Tymber Dalton Teraz już wiem, dlaczego psy wyją do księżyca

background image

~ 1 ~

Tymber Dalton

Teraz ju

ż wiem, dlaczego

psy wyj

ą do księżyca

background image

~ 2 ~

Charlene zwaliła się na swoje łóżko, po tym, jak w końcu zapakowała

Christophera do jego. Okropnie krzyczał, wiedząc, że jego ojciec przyjedzie po niego
następnego wieczora, by zabrać go na odwiedziny.

- Nie CHCĘ iść! NIE pójdę! – krzyczał na całe gardło nie, jak ośmiolatek, ale

bardziej, jak osiemnastolatek, prawie trzęsąc szybami w oknach.

- Musisz go odwiedzić, skarbie…

- On mnie tam nie chce! Zmusza mnie, żebym z nim poszedł, bo chce, żeby jego

dziewczyna myślała, że mnie lubi!

Słowa ukłuły ją bardziej, niż chciała to pokazać. Był młody – zbyt młody, żeby

musiał stawiać czoła takiej sytuacji. Ale na razie nie oszczędziła dość pieniędzy, by iść
do sądu, by ograniczyć albo zakończyć te wizyty Hanka. Więc musieli znosić Hanka,
który brał Chrisa na trzy weekendy w miesiącu.

Poza tym, Hank zachowywał się, jak kutas, ciągle próbując wywołać w niej jakąś

reakcję, wiecznie wkurzony, ponieważ odmawiała spełniania jego przewidywań – że
wróci do niego na swoich rękach i kolanach w ciągu pół roku. Trzy lata później, wciąż
mocno się trzymała, a on wyglądał coraz gorzej z każdym mijającym miesiącem. Ona
sama doprowadziła się do porządku, podczas gdy on nabierał kilogramów, z gotowym
atakiem serca.

Jego dziewczyna, Wendy, wyglądała na coraz bardziej wykończoną z każdą

kolejną ubywającą stroną kalendarza. Hank prawdopodobnie aplikował tej biednej
kobiecie, nie tylko takie samo znęcanie się, które używał względem niej, ale też
dodatkową dawkę, ponieważ nie miał już pod ręką Charlene.

A biedny Chris złapał go na tym. Charlene próbowała nie pozwalać Hankowi

prowokować ją przed jej synem, ale była tylko człowiekiem i czasami nie mogła się
opanować.

***

background image

~ 3 ~

Chris cały był we łzach, gdy Hank w końcu się pokazał, spóźniony jak zawsze.

Tym razem, jednak jego dziewczyny nie było. Christopher schował głowę w boku
Charlene i błagał ją.

- Proszę, Mamusiu, że każ mi iść!

Walcząc z własnymi łzami, Charlene uklękła przy nim.

- Skarbie, spróbuj się dobrze bawić, okej? – Przytulia go i otarła łzy z policzków.

- Nabijasz mu głowę pierdołami, Char.

Zawsze gardziła sposobem, w jaki skracał jej imię. I prawdopodobnie dlatego tak

upierał się przy robieniu tego.

Hank złapał rękę Christophera.

- Idziesz ze mną. To jest mój weekend i tak ma być. Więc równie dobrze, możesz

przestać płakać. Chodźmy.

Charlene poczekała aż tylne światła samochodu zniknęły w oddali, a potem

załamała się, zsuwając się plecami w dół ściany na podłogę, ramionami objęła swoje
ciało, łzy potoczyły się po jej twarzy, a gniewny krzyk uwiązł w jej gardle. Bojąc się,
że jak zacznie krzyczeć, to już się nie zatrzyma. Nie miała sąsiadów wystarczająco
blisko, żeby to słyszeli, ale musiała wziąć się w garść.

Po tym, jak wzięła się w garść, zadzwoniła do swojej najlepszej przyjaciółki Dany,

który ukazała się na jej progu dwadzieścia minut później.

- Musimy cię stąd wyciągnąć, kochana. Potrzebujesz trochę czasu na zewnątrz tych

czterech ścian. I znam takie miejsce.

Kobiety były jak siostry, nierozłączne od dzieciństwa. Jedynie podczas sześciu lat,

kiedy to Dana służyła w lotnictwie wojskowym, nie mieszkały obok siebie, w
promieniu kilku kilometrów, ale wciąż pozostawały ze sobą blisko przez e-mail i
rozmowy telefoniczne. Przez wszystko, śmierć rodziców Charlene, jej skażone
małżeństwo z Hankiem, Dana stała przy boku przyjaciółki.

