i będziemy mogli wyruszyć w drogę. Przyjmiemy mniej więcej taki sam szyk jak przy
wyjeździe z Al-Vor. Mistrz"1 Duom będzie powoził, Camille i Salim usiądą z tyłu, Bjorn i Maniel zajmą
się ochroną bezpośrednią, Ellana i ja wyjedziemy na zwiady. Jakieś pytania?
-
Gdzie mam się uplasować?
Na dziedzińcu pojawił się właśnie Artis Valpierre. Niósł dużą torbę, którą wrzucił na tył wozu.
-
Nie wydaje się zachwycony, że go wybrano - szepnął Salim do ucha Camille.
Edwin przez chwilę mierzył marzyciela wzrokiem.
-
Nie masz konia? - zapytał w końcu.
-
Nie. W Ondianie nie ma koni. Ale umiem jeździć konno i mam pieniądze, żeby jakiegoś kupić,
kiedy będzie ku temu okazja.
Marzyciel sprawiał wrażenie bardziej pewnego siebie niż zazwyczaj. Ellana uśmiechnęła się.
-
Podróż bardzo dobrze zrobi naszemu nowemu przyjacielowi - stwierdziła półgłosem.
-
Weźmiesz konia, który należał do Hansa - zdecydował szybko Edwin. - Później zobaczymy, czy
jest potrzeba, żebyś kupił innego. Wszyscy są gotowi?
Mistrz Carboist szepnął kilka słów do Duoma Nil' Erga, po czym podszedł do Camille. Trzymał w dłoni
gruby zwój papieru.
-
To mapa Gwendalaviru - wyjaśnił, podając ją dziewczynie. - Pozwoli ci zorientować się w
twoim położeniu, a być może także odzyskać niektóre wspomnienia. Chociaż wątpię, żebyś w wieku
sześciu lat znała dobrze geografię Imperium.
Camille podziękowała mu spokojnie. Mistrz marzycieli chyba oczekiwał, że zada jakieś pytania, ale nie
zrobiła tego i mężczyzna zdawał się trochę zawiedziony.
-
Szerokiej drogi! - rzucił, cofając się o krok. - Będę przy was myślami.
Edwin zaczekał, aż Artis Valpierre wsiądzie na konia, po czym dał sygnał do wyjazdu. Mistrz Duom
potrząsnął lejcami i wóz ruszył z miejsca.
Kiedy wyjeżdżali z bramy Ondiany, słońce oświetlało jej wysokie kamienne mury.
-Wyruszamy na spotkanie nowych przygód! — zawołał Salim.
Zwieńczone blankami mury szybko znikły z pola widzenia, a jednak Artis Valpierre nadal często
oglądał się za siebie. W końcu Ellana, która jechała niedaleko niego, zapytała:
-
Aż tak trudno jest opuścić dom?
Marzyciel zaczerwienił się i chociaż nie odpowiedział, od tej chwili zmuszał się do patrzenia prosto
przed siebie. Edwin dał znak młodej kobiecie i oboje udali się na zwiady.
Podróżowanie z tyłu wozu nie było zbyt wygodne. Wkrótce Camille przeszła usiąść obok mistrza
Duoma. Starzec uśmiechnął się do niej.
-
A więc Ewilan? Cieszysz się, że jesteś tutaj?
-
Tak, z całego serca! Nareszcie czuję się u siebie.
-
Nie martwisz się o swoją zastępczą rodzinę?
-
Nie, raczej nie. Mentai zranił mojego ojca, ale w gazecie pisali, że rana nie jest groźna. Szybko
wyzdrowieje.
-
Nie obawiasz się, że twoje zniknięcie załamie twoich adopcyjnych rodziców?
-
Widać, że ich pan nie zna. Szczerze mówiąc, sądzę, że nigdy nie udało im się mnie pokochać.
Będą zaskoczeni, zirytowani, zażenowani, ale nie nieszczęśliwi.
Stary człowiek wyczuł, że był to dla Camille przykry temat, i zmienił go.
-
A szeptacz? Nadal siedzi w twojej kieszeni?
-
Nie, zniknął wczoraj wieczorem. Wróci, kiedy będzie miał na to ochotę.
-
Obawiam się, że masz złudne wyobrażenia o tych zwierzątkach - powiedział Duom Nil' Erg. -
Nie wiem, dlaczego to podążało za tobą tak długo, ale istnieje duże prawdopodobieństwo, że już
nigdy go nie zobaczysz.
Camille tylko się uśmiechnęła, co zaskoczyło analityka.
-
Nie wieizysz mi, czy coś przede mną ukrywasz?
-
Jedno i drugie, generale! - odezwał się Salim, wetknąwszy głowę między nich. - Jeżeli nie ma
pan przy sobie otwieracza do konserw, nie ma sensu naciskać. Kiedy ta dziewczyna się uprze, jest jak
prawdziwy sejf.
Camille westchnęła, ale nie skomentowała porównania. Nieopodal Maniel i Artis Valpierre, jadący
konno obok siebie, prowadzili ożywioną rozmowę. Salim nie mógł powstrzymać się od rzucenia
uszczypliwego komentarza:
-
Nie wiedziałem, że Maniel umie mówić. Zawsze myślałem, że jest niemową.
Camille złapała go za ucho i wykręciła je.
-
Jesteś jedyną osobą, która zasługiwałaby na to, żeby być niemową! - stwierdziła. - Jeżeli nadal
będziesz taki zgryźliwy, zawołam Bjorna i powiem mu, żeby cię wyszorował piaskiem.
-
Jak zawsze jestem do usług! - zawołał rycerz, który słyszał całą rozmowę.
Salimowi udało się uwolnić ucho i schronił się z tyłu wozu.
-Nikt mnie tu nie lubi... - zaburczał. - Gdybym wiedział, zostałbym w domu.
Camille obrzuciła go bacznym spojrzeniem i Salim natychmiast przestał udawać męczennika.
-
Żartowałem, staruszko - uściślił. — Określiłem się wczoraj i nigdy nie zmienię zdania.
Przyjaciółka uśmiechnęła się do niego czarująco i Salim poczuł, że mięknie.
-
To niesprawiedliwe! - powiedział buńczucznie do Bjorna, kryjąc zmieszanie. - Jak można się
bronić przed podobnymi atakami?
-
Mówisz o twoim uchu czy o jej uśmiechu? - zapytał rycerz.
-
O obu, generale! - rzucił mistrz Duom i wszyscy wy-buchnęli gromkim śmiechem.
Stawić czoło Edwinowi Til' Iłlanowi, z szablą w dłoni, równa się rzuceniu się nagim w szpony
zgłodniałego tygrysa preriowego. Tak przynajmniej twierdzą liczni specjaliści, nie wiedząc, o czym
mówią. Zgłodniałego f tygrysa preriowego można pokonać! Sar Hil' Murań, pan miasta Al-Vor,
Dziennik okrętowy
Słońce było już wysoko i panował przytłaczający upał, kiedy podróżni dotarli do miasteczka
położonego nad brzegiem rzeki Aimante. Usiedli na tarasie tawerny, zacienionym drzewami o
ogromnych, idealnie okrągłych liściach. Maniel i Artis Valpierre poszli zająć się zakupem konia, a
tymczasem mistrz Duom zamówił obiad.
-
Mam nadzieję, że Cesarz dopilnuje, żeby wynagrodzono mi straty - westchnął, zerkając z
troską do sakiewki. - Ta wyprawa drogo mnie kosztuje.
-
Doskonale wiesz, że za nic w świecie nie opuściłbyś tych wydarzeń - stwierdził Edwin. - Nawet
jeżeli miałbyś wydać co do ostatniej monety.
-
To prawda - przyznał stary analityk. -1 byłbym gotowy oddać znacznie więcej! Niemniej zwrot
kosztów ze strony Sil' Afiana byłby mile widziany.
Edwin uśmiechnął się, daleki od współczucia, po czym odwrócił się do Camille. *
-
Dzisiaj po południu przejedziemy przez kilka wiosek. Region jest dość zaludniony, więc nie
jest tu szczególnie niebezpiecznie. Wieczorem powinniśmy dotrzeć do jeziora Ostengard. Tam
rozbijemy obóz. Jutro zaczniemy przeprawę przez Wzgórza Taj. To, obok wielkiej prerii, jedno z
najdzikszych miejsc na południu. Będziemy musieli zachować ogromną ostrożność, gdyż może tam
dojść do dziwnych spotkań.
-Jakiego rodzaju spotkań? - zainteresował się Salim. -Z ludźmi czy ze zwierzętami?
-
Z czymś pomiędzy. Wzgórza są dzikie, ale do niedawna straż cesarska pilnowała szlaku, który
przez nie przebiega. Sytuacja się zmieniła. Kiedy byłem tam ostatnio, zauważyłem ślady ogrów.
-
Ślady czego?! - wykrzyknął Salim.
-
Ogrów. Myślałem, że nie występują na południe od Cienistego Lasu, ale najwidoczniej
niektóre znalazły schronienie na Wzgórzach Taj.
Salim zrobił powątpiewającą minę.
-
Nabiera nas pan, prawda? Ogry istnieją tylko w baśniach! - powiedział, po czym przyjrzał się
kolejno twarzom dorosłych siedzących przy stole.
Ellana spojrzała na niego wyrozumiale, ale to Bjorn potwierdził słowa Edwina.
-
Istnieją, chłopcze — poświadczył. - Wprawdzie jedyny, którego widziałem, był wypchany.
Wystarczyło to jednak, żeby odebrać mi wszelką chęć spotkania żywego.
-
Jak wyglądają? - zapytała Camille.
-
Mają do trzech metrów wzrostu i połowę z tego szerokości - wyjaśnił Edwin. — Są to
mięsożerne, niewiarygodnie agresywne humanoidy, żyjące pojedynczo lub w małych grupach.
Salim zagwizdał.
-
Niesamowite zwierzęta! - stwierdził.
-To nie są zwierzęta, a przynajmniej niezupełnie - odezwał się mistrz Duom. - Wykazują pewne
zachowania społeczne i używają elementarnego języka. Posługują się narzędziami, prostą bronią, a
niektóre widziano w ubraniach.
-
Czy będzie więcej podobnych niespodzianek? - zaniepokoił się Salim.
-
Im bardziej będziemy przesuwać się na północ, tym te, jak mówisz, niespodzianki będą
liczniejsze - potwierdził Edwin. - Ogry to nic w porównaniu z ghulami albo podpalaczami. Tego typu
potwory to dla Przygranicznych chleb powszedni.
-
Przygranicznych?
-
Mężczyzn i kobiet, którzy mieszkają w Cytadeli Prowincji Północnej. Od pokoleń strzegą tych
gór, a szczególnie Granic Lodu, jedynego przejezdnego szlaku w łańcuchu Poll.
-
Myślałam, że toczą się tam walki - zauważyła Camille. - I że Raisi przeszli już przez góry.
-
Tak, to prawda, ale Cytadela wciąż tam jest. Przygraniczni są twardzi, nawet jak na zęby
Raisów. Niektórzy twierdzą, że gdyby Imperium upadło, tylko ludzie północy dalej stawialiby opór.
Niezwykła duma pobrzmiewająca w głosie Edwina zaintrygowała Camille.
Klucz do rozwiązania zagadki podsunął im mistrz Duom.
-
Na wypadek gdybyście tego nie odgadli, dodam, że nasz mężny przewodnik urodził się w
Cytadeli Przygranicznej. To tam dorastał i stał się tym, kim jest. Mam rację, Edwin?
Powrót Maniela i Artisa przerwał rozmowę. Mężczyźni kupili dla marzyciela pięknego, siwego,
jabłkowitego konia, którego przywiązali z pozostałymi.
Ruszyli w dalszą drogę wczesnym popołudniem, po posiłku zjedzonym w prawdziwie przyjacielskiej
atmosferze.
-
Mam wrażenie, że zawsze mieszkałem w tym kraju -szepnął Salim do Camille, kiedy wspinali
się na wóz.
Camille pokiwała głową. Odczuwała dokładnie to samo.
Kiedy dotarli do jeziora Ostengard, była jeszcze pełnia dnia, ale Edwin, trzymając się tego, co
wcześniej zdecydował, zarządził postój.
-
Czemu nie jedziemy trochę dalej? - zdumiał się Bjorn.
-
Zrobilibyśmy głupio, zapędzając się w nocy na wzgórza. Będziemy zmuszeni spędzić tam dwie
noce i to aż nadto wystarczy - wyjaśnił Edwin. — W żadnym wypadku nie udałoby nam się znaleźć
tam równie przyjemnego miejsca na obozowisko jak to tutaj.
Miejsce naprawdę było wspaniałe. Majestatyczne drzewa, przypominające cedry, rosły aż po brzeg
przejrzystego jeziora. Ziemia pokryta była dywanem z igliwia, a duże białe skały zalegały nabrzeże.
Camille i Salim, którzy dzielnie znieśli upał, pobiegli ochłodzić się w wodzie.
-
Idę upolować naszą kolację - oznajmił Edwin. - Umiesz strzelać z łuku? - zapytał Bjorna.
-
Mniej więcej tak dobrze, jak szyć - odparł rycerz.
Edwin odwrócił się do Ellany.
-
Nie umiem szyć, ale trafiam strzałą w monetę z odległości stu kroków.
Bjorn popatrzył na młodą kobietę powątpiewająco.
-
Mogę to udowodnić! - oświadczyła zadziornie. - Stań przy tamtym drzewie z monetą w
palcach.
Rycerz wydał się nagle mocno spłoszony. Niemniej Ellana stwierdziła chyba, że kwestia jej
umiejętności została rozstrzygnięta, i nie naciskała. Pogrzebała w swojej torbie i wyciągnęła z niej trzy
wygięte kawałki drewna, które poskładała w mgnieniu oka. Zmontowana broń bardzo różniła się od
dużego łuku łowieckiego Edwina, ale nie wydawała
się przez to mniej niebezpieczna. Młoda kobieta umocowała na plecach skórzany kołczan, po czym
odwróciła się do Edwina.
-
Jestem gotowa.
Po chwili zniknęli między drzewami.
Bjorn przyglądał się z zazdrością nastolatkom bawiącym się w wodzie.
-
Sądzę, że jeżeli Edwin odszedł, nie wydając żadnych poleceń, to znaczy, że nie jest tu
niebezpiecznie - zawyrokował mistrz Duom. - Ze spokojnym sumieniem możesz iść się wykąpać.
Rycerz odwrócił się do Maniela i Artisa.
-
Pociąga was przygoda, towarzysze broni? - rzucił.
Marzyciel natychmiast odmówił, ale Maniel z przyjemnością przystał na propozycję. Mistrz Duom i
Artis Val-pierre, siedząc na brzegu, przyglądali się, jak dwaj mężczyźni wchodzą do wody.
-
Niezbyt cię raduje, że znalazłeś się wśród nasj.. - zauważył analityk.
-
Nie sądzę, żeby chodziło tu o kwestię zadowolenia -odparł marzyciel. - Złożyłem śluby
posłuszeństwa. Mistrz Carboist polecił mi, żebym wam towarzyszył i towarzyszę wam. To wszystko.
-
Niezbyt to dla nas pochlebne - stwierdził Duom.
-
Nie rozumiem, co chce pan przez to powiedzieć.
-
To bez znaczenia - westchnął stary analityk. - Rozbijmy obóz, w czasie gdy dzieci się bawią.
Kiedy Edwin i Ellana wrócili z dwoma gryzoniami przypominającymi olbrzymie króliki, krzyki
dochodzące z jeziora skłoniły ich, żeby zbliżyć się do brzegu.
Salim, siedzący na ramionach Bjorna, i Camille znajdująca się na barkach Maniela, prowadzili zawziętą
walkę, a ich wierzchowce dopingowały ich dzikim rżeniem. Para, którą tworzył Salim i Bjorn, w końcu
się przewróciła i ich przeciwnicy wydali radosne okrzyki zwycięstwa.
-
Kąpiemy się? - zaproponowała Edwinowi Ellana.
-
Doskonały pomysł.
Znajdujący się koło wozu Artis wybałuszył oczy.
-
Ona chyba nie ma zamiaru się rozebrać? - rzucił do mistrza Duoma.
-
Uważasz, że jestem aż tak brzydka? - zapytała Ellana, która wszystko usłyszała. - Nie
wiedziałam. To nieco przykre i zniechęca mnie do kąpieli nago. Twoja strata...
Marzyciel spurpurowiał.
Camille patrzyła, jak Edwin i Ellana wchodzą razem do jeziora. Uśmiechnęła się na myśl, że tworzyli
naprawdę dobraną parę.
-
O czym myślisz? - zapytał Salim.
-
O niczym, mikrobie! O niczym, co mógłbyś tymczasem zrozumieć!
Kiedy kąpiący się wyszli z wody, Edwin rozpalił ognisko. Wsadzał właśnie na rożen upolowanego
gryzonia, gdy Ellana zawołała Salima.
-
Jesteś gotowy? Czas na twój pierwszy trening.
Chłopak zerwał się z miejsca z uradowaną miną.
-
Mogę popatrzeć? - zapytała Camille.
Ellana mierzyła ją przez chwilę wzrokiem, lecz w końcu pokręciła przecząco głową.
-
Przykro mi, ale nie! Zaczniemy prawdziwy trening i nie może być przy nim widzów.
Ellana miała niezwykle poważną minę i Camille postanowiła nie nalegać.
-
Chyba mimo wszystko nie ma zamiaru zrobić z niego cien... - zaczął Bjorn, kiedy Ellana i Salim
znikali pomiędzy drzewami.
Urwał jednak, gdyż Camille trąciła go łokciem w żebra.
-
Nie ma potrzeby wymierzać ciosów temu mężczyźnie z mojego powodu — poinformował
Artis Valpierre. - Byłem w grupie marzycieli, którzy uzdrowili pannę Caldin. Wiem, że jest cieniołazem.
Widziałem jej narzędzia i całą resztę.
-
Całą resztę? - powtórzył Bjorn. — Jaką resztę?
Artis ponownie spurpurowiał. Mistrz Duom roześmiał się krótko i nerwowo.
-
Cieniołazi tworzą bardzo skrytą gildię. Nieliczni są ci, którzy mogli rozebrać i zbadać jednego z
jej członków. O to chodzi, Artis?
Marzyciel nie odpowiedział.
-
Nic z tego nie rozumiem - mruknął Bjorn.
Stary analityk potrząsnął ręką.
-To nieważne, to nieważne...
Zapadała już noc, a mięso było w sam raz upieczone, kiedy Salim fi Ellana wrócili do obozowiska.
Camille nigdy jeszcze nie widziała Salima równie zachwyconego.
-
Genialne! - rzucił zdawkowo. — To jest genialne!
Nieco później, kiedy z ogniska został już tylko żar i zaczęły się rozlegać głosy nocnych zwierząt,
wszyscy przygotowali się do snu.
Edwin, bardziej z przyzwyczajenia niż z konieczności, zarządził wystawienie warty. Kiedy Maniel objął
ją jako pierwszy, Camille przypomniała sobie Hansa, który zginął, czuwając nad nimi. Mało go znała,
ale zaczynała przywiązywać się do Maniela i to zbliżało ją do jego byłego przyjaciela. Z całego serca
pragnęła, żeby nie było już więcej tragedii, równocześnie przeczuwając, że prawdopodobnie jej
życzenie niestety się nie spełni.
Przez chwilę słychać było, jak ludzie układają się do snu,
po czym zapadła cisza. Camille zasnęła.
Ts'zercy przypominają nieprawdopodobne skrzyżowanie jaszczurki z modliszką, jednak ich
zachowanie przywodzi przede wszystkim na myśl niektóre pasożytnicze owady. W Wieku Śmierci
Ts'żercy zdominowali ludzi, traktując ich jak niewolników lub źródło pożywienia. Mrówki postępują
podobnie z mszycami...
Elis Mil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
- Dalej, wio, Kokoszko! Wio, Koszałko!
Droga była stroma i mistrz Duom zachęcał do wysiłku konie ciągnące wóz. Od czasu do czasu
zmuszony był trzasnąć lekko biczem, ale robił to niechętnie.
Wstali nieco przed świtem i po śniadaniu złożonym z kawałka chleba z ziołami szybko wyruszyli w
drogę.
Wysokie Wzgórza Taj porośnięte były krzaczastymi drzewami, zwartymi zagajnikami, pnączami i
krzakami jeżyn. Z tej gęstej roślinności sterczały skaliste wychodnie, sprzyjające zastawianiu zasadzek.
Edwin był spięty. Pełnił funkcję zwiadowcy poza zasięgiem wzroku podróżnych, a Ellana zapewniała
łączność między nim a pozostałymi. Bjorn i Maniel jechali konno w pobliżu wozu i obaj, pomimo
upału, włożyli hełmy oraz napierśniki zbroi.
Artis wydawał się zdezorientowany wśród tych ludzi o wojowniczym zachowaniu. Jechał, siedząc
sztywno na swoim siwym koniu, i rozglądał się nerwowo po koronach drzew i krzakach.
To on podniósł alarm.
- Taaaam! - wrzasnął, wskazując coś palcem.
Jego okrzyk jeszcze nie przebrzmiał, gdy rozwarł się gąszcz i wyskoczyły z niego trzy ogry, wydając z
siebie przerażające ryki.
Potwory były równie ohydne jak w wyobrażeniach Camille.
Miały niskie czoła, zgarbione plecy, ale chodziły na dwóch nogach i trzymały w dłoniach maczugi
wyciosane z pni drzew. Dwa mniejsze miały ponad dwa i pół metra wzrostu. Ich ciała pokryte były
płową szczeciną, a z paszczy sterczały ogromne kły. Trzeci sprawiał jeszcze bardziej imponujące
wrażenie. Miał prawie trzy metry wzrostu i szerokość dwóch mężczyzn.
Bjorn zdążył tylko zawrócić konia i podnieść topór, gdy go dopadły. Cios był tak silny, że koń ugiął
kolana.
Camille myślała, że Bjorn odzyska równowagę, ale ciężki topór wojenny, który trzymał nad głową,
przeważył i pociągnął go w dół. Bjorn upadł na ziemię, a jeden z ogrów doskoczył do niego. Dwa
pozostałe ruszyły do szarży na wóz.
Pod wpływem uderzenia wóz uniósł się prawie do pozycji pionowej. Mistrz Duom wyleciał z siedzenia
jak z katapulty i wpadł w krzaki. Wóz chwiał się przez chwilę, po czym w końcu ponownie opadł.
Uczepiona drabinki Camille, podnosiła się, kiedy potężny wstrząs zatrząsł podłogą - to ogr wskoczył
na wóz. Rozwarł ogromną paszczę, z której ciekła ślina, i ruszył w kierunku dziewczyny.
Maniel również wskoczył na wóz i zamknął przyłbicę. Uniósł swoją włócznię, ale broń nie była
przystosowana do bezpośrednich starć.
Ogr wypuścił maczugę i odwrócił się z zaskakującą szybkością. Złapał żołnierza w potężne ramiona i
zaczął go miażdżyć, równocześnie starając się dosięgnąć kłami jego gardła. Maniel był jednakże siłą
natury, prawdziwym olbrzymem wśród ludzi, gotowym walczyć z determinacją. Z kolei on otoczył
ramionami tors potwora.
Camille skuliła się w kącie.
Maniel i ogr, stojąc na rozstawionych nogach, kołysali się jak dwóch tytanów. Camille widziała, jak
imponujące mięśnie żołnierza zaciskają się w węzły w nadludzkim wysiłku, którego dokonywał,
starając się zdusić bestię, ale słyszała także, że płaty napierśnika trzeszczą pod naciskiem i zaczynają
puszczać.
Tymczasem Bjorn próbował złapać topór, który spadł prawie dwa metry od niego, równocześnie
odpierając ataki potwora obsypującego go razami.
Trzeci, największy ogr, spuścił maczugę na konia Artisa Valpierre'a. Broń uderzyła zwierzę w bok i
odrzuciła gwałtownie. Marzyciel, straciwszy równowagę, spadł na ziemię, a ogr stanął nad nim,
pieniąc się z wściekłości. Artis przeturlał się w prawo, unikając w ten sposób pierwszego ciosu
maczugą.
Wtedy przybyła Ellana na cwałującym koniu.
Camille zobaczyła, jak kobieta staje na siodle, a kiedy jej koń znalazł się przy walczących, puściła
wodze i skoczyła brawurowo w przód, wyciągając równocześnie dwa sztylety, które nosiła przy
łydkach. Wylądowała na plecach ogra, obejmując jego tors nogami i wbiła sztylety aż po rękojeści w
szyję potwora. Następnie wykonała karkołomny skok w tył i znalazła się trzy metry dalej w pozycji do
walki. Wyciągnęła zza pasa dwa inne sztylety. Akcja nie trwała dłużej niż pięć sekund.
Ogr wydał wściekły ryk. Ignorując noże tkwiące w jego szyi, ruszył do ataku na Ellanę. Jego maczuga
zakreśliła morderczy łuk, jednak kobieta uniknęła ciosu, schylając się. Wśliznęła się pod ramię ogra,
wbiła sztylety w jego brzuch i odskoczyła.
Pomimo doznanych ran, potwór podążył za nią.
Uwaga Camille skupiła się z kolei na Bjornie. Walczący z nim ogr najwidoczniej postanowił zrobić z
rycerza miazgę. Mężczyzna z coraz większym trudem odpierał ataki przeciwnika i jego ruchy stawały
się konwulsyjne.
Salim zbliżył się chyłkiem i wkroczył do akcji. W mgnieniu oka jego prawa noga wyprężyła się i
uderzyła ogra w szczękę. Ten niezbyt silny, choć celny cios przyciągnął jednak uwagę potwora, który
odwrócił głowę w kierunku nowego napastnika. Łokieć Salima uderzył gwałtownie w łuk brwiowy
ogra. Ataki chłopca, mimo że bez większego znaczenia, wystarczyły, żeby odwrócić uwagę bestii.
Palce Bjorna zacisnęły się na trzonku broni.
Rycerz podparł się na kolanie i dobywając ostatnich sił, cisnął gwałtownie toporem. Ostrze zagłębiło
się w gardło ogra; z rany trysnął szkarłatny płyn. Bjorn wstał z trudem, gotowy kontynuować walkę,
ale potwór zachwiał się, runął i już się nie poruszył.
Ze swojej strony Ellana znalazła się w złym położeniu.
- Daj mi twój nóż! - krzyknęła do marzyciela, ten jednak ani drgnął. Camille zobaczyła, jak ogr zbliża
się do młodej kobiety. Obiecała analitykowi, że nie będzie rysować, dopóki nie dotrą w bezpieczne
miejsce, niemniej teraz spontanicznie rzuciła się do Wyobraźni. 4
Zrobiła to jeszcze szybciej niż poprzednio.
Lśniący sztylet pojawił się w dłoni Ellany w chwili, gdy dosięgło jej ramię ogra. Młoda kobieta chwyciła
rękojeść obiema rękami i z całej siły pchnęła ku górze. Trysnął obfity strumień krwi i bestia rozluźniła
uścisk, żeby dosięgnąć noża, który wbił się w jej szczękę.
W ułamku sekundy Ellana zrozumiała, że to Camille stworzyła broń, której właśnie użyła, i że nadal
może liczyć na jej pomoc. Rozłożyła szeroko ramiona i w każdej z jej dłoni zmaterializował się sztylet.
Ellana wbiła oba ostrza aż po rękojeści w boki potwora.
Pomimo okropnie zranionego pyska, ogr ryknął ogłuszająco. Jego oczy zaszły mgłą, zachwiał się, po
czym runął jak głaz, martwy.
Właśnie wtedy na galopującym koniu przybył Edwin z obnażoną szablą w dłoni. Ostatnia walka
dobiegała końca.
Maniel zwiększył nacisk swych tytanicznych muskułów. Ogr uwięziony w śmiertelnych kleszczach
chciał zaryczeć, ale powietrze nie docierało już do jego płuc. Żołnierz ścisnął mocniej. Rozległ się
trzask, potem jeszcze jeden, zanim mężczyzna rozluźnił uścisk. Wóz zatrząsł się, kiedy ogr runął,
nieżywy. Maniel rozejrzał się wokół, a widząc, że nie ma już niebezpieczeństwa, odwrócił się do
Camille.
- Moja zbroja... - udało mu się wydusić. - Zdejmij moją zbroję.
Camille niezwłocznie pospieszyła mężczyźnie z pomocą. Ogr całkiem wgniótł napierśnik i żołnierz
oddychał z największym trudem. Camille wyciągnęła sztylet, który podarowała jej Ellana, i przecięła
skórzane więzy. Zdeformowane płaty spadły jeden po drugim. Maniel usiadł i oparłszy dłonie na
kolanach, odetchnął. Uspokojona co do jego losu Camille zainteresowała się pozostałymi.
Salim uwalniał właśnie Bjorna, którego zbroja potraktowana została tak samo jak ta Maniela. Ellana
odzyskiwała swoje sztylety, nie przejmując się Artisem nadal siedzącym na ziemi, a Edwin, zsiadłszy z
konia, bez słowa przyglądał się polu bitwy.
-
Mistrz Duom! - krzyknęła nagle Camille.
Zeskoczyła z wozu, a pozostali pospieszyli za nią. Stary
analityk leżał w krzakach. Nie ruszał się. Edwin wyciągnął go stamtąd ostrożnie, położył na drodze i
pochylił się nad jego klatką piersiową.
-
Żyje! - zawołał po chwili. - Jego serce bije. Słabo, ale bije.
Artis Valpierre przyklęknął przy nieprzytomnym mężczyźnie. Ellana, oburzona jego zachowaniem w
trakcie starcia, przyglądała się marzycielowi z jawną pogardą. Z trudem zachowywała milczenie i w
końcu wolała odwrócić się i odejść.
Camille skupiła uwagę na czynnościach Artisa. Marzyciel obmacał delikatnie czaszkę analityka.
Poczuła, że rodzi się rysunek, ale ku swemu wielkiemu zdumieniu, nie dostrzegła ani kształtów, ani
kolorów. Była pewna, żfe Artis rysuje, a jednak niczego nie widziała. Przypomniała sobie słowa
mistrza Duoma: „Marzyciele specjalizują się w swoistej sztuce wywodzącej się z rysunku".
Na polecenie Edwina odsunęli się, żeby nie przeszkadzać marzycielowi w pracy.
Maniel i Bjorn poszli sprawdzić, co zostało z ich zbroi.
-
Moja do niczego się już nie nadaje! - stwierdził rycerz.
-
Moja także!
Dwaj mężczyźni popatrzyli na siebie.
-
Niezła bitka, nie? - rzekł Bjorn.
Maniel skirfął głową, kładąc dłoń na żebrach.
-
Złamane? - zaniepokoiła się Ellana.
-
Nie, nie sądzę. Czuję się, jakby poturbowała mnie lawina, ale pancerz zamortyzował znaczną
część nacisku.
Ellana rzuciła okiem na ogra leżącego na wozie.
-
W każdym razie, gratulacje. Nie wiedziałam, że mężczyzna jest w stanie udusić podobnego
potwora.
-
Tobie też należą się gratulacje - odparł Maniel. - Nie wiedziałem, że kobieta może pokonać
ogra pchnięciami sztyletu.
-
Ktoś przyszedł mi z pomocą, prawda Camille?
Dziewczyna podeszła bliżej, obchodząc ogra rozciągniętego na wozie. Ellana położyła ręce na jej
ramionach.
-
Dziękuję ci, siostro, twoje sztylety ocaliły mi życie.
Camille uśmiechnęła się, uszczęśliwiona określeniem użytym przez młodą kobietę.
Przyjrzała się potworowi zabitemu przez Ellanę. Sztylet, który narysowała jako pierwszy, nadal
tkwiłwjego gardle. Pozostałe zniknęły. Młoda kobieta podążyła za jej spojrzeniem, podeszła do ogra i
zdecydowanym ruchem wyciągnęła nóż.
-
Odzyskałam już moje - powiedziała. - Ten należy do ciebie.
Camille zmarszczyła brwi. Według mistrza Duoma przedmioty stworzone przez rysowników istniały
tylko przez określony czas, kilka sekund, rzadko dłużej, ale zawsze w końcu znikały. A jednak ten
sztylet nadal tutaj był. Jego ostra jak brzytwa klinga lśniła diamentowym blaskiem, a rękojeść
ozdobiona była kryształem o kulistym kształcie.
-
Nie wiem, czy długo ci posłuży, ale ten nóż jest twój -powiedziała Camille. - Prezent od
siostry.
Ellana ucałowała Camille i odwróciła się do Salima.
-
A ty, młody szaleńcze, za kogo się uważasz? Porywać się na podobny atak po jednej lekcji!
Salim uśmiechnął się zadziornie.
-
Wsparcie na jednej nodze, cios wyprężoną stopą, to zadziałało, nie?
-
To prawda, ale miałeś szczęście, że ta bestia nie urwała ci nogi.
Bjorn pospieszył Salimowi z pomocą.
-
Uratowałeś mi życie, chłopie. Ten ogr robił ze mnie bryndzę w środku mojej zbroi. Dziękuję ci.
Więź wspólnej walki łączy nas teraz jak braci.
-
Tak więc Camille ma siostrę, mistrz Duom służy nam za dziadka, a ja właśnie znalazłem sobie
brata. Można powiedzieć, że rodzina się powiększa! - stwierdził Salim.
Mówił jak zwykle kpiarskim tonem, a jednak kiedy Bjorn
wziął go w ramiona, z siłą odwzajemnił uścisk.
- Mistrz Duom wyjdzie z tego - oznajmił Edwin, podchodząc do nich. - Jest po prostu ogłuszony. Co z
końmi?
Bjorn i Mańlel wymienili zmieszane spojrzenia i pospieszyli do swoich wierzchowców. Koń Bjorna
wyszedł bez szwanku, ale ten Artisa zdawał się cierpieć. Żołnierz obmacał delikatnie jego bok.
-
Ma z pewnością jedno lub dwa pęknięte żebra - wydał diagnozę. - Przez kilka dni nie trzeba
będzie na nim jeździć.
Edwin przyłączył się do mężczyzn i wspólnie zepchnęli martwego ogra z wozu. Następnie przetoczyli
ciała wszystkich ogrów na skraj drogi.
-
Myślicie, że spotkamy inne? — zapytała Camille.
-To bardzo możliwe - odpowiedział Edwin zmartwionym głosem. - Biorąc pod uwagę ich liczbę,
przypuszczam, że były to samce polujące dla większej grupy. Lepiej nie zostawać tu dłużej.
Mężczyźni, zgodnie z poleceniem Artisa, przenieśli mistrza Duoma na wóz. Stary analityk nadal nie
odzyskał przytomności. Marzyciel zajął się powożeniem i grupa wyruszyła w dalszą drogę.
-
Przyjmiemy bardziej zwarty szyk - zdecydował Edwin.
Camille uśmiechnęła się dyskretnie. Dowódca nie skomentował starcia, ale wyraz jego twarzy
świadczył o zranionej miłości własnej. Nie dostrzegł niebezpieczeństwa, a walka odbyła się bez niego.
Z pewnością trudno było się z tym pogodzić komuś takiemu jak Edwin Til' Illan.
Rysownik przemieszczający się w Zwojach wie, kiedy gdzieś powstaje rysunek, zwłaszcza jeżeli chodzi
o ambitne dzieło. To doznanie jest bardzo osobiste. Niektórzy mówią, że widzą; inni, że słyszą lub
czują. Problem w tym, że nie ma zmysłu wyobraźni, a więc i słów, żeby go opisać... Elis Mil' Truif,
mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
istrz Duom odzyskał przytomność nieco przed południowym postojem.
W drodze Artis Valpierre, chcąc sprawdzić stan swojego pacjenta, kilkakrotnie prosił Salima o
przejęcie wodzy. Salim nie śmiał przyznać się przed nim, że powoził krótko tylko raz, i usiadł na jego
miejscu. Poradził sobie dość dobrze. Trzeba wiedzieć, że konie były łagodne i podążały szlakiem
miarowym tempem.
Po przebudzeniu mistrz Duom miał trochę trudności z przypomnieniem sobie zaistniałych wydarzeń,
więc kiedy jedli posiłek, Camille zajęła się opowiedzeniem mu o ataku ogrów.
-
Rysowałaś! - zaniepokoił się starzec.
—
Tylko niewielki rysunek - zbagatelizowała sprawę Camille.
-
Nie wiesz, o czym mówisz! - mruknął niezadowolony mistrz Duom. - Twoje rysunki, nawet
najbardziej banalne, robią w Zwojach mnóstwo hałasu, wierz mi. Pokaż mi sztylet, który stworzyłas'.
Ellana podała mężczyźnie broń. Mistrz Duom obejrzał ją dokładnie, ze zmarszczonym ze zmartwienia
czołem.
-
Ta broń jest prawdziwa, Ewilan - powiedział w końcu.
-
Wiem - zdumiała się Camille. - Jak wszystkie rysunki, prawda? Istnieje po prostu trochę dłużej
i...
-
Nie! Przeniosła się całkowicie do realnego świata. Za pięć stuleci ten sztylet nadal będzie
tutaj, równie lśniący, równie ostry. Jak go sobie wyobraziłaś?
-
Nie wiem... - broniła się Camille. - Widzi pan, musiałam działać szybko i nie miałam czasu się
zastanowić.
-
To błąd! - rzucił mistrz Duom, nieustępliwie. - Zawsze trzeba się zastanowić, zanim zacznie się
działać. Przypomnij sobie, jak go sobie wyobraziłaś?
-
Myślę, że chciałam, żeby był mocny, ostry... - spróbowała wytłumaczyć Camille. - I skuteczny!
-
Naturalnie... - westchnął analityk. — Teraz posłuchaj mnie. Większość rysowników, a
powinienem właściwie powiedzieć niemalże wszyscy, jest w stanie stworzyć tylko rzeczy
przemijające. I bardzo dobrze. Jeżeli chodzi o naprawdę utalentowanych, nielicznych rysowników,
starają się oni postępować tak samo.
-
Ale dlaczego? - zdziwiła się Camille.
Zamiast odpowiedzieć, mistrz Duom uderzył ostrzem noża o jedną z części zbroi, którą oglądał Bjorn.
Stal zadźwięczała, ale kiedy starzec błysnął ostrzem w słońcu, wszyscy zobaczyli, że jest zupełnie
nienaruszone.
-
Chciałaś, żeby był mocny? - podjął mistrz Duom. - Jest niezniszczalny. - Chciałaś, żeby był
ostry? Popatrz!
Starzec przesunął ostrzem sztyletu po krawędzi wozu. Zagłębiło się w drewno jak w masło.
-
Rysownik gra z siłami natury, nie narusza ich. Twoje dzieło jest pogwałceniem rzeczywistości.
Rozumiesz teraz?
Camille skinęła w milczeniu głową. Starzec oddał sztylet Ellanie, która w zdumieniu przyjrzała mu się
dokładnie, zanim włożyła go za pas.
-
Musisz zdać sobie sprawę, że narysowanie tego noża zrobiło o wiele więcej hałasu w
Wyobraźni niż burza, którą stworzyłaś w zeszłym tygodniu. Ts'żercy wiedzą, że wróciłaś. Wiedzą
również, gdzie jesteś!
Camille spuściła głowę zawstydzona.
-
Przepraszam - powiedziała.
-To nic nie pomo... - zaczął mistrz Duom, ale Ellana wpadła mu w słowo.
-
Dosyć! Ta mała uratowała życie mnie, sobie oraz z pewnością tobie i pozostałym. Co stałoby
się z Manielem i Bjor-nem, gdyby zaatakował ich jeszcze jeden ogr, i co zrobiłby wielki Edwin na
widok trzech potworów i naszych trupów?
-
Sądzę, że...
-
Nie! Chcesz, żeby zbudziła Skrzepłych, chcesz, żeby rysowała w sposób nienaganny, chcesz,
żeby była doskonała, nie tolerujesz żadnego błędu. A więc przestań ją krytykować, stary ośle, i naucz
ją tego, co powinna wiedzieć!
Zapadła trwająca dłuższą chwilę cisza.
Zapalczywa przemowa Ellany przebrzmiała, ale nikt nie śmiał się odezwać. Mistrz Duom siedział
nieruchomo jak sparaliżowany. W końcu Artis Valpierre odchrząknął.
-
Być może... - zaczął.
Nie powinien. Gniew Ellany jeszcze nie osłabł. Interwencja marzyciela dodatkowo ją rozwścieczyła.
-
A ty siedź cicho! - krzyknęła. - Jesteś tylko nędzną szmatą, tchórzem i głupcem. Jest więcej
odwagi w małym palcu Salima niż w całym twoim ciele marzyciela. Leżałeś plackiem, podczas gdy te
dzieci walczyły, budzisz wstręt!
Artis odebrał każde z tych zdań jak uderzehie w twarz. Najpierw poczerwieniał, następnie zbladł. Jego
policzek zadrgał nerwowo, a kiedy się odezwał, z trudem panował nad drżeniem głosu.
-
Zapominasz, że widziałem twoje ręce - wycedził, a każde z jego słów nasączone było jadem.
Rozległ się metaliczny świst i w dłoni młodej kobiety zalśniło stalowe ostrze. Maniel chciał ingerować,
ale powstrzymał go Edwin.
-
Zostaw! - rzucił. - Nie powinien nigdy tego powiedzieć.
Ton jego głosu był twardy, nieznoszący sprzeciwu, i żołnierz usiadł.
Ellana zbliżyła się powoli do Artisa. Poruszała się z kocim, prawie hipnotyzującym wdziękiem i Camille
zdało się nawet, co było nieprawdopodobne, że z jej gardła wydobywa się pomruk. Marzyciel wstał z
trudem. Ellana znajdowała się o metr od niego.
Zdawało się, że na zebranych rzucono czar. Wszyscy byli jak sparaliżowani. Nie słychać było nawet ich
oddechów.
Camille uświadomiła sobie, że nawet wytężając całą siłę woli, nie potrafi wykonać najmniejszego
ruchu. Przypomniała sobie, jak zahipnotyzował ją bojownik Chaosu. Odczucie było identyczne.
Młoda kobieta wyciągnęła rękę i złapała marzyciela za kark. Drugą przycisnęła ostrze sztyletu do jego
gardła. Następnie bezceremonialnie przyciągnęła mężczyznę do siebie i zaczęła mówić do jego ucha.
Pomimo zupełnej ciszy nikt nie usłyszał ani słowa z tego, co powiedziała. Twarz Artisa z bladej stała
się przezroczysta. Wielkie krople potu pojawiły się na jego czole, po czym spłynęły na policzki. Kiedy
Ellana puściła go, jego szyja naznaczona była długą, czerwoną pręgą. Ellana popatrzyła na Artisa z
pogardą i się odwróciła.
-
Idę zaczerpnąć powietrza. Zawołajcie mnie, kiedy będziemy wyruszać w dalszą drogę -
oznajmiła i oddaliła się, nie czekając na odpowiedź.
Artis Valpierre bardziej opadł, niż usiadł, podczas gdy Bjorn potrząsał głową, jakby właśnie ocknął się
ze snu.
-
Co to za historia? - mruknął. - Co takiego szczególnego jest w jej rękach?
-
Chcesz iść jej zapytać? - odparł sucho Edwin.
-
Eee... nie, raczej nie!
-
A więc zamknij się i zapomnij o tym!
Camille nie była pewna, na kogo zły jest Edwin. Zrozumiała, kiedy podszedł do Artisa.
-
Ellana jest cieniołazem - oświadczył głosem pozbawionym emocji. -1 kiedy zajmowała się
tobą, użyła swych umiejętności, żeby nas unieruchomić. Znam niektóre z technik jej gildii i mogłem
się poruszyć. Ale przysięgam, że gdyby postanowiła poderżnąć ci gardło, nawet bym nie drgnął.
Marzyciel był załamany. Edwin zadał mu ostateczny cios.
-
Twoje życie wisi na włosku, Artis. Ellana w każdej chwili może zmienić zdanie. Gdybym był na
jej miejscu, nie zastanawiałbym się ani chwili.
Następnie fechtmistrz odwrócił się do pozostałych, którzy w zdumieniu wysłuchali jego przemowy.
-
Ruszamy w dalszą drogę! - rzucił. - W tym miejscu panuje niezdrowa atmosfera.
Ellana dołączyła do grupy w chwili wyjazdu. Wydawało się, że przekreśliła ostatnie zdarzenia, i na jej
twarzy znowu pojawił się uśmiech. Przeprosiła nawet mistrza Duoma.
-
Poniosło mnie trochę - wytłumaczyła się.
-
Nie, z pewnością miałaś rację, mówiąc to, co powiedziałaś, chociaż nieprzyjemnie było mi to
usłyszeć. Żądamy wiele od Ewilan i to prawda, że muszę trochę pohamować moje wymagania.
Camille, która słuchała uważnie, kiwnęła głową i analityk to zauważył.
-
Będziemy pracować, Ewilan - obiecał. - I postaram się być cierpliwym nauczycielem.
Następnie odwrócił się do Ellany.
-
Niemniej jednak - dorzucił, krzywiąc się - doceniłbym, gdybyś następnym razem
powstrzymała się od nazywania mnie starym,osłem.
Ellana wybuchnęła śmiechem i jej wesołość przywróciła uśmiech na twarzach pozostałych
podróżnych. Tylko jadący z tyłu Artis Valpierre nadal pogrążony był w ponurych myślach.
Trzy tysiące łat! Na tyle szacuje się obecność ludzi w Gwendalavirze. A wcześniej? Wszystko wskazuje
na to, że pochodzimy z drugiego świata. Migracja, o ile można użyć tego terminu, doprowadziła
naszych przodków aż tutaj. Duże przejście w bok! Elis Mil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-
Jeitmaisi zaatakowali ich w środku popołudnia.
Dotarli wtedy do dna wąwozu i Salim przyglądał się z niepokojem wznoszącemu się przed nimi
długiemu zboczu, kiedy rozległy się krzyki. Edwin odwrócił się i wyrzucił z siebie serię przekleństw.
Droga w tym miejscu była dość prosta i horda widoczna była wyraźnie na szczycie przełęczy, którą
przebyli.
Camille wzdrygnęła się z obrzydzenia. Raisi znajdowali się jeszcze daleko, przynajmniej w odległości
trzystu metrów, ale już widziała, jak bardzo byli odrażający.
Byli niżsi od ludzi, ale o wiele bardziej przysadziści. Poruszali się kołyszącym się krokiem, ich ruchy
były chaotyczne. Mieli na sobie źle dobrane kawałki zbroi i dzierżyli różnorodną broń - od mieczy do
oszczepów, poprzez cepy bojowe i maczugi. Wydając dzikie wrzaski, puścili się w ich kierunku w dół
stoku. Było ich około pięćdziesięciu.
Edwin rozejrzał się dookoła, zatrzymał wzrok na czekającej ich stromej drodze i rzucił rozkaz:
-
Zsiąść z koni! Zostawić wszystko oprócz broni i za mną!
