Candace Schuler KIERUNEK - MIŁOŚĆ
ROZDZIAŁ
Goniące za sensacją ilustrowane czasopisma nadały jej przezwisko Hollywoodzkiej
Królowej Lodu. Tym razem trafiły w sedno, rozmyślał Rafe, wpatrując się w zdjęcie kobiety
zdobiące okładkę „National Enquirer”. Kobiety niewiarygodnie pięknej - jeżeli komuś
odpowiadał typ urody Grace Kelly - emanującej chłodem i nieprzystępnej. Jemu nie
odpowiadał.
Ciemna szatynka o delikatnych rysach z włosami ściągniętymi do tyłu i upiętymi w kok
przywodziła na myśl zwiewne tancerki baletów klasycznych. Ogromne, szafirowe oczy w
rzeczywistości zapewne nie miały tak intensywnej barwy jak na fotografii, pomyślał
uszczypliwie. To dzięki umiejętnemu i dyskretnemu makijażowi rzęsy były tak gęste i długie,
a brwi zarysowane w piękne łuki. Nos wąski, arystokratyczny, skóra jasna i bez skazy -jak z
alabastru albo z płatków róż.
Jedynie usta wskazywały, że pod tą idealną powłoką mogła kryć się prawdziwa kobieta.
Zarys jej warg był zachwycający. Górna; jakby dziecięca, nadawała twarzy wyraz
niewinności. Dolna, pełna i zmysłowa, kojarzyła się z ogniem płonącym w kominku i
czerwonymi, jedwabnymi prześcieradłami.
Jednak wyniosły uśmiech malujący się na tych kuszących wargach psuł całe wrażenie. Był
to bowiem zdecydowanie fałszywy uśmiech, w którym na próżno by szukać kobiecego
ciepła. Z wielkich, szafirowych i zimnych oczu wyzierało zniecierpliwienie i niezadowolenie,
jakby to, na co patrzyła, zupełnie jej nie interesowało. Oczywiście, miała przecież przed sobą
tylko grupę reporterów wykonujących swą pracę.
Rafe Santana posłał ostatnie spojrzenie kobiecie, której dłoń obejmowała ramię Dona
Johnsona, i rzucił pismo na stos magazynów ilustrowanych i różnych innych czasopism
związanych z przemysłem filmowym, tuż obok swych stóp, opartych na blacie biurka. W
każdym z nich można się było natknąć na informacje o pięknej pannie Claire Kingston.
Przejrzał połowę i doszedł do wniosku, że nie musi czytać reszty, żeby dowiedzieć się, jaką
w istocie jest kobietą.
Dobrze znał ten typ, pomyślał, patrząc jeszcze raz na zdjęcie, z którego spoglądały na niego
oczy pełne grzecznego lekceważenia. Oto księżniczka. Rozpieszczona, uprzywilejowana
dzięki pieniądzom i właściwemu, bo anglosaskiemu pochodzeniu. Och, tak, dobrze znal ten
typ. Miewał już do czynienia z takimi kobietami i niestety doświadczenia te nie należały do
najprzyjemniejszych.
A tego popołudnia czekało go spotkanie właśnie z nią i rozmowa, od której zależała jego
najbliższa przyszłość.
- Co, u licha, taka kobieta może wiedzieć o produkcji filmów? - mruknął do siebie ze
złością.
- Mówiłeś coś? – spytała młoda kobieta, odrywając oczy od komputera.
Była śniada, ciemnowłosa i ciemnooka jak jej pracodawca. Jego młodsza siostra, piąte z
kolei dziecko spośród siedmiorga rodzeństwa.
- Claire Kingston. - Rafe wskazał na okładkę pisma. - Co, u licha, ona może wiedzieć o
produkcji filmów?
- Z pewnością sporo - odparła Pilar Santana. - Uważa się, że jest w Hollywood jedną z
najbardziej obiecujących producentek młodego pokolenia.
- Gruba przesada - burknął.
- „Para za parą”, „Wszystko jasne”, „Obietnica”, „Diabelska gra”, „Dni chwały”. - Pilar
wymieniła tytuły ostatnich pięciu filmów, które powstały przy udziale Claire Kingston. Nie
musiała dodawać, że wszystkie cieszyły się wielkim powodzeniem, gdyż o tym jej brat
doskonale wiedział. - Według mnie to bardzo zdolna i fachowa producentka.
- Asystentka producenta - poprawił ją Rafe. - I zapewne nie miałaby takiej opinii, gdyby nie
jej sławna rodzina.
- Co? - roześmiała się Pilar. - Czy mam rozumieć, że ty byś mnie nie zatrudnił, gdybym nie
była twoją siostrą?
- Wszyscy, którzy mają do czynienia z przemysłem filmowym, wiedzą, że to matka Claire
rządzi Wytwórnią Kingston, podpisuje wszystkie umowy i nadzoruje produkcję. Bracia albo
grają główne role, albo są szefami ekipy operatorów. A ojciec reżyseruje. Jak wynika z
lektury tych pism - Rafe potrącił butem stos ilustrowanych magazynów - Królowa Lodu
spędza czas głównie na przyjęciach i premierach i z punktu widzenia zawodowego jest z
pewnością przereklamowana. W najlepszym razie wykonywała jakieś zlecone przez
producenta czynności.
- Czy nie osądzasz jej zbyt surowo? Może jest bardzo kompetentną i miłą osobą.
- Wątpię. - Rafe w zamyśleniu jeszcze raz spojrzał na fotografię. Claire Kingston
odpowiedziała mu uśmiechem pięknej, władczej księżniczki. Lodowato zimnym.
- Miła czy nie, powinieneś znaleźć jakiś sposób, żeby stosunki między wami dobrze się
układały - stwierdziła Pilar. - Przecież macie ze sobą przez pewien czas współpracować. O ile
ona w ogóle zaangażuje cię jako reżysera „Desperata”.
- Zaangażuje mnie, na pewno - powiedział cicho do siebie, gdy Pilar zajęła się swoją pracą.
Jego słowa zabrzmiały jak zaklęcie. Albo modlitwa. Był młodym reżyserem i pochlebiało
mu, że Wytwórnia Kingston, mająca dobrą markę, rozważała jego kandydaturę. W miarę
czytania scenariusza początkowe zainteresowanie przerodziło się w gorące pragnienie
zrealizowania tego filmu.
To może być ważny etap jego zawodowej kariery.
Wyreżyseruje ten film.
Wyciągnął rękę i nieświadomie powiódł palcem po delikatnym zarysie górnej wargi Claire
Kingston, spoglądającej na niego ze zdjęcia. Powtórzył w duchu przyrzeczenie. Nic go nie
powstrzyma przed reżyserowaniem „Desperata”. Nawet ta oziębła dama, która się łudzi, że
jest liczącą się producentką filmową.
- Dzień dobry, Robercie.
Claire Kingston szła szybkim krokiem przez biuro. Nie zatrzymała się przy biurku
asystenta, tylko już w drodze do gabinetu, jak zwykle, wydawała polecenia.
- Połącz mnie z biurem Mike’a Ovitza. W czasie śniadania doszły mnie pewne plotki i
muszą sprawdzić, ile w nich prawdy.
- śe Madonna szuka nowego scenariusza? - spytał Robert.
Claire przystanęła z ręką na klamce i odwróciła się do asystenta.
- Już wiesz? „U Huga” zaczęło się o tym mówić dopiero dzisiaj rano.
W restauracji „U Huga” jadały śniadanie co znamienitsze postaci przemysłu filmowego
Hollywood.
- Mam swoje źródła. - Robert wzruszył ramionami.
- Rzeczywiście - uśmiechnęła się Claire. Z doświadczenia wiedziała, że asystenci, podobnie
jak cały personel pomocniczy w Hollywood, zawsze byli dobrze poinformowani. Nie tak
dawno sama należała do tej grupy.
Zwróciła się do Roberta z dalszymi poleceniami.
- Jak połączysz mnie z Mike’em, spróbuj załatwić spotkanie z Costnerem i jego agentem.
Muszę mieć ich odpowiedź jak najszybciej. Zatelefonuj do Jane Jenkins z Agencji Aktorów i
dowiedz się, czy ma dla mnie dalsze taśmy z próbnymi zdjęciami. No i... chwileczkę -
zastanawiała się przez moment - nadaj fax do Olivera Stone’a z wiadomością, że możemy
podpisać umowę, jeżeli zgodzi się na niższe wynagrodzenie. Zadzwoń do Goldie Hawn i
powiedz, że jesteśmy nią bardzo zainteresowani, ale możemy się spotkać najwcześniej w
połowie przyszłego tygodnia. I przynieś mi teczkę z danymi Santany. Muszę jeszcze raz je
przejrzeć przed popołudniową rozmową. Zapisałeś wszystko?
- Tak. - Robert zakończył stenografowanie ozdobnym zakrętasem.
Skinęła głową, weszła do gabinetu i zamknęła za sobą drzwi.
W pokoju panował błogosławiony chłód. Stonowane kolory eleganckiego wnętrza działały
kojąco. Długie, kremowe zasłony w oknach nie dopuszczały porannego słońca. Cichy szum
klimatyzacji tłumił odgłosy z zewnątrz. Obite szarym brokatem małe sofki, ustawione przed
wytwornym, stylowym stolikiem z początku osiemnastego wieku, pełniącym rolę biurka,
zachęcały, by na nich usiąść.
Claire wstała o wpół do siódmej, gdyż musiała przebić się przez zatłoczone jezdnie Los
Angeles i zdążyć przed ósmą trzydzieści na umówione śniadanie „U Huga”. Nie znosiła
pośpiechu, lecz nie udało się jej wymknąć wcześniej z wieczornego przyjęcia, więc zaspała.
Czuła, że zbliża się ból głowy, który stanie się nie do zniesienia, jeżeli go jakoś od razu nie
powstrzyma. Najlepiej zrobiłaby jej drzemka, niestety, sofki były za krótkie, żeby się na nich
wygodnie wyciągnąć, a poza tym nie miała na to czasu. Czerwone światełko telefonu dawało
już znak, że na linii jest połączenie z Mike’em Ovitzem. Nikt, kto chciał nadal jadać lunch z
wpływowymi ludźmi z branży filmowej, nie mógł dopuścić, aby wszechwładny szef
największej w Hollywood agencji artystycznej czekał na rozmówcę.
Po uzyskaniu od Ovitza potrzebnych informacji połączyła się z Robertem i poprosiła o dane
Santany.
Asystent zjawił się z herbatą w pięknej filiżance z cienkiej porcelany. Ustawił ją na biurku
przed Claire.
- Pomyślałem, że najpierw chciałabyś napić się czegoś gorącego - powiedział. - A tu masz
dwie aspiryny.
- Skąd wiedziałeś? - Uśmiechnęła się z wdzięcznością.
- Masowałaś sobie nasadę nosa. Miałaś ciężki wieczór?
- Długi. Byłam na przyjęciu u Spellingów i późno wróciłam do domu. - Upiła łyk mocnego
naparu.
- Och, cudowna. Nikt nie potrafi tak parzyć herbaty jak ty. - Odstawiła filiżankę, co
oznaczało, że przerwa w pracy jest zakończona.
- Nie zastałem agenta Kevina Costnera, więc zostawiłem wiadomość jego sekretarce.
Goldie Hawn powiedziała, że nie ma pośpiechu i zgodziła się na spotkanie w przyszłym
tygodniu. Jane Jenkins znalazła trzy bardzo dobre kandydatki do roli Molly. Taśmy z
próbnymi zdjęciami dwóch z nich przyśle dzisiaj po południu, a trzeciej za parę dni. Tu masz
pocztę.
- Położył przed nią grubą teczkę. - To dzienne raporty produkcji. - Położył drugą. - A jeśli
znajdziesz wolną chwilę, rzuć okiem na te informacje. - Dołożył trzecią. - Spodoba ci się to,
co napisali o „Stworzonych dla siebie”. Krótko, ale bardzo pochlebnie.
- Tak? - „Stworzeni dla siebie” był ostatnim filmem jej brata Pierce’a, romantyczną
komedią, kręconą w Toronto. W filmowym światku zastanawiano się od tygodni, jak Pierce,
grający do tej pory role
awanturników w filmach akcji, da sobie radę z nową, całkowicie odmienną postacią. - Co
napisali?
- Cytuję: „Stuprocentowy, twardy mężczyzna pokazał zupełnie inną twarz i okazało się, że
może pretendować do przejęcia berła po Carym Grande”. Koniec cytatu.
- Kochany Pierce, zawsze dobry - powiedziała Claire z czułością. Dobrze pamiętała, jak
bardzo brat nie chciał przyjąć tej roli, gdy mu ją zaproponowała. -Wiedziałam, że mu się uda.
Czy jest jeszcze coś godnego uwagi?
- Mogłabyś przeczytać w „Entertainment Weekly” artykuł o kobietach, zajmujących
wysoką pozycję w Hollywood. Sytuują twoją matkę gdzieś pomiędzy Joanną D’Arc, Joan
Crawford i Audrey Hepburn.
Claire roześmiała się.
- Przekaż jej to do Paryża telexem. Będzie w siódmym niebie.
- Już to zrobiłem.
- Świetnie. No to daj mi teczkę Santany. - Zrobiła na biurku miejsce, odsuwając na bok
pozostałe trzy do przejrzenia na później. - Co tam jeszcze masz?- Zmarszczyła brwi na widok
dziwnej miny asystenta. Na wierzchu ostatniej teczki, którą trzymał, leżał ilustrowany
magazyn.
Claire poczuła, że ból głowy się wzmaga. Wypiła duży łyk herbaty.
- O co chodzi tym razem? Czy tata znowu uwiódł jakąś wschodzącą gwiazdkę?
Ojciec Claire, niepoprawny kobieciarz, o którego uroku krążyły legendy, a do tego znany,
nagrodzony Oskarem reżyser, był w równej mierze przedmiotem zainteresowania młodych
aktorek, jak dziennikarzy.
Robert pokręcił przecząco głową.
- Jakaś dramatyczna historia o Tarze i jej najmłodszym dziecku? - zgadywała dalej. Tara
była żoną starszego brata Claire, Gage’a. Od trzech lat nie występowała przed kamerą, lecz
jako była gwiazda, grywająca w serialach telewizyjnych, nadal była łakomym kąskiem dla
prasy.
- A może to kolejna przepowiednia, że Pierce i Nikki są o krok od rozwodu?
- Nie. Chodzi o ciebie. Jesteś na okładce „National Enquirer”.
- Ja? - spytała zdumiona. Odkąd przestała grać w filmach, jej zdjęcia bardzo rzadko zdobiły
pierwsze strony ilustrowanych magazynów. - Z jakiego powodu?
- Najwyraźniej w związku z kolacją we dwoje, na którą wybrałaś się z Donem Johnsonem.
- Kolacją we dwoje?
- „Królowa Lodu wciska się pomiędzy najbardziej zakochaną parę Hollywoodu”. - Robert
przeczytał tytuł artykułu, kładąc pismo przed Claire.
- Najbardziej zakocha... O, mój Boże! -Już przypomniała sobie ten moment. Wychodzili
właśnie z restauracji i dotknęła lekko ramienia Dona, żeby zwrócić mu uwagę na czatujących
reporterów. Odwrócił się do niej z uroczym, pytającym uśmiechem. Tyle tylko, że obiektyw
nie objął Melanie Griffith idącej obok Dona, który trzymał za rękę swą kochaną i kochającą
ż
onę. We troje omawiali w czasie kolacji możliwość udziału tej słynnej gwiazdorskiej pary w
przyszłym filmie Wytwórni Kingston.
Claire zacisnęła dłonie. Miała ochotę wyrwać tę okładkę, zgnieść ją i rzucić w kąt pokoju.
Z trudem się powstrzymała.
- Niezależnie od wszystkiego zdjęcie jest dobre. - Robert przerwa ciszę, która nagle zapadła
w gabinecie.
Claire wydało się, że ból głowy ustępuje. Pierce tak właśnie pocieszał ją przy podobnych
okazjach.
- A nazwisko zostało napisane prawidłowo. - Powiedziała to, gdyż Pierce zawsze mawiał,
ż
e każda wzmianka w prasie jest dobra, jeżeli nazwisko nie zostało przekręcone. Oczywiście,
najlepiej byłoby za to komuś przyłożyć. Ale Claire nigdy nie lubiła robić z siebie widowiska.
Ani w życiu zawodowym, ani prywatnym.
Powoli i spokojnie złożyła magazyn na pół.
- Wyślij Melanie tuzin róż z karteczką, że bardzo mi przykro. - Rzuciła pismo do kosza z
gestem najwyższej pogardy. - Więc masz te dane Santany?
- Nic nowego w nich nie znajdziesz. - Robert położył teczkę na biurku. - Nie można by go nazwać
człowiekiem Hollywoodu. Jest związany z przemysłem filmowym od niedawna, w każdym razie jako
reżyser. Chyba też nie udziela się towarzysko, nie widać go na ważnych przyjęciach. Zresztą na mniej
ważnych także nie. śadnych kolacji w „Spago” lub czegoś w tym rodzaju. śadnych kręcących się koło
niego atrakcyjnych gwiazdek. Ani plotek o wybrykach na planie. Według mnie to raczej nudnawy facet.
Claire skinęła głową, choć właściwie wcale nie słuchała Roberta.
Rafe Santana był znakomitym reżyserem, rozmyślała, przeglądając informacje. Po prostu
ś
wietnym. Co było tym bardziej zaskakujące, że nie miał żadnych powiązań z
hollywoodzkim światem filmu.
Przez krótki czas pracował jako kaskader, zastępując w niebezpiecznych scenach takich
aktorów jak Stall one, Seagal czy innych bohaterów filmów akcji. I nagle, ni stąd ni zowąd,
wziął się za reżyserowanie.
Zrealizowany przez niego film dokumentalny o ciężkiej sytuacji ubogich Meksykanów,
zatrudnianych przez potężne koncerny amerykańskie za marne grosze, okazał się
arcydziełem. Potrafił poruszyć serca widzów bez uciekania się do taniej propagandy. Uzyskał
w swej kategorii nominację do Oskara.
Dwa fabularne, niskobudżetowe filmy, które potem zrobił, również były swego rodzaju
perełkami. Wykazał się w nich umiejętnością subtelnego i głębokiego ujęcia tematu,
oczekiwaną raczej w filmach większego formatu. śywa akcja nie przesłaniała
psychologicznego rysunku postaci, gdyż reżyser potrafił wydobyć ze scenariusza coś ponad
samą tylko treść. Claire podobało się zwłaszcza prowadzenie ról kobiecych. W jego filmach
bohaterki odznaczały się poczuciem humoru i inteligencją, nie traktował kobiet jak
dekoracyjne manekiny. Szukała reżysera obdarzonego takim właśnie talentem.
Jedno ją tylko niepokoiło - jego styl pracy. Chociaż nie wprowadzał przesadnie surowej
dyscypliny na planie, nie pozwalał na odstępstwa od swoich założeń. Tym, którym się to nie
podobało, widzieli w nim upartego autokratę, ignorującego uświęcone zasady
hollywoodzkiego kina. Ci, którym jego styl pracy odpowiadał, uważali go za pomysłowego
reżysera, spontanicznego nowatora, nienaginającego się do skostniałych, zastanych reguł.
Zdaniem producenta jego ostatniego filmu Santana celowo rezygnował z powtarzania po
wielokroć tych samych scen, gdyż bardziej cenił świeżość pierwszego ujęcia. W
konsekwencji nie zdarzało mu się przetrzymywać aktorów do późna w nocy dla osiągnięcia
właściwego efektu.
Z wyjątkiem scen zbiorowych lub z udziałem kaskaderów nie uznawał scenopisów w
formie rysunków przedstawiających kolejne kadry na taśmie filmowej. To było również
niepokojące, gdyż z pewnością utrudniało określenie harmonogramu zdjęć i kosztu filmu,
przynajmniej w takim precyzyjnym stopniu, na jakim
Claire zależało.
Najgorszą wadą Santany była skłonność do zmian w scenariuszu w czasie zdjęć. A według
Claire scenariusz „Desperata” nie wymagał żadnych korekt. Jednak plusy były niewątpliwe.
Pomysłowość i nowatorstwo reżysera, tak podkreślane przez producenta, z którym ostatnio
pracował. Sympatia i zaufanie, jakim go darzyli aktorzy, zdający sobie sprawę, jak wiele
potrafią dać z siebie pod jego kierunkiem. Wreszcie wymowa dotychczas zrobionych przez
niego filmów, bardziej przekonujący dowód jego wybitnego talentu niż wszystkie zebrane
informacje o nim.
Claire zamknęła teczkę. Nie miała wątpliwości. Rafael Santana mógł nie wywodzić się ze
ś
rodowiska hollywoodzkich filmowców, być wolnym strzelcem i właściwie nie znaną
postacią w środowisku, lecz to jego właśnie chciała mieć jako reżysera swego filmu
„Desperat”.
Tym filmem chciała coś udowodnić - sobie, swojej rodzinie i Hollywood.
Santana musi jej w tym pomóc.
ROZDZIAŁ 2
Brzęczyk interkomu zapowiedział umówioną, popołudniową wizytę. Claire spojrzała na
zegarek - było dziesięć po czwartej. Podniosła słuchawkę i przekazała Robertowi polecenie.
- Powiedz mu, że rozmawiam przez telefon, odczekaj piętnaście minut i dopiero potem
wprowadź go do mnie.
Nie cierpiała tych gierek, mających pokazać, kto tu rządzi, lecz umiała je zastosować we
właściwym momencie, tak jak wszyscy w filmowym biznesie.
Rafael Santana spóźnił się, celowo lub nie, teraz ona każe mu poczekać parę minut dłużej.
To było małostkowe, ale konieczne.
Mieć władzę w Hollywood to znaczyło dawać czekać na siebie. Podobne znaczenie miało
lepsze miejsce na parkingu studia czy stolik w „Spago” lub najwygodniejsza przyczepa w
plenerze.
A poza tym najlepiej jest występować z pozycji siły, zwłaszcza kobiecie. W przemyśle
filmowym nie patrzono łaskawym okiem na koleżanki po fachu. Ci dobrzy, zacni chłopcy
zniszczyliby każdą, gdyby tylko nadarzyła się im sposobność. Claire nauczyła się już nie
dawać im jej.
O godzinie czwartej dwanaście przesunęła scenariusz „Desperata” na brzeg stolika,
otworzyła przed sobą teczkę z dokumentami, na których ułożyła wieczne pióro marki Mont
Blanc. Chciała stworzyć wrażenie, że gość przerwał producentce filmu pilną pracę.
O godzinie czwartej piętnaście przełożyła pióro o centymetr dalej.
O czwartej osiemnaście poprawiła klapy bladoniebieskiego żakietu Chanel, dotknęła
sznurka dużych pereł, zdobiących jedwabną bluzkę koloru kości słoniowej, przygładziła
włosy i poprawiła kok, choć nie wystawał z niego najmniejszy kosmyczek.
O czwartej dwadzieścia cztery zakazała sobie ruszać się z miejsca i zachowywać jak
początkująca asystentka producenta.
Wiele razy miała podobne spotkania. I to z ludźmi na pewno sprytniejszymi i bardziej
onieśmielającymi od świeżo upieczonego i niedoświadczonego reżysera.
Da sobie z Santaną radę. Znała zasady słownej szermierki. śadne tajniki filmowego fachu
nie były jej obce. Bracia uważali nawet, że mogłaby innym udzielać lekcji ubijania interesów
w hollywoodzkim stylu.
I chociaż tym razem bardziej niż zwykle zależało jej na zawarciu umowy, wcale nie musiała
zmieniać reguł gry.
Tylko spokojnie, upominała się, kiedy otworzyły się drzwi gabinetu. Chwyciła pióro i
pochyliła się nad papierami.
- Chwileczkę - powiedziała, nie podnosząc oczu. - Muszę jeszcze coś zapisać. -
Nagryzmoliła pierwszą linijkę dziecięcego wierszyka, który tak lubił jej dwuletni
siostrzeniec. - O co chodzi, Robercie?
- Pan Santaną przyszedł na umówione spotkanie, proszę pani - zaanonsował Robert jak
angielski lokaj.
Powoli odłożyła pióro i przeniosła wzrok na stojącego obok asystenta mężczyznę.
Zawodowy półuśmiech zamarł jej na wargach. Poczuła dreszcz na karku i prawie bolesny
ucisk w gardle.
Rafael Santaną należał do tego rodzaju mężczyzn, którzy od pierwszego wejrzenia
wzbudzali w niej nieufność. Był jednym z tych stuprocentowych przedstawicieli swego
gatunku, można nawet powiedzieć: kwintesencją męskości.
Wysoki, silnie zbudowany, miał szerokie ramiona i wąskie biodra. Emanował jakimś
diabelskim powabem.
Swym strojem chciał z pewnością zrobić wrażenie na zwykłych śmiertelnikach. Obcasy
czarnych kowbojskich butów jeszcze go podwyższały, obcisłe, czarne dżinsy przylegały do
muskularnych, długich nóg. Prosta, czarna koszula podkreślała masywną klatkę piersiową, a
bluza w stylu Dzikiego Zachodu - rozłożystość ramion.
Miał niedbale zaczesane do tyłu czarne włosy. Jak krucze pióra, przemknęło jej przez myśl.
Ostre rysy, skórę bardzo śniadą, ocienioną ukazującym się już popołudniowym zarostem na
linii szczęki i podbródka znamionującego stanowczość.
A jego oczy były koloru mocnej, gorącej kawy. To były oczy inteligentne, przenikliwe, o
ś
miałym, wręcz zuchwałym spojrzeniu. Taksowały Claire tak samo uważnie, jak ona jego.
Stal w progu w niedbałej pozie, lecz czujny i nieruchomy jak drapieżnik, w którego polu
widzenia znalazła się ofiara. Promieniowała z niego zmysłowość i męska siła, niczym ciepło
z ogniska.
Czuła tę niepokojącą energię na odległość. Nie, nie może nawet o tym myśleć, powinna
udawać, że niczego nie zauważa. Przecież w sztuce udawania była profesjonalistką.
Z trudem powstrzymała się od pomasowania karku, po którym przebiegało mrowienie.
Przełknęła ślinę, żeby wydobyć słowa ze ściśniętego gardła i uśmiechnęła się mile. W miarę
mile.
- Proszę wybaczyć, panie Santana, że kazałam panu czekać.
Jej głos zabrzmiał jak zwykle chłodno i spokojnie.
Skinął lekko głową, jakby przyjmując usprawiedliwienie, lecz w oczach miał żartobliwe
uznanie dla kłamstwa, które wypowiedziała bez zająknięcia.
Wstała zza biurka zdecydowana dać mu do zrozumienia, kto tu jest szefem. Najlepiej na
samym początku pokazać, że ona tu rządzi, żeby w przyszłości nie było żadnych
nieporozumień na tym tle. Musi tak postępować, zwłaszcza wobec takiego mężczyzny jak on.
ś
adnych dwuznaczności, które kiedyś mogłyby się na niej zemścić.
- Robercie, czy możesz mi przynieść filiżankę herbaty? - spytała swym najbardziej
władczym tonem. - I... - spojrzała na potężnego mężczyznę, stojącego nadal bez ruchu w
progu... - kawy? - Uniosła pytająco w górę swe doskonałe w linii brwi.
- Bardzo proszę.
Jego mroczny, gardłowy głos, pomyślała Claire z drżeniem, robi tak samo niepokojące
wrażenie, jak i cała postać. Mógłby szeptać groźby. Albo składać obietnice, którym trudno
byłoby się oprzeć.
- Z cukrem, bez śmietanki - dodał.
A kiedy Robert zniknął w sekretariacie, gość przestąpił próg gabinetu.
Claire z wysiłkiem opanowała się żeby nie wezwać asystenta z powrotem. O mało nie
zawołała: „Nie zostawiaj mnie z nim samej w pokoju!”. Jednak uniosła wysoko podbródek
zdecydowana potraktować Rafaela Santanę jak przystało na dojrzałą, opanowaną kobietę.
Na miłość boską, nie była już niedoświadczonym niewiniątkiem, a on jakimś
mitologicznym potworem, który pożera dziewice na śniadanie.
Był reżyserem ubiegającym się u niej o pracę. Ta sytuacja ustawiała ją w dogodnej pozycji,
przekonywała się Claire. Ona miała w ręce wszystkie karty i nadszedł czas, żeby mu to
uświadomić.
Posłała mu najzimniejsze i najgroźniejsze spojrzenie, dzięki któremu prasa ochrzciła ją
Królową Lodu już jako dwudziestojednoletnią dziewczynę.
- Może pan usiądzie, panie Santana - odezwała się szorstkim głosem. - Mamy do omówienia
wiele spraw, zanim podejmę decyzję.
- Dobrze go pani wyszkoliła - stwierdził gość. Stojąc nadal w pobliżu drzwi, skierował
wzrok w stronę sekretariatu, do którego tak pospiesznie wybiegł Robert.
- Owszem - odparła spokojnie, jakby nie usłyszała ironii w głosie Santany.’- Robert jest
znakomitym asystentem. - Ponownie wskazała obitą brokatem sofkę. -Możemy przystąpić do
rzeczy, panie Santana?
- Rafe - powiedział i ruszył z miejsca.
- Słucham? - spytała zduszonym głosem, gdyż zorientowała się, że idzie ku niej.
- Tak mam na imię. - Zatrzymał się dwa kroki przed nią. - Rafe. - Wyciągnął do niej dłoń.
Musiała przywołać całą siłę woli, żeby się przed nim nie cofnąć. Każdy nerw i każde
włókno jej ciała walczyło z paniką, jaka ją ogarniała.
On był tak przytłaczająco męski. Taki mroczny. Taki potężny. Taki...
- W moich stronach, przed przystąpieniem do interesów podajemy sobie ręce. - Spojrzał na
jej dłoń, której nadal nie podnosiła.
- Och. Och, tak, oczywiście. - Panika ustąpiła zmieszaniu. - Nie wiem, o czym myślałam.
To pewno przez tę rozmowę telefoniczną...
Niechętnie podała mu dłoń. Objęły ją duże, mocne i cieple palce. To ciepło nią wstrząsnęło
- grzało nie tylko skórę, lecz także płynącą pod nią krew. Rozpaczliwie pragnęła cofnąć rękę,
zanim ogarnie ją całą.
- Miło mi pana poznać, panie Santana. -Po zdawkowym uścisku usiłowała cofnąć dłoń, lecz
jego palce zacisnęły się mocniej.
Podniosła na niego wzrok. Jej źrenice rozszerzyły się, gdyż z każdym ułamkiem sekundy
wzmagało się w niej uczucie niepewności i niepokoju.
Wciągnęła głęboko powietrze, gotowa zapomnieć zarówno o dumie, jak i swym sławetnym
opanowaniu i wołać Roberta na ratunek. Przed czym - nie wiedziała.
- Cała przyjemność po mojej stronie - odrzekł, wpatrując się w nią bacznie. - Jak
powiedziałem, na imię mi Rafe. - Niedbały, trochę senny uśmiech złagodził jego ostre rysy. -
A właściwie - poważny głos także złagodniał i stał się niebezpiecznie uwodzicielski - Rafael.
Rafael Enrique Santana. Ale tylko mama tak do mnie mówi. - Uśmiech stał się cieplejszy,
pogłębił zmarszczki wokół ciemnych oczu. - I tylko wtedy, kiedy jest zła. - Wypuścił dłoń
Claire i skierował się w stronę sofki.
Claire czuła, jak jej oddech wraca do normy. Ten mężczyzna nie jest wielkim,
przerażającym potworem, dybiącym na jej ciało. To zwykły człowiek, na którego matka
czasem się złości. To na jej wspomnienie tak się uśmiechnął. Czy ktoś taki może być
niebezpieczny?
Rafe usadowił się na sofce, założył wysoko nogę na nogę i lekko uderzając w dłoń
zwiniętym scenariuszem „Desperata”, czekał na następny ruch Claire.
Patrzył, jak stoi za swym niby-biurkiem, wpatrzona w niego czujnym i bacznym
spojrzeniem, jakby był dzikim zwierzęciem, wypuszczonym na wolność. Albo żarłoczną
bestią, gotową do niej doskoczyć przy pierwszej okazji. Chyba tracił czas, usiłując się zbliżyć
do tego sopla lodu. Nie, to nieprawda. Podobnie jak nieprawdziwe było zdjęcie.
Tak, ci, co je zrobili, dobrze uchwycili chłodną elegancję i arystokratyczną wyniosłość,
która prowokowała, żeby tej księżniczce trochę utrzeć nosa. Lecz zupełnie nie udało im się
oddać zmysłowości kipiącej pod tą powłoką. Królowa Lodu mogła być zimna, lecz nie
oziębła. Bynajmniej.
Prawda, że jej ciało pod nieskazitelnym strojem było smukłe jak trzcina, ale wdzięczny,
kobiecy sposób, w jaki się poruszała, był wyraźnym zaproszeniem dla każdego, w czyjej krwi
było dość testosteronu, żeby je rozpoznać i na nie odpowiedzieć.
Jasna skóra rzeczywiście była bez skazy jak alabaster albo płatki róży, ale emanowała
również niemal namacalnym ciepłem, którego nie jest w stanie oddać fotografia. A zarys ust
był nawet bardziej uroczy niż na zdjęciu. Prawdziwą naturę tej kobiety zdradzały przede
wszystkim oczy, bo pod lodowatym chłodem spojrzenia czaił się blask uczuć, których żaden
fotograf nie zdołałby uchwycić.
Odgadywał je, kiedy patrzyła na niego. Czuł je, gdy trzymał w palcach jej lekko drżącą
dłoń. Słyszał je w szybkim oddechu. Doznawał ich, kiedy - cała w napięciu - usiłowała tę
dłoń wysunąć, a jednak pozostawiła ją w jego ręce. Jego męskość zrobiła na niej wrażenie,
choć za wszelką cenę starała się to ukryć. Rozpieszczona księżniczka była zaszokowana, że
mógł ją pociągać zwykły wieśniak.
Ta diagnoza trochę go zezłościła, a jednocześnie zaintrygowała. Co potrafiłoby rozgrzać
Królową Lodu i do jakiego stopnia? Oczywiście nie zamierzał szukać odpowiedzi na to
pytanie. A w każdym razie, poprawił się w duchu, dopóki nie rozwiąże innych problemów.
Takich jak umowa na wyreżyserowanie filmu „Desperat”. W tym momencie żadna kobieta,
rzucająca mu nie wiadomo jak intrygujące wyzwanie, nie była warta zaprzepaszczenia
szansy, na którą tak bardzo liczył. Nawet ta kusząca mała księżniczka, Claire Kingston.