Jesień była w pełnym rozkwicie, a świetlisty, niemal-pełny księżyc rzucał cienie

pomimo jasnych świateł pochodzących z latarni. Zatrzymały się na tłuste frytki i
rozcieńczone wodą napoje, obserwując grających i strzelających na strzelnicy.
Charlene próbowała ignorować szczęśliwe rodziny wokół nich.

Dana ją trąciła.

background image

~ 4 ~

- Wszystko w porządku?

- Nie mogę przestać się martwić o Chrisa.

- Powinnaś zapomnieć, choć na chwilę. Po prostu spróbuj się trochę odprężyć. Nic

mu nie będzie. Hank nie podniesie na niego ręki.

- To nie o jego ręce się martwię.

- Hej, spójrz na to. Chcesz zabrać swoje kłopoty do Madame Rue?

Zatrzymały się przed niewielkim, ciemnozielonym namiotem. Schludny, ręcznie

namalowany znak mówił Niesamowite Dziwy. Markiza z przodu ocieniała dwa stoły
pięknych kryształów, amuletów, naszyjników i innych tajemniczych przedmiotów.
Ładny naszyjnik z kryształowym wisiorkiem przyciągnął uwagę Charlene i podeszła
bliżej, żeby mu się przyjrzeć.

Oszalała młoda kobieta wysunęła się zza klapy namiotu, ściskając dłoń starszej

kobiety, wylewnie jej dziękując. Obróciła się i niemal wpadła na Charlene. Ich oczy
spotkały się na krótką chwilę, zanim kobieta przeszła szybko obok Charlene, znikając
w najbliższym tłumie. Ale wcześniej Charlene spostrzegła siniaka pod prawym okiem
kobiety.

Starsza kobieta nie wyglądała, jak typowa filmowa cygańska wróżka. Jej siwawe

włosy zebrane były w kok, który trzymał piękny, wysadzany klejnotami grzebień.
Miała na sobie błękitno-kobaltową jedwabną tunikę i powłóczystą czarną spódnicę.
Oryginalny czarny onyksowy amulet zwisał na czerwonej wstążce z jej szyi. Jej rysy
twarzy były ponadczasowe, więc mogła mieć zarówno pięćdziesiąt, jaki i pięćset lat.

Jej oczy napotkały wzrok Charlene. Przez chwilę, Charlene poczuła się

unieruchomiona przez ciepłą dobroć. Kobieta się uśmiechnęła. Charlene niejasno
zdawała sobie sprawę, że Dana dyskutuje nad ceną bransoletki ze starszym
mężczyzną, który, jak sądziła, był mężem kobiety. Wokół jego szyi wisiał ten sam
amulet, tylko na zielonej wstążce.

Kobieta podała swoją rękę.

- Chodź. Bezpłatnie. – Oczy kobiety wciąż trzymały wzrok Charlene. Charlene

przez moment zastanawiała się, czy to nie był jakiś rodzaj hipnozy.

- Idź, Charlene. Hej, to jest za darmo. – powiedziała Dana oglądając następną

bransoletkę. – Poczekam tutaj.

background image

~ 5 ~

Charlene chwyciła kobietę za rękę i poszła za nią zza klapę namiotu. Słaby aromat

jaśminu, mieszał się z kwiatem pomarańczy, i przenikał całe to miejsce. Niedobrane
kawałki z drogich dywanów leżały na podłodze. Dwie duże, wygodne poduchy
otaczały niski, ośmiokątny stół z cyprysa. Łagodne światło rozpraszało mrok namiotu,
prawie jak blask świec, chociaż Charlene żadnej nie widziała.

- Ta dziewczyna, która właśnie wyszła. Wyglądała na bardzo wdzięczną.

Kobieta się uśmiechnęła.

- Usiądź, dziecko. Robię to, po co zostałam tu przysłana. – Usiadły na poduszkach

i kobieta sięgnęła przez stolik po rękę Charlene.

Jej twarz się zachmurzyła, kiedy śledziła linie na dłoni Charlene. Obydwie

siedziały w ciszy przez kilka minut. W końcu, kobieta puściła jej ręce i odchyliła się
do tyłu. Wyciągając ogromną talię kart, cicho je przetasowała, a potem podała
Charlene do przełożenia.

Kobieta zebrała je i zaczęła wykładać w spiralnym wzorze. Charlene nie wiedziała

zbyt dużo o Tarocie, ale nie mogła sobie przypomnieć, żeby widziała którykolwiek z
obrazków na kartach, a które jej koledzy z akademika wykorzystywali do grania w
college'u.

Kobieta postukała w pierwszą kartę niepomalowanym, ale ze starannie zrobionym

manikiurem, paznokciem. Obrazek pokazywał ładną młodą kobietę pochyloną pod
ciężarem olbrzymiego snopa pszenicy na swoich plecach.

