Barry Gifford
DZIKOść SERCA
Przełożył Krzysztof Fordoński
Książkę tę dedykuję pamięci Charlesa Willeforda
"Potrzebny ci facet, z którym mogłabyś pójść do piekła". Tuesday Weid
BABSKIE GADANIE
LULA I JEJ PRZYJACIÓ£KA Beany Thorn siedziały przy stoliku w Raindrop Club i popijając
colę z rumem, przyglądały się i przysłuchiwały białej kapeli bluesowej The Bleach Boys.
Kapela przeszła gładko od Dust My Broom Elmore'a Jamesa do Me and the Devil Roberta
Johnsona, kiedy Beany parsknęła nagle.
- Nie cierpię tego wokalisty.
- Nie jest wcale taki zły - stwierdziła Lula. - Przynajmniej nie fałszuje.
- Nie o to chodzi, po prostu jest okropny. Faceci z brodami i brzuszyskami od piwa stanowczo
nie są w moim typie. Lula zachichotała.
- Widzę przecież wyraźnie, że sama jesteś szczuplutka jak nie używana, niewoskowana
żyłka do czyszczenia zębów i nie wiem, jak możesz go krytykować.
- Dobra, dobra, tylko jeśli twierdzi, że całe to sadło spływa mu o północy do fiuta, na pewno
kłamie.
Lula i Beany wybuchnęły śmiechem, a potem pociągnęły po łyku ze swoich szklaneczek.
- Słyszałam, że Sailor wychodzi niedługo z pudła - rzuciła Beany. - Zamierzasz się z nim
spotkać?
Lula skinęła głową, a potem skruszyła zębami i połknęła kostkę lodu.
- Będę na niego czekała przy bramie - odparła.
- Gdybym tak bardzo nie nienawidziła mężczyzn - powiedziała Beany - z całego serca
życzyłabym ci szczęścia.
- Nie wszyscy mężowie są doskonali. A Elmo pewnie nie zrobiłby bachora tej paniusi, gdybyś
wcześniej sama nie wykopała go z domu.
Beany nawijała na palec blond loczek nad czołem.
9
- Powinnam była mu odstrzelić jaja z trzydziestki ósemki, nie inaczej.
The Bleach Boys przerzucili się na mambo w stylu profesora Longhaira, a Beany przywołała
kelnerkę.
- Przynieś nam jeszcze dwie cole z podwójnym rumem, dobrze? - powiedziała. - Kurczę,
Lula, spójrz tylko, jak ta mała kręci zadkiem.
- Mówisz o kelnerce?
- Owszem. Założę się, że gdybym miała taki tyłeczek, Elmo nie wtykałby swojego ptaka w
każdą dziurkę na naszym brzegu Tangipahoi.
- Nie możesz być tego taka pewna - odparła Lula. W oczach Beany zakręciły się łzy.
- Chyba tak - przyznała. - Ale zrezygnowałabym z wielu rzeczy, może nawet z valium, żeby
tylko załatwić sobie lepszy tyłek, wiesz.
DZIKOść SERCA
SAILOR I LULA leżeli na łóżku w hotelu Cape Fear, wsłuchując się w skrzypienie
obracającego się pod sufitem wentylatora. Z okna rozciągał się widok na rzekę wpadającą do
Atlantyku; mogli stąd obserwować łodzie rybackie płynące wąskim kanałem. Czerwiec
dobiegał końca, ale łagodny wiatr sprawiał, że - jak lubiła to określać Lula - było im "całkiem
komfortowo".
Matka Luli, Marietta Pace Fortune, zakazała córce spotykać się z Sailorem Ripleyem, ale
Lula nie miała najmniejszego zamiaru stosować się do tego polecenia. Doszła do wniosku, że
Sailor spłacił dług wobec społeczeństwa, jeśli w ogóle można było o czymś takim mówić.
Nijak nie potrafiła pojąć, jak odsiadkę za zabicie człowieka, który próbował ciebie zabić,
można uważać za spłatę długu wobec społeczeństwa.
Społeczeństwo, jakie by tam było, zdaniem Luli z całą pewnością nie straciło zbyt wiele na
eliminacji Boba Raya Lemona. Według Luli, Sailor zarówno na krótką, jak i na dłuższą metę
spełnił wobec społeczeństwa dobry uczynek, za który zasługiwał na większą nagrodę niż dwa
lata w obozie pracy Pee Dee River za zabójstwo drugiego stopnia. Na przykład na opłaconą
w całości kilkutygodniową wycieczkę do Nowego Orleanu czy na Hilton Head dla siebie i
osoby towarzyszącej, oczywiście Luli. Hotel najwyższej klasy i samochód do dyspozycji, jakiś
szykowny nowiutki kabriolet, na przykład chrysler lebaron. To byłoby właściwe rozwiązanie. A
biedny Sailor musiał oczyszczać pobocza z krzaków, uważać na węże i przez dwa lata jeść
niezdrowe smażone żarcie. Został ukarany tylko dlatego, że miał o włos lepszy refleks niż ten
kutas Bob Ray Lemon. Ten świat naprawdę ma nierówno pod sufitem, stwierdziła Lula. W
każdym razie, Sailor wyszedł z kicia i wciąż
ąą
całował najlepiej na świecie, poza tym Marietta Pace Fortunę nigdy o niczym się nie dowie,
więc żadnej sprawy nie będzie, prawda?
- Tak a propos dowiadywania się - odezwała się Lula do Sailora - pisałam ci może o tym, że
znalazłam na strychu w szufladzie biurka listy mojego dziadka?
Sailor wsparł się na łokciu.
- A propos czego? - zapytał. - A odpowiedź brzmi: nie. Lula cmoknęła dwa razy.
- Wydawało mi się, że o tym mówiliśmy, ale pewnie tylko tak mi się wydawało. Czasami tak
już mi się robi. Pomyślę sobie coś, a potem wydaje mi się, że powiedziałam to na głos.
- Naprawdę tęskniłem za twoim sposobem myślenia, kiedy siedziałem w Pee Dee, kochanie -
powiedział Sailor. - Za całą resztą oczywiście też. To, co dzieje się w twojej główce, musi być
prywatną tajemnicą Pana Boga. Ale chciałaś mi opowiedzieć o jakichś listach.
Lula usadowiła się na łóżku, podłożyła sobie pod plecy poduszkę. Długie czarne włosy, które
zazwyczaj nosiła związane w kok i zawinięte jak ogon wyścigowego konia, były teraz
rozrzucone na błękitnej poduszce jak skrzydła kruka. Jej wielkie szare oczy zawsze
fascynowały Sailora. Kiedy karczował krzaki rosnące na poboczach, myślał zawsze właśnie o
oczach Luli, pływał w nich jak w wielkich, chłodnych szarych jeziorach z malutkimi fiołkowymi
wysepkami na środku. To one pozwoliły mu pozostać przy zdrowych zmysłach.
- Wiele zastanawiałam się nad moim dziadkiem. Nad tym, dlaczego właściwie mama nigdy
nawet nie wspomniała o swoim tacie? Wiedziałam tylko, że przed śmiercią mieszkał ze swoją
mamą.
- Mój tato też przed śmiercią mieszkał ze swoją mamą -powiedział Sailor. - Mówiłem ci o
tym? Lula potrząsnęła głową.
- Na pewno nie - rzuciła. - Dlaczego?
- Był bez grosza, jak zwykle - wyjaśnił Sailor. - Moja mama umarła wcześniej na raka płuc.
- Jakie papierosy paliła? - spytała Lula.
- Camele. Tak samo jak ja.
Lula przewróciła wielkimi szarymi oczami.
ą2
- Moja mama pali teraz marlboro - oznajmiła. - Kiedyś paliła koole. Podkradałam je od szóstej
klasy. A kiedy byłam już dość duża, żeby sama kupować sobie papierosy, też kupowałam
koole. Teraz przerzuciłam się na more'y, pewnie zauważyłeś? Są dłuższe.
- Kiedy tato szukał roboty, przejechała go ciężarówka z żużlem na Dixie Guano Road koło
Siedemdziesiątej Czwartej Ulicy - powiedział Sailor. - Gliniarze stwierdzili, że był nachlany...
tato, nie ten kierowca... ale tak sobie myślę, że chcieli po prostu zamknąć szybko sprawę.
Miałem wtedy czternaście lat.
- Jezu, Sailor, tak mi przykro, kochanie. Nie miałam o niczym pojęcia.
- Nie ma sprawy. I tak nieczęsto go oglądałem. Zawsze brakowało mi opieki rodzicielskiej-
Obrońca z urzędu tak właśnie powiedział w czasie rozprawy o zwolnienie warunkowe.
- Ale wracając do sprawy - rzekła Lula - okazało się, że tato mojej mamy zwinął pieniądze z
banku, gdzie pracował. Złapali go. Zrobił to, żeby pomóc swojemu bratu, który chorował na
gruźlicę, był wrakiem człowieka i nie mógł pracować. Dziadek dostał cztery lata w Statesville,
a jego brat umarł. Pisał do babci listy prawie codziennie, pisał, jak bardzo ją kocha. Ale ona
rozwiodła się z nim, kiedy siedział w więzieniu, i nigdy z nikim o nim nie rozmawiała. Nie
cierpiała nawet jego imienia. Ale zatrzymała wszystkie jego listy! Uwierzyłbyś? Przeczytałam
je, mówię ci, on naprawdę musiał ją kochać. Na pewno załamał się, kiedy nie stanęła w jego
obronie. Ale kiedy pani Pace podejmie decyzję, nie da się już tego zmienić.
Sailor zapalił camela i podał go Luli. Wzięła, go, zaciągnęła się głęboko, wydmuchnęła dym i
raz jeszcze przewróciła oczami.
- Ja stanęłabym w twojej obronie, Sailor - powiedziała -gdybyś zdefraudował pieniądze z
banku.
- Do diabła, orzeszku - odparł Sailor - byłaś przy mnie, kiedy załatwiłem Boba Raya Lemona.
Nie można prosić o więcej.
Lula przyciągnęła do siebie Sailora i pocałowała go delikatnie w usta.
- Pociągasz mnie, Sailor, naprawdę mnie bierzesz -powiedziała - Doprowadzasz mnie do
obłędu.
ął
Sailor pociągnął prześcieradło, odsłaniając piersi Luli.
- Ty też doskonale do mnie pasujesz.
- Przypominasz mi mojego tatę, wiesz? - odezwała się Lula. -Mama mówiła mi, że lubił chude
kobitki z troszkę przyduży-mi piersiami. Miał długi nos, tak jak ty. Opowiadałam ci kiedyś, jak
umarł?
- Nie, słodka, nic takiego nie pamiętam.
- Zatruł się ołowiem, czyszcząc bez maski dom ze starej farby. Mama powiedziała potem, że
mózg rozsypał mu się na kawałeczki. Zaczęło się od tego, że zaczął o wszystkim zapominać.
Zrobił się bardzo gwałtowny. W końcu w środku nocy oblał się cały naftą i zapalił zapałkę.
Prawie udało mu się spalić cały dom razem ze mną i mamą, bo spałyśmy na górze.
Uciekłyśmy w ostatniej chwili. To było rok przed naszym poznaniem.
Sailor wyjął papierosa z dłoni Luli i odłożył go do popielniczki stojącej obok łóżka. Położył
dłonie na jej drobnych, ładnie umięśnionych ramionach i zaczął je pieścić.
- Jak dorobiłaś się takich mocnych ramion? - zapytał.
- Pewnie od pływania - odparła Lula. - Już jako dziecko kochałam pływać.
Przyciągnął ją i pocałował w szyję.
- Masz taką śliczną długą szyję, jak łabędź - powiedział.
- Babcia Pace miała długą, gładką, białą szyję - przypomniała sobie. - Była tak biała, że
wyglądała jak posąg. Za bardzo kocham słońce, by mieć tak białą skórę.
Sailor i Lula kochali się, a potem, kiedy Sailor zasnął, Lula stanęła koło okna i zapaliła
jednego z jego cameli, wpatrując się w ujście rzeki Cape Fear. Trochę to straszne, stać tak
na samym krańcu wielkiej wody. Spojrzała w stronę Sailora, który wyciągnął się na plecach.
Dziwne, że taki chłopak jak Sailor nie ma żadnych tatuaży, pomyślała. Tacy faceci mają ich
zwykle całe mnóstwo. Sailor zachrapał i przewrócił się na bok, odsłaniając przed Lulą długie
wąskie plecy i płaski tyłek. Zaciągnęła się raz jeszcze i wyrzuciła papierosa przez okno do
rzeki.
WUJEK POOCH
- PIęć LAT TEMU - odezwała się Lula - kiedy miałam piętnaście lat, mama powiedziała mi, że
kiedy zacznę myśleć o seksie, powinnam z nią porozmawiać, zanim cokolwiek zrobię.
- Ależ, kochanie - wtrącił Sailor. - Wydawało mi się, że mówiłaś, że wujek Pooch zgwałcił cię,
kiedy miałaś trzynaście lat.
Lula skinęła głową. Stała w łazience pokoju w hotelu Cape Fear, bawiąc się włosami przed
lustrem. Sailor przyglądał jej się przez drzwi, leżąc na łóżku.
- To prawda - przyznała. - Wujek Pooch nie był tak naprawdę moim wujkiem. To znaczy, nie
był moim krewniakiem. Był... wspólnikiem taty? A mama z całą pewnością nigdy się nie
dowiedziała, co stało się między nami. Naprawdę nazywał się jakoś tak europejsko, coś jak
Pucinski. Ale wszyscy nazywali go Pooch. Zachodził czasem do nas, kiedy nie było taty.
Zawsze myślałam, że smali cholewki do mamy, więc kiedy pewnego wieczoru dobrał się do
mnie, byłam naprawdę nieźle zaskoczona.
- Jak do tego doszło, orzeszku? - zapytał Sailor. - Wyciągnął swoją ropuchę i puścił ją na
łowy?
Lula sczesała włosy na bok i zmarszczyła czoło. Wyjęła z paczki leżącej na umywalce
papierosa i zapaliła go; trzymała w ustach, dalej bawiąc się włosami.
- Czasami jesteś strasznie wulgarny, wiesz, Sailor? - powiedziała.
- Nic nie rozumiem, kiedy do mnie mówisz z more'em w ustach - odparł Sailor.
Lula zaciągnęła się głęboko i odłożyła papierosa na krawędź umywalki.
ą5
- Powiedziałam, że czasami jesteś strasznie wulgarny. Ale chyba nic mnie to nie obchodzi.
- Przepraszam, słoneczko - powiedział Sailor. - No, opowiedz mi, co właściwie zrobił stary
Pooch.
- No tak, mama poszła do Pracowitej Pszczółki, żeby sobie ufarbować włosy. A ja zostałam w
domu sama. Wujek Pooch wszedł do środka przez taras, wiesz? Kiedy robiłam sobie właśnie
kanapkę z galaretką i bananem. Pamiętam, że miałam nakręcone włosy, bo wieczorem
wybierałam się z Vicky i Cherry Ann, siostrami DeSoto, na koncert Van Halen do Coliseum w
Charlotte. Wujek Pooch na pewno wiedział, że jestem w domu zupełnie sama, bo od razu do
mnie podszedł i położył mi dłonie na tyłeczku i potem oparł mnie o blat stołu.
- Powiedział coś? - zapytał Sailor.
Lula potrząsnęła przecząco głową i zaczęła rozczesywać splątane włosy. Sięgnęła po
papierosa, zaciągnęła się pospiesznie i wrzuciła niedopałek do toalety. ¯ar papierosa wypalił
brązową plamę na porcelanie umywalki. Lula polizała czubek palca wskazującego prawej
dłoni i potarła plamę, ale nie chciało zejść.
- Chyba nie - powiedziała. - A przynajmniej nic sobie nie przypominam. - Spuściła wodę i
popatrzyła, jak morę rozpada się na kawałki, kiedy zakręcił się w wirze.
- Co się stało później? - zapytał Sailor.
- Wsunął mi rękę za bluzkę od przodu.
- A ty co zrobiłaś?
-Wylałam galaretkę na podłogę. Pamiętam, że pomyślałam sobie wtedy, że mama będzie na
mnie zła, jak to zobaczy. Pochyliłam się, żeby ją wytrzeć, i wujek Pooch musiał wyjąć rękę.
Pozwolił mi wytrzeć galaretkę i wyrzucić brudną serwetkę do śmieci, zanim posunął się dalej.
- Bałaś się? - spytał Sailor.
- Nie wiem - odparła Lula. - To znaczy, to był wujek Pooch. Znałam go od siódmego roku
życia. Chyba nie potrafiłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
- Więc jak w końcu cię dmuchnął? Od razu w kuchni?
-Nie, podniósł mnie do góry. Był niski, ale bardzo silny. Miał owłosione ramiona. Nosił wąsik
w stylu Errola Flynna, kilka krótkich włosków tuż nad górną wargą. W każdym ra-
ą6
zie zaniósł mnie do sypialni służącej, gdzie nikt nie mieszkał
od kilku lat, odkąd Abilene uciekła z tym kierowcą Sally Wil-
by, Harlanem, potem pobrali się i zamieszkali w T<xpelo. Zro-
biliśmy to na starym łóżku Abilene.
- Zrobiliśmy to? - powtórzył Sailor. - Co to znaczy? Nie
zmuszał cię?
- No, oczywiście, że tak - powiedziała Lula. - Ale był strasz-
nie delikatny, wiesz? To znaczy, zgwałcił mnie i w ogóle, ale
tak sobie myślę, że są różne rodzaje gwałtów. Może nieko-
niecznie chciałam, żeby to zrobił, ale wydaje mi się, że kiedy
wszystko się zaczęło, nie było to już takie okropne.
- Było ci dobrze?
Lula odłożyła szczotkę i spojrzała na Sailora. Leżał nago,
miał erekcję.
- Czy moja historia tak cię podnieciła? - zapytała. - Dlate-
go chcesz jej słuchać?
Sailor roześmiał się.
- Nic na to nie mogę poradzić, kochanie. Zrobił to więcej
niż raz?
- Nie, wszystko stało się bardzo szybko. Niewiele poczułam.
Straciłam wianek przypadkowo, kiedy miałam dwanaście lat.
Wylądowałam pupą na wodzie, kiedy jeździłam na nartach
wodnych na jeziorze Lanier we Flowery Branch w Georg .
Nie było więc wcale krwi ani nic takiego. Wujek Pooch wstał
po prostu, wciągnął spodnie i wyszedł. Leżałam na łóżku Abi-
lene, aż usłyszałam, jak odjeżdża. To było najgorsze, kiedy
tak leżałam i słuchałam, jak sobie jedzie.
- Co wtedy zrobiłaś?
- Chyba wróciłam do kuchni i skończyłam robić kanapkę.
Może po drodze zrobiłam jeszcze siusiu. þ
- I nigdy nikomu o tym nie opowiadałaś?
- Tylko tobie - odparła Lula. - Później wujek Pooch zacho-
wywał się w moim towarzystwie tak samo jak wcześniej.
I nigdy więcej nie próbował nic ze mną robić. Zawsze dosta-
wałam od niego ładny prezent na Boże Narodzenie, płaszczyk
albo coś z biżuterii. Zginął w wypadku samochodowym trzy
lata później podczas wakacji na Myrtle Beach. Jak na mój
gust, nadal jest tam za duży ruch.
Sailor wyciągnął ku niej dłoń.
ą7
- Chodź tu do mnie - powiedział.
Lula podeszła i usiadła na krawędzi łóżka. Erekcja Sailora zmniejszyła się już o połowę,
wzięła więc jego członek w lewą rękę.
- Nie musisz nic dla mnie robić, kochanie - powiedział Sai-lor. - Nic mi nie jest.
Lula odrzuciła w tył włosy.
- Niech cię diabli porwą, Sailor - żachnęła się - nie zawsze myślę tylko o tobie.
Siedziała przez chwilę bez ruchu, a potem zalała się łzami. Sailor usiadł na łóżku i wziął ją w
ramiona, i kołysał bez słowa, aż przestała płakać.
MARIETTA I JOHNNIE
- WIEDZIA£AM, ¯E DO TEGO DOJDZIE. Kiedy tylko ten śmieć wyszedł z Pee Dee,
wiedziałam, że będą kłopoty. Ma na nią wpływ, którego w żaden sposób nie potrafię pojąć.
Lula ma w sobie coś dzikiego, sama nie wiem, skąd jej się to wzięło. Musisz ich znaleźć,
Johnnie, i zastrzelić tego chłopaka. Zabij go po prostu i utop trupa na moczarach. Zlikwiduj
ten problem raz na zawsze.
Johnnie Farragut uśmiechnął się i potrząsnął głową.
- Posłuchaj, Marietto, wiesz, że nie mogę zabić Sailora.
- Dlaczego nie, do najjaśniejszej cholery? Przecież on zabił już człowieka, może nie? Tego
jakiegoś tam Lemona.
- I odsiedział za to wyrok. Jest jeszcze druga sprawa: jeśli Lula jest z nim z własnej
nieprzymuszonej woli, to znaczy że nikt jej do niczego nie zmusza, w takim wypadku niewiele
mogę zrobić.
- Nie odzywaj się do mnie w ten sposób, Johnnie Farragut. Wiem, co to znaczy z własnej
nieprzymuszonej woli, i właśnie dlatego chcę, żeby Sailor Ripley zniknął raz na zawsze z
powierzchni tej planety! To zwyczajny męt, który przykleił się do mojej córeczki. Mógłbyś tak
to załatwić, żeby to on zrobił pierwszy ruch, i wtedy go zastrzelić. To byłaby samoobrona, a z
jego przeszłością nikt specjalnie by się nie przejął całą sprawą.
Johnnie nalał sobie następną szklaneczkę Johnnie walkera black label. Podsunął butelkę
Marietcie, ale ona potrząsnęła głową i nakryła swoją szklankę dłonią.
- Znajdę Lulę, Marietto, jeśli rzeczywiście jest z młodym Ripleyem, porozmawiam z nim
poważnie, a ją spróbuję przekonać, żeby ze mną wróciła. To wszystko, co mogę zrobić. -
Pociągnął długi łyk whisky.
Marietta wybuchnęła płaczem. £kała przez kilka sekund i urwała równie niespodziewanie, jak
zaczęła. Jej szare oczy zaszkliły się i zaczerwieniły odrobinę.
ą9
- W takim razie wynajmę płatnego mordercę - stwierdziła. - Jeśli ty mi nie pomożesz,
zadzwonię do Marcella Santosa. Był przyjacielem Clyde'a.
- Posłuchaj, Marietto, chcę ci pomóc. Nie unoś się. Sama nie chcesz wciągać w to Santosa i
jego ludzi. A tak przy okazji, ty i Clyde wcale nie żyliście z sobą tak świetnie, zwłaszcza pod
koniec.
- Clyde'a zabił ołów z farby, Johnnie, a nie Marcello. Dobrze o tym wiesz. A w każdym razie
Marcello Santos zawsze robił do mnie słodkie oczy, jeszcze zanim wyszłam za Clyde'a.
Mama nie życzyła sobie, bym się z nim spotykała, więc zawsze trzymałam się na dystans.
Pewnie nie powinnam była jej słuchać. Spójrz tylko na Lulę. Ona nigdy nie zwraca
najmniejszej uwagi na to, co mówię.
- Czasy się zmieniły, Marietto.
- Ale podstawy dobrego wychowania nie. Może dzisiejsze dzieciaki za bardzo wbiły sobie do
głowy, że świat może w każdej chwili wylecieć w powietrze, ale mam wrażenie, że ani nie
mają pojęcia, ani nic ich nie obchodzi, jak należy się zachowywać.
- Ja też to zauważyłem - powiedział Johnnie. Pociągnął długi łyk szkockiej, rozsiadł się
wygodnie w dawnym fotelu Clyde'a Fortune'a i przymknął oczy.
- Lula też pewnie tak uważa - odezwała się Marietta. - Ale to przede wszystkim moja wina.
Wydaje mi się, że po śmierci Clyde'a rozpuszczałam ją o wiele bardziej, niż powinnam.
- Nie była to szczególnie zaskakująca reakcja, Marietto.
- Rozumiem, ale nijak nie potrafię zrozumieć obsesji, jaką ona ma na punkcie tego mordercy.
Johnnie czknął cicho i otworzył oczy.
- On wcale nie jest mordercą. Musisz w końcu się z tym pogodzić - powiedział. - O ile wiem,
Sailor miał absolutnie czyste konto przed tą sprawą. A wtedy starał się tylko ochraniać Lulę.
Posunął się tylko za daleko, to wszystko.
- Może powinnam się gdzieś wybrać, Johnnie. Pojechać do Kairu albo Hiszpanii czy
Singapuru na którąś z wycieczek, których reklamówki wysyła mi ciągle Diners Club. Myślisz,
że Lula chciałaby pojechać ze mną?
- Uważam, że najlepiej będzie, jeśli nie będziesz się zbytnio spieszyć.
20
UPA£
- KIEDYś LUBI£AM UPA£Y, Sailor, naprawdę - powiedziała Lula. - Teraz jednak nic mnie nie
obchodzi, jak dobroczynny wpływ mają na moją skórę. Miałabym ochotę na chłodny wietrzyk.
Sailor Ripley i Lula Pace Fortunę siedzieli obok siebie na leżakach na tarasie hotelu Cape
Fear. Zbliżał się już wieczór, ale temperatura utrzymywała się wciąż powyżej trzydziestu
stopni, około trzeciej po południu było prawie czterdzieści.
- Kto ci powiedział, że upały robią dobrze na skórę? - spytał Sailor.
- Dowiedziałam się o tym z kobiecych pism, kochanie. Takich, jakie kupuje się przy kasie w
supermarkecie Winn-Dixie.
Lula miała na sobie jednoczęściowy kostium kąpielowy, a Sailor założył tylko błękitne
bokserki w białe cętki. Pogładziła jego ramię od swojej strony, lewe.
- Masz śliczną skórę, Sailor. Taką gładką. Uwielbiam wprost tak przesuwać po niej
bezmyślnie palcami, wiesz? Przywodzi mi to na myśl narciarza zjeżdżającego po idealnie
białym śniegu.
- To dlatego, że nigdy nie wychodzę na słońce - odpowiedział Sailor. - Nie prażę się jak ty.
- Och, dobrze już - odparła Lula. - Ostatnio pojawia się mnóstwo artykułów o tym, jak wielu
ludzi, nawet dzieci, dostaje raka skóry. Wszystko przez to, że warstwa ozonowa zanika.
Wydaje mi się, że rząd powinien coś z tym zrobić.
- Co takiego? - spytał Sailor.
- Oddziela nas od kosmosu i w ogóle - wyjaśniła Lula. -Pewnego ranka słońce wzejdzie i
wypali dziurę na wylot przez całą naszą planetę, jak wielki promień Roentgena.
Sailor roześmiał się.
2ą
- Nic takiego nigdy się nie zdarzy, kochanie - powiedział. -A już na pewno nie za naszego
życia.
- Myślę o przyszłości, Sailor. A co, jeśli będziemy mieli dzieci, a one też będą miały dzieci?
Twierdzisz, że nic by cię to nie obchodziło, gdyby wielka ognista kula zwaliła się na twoje
wnuki?
- Orzeszku, do tej pory będziemy już jeździć buickami na Księżyc.
Lula spojrzała w stronę wody. Słońce schowało się już zupełnie, a reflektor, umieszczony na
położonej około stu metrów na południe od hotelu wieży pilotów na rzece Cape Fear,
oświetlał kanał żeglugowy. Ani Sailor, ani Lula nie odzywali się przez kilka minut. Na którymś
z sąsiednich tarasów jakaś kobieta wybuchnęła dzikim szalonym śmiechem. Lula zacisnęła
dłoń ze wszystkich sił na ramieniu Sailora.
- Wszystko w porządku, kochanie? - zapytał, rozmasowując ramię.
- Chyba tak - odparła. - Przepraszam, że ścisnęłam cię tak mocno, ale ten śmiech mnie
wystraszył. śmiała się zupełnie jak jakaś hiena, prawda?
- Nigdy w życiu żadnej nie słyszałem - powiedział Sailor.
- No, co ty, nawet w filmie przyrodniczym?
- Dla mnie brzmiało to tak, jak gdyby paniusia po prostu dobrze się bawiła.
- Ze wszystkich gwiazd filmowych najładniej śmiała się Susan Hayward - oznajmiła Lula. -
Miała piękny śmiech. Bardzo gardłowy i z chrypką. Widziałeś kiedyś taki film, nie pamiętam
tytułu, w którym grała kobietę skazaną na krzesło elektryczne albo na komorę gazową?
- Nie - odparł Sailor.
- Wyszła za narkomana, który ją bił. I zaprzyjaźniła się z tymi włamywaczami, i doszło do
zabójstwa, i ona w zasadzie była niewinna, ale i tak dostała wyrok śmierci. No tak, w tym
filmie bardzo dużo się śmiała.
- Aż ją usmażyli. Lula skinęła głową.
- No tak, ale panna Susan Hayward potrafiła się śmiać.
- Zgłodniałaś już? - zapytał Sailor.
- Chyba mogłabym już coś zjeść - odparła Lula. - Ale najpierw mnie pocałuj, kochanie. Tylko
raz.
W PO£UDNIOWYM STYLU
LULA W£O¯Y£A SWOJ¥ ULUBION¥ różową, kusą nocną koszulkę i przytuliła się do Sailora,
który leżał na brzuchu w samych bokserkach, oglądając w telewizji Randkę w ciemno.
- Dlaczego właściwie oglądasz te bzdury? - zapytała Lula. -Przecież ci ludzie nie mają w
głowach choćby jednej sensownej myśli.
- Tak sądzisz? - odezwał się Sailor, nie odrywając wzroku od ekranu. - Chcesz może
opowiedzieć mi o sensownych myślach, które tobie przyszły ostatnio do głowy?
- Dlaczego od razu musisz mnie atakować? - zapytała Lula. -Chciałam tylko powiedzieć, że
mógłbyś poczytać jakąś książkę albo coś innego. Nie cierpię tego, jak ludzie wyglądają i
zachowują się w telewizji. Wyglądają jak nadmuchiwane lalki. I ta niezdrowa cera, zwłaszcza
kiedy ogląda się ich w kolorze. W czerni i bieli ludzie wychodzą o wiele lepiej.
Sailor chrząknął.
- Co się stało, kochanie?
- W Pee Dee nie mieliśmy telewizji, kotku, wiesz? Nie starają się tam jakoś szczególnie
zapewniać pensjonariuszom zakładu penitencjarnego godziwej rozrywki. Trzeba, że tak
powiem, zadowalać się tym, co się ma.
Lula podniosła głowę i pocałowała Sailora w policzek.
- Przepraszam, malutki - powiedziała. - Czasami zapominam, gdzie byłeś przez ostatnie dwa
lata.
- Tylko dwadzieścia trzy miesiące i osiemnaście dni - poprawił Sailor. - Nie trzeba wcale nic
dodawać.
- Kiedy cię nie było - ciągnęła Lula - mama uparła się, żeby urządzić przyjęcie na cześć
Armisteadów, jej znajomych z Missisipi. Przyjechali, żeby odwieźć córkę Drusillę do colle-
ge'u. Przyszli też Sue i Bobby Breckenridge, i mama Bobby'e-
2ł
go, Alma. Alma ma już chyba z osiemdziesiąt sześć albo siedem lat. Siedziała w fotelu w
kącie i nie ruszała się, i nie odezwała choćby słowem. Na pewno jest głucha, bo ani razu nie
zareagowała na nic, co mówiono przez cały wieczór. Słuchasz mnie, Sailor?
-Nauczyłem się robić kilka rzeczy naraz, orzeszku, przecież wiesz.
- Tak tylko sprawdzam, żeby wiedzieć, że nie gadam po próżnicy. No tak, Eddie Armistead
jest już stary jak mrówko-jad. Prowadzi sklep w Oksfordzie, gdzie się urodził i wychował. A
mama ma wszystkie książki Williama Faulknera, tego pisarza, wiesz? Pauł Newman grał
kiedyś w filmie opartym na jednej z nich. I Lee Remick, kiedy jeszcze była taka młoda i
śliczna. Teraz, oczywiście, jest stara i śliczna. Więc mama pojechała zobaczyć dom
Faulknera w Oksfordzie, bo teraz chyba jest tam muzeum, i w końcu spotkała Armisteadów.
-A jego żona? - zapytał Sailor.
- Pani Armistead? - spytała Lula. - No tak, ona niewiele mówiła. Elvie, chyba tak ma na imię...
Mrówkojad gadał za wszystkich. Opowiadał, że kiedy był chłopcem, pan Bili - tak nazywał
Williama Faulknera - skrzyczał go za to, że przebiegł przez klomb z tulipanami na jego
plantacji. Rowan Oak, chyba tak się nazywała. Ponoć powiedział mu wtedy: "Powinieneś
biegać dookoła klombu, Eddie". "Tak jest, panie Billu", odpowiedział Mrówkojad, a potem
jeszcze raz przebiegł przez klomb z tulipanami Williama Faulknera. Nie wiedzieć czemu moja
mama uznała, że było to bardzo zabawne. W każdym razie chciałam opowiedzieć ci o tej
kolacji, Sailor. To było po prostu najlepsze. Mówiłam już o Drusilli? Tej córce? Wyglądała tak,
jak gdyby można ją było wypić przez słomkę. Kiedy mama nakładała jej na talerz - a do tej
chwili nie odezwała się ani słowem, jak stara Alma Breckenridge, przez calutki wieczór -
poprosiła, żeby ziemniaki nie dotknęły mięsa. Bobby i ja spojrzeliśmy tylko po sobie i
wybuchnęliśmy śmiechem. "Co powiedziałaś?", zapytał Drusillę. "Nie mogłabym ich jeść,
gdyby się stykały", powiedziała. Nie wydaje ci się, że to najdziwniejsza rzecz, jaką w życiu
słyszałeś?