- Czy są dla pana do przyjęcia, panie Santana?
Głos kobiety przerwał jego gorączkowe rozmyślania. Ten głos kojarzy się z lodami
waniliowymi, pomyślał, celowo ociągając się z podjęciem rozmowy. Był tak uroczo
dźwięczny, miły, wręcz słodki. Choć niewątpliwie wystarczająco zimny, żeby zmrozić
mężczyznę, który by zapomniał o rozwadze.
- Panie Santana?
Powoli uniósł oczy, tylko oczy, odrywając wzrok od czubka kowbojskiego buta, i
stwierdził, że Claire siedzi za stolikiem z utkwionym w niego spojrzeniem.
Jej piękne, wiśniowe wargi były zaciśnięte jak u zniecierpliwionej i niezadowolonej
nauczycielki, zbyt długo oczekującej na odpowiedź ucznia.
- Czy co jest do przyjęcia, panno Kingston? - zapytał.
- Ogólne warunki kontraktu, którego projekt panu przesłałam. Zakładam, że udało się panu
rzucić na niego okiem.
Rafe potrząsnął głową.
- Ogólne warunki przeważnie nie mają znaczenia. - Pochylił się do przodu, jakby
przygotowując się do poważnych negocjacji. - Zajmijmy się szczegółami.
Claire splotła oparte na blacie dłonie, udając sama przed sobą, że nie zwróciła uwagi na
włosy, które opadły mu na czoło i na niedbały, typowo męski gest ręki, jakim je odgarnął.
- Co pana konkretnie interesuje?
- Obsada.
- Oglądałam już kilka taśm z próbnymi zdjęciami, a Agencja Aktorów ma mi jeszcze
przysłać następne. Do tej pory z nikim nie przeprowadzono przesłuchań.
Zastanawiał się przez chwilę nad tą informacją. Skoro mówiła o próbnych zdjęciach i
przesłuchaniach, to oznaczało, że nie zamierzała zaangażować żadnych renomowanych
aktorów. Nie szkodzi. Film oparty na takim scenariuszu odniesie sukces również bez udziału
gwiazd ekranu. Jego w tym głowa.
- Rozumiem. Lecz zastrzegam sobie prawo zatwierdzenia wyboru.
Claire uniosła do góry pięknie zarysowane brwi.
- Podziwiam pana... ambicję - oznajmiła tonem nie pozostawiającym wątpliwości, co sądzi
o tym żądaniu - ale obawiam się, że to nie wchodzi w rachubę.
Spojrzał jej prosto w oczy, gdyż wiedział, w jaki sposób może zwalczyć jej opór. Albo
stracić szansę podpisania umowy. O tym wolał nie myśleć.
- Wobec tego ja obawiam się, że dalsza dyskusja jest bezcelowa - powiedział z kamiennym
spokojem. - W tym punkcie nie mogę ustąpić.
Jego spojrzenie i postawa wyrażały niezłomne zdecydowanie. Była pewna, że wyszedłby,
gdyby się nie zgodziła.
Skinęła głową.
- Niech będzie.
Rafe powstrzymał westchnienie ulgi.
- W porządku. - Teraz już wiedział, jak bardzo jej na nim zależy. I ile zyskał swą
nieustępliwością.
- Jak wysoki jest budżet?
- Dwanaście milionów. To nieprzekraczalna granica - odparła stanowczo.
Nie ukrywał niedowierzania.
- Na film Wytwórni Kingston?
- Czytał pan scenariusz. To film kameralny. Raczej studium charakterów - stwierdziła. -
Bez specjalnych nacisków czy wyczynów kaskaderskich. Bez udziału wielkich gwiazd.
Dwanaście milionów to dużo.
- Ile z tego przeznacza pani dla mnie? Zapytał, bo ona z pewnością tego oczekiwała. Jeśli
chodziło o niego, mógłby robić taki film nawet za darmo. Do licha, jeszcze by jej dopłacił.
Choć do tego nie mógł się przyznać.
- Czterysta tysięcy dolarów.
Usiłował wyrazem twarzy dać do zrozumienia, że to marna zapłata, gdy tymczasem była to
dla niego fura pieniędzy. Mógł z niej pokryć w całości koszty wyższych studiów młodszych
braci i zapłacić za remont starego, rodzinnego domostwa, z którego matka za nic w świecie
nie chciała się wyprowadzić. I jeszcze odłożyć coś na czarną godzinę.
Ciszę, która zapadła, przerwało wejście Roberta. Postawił na brzegu stolika srebrną tacę,
zastawioną dwoma małymi czajniczkami, dwiema filiżankami na spodeczkach - wszystko z
delikatnej porcelany - i talerzem jakichś wymyślnych, kruchych ciasteczek.
Claire skinęła asystentowi głową, uśmiechając się automatycznie, bo jej uwaga była
pochłonięta całkowicie siedzącym naprzeciwko mężczyzną.
Robert napełnił filiżanki i wyszedł bez słowa.
- Przewiduję premię, jeżeli uda się panu zrobić film przed terminem - powiedziała
najwidoczniej dla zachęty. Wzruszył ramionami i odłożył scenariusz.
- W jakiej wysokości? - Sięgnął po filiżankę.
- To zależy od tego, jakie będą oszczędności.
Patrzyła, jak Rafe próbuje włożyć swój duży palec w malutkie uszko filiżanki. Nie udało
mu się. Objął filiżankę dłonią.
- A jaki czas zdjęć się proponuje? - Spojrzał na Claire ponad posrebrzanym brzegiem
filiżanki. Szybko przeniosła wzrok na jego twarz.
- Nie proponuje się go. Został już ostatecznie określony - odparła. - Wynosi czterdzieści
osiem dni. Dobrze to wiedziała, gdyż sama ten termin ustaliła. Rafe upił łyk kawy i udawał,
ż
e się zastanawia. Czterdzieści osiem dni to było więcej niż trzeba. Zwłaszcza że sam
wyliczył czas filmowania na czterdzieści dni.
- Zgoda. - Pokiwał powoli głową, jakby trudno mu było przyjąć takie wygórowane żądanie.
Spojrzał na scenariusz. - Kiedy będę się mógł spotkać z autorem?
Claire mocniej zacisnęła dłonie.
- Nie spotka się pan z nim. Tym razem nie musiał udawać. Był autentycznie zaskoczony.
- A dlaczegóż to, u licha?
- A czy istnieje po temu jakaś szczególna potrzeba? - Uniosła władczo brwi.
- Sceny od dwudziestej czwartej do trzydziestej pierwszej należy przerobić. Wloką się
niemiłosiernie.
Claire ukryła irytację wywołaną tak otwarcie sformułowanym zarzutem.
- Przekażę pana zastrzeżenia. - Nie przyznała się, że i ona miała podobne wątpliwości. -
Zawiadomię pana o stanowisku autora przed rozpoczęciem zdjęć.
- I to wszystko?
- Tak, to wszystko.
- śadnych dyskusji, wymiany poglądów? śadnego spotkania?
- Właśnie tak.
- Kto to, do licha, jest K.E.C.? - spytał, wskazując na inicjały umieszczone na scenariuszu.
- Nie mogę tego ujawnić. Pewien odludek, który zastrzegł sobie szereg warunków przy
sprzedaży praw do scenariusza. Jednym z nich było zachowanie całkowitej anonimowości.
Kolejnym jest zakaz zmian w scenariuszu, poza autorskimi.
Spojrzała na Rafe’a z powagą. W oczach miała stanowczość. A w żołądku gulę wielkości
pomarańczy.
- Jeżeli panu to nie odpowiada, możemy uznać rozmowę za zakończoną.
Rafe nie musiał się zastanawiać. I nawet nie udawał, że się waha.
- Czy członkowie ekipy realizacyjnej również zastrzegli anonimowość? - Nie mógł sobie
odmówić tej ironii. Chociaż musiał przyjąć warunki, taka sytuacja wcale mu się nie
podobała.
Claire nie mogła okazać zadowolenia. Jeszcze nie wygrała do końca.
- Oczywiście, że nie - odparła spokojnym głosem.
- Robert sporządzi harmonogram spotkań ze wszystkimi, jak tylko zostanie uzgodniony
skład zespołu.
- Chciałbym mieć tego samego asystenta, który pracował ze mną przy poprzednich dwóch
filmach.
Rafe też miał swoje zastrzeżenia.
- Dobrze.
Claire wiedziała, że asystentką Rafe’a była jego siostra, co mogło stwarzać pewien
problem. Jednym z zadań asystenta reżysera było zabezpieczanie na planie interesów
producenta. Jednak to nie miało znaczenia. Zamierzała każdego dnia zjawiać się osobiście.
- I proponuję Becky Ward jako scenografa.
Claire udała, że rozważa tę propozycję. Sama od początku wybrała Becky Ward.
- A Dennisa Cleary’ego na operatora.
Claire domyśliła się, czego Rafe się po niej spodziewał.
- Dobrze - odparła z uśmiechem. Spojrzał na nią uważnie.
- Nie upiera się pani przy swoim bracie?
- Wprawdzie Gage jest najlepszy, ale dla mnie zbyt drogi.
A tak naprawdę, to chciała trzymać wszystkich członków swojej utalentowanej i sławnej
rodziny z daleka od „Desperata”. Wypłynie albo utonie, lecz będzie zawdzięczała to
wyłącznie sobie.
- A poza tym - dodała - on teraz pracuje nad czymś innym. Jeżeli Dennis Cleary jest wolny i
jego wynagrodzenie zmieści się w naszym budżecie, to możemy go zatrudnić. Coś jeszcze?
Rafe zawahał się. Do diabła, musi spróbować, sprawa była tego warta.
- Chciałbym mieć prawo akceptacji ostatecznej wersji montażu.
- Takiego uprawnienia nie przyznałabym nawet Eastwoodowi - odrzekła oschłym tonem -
chociaż dostał Oscara. O co panu chodzi? Chce pan wykazać, że jest wart więcej, niżby to
wynikało z krążących o panu pochlebnych opinii?
- Cóż. - Odchylił się do tyłu i oparł plecami o sofkę. W tej swobodnej pozie znowu
emanował utajoną, męską siłą. - Rozumiem - rzekł z zaczepnym uśmiechem - że pani sama
chce się o tym przekonać, tak?
Ten zuchwały uśmiech był wyzwaniem. Nie powinna okazać nawet cienia słabości.
Zdobyłby nad nią przewagę. Obrzuciła lekceważącym spojrzeniem okazałe, muskularne
ciało, żeby dać panu reżyserowi do zrozumienia, że ono nie wodzi jej na pokuszenie. Ani nie
zagraża.
- Tak - wycedziła lodowatym tonem. - Chyba tak. - Wstała. - A zatem, czy doszliśmy do
porozumienia, panie Santana?
On także się podniósł.
- Na imię mi Rafe. Zgoda. Sprawa załatwiona. Wyciągnął do niej dłoń ponad stolikiem
służącym za biurko.
- Załatwione, Rafe.
Podała mu rękę dla przypieczętowania umowy.
ROZDZIAŁ 3
- Więc ty jesteś także kierownikiem produkcji tego filmu?
Claire podniosła wzrok znad tablicy przedstawiającej kalendarzowy plan zdjęć
poszczególnych scen filmu, który sprawdzała jeszcze raz przed pierwszym spotkaniem całej
ekipy realizacyjnej „Desperata”.
Jej reżyser patrzył na nią ze złością. Stał przy biurku i trzymał w ręce harmonogram zdjęć,
który dala mu do przejrzenia. Nazwisko Claire widniało na nim w dwóch miejscach.
- Tak - odrzekła tonem tak lodowatym, że masło z pewnością zamarzłoby w jej ustach.
Szeroko otwarte oczy patrzyły niewinnie. - Nie wspominałam ci o tym?
- Nie.
Wzruszyła ramionami.
- No to teraz już wiesz. - Odwróciła się, żeby wyrównać jeden z przypiętych do tablicy
pasków, jakby absorbowała ją wyłącznie ta czynność. - Mam nadzieję, że to nie przysporzy ci
kłopotów - powiedziała, zdając sobie sprawę, że każdy dobry reżyser miałby podobne
obiekcje.
- Do licha, na pewno przysporzy, i tobie także.
- Czyżby? - rzuciła przez ramię. - Dlaczego?
- Claire, nie zgrywaj się. Dobrze wiesz dlaczego. Jeżeli producent przebywa nieustannie na
planie i we wszystko wtyka nos, to podkopuje autorytet innych.
- Nie będę na planie jako producent, tylko jako kierownik produkcji. I nie zamierzam
wtykać do niczego nosa - zapewniła go beztrosko, nadal przypatrując się tablicy. - Nasza
współpraca dobrze się ułoży.
- Nie ułoży się.
Rafe rzucił papiery na biurko i podszedł do Claire, żeby stanąć z nią oko w oko.
- Nie mogę dobrze pracować, jeżeli ktoś bez przerwy zagląda mi przez ramię, próbując na
mnie wpływać i dezawuować moje polecenia. - Ujął ją pod brodę, gdyż chciał patrzeć jej w
oczy. - Na planie filmowym nie może być dwóch szefów - oświadczył. - A już szczególnie u
mnie - dodał burkliwie.
Claire przekonywała się, że nie ma powodu do paniki. Nic się nie może stać, skoro w
pokoju obok jest Robert, a reszta filmowców ma się zjawić lada chwila.
Powolnym, spokojnym ruchem odsunęła rękę Rafe’a i spojrzała na niego wzrokiem, który
potrafiłby zmrozić lawę.
- Nie mam zamiaru zaglądać ci przez ramię ani podważać autorytetu twojego, ani w ogóle
niczyjego. - Serce biło jej nierówno, ale udało się jej nadać słowom spokojny i opanowany
ton. - Na planie ty rządzisz według własnych zasad, a ja jestem tylko kierownikiem
produkcji.
Cofnęła się, odwróciła da niego i nieświadomie przesunęła przeszło metrowej szerokości
tablicę, odgradzając się od niego w ten sposób. Dopiero wtedy ponownie odwróciła ku niemu
twarz.
- Obiecuję, że jeżeli będę miała jakieś wątpliwości jako producent, nie zgłoszę ich na
planie. Przekażę ci je dopiero po zakończeniu zdjęć w danym dniu - przyrzekła.
Teraz, kiedy oddzielała ich większa przestrzeń i tablica, poczuła się pewniej.
- A jak sobie wyobrażasz utrzymanie delikatnej równowagi między oboma stanowiskami?
Uśmiechnęła się ironicznie.
- Tak samo jak twoja siostra, która jest twoją asystentką i rzeczniczką moich interesów jako
producenta.
- Więc o to chodzi? Boisz się, że Pilar nie będzie wystarczająco dobrze cię reprezentowała i
postanowiłaś dopilnować mnie osobiście? -
- Nawet jeszcze nie poznałam twojej siostry - odezwała się rzeczowo. - Postanowiłam, że
będę kierownikiem produkcji tego filmu znacznie wcześniej, niż dowiedziałam się, że Pilar
ma być twoją asystentką. Dla ścisłości, jeszcze zanim zdecydowałam się na złożenie ci
propozycji reżyserowania filmu. - Poprawiła na tablicy jeden z ruchomych pasków,
obrazujących poszczególne sceny. - To była decyzja natury zawodowej, nie mająca żadnych
osobistych podtekstów.
- Czy twoja matka wie o tej decyzji natury zawodowej?
- Moja matka? - spytała, unikając jego wzroku. - A co ona ma do tego?
- Czy nie jest dyrektorem działu produkcji waszej wytwórni? Nie powiesz mi, że jedna z
najbardziej wpływowych kobiet w Hollywood - nawiązywał do artykułu w „Entertainment
Weekly” z poprzedniego tygodnia - zaaprobuje taką niedorzeczną decyzję.
Claire potrząsnęła stanowczo głową.
- Ja jestem kierownikiem produkcji filmu „Desperat” i nikt poza mną. - Wymawiała te
słowa jak wydający rozkazy sierżant. - Jeżeli dla ciebie ta decyzja jest niedorzeczna i
uważasz, że przysporzy ci kłopotów, to proszę, odpowiedz, zanim zjawi się tu cała ekipa: czy
mam szukać innego reżysera?
Zdumiała go ta raptowna zmiana w jej postawie. Przed chwilą była opanowana i nieco
pogardliwa, odsunęła jego dłoń, jakby się bała, że zostawi plamę na jej alabastrowym
podbródku, potraktowała jego uzasadnione obawy jako drobne dokuczliwości. A teraz nagle
zmieniła się w rozszalałą kotkę. Stała z dłońmi na biodrach, wysoko uniesioną głową i
oczami rzucającymi lodowate błyski.
- Czy mam szukać kogoś innego na twoje miejsce? - powtórzyła wyniosłym tonem
obrażonej królowej. Nie potrafił powstrzymać śmiechu.
- Nie.
Odpowiedziało mu zakłopotane spojrzenie szafirowych oczu.
- To... w porządku - wymamrotała zaskoczona jego wesołością. To głupie, że z rękami na
biodrach awanturuje się jak przekupka. Zacisnęła dłonie na lamówce eleganckiego żakietu,
ż
eby odzyskać zimną krew. - Zatem wszystko zostało wyjaśnione - powiedziała szorstko.
Usiłowała udawać, że nic się nie stało.
Rafe popatrzył na nią z żartobliwym uśmiechem.
- Nie wszystko, kochanie. - Zanim się zorientowała, już był przy niej. - Nie uda ci się
wywinąć z tego w ten sposób.
- Wywinąć? O czym ty mówisz? - Chciała jeszcze coś powiedzieć, lecz głos uwiązł jej w
gardle, gdyż poczuła na wargach dotyk palców Rafe’a.
Skamieniała.
- O, widzisz, już lepiej. - Był wyraźnie zadowolony, że tak łatwo zmusił ją do milczenia. -
O wiele lepiej. A teraz...
Chciał jej powiedzieć... o czymś. Albo zwrócić uwagę... na coś. Lecz pod wpływem
spojrzenia tej kobiety, stojącej tak nieruchomo i wpatrzonej w niego tymi
nieprawdopodobnie szafirowymi oczami, całkiem się pogubił.
Więc tylko czubkami palców wodził po jej wargach, zafascynowany wrażeniem, jakie na
niej robiła ta pieszczota.
- Masz najbardziej zmysłowe usta pod słońcem - powiedział zduszonym szeptem. - Takie
miękkie. - Powiódł palcem po delikatnym zarysie górnej wargi. - Takie słodkie. - Dotknął
dolnej, jakby obrzmiałej. - Kuszą jak świeżo zerwane dojrzałe wiśnie. - Przesunął palec pod
jej brodę, żeby odchylić do tyłu głowę. - Na pewno tak samo smakują. - Pochylił ku niej
twarz.
W głowie Claire odezwał się sygnał ostrzegawczy. Powinna odsunąć się albo zacząć
krzyczeć, odepchnąć jego dłoń. Jednak niezdolna do jakiegokolwiek działania, mogła tylko
tak stać jak sama złapana w światła nadjeżdżającego samochodu, oczekująca na spełnienie
się losu.
Wydawało się jej, że jego twarz zbliża się bardzo powoli, jakby oglądana na filmie w
zwolnionym tempie - każdy szczegół widziany tak ostro i wyraźnie jak przez najczulszy
obiektyw kamery. Ciemne włosy opadły mu na czoło, kiedy się nad nią pochylał. Czarne
oczy, przepełnione pożądaniem, utkwione były w jej ustach, a jego lekko rozchylone wargi
były coraz bliżej i bliżej...
Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Rafe zaklął pod nosem i opuścił rękę. Oboje starali
się uspokoić przyspieszone oddechy.
- Bardzo przepraszam. - Robert wetknął głowę przez drzwi. - Pan Cleary i panna Santana
już przyszli na spotkanie. Panna Ward telefonowała z samochodu i powiedziała, że razem z
panem Benningtonem utknęli w korku, ale są już w drodze. Od pozostałych osób nie
otrzymałem żadnych wiadomości. Czy mam czekać, aż wszyscy się zjawią, czy wprowadzić
tych, którzy już przyszli?
Rafe i Claire spojrzeli na siebie ukradkiem.
- Proszę ich wprowadzić - odrzekli równocześnie.
- A dlaczego nie Woody Harrelson? - zapytał Rafe. Dwa dni po spotkaniu z ekipą filmową
zasiedli oboje przy stole konferencyjnym, żeby uzgodnić, któremu aktorowi zostanie
powierzona główna rola w „Desperacie”. - Jest młody, przystojny, potrafi przekonująco
zagrać takiego pozornie lekkomyślnego prostaka jak Josh. W filmie „Biały człowiek nie umie
tak skakać” udowodnił, że to dzięki niemu publiczność waliła do kin. A w „Niemoralnej
propozycji” pokazał, jakie ma możliwości aktorskie.
- Dlatego właśnie już się dla nas nie nadaje. Jest za drogi.
- Nie możesz zaoszczędzić na innych pozycjach budżetu? Skrócić czasu zdjęciowego? -
zaproponował, wskazując na tablicę. - Coś z tego da się okroić.
- Nie będzie nas stać na Harrelsona, choćbyśmy coś okroili o połowę.
- Jestem przekonany, że potrafisz gdzieś znaleźć pieniądze. Wszyscy dobrzy producenci to
potrafią. A ty jesteś dobra, prawda?
Nie zamierzała zwracać uwagi na tę żartobliwą drwinę.
- Nie stać nas na niego - powtórzyła i wskazała na stos taśm z próbnymi zdjęciami. - śaden
z tych aktorów ci nie odpowiada?
Rafe potrząsnął głową.
- Podobnie jak tobie.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Nie sądzę. Wiem.
Uśmiechnął się do niej niedbale, trochę sennie, jak w czasie ich pierwszego spotkania.
Prawie uwierzyła wtedy, że on nie może być tak niebezpieczny, na jakiego wygląda. Teraz
wiedziała, że ten uśmiech nie powinien był jej zwieść.
- Skąd wiesz?
- Gdybyś się którymś z nich zainteresowała, wyznaczyłabyś termin przesłuchania. Mam
rację?
- No... tak. - Nie była pewna, czy ma być zadowolona, że tak szybko dostosował się do jej
stylu pracy. Trocheja zatrwożyło, że w ciągu zaledwie kilku dni tak dobrze się na niej poznał.
- Tyle czasu przeglądamy te taśmy, że wszystko mąci mi się przed oczami. - Rafe odchylił
się na oparcie krzesła i przetarł powieki wierzchem dłoni. - I żadna z aktorek nie nadaje się
do roli Molly.
- Chyba nie masz racji - sprzeciwiła się Claire. Wstała od stołu i włożyła kolejną kasetę do
magnetowidu. - Jeszcze raz popatrz na Christine Bishop. - Wróciła na swoje miejsce przy
stole. - Ja uważam, że jest doskonała.
- Zbyt wyrafinowana. Molly jest prowincjonalną dziewczyną z małego miasteczka. A ta
kobieta - wskazał na ekran - wygląda... czy ja wiem... jest chyba zanadto doświadczona, żeby
grać rolę ufnej, naiwnej i skrzywdzonej.
- Molly została skrzywdzona, ale nie można jej nazwać naiwną. To po prostu osoba
wrażliwa na ciosy. I nie była taka znowu ufna. Josh musiał sobie ciężko zapracować na jej
zaufanie. A poza tym Molly była bardziej doświadczona, niż myślisz. - Spojrzała na Rafe’a
kątem oka. Wyglądał wzruszająco, zmęczony, ze śladami popołudniowego zarostu. - Jak
większość kobiet.
- Co większość kobiet? - spytał, jakby myślał o czymś innym. Popatrzył na ekran, usiłując
dostrzec to, o czym mówiła Claire.
- Są mniej naiwne i bardziej doświadczone, niż to się zdaje mężczyznom.
Odwrócił do niej głowę, gdyż uderzył go jakiś ukryty sens tego zdania.
- Coś mi umknęło? - zapytał. Potrząsnęła głową. Niepotrzebnie to powiedziała. Wskazała
na ekran.
- Popatrz tylko, jak Christine gra tę scenę. Spójrz na jej oczy. Dostrzegasz tę wrażliwość i
bezbronność? A jednocześnie jak ona stara się ukryć swą słabość? - Cofnęła taśmę. -
Obejrzyj jeszcze raz tę scenę bez dźwięku. Teraz widzisz? Trzeba złagodzić makijaż, zmienić
uczesanie, zwrócić jej uwagę na teksaski akcent i będzie doskonała. Myślę, że musimy
zaprosić ją na przesłuchanie.
Spojrzał na Claire, jakby spłynęło na niego natchnienie.
- Uważam, że ty powinnaś zagrać Molly.
- Ja? - Była autentycznie zdumiona. - Nie jestem aktorką.
- Ale byłaś. I to bardzo dobrą. Przecież w „Oszustach” grałaś taką prowincjonalną
dziewczynę, jak Molly. Jesteś oczywiście trochę starsza, ale od czego właściwy makijaż i
odpowiedni strój. To ty masz właśnie w sobie niewinność i czystość.
- Nie - odrzekła porywczo. - Od siedmiu lat nie grałam w fiknie i nadal nie mam na to
ochoty. - Nie lubiła tego zawodu nawet wtedy, gdy uchodziła za cudowne dziecko
Hollywoodu.
- To nie znaczy, że nie możesz wrócić przed kamerę. - Pochylił się w jej kierunku z
ożywieniem. Spodobał mu się pomysł, że mógłby być jej reżyserem, kierować nią, i wreszcie
wydobyć na światło dzienne emocje, które chowała pod kruchą powłoką lodu. Stosunki
między reżyserem i aktorką mogą być bardzo intymne. A on chciał, wręcz pragnął nawiązać z
nią intymny kontakt. - Rola Molly jest po prostu dla ciebie napisana. Jak mogłem tego nie
zauważyć? - Wyciągnął do niej dłoń.
Odskoczyła od stołu, zanim zdążył jej dotknąć.
- Nie bądź śmieszny. - Była zła i przerażona równocześnie. On chyba nie uświadamiał
sobie, jak bliski był prawdy.
- Co w tym śmiesznego? Byłaś podziwianą aktorką. Zdobyłaś Oskara za rolę w
„Pełnoletniej” - przypomniał, tak jakby ona tego nie pamiętała.
- Byłam tylko podziwianym, cudownym dzieckiem ekranu. - Podeszła do magnetowidu i
zaczęła przewijać taśmę. - Dostałam Oskara, kiedy miałam trzynaście lat.
- I co z tego? Bardzo wiele aktorek, które obecnie odnoszą sukcesy, zaczynały grać w filmie
jako dzieci. Elizabeth Taylor. Natalie Wood. Jodie Foster. Po „Oszustach” wydawało się, że
pójdziesz w ich ślady. I wtedy zrezygnowałaś z kariery.
Dobrze pamiętał, jak prasa rozpisywała się o przyczynach jej zniknięcia po zakończeniu
zdjęć do „Oszustów”.
Wymyślano rozmaite. Cierpiała na anoreksję i została umieszczona w szpitalu przez
zaniepokojoną rodzinę. Przeżyła załamanie nerwowe. Uciekła z żonatym mężczyzną. Miała
zniekształconą figurę po przebytej chorobie. Poszła na wyższe studia. Została członkiem
religijnej sekty. Uprowadzili ją przybysze z kosmosu. Urodziła upośledzone dziecko i
poświęciła się jego wychowywaniu.
Oczywiście żadna nie była prawdziwa. Hollywoodzki światek uznał w końcu, że powodem
porzucenia aktorstwa był po prostu kaprys gwiazdy.
Lecz patrząc na nią teraz, nagle zesztywniałą. Rafe zaczął się zastanawiać, czy choć w
jednej z tych plotek
nie kryło się źdźbło prawdy. Coś przecież stworzyło tę lodową zaporę, ukrywającą jej
prawdziwe uczucia.
- Dlaczego? - spytał cicho. - Jak to się stało, że odnosząca sukcesy młoda aktorka, która
praktycznie wychowała się przed kamerą, porzuciła karierę i odeszła z zawodu?
Claire zatrzymała taśmę i wyjęła kasetę. Odetchnęła głęboko i z wysoko uniesioną głową
odwróciła się do niego. Była już gotowa do odpowiedzi, takiej samej zresztą, jakiej
niejednokrotnie udzielała swojej rodzinie.
- Sam już sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Wychowałam się przed kamerą. Dosłownie.
Moja matka była ze mną w ciąży, kiedy pracowała z Seanem Connery. Gdy miałam cztery
lata, ojciec dał mi małą rolę w swoim filmie. Wszyscy mówili, że jestem urodzoną aktorką. A
dla mnie aktorstwo było rzeczą tak naturalną jak oddychanie. Jako dziecko, nigdy nie
zastanawiałam się, czy lubię to zajęcie.
W gruncie rzeczy go nie cierpiała. Wzrastanie w nieustannym świetle jupiterów i w
związanym z tym rozgłosie miało swe ujemne strony, których dziecko najpierw nie umiało, a
później nie mogło wyrazić. Kariera aktorska sprawiała satysfakcję jej rodzicom. Stwarzała
podwaliny przyszłych sukcesów. Dawała możliwość bogatych przeżyć. To wszystko wtedy
się liczyło.
- Nie rozważałam początkowo poważnie, czy aktorstwo jest moim życiowym powołaniem.
Taka refleksja przyszła dopiero wtedy, gdy zagrałam w „Oszustach”. Miałam prawie
dziewiętnaście lat i zrozumiałam, że już więcej nie mam na to ochoty.
- Ale nadal mi nie powiedziałaś dlaczego.
- Znudziła mi się ta praca. Taki prosty powód. Przestała już być dla mnie wyzwaniem, więc
postanowiłam spróbować czegoś innego. A to - zatoczyła wkoło ręką, wskazując na stosy
kaset z próbnymi zdjęciami, tablice z kalendarzowym planem zdjęć, stertę nie przeczytanych
jeszcze scenariuszy - jest właśnie tym czymś.
Rafe nadal nie był przekonany.
- I nigdy potem nie ciągnęło cię przed kamerę? Nie wabiły cię światła jupiterów? śądza
sławy i dalszej kariery gwiazdy filmowej?
- Nie, nigdy. - Wypowiedziała te słowa z najgłębszym przekonaniem. - A teraz chyba
powinieneś jeszcze raz przejrzeć tę taśmę. - Podsunęła mu kasetę z próbnymi zdjęciami
Christine Bishop. - Musimy wreszcie znaleźć aktorkę do roli Molly.
- Przyznaję, myliłem się - stwierdził Rafe, spoglądając chmurnym wzrokiem. Claire
Kingston była naprawdę producentką o niesamowitym instynkcie, dzięki któremu bezbłędnie
dobierała obsadę aktorską. - Przesłuchanie Christine Bishop wypadło...
- ...kapitalnie - podsunęła, bardzo z siebie zadowolona. - Zdumiewająco.
- Miałem na myśli: zadowalająco.
Chciał ją zezłościć. Zaczął stosować taką metodę, żeby się przekonać, czy uda mu się
znowu wyprowadzić ją z równowagi, jak wtedy, gdy zarzucił jej podjęcie decyzji bez zgody
matki. Jak dotąd bez skutku. Jej opanowanie zaczynało go powoli doprowadzać do szału.
- Droczysz się, bo nie miałeś racji - odparła spokojnie. Nie da się sprowokować. Tylko raz
mu się powiodło i to się już nie powtórzy. Tak było bezpieczniej. - Christine zagrała pięknie i
dobrze o tym wiesz. Teraz musimy wyszukać jej partnera o podobnej sile wyrazu i
odpowiednim stylu gry.
- Mam kandydata do roli Josha - oznajmił Rafe. - Znalazłem go tam, gdzie wcale nie
zamierzałem szukać. Przeskakiwałem wczoraj wieczorem z kanału na kanał w telewizji i
nagle mi się objawił.
Claire nawet nie podniosła oczu znad dziennego raportu produkcji.
- Kto i za ile?
- Aktor dobry warsztatowo. - Nie wprowadzał jej w szczegóły, gdyż wiedział, jak ona ceni
zwięzłość.
- Nie jest olśniewający, ale ma duże umiejętności. Może trochę za stary do tej roli...
- Kto i za ile? - Tym razem Claire uniosła wzrok.
- Twój stary przyjaciel z „Oszustów”.
- Kto i za... - W jej oczach pojawił się przestrach.
- Z „Oszustów”?
Rafe skinął głową.
- Dax Wyatt - wyjaśnił, oczekując, że będzie mile zaskoczona.
- Dax Wyatt? - Patrzyła na niego, jakby postradał zmysły. - Chyba żartujesz. Zmarszczył
brwi.
- Dlaczego ci nie odpowiada?
- No... - Zastanawiała się gorączkowo, co ma mu powiedzieć, jaką znaleźć wymówkę.
Cokolwiek, byle nie prawdę. - Przede wszystkim jest za stary. - Energicznie przekładała
kartki raportu, usiłując ułożyć je we właściwej kolejności. - Sam to stwierdziłeś.
- To żaden problem. Różnica wieku nie jest taka duża. Poza tym on potrafi zagrać
mężczyznę młodszego od siebie. Najważniejsze, że jest naturalny i bezpretensjonalny. A
fizycznie będzie dobrym kontrastem dla Christine.
- Nie.
- Dlaczego?
- Nie chcę go. Dlatego. - Złożyła gwałtownie teczkę z raportem i wstała. - To kończy
sprawę.
- O nie, nie kończy, bynajmniej. - Rafe’a zaczęła ogarniać złość. - Nie możesz podejmować
sama takiej decyzji, dopóki przynajmniej ze mną jej nie przedyskutujesz. Mam prawo
zatwierdzania obsady, zapomniałaś?
- Ja także mam takie prawo - odparła ostro. - I nie godzę się na Daxa Wyatta.
- Dlaczego?
- Ponieważ... ponieważ go nie cierpię. To wszystko. - Skierowała się do stojącej za
biurkiem sekretery i otworzyła szufladę. - Czy możemy już uznać ten temat za wyczerpany?
Bardzo proszę.
- Nie, nie możemy - odrzekł Rafe z uporem. - Chyba że mnie przekonasz. Dax Wyatt jest
dobrym aktorem. Według mnie świetnie nadaje się do tej roli. Nie odrzucę jego kandydatury
tylko dlatego, że ty go nie lubisz. Do licha, Claire, przecież nie namawiam cię, żebyś poszła z
nim do łóżka. Proponuję tylko przesłuchanie i...
