background image

MARGIT SANDEMO 

MĘŻCZYZNA Z OGŁOSZENIA 

background image

ROZDZIAŁ I 

- Christine! 

Bezbarwny głos matki przerwał ciszę zalegającą mieszkanie. Christine dała przykutemu 

chorobą  do  łóżka  ojcu  ostatnią  łyżeczkę  jajka  na  miękko,  otarła  mu  brodę  i  usta,  po  czym 

wyprostowała plecy. 

- Tak, mamo, już idę. 

Oczy ojca skierowały się znacząco w stronę stolika nocnego. 

- Jeszcze kawy? Proszę... 

Nalała mu kawy do specjalnego kubka z dziobkiem. Wyglądał na zadowolonego. Skinęła 

głową, by dodać mu otuchy, i skierowała się do salonu. 

Zastała tam matkę gotową do wyjścia. 

- Christine, pójdę na chwilę do cukierni Wibego. Umówiłam się tam z Gerdą. 

Cukiernię  Wibego  zlikwidowano  już  dawno,  a  Gerda,  przyjaciółka  matki,  nie  żyła  od 

dziesięciu lat. 

Christine westchnęła. Zdawała sobie sprawę, że nie może tego powiedzieć matce wprost, 

gdyż jak zwykle skończyłoby się to sceną pełną rozpaczy i łez. Nie wiedziała, co wymyślić. tym 

razem,  by  zatrzymać  matkę  w  domu.  Coraz  trudniej  przychodziło  jej  wyszukiwanie  nowych 

pretekstów. 

Na szczęście uratowały ją odgłosy dochodzące od strony skrzynki na listy. 

- Nie wychodź teraz, mamo, właśnie przyszła poczta. Może jest coś do ciebie... 

Oby tylko tak było! 

W  poczcie  rzeczywiście  znalazł  się  list  do  matki.  Christine  nakłoniła  ją  do  zdjęcia 

płaszcza i usadowiła w ulubionym fotelu. 

Przyszedł również list do niej. Wzięła go i udała się do swojego pokoju. 

List  był  od  Ellen,  dawnej  koleżanki  z  klasy.  Christine  usiadła  na  łóżku  i  otwierając 

kopertę, usiłowała przypomnieć sobie wygląd Ellen. 

Okazało się to niełatwym zadaniem. Pamiętała ją jako szarą, niepozorną myszkę, za którą 

ż

aden  z  chłopców  nie  obejrzał  się  dwukrotnie.  Była  nieporadna,  a  jej  nieśmiałość  często 

odbierano  jako  dumę.  Z  tego  powodu  nigdy  nie  udało  jej  się  zdobyć  przyjaciół.  Nie  pomógł 

nawet fakt, że była córką dyrektora banku i jedyną spadkobierczynią pokaźnego majątku. 

Christine  niezwykle  zaskoczył  list  otrzymany  po  tylu  latach  milczenia.  Od  razu  po 

ukończeniu  szkoły  Ellen  przeniosła  się  wraz  z  rodziną  do  Drammen.  Christine  wyjęła  list  z 

background image

koperty,  nasłuchując  odgłosów  dobiegających  z  głębi  dużego  mieszkania,  lecz  wszędzie 

panowała cisza. Mogła się więc skupić na lekturze. 

Droga Christine! 

Z pewnością się zastanawiasz, dlaczego piszę właśnie teraz i właśnie do  Ciebie. Idzie o 

to, że wkrótce wychodzę za mąż, a ponieważ wesele ma być duże, chciałabym mieć kilka druhen. 

Wybrałam już parę dziewcząt spośród moich znajomych tu na miejscu, ale bardzo zależy mi na 

tym,  aby  mieć 

też  druhnę  z  lat  szkolnych.  Jeśli  zgodziłabyś  się  nią  zostać,  bardzo  bym  się 

ucieszyła z Twojego przyjazdu. 

Christine  się  skrzywiła.  Była  oczywiście  jedyną  dziewczyną  z  klasy,  która  jeszcze  nie 

miała męża. Ellen pisała dalej: 

Jestem  przekonana,  że  polubisz  mojego  narzeczonego. 

Nazywa  się  Harry  Berg.  Jest 

wysoki,  ciemnowłosy,  elegancki  i  pracuje  w  Ministerstwie  Spraw  Zagranicznych.  A  co 

najważniejsze - nie obchodzą Go moje pieniądze. Sam jest wystarczająco bogaty. Zawsze byłam 

podejrzliwa w stosunku do mężczyzn, którzy się mną interesowali. Wiesz przecieżże nie jestem 

szczególnie piękna ani, jak mi się wydaje, błyskotliwa, lecz tym razem wszystko wygląda wręcz 

IDEALNIE. Poza tym 

fakt, że i On nie jest całkowicie doskonały - ma mianowicie pewną mgłą 

ułomność  -  czyni  Go  jeszcze  bardziej  pociągającym.  Budzi  to  we  mnie  coś  w  rodzaju  instynktu 

opiekuńczego. Data ślubu nie jest jeszcze ustalona, ale byłabym wdzięczna, gdybyś odpisała mi 

jak najszybciej. 

Twoja przyjaciółka Ellen 

Przez długą chwilę Christine siedziała pogrążona w myślach. Pojechać na duże wesele? 

Poznać nowych ludzi, rozmawiać, śmiać się, jeść przysmaki, a może nawet tańczyć? 

Wyjęła  papier  listowy  i  natychmiast  napisała  odpowiedź.  Przesłała  Ellen 

najserdeczniejsze życzenia szczęścia, zawiadamiając ją jednocześnie, że w tej chwili niestety nie 

może wyjechać z domu ze względu na rodziców - ojciec jest poważnie chory, a matka cierpi na 

beznadziejny przypadek sklerozy. 

Przerwała  pisanie  w  połowie  listu.  Kochany  tatuś,  którego  tak  uwielbiała  będąc 

dzieckiem.  Mądry,  łagodny  i  zawsze  pełen  wyrozumiałości.  Pierwszy  wylew  krwi  do  mózgu 

przyszedł niespodziewanie przed wielu lary. Od tego czasu było ich jeszcze kilka i w tej chwili 

ojcu  pozostało  już  niewiele  życia.  Dla  Christine  opieka  nad  chorym  była  rzeczą  oczywistą.  Jej 

własne życie zeszło na dalszy plan. Wierzyła, że jeszcze kiedyś znajdzie czas dla siebie. 

Tymczasem lata mijały; również i matka stała się całkowicie bezradna. Rodzice nie byli 

już młodzi, gdyż Christine urodziła się po wielu latach ich małżeństwa. Wszystko wydawało się 

jej tak beznadziejne i pozbawione perspektyw. Christine nigdy nie przyszłoby do głowy zostawić 

background image

matkę  lub  oddać  ją  do  domu  opieki.  Niemniej  jednak  ze  względu  na  to,  że  starszej  pani 

przychodziły  do  głowy  najdziwaczniejsze  pomysły,  wymagała  nieustannego  doglądania.  Tak 

więc  ewentualne  marzenia  Christine  oraz  jej  życie  prywatne  musiały  zostać  odsunięte  na  bok. 

Nigdy nie zdążyła nawet poszukać sobie pracy, jej miejsce było przy rodzicach. Ostatnio jednak 

znalazła  niewielkie  zajęcie,  które  sprawiało  jej  wiele  radości.  Zawsze  dobrze  radziła  sobie  z 

gotowaniem,  nawiązała  więc  współpracę  z  pewnym  miesięcznikiem,  gdzie  prowadziła  stałą 

rubrykę  na  temat  wytwornej  kuchni.  Dochód  z  tego  był  oczywiście  bardzo  skromny,  lecz 

przynajmniej nie czuła się już tak odizolowana od świata. 

Christine podeszła do lustra i spojrzała w nie w zamyśleniu. 

Nie mogła się już dłużej oszukiwać. W szybkim tempie zbliżała się do wieku określanego 

mało precyzyjnym mianem „dojrzałej młodości”, a odległego o wiele lat od pierwszej młodości, 

tej prawdziwej. 

Z  zadumy  wyrwał  ją  dobiegający  z  salonu  odgłos  kroków  matki.  W  pośpiechu  włożyła 

do koperty ukończony przed chwilą list, który udało jej się wysłać nieco później w ciągu dnia. 

Nie otrzymała już jednak żadnej wiadomości od Ellen Smidt. 

Minęły trzy miesiące. 

I  znów  całkiem  nieoczekiwanie  Christine  stała  na  środku  swojego  pokoju,  trzymając  w 

rękach dwa listy i spoglądając ze zdumieniem to na jeden, to na drugi. Pomyślała, że to chyba 

jakieś szaleństwo. 

Pierwszy z listów zawierał stare zaproszenie na ślub Ellen Smidt. Christine odnalazła je 

właśnie  przed  chwilą  w  szufladzie  biurka.  Drugi  list  został  dopiero  co  przyniesiony  przez 

listonosza. 

Tym  razem  przypomniała  sobie  o  niej  ta  natrętna  pani  Melander  ze  Stavanger,  którą 

Christine poznała w czasie nieudanej wycieczki do Hiszpanii przed paru laty. Miało to miejsce 

wtedy,  gdy  matka  na  tyle  jeszcze  radziła  sobie  z  opieką  nad  ojcem,  że  Christine  mogła  sobie 

pozwolić  na  tygodniowy  wyjazd.  Niestety,  okazało  się,  że  był  to  tydzień  pełen  niezbyt 

przyjemnych zdarzeń, a najgorsze wspomnienie stanowiła właśnie pani Melander. Z takiego czy 

innego  powodu  upodobała  sobie  Christine.  Być  może  uważała,  że  musi  zaopiekować  się  tą 

najwyraźniej samotną i nieprzywykłą do podróży młodą dziewczyną albo też chciała po prostu 

przyczepić się do kogoś jak pozbawiona wszelkiej wrażliwości i taktu pijawka. Gdy wycieczka 

dobiegła  kresu,  Christine  odetchnęła  z  ulgą,  ale  niestety  trochę  się  pospieszyła.  Pani  Melander 

nie miała zamiaru zakończyć znajomości na lotnisku. Zaczęła przysyłać list za listem. Christine 

sumiennie i z mozołem przekopywała się przez ich treść, lecz odpisywała bardzo rzadko. 

Pani  Melander  nie  wydawała  się  jednak  zniechęcona  tym  faktem  i  tak  oto  Christine 

background image

trzymała  w  ręku  jej  kolejny  list.  Jak  zwykle  miała  kłopoty  z  odczytaniem  niechlujnego  pisma 

nadawczyni. 

Kochana Christine! 

Gdybyś tylko WIEDZIAŁA, co mi się przydarzyło od ostatniego 

razu. To się po prostu nie 

mieści  w  głowie!!!  Czy  wiesz,  na  co  się  zdobyłam?  Zamieściłam  ogłoszenie  w  gazecie!!! 

Oczywiście  to  zwariowany  pomysł,  ale  pomyślałam  sobie,  że  robię  się  coraz 

starsza  i  muszę 

spróbować  choćby  jeszcze  raz  -  to  znaczy  znaleźć  męża.  Wiesz  przecież,  że  w  gruncie  rzeczy 

jestem stworzona do życia w małżeństwie, więc postanowiłam poszukać szczęścia. Młodzieńcza, 

rozwiedziona  pani  i 

tak  dalej.  Przecież  nikt  nie  musi  wiedzieć,  że  rozwodziłam  się  DWA  razy! 

„Dobrze  sytuowana, 

szuka  współpartnera”- tak  napisałam,  bo  brzmi  to  dość  wytwornie,  no  a 

przecież, jak Ci wiadomo, z moich dwu poprzednich małżeństw nie wyszłam z zupełnie pustymi 

rękami...  Wyobraź  sobie  tylko,  ile  dostałam  odpowiedzi!  Mogłam  przebierać  do  woli.  Niektóre 

listy byty rzecz jasna bardzo nieprzyzwoite. 

Christine  wyobraziła  sobie  panią  Melander  piszącą  te  słowa.  Słyszała  jej  chichot 

pensjonarki, którego tak nie cierpiała. 

Wybrałam  jednak  jeden  list,  który  wydawał  się  być  obiecujący,  i  rzeczywiście  się  nie 

zawiodłam!!!  To  się 

nazywa  szczęście!  Facet  jak  marzenie  -  wysoki,  ciemnowłosy, 

dystyngowany,  a  równocześnie  na  swój  sposób  chwytający  za  serce.  Spotykamy  się  regularnie 

już od dwóch miesięcy. 

Zastanawiam się, co mu się we mnie podoba. 

Christine ponownie usłyszała w myślach jej chichot. 

ż, trzymam się dość dobrze jak 

na moje czterdzieści trzy lata. Nie sądziłaśże tyle mam, 

prawda? 

Ależ tak! Jeśli o to chodzi, to Christine z pewnością odpowiednio ją oceniała. 

A poza tym w moim towarzystwie nie sposób przecież się nudzić

Co to, to nie! 

Przeczytawszy  kilka  stron  pełnych  czczej  i  nadętej  gadaniny,  Christine  dotarła  do 

utęsknionego zakończenia. 

No,  ale  muszę  już  kończyć.  Mój  autobus  odjeżdża  za  chwilę,  a  mam  jeszcze  TYSIĄCE 

rzeczy do zrobienia. Bywaj 

zdrowa i napisz wkrótce. Do tej pory dostałam od Ciebie tylko jedną 

jedyną  kartkę  i  wydaje  mi  się,  że  to  trochę  za  mato.  Mówię  po

ważnie.  Aha,  jeszcze  jedno... 

zapomniałam 

Ci powiedziećże mój przyjaciel nazywa się Harty Berg. Jest inżynierem i pracuje 

właśnie  nad  jakimś  fantastycznym  wynalazkiem.  Zaproponowałam 

mu  pożyczkę,  ale  on  nie 

chciał o tym dyszeć ANI SŁOWA! Że też jeszcze istnieją

 tacy mężczyźni! 

List kończył się niezliczonymi uściskami, pozdrowieniami oraz całą serią dopisanych bez 

background image

ładu i składu PS-ów. 

Christine w zadumie odłożyła oba listy. Stemple pocztowe były z dwóch różnych miast, 

ale nie miało to specjalnego znaczenia. Nadal głęboko zamyślona, Christine podeszła do telefonu 

i  odszukała  w  książce  telefonicznej  numer  dyrektora  banku  Smidta  w  Drammen.  Po  chwili 

usłyszała w słuchawce sygnał wolnej linii, ale po drugiej stronie nikt nie odpowiadał. Nie miała 

wielkiej ochoty dzwonić do pani Melander ze Stavanger, a poza tym co miałaby jej powiedzieć? 

Harry Berg to przecież dość pospolite nazwisko. Może to po prostu zbieg okoliczności... 

A jeżeli to nie przypadek? Gdyby chodziło o tę samą osobę, Harry Berg byłby oszustem 

wykorzystującym  samotne,  łatwowierne  kobiety.  W  takim  razie  trzeba  ostrzec  przynajmniej 

Ellen. Kto mógłby to wszystko sprawdzić? Policja? No tak, oczywiście policja. Być może znali 

już tego człowieka. Ale czy można tak po prostu pójść na policję bez żadnego dowodu? 

Gdyby  chociaż  miała  z  kim  na  ten  temat  porozmawiać...  Jej  ukochany  ojciec  niedawno 

zmarł, a matka była, mówiąc łagodnie, nieco pomylona. 

Christine przygotowała obiad z mniejszą niż zwykle starannością. Po obiedzie usadowiła 

matkę w fotelu, dała jej do ręki książkę i surowo zakazała się oddalać, po czym włożyła kurtkę. 

Podjęła już decyzję. Nic nie zaszkodzi, jeśli zbada całą sprawę trochę bliżej. 

Już  w  drzwiach  odwróciła  się  i  spojrzała  ze  smutkiem  na  matkę,  która  bezmyślnie 

przewracała  kartki  książki.  Widok  kochanej  osoby  tracącej  w  taki  sposób  kontakt  z 

rzeczywistością  sprawiał  jej  ból.  Nie  mogły  już  ze  sobą  pogawędzić  tak  jak  kiedyś...  Christine 

było bardzo trudno. Fakt, że musiała przemawiać do własnej matki jak do dziecka, ogromnie ją 

przygnębiał.  Na  jej  oczach  wspaniały  człowiek  przeobrażał  się  w  osobę  zgorzkniałą, 

niecierpliwą,  zrzędliwą  i  podejrzliwą,  a  ona  w  żaden  sposób  nie  mogła  pomóc.  Tak  jak  w  tej 

chwili. Musiała wyjść z domu i zostawić matkę samą, i wiedziała, że przez cały czas będzie się 

zastanawiała, czy nie wpadła ona na jakiś zwariowany pomysł - czy gdzieś nie wyszła albo nie 

próbuje zrobić sobie czegoś do jedzenia, podpalając przy tym mieszkanie i ulegając poparzeniu... 

Czasami matki doglądała sąsiadka, która jednak pracowała zawodowo i rzadko bywała w domu. 

Christine czuła się tak, jakby miała skrępowane ręce i nogi. Może nie tym, że była pozbawiona 

swobody, ale raniącym ją poczuciem bezsilności. Tak bardzo chciała pomóc matce. 

Teraz jednak musiała się pospieszyć, aby szybko wrócić. 

Na  zewnątrz  panowała  listopadowa  szaruga.  Christine  zapięta  kurtkę  pod  samą  szyję, 

ż

artując,  że  nie  włożyła  nic  na  głowę.  Wiatr  był  tak  silny,  że  po  przejściu  kilkuset  metrów 

wydawało  jej  się,  iż  nie  ma  uszu.  Pamiętając  jednak  o  schowanych  w  torebce  listach  od  Ellen 

Smidt i pani Melander, brnęła odważnie dalej. 

Najlepiej jeśli nie będzie zastanawiać się nad skutkami swojej decyzji. W dalszym ciągu 

background image

sprawa była przecież otwarta i wszystko mogło się wyjaśnić w sposób naturalny. 

Christine nie mogła przewidzieć nadchodzących wydarzeń. 

Komisarz  John  Bakken  uniósł  wzrok  znad  przyniesionych  przez  Christine  listów  i 

przyjrzał się jej uważnie. 

Ciekawe, co rejestruje jego policyjne spojrzenie, pomyślała. Jak mnie właściwie ocenia? 

Czy uważa mnie za rozhisteryzowaną babę już nie pierwszej młodości? Nie, nie wydaje się, by 

tak  myślał.  Te  obojętne  oczy  odnotowują  chyba  tylko  same  fakty,  jak  na  przykład  to,  że  mam 

ciemne włosy, a moje uczesanie zostało zrujnowane przez deszcz i wiatr, że mam jasne oczy i 

prosty  nos,  który  z  pewnością  bardzo  mi  się  w  tej  chwili  świeci.  Widzi  na  pewno,  że  z 

niepokojem oczekuję jego odpowiedzi, chociaż próbuję zamaskować to chłodnym zachowaniem. 

Patrzy na moje ręce. Niestety zdradza mnie to, że nerwowo miętoszę rękawiczki. 

- Tak  -  odezwał  się  krótko  z  rezerwą  w  głosie.  Niewiele  można  z  tego  wywnioskować. 

Czego pani ode mnie oczekuje? 

- Sama  nie  wiem  -  odpowiedziała  Christine  bezradnie.  -  Czy  nie  należałoby  zbadać  tej 

sprawy trochę dokładniej? To znaczy... 

Urwała zmieszana. 

Komisarz  Bakken  westchnął  ledwo  dostrzegalnie.  -  Nie  ma  się  tu  na  czym  oprzeć  - 

stwierdził niechętnie. - Każda z pani przyjaciółek mogła sobie przecież znaleźć innego Harry'ego 

Berga. Jest to najbardziej prawdopodobne. 

Christine  podniosła  się  z  wahaniem  z  krzesła.  Żałowała,  że  tak  pochopnie  poszła  na 

policję. Poza tym miała pecha. Spodziewała się zastać tutaj dobrodusznego, starszego policjanta, 

z  którym  można  porozmawiać,  a  nie  tego...  robota!  Potraktował  ją  z  góry,  takie  przynajmniej 

odniosła wrażenie, choć ton jego odpowiedzi był jak najbardziej poprawny. Mimo swego miłego 

wyglądu  wydawał  się  być  nieznośnie  pewny  siebie.  Po  prostu  promieniowała  od  niego  siła  i 

swego rodzaju poczucie wyższości. 

- Sądzi  więc  pani,  że  to  naciągacz?  -  pytał  dalej.  -  Cóż,  nie  jestem  o  tym  do  końca 

przekonana  odpowiedziała  powoli  -  ale  przecież  istnieje  taka  możliwość.  W  opisach  obu 

mężczyzn  występuje  uderzające  podobieństwo,  a  one  obie  są  zamożne  i  samotne.  Stanowią 

idealny łup dla takiego typa. Mówiąc szczerze, nie obchodzi mnie wcale, czy uda mu się nabrać 

panią  Melander,  ale  Ellen  Smidt,  moja  koleżanka  ze  szkoły,  nie  zasłużyła  sobie  na  to.  Jej  list 

wprost promieniuje szczęściem i miłością. O ile  pamiętam, w dzieciństwie i młodości nie było 

jej  dane  zaznać  tych  uczuć  obficie.  Nie  chciałabym,  aby  chłodny,  wyrachowany  uwodziciel 

zniszczył ją w taki sposób. 

Bakken zmarszczył brwi i spojrzał na listy, które schował już do kopert. On nie kieruje 

background image

się uczuciami, pomyślała Christine. Jest na wskroś realistą. 

Mogła mu się teraz lepiej przyjrzeć. Typowy okaz energicznego policjanta, pomyślała z 

goryczą.  Dość  pospolite,  twarde  rysy  twarzy,  ostry  wzrok.  Pozbawiony  wszelkiego  poczucia 

humoru. Człowiek zadowolony z samego siebie i krytycznie nastawiony do całej reszty świata. 

Wydaje się nie wierzyć w moralność lub poczucie sprawiedliwości u ludzi. Ufa we własne siły i 

jest  przekonany  o  słuszności  swojego  postępowania,  może  w  każdej  chwili  wcielić  się  w  rolę 

dowolnego bohatera filmowego... 

Nie, ta ostatnia myśl była krzywdząca. Oceniła go zbyt surowo. 

- Rzeczywiście  -  odezwał  się  tak  nieoczekiwanie,  że  aż  podskoczyła.  -  Faktycznie 

mieliśmy  jakiś  rok  temu  nie  wyjaśniony  przypadek  oszustwa  matrymonialnego.  Pewna 

rozhisteryzowana  młoda  dama  złożyła  doniesienie,  ale  potem  wszystko  odwołała,  nie  podając 

ż

adnego  nazwiska.  To  typowe  dla  tego  rodzaju  kobiet.  Poza  tym  niezwykle  trudno  jest  zbadać 

bliżej takie sprawy. Ofiary zazwyczaj niechętnie zgłaszają się na policję. Ma to prawdopodobnie 

związek z poczuciem urażonej godności. Z pewnością nie ma w tym nic wesołego, że zostało się 

oszukanym przez własnego... 

Christine  była  przekonana,  że  miał  zamiar  powiedzieć  „kochanka”,  ale  słowo  to  nie 

przeszło mu przez usta. 

- Poza  tym  -  kontynuował  lekceważącym  tonem  -  kobiety  są  same  sobie  winne,  tracąc 

głowę dla pierwszego lepszego... 

Poczuła, że ogarnia ją złość. Co za bezczelny typ! - Co pan może wiedzieć o samotności? 

- powiedziała cichym, pełnym wściekłości głosem. - Nie wie pan, jakie to uczucie, gdy kobieta 

całymi  latami  żyje  pragnieniem  przelania  na  kogoś  swojej  miłości,  widząc,  jak  wszystkie  jej 

przyjaciółki  wychodzą  za  mąż,  rodzą  dzieci,  podczas  gdy  ona  przez  cały  czas  jest  pozbawiona 

wszelkich kontaktów z innymi! Wiele kobiet wybiera samotne życie, ponieważ im to odpowiada, 

choć niejedna potem z tego rezygnuje. Ale są też takie, które odczuwają w swoim sercu wieczną 

pustkę.  Czy  taka  osoba  może  odepchnąć  wyciągającą  się  w  jej  kierunku  dłoń  człowieka 

otaczającego ją uwagą i podziwem? Czy rozumie pan to poczucie spełnienia, gdy może pomóc 

takiemu  mężczyźnie,  pożyczając  mu  w  potrzebie  trochę  pieniędzy?  Cóż  bowiem  znaczą 

pieniądze  wobec  perspektywy  dzielenia  z  kimś  swojego  życia?  Nie  chodzi  tu  o  to,  by  być 

wampem. To kwestia posiadania przyjaciela, kogoś, kto nas zrozumie i na kim można polegać. 

Przerwała  nagle,  zawstydzona.  Znów  była  niesprawiedliwa,  dała  się  ponieść  uczuciom. 

John Bakken z zażenowaniem patrzył w dół na swoje biurko, a jej policzki płonęły żarem. Przez 

długą chwilę w gabinecie panowała głęboka cisza. 

- Przepraszam - powiedziała zakłopotana. 

background image

- To  moja  wina  -  odrzekł  krótko.  Zaraz  potem  podjął  temat,  przechodząc  do  porządku 

dziennego nad jej gwałtownym wybuchem. - W obecnych okolicznościach nie mam podstaw do 

uruchomienia całej machiny dochodzeniowej. Materiały są na to zbyt skromne. Ale jeśli pani ma 

możliwość, to mogłaby pani wypytać trochę swoje przyjaciółki o tego Harry ego Berga. Proszę 

mnie znów odwiedzić, gdyby odkryła pani coś podejrzanego. 

Nigdy  w  życiu,  pomyślała  Christine,  postukując  obcasami  w  długich  korytarzach 

komisariatu. Możesz być pewien, że przeprowadzę własne dochodzenie, ale ciebie nie odwiedzę 

nigdy, ty bryło lodu! 

Christine, idąc w kierunku domu ulicami, po których hulał przejmujący wiatr, była bliska 

płaczu  z  poniżenia.  Po  latach  życia  w  izolacji  z  trudnością  przychodziło  jej  nawiązywanie 

kontaktów  z  ludźmi  poza  jej  własnymi  czterema  ścianami.  Takie  odosobnienie  zawsze  jest 

niebezpieczne,  ponieważ  człowiek  zaczyna  odczuwać  lęk  przed  spotkaniem  z  innymi.  W  tej 

sytuacji  zetknięcie  się  z  osobą  tak  niewyrozumiałą  jak  komisarz  John  Bakken  nie  wpłynęło 

najlepiej na jej wiarę w samą siebie. 

Jak zwykle w trudnych chwilach Christine ogarnęła chęć, by wyjechać gdzieś, gdzie nie 

będzie  znała  nikogo  i  nikt  nie  będzie  znał  jej.  Gdzieś  daleko,  do  słońca  i  ciepła,  do  kraju,  w 

którym nie trzeba brać odpowiedzialności za innych, a obcy ludzie nie zadają ran... 

Dlaczego miałyby ją obchodzić kłopoty innych? Czy nie miała dość własnych? 

Z  pewnością  miała.  Kiedy  bowiem  na  powrót  poczuła  ciepło  własnego  domu,  okazało 

się, że matka zniknęła. 

W  Christine  natychmiast  odezwały  się  wyrzuty  sumienia,  z  którymi,  jak  jej  się  często 

zdawało, musiała się już urodzić. Dlaczego po prostu tak sobie wyszła, wiedząc, że zachowania 

matki nie da się przewidzieć? Ogarnęło ją zwątpienie. Chyba będzie musiała jeszcze raz udać się 

na policję. I do kogo ją tam skierują? Bez wątpienia do komisarza Bakkena. 

Tylko  nie  to!  Co  on  sobie  wtedy  pomyśli?  Bardzo  wątpliwe,  żeby  rozpoczął 

poszukiwanie matki, ponieważ jego wiara w słowa Christine musiała teraz być bliska zeru. 

Jeżeli jednak nie uda jej się natychmiast odnaleźć matki, nie będzie miała innego wyjścia. 

Postanowiła  zaryzykować  i  udać  się  tam,  gdzie  kiedyś  znajdowała  się  cukiernia  Wibego. 

Musiała  znów  wyjść  na  panujący  na  dworze  przeszywający  chłód.  Płaszcz  matki  wisiał  na 

swoim miejscu i już sam ten fakt był dość niepokojący. 

Co za wiatr! Christine z trudem doszła do rogu ulicy. 

Już z daleka dobiegł ją przenikliwy, urażony głos matki. 

- Chyba  sama  wiem  najlepiej,  że  tu  jest  cukiernia  Wibego!  Co  to  za  żarty?  Co  tu  robi 

sklep z odzieżą dla młodzieży? 

background image

Christine zareagowała szybko. 

- Przepraszam!  -  zwróciła  się  spokojnym  tonem  do  stojącego  w  drzwiach  właściciela 

sklepu.  Następnie  wzięła  matkę  pod  ramię  i  wyprowadziła  ją  na  zewnątrz.  -  Chodź,  mamo  - 

przekonywała ją łagodnym głosem. - Jest za zimno, by chodzić po dworze w takim stroju. Włóż 

na siebie tę kurtkę i czapkę, którą przyniosłam. 

- Christine,  co  się  dzieje  z  tym  dzisiejszym  światem?  Nic  nie  jest  tak,  jak  powinno  - 

zaprotestowała matka. 

- Tak, masz rację. 

Odwróciła się do młodego sprzedawcy, który uśmiechnął się znacząco i popukał w czoło. 

Christine  poczuła  się  dotknięta.  Troskliwie  otoczyła  ramieniem  swoją  bezbronną  matkę,  która 

była przecież kiedyś pełną wrażliwości i serdeczności osobą. 

Na świecie jest teraz tyle zagubionych, zrezygnowanych kobiet, pomyślała. Moja matka 

należy do tych szczęśliwszych. Nie zdaje sobie sprawy z własnej sytuacji. My pozostałe musimy 

przez cały czas walczyć o zachowanie pozorów. Nie zawsze nam się to udaje. 

background image

ROZDZIAŁ II 

Komisarz  prosił  ją,  by  przeprowadziła  małe  śledztwo  na  własną  rękę,  i  właśnie  tak 

chciała zrobić. Nie miała tylko zamiaru informować go o wynikach. Nie zniosłaby już kolejnych 

poniżających uwag z jego strony. 

Jeszcze  tego  samego  wieczoru  Christine  ponowiła  próbę  nawiązania  kontaktu  z  Ellen 

Smidt.  Chciała  się  dowiedzieć,  czy  przyjaciółka  wyszła  za  mąż.  Wszystko  stałoby  się  wtedy 

jasne  i  nie  byłoby  już  żadnych  powodów  do  podejrzeń.  Jednak  i  tym  razem  nikt  nie  podnosił 

słuchawki. 

Może wyjechali w podróż poślubną? 

W takim razie pani Melander? Stavanger... biuro adresowe. Szybko wykręciła uzyskany 

numer, chociaż nie miała pojęcia, jak przeprowadzić rozmowę. 

Nie  mówi  się  przecież  po  prostu:  „Proszę  posłuchać,  pani  narzeczony  ma  zamiar 

wyłudzić  od  pani  pieniądze  i  uciec”.  Szczególnie  że  mógł  się  okazać  miłym  i  sympatycznym 

chłopakiem,  który  tylko  przypadkiem  nazywa  się  tak  samo  jak  narzeczony  drugiej,  bogatej 

przyjaciółki Christine. Nie mogła tak zrobić. 

Niepotrzebnie się jednak martwiła o to, co powiedzieć. Z kłopotu wybawiła ją sama pani 

Melander.  Odebrała  telefon,  zanim  Christine  zdążyła  uporządkować  myśli.  Jej  przesadnie 

ożywiony głos ostro zabrzmiał w uchu dziewczyny. 

- Halo  -  odezwała  się  Christine  niepewnie.  Mówi  Christine  Lyngmo.  Dziękuję  za  list. 

Wieści były tak wspaniałe, że musiałam zadzwonić. 

Z drugiej strony popłynął nieprzerwany potok mowy. Kiedy w końcu w przerwie między 

jedną a drugą rozwlekłą historią Christine zdołała wtrącić kilka słów, jej pytanie zabrzmiało dość 

dziwnie. 

- Czy mieszka w Stavanger? 

- Nie,  wydaje  mi  się,  że  mieszka  na  stałe  w  Oslo,  ale  często  mnie  tu  odwiedza.  W  tej 

chwili jest właśnie w drodze do Anglii w związku ze swoim wynalazkiem. Pisałam ci chyba o 

tym, prawda? 

- Ach, tak, więc udało mu się w końcu zdobyć pieniądze? - zapytała ostrożnie Christine. 

Pani Melander zachichotała głośno. Christine udało się jednak zrozumieć część jej słów 

docierających między kolejnymi wybuchami śmiechu. 

- Nie,  znasz  mnie  przecież!  Nie  należę  do  osób,  które  łatwo  się  poddają,  gdy  sobie  coś 

zaplanują.  W  końcu  udało  mi  się  przekonać  Harry'ego,  by  przyjął  ode  mnie  pożyczkę.  Dostał 

background image

ode mnie osiemnaście tysięcy! 

Christine jęknęła. 

- Osiemnaście tysięcy? Czy to nie było trochę lekkomyślne? 

„Wesoła  wdówka”  roześmiała  się  na  całe  gardło.  -  Lekkomyślne?  Bzdura!  Absolutnie 

pewna lokata. Harty uważa tak samo. Nie, możesz mi wierzyć, wiem, jak rozgrywać swoje karty. 

Tak, ale czy można ufać Harry'emu? pomyślała Christine. 

- Czy na długo zatrzyma się w Anglii? 

- Powiedział, że około miesiąca. Już tęsknię za moim kochanym  chłopczykiem. Ale jak 

wróci,  natychmiast  bierzemy  ślub.  Nalega  na  to.  Jest  taki  niecierpliwy  w  tej  kwestii,  sama 

rozumiesz, nie wytrzyma ani sekundy dłużej. 

Po drugiej stronie znów rozległ się chichot. Christine zakończyła rozmowę, wygłaszając 

na przemian przestrogi i życzenia szczęścia, po czym odłożyła słuchawkę. 

A więc to tak. Miesiąc w Londynie? Jeżeli się nie myliła, będzie to dość długi miesiąc. 

Długi jak wieczność... 

Być może pani Melander była dość prostacka, natrętna i zadufana w sobie, ale Christine 

nie życzyła jej, by została oszukana przez jakiegoś bezwzględnego uwodziciela. Nie da się o niej 

powiedzieć  dużo  dobrego,  ale  właściwie  niewiele  osób  na  świecie  ma  tak  radosne  i  otwarte 

usposobienie... 

- W  takim  razie  kolej  na  Drammen  -  powiedziała  Christine  do  siebie  półgłosem.  Od 

ś

mierci  ojca  nie  miała  już  nikogo,  z  kim  mogłaby  porozmawiać.  Rozmowa  z  matką  nie  była 

łatwa  i  najczęściej  sprowadzała  się  do  kilku  nic  nie  znaczących,  wymuszonych  frazesów, 

mających  dodać  starszej  pani  otuchy.  Christine  często  smucił  fakt,  że  pocieszanie  matki 

przychodziło  jej  z  taką  trudnością.  Wiedziała  jednak,  że  po  prostu  brakuje  jej  już  sił.  Po  tych 

wszystkich latach pełnych smutku i troski o rodziców czuła się wypalona i zmęczona. 