Edwin rozgarnął krzaki rosnące przy drodze, odsłaniając
zaledwie widoczne przejście, z pewnością ścieżkę jakiegoś dzikiego zwierzęcia. Ruszył nią pierwszy,
krzycząc:
-
Ewilan za mną! Bjorn i Maniel z tyłu! Jeżeli się zbliżą, zróbcie wszystko, żeby ich zatrzymać!
Fechtmistrz wpadł między drzewa, starając się posuwać jak najszybciej naprzód, a Camille podążyła
za nim, zadając sobie pytanie, czy ich dowódca nie zaczyna wpadać w szaleństwo. Utorowanie sobie
drogi w tym zbitym gąszczu było prawie niemożliwe.
W dodatku Raisi wykorzystają tunel utworzony przez nich w gęstwinie i dopadną ich w mniej niż trzy
minuty.
Nagle ścieżynka rozszerzyła się, by stać się szlakiem. Edwin przyspieszył kroku.
Już po chwili Camille dyszała ze zmęczenia, ale to było nic w porównaniu z mistrzem Duomem.
Staremu analitykowi brakowało tchu i podążał za pozostałymi z największym trudem.
Krzyki Raisów dały się słyszeć coraz wyraźniej.
Edwin i Camille biegli z przodu, za nimi Salim i Ellana. Mistrz Duom, wycieńczony, znajdował się zaraz
za Artisem, przed Bjornem i Manielem.
Zatrzymali się na skrzyżowaniu. Tutaj Edwin stracił kilka sekund na przyglądanie się ziemi. W końcu
wybrał kierunek i znowu zaczął biec. Przez moment Camille wydawało się, że ścieżka zanika w gęstych
zaroślach, ale kiedy pokonali zakręt, okazało się, że jest jeszcze szersza, umożliwiając przejście dwóch
ludzi.
Z tyłu Bjorn dodawał otuchy mistrzowi Duomowi.
- Odwagi! Wkrótce będziemy na miejscu!
„Na miejscu? Gdzie? - pomyślała Camille. - Czy w ogóle możliwa jest ucieczka przed tymi
stworzeniami?"
Zrozumiała, że rycerz chciał jedynie zachęcić starca do wysiłku, odwlekając w ten sposób tragiczną
godzinę przegranej z góry walki. Wrzaski Raisów rozbrzmiewały teraz zupełnie blisko. Camille
obejrzała się przez ramię i zobaczyła tego, który prowadził pościg.
Był to krępy humanoid o fizjonomii świni. Zza jego dolnej wargi wystawały dwa żółte kły, zielonawą
skórę pokrywały krosty. Miał na sobie lekką zbroję najeżóną kolcami i ostrzami, a w ręce trzymał
zakrzywioną szablę. Za nim biegło czterech innych Raisów o równie przerażającym wyglądzie. Maniel
musiał wyczuć, że starcie będzie nieuniknione. Zatrzymał się gwałtownie, odwrócił się i wyciągnął
przed siebie włócznię. Pierwszy z Raisów nadział się na nią.
Bjorn także się zatrzymał. Wyważył w dłoniach ciężki topór i stanął u boku żołnierza. Edwin złapał
Camille za ramię.
- Biegnij dalej! - rozkazał.
Posłuchała.
Wkrótce dochodzące do nich odgłosy walki osłabły. Camille poczuły, jak ściska jej się serce. Czy Bjorn
i Maniel poświęcili się, żeby ona mogła przeżyć?
Lawirowała w ślad za Edwinem między pniami gigantycznych drzew, nieprzebytymi chaszczami,
zaczepnymi krzakami jeżyn. Musiała bez przerwy schylać się, żeby uniknąć niskich gałęzi,
przeskakiwać przez pnie, a jednak szlak był wytyczony, jakby regularnie go używano.
Tuż za nią Salim i Ellana biegli równym krokiem. Camille wydało się, że tylko ona z takim trudem znosi
wysiłek. Jej serce biło jak oszalałe, bok przeszywał ostry ból, nogi miała coraz cięższe.
Ścieżka zaczęła się wić pomiędzy ogromnymi głazami. Camille miała wrażenie, że zaraz pękną jej
płuca.
Nagle Edwin zatrzymał się.
Pozostali o mało na niego nie wpadli. Edwin uciszył ich stanowczym gestem. Nasłuchiwał z
natężeniem, wpatrując się uważnie przed siebie.
Mistrz Duom i Artis Valpierre dołączyli do nich. Starzec był blady. Oddychał z trudem i trzymał się za
piersi. Marzyciel podtrzymywał go, jak umiał.
Edwin nadal nasłuchiwał.
W końcu odwrócił się do swoich towarzyszy.
-
Poczekacie na mój sygnał - szepnął. - Następnie rzucicie się do biegu. Ścieżka prowadzi
stromo w dół i dochodzi do głównej drogi, niedaleko miejsca, w którym z niej zboczyliśmy. Cokolwiek
się stanie, nie zatrzymujcie się!
Ellana chciała o coś zapytać, ale Edwin ruchem ręki kazał jej zamilknąć. Jego uwaga skupiona była
teraz na tym, co działo się z tyłu. Rozległy się odgłosy kroków i Edwin uśmiechnął się z ulgą na widok
Bjorna i Maniela, wyłaniających się zza zakrętu. Mężczyźni cali pobrudzeni byli krwią, ale nie
wydawali się ranni.
Kiedy rycerz chciał wytłumaczyć, co się wydarzyło, Edwin uciszył go.
Kilka sekund później rozbrzmiały wrzaski Rafsów. Salim podskoczył i chciał rzucić się do biegu, ale
Edwin złapał go za ramię.
-
Zaczekaj!
W odległości mniejszej niż dziesięć metnW pojawił się pierwszy Rais. Zdumiało go, że zobaczył ich tak
blisko, i zwolnił.
-
Ruszamy! - wykrzyknął Edwin i skoczył przed siebie, ciągnąc Camille za rękę. Pozostali
podążyli za nimi.
Edwin miał rację. Ścieżka prowadziła w dół, najpierw niezauważalnie, następnie w bardziej widoczny
sposób. Skały
wokół nich były coraz wyższe i musieli bardzo uważać, żeby nie potknąć się na nierównej
powierzchni.
Nagle teren stał się ponownie płaski, roślinność przerzedziła się i dotarli na polanę z Raisami
depczącymi im po piętach. Stało tu kilka dużych chat o prostej konstrukcji. Przy nich znajdowało się
ze dwunastu ogrów.
Stworzenia, oszołomione pojawieniem się ludzi, nie zareagowały natychmiast. Kiedy się ruszyły,
grupa była już prawie po drugiej stronie polany.
Jednak na drodze uciekinierów stanął jeden z ogrów. Edwin, nie zwalniając, wyciągnął zza ramienia
szablę i wykonał nią kilka zamaszystych, błyskawicznych ruchów. Potwór runął. Dotarli na skraj lasu.
- Biegnijcie dalej! - rozkazał Edwin. - Dołączę do was za chwilę. Bjorn, obejmij prowadzenie!
Rycerz wykonał rozkaz, a Edwin zatrzymał się. Ellana stanęła u jego boku. Mężczyzna popatrzył na nią
z uśmiechem, ale się nie odezwał. Reszta grupy zagłębiła się w las.
Na polanie Raisi wpadli na grupę ogrów. Rozległy się wściekłe wrzaski i powstało zamieszanie. Ellana
zobaczyła, jak jeden t rozszalałych ogrów robi wokół siebie miejsce, posługując się ciałem jednego z
Raisów. Inny, mimo że podziurawiony szablą, ryczał, rozbijając czaszki i wyrywając ramiona świńskim
wojakom. Kiedy stało się jasne, że ogry wzięły górę, Edwin odwrócił się do Ellany.
-
Możemy iść - zadecydował.
Młoda kobieta popatrzyła na niego z podziwem.
-
Skąd wiedziałeś, że żyją tutaj ogry?
-
Przez dłuższy czas mieszkałem w Prowincji Północnej. Tam jest prawie tyle ogrów co tutaj
gwizdaczy. Zachowują się w dość łatwy do przewidzenia sposób. Nietrudno było je znaleźć.
Ellana pokiwała głową.
-
Nie ruszą za nami w pościg?
-
Nie. Ogry nie są na to wystarczająco inteligentne, a z tymi wszystkimi Raisami będą mieli co
jeść przynajmniej przez tydzień. Żołądek to jedyna rzecz, która się dla nich liczy. Wynosimy się stąd.
Rzuciwszy ostatni raz okiem na polanę, gdzie ogry przemieniały w sieczkę hordę Raisów, Edwin i
Ellana ruszyli ścieżką w dół.
Szybko znaleźli się na głównym szlaku, gdzie pozostali zajęci byli spędzaniem koni. Mistrz Duom
spojrzał pytająco na Edwina.
-
W porządku - poinformował ten ostatni. - Mamy spokój aż do następnej przesyłki, którą
wyślą nam Ts'żercy.
-
Ale co, do diabła, oni tutaj robili?! - wściekł się Bjorn. -Myślałem, że Raisi znajdują się na
północy, walcząc z armią cesarską.
-
Są tam - odparł Edwin. - Ci wysłani zostałi przez Ts'żerców.
-Ts'żercy kierowali się moim rysunkiem, zdaję sobie z tego sprawę - oświadczyła Camille. — Ale skąd
mogą być pewni, że ich plan się powiódł?
-
Nie mogą tego wiedzieć, pozostając tam, gdzie są - wyjaśnił mistrz Duom. Analitykowi
zależało, żeby odpowiedzieć osobiście, chociaż z trudem odzyskiwał siły i Artis nie opuszczał go,
gotowy do natychmiastowej interwencji w razie problemu. — Raisi i tak spisani byli na straty, gdyż
wątpię, żeby Ts'żercy mieli zamiar wysłać ich z powrotem na północ. Jest natomiast możliwe, że
jeden z Ts'żerców zaryzykuje wykonanie przejścia w bok, żeby sprawdzić, czy zostałaś zabita. Ale nie
od razu. Odtąd ze wszystkich sił staraj się powstrzymać się od rysowania. Musimy jak najszybciej
opuścić ten szlak. Edwin?
Dowódca pokiwał głową.
-
Łatwiej to powiedzieć, niż zrobić - stwierdził. - Dopóki nie przemierzymy Wzgórz Taj, nie
znajdziemy drogi innej niż ta. Za dwa dni będziemy mieli większy wybór.
-
A gdybyśmy nie zatrzymywali się dzisiaj w nocy? - zaryzykował pytanie Salim.
-Wtedy jutro wieczorem opuścilibyśmy wzgórza. Ale bylibyśmy wyczerpani i gdybyśmy mieli kłopoty,
mogłyby one źle się dla nas skończyć.
Chłopiec zrobił zakłopotaną minę.
-
Przepraszam. Nie miałem zamiaru mieszać się w nie swoje sprawy - powiedział.
-
Nie musisz przepraszać - uspokoił go Edwin. - Nie powiedziałeś niczego głupiego, przeciwnie.
Sądzę zresztą, że podejmiemy ryzyko i postawimy na szybkie przejście przez wzgórza. Duom,
usiądziesz z tyłu wozu z Artisem. Nie, nie sprzeciwiaj się, to niczego nie zmieni. Salim, zajmiesz się
powożeniem, dobrze?
Chłopak wyprężył się dumnie. Nie dając mu czasu na pysznienie się, Edwin mówił dalej:
-
Ewilan, usiądziesz obok Salima. Będzie ciężko pod górę, ale nie mamy wyjścia. Ellana, Maniel
i...
-
Mogę wziąć konia Hansa - przerwała mu Camille.
-
Umiesz jeździć konno? — zdumiał się Edwin.
-
Nigdy nie próbowałam, myślę jednak, że powinnam sobie poradzić.
j
Edwin chwilę mierzył ją wzrokiem, po czym wyraził zgodę.
-
Czemu nie? Szybko się o tym przekonamy. Jeżeli ci się uda, łatwiej będzie ustalić kolejkę
odpoczynków na wozie.
-
Weź mojego konia - zaproponowała Ellana. - Szmer jest łagodniejszy od bitewnych ogierów,
których używają te góry mięśni.
Czarny wierzchowiec młodej kobiety był mniejszy od innych, smukły i miał spokojne, inteligentne
spojrzenie. Od pierwszego wejrzenia Camille była nim oczarowana.
Podeszła do niego i pogłaskała go po głowie, tak jak widziała, że robią to jej towarzysze. Koń chętnie
jej na to pozwolił.
-
Jestem pewna, że dasz sobie radę - stwierdziła Ellana. -Masz dobre podejście, Szmer już ma
do ciebie zaufanie.
Młoda kobieta wyjaśniła dziewczynie w skrócie podstawowe techniki, po czym pomogła jej usadowić
się w siodle.
-
I co? - zapytała. - Jak czujesz się tam na górze?
Camille nie wiedziała, co odpowiedzieć. Dostosowała się
do sytuacji ze swobodą doświadczonego jeźdźca, co trochę ją dziwiło. Czy to możliwe, że jej ciało
zachowało wspomnienia, których pozbawiony został umysł?
-
Genialnie! - powiedziała w końcu.
-
A więc w drogę - rzucił Edwin.
Salim z odrobiną zazdrości przyglądał się przyjaciółce, ale miał do wypełnienia zadanie i kiedy wziął w
dłonie lejce, poczuł się nagle równie ważny jak Camille. Na jego twarzy znowu pojawił się uśmiech.
-
Wio, Kokoszko! Wio, Koszałko! - zawołał.
Zaprzęg ruszył z miejsca i zaczął jechać pod górę. Camille czuła się zupełnie swobodnie na grzbiecie
konia Ellany. Szmer niezwłocznie reagował na jej polecenia, jakby wcześniej odgadywał, co myślała, i
czuwał nad jej równowagą i wygodą. Ellana, która wsiadła na wierzchowca Hansa, jechała obok
Camille.
-
Świetnie ci idzie! - stwierdziła. - Można by pomyśleć, że spędziłaś w siodle całe życie.
Marzyciele nie przemieszczają się w Zwojach, a jednak rysują. Ich rysunki skupiają się na
funkcjonowaniu ludzkiego organizmu, począwszy od ruchów kończyn, a skończywszy na budowie
komórek. Marzymy i nasze marzenia uzdrawiają. Mistrz Carboist, Kronika siódmego kręgu
Zapadła noc, a wędrowcy dalej posuwali się naprzód, najpierw przy s'wietle gwiazd, następnie
wschodzącego księżyca. Jazda konno w tych warunkach była wspaniałym doświadczeniem i kiedy
Edwin kazał Camille, żeby poszła położyć się spać na wozie, dziewczyna drgnęła na dźwięk jego głosu.
-
Nie jestem zmęczona — powiedziała, zdziwiona.
Zsiadła niechętnie z konia i położyła się pomiędzy torbami,
na miejscu zwolnionym przez Maniela. Artis Valpierre, nadal czuwający nad mistrzem Duomem,
wyglądał na zmartwionego. Starzec był w dziwnym stanie, pomiędzy świadomością i snem, oddychał
z trudem i odczuwał ból w piersiach.
-
Nie mogę się wypowiedzieć - oznajmił marzyciel. - Jest skrajnie wyczerpany, co przeszkadza w
postawieniu diagnozy. Trzeba czekać.
Camille nie wiedziała, co powiedzieć. Wiedziała tylko, że mistrz Duom po prostu nie może umrzeć. Z
taką właśnie myślą zamknęła oczy.
Ellana wyrwała ją z głębokiego snu bez marzeń sennych. Nadal była noc. Salim spał zwinięty w kłębek
obok Camille. Artis powoził zaprzęgiem. Mistrz Duom nie ruszał się, a w ciemności nie widziała, czy
śpi czy też nie.
-
Szmer czeka na ciebie - szepnęła młoda kobieta.
Camille uśmiechnęła się i wstała. Czarny koń szedł tuż
obok wozu. Dziewczyna z łatwością znalazła się na jego grzbiecie. Ellana położyła się na miejscu
Camille, a noc dalej ciągnęła się i ciągnęła, w nieskończoność.
Całą wieczność później niebo pojaśniało, a z gąszczu roślinności zaczęły dobiegać odgłosy. Zwierzęta o
dziennym trybie życia wychodziły z kryjówek. Camille czuła się swobodnie, prawie błogo.
Stopniowo zniknęły gwiazdy i nastał dzień. Edwin zarządził postój na posiłek w miejscu o dobrej
widoczności.
-
Nie ma już dużego ryzyka - oznajmił. - Nie sądziłem, że będziemy jechać tak szybko. Opuścimy
wzgórza w środku dnia. Dotarcie do Al-Jeit będzie już tylko formalnością, zwłaszcza po przekroczeniu
Pollimage.
Stan analityka był zły.
-
Mistrz Duom potrzebuje odpoczynku - oświadczył Artis Valpierre. - Moja sztuka marzyciela na
nic się nie zda, jeżeli nie pozwolimy jego ciału odzyskać sił.
Stary mężczyzna nadal leżał z tyłu wozu. Był bardzo blady i skarżył się na ostry ból w klatce
piersiowej4 w lewym ramieniu.
-
Nie trzeba być marzycielem, żeby zrozumieć, że jego serce ucierpiało - rzuciła Ellana. - W jego
wieku nie powinno się uczestniczyć w gonitwach.
Artis chciał odpowiedzieć, ale pierwszy odezwał się Edwin.
-
Mieliśmy wybór pomiędzy biegiem a śmiercią - powiedział stanowczo. - Teraz posłuchajcie
mnie! Nawet jeżeli przebyliśmy już Wzgórza Taj, nie jesteśmy jeszcze w Al-Jeit. Żeby dotrzeć tam cało
i zdrowo, musimy działać wspólnie i nie tracić energii na głupie dyskusje.
Przemowa była krótka, ale przyniosła spodziewany rezultat. Ellana powstrzymała się od
sarkastycznych uwag, a Artis poszedł zająć się swoim chorym podopiecznym.
Poranek upłynął w prawie zupełnej ciszy. Każdy pogrążony był we własnych myślach i gdyby zebrać
wszystkie wymienione zdania, rozmowa nie trwałaby dłużej niż dziesięć minut.
Salim odbywał wewnętrzną podróż. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że decyzja podążenia za Camille
odcięła go definitywnie od tego, co znał. Nadal był z tego powodu zadowolony, ale przekreślenie
przeszłości otwierało przed nim czystą kartę przyszłości w nieznanym świecie, który trochę go
niepokoił. Pewnego dnia skończy się wojna. Co się wtedy z nim stanie? Gdzie się podzieje? Czy będzie
mógł zostać z Camille?
Przyjrzał się szczegółowo ludziom, z którymi obcował od tak niedawna i którzy mimo wszystko już byli
mu bliżsi niż rodzina.
Kolos Maniel, wartownik miasta Al-Vor, zawodowy żołnierz, ukształtowany przez dyscyplinę i
regulamin. Po śmierci swego przyjaciela Hansa stał się bardziej otwarty. Zaczynał ujawniać swe
prawdziwe oblicze, życzliwe, sympatyczne, a jednak Salim wiedział, że sam nigdy nie mógłby zostać
żołnierzem.
Rycerz Bjorn. Salim nie miał pojęcia, z czego żyje rycerz. Zrozumiał jednak, że należało mieć
pieniądze, ziemie, dobra, żeby móc pozwolić sobie na spędzanie życia w drodze, od wyprawy do
wyprawy. On, Salim, nie posiadał niczego!
Edwin. Absolutnie niemożliwe. Był tylko jeden Edwin i to miejsce było zajęte!
Marzyciel Artis. Dziwny człowiek, ani nie złośliwy, ani naprawdę sympatyczny. W każdym razie nie
dość, żeby Salim miał ochotę zamknąć się na lata w zamku, nawet tak pięknym jak Ondiana.
Mistrz Duom, analityk. Salim nie potrafił wyobrazić sobie, że pewnego dnia mógłby być tak stary jak
on. Zresztą urodził się w tamtym świecie i miał tyle talentu co zielony groszek. Nie było sensu myśleć,
że kiedykolwiek narysuje coś gdzie indziej niż na kartce.
Salim napotkał wzrok Ellany. Młoda kobieta uśmiechnęła się. W Ellanie podobało się Salimowi
wszystko. Niezależność, buntowniczość, żywiołowość, pogoda ducha. Przypomniał sobie swoją
pierwszą i jedyną lekcję. Odniósł wtedy wrażenie, że wślizguje się w ubranie uszyte na miarę. Ellana
nie rozmawiała z nim o cieniołazach i przypuszczał, że upłyną miesiące, zanim to zrobi, o ile
kiedykolwiek to zrobi. A jednak dostrzegał w tym losie coś o wiele bardziej pociągającego niż w
karierze żołnierza, marzyciela czy nawet rycerza... Obrany kierunek przyszłości, pośród milionów
możliwych kierunków, zarysował się nagle z niezwykłą precyzją. Salim jako cieniołaz, nie w
marzeniach, lecz w rzeczywistości przesuniętej w czasie i mającej barwy realnego życia. Ta wizja
trwająca nie więcej niż kilka sekund wystarczyła, żeby chłopiec poczuł się prawdziwie szczęśliwy.
Przyjaciółka noc Na falujących W ciemności Dachach , Ellundril Chariakin, Jeździec mgły Edwin nie
zarządził w południe postoju. Musieli zadowolić się kawałkiem ziołowego chleba z pasztetem z
termitów, zjedzonym w siodle lub na ławce wozu.
Camille uśmiechnęła się na wspomnienie swojej reakcji na widok wiktuałów, którymi poczęstował ją i
Salima Wouwou, handlarz zbożem. Od tego czasu zdążyła polubić niezwykłą, bardzo pikantną
wędlinę i alaviriańską manię dorzucania ziół do wszelkich wyrobów kulinarnych.
Czuła się dobrze. Noc po części spędzona w siodle otworzyła przed nią świat nowych doznań.
Doskonale pasowała do przydzielonego jej wierzchowca i była wdzięczna Ella-nie, że pozwoliła jej
przeżyć to doświadczenie. Przy okazji krótkiego postoju na zaspokojenie potrzeb naturalnych
zauważyła jednak, że nogi uginają się pod nią ze zmęczenia, a skóra na pośladkach piecze, jakby
zdarta była do żywego.
-
Witaj w świecie jeźdźców! - rzucił Bjorn, -Widząc, jak niepewnym krokiem idzie w kierunku
pobliskich krzaków.
Camille nic nie odpowiedziała, a kiedy Edwin zaproponował, żeby usiadła na wozie obok Salima,
chętnie się zgodziła.
-
Droga będzie prowadzić teraz w dół - powiedział z uśmiechem. - Konie bez problemu
pociągną wóz, nawet dodatkowo obciążony twoim ciężarem, a wolę, żebyś dotarła do stolicy zdrowa.
Camille usiadła na ławce obok Salima.
-
O, to znowu ty! - zauważył chłopak. - Dawno cię nie widziałem. Co u ciebie?
-
Nic takiego - odparła Camille, ciesząc się, że Salimo-wi dopisywał humor. - Kilka ogrów to tu,
to tam; banda Raisów, po prostu rutyna! A u ciebie?
-To samo! Ta wyprawa zaczyna być monotonna. Oby Bjorn szybko popełnił jakieś wielkie głupstwo, w
których się specjalizuje, żeby ściągnąć na nas kłopoty.
-
Masz szczęście, że powozisz zaprzęgiem, robaku! - ryknął rycerz, który oczywiście wszystko
usłyszał.
-
Maniel! - zawołał Salim. - Bjorn znowu ma atak. Nie mógłbyś trochę go poddusić, żeby się
uspokoił?
Twarz żołnierza rozjaśniła się i chłopiec, ucieszony, że jego towarzyszom wraca pogoda ducha, ciągnął
w entuzjastycznym porywie:
-
Nie śmiej się za bardzo - poradził olbrzymowi - bo osłabniesz i Ellanie tym razem wystarczy
tylko jedna ręka, żeby rozłożyć cię na łopatki.
-
Skąd to wiesz? - zapytał Maniel.
-
Pisali o tym na pierwszych stronach wszystkich gazet w moim świecie: „Gruby Maniel
poskromiony przez młodą Ellanę!".
-
Przesadzasz - szepnęła do niego Camille. - Nie znasz wystarczająco Maniela, żeby sobie na to
pozwolić.
Jednak żołnierz wybuchnął śmiechem, a Bjorn i Ellana mu zawtórowali.
Salim zdecydował się na ostatni dowcip.
-
Co nie oznacza, że Ellana nie popełnia błędów. Z tego, co zrozumiałem, z własnej woli
zobowiązała się, że trzykrotnie uratuje życie Edwina. Problem w tym, że zajmie jej to co najmniej
trzysta lat. Ellana nie jest zbyt sprytna!
-
A ty za to jesteś zbyt gadatliwy! - stwierdził Edwin.
Salim stracił nagle całą pewność siebie.
-
Tak pan myśli?
-Tak.
Odpowiedź była typowa dla Edwina. Pozbawiona szczególnej intonacji ani podnoszenia głosu. Salim
skurczył się, zmieszany. Spojrzał na Camille, szukając w niej wsparcia.
Dziewczyna ograniczyła się do zapytania:
-
Dlaczego zwracasz się do Edwina per pan, a do innych mówisz ty?
-
To nie jest do końca prawda - odparł Salim, zadowolony ze zmiany tematu. - Mówię także pan
do mistrza Duoma. Jeżeli chodzi o Artisa, to nie wiem. Nie jestem pewny, że już się kiedyś do niego
odezwałem. Zresztą ty też mówisz do Edwina pan...
—
Zgadzam się co do mistrza Duoma — przerwała mu Camille. - Mógłby być naszym dziadkiem.
Ale Edwin? Nie jest starszy od Maniela i niewiele starszy od Bjorna.
Salim zastanawiał się chwilę, po czym wzruszył ramionami.
—
Nie wiem. Sprawia wrażenie, jakby był niezupełnie człowiekiem. Tylko raz słyszałem, jak się
śmiał, w czasie bójki w jeziorze, zanim wyruszyliśmy szukać twojego brata. Cały czas tylko myśli,
wydaje rozkazy i działa. Trochę jak maszyna, nie sądzisz?
Rozmawiali ściszonymi głosami, przekonani, że nikt ich nie słyszy. Zdziwili się, kiedy za ich plecami
rozbrzmiały słowa mistrza Duoma.
-
Nie wydawajcie pospiesznych sądów - poradził im słabym głosem. - Przeszłością Edwina Til'
Illana można by wypełnić trzy normalne życia. Poświęcił egzystencję Imperium i bez niego już od
dawna bylibyśmy pod jarzfhem RaTsów. Przetrwanie Gwendalaviru zależy od ciebie, Ewilan, i nie
sądzę, aby tylko przypadek sprawił, że spotkałaś na swojej drodze Edwina. Jest odpowiedzialny za
doprowadzenie cię do Al-Jeit i najprawdopodobniej także do Skrzepłych Wartowników. To
przytłaczający ciężar, nawet dla człowieka takiego jak on.
-
A jednak nie wydaje się, żeby miał jakieś wątpliwości -zaoponował Salim. - To on decyduje.
Inni słuchają.
-
To nie takie proste! - odparł starzec. - Edwin zmuszony jest do podejmowania rozdzierających
decyzji. Po prostu jest wystarczająco silny, żeby zachować swoje wątpliwości dla siebie, a nie
obarczać nimi nas.
-
Rozdzierających decyzji? - podjął Salim.
-
Naprawdę sądzisz, że Edwin jest w stanie, jak wczoraj, zażądać bez skrupułów od Bjorna i
Maniela, by się poświęcili, podczas gdy on ucieka z Ewilan? Ze może bez wyrzutów sumienia pozwolić
im umrzeć? I wiesz co, chłopcze?
-Nie...
-
Żeby uratować Ewilan, Edwin gotów byłby poświęcić nas wszystkich. Nie ruszyłby palcem,
gdyby miało to narazić na niepowodzenie misję zbudzenia Skrzepłych. Byłby z tego powodu chory, ale
nie zawahałby się. Czy to czyni z niego maszynę? Nie, nie odpowiadaj od razu na to pytanie. Najpierw
się nad tym zastanów.
Analityk skrzywił się i złapał się za żebra. Artis Valpierre pospieszył do niego. Był to jednakże tylko
fałszywy alarm i stary mężczyzna odepchnął pochylającego się nad nim marzyciela.
-
Wszystko w porządku, Artis - zapewnił. - Trzymam się!
Camille pogładziła opuszkami palców sferograf w kieszeni. Stało się to jej przyzwyczajeniem. Lubiła
dotykać przyjemnie gładkiej powierzchni kamienia, zapominając o otaczających klejnot szponach. Nie
myślała już o Ts'żercy, któremu go zabrała, ale przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Edwinem.
-
Znajdowaliśmy się w Lesie Barail - zaczęła - kiedy interwencja Edwina uratowała nas przed
piechurami. Tego dnia Edwin wspomniał nam o swojej misji dyplomatycznej u Faélsów. Mógłby nam
pan powiedzieć coś więcej na ten temat, nie zdradzając jego sekretów?
-
Myślę, że tak - odparł mistrz Duom. - Faélsi są jeszcze inną rasą mieszkającą w tym świecie.
-
Sprzymierzeńcami Imperium? - zapytała Camille.
-
Nie do tego stopnia, żeby wspomóc nas, przyłączając się do wojny. Faélsi wyprawiają się
czasem aż do Gwendalaviru, a nieliczni Alavirianie, którzy ośmielili się przemierzyć Barail, nigdy nie
spotykali się ze złym przyjęciem, ale na tym kończą się nasze stosunki. Sądzę, że misją Edwina było
przekonanie ich, żeby stanęli po stronie Imperium. Faélsi nienawidzą Raisów, niemniej przekonanie
ich nie byłoby łatwym zadaniem. To istoty niezależne, które właściwie nie mają rządu i które bardzo
trudno rozgryźć.
Pokonali właśnie szczyt ostatniego wzgórza i rozpostarł się przed nimi niezmierzony obszar
porośnięty trawą i gaikami wysmukłych drzew.
Droga schodziła ciągiem ciasnych zakrętów na prerię. Następnie biegła prosto, aż po skalną barierę
zasłaniającą horyzont.
-
Łańcuch Żwawiecki — wyjaśnił Edwin, zatrzymawszy się na szczycie przełęczy. - Naturalny
mur, miejscami przekraczający wysokość trzystu metrów. Rozciąga się na długości wielu kilometrów,
praktycznie od jeziora Chen aż po ocean. t
Camille rozłożyła mapę, by podążyć za wyjaśnieniami Edwina.
-
Łańcuch Żwawiecki jest zupełnie pionowy - kontynuował Edwin - ale bardzo wąski. Istnieje
tylko kilka wyrw, przez które można go przebyć. Jedyna, znajdująca się na naszej drodze, to Brama
Ghula. Po drugiej stronie odnajdziemy cywilizację i bezpieczeństwo. W drogę!
Salim trzasnął lejcami i zaprzęg ruszył w dół.
Szybko dotarli do prerii. Camille sprawiło przyjemność ponowne znalezienie się na otwartej
przestrzeni. Gęsta roślinność Wzgórz Taj, brak perspektywy, niepokoiły ją, zwłaszcza od starcia z
ogrami.
Dzień dobiegał końca. Niebo nabrało stopniowo żywych barw i zaczął wiać przyjemny, chłodny wiatr.
-
Chciałbym, żebyśmy przejechali przez bramę jeszcze przed zapadnięciem nocy - powiedział z
naciskiem Edwin. - Preria jest bezpieczniejszym miejscem niż wzgórza, ale zawsze może tu dojść do
nieprzyjemnych spotkań.
-
Czy znajdujemy się jeszcze daleko od Łańcucha Żwa-wieckiego? - zapytała Camille, której z
trudem przychodziło zorientowanie się w odległościach w rozciągającej się przed nimi niezmierzonej
przestrzeni.
-
W tym tempie, o dobre dwie godziny - odpowiedział Edwin. - Rozbijemy obóz w pobliżu
Bramy Ghula. To tam najskuteczniej będziemy mogli się bronić, jeżeli zostaniemy zaatakowani.
Salim zaniepokoił się.
-
Mówił nam pan o ghulach. Stwierdził pan nawet, że są straszliwsze od ogrów!
-
Od setek lat nie ma już ghulów na południu Gwendala-viru - uspokoił go Edwin. - Teraz
myślałem raczej o zwierzętach. Na prerii roi się od dzikich zwierząt i tygrys czy niedźwiedź zmienny
może czasem okazać się równie niebezpieczny jak ogr.
Wrzaski, które rozległy się w tym momencie za nimi, nie były jednakże wydawane przez zwierzęta. U
podnóża wzgórz zmaterializowała się horda Raisów.
Od wieków alaviriańscy rysownicy próbują, sami pozostając na miejscu, przemieścić przedmioty lub
osoby za pomocą przejścia w bok. Nigdy im się to jeszcze nie udało. Zdolność tę posiadają wyłącznie
Ts'żercy. EliMil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
Ma krew Skrzepłych! - wykrzyknął Bjorn. - Byłem pewny, że ogry wszystkich zgładziły.
-
To nie są ci sami - wyjaśnił spokojnie Edwin.
-
Niewiarygodne! - rzucił mistrz Duom, uniósłszy się na łokciu. - Dwie tak zbliżone wysyłki!
Przemieszczenie takiej masy z użyciem przejścia w bok to wyczerpujące zadanie. Musieli zabrać się do
tego wszyscy razem. Moglibyśmy prawie obliczyć, ilu naprawdę ich jest.
-
To nie jest odpowiedni moment! - uciął Edwin. Przez krótką chwilę zastanawiał się i po raz
kolejny wydał dokładne rozkazy.
-
Ewilan, weźmiesz konia Ellany. Ellano, pojedziesz na Siwym marzyciela. Jesteś lekka,
udźwignie cię pomimo obrażeń. Artis, zostawisz wóz mistrzowi Duomowi i weźmiesz konia Hansa.
Salim, rozpędzisz maksymalnie zaprzęg. Niech nikt nie wyprzedza małej, nikt!
-
Lepiej, żebym to ja wzięła Siwego — zaproponowała Camille. - Jestem lżejsza od Ellany.
-
Nie! - uciął dyskusję Edwin. - Nie ma mowy! Bjorn, Maniel, zostaniecie z tyłu ze mną.
Będziemy unikać kontaktu, ale nie możemy im pozwolić nas wyprzedzić. Zrozumiano?
-
Znajdują się daleko i są pieszo - zauważył Bjorn. - My jesteśmy konno!
-
Poczekaj, aż zobaczysz, jak biegną po płaskim terenie, wtedy zrozumiesz. Przestańcie
dyskutować, pospieszcie się!
Salim zatrzymał zaprzęg i Camille wsiadła na konia Ellany.
-
Połóż się na jego szyi i pozwól mu zająć się resztą - poradziła jej młoda kobieta, po czym
szepnęła kilka słów na ucho swojemu koniowi i wsiadła na Siwego, uważając na jego zraniony bok.
-
Naprzód! - krzyknął Edwin.
Popędzili przed siebie.
Przez moment wydawało im się, że pozostawią hordę Raisów w tyle. Konie mknęły jak wiatr i
odległość oddzielająca ich od wrogów rosła. Galopowali tak przez ponad pół godziny, po czym
stopniowo dało się odczuć zmęczenie dwóch dni i jednej nocy spędzonych w drodze. Zaprzęg zaczął
zwalniać, pomimo że Salim starał się, jak mógł, żeby zachęcić Kokoszkę i Koszałkę do wysiłku.
Camille odwróciła się. Dystans dzielący ich od napastników zmniejszył się o połowę. Raisi biegli,
wrzeszcząc, gestykulując i nie okazując najmniejszych oznak zmęczenia. Zaprzęg zrównał się z trzema
ostatnimi jeźdźcami. Na twarzy Salima odmalował się niepokój.
Camille przypomniała sobie słowa wypowiedziane przez mistrza Duopna: „Żeby uratować Ewilan,
Edwin gotów byłby poświęcić nas wszystkich. Nie ruszyłby palcem, gdyby miało to narazić na
niepowodzenie misję zbudzenia Skrzepłych".
Wyprostowała się lekko i Szmer zwolnił. Ellana, jadąca obok niej, musiała pociągnąć za wodze, żeby
jej nie wyprzedzić.
-
Co robisz? - zapytała młoda kobieta.
Zamiast odpowiedzieć, Camille jeszcze zwolniła. Zrównała się z Edwinem. Rysy twarzy dowódcy
wykrzywiła złość.
-
Przyspiesz, szalona dziewczyno! - uniósł się. - Wkrótce nas dopadną.
Jednak nic nie mogło zachwiać decyzji Camille.
-
Nie! - wykrzyknęła. - Nie zostawię Salima. Jeżeli mają go dogonić, zostaję z nim.
Konie Maniela i Bjorna także zwolniły. Dwa ogiery, chociaż silne, męczyły się pod ciężarem potężnych
jeźdźców. Brama Ghula znajdowała się już dość blisko, ale za daleko, żeby udało im się dotrzeć do
niej, zanim dogonią ich Raisi.
Edwin wahał się chwilę, następnie podjął decyzję.
-
Ellana! - zawołał.
Młoda kobieta natychmiast zrozumiała. Zrównała się z wozem, pochyliła się, chwyciła swoją torbę i
wyjęła trzy części łuku. Poskładała je w kilka sekund. Camille z podziwem obserwowała niezwykłą
zręczność kobiety na grzbiecie konia.
Następnie Ellana zajęła miejsce koło Edwina.
- Zatrzymajcie się w Bramie Ghula! - krzyknął Edwin. - To tam będziemy walczyć!
Edwin i Ellana wstrzymali konie, puszczając pozostałych przodem.
Wkrótce Raisi znaleźli się już tylko w odległości dwudziestu metrów od nich. Edwin dał sygnał do
strzału. Odwrócił się, zachowując panowanie nad koniem jedynie za pomocą kolan, naciągnął cięciwę
i wypuścił strzałę. Dowódca zgrai runął na ziemię. Pozostali nie przejęli się tym. Przeskoczyli przez
jego ciało i jeszcze przyspieszyli. Ellana także wypuściła strzałę i upadł drugi Rais.
Utrzymanie się w siodle, kierowanie wierzchowcem, zachowanie dystansu, a równocześnie celowanie
z podobną skutecznością, wymagało od jeźdźców fenomenalnej zręczności. Pomimo tych utrudnień, z
każdą wystrzeloną strzałą kolejny Rais padał na ziemię. W hordzie w końcu zapanowało zamieszanie i
zaprzęg nabrał nieco większego dystansu.
Łańcuch Żwawiecki znajdował się teraz zupełnie blisko. Droga przebiegała przez wąskie przejście o
stromych ścianach i sto metrów dalej wychodziła na prerię.
Camille odwróciła się jeszcze raz. Strategia Edwina była skuteczna. Zdążą dotrzeć do pierwszych skał.
Z tyłu Ellana wystrzeliła ostatnią strzałę, po czym ponagliła konia, który pocwałował, nie szczędząc sił,
i dołączyła do grupy w chwili, gdy Salim wjeżdżał zaprzęgiem do Bramy.
Bjorn i Maniel znajdowali się już na stanowiskach. We dwóch praktycznie blokowali przejście. Ellana
stanęła przy nich ze sztyletem Camille w ręce.
-
Nie żałujecie, chłopaki, że nie macie swoich zbroi? -zapytała.
-
I to jak! - jęknął Maniel. - Czuję się całkiem goły!
Nadjechał Edwin. Horda Raisów podążała za nim w odległości pięćdziesięciu metrów. Pozostało
jeszcze kilkudziesięciu wojowników i zapowiadała się trudna walka.
Camille podbiegła do mistrza Duoma.
-
Nie sądzi pan, że powinnam rysować? — zapytała z naciskiem. - Trzeba im pomóc!
-
Nie rób nic, zaklinam cię! - odparł stanowczo starzec. - Ts'żercy wysłali tę hordę na wypadek,
gdybyś jakimś cudem wyszła cało z pierwszego ataku. Jeżeli zaczniesz rysować, dowiedzą się, że
żyjesz, zlokalizują cię i po sekundzie będziemy mieli do czynienia z trzykrotnie większą liczbą wrogów.
Rozległa się seria wrzasków i Raisi zaatakowali. Ellana wycofała się o krok, żeby zrobić miejsce
Edwinowi, który w statycznych starciach czuł się lepiej od niej.
Przez chwilę Camille wydawało się, że stanie się niemożliwe i że mężczyznom uda się pokonać hordę
Raisów. Trzej obrońcy byli zatrważającymi bojownikami. Ich broń iskrzyła się, tworząc śmiertelną
barierę, i przeciwnicy niezwłocznie zaczęli słać się trupem na ziemi.
Jednakże, mimo cechującej ich siły, mężczyźni nie mogli bronić się bez końca.
W pewnym momencie włócznia Maniela utknęła w zbroi jednego z Raisów i wypadła mu z rąk.
Maczuga uderzyła go w bok głowy i mężczyzna runął, ociekając krwią.
Ellana zajęła jego miejsce dokładnie w chwili, gdy jednemu z Raisów udało się opasać ramionami
Bjorna. Drugi Rais uniósł olbrzymi sierp bojowy, jednak Ellana sięgnęła już po sztylet. Ku uldze Bjorna,
ostrze sztyletu odcięło i sierp i ramię napastnika. Rycerz uwolnił się i walka rozpoczęła się na nowo,
jeszcze bardziej zaciekła.
Raisi, chociaż odznaczali się potworną dzikością, wahali się atakować Edwina. Mężczyzna obracał się
błyskawicznie dookoła, odparowywał ciosy, ciął i zdawał się niedosięgły. A jednak w końcu na jego
ramieniu pojawiła się rana, wystarczająco głęboka, by krew wypłynęła przez zbroję. W tej samej
chwili Bjorn zgiął się wpół z ostrzem noża tkwiącym w brzuchu. Rycerz chwiejnym krokiem cofnął się
o trzy kroki.
Salim pospieszył do niego.
- Bjorn! - krzyknął.
- To nic, chłopcze, to nic, nie martw się.
Edwin i Ellana starali się trzymać w ryzach hordę Raisów, ale było to niezwykle trudne zadanie. Młoda
kobieta, która uzyskała szersze pole działania, wirowała, skakała, starając się zrekompensować swą
żywością nieobecność Bjor-na. Zrezygnowała z używania dwóch noży, zachowując tylko ten
narysowany przez Camille. Sztylet czynił cuda, niemniej jednemu z Raisów udało się przedrzeć na
drugą stronę. Rzucił się w kierunku wozu i Artis Valpierre wydał okrzyk przerażenia.
Bjorn, nadal przyciskając ranę, uniósł topór, zachwiał się z wysiłku, jego ramię zwiotczało i broń
wypadła mu z ręki. Salim zobaczył, jak Rais rzuca się na rycerza.
Była to istota krępa i muskularna, o twarzy wykrzywionej wściekłością. Szeroko rozwarte usta
pozwalały zobaczyć podwójny rząd przerażających zębów. Z czoła sterczały dwa szpiczaste rogi.
Wojownik uzbrojony był w krótki miecz, który trzymał uniesiony nad głową.
Rais potrącił Bjorna i rycerz upadł na ziemię. Mężczyzna rozpaczliwym gestem wyciągnął rękę w
kierunku swej ulubionej broni, jednak nie zdołał jej dosięgnąć. To Salim ją chwycił.
Lęk przed utratą przyjaciela zwiększył dziesięciokrotnie siły chłopca. Salim podniósł topór na
wysokość biodra i wkładając w to całą energię, zrobił zwrot. Stalowe ostrze uderzyło Raisa pod
ramieniem, właśnie tam, gdzie nie było zbroi.
Salim wzdrygnął się, widząc otwartą ranę i tryskający z niej
strumień krwi, ale Bjorn był ocalony. Rais runął, martwy.
Przy wejściu do Bramy sprawy przybierały zły obrót.
Edwin został trafiony po raz drugi, tym razem w przedramię, i walczył już tylko jedną ręką. Ellana z
coraz większym trudem unikała ataków. Koniec zdawał się nieunikniony. Pomimo że imponująca
liczba Raisów leżała na ziemi, żywych pozostało jeszcze około dwudziestu i atakowali bez przerwy.
Nagle jeden z nich przewrócił się z drzewcem strzały sterczącym z karku.
Upadł inny, po chwili kolejny i jeszcze jeden, wszyscy podziurawieni strzałami. W szeregach Raisów
zrobiło się zamieszanie, z którego natychmiast skorzystał Edwin.
Jego szabla stała się na nowo pełna życia 't zaczęła zbierać wokół siebie żniwo. Nowy grad strzał
wystrzelonych przez niewidzialnych sprzymierzeńców skosił dziesiątkę Raisów i nagle zostało ich tylko
dwóch. Unicestwił ich Edwin i wtedy na polu walki zapanowała całkowita cisza.
Ellana, wyczerpana, trzymała się za boki, starając się odzyskać oddech, a Artis klęczał przy Bjornie.
Edwin odsunął kilka trupów Raisów, żeby odsłonić ciało Maniela. Żołnierz miał brzydką ranę z boku
głowy i nie ruszał się.
Edwin pochylił się nad nim. Pomacał jego szyję i westchnął z ulgą, wyczuwając puls. Uwolnił
całkowicie ciało
Maniek, po czym przyjrzał się masakrze. Znajdowało się tutaj około pięćdziesięciu Raisów, a doliczając
do tego tych, których zabili po drodze, zabitych było prawie osiemdziesięciu. Ts'żercy wysłali im dwie
hordy...
Edwin pochylił się i włożył ręce pod ciało Maniela. Skrzywił się, czując ból własnych ran, ale mimo
ciężaru żołnierza udało mu się go podnieść i zanieść na wóz. Położył go obok mistrza Duopia. Starcie
źle wpłynęło na stan zdrowia analityka. Napięcie wzmogło ból i starzec oddychał z wielkim trudem.
-
Strzały Faelsów! - powiedziała Ellana, podnosząc jedną z nich.
-Tak - odparł Edwin. - To Faelsi kryją się tam w górze pomiędzy skałami.
Camille podeszła do fechtmistrza.
-
Co teraz zrobimy?
-
Nie mamy dużego wyboru. Za kwadrans zapadnie noc, Bjorn i Maniel są ranni, mistrz Duom
chory, a jeżeli powiedziałbym ci, że wyruszamy tylko oboje, zaczęłabyś wrzeszczeć... Przejedziemy
więc przez Bramę Ghula, żeby oddalić się od tej rzezi, rozbijemy obozowisko i jutro zastanowimy się,
co dalej. Oto, co zrobimy.
Jego głos był szorstki, twarz spięta.
-
Przepraszam za to sprzed starcia - powiedziała Camille.
-To zbyteczne. Masz prawo mieć własne przekonania. Zresztą, niewiele to zmieniło.
-
To naprawdę Faelsi wystrzelili te strzały?
-Tak.
-
Dlaczego tu nie przychodzą?
-
Kto to wie? To najbardziej nieprzeniknione istoty, jakie znam. Możliwe, że nie zobaczymy ich
nigdy.
Artis Valpierre zajął się Bjornem. Rana rycerza już nie krwawiła i chociaż nie potrafił sam utrzymać się
na nogach, jego życie nie było już zagrożone. Marzyciel pochylił się z kolei nad Manielem.
