Stanisław Ciesielczuk
LAS MNLE ZAWOŁAŁ
Kto mnie zawołał? Las mnie zawołał!
Rzucił mi w oczy gałęzi wiew.
Las mnie obskoczył, obrósł dokoła:
Gdzieżeś ty bywał, o bracie drzew?
W spokojnym chłodzie serce swe umyj,
W świeżości moich ranków i ros —
Słuchaj, jak mówią liściaste szumy:
Szczerej zieleni poznajesz glos?
Chodź, zobacz siebie w czystych strumieniach,
Chodź, usłysz siebie w śpiewaniu wilg,
Strumień ci spojrzy wzrokiem jelenia,
Twym własnym wzrokiem z twych dawnych
chwil.
O, daj się
z ludzkiej złudy obudzić,
W tobie ta sama, co i w nas, krew!
Zostań, nie wracaj więcej do ludzi,
Zostań już tutaj, o bracie drzew!
*
*
*
Kocham was, buntownicy najwyższego rzędu,
Co — grę bytu przejrzawszy — w gniewie
i proteście,
Ciągle odchodząc z mrących zgodliwie obrębów,
Podpalacie przyszłości dal na lat sto… dwieście…!
Współcześni w lęku myśli, jak w transie,
wpatrzeni
W bunty epoki własnej, jak w pożar ostatni,
Ze zgrozą o was milczą. A wy, tem milczeniem
Pokrzepieni, sięgacie coraz sroższych natchnień.
Przed zgodą z ziemią, niebem, ludźmi, księżycami,
Przed rozbrojeniem ducha — do śmierci się brońcie.
Żegnając bliskie — wzgardą, witajcie żagwiami
Światy, co na najdalszym wstają horyzoncie!
CHŁOPSKA FURA
Czesząc przed sobą, wieczór snopami promieni,
Mkną auta elastycznie w porykiwań chrypce.
Miasto ciska w mrok grona swych świateł
półsennych,
Łańcuszkami złotawo płonące w rozsypce.
Skrzypiąc, rypiąc po bruku, jak żałosne skrzypce,
Przygrywając na osiach to grubiej, to cieniej,
Przejeżdża chłopska fura. Niby w wiejskiej
szybce —
W lśniących jej kół obręczach półksiężyc się
mieni.
Jej szare, proste, zwykłe drabiny w
tem mieście
Klekoczą mi wspomnieniem bocianich klekotów,—
Tchną polem zwisające z drabin słomy wiechcie…
Myśl o wsi dymi we mnie, jak ostra woń potu.