- Drammen  -  powtórzyła,  by  przypomnieć  sobie,  co  zamierzała  zrobić.  -  Drammen, 

Drammen... Oczywiście! Ellen Smidt. 

Nie mogła rzecz jasna pojechać już nigdzie tego dnia, było na to zbyt późno. Nazajutrz 

jednak poprosiła sąsiadkę, by zajęła się matką, i wyruszyła w drogę. 

Sporo czasu zajęło jej w Drammen odszukanie domu Ellen. Uważała jednak, że ciekawiej 

jest znaleźć jakieś miejsce samemu, niż pytać o drogę, a poza tym odczuwała taką nieśmiałość 

wobec  ludzi,  że  nie  odważyła  się  prosić  o  pomoc.  W  końcu  stanęła  przed  domem,  o  który  jej 

chodziło. Była to duża, ponura willa w ogrodzie przypominającym park. Zadzwoniła do drzwi, 

lecz nikt nie otworzył, więc po chwili wahania ruszyła w kierunku sąsiedniej posesji. 

Służąca  -  pomyśleć,  że  jeszcze  takie  istnieją  -  poinformowała  ją  skwapliwie,  że  dom 

background image

Smidtów jest nie zamieszkany. Panna Smidt umarła. 

Christine doznała szoku. - Umarła? Kiedy? 

- Dwa tygodnie temu - lekko odpowiedziała służąca. 

Przyglądała się Christine pełnym ciekawości i oczekiwania wzrokiem. Miała minę osoby 

wszystkowiedzącej i najwyraźniej usiłowała wyglądać na kogoś ważnego. 

- Czy mogę wejść? - spytała przytomnie Christine. - Ellen Smidt była moją przyjaciółką. 

Nic o tym nie wiedziałam. W jaki sposób umarła? Była chora? 

Wyglądało na to, że gosposia nie ma nic przeciwko temu, by o wszystkim opowiedzieć. 

- Nie,  nie,  chora  nie  była  -  odrzekła,  prowadząc  Christine  do  kuchni.  Miała  zamiar 

nastawić kawę, ale zrezygnowała z tego zawiedziona, gdy Christine przecząco pokręciła głową. - 

Nie, coś było nie tak z tą jej śmiercią - mówiła dalej. 

Przerwała, czekając niecierpliwie na jakąś reakcję. I nie zawiodła się. 

- Ach, tak? Co takiego? - zapytała szybko Christine. 

Wydawało się, że dziewczyna chce podsycić ciekawość swojego gościa. 

- Cóż,  widywałam  pannę  Smidt  jedynie  z  daleka,  ale  zawsze  wydawała  mi  się  taka 

samotna. Proszę sobie wyobrazić jej życie w tym wielkim, brzydkim domu. Była taka bogata, a 

jednocześnie niezbyt ładna... 

Christine próbowała złapać w tym wszystkim jakiś wątek. 

- Czy nikt jej nie odwiedzał? 

- Ależ  tak,  oczywiście.  Miała  kilka  koleżanek,  które  przychodziły  do  niej  od  czasu  do 

czasu,  ale  chłopcy...  Nie,  nigdy.  Dopiero  niedawno  tak  jakoś  rozkwitła...  Wszyscy  w  domu 

uznaliśmy, że pewnie się zakochała. 

- A więc odwiedzał ją jakiś mężczyzna? 

Służąca najwyraźniej nie uważała, że pytania Christine są zbyt niedyskretne. Przeciwnie, 

wyglądało na to, że pozwalają jej one zebrać myśli. 

- Nie,  tego  nie  mogę  powiedzieć.  Może  tak  było,  ale  nie  jestem  pewna.  Kilka  razy 

widziałam,  jak  wieczorem  przyjeżdżał  po  nią  duży,  ciemny  samochód,  ale  nie  udało  mi  się 

dostrzec, kto siedział w środku. 

Ten Harry Berg musiał być bardzo ostrożny. A biedna, oszukana Ellen Smidt planowała 

huczne wesele. Coś tu się nie zgadzało. 

- Jak właściwie umarła? 

- Było to dość dziwne - powiedziała gosposia, siadając przy kuchennym stole. - Utonęła. 

Mówią, że spadła z mostu w mieście. Nie rozumiem, jak można spaść przez poręcz. Wydaje mi 

się, że sama skoczyła. Moja pani też tak uważa. Na kilka dni przed śmiercią panna Smidt zrobiła 

background image

się taka blada i nerwowa. Sama pani wie, że takie sprawy się wycisza. Samobójstwo nie jest w 

zbyt dobrym tonie... Christine była wstrząśnięta do głębi. 

- Ale dlaczego miałaby...? 

- Tego nie wiem. Nikt z domowników nie utrzymywał kontaktów z panną Smidt. Zawsze 

zachowywała się dość wyniośle w stosunku do innych. 

Znów  ta  jej  nieśmiałość,  pomyślała  Christine.  Podziękowała  za  informacje  i 

stwierdziwszy, że nie ma już czego szukać w Drammen, wróciła pierwszym pociągiem do domu. 

Na miejscu czekała na nią zaskakująca wiadomość, że dzwonił komisarz Bakken. Prosił, 

by Christine odwiedziła go następnego dnia w jego biurze. 

Coś  podobnego!  Jego  Wysokość  zniżył  się  do  tego,  by  do  niej  zadzwonić!  Usiłowała 

stłumić w sobie przepełniające ją niegodne poczucie triumfu. Było ono jednak zbyt piękne, by z 

nim walczyć. 

Christine nieświadomie podeszła do lustra i przez dłuższą chwilę wpatrywała się w jego 

taflę, nie widząc samej siebie. 

Nie wiedziała, dlaczego  tak stoi, i nie zastanawiała się nad tym. Myślami była zupełnie 

gdzie  indziej.  Wprawdzie  przyrzekała  sobie,  że  nigdy  więcej  nie  pójdzie  do  komisarza,  ale 

informacje,  jakie  zdobyła  na  temat  swoich  przyjaciółek  i  Harry'ego  Berga,  sprawiły,  iż 

postanowiła zapomnieć o dumie. 

Cóż mogła stracić? I o jakiej dumie mogła myśleć? Była dla innych jedną z tych kobiet, 

którym się nie powiodło. Kto mógł przeczuwać, jakie myśli i marzenia ma taka osoba? 

Był  rok  1965,  a  wartość  kobiety  nadal  mierzono  liczbą  otrzymanych  przez  nią  ofert 

matrymonialnych... 

O  ile  to  możliwe,  komisarz  Bakken  wydał  jej  się  jeszcze  bardziej  oficjalny  i 

nieprzystępny niż przed dwoma dniami. Napotkawszy jego chłodny wzrok, Christine, która była 

niemal gotowa mu się zwierzyć, postanowiła milczeć. 

Niezwykle  silny  mężczyzna,  pomyślała.  Z  gatunku  tych,  którzy  zawsze  są  panami 

sytuacji.  Obojętnym  ruchem  ręki  wskazał  jej  skrzypiące,  pokryte  skórą  krzesło,  stojące 

naprzeciw jego biurka. - Słyszałem, że odwiedziła pani wczoraj Drammen - zaczął. - Dzwoniłem 

do pani do domu. Chodziło o Harry'ego Berga? 

- Tak. 

Nie  miała  zamiaru  mówić  mu  nic  więcej.  Nadal  czuła  się  rozgoryczona  faktem,  że 

podczas  poprzedniej  rozmowy  potraktował  ją  tak  protekcjonalnie.  Posłał  jej  szybkie,  surowe 

spojrzenie. 

- Po naszym przedwczorajszym rozstaniu, panno Lyngmo, zastanawiałem się nad tym, co 

background image

mi pani powiedziała... 

A więc to tak! pomyślała Christine. Próbuje mnie przeprosić. 

- Wiedziałem, że już kiedyś, w jakiejś innej sytuacji, spotkałem się z nazwiskiem Harry 

Berg. Czekała. 

Wyglądało  na  to,  że  przyznanie  się  do  czegokolwiek  przychodziło  mu  z  największym 

trudem. 

- Przejrzałem  trochę  starych  raportów  -  mówił  dalej.  -  I  w  końcu  znalazłem.  Panno 

Lyngmo, sprawa wygląda poważniej, niż początkowo sądziłem. - Wiem o tym - odrzekła. 

Spojrzał  na  nią  pytającym  wzrokiem,  lecz  nie  otrzymał  żadnego  bliższego  wyjaśnienia. 

Niech żyje zimna wojna! zawołała w myślach Christine. 

Komisarz kontynuował nieco ściszonym głosem: - Nazwisko Harry Berg pojawiło się w 

pewnej  sprawie  przed  dwoma  laty.  Pewna  zamożna  pani  nazwiskiem  Grindheim  umierając 

pozostawiła  w  spadku  swojemu  narzeczonemu  Harry'emu  Bergowi  cały  majątek.  Rodzina 

złożyła  protest  w  sądzie,  więc  on  wspaniałomyślnie  się  wycofał,  to  znaczy  zrezygnował  ze 

spadku. 

- Nie pasuje to raczej do wizerunku żądnego pieniędzy oszusta. 

- Dlaczego  nie?  -  spytał  Bakken.  -  Ludziom  tego  rodzaju  nie  zależy  na  rozgłosie.  Nie 

interesują  ich  procesy.  Berg  mieszkał  wtedy  za  granicą,  więc  na  miejscu  reprezentował  go 

adwokat. 

- To znaczy, że nikt nie widział jego ohydnej gęby? Być może nie należało używać takich 

określeń w obecności komisarza policji. Bakken chrząknął zakłopotany. 

- Najwyraźniej nikt. A teraz chciałbym usłyszeć, do czego pani udało się dojść. 

Christine  opowiedziała mu  o  wszystkim:  o  osiemnastu  tysiącach  koron  pani  Melander  i 

miesięcznym  wyjeździe  Harry'ego  do  Anglii,  a  także  -  po  pewnym  wahaniu  -  o  nagłej  śmierci 

Ellen. 

Słuchał w skupieniu, nie zadając żadnych pytań, a jego szarobrązowe surowe oczy przez 

cały  czas  skierowane  były  na  nią.  Christine  czuła  się  nieswojo.  Nie  chciała  spuszczać  wzroku, 

ale  nie  była  przyzwyczajona,  by  ktoś  tak  badawczo  i  chłodno  się  jej  przyglądał.  Trzymając 

dłonie na kolanach, nerwowo wyłamywała palce. Miała przy tym nadzieję, że się nie czerwieni. 

Gdy  już  wszystko  opowiedziała,  komisarz  podniósł  słuchawkę  telefonu  i  zadzwonił  na 

posterunek policji w Drammen. Krótkimi, zwięzłymi zdaniami poprosił o informacje w sprawie 

ś

mierci Ellen Smidt. 

- Ach, tak, nie ma go... Kiedy wróci? Hmm... Czy możecie w takim razie sprawdzić, czy 

w ostatnim okresie życia podejmowała większe kwoty pieniędzy lub dokonywała innych zmian 

background image

na swoim koncie bankowym? Tak, proszę zadzwonić jak najszybciej. 

Odłożywszy słuchawkę, przez chwilę siedział pogrążony w myślach, po czym zwrócił się 

do Christine tak, jakby nagle przypomniał sobie o jej istnieniu. 

- Policja z Drammen obiecała dokładniej zbadać przypadek śmierci pani przyjaciółki, ale 

człowiek, który się tym zajmuje, jest dzisiaj nieobecny... 

Zadzwonił  telefon.  Komisarz  ponownie  podniósł  słuchawkę.  Christine  usiłowała  się 

domyślić,  o  czym  rozmawia,  lecz  okazało  się  to  niełatwe,  ponieważ  jego  kwestie  składały  się 

głównie ze słów „aha” i „rozumiem”. Było to dość irytujące dla osoby słuchającej ukradkiem. 

Wreszcie rozmowa dobiegła końca. 

- Tak - zwrócił się do Christine, lecz jego oczy wydawały się przenikać ją na wskroś tak, 

jakby jej osoba nie miała absolutnie żadnego znaczenia. 

- Wszystko wydaje się dość jasne. Na trzy tygodnie przed śmiercią Ellen Smidt podjęła z 

konta trzydzieści tysięcy koron. Według informacji uzyskanych od kierownika banku, który był 

jej  znajomym,  zamierzała  wykorzystać  pieniądze  na  urządzenie  domu.  Wszystkie  niezbędne 

zakupy miał zrobić jej narzeczony. 

Christine chwyciła się za głowę. 

- O,  ludzka  głupoto!  -  zawołała.  -  No,  ale  przecież  nie  mogła  wiedzieć...  Łatwo  jest 

oceniać wszystko z zewnątrz. 

W  pomieszczeniu  zapadła  cisza.  Christine  miała  teraz  okazję  przyjrzeć  się  bliżej 

profilowi  Bakkena,  który  oceniła  jako  niezły,  a  także  włosom  gęstym,  ciemnym  i  krótko 

przystrzyżonym. Komisarz mógł mieć około trzydziestu pięciu lat. Patrząc na niego odnosiło się 

wrażenie, że jest kawalerem. Poza tym nie sposób było wyobrazić sobie, by w jego życiu mogła 

istnieć  kobieta.  Czy  ten  mężczyzna  mógłby  się  zakochać?  Nie,  jego  prywatny  „kodeks 

postępowania policjanta” czegoś takiego z pewnością nie przewidywał. 

- Panno Lyngmo - odezwał się tak nieoczekiwanie, że aż podskoczyła na krześle. - Czy 

zechciałaby pani pomóc nam odnaleźć tego oszusta? 

- Harry ego Berga? Z największą przyjemnością! Ale jak mogłabym...? 

- Czy jest pani zaręczona albo coś w tym rodzaju? - Nie. 

- Wyśmienicie. 

Wpatrywał  się  w  nią  tak,  jakby  chciał  ją  zahipnotyzować.  Ona  jednak  nie  reagowała. 

Denerwowała  się  tylko  trochę,  czy  wygląda  wystarczająco  schludnie.  Wiedziała,  że  nie 

prezentuje  się  najgorzej,  może  tylko  jest  trochę  nieciekawie  ubrana.  Szaroniebieski  sweter  i 

ciemnoniebieska spódnica, do tego buty podobne do tych, jakie noszą pielęgniarki w szpitalach. 

Miała  lekką  trwałą  na  włosach  ułożonych  w  dość  pospolitą  fryzurę  typu  „grzeczny  kucyk”,  na 

background image

paznokciach bezbarwny lakier, poza tym żadnego makijażu. 

Wszystko bardzo poprawne, ale niezbyt inspirujące. 

Inspirujące do czego? pomyślała z lekkim odcieniem goryczy. 

Bakken zdawał się nie zwracać uwagi na jej myśli o samej sobie, a zresztą w jaki sposób 

miałby  to  okazać?  Christine  spojrzała  mu  prosto  w  oczy  z  nieprzeniknionym,  niewinnym 

wyrazem twarzy. 

Jego następne słowa były dla niej całkowitym zaskoczeniem. 

- Czy  odważy  się  pani  zostać  następną  ofiarą?  zapytał  powoli.  -  Zamieści  pani 

ogłoszenie,  jak  pani  Melander,  i  pozwoli  się  pani  uwieść  tak,  abyśmy  mogli  złapać  tego 

człowieka? 

Przez chwilę siedziała w milczeniu, próbując przetrawić to, co powiedział. 

- Moim  zdaniem  -  kontynuował  -  jest  to  dla  nas  jedyna  możliwość,  by  go  odnaleźć. 

Najwyraźniej zakończył już sprawę z panią Melander, a zacieranie za sobą śladów wychodzi mu 

bardzo  dobrze.  Wyszukanie  i  sprawdzenie  wszystkich  mężczyzn  o  nazwisku  Harry  Berg  jest 

praktycznie nie do pomyślenia, szczególnie że w rzeczywistości może się on nazywać zupełnie 

inaczej. 

- Pani  Melander  mówiła,  że  on  mieszka  w  Oslo.  -  Nic  nam  to  nie  daje.  Nie  można 

powiedzieć,  żeby  często  trzymał  się  prawdy.  Ale  jest  jeszcze  coś  innego.  Nikt  nie  złożył  na 

niego formalnego doniesienia... 

- W takim razie robię to teraz ja - powiedziała Christine zdecydowanym tonem. - Mogę 

to chyba zrobić jako przyjaciółka Ellen Smidt? 

Komisarz  natychmiast  zaczął  wypełniać  odpowiedni  formularz.  To  się  nazywa 

efektywność działania, pomyślała z lekką niechęcią. 

- Oczywiście niezwłocznie przesłuchamy panią Melander - odezwał się, nie przerywając 

pisania. Chociaż nie sądzę, by okazała się szczególnie pomocna. Nie, myślę, że uda nam się go 

złapać tylko w przypadku, gdy postanowi popełnić kolejne oszustwo. Jak tam, zdecydowała się 

pani? 

- No  cóż  -  odrzekła,  prostując  się  na  krześle.  Mam  więc  udawać  bogatą  damę,  która 

desperacko poszukuje męskiego towarzystwa. Ale jeżeli nawet połknie haczyk, to czy nie będzie 

chciał sprawdzić mojego rzeczywistego stanu majątkowego? 

- A jest pani zamożna? 

- Ależ skąd! Nie mam nawet książeczki czekowej. Spojrzał na nią takim wzrokiem, jakby 

była  stworzeniem  z  innej  planety.  Cóż  mógł  wiedzieć  o  pozbawionych  własnych  dochodów 

córkach opiekujących się starymi rodzicami? 

background image

Uznała, że nie musi się niczego na ten temat dowiadywać. 

- No to dostanie pani książeczkę czekową - zadecydował. - Złożymy w banku depozyt na 

pani  nazwisko,  powiedzmy  nieoczekiwany  spadek.  Proszę  jednak  pamiętać,  że  to  pieniądze 

państwowe ostrzegł surowo. - Będzie więc pani tak dobra i nie zakocha się w naszym przyjacielu 

Harrym Bergu. 

- No  wie  pan!  -  zawołała  z  oburzeniem  w  głosie.  -  Poza  tym  będzie  to  tylko  fikcyjna 

suma. Nie będzie miał żadnej szansy zdobycia tych pieniędzy. 

Fakt,  że  komisarz  nie  wierzył,  iż  będzie  w  stanie  zapanować  nad  sobą,  Christine  wręcz 

uwłaczał. Spojrzał na nią z lekką dezaprobatą. 

- Wygląda pani zbyt dobrze - ocenił z wyrzutem. - Zbyt dobrze, żeby musiała pani szukać 

towarzystwa w taki sposób. Ponadto jest pani za młoda. Ile właściwie ma pani lat? 

Nie miała nic przeciwko temu, by poinformować tę zimną rybę o swoim wieku. 

- Trzydzieści dwa. 

- Ach, tak, doprawdy? - rzucił obojętnie. - No dobrze, niech będzie... 

Zabrał się ponownie do pisania. 

- Chwileczkę  -  powiedziała  Christine.  -  Mam  nadzieję,  że  nie  będę  musiała  nigdzie 

wychodzić lub wyjeżdżać, by spotkać tego... mężczyznę. 

- Naturalnie powinna się pani z tym liczyć. Musimy mieć sposobność, by go ująć. 

- To wykluczone. Proszę o wszystkim zapomnieć. Wstała, zbierając się do wyjścia. 

- Nie,  nie,  proszę  siadać!  -  zawołał  tak  poirytowany,  że  automatycznie  usiadła  z 

powrotem.  -  O  co  pani  chodzi?  Wspólne  wyjście  do  restauracji  lub  coś  w  tym  rodzaju  nie 

stanowi chyba wielkiego niebezpieczeństwa? 

- Nie mogę opuszczać domu. Muszę się kimś opiekować. 

- Dziecko? 

- Nie! - zawołała czerwieniąc się ze złości. - Moja matka. Sama nie da sobie rady. 

Bakken wypuścił z ręki pióro i odchylił się na oparcie krzesła. 

- Od dawna się pani nią zajmuje? Christine spuściła wzrok. 

Matką nie, ale mój ojciec chorował ciężko przez wiele lat. Umarł całkiem niedawno. 

- No tak, rozumiem - zabrzmiało to tak, jakby otrzymał odpowiedź na wiele nurtujących 

go pytań. - Nic nie szkodzi, zajmiemy się tym, gdy zajdzie taka potrzeba. To znaczy pani matką. 

Ale  wróćmy  do  ogłoszenia  -  zmienił  temat.  -  Jak  się  pani  podoba  coś  takiego:  „Na  co  nam 

wszelkie  dobra  tego  świata,  jeśli  nie  możemy  się  nimi  z  kimś  podzielić?  Samotna,  finansowo 

niezależna pani, 32 lata, przystojna, pragnie poznać sympatycznego pana w podobnej sytuacji i 

w stosownym wieku. Odpowiedzi dla Samotnej”. - Ja nigdy bym czegoś  takiego nie napisała - 

background image

powiedziała  z  niesmakiem  -  ale  przypuszczam,  że  jest  to  dostatecznie  idiotyczne,  by  zwabić 

Harry'ego  Berga.  Proszę  tylko  skreślić  „przystojna”.  To  nie  odpowiada  prawdzie,  brzmi  jak 

przechwałka, a ponadto jest w tej sytuacji zupełnie nieistotne. 

Rzucił  jej  szybkie  spojrzenie,  najwyraźniej  zamierzając  coś  powiedzieć,  ale  w  ostatniej 

chwili się powstrzymał. 

- Jak pani chce. Proszę zamieścić ogłoszenie w jutrzejszej gazecie. Niech pani przyjdzie 

tu z pokwitowaniem, to zwrócimy pani pieniądze. I proszę mnie zawiadomić, jak tylko otrzyma 

pani jakieś odpowiedzi. 

Podniosła się do wyjścia. 

- A jeśli nie chwyci przynęty? 

- Będzie  to  znaczyło,  że  nie  istnieje  żaden  Harry  Berg.  Albo  raczej,  że  jest  trzech 

niewinnych mężczyzn o tym samym nazwisku. Proszę się nie denerwować. Na pewno się na to 

złapie. 

Jego absolutne przekonanie o powodzeniu akcji nie podziałało na Christine uspokajająco, 

lecz przynajmniej w ich wzajemnych kontaktach pojawił się teraz element napięcia. 

Christine włożyła rękawiczki. 

- Czy powie mi pan coś więcej na temat śmierci Ellen? 

- Oczywiście. Przesłuchamy jej wszystkie przyjaciółki. Chociaż wątpię, by któraś z nich 

widziała z bliska jej „narzeczonego”. Takie typy są najczęściej bardzo ostrożne i nie podejmują 

zbytecznego ryzyka... 

Otworzył Christine drzwi. Mężczyźni zwracali na nią tak mało uwagi, że odebrała to jak 

drobny  komplement  pomimo  faktu,  iż  w  grę  wchodził  tu  tak  nieprzystępny  i  zachowujący 

obojętność człowiek jak komisarz Bakken. 

Kiedy znalazła się na ulicy, uderzył ją podmuch silnego wiatru. Zadrżała z zimna, a może 

z niepokoju... 

Polowanie na Harry'ego Berga się zaczęło. 

background image

ROZDZIAŁ III 

Pięć  dni  później  ze  skrzynki  na  listy  wypadła  duża,  ciężka  koperta  z  firmowym 

nadrukiem gazety. Christine rozerwała ją niecierpliwie. 

Sześć odpowiedzi na ogłoszenie. Rezultat nie był najgorszy. 

Poczucie obowiązku zwyciężyło nad ciekawością. Zadzwoniła do komisarza Bakkena. 

- Tu  Christine  Lyngmo.  Dostałam  pierwsze  odpowiedzi  na  moje  ogłoszenie.  Mam  je 

przeczytać sama, czy też stanowią własność państwową? 

- Hmm, czy mogłaby pani przyjść tu z nimi? Moglibyśmy przeczytać je razem. Co pani 

na to? 

- Osobiście nie jestem nimi szczególnie zainteresowana. 

- Rozumiem  -  powiedział  z  wahaniem.  -  Ale  z  drugiej  strony  ich  nadawcy  liczyli  na 

dyskrecję. Zostały przecież napisane do pani. Nie sądzę, by autorzy byli zachwyceni faktem, że 

policja dowiaduje się o ich najgłębszych uczuciach. 

- Nie,  naturalnie.  Nie  przyszło  mi  to  do  głowy  bąknęła  zawstydzona.  -  Może  raczej 

powinnam... 

- Proszę  przyjechać  z  listami  do  mnie  -  zadecydował  za  nią.  -  Jestem  wcieleniem 

dyskrecji. Oczywiście jeżeli może pani wyjść teraz z domu. Christine zawahała się. 

- To nie będzie łatwe, ale... 

- Wyślę  do  pani  pielęgniarkę  policyjną  -  postanowił  szybko.  -  Ja  nie  mogę  w  tej  chwili 

opuścić komisariatu. 

Odłożył  słuchawkę,  zanim  zdążyła  zaprotestować.  Christine  stanęła  przed  lustrem  i 

spojrzała na siebie krytycznym wzrokiem. Po chwili dobiegł ją odgłos kroków na schodach. 

Rozumiem, dlaczego wybrał mnie na potencjalną ofiarę, pomyślała z goryczą. Ten sweter 

rzeczywiście  nie  jest  szczególnie  podniecającym  strojem.  Przypominam  raczej  podstarzałą 

kwokę gorączkowo szukającą kontaktu z mężczyznami, zanim będzie już na to za późno. 

Nie, przebiorę się w elegancką bluzkę. 

Zaczęła pospiesznie zdejmować ubranie. Właśnie wtedy rozległ się dzwonek u drzwi. 

Do licha, pomyślała Christine. Z nieco potarganymi włosami poszła otworzyć. Na progu 

stała młoda, piękna i energiczna policjantka. Wiara w samą siebie spadła u Christine do zera. 

- Dzień dobry, proszę wejść - wymamrotała pod nosem. - Moja matka właśnie śpi, ale to 

bardzo miło z pani strony, że zechciała pani przyjść na wypadek, gdyby się obudziła. 

- Oczywiście. Czy jest coś, o czym powinnam wiedzieć? 

background image

Christine  wyjaśniła,  że  matka  zachowuje  się  czasem  w  szczególny  sposób,  i  udzieliła 

pielęgniarce kilku wskazówek, po czym wyszła, w dalszym ciągu ubrana w ten sam stary sweter. 

Zdążyła  jedynie  nieco  uporządkować  fryzurę,  narzucić  na  siebie  swój  pięcioletni  zimowy 

płaszcz i włożyć botki na niskim obcasie. 

Wyglądam żałośnie, pomyślała spoglądając ostatni raz w lustro. 

Niepotrzebnie  martwiła  się  swoim  wyglądem.  Kiedy  weszła  do  gabinetu,  komisarz 

Bakken  nie  oderwał  się  nawet  od  pracy  i  pozdrowił  ją  słowami  wyrażającymi  zupełny  brak 

zainteresowania. 

- Ach, to pani - rzucił, sięgając po kolejny dokument leżący na biurku. - Proszę siadać - 

skinął w kierunku tego samego skrzypiącego krzesła, na którym siedziała ostatnio. 

Christine  miała  w  każdym  razie  okazję  własnoręcznie  otworzyć  listy.  Nie  jest  źle, 

pomyślała kwaśno. Oj, chyba znowu jestem złośliwa. Możemy przeczytać je razem. 

Pierwszy list zaczynał się słowami: Cześć, Kotku! 

Odrzuć na bok wszystkie stare smutki

Oto chłopak, który zajmie się Twoim życiem. 

- I  moimi  pieniędzmi  -  zamruczała  pod  nosem.  Nie  ma  chyba  sensu  czytać  tego  do 

końca? Rzuciła szybko wzrokiem na podpis i odłożyła list na biurko. 

- Następny!  -  rzucił  rozkazująco  komisarz  Bakken.  List  był  od  wdowca  w  wieku 

sześćdziesięciu  siedmiu lat,  który  oferował  jej  wyżywienie  i  mieszkanie  oraz  opiekę  nad  sporą 

gromadką dzieci. 

- Gratuluję gospodyni domowej i towarzyszce do łóżka, a do tego z własnym majątkiem - 

powiedział sucho Bakken. - To nie jest typ, jakiego szukamy. - Nie, oczywiście - bąknęła. 

Bakken  zwrócił  uwagę,  że  na  jego  słowa  o  towarzyszce  do  łóżka  dziewczyna  się 

zaczerwieniła.  Obrzucił  ją  zdziwionym  spojrzeniem.  Christine  była  w  stanie  wyobrazić  sobie 

jego  myśli:  „Mój  Boże,  czyżby  aż  tak  pragnęła  tego  rodzaju  przeżyć?”  Gdyby  tak  mogła 

przywołać  go  do  porządku  kilkoma  pełnymi  wyższości  słowami  na  temat  całych  tłumów 

wielbicieli! 

Niestety, to nierealne. 

Rozcięli  kolejną  kopertę.  Christine  otworzyła  usta,  by  przeczytać  list,  lecz  zamiast tego 

zmięła kartkę gwałtownym ruchem, wzdychając głęboko. 

- Nie! 

- Ależ tak, czy mogę zobaczyć? 

- Nie, nie warto sobie zawracać głowy. 

Jego  twarz  przybrała  wyraz  zdecydowania.  Wyciągnął  rękę  po  list.  Podała  mu  go 

niechętnie. 

background image

- Że też ludzie mogą pisać coś takiego - powiedziała patrząc w bok. 

Bakken  nie  wydawał  się  jednak  szczególnie  poruszony.  -  Ach,  widywaliśmy  tu  gorsze 

rzeczy. 

- Ohyda! 

- No cóż, nie było to przyjemne - przyznał, chowając kartkę do koperty. - Proszę o tym 

zapomnieć,  panno  Lyngmo.  Na  świecie  jest  wielu  zboczeńców,  którzy  tylko  szukają 

sposobności,  by  napisać  do  kogoś  podobne  świństwa.  Oczywiście  anonimowo.  Nigdy  się  nie 

podpisują. Ten nie chciał się z panią spotkać, tylko sobie ulżyć. 

Wzięła głęboki oddech i ponownie zwróciła się w stronę komisarza. 

- Rozumiem. Możemy brać się za następny. Bakken spojrzał na nią badawczo. 

- Zaczynam się zastanawiać, czy nie jest pani trochę zbyt wrażliwa na tego rodzaju grę... 

- Nic podobnego - zaprzeczyła pospiesznie. - Nie przywykłam tylko do takich rzeczy. 

Otworzyła czwarty z kolei list i dopiero teraz poczuła się naprawdę nieprzyjemnie.  List 

był mianowicie bardzo osobisty i szczery. 

Mila Nieznajoma! 

Nie było mi łatwo zebrać się na odwagę i napisać do Pani. Jednakże nasze losy wydają 

się bardzo podobne, a Pani ogłoszenie zapaliło dla mnie w ciemnościach malutkie światełko. Ja 

też jestem samotny i trwa to już od dłuższego czasu z powodu mojej choroby. Podobnie jak Pani 

jestem finansowo niezależny, ale nie miewam zbyt 

wielu okazji, by spotykać się z innymi ludźmi. 

Proszę nie myśleć o mnie źle i nie gniewać się na mnie, że ośmieliłem się do Pani napisać... 

- Dość tego - powiedziała Christine ze współczuciem - Nie chcę już w tym brać udziału. 

To  przecież  naśmiewanie  się  z  innych  ludzi.  Ten  biedny  człowiek  jest  szczery,  a  zarazem 

niezwykle nieśmiały i niepewny. A ja przecież mu nigdy nie odpiszę. 

Dalsze słowa listu brzmiały: 

Nie będę już więcej 

pisać tym razem, ale gdyby zechciała Pani mi odpowiedzieć, byłoby 

to... 

Odwróciła  kartkę  i  jej  wzrok  padł  na  podpis  w  tej  samej  chwili,  w  której  dostrzegł  go 

komisarz Bakken. Oboje zareagowali równie gwałtownie. 

List był podpisany przez Harry'ego Berga. 

- No tak, zna się na rzeczy - odezwała się Christine, gdy przyszła do siebie. - Dałam się 

nabrać. 

- Adres na poste restante, Oslo 1. Nie mógł być już bardziej ogólny. 

Dla  porządku  przeczytali  jeszcze  dwa  pozostałe  listy,  ale  okazały  się  one  zupełnie 

normalne i nic nowego nie wniosły. 

- Zniszczę wszystkie listy i zapomnę nazwiska postanowiła. - Oprócz Harry'ego Berga. 

background image

- Wspaniale! Ja już zapomniałem - stwierdził Bakken. - Zakładam, że sama napisze pani 

stosowną odpowiedź. 

- Dziękuję za zaufanie - rzuciła oschle. - Czy mam zaproponować spotkanie? 

Zawahał się przez moment. 

- Jeszcze  nie.  Byłoby  jednak  dobrze,  gdyby  tak  pani  sformułowała  odpowiedź,  aby  to 

jego zachęcić do złożenia tego rodzaju propozycji. 

- Postaram się. Najważniejsze, żebyśmy dostali  go jak najszybciej. Przy okazji, czy wie 

pan coś bliższego na temat śmierci Ellen? 

- Ach,  rzeczywiście  -  odparł  z  niezwykłym  jak  na  niego  ożywieniem.  -  Tak,  to 

samobójstwo.  Nie  ma  najmniejszych  wątpliwości.  Była  sama  na  moście.  Świadkowie  po  obu 

stronach rzeki widzieli, jak wchodzi na poręcz i rzuca się do rzeki. 

- Biedactwo - wyszeptała Christine, ściskając w dłoni list od Harry'ego Berga. 

Nagłe  wybuchy  uczuć  nie  przemawiały  do  Bakkena.  Christine  podniosła  się  z  krzesła  i 

przez chwilę stała pogrążona we własnych myślach. 

- Nie wydaje mi się, aby to właśnie utrata trzydziestu tysięcy koron doprowadziła ją do 

tego desperackiego kroku - powiedziała powoli. 

- Nie,  musiała  zdać  sobie  sprawę,  jakim  człowiekiem  jest  Harry  Berg.  Prawdopodobnie 

on zniknął już wtedy na dobre. 

- Tak,  znalazł  sobie  przecież  nową  ofiarę  -  potwierdziła.  -Panią  Melander.  Chociaż  ona 

należy do tego rodzaju osób, które same sobie szukają kłopotów. Ze swoją wiarą w „absolutnie 

bezpieczne inwestycje” jest wprost stworzona na ofiarę. 

Komisarz  Bakken  nie  wygłosił  jeszcze  do  końca  wszystkich  swoich  refleksji,  więc 

Christine  nie  wychodziła  z  gabinetu.  Na  twarzy  komisarza  pojawił  się  grymas  wyrażający 

dezaprobatę. 

- Nie mieści mi się w głowie, jak można popełnić samobójstwo dla takiego człowieka. Z 

miłości! Nie, nigdy tego nie zrozumiem. Po prostu nie potrafię! 

- Ale  j  a  mogę  sobie  wyobrazić  -  odpowiedziała  powoli  -  że  taki  rozpaczliwy  czyn  jest 

możliwy. Tak wielkie uczucie do drugiego człowieka musi być czymś wspaniałym, nawet jeśli 

ź

le się kończy... 

Bakken posłał jej długie spojrzenie, po czym odwrócił się tyłem. Christine wiedziała, jak 

musi  się  w  tej  chwili  czuć.  Ich  życie  było  przecież  podobne.  Żadne  z  nich  nie  doświadczyło 

nigdy, czym jest oddanie i miłość. Widziała to w całej jego osobie. 