-
Ten człowiek jest z granitu - oświadczył w końcu. - Nic mu nie jest.
-
Jak to? - zdumiała się Ellana. - A ta krew? I dlaczego jest nieprzytomny?
-
Jest ogłuszony, to wszystko. Cios, który otrzymał, powinien rozbić mu czaszkę. Kości są jednak
nienaruszone, a rana już nawet nie krwawi. Za godzinę obudzi się ze zwykłym bólem głowy.
Salim pomógł Bjornowi dojść do wozu. Rycerz był bardzo blady i zaniepokojony chłopiec nie pozwolił
sobie na najmniejszy żart. Następnie Salim wziął do rąk lejce i wyjechał zaprzęgiem z Bramy Ghula.
Z drugiej strony Łańcucha też rozciągała się preria, niewiele różniąca się od tej, którą opuścili, a
przynajmniej takie odnosiło się wrażenie w zapadającej ciemności.
Rozbili prowizoryczne obozowisko i ci, którzy byli w stanie, zjedli skąpy posiłek. Mistrz Duom
wyglądał bardziej na martwego niż żywego i Artis, po tym jak zajął się ranami Edwina, nie opuścił już
wezgłowia starca. Zgodnie z przewidywaniami marzyciela, Maniel szybko odzyskał przytomność.
Usiadł, dotykając głowy palcami, i rozejrzał się ze zdumieniem wokół siebie. Salim i Camille
opowiedzieli mu, jak zakończyło się starcie.
-
Faelsi? - zdziwił się żołnierz. - Nadal tutaj są?
-
Tak - odpowiedział Edwin. - Przebyli Łańcuch Żwawiecki górą. Przed chwilą ich słyszałem.
Znajdują się dokładnie nad nami. Jednak nie czas już na rozmowy - zakończył. - Musicie wszyscy
odpocząć.
-
A warta? - zdumiała się Ellana.
-
Zajmę się tym - odparł fechtmistrz. - Nie sądzę jednak, żeby tej nocy groziło nam
niebezpieczeństwo. Dzikie zwierzęta mają pod dostatkiem jedzenia z drugiej strony Bramy, a Ts'żercy
nie mogą bez końca wysyłać nam zabójców. Poza tym - dodał po chwili ciszy - skoro Faelsi raz podjęli
trud przyjścia nam z pomocą, można przypuszczać, że wesprą nas ponownie, jeżeli zajdzie taka
potrzeba.
Camille czuła się wyczerpana. Dosięgła jej fala senności i uniosła ze sobą. Ostatnim obrazem, który
zapamiętała, był widok Edwina i Ellany siedzących obok siebie na wielkiej skale górującej nad
obozowiskiem.
Przejście w bok jest najwyższą formą wyrazu największej z mocy, a jednak ma granice. Rysownik nie
jest w stanie przenieść się w miejsce, którego nie zna, chociaż...
Elis Mil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
Camille obudził promień porannego słońca. Otworzyła oczy.
Tylko Edwin i Ellana nie spali i zastanawiała się, czy w ogóle się położyli. Rozpalili już ognisko, a w
garnku wrzał wonny wywar. Fechtmistrz wbijał zęby w kawałek ziołowego chleba, obserwując z
niewzruszony miną górujące nad nimi urwisko. Ellana ze zmarszczonymi brwiami także patrzyła w
górę.
-
Faelsi nadal tam są? - zapytała Camille, podchodząc do nich.
-
Tak - odparł Edwin. - Obserwują nas, ale nic nie wskazuje na to, że mają ochotę zejść.
-
To nie do zniesienia... — mruknęła Ellana.
Camille usiadła obok nich.
Łańcuch Żwawiecki był równie stromy od strony wschodniej co zachodniej. Najpierw wznosił się na
wysokość pięćdziesięciu metrów gładką, pionową ścianą bez śladów roślinności, następnie pierwszy
występ skalny pozwalał się domyślić sporej wielkości platformy i klif biegł wyżej serią skalnych płyt i
maleńkich stopni.
Wejście do Bramy Ghula znajdowało się tuż obok obozowiska. Poprzedniego dnia wieczorem Camille,
zmęczona i pełna trwogi po walce z Raisami, nie zwróciła uwagi na to miejsce. W dzień sprawiało
naprawdę duże wrażenie. Nad Bramą, czasami niewiele szerszą od zaprzęgu, górowały miliony ton
skał, miażdżąc wszelką perspektywę. Ziemia, która nigdy nie widziała słońca, pozbawiona była
wszelkiej roślinności.
Po chwili wstał z kolei Salim i podszedł do ogniska.
Trudno było się oprzeć zapachowi wywaru, który przygotowywał rano Edwin, jednak chłopak nie
rzucił się pospiesznie na śniadanie, jak miał to w zwyczaju. Minę miał strapioną.
- Co się stało, chłopcze? - zaniepokoił się Edwin.
Salim nie odpowiedział od razu.
Pocierał w zamyśleniu kolana, a kącik jego ust lekko drgał. Ellana spojrzała na niego zaskoczona, po
czym odwróciła się do Camille, która zrobiła zdumioną minę i usiadła koło przyjaciela.
Jak nigdy, Salim zdawał się jej nie dostrzegać. Ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w swoje dłonie.
-
Postąpiłeś słusznie - powiedział Edwin łagodnym i poważnym głosem.
Salim podniósł głowę.
-
Uratowałeś Bjorna i nawet jeżeli trudno zaakceptować pierwszą przelaną przez siebie krew,
nie możesz pozwolić, żeby dręczyły cię wątpliwości. Zachowałeś się tak, jak należało, i jestem z ciebie
dumny.
Salim obrzucił Edwina przeciągłym, pełnym wdzięczności spojrzeniem i Camille zrozumiała.
Przypomniało jej się, jak Salim poprzedniego dnia wieczorem użył topora, żeby ocalić życie
przyjaciela. Zobaczyła ponownie ciężkie stalowe ostrze uderzające Raisa, który miał zamiar zabić
Bjorna. Salim zadziałał w sytuacji niecierpiącej zwłoki, po czym spędził noc, rozpamiętując to, co
uczynił. Słowa Edwina były dla niego wyzwoleniem.
-
Zabijanie nigdy nie jest uczynkiem bez znaczenia -podjął fechtmistrz - i tylko potwory czerpią
% niego przyjemność. Należy unikać zadawania śmierci i nad wszystko szanować życie. Ale jest wojna,
a ty uratowałeś przyjaciela. Jestem pewny, że uporasz się ze wspomnieniem tego zdarzenia, nie
zapominając o nim, ale również nie dramatyzując.
Stopniowo na twarzy Salima pojawił się uśmiech.
-
Dziękuję, Edwin - powiedział lakonicznie.
Ellana znowu zaczęła uważnie obserwować urwisko.
-
Nie znoszę być śledzona! - prychnęła zirytowana. -Za kogo oni się mają? Nie jestem
zwierzęciem jarmarcznym!
-
Faelsi, jak wiesz, często mają tendencję do patrzenia na ludzi z góry nawet jeżeli dla nich to
tylko zwykłe drwiny.Odznaczają się niezwykłą zwinnością - ciągnął dalej dla Salima — i siedzenie na
szczycie urwiska, które jest dla nas niedostępne, na pewno bardzo ich bawi. Bez wątpienia uważają
nas za niezdary i śmieją się z nas.
Camille, zdziwiona postawą Ellany, powiedziała, relatywizując:
-
Nie będą już mogli nas śledzić, kiedy stąd odjedziemy. Wkrótce będziesz miała spokój.
-
Przewidziałem wyjazd najwcześniej dziś po południu -oznajmił Edwin. - Potrzebujemy
odpoczynku, zwłaszcza ranni. Konie też muszą odzyskać siły.
Ellana zerwała się z miejsca.
-
W takim razie idę powiedzieć im, co o nich myślę. Zanim ktokolwiek zdążył zareagować,
Ellana skoczyła na
skalną ścianę i w ciągu kilku sekund wspięła się na wysokość kilku metrów. Poruszała się w górę
systematycznie i pewnie. Opierała się na maleńkich występach, jakby były to stopnie wykute w skale,
i korzystała ze swej zdumiewającej giętkości, by dosięgnąć miejsc, w których jej stopy znajdowały
najlepsze oparcie.
-To top supergenialne! - zawołał Salim. - Muszę tego spróbować.
- Nie! - krzyknął Edwin.
Ale Salim był już poza zasięgiem. Pierwsze kilka metrów pokonał bardziej dzięki sile niż sprytowi,
sprawnością. Wspinał się już po fasadach budynków, ale nigdy po naturalnych urwiskach. Odczucia,
których doznawał, były nowe i upajające. Całe jego ciało brało udział w działaniach, każdy z mięśni
wpływał na zachowanie równowagi i postępy we wspinaczce. •
Salim osadził rękę w szczelinie i uniósł głowę. Ellana wspinała się o wiele prędzej od niego i dzieląca
ich odległość zwiększała się szybko.
Następnie chłopak spojrzał w dół i jego pewność siebie się rozproszyła. Wspiął się na wysokość około
piętnastu metrów, upadek na skały u podnóża klifu byłby śmiertelny.
Ta nagła świadomość była jak uderzenie pięścią w żołądek. Nogi Salima zadrżały.
Edwin wydał krótkie, ostre gwizdnięcie. Ellana przerwała wspinaczkę i spojrzała w ich kierunku. Na
widok Salima uczepionego ściany, zaklęła. Z niewiarygodną szybkością zeszła z części urwiska, którą
pokonała. Chwytała się występów przez ułamek sekundy, spadając czasem z więcej niż metra ku
znikomej podporze. Po chwili znalazła się obok Salima, który trzymał się resztkami sił. Jego nogi
drżały coraz mocnej, a ręce, mokre od potu, ześlizgiwały się ze skały. Chłopak przygotowywał się
psychicznie do upadku, kiedy Ellana złapała go za nadgarstek.
-
Co ty tutaj robisz? - fuknęła.
W tym momencie Salima opuściły ostatnie siły.
Zrozpaczonym wzrokiem spojrzał na Ellanę i spadł w próżnię. Młoda kobieta zacisnęła palce na jego
nadgarstku, przygotowując się na szarpnięcie, które niechybnie miało nią wstrząsnąć. Kiedy nadeszło,
myślała, że ciężar Salima oderwie ją od ściany urwiska.
-
Zaczep się gdzieś, do diabła! - krzyknęła.
Ale skała w tym miejscu była zupełnie gładka. Salim ześlizgiwał się, na próżno szukając oparcia. Jego
chaotyczne ruchy co chwilę niemal pozbawiały Ellanę niepewnej równowagi. Rzucał się tak przez kilka
sekund, zanim Ellana kazała mu przestać.
Młoda kobieta trzymała się tylko jedną ręką, a jej stopy spoczywały na maleńkim uskoku. Metr pod
Salimem przebiegała półka skalna o szerokości dziesięciu centymetrów.
Ellana wzięła głęboki oddech. Życie raz po raz stawia nas w trudnych sytuacjach, zmuszając do
dokonywania wyborów, z których każdy możliwy jest zły. Wpojone zasady nakazywały jej opuścić
chłopaka, chroniąc sekrety gildii. Nie była jednak w stanie tego zrobić.
-
Salim, posłuchaj mnie uważnie - powiedziała z naciskiem. - Złap mnie za nadgarstek, o ile to
możliwe, dwiema rękami, i cokolwiek się stanie, nie puszczaj. Zrozumiałeś?
'
Chłopak, niezdolny wydusić słowa, skinął głową.
-
Teraz! - rozkazała.
Salim chwycił nadgarstek Ellany. Ten silny uścisk sprawił, że Ellana poczuła ulgę.
-
Teraz druga ręka!
Ellana rozwarła palce. Był to najniebezpieczniejszy moment. Salim omal nie puścił się, ale udało mu
się złapać nadgarstek Ellany.
Jego ciało huśtało się przez chwilę w próżni, wisząc na ręce młodej kobiety. Salim zastanawiał się, o
co właściwie chodzi w tej operacji. Czy to Ellana go trzymała, czy też on trzymał się Ellany, w końcu
spadnie. Zginie.
Następnie rozległ się lekki poświst tuż przy jego dłoniach i Salim, zdziwiony, otworzył oczy. Ellana
zacisnęła pięść i dwa krótkie ostrza z błyszczącej stali pojawiły się pomiędzy jej bliższymi paliczkami.
Salim nie mógł powstrzymać okrzyku zdumienia. Ostrza wychodziły bezpośrednio ze skóry Ellany, jak
gdyby stanowiły integralną część jej ciała.
Młoda kobieta wyciągnęła szyję, żeby ocenić sytuację. Wybrała starannie niewielką szczelinę i
wprowadziła do niej oba ostrza. Stal zagłębiła się w rowku na całą długość, czyli prawie pięć
centymetrów, po czym zablokowała się z krótkim zgrzytnięciem.
-
Start! - krzyknęła.
I puściła górny punkt zaczepienia.
Salim wrzasnął. Piętnaście metrów niżej zawtórowała mu Camille, która przyglądała się scenie, gryząc
wargi.
Upadek Ellany urwał się gwałtownie. Utrzymywali się teraz na dwóch metalowych ostrzach tkwiących
w skale. Ellana nie znajdowała się już nad Salimem, lecz obok niego i miała jedną rękę wolną. Złapała
nadgarstek chłopaka i jednym potrząśnięciem spowodowała, że ją puścił.
Salim krzyknął po raz drugi. Ponownie znalazł się w próżni, trzymany przez młodą kobietę jedynie za
nadgarstek.
Z tą różnicą, że teraz mógł dosięgnąć skalnej półki.
Salim postawił na niej jedną stopę, następnie drugą, po czym zaczepił się palcami w wygodnych
miejscach. Kiedy był już bezpieczny, Ellana puściła go i zeszła do niego.
Salim spojrzał na lewą rękę młodej kobiety. Stalowe ostrza zniknęły; pomiędzy palcami płynęła
strużka krwi.
-
Zraniłaś się... - powiedział zaniepokojony.
-To nic - zapewniła. - Moje ostrza są precyzyjnymi narzędziami, nie czekanami. Wszczepy nie zostały
stworzone, żeby wytrzymywać podobne obciążenia. Mam nadzieję, że nie są uszkodzone.
-
Genialne są te... - wykrzyknął Salim.
-
Zamilcz!
Głos Ellany był zimny i ostry.
-
Zanim zmyję ci głowę za to, w co nas wpakowałeś, będziesz musiał podjąć ważną decyzję, być
może najważniejszą w twoim życiu.
-Ale...
-
Milcz, powiedziałam! To, co zobaczyłeś, jest jednym z najbardziej strzeżonych sekretów
cieniołazów. Ludzie, którzy go odkryli, zapłacili za to życiem.
-
Nie ma sprawy... - rzucił Salim niezbyt pewnym głosem. - Nikomu o tym nie powiem.
-To nie wystarczy! Powiedziałam ci, że będziesz musiał podjąć decyzję. Kiedy Skrzepli zostaną
uwolnieni, pojedziesz ze mną. Poświęcisz mi trzy lata życia, bez możliwości zmiany zdania, skarżenia
się czy dyskutowania.
-
A jeśli nie?
-
Skaczesz.
Salim spojrzał Ellanie w oczy. Młoda kobieta nie żartowała. Była nawet śmiertelnie poważna. Salim z
trudem przełknął ślinę.
-
Tak naprawdę nie mam wyboru.
-
Zawsze mamy wybór. Chciałeś podjąć się czegoś zbyt trudnego dla ciebie. Gdybyś został na
dole, nie wydarzyłoby się nic z tego, co zaszło.
-
Dlaczego więc mnie uratowałaś?
-
Ponieważ jesteś tego wart i ponieważ sądzę, że jesteś godny tego, żeby odebrać prawdziwą
naukę. Nie podejmę jednakże decyzji za ciebie. Wolę raczej, żebyś rozpłaszczył się u podnóża tego
urwiska.
Nagle Salim zobaczył, jak otwiera się przed nim świetlana przyszłość, złożona z przygód, wspinaczek i
wyczynów. Czy Ellana proponowała mu zostanie cieniołazem?
-
Zgadzam się! — oświadczył w końcu. — Wchodzę w to!
-Trzy lata, Salim, i daję słowo, że to nie będzie zabawa...
-
Powiedziałem ci, że się zgadzam.
Z kolei Elłana spojrzała chłopcu głęboko w oczy. Był szczery, stały i nigdy nie zmieniał raz podjętej
decyzji. Uśmiechnęła się.
-
A więc, zaczynamy od razu — zdecydowała.
-
Co wy tam wyczyniacie na górze?
Młoda kobieta pochyliła się do Edwina i Camille nadal tkwiących na dole z uniesionymi głowami.
-
Wszystko w porządku! - odkrzyknęła. - Zejście w tym miejscu jest zbyt niebezpieczne.
Pójdziemy dalej w górę i znajdziemy inną drogę powrotną. Nie martwcie się o nas!
Następnie odwróciła się do Salima.
-
Dalej, wspinaj się! Sprawnie i elegancko, jeżeli nie chcesz, żebym skopała ci tyłek!
Salim wziął głęboki oddech i znalazł pierwszy punkt oparcia.
Dotarł do poważnego życiowego zakrętu, podobnego do tego, który nastąpił, kiedy zdecydował się
nie wracać do domu. Był szczęśliwy.
U podnóża urwiska Camille odwróciła się do Edwina.
-
Co oni robią? - zapytała.
- Słyszałaś równie dobrze jak ja, wspinają się dalej. Edwin nie wyglądał na zaniepokojonego. Camille
zmusiła się do oderwania wzroku od wspinających się. Miała zaufanie do Ellany, jej przyjacielowi nic
już nie groziło.
W porównaniu z bojownikami Chaosu, Mental jest tym, czym wilk przy sforze psów. Bojownicy
Chaosu niosą śmierć, Mentai JEST śmiercią!
*Sal Hil' Murań, pan miasta Al-Vor, Dziennik okrętowy
Salima zaczynały boleć przedramiona, miał zdartą skórę z opuszek palców i przede wszystkim nie
ośmielał się patrzeć w dół. Pokonał właśnie szczególnie trudny odcinek i omal nie spadł. Tylko ostry
rozkaz Ellany zmusił go do wzięcia się w garść. Ellana wspinała się obok Salima, spokojnym głosem
udzielając mu licznych rzeczowych rad.
Z bliska wyczyny Ellany przedstawiały oszołamiający widok. Zostawiała Salimowi najlepsze punkty
podparcia, a sama czepiała się prawie niewidocznych uskoków. Cały czas trwała w gotowości, by
naprawiać potknięcia swojego ucznia i najzupełniej kpiła sobie z przyciągania ziemskiego. Po pewnym
czasie, który wydał się Salimowi nieskończonością, dotarli do pierwszej dużej półki skalnej.
Znajdowali się tam Faelsi.
Było ich około dziesięciu, siedzieli oparci wygodnie o skały, z łukami leżącymi obok nich. Nie wyżsi niż
metr pięćdziesiąt, szczupli i zgrabni, ubrani byli w skóry, które nie zakrywały ramion i nóg. Ich
karnacja była ciemna, równie ciemna jak karnacja Salima. Oczy, skośne jak u kotów, zdawały się
ogromne w drobnych, trójkątnych twarzach. Nadgarstki i kostki nóg ozdobione mieli bransoletami z
pereł i piór. Na ich ustach malowały się szerokie, promienne uśmiechy, które Salim odszyfrował bez
najmniejszego trudu. Drwili sobie z nich!
Ellana musiała dojść do takiego samego wniosku i zesztywniała. Udało jej się jednak opanować,
ponieważ kiedy się odezwała, ton jej głosu był spokojny, prawie wesoły.
-
Przyszliśmy, panowie, żeby wam podziękować. Wasza interwencja wczoraj wieczorem
pozwoliła nam zyskać dwie, trzy minuty snu. To prawda, że zmarnowaliście sporą liczbę strzał,
trafiając w skały, ale warunki były trudne i w każdym razie liczą się intencje, czyż nie? t
Ellana, nie czekając na odpowiedź, kontynuowała słowną masakrę. Triumfowała i Salim zdał sobie
sprawę, że się uśmiecha. Był niesłychanie dumny, że taka kobieta wybrała go na ucznia.
-
Myślałam, że zejdziecie po nieliczne strzały, które nie połamały się na skałach, ale nie
widziałam was. Czyżby nieśmiałość? To dlatego kryjecie się tutaj, nie mylę się?
Faelsi zawrzeli ze złości, ich ręce sięgnęły po łuki.
-
Spokojnie, przyjaciele!
Salim podniósł wzrok ku miejscu, z którego dochodził głos.
Młody wojownik siedział na występie skalnym, z nogami w próżni, kilka metrów nad nimi, i przyglądał
im się z uśmiechem.
-
Cóż za wymowność! - rzucił. - Gdyby ludzie być w połowie równie skuteczni, co pięknie
mówić, to nie przegrywać właśnie wojny ze Świniami! Taka sama prawda, jak to, że ja nazywać się
Chiam Vite.
-
Mówimy, to prawda, i robimy, co możemy w walce z Raisami, to też prawda, ale nikt nie
może nam zarzucić, że chowamy się po kątach albo szpiegujemy.
Rozległ się okrzyk i jeden z Faelsów poderwał się na nogi, z łukiem w ręku. Chiam wybuchł donośnym
śmiechem.
-
Spokojnie, kuzynie. Ta istota ludzka mieć sztylet w miejscu języka. Nie dać się złapać w jej
pułapki. Ty, kobieto - mówił dalej - dobrze wiedzieć, że Faëlsi nie ukrywać się. Oni pokazywać się,
kiedy mieć na to ochotę i komu chcieć, to być co innego.
Teraz z kolei Ellana zaczęła się śmiać.
-
A więc to przez przypadek siedzicie tak wysoko, gdy niebezpieczeństwo jest na dole? -
zapytała.
-
Łańcuch Żwawiecki być doskonałym miejscem na ćwiczenie wspinaczki. My obozować tutaj,
zanim wy pojawić się, uciekając przed hordą Świń.
-
Trening wspinaczki?
-Tak!
-
Szkoda, że wcześniej mnie o tym nie poinformowaliście. Właśnie udzielałam lekcji mojemu,
obecnemu tutaj, młodemu przyjacielowi. Mogliście przy okazji skorzystać... - powiedziała szyderczo
Ellana.
Wyglądało na to, że Chiamowi Vite'owi nie spodobała się ta uwaga. Zeskoczył z półki, na której
siedział, i wylądował miękko przy młodej kobiecie. Był niższy od niej, ale ta różnica wzrostu nie
pomniejszała go.
Stał w dumnej postawie z ironicznym uśmiechem na ustach, jednak dla Salima było oczywiste, że
Ellana uraziła jego miłość własną.
-
W dzień, w którym istota ludzka dać mi lekcję wspinaczki, ja chcieć być powieszonym albo, co
gorsza, zostać na jej służbie przez dwanaście księżyców! - oznajmił.
Ellana zmierzyła go wzrokiem.
-
Przysięgasz?
-Tak!
-
Na strzałę?
Faëls spojrzał uważnie na młodą kobietę.
-
Ja nie wiedzieć, kto nauczyć cię naszych zwyczajów, ale tak, ja przysięgać na strzałę. Ty
wiedzieć, że przysięga złożona w ten sposób nie może być złamana. Ja zobowiązać się być na twoje
rozkazy, jeżeli ty udowodnić, że być lepsza ode mnie.
Chiam Vite wyciągnął z kołczanu długą strzałę oblepioną czerwonymi piórami, chwilę trzymał ją
poziomo przed sobą, po czym zdecydowanym ruchem przełamał ją na dwa kawałki, które rzucił pod
nogi.
-
Na strzałę - potwierdził.
Następnie przyjrzał się klifowi nad nimi i Salim podążył za jego spojrzeniem. Łańcuch Żwawiecki
wznosił się jeszcze na wysokość stu metrów, chociaż mniej stromo niż u podnóża.
-
Zbyt łatwe! - powiedziała kpiąco Ellana.
-
A ty, co proponować?
-
Zejście w dół. Kto pierwszy, żywy, znajdzie się na dole, wygrywa. r
Chiam Vite zdjął kołczan i położył go na ziemi.
-
Dobrze! - zgodził się. - A ty, co postawić w tej grze?
-
Nic. Złamałeś strzałę za wcześnie, zanim miałam czas do czegokolwiek się zobowiązać.
Będziesz się wspinać dla chwały, Chiam!
Faëls skrzywił się, ale nic nie odpowiedział.
Ellana rozgrzała nadgarstki, po czym odwróciła się do grupy Faelsów.
-
Czy możecie zadbać o bezpieczeństwo mojego przyjaciela? Nie umie się wspinać, a
obiecałam, że sprowadzę go całego i zdrowego do obozu.
Salim, urażony tym komentarzem, nie odezwał się.
-
Moi kuzyni towarzyszyć twojemu młodemu przyjacielowi - zapewnił Chiam. — Ty móc
zaczynać?
-
Kiedy tylko chcesz.
Ellana i Chiam zbliżyli się do krawędzi urwiska. Salim i Faëlsi podążyli za nimi. Ellana porzuciła kpiarską
maskę i rysy jej twarzy odzwierciedlały wielkie skupienie.
Jeden z Faelsów wydał sygnał i młoda kobieta skoczyła w próżnię. W ostatniej chwili odwróciła się i
jej palce zaczepiły o krawędź występu skalnego. Zaczęła schodzenie.
Chiam postąpił w identyczny sposób i wspinacze zniknęli pozostałym z oczu.
Salim położył się na brzuchu, żeby śledzić przebieg współzawodnictwa. Ellana i Chiam Vite pokonali
już prawie dziesięciometrowy odcinek ściany. Przemieszczali się ze zdumiewającą szybkością. Bardziej
przypominało to kontrolowane spadanie niż prawdziwe schodzenie. Nie sposób było odgadnąć, kto
wygra. Ich ruchy były równie płynne i dokładne, ich techniki podobne, przedkładające gib-kość i
zręczność ponad siłę.
Salim wiedział, o ile trudniej jest schodzić, niż się wspinać. Zdawał sobie sprawę, że jest świadkiem
prawdziwego wyczynu, przy którym mocno bladły osiągnięcia wspinaczy z jego świata.
Obok niego Faëlsi żywo komentowali wyścig w języku przypominającym mieszaninę rosyjskiego i
chińskiego.
U podnóża urwiska do Edwina i Camille dołączył Bjorn. Wszyscy troje obserwowali, jak przeciwnicy
używają swych niezwykłych umiejętności, żeby się prześcignąć.
Ellanie i Chiamowi zejście z klifu zajęło o wiele mniej czasu niż Salimowi wspinaczka w górę.
Wydawało się, że rywale dotknęli ziemi w tej samej sekundzie. Z dystansu niemożliwe było ustalenie,
kto wygrał. Wśród Faelsów, nie-zgadzających się co do wyniku, rozległy się krzyki. Większość
jednakże zdawała się nie wątpić w zwycięstwo przywódcy.
Jeden z Faelsów dał znak Salimowi.
-
Pójść za nami - powiedział do chłopca. - My pokazać ci łatwy szlak.
Musieli zboczyć z najkrótszej drogi, ale zejście nie było niebezpieczne i chłopak poradził sobie bez
większych problemów. Kiedy znaleźli się już na dole, Salim wraz z grupą Faelsów ruszył wzdłuż
Łańcucha Żwawieckiego w kierunku obozowiska. Chiam Vite wyszedł im na spotkanie.
Miał ponurą minę i, zanim jego współbracia zdążyli cokolwiek powiedzieć, przemówił w swoim
języku.
Jeden z Faelsów chciał mu przerwać, ale Chiam podniósł głos, zmuszając go w ten sposób, żeby
zamilkł. W końcu Chiam wydał ostatni rozkaz. Jego rodacy patrzyli na niego z ogromnym zdumieniem,
ale żaden się nie odezwał. Jeden po drugim odwrócili się i oddalili. Salim znalazł się sam w
towarzystwie Chiama Vite'a.
-
Ona wygrać - powiedział po prostu Faëls.
W całym wszechświecie ścierają się dwie siły, nie sądźcie jednak, że chodzi o dobro i zło. Te pojęcia są
typowo ludzkie i zależą całkowicie od punktu widzenia obserwatora. Nie, ja mówię o siłach
fundamentalnych: Porządku i Chaosie. Wszechświat zrodzony jest z Chaosu; natura, istoty żyjące, są
środkami, których używa, żeby dążyć do Porządku. Edwin Til' Illan, Przemowa do kandydatów do
Czarnej Legii
Tymczasem obozowisko się rozbudziło i wszyscy krzą-
tali się, zajmując się swoimi sprawami. Wyglądało na to, że Maniel nie cierpi już z powodu doznanej
poprzedniego dnia rany, Bjorn też prawie wyzdrowiał. Tylko mistrz Duom nadal był przemęczony.
Miał woskową cerę i wciąż skarżył się na ból w klatce piersiowej. Artis Valpierre nie wyglądał jednak
na bardzo zaniepokojonego.
- Mistrz Duom potrzebuje po prostu odpoczynku, nic więcej - poinformował Edwina. - Dopóki nie
spędzi tygodnia w łóżku, nie odzyska sił, ale potem będzie już dobrze. Jeżeli przestanie uważać się za
młodzieniaszka i biegać po lesie...
Powrót Salima i Chiama przerwał rozmowę. Edwin zwrócił się ceremonialnie do Faëlsa w jego
własnym języku i Chiam Vite się rozpogodził.
- Ja ci dziękować, Edwin Til' Illan - powiedział po prostu.
Faéls poszedł następnie do Ellany i rozmawiał z nią dłuższą chwilę ściszonym głosem.
Bjorn zbliżył się do Salima.
- Uratowałeś mi życie, chłopcze - oświadczył z naciskiem.
- Już drugi raz.
Rycerz miał uroczystą minę, co nie powstrzymało Salima od uśmiechnięcia się.
-Wiem... - rzucił obrzydliwie pretensjonalnym tonem.
- I boję się, żeby nie stało się to zwyczajem. Nie zawsze
będziesz mógł na mnie liczyć.
Bjorn rozwarł szeroko oczy. Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, odezwała się Camille.
-Ty bezmózgi mięczaku! - zaatakowała Salima. – Nie wpadłeś na nic bardziej głupiego niż
odgrywanie Spider-
mana i prawie połamanie sobie karku?
-Ale...
- Ale co?
Salim z żałosną miną odwrócił się do rycerza.
- Na pomoc... - jęknął.
- Mój młody przyjacielu, czy zawsze masz zamiar na mnie liczyć? - dobił go rycerz.
- Kiedy skończycie się już kłócić - odezwał się Edwin - może któryś z was pomyśli o zajęciu się
końmi, sprawdzeniu wozu i przygotowaniu bagaży do dalszej drogi.
Fechtmistrz przemówił uprzejmym tonem, ale tylko z półuśmiechem. W obozie od razu
zapanowało ożywienie.
Camille wyszczotkowała konia Hansa, następnie Siwego, naśladując Ellanę, która czyściła zgrzebłem
Szmera, przemawiając do niego łagodnie.
Bjorn i Maniel zajęli się swoimi wierzchowcami, po czym dokonali przeglądu zaprzęgu.
Salim pomógł im dociągnąć popręgi i to właśnie on odkrył, że belka poprzeczna jest uszkodzona.
-
Jakżeż ją naprawimy? - złorzeczył Bjorn, drapiąc się po głowie.
-
Zacząć od wyciągnięcia jej z gniazda - poradził Chiam Vite. - Poteip być łatwiej pracować.
Po zakończeniu rozmowy z Ellaną Faels długo przechadzał się po obozie, z posępną miną. Przegrana
ciążyła i trudno było mu się pogodzić z myślą, że będzie musiał słuchać rozkazów Alavirianki.
Potrzebował trochę czasu, żeby jego wrodzony spokój ducha i poczucie humoru wzięły górę. Teraz już
miał to za sobą, był uśmiechnięty i raczej pogodny.
-
Znasz się na stolarce? - z nadzieją zapytał go Bjorn.
-
Trochę - odpowiedział Chiam. — Pokazać mi tę część. Maniel podał mu wyjętą belkę i Faels
przyjrzał jej się
uważnie. Drewniana część o długości metra, łącząca wóz z pasami uprzęży, na jednym końcu była
zniszczona i w każdej chwili mogła puścić.
-
Idealnie być ją zmienić - wyjaśnił Chiam. - Ponieważ jednak potrzebować ją naprawić, ja
myśleć, że ty musieć usunąć wszystko to, co być uszkodzone i wzmocnić belkę drewnianą częścią,
którą przyciąć do właściwego rozmiaru. Ja móc to zrobić, jeżeli wy mieć piłę.
Bjorn spojrzał na Maniela, który pokręcił przecząco głową.
-
A więc to się komplikować - stwierdził Chiam. - Ja spróbować moim nożem, ale to zająć dużo
czasu. Jeżeli my chcieć, żeby to trzymać, potrzebować użyć twardego drewna.
-
Chcesz, żebym uciął jakąś gałąź? - zaproponował Maniel.
-
Nie, drewno być zielone, za dużo pracować. Ja wyciąć tę część w jednej z drabin wozu. To jej
nie zrńszczyć i doskonale się nadawać.
Faels obejrzał dokładnie drabinki, szukając deski nadającej się do zrealizowania planu. Nagle
zagwizdał zaskoczony.
-
Wy nie mieć piły - rzucił - ale jeżeli wy posiadać nóż, który zrobić to, ja być zainteresowany.
Pozostali podeszli bliżej. Chiam przyglądał się cięciu, które zrobił mistrz Duom sztyletem
narysowanym przez Camille.
-
To nóż Ellany — powiedział Salim, zanim Bjorn zdążył dać mu znak, żeby był cicho.
Chiam pochylił się tak nisko, że prawie dotykał nacięcia nosem.
-
To być niewiarygodne! - oznajmił. - Ja musieć obejrzeć ten nóż.
Nie zwlekając dłużej, poszedł do Ellany.
-
Popełniłem gafę? - zapytał Salim.
-
Obawiam się, że wejdzie ci to w nawyk! — stwierdził Bjorn bez cienia wyrozumiałości.
-
Nie mogłem wiedzieć... — usprawiedliwił się chłopiec.
-
Być może, ale jedno jest pewne: gdyby różne części twojego ciała zrobiły wyścig, twój język z
pewnością znalazłby się na mecie jpierwszy, a mózg przybyłby ostatni, daleko za wszystkimi.
Salim zrobił zmartwioną minę. Bjorn nie mógł dłużej się powstrzymać i wybuchnął śmiechem.
-
Ależ nie trać odwagi! - rzucił w końcu. - Ellana z pewnością zje cię na surowo, a Edwin
zmiażdży kawałki, o których zapomni, ale nigdy nie trzeba tracić nadziei.
W tym momencie wrócił Chiam w towarzystwie Camille i Ellany. Trzymał w ręce sztylet. Przyglądał
mu się zafascynowany, a zarazem zdumiony. Potrzebował kilku sekund, żeby dojść do siebie. Ellana w
tym czasie spojrzała znacząco na Salima, który natychmiast jakby się skurczył.
W końcu Faels przyłożył nóż do drabinki i odciął bez najmniejszego trudu kawałek drewna, który był
mu potrzebny. Następnie ponownie zagwizdał i pogrążył się w obserwacji ostrza.
-
Nie mieć najmniejszego śladu stępienia - stwierdził. - Ja chełpięsię, że być specjalistą i stal
Faelsów być najlepsza na świecie, ale nigdy nie widzieć równie doskonałego przedmiotu. Skąd go
mieć?
Ludzie popatrzyli na siebie z zakłopotaniem. Chiam zmarszczył brwi. Camille rzuciła się na głęboką
wodę.
-
To ja podarowałam go Ellanie - wyjaśniła. - Od dawna był w mojej rodzinie.
-
Nigdy nie powinnaś wyzbywać się podobnej broni -zaprotestował Chiam. - Być bezcenna.
-
Możliwe - przyznała Camille. - Ale Ellanie przyda się o wiele bardziej niż mnie.
-
Cóż, to być wasze sprawy - zakończył Faels. Wróciwszy do przerwanego zadania, pracował
zręcznie i dokładnie. Szybko zakończył naprawę i oddał sztylet Ellanie.
-Ja zwracać twoja własność. Jeżeli ty kiedyś chcieć się jej pozbyć, pomyśleć o mnie.
Młoda kobieta odpowiedziała uśmiecheńi i włożyła sztylet za pas. Poczekała, aż Faels odszedł, i
odwróciła się do Salima, który, czując nadciągającą burzę, wymknął się i pomagał Ed winowi w
przygotowaniu obiadu. Ellana uśmiechnęła się.
Salim był jeszcze nieokrzesany, pełen wad, ale kiedy otrzyma wykształcenie cieniołaza, stanie się
równie doskonały jak ostrze tego sztyletu.
Celem Bojowników jest zniszczenie Porządku i powrót do pierwotnego Chaosu. Z tego względu są
nam bardziej obcy niż najdziksze potwory z Cienistego Lasu. Edwin Til' Ulan, Przemowa do
kandydatów do Czarnej Legii podczas posiłku Chiam Vite miał okazję zawrzeć ™ znajomość z
członkami grupy. Prawie wbrew woli musiał przyznać, że otaczające go osoby były niezwykłe. Już w
trakcie poprzednich wypraw do Gwendalaviru słyszał o Edwinie Til' Illanie, Fechtmistrzu Cesarza i
przestał wątpić w zdolności Ellany Caldin. Teraz poznał Duoma Nil' Erga, zrzędliwego starca,
odznaczającego się przenikliwym umysłem, pomimo przytłaczającego go zmęczenia, oraz Artisa
Valpierre'a, marzyciela, pierwszego z tych, których kiedykolwiek spotkał. Ze zdumieniem stwierdził
też, że chociaż Bjorn i Maniel ważyli każdy trzy czy cztery razy więcej od niego, byli przyjemnymi
rozmówcami. Jednak najbardziej zdumiewało go dwoje nastolatków.
Chłopak, Salim, miał ten sam kolor skóry co on i Chiam podejrzewał, że wśród jego przodków był jakiś
Faels. Związki pomiędzy ludźmi i Faelsami były rzadkie, ale płodne. Istniały istoty półkrwi. W połowie
Faels czy też nie, chłopiec miał w sobie tyle energii, że Chiam zastanawiał się, kim zostanie, kiedy
dorośnie. O ile wcześniej nie złamie karku...
Dziewczyna była jeszcze bardziej osobliwa. Miała na imię Camille, ale Chiam kilkakrotnie słyszał, że
mistrz Duom nazywa ją Ewilan. W pierwszej chwili zauważało się wyłącznie jej wdzięczną twarz i
piękne, duże, fiołkowe oczy, następnie niezauważalnie przyciągała emanująca od niej aura, trzymana
jeszcze na uwięzi przez dziecinną część jej osobowości. Dziewczyna w jednej sekundzie zachowywała
się zupełnie jak dziecko, a w drugiej okazywała dojrzałość charakteru, zdumiewającą nawet u
dorosłego. Jej towarzysze starali się wprawdzie jej nie wyróżniać, jednak zwracali szczególną uwagę
na to, co mówi i robi. Nie wspominając o Edwinie, który właściwie nigdy nie spuszczał jej z oczu.
Chiam ze zdumieniem zdał sobie sprawę, że-Camille stanowiła centrum grupy, powód, dla którego
podróżowali wszyscy razem, i zastanawiał się, kim tak naprawdę była ta dziewczynka znajdująca się
naprzeciw niego.
Zanim wyruszyli w dalszą drogę, Edwin i Maniel weszli do Bramy Ghula i wrócili na miejsce
wczorajszej walki. Edwin chciał odzyskać strzały i upewnić się, że z zachodu nie nadciąga żadne
niebezpieczeństwo. Salim nalegał, żeby im towarzyszyć. Edwin wahał się przez chwilę, po czym
wzruszył ramionami.
-Jak chcesz - powiedział. - Widok nie będzie zbyt przyjemny. Jeżeli się pochorujesz, miej pretensje
tylko do siebie.
Trupy Raisów nadal leżały na ziemi i Salim z obrzydzeniem odkrył ilość przelanej krwi. Dzikie
zwierzęta przewinęły się tędy w nocy i spowodowane przez nie spustoszenia powiększyły jeszcze te,
wyrządzone przez broń. Salim zamknął oczy.
-
Przypuszczam, że gdybyś tu z nami nie przyszedł, pochorowałbyś się z ciekawości... —
westchnął Edwin, potrząsając głową. - Sam musisz stwierdzić, co łatwiej znieść.
Niedaleko od nich, w wysokiej trawie rozległ się chrapliwy pomruk. Edwin położył dłoń na rękojeści
szabli.
-
Tygrys preriowy... - powiedział cicho. - Na pewno spędził noc na miejscu, żeby móc
kontynuować ucztę. W tył zwrot, ale bez pośpiechu. Jeżeli nie będziemy wykonywać gwałtownych
ruchów, nie zaatakuje nas. Trudno, będziemy musieli odżałować strzały.
Wycofali się do Bramy Ghula. Kiedy do niej weszli, zaczęli oddychać swobodnie.
-
Jak duży jest taki tygrys preriowy? - zapytał Salim.
-
Mniej więcej jest wielkości ogra, trzymającego się na czworakach. Trochę niższy, za to dłuższy
i równie ciężki.
-
Kiedy byliśmy tu po raz pierwszy, wydawało mi się, że widziałem jednego nieopodal Lasu
Barail - przypomniał sobie Salim.
-
Mieliście szczęście - stwierdził lakonicznie Edwin. Kiedy wrócili do obozowiska, wóz był już
załadowany.
Ustalono, że Salim pokieruje zaprzęgiem, a mistrz Duom i Artis Valpierre pojadą z tyłu. Camille z
przyjemnością wsiadła na grzbiet Szmera, Ellana na wierzchowca Hansa, a Chiam na należącego do
marzyciela konia, który prawie
już odzyskał formę. W takim szyku wyruszyli w drogę.
Na wschód od Łańcucha Żwawieckiego preria była mniej zielona. Wysokie trawy spalone gorącym
słońcem lata wysychały, barwiąc się na żółto. Duże zagajniki, nadal równie liczne, złożone były raczej
z drzew liściastych rfiż iglastych. Zobaczyli mnóstwo biegaczy, przypominających małe, barwne
strusie, oraz stado dzikich gwizdaczy, które uciekło na ich widok.
Droga była szeroka, dobrze utrzymana, czasami odchodziły od niej odnogi, prowadzące z pewnością
do wiosek. W godzinach popołudniowych spotkali innych podróżnych.
Było to dwunastu mężczyzn, którzy kierowali się na zachód, jadąc po bokach dwukółki załadowanej
kuframi. Kiedy ich mijali, położyli dłonie na broni. Edwin zadowolił się skierowaniem do nich
krótkiego pozdrowienia.
-
Strażnicy eskorty - wyjaśnił, kiedy się oddalili. - Mają się na baczności. W tej chwili każde
spotkanie stanowi potencjalne niebezpieczeństwo, zwłaszcza jeżeli konwojują coś cennego.
Upał stawał się przytłaczający i Camille była wdzięczna Ellanie za pożyczenie jej niebieskiej apaszki do
zawiązania na włosach.
Przejechali przez jedną wioskę, następnie drugą, po czym przybyli do dużego miasteczka. Wszyscy
doceniliby krótki postój, ale Edwin zdecydował, że będą kontynuować podróż. r
Okolica obfitowała w rozległe pola zbóż, pośrodku których wznosiły się budynki, przypominające
bardziej niewielkie fortece niż tradycyjne gospodarstwa rolne.
-
Moi dziadkowie ze strony matki mają takie gospodarstwo - powiedział do Camille Bjorn. -
Gospodarz może zarządzać aż pięćdziesięcioma pracownikami, którzy mieszkają na miejscu. Jeżeli
doliczysz do tego żony i dzieci, zrozumiesz, że te budowle są prawdziwymi wioskami,
zorganizowanymi, aby radzić sobie same, nawet w wypadku ataku łupieżców.
-
A ty, dlaczego nie zostałeś gospodarzem ziemskim?
-
Moja matka opuściła gospodarstwo, żeby poślubić mojego ojca, który dorobił się fortuny na
handlu skórami. Wyrastałem w Al-Chen, mieście położonym na północny zachód od stolicy, w pobliżu
jeziora Chen. Spędzałem jednak dużo czasu w gospodarstwie moich dziadków, najpierw bawiąc się w
stodołach, potem biegając za pasterkami. Później, kiedy się okazało, że nie mam w ogóle talentu do
handlu, uprawy ziemi czy czegokolwiek innego, nauczyłem się władać bronią. Kupiłem zbroję i mój
pierwszy topór, po czym wyruszyłem w drogę. Jeszcze niedawno byłem przekonany, że jestem
doskonałym błędnym rycerzem, dumnym i romantycznym. Teraz zaczynam rozumieć, że
zmarnowałem sporo lat i pieniędzy, ukrywając przed sobą prawdę. Jak nędzny aktor grałem mało
chwalebną rolę, która dziś napełnia mnie żalem, ale miałem już okazję o tym ci powiedzieć.
Camille słuchała z poważną miną i Bjorn podjął:
-
Sam nie wiem, dlaczego opowiadam ci podobne rzeczy. Dorosły mężczyzna, nawet równie
infantylny jak ja, który zwierza się młodej dziewczynie, prawie jeszcze dziecku... To się nie zdarza
często, a może jest nawet niepożądane! Dobrze, koniec z egocentryzmem, opowiedz pii o sobie, o
twoim wcześniejszym życiu, o tym, co teraz czujesz.
Camille pochyliła się, żeby pogłaskać po szyi Szmera, po czym zaczęła mówić.
-
Chyba niewiele mam do opowiedzenia. Mam wrażenie, że obudziłam się ze snu. Spędziłam
siedem lat, żyjąc w spowolnionym tempie, nie zdając sobie sprawy, że czekałam, żeby tutaj wrócić.
Rodzina, która mnie adoptowała, nie była kochająca i nawet jeżeli cierpiałam z tego powodu, teraz
jestem zadowolona. W ten sposób rozstanie nie było bolesne. Oprócz Salima nie miałam innych
przyjaciół i zrozumiałam dzisiaj, że przez wszystkie te lata nie znajdowałam się całkowicie tam. Część
mnie pozostała w Gwendalavirze i nie pozwalała mi w pełni się zintegrować. Zbudziłam się,
wróciwszy tutaj, i moje wspomnienia nie są żywsze od sennych marzeń, które rozpraszają się o
poranku.
Bjorn słuchał z otwartymi ustami.
-
Ależ ile ty masz lat, żeby w ten sposób mówić? - zapytał w końcu.
-
Nie wiem, Bjorn. Naprawdę nie wiem. Być może cztery tysiące dziewięćset piętnaście dni, być
może czternaście czy piętnaście lat. Czasami wydaje mi się, że jestem niemowlakiem, a kiedy indziej
czuję, że mam kilka wieków. Czy to ważne? To nie przeszkadza mi w byciu sobą, nie sądzisz?