Zamknęła szufladę z trzaskiem.
Czarne oczy Rafe’a zwęziły się, jakby zaczął się czegoś domyślać.
- Co ci jest? Miałaś z Daxem Wyattem nieszczęśliwy romans? I dlatego nie chcesz z nim
pracować? Czy właśnie o to chodzi?
- Romans? - Palce Claire zacisnęły się na uchwycie szuflady. - Z Daxem Wyattem? - Przez
krótki, przerażający moment myślała, że zemdleje. Albo zwymiotuje. Opanowała się całą siłą
woli. Kiedy odwróciła się do Rafe’a, znowu była Królową Lodu.
- Nie obrażaj mnie - powiedziała tonem, jakby rozmowa o Daxie Wyattcie zaczynała ją
nudzić. - To wstrętny typ. - Pięknie zarysowana górna warga wykrzywiła się w lekkim
grymasie szyderstwa. - Obleśny, męski szowinista. A ja po prostu z kimś takim nie lubię
pracować. Ale skoro sądzisz, że on może być dobry w roli Josha... - Wzruszyła ramionami,
co miało wskazywać, że na temat gustów się nie dyskutuje, i otworzyła swój terminarz. -
Chyba będę miała trochę czasu w przyszłym tygodniu. - Przerzucała strony kalendarza. - Jaki
dzień najbardziej by ci odpowiadał? - Podniosła na niego wzrok, gdyż milczał. -Rafe?
- Co za zaskakująca zmiana poglądów.
- Jestem ci to winna. - Musiała się jakoś wytłumaczyć. - Ty zawierzyłeś mojemu
instynktowi przy obsadzaniu roli Molly, więc chyba powinnam ci się zrewanżować. Kto wie?
Może będę mile zdziwiona. Niewykluczone, że Dax wydoroślał od tamtych czasów. - Wzięła
do ręki pióro. - Co powiesz na czwartek?
- Molly, musisz podjąć decyzję. - Dax Wyatt wypowiadał swą kwestię ze scenariusza. -
Ufasz mi czy nie? - Patrzył w oczy Christine Bishop. - Co się z tobą dzieje, jedziesz ze mną
czy zostajesz - wyczuwało się, że pod oschłym tonem pragnie za wszelką cenę ukryć głęboką
rozpacz.
Nikt z oglądających tę scenę nie miał wątpliwości, że bohater przeżywa mękę walki
wewnętrznej. Modulacja głosu i wyraz oczu mówiły, że Molly odmową zadałaby mu cios w
samo serce. A on raczej by umarł, niż się do tego przyznał.
Rafe spojrzał na Claire znacząco. Jego wzrok wyraźnie mówił: Czy nie miałem racji, że
Dax Wyatt będzie doskonały w tej roli?
Niewątpliwie miał rację, pomyślała Claire. Aktor wspaniale zagrał zakochanego młodego
człowieka - czułego, a jednocześnie bojącego się wyjawić uczucie, które uważał za słabość.
Może rzeczywiście dojrzał psychicznie od czasu, kiedy razem pracowali?
- Ja... ja nie mogę. - To była kwestia Christine Bishop. - Nie teraz. Jeszcze nie. Proszę. -
Aktorka położyła dłoń na ramieniu Daxa. - Josh, proszę cię, daj mi trochę czasu.
- Ile? - spytał szorstko, jakby lekceważył takie babskie gadanie, gdy tymczasem słychać
było łzy w jego głosie.
- Kilka dni. Dopóki mama nie wyzdrowieje. Wtedy pojadę z tobą. Obiecuję.
- Przedtem też mi obiecywałaś.
- Tym razem dotrzymam słowa, naprawdę. Musisz mi uwierzyć. - Zacisnęła palce na gorsie
jego koszuli. - Powiedz, że nie wyjedziesz beze mnie. Proszę, Josh.
Odsunął ją od siebie.
- Nie mogę się tu obijać w nieskończoność - odrzekł twardo.
- Jeszcze tylko parę dni.
Claire obserwowała, jak z wolna twarz aktora łagodnieje.
- Niech będzie. - Wziął partnerkę w ramiona i ich usta zwarły się w namiętnym pocałunku.
Pocałunek trwał o wiele dłużej, niż wymagał scenariusz.
A jednak Dax nie wydoroślał, pomyślała Claire, patrząc z zakłopotaniem, jak Christine
stara się w miarę dyskretnie wysunąć z jego objęć.
- To chyba wystarczy - powiedziała Claire donośnym głosem. Nie mogła dłużej znieść tego
ż
enującego widowiska.
Dax uniósł głowę z uśmiechem.
- I jak mi poszło? - spytał, najwyraźniej nieświadomy reakcji Christine na przedłużoną
scenę pocałunku.
Rafe spojrzał na Claire. Skinęła niechętnie głową.
- Moje gratulacje - rzekł Rafe. - Masz tę rolę.
- A zatem jak dotąd, nie ma między nami rozbieżności. - Claire powiodła wzrokiem po
zgromadzonych wokół stołu konferencyjnego.
Właśnie dobiegało końca zebranie, jedno z tych długich i wyczerpujących spotkań z
głównymi realizatorami filmu przed przystąpieniem do zdjęć.
Uczestniczyli w nim scenograf, dekorator wnętrz, asystentka reżysera, sekretarka planu,
szef operatorów i oczywiście reżyser.
- Rozumiem - mówiła dalej Claire - że nikt nie ma wątpliwości, co i jak chcemy osiągnąć.
Wszyscy wiecie, jakimi środkami dysponujemy i znacie ograniczenia. A zwłaszcza każdy
pamięta o wysokości naszego budżetu. Tak?
Odpowiedzią były znużone potakiwania. Nikt nie zgłaszał dalszych uwag, więc Claire
zwróciła się jeszcze do dwóch osób - Becky Ward, scenografa, i Benningtona, dekoratora
wnętrz.
- Becky? R.J.? Czy wszystko jasne?
- Jasne jak słońce - odparł R.J. Bennington w imieniu obojga.
- A ty, Anno? Nie masz żadnych pytań lub uwag?
Anna Markowitz zdjęła okulary i pomasowała nasadę nosa.
- Jeżeli przyjdzie mi coś do głowy, czego jeszcze nie przemaglowaliśmy tysiąc razy, to dam
ci znać.
- Pilar? O niczym nie zapomnieliśmy?
- O niczym. Wszystko zostało omówione.
- W kółko i na okrągło - powiedział Rafe scenicznym szeptem.
Wszyscy się roześmieli, nawet Claire, która jednak nie dawała za wygraną.
- Denis, a ty? Masz jeszcze jakieś nie rozwiązane problemy?
Operator powiedział tylko jedno słowo.
- Plener.
Tak. Jak dotąd była to nadal otwarta kwestia. Po trzech tygodniach poszukiwań małego,
prowincjonalnego miasta w Teksasie, mającego oddawać klimat Burley, w którym autor
scenariusza umiejscowił akcję filmu, nie udało się znaleźć niczego, co odpowiadałoby
wymaganiom Claire.
- Ja się tym zajmę. To znaczy - poprawiła się, rzucając szybkie spojrzenie na reżysera - my.
Rafe i ja wyruszymy w sobotę skoro świt do Teksasu - wyjaśniła. Starała się, by jej głos nie
zdradził, że na samą myśl o wspólnej podróży dostawała gęsiej skórki.
Przemierzanie rozległych obszarów zachodniego Teksasu wypożyczonym samochodem w
poszukiwaniu małego miasteczka, smażone kurczaki w wiejskich gospodach, nocowanie w
skromnych motelach bez obsługi i telewizji zupełnie się jej nie uśmiechało. Przede
wszystkim ze względu na nieustanną obecność Rafe’a, w samochodzie, podczas posiłków, a
nocą w sąsiednim pokoju.
- Przyrzekam, że znajdziemy Burley przed rozpoczęciem zdjęć. - Przysięgła sobie w duchu,
ż
e będzie to najkrótszy rekonesans plenerów w dziejach kina.
- Nawet gdybym musiała wybudować to miasteczko gołymi rękami - dodała.
- Brawo - skomentowała Becky Ward, po czym ziewnęła. - Czy możemy już iść do domu?
- Wy możecie - powiedziała Claire z westchnieniem, jak wyrozumiała matka do gromadki
dzieci.
- Robert natychmiast was zawiadomi, jak tylko coś znajdziemy.
Zebrani zaczęli wstawać od stołu.
- I pamiętajcie, że wszyscy członkowie naszej ekipy realizacyjnej mają zawiadamiać
Roberta o swych aktualnych planach. - Claire nie mogła odmówić sobie tej uwagi. - Wszelkie
zmiany w dotychczasowych ustaleniach powinny być zgłoszone na piśmie albo...
Rafe podszedł do niej i stanowczym ruchem położył jej dłoń na ustach, przerywając w pół
słowa.
- Wiemy, wiemy - powiedział. - Daj już... Urwał gwałtownie, gdyż wyczuł, że ona
zadygotała nerwowo. W jej szeroko otwartych oczach dojrzał oburzenie i przerażenie,
zupełnie nie pasujące do tego niewinnego gestu. Natychmiast cofnął rękę.
Claire oddychała szybko, lecz odwróciła się od niego bez słowa, jakby nic nie zaszło.
- Zanim wyjdziecie... - Zamilkła na moment, gdyż musiała odchrząknąć. - Zanim wyjdziecie
- powtórzyła już opanowana jak zawsze - chciałabym jeszcze coś powiedzieć.
Pięć dorosłych osób westchnęło głośno. Jak zawiedzione dzieci, którym oznajmiono, że
wyjazd na wakacje się opóźnia.
Tylko Rafe stał w milczeniu i zastanawiał się, czy przypadkiem nie poniosła go
wyobraźnia, kiedy przed chwilą wydawało mu się, że dostrzegł w oczach Claire panikę.
- Uspokójcie się - mówiła dalej. - Nie zamierzam wam znowu o czymś przypominać ani
wydawać ostatnich poleceń. Chciałam po prostu powiedzieć, jak bardzo jestem wam
wdzięczna za tyle ciężkiej pracy, którą już wykonaliście. Wiem, że przy tym właśnie fiknie
dałam się wam trochę we znaki...
- Trochę, to za mało powiedziane - wtrąciła żartobliwie Anna Markowitz.
- Zgoda, zalazłam wam porządnie za skórę. - Claire uśmiechnęła się ze skruszoną miną. -
Pragnęłabym więc choć w drobnej mierze się odwdzięczyć. Zapraszam was na bal. Urządza
go Tara w sobotni wieczór w domu Pierce’a. Na cele dobroczynne. Będziecie moimi gośćmi
- podkreśliła z naciskiem. - Małżonkowie i bliskie sercu osoby mile widziane. Mam tylko
nadzieję - uśmiechnęła się kpiąco - że nie przyprowadzicie jednych i drugich. - Kiedy
zamilkły chichoty, dodała: - Stroje wieczorowe. Będzie kolacja i oczywiście tańce, a dla
zainteresowanych aukcja. Nie przejmujcie się dojazdem, przyślę po was samochody. Są
chętni?
Wszyscy byli, oczywiście. Bale dobroczynne Tary Channing-Kingston miały opinię jednej
z najważniejszych imprez towarzyskich. Między innymi dlatego, że nie urządzała ich tak
często jak inne damy Hollywoodu, więc zaproszenie do niej było nadzwyczaj pożądane.
Udział w jej przyjęciu mógł mieć korzystny wpływ na pozycję towarzyską i wizerunek w
ś
wiecie filmowym. W najgorszym razie umożliwiał kontakt z wybitnymi ludźmi. A w
najlepszym... Plotka głosiła, że szczegóły dotyczące jednej trzeciej filmów zostały
opracowane na koktajlowych serwetkach w czasie przyjęć u Tary.
Jedynie Rafe nie wydawał się szczególnie podekscytowany.
- Nie chodzę na bale dobroczynne - odezwał się, kiedy już reszta towarzystwa opuściła
pokój.
- Nie? Dlaczego?
- Głównie ze względu na snobistyczne towarzystwo i czczą gadaninę - odparł.
Patrzył, jak Claire idzie wzdłuż stołu ze spuszczoną głową i zbiera pozostałe po długim
dniu pracy papiery.
- Płacisz setki dolarów - ciągnął dalej - i dostajesz za to rozgotowane spaghetti i kilka
listków sałaty, które nie wystarczyłyby nawet królikowi. Czasem przy odrobinie szczęścia
trafi ci się kawałek nie dopieczonego kurczaka. - Podniósł kosz na śmieci i zaczął sprzątać ze
stołu z drugiej strony. - A te wszystkie pieniądze idą w końcu raczej na dekoracje wnętrz i
rozrywki niż dla potrzebujących wsparcia.
- Jeśli chodzi o towarzystwo, to oczywiście masz rację, ale w tym mieście nie można od
tego uciec. Za to jedzenie u Tary jest zawsze znakomite. Tym razem szykuje jakieś
egzotyczne, tajlandzkie potrawy, maje przyrządzać kucharz z San Francis... - urwała
gwałtownie.
Uświadomiła sobie, że Rafe stoi zupełnie blisko z wyciągniętym ku niej koszem w ręce.
Posłała mu spłoszone spojrzenie, wrzuciła śmieci do kosza i odeszła w przeciwnym kierunku,
ż
eby zabrać ze stołu swoje teczki i notatniki.
- Zaręczam, że nie umrzesz z głodu - mówiła dalej, jakby nic się nie stało. - A cały dochód
jest przeznaczony na sfinansowanie programu badań prenatalnych prowadzonych przez
szpital położniczy we wschodniej dzielnicy Los Angeles i tam zostanie od razu przekazany.
Ten program to oczko w głowie Tary. Zainteresowała się nim, kiedy zmarło jej pierwsze
dziecko, urodzone przedwcześnie. To oczywiście było dawno temu, ale...
- Claire.
Zatrzymała się na dźwięk swego imienia wypowiedzianego niskim, gardłowym głosem.
Przycisnęła kurczowo do piersi plik teczek i uniosła głowę.
- Słucham? - Patrzyła na niego zupełnie jak wtedy, gdy położył jej dłoń na ustach.
Prawie tak samo, poprawił się. Z jej oczu nie wyzierała już panika, tylko jakaś czujna
obawa. Przypominało mu się pewne wydarzenie z dzieciństwa. Koło stajni ich sąsiadów
półdzikie kociaki łowiły myszy. Złapał jednego, bo chciał go oswoić. Kiedy w swoim pokoju
leżał na brzuchu na podłodze i próbował pieszczotliwym tonem nakłonić kotka, żeby wziął z
jego ręki jedzenie, zwierzątko patrzyło na niego właśnie takim samym wzrokiem, jak teraz
Claire.
- Masz jakiś uraz do mnie - spytał miękko - czy boisz się wszystkich mężczyzn?
W oczach Claire błysnęło oburzenie.
- Nie boję się mężczyzn.
- A więc jedynie mnie.
- Ciebie też nie. - Uniosła wysoko głowę. - Nie wiem, skąd ci przyszła do głowy podobnie
ś
mieszna myśl.
- Obserwowałem, jak okrążasz stół, żeby stale nas rozdzielał, jakbyś się bała, że cię złapię i
przewrócę na blat.
- Co za bzdura.
- Naprawdę?
- Totalna - warknęła. - I irytująco typowa.
- Typowa?
- Dlaczego mężczyźni zawsze uważają, że każda kobieta, która się nimi nie interesuje, musi
albo się ich bać, albo cierpieć na oziębłość. Nie przychodzi im do głowy, że może być po
prostu wymagająca.
- Czy możemy przeprowadzić mały test?
- Jaki?
- Będziesz tutaj stała, a ja przejdę wzdłuż stołu. Zmrużyła podejrzliwie oczy. Jakby
spodziewała się pułapki.
- I co potem?
- Nic. Podejdę i stanę obok ciebie, a ty tylko będziesz spokojnie stała. Myślę, że ci się to nie
uda. Strach ci na to nie pozwoli.
Wzruszyła ramionami i położyła teczki z trzaskiem na stole.
- Bardzo proszę.
Zaczęła przeglądać jakieś papiery, jakby była sama w pokoju.
A Rafe już był przy niej. Poczuła bijące od niego ciepło. Nie powinno drgnąć najmniejsze
włókno jej ciała. Tylko w ten sposób może udowodnić, że się go nie boi i nie jest nim
zainteresowana. Musi zachować całkowitą obojętność.
Stała nieruchomo, choć czuła już, że jego pierś dotyka jej ramienia, a gorący oddech unosi
włosy na jej skroni. Odczekała dla pewności jeszcze parę sekund.
- Zadowolony? - spytała uszczypliwie, unikając jego wzroku. Każdy nerw miała napięty,
lecz zdecydowana była za żadne skarby świata nie okazać zdenerwowania.
Bynajmniej, pomyślał Rafe, i ta myśl go zdziwiła. Lecz zaraz uświadomił sobie, że dopiero
wtedy będzie usatysfakcjonowany, kiedy ona zacznie mu jeść z ręki. I pomrukiwać z
zadowolenia, jak w końcu tamten półdziki kotek.
Najważniejsze było wzbudzenie jej zaufania.
- Jesteś bardzo opanowana, Claire Kingston, muszę to przyznać. - W jego głosie brzmiało
rozbawienie i podziw. - Ale nie aż tak, jakbyś chciała. Pod lodową maską, którą przybrałaś,
kipi wulkan. Widzę go w twoich oczach, za każdym razem, kiedy na mnie patrzysz.
Wyczuwam w mchach twego ciała pod zakrywającym je szczelnie kostiumem. Dostrzegam
na miękkiej skórze, o tu, pod brodą. - Bardzo powoli i ostrożnie podniósł rękę i nie
dotykając, wskazał na pulsujący punkt nad wysokim kołnierzykiem jedwabnej, ozdobionej
falbanką bluzki. - Tak szybko bije ci tętno. Pewnego dnia namiętność, którą w sobie
uwięziłaś, wybuchnie z całą mocą. Potrzebny jest ci tylko ktoś, kto by cię poprowadził we
właściwym kierunku. Kto odbezpieczyłby zapalnik. I ja zamierzam być tym kimś.
Spojrzała na niego kątem oka.
- Skończyłeś już te naiwne, pseudopsychologiczne rozważania?
Królowa Lodu nie ustąpiła nawet o włos. Odpowiedział uśmiechem na tę kąśliwą uwagę.
Skinął głową.
- Na razie.
- Więc teraz zejdź mi z drogi. Mam jeszcze mnóstwo pracy. - Obrzuciła go odpychającym
spojrzeniem.
- Ciebie oczywiście nie zatrzymuję. To już było prawie polecenie.
- Aha, jeszcze jedno. - Zatrzymał się w drodze do drzwi. - O której jutro przyślesz po mnie
samochód?
- Sądziłam, że nie bywasz na balach dobroczynnych. Uśmiechnął się do niej od progu.
- Zmieniłem zdanie. O której?
Chciała mu powiedzieć, żeby nie przejmował się jej zaproszeniem. Lecz taka reakcja
byłaby zbyt oczywista. Poza tym zaprosiła przecież wszystkich. Prasa mogłaby rozdmuchać
fakt, że jedynie reżyser nie pojawił się na przyjęciu.
- O wpół do ósmej. Punktualnie. I Rafe - poczekała, aż ponownie zwróci na nią wzrok -
musisz się ogolić po południu - powiedziała słodkim głosem
- żebyś nie wyglądał na gangstera przebranego w smoking, który, niestety, będziesz
zmuszony sobie kupić. Jeśli ci się uda w tak krótkim czasie znaleźć odpowiedni rozmiar.
ROZDZIAŁ 4
Uwaga Claire o smokingu, rozmyślał Rafe, sadowiąc się w samochodzie, który po niego
przysłała, była zapewne rewanżem za jego „naiwne, pseudopsychologiczne rozważania”.
Prawie całe sobotnie przedpołudnie spędził na poszukiwaniach odpowiedniego rozmiaru i
tylko dzięki solidnemu napiwkowi krawiec jednego z najdroższych salonów mody dopasował
mu ten strój na wieczór.
W dzieciństwie żył w skromnych warunkach i zwykle nosił przerabiane i używane rzeczy.
Nadal wydawało mu się absurdalne wyrzucanie masy pieniędzy na wytworne, wieczorowe
ubranie. Ale, do licha ciężkiego, nie mógł sobie pozwolić na to, żeby wyglądać na przyjęciu
jak ubogi krewny. Claire strzeliła w ciemno, lecz trafiła w słaby punkt, jakim było jego
pochodzenie. A właśnie ono odbierało mu pewność siebie.
Dorastał w biedzie, w małym miasteczku zachodniego Teksasu, niewiele różniącym się od
owego fikcyjnego Burley z „Desperata”. Meksykańskie dziedzictwo, z którego był dumny,
stanowiło jednak obciążenie na drodze do społecznej akceptacji, nie mówiąc już o karierze.
Po śmierci ojca stal się głową rodziny, choć miał dopiero piętnaście lat i był o wiele za młody
na dźwiganie takich obowiązków. Tylko dzięki własnemu, zawziętemu dążeniu do sukcesu i
nieugiętej woli matki, udało mu się zdać maturę. Wyższe studia nie wchodziły w rachubę,
skoro trzeba było wyżywić, odziać i wykształcić sześcioro rodzeństwa. Tak więc Rafe
poszedł do pracy na polu naftowym i większość zarobionych pieniędzy wysyłał co tydzień do
domu.
Od tego czasu zdobył jeszcze trochę wykształcenia, a i samo życie dodało mu ogłady, lecz
nadal nie był całkowicie pewny, którego widelca ma użyć, gdy leżały dwa przy nakryciu. To
dlatego nie uczęszczał na bale dobroczynne i inne wystawne hollywoodzkie przyjęcia. Nie
czul się na nich swobodnie. Bal się, że się wygłupi.
I teraz, mknąc w luksusowej limuzynie, ubrany w czarny smoking i czarne, kowbojskie buty
z wężowej skóry, zastanawiał się, czy właśnie dokładnie tego nie robi. Błaźni się. Z powodu
rozpieszczonej, pochodzącej z wyżyn społecznych księżniczki.
Już mu się to kiedyś zdarzyło.
W małym, teksaskim mieście, takim jak Flat Rock, społeczne linie podziału były znacznie
ostrzejsze niż gdzie indziej, a jego od początku los umieścił po tej gorszej stronie.
Oczywiście, wiele dziewcząt chętnie przekraczało tę niewidzialną granicę. Takie zawsze się
znajdą, w każdym mieście. Lecz nie robiły tego nigdy publicznie. Zawsze wycofywały się,
gdy pojawiło się ryzyko utraty pozycji towarzyskiej. Jakoś sobie z tym radził. Dla większości
znajomość z nim była jedynie
okazją poznania innego świata. Wiedział o tym. I nawet go to czasem bawiło.
Spotkał tylko jedną dziewczynę, która wydawała się inna. Poznał ją przed maturą. Nie kryła
się z tym, że chodziła z nim na randki, obwoziła go odkrytym, czerwonym kabrioletem, który
dostała od ojca na szesnaste urodziny. Na spacerach trzymali się za ręce, razem chodzili
popływać do miejscowego klubu, nie zważając na plotki. Zakochał się w niej bez pamięci,
oddał jej swe młode serce wraz z obietnicą małżeństwa. W końcu któregoś dnia w pełni
długiego, gorącego teksaskiego lata oznajmiła mu, że nie chce go już więcej widzieć. Miesiąc
później wyjechała bez pożegnania. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że go wykorzystała, aby
skłonić swego bogatego tatusia do wysłania jej na studia do Dallas.
Potem były oczywiście inne kobiety. Tak zwane porządne dziewczyny i te trochę mniej
porządne. Ze wszystkich możliwych sfer. Od nich nauczył się, że nie należy patrzeć na
stosunki między kobietą i mężczyzną przez pryzmat bolesnego doświadczenia wyniesionego
z kontaktów z jedną zepsutą dziewczyną. Mimo to, pierwsza lekcja była ciągle żywa i jej
wspomnienie nawiedzało go w najmniej odpowiednich momentach. Takich jak ten.
W wytwornej rezydencji Pierce’a w Beverly Hills trwały ostatnie przygotowania do balu.
Claire, od dawna już przebrana i uczesana, wręcz narzucała się bratowej z pomocą. Nie
mogła znieść myśli, że choć na chwilę zostanie sama. Pragnęła znaleźć się w hałaśliwym
dumie. Może gwar gości zagłuszyłby wspomnienie niskiego, gardłowego głosu Rafe’a, który
wmawiał jej, że potrzebuje kogoś, kto poprowadziłby ją we właściwym kierunku. I że on
miałby być tym kimś. Taka wizja była równie podniecająca, jak i alarmująca.
Wstąpiła do kuchni, lecz gospodyni, groźna pani Gilmore, całkowicie panowała nad
sytuacją, poganiając personel swym zwykłym, nie znoszącym sprzeciwu głosem i rzucała
mordercze spojrzenie na każdego, kto ośmieliłby się pomyśleć o wścibianiu nosa w jej
sprawy.
Claire szybko wycofała się z kuchni i weszła na piętro. Tarę zastała tam, gdzie mogła się jej
spodziewać - w przygotowanym przez Pierce’a dla siostrzeńców pokoju dziecinnym.
Bratowa właśnie karmiła piersią niemowlę. Jej mąż - starszy brat Claire, Gage, czytał na
dobranoc bajkę dwuletniemu Beau. Malec siedział mu na kolanach. Okoloną potarganymi
blond włoskami główkę przytulił do plisowanego gorsu białej, wieczorowej koszuli ojca.
Tara z uśmiechem zaprosiła Claire gestem dłoni do środka, lecz Claire potrząsnęła głową.
- Przyjdę później.
Nie chciała zakłócać im tej rodzinnej, intymnej atmosfery. Dobrze wiedziała, ile wysiłku
kosztuje Tarę i Gage’a danie dzieciom tych wspólnych szczęśliwych chwil. Wiedziała także,
jak ważne będą takie wspomnienia, gdy już dorosną. Ona sama, dziecko rodziców
pochłoniętych zawodowymi zajęciami, szczęśliwe chwile dzieciństwa zawdzięczała głównie
niańce.
Pierce’a i Nikki spotkała na szerokich schodach, wiodących ku wyłożonemu marmurami
holu. Trzymając się za ręce, skradali się w górę jak złodzieje. Ich
miny nie pozostawiały wątpliwości, jaki jest cel tej wyprawy.
Claire przysunęła się do połyskującej poręczy z orzechowego drewna i właśnie
zastanawiała się, czy ją w ogóle zauważyli, gdy Nikki odwróciła się, by sprawdzić, czy nikt
ich nie obserwuje z holu - i znieruchomiała.
- Pierce. - Szarpnęła męża za rękę. Rozejrzał się wokoło.
- Och, Claire, cześć. Co słychać?
- Dziękuję, wszystko w porządku - odparła Claire z uśmiechem. Młodszy z jej dwóch braci
zapominał o dobrych manierach, kiedy ulegał niepohamowanemu apetytowi na żonę. Na tym
między innymi polegał jego urok. - A co u ciebie?
- Jak dotąd - rzucił spojrzenie na zapłonioną Nikki - wszystko szło jak najlepiej.
Zbliżył się do siostry i pocałował ją w policzek.
- Cieszę się, że cię widzę, Claire.
- Mnie też miło widzieć was oboje. - Claire równie czule pocałowała brata. - Ale właściwie
co tu robicie? Przeglądałam wczoraj raporty produkcji i wynika z nich, że zdjęcia do
„Stworzonych dla siebie” mają potrwać jeszcze przynajmniej dwa tygodnie. Czy nie
powinniście być w Toronto? W pracy?
- Och, Claire, daj spokój. Nie bądź taka zasadnicza. Jesteśmy na przyjęciu.
- Przyjechaliśmy tylko na weekend - pospieszyła z wyjaśnieniem Nikki, kierując w stronę
męża piorunujące spojrzenie. - Prawda, Pierce?
Głębokie, ciężkie westchnienie Pierce’a miało świadczyć o godnym pożałowania losie
pantoflarza.
- Tak, kochanie.
Obie panie roześmiały się.
- No to wracajcie do swoich zajęć - powiedziała Claire. - A ja pójdę zobaczyć, co się dzieje
w ogrodzie.
Pierce miał już iść na górę, gdy Nikki pociągnęła go za rękaw, wskazując głową w kierunku
Claire.
- Co? Jej to nie przeszkadza. O Jezu - jęknął. Zza zakrętu schodów wyłonili się Tara i Gage.
- To już koniec.
- Chyba nie zdążycie powiedzieć dzieciom dobranoc - odezwał się Gage. Wesołe błyski w
jego oczach wyraźnie wskazywały, że ma na myśli zupełnie co innego.
- Za trzy godziny trzeba będzie karmić Chloe. A Beau zawsze przy tej okazji się budzi. -
Gage objął ramieniem Nikki i zaczął sprowadzać ją i żonę po schodach. - Wtedy będziecie
mogli ich zobaczyć.
Pierce z komicznym grymasem rozczarowania podał ramię Claire, która ujęła je ze
ś
miechem. Zeszli na dół za resztą rodziny.
Limuzyna wioząca Rafe’a zwalniała na długim, ciągnącym się łukiem podjeździe. Rafe
wytrzeszczył oczy na widok, jaki mu się ukazał. Miał przed sobą budowlę przypominającą do
złudzenia stary, normandzki zamek. Front budynku był wyłożony szarymi kamieniami,
pomiędzy którymi połyskiwały ozdobione witrażami okna. Surowość muru przysłaniały pędy
bluszczu pnącego się aż pod sam dach. Dwa olbrzymie, kamienne lwy strzegły okazałego
portalu. Dwaj odźwierni w uniformach stali gotowi na każde skinienie.
Samochód stanął, lecz Rafe nie wysiadał. Czuł bowiem, że potrzebuje trochę czasu, by
wziąć się w garść. Trudno mu było przyznać się przed samym sobą do ogarniającego go
niepokoju. Przesunął dłonią po brodzie, sprawdzając, czy jest dostatecznie gładka, poprawił
spinki, badając równocześnie, czy mankiety wystają z rękawów marynarki na obowiązującą
długość. Wreszcie dotknął szpilki z onyksem, zdobiącej wykrochmalony gors koszuli i
dopiero wtedy sięgnął do klamki. Gdy tylko wysiadł, jeden z odźwiernych otworzył
masywne, szerokie odrzwia. Idąc ku nim kamiennymi schodami, Rafe pokręcił kpiąco głową
- niewykluczone, że usłyszy witające go na progu fanfary.
Tymczasem z holu wybiegł mu naprzeciw melodyjny, kobiecy śmiech.
Ś
miech Claire.
Uniósł głowę i zobaczył obraz, za którego uwiecznienie każdy szanujący się fotoreporter
oddałby duszę. Sam Rafe nie potrafiłby lepiej zaaranżować sceny symbolizującej świetność
Hollywoodu, niż to zrobiła rodzina Claire, schodząca właśnie w dół po szerokich schodach.
Każdy z jej członków z osobna nie robił tak oszałamiającego wrażenia, lecz razem tworzyli
zespół gwiazd Hollywoodu, który byłby w stanie rozjaśnić całe Los Angeles.
Bracia podobni byli do siebie z postawy - wysocy, o szerokich ramionach i smukłych
sylwetkach, świetnie prezentowali się w wieczorowych strojach. Pierce był bardziej
efektowny. Miał” gęste, jasne, falujące włosy i oczy o tym samym odcieniu głębokiego
szafiru co siostra. To była uroda chłopięca, tak chwytająca za serce kobiety. Gage Kingston
wyglądał poważniej od brata, miał ciemniejszą karnację, oczy bursztynowe i gładko
zaczesane włosy, tej samej kruczoczarnej barwy co Claire.
Ich żony były swoim całkowitym przeciwieństwem. Tara Channing-Kingston o lekko
zaokrąglonych kształtach z chmurą rozwichrzonych, rudych włosów i lekko skośnymi oczami
koloru akwamaryny wyglądała na kobietę zmysłową i uwodzicielską.
Nikki Kingston prawie tak wysoka jak jej mąż, robiła wrażenie seksownej Amazonki z
długimi nogami tancerki rewiowej. Jej zielone oczy kontrastowały z czarnymi, bardzo krótko
ostrzyżonymi włosami. A Claire...
Rafe stłumił westchnienie niekłamanego podziwu.
W przylegającej do ciała, lśniącej, srebrnoniebieskiej sukni, podkreślającej jej szczupłą
sylwetkę i odsłaniającej jedno ramię, wyglądała jak cudowna i niedosiężna księżniczka z
bajki. Włosy miała upięte, jak zwykle, w węzeł nad karkiem. Kolczyki połyskiwały blaskiem
brylantów. Podobnie przyozdobiona bransoletka otaczała wąski przegub jej ręki. Do tej pory
Rafe nie widział Claire tak odprężonej, łagodnej, rozbawionej. Nie mógł oderwać oczu od jej
ujmującej, rozpromienionej twarzy.
Claire wyczuła badawcze spojrzenie. Zarumieniła się i odwróciła głowę, szukając
wzrokiem. Brylanty kolczyków zamigotały w świetle. Spojrzenia Rafe’a i Claire spotkały się.
Zapatrzyli się w siebie.
Trwało to parę sekund. Wystarczająco długo, żeby dostrzegła, jak doskonale leży na nim
ś
wietnie skrojona, smokingowa marynarka. I że biel koszuli podkreśla smagłość jego cery. A
czarne, kowbojskie buty i lśniące, krucze włosy przydają tej formalnej elegancji nieco
intrygującej fantazji.
Na widok samotnego nieznajomego Tara natychmiast wystąpiła w roli gospodyni.
Wysunęła rękę spod ramienia męża, pospieszyła w dół po schodach, a potem szybkim
krokiem przemierzyła wyłożoną czarnymi i białymi marmurowymi płytami posadzkę
eleganckiego holu.
- Proszę mi wybaczyć. Nie zdawałam sobie sprawy, że nasi goście już przybywają. -
Wyciągnęła do Rafe’a dłoń przyjaznym gestem powitania. Poczuł zapach delikatnych
perfum. - Tara Kingston.
- Rafe Santana. - Uścisnął jej dłoń. - Jestem reżyserem „Desperata” - dodał, gdyż zauważył,
ż
e jego nazwisko nic jej nie mówi.
- Och - twarz Tary rozjaśniła się - pracuje pan z Claire.
Odwróciła się z uśmiechem do męża, który właśnie do nich podszedł.