Korespondencja z Harrym Bergiem rozwijała się po myśli Christine i komisarza - szybko 

i  efektywnie.  Berg  nie  należał  do  ludzi,  którzy  długo  pozostają  w  bezczynności.  Christine 

background image

napisała  do  niego  dość  głupi  list,  pełen  ogólnikowych,  romantycznych  stwierdzeń  o  życiu,  jej 

samotności i potrzebie znalezienia kogoś bliskiego. 

Jego  odpowiedzi  świadczyły  o  inteligencji  i  jeszcze  o  czymś,  czego  również  się  nie 

spodziewała.  Były  w  nich  mianowicie  delikatne  dygresje  na  temat  filozofii,  nauki  i  sztuki,  na 

tyle  jednak  wyraźne,  by  mogły  zaimponować  osobie  niezbyt  wykształconej  i  pozwoliły 

zaprezentować siebie samego jako człowieka bardzo kulturalnego i oczytanego. 

Christine zastanawiała się z pewną dozą złośliwości, czy za każdym razem, gdy udało mu 

się  znaleźć  ofiarę,  stosował  te  same  ograne  chwyty.  Musiała  jednak  przyznać,  że  gdyby  od 

początku  nie  była  do  niego  tak  wrogo  nastawiona,  to  z  pewnością  pomyślałaby,  iż  ton  jego 

listów jest sympatyczny. W obecnej sytuacji miała jednak wrażenie, że obcuje z szarlatanem, a 

za jego ubraną w piękne słowa nieśmiałą prośbą o spotkanie doszukiwała się złych zamiarów. 

Niemniej  jednak,  ciesząc  się,  że  będzie  mogła  zakończyć  prowadzenie  bezsensownej 

korespondencji,  zgodziła  się  na  jego  propozycję  i  pozwoliła,  by  sam  wybrał  czas  i  miejsce 

spotkania.  Wskazał  niewielką,  nastrojową  restaurację,  o  niezbyt  licznej,  lecz  dobrej,  stałej 

klienteli  i  wspaniałej  kuchni.  Dokładnie  tego  spodziewała  się  po  Harrym  Bergu.  Umówionego 

dnia miał przyjechać po nią o siódmej. 

Christine zadzwoniła natychmiast do komisarza Bakkena. 

- Chwileczkę - odpowiedział dyżurny policjant,  po czym zawołał gdzieś w głąb biura: - 

Czy ktoś widział dzisiaj Sherlocka Holmesa? 

Gdzieś w oddali rozległy się głosy. 

- Bakken, to znowu ta baba. Lyngmo, czy coś w tym rodzaju! - krzyknął znowu dyżurny. 

Christine się obruszyła. Baba? Co za okropne i poniżające określenie. Miała zamiar trzeźwym i 

rzeczowym  tonem  zdać  sprawę  z  przebiegu  wydarzeń,  ale  teraz  została  całkowicie 

wyprowadzona z równowagi, straciła poczucie pewności siebie i nie wiedziała, co powiedzieć. 

Gdy w końcu Bakken podniósł słuchawkę, wyjąkała swój krótki raport, żywiąc nadzieję, 

ż

e wyśle jakiegoś człowieka w charakterze obserwatora i ochrony dla niej. 

Niestety, grubo się myliła. 

- Powinna sobie pani poradzić sama - zadecydował chłodnym tonem. 

Przerażona Christine patrzyła przed siebie, nie mogąc wykrztusić ani słowa. 

- Nie byłoby również wskazane, aby odwiedzała mnie pani w komisariacie - kontynuował 

tym  samym  tonem.  -  Harry  Berg  nie  jest  idiotą.  Nie  może  nabrać  podejrzeń,  że  jest  pani 

powiązana z policją. A pani nie może w żaden sposób dać mu do zrozumienia, że zna pani Ellen 

Smidt albo panią Melander. 

- Ja również nie jestem idiotką - odcięła się lodowato, gdy w końcu odzyskała zdolność 

background image

mówienia. Domyślam się jednak, że mam pana informować o rozwoju wypadków? 

- Może pani dzwonić - rzucił krótko i odłożył słuchawkę. 

Co za arogancki ryp! Nie miała najmniejszego zamiaru narzucać mu się bez przerwy. 

Idąc do łazienki, by pomóc matce wyjść z kąpieli, Christine poczuła, że zbiera jej się na 

płacz.  Matka  znów  zamknęła  się  od  środka  i  schowała  gdzieś  klucz,  a  teraz  nie  mogła  go 

znaleźć. Wydawało jej się, że płynie wielkim statkiem, prześladowana przez piratów. 

- Sprawdź w kieszeni! - zawołała Christine. Proszę, spróbuj sobie przypomnieć. Nie, nie, 

nic się nie stało. Na pewno sobie jakoś poradzimy. Ściskanie w gardle nie mijało... 

W dniu spotkania z Harrym Bergiem Christine dostała od niego list. Pisał, że o siódmej 

musi wyjść na dworzec, by odebrać z pociągu przyjaciela. Pytał, czy nie sprawiłoby jej kłopotu, 

gdyby 

pofatygowała się na Dworzec Wschodni, by się tam z nim spotkać. Przyjaciel nazywał się 

Reidar Lie, a wiadomość o jego przyjeździe do Oslo nadeszła bardzo późno i Harry nie zdążył 

go poinformować, że jest już umówiony. Proponował, by spotkali się na dworcu przed wielkim 

planem miasta. 

Christine  przygotowała  się  do  wyjścia  -  dyskretny  makijaż,  odpowiednio  dobrany  do 

stroju,  niezbyt  ciekawa  fryzura...  Musiała  wyglądać  jak  bogata,  lecz  niepewna  siebie  kobieta, 

nieprzywykła do kontaktów z mężczyznami. 

Najbardziej  przygnębiający  był  fakt,  że  nie  musiała  zmieniać  zbyt  wiele  w  swoim 

normalnym  wyglądzie.  Nowy  element  stanowiło  jedynie  to,  że  powinna  sprawiać  wrażenie,  iż 

jest osobą zamożną. 

Próbowała nie zwracać uwagi na niespokojne bicie serca oraz na oblewający ją co chwila 

zimny pot. Czuła się przeraźliwie osamotniona. Bakken nigdy nie okazywał jej zbytniej pomocy, 

ale tym razem zawiódł ją całkowicie. 

Gdyby  nie  pamięć  o  tragicznym  losie  Ellen  Smidt,  Christine  wycofałaby  się  ze 

wszystkiego.  Na  krótko  przed  jej  wyjściem  przyszła  ta  sama  co  poprzednio  policyjna 

pielęgniarka.  Również  i  tym  razem  ubrana  była  po  cywilnemu.  Christine  powiedziała  jej,  że 

spotyka się z Harrym Bergiem na dworcu. 

- Czy poinformowała pani o tym Bakkena? 

- Nie  -  odpowiedziała  Christine  zmęczonym  głosem.  -  Powiedział  mi,  że  mam  sobie 

radzić  sama.  Matka  niedawno  jadła  i  przygotowałam  ją  już  do  snu,  ale  będzie  jeszcze  pewnie 

chciała posiedzieć trochę i pooglądać telewizję. 

- Myślę,  że  sobie  poradzę.  Nie  musi  pani  się  o  nią  dziś  martwić.  Ma  pani  dość  innych 

problemów. 

- Tak - westchnęła Christine. - Zastanawiam się, w co ja się właściwie wmieszałam. No, 

background image

czas już na mnie. Nie chcę się spóźnić. 

Wzięła  taksówkę  na  Dworzec  Wschodni.  Jak  zwykle  była  na  miejscu  trochę  przed 

czasem. Postanowiła pozostać nieco na uboczu tak, aby widzieć miejsce spotkania. Ciekawe, jak 

często  się  zdarza,  że  obie  umówione  osoby  czekają  na  siebie  w  ten  sposób,  pomyślała, 

uśmiechając się do siebie. I nie spotykają się w końcu sądząc, że druga osoba nie przyszła. 

Przy peronie zatrzymał się ze zgrzytem hamulców pociąg. Po chwili pojawiło się dwóch 

wysokich mężczyzn prowadzących ożywioną rozmowę. Stanęli przy planie miasta. 

Christine nie musiała długo się zastanawiać, który z nich był Harrym Bergiem. Wysoki, 

ciemnowłosy,  dystyngowany...  Wszystko  się  zgadzało.  Utykał  lekko  na  jedną  nogę,  to  ta  jego 

niewielka ułomność. 

Drugi mężczyzna, blondyn o opalonej twarzy i zaraźliwym uśmiechu, był dużo młodszy 

niż Harry Berg, na którego skroniach pojawiły się już pierwsze siwe włosy. 

Christine przełknęła kilka razy ślinę i ruszyła w ich kierunku, zmuszając się do spokoju. 

- Czy  panowie  Harry  Berg  i  Reidar  Lie?  -  odezwała  się,  zaskoczona  naturalnym 

brzmieniem swojego głosu. 

Odwrócili się do niej z uśmiechem. 

- Zgadza się - odpowiedział Harry Berg. - A pani musi być Christine Lyngmo. Bardzo mi 

przyjemnie. Nie spodobał jej się z bliska. Nie wiedziała, czy to dlatego, że wie o nim zbyt dużo, 

ale wydawało jej się, że nie pasował zwłaszcza do Ellen Smidt. Pani Melander musiała natomiast 

uważać,  że  jest  „szalenie  przystojny”.  Bardzo  często  się  zdarza,  że  ogólne  wrażenie  może 

ucierpieć  na  skutek  jakiegoś  prawie  niezauważalnego  drobiazgu.  Może  to  być  zdradzający 

niezdecydowanie lub zbytnią surowość wyraz ust, zbyt śmiałe spojrzenie lub cokolwiek innego. 

U  Harry'ego  Berga  dostrzegało  się  wiele  tego  rodzaju  szczegółów,  które  nie  były  widoczne  z 

większej  odległości  lub  w  przyćmionym  świetle.  W  innych  okolicznościach  Christine 

prawdopodobnie  byłaby  oczarowana  jego  wyglądem,  lecz  w  tej  chwili  zauważyła,  że  jego 

uśmiech jest trochę za bardzo przebiegły - było to niejasne wrażenie - jego brązowe oczy mają 

zbyt rzewny wyraz, a jego woda po goleniu za ostro pachnie. 

Zaczęła  się  z  niepokojem  zastanawiać,  jak  daleko  komisarz  Bakken  zamierzał  dopuścić 

jego zaloty... Reidar Lie podobał jej się zdecydowanie bardziej. 

W  jego  dość  pospolitej  twarzy  było  coś  ujmującego.  Jego  jasne  włosy  wyblakły  od 

słońca, oczy miały intensywnie niebieski kolor. Niestety, najprawdopodobniej był od niej dużo 

młodszy. Co prawda nie miała zamiaru padać na kolana przed Reidarem Lie, ale nie mogła też 

nic poradzić na to, że natychmiast poczuła, iż nawiązuje się między nimi kontakt. 

Musiała wręcz przypomnieć sobie samej, że jej zadaniem było „oszołomienie” Harry'ego 

background image

Berga. 

- Słuchajcie! - zawołał z zapałem Harry Berg. Czy nie moglibyśmy zjeść czegoś wszyscy 

razem, we trójkę? Ja zapraszam. 

Reidar  Lie wyglądał na trochę niezdecydowanego, widocznie nie chciał się narzucać ze 

swoim towarzystwem. Posłał pytające spojrzenie w stronę Christine. 

- Bardzo  chętnie  -  odpowiedziała  swobodnie.  Udali  się  do  restauracji,  którą  wcześniej 

zaproponował  Harry  Berg.  Po  przełamaniu  pierwszych  lodów  Christine  stwierdziła,  że  dobrze 

się bawi. Wywołane niepokojem uczucie ssania w żołądku zniknęło i rozmowa stała się bardziej 

naturalna.  Obaj  mężczyźni  zachowywali  się  bardzo  grzecznie,  sprawiając  wrażenie,  że  cenią 

sobie  jej  towarzystwo.  Harry  Berg  zyskiwał  przy  bliższej znajomości i  nie  wydawał  się  jej  już 

tak bardzo niesympatyczny. 

- Jak tam twoja muzyka? - spytał Harty przyjaciela przy deserze. 

- Muzyka? - zwróciła się Christine do Reidara. To brzmi interesująco. 

- Ach  -  odpowiedział  Reidar  z  wyrażającym  zażenowanie  uśmiechem  -  to  nic  takiego. 

Gram tylko trochę na skrzypcach. 

- Ale  -  wtrącił  Harry  -  nie  wszystkim  dane  jest  utrzymywać  się  z  muzyki,  więc 

postanowił  zająć  się  interesami.  Twierdzi,  że  to  coś  w  rodzaju  hobby.  Był  jednak  na  tyle 

rozsądny, by zwrócić się do mnie o radę. 

A  więc  tym  razem  Harry  Berg  występuje  jako  biznesmen.  Najwyraźniej  stara  się 

zmieniać  swoje  zawody.  Tego,  że  Reidar  Lie  jest  skrzypkiem,  można  się  było  właściwie 

domyślić po jego delikatnych dłoniach. 

- Czy to znaczy, że znacie się od niedawna? spytała. 

- Od czternastu dni, żeby być dokładnym - odpowiedział Harty. 

Nie wspomniał ani słowem, że on i Christine poznali się przez ogłoszenie. Była mu za to 

wdzięczna, ponieważ chciała wywrzeć dobre wrażenie na Reidarze. 

Wielokrotnie  podczas  tego  wieczoru  zwróciła  uwagę  na  ukradkowe,  pełne  podziwu 

spojrzenia Reidara i za każdym razem jej serce zaczynało bić szybciej. . 

Kiedy zbierali się już do wyjścia, Harry oddalił się do szatni. Christine i Reidar zostali na 

chwilę  sami.  Z  ujmującym,  lecz  jednocześnie  nieśmiałym  uśmiechem  Reidar  zapytał,  czy 

chciałaby pójść z nim nazajutrz na koncert. 

Christine udała, że rozważa tę propozycję, po czym skromnie spuściła wzrok. 

- Dziękuję, z przyjemnością. 

- W takim razie przyjadę po panią. 

W  tym  momencie  wrócił  Harry.  Posłała  mu  promienny  uśmiech,  nie  czując  absolutnie 

background image

ż

adnych  wyrzutów  sumienia.  Co  prawda  komisarz  Bakken  nie  tak  wyobrażał  sobie  rozwój 

wypadków, ale... Christine miała go w nosie. 

background image

ROZDZIAŁ IV 

Do  domu  odwiózł  ją  Harry  Berg.  Co  prawda  Reidar  proponował,  że  sam  to  zrobi,  ale 

Harry był stanowczy. Christine pomyślała, że w końcu to przecież on się z nią umówił, tak że nie 

pozostawało jej nic innego, jak wyrazić zgodę. 

Tym  razem  samochód  Berg  miał  czerwony  -  nie  czarny,  jak  w  przypadku  Ellen  Smidt. 

Najwyraźniej nie chciał ryzykować, że zostanie rozpoznany. 

- W jakiej branży właściwie pracujesz? - spytała ostrożnie. Mówili już sobie po imieniu. 

Przez cały wieczór było jej niezręcznie zwracać się do nowo poznanych mężczyzn przez pan, ale 

nie  mogła  się  zdobyć  na  odwagę,  by  zacząć  mówić  im  po  imieniu.  Gdy  Reidar  wystąpił  z  tą 

propozycją, wszyscy odczuli ulgę. 

- Artykuły elektroniczne - odpowiedział Harry. Są teraz na czasie. 

- Musisz być pewnie inżynierem? 

- Nie,  dlaczego?  Jestem  po  prostu  biznesmenem.  Wynalazkami  mogą  się  zajmować 

mądrzejsi ode mnie. 

Zachowała  się  bardzo  nieostrożnie.  Przecież  to  właśnie  w  przypadku  pani  Melander 

przedstawił  się  jako  inżynier  i  wynalazca.  Christine  nie  powinna  się  zdradzić,  że  wie  o  jego 

znajomości z „wesołą wdówką”. 

Wyglądało jednak na to, że nic nie wzbudziło podejrzeń Berga. 

- To  był  miły  wieczór  -  powiedział  z  zadowoleniem.  -  Czy  lubisz  tańczyć?  Może 

moglibyśmy wybrać się któregoś wieczoru na tańce? 

Tańczyć?  Blisko  niego?  Nie  dojrzała  jeszcze  do  takiej  decyzji  i  nie  sądziła,  by 

kiedykolwiek tak się miało stać. 

- Czy powiesz, że jestem dziecinna, jeśli wybiorę kino? - wymamrotała. 

- Ależ skąd, wręcz przeciwnie. Ja również interesuję się filmem. Co powiesz na piątek? 

- Świetnie. 

Odprowadził ją do drzwi i powiedział dobranoc. Zachowywał się bardzo elegancko, nie 

wspominając  ani  słowem  o  ogłoszeniu  i  sposobie,  w  jaki  się  poznali.  To  bardzo  ładnie  z  jego 

strony, pomyślała Christine. 

Tak więc pierwszy etap dobiegł końca. Christine czuła się tak, jakby najpierw wzdragała 

się przed skokiem do zimnej wody, a potem stwierdziła, iż rzeczywiście umie pływać. 

Była z siebie bardzo dumna. 

Następnego  dnia  Christine  posłusznie  zadzwoniła  do  Bakkena,  aby  zdać  mu  sprawę  z 

background image

wydarzeń  poprzedniego  wieczoru.  Sądząc  jednak  z  tonu  jego  głosu,  mogła  sobie  oszczędzić 

wysiłku, gdyż wyglądało na to, że zapomniał zarówno o niej, jak i o sprawie Harry'ego Berga. W 

końcu jednak stało się coś nieoczekiwanego. 

- A więc ten drugi był miły? - zapytał z irytującym spokojem. 

Christine aż podskoczyła i na chwilę zaniemówiła. - Jaki drugi? 

- Ten młody blondyn. 

Była tak zaskoczona, że aż musiała usiąść. - Był pan tam? 

- Ja nie, ale jeden z moich ludzi zrobił na dworcu kilka zdjęć. Mam je właśnie przed sobą. 

Musimy mieć coś konkretnego na wypadek, gdyby Berg znów zniknął. 

- Ach, tak - powiedziała cichym głosem. 

- Zachowała  się  pani  bardzo  nierozważnie,  nie  informując  mnie  o  zmianie  miejsca 

spotkania  rzekł  surowo.  -  Zadzwoniła  do  mnie  pielęgniarka  i  powiedziała  mi  o  wszystkim, 

mogliśmy więc wysłać szybko na miejsce jednego z ludzi czekających w restauracji. 

- Rozumiem, ale my i tak tam poszliśmy usiłowała się bronić. 

- Wiem  o  tym.  Może  podzieliłaby  się  teraz  pani  ze  mną  swoimi  wrażeniami  na  temat 

Harry'ego Berga? Ten drugi nie interesuje mnie tak bardzo. 

Najwyraźniej  miał  zamiar  ją  ukarać.  Christine  musiała  zaczerpnąć  kilka  głębokich 

oddechów, zanim zdołała opanować się na tyle, by jej raport był wystarczająco rzeczowy. 

- No cóż, Harry Berg zyskał przy bliższym poznaniu. Z pewnością wiele osób nazwałoby 

go ujmującym, lecz ja nadal nie mogę pojąć, w jaki sposób Ellen dała się tak opętać. W żadnym 

wypadku nie udałoby mu się zaimponować trzeźwo myślącej kobiecie. 

- A pani jest trzeźwo myśląca? 

Bez wątpienia potrafił być nieprzyjemny. 

- W każdym razie zachowałam w stosunku do niego dystans - ucięła krótko. 

- Proszę nie zapominać, że była pani przygotowana. Inaczej niż Ellen Smidt. 

- To prawda. Z drugiej strony jestem przekonana, że pani Melander natychmiast uległaby 

urokowi takiego typa jak Harry Berg. Ma słabość do takich fircyków. 

Gdyby nie było to tak nieprawdopodobne, mogłaby przysiąc, że komisarz się uśmiechnął. 

Na  zakończenie  poradził  jej,  jak  ma  się  zachowywać,  by  zmusić  Berga  do 

zdemaskowania się. 

- Komisarzu Bakken, cała ta sprawa nie wydaje mi się już zabawna. 

- Rozumiem. Właśnie dlatego chcę, aby sprowokowała pani jak najszybsze zakończenie. 

Gdy tylko pojawi się okazja, by zaoferować mu pomoc finansową, proszę to zrobić. W tym celu 

musi pani jednak odegrać zakochaną. 

background image

Powiedziała policjantowi kilka ostrych słów i rzuciła słuchawkę, nie dając mu szansy na 

odpowiedź.  Jedynie  wrodzona  nieśmiałość  powstrzymała  ją  od  tego,  by  zapytać  go,  czy  chce, 

ż

eby poszła z Harrym do łóżka i tam nakłoniła go do złożenia zeznań. Niemal jak w historii o 

Samsonie i Dalili albo o Judycie i Holofernesie. Prawdopodobnie coś takiego miał namyśli. 

Christine była tak poruszona, że przez dłuższą chwilę stała bez ruchu z ręką na słuchawce 

telefonu. W końcu jednak usiadła w fotelu. 

Jej serce na powrót zalała fala ciepła. Przypomniała sobie o koncercie, na który miała iść 

z Reidarem. Wstrętny Bakken nie miał tu nic do powiedzenia. Na pewno nie pośle tam swoich 

szpiegów. 

Koncert  skrzypcowy  dobiegł  końca.  Rozległy  się  burzliwe  brawa.  Solista  ukłonił  się 

trochę nieporadnie, jednakże z jego oczu bił blask wielkiej radości. 

- Fantastycznie! - zawołał Reidar, odchylając się na oparcie fotela. 

Nie  wyszli  z  sali  w  czasie  przerwy,  ponieważ  siedzieli  w  środku  rzędu  i  nie  musieli 

przepuszczać przechodzących. 

W głosie Reidara słychać było nutę smutku. 

- Zawsze  gdy  słyszę  coś  takiego,  mam  zamiar  rzucić  moje  granie.  Nigdy  nie  dojdę  do 

takiego poziomu. 

- Ależ  nie  mów  tak  -  usiłowała  go  pocieszyć.  Uśmiechnął  się  z  wdzięcznością.  Jego 

uśmiech był niezwykle sympatyczny, rozświetlał całą twarz. 

- Nie  powiesz  chyba,  że  grasz  tylko  dlatego,  by  zostać  wirtuozem?  -  kontynuowała 

Christine. - Czy sama muzyka nie jest radością? To znaczy, gdy możesz grać. 

- Oczywiście, że tak. Jednak w tej radości kryje się dążenie, by zabrzmiała ona możliwie 

jak najlepiej, by samemu stać się jak najlepszym. 

- To zrozumiałe - przyznała. 

- Nie  chodzi  tu  o  to,  by  stać  się  sławnym  i  uwielbianym.  Jest  w  tym  tęsknota,  by 

umożliwić  przeżycie  wzruszeń  jak  największej  liczbie  ludzi;  by  móc  innym  przekazać  piękno 

muzyki. 

- Nie kryją się więc za tym żadne osobiste pobudki? Żądza sławy? 

- To  bardzo  trudne  pytania,  Christine  -  uśmiechnął  się,  gładząc  ją  lekko  po  policzku. 

Pomyślała, że jego dłonie są niezwykle czułe i delikatne. Dokładnie takie, jakie powinien mieć 

muzyk. 

Pod dotknięciem jego ręki zaczerwieniła się, spuszczając wzrok. 

- Zresztą  to  prawda  -  powiedział.  -  Zapomniałem  się  pochwalić,  że  przyznano  mi 

stypendium. 

background image

- Moje gratulacje! - zawołała. - To musi być dużą zachętą. 

- Rzeczywiście.  Można  uwierzyć  we  własne  siły.  Już  niedługo  będę  mógł  sobie  kupić 

moje wymarzone skrzypce. 

- Opowiedz mi o tym! 

- Nie  wiesz?  No  tak,  nie  mogłaś  o  tym  słyszeć.  Mój  przyjaciel  w  Niemczech  sprzedaje 

autentycznego Guarneriego. Jeśli się pospieszę, to dostanę te skrzypce za sto tysięcy. Mam już 

siedemdziesiąt, to stypendium uzupełniło trochę moje oszczędności. 

Był  tak  podekscytowany,  że  zaczął  się  jąkać;  często  mu  się  to  zdarzało  w  chwilach 

podenerwowania. Wydawał się przez to rozczulająco chłopięcy. 

Christine już otwierała usta, by powiedzieć: „Jaka szkoda, że nie mogę ci pomóc”, lecz w 

porę  się  zreflektowała.  Przecież  Reidar  był  przyjacielem  Harry'ego,  a  Harry  musi  trwać  w 

przekonaniu, że jest bogata. Jedno nieopatrzne słowo ze strony Reidara mogło sprawić, że Harry 

wycofa się z całej sprawy. 

Nie powiedziała więc nic konkretnego i tylko wymamrotała kilka słów pocieszenia. 

Do  sali  powoli  wracali  ludzie,  a  orkiestra  zaczęła  stroić  instrumenty.  Christine 

wyprostowała się w oczekiwaniu na drugą część koncertu. 

Pomyślała,  że  polubili  się  nawzajem  z  Reidarem.  Dotykając  ramieniem  jego  ramienia, 

czuła jego obecność i wiedziała, że on odbiera to podobnie. Komisarz Bakken nie miał tu nic do 

powiedzenia.  Ona  wypełni  warunki  umowy,  a  to,  jak  spędza  swój  własny  czas,  nie  powinno 

nikogo obchodzić. 

Tego  wieczoru  miała  do  rozwiązania  pewien  problem  -  nie  mogła  poprosić,  by  policja 

zajęła  się  jej  matką.  Na  szczęście  sąsiadka  była  akurat  w  domu  i  obiecała  zaglądać  do  starszej 

pani. 

Christine  obawiała  się,  że  w  najbliższych  tygodniach  będzie  musiała  często  wychodzić 

wieczorami. 

Harry  Berg...  Tutaj  mogła  liczyć  na  pomoc  policyjnej  pielęgniarki.  Gorzej  było  z 

Reidarem.  Ze  względu  na  matkę  nie  powinna  zbyt  często  się  z  nim  widywać,  choć  z  drugiej 

strony  żywiła  głęboką  nadzieję,  że  poprosi  ją  o  następne  spotkanie.  Była  trochę 

niekonsekwentna, ale czy to w ogóle możliwe w takich sprawach? 

Znów  dało  znać  o  sobie  znajome  ssanie  w  żołądku.  Czuła  się  tak  zawsze  w  chwilach 

strachu lub głębokiej rozterki. Szczególnie często zdarzało się to w ostatnich latach życia ojca. 

Christine  była  przekonana,  że  okres  przed  śmiercią  bliskiej  osoby  jest  zawsze  najgorszy. 

Człowiek  dręczony  jest  wtedy  ogromnym  niepokojem,  a  perspektywa  nadchodzącej  śmierci 

wydaje się nie do zniesienia, lecz kiedy  chwila ta już przyjdzie i ogarnia nas żal, ma on raczej 

background image

charakter pełnej smutku rezygnacji i uczucia ukojenia. 

Znów znajdowała się w samym środku najgorszego. Nie było tak dlatego, że spodziewała 

się śmierci matki, gdyż bezpośrednie zagrożenie nie istniało. Czuła się jednak rozdarta. Z jednej 

strony chciała pomóc matce i wiedziała, że wyrządza jej krzywdę, zostawiając ją tak często samą 

w  mieszkaniu.  Z  drugiej  jednak  strony  w  jej,  Christine,  samotnym  życiu  pojawiło  się  coś 

pięknego;  a  jednocześnie  bardzo  kruchego  i  ulotnego:  Było  to  poczucie  wspólnoty  z 

człowiekiem,  którego  polubiła  od  pierwszej  chwili  i  z  którym  chciała  się  widywać  jak 

najczęściej. W jaki sposób powie Reidarowi, że nie może się z nim spotykać zbyt często? Czy on 

nie  wycofa  się  na  wieść,  że  ona  nie  może  zostawić  matki?  Matki,  której  musi  zawsze 

towarzyszyć...?  Dość  tego,  dość  tych  nie  mających  żadnych  podstaw  marzeń  o  przyszłości! 

Spotkała się z Reidarem dopiero dwa razy, a już snuje marzenia o tym, że on poprosi ją o rękę. 

Czyż nie tak było? 

Wstydź  się,  Christine!  pomyślała,  mając  ochotę  się  roześmiać.  Co  gorsza,  była  tak 

głęboko pogrążona w marzeniach, że nie dotarł do niej ani jeden dźwięk utworu granego przez 

orkiestrę.  Musiało  to  w  każdym  razie  być  coś  romantycznego,  co  sprawiło,  że  potrafiła  w  taki 

sposób  oderwać  się  od  rzeczywistości.  Po  skończonym  występie  biła  jednak  brawo  razem  z 

innymi,  uśmiechając  się  przy  tym  promiennie  do  Reidara.  Był  najwyraźniej  przekonany,  że  to 

muzyka dała jej tyle szczęścia, a Christine nie miała zamiaru wyprowadzać go z błędu. 

W  drodze  powrotnej  poprosił  o  następne  spotkanie  w  nadchodzącą  sobotę.  Christine 

postanowiła nie przejmować się Bakkenem i chętnie przystała na tę propozycję. 

Stwierdziła,  że  będzie  to  przyjemną  częścią  jej  misji.  Następnego  dnia  sprawy  miały 

przybrać poważniejszy obrót. 

Christine miała usidlić Harry'ego Berga. 

W piątkowy wieczór, po skończonym filmie, wstąpili razem z Harrym na kawę. Od wielu 

lat Christine nie prowadziła tak ożywionego życia towarzyskiego jak w ciągu kilku ostatnich dni. 

Harry  przez  cały  czas  prowadził  z  nią  luźną  konwersację  i  ogólnie  zachowywał  się  wręcz 

przykładnie. Ani słowem nie wspomniał o swojej sytuacji finansowej... 

Wilk w owczej skórze, pomyślała Christine. Stwierdziła, że nie wytrzyma długo takiego 

stanu  rzeczy.  Jak  to  radził  jej  komisarz  Bakken?  Okazać  zaciekawienie  interesami  Harry'ego? 

Łatwo mu tak mówić, nie siedział z nim teraz w nastrojowym świetle przy małym stoliku. 

Christine  z  desperacją  podjęła  najważniejszy  temat:  -  Opowiedz  mi  coś  o  tym  sprzęcie 

elektronicznym, którym się zajmujesz. 

Harty  Berg  posłał  jej  pełne  zdziwienia  spojrzenie.  -  Nie  sądzę,  by  było  to  dla  ciebie 

ciekawe. A co chciałabyś wiedzieć? 

background image

- Cóż - odrzekła wymijająco - czym się w ogóle zajmujesz? 

Otworzył  usta,  by  odpowiedzieć,  lecz  od  razu  je  zamknął  i  położył  dłoń  na  jej  dłoni. 

Christine musiała zmobilizować całą siłę woli, by mu jej nie wyrwać. 

- Nie, posłuchaj - zaprotestował z uśmiechem. Mam taką zasadę, by nigdy nie rozmawiać 

o interesach z damami. Jeszcze jedno ciastko? 

Męski szowinista? Pasowało to aż za dobrze do jego stylu... 

Wybrał  więc  dłuższą,  okrężną  drogę.  Prawdopodobnie  chciał  ją  nieco  urobić,  zanim 

sięgnie do jej konta bankowego. 

Nieco  później  tego  wieczoru,  w  samochodzie  przed  jej  domem,  Christine  odwołała 

wszystko,  co  pomyślała  wcześniej  na  temat  jego  braku  pośpiechu.  Musiała  wykorzystać  całą 

swoją dyplomację i samokontrolę, by zapanować nad wypełniającą ją wściekłością. 

Harty Berg również był rozgoryczony. 

- Kiedy zaprasza się gdzieś damę na wieczór, można oczekiwać czegoś w zamian! 

- Przepraszam  -  wymamrotała  Christine,  wyrywając  się  z  jego  ramion.  Za  bardzo 

przypominały one macki ośmiornicy. Wydawały się być równie długie i liczne. - Przepraszam, 

ale ja też mam swoje zasady. Nie chodzi o to, bym miała coś przeciwko tobie, mój drogi, wręcz 

przeciwnie - wyjaśniła pospiesznie, przypominając sobie polecenia Bakkena. 

- Zasady! - rzucił spocony i czerwony ze złości. Można od nich dostać jedynie wrzodów 

ż

ołądka. 

- Nie,  nie  chodzi  mi  o  zasady  -  próbowała  go  uspokoić,  odsuwając  równocześnie  od 

siebie jego ręce. 

Co to za ohydny facet, ten Harty Berg! Jak Ellen mogła go znieść? pomyślała. 

- Nie, zrozum” chodzi tylko o to, że ja nigdy... przestań, bardzo cię proszę! 

Harry uspokoił się trochę. 

- Chyba  żartujesz!  Nie  jesteś  przecież  podlotkiem.  -  Wiem  o  tym,  ale  nigdy  nie 

spotykałam się z innymi młodymi ludźmi. Musiałam opiekować się moimi rodzicami. 

- Coś takiego! - zawołał Harry lekko wstrząśnięty. - Chyba nie mówisz poważnie! 

Christine  już  myślała,  że  udało  się  jej  uwolnić  od  natręta,  gdy  zaczął  od  nowa. 

Prawdopodobnie za dużo wypił tego wieczoru. 

- Ależ,  dziewczyno,  najwyższy  czas,  żebyś...  Chciała  otworzyć  drzwiczki,  ale 

przytrzymał ją. Bakken zapłaci mi za to, pomyślała zrozpaczona. 

Nagle z ciemności wyłoniła się jakaś postać. Ktoś zapukał w szybę samochodu. 

Harty Berg, z dzikim wzrokiem i rozwichrzonymi włosami, wyprostował się. 

Obok stał policjant. Harty opuścił boczną szybę. - Przepraszam - odezwał się policjant - 

background image

ale tu nie wolno parkować. 

Christine momentalnie wykorzystała okazję i w mgnieniu oka znalazła się na zewnątrz. 

- To moja wina - powiedziała z wymuszonym uśmiechem. - Do zobaczenia w niedzielę, 

Harty, i dziękuję za miły wieczór. 

Z  pewną  ulgą  patrzyła,  jak  czerwony  wóz  Harry'ego  znika  u  wylotu  ulicy.  Wbiegła  po 

schodach i weszła do mieszkania. 

Tego  wieczoru nie zadzwoniła do Bakkena. Spotkanie z Harrym było przecież zupełnie 

bezowocne,  a  poza  tym  ciągle  jeszcze  była  poruszona  epizodem  w  samochodzie.  Nie  mogła 

znieść  myśli,  że  usłyszy  powolny,  arogancki  głos  komisarza.  Była  przekonana,  że  odpoczynek 

dobrze jej zrobi. 

Najgorsze, że obiecała Harry'emu, iż zobaczą się w niedzielę. Gdyby tak mogła nie pójść 

na to spotkanie! 

Ale  czy  to  nie  ona  sama  upierała  się  przy  tym,  by  pomóc  w  ujęciu  mężczyzny,  który 

oszukał Ellen? Do licha! Wszystko tak się skomplikowało. 

Również w sobotę nie było żadnych wieści od Bakkena. Poczuła się lekko urażona. Mógł 

przecież zadzwonić i zapytać, jak mi poszło, pomyślała. 

