Vicki Lewis Thompson
Strzała Kupidyna
(Cupid's Caper)
Rozdział 1
Cassie wykreśliła kolejne nazwisko z listy.
Z determinacją wprowadziła służbowego dżipa na kolisty podjazd.
Postanowiła, że najważniejszy z kandydatów, doktor Andrew W.
Bennett IV, nie zdoła jej umknąć. Błękitne niebo i jasne wrześniowe
słońce skłaniały do optymizmu.
– Cztery dni z rzędu nie ma cię dla nikogo – powiedziała na głos
dziewczyna pod adresem właściciela luksusowej posiadłości. – Musisz
znaleźć czas na odpoczynek, chłopie. To twoje najlepsze lata. Odpręż
się, wypoleruj samochód, pogadaj z listonoszem... a raczej z listonoszką.
Wysiadła i sięgnęła po pokaźną paczkę leżącą na tylnym siedzeniu.
Pakunek był tak duży, że nie mieścił się w otwór skrzynki na listy. O to
właśnie chodziło, lecz los nie sprzyjał zamiarom Cassie. Co wieczór
musiała po kryjomu przenosić paczkę do swego samochodu, a rano
ponownie ukrywać ją w dżipie.
A jeśli Bennett jest chory? Do tej pory nie zastanawiała się nad
podobną możliwością. Nie... to niemożliwe. Należał przecież do
stowarzyszenia pilotów, więc musiał mieć dobrą kondycję i jeszcze
większą wytrzymałość.
Może większość czasu spędzał na flirtowaniu z mieszkankami
Albuquerque? Nieżonaty rencista stanowił prawdziwą rzadkość w
dzisiejszych czasach. Gdyby było inaczej, babci Jo nie byłaby potrzebna
pomoc Cassie.
Stanęła przed drzwiami i nacisnęła guzik dzwonka. Po chwili
usłyszała kroki. Nareszcie! Serce załomotało jej z niecierpliwości.
Drzwi stanęły otworem i uśmiech dziewczyny zamienił się w
kwaśny grymas. Stojący w progu mężczyzna z całą pewnością nie mógł
być Andrew W. Bennettem.
– Mam... przesyłkę dla doktora Bennetta – oznajmiła, klnąc w
duchu.
Tyle starań i musiał napatoczyć się ktoś inny. Prawdopodobnie
jeden z gości. Może syn... Przystojny facet. Miał wąsy i elegancko
przystrzyżoną brodę. Jeśli należał do rodziny, to może i doktor okaże się
nie najgorszy?
W piwnych oczach mężczyzny błysnęło zaciekawienie. Wziął
paczkę z rąk Cassie i z uwagą spojrzał na nalepkę.
– Ciekawe, kto mógł mi to przysłać?
Dziewczyna popatrzyła na niego z niechęcią. Najwyraźniej nie
zrozumiał, że przesyłka jest przeznaczona dla kogoś innego.
– Nie ma adresu zwrotnego. Lekka jak piórko. – Uśmiechnął się. –
To pewnie żart. Niektórzy z moich przyjaciół mają niecodzienne
poczucie humoru.
– Chyba zaszło nieporozumienie. Paczkę miał otrzymać doktor
Andrew W. Bennett IV – wyjaśniła Cassie. – Czy jest w domu?
Postanowiła za wszelką cenę ratować sytuację.
– Wiem, że zajmował się psychologią, a mam przyjaciółkę, która
potrzebuje porady.
Mężczyzna podniósł wzrok. Zastanawiał się, z jakiego powodu tak
śliczne stworzenie może poszukiwać rady psychologa. Zwrot „mam
przyjaciółkę, która potrzebuje pomocy” należał do najpopularniejszych
wybiegów stosowanych przez pacjentów.
– Ma pani jakiś problem?
– Ja... skądże – zaprzeczyła gwałtownie. – Moja przyjaciółka...
Chciałam jedynie porozmawiać z doktorem Bennettem.
Zdecydował się podjąć grę.
– Chodzi o wizytę? – spytał.
– Nie wiedziałam, że doktor Bennett nadal praktykuje.
– Od czasu do czasu.
Podobały mu się jej włosy. Jasne, o niezwykłym odcieniu, niesfornie
opadające na kark i czoło.
– Och. – Zmarszczyła brwi. – Rozumiem. Psychologowie nie
przechodzą na emeryturę w tym samym wieku, co reszta ludzi.
Zerknął na nią ze zdumieniem. Może naprawdę miała jakiś
problem? Trudno było odnaleźć sens w jej słowach, a ciemne okulary
skrywały wyraz oczu.
– Nie rozumiem.
– Myślałam, że doktor Bennett jest emerytem.
Mężczyzna przesunął dłonią po twarzy i znużonym wzrokiem
spojrzał na dziewczynę.
– Sprawia to pani jakąś różnicę? Ja... to znaczy on...
Zapadła chwila milczenia. Cassie westchnęła głęboko. Zrozumiała
swoją pomyłkę. Rumieniec z wolna wypełzał na jej policzki.
– Pan jest doktorem Bennettem?
Skinął głową.
– Do licha, jak mogłam być tak głupia? Myślałam, że jest pan po
sześćdziesiątce.
– A ja byłem przekonany, że całkiem nieźle się trzymam jak na
swoje lata. Teraz znam prawdę.
– Nie, wygląda pan świetnie! To z powodu tego czasopisma.
– Jakiego czasopisma?
– Magazynu dla osób w podeszłym wieku. „Inspired Retirement”.
Przyszło kiedyś na pana adres.
Parsknął śmiechem.
– Zdaje się, że zaczynam rozumieć. Zaprenumerowałem je dla
mojego dziadka.
– Też tu mieszka?
– Nie, w Phoenix.
– Och...
Cassie wyglądała na zupełnie załamaną. Mężczyzna nie mógł pojąć,
dlaczego tak bardzo zależało jej na spotkaniu ze starszym panem.
– Skoro mieszka w Phoenix – nie dawała za wygraną – to dlaczego
pismo przyszło na pana adres?
– Przez pomyłkę. Dziadek to Andrew W. Bennett U. Telefonowałem
na pocztę, aby wyjaśnić nieporozumienie.
Potarł brodę i z namysłem popatrzył na dziewczynę.
– Skoro już wyjaśniliśmy sobie to i owo, powróćmy do właściwego
tematu rozmowy. Co z pani przyjaciółką? Nadal potrzebuje porady, czy
fakt, że mam tylko trzydzieści jeden lat rujnuje jej plany?
– Niestety, obawiam się, że jest pan zbyt młody.
Westchnęła ponownie i wlepiła wzrok w ziemię.
– Uff... a to niespodzianka. Zapewniam, że zdobyłem wymagane
doświadczenie. Jestem całkiem niezłym psychologiem.
– Nie wątpię.
Czyżby uważała, że emeryt zażąda mniejszego honorarium?
– Nie mam wygórowanych stawek – powiedział łagodnie. – Na
pewno będzie panią stać na opłacenie wizyty.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie potrzebuję porady.
– A pani przyjaciółka?
– Też nie. Ona – Cassie zrobiła zagadkową minę – potrzebuje kogoś
starszego.
Pospiesznie odwróciła się w stronę pojazdu.
– Niech pan rozpakuje prezent.
Wskoczyła na fotel kierowcy umieszczony po prawej stronie. Jej
zachowanie zirytowało Bennetta. Zawodowa duma nie pozwalała na
pozostawienie tej sprawy.
– Chwileczkę! – zawołał głośno, aby przekrzyczeć szum silnika.
Cassie wcisnęła pedał hamulca. – Mam kilka listów do wysłania.
Mogłaby pani je zabrać?
Skinęła głową. Bennett zniknął we wnętrzu domu. Dzięki Bogu, że
mam te listy, pomyślał. Może powinienem zaprosić ją na kawę? Nie,
jeszcze za wcześnie. Lecz za kilka dni dobrze będzie poczekać w pobliżu
skrzynki i podjąć kolejną próbę rozmowy.
Wrócił z listami.
– Proszę.
Wręczył dziewczynie trzy koperty.
– Grał pan kiedyś w racquetball? – spytała.
– Nie. – Bez wątpienia potrzebowała fachowej pomocy.
Racquetball? Skąd jej to przyszło do głowy?
– A pani?
– Zawsze, gdy mam okazję. To znakomity sposób na rozładowanie
zdenerwowania. Powinien pan spróbować.
Samochód ruszył.
– Chwileczkę!
Cassie ponownie zahamowała.
– Jeszcze kilka listów?
– Nie. Ja... to znaczy... zawsze marzyłem o tym, żeby zagrać.
– Świetnie. Spodoba się panu. – Uśmiechnęła się. – Do zobaczenia,
doktorze Bennett.
Otworzył usta, żeby poprosić ją o kilka podstawowych lekcji, lecz
dżip ruszył gwałtownie w kierunku bramy. Powinienem być bardziej
zdecydowany, pomyślał Bennett. Biały samochód zatrzymał się przy
sąsiednim budynku. Cassie fachowo otworzyła skrzynkę. Na pewno
nieraz przejeżdżała tą ulicą. Dlaczego zauważył ją dopiero dzisiaj?
Prawdopodobnie dlatego, że nigdy nie zwracał uwagi na listonoszy.
Wydawała się interesująca. Miała intrygujący uśmiech psotnego
dziecka i znakomicie wyglądała w pocztowym uniformie.
Chwileczkę, przecież interesował się nią tylko z profesjonalnego
punktu widzenia. A jednak...
Nie. To nie wchodziło w rachubę. Była zbyt niska. Musiałaby
wspiąć się na stołek, żeby go pocałować. Bennett uśmiechnął się. Rzucił
ostatnie spojrzenie za odjeżdżającym dżipem i wszedł do domu.
Szybkim skrętem nadgarstka Cassie posłała piłkę w kierunku ściany.
Ruth nie zdołała odebrać.
– Do diabła! – zawołała i przesunęła dłonią po mokrym czole. –
Odpocznijmy.
– Zrób sobie przerwę. Ja jeszcze potrenuję.
– Dobry pomysł. To jedyny sposób, żebyś zapomniała o swoim
doktorku i przestała się na mnie wyżywać.
– Życie jest niesprawiedliwe. – Cassie z zapałem odbijała piłkę. –
Włożyłam tyle starań. Skąd mogłam wiedzieć, że na poczcie zaszła
pomyłka i skierowano czasopismo pod zły adres?
Jednostajny stukot piłki wypełniał echem zamknięte pomieszczenie.
– Andrew Bennett wydawał się znakomitą partią. Ma poprawny,
elegancki charakter pisma, znamionujący inteligencję i wykształcenie.
Wszystkie „m” i „n” są skreślone w cudowny sposób. Babcia Jo uwielbia
mężczyzn obdarzonych dociekliwym umysłem.
– Wierzę, że znajdziesz jej kogoś innego.
Ruth ściągnęła gumkę z ciemnych włosów i potrząsnęła głową.
– Dziękuję za zaufanie, ale Bennett jest kimś zupełnie wyjątkowym.
Silny, zdecydowany. Dlaczego musi być taki młody?
– Wspominałaś o dwóch kandydatach na sąsiedniej ulicy.
– Żaden z nich nie dorównuje Bennettowi. Dokładnie
przestudiowałam jego charakter pisma. Powinnaś zobaczyć, w jaki
sposób stawia kropkę nad „i”. To znak niespotykanej wierności i
oddania. „D” jest nacechowane dumą, a daszek przekreślający „t”
wyraża entuzjazm i radość życia.
Ponownie uderzyła w piłkę.
– Entuzjazm? – wtrąciła Ruth. – Już dawno nie słyszałam cię
mówiącej w ten sposób o mężczyznach.
– Byłby idealnym partnerem dla babci Jo.
– A dla Cassie?
Piłka potoczyła się po podłodze.
– Nawet... nawet o tym nie pomyślałam.
Nieprawda. Przez cały dzień wspominała poranne spotkanie.
– Chcę pomóc Jo. To wszystko.
– Więc nie masz zamiaru zrezygnować z dalszych poszukiwań?
Cassie podniosła piłkę i łobuzersko mrugnęła okiem.
– Znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, co zrobię.
Ruth wzruszyła ramionami.
– Tak uczepiłaś się Bennetta, że przez chwilę myślałam...
– To tylko próba. Jest niezły, ale na pewno znajdę kogoś lepszego.
Poproszę o przeniesienie do innej dzielnicy... – ... i nigdy więcej go nie
spotkam, dokończyła w myślach.
– Wierzysz, że analiza grafologiczna mówi prawdę?
– Każda metoda posiada swoje wady, lecz idę o zakład, że więcej
można się dowiedzieć o człowieku na podstawie jego podpisu niż z
kilkunastominutowego wywiadu przed kamerami.
– Twoja babcia też tak uważa?
– Nie pytałam jej o zdanie. Czemu mam wrażenie, że powinnam dać
ci wygrać mecz, aby zachować całą sprawę w tajemnicy?
– A jeśli wygram bez twojej pomocy?
– Nic z tego.
– Na pewno?
– Na pewno. Przeanalizowałam też twój charakter pisma.
Z kpiącym uśmiechem skierowała piłkę w stronę przyjaciółki.
Zacięta rozgrywka pomogła jej zapomnieć o porannych kłopotach.
Postanowiła zająć się kolejnym kandydatem. Niejedna ryba w oceanie, a
Andrew W. Bennett IV nie jest jedynym kawalerem w dzielnicy.
Niestety, następnego ranka Cassie przekonała się, że niełatwo jej
będzie zapomnieć o przystojnym psychologu. Bennett stał przed domem.
Muskularne, opalone ramiona wsparł o daszek skrzynki na listy. Gęsta
broda mężczyzny połyskiwała w promieniach słońca.
Cassie głośno przełknęła ślinę i zatrzymała pojazd.
– Dzień dobry! – zawołała z uśmiechem, próbując ukryć
zdenerwowanie.
– Dzień dobry – odparł Bennett. Podszedł do dżipa I zmierzył
dziewczynę uważnym spojrzeniem. – Paczka była pusta.
– Pusta? To dziwne. Oto pańska korespondencja.
– Dziękuję – odpowiedział, lecz najwyraźniej nie miał zamiaru
odebrać kopert i rachunków, które Cassie trzymała w wyciągniętej ręce.
– W pierwszej chwili uznałem, że to żart jednego z moich
zwariowanych przyjaciół. Swego czasu opiekowałem się kilkoma
pensjonariuszami zakładu karnego, a oni lubią robić kawały.
– To... interesujące – powiedziała dziewczyna.
Nie miała nic przeciwko temu, aby poznać więcej szczegółów z
życia doktora Bennetta, lecz uznała, że dłuższa rozmowa może być
niebezpieczna.
– Mam dużo pracy. Gdyby zechciał pan odebrać listy.
Mężczyzna skrzyżował ramiona na piersi.
– Kiedy uważnie spojrzałem na opakowanie, doszedłem do wniosku,
że adres został napisany kobiecą ręką. Co więcej, przesyłkę nadano na
tutejszej poczcie, w Albuquerque.
– Dziwne. – Nie miała odwagi spojrzeć mu w oczy.
– Domyślam się, że to pani wysłała tę paczkę.
– Po co miałabym robić podobne rzeczy?!
– Żeby mnie poznać.
– Absurdalny pomysł! – zawołała.
Gwałtowny rumieniec pokrył jej policzki, choć mówiła prawdę.
Wysłanie paczki było rzeczywiście absurdalnym pomysłem.
– Czy mogę spytać, jak się pani nazywa?
– Dlaczego?
Bez wątpienia chciał złożyć zażalenie.
– Ponieważ mamy kilka ważnych spraw do omówienia i będzie mi
łatwiej zwracać się do pani po imieniu.
Westchnęła głęboko i oparła czoło na kierownicy.
– Cassie Larue. To ja wysłałam paczkę.
– Cassie, czy potrzebujesz pomocy psychologa?
Poderwała głowę.
– Nie!
– Jeśli będziesz zaprzeczać, nie uwolnisz się od kłopotów. Nie
wezmę honorarium za pierwszą wizytę. Zgoda?
– Nie potrzebuję żadnego psychologa – wycedziła przez zaciśnięte
zęby.
– Wysłałaś paczkę po to, aby się ze mną spotkać.
– Tak, ale myślałam, że jest pan o wiele starszy.
Bennett rozłożył ręce.
– Wracamy do punktu wyjścia. Co mój wiek ma z tym wspólnego?
Cassie znalazła się w pułapce. Wiedziała, że powinna powiedzieć
prawdę, lecz nie mogła zdobyć się na szczerość wobec całkiem obcego
mężczyzny. No... może nie całkiem obcego. Z charakteru pisma
wynikało, że potrafi być miły i wyrozumiały.
– Dobrze.
Zamknęła oczy i zaczęła recytować:
– Szukam kogoś dla mojej babci, która jest samotną wdową, ma
sześćdziesiąt osiem lat i nie potrafi sama znaleźć sobie przyjaciela w
podobnym wieku i...
Uchyliła jedną powiekę, aby zerknąć w stronę mężczyzny. Bennett
zachowywał niewzruszoną powagę. Cassie odetchnęła z ulgą.
– Postanowiłaś zostać swatką? – spytał.
– Tak.
– Z jakiego powodu trafiłem na listę kandydatów?
– Są na niej wszyscy nieżonaci mężczyźni z dzielnicy. Dzięki pracy
zyskałam okazję lepszego poznawania ludzi. Znam ich zainteresowania,
pamiętam tytuły czasopism, jakie prenumerują...
– Na przykład „Inspired Retirement”? – wtrącił z rozbawieniem.
Cassie uśmiechnęła się. Wyraz zdenerwowania zniknął bez śladu z
jej twarzy. Miała piękne oczy.
– To był poważny błąd – przyznała.
– Zgadzam się z tobą, Cassie.
– Wiem, że jest pan kawalerem, psychologiem i pilotem. – Spojrzała
na niego z zaciekawieniem.
– Prawie dobrze. Rozwiodłem się. Poza tym, udzielam porad
psychologicznych w zakładach karnych na Południu i latam awionetką.
aby zaoszczędzić czas potrzebny na dotarcie do wyznaczonego miejsca.
Rozwód? Cóż złego mogło zajść w małżeństwie tak spokojnego i
łagodnego człowieka?
– Przez kilka tygodni usiłowałam dowiedzieć się, jak pan wygląda,
dopiero tytuł czasopisma podsunął mi myśl, że jest pan emerytem.
Idealny kandydat dla babci Jo. Wówczas przygotowałam paczkę.
– Miałaś dużo szczęścia, że zastałaś mnie w domu.
– To prawda.
Postanowiła nie wspominać o kilkudniowych nieudanych próbach.
– Prawie mi wstyd, że jeszcze nie dobiłem siedemdziesiątki. Twoja
babcia musi być cudowną kobietą, skoro podjęłaś się tak trudnego
zadania.
– Rzeczywiście.
Cassie ponownie wyciągnęła rękę.
– Oto pańskie listy. Naprawdę muszę już jechać.
Odebrał plik kopert.
– Powodzenia. Dam ci znać, jeśli usłyszę o kimś odpowiednim.
– Dziękuję.
Spojrzała na jego uśmiechniętą twarz.
– Doceniam pańską wyrozumiałość, doktorze Bennett.
– Myślę, że dość tych formalności. W ciągu minionych dwóch dni
zdążyliśmy się poznać. Mam na imię Drew.
– Drew – powtórzyła. – Brzmi nieźle. O wiele lepiej niż Andy.
– Andy? – Roześmiał się. – To imię mojego ojca. Andrew W.
Bennett III.
– Nie mieliście kłopotów, żeby wiedzieć, o którego z was chodzi?
– Czasami. Głównie z powodu poczty.
– Jakiego imienia używa twój dziadek?
– Mówimy do niego A. W. Mój pradziadek był znany jako Junior. A
mój prapradziadek, od którego się wszystko zaczęło, nie tolerował
żadnych skrótów. Używał wyłącznie formy Andrew.
– To znaczy, że w myśl tradycji, twój syn powinien nazywać się
Andrew W. Bennett V. I co wtedy?
Nagle, na jej twarzy pojawił się wyraz zakłopotania.
– Chyba, że już...
– Nie. Jeszcze nie.
Cień smutku przemknął po jego twarzy.
– Może kiedyś...
– Byłbyś wspaniałym ojcem.
– Naprawdę? Skąd ta pewność?
– Twój charakter... – Cassie ugryzła się w język, gdyż miała zamiar
powiedzieć – charakter pisma, a była przekonana, że jej amatorskie
próby analizy grafologicznej mogą spotkać się z krytyczną opinią
zawodowego psychologa.
– Muszę już lecieć. Powinnam dostarczyć resztę korespondencji
przed zachodem słońca.
– Jak brzmi ta dewiza? „Ni deszcz ni śnieg, ni...”
– Ani zajmująca rozmowa z jednym z adresatów – dokończyła
pośpiesznie. – Na razie, Drew.
– Do zobaczenia, Cassie.
Przez chwilę obserwował odjeżdżający pojazd. Ucieszył się, że
dziewczyna nie ma kłopotów z własną osobą. Gdyby pomógł jej w
poszukiwaniach „kandydata”, miałby okazję do ponownej rozmowy.
Niezły pomysł. A może wystarczy zwykłe zaproszenie na kawę?
Zamyślony
ruszył
w
stronę
domu.
Gdyby
znał
kogoś
odpowiedniego. Nagle przystanął. Rozwiązanie było tak oczywiste, że aż
niewiarygodne.
Rozdział 2
Drew miał dość czasu, aby dokładnie przemyśleć plan działania.
Ostatnie dwa dni spędził w samolocie. W czasie kilkugodzinnych lotów
mógł oddać się rozmyślaniom.
Babcia Jo... Imię przywołujące w wyobraźni obraz rumianej
staruszki w okularach. W ciągu ostatnich lat A. W. poznał kilka kobiet,
lecz bez żenady stwierdzał, że czuł się znudzony ich towarzystwem.
W piątek rano Drew odwołał umówioną wizytę. Kiedy usłyszał
charakterystyczny warkot dżipa, wyszedł przed dom.
Cassie zobaczyła go z daleka. Poczuła przyspieszony rytm serca. Co
dzień żyła nadzieją ponownego spotkania i codziennie spotykał ją
zawód. Aż do dzisiaj.
Zerknęła w lusterko i zmarszczyła nos. Ze szminki nie pozostało ani
śladu, a włosy jak zwykle przypominały kopę siana. Zwykle nie
przejmowała się swoim wyglądem, lecz teraz...
Drew ze stoickim spokojem stał w pobliżu skrzynki na listy,
trzymając ręce w kieszeniach. Cassie wzięła głęboki oddech i skierowała
pojazd w jego stronę.
– Cześć.
Oparł dłonie o samochód i pochylił się lekko do przodu.
– Cześć.
Drżącą ręką podała mu kilka listów. Uśmiechnął się, błyskając
śnieżnobiałymi zębami. Miał cudowne oczy: pełne inteligencji, czułości i
seksapilu.
– Uzbierało się sporo makulatury.
Boże. co ja wygaduję? – pomyślała i zrobiła zakłopotaną minę.
Bennett nie zwrócił uwagi na jej słowa lub był po prostu zbyt uprzejmy,
aby okazać zdziwienie.
– Wspomniałaś kiedyś, że potrafisz określić osobowość człowieka
na podstawie korespondencji, jaką prowadzi. Co możesz powiedzieć o
mnie? Czy otrzymuję podobne listy, jak choćby mój sąsiad, Harrison?
Rzuciła mu bystre spojrzenie zza szkieł okularów.
– Nie. Twoja korespondencja jest wyjątkowa.
Podobnie jak adresat, dodała w myślach.
– Z całej dzielnicy to właśnie ty dostajesz najwięcej petycji od
rozmaitych towarzystw dobroczynnych.
– Nic dziwnego – westchnął Drew.
– I tylko ty odpowiadasz na każdą prośbę.
– Zauważyłaś?
– Oczywiście. To przyciągnęło moją uwagę.
Mężczyzna odebrał listy, lecz nie miał zamiaru zakończyć rozmowy.
– Cassie. Jak wygląda twoja babcia?
Dzięki Bogu, że mam ciemne okulary! – pomyślała spłoszona
dziewczyna. Dlaczego pyta? Czyżby zainteresował się starszą panią?
– Jest atrakcyjna – odpowiedziała z pozorną beztroską. – Ale ma już
sześćdziesiąt osiem lat i myślę, że oboje bylibyście...
– Nie chodzi o mnie – przerwał ze śmiechem.
– Och – westchnęła Cassie. – Więc dlaczego pytasz?
– Po prostu. Czy mogłabyś na chwilę wysiąść i wstąpić do mnie na
kawę? Mam ci coś do powiedzenia.
– Ja... to znaczy... niech pomyślę...
Spojrzała na zegarek. Nie oczekiwała podobnej propozycji.
Zrozumiała, że Drew poważnie potraktował jej pomysł i znalazł jakiegoś
kandydata. A to oznaczało, że będzie częściej spotykać przystojnego
psychologa.
– Nie zatrzymam cię zbyt długo. Obiecuję.
Mówił tonem łagodnej perswazji. Jeśli w podobny sposób
postępował z pacjentami, musiał mieć świetne wyniki w leczeniu.
– Myślę, że mogę sobie pozwolić na piętnaście minut przerwy –
odpowiedziała.
Mimo to czuła się jak przed skokiem w głęboką wodę.
– Zaparkuj na podjeździe – zaproponował Drew.
Obserwował, jak wysiadała z samochodu. Była niska, lecz
doskonale zbudowana. Promienie słońca igrały w jej włosach, tworząc
coś na kształt świetlistej aureoli. Mała iskierka.
– Od dawna mieszkasz w Albuquerque? – spytał.
– Myślałam, że będziemy mówić o mojej babci.
– Będziemy. Próbowałem jedynie podtrzymać rozmowę.
– Naprawdę?
Przesunęła okulary na czoło i obdarzyła go długim spojrzeniem.
Miała jasne, orzechowe oczy, pełne uroku i dziewczęcej ufności.
– Nie. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o tobie.
Uśmiechnęła się.
– Dziadkowie przywieźli mnie tu pięć lat temu, gdy definitywnie
zakończyłam naukę w college’u.
– Definitywnie?
– Nie dawałam sobie rady z kilkoma przedmiotami, więc po dwóch
latach zrezygnowałam i podjęłam pracę na poczcie. Po śmierci dziadka
postanowiłam pozostać z babcią.
– Nie uważasz, że czasem może to być... – przez chwilę szukał
odpowiedniego słowa – ... krępujące?
– Nie.
Dobra, Bennett, dokąd cię to zaprowadzi? Drew zrobił zamyśloną
minę.
– Rozumiem – mruknął.
Błysnęła oczami.
– Nic nie rozumiesz. Uważasz to za dziwactwo.
– Na pewno masz swoje powody.
– Mam. Po pierwsze, kocham ją. Po drugie, jest cudowną kobietą i
przyjaciółką, a po trzecie, mam doskonały pretekst, jeśli nie chcę spędzić
nocy z mężczyzną.
Łup. Prosto między oczy.
– Rozumiem – powtórzył Drew.
Nie potrafił wymyśleć nic innego.
– W dzisiejszych czasach kobieta podlega rozmaitym presjom.
– To prawda.
Umiała dokonać wyboru. To dobrze. Drew zamknął drzwi i wskazał
pomieszczenie po prawej stronie.
– Tu jest kuchnia. Usiądź przy stole, a ja zaparzę kawę.
Wewnątrz panował przyjemny chłód. Budynek musiał posiadać
centralną klimatyzację. Cassie wdrapała się na stołek i podparła brodę
dłońmi, opierając łokcie na stole. Drew napełnił parującym płynem dwie
filiżanki.
– Cukru, śmietanki?
– Nie, dziękuję. – Popatrzyła na niego spod oka. – Kawa była już
przygotowana. Wszystko zaplanowałeś.
– Istotnie.
Usiadł naprzeciwko.
– Intrygujesz mnie, Cassie. Naprawdę mam zamiar porozmawiać z
tobą o babci, lecz przyznaję, że nie jest to jedyny powód, dla którego cię
zaprosiłem.
– Dzięki za szczerość.
Ostrożnie pociągnęła łyk kawy.
– A kogo masz dla mojej babci?
– Może... mojego dziadka?
Zrobiła zdziwioną minę.
– Andrew W. Bennetta?
– Tak, choć jeszcze nie przygotowałem szczegółów spotkania.
Muszę się nad tym zastanowić.
– Masz na myśli starszego pana, który używa inicjałów A. W. i
mieszka w Phoenix?
– Właśnie.
– Skoro on mieszka w Phoenix a babcia Jo tutaj, to nie rozumiem...
Drew gwałtownie zamachał ręką.
– Odległość nie stanowi żadnego problemu.
– Nie żartuj. Nie przewidywałam, że moje poszukiwania rozciągną
się na obszar całych Stanów Zjednoczonych.
– Mimo wszystko powinniśmy spróbować. Może się polubią. Para
emerytów o podobnych zainteresowaniach.
– Przyhamuj trochę. Nic nie wiem o twoim dziadku.
– A ja nic nie wiem o twojej babci, z wyjątkiem imienia i
pobieżnego opisu. Słowo „cudowna” ma zabarwienie emocjonalne, lecz
nie określa szczegółów. Jest wyższa od ciebie?
– Wyższa. Mierzy sto siedemdziesiąt dwa centymetry.
– Znakomicie. A. W. ma metr osiemdziesiąt i lubi wysokie kobiety.
Zgrabna?
Cassie wytrzeszczyła oczy ze zdumienia.
– A twój dziadek? Zgrabny?
– Nie ma obwisłego brzucha, jeśli ci o to chodzi – odciął się Drew.
– Babcia Jo również.
– Włosy?
– Posiada.
Mężczyzna potrząsnął głową.
– Miałem na myśli styl uczesania. Wiem przecież, że nie jest łysa.
– Naprawdę? To wiesz więcej, niż ja o panu A. W.
– Chcesz poważnie rozważyć moją propozycję?
Cassie wzięła głęboki oddech i skrzyżowała ręce na stole.
– Nie, jeśli będzie to przypominało transakcję handlową.
Spojrzał jej w oczy.
– Okay. Chyba zdajesz sprawę, że wygląd zewnętrzny gra niemałą
rolę podczas pierwszego spotkania.
– Wiem o tym, lecz wolałabym dowiedzieć się czegoś więcej o
twoim dziadku. Czegoś ważnego.
Drew w zamyśleniu potarł brodę.
– Uważam, że jest fantastycznym facetem, lecz rozumiem, że moja
opinia może ci się wydawać mało obiektywna. W przeszłości był
chirurgiem i dorobił się pokaźnego majątku. Miał tylko jednego syna; ja
także jestem jedynakiem. Mój ojciec nie chciał wybrać zawodu lekarza.
– Uśmiechnął się kwaśno. – Kiedy przyszła kolej na mnie, bez namysłu
poszedłem w ślady dziadka, choć bardziej pociągała mnie psychologia
niż chirurgia. W dalszym ciągu podziwiam jego osobowość i styl życia.
Cassie usiłowała sobie wyobrazić wygląd opisywanej postaci.
Babcia Jo potrzebowała kogoś o silnym charakterze.
– Jest wdowcem?
– Od sześciu lat. Uwielbia taniec, grę w golfa i konną jazdę. Po
śmierci babki miał wiele przyjaciółek. Gdyby tylko zechciał...
Cassie uniosła dłoń.
– Nie musisz mi tego tłumaczyć. Wiem, że jest dużo więcej
samotnych starszych pań niż mężczyzn. Dlaczego miałby się
zainteresować babcią Jo?
– Przypuszczam, że żadna z pań nie przypominała mu zmarłej żony.
Cierpi na samotność. Jeśli przedstawiony przez ciebie wizerunek babci
Jo odpowiada prawdzie, to być może znajdziemy rozwiązanie.
Chciałbym ją poznać.
Cassie z głośnym stukiem odstawiła kubek na blat stołu.
– Chwileczkę! Babcia Jo może być znakomitą partnerką dla twojego
dziadka, ale to jeszcze nie znaczy, że ja go zaaprobuję!
– Wiem.
Dolał jej kawy, nie pytając o pozwolenie.
– Wszystko po kolei. Teraz łatwiej nam dotrzeć do twojej babci.
Później, zastanowimy się nad kolejnym posunięciem. Co ty na to?
– Pozwól mi pomyśleć. – Cassie zamknęła kubek w dłoniach i
wpatrzyła się w jego zawartość. – Czuję się nieswojo. Początkowo
uważałam to za znakomity pomysł, ale wszystko brzmi tak poważnie. Co
będzie, jeśli popełnimy błąd?
Spojrzała na Drew.
– Nie będziemy podejmować żadnych decyzji w imieniu
zainteresowanych. Chcemy jedynie stworzyć sposobne okoliczności.
Przecież bez naszej pomocy nigdy nie dowiedzieliby się o swoim
istnieniu!
– W jaki sposób chcesz poznać babcię Jo, nie zdradzając
jednocześnie całego planu?
– Mówiłaś, że z nią mieszkasz. Wpadnę, żeby cię gdzieś zabrać. –
Obrzucił ją ciepłym spojrzeniem.