- Słyszałem już dziwniejsze rzeczy - powiedział Sailor. - Ale rzeczywiście niezły z niej numer.
24
Lula cmoknęła.
- A wiesz, co było potem? Kiedy Armisteadowie już sobie pojechali? Bobby powiedział, że
Drusilla była pierwszą ślicznotką z Missisipi, jaką w życiu widział.
W Randce w ciemno ładna blondyneczka w krótkiej białej sukience stała i chichocząc,
przytulała się do wysokiego przystojnego chłopaka z całą burzą ciemnych włosów.
- Co się stało? - spytała Lula.
- Tych dwoje pojedzie na randkę na Hawaje - powiedział Sailor. - Panienka wybrała go z
trzech facetów.
- A ci odrzuceni coś dostają?
- Darmowe talony do Kentucky Fried Chicken.
- To chyba nieuczciwe - zauważyła Lula.
- Do diabła, a kto powiedział, że Randka w ciemno ma się czymś różnić od prawdziwego
życia? - spytał Sailor. - Chłopaki dostaną przynajmniej coś do jedzenia.
RÓ¯NICA
- SAMA NIE WIEM, CO powinniśmy zrobić z mamą. Lula siedziała na krawędzi wanny, paląc
more'a, podczas gdy Sailor golił się przy umywalce.
- A co możesz zrobić? - zapytał. - Jest twoją mamą od dwudziestu lat z groszami. Wiesz
dobrze, że w tym wieku już się nie zmieni.
Lula przyglądała się tyłowi głowy Sailora, podziwiając jego kręcone brązowe włosy.
- Kochanie? - odezwała się. - Widzę, że ta więzienna fryzura zaczyna już odrastać. Będę
miała za co cię łapać, kiedy się będziemy kochać.
Sailor roześmiał się.
- Kiedy miałem dwanaście lat, mieszkała koło mnie dziewczynka, Bunny Sweet, która była
ode mnie starsza o jakieś dwa, trzy lata. Bunny kochała taką jedną piosenkę, Laleczkę
Buddy'ego Knoxa, przez cały czas ją nuciła, zwłaszcza ten kawałek, kiedy Buddy śpiewa
"przeczesz palcami moje wosy". Właśnie tak, "wosy", nie włosy. Pewnego dnia Bunny i jej
dwie kumpelki przyszły do mnie i zapytały, czy mogą przeczesać palcami moje wosy, tak jak
w piosence. Podobały im się, bo były długie i kręcone. To były złe dziewczyny. Włóczyły się z
miejscowymi łobuziakami, starszymi od nich. Były naprawdę seksowne, wiesz? Dobra, mówię
więc, do roboty. Otoczyły mnie i Bunny wsunęła swoje długie purpurowe paznokcie w moje
włosy, podobnie jak jej kumpelki.
- I co wtedy powiedziały?
- Coś w rodzaju "Och, kurczę, jakie miękkie!" Pamiętam plamy od tytoniu na ich palcach,
pachniały Florida Water i papierosami. Myślałem o ich dłoniach, o tym, że waliły konia swoim
chłopakom i wsadzały sobie palce w cipki. Nie mogłem
26
ustać w miejscu. Kiedy skończyły, obwąchały sobie palce, zatarły dłonie, a potem wytarły w
spódniczki. Naprawdę mnie tym podnieciły.
- Nigdy więcej nic podobnego z nimi nie robiłeś? - spytała Lula. Strząsnęła popiół z papierosa
do wanny.
- Nie, z tymi dziewczynami już nigdy - odparł Sailor. - Ale niewiele później poszedłem z
kolegą na prywatkę do domu jakiejś dziewczyny, której nie znałem. Zaczęliśmy grać w
butelkę i w końcu wylądowałem w bocznym pokoju z wyglądającą na bardzo porządną
śliczną blondyneczką w sukience w niebieską kratkę. Mieliśmy tylko pocałować się raz i
zaraz wracać, ale nie tak to poszło. Miała bardzo czerwone, błyszczące usta i zabraliśmy się
do dzieła poważnie, bez pośpiechu i z języczkami.
Lula wybuchnęła śmiechem.
- Naprawdę niezłe zabawy dla dwunastolatków - zauważyła.
- I na dodatek niespodzianka - powiedział Sailor. - Przynajmniej dla mnie. Tym bardziej że
była to taka porządna dziewczynka, której nigdy wcześniej na oczy nie widziałem. Po jakichś
trzech, czterech minutach usłyszeliśmy pozostałe dzieciaki, które tupały, krzyczały i gwizdały
w sąsiednim pokoju. I ja, i ta dziewczynka byliśmy strasznie podnieceni, wiesz? I jak
mówiłem, zdrowo zaskoczeni. "Chyba powinniśmy już wracać", mówi do mnie. Siedzieliśmy
w jakimś magazynku, wszędzie wokół stały meble, w słabym czerwonym świetle jej oczy i
usta wydawały się ogromne. Położyła dłoń na mojej głowie i bardzo, bardzo powoli
przesunęła palcami po moich włosach. Spróbowałem pocałować ją jeszcze raz, ale uchyliła
się i wybiegła z pokoju. Usłyszałem, jak dzieciaki krzyczą i tupią jeszcze głośniej, kiedy
wróciła. Pamiętam, że próbowałem zetrzeć jej szminkę wierzchem dłoni, ale dałem sobie
spokój i postanowiłem ją zostawić. A potem poszedłem za nią.
Lula wrzuciła more'a do toalety.
- Wiesz, nigdy jeszcze nie mówiłam ci o pewnej sprawie, Sailor. Kiedy miałam prawie
szesnaście lat, zaszłam w ciążę.
Sailor opłukał i wytarł ręcznikiem twarz. Odwrócił się i oparł o umywalkę.
- Powiedziałaś mamie? - zapytał.
27
Lula skinęła głową.
- Załatwiła mi aborcję w Miami u pewnego starego ¯yda lekarza, który miał najbardziej
owłosiony nos i uszy, jakie kiedykolwiek widziałam. Zajął się mną w pokoju hotelowym przy
plaży i kiedy jechałyśmy windą na dół, omal nie zemdlałam, i płakałam z zamkniętymi ustami.
Mama powiedziała: "Mam nadzieję, że jesteś mi wdzięczna za to, że wydałam sześćset
dolarów, nie licząc kosztów podróży tu i z powrotem, na doktora Goldmana. Jest najlepszym
specjalistą od aborcji na Południu".
- Powiedziałaś, który chłopak ci to zrobił?
- To był mój kuzyn. Dęli. Jego rodzina odwiedzała nas w czasie wakacji.
- Co się z nim stało?
- Och, nic. Nigdy nie powiedziałam mamie, że to Dęli. Po prostu stanowczo odmówiłam
powiedzenia jej, kto jest ojcem. Dellowi też nie powiedziałam. Do tej pory zdążył już wrócić do
domu, do Chattanoogi, uznałam, że nie ma to żadnego sensu. Przydarzyło mu się coś
strasznego. Sześć miesięcy temu.
- Co takiego, orzeszku?
- Dęli zniknął. Najpierw zaczął dziwnie się zachowywać. Podchodził co piętnaście minut do
różnych ludzi i pytał, jak się czują. Miał odloty i zachowywał się dziwnie.
- Jak? - zapytał Sailor.
- Na przykład mama opowiadała mi, że ciotka Rootie, mama Delia, znalazła go kiedyś w
środku nocy, był kompletnie ubrany i przygotowywał sobie w kuchni kanapki. Ciocia Rootie
zapytała go, co robi, a Dęli powiedział, że przygotowuje sobie drugie śniadanie i idzie do
pracy. Jest spawaczem. Kazała mu wracać do łóżka. To potem zaczął opowiadać o
pogodzie. ¯e deszcze kontrolowane są przez obcych, którzy mieszkają na Ziemi, ale zostali
wysłani z innej planety jako szpiedzy. I o tym, że śledzą go wszędzie faceci, którzy noszą
czarne skórzane rękawiczki, bo mają metalowe dłonie.
- Pewnie to ci deszczowi chłopcy z kosmosu - zauważył Sailor.
- To wcale nie jest zabawne - powiedziała Lula. - W grudniu, przed Bożym Narodzeniem, Dęli
zniknął i ciocia najęła prywatnego detektywa, żeby go znalazł. Nie było go niemal
28
przez miesiąc, aż nagle pewnego ranka przyszedł do domu. Powiedział, że jechał do pracy i
nagle znalazł się w Sarasocie na Florydzie na prześlicznej plaży, więc postanowił zatrzymać
się tam na trochę. Ten prywatny detektyw kosztował ciocię ponad tysiąc dolarów. A po
pewnym czasie Dęli znowu gdzieś zniknął i nikt więcej go nie widział.
- Jakoś nie wydaje mi się, żeby był wariatem - orzekł Sailor. - Pewnie potrzebował tylko
zmiany.
- Jeszcze coś ci powiem o Dellu.
- Co takiego?
- Kiedy miał siedemnaście lat, zaczął łysieć.
- I co z tego?
- Teraz ma dwadzieścia cztery lata. Rok więcej od ciebie. I jest prawie łysy.
- Gorsze rzeczy mogą się człowiekowi przytrafić, skarbie - powiedział Sailor.
- Tak, chyba tak - przyznała Lula. - Ale mieć albo nie mieć włosów to jednak różnica.
BRZOSKWINKA Z DIXIELANDU
SAILOR I LULA siedzieli przy narożnym stoliku przy oknie kawiarni Niezapominajka. Lula piła
mrożoną herbatę z potrójnym cukrem, a Sailor piwo high life prosto z butelki. Zamówili
smażone ostrygi i sałatkę z kapusty i rozkoszowali się widokiem. W górze wisiał skrawek
księżyca wyglądający jak obcięty paznokieć, niebo było ciemnoszare z pasmami czerwieni i
żółci, a w dole czarny ocean leżał płasko na grzbiecie.
- Ta woda przypomina mi wannę Buddy'ego Favre'a - powiedział Sailor.
- Dlaczego? - spytała Lula.
- Buddy Favre, facet, który polował z moim ojcem na kaczki, kąpał się codziennie wieczorem.
Buddy był przysadzistym gościem z wąsami, kozią bródką i skośnymi oczami, więc wyglądał
trochę jak diabeł, ale porządny był z niego facet. Był mechanikiem samochodowym, zajmował
się ciężarówkami, wielkimi osiemnastokołowcami, i strasznie się przy tym brudził. Więc
wieczorem, kiedy wracał do domu, lubił się moczyć w wannie pełnej Twenty Mule Team
Borax, aż woda robiła się szaroczarna, taka jak ocean dzisiaj wieczorem. Mój tato wpadał do
Buddy'ego i siadał na krześle w łazience, popijając har-pera, kiedy Buddy się kąpał. Czasami
zabierał mnie z sobą. Buddy palił co wieczór skręta i częstował nim tatę, ale on wolał swoją
whisky. Buddy twierdził, że maryśka pochodzi z Panamy i że pewnego dnia sam tam
wyląduje.
- I udało mu się?
-Nie wiem, skarbie. Straciłem z nim kontakt po śmierci taty, ale Buddy był stanowczym
facetem, więc tak sobie myślę, że w końcu tam dotrze, jeśli jeszcze go tam nie ma.
-Gdzie po raz pierwszy się kochałeś, Sailor? Pamiętasz? Sailor pociągnął długi łyk high life'a.
ł0
- Oczywiście, że tak. Miałem wtedy piętnaście lat i z Bob-bym Tebbettsem i Gene'em Toy'em,
moim przyjacielem, półkrwi Chińczykiem, opowiadałem ci o nim, pojechaliśmy pac-kardem
caribbean rocznik 55 Bobby'ego do Ciudad Juarez, żeby znaleźć jakąś panienkę. Bobby był
tam już wcześniej, kiedy odwiedzał rodzinę w El Paso, pojechał wtedy z kuzynami do Juarez i
po raz pierwszy zakisili ogóry. Pewnego wieczoru Gene Toy i ja wyciągnęliśmy Bobby'ego na
zwierzenia i od razu postanowiliśmy pojechać do Meksyku.
- Strasznie daleka droga - powiedziała Lula - a wszystko po to tylko, żeby sobie pobzykać.
- Mieliśmy wtedy zaledwie... niech się zastanowię... ja miałem piętnaście, Tebbetts
siedemnaście i pół, a Gene Toy szesnaście lat. Wtedy po raz pierwszy posmakowałem
seksu. W takim wieku ma się mnóstwo energii.
- Moim zdaniem wciąż masz mnóstwo energii, kochanie. Kiedy po raz pierwszy kochałeś się
z dziewczyną, która nie była prostytutką?
- Jakieś dwa, trzy miesiące po Juarez - powiedział Sailor. -Pojechałem w odwiedziny do
kuzyna, Juniora Traina, do Savannah, i poszliśmy do jakichś jego kumpli, których rodzice
wyjechali. Pamiętam, że dzieciaki kąpały się w domowym basenie, a niektóre stały na
podwórku albo w kuchni i piły piwo. Podeszła do mnie dziewczyna, była wysoka, wyższa ode
mnie, miała naprawdę kremową skórę i bardzo interesujące znamię w kształcie gwiazdy na
nosie.
- Duże?
- Nie, mniej więcej wielkości paznokcia, wyglądało prawie jak tatuaż.
- Więc to ona do ciebie podeszła?
- Tak. - Sailor roześmiał się. - Zapytała mnie, z kim przyszedłem, a ja odpowiedziałem, że z
nikim, tylko z Juniorem. Wtedy zapytała, czy chcę napić się piwa, i podała mi szklankę, którą
trzymała w ręku. Zapytała mnie, czy mieszkam w Savannah, odpowiedziałem, że nie, jestem
tylko w gościach u rodziny.
- Znała ich?
- Nie. Przyjrzała mi się i przesunęła językiem po wargach, i położyła rękę na moim ramieniu.
Miała na imię Irma.
łą
- I co jej wtedy powiedziałeś?
- Powiedziałem, jak mam na imię. A wtedy ona powiedziała coś w rodzaju: "Strasznie tu
głośno na dole. Może pójdziemy na górę, tam przynajmniej będziemy się mogli słyszeć
nawzajem?" Odwróciła się i poprowadziła mnie na górę. Kiedy była JU¯ prawie na ostatnim
stopniu, wsunąłem jej od tyłu dłoń między nogi.
- Och, kochanie - powiedziała Lula. - Brzydki z ciebie chłopiec!
Sailor roześmiał się.
- To samo mi wtedy powiedziała. Chciałem ją pocałować, ale wybuchnęła śmiechem i uciekła
korytarzem. Znalazłem ją w pokoju, leżała już na łóżku. Zwariowana z niej była smarkula.
Miała jasnopomarańczowe majteczki z czarnymi, takimi hiszpańskimi koronkami na bokach.
Wiesz, takie, co to nie zasłaniają całego uda.
- Figi? - spytała Lula.
- Chyba tak. Przewróciła się po prostu na brzuch i wystawiła tyłek w górę. Wsunąłem dłoń
między jej nogi, a ona zacisnęła na niej uda.
- Podniecasz mnie, skarbie. Co potem zrobiła?
- Miała twarz wciśniętą w poduszkę, odwróciła się do mnie, spojrzała przez ramię i
powiedziała: "Nie obciągnę ci. Nawet mnie nie proś".
- Biedna dziewczyna - powiedziała Lula. - Nie wiedziała, co traci. Jakie miała włosy?
- Takie brązowawe, chyba blond. Ale poczekaj jeszcze, skarbie. Przewraca się na plecy,
ściąga te swoje pomarańczowe majteczki i rozkłada nogi bardzo szeroko, i mówi do mnie:
"Posmakuj brzoskwinki."
- Jezu, skarbie! - krzyknęła Lula. - Dostałeś więcej, niż się spodziewałeś.
Kelnerka podała zamówione ostrygi i kapustę.
- Chcecie może jeszcze coś do picia? - spytała. Sailor dopił swoje piwo i oddał butelkę
kelnerce.
- Czemu nie?
RESZTA śWIATA
- WYśLę SK¥Dś POCZTÓWKę DO MAMY - powiedziała Lula. - Nie chcę, żeby martwiła się o
mnie bardziej niż to konieczne.
- Co to dla ciebie znaczy "konieczne"? - spytał Sailor. -Najprawdopodobniej już zadzwoniła
na policję, do mojego kuratora i swojego chłopaka, tego prywatnego detektywa... jak on się
nazywa? Jimmy Barabut albo jakoś podobnie.
- Farragut. Johnnie Farragut. Chyba tak. Wiedziała, że będę chciała się z tobą spotkać, kiedy
tylko cię wypuszczą, ale nie mam pojęcia, czy spodziewała się, że puścimy się razem w
drogę.
Sailor siedział za kierownicą należącego do Luli białego bonneville'a kabrioletu rocznik 75.
Jechał sześćdziesiątką i nie opuścił dachu, żeby nie zwracać niczyjej uwagi. Byli właśnie
dwadzieścia mil na północ od Hattiesburga, kierowali się na Biloxi, gdzie zamierzali
zatrzymać się na noc.
- To chyba znaczy, że łamiesz warunki zwolnienia? - rzuciła Lula.
- Nie mylisz się - odparł Sailor. - Złamałem je dwieście mil stąd, kiedy przekroczyliśmy
granicę hrabstwa Portagee.
- Jak myślisz, Sailor, jak będzie w Kalifornii? Mówią, że tam prawie wcale nie pada.
- O ile uda nam się tam dotrzeć, prawda?
- Przejechaliśmy już bez kłopotów przez dwa i pół stanu. Sailor roześmiał się.
- Przypomina mi to historię, którą usłyszałem w Pee Dee, o pewnym facecie, który pracował
na dźwigu na Atchafalayi. Związał się z dziwką w New Iberia i wspólnie dokonali napadu na
samochód z forsą, zabili kierowcę i strażnika i uciekli. Kobieta też strzelała. To ona wszystko
wymyśliła, wszystko
łł
mu powiedziała, a on tylko wykonał plan przygotowany przez jej chłopaka, który siedział w
pierdlu w Angoli za napad z bronią w ręku. Uciekali na północ do Kolorado i przejechali
Arkansas, dojechali do Oklahomy, byli już w okolicach Enid, kiedy dopadł ich nie kto inny jak
jej chłopak z Angoli. Uciekł z pierdla, zaczął szukać swojej dawnej cizi i dowiedział się o
napadzie na furgonetkę. Pisali o tym we wszystkich gazetach, bo napad był bardzo sprytny i
odważny. Domyślił się, że to musiała zrobić ona, ze względu na sposób, w jaki go dokonano;
to on jej powiedział, że najlepiej będzie uciekać do Kolorado, gdzie można ukryć pieniądze w
starej kopalni. Oczywiście nie spodziewał się wcale, że może spróbować zrobić to bez niego.
Zaplanował sobie ten skok, może nawet zamierzał skorzystać z jej pomocy, kiedy wyjdzie z
Angoli. W każdym razie dorwał ich przed policją i rozwalił oboje.
- £adna historyjka, kochanie - powiedziała Lula. - Tylko dlaczego, na Boga, przypomniała ci
się właśnie teraz?
- Oni też przejechali przez dwa i pół stanu, zanim ich wielka wyprawa się skończyła.
- A co się stało z tym uciekinierem z Angoli?
- FBI złapało go w Denver i odesłało do Luizjany, żeby odsiedział do końca swój wyrok za
napad. Przypuszcza się, że ukrył łup z napadu na furgonetkę z forsą w kopalni w Kolorado.
Ciał nigdy nie odnaleziono.
- Może je też zakopał w kopalni - rzuciła Lula.
- To możliwe. Dowiedziałem się o tym od faceta, który kiedyś siedział w Angoli. W pierdlu
można usłyszeć wiele historyjek, malutka, ale niewiele z nich trzyma się kupy. W tę jedną
wierzę.
Lula zapaliła papierosa.
- To mi nie pachnie more'em - zauważył Sailor.
- Bo to nie jest morę - odparła Lula. - Kupiłam sobie paczkę vantage'ów, kiedy wyjeżdżaliśmy
z Cape.
-Cuchną ohydnie.
- Chyba tak, ale są mniej szkodliwe.
- Nie zaczniesz chyba teraz martwić się o to, co dla ciebie szkodliwe, prawda, cukiereczku?
To znaczy, właśnie przekraczasz granicę kolejnego stanu ze skazanym mordercą.
ł4
-Zabójcą, kochanie, nie mordercą. Nie przesadzaj.
- W porządku, zabójcą, który złamał warunki zwolnienia i ma w głowie wyłącznie niemoralne
plany, jeśli chodzi o ciebie.
- Dzięki Bogu. Jeszcze mnie nie zawiodłeś, Sailor, czego nie mogę powiedzieć o całej
reszcie świata. Sailor roześmiał się i przyspieszył do siedemdziesiątki.
- Dobrze mi z tobą, orzeszku - powiedział.
NAD ZATOK¥
- ¯YCIE JEST JAK PAPIER TOALETOWY, długie, szare i do dupy.
- A co to za bzdury? - spytała Lula. Sailor roześmiał się.
- Przeczytałem tylko napis na nalepce na zderzaku przed nami. Na tej furgonetce.
- To obrzydliwe. Podobne poglądy należy zachowywać dla siebie. Czy dojechaliśmy już do
Biloxi?
- Prawie. Tak sobie myślę, że powinniśmy rozejrzeć się za jakimś miejscem, gdzie
moglibyśmy się zatrzymać, a potem pójść coś zjeść.
- Masz na myśli jakieś konkretne miejsce?
- Powinniśmy trzymać się z dala od utartych szlaków. Nie zatrzymywać się w Holiday Inn,
Ramadzie czy Motel Six. Jeśli Johnnie Farragut już za nami węszy, tam najpierw będzie się
za nami rozglądać.
Minęli tablicę z napisem BILOXI.
- A może ten? - zaproponowała Lula. - Hotel Duch Dawnego Południa.
- Wygląda mi raczej na Upiora Dawnego Południa - zauważył Sailor. - Ale możemy
spróbować.
Recepcja śmierdziała tłuszczem ze smażonych kurczaków, pod ogromnym wentylatorem
siedziało na prostych krzesłach trzech staruszków, którzy oglądali w wielkim czarno-białym
telewizorze talk-show Oprah Winfrey. Wszyscy trzej podnieśli wzrok, kiedy Lula i Sailor weszli
do hotelu. Obok telewizora stała ogromna liściasta roślina doniczkowa, która wyglądała jak
marihuana.
- Kiedy byłem mały - wyszeptał Sailor do Luli - mój dziadek pokazał mi zdjęcie swego taty
zrobione na zjeździe wete-
ł6
ranów armii Konfederacji. Ci staruszkowie w kącie przypominają mi właśnie tamto zdjęcie.
Gdyby jeden czy dwóch miało długie białe brody, wyglądaliby tak jak żołnierze z albumu
dziadka. Dziadek twierdził, że kiedy zrobiono to zdjęcie, prawie wszyscy weterani awansowali
się sami na generałów.
Pokój był mały, ale tani, szesnaście dolarów. Tynki na ścianach i suficie popękały, a w kącie
stał zabytkowy telewizor motorola z anteną, która wyglądała jak uszy królika. Na stoliku do
kart stały cztery szklanki i różowy kamionkowy dzbanek. W drugim rogu ustawiono
zniszczone brązowe biurko, na środku pokoju zaś stało ogromne łoże z poobtłukiwanym
czarnym wezgłowiem. Lula ściągnęła szarą kapę barwy po-myj, rzuciła ją na biurko i
wyciągnęła się na łóżku.
- Nienawidzę hotelowych kap - stwierdziła. - Prawie nigdy się ich nie pierze, a nie podoba mi
się myśl, że mogłabym leżeć na czyimś brudzie.
- Spójrz tylko na to - powiedział Sailor. Lula podniosła się i wyjrzała przez okno. Zauważyła,
że dolna szyba była pęknięta w dwóch miejscach.
- Na co, kochanie?
- W basenie nie ma wody. Tylko uschnięte drzewo, prawdopodobnie zwalone przez piorun.
- Ogromne. To było kiedyś wspaniałe miejsce. Samochody przejeżdżały ze świstem biegnącą
wzdłuż zatoki drogą, na którą wychodziła fasada hotelu.
- Pełno tu żołnierzy - zauważyła Lula.
- Chodźmy coś zjeść, kochanie. Słońce już zachodzi. Po kolacji Sailor i Lula poszli na spacer
plażą. Pełnia księżyca wybieliła piasek i sprawiła, że zatoka wyglądała jak płachta
pomarszczonego karmazynu. Lula zdjęła buty.
- Naprawdę myślisz, że mama wysłała za nami Johnniego Farraguta? - spytała.
- Jeśli kogoś wysłała, to na pewno jego.
Fala podpłynęła ku Luli, a ta pozwoliła jej opłukać stopy. Przez kilka minut szli w milczeniu.
Oprócz fal łamiących się o brzeg słyszeli tylko samochody i ciężarówki, które z buczeniem
klaksonów sunęły drogą.
- Myślisz, że nas dopadnie?
- Kto? Johnnie?
ł7
-Aha.
- Możliwe. Ale może więcej szczęścia miałby, próbując znaleźć Elvisa.
- Nie wierzysz, że Elvis żyje, prawda? - spytała Lula. Sailor roześmiał się.
- Nie bardziej niż w to, że James Dean jest pomarszczonym, pokręconym warzywem
zamkniętym w jakimś domu starców w Indianie.
- Ale musisz chyba brać pod uwagę wszystkie te dziwne fakty. Na przykład to, że ciało było
niższe i lżejsze od Elvisa.
- To tylko bzdury, które mają zwiększyć sprzedaż gazet, kochanie.
- No cóż, ja bym tam nie miała tego za złe Elvisowi. A jeśli żyje i tylko chciał się ukryć?
- I świetnie mu się to udało - powiedział Sailor. - Ukrył się dwa metry pod ziemią. Nie martw
się o niego. Lula cmoknęła dwa razy.
- Kilka dni temu słyszałam coś okropnego w radiu - powiedziała. - O takim starym gitarzyście
rockowym, miał chyba czterdzieści siedem lat. Aresztowali go za to, że upił się w Wirginii, a
on powiesił się w celi. Zostawił żonę i siedmioro dzieci. Radio stwierdziło, że jego tato był
kaznodzieją zielonoświątkowców.
- Jeden facet w Pee Dee, kiedy się dowiedział, że jego kumpel z celi został rozwalony przez
skurczybyka, którego żona znalazła sobie na czas odsiadki, powiedział: "Następne
wykolejenie na linii do nieba". Nie wiem, orzeszku, co będzie, jeśli nam zabraknie odrobiny
szczęścia.
ZWYKLI TOWARZYSZE
PIERWSZY POSI£EK w Nowym Orleanie Johnnie zawsze jadał w The Acme. Ustawił się w
kolejce i zamówił ryż z fasolką i kiełbaskami oraz kanapkę z ostrygami. Kiedy zapłacił za
jedzenie, postawił tacę na stoliku koło okna, podszedł do baru i zamówił dixie, dostał piwo,
podziękował za szklankę, zapłacił i wrócił do stolika.
Johnnie zjadł połowę kanapki z ostrygami, zanim pociągnął porządny łyk dixie. To wciąż
najsłodsze piwo na Południu, pomyślał. Zanieczyszczona rzeka nadaje mu specyficzny smak,
bez wątpienia, gdyby tylko wypić dostatecznie dużo, człowiek zacząłby świecić w
ciemnościach. Nie przypadkiem odcinek Missisipi od Baton Rouge do Nowego Orleanu
nazywa się Rakowym Korytarzem. Ale w upalny dzień w Big Easy piwo smakowało
znakomicie.
Podczas posiłku Johnnie zastanawiał się, dokąd mogli pojechać Lula i Sailor, jeśli nie do
Nowego Orleanu. Nowy Orlean wydawał się najprawdopodobniejszym celem, ponieważ tutaj
mogli znaleźć pracę, za którą płacono by z ręki do ręki, i zgubić się w tłumie łatwiej niż w
Atlancie czy Houston. A poza tym Lula zawsze lubiła Nowy Orlean. Wiele razy przyjeżdżała
tu z Mariettą, zatrzymywały się zwykle w Royal Sonesta, kiedy matka wyruszała na
poszukiwanie antyków. Oczywiście mogli być w tej chwili wszędzie: w Nowym Jorku, Miami, a
nawet w drodze do Kalifornii. W każdym razie Nowy Orlean wydawał się możliwością równie
prawdopodobną jak wszystkie inne.
- Nie ma pan nic przeciwko temu, bym się przysiadł?
Johnnie podniósł wzrok i zobaczył uśmiechającego się do niego potężnego mężczyznę
dobrze po czterdziestce, jeśli nie pięćdziesiątce, o czekoladowej karnacji, w błękitnym
kapeluszu z wywiniętym rondem.
ł9
- Inne stoliki - wyjaśnił mężczyzna - są ocupados.
- Ależ oczywiście - powiedział Johnnie - proszę siadać.
- Muchas gracias - podziękował mężczyzna, siadając. Wyciągnął w stronę Johnniego
umięśnione ramię, podając do uścisku wielką dłoń. - Nazywam się Reginald San Pedro Sula.
Ale proszę, mów mi Reggie.
Johnnie wytarł rękę w serwetkę i uścisnął dłoń przybysza.
- Johnnie Farragut - przedstawił się. - Miło pana poznać. Reggie nie zdjął kapelusza i zabrał
się gorączkowo do jedzenia. Był już w połowie posiłku, zanim odezwał się ponownie.
- Pochodzi pan z Nowego Orleanu, senor Farragut?
- Mów mi Johnnie, proszę. Nie. Z Charlotte w Karolinie Północnej. Przyjechałem -w
interesach..
Reggie uśmiechnął się szeroko, odsłaniając liczne, duże złote zęby.
- Ja przyjechałem z Hondurasu. Pochodzę z Kajmanów, ale od wielu lat mieszkam w
Hondurasie. Znasz Honduras, Johnnie?
- Wiem tylko, że jest tam bardzo biednie, zwłaszcza odkąd w zeszłym roku przeszedł przez
kraj huragan.
- Tak, to prawda. Ale niewiele można tam zniszczyć. Nie ma tam wielkich budynków jak w
Nowym Orleanie. Nie tam, gdzie mieszkam, na Bay Islands.
- Gdzie to jest?
- Na północ od kontynentalnej części kraju. Mieszkam na wyspie Utiia. Mamy pewną
suwerenność na wyspach, wiesz, odkąd Stany zmusiły sto lat temu Brytyjczyków, by się z
nich wycofali.
- Co tam robisz?
- Och, wiele rzeczy. - Reggie roześmiał się. - Mam sklep z narzędziami, ale pracuję także dla
rządu. Johnnie ugryzł kęs kanapki z ostrygami.
- W jakim charakterze?
- W wielu charakterach. Najczęściej dla służb specjalnych. Reggie sięgnął do kieszeni spodni
i wyciągnął portfel. Podał Johnniemu wizytówkę.
- Generał Osvaldo Tamarindo Ramirez - odczytał na głos Johnnie. - Telefono 666.
- To mój sponsor - stwierdził Reggie. - Generał jest szefem tajnej policji. Jestem jednym z
jego agentów.
40
Johnnie oddał wizytówkę, a Reggie podał mu złożony na pół mały kawałek papieru. Johnnie
rozłożył go, ale przekonał się, że tekst jest po hiszpańsku.
- To moje permiso - powiedział Reggie. - Zezwolenie na zabijanie. Oczywiście wyłącznie
kiedy to konieczne i tylko w moim kraju. - Roześmiał się.
- Oczywiście - rzekł Johnnie, składając kartkę papieru i oddając ją Reggiemu.
- Mam też prawo nosić czterdziestkę piątkę - oznajmił Reggie. - Model piechoty morskiej
Stanów Zjednoczonych, z czasów zanim przeprowadzono tę nieszczęsną zmianę na mniej
pewne dziewięciomilimetrowe rewolwery. Mam ją z sobą, w tej walizce.
Reggie podniósł aktówkę ze stali nierdzewnej, po czym odstawił ją na podłogę pod swoje
krzesło.
- Co robisz w Nowym Orleanie, jeśli mogę zapytać? Reggie roześmiał się. Zdjął kapelusz i
przez kilka sekund skrobał się gorączkowo po zupełnie łysej głowie, starł pot serwetką i z
powrotem włożył kapelusz.
- Oczywiście, że nie - odparł. - Jestem tu na chwilę, zostaję tylko do wieczora, a potem lecę
do Austin w Teksasie, żeby odwiedzić przyjaciela, który jest agentem CIA. Chce zabrać mnie
na połów okoni. On przyjeżdża czasami na Utiię i jeździ ze mną na ryby. Pracujemy w tym
samym interesie i obydwaj jesteśmy wędkarzami.
Johnnie dopił piwo. Skończył jeść i podniósł się, by wyjść. Ten facet, Reginald San Pedro
Sula, pomyślał Johnnie, bez wątpienia mówi prawdę, ale on nie miał ochoty wchodzić w to
dalej.
- Miło mi było cię poznać, Reggie - powiedział, podając mu rękę. - ¯yczę buena suerte,
dokądkolwiek się wybierasz.