Christine wiedziała, że powinna zatelefonować i powiedzieć mu o kolejnym umówionym 

spotkaniu  z  oszustem.  Był  to  jej  obowiązek.  Chodziło  tylko  o  to,  że  to  zawsze  ona  musiała 

kontaktować się z policją. Czuła się przez to bardzo osamotniona. Wyglądało na to, że wcale ich 

nie  obchodziło,  co-się  z  nią  dzieje.  Najprawdopodobniej  właśnie  tak  było,  szczególnie  w 

przypadku Bakkena. 

Nadchodząca  niedziela  napawała  ją  nowymi  obawami.  Miała  tego  dnia  wybrać  się  z 

Harrym na przejażdżkę samochodową... 

Tylko nie to! Znów będzie musiała bronić się przed tymi jego ramionami ośmiornicy. 

Sobotni wieczór poprawił jej jednak nieco humor. Odwiedził ją w domu Reidar Lie. 

Nieco onieśmielony i zażenowany, a jednocześnie ujmująco uśmiechnięty, wyjaśnił jej, iż 

czuł się bardzo samotny, po czym spytał, czy może wejść i porozmawiać trochę. 

Czy może! W grę nie mogły tu wchodzić żadne ordynarne próby uwodzenia. Reidar był 

dżentelmenem  i  nie  zalecał  się  do  kobiet  w  taki  sposób  jak  Harry  Berg.  Bardzo  dobrze 

ś

wiadczyło  o  nim  już  choćby  to,  iż  przyszedł  do  niej  do  domu,  mając  na  uwadze  fakt,  że 

Christine nie mogła zostawić matki samej. 

Christine  nawet  nie  wiedziała,  jak  bardzo  ucieszy  ją  wizyta  Reidara.  Podała  na  stół 

wszystko,  co  miała  najlepszego  w  domu.  Przez  cały  czas  mówiła  z  nerwowym  ożywieniem  o 

najzupełniej obojętnych sprawach. Chwilami niemal zagryzała usta, by zmusić się do milczenia, 

background image

gdyż  plotła  straszne  bzdury.  Czy  tak  właśnie  zachowuje  się  ktoś  zakochany?  Przecież  to 

okropne! 

W  końcu  udało  jej  się  ochłonąć  do  tego  stopnia,  że  była  w  stanie  zapytać  Reidara,  co 

właściwie wie na temat Harry'ego Berga. 

Pomyślała  oczywiście,  że  to  strasznie  niemądre  z  jej  strony,  czuła  jednak,  że  już  dłużej 

nie zdoła sama dźwigać całej odpowiedzialności. Musiała mieć kogoś - kogoś, kto ją doceniał i 

komu mogłaby zaufać. 

- O co ci chodzi? - zapytał zdziwiony. 

- Dokładnie o to, co słyszysz. Czy dobrze go znasz? 

Wyglądało  na  to,  że  nie  może  pojąć,  w  jakim  celu  go  o  to  pytała.  Sprawiał  wrażenie 

oszołomionego. Właściwie nie było w tym nic dziwnego. Reidar Lie był na wskroś kulturalnym 

człowiekiem  i  z  pewnością  wstrząsnął  nim  fakt,  że  chciała,  aby  mówił  o  swoim  przyjacielu  za 

jego plecami. 

Christine poczuła się zawstydzona do tego stopnia, że musiała odwrócić wzrok. 

- Wybacz mi moje pytanie - powiedziała szybko. - Zapomnij o tym. 

- Nie, nie, to nic takiego. Po prostu nie wiem, co byś chciała wiedzieć. Dlaczego pytasz o 

Harry'ego? Czy widziałaś go jeszcze po naszym pierwszym spotkaniu? 

Christine wzruszyła obojętnie ramionami. 

- Tylko raz. Wydaje mi się, że jest trochę... tajemniczy. 

Nie chciała wspominać ani słowem o nieprzyjemnej scenie w samochodzie, która miała 

miejsce dzień wcześniej. 

Reidar uśmiechnął się. 

- Harry tajemniczy? Hmm, nie znam go zbyt blisko. Łączą nas tylko interesy. 

- Czy nazwałbyś go uczciwym? Roześmiał się nieco zmieszany. 

- Teraz już nic nie rozumiem. Myślę, że tak. A dlaczego? 

Christine spojrzała na siedzącego obok Reidara, na jego szlachetny profil i szczere oczy, 

patrzące teraz w głąb pokoju. Był tak pociągający, że odczuwała wręcz fizyczny ból. Nie mogła 

po prostu uwierzyć, że przyszedł ją odwiedzić. Jaki był cel jego wizyty? Nie chciała, by robił jej 

fałszywe nadzieje. Byłoby to zbyt okrutne. Od tylu lat żyła w absolutnej izolacji, marząc skrycie 

o tym Kimś. Czy mogła łudzić się, że wizyta Reidara ma jakieś specjalne . znaczenie? 

Reidar  był  prostolinijny  i  uczciwy.  Być  może  był  też  zbyt  naiwny.  Może  nie  rozumiał, 

jaki wpływ ma jego zachowanie na samotną kobietę? 

W końcu Christine zdała sobie sprawę, że Reidar o coś ją pyta. Zagryzła usta, a po chwili 

odrzucając wszystkie skrupuły, poprosiła: 

background image

- Reidar, nie pozwól mu się oszukać. Uważaj na siebie. Tak się składa, że wiem trochę na 

jego temat... - Mówisz serio? 

- W sprawach przyjaźni nigdy nie żartuję. Popatrzył na nią poważnym wzrokiem. 

- No  to  mów  -  powiedział  spokojnie.  Potrzebowała  wsparcia  Reidara.  Potrzebowała 

rozpaczliwie. Komisarz Bakken nie okazał się szczególnie pomocny. Chodziło mu tylko o to, by 

złapać Harry'ego Berga. Dla Christine cała ta sprawa zaczynała się robić nieprzyjemna - gardziła 

Harrym za jego podłą podwójną grę i samą sobą za to, że musi udawać przyjaźń, by następnie 

ś

ciągnąć na niego kłopoty. 

- Wiesz  -  zaczęła  niepewnie,  lecz  poczuła  się  lepiej,  gdy  objął  ją  ramieniem.  -  Miałam 

przyjaciółkę... - Tak? 

Christine w dalszym ciągu się  wahała. Nie miała pewności, że postępuje  słusznie, ale z 

drugiej strony czuła, że musi podzielić się z kimś swoimi rozterkami, gdyż w przeciwnym razie 

zwariuje. 

- Harty  ją  uwiódł.  Obiecał,  że  się  z  nią  ożeni,  a  potem  zabrał  jej  pieniądze  i  zniknął. 

Popełniła samobójstwo. 

W  końcu  wyrzuciła  to  z  siebie.  Doznała  ogromnej  ulgi  na  myśl  o  tym,  że  nie  ma  już 

przed Reidarem żadnych tajemnic. 

Przez  chwilę  siedział  w  milczeniu.  Popiół  na  końcu  jego  papierosa  stawał  się  coraz 

dłuższy, lecz on zdawał się tego nie zauważać. 

- Skąd wiesz, że to był Harry? 

- Napisała do mnie. Równocześnie z jeszcze jedną moją znajomą. 

- I dlatego zamieściłaś ogłoszenie? Żeby go odnaleźć? 

Odwróciła się gwałtownie w jego stronę. - Mówił ci o tym...? 

Reidar skinął głową. 

- Tak. Już przed tygodniem, przy naszym pierwszym spotkaniu. 

- To podłe z jego strony. 

- W  jaki  sposób  masz zamiar  się  na  nim  zemścić?  -  Zemsta  napawa  mnie  odrazą.  Chcę 

tylko, aby żadna inna kobieta nie podzieliła już losu Ellen. 

- Nie ma pewności, że zrobi to ponownie. 

- Ależ tak! Moja druga znajoma, pani Melander, również została przez niego oszukana. 

Reidar spojrzał na nią badawczo, Christine nie miała jednak ochoty mówić mu o swojej 

współpracy  z  policją  ani  też  o  wszystkim,  co  wiedziała  o  tych  dwóch  -  a  może  nawet  trzech  - 

przypadkach.  Reidar  był  typem  człowieka  szczerego  i  otwartego.  Zrozumiałby  to,  że  Christine 

działa na własną rękę, bawiąc się w prywatnego detektywa, nie spodobałaby mu się jednak myśl, 

background image

ż

e odgrywa rolę przynęty, by zaprowadzić jednego z jego przyjaciół do więzienia. 

- Pomożesz mi? - spytała cicho. - To znaczy w sprawie Harry'ego? 

- W jaki sposób? 

- Sama nie wiem. Może po prostu swoją obecnością, żebym wiedziała, że mogę na ciebie 

liczyć w potrzebie. 

Spojrzał przed siebie w zamyśleniu. 

- Wiesz,  Christine,  jestem  doprawdy  głęboko  wstrząśnięty.  Co  prawda  nie  znam 

Harry'ego  zbyt  dobrze,  ale  żeby  miał  być...  -  Popatrzył  na  nią.  -  Ale  jeśli  się  bliżej 

zastanowić...W gruncie rzeczy pasuje to do niego, prawda? 

- Tak. 

- Możesz na mnie liczyć, Christine - zapewnił. I uważaj na siebie. Umówiłaś się z nim na 

następne spotkanie? 

- Na jutro. Mamy pojechać na wieś. 

- Czy nie lepiej byłoby pójść z tym wszystkim na policję? 

Odwróciła wzrok. 

- Nie... nie mam przecież całkowitej pewności, sam rozumiesz. Może się okazać, że jest 

niewinny. Właśnie tego mam się zamiar dowiedzieć. 

- Czy chcesz, żebym pojechał jutro z wami? - zapytał wstając. 

- Nie, moglibyśmy wszystko zepsuć. - Christine wstała również. 

- Nie  podoba  mi  się  to  wszystko  –  powiedział  z  autentycznym  niepokojem.  -  Nie 

chciałbym, żeby ci się coś stało. 

Co za wspaniałe słowa! Zrobił krok w jej stronę, pogłaskał po policzku. I właśnie w tym 

momencie z sypialni dobiegło wołanie matki. 

Zazwyczaj Christine nie denerwowała jej bezradność, ale tym razem westchnęła ciężko z 

niecierpliwością. 

- Przepraszam na chwilę - rzuciła. 

- Muszę już iść - odrzekł z pośpiechem. - Zadzwonię do ciebie jutro wieczorem, żeby się 

dowiedzieć, jak ci poszło. Uważaj na siebie. 

Christine  musiała  zaczerpnąć  kilka  głębokich  oddechów,  by  się  uspokoić  i  wejść  do 

matki z tym samym co zwykle pełnym otuchy uśmiechem. 

background image

ROZDZIAŁ V 

W niedzielę rano Christine poczuła w końcu wyrzuty sumienia i zadzwoniła na policję. 

Okazało  się,  że  komisarz  Bakken  ma  właśnie  wolny  dzień.  Mogła  się  oczywiście  tego 

spodziewać,  ale  trudno  sobie  wyobrazić,  by  ten  człowiek  miał  jakiekolwiek  życie  prywatne. 

Przeciwnie, można było odnieść wrażenie, że mieszka w komisariacie i wychodzi stamtąd tylko 

po to, by przeprowadzić jakieś dochodzenie. 

Christine mimo wszystko zostawiła dla niego wiadomość. Nic więcej nie mogła zrobić, a 

poza  tym  i  tak  niewiele  by  to  zmieniło.  Wyjaśniła  dyżurnemu  policjantowi,  że  wybiera  się  na 

wycieczkę  z  Harrym  Bergiem,  ale  nie  potrafi  powiedzieć  dokąd.  Otrzymała  w  związku  z  tym 

instrukcję,  żeby  nakłoniła  Harry'ego  do  wspólnego  odwiedzenia  pewnej  gospody,  leżącej 

kilkadziesiąt kilometrów za miastem. 

- Ależ  to  mi  się  nie  uda -  zaprotestowała.  -  Harry  Berg  nie  jest  typem  człowieka,  który 

pozwala innym decydować za siebie. Z pewnością ma już swoje własne plany i nie zgodzi się na 

to, by zmieniać je w ostatniej chwili. 

- W takim razie będzie pani musiała zawiadomić nas, dokąd jedziecie - rzekł policjant. 

W jaki sposób miała to zrobić? Nie wiedziała, czego od niej oczekują. 

- Jestem  pewna,  że  dam  sobie  radę  sama  -  odpowiedziała.  -  Chodzi  mi  o  wycieczkę  z 

Harrym Bergiem. Co prawda ostatnim razem zachowywał się nieprzyzwoicie, ale dałam mu do 

zrozumienia, że nie aprobuję takiego postępowania. Na pewno wszystko będzie dobrze. 

Ostatnie słowa wypowiedziała dość dziarskim tonem, ponieważ czuła się w miarę pewnie 

przed czekającą ją przejażdżką. 

Tym  razem  przynajmniej  na  policji  nie  zbyto  jej  byle  czym.  Okazali  nawet  pewne 

zainteresowanie  jej  wspólną  wyprawą  z  Harrym  Bergiem.  Może  to  tylko  komisarz  Bakken 

zachowywał się z taką nieznośną obojętnością? 

Na pewno sama da sobie radę z tym oszustem, nawet jeżeli z całych sił będzie się starał 

ją  usidlić.  Ubrana  odpowiednio,  z mocnym  postanowieniem  działania,  Christine  oczekiwała  na 

przyjazd  Harry'ego.  Tym  razem  musi  sprowokować  rozstrzygające  przesilenie,  gdyż  nie  miała 

już siły kontynuować podwójnej gry. 

Podziękowała policjantowi, który zaproponował, że przyśle pielęgniarkę. Nie było jednak 

takiej potrzeby, ponieważ sąsiadka była akurat w domu i mogła zająć się matką. 

Czas  mijał,  a  Harry  nie  przyjeżdżał.  Christine  nie  znała  ani  jego  adresu,  ani  telefonu,  a 

zresztą nie miała najmniejszej ochoty go szukać. 

background image

W  miarę  jak  mijały  godziny,  stawało  się  coraz  bardziej  oczywiste,  że  nie  przyjedzie. 

Zastanawiając  się  nad  przyczyną  takiego  stanu  rzeczy,  czuła  jednocześnie  ulgę  i  gniew.  Była 

pewna, że nie spodoba się to policji. 

Krótko  po  południu,  gdy  właśnie  przygotowywała  obiad,  niespodziewaną  wizytę  złożył 

jej komisarz Bakken. 

- Kiedy ma przyjechać? - spytał od razu w drzwiach. 

- Harry Berg? Miał tu być już dawno, więc pewnie się nie zjawi. Ale proszę wejść! 

Bakken wszedł do pokoju zdecydowanym krokiem, co Christine zdenerwowało, i położył 

teczkę na krześle. 

- Nie  zjawi  się?  Co  chcesz  przez  to  powiedzieć?  Ach,  tak,  więc  teraz  mówi  mi  po 

imieniu, pomyślała Christine z goryczą. W takim razie musi być bardzo rozgniewany. Poczuła, 

jak miękną jej nogi. 

- Właśnie...  przygotowywałam  obiad  -  wyjąkała  niezręcznie.  -  Może  zechciałby  pan... 

może zechciałbyś poczekać parę minut? 

- Nie mam tyle czasu - odpowiedział pospiesznie. - Jeżeli nie masz nic przeciwko temu, 

to przejdę z tobą do kuchni. 

- Bardzo proszę - powiedziała zaskoczona, pokazując mu drogę. 

- Dlaczego  nic  nie  powiedziałaś,  że  masz  się  dzisiaj  spotkać  z  Harrym  Bergiem?  - 

wybuchnął, podążając za nią. 

- Powiedziałam. 

- Tak, ale dopiero dzisiaj! Musiałaś wiedzieć o rym wcześniej. 

- To prawda, ale... 

Czekał w milczeniu, patrząc, jak faszeruje naleśniki siekaną wędzoną szynką i pietruszką 

wymieszanymi ze śmietaną. 

- Ale co? - spytał w końcu. 

- Myślałam, że cię to nie interesuje - wymamrotała ze spuszczoną głową. 

- Co masz na myśli? 

- No,  ja...  To  zawsze ja muszę  wam  opowiadać  wszystko  o  Harrym  Bergu  i  za  każdym 

razem spotykam się z tą okropną obojętnością... 

Nie  odpowiedział  na  to.  Patrzył  tylko,  jak  zwija  kolejny  naleśnik  i  układa  go  obok 

pozostałych w żaroodpornym naczyniu. 

- Wygląda apetycznie - odezwał się w końcu z wyczuwalną tęsknotą w głosie. 

- Może  jednak  zostaniesz  na  obiedzie?  -  spytała  zachęcająco.  Posypała  naleśniki  tartym 

serem,  ułożyła  na  wierzchu  kawałki  masła  i  wstawiła  naczynie  do  piekarnika.  Pomyślała,  że  z 

background image

trudem przychodzi jej mówienie po imieniu temu pełnemu rezerwy człowiekowi. Wydawało się 

to w jakiś sposób nieprzyzwoicie intymne. 

Wydawało  się,  że  wyrazi  zgodę,  ale  odpowiedział:  -  Hmm,  nie,  dziękuję,  przecież  nie 

mam czasu. 

- Rozumiem - odpowiedziała krótko. - Nie jadasz naleśników na służbie. 

Do  kuchni  weszła  matka  Christine,  witając  komisarza.  -  Czy  to  nie  wujek  Sverre?  - 

zapytała wesołym, dziecinnym głosem. 

- Nie,  mamo  -  powiedziała  Christine  ostrożnie.  To  jest  John  Bakken.  Przyszedł 

porozmawiać ze mną. - Ach, tak! - zawołała matka z pełnym zrozumienia uśmiechem. - W takim 

razie wrócę do siebie. Drogi Johnie... chyba mogę tak do ciebie mówić? Christine nie jest może 

szczególnie majętna, ale ma złote serce. 

- Wiem  -  odpowiedział  Bakken  z  takim  ciepłem  w  głosie,  że  głęboko  zakłopotana 

Christine  nie  mogła  uwierzyć  własnym  uszom.  -  Może  pani  być  dumna  ze  swojej  córki,  pani 

Lyngmo. 

Matka  wyszła  ze  śmiechem,  który  bardziej  niż  wszystko  inne  zdradzał  jej  sklerozę. 

Zmęczona Christine zaproponowała, by przeszli z powrotem do jadalni i usiedli wygodnie. 

Bakken nie skorzystał z zaproszenia. 

- Nie  odpowiedziałaś  mi  jeszcze  na  jedno  z  moich  pytań.  Co  to  ma  znaczyć,  że  Harry 

Berg nie przyjedzie? 

Znużona odgarnęła włosy z czoła. 

- Przypuszczam, że popełniłam błąd. - Jak to? 

Wzruszyła bezradnie ramionami. - Spłoszyłam go. 

Twarz Bakkena przybrała surowy wyraz. 

- Spłoszyłaś go? Zdradziłaś mu nasze plany? 

- Nie!  Nie!  Ale...  Dobrze,  niech  się  dzieje,  co  chce.  Możesz  być  na  mnie  zły,  ale  nie 

mogłam już tego dłużej wytrzymać. Jego ręce były po prostu wszędzie! 

- Co takiego? Aha, policjant, którego zostawiłem tu na posterunku, mówił mi, że miałaś 

pewne  kłopoty  z  pozbyciem  się  Berga,  więc  wymyślił  tę  historię  z  nieprawidłowym 

parkowaniem. Nic jednak nie wspominał... A więc Berg cię napastował? 

Christine miała ochotę się rozpłakać. 

- Tak. Jak daleko miałam się twoim zdaniem posunąć? Nic się już nie da zrobić, jeśli go 

spłoszyłam i wszystko zepsułam, ale nie mogłam iść z nim do łóżka. 

- Nie,  tego  by  tylko  brakowało  -  powiedział  Bakken  wstrząśnięty.  -  Nigdy  nawet  nie 

przyszło mi do głowy, żeby miało się to potoczyć w ten sposób. Szczególnie, że... 

background image

Przerwał nagle. 

- Co chciałeś powiedzieć? - spytała, czując, że milczenie nazbyt się przedłuża. 

Było widać, że Bakken czuje się niezręcznie. 

- Panno Lyngmo... To znaczy Christine. Sprawy przybrały poważny obrót. 

- Jak to? 

Usiadła na krześle, splatając dłonie na kolanach. - Tak - odrzekł Bakken. - Zajęliśmy się 

nieco bliżej pierwszą „ofiarą” Harry'ego Berga. Wiesz, tą, która zmarła, zapisując mu cały swój 

majątek. - Pamiętam. 

Pochylił się w jej kierunku. 

- Okazało  się,  że  była  dość  niezdecydowana  w  sprawie  testamentu.  Najwyraźniej  tuż 

przed śmiercią chciała znów go zmienić. Poza tym sama jej śmierć nie jest do końca wyjaśniona. 

To mogło być morderstwo. Harry Berg jest bardziej niebezpieczny, niż sądziliśmy. 

Christine zaschło w gardle z wrażenia. - A więc byłam przynętą dla mordercy? 

- Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, że sprawa jest tak poważna. Całe szczęście, że nie 

zjawił się tu dzisiaj. Gdybyś z nim pojechała, nie moglibyśmy was śledzić. 

- Coś mi się zdaje, że podziękuję za dalszą współpracę. Morderca i gwałciciel to dla mnie 

za wiele. 

- Musisz nam jeszcze trochę pomóc. 

- W  jaki  sposób?  Co  mam  zrobić?  Macie  zamiar  przywiązać  mnie  do  pala  i  czekać  w 

ukryciu na potwora? 

- Nie, nie narazimy cię już oczywiście na żadne niebezpieczeństwo - powiedział Bakken 

niecierpliwie.  Chodzi  tylko  o  to,  abyś  pomogła  nam  dotrzeć  do  Berga,  a  my  załatwimy  resztę. 

Skontaktujemy  się  z  panią  Melander,  poprosimy,  by  go  zidentyfikowała  i  tak  dalej.  Gdzie  on 

mieszka? Jaki jest jego telefon? 

- Nie mam pojęcia. 

- A numer rejestracyjny samochodu? 

Zastanowiła się przez chwilę. 

- Wydaje mi się, że widziałam dwójkę. 

- Dziękuję - powiedział zgryźliwie. - Mogłaś przynajmniej to zapamiętać. 

Christine  była  zła  na  siebie,  szczególnie  że  miał  rację.  Jeśli  chodzi  o  samochody,  była 

typową pozbawioną zmysłu technicznego kobietą. Samochód stanowił dla niej coś, co ma cztery 

koła. Jedyna rzecz, na którą zwróciła uwagę, to kolor. Marki i modele samochodów były dla niej 

czymś najzupełniej obcym. 

- No, słucham? Jaki kolor? - spytał zrezygnowany. - Czerwony - wypaliła. 

background image

- Serdeczne dzięki. Czy miałaś się z nim znów spotkać, to znaczy nie licząc dzisiejszego 

dnia? 

- Nie,  poza  dzisiejszą  wycieczką  nie  uzgodniliśmy  nic  więcej.  To  wszystko  dlatego,  że 

zrobił się napastliwy. Nie mówił już później o żadnym innym spotkaniu, a ja myślałam jedynie o 

tym, jak się od niego uwolnić i wydostać się z tego okropnego samochodu. 

- Samochód chyba nie był okropny? 

- Nie,  ale  on  tak.  Po  co  tracimy  czas,  opowiadając  sobie  te  bzdury  -  rzuciła  cierpko, 

zdając  sobie  sprawę,  że  drażni  policjanta.  Wciąż  jednak  zbierało  się  jej  na  płacz.  Niemal 

dosłownie  czuła  ciężar,  jaki  spoczywał  na  jej  barkach,  jeszcze  bardziej  osamotniona  niż 

kiedykolwiek przedtem. - Jakie to teraz ma znaczenie? Przecież on się nie zjawił, a ja nie dając 

się uwieść zachowałam się nielojalnie... 

- Przestań! - przerwał jej ostro. 

Przestraszona Christine umilkła. Bakken zmarszczył brwi. 

- Czy  może  istnieć  jakiś  inny  powód  tego,  że  się  nie  pojawił? Czy  mógł  nabrać  jakichś 

podejrzeń?  A  może  dowiedział  się,  że  twoje  konto  bankowe  było  fikcyjne?  Posłuchaj,  w  jaki 

właściwie sposób zachowywałaś się w tej całej sprawie? 

Czuła, jak łzy napływają jej do oczu, lecz ciągle jeszcze próbowała je powstrzymywać. 

- Nie  wiem.  Starałam  się,  jak  tylko  mogłam...  Zadzwonił  telefon.  Christine  aż 

podskoczyła. 

- To na pewno Reidar Lie - powiedziała z pewną ulgą w głosie. - Miał zadzwonić. 

- Nadal się z nim widujesz? - zapytał Bakken uszczypliwie. - Spytaj go w takim razie o 

adres Harry'ego Berga. 

Po  wszystkich  wymówkach,  jakie  usłyszała  od  Bakkena,  przyjazny  głos  Reidara  wydał 

jej się wspaniały. - Cześć, Christine! Cudownie, że jesteś już w domu. Jak poszło? 

Bakken oddalił się w kierunku okna, wiedziała jednak, że z uwagą przysłuchuje się ich 

rozmowie. 

- Nie przyjechał - odpowiedziała krótko. 

Przez dłuższą chwilę Reidar nie mówił ani słowa. - To niedobrze. Przepraszam. 

Christine zaczęła domyślać się najgorszego. - Za co przepraszasz? 

- Najwyraźniej zrobiłem coś bardzo głupiego. Pojechałem do niego wczoraj wieczorem. 

Sama rozumiesz, twoja opowieść tak mną wstrząsnęła, że musiałem go przyprzeć do muru. 

- Och, Reidarze! - zawołała zrozpaczona. - Jak mogłeś? 

- Oczywiście zaprzeczył, jakoby znał jakąś Ellen i zdenerwował się  co najmniej tak jak 

ja.  W  końcu  wyrzucił  mnie  za  drzwi,  więc  nasza  znajomość  jest  już  skończoną.  Chodziło  mi 

background image

tylko o ciebie, Christine... 

- Poczekaj chwileczkę, Reidarze. Muszę tylko zajrzeć do matki - skłamała. 

Zakryła dłonią słuchawkę i odwróciła się do Bakkena. 

- To on spłoszył zwierzynę - szepnęła. - To nie ja, to on wystraszył Harry'ego Berga. Nie 

miał złych intencji, ale... 

- Co za idiota! - wybuchnął Bakken. - Jak to się stało? 

Christine słowo po słowie powtórzyła mu rozmowę z Reidarem. Wyraz twarzy Bakkena 

stawał się coraz bardziej ponury. 

- Czy mogę z nim porozmawiać? 

Był  to  właściwie  rozkaz,  a  nie  pytanie.  Zanim  zdążyła  zaprotestować,  wyrwał  jej 

słuchawkę.  To,  co  później  powiedział,  stanowiło  najostrzejszą  naganę,  jaką  słyszała  w  życiu. 

Bakkenowi twarz wprost zbielała ze złości. Cała sympatia Christine była po stronie Reidara. 

To oczywiste, że w ten sposób Bakken ujawnia jej współpracę z policją. Żałowała trochę, 

ż

e  okłamała  Reidara.  Jednocześnie  miała  nadzieję,  że  zrozumie,  iż  musiała  milczeć. 

Rozgoryczenie  i  złość  Bakkena  wyraźnie  dowodziły,  że  w  sprawie  Harry'ego  Berga  powinna 

była w ogóle trzymać język za zębami. 

- Może więc teraz rozumiesz, że z Harrym Bergiem to nie przelewki - dobiegły ją słowa 

Bakkena  skierowane  do  Reidara.  -  Powiedziałeś  mu  nawet,  że  panna  Lyngmo  zna  jego 

przeszłość.  Naraziłeś  ją  na  śmiertelne  niebezpieczeństwo,  rozumiesz?  Nie  ma  możliwości,  by 

przez okrągłą dobę pilnował jej policjant. 

Myślał tylko o tym, że przysporzyła policji pracy. Komisarz krzyczał dalej: 

- Tak, przecież Harry Berg nie wie, że w sprawę wmieszana jest policja! Myśli, że panna 

Lyngmo  prowadzi  śledztwo  na  własną  rękę  i  dlatego  będzie  łatwo  ją  dosięgnąć.  Możesz  mi 

wierzyć, że Harry Berg nie ma najmniejszych skrupułów. 

Nie  słyszała  długiej  odpowiedzi  Reidara,  ale  następne  słowa  Bakken  wyrzekł  już  nieco 

mniej agresywnym tonem: 

- Oczywiście, masz rację, że dziś mu się wymknęła, ale nie o to tu chodzi. 

Reidar  mówił  dalej.  Christine  stała  z  boku,  przyglądając  się  nieprzeniknionej  twarzy 

Bakkena.  Złapała  się  na  myśli,  że  chciałaby,  by  był  on  nieco  bardziej  ludzki.  Gdyby  darzył 

kogoś  cieplejszym  uczuciem,  stałby  się  o  wiele  lepszy,  a  jego  wybranka  byłaby  szczęśliwą 

kobietą. 

Co to za szalone pomysły? Nie mogę przecież zmieniać w człowieka każdej zimnej ryby. 

Nie jestem żadnym reformatorem świata. 

Wyglądało  na  to,  że  argumenty  Reidara  ułagodziły  Bakkena.  Rzucił  jeszcze  kilka 

background image

krótkich odpowiedzi, po czym wybuchnął ponownie: 

- Dobrze,  ale  wtedy  osobiście  będziesz  odpowiadał  za  to,  żeby  nic  się  nie  stało.  A  jeśli 

mówię nic, to mam na myśli wszystko! Rozumiesz? 

Odpowiedź  Reidara  najwyraźniej  go  uspokoiła.  Odłożył  słuchawkę,  nie  pozwalając  jej 

kontynuować rozmowy. 

- Lie zaraz tu będzie - powiedział krótko. - Zaproponował, że zabierze cię na kilka dni na 

północ. Do czasu, aż złapiemy Harry  ego  Berga, zamieszkacie w letnim domku, należącym do 

kogoś z jego rodziny. Nie będziecie tam sami, jeśli masz jakieś skrupuły natury moralnej... 

- Ale moja matka... 

- Nie  mogę  na  tak  długo  przysłać  tu  pielęgniarki  policyjnej,  ale  załatwię  dla  niej 

opiekunkę. Nic się nie bój. Reidar dał mi słowo honoru, że cię w żaden sposób nie skrzywdzi. W 

przeciwnym razie nie zgodziłbym się na jego propozycję. 

Skąd możesz wiedzieć, jak to jest, kiedy się kogoś kocha, ty stary nudziarzu, pomyślała 

lekceważąco. - Pojadę, skoro uważasz, że to konieczne - westchnęła udając obojętność. 

W  głębi  duszy  szalała  jednak  z  radości.  Reidar!  Reidar  się  nią  zaopiekuje.  Niestety 

Bakken zakłócił ten cudowny nastrój. 

- Tak, myślę, że to konieczne. W tej chwili stałaś się zagrożeniem dla Harry ego Berga. 

Nigdy  przedtem  nie  bał się  uwiedzionych  przez siebie  kobiet,  były  przecież  w  nim zakochane. 

Ty  jednak  przejrzałaś  go  na  wylot.  Musisz  przy  tym  pamiętać,  że  on  nie  wie  o  twoich 

powiązaniach  z  policją.  Myśli,  że  działasz  w  pojedynkę.  Jest  przekonany,  że  chce  go  osaczyć 

głupia kobieta, musi więc uderzyć szybko, zanim skontaktujesz się z nami. Z tego, co wiemy w 

tej chwili, wynika, że już kiedyś zamordował. Christine przeszedł zimny dreszcz. 

- A Reidar? Czy Harry Berg nie boi się również jego? 

- Możliwe  -  odpowiedział  obojętnie  komisarz  Bakken.  -  W  każdym  razie  Lie  również 

będzie bezpieczny, razem z tobą. 

Szczerze mówiąc, Christine poczuła ulgę, że może zostawić to wszystko za sobą. Razem 

z Reidarem... 

Nie można było dłużej temu zaprzeczać. Chyba się w nim zakochała. 

- Przygotuj się - powiedział Bakken. - A ja tymczasem zadzwonię. Muszę załatwić kilka 

spraw. 

- Oczywiście, dzwoń. 

Christine poszła do swojej sypialni i drżącymi rękami zaczęła się pakować. 

Jej najlepsza bluzka była brudna. Do licha! No, ale mogła przecież wziąć... No właśnie... 

Zdenerwowana,  a  zarazem  radośnie  ożywiona  biegała  w  tę  i  z  powrotem  wyjmując  kolejne 

background image

sukienki i odwieszając je znowu do szafy. Nie mogła się na nic zdecydować. 

W  końcu  jednak  znalazła  odpowiednie  ubrania.  Nagle  stanęła  zadumana,  trzymając  w 

rękach  swoją  najlepszą  koronkową  koszulę  nocną.  Błądząc  myślami  zupełnie  gdzie  indziej, 

pogładziła dłonią miękką jak jedwab tkaninę. 

Nie  mogła  już  dłużej  się  oszukiwać.  Sprawy  między  nią  a  Reidarem  rozwijały  się  w 

takim  kierunku,  że  tam  na  miejscu,  w  jego  letnim  domku,  na  nic  się  nie  zdadzą  wszelkie 

przyzwoitki. Doszła właśnie do punktu zwrotnego w swoim samotnym życiu. 

Zauważyła  to  u  Reidara  ostatnim  razem.  Widziała,  co  kryje  się  w  spojrzeniu  jego 

niebieskich  oczu.  Dlaczego  się  jeszcze  wahała?  Miała  przecież  trzydzieści  dwa  lata,  nie  była 

więc małą dziewczynką, którą trzeba chronić. Czy nie tęskniła za tym przez długie, długie lata? 

Za  tym,  by  należeć  do  jakiegoś  mężczyzny,  by  dawać  mu  miłość  i  przyjmować  od  niego  jego 

ciepło, wyznania i czułość? 

Strach, jaki ogarnął ją w tym momencie, był doprawdy niemądry. 

Chociaż  był  też  chyba  naturalny.  Im  dłużej  się  w  życiu  czeka,  tym  trudniej  przychodzi 

zrobienie  pierwszego  kroku  w  jego  nieznane,  a  zarazem  kuszące  rejony.  Tak  bardzo  przecież 

chciała  przeżyć  jedność  z  drugim  człowiekiem,  wzajemne  zaufanie  i  przynależność,  móc 

porozmawiać o wszystkim, co tak długo tłumiła w swoim sercu, o wszystkich swoich refleksjach 

i przemyśleniach na temat życia, o ludziach i o banalnych sprawach dnia codziennego. 

Reidar. Ten wspaniały, pełen chłopięcego uroku mężczyzna, który ją tak bardzo pociągał. 

Którego tak bardzo lubiła... 

Dopiero teraz Christine zdała sobie sprawę z tego, jak bezgranicznie samotna była przez 

całe  swoje  dorosłe  życie.  Nigdy  nie  pracowała  poza  domem,  nie  spotykała  kolegów,  nie  miała 

nikogo,  z  kim  mogłaby  podyskutować.  Brakło  jej  nawet  odwagi,  by  udać  się  do  biura  pomocy 

społecznej  i  poprosić  o  pomoc  finansową,  którą  mogłaby  przecież  otrzymać  jako  nigdzie  nie 

zatrudniona córka opiekująca się chorymi rodzicami. Nie wierzyła, by mogło ją tam spotkać coś 

więcej  niż  tylko  pełne  pogardy  ofuknięcie.  Wydawało  jej  się,  że  wezmą  ją  tam  za  osobę 

uchylającą  się  od  pracy  i  stwierdzą,  że  nie  będą  jej  płacić  za  bezczynne  siedzenie  w  domu. 