– Możesz mnie odprowadzić jedynie do najbliższego skrzyżowania.
– Będzie mi bardzo miło, jeśli przy okazji spędzę popołudnie w
twoim towarzystwie. Chyba już o tym wspominałem.
– Chciałam tylko sprawdzić, czy pamiętasz.
– I co? – Przez chwilę patrzył jej w oczy. – Jesteś umówiona na
wieczór?
– Nie.
– Babcia będzie w domu?
– Chyba tak. Zamierzałyśmy obejrzeć film w telewizji.
– Załatwione. Przyjdę po ciebie o wpół do ósmej. Zjemy razem
kolację.
– Mam lepszy pomysł.
– Świetnie.
– Lecz inny, niż przypuszczasz.
Uniosła brwi. W towarzystwie Bennetta czuła się odprężona i
skłonna do żartów.
– To już gorzej – stwierdził. – Skoro odpada kolacja i to o czym
myślę. Nic innego nie przychodzi mi do głowy.
– Masz więc ubogą wyobraźnię – odpowiedziała z uśmiechem. –
Postaraj się ją wzbogacić.
– Okay. Nauczę cię zasad racquetballu.
– Mało romantyczne. Poza tym, nie mam rakiety.
– Mogę ci pożyczyć. Trochę ruchu dobrze wpłynie na twoje
samopoczucie. Zbyt mocno przejmujesz się pracą i często zapominasz o
odpoczynku.
– Skąd wiesz? Tego nie mogłaś wywnioskować na podstawie
korespondencji.
Cassie zmieszała się lekko.
– Nie prenumerujesz żadnych czasopism sportowych.
Postanowiła w duchu, że kiedyś opowie mu o swoich
doświadczeniach z analizą grafologiczną. Ale jeszcze nie teraz.
– Chciałbyś dowiedzieć się czegoś o racquetballu?
Wzruszył ramionami.
– Czemu nie? Ktoś mi powiedział, że mam dobrą budowę do tego
sportu. Co prawda nic nie wiem o zasadach, ale może nie będę potępiony
z tego powodu.
Dziewczyna przełknęła ostatni łyk kawy, energicznie skinęła głową
i podniosła się z miejsca.
– Muszę już iść.
– Zostaw chociaż adres.
– Och, prawda.
Chwyciła papier i ołówek leżący przy telefonie.
– Tu mieszka babcia Jo. Ile czasu zajmie ci pierwsza wizyta?
– Wystarczy dziesięć minut. Przyjdę wpół do ósmej, a ty spróbuj się
nieco spóźnić. Mam nadzieję, że nie jesteś przesadnie punktualna?
Spojrzała na niego spod oka.
– Niech pan odgadnie, panie psychologu.
– Myślę, że wszystko będzie w porządku.
– Chytra odpowiedź.
– Za to następnym razem...
– Skąd wiesz, że będzie „następny raz”?
– A skąd wiesz, że nie będzie?
Przypomniała sobie równy rząd liter kreślonych zamaszystymi
liniami, co znamionowało upór i siłę woli.
– Może nie będziesz miał ochoty widywać mojej babci.
– Chciałbym ci przypomnieć, że spotkanie z babcią nie jest jedynym
celem mojej wizyty. Nie próbuj mną manipulować.
– Takie chuchro jak ja? Nie bądź śmieszny.
Spojrzał na nią z ukosa.
– Coś mi podpowiada, że jednak próbujesz.
– Czyżbym słyszała opinię znanego psychologa, doktora Bennetta?
– Nie. To mówi Drew Bennett. Mężczyzna.
Cassie włożyła białe szorty i różową koszulkę. O siódmej piętnaście
była w pełni gotowa do wyjścia. Cholera, zaklęła w duchu. Dotąd
zawsze się spóźniałam! Dlaczego teraz zachowuję się inaczej?
Stanęła przed lustrem i poprawiła białą opaskę na czole. Dobrze, że
chociaż na korcie będzie miała przewagę nad Bennettem. Jednak przy
swoim uporze, Drew mógł bardzo szybko osiągnąć pozytywne wyniki.
Cassie przycupnęła na brzegu łóżka. Nagle usłyszała głośną muzykę
dobiegającą z pokoju zajmowanego przez babcię Jo. Ze złością zacisnęła
pięści. Babcia Jo przygotowywała się do ćwiczeń! Z pewnością włożyła
kostium w czerwono-żółte pasy, w którym wyglądała jak psychodeliczna
zebra, i pomarańczowe rajstopy. Za dziesięć minut jej włosy będą
przypominać zmoczoną ścierkę.
W dodatku półgodzinny aerobik był dla babci Jo święty.
Powiedziała kiedyś, że nawet wybuch wojny nie przerwałby ćwiczeń.
Drew nie miał żadnych szans na spokojną pogawędkę. Cassie wstała.
Nie musiała już czekać w ukryciu. Wzięła płócienną torbę z piłkami i
rakietami, po czym podeszła do drzwi.
Babcia Jo pomachała jej z głębi swego pokoju. Dziewczyna
westchnęła. W tej samej chwili usłyszała terkot dzwonka.
Zdecydowała, że nie wpuści Bennetta do środka. Uchyliła drzwi.
– Co ty tu robisz, u licha? – spytał półgłosem Drew. Nie zważając
na jej opór, przekroczył próg. – Miałaś się schować.
– Plan A nie wypalił – szepnęła. Zapach wody kolońskiej
przyprawiał ją o zawrót głowy. – Chodźmy.
– Dlaczego? Co to za muzyka? Babcia Jo urządza przyjęcie?
– Nie. Ona... zresztą, nieważne. Chodźmy – powtórzyła.
– Cassie, czy babcia jest w domu?
– Jest – westchnęła – ale bardzo zajęta.
– A co robi?
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Ćwiczy. Aerobik.
– Żartujesz.
– Nie żartuję. Idziemy.
– Jeśli mówisz prawdę, chcę to zobaczyć.
Cassie wahała się przez chwilę.
– Masz rację. Lepiej, żebyś poznał prawdziwą babcię Jo.
Uniosła głowę.
– Jestem z niej dumna, nawet jeśli nie postępuje odpowiednio do
swojego wieku.
Odstąpiła od drzwi.
– Babciu, to jest Drew Bennett! – zawołała, usiłując przekrzyczeć
muzykę.
– Bardzo mi miło, Drew! – odkrzyknęła babcia.
Przystąpiła do serii „pajacyków”.
– Cała przyjemność po mojej stronie! – huknął Drew.
– Bawcie się dobrze! Jak skończę ćwiczenia, zacznę zachowywać
się poprawnie! To potrwa jeszcze kwadrans – wysapała.
– Nie ma sprawy. Do zobaczenia!
Drew ujął Cassie pod ramię i poprowadził w stronę zaparkowanego
przed domem audi. Dziewczyna nie odezwała się ani słowem, póki nie
wyjechali na główną ulicę.
– Nasza zabawa w swaty jest zwykłą naiwnością – powiedziała w
końcu. – Nadal masz ochotę na mecz?
– Oczywiście. Jak dojechać do kortów?
– W dół ulicy, potem w lewo i na drugim zakręcie w prawo.
Wystawiła łokieć przez otwarte okno.
– Pieczołowicie ułożony plan nie wypalił. Trudno.
– O czym ty mówisz?
– Nie musisz udawać, Drew. Wiem, że staruszka podskakująca w
rytm rocka wygląda po prostu śmiesznie. Dziękuję ci za powściągliwe
zachowanie.
– Nic nie rozumiesz, moja mała.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie.
– Słucham?
– Babcia Jo jest wspaniałą kobietą.
– Naprawdę tak myślisz?
– Uhm. I nie mogę się doczekać, kiedy A. W. będzie miał okazję ją
poznać.
Cassie uśmiechnęła się.
– Wiedziałam to od samego początku.
– Oczywiście. Zwłaszcza wówczas, gdy usiłowałaś zagrodzić mi
drogę do wnętrza domu.
– Ale...
– Nieważne. – Zerknął w jej stronę. – Pierwszy raz widzę cię bez
munduru. Wyglądasz znakomicie.
– Dzięki.
– Niepokoi mnie tylko ta przepaska na głowie. Czy nie nazbyt
poważnie traktujesz nasze dzisiejsze spotkanie?
– Niczego nie robię połowicznie.
Drew chrząknął.
– Miło to słyszeć. Mamy pokrewne charaktery.
Cassie poczuła dreszcz podniecenia.
– Kupiłam też przepaskę dla ciebie.
– Masz zamiar wycisnąć ze mnie siódme poty?
– Oczywiście. Zatrzymaj tutaj.
Weszli do budynku. Jedno z pomieszczeń było wolne. Po
zamknięciu drzwi, Cassie zawahała się. Nigdy dotąd nie zauważyła, że
ogrodzony czterema ścianami kort może zapewniać intymność.
– Tu jest przepaska.
Otworzyła torbę, po czym wyciągnęła dłoń w stronę mężczyzny.
– Dobrze wyglądasz w sportowym stroju. Uprawiałeś jakąś
dyscyplinę?
Drew był znakomicie umięśniony.
– Człowiek innego pokroju odpowiedziałby znaczącym żartem na
podobne pytanie.
– Przecież wiesz, o co mi chodzi.
– Oczywiście. – Skinął głową. – Mam w domu zestaw przyrządów
kulturystycznych, ale nie ćwiczę tak często, jak powinienem.
– Dźwiganie ciężarów wzmacnia kondycję, lecz nie ma w sobie nic
z zabawy. Coś poza tym?
– No, jeśli nie liczyć latania samolotem.
– Dobrze, dobrze. Już rozumiem. – Wręczyła mu rakietę. – Cała
tajemnica tkwi w giętkości nadgarstka. Musisz uderzać piłkę w ten
sposób.
Drew nie potrafił się skupić. Przy każdym ruchu ciało dziewczyny
prężyło się kusząco pod cienkim materiałem. Zmrużył oczy.
Cassie odwróciła się.
– Wszystko zrozumiałeś?
– Uhm.
Zauważyła błysk w jego oczach.
– Drew, bądź poważny.
– Jestem śmiertelnie poważny. Chyba pokocham tę dyscyplinę.
– W takim razie spróbuj.
Podała mu piłkę. Drew uderzył z całej siły. Cassie była tak
zafascynowana jego ruchami, że w ostatniej chwili przystąpiła do akcji.
W trakcie całej rozgrywki musiała sporo biegać, ponieważ Drew odbijał
piłkę niemal od każdej ściany.
– Spokojnie – powiedziała. – Gra wymaga finezji, a nie brutalnej
siły.
– Łatwo powiedzieć – wysapał mężczyzna.
Nie przyjął odbicia i z głośnym łoskotem zwalił się na posadzkę.
– Nic ci się nie stało?
Złapała piłkę i podbiegła w stronę leżącego.
– Nic.
Usiadł powoli.
– Czuję się jak wyżęta ścierka, a ty nawet się nie spociłaś.
– Wszystko przyjdzie z czasem. Masz świetne warunki do
uprawiania sportu.
– Ty również. Jestem pod wrażeniem.
– Dzięki.
– Nie ma za co.
Poklepał podłogę.
– Siadaj. Wiem, że nie potrzebujesz odpoczynku, ale możesz to
zrobić ze względu na mnie.
Cassie ze śmiechem usiadła obok i przybrała zmęczoną minę.
– Uff! Ale jestem skonana.
– Nie przesadzaj.
– W korytarzu stoi automat z wodą. Wypij kilka łyków, poczujesz
się lepiej.
Skinął głową, lecz pozostał na miejscu. Oddychał głęboko. Cassie
poczuła drażniący męski zapach i nieoczekiwanie obudziło się w niej
pożądanie. Spojrzała w bok. Nie chciała, żeby Drew zaczął coś
podejrzewać.
Usiłowała wstać, lecz delikatnie chwycił ją za rękę.
– Chwileczkę.
Łagodnym ruchem poprawił jej włosy. Spojrzała mu w oczy.
Zastanawiała się, czy siłę pocałunku można odczytać z charakteru pisma.
Pochyliła głowę. Poczuła jego wargi na swoich ustach. Przez chwilę
trwali w milczeniu.
– Pragnę cię, Cassie – odezwał się Drew. – Nie teraz, nie dzisiaj,
ale... pomyśl. Jeśli uznasz, że powinienem odejść, nie szukaj pretekstu.
Wolę usłyszeć prawdę.
– Nie będę szukać wymówek – wyszeptała.
– To dobrze. – Zamilkł. – Kiedy zechciałabyś poznać mojego
dziadka?
– Kiedy... Kiedykolwiek.
– Może weźmiesz dwa dni urlopu i polecimy do Phoenix?
Dwa dni. Noc. Zadrżała.
– Zatrzymamy się w domu dziadka, tam jest sporo miejsca.
Więc nie będą sami.
– To brzmi nieźle – odpowiedziała.
– Niezupełnie. Nie będę mógł zasnąć ze świadomością, że
przebywasz pod tym samym dachem.
Zobaczyła błysk pożądania w jego oczach. Nie była pewna, czy
obecność dziadka Drew będzie miała wpływ na rozwój wypadków.
Rozdział 3
– To brzmi całkiem poważnie – powiedziała babcia Jo, przysiadając
na brzegu łóżka. – Wyjeżdżasz do Phoenix już po jednej randce?
– Nic się nie stanie – pośpieszyła z odpowiedzią Cassie. – Będziemy
mieszkać u jego dziadka.
– Staruszek ma pełnić rolę przyzwoitki? Mało śmieszne.
– To miły starszy pan, pełen życia i werwy.
– Wątpię. Znam mężczyzn w tym wieku.
Mam nadzieję, że ten będzie inny, pomyślała Cassie.
– Sprawdzę na miejscu – powiedziała.
– Tere-fere. Coś mi podpowiada, że szukasz okazji, aby poflirtować.
– Babciu!
– Co, babciu? Takie jest życie. Gdybym miała więcej odwagi, już
dawno wypuściłabym cię na swobodę.
– Przestań.
Cassie przerwała pakowanie i usiadła obok starszej pani.
– Dobrze wiesz, że uwielbiam twoje towarzystwo. Jest mi tu bardzo
dobrze.
– W dwudziestym piątym roku życia powinnaś tęsknić za innym
towarzystwem – orzekła babcia Jo.
– Na razie nie znalazłam nikogo odpowiedniego.
A Drew? Czy po powrocie z Phoenix nadal będzie tak pewna siebie?
– Nie znalazłaś, bo nie szukałaś. Od śmierci dziadka interesuje cię
tylko dom i praca.
– Nieprawda.
– Prawda. Nie chcesz, żebym została sama.
– Przecież...
– Kocham cię za to, lecz nie mogę dopuścić, abyś poświęciła mi całą
młodość. Może wycieczka do Phoenix coś zmieni. Drew wygląda na
całkiem porządnego faceta.
– Też tak uważam.
Cassie serdecznie uścisnęła starszą panią i wstała. Zaczęła
przerzucać zawartość szafy.
– Podoba mi się wyraz romantycznej zadumy, jaki od czasu do
czasu widzę na twojej twarzy – powiedziała babcia. – Spakuj tę
czerwoną sukienkę. Wyglądasz w niej seksownie.
– Babciu! – wykrzyknęła Cassie, lecz posłusznie sięgnęła w stronę
wieszaka.
– Przeżyłam tyle lat, że wiem, co mówię i lubię używać
współczesnych określeń. Staram się iść z duchem czasu.
– Zauważyłam – roześmiała się Cassie.
Czy A. W. również okaże się nowoczesnym mężczyzną? Zamknęła
torbę.
– Gotowe.
Babcia Jo spojrzała na zegarek.
– Pięć minut przed czasem. Od kiedy jesteś taka punktualna?
Odpowiedziało jej ciężkie westchnienie.
– Jestem przekonana, że wszystko pójdzie po twojej myśli.
Cassie spojrzała na nią z wdzięcznością. Zauważyła, że w oczach
starszej pani mignął cień smutku. Babcia Jo pod pozorem beztroski
usiłowała ukryć obawę przed samotnością.
W drodze na lotnisko Cassie nie potrafiła otrząsnąć się z
zamyślenia. Drew odezwał się pierwszy.
– Powiadomiłem kolegę z uniwersytetu w Arizonie, że przyjeżdżam.
Chciałby się ze mną spotkać. Mam nadzieję, że nie weźmiesz mi tego za
złe.
– Oczywiście, że nie.
– Nie będzie mnie najwyżej godzinę.
– Potrafię o siebie zadbać. Jestem już dużą dziewczynką.
– To zależy od punktu widzenia.
– Uważaj, co mówisz, Drew. Nie lubię takich żartów.
– Ooo... Pani Lanie jest dzisiaj nie w humorze.
Cassie zacisnęła dłonie.
– Masz rację. Czuję się trochę zdenerwowana.
– Z jakiego powodu?
– Chodzi mi o A. W. i babcię Jo. Czy nie postępujemy zbyt
pochopnie?
– Być może, lecz musisz pamiętać, że chcemy im pomóc. Każda
próba nawiązania znajomości wywołuje stres, nawet u osób w naszym
wieku.
Cassie z uwagą słuchała jego wyjaśnień.
– Na ogół mężczyźni nie przyznają się do takich emocji.
– Wierz mi, że to prawda. Niełatwo spotkać odpowiednią kobietę.
– Masz pracę, która umożliwia ci kontakt z wieloma osobami.
Drew zrobił kwaśną minę.
– Hmm. Po pierwsze, pracuję głównie z więźniami. Po drugie,
większość porad udzielam w domu, a to nie najlepsze miejsce do
zawierania znajomości, o czym się przekonałem wkrótce po rozwodzie.
Co innego listonosz. Codziennie może spotykać rozmaitych ludzi.
– Do naszego spotkania nie miałam randki z żadnym mieszkańcem
dzielnicy – odpowiedziała pośpiesznie.
– To dziwne.
– Rozwożę listy rano, gdy większość osób jest w pracy. Poza tym...
bardziej martwiłam się o babcię Jo niż o siebie.
– Dlaczego?
– Myślę... Myślę, że nie potrafiłabym jej zostawić. Nawet za cenę
uczucia.
– To nie fair. Masz wobec niej poczucie winy?
Cassie uniosła głowę.
– Skądże. Była całkiem zadowolona z mojego wyjazdu i żałowała,
że będziemy mieli „opiekuna”.
– Hmm... Nie będziemy.
– Słucham?
– Dziadek wydał definitywną wojnę karaluchom. Spryskał trucizną
wszystkie pomieszczenia i postanowił spędzić noc u przyjaciół w
Wickenburgu. Zjemy wspólnie kolację i...
– I co?
– Myślałem – rzucił jej szybkie spojrzenie – myślałem, że spędzimy
noc w Phoenix.
– Gdzie?
– W pobliżu lotniska. W hotelu.
Serce dziewczyny zaczęło bić w przyspieszonym rytmie.
– Przecież możemy wrócić wieczorem do Albuquerque.
– Niezupełnie. Pamiętaj, że jestem umówiony na spotkanie. Chyba
że zdecydujemy się na lot nocą.
Cassie zamyśliła się.
– Rozumiem – powiedziała wolno.
Drew skierował samochód w stronę wjazdu na prywatną część
lotniska.
– Tak czy inaczej, będziemy sami.
– Nie mam pewności, jak daleko możemy...
– Zaangażować się w tę sprawę? – dokończył.
Zatrzymał pojazd, wyłączył silnik i powoli obrócił się w kierunku
dziewczyny.
– Możesz przedstawić wszelkie zastrzeżenia – oznajmił
wyzywającym tonem.
– Chciałabym najpierw poznać A. W. i przekonać się, czy on i
babcia Jo...
– Nie powinniśmy łączyć obu spraw.
– Nie. To znaczy... tak. Nie.
– Cassie, wydaje mi się, że poszukujesz przeszkód tam, gdzie ich nie
ma. Babcia Jo i A. W. będą stanowić znakomitą parę. Wierz mi, wkrótce
odzyskasz pełną swobodę.
– Nie czuję się zniewolona!
– Naprawdę?
Delikatnym ruchem położył dłoń na jej ramieniu. Przez chwilę
spoglądali sobie w oczy. Drew odezwał się pierwszy.
– Potrafisz zapanować nad uczuciem? – spytał.
– Nie muszę ci niczego udowadniać!
– A sobie samej?
– Na przykład?
– Na przykład, czy jesteś wystarczająco dorosła, by decydować o
własnym życiu.
– Dziękuję za poradę, panie psychologu.
– Cassie – potrząsnął głową – przepraszam. Nie powinienem był
tego mówić.
– Ale tak właśnie myślisz, prawda?
Delikatnie pogładził jej policzek.
– Powinnaś skorzystać z szansy. Choć na chwilę opuścić bezpieczny
świat, który sama sobie stworzyłaś. Nie możesz wciąż chować się za
plecami babci.
– Wcale się nie chowam. Ona mnie potrzebuje!
Znalazł się psychoanalityk!
– Coś mi to przypomina – syknęła. – Masz zamiar mówić dalej?
Zaraz usłyszę: Prześpij się ze mną, mała. To najlepsze lekarstwo na
wszystkie twoje frustracje.
– Nie. – Zdjął rękę z jej ramienia. – To nie tak. Do diabła, nieważne.
Odwrócił głowę i ponurym wzrokiem wpatrzył się w okno.
Cassie milczała. Nie była już dziewicą, więc perspektywa spędzenia
nocy z mężczyzną nie powinna napawać jej przerażeniem. A jednak...
– Ostateczną decyzję odłożymy na później – odezwał się Drew.
Otworzył drzwi. – Mamy czas. We wrześniu hotele świecą pustkami,
więc nie musimy robić rezerwacji.
Wysiadł.
– Chodź. Nauczę cię podstaw pilotażu.
Cassie powoli wysiadła. Nie musiała lecieć do Phoenix w
towarzystwie przemądrzałego faceta. W każdej chwili mogła
zatelefonować do babci.
Drew wyjął walizki z bagażnika i skierował się w stronę budynków
lotniska.
– Leciałaś już kiedyś awionetką?
– Nie. – Pokręciła głową.
– Spodoba ci się. Tam, w górze można poczuć prawdziwy powiew
wolności. Leci się dość nisko, więc ziemia wygląda zupełnie inaczej niż
z okien samolotu pasażerskiego.
– To brzmi zachęcająco – powiedziała Cassie. I rzeczywiście tak
myślała. Z całego serca pragnęła znaleźć się wśród obłoków i tylko
niezrozumiały strach przed dominującą osobowością Bennetta
powodował, że zwlekała z podjęciem decyzji.
Zanim się spostrzegła, minęli budynek. Drew stanął w pobliżu
niewielkiej, srebrzystobiałej cessny.
– Nie musisz z nikim rozmawiać przed odlotem? – zapytała, usiłując
zyskać na czasie.
– Nie. Samolot jest zatankowany i gotów do startu. Wrzucił walizki
do kabiny, po czym zdjął klamry przytrzymujące koła.
– Wsiadaj.
Wyciągnął dłoń. Cassie zawahała się.
– Spadochron nie na wiele się przyda – zauważyła.
– To prawda. Musisz wierzyć w umiejętności pilota.
Spojrzała mu w oczy.
– A mogę?
– Tak.
Podała mu rękę.
– Więc w drogę – powiedziała miękko.
Drew miał rację. Gdy samolot oderwał się od ziemi, poczuła się
wspaniale. W dole mignęła pajęczyna ulic Albuquerque. Cassie
rozognionym wzrokiem wpatrywała się w okno.
Drew skierował maszynę na zachód, w stronę skalistych wzgórz
migoczących czerwienią w promieniach porannego słońca. Po chwili
samolot opuścił obszar powietrzny lotniska. Drew zdjął słuchawki i
lekko dotknął ramienia dziewczyny. Spojrzała na niego z uśmiechem.
– Byłem pewien, że ci się spodoba! – zawołał, żeby przekrzyczeć
warkot silnika.
– Skąd mogłeś wiedzieć?
– Hmm... to trudne pytanie. Zauważyłem, z jaką pasją prowadzisz
dżipa. Jak zawzięcie odbijasz piłkę. Masz duszę prawdziwej łowczyni
przygód.
Nie odpowiedziała. W jego obecności czuła się jak bezradne dziecko
i nie myślała o przygodach. Nagle zrozumiała, dlaczego podczas
pierwszego spotkania tak usilnie nalegała, aby wziął udział w meczu. Na
korcie miała przewagę. Tu, w kabinie samolotu, była całkowicie zdana
na mężczyznę siedzącego za sterami.
– Gotowa do przejęcia funkcji pilota?
– Nic o tym nie wiem.
Z powątpiewaniem popatrzyła na tablicę rozdzielczą.
– Nie szkodzi. Pomyśl, że prowadzisz samochód. Co jakiś czas
spoglądaj na ten wskaźnik, aby utrzymać maszynę w poziomie i nie
wykonuj żadnych gwałtownych ruchów.
Cassie westchnęła, po czym oparła dłonie na drążku sterowym.
Samolot zakołysał się lekko. Starannie wyrównała kurs. Po kilku
minutach zaczęła oddychać swobodniej. Lot sprawiał jej coraz większą
przyjemność.
– Promieniejesz – zauważył Drew.
– Czuję się cudownie.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Ty nauczysz mnie grać w
racquetball, a ja zapoznam cię z zasadami latania. To chyba uczciwa
umowa.
– Nie bardzo. Wziąwszy pod uwagę koszt lotu.
– Nie mam zamiaru wystawiać ci rachunku.
– Tego się właśnie obawiałam.
Drew wybuchnął śmiechem. Cassie zawtórowała mu wesołym
chichotem.
– Zapomnij o wszystkim, co powiedziałem na temat dzisiejszego
wieczoru. Nie chcę, abyś uważała, że mam zamiar na siłę zaciągnąć cię
do łóżka.
Nieoczekiwanie poczuła się zawiedziona. Grała na zwłokę,
wysuwała rozmaite podejrzenia, a teraz? Drew oddał jej inicjatywę.
Dlaczego nie zachowywał się jak inni mężczyźni?
– Cassie?
Spojrzała w jego stronę.
– Zgadzasz się ze mną?
– Tak – skłamała.
– Załatwione. Jeśli nie będziemy zbyt zmęczeni, powrócimy do
Albuquerque. Jeśli zdecydujemy się pozostać w Phoenix, wynajmiemy
dwa oddzielne pokoje.
Mówił beztroskim tonem, jakby rozmawiał o pogodzie.
– Dobrze.
Cholera, mógłby okazać choć trochę uczucia!
– Pozwól, że przejmę stery. Masz ochotę na kilka akrobacji?
– Ja... oczywiście.
– Zaczynamy. Głęboko oddychaj i nie zamykaj oczu.
Cassie zastosowała się do jego wskazówek. Linia horyzontu
zawirowała jej przed oczami, a po chwili zniknęła. Cessna niemal
pionową świecą wzbijała się w błękitne niebo. Nagle zaczęła opadać.
Ziemia zbliżała się w zawrotnym tempie. Cassie zagryzła wargi. Miała
ochotę krzyczeć ze strachu.
Drew wyrównał lot. Dziewczyna odetchnęła z ulgą, lecz wciąż
pozostawała pod wrażeniem ostatniej akrobacji.
– Zrób to jeszcze raz – poprosiła.
Drew obrzucił ją szybkim spojrzeniem. Wyglądała tak pociągająco.
Miała zaróżowione policzki i oczy przepełnione szczęściem. Szarpnął
drążkiem. Samolot zatańczył, wykonał pełną beczkę, potem jeszcze
jedną.
Piersi dziewczyny falowały przyśpieszonym oddechem, nabrzmiałe
sutki rysowały się wyraźnie pod cienkim materiałem. Gdy samolot
powrócił na właściwy kurs, w kabinie zapanowało milczenie. Drew
kątem oka popatrzył na swą towarzyszkę. Po dłuższej chwili przeniósł
wzrok na horyzont.
W maleńkim MG stanowiącym własność A. W. z trudem mogły
pomieścić się trzy osoby. Cassie starała się nie myśleć o tym, że siedzi
na kolanach mężczyzny, o którym marzyła w ciągu ostatnich dwóch
godzin, a Drew wmawiał sobie, że trzyma w ramionach worek
ziemniaków.
– Zjemy lunch w „Golden Eagle” – odezwał się A. W. – Byłaś już
tam, Cassie?
– Pierwszy raz jestem w Phoenix! – wykrzyknęła dziewczyna. Wiatr
wpadający do wnętrza przez otwarty dach samochodu utrudniał
rozmowę. Wiedziała też, że nim dojadą do restauracji, jej włosy będą
przypominały rozsypany stóg siana. Z trudem utrzymywała równowagę.
A. W. prowadził pojazd z taką nonszalancją, jakby znajdował się w
lunaparku.
Na najbliższym skrzyżowaniu rozbłysły żółte światła. Cassie
usłyszała pisk hamulców. Nagłe szarpnięcie rzuciło ją do tyłu. Poczuła
twarde mięśnie mężczyzny. Zaczerwieniła się po same uszy.
– Kiedy kupiłeś ten wóz, dziadku? – głośno spytał Drew.
– Kilka miesięcy temu.
– Wygląda na to, że przydałby mu się mały remont.
– Owszem. Pomyślałem sobie, że to frajda mieć starszy model
samochodu. Poza tym, cadillac był zbyt obszerny. Rozglądałem się za
czymś mniejszym.
Zakręt. Cassie ponownie straciła równowagę.
– Ładnie pachniesz – szepnął Drew.
Przez chwilę czuła na uchu łaskotanie jego brody. Zagryzła wargi.
Usiłowała skupić uwagę na czymś innym.
– Gdzie jest „Golden Eagle”?
– Na najwyższym piętrze Valley Bank Center – odparł A. W. –
Lubię tam chodzić. Wydaje mi się, że siedzę na pieniądzach.
– Spodoba ci się panorama miasta – dodał Drew pod adresem
Cassie. – Sądząc po tym, jak przeżyłaś lot samolotem, lubisz przebywać
wysoko ponad powierzchnią ziemi.
– To prawda.
– Szukasz odmiany? – zapytał kpiąco.
Nim zdołała znaleźć ciętą odpowiedź, wtrącił się A. W:
– Nie dokuczaj jej, Drew. Jest niewysoka, lecz i tak stanowczo zbyt
dobra dla ciebie.
– Dziękuję, doktorze Bennett – uśmiechnęła się Cassie.
– Mów mi A. W. Jesteśmy na miejscu.
Samochód zatrzymał się gwałtownie.
– Idźcie na górę, a ja spróbuję znaleźć jakieś miejsce do
zaparkowania.
Cassie wygramoliła się z pojazdu. Po chwili dołączył do niej Drew.
– Czułam się, jak jeden z dwudziestu pięciu klaunów siedzących w
volkswagenie. Widziałam kiedyś w cyrku podobny numer –
podsumowała jazdę dziewczyna.
– Przepraszam. Gdy byłem tu poprzednim razem, dziadek jeździł
ogromnym cadillakiem. Można w nim było pomieścić drużynę
futbolową.
– Ma swój styl.
– To prawda – przytaknął Drew. – Potrafi cieszyć się życiem.
– Tak jak babcia Jo.
Spojrzeli sobie w oczy.
– Widzisz?
– Tak. Miałeś rację. Jak zorganizujemy spotkanie?
– Zostaw to mnie. Minął już rok, odkąd A. W. odwiedził
Albuquerque.
– Więc powinien czym prędzej tam przyjechać. I nie wspominaj mu
o babci. Jest zbyt inteligentny, żeby nie domyślić się, o co chodzi.
– Idzie. Zacznijmy rozmawiać o czymś innym.
– Okay. Zawsze nosiłeś wąsy i brodę?
Zalotnie zatrzepotała powiekami. Drew nie potrafił ukryć
zaskoczenia.
– Słucham? Aaa... tak. To znaczy nie. Zapuściłem brodę dopiero po
rozwodzie. Nie podoba ci się?
A. W. stanął obok dziewczyny. Jego twarz rozjaśnił szeroki
uśmiech.
– Stanowicie znakomitą parę. Lubię patrzeć, jak Drew pochyla
głowę, aby usłyszeć, co mówisz.
Drew zdał sobie Sprawę, że od dłuższej chwili nie odrywał oczu od
Cassie.
– Chodźmy. – Ujął dziewczynę pod rękę i położył dłoń na ramieniu
starszego mężczyzny. – Padam z głodu.
Zajęli stolik w pobliżu olbrzymiego okna. z którego rozciągał się
widok na miasto. Cassie przeprosiła obu swych towarzyszy i poszła do
toalety, aby poprawić fryzurę. Drew odprowadził ją wzrokiem.
A. W. odłożył kartę dań na brzeg stolika.
– Świetna dziewczyna. Chyba nie muszę ci o tym mówić.
– Chciałem, żebyś ją poznał, dziadku.
– Naprawdę? Od czasów Mavis nie próbowałeś przedstawić mi
żadnej kobiety. Mam rację, czy skleroza wymazała coś z mojej pamięci?
Drew roześmiał się.
– Masz rację. Najzabawniejsze jest to, że prawie jej nie znam.
– Boisz się?
– Trochę. Czasami odnoszę wrażenie, że wie nawet, o czym myślę.