Bjorn przetarł oczy,
-
Poddaję się, Camille! Nie jestem wystarczająco inteligentny, żeby z tobą dyskutować. Jeżeli
chcesz, możemy kontynuować, walcząc toporem wojennym, w przeciwnym razie byłbym ci wdzięczny
za niewielkie obniżenie poprzeczki.
-
Nie udawaj głupszego, niż jesteś! - odparła kpiąco Camille. - Doskonale zrozumiałeś, co
powiedziałam.
Rycerz tylko mrugnął do niej okiem i spiął konia, żeby zrównać się z Edwinem.
Wczesnym wieczorem napotkali oddział wojskowy.
-
Gwardia cesarska - oznajmił Edwin.
Oddział złożony był z sześciu postawnych siedzących na koniach bojowych żołnierzy w lśniących
zbrojach.
Ten, który nimi dowodził, podniósł ramię, nakazując podróżnym się zatrzymać.
-
Dzień dobry - rzucił mocnym głosem. - Czy możecie mi powiedzieć, co sprowadza was na tę
drogę i dokąd zmierzacie?
-
Jesteśmy na usługach Cesarza i udajemy się do Al-Jeit - wyjaśnił Edwin.
Żołnierz w lśniącej zbroi wzdrygnął się zaskoczony, po czym zasalutował.
-
Generał Til' Illan... - wymamrotał. - Nie poznałem pana. Zechce mi pan wybaczyć.
-
A teraz jeszcze generał! W jego kolekcji brakuje chyba tylko tytułu papieża... - zakpił pod
nosem Salifn.
Edwin ruchem ręki uspokoił żołnierza.
-
Nie ma problemu. Nie mogliście wiedzieć, kim jesteśmy, i wykonujecie swoje obowiązki. Czy
droga do stolicy jest bezpieczna?
-Tak, generale. Nie mamy do zameldowania żadnych incydentów.
-
A na drugim brzegu rzeki?
-
Mamy stałe posterunki aż do Al-Jeit. Czy życzy pan sobie, generale, żebyśmy was
eskortowali?
Edwin zastanawiał się przez chwilę, po czym pokręcił przecząco głową.
-
Nie będzie takiej potrzeby, dziękuję. Mieliśmy kilka starć pomiędzy Al-Vor i Łańcuchem. Po
drodze natknęliśmy się na bandytów, a na Wzgórzach Taj na ogry.
Żołnierz zmieszał się.
-
Ta strefa nie jest bezpieczna, generale, ale nie jesteśmy już wystarczająco liczni, żeby ją
nadzorować. Otrzymaliśmy rozkaz, żeby ograniczyć zasięg naszego działania. Patrolujemy już tylko
obszar pomiędzy Pollimage i Łańcuchem Żwawieckim.
-
Rozumiem - uspokoił go Edwin. - Powodzenia.
-
Dziękuję, generale. Szerokiej drogi.
Gwardziści cesarscy ustawili się wzdłuż krawędzi drogi i Salim trzasnął lejcami. Czuł się dumny, że
podróżuje w towarzystwie tak ważnej osobistości jak Edwin. Nie mógł się powstrzymać od
wyprostowania z godnością pleców.
-
Uważaj z tym nadymaniem się, bo w końcu pękniesz! - powiedział z ironią Bjorn.
Sferograf: klejnot wysubtelniający percepcję Zwojów. Sferograf Ts'żerców nastawiony jest na fale
umysłowe właściwe jaszczurzym wojownikom. Alavirianin nie jest w stanie dotknąć go celowo, a
jeżeli dojdzie do mimowolnego kontaktu, może on spowodować bardzo poważne zaburzenia
psychiczne, a nawet śmierć. Encyklopedia wiedzy i mocy
Zachodziło już słońce, kiedy Edwin dał sygnał do zatrzymania się. Od spotkania z gwardią cesarską ich
przewodnik zdawał się o wiele bardziej rozluźniony i przy rozbijaniu obozowiska wszystkim dopisywał
humor.
Nazajutrz wyruszyli wcześnie, żeby skorzystać jeszcze z chłodu poranka. Chiam Vite pogodził się już"w
zupełności z zaistniałą sytuacją i okazał się sympatycznym, dowcipnym towarzyszem. Uraczył ich
znakomitymi opowieściami, w których nie omieszkał pokpiwać sobie z pretensjonalności ludzi,
stanowiącej według niego dominującą cechę tej rasy. Był jednakże na tyle delikatny, żeby nikt nie
poczuł się urażony.
Długie odcinki drogi były teraz wybrukowane bladoróżowymi kamiennymi płytami, gładkimi i
twardymi, więc łatwiej było posuwać się naprzód.
Edwin zdecydował, że na kolejną noc zatrzymają się w zajeździe, więc ku ogólnemu zadowoleniu spali
w łóżkach. Camille westchnęła z przyjemnością, wyciągając się na materacu. Ellana, dzieląca z nią
pokój, uśmiechnęła się.
- Często marzyłam o zabraniu ze sobą łóżka w podróż - wyznała. - Ale Szmer nigdy nie zgodził się,
żeby je dźwigać.
Edwin pozwolił im wyspać się do woli. Kiedy wyruszyli w drogę, panował już przytłaczający upał. Nie
zdołało to jednak popsuć im dobrego samopoczucia, które mieli po wygodnie spędzonej nocy.
Pod koniec dnia dotarli do brzegów rzeki Pollimage. Camille, która jechała z przodu obok Edwina,
pomyślała najpierw, że to ocean. Bezmiar wody rozciągający się aż po horyzont. Błękitny, ruchomy
świat, na którego powierzchni odcinały się, w większości białe, żagle. Następnie na granicy pola
widzenia dostrzegła rzeźbę terenu.
Pollimage naprawdę była rzeką, tak szeroką jak cztery Amazonki położone obok siebie. Camille
otwierała właśnie usta, żeby krzyknąć z podziwu, kiedy go zobaczyła.
Nie wydała z siebie żadnego dźwięku.
Most strzelał do nieba zarazem pełnym wdzięku, jak i mocnym łukiem. Skrzył się, jakby był ze światła,
a nie z materii, i tuż przed dotknięciem firmamentu opadał kilometry dalej na drugi brzeg. Jego
proporcje były zdumiewające, tak jak i łatwość, z jaką przezwyciężał przyciąganie
ziemskie. Był to cud doskonałości i czystości kształtu. Do oczu Camille napłynęły łzy.
-
Co to jest? - udało jej się wydusić.
-
Łuk - odpowiedział lakonicznie Edwin.
Zatrzymali się na szczycie wzniesienia, żeby przyjrzeć się temu niezwykłemu widokowi. Camille
zsiadła z konia, przeszła kilka kroków do przodu i bardziej poczuła, niż zobaczyła, że Salim stanął obok
niej. Inni, nie chcąc zakłócać tej magicznej chwili, stali trochę z tyłu, w ciszy.
Pełen podziwu Salim na próżno próbował wyobrazić sobie, w jaki sposób ludziom udało się stworzyć
podobne arcydzieło. Jeśli chodzi o Camille, nie zastanawiała się nad niczym. Jej serce i dusza
ulatywały ku przestworzom, niesione linią Łuku. Równocześnie jej wnętrzności zawiązały się w supeł,
a przez całe ciało przebiegł bolesny dreszcz.
Za jej plecami słońce zaczęło chować się za horyzont i Camille zrozumiała teraz, dlaczego Edwin
opóźnił poranny wyjazd. Chciał, żeby przybyli w to miejsce o określonej porze dnia! Niebo zabarwiło
się złotem oraz krwistą czerwienią i Łuk eksplodował.
Każdy z kryształów, z których zdawał się składać, wyłapał inny odcień z palety, oferowanej przez
zachodzące słońce, wzmocnił go, rozpraszając we wszystkie strony, i Łuk stał się środkiem
wszechświata światła.
Po policzkach Camille popłynęły niemożliwe do powstrzymania łzy, podczas gdy kula w jej brzuchu
roztapiała się w fali zalewającej ją radości. I był też szeptacz, usadowiony w zagłębieniu jej szyi.
Nie musiał dostarczać wiadomości. Camille już zrozumiała i przepełniała ją pełnia szczęścia.
Stała nieruchomo, przyglądając się Łukowi, aż zaszło słońce i zapadła noc. Widok nadal był baśniowy.
Most nabrał srebrzystej barwy i lśnił łagodnie w ciemności. Nie sposób było stwierdzić, czy emanował
wewnętrznym światłem, czy też odbijał światło gwiazd.
Salim już wrócił do pozostałych, a obozowisko było przygotowane. Camille odwróciła się z żalem.
Mistrz Duom wyszedł jej na spotkanie.
-
Widok Łuku, zwłaszcza gdy patrzy się na niego po raz pierwszy, zawsze wzbudza silne emocje
- powiedział cicho.
Camille skinęła głową. Nie potrafiła wyrazić słowami tego, co czuła. Jakby odgadując to, mistrz Duom
podjął:
-
Łuk, jak zauważyłaś, nie został zbudowany, lecz narysowany.
-
Myślałam, że nie należy wykonywać trwałych rysunków.
Stary człowiek uśmiechnął się.
-
To prawda. Jednakże tysiąc pięćset lat temu, kiedy ludzie wyzwolili się spod jarzma Ts'żerców,
uczcili to zwycięstwo, tworząc Łuk i większą część Al-Jeit. W niezwykłych okolicznościach, niezwykłe
czyny.
-
Nie byłabym zdolna wyobrazić sobie czegoś równie pięknego.
-Wszyscy rysownicy Gwendalaviru zjednoczyli wysiłki w celu stworzenia tego dzieła, Ewilan, a
przewodził im największy z nich.
-
Merwyn Ril' Avalon?
-
Tak, to on rozbił zatrzask, który Ts'zercy założyli w Zwojach. To także on, jako pierwszy,
wykonał przejście w bok i dostał się do drugiego świata, tego, w którym przez jakiś czas przebywałaś.
-
Merwyn Ril' Avalon... - wymruczała pod nosem Camille, głaszcząc szeptacza, nadal siedzącego
na jej ramieniu. - To nazwisko coś mi mówi.
Mistrz Duom, spostrzegłszy zwierzątko, zmarszczył brwi.
-
Wrócił twój przyjaciel... - zauważył.
-Tak, kiedy przyglądałam się Łukowi. Wiedziałam, że znowu się spotkamy.
-
Ten szeptacz zachowuje się naprawdę niezwykle -stwierdził analityk. - Wracajmy teraz do
pozostałych - powiedział, wskazując ruchem głowy obóz.
-
Dobrze, jeszcze tylko jedno pytanie. Z czego wykonany jest Łuk?
Starzec uśmiechnął się.
-
Nikt tego nie wie. Został narysowany, żeby być trwałym, niezniszczalnym i nikt nigdy nie
zdołał pobrać fragmentu do zbadania. Możliwe jednak, że jest z diamentu.
Z jednego, jedynego diamentu, ważącego miliony ton, o długości kilku kilometrów.
Posiłek zjedli w spokoju. Obecność Łuku, rozpraszającego srebrzystym światłem mrok nocy, wpływała
kojąco nawet na kipiącego energią Salima, który w ciągu całego wieczoru nie wymówił więcej niż
dziesięć słów. Camille zasnęła, głaszcząc szeptacza.
Rano grupa podróżnych ruszyła ku brzegowi Pollimage. Im bardziej Camille zbliżała się do Łuku, tym
bardziej czuła się przytłoczona jego majestatem.
-
Droga biegnie przez Łuk? - zapytała Edwina.
-Tak - odpowiedział fechtmistrz. — Łuk jest dziełem sztuki, ale to także most.
-
Musi być bardzo śliski.
-
Nie, wcale nie. Nie w tym problem. Ci, którzy narysowali Łuk, nie stworzyli balustrady. Lepiej
więc, idąc po nim, trzymać się środka.
-
Na pewno dochodzi do wypadków...
-Tak, to prawda, ale jest ich mniej, niż mogłoby ci się wydawać. Łuk ma pięćdziesiąt metrów
szerokości, ryzyko jest więc znikome.
Camille nie wydawała się do końca przekonana, ale nie odezwała się.
Nad brzegiem Pollimage, nieopodal podpory mostu, znajdowało się ładne miasteczko ze starannie
utrzymanymi domami.
-
Cazan, pułapka na głupich! - parsknął Bjorn. - To tak, jakby świadomość wojny tutaj nie
dotarła. Liczy się tylko interes. Połowa mieszkańców wykonuje tu zawód oberżysty, druga połowa
sprzedaje pamiątki. Za cenę jednego posiłku mógłbyś zafundować sobie nocleg w pałacu w Al-Jeit.
-
Nie mów mi tylko, że można tu kupić szklane kulki z miniaturowym Łukiem w środku, na który
spadają płatki śniegu, kiedy się ją odwróci? - zakpił Salim.
-
Oczywiście, że tak, jak również tuniki z wyhaftowanym napisem w stylu: „Pamiątka z Łuku".
To takie koszmarne, że na samą myśl robi mi się niedobrze, a w dodatku kosztuje fortunę.
Salim wybuchnął śmiechem.
-
To mnie uspokaja, Bjorn. Na jakimkolwiek żyją świecie, ludzie pozostają ludźmi.
-
Przebywanie w towarzystwie Camille może i wysubtel-nia twoje myśli, ale nadal masz
trudności z wyrażaniem się w jasny sposób - oznajmił Bjorn. - Obawiam się, że nie uchwyciłem sensu
twojej wypowiedzi.
-
W porządku, Bjorn, zapomnij. Nic nie mówiłem.
Mimo że było wcześnie, sporo osób przechadzało się
po ukwieconych ulicach Cazanu. Chiam Vite przyglądał się temu ruchowi z ironicznym uśmiechem.
Zdawało się, że kpi sobie całkowicie ze zdumionych spojrzeń, którymi obrzucali go przechodnie.
Pochwycił jednakże nieme pytanie w oczach Camille i zbliżył się do niej.
-
Faelsi podróżować po całym Gwendalavirze i większość ludzi już kiedyś spotkać na swej
drodze jednego z nas, ale nie być jeszcze przyzwyczajona. Mnie nie przeszkadzać, że oni patrzeć na
mnie jak na fenomen. Bardziej zaskoczyć mnie, że twoi towarzysze zaakceptować mnie bez żadnego
problemu.
-
Wcale nie wydaje mi się, żebyś bardzo się od nas różnił.
-
Ty się mylić. Między ludźmi i Faelsami istnieć przepaść. Nasze ciała mieć podobieństwa, ale
nasze umysły być różne.
Zupełnie. My nie rozumować w ten sam sposób.
Z bliska Łuk był monumentalny. Wznosił się łagodnie ku chmurom, tak szeroki, jak zapowiedział to
Edwin, oraz idealnie gładki. Naprawdę wydawał się wykonany z diamentu, i kopyta wchodzących na
niego koni zastukały dźwięcznie. W dole Camille widziała błękitną barwę Pollimage, przeświecającą
przez całą grubość mostu.
-
Mamy szczęście - stwierdził Bjorn. - Czasami jest tutaj taki tłum, że ludzie potrącają się, lądują
w wodzie kilkaset metrów niżej i taki tego koniec. A właściwie ich koniec.
-
Nie słuchajcie go - poradził Maniel. — Ten człowiek gotowy jest wymyślić największą bzdurę,
żeby wzbudzić zainteresowanie!
Kiedy godzinę później dotarli do szczytu Łuku, Edwin podniósł rękę i Salim zatrzymał zaprzęg.
—
Chodźcie zobaczyć - zaproponował fechtmistrz. -Warto.
Camille i Salim podeszli ostrożnie do krawędzi mostu i stanęli obok mężczyzny, nad brzegiem pustki.
Widok był magiczny.
Statki żeglujące po Pollimage wyglądały jak łupinki, ale rzeka, nawet gdy patrzyło się na nią z góry,
zachowywała całą swą potęgę i majestat. Na tej wysokości wiał silny wiatr i Camille uczepiła się
Salima.
-
Spokojnie, staruszko. To, że mam ptasi móżdżek, nie znaczy, że umiem fruwać — zażartował
Salim.
Uwaga ta wywołała uśmiech na twarzy Camille. Brakowało jej chwil wesołości, które miała w
zwyczaju dzielić z Salimem, i obiecała sobie, że postara się je przywrócić.
Zejście z Łuku odbyło się szybko. Po drugiej stronie mostu leżało miasteczko do złudzenia
przypominające Cazan. Podróżni przejechali przez nie, nie zwalniając. Dopóki było to możliwe,
Camille odwracała się w siodle, żeby popatrzeć na Łuk, następnie, kiedy zniknął całkowicie z pola
widzenia, skupiła się na drodze, wspominając to, co usłyszała od mistrza Duoma. Merwyn Ril' Avalon
oraz rysownicy z Gwen-dalaviru stworzyli Łuk, ale także większą część Al-Jeit.
Jakie wspaniałości czekały na nich w stolicy?
Czy świadomy spoczywającej na nim odpowiedzialności nauczyciel może pozwolić sobie na
porównanie pomiędzy Sztuką rysunku, która jest realnie istniejącym zjawiskiem, a magią, która jest
wymysłem przeznaczonym dla dzieci? Tak, oczywiście, jeżeli mówi o Merwynie Ril' Avalonie! Elis Mil'
Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
inęły jeszcze cztery dni, zanim dotarli do Al-Jeit.
Po drodze Camille i Salim po raz pierwszy zobaczyli inne zabudowania poza wiejskimi, gdyż
przejeżdżali teraz przez liczne aglomeracje. Widząc ich zdumione spojrzenia, Edwin zdecydował się
udzielić im kilku informacji:
— Al-Jeit jest sercem Imperium. Kiedy piętnaście wieków temu ludzie uwolnili się spod jarzma
Ts'żerców, przed przystąpieniem do wyzwalania swoich ziem postanowili zbudować stolicę. To tutaj
skupiło się wszystko, co pozostało z wiedzy człowieka. Jeszcze dzisiaj znaczna część terytorium
Imperium jest dzika i mieszkający tam ludzie są pionierami. Sami zresztą na pewno to zauważyliście.
To w Al-Jeit kuje się stal, odlewa szkło, studiuje medycynę i gwiazdy. To także W Al-Jeit kształci się
rysowników. W pozostałej
części Imperium, włącznie z miastami takimi jak Al-Vor, znajdziecie tylko rzemieślników i rolników.
Camille słuchała Edwina, rozglądając się równocześnie wokół siebie.
Okolica była zaludniona, jednak natura, której prawa uszanowano, zachowała znaczące miejsce.
Miasteczka, nawet jeżeli były większe od tych, przez które mieli okazję przejeżdżać do tej pory, nadal
były na miarę człowieka i nie był rzadkością widok dzikiego zwierzęcia, przebiegającego przez drogę
lub wyskakującego z zarośli.
Camille westchnęła, myśląc o tym, co ludzie zrobili ze światem, który opuściła. Tutaj powietrze było
czyste, nawet w pobliżu dużych kuźni, a woda w rzekach w sercu miast pozostawała krystaliczna.
-
Kiedy przybędziemy do Al-Jeit? - zapytała Ellany, jadącej obok niej.
-
Myślę, że dzisiaj po południu — odpowiedziała młoda kobieta.
-
Czy miasto jest równie piękne jak Łuk?
Ellana nie odpowiedziała. Camille musiała zadowolić się jej uśmiechem.
W późnych godzinach porannych zostali skontrolowani przez patrol gwardii cesarskiej. Żołnierze byli
rozluźnieni i widać było, że wykonują swą pracę bardziej z przyzwyczajenia niż faktycznej konieczności
pilnowania dróg.
Edwin nie ujawnił, kim jest, i wyjaśniwszy lakonicznie, że udają się do stolicy w interesach, wyruszyli
dalej.
Droga była szeroka, różowe płyty starannie połączone. Spotykali licznych podróżnych, jadących w
jedną lub w drugą stronę. Aż w końcu ze szczytu okrągłego wzgórza, porośniętego krótką trawą, ich
oczom ukazał się Al-Jeit.
Camille znowu zaparło dech w piersiach. Al-Jeit nie było miastem, lecft cudem światła, barw i wody.
Skalne płaskowzgórze o pionowych ścianach, wznoszących się na wysokość pięćdziesięciu metrów,
wyrastało z równiny jak niezdobyta twierdza. Stolica zbudowana była na jego szczycie, z wieżami
strzelającymi do nieba, perłowymi kopułami, pajęczymi pomostami.
Każdy z dachów wydawał się utkany ze światła i całość bardziej przypominała gotowe do lotu
arcydzieło niż klasyczne miasto.
Jeszcze wspanialsza od wysmukłych budowli była wodna zasłona, spadająca z płaskowzgórza
ustawicznym deszczem. Ten mieniący się wodospad łączył się z meandrami powolnej rzeki, płynącej
dookoła. Droga prowadziła przez lśniący tysiącem błękitnych świateł most, którego łuk sięgał wyłomu
w płaskowzgórzu.
Tam przezroczysta kopuła osłaniała przejście przed wodą, wytryskującą ze szczytu. Każda z miliarda
kropel zabarwiała się lazurowym odcieniem i otaczała wszystko wokoło aureolą nadprzyrodzonego
światła. Granat łączył się z ultramaryną, zlewał się z cyjanem, odbijał się w indygo.
O ile Łuk był wzorem czystości stylu, o tyle Al-Jeit był feerią porywających form oraz oszałamiających
linii, oświetlonych lśniącą harmonią spadającego wiecznie wodospadu.
Salim znieruchomiał ze zdumienia. Edwin poklepał go po ramieniu.
—
Jak to mówiłeś? Macie pociągi, samoloty... Czy tak?
-
zakpił. - Witaj w Al-Jeit! Most, wyłom i wodospad przed wami tworzą Szafirową Bramę. Na
południu znajduje się Brama Szmaragdowa, na północy Ametystowa, a na wschodzie Rubinowa.
—
Skąd bierze się ta woda? - chciała wiedzieć Camille.
-
Dlaczego nie przestaje płynąć? Jaka siła sprowadza ją na górę?
—
Potrafiłabyś odpowiedzieć na te pytania lepiej ode mnie
-
stwierdził Edwin. - Tajemnice i piękno Al-Jeit znajdują wyjaśnienie w sztuce rysowników,
którzy je stworzyli. Dla mnie miasto jest po prostu cudowne i to mi wystarczy.
Na równinie otaczającej stolicę nie wznosiła się żadna budowla, jakby nikt nie ośmielił się urągać
świetności miasta.
Kiedy wjechali na most, pod kopytami koni rozległ się ten sam krystaliczny dźwięk, który słyszeli,
pokonując Łuk. Droga stała się niebieska i Camille nie miała najmniejszej wątpliwości, że była z
szafiru.
Salim, całkiem zbity z tropu przepychem widoku, nie śmiał zapytać, dlaczego rzeka płynie w koło, co
teoretycznie jest niemożliwe. Zadowolił się spojrzeniem w górę. Pod tym kątem nie było widać wież
Al-Jeit. Wjechali pod kopułę, gdzie spływająca wokół nich woda zabarwiała wszystko na niebiesko.
Zadziwiało także to, że powietrze było suche, a hałas, który powinna powodować spadająca woda,
był tylko szumem.
Kiedy przejechali przez Szafirową Bramę, ujrzeli rozpościerający się przed nimi Al-Jeit. Najpierw plac
wybrukowany dużymi płytami w kolorze lazuru, nad którym krzyżowały się pomosty z kryształu.
Następnie wieże, wysokie i wysmukłe, potem ulice o niezwykłej perspektywie.
Nie sposób było ustalić, co zostało narysowane, a co
zbudowane, całe miasto zdawało się magiczne.
Edwin pochylił się do Camille.
— Wolałbym wjechać z tobą do pałacu przez Bramę Zadumy, ale obawiam się, że nie byłoby to
dyskretne. Skorzystamy z Wejścia Gwardii Cesarskiej.
Fechtmistrz poprowadził swych towarzyszy przez miasto.
Camille i Salim otwierali szeroko oczy na widok ukazujących im się wspaniałości. Zresztą ci, którzy już
kiedyś byli w Al-Jeit, też nie pozostawali obojętni, jakby piękno miasta nie pozwalało na przesyt.
Nawet Edwin pochłaniał wzrokiem górujące nad nimi zawrotnie wysokie budowle.
Wejście Gwardii było gigantyczną, cylindryczną wieżą, która wydawała się utworzona z matowego
szkła. Oprócz wielkiej, kolistej bramy, w gładkiej powierzchni budowli nie było żadnego otworu.
W bramie stało ośmiu strażników, znieruchomiałych we wspaniałej pozycji na baczność.
Edwin zbliżył się do oficera i szepnął do niego kilka słów.
Mężczyzna wyprężył się i wydał zdecydowany rozkaz. Żołnierze odsunęli się i podróżni wjechali konno
do bramy. Tunel, także cylindryczny, doprowadził ich trzydzieści metrów dalej do dziedzińca o białym,
gładkim podłożu.
Nad ich głowami rysowało się błękitne koło nieba. W szklanych ścianach znajdowały się liczne okna i
kilkoro drzwi.
Edwin zsiadł sprężyście z konia, a reszta poszła jego śladem. Camille zauważyła, że fechtmistrz jeszcze
zyskał na prezencji, jakby przyjął nową rolę, która wymagała od niego, żeby był dumny i
charyzmatyczny. Mężczyzna rzucił kilka słów do gwardzistów, którzy pospieszyli mu na spotkanie,
następnie odwrócił się do Camille.
- Jeżeli nie widzisz ku temu przeszkód, chciałbym, żebyś poszła ze mną, podczas gdy nasi towarzysze
odpoczną, na co bardzo zasłużyli.
-
Coś mi się zdaje, że tak naprawdę nie mam wyboru - stwierdziła Camille bez uszczypliwości.
-
Uważaj na siebie! - krzyknął za nią Salim, kiedy oddalała się z Edwinem. - Dobrze wiesz, że
kiedy nie ma mnie, żeby nad tobą czuwać, robisz straszne głupstwa!
Camille pokręciła głową i powstrzymała się od odpowiedzi. Fechtmistrz poprowadził ją serią
korytarzy, w których mijali się z żołnierzami i nielicznymi cywilami. Następnie weszli po schedach i
znaleźli się na mniej uczęszczanym poziomie. Camille miała niejasne wrażenie, że opuścili wieżę, ale
czuła się zdezorientowana przez liczne zmiany kierunku narzucone przez jej przewodnika.
Miała właśnie zamiar zagadnąć go na ten temat, gdy Edwin zatrzymał się przed jednymi z drzwi,
zapukał do nich trzy razy i pchnął je, nie czekając na odpowiedź. Pomieszczenie, do którego weszli,
było jasne, umeblowane z umiarem - większość przestrzeni zajmował ogromny stół pokryty
papierami i mapami.
Wewnątrz znajdował się mężczyzna.
Słysząc, że ktoś wchodzi, odwrócił się i kiedy ich zobaczył, jego twarz rozświetlił uśmiech.
-
Edwin! - zawołał. - Zaczynałem się niepokoić. Ostatnie wiadomości od ciebie są sprzed ponad
dwóch tygodni. Udało ci się przekonać Faelsów?
Camille przyjrzała się krótko mężczyźnie, który przed nimi stał. Był wysoki, miał około czterdziestu lat,
jego twarz o zmęczonych rysach i żywych, przenikliwych oczach, okalało cienkie pasmo brody. Ubrany
był prosto, w spodnie i białą tunikę z założoną na wierzch lekką kolczugą. Edwin skłonił się z
szacunkiem.
-
Zaniechałem mej misji - oznajmił.
Mężczyzna ubrany na biało wzdrygnął się zaskoczony, ale Edwin już mówił dalej:
—
Chiam Vite, książę Faelsów, przybył tutaj ze mną. Jednakże to nie z tego powodu zawróciłem
z drogi.
Nie udzielając dodatkowych wyjaśnień, usunął się na bok, odsłaniając Camille.
*Gumościery: stawopłazy o złożonych fazach życia, mające około trzydziestu centymetrów długości i
ważące do trzech kilogramów. W stanie dzikim występują tylko na bagnach Cienistego Lasu. Emitują
zakłócającą falę psychiczną, która blokuje wszelki dostęp do Zwojów Wyobraźni.
Encyklopedia wiedzy i mocy
Sil' Afian, Cesarz Gwendalaviru, przyjrzał się wnikliwie twarzy Edwina, jednak fechtmistrz nic już nie
dorzucił. Uwaga mężczyzny przeniosła się więc na Camille. Bez słowa, patrzył na nią bacznie prawie
przez minutę, po czym jego wzrok rozbłysnął. Zbliżył się i położył dłonie na jej ramionach.
-
Masz takie same oczy jak twoja matka — oświadczył w końcu.
-
Wie pan, kim jestem? — zdumiała się Camille. Władca skinął głową. Camille nie potrafiła
stwierdzić, czy
poruszenie, które u niego dostrzegła, spowodowane było zmianą planów jego fechtmistrza, czy też jej
przybyciem.
-
Któż inny oprócz Ewilan Gil' Sayan mógłby przeszkodzić mojemu staremu przyjacielowi
Edwinowi w wypełnieniu powierzonego mu zadania?
Ponownie przyjrzał się Camille, po czym podjął:
-Jesteś bardzo podobna do Elicii. Ktokolwiek raz zobaczył twoją matkę, nigdy jej nie zapomni, a ja
spędziłem dużo czasu z twoimi rodzicami. Cieszę się, że Edwin cię odnalazł, ale przykro mi, że wracasz
w tak niespokojnych czasach.
-
Wasza Wysokość - wtrącił Edwin - Ewilan posiada dar.
Cesarz wyprostował się i zaskoczony, spojrzał uważnie na Edwina.
-W tak młodym wieku? Co chcesz przez to powiedzieć?
-
Nil' Erg poddał ją testowi - wyjaśnił fechtmistrz. - Jego rezultatem było czarne koło.
-
Czarne koło? Ale...
-
Ewilan nie pamięta nic ze swojego dzieciństwa, Wasza Wysokość. Jej rodzice dla
bezpieczeństwa umieścili ją w drugim świecie i wymazali wspomnienia. Wróciła sama, wykonując
przejście w bok. Pokonała, również sama, bojownika Chaosu, a z pewnością był to Mentai. Potrafi
wyobrazić sobie rysunki, które są trwałe, i wszystko wskazuje na to, że jest w stanie...
-
...zbudzić Skrzepłych... - podjął szeptem Sil' Afian. Przeczesał palcami włosy. - ...Gdybyśmy
tylko wiedzieli, gdzie się znajdują... - dokończył.
-
Wiemy to, Wasza Wysokość! - oznajmił Edwin. - Ewilan ujawniła nam także to!
Cesarz energicznie uderzył pięścią w stół.
-
Na nieba! — zawołał. - To zmienia wszystko, mamy teraz szansę! Co sądzi o tym wszystkim
stary Duom?
-
Wielkie nieba! Jest w pałacu, Wasza Wysokość. Odbył podróż wraz z nami.
Sil' Afian, pełen entuzjazmu, odwrócił się do Camille.
-
Czy wiesz, co oznaczają dla nas słowa Edwina?
-
Myślę, że wszyscy postarali się już o to, żebym zrozumiała - odparła Camille. - Jeżeli mogę
zbudzić Skrzepłych, zrobię to.
Cesarz sp&jrzał na nią, osłupiały.
-
Jest zdumiewająca - wyjaśnił Edwin. - Ale to przecież córka Altana i Elicii. Możemy być z nich
dumni... i z niej także - dorzucił.
Camille przyjrzała się fechtmistrzowi ze zdziwieniem. W jego głosie brzmiała wyczuwalna emocja.
Nigdy nie dał po sobie poznać, że znał bardzo dobrze jej rodziców. Teraz usłyszała, że nazywa ich po
imieniu, co zrodziło w jej umyśle mnóstwo pytań, które obiecała sobie mu zadać.
-
Zabierajmy się do pracy, Edwin - podjął Cesarz. - Opowiedz mi wszystko od początku.
Następnie podejmiemy odpowiednie decyzje.
Fechtmistrz obrzucił Camille pytającym spojrzeniem.
-
Sądzę, że Ewilan zasłużyła na chwilę wytchnienia - powiedział Sil' Afian, odwracając się do
dziewczyny. - Poproszę, żeby cię odprowadzono. Zobaczymy się później.
-
Jeśli mógłbym coś zasugerować... - wtrącił Edwin. — Jestem pewny, że Ewilan chciałaby
wrócić do towarzyszy podróży. -
Oczywiście. Gdzie oni są?
-
Przy Wejściu Gwardii.
-
Wydam polecenie, żeby przygotowano dla nich pokoje w pałacu.
Camille spodziewała się, że zobaczy, jak Cesarz pociąga za sznur od dzwonka, żeby wezwać służbę, ale
on zaczął rysować. W pomieszczeniu obok rozległo się dzwonienie, wywołując na ustach dziewczyny
cień uśmiechu. Władca Gwendalaviru był marnym rysownikiem!
Wkrótce zameldował się żołnierz, któremu Sil' Afian wydał kilka krótkich rozkazów.
-
Pójdziesz za moim adiutantem — rzucił pod adresem Camille. - Zaprowadzi cię do twoich
przyjaciół.
Camille wahała się przez chwilę, nie mając pojęcia, jak należy pożegnać się z Cesarzem, ale on położył
kres krępującej sytuacji, mierzwiąc jej przyjacielsko włosy.
-
Do zobaczenia, Ewilan. Pomijając fakt, że1 pokładamy w tobie wielkie nadzieje, jestem po
prostu szczęśliwy, że się odnalazłaś.
*Éléa Ril' Morienval była zdrajczynią, żmiją, którą Cesarstwo wyhodowało na swym łonie, jednak
ucho Sai Hil' Murana, aczkolwiek przychylne mi, odmawiało usłyszenia prawdy... Mistrz Carboist,
Kronika siódmego kręgu
Mistrz Duom i Artis Valpierre byli nieobecni, ale pozostali członkowie grupy siedzieli wygodnie w
głębokich fotelach ze skóry ustawionych wokół niskiego stołu, na którym znajdowały się napoje
chłodzące.
Chiam Vite przełożył nogę przez boczne oparcie fotela i popijał piwo z kufla. Zdawał się doceniać
sytuację i rozmawiał wesoło z Ellaną. Bjorn i Salim kłócili się, jak zwykle dając dowód wyjątkowej
impertynencji.
Wyglądało na to, że tylko Maniel czuje się nieswojo, i kiedy już przebrzmiały okrzyki powitania,
Camille odruchowo podeszła do niego. W przeciwieństwie do innych, olbrzym siedział wyprostowany
w fotelu i nie tknął napoi.
- Jakiś problem? — zapytała.
Zanim odpowiedział, Maniel, niezdecydowany, rozejrzał się wokół siebie.
-
Nic tu po mnie.
-
Co chcesz przez to powiedzieć?
-Jestem zwykłym żołnierzem. Moje miejseie nie jest w pałacu Cesarza.
-
Ale narażałeś się na te same niebezpieczeństwa co my! - zaoponowała Camille. - Przeżyłeś te
same trudne chwile! To normalne, że jesteśmy teraz razem.
Pozostali zamilkli i przysłuchiwali się z uwagą tej wymianie zdań. Maniel uśmiechnął się smutno.
-
Niebezpieczeństwo to element życia żołnierza - powiedział. — Ostatnie przejścia były na
pewno wyjątkowe dla ciebie, ale dla mnie są codziennością. Nie wolno mi oczekiwać niczego innego.
Nie jestem ani szlachcicem, ani bogaczem, powinienem znajdować się przy bramach miasta, strzegąc
ich, lub w sercu bitwy, walcząc z Raïsami. Tak już jest. Edwin Til' Illan przypomniał mi jeszcze o tym,
zanim dotarliśmy do Al-Jeit.
Camille poczuła, że zalewa ją fala gniewu.
-
Opowiadasz bzdury! - wykrzyknęła. - Jaki związek ma szlachectwo czy pieniądze z miejscem,
które masz zajmować? Ellana, Bjorn, pomóżcie mi wytłumaczyć Manielowi, że...
Zamilkła, widząc zamknięte twarze przyjaciół.
Chiam Vite zabrał głos.
-Ty rozumieć teraz, dlaczego ja ci powiedzieć, że Faëlsi i ludzie być inni. U nas liczyć się tylko zasługa.
Urodzenie i złoto nic nie znaczyć. Faëls zostać tym, kim mieć ochotę zostać, człowiek nie.
-Ale...
-Ale tak być! Maniel jutro strzec bram Al-Jeit. Mniejszość rządzić, pozostali być posłuszni, a jeżeli ty
mi nie wierzyć, ty zapytać twoich przyjaciół, co oni by chcieć robić, a co naprawdę robić.
Camille, zbita z tropu, odwróciła się do pozostałych. Nikt nie śmiał się odezwać i cisza stała się
przytłaczająca. W końcu Bjorn odchrząknął i rzucił się na głęboką wodę. f.
-
Wyznałem ci, do jakiego stopnia zmieniłaś moje życie... Z całego serca chciałbym
kontynuować, ale...
-Ale?
Rycerz wyglądał na bardzo zażenowanego, lecz mimo wszystko ciągnął dalej.
-
Zanim przybyliśmy do Al-Jeit, Edwin Til' Illan poinformował także mnie, że moja rola kończy
się tutaj. Teraz zastąpią nas ludzie z Czarnej Legii. Wyjeżdżam jutro, znowu bez celu.
Camille odetchnęła głęboko i odwróciła się do Ellany. Młoda kobieta uśmiechnęła się smutno.
-Wiesz, dlaczego tutaj jestem, prawda? Dałam słowo honoru, że trzykrotnie ocalę Edwinowi życie.
Niemniej przywiązałam się do ciebie i do tego świszczypały Salima, z pewnością z powodu mojego
niepohamowanego romantyzmu, i chętnie zostałabym z tobą aż do końca. Jednak odmówiono mi
tego. Otrzymałam taką samą wiadomość jak Bjorn i Maniel.
Camille bardzo brzydko zaklęła, ale Chiam jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.
-
Co ty zatem myśleć? Że Edwin Til' Illan cię rozpieszczać i otaczać przyjaciółmi? Ja nie wiedzieć,
jaka być twoja misja, i w ogóle nie chcieć się dowiedzieć. Natomiast rozumieć, że być ważna dla
Cesarza i generała jego armii. Tylko to się liczyć. Przyjaźń i sentymenty być bez znaczenia. Ty sobie
wyobrażać, że Salim mieć prawo zostać z tobą? Ja być gotowy założyć się o swój łuk, że już być dla
niego przewidziany boczny tor. A więc rozumieć Maniela, kiedy on mówić ci, że jego miejsce nie być
tu!
Camille zacisnęła pięści.
-
Chcielibyście kontynuować? - wysyczała. - Zabroniono wam tego? Każdy na swoje miejsce,
tak? Nikt nie śmie się sprzeciwić? Idziesz ze mną, Salim?
Chłopiec zerwał się z miejsca.
-
Nie ma sprawy, staruszko - rzucił z zapałem. - Idę. Na kim tym razem rozładujesz nerwy?
-
Na tym obłudniku Edwinie! - fuknęła pamille, po czym wyszła przez drzwi, w których pojawiła
się kilka minut wcześniej, z podążającym za nią Salimem.
-
Co robimy? - zapytał zaniepokojony Bjorn. - Chyba będzie gorąco...
-
Nic - odpowiedziała spokojnie Ellana. - Nie robimy nic.
Na jej ustach rozkwitł uśmiech, odbicie tego, który malował się na twarzy Chiama. Przez chwilę Bjorn
miał zamiar naciskać, ale zmienił zdanie i wybuchnął wesołym śmiechem.
-
Generał armii Gwendalaviru, Fechtmistrz Cesarza, zwycięzca dziesięciu turniejów, Dowódca
Czarnej Legii... Stawiam sto sztuk złota na małą!
-Ja się nie zakładać! - zawołał Chiam Vite. — On nie mieć żadnej szansy!
Z każdym krokiem zbliżającym ją do Edwina gniew Camille wzrastał. Szła szybko i Salim nadążał za nią
z trudem. To prawda, że marnował dużo energii, siląc się na dowcipy, rzucane bardziej dla dodania
sobie pewności siebie niż rozbawienia Camille.
O dziwo, Camille z łatwością dotarła do pomieszczenia, w którym spotkała Cesarza. Weszła, nie
zapukawszy do drzwi.
Sil' Afian i Edwin, pochyleni nad mapami, podnieśli głowy.
-
Ewilan! - zawołał Edwin. — Co ty tutaj robisz?
-
Czy to prawda, że zabronił pan Bjornowi i Ellanie towarzyszenia nam w dalszej drodze? Czy to
prawda, że Maniel zostanie unieruchomiony przy bramach miasta, gdzie będzie liczyć przechodniów?
Ton głosu Camille podnosił się stopniowo, aż przerodził się w krzyk. Salim był pełen podziwu, ale
kiedy Edwin wyprostował się, wściekły, chłopak poczuł się nagle bardzo mały i nieważny.
-
Dosyć tego, Ewilan! - zagrzmiał mężczyzna. - Wiem, co robię, i twoje zdanie mnie nie
interesuje!
W tej chwili Salim wolałby raczej znajdować się twarzą w twarz z Ts'żercą niż z Edwinem. Blady, z
zaciśniętymi zębami, dowódca armii był zatrważający. Reakcja przyjaciółki zaszokowała Salima.
Camille wybuchnęła nieprzyjemnym śmiechem.
-
Mam na imię Camille, nie Ewilan! - warknęła. - I odmawiam słuchania pana idiotycznych,
samowolnych rozkazów! Odmawiam opuszczenia przyjaciół!
-
Nie bądź głupia! - rzucił Edwin, hamując się z trudem. - Chodzi nie o przyjaźń, lecz o
skuteczność. Bjorn i Maniel, przy całej ich odwadze, w walce nie dorównują ludziom z Czarnej Legii.
Duom jest za stary, żeby kontynuować. Ellanie i Chiamowi brakuje dyscypliny. Ajjeżeli chodzi o Artisa,
to marzyciel, nie do mnie należy podejmowanie dotyczących go decyzji. Czy możesz to zrozumieć?
Camille skrzyżowała ramiona i patrzyła na Edwina wyzywającym wzrokiem.
-
Nie! Pańscy legioniści są dla mnie nikim; mogą sobie być nadludźmi, lecz nie są w stanie
uratować Imperium. Bjorn, Ellana i pozostali dotychczas się sprawdzili i pragną mi towarzyszyć. Mają
do tego prawo!
Sil' Afian otworzył usta, żeby interweniować, ale Edwin nie dał mu na to czasu.
-
Zamilcz! - uniósł się. - Jesteś tylko kapryśną smarkulą. Tracę przez ciebie czas. Idź precz!
Camille zbladła.
-
Jestem kapryśna? - wysyczała. - Jest pan dyktatorem! Chce pan, żebym sobie poszła? Bardzo
chętnie. Niech więc pan sam pójdzie rozkazać Skrzepłym Wartownikom, żeby się zbudzili, a jeśli nie
posłuchają, niech ich pan pomaluje na niebiesko!
Camille sapnęła oschle, uniosła dumnie podbródek, złapała ramię Salima i nagle Edwin i Cesarz
znaleźli się sami.
-
Zniknęła! - wykrzyknął Sil' Afian. - Gdzie się przeniosła? Trzeba ją odnaleźć!
Edwin już wypadł na korytarz.
Raisi są brzydcy, głupi i całkowicie pozbawieni dyscypliny, ale są także dzicy, bezduszni, żądni krwi i...
liczni! Jeden żołnierz Imperium może stawić opór trzem Raisom, jednakże na jednego żołnierza
Imperium przypada dziesięciu Raisów!
Sal Hil' Murań, pan miasta Al-Vor, replika w trakcie narady wojennej
M ie sądzisz, że trochę przesadziłaś?
Salim i Camille przechadzali się obok siebie w sercu tłumu, który przemierzał Al-Jeit. Przejście w bok
sprowadziło ich na wewnętrzny dziedziniec Wejścia Gwardii. Żołnierze pełniący straż przy bramie nie
zatrzymali ich, kiedy wychodzili, i już prawie od godziny spacerowali, podziwiając wspaniałości stolicy.
-
Nie zgadzasz się z tym, co powiedziałam?
-
Tak, oczywiście, ale mimo wszystko mówiłaś do Edwina...
Camille zatrzymała się i spojrzała przyjacielowi w oczy.
-
Salim, jeżeli będziesz potrafił jedynie pokpiwać sobie z dzielnych ludzi jak Bjorn i mięknąć,
mając do czynienia z podobnymi do Edwina, mój szacunek dla ciebie o wiele się zmniejszy.
Chłopak wybełkotał niezrozumiałą odpowiedź i Camille uśmiechnęła się do niego. Była dla niego zbyt
surowa. Dobrze wiedziała, co chciał powiedzieć.
-
Trochę przesadziłam - przyznała. - Ale przyniosło mi to ulgę, a moja gwałtowna krytyka być
może sprawi, że coś się zmieni.
-
Nie masz więc zamiaru zrezygnować?
-
Jasne, że nie! Zbudzimy Skrzepłych, chociażby dlatego że mam kilka pytań do pewnej Elei Ril'
Morienval, która zdradziła moich rodziców.
-
A Edwin?
-
Pozwólmy mu pomarynować się trochę we własnym sosie. Z pewnością niezbyt często zdarza
mu się ku temu okazja. Tymczasem mamy możliwość pobyć trochę razem i zwiedzić baśniowe miasto.
Nie odpowiada ci to?
-
Odpowiada, staruszko, jak najbardziej mi odpowiada.
Noc już dawno zapadła. Miasto jednak nadal lśniło światłem równie jasnym jak w dzień. Każda z fasad
budynków promieniowała inną barwą. Na ulicach nadal było mnóstwo ludzi i kilkakrotnie nawet
minęli się z Faelsami.
W końcu udali się na podbój górnej części miasta. Wspięli się najpierw po zawrotnie stromych
schodach wijących się wokół wieżyczki z nefrytu, następnie przeszli rzędem kryształowych kładek,
które zdawały się tak delikatne jak
koronka, ale naprawdę były równie wytrzymałe jak stal. Kolejne schody zaprowadziły ich jeszcze
trochę \yyżej. Na każdym poziomie widzieli przechodniów, sprzedawców, światło, ruch. Salim
wskazał wieżę, która przewyższała inne.
-
Masz ochotę? — zaproponował. - Ze szczytu widać z pewnością koniec wszechświata.
-
A więc na co czekamy?
Przebyli pajęcze mosty, zbudowane tak wysoko, że przechodząc przez nie, Camille kilkakrotnie
zamykała oczy. Kiedy dotarli na miejsce, poszukali drzwi i przekroczyli próg. Wieża znajdowała się z
dala od zgiełku miasta i była niemal opustoszała. Wewnątrz murów wznosiły się kręte schody.
Pokonali około setki stopni, zanim wyszli na świeże powietrze.