- To Ty. Waga twoich smutków przytłacza cię. Hank nie chce żyć z tobą w pokoju.

- To jest praw… – Charlene zamarła, kiedy dotarły do jej świadomości te słowa. –

Skąd to wie…

- Jego imię? Stąd, skąd tego małego bączka. – Wyłożyła drugą kartę, na której

mały chłopiec ze smutną twarzą zagląda do lustra, gdzie uśmiecha się ten sam
chłopiec. – To Christopher.

Położyła trzecią kartę z pomarszczonym staruszkiem, który starzeje się z

wdziękiem. Palce, wyglądające niczym pazury, zaciskały się na głowie psa.

- To. – Puk, puk. – Jest twój problem. Hank nie chce cię puścić, bo wie, że przez

Christophera może cię wciąż ranić.

background image

~ 6 ~

Charlene właśnie zastanowiła się, czy Dana czasem jej nie wrobiła, gdy kobieta

wyciągnęła czwartą kartę. Puk, puk.

- Twoje rozwiązanie. – Pełnia rozświetlała dwupiętrowy dom podobny do jej.

Mały, słodki, podpalany beagle siedział przed domem, z głową uniesioną do nieba i
otwartym pyskiem.

- Szczekający pies? – Charlene czuła się tak, jakby uczestniczyła w jednym z

odcinków Strefy Mroku.

- Nie szczekający. Wyjący do księżyca.

Następna karta. Puk, puk. Lekarz zgięty nad czymś, jak aktor pochylony do

kamery. Charlene nie mogła powiedzieć, na czym była skupiona jego uwaga, ale twarz
wyglądała trochę znajomo. Kobieta nie zrobiła żadnego komentarza, tylko wyciągnęła
następną kartę. Puk, puk. Niebieska ciężarówka w nocy z włączonymi reflektorami.
Puk, puk. Łazienka.

Kobieta poruszała się coraz szybciej, nic nie mówiąc, tylko wyciągając karty, które

kładła na stolik. Puk, puk. Kolejny pies, czarny i brzydki, warczący i nieprzyjazny.
Puk, puk. Strzykawka napełniona różowym płynem.

Ostatnia zmroziła jej krew w żyłach.

- Co ta oznacza?

Kobieta popatrzyła Charlene w oczy.

- Nie dla ciebie, ani tego małego bączka.

Mężczyzna wszedł do namiotu i cicho przeszedł obok, rzucając okiem na kobietę,

zanim zniknął za inną klapą w ścianie naprzeciwko.

- Powiedziałam dość. – Wstała i podała rękę Charlene. Charlene pozwoliła, by

pomogła jej się podnieść, a ciepła życzliwość przepłynęła przez nią jeszcze raz.

- Ile płacę?

- Powiedziałam bezpłatnie. – Uśmiechnęła się. – Proszę nie martw się o swojego

synka. Nic mu nie jest i nie będzie. Jesteś wspaniałą matką i on przy tobie rozkwitnie.

Charlene nie miała na to żadnej odpowiedzi, więc wymamrotała swoje

podziękowania, zanim obróciła się i wyszła. Dana czekała na nią obok stolików z
niewielką torebką w ręce.

background image

~ 7 ~

- Hej, co się tam stało?

Czuła się, jakby wynurzała się ze snu. Otaczające ją hałasy i światła w końcu

przywróciły ją do namacalnej rzeczywistości.

- Nic. Wszystko w porządku.

Dana zauważyła nastrój Charlene i zostawiła ją w spokoju. Gdy wróciły do domu

Charlene, otworzyła torebkę, którą dostała od mężczyzny.

- Widziałam, jak na to patrzyłaś. Uważaj to za swój wczesny urodzinowy prezent.

Kryształowy wisiorek na srebrnym łańcuszku był podobny do łzy, ale nawet w

ciemnościach łapał okruchy światła i wydawał się je wchłaniać, podkreślając delikatny
wzór płatka śniegu w swoim wnętrzu.

- Oh, Dana, dziękuję!

- Wiedziałam, że nigdy nie kupisz sobie niczego takiego. Facet powiedział, że on

ma czar przynoszenia dobrego szczęścia. Pomyślałam sobie, że możesz je
wykorzystywać tak często, jak tylko położysz na nim swoje palce.

Roześmiały się i przytuliły do siebie, zanim powiedziały sobie dobranoc. Dana

poczekała, dopóki Charlene nie znalazła się bezpiecznie w środku, a potem odjechała.
Charlene dotykała palcami naszyjnik z wisiorkiem i pomyślała jeszcze raz o słowach
wróżbitki. Jak ta kobieta mogła tyle o niej wiedzieć? Dana musiała chyba to wcześniej
zaaranżować.