– Nieźle. W jaki sposób ją poznałeś?
– Przyniosła mi paczkę. Pracuje na poczcie.
– Aaa... to co innego.
– Właśnie.
Drew obracał w dłoni szklankę.
– A co u ciebie, dziadku? Jak twoje sprawy miłosne?
– Kiepsko, chłopcze. Wyjątkowo kiepsko. Jedna z pań usiłuje mnie
przekarmić, druga cały dzień potrafi spędzić przy kartach, a trzecia
namawia mnie, abym grał na giełdzie.
– Są tylko trzy? Kilka miesięcy temu mówiłeś o pięciu.
– Zrezygnowałem.
– Wpływ starości?
– To one się starzeją, mój chłopcze. Próbowałem z kilkoma
młodszymi, ale żadna z nich nie potrafiła poprawnie zatańczyć walca.
Drew uśmiechnął się. Był przekonany, że babcia Jo jest doskonałą
tancerką. A wówczas Cassie nie będzie miała pretekstu...
Dziewczyna weszła właśnie do sali. Przechwyciła spojrzenie
mężczyzny i odpowiedziała mu wesołym uśmiechem.
Rozdział 4
W czasie posiłku Cassie wciąż myślała o babci. A. W. śmiał się,
żartował i opowiadał zabawne historie z własnego życia. Wprost tryskał
energią.
Przez chwilę mężczyźni spierali się, kto ma zapłacić rachunek. W
końcu A. W. kategorycznym gestem uciszył wnuka i złożył zamaszysty
podpis obok numeru karty kredytowej. Cassie wytężyła wzrok.
Sygnatura, jak zwykle u lekarzy, była niemal zupełnie nieczytelna.
Jedynie daszek przekreślający końcowe „t” wznosił się ku górze, co
znamionowało, że A. W. obdarzony jest charakterem dalekim od
przyziemności.
Po lunchu cała trójka ponownie wtłoczyła się do maleńkiego MG.
Ruszyli w stronę budynków uniwersytetu.
– Przepraszam za zamieszanie związane z dezynsekcją – powiedział
A. W. Ryzykownym manewrem wyminął autobus i zerknął na wnuka. –
Jesteś pewien, że Evan odwiezie was na lotnisko?
– Oczywiście – powiedział Drew.
– To dobrze. Jak ci wspominałem, muszę jechać do Wickenburga.
– Kobieta? – spytał Drew.
– Tak przypuszczam. Otrzymałem zaproszenie od znajomych, u
których niegdyś bywaliśmy z twoją babką, lecz myślę, że będzie tam
również jakaś biedna wdowa. Ludzie wciąż usiłują zapewnić mi
towarzystwo.
Samochód z piskiem opon zatrzymał się przed budynkiem z
czerwonej cegły, gdzie mieścił się wydział psychologii. Grupa studentów
oczekiwała na kolejny wykład.
Drew spojrzał na Cassie. Ostatnie słowa dziadka nie brzmiały zbyt
zachęcająco.
– Koniec trasy – odezwał się A. W. – Cieszę się, że cię poznałem,
Cassie. Powinnaś częściej przyjeżdżać do Phoenix.
– A ty nie masz ochoty odwiedzić Albuquerque? – wtrącił Drew.
– Właśnie – podchwyciła dziewczyna. – Słyszałam, że od ostatniej
wizyty upłynęło już sporo czasu.
– Rzeczywiście.
– Za dwa tygodnie rozpoczyna się wielki festyn. Będą zawody
balonów oraz inne atrakcje. Zawsze chciałeś odbyć lot aerostatem.
– Za dwa tygodnie? Chyba mógłbym przyjechać.
– Znakomicie. Przylecę po ciebie i...
– Żadne „przylecę”. Czas, żebym zabrał mój samochodzik na
wycieczkę poza granicę stanu.
Cassie jęknęła w duchu. A. W. igrał z własnym bezpieczeństwem.
– Samolot jest szybszy – zaoponowała.
– Niekoniecznie – odparł dziadek i roześmiał się znacząco.
Dziewczyna rzuciła błagalne spojrzenie na Drew, lecz ten zrobił
bezradny gest. Pozostawało mieć nadzieję, że A. W. wyjdzie cało z
każdej przygody.
– Do zobaczenia za dwa tygodnie.
– Uważaj na siebie, dziadku.
– Czy kiedykolwiek postępowałem nieostrożnie?
– Zawsze – odparł Drew.
– Dlatego wciąż czuję się młodo.
Podniósł dłoń w geście pozdrowienia. Samochód ruszył z głośnym
warkotem i po chwili zniknął za zakrętem.
– Uff. – Cassie poprawiła włosy. – Czy dostał kiedyś mandat za
przekroczenie prędkości?
– Mnóstwo razy. Skrupulatnie umieszcza każdą karę w zeznaniu
podatkowym. W rubryce: Wydatki na rozrywkę.
– Idealny partner dla babci Jo.
– Nie wyciągaj zbyt pochopnych wniosków. Nie przypuszczam,
żeby A. W. był miłośnikiem aerobiku.
– Nie mogę się doczekać ich spotkania. Dwa tygodnie to o
czternaście dni za długo.
Pociągnęła w zamyśleniu kosmyk włosów.
– Wiem, ale musiałem użyć odpowiedniego pretekstu, aby zmusić
A. W. do podjęcia decyzji. Pomysł z balonem wpadł mi do głowy
zupełnie przypadkiem. Po prostu przypomniałem sobie, że dziadek od
dawna czekał na podobną okazję.
– Babcia Jo również. Możemy zorganizować im wspólną wycieczkę.
– Czasami miewam dobre pomysły.
Wsunął dłoń w jej włosy.
– Znów są zwichrzone. Nic dziwnego, są takie miękkie. Daj mi
spinkę.
Cassie bez wahania spełniła jego prośbę i stała spokojnie, póki nie
zakończył upinania luźno opadających loków. Westchnęła mimowolnie,
gdy cofnął rękę.
– Co się stało? – spytał ze zdziwioną miną.
– Ja... Hmm... – Zdecydowała się powiedzieć prawdę. – Było mi
bardzo przyjemnie. Zawsze lubiłam, gdy ktoś mnie czesał.
Drew postąpił krok bliżej. Ujął jej twarz w obie dłonie.
– Wiesz, że jesteś niemożliwa?
– Wcale nie mam takiego zamiaru.
– I właśnie dlatego jesteś.
Pogładził palcami jej policzek.
– Potrafię myśleć tylko o twoich pocałunkach.
– Masz spotkanie – przypomniała.
– Niestety. Może pospacerujesz po campusie? Zobaczymy się za
godzinę.
– Dobrze.
Odsunęła się.
– Za godzinę.
– Będę w gabinecie Evana Farbera. Trzecie piętro, drugie drzwi na
lewo.
– Zapamiętam.
Pomachała mu ręką, po czym odeszła. Nie musiała się oglądać, by
wiedzieć, że Drew nadal stoi przed drzwiami wydziału.
Godzinę później wróciła z przechadzki po terenie uniwersytetu.
Palmy kołysały się na lekkim wietrze niczym gigantyczne miotełki do
kurzu, a skąpo ubrani studenci szukali choć odrobiny cienia.
Większość dziewcząt przebywała w towarzystwie chłopców. Cassie
uśmiechnęła się do własnych myśli. Drew miał rację. Postanowiła, że
czas zmienić umowę dotyczącą wieczoru.
Wspięła się na schody, odnalazła właściwe drzwi i zapukała lekko.
– Wejdź – zawołał Drew. – Właśnie kończymy.
Stanęła w progu. Drew wezwał ją ruchem dłoni, aby weszła do
środka.
– Chcę, byś poznała Evana Farbera. Evan, to jest Cassie Larue.
Mężczyzna uniósł się zza biurka i wyciągnął rękę.
– Cieszę się z naszego spotkania. Drew wspominał mi, że
przylecieliście razem.
Cassie podała dłoń na powitanie. Evan sprawiał całkiem przyjemne
wrażenie. Miał pełną twarz, a końce przerzedzonych włosów opadały mu
aż na kołnierzyk. W drucianych okularach wyglądał niczym współczesne
wcielenie Beniamina Franklina.
– Wracając do tematu – odezwał się Drew – niestety, nie będę umiał
ci pomóc. Szkoda, że pacjent nie zna angielskiego.
– Wiem. Z hiszpańskim jeszcze dałbym sobie radę, ale z
portugalskim?
Cassie spojrzała na mówiącego.
– Włada wyłącznie portugalskim?
– Zna kilka słów po angielsku, lecz to nie wystarcza, by
przeprowadzić standardowe testy psychologiczne.
– Napisał coś? – spytała bez zastanowienia Cassie.
– Nie, choć na pewno nie jest analfabetą. Mógłbym dać tekst do
tłumaczenia, ale...
– Nie trzeba niczego tłumaczyć – wtrąciła dziewczyna. Chciała
pomóc. – Mogę dokonać analizy charakteru pisma.
– Analizy? – spytał Evan. – Co to znaczy?
Cassie zrozumiała, że odruchowo zdradziła swą tajemnicę skrzętnie
skrywaną dotąd przed Bennettem. Szybki rzut oka upewnił ją, że Drew
nie wyglądał na zadowolonego. Evan cierpliwie czekał na odpowiedź.
– Zajmuję się grafologią. Skończyłam odpowiedni kurs.
– To fascynujące. Wiedziałeś o tym, Drew?
– Nie.
Sucha odpowiedź niemiło zabrzmiała w uszach dziewczyny. Evan
wyczuł napięcie, jakie wkradło się do rozmowy.
– Będę ci wdzięczny za każdą pomoc – odezwał się swobodnym
tonem. – Poproszę faceta, aby coś napisał i w ciągu najbliższych kilku
dni wyślę ci próbkę tekstu. Możesz mi podać swój adres?
– Oczywiście.
Cassie sięgnęła po pióro i pochyliła się nad notatnikiem
podsuniętym jej przez mężczyznę. Evan wyjął wizytówkę.
– Będziemy w kontakcie – oświadczył. – Jestem szczerze
zainteresowany każdym rodzajem pomocy w tej sprawie. Także... jak to
nazwałaś?
– Analiza grafologiczna.
– O, właśnie. Niektórzy z moich kolegów uważają podobne praktyki
za kuglarstwo. – Zrobił znaczącą przerwę, lecz Drew powstrzymał się od
komentarzy. – Osobiście uważam, że problem zasługuje na większą
uwagę. Nikt z nas przecież nie pisze jednakowo.
– To prawda – przytaknęła Cassie.
Czuła się nieswojo pod bacznym spojrzeniem Bennetta.
– Myślę, że musimy już wracać – oświadczył Drew.
– Możesz odwieźć nas na lotnisko?
– Karoca oczekuje na parkingu – odparł Evan.
Zgarnął z biurka kilka papierów i skierował się do wyjścia.
W drodze na lotnisko Cassie usiłowała podtrzymać swobodną
rozmowę, lecz wciąż myślała o nieuchronnej konfrontacji. Drew z
pewnością miał zamiar zadać jej kilka pytań. Dlaczego nie potrafiła
zdobyć się na szczerość?
– Gdzie was podrzucić? – spytał Evan.
– Pod stanowisko kontroli lotów prywatnych – odparł Bennett.
Cassie zrozumiała, że podjął decyzję o natychmiastowym powrocie
do Albuquerque. Nie była specjalnie zdziwiona.
Evan zatrzymał samochód i uścisnął dłoń dziewczyny.
– Dzięki za konsultację – zwrócił się do Bennetta.
– Mam nadzieję, że w najbliższym czasie będę mógł się
odwdzięczyć.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– I zaraz prześlę próbki pisma – uśmiechnął się do Cassie.
– Cieszę się – odpowiedziała, choć wcale nie było jej wesoło.
Gdy Evan odjechał, odwróciła się w stronę swego towarzysza.
– Przykro mi, że dowiedziałeś się o tym dopiero teraz.
– Mnie także.
– Masz zamiar zrezygnować z naszych planów?
– Przyznaję, że przez chwilę rozważałem podobną możliwość.
– Nie mam do ciebie żalu, że się rozgniewałeś, lecz proszę, abyś
ponownie przemyślał swą decyzję. To, co wydarzyło się między nami,
nie powinno mieć wpływu na los dwojga drogich nam osób.
– Uważasz, że to „co wydarzyło się między nami” jest mniej
ważne?! Nie mam ochoty na dalszą dyskusję w obecności
przypadkowych osób.
– Wsiadajmy do samolotu – westchnęła Cassie, po czym skierowała
się w stronę terminalu.
Drew chwycił ją za rękę.
– Nie.
– Myślałam, że nie chcesz dalszej dyskusji.
Przyciągnął ją bliżej siebie.
– Wiesz, czego nie chcę? Nie mam ochoty na zabawę w podchody.
Wolałbym wyciągnąć walizki z kabiny awionetki, wsiąść do autobusu
jadącego w stronę najbliższego hotelu, wynająć dwuosobowy pokój i
zaciągnąć zasłony!
– Ale...
– Co „ale”? Przez kilka tygodni analizowałaś mój charakter pisma!
– To prawda.
– Więc jeśli wierzysz w te brednie, musisz znać mnie niemal od
podszewki! Chyba wiesz, czego się po mnie spodziewać!
Uniosła głowę.
– Wierzę w te, jak je nazywasz, brednie i znam cię doskonale.
– Spróbuj zatem wykorzystać swą przewagę. Ja nie wiem o tobie nic
szczególnego. Usiłowałem uzyskać jakieś informacje, lecz byłaś zbyt
niedostępna, zbyt wyniosła. Postępowałaś nie fair.
– Przyznaję, że czasem...
– Czasem?! Znudziło mnie już podejmowanie całego ryzyka. Teraz
ty powinnaś coś zainwestować.
Cassie drżała lekko. Zdawała sobie sprawę, że Drew ma całkowitą
rację. Zbyt długo przebywała w narzuconym sobie zamknięciu. Nadszedł
najwyższy czas, aby zmienić sposób postępowania.
– Weźmy walizki – powiedziała zdenerwowana.
Puścił ją bez słowa. Minęli budynek terminalu, wyjęli bagaże z
samolotu i wsiedli do autobusu. Cassie spoglądała spod oka w kierunku
mężczyzny. Drew siedział z kamienną twarzą. Jego usta przypomniały
wąską linię.
– Chciałbym wyjaśnić pewną sprawę – odezwał się dopiero
wówczas, gdy weszli do obszernego holu hotelowego. – Czy wstąpić do
apteki?
Cassie zaczerwieniła się po uszy, choć nie była zaskoczona
pytaniem.
Człowiek
obdarzony
tak
wielkim
poczuciem
odpowiedzialności, jak Drew, bez wątpienia potrafił panować nad swymi
uczuciami.
– Nie – odpowiedziała ściszonym głosem. – Wszystko będzie
dobrze.
– W porządku.
Wpisał nazwisko do księgi gości, wziął klucz i ruszył w stronę
windy. Pokój był urządzony standardowo. Cassie nie potrafiła nawet
określić koloru tapety pokrywającej ściany. Skupiła uwagę na brodatym
mężczyźnie, który wstawił walizki do środka, po czym zawiesił na
klamce tabliczkę z napisem: Nie przeszkadzać.
Drew przekręcił klucz w zamku i podszedł do szerokiego łóżka.
Odrzucił na bok kołdrę.
– Teraz – powiedział cicho. Cassie po raz pierwszy słyszała tak
miękki i delikatny ton głosu. – Boisz się mnie? Naprawdę? – spytał
mężczyzna.
Potrząsnęła głową.
– Nie skrzywdzę cię, Cassie. Lecz musisz pamiętać, że nie chcę,
żebyś ty mnie krzywdziła.
Wplótł dłonie w jej włosy. Dziewczyna zamknęła oczy. Poczuła
delikatny ruch palców na skórze głowy, dotknięcie warg na szyi,
podbródku, ustach. Jedwabiste muśnięcie wąsów na policzku. To na
pewno był Drew. Nie mogła pomylić go z żadnym innym mężczyzną. Jej
Drew, obdarzony zdecydowanym charakterem pisma, wykształconym i
chłonnym umysłem oraz ujmującymi manierami.
Mimo zamkniętych powiek miała wrażenie, że cały świat wiruje jej
przed oczami. Wpiła palce w ramiona partnera. Nie potrafiła myśleć o
niczym innym, jak tylko o pieszczotliwym dotyku jego dłoni.
– Cassie...
Słaby uśmiech zadrżał na jej wargach.
– Kto się teraz boi? – spytała szeptem.
– Ja.
Powoli zaczął zdejmować koszulę.
– Ale za żadne skarby świata nie zrezygnowałbym z tej chwili.
– Ani ja.
Cassie otworzyła oczy. Zsunęła buty i ściągnęła spódnicę. Drew
także się rozbierał. Miał szerokie, umięśnione ramiona i tors porośnięty
ciemną gęstwiną włosów.
Wreszcie spadła ostatnia zasłona. Przez ciało Cassie przebiegła
gorąca fala namiętności. Dziewczyna opadła na łóżko, jej jasne włosy
rozsypały się po poduszce. Drew pochylił się nad nią. Był coraz bliżej.
Wyszeptała jego imię i poczuła gwałtowny nacisk. Jęknęła cicho, potem
głośniej. Był to zew z głębi serca, głos, który przenikał najdalsze zakątki
męskiej duszy.
Cassie obudziła się, gdy za oknem panowała już ciemność. Drew
leżał uśpiony, z głową opartą na jej ramieniu. Dziewczyna przez chwilę
wspominała wydarzenia ostatnich godzin. Poruszyła się. Drew drgnął i
otworzył oczy.
Pomimo mroku zauważyła jego senny uśmiech.
– Zdaje się, że zasnąłem – powiedział.
– Ja także, choć nigdy dotąd...
– To dobrze. Inaczej pomyślałabyś, że masz do czynienia z
niewrażliwym gburem. Na ogół należy chwilę porozmawiać, wymienić
wrażenia.
Cassie parsknęła śmiechem.
– Uważasz, że to niepotrzebne?
– Być może.
– Nigdy w życiu nie czułem się tak cudownie. Cassie...
– Słucham?
Obrócił się na bok.
– Przepraszam za swoje zachowanie na lotnisku.
– Zasłużyłam na to. Było dokładnie tak, jak mówiłeś: kryłam się za
grubym murem, a jednocześnie chciałam zebrać jak najwięcej informacji
o tobie.
Drew dotknął czołem jej dłoni.
– To już minęło – stwierdził.
– Tak – odpowiedziała z głębokim westchnieniem. – Masz rację.
– Choć w czasie podchodów straciliśmy wiele sprzyjających okazji.
Położył dłoń na jej piersi. Cassie poczuła, że uśpiona dotąd fala
emocji powraca z nową siłą.
– Naprawdę? Nie zauważyłam.
– Naprawdę – odparł z głębokim przekonaniem. Złożył pocałunek
na jej szyi. – Mam zamiar jak najszybciej nadrobić zaległości.
Cassie nie protestowała. Czerpała nową, nieznaną dotąd
przyjemność z bliskości mężczyzny. Gdy ponownie pochylił się nad nią,
drgnęła w oczekiwaniu rozkoszy. Ciasno objęła go ramionami.
– Poczekaj – szepnął.
Włączył lampkę ustawioną na nocnym stoliku. Cassie gwałtownie
zamrugała oczami.
– Chcę widzieć twoją twarz.
Pocałował ją w czoło.
– Jesteś ciepła, delikatna i cudownie pachniesz. Chcę cię chłonąć
wszystkimi zmysłami.
Napotkała jego rozognione spojrzenie.
– Kochaj mnie, Drew – szepnęła.
Na chwilę zamknął powieki i mocno docisnął lędźwie do jej bioder.
Trwali nieruchomo.
– Jesteś cudowna.
– Nieprawda – odpowiedziała z nieśmiałym uśmiechem.
– Prawda.
Poruszył się lekko. Otworzył oczy i patrzył, jak wzmaga się jej
namiętność, jak z uchylonych ust dobywa się coraz szybszy oddech.
Cassie zamruczała coś cicho. Słowa zmieniły się w nieartykułowane
dźwięki, w gwałtowny jęk ekstazy.
Kiedy ich ciała przestały się poruszać, przez długą chwilę panowało
milczenie.
– To właśnie chciałem zobaczyć – odezwał się w końcu Drew. –
Ten sam wyraz podniecenia, który miałaś na twarzy podczas lotu. Jesteś
cudowną dziewczyną, Cassie.
– Jesteś wspaniały, Drew – odpowiedziała.
– Muszę się starać, żeby ci dorównać.
Uśmiechnął się i pogładził jej rozwichrzone włosy.
– Pojawiliśmy się w hotelu wczesnym popołudniem. Mamy przed
sobą całą noc, nim powrócimy na lotnisko.
– To dobrze. – Przeciągnęła się zmysłowo.
– Poczekaj – powstrzymał ją. – Nie chcę, żebyś umarła z głodu.
Dawno już minęła pora posiłku. Może zejdziemy do restauracji? Założę
się, że znajdziesz w walizce wieczorową kreację.
Cassie roześmiała się. Pomyślała o czerwonej sukience, która była
wprost wymarzonym strojem na podobną okazję.
– Mam także koszulę nocną – powiedziała.
– Zatem, nie zwlekajmy – odparł Drew.
Pocałował ją w koniuszek nosa.
Wzięli wspólną kąpiel. Cassie włożyła czerwoną sukienkę. Drew był
oczarowany. Przez chwilę ociągał się z wyjściem, a podczas kolacji
wpatrywał się w dziewczynę rozmarzonym wzrokiem.
– Zapłaciliśmy za jedzenie, więc powinniśmy to wykorzystać –
przypomniała mu Cassie.
– Praktyczna jak zwykle. Kończmy raz-dwa i wracajmy. Mam
ochotę wsunąć dłoń pod te koronki.
– Przestań. Lepiej zmieńmy temat.
– Nie potrafię.
– Pomogę ci. Myślisz, że Evan naprawdę przyśle mi próbkę pisma?
– Tak. Swoją drogą, masz dziwne upodobania. Pocieszam się, że nie
są szkodliwe.
Odłożyła widelec na talerz.
– Analiza grafologiczna nie jest zwyczajnym hobby, Drew.
– Nie? Zawsze uważałem, że to coś takiego, jak zabawa w
przepowiadanie przyszłości.
– Większość osób popełnia podobną omyłkę.
Ścisnęła w dłoni kieliszek z winem.
– Nawet w bibliotekach podręczniki grafologu stoją obok książek
traktujących o okultyzmie – dodała.
Drew uśmiechnął się drwiąco.
– Jesteś czarownicą?
– Grafologia nie ma nic wspólnego z czarami.
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Eksperci doszli do wniosku, że należy zaliczyć ją raczej do
psychologii.
– Psychologii? Cassie, jestem psychologiem i musiałem poświęcić
wiele lat na naukę. Trudno mi uwierzyć, że sposób w jaki ktoś stawia
kropkę nad „i”, może mieć coś wspólnego z moją dziedziną wiedzy.
– Ja również się uczyłam, Drew. Spędziłam cały rok na kursie i
otrzymałam dyplom Międzynarodowego Stowarzyszenia Grafologów.
– Papier bez pokrycia – powiedział lekceważąco.
Cassie zwykle nie przejmowała się uwagami sceptyków, lecz tym
razem chodziło o coś innego. Nie mogła w spokoju słuchać docinków
Bennetta.
Nie mogła... bo była w nim zakochana.
Rozdział 5
Cassie zmięła serwetkę.
– Mogę wziąć klucz? Chciałabym wrócić do pokoju.
– Idę z tobą – odparł Drew, odsuwając krzesło.
– Wolałabym, żebyś został.
– Co takiego? – Spojrzał na nią z niedowierzaniem.
– Chcę choć przez chwilę być sama.
– Poczułaś się dotknięta, bo nie podzielam twojego punktu
widzenia?
– Jestem po prostu zmęczona naszą dyskusją.
– Jesteś wściekła.
– Znakomita diagnoza, doktorze. Przepraszam, że dotąd pomijałam
pański tytuł naukowy. Osobie, która większość życia poświęciła studiom
należy się odpowiedni szacunek.
Drew podniósł się z miejsca.
– Przestań, Cassie. Sarkazm nie leży w twoim charakterze.
– Nie? A czołobitność? Poczujesz się zadowolony?
– Cassie...
– Proszę o klucz. – Wyciągnęła rękę.
Popatrzył na nią przeciągle i sięgnął do kieszeni.
– Nie czekaj na mnie – oświadczył.
Skierował się w stronę baru.
– Nie mam najmniejszego zamiaru – odpowiedziała.
Poczuła łzy pod powiekami. Gdy znalazła się na górze, wybuchnęła
płaczem. Jak Drew mógł jej to zrobić? Dlaczego z księcia zmienił się w
skrzeczącą żabę? Dlaczego?
Płacząc i przeklinając krążyła po pokoju. Usiłowała znaleźć
rozsądne argumenty, które pomogłyby jej podczas kolejnej dyskusji, lecz
nie potrafiła zapanować nad emocjami.
Minęły dwie godziny. Cassie siedziała na łóżku wpatrzona w
ciemność. Starannie umyła twarz, włożyła nocną koszulę, lecz nie mogła
zasnąć. Dlaczego uciekła? Dlaczego nie potrafiła podjąć szczerej,
rzeczowej dyskusji? Drew siedział samotnie w barze. Nie miała zamiaru
go szukać. Czekała.
Gdy usłyszała pukanie, zapaliła światło i podeszła do drzwi.
– Kto tam? – spytała machinalnie, choć doskonale zdawała sobie
sprawę, kto stoi na korytarzu.
– Dałem ci klucz – zabrzmiała stłumiona odpowiedź. – Nie mogę
dostać się do pokoju.
Przez chwilę miała ochotę pozostawić go za drzwiami. Nie,
pomyślała. To niczego nie rozwiąże. Co prawda, nie wierzyła, aby Drew
był w stanie umożliwiającym podjęcie rozmowy.
Otworzyła drzwi i cierpliwie czekała, aż mężczyzna wejdzie do
środka. Poczuła mocną woń alkoholu i papierosów. Drew spojrzał na nią
zmęczonym wzrokiem.
– Przepraszam, że wyciągnąłem cię z łóżka – powiedział. – Cassie...
– Drew, wiem, że zachowałam się głupio – wtrąciła. Powinniśmy
być mniej małostkowi.
– Też tak uważam.
Potarł kark.
– Tylko nie potrafię rozsądnie myśleć po dniu pełnym wrażeń i
trzech dużych drinkach.
Powoli zaczął się rozbierać.
– Chodźmy spać.
– Dobrze. – Cassie wsunęła się pod kołdrę. – Też czuję się
zmęczona.
Czy naprawdę będzie mogła spokojnie zasnąć u boku aroganckiego,
a jednocześnie tak cudownego i podniecającego mężczyzny?
Zwinęła się w kłębek i przez chwilę nasłuchiwała plusku wody
dobiegającego z łazienki. Mimo zmęczenia czuła narastające
podniecenie.
Drew położył się i zgasił światło. Objął dziewczynę ramieniem i
mocno przyciągnął do swego boku. Cassie poruszyła się niespokojnie.
Fala gniewu ponownie uderzyła jej do głowy.
– Cassie, nie psujmy tego, co osiągnęliśmy.
Położył dłoń na jej piersi.
– Pozwól mi cię kochać.
Obróciła twarz w jego stronę.
– Nie potrafię, Drew. Przed chwilą się kłóciliśmy. Nie potrafię
udawać, że nic się nie stało.
– Ludzie na ogół zachowują się w ten sposób. – Odgarnął kosmyk
włosów z jej twarzy. – To pomaga złagodzić napięcie. Poza tym
wyparowała ze mnie cała złość. Naprawdę.
– Niestety, ze mną jest całkiem inaczej. Co więcej, uważam, że
powinniśmy przedyskutować pewne sprawy, zanim...
– Cassie... – Poczuła jego oddech na swojej twarzy. – Nie możemy
dokończyć rozmowy rano? W tej chwili nie potrafię się skupić. Kiedy
siedziałem w barze, zastanawiałem się, jak to możliwe, że nie jesteśmy
razem. Nie traćmy czasu.
– Przykro mi, Drew.
Znalazła dość siły, żeby obrócić się tyłem, choć w głębi serca wcale
nie miała na to ochoty.
– Porozmawiamy rano – ucięła dalszą dyskusję.
Drew milczał przez chwilę. Potem mruknął coś pod nosem i wtulił
głowę w poduszkę.
Cassie nie pamiętała, kiedy zasnęła. Obudziły ją pierwsze promienie
słońca prześwitujące przez żaluzje. Po cichu wstała z łóżka i poszła do
łazienki. Gdy wróciła, Drew nie spał. Spojrzał na nią spod oka.
– Już ranek – powiedział sennym głosem. Uniósł się na łokciu. –
Masz ochotę na rozmowę, czy...
Zrobił znaczącą minę. Cassie odwróciła głowę, aby nie patrzeć na
kuszący zarys jego sylwetki.
– Musimy porozmawiać – stwierdziła.
Usiadła na krześle i poprawiła ramiączka nocnej koszuli.
– Możesz przyjść bliżej. – Drew poklepał prześcieradło.
– Wolę zostać tutaj.
Wzruszył ramionami.
– Jak uważasz.
Wsunął drugą poduszkę pod głowę, po czym skrzyżował ramiona na
piersi.
– Zaczynaj.
– Gdzieś czytałam, że krzyżowanie ramion wyraża niechęć do
rozmówcy.
– Nie zawsze. Mogę zmienić pozycję, lecz chciałbym zauważyć, że
założyłaś nogę na nogę. To też może coś oznaczać.
Uśmiechnęła się mimo woli.
– Widzę, że powinnam uważać podczas dyskusji z psychologiem.
– Słusznie.
Cassie wzięła głęboki oddech.
– Drew, chciałabym zmienić twój pogląd na grafologię. Myślę, że
opierasz się zbyt mocno na wyimaginowanych uprzedzeniach.
– Czy wiesz, ile osób wierzy, że nie ma nic prostszego, niż analiza
zachowań innego człowieka? Przepraszam, ale nie jesteś jedyną, która w
ostatnich latach zainteresowała się grafologią. Byłem na kilku
przyjęciach, gdzie goście nawzajem porównywali próbki własnego
pisma.
– Może to nie jest najlepszy sposób na wzbudzenie szacunku, ale
przyznaję, że postępowałam podobnie. Nie muszę uciekać się do
skomplikowanych testów, aby uzyskać odpowiedź.
– Nigdy nie wykorzystywałem psychologii, żeby zabawić gości.
– A cóż w tym złego? Czy wszystko, co ma związek z nauką, musi
być zamknięte w murach uniwersytetu?
– Nie, ale należy mieć pewien respekt dla wiedzy.
– Doktorze Bennett, uważam, że jest pan snobem.
– Możliwe.
– Czy wiesz, że wielu pracodawców korzysta z usług grafologów
przed podjęciem decyzji o zatrudnieniu nowej osoby?
– Wiem i bardzo mi się to nie podoba. Nie chciałbym, żeby ktoś
mnie oceniał na podstawie sposobu pisania.
– A poddałbyś się testowi psychologicznemu?
– Oczywiście.
– To przecież to samo co analiza grafologiczna!
Drew pochylił się gwałtownie.
– Nic podobnego. Testy mówią prawdę, ponieważ zostały
opracowane na podstawie wnikliwych badań.
– Grafologia także nie została wyssana palca.
– Kto tak twierdzi?
– Eksperci z Chicago, z którymi współpracowałam.
– Długo wśród nich przebywałaś?
– Poznaliśmy się na dorocznym zjeździe. Resztę kursu odbywałam
korespondencyjnie. – Zauważyła wyraz dezaprobaty na jego twarzy. –
Pracowałam bardzo ciężko, żeby uzyskać dyplom! Może nie tak długo,
jak ty na stopień naukowy, lecz mam zamiar kontynuować naukę!
Prawdę mówiąc, mam zamiar kształcić swoje zdolności przez całe życie.
– Ja również – odparł cicho.
– Więc dlaczego nie chcesz skorzystać z osiągnięć grafologii? To
jeszcze jedno narzędzie w dążeniu do prawdy! Nie potrafisz tego
zaakceptować?!
– Przykro mi, Cassie. Nie potrafię. Nawet, żeby ci sprawić
przyjemność.
Dziewczyna milczała przez chwilę, po czym odezwała się
nienaturalnie spokojnym głosem:
– Myślę, że możemy uważać naszą dyskusję za zakończoną.
– Coś mi podpowiada, że nie tylko dyskusję. Czy nie możemy
przejść nad tym do porządku dziennego?
– Nie. – Pokręciła głową. – Nie w tym przypadku.
Wstała i sięgnęła po walizkę.
– Powinniśmy wracać do Albuquerque.
Ze zgnębioną miną rozpoczęła przygotowania do podróży.
Najbardziej bolało ją, że nie może zwierzyć się ze swych marzeń. Tak
bardzo chciała porzucić pracę na poczcie i zawodowo zająć się
grafologią! Zgromadziła już pewną sumę, aby przystąpić do praktyki.