- Gage, kochanie, to Rafe Santana, reżyseruje najnowszy film Claire. Pamiętasz,
wspominała nam o tym nowym projekcie. Nosi tytuł „Desperat”. Rafe, to mój mąż, Gage.
Panowie uścisnęli sobie dłonie, bacznie się sobie przyglądając.
- A to mój szwagier Pierce. I jego żona Nikki. Znowu nastąpiły powitania.
- Właśnie szliśmy na werandę na drinka przed nadchodzącym szaleństwem... - zaczęła Tara.
- Proszę sobie nie przeszkadzać - wpadł jej w słowo Rafe. - Zaraz pójdę sobie do ogrodu.
- Nonsens. Nie ma mowy. Bardzo prosimy z nami. Będzie nas sześcioro, a więc do pary. -
Rzuciła figlarne spojrzenie na szwagierkę. - Z pewnością dlatego Claire zaprosiła cię na
nieco wcześniejszą godzinę. Prawda, Claire?
Wszystkie głowy zwróciły się w jej stronę.
- Tak - wybąkała, choć do tej pory nie zdawała sobie nawet sprawy, że wysłała po niego
samochód wcześniej. - Chyba tak.
- A widzisz? - Tara ujęła Rafe’a pod ramię i ruszyli przodem. - Przyszedłeś akurat w
dobrym momencie, zdążysz nam opowiedzieć o sobie i Claire, no i o „Desperacie”. Bo od
niej trudno się czegoś na ten temat dowiedzieć.
No, nie jest tak źle, pomyślał Rafe trochę już rozluźniony, przyjmując z rąk Pierce’a
kieliszek szampana. Zwykle pijał dobrze schłodzone piwo Lone Star, albo marganie, lecz w
tak baśniowym świecie, pośród tych urodziwych ludzi, szampan wydawał się najbardziej
odpowiednim trunkiem.
- No więc - Pierce usadowił się naprzeciwko niego na jednej z trzech wąskich sof - jak ci
się podoba współpraca z naszą małą dyktatorką? - Wskazał oczami siostrę. - Dałeś już jej
łupnia?
- Słucham? - Rafe o mało nie zakrztusił się szampanem.
- O, tak. - Pierce podniósł żartobliwie dwie pięści do podbródka Claire.
Spojrzała na brata z wściekłością.
Rafe dobrze pamiętał, jak on i reszta rodzeństwa podobnie się przekomarzali. Roześmiał
się.
- Nie myślałem jeszcze o takim podejściu do zagadnienia - przyznał. - A czy ty zwykle w
taki właśnie sposób dawałeś sobie z nią radę, kiedy ci szefowała?
- Nie... Na ogół robiłem, co chciała.
- Bo ona na ogół ma rację - wtrąciła się Nikki.
- W każdym razie miała rację, gdy ciebie wybrała. - Pierce przyciągnął żonę, żeby ją
pocałować.
- Pierce, proszę - odezwała się Tara z lekkim wyrzutem - mamy gościa.
- Mnie to nie przeszkadza. - Rafe spojrzał na Claire.
Claire przez chwilę nie odwracała od niego wzroku, zahipnotyzowana wyrazem jego oczu.
Przypomniało się jej, jak oskarżał ją o skrywanie emocji, mówił o namiętności, która kiedyś
wybuchnie z całą mocą. I nie zapomniała przyrzeczenia, że to on w niej tę pasję wyzwoli.
Pochyliła twarz nad uniesionym kieliszkiem w nadziei, że nikt nie zauważy rumieńców, które
nagle poczuła na policzkach.
Zebrani wymienili znaczące spojrzenia.
- Podobno jutro jedziesz z Claire do Teksasu szukać pleneru do „Desperata” - zagadnął
Gage.
Podtekst tych słów był wyraźny. Rafe sam miał cztery siostry.
- Ona nalegała - odparł miękko. - Przecież jest szefem.
Gage skinął głową.
- Nie zapominaj o tym.
Spojrzenie Rafe’a zapewniało, że Claire będzie z nim bezpieczna. Przynajmniej tak dalece,
jak to jej będzie odpowiadało.
- No, to teraz zmieńmy temat. - Pierce przerwał ciszę, która zapadła na moment.
Uśmiechnął się do żony. - Nikki i ja chcemy wam coś oznajmić.
- Wiedziałam, że nie przyjechaliście do domu tylko na przyjęcie - odezwała się Tara.
Podniosła wzrok na męża. - A nie mówiłam?
- Mówiłaś. - Gage objął żonę ramieniem. - A więc? - spytał z udanym zaciekawieniem,
jakby nikt z nich nie domyślał się nowiny. - Czy potrzebne będą większe ilości szampana dla
wzniesienia toastu?
Pierce uśmiechnął się szelmowsko.
- Tak, do licha, prosimy o szampana dla wszystkich. To znaczy, z wyjątkiem Nikki. - Ujął
jej dłoń i podniósł do ust. - Gdyż ona ma zamiar wydać na świat nową supergwiazdę
Kingstonów - oświadczył uroczyście. Popatrzył z dumą na zarumienioną i szczęśliwą żonę.
Nastąpiły uściski i gratulacje. Panie miały w oczach łzy. Rafe po złożeniu życzeń stanął
nieco z boku. Miło mu było, że brał udział w tej rodzinnej uroczystości, lecz czuł się trochę
speszony. Nowina o mającym przyjść na świat dziecku jest zawsze dla rodziny niezwykłą
wiadomością. I ma bardzo intymny charakter lub powinna taki mieć. Jednak tym ludziom
nieustannie występującym publicznie trudno było zachować swoją prywatność. Może dlatego
w takiej chwili nie czuli się skrępowani.
- Jeżeli jest na świecie sprawiedliwość, to urodzi się dziewczynka. - Gage wyciągnął rękę z
kieliszkiem w stronę brata. - Rewanż ze strony tych ojców, którym pomogłeś osiwieć.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem na widok komicznie przerażonej miny Pierce’a i wznieśli
do góry kieliszki.
- Bardzo przepraszam. - W drzwiach ukazał się jeden z kelnerów. - Pani Gilmore
zawiadamia, że goście się schodzą.
Jak na komendę Kingstonowie pospiesznie dopili szampana i odstawili kieliszki.
- Czas na występ - oznajmił Pierce.
- Trzeba iść do pracy - westchnęła Claire.
Ogród na tyłach rezydencji Pierce’a Kingstona skrzył się setkami białych światełek.
Drzewa udekorowano girlandami małych żaróweczek. Na podium grała orkiestra. Kelnerzy w
białych marynarkach zwinnie poruszali się wśród zgromadzonego przy oświetlonym basenie
tłumu gości, roznosząc pikantne przystawki kuchni tamilskiej i szampana. Pod białym
namiotem, ustawionym na kortach tenisowych, służba kończyła nakrywać do dwóch dużych
stołów, jaśniejących bielą adamaszkowych obrusów i lśniących blaskiem porcelanowej
zastawy.
Rafe, stojący teraz samotnie, wsparty o kamienną kolumnę, podtrzymującą balustradę
tarasu wychodzącego na basen, popijał drugi kieliszek szampana i obserwował Claire w
akcji. Od pół godziny krążyła między gośćmi.
W tym czasie zdążyła wymienić jakieś żartobliwe uwagi z Michaelem Douglasem i jego
ż
oną, poświęciła piętnaście minut na dyskusję z Susan Sarandon i Goldie Hawn na temat
stowarzyszenia zwanego „Kobiety Filmu” i przywitała się w przelocie z półtuzinem agentów,
reżyserów i innych hollywoodzkich grubych ryb.
Zatrzymał ją, kiedy właśnie przechodziła do kolejnej grupy gości.
- Naprawdę traktujesz to jak pracę? - zapytał.
- W tym celu urządza się przyjęcia w Hollywood - odparła chłodno. - Po cóż innego
przyszłoby tu tyle ludzi?
- śeby się zabawić.
- Nie. Chodzi o nawiązanie kontaktów. - Upiła mały łyk szampana. - O uzyskanie
zakulisowych informacji. Kto jest w liczącym się układzie. Kto już z niego wypadł. Kto co
robi. Co kto zamierza robić. Więc wybacz mi - zamierzała go wyminąć - ale muszę wrócić do
pracy.
Zastąpił jej drogę.
- Przepraszam za wszystkie słowa, które kiedyś mogły sprawić ci przykrość, i
- Rafe...
- Claire, powiedziałem, że cię przepraszam. Kobieto, okaż mi trochę litości.
- Litości?
- Czuję się jak ryba wyjęta z wody. Jestem tu obcy. - Uśmiechnął się rozbrajająco. Usiłował
przybrać minę człowieka nieśmiałego, wpatrzonego w nią z podziwem bez żadnej ubocznej
myśli. Nie wiedział tylko, czy wypadł przekonująco. - Ty mnie zaprosiłaś na ten
oszałamiający spęd. I twoim obowiązkiem jest przypilnować, żebym się dobrze bawił.
- Kiedy rozmawiałeś z Sharon Stone przed paroma minutami, wyglądało, że nawet bardzo
dobrze się bawisz.
Spojrzał na nią oczami niewiniątka.
- To była ona? - spytał, zadowolony, że to zauważyła.
Patrzyła na niego przez chwilę trochę zła, a trochę już rozbawiona. Rozbawienie wzięło
górę.
- Dobrze, chodź ze mną. - Dała znak kelnerowi, żeby zabrał jej kieliszek. - Pokażę ci, jak się
obracać w tym towarzystwie.
Ujęła go pod rękę, tak jak często chodziła z braćmi, nieświadoma, że po raz pierwszy
dotknęła go z własnej woli.
Do Rafe’a dotarło to natychmiast. Wydawało mu się, że ta mała dłoń trzymająca jego ramię
przypieka mu skórę poprzez materiał. Miał ogromną ochotę przykryć ją swoją ręką, lecz bal
się, że wtedy Claire uświadomi sobie, co zrobiła.
- Pierwsza zasada głosi, że trzeba sobie wybrać odpowiedni cel - powiedziała. - Pójdziemy
tam - wskazała głową drugi koniec basenu. - Widzisz Jona Petersa? - To był jeden z
producentów. - Rozmawia z Arnoldem Schwarzeneggerem.
- A my którego namierzamy?
- Ty wybieraj.
- Schwarzeneggera.
- Dlaczego?
- Bo większy.
Roześmiała się cicho, uroczo, jak wtedy na schodach, i ścisnęła jego ramię. Rafe był w
siódmym niebie.
- Powinnaś to częściej robić.
- Co mianowicie?
- Śmiać się tak jak teraz.
Zdziwiona, podniosła na niego wzrok.
- Bardzo często się śmieję.
- Ale nie tak wesoło, nie tak spontanicznie.
- Jestem tu z rodziną. - Była zdumiona, że on zauważył tę różnicę. Myślała, że jest lepszą
aktorką.
- Zawsze wśród nich się odprężam. Chyba dlatego, że dają mi poczucie bezpieczeństwa.
- Bezpieczeństwa? - powtórzył.
Pomyślał, że to niezwykle słowo w jej ustach.
- Czuję się kochana. - Szybko starała się skierować jego myśli na inne tory. - Akceptowana.
Hołubiona. No, różu... O, Dennis, Mary, dobry wieczór. - Przystanęła, żeby przedstawić
Rafe’owi żonę operatora zatrudnionego przy „Desperacie”. - Dobrze się bawicie?
- Tak, dzięki - odrzekła Mary Cleary. - Wspaniałe przyjęcie.
- Cieszę się. - Claire uśmiechnęła się i ruszyła dalej. - Druga lekcja dotyczy spotykania się i
witania z tymi - przepychali się teraz przez tłum zebrany wokół przebieralni - do których nie
masz interesu. Trzeba to robić w taki sposób, aby cały czas iść do celu i nie tracić go z oczu. -
Wymieniła właśnie po drodze uśmiechy i ukłony z koleżanką, producentką Sherry Lancing.
- Ale - dodała szeptem - musisz również wiedzieć, kiedy należy przystanąć i poplotkować. -
Don, Melanie, witajcie - przywitała ciepło mijaną parę.
- Co słychać? Miło spędzacie czas?
Don Johnson wzniósł do góry szklankę z wodą mineralną.
- Tara zawsze urządza nieziemskie przyjęcia.
- Jeszcze raz dziękuję ci za róże - odezwała się Melanie Griffith swym cichym głosem
malej dziewczynki. - To było bardzo miłe z twojej strony, choć naprawdę niepotrzebne.
- Wiem - uśmiechnęła się Claire - ale po tym lepiej się poczułam.
- Róże? - spytał Rafe, gdy już zostali sami. Claire skrzywiła się.
- Opublikowano paskudny artykuł o mnie i Donie kilka tygodni temu.
- Tak, coś sobie przypominam. „Królowa Lodu wciska się między najbardziej zakochaną
parę Hollywood”. - Pamiętał też, jak go to zezłościło, choć nie wiedział dlaczego. - No i co?
- Wysłałam Melanie róże z przeprosinami.
- Za co?
- Za ten ohydny artykuł.
- Po co? Przecież to było kłamstwo. Zamilkł na moment, wmawiając sobie, że to nie jego
sprawa. Chyba że...
- A może prawda? - zapytał, zanim zdołał się powstrzymać.
Claire puściła jego ramię.
- Nie - odrzekła stanowczo, lecz bardzo chłodno - to nieprawda.
- Czyż to nie wspaniałe przyjęcie? - Pilar w przerwie między tańcami postanowiła
odetchnąć i porozmawiać przez chwilę z bratem.
- Rzeczywiście - przyznał Rafe posępnym głosem, wodząc cały czas wzrokiem za Claire,
która teraz rozmawiała z reżyserem Ronem Howardem. Po tym ostatnim, nieszczęsnym
pytaniu, zostawiła go samego i wyraźnie zaczęła unikać.
Do licha, jak mógł się tak głupio zachować? Claire Kingston nie należy do kobiet, które
romansują z żonatymi mężczyznami. Wyglądało na to, że ona w ogóle nie romansuje. A jeśli
nawet, to i tak nie jego sprawa. W każdym razie jeszcze nie.
- Nie do wiary, ile tu sław - ciągnęła Pilar. - Gwiazdy i gwiazdorzy pierwszej wielkości.
Pilar już prawie dwa lata pracowała w Hollywood, lecz nadal była pod ich wrażeniem, jak
każdy kinoman.
- Siedziałam podczas kolacji przy tym samym stole co Denzel Washington i jego żona
Pauletta. Wiesz, ona jest przepiękna. Rozmawiałam także z Geeną Davis. - Upiła łyk
szampana. - A z kim ty jadłeś kolację? - Nie odpowiadał, więc nadal się dopytywała. - Jakie
znakomitości siedziały koło ciebie?
- Billy Crystal z żoną. Steven Spielberg. A, i Michelle Pfeiffer.
- Jadłeś kolację z Michelle Pfeiffer i nie jesteś podekscytowany?
Rafe wzruszył ramionami. Byłby podekscytowany, gdyby to była Claire.
Boże, co za żałosna sytuacja. Pilar miała rację. Każdy normalny mężczyzna z krwi i kości
byłby przejęty, gdyby miał okazję siedzieć koło Michelle Pfeiffer. A on dąsa się i patrzy
wilkiem znad swego kieliszka tylko dlatego, że to nie była Claire.
- ...żeby za nim przepadała.
- Przepraszam, Pilar. Co mówiłaś?
- Powiedziałam, że chyba Claire nie przepada za naszym pierwszym amantem.
Wskazała kieliszkiem stojącą w oddali parę.
- To chyba ona z Daxem Wyattem, prawda?
Rafe spojrzał we wskazanym kierunku. Rzeczywiście, to był Dax Wyatt. I stał o wiele za
blisko Claire. Pochylony ku niej, jedną ręką opierał się o kamienną kolumnę nad głową
rozmówczyni. Odsunęła się nieznacznie z odwróconą od niego twarzą. Cała jej postać była
nienaturalnie sztywna. Każdy mężczyzna z odrobiną wrażliwości cofnąłby się, gdyż było
oczywiste, że ona czuje się osaczona. Claire nazwała go wstrętnym typem. I chyba miała
rację.
Rafe zerwał się z miejsca pod wpływem ślepej i dzikiej furii, jaka ogarnia mężczyznę,
kiedy widzi, że jego kobieta jest napastowana. Podkradł się do nich i znienacka położył
Daxowi rękę na ramieniu. Miał zamiar przekręcić go ku sobie i przyłożyć mu pięścią w
ż
ołądek.
- Co, do... - Dax najwidoczniej przestraszył się tej niespodziewanej ingerencji.
Claire odwróciła głowę i Rafe napotkał jej spojrzenie. Szeroko rozwarte oczy wyraźnie
błagały go, żeby nie wszczynał awantury.
- Wybacz, Dax - Rafe powściągnął wściekłość nadludzkim wysiłkiem woli - ale Claire
obiecała, że ze mną zatańczy przed końcem przyjęcia. Właśnie przyszedł na to czas.
ROZDZIAŁ 5
Orkiestra grała klasycznego, staromodnego walca angielskiego. W tym tańcu partnerzy
powinni utrzymać między sobą stosowną odległość. Rafe jedną ręką ujął dłoń Claire, a drugą
położył na jej plecach tuż pod łopatkami. Ona zaś, zacisnąwszy kurczowo dłoń na jego
ramieniu, dała mu się poprowadzić w rytmiczne rozkołysanie. Oddaleni od siebie prawie na
długość ramienia, a jednak połączeni, obracali się powoli w takt muzyki.
Jakie to kojące, myślała Claire, być tak na wpół w jego ramionach. Oszalałe serce
uspokajało się, straszliwa panika po kilku chwilach ustąpiła. Dłoń na jego ramieniu
stopniowo rozluźniała się. Krew w żyłach zaczęła normalnie krążyć.
Uniosła głowę i napotkała czekający na jej spojrzenie wzrok Rafe’a.
- Dziękuję - szepnęła.
- Zawsze do usług.
Przez chwilę tańczyli w milczeniu - ich ciała w pełnej harmonii, ich oczy wpatrzone w
siebie. Jej - szeroko otwarte, pełne niedowierzania i wahań. Jego - spoglądające z czułością i
niepokojem. Zadawały pytania, na które nie chciała odpowiedzieć.
Odwróciła wzrok.
- Dobrze się czujesz? - zapytał.
- Tak. - Teraz tak, pomyślała.
- Co on ci powiedział? Potrząsnęła głową.
- Właściwie nic takiego. Dax... po prostu jest nadal sobą.
- Pozbędziemy się go. Rozwiąż z nim umowę, zaangażuj kogoś innego do roli Josha.
- Nie. - Spojrzała na niego zdumiona, że on może nawet coś takiego sugerować. Dax Wyatt
zagrał Josha w czasie przesłuchania bezbłędnie. - Naprawdę nie ma potrzeby. Nic nie zrobił,
właściwie nic też szczególnego nie powiedział. On tylko...
- ...jest nadal niedojrzałym, wstrętnym typem.
Claire sama była zdziwiona, że potrafiła zareagować uśmiechem.
- Tak, jest wstrętnym typem, utalentowanym, ale wstrętnym. - Jej uśmiech zastygł. -
Powinnam była lepiej dać sobie z nim radę. I tak będzie następnym razem.
- Po prostu wyobraź sobie, że on jest mną.
- śe on jest tobą?
- Wydaje mi się, że nie nastręcza ci żadnego kłopotu ustawienie mnie na właściwym
miejscu, kiedy przekraczam pewną linię - powiedział z ironią.
Zastanawiała się przez moment.
- To dlatego, że jesteś dżentelmenem. - Uświadomiła sobie, jak trafnie charakteryzuje go to
określenie. W sprawach naprawdę się liczących był subtelnym człowiekiem. - Umiesz
pogodzić się z tym, że ktoś mówi ci „nie”.
Roześmiał się.
- Chyba tak. Bardzo ci dziękuję.
- To miał być komplement.
- Wiem. I to właśnie mnie martwi. W stronach, z których pochodzę, kobieta, która nazywa
mężczyznę dżentelmenem, nieuchronnie zaczyna mu z kolei mówić, jak bardzo mu ufa i jaka
się czuje przy nim bezpieczna. Co oznacza, że już jest gotowa traktować go jak brata. -
Przyciągnął ją nieco bliżej do swojej piersi. Nie za mocno, ale tak, żeby mogła wyczuć jego
twarde muskuły. - Claire, ja nie jestem jednym z twoich braci - ostrzegł ją. - Nie myl mnie z
nimi.
- Wiem - odrzekła cicho, nie spuszczając z niego wzroku. - Nie obawiaj się.
Orkiestra przestała grać, a oni stali objęci jeszcze przez chwilę.
- Może zaprowadziłbym cię do domu? - zaproponował Rafe. - Właściwie już po balu, a ty
wyglądasz na wykończoną. Reszta Kingstonów da chyba sobie radę z pożegnaniem gości.
- Dobrze - skinęła głową. - Jestem rzeczywiście bardzo zmęczona. A nasz samolot wylatuje
jutro bardzo wcześnie.
- Dzisiaj. - Rafe zerknął na zegarek. - Jest po pierwszej.
Zeszli z parkietu. Przeprowadza ją obok basenu, a potem szerokimi, kamiennymi schodami
ku tarasowi pierwszego piętra.
Panował tu półmrok. Balustrada obrośnięta bluszczem i pnącą się, tropikalną, słodko
pachnącą bugenwillą stanowiła osłonę przed wesołym gwarem panującym jeszcze na dole.
Szczęśliwym trafem dwa fotele przy stoliku z rozpiętym nad nim ogrodowym parasolem były
puste.
- Chyba usiądę na chwilę - odezwała się Claire.
- Po domu pewno kręcą się jeszcze jacyś goście, a tu jest tak pięknie i spokojnie. Nie
musisz dotrzymywać mi towarzystwa - dodała, siadając na jednym z wysłanych poduszkami
foteli. - Będzie mi tu bardzo dobrze samej.
- Usiłujesz się mnie pozbyć?
- Nie. - I, o dziwo, powiedziała prawdę. - Pomyślałam tylko, że chcesz wrócić do domu,
ż
eby się trochę przespać przed jutrzejszą podróżą. Dzisiejszą - poprawiła się.
- Będę spał w samolocie.
- Zazdroszczę ludziom, którzy to potrafią. - Przysunęła stopą drugi fotel i położyła nogi na
miękkim siedzeniu. - Mnie się to nigdy nie udaje.
- Boisz się latać?
- Nie. - Zamknęła oczy i odchyliła do tyłu głowę.
- Nie mogę usnąć wśród obcych ludzi.
- Droga pani ma niezły problem z systemem nerwowym. Zdajesz sobie z tego sprawę?
- Już mi to mówiono. - Otworzyła szybko oczy, gdyż poczuła, że Rafe wsuwa dłonie pod jej
stopy. - Co ty wyprawiasz?
- Zamknij oczy i odpręż się. - Usiadł na fotelu i położył sobie jej stopy na kolanach. -
Zamierzam uchylić przed tobą nieco wrota do niebiańskiej rozkoszy. - Jego zęby zabłysły w
uśmiechu. - Tak przynajmniej podczas masażu mówiła moja mama.
Zręcznie rozpiął wieczorowe sandałki, jakby to robił już tysiące razy, zdjął je i ostrożnie
postawił na podłodze obok fotela.
- Masowałeś stopy swojej mamie? - spytała, gdy zaczął uciskać jej palce.
- Prawie każdego wieczoru, kiedy wracała do domu po pracy. Pracowała w barze
samoobsługowym przy miejskim szpitalu. Nosiła wprawdzie specjalne obuwie, ale i tak po
całym dniu na nogach ledwo się ruszała. No i jak się czujesz?
- Cudownie - odparła. Musiała powstrzymać jęk, kiedy jego kciuki zaczęły okrężnym
ruchem pocierać podbicie stóp.
Początkowo była zakłopotana, jakby połączyło ich coś intymnego, choć przecież wcale tak
nie było. Ale już po chwili czuła jedynie przyjemność. Ukojenie. Chyba nie miało to nic
wspólnego z seksem ani niczym nie groziło. Po prostu rozcierał jej stopy.
A on nadal powoli zataczał kciukami kręgi wzdłuż całej podeszwy, delikatnie na
wrażliwym śródstopiu, mocniej na piętach. Powtarzał te ruchy wolno, cierpliwie, czując, jak
napięcie jej mięśni maleje. Kiedy pieszczotliwie zaczął masować ścięgna ponad piętą, nie
mogła powstrzymać głośnego westchnienia. Uśmiechnął się do siebie. Wsunął ręce pod
obrzeże długiej, srebrzystej sukni, żeby pomasować jej mięśnie łydek. Wiedział, że kobiety
odczuwają w nich ból po dłuższym chodzeniu w pantoflach na wysokich obcasach, a Claire
przez wiele godzin nie zdejmowała szpilek.
- O Boże! To powinno być nielegalne - szepnęła w błogim upojeniu. - Jeszcze nigdy nie
czułam się tak wspaniale.
Nagle z ciemności dobiegło ich chrząknięcie. Claire chciała się poderwać, wysunąć stopy z
rąk
Rafe’a, lecz on przytrzymał je w kostkach.
- Prosimy - zawołał bez cienia zmieszania w kierunku postaci majaczącej za fotelem Claire
- nie zagrażamy dobrym obyczajom.
- To, co słyszałem, nie brzmiało tak niewinnie - rzekł Pierce. Postąpił do przodu i jego
twarz oświetlił blask żaróweczek dekorujących pobliskie drzewo.
-Dobrze, że to nie Gage usłyszał te pojękiwania i westchnienia - zwrócił się do Claire. -
Zaraz by tu przyleciał z rewolwerem i pastorem.
- Pierce, na miłość boską! - Claire miała nadzieję, że żaden z nich nie zauważył jej
rumieńców. Wyrwała stopy z rąk Rafe’a i postawiła je na podłodze. - On tylko masował mi
stopy.
- Aha. - Ton głosu Pierce’a wskazywał, że to wytłumaczenie wydaje mu się zbyt proste. -
Po takim masażu mężczyzna może dostać od kobiety wszystko, czego zażąda. Może jednak
lepiej zawołam uzbrojonego Gage’a.
Rafe roześmiał się cicho, jakby całkowicie zgadzał się z Pierce’em.
Claire poczuła, że pod wpływem tego śmiechu dreszcz przebiega jej po plecach.
- Natychmiast przestańcie, obydwaj. - Wstała.
- Jeżeli macie zamiar wymieniać poglądy na temat techniki uwodzenia kobiet, to ja
odchodzę.
- Do twojej wiadomości, nasze panie są w dziecinnym pokoju - rzekł Pierce. - Tara obiecała
udzielić Nikki lekcji poglądowej przewijania dzieci.
- Bardzo dobrze. Jestem pewna, że rozmowa na temat pieluszek będzie ciekawsza. Claire
weszła do domu.
- No, to nam wygarnęła - odezwał się rozbawiony Rafe.
Wstał z fotela.
- Chyba już pójdę. Czy mogę liczyć na samochód?
- Nie spiesz się tak bardzo - zaprotestował Pierce.
- Samochód może być w każdej chwili. - Włożył ręce do kieszeni spodni i oparł się o
balustradę, jakby miał zamiar jeszcze trochę porozmawiać. - Po takich przyjęciach zawsze
idziemy do kuchni na kawę. Panie lubią pogawędzić na gorąco o tym, czy wszystko się udało.
To jest taka nasza tradycja. Jak kieliszek szampana przed balem na werandzie.
- Chyba jak na jeden wieczór wystarczająco zakłóciłem wam rodzinny rytuał.
- Tarze będzie przykro, jeżeli się do nas nie przyłączysz. Prosiła, żebym cię zaprosił.
Rafe postanowił iść na całość. Musi wiedzieć, na czym stoi.
- Dlaczego?
- No, cóż. Tara to kobieta o czułym sercu i...
- Pierce wzruszył ramionami. - Nic ci to nie mówi?
- Co do serca Tary nie mam wątpliwości, ale nadal nie rozumiem, dlaczego mnie zaprasza.
- A niech to licho. - Pierce westchnął teatralnie.
- Tara mnie ostrzegła, że mam być dyskretny, ale chyba masz prawo wiedzieć. Ja na twoim
miejscu chciałbym wiedzieć. Otóż panie mają zamiar zrobić na ciebie zamach. -
Zaprezentował swój słynny uśmiech.
- Bardzo taktownie, rzecz jasna.
- Zamach na mnie? W jakim celu? Pierce spoważniał i przyglądał się Rafe’owi przez długą
chwilę, zanim odpowiedział.
- Jesteś jednym z niewielu mężczyzn, którym Claire okazała zainteresowanie z powodów,
ż
eby tak rzec, pozazawodowych. - Powiedział to lekkim tonem, lecz jego oczy bardzo
uważnie wpatrywały się w Rafe’a w oczekiwaniu na jego reakcję.
Spojrzenie Rafe’a również było poważne.
- Poza tym jesteś jedynym, którego przyprowadziła do domu i przedstawiła rodzinie. Więc
rozumiesz, że wzbudziłeś naszą ciekawość.
Słowa Pierce’a zaciekawiły Rafe’a. Nawet bardzo.
- Niewielu, to ilu?
- Dwóch.
- Dwóch? - powtórzył Rafe jak echo. Trudno mu było w to uwierzyć.
- Chyba że prowadziła podwójne życie. Ale o tym nic nam nie wiadomo. I oba te związki
miały - jak by tu powiedzieć - bardzo letnią temperaturę, co najwyżej. I, jak wiemy, do
niczego nie doprowadziły.
- Znowu się uśmiechnął. - Jeżeli piśniesz choć słówko, wszystkiemu zaprzeczę.
- Więc po co mi to, u licha, mówisz?
- Ponieważ Claire się tobą interesuje. I tym razem wyczuwam wyższą temperaturę. A poza
tym, dlatego - jego szafirowe oczy nabrały twardego, ostrzegawczego wyrazu - byś dokładnie
zdawał sobie sprawę, że rodzina czuwa.
- Jeśli wyrządzę jej krzywdę, padnę trupem?
- Zgadza się. Więc gotów jesteś narazić się Tarze czy przyjmujesz zaproszenie na kawę?
- Oczywiście nie chciałbym jej urazić.
- Ja też tak bym zdecydował na twoim miejscu - stwierdził Pierce. - Gage potrafi być bardzo
niemiły dla ludzi, którzy dokuczają jego żonie.
- Niech będzie kawa.
Rafe ruszył za gospodarzem w stronę drzwi. O mało nie potknął się o pantofle Claire.
Podniósł je ostrożnie i wszedł za Pierce’em do domu.
Claire rzeczywiście znalazła bratowe w dziecinnym pokoju, krzątające się wokół
najmłodszych Kingstonów.
- O wilku mowa. - Nikki na widok Claire podniosła wzrok znad stołu, na którym zmieniała
pieluszkę Chloe. W jasnych, zielonych oczach żony Pierce’a błyskały wesołe iskierki. -
Waśnie rozmawiałyśmy o tobie i tym twoim urodziwym przyjacielu. Gdzie go do tej pory
ukrywałaś?
- On nie jest moim przyjacielem, tylko reżyserem. I wcale go nie ukrywałam.
- Ja w każdym razie nigdzie go nie widziałam. A gdyby ktoś taki kręcił się w pobliżu, na
pewno bym go zauważyła. Jest prawie tak przystojny jak Pierce.
- Nikki zapięła do końca śpioszki i wzięła dziecko na ręce. - Albo jak ta młoda dama.
- Ostatnio właściwie niczego nie mogłaś zauważyć.
- Claire posadziła sobie na biodrze bratanka, dwuletniego Beau, który od dłuższej chwili
szarpał ją za sukienkę. - Nie było cię tutaj.
- To prawda - wtrąciła się Tara. - Za to ja byłam i też go nigdy przedtem nie widziałam.
- Bo on nie bywa tam, gdzie ty - odparła Claire.
- Reżyseruje mój najnowszy film. Kropka. Nie jest nikim więcej. Nie, Beau, kochanie, nie
ciągnij cioci Claire za kolczyk, to boli. - Wyciągnęła rękę i potrząsnęła ozdobioną brylantami
bransoletką, żeby zwrócić na nią uwagę chłopczyka. Zaczął ją przekręcać, usiłując dociec,
jak zdjąć z ręki błyszczące cacko. - Dzisiaj wieczorem Rafe Santana był tu tylko dlatego -
ciągnęła - że zaprosiłam całą ekipę filmową pracującą nad „Desperatem” w podziękowaniu
za ich wysiłek.
- Taak, ale ich wszystkich nie zaprosiłaś na wcześniejszą godzinę i na kieliszek szampana w
rodzinnym gronie - zauważyła Nikki.
- Wcale nie zaprosiłam go na szampana przed przyjęciem - zaprzeczyła Claire, lecz
pomyślała, że choć podświadomie, właśnie to zrobiła. - Przecież to Tara mu zaproponowała,
ż
eby poszedł z nami na werandę.
- Chyba nie mogłam go zostawić samego w progu? - spytała Tara z niewinną miną.
- No tak, ale...
- A poza tym - nacierała w dalszym ciągu Nikki - to nie Tara przez cały wieczór wymieniała
gorące spojrzenia z pewnym wysokim, przystojnym brunetem.
- Ja nie wy...
- Puk, puk. - Zza drzwi dobiegł głos Pierce’a.
- Czy nikt nie jest rozebrany? Możemy wejść?
Wszystkie trzy panie poczuły wyrzuty sumienia, że tak długo kazały na siebie czekać.
- Za minutkę schodzimy - odpowiedziała Tara - tylko położymy dzieci do łóżek.
- Nie ma zmartwienia - oznajmił Pierce, wchodząc do pokoju z tacą pełną filiżanek i
spodków. - To my postanowiliśmy przyjść na górę.
Za bratem kroczył Gage z drugą tacą, na której stał duży dzbanek z kawą, mały ze
ś
mietanką i cukierniczka. Na końcu szedł Rafe z dyndającymi na paskach pantoflami Claire.
Wyciągnął je ku Claire na zgiętym palcu.
- Zostawiłaś na tarasie.
- Mam nadzieję, że tylko to - odezwał się Gage, stawiając tacę na dziecinnym stoliku.
Claire obrzuciła brata lodowatym spojrzeniem i, ku swemu przerażeniu, zaczerwieniła się
jak burak. Beau poklepał ciocię po policzku.
- Ciepły! - zawołał.
Wszyscy wybuchnęli śmiechem, więc i on zaśmiał się radośnie i powtarzał „ciepły, ciepły,
ciepły” z nadzieją, że to słowo wywoła dalsze wybuchy śmiechu. Rafe pospieszył Claire na
ratunek.