Tak musiało być.

***

Hank faktycznie odesłał Christophera dziesięć minut wcześniej. Zamiast zostać w

samochodzie, jak to zwykle robił, odprowadził Chrisa do domu, a ten natychmiast
wpadł w ramiona Charlene. Dana stała w przedpokoju za Charlene, gotowa w każdej
chwili interweniować, gdyby Hank czegoś próbował. Gdy ją zobaczył, zawahał się, aż
w końcu zatrzymał się bez wspinania się na schody werandy.

- Następny weekend, o tym samym czasie. I bez żadnych łez tym razem, do

cholery!

background image

~ 8 ~

Charlene podniosła Christophera, a on zawinął swoje ramiona wokół jej szyi.

- Hank, wiesz co? Myślę już czas, żeby coś zmienić. Christopher nie chce chodzić

do ciebie. Myślę, że sędzia powinien go wysłuchać.

Twarz Hanka zrobiła się czerwona w półmroku. Zrobił krok do przodu, chcąc coś

powiedzieć, gdy nagle mały podpalany beagle, którego nigdy wcześniej nie widziała,
mający na sobie zieloną obrożę, zjawił się z nikąd i dopadł do nogi Hanka.

Nieustępliwy mały pies warczał i trzymał, podczas gdy Hank krzyknął i potrząsnął

swoją nogą. Dana podeszła do drzwi, żeby lepiej widzieć, co się dzieje, i zaczęła się
śmiać na tej widok.

- To pokazuje wszystko, Hank. – zapiała. – Że dzieci i psy cię nie lubią.

Charlene zadrżała na widok obcego małego pieska.

- Zdejmij ze mnie tego kundla! Zamierzam pozwać twój tyłek, Char!

- Przykro mi, Hank. To nie jest mój pies. – Mały beagle puścił nogę i zaczął

tańczyć przed kopniakami, szczekając na Hanka. Krew przemoczyła spodnie Hanka, a
mały piesek spojrzał na Charlene. W zapadających ciemnościach nie mogła być
całkowicie pewna, ale mogła przysiąc, że puścił do niej oko, zanim pobiegł tam skąd
się pojawił i zniknął im z widoku, a czarny identyfikator, albo swego rodzaju talizman,
grzechotał przy klamrze obroży.

Wściekły Hank ruszył w stronę drzwi. Charlene z Chrisem, wciąż trzymający się

jej kurczowo, cofnęła się do bezpiecznego domu, podczas gdy Dana wystąpiła
naprzód.

- Odejdź. Teraz. – rozkazała Dana.

- Ten pieprzony pies…

- Powściągnij swój język przy Chrisie, dupku. A teraz zabieraj się stąd, zanim

wróci i odgryzie ci jaja. I nie byłaby to żadna wielka strata, gdyby to zrobił.

Dana miała pas karate i nadal utrzymywała swoją figurę ucząc go. Mogła łatwo

dokopać Hankowi. Miał nad nią przeszło dziesięć centymetrów i czterdzieści pięć
kilogramów przewagi, ale był sflaczały.

Hank zawahał się.

background image

~ 9 ~

- Wezwę pieprzone gliny, lepiej w to uwierz. Złapią tego psa i odrąbią mu łeb,

żeby sprawdzić, czy nie ma wścieklizny. I nie obchodzi mnie, do kogo należy!

Wciąż mamrocząc, kulejąc, poszedł do swojego samochodu i odjechał z piskiem

opon.

- Ale jaja, to było zabawne! – Dana zaprowadziła Charlene i Chrisa do domu i

zamknęła za nimi drzwi. Kiedy uspokoiły już chłopca i położyły do łóżka, Charlene
usłyszała odgłos samochodu na podjeździe.

- Zajmę się tym Charlene. Poczekaj tutaj. – Dana spotkała się z policjantem w

drzwiach i zaprosiła go do środka.

Zadał im obu kilka pytań, zanim zamknął notatnik.

- Była pani żoną tego faceta, co?

- Niestety.

- Ponieważ to nie był pani pies, nic więcej nam pani nie pomoże oprócz podpisania

tego oświadczenia. Proszę się nie martwić o swojego byłego. Nie będzie miał żadnych
szans w sądzie, jeśli spróbuje panią pozwać.

- Współczuję tylko temu małemu psu.

Roześmiał się.

- Taa, pani były mógł mu coś podarować.

Po tym, jak wyszedł, Dana skierowała się do kuchni i zrobiła im gorącej herbaty.