Doszli do szczytowego punktu miasta. Światło, królujące w dole, nie docierało całkowicie aż tutaj i
miriady gwiazd odcinały się wyraźnie na nocnym niebie. Znajdowali się na kolistej platformie, o
prawie dwudziestometrowej średnicy, po raz pierwszy od wielu dni zupełnie sami. Przechylili się
przez balustradę, żeby podziwiać Al-Jeit.
-
Jeżeli wierzyć mojej mapie - powiedziała Camille - jesteśmy na południowym wschodzie
Imperium, a Al-Poll znajduje się w tamtym kierunku, w odległości prawie tysiąca kilometrów.
-
Czy twoja mapa pomoże nam w dostaniu się do naszych łóżek? - zapytał ironicznie Salim. -
Zaczynam być zmęczony i podejmując ryzyko ściągnięcia na siebie twoich kpin, przyznam, że jestem
głodny.
-
Zapomniałam, że jesteś chodzącym żołądkiem, w dodatku leniwym - roześmiała się Camille. -
Dobrze, wracajmy. Ale, jeśli zdołasz wytrzymać, chciałabym jeszcze trochę się przejść. Lepiej
wykorzystać tę chwilę wolności, nie sądzisz?
-
Jak chcesz... - zgodził się Salim.
Mieli już odejść, gdy na schodach rozległ się odgłos kroków. Nie musieli długo czekać, na platformie
pojawiła się wysoka postać. Camille poczuła, jak po jej plecach przebiega dreszcz. Cofnęła się
gwałtownie, ciągnąc za sobą przyjaciela.
-
Ale... - zaczął Salim.
Rozległ się metaliczny poświst. W świetle gwiazd zalśniło stalowe ostrze.
-
O rety! - zawołał Salim. - Bojownik Chaosu!
Camille ścisnęła mocniej ramię Salima i narysowała przejście w bok.
Nie stało się nic.
Bojownik zbliżał się do nich.
Miał na sobie skórzaną zbroję, a na ramieniu odpychającą żelatynową masę, która przypominała
skrzyżowanie ropuchy z nagim ślimakiem.
-
Gumościer - wyjaśnił głosem, w którym ironia walczyła o miejsce z nienawiścią. - Ten czuły
towarzysz posiada osobliwą zdolność uniemożliwiania dostępu do Zwojów. Ciekawe, prawda?
Camille i Salim wycofywali się stopniowo, aż poczuli za plecami balustradę. Oboje rzucili okiem w dół.
Bojownik roześmiał się złośliwie.
—
Zawsze to jakaś możliwość... — prychnął szyderczo. - Upadek będzie długi, ale koniec szybki.
Nie obiecuję, że równie szybko umrzecie od... tego!
Smagnął powietrze mieczem. Dwójka przyjaciół podskoczyła.
—
A więc do roboty - warknął bojownik Chaosu.
Niewielu Alavirian naprawdę zbadało królestwa Raisów. Wiemy jednak, że rządzą nimi szaleni, żądni
krwi królowie, myślący wyłącznie o wzajemnym zabijaniu się. Gdyby Ts'żercy nie przymusili świńskich
wojaków do zorganizowania się, nadal sprawialiby nam kłopoty, a nie stanowiliby śmiertelnego
niebezpieczeństwa... SSi Hil* Murań, pan miasta Al-Vor, Dziennik okrętowy
szystko więc jasne - powtórzył Edwin. - Maniel i Bjorn ruszą w kierunku południowym i przeczeszą
duże aleje. Ellana i Chiam będą szukać na górnych poziomach. Ja zajmę się zamknięciem bram miasta.
Artis zostanie tutaj, na wypadek gdyby Ewilan i Salim wrócili.
Marzyciel skinął głową, żołnierz i rycerz stanęli prawie na baczność, ale Faels nie drgnął, a młoda
kobieta tylko się uśmiechnęła.
Edwin popatrzył na tych ostatnich zaskoczony.
- Nie zgadzacie się? — zdumiał się.
-Wytłumaczyłeś nam, że nasza rola już się skończyła - rzuciła Ellana.- — To zresztą dlatego Camille
odesłała cię do wszystkich diabłów, jeżeli się nie mylę. Sam ponieś teraz odpowiedzialność za swoje
decyzje.
Edwin zapanował nad sobą z trudem.
-
Sytuacja się zmieniła - powiedział. - Przyznaję, że się pomyliłem. Musicie mi pomóc.
Niełatwo przyszło Edwinowi wypowiedzenie tych słów, niemniej nie rozczuliły one młodej kobiety.
-
Skąd przyszło ci do głowy, że pięciu nieszczęśników takich jak my mogłoby przeszukać Al-Jeit?
-
Nie mamy wyjścia. Tylko my jesteśmy w stanie ją rozpoznać.
-
Nie jesteś nawet pewny, że nadal są w mieście...
-
Strażnicy widzieli, jak wychodzili przez Bramę Gwardii. Gdzie według ciebie mieliby się
znajdować? Musimy spróbować. Potrzebuję waszej pomocy. Mała jest jedyną osobą zdolną zbudzić
Skrzepłych i jest w niebezpieczeństwie. Ts'żercy na pewno dostrzegli jej rysunek. Kto wie, co tym
razem jej przyślą?
Chiam Vite zmrużył oczy.
-
A więc to być to... - powiedział. - Ja zrozumieć, że dziewczyna być ważna, ale nie wiedzieć, że
aż lak. Zbudzić Wartowników Gwendalaviru, nic innego...
-
Ewilan jest w stanie tego dokonać, to prawda - oświadczył Edwin. — I sprawa jest pilna. Naszą
armię ścierają w proch ts'żerscy rysownicy oraz kohorty Raisów.
Artis Valpierre, który odkąd dołączył do grupy, jeszcze się nie odezwał, skrzywił się.
-
Jest aż tak źle?
Edwin spojrzał na niego z powagą.
-
Sytuacja jest prawie beznadziejna — oznajmił. - Wszyscy nasi ludzie są na północy i stawiają
czoło ogromnym trudnościom. Trzymają się, ale nie będzie trwać to bez końca. Przedwczoraj doszła
wiadomość od Sai Hil' Mura-na, pana miasta Al-Vor. Szacuje, że nasza armia wytrzyma jeszcze
miesiąc, być może dwa, ale nie więcej. Kiedy polegną ostatni żołnierze, Raisi w ciągu kilku tygodni
spustoszą Imperium, nie napotykając najmniejszego oporu. Al-Jeit zostanie zrównane z ziemią,
Gwendalavir i jego mieszkańcy będą już tylko wspomnieniem.
Marzyciel zbladł. Odwrócił się do Ellany.
-
Wiem, co o mnie myślisz - oświadczył, nie bełkocząc i nie czerwieniąc się. - Uważasz, że
jestem tchórzem, nędznikiem, mniej niż zerem. Wiedz, że wolę raczej być tym wszystkim, niż choć
trochę przypominać ciebie. Jesteś arogancka i uparta. Żeby ocalić swoją dumę, podejmujesz ryzyko
poświęcenia milionów istnień ludzkich. Powinnaś się wstydzić.
Młoda kobieta wybuchnęła śmiechem, ale wszyscy zauważyli, że słowa marzyciela trafiły w czuły
punkt.
-
Dobrze - powiedziała. — Pomogę wam szukać igły w stogu siana, ale stawiam dwa wstępne
warunki. Szukamy także Salima, nie tylko Camille, a później wykładamy karty na stół i omawiamy, jak
równy z równym, dalszy plan działań.
Wszyscy zatrzymali wzrok na Edwinie.
-
Dobrze - powiedział w końcu. - Zobowiązuję się, że ci, którzy będą chcieli kontynuować, będą
mogli to zrobić.
Dokładnie w tym momencie w pomieszczeniu, w którym się znajdowali, tuż obok nich,
zmaterializowała się Camille. Była zakrwawiona.
Kiedy zauważyła Artisa, jej oczy rozbłysły.
Zanim ktokolwiek zdążył się odezwać czy wykonać najmniejszy ruch, Camille doskoczyła do
marzyciela i złapała go za ramię.
Ułamek sekundy później oboje zniknęli.
Cieniołaz! Jakież to słowo wywołuje u nich marzenia! Ukrywają je staranie za zasłoną nieufności,
obawy lub potępienia, jednakże oczywiste jest jedno: zazdroszczą nam! Próbują nas pomniejszyć do
rangi złodziei czy akrobatów, piszą na nasz temat, wynajdują tysiące wyjaśnień, podczas gdy prawda
streszcza się w jednym słowie: wolność. Jesteśmy wolni f i to stawia nas poza ich prawem!
*Ellundril Chariakin, Jeździec mgły
Wojownik Chaosu postąpił krok do przodu.
Salim i Camille stali przyparci do balustrady i zabójca wyraźnie delektował się sytuacją. Jego miecz
świsnął po raz drugi. Camille nie mogła powstrzymać okrzyku. Ponownie rozbrzmiał pogardliwy,
śmiertelny śmiech bojownika. Gumościer na jego ramieniu przypominał obwisły, zgniły bukłak;
idealny towarzysz dla kogoś takiego jak on. Salim zacisnął zęby.
-
Daj mi twój sztylet! - nakazał Camille.
-
Nie, Salim...
Bojownik opuścił czubek miecza.
-Ależ tak, to doskonały pomysł. Daj mu swój sztylet... - wycedził drwiąco mężczyzna.
Nie zajmując się bojownikiem, Salim patrzył prosto w oczy Camille.
-
Daj! - powtórzył.
Mówił spokojnym, pewnym siebie głosem. Był jednakże napięty jak struna, a mięśnie jego szczęki
drgały ledwie zauważalnie.
Camille wyciągnęła powoli nóż, który dostała od Ellany i podała go Salimowi. Chłopak odwrócił się do
bojownika.
-
Cóż za odwaga! - zakpił mężczyzna. - Gdybyś nie był równie groteskowy, wydałbyś mi się
prawie komiczny.
—
U nas mamy powiedzenie — zaczął Salim niewinnym głosem. - Mówimy: „głupi jak bojownik
Chaosu".
Urażony do żywego zabójca, drgnął. Przez ułamek sekundy jego uwaga osłabła.
Salim rzucił się naprzód. Był szybki, zdecydowany, ale bojownik był maszyną wyćwiczoną w zabijaniu.
Bez trudu uniknął nieudolnego natarcia chłopca i uniósł miecz.
Kiedy ostrze wbiło się w brzuch Salima, chłopakiem wstrząsnął dreszcz, a Camille wrzasnęła, widząc,
że wyszło na plecach, ociekające krwią.
Salim od początku wiedział, że nie ma żadnej szansy pokonać czy nawet zranić bojownika Chaosu. I
nie próbował.
Ból brzucha był okropny. Siły opuszczały go z niewiarygodną szybkością; już mącił mu się wzrok. Nogi
zaczęły się trząść.
—
Głupi jak bojownik Chaosu - wymamrotał, wymierzając cios sztyletem.
Uderzenie było słabe. Nie naruszyłoby zbroi bojownika. Gumościer natomiast został przecięty na
dwie części. Salim runął na ziemię.
Zabójca zrozumiał, że musi działać szybko. Pospieszył w kierunku Camille, ale dziewczyna, szybsza od
niego, rzuciła się do Wyobraźni.
Mężczyzna spodziewał się, że zobaczy, jak znika. Ognista kula uderzyła go w żołądek i odrzuciła na
środek platformy. Camille nie «poruszyła się.
Bojownik wstał z trudem, jego ubranie płonęło. Zrobił krok. Tylko jeden.
Gigantyczna błyskawica przecięła niebo, rozświetlając miasto i okolicę. Bojownik przeistoczył się w
kupkę popiołu.
Camille pospieszyła do Salima. Chłopak był bardzo blady. Duża plama krwi powiększała się pod nim.
Spróbował jednak uśmiechnąć się, widząc nad sobą twarz przyjaciółki.
-
Ładna błyskawica, staruszko - wymamrotał z trudem. - Prawie taka ładna jak twoje oczy...
Wstrząsnął nim nagły dreszcz i Camille krzyknęła zatrwożona.
-
Zimno jest, nie sądzisz? - szepnął.
Camille nie odpowiedziała, zniknęła.
Salim zmrużył oczy. „Szkoda", pomyślał.
Pogrążył się miękko w ciemności.
Obok ciała chłopca klęczał Artis Valpierre.
-
Ocal go, Artis, błagam cię... On żyje, prawda? Artis...
Wy, studenci drugiego roku, wszyscy potraficie narysować płomień. Związane jest to z przewagą
wzroku nad naszymi pozostałymi zmysłami. Wyobrażenie sobie tego, co widzimy, jest o wiele
łatwiejsze niż wyobrażenie sobie tego, co czujemy, a światło ma charakter prawie wyłącznie wizualny.
Niewidomemu natomiast o wiele łatwiej będzie narysować zapach niż płomień. Elis Mil' Truif, mistrz
rysunku Akademii w Al-Jeitedwin Til' Illan stał wyprostowany przed swymi towarzyszami. Miał
poważną minę, a zaciśnięte szczęki uwydatniały mięśnie szyi. Panowała całkowita cisza.
Cesarz Sil' Afian nie życzył sobie tu być, natomiast mistrz Duom pomimo osłabienia nalegał, żeby
przyjść. Analityk stał oparty na ramieniu Artisa Valpierre'a, ktéry podtrzymywał go, jak umiał
najlepiej. Bjorn chciał przysunąć Duo-mowi krzesło, ale popędliwy starzec posłał go do wszystkich
diabłów. Wszyscy inni stali, więc nie wchodziło w rachubę, żeby uczestniczył w wydarzeniu, siedząc.
Edwin zaczerpnął głęboko powietrza, a pozostali wstrzymali oddechy.
- Przykro mi z powodu tego, co zaszło - oznajmił jasnym, dźwięcznym głosem.
Camille poczuła, jak z emocji ściska się jej żołądek.
Edwin tymczasem podjął:
-
Proszę was wszystkich o przebaczenie.
Maniel poruszył się, nieswój. Ellana położyła dłoń na jego ramieniu. Olbrzym wolałby znajdować się o
mile stąd, ale rozumiał, że jego miejsce jest tutaj. Że na nie zasłużył.
-
Rasa ludzka jest w niebezpieczeństwie - ciągnął Edwin. - Niebezpieczeństwie poważniejszym
od tych, na które narażona była dotychczas. Siły naszej armii nie wystarczają, żeby stawić mu czoło.
W czasie gdy wizja naszej przyszłości z dnia na dzień staje się coraz bardziej mroczna, Ewilan przynosi
nam nadzieję. Młoda dziewczyna, prawie jeszcze dziecko, a nie niezwyciężony wojownik. Powinienem
wziąć to pod uwagę, ale rozumowałem jak żołnierz, odsuwając na bok niezaprzeczalną prawdę.
Dowiedliście, czego jesteście warci w trakcie pierwszej części naszej podróży, i chcecie uczestniczyć w
wyprawie, której celem jest zbudzenie Skrzepłych. Macie do tego prawo i z radością przystaję na
waszą prośbę.
Bjorn nie mógł się powstrzymać od wypięcia piersi i Chiam Vite obrzucił go ironicznym spojrzeniem.
Edwin zamilkł na kilka sekund. Ta przemowa sporo go kosztowała, nawet jeżeli każde wypowiedziane
słowo było prawdziwe. Kiedy doszedł do siebie, podjął z cieniem uśmiechu na ustach:
-
Nie spodziewajcie się jednak, że zmienia to cokolwiek w funkcjonowaniu naszej grupy.
Zachowuję dowództwo i nawet jeżeli zgadzam się wysłuchiwać waszych racji, ktokolwiek okaże
nieposłuszeństwo, będzie miał do czynienia ze mną!
-
Dobrze powiedziane, szefie! - zawołał Salim. - Znam takiego jednego, któremu od czasu do
czasu przyda się mocny kopniak.
Camille wybuchnęła śmiechem, a pozostali wzięli z niej przykład.
Salim otarł się o śmierć z tak bliska, że ocalenie go przez Artisa było cudem.
-To była kwestia kilku sekund... - dał do zrozumienia marzyciel, kiedy wypytywano go później.
Artisowi udało się, dzięki swej sztuce, wyleczyć okropną ranę zadaną przez bojownika. Dokonał
zabiegów na konającym ciele chłopca, nakładając szwy na uszkodzone narządy, przywracając do
dawnego stanu żyły i tętnice. Niezwykła żywotność Salima dokonała reszty. Kto inny potrzebowałby
tygodnia, żeby odzyskać siły, a jemu wystarczyła jedna noc odpoczynku, żeby stanąć na nogi.
Wprawdzje chwiał się jeszcze trochę i czasem ze zdziwieniem dotykał brzucha, ale dla wszystkich było
jasne, że wyzdrowiał.
Bjorn pokrył niepokój dowcipem:
-
Nie mogłeś pozostać martwy trochę dłużej? Odpoczęlibyśmy!
Żart wywołał tylko półuśmiech na twarzy Camille. Kiedy minęło największe niebezpieczeństwo,
przeżyła chwilę ogromnego niepokoju, który nie był wyłącznie obawą o stan zdrowia przyjaciela.
Widziała bez przerwy błyskawicę, przemieniającą bojownika Chaosu w popiół. Piorun spadł z jasnego
nieba i napastnik nie miał cienia szansy. Znała siebie wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, że nawet
podświadomie nie żałowała tego, co zrobiła, ale dręczyła ją potęga wypełniającej ją mocy. W
porównaniu z piorunem, rysunek burzy, który wykonała wcześniej, czy walka w Paryżu wydawały jej
się blade. Z lękiem zastanawiała się, jakie były granice jej daru. O ile istniały jakieś granice...
- To prawda, że Salim już prawie doszedł do siebie, ale wyruszymy dopiero za trzy dni - oznajmił
Edwin.
-
Sądziłam, że sytuacja jest nagląca - zauważyła Ellana.
-
Owszem, sytuacja jest nagląca. Nie oznacza to jednak, że mamy pospieszyć na oślep w
ramiona Raisów. Ts'żercy nie wiedzą, że Elea Ril' Morienval ujawniła Ewilan miejsce, w którym
przetrzymywani są Skrzepli. Wiedzą natomiast, gdzie jesteśmy, i na wszelki wypadek będą pilnować
dostępu do Al-Poll. Jeżeli nie chcemy wpaść w śmiertelną pułapkę, trzeba będzie wykazać się
sprytem.
Edwin rozwinął na stole mapę i przytrzymał jej brzegi szklankami.
-
Żeby dostać się do Al-Poll, zwłaszcza jeżeli komuś się spieszy, najbardziej logiczne wydaje się
wybranie drogi północnej, łączącej stolicę z Al-Chen.
-
Pojedziemy więc tamtędy? - zapytał Bjorn.
-
I codziennie będziemy stawiać czoło kohorcie Rai'sów wysłanej nam przez Ts'zerców? Nie,
dziękuję! Wybierzemy okrężną drogę.
Słowa te powitała głęboka cisza.
-
Udamy się nad Pollimage, nieco na północ od Łuku. Tam wsiądziemy na statek, którym
popłyniemy do jeziora Chen. Potrwa to dłużej, ale będzie pewniejsze.
-
I Ts'żercy niczego się nie domyślą? - zapytała kpiąco Ellana.
-
Sądzę, że nie - odparł poważnie Edwin. - Tym bardziej, że konwój z żołnierzami
odgrywającymi nasze role wyruszy równocześnie drogą północną.
Młoda kobieta zastanawiała się przez chwilę.
-
To może się udać - przyznała. - A dalej? Za Al-Chen?
-
Trudno to teraz przewidzieć. Dużo zależeć będzie od walk i pozycji Ra'ísów.
-
Po co więc czekać trzy dni? - odezwała się Camille.
Edwin odwrócił się do analityka.
-
Duom musi przeprowadzić bardzo ważne badania. Duom?
Starzec odchrząknął, po czym wyjawił:
-
Strażnik.
-
Strażnik? - powtórzyła Camille.
-
Kiedy Éléa Ril' Morienval rozmawiała z tobą na skraju Lasu Barai'1, powiedziała ci, że pilnował
ją Strażnik.
-
Sądziłam, że chodziło o Ts'żercę...
-
Niestety nie. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Strażnik, o którego chodzi, jest o wiele
bardziej przerażający!
-
Bardziej przerażający od Ts'żercy?! - wykrzyknął Salim.
-
Mam poważne powody, by sądzić, że musimy poznać tożsamość Strażnika - ciągnął analityk,
nie zważając na interwencję chłopca.
-
Ale po co, do diaska? - zawołał Bjorn.
-
Żeby zmierzyć się z nim i mieć przyzwoitą szansę powodzenia. Pewne opowieści i legendy
nawiązują do niego. Muszę je zdtfbyć i przestudiować. Tylko biblioteka pałacowa daje mi tę
możliwość.
Salim zadał sobie pytanie, czy mistrzowi Duomowi nie pomieszało się w głowie, żeby tracić trzy dni na
czytanie baśni, ale ponieważ nikt nie polemizował, ten jeden raz postanowił się nie odzywać.
Ostatnie słowo należało do Edwina.
-
Nam również potrzebny jest odpoczynek. W Al-Jeit jesteśmy bezpieczni i każdy z nas
powinien to wykorzystać. Ewilan, żeby poznać stołecznych mistrzów rysunku; Bjorn i Maniel, żeby
zaopatrzyć się w nowe zbroje. A co do ciebie, faelski przyjacielu, Cesarz bardzo pragnie się z tobą
spotkać. Sprawiłbyś nam zaszczyt, obradując z nim o przyszłości naszych narodów. To są oczywiście
tylko sugestie. Każdy z was jest wolny, nie zapominajmy o tym!
Sztuka Rysunku jest niczym w porównaniu z dobrą sałatką z grzybów. Merwyn RiP Avalon
Popołudnie, które nastąpiło po tym zebraniu, uczest nicy organizowanej wyprawy wypełnili swoimi
sprawami.
Chiam Vite spotkał się z Cesarzem, a Ellana wyruszyła na zwiedzanie Al-Jeit. Artis Valpierre wolałby,
żeby Salim odpoczął jeszcze z dzień czy dwa, ale chłopak wyrywał się, żeby towarzyszyć Ellanie, i
oczywiście nikt nie, był w stanie go zatrzymać.
Ponieważ Maniel nie znał miasta, Bjorn wziął na siebie rolę przewodnika i mężczyźni wyruszyli na
poszukiwanie potrzebnego im wyposażenia. Cesarz chciał udostępnić im zbrojownię pałacową, ale
rycerz zapewnił go, że dadzą sobie radę sami.
- Mam pieniądze - powiedział. - Wystarczy, żeby kupić dziesięć zbroi, jeżeli zechcę. Mam ochotę
podarować jedną
mojemu przyjacielowi i nie pozbawię się tej przyjemności. W każdym razie niezbyt podobałoby mi się,
gdybym wyglądał jak cesarski gwardzista, bez urazy, Maniel. W dodatku w ten sposób będziemy mieli
okazję poznać najlepsze tawerny w mieście.
Dwaj mężczyźni odeszli razem, odprowadzani nieco zazdrosnym spojrzeniem Artisa.
-
Nie chcesz do nich dołączyć? - zasugerował mu Edwin.
-
Sądzę, że nie byłbym w stanie znieść jednej dziesiątej dawki alkoholu, którą pochłonie tych
dwóch. Poza tym muszę czuwać nad stanem zdrowia mistrza Duoma.
-
Ależ miewam się doskonale! - zaperzył się stary analityk. - Będę studiować w bibliotece i
wcale nie potrzebuję, żebyś plątał mi się pod nogami!
Twarz marzyciela, jak rzadko, rozjaśnił uśmiech.
-
Będę naprzykrzać się panu jeszcze tylko dzisiaj - zapewnił. — Jutro z samego rana opuszczę
pałac i udam się do Feriany.
-
Nie jedziesz z nami? - zdumiała się Camille.
Artis rozłożył ręce w geście niepewności.
-
Mistrz Carboist nakazał mi towarzyszyć wam do Al-Jeit. Muszę teraz odebrać rozkazy od
bractwa podlegającego stolicy. Decyzja o tym, czy wezmę udział w dalszej wyprawie, nie należy do
mnie.
Camille westchnęła. Pojęcie hierarchii było dla niej nieznośne i nie rozumiała ludzi, którzy
dobrowolnie rezygnowali z wolności.
Artis zdał sobie sprawę z niewypowiedzianej krytyki.
-
Posłuszeństwo może być wyborem! - stwierdził dobitnie. - Dokonałem go, żeby móc rozwijać
swe umiejętności w dziedzinie marzeń i nie sądzę, że powinno się poddawać moją decyzję krytyce.
Nie wydawaj pochopnych osądów!
-
Masz rację, Artis - przeprosiła Camille. - Wiele ci zawdzięczamy i byłoby niestosowne z mojej
strony, gdybym o tym zapomniała. Ocaliłeś życie Ellany, Bjorna, Salima i z pewnością również mistrza
Duoma. Nie krytykuję cię, wyrażam jedynie życzenie, żebyś pojechał z nami. Przynajmniej, jeżeli tego
chcesz...
Marzyciel wydał się bardzo zakłopotany. Zaczerwienił się, jak miał to w zwyczaju, przetarł dłońmi
twarz i wymamrotał:
-
Chcę, młoda kobieto, chcę tego z całego serca. Następnie odwrócił się, a Camille wymieniła z
Edwinem
zdziwione spojrzenia. Zachowanie marzyciela nie przestawało zbijać jej z tropu. To, że nazwał ją
młodą kobietą, zmieszało ją. Wbrew temu, co utrzymywał Salim, jej wiek
nie był aż tak zaawansowany...
Mistrz Duom i Artis wyszli, Camille została sam na sam z Edwinem.
-
A ty co zaplanowałaś? - zapytał.
-
Wspomniał pan dziś rano o mistrzach rysunku. Myślę, że chciałabym się z nimi spotkać.
-
Nic prostszego. Zatrzask Ts'żerców nie pozwala im na zbytnie zagłębianie się w Zwojach, lecz
podstawą ich nauk jest raczej zmysł pedagogiczny niż moc. Będą potrafili cię zainteresować i pomóc
w odkryciu nieznanych ci jeszcze aspektów tej sztuki.
-
Naprawdę nie są w stanie złamać tego zatrzasku? - zapytała Camille.
-
Mistrzowie rysunku są dobrymi rysownikami, doskonałymi nauczycielami, ale tylko Skrzepli
Wartownicy mają dosyć mocy, żeby zniszczyć zatrzask - wyjaśnił Edwin.
Camille przyjrzała mu się. Był odprężony i, rzadka rzecz, najwyraźniej w nastroju do rozmowy.
Postanowiła rzucić się na głęboką wodę.
-
Znał pan moich rodziców. Czy może mi pan o nich opowiedzieć?
Mężczyzna wahał się przez chwilę, następnie uśmiechnął się i usiadł w fotelu. Camille usiadła
naprzeciw niego i skupiła całą uwagę na jego słowach.
-
Poznałem twojego ojca, kiedy on miał siedemnaście lat, a ja dwadzieścia - zaczął Edwin. - Był
najmłodszym i jednym z najbardziej uzdolnionych rysowników Imperium. Przybyłem z północy i, o ile
w Cytadeli moje nazwisko coś znaczyło, w Al-Jeit byłem tylko młodym, trochę zagubionym
mężczyzną. Spotkaliśmy się w pałacu i bardzo szybko się zaprzyjaźniliśmy. On, żywiołowy i towarzyski,
ja, skryty i nieśmiały, doskonale się uzupełnialiśmy. Jego zadaniem było wprowadzenie Sil' Afiana,
przyszłego Cesarza, w arkana rysunku; do mnie należało nauczenie go posługiwania się bronią.
Szybko stworzyliśmy trio nierozłącznych przyjaciół, nawet jeżeli pozycja Sil' Afiana nie pozwalała mu
dzielić z nami wszystkiego. Spędziliśmy trzy wspaniałe lata. Zycie uśmiechało się do nas, byliśmy
młodzi, wolni i mieliśmy szczęście poznania przyjaźni doskonałej. Następnie przybyła twoja matka...
Była młodą, zaledwie osiemnastoletnią rysowniczką, być może jeszcze bardziej uzdolnioną od
twojego ojca. Była zadziwiająco piękna, inteligentna, subtelna. Wszyscy trzej rozpaczliwie
zakochaliśmy się w niej. Wybrała Altana, twojego ojca... Nie zniszczyło to naszej przyjaźni, ale
położyło kres beztroskiemu życiu. Sil' Afian odsunął się pierwszy. Zasiadł na tronie i w pełni poświęcił
się swojej funkcji. Ja wyruszyłem na północną granicę, znowu wystawioną na ataki Raisów. Nie byłem
niezadowolony, oddalając się. Wiedziałem, że będę potrzebował czasu, żeby w pełni zaakceptować
związek twoich rodziców...
Edwin milczał przez chwilę, pogrążony we wspomnieniach.
— Miałem ich zobaczyć dopiero po wielu latach - podjął. - Nie wiedziałem, że urodził się twój brat
Akiro; byłem generałem cesarskiej armii i wojna nie pozostawiała mi chwili wytchnienia. Mimo
wszystko doszła do mnie informacja, że oboje przystąpili do zrzeszenia Wartowników. Nie zdziwiło
mnie to. Od czasów Merwyna Imperium nie znało równie błyskotliwych rysowników. Ataki Raisów
uspokoiły się w końcu i mogłem wrócić do Al-Jeit. Było to czternaście lat temu, tuż po twoim
narodzeniu. Z radością zobaczyłem ponownie twoich rodziców. Zdałem sobie sprawę, jak bardzo mi
ich brakowało, i ucieszyłem się, stwierdziwszy, że twoja rodzina jest absolutnie szczęśliwa.
Widziałem, jak Elida opowiada ci baśnie, chociaż nie miałaś jeszcze sześciu miesięcy. Gaworzyłaś,
próbując złapać swoje stopy, a twoja matka nadal była piękna. Spędziłem z wami kilka
najwspanialszych dni mojego życia. Akiro, jak sądzę, miał pięć czy sześć lat. Był pełnym życia,
ruchliwym i inteligentnym chłopcem. Patrzyłem jednak głównie na ciebie. Byłaś dzieckiem, które
mogłem mieć z Elicią, i nawet jeśli nie byłem już zakochany, twój uśmiech napełniał mnie łagodną
melancholią... Na północy znowu zrobiło się niespokojnie, na południu piraci aliańscy rozpoczęli
napady. Wyruszyłem walczyć. Nigdy więcej nie zobaczyłem twoich rodziców.
Edwin zamilkł, ze wzrokiem zagubionym w przeszłości.
Camille powoli wstała. Podeszła do niego i pocałowała go w policzek. Mężczyzna pogłaskał ją po
włosach i uśmiechnął się.
- Znasz teraz całą historię - podsumował. - A szczytem ironii jest to, że właśnie wyruszamy uwolnić
Eleę Ril' Morienval, chociaż to z pewnością przez nią zginęli twoi rodzice.
Camille podeszła jeszcze trochę bliżej.
-
Wyjawię ci sekret - szepnęła. - Coś, czego nikomu nie powiedziałam...
Edwin popatrzył na nią zaskoczony. Camille odsunęła się o krok. Stała chwilę nieruchomo, po czym
zawołała łagodnym, odrobinę niezdecydowanym głosem:
-
Mamo...
Natychmiast pojawił się szeptacz, na swym ulubionym miejscu, usadowiony na jej ramieniu. Edwin
nie zdążył okazać zdumienia. Wiadomość rozbrzmiała nie w umyśle Camille, lecz w całym
pomieszczeniu.
-
Dbaj o Ewilan, Edwin, powierzam ci ją. Cokolwiek się wydarzy, pamiętaj, że jest tym, co liczy
się dla mnie najbardziej na świecie. Wiem, że mogę ci zaufać, mój odwieczny przyjacielu. Cieszę się,
że jesteś przy niej.
Myślę o tobie...
Przebrzmiały ostatnie słowa i zapadła cisza.
W kąciku oka Edwina pojawiła się łza, którą odruchowo wytarł. Przycisnął Camille do serca, szepcząc:
-
Obiecuję, Elicio! Obiecuję!
Gwizdacze: zwierzęta kopytne, mierzące nieco ponad metr
w kłębie, o głowach ozdobionych kostnym grzebieniem służącym do przekopywania ziemi, obrony
oraz wydawania charakterystycznego gwizdu, będącego, w zależności od modulacji, nośnikiem
różnych podstawowych informacji. Gwizdacz hodowlany dostarcza większą część spożywanego w
Gwendalavirze mięsa. Encyklopedia wiedzy i mocy
Trzy dni odpoczynku upłynęły bardzo szybko. Salim spędził je z Ellaną i Chiamem na ulicach Al-Jeit.
Chłopiec coraz bardziej cenił Faelsa za jego ironiczne poczucie humoru i wciąż był pełen podziwu dla
Ellany.
Młoda kobieta znowu przystąpiła do intensywnych treningów z Salimem. Edwin udostępnił im salę
ćwiczebną i chłopiec wychodził z lekcji obolały, lecz zachwycony.
Wieczory, które Bjorn i Maniel spędzili razem, pozwoliły im na stworzenie podwalin trwałej przyjaźni.
Mężczyźni zamówili dwie, prawie identyczne, zbroje u jednego ze słynnych rzemieślników Al-Jeit.
Maniel poprosił tylko, żeby na jego napierśniku wygrawerowano złotą gałąź domu Hil' Murana. Ceny
zbroi były bardzo wysokie, ale rycerz zapewnił przyjaciela, że nie miało to żadnego znaczenia. Dwa
dni, potrzebne płatnerzowi na zrealizowanie zamówienia, Bjorn i Maniel wykorzystali na przechadzki i
ucztowanie.
Mistrz Duom zamknął się w bibliotece i widywano go tylko przelotnie.
Artis, zgodnie z zapowiedzią, wyjechał do Feriany i nie dawał znaku życia.
Edwin, co do niego, większość czasu spędzał z Cesarzem, ale czuwał, żeby stale strzeżono Camille.
Ta ostatnia poznała mistrzów rysunku. Od pierwszego dnia zrozumiała, że najprawdopodobniej nie
będą dla niej wzorem, jakiego oczekiwała...
-
Możesz rysować, dopóki pozostajesz w pałacu - zapewnił ją mistrz Duom, podkreślając drugą
część zdania.
Wskazał palcem żołnierzy w ciemnych zbrojach, stojących w korytarzach i strategicznych miejscach.
—
Ludzie z Czarnej Legii są w stanie wyeliminować każdego zabójcę, o ile Ts'żercy byliby na tyle
głupi, żeby jakiegoś tu przysłać. Od kilku miesięcy to główne zadanie legionistów, i dowiedli swej
skuteczności. Korzystaj z tego, żeby rysować! Kiedy wyruszymy w drogę, znowu będziesz musiała się
powstrzymać.
Pierwszym ćwiczeniem zaproponowanym przez mistrzów było stworzenie płomienia. Camille
przypomniała sobie zdanie Edwina: „Rozpalić ognisko za pomocą rysunku potrafi tutaj wielu ludzi".
Westchnąwszy z rezygnacją, wykonała polecenie. Jej rysunek, aczkolwiek prosty, zrobił silne wrażenie
na mistrzach, którzy wymienili zaskoczone spojrzenia. Dalszy ciąg był niewiele bardziej
skomplikowany. Godzinę później Camille śmiertelnie się nudziła.
„Znowu mam wrażenie, że jestem w gimnazjum!", pomyślała.
Zmusiła się jednak, żeby kontynuować bez skrzywienia, i została za to wynagrodzona. Jej nauczyciele
przerwali realizację programu i jeden z nich, mistrz Elis, zwrócił się do niej:
-
Wybacz nam, jeżeli nasze ćwiczenia wydały ci się zbyt proste. Chcieliśmy mieć pewność, że
jesteś tak uzdolniona, jak nam zapowiedziano. Jeżeli się zgodzisz, przejdziemy teraz do zadań, które
zazwyczaj zarezerwowane są dla uczniów o wiele starszych od ciebie.
Camille odetchnęła. Nareszcie się zabawi.
Nie rozczarowała się.
Mistrzowie rysunku postawili przed nią pomysłowe wyzwanie, w którym szybkość i wyobraźnia liczyły
się tak samo jak moc. Musiała stworzyć wodę, ogień i wszelkie rodzaje materii, spełniając coraz
większe wymagania nauczycieli. Operowała zręcznie kolorami, formami, teksturą i dla każdego
problemu znalazła rozwiązanie. Kiedy lekcja się skończyła, gorąco jej pogratulowano.
-
Do jutra - powiedział mistrz Elis. - Dzisiaj pracowaliśmy nad Kreatywnością i byłaś znakomita.
Zatrzask w Zwojach nie zezwala nam na zbadanie osi Mocy, więc na naszym następnym.-spotkaniu
uprzywilejujemy Wolę. Z niecierpliwością czekam na moment, w którym przyciśniemy cię do muru i
określimy kres twoich możliwości.
Camille nie chciała wydać się pretensjonalna, więc nie podjęła tematu.
Wiedziała, że do kresu jej możliwości jest jeszcze bardzo daleko...
Następna lekcja polegała na ścieraniu się siły woli przeciwników.
Na stole położono białą, szklaną kulę o średnicy metra. Mistrz Elis pokazał ją Camille, wyjaśniając, na
czym polegać będzie ćwiczenie.
— To bardzo proste. Ja zabarwię tę kulę na czerwono, a ty postarasz się uczynić ją niebieską. Jesteś
gotowa?
Camille skinęła głową i natychmiast zobaczyła rysunek profesora. Kula stała się szkarłatna.
*
Teraz z kolei Camille rzuciła się do Wyobraźni. Ingerencja w wytwór mistrza Elisa nie sprawiła jej
najmniejszego trudu. Wielka, szklana kula, przestała być czerwona i zabarwiła się na ładny turkusowy
kolor.
Profesor spróbował przejąć kontrolę nad rysunkiem. Camille z zainteresowaniem obserwowała, jak
jego wysiłki rozbijają się o narzuconą przez nią barwę, podczas gdy ona nie odczuwała najmniejszego
napięcia. Czoło nauczyciela pokryło się potem. Po chwili odwrócił się, osłupiały, do swoich kolegów.
Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia i Camille poczuła, że oni również wkraczają do
Wyobraźni.
Powietrze wokół kuli zdawało się lśnić słabą purpurową poświatą, ale kula zachowała doskonale
niebieski kolor. Pięciu profesorów zwielokrotniło wysiłki.
Na próżno...
Po kilku minutach tej bezowocnej walki Camille miała dosyć. Zdała sobie sprawę, że mistrzowie
rysunku nigdy nie przyznają się do porażki, tak jak wiedziała, że nie mają żadnej szansy powodzenia.
Gdyby mniej była pewna swej wyższości, z grzeczności pozwoliłaby im wygrać. Ale to, że połączyli siły,
chociaż miał to być na początku pojedynek z mistrzem Elisem, nie wydawało jej się zbyt uczciwe.
Zmodyfikowała nieznacznie swój rysunek.
Kula zaczęła migotać: turkusowa, granatowa, turkusowa, granatowa, turkusowa... Na jej powierzchni
pojawiły się złote litery, układające się w napis: „Nieładnie oszukiwać!".
Ta próba wykazania się poczuciem humoru, zakończyła lekcje Camille... Mistrzowie rysunku
zaprzestali wysiłków i wyszli bez słowa, ogromnie zirytowani.
-
To był tylko żart! — broniła się później Camille, starając się wyjaśnić sytuację mistrzowi
Duomowi.
Analityk nie potrafił powstrzymać uśmiechu.
-
Nie przeczę, że z pewnością ładnie to wyglądało. Ale nie wykazałaś się dyplomacją! Wcale!
-
Zapewniam pana, że są mierni!
-
Nie są tak dobrzy jak ty - sprostował mistrz Duom.
-
Domyślaliśmy się tego. Nie znaczy to jednak, że nie są doskonałymi nauczycielami, kiedy mają
do czynienia ze zwykłymi uczniami. Jesteś być może najlepszą rysowniczką, jaką widziano od czasów
Merwyna, nie wykorzystuj tego, żeby poniżać biednych pedagogów!
Camille przewróciła oczami.
-
Miałam niby od nich czegoś się nauczyć! Stary analityk spojrzał na nią enigmatycznie.
-
Kto wie, czy się nie nauczyłaś, Ewilan? Kto wie? Camille dołączyła do Salima, Ellany i Chiama.
Wspólnie zwiedzili Al-Jeit, korzystając jak najlepiej ze wspaniałości stolicy. Po jakimś czasie do grupy
dołączyli także Maniel i Bjorn, którym dostarczono już zbroje, następnie Artis Valpierre, który
oznajmił, że weźmie udział w dalszej podróży.
Kiedy Edwin zapowiedział, że zbliża się moment wyjazdu, odczuli dreszcz podniecenia. Łączące ich
więzi jeszcze się wzmocniły i nawet Chiam Vite po raz pierwszy w życiu zaczynał doceniać kontakt z
ludźmi do tego stopnia, że nie myślał o opuszczeniu ich. Poza wyprawą, Camille dodatkowo z
niecierpliwością oczekiwała na moment, w którym spotka Eleę Ril' Morienval.
Wtedy zmusi Wartowniczkę, żeby wyjawiła, gdzie są jej rodzice, i nic nie powstrzyma jej przed ich
uratowaniem!
Zbadałem drugi świat. Od wieków rozdzierany jest przez wojny. Ludzie zabijają się nawzajem; w ciągu
jednego dnia unicestwiają to, co budowali przez lata... Chciałbym móc stwierdzić, że nie dzieje się tak
w Gwendalavirze, niestety nie jest to możliwe. Wojny toczą się również tutaj. Czyżby człowiek z
natury miał alergię na pokój?
*Mistrz Carboist, Kronika siódmego kręgu
Zanim wyruszyli w drogę, Sil' Afian chciał się ze wszystkimi spotkać.
- Nie mielis'my czasu, żeby dobrze się poznać, i żałuję tego - wyznał. - Odegracie zasadniczą rolę w
przyszłości Imperium i, czy powiedzie się wam czy też nie, już zyskaliście moją wdzięczność. Tworzycie
nietypową grupę, połączoną, jak zdążyłem zauważyć, silnymi więziami. Przyznam jednak, że
nalegałem, by wzmocnić wasz zespół ludźmi z Czarnej Legii oraz rysownikami, czemu sprzeciwił się
mój stary przyjaciel Edwin. Jak często już bywało, nawet jeżeli jestem Cesarzem, i tym razem jego
argumenty zwyciężyły. Wykazaliście się jak dotąd skutecznością; towarzyszyć wam będą moja
nadzieja i zaufanie. Grupa odgrywająca wasze role po to, by zwieść Ts'żerców, wyruszyła dziś rano
drogą północną. Wasze konie już na was czekają. Powodzenia!
Członkowie wyprawy jeden po drugim pozdrowili Cesarza i wyszli,
Kiedy przyszła kolej na Camille, Sil' Afian ucałował ją serdecznie.
-
Dziękuję, Ewilan - szepnął. - Twoi rodzice byliby z ciebie dumni.
Camille nie odpowiedziała. Była przekonana, że Edwin nie wspomniał o interwencji Elicii, a szeptacz,
który poprzedniego dnia wieczorem wrócił do kieszeni jej koszuli, nie pokazał się. Uśmiechnęła się
uprzejmie. Sil' Afian, nawet jeżeli był Cesarzem, kiedyś kochał się w jej matce, miłością bez
wzajemności, co łagodziło imponujący aspekt jego funkcji.
Camille i Salim odwracali się, tak długo jak mogli, pochłaniając wzrokiem Al-Jeit. Obraz stolicy wyrył
niezniszczalny ślad w ich pamięci, a jednak nie mogli się powstrzymać, żeby jeszcze i jeszcze nie
przypatrywać się miastu.
-
Patrz, gdzie jedziesz, chłopcze! - gderał mistrz Duom.
Analityk, zupełnie już zdrowy, zabrał ze sobą z dziesięć grubych książek, które wertował z ogromną
wprawą. Były to ciężkie grymuary oprawione w skórę, z pożółkłymi stronami, pokrytymi
niezrozumiałym pismem klinowym. Dzieła pasujące do biblioteki czarnoksiężnika lub cudotwórcy.
Kiedy wóz podskoczył na większym wyboju, mistrz
Duom zamknął księgę, którą właśnie przeglądał i spioruno-wał Salima wzrokiem.
-
W porządku, dziadziu - zapewnił chłopiec, zachowując się, jakby był doświadczonym woźnicą.
— Panuję nad wszystkim na maksa!
Mistrz Duom wzniósł oczy do nieba.
-1 pomyśleć, że odbędę tę podróż u boku impertynen-ckiego łobuza... - jęknął. - Nie zniosę tego!
Czułe spojrzenie, którym obrzucił Salima, przeczyło tym słowom i chłopcu zrobiło się ciepło na sercu.
Camille, która nachyliła się, żeby śledzić tę wymianę zdań, została przywołana do porządku przez
swego wierzchowca.
-
Tak, Akwarelo - powiedziała. - Już siedzę prosto.
Mała jabłkowi ta klaczka, która zaledwie osiągnęła wiek dojrzały i której ujeżdżanie dopiero
zakończono, była prezentem od Cesarza. Camille zobaczyła ją w momencie wyjazdu i od pierwszego
wejrzenia klacz podbiła jej serce. Akwarela, z takimi sami szczupłymi pęcinami jak Szmer, była koniem
do jazdy, nie bojowym. Miała duże inteligentne oczy i kiedy Camille położyła dłoń na jej głowie,
kontakt natychmiast został nawiązany. Z umaszczeniem klaczy harmonizowało skórzane, szare siodło
z białym obrębieniem. Bjorn dał wyraz powszechnej opinii, stwierdzając, że jest to wspaniały
wierzchowiec.
Salim mógłby okazać zazdrość, ale radość jego przyjaciółki nie dopuszczała żadnych małostkowych
uczuć, w dodatku Cesarz pomyślał także o nim. Salim prężył się dumnie, odsłaniając pas, do którego
przypięte były dwa wspaniałe sztylety, a do swojej torby schował starannie zwiniętą, błyszczącą
srebrzyście linę.
— Sznur hulmski! - zawołała z zachwytem Ellana. - Nie zakpiono sobie z ciebie, na świecie nie ma ich
więcej niż pięć.
Młoda kobieta wyjaśniła Salimowi, że sznur był podobno dziełem samego Merwyna i wspominano o
nim w wielu opowieściach. Obdarzony był licznymi niezwykłymi cechami. Jedną z nich, poza prawie
całkowitą niezniszczalnoś-cią, była zdolność wydłużania się do długości, której życzył sobie jego
właściciel. Salim postanowił, że wypróbuje to cudo, gdy tylko będzie to możliwe.
*Hülm jest niedostępną dżunglą, zamieszkałą przez dzikie potwory i tajemnicze istoty. Idealne miejsce
na piknik. Merwyn Ril' Avalon
Dotarcie do brzegu Pollimage zajęło im tylko trzy dni.
Konie były wypoczęte, a ponieważ zabrali ze sobą jednego dodatkowego, pozwalało to dwóm
najcięższym jeźdźcom, Bjornowi i Manielowi, zmieniać regularnie wierzchowca.