Drew z pewnością nie potrafiłby tego zrozumieć. Raczej
wybuchnąłby śmiechem.
Postanowiła zawiadomić go o swojej decyzji, kiedy przelatywali nad
granicą stanu. Zacisnęła na kolanach drżące dłonie.
– Uważam, że będzie najlepiej, jeśli zakończymy naszą znajomość –
powiedziała spokojnym tonem, lecz dość głośno, aby usłyszał ją pomimo
warkotu silnika.
– Przez cały ranek oczekiwałem, że to powiesz – westchnął. –
Dlaczego?
– Sam wiesz najlepiej.
– Myślę, że przesadzasz. Dzieli nas różnica zdań w jednej, niewiele
znaczącej sprawie. Nie ma dwóch osób, które myślałyby tak samo.
– Po pierwsze, grafologia nie jest niewiele znaczą sprawą.
Przynajmniej dla mnie. Po drugie, nie przywykłam, aby mężczyźni
traktowali mnie pogardliwie.
– Podchodzisz do tego w zbyt osobisty sposób.
– Nie umiem inaczej. Uważam, że to co robię, jest słuszne.
Dlaczego chcesz się nadal ze mną spotykać, jeśli nie wierzysz w moją
inteligencję? Lubisz spędzać noce z głupimi kobietami?
– Cassie, przestań!
– Istnieje tylko jeden problem – ciągnęła, próbując zachować
spokojny ton głosu. – Postanowiliśmy zaaranżować spotkanie dwojga
starszych ludzi. Uważam, że musimy to doprowadzić do końca.
– Jesteś niezwykle szlachetna.
– Oczywiście, mogę zrealizować nasz plan tylko przy twojej
pomocy.
– To prawda. A jaki mieliśmy plan? Ostatnio byłem nieco
rozkojarzony, lecz nie przypominam sobie, byśmy ustalili cokolwiek.
– Możemy to zrobić teraz.
– Co proponujesz? – zapytał zmęczonym głosem.
– Powinniśmy przekonać babcię Jo i A. W., że nasz związek
wygląda obiecująco i zorganizować przyjęcie, na którym przedstawisz
mnie swoim przyjaciołom. A. W. przyjedzie do Albuquerque, a ja
zaproszę babcię. Myślę, że ich spotkanie będzie wyglądało całkiem
naturalnie.
– I będziemy udawać, że wszystko w porządku?
Drew nie spuszczał wzroku z linii widnokręgu.
– Właśnie. Później nasze sprawy i tak stracą na ważności.
– Naprawdę? Niby dla kogo?
– Dla nas.
– Jesteś idiotką, Cassie.
– Dziękuję za komplement.
– Cholera, czy nigdy ci nie mówiłem, że wprost szaleję za tobą?!
Nie wiedziałem, że tak poważnie traktujesz doświadczenia z analizą
pisma.
– Powinieneś wiedzieć. Jakbyś zareagował na zarzut, że praca wśród
więźniów jest zwykłą stratą czasu?
Silnik samolotu warczał miarowo.
– Upierasz się przy twierdzeniu, że moja praca posiada to samo
znaczenie, co twoje hobby?
– Tak – odpowiedziała drżącym głosem.
Drew milczał przez kilka minut, po czym westchnął z rezygnacją.
– Przyjęcie?
– Jeśli się zgodzisz.
– Czemu nie? Właśnie mam ochotę się zabawić.
– Nie kpij.
– Przepraszam. Dopiero uczę się zasad samoobrony.
Zignorowała przytyk.
– Musisz ustalić dokładną datę przyjazdu A. W. Urządzimy
przyjęcie w pierwszy dzień jego pobytu. Dzięki temu zyskamy czas, by
mogli dokładnie się poznać.
– Chwileczkę. A. W. przyjedzie dopiero za dwa tygodnie. Czy
babcia Jo nie zacznie czegoś podejrzewać, jeśli w tym czasie nie będę
cię odwiedzał? Mamy przecież stanowić parę.
– Wzięłam to pod uwagę.
– Bez wątpienia.
– Wyjaśnię babci, że pracujesz nad projektem, który musi być
gotowy dokładnie za dwa tygodnie i nawał zajęć zatrzymuje cię w domu.
Dobrze będzie, jeśli zadzwonisz kilka razy, ale możesz od razu odłożyć
słuchawkę. Będę udawała, że czule rozmawiamy.
– Bardzo śmieszne.
– Masz zamiar mi pomóc, czy nie? Jeśli nie, powiedz to od razu.
– Ależ oczywiście, że ci pomogę, kochanie. Sprawi mi to ogromną
przyjemność.
Kochanie. Cassie posmutniała gwałtownie. Spojrzała w okno.
Daleko w dole, maleńki cień samolotu przesuwał się po pustynnym
obszarze otaczającym Albuquerque.
Babcia Jo kartkowała właśnie najnowszy numer „Vogue”, gdy w
drzwiach pojawiła się Cassie. Starsza pani podniosła wzrok znad
magazynu.
– Zadowolona? – spytała z uśmiechem.
– Było wprost cudownie – odpowiedziała Cassie i pośpieszyła do
swojej sypialni, aby uniknąć dalszych pytań.
– Pomimo obecności staruszka opiekuna?
– A. W. trzyma się całkiem nieźle – zawołała dziewczyna z głębi
pokoju. – I jest bardzo miły.
Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna powiedzieć więcej.
Uznała, że na razie to wystarczy. Nie chciała wzbudzić niepotrzebnych
podejrzeń.
– Jak mieszka?
– Nie wiem. Zatrzymaliśmy się w hotelu.
– To już lepiej.
Babcia Jo stanęła w drzwiach sypialni i oparła się o futrynę.
– Ale dlaczego? Mieliście przecież nocować gdzie indziej.
Cassie pochyliła głowę nad otwartą walizką.
– Z powodu dezynsekcji. Po lunchu A. W. pojechał do
Wickenburga, a Drew wynajął pokój w hotelu.
– Wspaniale.
– Mmm.
– Chociaż nie bardzo wierzę w historię z dezynsekcją.
– Drew był przekonany, że tak powiesz.
– Nie uważasz, że to dość szczególne wytłumaczenie? W każdym
razie, bardzo się cieszę.
– Ja również – odpowiedziała Cassie, siląc się na beztroski ton.
– Nie bój się, nie będę cię wypytywać o szczegóły. Wystarczy mi to,
co powiedziałaś.
– Dziękuję, babciu.
Cassie uśmiechnęła się z ulgą.
– Wyglądasz na niewyspaną – zauważyła starsza pani.
– To prawda. Powinnam się zdrzemnąć.
Babcia Jo z wyrozumiałością skinęła głową, po czym wyszła z
pokoju i starannie zamknęła drzwi. Cassie rzuciła się na łóżko i ukryła
twarz w dłoniach.
Minął tydzień. Cassie codziennie przemierzała swą zwykłą trasę,
lecz Drew ani razu nie pojawił się w pobliżu skrzynki.
Po kilku dniach nadszedł list od Evana Farbera. Cassie poddała
dokładnym badaniom tekst napisany przez Portugalczyka. Chciała
udowodnić przydatność analizy grafologicznej. Łudziła się, że może
kiedyś Drew zobaczy wyniki jej pracy, choć powątpiewała, aby zmienił
opinię.
W czasie rozmów z babcią Jo rozwodziła się na temat uczucia,
jakim rzekomo z wzajemnością obdarzyła najmłodszego z rodziny
Bennettów.
Zgodnie z umową Drew telefonował kilka razy, lecz nie miał
zamiaru odkładać słuchawki na dźwięk głosu Cassie. Wprost przeciwnie,
zawsze miał jej coś ciekawego do powiedzenia. Anegdotę ze spotkania z
pacjentem, wrażenia z lotu awionetką lub komentarz na temat
najnowszych wydarzeń. Czasem rozmowa przeciągała się ponad
godzinę. Cassie łapczywie chłonęła każde słowo, choć w duchu
przeklinała swój brak stanowczości.
– Dlaczego nas nie odwiedzi, skoro wciąż tkwi przy telefonie? –
spytała nieoczekiwanie babcia Jo, gdy jej wnuczka zakończyła
szczególnie długą pogawędkę.
Cassie pośpiesznie usiłowała wymyślić sensowną odpowiedź.
– Wówczas stracilibyśmy dużo więcej czasu. Po długim locie Drew
musi się wyspać.
– Moglibyście zamieszkać razem.
– Ja... to znaczy... my...
– Boże, czujesz się zaszokowana?!
– Chyba... tak – wykrztusiła Cassie.
W głębi duszy poczuła jednak ulgę, że nie musi szukać innej
wymówki.
– Mam nadzieję, że z mojego powodu nie odrzuciłaś jego
propozycji?
– Oczywiście, że nie! On... po prostu o tym nie wspomniał.
– I co?
– Jestem wychowana w myśl tradycyjnych wartości i uważam, że to
mężczyzna powinien wystąpić z podobną ofertą.
Dobrze. To powinno zakończyć dyskusję.
Babcia Jo wymruczała pod nosem kilka całkiem nieparlamentarnych
zwrotów i wyszła rzuciwszy: dobranoc. Cassie pozostała w pokoju.
Znów czekało ją osiem godzin samotności i tęsknoty za ukochanym.
Przewracała się z boku na bok. Nie mogła zasnąć. Pocieszała się, że
Drew
również
cierpi,
lecz
chwilę
później
pomyślała
o
niebezpieczeństwie grożącym niewyspanemu pilotowi.
Podczas kolejnej rozmowy uznała, że czas wyjaśnić tę sprawę.
– Drew... czy... czy dobrze sypiasz?
W słuchawce zapanowała cisza.
– Dlaczego pytasz? – usłyszała w końcu głos mężczyzny.
– Po prostu, byłam ciekawa. Dużo latasz, a powinieneś być
wypoczęty, gdy zasiadasz za sterami samolotu.
– Więc?
– Więc, dobrze sypiasz?
– Nie. A ty?
– Nie.
– Cassie...
– Powinieneś brać tabletki nasenne. Jest teraz tyle świetnych
specyfików.
– Chcesz, żebym zastąpił cię lekarstwami?
Serce dziewczyny zaczęło bić w przyspieszonym rytmie.
– Spróbuj przystosować się do sytuacji – poprosiła drżącym z
emocji głosem.
– A jeśli nie potrafię?
– Musisz.
– Wierz mi, próbowałem. Lecz odchodzę od zmysłów, gdy nie mogę
cię całować, trzymać w ramionach, kochać.
– Przestań.
– Leżysz teraz w łóżku?
– Nie – odpowiedziała, siadając gwałtownie.
– Pamiętasz chwile, gdy tuliliśmy się do siebie? Nie mogę
zapomnieć ciepłego dotyku twoich piersi, miękkości...
– Drew, za chwilę odłożę słuchawkę.
– A. W. przyjeżdża w środę.
Cassie mocno zacisnęła powieki.
– Och.
– Przyjęcie rozpoczyna się o siódmej. Włóż czerwoną sukienkę.
– Nie.
– Zakochana kobieta wkłada zwykle ulubioną kreację wybrańca
serca. Chcesz wypaść z roli?
Cassie miała ochotę krzyczeć. To nie jest żadna rola! Kocham cię,
choć wcale tego nie pragnę!
– Może kupię coś nowego – oznajmiła. – Jakiego koloru nie lubisz?
– Miło mi, że zapytałaś. Niech pomyślę. Tak. Nie przepadam za
takim pomarańczowo-różowym. Ma jakąś nazwę?
– Brzoskwiniowy.
– O, właśnie.
– Znakomicie. Widziałam brzoskwiniową sukienkę u Goldwatera.
Nawet niedrogą.
– Cassie Larue, jesteś...
– Uważaj, Drew. Pracownicy kompanii telekomunikacyjnej nie
lubią przekleństw na łączach.
– Chcesz złożyć na mnie donos?
– Do środy możesz się niczego nie obawiać, choć szczerze mówiąc,
chciałabym mieć już wszystko za sobą.
– Naprawdę? Niechętnie odkładasz słuchawkę, gdy dzwonię.
– Tylko dlatego, że jesteś odrobinę bardziej interesujący niż
program w telewizji, a ostatnio nie udało mi się kupić żadnej ciekawej
książki.
– Kłamczucha – odpowiedział miękkim, czułym tonem.
– Czy A. W. ma zamiar przyjechać samochodem?
– Myślę, że tak. Niestety.
– Zatem jeśli zechce, będzie mógł zabrać babcię Jo na przejażdżkę
po okolicy. Oczywiście, jeśli uda mu się dotrzeć do Albuquerque.
– Wiem, że uważasz go za kiepskiego kierowcę, a to nie w pełni
odpowiada prawdzie. A. W. dokładnie wie, co powinien robić. Ma
znakomity refleks. Nie pozwoliłbym ci zająć miejsca w jego
samochodzie, gdyby było inaczej.
Poczuła łzy pod powiekami. Skąd to nagłe wzruszenie?
– Drew, ja...
– Pozwól, że przyjadę. Teraz. Wypijemy kawę, przez chwilę
porozmawiamy. Chcę cię zobaczyć.
– Nie.
– Cassie, postępujesz niemądrze.
– Masz rację. Będę u ciebie w środę. Razem z babcią. Nie musisz
już dzwonić.
– To jeszcze cztery dni.
– Coś wymyślę. Drew, czuję się zmęczona tą rozmową. W środę
zerwiemy ostatnie więzy i wszystko okaże się o wiele prostsze.
– Sama nie wierzysz w to, co mówisz.
– Wierzę.
Bez słowa pożegnania odłożyła słuchawkę. Przytuliła poduszkę do
piersi i usiłowała powstrzymać szloch.
Drew przez chwilę spoglądał na milczący aparat, po czym sięgnął w
stronę sterty książek leżących na nocnym stoliku. Zanim zadzwonił do
Cassie, był w bibliotece i wyszukał niemal wszystko, co dotyczyło
grafologii. Z kwaśną miną otworzył pierwszy podręcznik i zaczął czytać.
Rozdział 6
Cassie zapięła pod szyję sukienkę w brzoskwiniowym kolorze.
Starannie uczesała włosy i zrobiła sobie delikatny makijaż. Wyglądała
niczym nastolatka. Znakomicie. O to chodziło.
Z napięciem oczekiwała nadejścia wieczoru. Bała się i jednocześnie
łudziła nadzieją. Była przekonana, że jej widok wzbudzi zdziwienie i
komentarze wśród przyjaciół Bennetta. Poza tym... z całego serca
pragnęła go zobaczyć. Babcia Jo weszła do sypialni za piętnaście
siódma.
– Chcesz iść na przyjęcie w tym stroju? – spytała od progu.
– Podoba ci się?
Cassie wykonała pełny obrót. Sukienka zawirowała.
– Piętnaście lat temu powiedziałabym, że wyglądasz uroczo. Gdzie
to kupiłaś?
– U Goldwatera, w dziale młodzieżowym. Niewielki wzrost czasami
daje jakieś korzyści.
– Dlaczego nie włożyłaś czerwonej sukienki?
– Drew uwielbia ten kolor. Stwierdził, że będę mu przypominała
smakowitą brzoskwinię.
Babcia Jo zmarszczyła brwi.
– Myślałam, że ma lepszy gust.
– Ubrałam się najlepiej, jak umiałam. Chcę mu sprawić
przyjemność.
Cassie zrobiła niewinną minę, lecz babcia Jo nie dała się tak łatwo
oszukać.
– Coś ukrywasz przede mną. Widzę to w twoich oczach.
– Ja?
– Drew to znakomity chłopak. Postaraj się go nie stracić.
– Naprawdę go lubisz?
– Tak. Gdybym poznała kogoś takiego jak on, tylko nieco starszego,
nie zawahałabym się ani chwili.
Cassie pomyślała o A. W. Za kilka minut nastąpi spotkanie, które
powinno stać się najważniejszym wydarzeniem wieczoru. Przez chwilę
miała ochotę wyznać starszej pani prawdę, lecz w porę ugryzła się w
język.
– Wyglądasz cudownie, babciu – powiedziała po chwili milczenia.
Babcia Jo oparła dłoń na biodrze.
– Uważam, że szałowo to właściwe określenie. Za życia twojego
dziadka nie nosiłam podobnych strojów. Ale wówczas nie ćwiczyłam
aerobiku.
Kosym okiem zerknęła na wnuczkę.
– Jesteś pewna, że powinnaś wystąpić w tej sukience? – Pociągnęła
nosem. – Co to za perfumy? Kupowałam ci podobne, gdy byłaś
uczennicą.
– To te same. Nadal są w sprzedaży.
– Cassie, włóż czerwoną suknię.
– Nie. Musimy już iść, bo się spóźnimy.
– Może chociaż rozepniesz kołnierzyk? Wzmocnisz makijaż?
Włożysz większe kolczyki?
– Nic z tego. Idziemy.
Babcia Jo westchnęła z rezygnacją.
– Chyba wiesz, co robisz.
Szukam ci odpowiedniego mężczyzny, pomyślała Cassie. Reszta
jest niewiele znaczącym dodatkiem.
– Wiem – powiedziała głośno. – W drogę.
Przed domem, w którym mieszkał Drew, stało kilka samochodów.
Cassie zauważyła zielonego MG.
– Niezły wóz – odezwała się babcia Jo. – Mówiłam ci, że mam
zamiar zmienić mojego oldsmobile’a na coś bardziej sportowego?
– Nie czuję się zaskoczona – odpowiedziała z uśmiechem
dziewczyna. Była przekonana, że wszystko idzie zgodnie z planem.
Drzwi otworzył Drew. Szeroki uśmiech, jakim powitał babcię Jo,
zmienił się w grymas zaskoczenia na widok Cassie.
Dziewczyna usiłowała zrobić drwiącą minę, lecz nie potrafiła
oderwać oczu od stojącego w progu mężczyzny. Drew wyglądał
wspaniale. Babcia Jo miała rację. Tacy mężczyźni należeli do rzadkości.
Drew otworzył usta, po chwili je zamknął, na koniec wykrztusił
tylko jedno słowo:
– Brzoskwinia.
– Kupiłam sukienkę zaraz po naszej rozmowie. – Cassie zatrzepotała
zalotnie rzęsami. – Skoro wspomniałeś o uczuciu, jakim darzysz ten
kolor...
Babcia Jo wzięła mężczyznę pod ramię i odciągnęła na bok.
– Przekonaj ją, żeby spaliła tę kieckę – szepnęła.
– Jestem pewna, że posłucha twojej rady.
– Mam duże wątpliwości – powiedział Drew.
Spojrzał na słodko uśmiechniętą dziewczynę. Wyglądała jak
uczennica, brakowało jej tylko tornistra i worka z kapciami. Gdzie
podziała się piękność, która przed kilkoma tygodniami podbiła mu
serce?
– Chyba powinniśmy wejść do środka – zdecydował. – Wszyscy
czekają.
– Bomba! – zawołała Cassie.
– Dobry Boże – westchnął Drew.
Babcia Jo spoglądała to na niego, to na swoją wnuczkę. Gdy weszli
do holu, nachyliła się w stronę dziewczyny.
– Chyba zwariowałaś – szepnęła.
Cassie nie odpowiedziała. Wzrokiem przeszukiwała tłum osób
zgromadzonych w salonie. Wypatrywała A. W. Starszy pan stał w rogu
pokoju, zajęty rozmową z dwiema kobietami. Mam nadzieję, że to
mężatki, pomyślała Cassie. Jeśli Drew ma zamiar urządzić konkurs...
– Nie bój się, obie mają mężów – usłyszała tuż nad uchem. – Nie
mam zamiaru uciekać się do sabotażu, choć znam osoby, które to
uwielbiają. Mmm. Używasz tych samych perfum, co moja pierwsza
szkolna miłość.
Ujął pod rękę babcię Jo, a drugim ramieniem otoczył kibić
dziewczyny.
– Chodźcie – powiedział głośno. – Przedstawię was pozostałym
gościom.
Był wspaniałym organizatorem. Prowadził obie kobiety do każdej
grupki gości, lecz dopiero na koniec zbliżył się do A. W.
Cassie zauważyła, że wśród mężczyzn było kilku pacjentów Drew,
eks-więźniów. Z wyraźnym zdziwieniem reagowali na jej widok, więc
doszła do przekonania, że Drew nie uniknie kpin i żartów. Ta
perspektywa sprawiła jej dużą przyjemność.
Spostrzegła także, że A. W. już dawno zwrócił uwagę na babcię Jo.
Stracił zainteresowanie prowadzoną dotąd rozmową i z niecierpliwością
oczekiwał chwili, gdy będzie mógł się przedstawić.
Gdy Drew skierował się w jego stronę, A. W. poprawił krawat i
przygładził włosy. Po chwili przeprosił swe towarzyszki i wyszedł
naprzeciw nadchodzącym. Drew znakomicie grał swoją rolę.
– Aaa... tu jesteś, dziadku – zawołał. – Właśnie się zastanawiałem,
gdzie zniknąłeś.
A. W. serdecznie uścisnął Cassie.
– Przyszedłem się przywitać z moją nową przyjaciółką –
oświadczył. – Myślałem, że już nikt nie uwolni mnie od nudnej
pogawędki – dodał ściszonym głosem.
Cassie uśmiechnęła się.
– A. W. , chcę ci przedstawić moją babcię, Jo Reynolds. Babciu, A.
W. Bennett przyjechał do Albuquerque, aby wziąć udział w locie
balonem.
Babcia Jo zerknęła spod oka na dziewczynę, po czym wyciągnęła
rękę.
– Przypominam sobie, to ten od insektów. A. W, chciałam ci
pogratulować znakomitej wymówki.
A. W. wyglądał na lekko zdezorientowanego.
– Ani przez chwilę nie wierzyłam w historię z dezynsekcją –
wyjaśniła Jo. – Przypuszczam, że miałeś randkę, albo po prostu
zrozumiałeś, że młodzi powinni zostać sami.
Starszy pan mrugnął łobuzersko.
– Prawdziwy dżentelmen nie może zdradzić, który powód był
właściwy.
– To nie ma znaczenia – powiedziała babcia Jo. – Znakomicie
odegrałeś rolę Kupidyna. Przyjmij moje najszczersze gratulacje. Mimo
wielu zabiegów, nigdy nie osiągnęłam podobnego wyniku.
Cassie ze złością zacisnęła zęby. Drew położył dłoń na jej ramieniu.
– Dziękuję opatrzności, że ci się nie udało. Dzięki temu ja mogłem
zgarnąć główną wygraną. – Spojrzał na dziewczynę. – Prawda, Cassie?
Poczuła dreszcz przebiegający przez całe ciało. Dłoń mężczyzny
emanowała zmysłowym ciepłem, budziła wciąż świeże wspomnienia.
– Prawda – odpowiedziała, nie podnosząc wzroku.
Obawiała się, że może przypadkowo zdradzić swe prawdziwe
uczucia.
– Pozwólcie teraz, że oddalimy się na chwilę – powiedział Drew. –
Musimy porozmawiać. Dziadku, czy mógłbyś przyrządzić drinki?
– Z przyjemnością – odparł A. W. Zaoferował ramię babci Jo. –
Lubisz martini? Potrafię zrobić wyjątkowo mocne.
– Nie wątpię – mruknęła. – Zdaje mi się, że powinnam nadzorować
tę „produkcję”.
Cassie spoglądała na nich z zadowoleniem. Udało się! Nie miała
zbyt wiele czasu, by cieszyć się sukcesem, gdyż Drew pociągnął ją do
gabinetu.
– Zapominasz, że jesteś gospodarzem – zaprotestowała. –
Powinieneś wrócić do gości.
– Nie bój się, nie ukradną mi sztućców.
– Jestem o tym przekonana.
– Niektórzy z nich trafili do więzienia za zabójstwo, ale żaden nie
był złodziejem.
– Nie bądź śmieszny. Wiesz dobrze, o co mi chodzi. Masz pewne
obowiązki.
– Do diabła z obowiązkami.
Wziął ją w ramiona.
– Do diabła ze wszystkim.
Przybliżył twarz do jej twarzy. Gdyby zachowywał się bardziej
natarczywie, być może stawiałaby opór. Lecz zbyt długo czekała, zbyt
długo tęskniła... Z cichym westchnieniem przywarła do jego piersi.
Zapomniała o gościach czekających w salonie. Zapomniała o A. W.
i babci Jo. Całkowicie poddała się uczuciom.
Drew uniósł głowę. Oddychał ciężko.
– Sukienka nie działa – stwierdził.
Cassie przez chwilę zastanawiała się nad sensem jego wypowiedzi.
– Nie rozumiem – odparła w końcu.
– Pomyliłaś się, jeśli myślałaś, że wygląd Shirley Temple wystarczy,
abym cię odtrącił.
Westchnął głęboko.
– I te perfumy.
Cassie usiłowała zebrać myśli.
– Ja...
Drew musnął wargami jej ucho.
– Pachniesz jak Mary Jane.
– Kto?
– Dziewczyna, z którą chodziłem do liceum. Była moją pierwszą
miłością, lecz nigdy nie odważyłem się jej dotknąć tak, jak dotykam
ciebie.
Patrzyła na niego w milczeniu. Czuła omdlewającą słodycz
ogarniającą całe ciało.
– Cassie. Moja mała uczennica – zamruczał Drew.
Patrzył, jak rozkwita pod wpływem jego pieszczot.
– Jest coś prowokującego w twoim niewinnym wyglądzie,
zwłaszcza że wcale nie jesteś niewinna.
Rozpiął kołnierzyk sukni.
– Wyglądasz prześlicznie nawet w brzoskwiniowym kolorze.
Cassie przypomniała sobie o gościach pozostawionych w salonie.
– Drew, chyba powinieneś...
– Chyba nie.
Ręka mężczyzny znieruchomiała.
– Chcesz, żebym przestał?
Dziewczyna otworzyła usta, lecz nie padło z nich ani jedno słowo.
Drew zsunął jej suknię z ramion, odkrywając jędrne, nabrzmiałe
pożądaniem piersi. Cassie wygięła się w łuk w oczekiwaniu na
pieszczoty. Poczuła wargi mężczyzny na swoim ciele.
– Nawet smakujesz jak brzoskwinia.
Uniósł głowę.
– Tęskniłem za tobą.
– Drew...
Pod Cassie ugięły się kolana.
– Doprowadzasz mnie do szaleństwa.
– To dobrze.
Ucałował jej zamknięte powieki.
– Ja też szaleję za tobą. Lecz teraz musimy wrócić do gości.
Drżącymi dłońmi doprowadził jej strój do porządku.
– Zostań po przyjęciu. Zostań na noc. Proszę.
W głębi duszy Cassie przyznawała mu rację. Pamiętała o gościach, o
przyjęciu, o babci Jo. Lecz co miała począć z żarem, który trawił jej
ciało?
– Drew – jęknęła.
– Wiem – powiedział cicho. – Nie powinienem zaczynać czegoś,
czego nie możemy dokończyć, ale tak bardzo chciałem cię pocałować,
dotknąć, dowiedzieć się, że czujesz to samo.
Powoli odzyskiwała spokój.
– Nie powinnam zachowywać się w ten sposób.
– Nie mów tak. Wszystko będzie dobrze. Daj mi tylko szansę i
zostań.
Czyżby zmienił zapatrywania?
– Drew, przyszłam na przyjęcie z babcią. Nie mogę dopuścić, żeby
sama wracała do domu. Poza tym, A. W. będzie nocował u ciebie.
Mężczyzna uśmiechnął się.
– To wcale nie jest takie pewne. Widziałaś, że przypadli sobie do
gustu. A jeśli zechcą wracać razem?
– Przecież dopiero się poznali!
– Cassie, czy masz zamiar być ich przyzwoitką?
– Nie, ale...
– Wszystko przebiega zgodnie z planem. Przecież nie muszą iść
zaraz do łóżka. Wystarczy, że porozmawiają, wypiją kawę.
– Akurat. Twój dziadek to znany kobieciarz.
– Kto taki?
– Sam powiedziałeś, że po śmierci żony miał wiele kobiet.
– To prawda, lecz babcia Jo jest wystarczająco dorosła, aby zdawać
sobie sprawę z własnego postępowania. Doprowadziliśmy do
oczekiwanego spotkania, a teraz pozwólmy działać naturze.
– Natura niech robi, co chce. Mnie interesują wyłącznie działania A.
W.
– Dobrze. Zaproponuję mu, żeby zabrał Jo na kawę i szepnę, że
chcesz przez dwie godziny pozostać wyłącznie ze mną.
Cassie westchnęła ciężko.
– Nigdy nie przypuszczałam, że będę pilnować własnej babki.
– Najwyższy czas, żebyś na chwilę zniknęła jej z oczu. Dla dobra
sprawy. Liczy się tylko miłość.
Liczy się tylko miłość, powtórzyła w myślach. Boże, jaka jestem
zakochana!
– Znakomicie posiadł pan sztukę perswazji, doktorze Bennett.
Drew spojrzał na nią uważnie, starając się odnaleźć ton drwiny w jej
głosie. Nie zauważył niczego podejrzanego. Na twarzy dziewczyny
malowała się szczerość.
Z uśmiechem poprawił kołnierzyk jej sukni i przesunął palcem po
ustach. Zza drzwi dobiegał przytłumiony szmer rozmów.
– Musimy iść do gości.
Pogładził dziewczynę po policzku i ruszył w kierunku salonu, lecz
po chwili zatrzymał się.
– Obiecaj, że zostaniesz – powiedział.
– To zależy wyłącznie od babci Jo.
– A jeśli zgodzi się na propozycję A. W?
Cassie spojrzała mu prosto w oczy. Już miała odpowiedzieć, gdy
usłyszała dwa podniesione głosy, górujące nad innymi. Drew także
zaczął nasłuchiwać.
– Babcia Jo – szepnęła dziewczyna.
– I A. W. – dodał Drew. – Cholera!
Sprzeczka przybierała na sile.
– Są w kuchni – oświadczył Drew.
Podbiegł do drzwi. Jednym rzutem oka ocenił sytuację. Było gorzej
niż źle. Jo stała z rękami wspartymi na biodrach i rozgniewanym
wzrokiem wpatrywała się w twarz Bennetta.
– To nie ma najmniejszego znaczenia! – zawołała.
– Wszystkie kobiety tak twierdzą – warknął A. W. – lecz tak nie
myślą.
– Uważasz, że nie stać nas na szczerość?!
– Mam duże wątpliwości.
Drew przez chwilę nie potrafił wykrztusić ani słowa. W końcu
spytał z udawaną beztroską:
– Hmm... Czy ktoś ma ochotę na drinka?
W progu stanęła Cassie. Miała zaczerwienione policzki i błyszczące
oczy.
– Dziękuję – odezwała się babcia Jo. – Na pewno nie będę piła w
towarzystwie tego pana.
Cassie zrobiła przerażoną minę.
– Widziałam gdzieś tacę ze smakowitymi kanapkami – wybąkała. –
Może przyniosę i...
A. W. z szacunkiem pochylił głowę, lecz wyraźnie było widać, że
jest mocno urażony.
– Dziękuję ci, Cassie, lecz w obecności tej damy tracę apetyt.
To straszne! Dziewczyna usiłowała załagodzić spór, lecz nie
wiedziała, jak zacząć.
– Powinniście ochłonąć, przemyśleć sprawę.
– Chciałabym już wrócić do domu – przerwała jej babcia Jo. –
Jestem pewna, że Drew odwiezie cię po zakończeniu przyjęcia. Daj mi
kluczyki od samochodu.
Drew postąpił kilka kroków.
– Nie odchodź, Jo. To nieporozumienie da się zaraz wyjaśnić.
Zjedzmy coś, wypijmy, a potem...
– Jesteś bardzo miły, Drew. – Jo poklepała go po zarośniętym
policzku. – Mimo to wychodzę.
Spojrzała ponuro na starszego z Bennettów.
– Nie chcę być obiektem kolejnej napaści.
– W takim razie, ja również muszę już iść – odezwała się Cassie. –
Wezmę tylko torebkę.
– Jeśli chcesz, możesz zostać.
– Nie... tak będzie lepiej.
Zignorowała błagalny wzrok, którym obrzucił ją Drew.
– Poczekaj w samochodzie. Zaraz przyjdę.
– Cassie...
Drew chwycił ją za ramię i przyciągnął do siebie.
– Zostań. To bardzo ważne.
– Jo jest zdenerwowana. To też ważne.
Uwolniła się z jego objęć.
– Nie mogę pozwolić, żeby sama wracała w takim stanie.
– Więc wróć później. Poczekam.
– Nie mogę, Drew.
Rzuciła mu szybkie spojrzenie i wybiegła z kuchni. Babcia Jo
zasiadła za kierownicą. Samochód z piskiem opon ruszył z podjazdu,
rozsypując żwir na wszystkie strony.
– Co za arogancki facet! Uważa, że zjadł wszystkie rozumy.
Cassie chrząknęła. Postanowiła dowiedzieć się, co stanowiło powód
sprzeczki.
– Od czego zaczęliście... hmm... dyskusję?
– Dyskusję? To była kłótnia!
– Zauważyłam.
– To gbur!
– Naprawdę?
W oddali błysnęło czerwone światło. Jo wcisnęła pedał hamulca.
– Naprawdę. Wiesz, co powiedział? Uważa, że Robert Redford jest
stanowczo zbyt niski.