Charlene usiadła i zamyśliła się nad wydarzeniami wieczoru, dotykając palcami
swojego nowego naszyjnika. Wtedy przypłynęły do niej słowa wróżbitki i
przypomniała sobie karty leżące na cyprysowym stole.

Niewielki podpalany pies wył przed domem.

- Dana, możesz zostać jeszcze trochę i zaopiekować się Chrisem?

- Pewnie, ale…

- Powiem ci później. Niedługo wrócę. – Złapała kurtkę i torebkę.

***

background image

~ 10 ~

Miejsce, w którym wczoraj były, było ciemne i opuszczone. Bezdomny mężczyzna

przetrząsał pojemniki na śmieci, kilka girland kolorowych świateł wciąż świeciło to tu,
to tam, ale poza tym wszystko było upiornie ciche.

Szybko znalazła zielony namiot, stoły były puste, a klapa namiotu zamknięta.

Okrążając namiot zobaczyła samochód kampingowy zaparkowany tuż przy namiocie
od tyłu.

Charlene nie chciała, ot tak wparować, ale nie widziała innego sposobu. Właśnie,

kiedy zamierzała przecisnąć się przez klapę namiotu, ta się otworzyła i kobieta
uśmiechnęła się do niej.

- Witam cię, moje dziecko.

- Witam. – Charlene przełknęła gulę w swoim gardle. – Uh, był mały incydent w

moim domu dzisiaj wieczorem… – Zamilkła, gdy spostrzegła małego psa zerkającego
na nią przez klapę namiotu, zanim zniknął. – Czy to twój pies?

Kobieta obróciła się.

- Nie mamy psa. Nie widzę tutaj żadnego.

- Mały, podpalany piesek, taki sam, jak na karcie, właśnie zaatakował mojego

byłego męża dziś wieczorem.

- Nie, nie mam psa. Musi należeć do kogoś innego.

Charlene zauważyła talię kart położonych na stole, więc podeszła do nich,

przeglądając je szybko, zdając sobie jednocześnie sprawę, jakie mogło się to wydawać
niegrzeczne. Żadnej z kart, które widziała wcześniej, nie było tutaj. Tak naprawdę, to
wyglądały dokładnie tak, jak zwykłe karty Tarota, które widziała w college’u.

- Ale, nie rozumiem…

- Dziecko, jest już późno i miałaś ciężki dzień. Proszę, spróbuj odpocząć i

pamiętaj, co ci powiedziałam. – Jej mąż pojawił się w klapie namiotu i podszedł, stając
obok niej, uśmiechając się życzliwie.

- Wyglądasz na zmęczoną. – powiedział. – Potrzebujesz trochę snu.

Charlene zauważyła, że ich talizmany nie są identyczne, ale pasują do siebie.

Wcześniej, z wyjątkiem różnicy w kolorze wstążki, wyglądały dokładnie tak samo.

- Tak, naprawdę potrzebuję trochę snu.

background image

~ 11 ~

Jechała do domu w oszołomieniu. Dana zaproponowała, że przenocuje, ale

Charlene upierała się, że nic jej nie jest. Jakoś dała radę zdążyć na czas do pracy
następnego ranka, chociaż czuła się tak, jakby przejechała po niej wielka ciężarówka.
Szkolny autobus Chrisa podjechała spóźniony pod jej biuro po szkole. Gdy wchodzili
przez drzwi, niedługo po zachodzie słońca, Charlene dostrzegła wiadomość mrugającą
na jej automatycznej sekretarce.

- Skarbie, możesz odnieść swoje rzeczy na miejsce? Zaraz przyjdę. – Gdy zniknął

z zasięgu słuchu, nacisnęła guzik odtwórz i przyciszyła głośnik. Wszystkie trzy
wiadomości były od Hanka, każda coraz bardziej okropna, a jego głos był coraz
bardziej pijany od poprzedniego. Wszystkie na temat incydentu pogryzienia przez psa.
Jej palec zawisł nad guzikiem kasuj, a potem zmieniła zdanie. Zostawił wiadomości na
jej sekretarce, a to znaczyło, że prawdopodobnie może wykorzystać je w sądzie. Jakie
mogą być lepsze dowody przeciwko niemu, niż jego własne słowa?

Później, jak tylko położyła Chrisa spać, Charlene zwinęła się w kłębek na kanapie i

zaczęła czytać. Piętnaście minut później zaskoczyło ją walenie w drzwi. Odsunęła
zasłonkę i spojrzała przez szybkę. Hank wyglądał, jak śmierć na chorągwi. Skóra
zwisała mu z boków szczęki, jego oczy były czerwone i pijane. Nie było widać jego
samochodu, ani jego dziewczyny.

- Wpuść mnie, Char.