Artis Valpierre jechał na Siwym obok Chiama, który zatrzymał silnego, kasztanowego konia Hansa.
Ku wielkiemu rozczarowaniu Camille, nie zobaczyli ponownie Łuku, gdyż Edwin ostatecznie
zdecydował, że wsiądą na statek dalej na północy. Dotarli do portu rzecznego Morillan pod koniec
popołudnia. Kilka masywnych statków o napędzie kołowym przycumowanych było wzdłuż nadbrzeża,
nieopodal lekkich żaglowców, na które Camille zwróciła uwagę, przyjechawszy do Cazanu.
-
Co napędza te koła? - zapytała zdziwiona. - Odkąd tu przybyliśmy, nie widziałam żadnej
maszyny.
Mistrz Duom popatrzył na nią z uśmiechem.
-
A jak myślisz?
Camille zastanawiała się przez moment.
-
Rysownicy? - spróbowała zgadnąć.
-
Tak! Jeden na statek. To oni wyobrażają sobie ruch obrotowy kół, umożliwiający poruszanie
się pod prąd. W drugą stronę jest oczywiście trochę łatwiej.
-To musi być wyczerpujące...
-
Sądzę, że tak. Żeglarze tworzą bardzo zamkniętą gildię. Ci ludzie mają niewiele Mocy czy
Kreatywności, posiadają natomiast bardzo rozwiniętą Wolę. Wyspecjalizowali się i udaje im się
utrzymać rysunek w rzeczywistości dłużej, niż ty byłabyś w stanie to zrobić, chociaż złośliwi twierdzą,
że nie są w stanie rozniecić ognia. Dzięki gildii wykonują dobry zawód, pozwalający im żyć lepiej niż
wielu innych rysowników.
Zbliżyli się do białego statku zacumowanego solidnymi linami. Długie drzewce trzymały go w
oddaleniu od brzegu, chroniąc olbrzymie, doskonale zmontowane koło, wykonane z drewna i metalu.
Mężczyzna ubrany w żółte sari, na którym nadrukowane było niebieskie koło, zszedł z kładki i zbliżył
się do nich. Przyglądał im się przez chwilę, po czym zwrócił się do mistrza Duoma.
-
To pan jest z pewnością Yakiem Maldo. Nazywam się Ilian Polim, mistrz żeglugi „Perły
Chenu".
Stary analityk uścisnął dłoń wyciągniętą przez rozmówcę. Przed wyjazdem ustalili, że dla większego
bezpieczeństwa podróżować będą pod fałszywymi nazwiskami. Rejs zarezerwowano na nazwisko
rzekomego eksperta konstrukcji wodnych, który przemieszczał się wszędzie ze swoją świtą, ochroną i
służbą.
-
Jak pan myśli, kiedy będziemy mogli wyruszyć? - zapytał Duom Nil' Erg.
-
Kiedy tylko załadujemy wasz zaprzęg - poinformował Ilian Polim, po czym zagwizdał
przeciągle.
Mężczyźni na statku zdjęli część parapetu. Wysunęli solidny, drewniany most, który wsparł się na
nadbrzeżu. Salim umiejętnie wjechał na niego wozem.
Znalazłszy się na statku, skierował zaprzęg na rampę, prowadzącą do ładowni. Bjorn i Maniel pomogli
mu przymocować wóz, podczas gdy pozostali przywiązywali konie.
Kiedy wyszli na pokład, statek opuścił już nadbrzeże. Dwa ogromne koła łopatkowe zaczęły się
obracać, pchając majestatycznie statek pod prąd ku północy. Camille spróbowała wyodrębniać
rysunek żeglarza, ale jej się to nie udało.
-
Zbyt techniczny — uprzedził ją mistrz Duom. — Nigdy tak naprawdę nie zrozumiałem, jak tym
ludziom się to udaje. Być może ich Sztuka jest tak odrębna od naszej, jak marzenia Artisa. W każdym
razie żeglarzom nie przeszkadza zatrzask Ts'żerców...
Byli jedynymi pasażerami na statku. Załoga składała się zaledwie z dziesięciu ludzi, zajmujących się
sprzątaniem, kuchnią i ewentualnymi naprawami. Mieli więc tyle miejsca, ile tylko chcieli.
Camille i Salim przedsięwzięli gruntowne zbadanie statku.
W ładowni nie było nic, z wyjątkiem ich wozu i koni. Kajuty marynarzy były puste. Kuchnia okrętowa
przyciągnęła na chwilę ich uwagę. Kucharz, mężczyzna wesoły i ga-datliwy, poczęstował ich sporymi
kawałkami ciasta, które przygotował na wieczorny posiłek. Kiedy już uporali się z ciastem, wrócili do
przyjaciół, którzy właśnie zajmowali swoje kajuty.
-
Zamieszkasz ze mną, siostrzyczko? - zapytała Ellana.
-
Nie przeszkadza ci, że będzie nas troje? - odpowiedziała Camille, wyjmując z kieszeni
szeptacza.
-
Jeżeli nie chrapie i nie obgryza palców u stóp, zgadzam się na jego towarzystwo.
Statek przemieszczał się z nieco mniejszą prędkością od tej, którą osiągali, jadąc konno, ponieważ
jednak Ilian Polim wprawiał koła napędowe w ruch prawie osiemnaście godzin na dobę, w sumie
różnica pokonanej odległości nie była duża.
-
On nigdy nie śpi! - stwierdził ze zdumieniem Salim.
-
Być może on pracować przez sen — podsunął Chiam Vite. - Po ludziach należeć spodziewać
się wszystkiego!
Mistrz żeglugi pokazywał się rzadko. Jak im wytłumaczył, kiedy wsiadali na pokład, potrzebował
spokoju i odosobnienia, żeby rysować.
Edwin ponownie podjął ćwiczenia z Bjornem i Manie-lem. Ellana 1 Chiam zajmowali się Salimem, a
Artis Val-pierre i Duom Nil' Erg spędzali dużo czasu na rozmowach. Camille zostawała więc godzinami
sama i, oparta o nadbur-cie, pogrążała się w marzeniach.
Starała się wyobrazić sobie tajemniczego Strażnika, z którym mieli się zmierzyć. Mistrz Duom, pod
pretekstem, że nie zakończył jeszcze badań, odmawiał rozmowy na ten temat, jednak Camille
zadawała sobie pytanie, czy nie próbował ich po prostu oszczędzić.
Zatopiona w rozważaniach, niemal nie zauważyła ogromnego, szarego, lśniącego kształtu, mknącego
pod wodą kilka metrów od statku. Odwróciła wzrok tuż przed tym, jak zniknął, i krzyknęła. Stojący
nieopodal marynarz zapytał:
-
Widziałaś ją? To była dama.
-
Dama? Ale to było ogromne, można by pomyśleć, że wieloryb!
-
Cóż za przenikliwość! - zakpił marynarz. - Rzeczywiście był to szary wieloryb, ale my
nazywamy je damami.
-
To niemożliwe! Nie w rzece!
-
Ach, ci młodzi z miasta! - żachnął się marynarz. - Wydaje wam się, że wszystko wiecie, bo
chodzicie do szkoły, a nie wiecie nic! Damy przebywają tam, gdzie chcą. Woda słodka czy słona, co to
dla nich za różnica? To są boginie. Ta, którą widziałaś, jest bardzo młoda. Dorosła dama jest dwa, trzy
razy większa od tego statku, być może jeszcze więcej. Dlaczego nie miałaby popłynąć w górę
Pollimage, jeżeli ma na to ochotę?
Camille, wprawiona w zdumienie, nie wiedziała, co odpowiedzieć, i marynarz oddalił się, kręcąc
głową.
Spędziła kolejne dni na śledzeniu wód rzeki w nadziei zobaczenia wrzecionowatego kształtu
wieloryba. Widok damy obudził w niej dziwne uczucie, mieszaninę zachwytu i frustracji. Z całego
serca pragnęła nowego spotkania i nie wyobrażała sobie, aby mogło do niego nie dojść. Jednak
powierzchnia Pollimage pozostawała rozpaczliwie pusta.
*Sztylety cieniołaza są jak on, ciche, niewidoczne i śmiertelnie skuteczne. Wszczepione w jego ciało, w
każdej chwili gotowe są pojawić się pomiędzy palcami. Będąc przedłużeniem jego woli,
odzwierciedlają samą istotę gildii. Duszę cieniołaza. Ellundril Chariakin, Jeździec mgły
Pewnego ranka Camille obudziło niezwykłe kołysanie statku. Wstała pospiesznie i poszła dołączyć do
towarzyszy podróży. W nocy dotarli do jeziora Chen i przepłynęli już sporą odległość. Statek otoczony
był niebieskim bezmiarem, który wiatr rzeźbił w zaokrąglone fale. Jasne drewno górnego pokładu
zbryzgane było pianą, a w powietrzu utrzymywała się wilgoć.
Kiedy Salim zaciągnął Camille na platformę bocianiego gniazda, znajdującą się na szczycie masztu, nie
zobaczyli na horyzoncie nawet skrawka ziemi.
- Dlaczego nazywają to jeziorem? — zdumiał się chłopiec. - Nie sądzę, żeby komukolwiek udało się
przepłynąć je wpław.
-
Nie zawdzięcza nazwy wyczynom pływaków, lecz temu, że otoczone jest lądem i że woda w
nim nie jest słona — powiedziała kpiąco Camille.
-
Być może — odparł Salim, niezbity z tropu. - A jednak to głupie. Jeżeli posolę wodę w wannie,
nie zrobi to z niej oceanu, dlaczego odsolenie oceanu zrobiłoby z niego jezioro?
-
Salim, jesteś osłem!
-
Naprawdę?
-
Oczywiście, że nie! Zresztą, patrząc na te fale i wiedząc, jakie zwierzęta kryją się w głębinach,
mogę tylko przyznać ci rację.
Salim nieczęsto miał ostatnie słowo w dyskusjach z Camille. Szykował się, by zwiększyć tę przewagę,
kiedy Bjorn dołączył do nich na pokładzie. Wyciągnął ramię w kierunku północno-wschodnim.
-
Al-Chen znajduje się tam - wskazał. - Spędziłem w nim młodość. Gospodarstwo moich
dziadków położone jest zaledwie dziesięć kilometrów od wybrzeża. To jedno z najpiękniejszych
miejsc, jakie znam.
-
Myślisz, że się tam zatrzymamy? - zapytały Camille.
-
Zdziwiłoby mnie to. Okręt zdaje się płynąć prosto na północ. Edwin poprosił, żebym was
przyprowadził, z pewnością wyjaśni nam, co przewidział.
Podążyli za rycerzem do kajuty, w której zawsze spotykali się i jedli posiłki. Od spięcia z Camille
zachowanie dowódcy uległo zmianie. Teraz często pytał o zdanie swych towarzyszy i wyjaśniał
większość podejmowanych decyzji.
Kiedy już wszyscy znaleźli się na miejscu, Edwin niezwłocznie zaczął:
-
Musimy dokonać wyboru, od którego zależeć będzie dalszy ciąg naszej podróży.
Przemierzymy jezioro, po czym przez pięć dni popłyniemy w górę Pollimage. Kiedy napotkamy bystre
nurty i rzeka przestanie być żeglowna, będziemy musieli dobić do brzegu.
-
Do którego? — zapytała Ellana.
-
To właśnie o tym chciałem z wami porozmawiać. Zanim dotrzemy do zboczy Łańcucha Poll,
nie będziemy mogli dostać się na drugi brzeg rzeki. Nie istnieje żaden bród, a dwa mosty, które kiedyś
ją przekraczały, zostały zniszczone przez Raisów. Nasza decyzja jest więc ważna.
-
Najlepiej zejść na ląd z tej strony, z której znajduje się Al-Poll - przerwała Edwinowi Camille.
— To wydaje mi się oczywiste.
-
To nie takie proste. Al-Poll położone jest w górach. Tam Pollimage nie jest jeszcze tak szeroką
rzeką. Od brzegu, który wybierzemy, zależeć będą trudności, które napotkamy, a nie możliwość
dostania się do celu naszej podróży.
-
Jakiego rodzaju trudności? - zapytał Bjorn.
-
Na zachodzie: Płaskowyż Astariul, region niezasiedlony, zaliczający się do jednych z
najdzikszych w Imperium, rojący się od drapieżnych zwierząt i wygłodniałych potworów.
-
A na wschodzie? - chciał wiedzieć Salim.
-
Na wschodzie droga jest dość przejezdna. Biegnie przez niezbyt nierówny teren i dociera do
Cytadeli Przygranicznej, która znajduje się o cztery czy pięć dni marszu od Al-Poll.
-Wybór nie wydaje mi się zbyt trudny! - stwierdził Salim.
Edwin ciągnął dalej, jakby nie usłyszał uwagi chłopca:
-
W tej strefie odbywają się walki z Raïsami. Zanim znajdziemy się poza niebezpieczeństwem w
Cytadeli, będziemy musieli pokonać szeregi co najmniej pięćdziesięciu tysięcy świńskich wojaków.
-To być dużo... - stwierdził Chiam Vite. — Nawet dla Faëlsa.
Ellana wzniosła oczy do nieba.
-
Skromność nie jest twoją mocną stroną - zakpiła.
-Ja zdawać sobie po prostu sprawę z własnej wartości,
nic więcej - uśmiechnął się Chiam. - A ty też nie być wzorem skromności...
-
Jeden zero dla Faelsów - orzekł mistrz Duom w atmosferze ogólnej wesołości.
Kiedy ucichły śmiechy, Edwin ponownie zabrał głos.
-
Zachód! - zadecydował. - Pojedziemy zachodnim brzegiem, choć wiele bym dał, żeby
zahaczyć o Cytadelę.
-
A to dlaczego? — zdziwił się Bjorn.
-
Ponieważ z dziesiątką wspierających nas Przygranicznych dotarcie do Al-Poll stałoby się
spacerem dla zdrowia lub prawie spacerem.
-Ale...
-
Ale pomiędzy nami a Cytadelą są Raisi! Stawimy więc czoło Płaskowyżowi Astariul.
Decyzja została podjęta i, ponieważ wszyscy darzyli Edwina całkowitym zaufaniem, nikt jej nie
zakwestionował.
-
Przygraniczni są aż tak groźni? - zapytał Salim.
-
Świńskich wojaków jest tysiące. Są niebezpieczni, źli i zbyt głupi, by znać strach. Umieją tylko
mordować i umierać. A jednak nie próbowali zdobyć Cytadeli. Posuwali się naprzód, unjkając jej.
Czekają, aż upadnie Imperium, by zaatakować ją wszystkimi siłami.
-
Co takiego nie pozwala ts'żerskim rysownikom zburzyć Cytadeli? — naciskał chłopiec.
Edwin uśmiechnął się. Położył dłoń na ramieniu Salima.
-
Merwyn był Przygranicznym, chłopcze, to wyjaśnia wszystko.
Salim nadal nic nie rozumiał, jednak nie śmiał okazać większej ciekawości. Edwin zakończył:
-
Będziemy potrzebować trzech dni, żeby przepłynąć przez jezioro Chen. Za nieco ponad
tydzień zejdziemy na
ląd. To będzie koniec spokojnej części naszej podróży.
Pewnej nocy, niedługo przed wpłynięciem na Pollimage, Camille zbudziło niespokojne zachowanie
szeptacza.
W ciemności otworzyła oczy. Duże koła łopatkowe nie obracały się. „Perła Chenu" była nieruchoma.
Były to nieliczne godziny codziennego odpoczynku mistrza żeglugi i Camille się nie zaniepokoiła.
Zdziwiło ją natomiast zachowanie zwierzątka. Szeptacz chodził tam i z powrotem po jej kołdrze,
piszcząc i ruszając głową.
—
Co ci jest? - wymruczała pod nosem Camille, wyciągając rękę.
Szeptacz zeskoczył na podłogę i skierował się do wyjścia z kajuty. Rzadko przemieszczał się na
własnych łapkach, co podnieciło ciekawość Camille. Kiedy postawiła stopy na ziemi, przebiegł ją
dreszcz. Od dwóch dni było zimno. Edwin uprzedził ich, że klimat na północy jest bardziej surowy niż
w Al-Jeit. Dziewczyna owinęła się swoim poncho.
—
Dobrze - powiedziała cicho, żeby nie obudzić Ellany. - Już idę.
Kiedy otworzyła drzwi, szeptacz wyskoczył na korytarz. Biegł szybko, ale był taki mały, że Camille
podążała za nim bez trudności.
-
Czekaj, poniosę cię - zaproponowała.
Szeptacz zatrzymał się, jakby zrozumiał. Camille wzięła go do ręki.
-
Chcesz, żebyśmy wyszli na pokład? - zapytała.
Zgadując, że pisk szeptacza był potwierdzeniem, Camille wyszła na zewnątrz. Miliony gwiazd oraz
księżyc, prawie w pełni, oświetlały statek bladym, niemal widmowym blaskiem. Powietrze było
chłodne. Camille znowu przebiegł dreszcz. Jej uwagę przyciągało ciche chlupnięcie. Zbliżyła się do
nadburcia. Powierzchnia jeziora migotała srebrzyście, tysiące małych fal odsyłało w kierunku nocnego
nieba światło gwiazd. Camille, zdumiona, otworzyła szeroko oczy.
Dama znajdowała się kilka metrów od okrętu.
Była dziesięć razy większa od tej, którą Camille widziała krótko kilka dni temu, i równie niezmienna
jak góra. Jej lśniące plecy miały kolor wody, a jej rozmiary czyniły błahymi wszystkie żyjące istoty. Nie
ruszała się, a jej głowa, do połowy zanurzona w wodzie, przewyższała poziom pokładu statku.
Oko, większe od człowieka, otworzyło się i Camille zobaczyła, że było podobne do oceanu, głębokie,
mądre i niepojęte. Ogromna, złotawobrązowa tęczówka skierowała się na Camille. Dziewczyna
pogrążyła w niej duszę.
Dama i nastolatka długo patrzyły na siebie.
Popłynął między nimi fundamentalny prąd, poruszając zmysły zaginione od tysiącleci, niosący
doskonałe i nieme zrozumienie, po czym po upływie całej wieczności wieloryb powoli się zanurzył.
Tuż przez zniknięciem w głębinie, Dama z nadprzyrodzonym wdziękiem przewróciła się. Jej płetwa
ogonowa, ociekając wodą, wzniosła się cicho ku niebu i machnęła w powietrzu, jakby dla
przypieczętowania umowy, której zawarcia Camille nie była świadoma, ale która niezniszczalnie
wyryła się w głębi jej duszy.
Następnie Dama zniknęła, nie pozostawiając po sobie najmniejszego śladu.
Na własne oczy widziałem, jak trzech pijanych żołdaków zaatakowało Faelkę. Gdy rzucili się biegiem
w jej stronę, siedziała z kołczanem na plecach, jej łuk leżał obok. Znajdowali się w odległości czterech
metrów, kiedy ich dostrzegła. Wszyscy trzej skończyli ze strzałą między oczami. Saf HiP Murań, pan
miasta Al-Vor, Dziennik okrętowy
Odcinek Pollimage, na który wpłynęli po pokonaniu jeziora Chen, nie był tak szeroki jak część
południowa, ale rzeka kompensowała mniejsze rozmiary zwiększoną gwałtownością wód. Wysiłek
niezbędny do napędzania statku stał się szybko uciążliwy i mistrz żeglugi robił częstsze przerwy,
jednak nikomu nie przyszło do głowy, żeby mu je wymawiać.
Camille przestała śledzić głębinę. Spotkanie z Damą ukoiło ją, chociaż tak naprawdę nie wiedziała
dlaczego. Zajęła się teraz obserwowaniem brzegów, odnotowując z zainteresowaniem zmiany w
krajobrazie.
Okolica stawała się coraz bardziej dzika. Mijały czasem długie godziny, zanim zauważyła oznaki
ludzkiej aktywności.
Pięć dni po opuszczeniu jeziora „Perła Chenu" przestała płynąć środkiem rzeki i zbliżyła się do
zachodniego brzegu.
Leżało tam miasteczko Arfagh przycupnięte wokół portu.
- Powodzenia!
Były to ostatnie słowa wypowiedziane przez Iliana Poli-ma, zanim wrócił na statek.
Odkąd tylko mistrz żeglugi dowiedział się, że celem ich podróży nie było Al-Chen, stało się widoczne,
że przestał wierzyć w zawód, który miał rzekomo wykonywać Duom Nil' Erg, jak również w role, które
pozostali na siebie przyjęli. Nie zmieniło to jednak w niczym jego powściągliwej uprzejmości. Po
ponad dziesięciu dniach z nim spędzonych, Camille zdała sobie sprawę, że marynarz z pewnością
wiedział o nich więcej, niż im się wydawało.
Kiedy już zaprzęg znalazł się na lądzie, wszyscy pospiesznie włożyli przygotowane wcześniej ciepłe
ubrania. Camille owinęła się długą wełnianą peleryną z grubym kapturem obszytym futrem, który
wsunęła na głowę. Ostry wiatr gwizdał na wzgórzach wznoszących się wzdłuż rzeki i wpadał w uliczki
portu, w którym zacumowana była „Perła Chenu".
Natomiast konie zdawały się nie odczuwać zimna. Po dniach przymusowego bezruchu grzebały
kopytami, czekając niecierpliwie, żeby wyruszyć w drogę. Camille pogłaskała Akwarelę po szyi.
-
Już jedziemy, moja śliczna - szepnęła do jej ucha.
Salim jako wprawiony woźnica, za którego chciał uchodzić, sprawdził uważnie uprząż oraz podkowy
Kokoszki i Koszałki.
-
W porządku! - poinformował Chiama, który powstrzymał uśmiech.
Edwin i Maniel wrócili z prowiantem kupionym w Ar-fagh i załadowali go na wóz.
-
Czy pomyśleliście o tłuszczu? — zapytał zaniepokojony Artis Valpierre.
-
Tak - upewnił go Edwin, wskazując duży gliniany garnek. - Nie umrzemy ze skórą popękaną od
mrozu.
Marzyciel uśmiechnął się. Stopniowo związał się z grupą i chociaż unikał jeszcze znajdowania się zbyt
blisko Ellany, zachowywał się teraz jak otwarty, przyjemny towarzysz.
Wyjazd spomiędzy zabudowań zajął im zaledwie kilka minut, po czym znaleźli się wśród wzgórz
porośniętych skąpą roślinnością.
Jedyna przecinająca je droga biegła na zachód, w kierunku odległego miasta Al-Far, a nieliczne
odgałęzienia wiodły do okolicznych gospodarstw.
Edwin prowadził grupę prosto na północ, jadąc brzegiem Pollimage. Trzymali się tego kierunku do
wczesnego popołudnia. Rzeźba terenu stopniowo się urozmaiciła. Z ich
prawej woda w rzece stała się bystra i rozpryskując się, rozbijała się gwałtownie o skały.
-
Rozumiem, dlaczego nie popłynęliśmy dalej statkiem!
-
zawołał Salim.
-
Wygląda na to, że tutaj też nie będzie łatwo - odparł Maniel, wskazując znajdujące się przed
nimi wzgórza, które traciły łagodne kształty, by wyostrzyć się i wznieść wyżej.
Edwin nie wydawał się zaniepokojony. Doskonale znał ten region i brak szlaku nie przeszkadzał mu.
Prowadził swych towarzyszy, nie okazując najmniejszego wahania. Kiedy światło dnia zaczęło słabnąć,
jakimś cudem znalazł parów osłonięty od wiatru.
-
To tutaj rozbijemy obóz - oznajmił.
Każdy wiedział, co ma robić, i wkoło szybko stanęły niskie namioty, które miały posłużyć im po raz
pierwszy.
-
Noce w tych stronach są lodowate - wyjaśnił Edwin.
-
Wiatr prawie nigdy nie ustaje. Wieje prosto z Łańcucha Poll, a Płaskowyż Astariul nie jest
wystarczająco wysoki, żeby go zatrzymać. Rano, nawet w pełni lata, nierzadko można tu zobaczyć
szron.
Konie przywiązane były nieco na uboczu i Camille poszła do Akwareli, żeby ją wyszczotkować. Edwin
podążył za nią.
-
Jeżeli chcesz, pokażę ci oset, który rośnie w tych stronach - zaproponował. - Idealnie nadaje
się do wyczyszczenia konia.
-
Oset?
-Tak. Nawet najbardziej sumienny jeździec nie zawsze
ma do dyspozycji metalowe zgrzebło.
Gawędząc, oddalili się od obozowiska. Camille nie mogła się powstrzymać od zadania sobie pytania,
czy jej ojciec podobny był do Edwina. Wyobrazić sobie tego mężczyznę o ostrych rysach twarzy,
kołyszącego ją w ramionach i zachwycającego się niemowlęcym gaworzeniem było trudno, jednak
wciąż miała w pamięci widok łzy, która spłynęła po jego policzku, kiedy usłyszał głos Elicii. To zmieniło
jej nastawienie. Stwierdziła nagle, że czuje się mu bliska. Pod wpływem impulsu chwyciła go za ramię.
— Edwin... - zaczęła.
Tygrys zaatakował właśnie w tej chwili.
Skoczył ze skały, na której siedział. Miał ponad metr wysokości i trzy metry długości. Jego ogromna
paszcza wyposażona była w dziesięciocentymetrowe kły, a każda z łap zakończona pazurami ostrymi
jak brzytwy. Doskonała maszyna do zabijania.
W ułamku sekundy Edwin zrozumiał, że dłoń Camille na jego ramieniu przeszkadza mu, że nie
wyciągnie szabli na czas. Rzucił się w bok, pociągając Camille za sobą, i w tym samym czasie pazur
tygrysa rozciął jego skórzany płaszcz na całej długości. Zwierzę, rozwścieczone niepowodzeniem
ataku, skoczyło ponownie.
Camille nie miała ani refleksu Edwina, ani jego doświadczenia w walce. Kiedy potoczyli się po ziemi,
krzyknęła i uczepiła się go. To nierozważne zachowanie spowodowało, że Edwin stracił sekundę,
której potrzebował, żeby wyciągnąć broń. Zdążył jedynie odepchnąć dziewczynę i położyć jedno
kolano na ziemi, kiedy tygrys go dopadł.
Ciężar zwierzęcia przygniótł mężczyznę do podłoża. Ogromna łapa opadła na jego szyję, po czym
wszystko znieruchomiało...
Wrzask Camille utknął w jej gardle, mięśnie, jakby nagle odizolowane od jej woli, zawiązały się w
węzły. Tygrys nie ruszał się, zastygły w śmiertelnym ataku. Jego paszcza rozwarta była o kilka
centymetrów od gardła Edwina, oczy błyszczały z wściekłości, dziki pomruk wydobywał się z piersi. Na
próżno. Jego niewiarygodna moc została sparaliżowana.
Tkwiący pod zwierzęciem Edwin poruszył się z ogromnym trudem, którego nie do końca tłumaczył
ciężar tygrysa.
Następnie pojawiła się Ellana.
Młoda kobieta prześlizgiwała się po ziemi. Jej ruchy były harmonijne; spomiędzy warg wydobywał się
dziwny dźwięk, niby śpiew, niby gwizd. Camille przypomniała sobie zdarzenie, gdy Ellana
unieruchomiła obecnych, żeby zaatakować Artisa Valpierre'a. Czy była również w stanie
zahipnotyzować półtonowego potwora?
Kiedy Ellana położyła dłoń na głowie olbrzymiego kota, zwierzę prychnęło łagodnie. Po jego karku
przebiegł długi dreszcz. Tygrys odzyskał zdolność ruchów tylko po to, by słuchać rozkazów, które
śpiewała mu Ellana. Cofnął łapę z szyi Edwina i zrobił dwa kroki w tył, z palcami młodej kobiety
wbitymi w futro na jego łbie.
Jakby trzymając go na niewidzialnej smyczy, Ellana poprowadziła tygrysa dziesięć metrów dalej.
Przykucnęła obok niego j powiedziała mu coś na ucho, tak jak kiedyś przemówiła do marzyciela.
Tygrys potrząsnął wielką głową i zamruczał niezadowolony.
Nie speszywszy się, Ellana złapała go mocnej i dalej przelewała szeptem swoją wolę. Kiedy wstała,
tygrys oddalił się rytmicznym krokiem, nie oglądając się za siebie.
Niewidzialne więzy, które unieruchamiały Camille, znikły i dziewczyna się podniosła.
Edwin wstał. Dotknął ręką szyi, po której spływała strużka krwi, i poczekał na Ellanę, która do nich
wracała.
-
Już tylko dwa! - powiedziała młoda kobieta, uśmiechając się. - Ten tygrys spadł mi z nieba. Już
myślałam, że nigdy nie znajdziesz się w niebezpieczeństwie.
Mężczyzna wziął głęboki oddech, chciał coś powiedzieć, po czym zmienił zdanie.
-
Bardzo się bałam... - podjęła Ellana głosem tak cichym, że Camille ledwie to usłyszała.
Młoda kobieta położyła rękę na ramieniu Edwina, który wyciągnął do niej swoją.
Nie wiadomo, co by się wtedy zdarzyło, gdyby nie uświadomili sobie obecności Camille. Dziewczyna -
poczuła, że się czerwieni.
-
Nie przejmujcie się mną — powiedziała przepraszająco. - Pójdę pomóc w przygotowaniu
posiłku.
Ellana wybuchnęła śmiechem.
-
Idziemy wszyscy, siostrzyczko. Umieram z głodu!
Następnie spoważniała.
-
Sekrety mają wartość tylko wtedy, gdy są pilnie strzeżone... Zgoda?
Poskromienie śpiewem jednego z najbardziej niebezpiecznych drapieżników Gwendalaviru nie było
pospolitą umiejętnością. Ellanie zależało, żeby zachować ją w tajemnicy.
-
Już zapomniałam! - obiecała Camille.
Wrócili do obozu. Ich niezbyt długa nieobecność nie wywołała zdziwienia. Edwin podniósł kołnierz
płaszcza i kiedy usiedli wokół ogniska, jedynie Camille zauważyła, że mężczyzna patrzy na Ellanę
zamyślonym wzrokiem.
Lodowaty wiatr skrócił wieczorne zebranie. Kiedy zrobiło się ciemno, wszyscy chętnie schronili się w
namiotach i Maniel, wyznaczony do pełnienia pierwszej warty, patrzył z zazdrością, jak jego
przyjaciele znikają w środku.
Camille, dygocząc z zimna, owinęła się kołdrą, po czym spojrzała badawczo na leżącą obok Ellanę.
-
Powiedz - zaczęła. - Tam w lesie...
Młoda kobieta położyła palec na ustach.
-
Cicho, sza... - mruknęła pod nosem. - Nie zapominaj, że już zapomniałaś!
Camille uśmiechnęła się. Stopniowo rozgrzewała się i czuła się dobrze.
-
Dziękuję - szepnęła.
Nie zasnęła od razu. Kołysana regularnym oddechem Ellany, pozwoliła myślom odpłynąć w kierunku
wybranym przez wspomnienia i pragnienia.
Najpierw narzucił jej się obraz brata, który pozostał w Paryżu. Żałowała, że nie miała czasu lepiej go
poznać. Co teraz robił? Czy zdał egzamin, na którym tak mu zależało, a który jej wydawał się taki mało
ważny?
Jej rozważania skupiły się z kolei na rodzinie adopcyjnej. Camille zadrżała na myśl o latach, których o
mało w niej nie spędziła, odrzucając wszelką ewentualność powrotu.
Następnie pomyślała o rodzicach. Żyli i byli gdzieś uwięzieni. Kiedy już uwolni Skrzepłych, nie
spocznie, póki ich nie odnajdzie. Nic nie stanie jej na przeszkodzie...
Zasnęła z tą pokrzepiającą myślą w sercu.
*Zatrzask Ts'iercow? Wyobraźcie sobie drogę, która biegnie z waszego domu i dzieli się wkrótce na
mnóstwo innych dróg, które mogą was zaprowadzić niemal wszędzie. Daje to wam dobry obraz
Zwojów. Umieśćcie teraz nieprzekraczalną granicę kilka metrów od waszego progu i otrzymacie
zatrzask.
Mieliście w zwyczaju odbywać dalekie podróże? Odtąd ograniczą się do podwórza waszego domu! Elis
Mil' Truif, mistrz rysunku Akademii w Al-Jeit
Pomimo braku drogi, posuwali się łatwo do przodu. W Wóz bez trudu jechał po niskiej trawie,
widoczność była wprost idealna, a konie w doskonałej formie. Wśród towarzyszy podróży
zapanowała równowaga, cechująca zżyte grupy, w których każdy zna swoje miejsce. Camille i Salim
odkrywali pokrzepiającą radość przebywania w otoczeniu przyjaciół. Edwin zorganizował bliską
ochronę.
- Zwiadowca nie zabezpieczy nas przed atakiem dzikiego zwierzęcia, a nie widzę, co grabieżcy robiliby
na takim pustkowiu... - wyjaśnił. - Określenie pustkowie jest bez wątpienia przesadne - dorzucił,
wskazując palcem lasy liściaste, które barwiły się na złoto i czerwono. - Na tych wzgórzach mieszkają
Alavirianie. Ziemia jest urodzajna, można znaleźć tu wystarczająco drewna, żeby ogrzać się zimą, a
zręczny myśliwy zawsze zdobędzie coś do jedzenia, o ile to on nie posłuży za posiłek. Należy
natomiast cenić sobie samotność...
Trzeciego wieczoru po zejściu na ląd Edwin odkrył ślady koni i zaprowadził swych współtowarzyszy do
wąwozu, w którym stały niskie, solidnie ufortyfikowane budynki gospodarcze. Zostali tam gorąco
przywitani przez gospodynię, jej rodzinę oraz pracowników rolnych. Podróżni rzadko tędy przejeżdżali
i wydarzenie szybko nabrało charakteru święta. Ich gospodarze wykazali się dyskrecją znamionującą
ludzi, którzy wybrali samotność, powstrzymując się od zadawania pytań. Edwin dał po prostu do
zrozumienia, że starają się dotrzeć do Cytadeli, unikając strefy walk.
- Nie wybraliście najkrótszej drogi - była to jedyna uwaga, na którą pozwoliła sobie Milia Jundo,
drobna kobieta o promiennej osobowości, prowadząca swoje gospodarstwo żelazną ręką.
Posiłek był obfity. Towarzyszyły mu wybuchy śmiechu, którym sprzyjał i które podtrzymywał płynący
obficie alkohol. Chiam Vite uraczył grono współbiesiadników znakomitymi opowieściami, z humorem
wytykając zarozumiałe zachowanie niektórych Alavirian. Edwin był odprężony. Solidne mury chroniły
ich od niebezpieczeństw świata zewnętrznego i ten wieczór stanowił cenną chwilę wytchnienia, z
której należało skorzystać.
Noc przespali twardo na grubym posłaniu ze słomy, sporządzonym w kącie stajni. Rano Milia Jundo
nalegała, żeby zaopatrzyć ich w prowiant. Odmówiła przyjęcia zapłaty.
-
Zapasów starczy nam na całą zimę, a nawet na dłużej - zapewniła, odprowadzając ich do
bramy. - Zatrzymajcie pieniądze, nie są mi potrzebne. I przede wszystkim uważajcie na siebie.
Wprawdzie od miesięcy nie widzielis'my podpalaczy, a ghule nie opuszczają nigdy Płaskowyżu
Astariul, ale w regionie występują niedźwiedzie zmienne, możecie także spotkać tygrysa...
Podziękowali jej i Edwin dał sygnał do drogi.
Pomimo przestróg Milii Jundo, w ciągu następnych dni nie zauważyli żadnych drapieżników. Zobaczyli
jednakże liczne ślady - niektóre znanych zwierząt, inne bardziej osobliwe. Na widok tych ostatnich
Edwin się skrzywił, ale ich nie skomentował.
Jedynym ich wrogiem było coraz bardziej przejmujące zimno i Camille cieszyła się, że dopiero
zaczynała się jesień. Przeprawa przez ten region zimą musiała być koszmarem.
Piątego dnia rano mistrz Duom zdumiał wszystkich, odrzucając porywczym gestem czytaną właśnie
księgę.
—
To niepojęte! - stwierdził. - Jeżeli ćwierć z połowy rzeczy napisanych w tej książce jest mniej
więcej ścisła, istota strzegąca Skrzepłych jest wielka jak góra, a jednocześnie lekka jak ptak. Jest z
wody, żyje z ognia, mieszka w powietrzu i rozmawia z ziemią. Nie jestem w stanie znaleźć w tym
najmniejszej logiki, obawiam się, że kiedy spotkamy Strażnika, będziemy zmuszeni improwizować!
-
Mniejsza z tym! - zapewniła go Camille. — Jeżeli to, co pan przeczytał, jest nieprawdą, tym
lepiej. Jeżeli natomiast jest prawdą, będziemy mieli okazję spotkać prawdziwy fenomen.
-
To ty jesteś fenomenem, staruszko - stwierdził Salim. - Nie widzę nikogo innego zdolnego
ucieszyć się na myśl ospotkaniu z potworem!
-
Nieprawda! - zaprotestował kpiącym tonem Bjorn. - Ja uwielbiam potwory. Dowód?
Podróżuję z tobą!
-
Bardzo zabawne! — roześmiał się szyderczo Salim. — Udajesz mądrego, ale to ja wykazałem
się skutecznością!
Salim podkreślił słowo „ja" i Bjorn wybuchnął śmiechem.
-
Gdybyś był równie skuteczny jak gadatliwy, Strażnik musiałby mieć się na baczności! - odparł
rycerz. - Niestety u ciebie tylko język funkcjonuje poprawnie.
-
Daję słowo! - zawołał Salim. — Sam to wymyśliłeś? To prawie dowcipne...
Bjorn szykował się, żeby odpowiedzieć, gdy odezwał się Edwin.
-
Chodźcie zobaczyć! - rzucił.
Wszyscy podążyli za nim na szczyt przylądka górującego nad rzeką. Na drugim brzegu Pollimage, w
odległości niespełna kilometra, zobaczyli armię cesarską. Tysiące żołnierzy znajdowało się na
pozycjach bitewnych. Niektórzy byli konno, większość pieszo. Na równinie stały gęsto gigantyczne
katapulty, a kurierzy jeździli tam i z powrotem pomiędzy batalionami. Pomimo ekranu dźwiękowego,
który stanowiła rzeka, docierał do nich harmider ludzi przygotowujących się do walki.
-
Na co oni czekają? - zapytał Artis Valpierre.
-
Na Raisów - odpowiedział lakonicznie Chiam.
Faels wymówił nazwę odwiecznego wroga z taką nienawiścią, że Camille wzdrygnęła się.
-
Sądzę, że dobrze zrobiliśmy, wybierając Astariul -stwierdził Edwin. - Raisi posunęli się na
południe dalej, niż przypuszczałem. Jeżeli armia obozuje na swoich pozycjach, to znaczy, że jest ich co
najmniej sześćdziesiąt tysięcy. Byłoby nam trudno prześliznąć się pomiędzy okami takiej sieci. Nie
zostawajmy tutaj. Czas odbić na zachód, żeby zagłębić się w sercu płaskowyżu. To jedyna możliwa
droga, a dziś wieczorem musimy znaleźć bezpieczne schronjenie.
Nikt nie odważył się poprosić o sprecyzowanie, jakie niebezpieczeństwo grozi im nocą. Kiedy już
znaleźli się w siodłach, oddalili się ostatecznie od Pollimage, by wjechać na Płaskowyż Astariul.
Rzeźba terenu bardzo szybko urozmaiciła się, trawę zastąpiły kamienie, w miejsce drzew pojawiły się
karłowate krzewy. Powożenie zaprzęgiem na pagórkach okazało się trudne. Salim kilkakrotnie musiał
zawrócić z drogi, żeby znaleźć przejezdne miejsce, tracąc w ten sposób cenny czas.
Maniel zaproponował, że przejmie wodze, ale Edwin sprzeciwił się temu.
-
Salim radzi sobie bardzo dobrze, a jeżeli zostaniemy zaatakowani, lepiej, żebyś był na koniu.
Żołnierz nie naciskał, a Salim zaczerwienił się, słysząc komplement. Camille jechała obok Ellany.
-
Wiesz, że już o wszystkim zapomniałam - zaczęła. - Ale jedna rzecz nie daje mi spokoju.
-
No to pdwiedz...
-
Twoja zdolność paraliżowania ludzi czy tygrysów kojarzy mi się z mocą, której użył bojownik
Chaosu tego wieczoru, kiedy cię spotkaliśmy. Tego wieczoru, kiedy zginął Hans...
-
Bojownicy są sępami kradnącymi umiejętności innych w celu wyrządzania zła - prychnęła
Ellana. - Ten, o którym mówisz, użył śpiewu cieniołazów, żeby unieruchomić ciebie oraz twoich
przyjaciół. Sądził, że w ten sposób zamorduje cię bez trudu.
-
Ale ty interweniowałaś!
-
Tak. Nie wiedział, że tam będę, a nasze własne techniki nie mają na nas żadnego wpływu.
-
Edwinowi udało się poruszyć. Wtedy, kiedy zatrzymałaś tygrysa, a także wtedy, kiedy
rozgniewałaś się na Artisa.
Młoda kobieta uśmiechnęła się na to wspomnienie.
-
Ten marzyciel w sumie nie jest taki zły. Niezbyt rozgarnięty, to wszystko.
-
Ale Edwin?
W oczach Ellany zapaliły się ogniki.
-
To co innego. Edwin jest naprawdę kimś wyjątkowym! Już wcześniej o nim słyszałam, ale
odkąd go poznałam, widzę, że rzeczywistość przerasta to, co o nim opowiadają.
Policzki młodej kobiety nabrały ładnego różowego koloru, wzrok stał się nieobecny. Zauważyła
jednak, że Camille jej się przygląda i wybuchnęła śmiechem.
-
Wiesz co, siostrzyczko...
-Nie?
-
Ten twój Salim też jest niezły!
W jednej chwili twarz Camille stała się purpurowa. Dziewczyna rozejrzała się niespokojnie dokoła,
sprawdzając, czy nikt nie słucha, po czym odwróciła się do Ellany.
-
Dlaczego... — zaatakowała.
Następnie zdała sobie sprawę, że Ellana oferowała jej płaszczyznę porozumienia, i jej serce zabiło
radośnie.
-
Oczywiście... - zaczęła młoda kobieta.
-
...już zapomniałam! - dokończyła Camille i obydwie się roześmiały.
*Świst sztyletu nocą Krążące niebezpieczeństwo Jak dreszcz przyjemności
Ellundril Chariakin, Jeździec mgły
Zbliżał się zapowiadający się posępnie wieczór, kiedy Edwin odbił na wschód. Jego twarz pojaśniała.
-
Nie byłem pewny, czy odnajdę to miejsce - powiedział. -Mamy jednak szczęście. Tej nocy
będziemy spać spokojnie.
Nie mieli czasu zastanowić się nad znaczeniem tego oświadczenia. Kiedy słońce znikało za skalnym
szczytem, ich oczom ukazał się opuszczony budynek wzniesiony z ogromnych kamiennych bloków
połączonych na sucho. Dach wykonany był z wielkich płyt czarnych łupków, a za okna służyły zwykłe
otwory strzelnicze. Jedynie drzwi zrobione były z masywnych bali, spłowiałych na deszczu i słońcu, i
wzmocnione solidnymi okuciami.
-
Oto, o ile mi wiadomo, jedyne miejsce na Płaskowyżu Astariul, w którym próbowali się
osiedlić pionierzy - wyjaśnił im Edwin. - Albo zrezygnowali, albo nie żyją, to stare dzieje. W każdym
razie ich dom przetrwał. W samą porę ofiarowuje nam bezpieczną przystań. W tych okolicach
podróżni unikają spania pod gołym niebem. Unikają nawet przyjeżdżania tutaj, jeżeli są ostrożni...
-
A co z końmi? - zapytał Maniel.
-
Wprowadzimy je do środka. Wątpię, żeby właściciele przyszli się poskarżyć...
Kiedy ogień strzelał już w kominku, stopniowo rozgrzewając lodowate powietrze, zjedli posiłek,
siedząc na swoich torbach opatuleni w poncha. Edwin nalegał, żeby całkowicie rozładować wóz.
-
Te mury są solidne - stwierdził. - Jednak nie ma potrzeby przyciągać uwagi nocnych stworzeń,
żyjących na płaskowyżu...
Drzwi nie miały zamka, ale blokowały się od wewnątrz metalową sztabą. Edwin założył ją z miną
pełną satysfakcji.
W budynku było tylko jedno obszerne pomieszczenie i ponieważ nie został nawet ślad po
jakimkolwiek umeblowaniu, położyli się na ziemi tak blisko ognia, jak tylko się ośmielili, podczas gdy
niedaleko od nich konie stały ciasno obok siebie, wzajemnie się ogrzewając.
Znacznie później Camille wyrwało ze snu wycie. Potrzebowała kilku sekund, żeby dojść do siebie.
Wycie rozbrzmiało ponownie, rozdzierające, nieludzkie, coraz mocniejsze, aż stało się przeraźliwie
przenikliwe, po czym przerodziło się w bulgot i ucichło.
Obok niej zapanowało poruszenie, wszyscy wstawali, Bjorn chwycił za topór.
-
Nic nam nie grozi.
Głos należał do Edwina. Stał w ciemności przy otworze strzelniczym, wpatrując się w noc.
-
To podpalacz — wyjaśnił. — Jest o kilometry stąd. Możecie dalej spać.
Wyjechali, gdy ledwie zaczynało świtać. Edwin, napięty jak struna, jechał konno z dłonią na rękojeści
szabli. Jego niepokój udzielił się reszcie grupy i godziny mijały w prawie zupełnej ciszy.
Z powodu wozu musieli kilka razy zawracać z drogi, przez co stracili dużo czasu. Późnym popołudniem
Edwin oznajmił, że niestety spędzą jeszcze dwie noce na płaskowyżu.
Salim rozejrzał się po otaczającym ich smętnym, dzikim pejzażu: wzgórza, pola kamieni, wysokie
trawy pochylone przez wiatr, kilka mizernych krzewów janowca o przekwitłych kwiatach i nieliczne
karłowate drzewa o udręczonym wyglądzie.
-
Zbyt ładnie to tutaj nie jest... - stwierdził. - Ale oprócz tego, że można tu umrzeć z nudów,
ewentualnie z zimna, nie widzę, co jeszcze mogłoby nam grozić.
-
Rozbijemy namioty przy tych skałach - oznajmił Edwin. - Będziemy musieli dokładać do ognia
przez całą noc, a o opał nie jest tutaj tak łatwo. Chcę zobaczyć stos gałęzi, korzeni, przynieście
wszystko, co może się spalić. Ale najpierw wysłuchajcie mnie uważnie. Nie bez powodu Płaskowyż
Astariul jest niezaludniony. Żyjące tutaj drapieżne koty sprawiają, że trudno osiedlić się tu ludziom. A
jednak od kilku godzin nie widziałem ich śladów i ta informacja powinna nas zaalarmować. Podpalacz,
którego słyszeliśmy zeszłej nocy, krąży być może po okolicy albo...