Reggie podniósł się od stołu. Miał co najmniej dwa metry wzrostu. Uścisnął dłoń Johnniego.
- Nawzajem - powiedział. - Jeśli przyjedziesz kiedyś do Hondurasu, wpadnij na Bay Islands i
odwiedź mnie. Honduranie są wielkimi przyjaciółmi Amerykanów. Ale zanim sobie pójdziesz,
chciałbym opowiedzieć ci pewien dowcip. Jeśli liberał, socjalista i komunista skoczą
jednocześnie z dachu Empire State Building, który pierwszy uderzy o ziemię?
4ą
- Nie mam pojęcia - odparł Johnnie. - Który?
- A kogo to obchodzi? - odparł z uśmiechem Reggie. Johnnie pomaszerował szybkim
krokiem Iberville Street w stronę rzeki. Chciał już wrócić do pokoju hotelowego i poczytać
Anatomię melancholii Roberta Burtona. Książka Bur-tona, pierwszy traktat na ten temat
napisany przez laika, została po raz pierwszy opublikowana w ą62ą roku, ale nie straciła na
aktualności. Kiedy Johnnie skręcił na rogu i skierował się na północ, ku Decatur, powtórzył
sobie w myślach definicję melancholii Burtona: "Rodzaj choroby bez gorączki, której zwykle
towarzyszą lęk i smutek bez wyraźnej przyczyny".
Poczytam sobie trochę, pomyślał Johnnie, a potem się zdrzemnę. I tak było o wiele bardziej
prawdopodobne, że spotka Sailora i Lulę w nocy.
G£ÓD W AMERYCE
- S£YSZA£EM, ¯E PIJAWKI WRACAJ¥ do mody - powiedział Sailor.
- ¯e co? - spytała Lula. - Naprawdę, kochanie, czasami wygadujesz straszne głupoty. -
Wyciągnęła i zapaliła papierosa grubości i długości ołówka Dixon Ticonderoga Nr 2.
- Co, znowu kupiłaś sobie paczkę more'ów?
- Tak, to dla mnie prawdziwy problem, Sailor, wiesz? Pamiętasz, kiedy poszłam do tego
supermarketu koło restauracji w Biloxi? Po tampony? Zauważyłam je koło kasy i poprosiłam
kasjerkę, żeby dorzuciła je do moich zakupów. Nie potrafiłam się oprzeć. Ale co mówiłeś o
pijawkach?
- Słyszałem w radiu, że lekarze zaczynają znów używać pijawek, jak za dawnych czasów.
Wiesz, kiedyś stosowali je nawet cyrulicy.
Lula wzdrygnęła się.
- Kiedyś przyczepiła mi się pijawka w jeziorze Lanier. Ratownik posypał ją solą i odpadła. To
było straszne. Ale ratownik był śliczny, więc chyba było warto.
Sailor roześmiał się.
- W radiu powiedziano, że w latach dwudziestych jeden włoski doktor wymyślił, że jeśli na
przykład ktoś odgryzie facetowi nos w bójce i potrzebny jest przeszczep skóry, trzeba
przyszyć przedramię do nosa na kilka tygodni, a kiedy je odetną, przyłożyć parę pijawek w
miejsce, gdzie przeszczepiono skórę, żeby podtrzymać krążenie krwi i żeby skóra się
trzymała.
Lula opuściła szybę w przednich drzwiach bonneville'a. Wjeżdżali właśnie na przedmieścia
Nowego Orleanu.
- Sailor! Czy ty naprawdę sądzisz, że uwierzę w to, że człowiek mógłby chodzić z nosem
przyszytym do ramienia? I to przez kilka tygodni?!
Sailor skinął głową.
4ł
- Tak właśnie to robili - stwierdził. - Oczywiście teraz mają bardziej wyszukane metody.
Słyszałem w radiu, że ktoś, chyba Chińczycy, doszli do wniosku, że lepszym sposobem jest
wszycie balona w czoło tak, żeby zwisał aż do nosa.
- Sailorze Ripley! - pisnęła Lula. - Przestań natychmiast! Wymyśliłeś sobie te bzdury, nie
zamierzam dłużej tego słuchać!
- Mówię najszczerszą prawdę. Lula - powiedział Sailor. -Może nie wszystkie fakty
zapamiętałem dokładnie, ale mniej więcej coś takiego powiedzieli.
- Kochanie, jesteśmy już w Nowym Orleanie i chyba pora zmienić temat - stwierdziła Lula.
Sailor zjechał z autostrady na stację benzynową z minimar-ketem sieci Gulf.
- Mamy prawie pusty bak, skarbie - powiedział, zatrzymując samochód przy
samoobsługowym dystrybutorze. Na jego górnej części umieszczono napis PROSIMY ZAP
£ACIć PRZED TANKOWANIEM.
- Kupisz mi bounty? - krzyknęła Lula do Sailora, który ruszył do sklepu.
Na ladzie koło kasy układał swoje zakupy wysoki Murzyn w wieku około trzydziestu pięciu lat,
w rozdartym zielonym podkoszulku z napisem Tulane, poplamionych tłuszczem brązowych
spodniach, w wystrzępionych tenisówkach bez skarpetek i brudnej pomarańczowej
czapeczce baseballowej Sa-intsów. Stos zawierał cztery gotowe kanapki zawinięte w
przezroczystą folię, dwie sałatki z tuńczyka i dwie salami, sześć twinkies, paczkę
czekoladowych ciasteczek chips ahoy, cztery lemoniady slice, dwie butelki piwa
bezalkoholowego barq i wielką paczkę podwójnie solonych bekonowych chipsów.
- Przepraszam, panowie - zwrócił się do Sailora i drugiego mężczyzny, który wszedł za
Sailorem do środka i także czekał, by zapłacić za benzynę. - Już prawie skończyłem.
- To wszystko? - spytał starszy wiekiem ekspedient.
- Przyjmujecie karty American Express? - zapytał Murzyn.
- Tak jest - odparł starszy pan. Miał na sobie czapeczkę z reklamą tytoniu do żucia red man i
jasnobłękitną firmową koszulkę z krótkimi rękawami z imieniem Erv wyszytym kursywą
czarną nicią nad kieszonką na piersi.
- W takim razie proszę poczekać, dorzucę jeszcze parę drobiazgów - stwierdził kupujący.
44
Sailor i stojący za nim mężczyzna patrzyli, jak bierze z półek jeszcze kilka paczek twinkies, a
do tego parę paczek herbatników i pół tuzina puszek jedzenia dla kotów pretty kitty, trzy
porcje gotowej wątróbki i trzy porcje kurczaka, i dokłada to wszystko do swoich zakupów.
- Kicia też musi jeść - powiedział do Sailora z uśmiechem. Nie miał górnych zębów, a
przynajmniej nie było ich widać.
Podał ekspedientowi kartę American Express, ten przejechał nią przez czytnik. Karta
otrzymała autoryzację i ekspedient podał kwit do podpisu, a potem zabrał się do pakowania
zakupów.
- Wolałbym papierową torbę, nie plastykową, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu - zwrócił się
Murzyn do ekspedienta.
- Nie mamy papierowych. - Mężczyzna przesunął w jego stronę plastykową reklamówkę.
- Dziękuję, że zechcieli panowie poczekać - powiedział Murzyn do Sailora i drugiego klienta,
wziął torbę i wyszedł.
- Dla mnie tylko zwykłej za dziesięć dolarów - powiedział Sailor do starszego pana. - Aha, i
jeszcze bounty. - Wziął ba-tonik z półeczki obok kasy i podał ekspedientowi dwudziestkę. -
Nie mam przy sobie karty American Express - dodał -więc muszę zapłacić gotówką. Mam
nadzieję, że nie ma pan nic przeciwko.
Sailor uśmiechnął się do starszego pana, ale ten zachował minę pokerzysty i wydał mu tylko
resztę. Facet stojący za Sailorem pokiwał głową i uśmiechnął się.
- Trochę to trwało - zauważyła Lula, kiedy Sailor wrócił do wozu. - Zapomniałeś o moim
bounty? Sailor rzucił jej batonik.
- Wydaje mi się, że nasz kraj zmienił się nieco, kiedy siedziałem w pierdlu, orzeszku -
powiedział.
Lula wbiła drobne białe ząbki w nadziewany masą kokosową czekoladowy batonik.
- Nie możesz spuszczać go z oka - powiedziała, przeżuwając kęs - tego możesz być pewny.
Zanim Sailor skończył tankować, Lula zjadła już oba kawałki batonika bounty.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że nie zostawiłam ci kawałka - powiedziała Lula,
kiedy Sailor wsiadał do wozu. -Umierałam z głodu.
45
JAK TO PTASZKI
- KOCHAM, KIEDY TWOJE OCZY ROBI¥ SIę TAKIE DZIKIE, maleńka. Rozjaśniają się całe
na błękitno i wirują jak ognie sztuczne, i wyskakują z nich małe białe spadochroniki.
Sailor i Lula właśnie skończyli się kochać w swoim pokoju w hotelu Brazil na Frenchmen
Street.
- Och, Sailor, tak dobrze wiesz, co się ze mną dzieje. To znaczy, ty naprawdę zwracasz na
wszystko uwagę. I przysięgam, masz najsłodszego ptaka. Czasami czuję prawie, jak gdyby
do mnie mówił, kiedy mam go w środku. Jak gdyby miał własny głos. Działasz na mnie.
Lula zapaliła papierosa, podniosła się z łóżka i podeszła do okna. Wystawiła głowę na
zewnątrz i wychyliła się, ale nie widziała stąd rzeki. Usiadła nago na blacie stołu pod
otwartym oknem, wyglądając na zewnątrz i paląc.
- Podziwiasz widok? - rzucił Sailor.
- Pomyślałam sobie właśnie, że ludzie powinni częściej kochać się za dnia. Nie wydaje mi
się, że byłoby z tym zbyt wiele kłopotów.
- Jakich kłopotów?
- Och, sama nie wiem. Wydaje mi się tylko, że ludzie robią z seksu coś o wiele ważniejszego,
kiedy dochodzi do niego w nocy. Chyba robią sobie najróżniejsze nadzieje i wszystko robi się
dziwne. Myślę, że za dnia cała sprawa jest o wiele mniej skomplikowana.
- Pewnie masz rację, malutka - przyznał Sailor. Ziewnął, odrzucił na bok okrywające go
prześcieradło i wstał. - Zejdźmy na dół i poszukajmy czegoś do jedzenia, dobrze? Inaczej nie
dociągnę do rana.
Sailor i Lula usiedli przy barze Ronnie's Nothin' Fancy Cafe na Esplanadzie, popijając kawę z
podwójnych kubków. Lula
46
rwała na kawałki gigantycznego pączka z galaretką, zlizując z palców lukier. Mężczyzna
siedzący obok Sailora zapalił cygaro aromatyzowane rumem.
- Mój dziadek palił takie rumowe cygara - zwrócił się do niego Sailor. - Marki Wolf Brothers.
- Kiedyś kosztowały siedem centów za sztukę - odpowiedział mężczyzna. - Teraz za dolca
dostaniesz tylko pięć, a gdzieniegdzie trzeba za nie zapłacić półtora dolara. Poczęstować?
- Nie, dziękuję - odparł Sailor. - Nie palę, kiedy jem.
- George Kovich - przedstawił się mężczyzna, podając mu powykręcaną przez artretyzm i
poznaczoną plamami wątrobowymi dłoń, której knykcie wyglądały na wielokrotnie połamane.
- Może kiedyś o mnie słyszałeś.
Sailor potrząsnął głową.
- Jestem Sailor Ripley. A to Lula Pace Fortunę.
Lula skinęła głową i uśmiechnęła do George'a Kovicha.
- Miło mi panią poznać, młoda damo - powiedział Kovich.
- Nie wydaje mi się - rzekł Sailor. - Czy powinienem był o panu słyszeć z jakichś konkretnych
powodów?
- Jakiś czas temu pisali o mnie w gazetach. Dwa... nie, trzy lata temu. Mam siedemdziesiąt
sześć lat, wtedy miałem zaledwie siedemdziesiąt trzy. Miałem interes w Buffalo w stanie
Nowy Jork, nazywał się Skrzydlate Szczury. Zabijałem gołębie, dla każdego, kto chciał się ich
pozbyć. Robiłem to zgrabnie, bardzo zgrabnie, przez trzy czy cztery miesiące, aż wreszcie
zamknąłem interes.
- Dlaczego zabijał pan gołębie, panie Kovich? - spytała Lula. - Był pan deratyzatorem?
- Nie, proszę pani, byłem malarzem pokojowym, czterdzieści jeden lat w związku. Teraz
przeszedłem na emeryturę, mieszkam tu z moją siostrą Idą. Ida przeniosła się tutaj
dwadzieścia pięć lat temu, wyszła za nafciarza nazwiskiem Smoltz, Ed Smoltz. Już nie żyje,
zostaliśmy więc tylko ja i Ida. Sprzedałem dom i przeniosłem się tutaj, kiedy zarząd miasta
Buffalo zlikwidował mój interes. Do diaska, SS odwaliło dla nich kawał dobrej roboty, a oni
oskarżyli mnie o zagrożenie bezpieczeństwa publicznego.
- Proszę nam opowiedzieć o gołębiach, panie Kovich - poprosiła Lula.
47
- To bezużyteczna zaraza. Zastrzeliłem ich całe setki. Moi sąsiedzi zatrudniali mnie, żeby
pozbyć się gołębi, które zbierały się na ich dachach i gankach, hałasowały i srały, gdzie
popadnie. Miałem robotę i wykonywałem ją jak się należy. W kilka dni sam zastrzeliłem sto
dziesięć tych latających szczurów. Sąsiedzi pytali, jak to się dzieje, że te plamiaste sukinsyny
nie srają na mój dom i dom mojego brata Earla, więc powiedziałem im prawdę.
Powystrzelałem je. Earl nie żyje. Miał zawał pół roku temu. Wdowa po nim, Miidred, nadal
mieszka w domu koło mojego. Jest głucha jak pień, ale Earla jazgot gołębi doprowadzał do
szaleństwa. Słyszał go nawet, kiedy włączał telewizor. Przez trzydzieści lat prowadził bar,
Boilermaker, przy Wyoming Street. Dach Earla był ulubionym miejscem gołębi. Chciałem w
końcu załatwić je jednym granatem.
- Jeśli sąsiedzi nie mieli nic przeciwko temu - zapytał Sailor - dlaczego kazali panu zwinąć
interes?
- Jakaś kobieta, która przejeżdżała naszą ulicą, zauważyła mnie na dachu z wiatrówką.
Zadzwoniła na policję, a oni przyjechali i aresztowali mnie. Myśleli, że jestem snajperem!
Siedemdziesiąt trzy lata! Chłopakom z opieki nad zwierzętami bardzo się to podobało.
Gliniarze nic nie wiedzą o gołębiach, o tym, jak niszczą prywatną własność. Złożyłem skargę
do rady miejskiej, ale nawet palcem nie kiwnęli. Chciałem wyłożyć truciznę, ale bałem się, że
mógłby ją zjeść jakiś kot. Do diaska, sam miałem sześć kotów. Wybrałem więc wiatrówkę, bo
nie robi zbyt wiele hałasu, a amunicja jest tania.
- A co z oskarżeniem? - zapytał Sailor.
- Uznany za winnego przy zmniejszeniu zarzutów. Sto dolarów grzywny i zakaz dalszego
działania. Gołębie przenoszą choroby i brudzą. Sami pewnie widzieliście. Obrzydlistwo.
Kovich wstał i położył pieniądze na kontuarze. Był potężnym mężczyzną, miał jakieś metr
osiemdziesiąt pięć, choć garbił się trochę. Jak na mężczyznę po siedemdziesiątce biła od
niego zaskakująca siła. Wyglądał na potężnego.
- To była poważna sprawa - powiedział. - Nie coś takiego jak między Turkami a Ormianami
czy może Arabami i ¯ydami, ale chcę, żeby ludzie pamiętali mnie i to, co zrobiłem, i żeby ktoś
podjął po mnie moją pracę. Ktoś musiał zrobić pierwszy krok. Miło było was poznać. Ida na
mnie czeka.
48
Kiedy George Kovich wyszedł, Lula zamówiła następnego
pączka z galaretką i kubek kawy.
- Kiedyś poszłam do Variety Do-Nut - powiedziała do Sailora - i zobaczyłam wielkiego
karalucha. Chodził po pączku z kremem, którego chciałam właśnie zamówić. Kiedy
powiedziałam o tym dziewczynie, która tam pracowała, odpowiedziała, że bardzo jej przykro,
ale nawet gdyby chciała, nie może obniżyć ceny za tego pączka. Gdyby pan Kovich się tam
znalazł, pewnie wyciągnąłby swój karabin i położył tego karalucha trupem na miejscu.
ZAPAS ENERGII
-JU¯ NIE TAńCZę LOCOMOTION.
- Przepraszam? - zapytał Sailor. - Czego nie tańczysz?
- Czytam tylko gazetę. "Times-Picayune" - odparła Lula. -Little Eva śpiewała kiedyś piosenkę
The Locomotion. To był przebój, zanim jeszcze się urodziłam.
-To wciąż fajny kawałek - powiedział Sailor. - Co tam o niej piszą?
- "Little Eva ma teraz nowy taniec - przeczytała Lula. -"Już nie tańczę Locomotion",
stwierdziła Eva Boyd, wycierając kontuar w Hanzies Grill, soulowej restauracji w Kingston w
Karolinie Północnej. Minęło dwadzieścia pięć lat od chwili, kiedy pani Boyd, jako nastoletnia
Little Eva, wdarła się na szczyty list przebojów hitem The Locomotion. "Nie śpiewam, kiedy
piekę kurczaki", stwierdziła czterdziestotrzyletnia pani Boyd niedawno w wywiadzie. Wciąż
śpiewa z chórem kościelnym i planuje nagranie płyty. "Ma cudowny głos", powiedziała nam
kelnerka Loraine Jackson".
- Dobrze wiedzieć, że nie zrezygnowała ze śpiewania - powiedział Sailor. - To prawdziwy dar.
Sailor i Lula siedzieli na ławeczce nad Misissipi, obserwując przepływające barki i statki. Było
już późne popołudnie, ale niebo wciąż miało śliwkowy odcień, było miękkie i jasne.
-Wydaje mi się, że nie powinniśmy siedzieć zbyt długo w Nowym Orleanie - powiedział Sailor.
- To najprawdopodobniej pierwsze miejsce, gdzie będą nas szukać.
Lula złożyła gazetę i położyła ją na ławeczce.
- Nie wiem, co mama może nam zrobić. O ile nie każe mnie porwać, nie zamierzam wrócić do
domu bez ciebie. A gdybyś ty wrócił, poszedłbyś do kicia za pogwałcenie warunków
przedterminowego zwolnienia. Nie mamy więc specjalnego wyboru.
50
- Pamiętasz Półgłówka Taylora, który kręci się przed sklepem Fatty's Dollar-Saver? - No
pewnie. Nie ma w ogóle zębów i zawsze uśmiecha się tak okropnie, i powtarza: "Człowiek nie
jest samotny, dopóki ma psa". Tylko że on nie ma psa.
- O tym właśnie mówię.
- A co z nim?
- Zdarzyło ci się kiedyś usiąść i pogadać z nim?
- Chyba nigdy. Zawsze wygląda tak, jak gdyby właśnie wyczołgał się ze ścieków, i tak
właśnie śmierdzi.
- Kiedyś był bejsbolistą, zawodowcem, grał w różnych drużynach na całym Południu.
Opowiedział mi kiedyś, że jakieś czterdzieści lat temu grał w Alabamie z czarną drużyną z
Birmingham, która miała cudownego zawodnika. Potrafił złapać każdą piłkę posłaną w jego
stronę. Boisko nie było ograniczone płotem, więc nie mogli posłać piłki ponad głową tego
małego, a on podskakiwał tylko w górę i łapał każdą. Po meczu Półgłówek pogadał sobie z
chłopaczkiem, okazało się, że miał zaledwie piętnaście lat.
- Ale co to wszystko ma wspólnego z naszą ucieczką?
- Właśnie do tego dochodzę - powiedział Sailor. - Półgłówek zapytał chłopaczka, skąd wie, w
którą stronę ma biec, kiedy piłka zostaje uderzona. A dzieciak odpowiedział: "Mam duży
zasięg i potrafię zmieniać szybkość". Półgłówek powiedział mi, że chłopak od razu wszystko
pojął, a potem zrobił karierę w prawdziwej lidze.
- Więc myślisz, że ty też masz duży zasięg, co? Sailor roześmiał się.
- Tak, orzeszku. Muszę tylko wierzyć w siebie, nic więcej. I mam zapas energii.
Lula przysunęła się bliżej Sailora i złożyła głowę na jego piersi.
- Lubię, kiedy tak mówisz, Sailor. I wiesz co? Wierzę ci, naprawdę ci wierzę.
LOCUS CERULEUS
PIERWSZY WIECZÓR W NOWYM ORLEANIE Johnnie przesiedział na stołku barowym w
Snug Harbor, oglądając w telewizji, jak Bravesi znowu przegrywają, tym razem z Kardynałami
z Saint Louis. Facet siedzący kawałek dalej przy barze komentował głośno beznadziejną grę
drużyny z Atlanty.
- Kardynałowie nie mają nawet jednego zawodnika, który potrafiłby wyrzucić piłkę poza
boisko, a Bravesi i tak nie mogą ich pokonać! - krzyknął facet. - Murphy musi być święty,
skoro trzyma się takiej drużyny. Mógłby grać w Nowym Jorku, Los Angeles, gdziekolwiek,
zarabiając dwa miliony w jakiejś zwycięskiej drużynie.
- Może lubi pogodę w Atlancie - rzucił ktoś z sali.
- Tak, a Matka Teresa będzie miała nieślubne dziecko z biskupem Tutu - odparł barman.
Johnnie zamówił następną podwójną black label z lodem i wyciągnął pióro i notatnik. Zawsze
chciał zostać pisarzem, chciał zwłaszcza pisać scenariusze dla takich seriali, jak The Twilight
Zonę, The Outer Limits czy One Step Beyond, które niestety nie są już nadawane. Kiedy
przychodził mu do głowy pomysł na opowiadanie, zapisywał go od razu. Właśnie w tej chwili
poczuł drganie w loco ceruleo, części mózgu, w której powstają sny. Johnnie czytał o tym
kiedyś i uwierzył, że locus ceruleus jest ośrodkiem jego zdolności twórczych. Nigdy nie
zdarzyło mu się zignorować tego sygnału. Johnnie wziął szklaneczkę i notes i przeniósł się
do kąta, gdzie mógł się skoncentrować. Poszukiwania Sailora i Luli mogły poczekać.
52
Udane połączenie Johnnie Farragut
Harry Newman siedział na narożnym stołku barowym w Tawernie Barneya i oglądał
transmisję meczu w telewizji. Błąd rozgrywającego Bravesów w dziewiątej rundzie i
zwycięstwo należało do drużyny z Saint Louis. Harry zaklął pod nosem. Postawił dzisiaj rano
kilka dwudziestek na Atlantę, przyjmowano zakłady w stosunku dwa do pięciu, uznał, że to
niezła okazja. Pech od początku do końca, pomyślał. Facet miał tylko trzymać rękę nisko,
podać piłkę do drugiego i nic więcej. Ale piłka przeleciała aż pod ścianę, dwóch zawodników
zaliczyło bazę i koniec pieśni.
Harry dopił piwo i zsunął się ze stołka. Barney wyszedł zza baru.
- Pech, Harry - odezwał się. - Mogłeś się tego domyślić. Brayesi nigdy nie mieli szczęścia do
Saint Louis.
- Tak, a ja nigdzie nie mam szczęścia - odparł Harry, kierując się do wyjścia.
- Ten facet - powiedział Barney do gościa, który siedział przy barze obok Harry'ego - po
prostu nie ma pojęcia, jak obstawiać, nic więcej. Przegrywa dziewięć zakładów na dziesięć.
- Niektórzy ludzie już tacy są - stwierdził zagadnięty. -Nigdy niczego się nie uczą.
Harry poszedł w stronę centrum, powłócząc nogami, niepewny, dokąd właściwie idzie.
Niemal wpadł na kogoś, przeprosił, podniósł wzrok i wtedy właśnie go zobaczył: jasnożółty
buick kabriolet, rocznik ą957. Wóz był w doskonałym stanie, stał w pierwszym szeregu
używanych samochodów w komisie Ala Carsona. Harry podszedł do niego natychmiast i
przesunął dłonią po prawym przednim błotniku, a potem popieścił maskę. Był to
najpiękniejszy samochód, jaki w życiu widział.
- Wspaniałe cacko, co, Harry? - zapytał Al Carson, który pojawił się za jego plecami.
Harry nawet się nie odwrócił w stronę pomarszczonego sprzedawcy. Nie potrafił wprost oczu
oderwać od starego buicka.
- Prawda - odparł Harry. - Wygląda na zupełnie nowy.
- Prawie nowy - rzucił Al. - Po trzydziestu latach ma na liczniku niewiele ponad dwadzieścia
pięć tysięcy kilometrów.
5ł
Pewna staruszka trzymała go stale w garażu. Jeździła nim tylko do kościoła i dwa razy w
miesiącu na drugi koniec miasta, żeby odwiedzić siostrę. Trudno w to uwierzyć, ale taka jest
prawda.
- Ile, Al? - spytał Harry. - Ile za niego chcesz?
- Trzy kawałki - odparł Al. - Ale dla ciebie, Harry, mogę zbić na dwa siedemset pięćdziesiąt.
- Mam przy sobie tylko czterdzieści dolarów, Al - powiedział Harry. - Mógłbym go wziąć i
spłacać ci stówę co miesiąc?
- Sam nie wiem, Harry. - Al pokiwał małą łysą głową. -Twój kredyt nie jest ostatnio
szczególnie wiarygodny.
- Daj spokój, Al. Zapłacę. Naprawdę. Po prostu muszę mieć tę ślicznotkę.
Harry obszedł samochód dookoła, otworzył drzwi od strony kierowcy i wsiadł do wozu.
- Hej, co to takiego? - spytał. - Telefon? Trzydzieści lat temu nie robili telefonów w
samochodach!
- Oczywiście, nie działa - wyjaśnił Al. - Nie wiem, czy kiedykolwiek działał. Wygląda na to, że
nie jest do niczego podłączony. Kupiłem wóz od syna tej staruszki, on też nie potrafił mi o tym
nic powiedzieć. Powiedział tylko, że sam uznał, że to trochę dziwne. Właściwie po co mógłby
być potrzebny tej staruszce? - roześmiał się. - Chyba będę musiał podbić za niego cenę!
Harry wysiadł z wozu i wsunął Alowi dwie dwudziestki.
- Daj spokój, Al. Możesz mi zaufać. Znasz mnie przecież. Nie mam nawet dokąd uciec, żeby
się przed tobą ukryć.
- Nie masz po prostu szmalu, żeby wyjechać! - zauważył Al. - Ale chyba mogę ci go odstąpić.
Chodź do biura, zajmiemy się papierkami, to będziesz mógł od razu wyjechać wozem. Ma
niezłego kopa.
Harry jeździł swoim wspaniałym buickiem rocznik ą957 po całym mieście, popisując się przed
wszystkimi, dumny jak paw. Objechawszy miasto kilka razy, doszedł do wniosku, że pora
przejechać się po okolicy, żeby zobaczyć, jakiego samochód ma kopa i jak sobie radzi na
trasie. Kiedy tylko wyjechał poza granice miasta, zaczął padać deszcz. Harry włączył
wycieraczki, które działały znakomicie, z cichym szumem oczyszczając przednią szybę z
kropel deszczu. Wcisnął gaz do dechy,
54
buick popędził jak pomarańczowy płomień. Jednak kiedy wchodził w zakręt, opony trafiły na
śliski kawałek nawierzchni i samochód wyrwał się spod kontroli kierowcy. Harry próbował go
opanować, ale wóz zakołysał się, wpadł w poślizg i wylądował w rowie. Siła uderzenia
pozbawiła Harry'ego przytomności.
- Tu centrala. Czym mogę panu służyć? Halo, tu centrala. Czym mogę panu służyć?
Harry doszedł powoli do siebie, przebudził go jakiś głos. Ktoś do niego mówił. Ale kto?
Potrząsnął głową, otworzył oczy i zobaczył, że słuchawka telefonu spadła z widełek.
- Halo? Halo? Tu centrala. Z jakim numerem mam połączyć?
Głos dobiegał z słuchawki. Harry raz jeszcze potrząsnął głową. Uznał, że to na pewno tylko
wyobraźnia, skutek uboczny wypadku. Ale nie, wciąż słyszał głos telefonistki.
Harry podniósł słuchawkę.
- Halo - powiedział. - Centrala? Przepraszam.... miałem właśnie wypadek i wylądowałem w
rowie. To znaczy, mój samochód wylądował w rowie. Straciłem panowanie nad kierownicą w
tym deszczu i wpadłem w poślizg. Tak, nic mi nie jest, tak mi się przynajmniej wydaje -
powiedział telefonistce. -Gdzie jestem? - Harry poprawił się w fotelu, by wyjrzeć przez okno.
Deszcz ustał. - Chyba jakieś dwadzieścia pięć kilometrów za miastem. Na starej Valley Road.
Czy mogłaby pani zadzwonić po pomoc drogową? Tak, oczywiście, poczekam na połączenie.
Harry ponownie potrząsnął głową i pomacał ramię, a potem nogi. Wyglądało na to, że jest
cały, nie odniósł żadnych poważniejszych obrażeń. W słuchawce odezwał się inny głos.
- Pomoc drogowa Buda? Tak, zgadza się, miałem wypadek. Już powiedziała? Dwadzieścia
minut? Znakomicie. Nie, będę tu na pana czekał. - Harry odłożył słuchawkę i zaczął się w nią
wpatrywać.
Po dwudziestu minutach podjechała do niego duża ciężarówka. Na drzwiach szoferki
wypisane było CA£ODOBOWA POMOC DROGOWA. Potężny mężczyzna około
pięćdziesiątki z dwudniowym zarostem i nie zapalonym cygarem w zębach wyskoczył z
szoferki i zszedł do Harry'ego, który stał
55
obok swojego buicka. Miał na sobie ciemnoniebieską koszulę z podwiniętymi rękawami, które
odsłaniały mięsiste przedramiona. Imię Bud miał wyhaftowane na kieszonce na lewej piersi.
- Te nowe wózki nie są już takie jak kiedyś - stwierdził, przyglądając się buickowi. Harry
roześmiał się.
- Nie jest wcale taki zły - powiedział. - Trzymał się drogi całkiem nieźle, aż do tego zakrętu.
Bud chrząknął i przykucnął, żeby przyjrzeć się prawemu przedniemu kołu, które wykręciło się
o pół obrotu.
- Taak, ja tam mam wciąż na chodzie packarda tatusia z trzydziestego szóstego roku -
powiedział. - Taki wóz nigdy cię nie zawiedzie, jeśli tylko będziesz się nim opiekował jak
należy. Wypuszczają te nowe wózki w pośpiechu. Nikt nie myśli o tym, żeby były trwałe. No,
zobaczymy, czy uda nam się go z tego wyciągnąć - stwierdził, wracając do swojej ciężarówki.
Po dziesięciu minutach Bud wyciągnął buicka z rowu.
- Wskakuj do szoferki - rzucił do Harry'ego. - Odstawimy go do zakładu i wyprostujemy to
koło.
Wsiedli do ciężarówki i ruszyli w stronę miasta. Bud włączył radio.
- Zauważyłem telefon w twoim wozie - odezwał się. - Sam go zamontowałeś? Co to jest,
krótkofalówka? Harry pokiwał niepewnie głową.
- No, tak.... tak, no właśnie.
Radio samochodowe rozgrzewało się z szumem, a Bud kręcił gałką, prowadząc drugą ręką.
- Muszę usłyszeć relację z meczu. Na kogo postawiłeś? Na Bravesów czy na Jankesów?
- Na kogo? - zapytał Harry.
- Liga, przecież dzisiaj się zaczyna. Ja lubię Milwaukee. Niełatwo będzie pokonać Spahna i
Burdette'a - powiedział Bud. - Ale boję się trochę tego małego, sprytnego leworęcznego
Forda. Jednego tylko jestem pewien.
- Czego? - spytał Harry, wciąż próbując zrozumieć, co tu się dzieje.
- Ten dupek Larsen nie zagra tak świetnie jak w zeszłym roku. - Bud wybuchnął śmiechem. -
Założę się o swoją firmę!
56
- Ale Larsen pobił swój rekord w pięćdziesiątym szóstym! -powiedział Harry.
- Zgadza się - odparł Bud. - Dokładnie, jak powiedziałem, w zeszłym roku. Prawdopodobnie
nikomu się to nie uda, aż do naszej śmierci. W tej samej chwili radio zaskoczyło i szoferkę
wypełnił głos Mela Allena, komentatora nowojorskich Jankesów.
- Witamy na transmisji World Series - powiedział Mel Allen jedynym w swoim rodzaju, słodkim
tonem. - Mamy śliczną pogodę, drugi dzień października tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego
siódmego roku, Bravesi z Milwaukee i Jankesi z Nowego Jorku przygotowują się do walki,
którą za chwilę stoczą na naszym stadionie.
Harry potarł czoło, nie mogąc wydusić słowa. Nagle odprężył się i uśmiechnął, wreszcie
poczuł się dobrze w nowej sytuacji.
- To jak myślisz? - spytał Bud.