Christine miała o sobie bardzo niskie mniemanie, typowe dla kogoś, kto nigdy nie spotyka się z 

innymi. 

Nagle przypomniała sobie o naleśnikach w piekarniku. Rzuciła się w kierunku kuchni i 

zdążyła  wyjąć  je  jeszcze  w  dość  dobrym  stanie.  Po  odcięciu  przypalonych  brzegów  będzie 

mogła... Skupiła się na nieudanym obiedzie, myśląc z rozżaleniem tylko o tym, że matka będzie 

musiała zjeść takie przypalone danie, jakby był to w tej chwili najważniejszy problem. 

Wiedziała jednak, że nie naleśniki są istotne. Dawały jej w tej chwili jedynie pretekst do 

background image

wyrażenia  strachu,  dręczących  ją  rozterek  oraz  gniewu  na  Harry'ego  Berga  i  na  tę  pozbawioną 

wszelkich uczuć jaszczurkę, komisarza Bakkena. 

Porównała  go  już  do  tej  pory  do  wielu  najróżniejszych  zwierząt,  wszystkie  jednak  były 

równie zimne i równie nieprzystępne. 

Nieoczekiwanie usłyszała jakieś głosy dobiegające z pokoju. Czyżby to pielęgniarka? 

Niestety, to tylko matka rozmawiała z Bakkenem. Christine nie była z tego powodu zbyt 

szczęśliwa, ponieważ nie wiedziała, jak może potoczyć się ta rozmowa. 

Wyglądało  jednak  na  to,  że  wszystko  idzie  dobrze.  Głos  Bakkena  brzmiał  bardzo 

przyjaźnie. Najwyraźniej komisarz bardzo dobrze rozumiał całą sytuację i potrafił jej sprostać! 

Nie najgorzej, pomyślała Christine z uznaniem. 

Matka miała zamiar wybrać się na wycieczkę rowerową, lecz Bakken powiedział jej, że 

spodziewana  jest  zmiana  pogody  oraz  burze,  więc  zdecydowanie  doradza  jej  zmianę  planów. 

Matka zgodziła się z nim. 

Kiedy jednak zaczęli rozmawiać o Christine, o tym, jakim wspaniałym jest człowiekiem, 

dziewczyna zdecydowała, że musi im przerwać, ponieważ nie chciała słuchać takich rzeczy. 

W  tym  samym  momencie  zjawiła  się  pielęgniarka.  Christine  udzieliła  jej  wszystkich 

niezbędnych wskazówek, a następnie, najlepiej jak potrafiła, wyjaśniła matce, że musi wyjechać 

na kilka dni, nie wspominając rzecz jasna ani słowem o policji i przestępcach. 

Niedługo  potem  zjawił  się  Reidar  Lie.  Christine  odczuła  ulgę,  mając  w  pobliżu  kogoś, 

kto  przyjmie  na  siebie  choć  część  wyrzutów  Bakkena.  Wysłuchując  powtórnie  gorzkich 

wymówek komisarza na temat ich zbyt długich języków, oboje czuli się jak dwie bardzo czarne 

owce.  Siląc  się  na  wesołość,  Christine  przedstawiła  ich  sobie  nawzajem.  Bakken  jednak 

zachowywał się w stosunku do Reidara z dużą rezerwą. 

Na szczęście pielęgniarka zabrała już matkę do jej sypialni, obyło się więc bez zbędnych 

ś

wiadków. Podczas gdy Bakken jeszcze dokądś dzwonił, 

Christine udało się w przedpokoju zostać przez chwilę sam na sam z Reidarem. 

- Boisz się? - spytał Reidar cichym głosem, uśmiechając się przy tym. 

Starała się opanować drżenie dłoni. 

- Teraz  już  nie  -  odpowiedziała  nieśmiało  i  spojrzała  na  niego  płomiennym  wzrokiem. 

Lampa  wisząca  pod  sufitem  oświetliła  jego  jasne  włosy,  czyniąc  go  tak  pociągającym,  że 

Christine aż zadrżała. 

- Doprawdy,  Reidarze,  musiałeś  się  bardzo  dużo  opalać.  Twoje  włosy  są  o  wiele 

ciemniejsze w miejscach, gdzie nie dochodzi słońce. 

- To przez to oświetlenie - zaśmiał się. - W świetle dziennym nie widać żadnej różnicy. 

background image

Ale  rzeczywiście  uwielbiam  leżeć  na  zalanej  słońcem  plaży  i  często  wyjeżdżam  na  południe. 

Czuję się tam jak w domu. 

Christine poczuła się nieco przygnębiona. 

- Byłam tam tylko raz i chyba nie pojadę ponownie w najbliższych latach. 

- Moglibyśmy to jakoś załatwić. - Reidar spoważniał. - Christine, ja... 

- Tak? 

- Nie, nic takiego. 

- Ależ tak! Powiedz mi. 

Właśnie  w  tej  chwili  potrzebowała  wsparcia  duchowego,  szczególnie  w  postaci 

wypowiedzianych przez niego pięknych słów. 

Pogładził ja lekko po włosach. 

- Nie teraz. W tej chwili niech nam wystarczy, że... bardzo cię lubię. 

- To wystarczy - wyszeptała bez tchu. 

Czego się wcześniej bała? Reidar i ona należeli do siebie. 

Bakken ze swoimi cierpkimi uwagami mógł sobie iść gdzie pieprz rośnie. Miała przecież 

Reidara i czuła, że pragnie odmiany. Wybierali się do domku letniego i mieli tam zostać razem 

przez wiele dni. Wszystko mogło się tam wydarzyćWszystko! 

Ostrożnie wytarła spocone dłonie ręcznikiem. 

background image

ROZDZIAŁ VI 

Torba  Christine  została  umieszczona  w  bagażniku  samochodu  Bakkena,  po  czym 

wyruszyli  w  drogę.  Christine  siedziała  na  tylnym  siedzeniu,  przysłuchując  się,  jak  komisarz 

wypytuje Reidara o jego znajomość z Harrym Bergiem. Reidar znał adres Harry'ego. 

Nagły  przypływ  odwagi  niespodziewanie  minął.  Christine  czuła  się  teraz  jak  lekko 

podstarzała stara panna, wstępująca w swoje pierwsze łoże miłości. Miała wrażenie, jakby była 

w drodze na szafot. 

Gdy  znaleźli  się  przed  staromodnym  pensjonatem  średniej  klasy,  Reidar  zarządził 

przystanek.  Jak  na  playboya  i  uwodziciela  kobiet  w  wielkim  stylu,  Harry  Berg  mieszkał  dość 

skromnie. Chociaż z drugiej strony stanowiło to element jego wizerunku: miał przecież uchodzić 

za niezbyt zamożnego. 

Odszukali  w  końcu  jego  pokój,  który  okazał  się  rzecz  jasna  pusty.  Nie  było  tam 

centralnego  ogrzewania,  a  jedynie  piec.  Jak  przystało  na  drobiazgowego  policjanta,  Bakken 

przeszukał popiół w palenisku. 

Usmolonymi  sadzą  palcami  udało  mu  się  wyciągnąć  kawałek  koperty.  Nadal  jeszcze 

widoczne były na nim słowa: „...estante, Oslo”. 

- Czy to twoje pismo? - zwrócił się do Christine. Skinęła twierdząco głową i podała mu 

chusteczkę. Bakken podziękował automatycznie i wytarł palce. 

- Czy znasz numer rejestracyjny jego samochodu? - spytał Reidara. 

- Nie, nie miałem żadnego powodu, by go zapamiętywać - odrzekł Reidar tonem dziecka, 

które wie, że czeka je lanie. 

Bakken poruszył ustami, lecz na szczęście nie zrozumieli tego, co zamruczał pod nosem. 

Reidar zaproponował, że wypyta właścicieli pensjonatu. 

Wróciwszy po krótkim czasie, zdał im sprawę z tego, czego udało mu się dowiedzieć. 

- Właścicielka  była  jedynie  w  stanie  powiedzieć,  że  wyprowadził  się  wczorajszego 

wieczoru.  Nie  może  stwierdzić,  czy  się  bardzo  spieszył,  ponieważ  dowiedziała  się  o  jego 

wyjeździe dopiero po fakcie. 

- To  wszystko  przez  ten  twój  idiotyczny  pomysł,  by  go  przycisnąć  do  muru,  Lie  - 

stwierdził komisarz Bakken zimnym jak lód głosem. - Mogliśmy już go mieć. Ty, Christine, nie 

byłaś  wiele  lepsza.  Następnym  razem,  gdy  będziesz  chciała  sobie  ulżyć,  nieco  staranniej 

wybieraj adresata. 

Ani  Christine,  ani  Reidar  nie  mieli  nic  do  powiedzenia  na  swoją  obronę.  Dziewczyna 

background image

wspomniała już wcześniej, że czuła się opuszczona przez policję, i nie miała zamiaru wracać do 

tej sprawy. 

Z pensjonatu udali się do wypożyczalni, gdzie Reidar wynajął samochód. Wszystko było 

więc  gotowe  do  wyjazdu.  W  momencie  gdy  Christine  miała  już  wsiadać  do  wozu,  poczuła,  że 

Bakken chwyta ją za rękę. Zdziwiona odwróciła się w jego kierunku. 

Jego twarz była jeszcze bardziej bez wyrazu niż zwykle. 

- Bądź rozważna, Christine. Zastanów się zawsze, zanim zrobisz cokolwiek. 

- Przecież  tak  postępuję  -  odpowiedziała  zaskoczona.  -  Zdaję  sobie  sprawę,  że  nie 

złapaliśmy jeszcze Harry'ego Berga. 

Mogła  mu  oczywiście  obiecać  ostrożność  w  tej  sprawie,  natomiast  jeżeli  chodzi  o  jej 

ż

ycie prywatne, nie miał nic do powiedzenia. 

Wydawało się, że  Bakken chce jeszcze coś dodać, lecz w ostatniej chwili zrezygnował. 

Pożegnał  ich  przesadnie  obojętnym  ruchem  ręki,  po  czym  odjechał  w  kierunku  komisariatu,  a 

Reidar i Christine ruszyli w stronę wyjazdu z miasta. 

Był  to  jeden  z  tych  deszczowych  wieczorów,  gdy  wszystko  odbija  się  w  mokrym 

asfalcie,  a  krople  tłuką  o  szybę  samochodu.  Christine  siedziała  jak  na  szpilkach,  zaciskając 

nerwowo  dłonie  na  kolanach.  Z  chwilą  gdy  znalazła  się  sam  na  sam  ze  swoim  uwielbianym 

Reidarem, straciła wszelką pewność siebie. 

Zdążyła już dawno zapomnieć o Harrym Bergu i w tej chwili dręczyły ją tylko problemy 

natury osobistej. 

W  jaki  sposób  sobie  z  tym  wszystkim  poradzi?  Przecież  żaden  mężczyzna  nigdy  jej 

nawet nie pocałował. Chociaż tak, w wieku dziesięciu czy dwunastu lat była kiedyś na szkolnej 

zabawie.  Bawili  się  wtedy  w  chowanego  i  jeden  z  chłopców  pocałował  ją  ukradkiem.  Nie 

pamiętała zbyt dokładnie, ale ten pocałunek nie wywarł na niej większego wrażenia. 

Od tamtej pory była zawsze przywiązana do domu. 

Co  za  straszne  słowa:  przywiązana  do  domu.  Kochała  przecież  oboje  rodziców.  To  nie 

ich wina, że dosięgnął ich zły los. 

Wycieczka  do  Hiszpanii?  Czy  nie  wiązała  z  nią  ukrytych  nadziei  i  tęsknot?  Musiała 

szczerze  przyznać,  że  chyba  tak.  Jednakże  mężczyźni,  jakich  się  spotyka  przy  tego  rodzaju 

okazjach,  rzadko  należą  do  właściwej  kategorii.  Po  pierwsze,  zawsze  jest  tam  więcej  kobiet, 

które zaciekle walczą o nielicznych mężczyzn. Po drugie, ci ostatni doskonale zdają sobie z tego 

sprawę i wykorzystują to. Niejednokrotnie są to żonaci panowie na urlopie bez żony i dzieci. Z 

kolei ci nieżonaci traktują romanse jak sport i korzystając z okazji zmieniają kobiety co wieczór. 

Natomiast  spokojni  i  przystojni  trzymają  się  z  reguły  na  uboczu,  chodzą  na  długie  samotne 

background image

spacery plażą, zbierają muszle lub przesiadują samotnie na swoich balkonach. 

Nie  można  oczywiście  zapomnieć  o  pani  Melander,  z  którą  zupełnie  przypadkowo 

przyszło  jej  dzielić  pokój.  Pani  Melander  gadała  bez  przerwy  i  wyciągała  Christine  do 

niezliczonych nudnych nocnych klubów. Najczęściej trafiała tam na nieodpowiednich mężczyzn 

i wracała do pokoju dopiero nad ranem, robiąc Christine wyrzuty, że nie chciała wziąć udziału w 

zabawie lub że nie podobali się jej partnerzy, jakich znajdowała dla nich obu. 

Była  to  bardzo  nieprzyjemna  wycieczka.  Ani  przez  chwilę  nie  udało  się  Christine 

samotnie  pospacerować,  by  poznać  i  nacieszyć  się  tamtejszym  nieznanym  i  fascynującym 

otoczeniem.  Mężczyźni?  Nie  zaprzątała  sobie  nimi  głowy  nawet  przez  dziesiątą  część 

spędzonego tam czasu. Bardziej przemawiał do niej egzotyczny kraj i jego mieszkańcy. Niestety, 

nieustanna gadanina pani Melander stała się murem nie do pokonania. 

Christine  aż  podskoczyła,  gdy  w  pewnym  momencie  Reidar  przerwał  ciszę  panującą  w 

samochodzie. Na mijanej właśnie tablicy odczytała, że są już w Veitvedt. 

- Jedzie za nami jakieś czerwone auto.  Odwróciła się szybko, ale dostrzegła tylko długi 

rząd rozmazanych świateł. 

- Trzeci wóz za nami - powiedział Reidar. - Jest tam już od dłuższego czasu. 

- Czy sądzisz...? 

- Nie,  to  nieprawdopodobne.  Skąd  miałby  wiedzieć,  gdzie  jesteśmy?  Nie  bój  się,  moja 

droga, w Oslo jest mnóstwo czerwonych samochodów... 

Reidar,  pragnąc  dodać  Christine  otuchy,  położył  dłoń  na  jej  dłoni.  Christine  pomyślała, 

ż

e Harry 

Berg  mógł  czekać  w  pobliżu  pensjonatu,  pojechać  za  nimi  do  wypożyczalni 

samochodów, a następnie śledzić ich w drodze za miasto. 

Nie  była  to  przyjemna  myśl.  Dłoń  Reidara  nie  mogła  tu  nic  pomóc.  Niestety  nie  był 

komisarzem  policji.  W  tym  momencie  Christine  wolałaby,  żeby  siedział  obok  niej  raczej  ten 

chłodny Bakken. 

Co  za  głupie  myśli!  Miała  przecież  przy  sobie  pełnego  serdeczności  Reidara,  który 

poprosił o to, by mógł ją chronić. I który... ją kochał! 

Wydawało  jej  się  bowiem,  że  tak  jest  naprawdę.  Ta  myśl  była  o  wiele  bardziej 

pocieszająca. 

- Widzisz go jeszcze? - spytała Christine, kiedy zjeżdżali z pasma wzniesień Glerrerasen. 

Reidar rzucił krótkie spojrzenie w lusterko wsteczne. 

- Przyczepił się do nas jak rzep. Chyba trochę przyspieszę. 

Christine  odwróciła  się  i  w  świetle  przydrożnej  latarni  dostrzegła  czerwony  odblask  na 

background image

karoserii jadącego tuż za nimi samochodu. 

- Nie znam się zbyt dobrze na samochodach - powiedziała w zamyśleniu - ale wydaje mi 

się, że ten rzeczywiście przypomina samochód Harry'ego. 

- To  ten  sam  model  -  stwierdził  Reidar,  po  czym  wcisnął  mocniej  pedał  gazu.  Wóz 

skoczył do przodu, rozpryskując kałuże wody na mokrym asfalcie. 

W  normalnych  warunkach  nie  lubiła  szybkiej  jazdy,  lecz  teraz  pragnęła  jedynie  zgubić 

ten czerwony samochód. Rozsądek mówił jej, że to nie mógł być wóz Harry ego Berga, jednakże 

nie dało się zaprzeczyć, że ktokolwiek jechał za nimi, nie spuszczał z nich oka. 

W  zalegających  ciemnościach  przemknęli  przez  Nittedal.  Christine  nie  mogła  pojąć,  w 

jaki  sposób  Reidar  mógł  jechać  tak  szybko  przy  tak  słabej  widoczności. Na  szczęście  ruch  był 

dość mały i z naprzeciwka nadjeżdżało niewiele aut. 

Po pewnym czasie za nimi jechał już tylko jeden samochód, ciągle ten sam. Został jednak 

nieco w tyle... 

- To  chyba  dość  często  spotykana  marka  -  odezwała  się  Christine  drżącym  głosem.  - 

Chodzi mi o ten czerwony wóz. 

- Jasne - potwierdził Reidar z przesadnym ożywieniem. - Nic się nie bój. 

Przez  chwilę  jechali  w  milczeniu.  Puls  i  oddech  Christine  stały  się  nienaturalnie 

przyspieszone, nie chciała jednak okazywać Reidarowi swojego strachu. Zupełnie zapomniała o 

rodzących się między nimi uczuciach i o tym, co ją czekało na miejscu. Opanował ją lęk przed 

bez wątpienia rozgniewanym, a być może nawet żądnym krwi Harrym Bergiem. 

Zabudowa  wzdłuż  drogi  stawała  się  coraz  rzadsza.  Wjeżdżali  na  porośnięte  lasami 

wzniesienia. W końcu Christine nie wytrzymała napięcia. 

- Daleko jeszcze? - spytała najspokojniej jak potrafiła. 

- Nie. Niedługo będziemy na miejscu. Nie jest to właściwie domek letni w pełnym tego 

słowa  znaczeniu.  Raczej  stare  gospodarstwo.  Należy  do  moich  krewnych,  którzy  przenieśli  się 

do Oslo ze względu na to, że dom leży na odludziu. Spędzają tu tylko urlopy. Za tym zakrętem 

zaczyna się droga dojazdowa, przygotuj się! 

Christine  nie  wiedziała  co  prawda,  do  czego  ma  się  przygotować,  ale  skinęła  głową, 

zacisnęła zęby i wcisnęła stopą wyimaginowany pedał hamulca znany tym wszystkim kobietom, 

które jeżdżą samochodami jedynie w charakterze pasażerek. 

Reidar wszedł w zakręt z prędkością dziewięćdziesięciu kilometrów na godzinę. Tak jej 

się  przynajmniej  wydawało,  bo  nie  miała  odwagi  spojrzeć  na  prędkościomierz.  Wjechali  na 

boczną  leśną  drogę.  Reidar  przyhamował  gwałtownie  i  zgasił  wszystkie  światła.  Christine 

próbowała  pozbierać  się  po  tym,  jak  najpierw  została  rzucona  w  lewo,  a  następnie  w  kierunku 

background image

przedniej  szyby.  Pasy  bezpieczeństwa  przytrzymały  ją  z  taką  siłą,  że  aż  krzyknęła  z  bólu. 

Wrzynały się w jej ramię, oznaczało to jednak na szczęście, że działają. Zawsze zastanawiała się, 

czy  rzeczywiście  zdają  egzamin  w  niebezpiecznej  sytuacji.  Dzięki  swojemu  bolesnemu 

doświadczeniu przekonała się teraz, że w istocie tak było. 

Obejrzeli się za siebie, starając się przeniknąć wzrokiem jesienne ciemności. 

Po głównej drodze, z której właśnie zjechali, przemknął samochód, rozpryskując kałuże. 

- To  on!  -  zawołał  Reidar.  -  Nawet  nie  zwolnił.  -  Wspaniale!  -  odetchnęła  z  ulgą 

Christine. Udało nam się go zmylić. 

Próbowała  się  poczuć  jak  słaba,  bezbronna  kobieta  znajdująca  się  pod  opieką  silnego 

mężczyzny. Niestety, nie bardzo jej się to udawało. Mimo to tęskniła za choćby jednym słowem 

miłości albo innym dowodem czułości ze strony Reidara. 

Mój  Boże!  pomyślała  z  przerażeniem.  Muszę  być  niesamowicie  spragniona  pieszczot  i 

męskiego  towarzystwa.  A  może  potrzebuję  tylko  zrozumienia,  poczucia  wspólnoty?  Chociaż 

właściwie to na jedno wychodzi. 

Nagle Reidar zatrzymał samochód, choć nie było widać żadnego domu. 

- No to jesteśmy na miejscu! 

Wytężyła  wzrok,  by  zobaczyć  coś  w  nieprzeniknionych  ciemnościach  i  rzęsistym 

deszczu. W końcu udało jej się dostrzec ścianę domu z połyskującymi ponuro szybami okien. 

- Najlepiej  będzie,  jeśli  jak  najszybciej  przedostaniemy  się  do  środka  -  powiedział, 

otwierając drzwiczki. 

Zimny  wiatr  uderzył  deszczem  w  twarz  Christine.  Pochyliła  się  do  przodu  i  wbiegła 

pospiesznie  na  werandę.  Noc  w  sam  raz  na  morderstwo,  przeleciało  jej  przez  głowę.  Szybko 

jednak oddaliła od siebie tę niemądrą myśl. 

Ponownie złapała się na tym, że tęskni za chłodną rzeczowością Bakkena. Gdyby był w 

pobliżu, czułaby się przynajmniej bezpieczna. Reidar także, ponieważ pomimo całego swojego 

uroku był prawie tak samo bezradny jak ona. 

Chyba jednak oceniła go niesprawiedliwie. Trudno przecież przewidzieć, jak zachowałby 

się  w  sytuacji  krytycznej.  Nawet  bezmyślny  człowiek  mógł  w  obliczu  niebezpieczeństwa 

wykazać się niespodziewaną energią i rozsądkiem. 

Z  drugiej  strony  nie  mogło  już  chyba  być  mowy  o  jakimkolwiek  zagrożeniu.  Udało  im 

się  zgubić  Harry'ego  Berga.  Byli  tu  bezpieczni,  mimo  że  dom  nie  wyglądał  szczególnie 

zachęcająco. 

W dużym budynku najwyraźniej nie było żywej duszy. We wszystkich pomieszczeniach 

panowała  ciemność,  a  po  wejściu  do  środka  wprost  czuło  się  atmosferę  nie  zamieszkanego 

background image

domostwa. 

Na  szczęście  oświetlenie  elektryczne  działało,  więc  Christine  mogła  rozejrzeć  się  po 

pokojach. 

- Przecież  tu  nikogo  nie  ma!  -  zawołała  do  Reidara.  -  Czy  nie  miało  tu  być  twoich 

krewnych? 

Jej głos zabrzmiał głucho w ogromnym domu, odbijając się echem o ściany. 

- Pewnie wrócili do miasta z powodu pogody dobiegł z salonu jego głos. 

Musieli  w  takim  razie  wyjechać  dawno,  pomyślała,  lecz  nie  chcąc  wyglądać  na 

niezadowoloną, nie powiedziała ani słowa. 

- Czy możesz podać mi zapałki? - odezwał się Reidar, gdy weszła do salonu. - Są tam, w 

prawej zewnętrznej kieszeni nesesera. Muszę rozpalić ogień. 

Zanim udało jej się znaleźć zapałki, Christine zmarnowała kilka minut, szukając najpierw 

w  niewłaściwej  kieszeni,  w  której  był  tylko  tytoń,  plaster,  woda  utleniona,  maść  gojąca  oraz 

przybory toaletowe. 

Gdy  w  końcu  Reidar  rozpalił  ogień  w  kominku,  wszystko  wydało  się  mniej  straszne. 

Podszedł do niej od tyłu i delikatnie pogładził ją po włosach. Christine zadrżała. 

- Nie, nie, nic nie szkodzi... 

Bez  słowa  odwrócił  ją  twarzą  do  siebie.  Otoczył  ją  ramionami  i  przyciągnął  do  siebie. 

Zrobił to bardzo delikatnie, bez cienia natarczywości. W końcu zamarł w bezruchu, trzymając ją 

w objęciach tak, jakby chciał przelać na nią swój spokój. 

A  więc  mimo  wszystko  nie  myliła  się.  Reidar  miał  w  sobie  tę  ukrytą,  wywołującą 

poczucie bezpieczeństwa siłę. Jedynie przy patrzącym na wszystkich z góry Bakkenie wydawał 

się taki niedojrzały. 

- Christine, wiesz o tym, że żywię do ciebie pewne uczucia, prawda? - wyszeptał, biorąc 

jej twarz w swoje dłonie. 

Nie  była  w  stanie  spotkać  jego  wzroku,  gdyż  przed  oczami  przelatywały  jej  barwne 

plamy,  a  serce  biło  jak  oszalałe  z  radości.  Nie  mogła  nawet  nic  odpowiedzieć.  Spróbowała  się 

odwrócić, lecz Reidar przytrzymał ją przy sobie. 

- Myślę,  że  wiesz  o  tym.  I  wydaje  mi  się,  że  ja  również  wiem  o  twoich  uczuciach  do 

mnie. Christine skinęła głową, spuszczając wzrok i czerwieniąc się na twarzy. 

- Zachowujesz się jak szesnastolatka - roześmiał się czule. - To bardzo wzruszające. Będę 

się o ciebie troszczyć. 

Nic nie mogła odpowiedzieć na te słowa. Być może zrozumiał, jak trudne dla niej było to 

wszystko, bo puścił ją, rezygnując z pocałunku. Fakt, że postanowił poczekać, dobrze świadczył 

background image

o jego takcie. Christine nie była w tej chwili przygotowana na więcej. 

- Może pójdziemy do kuchni i spróbujemy znaleźć coś do jedzenia? - powiedział tonem, 

pełnym zrozumienia. 

- Tak  -  próbowała  odpowiedzieć  Christine,  ale  z  gardła  wydobył  jej  się  tylko 

zachrypnięty szept. Pół godziny później, około północy, gdy siedzieli przy kuchennym stole przy 

skromnej kolacji i przywiezionej butelce wina, Reidar uniósł nagle głowę. 

- Ciii! Czy to nie samochód? 

Christine  zaczęła  intensywnie  nasłuchiwać,  ale  nie  usłyszała  nic  poza  nieustającym 

stukaniem deszczu o szyby. 

- Nie, nic nie słyszę. 

Reidar  siedział  jeszcze  przez  chwilę  bez  ruchu  nastawiając  uszu,  po  czym  wyraźnie  się 

uspokoił. 

- Nie,  chyba  jest  cicho.  Mógłbym  jednak  przysiąc,  że  słyszałem  odgłos  silnika  jakiegoś 

samochodu. 

- Czy to takie nieprawdopodobne? Są tu chyba w pobliżu jakieś drogi. 

- Nie, nie ma. Mówiłem ci przecież, że dom leży na odludziu. Jeżeli słychać samochód, 

to znaczy, że zmierza tutaj. 

- Myślisz, że mógł odkryć ślady naszego wozu przy wjeździe na leśną drogę? - spytała z 

obawą. 

- Hmm - odezwał się Reidar po dłuższej chwili mógł się zorientować, że nie jedziemy już 

przed nim. Jeśli zawrócił i dobrze poszukał, to mógł znaleźć ślady. 

- Och, Reidarze, przerażasz mnie! 

- Christine,  zapominasz,  że  jesteś  tu  ze  mną.  Było  to  bardzo  ładnie  powiedziane.  Nie 

mogła  powstrzymać  się,  by  nie  pochylić  się  ku  niemu  nad  stołem  i  nie  pogłaskać  go  z 

wdzięcznością  po  policzku.  Pomyślała,  że  może  to  zrobić,  szczególnie  po  tym,  jak  wspaniale 

zachował  się  przed  chwilą.  Policzek  Reidara  był  bardzo  szorstki  w  dotyku  -  tak  jak  wielu 

ciemnowłosych mężczyzn musiał się najwyraźniej często golić. Również i ten fakt świadczył o 

tym,  że  jego  włosy  musiały  mocno  zjaśnieć  od  południowego  słońca.  Słońce  południa!  Mówił 

przecież  coś  na  temat  wspólnej  podróży  na  południe.  Tak,  dał  jej  coś  takiego  do  zrozumienia. 

Czy odważy się w to uwierzyć? Nie, nie ona! Ona nie może zostawić swojej matki samej. No i 

ten tydzień w Hiszpanii był taki beznadziejny... 

Tęsknota za słońcem była u Reidara cechą równie uderzającą, jak jego czarujące, ledwie 

zauważalne jąkanie się. 

Ujął  jej  dłoń,  po  czym  wstał  i  pociągnął  ją  za  sobą.  -  Christine...  Jak  mam  ci  to 

background image

powiedzieć? Ja... ja bardzo cię polubiłem! 

Christine oniemiała. Nie mogła wydusić z siebie ani słowa. 

- Posłuchaj,  Christine...  to  jest  coś  więcej.  Nie  wiem,  czy  zdobędę  się  już  teraz  na 

odwagę, by ci powiedzieć, że... że ja... cię kocham. Czy nie uważasz, że to trochę zbyt nachalne? 

Pomocy! Co się mówi w takiej sytuacji? 

- Najdroższy Reidarze. Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć... 

- Wiem  -  przerwał  jej.  -  Jesteś  jedną  z  tych  rzadkich,  nieśmiałych  kobiet,  których  się 

obecnie nie spotyka. Christine, ja... 

Reidar  nie  mógł  już  opanować  uczuć.  Przyciągnął  Christine  do  siebie  i  pocałował  ją. 

Reidar  ją  pocałował!  Christine  aż  zakręciło  się  w  głowie  z  zaskoczenia.  Była  oszołomiona 

szczęściem.  Czy  to  na  pewno  szczęście?  A  może  niepewność?  Ach,  gdyby  tylko  wiedziała... 

Gdyby  tylko  wiedziała,  jak  ma  się  zachować.  Czy  powinna  zachować  rezerwę,  czy  może 

otwarcie i bez zahamowań okazać mu swoje oddanie? 

Mieć trzydzieści dwa lata i nie wiedzieć, jak się zachować! I tylko czuć się niezręcznie, 

bezradnie  i  głupio,  jak  podstarzała  panna,  jak  przedmiot,  który  ktoś  znalazł  na  śmietniku  i 

podniósł z litości. 

Oczy  Reidara  promieniowały  jednak  szczerością,  odbijała  się  w  nich  namiętność. 

Christine załkała cicho. 

- Kochana Christine! Śniłem o tobie ostatnio nawet w dzień. Powiedz, że i ty choć trochę 

mnie lubisz! - Ależ tak, Reidarze - przełknęła ślinę. - Bardzo cię lubię. 

- Czy mnie kochasz? 

- Nie  wiem.  Jeszcze  nie.  Nie  utrudniaj  mi  wszystkiego.  Daj  mi  czas,  Reidarze,  jestem 

taka niedoświadczona. 

- Moja mała Christine! - ,Jego wzrok był pełen łagodności i czułości. - Wybacz mi, jesteś 

taka  wzruszająca  w  twojej  niewinności.  Chodźmy  poszukać  jakichś  miejsc  do  spania.  Wiesz 

przecież, że nie chcę się narzucać. 

Koszula nocna. Mam w torbie moją piękną, koronkową koszulę nocną, którą dawno temu 

dostałam  od  ojca.  „Niech  to  będzie  twoja  koszula  na  noc  poślubną”,  powiedział  w  owo  Boże 

Narodzenie. 

Nie było mu dane doczekać jej ślubu. Koszula nocna nie była nigdy używana. Czekała od 

piętnastu lat. 

Dlaczego właściwie zabrała ją z sobą tym razem? O czym myślała? 

Razem obeszli cały dom w poszukiwaniu miejsca do spania. Reidar wybrał jeden z pokoi 

na  piętrze.  Najwyraźniej  była  to  sypialnia  pana  domu.  Christine  znalazła  dla  siebie  niewielki 

background image

pokoik z łóżkiem. 

Gdy  znaleźli  się  przed  jej  drzwiami,  Reidar  ponownie  wziął  ją  w  ramiona.  Jego 

pocałunki, najpierw ostrożne, stawały się coraz bardziej namiętne. 

- Christine - wyszeptał gorączkowo. - Christine, czy muszę spać w tej ponurej sypialni? 

Łóżko w twoim pokoju jest wystarczająco szerokie dla nas obojga. 

Niepewnym i niezdecydowanym ruchem Christine spróbowała się uwolnić. 

- Nie wiem, czy... 

- Wiesz,  że  cię  kocham.  Pragnę  tylko  twojego  dobra.  Ale  zrozum,  przez  ostatnie  lata 

byłem  taki  samotny,  zupełnie  tak  jak  ty.  Będę  bardzo  delikatny.  Nie  chcę  cię  skrzywdzić.  Nie 

zrobię nic, czego sama nie pragniesz... 

Christine milczała. 

- Potrzebuję  twojej  bliskości,  muszę  być  przy  tobie,  Christine  -  powiedział  błagalnie.  - 

Otacza mnie zewsząd straszny chłód. 

Skinęła lekko głową, mając poczucie czegoś nieuniknionego, czegoś, co ją przyciągało, a 

jednocześnie odpychało, lecz przed czym nie można było uciec. 

Stara  panna,  pomyślała.  Stara  panna.  Dziewczyny  o  połowę  młodsze  od  ciebie  mają  to 

już za sobą, a ty rozpaczliwie chronisz tę swoją cnotę. 

- Możesz spać u mnie - wyjąkała. 

- Dziękuję,  ukochana  -  powiedział,  ponownie  ujmując  jej  twarz  w  dłonie.  -  Jestem  taki 

szczęśliwy. Nie zrobię nic wbrew twojej woli, wiesz o tym przecież. 

- Wiem - wykrztusiła z trudem. 

- No to idź i przygotuj się do spania. Wejdź do łóżka, za chwilę przyjdę do ciebie. 

Christine ponownie skinęła głową bez słowa. Patrzyła za nim, jak idzie na dół schodami, 

i czuła się bardziej bezradna niż kiedykolwiek. 

„Nie zrobię nic wbrew twojej woli”. Ale jaka była jej wola? 

background image

ROZDZIAŁ VII 

Myśl o rym, by położyć się w obcym łóżku w zupełnie nieznanym domu, nie wydała się 

Christine szczególnie miła. Była co prawda zmęczona do tego stopnia, że mogłaby natychmiast 

zasnąć,  ale  łóżko  nie  wyglądało  zachęcająco  -  stara  kołdra  bez  powłoczki,  poduszka  bez 

poszewki, a wszystko to na gołym materacu. 

Postanowiła użyć koca i poduszki zabranych z samochodu. 

Słanie  łóżka  szło  jej  powoli  i  opornie.  Nagle  przyłapała  się  na  rym,  że  trzyma  w  ręku 

swoją koszulę nocną, gładząc ją w zamyśleniu dłonią. 

W zamyśleniu? Nie miała już siły, by skupić myśli na czymkolwiek. Bezradnie opadła na 

brzeg łóżka i przez dłuższy czas siedziała tam, zaciskając dłonie na zimnej metalowej ramie. Nie 

zdjęła  jeszcze  z  siebie  ani  jednej  części  garderoby.  Leżąca  obok  koszula  nocna  wydawała  się 

równie nie na miejscu jak... Jedynym porównaniem, jakie przychodziło jej do głowy, był krzyk. 