Rozdział 7
Cassie zrobiła zdumioną minę.
– Posprzeczaliście się o Roberta Redforda?!
– Rozmawialiśmy o filmach. Spytałam go tylko, co sądzi o
Redfordzie.
Cassie westchnęła. Wiedziała, że tylko jedna odpowiedź mogła
zadowolić oczekiwania babci.
– Powiedział, że to niezły aktor. Niezły. Potem uczynił kilka
niestosownych uwag na temat jego wzrostu. Po prostu się wściekłam.
– Wyobrażam sobie.
Cassie pokręciła głową. Zdawała sobie sprawę z komizmu sytuacji,
a jednocześnie zaciskała zęby ze złości. Lubiła Redforda, lecz tym razem
była na niego po prostu wściekła.
– Przypuszczam, że A. W. bał się porównania – ciągnęła Jo. – Jest
po prostu głupi. Z jego wyglądem? Sam mógłby być aktorem.
– Powiedziałaś mu, że jest przystojny?
– Oczywiście, że nie. Powinnaś zobaczyć go, gdy mówił o
Redfordzie. Wsunął ręce w kieszenie, wypiął pierś, wzruszył potężnymi
ramionami i spytał: „Taki konus?” Miałam ochotę mu przyłożyć.
– Potężnymi ramionami? – Cassie uśmiechnęła się.
Może jeszcze nie wszystko stracone?
– Nie dziwię się, że nie zauważyłaś, skoro jesteś tak zapatrzona w
najmłodszego z Bennettów. A. W. to bardzo interesujący mężczyzna.
Chciałam go poznać od chwili, gdy opowiedziałaś mi historyjkę o
karaluchach.
– Nadal w to nie wierzysz?
– Cassie, przecież mógł przełożyć termin dezynsekcji, gdy
dowiedział się, że macie zamiar przyjechać.
– Miał spędzić noc u przyjaciół. Nie chciał ich urazić odmową.
– Przyjaciół? Raczej u przyjaciółki.
– Skąd ten pomysł?
– Jest seksowny – powiedziała miękko Jo. Nagle uderzyła dłonią w
kierownicę. – Tylko cholernie czuły na swoim punkcie! Dzięki Bogu, że
mieszka w Phoenix i nie będę musiała go więcej widywać!
– Taaak... – mruknęła Cassie.
Mrok skrył uśmiech, jakim skwitowała ostatnią wypowiedź babci.
Rozmowa zaczęła obracać się wokół innych tematów. Jo zwróciła
uwagę na niecodzienny dobór gości na przyjęciu u Bennetta. Prócz
byłych więźniów, Drew zaprosił także kilku przedstawicieli prawa.
– Dziwna mieszanka – stwierdziła babcia Jo.
Zatrzymała samochód przed domem.
– Przepraszam, że w tak niespodziewany sposób wyciągnęłam cięż
party, lecz nie potrafiłam inaczej wyrazić swej dezaprobaty wobec
impertynencji pewnego mężczyzny.
Cassie skinęła głową. Była przyzwyczajona do melodramatycznych
gestów, których nie szczędziła jej starsza pani.
– I tak muszę wcześnie wstać do pracy. Wolę się wyspać –
odpowiedziała, choć w głębi serca czuła zawód, że nie mogła zostać do
końca imprezy.
– Nie wiesz przypadkiem, jak długo ten facet będzie przesiadywał w
Albuquerque? Pytam wyłącznie przez ciekawość.
– O kim mówisz? – Cassie udawała, że nie wie, o kogo chodzi.
– O pewnym irytującym staruszku.
Dziewczyna zaniosła się gwałtownym kaszlem.
– Przynajmniej do końca weekendu – odpowiedziała po chwili. –
Mówiłam ci, że chce wziąć udział w locie balonem.
– Naprawdę? – Twarz babci Jo pojaśniała radością, lecz zaraz potem
przybrała wyraz obojętności. – Do diaska. Nie uda mi się uniknąć
kolejnego spotkania.
Na pewno, pomyślała Cassie. Nagle przyszło jej do głowy, że A. W.
może zrezygnować z dalszego pobytu. Wiedziała, że tylko Drew zna
odpowiedź na to pytanie. Miała więc pretekst, żeby do niego
zatelefonować.
Zadzwoniła następnego dnia w porze lunchu. Niestety, usłyszała
jedynie głos nagrany na automatyczną sekretarkę. Ze złością odłożyła
słuchawkę. Po chwili uspokoiła się. Doszła do wniosku, że Drew i A. W.
mogli zwiedzać miasto. Ponownie wykręciła numer.
– Drew, zadzwoń do mnie wieczorem – powiedziała krótko.
Kiedy wróciła z pracy, babcia Jo właśnie podnosiła słuchawkę
telefonu.
– Aaa... Cześć, Drew. Jak samopoczucie? – Roześmiała się. – Tak,
właśnie przyjechała. Słuchaj, przyjęcie było wspaniałe i przykro mi, że
musiałam tak nagle was opuścić. Mam nadzieję, że wszyscy znakomicie
się bawili. – Milczała przez chwilę.
– On nie? Biedaczysko.
Mrugnęła w stronę wnuczki.
– Nie, ani przez chwilę nie myślałam o tej głupiej sprzeczce. Cześć.
Porozmawiaj ze swą ukochaną.
Cassie z niecierpliwością chwyciła słuchawkę.
– Halo?
– Zjedzmy razem kolację – odezwał się Drew niskim, pełnym
napięcia głosem. – Odchodzę od zmysłów. Chciałem zadzwonić rano,
ale przypomniałem sobie, że jesteś w pracy. Dziadek nalegał, żebyśmy
zjedli lunch na mieście. Wolałem nie zostawiać go samego.
– To jak chcesz wyjść na kolację?
– Wszystko przygotowałem. Zamówiłem mu pizzę i wypożyczyłem
trzy komedie. Spędzi wieczór przed ekranem.
– Ktoś mógłby pomyśleć, że opiekujesz się nastolatkiem.
– Czasem też mam takie wrażenie. Muszę z tobą porozmawiać, lecz
przede wszystkim chcę cię zobaczyć. Och... idzie A. W… Przyjadę po
ciebie o ósmej.
Cassie powoli odłożyła słuchawkę. Miała ochotę zatańczyć z
radości. Wspólna kolacja! Kolacja i...
– Cassie, cała promieniejesz szczęściem.
– Naprawdę?
– Drew chce się z tobą spotkać?
– Tak.
– Przekaż mu, że A. W. jest starym gburem.
– Nie mogę.
– Ciekawa jestem, co będzie robił wieczorem.
Cassie spojrzała jej prosto w oczy.
– Jadł zamówioną pizzę i oglądał filmy z wypożyczalni wideo.
– Sam?
– Sam. Chcesz mu towarzyszyć?
– Broń Boże! Tak tylko pytałam. Znam jego gust. Nie mam ochoty
oglądać głupawych aktorek z wielkimi cycami.
Cassie zacisnęła usta, by nie wybuchnąć głośnym śmiechem.
– Może wybrał film z Redfordem? – spytała niewinnym głosem.
Babcia Jo prychnęła niczym rozzłoszczona kotka.
– Na pewno nie. W przeciwieństwie do mnie. Teraz idź, wykąp się i
przygotuj do randki. Tylko na miłość boską nie wkładaj tej
brzoskwiniowej sukienki! I nie wracaj zbyt wcześnie.
Cassie nie miała najmniejszego zamiaru przebierać się za uczennicę.
Upięła wysoko włosy, nałożyła błyszczące kolczyki i spryskała ciało
perfumami. Włożyła jedwabne majteczki, czerwoną sukienkę i czerwone
buty na wysokich obcasach. Czuła się wprost wspaniale.
– Dzisiaj wyglądasz znacznie lepiej – orzekł Drew, gdy wsiadała do
audi. Przytrzymał jej dłoń w swojej.
Cassie uśmiechnęła się. Dostrzegła wyraz pożądania w oczach
mężczyzny.
– Musimy porozmawiać o A. W. i babci Jo – oznajmiła.
– To prawda – odparł Drew, lecz myślał o czymś innym.
– Dowiedziałeś się już, co było powodem kłótni?
– Uhm. Byłem przekonany, że chodzi o coś bardziej istotnego.
– Ja też.
Drew zrobił komiczny grymas.
– Jestem uważany za dobrego psychologa, lecz w obecności A. W. i
babci Jo zupełnie tracę głowę.
– Pamiętam, jak chciałeś załagodzić sytuację: „Hmm... Czy ktoś ma
ochotę na drinka?”
Roześmiała się.
– Szkoda, że nie miałam magnetofonu.
– Nie zachowałaś się lepiej, proponując, że przyniesiesz tacę z
kanapkami.
– Masz rację. Mimo to, musimy spróbować ich pogodzić.
– Myślisz, że to możliwe?
– Oczywiście. Babcia wciąż pyta o A. W. i jestem przekonana, że z
niecierpliwością oczekuje na następne spotkanie.
– Dziadek zachowuje się w ten sam sposób. Co pięć minut robi
uwagi na temat zachowania niektórych kobiet. Ostatnio pytał, czy
zauważyłem, że „pani Reynolds ma znakomitą figurę”.
– Powinniśmy się śpieszyć.
– Łatwo powiedzieć – westchnął Drew. – Masz jakiś pomysł?
– Mam. Kiedy wspomniałam o locie balonem, babcia Jo zrobiła
przesadnie zakłopotaną minę i powiedziała: „Nie uda mi się uniknąć
kolejnego spotkania.”
– Rozumiem.
– Myślisz, że A. W. będzie mógł się powstrzymać od uwag na temat
Roberta Redforda?
– Mam nadzieję. Czy jest jeszcze coś, co może ją rozdrażnić?
– Ostatnio stała się zaciekłą feministką.
– A. W. nigdy nie narzekał na ruch wyzwolenia kobiet. To jeden z
powodów jego popularności u płci pięknej.
– Zatem załatwione. Chociaż...
– Co takiego?
– Drew, jeśli tym razem się nie uda, zrezygnujemy. Dalsza zabawa
w swaty nie ma sensu. Nie możemy ich zmuszać na siłę.
– Umowa stoi. Mam nadzieję, że wytrzymam do weekendu. Dziadek
staje się coraz bardziej niecierpliwy, a duma nie pozwala mu
zatelefonować z przeprosinami. Gdy nie może wysiedzieć w domu,
wsiada do samochodu i jeździ po całym mieście. Co gorsza, zabiera
mnie ze sobą, a znasz jego sposób prowadzenia.
– Boże!
Drew rzucił jej szybkie spojrzenie.
– Niepokoisz się o mnie?
– Hmm... można tak to określić.
– Bardzo mi miło. I jeszcze jedno. Nie biorę żadnych środków
nasennych.
– To niedobrze. Należy ci się kilka godzin wypoczynku.
– Ostatniej nocy w ogóle nie spałem.
– Rozmyślałeś o A. W. i Jo?
Zmierzył ją wzrokiem.
– Nie. Zupełnie o czymś innym.
Skręcił w stronę parkingu należącego do jednego z najlepszych
hoteli w Albuquerque. Cassie zrobiła zdziwioną minę.
– Tu jest całkiem niezła restauracja.
Gdy zajęli miejsce przy stoliku, Drew przeprosił swą towarzyszkę i
odszedł na chwilę.
W trakcie kolacji rozmawiali na temat przyjęcia.
– Ucieszysz się, jeśli powiem, że w chwilę po waszym wyjściu
zarzucono mnie natarczywymi pytaniami. Przysięgałem, że masz
dwadzieścia pięć lat, lecz nikt nie chciał mi uwierzyć.
Cassie skrzywiła się.
– Zachowałam się obrzydliwie.
– Gdy zobaczyłem cię na progu, wiedziałem, że musisz być na mnie
wściekła.
– Byłam.
– A teraz?
Przede wszystkim powinna zadać pytanie, czy zmienił swą opinię na
temat grafologii. Ale nie chciała psuć nastroju.
– Jak sądzisz?
– Nie włożyłaś brzoskwiniowej sukienki.
– Nie.
Przez długą chwilę siedzieli w milczeniu, patrząc sobie w oczy.
Drew sięgnął do kieszeni.
– Prawdę mówiąc, nic nie wiem o tej restauracji. Położył na stoliku
klucz oznaczony numerem pokoju.
Niebo było liliowoszare, gdy Drew odprowadził Cassie do drzwi jej
domu.
– Mam poczucie winy – powiedział. – Niedługo rozpoczynasz
pracę, a ja będę tylko wysłuchiwał zwierzeń dziadka.
– Jeszcze nie ma piątej – szepnęła dziewczyna. – Zdążę się wyspać.
Przytulił ją.
– Chciałbym spać u twego boku.
– Ja także.
– Jo nie miałaby nic przeciwko temu.
Musnął wargami jej usta.
– To prawda, lecz ja...
– Coś mi się zdaje, że jesteś większą tradycjonalistką niż twoja
babcia.
Pociągnęła go za brodę.
– Możliwe.
– Więc zobaczymy się dopiero jutro?
– Niestety – westchnęła i przytuliła się.
– Całkiem zapomnieliśmy o racquetballu.
Roześmiała się.
– Nie zapomnieliśmy. Ale teraz naprawdę musimy się wyspać, żeby
mieć siłę stawić czoło nadchodzącym kłopotom. Wiele zależy od
powtórnego spotkania A. W. i babci Jo.
Drew zrobił ponurą minę.
– Jak wiele?
– Przyszłość naszych bliskich.
– A nasza?
Oparła głowę na jego piersi i przez chwilę słuchała mocnego rytmu
serca. Co będzie jeśli A. W. i Jo zerwą dalsze kontakty? Czy będzie
miała dość siły, aby opuścić babcię i rozpocząć życie z ukochanym
mężczyzną?
Spojrzała mu prosto w oczy.
– Nie – powiedziała cicho. – To dwie zupełnie różne sprawy.
– Dzięki Bogu – szepnął i obsypał jej twarz pocałunkami.
Gdy podniósł głowę, zobaczył zaczerwienione policzki dziewczyny.
– Lepiej wejdź do środka – powiedział schrypniętym głosem. –
Myślałem, że po dzisiejszej nocy odzyskam spokój, ale... – Wzruszył
bezradnie ramionami.
– Jeszcze chwilę – szepnęła.
Drżała na całym ciele.
– Jest zimno.
Rzeczywiście, dopiero teraz poczuła chłód poranka.
– Idź już.
– Nie chcę cię opuszczać.
Jęknął cicho i ponownie chwycił ją w ramiona.
– Cassie...
Wycisnął na ustach dziewczyny długi, namiętny pocałunek.
– A teraz idź już – starał się mówić stanowczym tonem.
Posłuchała.
Drew powoli szedł w stronę samochodu. Wciąż rozmyślał o
wydarzeniach minionej nocy. Dość rozstań, zdecydował. Cassie musi
odejść od babci. Jeśli A. W. okaże się niedobrym kandydatem do ręki
babci Jo, to... Właśnie, co wtedy?
Przyznaj się, Bennett. Stoisz przed najpoważniejszą decyzją w
swym życiu. Kochasz tę kobietę? Czym w ogóle jest miłość?
Po przyjeździe do domu, rzucił się w ubraniu na łóżko. Czy był
gotów do kolejnego małżeństwa?
Cassie także nie mogła zasnąć. W końcu podniosła się i poszła do
kuchni, by wypić szklankę soku.
Na stole leżało kilka listów. Zerknęła na nazwiska nadawców. Jeden
był od Evana. Bez namysłu rozerwała kopertę i wyjęła kartkę
maszynopisu. Oczywiście, pomyślała z uśmiechem. Evan wolał nie
ryzykować.
Zaczęła czytać. Już po kilku pierwszych słowach jęknęła z
przerażenia. Klient Evana był oskarżony o morderstwo! To niemożliwe.
W próbce pisma, którą otrzymała wcześniej, nie było nic, co mogłoby
sugerować podobne przypuszczenie. Krój liter wskazywał raczej na
nieśmiałego, zamkniętego w sobie mężczyznę, niemal całkowicie
pozbawionego inicjatywy. Kogoś szczerego i uczciwego, choć przez
swoją małomówność źle ocenianego przez otoczenie. To nie był
wizerunek mordercy, a Cassie była przekonana, że nie popełniła żadnej
omyłki.
Evan wyjaśniał pokrótce linie postępowania obrony. Całkowicie
zgadzał się z opinią Cassie i chciał wypłacić jej honorarium za
konsultację.
Dziewczyna odłożyła kartkę i podparła brodę dłońmi. Ciekawe, co
powiedziałby Drew?
Godzinę później do kuchni weszła babcia Jo. Cassie wciąż siedziała
nad listem.
– Co ty tu robisz? – Jo zerknęła wnuczce przez ramię.
– Pewien psycholog z uniwersytetu w Phoenix skorzystał z mojej
analizy grafologicznej, aby pomóc oskarżonemu o morderstwo.
– Nieprawdopodobne!
– Co więcej, chce mi wypłacić honorarium za konsultację.
– Słusznie. Jesteś warta górę złota.
– Byłam przekonana, że potraktuje to jako przyjacielską przysługę.
– Cassie, jesteś przecież profesjonalistką. Możesz bez wahania
przyjąć te pieniądze.
– Nie wiem. Zobaczę, co powie Drew. Nie chcę, żeby pomyślał, że
staram się z nim konkurować.
– Wie o twoich zainteresowaniach?
– Tak.
– I co?
– Jest nieco sceptyczny. Musi się jeszcze wiele nauczyć.
Babcia Jo uśmiechnęła się domyślnie.
– W ciągu dzisiejszej nocy usiłowałaś mu coś wytłumaczyć?
– Słyszałaś, jak wchodziłam?
– Nie miałam takiego zamiaru, lecz po tylu latach spędzonych w
tym domu, słyszę każdy podejrzany hałas. Twoja mama nie była tym
zachwycona, gdy mieszkałyśmy razem, a ona zaczęła spotykać się z
twoim ojcem.
– Starałam się zachowywać bardzo cicho.
Babcia Jo poklepała ją po dłoni.
– Nic się nie przejmuj. Cieszę się z waszego związku. Drew to
znakomity chłopak. Szkoda, że ma tak nieprzyjemnego dziadka.
Cassie zbyła milczeniem ostatnią uwagę. Dopiero gdy wychodziła
do pracy, powiedziała:
– Podobno widok balonów unoszących się w powietrze w
pierwszych promieniach wschodzącego słońca jest niezapomnianym
przeżyciem.
– Taaak – odparła z namysłem Jo. – To musi być piękne.
– Może wybierzemy się jutro rano na pole startowe?
– Dobry pomysł.
– Jeśli planujesz spędzić kolejną noc poza domem, nie zdążysz się
wyspać – dodała.
– Nigdzie nie wychodzę. Drew także potrzebuje wypoczynku, a
poza tym i tak spotkamy się ju... wkrótce.
Babcia spojrzała na nią z ukosa.
– Hmm... – Uśmiechnęła się tajemniczo. – W takim razie chętnie
będę ci towarzyszyć.
Czyżby zaczęła podejrzewać, co się święci? Nieważne. Zapowiadał
się męczący dzień. Spotkanie Jo i A. W. oraz rozmowa na temat
grafologii. Drew musi lepiej poznać zagadnienie, żeby wyrazić
kompetentną opinię.
Jutro. Co przyniesie?
Rozdział 8
Lądowisko wypełniał tłum różnokolorowych postaci. Wokół
rozlegał się gwar rozmów prowadzonych w różnych językach i syk gazu
wypełniającego czasze balonów. Cassie i Jo podniesionym głosem
wymieniały uwagi na temat aerostatów.
– Fantastyczny widok – zachwycała się starsza pani. – Chciałabym
uczestniczyć w jednym z lotów. A ty?
– Tak. Tak. Oczywiście.
Cassie roztargnionym spojrzeniem obrzuciła startujący w pobliżu
balon, po czym rozejrzała się wokoło. Drew stał w pobliżu wiklinowej
gondoli.
– Ooo... tam jest Drew – zawołała dziewczyna z udawanym
zaskoczeniem.
Babcia Jo spojrzała na nią z ukosa.
– Co za miła niespodzianka – stwierdziła.
– Jest z nim A. W. – dodała Cassie.
– A jak myślisz, dlaczego włożyłam mój najlepszy sweter?
– Wiedziałaś.
– Nie tylko wiedziałam, lecz także usiłowałam uczestniczyć w
realizacji planu. Dobrze się spisałaś, kochanie. Dziękuję.
– Proszę.
– Czy A. W. coś podejrzewa?
– Nie wiem, ale obiecuję ci, że od tej chwili już nie będziemy się
wtrącać.
– Nie martw się. Dam sobie radę.
Wyjęła z torebki kosmetyczkę. Zerknęła w lusterko, wprawnym
ruchem przesunęła szminką po ustach, po czym szybkim krokiem
ruszyła w stronę zajętych rozmową mężczyzn. Cassie biegła u jej boku.
– Cześć, Drew. Dzień dobry. A. W. – odezwała się Jo. – Nie
spodziewałam się. że was tu zastanę.
A. W. spojrzał na nią z zaskoczeniem, jednak szybko opanował się i
zrobił dobroduszną minę.
– Aaa... przyszłaś popróbować przyjemności latania?
– Nie stosuj swoich sztuczek, A. W. Nie wierzę, że kiedykolwiek
zająłeś miejsce w gondoli.
Drew zerknął na Cassie. Dziewczyna zrobiła wymowną minę.
Dobry początek. Do czego mogła doprowadzić podobna rozmowa?
– Czekałem na odpowiednią okazję – stwierdził spokojnie A. W.
– Należy korzystać z tego, co jest nam dane, a nie szukać ideałów –
odparła Jo. – Zaczynam podejrzewać, że cierpisz na lęk wysokości.
Cassie westchnęła.
– A ty? – spytał z uśmiechem A. W. – Nie boisz się?
– Bardziej boję się, że mogłabym przegapić coś niepowtarzalnego.
Cassie starała się zrozumieć prawdziwy sens tego dialogu. Czy
chodziło wyłącznie o lot balonem, czy o coś więcej?
– Myślę, że powinnaś skorzystać z szansy – oświadczył A. W.
Jo wyprostowała się dumnie.
– Poszukamy gondoli, gdzie będzie miejsce dla pary pasażerów?
– Już znalazłem – odparł A. W. – Właśnie przy niej stoimy.
Spojrzał na wnuka.
– Drew, mieliśmy lecieć razem, lecz chciałbym, abyś ustąpił miejsca
tej damie.
Cassie zrobiła przerażoną minę. Naprawdę chcieli polecieć?!
– Z przyjemnością, dziadku – odparł Drew.
– Chwileczkę! – zaprotestowała Cassie.
Wiklinowy kosz wydawał jej się słabym zabezpieczeniem przed
potencjalnym upadkiem. Chwyciła babcię za rękę.
– Nie chcesz chyba...
Drew odciągnął ją na bok.
– Niech lecą – powiedział cicho. – Przecież właśnie na to
liczyliśmy, pamiętasz?
– Ale tam... w górze... zostaną bez żadnej ochrony. Nie mają
spadochronów, ani niczego...
– Podczas podróży do Phoenix też nie mieliśmy spadochronów.
– To było co innego.
– Niezupełnie.
Objął ją w pasie i przytulił do piersi.
– Spójrz na nich – szepnął. – Spójrz na ich twarze.
Babcia Jo promieniała prawdziwym szczęściem, a A. W.
zachowywał się niczym młodzieniec.
– Przez wiele lat będą wspominać wspólny lot balonem – odezwał
się Drew. – Może właśnie to doświadczenie na dobre zbliży ich do
siebie.
– Mam nadzieję.
Cassie wbiła wzrok w ziemię. Nie mogła pozbyć się obawy.
– Ufają we własne siły, a jednocześnie są tak bezbronni.
– Wszyscy, którzy kochają, niezależnie od wieku, zachowują się w
ten sam sposób. Pomachaj im. Cassie.
Z ociąganiem podniosła rękę. Babcia Jo pokiwała w jej stronę.
– To jest cudowne! – zawołała, gdy obsługa zwolniła liny i aerostat
powoli zaczął unosić się w górę.
A. W. otoczył ją ramieniem.
– Cudowne – powtórzył jak echo, lecz nie patrzył w dół.
Rozpłomienionym wzrokiem wpatrywał się w swą towarzyszkę.
– Drew – odezwała się Cassie – bardzo kocham babcię Jo. Nie chcę,
żeby z mojego powodu coś jej się siało.
– Wiem, że najlepiej jak umiesz, starasz się służyć jej pomocą. Lecz
musisz pamiętać, że masz do czynienia z dorosłą, doświadczoną osobą,
która ma prawo powiedzieć „nie”, gdy naprawdę nie chce czegoś zrobić.
Teraz powiedziała „tak” i to właśnie był jej wybór.
– Nie mogę ich zobaczyć. Balon jest zbyt wysoko.
– Wrócą.
– Wiem, ale...
– Cassie.
Zmusił ją, aby spojrzała mu prosto w oczy.
– Kilka miesięcy temu zdecydowałaś, że musisz wkroczyć w życie
babci. Działania przyniosły oczekiwany skutek. Rozumiem twój
niepokój, lecz powinnaś czym prędzej wyzbyć się niepotrzebnych obaw.
Wszystko układa się jak najlepiej. Wziął głęboki oddech.
– Boże, jesteś piękna.
– Tobie też niczego nie brakuje.
– Chodź.
Otoczył ją ramieniem.
– Zobaczymy, czy uda nam się gdzieś zdobyć dwa kubki gorącej
kawy.
Przez następną godzinę włóczyli się po okolicy, oglądając inne
balony i zastanawiając się, co przyniesie najbliższa przyszłość.
– Zaproponuję dziadkowi, żeby przedłużył swój pobyt w
Albuquerque – powiedział Drew. – Może mieszkać u mnie.
– Wytrzymasz? – z uśmiechem spytała Cassie.
– Raczej spytaj, czy wytrzymamy, kochanie. Myślałem, że
będziemy mogli zrezygnować z hoteli, lecz teraz... Trudno. Damy radę.
Cassie szła w milczeniu. Drew po raz kolejny powiedział do niej
„kochanie”, lecz co rozumiał przez słowo miłość? Czy mógłby
zaakceptować jej ambicje? Czy umiałby służyć pomocą w ciężkich
chwilach?
Przypomniała sobie o schowanym w torebce liście od Evana. Czy
starczy jej odwagi, aby podjąć próbę dyskusji?
Drew zerknął w jej stronę.
– Milczysz – zauważył. – Masz dość hoteli? Szukasz innego
rozwiązania?
– Nie, po prostu rozmyślałam.
– O czym?
– O nas.
– Cieszę się. Problem wart głębszego zastanowienia – odparł z
uśmiechem. – Lecz najpierw zobaczmy, czy dzisiejszy dzień zmieni coś
w życiu A. W. i babci Jo. Zgoda?
Spojrzała na niego z wdzięcznością.
– Zgoda.
Drew zmrużył oczy.
– Właśnie wracają. Chodźmy powitać dzielnych zdobywców
przestworzy.
– Trzymają się za ręce.
– Rzeczywiście.
– Dopięliśmy swego. Drew, czuję się jak w Święta Bożego
Narodzenia.
Objął ją i przytulił.
– Gratulacje, Święty Mikołaju.
Cassie odpowiedziała mu serdecznym uściskiem, po czym uwolniła
się z jego objęć.
– Jak było? – zawołała w stronę zbliżającej się pary.
– Niewiarygodnie – odkrzyknął A. W. – Powinniście kiedyś
spróbować.
Babcia Jo spoglądała z tajemniczym uśmiechem na swego
towarzysza. Cassie miała ochotę skakać z radości.
– Piliście szampana? Słyszałam, że każdy, kto pierwszy raz leci
balonem...
– Nie – przerwała jej Jo. – Na szczęście. Debiutant nie jest
częstowany, lecz oblewany. Wyobrażasz sobie, jak wyglądałaby moja
fryzura?
– W takim razie, pora na poczęstunek – odezwał się Drew. – Na
pewno znajdziemy gdzieś restaurację.
– Drew – wtrącił A. W. – chciałbym z tobą zamienić kilka słów.
– Mmm... Oczywiście, dziadku.
Cassie pytającym wzrokiem spojrzała na Jo, lecz starsza pani była
całkowicie pochłonięta widokiem startujących balonów.
Mężczyźni rozmawiali na boku. Drew uśmiechnął się szeroko i
poklepał dziadka po ramieniu. Po chwili podeszli do kobiet. A. W. ujął
Jo pod ramię.
– W takim razie, do zobaczenia.
Uśmiechnął się w stronę Cassie.
– Odchodzicie? – wyjąkała dziewczyna.
– Coś w tym rodzaju. Cześć.
– Ale...
– Drew ci wszystko wyjaśni – zawołała przez ramię babcia Jo.
Odeszli w kierunku parkingu. Cassie była zupełnie oszołomiona.
– Tak po prostu sobie poszli? Podejrzewałam, że zechcą umówić się
na spotkanie, ale nie przypuszczałam...
Drew patrzył na nią z rozbawieniem.
– Co cię tak śmieszy? – spytała.
– Umówili się też na dziś wieczór.
– To... miło.
– I na jutro.
Cassie stała z szeroko otwartymi ustami.
– To znaczy?
– To znaczy, że wyjeżdżają. Postanowili resztę weekendu spędzić w
Santa Fe.
– Nie mają ze sobą ubrań, pasty do zębów i...
Zrobiła bezradną minę.
– O wszystkim pomyśleli – odparł beztrosko Drew. – Po drodze
wstąpią do domu i zabiorą potrzebne rzeczy.
– A co się stanie, jeśli babcia Jo zapomni o lekarstwach na
nadciśnienie? – wykrzyknęła dziewczyna. – Jeśli A. W. będzie jechał za
szybko?
– A jeśli spędzą niezapomniane chwile?
Drew chwycił ją za ramię i lekko potrząsnął.
– Cassie, przecież o tym marzyłaś!
– Wszystko dzieje się zbyt szybko. – Zmarszczyła brwi. – Twój
dziadek nie zostawia kobietom zbyt wiele czasu na zastanowienie się.
Zupełnie jak ty.
Wybuchnął śmiechem.
– Propozycja wycieczki wyszła od twojej babci.
– Naprawdę? Chyba nie powinnam być zaskoczona. Zawsze lubiła
podejmować szybkie decyzje. Mam nadzieję, że nie robi tego wyłącznie
dla mnie.
– Nie widziałaś jej spojrzenia? Na pewno nie myślała o tobie.
– Chyba nie... Chociaż... Może uważała, że...
Wbiła wzrok w ziemię. Drew delikatnie ujął ją pod brodę.
– Odjechali, bo doszli do wniosku, że powinni być razem. A jeśli
chodzi o ciebie, zyskałaś trochę swobody. Przynajmniej na najbliższe
dwadzieścia cztery godziny. Ja również, choć czuję się nieco zmęczony.
Odwieziesz mnie do domu?
Brązowe oczy błysnęły wyzywająco.
– Możliwe – odpowiedziała z namysłem, choć jej serce zadrgało
radością. Mimo to nie potrafiła zapomnieć o wszelkich troskach.
– Pokażę ci resztę pokojów. Dotąd nie miałaś okazji ich zobaczyć.
– Owszem.
Przesunął kciukiem po jej ustach.
– Przede wszystkim nie widziałaś sypialni.
– To prawda.
– Zostań ze mną do jutra.
Potarła czoło.
– A jeśli Jo wróci niespodziewanie i będzie potrzebować mojej
pomocy?
– Zna mój numer telefonu. Poza tym, nie wierzę, żeby zaszło coś
złego.
Westchnął.
– Potrzebuję cię.
Cassie zobaczyła znajomy błysk pożądania w jego oczach. Podjęła
decyzję.
– Będę też musiała wziąć kilka rzeczy.
Mężczyzna skinął głową.
– Jednocześnie upewnimy się, czy już wyjechali.
Skierował się w stronę parkingu. Przed domem babci Jo nie było
samochodu.
– W porządku – odezwał się Drew, wchodząc do środka.
– Mam nadzieję, że zabrała wszystkie lekarstwa – powiedziała
Cassie.
Weszła do pokoju babci. Drew podążył za nią.
– A jeśli nie? Pojedziemy do Santa Fe i przeszukamy wszystkie
hotele?
Wyciągnięta w stronę szafki dłoń dziewczyny zawisła w powietrzu.
– Nie.
Cassie obróciła głowę.
– Niezbyt dobrze sobie radzę, prawda?
– Idzie ci całkiem nieźle.
Drew wyczuwał rozterkę dziewczyny.
– Mam pomysł – powiedział. – Weź sprzęt do racquetballu.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Nie żartuję. Wpadniemy do mnie, żeby się przebrać i pojedziemy
na korty.
Zobaczył wyraz wdzięczności w jej oczach i wiedział już, że tym
razem poruszył właściwą strunę. Cassie z energią wzięła się do
pakowania.
– Jestem gotowa – powiedziała po chwili. – Masz rakietę.
– Dziękuję, ale w zeszłym tygodniu kupiłem sobie własną.