- Bravesi wygrają w siedmiu rundach - odparł Harry. - Możesz się założyć.
- To właśnie chciałem usłyszeć! - krzyknął Bud, waląc pięścią w kierownicę.
Harry uśmiechnął się tylko i patrzył przed siebie na drogę. Kiedy ciężarówka wjeżdżała do
miasta, Harry rzucił:
- Mogę też postawić parę dolarów na Bravesów. Tak, chyba tak właśnie zrobię.
ZWIERZęCE ¯YCIE
- WIESZ, ¯E MOJA MAMA była Finalistką konkursu na nastoletnią Miss Georgii w ą96ł? -
spytała Lula.
- Nie, kochanie, nie wiedziałem. Ale wydawało mi się, że aby brać udział w takim konkursie,
trzeba pochodzić z Georgii - powiedział Sailor.
- Mieszkała wtedy w Valdoście, z moją cioteczną babką Eudorą. Mamą cioci Rootie.
Pamiętasz Rootie, mamę kuzyna Delia? Tego, co zwariował i zniknął jakiś czas temu? W
każdym razie to działo się, jeszcze zanim wyszła za tatę, bo to było dopiero w ą968. W
Gainesville w Georgii odbywają się co roku wybory miss. Przynajmniej kiedyś tak było.
Najlepszą przyjaciółką Eudory była Addie Mae Audubon. Była wnuczką tego człowieka, który
wymyślił obserwowanie ptaków. To ona wciągnęła w to mamę. Mam w domu, w kasetce na
biżuterię, srebrną bransoletkę, którą wtedy dostała od jury. Wygrawerowano na niej "Wybory
Nastoletniej Miss Georgii, ą96ł".
- A co dostała zwyciężczyni?
- Chyba samochód albo coś takiego. Może wycieczkę do Miami Beach? Kiedy pytałam o to
mamę, powiedziała, że nie wygrała, bo miała za małe cycki na jednoczęściowy kostium
kąpielowy, który nosiła. Ale powiedziała też, że miała najlepsze zęby. A ta dziewczyna, która
wygrała? Mama powiedziała, że miała zęby prawie tak wielkie jak cycki. Widziałam zdjęcia z
tych wyborów z miss trzymającą skrzynkę z małymi kogucikami. Mama stała obok niej.
- Wiesz, co się z nimi robi? - spytał Sailor.
- Z czym? Małymi kogucikami?
- Aha. Mieli się je na nawóz. Tylko kury nadają się do jedzenia.
58
Lula zrobiła smutną minę.
- Och, Sailor, to takie smutne. Zabijać takie maleństwa.
- Ale tak właśnie robią.
- Mama twierdziła, że cuchnęło tam okropnie. Całe Gainesville cuchnęło. Może to od tych
kurczaków? Nigdy tego nie zapomniała. W następnym roku wróciła do domu.
Sailor i Lula nie spali jeszcze, choć była prawie czwarta rano. Leżeli na łóżku w swoim pokoju
w hotelu Brazil, trzymając się za ręce. Błękitny wąż światła z ulicznej latarni wśliznął się pod
zasłonę i wyciągnął na ich ciałach.
- Sailor?
- Kochanie?
- Wyobrażałeś sobie kiedyś, jak by to było, gdyby jakieś dzikie zwierzę pożarło cię żywcem?
- Na przykład tygrys?
- Tak, czasami wydaje mi się, że to byłoby coś najwspanialszego w życiu. Sailor wybuchnął
śmiechem.
- Lepiej, żeby tak było, kochanie, bo na pewno byłaby to ostatnia rzecz, jaka by ci się w życiu
przytrafiła.
- Gdyby na przykład rozszarpał mnie goryl - rzuciła Lula.
- A co powiedziałabyś na uduszenie przez pytona? Lula potrząsnęła głową.
- Nie, chyba nie. To byłoby trochę za wolne. I czułoby się, jak żebra pękają i wypływają
wnętrzności. Wolałabym, żeby rzuciło się na mnie i rozszarpało jakieś naprawdę potężne
zwierzę.
- Lula, muszę przyznać, że czasami przychodzą ci do głowy naprawdę dziwne myśli.
- Wszystko, co ciekawe na tym świecie, powstaje z czyichś dziwnych myśli, Sailor. ¯aden
prostak nie wymyśliłby na przykład wudu.
- Wudu?
- No pewnie. Jak inaczej wytłumaczysz wbijanie szpilek w woskowe laleczki, żeby ktoś
zachorował albo dostał zawału? Albo gotowanie czyichś obciętych paznokci, żeby wywołać
wymioty, które trwają tak długo, że człowiek nie ma już czym wymiotować i pada martwy.
Sam powiedz, Sailor, czy ktoś,
59
kto potrafi wymyślić coś takiego, nie musi być naprawdę nienormalny?
-Masz rację, orzeszku.
- Jesteś pewien?
- Nigdy nie spotkałem nikogo takiego jak ty, słodka. Lula położyła się na Sailorze.
- Posmakuj swoją Lulę - powiedziała.
SEN SAILORA
- ON TU JEST - POWIEDZIA£A LULA. - Johnnie Farragut. Widziałam go.
- Gdzie? - spytał Sailor.
- W Cafe du Monde. Siedział przy stoliku na zewnątrz i jadł pączka.
- Zobaczył cię?
- Chyba nie. Wychodziłam właśnie ze sklepu ze słodyczami po drugiej stronie ulicy.
Zauważyłam go i od razu pobiegłam do hotelu. To chyba znaczy, że powinniśmy się stąd
zwijać, co, Sailor?
- Chyba tak, kochanie. No, usiądź przy mnie na chwilę. Lula postawiła na toaletce pudełko z
czekoladkami i usiadła na łóżku obok Sailora.
- Wszystko będzie dobrze, kochanie. Zejdę na dół, żeby zmienić olej i ruszamy w drogę.
- Sailor?
- Tak?
- Pamiętasz, jak pewnej nocy siedzieliśmy za tym żołnierzem Konfederacji? Opieraliśmy się o
niego. A ty wziąłeś moją dłoń i przyłożyłeś sobie do serca, i powiedziałeś: "Poczuj, jak bije,
Lula, bo od tej pory należy tylko do ciebie". Pamiętasz to?
- Tak.
Lula położyła głowę na kolanach Sailora, a on przesunął dłonią po jej gładkich czarnych
włosach.
- Miałam nadzieję, że to pamiętasz. Ja zawsze będę pamiętać tamtą noc. Czasami, wiesz,
kochanie? Czasami wydaje mi się, że to była najcudowniejsza noc w moim życiu. Naprawdę.
- Nie robiliśmy nic szczególnego, o ile pamiętam. Rozmawialiśmy tylko, nic więcej.
6ą
- Dobrze jest rozmawiać. Dopóki ma się z kim. Wierzę w rozmowy, gdybyś tego nie zauważył.
- Kiedy cię nie było, miałem sen - powiedział Sailor. - To dziwne, ale kiedy siedziałem w Pee
Dee, prawie nic mi się nie śniło. Może jakieś dwa, trzy razy, ale i tak nic z tego nie pamiętam.
Pewnie śniły mi się dziewczyny, jak wszystkim.
- A ten pamiętasz?
- Bardzo wyraźnie. Nie był wcale zabawny, Lula. Znalazłem się w wielkim mieście, jak Nowy
Jork, chociaż wiesz przecież, że nigdy tam nie byłem. Była zima, taka prawdziwa, z lodem i
śniegiem. Mieszkałem w jakiejś dziurze z moją mamą. Była bardzo chora i musiałem zdobyć
dla niej lekarstwo, tylko że nie miałem wcale pieniędzy. Ale powiedziałem jej, że jakoś
zdobędę te tabletki. Wyszedłem więc na ulicę, a tam kręciło się jakieś dziesięć milionów ludzi,
łazili we wszystkie strony, nie dało się w ogóle iść prosto przed siebie. Wiatr był supersilny, a
ja nie miałem na sobie nic ciepłego. Ale zamiast marznąć, pociłem się strasznie. Pot po
prostu ze mnie spływał. I do tego byłem brudny, jakbym nie kąpał się od bardzo dawna, więc
pot był prawie czarny.
- Kurczę, kochanie, to naprawdę dziwne.
- Wiem. Szedłem więc tak, choć nie miałem pieniędzy na to lekarstwo ani żadnego pomysłu,
dokąd mógłbym pójść. Ludzie popychali mnie albo wpadali na mnie, a wszyscy byli ciepło
ubrani. Chyba myśleli, że jestem żebrakiem, bo byłem taki brudny i lekko ubrany. Wtedy
pomyślałem o tobie i skierowałem się do twojego domu. Tylko że to tak naprawdę nie był twój
dom, bo byłem w zimnym Nowym Jorku, daleko stąd. Z trudem stawiałem każdy krok.
Przeciskałem się przez tłum. Wokół było coraz więcej ludzi, a niebo wyglądało jak za dnia,
tylko że było ciemne. Mieszkałaś w jakimś wielkim budynku i musiałem wejść strasznie
wysoko po schodach, ale w końcu znalazłem twoje mieszkanie. Wpuściłaś mnie do środka,
ale nie byłaś zadowolona, że mnie widzisz. Powtarzałaś ciągle:
"Dlaczego odwiedziłeś mnie właśnie teraz? Dlaczego teraz?" Tak jakbyśmy się dawno nie
widzieli.
- Kochanie, co za pomysł. Zawsze będę szczęśliwa, mogąc cię widzieć, nieważne, co się
stanie.
- Wiem, orzeszku. Ale nie chodzi o to, że byłaś nieszczęśli-
62
wa, widząc mnie, byłaś raczej zdenerwowana. Moja obecność cię denerwowała. Miałaś
krótkie włosy i grzywkę. Miałaś też dzieci, maluchy, chyba byłaś mężatką i twój mąż mógł
wrócić do domu w każdej chwili. Mówię ci, Lula, cały byłem mokry. Cały ten czarny pot
spływał mi po twarzy i wiedziałem, że cię wystraszyłem, więc wyszedłem. A potem się
obudziłem, cały spocony, a po kilku minutach wróciłaś. Lula przesunęła głowę na pierś
Sailora i objęła go.
- Czasami sny nic nie znaczą, prawda? Przynajmniej ja tak myślę. Coś pojawia się w twojej
głowie i nijak nad tym nie panujesz, wiesz? Pojawia się po prostu i nikt nawet nie wie skąd.
Mnie na przykład śniło się kiedyś, że jakiś facet mnie porwał i zamknął w pokoju w wieży, a
dookoła była tylko woda. Kiedy opowiedziałam o tym mamie, stwierdziła, że zapamiętałam to
sobie z jakiejś bajki, którą słyszałam jako dziecko.
- Ja się tym wcale nie przejmuję, kochanie - powiedział Sailor. - Trochę tylko dziwnie się
poczułem, nic więcej. Lula uniosła głowę i pocałowała Sailora pod lewym uchem.
- Sny nie są wcale dziwniejsze niż prawdziwe życie - rzekła. - Czasami nawet nie w połowie.
POLSKI OJCIEC
JOHNNIE FARRAGUT siedział na ławce na placu Jacksona, przyglądając się parze turystów,
którzy robili sobie nawzajem zdjęcia. Mówili językiem, którego Johnnie nie potrafił rozpoznać.
Może to chorwacki, pomyślał, chociaż nie wiedział wcale, jak brzmi chorwacki. Mężczyzna i
kobieta byli niscy i mocno zbudowani, mieli prawdopodobnie po trzydzieści lat, choć wyglądali
na starszych. Ubrania wisiały na nich luźno, najwyraźniej nie były szyte na miarę. Po kilku
ujęciach, które w każdym wypadku wymagały dłuższej i ożywionej dyskusji i dramatycznej
gestykulacji, para opuściła park.
Kiedy oddalali się, dyskutując zawzięcie w swoim chrzęszczącym języku, Johnnie
przypomniał sobie człowieka, który mieszkał w jego sąsiedztwie, kiedy był małym chłopcem.
Człowiek ów, którego nazwiska Johnnie nie mógł sobie przypomnieć, był Polakiem i miał
dwóch synów, obydwu o okrągłych buziach i włosach j asnoblond, młodszych o kilka lat od
John-niego. Nie mieli matki, jedynie starą, miłą babcię, która mówiła tylko po polsku. Kiedy
spotykała Johnniego na ulicy, zawsze kiwała do niego głową i uśmiechała się. Ojciec,
również gruby i zaokrąglony, był łysy i nosił małe okrągłe okularki w drucianych oprawkach.
Twarze jego dzieci były wiecznie brudne, wydawało się, że bez przerwy coś jedzą: jabłka,
ciastka, baloniki.
Polski ojciec budował na swoim podwórku łódź. Każdego popołudnia Johnnie słyszał, jak
wbija kolejne gwoździe. Wielu sąsiadów skarżyło się na hałas, ale budowa posuwała się
naprzód bez przerwy w ciągu półtora roku, które polska rodzina spędziła w tej okolicy.
Jeszcze późną nocą Johnnie w swoim pokoju słyszał odgłosy piłowania i wbijania gwoździ.
Wnosząc z tego, co widział, Johnnie doszedł do wniosku, że będzie to żaglówka. Mniej
więcej w tym samym czasie - przy-
64
pomniał sobie - zaczął wyszukiwać w bibliotece takie książki jak Wyprawa Kon-Tiki czy
Czasy kliprów. O wiele później dopiero odkrył powieści Josepha Conrada, który też był
Polakiem i naprawdę nazywał się Józef Teodor Konrad Nałęcz Korzeniowski, oraz Hermanna
Melville'a.
Polski budowniczy łodzi obudził w Johnniem zainteresowanie morzem. Zastanawiał się teraz,
czy Polak zamierza wyruszyć w morze, kiedy skończy budowę. Johnnie pytał o to jego
synów, ale ci nie wiedzieli. Wzruszali tylko ramionami, wciągali pyzate policzki i wydmuchiwali
smarki z brudnych nosów prosto na ziemię. Matka Johnniego zawsze narzekała:
"Znowu zaczyna", kiedy rozlegało się stukanie młotka, więc nigdy nie rozmawiał z nią na ten
temat.
Pewnego ranka wczesną jesienią Johnnie mijał dom polskiej rodziny i zatrzymał się, aby się
przyjrzeć łodzi. Stała na podwórku na dwóch zaimprowizowanych podporach i miała około
dziesięciu metrów długości. Mężczyzna szlifował właśnie jej burty. Skinął głową w stronę
Johnniego, nie przerywając pracy. £ysinę pokrywały mu kropelki potu, a pod nosem nucił
sobie jakąś szybką, obco brzmiącą melodyjkę.
- Dokąd pan chce nią popłynąć? - zapytał go Johnnie. Mężczyzna zatrzymał się na chwilę i
wbił w Johnniego pusty wzrok, jak gdyby nie zrozumiał pytania. Johnnie zastanawiał się, czy
nie powinien go powtórzyć, ale doszedł do wniosku, że Polak nie zna pewnie zbyt dobrze
angielskiego, więc czekał tylko. Mężczyzna wzruszył w końcu ramionami, odchrząknął cicho,
podsunął wyżej okulary na krótkim, tłustym nosie, ale zsunęły się z powrotem na dół, i zabrał
się znów do pracy. Johnnie przyglądał mu się przez kilka minut, po czym odszedł-
Następnej wiosny polska rodzina wyniosła się z miasteczka. £ódź została umieszczona na
pace ciężarówki i przywiązana grubą liną. Mężczyzna, jego dwóch synów i babcia pojechali
za ciężarówką swoim samochodem. Johnnie nie pamiętał, kto prowadził ciężarówkę, ale
zapamiętał, że kiedy wszedł do domu i powiedział matce, że łódź i polska rodzina odjechali,
stwierdziła tylko:
- Dzięki Bogu, nie będziemy więcej musieli słuchać tego potwornego walenia.
65
AUTOSTOPOWICZ
POD BATON ROUGE Sailor odezwał się do Luli:
- Kochanie, wciągnij majteczki. Jesteśmy w krainie Jimmy'ego Swaggarta. Lula zachichotała.
- Jimmy należy do tych kaznodziejów z własnego pomazania? Chcą dostać coś za nic, tak ja
to widzę.
- W Pee Dee słyszałem o facecie nazwiskiem Top Hat Robichaux, który mieszka tu w okolicy.
Wydaje mi się, że tak naprawdę ma na imię Clarence, ale pochodzi z miasta Top Hat, które
leży na północ stąd, i tak go nazwali.
- A co robi?
- Był włamywaczem. Teraz ma własny kościół w Top Hat w Luizjanie. Zaczął w Pee Dee,
nazwał swój kościół Holy Roller Rebel Raiders.
- To brzmi jak nazwa drużyny piłkarskiej - zauważyła Lula. - Dwóch drużyn.
Sailor i Lula wybuchnęli śmiechem. Pędzili bonneville'em z opuszczonym dachem na zachód
autostradą numer ą0. Sailor zostawił z prawej stolicę stanu, ale zatrzymał się na milę od
zachodniej granicy miasta, żeby wziąć autostopowicza.
- Na pewno tego chcesz? - zapytała Lula. - Może właśnie w ten sposób nas znajdą?
- To tylko dzieciak, kochanie. Spójrz na niego. Autostopowicz miał jakieś piętnaście,
szesnaście lat, plecak i wielkie kartonowe pudło, które położył delikatnie na tylnym siedzeniu.
Całą twarz miał w pryszczach i trądziku. Jedynymi jaśniejszymi punktami były białka jego
jasnobłękitnych oczu. Długie brązowe włosy miał potargane i brudne, jakby nie mył ich od
kilku tygodni, jeśli nie miesięcy. Miał na sobie starą zieloną kurtkę wojskową z nazwiskiem
MENDOZA wy-
66
szytym drukowanymi literami nad lewą kieszonką. Chłopiec uśmiechał się niepewnie,
odsłaniając nierówne, żółte zęby.
- Wielkie dzięki - powiedział, kiedy rozsiadł się już w samochodzie, stawiając karton na
podłodze między nogami. - Stoję już tak tutaj od dwóch godzin, ha ha! Coś tak od południa,
ha ha! Jeśli gliny złapią człowieka na autostopie przy międzystanowej, wsadzają go do
miejscowego pierdla na tydzień, chyba że zapłaci mandat, ha ha! A na to nie mam szmalu,
ha ha!
- Nazywam się Sailor, a to jest Lula. A ty jak masz na imię?
- Marvin DeLoach - przedstawił się chłopak. - Ale wszyscy wołają na mnie Roach, karaluch,
ha ha! Roach DeLoach, ha ha!
- Zawsze się tak dziwnie i śmiesznie śmiejesz, kiedy mówisz? - spytała Lula.
- Wcale się nie śmieję, ha ha! - odparł Roach.
- Co masz w tym pudle? - zapytał Sailor.
- Moje psy, ha ha!
Roach odchylił nieco wieczko. W środku znajdowało się sześć szczeniaków husky, które
miały nie więcej niż dwa tygodnie.
- Jadę na Alaskę, ha ha! - oznajmił Roach. - Te psy będą zaprzęgiem do moich sań, ha ha!
- Ten dzieciak jest nienormalny - powiedziała Lula do Sai-lora.
- Skąd pochodzisz, Roach? - spytał Sailor.
- Jeśli pytasz, gdzie się urodziłem, to w Belzoni w stanie Missisipi, ha ha! Ale wychowałem
się w Baton Rouge.
- Dlaczego jedziesz na Alaskę? - spytała Lula. - I skąd wziąłeś te szczeniaki? Wyglądają na
chore.
Roach spojrzał do pudełka na szczeniaki i pogłaskał każdego dwa razy wyjątkowo brudną
dłonią. Psiaki popiskiwały i lizały jego brudne palce.
- Widziałem film w telewizji, ha ha! Zew krwi. Nigdy w życiu nie widziałem śniegu, ha ha!
Kupiłem te psiaki w schronisku. Nikt ich nie chciał, ha ha! Wszyscy kupują sobie pitbulle albo
inne psy obronne. Będę je dobrze karmił, aż będą duże i silne, żeby mogły mnie dobrze
ciągnąć przez śnieg, ha ha!
Roach wyciągnął z kieszeni kurtki kawał surowej krowiej wątroby, zaczął odrywać małe
kawałki mięsa i karmić nimi psy.
67
- Sailor! - pisnęła Lula na ten widok. - Zatrzymaj! Zatrzymaj natychmiast samochód!
Sailor zjechał na pobocze i zatrzymał wóz. Lula otworzyła drzwi i wyskoczyła.
- Przepraszam, ale tego już nie zniosę - powiedziała. - Roach, czy jak się tam nazywasz,
wysiadaj natychmiast i to razem ze swoimi psami!
Roach wsadził wątrobę z powrotem do kieszeni, wyciągnął plecak i karton z pieskami. Kiedy
z całym bagażem znalazł się na zewnątrz, Lula wskoczyła z powrotem do wozu i zatrzasnęła
drzwi.
- Naprawdę mi przykro. Naprawdę bardzo mi przykro, Roach - powiedziała. - Ale nie
dojedziesz na Alaskę. A przynajmniej nie z nami. Najlepiej poszukaj kogoś, kto potrafi zająć
się tymi psami jak należy, zanim wszystkie poumierają. I, z całym szacunkiem, stanowczo
powinieneś się zająć sobą jak należy, zaczynając od kąpieli! Cześć! - Wzięła z deski
rozdzielczej okulary przeciwsłoneczne i włożyła je na nos. - Jedź - rzuciła do Sailora.
Kiedy znaleźli się ponownie na drodze, Sailor odezwał się:
- Nie wydaje ci się, że byłaś zbyt szorstka wobec tego chłopca, kochanie?
- Wiem, że myślisz sobie teraz, że mam w sobie coraz więcej z mamy, prawda? No cóż, nic
nie mogłam na to poradzić, Sailor, naprawdę. ¯al mi tego chłopca, ale kiedy wyciągnął z
kieszeni kawał ociekającego krwią cuchnącego mięsa, prawie zwymiotowałam. I te biedne,
chore szczeniaki!
Sailor roześmiał się.
- Tak wygląda życie w drodze, orzeszku!
- Możesz coś dla mnie zrobić, Sailor? Nie bierz więcej autostopowiczów, zgoda?
MÓW MI MI£E RZECZY
- WIESZ, CO LUBIę NAJBARDZIEJ, kochanie? - spytała Lula, kiedy Sailor wyjeżdżał
bonneville'em z Lafayette, kierując się w stronę jeziora Charles.
- Co takiego, orzeszku?
- Kiedy mówisz mi miłe rzeczy. Sailor roześmiał się.
- To całkiem proste. Chciałem powiedzieć, że to nietrudne. Kiedy siedziałem w Pee Dee,
mogłem się pocieszać jedynie myślą o tobie. O twoich wielkich, szarych oczach oczywiście,
ale najczęściej o szczupłych nogach.
- Nie uważasz, że są za szczupłe?
- Może dla kogoś innego, ale nie dla mnie.
- Dziewczyny nigdy nie są doskonałe, no chyba że w kolorowych pismach.
- Mnie tam wystarczy.
- Czego oczy nie widziały, tego sercu nie żal.
- Przecież się nie skarżę, kochanie, wiesz chyba o tym.
- Wydaje mi się, że większość mężczyzn, jeśli nie wszyscy, coś gubią.
- O co ci chodzi?
- Mężczyźni mają taką automatyczną blokadę w głowach. To znaczy, mówi się do takiego i
dochodzi do tego miejsca, kiedy chce się powiedzieć coś, co naprawdę chce się powiedzieć,
i wtedy mówi się to coś i patrzy na niego, a on w ogóle nic nie usłyszał. Nie chodzi o to, że
było to coś zbyt skomplikowanego, on po prostu tak naprawdę nie słucha. Czasami może
nawet skłamać i powiedzieć, że wie, o co ci chodzi, ale nie ze mną takie sztuczki. Bo później
mówi się coś, co by do takiego dotarło, gdyby zrozumiał wszystko od początku, tylko że on
właśnie nie rozumie, a wtedy już wie się, że się mówiło bez sensu.
69
- Myślisz, że ja cię okłamuję, Lula? Lula milczała przez całą minutę, wsłuchując się w basowy
szum ośmiocylindrowego silnika.
- Lula? Gdzie jesteś?
- Tutaj.
- Jesteś na mnie zła?
- Nie, Sailor, kochanie, nie jestem zła. Czasami to poprostu wstrząsające, kiedy coś, co sobie
myślałaś, okazuje się zupełnie inne.
- I właśnie dlatego nie myślę więcej niż to konieczne.
- Wiesz, miałam wczoraj w nocy straszny, długi sen. Powiedz, co o nim myślisz. Szłam i
znalazłam się na polu. Wszystko było bardzo jaskrawe. I leżały tam porozrzucane ciała koni i
dzieci. Było mi smutno, ale nie tak naprawdę smutno. To było tak, jak gdybym wiedziała, że
wszyscy odeszli do jakiegoś lepszego miejsca. Nagle podeszła do mnie jakaś stara kobieta i
powiedziała, że muszę spuścić krew z tych ciał, żeby można było z nich zrobić mumie.
Pokazała mi, jak robić nacięcia koło ust, żeby spuszczać krew. Później miałam przenosić
ciała do starej stodoły po moście przez naprawdę piękną rzekę. Wszystko wokół było
spokojne i piękne, zielona trawa i wysokie drzewa rosnące na skraju pola. Nie byłam pewna,
czy dam radę przeciągnąć ciała koni na miejsce. Byłam przestraszona, ale i tak gotowa to
zrobić. Chyba płakałam, ale tak naprawdę nie byłam smutna. Nie potrafię dokładnie opisać
tego uczucia. Podchodzę więc od tyłu do takiego wielkiego szarego konia. Podchodzę do
jego ust i zaczynam je nacinać. Kiedy tylko dotknęłam go nożem, obudził się i zaatakował
mnie. Koń był wściekły. Poderwał się i gonił mnie przez most aż do starej stodoły. I wtedy się
obudziłam. Nie spałeś zbyt głęboko. A ja położyłam się i pomyślałam, że nawet kiedy się
kogoś kocha, to czasami nie wystarczy, by odmienić swoje życie.
- Nie wiem, co znaczył twój sen, kochanie - powiedział Sailor - ale kiedyś słyszałem, jak
mama zapytała tatę, czy ją kocha. Darli się na siebie, jak zwykle, a on odpowiedział, że
jedyne co w życiu kochał, to film li ludzie z Missouri, który widział szesnaście razy.
- To właśnie myślę o mężczyznach - stwierdziła Lula.
70
PRZETRWAć
- NIE, MARIETTO, nie znalazłem ich.
- Może ich nie ma w Nowym Orleanie, Johnnie. Może leżą w jakimś rowie w Pascagouli w
Missisipi. A może Lula jest w ciąży i siedzi w Pine Bluff w Arkansas, a ten potworny Sailor
pracuje na stacji benzynowej za dwa dolary na godzinę.
- Uspokój się, Marietto. Gdyby mieli jakiś wypadek, już byśmy o tym wiedzieli. Nie ma sensu
denerwować się przedwcześnie.
- Przedwcześnie! Nie próbuj mnie uspokajać, Johnnie Farragut. Moje jedyne dziecko zostało
porwane przez niebezpiecznego przestępcę, a ty mi mówisz, żebym była spokojna!
- Poradzę sobie z tym, Marietto. Już ci mówiłem, nie ma żadnych dowodów na to, że Lula
wyjechała wbrew swojej woli.
- W takim razie lepiej zabierz się od razu do roboty, Johnnie, zanim ten chłopak posadzi ją na
rogu w Memphis i zmusi do brania narkotyków.
- Marietto, naprawdę, masz w głowie za dużo czarnych wizji. Spróbuj się uspokoić. Wyjedź
na parę dni do Myrtle Beach.
- Zostaję tutaj, pod telefonem, aż znajdziesz Lulę, a wtedy sama po nią pojadę.
- W takim razie trzymaj się. Zadzwonię za parę dni, niezależnie od tego, czy ich znajdę czy
nie.
- Musisz tylko znaleźć Lulę, Johnnie. Popełniła taki błąd, że jednego życia nie starczy, by go
naprawić. Jutro od drugiej do czwartej muszę być na zebraniu Cór Konfederacji, ale poza tym
będę w domu. Dzwoń do mnie natychmiast, jak tylko się czegoś dowiesz, nawet gdyby to
była trzecia rano.
- Dobrze, Marietto. Do widzenia. Johnnie odwiesił słuchawkę i usiadł w budce, myśląc o
Marietcie Pace Fortunę. Wciąż była bardzo piękną kobietą, ale
7ą
robiła się coraz dziwniejsza. Marietta zawsze była bardzo nerwowa i wymagająca. Johnnie
nie potrafił sobie wytłumaczyć, dlaczego po tylu latach wciąż mu na niej zależy. Małżeństwo
nie wchodziło w grę, Marietta nigdy by się na coś takiego nie zgodziła. Jak sama stwierdziła,
nie nadawała się na żadne tam romanse w kwiecie wieku. Do pięćdziesiątki zostały jej
jeszcze jakieś dwa, trzy lata, a zachowywała się, jakby już nie pamiętała własnego adresu.
To znaczy, dopóki nie chodziło o Lulę.
Przy drugim końcu baru w Inez's Fais-Dodo Bar przy Toulouse Street siedział na stołku
Reginald San Pedro Sula w kapelusiku i zielonym letnim garniturze i popijał martini. Zauważył
Johnniego, kiedy ten skierował się ku wyjściu.
-Hola! Senor Farragut! - krzyknął Reggie. - Znowu się spotykamy.
Johnnie podszedł do niego i uścisnął mu dłoń.
- Myślałem, że jest pan w Austin w Teksasie. Czy może w Tajksasie, jak to się tutaj mówi.
- Już tam byłem. Teraz wracam na Utilę, lecę jutro rano. Nie napiłby się pan ze mną martini?
- Czemu nie? - odparł Johnnie, sadowiąc się na barowym stołku po prawej stronie Reggiego.
- Jak tam połowy?
- Wydaje mi się, że amerykańscy wędkarze traktują pewne sprawy za poważnie. W
Hondurasie nie przejmujemy się aż tak bardzo metodami połowu.
Reggie zamówił martini dla Johnniego i jeszcze raz to samo dla siebie.
- A zatem - powiedział Johnnie - wracamy na wyspy.
- Tak. Rozmawiałem wczoraj z moim synem, Archibaldem Leachem San Pedro Sulem,
nazwałem go tak na cześć Cary Granta, powiedział mi, że doszło do strzelaniny. Teddy
Roose-velt, jeden z kapitanów łodzi poławiających krewetki, był na pikniku z Ringiem
George'em Blankiem i żoną Kinga George'a, Colombią, najwyraźniej doszło do jakiegoś
nieporozumienia, w czasie którego King George i Colombia zginęli. Teddy Roosevelt siedzi
teraz w więzieniu. Wszystko to moi przyjaciele, muszę więc tam pojechać i dowiedzieć się, co
się stało.
- Ta pańska wyspa robi wrażenie dość nieprzewidywalnego miejsca.
72
Reggie roześmiał się.
- Czasami bywa tam dość gorąco. Ale jak pan znajduje Nowy Orlean, senor Farragut?
- Mów mi Johnnie. Zawsze uważałem, że Nowy Orlean to znakomite miejsce na odpoczynek.
- Widzę, że jesteś inteligentnym człowiekiem, Johnnie. Różnica pomiędzy twoim krajem a
moim polega na tym, że na wyspach nie opłaca się ujawniać swojej inteligencji. Przypomina
mi się chwila, kiedy zobaczyłem błękitną czaplę kroczącą nad rzeką. Wyglądała jak Chińczyk
w niebieskim płaszczu kiwający się na kamieniach. Wydawała się bardzo delikatna i
bezbronna, a przecież niewątpliwie przetrwała. To właśnie jest obowiązkiem inteligentnych
ludzi, Johnnie. Przetrwać. -Reggie wzniósł swoją szklaneczkę w toaście. -Hasta siempre.
- Hasta siempre - powtórzył za nim Johnnie.
- Wiesz, jak doszło do tego, że w Szkocji wynaleziono drut miedziany? - spytał Reggie.
- Jak?
- Dwóch Szkotów pokłóciło się o pensa. Johnnie dopił swoje martini.
- Muszę przyznać, Reggie - powiedział, zsuwając się ze swego stołka -jesteś jedyny w swoim
rodzaju.
STARE HA£ASY
- NIE WYCHOWA£Aś IDIOTKI, Marietto. Lula ma w swoich żyłach zbyt wiele krwi Pace'ów,
żeby zmarnować sobie życie. Domyślam się, że właśnie świetnie się bawi, nic więcej.
Marietta i Dalceda Delahoussaye siedziały na tarasie domu Marietty, popijając słodki wermut
martini & rossi z kruszynom lodem i plasterkiem cytryny. Dalceda była najlepszą przyjaciółką
Marietty od ponad trzydziestu lat, od dnia kiedy razem rozpoczęły naukę w szkole Panny
Cook w Beaufort. Nigdy nie mieszkały dalej od siebie niż na odległość dziesięciominutowego
spaceru.
- Pamiętasz Vernona Landisa? Tego, który miał hispanosuizę. Trzymał ją w garażu Royce'a
Womble'a przez wiele lat, aż wreszcie sprzedał za dwadzieścia pięć tysięcy dolarów firmie
filmowej z Wilmington? Jego żona, Althea, uciekła z hurtownikiem z branży mięsnej z Hayti w
Missouri. Facet dał jej pierścionek z brylantem tak wielkim, że można by nim nadziać indyka.