- Czy rodzina nie jest cudownym wynalazkiem? - spytał, usiłując odwrócić uwagę
zebranych od zapłonionej Claire.
Wyciągnął do niej ponownie rękę z pantoflami.
- Masz, a ja wezmę tego małego dowcipnisia.
- Nie wiem, czy pójdzie do ciebie. Pewno będzie się wstydził i...
Tymczasem Beau gwałtownie pochylił się do przodu, jak to się zdarza małym dzieciom.
Rafe rzucił pantofle na ziemię, wyciągnął ręce i przygarnął malca do piersi, choć Claire
wcale go nie wypuściła. Jej ramiona zostały uwięzione, przyciśnięte do muskularnego torsu
ciałkiem bratanka. A piersi opierały się o dłonie Rafe’a przytrzymujące dziecko.
Znieruchomieli na moment, wplątani nagle w sieć intymności. Sutki Claire stwardniały pod
jedwabiem sukni. Mięśnie torsu Rafe’a naprężyły się jak struny. Poczuli przepływającą przez
nich falę pożądania. Rafe - gwałtownego i płomiennego, Claire - dopiero rodzącego się i
jeszcze nie w pełni uświadomionego. Emocja, jakiej się poddali, była niemal namacalna,
oczywista dla wszystkich obecnych.
Uwięzione między nimi dziecko zaczęło się wiercić.
Claire, zakłopotana, chciała się cofnąć, lecz Rafe instynktownie mocniej przytulił
chłopczyka, jakby chciał mieć przy sobie jeszcze bliżej kobietę, której zapragnął.
- Puść mnie! - zawołał Beau. Dolna warga zaczęła mu niebezpiecznie drgać.
Rafe ocknął się i nieco uniósł chłopczyka, żeby Claire mogła uwolnić ręce.
- Już dobrze - powiedział do dziecka przymilnie. Podrzucił je leciutko na ramieniu do góry
kilka razy w nadziei, że zapobiegnie łzom malca.
Lecz Beau miał już dosyć. Spojrzał na trzymającego go obcego człowieka i zaczął kwilić.
- Chodź do taty, synku. - Gage przyszedł dziecku z pomocą i wziął je na ręce. - Zobacz, tam
jest mama.
Nagle wszyscy, poza Rafe’em i Claire znaleźli się przy stoliku z kawą i wychwalając
grzecznego, dzielnego Beau, zaczęli napełniać filiżanki.
Tylko oni dwoje stali na uboczu, jakby byli sami w pokoju. Rafe miał ochotę dotknąć
miękkiego, alabastrowego policzka Claire, ciągle jeszcze zaróżowionego. A ona stała ze
spuszczoną głową, z opadającym na ramię puklem czarnych włosów, który Beau w czasie
zabawy musiał wyciągnąć jej z koka. Przygryzając drżącą wargę, obracała nerwowo
bransoletkę na przegubie ręki.
Tylko raz w życiu doznała podobnego uczucia - przejmującego dreszczem, wzbudzającego
jednocześnie lęk i podniecenie. Nie ufała temu uczuciu, gdyż tak naprawdę nie ufała
ż
adnemu poza miłością do rodziny. Nie dowierzała bowiem tego typu porywom, budzącym
się łatwo i równie łatwo przemijającym, a jeszcze łatwiej branym za uczucie, którym w
istocie nie były. Zwłaszcza gdy, tak jak teraz, ogarnęła ją zdradziecka tęsknota za czymś,
czego być może wcale nie pragnęła, a co mogło się dla niej skończyć bólem jak kiedyś.
- Claire - wyszeptał Rafe zdławionym głosem, tak cichym, że nikt nie mógł go usłyszeć -
Claire, popatrz na mnie.
Rzuciła mu tylko jedno krótkie, spłoszone spojrzenie. Rafe westchnął. Nie mógł się do niej
zbliżyć w obecności tych wszystkich ludzi udających, że nie zwracają na nich uwagi. Nie
mógł unieść jej podbródka do góry i zażądać, żeby popatrzyła mu w oczy. Nie mógł zapytać,
dlaczego namiętność, którą w nim rozbudziła i jej własna reakcja przejęły ją taką nieufnością
i strachem.
- Chyba już pójdę. - Uświadomił sobie, że tego wieczoru, w tym pokoju, nie otrzyma
odpowiedzi na swe pytanie.
Skinęła głową, nie usiłując nawet z grzeczności go zatrzymywać.
- Odprowadzisz mnie do drzwi? Claire zawahała się.
Spojrzał na gromadkę skupioną przy stoliku z kawą.
- Jeżeli tego nie zrobisz, uznają twoje zachowanie za dziwne - ostrzegł ją. Tylko tak mógł ją
przekonać. - I po moim wyjściu rzucą się na ciebie z tysiącem pytań.
Ten ostatni argument przemówił do niej.
- Odprowadzę Rafe’a do wyjścia, a potem pójdę spać - oznajmiła.
Miała tutaj, w domu brata, własny pokój, tak zresztą jak i pozostali członkowie rodziny.
Zadbano, aby nie zabrakło w nim jej przyborów toaletowych, a nawet kilku strojów w szafie.
Uznała więc, że najlepiej będzie, jeśli przenocuje tu dzisiaj, rano wstanie wcześnie, żeby
uniknąć kłopotliwych pytań rodziny, a po rzeczy wstąpi do domu po drodze na lotnisko.
Rafe został miło pożegnany i razem z Claire opuścił dziecinny pokój. Szli w dół schodami
w całkowitym milczeniu ku pogrążonemu w półmroku westybulowi, gdzie w płynącym z
piętra świetle połyskiwała tylko czarno-biała posadzka. Kiedy zeszli z ostatniego stopnia,
Claire zesztywniała z obawy, że Rafe będzie próbował ją pocałować. Zastanawiała się też,
jak powinna się w takiej sytuacji zachować. Nikomu nie pozwalała na to od bardzo długiego
czasu. A jeszcze dłużej nie pragnęła żadnego mężczyzny. Byli już przy drzwiach.
- Nie zrobię tego, jeżeli ty nie będziesz chciała - powiedział.
Nie patrzyła na niego.
- Czego nie zrobisz?
- Nie pocałuję cię na pożegnanie - odrzekł. - Jednak - dodał lekkim tonem - radziłbym ci
zdobyć się na odwagę i mieć to już za sobą.
Wyraz jej oczu był parodią chłodnego opanowania.
- Po co?
- Ponieważ oboje wiemy, że to się w końcu zdarzy. Podobno oczekiwanie i wydarzenie to
niemal to samo, a nic nie okazuje się ani takie złe, ani takie dobre, jak to sobie wyobrażamy.
Jeżeli cię teraz nie pocałuję, będziesz się zamartwiała i zastanawiała przez całą noc, kiedy to
nastąpi. Nie wyśpisz się, w samolocie będziesz zmęczona i zła. Weź też pod uwagę, że
obecność twoich obu braci tam, na górze, powstrzyma mnie przed czymś więcej poza
pocałunkiem. W innych okolicznościach może byłoby to trudne. Razem wziąwszy, nie
znajdziesz lepszej - w duchu dopowiedział: bezpieczniejszej - okazji do naszego pierwszego
pocałunku.
- Zmusił się do uśmiechu. - A przecież nie mogę nawet być pewny, czy ci się to spodoba.
- A co byś powiedział, gdybym nie chciała się z tobą całować, ani teraz, ani kiedykolwiek?
- Ale ty chcesz. - Jego głos zmienił się w uwodzicielski, schrypnięty szept, sam brzmiący
jak pieszczota.
- Prawda, Claire?
Stała pełna wątpliwości, z dłonią na klamce, usiłując pojąć, co właściwie czuje. Czy
rzeczywiście chce, żeby ją pocałował?
- Tak - przyznała. Powiedziała to bardziej do siebie niż do niego. - Tak, chcę.
- No to - starał się zapanować nad wzruszeniem - odwróć się do mnie.
Czekał, a wydawało mu się, że mijają wieki. I nagle była tuż blisko, z twarzą uniesioną ku
niemu i tymi wpatrzonymi w niego niezwykłymi, szafirowymi oczami, błyszczącymi w
półmroku jak klejnoty. Wyglądała na taką kruchą i bezbronną, bez pantofli, z opadającym na
ramię puklem włosów i czającą się w spojrzeniu niepewnością i nieufnością. Robiła wrażenie
raczej dziecka spodziewającego się kary niż kobiety czekającej na pocałunek.
Rafe pragnął wziąć ją w ramiona. Nie z namiętności, lecz z czułości. Chciał ją uspokoić,
dodać jej
odwagi i ochronić przed czymś, co powodowało, że trzęsła się ze strachu na samą myśl o
pocałunku. W jego umyśle zaczęło kiełkować podejrzenie, co było tym „czymś”, i ten domysł
nie był przyjemny. „Dają mi poczucie bezpieczeństwa” - tak powiedziała o swojej rodzinie.
„Jesteś jednym z niewielu mężczyzn, którym Claire okazała zainteresowanie” - przypomniał
sobie słowa Pierce’a. Wszystko to wydawało mu się nad wyraz dziwne.
Claire Kingston, utalentowana i urodziwa, pracowała w branży, która przyciągała
przystojnych, obdarzonych twórczymi zdolnościami i pasją mężczyzn. Myśl, że żaden z nich
nie rozpalił w niej ognia namiętności, była śmieszna, wręcz absurdalna. Chyba że jego
podejrzenia okazałyby się słuszne. Jeśli tak, to postawa Królowej Lodu jest kamuflażem.
Barwą ochronną. Czy tylko on widział w niej przerażoną kobietę? I tylko on domyślał się
prawdziwych powodów przywdziania przez nią maski oziębłej kobiety?
- Jeżeli masz zamiar mnie pocałować, to pocałuj - odezwała się oschle. Nerwy miała
napięte do ostateczności od tego czekania i żaru, którym płonęło jej ciało. Chciała pocałunku
i bała się go jednocześnie. Podobne doznania już kiedyś były przyczyną jej kłopotów. -
Chciałabym trochę się przespać przed podróżą - dodała.
Rafe uśmiechnął się z zadowoleniem. Była przerażona, lecz nie stchórzyła.
Jeszcze bardziej zbliżył się do niej. Wzdrygnęła się, ale nie cofnęła.
- Zamknij oczy, Claire - poprosił cicho. Nie posłuchała go. - W porządku - rzekł z
westchnieniem - jak wolisz.
I bardzo powoli, z rękami celowo opuszczonymi wzdłuż ciała, pochylił głowę, żeby ją
pocałować.
Jego wargi dotknęły jej ust lekko, delikatnie. Jakby motyl musnął kwiat. Bez nacisku. Bez
zniewolenia. Bez przymusu. Tak bardzo się bal, żeby nie odwróciła głowy. Wyczuwał jej
napięcie, ona jednak pozostała nieporuszona. Nie wychodziła mu naprzeciw, ale też nie
wycofywała się. Przycisnął wargi troszkę mocniej, wciąż ostrożny, gotowy do odwrotu przy
pierwszym odruchu niechęci z jej strony.
Lecz Claire nie poruszyła się. Nie wiedziała, że wargi mężczyzny mogą być tak miękkie. A
pocałunek taki delikatny. Czując jego usta na swoich, miała wrażenie takiej samej słodyczy i
bezpieczeństwa jak wtedy, kiedy malutki Beau całował ją w policzek. Powoli zamknęła oczy
i zdała sobie sprawę, że jakaś drobna cząstka jej niepokoju ulatuje. Pochyliła się nieznacznie
ku mężczyźnie, próbując sama troszkę mocniej przycisnąć do jego ust swe wargi.
W odpowiedzi każdy nerw ciała Rafe’a zadrżał od szalonego napięcia. Wcisnął ręce do
kieszeni spodni, żeby się powstrzymać od przyciągnięcia jej do siebie i okazania swej
namiętności. Zacisnął dłonie i czubkiem języka zaczął wodzić po jej wargach, cierpliwie,
łagodnie, czekając, aż utajone w niej pragnienie wyzwoli się i skłoni ją do dalszego
ustępstwa. A jego doprowadzi do szaleństwa.
Zdał sobie bowiem sprawę, że pocałunek z Claire jest niewyobrażalnym przeżyciem. Smak
jej warg odurzył go, a ich nieśmiały dotyk pobudził bardziej niż wszystkie wyrafinowane
pieszczoty, które ofiarowały mu dotąd inne kobiety. Zastanawiał się, jak daleko jeszcze może
się posunąć, żeby nie stracić panowania nad sobą. Chciał porwać tę kobietę w ramiona,
przytulić do siebie, czuć jak najbliżej jej małe, piękne piersi. Pragnął rozpaczliwie wyrazić w
najgorętszym pocałunku całą swą namiętność. Lecz równocześnie wiedział, iż nie może sobie
na to pozwolić, dopóki nie przywiedzie jej do takiego samego pragnienia i nie otrzyma od
niej sygnału zachęty. Nagle poczuł, że jej język wysuwa się powoli, z wahaniem i wreszcie
dotyka jego języka. Jęknął cicho i na moment dotarł do słodkiej głębi jej ust. Zaraz jednak
oderwał się od niej i cofnął o krok.
- Dobranoc, Claire - powiedział. Głos miał ochrypły z pożądania. Oczy rozszerzone z
namiętności. Ciało napięte i tętniące rytmem rozszalałej krwi. - Do zobaczenia rano na
lotnisku.
Chwycił klamkę i gwałtownie otworzył drzwi. Wiedział, że musi uciekać, w przeciwnym
razie ulegnie spojrzeniu jej szeroko otwartych, błyszczących oczu, w których widział rodzące
się pożądanie. Gdyby pocałował ją tak, jak naprawdę chciał i czego ona nieświadomie
oczekiwała, śmiertelnie by ją wystraszył. Czuł instynktownie, że nie była jeszcze gotowa do
dzielenia z nim nieokiełznanej pasji, a on nie potrafiłby już dłużej utrzymać się w ryzach.
Szybkim krokiem wyszedł na ganek, minął kamienne lwy, zbiegł po schodach i nie oglądając
się za siebie, wskoczył do czekającej na niego limuzyny.
Claire stalą w progu z dłonią przy gorących wargach i patrzyła, aż samochód zniknął za
bramą na końcu długiego podjazdu. Zastanawiała się, czy właśnie nie zrobiła pierwszego
kroku, którego obiecała sobie nigdy więcej nie postawić.
I dziwne było to, że perspektywa wspólnego wyjazdu z Rafe’em nie wydawała się jej już
tak zatrważająca.
ROZDZIAŁ 6
Królowa Lodu wróciła. Następnego dnia rano siedziała dumnie wyprostowana obok Rafe’a
w samolocie lecącym do Lubbock w Teksasie. Zrobiła wszystko, co możliwe, żeby
przywrócić swój wizerunek. Włożyła wygodne, praktyczne obuwie, szczelnie zapięty pod
szyję żakiet, włosy ściągnęła do tyłu w kok, zrobiła nieskazitelny makijaż. A zachowywała
się tak ozięble, że już na sam jej widok człowiek mógłby dostać zapalenia płuc.
Rafe poczuł się nieco rozczarowany, lecz nie był zdziwiony. Wiedział bowiem, że metoda
„krok do przodu, dwa kroki wstecz” jest typowa dla odzyskiwania równowagi po każdym
doświadczeniu, które pozostawiło uraz fizyczny czy psychiczny. U Claire, rozmyślał,
obserwując ją spod oka, prawdopodobnie chodzi o obydwa.
Dla kobiety gwałt musi być wstrząsającym przeżyciem, pozostawiającym wielorakie
następstwa. Rozmowa z Pierce’em poprzedniego wieczoru i zachowanie Claire w czasie
pocałunku utwierdziły w przekonaniu Rafe’a, że to właśnie jej się przydarzyło. Nie
okazywała bowiem wahania czy lęku na myśl o pocałunku, naturalnego i instynktownego
przed pierwszym zbliżeniem. A potem jej usta pod jego wargami nie drżały z nerwowego
podniecenia. Ona była autentycznie przerażona. To był pierwotny, skręcający wnętrzności
strach.
Mimo to pocałowała go. To mii dawało nadzieję. Nadzieję, że pewnego dnia, może już
niedługo, zanim on całkiem oszaleje w oczekiwaniu na ten moment - ona pozwoli mu na
więcej niż tylko pocałunek. Sama go do tego zachęci i będzie dzielić z nim to przeżycie z
niekłamanym uniesieniem i namiętnością.
Podobnie oceniała sytuację psycholog dyżurująca przy telefonie zaufania dla ofiar gwałtu,
czynnym całą dobę, z którą przeprowadził rozmowę po powrocie do domu.
- Nie mogę niczego stwierdzić z całą pewnością bez znajomości stanu faktycznego -
powiedziała, kiedy podzielił się z nią swymi podejrzeniami. - Jednak wydaje mi się, że pana
przypuszczenia są słuszne. Chyba była zgwałcona. Jeżeli naprawdę tak się stało i pan jest
pierwszym mężczyzną, którym się po tym zainteresowała, to mogę panu udzielić tylko jednej,
ale bardzo ważnej rady. Proszę postępować niezmiernie ostrożnie. Niech pan nie będzie
natarczywy i do niczego jej nie nakłania. Może pan spróbuje z nią na ten temat porozmawiać.
To zawsze pomaga. I niech pan ją zachęci, żeby poradziła się specjalistów. Nawet mimo
znacznego upływu czasu fachowa porada pomogłaby jej uporać się z tego typu problemem.
Jednak nade wszystko - powtórzyła psycholog z naciskiem - niech pan nie dąży do zbliżeń i
nie wymaga od niej współdziałania. Proszę pozwolić, żeby to ona nadawała kierunek waszym
stosunkom zgodnie z jej własnymi psychicznymi możliwościami.
Rafe zamierzał w pełni dostosować się do rady. Aż do osiągnięcia celu.
Niczego od niej nie zażąda ani do niczego nie przymusi. Po prostu będzie przy niej przez
cały czas. Jak pokusa. Jak przynęta. Niech przyzwyczai się do niego i jego obecności. Będzie
ją łagodnie prowadził we właściwym kierunku, aż zaufa mu na tyle, żeby ulec drzemiącej w
niej namiętności. I tak już ufała mu bardziej, niż to sobie uświadamiała.
Właśnie przed chwilą usnęła, choć twierdziła, że nie może spać w obecności obcych ludzi.
Siedziała z rękami opuszczonymi na kolana i z głową niewygodnie przechyloną na oparcie
fotela. Uśmiechając się czule, wyjął z jej palców wieczne pióro i odłożył na podniesiony,
podręczny blat. Uniósł rozdzielającą ich siedzenia podpórkę i delikatnie wsunął ramię pod jej
plecy. Zesztywniał, kiedy wymamrotała coś przez sen. Wstrzymał oddech w obawie, że
Claire się obudzi i zaprotestuje przeciwko takiej poufałości. Lecz ona tylko przytuliła się do
niego. Z policzkiem przy jego piersi i dłonią opartą tuż ponad srebrną klamrą jego paska
wyglądała jak pełne ufności kocię, które znalazło się w znajomych, czułych rękach.
Rafe nakrył jej dłoń swoją i przycisnął ją lekko do siebie. Zamknął oczy. Zasypiał z
uśmiechem cichej satysfakcji.
- ...schodzimy do lądowania w Lubbock. Kapitan prosi o zapięcie pasów, opuszczenie
podręcznych blatów i ustawienie w pionie oparć foteli...
Metaliczne, zniekształcone głośnikiem polecenia wyrwały Claire z głębokiego snu.
Rafe także się obudził, lecz nie otwierał oczu, tylko czekał ciekawy, jak się Claire zachowa.
Gdy tylko zauważyła, co jej służyło za poduszkę, zesztywniała i usiłowała usiąść prosto.
Usłyszał, że cicho sapnęła z irytacją i oczyma duszy widział zakłopotanie na jej twarzy, kiedy
rozważała swój kolejny ruch.
Rzuciła okiem na Rafe’a, żeby się upewnić, czy śpi, i przygryzając wargę, bardzo powoli,
milimetr po milimetrze wysunęła dłoń. Potem uchwyciła w dwa palce jego nadgarstek,
podniosła do góry rękę i uchylając głowę, przełożyła mu ją na kolano. Chwyciła wieczne
pióro, ułożyła rozrzucone papiery i dopiero wtedy trąciła Rafe’a łokciem.
- Rafe, obudź się - odezwała się ożywionym głosem. - Schodzimy do lądowania.
- Hm? - udawał, że z wolna powraca do przytomności. Wyprostował ramiona, potem się
przeciągnął, ocierając się przy okazji o Claire.
Nie odsunęła się nawet o centymetr.
- Długo spałem? - zapytał.
- Chyba przez całą drogę - wymamrotała, schylając się po teczkę. Położyła ją na kolanach i
otworzyła z trzaskiem. - Właściwie nie zwróciłam uwagi.
- Przez cały czas pracowałaś? - Patrzył, jak metodycznie układa papiery i przybory do
pisania na właściwe miejsca.
- Uhm. - Zatrzasnęła teczkę. - W samolocie można się dobrze skupić.
Skoro ona chce prowadzić taką grę, niech tak będzie, pomyślał. Tymczasem. Nie powie jej,
ż
e na policzku ma odciśnięty ślad guzika jego koszuli.
- Co to za miasto? - zapytała Claire. Mrużąc oczy, usiłowała w gęstniejącym mroku
odszukać na leżącej na kolanach mapie kolejną mijaną przez nich miejscowość w zachodnim
Teksasie.
- Ropesville.
Rafe nie musiał nawet odczytywać tablicy informacyjnej witającej przybyszów. Odwrócił
się do Claire.
- Może byśmy się tu zatrzymali? Wyjrzała przez okno samochodu i zlustrowała otoczenie.
- Nie, nie nadaje się - odrzekła, potrząsając głową.
- Za duże, za ruchliwe. - Znów pochyliła się nad mapą. - Myślę, że powinniśmy zjechać z
tej szosy w jakąś mniej uczęszczaną. Skręć w lewo przy pierwszym zakręcie. - Podniosła
mapę bliżej do oczu. - To chyba będzie droga numer 41.
Rafe zatrzymał samochód na parkingu następnego motelu.
Claire spojrzała zdumiona znad mapy.
- Co ty robisz? Dlaczego stoimy?
- Zwracam ci uwagę, jeśli sama tego nie zauważyłaś, że słońce już zaszło i nic prawie nie
można odczytać z mapy. Według mnie czas na odpoczynek.
- Ale...
- śadnego ale - przerwał Rafe. Jego cierpliwość wystawiona na próbę przez Królową Lodu,
przez cały dzień w najwyższym stopniu oziębłą i odpychającą, wyczerpywała się.
- Krążymy już tak w kółko - spojrzał na zegarek - prawie od sześciu godzin, przejeżdżamy
przez każdy przeklęty metr kwadratowy tego nieszczęsnego bezludzia. Nie wiem, czy od
przedwczoraj spałem z pięć
godzin, wliczając w to drzemkę w ciasnym fotelu w samolocie. A jadłem tylko podany tam
omlet i jakiegoś hamburgera po drodze. Jestem zmęczony i głodny. Muszę wziąć gorący
prysznic, wypić zimne piwo i zjeść solidny stek z wszystkimi możliwymi dodatkami. W tej
właśnie kolejności. A potem chcę się porządnie wyspać przez osiem godzin. Myślę, że tobie
też się to należy.
Przyjrzał się jej uważnie i uderzyło go, że wcale nie robi wrażenia zmęczonej. Wyglądała
tak samo świeżo i nieskalanie jak rano, kiedy wyruszali w podróż.
Z jakichś niezrozumiałych dla niego samego przyczyn jej wygląd go zezłościł.
- A może Hollywoodzkiej Królowej Lodu obce są takie słabości, typowe dla zwykłych... -
urwał nagle, gdyż zobaczył wyraz jej twarzy. - Co się stało?
Odwróciła głowę.
- Masz rację - odrzekła, wpatrując się w mapę - to był długi dzień. - Zaczęła ją składać lub
raczej próbowała to robić. Dlaczego mapy nigdy nie składają się tak łatwo jak się rozkładają,
przemknęło jej przez myśl. - Jesteśmy oboje zmęczeni i...
Wyciągnął rękę, żeby jej dotknąć, lecz tylko przytrzymał mapę, z którą nie mogła sobie
poradzić.
- Nie chciałem być taki obcesowy. - Wyrządził jej przykrość i poczuł się jak grubianin. A
przecież to nie ona go rozdrażniła, po prostu był wykończony. Wypuścił z ręki mapę. -
Przepraszam cię.
- Nie masz za co przepraszać - szepnęła ze wzrokiem utkwionym w mapę. Otworzyła
szeroko oczy. To była znana sztuczka, która miała powstrzymać łzy. - Dobrze, że się
zatrzymałeś. A ja... - Sztuczka się nie udała. - Do licha - powiedziała cicho i odwróciła twarz
w stronę okna. Zgniotła w palcach brzeg mapy.
- Claire, na miłość boską. - Rafe patrzył przerażony na pierwszą łzę spływającą po jej
policzku. - Claire, kochanie, nie płacz - powiedział zrozpaczony i bezradny, jak każdy
mężczyzna wobec kobiecych łez. - Jeżeli nie chcesz, nie musimy się tu zatrzymywać. -
Gotów był jej wszystko teraz obiecać, byleby nie płakała. - Możemy jechać tak długo, jak
zechcesz.
Po policzku pociekła druga łza. Otarła ją wierzchem dłoni, jak dziecko.
- Ja n-nie dlatego - odparła, zła na siebie za okazanie słabości. Czuła się upokorzona.
- Więc dlaczego?
- To nic. Przepraszam. Sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Ja...
Rafe nie mógł znieść tego ani chwili dłużej. Ujął jej twarz i delikatnie odwrócił ku sobie.
- Powiedz mi - poprosił łagodnym głosem. Patrzyła na niego w milczeniu przez chwilę,
która jemu wydawała się wiecznością, szafirowymi, błyszczącymi od łez oczami. Wargi jej
drżały. Rafe pragnął scałować te łzy z czułością, która falą zalała mu serce. A potem całować
wargi, żeby zaczęły drżeć już nie ze smutku, lecz z namiętności. - Powiedz mi - powtórzył
cicho, z trudem powstrzymując odruch tkliwości.
- Nie cierpię tego przezwiska! - wybuchnęła gwałtownie. - Nigdy go nie znosiłam. Ale
jeszcze bardziej jest mi przykro, kiedy ty tak o mnie mówisz.
- Chodzi ci o Królową Lodu?
Kiwnęła głową.
- Jakbym była taka zimna... i nieczuła... i... - Choć sama nie była pewna, czy to nie jest
prawda. Nawet teraz, gdy ją to tak zabolało, nie była pewna.
- Już nigdy tak nie powiem - przyrzekł. - I spiorę na kwaśne jabłko każdego, kto cię tak
nazwie. - Ujął jej twarz w dłonie i kciukami otarł resztki łez. - Już wszystko dobrze?
Pociągnęła jeszcze nosem i skinęła głową.
- Przepraszam, że zachowałam się jak idio...
- Nie. - Dotknął kciukami jej warg. - To ja przepraszam, że doprowadziłem cię do płaczu.
To się nigdy nie powtórzy. - Miał taką nadzieję. Musiał użyć całej siły woli, żeby oderwać
dłonie od jej twarzy. - Co powiesz na taki pomysł. Może byśmy wynajęli sobie dwa pokoje w
tym motelu? - zaproponował. - Wykąpiemy się, przebierzemy i poszukamy największych,
najbardziej soczystych steków w całym Ropesville.
Claire zmusiła się do podobnie lekkiego tonu.
- A czy można by zamienić jeden z tych steków na porcję jarzyn? Nie jadam mięsa.
- Wątpię, czy tutaj mają jakieś specjalne dania jarskie - odezwał się Rafe, kiedy w godzinę
później siedzieli naprzeciwko siebie w restauracji. - Ale wiem, że będziesz mogła dostać
tutejszą cętkowaną fasolę, pieczone ziemniaki, bo to zawsze podają do steków. No i zieloną
sałatę, jak ładnie poprosisz.
- Skąd wiesz, co tu podają do steków? W pierwszej chwili miał ochotę skłamać. Zdziwiło
go to, gdyż już od dawna nie odczuwał takiej pokusy. Przestał ukrywać swe pochodzenie,
kiedy przekonał się, że nie dla wszystkich kobiet wartość mężczyzny zależy od tego, kto był
jego dziadkiem i czy jego rodzina jest zamożna.
- Wychowałem się we Flat Rock, kilkadziesiąt kilometrów stąd - powiedział. - Jeżeli
chłopak chciał zrobić na dziewczynie wrażenie, to przyjeżdżał z nią na randkę właśnie do
Ropesville. Tu było najbliższe kino i kręgielnia. Najlepsza restauracja w promieniu wielu mil
znajdowała się wprawdzie w klubie sportowym we Flat Rock, ale - w jego głosie zabrzmiała
gorycz - tam wstęp był tylko dla członków.
- Rozumiem, że ty nie miałeś karty członkowskiej.
- To byłoby raczej trudne - odrzekł zupełnie szczerze, jakby chciał się zrehabilitować przed
sobą za poprzednią pokusę kłamstwa. - Moja rodzina mieszkała w najbiedniejszej dzielnicy
tego miasteczka. Ludzie naszego pokroju nie byli mile poza nią widziani, chyba jako dozorcy
czy kucharki.
Nie wiedział, jak przyjmie to zwierzenie kobieta, przed którą wszystkie drzwi stały
otworem.
Wyglądało na to, że całkiem normalnie.
- Czy twoja rodzina nadal tam mieszka, we Flat Rock?
- Tak. W domu, w którym się wychowałem, wciąż jeszcze mieszka mama z moim
najmłodszym bratem, Matteo. Zostanie sama, kiedy on na jesieni wyjedzie na studia.
Najstarsza siostra, Inez, wyszła za mąż za farmera i mieszka w pobliżu. Druga siostra.
Mercedes, i jej mąż, też są niedaleko, mają dom na przedmieściu Brownfield. Prowadzą
szkołę pilotażu na tamtejszym lotnisku i wykonują różne usługi lotnicze.
- Jak liczne masz rodzeństwo?
- Ze mną jest nas siedmioro. Jeszcze jedna siostra, Ramona, jest adwokatem w Dallas -
powiedział z wyraźną dumą. - Pilar znasz. Brat Luis jest na drugim roku studiów.
- A twój ojciec?
- Zginął w czasie pożaru na polu naftowym, kiedy miałem piętnaście lat.
- Bardzo mi przykro - szepnęła, gdyż z tonu, jakim to powiedział, wywnioskowała, że
bolesne wspomnienie o wypadku ojca było ciągle żywe.
- Mnie też - mruknął.
Zjawiła się kelnerka z napojami - piwem Lone Star z lodu dla Rafe’a i mrożoną herbatą dla
Claire.
Przyjęła od nich zamówienie, nie mrugnąwszy nawet okiem, kiedy Claire poprosiła o porcję
steku bez steku.
- Chyba będziesz chciał się zobaczyć z rodziną, skoro już jesteś tak blisko?
- Chyba. - Westchnął. Gdyby do nich nie wstąpił, matka urwałaby mu głowę.
Claire spojrzała na niego zaciekawiona. Wydawało się, że jego rodzina była bardzo zżyta,
więc powinien skwapliwie skorzystać z okazji odwiedzenia bliskich.
- Nie masz ochoty?
- Nie, skądże, mam. Tylko... - Wzruszył ramionami i zaczął zeskrobywać paznokciem
etykietę z butelki. - Moja matka zrobi zaraz z tego wielką hecę. Powrót marnotrawnego syna i
takie tam. Będzie chciała sprosić wszystkich krewnych z bliższych i dalszych okolic, i
wyprawić wielkie, rodzinne przyjęcie, na które poświęci swego najdorodniejszego cielaka.
- Więc co z tego? - Claire nadal nie mogła zrozumieć, dlaczego Rafe tak niechętnie się
odnosi do wizyty w domu. Ją bardzo by ucieszyło, gdyby matka chciała dla niej zrobić
przyjęcie. Niestety, jej matka wydawała przyjęcia jedynie z towarzyskiego obowiązku. -
Chyba byłoby bardzo przyjemnie?
- Taak. - Rafe porównał w myślach to rodzinne zgromadzenie do balu w domu brata Claire,
gdzie był zaledwie wczoraj.
- Myślę, że powinieneś zrobić to dla swojej matki. Kelnerka przyniosła zamówione dania.
Claire jadła z prawdziwą przyjemnością. Zielona sałata była świeża i krucha, pomidory miały
pomidorowy smak, co się rzadko zdarzało, cienkie plasterki czerwonej cebuli i sos winegret
zaostrzały apetyt. A do tego podano grube grzanki chleba domowego wypieku na kwasie,
natarte czosnkiem, z roztapiającym się na nich masłem.
- Nigdy bym nie pomyślał, że sobie z tym poradzisz - odezwał się Rafe po kilku minutach
pełnej skupienia ciszy.
Claire, z pełnymi ustami, spojrzała na niego pytająco.
Wskazał widelcem niemal pusty talerz.
Przełknęła jedzenie.
- Ty zjadłeś hamburgera dzisiaj po południu, a ja tylko frytki.
- Myślałem, że wpadłaś na jakiś idiotyczny pomysł odchudzania się. Gdybyś mi wcześniej
powiedziała, że nie jadasz mięsa, moglibyśmy gdzieś po drodze kupić chociaż owoce.
- Nie chciałam ci zawracać głowy. I to mówi kobieta, pomyślał, która nie zawaha się przed
wierceniem dziury w brzuchu każdemu, kto pracuje nad jej filmem. Pokręcił głową ze
zdziwieniem nad skomplikowaną kobiecą psychiką.
- I wolałaś być głodna - stwierdził z nutą żartobliwej nagany. - Wobec tego jutro rano -
rzekł stanowczo - przed wyruszeniem w drogę zabierzemy ze sobą torbę chłodniczą i
załadujemy do niej zapas owoców i soków. Trzeba było tak zrobić już przed wyjazdem z
Lubbock. Lepsze to niż tłuste hamburgery. Aaa, oto mój stek. - Spojrzał łakomie na mięso. -
Nie jadłem kawałka porządnej wołowiny od wyjazdu z Teksasu.
Pozwoliła mu w spokoju sycić się soczystym mięsem i dopiero po paru dobrych chwilach
spytała:
- Skoro wychowałeś się w tej okolicy, to zapewne dobrze znasz wszystkie małe miasteczka
w tym regionie.