- Jesteś pijany. – powiedziała przez drzwi. – Idź do domu.

- Nie, jestem chory. Ten cholerny pies dał mi wściekliznę, albo co. Wpuść mnie.

- Nie. Zadzwonię do Wendy, żeby przyjechała po ciebie, albo wezwę gliny, jeśli

nie odejdziesz.

Zaczął ponownie walić, gdy nagle sapnął z bólu i spadł ze schodów, trzymając się

za głowę.

- O, JEEEZU!

Otworzyła drzwi i ruszyła w dół po schodach, ale zatrzymała się, gdy warknął na

nią. Słabe światełko z ganku nie mogło równać się z oślepiającym światłem jasnej
pełni. Twarz Hanka się rozciągnęła, wydłużyła, jego czoło skurczyło się, a skóra
zaczęła porastać włosami. To, co widziała, rejestrowały jej oczy, ale jej umysł jakby
się wyłączył, próbując znaleźć jakieś racjonalne wytłumaczenie tego, co właśnie działo
się przed jej oczami.

background image

~ 12 ~

Hank warknął w bólu, zwijając się na ziemi. Zanim straciła odwagę, złapała starą

smycz przypiętą do metalowej obroży z kolcami, wiszącej na haku obok drzwi i
wsunęła mu to przez głowę.

W ciągu pięciu minut, na końcu smyczy stanął przed nią duży, pękaty, warczący,

czarno-popielaty kundel, kręcący się i obracający, próbujący ją ugryźć. Trzymając
smycz na wyciągniętym ramieniu, tak daleko, jak mogła, zdołała zaciągnąć ohydną
bestię do swojej gościnnej łazienki i zamknąć.

I co teraz?

Zebrała ubranie Hanka z miejsca, gdzie opadły, i wrzuciła do kubła na śmieci za

kuchennymi drzwiami. Wpadła w panikę i pomyślała o wezwaniu glin. Jej palec
zawisł w powietrzu nad guzikami.

Ale co miała powiedzieć?

Tak, oficerze? Mój były mąż-dupek właśnie zmienił się w psa i zamknęłam go w

mojej łazience.

Odłożyła słuchawkę.

Pies rozrabiał tak, jakby próbował przebić się przez drzwi łazienki, warcząc i

szczekając. Pomyślała o smyczy, która została po jej starym psie Benie, słodkim psie,
który zdechł ze starości, gdy miał czternaście lat. Nie żył dopiero od kilka tygodni, a
ona nie miała serca wyrzucić tej smyczy.

Pomyślała o karcie Tarota pokazującą igłę od strzykawki.

Doktor Swanson.

Małomiasteczkowy weterynarz, ale na numer alarmowy odezwał się jego asystent,

mający dyżur.

- Tak, zamknęłam tego obcego psa w mojej łazience. Myślę, że on ma wściekliznę,

bo próbuje mnie atakować.

- Podaj mi swój adres…

Doktor Thomas Swanson – Mów mi Tom. – powiedział z miażdżąco przystojnym

uśmiechem, przyjechał dwadzieścia minut później, ubrany w dżinsy i stary T-shirt,
który ukazywał jego stanowczo muskularny tors.

background image

~ 13 ~

- Co się stało? – Uchylił drzwi łazienki i zerknął do środka. Pies ruszył do wyjścia,

warcząc groźnie. Tom smutno potrząsnął głową i zatrzasnął drzwi.

- Cóż, nie widziałam go tu wcześniej. Myślę, że to ten sam pogryzł wczoraj

wieczorem mojego byłego męża. Podbiegł do drzwi, jak tylko wyszłam. Złapałam
smycz i zdołałam jakoś założyć obrożę, a potem zaciągnęłam go do łazienki i
zadzwoniłam po ciebie. – Tom miał cudowne niebieskie oczu i brak obrączki.

- Nie ugryzł cię, prawda?

Potrząsnęła głową.

- Nie.

- Dotknęłaś go?

- Nie za bardzo, tylko wtedy, jak wsunęłam mu obrożę na szyję. – Jako kundel,

Hank był dużo mniejszy, niż jej Ben.

- Zaraz wrócę.

Poszedł z powrotem do samochodu, ciemnogranatowego Forda, i wrócił z

chwytakiem, dwiema parami rękawiczek z lateksu, i z czymś, co wyglądało jak żółte
pudełko.

I dużą, wytrzymałą, czarną torbą z plastiku.

Wewnątrz pudełka nie było wędkarskich spławików. Było tam pół tuzina sterylnie

zapakowanych strzykawek, kilka paczek wacików i trzy niewielkie fiolki czysto
różowego leku.

I dziennik.