I wiesz co? Wróciła do Vernona po sześciu tygodniach.
- Dal! Powiedz mi tylko, co właściwie ma brak panowania nad sobą Althei Landis do tego, że
moja córka Lula została porwana przez potwornego szalonego faceta?
- Marietto! Sailor Ripley nie jest wcale ani mniej, ani bardziej szalony od któregokolwiek z
naszych znajomych.
- Och, Dal, to zwyczajny męt. Tego właśnie unikałyśmy przez całe życie, a teraz moje
dziecko znalazło się na jego łasce.
- Zawsze miałaś skłonności do wpadania w panikę, Marietto. Kiedy w pięćdziesiątym
dziewiątym Enos Dodge nie zaprosił cię od razu na bal kotylionowy wydany przez Beau
Regard Country Club, wpadłaś w panikę. Groziłaś, że się zabijesz albo przyjmiesz
zaproszenie od Biffa Bethune'a. I co się
74
stało? Okazało się, że Enos Dodge pojechał z ojcem do Fayetteville i zaprosił cię dwa dni
później. To nie jest dobra chwila na panikowanie, kochanie. Powinnaś się opanować i robić
co należy.
- Zawsze mnie wspierasz, Dal.
- Daję ci właśnie to, czego ci brakuje. Opieprz.
- Brakuje mi teraz Luli, bezpiecznej i w domu.
- Bezpiecznej? Bezpiecznej? Cóż to za pomysł! Czy ktoś gdzieś był kiedyś bezpieczny
choćby przez sekundę? Dalceda dopiła ostatnią kroplę wermutu.
- Masz jeszcze w domu trochę tego czerwonego octu? - zapytała.
Marietta podniosła się, weszła do spiżarni i wróciła z nową butelką. Odkręciła ją i nalała
Dalcedzie, a potem dolała sobie i wreszcie usiadła.
- A co z tobą? - spytała Dalceda.
- Co ze mną?
- Kiedy po raz ostatni byłaś z facetem? A przynajmniej po-szłaś z kimś do łóżka? , Marietta
cmoknęła dwa razy, zanim odpowiedziała.
- Najwyraźniej nie jestem zainteresowana - stwierdziła i pociągnęła długi łyk ze swojej
szklaneczki. Dalceda wybuchnęła śmiechem.
- A pamiętasz, jak opowiadałaś mi, co się działo, kiedy kochałaś się z Clyde'em? O jego
stękaniu, które dobiegało gdzieś z dołu i brzmiało tak dziwacznie? Stare hałasy, sama tak to
nazywałaś. Opowiadałaś, że czułaś się tak, jak gdyby pożerała cię jakaś nieokiełznana
bestia, i że była to najwspanialsza rzecz, jaka ci się kiedykolwiek przydarzyła.
- Dal, przysięgam, nienawidzę z tobą rozmawiać. Stanowczo za dużo pamiętasz.
- Nie lubisz, kiedy mówię ci prawdę, to wszystko. Jesteś po prostu śmiertelnie przerażona, że
Lula może czuć do Sailora to samo, co ty czułaś do Clyde'a.
- Och, Dal, jak by mogła? To znaczy, myślisz, że to możliwe? Sailor to zupełne nic w
porównaniu z Clyde'em.
- A skąd niby to wiesz, Marietto? Mierzyłaś mu kiedyś? Dalceda wybuchnęła śmiechem.
Marietta napiła się wermutu.
75
- A pan Smutas Farragut ciągle tu zagląda i węszy - odezwała się Dalceda. - Mogłabyś coś z
nim zacząć. Albo z tym starym gangsterem Dzikookim Marcellem Santosem, przecież
próbował cię podrywać, kiedy wyszłaś za Clyde'a?
- Przestał, kiedy Clyde zmarł - prychnęła Marietta. - Pewnie zniechęciło go to, że teraz miałby
szansę na powodzenie.
- Najprawdopodobniej to samo przydarzyło się Louisowi Delahoussaye'owi Trzeciemu -
powiedziała Dalceda. - Nie wydaje mi się, by prosił więcej niż dwa razy w ciągu ostatniego
pół roku o imponującą liczbę nie tak znowu imponujących ośmiu i pół minut.
- Dal? Myślisz, że powinnam nadal farbować włosy, czy raczej zostawić siwe?
- Marietto, myślę, że obu nam przyda się po jeszcze jednej szklaneczce.
NOCNE ¯YCIE
- CHCIA£ABYM POSMAKOWAć ODROBINę NOCNEGO ¯YCIA - powiedziała Lula. - A ty?
Sailor jechał wolno bonneville'em Napoleon Avenue, rozglądając się po okolicy. Była
dziewiąta wieczór, znaleźli się w mieście Nunez w Luizjanie, tuż przy granicy z Teksasem.
- Trudno powiedzieć, co się tutaj szykuje, kochanie - powiedział. - W takim miejscu lepiej nie
pukać do niewłaściwych drzwi.
- Może moglibyśmy gdzieś posłuchać muzyki. Mam ochotę na tańce. Moglibyśmy gdzieś
zapytać - zaproponowała Lula.
Sailor skręcił w lewo w Lafitte Road i zauważył stację benzynową Red Devil, gdzie jeszcze
paliły się światła.
- Ktoś tam może coś wiedzieć - powiedział i zatrzymał samochód.
Podszedł do nich chudy osiemnastolatek z trądzikiem na twarzy, w brudnym żółtym
kombinezonie i pogniecionej czarnej czapeczce bejsbolowej z czerwoną wyhaftowaną literą
N.
- Benzyny?
- Jeszcze nam wystarczy, dzięki - odparł Sailor. - Szukamy jakiegoś miejsca, gdzie można by
posłuchać muzyki i dałoby się też coś zjeść. Macie tu coś takiego?
- Cornbread's - powiedział chłopak. - Tam grają country. Ale nie dają nic do jedzenia, tylko
przekąski.
Lula przesunęła się na fotelu i pochyliła w stronę Sailora.
- A rock and roll? - spytała.
- Mamy tu knajpkę, gdzie grają boogie-woogie, mniej więcej milę prosto Lafitte. Ale tam
chodzą przeważnie czarni.
- Jak się nazywa? - spytał Sailor.
- Ciub Zanzibar.
- Mówiłeś prosto i milę stąd?
77
-Mniej więcej. Koło skrzyżowania Lafitte z Galvez High-way. Droga stanowa 86.
- Dzięki - powiedział Sailor.
Okazało się, że Ciub Zanzibar mieści się w białym drewnianym budynku stojącym po lewej
stronie drogi. Na fasadzie wisiał sznur kolorowych lampek. Sailor zaparkował bonne-ville'a po
drugiej stronie ulicy i zgasił silnik.
- Naprawdę masz na to ochotę? - spytał.
- Zaraz się przekonamy - odparła Lula.
Kiedy weszli do środka, grupa grała właśnie wolnego bluesa, a trzy czy cztery pary kołysały
się na parkiecie. W sali stało około tuzina stolików i długi bar. Osiem stolików było zajętych, a
przy barze stało lub siedziało sześciu czy siedmiu mężczyzn. Wszyscy byli czarni z wyjątkiem
kobiety, która siedziała przy stoliku, paląc papierosa i popijając peari prosto z butelki.
- Chodź - powiedziała Lula, biorąc Sailora za rękę i prowadząc go na parkiet.
Grali Sugar Mama Johna Lee Hookera. Lula wtuliła się w Sailora i tak już została. Później
muzycy przyspieszyli. Sailor i Lula tańczyli przez dwadzieścia minut, a następnie Sailor
zaciągnął Lulę do baru i zamówił dwa piwa lone star. Barman, wysoki, potężnie zbudowany
facet po pięćdziesiątce, podał piwa, przyjął pieniądze od Sailora i wydał resztę z szerokim
uśmiechem.
- To przyjazne miejsce, synu - powiedział. - Odprężcie się i dobrze się bawcie.
- Nie ma sprawy - powiedziała Lula. - Macie tu wspaniały zespół.
Barman uśmiechnął się znowu i przeszedł na drugi koniec baru.
- Zauważyłeś tę kobietę, kiedy tu przyszliśmy? - spytała Lula Sailora. - Tę białą kobietę, która
siedzi zupełnie sama?
- Aha - odparł Sailor.
- Nie odzywa się do nikogo i nikt się do niej nie odezwał, o ile widziałam. Co o tym myślisz?
- Kochanie, jesteśmy tu obcy, a to jest takie miejsce, gdzie lepiej nic o niczym nie myśleć.
- Uważasz, że jest ładna?
Sailor spojrzał na kobietę. Odpaliła kolejnego papierosa od niedopałka, a potem zgasiła go w
popielniczce. Miała jakieś trzydzieści lat, może więcej. Włosy do ramion farbowane na blond
miały czarne odrosty. Czysta cera, zielone oczy. Długi
78
prosty nos z niewielkim garbkiem. Miała na sobie wciętą lawendową sukienkę, która
podkreślałaby jej biust, gdyby go miała. Dość szczupła.
- Wolę, kiedy kobieta ma trochę więcej ciała - powiedział Sailor. - Chociaż twarz ma niezłą.
Lula zamilkła i pociągnęła z butelki.
- Co się stało, kochanie? Coś cię gryzie?
- Myślę o mamie. Cały czas. Pewnie zamartwia się na śmierć.
- To bardzo prawdopodobne.
- Chcę zadzwonić do niej i powiedzieć, że nic mi nie jest. ¯e nic nam nie jest.
- Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł, ale zrobisz, jak zechcesz. Nie mów jej tylko, gdzie
jesteśmy.
- Przepraszam? - odezwała się Lula do barmana. - Macie tu gdzieś telefon, z którego
mogłabym skorzystać?
- Na zapleczu, koło męskiej toalety.
- Zaraz wracam - rzuciła do Sailora i pocałowała go w nos. Marietta odebrała po drugim
dzwonku.
- Rozmowa na koszt abonenta - powiedziała telefonistka. -Przyjmie pani?
- Oczywiście! - powiedziała Marietta. - Lula? Gdzie jesteś? Nic ci nie jest?
- U mnie wszystko w porządku, mamo. Chciałam ci tylko powiedzieć, żebyś się nie martwiła.
- Jak mogę się nie martwić? Nie wiem, co się z tobą dzieje ani gdzie jesteś? Czy jesteś z tym
chłopakiem?
- Jeśli pytasz o Sailora, mamo, to tak, jestem z nim.
- Kiedy wrócisz do domu, Lulo? Potrzebuję cię tutaj.
- Do czego, mamo? Czuję się znakomicie i jestem zupełnie bezpieczna.
- Jesteś w jakiejś tancbudzie? Słyszę muzykę.
- W takim tam miejscu.
- Lula, naprawdę, nie powinnaś tego robić!
- Nie powinnam? A ty powinnaś była poszczuć na nas John-niego Farraguta? Jak mogłaś to
zrobić?
- Czy wpadłaś na Johnniego w Nowym Orleanie? Lula, czy jesteś w Nowym Orleanie?
- Nie, mamo, jestem w Meksyku, a za chwilę wsiadamy do samolotu do Argentyny!
- Do Argentyny! Lula, ty chyba oszalałaś. Powiedz mi na-
79
tychmiast, gdzie jesteś, a przyjadę po ciebie. Obiecuję, że nie powiem nic policji o Sailorze.
Może robić, co tylko zechce, nic mnie to nie obchodzi.
- Mamo, odkładam słuchawkę.
- Nie, kochanie, nie! Czy mogę ci coś wysłać? Kończą ci się pieniądze? Wyślę wam przekaz,
jeśli tylko powiesz, gdzie jesteś.
- Nie jestem taka głupia, mamo. Sailor i ja ruszyliśmy na bandycką wyprawę. Napadamy na
spożywczaki po całym Południu. Nie czytałaś o tym?
Marietta wybuchnęła płaczem.
- Lula? Kocham cię, maleńka. Nie chcę tylko, żeby coś ci się stało.
- Nic mi nie jest, mamo. Właśnie dlatego zadzwoniłam, żeby ci powiedzieć, że u mnie
wszystko w porządku. Muszę już iść.
- Zadzwonisz do mnie jeszcze? Będę czekać pod telefonem.
- Nie zachowuj się jak wariatka, mamo. Zajmij się sobą.
Lula odłożyła słuchawkę.
Sailor i farbowana blondyna w lawendowej sukience tańczyli na parkiecie. Lula zobaczyła ich,
podeszła do baru, wzięła butelkę piwa i rzuciła nią w Sailora. Butelka odbiła się od jego
pleców i spadła na podłogę, odbiła się, ale nie stłukła. Sailor odwrócił się i spojrzał na Lulę.
Nikt poza nim nie dał po sobie poznać, że widział, co się stało. Lula wybiegła na dwór.
Sailor znalazł ją, siedziała na ziemi, opierając się plecami o drzwiczki bonneville'a. Miała
zaczerwienione i wilgotne oczy, ale nie płakała. Sailor przyklęknął obok niej.
- Chciałem tylko przepękać jakoś, aż wrócisz.
- To ja marnuję z tobą czas, Sailor.
- Kochanie, przepraszam, przecież to nic takiego. No, wstawaj, ruszamy w drogę.
- Dasz mi spokój na minutę? Mama odchodzi od zmysłów, a ty tańczysz sobie z jakąś
dziwką. Jak mam się niby czuć?
- Mówiłem, żebyś do niej nie dzwoniła.
Sailor wstał i opierał się o maskę, aż Lula podniosła się i wsiadła do środka. Wsiadł także i
zapalił silnik. Lula wzięła z tylnego siedzenia niebieską kurtkę Sailora i włożyła ją. Pocałowała
go w policzek, położyła głowę na jego kolanach i zasnęła. Sailor prowadził.
80
NOCNY BLUES
- JOHNNIE, NARESZCIE! Myślałam, że już nigdy nie zadzwonisz.
- Mam dla ciebie wiadomości, Marietto. Lula i Sailor tu byli. Wyprowadzili się z hotelu Brazil
na Frenchman Street dwa dni temu.
- Posłuchaj, Johnnie, Lula zadzwoniła do mnie wczoraj w nocy. Dowiedziała się, że jesteś w
Nowym Orleanie, i dlatego wyjechali z miasta.
- Powiedziała, skąd dzwoni?
- Nie, ale domyślam się, że ruszyli na zachód, więc pewnie są w Teksasie. Może w Houston.
Na pewno kończą im się pieniądze. Sailor pewnie od początku nie miał zbyt wiele, jeśli w
ogóle cokolwiek, a Lula wzięła sześćset dolarów, które zarobiła w Cherokee Thrift.
- Jak się czuje? Wszystko z nią w porządku?
- Jak może być w porządku, Johnnie? Próbuje mi coś udowodnić, nic więcej. Lula tylko się
stawia, popisuje się przede mną.
- Marietto, ona po prostu próbuje dorosnąć. To nie ma z tobą nic wspólnego. Nie próbuję cię
obrażać czy coś takiego, ale Lula musiała jakoś od ciebie uciec i wybrała taki właśnie sposób.
Rozumiem, jakie to dla ciebie bolesne.
- Jak mógłbyś to zrozumieć? O nikogo innego nie dbam tak jak o nią. Lula jest moją córką,
Johnnie. Przyjeżdżam do Nowego Orleanu.
- Poczekaj, Marietto. Nie ma sensu, żebyś tutaj przyjeżdżała, dopóki nie dowiem się na
pewno, dokąd się skierowali.
Może są już w drodze do Chicago.
- Kierują się na zachód, Johnnie, wiem to na pewno. Prawdopodobnie do Kaliforni. Lula
zawsze chciała tam pojechać.
8ą
Przylecę jutro samolotem z Piedmont o siódmej wieczorem. Czekaj na mnie na lotnisku, to
zaraz wyruszymy w drogę.
- Będę na ciebie czekał, Marietto, jeśli tego właśnie chcesz, ale jestem przeciw.
- Jutro o siódmej wieczorem. Możemy zjeść kolację w Galatoire's. Zamów stolik. - Marietta
odłożyła słuchawkę.
Johnnie zrobił to samo i wyszedł na hotelowy balkon nad Barracks Street. Była pierwsza w
nocy, powietrze było ciepłe, ale mgliste. Usłyszał piosenkę Babs Gonzales Ornithology,
gardłowy głos dobiegający z radia czy magnetofonu. "Wszystkie koty stoją na rogu", śpiewała
Babs Gonzales, "czekają na swe panienki, aż skończą szychtę". Johnnie zapalił cygaro hoyo
de monterrey i rzucił zapałkę na ulicę.
W ą950 roku Elia Kazań kręcił tutaj Panikę na ulicach, scenę strzelaniny umieścił właśnie na
Barracks Street Wharf. Johnnie przeczytał kiedyś, że był to pierwszy film Jacka Pa-lance'a.
Palance, którego twarz zmieniła się po katastrofie samochodowej w maskę okrutnego
Mongoła, w tym filmie zagrał Blackiego, doskonałego, niewzruszonego mordercę. Johnnie
uważał, że Palance potrafi zagrać okrucieństwo lepiej niż którykolwiek z ówczesnych
aktorów. Aby to osiągnąć, konieczna jest pewna doza desperacji.
- Nie jestem desperatem - powiedział głośno Johnnie. Wydmuchnął dym z cygara w nocną
mgłę. Jeśli człowiek nie potrafi sam siebie do czegoś przekonać, pomyślał, niewielkie ma
szansę na to, że zdoła przekonać kogoś innego.
Ornithology przeszła w piosenkę King Pleasure i Betty Carker Little Red Top. śpiewali: "Przez
ciebie naprawdę kręci mi się w głowie". Johnnie stał na balkonie, aż piosenka się skończyła.
Przyszedł mu do głowy pomysł na opowiadanie o człowieku, który zapadł na straszną
chorobę: pozbawi go ona całkowicie pamięci, jeśli nie dokona samookaleczenia.
TAJEMNICA DAL
- DAL? JADę DO NOWEGO ORLEANU.
- Dzwonił do ciebie Johnnie?
- Powiedział tylko, że wynieśli się z hotelu. Takiej pułapki w wypadku pożaru o nazwie Brazil.
Johnnie nic więcej nie wie.
- Marietto, stanowczo się sprzeciwiam. Zostaw Lulę w spokoju. Wiele lat zajmie ci odkręcenie
tego, co teraz robisz.
- Nic nie poradzę, Dal. Nie potrafię po prostu siedzieć tak i czekać.
- Może właśnie teraz powinnam ci powiedzieć o Clydzie.
- Co o Clydzie?
- Kiedyś do mnie przyszedł.
- Kiedyś do ciebie przyszedł? Dal, czy ty i on mieliście romans?
- Nic podobnego. Nie, przyszedł do mnie, żeby zapytać o ciebie. Zanim urodziła się Lula.
- Dlaczego o mnie?
- Myślał, że jesteś zbyt nerwowa, żeby mieć dzieci, i chciał poznać moje zdanie.
- Mów dalej.
- Powiedziałam mu, że to dobry pomysł, abyś miała dziecko. ¯e nie powinien się niepokoić.
- Bardzo miło z twojej strony, Dal. Jak to się stało, że nigdy wcześniej mi o tym nie
powiedziałaś?
- Clyde mnie o to poprosił.
- Clyde nie żyje od wielu lat.
- Obiecałam mu, Marietto.
- Dlaczego więc wyznałaś mi to właśnie teraz?
- To nie było żadne wyznanie.
- Dlaczego więc o tym wspomniałaś?
8ł
- Bo wydaje mi się, że popełniasz błąd. Clyde by tego nie chciał.
- Clyde się o tym nie dowie, Dalcedo. Chyba że masz jakiś nie znany mi sposób
komunikowania się z nim.
- Bezpiecznej podróży, Marietto. Gdybyś chciała, żebym coś tutaj dla ciebie zrobiła, daj mi
tylko znać. I przekaż Luli moje pozdrowienia, jeśli ją znajdziesz.
- Dal, wiem, że uważasz, że robię źle, ale mam dobre zamiary.
- Wiem, że tak jest, Marietto. Cześć.
- Cześć, Dal.
Kiedy się rozłączyła, Marietta zaczęła płakać. Płakała przez dziesięć minut, aż zadzwonił
telefon. Przy czwartym dzwonku Marietta opanowała się dostatecznie, by odebrać.
- Marietta, tu Dal. Przestałaś już płakać?
- Właściwie tak. Prawie.
- Przestań natychmiast, słyszysz? Weź się w garść i jedź zrobić, co musisz. Może to ja nie
mam racji.
- Masz rację, Dal. Na pewno. Ty jedna mnie znasz.
- Kocham cię, Marietto.
- Ja też cię kocham. Dal.
- Cześć.
- Cześć.
Z£E POMYS£Y
- CZASAMI CZUJę SIę jak jedna z żon Drakuli. Wiesz, jedna z tych chudych kobiet w
prześwitujących sukniach z długimi włosami i paznokciami, które chodzą za hrabią i robią
wszystko, co im rozkaże.
Lula siedziała na skraju motelowego łóżka, piłując paznokcie, podczas gdy Sailor jak co dnia
robił swoje pięćdziesiąt pompek na palcach.
- No pewnie, widziałem ten film. Ale dlaczego?
- Mam taki dół. Czuję się tak, jak gdyby ktoś wyssał ze mnie całą krew.
- Wszyscy czasami się tak czujemy, kochanie - stwierdził Sailor w przerwie między
pompkami. - Jak mawiał mój dziadek, nikt nie ma monopolu na smutek.
- Och, wiem - westchnęła Lula. - Nie jest mi nawet jakoś szczególnie żal samej siebie. Tylko
czasami chciałabym, żeby mój tata nie umarł tak wcześnie... I żeby mama nie była taką
zwariowaną zdzirą dwa razy w miesiącu... I żeby nie wykorzystywała przeciwko tobie tego, że
musiałeś zabić Boba Raya Lemona... Całe mnóstwo powodów.
Sailor wykonał ostatnią pompkę i usiadł na podłodze, opierając się plecami o łóżko.
- Mój dziadek w każdy piątek po śniadaniu czytywał nekrologi - przypomniał sobie. - Brał
gazetę i opowiadał mi o tym, kto umarł i dlaczego, i wszystko o ich życiu i krewnych, których
pozostawili. Dziadek kiwał głową, śmiał się i zastanawiał, dlaczego biedny świętej pamięci
Cleve Sumpter ożenił się ze swoją pierwszą żoną, Inną Sykes, miał z nią troje dzieci i został
modystą w Aiken, rozwiódł się z Irmą, znalazł sobie Ednę Mae Raley i porzucił wytwórnię
kapeluszy. Otworzył restaurację z grillem w McCall, a dwadzieścia lat później
85
umarł na rozedmę, słuchając transmisji meczu Bravesów na werandzie domu starców w
Asheville.
- Brzmi to wszystko dość upiornie - zauważyła Lula. - Czytać nekrologi? Nigdy nawet do nich
nie zaglądam. I dlaczego robił to właśnie w piątki?
- Nie wiem - odparł Sailor. - Ale lubiłem słuchać, jak dziadek opowiada o tych ludziach, jakby
ich znał, i to każdego osobiście.
- Co napisali o twoim dziadku, kiedy umarł? - spytała Lula. -A może jeszcze żyje?
- Umarł, kiedy siedziałem w Pee Dee. Oczywiście nie puścili mnie na pogrzeb. Dziadek był
moim najlepszym przyjacielem, kiedy byłem mały. Rodzina chyba niespecjalnie go lubiła, bo
nie szło mu zbytnio w interesach, i sam odsiedział swoje za zamach na oficera, kiedy był w
wojsku. Nigdy nie przeczytałem jego nekrologu, jeśli w ogóle jakiś był, ale to nieważne.
Prawdopodobnie niewiele tam było o tym, że nauczył mnie polować i łowić ryby, i piec
herbatniki.
- Sailor?
- Tak?
- Czy nie byłoby cudownie, gdybyśmy kochali się przez całą resztę naszego życia? Sailor się
roześmiał.
-Czasami przychodzą ci do głowy naprawdę najdziwniejsze rzeczy, orzeszku. Czy jak na
razie nie idzie nam całkiem nieźle?
Lula pochyliła się i ramionami objęła Sailora za szyję. Upuściła pilnik na podłogę.
- Och, przecież wiesz, o czym myślę, prawda, kochanie? Wtedy wszystko byłoby takie proste.
-W Pee Dee myśli się tylko o przyszłości, wiesz? - rzekł Sailor. - O wyjściu na wolność. I o
tym, co się będzie robiło, kiedy już się będzie na wolności. Ale teraz już wyszedłem i nie
wiem jeszcze, o czym mam myśleć.
- Ja zawsze myślę o tym, co się właśnie dzieje - powiedziała Lula. - Nigdy nie byłam zbyt
dobra w układaniu planów.
- Nie zawsze jest źle, kiedy zostawia się sprawy swojemu biegowi - rzucił Sailor. - Dziadek
przeczytał mi kiedyś nekrolog faceta, który posiadał jakąś wielką fabrykę i kandydował
86
na senatora cztery razy, i za każdym razem przegrywał. Wyobraź sobie tych skurczybyków.
Ten gość musiał udawać, że ich lubi - powiedział dziadek - i to wszystko na nic. Nie
zamierzam nic robić bez powodu, Lula. Wiem na pewno, że w powietrzu jest już zbyt wiele
złych pomysłów. Lula włączyła radio stojące na stoliku obok łóżka. "Gdybym mógł tylko
zdobyć twoje serce, dziewczyno, byłbym władcą niezmierzonego skarbu" - zaśpiewał Jimmie
Rod-gers.
- Kocham te stare jodłujące piosenki country - powiedziała Lula. - Wszystkie są głupiutkie, ale
takie słodkie. Sailor skinął głową.
- Dziadek powiedział, że kiedy Jimmie Rodgers zmarł, on poszedł na stację, żeby zobaczyć
pociąg, który wiózł jego zwłoki do Meridian w stanie Missisipi. Jimmie miał gruźlicę, tak
poważną, że musieli sprowadzić dla niego do studia łóżko, żeby mógł się położyć i odpocząć
po każdej piosence.
- Na pewno mnóstwo ludzi go kochało - powiedziała Lula. - To musi być wspaniałe uczucie.
Wiedzieć, że gdzieś są wszyscy ci nieznajomi, którzy o tobie myślą.
- Z doświadczenia wiem, że im lepiej ludzie się poznają, tym gorzej im z sobą - rzucił Sailor. -
Najlepiej, kiedy ludzie pozostają sobie obcy. W ten sposób nie mogą się nawzajem
rozczarować.
Z£E WIEśCI
- ILE NAM JESZCZE ZOSTA£O, kochanie?
- Niecała stówa - powiedział Sailor. Sailor i Lula siedzieli na stacji Shella w Houston. Sailor
napełnił właśnie bak bonneville'a żółtą i sprawdzał olej i wodę.
- Chcesz się tutaj zatrzymać, Sailor? Zobaczyć, czy nie uda nam się znaleźć jakiejś pracy?
- Nie w Houston. Na pewno spodziewają się, że właśnie tutaj się zatrzymamy. Lepiej
znajdźmy sobie jakieś mniej widoczne miejsce.
- Chcesz, żebym teraz trochę prowadziła? Będziesz mógł chwilę odpocząć.
- To byłoby miłe, Lula.
Sailor pocałował ją, usiadł na tylnym siedzeniu, a potem się wyciągnął. Lula wsunęła się za
kierownicę i zapaliła more'a. Dołączyła do ruchu i wjechała na autostradę międzystanową,
obwodnicą wokół Houston, kierując się na San Antonio. Włączyła radio. Grupa Pereza Prada
grała Cherry Pink and Apple Blossom White.
- Następna cholerna stacja ze starociami - wymruczała pod nosem Lula i przekręciła gałkę.
Znalazła ogólnokrajową stację nadającą wyłącznie wywiady ze słuchaczami.
- A teraz łączymy się z Montgomery w stanie Alabama -powiedział prowadzący program
mężczyzna z silnym brooklyńskim akcentem.
- Artie? To ty, Artie? - odezwała się słuchaczka, sądząc po głosie, kobieta w podeszłym
wieku.
- Tak jest, proszę pani. Jakie pytanie wykluło się w pani prawie idealnym umyśle?
- Jak się czujesz, Artie? Słyszałam, że ostatnio nie było z tobą najlepiej.
88
- Czuję się znakomicie, ale dziękuję za pytanie. Miałem zawał, ale teraz jestem na diecie i
regularnie ćwiczę. Nigdy nie czułem się lepiej.
- Dobrze to słyszeć, Artie. Wiesz, dla niektórych z nas tutaj jesteś bardzo ważny. Jesteś taki
zabawny i masz tak wielu ciekawych gości.
- Dziękuję. To słuchacze tacy jak pani sprawili, że chciałem podnieść się ze szpitalnego łóżka
i wrócić do studia tak szybko, jak tylko mogłem.
- Pamiętaj tylko, Artie, że powinieneś za wszystko dziękować Panu Naszemu. On ma nas w
swojej opiece.
- Dziękuję pani bardzo za telefon. San Francisco, Kalifornia, halo!
- Halo, Artie? Tu Manny Wolf z San Francisco.
- Mark Twain powiedział kiedyś, że najzimniejszą zimą, jaką w życiu przeżył, było lato w San
Francisco. Co tam u ciebie. Manny?
- Wszystko w porządku, Artie. Słyszałem, że miałeś atak serca.
- Tak, ale teraz jestem już zdrowy.
- No, Bili Beaumont całkiem nieźle sobie radził pod twoją nieobecność.
- Jest super, prawda? Jakie pytanie wykluło się w twoim prawie idealnym umyśle?
- Chodzi o Gigantów, Artie. Zawalili sprawę, prawda?
- Kontuzje, Manny. Nie da się wygrać meczu, jeśli połowa drużyny ląduje na murawie, w tym
trzech napastników. Mam nadzieję, że w przyszłym roku lepiej sobie poradzą.
- Mogli podpisać parę umów, Artie.
- Z kim? Nikt nie chce felernego towaru.
- Gdyby spróbowali, mogliby podpisać kilka.
- Poczekaj do przyszłego roku. Dzięki za telefon, Manny. Boston, Massachussets, jesteś na
antenie w programie Artiego Mayera.
- Jezu! - krzyknęła Lula, rzucając się do gałki. - Jak w ogóle można słuchać tych bzdur?
Nastawiła na stację nadającą wyłącznie wiadomości. Sailor chrapał. Lula po raz ostatni
zaciągnęła się more'em i wyrzuciła go przez okno.
89
-Gang zajmujący się dziecięcą prostytucją, który dostarczał młode dziewczęta biznesmenom
z Houston, Dallas, Fort Worth i innych miast, został zlikwidowany przez policję z Houston -
odezwało się radio. - Policja przypuszcza, że gang, którego główną kwaterą był magazyn z
cegły w północnej części śródmieścia Houston w pobliżu Buffalo Bayou, stanowi część
większej całości kierowanej z Los Angeles i Nowego Orleanu przez obywateli wietnamskich.
-Kurczę, to jest niezłe - powiedziała Lula i dała głośniej.
-Działania gangu ujawniono wczoraj, kiedy pod zarzutem uprawiania seksu z dwunastoletnią
dziewczynką aresztowany został pięćdziesięciopięcioletni pracownik salonu pai-gow z
Houston, zatrzymany we wtorek w nocy w motelu Airport Loop. Chick Go, który pracuje w
salonie gry Lucky Guy's, został zatrzymany podczas nalotu na Nighty-Night Motel. Wczoraj
oskarżono go o stosunki seksualne z dzieckiem i demoralizację osoby nieletniej. Został
zwolniony po wpłaceniu kaucji w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów. Policja spodziewa się
kolejnych aresztowań. Rzecznik prasowy policji stwierdził, że klienci młodocianych
prostytutek byli starannie dobierani; przede wszystkim byli to bogaci biznesmeni, którzy
musieliby się liczyć z kłopotami, gdyby doniesiono policji o zorganizowanej dziecięcej
prostytucji. Większość prostytutek to, jak się okazuje, dzieci, które w zamian za usługi
erotyczne otrzymały dach nad głową. Policja twierdzi, że zidentyfikowano i przesłuchano co
najmniej cztery dziewczynki, Azjatki w wieku od dwunastu do piętnastu lat, które od lutego
mieszkały w magazynie w północnej części Houston ze swoim wietnamskim alfonsem. Dzieci
traktowane są jako ofiary przestępstwa, stwierdził sierżant Amos Milbum. To naprawdę tylko
dzieci, powiedział, ale wiele już w życiu przeszły.
- No pewnie - zgodziła się Lula, zapalając kolejnego papierosa.
- A teraz wiadomości ze świata. Władze kraju podały, że Indie zamierzają wypuścić do
Gangesu, świętej rzeki Hindusów, w której co roku kąpią się miliony ludzi, krokodyle, aby
likwidowały zwłoki. Sto pięćdziesiąt krokodyli hodowanych na państwowej farmie w
południowej części stanu Kerala zostanie wypuszczonych do rzeki w okolicach miast, gdzie
za-
90
nieczyszczenie wody zwłokami jest największe. Gady miały należeć do niegroźnego gatunku,
stwierdził wysoki urzędnik państwowy, ale wydaje się, że hodowcy popełnili błąd i wyhodowali
agresywną odmianę tych gadów.
- Jasna cholera! - powiedziała Lula.
- Urzędnik indyjski dostarczył tę informację pod warunkiem zachowania anonimowości.
Crocodilus palustris, stwierdził, znany jest jako morderca i bardzo szybko się rozmnaża.