Miał to być subtelny wyrzut, że niepotrzebnie krążyli tak długo w poszukiwaniu idealnego
Burley.
- Właściwie nie bardzo. - Jej aluzja była dość przejrzysta. - Opuściłem dom w parę miesięcy
po maturze. - Niedługo po tym, jak Laura Lyn Parker wystawiła go do wiatru. - I nigdy tu na
dłużej nie wracałem. Małe miasteczka szybko się zmieniają, zwłaszcza w takich
niestabilnych ekonomicznie czasach, jakie mieliśmy przez ostatnie dwanaście lat.
- Dokąd wyjechałeś po maturze?
- Początkowo nie za daleko. Dostałem pracę na polu naftowym w rejonie Midland, potem
przeniosłem się do Houston, a w końcu na platformę wiertniczą w Zatoce Meksykańskiej.
- A jak to się stało, że z Zatoki Meksykańskiej przeniosłeś się do Hollywood, i to jako
reżyser?
Przeszłość Rafe’a tak bardzo różniła się od życiorysów znanych jej ludzi. To było
fascynujące.
- Przyjechała ekipa filmowa robić film dokumentalny o pracy i życiu na dalekomorskiej
platformie wiertniczej. Byłem wtedy jeszcze bardzo młody, miałem dwadzieścia trzy lata, i
kręcenie filmu, nawet dokumentalnego, wydawało mi się o wiele bardziej interesujące niż
wydobywanie ropy. Więc trochę im pomagałem, a kiedy skończyli, wyjechałem razem z
nimi. Ale praca nad filmem się skończyła, a ja byłem bez grosza i musiałem szukać nowego
zajęcia.
- I dlatego zostałeś kaskaderem?
- Tak. Ta robota zapowiadała się na znacznie ciekawszą od przenoszenia z miejsca na
miejsce oświetlenia czy kamer. - I o niebo lepiej płatną, dodał w duchu. - Stąd już droga do
stanowiska szefa ekipy kaskaderów była stosunkowo prosta. A potem dalej, do
reżyserowania filmów akcji.
- A ten film dokumentalny, który zasługiwał na Oskara, zrobiłeś tak od niechcenia? -
spytała. Skinął głową w podziękowaniu za komplement.
- No to już znasz historię mego życia. Teraz twoja kolej.
- Moja?
- Proszę o historię twojego życia. Jak to się stało, że siedzi tu przede mną Claire Kingston,
producentka filmowa? - spytał, patrząc na nią uważnie.
- O nieba! - To pytanie ją speszyło. Nie lubiła opowiadać o swojej przeszłości. - Wystarczy
przeczytać pierwsze lepsze czasopismo zajmujące się kinem albo jeszcze lepiej popularne
magazyny. Powtarzają do znudzenia te same fakty z mojego życia. Zapis dla potomności.
- Z. pewnością nie wszystkie fakty. - Nie spuszczał z niej wzroku.
- Wszystkie, które miały znaczenie - powtórzyła z uporem.
Rozłożyła palce, żeby na nich wyliczać te wydarzenia.
- Trzeba zacząć od tego, że urodziłam się - dotknęła pierwszego palca - i to jak stwierdzają
dziennikarze - uśmiechnęła się - we właściwym czasie, gdyż w tym dniu moi rodzice
obchodziliby jedenastą rocznicę ślubu, gdyby przedtem się nie rozwiedli, co im nie
przeszkodziło wkrótce pobrać się na nowo. Nie pamiętam tego, ale mówiono mi, że pierwsze
urodziny spędziłam z nianią w Beverly Hills, bo mama i tata właśnie załatwiali sobie w
Meksyku drugi rozwód. Potem przez jakiś czas nic się specjalnego nie działo, a w czwartym
roku życia zadebiutowałam w filmie w niewielkiej roli sierotki o anielskiej buzi i
niewyparzonym języku. Partnerowałam aktualnej kochance mego ojca, grającej zakonnicę.
Wypaliłam pierwszego - i dzięki Bogu jedynego - papierosa przed kamerą, kiedy miałam
dziesięć lat. Całowałam się pierwszy raz jako trzynastolatka w filmie „Pełnoletnia” i za tę
rolę dostałam Oskara.
Zaczęła wyliczać na palcach drugiej ręki. - Pierwszą scenę miłosną zagrałam mając
szesnaście lat, ale nie mogłam obejrzeć tego filmu, bo był dozwolony od lat osiemnastu. -
Ton jej głosu był teraz mniej niefrasobliwy. - Wtedy też włożyłam po raz pierwszy długą
suknię, gdyż bohaterka, którą grałam, szła na bal maturalny.
Nie dodała tylko, że to był jedyny bal maturalny, w którym brała udział.
- Dwa lata później zagrałam pierwszą już dorosłą rolę w „Oszustach”, po czym
zrezygnowałam z aktorstwa. I tak oto - dotknęła ostatniego palca - Claire Kingston, kobieta,
producent filmowy, siedzi teraz naprzeciwko ciebie.
- Rzeczywiście wtedy całowałaś się po raz pierwszy?
-Tak.
Wszystko, co robiła po raz pierwszy, działo się w filmie. Pierwsze wypowiedziane
ordynarne słowo, pierwszy wypalony papieros, pierwsza długa suknia, pierwszy romans -
wszystko na oczach ekipy filmowej. Każdy znaczący krok w jej życiu był pozorem, fikcją,
przeżyciem sfabrykowanym dla potrzeb kamery. Doszło do tego, że zaczynała zastanawiać
się, czy jest zdolna do przeżywania prawdziwych uczuć, czy je rozpozna, gdy nadejdą. Co
doprowadziło nieuchronnie do zdarzenia, które rozegrało się później.
- Już państwo zjedli? - Kelnerka przerwała ich rozmowę, zanim Rafe zdołał zadać następne
pytanie.
- Tak, dziękujemy - odparła Claire.
- Może przynieść jakiś deser? Kawę?
- Dla mnie nie. A dla ciebie, Rafe?
Potrząsnął głową.
- Proszę rachunek.
Z restauracji wyszli w milczeniu. Był ciepły, teksaski wieczór. Powietrze pachniało kurzem,
bylicą i spalinami unoszącymi się nad przecinającą szosę drogą,” która oddzielała parking
restauracji od ich motelu.
Kiedy przechodzili przez skrzyżowanie, choć nie było wielkiego ruchu. Rafe wziął Claire
za rękę.
Claire pozwoliła mu spleść palce ze swoimi bez najmniejszego protestu. Nie czuła nawet
cienia niepokoju. Przeciwnie, wydawało się jej, że tak właśnie powinno być - jej dłoń w jego
gorącej, silnej, chroniącej ją ręce.
Spoglądała na niego spod oka, gdy, ciągle trzymając się za ręce, przechodzili koło biur
motelu, a potem obok basenu, w kierunku przydzielonych im pokojów. Zastanawiała się,
jakim byłby kochankiem. Czy okazałby jej taką delikatną czułość jak wczoraj, przy
pocałunku? Czy może nie potrafiłby opanować namiętności? Czy oczekiwałby od niej takiej
samej reakcji? Czy umiałby się powstrzymać, gdyby się zlękła? Był takim silnym, potężnie
zbudowanym mężczyzną. Lecz także dżentelmenem. Człowiekiem subtelnym. Nie
wyrządziłby jej krzywdy, choćby nawet nie sprostała jego oczekiwaniom.
Pociągał ją fizycznie - wbrew jej woli. Być może nigdy nie będzie miała lepszej
sposobności, żeby zmierzyć się ze swym strachem. A jednak gdy wypuścił jej rękę, aby
wyjąć klucz z kieszeni opiętych na muskularnych nogach dżinsów, poczuła uścisk w żołądku.
Czy wystarczy jej odwagi, aby poszukiwać odpowiedzi na nurtujące ją pytania? Czy ma
pozostać emocjonalną kaleką, dlatego że nie potrafi wyzbyć się obaw, mimo nadarzającej się
szansy?
Otworzył drzwi jej pokoju.
- Dobranoc, Claire - powiedział łagodnym głosem. Ujął jej dłoń i położył na niej klucz. -
Ś
pij smacznie.
Odwrócił się w stronę drzwi swego pokoju.
- Rafe? - Usłyszała swój głos, zanim zdążyła ten
impuls powstrzymać.
- Słucham.
Przełknęła ślinę.
- Czy pocałujesz mnie na dobranoc?
ROZDZIAŁ 7
Te ciche słowa były jak uderzenie pięścią w splot słoneczny. Znieruchomiał, starając się
pojąć ich właściwe znaczenie.
„Czy pocałujesz mnie na dobranoc?” Chciała, żeby ją pocałował na dobranoc. Niewątpliwie
to zdanie znaczyło dokładnie to. Nic więcej. Nic mniej. Czy rzeczywiście?
Odwrócił się do niej, zdecydowany spełnić jej prośbę, a potem zabrać ją do siebie. I wtedy
przypomniał sobie, co mówiła psycholog z telefonu zaufania. „Niech pan nie będzie
natarczywy i do niczego jej nie nakłania. Proszę pozwolić, żeby to ona nadawała kierunek
waszym stosunkom zgodnie z jej własnymi możliwościami psychicznymi”. Wiedział, że musi
się dostosować do tej rady. Zbliżył się do Claire i tak jak poprzedniego wieczoru, z rękami
opuszczonymi wzdłuż ciała, pochylił głowę i tylko wargami dotknął jej ust.
Zadrżała.
Uniósł głowę.
- Claire?
- Całuj mnie - domagała się szeptem, jakby w udręce. Pochyliła się ku niemu i oparła
zaciśnięte dłonie na jego piersi. - Proszę. Całuj mnie.
Otoczył ją ramionami i połączył jej usta ze swymi.
Zarzuciła mu ręce na szyję, wspięła się na palce, podsuwając gwałtownie usta do
pocałunku, jak kobieta opanowana niepowstrzymaną namiętnością.
Poddał się na moment temu wrażeniu. Mocniej ją przytulił. Rozwarł szerzej wargi. Już miał
dać się ponieść nieoczekiwanej fali uniesienia, gdy nagle uświadomił sobie, że to nie
namiętność nią kieruje, lecz jakaś brawurowa, rozpaczliwa zuchwałość. Przypominała małą
dziewczynkę, która decyduje się nagle na otwarcie drzwi szafy, aby stanąć oko w oko z
zamieszkującym ją potworem. Ciało Claire w jego ramionach było napięte i sztywne, nie
wyczuwał w nim uległości i pożądania. A dźwięk, który usłyszał, nie był jękiem zachwytu,
lecz przerażenia. Jego zapał ostygł, jakby ktoś oblał go kubłem zimnej wody. Objął dłońmi
jej głowę i głaskał zaplecione po kąpieli w warkocz włosy. Potem odchylił ją leciutko do
tyłu.
- Claire - powiedział z ustami przy jej wargach. Jego oddech był jeszcze gorący. Jej -
przyspieszony, urywany, jakby po długim biegu. Czul pod swymi kciukami na jej skroniach
szybko bijący puls.
- Claire. Uspokój się, dziecino. To nie jest wyścig. To pocałunek. - Dotknął wargami
najpierw jednego, a potem drugiego kącika jej ust. - Po prostu pocałunek.
Wciągnęła powietrze głęboko, spazmatycznie, jak dziecko, które dopiero co przestało
szlochać, i kiedy znowu objął ją ramionami, pozostała nieruchoma z uniesioną ku niemu
twarzą.
- O to właśnie chodzi - pochwalił ją i zaczął całować jej policzki, brodę, powieki.
Delikatnie, powoli, żeby ukoić to wzburzenie. Gdy poczuł, że się odpręża, szepnął:
- Tak, właśnie tak. - I znów dotknął wargami jej ust.
Jeszcze jakby trochę niepewna, tym razem pokonując wahanie, rozchyliła wargi w
oczekiwaniu. Pieszczotę jego ust i języka przyjęła z cichym westchnieniem, nie jak
agresywną napaść, lecz podarunek, którego nie może odrzucić. Starała się rozpoznać uczucia,
które ją ogarnęły. Ten mężczyzna obdarowywał ją czułością, poczuciem bezpieczeństwa. I
wywoływał w niej jeszcze coś, co dopiero zaczynała pojmować - zmysłowe podniecenie.
Chciała się sycić jego pocałunkiem bez końca, gdyż z tą pieszczotą nie wiązało się żadne
nieprzyjemne doznanie - strachu, niebezpieczeństwa, bólu. Dokonuję zadziwiającego
odkrycia jak na dwudziestopięcioletnią kobietę, pomyślała. Pragnęła się rozkoszować tym
pocałunkiem i upajać się nim coraz bardziej.
Rafe od razu wyczuł zmianę, jaka w niej zaszła. Oparł się o futrynę na wpół otwartych
drzwi, przyciągnął Claire do siebie tak mocno, aż poczuł przy sobie jej piersi i biodra, a
potem zaczął pieścić plecy poprzez cienki jedwab bluzki. Kusiło go, żeby przesunąć palce
wzdłuż wyczuwalnych pod materiałem ramiączek stanika i ująć w dłonie jej małe piersi. Lecz
nie był pewien, jak by to przyjęła. Czy była gotowa na kolejny krok?
Tuliła się do niego taka rozgrzana. Jej zmysły już były pobudzone, wilgotne wargi
odwzajemniały pocałunki, a palce nieprzerwanie gładziły jego włosy. Przesunął ręce ku jej
piersiom i musnął je lekko. Zesztywniała. Odsunął ręce.
- Nie, nie - szepnęła tuż przy jego ustach. - Wszystko w porządku. Tylko mnie trochę
wystraszyłeś. - Jej głos nieco drżał. - Już dobrze, naprawdę.
Rafe jednak wiedział, że to nieprawda. Powrócił ślad dawnych obaw, a on nie mógł
pozwolić, aby choć cień jej strachu ciążył na atmosferze ich fizycznego zbliżenia. Jeżeli w
końcu Claire mu się odda, to całkowicie, bez zastrzeżeń.
- Kochanie, jutro znowu mamy przed sobą długi dzień - wyszeptał, rozluźniając uścisk
ramion.
Oparta o niego, nie zareagowała, jakby bała się poruszyć.
- Ale przecież ty... ty...
- Pragnę ciebie? - Wiedział, że to miała na myśli.
- Tak, pragnę. - Położył dłonie na jej karku i przytulił czoło do jej czoła. - Czy nikt ci nie
mówił, że nie za każdym razem mężczyzna musi otrzymać to, czego pragnie?
- Nie? - spytała z niedowierzaniem.
Zastanawiał się, czy rzeczywiście tego nie wiedziała, czy po prostu była zdziwiona, że to
mężczyzna jest orędownikiem wstrzemięźliwości.
- Nie. - Objął dłońmi jej talię. - Myślałem, że wie o tym każda dziewczyna już w liceum.
Przynajmniej taka, która ma starszych braci.
- Nie chodziłam do liceum - odparła. - Miałam prywatnych nauczycieli. A Gage i Pierce są
znacznie starsi ode mnie - odruchowo stanęła w obronie rodziny.
- Pozwól więc, że uzupełnię luki w twej edukacji, panno Kingston. Nie spełnione pożądanie
może być dla mężczyzny frustrujące, ale z pewnością niczym mu nie grozi. I kobieta nie musi
się tym przejmować, chyba że sama pragnie je zaspokoić. Czy to jasne? - Uniósł jej twarz do
góry. - Jasne? - powtórzył.
- Tak - odrzekła słabym głosem.
Była zażenowana, lecz równocześnie odczuła wielką ulgę.
- Dobrze. A to po to, żebyś dobrze zapamiętała, co powiedziałem.
Jeszcze raz ją pocałował, równie delikatnie, jak przedtem, lecz na tyle długo, że gdy
wreszcie uniósł głowę, oboje ciężko oddychali.
- Dobranoc, Claire - szepnął schrypniętym głosem i szybko odsunął ją od siebie.
Wpatrywała się w niego trochę jeszcze oszołomiona.
- Idź już. - Popchnął ja lekko w kierunku pokoju. - Poczekam, aż zamkniesz się na klucz.
- Dobranoc, Rafe. - Z jej oczu wyczytał zdumienie. - I dziękuję - szepnęła, zamykając za
sobą drzwi.
Odczekał moment, a kiedy usłyszał, że klucz przekręca się w zamku, podszedł do drzwi
swego pokoju. Za pierwszym razem nie mógł trafić do zamka. Zaklął cicho.
- Cała nadzieja w tym, że mają tu telewizję kablową - wymruczał, otwierając wreszcie
pokój. Wiedział, że tej nocy nie zmruży oka. Każda cząstka jego ciała wyrywała się do
kobiety, która była tuż obok, za ścianą.
Claire myślała, że następnego dnia rano będą się czuli niezręcznie. Powinni. Dzięki
Rafe’owi tak się jednak nie stało. Zjedli razem śniadanie w złudnym chłodzie wczesnego
poranka, po czym wyszli na zakupy. Kupili torbę chłodniczą i zapakowali do niej zapas
owoców, napojów i trochę różności do przegryzania. Rafe wyśmiewał się z jej dietetycznych
odżywek owsiano-orzechowo-rodzynkowych i „źródlanej” wody, a ona wyliczała mu kalorie
w czekoladowych batonach i cukierkach, które według niego były niezbędne w czasie
dłuższej podróży. Uzupełnili paliwo i o godzinie ósmej trzydzieści ruszyli na zachód w
promieniach słońca wpadających już przez boczną szybę samochodu.
Claire wydawało się, że nigdy jeszcze nie czuła się tak odprężona i beztroska. Po części
dlatego, że znalazła się daleko od Hollywood. Poza zasięgiem obmowy, podstępnych ciosów
w plecy. Z dala od plotek i dziennikarzy, od nie kończących się przyjęć, podczas których
można było zyskać lub stracić reputację pomiędzy jednym daniem a drugim.
Kolejnym powodem była niewątpliwie przyjemność podróżowania samochodem w
przepiękny, pogodny dzień, pokonywania kilometrów przy cichej muzyce płynącej z radia, w
lekkim wietrze, wpadającym przez uchylone szyby. W takiej chwili miała wrażenie, że
wszystko, co najlepsze, jest jeszcze przed nią.
Lecz najważniejsza przyczyna leżała w czym innym. Można by powiedzieć raczej, że
siedziała, o pół metra od niej. Claire spojrzała na trzymającego kierownicę i wpatrzonego
przed siebie mężczyznę. Usadowił się wygodnie, widać było, że jego mięśnie są całkowicie
rozluźnione, a przecież wciąż wyglądały na twarde jak skala i nieodparcie kojarzyły się z
opoką. Patrząc na jego profil, Claire pomyślała, że jest to twarz człowieka poważnego i
bezkompromisowego.
Szerokie, gładkie czoło, orli nos, wydatne kości policzkowe, znamionujący upór podbródek.
Wyraz powagi łagodziły jednak kształtne usta, długie rzęsy i czarne, faliste włosy, teraz
rozwiane wiatrem. Dłonie spoczywające na kierownicy były silne i niezawodne, palce lekko
wystukiwały rytm piosenki country płynącej z radia. Szerokie ramiona, tors zwężający się w
talii, płaski brzuch, muskularne uda. Emanował siłą, zmysłowością, a jednocześnie budził
zaufanie.
Wiedziała już, że mogła na niego liczyć, zwłaszcza na jego wrażliwość i odpowiedzialność.
Czuła, jak ta zlodowaciała grudka, którą gdzieś w głębi siebie przechowywała od tak dawna,
zaczyna się powoli roztapiać.
- Co takiego dostrzegłaś? - spytał. Czuł na sobie jej wzrok jak delikatną pieszczotę. -
Została mi na brodzie resztka sosu?
Jadł na śniadanie kiełbaski i ta swoista dieta w stylu Południa była przyczyną żartów Claire,
która zamówiła otręby z chudym mlekiem.
Potrząsnęła głową.
- Zastanawiałam się, kiedy dojedziemy do Flat Rock.
Spojrzał na nią kątem oka.
- Spieszy ci się z jakiegoś szczególnego powodu?
- Nie.
A jednak się jej spieszyło. Zainteresowanie osobą Rafe’a przeniosło się na wszystko, co go
dotyczyło.
- Po prostu lubię mieć wszystko zaplanowane - dodała.
- Tak? - udał zdumienie. - Naprawdę? W odpowiedzi usłyszał jej cichy śmiech.
- Zawiadomiłem mamę, że nie może nas oczekiwać wcześniej niż o trzeciej.
- Sądziłam, że do Flat Rock jest około osiemdziesięciu kilometrów.
- Tak - przyznał - w linii powietrznej. Ale my nie fruwamy, a nawet nie wybraliśmy sobie
najkrótszej drogi. Pomiędzy Ropesville i Flat Rock jest sporo małych miasteczek. Może
któreś z nich okaże się naszym Burley.
- Może.
Do Flat Rock zajechali jednak wcześniej, gdyż Claire wystarczyła za każdym razem jedynie
minuta na podjęcie decyzji, że żadne z kolejnych mijanych małych miast nie spełnia jej
wymagań. Gdy dojechali do znaku granicznego na skraju Flat Rock, Rafe mógł już tylko
szczerze współczuć ekipie, która do tej pory poszukiwała lokalizacji pleneru. Ani jedna
miejscowość, którą widzieli, nie odpowiadała wyobrażeniom Claire.
- Budynek szkolny jest zbyt nowoczesny - orzekła w jednym z miasteczek.
- Za dużo szyldów na głównej ulicy - stwierdziła w innym.
- Wielkomiejska atmosfera.
- Na rynku powinno stać podium dla orkiestry jak w dawnych czasach.
- Budynek sądu jest z kamienia, a powinien być z cegły.
- Nie ma baru z napojami bezalkoholowymi.
- Zaniedbane.
- Współczesne budownictwo.
- Wszystko psuje ten parking.
Rafe starał się jej wytłumaczyć, że nie ma racji. Kupcom można by zapłacić za tymczasowe
zdjęcie szyldów, budowa podium czy ceglanej fasady budynku nie była problemem, a skoro
nie przewidywali kręcenia scen na parkingu, to obojętne, jaki on jest lub czy go w ogóle nie
ma.
Claire nie chciała słuchać.
- Czego ty, do licha, szukasz? - zawołał w pewnym momencie.
- Burley - odparła chłodno.
Jego groźne spojrzenie nie wywarło na niej żadnego wrażenia. Pochyliła się nad mapą i
czerwonym krzyżykiem skreśliła kolejne miasto.
Rafe musiał powstrzymać uśmiech podziwu. Claire w różnych kwestiach mogła wykazywać
niepewność, gdy jednak chodziło o sprawy zawodowe, nie wahała się nigdy. Przystąpiła do
poszukiwań fikcyjnego Burley jak dowódca oddziału zwiadowczego, który nie może odstąpić
od wyznaczonego celu. Kiedy w parę minut później wjechali w główną ulicę Flat Rock, a
Claire zaczęła się rozglądać wokół z dużym zainteresowaniem, rozbawienie Rafe’a
przygasło.
Flat Rock wyglądało rzeczywiście tak, jakby ostatnie ćwierćwiecze nie wywarło na nie
ż
adnego wpływu. Wprawdzie tu i ówdzie zauważało się ślady upływu czasu, lecz w zasadzie
wszystko było bardzo zadbane przez dumnych ze swego miasteczka mieszkańców. Boisko
zbudowanego przed dwudziestu pięciu laty liceum otaczały z dwóch stron drewniane ławki
dla widzów, którym wyniki rozgrywek sportowych pokazywano na staromodnej tablicy, gdyż
technika elektroniczna jeszcze tu nie dotarła. Na rynku stało drewniane podium, a przez
szybę miejscowej drogerii widać było stoisko z napojami chłodzącymi.
- Budynek sądu nie jest z cegły - zwrócił uwagę Rafe.
- Ale za to bank jest - zauważyła Claire, obserwując bacznie okazałą, starą budowlę. -
Jestem przekonana, że właściciele pozwoliliby nam go wykorzystać.
- Tutejsi radni zaprojektowali parking na przeciwległym końcu miasta.
Claire spojrzała na Rafe’a z wyrzutem.
- Od początku wiedziałeś, że Flat Rock doskonale nadaje się na Burley - stwierdziła. -
Prawdopodobnie już po przeczytaniu scenariusza. Dlaczego nie powiedziałeś?
Zaoszczędziłoby to wiele czasu i wysiłku.
- Flat Rock jako Burley? - zaśmiał się. - Chyba żartujesz.
- Nie, mówię poważnie i ty dobrze o tym wiesz. Jest po prostu doskonałe. Ten rynek,
podium, szkoła. O, mój Boże! Czy to jest biblioteka? Wręcz wymarzona. Zatrzymaj się -
poprosiła. - Muszę ją obejrzeć od środka.
Rafe skierował samochód w stronę parkingu przy motelu, położonym na skrzyżowaniu
autostrady i szosy prowadzącej do centrum miasteczka. Przez całą drogę nadal dyskutowali o
możliwości nakręcenia plenerów we Flat Rock.
- Nie do wiary. - Claire ze zdumieniem pokręciła głową, wysiadając z samochodu. - Ono
jest właśnie takie jak trzeba. - Zatrzasnęła drzwiczki. - Może jesteś zbyt blisko z nim
związany, dlatego nie widzisz, że jest idealne - zastanawiała się na glos, zdziwiona, że dla
Rafe’a nie jest to tak oczywiste.
- Może - odparł posępnym tonem. A może nie chcę kręcić tego przeklętego filmu właśnie
tutaj, dodał w duchu.
W czasie ostatnich piętnastu lat starał się otrząsnąć ze swych butów pył Flat Rock. śyć z
dala od tych małostkowych, prowincjonalnych tradycjonalistów.
Oczywiście, bywał tutaj. Przyjeżdżał - jeśli tylko mógł - na różne uroczystości rodzinne,
takie jak wesela czy chrzciny. Lecz nigdy nie zostawał dłużej niż jeden, lub najwyżej dwa
dni. I za żadną cenę nie chciałby spędzić w rodzinnym mieście przeszło półtoramiesięcznego
okresu zdjęciowego.
Dusił się we Flat Rock. Czuł się osaczony przez tutejszych ludzi. Oni go tu już
jednoznacznie osądzili, bez względu na to, czy kiedyś pokładali w nim nadzieje, czy byli do
niego uprzedzeni. Dla nich wszystkich pozostał na zawsze biednym, meksykańskim
chłopakiem z ubogiej dzielnicy, który zbyt wysoko mierzył, zadając się z Laurą Lyn Parker i
dostał po nosie.
Z pewnością w stanie Teksas było wiele innych miejscowości nadających się na filmowe
Burley.
- Jak tylko zainstalujemy się w motelu - Claire mówiła w podnieceniu - zaraz zatelefonuję
do Tony’ego.
Tony kierował wszystkim, co wiązało się ze sprawnym przebiegiem zdjęć plenerowych,
począwszy od wyżywienia ekipy realizacyjnej, na niezbędnych uzgodnieniach z władzami
miasta kończąc.
- Jeżeli mamy zacząć zdjęcia zgodnie z harmonogramem - ciągnęła - musi się tu jutro
zjawić i szybko załatwić formalności. Nie zostało wiele czasu. I trzeba zadzwonić do Roberta
- tę uwagę skierowała bardziej do siebie - żeby zawiadomił wszystkich o znalezieniu Burley.
Dennis, Becky i R.J. też muszą jak najszybciej tu przylecieć i zacząć działać.
- Więc podjęłaś decyzję. Bez uzgodnienia ze mną.
- Ale dlaczego, na litość boską, miałbyś się nie zgodzić? - spytała.
Była gotowa wysłuchać wszystkich jego zastrzeżeń. Jako reżyser musiał przecież mieć
wizję scen plenerowych i z jego opinią powinna się liczyć.
- Tylko weź pod uwagę - dodała - że na dalsze poszukiwania nie zostało wiele czasu, a Flat
Rock wygląda naprawdę na idealne miejsce. Chyba że jest coś, o czym nie wiem. Może
biurokraci z magistratu będą stawiać jakieś przeszkody?
Potrząsnął głową. Urzędnicy z pewnością gotowi będą wręczyć jej klucze do miasta na
wiadomość, że ona chce tu robić film. I postawią jej pomnik, jak się zorientują, ile pieniędzy
przy tej okazji zasili lokalny budżet.
- Więc o co chodzi? - Szczerze ją dziwiła niechęć Rafe’a.
A jemu duma nie pozwoliła na wyjawienie prawdy. Nie potrafiłby znieść litości, a bał się,
ż
e takie uczucie wzbudzi w Claire, jeśli przyzna się do swych rozterek.
- O nic - odparł. - Oczywiście, masz rację. Flat Rock jest idealne.
ROZDZIAŁ 8
Kiedy zajechali pod dom pani Santana, zobaczyli stojące już przed nim cztery inne
samochody. Rafe od razu je rozpoznał. Zakurzony pikap ze strzelbą myśliwską, przewieszoną
w poprzek tylnej szyby należał do Inez, żony farmera. Świetnie utrzymanym kombi z dwoma
dziecięcymi fotelikami przyjechali Mercedes z mężem, Jimmym Lee. Właścicielem starego,
rozklekotanego mustanga był Luis, który uparcie nazywał ten wehikuł zabytkiem. Stał też
srebrzysty taurus, kupiony przez Rafe’a matce kilka lat temu. Brakowało tylko japońskiego
czerwonego, dwuosobowego kabrioletu Ramony, ale ona musiała jechać z Dallas ponad
piętnaście godzin.
Rafe przyglądał się z uśmiechem tej zbieraninie. Teksańczycy kochali samochody. śałował,
ż
e nie mógł przyjechać z Kalifornii swym starym porche. Zrobiłby wrażenie, zwłaszcza na
szwagrze - Jimmym Lee.
- Chyba już wszyscy są - powiedział do Claire, wysiadając z auta.
- Sądzisz, że ten strój jest odpowiedni? - spytała. Wysiadła, nie czekając, aż Rafe otworzy
jej drzwiczki.
- Może powinnam była włożyć coś bardziej eleganckiego?
- Nie - potrząsnął głową. - Wyglądasz świetnie, wierz mi.
Miała na sobie jasnobłękitną, jedwabną bluzkę, wpuszczoną w bawełniane spodnie koloru
khaki, w militarnym stylu. Włosy zaplotła w jakiś bardzo skomplikowany warkocz. Na nogi
włożyła proste sandałki. Domyślał się, że w jej wyobrażeniu takie ubranie było odpowiednio
skromne i stosowne dla kobiety na kierowniczym stanowisku w czasie wolnym od pracy. I
zapewne miała rację. Lecz ponadto ujawniało ono jej wrodzone poczucie stylu i podkreślało
wszystkie wdzięki dziewczęcej, szczupłej figury. Pod przylegającym do ciała jedwabiem
bluzki rysowały się niewielkie, kształtne piersi. Skórzany i chyba bardzo kosztowny pasek
uwydatniał wcięcie w talii, a spodnie - łagodne zaokrąglenie bioder.
Rafe, zbliżając się do Claire, sycił się tym uroczym widokiem.
- Świetnie, to mało powiedziane. - Posłał jej żartobliwie lubieżne spojrzenie.
Zarumieniła się, zmieszana komplementem.
- Może powinnam wziąć żakiet. Leżał na siedzeniu samochodu, więc schyliła się, żeby po
niego sięgnąć.
- Zostaw. - Odciągnął ją od drzwi samochodu i zatrzasnął je. - Chodź. - Włożył jej rękę pod
swe ramię. - Pokażę ci, jak się bawić w tym towarzystwie.
Ominął główną ścieżkę, prowadzącą do frontowych drzwi i poprowadził Claire dookoła
domu boczną dróżką, krętą i częściej używaną, pomiędzy wybujałymi, obsypanymi
różowymi kwiatami krzewami mirtu, a potem koło garażu, służącego jego matce raczej jako
składzik. Unoszący się zapach pieczonego na ruszcie, przyprawionego aromatycznymi
ziołami mięsa mieszał się w ciepłym powietrzu późnego popołudnia ze słodką wonią letnich
kwiatów. Dochodzący z wnętrza domu gwar stawał się coraz głośniejszy. Słychać było
zarówno charakterystyczne, teksaskie przeciąganie głosek, jak i szeleszczący, melodyjny
hiszpański. Dochodzili do otwartych, tylnych drzwi domu.
- Jesteś pewna, że chcesz uczestniczyć w tym spędzie? Oho, za późno. Już nas zobaczyli.
Uwolnił rękę Claire i wyciągnął ramiona do drobnej, uśmiechniętej kobiety, prawie
biegnącej w ich stronę.
- Mamo. - Przytulił ją do siebie.
Z potoku hiszpańskich słów Claire zrozumiała tylko „Rafael”, ale z tonu wyczuła, że matka
czule beszta syna.
Rafe, potrząsając głową ze śmiechem, odpowiadał w tym samym języku, po czym odwrócił
się do Claire, żeby ją przedstawić.
Claire nie wiedziała wprawdzie, jak powinna wyglądać spracowana wdowa, która
dochowała się siedmiorga dorosłych dzieci, jednak żaden z obrazów, które mogłaby
podsunąć wyobraźnia, nie odpowiadały wizerunkowi stojącej przed nią postaci. Zamiast
przygarbionej, zgaszonej staruszki w czerni zobaczyła wesołą kobietę w bardzo kolorowej,
kretonowej sukience i espadrilach. Matka Rafe’a miała czarne, krótko ostrzyżone włosy,
mocno przyprószone siwizną, a oczy, podobnie jak syn, koloru gorącej, czarnej kawy. I
równie przenikliwe.
- Mamo, to jest Claire Kingston. - Rafe dokonał prezentacji. - Moja mama, Dolores
Santana.
Claire ujęła silną, stwardniałą od pracy dłoń.
- Bardzo mi miło panią poznać, pani Santana - powiedziała, żałując w duchu, że nie zdobyła
się na bardziej oryginalne powitanie. - Rafe dużo mi o pani opowiadał.
- Tak? - Starsza pani uniosła zaciekawiony wzrok na syna, po czym powróciła spojrzeniem
do Claire. - O tobie mówił nam bardzo mało. Chodź.
- Poklepała jej szczupłą dłoń, której nie wypuszczała ze swej ręki. - Musisz poznać moje
córki i opowiedzieć nam o tym filmie, który robisz z Rafaelem.