Zdobył się na smutny uśmiech, gdy wciągnął lek do jednej ze strzykawek.

Charlene zdawała sobie sprawę, co to było, ale nie chciała pytać.

Tom sam przekazał jej informacje, zapisują datę, czas, dawkowanie i lek do

dziennika.

- Beuthanasia-D. Regulaminowo. Gdy używam tego czegoś, muszę to zapisać.

Przełknęła mocno i kiwnęła głową. Spróbował się uśmiechnąć jeszcze raz i teraz

wypadło mu to lepiej, pomimo odgłosów warczącego psa.

- Nic nie poczuje. – zapewnił ją Tom.

background image

~ 14 ~

- Co się z nim stanie?

- Będę musiał wysłać ciało do laboratorium państwowego. Jestem pewny, że twój

były poczuje ulgę, gdy dowie się wyników badań, zanim będzie musiał wziąć dawkę
zastrzyków na wściekliznę.

Na pewno będzie chciał.

- Będę potrzebował jednak twojej pomocy.

Kiwnęła głową, próbując nic nie mówić. To nie było całkiem w porządku. Bo co

się stanie, jeśli zmienił się z powrotem w jej łazience?

Ale to się, tak naprawdę, nie zdarzy, prawda? To nie był Hank, prawda? Musiało

jej się coś przewidzieć.

No właśnie. Złapała się tego i trzymała z całych sił tej myśli.

Tom podał jej parę rękawiczek, przygotował strzykawkę i kilka wacików.

- Zarzucę na niego chwytak. Jak tylko to zrobię, podam ci. Trzymaj go

przyciśniętego do podłogi, okej? Nie będziesz musiała go dotykać.

Kiwnęła głową.

- Dziękuję, że przyjechałeś, żeby się tym zająć.

Uśmiechnął się jeszcze raz. Tym razem jego uśmiech był prawdziwy.

- Nie ma problemu. Twój syn nie miał z nim kontaktu, prawda?

Potrząsnęła głową.

- Nie. Śpi.

- Okej. – Zerknął na piętro, a potem z powrotem na nią. – Słuchaj, to może

brzmieć naprawdę głupio, szczególnie w tych okolicznościach, ale co robisz jutro
wieczorem?

Potrząsnęła głową.

- Nic. Dlaczego?

- Nie miałabyś nic przeciwko, gdybym zabrał cię – i twojego syna, oczywiście – na

kolację?

background image

~ 15 ~

Pies uderzył jeszcze raz w drzwi łazienki, zaskakując oboje swoją zaciekłością, ale

z radością kiwnęła głową.

- Tak! Z przyjemnością!

Uśmiechnął się jeszcze raz z widoczną ulgą.

- Oh, wspaniale. Chciałem zaprosić cię już wcześniej, ale nie wydawało mi się to

właściwe, kiedy byłaś w moim gabinecie. Miałem zamiar też zadzwonić do ciebie,
spytać, jak ci leci. – Poczuła się wzruszona, że pamiętał Bena.

Wyciągnęła rękę, dotykając jego ramienia.

- Dziękuję, Tom. – Zdobyła się na niepewny uśmiech. Był mniej więcej w jej

wieku i był naprawdę przystojny. – Doceniam to.

Uśmiechnął się i kiwnął głową.

- Załóż rękawiczki. Jak tylko zostanie zabezpieczony, przyciśnij mocno obręcz do

podłogi, żeby go przygnieść, ja zrobię resztę. Załatwimy to raz dwa.

Kiwnęła głową.

Wciągnął rękawiczki i poczekał, aż założyła swoje. Przygotował chwytak, uchylił

drzwi, wśliznął się do środka i zarzucił go na łeb psa.

Pies zaczął warczeć i się rzucać. Tom cofnął się do drzwi, zaciągając mocno pętlę i

unieruchomił psa przyszpilając go do podłogi.

- Okej, teraz!

Wzięła chwytak z jego ręki i przytrzymała psa nieruchomo.

Przepraszam Hank, pomyślała.

Weterynarz wziął waciki i szybko wsunąć igłę w prawą przednią kończynę psa.

Rzucający się pies prawie natychmiast się uspokoił, a potem zamarł. Jego ciężki

oddech słychać było jeszcze przez kilka sekund, zanim całkowicie ustał.

Tom wziął od niej chwytak, odczekał jeszcze kilka minut, a potem ostrożnie zdjął

obrożę, zanim włożył ciało do torby.

Hank pozostał psem.

- Chcesz, żebym pomógł ci wyczyścić łazienkę?

background image

~ 16 ~

Potrząsnęła głową.

- Nie, nie trzeba. Zrobiłeś dość. Ile jestem ci winna?