Myśli przelatywały jedna za drugą jak spłoszone motyle. 

Reidar. Wymarzony mężczyzna, jakiego spotyka się może raz w życiu, a i wtedy jest już 

na ogół zajęty. Reidar był wolny, należał do niej i chciał ją mieć. 

A ona siedziała tu jak wariatka, śmiertelnie przerażona. Nie, nie przerażona. Niepewna. 

Było jeszcze za wcześnie, wszystko stało się zbyt szybko. Chyba nie pogniewa się na nią, jeśli 

będzie  chciała  to  odwlec?  Nie  chodziło  o  to,  że  go  nie  lubi,  lecz  po  prostu  w  tej  chwili  nie 

dojrzała jeszcze do tego, by spać z mężczyzną, by dzielić z nim łóżko... 

Jeszcze nie dojrzała? Trzydzieści dwa lata! 

Czekała  na  to  przez  tyle  długich  samotnych  nocy,  a  teraz  nagle  okazuje  się,  że  nie 

dojrzała do tego! Przecież tak bardzo chciała, nie mogła się tylko zdecydować. 

Tchórz!  Wszystko  w  niej  stawiało  opór.  Myśl  o  tym,  by  pójść  z  Reidarem  do  łóżka, 

wydawała  jej  się  w  tej  chwili  obca.  Nie  wiedziała,  co  ma  powiedzieć  i  jak  się  zachować. 

Dręczyła ją obawa, że będzie się czuła niezdarna, brzydka, stara, niedoświadczona, głupia i... 

Skończ z tym, Christine! Skończ z tymi kompleksami. Rozbierz się jak dorosła osoba i 

zachowuj się naturalnie! Co masz do stracenia? 

Kolejne pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt samotnych lat, wypełnionych marzeniami i pełnym 

goryczy  żalem,  że  nie  wykorzystałaś  swojej  szansy.  Nie  wiadomo  przecież,  co  powie  Reidar, 

jeśli nie będziesz chciała pójść z nim do łóżka. Być może zostawi cię jak beznadziejną, nudną i 

pruderyjną idiotkę. 

Niepewnie  podniosła  dłonie,  by  rozpiąć  kołnierzyk,  po  czym  znów  je  opuściła,  siedząc 

background image

niby w transie i patrząc przed siebie bezradnie. 

W tym momencie z dołu rozległo się wołanie Reidara. Nie wołał jednak: „Czy mogę już 

przyjść na górę?”, lecz: „Christine! Zejdź tu na dół!” Jego głos był cichy i stłumiony. 

Christine wstała i zeszła do niego. 

- Nic się nie denerwuj, Christine - powiedział, chwytając ją za ręce. - Ale...? Jeszcze się 

nie przebrałaś? -dodał, marszcząc czoło. 

- Nie, ja... ja... 

Zamilkła zakłopotana i utkwiła wzrok w podłodze. 

- O czym chciałeś mi powiedzieć, Reidarze? 

- No  tak,  oczywiście!  -  przypomniał  sobie.  -  Christine,  to  nic  takiego,  ale  musiałem 

zawołać cię tu na dół, żebyś nie była tam sama. Wydaje mi się, że ktoś jest w domu... 

- Skąd wiesz? - Christine przeniknął zimy dreszcz strachu. 

- Czy to ty schodziłaś po coś do piwnicy? 

- Do piwnicy? Nie. Nie wiem nawet, gdzie jest, więc nie mogłam tam być. 

- Ja też nie, ale popatrz tylko tutaj! 

Pokazał  jej  drzwi  prowadzące  do  piwnicy.  Na  schodach  widoczne  były  ślady  mokrych 

butów, które na niższych stopniach stawały się coraz słabsze, aż w końcu znikały. 

- Ten samochód, który słyszałeś - wyszeptała. - Tak. 

- Jak mógł się tu dostać? Czy zszedł z powrotem do piwnicy? A może jest na strychu? 

- Nie  mam  pojęcia.  W  każdym  razie  to  dobrze,  że  nie  zdążyłaś  się  jeszcze  rozebrać. 

Mieliśmy szczęście. 

Christine całkowicie się z nim zgadzała. Ucieczka w nocnej koszuli? Sytuacja i bez tego 

była wystarczająco poważna. 

- Ciekawe, czy telefon działa - powiedział ściszonym głosem Reidar. W jego głosie było 

słychać obawę. 

- Mam spróbować zadzwonić do Bakkena? - Tak, zrób to. Znasz jego numer? 

- Nie, ale w pokoju obok widziałam książkę telefoniczną Oslo. 

Przeszli szybko do pokoju z telefonem, rzucając pełne strachu spojrzenia na pogrążone w 

ciemnościach  kąty  hallu.  Trzymali  się  razem.  Żadne  z  nich  nie  miało  odwagi  oddalić  się  od 

drugiego. 

Nazwisko komisarza Johna Bakkena figurowało w książce telefonicznej. Christine drżącą 

ręką podniosła słuchawkę. A jeśli telefon został odłączony? 

Przez kilka pełnych zdenerwowania sekund ze słuchawki nie dobiegał żaden dźwięk, lecz 

w końcu rozległ się znajomy sygnał wolnej linii. Nadal trzęsąc się ze strachu Christine wykręciła 

background image

numer Bakkena. Żeby tylko był w domu! 

Dały  się  słyszeć  irytująco  rytmiczne  sygnały  dzwoniącego  na  drugim  końcu  linii 

telefonu. 

- Może  jest  w  komisariacie  -  szepnęła  do  Reidara,  lecz  w  tym  momencie  ktoś  podniósł 

słuchawkę.  Przez  pełną  napięcia  sekundę  Christine  spodziewała  się  usłyszeć  głos  jego  żony. 

Myśl o tym, że mógł być żonaty, napawała ją niemiłym uczuciem. 

Dobiegł  ją  jednak  zaspany  głos  Bakkena.  Nigdy  wcześniej  by  nie  pomyślała,  że  będzie 

tęsknić za tym, by usłyszeć jego głos. 

- Mówi Christine Lyngmo - powiedziała cicho. Jechał za nami czerwony  samochód, ale 

udało nam się go zgubić, skręcając na boczną drogę prowadzącą do domu... 

- Gdzie jest ten dom? - spytał krótko Bakken. 

Z pomocą Reidara wyjaśniła mu najlepiej, jak potrafiła. 

- Jakiś  czas  temu  Reidar  słyszał  odgłos  nadjeżdżającego  samochodu,  a  na  schodach  do 

piwnicy pojawiły się ślady butów. Mokre ślady.  Ktoś tu musi być i jesteśmy przekonani, że to 

Harry Berg. Czy możesz do nas przyjechać? 

W słuchawce zapadła cisza. 

- Proszę - powiedziała Christine błagalnym tonem. 

W  tym  momencie  Reidar  dał  jej  znak,  że  słyszy  jakieś  odgłosy  dobiegające  z  góry,  i 

zaczął  skradać  się  na  piętro.  I  pomyśleć,  że  przed  chwilą  była  tam  sama!  Całe  szczęście,  że 

odkrył te ślady na schodach. 

-  Czy  możesz  przyjechać,  komisarzu  Bakken?  -  spytała  ponownie.  -  Boję  się.  To 

wszystko  przyprawia  mnie  o  obłęd.  Potrzebuję  poczucia  bezpieczeństwa,  jakie  może  zapewnić 

obecność policjanta. Wiem, że jest środek nocy, ale... 

- Czy nie był natarczywy? - Kto? Harry Berg? 

- Nie, ten drugi. Lie... 

- Nie, właściwie nie, ale... Nie wiem, jak sobie z tym poradzić! Proszę, przyjedź tu! 

W końcu usłyszała upragnioną odpowiedź. 

- Posłuchaj mnie, Christine. Nie macie się czego bać. Jeśli ktoś jest w tym domu, to nie 

Harry  Berg.  Znaleźliśmy  go.  Jego  samochód  zjechał  z  szosy  i  wpadł  do  głębokiego  wąwozu 

kilka  kilometrów  na  północ  od  Oslo  prawdopodobnie  wczoraj  wieczorem.  Mógłby  tam  leżeć 

długo,  gdyby  nie  fakt,  że  pewien  człowiek  przechodzący  drugą  stroną  wąwozu  dostrzegł 

odbijające się od samochodu promienie słońca. On tam był... 

- Czy... nie żyje? - Tak. 

- Och - powiedziała bezbarwnym głosem. 

background image

- Nie  ma  żadnych  wątpliwości,  że  to  on.  Pamiętasz,  mamy  przecież  jego  zdjęcia. 

Najprawdopodobniej  zbyt  pospiesznie  chciał  uciec  z  Oslo  po  tym,  jak  Lie  go  zdemaskował. 

Możesz być zupełnie spokojna. Harty Berg nie popełni już żadnego przestępstwa. 

- Przyjedziesz? 

- Nie - zawahał się - nie widzę powodu. Na pewno sami sobie poradzicie z tym intruzem. 

Prawdopodobnie to jakiś włóczęga szukający schronienia przed deszczem. 

- Oczywiście - zaśmiała się nerwowo. - Ale sam rozumiesz, krewni Reidara wyjechali i... 

- Czy to znaczy, że jesteście tam sami? 

- Tak. Nie wiem, co mam robić. Jestem niepewna i boję się. 

- Christine Lyngmo - jego głos stał się ostrzejszy - policja nie miesza się w takie sprawy. 

Z tego, co mówisz, wynika zresztą, że Reidar Lie jest wspaniałym i przyzwoitym człowiekiem. 

Niczym się nie denerwuj. Do widzenia! 

Powolnym  ruchem  odłożyła  słuchawkę.  Najróżniejsze  myśli  bezładnie  zaczęły  się  jej 

kłębić w głowie, lecz po chwili mózg zaczął znów normalnie pracować. 

Czerwony samochód... A więc wydawało się im tylko, że ich śledzi... Harry nie żyje... 

Z góry w pośpiechu zbiegł Reidar. 

- Powiedz  Bakkenowi,  że  musi  tu  natychmiast  przyjechać  -  wyszeptał  bez  tchu.  - 

Natychmiast...  Do  licha,  odłożyłaś  już  słuchawkę?  Zadzwoń  jeszcze  raz,  szybko!  Widziałem 

Harry'ego!  W  korytarzu  na  piętrze.  Odwrócił  się  i  wybiegł  tylnymi  schodami.  Widziałem 

wyraźnie jego twarz. To był on! 

Christine popatrzyła na niego zdezorientowana. Już się nie bała, bo przecież Harry Berg 

nie żył. Nie mógł już im zrobić nic złego... 

Dlaczego Reidar chce ją przestraszyć? Dlaczego jej wmawia, że w domu jest Harty Berg? 

Najwyraźniej Reidar potraktował jej zaskoczenie jako oznakę strachu. 

- Christine,  nie  bój  się  -  powiedział  czule.  -  Będę  cię  pilnować.  Czy  myślisz,  że 

chciałbym, żeby coś ci się stało? 

Uśmiechnęła  się  blado.  Czy  on  zupełnie  oszalał?  Jeśli  Harty  Berg  rzeczywiście  zbiegł 

tylnymi  schodami,  to  dlaczego  Reidar  nie  zamknął  na  klucz  znajdujących  się  u  ich  stóp  drzwi 

kuchennych? Ale przecież Harry Berg nie żył, więc... 

Myśli  Christine  były  tak  chaotyczne,  że  prawie  nie  usłyszała  jego  pytania  o  to,  czy 

Bakken przyjedzie. 

- No więc jak? - spytał ponownie. 

Już miała mu odpowiedzieć, ale słowa o śmierci Harry'ego Berga nie przeszły jej przez 

usta. Powstrzymał ją instynkt czy coś w tym rodzaju. 

background image

- Bakken  nie  może  przyjechać  -  wyszeptała  ledwo  słyszalnie.  -  Musiał  wyjechać  w 

związku z inną sprawą. 

- Co za idiota! - rzucił Reidar przez zaciśnięte zęby. -  Zadzwonię jeszcze raz. Podaj mi 

numer. 

- Zapomniałam - powiedziała zdrętwiałymi wargami. 

Och, Bakken, dlaczego mnie zawiodłeś? Czy nie zrozumiałeś mojego wołania o ratunek? 

Czy  jesteś  pozbawionym  wszelkich  uczuć  robotem?  Przecież  tylko  ciebie  mogłam  poprosić  o 

pomoc.  Teraz  nie  mam  już  nikogo.  Reidar  jest  miły,  ale  nie  stanowi  oparcia  w  trudnych 

chwilach. Jest czarujący i pociągający, ale... 

Reidar  stał  właśnie  pochylony  nad  książką  telefoniczną  i  usiłował  znaleźć  potrzebny 

numer.  Christine  miała  nadzieję,  że  zdoła  się  dodzwonić.  Nie  mogąc  pozbierać  myśli, 

wpatrywała  się  w  jego  jasne  włosy  i  nagle  odniosła  wrażenie,  że  kilka  brakujących  kawałków 

układanki znalazło się na swoim miejscu. 

Te włosy! Nie rozjaśniły ich słońce i wiatr. Były rozjaśnione rozmyślnie! To dlatego miał 

ze sobą butelkę wody utlenionej - włosy zaczęły już ciemnieć u nasady. To dlatego jego zarost 

był taki ciemny i sztywny. 

Z  wielkim  trudem  zaczęła  porządkować  myśli.  Dlaczego  mężczyzna  miałby  zadawać 

sobie  taki  trud,  by  rozjaśnić  włosy?  Czy  nie  dlatego,  aby  go  nie  rozpoznano?  Czy  Reidar  miał 

powód coś ukrywać? Czy był wspólnikiem Harry'ego Berga? 

Nie,  wiedziała  to  już  od  kilku  chwil,  ale  nie  chciała  spojrzeć  prawdzie  prosto  w  oczy. 

Reidar... Czy to możliwe? Że to on był Harrym  Bergiem? Jego jąkanie się... czy mogło być tą 

niewielką ułomnością, o której wspominały Ellen i pani Melander? 

Przeszedł ją zimny dreszcz. Przypomniała sobie pierwsze spotkanie z Harrym Bergiem i 

Reidarem Lie na dworcu. Powiedziała wtedy: „Czy panowie 

Harry  Berg i Reidar  Lie?” Nie spytała, który z nich jest którym, bo przecież uznała, że 

ten ciemnowłosy to Harty Berg. Poza tym utykał lekko, więc zgadzało się to z tym, co wcześniej 

o nim słyszała. 

Chociaż w rzeczywistości wcale tak nie było. Przypomniała sobie, że zdziwiło ją, iż Ellen 

mogła się zakochać w Harrym. Oczywiście nie zakochała się w nim, tylko w „Reidarze”, który z 

ciemnymi włosami dokładnie odpowiadałby opisom Ellen i pani Melander. 

Christine  oblał  zimny  pot.  Stojąc  bez  ruchu  przyglądała  się  zajętemu,  nic  nie 

podejrzewającemu  mężczyźnie,  który  rzecz  jasna  sądził,  że  to  ona  jest  nie  spodziewającą  się 

niczego złego gęsią. 

Rzeczywiście nią była! 

background image

Jakże okazała się głupia! Jedynie z powodu koloru włosów nie dostrzegła czegoś, co było 

zupełnie oczywiste. 

Uległa  jego  urokowi  dokładnie  tak  samo,  jak  jej  dwie  przyjaciółki  i  prawdopodobnie 

wiele  innych  kobiet  przed  nimi.  Nie  była  wcale  bardziej  rozsądna  od  nich,  wręcz  przeciwnie. 

Zaangażowała się w tę historię z otwartymi oczami, choć powinna być uważna i wyczulona na 

tego rodzaju szczegóły, które teraz wynajdywała jeden po drugim. 

Spojrzała  na  pochylone  plecy  Reidara  -  nie,  Harry'ego  -  i  uderzyła  ją  myśl,  że  już 

pierwszego wieczoru, na koncercie, opowiedział jej o swoich wymarzonych skrzypcach, na które 

brakowało  mu  jeszcze  trzydziestu  tysięcy  koron.  Czy  nie  była  to  przynęta  tak  dobra  jak  każda 

inna? 

A ona prawie dała się na to złapać. Gdyby miała wtedy te trzydzieści tysięcy, pewnie by 

mu je wmusiła. 

Dobry Boże! Gdzie miała wtedy rozum? Skrzypce Guarneriego za sto tysięcy koron? Co 

za śmieszna suma! Cena czegoś takiego musiała sięgać miliona albo nawet więcej. 

Jakże  zaślepiona  może  być  samotna  kobieta  tylko  dlatego,  że  sympatyczny  mężczyzna 

udaje, że ją lubi! 

Och, co za wstyd i hańba! 

Kolejne dowody: Pierwszego wieczoru, a także  wtedy,  gdy była z Harrym sam na sam, 

nie  zwróciła  się  do  żadnego  z  nich  po  imieniu.  Dopiero  wczorajszego  popołudnia  spytała 

„Reidara” o Harry'ego Berga. 

Nic  dziwnego,  że  wówczas  oniemiał  i  nie  mógł  zrozumieć,  dlaczego  zadaje  mu  takie 

pytanie. Przecież to on nazywał się Harry Berg. Jednakże gdy zdał sobie sprawę z faktu, że ich 

ze sobą pomyliła, udało  mu się zachować zimną krew. A kiedy opowiedziała mu wszystko, co 

wiedziała na temat Ellen oraz innych oszustw Harry'ego Berga, dostrzegł w tym swoją szansę i 

przytomnie  przybrał  tożsamość  Reidara  Lie.  Przypuszczała,  że  odczuł  ulgę,  gdyż  zdał  sobie 

sprawę, że zaczyna mu się już palić grunt pod nogami. 

Oznaczało to, że prawdziwy Reidar Lie musi zniknąć, szczególnie po tym, jak pojawił się 

Bakken  z  wiadomościami  na  temat  pani  Melander  i  panny  Grindheim.  Harty  Berg  odegrał  już 

swoją rolę, ale jako „Reidar Lie” mógł działać dalej... W tej chwili przyszła jej do głowy jeszcze 

jedna  myśl.  Pierwszego  wieczoru  na  dworcu  to  ten  ciemnowłosy  zaproponował,  by  poszli  do 

jakiejś restauracji. Blondyn spojrzał wtedy na nią niepewnym, pytającym wzrokiem. Odebrała to 

jako przejaw taktu, po prostu nie chciał się narzucać. W rzeczywistości chodziło mu o to, że to 

on się z nią umówił, a ten drugi się narzucał. 

Zaczęła  w  niej  wzbierać  gwałtowna  wściekłość.  Przypomniała  sobie  jego  zdziwione 

background image

spojrzenie,  gdy  niedawno  zeszła  na  dół  w  ubraniu.  Spytał  wtedy:  „Jeszcze  się  nie  przebrałaś?” 

czy jakoś podobnie. Chciał ją upokorzyć, na ile tylko to było możliwe, udaremnić jej ucieczkę w 

nocy i w padającym deszczu. 

Była przekonana, że miał w stosunku do niej swoje plany i nie miały one nic wspólnego z 

miłością. Spragniona miłości stara panna? Czy tak właśnie o niej myślał? 

Łatwo byłoby mu się z nią uporać. Nie było w tej chwili żadnych wątpliwości co do tego, 

ż

e stanowiła dla niego największe zagrożenie. Na pewno wchodziła też w grę chęć zemsty. Czy 

to nie ona pokrzyżowała mu wszystkie plany? 

Mężczyzna, którego nazywała Reidarem, a który w rzeczywistości był Harrym, wykręcił 

właśnie numer w Oslo i czekał, aż Bakken podniesie słuchawkę. 

Przez głowę Christine przebiegła szybka myśl. On rzeczywiście chciał się skontaktować 

z  policją.  Chciał,  by  wiedzieli  o  tym,  że  dotarł  tu  Harty  Berg,  a  kiedy  w  końcu  przybyliby  na 

miejsce, ona już by nie żyła. Nie wiedziała, co by wtedy powiedział, ale jedna rzecz była pewna 

- podejrzenie o morderstwo padłoby na Harry'ego Berga, który włamał się do domu, a Reidar Lie 

mógłby prowadzić spokojne życie w innym miejscu... 

- Pozwól mi porozmawiać z Bakkenem - poprosiła cicho. 

Może  zdoła  poinformować  go  w  jakiś  sposób  o  swojej  beznadziejnej  sytuacji?  Harty 

niechętnie oddał jej słuchawkę. 

Nikt  nie  odpowiadał.  Wsłuchując  się  w  niweczące  wszelką  nadzieję  odległe  sygnały, 

Christine rzuciła szybkie spojrzenie w kierunku „Reidara”. W końcu musiała odłożyć słuchawkę. 

Bakkena nie było w domu. 

- Dlaczego tak zamilkłaś, Christine? - spytał cicho „Reidar”. 

Udało jej się wydobyć z siebie krótki, urywany śmiech. 

- Jestem  trochę  przybita  tym,  że  Bakken  nie  może  przyjechać.  Cała  noc  z  Harrym 

Bergiem czającym się gdzieś w ukryciu... Jestem prawdopodobnie tchórzem i ta myśl wydaje mi 

się nie do zniesienia. 

- Rozumiem. 

Dlaczego nie powie, że możemy wsiąść do samochodu i wrócić do Oslo? pomyślała. W 

ten sposób z łatwością uciekliby „Harry'emu”.  Dowodzi to jedynie, że chce mnie zatrzymać tu 

na miejscu... 

Christine nie miała zamiaru wspominać o samochodzie. Nie byłaby wstanie siedzieć tak 

blisko mordercy w szczelnie zamkniętym wozie. 

- Przepraszam, najdroższy - powiedziała, rozkładając ramiona i starając się nadać głosowi 

naturalne brzmienie - nie powinnam się lękać przy tobie, ale boję się przecież, że on i tobie może 

background image

coś zrobić. To byłoby dla mnie jeszcze gorsze. 

- Moja kochana - odezwał się głosem tak czułym, że mógłby oszukać każdego. 

Próbowała trzymać się na tyle daleko od niego, by nie był w stanie jej objąć. Gdyby to 

zrobił, z pewnością zaczęłaby krzyczeć. 

- Co  mamy  robić,  Reidarze?  -  wyszeptała.  Nie  musiała  udawać  strachu.  Bała  się 

naprawdę. - Czy będziemy tu tylko siedzieć i czekać? Przecież on może być uzbrojony. 

Muszę  dalej  odgrywać  swoją  rolę,  pomyślała.  Nie  mogę  pozwolić,  by  się  domyślił,  że 

wiem, kim jest... - To prawda - odpowiedział, zbierając się w sobie. Deszcz stukający o szybę. 

Cisza  w  domu,  w  lesie...  I  pustka  w  jej  głowie  właśnie  teraz,  gdy  powinna  być  maksymalnie 

trzeźwa. 

- Musimy zadzwonić jeszcze raz - zdecydował. Na komisariat. Tym razem ja zadzwonię, 

ż

ebyśmy nie zmarnowali również tej szansy. 

Gdyby  tylko  mogła  uciec.  Nic  nie  mogła  poradzić  na  to,  że  las  był  taki  mokry  i 

przerażający. Może powinna spróbować wydostać się z piętra? 

- Nie chcę, żeby moje rzeczy leżały tam na górze - powiedziała najspokojniejszym tonem, 

na jaki było ją stać. - Pójdę po nie. 

- Tak, zrób to - odrzekł nieobecnym głosem, wykręcając numer policji w Oslo. 

Dowód,  jeszcze  jeden  dowód,  pomyślała.  Gdyby  rzeczywiście  w  tym  domu  znalazł  się 

Harry Berg, to prawdziwy Reidar nigdy nie pozwoliłby mi samej pójść na górę. Byłoby to czyste 

szaleństwo. 

Gdy  była  już  na  schodach  wiodących  na  piętro,  zrozumiała  całą  prawdę.  Dopiero  teraz 

zdała sobie do końca sprawę, że jest tu sam na sam z mordercą. 

Sama z bezwzględnym mordercą w położonym na odludziu domu. 

I nikt nie mógł jej przyjść z pomocą! 

background image

ROZDZIAŁ VIII 

Najspokojniej jak potrafiła, Christine weszła schodami na górę. Znalazłszy się w swoim 

małym  pokoiku,  zaczęła  gorączkowo  wrzucać  rzeczy  do  torby.  Koszula  nocna...  Mój  Boże, 

pomyślała gorzko. Jakie to przeczucie uchroniło mnie przed jej włożeniem? 

Do łóżka z mordercą? 

Przeniknęło ją uczucie odrazy, przezwyciężyła je jednak. Zamknęła torbę. Okno...? 

Uświadomiła sobie, że pozostawiła kurtkę na dole. Trudno. Musi się stąd wydostać. 

Okno nie dało się otworzyć. Ludzie, którzy tu mieszkali, prawdopodobnie nie wiedzieli, 

co to wietrzenie. 

Poza tym było zbyt wysoko, by skakać stąd na ziemię. W poczuciu bezsilności weszła na 

strych, ale tam nie znalazła żadnych okien. 

A może tylne schody? 

Gdyby  tak  mogła  wymknąć  się  tamtędy...  Przechodząc  obok  głównych  schodów 

usłyszała, jak Reidar - to znaczy Harry Berg - wyjaśnia dokładnie dyżurnemu policjantowi, o co 

chodzi. 

- Jest tutaj Harry Berg - tłumaczył. - Widziałem go na własne oczy! 

Jeśli tylko Bakken zostanie o tym powiadomiony, zrozumie, że to kłamstwo. Ale czy się 

domyśli, że to dzwonił Harry Berg we własnej osobie? 

Dlaczego właśnie teraz musiał wyjeżdżać w jakiejś sprawie? Nie wyglądało bowiem na 

to, by był w tej chwili w komisariacie. 

A dyżurny policjant? Czy on nie wiedział, że Harry Berg nie żyje? Nie, z dobiegających z 

dołu  słów  mordercy  wynikało,  że  raczej  nie  wiedział.  Pewnie  policjant  niedawno  przyszedł  na 

swój nocny dyżur. 

A jeśli nawet wyśle tu patrol, to ile czasu minie, zanim zjawią się na miejscu? Godzina? 

Dwie? Nie mogła sobie przypomnieć, jak długo tu jechali. Czy wytrzyma do ich przyjazdu? 

Ż

eby  tak  chociaż  umiała  uruchomić  samochód  i  stąd  uciec,  ale  nigdy  przedtem  nie 

siedziała  za  kierownicą.  Nawet  gdyby  udało  jej  się  ruszyć,  to  i  tak  po  kilku  metrach 

wylądowałaby w rowie. 

Ale oto ujrzała tylne schody. Były pogrążone w ciemnościach, więc po omacku zaczęła 

schodzić  stopień  po  stopniu,  zastygając  w  bezruchu  za  każdym  razem,  gdy  rozlegało  się 

skrzypnięcie.  Rozmowa  telefoniczna  wciąż  jeszcze  trwała.  Najwyraźniej  policjant  nie  mógł 

zrozumieć, o co chodzi. 

background image

Christine  przystanęła  na  moment.  Czy  nie  postępowała  zbyt  pochopnie?  Uznała  za 

pewnik,  że  Harry  Berg  musi  ją  zabić,  gdyż  była  dla  niego  zanadto  niebezpieczna.  Ale  czy 

rzeczywiście? 

Z pewnością był zbyt wyrachowany, by zabijać ją tylko dla zemsty. Musiał mieć bardzo 

ważne  powody,  w  przeciwnym  razie  powiedziałby  po  prostu  „do  widzenia”  i  wyjechałby  jako 

Reidar Lie, by zacząć wszystko od początku w jakimś innym miejscu. Przecież nie wiedział, że 

Christine podejrzewa, iż jest on kimś innym. 

A więc dlaczego uznał za konieczne zabrać ją tu i zabić? Jest przecież oczywiste, że taki 

właśnie miał zamiar. Musiała być dla niego niebezpieczna z jakiegoś szczególnego powodu. 

Nie mogła sobie jednak uświadomić, co to takiego. 

Mimo  że  próbowała  nie  dopuszczać  do  siebie  tej  myśli,  wiedziała  już  jednak,  w  jaki 

sposób  zamierzał  to  zrobić.  Widząc,  jak  bardzo  zależało  mu  na  ściągnięciu  tu  policji,  łatwo 

mogła  sobie  wyobrazić,  jakie  sobie  zaplanował  alibi.  Policja  miała  przyjechać  na  miejsce  i 

znaleźć  ją  martwą.  On  sam  prawdopodobnie  zamierzał  udawać,  że  został  ogłuszony  i  stracił 

przytomność. Wszyscy byliby przekonani o winie Harry'ego Berga, którego samochód zostałby 

odnaleziony  na  dnie  wąwozu  dopiero  po  dłuższym  czasie.  Natomiast  prawdziwy  Harry  Berg 

mógłby się gdzieś wyprowadzić i pod nazwiskiem Reidara Lie oszukiwać kolejne kobiety... 

Tak, z pewnością właśnie tak sobie to wymyślił, nie wiedział przecież, że policja natrafiła 

już na samochód i... 

Christine znalazła się na dole i odkryła, że drzwi kuchenne były, rzecz jasna, zamknięte. 

Nic w tym dziwnego, po prostu ich nie używano. 

Poczuła, jak narasta w niej histeria. Z całych sił ścisnęła uchwyt torby, która była w tym 

momencie jakby jej jedynym sprzymierzeńcem. 

I nagle - jak błyskawica - olśniła ją pewna myśl. Wiedziała już, co musi zrobić. Reidar - 

nie, Harry, kiedy wreszcie się tego nauczy! - właśnie kończył rozmowę. Gdy rozmowa dobiegnie 

końca, skończy się również jej czas. Policja nabierze przekonania, że w domu jest Harry Berg, i 

„Reidar” będzie mógł zamordować Christine Lyngmo, tę kłopotliwą, wścibską babę. 

Christine nie należała do osób, które są w stanie uderzyć kogoś ciężkim przedmiotem w 

głowę nawet w obronie własnej. Była raczej typem defensywnym, tak więc jedyny jej ratunek to 

ucieczka... 

Droga  przez  kuchnię  nie  wchodziła  w  grę,  ponieważ  w  zamku  nie  było  klucza. 

Pozostawało więc tylko główne wejście. 

Przekradła  się  do  hallu  i  właśnie  w  tym  momencie  usłyszała,  że  Harry  Berg  kończy 

rozmowę. 

background image

- Christine! Dokąd się wybierasz? - zawołał do niej. - Bądź ostrożna. Pamiętaj o Harrym. 

Tymczasem ona znalazła się już przy drzwiach wejściowych i zaczęła je szarpać. 

Niestety, były zamknięte na klucz. Mogła się tego domyślić. 

Berg wyszedł z pokoju do hallu. 

- Ależ, Christine! Nie wolno ci tracić głowy, bo to nas zgubi. 

Zamarła  na  chwilę.  Jego  ton  wydawał  się  szczery.  A  jeśli  się  pomyliła...  Jeśli 

rzeczywiście nazywał się Reidar Lie i był zupełnie niewinny? 

Nie  miała  jednak  czasu  na  dłuższe  rozważania.  Zaczęła  układać  swój  plan.  Myśli 

przelatywały jej szybko przez głowę. Powinna wywabić go z domu. Do samochodu. Tam będzie 

mogła mu uciec i schować się w ciemnym lesie. 

- Musimy  się  stąd  wydostać!  -  zawołała  z  na  poły  autentyczną,  a  na  poły  udawaną 

histerią.  Nie  wytrzymam  tu  ani  chwili  dłużej!  Nie  zniosę  myśli,  że  on  tu  gdzieś  jest.  Musimy 

natychmiast odjechać! 

- Kochana,  ja  nie  mam  klucza.  Czy  nie  rozumiesz,  że  zamknął  nas  od  zewnątrz?  Nie 

wydostaniemy się stąd. Nic nam nie grozi, jeżeli będziemy się trzymać razem. 

Jego głos brzmiał bardzo przekonująco i w zdradziecki sposób kusząco. Sprawiły to całe 

lata  doświadczeń  z  kobietami.  Wiedział,  w  jaki  sposób  postępować  z  łatwowiernymi, 

spragnionymi  miłości  gęsiami.  Christine  poczuła  krótkotrwałe  oszołomienie  i  już  miała  zamiar 

się poddać, gdy nagle przypomniała sobie o piwnicy. 

Właśnie  w  tym  momencie  wyciągnął  w  jej  kierunku  rękę  i  delikatnie  położył  na  jej 

ramieniu. Obejrzała się za siebie i rzuciła się w stronę kuchni. Zbiegła po schodach do piwnicy i 

po  omacku  zaczęła  szukać  w  ciemnościach  jakichś  drzwi.  Tam  musiały  być  jakieś  drzwi! 

Widziała przecież na schodach wiodące stamtąd ślady... 

Kiedy  przed  chwilą  „Reidar”  wyciągał  w  jej  kierunku  rękę,  ogarnęło  ją  gwałtowne 

uczucie odrazy. Całe jej ciało zdawało się krzyczeć: „Nie dotykaj mnie”. 

Mimo że jego głos brzmiał jak balsam, nie docierał już do jej wnętrza. „Reidar” nie miał 

już nad nią władzy. 

W końcu odnalazła drzwi. Były zamknięte na klucz. 

Jedno trzeba mu przyznać: nie przeoczył niczego. Christine zaczęła rozpaczliwie szarpać 

klamkę i wtedy usłyszała na schodach jego kroki. 

- Christine? 

Przez  chwilę  zamarła  w  bezruchu,  drżąc  z  napięcia  i  przerażenia,  po  czym  bezgłośnie 

przekradła się w jakiś kąt, w którym, sądząc po zapachu, przechowywano ziemniaki. 

Na  zewnątrz  w  dalszym  ciągu  padał  ulewny  deszcz.  Tutaj  na  dole  w  piwnicy  było  go 

background image

słychać jeszcze wyraźniej. 

- Christine?  Odpowiedz  mi,  gdzie  jesteś?  Przecież  to  ja,  Reidar!  Chyba  się  mnie  nie 

boisz? 

Christine  bała  się  oddychać.  Przez  kilka  sekund  panowała  śmiertelna  cisza.  Jedynym 

odgłosem, jaki docierał, był szmer padającego na dworze deszczu. - Christine! 

Jego  głos  zabrzmiał  tym  razem  inaczej.  Nie  było  już  w  nim  nuty  łagodnej 

wyrozumiałości, lecz groźba i pewna doza strachu. 

Christine  zdała  sobie  sprawę,  że  nie  ma  przy  sobie  swojej  torby.  Gdzie...?  Musiała 

upuścić ją jeszcze w hallu. 

Poczuła, że czegoś jej brakuje. Wydawało jej się, że straciła część samej siebie, znajomy 

punkt, w którym mogła znaleźć oparcie. 

Na betonowej posadzce rozległy się niepewne kroki. Jego ręce po omacku szukały drzwi. 

Na szczęście w piwnicy panowała ciemność. Christine modliła się w duchu o to, by nie było tu 

kontaktu, który „Reidar” mógłby znaleźć, bo to oznaczałoby jej koniec. 

Uniosła się lekko. Miała wrażenie, że od pulsującej w uszach krwi popękają jej bębenki. 

Drżąc ze strachu, próbowała wytężyć wzrok i przeniknąć panujące wokół ciemności. 

Usłyszała, że potknął się o coś i upadł niemalże na nią. Gwałtownie zerwała się na nogi i 

rzuciła się w kierunku schodów. Zanim zdążył się pozbierać, Christine była już na górze. 