Każdego roku na brzegu Gangesu w Benares palone są zwłoki setek tysięcy ludzi, podczas
gdy miliony Hindusów kąpią się w rzece, wierząc, że jej wody oczyszczają duszę i zmywają
grzechy. Rząd planuje oczyścić Ganges, zaczynając od Benares, najświętszego miasta
Hindusów. W październiku zeszłego roku władze stanu Uttar Pradeswypuściły do Gangesu w
okolicach Benares pięćset żółwi, starając się ograniczyć zanieczyszczenie, teraz zaś planują
wypuszczenie krokodyli, które powinny pożerać spływające rzeką zwłoki, wrzucane do wody
przez Hindusów, których nie stać na opłacenie kremacji.
- Jasna cholera! - krzyknęła Lula. - To istna noc żywych trupów!
- Co się stało, orzeszku? - spytał Sailor, całując ją w ucho.
- Nie wytrzymam więcej tego radia - powiedziała i wyłączyła radioodbiornik. - Nigdy w życiu
nie wysłuchałam tak skondensowanej porcji dziwaczności. Wiem, że wiadomości nie zawsze
są dokładne, ale wydaje mi się, Sailor, że ten świat schodzi na psy. I coś mi wygląda, że
niewiele możemy na to poradzić.
- Nie chciałbym cię zasmucać, kochanie, ale nie jest to żadna nowość.
NIE UMIERAJ DLA MNIE
JOHNNIE POWOLI I OSTRO¯NIE przeżuwał pstrąga. Słuchał Marietty, starając się
jednocześnie unikać ości.
- Mam tylko ją, Johnnie. Gdybym teraz nie pojechała za Lulą, nigdy bym sobie tego nie
wybaczyła.
- Rozumiem, co czujesz, Marietto, po prostu nie wydaje mi się, by twoja obecność mogła tu w
czymkolwiek pomóc. Lula nie jest już małym dzieckiem, ma swój rozum. Kiedyś musi nadejść
ta chwila, gdy trzeba dać jej wolność.
Marietta odłożyła nóż i widelec, oparła się wygodniej na krześle i wbiła wzrok w Johnniego.
- To zabrzmiało jak cytat z podręcznika wychowywania dzieci - stwierdziła - co jest
szczególnie ciekawe, jeśli się weźmie pod uwagę, że nigdy żadnych nie wychowywałeś.
Resztę zjedli w milczeniu. Marietta zapłaciła rachunek gotówką, ponieważ Galatoire's nie
przyjmuje kart kredytowych. Wyszli na Bourbon Street.
- Chcesz spędzić wieczór w mieście, czy od razu ruszyć w drogę? Mnie jest wszystko jedno.
- Mogę spać w samochodzie - odparła Marietta. - Jedźmy do Houston i przekonajmy się, czy
trafimy na jakiś ślad.
Rozparła się na przednim siedzeniu należącego do Johnniego ciemnoróżowego cadillaca
seville'a rocznik ą987. Przymknęła oczy i pomyślała o tym, co Dalceda Delahoussaye
powiedziała o wizycie Clyde'a, który martwił się jej nadmiernie wybuchowym charakterem.
Nieźle sobie poradziłam, pomyślała, z wychowaniem Luli. Cała ta sytuacja z młodym
Ripleyem to tylko jedno wielkie nieporozumienie, Marietta była pewna, że przekona o tym
Lulę, jeśli tylko zdoła porozmawiać z nią twarzą w twarz. Modliła się, by Lula nie była
ponownie w ciąży.
92
Kiedy Johnnie się upewnił, że Marietta zasnęła, uchylił okno i zapalił hoyo. Przywiązał się do
niej, trwał więc przy jej boku, ale nie podobała mu się cała sprawa. Wszystko to budziło jego
niepokój. Jechał ze stałą prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Głowa Marietty
odchylona była w tył i w bok, w stronę okna. Miała na wpół otwarte usta, a jej pierś unosiła się
i opadała w regularnym rytmie. Włączył radio, ściszył je jednak.
- I na zakończenie smutna wiadomość ze sportu - usłyszał. Kubańskie radio państwowe
podało, że Eligio Sardinias, wybitny bokser lat trzydziestych, który walczył pod pseudonimem
Kid Chocolate, zmarł dzisiaj w Hawanie w wieku siedemdziesięciu ośmiu lat. Kubański bokser
w ą959 roku został wybrany do Boxing Hall of Famę. Jako Kid Chocolate zdobył mistrzostwo
świata wagi lekkiej juniorów w ą9łą roku, następnie tytuł mistrza Nowego Jorku wagi
piórkowej, uznawany wówczas za bardzo znaczący, a w ą9ł2 roku w dwunastej rundzie
pokonał przez nokaut Lew Feldmana. W ą9ł0 roku walczył o tytuł mistrza świata wagi
piórkowej, ale w piętnastej rundzie przegrał z Battiingiem Battalinem. W następnym roku
przegrał walkę o tytuł mistrza świata wagi lekkiej z Tonym Canzonerim, również w piętnastej
rundzie. Kid Chocolate wygrał sto trzydzieści dwa razy, w tym pięćdziesiąt przez KO, dziesięć
razy przegrał i sześć razy zremisował.
Lew Feldman, pomyślał Johnnie, był na pewno ¯ydem. Kiedyś było mnóstwo ¯ydów
bokserów. Oczywiście Barney Ross i Benny Leonard, obydwaj mistrzowie. Wielu biło się pod
irlandzkimi lub włoskimi nazwiskami. Może to jest pomysł na opowiadanie, pomyślał.
¯ydowski dzieciak przypływa z Europy tuż przed wojną, trafia do wojska, gdzie uczy się
boksować od starego sierżanta, którego karierę przerwała kontuzja. Dzieciak przyjmuje
nazwisko sierżanta, Jack O'Leary. Przebija się prawie na sam szczyt, na przeszkodzie do
zdobycia mistrzostwa staje mu jedynie agent antysemita, który dowiaduje się, że jest ¯ydem.
Chłopak może zdobyć tytuł i agent dobrze o tym wie. Ale zamierza puścić go na ring
wyłącznie pod warunkiem, że zgodzi się przegrać, aby agent i jego kumple z mafii mogli
zarobić, stawiając przeciwko niemu. Prawdziwy melodramat
9ł
w stylu lat czterdziestych, pomyślał Johnnie. Sierżant O'Leary leży ranny na łożu śmierci.
Dowiaduje się o całej sprawie i wysyła wiadomość do chłopaka, aby mimo wszystko walczył o
tytuł, by nie skalał nazwiska O'Leary. John Garfield mógłby w filmie zagrać żydowskiego
chłopca, a Harry Carey sierżanta, Eduardo Ciannelli zaś nieuczciwego agenta, Arthur
Kennedy menedżera-trenera chłopaka, Juano Hernandez sędziego i Priscilla Lane -
dziewczynę bohatera.
Johnnie oczami wyobraźni oglądał swój film, poprawiając go za kierownicą i wymyślając
coraz to nowe sceny. Tytuł brzmiałby Nie umieraj za mnie. Nic w rzeczywistym świecie,
pomyślał Johnnie, nie wydaje się aż tak szczere.
W SAMYM śRODKU PUSTKI
W SAN ANTONIO Lula powiedziała:
- Słyszałeś kiedyś o Alamo?
- Pamiętam, że mówili o tym w szkole - odparł Sailor. - I widziałem ten stary film z Johnem
Waynem, gdzie prawie nic się nie dzieje, aż w końcu Meksykanie zdobywają miasto.
Sailor i Lula siedzieli w La Estrella Negra, jedząc birria con arroz y frijoles i popijając
meksykańskie piwo tecate z plasterkami limony.
- Wydaje mi się, że uznają to tutaj za coś bardzo ważnego - stwierdziła Lula. - Kiedy tak
jechaliśmy, zauważyłam, że wszystko tu nazywa się na cześć Alamo. Alamo Road, Alamo
Street, Alamo Square, Alamo Building, hotel Alamo. Jakoś nie zapominają.
- £adne miasto to San Antone.
- Co teraz zrobimy, kochanie? Pytam o pieniądze.
- Ja się tam nie martwię. Myślę sobie, że zatrzymamy się gdzieś przed El Paso i znajdziemy
jakąś robotę.
- Słuchaj, jak byłeś mały...
- Tak?
- Myślałeś wtedy, co będziesz robił, kiedy dorośniesz?
- Chciałem zostać pilotem. Zawsze chciałem być pilotem w liniach lotniczych.
- Jak TWA albo Delta?
- Tak. Wydawało mi się, że to takie fajne, wiesz, nosiłbym kapitańską czapkę i latał wielkimi
samolotami nad oceanem. I chodziłbym na randki ze stewardesami w Rzymie i Los Angeles.
- Dlaczego tak nie zrobiłeś? Sailor roześmiał się.
- Nigdy tak naprawdę nie miałem szansy, prawda? Wiesz chyba, że nie miałem nikogo, kto
mógłby mi w tym pomóc.
95
Marny był ze mnie uczeń, zawsze wpadałem w jakieś kłopoty i w końcu straciłem nadzieję.
- Mogłeś zaciągnąć się do lotnictwa, tam nauczyć się latać.
- Próbowałem kiedyś. Nie chcieli mnie ze względu na moje papiery. Za dużo tam znaleźli.
Nigdy w życiu nawet nie siedziałem w samolocie.
- Szkoda, Sailor, powinniśmy kiedyś wyruszyć w daleką podróż, kiedy będziemy mieli trochę
pieniędzy do wyrzucenia. Polecimy do Paryża.
- Ja jestem za.
Kiedy tylko skończyli jeść, Sailor stwierdził:
- Ruszamy w drogę, Lula. Będą nas szukać właśnie w dużych miastach.
Sailor prowadził, a Lula zwinęła się w kłębek na przednim siedzeniu. Z radia dobiegał głos
Patsy Cline, która śpiewała I Fall to Piece s.
- ¯ałuję, że się nie urodziłam, kiedy śpiewała Patsy Cline -odezwała się Lula.
- A co to za różnica? - spytał Sailor. - Zawsze możesz słuchać jej płyt.
- Może udałoby mi się ją zobaczyć. Miała najwspanialszy głos... Tak jakby Aretha Franklin
została dawno temu piosenkarką country. To właśnie zawsze chciałam robić, Sailor, zostać
piosenkarką. Mówiłam ci o tym kiedyś?
- Nie przypominam sobie.
- Kiedy byłam mała, miałam jakieś osiem czy dziewięć lat, mama zabrała mnie do Charlotte
na pokaz młodych talentów. Odbywało się to w wielkim kinie, wszystkie dzieciaki zebrały się
na scenie. Każde miało występować, kiedy będą nas wywoływać po nazwisku. Dzieciaki
stepowały, grały na różnych instrumentach albo, najczęściej, śpiewały. Jeden chłopiec robił
magiczne sztuczki. Inny żonglował kulkami i stał na głowie, gwiżdżąc Dixie czy coś takiego.
- A ty co robiłaś?
- śpiewałam Stand By Your Man, tę piosenkę Tammy Wynette. Mama pomyślała, że to
będzie wyjątkowo fajne, jeśli zaśpiewam taki dorosły numer.
- Jak ci poszło?
- Całkiem nieźle. Oczywiście nie potrafiłam wziąć większo-
96
ści wysokich nut, a wszystkie pozostałe dzieciaki gadały i hałasowały, kiedy przyszła moja
kolej.
- Wygrałaś?
- Nie. Wygrał jakiś chłopiec, który zagrał na harmonijce Stars Fell on Alabama.
- Dlaczego przestałaś śpiewać?
- Mama uznała, że nie mam talentu. Stwierdziła, że nie będzie marnować więcej pieniędzy na
lekcje. Miałam wtedy jakieś trzynaście lat. Pewnie miała rację. Nie ma sensu bawić się w coś
takiego. Kiedy ma się głos jak Patsy, człowiek się nie waha, w jakim kierunku iść.
- Niełatwo to samemu ocenić, kiedy się jest w samym środku - powiedział Sailor.
- To tak jak my, no nie? - zauważyła Lula. - Właśnie w takiej sytuacji jesteśmy i nie chodzi mi
wcale o to, że jesteśmy w samym środku południowo-zachodniego Teksasu.
- Znam gorsze miejsca.
- Jeśli tak twierdzisz, kochanie.
- Możesz mi zaufać.
- Ufam ci, Sailor. Jak nigdy nikomu wcześniej. Aż się czasami boję. Nieczęsto zdarza ci się
wzywać na pomoc "być może".
Sailor roześmiał się i objął Lulę ramieniem, pocierając dłonią jej policzek.
- "Być może" to mój młodszy brat - rzekł. - Muszę dawać mu dobry przykład.
- Nie o niego się tak naprawdę martwię, to raczej jego kuzyni, "nigdy" i "zawsze" sprawiają,
że cała się trzęsę.
- Będzie dobrze, orzeszku, dopóki mamy dokąd uciekać. Lula cmoknęła dwa razy.
- Wiesz co?
- Hm?
- Nie wiem sama, czy naprawdę lubię, kiedy nazywasz mnie orzeszkiem.
- Dlaczego? - Sailor się roześmiał.
- Stawia mnie dość daleko w łańcuchu pokarmowym. Sailor spojrzał na nią.
- Naprawdę, Sail. Wiem, że chcesz być dla mnie miły, ale pomyślałam sobie, że każdy może
zjeść orzeszka, a orzeszki nic nie jedzą. To sprawia, że czuję się taka malutka, nic więcej.
- Jak sobie życzysz, kochanie - powiedział Sailor.
97
WITAMY W BIG TUNA
BIG TUNA, TEKSAS, ł05 MIESZKAńCÓW, znajduje się sto osiemdziesiąt kilometrów na
zachód od Biarritz, sto osiemdziesiąt kilometrów na wschód od Iraku i sto czterdzieści
kilometrów na północ od granicy meksykańskiej nad południową Esperanzą.
Sailor jeździł bonneville'em po ulicach miasteczka i rozglądał się.
- Wygląda mi to na szczęśliwe miejsce, kochanie - stwierdził. - A ty jak myślisz?
- Nie jest źle - powiedziała Lula. - O ile nie zależy ci jakoś specjalnie na chłodnym wietrzyku.
Nie ma jeszcze południa, a jest już ze czterdzieści stopni.
- Dokładnie czterdzieści jeden. Tak podaje termometr na budynku Iguana County Bank. A
pewnie jest o jeden albo dwa stopnie więcej. Izby handlowe nie lubią zniechęcać gości i
ustawiają termometry nieco poniżej faktycznej temperatury.
- Potrafię to jakoś zrozumieć, Sail. W końcu między czterdzieści jeden a czterdzieści dwa jest
ogromna różnica.
Sailor zawrócił samochód i zatrzymał się przed hotelem Iguana, piętrowym drewnianym
budynkiem pociągniętym wapnem: nad jedynym balkonem mieszczącym się nad wejściem
powiewała flaga Teksasu.
- Musi nam to wystarczyć - powiedział.
Pokój na piętrze, który zajęli Sailor i Lula, był bardzo skromny: podwójne łóżko, toaletka,
lustro, krzesło, zlew, toaleta, wanna (bez prysznica), elektryczny wiatraczek, okno
wychodzące na ulicę.
- Nie jest źle, tylko za jedenaście dolarów za noc - stwierdził Sailor.
- Nie ma radia ani telewizora - powiedziała Lula. ściągnęła kapę z łóżka i usiadła na jego
skraju. - I klimatyzacji.
98
- Wiatraczek działa.
- I co teraz?
- Chodźmy do sklepu i kupmy sobie kanapki. Dowiemy się, gdzie można tu poszukać jakiejś
roboty.
- Sailor?
- Tak?
- Chyba niezupełnie tak wyobrażałam sobie początek naszego nowego życia.
Przy barze w Bottomley's Drug zamówili po coli i kanapce z mielonką wieprzową i
amerykańskim serem na białym chlebie.
- Pusto tu dzisiaj - odezwał się Sailor do kelnerki, która na plastykowej plakietce miała
wypisane KATY.
- Wszyscy poszli na pogrzeb - odparła Katy. - Mamy dzisiaj smutny dzień.
- Właśnie przyjechaliśmy do miasta - wyjaśniła Lula. - Kto umarł?
- Buzz Dokes, przez dwadzieścia lat prowadził tu farmę, zginął straszną śmiercią. Miał
zaledwie czterdzieści cztery lata.
- Co mu się stało? - zapytał Sailor.
- Dopadły go trzmiele. Buzz jechał w poniedziałek rano traktorem, kiedy zaatakował go rój
trzmieli i zrzucił z siedzenia. Wpadł pod kosiarkę, a jej ostrza pocięły go na cztery nierówne
części. Przejechał po kopcu trzmieli, więc go zaatakowały. Biedny Buzz. Traktor przejechał
po nim i pojechał dalej, rozwalił płot i uderzył w ścianę domu jednego Meksykanina. Zdjął go
dosłownie z fundamentów.
- To chyba najpaskudniejszy wypadek, o jakim ostatnio słyszałam - powiedziała Lula.
- W Big Tuna zawsze dzieją się dziwne rzeczy - odparła Katy. - Przeżyłam tu całe życie,
czterdzieści jeden lat, nie licząc dwóch spędzonych w Beaumont, i mogłabym napisać
całkiem niezłą książkę o tym miasteczku. Coś wam powiem: nie byłaby to miła lektura. Ale i
tak lepiej tu niż w takim Beaumont, gdzie na ulicach mija się ciągle ludzi, których się nie zna i
nigdy nie pozna. Wolę miejsca, gdzie wiem, kogo będę spotykać każdego dnia. A co wy,
dzieciaki, tu robicie?
- Szukamy pracy - odparł Sailor.
- Jakiejś konkretnej?
99
- Nieźle sobie radzę z samochodami, ciężarówkami. Ale nigdy nie pracowałem na farmie czy
w polu.
- Mógłbyś pogadać z Rudym Lynchem. Ma warsztat dwie przecznice stąd, za liceum. Może
znajdzie się u niego robota, bo chłopacy, których zatrudnia, na ogół nie zagrzewają zbyt
długo miejsca, zanim uciekną do Dallas czy Houston. Za mało się tu dzieje, by ich zatrzymać.
Rudy powinien wrócić z pogrzebu Buzza za jakieś pół godziny.
- Dzięki, Katy, pogadam z nim. Powiedz mi jeszcze, dlaczego to miasteczko nazywa się Big
Tuna? W okolicy nie ma żadnej wody, w której mógłby się pojawić tuńczyk.
Katy roześmiała się.
- To na pewno. Mamy tylko studnie i to, co spadnie z nieba, a to ostatnio bardzo niewiele.
Esperanza jest sucha przez sześć miesięcy w roku. Nie, miasteczko nazwano na cześć
Hafciarza Earla Big Tuna Binka, który w latach dwudziestych wykupił większą część hrabstwa
Iguana. Kiedyś nazywało się Esperanza Spring, chociaż źródeł nie ma tu tak samo jak
tuńczyków. Bink jeździł wędkować do Kalifornii, na Hawaje czy do Australii i przywoził na
swoje ranczo wielkie wypchane ryby. Umarł, kiedy miałam dziesięć lat. Całe hrabstwo
przyszło na jego pogrzeb. Wszyscy nazywali go Big Tuna - Wielki Tuńczyk. Jego olejny
portret wisi w budynku Iguana County Bank, który do niego należał. A wy skąd jesteście?
- Z Florydy - odparł Sailor. - Z Orlando na Florydzie.
- Kurczę, moje wnuki bardzo chciałyby pojechać do Disney World. Byliście tam pewnie
mnóstwo razy.
- Oczywiście.
Lula pociągnęła colę przez słomkę i wbiła wzrok w Sailora. Ten odwrócił się i uśmiechnął do
niej, a potem wrócił do rozmowy z Katy. Lula nagle poczuła się niedobrze.
- Wracam do pokoju, muszę się położyć, Sailor - powiedziała. - Ten upał mnie męczy.
- Dobrze, kochanie. Przyjdę do ciebie później.
- Cześć - rzuciła Lula do Katy.
- Miłej sjesty, kochanie - odparła kelnerka. Na zewnątrz wszystko wyglądało jak białko
sadzonego jajka z brązowymi brzegami. Lula przeszła bardzo wolno pół przecznicy dzielące
ją od hotelu Iguana i ledwie udało jej się wejść na schody i do pokoju, zanim zwymiotowała.
ą00
NA SAMYM KOńCU śWIATA
- TY JESTEś RUDY?
Sailor zagadnął odwróconego do niego spoconymi, brudnymi plecami niskiego mężczyznę
bez koszuli, którego ramiona, ręce i głowa schowane były pod maską brązowego buicka
regala rocznik ą98ł.
- Nie - stęknął mężczyzna, nie odrywając się od pracy. -W środku.
Sailor znajdował się w środku czegoś, co wyglądało na złomowisko. Brudne i zardzewiałe
części samochodów, butelki, puszki, podarte kanapy, krzesła bez siedzisk czy nóg,
rozsypane śruby, gwoździe, sprężyny, puste kartony, pogniecione pudła i najróżniejsze inne
śmieci leżały rozsypane przed zakładem naprawczym Rudego. Koło wejścia spał spasiony,
rudy pies nieokreślonej rasy z jednym uchem. Z baraku z blachy falistej wyszedł wysoki
chudy mężczyzna po trzydziestce o potarganych włosach koloru owocu granatu, ubrany w
wybrudzony od smaru, biało-czerwony podkoszulek hook'em-homs i ciemnoszare robocze
spodnie.
- Mnie szukasz? - zapytał.
- Jeśli ty jesteś Rudy.
- Czarnulką chyba nie jestem - odparł Rudy z uśmiechem. Sailor podał mu rękę.
- Nazywam się Sailor Ripley. Katy z supermarketu powiedziała, że mógłbyś mieć dla mnie
jakąś robotę. Rudy wyciągnął w jego stronę poplamioną olejem rękę.
- Interesy nie są tu jak pogoda - powiedział.
- To znaczy?
- Niezbyt tu u nas gorąco. Ale Rex - powiedział Rudy, wskazując głową półnagiego
mężczyznę ukrytego po pas pod maską buicka - chce się przenieść do San Angelo. Może
przydałby mi się ktoś na jego miejsce.
ą0ą
- Kiedy by to było?
- Za tydzień, może dziesięć dni. Hej, Rex, kiedy wybierasz się do San Angelo?
Rex wyciągnął głowę spod maski. Otarł twarz czarną, sztywną od brudu szmatą i splunął
ciemną od tytoniu śliną tuż obok śpiącego rudego kundla. Pies ani drgnął. Rex miał błękitną
szramę szeroką na centymetr biegnącą przez nos.
- Mama Susie mówi, że dostaniemy przyczepę w połowie przyszłego tygodnia - powiedział.
- Znasz się na silnikach? - spytał Rudy Sailora.
- ¯aden tam ze mnie Enzo Ferrari, ale kiedy byłem mały, wołali na mnie "Klucz". ścigałem się
w formule C.
- Zobaczymy, jak ci idzie, kiedy Rex się zwinie. Zajrzyj za parę dni dowiedzieć się, jak
wygląda sytuacja.
Do Rudego podeszło dwóch facetów koło czterdziestki. Jeden z nich miał na głowie szarą
bejsbolową czapeczkę z flagą Konfederacji, a drugi słomkowego stetsona a la Lyndon B.
Johnson.
- I jak to wygląda? - spytał facet w stetsonie.
- Chyba poszła głowica, tak jak myślałem.
- Cholera jasna, tego się właśnie bałem. Trochę to więc potrwa. Rudy skinął głową.
- Potrwa - przyznał.
Mężczyzna w konfederackiej czapeczce przyklęknął obok psa i podrapał go za jedynym
uchem.
- Jak ci leci, Elvis? - zwrócił się do psa. - Coś mi nie wygląda na to, by Elvisowi zdarzyło się
kiedyś nie zjeść obiadku, Rudy.
- Zawsze jada regularnie - przyznał Rudy.
Elvis nie poruszył się. Tuzin much siedziało na jego pysku.
- Ktoś ma ochotę na piwo? - spytał Rex, wyciągając sześciopak budweisera z małej lodówki
ustawionej na cegłach przy wejściu do baraku. Podał każdemu po puszce, jedną zostawiając
dla siebie, zerwał plastykowe opakowanie i rzucił je na ziemię, a ostatnie piwo włożył z
powrotem do lodówki.
- Jestem Buddy - zwrócił się do Sailora mężczyzna w czapeczce - a to jest Sparky.
Sailor przedstawił się Sparky'emu, Buddy'emu i Rexowi. Wymienili uściski dłoni i usunęli się
w cień, by wypić piwo.
ą02
- Mieszkacie tu, chłopaki? - spytał Sailor klientów Rexa. Buddy roześmiał się.
- Teraz właściwie już na to wygląda, prawda, Sparky?
- Zepsuł nam się samochód - powiedział Sparky. - Ten tam buick. Siedzimy tu już od
tygodnia, a Rex i Rudy próbują ustalić, co się stało.
- Dokąd jedziecie?
- Do Kalifornii - odparł Buddy. - Mieszkamy w San Bruno, na południe od San Francisco.
Sparky jest hydraulikiem, a ja jeżdżę wozem dostawczym.
- Kurczę, skąd się tutaj wzięliście?
- Znaczy na samym końcu świata? - rzucił Sparky. - To długa historia. - Pociągnął łyk z
puszki.
- Skrócona wersja jest taka, że tato Sparky'ego zmarł w Tampie - powiedział Buddy - i
zostawił mu samochód. Spark i ja polecieliśmy na pogrzeb, a później zapakowaliśmy do
buicka wszystko, co chciał zatrzymać. Dotarliśmy do Seguin, kawałek przed San Antonio, i
samochód zaczął fiksować. Wyregulowaliśmy go i myśleliśmy już, że wszystko jest w
porządku, ale koło Kerrville silnik zaczął się przegrzewać i to zdrowo. Wyłączyliśmy
klimatyzację, ale chyba przeciągnęliśmy strunę, bo trzydzieści pięć kilometrów na zachód od
Big Tuna silnik zastukał i zagotował się. Ja prowadziłem i zjechałem na boczną drogę. Wkoło
nie było nic prócz piasku i węży, temperatura koło czterdziestu pięciu stopni i ani odrobiny
cienia.
- Kiedy pojawiła się ta półciężarówka - roześmiał się Sparky - Buddy rzucił się przed nią,
wymachując ramionami, jak sęp z nadwagą, który próbuje oderwać się od ziemi.
- Nie pieprz - rzucił Buddy. - Umarlibyśmy tam. Facet z półciężarówki wyciągnął hol i
przywlókł nas z powrotem do Big Tuna, gdzie złożyliśmy nasz los w niezbyt higieniczne, ale
podobno uzdolnione technicznie ręce Inmana "Nie Mów do Mnie Inman" Rudego Lyncha. A
ty?
- Moja dziewczyna i ja szukamy sobie jakiegoś miejsca na postój - powiedział Sailor. - Na
razie zatrzymaliśmy się w hotelu Iguana.
- My też - powiedział Sparky. - To jedyny hotel w Big Tuna. Czy spotkałeś już Bobby'ego "Tak
Samo Jak Ten Kraj" Peru?
- Nie, przyjechaliśmy zaledwie półtorej godziny temu.
ą0ł
- To poznasz - powiedział Buddy. - To złota rączka Iguany. Jego wóz zepsuł się tu parę
miesięcy temu.
- Uciekinier z więzienia - powiedział Rex. - Ma kilka więziennych tatuaży.
- Każdy ma jakąś przeszłość - zauważył Rudy.
- Tylko że niektórzy mają do tego jakąś przyszłość - rzucił Buddy.
- To prawda - przyznał Rex.
Sailor dopił piwo, postawił puszkę na ziemi i zmiażdżył ją butem.
- Miło było was poznać - powiedział. - Dzięki za piwo. Jeszcze się zobaczymy.
- I to niedługo - powiedział Buddy.
- Jedno jest pewne w Big Tuna - rzucił Sparky. - Nie masz specjalnego wyboru, kogo
spotykasz, a kogo nie.
Lula spała na łóżku, kiedy Sailor wszedł do pokoju. Wewnątrz panował obrzydliwy smród, a
na dywanie koło drzwi widniała duża wilgotna plama.
- To ty, Sail, kochanie?
- We własnej osobie.
Lula otworzyła oczy i spojrzała na Sailora.
- Widziałeś się z Rudym?
- Aha. Spotkałem go i jeszcze paru chłopaków. Co tak cuchnie?
- Zwymiotowałam. Próbowałam wyczyścić plamę mydłem ivory i wodą, ale niewiele to
pomogło.
- Niedobrze ci?
- Chyba troszeczkę. Kochanie?
- Słucham?
- Usiądź tu koło mnie.
Sailor podszedł do niej i usiadł na łóżku.
- Nie wiem, czy to odpowiednie miejsce dla nas. Sailor pogładził Lulę po głowie.
- To przecież nie na zawsze, orzeszku. Lula zamknęła oczy.
- Wiem, Sailor. Nic nigdy nie jest na zawsze.
NOC W NACOGDOCHES
- SPÓ NI£Eś SIę NA ZAMIESZKI, Johnnie, jak zwykle. Johnnie i Marietta jedli kolację z
przyjacielem Johnniego, Eddiem Guidrym, w Joe R's Steak 'n' Shrimp w Nacogdoches w
Teksasie.
- Jakie zamieszki, Eddie?
- Gliny zabiły czarnego dzieciaka, który napadł na supermarket 7-Eleven, i przy okazji stuknął
pistoletem siedemdziesięcioośmioletnią białą kobietę. Umarła. Dzieciak zwiał, ale gliny w
Bossier City go złapały i odstawiły z powrotem do Nacogdoches, gdzie jakiś kretyn zastępca
szeryfa zatłukł go na śmierć. Chłopak miał piętnaście lat. Jedna z miejscowych czarnych
adwokatek, Rosetta Coates, która jest tutaj bardzo ważną osobistością, była prymuską w
swojej klasie w Austin, wygłosiła mowę, która rozpaliła całe miasto. W rezultacie zginęło
trzynaście osób, z czego jedenaście czarnych. Spalono i ograbiono sklepy. Prawdziwy Mardi
gras w teksańskim stylu.
- Johnnie powiedział mi, że jest pan pisarzem, panie Guidry - odezwała się Marietta.
- Tak, proszę pani.
- Czy wolno mi spytać, jakiego rodzaju książki pan pisze?
- Powieści przygodowe, literatura akcji. Wątpię, by mogły panią zainteresować.
- Czy mogłam słyszeć o którejś z nich?
-Jakieś trzy, cztery lata temu miałem prawie bestseller, nazywał się śmigłowiec śmierci.
Całkiem nieźle sobie radził w supermarketach.
- To bardzo ciekawe, panie Guidry. Nie miałam pojęcia, że książki sprzedaje się w takich
miejscach.
- Do diabła, tak. Nie ma już praktycznie żadnych księgarń. Kupujesz sobie szczoteczkę do
zębów, litr chudego mleka, dwie
ą05
bateryjki, paczkę prezerwatyw trojanenz, program telewizyjny i bestseller w miękkiej okładce
za jednym zamachem.
-Eddie i ja spotkaliśmy się w wojsku, Marietto - powiedział Johnnie. - Trafiliśmy razem do Fort
Jackson, a potem do Wietnamu.
-Pisze pan dużo o swoich doświadczeniach z Wietnamu, panie Guidry?
- Nie, proszę pani, prawie wcale. ¯eby się sprzedawać, trzeba pisać zabawne książki. Nie
jestem kimś, kogo mogłaby pani określić, jako poważnego pisarza, chyba że brać pod uwagę
pieniądze, jakie z tego mam, bo te są cholernie poważne! Nie, to Johnnie jest prawdziwym
literatem. Czytała pani kiedyś jego opowiadania?
-Ależ, Johnnie - zwróciła się do niego Marietta - dlaczego nigdy nie pokazałeś mi nic, co
napisałeś?
Johnnie pokiwał tylko przecząco głową i zabrał się do steku.
- Ten chłopak to dopiero ma pomysły - powiedział Eddie. -¯ałuję, że sam takich nie mam.
Po kolacji Marietta zadzwoniła ze swego pokoju w hotelu Ramada Inn do Dalcedy
Delahoussaye.
- Dal? Jak się masz, kochanie?
- Marietta? Gdzie jesteś?
- Nigdy byś nie zgadła. W Nacogdoches w Teksasie. Johnnie chciał się tu zatrzymać, żeby
się spotkać ze swoim starym przyjacielem nazwiskiem Eddie Guidry. Słyszałaś o nim kiedyś?
Twierdzi, że pisze książki wojenne.
- Louis jakąś czytał. Chyba nazywała się śmigłowiec śmierdzi. Ten facet jest miliarderem,
Marietto. Jest wolny?
- Rozwodnik z czwórką dzieci. Johnnie powiedział, że żyje teraz z jakąś meksykańską
dziewczyną. Córką swojej pokojówki. Pewnie ma nie więcej niż czternaście lat.
-Nic nie poradzimy na te młode ciałka, Marietto - roześmiała się Dal.
- Pan Guidry nie jest w moim typie. Ten facet jest cały we włosach, Dal, przysięgam! Włosy
aż po nasadę nosa i włosy wystające wszędzie, a już zwłaszcza z uszu. Obrzydliwe!
- A co z Lula?