- Mamo - Rafe próbował się wtrącić, choć wiedział, że nie uda mu się odwieść matki od
tego tematu - nie sądzę, by Claire chciała rozmawiać o pracy. To podobno ma być przyjęcie.
- Nie mam nic przeciwko temu - odparła Claire, tak jak się spodziewał.
- A widzisz? Ona nie ma nic przeciwko temu. A teraz - machnęła ręką w kierunku syna - idź
porozmawiać sobie z braćmi. Luis już nie może się doczekać, kiedy pokaże ci, jak z Jimmym
Lee wyszykowali samochód. A Miguel, mąż Inez, z pewnością potrzebuje cię do pomocy
przy rożnie. Ją oddam ci później, jak się lepiej poznamy.
- Ale - Rafe gorączkowo szukał wymówki - ona jeszcze nikogo nie poznała.
- Nie ma sensu przytłaczać jej całą rodziną od razu - odrzekła Dolores pogodnie. - Niech
pozna wszystkich po kolei.
- Ja też się jeszcze z nikim nie przywitałem.
- Z siostrami zdążysz przywitać się przed kolacją. Pani Santana pociągnęła Claire za sobą,
pozostawiając na placu boju skonsternowanego Rafe’a.
- Proszę, bracie. - Szwagier Rafe’a Jimmy Lee podał mu butelkę zimnego piwa.
- Dzięki. - Rafe pociągnął spory łyk, nie spuszczając wzroku z matki, prowadzącej Claire w
stronę ustawionego pod rozłożystym drzewem stołu, gdzie zebrało się kilka kobiet.
- Przyjaciółkę Luisa też tam zaprowadziła. - Jimmy Lee wskazał głową ładną blondynkę,
siedzącą przy końcu stołu. Trzymała na kolanach jedną z bliźniaczek Jimmy’ego i Mercedes.
Luis uśmiechnął się kwaśno.
- Już od pół godziny mama nie daje jej spokoju.
- Musi się dowiedzieć tego, co ją najbardziej interesuje - wtrącił Miguel. - Jak się
prowadzicie tam, na uczelni, kiedy nie może mieć was na oku. - Mrugnął szelmowsko do
Rafe’a. - Twojej pani też to nie ominie.
Rafe coś mruknął i upił piwa.
- Czy mama nie zdaje sobie sprawy, że żyjemy w dwudziestym wieku? Teraz na
przyjęciach mężczyźni i kobiety nie zbierają się w osobnych grupach. - Rafe nie był
zachwycony tą sytuacją towarzyską.
- We Flat Rock taki jest zwyczaj. - Matteo, najmłodszy z braci, wręczył Miguelowi miskę z
sosem. -A mama go stosuje zwłaszcza wtedy, gdy chce zaspokoić swoją ciekawość.
Miguel polał pikantną zaprawą ułożone na rożnie żeberka i kurczaki.
- Jedzenie będzie gotowe nie wcześniej niż za godzinę - stwierdził Jimmy Lee. - Chodź ze
mną, Rafe. Pokażę ci, co udało mi się zrobić z wyścigówką Luisa.
- Od jak dawna się widujecie? - spytała Dolores, nie tracąc czasu na wyszukane wstępy.
- Widujemy? - powtórzyła zdziwiona Claire. Oczekiwała, że matka Rafe’a będzie ją
wypytywać o film. - My się nie spotykamy. Po prostu razem pracujemy. My... - Jak można
nazwać mężczyznę, z którym się nie „widuje”, natomiast całuje, tak jak ona poprzedniego
wieczoru? - ...jesteśmy kolegami - dodała, mając nadzieję, że rumieńce na jej policzkach
zostaną przypisane upałowi. - Kolegami z pracy.
Dolores nie wyglądała na przekonaną.
- Rafael nigdy nie przedstawiał rodzinie żadnego swego kolegi z pracy.
- No cóż... - Claire nie wiedziała, co powiedzieć. - Właściwie, to on nie przywiózł mnie
tutaj, żeby przedstawić rodzinie. Po prostu byliśmy w tych stronach, bo poszukujemy
plenerów do „Desperata” i... - wzruszyła ramionami - znaleźliśmy się w tym mieście.
- „Desperat”? Plenery? Co to wszystko znaczy?
- Na miłość boską, mamo - odezwała się jedna z kobiet - daj jej przynajmniej usiąść, zanim
przystąpisz do przesłuchania trzeciego stopnia. - Uśmiechnęła się do Claire i poklepała
drewnianą ławkę obok siebie. - Jestem Inez, najstarsza siostra Rafe’a.
Claire usiadła koło niej.
- A to Mercedes. - Inez wskazała kobietę w zaawansowanej ciąży, siedzącą przy stole na
obitym pluszem fotelu. - A tamta to Sandy, przyjaciółka Luisa ze studiów, trzyma na
kolanach Dorrie, jedną z bliźniaczek Mercedes. - Objęła ramieniem dziesięcioletnią
dziewczynkę siedzącą obok i powiedziała:
- A to Susana, moja najstarsza. Dziewczynka wstała i dygnęła.
- Chciałabyś się czegoś napić? - Mercedes przejęła rolę gospodyni, gdyż Inez zajęła się
córką, która coś jej szeptała na ucho. - Piwa? - Oparła się o poręcz fotela, żeby się podnieść. -
Może lemoniady?
- Proszę, nie wstawaj, jeśli mi powiesz, gdzie jest lemoniada...
- Nic mi nie będzie, rozwiązanie nie jest takie bliskie, jak na to wygląda. - Mercedes ruszyła
w kierunku stojącego po drugiej stronie stołu termosu.
- Ruch dobrze mi zrobi. - Nalała lemoniady do plastykowego kubka. - Mamo, skoro już tu
jestem, może i tobie podać jeszcze jeden?
Dolores potrząsnęła niecierpliwie głową.
- Kiedy się spodziewasz? - spytała zaciekawiona Claire, biorąc z rąk Mercedes kubek. Tara
nawet w dniu porodu nie była taka tęga.
- Za jakieś trzy miesiące. To znowu będą bliźnięta, dlatego tak wyglądam. - Mercedes
ostrożnie usadowiła się w fotelu. - Jimmy Lee jest oczywiście zachwycony i bardzo dumny
ze swojego wyczynu, a nawet zapowiada podobny za dwa lata, ale ja zgłosiłam weto. Bardzo
kocham moje dzieci, ale te - poklepała się czule po brzuchu - będą ostatnie.
Dolores odczekała cierpliwie, aż Mercedes skończy swe zwierzenia, i przystąpiła do ataku.
- Więc od jak dawna ty i Rafe jesteście kolegami z pracy?
- Mamo! - zawołały chórem Inez i Mercedes takim samym zirytowanym tonem.
- O co chodzi? - Dolores obrzuciła córki wzrokiem pełnym urazy. - Czy nie wolno mi
zainteresować się pracą mego pierworodnego syna? No, opowiedz mi - zwróciła się do
Claire.
Rafe patrząc na Claire siedzącą pomiędzy Jimmym Lee i Matteo przy zastawionym
jedzeniem stole, zastanawiał się, o czym ona teraz myśli. Co sądzi o jego rodzinie i czy
porównuje tę biesiadę z przyjęciem w rezydencji jej brata.
Nie, rozmyślał, nie można było w ogóle porównywać szampana w kryształowych
kieliszkach z zimnym piwem Lone Star pitym prosto z butelki, egzotycznych dań
podawanych na delikatnej porcelanie z mięsem pieczonym na grillu i układanym na
papierowych talerzach. Podobnie jak zawodowej hollywoodzkiej orkiestry z piosenkami
country płynącymi z magnetofonu i wreszcie jego zwykłej, małomiasteczkowej rodziny z
konstelacją supergwiazd Hollywoodu. Nie wydawało się, że Claire zaprzątają takie
porównania, co było dziwne, zważywszy, że jemu się one nasunęły.
- Jakie konkretnie zadania spełnia producent filmu? - zapytał Matteo, gdy już wszyscy
zaspokoili pierwszy głód i byli gotowi zająć się jeszcze czymś innym poza jedzeniem.
- No, cóż. - Claire wytarła usta papierową serwetką. - Producent to rodzaj... nadzorcy,
chyba tak najlepiej można go określić. Kiedy jakiś projekt zostanie przyjęty, producent
zaczyna kompletować zespół, który będzie realizował film. Angażuje scenarzystę, reżysera,
scenografa, kierownika zdjęć, to znaczy szefa operatorów kamery - wyjaśniła - aktorów i całą
resztę ekipy. Producent również określa wysokość budżetu filmu oraz okres zdjęciowy i
pilnuje, żeby te założenia zostały dotrzymane. Oczywiście - zerknęła na Rafe’a siedzącego po
drugiej stronie stołu, ciekawa, czy on jej słucha - producent współpracuje przy tym
wszystkim bardzo ściśle z reżyserem. Od niego w wielkiej mierze zależy sukces filmu. Dobry
producent zawsze bierze pod uwagę życzenia reżysera.
- Chyba że pozostają w sprzeczności z oczekiwaniami producenta - dokończył ironicznie
Rafe.
Chylące się ku zachodowi słońce rzucało na przedwieczorne niebo bladoróżowe i
pomarańczowe smugi. Starsze dzieci poszły nakarmić jabłkami kozy sąsiadów, młodsze
ułożono już do łóżek. Mercedes drzemała w fotelu. Miguel czyścił rożen. Jimmy Lee z
Matteo majstrowali przy którymś z samochodów. Inez i Dolores szykowały w kuchni kawę i
desery. Luis ze swoją blondynką, oparci o płot dzielący podwórze od pastwiska, chichotali i
szeptali sobie czułe słówka.
Rafe obserwował Claire siedzącą samotnie przy stole. Z brodą opartą na splecionych
dłoniach, wpatrywała się w ciemniejący nad widnokręgiem nieboskłon. Najwyraźniej czuła
się wśród jego rodziny lepiej, niż mógł przypuszczać. W każdym razie nie była tak
powściągliwa jak zwykle wobec obcych ludzi. Kto by zresztą zachowywał długo nieufność -
myślał Rafe -wobec bezpośrednich, gadatliwych mieszkańców Teksasu, zasypujących gościa
wścibskimi pytaniami. Claire dzielnie znosiła te przesłuchania, a nawet obiecała zdobyć dla
Matteo plakat z roznegliżowaną Heather Locklear opatrzony jej autografem.
Po raz pierwszy od przyjazdu do domu matki mógł być z Claire sam na sam, podszedł więc
do stołu i usadowił się koło niej na ławce.
- Zmęczona?
Spojrzała na niego z ciepłym uśmiechem.
- Chyba trochę. Ale to jest miłe zmęczenie. - Westchnęła błogo i powróciła wzrokiem do
odległej linii horyzontu. - Piękny wieczór, prawda?
- Rzeczywiście piękny - potwierdził wpatrzony w jej profil.
- W Los Angeles nie ma takich zachodów słońca - stwierdziła. - Tu kolory są wprost
niewiarygodne. Takie żywe i intensywne. Trzeba parę razy wykorzystać tę scenerię w
„Desperacie”.
- Tylko z filmem kojarzy ci się piękny zachód słońca? - spytał rozbawiony.
- No nie. - Położyła splecione dłonie na blacie stołu. - Siedząc tutaj, myślałam sobie...
- Ogólnie o pracy - podpowiedział z łagodną przyganą.
- I o innych sprawach.
- O jakich? - Postanowił się z nią podręczyć. - Ośmielam się prosić, żebyś uchyliła rąbka
tajemnicy.
- Po prostu... o innych. - Na próżno usiłowała przybrać chłodny wyraz twarzy. Bo myślała o
nim. O tym, jak ją całował poprzedniego wieczoru. O tym, czy także dzisiaj będzie ją tak
całował. I co ona wtedy zrobi.
- Oho, Claire Kingston - Rafe delikatnie przesunął palcem po jej policzku - czy to
przypadkiem nie jest rumieniec?
Zacisnęła mocniej dłonie, gdyż pod wpływem tego dotyku przeszedł ją dreszcz.
- To tylko odblask słońca - stwierdziła speszona. Rafe roześmiał się cicho.
- Prosimy na kawę i deser do kuchni - zawołała Inez, wychylając się przez kuchenne drzwi.
Trzy dziecięce postacie przemknęły obok stołu z szybkością błyskawicy. Mercedes
podniosła się z fotela. Miguel założył pokrywę na rożen i ruszył w stronę domu. Za nim
podążyli trzymający się za ręce Luis i Sandy.
- Masz ochotę na coś słodkiego? - zwrócił się Rafe do Claire.
Spojrzała na niego zdumiona.
- Po takiej kolacji?
Jadła sałatkę z makaronem, zapiekaną fasolkę, wspaniałe, wyhodowane w ogrodzie matki
Rafe’a pomidory, marynowane ogórki, galaretkę z malin, jajka faszerowane, a po tych
przystawkach podano jej dwie kolby świeżo ugotowanej, polanej masłem kukurydzy,
pieczone w folii ziemniaki i koktajl owocowy.
- I tak już wyszłam na głodomora.
- Jest kruche ciasto z truskawkami.
- Nie kuś mnie. - Potrząsnęła głową. - Jestem przejedzona.
Rafe roześmiał się, gdyż wyczuł, że to tylko kwestia perswazji, nawet jeśli Claire nie
zdawała sobie z tego sprawy.
Pochylił się ku niej i wyszeptał jej do ucha:
- Domowe, kruche ciasto z truskawkami. - Takim samym tonem zwykł podsuwać innego
typu pokusy. - Na maśle domowej roboty. Z truskawkami z grządki Inez. A na wierzchu
obłożone wspaniałym kremem - cedził słowa wolno, uwodzicielsko - z prawdziwej śmietany,
ubitej z cukrem waniliowym.
Claire poczuła, że jej serce zaczyna szybciej bić w oczekiwaniu na coś, co nie miało nic
wspólnego z kruchym ciastem.
- Nie dasz się skusić? Nawet nie spróbujesz? - szeptał jej do ucha. - Choć troszkę?
Wstała od stołu. Takim głosem potrafiłby skłonić ją do wypróbowania wszystkiego.
- O, Rafe uważa się za twardego mężczyznę - roześmiała się cicho Inez, podając Claire
umyty talerzyk do wytarcia. - Trzeba przyznać, że jest silny, jak, nie przymierzając, jeden z
tych nagrodzonych byków Miguela. A uparty jak osioł, kiedy jakiś pomysł przyjdzie mu do
głowy - dodała. - Ale serce ma gołębie. Pamiętasz, mamo, że zawsze znosił do domu
wszystkie zabłąkane w okolicy zwierzaki? - Zwróciła się do matki, która pakowała resztki
smakołyków, żeby je wręczyć dzieciom przed wyjazdem do domów. - Okaleczone ptaki.
Oposy. Króliki. - Spojrzała znowu na Claire. - Raz nawet przyniósł dużego armadyla. Biedne
zwierzę ledwie uniknęło śmierci na autostradzie i Rafe zawziął się, że je wyleczy.
- Kogo się zawziąłem wyleczyć? - Rafe właśnie wszedł do kuchni. Szukał Claire, gdyż
pomyślał, że może chciałaby już wracać do motelu. Widok Claire wycierającej w kuchni
naczynia niepomiernie go zdumiał. Nie sądził, że ona w ogóle wie, jak to się robi.
- Tego biednego pancernika, którego na wpół żywego znalazłeś przy autostradzie -
przypomniała mu Inez. - Przyniosłeś go do domu i trzymałeś w drewnianej zagrodzie, dopóki
na tyle nie wydobrzał, że mógł powrócić na wolność.
- Niczego podobnego nigdy nie zrobiłem. - Rafe pokręcił głową. - Musiałaś mnie pomylić z
Matteo.
- Matteo też był taki. Ale nie pomyliłam cię z nim.
- Spojrzała na matkę. - Mamo, przecież to był Rafe, prawda?
Dolores przytaknęła skinieniem głowy.
- Pewnego razu oswoił na wpół zdziczałego kotka - opowiadała dalej Inez. - Rafe, tego
łaciatego kodaka chyba pamiętasz? Wielki, piętnastoletni chudzielec czule przemawiał do
malutkiego kotka. Mówię ci, to był widok. Przez kilka tygodni go oswajał i nigdy się nie
zniecierpliwił. Do niczego go nie zmuszał. Tylko się do niego przymilał, aż wreszcie
stworzonko zaczęło chodzić za nim jak pies. Ciekawe, co się stało z tym kotkiem? - Inez
postawiła kolejny umyty talerzyk na kuchenny blat.
Claire podniosła go odruchowo i zaczęła wycierać. Zastanowiło ją to opowiadanie o
gołębim sercu Rafe’a, o jego okaleczonych ptakach, o potrąconym przez samochód armadylu
i na wpół zdziczałym kotku. Pomyślała, że może i ona w jakimś sensie pasuje do tej
menażerii. Czyżby Rafe traktował ją jak zranione, półdzikie zwierzątko, które wymagało
ostrożnego oswajania? Byłoby upokarzające, gdyby tylko dlatego tak czule ją całował i tak
delikatnie obejmował. A może ona potrzebowała właśnie takiego traktowania? Obcowania z
mężczyzną, który był tak subtelny i wrażliwy?
- ...i dożył prawie szesnastu lat - mówiła Dolores.
- Kazałam Matteo zakopać go na podwórzu pod tą kępą mirtu, przy której tak lubił się
wylegiwać całymi dniami.
- Ach, ty moja sentymentalna matulu.- Inez uśmiechnęła się do matki. - Nie wiedziałam,
ż
e...
- Jimmy Lee mówi, że szykują już z Mercedes bliźniaczki do drogi, bo na nich czas -
oznajmił Luis, wchodząc do kuchni. - Jimmy uważa, że Mercedes powinna się wcześniej
położyć. A my z Sandy i Matteo wybieramy się do Bucka. Dzisiaj występuje u niego nowy
zespół muzyczny, chcemy go posłuchać. - Spojrzał na brata. - Nie poszlibyście z nami?
- To u Bucka występują teraz zespoły muzyczne? - spytał Rafe. Za jego czasów Buck miał
knajpkę z barem, kilkoma stolikami, automatami do gry i grającą szafą. To nie było miejsce,
do którego zapraszało się dziewczyny.
- Można też potańczyć - zachęcał Luis.
- A kto tam przychodzi? - dopytywał się Rafe.
- Ludzie są w porządku. Nie zabrałbym Sandy do jakiejś spelunki. No to idziecie czy nie?
- Sam nie wiem. - Rafe spojrzał na Claire. - Co ty na to? Masz ochotę trochę się zabawić? -
Bardzo pragnął, żeby się zgodziła. Chciał trzymać ją w ramionach tańczącą przy dźwiękach
kowbojskich ballad i miłosnych piosenek country. Chciał poczuć, jak ich ciała poruszają się
w zgodnym rytmie. - Jeżeli ci się nie będzie podobało, zawsze możemy wyjść.
- Chętnie pójdę. Może być miło.
W powszedni dzień u Bucka nie było tłoku. Czteroosobowy zespół grał wcale nieźle i nie
za głośno, co się nieczęsto zdarzało w tego typu prowincjonalnych knajpkach. Rafe nie
czekając nawet, aż podadzą im drinki, poprowadził Claire na parkiet.
- Chodź, nauczę cię tańczyć slow-foxa w tutejszym stylu.
Poszła bez najmniejszych oporów i wpatrywała się w niego ufnym wzrokiem, kiedy ustawił
ją przed sobą.
- Muzykę country tańczy się trochę inaczej. Ja kładę swoją rękę tutaj - położył prawą dłoń
na jej ramieniu w pobliżu karku - a ty swoją...
- Tutaj - umieściła dłoń na jego boku tuż nad paskiem dżinsów. - Widziałam „Miejskiego
kowboja”. - Uśmiechnęła się wesoło.
Zaśmiał się.
- Podstawowy krok jest bardzo prosty. O, tak, dosuwasz jedną stopę do drugiej, raz i dwa, i
trzy, i cztery. Gotowa? Raz i dwa, i trzy, i cztery. Dobrze
- pochwalił, prowadząc ją już w rytm melodii. - Troszkę uginaj kolana. Świetnie. I rozluźnij
ramiona.
- Uścisnął lekko kilka razy mięśnie jej ramienia i karku, aż wyczul, że się odprężają. - O to
chodzi. No widzisz - powiedział z uśmiechem, gdy okrążyli mały parkiet - umiesz już tańczyć
muzykę country. Jak dotąd wszystko w porządku?
Jak dotąd, pomyślała, jest cudownie.
- Wydaje mi się, że w „Miejskim kowboju” ten taniec trwał trochę dłużej i krok był bardziej
skomplikowany.
- Czy to znaczy, że masz ochotę na jeszcze? Jeżeli będzie ją trzymał trochę bliżej, to...
- Tak - szepnęła. Zdecydowanie miała ochotę na jeszcze kilka okrążeń.
Mocniej przycisnął dłoń do jej karku, tym samym bardziej przyciągając ją do siebie.
Przysunęła się nawet bliżej, niż to było konieczne. Wprawdzie nie dotykali się ciałami, lecz
oboje czuli nawzajem bijące od nich ciepło. Rafe prowadził ostrożnie, utrzymując
wyznaczony przez nią dystans.
- Teraz musisz obrócić się wkoło - ostrzegł ją cicho i mocnym ruchem dłoni zachęcił do
tanecznej ewolucji.
Zawirowała z wolna pod jego uniesionym ramieniem i znowu była przy nim. Teraz dzieliły
ich milimetry. Ponownie nią zakręcił, tym razem szybciej, i gdy do niego wróciła, ich ciała
już przywarły do siebie. Tańczyli z zamkniętymi oczami, oboje świadomi nagle tego, co
może i powinno się stać. Rafe objął szyję Claire i odchylił jej głowę tak, że piękne, wiśniowe
usta znalazły się tuż koło jego warg, jakby gotowe do pocałunku. Ona zacisnęła palce na jego
koszuli i trzymała ją kurczowo. Spletli mocno dłonie. Wyczuwała ruch mięśni jego ciała,
jego oddech tuż przy swoich wargach, uderzenia serca przy swych piersiach. A także jego
pożądanie. Przez moment w napięciu oczekiwała, że ogarnie ją przerażenie. Lecz on
natychmiast zwolnił uścisk i Claire z cichym westchnieniem ponownie poddała się rytmowi
ballady o kowboju tęskniącym za swą ukochaną.
Rafe musnął wargami jej usta i wyszeptał:
- Claire?
- Tak - odpowiedziała mu drżąco i zamknęła oczy.
- Nie - rzekł łagodnie, lecz stanowczo. - Spójrz na mnie.
Otwierała powieki powoli, jakby były zbyt ciężkie.
- Sądzę, że wiem, czego chcesz - mówił cicho schrypniętym głosem, rozpalającym żarem jej
krew -do czego mnie zapraszasz. Ale to nie wystarczy. Musisz mi to wyraźnie powiedzieć,
Claire? - Spojrzenie jego oczu koloru gorącej kawy przeszyło ją do głębi. - Musisz mi
powiedzieć, czego pragniesz, zanim posuniemy się dalej.
Wpatrywała się w niego szafirowymi oczami pełnymi rodzącego się pożądania. Chciała
tylko tego, czego pragną inne kobiety. Miłości. Namiętności. Doświadczania i wyrażania
tych uczuć bez strachu. Czuła instynktownie, że Rafe Santana, który patrzył na nią
płomiennym wzrokiem, który tak delikatnie jej dotykał i jeszcze delikatniej całował, stworzy
jej taką szansę. Ona tylko musi zdobyć się na odwagę i postawić następny krok.
- Claire?
- Rafe, chcę, żebyś się ze mną kochał - powiedziała zdławionym głosem.
ROZDZIAŁ 9
Nie mógł sobie później przypomnieć, jak wyjaśnił braciom, dlaczego w takim pośpiechu
wychodzą z Claire od Bucka.
Ledwie pamiętał drogę do motelu. Lecz nigdy nie zapomniał wyrazu jej szeroko otwartych,
szafirowych oczu, kiedy już zamknęły się za nimi drzwi jego pokoju.
Była w nich namiętność, wahanie, determinacja, strach.
Znów ożył w pamięci obraz owego małego, łaciatego kotka, wpatrzonego w niego i
próbującego zdobyć się na odwagę, gdy pierwszy raz miał wziąć jedzenie z jego ręki.
Lecz sprawa z Claire nie była taka prosta. Zastanawiał się nawet, czy przypadkiem nie
łudził się tylko, że potrafi rozwiązać jej problemy.
- Kochanie, jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał cicho.
- Tak, oczywiście. - Widział, jak dzielnie usiłuje odzyskać resztki swej dawnej wyniosłości.
- Przecież powiedziałam.
Powoli, ostrożnie wyciągnął do niej rękę.
- To chodź tutaj.
Zawahała się, wpatrzona w niego czujnie. Powoli opuszczał rękę.
- Nie... proszę. - Podeszła do niego i podała mu dłoń. - Ja tylko... jestem trochę...
zdenerwowana, to wszystko. - Nie patrzyła mu teraz w oczy, długie rzęsy ukrywały jej
spojrzenie. - Po prostu bardzo dawno nie... i jestem trochę zdenerwowana.
- Pozwól, że pomogę ci się odprężyć. - Rafe uniósł jej dłoń do warg i lekko pocałował, po
czym podszedł do radia stojącego na nocnym stoliku. - Trochę cichej muzyki. - Pogasił
wszystkie lampy, poza palącą się w łazience, i uchylił do niej drzwi. - Nie za dużo światła. A
teraz oboje zdejmiemy buty, żeby nam było wygodniej.
Usiadł na brzegu łóżka i zaczął ściągać swoje. Udawał, że nie widzi, jak Claire stoi
niezdecydowana. Po chwili jednak pochylona, przytrzymując się szafy, zsunęła ze stóp
sandałki.
- I co teraz? - zwróciła się do niego z pantoflami w ręce.
- Teraz - odebrał jej pantofle i rzucił za siebie - teraz będziemy tańczyć. - Wyciągnął do niej
rękę.
Uśmiechnęła się niepewnie i podeszła do niego. Objął ją ostrożnie ramieniem, choć
najbardziej pragnąłby przytulić do siebie z całej siły. Z radia płynęła piosenka o zagubionej i
odnalezionej miłości kowboja, o straszliwej tęsknocie i spełnionych pragnieniach. Kołysali
się łagodnie w takt muzyki. Właściwie nie tańczyli, gdyż nawet nie było na to miejsca, tylko
złączeni ze sobą poddawali się powolnemu rytmowi. Rafe objął plecy Claire, a ona położyła
mu dłonie na piersiach. Przebrzmiała jedna piosenka, potem druga i nagle, w połowie
trzeciej, jakby pod wpływem słów o czułym pocałunku, niosącym dwóm sercom radość i
spełnienie marzeń, Claire objęła Rafe’a i uniosła ku niemu twarz.
- Pocałuj mnie - poprosiła cicho.
Z uśmiechem pochylił głowę i dotknął wargami jej ust. Tym razem były rozchylone,
gotowe na przyjęcie zmysłowej pieszczoty. A on zaczął niespiesznie wodzić językiem po ich
obrzeżach; drażnił je, rozpalał, żeby pocałunek stał się jeszcze słodszy i bardziej upragniony.
Poczuła zapach kawy z cynamonem - taką właśnie według meksykańskiej tradycji
przyrządzano w domu Rafe’a - i jeszcze coś upajającego, niezwykłego, rodzącego się w niej
samej.
Troszkę mocniej objął szczupłe, gorące, nie stawiające najmniejszego oporu ciało,
przycisnął do siebie i przywarł wargami do rozwartych, wiśniowych ust, żeby spełniło się
marzenie o namiętnym pocałunku. I tak się stało, gdyż Claire odchyliła głowę, objęła go
ramionami i odwzajemniła pieszczotę. Zadrżał na poły z triumfu, na poły z ulgi. Wiedział, że
może posunąć się o krok dalej, więc zaczął przesuwać dłonie po jej plecach, powoli,
zmysłowo, przytulać ją bardziej do siebie, lecz nadal delikatnie, żeby nie przestała czuć się
bezpieczna w jego uścisku.
A ona zrozumiała, że się go nie boi, i dała się ponieść tym osobliwym emocjom, które
doprowadziły ją już tak daleko. Rafe był taki potężny, myślała, taki męski. Muskularne ciało
było takie gorące. Zaczęła dłońmi przesuwać po jego plecach.
Jęknął cicho pod wpływem tej pieszczoty i przyciągnął Claire jeszcze bliżej. Chciał ją
porwać w ramiona, położyć na łóżku i poczuć pod sobą jej ciało. Jej nagie ciało. Piersi i sutki
wezbrane pożądaniem. Chciał... tak wiele. Ale najpierw powinna jeszcze bardziej mu zaufać
i dać się rozebrać. Uchwycił w dłoń jej bluzkę ponad paskiem i zaczął ostrożnie wyciągać ją
ze spodni. Zesztywniała, lecz nie odsunęła jego ręki. Oderwał wargi od jej ust.
- Podciągnę bluzkę do góry, bo chciałbym dotknąć twoich nagich pleców. Tylko pleców.
Nie zrobię niczego bez twojej zgody, dobrze?
- Tak. -Wypowiedziała to słowo miękko i powoli. Wsunął dłonie pod bluzkę i gładził jej
plecy tuż ponad paskiem spodni.
- W porządku?
- Ach...a.
Zabrzmiało to, jakby zabrakło jej tchu. Nie wiedział, czy ze strachu, czy z podniecenia.
Sięgnął dłonią wyżej i wodził nią po gładkiej skórze tak samo, jak przedtem pieścił ją przez
bluzkę. Powoli przesuwał rękę wzdłuż kręgosłupa, do góry i na dół, cierpliwie, rytmicznie,
szepcząc słowa zachwytu nad jedwabistą gładkością jej ciała, aż poczuł, że mięśnie pod jego
dłonią znowu się rozluźniają.
Odsunął się od niej nieco.
- Chciałbym rozpiąć ci bluzkę. Mogę? Zawahała się, wstrzymała na moment oddech, a
potem skinęła głową.
- Claire, pragnę to usłyszeć od ciebie - poprosił łagodnie. - Muszę mieć pewność.
- Tak - odparła.
Wziął w palce pierwszy guzik, lecz go nie odpinał.
- Możesz mnie powstrzymać, kiedy tylko zechcesz. Powiedz tylko „nie „ i przestanę.
Odczekał chwilę i dopiero wtedy zaczął pomału rozpinać guziki. Były drobne, a jemu
trzęsły się trochę palce, więc czuł, że robi to niezręcznie. Lecz Claire stalą nieruchoma i
milcząca, z opuszczonymi rękami i pochyloną głową, wpatrując się w jego dłonie posuwające
się coraz niżej. Gdy odpiął ostatni guzik i chciał rozchylić bluzkę, zadrżała i odetchnęła
głęboko.
- Mam przestać? - zapytał. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech.
- Nie - powiedziała bardzo cicho, lecz wyraźnie. Rozsunął bluzkę i sięgnął do zapięcia
staniczka między piersiami.
- Mam się zatrzymać?
Znów zadrżała.
- Nie.
Cichy odgłos odskakującej klamerki zabrzmiał w uszach Claire jak wystrzał armatni. Czuła,
jak staniczek się rozsuwa i opada luźno. Rafe z wahaniem dotknął brzegu materiału.
- Proszę - powiedziała, zanim zdążył zapytać. Odsunął materiał. I oto miał jej piersi. Były
pełniejsze, niż mu się wydawało, w przyćmionym świetle kremowobiałe. Brązowe, aksamitne
sutki otaczały małe, beżowe aureole. Objął palcami piersi od zewnętrznej strony, a kciukami
muskał coraz bardziej nabrzmiałe sutki.
- Nosisz stroje, które skrywają wspaniałość twego ciała - powiedział cicho, wpatrując się
płomiennym wzrokiem w olśniewająco jasną skórę, z którą tak kontrastowały jego śniade
dłonie. - Jest doskonałe.
Claire słyszała, jak pod wpływem pieszczot Rafe’a zaczyna łomotać jej serce i zastanawiała
się, czy i on to słyszy. Prawie całkowicie wyzwolona od strachu, doznawała teraz innego
uczucia - zapierającego oddech podniecenia i pragnienia dalszych pieszczot. Nie wiedziała
do tej pory, że pożądanie może być tak rozkoszne i wszechogarniające. Pulsowało w całym
jej ciele, oczekującym dalszej gry miłosnej.
- Chciałbym teraz dotykać cię ustami - szepnął. - Mogę?
- Tak.
Pochylił głowę i dotknął ustami jej szyi w miejscu, gdzie pod skórą drgała żyłka tętniąca
krwią. Odsunął bluzkę i przywarł wargami do zagłębienia ramienia. A potem przesunął usta
niżej, na delikatną skórę ponad piersiami, aż dotarł wreszcie do ich wzniesienia.
- Mogę?
- Tak. - To było prawie błaganie.
Muskał je pocałunkami, a kiedy chwycił wargami sutek, Claire wstrząsnął dreszcz, jakby
przeszył ją prąd.
Uniósł głowę.
- Nie chcesz?
- Chcę - oddychała gorączkowo - chcę, chcę. Rafe zrzucił koszulę i przed każdą kolejną,
coraz śmielszą pieszczotą pytał Claire o pozwolenie. Chciało mu się krzyczeć z radości i
triumfu. Nie pozostał nawet ślad po Królowej Lodu. Wreszcie rozebrał ją zupełnie i pieścił
nagą, ciągle delikatnie, pośród czułych szeptów.
W końcu nadszedł decydujący moment.
- Claire, czy chcesz, żebym się z tobą kochał?
Chyba zabiłby się, gdyby odmówiła.
- Tak - szepnęła, podobnie jak on, głosem ochrypłym z pożądania.
Zaprowadził ją do łóżka i zaczął na nim układać. I kiedy tak obejmując ją ramieniem,
pochylony nad nią sięgnął do zamka spodni, ciało Claire zesztywniało w nagłym odruchu
oporu. Rafe momentalnie to wyczul. Nie wypuszczając jej z ramion, przewrócił się z nią na
plecy.
- Zmieniłem zamiar - oznajmił. Uniosła się nad nim nieco i spojrzała na niego podejrzliwie.
- Zmieniłeś zamiar?
- Mam inny pomysł. - Zdobył się na szelmowski, zmysłowy uśmiech, choć umierał z
przerażenia, że może na nowo ją przestraszyć. - To ty powinnaś kochać mnie.
Usiadła prosto, nieświadoma, że obejmuje go udami.
- Ja ciebie?