Zatrzasnęła drzwi od piwnicy i odruchowo sięgnęła, by przekręcić klucz, ale oczywiście 

go  nie  znalazła.  Światło  w  kuchni  i  w  hallu  było  zgaszone,  a  ona  nie  miała  czasu  szukać 

wyłączników.  Ogarnięta  paniką,  zrobiła  coś  naprawdę  w  tej  sytuacji  głupiego:  postanowiła 

przytrzymać  drzwi,  by  uniemożliwić  mu  wydostanie  się  z  piwnicy.  Było  to  oczywiście 

szaleństwem, ale w tej chwili nie potrafiła trzeźwo myśleć. 

- Christine!  -  rozległ  się  wrzask  „Reidara”  z  drugiej  strony  drzwi,  które  zaczęły 

ustępować pod jego naciskiem. - Co cię do diabła opętało? 

- To ty jesteś Harry Berg, wiem o tym - wyszlochała. - Nie próbuj zaprzeczać. 

Zaskoczony  faktem,  że  został  zdemaskowany  i  że  udało  się  to  takiemu  ptasiemu 

móżdżkowi, zwolnił na chwilę nacisk na drzwi. Christine wykorzystała ten moment, by stamtąd 

uciec. 

Opętana strachem i niezdolna do rozsądnego myślenia, podbiegła do najbliższego okna, 

które  dostrzegła  w  hallu.  Udało  jej  się  wymacać  haczyki,  ale  rama  okazała  się  do  tego  stopnia 

zmurszała,  że  nie  dała  się  ruszyć  z  miejsca,  szyby  natomiast  były  zbyt  małe,  by  się  przez  nie 

przedostać. 

Christine  szlochała,  przerażona.  Usłyszała,  że  wydostał  się  już  z  piwnicy  i  ciężkimi, 

background image

szybkimi krokami zmierza w jej kierunku. Nie mogła mieć już żadnych wątpliwości co do jego 

zamiarów... 

Próbowała zrobić unik, ale nie było na to miejsca. Jego dłonie chwyciły ją wpół, lecz w 

tej samej chwili poczuła tak wielką odrazę i taki nagły przypływ sił, że zdołała się mu wyrwać. 

Usłyszała chrzęst rozrywanego materiału. Która siła jest większa? pomyślała. Ta, której źródłem 

jest śmiertelny strach, czy też ta, która wynika z wściekłości i chęci, a może potrzeby, zabijania? 

Miał nad nią oczywiście przewagę fizyczną, lecz nie zamierzała się poddawać. Myślami 

pobiegła do matki, która bez niej zostałaby zupełnie sama, zdana na łaskę pielęgniarek w jakimś 

domu opieki. Matka była na to zbyt żywotna. 

Christine  pobiegła  schodami  na  piętro.  Kroki  Harry'ego  Berga  rozlegały  się  tuż  za  nią. 

Nagle rzucił się do przodu i złapał ją za nogę. Oboje upadli. Christine wczepiła się kurczowo w 

poręcz, podczas gdy on nie był w stanie się ruszyć, by nie puścić przy tym jej nogi. 

Słyszała swój własny urywany oddech i wiedziała z przerażającą pewnością, że nie uda 

jej się uniknąć losu, jaki „Reidar” dla niej przeznaczył. Mogła co najwyżej zyskać nieco więcej 

czasu, lecz na tym koniec. 

- Jak ci się to udało? - syknął z nienawiścią i pewnym niedowierzaniem. - W jaki sposób 

wpadłaś na to, kim jestem? 

- Dzięki  tysiącom  drobiazgów  -  zmusiła  się  do  odpowiedzi,  z  całych  sił  pragnąc  go 

upokorzyć. Zaklął. 

- A więc wiedziałaś od dawna? - Oczywiście. 

Nie było to prawdą, ale... 

- I mimo to przyjechałaś tu. Naprawdę myślałaś, że sama zdołasz mnie ująć? Doprawdy, 

masz o sobie wysokie mniemanie. 

- Pod  tym  względem  jesteśmy  do  siebie  podobni.  Naprawdę  sądziłeś,  że  mam  ochotę 

pójść z tobą do łóżka? 

Usłyszała,  że  wydaje  z  siebie  nieartykułowany  dźwięk,  i  poczuła,  że  silniej  ściska  jej 

stopę. - To dlatego się nie przebrałaś? 

- Właśnie - skłamała tak zmęczona, że z trudem wydobywała z siebie jakiekolwiek słowa. 

Czy  rzeczywiście  było  to  kłamstwem?  Czy  kiedykolwiek  poszłaby  do  łóżka  z 

mężczyzną, którego nazywała Reidarem Lie? 

Nagle  uświadomiła  sobie  jasno,  że  nie  zrobiłaby  tego.  Nigdy  jej  tak  naprawdę  nie 

podniecał. Nie był w jej typie, choć z pewnością okazał się bardziej pociągający niż mężczyzna, 

którego  na  początku  uważała  za  Harry'ego  Berga.  Człowiek,  który  w  tej  chwili  leżał  na 

schodach, dysząc żądzą mordu, wydawał się jej... zbyt miękki. Zbyt chłopięcy. Christine nigdy 

background image

nie byłaby wstanie pokochać kogoś tak niedojrzałego, potrzebowała mężczyzny. 

Co to za myśli, gdy człowiek lada chwila ma rozstać się z życiem? 

Oboje odzyskali nieco sił. Harty Berg uznał, że w tej pozycji nic nie zdziała, i zwolnił jej 

stopę. Nie miało to w tej chwili większego znaczenia. Mała gra w kotka i myszkę mogła okazać 

się nawet dość zabawna. 

Christine zachowała się jednak w nieoczekiwany dla napastnika sposób. Gdy poczuła, że 

jest wolna, odwróciła się błyskawicznie i zepchnęła go nogami ze schodów. 

Harry  Berg,  z  krwawiącym  nosem,  przewrócił  się  do  tyłu.  Ból  i  poniżenie  wywołały  w 

nim białą gorączkę. Zaryczał jak wół i rzucił się w pogoń. 

Christine zdążyła tymczasem podnieść się na nogi i była już prawie u szczytu schodów, 

gdy ponownie udało mu się ją chwycić i pociągnąć za sobą w dół. Stoczyli się po stopniach: ona 

próbowała się uwolnić, on zaś starał się zacisnąć dłonie na jej szyi. 

Walka  była  długa  i  wyczerpująca.  Harry  Berg  ucierpiał  jednak  przy  upadku  bardziej. 

Przez krótką chwilę, gdy oparł się na rozbitej ręce, odczuł tak ostry ból, że musiał zamknąć oczy 

i zwolnić nieco uściska 

Christine, z trudem łapiąc powietrze, ponownie zaczęła wspinać się po schodach. To już 

koniec, pomyślała. Więcej nie zniosę... 

W  tym  momencie  wydało  jej  się,  że  słyszy  przed  domem  samochód,  a  nawet  kilka. 

Halucynacje, przemknęło jej przez głowę. Marzenia. Minie jeszcze dużo czasu, zanim zdąży tu 

dotrzeć policja z Oslo. 

Dźwięk ten dodał jej jednak trochę odwagi i z nowymi siłami kontynuowała wspinaczkę. 

Słyszała,  że  Harty  jest  tuż  za  nią.  Nic  nie  mogła  na  to  poradzić.  Czuła  w  ustach  smak 

ż

elaza, nie wiedziała jednak, czy to krew, czy też oznaka wyczerpania. 

Chwilę  później  przez  jedno  z  okien  wpadł  do  wnętrza  snop  światła.  Harty  Berg  zaklął 

głośno, odwrócił się i zbiegłszy po schodach, skierował się do piwnicy. 

Christine opadła na stopnie, przytrzymując się poręczy i starając się nie zemdleć. 

Drzwi  prowadzące  do  piwnicy  otwarły  się  ze  zgrzytem,  podczas  gdy  przed  domem 

rozległo się trzaskanie drzwiczek samochodowych oraz donośne, podniecone głosy. 

Christine  wydawało  się,  że  słyszy  samą  siebie.  -  Piwnica!  Ucieknie  przez  drzwi  do 

piwnicy! Nie miała jednak pewności, czy rzeczywiście to powiedziała, a poza tym i tak nikt nie 

mógł jej usłyszeć. Byli przecież na zewnątrz. 

Drzwi  wejściowe  otwarły  się  z  hukiem  i  do  hallu  wpadły  ciemne,  zmoczone  deszczem 

postacie. 

- Tu na schodach ktoś siedzi! - zawołał nieznajomy głos. 

background image

Zapaliło się światło. 

- Coś takiego - powiedział ktoś inny - musiała się tu stoczyć zażarta walka. 

W  końcu  udało  się  jej  odzyskać  mowę  i  powtórzyć  to,  co  powiedziała  przed  chwilą  o 

drzwiach do piwnicy. 

- Policja z Oslo nie mogła jeszcze dotrzeć... dodała niewyraźnie. 

- Nie  jesteśmy  z  Oslo,  jesteśmy  stąd  -  odpowiedział  jeden  z  policjantów,  po  czym 

wszyscy zniknęli na schodach do piwnicy. 

Christine otarła krew cieknącą jej z nosa i odgarnęła z oczu włosy. Uniosła powoli głowę 

i  spojrzawszy  w  dół  schodów,  chwiejnym  krokiem  zaczęła  schodzić  wprost  ku  wyciągniętym 

ramionom komisarza Bakkena, który szedł jej na spotkanie. 

Oparła policzek na jego mokrym, zimnym płaszczu przeciwdeszczowym i poczuła się w 

końcu bezpieczna. 

- Piwnica - powiedziała tępo. - On... 

- Tak, tak - uspokoił ją. - Zaraz go złapią. 

- Jak się tu dostałeś? - wymamrotała. Czuła, że jego silne ramiona działają na nią kojąco i 

nie pozwalają osunąć się na podłogę. 

- Wyjechałem natychmiast po naszej rozmowie. Nie mogłem ci powiedzieć, że to Harry 

Berg.  Mogłabyś  się  zdradzić,  a  wtedy  byłoby  z  tobą  źle.  Nie  sądziłem,  by  groziło  ci  jakieś 

szczególne  niebezpieczeństwo,  ale  na  wszelki  wypadek  zawiadomiłem  miejscową  policję.  Jak 

wiesz,  chcieliśmy,  by  wpadł  w  swoją  własną  pułapkę.  Próbowałem  cię  jednak  ostrzec,  więc 

poprosiłem, abyś była rozważna. 

- .Tak  -  powiedziała.  -  Dziękuję.  Ale  dlaczego  przyjechałeś  tu  osobiście?  Chyba 

poradziliby sobie z nim sami? 

- Nie  podobała  mi  się  myśl,  że  mogłabyś  spędzić  z  nim  tutaj  noc  -  odpowiedział 

obojętnie. - W końcu to morderca. 

Serce  Christine  zabiło  odrobinę  zbyt  mocno,  choć  przecież  nie  mógł  mieć  na  myśli  nic 

poza tym, co właśnie powiedział. Nie mogła sobie pozwolić, by znów budować zamki na piasku. 

Z drugiej strony wspaniale było czuć wokół siebie jego ramiona. 

- Muszę  przyznać,  że  jestem  trochę  wstrząśnięty  tym,  co  tu  zaszło  -  dodał.  -  Odkryłaś, 

kim jest, i zdradziłaś się z tym? 

- Właściwie  nie  -  powiedziała  szczękając  zębami.  -  Chociaż  w  pewnym  sensie  tak. 

Przywiózł mnie tu tylko po to, żeby... żeby mnie zabić. 

Kolana ugięły się pod nią ponownie, lecz Bakken trzymał ją mocno. Teraz, gdy było już 

po wszystkim, przyszła reakcja. Zabić... 

background image

Bakken skinął głową. 

- Przez całą drogę tutaj nie opuszczał mnie niepokój - powiedział powoli. - Chociaż nie 

powinien mieć żadnego powodu, by to zrobić, prawda? 

- Tak, w końcu też do tego doszłam - w głosie Christine brzmiało zdumienie. - Chodzi mi 

o to, że on nie należy do ludzi, którzy zabijają dla przyjemności. 

- Nie, jest raczej dość ostrożny. Ale chodźmy stąd, chyba chcesz wydostać się wreszcie z 

tego okropnego domu. 

- Tak, chcę - westchnęła. 

Zaprowadzono  ją  do  samochodu  komisarza.  Jeden  z  policjantów  poszedł  po  jej  torbę  i 

inne  rzeczy,  a  Bakken  pomógł  jej  założyć  buty,  które  zgubiła  w  ferworze  walki.  Ona  sama, 

skrajnie wyczerpana, nie była w stanie zrobić czegokolwiek. Siedziała tylko w samochodzie ze 

zwieszonymi ramionami tak, że komisarz musiał jej nawet zapiąć pasy bezpieczeństwa. 

- Złapaliście go? - zwrócił się do policjanta. 

- Jeszcze nie, ale znamy okoliczne lasy lepiej niż on i mamy przy sobie lampy o dalekim 

zasięgu. Bakken skinął głową i zapalił silnik. 

- Jak  ja  wyglądam!  -  zawołała  wstrząśnięta  Christine,  ujrzawszy  się  w  lusterku 

wstecznym. 

Miała potargane włosy, ubranie i twarz pobrudzone ziemią z piwnicy, podartą sukienkę... 

- Słyszę,  że  zaczynasz  wracać  do  siebie  -  zaśmiał  się.  -  To  dobrze.  Ale  jedźmy  już, 

ogarniesz się później. 

Auto  wytoczyło  się  powoli  z  podwórza,  gdzie  stało  zaparkowanych  kilka  wozów 

policyjnych.  Jak  wspaniale  było  znaleźć  się  obok  Bakkena  w  ciepłym  wnętrzu  samochodu! 

Nawet deszcz za szybą i las ciągnący się po obu stronach drogi wydawały się przyjazne. 

Oddalali się coraz bardziej od tego znienawidzonego miejsca, którego nie chciała widzieć 

już  nigdy  więcej.  Christine  pragnęła  zapomnieć  o  tym  domu  i  o  Harrym  Bergu,  który  teraz 

błądził gdzieś po mokrym od deszczu lesie. 

Zdążała  z  powrotem  do  świata  jasności,  siedząc  tak  obok  komisarza,  do  którego  miała 

absolutne zaufanie i którego towarzystwo napawało ją otuchą. 

Czuła, że wraca do życia. 

background image

ROZDZIAŁ IX 

- Odetchnęłaś z taką ulgą - stwierdził Bakken, gdy znaleźli się na głównej drodze. 

- Tak - wyrwało się jej. - Tak się cieszę, że przyjechałeś. 

- Kiedy do mnie zadzwoniłaś, prośbę w twoim głosie zrozumiałem w ten sposób, że nie 

chcesz być sam na sam z mężczyzną, którego uważałaś za Reidara Lie - powiedział z powagą w 

głosie. 

- Tak było. 

- Nie  spodobało  mi  się,  gdy  usłyszałem,  że  nie  ma  tu  jego  krewnych.  Muszę  ci  jednak 

wyznać, że wiedziałem więcej. Odczułem dużą ulgę, gdy zadzwoniłaś i powiedziałaś mi, gdzie 

jesteście,  bo  właśnie  dostałem  raport,  z  którego  wynikało,  kto  był  rzeczywistym  właścicielem 

tego  czerwonego  samochodu  w  wąwozie.  Wszystko  stało  się  jasne  z  chwilą,  gdy 

dowiedzieliśmy, że jest zarejestrowany na nazwisko prawdziwego Reidara Lie. 

- Ach,  tak  -  odrzekła.  -  Postąpił  bardzo  głupio,  mam  na  myśli  Harry'ego  Berga,  nie 

mówiąc, że pożyczył swój samochód przyjacielowi. 

- Nie  mógł  tak  powiedzieć.  Pamiętasz,  jak  pytałem  Berga  o  numer  tego  czerwonego 

samochodu?  Nie  znał  go,  a  przecież  powinien,  gdyby  wóz  stanowił  jego  własność.  Poza  tym 

odnalezienie prawdziwego właściciela byłoby jedynie kwestią czasu. 

- Ach,  tak  -  powiedziała  znowu.  Dla  jej  skołowanego  umysłu  była  to  zbyt  duża  dawka 

logiki.  -  Ale...  przecież  Harty  Berg  zadzwonił  na  komisariat,  a  dyżurny  policjant  o  niczym  nie 

wiedział. 

- Ależ tak, wiedział. Miał tylko rozkaz, aby nikomu o tym nie mówić. 

- Aha - mruknęła, chociaż tak naprawdę nic nie rozumiała. 

- No a teraz - odezwał się Bakken - opowiedz mi swoją wersję. 

Christine zaczerpnęła głęboki oddech. 

- W tej chwili nie mam chyba dość sił, by cokolwiek opowiadać. Najchętniej wcale bym 

na ten temat nie mówiła. 

- Rozumiem, jesteś w dalszym ciągu w szoku. 

- Gdybym tylko wiedziała, dlaczego! - jęknęła. Dlaczego musiał mnie zabić? 

- To zrozumiałe, że jesteś wytrącona z równowagi - powiedział cicho. 

- Wcale nie jestem wytrącona z równowagi. Nie martw się, nie mam zamiaru wybuchnąć 

płaczem. Jestem oczywiście zawiedziona, ale przede wszystkim jestem zła, wręcz wściekła, po 

części na niego, a po części na siebie samą. 

background image

Bakken  przesłał  jej  zadziwiająco  przyjazny  uśmiech  i  nagle  wydał  się  jej  naprawdę 

ludzki. 

- To zdrowe uczucie - stwierdził. - To znaczy, gdy jest się złym na siebie samego. 

- Jak mogłam myśleć, że jest pociągający? 

- Cóż, nie ma w tym nic dziwnego - odpowiedział spokojnie. - Mnie również wydał się 

sympatyczny. - Tak? Wydawało mi się, że go nie lubisz. 

- Racja, dlaczego miałbym go lubić? - Ale... 

Christine  zrezygnowała  z  prób  doszukiwania  się  w  słowach  Bakkena  jakiegokolwiek 

sensu. Przez pewien czas siedziała w milczeniu, lecz po chwili ponownie ogarnęła ją złość. 

- I pomyśleć, że prosił mnie.., aby mógł spać ze mną w jednym łóżku. 

- Udało mu się? - spytał sucho. 

- Nie, nie zdołałam się rozebrać. Był na tyle taktowny, że obiecał poczekać na zewnątrz. 

A ja po prostu siedziałam na łóżku, trzymając w ręku moją najlepszą koszulę nocną. Siedziałam 

jak sparaliżowana, jak... Nie mogłam się do tego zmusić, komisarzu Bakken. 

- Wolę, gdy mówisz do mnie John. Komisarz brzmi dość sztucznie. Czy to dlatego jesteś 

na siebie taka zła? Że przeszła ci koło nosa taka szansa? 

- Nie, co też ci przyszło do głowy! Później byłam wprost szczęśliwa, że nie mogłam się 

na  to  zdecydować.  Jednakże,  gdy  tak  siedziałam  na  łóżku,  czułam  się  strasznie  głupio,  chyba 

rozumiesz.  Nie  wiedziałam  wtedy  przecież,  że  to  on  jest  Harrym  Bergiem.  Był  tylko  bardzo 

sympatycznym  młodym  człowiekiem,  który  wyznał  mi  miłość,  a  ja  zdawałam  sobie  sprawę  z 

faktu, że mając trzydzieści dwa lata mogę już nigdy więcej nie mieć takiej szansy. I mimo to nie 

mogłam. Po prostu nie był to ten właściwy, komisarzu Bakken... to znaczy John. 

Christine  spojrzała  na  swego  współtowarzysza  kątem  oka  i  wydało  się  jej,  że  dostrzega 

na  jego  ustach  cień  zdradzającego  zadowolenie  uśmiechu.  Choć  z  drugiej  strony  musiała  się 

pomylić.  Bakken  się  przecież  nie  uśmiechał.  Był  bardzo  poważnym  człowiekiem, 

prawdopodobnie pozbawionym poczucia humoru. 

- Co powiedział, gdy zobaczył, że się nie przebrałaś? 

- Było widać, że się rozzłościł, ale nadal zachowywał się bardzo miło. Miał chyba zamiar 

strasznie mnie upokorzyć. 

- Dowodzi  to  tylko  jego  paskudnego  charakteru.  Chciałem  powiedzieć,  że  ty,  Christine, 

jesteś osobą, którą trzeba chronić przed upokorzeniami, prawda? 

- Być może - odrzekła powoli, nie bardzo wiedząc, do czego zmierza. 

- Chodzi mi o to, że łatwo cię zranić, nieprawdaż? Już sama twoja sytuacja życiowa jest 

wystarczająco trudna. Tak wiele jest bezimiennych osób, które z największą pokorą troszczą się 

background image

o swoich najbliższych, poświęcając dla nich swoją młodość. I co za to otrzymują od sąsiadów, 

od  otoczenia?  Drwiny,  oto  co  otrzymują.  I  pełną  wyższości  pogardę.  „Ta  stara  panna  nigdy 

chyba  nie  złapie  żadnego  faceta!”  Słyszałem  w  życiu  wiele  takich  komentarzy.  Triumfujące 

ż

ony,  którym  udało  się  zdobyć  męża,  a  które  nie  kiwną  nawet  palcem,  by  pomóc  swoim 

rodzicom.  Uważam,  że  nie  ma  ludzi  dzielniejszych  nad  tych,  którzy  odciążają  społeczeństwo, 

zapewniając swoim bliskim opiekę w domu. 

- Dziękuję - powiedziała Christine zmęczonym głosem. - To bardzo miłe z twojej strony. 

Byłeś zresztą niezwykle sympatyczny dla mojej matki, gdy odwiedziłeś mnie w domu. Jeszcze ci 

za to nie podziękowałam. 

- O czym ty mówisz? - rzucił z lekkim poirytowaniem. - Nie oczekiwałem podziękowań 

za rzecz tak oczywistą. A więc nie zakochałaś się w tym Harrym Bergu? - odezwał się po chwili 

milczenia. - Albo, jak go nazywałaś, Reidarze Lie? 

- Nie,  na  to  pytanie  mogę  z  pewnością  odpowiedzieć  „nie”.  Byłam  oszołomiona 

podziwem mężczyzny. Sam wiesz, nie byłam pod tym względem rozpieszczona i... Cóż, muszę z 

niechęcią przyznać, że jeżeli ktoś w moim wieku jeszcze się nigdy nie całował, to z dość dużą 

łatwością  przychodzą  mu  fantazje.  Człowiek  zdaje  sobie  sprawę,  że  nie  ma  już  przed  sobą  tak 

wielu lat, i jakby zmusza sam siebie, by mu się to podobało. Rozumiesz? 

Bakken uczepił się tego, co właśnie powiedziała o pocałunkach. 

- A więc cię pocałował? - Tak. 

- I co? 

- Jak  to  „i  co”?  -  niemal  warknęła.  -  Byłam  zażenowana,  oto  cała  moja  reakcja. 

Cieszyłam się, że ktoś mnie pocałował, ale byłam niezwykle zakłopotana. Czułam, że to nie to. 

Jeden  z  nielicznych  mijających  ich  z  naprzeciwka  samochodów  miał  włączone  długie 

ś

wiatła i oślepił ich zupełnie. 

- O, ten - powiedział Bakken automatycznie. Musimy go zatrzymać. 

W tym samym momencie przypomniał sobie, że nie jest na służbie. 

- Czy w dalszym ciągu jesteś zła na siebie? 

- Tak, jestem. Za to, że wpatrywałam się w niego pełnym podziwu wzrokiem. Za to, że 

nie  przejrzałam  jego  gry  dużo  wcześniej  i  nie  mogłam  mu  dać  prztyczka  w  nos,  od  którego 

porządnie zabolałoby go jego własne ja. Chociaż udało mi się powiedzieć, że nigdy nie miałam 

zamiaru  iść  z  nim  do  łóżka.  Wydaje  mi  się,  że  bardzo  go  to  ubodło.  Nadal  jednak  jestem  tak 

wściekła  na  niego  za  to,  co  zrobił  tym  wszystkim  samotnym,  nieszczęśliwym  kobietom,  że  aż 

wszystko się we mnie gotuje. 

Wyjął z kieszeni chusteczkę i podał jej. 

background image

- Takie  rozgoryczenie  i  wszystko  to,  co  przeżyłaś  dzisiejszej  nocy,  musi  prędzej  czy 

później  wyzwolić  jakąś  reakcję.  Przedwczoraj  zniszczyłem  ci  chusteczkę.  A  może  to  było 

wczoraj? Straciłem  już  rachubę  czasu.  Teraz  twoja  kolej,  by  zniszczyć  jedną  z  moich.  Weź  ją, 

będzie ci potrzebna. 

Przyjęła chusteczkę ze śmiechem, który przerodził się w czkawkę. Tak niewiele było jej 

potrzeba, po prostu odrobiny troskliwego zainteresowania... 

Odwróciła  się  tyłem  do  Bakkena  i  rozpłakała  się  tak  gwałtownie,  że  poczuła  ból  w 

piersiach i w gardle. - Dobrze, o to chodziło - stwierdził trzeźwo i nie odezwał się już więcej do 

momentu, gdy tuż przed Oslo Christine wytarła nos i ostatnie łzy. 

- Przepraszam.  Dziękuję  ci.  Jesteś  taki  miły,  John,  a  ja  nazywałam  cię  zimną  rybą, 

wyniosłym zarozumialcem i wszystkim innym, co mi tylko przyszło do głowy. 

- A ja myślałem, że to ty jesteś z lodu. - Spojrzał na nią zdziwiony. - Sprawiałaś wrażenie 

tak wyniosłej, że strach było otworzyć usta, by nie otrzymać jakiejś druzgocącej odpowiedzi. 

Christine spojrzała na niego i, jak to się pięknie mówi, uśmiechnęła się przez łzy. Choć z 

drugiej strony wątpiła, czy można być piękną, gdy płakało się całą drogę z Hakadal do Oslo. 

- Sądzę, że oboje się myliliśmy - powiedziała ciepło. 

- Oczywiście - potwierdził, nie odrywając wzroku od drogi. - Posłuchaj, odwiozę cię do 

domu, ale najpierw chciałbym zajrzeć na komisariat. Muszę się jak najszybciej dowiedzieć kilku 

drobiazgów. 

- Jasne. 

- Gdy się już porządnie  wyśpisz, czy mogłabyś zajrzeć jutro do mojego biura, żebyśmy 

mogli sporządzić stosowny raport? 

- Z przyjemnością - rzuciła spontanicznie. 

Spojrzał  na  nią  pytającym  wzrokiem.  Pisanie  raportów  nie  było  raczej 

najprzyjemniejszym sposobem spędzania czasu. W końcu jednak zrozumiał. 

- Zrobiło mi się ciepło wokół serca - wyznał. 

- Co...? Ach - westchnęła cicho, gdy dotarło do niej, co przed chwilą powiedziała. 

Nie  odezwał  się  już  więcej,  lecz  przez  całą  drogę  do  centrum  z  jego  ust  nie  schodził 

łagodny uśmiech. 

W komisariacie przeżyli szok. 

Poinformowano  ich,  że  Harry'emu  Bergowi  udało  się  uciec  jednym  z  samochodów 

zaparkowanych przed domem na wsi. Można było przypuszczać, że pojechał w stronę Oslo. 

- Och, nie, czy nigdy nie pozbędziemy się tego potwora? - jęknęła Christine. 

Bakken  nie  tracił  czasu.  Zadzwonił  do  mieszkania  Christine  i  poprosił  pielęgniarkę,  by 

background image

zabrała  panią  Lyngmo  w  bezpieczne  miejsce,  najlepiej  do  siebie.  Wysłał  też  policjanta,  który 

miał je eskortować. 

Christine miała zamiar zaprotestować i powiedzieć, że wyciągnięcie jej matki z łóżka w 

ś

rodku  nocy  jest  niemożliwością.  Po  chwili  jednak  uświadomiła  sobie,  że  właściwie  noc 

dobiegła już końca. Zza okien dochodziły odgłosy budzącego się miasta. 

- A ty - zwrócił się do niej Bakken - nie możesz oczywiście wracać do domu. Nie wiemy, 

jakie zamiary ma w tej chwili Harry Berg, chociaż prawdopodobnie nie grozi ci jakieś większe 

niebezpieczeństwo. On jest bardzo ostrożnym graczem. 

Z drugiej strony wściekłość wywołana twoją „zdradą” mogła go zaślepić, nie chcę więc, 

ż

ebyś  przebywała  teraz  w  znanym  mu  miejscu.  Potrzebujesz;  rzecz  jasna,  snu,  musisz  być 

zupełnie wyczerpana... 

Zastanowił się przez moment. 

- Hotel też nie jest najlepszym miejscem... Pojedziesz do mnie - zadecydował, patrząc na 

nią swoim przenikliwym wzrokiem. - Będę przynajmniej wiedział, gdzie jesteś. Poza tym mam 

wolne, więc będę cię mógł popilnować. 

Zgodziła się, lekko oszołomiona. Prawdę mówiąc, była ciekawa jego życia prywatnego. 

W dalszym ciągu nie wiedziała, czy jest żonaty, lecz myśl, że mogłoby tak być, nie wydała jej 

się miła. 

Mieszkał niedaleko komisariatu w starej, dość przyzwoicie utrzymanej kamienicy. Był to 

dom nie za brzydki i nie za piękny, jakich w Oslo tysiące. 

Na  drzwiach  do  mieszkania  na  trzecim  piętrze  znajdowała  się  tabliczka:  „John  Bakken, 

komisarz”. Teraz... dowie się wszystkiego. 

Gdy  tylko  znaleźli  się  w  małym,  ciasnym  przedpokoju,  zorientowała  się,  że  jest  to 

mieszkanie  samotnego  mężczyzny.  Dzięki  Bogu,  przeleciało  jej  przez  głowę.  Wszystko  było 

czyste i schludne, ale dawał się zauważyć brak kobiecej ręki. 

Mieszkanie  okazało  się  nieduże.  Średniej  wielkości  pokój  dzienny  z  tradycyjnymi 

meblami: skórzaną kanapą, fotelem i niską ławą, zarzuconą wszystkim, co mężczyzna musi mieć 

pod ręką. 

Zgarnąwszy  pospiesznie  papierosy,  książki  krajoznawcze,  gazety  oraz  kilka  notesów, 

zaprosił ją, by usiadła na sofie. 

- Jesteś  głodna?  -  zapytał  niepewnym  tonem,  typowym  dla  osób,  które  nie  mają  zbyt 

wiele zapasów w lodówce. 

- Nie, dziękuję, zadowolę się jednym z tych jabłek... 

- Oczywiście,  proszę  -  odpowiedział  z  ulgą.  Przygotuję  ci  posłanie  w  sypialni.  Sam 

background image

położę się na chwilę tu na sofie, nie musisz się obawiać moich odwiedzin. 

- Nie, ale... 

Urwała w pół słowa, czując, że się mocno czerwieni. 

Bakken zatrzymał się i spojrzał na nią. - Chciałaś coś powiedzieć? 

- Nic takiego, nie zaprzątaj sobie tym głowy. Podszedł do niej. 

- Nie, chcę wiedzieć. Chcę wiedzieć, co o mnie myślisz, i nie bój się powiedzieć prawdy. 

Usłyszałem już w życiu niejedno, więc jestem zahartowany. 

Rozgniewana Christine przestała kontrolować swoje słowa. 

- Co  ty  sobie  myślisz?  Nie  dalej  jak  dobę  temu  wmówiłam  sobie,  że  zakochał  się  we 

mnie  mężczyzna,  i  zaślepiona  tym  faktem  dałam  się  wywieźć  na  odludzie.  To,  że  później 

doszłam do wniosku, iż nie chcę mieć z nim nic do czynienia, jest tu bez znaczenia. Czy chcesz, 

ż

ebym teraz wyznała, że spodobał mi się inny? Wydaje ci się, że jestem taka zmienna, że wręcz 

oszalałam na punkcie męskiego towarzystwa? 

- Nic  takiego  nie  miałem  na  myśli,  Christine  -  powiedział  z  autentycznym  smutkiem  w 

oczach. - Wydawało mi się, że chcesz mi powiedzieć, że mnie nie znosisz. 

A co właściwie powiedziałam? pomyślała przybita. 

- Ja... ja przez cały czas tak bardzo żałowałam, że mnie nie lubisz! - zawołała, zakrywając 

twarz dłońmi. - Przecież wiesz, że ja cię lubię. 

- Nie,  ale  marzyłem,  że  mnie  polubisz.  Promyk  nadziei  zajaśniał  mi  dopiero  w  chwili, 

gdy prosiłaś mnie przez telefon, żebym przyjechał. Wmówiłem sobie, że słyszę w twoim słabym 

głosie coś więcej niż tylko prośbę o pomoc, skierowaną do pierwszego lepszego policjanta. 

- Tak  było  -  skinęła  głową,  wciąż  zasłaniając  twarz.  -  Myśl  o  tym,  że  być  może  będę 

musiała  dzielić  łóżko  z  tym  typem,  wywołała  we  mnie  panikę.  Pragnęłam,  żebyś  przyjechał 

właśnie ty. 

Poczuła, że delikatnie odsuwa jej zakrywające twarz dłonie. 

- A  co  miałaś  zamiar  powiedzieć  przed  chwilą?  Kiedy  powiedziałem,  że  nie  musisz  się 

bać moich odwiedzin? 

Odwróciła głowę. 

- Christine  -  przemówił  łagodnym  tonem.  -  Nie  miałem  zamiaru  wyprowadzić  cię  z 

równowagi. 

Chciałem ci tylko wyznać, że od chwili naszego pierwszego spotkania myślałem o tobie 

dzień  i  noc.  Miałem  nadzieję,  że  chciałaś  mi  powiedzieć:  „Wcale  się  tego  nie  boję,  wręcz 

przeciwnie”. Czy tak było? 

Minęło kilka sekund, nim udało się jej odpowiedzieć. 

background image

- Tak, coś w tym rodzaju. 

Słysząc  to,  Bakken  wziął  ją  w  ramiona,  tak  samo  jak  to  zrobił  tam  na  wsi,  po  czym 

zamarł  bez  ruchu  z  twarzą  zanurzoną  w  jej  włosach.  Christine  nie  opierała  mu  się.  Wdychała 

tylko zapach jego skóry. Była przerażona, a zarazem szczęśliwa. 

Po chwili Bakken ją puścił. - Teraz możesz iść spać. 

- John... 

- Tak? - Odwrócił się w stronę drzwi prowadzących do sypialni. 

- Tym razem poczułam się lepiej. 

- Też  mi  się  tak  wydaje  -  skinął  głową.  Przygotował  jej  świeżą  pościel  i powiedział,  że 

może się położyć. 

- Śpij tak długo, jak zechcesz, Christine. Nikt ci nie będzie przeszkadzał. 

- Obudź mnie, gdy sam będziesz wstawał. 

- Dobrze. Dobranoc, a może raczej dzień dobry? Uśmiechnęła się. Wszystko wydało się 

teraz  o  wiele  łatwiejsze.  Wyjęła  z  torby  swoją  piękną  koszulę  nocną  i  przypomniała  sobie 

niechęć, jaką wcześniej odczuwała przed jej włożeniem. Teraz nic jej w tym nie przeszkadzało. 

Przeciwnie.  Gdy  już  włożyła  koszulę  i  stojąc  obok  łóżka  gładziła  dłonią  delikatny  materiał, 

uświadomiła sobie, że nie ma nic przeciwko temu, by wszedł teraz John Bakken i zobaczył, jak 

pięknie wygląda. 