– Naprawdę? Ale tę też weźmiemy. Nowa rakieta nie zawsze dobrze
służy.
– Moja jest wyśmienita.
– Wypróbowałeś ją?
– Kilkakrotnie. Chodźmy.
Zapakowali bagaże do samochodu.
– Kilkakrotnie? To znaczy ile razy? – spytała z zainteresowaniem
Cassie.
– Nie pamiętam – odparł ostrożnie Drew.
– Trenowałeś! Od czasu kiedy wróciliśmy z Phoenix!
– Trochę. Szukałem sposobu na złe samopoczucie. Pewna
dziewczyna powiedziała mi kiedyś, że to pomaga.
– Podstępny kłamco, trenowałeś jak szalony, a teraz masz zamiar
mnie pokonać!
– Ładnie to ujęłaś, Cassie. Podoba mi się.
– Dobrze wiesz, o czym mówię. – Podrzuciła gwałtownie głową.
– Uhm.
Mrugnął porozumiewawczo. Cassie, właśnie taką cię kocham,
pomyślał. Energiczną i pełną życia.
– Nie myśl, że łatwo się poddam. Mam za sobą wiele lat ćwiczeń.
– Jesteś niezwykle pewna siebie.
– A jeśli tak?
– To dobrze. Lubię kobiety z charakterem. Z chęcią zobaczę twoją
minę, gdy przegrasz.
– Marzyciel. Za pierwszym razem byłam wobec ciebie zbyt łagodna.
Dopiero dziś przekonasz się, jak wygląda prawdziwa walka.
– Zobaczymy.
Drew jak szalony biegał po korcie. Zastanawiał się, czy postąpił
słusznie, namawiając Cassie na grę. Sprawowała się wspaniale, a on z
każdą chwilą czuł się coraz gorzej, co stawiało pod znakiem zapytania
wszelkie plany związane z nadchodzącym wieczorem. Pocieszał się
jedynie myślą, że dziewczyna zapomniała o troskach i odzyskała dawną
werwę. Jeśli starczy mu sił...
Szósty raz runął na betonową posadzkę. Poprosił o przerwę.
– Poddajesz się? – spytała.
– Mam dzisiaj nie najlepszy wskaźnik biorytmów.
– Oszukujesz. Przyznaj, że zostałeś pokonany.
To prawda. Czuł się niczym wyżęta ścierka.
– Źle wyglądasz – powiedziała z niepokojem Cassie.
– Dzięki. Ty za to jesteś kwitnąca.
Wyciągnęła rękę.
– Wstawaj. Wracamy do domu. Potrzebna ci gorąca kąpiel.
Z wdzięcznością przyjął jej pomoc i dźwignął się na nogi.
– Powinienem mieć lepszą kondycję. Przecież ćwiczę kulturystykę.
– Tu bardziej potrzebna jest właściwa koordynacja ruchów.
Podała mu ręcznik.
– Twierdzisz, że jestem nieskoordynowany?
Roześmiała się.
– Nie. Chodzi mi o coś innego.
Drew poczłapał w stronę wyjścia.
– To dobrze.
– Każda dyscyplina sportu wymaga innego przygotowania.
– Och.
Wsiadł do samochodu i ciężko oparł głowę na twardym zagłówku.
Zamknął oczy.
– Masz w domu maść rozgrzewającą? – spytała Cassie.
– Brakowało tylko zapachu lekarstw – westchnął. – Bardzo
romantyczne.
– Natrę ci mięśnie.
– Naprawdę? – Otworzył jedno oko. – To już lepiej.
Gdy przyjechali do domu, Cassie kategorycznym tonem kazała mu
iść pod prysznic. Nie protestował.
– Jest tu inna łazienka? – spytała.
– Drugie drzwi na prawo – rzucił przez ramię. – Za kwadrans
przyjdź do sypialni.
– Z lekarstwem – odparła.
Po skończonej kąpieli zerknęła do walizki. Nie wiedziała, co na
siebie włożyć. Koszulę nocną? Dopiero minęło południe. Sukienkę?
Zbyt oficjalnie. Pod wpływem nagłej decyzji owinęła się ręcznikiem i
mocno zawiązała wystające końce.
Z lekkim podnieceniem i niepokojem szła w stronę sypialni. A jeśli
Drew zaśnie w trakcie masażu? Był bardzo zmęczony. Właśnie wyszedł
z łazienki. Biodra miał owinięte ręcznikiem. Cassie uśmiechnęła się w
duchu. Stanowili doprawdy dobraną parę.
Drew spojrzał na nią zbolałym wzrokiem.
– Spróbuj mnie jakoś naprawić – poprosił.
– Kładź się – powiedziała krótko.
Usłuchał bez sprzeciwu. Cassie nałożyła maść na jego ramiona i
plecy. W powietrzu uniosła się silna woń mięty.
Drew chrząknął.
– Ależ to mocne – wyjąkał.
– Cicho. To dla twojego dobra.
Pracowała wytrwale.
– Jak się czujesz?
– Mmm...
– Chce ci się spać?
Pochyliła się, żeby spojrzeć mu w twarz. Nagle, pokój zawirował jej
przed oczami. Poczuła, że pada na plecy, przyciśnięta do łóżka ciężarem
męskiego ciała.
– Nie potrafiłbym zasnąć w towarzystwie pięknej kobiety,
przystrojonej jedynie w skrawek materiału.
Zdjął ręcznik okrywający jej ciało.
– Cassie...
Nagle skrzywił się z bólu.
– Masz przed sobą wrak człowieka.
– Wątpię – odpowiedziała z uśmiechem. – Choć przyznaję, że
bardzo się starasz, aby mnie o tym przekonać. Połóż się na plecach i nie
wykonuj żadnych gwałtownych ruchów. Pozwól, że dzisiaj ja przejmę
inicjatywę.
Zrobił zdziwioną minę.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
Rozdział 9
Cassie wyskoczyła z łóżka i pobiegła w stronę łazienki.
– Gdzie idziesz? – zawołał.
Odkręciła kran i starannie umyła dłonie.
– Usuwam zapach maści. No, już znacznie lepiej.
– Cassie, chodź do mnie.
Stanęła w drzwiach.
– Doktorze Bennett, nie powinien pan wydawać poleceń, nie mogąc
ich wyegzekwować. Proszę leżeć spokojnie.
Obrzucił uważnym spojrzeniem jej nagą sylwetkę.
– Znęcasz się nad cierpiącym człowiekiem.
– Przynajmniej próbuję.
Uniosła dłoń, w której trzymała małą buteleczkę.
– Używasz damskich perfum?
– Próbka reklamowa. Jakaś panienka z poczty wrzuciła mi to do
skrzynki.
Cassie uśmiechnęła się.
– I nawet nie zdawała sobie sprawy, że kiedyś będzie tego
potrzebować.
Roztarta niewielką ilość płynu na dłoniach i między piersiami, po
czym usiadła na łóżku. Drew wyszeptał jej imię i wyciągnął dłonie.
– Nie – odepchnęła go lekko. – Teraz ja tu rządzę.
– Więc czym prędzej przystąp do działania. Odchodzę od zmysłów.
Powoli wsunęła się na niego. Oczy zaszły jej mgłą pożądania. Drew
jęknął cicho.
– Dobrze się czujesz? – spytała szeptem. Nie chciała sprawić mu
bólu.
Zamknął powieki.
– Więcej... niż... dobrze... – wysapał. – Cassie... Cassie...
Zacisnął szczęki.
Przywarła ustami do jego warg i zaczęła rytmicznie poruszać
biodrami. Tym razem nie myślała o własnej przyjemności. Oddawała mu
całą siebie. Drew oddychał głęboko, po chwili zaczął wydawać ciche
pomruki. Miał wrażenie, że cały pokój wypełnił się barwami tęczy...
Cassie otworzyła oczy. Za oknem kładły się długie cienie. Było
późne popołudnie. Poczuła głód. Drew spał nadal, bardziej spragniony
wypoczynku niż jedzenia. Cassie się uśmiechnęła. Wiedziała, że mimo
masażu jeszcze przez kilka dni będzie odczuwał skutki zmęczenia.
Po cichu podniosła się z łóżka. Włożyła sukienkę i upięła włosy, po
czym zeszła do kuchni. Przeszukała lodówkę i kilka szafek, nim
zgromadziła na stole pokaźną ilość sera, krakersy, jabłka. Obok
postawiła dużą szklankę wypełnioną mlekiem. Była w połowie posiłku,
gdy pojawił się Drew.
– Przestraszyłaś mnie – powiedział z wyraźną ulgą w głosie.
– Przestraszyłam?
– Obudziłem się i nigdzie nie mogłem cię znaleźć. Zacząłem
podejrzewać, że spotkaliśmy się tylko w moim śnie.
Z trudem usiadł na krześle.
– Moje kości – westchnął.
– Wciąż pachniesz miętą.
– Ktoś zrobił mi brzydki kawał i wysmarował mnie dziwną maścią.
Podejrzewam, że uczestniczyły w tym ciemne siły.
Cassie parsknęła śmiechem i omal nie zakrztusiła się mlekiem.
– Wiedziałam, że kiedyś to powiesz.
– Zwlekałem tak długo, jak tylko mogłem.
Powoli rozprostował nogę.
– Och...
– Masaż nie pomógł?
– Okazał się nadzwyczaj skuteczny, jeśli chodzi o moje zmysły, lecz
nie pomógł na ból.
– Nie powinieneś tyle biegać. Wystarczy poczekać na piłkę.
Drew ugryzł kawałek krakersa i sięgnął po ser.
– Zanim cię pokonam, muszę jeszcze trochę potrenować.
– Trochę? Czy dzisiejszy ranek niczego cię nie nauczył? Jesteś po
prostu...
Przerwała, widząc kpiący uśmiech na jego twarzy.
– Potrafisz wyprowadzić mnie z równowagi, Drew. Sam pchasz się
w kłopoty.
– A potem zbieram obfite żniwo. Powinienem robić to częściej.
Cassie uznała, że nadszedł właściwy moment, żeby pokazać mu list
od Evana i próbkę tekstu.
– Poczekaj tu chwilę – powiedziała. – Chcę, żebyś coś zobaczył.
– Bardzo chętnie.
– Uspokój się, to nie ma nic wspólnego z seksem.
– Phi...
– Zaraz wracam.
Kiedy wróciła, Drew kończył pić mleko z jej szklanki. Krakersy
również zniknęły.
– Widzę, że czujesz się jak u siebie w domu.
– Owszem. Trudno, żeby było inaczej.
– Ale to ja przygotowałam przekąskę.
– W mojej kuchni i z moich zapasów.
Patrzył na nią roześmianym wzrokiem.
– Uważałam, że coś mi się należy za moje usługi.
Chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie.
– W takim razie, co byś zrobiła za obietnicę soczystego steku?
Zmarszczyła nos.
– Nie wytrzymałbyś kondycyjnie. Nie w tym stanie.
– Spróbuj – rzucił wyzywająco.
Był tak blisko. Poczuła muśnięcie wąsów na policzku.
– Nie całuj mnie – wymruczała.
– Wiem, że to mało oryginalne, ale nie szkodzi.
– Chcę z tobą porozmawiać.
– Spróbuj języka znaków.
Mocno ścisnęła list w dłoni.
– Najpierw popatrz na to.
– List? Możesz go wrzucić do skrzynki.
– Nie.
– Co za uparte stworzenie!
Odebrał jej kopertę.
– Od Evana?
– Dotyczy tego więźnia, który mówi wyłącznie po portugalsku.
Drew przebiegł oczami pismo.
– Masz zamiar wziąć honorarium?
Cassie postanowiła działać ostrożnie.
– Dlaczego nie? Działałam jako konsultant.
– No, może kilka dolarów.
– Sześćdziesiąt.
– Sześćdziesiąt?!
– Drew, nie masz pojęcia, ile pracy wymaga dokładna analiza
czyjegoś pisma. Coś ci pokażę.
Wyciągnęła kolejną kartkę.
– To próbka tekstu?
– Tak.
– Pisał jakiś maniak. Pokreślił wszystkie wyrazy.
– To nie on, to ja. Linie wyznaczają nastrój piszącego. Są pochylone
w prawo, więc był podekscytowany.
– Albo przekręcił kartkę.
– To nie ma znaczenia.
– Na pewno?
– Na pewno – odpowiedziała z przekonaniem. – Spójrz, w jaki
sposób nakreślił litery „o” i „a”.
– Dobra robota. Pewnie uczyła go Miss Dolittle. – Zerknął na
dziewczynę. – To moja nauczycielka. Z trzeciej klasy.
– Masz rację, obaj piszecie podobnie, lecz nie dlatego, że mieliście
tę samą nauczycielkę. Każdy z was jest szczery i uczciwy.
– Chwileczkę, ten facet został oskarżony o morderstwo. Chcesz
mnie z nim porównywać?
– To jedyna wspólna cecha, jaką posiadacie. Spójrz na pismo. Jest
bardzo cienkie, niezdecydowane. Ty zaś mocno dociskasz pióro do
papieru. Zawsze chcesz doprowadzić do końca to, co zacząłeś.
Aresztowany mężczyzna nie ma dość siły charakteru, aby popełnić
morderstwo.
– A ja mógłbym? Uprzejmie dziękuję.
Cassie westchnęła.
– Chodzi mi o coś zupełnie innego. W grafologii wniosek końcowy
oparty jest na pełnym zestawie danych, które informują o mentalności
danej osoby. Uważam, że ten mężczyzna jest niewinny.
Drew spojrzał na nią spod oka.
– Chcesz go oczyścić z zarzutów na podstawie sposobu pisania
dwóch liter?
Cassie poruszyła się niespokojnie. Dyskusja przebiegała zupełnie
inaczej, niż zaplanowała.
– Podałam ci tylko jeden z przykładów. Spędziłam kilka godzin nad
tekstem i wierz mi, poddałam go szczegółowej i wszechstronnej analizie.
Tego nie pisał morderca.
– Świetnie. Jesteś bardzo przywiązana do swojej opinii.
– Moja opinia wynika wyłącznie z badań.
Drew poprawił się na krześle.
– Obawiam się, że tu właśnie tkwi zasadnicza różnica pomiędzy
nami. Wierzę, że spędziłaś kilka godzin na studiowaniu tekstu, lecz nie
potrafię zaakceptować twierdzenia, że to ma jakikolwiek związek z
nauką.
– Opierasz się wyłącznie na uprzedzeniach! – wykrzyknęła Cassie. –
Miałam nadzieję, że przemyślałeś naszą poprzednią dyskusję.
Wydął wargi.
– Tak zrobiłem. Doszedłem do wniosku, że jesteś cudowną,
pociągającą kobietą, która bardzo wiele znaczy w moim życiu. Ale nie
zmuszaj mnie, abym udawał, że wierzę w coś, w co nie mogę uwierzyć!
Cassie wstała i zbliżyła się do okna. Zachodzące słońce oblewało
krajobraz czerwoną poświatą.
– Oczywiście, że nie. Jesteś na to zbyt szczery, o czym również
świadczy twój charakter pisma. Wiem także o twoim głębokim uczuciu...
Ze zduszonym okrzykiem zerwał się na nogi.
– Do diabła z charakterem pisma! Nie musisz wpatrywać się w
litery, żeby wiedzieć, co do ciebie czuję! Teraz ty powinnaś zdobyć się
na szczerość. Co myślisz? Jestem ci na tyle potrzebny, że zgodzisz się
zaakceptować moją opinię, czy pozwolisz, aby różnica zdań zniszczyła
nasz związek?
Odwróciła głowę. Jej oczy były pełne łez.
– Nie wiem...
– Pomogę ci podjąć decyzję.
Zrobił dwa kroki w jej stronę, lecz powstrzymała go ruchem dłoni.
– Nie.
Stanął. Zmarszczył brwi.
– Nie chcę wyłącznie fizycznego kontaktu – powiedziała z
napięciem w głosie. – To nie wystarczy, Drew.
– Nie rób melodramatu – mruknął ponuro.
– Odziedziczyłam tę skłonność po babci Jo. Wracam do domu,
Drew.
– Jesteś w domu.
– Dwie godziny temu zgodziłabym się z tobą bez wahania.
Wszystko wydawało mi się takie cudowne. Właśnie dlatego weszłam do
kuchni bez pytania. Czułam się jak w domu. Lecz dom jest także
miejscem, gdzie można realizować swoje marzenia. A ty na to nie
pozwalasz.
Szybkim krokiem wróciła do pokoju i spakowała walizkę. Gdy
ponownie weszła do kuchni, Drew stał przy oknie. Nie spojrzał w jej
stronę. Bez pożegnania wybiegła z domu.
Mężczyzna słuchał przez chwilę oddalającego się warkotu
samochodu. Wszedł do gabinetu i podniósł słuchawkę telefonu.
– Jesteś zajęty, Ev? – spytał, słysząc głos Evana Farbera.
– Przygotowywałem narty do sezonu. Mam nadzieję, że śnieg
spadnie dość wcześnie. Co się stało?
– To ja powinienem cię zapytać. Dowiedziałem się, że chcesz
wypłacić honorarium za konsultację grafologiczną.
– Oczywiście. Analiza okazała się nadzwyczaj dokładna. Chciałbym
wykorzystać ją podczas rozprawy, a gdyby okazało się to niemożliwe,
mam już opracowaną linię obrony.
– Ev, naprawdę myślisz, że praca Cassie ma jakąś wartość?
Przez chwilę w słuchawce panowało milczenie.
– Oczywiście – powiedział w końcu Evan. – Choć nie dziwię się, że
tego dotąd nie zauważyłeś. Jesteś zbyt zaangażowany emocjonalnie.
– Taaak... Tylko że ona chce, abym bez zastrzeżeń przyjął jej punkt
widzenia. Mam z tym sporo kłopotów.
– Rozumiem.
– Dzisiaj pokazała mi twój list. Nie wiedziałem, czy twoja oferta jest
poważna, czy kierowałeś się innymi względami.
– Jak najbardziej poważna. Chcesz przyjacielskiej rady? Otwórz
wreszcie swój zakuty łeb i postaraj się docenić wysiłki dziewczyny.
Możesz wiele na tym skorzystać. Nawet zawodowo.
– Jasne – powiedział z ironią Drew.
– Wiesz coś o grafologii?
– Wypożyczyłem kilka książek z biblioteki, lecz nie potrafiłem
przez nie przebrnąć.
– Wyślę ci odpowiednie materiały. Zacząłem się poważnie
zastanawiać na podjęciem nauki.
– Ty?!
– Dlaczego nie? Póki nie zdobędę odpowiednich kwalifikacji, będę
korzystał z pomocy Cassie.
Drew westchnął ciężko.
– Zdaje się, że stoję na straconej pozycji. Czekam na obiecaną
przesyłkę. Spróbuję z tego coś zrozumieć.
– Zawsze możesz zwrócić się do Cassie.
– Wolałbym tego nie robić, Ev.
– Duma ci nie pozwala?
– Coś w tym rodzaju. Mogę liczyć na twoje wsparcie?
– Oczywiście – roześmiał się Evan.
W niedzielę rano Cassie spotkała się z Ruth. Stoczyły kilka
zaciętych pojedynków. Po skończonej grze przez chwilę rozmawiały o
wydarzeniach ubiegłego tygodnia, lecz Cassie unikała tematów
osobistych.
Wróciła do domu i weszła pod prysznic. Po kilku minutach pojawili
się babcia Jo i A. W.. Mężczyzna wyszedł po krótkim pożegnaniu, a Jo
powędrowała do swojej sypialni i zaczęła rozpakowywać walizki. Nuciła
wesoło. I Cassie narzuciła płaszcz kąpielowy, skrzywiła usta w
wymuszonym uśmiechu i wsunęła głowę do pokoju.
– Wycieczka się udała? – spytała.
– Można tak powiedzieć.
Twarz starszej kobiety promieniała niekłamanym szczęściem.
– Żadnych sprzeczek?
– A. W. przyznał, że nie lubi być porównywany z Robertem
Redfordem, a ja straciłam zainteresowanie tym tematem. Bohaterowie ze
srebrnego ekranu nie wytrzymują konkurencji z prawdziwymi
mężczyznami.
Cassie przytuliła ją do siebie.
– Bardzo się cieszę.
– Ja również. Cieszę się za nas obie. Ty masz swojego psychologa,
ja chirurga i możemy być w pełni szczęśliwe. Jak spędziłaś weekend?
Cassie nie chciała psuć nastroju.
– Było całkiem nieźle – stwierdziła.
– Powinniśmy wybrać się gdzieś całą czwórką – powiedziała babcia
Jo. – Co o tym myślisz? Może na kolację do „High Finance”? A. W.
nigdy nie był tam wieczorem.
– Tak... Oczywiście... Znakomity pomysł – wyjąkała Cassie.
Co teraz? Może nie powinna była wyrażać zgody?
– Zastanówmy się – ciągnęła Jo – przez najbliższe dni będę zajęta,
ale wieczory mam wolne. Co prawda tylko niektóre. Dzisiaj idziemy do
kina, jutro na koncert.
Systematycznie układała wyjęte z walizki rzeczy.
– Może we wtorek? Co na to Drew? Możesz do niego zadzwonić?
– Oczywiście.
Jo spojrzała na wnuczkę.
– Czyż miłość nie jest wspaniała?
Cassie w milczeniu skinęła głową, choć ogarnął ją smutek. Szczerze
żałowała, że poznała takiego mężczyznę, jak Drew.
Wieczorem A. W. zabrał babcię Jo do kina. Cassie usiadła przy
telefonie i wykręciła numer. Drew niemal od razu podniósł słuchawkę,
lecz dziewczyna nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Czy to ty, Cassie?
– Tak – zmusiła się do odpowiedzi.
– Masz dziwny głos. Jesteś chora?
– Nie.
– U mnie wystąpiły objawy grypy, lecz jestem przekonany, że to
tylko skutek przemęczenia.
Umilkł.
– Drew, czuję się tak samo jak wczoraj, ale...
– Kiedy wczoraj? Prz. p. czy po. p. ?
– Słucham?
– Przed posiłkiem czy po posiłku?
– Drew, bądź poważny.
– Rozumiem.
Głos mężczyzny nabrał głębszych tonów.
– Cassie, nie rób nam tego.
– Nie chodzi o nas. Czy mówiłeś dziadkowi o różnicy zdań, jaka nas
dzieli?
– Nie.
– To dobrze. Ja też nic nie powiedziałam. Nie chciałam jej psuć
nastroju. W rezultacie, wciąż myśli, że my...
– Jeśli chodzi o mnie, ma całkowitą rację.
Cassie poczuła, że drżą jej dłonie.
– Zaproponowała, żebyśmy we czwórkę zjedli kolację w „High
Finance”. We wtorek. Jo stawia.
– A. W. nigdy jej na to nie pozwoli.
– Przyjdziesz?
– Wiesz dobrze, że tak, Cassie.
– Znakomicie. A. W. poda ci wszystkie szczegóły. Do widzenia.
Prędko odłożyła słuchawkę. Później usiadła przy maszynie i zaczęła
pisać list do Evana. Obok leżała kartka z portugalskim tekstem, z którą
wiązała tak wiele nadziei. Na papierze widać było świeże ślady łez.
Babcia Jo zarezerwowała stolik przy oknie, skąd rozciągała się
wspaniała panorama całego Albuquerque, lecz mało uwagi poświęcała
widokowi. Wciąż spoglądała w stronę A. W. , który nie przestawał
darzyć jej rozmaitymi względami.
Cassie czuła się nieswojo. Siedzący obok Drew wciąż trącał ją
łokciem, chwytał za rękę prosząc o sól lub inne przyprawy. Po kolejnym
zderzeniu spojrzał na dziewczynę.
– Chyba się trochę rozpycham – stwierdził z niewinnym uśmiechem.
Cassie zrobiła słodką minę.
– Potrzebujesz dużo przestrzeni, aby pomieścić swą wybujałą
osobowość – powiedziała ściszonym głosem.
– Ooo... kotka wysuwa pazurki.
– Bo musi – mruknęła.
A. W. spytał, czy często zdarza się jej roznosić próbki towarów i
tym podobne materiały reklamowe.
– Nie – odpowiedziała. – Większość podobnych przedmiotów i tak
wędruje do kosza na śmieci.
– Czasem zdarzają się miłe niespodzianki – wtrącił Drew. – Przed
paroma tygodniami dostałem próbkę damskich perfum. Okazały się
bardzo przydatne.
– Czyżbyś zamówił większą partię?
Babcia Jo rzuciła wnuczce karcące spojrzenie.
– Przestań mu dokuczać, Cassie. Nie dajesz biedakowi ani chwili
spokoju.
Drew skinął głową.
– Lubię, jak moja kobieta ma cięty języczek. To pobudza do wysiłku
myślowego.
– Twoja kobieta? – obruszyła się Cassie.
– Dzieci, spokój. – A. W. postukał widelcem w kieliszek.
Przestańcie się wygłupiać. Kiedy będziecie w moim wieku, zrozumiecie,
że lepiej się kochać, niż walczyć.
Cassie zakrztusiła się winem. To mówił ten mężczyzna, który
jeszcze tak niedawno toczył zawziętą sprzeczkę z powodu Roberta
Redforda?
– Masz rację – dodała Jo. – Drobiazgi nie powinny uprzykrzać nam
życia.
Dziewczyna nie wierzyła własnym uszom.
– Kłopot w tym – odezwał się Drew – że istnieją różne definicje
„drobiazgów”.
Cassie rzuciła mu szybkie spojrzenie. Miał zamiar publicznie prosić
o poparcie?
– Drew, proszę...
– Cassie i ja staramy się dojść do pełnego porozumienia.
Ujął ją za rękę.
– Kocham ją, a miłość potrafi przezwyciężyć wiele kłopotów.
Szczególny błysk w jego oczach upewnił dziewczynę, że nie było to
wcześniej przygotowane przemówienie. Otworzyła usta, lecz nie padło z
nich ani jedno słowo.
– Nie musisz nas o tym zapewniać – oznajmiła babcia Jo. Właśnie
dlatego postanowiłam, że wspólnie powinniśmy spędzić dzisiejszy
wieczór.
– To prawda – dodał A. W. – Nie mamy nic przeciwko podwójnej
ceremonii. Chyba że chcecie mieć własne wesele...
Cassie zamrugała gwałtownie oczami.
– Wesele? – wychrypiała. – Jakie wesele?
Babcia Jo uśmiechnęła się do wnuczki.
– A. W. poprosił mnie o rękę. Musi tylko uporządkować kilka spraw
w Phoenix.
Rozdział 10
– Przecież się prawie nie znacie! – zaprotestowała Cassie.
– Mylisz się – odpowiedziała ze spokojem babcia Jo. – Znamy się
bardzo dobrze. Wystarczająco długo żyjemy na tym świecie, aby umieć
oddzielić ziarno od plew. A poza tym świetnie się ze sobą zgadzamy.
Zarówno w łóżku, jak i na co dzień.
– Babciu! – Cassie zrobiła się czerwona jak burak.
Drew ścisnął ją za ramię.
– Przyjmijcie od nas najserdeczniejsze gratulacje.
Cassie pomału odzyskiwała zdolność spokojnego myślenia.
– Tak. Tak. Bardzo się cieszę. – Uśmiechnęła się. – Byłam po prostu
zaskoczona. Nie spodziewałam się, że tak prędko...
– Prędko? – spytał A. W. – Nic podobnego. Jeden Bóg wie, ile nam
jeszcze czasu zostało i chcemy nacieszyć się każdą chwilą.
Drew delikatnie pogładził dłoń Cassie.
– Ustaliliście już datę?
– Nie – odparła Jo. – Chcieliśmy najpierw porozmawiać z wami.
Spojrzała na wnuczkę.
– Jeśli zechcecie połączyć...
– Nie – wtrąciła Cassie. – Nie mamy takich planów.
Drew nie puszczał jej dłoni. Miała ochotę się wyrwać, jednak
wiedziała, że to zwróciłoby uwagę dziadków.
– W takim razie, decyzja należy do nas – powiedział A. W. Spojrzał
spod oka na przyszłą oblubienicę. – Może w Halloween?
Babcia Jo parsknęła śmiechem.
– Wiedziałam, że wymyślisz coś niesamowitego! Ślub w
towarzystwie maszkar i strachów na wróble. Wszyscy goście muszą się
przebrać!
Drew westchnął.
– Gdzie dopełnimy aktu małżeństwa? – spytał A. W.
– Znam mały kościółek na...
Drew chrząknął głośno.
– Uważam, że całą uroczystość powinniście zorganizować u mnie. Z
waszych planów wynika, że kościół nie jest zbyt odpowiednim
miejscem.
– Masz rację – skinęła głową Jo.
– Jak zwykle. – Cassie wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu.
– Co z podróżą poślubną? Wystarczy wam wyjazd do Phoenix?
– Nie jedziemy do Phoenix – oświadczyła Jo.
– Nie?
– Nie. A. W. wprowadza się do mnie. W ten sposób będziemy
wszyscy mieszkać w Albuquerque. Czy to nie wspaniały pomysł?
– Znakomity! W takim razie... masz zamiar sprzedać swój dom,
dziadku?
A. W. poważnie pokiwał głową.
Cassie zrozumiała nagle, że jej dotychczasowe życie uległo
niespodziewanym komplikacjom. A. W. miał zamiar wprowadzić się do
babci Jo...
Starsza pani zwróciła uwagę na milczenie wnuczki.
– Nie martw się, kochanie. Nie wyrzucę cię. Możesz u mnie
mieszkać do czasu, aż Drew... to znaczy... jak długo zechcesz.
– Dziękuję – Cassie starała się mówić beztroskim tonem – ale wiem,
jak ważne są pierwsze miesiące po ślubie. Znajdę sobie jakiś niewielki
apartament.
– Już jej proponowałem, żeby przeprowadziła się do mnie –
wyjaśnił Drew, spoglądając na Jo. – Niestety, Cassie woli postępować
zgodnie z tradycją.
Głos zabrał A. W.
– Widzę z twojej miny, że i tak nie pozwolisz jej długo mieszkać
samej. Jeśli zmienicie zdanie i zechcecie się przyłączyć do naszej
ceremonii, nie musicie pytać o pozwolenie.
– Nie popędzaj ich, A. W. – wtrąciła Jo. – Nie każdy chce brać ślub
w wigilię Wszystkich Świętych.
– Dlaczego? Pomysł jest wręcz znakomity. Hokus-pokus na resztę
życia.
– Tak? Lepiej uważaj, co mówisz. Jeszcze mnie nie dostałeś.
– Naprawdę?
Złożył pocałunek na jej dłoni.
– Nie umiem kłamać – westchnęła. – Jestem twoja.
– Uważam, że powinniśmy także wystąpić w kostiumach.
– Oczywiście – przytaknęła babcia Jo. – Wyobraź sobie, zamiast
smokingów i kosztownych kreacji... Nie, nie powiem co. To musi być
niespodzianka.
– A Cassie i Drew będą świadkami.
– W przebraniu – wtrącił Drew.
– Jak najbardziej – odpowiedziała Jo. – Zawdzięczamy wam tak
wiele. Bez waszej pomocy, nie miałabym okazji spotkać A. W.
– I to dwukrotnie – zauważył Drew.
A. W. obdarzył swą towarzyszkę czułym spojrzeniem.
– Prawda – powiedział. – Omal nie zrujnowaliśmy wszystkiego.
Dziękuję.
– Przede wszystkim, wyrazy wdzięczności należą się Cassie.
Drew obrócił głowę w jej stronę.
– Mogę opowiedzieć o pustej paczce?
– Proszę. Skoro wszystko zakończyło się tak szczęśliwie.
Drew dość dokładnie opisał całą przygodę. Nie wspomniał jedynie o
analizie grafologicznej.
– Los płata nam rozmaite figle – odezwał się A. W. – Gdybym
naprawdę mieszkał w tym domu, być może poznałbym Jo, lecz Drew
nigdy nie spotkałby Cassie.
Młodszy z Bennettów zbliżył usta do dłoni dziewczyny.
– Wiem – powiedział, składając delikatny pocałunek. – Gdyby na
poczcie nie popełniono omyłki... Mam zamiar zadzwonić do działu
subskrypcji i złożyć im serdeczne podziękowania.
– Zaprośmy wydawcę pisma na wesele – zaproponowała Jo. –
Słuchaj, A. W. , chciałbyś zobaczyć moje zdjęcie na okładce „Inspired
Retirement”?
– Zawsze uważałem, że powinnaś się tam znaleźć – odparł z
szarmanckim ukłonem.
– To będzie prawdziwe weselisko! – zachichotał Drew. – Trudno
wymyślić coś bardziej ekscytującego.
– Nie zapomnij zaprosić swych niecodziennych przyjaciół – dodał
A. W. Miał na myśli byłych więźniów.
– To paczka wyjątkowo równych facetów.
– Ja zawiadomię panie z sekcji aerobiku – wtrąciła Jo. – A Cassie
powinna ściągnąć pracowników poczty.
– Jeden z moich podopiecznych właśnie zakończył odsiadywanie
wyroku za defraudację pieniędzy należących do urzędu pocztowego –
odezwał się Drew. – Na pewno się dogadają.