-Johnnie wysłał swojego człowieka w San Antonio na poszukiwania. Wiemy, że kończą im się
pieniądze, będą więc
ą06
musieli się gdzieś zatrzymać i poszukać pracy. Johnnie jest na dziewięćdziesiąt procent
pewien, że kierują się na zachód. Jego wspólnik z San Antonio dzwoni po okolicy. Można
sprawdzić większy teren, używając telefonu, niż samochodem, tak przynajmniej twierdzi
Johnnie.
- To chyba niezły pomysł. Sypiasz z nim, Marietto?
- Och, Dal, daj spokój. Mamy oddzielne pokoje w Ramadzie.
- Wczoraj wieczorem weszłam do sypialni, a Louis spał, ale miał wielką erekcję. No, wielką
jak na Louisa. Dosiadłam go bardzo ostrożnie, wyjęłam toto ze spodni jego pidżamy i
wsadziłam w siebie.
- Dal! - pisnęła Marietta. - Kłamiesz!
- A jak inaczej mam go dopaść? W każdym razie szybko się obudził, a spuścił jeszcze
szybciej, więc nie ma się za bardzo czym chwalić. Słuchaj, Marietto, powinnyśmy pojechać
do Meksyku i znaleźć sobie na plaży dwóch chłopaków grających na marakasach, jak Ava
Gardner w tym starym filmie. Nie jesteśmy stare czy wyschnięte, ale to już nie potrwa długo.
Mówię serio, Marietto.
- Jestem zmęczona, Dal. Zadzwonię do ciebie, kiedy się czegoś dowiem.
- Pomyśl o tym, co ci powiedziałam, zgoda? Kocham cię, Marietto. Dbaj o siebie.
- Obiecuję, Dal. Cześć.
OPOWIEść CZYTACZA
- WIDZIA£Aś KIEDYś TEN FILM Z ERROLEM FLYNNEM, Cel Birma? - spytał Sailor.
Lula siedziała na krześle i malowała sobie paznokcie u nóg.
- Nie przypominam sobie - odparła.
- Flynn i grupa żołnierzy w czasie drugiej wojny światowej mają właśnie wyskoczyć z
samolotu na spadochronach w dżunglę koło Mandalay czy gdzieś tam - powiedział Sailor -i
jeden z facetów pyta Flynna: "Co się stanie, jeśli mój spadochron się nie otworzy?" A Flynn
odpowiada: "No cóż, wylądujesz pierwszy".
Lula roześmiała się.
- Był okropnie przystojny - stwierdziła - chociaż miał wąsy. Nigdy mi nie przeszkadzały wąsy
czy broda, o ile facet nie był tak paskudny, że musiał chodzić cały zarośnięty.
Sailor podniósł się z łóżka i zaczął się ubierać.
- Chodźmy zjeść coś na kolację, orzeszku - powiedział. -Ja już jestem gotów.
- Najpierw muszą mi wyschnąć paznokcie, Sailor. Opowiedz mi jakąś historię, kiedy
będziemy czekać.
- Jaką historię byś chciała, kochanie?
- Wszystko, co mówisz, mnie ciekawi - zapewniła go. - Przecież wiesz o tym.
- Naprawdę jesteś niebezpiecznie słodziutka. Muszę to przyznać.
Lula zachichotała i wyciągnęła się na łóżku, wymachując stopami w powietrzu.
Sailor usiadł na krześle pod oknem. Widział, jak ulicami zdają się przepływać fale upału.
- W Pee Dee spotkałem faceta nazwiskiem Czytacz O'Day -powiedział. - Czytacz siedział za
morderstwo konkubiny. Dostał siedemnaście lat za morderstwo drugiego stopnia.
ą08
- Co to w ogóle za imię, Czytacz? - spytała Lula.
- Nazwali go tak, bo bardzo dużo czytał. Nigdy nie słyszałem, a przynajmniej nie pamiętam,
jego prawdziwego imienia. Ciągle czytał jakieś książki, które mu przysyłali. Czytacz skończył
college. Ma teraz czterdzieści sześć lat i wciąż czyta książki.
- To zadziwiające. To znaczy, dość rzadkie jak na przestępcę
- Przez długi czas czytał książki jednego nieżyjącego Francuza. Czytacz powiedział, że te
książki były częściami czegoś co się nazywa W poszukiwaniu straconego czasu. Chyba tak
to się nazywało. W każdym razie, według Czytacza, pomysł żeby napisać to wszystko,
przyszedł autorowi do głowy, kiedy zjadł ciastko.
- Ciastko?
- Tak. Ten Francuz nadgryzł ciastko i cała lawina różnych rzeczy napłynęła mu do głowy, a
on wszystkie je zapisał. Czytacz powiedział, że facet był bardzo chory i wciąż pisał, kiedy
umierał, aż do ostatniej sekundy.
Lula cmoknęła kilka razy.
- Dlaczego Czytacz załatwił swoją starą? - spytała. Sailor pokiwał głową i zagwizdał cicho
przez zęby.
- To długa historia - powiedział. - Wygląda na to, że miał córkę, która nie dogadywała się zbyt
dobrze ze swoją matką a Czytacz mieszkał z nimi ze względu na małą. Według tego co
mówił, kobieta zachowywała się dość gwałtownie wobec dziewczynki i samego Czytacza.
Czytacz stwierdził, że raz zaatakowała go gorącym żelazkiem, a innym razem piłą
łańcuchową.
- Brzmi to wszystko jak fragment filmu, na który nie poszłabym do kina - zauważyła Lula.
- Czytacz uznał, że powinien z nimi zostać, żeby bronił swojej córki. Przez pewien czas
mieszkali w okolicach Morgan City, a on pracował przy wydobyciu ropy. Kiedy naftowy interes
poszedł w diabły, przenieśli się z powrotem do Piedmont i zaczął pracować przy tytoniu. Jego
kobieta od czasu do czasu dorabiała jako posługaczka w szpitalu. Czytacz mówił że była z
białej hołoty z Alabamy i związał się z nią, kiedy sam nie miał o sobie najlepszej opinii. Ale
kiedy urodziła się córka zmienił zdanie.
ą09
- Musiał pochodzić z dobrej rodziny? - powiedziała Lula. - W końcu poszedł do college'u.
- Wydaje mi się, że mówił, że jego stary był lekarzem. Prawdopodobnie był tylko
rozczarowaniem dla swoich rodziców, kiedy obijał się przy ropie i przyjmował robotę, której
nie chciał nikt inny. W każdym razie ta kobieta domagała się, żeby się z nią ożenił i uznał
oficjalnie ich córkę. Czytacz nie chciał się z nią wiązać i powiedział, że jest z nią tylko ze
względu na dziecko. Trwało to przez jakiś czas, jak mi się wydaje, ona domagała się, żeby
się ożenił, a on odmawiał. Pewnego dnia, kiedy córka, która miała wtedy chyba dziesięć lat,
poszła do szkoły albo gdzieś tam, stara Czytacza przyszła do niego ze strzelbą i zagroziła, że
go zabije, jeśli się z nią nie ożeni. Kiedy powiedział jej, żeby dała sobie spokój, strzeliła do
niego, ale chybiła. Powiedział, że kula otarła się o jego lewe ucho i wbiła się w ścianę za jego
plecami. Wyrwał jej strzelbę i wpadł w szał.
- To znaczy strzelił do niej? - spytała Lula.
- Pięć albo sześć razy - przyznał Sailor. - Chyba oszalał do tego stopnia, że stał nad nią i
pociągał za spust, aż magazynek był pusty. A potem popełnił prawdziwy błąd.
-Jak gdyby mało mu było władowania pół tuzina kul w swoją starą.
- Zamiast zadzwonić po gliny - powiedział Sailor - i przyznać się do zabójstwa w samoobronie
albo w przypływie szaleństwa, zawinął jej ciało w zasłonkę z prysznica i zakopał pod domem.
- A co powiedział córce?
- Po prostu że matka wyjechała na wakacje albo coś takiego. Czytacz zawiózł małą do
rodziny i uciekł. Pojechał do Nowego Jorku, Chicago, Las Vegas, jeździł po całych Stanach.
Złapali go, kiedy próbował wrócić i zobaczyć się z córką.
- Jak policja znalazła ciało?
- To najlepsza część historii - rzekł z ożywieniem Sailor. - Nie znaleźli. A przynajmniej dopóki
Czytacz im nie powiedział. Mimo wszystko wytoczono mu proces na podstawie dowodu
pośredniego. W środku procesu, kiedy Czytacz myślał już, że wyjdzie na wolność, wezwano
na świadka jego mamę, a kiedy odmówiła składania zeznań, wsadzili ją do aresztu.
ąą0
Była to starsza kobieta o słabym zdrowiu, więc nie wytrzymała tam tygodnia. Kiedy ją
wypuścili, przyznała, że Czytacz opowiedział jej o strzelaninie. Czytacz zeznał, że jego
konkubina go zaatakowała i zastrzelił ją przez przypadek, kiedy szamotali się ze strzelbą.
Powiedział im, gdzie zakopał ciało, wykopali je i znaleźli całe mnóstwo ran postrzałowych od
kul wystrzelonych z małej odległości. Kiedy złożyli to do kupy z tym, że Czytacz uciekł, nie
wyszło mu to na zdrowie. Przysięgli nie byli skłonni przyjąć jego wersji wydarzeń. Mówił, że
ława przysięgłych składała się w większości z kobiet, więc kiedy opowiedział, że jego
konkubina dostawała regularnego szału, kiedy dochodziło do kłótni, wyglądało na to, że
zlinczują go na miejscu. Czytacz był chyba najmilszym facetem, jakiego spotkałem w Pee
Dee. Wyschły ci już paznokcie, orzeszku?
NOC I DZIEń W HOTELU IGUANA
- JAK ZAPAKOWAć SZESNASTU HAITAńCZYKÓW do papierowego kubeczka? - spytał
Sparky.
- Jak? - spytała Lula.
- Trzeba im powiedzieć, że pływa.
Była dziesiąta wieczór. Sailor, Lula, Sparky i Buddy siedzieli w lobby hotelu Iguana przy
piątym koktajlu Ezra Brooks i prowadzili luźną pogawędkę.
- Sparky zna wszystkie dowcipy z Florydy - zauważył Buddy.
- Trzeba mieć sporo poczucia humoru, żeby przetrwać w Big Tuna - rzucił Sparky.
Bobby Peru wszedł do lobby i podszedł do siedzących.
- Witam wszystkich - powiedział.
- Sailor, Lula, oto ów człowiek we własnej osobie - przedstawił go Buddy. - Bobby, to Sailor i
Lula, najnowsi rozbitkowie, tym razem z przyczyn ekonomicznych.
Bobby skinął głową w stronę Luli i podał rękę Sailorowi.
- Bobby Peru, "Tak Jak Ten Kraj". Sparky i Buddy wybuchnęli śmiechem.
- Według Rudego i Rexa Bobby jest najbardziej ekscytującym zjawiskiem w Big Tuna, odkąd
w ą986 roku cyklon zerwał dach miejscowego liceum - rzekł Buddy.
- Zaledwie dwa miesiące w mieście, a już nie ma żadnej młódki, która nie wiedziałaby, jak
działa ten tatuaż z kobrą, mam rację, co, Bob? - rzucił Sparky.
Bobby uśmiechnął się. Miał krzywy uśmiech, który odsłaniał jedynie trzy brązowawe zęby w
prawym górnym kąciku ust. Miał ciemne faliste włosy i mały wąski nos zgięty lekko w lewo.
Brwi były długie i opadające, wyglądały jakby były dorysowane. Lulę przeraziły oczy
Bobby'ego: absolutnie czarne, światło nie odbiło się w nich wcale. Są jak ciemne szkła,
ąą2
pomyślała, nie pozwalają ludziom zajrzeć do środka. Lula domyślała się, że był mniej więcej
w tym samym wieku co Sparky i Buddy, ale Bobby należał do tych ludzi, którzy wyglądają tak
samo w wieku lat czterdziestu pięciu, jak wtedy gdy mieli dwudziestkę.
- Pochodzi pan z Teksasu, panie Peru? - spytała Lula. Bobby przysunął sobie krzesło i nalał
pełną szklaneczkę whisky.
- Stąd i zowąd - powiedział. - Urodziłem się w Tulsie, dorastałem w Arkansas, Illinois,
Indianie, mieszkałem w Oregonie, Dakocie Południowej, Wirginii. Mam rodzinę w Pasadenie
w Kalifornii, właśnie jechałem się z nimi zobaczyć, kiedy w moim dodge'u pękł wał. Wciąż
mam zamiar tam dotrzeć.
- Służyłeś w piechocie morskiej, co? - zapytał Sailor, dostrzegając litery USMC wytatuowane
na prawej ręce Bobby'ego.
Bobby spojrzał na swoją rękę, napiął biceps.
- Cztery lata - oświadczył.
- Bobby był w Cao Ben - rzucił Sparky.
- Co to jest Cao Ben? - zapytała Lula.
- Ile masz lat? - zapytał ją Buddy.
- Dwadzieścia.
- Paru cywili zginęło - wyjaśnił Bobby. - W marcu ą968. Skopciliśmy wioskę i rząd zrobił z
tego wielkie halo. Politycy szukali poklasku. Dowódca został oskarżony o morderstwo.
Jedyny problem polegał na tym, że w tamtej wojnie nie było kogoś takiego jak cywile.
- Wiele kobiet, dzieci i starców zginęło w Cao Ben - powiedział Buddy.
Bobby pociągnął łyk whisky i zamknął oczy na kilka sekund, otworzył je ponownie i spojrzał
na Buddy'ego.
- Siedziałeś wtedy na statku, kolego. Trudno trochę się było z wami kontaktować, kiedy
unosiliście się na wodach Zatoki Tonkińskiej. To nie było takie proste.
- Widziałem Perditę dzisiaj po południu - zmienił temat Sparky. - Zaszła do Rudego, szukała
cię.
- Miałem sprawy do załatwienia w Iraku - stwierdził Bobby. - Zaraz do niej pojadę.
Wstał i postawił swoją szklaneczkę na krześle.
ąął
- Miło było was poznać - powiedział do Sailora i Luli. - Adios, chłopaki. - Wyszedł.
- Coś mnie niepokoi w tym facecie - oznajmiła Lula, kiedy Bobby zniknął.
- Bobby ma swój urok - rzucił Buddy.
- Nie potrafi pozbyć się koszarowych zwyczajów - dodał Sparky i nalał sobie następną
szklaneczkę. Lula położyła dłoń na biodrze Sailora.
- Kochanie, nadal nie czuję się najlepiej - powiedziała. -Idę do łóżka.
- Pójdę z tobą - powiedział Sailor. ¯yczyli dobrej nocy Sparky'emu i Buddy'emu i poszli na
górę.
- Kurczę, ten zapach wymiocin trzyma mocno - zauważył Sailor, kiedy weszli do środka.
- Jutro kupię ocet i spróbuję się go pozbyć, kochanie, zajmę się tym.
Lula weszła do łazienki i siedziała tam bardzo długo. Kiedy wyszła, Sailor zapytał, czy mógłby
coś dla niej zrobić.
- Nie, chyba nie, Sail. Muszę się tylko położyć. Lula przysłuchiwała się, jak Sailor myje zęby,
a potem sika do ustępu i spuszcza wodę.
- Sailor? - odezwała się, kiedy się położył obok niej. - Wiesz co?
- Wiem, że nie jesteś szczególnie zadowolona z tego, że tu jesteśmy.
- Nie o to chodzi. Chyba jestem w ciąży.
Sailor przekręcił się na bok i spojrzał Luli w oczy.
- Mnie to nie przeszkadza, orzeszku.
- Wiesz, nie bierz tego do siebie, aleja nie jestem taka pewna, czy mnie to nie przeszkadza.
Sailor położył się na plecach.
- Sailor, naprawdę, nie chodzi o ciebie. Kocham cię.
- Ja też cię kocham.
- Wiem. Po prostu nie jestem zadowolona z tego wszystkiego, co nam się ostatnio
przydarzyło, a to nie pomaga mi się uspokoić.
Sailor wstał i podszedł do okna. Usiadł na krześle i wyjrzał na zewnątrz. Bobby Peru i
Meksykanka o czarnych włosach
ąą4
dłuższych niż włosy Luli siedzieli po drugiej stronie ulicy w brązowym kabriolecie eldorado
rocznik ą97ą z opuszczonym dachem. Sailor patrzył, jak kobieta wyciąga z torebki nóż i
zamierza się nim na Bobby'ego. Ten wyrwał jej nóż z ręki i odrzucił go. Kobieta wyskoczyła z
samochodu i uciekła. Bobby przekręcił kluczyk w stacyjce eldorado i pojechał za nią.
- Wiem, że to niełatwe, Lula - odezwał się Sailor - ale obiecuję, że nie zrobię nic, żeby było
jeszcze gorzej. Przyrzekam.
M£ODE LATA
- ZAWSZE FASCYNOWA£O MNIE TO, jak ludzie robią interesy, Marietto. Kiedy mówią o
dużych kwotach, zniżają głos, szepczą. Nie ma znaczenia, że taki skubaniec będzie martwy
albo za stary, by skorzystać z pieniędzy, które potencjalnie może zarobić, liczy się sama
myśl. Cześć, bezwzględny szacunek, jakim niektórzy darzą pieniądze, budzi mój podziw.
Wystarczy samo wymienienie dużych sum. Robią to tak, jakby pieniądze mogły wyparować,
jeśli nie będzie się o nich mówić z najwyższym szacunkiem. Naprawdę, Marietto, są tylko
dwie rzeczy, które jeszcze wszystkich obchodzą: pieniądze i odchudzanie.
Johnnie i Marietta pili kawę w przydrożnym barze dla kierowców Bad Buli w Biarritz.
- Johnnie, w tej chwili obchodzi mnie wyłącznie Lula. Do ich stolika podeszła kelnerka i dolała
Johnniemu kawy. Marietta zasłoniła swój kubek dłonią.
- Dziękuję bardzo, kochanie - zwróciła się do dziewczyny, która mogła mieć około
siedemnastu lat. - Czy ona ci nie przypomina Luli? - spytała Johnniego. - Ma taką samą
gładką cerę.
Kelnerka uśmiechnęła się, położyła na stoliku rachunek i odeszła.
- Marietto, posłuchaj, naprawdę nie ma żadnego sensu, żebyś włóczyła się ze mną.
Doceniam to, że lubisz moje towarzystwo i tak dalej, ale dopóki nie zdobędę jakichś
konkretniejszych informacji, tracisz tylko czas.
- Zwariowałabym, gdybym musiała siedzieć teraz w domu. W ten sposób przynajmniej coś
robię. Johnnie westchnął i pociągnął łyk kawy.
- Prawda jest taka - powiedział - że za parę dni zamierzam dać sobie spokój z tymi
poszukiwaniami. Góra za tydzień.
ąą6
W Charlotte czeka na mnie robota. Maceo w San Antonio może sam się tym zająć, a ja będę
tylko dzwonił po ludziach w całym kraju, którzy mogą pomóc. Mogę się założyć, że kurator
Sajlora już zgłosił
jego zniknięcie na policji. Marietta zaczęła płakać i pociekło jej z nosa.
- Marietto, leci ci do kawy.
Johnnie podał jej chusteczkę. Marietta wzięła ją, wytarła oczy i nos.
- Nienawidzę tego uczucia bezsilności, Johnnie. Bardziej niż wszystkiego innego. Dal też
odradzała mi przyjazd tutaj.
- Jeszcze trochę tu posiedzimy, tak jak powiedziałem. Może niedługo trafimy na jakiś ślad.
- Muszę iść do toalety.
Johnnie wyciągnął z kieszeni notes i spojrzał na zapiski poczynione poprzedniego wieczoru
w motelu. Postanowił napisać coś o swoim dzieciństwie, zaczynając od najwcześniejszych
wspomnień erotycznych.
MOJE M£ODE LATA
Johnnie Farragut
Kiedy byłem bardzo mały, miałem jakieś trzy, może cztery lata, wyobrażałem sobie, że
jestem lampartem albo panterą, i czołgałem się po podłodze, z którego to miejsca mogłem
próbować zaglądać kobietom pod sukienki. Kiedyś nasza służąca przyłapała mnie na tym.
Nosiła pończochy i widziałem wyraźnie pas, do którego były zaczepione i ciemne miejsce
między nogami. ścisnęła moją głowę między kolanami i roześmiała się.
- Powąchaj, mały - powiedziała. - Dobrze to powąchaj. Nigdy nie będziesz miał dosyć.
Wpadłem w panikę, byłem przerażony i starałem się wyrwać głowę, ale utknąłem. Trzymała
mnie mocno między udami. Mogłem poruszać się jedynie do góry, więc pchałem się pod jej
sukienkę, aż znalazłem się z twarzą przy miękkiej, wilgotnej bawełnie jej majtek. Zaczęła
poruszać się tak, że mój nos ocierał się o jej łechtaczkę, co sprawiało, że jej majteczki były
coraz bardziej wilgotne, a potem jeszcze mocniej o moje usta i podbródek. Dławiłem się, nie
mogłem prawie oddychać, ale żelazny uścisk jej nóg sprawiał, że byłem bezsilny.
ąą7
Widziałem tylko ciemność, a moja twarz zrobiła się lepka. Zapach był dojmujący, jak w stajni.
Z początku wydawało mi się, że jest jak stos końskiego nawozu, ale potem pojąłem, że to coś
innego. Wydawało mi się, że umieram, dusiłem się, a ona rozchyliła nieco nogi i trzymała
moją głowę blisko siebie, oddychając coraz szybciej, i wydała z siebie kilka okropnych
dźwięków, ocierając się o moje włosy. W końcu mnie wypuściła. Nie umarłem, upadłem na
podłogę i otworzyłem oczy. Podniosłem wzrok, a ona uśmiechnęła się do mnie.
- Chodź, maluchu - powiedziała, wyciągając do mnie rękę. - Powinniśmy umyć ci buzię.
Marietta wróciła i usiadła przy stoliku.
- Kiedy pozwolisz mi przeczytać to, co piszesz, Johnnie? Johnnie zamknął notes i wsunął go
z powrotem do kieszeni płaszcza.
- Może już niedługo. Kiedy będę miał coś takiego, co moim zdaniem będzie cię mogło
zainteresować.
- Wydaje mi się, że interesuje mnie więcej, niż sądzisz.
- Zawsze cię doceniałem, Marietto, wiesz przecież o tym. Marietta uśmiechnęła się.
- Wiem, Johnnie - odparła. - Naprawdę wiem.
KOMARY
SAILOR ZMIENIA£ OLEJ w bonneville'u, kiedy Bobby Peru podjechał swoim brązowym eldo.
- Pomóc?
- Dzięki, Bobby, już prawie skończyłem. - Wyciągnął miskę brudnego oleju spod bonneville'a.
- Gdzie mógłbym się tego pozbyć?
- Tu zaraz. Chodź, to ci pokażę.
Sailor wziął miskę i poszedł za Bobbym wzdłuż bocznej ściany hotelu Iguana.
- Wylej go w te chwasty. I tak nikt tutaj nie chodzi. Masz ochotę na piwo?
- Oczywiście, Bobby, jak najbardziej.
- Przejedźmy się do Rosarity. Byłeś już tam kiedyś?
- Nie, nawet nie słyszałem o tym miejscu.
- Pomyślałem, że Sparky i Buddy mogli cię już zabrać. Chodź, pojedziemy moim wozem.
Wsiedli do cadillaca, Bobby pojechał wolno Travis Street, główną ulicą Big Tuna.
- To twój wóz? - zapytał Sailor. Bobby roześmiał się.
- Do diabła, nie, należy do Tony'ego Duranga. Ostatnio chodzę z jego siostrą, Perditą. Tony
pojechał na kilka tygodni do Fort Worth, do rodziny żony, i pozwolił mi go używać. Jak ma się
dzisiaj twoja śliczna pani?
- Odpoczywa w pokoju. Nie czuje się najlepiej.
- Przykro słyszeć. Kobiety ciągle mają jakieś kłopoty ze zdrowiem. Wiem to z własnego
doświadczenia.
Bobby skręcił z Travis w Ruidoso Road i przyspieszył do siedemdziesiątki. Jechał tak przez
pięć minut, aż dotarli do zamkniętej stacji benzynowej. Tam Bobby zwolnił i objechał
ąą9
budynek. Stało tu rzędem sześć pikapów i trzy albo cztery samochody osobowe. Bobby
wcisnął cadillaca między brunatnego forda rangera i białe ranchero.
- Kiedyś była to stacja Mobil - powiedział Bobby, kiedy wysiadł z samochodu. - Pewien facet
zmienił ją na klub i nazwał na cześć swojej żony. Kiedy od niego odeszła, zastrzelił się. Klub
należy teraz do niej.
Weszli do długiego, mrocznego pomieszczenia. Na stołkach barowych siedziało około tuzina
mężczyzn, w większości w kowbojskich kapeluszach na głowach. Pili piwo z oszronionych
kufli.
- Nie podają tu żadnych mocniejszych alkoholi - wyjaśnił Sailorowi Bobby. - Tylko piwo.
Usiedli na stołkach przy barze.
- Dwa stary, Jimmy - zamówił Bobby.
Barman, który mierzył nie więcej niż metr sześćdziesiąt, może metr sześćdziesiąt pięć, i
ważył co najmniej sto dziesięć kilogramów, podał dwie butelki i dwa kufle.
- Jak się masz, Bobby? - odezwał się. - Kim jest twój amigo?
- Sailor, poznaj Jimmy'ego, znanego także jako pan "Cztery na Cztery". Zawsze dba o dobro
swoich gości. Nie pozwoli ci wypić więcej niż czterdzieści, pięćdziesiąt piw, no chyba że nie
jesteś samochodem.
- Witaj, Sailor - powiedział Jimmy. - Baw się dobrze. -Przeszedł na drugi koniec baru.
- Wydawało mi się, że powiedziałeś, że to klub - odezwał się Sailor do Bobby'ego. - Jak to
możliwe, że wpuszczono mnie, chociaż nie jestem członkiem?
- Jesteś czarny?
- Nie.
- Indianin?
- Nie.
- W takim razie jesteś członkiem. I've Got a Tiger by the Tail śpiewał z grającej szafy Buck
Owens, a Bobby wybijał rytm knykciami na barze.
- Mamy tutaj trzech albo czterech milionerów - powiedział. Sailor rozejrzał się wśród gości.
Wszyscy byli skromnie ubrani.
- Dla mnie wyglądają na zwyczajnych chłopaków - stwierdził Sailor. - Forsa z ropy?
ą20
- Ropa, gaz, bydło, rolnictwo. Tutaj nikt nie popisuje się forsą. Hrabstwo Iguana należy do
najbogatszych w Teksasie.
- Na pewno nigdy bym się tego nie domyślił.
- Gotów na następne?
- Czemu nie?
Kiedy doszli do piątej kolejki, Bobby podszedł do szafy grającej i wrzucił do środka kilka
ćwierćdolarówek.
- To samo - powiedział, wspinając się z powrotem na stołek barowy - trzy razy. Waliz of
Regret Pee Wee Kinga, moja ulubiona piosenka.
Stalowa gitara Pee Wee drżała w tytoniowym dymie i brzęczała wokół głowy Sailora. Jego
odbicie falowało w długim lustrze za barem.
- Badałem sytuację w Iraku - powiedział Bobby. - Trzeba będzie do tego dwóch ludzi.
- Co to takiego?
- Supermarket ma do pięciu kawałków w sejfie. Potrzebny mi dobry chłopak na wsparcie.
Dzielimy się po połowie. Jesteś zainteresowany?
Sailor wiedział, że jest już nieco pijany. Pokręcił głową i napiął mięśnie karku. Wbił wzrok w
Bobby'ego, z wysiłkiem starając się zachować ostrość widzenia.
- Tylko spokojnie, Sailor. Mają tam dwóch pracowników. Ja zabiorę jednego do środka, żeby
otworzył sejf, a ty będziesz pilnował drugiego. Nie zamierzasz chyba zakładać rodziny w Big
Tuna, mam rację?
- Lula ci powiedziała, że jest w ciąży?
Bobby uśmiechnął się, odsłaniając trzy brązowawe zęby.
- Kilka kawałków albo więcej pomogłoby ci stanąć na nogi. Dotrzesz do Zachodniego
Wybrzeża, Meksyku, gdzie chcesz, z kilkoma zielonymi w kieszeni. Dobrze to sobie
wykombinowałem, Sailor. Po prostu znakomicie.
- Nie jestem taki pewien, Bobby. Muszę to sobie przemyśleć spokojnie.
- Szanuję to, Sailor. Nie ma sensu pchać się w interes, jeśli. nie masz pewności. Wystarczy ci
już? Sailor dopił piwo i skinął głową.
- Teraz tak.
- Wyjdźmy na zewnątrz. Coś ci pokażę.
ą2ą
Bobby rozejrzał się dookoła, zanim otworzył bagażnik eldorado. Odsunął brązowy wojskowy
koc i powiedział:
- To jest dubeltówka ithaca, obrzyn z rękojeścią od pistoletu obciągniętą taśmą klejącą. A
obok pistolet smith and wesson kaliber trzydzieści dwa z sześciocalową lufą. Wystarczą w
zupełności.
Bobby przykrył broń kocem i zamknął bagażnik. Wsiedli do samochodu. Niebo było
ciemnoróżowe. Kiedy ruszyli, Bobby włączył radio, kręcił gałką, aż znalazł stację nadającą
muzykę poważną z San Antonio, grali Noc w tropikach Gottschalka.
- Czasami słucham klasyków - powiedział Bobby. - Zabijają komary w mojej głowie.
ANIO£ śMIERCI
SAILOR POCHYLI£ SIę NAD £Ó¯KIEM i pocałował włosy Luli tuż nad jej lewym uchem.
- Cześć, kochanie - powiedziała. - Piłeś, co?
- Tylko kilka browarków. Czujesz się lepiej?
Lula przewróciła się na plecy, przeciągnęła i ziewnęła.
- Nie wiem jeszcze. Gdzie byłeś?
- Smród prawie całkiem już zniknął. Ocet rzeczywiście podziałał.
- Buddy i Sparky zaszli do mnie na chwilę.
- Co tam u nich?
- Chyba wszystko w porządku. Sparky twierdzi, że Rudy obiecał, że do weekendu będą mogli
stąd wyjechać.
- Powinni być szczęśliwi.
- Więc gdzie byłeś?
- Pojechałem z Bobbym.
Sailor poszedł do łazienki i opłukał twarz. Lula weszła za nim i usiadła na sedesie, żeby
zrobić siusiu.
- Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, ale nie mogłam czekać. Co knuje pan Peru "Tak
Jak Ten Kraj"?
- Nic specjalnego.
- Nie wydaje mi się, żeby kiedykolwiek w swoim życiu miał jakieś dobre zamiary.
- Pewnie nie. - Sailor roześmiał się.
- Sail?
- Mhm?
- Wyjedźmy stąd.
- Wyjedziemy, Lula, naprawdę już niedługo.
- Myślałam o jutrze.
- Mamy tylko czterdzieści baksów, słoneczko. To wystarczy zaledwie do El Paso.
ą2ł
- Wolę być w El Paso niż w Big Tuna.
Sailor wyszedł z łazienki, rozebrał się i położył do łóżka. Lula spuściła wodę, przemyła twarz i
dłonie, wyszła z łazienki i sięgnęła po paczkę papierosów leżącą na toaletce.
- Nie powinnaś palić, jeśli jesteś w ciąży - powiedział Sailor. - To niemądre.
Lula wsadziła more'a w usta i zapaliła. Zaciągnęła się głęboko, wydmuchnęła i wbiła wzrok w
Sailora.
- A kto mówi, że jestem mądra? - zapytała. - Planujesz coś razem z Bobbym Peru, Sailor?
- A co by to mogło być. Lula?
- To pieprzony przestępca, a ty nie.
- Zabiłem Boba Raya Lemona, prawda? - zaśmiał się Sailor.
- To był wypadek. Założę się o wszystko, co razem mamy, że Bobby Peru zamordował całe
mnóstwo ludzi i to wcale nie przez przypadek,
- To było w Wietnamie.
- On należy do takich, którym się to podobało.
- Lula, muszę się przespać.
- Buddy opowiedział mi o Cao Ben.
- Co?
- To była masakra. ¯ołnierze wymordowali staruszków, kobiety i dzieci i zakopali ich w
okopie. Bobby Peru pewnie zabił najwięcej.
- Lula, może to zrobił, nie wiem. Teraz to bez znaczenia. Wielu facetów nie panowało nad
sobą w czasie wojny i to nie ich wina.
Lula zaciągnęła się mocno.
- Naprawdę lubię palić, Sailor. Szkoda, że tobie to przeszkadza.
Sailor odwrócił się plecami do Luli i naciągnął na głowę poduszkę.
- Pamiętasz tę Meksykankę, Perditę Durango, która włóczy się z Bobbym Peru? Wiesz, że
utopiła swoje dziecko? Opowiedziała mi o tym Katy z supermarketu, kiedy poszłam kupić
ocet.
- Czy ktoś powiedział ci coś jeszcze, o czym nie zdążyłaś mi opowiedzieć?
ą24
- Ten facet to anioł śmierci, Sailor. Jeśli się z nim zwiążesz, będziesz tego żałował. Jeśli tylko
będziesz wtedy jeszcze żył.
- Dzięki, kochanie, wiem, że mówisz to wszystko w moim najlepszym interesie, i naprawdę to
doceniam. Kocham cię, ale teraz muszę już spać.
Lula odpaliła drugiego more'a od pierwszego i zgasiła go na blacie toaletki.
- Kurwa - powiedziała cicho. - Kurwa, kurwa, kurwa.