Teraz on potrząsnął głową.

- Nic nie płacisz. Kolacja na jutro aktualna? Ja zapraszam.

- Tak.

- Mam po ciebie przyjechać, czy chcesz się gdzieś spotkać?

Namyślała się chwilę.

- Możesz po nas przyjechać.

Uśmiechnął się szeroko, zawiązując mocno węzeł na torbie.

- Może być szósta, czy to za wcześnie?

- Szósta będzie w sam raz.

Pozbierał resztę swoich rzeczy, a potem odprowadziła go do jego samochodu.

Zanim wsiadł dotknęła jego ramienia jeszcze raz.

- Tom, dziękuję, naprawdę. Tak się bałam.

To była prawda.

Chwycił ją za rękę i łagodnie ścisnął.

- W porządku. Jestem pewny, że to prawdopodobnie nie jest wścieklizna, tylko

jakiś zdziczały pies. Może uciekinier z walk psów, albo coś podobnego. Cieszę się, że
was nie skrzywdził. Przewiozę to do laboratorium państwowego i dam ci znać, co
znaleźli. Powinienem mieć wyniki przed piątkiem.

Powiedzieli sobie dobranoc, a ona się cofnęła i patrzyła, jak odjeżdżał.

Zadzwoniła do Dany i poprosiła ją, by wpadła popilnować Chrisa.

- Dlaczego? Coś się stało?

- Muszę iść do sklepu.

- Czego potrzebujesz? Kupię to i ci przywiozę.

- Nie! Ja… proszę?

background image

~ 17 ~

Dana zawahała się, ale się zgodziła.

- Będę przed dziesiątą.

Zanim przyjechała, Charlene opróżniła kosz na śmieci z ubraniami Hanka,

zamykając worek w bagażniku swojego samochodu.

W ten sposób, będzie mogła wyrzucić go do kontenera przy stacji benzynowej,

niedaleko jej domu.

Dana natychmiast po wejściu zobaczyła bałagan w łazience.

- Jezu, Charlene, co tu się stało?

Jak jej odpowiedzieć? Prawdę?

Jakąś część.

- Oszalały pies wpadł do domu i próbował mnie zaatakować. Zamknęłam go w

łazience i wezwałam weterynarza.

- Toma Swansona?

Kiwnęła głową.

- To istny przystojniak!

Kiwnęła głową jeszcze raz.

- Zaprosił mnie i Chrisa na kolację jutro wieczorem.

- Zgodziłaś się, prawda?

- Tak.

- To nie był ten sam pies, który pogryzł Hanka, prawda?

- Nie, to czarno-popielaty pies.

- Oh. Okej.

***

background image

~ 18 ~

Charlene zatrzymała się przy kontenerze na śmieci, pozbyła się torby, a potem

pojechała na plac targowy, by stwierdzić, że pustoszał. Wszyscy powoli szykowali się
do odjazdu, namiot zniknął, ale przyczepa wciąż stała.

Kobieta otworzyła drzwi, gdy zapukała.

- Tak, dziecko?

Charlene myślała, jak ma zapytać, ale nie mogła.

Kobieta się uśmiechnęła.

- Wszystko w porządku. Czasami sami kierujemy swoimi losami, nieprawdaż?

Tak, jak inni.

Charlene kiwnęła głową i uścisnęła jej dłoń.

- Dziękuję!

Kiwnęła głową, a za nią zobaczyła mężczyznę, który po prostu się uśmiechnął się i

ukłonił się jej.

Charlene odwzajemniała uśmiech i również kiwnęła głową. A potem pojechała do

domu.

***

Hank zniknął. Charlene przekonała sama siebie, że po prostu uciekł. Jednak to nie

miało już znaczenia, ponieważ miała doktora Toma, który, jak powiedziała Dana, był
prawdziwym przystojniakiem i był na nią napalony.

O, tak – a pies jednak nie miał wścieklizny.

Tłumaczenie: panda68


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Teraz już wiem, Położnictwo i ginekologia, Aborcja - STOP !!!
Akcent Teraz Już Wiem
Agnieszka Chylińska Teraz już wiem
Dlaczego psy piją wodę z toalety Marty?cker, Gina Spadafori
Dziś już wiem
Dlaczego psy szczekają
Dlaczego psy szczekają, Labrador
A teraz już śpij, Slayers fanfiction, Oneshot
Już wiem, że od dziś
Już wiadomo dlaczego zdradzamy
A teraz już czas
Dlaczego psy nie lubią kotów
teraz to wiem doda
Marszal J Kalucka R Fenik K 2011 Juz wiem co zrobic

więcej podobnych podstron