– Pamiętajmy o najbliższych krewnych – powiedział A. W. Spojrzał
na wnuka. – Twój ojciec po raz ostatni wkładał kostium na Halloween,
gdy miał dziesięć lat.
– Brakuje tylko wodzireja.
Cassie miała wątpliwości, czy jej rodzice w ogóle przyjadą.
– Proponuję toast – zawołał A. W. – Za miłość i szaleństwo!
Drew nadal trzymał dłoń Cassie. Wolną ręką sięgnął po kieliszek z
winem.
– Za szaleństwo i miłość! – powtórzył.
Babcia Jo uparła się, że zapłaci rachunek. Ku zdziwieniu Cassie, A.
W. nie protestował zbytnio.
Gdy znaleźli się na parkingu, dziewczyna odezwała się pierwsza.
– Nie chciałabym psuć wam nastroju, lecz muszę wracać do domu.
Jestem zmęczona i śpiąca.
– Oczywiście – powiedziała Jo.
– Powinniśmy pamiętać, że niektórzy z nas bardzo wcześnie wstają
do pracy.
Drew mówił spokojnie, lecz w jego głosie pobrzmiewała nuta
złośliwości.
– Każdy dzień jest inny – mruknęła Cassie.
Rzuciła mu wyzywające spojrzenie.
– Poza tym, jutro będę miała do rozniesienia sporo reklamówek.
Drew pokręcił głową.
– Wiem nawet, kto je otrzyma.
Następnego ranka Cassie zatrzymała dżipa przed domem, w którym
mieszkał Drew, wzięła naręcze różnokolorowych folderów i otworzyła
skrzynkę. Ze zdziwieniem spostrzegła, że w środku znajdowała się
czerwona róża.
Ostrożnie wyjęła kwiat. Po chwili namysłu włożyła do skrzynki
korespondencję i reklamówki. Doszła do wniosku, że róża nie może
zastąpić przeprosin ani wyrażać chęci porozumienia.
Delikatna woń wypełniała wnętrze dżipa, wywołując natrętne
wspomnienia. Drew... Dlaczego był taki uparty? Dlaczego? Evan od razu
zainteresował się jej umiejętnościami i uznał jej kompetencje. Tak, ale
Evan nie posiadał tak dużej siły charakteru. Nie mogłaby zakochać się w
mężczyźnie takim jak Evan, a Drew od pierwszego wejrzenia zawrócił
jej w głowie.
Co dzień znajdowała kolejną różę i co dzień zapełniała skrzynkę
ulotkami. Zdawała sobie sprawę, że postępuje dziecinnie, lecz
odczuwała potrzebę nawiązania jakiejś formy milczącej komunikacji z
ukochanym mężczyzną.
A. W. wyjechał do Phoenix. Miał wrócić trzy dni przed świętami.
Babcia Jo przystąpiła do generalnych porządków. Postanowiła
całkowicie zmienić wystrój mieszkania. Nie chciała, aby nad jej nowym
związkiem unosił się duch zmarłego męża. Była tak zajęta swymi
sprawami, że nawet nie postrzegała podłego nastroju wnuczki.
Cassie spotykała się z Ruth, a resztę czasu spędzała na
poszukiwaniach odpowiedniego mieszkania. Do wyznaczonej daty ślubu
pozostawały już tylko dwa tygodnie. Cassie uznała, że nadszedł czas,
aby zająć się kostiumami. Po powrocie z pracy weszła do pokoju babci.
Jo siedziała w fotelu. Czytała list. Roztargnionym wzrokiem
spojrzała na dziewczynę.
– Jeszcze jedna róża? Drew to naprawdę romantyczny chłopak.
– Jeszcze jeden list od A. W. ? – uśmiechnęła się Cassie. – Pisze
codziennie.
– To prawda.
Jo pośpiesznie złożyła kartkę i wsunęła ją do koperty.
– Zaczerwieniłaś się – zauważyła Cassie. – Co znowu nawypisywał?
– Jest niepoprawny – potrząsnęła głową babcia.
– Dlaczego nie zadzwoni?
– Może się boi. W naszym wieku należy unikać zbytnich emocji.
– Oczywiście. Szczególnie takich, jak wycieczka balonem i ślub w
otoczeniu upiorów.
– Masz rację – roześmiała się Jo. – Telefon jest mało romantyczny.
Listy można przechowywać i czytać wielokrotnie.
– Poza tym są tańsze.
– To prawda.
Cassie wróciła myślą do niedawnych wydarzeń. Babcia Jo zapłaciła
rachunek w restauracji, A. W. wolał wysłać list, niż zadzwonić. Kto
otrzyma pieniądze ze sprzedaży domu w Phoenix? Otworzą wspólne
konto?
– Nowy dywan wygląda wspaniale.
– Ładny? Mam nadzieję, że A. W. też będzie zadowolony.
– Czy kupiliście go wspólnie?
– Ależ skądże! To był wyłącznie mój pomysł. Mam już dość życia
w otoczeniu staroci.
– Rozumiem.
Cassie postanowiła przejść do głównego tematu rozmowy.
– Zdecydowałaś już, w jakim kostiumie wystąpisz podczas ślubu?
– Tak, ale nikomu o tym nie mów. Postanowiliśmy z A. W, że to
musi być niespodzianka. Ty i Drew powinniście zrobić podobnie. Pastor
też będzie przebrany. Zaproponował, że włoży kostium Kaczora
Donalda.
– Babciu, to zaczyna być show na wielką skalę!
– I bardzo dobrze. Za kogo się przebierzesz? Cassie już dawno
podjęła decyzję.
– Za lotnika z czasów pierwszej wojny światowej.
Babcia Jo klasnęła w dłonie.
– Cudownie! Znakomicie! Wiem nawet, gdzie możesz kupić
skórzaną kurtkę. Gorzej będzie z czapką, ale myślę, że coś znajdziemy. I
gogle. Gogle i biały szalik. Będziesz wyglądała prześlicznie.
– A ty?
– Rozmyślałam nad niewielkim eksperymentem. Postanowiłam
sprawdzić, czy A. W. zwraca uwagę na to, co do niego mówię. Kiedyś
wspomniałam, że zawsze chciałam być jedną z disneyowskich
wiewiórek. Obojętnie którą. Problem w tym, że Chip i Dale zawsze
występują razem, więc musiałabym znaleźć partnera.
– Myślisz, że A. W. to zapamiętał?
– Uhm.
– A jeśli przygotuje inny kostium?
– Nie szkodzi. Ale myślę, że będzie wiewiórką.
– Babciu, jesteś niesamowita.
Jo spojrzała na nią wesoło.
– Lubię korzystać z życia.
Zapadła noc. Cassie siedziała na łóżku, zatopiona w myślach.
Dlaczego A. W. nie dzwonił? Oczywiście mógł uważać, że w listach
pełniej wyrazi swoje uczucia.
Listy! Dlaczego nie przejrzała ich do tej pory? Przecież w ten
sposób mogła z łatwością rozpoznać charakter i poglądy mężczyzny,
który miał zamiar wkroczyć do jej rodziny. Istniała jednak pewna
trudność. Babcia nie udostępniała nikomu swojej korespondencji i na
pewno nie pochwaliłaby zamiarów wnuczki.
Może Ruth będzie umiała jej coś poradzić?
Przy najbliższej okazji zwróciła się ze swym problemem do
przyjaciółki:
– Nie mogę powiedzieć babci o swych podejrzeniach i jestem
przekonana, że Drew także mnie nie zrozumie. Co powinnam zrobić?
– A czego oczekujesz?
– Gdy byłam w Phoenix, A. W. sprawiał wrażenie zamożnego.
Teraz zachowuje się całkiem inaczej. Dostrzegam w jego postępowaniu
wyraźną niekonsekwencję. Jeśli zdobędę próbkę pisma, będę mogła
stwierdzić, czy się nie mylę.
Ruth skinęła głową.
– Może wystarczy, że spojrzysz na adres napisany na kopercie? Tak
postępowałaś na samym początku.
– Dobry pomysł, lecz babcia odbiera pocztę, zanim zdążę wrócić do
domu.
– Dziwne, że nie dzwoni. Mówiłaś, że ma duży dom w Phoenix?
– Tak. Co prawda, nigdy go nie widziałam. W dniu, w którym
przyjechałam, A. W. twierdził, że przeprowadza dezynsekcję.
– Hmm.
– Babcia Jo była przekonana, że użył wymówki, ponieważ otrzymał
zaproszenie od jakiejś kobiety.
Ruth machnęła energicznie rakietą.
– Znasz jego adres? Kilkakrotnie byłam w Phoenix i znam bogatsze
dzielnice.
– Zaraz... Nie. Znam tylko numer skrytki.
Ruth zrobiła zamyśloną minę.
– Czy A. W. wie, że zajmujesz się grafologia?
– Nie. Drew nikomu nie mówił o moim hobby.
– Mam pomysł. Lecz wpierw obiecaj, że pozwolisz mi wygrać
dziesięć kolejnych meczy.
– Mów.
– Wystarczy, żebyś napisała do A. W.
Cassie otworzyła szeroko usta.
– Oczywiście! – szepnęła z przejęciem. – Otrzymam odpowiedź!
– I poddasz ją analizie.
Ruth uśmiechnęła się triumfalnie.
– Zasłużyłam na nagrodę?
– Nie będziesz zadowolona. Potrafisz się cieszyć jedynie z uczciwej
wygranej.
– Masz rację. Już nigdy nie pozwolę ci spojrzeć na moje pismo.
Wiesz o mnie zbyt wiele. Co zatem zyskałam?
– Wdzięczność oddanej przyjaciółki. Jutro znów wyruszam na
poszukiwanie mieszkania. Pójdziesz ze mną?
Ruth westchnęła.
– Dlaczego po prostu nie przeprowadzisz się do mnie?
– Mieszkasz z koleżanką, a poza tym, po tygodniu nie mogłabyś na
mnie patrzeć. Lubię przyrządzać posiłki w domu, ty wolisz jeść na
mieście. Ja chodzę późno spać, ty o dziesiątej już jesteś w łóżku.
– A Drew?
Cassie pokręciła głową.
– No, muszę lecieć. Jeszcze dziś wyślę list do A. W. będzie zawierał
szereg pytań.
Odpowiedź nadeszła po czterech dniach. Cassie drżącymi rękami
wzięła kopertę ze stołu.
Babcia Jo była zajęta obiadem. Podniosła głowę znad kuchni.
– Muszę przyznać, że jestem mocno zaciekawiona tym listem.
– Postanowiłam zasięgnąć męskiej rady w sprawie prezentu. To ma
być niespodzianka, więc wybacz, ale nie mogę ci nic więcej zdradzić.
– Oczywiście.
– Chcę jak najszybciej przeczytać, co napisał A. W. – powiedziała z
wyraźną niecierpliwością. – Zaraz wracam.
Obróciła się na pięcie i pobiegła w stronę swego pokoju.
Rozdział 11
Cassie siedziała pochylona nad listem. Na pierwszy rzut oka
stwierdziła, że Drew odziedziczył charakter po dziadku. A. W. kreślił
litery w mocny, zdecydowany sposób. Na pewno był zdolny do
wzniosłych uczuć i mocno kochał Babcię Jo. „M” i „J” znamionowały
dociekliwość.
Daszek od „t” niemal ulatywał z powierzchni kartki. Cassie
uśmiechnęła się. Oznaka prawdziwej pasji życia i nieposkromionego
optymizmu. Jednak w pozostałych literach było coś niepokojącego.
Objaw strachu, a może zmartwienia?
Największą różnicę dostrzegła w sposobie pisania liter „a”, „o”, „d”
i „g”. Drew stawiał zamaszyste znaki, wyrażając tym szczerość wobec
siebie i otoczenia. A. W. próbował znaleźć obiektywne wytłumaczenie
własnych błędów i ukrywał kłopoty przed najbliższymi.
Cassie poczuła się nieswojo. Czyżby A. W. miał problemy
finansowe? Czy potrzebował pieniędzy?
Drew twierdził, że niejednokrotnie odwiedzał dom dziadka. Kiedy
był tam ostatnim razem? Dlaczego A. W. zamienił cadillaca na MG?
Chciał mieć mniejszy wóz czy po prostu tańszy ?
Zbyt dużo pytań pozostawało bez odpowiedzi. Potrzebowała
pomocy. Sięgnęła po słuchawkę telefonu.
Drew odpowiedział od razu. Na dźwięk jego głosu poczuła
przyspieszone bicie serca.
– Cześć, Drew. Muszę z tobą porozmawiać.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że uległaś „różanej” perswazji.
– Nie. To znaczy... kwiaty są prześliczne, ale dzwonię z całkiem
innego powodu. Mogę przyjechać? Teraz?
– Proszę bardzo. Właśnie przeglądam korespondencję, a raczej stos
ulotek i folderów reklamowych. Ostatnio zajmuje mi to dużo czasu.
– Och.
– Nie masz ciętej odpowiedzi? Musisz być bardzo przygnębiona.
– Jestem.
– Mogłaś zadzwonić wcześniej. Od dawna czekałem, że się
odezwiesz.
– Nie chodzi o nas – powiedziała ponuro – tylko o A. W. i babcię Jo.
– Rozumiem – westchnął. – Czekam. Chcesz coś zjeść? Zacząłem
przygotowywać kolację.
– Mogę przyjechać później.
– Cassie! Nawet nie możesz zjeść hamburgera w moim
towarzystwie? Chyba przesadzasz.
– Masz rację. Zaraz będę.
W pół godziny później siedziała przy stole jedząc hamburgera.
Jeszcze nie wyjaśniła właściwego powodu swej wizyty.
Drew nie tracił dobrego humoru. Zachowywał się zupełnie
beztrosko. Właśnie skończył opowiadać kolejną anegdotę. Cassie
zachichotała. W jego obecności tak łatwo zapominała o kłopotach. Czuła
się bezpieczna.
– Dolać ci wina?
Wyjął butelkę z lodówki. Zastanawiał się, czy nie nadeszła właściwa
pora, aby poruszyć sporny temat. Evan przysłał obiecane materiały, lecz
Drew miał jeszcze kilka pytań.
– Pół kieliszka. Czeka mnie jeszcze jazda do domu.
– Możesz zostać u mnie.
Spoważniała.
– Nie mogę – powiedziała cicho.
– Dlaczego? – spytał łagodnie.
Uniosła dłoń.
– Po prostu, nie mogę. Przyszłam wyjaśnić kilka spraw dotyczących
twojego dziadka.
– Słucham.
Cassie starannie złożyła serwetkę.
– Czy A. W. ma jakieś kłopoty? – spytała.
– Skąd to przypuszczenie?
– Mam takie przeczucie.
Czuła się jak tchórz. Dlaczego nie powiedziała mu prawdy?
– Hmm. W jego życiu mają zajść duże zmiany. Nic dziwnego, że
może okazywać zdenerwowanie, choć jest naprawdę szczęśliwy.
Cassie skinęła głową. Chciała wierzyć, że to jedyny powód, ale
musiała zadać następne pytanie.
– Dawno kupił dom?
– Nie pamiętam. Byłem wówczas w liceum, czyli co najmniej
piętnaście lat temu. Myślisz, że nie chce go sprzedać?
Pominęła milczeniem jego pytanie.
– Zawsze używał skrytki pocztowej?
– Nie. Założył ją dopiero w tym roku – odpowiedział Drew z
widocznym zniecierpliwieniem. – Czy możesz mi wyjaśnić, do czego
zmierzasz?
– Dobrze.
Wzięła głęboki oddech.
– Weźmiesz mnie za wariatkę, ale myślę, że A. W. sprzedał dom
przed kilkoma miesiącami i nie chce ci o tym powiedzieć.
– Niemożliwe. Nawet jeśli masz rację, dlaczego miałby to ukrywać?
– Może transakcja nie była zbyt korzystna.
Drew potarł czoło.
– Nic z tego nie rozumiem. Wrócił do Phoenix, aby uporządkować
sprawy związane właśnie ze sprzedażą.
– Niekoniecznie.
– Wątpisz w jego uczciwość?!
– Nie złość się, Drew. Jesteś jedyną osobą, z którą mogę szczerze
porozmawiać na ten temat. Nie wierzę w historię z dezynsekcją.
– Więc spędził noc u znajomej. Co z tego?
– Dlaczego założył skrytkę?
– Skąd mam wiedzieć? Może nie lubił listonosza. Nie każdy
pracownik poczty jest urodziwą dziewczyną.
– Odwiedzałeś go w tym czasie?
– Nie, ale...
– Pomyśl o czymś innym. Czy stare, używane MG jest więcej warte
od cadillaca?
– Każdy ma jakieś hobby.
– Po ślubie oboje chcą zamieszkać w domu babci Jo.
– To akurat najłatwiej wyjaśnić. Wybrali Albuquerque, bo uważają,
że będą mogli nam pomóc. Szczególnie w piastowaniu prawnuków.
Odwróciła głowę.
– Więc czeka ich spore rozczarowanie.
– Cassie – westchnął Drew – mam ochotę jednocześnie cię udusić i
ucałować.
W milczeniu wpatrywała się w blat stołu.
– Nie chcę kłótni – powiedział cicho mężczyzna – ani na temat
dziadków, ani na żaden inny.
Zerknęła w jego stronę.
– Ja również.
– Tam... w restauracji... mówiłem prawdę.
Potrząsnęła głową.
– Nie. Chyba że inaczej pojmujemy słowo miłość.
– Chcę w każdej chwili mieć cię u swojego boku. Trzymać w
ramionach, kochać.
– To tylko pożądanie, Drew.
– Możliwe. Lecz dzisiejszy wieczór spędziliśmy na beztroskiej
rozmowie. Śmiałaś się, żartowałaś. Dodaj obie sprawy i co otrzymasz?
– Parę przyjaciół, których połączyło łóżko.
– Wiesz, że moje uczucie jest o wiele głębsze.
– Zapomniałeś o czymś.
Zmarszczył brwi.
– Tak, to prawda. Zapomniałem o wzajemnym zaufaniu. Po raz
kolejny byłem wobec ciebie szczery, a ty nie odpowiedziałaś mi ani
słowem na najważniejsze pytanie. Co wobec mnie czujesz?
– Drew, ja...
– Zacznijmy od końca. Czy możesz powiedzieć, że mnie nie
kochasz?
Z trudem opanowała drżenie dłoni.
– Możesz? – nie ustępował Drew. – Jestem przygotowany na taką
ewentualność. Powiedz: Nie kocham cię, Drew.
Zagryzła wargi.
– Przyszłam porozmawiać o czymś innym – wykrztusiła. –
Obawiam się, że A. W. ma poważne kłopoty finansowe.
– Skąd wiesz? Jak dotąd nie przedstawiłaś ani jednego istotnego
dowodu na poparcie swojego twierdzenia.
– Ponieważ uważałam – zaczęła przeszukiwać torebkę – że takiego
dowodu nie zechcesz przyjąć do wiadomości.
Podała mu list, który otrzymała rano.
– Boże – szepnął Drew – poddałaś analizie jego pismo.
– Tak, i jestem przekonana, że A. W. oszukuje zarówno siebie, jak i
swych najbliższych.
– Naprawdę? Na podstawie kuglarskich sztuczek oskarżasz go o
brak szczerości?! Nie wierzę!
Wstał.
– Użyłaś podstępu, żeby do ciebie napisał. Bez jego wiedzy
zastosowałaś tak zwane naukowe metody. Czy takie postępowanie
uważasz za uczciwe?
– Nie, i bardzo mi przykro z tego powodu.
Poczerwieniała na twarzy i zaczęła mówić z coraz większym
zapałem.
– Wiele zawdzięczam babci Jo. Czuję się za nią odpowiedzialna. Za
nią i za to, co posiada.
– Co?! – krzyknął Drew. – Twierdzisz, że A. W. żeni się wyłącznie
dla pieniędzy?! Gdyby powiedział mi to ktoś inny, natychmiast
wyrzuciłbym go z domu!
– Źle zrobiłam przychodząc do ciebie. Nie potrafisz zaakceptować
wyników mojej pracy i jesteś ślepo zapatrzony w swego dziadka!
Chwyciła torebkę i skierowała się w stronę wyjścia.
– Mam zobowiązania wobec własnej rodziny!
Trzasnęła drzwiami.
Cassie nie mogła zasnąć. Przez całą noc przewracała się z boku na
bok, rozmyślając o zaistniałej sytuacji. Rano zadzwoniła do urzędu
pocztowego, że nie przyjdzie do pracy, a w kilka godzin później
siedziała już w samolocie zmierzającym w kierunku Phoenix.
Po przybyciu na lotnisko zatelefonowała do A. W.
– Wezmę taksówkę – powiedziała po wymianie wstępnych
uprzejmości. – Możesz mi podać dokładny adres?
– Hmm. Za chwilę spodziewam się kilku osób, potencjalnych
nabywców domu. Czy możemy spotkać się gdzieś na mieście?
– Nie będę przeszkadzać. Chcę obejrzeć miejsce, gdzie Drew
spędził dzieciństwo.
– Kiedy się tu wprowadziliśmy, był już młodzieńcem.
– Nie szkodzi. Proszę. To bardzo ważne.
Po drugiej stronie słuchawki zapanowała cisza.
– A. W? Jesteś tam?
– Tak.
Cassie poczuła, że uginają się pod nią nogi. Miała rację.
– Mogę przyjechać?
– Nie mam domu, Cassie. Mieszkam w przyczepie kempingowej.
Dziewczyna zamknęła oczy. Biedny A. W. Biedna babcia Jo.
Biedny Drew.
– Poczekaj na mnie – usłyszała. – Teraz, gdy znasz prawdę, chyba
nie musisz tu przyjeżdżać?
– Nie.
– Spotkamy się w restauracji na lotnisku. Musimy porozmawiać.
– Okay. Do zobaczenia. Jedź ostrożnie.
Roześmiał się.
– Tego nie mogę ci obiecać.
Przez chwilę miała wrażenie, że wszystko jest tylko złym snem.
Znalazła wolny stolik i czekała cierpliwie. A. W pojawił się elegancki
jak zwykle, lecz w jego uśmiechu brakowało dawnej zadziorności.
– Ślicznie wyglądasz – powiedział. – Zamówiłaś coś?
Wskazała na opróżnioną do połowy filiżankę.
– Kawę.
– Możemy zjeść razem śniadanie?
– Ja...
– Stać mnie na zapłacenie rachunku, Cassie.
Spłonęła rumieńcem.
– Wiem o tym. Po prostu nie jestem głodna.
Obrzucił ją uważnym spojrzeniem.
– Źle wyglądasz. Na pewno nie spałaś ubiegłej nocy.
– A. W. , chcę, żeby babcia Jo była szczęśliwa.
– Ja też, Cassie. Ja też.
Skinął na kelnerkę i zamówił dwie porcje jajecznicy na szynce.
– Drew postąpiłby tak samo – uśmiechnęła się Cassie. –
Odziedziczył dumę po dziadku.
Nagle pożałowała swych słów.
– Chciałam powiedzieć...
– Cassie...
A. W. pochylił się nad stołem.
– Jo wie, że nie jestem zbyt zamożny.
– Powiedziałeś jej o domu?
– Nie, ale wspomniałem, że kwota, jaką uzyskam ze sprzedaży
obecnego miejsca zamieszkania nie będzie zbyt wysoka. Pominąłem
niektóre szczegóły, bo nie chcę, żeby Drew dowiedział się o moich
kłopotach. Zawsze byłem dla niego wzorem.
– Co się stało?
– Cassie, obiecaj mi, że to co powiem, zachowasz wyłącznie dla
siebie. Jo będzie i tak wiedziała o wszystkim, ale Drew...
Drew. Właśnie zyskała kolejny dowód, aby go przekonać o swoich
umiejętnościach i musiała milczeć.
– Nie pisnę słówka. Przyrzekam.
– Wie, że jesteś tutaj?
– Nie.
– Dziękuję.
Przerwał na chwilę, ponieważ kelnerka przyniosła zamówione
dania.
– Wiem, że mogę ci ufać, Cassie.
– Nie chcę niszczyć waszego związku, A. W. – powiedziała z
pełnym przekonaniem. – Kiedy domyśliłam się, że masz kłopoty,
zaczęłam podejrzewać...
– ... że chcę poślubić Jo wyłącznie dla pieniędzy?
– Nie... Tak.
– Kocham ją, Cassie. Musisz mi uwierzyć.
Spojrzała mu prosto w oczy i pomyślała o innym mężczyźnie z rodu
Bennettów, który także zapewniał ją o swoim uczuciu.
– Opowiedz mi o swoich kłopotach.
– Niewiele mam do wyznania. Próbowałem się odegrać.
– Przegrałeś dom?!
A. W. sięgnął po cukier. Milczał przez chwilę, jakby usiłował
znaleźć właściwą odpowiedź.
– Tak – powiedział krótko.
Cassie spojrzała na niego z przerażeniem. Babcia Jo chciała poślubić
hazardzistę?!
– Nie ma powodu do obaw. Uczestniczyłem w kilku sesjach
terapeutycznych.
Ze skupieniem mieszał kawę.
– Jo wie o wszystkim. Odmówiłem, gdy zaproponowała, że w
podróż poślubną wyjedziemy do Las Vegas.
Cassie wsparła czoło na dłoni. Nie mogła uwierzyć, że babcia Jo z
pełną świadomością dokonała takiego wyboru. A jeśli A. W. powróci do
dawnych przyzwyczajeń? Co prawda w Albuquerque nie było kasyna.
– Wiem, o czym myślisz. Lecz każdy z nas ma jakieś wady.
Niektórzy piją, inni są nieprzeciętnymi nudziarzami. Nie szukaj ideału.
– Tak, ale...
– Nauczyłem się panować nad sobą. Jo ma do mnie pełne zaufanie.
Myślałem, że nie będę musiał nikomu opowiadać o szczegółach
związanych z domem, samochodem, kontem bankowym, ale skoro
przyjechałaś aż tutaj...
Cassie powoli sięgnęła po widelec.
– Wystarczy mi to, co usłyszałam, A. W. Możesz mi podać sól?
Bezwiednie spełnił jej prośbę, lecz w jego oczach czaiło się
zaskoczenie.
– Nie chcesz dowiedzieć się wszystkiego?
– Nie.
Wyciągnęła solniczkę w jego stronę.
– Chcesz?
Na twarzy starszego mężczyzny pojawił się wyraz ulgi.
– Nie używam soli. Ty także nie powinnaś tego robić.
Cassie uśmiechnęła się.
– To samo mówi babcia Jo.
– Mądra kobieta.
Dziewczyna przypatrywała się przez chwilę swojemu rozmówcy.
– Taaak... – potaknęła z namysłem. – Mądra.
Następna godzina upłynęła im na beztroskiej rozmowie o
przygotowaniach do wesela.
– Pozostała jeszcze sprawa kostiumu – przypomniała Cassie.
– Tak?
– Powinieneś przebrać się za wiewiórkę ziemną.
– Wiewiórkę?
– Uhm. Za Chipa lub Dale’a z disneyowskich kreskówek.
– Chciałem być piratem z przepaską na oku, kordelasem i...
Powiedziałaś wiewiórkę?
– Zaufaj mi.
– Masz pewnie jakiś powód, by tak mówić. Dobrze, będę
wiewiórką. Co z gośćmi?
– Sami znajomi i przyjaciele. Kłopot jest jedynie z rodziną. Moi
rodzice zaplanowali w tym czasie wyjazd za granicę.
– Po prostu się boją. Ale i tak będziemy się dobrze bawić.
– Na pewno.
A. W. spojrzał na zegarek.
– Przepraszam, ale mam jeszcze sporo spraw do załatwienia. Chcesz
mi towarzyszyć?
– Jestem umówiona z Evanem. Na uniwersytecie.
Mężczyzna zerknął na nią ze zdziwieniem, lecz powstrzymał się od
pytania.
– Podwiozę cię – oświadczył.
– Dzięki – uśmiechnęła się Cassie. – Mam nadzieję, że to przeżyję.
– Od siedemnastego roku życia nie miałem wypadku.
– Wiem. Drew mówił mi, że jeździsz szybko, ale rozważnie. Po
prostu zamknę oczy.
– Nie musisz. Będę prowadził wolniej.
Ku jej zaskoczeniu, naprawdę jechał ostrożnie.
– Mam jeszcze jedno pytanie – odezwał się, gdy dotarli do budynku,
w którym mieścił się wydział psychologii.
– Słucham.
– Skąd wzięły się twoje podejrzenia?
Cassie zamyśliła się. Czy A. W. zareaguje tak samo, jak Drew? Był
wobec niej zupełnie szczery. Powinna odpłacić mu podobnym
zaufaniem.
– Wszystko zaczęło się od historii z karaluchami. Babcia Jo słusznie
zauważyła, że to pachniało zwykłą wymówką. Potem... Stary samochód,
skrytka pocztowa, decyzja o przeprowadzce do Albuquerque, kolacja, za
którą płaciła Jo, listy zamiast telefonów.
– I na tej podstawie...
– Nie tylko.
Cassie wzięła głęboki oddech.
– Zajmuję się grafologią. Posiadam dyplom i wszelkie uprawnienia.
Napisałam do ciebie list z prośbą o szybką odpowiedź. Z twojego
charakteru pisma wynikało, że masz poważne kłopoty, lecz boisz się o
nich mówić. Chciałam poznać prawdę.
Spojrzał na nią z zainteresowaniem.
– Przeprowadziłaś analizę?
Skinęła głową.
– To fascynujące! Czy odnalazłaś też cechy pozytywne?
– Bardzo wiele. Mogę ci przedstawić wszystkie wnioski.
– Będę bardzo zobowiązany. Zawsze chciałem poddać się podobnej
próbie. Ile wynosi honorarium?
– Nie myślisz chyba, że zażądam od ciebie pieniędzy.
– Przecież jesteś profesjonalistką.
– Tak, ale...
– Nie próbuj traktować mnie jak nędzarza. Jestem na to zbyt dumny.
– Wiem. Zauważyłam, jak piszesz „d”.
Roześmiał się.
– Z chęcią ci zapłacę.
Cassie pocałowała go w policzek.
– Nic z tego. Nie biorę pieniędzy od członków rodziny i bliskich
przyjaciół, a ciebie zaliczam do obu kategorii.
– Skoro tak…
– Zatem załatwione.
– Drew wie o twoich zamiłowaniach?
– Tak.
– Musi być bardzo zadowolony.
Cassie posmutniała.
– No... niezupełnie – powiedziała powoli.
– Nie? Zawsze uważałem, że ma dociekliwy umysł.
– On nie wierzy, że grafologia może mieć jakaś wartość.
– Rozumiem.
A. W. milczał przez chwilę.
– Czuję, że w tym tkwi poważny problem – powiedział w końcu.
– Teraz ja cię proszę o zachowanie tajemnicy. Nie chcę, aby moje
kłopoty zakłóciły szczęście babci Jo. Drew jest jej ulubieńcem.
– Moim też, choć widzę, że potrafi być głupio uparty.
– Wpadł w furię, gdy dowiedział się o moich podejrzeniach.
A. W. skinął głową.
– Tak. Zawsze mnie bronił z niezwykłą zaciętością. Mimo to, czuję
się winny, że stanąłem pomiędzy wami.
– Nieprawda! – zawołała Cassie. – Drew nie akceptuje mojego
postępowania, bez względu na okoliczności. Próbowałam pokazać mu
wyniki badań, jakie przeprowadziłam na prośbę Evana. Nie
poskutkowało.
– Być może boi się o własną pozycję. Pozwolisz mi z nim
porozmawiać?
– Nie. Jeśli dowie się, że przyjechałam do Phoenix, to...
A. W. westchnął.
– Masz rację. Co za uparty chłopak!
Cassie wzięła go za rękę.
– Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
– Co z Evanem?
– Wypłacił mi honorarium za konsultację i poprosił o spotkanie.
Chce, żebym w przyszłości nadal dla niego pracowała.
– To wspaniale.
– Tak. Uwielbiam tę pracę. Zawód listonosza uważam za
tymczasowy.
– Drew wie o tym?
– Nie – potrząsnęła głową.
– Kochasz go, prawda?
– Tak – potwierdziła z lekkim wahaniem.
– Więc powiedz mu, ile to dla ciebie znaczy.
– Nie mam odwagi, A. W.
Wysiadła z samochodu.
– Nie chcę, żeby drwił z moich marzeń.
Rozdział 12
Następnego ranka Cassie nie znalazła róży w skrzynce pocztowej.
Westchnęła i odniosła reklamówki z powrotem do samochodu.
Wkrótce miała zamiar przeprowadzić się do wynajętego mieszkania.
Babcia Jo była całkowicie pochłonięta własnymi sprawami i nie
dostrzegała przygnębienia wnuczki. Wstawione do wazonu róże powoli
więdły.
A. W. przyjechał do Albuquerque trzy dni przed wyznaczonym
terminem ślubu. Oświadczył, że zaraz po ceremonii zabiera babcię Jo w
podróż na Hawaje. Cassie poczuła narastający niepokój.
– Hawaje? – szepnęła, gdy znaleźli się sami.
– Sprzedałem przyczepę za znacznie większą sumę, niż się
spodziewałem – odparł ściszonym głosem. – Teraz, gdy zerwałem z
hazardem, umiem właściwie docenić wartość pieniędzy. Poza tym,
musisz pamiętać, że osoby w wieku emerytalnym korzystają z
rozmaitych zniżek.