SENS ¯YCIA
- DOBRA, SPARK, PROSZę - powiedział Buddy, odkładając długopis na kontuar. - Oto moja
pierwsza dziesiątka wszech czasów, bez jakiegoś konkretnego porządku. Lucille Littie
Richard, Lonely Nights The Hearts, He's So Fine The Chiffons, Be My Baby The Ronettes,
Sea ofLoue Phii Philips, High Blood Pressure Huey "Piano" Smith i The Clowns, It's Raining
Inna Thomas, You're No Good Betty Everett, I'd Rather Go Blind Etta James i Sitting on the
Dock of the Bay Otis Redding. Co o tym myślisz?
- Sam też zawsze miałem słabość do Sea of Love - powiedział Sparky - ale gdzie jest My
Pretty Quadroon Jerry Lee Lewis? ¯artowałem tylko. Ale co powiesz przynajmniej o
Breathless? Gdzie jest Sam Cooke? Elvis? Chuck Berry? Just One Look Doris Troy?Stoy
Maurice Williams? I'm a King Bee Slim Harpo? Albo Little Darling The Gladiolas? If You Lose
Me, You'll Lose a Good Thing Barbara Lynn? Marvin Gaye? Littie Miss Comshucks? Sugar
Pie DeSanto? Beatlesi? Stonsi?
-Wszyscy nie zmieszczą się w pierwszej dziesiątce. To są te, które ja wybrałem. Nie chciałem
sprawić przyjemności nikomu poza sobą samym. A tak przy okazji, układanie takich list zabija
czas.
Buddy i Sparky siedzieli w Bottomley's Drug, pijąc 7-Up. Temperatura na zewnątrz wynosiła
czterdzieści sześć stopni.
- No tak, może byście na to spojrzeli - powiedziała Katy, która stała za kontuarem, czytając
wczorajsze wydanie "San Antonio Light". - Wiedziałam, że pewnego dnia coś takiego mu się
przydarzy.
- O kim mówisz? - zapytał Buddy.
- O Joe Donie Looneyu, piłkarzu. Najlepszym obrońcy
ą26
w historii liceów w Teksasie. Spójrzcie tutaj. - Podała gazetę Buddy'emu.
- Joe Don Looney zginął w wypadku - przeczytał na głos. -Zgodnie z oficjalnym komunikatem
Joe Don Looney, piłkarz drużyn szkolnych i zawodowych futbolu amerykańskiego, znany jako
buntownik zarówno na boisku, jak i poza nim, zginął w sobotę w wypadku motocyklowym w
południowo-zachodnim Teksasie. Zdaniem Wydziału Bezpieczeństwa Publicznego,
czterdziestopięcioletni Looney zginął, kiedy nie udało mu się pokonać zakrętu na autostradzie
numer ąą8. Według policyjnego raportu, Looney spadł z motocykla i uderzył w druciany płot.
- Tak samo jak Lawrence z Arabii - zauważył Sparky.
- Nigdy nie słyszałam o żadnej Arabii w Teksasie - powiedziała Katy.
- Do wypadku doszło około godziny ósmej trzydzieści rano około dwunastu kilometrów na
północ od miasta Study Butte w rolniczym hrabstwie Brewster - czytał dalej Buddy. - Piłkarz
poniósł śmierć na miejscu. Looney przez krótki czas uczęszczał do Texas Christian,
następnie zapisał się do Cameron Junior College w Oklahomie, gdzie wyróżniał się jako
sportowiec.
- Jego życie nigdy już nie było takie samo, odkąd wyjechał z Teksasu - rzuciła Katy.
- Został zawodnikiem All-Junior College All-Star. Powołał go ówczesny trener Oklahomy Bud
Wilkinson. W ą962 roku Looney przebiegł osiemset pięćdziesiąt dwa jardy i został powołany
do zespołu All-Big Eight Conference, ale Wilkinson poprosił go o opuszczenie Soonersów ze
względu na problemy z dyscypliną. Looney odwołał się do Wilkinsona i otrzymał zezwolenie
na pozostanie. Został jednak usunięty z zespołu w następnym roku, kiedy zaatakował trenera
drużyny Uniwersytetu Oklahoma.
- Dziki był z niego dzieciak, to prawda - wtrąciła Katy.
- W roku ą96ł Looney został w pierwszej rundzie wybrany przez New York Giants. Grał
następnie w jeszcze trzech zawodowych klubach, w Baltimore, Detroit i Waszyngtonie.
Buddy złożył gazetę i odłożył ją na kontuar.
- Joe Don był legendą, kiedy byłam małą dziewczynką -
ą27
rzekła Katy. - I do tego taki przystojny. Ale w końcu zupełnie zbzikował.
- Wyjechał do Indii - przypomniał sobie Buddy - studiował z guru i został wegetarianinem.
Pamiętam, że całkiem niedawno widziałem go w telewizji, chyba Magazyn Ligi Piłkarskiej
zrobił o nim krótki reportaż. W latach sześćdziesiątych dużo ćpał, jak wszyscy, a w latach
siedemdziesiątych pojechał do Indii, znalazł sobie mistrza i zmienił styl życia. Po kilku latach
wrócił do Teksasu i postawił sobie dziesięcioboczny dom na pustyni. Od środka na każdej
ścianie wisiał portret jego guru. Mieszkał samotnie i większość czasu spędzał na modlitwach.
Sam przygotowywał sobie specjalne pożywienie, żył w celibacie i nie brał narkotyków ani
żadnych lekarstw. Powiedział dziennikarzowi z telewizji, że wszystko, czego nauczył się jako
dzieciak: żeby być twardym piłkarzem żywiącym się pieczonymi kurczakami, było złe.
Dlatego zawsze było mu tak trudno, stwierdził, bo tak naprawdę nie wierzył w to, co miał
robić.
- Miał rację - oznajmił Sparky. - Przynajmniej dowiedział się o tym, zanim umarł na atak serca
od mięsa i faszerowania się sterydami.
- Temu chłopcu była pisana wczesna śmierć - zawyrokowała Katy - nieważne, jak do niej
doszło. Sens życia, bardzo pięknie, ale śmierć to śmierć, wiecie, o czym myślę?
PRZYJACIELE
- MI£O, ¯E WPAD£Eś - powiedziała Perdita.
Bobby puścił drzwi wejściowe, które zatrzasnęły się za nim.
- Przecież mówiłem.
Perdita usiadła na kanapie, wytrząsnęła marlboro z paczki leżącej na stoliku do kawy i
zapaliła go czerwonym bikiem. Bobby chodził po pokoju. ¯abki na podeszwach i obcasach
jego butów stukały głośno na podłodze z twardego drewna.
- Nadal jesteś na mnie wściekła? - spytał.
- Nadal pieprzysz szesnastolatki?
Uśmiechnął się, nie przestając krążyć po pokoju.
- ¯adna małolata nie próbowała nigdy doskoczyć do mnie z majchrem.
- ¯ałuję, że cię zdrowo nie pocięłam.
- Jakieś wiadomości od Tony'ego?
- Juana dzwoniła. Zostają jeszcze na tydzień. Bobby zatrzymał się i wpatrzył w rodzinną
fotografię na ścianie.
- Jeszcze parę dni w krowim mieście? To ty? Perdita odwróciła głowę i spojrzała, po czym
odwróciła się ponownie.
- Tak.
- Ile miałaś lat? Dwanaście?
- Prawie. Jedenaście i pół. Dziesięć lat temu w Corpus.
- Hm, hm. Smakowity był z ciebie kąsek.
- Nikt nie próbował.
- Szkoda.
Bobby odwrócił się, pochylił i zbliżył od tyłu twarz do twarzy Perdity.
- Kobra chce zaatakować, chica - rzekł.
Perdita skrzyżowała nogi, nie przestając palić. Bobby zbli-
ą29
żył dłonie do przodu jej bluzki i chwycił drobne piersi. Perdita udawała, że tego nie dostrzega.
Potarł jej brodawki koniuszkami palców, sprawiając, że stwardniały. Przypaliła jego lewy
przegub papierosem.
Bobby odskoczył, a potem złapał Perditę za włosy i ściągnął ją z kanapy na podłogę. ¯adne
nie odezwało się słowem. Ona próbowała się podnieść, ale Bobby przyciskał ją do podłogi
butem, który trzymał na jej piersi, dmuchając na oparzony przegub. Perdita odepchnęła jego
nogę i odsunęła się na bok;
Podniosła się i splunęła na niego.
Bobby uśmiechnął się.
- Wiedziałem, że możemy znowu zostać przyjaciółmi - powiedział.
O JEDEN KROK
LULA CZYTA£A ARTYKU£ W GAZECIE o Evelu Knievelu, człowieku, który próbował
przeskoczyć na motocyklu w kształcie rakiety szeroki na półtora kilometra i głęboki na tysiąc
osiemset metrów kanion Snake River, ponad pięćdziesięciometrowe fontanny przed jednym z
hoteli kasyn Las Vegas, trzynaście piętrowych autobusów w Londynie, basen pełen rekinów
w stoczni w Chicago. Dokonał jeszcze kilku podobnych prób zdobycia sławy za kierownicą.
Przeskakując Snake River, Knievel rozbił się o zbocze góry. Połamał przynajmniej
czterdzieści kości, w tym ręce i miednicę, i odniósł liczne obrażenia mózgu. Według autorów
artykułu, Knievel ma w ciele przynajmniej tuzin stalowych płytek, a teraz chodzi z pomocą
laski ze złotą rączką i ukrytym wewnątrz ostrzem, ponieważ na skutek jednej z operacji jego
lewa noga jest o ponad centymetr krótsza od prawej.
Patsy Cline zginęła w jakimś wypadku, kiedy była naprawdę młoda, przypomniała sobie Lula.
Patsy śpiewała takim słodkim głosem o szaleństwach. Ale ten szalony pomysł przekraczał już
wszelkie granice.
Z£Y DZIEń BOBBYEGO
- WE SOBIE JEDN¥ PARę - powiedział Bobby Peru, podając Sailorowi plastykowe
opakowanie.
- Co to jest?
- Rajstopy. Są lepsze niż pończochy. Naciągnij jedną nogawkę na twarz, a drugą zarzuć
sobie z tyłu głowy.
Siedzieli w cadillacu, mniej więcej dwie przecznice od supermarketu Ramos w Iraku. Perdita
za kierownicą, Bobby obok niej, a Sailor na tylnym siedzeniu. Dach był podniesiony.
- Tu jest pistolet. - Bobby wyciągnął zza paska smith and wessona i podał go Sailorowi. -
Pamiętaj, kiedy tylko dostaniemy się do sklepu, masz trzymać rewolwer tak, żeby te dupki go
widziały. Kiedy zobaczą ithakę i smitha, będą wiedzieli, że nie żartujemy.
Perdita wyrzuciła papierosa przez okno, natychmiast sięgnęła po następnego i zapaliła go
zapalniczką zamontowaną w desce rozdzielczej.
- Do roboty, Bobby - zarządziła.
Bobby wciągnął na głowę nogawkę rajstopy i poprawił ją. Jego twarz była teraz pokrzywiona,
zniekształcona i płaska, usta rozlewały się na dolnej połowie jak naleśniki, a włosy
przyklejone do czoła wyglądały jak połamane zęby grzebienia.
- Naprzód! - odezwał się Bobby scenicznym szeptem, odwracając gwałtownie głowę w stronę
Sailora, jak atakująca żmija. - Nakładaj maskę!
Sailor rozerwał opakowanie i naciągnął na głowę nylonową nogawkę, rozciągając ją w łydce,
żeby sobie dopasować.
Perdita zatrzymała wóz przed sklepem. Ulica była pusta.
- Nie wyłączaj silnika, Chiquita. To nie potrwa długo - rzucił Bobby.
ął2
Była druga po południu, słońce stało wysoko na niebie. Kiedy Sailor wysiadł z samochodu, po
raz pierwszy poczuł gorąco. Aż do tej chwili był jak martwy. Minione godziny upłynęły mu jak
w transie, nie zdawał sobie sprawy z temperatury i z niczego innego poza upływem czasu.
Czternasta zero zero, tę właśnie godzinę wyznaczył Bobby. Obiecał, że wyjdą ze sklepu o
czternastej zero trzy i trzydzieści sekund, z kwotą około pięciu tysięcy dolarów.
Bobby wszedł pierwszy, niosąc czarną płócienną torbę sun-dog w lewej ręce. Podniósł w
prawej obrzyna i mocnym głosem krzyknął do dwóch mężczyzn stojących za ladą.
-Przejdźcie na zaplecze, obydwaj, i to już!
Wykonali jego polecenie. Obydwaj po pięćdziesiątce, pełni godności, w okularach z
drucianymi oprawkami i z łysinami na czubku głowy, wyglądali jak bracia.
- Zostań tutaj - powiedział Bobby do Sailora, idąc za ekspedientami. - Nie spuszczaj oka z
drzwi. Gdyby ktokolwiek wchodził, każ mu też przejść na zaplecze i to szybko.
Sailor trzymał wysoko swojego smitha, tak by wspólnik mógł go zobaczyć. Za plecami
słyszał, jak Bobby wydaje mężczyznom polecenie otwarcia sejfu. ¯aden z nich, o ile Sailor
mógł stwierdzić, nie odezwał się jeszcze słowem.
Zastępca szeryfa hrabstwa Iguana przejechał wozem patrolowym przed eldoradem z
włączonym silnikiem. Wysiadł i podszedł do cadiilaca. Spojrzał na Perditę przez swoje
lotnicze ray-bany, uśmiechnął się i położył dłonie na dachu wozu.
- Czeka panienka na kogoś? - zapytał.
- Mi esposo - odparła Perdita. - Poszedł do sklepu na zakupy.
- Niech pani lepiej uważa z tym papierosem. Za chwilę się pani poparzy.
Perdita zgasiła marlboro w popielniczce.
- Gracias, panie oficerze.
Bobby wybiegł ze sklepu w pośpiechu, wciąż mając na głowie nogawkę rajstopy, z torbą w
jednej i obrzynem w drugiej ręce. Perdita wrzuciła wsteczny bieg i ruszyła, przewracając
policjanta na ziemię. Przejechała eldoradem pięćdziesiąt metrów, zahamowała ostro,
wrzuciła jedynkę, wóz zadrżał złowrogo, ale Perdita zdołała go opanować. Wcisnęła gaz do
dechy i już nie obejrzała się za siebie.
ąłł
Zastępca opadł na jedno kolano z rewolwerem w obu dłoniach. Pierwsza kula trafiła
Bobby'ego w lewe udo, a druga poszła w lewe biodro. Szok sprawił, że Bobby wypuścił torbę.
Impet drugiego strzału szarpnął prawą ręką Bobby'ego tak, że obie lufy obrzyna znalazły się
dokładnie pod jego brodą. Ithaca wypaliła, posyłając Bobby'ego tyłem prosto w napis RAMOS
umieszczony na szybie sklepu spożywczego.
Sailor wychodził właśnie za Bobbym, kiedy zobaczył uciekającą Perditę. Gdy tylko zauważył
policjanta, padł na ziemię, wypuszczając smitha. Położył ręce nad głową w rajstopach i
trzymał twarz przy ziemi, aż zastępca szeryfa nie polecił mu wstać.
SKARB MARIETTY
- HALO, MACE, TU JOHNNIE.
- Dobrze, że dzwonisz, chłopie. Jesteś nadal na wschód od El Paso?
- Siedzimy w Best Western w Fort Stockton.
- Będziecie potrzebować dwóch godzin, żeby znaleźć Lulę. Właśnie usłyszałem w
wiadomościach, że Sailor Ripley i jakiś drugi mężczyzna próbowali dokonać napadu na sklep
spożywczy w Iraku. Ripley siedzi w więzieniu hrabstwa Iguana w Big Tuna. Zastępca szeryfa
postrzelił i zabił tego drugiego.
- Wielkie dzięki, Maceo. Jeszcze się zdzwonimy.
- Kiedy tylko zechcesz.
Lula siedziała na ławce w poczekalni sądu hrabstwa Iguana, kiedy do środka weszli Johnnie i
Marietta. Gdy tylko Marietta zobaczyła Lulę, podbiegła do niej, usiadła obok, przytuliła i
pocałowała.
- Och, kochanie, zaczynałam już myśleć, że już cię nigdy nie zobaczę.
£zy spływały jej po policzkach. Przyciskała Lulę do siebie, a ona się nie opierała.
- Malutka, tak mi przykro. Wiem, że uważasz mnie za starą wariatkę, ale tak bardzo się
martwiłam.
- Nie jesteś wcale stara, mamo. Cześć, Johnnie.
- Cześć, Lula. Jak się masz?
- Jestem zmęczona, zwyczajnie, po prostu zmęczona jak pies.
- Wracasz do domu, najdroższa - powiedziała Marietta. -Johnnie zawiezie nas na lotnisko do
San Antonio.
ął5
-Mamo, Sailor ma poważne kłopoty. Nie mogę go tak po prostu zostawić.
Marietta chwyciła Lulę za ramiona i spojrzała na nią. Lula miała przekrwione oczy, włosy
przetłuszczone i w strąkach i blade policzki.
- Och, tak, możesz - powiedziała Marietta.
LIST LULI
Sailor Ripley
46ą208 Walls Unit
Huntsville, Teksas 77ł40
Najdroższy Sailorze Kochanie!
Najpierw na pewno chcesz się dowiedzieć że postanowiłam urodzić nasze dziecko. Mamie
się to z początku nie podobało ale teraz jest cała szczęśliwa. Nazwę je Pace nieważne czy to
chłopiec czy dziewczynka. Pace Ripley brzmi nieźle co? Trochę trudno uwierzyć że Pace
będzie miał dziesięć lat kiedy wyjdziesz.
Co jeszcze mogę ci napisać? Czuję się świetnie nie jest aż tak strasznie być z mamą bo
uspokoiła się bardzo. Myślę że nasza ucieczka bardzo ją wystraszyła i teraz ma dla mnie
więcej szacunku. Nie mówi nawet źle o Tobie a przynajmniej nie tak często. Wyjaśniłam jej
jak bardzo się martwiłeś że nie mamy pieniędzy i że mamy mieć dziecko i że to wszystko
oczywiście nie było żadnym usprawiedliwieniem żeby zaraz robić napad z bronią w ręku ale
tak to już jest.
Mam nadzieję że nie jest Ci tak strasznie za kratkami chociaż wiem jak bardzo nienawidzisz
zamknięcia. W teksańskim więzieniu jest inaczej niż w Pee Dee? Założę się że nie było tam
fajnie. Lekarz twierdzi że powinnam zostać w domu do końca ciąży. Coś jest ze mną nie tak
ale jeśli nie będę się ruszać i palić i będę jadła porządnie czego pilnują mama i jej
przyjaciółka Dalceda Delahoussaye to twierdzi że wszystko będzie dobrze. Naprawdę trudno
jest nie palić. Tęsknię za moimi more'ami!!! Czuję się jakbym ja też siedziała w więzie-
ął7
niu ale wiem że za sześć miesięcy wszystko się skończy i będę Ci mogła pokazać syna albo
córkę. Nasze dziecko!!!
Mam nadzieję że wiesz jak bardzo mi przykro że nie mogę Cię odwiedzać ale jeśli tylko mogę
pisać listy to OK bo lubię pisać. Wiedziałeś że Johnnie Farragutjest pisarzem? Mama
powiedziała że pokazał jej kilka swoich opowiadań i innych rzeczy które napisał i podobały jej
się. Powiedziała że ma ciekawą wyobraźnię.
Czy złapano Perditę Durango? Założę się że jest teraz w Meksyku czy gdzieś poza
zasięgiem władz. Muszę się przyznać że wcale się nie przejęłam tym że Bobby Peru został
zastrzelony. Należał do tych typów którym się coś takiego należy od początku i zabił też o
czym wiemy. Pamiętam że kiedyś nazwałam go aniołem śmierci no cóż do nieba na pewno
nie trafił mogę się założyć. A jeśli trafił to ja nigdy nie chcę tam iść!!!
Bardzo dobrze że od razu się poddałeś i nie próbowałeś strzelać żeby uciec bo też byś zginął
i nigdy nie zobaczył naszego Pace'a. Mam nadzieję że odpowiada Ci to imię a jeśli nie to
napisz a ja wymyślę coś innego ale kocham je i jestem pewna że ty też.
Teraz utnę sobie drzemkę. Pewnie myślisz sobie że ciągle tylko spałam w hotelu Iguana ale
doktor mówi że czasami ciąża sprawia że matka zachowuje się tak a nie inaczej i ja właśnie
jestem na to dowodem. Kocham Cię Sailor. Nie wiem ile i czy cokolwiek to znaczy dla Ciebie
ale tęsknię za Tobą czasami okropnie wiem że o mnie myślisz bo to czuję. Tęsknię za tym
żebyś był ze mną i nazywał mnie orzeszkiem bo nikt inny mnie tak nie nazywa.
Jak już pisałam muszę znowu odpocząć. Naprawdę nie jest łatwo tak pisać a przynajmniej
nie tak jak wtedy kiedy siedziałeś w Pee Dee bo to były tylko dwa lata nie dziesięć. Czas
wcale nie ucieka prawda kochanie?
Kocham Cię Twoja Lula
LIST SAILORA
Lula P. Fortune
ą27 Reeves Avenue
Bay St. Clement N. C. 28ł52
Droga Lulo!
Jak już pewnie wiesz, cieszę się z dziecka. A Pace, skoro to Twoje nazwisko rodowe i tak
dalej, jest w porządku. A co powiesz na drugie imię, jeśli to będzie chłopiec, żeby dać mu
Roscoe, po moim dziadku? Wiem, że byłby z tego dumny, chociaż dawno już nie żyje. Pace
Roscoe Ripley brzmi całkiem nieźle, prawda? Gdyby to była dziewczynka, wybierz drugie
imię, jakie sobie życzysz, mnie wszystko jedno. Jeśli nie dasz jej drugiego imienia, też będzie
dobrze, chociaż może zechcesz nazwać ją Marietta, po twojej matce. Cokolwiek zrobisz,
będzie dobrze. Dbaj tylko o swoje zdrowie.
Masz rację, nie jest tutaj tak jak w Pee Dee. Wcale nie. Za tymi murami siedzą chłopaki o
wiele gorsze niż Bobby Peru, możesz się założyć. Jest też blok śmierci. Jakoś sobie radzę.
Najważniejsze jest, żeby nie myśleć o przyszłości. Masz rację, dziesięć lat to nie dwa.
Dziecko będzie miało dziesięć, ale ja będę miał już trzydzieści trzy. Zawsze jest szansa na
wcześniejsze zwolnienie, ale poprzedni wyrok i to, że złamałem warunki poprzedniego
zwolnienia, prawdopodobnie przekreślają taką możliwość. Nie odpowiadam ich koncepcji
niewielkiego ryzyka.
Naprawdę nie mam pojęcia, co się stało z Perditą. Zniknęła, jak sama zauważyłaś. To dziwna
osoba i nie znałem jej zbyt dobrze. Powiedz mamie, że jest mi strasznie przykro za
absolutnie wszystko, co się stało, i ostatnią rzeczą, jakiej
ął9
chciałem, była twoja krzywda. Jesteś jej córką, ale chciałbym się z tobą ożenić, jeśli
zgodziłabyś się na ślub, kiedy tu siedzę. Można to załatwić, już pytałem. Kapelan by się tym
zajął, ale wiem, że nie możesz wyjechać z domu. Może przyjedziesz tutaj po porodzie.
Pisz do mnie często, orzeszku. Jestem w pralni na 5. Mamy tutaj czasopisma samochodowe i
telewizję. Poza tym zostaje tylko poczta.
Kocham Cię. Trudno skończyć ten list. Kiedy przestanę pisać, znikniesz. Ale niewiele więcej
mam do powiedzenia. Vaya con dios mi amor.
Sailor
RITARDANDO
- JADę, MAMO. Muszę.
- Ale nie zabierzesz ze sobą Pace'a.
- Oczywiście, że tak, mamo. Marietta westchnęła.
- O której przychodzi autobus Sailora?
- O szóstej.
Ani Marietta, ani Lula nie odzywały się przez przynajmniej pół minuty.
- Masz jakieś plany? - spytała wreszcie Marietta.
- Myślę, że będziemy musieli zjeść gdzieś kolację. Może pójdziemy na grilla przy Stateline.
Sailor zawsze lubił havana brown's pig pickin'.
- Powinnaś być ostrożna z tym chłopakiem, Lula.
- Sailor nie jest już chłopakiem, mamo. Ma trzydzieści trzy lata.
- Nie jego miałam na myśli - powiedziała Marietta. - Boję się o Pace'a.
- Mamo, naprawdę muszę jechać.
- Będę u Dal, kochanie, gdybym była ci potrzebna.
- Cześć i pozdrów Dal. Porozmawiamy później.
- Do widzenia, Lula. Kocham cię.
- Ja też cię kocham.
Marietta pierwsza odłożyła słuchawkę. Lula poczuła ulgę, że mama nie powtórzyła, że ma
być ostrożna.
- Pace? Jesteś gotowy, kochanie?
Chłopiec wyszedł z kuchni do pokoju z czekoladowym batonikiem. Lula podniosła się z
kanapy i spojrzała w wiszące na ścianie lustro.
- Nie powinieneś jeść teraz słodyczy, kochanie.
- To tylko bounty, mamo.
ą4ą
Lula uczesała się w końcu, wzięła torebkę i skierowała się do drzwi.
- Chodź, maluchu.
- Skąd będziemy wiedzieć, jak wygląda? - zapytał Pace z tylnego siedzenia.
Lula skręciła w lewo w Jeff Davis Highway bez włączania kierunkowskazu, przez co
przejeżdżający przez skrzyżowanie kierowca białego thunderbirda, musiał mocno nacisnąć
hamulce, żeby uniknąć zderzenia. Kierowca zatrąbił i wydarł się na Lulę.
- Mamo, omal nas nie pozabijałaś - rzekł z wyrzutem Pace. Lula przytrzymała kierownicę
swojego camara lewym łokciem, zapalając jednocześnie zapałkę, od której odpaliła more'a.
Wyrzuciła zapałkę przez okno i chwyciła kierownicę obiema dłońmi z papierosem w ustach.
- Pace, proszę, nie denerwuj mnie teraz. To nie jest najłatwiejszy dzień mojego życia. I
dlaczego właściwie pytasz, skąd będziemy wiedzieć, jak wygląda twój tata? Widziałeś
przecież jego zdjęcie.
- A skąd on będzie wiedział, jak wyglądamy? Widział nasze zdjęcie?
Lula zaciągnęła się kilka razy wściekle more'em, potem wyjęła go z ust i upuściła.
- Do diabła, mały! Zobacz, co przez ciebie zrobiłam.
- Co przeze mnie zrobiłaś, mamo?
Lula macała podłogę, aż znalazła papierosa.
- Nic, kochanie - powiedziała, gasząc papierosa w popielniczce. - Mama po prostu trochę
ostatnio wariuje.
- Wcale nie wariujesz, mamo.
- Coś mi mówi, Pasie Roscoe Ripleyu, że dzisiaj masz wyjątkowe gadane.
- To babcia wariuje.
Lula nie wiedziała, czy powinna się roześmiać, czy udawać, że jest zła.
- Kto ci to powiedział?
- Wujek Johnnie.
- W takim razie to musi być prawda. - Lula się roześmiała.
- Nadal nie jestem pewien, jak wygląda mój tata.
- Tak jak ty, kochanie. Macie takie same usta, oczy, uszy i nos. Różnicie się tylko włosami, bo
ty masz czarne jak ja.
ą42
Zaczęło padać, Lula włączyła więc wycieraczki, zaciągnęła płócienny dach i włączyła
klimatyzację.
- Mój tato nigdy nikogo nie zabił, prawda, mamo?
- Oczywiście, że nigdy nikogo nie zabił. Kto ci o tym opowiedział, Pace?
- Słyszałem, jak babcia rozmawiała z wujkiem Johnniem.
- I co?
- Babcia powiedziała, że Sailor zamordował człowieka.
- le
słyszałeś, kochanie. Twój tato nigdy nie popełnił morderstwa. Na pewno niedokładnie
słuchałeś babci. Popełnił tylko w życiu kilka błędów, nic więcej. Twój tato nigdy nie miał
szczęścia.
Pace pochylił się nad siedzeniem i otworzył okno, wpuszczając krople deszczu.
- Pace, zamknij to okno. Siedzenie moknie.
- Lubię deszcz, mamo, zaraz wyparuje. Lula pochyliła się i zamknęła okno.
- Jesteśmy już prawie na miejscu, kochanie. Uspokój się na chwilę.
Lula zaparkowała camaro przed dworcem Trailways i wyłączyła silnik. Siedziała i przyglądała
się migocącemu niebiesko-białemu neonowi BUS, który jaśniał na tle ziarnistego szarego
nieba i rozlewał się na przedniej szybie.
- Dlaczego tak tu siedzimy, mamo?
- Chcę chwilę pomyśleć, maluchu. Coś przypomniało mi o pewnym miejscu, gdzie kiedyś
mieszkałam razem z twoim tatą.
- Gdzie to było?
- W starym hotelu u ujścia rzeki. Lula zadrżała i nie myśląc, wsunęła dłoń pod bluzkę i po-
pieściła swoją lewą pierś.
- Mamo, gorąco.
Lula otworzyła drzwi i razem z Pace'em wysiadła z samochodu. Trzymając się za ręce, poszli
w ciepłym deszczu w stronę dworca. Wielki zegar na ścianie budynku wskazywał dziesięć po
szóstej.
- Boję się, mamo.
- Dlaczego, kochanie?
- A jak tata mnie nie polubi? A co będzie, jak nie spodobają mu się moje czarne włosy?
ą4ł
- Pace, twój tata kochałby cię, nawet gdybyś nie miał wcale włosów.
Lula zobaczyła Sailora, kiedy tylko otworzyła drzwi. Siedział na plastykowym
pomarańczowym krzesełku pod ścianą i palił papierosa.
- Nadal palisz camele, co? - powiedziała do niego. Sailor uśmiechnął się.
- Pierwsza paczka fabrycznych papierosów, jakie dostałem od dłuższego czasu.
Podniósł się i spojrzał na Pace'a, który wciąż trzymał rękę Luli. Sailor wyciągnął do niego
prawą rękę.
- Więc ty jesteś moim synem.
- Przywitaj się z tatą - podpowiedziała Lula. Pace puścił dłoń Luli i wyciągnął rękę do Sailora.
Ten uścisnął ją delikatnie, ale mocno, uścisnął tylko raz i puścił.
- Miło cię poznać, Pace, wiele o tobie czytałem. Sailor spojrzał na Lulę. Miała oczy pełne łez,
które zaczęły spływać jej po policzkach.
- Dobrze, że pada. - Uśmiechnęła się. - Nikt nic nie zauważy.
- I tak nikogo prócz mnie to nie obchodzi - zauważył Sailor. Lula zmusiła się do śmiechu.
- Jesteś głodny? Pace i ja nie jedliśmy jeszcze obiadu.
- Prowadź.
Sailor podniósł czarną metalową walizkę i wyszedł za nimi na dwór.
- Koniec z płóciennymi dachami, co? - odezwał się Sailor, kiedy Lula ruszyła.
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale zamilkła. Wbijała wzrok prosto przed siebie,
zaciskając dłonie na kierownicy. Nagle zjechała na pobocze, wyłączyła silnik i wysiadła z
samochodu.
- Co się stało, mamo? - zapytał Pace.
- Nie martw się, synu - powiedział Sailor, odwracając się do niego i głaszcząc chłopca po
głowie. - Posiedź tu chwilkę.
Sailor wysiadł i podszedł do Luli, która opierała się o maskę wozu.
- Przepraszam, Sailor. Nic na to nie poradzę. Daj mi chwilkę, zaraz przestanę.
- Chłopiec się przestraszył, Lula. To niedobrze.
ą44
- Sail, naprawdę, zaraz się uspokoję. Zobacz, to już tylko deszcz.
- To pomyłka, kochanie. Jedźcie dalej. Ja wrócę na dworzec.
- O czym ty mówisz? W środku siedzi twój syn. Sailor uśmiechnął się.
- Nigdy mnie nie znał. Lula, więc niewiele będzie miał do zapominania. Dla nas też nie
powinno być to szczególnie trudne, skoro nie widzieliśmy się przez dziesięć lat.
- Jak możesz tak mówić, Sailor?
- To ma przynajmniej jakiś sens, nic więcej. Sailor podszedł do wozu, wyjął kluczyki ze
stacyjki. Otworzył bagażnik, wyciągnął swoją walizkę i zatrzasnął klapę.
- Sailor, nie, proszę - powiedziała Lula. Sailor wrzucił kluczyki do kieszonki na piersi jej bluzki
i wsadził głowę do samochodu.
- Oiga, amigo - powiedział do Pace'a. - Gdyby kiedyś coś nie wydawało ci się takie jak
należy, przypomnij sobie, co Pan-cho powiedział do Cisca Kida: "Zbierajmy się w drogę,
zanim każą nam tańczyć bez muzyki na końcu stryczka".
Wyprostował się i spojrzał na Lulę. Jej długie, czarne włosy wydawały się matowe od
deszczu, a tusz do rzęs spływał ciemnymi smugami po twarzy.
- świetnie sobie beze mnie radziłaś, orzeszku. Nie ma żadnego sensu, żebym sprawił, że
twoje życie będzie jeszcze trudniejsze.
Podniósł walizkę, pocałował Lulę delikatnie w usta i odszedł. Nie zatrzymywała go.