Albo żeby u niej został. 

Było jednak za wcześnie, by powiedzieć to głośno. 

Za każdym  razem,  gdy  Harry  Berg przypominał sobie Christine  Lyngmo, przed oczami 

pojawiały mu się czerwone płaty. 

On, który zawsze tak pedantycznie dbał o swój strój - robiło to wrażenie na kobietach - 

musiał  teraz  marnować  tyle  czasu,  próbując  doczyścić  ubranie  i  pozszywać  podarty  materiał. 

Wszystko przez tę szaleńczą ucieczkę przez mokry i ciemny las. Upadł, uderzając się w głowę, i 

skaleczył się w rękę. A winna temu ta głupia gęś. 

Udało mu się jednak oszukać  gliniarzy. Podczas  gdy oni  ganiali za nim po lesie, on się 

przedostał  z  powrotem  do  zagrody  i  zabrał  jeden  z  prywatnych  samochodów,  w  którym 

pozostawiono  kluczyki.  Nie  mógł  wziąć  wynajętego  przez  siebie  auta,  nie  był  taki  naiwny,  a 

poza tym zablokowały go radiowozy. 

Zanim gliniarze zdążyli się obejrzeć, był już w drodze do Oslo. 

Wspaniale było porzucić wreszcie tę cholerną dystyngowaną mowę. Musiał w to wkładać 

tyle  wysiłku,  choć  z  drugiej  strony  się  opłacało.  Uśmiechnął  się  na  myśl  o  wszystkich  babach, 

które udało mu się nabrać. 

background image

Jego myśli wróciły do Christine Lyngmo i świat znowu wydał się ponury. W jaki sposób, 

u  diabła,  udało  się  jej  go  oszukać?  Jego!  Głupia  gęś,  jedna  z  najgorszych,  jakie  spotkał.  Stara 

panna, która nigdy nie miała faceta, a tu... 

Nie, myśl ta była tak dokuczliwa, że nie wpływała dobrze na jego ciśnienie. 

Ale on ją dostanie! Niech Bóg ma ją w swojej opiece, gdy on dostanie ją w swoje ręce! 

Tego  jej  nie  przepuści.  Nie  on,  Harty  Berg,  który  bawił  się  w  to  od  ośmiu  lat  i  nie  wpadł  ani 

razu. A teraz ta głupia stara panna! 

Samochód  zostawił  na  jednej  z  bocznych  uliczek  i  doprowadziwszy  się  do  porządku, 

wziął taksówkę do centrum. Rozsądek podpowiadał mu, że musi uciekać natychmiast, najlepiej 

za  granicę,  lecz  on  miał  jeszcze  coś  do  zrobienia.  Nie  obawiał  się  policjantów.  Uważał  ich  za 

bandę niedorajdów, którzy zawsze szukali w złym miejscu. 

Było przedpołudnie. Zmęczenie dawało mu się we znaki do tego stopnia, że oczy piekły 

niczym pełne piasku. 

Nie miał odwagi wracać do domu, mimo że nikt nie wiedział, gdzie mieszka. Miał w tym 

cholernym kraju jeszcze tylko jedną rzecz do załatwienia. 

Odwdzięczyć się Christine Lyngmo. 

Nie mógł jednak pójść do jej mieszkania. Z pewnością było w tej chwili pilnowane przez 

policję. Nie, musi ją stamtąd wywabić. Ale w jaki sposób? Albo dopaść ją na spacerze... 

Gdyby  tylko  nie  było  tak  przeraźliwie  zimno!  Harty  Berg  miał  dość  pieniędzy  i  kupił 

sobie  płaszcz  oraz  parę  wysokich  butów,  lecz  chodzić  po  zalanych  deszczem  ulicach  koło  jej 

domu...  Nie,  to  niezbyt  przyjemna  perspektywa.  W  pobliżu  nie  było  nawet  żadnej  restauracji, 

gdzie można by się schronić. 

Harty  Berg  został  stworzony  do  wygodnego  życia  w  luksusie.  Takie  miał  przekonanie. 

Ciężka praca wydawała mu się bez sensu. 

Nigdy też nie pracował, przynajmniej od czasu, gdy wyniósł się z obskurnego mieszkania 

w  podwórzu,  gdzie  jego  rodzice  tylko  pili,  kłócili  się  i  pozwalali  dzieciom  chodzić  własnymi 

drogami.  Dość  szybko  odkrył,  że  posiada  szczególny  dar  oddziaływania  na  kobiety,  i  przybrał 

zdradzający bezradność styl bycia, na który niezwykle silnie reagowały dojrzałe, samotne panie. 

Z  ogromną  chęcią  pomagały  mu  w  jego  kłopotach  finansowych  i  zmaganiach  z  okrutnym 

ś

wiatem. 

Odwdzięczał  się  im  miłością,  a  w  każdym  razie  seksem,  którego  w  jego  przekonaniu 

potrzebowały najbardziej. W rym jednak się mylił. W rzeczywistości potrzebowały one bliskiej 

osoby,  najchętniej  mężczyzny.  Harty  Berg  nie  zdawał  sobie  jednak  sprawy  z  rzeczywistego 

stanu rzeczy i być może dlatego nie udało mu się zaciągnąć Christine do łóżka. 

background image

Prawdopodobnie tak właśnie było, lecz Harty 

Berg tego nie rozumiał. 

Nie  mógł  też  pojąć  faktu,  że  to  nie  w  nim  Christine  się  zakochała.  Potrzebowała  tylko 

trochę czasu, by się zorientować, w czyją stronę kierowały się jej uczucia. 

Teraz już miała pewność. 

Nie wiedział jednak o tym Harry  Berg. W dalszym ciągu nie potrafił zrozumieć, w jaki 

sposób wymknęła mu się z rąk. 

Ani jedna z kobiet, które wcześniej uwiódł, nie złożyła na niego doniesienia na policję. 

Uważał, że prawdopodobnie nadal go kochały. 

Chodził właśnie bez celu po ulicach, gdzie z pewnością nikt by go nie szukał, gdy nagle 

stanął jak wryty i odwrócił się na pięcie. 

Było już jednak za późno. 

- Harry!  Kochanie!  Już  wróciłeś  z  Londynu?  Nie  pozostało  mu  nic  innego,  jak  tylko 

odwrócić  się  ponownie  i  spotkać  się  z  tą  starą  jędzą,  panią  Melander,  z  którą  już  dawno 

skończył. Do diabła! To właśnie jej pieniądze wydawał w tej chwili w najlepsze. 

background image

ROZDZIAŁ X 

- Złotko  moje,  ty  tutaj?  -  paplała  pani  Melander,  ściskając  narzeczonego  z  całych  sił  i 

dusząc mdłym zapachem perfum. - A ja myślałam, że jesteś w Anglii. 

Twarz Harry'ego Berga, ukrytą w jej futrzanym kołnierzu, wykrzywił brzydki grymas. 

- Musiałem wrócić na krótko - wymamrotał. A ja sądziłem, że ty jesteś w Stavanger. 

- Nie, przyjechałam tu, żeby  obejrzeć suknię ślubną z ogłoszenia. Jest cała z różowego, 

błyszczącego jedwabiu i ma mnóstwo falbanek. Sam rozumiesz, że nie mogę wystąpić w białej, 

skoro byłam już zamężna - zachichotała. - Jest cudowna, możesz mi wierzyć. 

Harry'ego przeszedł dreszcz, lecz po chwili jego twarz się rozchmurzyła. Czy Christine, 

ta przeklęta jędza, nie wspominała, że zna Ellen Smidt i panią Melander? 

Mógł to wykorzystać. 

- Moja  droga  -  powiedział,  gdy  odzyskał  równowagę  -  musimy  to  uczcić.  Wejdźmy  do 

tego hotelu na lunch. Mam jeszcze kilka godzin przed odlotem do Londynu. 

- Och, Harry! - zaszczebiotała. 

Gdy  już  znaleźli  się  przy  stoliku  i  pani  Melander,  lekko  siorbiąc,  jadła  zupę,  Harry 

zastanawiał się gorączkowo. Jak to zrobić, jak? 

W końcu wpadł na pewien pomysł. 

- Kochanie - odezwał się głaszcząc jej małe, tłuste dłonie. - Czy mogłabyś mi pomóc w 

pewnej sprawie? Natychmiast wyciągnęła w jego stronę ręce, wylizując przy tym z kącików ust 

resztki jedzenia. - Dla ciebie wszystko, Harry. 

- Wiesz...  jestem  tu  dlatego,  że  pewna  zła  osoba  zachowała  się  w  stosunku  do  mnie  w 

sposób niegodziwy. 

- Och, Harry! Że też są na świecie tacy podli ludzie! 

- Tak. Chciała mnie usidlić. To znaczy zakochała się we mnie, ale ja przecież miałem już 

ciebie i nie chciałem mieć z nią nic wspólnego... 

- Harry, mój chłopcze kochany! 

Skończ  z  tym  wreszcie,  pomyślał  z  niechęcią,  lecz  udało  mu  się  przywołać  na  twarz 

uśmiech. 

- Widzisz, zaprosiła mnie do siebie pod jakimś błahym pozorem, a ja w swojej naiwności 

poszedłem. Okazało się, że chodzi jej tylko o to, by mnie uwieść... 

- Ale oczywiście jej się to nie udało - z pewnością w głosie oświadczyła pani Melander. 

- Nie, zwariowałaś? Ale wiesz, co zrobiła? - Nie? 

background image

- Zabrała  mi  moją  aktówkę,  w  której  miałem  pewne  ważne  dokumenty.  Było  też  tam 

trochę pieniędzy. 

- Chcesz powiedzieć, że cię okradła? A to podłość! 

- Nie,  niezupełnie  okradła.  Zabrała  mi  aktówkę  jako  swego  rodzaju  fant,  żebym  musiał 

znów do niej przyjść. 

- Ale ty tego przecież nie zrobisz? 

- Nigdy  w  życiu.  Nie  chcę  jej  już  widzieć  na  oczy.  -  Masz  rację,  Harry,  ale  musisz 

przecież odzyskać swoją teczkę. 

- O to chodzi i właśnie w tym możesz mi pomóc. - Ja? Ale w jaki sposób? 

- Ja wiem, gdzie schowała aktówkę, natomiast ty chyba znasz tę dziewczynę. 

- Ja? 

- Tak, wymieniła kiedyś twoje nazwisko. Sama nazywa się Christine Lyngmo. 

Pani Melander aż podskoczyła i zaczęła mówić tak głośno, że musiał ją uciszać. 

- Co? Christine? Nie, nigdy bym nie przypuszczała! Chociaż teraz przejrzałam jej grę. Ta 

ż

mija nigdy nie odpisuje na listy. Pewnie dręczą ją wyrzuty sumienia. Pomyśleć tylko, że byłam 

jej  najlepszą  przyjaciółką,  a  ona  chciała  mi  odebrać  mojego  Harry  ego!  -  Zmrużywszy  oczy, 

pochyliła się znów w jego kierunku. - Co chcesz, żebym zrobiła? Uczynię to natychmiast. Mam 

zgłosić o wszystkim na policję? 

- Nie, nie, tego nie możesz zrobić. Mówiłem przecież, że nie chcę jej już nigdy widzieć. 

Musisz  mnie  tylko  tam  wpuścić.  Wejdziesz  do  jej  mieszkania,  a  ja  poczekam  na  klatce 

schodowej.  Niech  nie  przekręca  zamka.  A  kiedy  ty  będziesz  z  nią  rozmawiać,  o  czymkolwiek, 

tylko błagam, nie o mnie... 

- Nie wytrzymam. Wydłubię jej oczy. - No to zapomnijmy o wszystkim. 

- Nie, nie, Harry, zrobię, co chcesz. A więc gdy będę z nią rozmawiać... 

- Ja wśliznę się do środka. Schowała moją teczkę w pobliżu drzwi wejściowych. Wezmę 

ją i szybko zniknę. Potem będę musiał od razu jechać na lotnisko Fornebu, więc tym razem nie 

zobaczymy się więcej, ale za to gdy wrócę... 

Jego oczy były pełne obietnic i panią Melander opuściły wszelkie wątpliwości. 

Tego  samego  ranka  John  Bakken  odwiózł  Christine  do  domu.  Zjawiła  się  tam  też 

pielęgniarka z panią Lyngmo. 

- Jest pani wolna - zwrócił się Bakken do pielęgniarki. - Zostanę tu cały dzień, ale proszę 

wrócić  wieczorem,  to  wszystko  omówimy.  Mamy  nadzieję,  że  do  tego  czasu  poszukiwany 

zostanie ujęty, więc będziecie tu bezpieczne. 

Pani Lyngmo chciała się od razu położyć do łóżka, a Christine, która po drodze zrobiła w 

background image

supersamie potężne zakupy, zabrała się niezwłocznie do przygotowywania lunchu. 

Bakken spytał ostrożnie, czy nie mogłaby zrobić takich samych naleśników, jak podczas 

jego poprzedniej wizyty. Wyglądały tak wspaniale, że był wtedy bliski złamania swoich zasad. 

- Nie - powiedziała Christine zdecydowanie. Nigdy nie przyrządzam tego samego dania 

w  tak  krótkich  odstępach  czasu.  Tym  razem  mam  zamiar  podać  ci  kurczaka  w  winie  i  moją 

specjalną sałatkę, a na deser suflet z suszonymi śliwkami. Musisz bowiem wiedzieć, że znam się 

na  jedzeniu.  To  chyba  jedyna  rzecz,  do  której  się  nadaję  na  tym  świecie,  więc  chcę  ci 

zaprezentować cały mój kunszt. 

- To  brzmi  obiecująco  -  uśmiechnął  się  szeroko.  -  Kapituluję.  Policjanci  rzadko  mają 

okazję oddawać się rozpuście w jedzeniu. 

Pielęgniarka miała właśnie wychodzić, gdy sobie o czymś przypomniała. 

- A,  właśnie,  jest  tutaj  list  do  Christine  Lyngmo...  Z  listu  dowiedzieli  się  wreszcie, 

dlaczego Harry Berg musiał się pozbyć Christine. 

- Popatrz  tylko  -  powiedziała  do  Bakkena.  -  Przeczytaj  to!  Napisał  ten  list,  zanim  się 

zorientował, że biorę go za Reidara Lie. Najwyraźniej kolejna z jego czarujących sztuczek. 

Pielęgniarka już wyszła, a pani Lyngmo spała w swoim pokoju. Byli sami w kuchni. 

- Droga  Christine!  Tak  wielu  rzeczy  nie  potrafię  wyrazić  słowami,  więc  postanowiłem 

napisać... 

czytał na głos Bakken. 

Dalej następowało sformułowane w zawoalowanych słowach wyznanie miłości, w które 

nie wierzyła ani przez chwilę, wspomnienie wieczoru spędzonego razem na koncercie i tak dalej. 

List był podpisany imieniem Harry. 

- To wyjaśnia wszystko - stwierdził Bakken, kiwając głową. - Wyznałaś mu, że polujesz 

na  głowę  Harry'ego  Berga,  a  on  tymczasem  przedstawia  się  tu  jako  Harry,  z  którym  byłaś  na 

koncercie. A więc to było motywem. 

- Tak. 

Usiadł  przy  stole  kuchennym,  zwrócony  tyłem  do  okna,  podczas  gdy  ona  wprawnymi 

ruchami dzieliła kurczaka. Po raz pierwszy dostrzegła na twarzy komisarza wyraz odprężenia. 

- Mama wspominała o tobie, gdy byłam u niej przed chwilą - powiedziała swobodnie. - 

Bardzo  się  cieszy,  że  tu  jesteś.  Pomyśl  tylko,  pamięta  twoją  ostatnią  wizytę.  Zapomniała  już 

zupełnie o istnieniu Harry'ego i Reidara, ale wygląda na to, że ty zrobiłeś na niej wrażenie. 

- Cieszę  się  -  odrzekł  Bakken  cicho,  śledząc  wzrokiem  ruchy  Christine.  -  Może  to  zbyt 

ś

miałe z mojej strony, ale dobrze mi tutaj. 

- Dziękuję - wyszeptała. - Sprawiłeś mi radość tymi słowami. 

- Mam  zamiar  przychodzić  tu  częściej  -  uśmiechnął  się  nieśmiało.  -  Czuję  się  tu  jak  w 

background image

domu. To nietypowe uczucie dla samotnego funkcjonariusza. 

Christine opłukała ręce, wytarła je i usiadła obok komisarza. 

- Kobiety  w  obecnych  czasach  tak  bardzo  boją  się  słowa  „należeć”.  Mylą  to  z 

niezależnością i... nie, mówię od rzeczy. 

- Rozumiem,  co  masz  na  myśli  -  odpowiedział  z  powagą.  -  Należeć  to  nie  to  samo,  co 

podporządkować się. 

- Właśnie!  -  ożywiła  się.  -  Często  tęskniłam  za  tym,  by  do  kogoś  należeć.  Myślę,  że  to 

piękne słowo. Spojrzał na nią ze smętnym uśmiechem. 

- Ale przecież musiałaś mieć wcześniej okazje, by tak się stało? 

- Tak, ale... 

- No nie, nie przerywaj  znowu. Jesteś tak wspaniale spontaniczna, ale nie do końca. Co 

chciałaś powiedzieć? 

- Czy mogę być szczera? 

- Przecież właśnie o to cię proszę - powiedział, biorąc ją za ręce. 

- No więc nigdy przedtem nie spotkałam kogoś, do kogo chciałabym należeć. 

- Przedtem!  -  uśmiechnął  się.  -  To  mi  się  podoba.  Myślę,  że  kobiety  bardzo  często 

błędnie  rozumieją  słowo  „zależność”  i  sądzą,  że  to  tylko  one  mają  należeć  do  mężczyzny.  A 

przecież to samo obowiązuje i w drugą stronę. Dwoje ludzi należy do siebie nawzajem. 

- A  wtedy  każde  z  nich  ma  równe  prawa  skinęła  głową  Christine.  -  I  to  w  o  wiele 

większym stopniu, niż gdy obie strony walczą o równouprawnienie. 

- Tak  -  zawahał  się  przez  chwilę.  -  Wspomniałaś,  że  nigdy  jeszcze...  nie  miałaś 

mężczyzny? Nie musisz się mnie bać, Christine. Nie będę w żaden sposób na to nalegał. 

- Wiem  o  tym.  Ale  ja  się  nie  boję,  John.  Już  nie.  Jak  dotąd  bałam  się  oddać  komuś 

całkowicie.  I  mam  tu  na  myśli  uczucia,  a  nie  miłość  fizyczną.  Wiem  jednak,  że  ty..,  nie 

nadużyłbyś mojego zaufania. 

- Oczywiście, że nie. Pragnę, żebyś się przede mną otwarła, lecz jednocześnie musisz się 

czuć  zupełnie  bezpieczna.  Mnie  również  brakowało  towarzysza  życia.  Kogoś  takiego  jak  ty. 

Bardzo bym chciał, żebyś została ze mną. 

Otoczenie  było  co  prawda  dość  prozaiczne:  stół  kuchenny  zarzucony  warzywami,  obok 

margaryna, garnek perkoczący na kuchence, lecz dla nich nie miało to żadnego znaczenia. Żyli 

w swoim własnym świecie, widzianym w oczach drugiej osoby. 

Bakken otwierał właśnie usta, by coś powiedzieć, gdy nagle rozległ się dzwonek u drzwi. 

- A któż to może być o tej porze? - Christine zmarszczyła czoło. - Popilnuj garnka, a ja 

pójdę otworzyć. 

background image

John  Bakken  usłyszał  niewyraźne  głosy  dobiegające  z  przedpokoju,  a  po  chwili  z 

przyległego pomieszczenia doszedł go szczebiotliwy głos kobiety. 

- Byłam właśnie w Oslo i po prostu musiałam wpaść na chwilę w odwiedziny... 

Głos był ostry i o wiele za głośny. Czy przyszła tylko po to, żeby tak krzyczeć? Bakken 

stał nieruchomo. Odniósł wrażenie, że dzieje się  coś dziwnego. Musiała to być pani Melander, 

wyczuł to również po tonie odpowiedzi Christine. W jaki sposób pozbędą się tej kobiety? 

Tymczasem ona nieprzerwanym potokiem słów opowiadała o sukni ślubnej, o Harrym, o 

Londynie,  o  wyglądzie  Christine  i  Bóg  wie  o  czym  jeszcze.  W  pewnym  momencie  jednak, 

równie nagle jak się pojawiła, stwierdziła, że musi już iść. 

- No,  muszę  już  uciekać!  Trzymaj  się,  moja  droga,  i  pamiętaj,  żeby  napisać.  Tyle  że 

następnym razem będę się nazywać Berg, a nie Melander, pamiętaj o tym. No to pa! 

Oboje odetchnęli z ulgą. Bakken usłyszał, jak Christine zamyka drzwi za nieproszonym 

gościem, i wyszedł jej na spotkanie. 

Nagle dobiegł go stłumiony szloch Christine, a zaraz potem pełen nienawiści męski głos. 

Zrobił  kilka  kroków  w  kierunku  przedpokoju,  lecz  zanim  zdążył  tam  dojść,  Christine  została 

wepchnięta do pokoju przez mężczyznę, który przytrzymywał jej z tyłu ręce. 

Harty Berg. 

W  tej  samej  chwili  napastnik  dostrzegł  komisarza  Bakkena.  Zaklął  szpetnie,  lecz  nie 

stracił panowania nad sobą. Szybkim ruchem wyciągnął nóż. 

- Jeszcze krok, a ją zabiję - powiedział ostro. Popchnął Christine jeszcze trochę do przodu 

i zatrzymał się. 

- Ta  pani  musi  mi  za  coś  zapłacić  –  powiedział  głosem,  który  nie  bardzo  pasował  do 

dystyngowanego skrzypka Harry'ego Berga. Oboje słyszeli, że był to głos chłopaka ze slumsów. 

Ma  w  sobie  coś  z  aktora,  pomyślała  oszołomiona  Christine.  W  jaki  sposób  udało  mu  się  mnie 

oszukać? 

John czuł, jak serce podchodzi mu do gardła. Próbował grać na zwłokę, zastanawiając się 

jednocześnie, co może zrobić. 

- Miałeś  pecha,  że  trafiłeś  na  Christine  -  odezwał  się  spokojnie  do  Harry'ego  Berga.  - 

Przechytrzyła cię. 

- Nie od razu - bronił się tamten gorączkowo. Na początku sądziła, że jestem Reidarem 

Lie, i zakochała się we mnie. 

- Nie sądzę - odpowiedział Bakken. - Christine i ja mamy się pobrać. 

Mimo  dramatycznych  okoliczności  nie  mogła  powstrzymać  uśmiechu.  Wiedziała,  że 

John próbuje zyskać na czasie, lecz uznała, że trochę za bardzo drażni Harry'ego. 

background image

Harty  Berg zaczął wycofywać się w kierunku drzwi wejściowych, lecz najpierw musiał 

przejść przez przedpokój. 

Wyraz  twarzy  Bakkena  nie  zmienił  się  ani  trochę  mimo  tego,  co  zobaczył  za  plecami 

Berga. Przez cały czas mówił, próbując skupić na sobie jego uwagę. 

Było  to  właściwie  niepotrzebne,  ponieważ  Harry'ego  niemal  zaślepiła  wściekłość,  gdy 

usłyszał, że Christine nigdy nie była w nim zakochana. Nigdy przedtem nie zdarzyło mu się coś 

takiego - kobieta nieczuła na jego urok. Harty Berg był żonaty. Porzucił żonę i dzieci już dawno, 

lecz nie zadał sobie nawet trudu, by przeprowadzić rozwód. Od tego czasu pozostawiał na swojej 

drodze tylko uwiedzione i oszukane kobiety. 

A tu nagle trafiła się jedna, która twierdzi, że nigdy się w nim nie zakochała! 

- Nie  wierzę  -  powiedział.  -  Być  może  miała  zamiar  wyjść  za  ciebie,  glino,  ale  przez 

pewien czas jej głowę zaprzątały inne myśli. 

- Mylisz się - przerwała mu Christine. - Zakochałam się w Johnie, a jeśli chodzi o ciebie, 

to  chciałam  tylko,  żebyś  odpowiedział  za  oszustwa,  jakich  się  dopuściłeś  w  stosunku  do  Ellen 

Smidt, panny Grindheim i pani Melander. 

Tego  było  już  zbyt  wiele  dla  Harry'ego  Berga.  Mogła  wybierać  między  nim  a  tym 

ś

miertelnie nudnym komisarzem i wybrała policjanta. To nie do wiary! Nie mógł tego znieść. 

- Ty przeklęta suko! - warknął i uniósł nieco wyżej nóż. 

W tym samym momencie jego głowę przeszył straszliwy ból. Przed oczami pojawiły mu 

się słońca i gwiazdy. Była to ostatnia rzecz, jaką zobaczył. 

- Oj!  -  zawołała  z  przerażeniem  matka  Christine,  patrząc  na  leżącego  mężczyznę.  - 

Uderzyłam go chyba trochę za mocno. 

John  Bakken  drżącymi  rękami  wyjął  jej  z  dłoni  torebkę,  w  której  przechowywała 

wszystkie  swoje  zaoszczędzone  drobne  monety.  Była  to  torba  sporych  rozmiarów  i  musiała 

ważyć kilka kilogramów. 

Starsza pani, ubrana w białą flanelową koszulę nocną, spojrzała na nich ze zdziwieniem. 

- Dziękuję, pani Lyngmo - powiedział John. Uratowała pani życie swojej córki... i mojej 

ukochanej. 

- Tak,  tak  właśnie  sądziłam  -  odrzekła  rozpromieniona.  -  Wydawało  mi  się,  że  to  jakiś 

okropny  włamywacz,  a  kiedy  zobaczyłam  ten  straszny  nóż...  Mój  Boże,  on  leży  zupełnie  bez 

ruchu! 

- W każdym razie oddycha - uspokoił ją Bakken. - Zadzwonię po ambulans. 

Harty  Berg  zmarł  w  drodze  do  szpitala,  lecz  nigdy  nie  powiedzieli  o  tym  starszej  pani. 

John  Bakken  pocieszał  Christine,  że  jej  matka  nie  będzie  oskarżona  o  zabójstwo,  a  to,  co  się 

background image

stało, było najlepszym rozwiązaniem. Harry Berg prędzej czy później wyszedłby z więzienia, a 

wtedy ani przez chwilę nie mogliby żyć spokojnie. Nikt go nie żałował, może z wyjątkiem pani 

Melander, lecz ona nie zrozumiałaby zbyt wiele z całej historii. 

Tego samego wieczoru komisarz wrócił do pracy, a już następnego ranka Christine była 

zmuszona zadzwonić do niego w pewnej trudnej sprawie. 

- Dzięki za wczorajszy dzień. Obiad był wyśmienity. Nie możesz mnie tak rozpieszczać. 

Co słychać? 

- Och, John, jestem taka zdenerwowana. Musisz mi pomóc. Mama spakowała swoją torbę 

i wyszła z domu. 

- O czym ty mówisz? 

- Tak, zostawiła kartkę, że wybiera się do jakiegoś domu opieki, bo nie chce być dla nas 

ciężarem.  Napisała,  że  nie  chce  być  uciążliwą  teściową.  Czasami  miewa  momenty  lepszego 

samopoczucia, ale trwa to na ogół dość krótko. Tak się o nią boję. 

- Natychmiast zaczynam jej szukać. Czy wiesz, dokąd mogła się udać? 

- Nie. Ona nie zna żadnego domu opieki. 

- Strasznie  mi  przykro,  Christine,  ale  nie  martw  się.  Mam  wspaniałe  plany  dla  całej 

naszej trójki. Jeden z moich kolegów sprzedaje właśnie dom tuż za miastem. Będzie się dla nas 

ś

wietnie nadawał. Ani przez chwilę nie przyszło mi do głowy zostawiać twoją matkę. Należy do 

rodziny, to najzupełniej oczywiste. 

- John, jesteś taki dobry. 

- Wkrótce się odezwę. Nie wychodź z domu! 

Starszą  panią  odnaleziono  dość  szybko.  Siedziała  ze  swoim  bagażem  na  Dworcu 

Zachodnim  i  nie  wiedziała,  dlaczego  się  tam  znalazła.  Nie  chciała  jednak  ruszyć  się  stamtąd, 

dopóki nie zjawił się John Bakken. Gdy go rozpoznała, pojechała z nim bez wahania. 

W  samochodzie  opowiedział  jej  o  swoich  planach.  Usłyszawszy  to,  rozpłakała  się  ze 

szczęścia  i  wdzięczności,  że  nie  miał  zamiaru  nigdzie  jej  odsyłać  i  traktował  ją  jak  członka 

rodziny. 

- Nie  będę  wam  sprawiać  kłopotu,  John  -  szlochała.  -  Wiem,  że  czasami  jestem  dla 

Christine  ciężarem,  ale  to  takie  trudne,  gdy  człowiek  nie  panuje  już  nad  swoim  rozumem,  gdy 

zauważa, że wbrew własnej woli staje się coraz bardziej otępiały. 

- Rozumiem to doskonale - odrzekł przyjaznym tonem. - Przy  domu jest  ogród, którym 

będziesz mogła zajmować się do woli, i nie będziesz już zamknięta w czterech ścianach swojego 

pokoju. 

- To brzmi cudownie. Zabierzesz mnie tam, żebym mogła sobie wszystko obejrzeć? 

background image

- Rzecz jasna, przecież będzie to i twój dom. 

- Dziękuję  ci.  Mam  tylko  jedną  prośbę,  John...  ta  pielęgniarka,  u  której  spałam  ubiegłej 

nocy... 

Była taka miła i doskonale się rozumiałyśmy. Zaprosiła mnie, żebym wkrótce znów u niej 

przenocowała. Pomyślałam sobie... Czy sądzisz, że mogłabym pojechać tam dzisiaj? 

- Sądzę, że nie będzie miała nic przeciwko temu - odpowiedział zdziwiony. - Ale czy nie 

chcesz...? Starsza pani położyła dłoń na jego ramieniu. 

- Obiecałeś Christine, że ją odwiedzisz dziś wieczorem, prawda? 

- Tak. 

- W takim razie musicie być sami. Musicie mieć sposobność poznać się nawzajem, a nie 

tylko mówić ciągle szeptem i przez cały czas myśleć o mnie... 

Na twarzy Bakkena pojawił się szeroki uśmiech. - Widzę, że znasz się na ludziach! No to 

postanowione,  ale  niech  się  to  nie  stanie  regułą.  Pamiętaj,  że  nigdy  nikomu  nie  będziesz 

przeszkadzać. 

- Dziękuję, John - powiedziała wzruszona. - Tak się cieszę, że Christine cię poznała. Była 

taka samotna, sam rozumiesz. 

- Wiem - skinął głową. - Ale i ja byłem samotny. Bardzo jej potrzebuję. 

Przez  pewien  czas  rozmawiali  jeszcze  serdecznie,  lecz  w  końcu  matka  Christine  na 

powrót  pogrążyła  się  w  swoim  własnym  świecie  i  straciła  kontakt  z  rzeczywistością.  Johna 

Bakkena  ogarnęło  współczucie.  Miał  okazję  poznać  jej  piękną  duszę  i  jeszcze  lepiej  rozumiał 

poczucie odpowiedzialności i miłość, jaką Christine darzyła swoją matkę. Postanowił wspierać 

ukochaną z całych sił i nigdy nie okazywać zniecierpliwienia w stosunku do starszej pani. 

Christine, ujrzawszy go razem z matką, nie posiadała się z radości. Postanowili, że zrobią 

to,  o  co  prosiła  matka  -  zapytają  pielęgniarkę,  czy  pani  Lyngmo  może  u  niej  jeszcze  raz 

przenocować. Opiekunka nie miała nic przeciwko temu. 

Tak  więc  zostali  w  mieszkaniu  tylko  we  dwoje.  Christine  stała  naprzeciw  Johna, 

oglądając sobie dłonie i wyłamując palce. Nie bardzo wiedziała, co powiedzieć. 

- Ten list, który znalazłem w popiele u Reidara Lie... 

- Tak? - spytała szybko, wdzięczna, że podjął neutralny temat. 

- Harty  Berg  umieścił  go  tam  z  pewnością  przed  naszym  przyjazdem  -  kontynuował.  - 

Jako  dowód,  że  naprawdę  mieszkała  tam  właściwa  osoba.  Pamiętasz,  jak  się  zaoferował,  że 

porozmawia  z  gospodynią?  W  przeciwnym  razie  już  wtedy  bym  się  dowiedział,  kim  jest  w 

rzeczywistości. 

- Z pewnością. A ten drugi list, który do mnie wysłał... Nie sądzisz, że wczoraj przyszedł 

tu również po niego? 

background image

- Tak  mi  się  zdaje,  chociaż  nie  zdążył  o  to  zapytać.  W  pokoju  ponownie  zapanowała 

cisza. Program telewizyjny już się skończył, byli więc zdani na własne towarzystwo. 

- Christine  -  powiedział  John,  podchodząc  bliżej.  -  Nie  jestem  zbyt  doświadczonym 

kochankiem. Tak naprawdę to nie wiem, co należy mówić w chwili takiej jak ta. 

- Ja  też  nie.  Czuję  się  taka  nieporadna...  Nie,  dlaczego  teraz  miałabym  cokolwiek 

udawać?  Gdy  byłam  z  Harrym  Bergiem,  wszystko  wydawało  się  być  nie  tak.  Teraz  też  jestem 

onieśmielona, ale to tylko z powodu braku doświadczenia. Napawam się przecież każdą sekundą 

spędzoną przy tobie. 

Właśnie taka zachęta była mu potrzebna. Roześmiał się serdecznie i wziął ją w ramiona, 

a  ona  odwzajemniła  jego  uśmiech.  I  wtedy  pocałował  ją  po  raz  pierwszy.  Było  to  cudowne 

uczucie.  Pocałowali  się  raz  jeszcze  i  wyzbyli  się  wszelkiego  zakłopotania.  Przy  wtórze 

ś

miechów i przekomarzań Christine włożyła swoją piękną koszulę nocną, a John został u niej na 

noc. Oboje stwierdzili, że wiele stracili w życiu, choć z drugiej strony cieszyli się, czekali aż do 

tej chwili. 

John  Bakken  okazał  się  niezupełnie  doskonałym  kochankiem.  Christine  była  tak 

zdenerwowana  i  spięta,  że  czuła  straszny  ból.  Ktoś  inny  mógłby  ocenić  tę  noc  jako  kompletne 

fiasko,  lecz  oni  tak  nie  uważali.  Liczyli  się  z  trudnościami,  a  ponieważ  oboje  doskonale  się 

rozumieli  i  darzyli  głębokim  uczuciem,  nie  opuszczała  ich  nadzieja  na  lepsze  i  wspanialsze 

chwile spędzone w swoich ramionach. 

John  stwierdził,  że  już  sam  fakt,  iż  od  samego  początku  ranił  ich  chłód,  jaki  sobie 

wzajemnie  okazywali,  dowodził,  że  wiele  dla  siebie  znaczą.  Christine  całkowicie  się  z  nim 

zgadzała. 

Była  ogromnie  szczęśliwa,  że  spotkała  kogoś,  kto  nie  tylko  ją  kochał,  ale  i  był  gotów 

wziąć na siebie część odpowiedzialności za matkę. Wszystko to stało się tak szybko. 

Oboje wiedzieli jednak, że tak właśnie miało być. Byli wystarczająco dojrzali, by wyjść 

wspólnie naprzeciw czekającym ich trudnościom.