-
Albo? - ponaglił Bjorn.
—
Coś jeszcze groźniejszego! Możliwe, że tej nocy zaatakuje nas ghul.
—
To zwierzątko, które jest jeszcze straszniejsze od ogra? - Salim nie mógł powstrzymać się od
zapytania.
-
Tak - potwierdził z powagą Edwin. - Ghul jest stworzeniem nocnym wielkości człowieka, które
przemieszcza się na dwóch łapach i, o ile mi wiadomo, nie używa broni...
-
W takim razie...
—
Jeżeli nie chcesz, żebym cię ogłuszył, przez pięć minut postaraj się siedzieć cicho! - rozgniewał
się Edwin. - Ghule występują bardzo rzadko i polują zawsze samotnie. Od wieków są zmorą
płaskowyżu. Na nieszczęście, ghul jest niezniszczalny lub prawie niezniszczalny. Nie boi się niczego,
stal przechodzi przez niego na wylot, jakby nie był materialny, a Sztuka rysowników w ogóle na niego
nie działa. Jego uścisk emanuje śmiertelnym zimnem, jego ukąszenia są zatrute jadem. W razie ataku
będziemy mogli liczyć jedynie na ogień, ghul ucieka tylko przed płomieniami. Jakieś pytania?
Camille przebiegł dreszcz.
-
Może już lepsi byliby Raisi... - odważył się powiedzieć Bjorn.
-
Za późno! Inne uwagi?
Edwin celowo użył agresywnego tonu głosu, żeby położyć kres daremnym dyskusjom. Niezwłocznie
zresztą zakończył:
-
Do pracy!
Wszyscy pospieszyli zbierać opał i kiedy zapadła noc, pośrodku obozowiska wznosił się pokrzepiająco
wysoki stos drewna.
Edwin pofczekał do ostatniej chwili, żeby narysować płomień. Kiedy się zdecydował, Camille miała
ochotę dołączyć do niego w Zwojach, ale się powstrzymała. Po wyjeździe z Al-Jeit mistrz Duom
kategorycznie zabronił jej używania swojego daru, a nazbyt ufała jego osądowi, żeby go nie
posłuchać.
Ellana pierwsza objęła wartę. Camille, sama w namiocie, przyłapała się na wsłuchiwaniu się w
dochodzące z zewnątrz odgłosy. Mimo wszystko musiała jednak szybko zasnąć, ponieważ przebudziła
się, kiedy Ellana kładła się obok niej.
-
Śpij, siostrzyczko - szepnęła młoda kobieta. - To tylko ja.
O porze, gdy gwiazdy już nie świecą, ale niebo zabarwione jest jeszcze na szaro raczej niż na
niebiesko, Bjorn chodził dużymi krokami, rozcierając tors i przeklinając zimno przenikające przez
ubranie. Nagle zdał sobie sprawę, że płomienie są niskie. Zmylony słabym światłem świtu, nie
zauważył, że ogień prawie wygasł. Zakląwszy, chwycił garść chrustu, by rzucić go na żar, gdy dziki ryk
spowodował, że się odwrócił.
Ghul był tuż za nim.
W pierwszej chwili rycerz odniósł wrażenie, że jest to stara kobieta ubrana w łachmany, o brudnych,
potarganych włosach. Następnie zauważył kły, żółte spojrzenie i długie pazury, które przedłużały
wychudłe palce istoty. Odskoczył w tył, wypuszczając brzemię, i jego dłoń zamknęła się na trzonku
topora.
Ghul podążył za nim płynnym krokiem.
Bjorn uniósł broń i z głuchym chrząknięciem machnął nią z całych sił. Nawet gdyby pamiętał słowa
Edwina, i tak by uderzył. Ale nie pamiętał i rezultat jego ciosu całkowicie go zaskoczył.
Ostrze topora przeleciało przez ghula na wylot, jakby stworzenie było tylko fantomem.
Nieprzygotowany na brak oporu, Bjorn obrócił się, pociągnięty własnym rozpędem, i znalazł się
plecami do potwora.
Ghul opasał go chudymi ramionami i rycerz wrzasnął. Nieznośne zimno emanowało z tego uścisku i
rozchodziło się po jego ciele jak śmiertelna trucizna.
Stworzenie obdarzone było siłą niewspółmierną do postaci. Bjorn omdlewał, kiedy zobaczył
spieszącego ku niemu Edwina. Mężczyzna nie wyciągnął szabli. Zamiast tego rzucił się całym ciężarem
na ghula i jego ofiarę.
Rycerz poczuł, jak zimno odpływa, i runął na ziemię. Edwin przetoczył się na bok, żeby uniknąć ataku
potwora.
- Ogień! - wrzasnął. - Ogień!
Teraz z kęJei Maniel włączył się do walki. On też nie sięgnął po broń. Zamierzył się pięścią, jednak
ghul bez trudu uniknął ciosu, po czym złapał olbrzyma na poziomie bioder, bez najmniejszego wysiłku
podniósł go nad głowę, zakręcił nim i po chwili wypuścił. Maniel upadł dziesięć metrów dalej,
nieprzytomny.
Ellana i Salim wyszli z namiotów i rozpaczliwie próbowali podsycić ogień, podczas gdy Edwin starał się
odwrócić uwagę potwora. Ale ghul był o wiele za szybki. Pierwszy cios w żołądek spowodował, że
mężczyzna zgiął się wpół, drugi odrzucił go w tył.
Camille, przyglądająca się scenie oczami rozszerzonymi z przerażenia, zobaczyła, że stworzenie
odwraca się w jej stronę. Dwoma susami znalazło się przy niej. Mistrz Duom chciał ją zasłonić; zwykłe
pchnięcie posłało go na ziemię. Ramię ghula zacisnęło się na Camille. Dziewczyna krzyknęła
rozpaczliwie. Ogarnęło ją przeraźliwe zimno, mrożąc jej członki i grożąc sercu pęknięciem.
Ellana skoczyła jej na ratunek. Sztylet, stworzony, żeby trwać wiecznie, zalśnił w świetle świtu, lecz
przeszył ciało potwora, nie powodując najmniejszej szkody. Ghul uderzył Ellanę otwartą dłonią i
kobieta upadła.
Camille zdało się, że widzi, jak Chiam Vite łamie gorączkowo swe strzały, ale musiała to być
halucynacja. Salim rzucił się w jej stronę, wykrzykując jej imię.
Ciało Camille zamieniało się w lód, skóra marszczyła się, powieki opadały, a jednak na wysokości jej
serca mała kulka nadal promieniowała ciepłem. W ogarniającej ją mgle Camille zrozumiała, że
szeptacz walczył dla niej.
Następnie rozległ się krzyk Chiama Vite'a.
- Nie ruszać się, Salim!
I Faëls wypuścił strzały z taką szybkością, że jego ruchy wydawały się zamazane. Każde z długich
drzewc, pozbawione stalowych grotów, utkwiło w ciele ghula z głuchym dźwiękiem.
Stworzenie napięło się, jakby nie godząc się z nieuniknionym. Jego uścisk rozluźnił się. Chwiało się
przez chwilę na nogach, wyglądając jak stara kobieta o ciele najeżonym strzałami, po czym upadło i
już się nie poruszyło.
Camille było tak zimno, że wyłaby, gdyby jeszcze była do tego zdolna. Stężałe mięśnie utrzymywały ją
w pozycji stojącej, a serce biło w piersi jak młotem, silnymi, bolesnymi uderzeniami.
Nie czuła, jak chwytają ją ramiona, owijają kocami, nacierają, masują. Nie docierały do niej głosy,
dodające jej odwagi, błagające ją, nie widziała także Artisa rozkładającego bezsilnie ręce.
Było jej zimno.
Naprawdę zbyt zimno.
Szeptacz w jej kieszeni pisnął przejmująco.
Camille wydała ostatnie tchnienie.
7
Śmierć jest tylko przejściem Merwyn Ril' Avalon
a czucie zimna zniknęło.
Unoszę się w stanie nieważkości w oceanie gwiazd. Jestem zarazem bezkresna i maleńka, nie jestem
niczym i jestem wszystkim. Czy wciąż jestem Ewilan?
Żadnego punktu odniesienia, żadnej granicy, żadnego horyzontu.
Nie czuję nic, zaledwie lekkie kłucie przy sercu, tam gdzie kiedyś tulił się ciepły kształt.
Galaktyki otwierają się przede mną, odsłania się cały wszechświat i z każdym pojawiającym się
nowym ciałem niebieskim odciążam się od jakiegoś wspomnienia.
Jestem już tylko sobą. Uwolniona od innych, uwolniona od świata, uwolniona od wszystkiego, staję
się myślą, a gwiazdy wyciągają do mnie ramiona...
Niespodziewanie pojawia się ona.
Ogromna, silna, mądra.
Tam, gdzie ja się unoszę, ona pływa. Tam, gdzie ja czuję się zagubiona, ona jest u siebie.
Dama.
Jej złotawobrązowe oko otwiera się dla mnie, przemawia do mnie.
— Wieloryby pływają tam, gdzie chcą, w oceanach albo w gwiazdach, ale nie ty. Twoje miejsce nie
jest tutaj, twoje przeznaczenie jest gdzie indziej. Idź. Wracaj spełnić obietnicę.
Gwiazdy bledną, galaktyki rozmazują się, pamiętam...
Znowu jest mi zimno, ale od mojego serca płynie fala ciepła, walczy dla mnie.
Odczuwam ból, chciałabym nadal się unosić w przestrzeni.
Otwieram oczy.
Podstawową różnicę między Gwendalavirem i drugim światem stanowi fakt, że tutaj nie ma religii.
Nie czcimy bogów, bóstw czy nadprzyrodzonych istot. Ale czy jest to absolutna prawda? My mamy
Damę... Mistrz Carboist, Kronika siódmego kręgu
Salim, Salim... Salim!
Chłopiec podniósł zalaną łzami twarz. Bjorn potrząsał go za ramię.
-
Salim - powtórzył rycerz. - Camille otworzyła oczy! Ona żyje!
Po sekundzie wahania rozległ się ryk, który mógłby wstrząsnąć górami, i Salim rzucił się do
przyjaciółki.
Dziewczyna leżała w ramionach Ellany. Edwin i Artis klęczeli przy niej. Maniel z radości tańczył z
mistrzem Duo-mem, a Chiam Vite z całej siły klaskał w dłonie.
Chłopak nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Zanurkował do przyjaciółki.
-
Spokojnie! - skarciła go Ellana. Uśmiechała się jednak i przesunęła się trochę, żeby mógł się
przybliżyć.
Camille, blada, z szeptaczem przytulonym do szyi, nadal nie ruszała się. Kiedy zauważyła Salima,
spróbowała podnieść ku niemu rękę. Powstrzymał ją.
-
Nie, staruszko, nie ruszaj się, znowu zwrócisz na siebie uwagę.
Kiedy mówił, w jego oczach znów pojawiły się łzy. Nie podejmując trudu, żeby je wytrzeć, ciągnął:
-
Jak się czujesz?
Camille z bólem nabrała powietrza.
Pochylili się do niej, żeby wychwycić jej słowa.
-
Dama, Salim - szepnęła Camille. - Dama w gwiazdach...
Chłopak poczuł, jak krew ścina mu się w żyłach. Zaniepokojony, odwrócił się do Artisa Valpierre'a, ale
ten właśnie zagłębił się w swoich marzeniach.
-Wszystko z nią dobrze - zapewnił po krótkiej chwili. - Zwykłe majaczenia po wstrząsie. Wszystko
wróci do normy.
Camille wyciągnęła rękę i chwyciła ramię przyjaciela.
-
Gwiazdy, Salim - powtórzyła mocniejszym, chociaż jeszcze ochrypłym głosem. - Miliony
gwiazd...
Chłopak musnął jej policzek opuszkiem palca. Nigdy jeszcze jej tak nie dotknął i kiedy w odpowiedzi
duże, fiołkowe oczy dziewczyny spoczęły na nim, gdzieś w jego sercu zerwała się tama. Najpierw
przebiegł go krótki dreszcz, następnie zalała fala emocji, która zmyła wszelką obawę.
Usłyszał, że do niej mówi, tak jakby nikt infiy nie mógł go usłyszeć.
- Gdzie tylko chcesz, Camille - szepnął. - Pójdę, gdzie tylko zechcesz. Podążę za tobą wszędzie, nawet
do gwiazd... Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że życie bez ciebie nie jest możliwe. A więc błagam cię,
nie umieraj już, bo jak nie, to ja umrę na dobre... Ponieważ bez twoich oczu jestem ślepy. Bez twoich
słów gubię się. Ponieważ bez ciebie moja dusza jest naga. Bez ciebie jestem niczym... Ponieważ...
kocham cię...
Jego głos mimo woli stał się donośny i jego słowa rozbrzmiały w zupełnej ciszy. Kpił sobie z tego.
Camille wpatrywała się w niego i w jej tęczówkach widział gwiazdy, o których mu mówiła.
Ellana podniosła głowę i spojrzała na pozostałych z wyzwaniem.
„Niech tylko ktoś pozwoli sobie na najmniejszą uwagę...", zdawała się obiecywać. Jej groźby były
zbyteczne.
Artis Valpierre był zupełnie blady. Chiam Vite, siedzący obok mistrza Duoma, patrzył na dwójkę
nastolatków z zachwytem. A co się tyczy Bjorna i Maniela, siła emocji zamieniła ich w kamienie.
Ellana zwróciła wzrok na Edwina, który uśmiechnął się do niej. Młoda kobieta chciała się odezwać, ale
zmieniła zdanie. Ta chwila nie należała do niej, lecz do Camille i Salima.
Wraz z pozostałymi pozwoliła im jej zasmakować.
Camille potrzebowała ponad godziny, żeby odzyskać panowanie nad ciałem, i koło południa, kiedy
zatrzymywali się na posiłek, mogła w końcu wstać.
Zeszła z wozu, na którym leżała przykryta górą koców, i zbliżyła się do towarzyszy podróży.
Było jeszcze zimniej niż poprzedniego dnia. Na przejmująco niebieskim niebie nie widać było
najmniejszej chmurki. Na północy pasmo gór rozdzierało lazur szczytami zwieńczonymi śniegiem,
odcinając się z niezwykłą wyrazistością od jednolitego tła.
-
Łańcuch Poll - poinformował Edwin. - Znajdujemy się jeszcze daleko, ale jutro opuścimy
Płaskowyż As-tariul.
Wyciągnął rękę na północny wschód, wskazując strefę, w której góry, chociaż nadal imponujące, były
jednak niższe.
-
Granice Lodu - stwierdził. - Kiedy Raisi ruszali do ataku na Gwendalavir, zawsze przechodzili
tym przełomem. Żeby zagrodzić im drogę, zbudowano tam Cytadelę Przygraniczną.
Camille zadrżała i Salim skoczył do wozu, żeby przynieść jej dodatkowy koc. Nie zdążył pożałować
swego wyznania. Kiedy po zwinięciu obozu wyruszali w drogę, podszedł do niego poważny Bjorn.
Wysoki rycerz położył po prostu
Camille potrzebowała ponad godziny, żeby odzyskać panowanie nad ciałem, i koło południa, kiedy
zatrzymywali się na posiłek, mogła w końcu wstać.
Zeszła z wozu, na którym leżała przykryta górą koców, i zbliżyła się do towarzyszy podróży.
Było jeszcze zimniej niż poprzedniego dnia. Na przejmująco niebieskim niebie nie widać było
najmniejszej chmurki. Na północy pasmo gór rozdzierało lazur szczytami zwieńczonymi śniegiem,
odcinając się z niezwykłą wyrazistością od jednolitego tła.
-
Łańcuch Poll - poinformował Edwin. - Znajdujemy się jeszcze daleko, ale jutro opuścimy
Płaskowyż As-tariul.
Wyciągnął rękę na północny wschód, wskazując strefę, w której góry, chociaż nadal imponujące, były
jednak niższe.
-
Granice Lodu - stwierdził. — Kiedy Raisi ruszali do ataku na Gwendalavir, zawsze przechodzili
tym przełomem. Żeby zagrodzić im drogę, zbudowano tam Cytadelę Przygraniczną.
Camille zadrżała i Salim skoczył do wozu, żeby przynieść jej dodatkowy koc. Nie zdążył pożałować
swego wyznania. Kiedy po zwinięciu obozu wyruszali w drogę, podszedł do niego poważny Bjorn.
Wysoki rycerz położył po prostu obie dłonie na ramionach chłopaka i popatrzył na niego długo. Z
dumą.
Później, kiedy Salim siedział na wozie, popędzając Kokoszkę i Koszałkę, poczuł się głęboko
uszczęśliwiony.
Dusze cieniołazów wypełnia po brzegi poezja... którą tylko oni tak naprawdę rozumieją. Mistrz
Carboist, Kronika siódmego kręgu
trzecią noc spędzoną na płaskowyżu nie zdarzył się żaden incydent. Dopóki królowała ciemność,
ognisko paliło się wysoko i jasno, a pełniący wartę ludzie byli szczególnie czujni.
Edwin zauważył ślady tygrysa i to odkrycie wcale go nie zaniepokoiło, wręcz przeciwnie
spowodowało, że westchnął z ulgą.
- Jeżeli na tym terenie poluje tygrys, to znaczy, że nie grasuje tutaj nic bardziej niebezpiecznego... -
wytłumaczył.
Rano płótno namiotów obciążone było cienką warstwą lodu, a całą okolicę pokrył dywan szronu. Przy
każdym oddechu z chrap koni buchała para, a trawa trzeszczała pod nogami. Zwinęli obozowisko i
wyruszyli w drogę.
Wczesnym popołudniem Camille zaczęła zauważać zmianę w roślinności. Niska trawa i karłowate
zarośla ustąpiły miejsca gęstym krzewom, które stopniowo stały się drzewami, z pewnością jeszcze
mizernymi, ale których liczba jasno wskazywała na to, że nie znajdowali się już w sercu płaskowyżu.
Widok uciekającego stada gwizdaczy, zaskoczonego ich pojawieniem się, do końca rozpogodził
Edwina.
-Wkrótce opuścimy Astariul i wjedziemy na równinę Shaal - oznajmił. - Tę noc spędzimy u podnóża
gór. Jutro dotrzemy do Al-Poll.
-
Gdzie znajduje się miasto? - zapytał Maniel. - Często o nim słyszałem, ale nic o nim nie wiem.
-
Nie ty jeden - odparł Edwin. - Al-Poll zbudowano w czasach Merwyna. Było to olbrzymie
miasto, całkowicie ukryte pod ziemią. Fenomenalne konstrukcje wznosiły się wewnątrz naturalnych
katedr; budowle, równie piękne jak te w Al-Jeit, stały na krawędzi niezgłębionych przepaści.
Rysownicy i najbardziej utalentowani budowniczy nie szczędzili wysiłków w rywalizacji z naturą.
Rezultat był cudem. Ale prawie tysiąc lat temu straszne rzeczy wydarzyły się w Al-Poll. Ludzie
nadmiernie wydrążyli górę, zagłębiając się w labirynt galerii, które nie były dla nich przeznaczone.
Żyły tam niezliczone i krwiożercze istoty. Iaknillsi! Zalali miasto. Rysownicy i żołnierze ulegli ich liczbie.
Masakra była straszna. Mieszkańcy uciekli z miasta, a Imperium, świadome bezużyteczności
przegranej z góry wojny, wolało się wycofać. Iaknillsi wrócili do swych jaskiń, wejście do Al-Poll
zawaliło się i opuszczone miasto stało się z czasem tematem legend.
-A więc jak my się do niego dostaniemy?! - zawołał Salim.
Edwin uśmiechnął się.
-
Istnieją inne wejścia. Jednym z zadań Przygranicznych jest czuwanie, żeby pozostały sekretne,
aby nikt nie zbudził demonów Al-Poll...
Odwrócił się ku północy i wszyscy podążyli za jego spojrzeniem.
Góry tworzyły na horyzoncie imponującą barierę. O ile ich podnóże porośnięte było lasami, o tyle
szczyty były tylko skalnymi ostrogami pokrytymi śniegiem i lodem.
Edwin mówił dalej:
-
Niegdyś pomiędzy Al-Poll i Cytadelą istniała droga, ale od dawna już jej nie ma. Jutro
wyruszymy dalej pieszo.
-
A konie? - zapytała Camille.
-
Zostaną tutaj. Zabierzemy je w drodze powrotnej.
Jakby wyczuwając, że to o niej jest mowa, Akwarela
zbliżyła się do swej młodej pani. Camille pogłaskała ją za uchem.
-
Tak, moja milutka, tak - zanuciła. - Wrócimy, obiecuję.
Zostawili Płaskowyż Astariul za sobą i wjechali na równinę porośniętą krótką trawą, rozciągającą się
aż do zboczy Łańcucha Poll.
Północny wiatr, wiejący od zaśnieżonych gór, był lodowaty i Camille pomimo peleryny szybko
przemarzła.
-
Równina Shaal - objaśnił Edwin. - Zimą jest tutaj tyle śniegu, że konno jest nieprzejezdna.
Potrzebne są psy i zaprzęgi, żeby ją przebyć.
Przemierzyli równinę, niewiele rozmawiając, opatuleni w ubrania, starając się jak najlepiej osłonić się
przed zimnem.
Wiatr przestał ich nękać, dopiero kiedy dotarli do miejsca u podnóża zboczy, w którym Edwin
przewidział rozbicie obozowiska. Była to niecka, na której dnie znajdowały się trzy duże skały,
zapomniane kiedyś przez lodowiec, którego od dawna już zniknął.
Rozbili namioty i zgromadzili się. Korzenie i gałęzie, zebrane po drodze, paliły się, nie promieniując
prawdziwym ciepłem, i wszyscy usiedli ciasno koło siebie.
Kiedy Maniel zajmował się rozdzielaniem posiłku, Edwin zabrał głos:
j
-
Jutro stawimy czoło niebezpieczeństwom, przy których nasza dotychczasowa podróż mogłaby
uchodzić za przyjemną przejażdżkę. Jesteście mężnymi towarzyszami i nie mógłbym życzyć sobie
lepszego wsparcia w tej misji. Zrozumiem jednak, jeżeli niektórzy z was nie będą chcieli
kontynuować...
Wypowiedziane słowa wisiały przez chwilę w powietrzu, po czym Edwin odwrócił się do analityka.
-
Duom, mój stary przyjacielu?
Starzec drgnął.
-
Nie ma mowy, żebym zrezygnował!
-
Jutrzejszy dzień będzie dniem walk. Powinieneś zostać tutaj - naciskał Edwin. - Z trudem
zdołasz dotrzeć do miasta, a co się z tobą stanie, jeżeli znowu trzeba będzie biegnąć?
Edwinowi przykro było poruszać ten temat, ale zmuszało go do tego poczucie obowiązku.
Analityk, świadomy trafności argumentu, nie odpowiedział.
Wtedy rozbrzmiał głos Camille, łagodny i wyrazisty. Wysłuchała Edwina, głaszcząc szeptacza
skulonego pod jej peleryną. Kontakt z miękkim futerkiem uspokajał ją, pomagał jej nabrać sił, być
wierną temu, co myślała.
-
Hans zginął, Bjorn, Ellana, Salim o mało nie umarli i wiem też, co mnie się przytrafiło -
oznajmiła. - Śmierć jest rzeczywistością, którą każdy z nas musi postarać się zrozumieć, najlepiej jak
potrafi. Sądzę, że decyzja należy do mistrza Duoma i tylko do niego.
Następnie zabrał głos Chiam Vite:
-
Starcy być mędrcami, nie dzieci. Czas, który zabrać im życie, dać im także prawo, żeby wybrać
jego koniec. Kim my być, żeby mówić za kogoś, kto móc być naszym ojcem? Nasza misja być bez
wątpienia bardzo ważna, ale w oczach mistrza Duoma świat być tylko rzeczywisty, jeżeli on sam żyć.
Odmówić życzenia seniora to odmówić doprowadzenia do końca dzieła równie starego jak świat. To
być źle!
Ellana pokiwała głową, a za jej przykładem poszli Bjorn i Maniel.
Edwin zamknął oczy i odetchnął głęboko. Następnie odwrócił się do analityka.
-
Duom?
Starzec zastanowił się i kiedy się odezwał, jego głos zabrzmiał pewnie.
-
Idę - zdecydował. - Cokolwiek się stanie, nie będę ciężarem. Idę!
-
Doskonale - przyznał Edwin. - Przemówiliście mądrze. I to nawet logiczne, że tak będzie
wyglądał dalszy ciąg naszej przygody... Myślę, że teraz czas iść spać. Jutro czeka nas długi dzień.
Wszyscy potwierdzili i pospieszyli schronić się w namiotach.
Edwin został sam, pełniąc wartę pod niebem pełnym gwiazd.
*Śnieg w płomieniu Trzcina na wietrze Cieniołaz
Ellundril Chariakin, Jeździec mgły
Camille odwróciła się, żeby po raz ostatni spojrzeć na Akwarelę, ale już jej nie zobaczyła.
Szli od ponad godziny; dzień ledwie się zaczynał. Edwin obudził ich bardzo wcześnie i pokazał, jak
przywiązać konie, także te wyprzężone z wozu.
-
Węzeł należy ściągnąć wystarczająco mocno, żeby czuły się przywiązane, ale zrobić to tak,
żeby w razie konieczności mogły się uwolnić - wyjaśnił.
Następnie sprawdził więzy i dał sygnał do wymarszu. Zabrali ze sobą absolutne minimum. Camille
zrozumiała, co to znaczyło: powiedzie im się albo nie wrócą!
-
Kiedy to ja będę miał konia, nazwę go Kanapka z Szynką! - oznajmił Salim.
Camille zatrzymała się i spojrzała na chłopaka z żartobliwą kpiną.
-
Bywałeś już bardziej poetycki...
Salim zaczerwienił się na wspomnienie swego wyznania miłosnego, po czym wybełkotał niewyraźne i
niezrozumiałe wytłumaczenie, co sprawiło, że Camille uśmiechnęła się z czułością.
Wysiłek związany ze wspinaniem się spowodował, że oddychali szybciej, a ich policzki nabrały
żywszych kolorów. Posuwali się ledwie wytyczoną ścieżką, prowadzącą regularnie pod górę, i wkrótce
dotarli do pierwszych drzew iglastych, które zaczynała pokrywać żółta barwa ochry.
-To czerwopłońce - wyjaśnił Salimowi Maniel. - Późniejszą jesienią sprawią, że góry będą wyglądały,
jakby stały w ogniu.
Podłoże pokryte było grubym dywanem z igieł, który tłumił odgłos kroków. Nielicznym krzewom
udawało się gdzieniegdzie przebić w poszyciu lasu, tonącym w złotawej poświacie rodzącego się dnia.
Edwin szedł z przodu, a tuż za nim mistrz Duom, który zdawał się brać za'punkt honoru, żeby nie
pozostawać w tyle.
Chiam Vite trzymał się koło Camille i Salima. Pogwizdywał, przymocowując równocześnie grot strzały
na drzewcu, i Salim spoglądał na niego z podziwem. Faëls w ogóle nie zwracał uwagi na drogę, ale nie
potykał się na żadnej przeszkodzie. Jego palce zdawały się obdarzone własnym życiem i praca nie
zajęła mu nawet minuty.
-
Jak odgadłeś z tym ghulem? - zapytała Camille.
-
My mieć u nas złowrogie stworzenie tuen tulth, które nie móc być zranione stalą. My dawno
zrozumieć, że móc je zabić drewnem, i już się go nie obawiać.
-Ale nie mogłeś wiedzieć, że to, co działa na waszego tueń tultha, zadziała również na ghula!
-
Ty mieć inny pomysł?
-
Eee... nie...
-
Ja też nie!
Chiam posłał jej grymas i musiała się tym zadowolić. Być może Faelsi i ludzie naprawdę się różnili...
Znajdowali się wysoko w górach. Niebo było przejrzyste, a powietrze lodowate, ponieważ jednak
stale się ruszali, nie odczuwali zimna. Maniel nawet zdjął płaszcz, odsłaniając potężne mięśnie
ramion. Koło południa przeszli w bród rwący strumień, spadający w kaskadach po skałach. Edwin
zaproponował przerwę.
-
Jesteśmy u celu - poinformował. - Od tej chwili musimy zachować zupełną ciszę. Głupotą
byłoby przypuszczać, że Ts'żercy pozostawili Skrzepłych jedynie pod nadzorem Wartownika. Koniec
rozmów. Dobrze?
Zjedli skąpy posiłek, wymieniwszy szeptem kilka słów, następnie wyruszyli w dalszą drogę.
Przeszli przez kilka kamienistych przełęczy, zanim zobaczyli pierwszą płachtę śniegu. Salim zanurzył w
nim rękę. W tej samej chwili za dużą skałą rozległy się jakieś dźwięki. Rodzaj syczenia przerywanego
lekkim szczękaniem, które Camille rozpoznała natychmiast, tak wryło się w jej pamięć.
- Piechur! - wyszeptała przerażona, zdając sobie sprawę, że znajdowali się na ich terytorium.
-Trzymajmy się razem — rozkazał Edwin. - Piechur nigdy nie ośmieli się zaatakować kilku
wojowników.
Wyciągnęli broń i mając się na baczności, zaczęli ponownie posuwać się do przodu. Za skałą nie było
nic i Camille zmarszczyła brwi. Była przekonana, że dźwięki dochodziły stąd!
Nagle z góry, z ich prawej strony, posypały się kamienie. Artis Valpierre krzyknął. Dziesiątka
piechurów zbiegała pędem w dół rumowiska, chłoszcząc powietrze jadowitymi mackami.
Edwin, Maniel i Bjorn jednym susem ustawili się przed towarzyszami. Do walki nie doszło.
Camille stała obok Chiama Vite'a i wszystko dostrzegała. Ruchy Faelsa były tak szybkie, że miało się
wrażenie oglądania go w przyspieszonym tempie. Jego prawa ręka poruszała się od kołczanu do łuku
prawie niewidocznie, a z każdym ruchem odlatywała ze świstem strzała. Nie przebrzmiało jeszcze
echo krzyku Artisa, gdy padł ostatni piechur z grotem tkwiącym w pysku.
Ellana, zachwycona, podeszła do Faelsa.
-To było fantastyczne! - pogratulowała mu. - Jestem zmuszona zmienić zdanie o twoim ludzie.
-
Pewnego dnia ty przybyć do nas i być może zmienić zdanie o ludziach - odparł. - I o
cieniołazach...
Faels, uśmiechając się, poszedł odzyskać strzały. Salim i Maniel pomagali mu, ale Camille nie mogła
się na to zdecydować. Wspomnienie piechurów niosło ze sobą zbyt duży ładunek trwogi, aby
ośmieliła się do nich podejść, nawet jeżeli byli martwi.
Nieco później zeszli do małej, dzikiej doliny, która kończyła się skalną, pionową ścianą. Edwin
zarządził postój.
-
Wejście, które znam, jest tam - wyjaśnił cichym głosem. - Dokładnie u podnóża urwiska.
Chodzi o stary otwór wentylacyjny.
Zaledwie skończył mówić, kiedy dość daleko za nimi rozległy się wrzaski Raisów. Edwin zaklął.
-
To było zbyt piękne, żeby mogło trwać! Ich patrol musiał zobaczyć niżej nasze ślady.
-
Może nas nie znajdą — zasugerował Salim.
-
Nie licz na to, mój chłopcze. Zmysł węchu u Raisów jest bardzo dobrze rozwinięty. Teraz,
kiedy nas wyczuli, już nie popuszczą.
Edwin wsłuchał się uważnie w dobiegające odgłosy i skrzywił się.
-
Dwie hordy, być może trzy - powiedział ze wściekłością. - Nie zostawajmy tu. Naprzód!
Grupa rzuciła się do biegu przez kotlinę, przeskakując krzewy i zarośla. Wkrótce dotarli do ściany.
Rzeczywiście była tam dziura. Najpierw wystarczająco szeroka, żeby dwaj mężczyźni mogli wygodnie
przejść, następnie szybko zwężająca się i stająca się wąskim otworem, w głąb którego nie docierało
światło dnia.
-
Mamy pewien problem - oznajmił Edwin. - Musimy przeczołgać się kilka metrów, następnie
zejść w dół studnią. To zajmie nam sporo czasu. Raisi dopadną nas, zanim znajdziemy się na dole. Są
zbyt liczni, żebyśmy mogli mieć nadzieję na zwycięstwo. Tak więc ja...
-
Nie! - przerwał mu Bjorn. - To nie wchodzi w rachubę! Jako jedyny znasz drogę, a więc to ja
zostanę tutaj, żeby ich przyjąć!
Edwin patrzył przez chwilę w milczeniu na rycerza, po czym skinął głową.
-
Ja też zostaję!
Maniel wypiął pierś, co sprawiło, że był jeszcze bardziej imponujący niż zazwyczaj.
-
We dwójkę - ciągnął - całkowicie zastawimy wejście. Trudno im będzie się przedostać!
Chiam Vite wśliznął się pomiędzy dwóch kolosów.
-
Jeżeli wy nie nalegać, żeby zabawić się sami, ja chcieć uczestniczyć w balu, który wy sprawić
świńskim wojakom - rzucił. - Przynajmniej jeżeli Ellana nie widzieć w tym przeszkód.
Młoda kobieta zbliżyła się do Faëlsa.
-
Żadnych przeszkód, mój przyjacielu, przeciwnie. Zanim jednak narazisz się na
niebezpieczeństwo, wiedz, że uwalniam cię od zobowiązania, które powziąłeś względem mnie. Wiesz,
jak może zakończyć się to starcie. Jeżeli zdecydujesz się walczyć, niech będzie to prawdziwy wybór
wolnego człowieka.
-
Faelsa - sprostował Chiam z uśmiechem. - Faelsa, nie człowieka. Ja zostać i być gotowy
założyć się, że wy spotkać nas tutaj, kiedy wracać.
Camille poczuła, że ściska jej się serce. Coś w niej krzyczało, że jej przyjaciele poświęcali się i że nie
zobaczy ich już żywych.
-
W drogę! - rzucił Edwin, kryjąc wzruszenie.
Położył krótko dłoń na barkach żołnierzy oraz Faelsa, po czym wśliznął się do groty. Pozostali, jeden
po drugim, ruszyli jego śladem.
Przyszła kolej na Camille i dziewczyna rzuciła się w ramiona Bjorna, który przycisnął ją mocno do
siebie. Kiedy rozluźnił uścisk, wyznała:
-
Jesteś najszlachetniejszym rycerzem, jakiego znam. Zasługujesz, żeby obok największych stać
się częścią legend.
Następnie odwróciła się do Maniela i Chiama.
-Jestem dumna, że was poznałam. Jesteście wyjątkowi. - Jej oczy zamgliły się i zakończyła
pospiesznie: — Do zobaczenia...
Świadoma, że mówi niedorzeczność, wśliznęła się do przejścia.
Kiedy znikła, trójka przyjaciół popatrzyła na siebie, uśmiechając się, po czym Bjorn wykonał szeroki
ruch ręką.
—
Czyż to nie piękne miejsce, żeby w nim umrzeć?
—
Kto mówić o umieraniu? - zapytał Chiam.
—
Rozsądek. Zwykły rozsądek. Raisi nie przemieszczają się nigdy w mniej niż pięćdziesięciu, a nie
ma tutaj Edwina, żeby zadać kłam logice.
—
Oczywiście - przyznał Maniel, wzruszając ramionami. — To pewne, że nie zobaczymy już
innych wschodów słońca... Postarajmy się po prostu, żeby mała mogła skończyć to, co zaczęła.
Bjorn splunął w dłonie i chwycił za topór.
—
Damy jej tyle czasu, ile tylko będzie potrzebować -obiecał. - I dobrze się przy tym zabawimy!
Rozbrzmiały wrzaski pierwszych Raisów.
Tym, co lubię ponad wszystko w Gwendalavirze, poza sałatką z grzybów, jest nieprzydatność słowa
niemożliwe. Merwyn RiP Avalon
Camille czołgała się na odcinku około dziesięciu metrów, zanim dołączyła do pozostałych. Czekali na
nią przy ciemnej studni, która znajdowała się w grocie o wysokim sklepieniu. Mistrz Duom narysował
płomień, który tańczył na opuszkach jego palców.
-
Al-Poll będzie oświetlone - odezwał się Edwin, zaglądając badawczo do otworu u jego stóp. -
Ci, którzy go stworzyli, chcieli, żeby nigdy nie pogrążył się w ciemności. Teraz ruszajmy. Zejście jest
niebezpieczne, trzeba być bardzo ostrożnym.
-
Może by się asekurować? - zaproponował Salim.
-Ta studnia ma głębokość co najmniej pięćdziesięciu metrów, a my nie mamy tak długiego sznura.
Salim złapał swój plecak. Wyjął z niego linę, która zalśniła łagodnie w blasku płomienia.
-
Sznur hulmski! - zawołała Ellana. - Całkiem o nim zapomniałam. Salim, jesteś genialny!
Salim nadął się, ale nieobecność Bjorna odebrała mu chęć do żartów. Edwin znał niezwykłe
właściwości sznura. Wziął go do ręki i zrobił na jednym końcu pętlę. Następnie odwrócił się do
mistrza Duoma.
-
Schodzisz pierwszy - rzucił. - Nie protestuj, to nie przywilej, wręcz przeciwnie. Nie wiadomo,
na co się tam natkniesz. Kiedy znajdziesz się już na dole, pociągnij kilkakrotnie za sznur.
Analityk w milczeniu skinął głową. Z energią, której nikt u niego nie podejrzewał, złapał linę, którą
Edwin mocno trzymał, założył pętlę wokół talii i ustawił się twarzą do ściany. Fechtmistrz rozwinął
powoli sznur hulmski i mistrz Duom zniknął w ciemności. Ku wielkiemu zdumieniu Camille, długość
pozostającej do dyspozycji liny nie zmieniała się, zwój leżący na ziemi nadal był równie gruby. Mistrz
Duom dał znak, że znalazł się na dole. Edwin wciągnął linę i Artis zniknął w studni.
-
Teraz twoja kolej — powiedział do Ellany.
-
A ty? Co zrobisz? - zapytała.
-
Poradzę sobie. Jestem za ciężki, żebyście mogli mnie asekurować.
-
W takim razie zostaję z tobą. Zejdziemy razem.
Dotarły do nich dochodzące z zewnątrz odgłosy walki.
Edwin, zaniepokojony, wyraził zgodę.
-
A więc kolej na Salima. Pospieszmy się!
-
Sznur hulmski! - zawołała Ellana. - Całkiem o nim zapomniałam. Salim, jesteś genialny!
Salim nadął się, ale nieobecność Bjorna odebrała mu chęć do żartów. Edwin znał niezwykłe
właściwości sznura. Wziął go do ręki i zrobił na jednym końcu pętlę. Następnie odwrócił się do
mistrza Duoma.
-
Schodzisz pierwszy - rzucił. - Nie protestuj, to nie przywilej, wręcz przeciwnie. Nie wiadomo,
na co się tam natkniesz. Kiedy znajdziesz się już na dole, pociągnij kilkakrotnie za sznur.
Analityk w milczeniu skinął głową. Z energią, której nikt u niego nie podejrzewał, złapał linę, którą
Edwin mocno trzymał, założył pętlę wokół talii i ustawił się twarzą do ściany. Fechtmistrz rozwinął
powoli sznur hulmski i mistrz Duom zniknął w ciemności. Ku wielkiemu zdumieniu Camille, długość
pozostającej do dyspozycji liny nie zmieniała się, zwój leżący na ziemi nadal był równie gruby. Mistrz
Duom dał znak, że znalazł się na dole. Edwin wpiągnął linę i Artis zniknął w studni.
-
Teraz twoja kolej - powiedział do Ellany.
-
A ty? Co zrobisz? - zapytała.
-
Poradzę sobie. Jestem za ciężki, żebyście mogli mnie asekurować.
-
W takim razie zostaję z tobą. Zejdziemy razem.
Dotarły do nich dochodzące z zewnątrz odgłosy walki.
Edwin, zaniepokojony, wyraził zgodę.
-
A więc kolej na Salima. Pospieszmy się!
Chłopak złapał pętlę, która właśnie się pojawiła, i Edwin bez ceregieli posłał go w próżnię. Salim miał
zaledwie czas wydać okrzyk zdumienia, a już Artis i mistrz Duom pomagali mu się uwolnić. Po chwili
dołączyła do nich Camille.
Znajdowali się przy wejściu do korytarza, zaledwie wystarczająco wysokiego, żeby mogli się w nim
wyprostować. Na jego końcu widoczne było nikłe światło. Nad ich głowami rozległ się nagle hałas i
kamień, wielki jak piłka, spadł u stóp Salima. Edwin, nadal niewidoczny, bardzo brzydko zaklął.
-
Dwa! - rzuciła Ellana. - Beze mnie zostałaby z ciebie miazga!
Salim rzucił Camille zdumione spojrzenie.
-
Dwa? - zapytał. - Opuściłem jeden odcinek?
Jego przyjaciółka nie odpowiedziała. Edwin i Ellana dołączyli do nich. Młoda kobieta uśmiechała się
szeroko. Edwin mruknął coś, niezadowolony, po czym podał Salimowi sznur hulmski i wszedł do
wąskiego przejścia.
-
Pospieszmy się - wymamrotał.
Podziemne miasto Al-Poll, na swój sposób, było prawie równie piękne jak Al-Jeit.
Zbudowane zostało w grocie o niewiarygodnych rozmiarach. W jasnym świetle, bez określonego
źródła, uwydatniającym najmniejsze uwypuklenie, ku skalnemu sklepieniu wznosiło się mnóstwo
wież. Wyciosane były z kamienia, każda o niebywałych proporcjach i niezwykle śmiała. Podłoże
stanowiła jednolita, zeszklona marmurowa płyta. Odgłos stąpających po niej rozbrzmiewał echem w
całkowitej ciszy.
Edwin wskazał dużą budowlę zwieńczoną kopułą.
—
To Akademia Rysunku, nieprawdaż, Duom?
-
Tak. Jeżeli Skrzepli naprawdę są w Al-Poll, istnieje szansa, że znajdziemy ich właśnie tam.
Serce Camille zabiło mocniej. Zbliżali się do celu.
Edwin poprowadził ich labiryntem alej, które biegły pomiędzy wieżami, aż do miejsca, w którym
pojawiła się" przed nimi przepaść. Przecinała miasto na pół, jak cięcie gigantycznej brzytwy. Szeroka
na sto metrów, zagłębiała się pionowo w całkowitej ciemności. Wisiało nad nią dziesięć mostów o
harmonijnych kształtach, które przypominały Łuk na Pollimage. Pospieszyli w kierunku najbliższego.
Właśnie do niego dochodzili, kiedy Camille poczuła, że sferograf w jej kieszeni zadrżał. Coś
podobnego wydarzyło się jedynie raz, kiedy...
Krzyknęła ostrzegawczo. Salim doskoczył do niej, Edwin i Ellana odwrócili się. W odległości
dwudziestu kroków pojawiły się cztery wysokie, ciche i śmiertelnie groźne postacie. Ts'żercy!
Camille chciała się odezwać, ale raptem dosięgła ją moc tych stworzeń. Poczuła intensywne zimno,
które w okrutny sposób przypomniało jej spotkanie z ghulem. Jej mięśnie stężały. Myśli zmąciły się.
Pomimo zalewającego ją bólu, Camille zrozumiała jednak, że sytuacja jest inna. Tym razem miała do
czynienia z rysunkiem, nie była bezsilna. Zmobilizowała całą energię do walki.
Jej Wola jak maczuga uderzyła dążenia Ts'żerców, ból odpłynął i Camille odzyskała zdolność ruchów.
Przygotowała się na pojawienie się jakiegoś realnego przedmiotu, ale nic się nie zmaterializowało.
Bronią Ts'żerców była czysta moc. Uderzyli ponownie i Camille zacisnęła zęby. Na jej czole pojawiły
się krople potu, ale nie była w stanie krzyczeć. Walczyła, żeby zachować panowanie nad ciałem i
umysłem, tak jakby cztery potwory starały się...
Ależ tak! Ts'żercy chcieli ich spetryfikować! Więc to w ten sposób postąpili ze Skrzepłymi! Obok niej
jej towarzysze już pozbawieni byli zdolności ruchu. Tylko Salim, uczepiony jej ramienia, został przed
tym uchroniony. Korzystał z osłony, którą instynktownie utworzyła wokół siebie. To odkrycie dodało
jej odwagi i wzmocniło Wolę. Presja wywierana przez Ts'żerców na jej umysł była ogromna, ale
udawało jej się ją powstrzymywać!
Zanurzyła się w głębinach swej duszy, by wydobyć najmniejszą cząstkę Mocy, i powoli odepchnęła
atak. Nienawiść złowrogich stworzeń uderzała ją niszczycielskimi falami, oparła się im jednak. Mogła
prawie zobaczyć lśnienie muru energii o kilka centymetrów od niej, po czym nagle rysunek
eksplodował. Camille poczuła się wolna.
Salim obok niej zadrżał. Pozostali, zatrzymani gwałtownie w pół kroku, pozostali nieruchomi. Ts'żercy
postąpili naprzód. Camille przebiegł dreszcz na widok kościanych ostrzy skrzyżowanych przed ich
owadzimi torsami. Przygotowała się do rzucenia się w Zwoje i przerażającej walki, gdy znany jej
dobrze odgłos szabli wyciąganej z pochwy spowodował, że się wzdrygnęła.
—
Będziecie musieli kontynuować sami — odezwał się Edwin.
-Ale... Ty...
Fechtmistrz rzucił okiem na Ts żerców, którzy się zatrzymali, i pozwolił sobie na uśmiech.
—
Jestem Przygranicznym, synem Merwyna - powiedział.
-
Myślisz, że dlaczego bracia tych jaszczurów zginęli od ostrza mojej szabli w lesie Barai'1,
zamiast użyć swojej Mocy? Ich rysunki nie wywierają żadnego wpływu na ludzi mojej krwi. Ts'żercy
dobrze o tym wiedzą. Dalej, teraz uciekajcie!
-Ale to niemożliwe! - zaprotestowała Camille. - Nie możesz walczyć sam!
—
Zrób, co do ciebie należy, Ewilan, i pozwól mi zająć się Ts'żercami. Nie zapominaj, że został ci
jeszcze Strażnik i że
—
bez obrazy - Salim, będziesz musiała zmierzyć się z nim sama.
Camille westchnęła głęboko i postąpiła krok w tył. Edwin przeniósł uwagę na Ts'żerców. Koło niego
Ellana,
Artis i mistrz Duom pozostawali nieruchomi, z rysami twarzy zastygłymi w wyrazie bolesnego
zaskoczenia. Camille znowu postąpiła krok do przodu. Fechtmistrz posłał jej zaniepokojone
spojrzenie, ale wykonała uspokajający ruch ręką, po czym rzuciła się w Zwoje. Wiedziała dokładnie,
czego chciała, i zajęło jej to tylko kilka sekund. Złapała następnie dłoń Salima i pociągnęła go w
kierunku mostu nad przepaścią.