– Nawet jeśli nie zachowują się z należytą powagą? – spytała z
uśmiechem.
– Nawet. Prawdę mówiąc, nie przepadam za określeniem: wiek
emerytalny. Spróbuję wymyślić coś lepszego.
– Porozmawiaj z wydawcą „Inspired Retirement”. Masz szansę
zrobienia kariery w mass mediach.
– Dobry pomysł. A co u ciebie? Drew nadal jest zagniewany?
– Nie widzieliśmy się od czasu, gdy byłam w Phoenix.
A. W. potrząsnął głową.
– Niedobrze. Masz zamiar przyjść jutro na kolację?
– Oczywiście.
– Nie rozumiem tego chłopaka. Chcesz, żebym z nim porozmawiał?
– Nie. Nie ujawniajmy naszych sekretów.
Mężczyzna uścisnął ją serdecznie.
– Dobrze, Cassie. Do zobaczenia. Przyjadę, aby was zabrać.
A. W. zjawił się punktualnie, aby zawieźć narzeczoną i jej wnuczkę
na tradycyjną próbę uroczystości ślubnej. Zasiadł za kierownicą audi
należącego do babci Jo. Cassie usadowiła się z tyłu.
Zastanawiała się, jak Drew zareaguje na jej widok. Czy będzie
udawał, że nic się nie stało?
– Nie wiem, czy postąpiliśmy słusznie, nadając sprawie tyle
rozgłosu – odezwała się niespodziewanie babcia Jo. – Przecież mogliśmy
iść po prostu do restauracji.
Cassie poklepała ją po ramieniu.
– Typowe rozterki panny młodej – powiedziała uspokajającym
tonem.
– Muszę przyznać, że też odczuwam zdenerwowanie – wtrącił A.
W.
– Dlatego jedziesz tak wolno? – spytała Jo.
– Babciu, to przecież ty byłaś inspiratorką całego pomysłu –
zauważyła Cassie. – Zaprosiłaś redaktora „Inspired Retirement”?
– Tak, ale skąd mogłam wiedzieć, że będzie jeszcze telewizja? Mam
ochotę zrezygnować.
– Nie ma mowy – zaprotestowała Cassie. – Włożyłam zbyt dużo
pracy w przygotowanie kostiumu. Moi przyjaciele również. Naczelnik
poczty wystąpi jako Tweedledee, a jego żona jako Tweedledum.
Babcia Jo parsknęła śmiechem.
– Przynajmniej są odpowiedniego wzrostu.
– Nie ma mowy o odwołaniu uroczystości – oświadczył stanowczo
A. W.
– Chyba nie – westchnęła jego towarzyszka. – Mam już kostium.
– Ja także – błysnął oczami mężczyzna.
Cassie zrozumiała, że postąpił zgodnie z jej radą i przygotował
kostium wiewiórki. Kochany, wspaniały A. W! Czy Drew zgodziłby się
przebrać za postać z kreskówek w obecności tłumu reporterów?
Zajechali przed dom. Hol był przystrojony stosownie do Halloween.
Drew pełnił rolę gospodarza, zajęty rozmową ze starszą kobietą o
dystyngowanym wyglądzie i młodym mężczyzną w dżinsach. W kuchni
uwijało się kilku kucharzy.
Cassie przystanęła w progu. Drew... Uczucie, tłumione w ciągu
ostatnich dni, wybuchło z nową siłą. Z zachwytem obserwowała jego
muskularną sylwetkę, ciemną brodę, połyskujące wąsy.
Mężczyzna z radością powitał nowo przybyłych, lecz na widok
Cassie jego uśmiech zmienił się w kwaśny grymas.
– Pozwólcie, że przedstawię wam pozostałych gości – powiedział. –
To jest Harriet Stevenson z „Inspired Retirement”, a to Jason Cassidy z
telewizji. Gospodarzami i głównymi aktorami zwariowanego przyjęcia
będą Jo Reynolds i A. W. Bennett. Osóbka, która kryje się nieco z tyłu,
to Cassie Lanie, druhna panny młodej.
Jason przejawiał wyraźną chęć zawarcia bliższej znajomości z
ostatnią z wymienionych osób. Drew nie stawiał mu przeszkód.
Spokojnie wycofał się w drugi kąt pokoju i podjął przerwaną rozmowę z
Harriet. Babcia Jo i A. W. poszli za jego przykładem.
– Czym się zajmujesz? – spytał Jason.
Cassie drgnęła. Właśnie myślała o pierwszych dniach znajomości z
doktorem Bennettem. O pustej paczce, wspólnym locie do Phoenix, nocy
pełnej namiętności i uniesień...
– Czym?... – powtórzyła z wahaniem. – Jestem wykwalifikowanym
grafologiem.
Powiedziała to wystarczająco głośno, aby zwrócić uwagę
wszystkich obecnych.
– Badasz charakter pisma? – zainteresował się Jason. – Hej, chyba
znalazłem temat na kolejny program. Zgodzisz się wystąpić w telewizji?
– Ja... to znaczy... tak, oczywiście. Z przyjemnością.
Drew zrobił zdziwioną minę. Cassie uśmiechnęła się z satysfakcją.
Babcia Jo otoczyła wnuczkę ramieniem.
– Stajesz się sławna, kochanie. – Zerknęła na przyszłego męża. –
Jeszcze ci nie wspominałam o jej zdolnościach.
– No... nie – wybąkał.
Spojrzał porozumiewawczo na dziewczynę.
– Możesz zostawić mi swoją wizytówkę? – spytał Jason.
– Niestety, nie mam – odpowiedziała Cassie.
Evan prosił ją o to samo.
– Nie szkodzi. Zapisz mi adres.
Jason wręczył jej notatnik.
– Przeprowadzam się w przyszłym tygodniu – wyjaśniła. – Na
wszelki wypadek podam ci oba adresy.
Drew nie spuszczał z niej wzroku.
– Widzę, że nieźle sobie radzisz – powiedział.
– Właśnie poszukiwałem ciekawego tematu. W ciągu najbliższych
dni będzie się mówić przede wszystkim o ślubie, ale później...
– Trafiłeś w dziesiątkę – wtrąciła Harriet. – Kilka miesięcy temu
wprowadziliśmy stały dział poświęcony grafologii. Zainteresowanie
czytelników przekroczyło nasze najśmielsze oczekiwania.
Drew słuchał w milczeniu. Jason schował notatnik i ponownie
zerknął na Cassie.
– Współpracujesz z jakąś redakcją? – spytał.
– Nie, choć rozważam podobną możliwość – odparła. Zaczęła
mówić z większą pewnością siebie. – Do tej pory pobierałam jedynie
honorarium za konsultację w konkretnych przypadkach. Niedawno
otrzymałam propozycję współpracy od psychologa prowadzącego
praktykę w Phoenix.
Drew milczał. Cassie obrzuciła go nerwowym spojrzeniem. Nie
czuła satysfakcji. Do tej pory wierzyła, że będą razem w chwili triumfu.
– Być może po emisji reportażu zainteresuje się tobą ktoś z
Albuquerque – uśmiechnął się Jason.
– Obawiam się, że nie zabraknie głosów sceptycznych – zauważyła
Cassie.
Jason zatarł dłonie.
– Dyskusja może tylko ubarwić program.
Zmarszczył brwi, jakby usiłował sobie coś przypomnieć.
– Drew, wspominałeś, że zajmujesz się...
– Jestem psychologiem.
– O, właśnie – ucieszył się Jason. – Pełnisz funkcję głównego
drużby.
– Zgadza się.
– A Cassie jest druhną – ciągnął nie zbity z tropu reporter. – Łączą
was również stosunki zawodowe?
– Nie.
– Należysz do grupy osób, które nie akceptują...
– Nie. – W głosie Drew zabrzmiało zniecierpliwienie. – Psycholog z
Phoenix, który zaproponował współpracę pannie Lanie, jest moim
bliskim przyjacielem. W pełni doceniam wartość analizy grafologicznej.
Cassie spojrzała na niego ze zdumieniem. Kłamał. Po prostu kłamał.
Dlaczego? To nie leżało w jego charakterze.
– Chyba powinienem cię wtajemniczyć w program jutrzejszej
ceremonii – odezwał się A. W. , biorąc Jasona pod rękę. – Panna młoda
wyjdzie z tej strony.
Odciągnął reportera na bok. Młodzieniec nie był zachwycony tak
nagłym zakończeniem rozmowy z atrakcyjną dziewczyną, lecz nie
wypadało mu protestować.
Rozpoczęto próbę. Po kilku minutach Drew i Cassie zostali sami.
– Nie wiedziałem, że zawarłaś umowę z Evanem – przyciszonym
głosem odezwał się mężczyzna.
– Nie wiedziałam, że „w pełni doceniasz wartość analizy
grafologicznej” – odparła z przekąsem. – Czegoś tu nie rozumiem.
Jestem przekonana, że nie potrafisz kłamać, lecz jednocześnie wiem, że
nie powiedziałeś prawdy.
– Hmm.
Ścisnął ją za ramię.
– Poza tym uważałam, że między nami wszystko skończone –
oznajmiła lodowatym tonem, choć dotyk jego dłoni sprawił, że zadrżała
na całym ciele.
W tej samej chwili obok nich pojawiła się babcia Jo.
– Wyglądacie prześlicznie – powiedziała z uśmiechem. – Niczym
para nowożeńców.
Drew otoczył ramieniem Cassie.
– Dość przejrzysta aluzja – stwierdził.
Babcia Jo uśmiechnęła się łobuzersko.
– Chodźmy coś zjeść – zaproponowała. – Z kuchni dolatują
niebiańskie zapachy.
W progu salonu pojawił się A. W.
– Drew! Cassie! Wszyscy czekają już tylko na was.
– Oczywiście! W głowie im tylko jedzenie – westchnęła babcia Jo.
Drew zerknął na Cassie.
– Jesteś gotowa poznać resztę mojej rodziny? Będzie jeszcze jeden
Andrew W. Bennett.
– Was dwóch w zupełności wystarczy, ale ... trudno.
Wzięła głęboki oddech.
– Chodźmy.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Gdy skończy się całe zamieszanie...
– Drew! Nie mogę znaleźć korkociągu! – krzyknął ktoś z kuchni.
– Idę!
Wziął dziewczynę pod ramię.
– Cassie... musimy...
– Lepiej idź już.
– Tylko wówczas, jeśli pójdziesz wraz ze mną.
Kolacja była wyśmienita. Drew nie znalazł okazji, aby ponownie
porozmawiać z Cassie, lecz dziewczyna nie czuła się zawiedziona. Nie
miała ochoty na kolejną sprzeczkę.
Babcia Jo wzięła ją za rękę.
– Miałaś cudowny pomysł, kochanie i okazałaś się znakomitą
swatką. Dziękuję.
– Babciu...
– Mam nadzieję, że wkrótce odnajdziesz własne szczęście.
Przepraszam, że z naszego powodu ty i Drew musieliście tak długo
czekać.
– To nieprawda!
– Teraz będziecie mieli więcej czasu dla siebie.
Nie. Wszystko skończone. Dzisiejsze kłamstwo przeważyło szalę.
– Tak, babciu – powiedziała nienaturalnie spokojnym głosem
Cassie. – Już niedługo podejmiemy ostateczną decyzję.
Rano obudził Cassie natrętny dzwonek telefonu. Wtuliła głowę w
poduszkę. Po chwili rozległo się delikatne pukanie.
– Cassie? – zawołała przez drzwi babcia Jo. – Dzwoni Drew.
Z niechęcią sięgnęła po słuchawkę.
– Halo.
– Mów ciszej. Cassie. Nie chcę, żeby Jo zaczęła coś podejrzewać. A.
W. zniknął.
Rozdział 13
Cassie z trudem powstrzymała się od głośnego okrzyku.
– Co to znaczy zniknął? – spytała zdenerwowana. – Boże, Drew...
– Wiem. Zostawił mi kartkę, że trzeba odwołać ceremonię. Zostawił
wszystkie bagaże, więc musi być gdzieś niedaleko. Masz jakiś pomysł?
Cassie zamyśliła się. Czy nagłe zniknięcie A. W. miało coś
wspólnego z hazardem?
– Cassie – odezwał się Drew. – Wiem, że ostatnio zachowywałem
się jak pomylony. Jeśli odkryłaś coś, co mogłoby nam pomóc, co
mogłoby wytłumaczyć jego zachowanie...
Zamknęła oczy.
– Zrobię wszystko, co w mojej mocy, Drew. Która godzina?
– Kwadrans po dziewiątej.
– Naprawdę? Zaspałam.
– Ja też. Wczorajsza kolacja zakończyła się dosyć późno.
Obudziłem się przed chwilą. Kartka od A. W. leżała na stoliku.
– Chyba wiem, gdzie go znaleźć. Na szczycie Sandia Peak.
– Wydedukowałaś to z charakteru pisma?
Pomimo zdenerwowania nie mogła powstrzymać się od uśmiechu.
– Nie. Po prostu pamiętam, że A. W. uwielbia przebywać na dużych
wysokościach. W Phoenix zabrał nas do restauracji na ostatnim piętrze
wieżowca, odbył lot balonem. Pierwszy wyciąg na Sandia Peak wyruszył
o dziewiątej.
– Chyba masz rację – przyznał z podziwem. – Będę u ciebie za
dwadzieścia minut.
– U mnie?
– Potrzebuję twojej pomocy. Myślę, że lepiej znasz A. W. ode mnie.
Chcę uchronić go przed popełnieniem gigantycznej pomyłki.
Cassie nie miała zamiaru oponować. Rzeczywiście wiedziała więcej
niż Drew. Poza tym, w grę wchodziło szczęście babci Jo.
– Zaraz będę gotowa. Czekam.
W piętnaście minut później wyszła z pokoju.
– Co za niecierpliwy facet – rzuciła na widok babci Jo. Zaprosił
mnie na śniadanie.
– Bardzo się cieszę – uśmiechnęła się starsza pani.
Cassie odwróciła głowę. Babcia Jo promieniała szczęściem.
– Wrócę na czas, żeby pomóc ci przy kostiumie – obiecała.
Chwyciła płaszcz i zbiegła ze schodów. Właśnie w tej chwili rozległ
się dzwonek u drzwi wejściowych.
– Dziękuję, że się zgodziłaś – powiedział Drew, otwierając
drzwiczki samochodu.
– Ta sprawa dotyczy w tym samym stopniu mnie, co i ciebie.
Skierował auto na drogę wiodącą ku wzgórzom.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że byłaś w Phoenix?
– Nie miałam okazji – odparła cierpkim tonem. – Skoro już o tym
wiesz, to znaczy, że rozmawiałeś z Evanem.
– Zadzwoniłem do niego zaraz po wyjściu gości.
– O trzeciej w nocy?!
– Uznałem, że zasłużył na pobudkę. Nic mi nie wspomniał o waszej
umowie, mimo że wiedział, co do ciebie czuję.
A co czujesz? – spytała w myślach.
– Wiedział także, co myślisz o grafologii – powiedziała głośno. –
Wolał nie poruszać drażliwego tematu.
– Tym razem musiał.
– Nie wątpię.
– Przeprosiłem go za swoją głupotę.
Cassie spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami.
– Co zrobiłeś?
Uśmiechnął się kwaśno.
– Ooo... Panna Larue poczuła się zaskoczona? Myślałem, że mój
charakter pisma wyjaśnił ci wszystko. Punkt dla mnie, kochanie.
– Drew, nie rozu...
– Naprawdę?
Mówił lekko kpiącym tonem.
– A kobieca intuicja? Też nic ci nie podpowiada?
– Mów jaśniej.
– Dobrze. Mam ciężką rękę i mocno przyciskam pióro do papieru,
co znamionuje upór i skłonność do konserwatyzmu. Niełatwo rezygnuję
z uprzedzeń, lecz posiadam także dociekliwy umysł i jeśli dojdę do
wniosku, że się mylę...
– Nigdy ci tego nie mówiłam.
– Ale to prawda.
– Owszem.
Nagle wszystko zrozumiała.
– Uczyłeś się zasad grafologii!
– Początkowo z dużymi oporami, lecz w miarę upływu czasu...
– Nie wierzę.
– Musisz. Tak jak ja musiałem zgłębić powód sporu, który niczym
zadra wciąż tkwił pomiędzy nami.
Wstrzymała oddech.
– I co? – spytała.
– Moje zainteresowanie wciąż rosło. Chciałem ci o tym powiedzieć
już dawno, lecz wówczas wystąpiłaś z podejrzeniami wobec dziadka.
– Byłeś jedyną osobą, z którą mogłam podzielić się swymi
wątpliwościami.
– I zawiodłem.
– Niestety.
– Nie chciałem wierzyć w ani jedno słowo. Nadal nie chcę. Ale być
może zbyt pochopnie potępiałem grafologię.
Cassie westchnęła głęboko.
– Wiesz, że jeśli ktoś straci władzę w rękach i zacznie pisać stopą,
jego charakter pisma nie ulega zasadniczej zmianie?
– Wiem.
Uśmiechnęła się. Drew rzucił szybkie spojrzenie w jej stronę.
– Nie myśl, że nie widzę wyrazu triumfu na twojej twarzy –
oznajmił gniewnie, lecz w jego głosie nie było ani śladu złości. –
Zasłużyłaś na to, by się cieszyć. Winien ci jestem przeprosiny. Co
prawda, nie tylko przeprosiny, ale teraz...
Oczy dziewczyny wypełniły się łzami.
– Drew, ja...
– Hej, a skąd ten płacz?
Wziął ją za rękę.
– Wiem, że jesteś osobą niezwykle uczuciową i bardzo mi się to
podoba, lecz w tej chwili czekają nas inne, poważne zadania. Potem
pozwolę ci płakać tyle, ile zechcesz, choć uważam, że osoba obdarzona
twoją energią szybko zapomni o kłopotach.
Cassie pociągnęła nosem.
– Przeanalizowałeś mój charakter pisma? Nie miałeś próbki.
– Miałem. Podczas naszego pierwszego dłuższego spotkania
zapisałaś adres babci Jo.
– Zachowałeś tę kartkę?
Wzruszył ramionami.
– Jestem nieco sentymentalny.
– Wiem.
Otarła oczy chusteczką.
– Róże były cudowne. Dziękuję.
– Pochodziły od upartego durnia. Wtedy jeszcze nic nie wiedziałem
o grafologii. Dopiero po naszej ostatniej kłótni zrozumiałem, że albo
zacznę się uczyć, albo stracę cię na zawsze.
– Nie wiem, co powiedzieć.
Uśmiechnął się.
– Zastanowimy się nad tym później. Teraz pomyślmy o dziadku.
Widziałaś się z nim podczas ostatniego pobytu w Phoenix?
– Tak, ale nie mogę...
– Nie pytam o szczegóły, Cassie. Jeśli będzie chciał, sam wyzna mi
prawdę. Teraz chodzi mi tylko o to, aby po ślubie zabrał babcię Jo na
Hawaje. Tak będzie najlepiej i dla nich...
Posłał jej długie spojrzenie.
– ... i dla nas.
– Mam nadzieję, że znajdziemy go na szczycie wzgórza –
powiedziała Cassie.
Dotarli do wyciągu. Drew ścisnął jej dłoń.
– Mam nadzieję – powtórzył jak echo.
Znaleźli. Już wcześniej zauważyli niewielkie MG stojące na
parkingu. Gdy dotarli na platformę obserwacyjną, ich uwagę
przyciągnęła samotna sylwetka mężczyzny z rozwianymi przez wiatr
siwymi włosami.
– Przepiękny widok – odezwał się Drew, stając tuż za jego plecami.
A. W. obrócił się z zaskoczoną miną, lecz po chwili ponownie
skierował wzrok na panoramę miasta.
– Przepiękny.
Cassie przestąpiła z nogi na nogę. Miała ochotę mocno potrząsnąć
A. W. , lecz rozumiała, że należy postępować bardziej taktownie.
Zapadło krępujące milczenie. A. W. odezwał się pierwszy.
– Macie ochotę na kawę?
– Tak – odpowiedziała natychmiast Cassie.
Chciała czym prędzej zacząć rozmowę.
– W takim razie, jedziemy. Ja stawiam.
Podróż w dół zbocza znów upłynęła w milczeniu.
– Trzymajcie się tuż za mną – mruknął A. W. wsiadając do swojego
samochodu.
Cassie i Drew zajęli miejsca w audi. Drew usiłował nadążyć za
pędzącym przed nimi MG. Cassie wtuliła się w fotel i błagała
opatrzność, aby nie pojawił się żaden policjant.
Na szczęście, żaden stróż porządku nie wyszedł na trasę szalonego
przejazdu. A. W. z fantazją wjechał na parking opodal kawiarni.
Wysiadł.
– To było podniecające! – zawołał z szerokim uśmiechem.
– Nie – odpowiedzieli chórem.
– Nie potraficie się dobrze bawić. Jo byłaby w siódmym niebie.
Potrząsnął głową.
– Wejdźmy do środka.
Zamówili kawę.
– Czas, żebyście się w końcu pobrali – oświadczył niespodziewanie
A. W.
Mówił tak głośno, że goście siedzący przy sąsiednich stolikach
skierowali w jego stronę zaciekawione spojrzenia.
– Każde z was wygląda jak półtora nieszczęścia – dodał.
– To prawda – odezwał się Drew.
Ścisnął pod stołem dłoń Cassie.
– Martwiliśmy się przede wszystkim o ciebie – powiedziała
dziewczyna.
– Bez potrzeby – mruknął A. W.
Karcącym wzrokiem popatrzył na wnuka.
– Ta młoda osoba darzy cię większym uczuciem, niż na to
zasługujesz. Powiedziała mi to podczas wizyty w Phoenix. Opowiedziała
mi także o twoim zachowaniu. Masz wodę zamiast mózgu, Drew.
– A. W. – jęknęła Cassie – przecież ustaliliśmy...
– Koniec z tajemnicami – przerwał jej niecierpliwie. –
Postanowiłem to tam, na górze, chwilę przed waszym przybyciem. Drew
jako pierwszy dowie się o wszystkim. O wszystkim. Później pojadę do
Jo. Wiem, że mnie wyrzuci. Wrócę do Phoenix, choć na razie nie mam
gdzie mieszkać.
– Chwileczkę.
Drew położył mu dłoń na ramieniu.
– Zwolnij trochę. Co Cassie powiedziała ci w Phoenix?
– Że cię kocha. Diabli wiedzą, dlaczego.
Młody mężczyzna zerknął na swą towarzyszkę.
– To prawda?
Skinęła głową. Drew zrobił skruszoną minę.
– Boże... – powiedział miękko. – Jego twarz promieniała
niekłamanym szczęściem. – Masz rację, dziadku. Nie zasłużyłem na jej
miłość. Byłem upartym, zapatrzonym w siebie durniem.
A. W. parsknął śmiechem.
– Naprawdę? Dobry początek.
Drew nie spuszczał wzroku z zarumienionej twarzy dziewczyny.
Miał ochotę obsypać ją pocałunkami, lecz w porę przypomniał sobie, że
jeszcze nie wszystkie sprawy zostały wyjaśnione.
Spojrzał na dziadka.
– Co to za tajemnica, którą tak długo przede mną skrywałeś?
A. W. chrząknął i lekko drżącym głosem zaczął opowiadać o
wydarzeniach, jakie miały miejsce w ciągu minionych dwóch lat. Mówił
z trudem, kilkakrotnie przerywając. Cassie miała łzy w oczach. Drew
siedział w milczeniu.
– Przykro mi, dziadku – powiedział, gdy A. W. skończył. –
Przeżyłeś bardzo ciężkie chwile.
– Ciężko mi jest dopiero dzisiaj. Nie chciałem, żebyś znał prawdę.
– Przecież udało ci się zwyciężyć! Pokonałeś zgubny nawyk.
Powinieneś być z siebie dumny.
– Przykro mi ze względu na ciebie, Drew. Całe życie otaczałeś mnie
miłością i szacunkiem, a teraz...
Odstawił filiżankę i zamyślił się głęboko.
– W dalszym ciągu cię podziwiam, dziadku.
A. W. uniósł głowę. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu.
– Dziękuję ci, Drew.
Cassie przełknęła pośpiesznie ostatni łyk kawy. Usiłowała
powstrzymać się od głośnego szlochu.
– Czas, żebym pojechał do Jo – westchnął A. W.
Starannie złożył serwetkę.
– Drew, przed wyjazdem zabiorę swoje rzeczy z twojego domu.
Cassie zerwała się z miejsca.
– Nie wolno ci działać zbyt pochopnie – zawołała z przejęciem. –
Zobaczysz, jeszcze dziś spotkamy się na weselu.
– To byłoby bardzo miłe – odparł A. W. ze smutnym uśmiechem –
ale nie będę jej potępiał, jeśli zdecyduje inaczej. Jo jest kobietą z klasą, a
moja historia nie należy do najweselszych.
Cassie uściskała go serdecznie.
– Jesteś najwspanialszym mężczyzną na świecie – oświadczyła.
– Który ma zamiar zapłacić rachunek.
Skinął na kelnerkę.
– Zapłaciłeś już dzisiaj dość, dziadku – zaoponował Drew. – Teraz
moja kolej.
A. W. spojrzał uważnie na wnuka. Ze zrozumieniem kiwnął głową.
– Dobrze. Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie.
– Chciałbym was zawiadomić o decyzji Jo. Gdzie będziecie?
– U mnie – odparł z przekonaniem Drew.
Wziął Cassie pod rękę.
– Chcesz, żebym ci pomogła w przygotowaniach do wesela? –
spytała, gdy zmierzali w stronę parkingu.
Zerknął na nią z ukosa.
– Nigdy w życiu – mruknął.
– Do siódmej zostało niewiele czasu.
– Oczywiście.
– Jestem przekonana, że wesele odbędzie się zgodnie z planem.
Wczoraj zauważyłam, że nie wszystkie dekoracje znajdują się na swoich
miejscach.
– Nic się nie zmieniło.
– Na szczęście podczas kolacji wydrążono dynie.
Samochód mknął pustawymi ulicami. Drew wcisnął mocniej pedał
gazu.
– Umieściłeś w salonie rozpylacze pary?
– Nie.
Na żółtych światłach przejechał przez skrzyżowanie.
– Drew, zachowujesz się, jakby na niczym ci nie zależało.
– Przygotowania nie są najważniejsze.
– O której przychodzą kelnerzy i obsługa kuchni?
– O piątej.
Opony samochodu zapiszczały na kolejnym zakręcie.
– Rozumiem.
– I dopiero wówczas zacznę dekorować salon.
– Rozumiem. Kto jest teraz w domu?
– Nie ma nikogo.
Zapanowało milczenie. Cassie z tajemniczym uśmiechem wyglądała
przez szybę.
– Nie spytasz, co mam zamiar robić aż do piątej? – odezwał się
Drew.
– Skończysz szykować kostium?
– To, o czym myślę, nie wymaga żadnego przebrania.
Wjechał na podjazd.
– Rozumiem – powtórzyła Cassie.
Spojrzał jej prosto w oczy.
– Mam nadzieję, że zdołamy dotrzeć do sypialni – powiedział z
uśmiechem.
Skinęła głową.
– Kocham cię – szepnął.
– Kocham cię – powtórzyła jak echo.
Gdy znaleźli się w sypialni, pękła ostatnia bariera nieufności, jaka
dzieliła ich jeszcze tak niedawno.
– Jesteś cudowna – wyszeptał Drew. – Przesunął dłonią po ciele
dziewczyny. – Pragnę cię.
– Ja ciebie także.
– Witaj w domu – wymruczał, zanurzając twarz w jej włosach. –
Poszukiwania skończone.
Przywarła do niego całym ciałem.
W
wieczornych
wiadomościach
telewizyjnych
komentator
stwierdził, że wesele w domu Bennettów było niezwykle udane. Kamera
zarejestrowała zdumioną minę drużby, gdy druhna panny młodej
pojawiła się w kostiumie lotnika z pierwszej wojny światowej.
Zdziwienie łatwo było zrozumieć, ponieważ drużba był także przebrany
za pilota.
Papierowe girlandy zwisały prosto i nic nie wskazywało, że były
zawieszane w szalonym pośpiechu. W rogach salonu kłębiły się
pajęczyny, a do ścian przywarły tekturowe nietoperze.
Kolejne ujęcie pokazywało grupę gości. Mały, pulchny Tweedledee
ściskał za rękę Tweedleduma, obok stał groźny goryl, kilku piratów,
dwie odrażająco brzydkie czarownice, duch w postrzępionym
prześcieradle i wysoka brunetka w kostiumie Hiszpanki.
Na koniec na ekranie pojawiły się dwie wiewiórki, objęte
serdecznym uściskiem. Gdy pastor wygłosił ceremonialną formułę,
goście gwizdami, tupaniem i oklaskami wyrazili swoje zadowolenie.
Młoda para dość szybko opuściła gościnne progi, lecz nikt nie miał
zamiaru iść w ich ślady. Zabawa trwała.
– To przez te kostiumy – powiedział Drew. Położył dłoń na
ramieniu Cassie. Odeszli nieco na bok. – Ludzie w przebraniu
pozbywają się zwykłej nieśmiałości.
– Nie wiem, czego się pozbywają, ale zauważyłam, że goryl stracił
ucho, a peruka tamtej czarownicy zaraz znajdzie się na podłodze.
– Czarownica jest mężczyzną, który całkiem niedawno zakończył
odsiadywanie kary za defraudację pieniędzy należących do urzędu
pocztowego. Mówiłem ci o nim.
– Aha... to ten? Właśnie tańczy z żoną naczelnika poczty.
– Zauważyłem. A może z samym naczelnikiem? Przez te kostiumy
niczego nie widać.
– Nie zawsze. Spójrz na Ruth. Wygląda znakomicie w przebraniu
Hiszpanki.
– Lecz nie tak dobrze, jak as lotnictwa z pierwszej wojny światowej.
Obdarzył ją gorącym spojrzeniem.
– Chciałbym, żeby już było po wszystkim.
– Nie jesteś zbyt gościnny.
Pogładził ją po plecach.
– Nie. Mam ochotę zaciągnąć cię do sypialni. Dlaczego tylko A. W.
i Jo mogli odejść?
– To ich wesele.
Pod wpływem pieszczoty wyprężyła się niczym kotka.
– Mmm... lubię, jak mnie głaszczesz.
– Znam jeszcze milsze sposoby. Nie jest ci zbyt gorąco w skórzanej
kurtce?
– Trochę.
– Znakomicie. Nikt nie zauważy, jeśli znikniemy.
– Nie. Pamiętaj, że jest tu mój szef i jego żona.
– Co z tego? Niedługo nie będziesz pracować na poczcie.
Rozpoczniesz całkiem nową karierę.
– Mam nadzieję.
– Na pewno. Pamiętaj, że mam wielu przyjaciół wśród
psychologów.
Spojrzała na niego zaskoczona.
– Chcesz mi pomóc? Nie wiedziałam, że tak bardzo interesujesz się
grafologią.
– Interesuję się tobą. – Musnął wargami jej usta. – Cholera, dlaczego
ten dom jest pełen ludzi?
Cassie zachichotała.
– Możemy zawołać „pożar” i zmusić wszystkich do ucieczki.
– Znakomity pomysł – mruknął. – Na nasz ślub zaprosimy tylko
dziadków.
– Nasz ślub? – spytała z niewinną miną. – Mamy zamiar się pobrać?
– Złapałaś wiązankę – przypomniał jej. – Nie pozwolę, żeby ktoś
mnie ubiegł.
– Wiem. Wyczytałam to z twojego charakteru pisma. Jesteś
uparciuchem.
– To znaczy, że się zgadzasz?
Objęła jego twarz dłońmi i poczuła pod palcami miękki dotyk
jedwabistej brody.
– Tak.
Oczy mężczyzny rozświetliły wesołe błyski.
– Cudownie. Zaczekaj chwilę.
Podbiegł w drugi koniec sali, wyłączył muzykę, po czym przyłożył
do ust zwinięte dłonie.
– Proszę o chwilę uwagi! Zabawa była wspaniała, lecz teraz
serdecznie zapraszam wszystkich miłych gości do wyjścia!
Przez chwilę panowało zdziwione milczenie, lecz kilka minut
później wszyscy posłusznie zaczęli rozchodzić się do domów.
– Do zobaczenia jutro – odezwał się Tweedledum, ściskając dłoń
Cassie.
– Niestety, to niemożliwe – wtrącił Drew, nim dziewczyna zdołała
coś odpowiedzieć. – Cassie zmienia zawód.
Tweedledum spojrzał w jego stronę.
– Co takiego?
– Jest wykwalifikowanym ekspertem od analizy grafologicznej –
wyjaśnił Drew. – Czy wie pan...
– Drew – łagodnie przerwała mu Cassie – goście wychodzą.
– Tak? Trudno. Tyle miałem do powiedzenia na temat grafologii.
Odprowadził ostatnią parę do drzwi.
– Czas na moje badania.
– Naprawdę? – spytała z kpiącym uśmiechem Cassie. – A co masz
zamiar robić?
Zamknął jej usta namiętnym pocałunkiem.