- Do zobaczenia - rzuciła do Edwina.
Mężczyzna nie odpowiedział.
Cała jego uwaga skupiała się na czekającej go walce. Przed sobą trzymał najpiękniejszą szablę, jaką
kiedykolwiek widział.
Doskonale wyważoną, o idealnej wadze, o ostrzu, które nigdy się nie stępi.
*Rysunek Camille.
Edwin Til' Illan! Mityczna postać, której bohaterskie czyny ukształtowały marzenia pokoleń młodych
rycerzy. Był to genialny strateg, znakomity tropiciel, wyjątkowy jeździec, jednak jeżeli powstały o nim
legendy, to przede wszystkim dlatego, że był mistrzem sztuki wojennej. Hon Sil' Pulin, przemowa do
kandydatów do Czarnej Legii
Salim wielokrotnie spoglądał przez ramię, ale Camille przezwyciężyła chęć odwrócenia się.
Opuszczanie przyjaciół jednego po drugim było dla niej nieznośne i zmuszała się, żeby myśleć
wyłącznie o czekającym ją zadaniu. Wysokie budynki w końcu zasłoniły miejsce, w którym Edwin
prowadził walkę.
Walkę, która, bez względu na jej wynik, miała przejść do legendy.
Akademia Rysunku mieściła się w wielkim, imponującym jak całe miasto budynku. Okazałe, szerokie
schody prowadziły do drzwi, w których bez trudu zmieściłoby się stado słoni. Drzwi były na szczęście
uchylone, gdyż ważyły z pewnością kilka ton i otwarcie ich byłoby niemożliwe. Camille i Salim
wśliznęli się do środka. Ku ich wielkiemu zdumieniu, panowała tam zupełna ciemność.
-
Kolej na ciebie, staruszko - szepnął Salim. - Światło!
Gamille narysowała płomyk, który zatańczył na opuszkach jej palców, migocząc słabym blaskiem.
-Trochę skąpe to twoje oświetlenie... - stwierdził Salim.
-
Być może, ale sądzę, że lepiej nie rzucać się zbytnio w oczy - odparła cicho Camille.
Salim nie odpowiedział. Jego pewność siebie była tylko powierzchowna i wyłącznie obecność Camille
powstrzymywała go od zawrócenia z drogi.
Wnętrze gmachu zdawało się zniszczone przez kataklizm. Kolumny, które niegdyś musiały być
olbrzymie, zawaliły się. Z licznych ścian zostały tylko ruiny i przeogromny stos gruzu leżał na środku
sali, której krańce ginęły w mroku. Ocalały jednak majestatyczne schody prowadzące na piętro,
prawie równie odległe jak niebo.
-
Jak masz zamiar kogoś tutaj znaleźć? — szepnął Salim. -W tym pomieszczeniu można by ukryć
armię i nigdy już jej nie odnaleźć.
-
Nie mam pojęcia - westchnęła Camille, opierając się ręką o stos gruzu.
Nagle na wysokości jej ramienia rozległ się hałas przypominający trzepot skórzanej płachty na wietrze
i za jej plecami otworzyło się wielkie jak drzwi oko. Salim wrzasnął, a Camille zawtórowała mu, gdy
tylko dostrzegła, że stos gruzu, o który się opiera, nabiera życia i że jest to monstrualne zwierzę.
Zaczęli wycofywać się chwiejnym krokiem. Potykali się przy tym na kamieniach, którymi zasłana była
podłoga, potrącali się, pragnąc jak najszybciej oddalić się od tego, na którego właśnie patrzyli.
Strażnika!
Oko skierowało się na nich, jego złotawobrązowa tęczówka rzucała światło, czyniące nieistotnym
płomień Camille. Następnie zwierzę wstało i ich serca zatrzymały się.
Strażnik mierzył dwadzieścia metrów, chociaż nie rozprostował jeszcze nóg; na jego plecach
spoczywała para olbrzymich skrzydeł; jego paszcza wyposażona była w kły wielkości człowieka.
Strażnik był smokiem!
- Rysuj! - wrzasnął Salim.
Nie zastanawiając się dłużej, Camille rzuciła Się do Wyobraźni. Nie wiedziała, czego tam będzie
szukać. Broni, pomysłu, może środka ucieczki.
Znalazła Smoka!
Był tam, wielki, wszechmocny, blokujący swą masą ścieżki Wyobraźni. Camille poczuła się zupełnie
zbita z tropu. Nigdy nie spotkała nikogo w Zwojach. To było niemożliwe! Smoka nie mogło tutaj być!
A jednak w jej umyśle rozbrzmiał gardłowy głos:
-
Przez wieki zabawiałem się z wiatrem i chmurami. Widziałem wszystkie kontynenty tego
świata, przeleciałem nad oceanami tak wielkimi, że mógłby pogrążyć się w nich cały wszechświat.
Wyzywałem na pojedynek gwiazdy i huragany. Byłem górą i byłem ptakiem. W czasach, kiedy
człowiek był jeszcze niczym, zapanowałem nad żywiołami. Żyję z Powietrza i zionę Ogniem. Pochodzę
z Ziemi, a w Wodzie znalazłem swoje dopełnienie, drugą połowę mej duszy. Byłem Smokiem, lecz
dzisiaj jestem tylko Strażnikiem. Zwiedziony kłamstwami zdradzieckich istot, złapany w potrzask ich
podstępami, straciłem swoje królestwo, straciłem swą Miłość. Moc, której moja siła nię jest w stanie
przełamać, wiąże mnie z tym nikczemnym zadaniem. Zmuszony jestem pilnować nieszczęsnych ludzi i
zabijać tych, którzy są wystarczająco szaleni, żeby się do mnie zbliżyć. Zabiję cię, dziewczynko,
niemniej wiedz, że nie sprawi mi to najmniejszej przyjemności, ponieważ czytam w tobie.
Wystarczająco dobrze, żeby dostrzec twoją siłę i szlachetność, nie mam jednak wyboru...
—
Chwileczkę!
Camille krzyknęła i ten krzyk spowodował, że opuściła Zwoje.
Smok stał nad nimi. Niebieskawy dym ulatywał z jego nozdrzy szerokich jak kominy. Ogromna obroża
z błyszczącego metalu więziła jego szyję, a oczy odzwierciedlały prastarą mądrość, którą Camille
widziała w oczach Damy.
Dama!
Nagle wszystko nabrało dla Camille sensu. Pakt zawarty z wielorybem, to samo światło w
spojrzeniach dwóch olbrzymów, wzmianka Smoka o jego wodnej połowie...
Strażnik otworzył olbrzymią paszczę, na której dnie czerwieniło się przygotowujące się piekło, ale
Camille wyciągnęła ramię. Już się nie bała. Kiedy przemówiła, jej głos był życzliwy.
-To ona przysłała mnie do ciebie - zaczęła. - Zwróciła się do mnie pewnej nocy, gdy płynęłam
statkiem. Zawarłyśmy pakt, o którym nic nie wiedziałam. Później nie pozwoliła mi umrzeć, żebym
mogła dotrzymać słowa. A jednak, aż do teraz, nie rozumiałam, czego ode mnie oczekiwała.
Wiedziałam po prostu, że dla niej urodziłam się po to, żeby dzisiaj znaleźć się tutaj. Teraz już
rozumiem. Kto ci to zrobił? Kto ośmielił się zaatakować Bohatera Damy?
Smok wysłuchał Camille w milczeniu. Zamknął paszczę i opuścił głowę na jej wysokość. Salim wycofał:
się o krok, dziewczyna nie poruszyła się. Gigantyczne zwierzę mogłoby połknąć ją w całości, ale nie
było w niej cienia lęku. Opuszką palca dotknęła metalowej obroży.
Rozległ się głos Smoka:
— Moc Ts'żerców. Narysowali coś, co nie może zostać zniszczone. Co przytwierdza mnie do podłoża i
uniemożliwia opuszczenie tego pomieszczenia. Co mogłabyś zrobić z czymś podobnym, wysłanniczko
Damy?
Camille zalała fala mocy, podobna do tej, którą poczuła, rysując błyskawicę, która przemieniała w
proch bojownika Chaosu. Rozłożyła ramiona.
- Jestem tylko dzieckiem, ale zwrócę ci twoje skrzydła — oświadczyła.
Zagłębiła się powoli w Wyobraźni. Nie zobaczyła już tam Smoka, a jednak odczuwała jego obecność,
zdumiewającą falę mocy, która pchała ją naprzód.
Dostała się wyżej niż kiedykolwiek i poczuła, że jeszcze ktoś ją wspiera. Dama przyłączyła się do nich!
Camille skupiła uwagę na obroży Smoka i ukazała się jej ona taką, jaką była naprawdę: węzłem energii
przytwierdzającym zwierzę do ziemi. Zbadała ją i dostrzegła całą jej siłę. Przypomniała sobie słowa
mistrza Duoma: „To, co zostało narysowane, by trwać wiecznie, nigdy nie może zostać zniszczone".
Wytężyła swoją wolę, i kiedy zaatakowała więź, dołączyły do niej dwie inne osoby. Natychmiast
rozpoznała pierwszą.
Jej matka tym razem nie używała szeptacza jako pośrednika. Jej moc była nieznaczna w porównaniu z
mocą Smoka czy Damy, ale przekazywała tyle miłości i zaufania, że Camille poczuła, że jej własne siły
jeszcze bardziej rosną.
Tożsamość drugiej osoby stała się oczywista. Jej ojciec także żył i rzucał się do walki u jej boku. Mając
pewność, że jej się uda, Camille zaatakowała rysunek Ts'żerców.
W pierwszej chwili nie zdarzyło się nic. Przedmiot stworzony zjednoczoną mocą członków odwiecznej
rasy zdawał się niezniszczalny. Następnie jednak przed Camille otworzyła się nowa część Zwojów.
Miejsce, do którego sama nigdy nie mogłaby się dostać, miejsce, którego bez wątpienia nie zobaczy
już nigdy. Liczba możliwości była tu nieskończona, pojęcie granicy zniknęło. Czuła, jak napędza ją siła
dwóch mitycznych istot, wiedziała jednak, że bez niej byłyby one bezsilne. Były łukiem, ona była
strzałą. Jej własny dar kierował ją niezawodnie do celu.
Kiedy jej moc uderzyła w sam środek tego celu, nastąpiła eksplozja światła i tak donośny huk, że
Camille i Salim sądzili, że ogłuchną.
Obroża, przełamana na dwie części, spadła na ziemię.
Smok zaryczał z radości. Podniósł głowę ku sklepieniu pomieszczenia i z jego paszczy buchnął ogień.
Następnie odepchnął się łapami i wystrzelił ku górze jak meteoryt. Uderzył w sufit i przeleciał na
wylot, jakby strop był z papieru.
Camille i Salim zaledwie zdążyli się schronie, gdy wokół spadł grad gruzu, omal ich nie zasypując.
Kiedy Smok przebijał się przez dach Akademii, poleciała w dół druga lawina i przyjaciele pobiegli
schronić się pod gigantycznymi schodami.
To tam znaleźli Skrzepłych.
Ponownie zapadła cisza, przerywana od czasu do czasu przez odgłos spadającego kamienia. Było ich
dziesięcioro; osadzeni w powłoce z przezroczystej substancji, ułożeni bez najmniejszego szacunku
przy częściowo zawalonej ścianie, pokryci grubą warstwą pyłu.
Byli nieruchomi, a jednak Camille widziała w ich spojrzeniach, że zachowali całkowitą świadomość.
Odniosła nawet wrażenie, że oczy jednej z kobiet zwróciły się lekko w jej stronę.
- Jak na bohaterów nie są supernadzwyczajni! - Salim nie mógł powstrzymać się od oceny.
Po odejściu Smoka aura Damy znikła, jednak Camille nadal dostrzegała obecność swych rodziców i
wciąż czuła się równie pewna siebie. Wśliznęła się w Zwoje.
W porównaniu z mocą obroży, rysunek unieruchamiający Skrzepłych wydał jej się prawie dziecinny.
Nie został stworzony, żeby trwać wiecznie, i zniszczenie go nie sprawiło jej najmniejszego trudu.
Jeden po drugim Wartownicy obudzili się. Zwrócili w kierunku dwójki nastolatków twarze
przepełnione wdzięcznością, a kobieta, której oczy zdawały się wcześniej poruszać, postąpiła krok
naprzód.
Nie miała czasu, żeby przemówić.
-
Wypełniłam swoją część umowy - oznajmiła Camille. -Porozmawiamy później. Wy macie
zatrzask w Zwojach do złamania, a ja przyjaciół do uratowania.
-
Zaczekaj! - krzyknęła kobieta. - Jestem Éléa Ril' Mo-rienval. To ja skontaktowałam się z tobą,
kiedy przybyłaś do Gwendalaviru. Nie możesz tak po prostu odejść!
Camille obrzuciła ją lodowatym spojrzeniem, zapamiętując na zawsze rysy jej twarzy.
-
Eléa Ril' Morienval... - powtórzyła, zaznaczając sylaby. - Aż za dobrze wiem, kim pani jest! Od
tygodni marzę o tym, żeby panią spotkać. Jaka szkoda, że nie mogę zostać dłużej, mamy sobie tyle do
opowiedzenia... Ale niech się pani nie obawia, zobaczymy się jeszcze! Jeszcze z panią nie
skończyłam...
Następnie, zanim Wartowniczka mogła cokolwiek dorzucić, Camille chwyciła Salima za ramię i oboje
zniknęli.
*Czy istnieje Smok, istota niepowtarzalna i cudowna, czy też Smoki, rasa, przy której Ts'żercy
wyglądaliby jak wątłe dzieci? Dopóki człowiek pozostawać będzie w granicach Imperium, nie
zdobędzie na to pytanie odpowiedzi. Do Wiedzy dochodzi się przez zbadanie...
Mistrz Duom Nil' Erg, list do cesarza Sil' Afgana
Edwin przyklęknął nieopodal swych nieruchomych towarzyszy. Oparł czoło na dłoniach
spoczywających na rękojeści szabli. Miał zamknięte oczy i świszczący oddech. Jego skórzana zbroja
była w strzępach i z dziesiątki ran, z których przynajmniej trzy powinny zostać zaszyte, płynęła krew.
Ciała czterech Ts'żerców leżały wokół. Kiedy Camille i Salim pojawili się przy nim, Edwin podniósł
głowę i na jego wycieńczonej twarzy pojawił się uśmiech.
-
Udało ci się? - zapytał chrapliwym głosem.
-Tak!
Nowina podziałała na mężczyznę jak wstrząs elektryczny. Krzywiąc się, wstał.
-
Jest pan ciężko ranny? — zapytał zaniepokojony Salim.
Chłopak patrzył raz po raz to na fechtmistrza, to na ciała Ts'żerców, równie imponujących po śmierci
jak za życia. Nie rozumiał, w jaki sposób Edwin zdołał wyjść cało z podobnego starcia, i oczekiwał, że
za moment mężczyzna runie na ziemię.
Edwin uspokoił go:
-To nic poważnego, tylko kilka skaleczeń i zmęczenie. Nie jestem już taki młody...
Salim wytrzeszczył oczy.
-
Czterech Ts'żerców, a pan uważa, że się starzeje?
Edwin uśmiechnął się.
-
Szabla Ewilan bardzo mi pomogła - odrzekł. Następnie odwrócił się do dziewczyny. - A
Strażnik?
Jednak Camille pogrążyła się już w Zwojach. Znała teraz rysunek, który unieruchomił jej przyjaciół, i
uwolniła ich z łatwością. Pomimo narzuconego im bezruchu, śledzili wszystko, co się zdarzyło. Wielkie
łzy płynęły po policzkach mistrza Duoma. Starzec przycisnął Camille do piersi.
-
Udało ci się! - wykrzyknął. - Jesteś cudowna!
Uwolniła się delikatnie, ale stanowczo.
-
Na tym nie koniec - powiedziała. - Trzeba pomóc Bjor-nowi i pozostałym!
Twarz analityka zabarwiła się współczuciem.
-
Wiesz, Ewilan, obawiam się, że...
-
Nie! Niech pan nic nie mówi! Nic pan nie wie! Wszystko jest jeszcze możliwe!
Ellana i Edwin wymienili znaczące spojrzenia, ale młoda kobieta przytaknęła.
-
Camille ma rację, chodźmy!
Camille posłała jej uśmiech pełny wdzięczności i odwróciła się do Edwina.
-
Mogę cię tam sprowadzić za pomocą przejścia w bok - zaproponowała. - Jeżeli czujesz się
jeszcze na siłach, żeby walczyć.
Ellana, która z podziwem śledziła walkę Edwina z Ts'żercami, chciała się wtrącić, ale mężczyzna nie
dał jej na to czasu.
-
Wszystko w porządku - stwierdził. — Jestem gotowy.
-
Zaczekaj! - rozbrzmiał autorytatywny głos Artisa. - Pojawienie się przed Raisami w podobnym
stanie nie byłoby poważne! Daj mi minutę na wyleczenie twych ran.
Był to bardziej rozkaz niż prośba i zdumiony Edwin nie zaprotestował. Marzyciel położył ręce na jego
ramionach, zamknął oczy i znieruchomiał. Salim, który stał obok niego, zobaczył ze zdumieniem, jak
jedna z ran na przedramieniu Edwina przestaje krwawić. Jej brzegi zbliżyły się do siebie i po chwili
została już tylko blizna, jeszcze opuchnięta, ale o zdrowym wyglądzie. Pozostałe cięcia zamknęły się w
ten sam sposób i Artis wycofał się o krok.
-
Skończyłem. Nie jest to majstersztyk, ale powinno wytrzymać, jeżeli nie będziesz przesadzać.
Edwin ze zdumieniem poruszył ramieniem, ale Camille już złapała go za rękę.
-
Nie możesz zabrać też mnie? - zapytała z naciskiem Ellana.
-
Nie. Nie umiałabym wyjaśnić dlaczego, ale nie potrafię.
-
To nic. Dołączymy do was.
Camille i Edwin zniknęli. Pozostali popatrzyli na siebie, uśmiechając się.
-Ta mała jest fenomenalna! - oznajmił mistrz Duom. - Zdajecie sobie sprawę, czego dokonała?
-
Sądzi pan, że Skrzepłym uda się uwolnić Zwoje? - zapytał Artis.
-
To nie są już Skrzepli, lecz Wartownicy — sprostował analityk. -1 droga jest wolna. Zatrzask
został złamany! Odczułem to w całym moim ciele, jakbym odmłodniał o dziesięć lat. Nareszcie mogę
rysować i, wierz mi, to cudowne uczucie!
-
A jeżeli Ts'żercy znowu zamkną Wyobraźnię?
-
To niemożliwe! Wiemy, że ts'żerscy wojownicy nie byli już zbyt liczni, a Edwin od początku tej
przygody wyeliminował sześciu. Pozostający przy życiu już nigdy nie będą mieli wystarczającej mocy,
żeby zablokować Zwoje!
Ellana przyjrzała się potwornym ciałom, leżącym na ziemi.
-
On też jest fenomenalny — mruknęła pod nosem. - Nigdy nie spotkałam kogoś, kto sięgałby
mu do pięt. Chodźmy! - podjęła. — Obawiam się, że nie ma już nadziei dla naszych przyjaciół, ale
Ewilan ma rację, dopóki możemy, powinniśmy wierzyć w niemożliwe.
Camille i Edwin zmaterializowali się w wyższej części korytarza. Fechtmistrz natychmiast stanął przed
Camille, przygotowany do walki. Niepotrzebnie. Nie było już z kim walczyć.
Wejście do korytarza zawalone było stosem ciał Raisów, ale nie dostrzegli śladu Bjorna i jego
towarzyszy. Z zewnątrz dochodził obrzydliwy smród, który wywołał grymas na twarzy Camille.
-
Co się ru działo? - szepnęła.
Edwin uciszył ją ruchem ręki i z największą ostrożnością ruszył do przodu. Podążyła za nim, starając
się nie hałasować, i jej oczom ukazała się niebywała scena masakry. Ponad pięćdziesięciu
wojowników raiskich leżało na ziemi. Ich ciała zdawały się zwęglone, niektóre nadal dymiły, a ogień
dogasał jeszcze powoli w trawie i krzakach. Bjorn, Maniel i Chiam siedzieli na dużym głazie i w
osłupieniu przyglądali się scenie.
Kiedy pojawili się Edwin i Camille, rycerz przemawiał właśnie ostro do przyjaciół:
-
Mówię wam, to był smok!
Maniel pokręcił z uporem głową.
-
Smoki nie istnieją, wszyscy o tym wiedzą!
-
A nawet gdyby istnieć — wtrącił Chiam Vite - dlaczego ten przyjść nam z pomocą? Raïsi
zostać spaleni, a nas nie dosięgnąć najmniejszy płomień.
Camille mrugnęła do Edwina okiem.
-
Ponieważ ten Smok to kolega - rzuciła.
Zaskoczona trójka przyjaciół zerwała się na równe nogi,
a Bjorn omal się nie przewrócił.
-
Co? - zawołał. - Co mówisz?
Następnie naprawdę uświadomił sobie ich obecność i pobiegł do nich, a za nim podążyli Chiam i
Maniel.
-
Na nieba, Camille... - wybełkotał. - Skoro tutaj jesteś, to znaczy że... że...
-
Udało się! - oświadczyła z szerokim uśmiechem. - Wartownicy są wolni, Zwoje otworzą się.
-
A pozostali?
-
Zaraz tutaj będą.
Bjorn wydał okrzyk radości i rzucił się w ramiona Ma-niela. Dwaj olbrzymi zaczęli tańczyć, klepiąc się
po plecach z siłą zdolną ogłuszyć woła. Krzyczeli i śpiewali równocześnie, podczas gdy Chiam siedzący
na głazie śmiał się na całe gardło.
Camille poczuła, jak ogromny ciężar spada jej z ramion.
*Kiedy Ewilan narysowała szablę dla Edwina, wpadła na dobry pomysł, żeby umieścić ją w jego
rękach, a nie wbić w skałę aż po rękojeść. Być może jest to mniej romantyczne, ale sakramencko
bardziej praktyczne! Autor nieznany
Była noc, jasne płomienie dużego ogniska strzelały w kierunku gwiazd. Uczestnicy wyprawy zebrali się
w kręgu światła i ciepła.
Do niecki, w której zostawili konie, dotarli szybko, jakby powodzenie dodało im skrzydeł. Artis
Valpierre wspomógł naturę swoją Sztuką i odniesione rany były już tylko wspomnieniem. Bjorn i
Maniel zebrali w drodze ilość opału, która wystarczyłaby na tygodniowy biwak. Akwarela,
zachwycona widokiem Camille, przywitała ją radosnym rżeniem. Chiam przygotował smaczny posiłek,
który jedli z apetytem, rozmawiając o tym, co się wydarzyło.
— Dosyć już powiedzieliśmy o mnie! — zawołała Camille. — Teraz wasza kolej!
Bjorn odchrząknął.
-
Jeżeli o nas chodzi - zaczął, nie dając się długo prosić - wszystko dobrze poszło. Zaskakujące,
prawda? Szczerze mówiąc, byłem przekonany, że nie wyjdziemy cało z tej przygody. Raisi wypadli jak
dzicy spomiędzy drzew prosto na nas. Naprawdę była ich przerażająca masa, ale Chiam zabrał się do
dzieła...
Rycerz przerwał na sekundę i położył rękę na ramieniu Faelsa.
—
Edwin i Ellana są doskonałymi strzelcami - podjął. -Niemniej nawet razem wzięci niewiele są
warci przy obecnym tutaj naszym przyjacielu. Chiam ukatrupił ponad tuzin świńskich wojaków swoimi
strzałami, jednak pozostali szybko znaleźli się przy nas! Następnie Maniel i ja wkroczyliśmy do akcji,
jak zwykle z maestrią, chociaż muszę dodać, że nóż Chiama również nie próżnował. Raisi byli tak
liczni, że jedni popychali drugich na nasze ostrza. Przyznam, że panowało niezłe zamieszanie. Kiedy
już tłum został przerzedzony, sytuacja stała się trudna. Zaczynaliśmy odczuwać zmęczenie, podczas
gdy Raisi mieli większą swobodę ruchó. Myślałem, że z nami już koniec! Nagle niebo pociemniało i
ogromna masa spadła na Raisów. Rozpętało się piekło i wszystko się skończyło. Zostali zwęgleni!
Zobaczyliśmy jeszcze tylko, jak gigantyczne zwierzę odlatuje na południe. Kiedy przybyliście,
zastanawialiśmy się, co to mogło być. To wszystko.
Zapanowała chwila ciszy, która przedłużyła się, jakby po entuzjazmie wywołanym zwycięstwem i
odnalezieniem się każdy miał ochotę nacieszyć się sukcesem w spokoju.
O dziwo, to Maniel odezwał się pierwszy.
-A co teraz? - zapytał, nie zwracając się do nikogo w szczególności.
Przez dłuższy moment jedyną odpowiedzią były trzaski ogniska, następnie przemówił Artis:
-
Udam się do Tintiany na południu Płaskowyżu Asta-riul. Znajduje się tam jedno z naszych
bractw, a muszę jeszcze wiele się nauczyć.
-Ja ci towarzyszyć, jeżeli ty się zgodzić - zaproponował Chiam Vite. — Ja zawsze sobie obiecywać, że
wybrać się odkryć ¿as Cienisty. My podróżować razem, a kiedy ty już dołączyć do twoich braci, ja
kontynuować w kierunku przeklętego lasu.
Twarze odwróciły się z kolei do Bjorna, który wzruszył ramionami.
-
Obiecałem Manielowi pobyt w gospodarstwie moich dziadków. To tam się udamy, kiedy już
pomożemy armii Imperium w odepchnięciu Raisów poza granice Gwendala-viru i odebraniu im
ochoty do ponownego ich przekroczenia. Przypuszczam, że zrobisz tak samo, Edwin?
-
Nie - odparł Edwin. - Uwolnienie Wartowników ponownie wprowadza do gry naszych
rysowników i wojna przeciwko Raïsom zupełnie zmieni charakter. Zwycięstwo jest w zasięgu ręki.
Jednakże nie będę uczestniczył w ostatnich walkach. Przed opuszczeniem Al-Jeit porozumiałem się z
Cesarzem; mam inną rolę do odegrania. Ewilan wypełniła swoje zadanie, ale jej misja na tym się nie
zakończyła.
Złożyłem obietnicę i mam zamiar jej dotrzymać. Zostaję przy niej.
Spojrzenia wszystkich skupiły się na Camille,'Dziewczyna uśmiechnęła się smutno.
-
Bardzo się do was przywiązałam i nie mam ochoty się rozstawać - szepnęła. — A jednak każdy
z nas pójdzie swoją drogą. Jestem wszakże pewna, że niedługo znowu wszyscy się spotkamy. Na razie
mam rachunki do wyrównania z niejaką Elćą Ril' Morienval. Może być sobie Wartownicz-ką, zdradziła
jednak moich rodziców i chcę się dowiedzieć, co się z nimi stało. Edwin ma rację, nie zakończyłam
swojej misji. Miałam Elćę w zasięgu ręki, ale musiałam dać jej się wymknąć. Pozostaje mi odszukanie
miejsca, do którego się udała, i obawiam się, że nie będzie to łatwe.
Mistrz Duom poklepał ją po kolanie.
-
Nie martw się tym - uspokoił. - Wiem dokładnie, gdzie jest. - Widząc zaskoczenie Camille,
wyjaśnił: - Zatrzask Ts'żerców został zniszczony, Zwoje są wolne i...
-
Już? - wtrącił się Salim. - Nic nie widziałem, nic nie słyszałem! Spodziewałem się wielkiego
widowiska światła i dźwięku albo przynajmniej sztucznych ogni...
-
Wierz mi, rozległ się wielki hałas! Nasi rysownicy rzucili się do Zwojów dokładnie w
momencie, gdy ustąpił zatrzask, i mogę cię zapewnić, że Raïsi zatrzęśli portkami ze strachu!
Wyrażenie wywołało uśmiech na twarzy Salima, ale mimo wszystko zdawał się zawiedziony.
-
To niesprawiedliwe! - zaprotestował. — Od tylu dni dokładamy starań i ryzykujemy. Fajnie
byłoby uczestniczyć w przedstawieniu.
Camille westchnęła z rozdrażnieniem.
-To nie film, Salim, w dodatku przypominam ci, że mistrz Duom właśnie mówił mi coś ważnego o Elei
Ril' Morienval. Czy mogę wysłuchać go do końca, czy też masz zamiar zmonopolizować dyskusję?
Salim otworzył usta, żeby odpowiedzieć, ale Bjorn położył swą wielką dłoń na jego ramieniu.
-
Lepiej nic nie mów - poradził mu. - W przeciwnym razie będziesz miał te swoje sztuczne
ognie, jeżeli rozumiesz, co chcę powiedzieć...
Salim przyjrzał się rycerzowi, następnie Camille, która zdawała się nie żartować.
-
Doskonale - poddał się. - Zatrzask Ts'żerców wyleciał w powietrze, zrobiło to tyle hałasu co
mokra petarda, ale drwię sobie z tego. Na czym pan stanął, zanim zmonopolizowałem dyskusję?
Analityk nie mógł powstrzymać śmiechu, który szybko udzielił się pozostałym. Kiedy już wszyscy się
uspokoili, podjął:
-
Otwarcie Zwojów umożliwiło naszym rysownikom rzucenie się w wir walk, ale przywróciło
także system komunikacji Imperium. Informacje ponownie są w obiegu, a jako mistrz analityk jestem
siłą sprawczą alaviriańskiej
wymiany. Elea Ril' Morienval jest obecnie z pozostałymi
w Cytadeli Przygranicznej. Wartownicy wykonali przejście w bok, nadrabiają stracony czas,
utrudniając życie armii Raisów. Informacja o tym doszła do mnie przed niespełna godziną.
-
Wyruszam więc do Cytadeli - oświadczyła Camille.
-
Doskonały pomysł - uśmiechnął się Edwin. - Od lat nie byłem w domu.
Salim zatarł ręce.
-
Spieszno mi zobaczyć to miejsce! - rzucił.
-Nie!
Ellana przemówiła łagodnie, prawie ściszonym głosem, ale na jej twarzy malowała się determinacja.
-
Przykro mi, Salim! Podjąłeś zobowiązanie, składając przysięgę, nie możesz o tym zapomnieć.
Jesteś mi winny trzy lata życia, pamiętasz? Bez możliwości zmiany zdania czy nawet dyskusji. Kiedy
jutro wyruszymy w drogę, nie udamy się do Cytadeli!
Zapanowała długa chwila ciszy, którą w końcu przerwała Camille:
-
Żartujesz, prawda?
Ellana popatrzyła na nią ze współczuciem.
-
Nie, mówię poważnie. Bardzo poważnie.
-
Nie ocaliłaś jeszcze trzy razy Edwina, nie możesz odejść... - Camille spróbowała znaleźć
argument.
-
To prawda, masz rację, temu diabelskiemu mężczyźnie nie tak łatwo jest pomóc.
-Ale...
-
Posłuchaj mnie i postaraj się zrozumieć! - przerwała jej Ellana. - Znajduję się w kleszczach
pomiędzy dwiema obietnicami i ta sytuacja nie może dłużej się przeciągać. Muszę wybrać. Do tej pory
pierwszeństwem było wsparcie cię w twojej misji, co pozwoliło mi na połączenie przyjemności z
powinnością. Teraz Wartownicy już są wolni, muszę pomyśleć 9 mojej gildii i obowiązkach, które
wobec niej mam. Moje osobiste zobowiązania są na drugim miejscu. Wrócę dotrzymać przysięgi, nie
może być inaczej, ale jutro was opuszczam, a Salim będzie mi towarzyszyć.
*Miłość jest kluczem, otwierającym drogę do wszelkich możliwości.
Merwyn Ril' Avalon
M ie musisz być posłuszny...
Camille i Salim siedzieli obok siebie na szczycie wzniesienia kilkadziesiąt metrów od obozowiska.
Nocne niebo roztaczało nad nimi swój spokojny bezmiar, ale oni dostrzegali tylko własne strapienie.
Zapowiedź Ellany wstrząsnęła grupą, zacierając radość ze zwycięstwa. Prosili ją, żeby zaczekała,
zastanowiła się. Nie chciała w ogóle słuchać, z upartą miną odrzucając argumenty.
Nikt jednak nie wyrzucał jej tego zachowaliia. Kodeks honorowy cieniołazów cieszył się zbyt dobrą
sławą, a Ellana była im zbyt bliska, żeby nie uszanowali jej decyzji.
Oprócz Camille i Salima, najbardziej przejął się Edwin. Na słowa Ellany jego twarz zamknęła się, a oczy
pociemniały jak niebo przed burzą.
A jednak postanowił się nie odzywać. Chiam Vite przez chwilę wpatrywał się w niego, po czym wstał i
zwrócił się do Ellany:
-
Dlaczego usta ludzi mówić co innego niż serce? - spytał. - Prawdziwy powód twojego wyjazdu
być ten, że ty się bać. Bać się tego, co krzyczeć twoje serce. Bać się przyznać do tego, co ty wiedzieć
od dawna. Bać się przyznać przed sobą, że ty kochać...
-
Zamilćz!
Zaniepokojony, suchy głos Ellany rozbrzmiał jak trzaś-nięcie bicza. Faëls długo przyglądał się młodej
kobiecie, po czym odszedł ze smutnym uśmiechem na ustach.
Pozostali oddalili się jeden po drugim, bardziej po to, żeby ofiarować Camille i Salimowi ostatnią
chwilę prywatności niż z powodu zmęczenia. Ukojenie snu nie tak łatwo miało nadejść.
Sami pośrodku nocy, Camille i Salim z największym trudem dobierali słowa, by wyrazić wrzące w nich
uczucia.
-
Nie musisz być posłuszny...
-
To niemożliwe - odparł Salim. - Dobrze o tym wiesz. Do czego byłoby to podobne, gdybym co
pięć minut zmieniał zdanie? Gdybym złamał przysięgę? Nie byłbym już sobą, a ty w końcu byś mnie
znienawidziła...
-
Salim, głupstwa pleciesz, nigdy nie mogłabym cię znienawidzić, bo...
Chłopak położył palec na ustach przyjaciółki.
-
Cicho, sza! - szepnął. - Ja odsłaniam głębię duszy, bo nie jestem w stanie milczeć, bo wzbiera
to we mnie jak woda w rzece i gdybym nie mówił, utopiłbym się. Ty nie mówisz nic, to zbyteczne.
Łamiesz serca i pozwalasz im.-mieć nadzieję. Dobrze?
Camille poczuła, jak w jej brzuchu zawiązuje się bolesny supeł. Wielka łza potoczyła się po jej policzku
i dziewczyna zamknęła powieki, walcząc, by nie popłynęło ich więcej.
Salim długo się w nią wpatrywał, zanim podjął:
-
Wyrównasz rachunki z tą zdrajczynią i odnajdziesz rodziców. Ja stanę się kimś wartościowym,
silniejszym od Edwina i Bjorna razem wziętych. Wiesz, trzy lata to niewiele, nawet jeżeli jutro,
opuszczając cię, będę miał wrażenie, że umieram. Spotkamy się ponownie i będziemy mieć po
siedemnaście lat!
Camille otworzyła oczy i patrzyli na siebie dłuższą chwilę w milczeniu. Salim zmusił się do ciągnięcia
weselszym tonem:
-
Siedemnaście lat! Sądzisz, że kiedy się ponownie zobaczymy, pocałujesz mnie?
Głos Camille załamał się, kiedy odpowiadała:"1
-To całkiem możliwe, staruszku, to całkiem możliwe...
Jej spojrzenie przepełnione było taką czułością, że Salim zapomniał oddychać.
Po chwili dziewczyna podjęła cicho:
-
Ale po co czekać?
SŁOWNlk
Akiro Gil' Sayan
Alavirianskie imię i nazwisko Mathieu Boulangera. Akiro opuścił Gwendalavir w wieku jedenastu lat i
nie zachował stamtąd żadnych wspomnień. Wychowali go przybrani rodzice - państwo Boulanger.
Akiro ma obecnie osiemnaście lat, pasjonuje go malarstwo, studiuje sztuki piękne w Paryżu.
Alavirianie (fr. Alaviriens) Mieszkańcy Gwendalaviru.
Alianie (fr. Alines)
Alianie to ludzie piraci żyjący na Archipelagu Alian na Oceanie Południowym. Alianie od wieków łupią
Gwendalavir i uniemożliwiają Imperium zapuszczanie się na morza.
Altan Gil' Sayan Jeden z najpotężniejszych Wartowników Gwendalaviru. Ojciec Ewilan i Akiro.
Zaginął, próbując udaremnić spisek przeciwko Imperium. Artis Valpierre
Marzyciel z bractwa Ondiany. Artis jest mężczyzną bardzo nieśmiałym, nieprzyzwyczajonym do
obcowania z niema-rzycielami.
Jak wszyscy z jego gildii posiada dar uzdrawiania.
Bałamutka hulmska (fr. enjôleuse d'Hulm) Roślina owadożerna, wabiąca ofiary śpiewem.
Biegacze (fr. coureurs)
Nielotne ptaki, o wysokości około pięćdziesięciu centymetrów. Biegacze żyją na alaviriañskich
równinach, gdzie wygrzebują głębokie jamy. Z ich mięsa przyrządza się w Gwen-dalavirze wyborne
dania.
Bjorn Wil' Wayard
Kiedy po raz pierwszy spotyka Ewilan, ma trzydzieści dwa lata.
Bjorn spędził większość swego życia na poszukiwaniu bohaterskich przygód oraz unikaniu
kłopotliwych pytań. Nie przeszkadza mu to być rycerzem, owszem chełpliwym, ale także szlachetnym
i szczodrym.
Bjorn jest specjalistą od topora wojennego oraz obfitujących w alkohol biesiad.
Bojownicy Chaosu
Bojownicy Chaosu żyją w ukryciu. Nienawidzą wszelkich form prawa różniącego się od ich własnego.
Najwyższym celem bojowników Chaosu jest unicestwienie Porządku i Życia.
Stanowią jedno z wielkich zagrożeń dla bezpieczeństwa Imperium.
Camille Duciel
Zobacz: Ewilan Gil' Sayan.
Chiam Vite
Chiam jest Faëlsem, niedoścignionym łucznikiem oraz uszczypliwym, pełnym werwy towarzyszem.
Uwielbia kpić sobie z ludzi, zwłaszcza z ich ociężałości. Daje jednak dowód bezgranicznej solidarności
z alaviriań-skimi przyjaciółmi.
Cieniołazi (fr. marchombres)
Cieniołazi rozwinęli zdumiewające zdolności fizyczne, których podstawą jest szczególna giętkość oraz
zwinność. Mimo iż cechuje ich zamiłowanie do wolności oraz odrzucanie wszelkich autorytetów,
przestrzegają rygorystycznego wewnętrznego kodeksu.
Czarna Legia
Doborowe wojsko Imperium.
Damy (fr. dames)
Gigantyczne wieloryby królujące na wodach Gwendalaviru to damy. Jeden z nich, zwany Damą, jest
olbrzymim, szarym wielorybem posiadającym moc przewyższającą tę alavirianskich rysowników.
Duom Nil' Erg
Analityk słynący ze swego kunsztu oraz trudnego charakteru. Duom Nil' Erg poddał testom pokolenia
rysowników, określając ich predyspozycje oraz pomagając im najlepiej je wykorzystać.
Jego rozwaga i lotny umysł często wpływały na politykę Imperium.
Edwin Til' Illan
Jeden z nielicznych Alavirian, który za życia został wpisany do Wielkiej księgi legend.
Edwin Til' Illan uważany jest za mistrza sztuki wojennej. Mimo kolekcji tytułów (Fechtmistrz Cesarza,
Generał Alavirianskiej Armii, Dowódca Czarnej Legii) oraz bohaterskich czynów, Edwin pozostaje
osobą bardzo skrytą.
Éléa Ril' Morienval
Wartowniczka Éléa Ril' Morienval, o mocy równającej się tej, jaką posiadają Elicia i Altan Gil' Sayan,
jest postacią mroczną.
Cechuje ją nadmiar ambicji i pragnienie władzy. Brak zasad moralnych czyni z niej groźną
przeciwniczkę.
Elicia Gil' Sayan Elicia jest matką Ewilan.
Jej uroda ¡'inteligencja sprawiły, że omal nie została Cesarzową Gwendalaviru, wolała jednak poślubić
Altana. Élicia i Altan zaginęli, próbując udaremnić spisek przeciwko Imperium.
Elis Mil' Truif
Mistrz rysunku i profesor, znany jako autor obszernej rozprawy naukowej, przeznaczonej dla
studentów rysunku Akademii w Al-Jeit.
Ellana Caldin
Młoda kobieta cieniołaz, buntownicza i niezależna. W swej gildii Ellana uważana jest za geniusza,
idącego śladami Ellundrila Chariakina, mitycznego cieniołaza. W przeciwieństwie do innych członków
gildii Ellana zachowała jednak pogodę ducha.
Ewilan Gil' Sayan
Alaviriañskie nazwisko Camille Duciel. Camille jest niezwykle uzdolniona, ma duże, fiołkowe oczy oraz
silną osobowość. Adoptowana, ku swemu utrapieniu, przez państwa Duciel, jest w rzeczywistości
córką Altana i Elicii. Ewilan posiada absolutny Dar Rysunku. To od niej zależy wybawienie Imperium
Gwendalaviru od zagrażających mu Ts'żerców.
Faëlsi (fr. Faëls)
Faëlsi, sprzymierzeńcy Imperium, mieszkają na zachód od Lasu Barail. Cechuje ich zamiłowanie do
wolności i indywidualizm. Małego wzrostu, słynni ze zwinności i szybkości, są zaciekłymi
bojownikami, odwiecznymi wrogami Raisów.
Françoise Duciel
Przybrana matka Camille. Françoise Duciel jest osobą egocentryczną, zmanierowaną i zarozumiałą.
Gumościery (fr. gommeurs)
Stawopłazy przypominające skrzyżowanie ropuchy z nagim ślimakiem. Ich zdolność blokowania
dostępu do Zwojów Wyobraźni wykorzystywana jest przez bojowników Chaosu.
Ghule (fr. gouleś)
Istoty człekokształtne, wrogie i niemal niepokonane, żyjące na Płaskowyżu Astariul. Chociaż
występują rzadko, są tematem wielu mrocznych legend Gwendalaviru.
Gwendalavir
Główne, zamieszkane przez ludzi terytorium równoległego
świata. Jego stolicą jest Al-Jeit.
Gwizdacze (fr. sijfleurs)
Zwierzęta kopytne wielkości danieli żyjące w stanie dzikim, ale także hodowane dla mięsa i skór przez
Alavirian.
Hans
Żołnierz Imperium, pod dowództwem Sai Hil' Murana, pana miasta Al-Vor.
Iaknillsi (fr. Iaknills)
Zwani również Ognistymi Istotami.
Iaknillsi żyją w podziemiach Gwendalaviru.
Za ich sprawą doszło do masakry, która zakończyła się
ewakuacją miasta Al-Poll.
Ilian Polim
Mistrz żeglugi. Kapitan „Perły Chenu".
Inspektor Franchina
Inspektor policji, któremu powierzono śledztwo w sprawie zaginięcia Camille i Salima.
Ivan Wouhom
Alaviriañski handlarz zbożem, mieszkający w pobliżu Al-Vor.
Maniel
Żołnierz Imperium, pod dowództwem Sai Hil' Murana, pana miasta Al-Vor.
Maniel jest olbrzymem o łagodnym, towarzyskim usposobieniu.
Mathieu Boulanger
Zobacz: Akiro Gil' Sayan.
Marzyciele (fr. revers)
Marzyciele żyją w męskich bractwach i specjalizują się w Sztuce Uzdrawiania, wywodzącej się z
Rysunku, która może dokonywać cudów.
Maxime Duciel
Przybrany ojciec Camille. Maxime Duciel jest zadufanym w sobie, egoistycznym biznesmenem.
MentaY
Wysoka ranga w hierarchii bojowników Chaosu. Mentai posiadają Dar Rysunku.
Merwyn Ril' Avalon
Merwyn to najsłynniejszy z rysowników. Położył koniec Wiekowi Śmierci, niszcząc pierwszy zatrzask
Ts'żerców w Wyobraźni i przyczyniając się do narodzin Imperium. Jest bohaterem licznych
alaviriańskich legend.
Mistrz Carboist
Mistrz marzycieli. Przełożony bractwa Ondiany. Jak wszyscy marzyciele wysokiego szczebla, mistrz
Carboist odgrywa ważną polityczną rolę. Jest doradcą pana miasta Al-Vor.
Ogry (fr. ogres)
Dwunożne, mięsożerne ssaki, na pół inteligentne i agresywne, mogące mieć trzy metry wzrostu. Żyją
w klanach i są niebezpieczne.
Pani Boulanger
Przybrana matka Mathieu.
Pani Nicolas
Nauczycielka francuskiego Camille i Salima.
Paul Verran
Paryski włóczęga, który uwielbia czytać książki.
Piechurzy (fr. marcheurs)
Pająkowate stworzenia mające ponad metr wysokości, jadowite i agresywne, zdolne do wykonania
przejścia w bok. Żyją w paśmie Gór Poll. Ts'żercy powierzają im czasem zadania.
Połykacze Cieniowe (fr. Gobeurs d'Ombreuse) Jaszczurki o chwytnych językach, żywiące się owadami.
Raïsi
Nazywani przez Alavirian również świńskimi wojakami, są zawziętymi wrogami Imperium. Rasa
nieczłowiecza, manipulowana przez Ts'żerców. Raïsi zaludniają olbrzymie królestwo na północy
Gwendalaviru. Znani są z głupoty, nieżyczliwości i dzikości.
Saï Hil' Murań
Pan miasta Al-Vor. Saï Hil' Murań dowodzi wciskami Imperium walczącymi z Raïsami na Nizinach
Północy.
Salim Condo
Przyjaciel Camille. Salim pochodzi z Kamerunu. Jest pogodnym, niezwykle żywym chłopcem,
doskonałym gimnastykiem.
Gotowy jest podążyć za Camille na kraniec tego albo innego świata...
Sil' Afian
Cesarz Gwendalaviru. Sil' Afian jest przyjacielem Edwina oraz rodziców Ewilan. Jego pałac znajduje się
w Al-Jeit, stolicy Imperium.
Szeptacze (fr. chuchoteurs)
Szeptacze tQ gryzonie, niewiele większe od myszy, zdolne wykonać przejście w bok. Używane są
przez wykształconych rysowników do przekazywania wiadomości.
Ts żercy (fr. Tsliches)
Wróg! Rasa nieczłowiecza licząca zaledwie kilku przedstawicieli. Stworzenia przerażająco złowrogie.
Tygrys preriowy
Drapieżny ssak z rodziny kotowatych, którego ciężar może przekraczać dwieście kilogramów.
Żeglarze
Żeglarze wykorzystują swe umiejętności na parowcach kołowych, wielkich okrętach, które pływają po
alaviriańskich rzekach, zwłaszcza po Pollimage.