Przekonywał ją i uczył. Słowami i pieszczotami. Długo i cierpliwie. Zapewniał ją, że w
każdej chwili może się wycofać. Gdy nadeszło spełnienie, przyjęli je z najwyższą radością.
Ona - w ekstazie nowo odkrytych doznań, on - w poczuciu zwycięstwa.
- Nie m-miałam p-pojęcia - wyjąkała, gdy trochę ochłonęła. Łzy popłynęły jej po
policzkach. - Nie miałam pojęcia - powtórzyła. - Nie myślałam, że jestem zdolna do takich
przeżyć.
Wzruszony Rafe ujął twarz Claire w obie ręce. Delikatnie położył ją przy sobie.
- Oczywiście, że jesteś, dziecino. - Całował jej mokre policzki. - Oczywiście, że jesteś.
- Nie wiedziałam - powiedziała. - Dziękuję ci. Przywarła wargami do jego ust. Starał się
zapanować nad sobą, lecz nie potrafił. Przyjął ten pocałunek jak cenny dar, obsypał ją
namiętnymi pieszczotami, aż ich ciała znowu się połączyły. Kiedy Claire ponownie doznała
rozkoszy, z jej ust wyrwał się krzyk, krzyk upojenia, które Rafe dzielił z nią w tej
obejmującej ich płomieniem pożodze zmysłów.
Później, gdy odpoczywali. Rafe, tuląc do siebie Claire, zastanawiał się, czy nie nadszedł
czas, żeby pomówić z nią o tym straszliwym zniewoleniu, którego padła ofiarą. Przecież
stawiła już czoło przerażeniu, które się jej z tym kojarzyło i chyba całkowicie je
przezwyciężyła. Czuła się w tej chwili bezpieczna i spokojna. Może nigdy nie będzie lepszej
sposobności do poruszenia tego tematu.
- Claire?
- Mmm?
- Czy sądzisz, że teraz możesz mi opowiedzieć o gwałcie? Zesztywniała.
- Gwałcie? - powtórzyła zdumionym głosem, usiłując stworzyć wrażenie, że zupełnie nie
wie, o co mu chodzi. - Jakim gwałcie?
- Na tobie.
- O czym ty w ogóle mówisz? - Próbowała się od niego odsunąć, lecz on jej nie puszczał. -
Nigdy nie zostałam zgwałcona.
- Czy jako dziecko byłaś seksualnie napastowana?
- Nie - odparła szczerze oburzona - nigdy.
- Więc co to było, Claire? Wiem, że coś złego ci się przydarzyło. Coś, co cię wewnętrznie
zmroziło. Pierce powiedział mi, że jestem jednym z trzech mężczyzn, którymi się trochę
zainteresowałaś.
- Pierce jest głupim gadułą - parsknęła ze złością. - Już ci mówiłam, po prostu w stosunku
do mężczyzn mam wysokie wymagania.
- Kiedy po raz pierwszy cię pocałowałem, trzęsłaś się jak liść osiki. Nie, do licha, dygotałaś
przy trzech pierwszych pocałunkach. A dzisiaj wieczorem początkowo zachowywałaś się jak
lękliwa dziewica.
- To nerwy - odpowiedziała. - Tłumaczyłam ci, że dawno się z nikim nie kochałam.
- Nerwy? Claire, ty prawie chciałaś uciekać, kiedy się nad tobą pochyliłem! Byłaś
zgwałcona - powtórzył z uporem.
Zastanawiał się tylko, czy psycholog z telefonu zaufania nie uznałby jego nalegania na
wyznanie prawdy za „natarczywość”.
- Nie byłam zgwał...
Nie dokończyła, bo położył jej dłoń na ustach. Zareagowała gwałtownie, zaczęła się
wyrywać, kopać go, bić pięściami i drapać. Puścił ją dopiero wtedy, kiedy zobaczył, że ma do
krwi zadrapaną rękę i poczuł bolesne uderzenie kolanem w żebra.
- Claire, kochanie, uspokój się. - Usiadł na łóżku i wyciągnął do niej dłoń, żeby ją
pocieszyć.
- Nie dotykaj mnie!
- Nie dotknę cię. Popatrz. - Podniósł ręce do góry jak człowiek pod lufą pistoletu. -Tak
trzymam ręce. Nie dotknę cię. Już dobrze? - Powoli je opuszczał. - Tylko opowiedz mi o tym,
dziecino.
Potrząsnęła głową.
- Nie ma nic do opowiadania.
- Jest - nalegał. Wiedział, że powinna o tym porozmawiać, że to by jej dobrze zrobiło. Za
długo dusiła to w sobie. - On położył ci dłoń na ustach, prawda?
- Kto?
- Mężczyzna, który cię zgwałcił. Zamknął ci usta dłonią, żebyś nie mogła krzyczeć. A
potem rzucił się na ciebie i zgwałcił.
- Nie zgwałcił mnie. Ile razy mam ci powtarzać?
- Więc co zrobił?
- On... - Jej usta zaczęły drżeć żałośnie, a oczy napełniać się łzami. - On...
- No, dziecino, opowiedz mi o tym. Nie będzie lepiej, dopóki tego z siebie nie wyrzucisz.
- Nigdy nie będzie lepiej. Nigdy. - Łzy płynęły już strumieniem po jej jasnych policzkach.
Objęła się ramionami i skuliła z bólu. - Nigdy, nigdy, nigdy...
To było dla Rafe’a nie do zniesienia. Ostrożnie przysunął się i wziął ją w objęcia. Przez
moment usiłowała mu się wyrwać, ale nie miała dość siły, a poza tym tak bardzo pragnęła,
ż
eby ją pocieszył, żeby ją tulił i zapewniał, że wszystko będzie dobrze.
Rafe oplótł ją mocno ramionami i zaczął kołysać. Z ustami przy jej włosach szeptał czułe
słowa otuchy i pociechy jak do przestraszonego dziecka. A ona wypłakiwała swój ból z
głową przytuloną do barczystego, nagiego ramienia mężczyzny, od którego mogła czerpać
silę.
Myśl, że nikt jej nie pomógł bezpośrednio po tym wydarzeniu, napawała Rafe’a
oburzeniem. Dlaczego, do diabła, nie znalazł się ktoś, kto okazałby jej wtedy zrozumienie,
nie przekonał jej, że wszystko się dobrze ułoży. Nie nakłonił, żeby zasięgnęła rady
specjalisty. Jak się orientował, rodzice nie wykazywali o nią nadmiernej troski. Lecz gdzie
byli jej bracia? Dlaczego nie dopadli tego zboczeńca, który ją tak skrzywdził i mógł
skrzywdzić jeszcze inne kobiety?
- Już lepiej? - spytał. Przestała płakać i tylko od czasu do czasu wstrząsał nią spazm. -
Chcesz wytrzeć nos?
Poczuł, że potakująco poruszyła głową.
- I... chcia... chciałabym napić się wody.
- Dobrze. - Położył ją i przykrył kocem. - Leż tutaj, zaraz ci przyniosę.
Wrócił po paru chwilach z pudełkiem chusteczek, szklanką wody i mokrym ręcznikiem.
Podał jej chusteczki, a kiedy wytarła nos, zaczął z czułością przecierać chłodnym ręcznikiem
jej rozgorączkowaną twarz i szyję. Claire przyjmowała te przejawy troskliwości jak
posłuszna dziewczynka. Napiła się wody i oddała mu szklankę z cichym podziękowaniem.
Odstawił ją na nocny stolik, odsunął koc i położył się przy Claire. Objął ją, a ona przytuliła
się do niego z głową na jego ramieniu, tak po prostu, jakby zawsze to robiła.
- Czy teraz chcesz mi o tym opowiedzieć? - zapytał.
Westchnęła i zaczęła mówić, wpatrując się w sufit poprzez wypełniający pokój mrok.
- To się stało dawno temu. Byłam wtedy bardzo młoda. I w kimś się zakochałam. - Poczuł,
ż
e zadrżała. - Albo tak mi się wydawało. Zawsze miałam pewne trudności ze zrozumieniem
własnych uczuć. W każdym razie - ciągnęła pospiesznie, jakby bojąc się, że on jej przerwie,
gdy tymczasem on milczał w obawie, żeby nie przestała mówić - pewnego popołudnia
byliśmy sami i on mnie całował. Początkowo to mi się podobało. Nawet bardzo. Muszę
przyznać. Leżałam na kanapie i pozwalałam mu się całować. I odwzajemniałam jego
pocałunki. Nawet specjalnie się nie sprzeciwiałam, kiedy mi włożył rękę pod sweter. I nagle,
sama nie wiem... coś się ze mną stało. Przestraszyłam się. Próbowałam go odepchnąć,
prosiłam, żeby przestał, ale on nie chciał słuchać. Powiedział, że jak zaczął, to musi
skończyć. I że żaden mężczyzna nie lubi, żeby się z nim tak drażnić. Zaczęłam płakać, a
wtedy on położył mi dłoń na ustach. Prawie nie mogłam oddychać, bo okropnie szlochałam, a
przez tę jego rękę nie byłam w stanie złapać tchu. A on podciągnął mi spódniczkę, rozerwał
majtki... i zrobił to. Byłam bardzo obolała, ale niezbyt mocno krwawiłam, więc on tylko
powiedział, żebym przestała być taką beksą. Potem znowu zaczął mnie całować i powiedział,
ż
e następnym razem wszystko pójdzie łatwiej, bo już będę wiedziała, czego mam się
spodziewać. I gdy już się do tego przyzwyczaję, nauczy mnie kilku sztuczek. A ja mu
powiedziałam, że poskarżę się rodzicom, że mnie zgwałcił. Moje słowa go wprost zdumiały.
Do końca życia nie zapomnę tej zdziwionej miny. Roześmiał się i oświadczył, że nigdy by mi
nie uwierzyli, a gdyby nawet, to i tak nic by się nie stało poza tym, że dziennikarze mieliby
swój wielki dzień. Przemyślałam to i doszłam do wniosku, że on ma rację.
- Chyba nie sądziłaś, że twoja rodzina ci nie uwierzy? - spytał z niedowierzaniem.
- No, nie... to znaczy... przypuszczam, że by uwierzyli. W każdym razie na pewno Pierce i
Gage. I matka. Może. Ale to ja przecież zachowałam się prowokująco. Miałam na niego
„ochotę. Całowałam go. - Zaśmiała się gorzko. - On nawet się zabezpieczył, powiedział mi,
ż
e ma już jedną sprawę o ustalenie ojcostwa i nie zamierza mieć drugiej. Więc kto by mi
uwierzył, że zostałam zgwałcona? Ja sama czasami mam wątpliwości.
- Nie - odparł gwałtownie. - Byłaś zgwałcona. Kiedy kobieta mówi „nie”, bez względu na
to, w jakim momencie, a mężczyzna na to nie zważa i posuwa się dalej, to jest gwałt.
Szczególnie jeżeli ma do czynienia z niedoświadczoną dziewczyną, jaką ty wtedy byłaś.
- Rozumiem, co masz na myśli. Och, oglądałam przecież program Oprah - usiłowała
zażartować - i teoretycznie się z tym zgadzam, ale - dotknęła piersi nad sercem - tu, tak w
głębi duszy, nie jestem pewna, czy to przynajmniej w części nie była moja wina.
- Do diabła, nie twoja! I proszę cię, nawet tak nie myśl.
Uświadomił sobie, że ściska w garści koc. Lecz to nie ten nieszczęsny koc powinien
trzymać teraz w morderczym uścisku, ale kark zboczeńca, który tak skrzywdził Claire.
- Kto to był? - spytał cicho.
- To nieważne.
- Dla mnie bardzo ważne. Potrząsnęła głową.
- Nikomu wtedy nie powiedziałam i nadal nie zamierzam tego zrobić. - Uniosła się na
łokciu, żeby spojrzeć mu w oczy. - Rafe, musisz mi przyrzec, że i ty także nikomu nie
powiesz. Ani słowa. Zwłaszcza mojej rodzinie. Gdyby Pierce i Gage teraz się o tym
dowiedzieli, byłoby im bardzo przykro. Mieliby wyrzuty sumienia, że ich przy mnie nie było,
gdy... Proszę, obiecaj mi, że nic nie powiesz. Stało się i się nie odstanie. Nic na świecie tego
nie zmieni. A być może teraz - pogładziła jego policzek, na którym pojawił się już zarost -
dzięki tobie, będę powoli o tym zapominać.
Rafe przycisnął na moment jej dłoń do policzka, po czym zbliżył ją do swych ust. Całował
ją gorąco, namiętnie, a potem obie jej dłonie położył sobie na piersiach.
- Teraz się prześpij - szepnął czule. Ułożył wygodniej jej głowę na swoim ramieniu. -
Musisz być bardzo zmęczona.
Leżał wpatrzony w mroczną przestrzeń pokoju i tuląc do siebie śpiącą kobietę, obmyślał
zemstę na mężczyźnie, który ją tak skrzywdził. Nie wymieniła jego nazwiska, to prawda, ale
niechcący zdradziła więcej, niż zamierzała. Filmowy światek Hollywood był mały i
hermetyczny, więc nie będzie trudno natrafić w końcu na tego drania. Gdzieś. Pewnego dnia.
A kiedy już go dopadnie, jego w tym głowa, żeby ten łajdak przeklął chwilę, w której
pierwszy raz dotknął Claire Kingston.
ROZDZIAŁ 10
Następnego ranka Claire obudził dochodzący z oddali, lecz natarczywy dzwonek telefonu.
Przedzierał się do jej świadomości poprzez pokłady snu i sennych marzeń. Opierała się przez
parę chwil temu natrętnemu wołaniu i mocniej wtuliła głowę w poduszkę. Nie chciała jeszcze
stracić tego niezwykłego uczucia zadowolenia i radości, w jakim była pogrążona. Miała taki
wspaniały sen! Jednak telefon dzwonił nieustępliwie.
Sięgnęła po omacku w stronę nocnego stolika w poszukiwaniu aparatu. I wtedy poczuła, że
jej dłoń spoczywa na czymś, co bez najmniejszej wątpliwości było męską, owłosioną piersią.
W łóżku leżał mężczyzna! Zesztywniała na moment i nagle przypomniała sobie wszystko. Z
uczuciem bezmiernej ulgi i wdzięczności.
Rafe.
Była w jego łóżku.
W jego pokoju.
W jego ramionach.
Telefon dzwonił w sąsiednim pokoju.
Claire należała do tej kategorii ludzi, którzy z natury nie są w stanie oprzeć się naglącemu
wezwaniu telefonicznego dzwonka, więc zaczęła wstawać. Rafe zaś należał do tej kategorii
ludzi, którzy potrafią oprzeć się wszystkiemu, co w danej chwili właśnie im nie odpowiada,
więc objął Claire w pasie i pociągnął ją z powrotem na łóżko.
- Niech sobie dzwoni - powiedział i wtulił twarz w ciepłe zagłębienie jej szyi.
- To może być coś ważnego.
- To również może być pomyłka.
- Ale...
- Jeżeli to coś ważnego, zadzwonią o przyzwoitej porze.
Claire uniosła głowę znad poduszki, zerkając ponad jego ramieniem w kierunku zegarka,
stojącego na nocnym stoliku.
- Która to godzina?
- Wczesna - zapewnił. Pomrukując cicho, zaczął pieścić ustami jej kark. - Bardzo wczesna.
- To chyba niemożliwe. Słońce jest już... Rafe! - Zadrżała, gdyż poczuła, że jego wargi
muskają jej sutki. - Co ty robisz?
Westchnął głęboko, co miało oznaczać, że jest rozczarowany takim brakiem zrozumienia
dla jego poczynań. Gorący oddech owiał wrażliwą skórę jej piersi.
- Usiłuję cię zainteresować porannymi igraszkami. Ale - spojrzał na nią spod gęstych brwi -
skoro pytasz, to jest oczywiste, że moja technika wymaga jeszcze dopracowania.
Położył się na plecy, przyciągnął ją do siebie i objął jej głowę dłońmi.
- Chodź tu bliżej - szepnął i przycisnął jej usta do swoich.
Tego rana jego pocałunki były długie, namiętne i gorące. Pełne czułości i miłości. Kiedy
wreszcie udało się jej złapać oddech, było oczywiste, że jego technika nie wymaga
dopracowania.
- Jak się dzisiaj czujesz, kochanie? - szepnął, wpatrując się uważnie w jej oczy.
- Świetnie.
- śadnych niemiłych następstw? Potrząsnęła głową.
- Nie znienawidziłaś mnie za to, że skłoniłem cię do wyznań?
- Czy tak wygląda ktoś, kto nienawidzi? Zaśmiał się. Jaka inna kobieta, pomyślał,
potrafiłaby z takim wdziękiem zrobić królewską minę, leżąc
całkiem nago na męskiej piersi?
- Czy wobec tego mogę cię jeszcze bardziej zainteresować porannymi igraszkami?
Jej rumieńce wystarczyły mu za odpowiedź. Gdy telefon znowu zadzwonił, Claire już go
nie słyszała, gdyż Rafe wśród czułych szeptów i pieszczot tak rozpalił w niej namiętność, że
głośniejsze okazało się bidę jej serca.
- Wiesz, zanim się tu zjawi cała ekipa - oznajmiła Claire przy śniadaniu, które jedli w
kawiarni we Flat Rock - będziemy musieli ustalić kilka podstawowych zasad.
- Oczywiście - zgodził się Rafe. Był przekonany, że chodzi jej o problemy związane z
kręceniem filmu. - O czym myślisz?
- O niczym nadzwyczajnym. - Upiła łyk herbaty. - Chodzi mi o pewne podstawowe zasady,
których będziemy musieli przestrzegać, żeby nie było między nami zgrzytów.
Rafe zatrzymał rękę z filiżanką kawy w pół drogi do ust.
- Między nami?
- Tobą i mną - wyjaśniła.
- Chcesz między nami ustalać zasady?
Claire uniosła brwi. Z jakichś niejasnych dla niego przyczyn Rafe uznał, że nie zrobiła tego
z takim samym wdziękiem jak rano.
- Przecież powiedziałam.
- Masz na myśli nasze stosunki zawodowe czy osobiste?
- A jaka to różnica?
- Do tej pory miałem wrażenie, że istotna. Najwidoczniej myliłem się. - Postawił na stole
filiżankę tak gwałtownie, że zadźwięczał spodek. - Może lepiej przejdź do rzeczy.
- Nie wiem, dlaczego jesteś zdenerwowany.
- Nie jestem.
- Pomyślałam tylko, że aby zapobiec jakimś plotkom na planie, które mogłyby przedostać
się do prasy, powinniśmy dostosować się do pewnych reguł.
- To znaczy do jakich?
- Chodzi mi o to, żebyśmy publicznie nie demonstrowali naszych... uczuć, unikali ciągłego
odwiedzania się w pokojach, przesiadywania przy posiłkach. O takie sprawy.
Rafe spojrzał na nią ostro.
- Dlaczego? Wstydzisz się tego, co nas łączy?
- Nie, oczywiście, że nie! - Była prawdziwie zaszokowana, że on mógł tak pomyśleć. - Po
prostu nie chcę dawać nikomu żadnych powodów do plotek, to wszystko.
- W świecie filmu plotki są nieuniknione - stwierdził. - Sądziłem, że zdążyłaś przyjąć do
wiadomości ten fakt.
- Tak, masz rację. Aleja chcę uniknąć rozgłaszania tego, co nie jest absolutnie niezbędne.
- Dlaczego? - zapytał ponownie.
- Ponieważ „Desperat” ma dla mnie wyjątkowe znaczenie. I zależy mi na tym, żeby sukces
albo klęska tego filmu zostały przypisane jego rzeczywistym wartościom, bez względu na to,
czy i jakie stosunki łączyły mnie jako producentkę z reżyserem. Właśnie dlatego.
- Czy zależy ci na tym z jakichś szczególnych powodów? - spytał, choć już się domyślał.
Claire zawahała się, jednak zdecydowała, że powinna mu to powiedzieć.
- Od pierwszej chwili pracy w Wytwórni Kingston na stanowisku producentki musiałam
udowadniać, że reprezentuję coś więcej niż nazwisko. Wszyscy byli przekonani, że
powierzono mi tę funkcję wyłącznie ze względu na rodzinne powiązania. Prawdą jest, że na
początku właściwie tak było. Gdy zaczynałam, byłam zupełnie zielona i zrobiłam parę
błędów. Ale szybko się nauczyłam tego zawodu i jestem naprawdę dobra. Mam na swoim
koncie spore osiągnięcia.
- A niektórzy ludzie w Hollywood nadal sądzą, że pozostałaś dziewczynką na posyłki
twojej matki.
- Właśnie.
- I masz nadzieję dzięki „Desperatowi” udowodnić swoją wartość. Dlatego do pracy przy
filmie nie zaangażowałaś nikogo z rodziny, prawda?
- Tak. Chciałam go zrobić na własny rachunek. I chcę, żeby ludzie to wiedzieli.
Rafe właściwie ją rozumiał. W pewnej mierze. Jemu też by się nie podobało, gdyby na
efekty jego pracy przy tym filmie patrzono przez pryzmat plotek, że został jego reżyserem,
ponieważ przespał się z szefową. Lecz to nie wyjaśniało jeszcze, dlaczego Claire nie chciała,
ż
eby nikt nie dowiedział się o łączącej ich zażyłości. Fakt, że była z nim, nie mógł mieć
najmniejszego wpływu na opinię ojej pracy jako producentki.
- Wiesz, Claire, to jest trochę mało przekonujące - rzekł podejrzliwie. Jego dawne
kompleksy dały o sobie znać.
- Mało przekonujące?
- W Hollywood nie będą osądzać twojej pracy w zależności od tego, czy sypiasz ze mną,
czy nie.
- Spojrzał na nią spod oka. - Więc jaka jest prawdziwa przyczyna udawania, że nic nas nie
łączy?
- To moja sprawa.
- Claire...
- Nie życzę sobie żadnych plotek na nasz temat.
- Dlaczego? - Jeżeli ona się jego wstydzi, to on musi o tym wiedzieć. Teraz.
- Ponieważ...-Wzruszyła niepewnie ramionami i spuściła oczy, krusząc w palcach kromkę
bułki. Oczekiwał, że to, co usłyszy, nie będzie miłe.
- Ponieważ ta sytuacja - odparła w końcu - jest dla mnie zupełnie nowa. Nie chcę, żeby
nasze... stosunki - nie bardzo wiedziała, jak to inaczej określić - były analizowane i
komentowane w prasie całego kraju. - Podniosła na niego oczy szeroko otwarte, jasne i
szczere. - Czy to tak trudno zrozumieć? Trochę mnie to... peszy.
- Tak - odrzekł - to można zrozumieć. - Westchnął. Musi jej ustąpić i udawać, że łączą ich
tylko więzy ściśle zawodowe. - I jakich jeszcze mamy przestrzegać zasad?
- Rafe. Ju-hu. Rafe Santana. - Kobiecy głos był piskliwy i miał teksaski akcent.
Rafe uniósł głowę. Dyskutował właśnie z Becky Ward o szkicach scenograficznych
głównych wnętrz, w których umiejscowiono akcję „Desperata”. Wybrane już zostały
plenerowe obiekty, znaleźli nawet idealny wprost, walący się budynek, który miał być
domem głównego bohatera na jego farmie. Jednak Tony Banks wciąż szukał odpowiedniego
domu Molly, wywodzącej się z wyższych sfer niż Josh. Czas naglił, musieli liczyć się z
harmonogramem zdjęć i gdyby Tony nic nie znalazł, trzeba by było robić dekoracje w
wynajętej remizie strażackiej, a R.J. Bennington, dekorator, wydałby fortunę na
umeblowanie tych zaaranżowanych wnętrz. Praca pod presją napiętych terminów i jeszcze
bardziej napiętego budżetu nie wprawia reżysera w najlepszy nastrój, zwłaszcza tuż przed
rozpoczęciem kolejnego ujęcia. Ostatnią rzeczą, która mu teraz była potrzebna, to jakieś
zakłócenia toku dokładnie zaplanowanych prac, zżymał się Rafe, patrząc spod
zmarszczonych brwi w kierunku, skąd dochodził kobiecy głos. A ta kobieta była mu
potrzebna jak dziura w moście.
- To ja, Laura Lyn Parker - powiedziała z promiennym uśmiechem - to znaczy teraz Parker-
Moore. Nie mów, że mnie sobie nie przypominasz - roześmiała się kokieteryjnie - po tym,
kim dla siebie byliśmy.
Och, bardzo dobrzeją pamiętał. Laura Lyn Parker, piękność z Flat Rock w Teksasie,
dziewczyna, która udzieliła mu pierwszej lekcji perfidii, do jakiej są zdolne niektóre kobiety.
Kiedyś na jej widok serce zaczynało mu bić szybciej. Nawet gdy go już porzuciła, nie mógł
się pozbyć myśli o niej. Podczas wielu samotnych nocy na platformie wiertniczej w Zatoce
Meksykańskiej fantazjował, jak to wróci do Flat Rock po odniesionym w świecie sukcesie i
rzuci sobie Laurę do stóp, a następnie na oczach całego miasta wzgardzi jej wdziękami.
Właśnie to marzenie przez wiele lat pobudzało jego ambicję i kierowało nim, a okazało się
niewarte czasu, które na nie poświęcił. Teraz, patrząc na nią, doszedł do wniosku, że
mogłoby się spełnić bez nadmiernego z jego strony wysiłku. Laura Lyn sama szła mu w ręce.
- Wybacz Lauro, podejdę do ciebie za chwilę
- powiedział i odwrócił się od niej. Z trudem zdobył się na minimum grzeczności. Rzucił
notatnik na szkice scenograficzne i ryknął, przywołując swego kierownika produkcji. -
Claire, gdzie ty się, do diabła, podziewasz?
- Jestem tutaj. - Szła do niego bez pośpiechu.
- Nie musisz się tak na mnie wydzierać.
- Nie wydzieram się na ciebie. Wydzieram się, bo cię szukam. A to różnica.
- Naprawdę? - Obrzuciła go lodowatym wzrokiem, który miał mu pokazać, gdzie jest jego
miejsce.
To spojrzenie go rozbawiło.
- Tak, naprawdę. - Ściszył głos do uwodzicielskiego szeptu. - Jeżeli pójdziesz ze mną do
przyczepy, to wytłumaczę ci szczegółowo różnicę.
Puściła mimo uszu tę propozycję, tak samo jak ignorowała jego inne, podobne aluzje. W
miejscach publicznych powrócili do statusu Królowej Lodu i reżysera i przeważnie on
przegrywał w takich jak ta utarczkach. W ciągu dwóch tygodni, które minęły od pierwszego
dnia zdjęciowego, nikt na planie nie żywił nawet cienia podejrzenia, że łączy ich coś więcej
poza zawodową współpracą. To doprowadzało Rafe’a do szaleństwa. Coraz częściej
ogarniała go przemożna ochota, żeby publicznie ogłosić swoje prawa do Claire. Nie chodziło
zresztą o prawo, jakie w prymitywnym sensie ma mężczyzna do swojej kochanki. Nawet nie
myślał tymi kategoriami. Lecz nie opuszczało go poczucie niewątpliwego, niezaprzeczalnego
posiadania tej kobiety. Ani na chwilę. Nasilało się z dnia na dzień. A zwłaszcza nocami.
Rafe przypuszczał, że ma to związek z Daxem Wyattem, gdyż zaobserwował, iż aktor krąży
wokół Claire jak cień, gdy tylko ma okazję. Dax był hollywoodzkim, wiecznym złotym
młodzieńcem, starszym od Claire o jakieś osiem lat. Miał gęste włosy koloru dojrzalej
pszenicy, miejscami jeszcze rozjaśnione słońcem, niebieskie oczy, określane przez
ilustrowane magazyny jako „rozkosznie łajdackie”, i wspaniałe, białe zęby. Ze swym
charakterystycznym, drwiącym uśmiechem bardzo przekonująco grał postaci wrażliwych
nicponi. Jeżeli chciał, potrafił uśmiechać się uroczo i nadać swej twarzy niewinny wyraz,
stwarzający wrażenie, że pod tą podejrzaną powłoką bije serce ze szczerego złota. W sumie
idealnie pasował do roli Josha. Co było dość niepomyślną okolicznością, bo Rafe zaczął
odczuwać do niego narastającą niechęć.
Chociaż Claire nie ukrywała, że nie cierpi szczególnego rodzaju wdzięku, jakim odznaczał
się ich gwiazdor, wydawało się, że ostatnio nie przejmuje się zbytnio jego dość natrętnym
towarzystwem. Rafe nie musiał jej wybawiać z jego lepkich palców. I chociaż był
zadowolony, że znalazła sposób trzymania aktora na dystans, nie mógł pozbyć się niezbyt
szlachetnego uczucia... tak, chyba powinien się do tego przed sobą przyznać... zazdrości,
która dawała o sobie znać za każdym razem, kiedy widział ich razem. Łączyło ich to samo
anglosaskie pochodzenie. Pracowali od dawna w tej samej branży, a nawet razem zrobili
film, który odniósł sukces.
Redaktorzy rubryk plotkarskich w ilustrowanych czasopismach mieli pole do popisu. I o ile
w żadnym z nich nie ukazała się najmniejsza wzmianka o romansie Rafe’a z Claire, o tyle we
wszystkich szeroko roztrząsano intrygujący fakt, że ona nie flirtuje z Daxem Wyattem.
- Masz do mnie jakąś sprawę? - spytała, widząc, jak bacznie się jej przygląda. - Przecież
mnie wołałeś. A może po prostu chciałeś sobie pokrzyczeć? Mam mnóstwo pracy, chyba
wiesz.
- Pracy? - powtórzył. - Ach tak, pracy, teraz sobie przypomniałem. - Ujął ją pod ramię,
przyciągnął blisko do siebie i odszedł z nią trochę na bok, poza zasięg bystrych oczu i
ciekawskich uszu Laury.
- Pozbądź się jej jakoś.
- Jej? Kogo?
- Tego miejscowego babsztyla z szopą na głowie. - Przechylił głowę w kierunku Laury Lyn.
- Nie znoszę, jak mi się tu obcy kręcą na planie, kiedy usiłuję pracować. Zupełnie nie mogę
się skupić.
- Tak, nawet wiem dlaczego. Ona jest dość ładna.
- Jeśli ktoś lubi typ panien zagrzewających do boju drużyny sportowe.
Claire spojrzała na niego kątem oka.
- Sądząc z tego, co mówiła mi Pilar, ty lubiłeś, i to bardzo.
- Pilar mówiła ci o Laurze?
- A także o Ionie, Tiffany, Bobbi Sue i Cathe...
Rafe chciał zakryć jej usta dłonią, by przerwać tę litanię. Miarą postępu Claire było to, że
się nie wzdrygnęła. Miarą wrażliwości Rafe’a - że cofnął dłoń.
- A więc czy możesz ją stąd wypłoszyć?
Potrząsnęła głową.
- Nie mogę.
- Co to znaczy nie mogę? Jesteś kierownikiem produkcji. Podejdź do niej i opowiedz jakąś
bajeczkę, na przykład, że ze względu na bezpieczeństwo nie możemy pozwolić, żeby na
planie przebywały osoby nie zatrudnione i nie ubezpieczone. Albo coś takiego. Słyszałem,
jak wczoraj użyłaś tego argumentu wobec łowców autografów.
- Laura nie jest łowczynią autografów. Jest jednym z naszych gospodarzy na tym terenie.
- Jakich gospodarzy?
- Ona konkretnie reprezentuje klub sportowy, który na okres naszego pobytu we Flat Rock
wspaniałomyślnie otworzył swoje podwoje dla aktorów i członków całej ekipy. Oczywiście
odpłatnie.
Na twarzy Rafe’a pojawił się grymas złości.
- Rafe, bądź rozsądny. Nie mogę przecież im tak ni stąd, ni zowąd odmówić. Mają
najlepszą restaurację w mieście. I jedyny basen pływacki w promieniu wielu kilometrów. Już
nie wspominając o klimatyzowanej sali na nocne partyjki pokera. Ludzie z naszego zespołu
zlinczowaliby nas oboje, gdybym nie przyjęła zaproszenia klubu tylko dlatego, że ty masz do
jego zarządu zadawnione urazy.
- Wobec tego przydziel jej kogoś, kto ją weźmie na wycieczkę do Europy w dowód naszej
głębokiej wdzięczności. I pozbądź się jej.
- Upatrzyłeś już kogoś konkretnego na przewodnika?
Rafe obejrzał się w kierunku grupy aktorów siedzących w cieniu rozłożystego drzewa w
oczekiwaniu na kolejne ujęcie. Złośliwy błysk zalśnił w jego ciemnych oczach.
- Powierz ją opiece Daxa Wyatta - odrzekł. - Pasują do siebie.
- Stop! Do diabła, stop! - krzyknął Rafe ze złością.
- Chwila odpoczynku dla wszystkich. - Pilar ubiegła następne polecenie brata.
Przez cale rano próbowali to samo ujęcie i ciągle nie wychodziło. Nie mieli jeszcze ani
metra dobrze sfilmowanej taśmy, więc Rafe był już porządnie rozdrażniony. Zawołał na
pomoc Claire i ruszył w stronę przyczepy, będącej jego bazą na planie. Nie obejrzał się
nawet, żeby sprawdzić, czy za nim idzie.
- Piętnaście minut - ogłosiła Pilar przez tubę.
- Nie rozchodźcie się za daleko.
- Ta scena nam nie wychodzi. - Zatrzasnął za nią drzwi. - Już mnie zmęczyła współpraca na
odległość z tym tajemniczym scenarzystą. Zatelefonuj natychmiast do tego K.E.C.,
kimkolwiek on, do licha, jest, i zażądaj, żeby przyleciał tu najbliższym samolotem. Niech
wreszcie ruszy swój utajniony tyłek. Muszę z nim omówić osobiście tę scenę i kilka innych -
mówił zacietrzewiony, przemierzając nerwowym krokiem wąską przyczepę. - Zobaczymy,
czy nie będzie można dokonać zmian w tym jego bezcennym scenariuszu.
- A może mi powiesz, co konkretnie chciałbyś tym razem zmienić? - Głos Claire był
podejrzanie spokojny. Już dwukrotnie tę scenę przerabiali, a Rafe ciągle nie był zadowolony.
- Sama doskonale wiesz, co wymaga zmiany. Ta scena - machnął ręką w kierunku drzwi
przyczepy - nie wychodzi, bo jest po prostu źle napisana.
- A może nie wychodzi, bo ty niewłaściwie ją interpretujesz - podsunęła słodkim tonem.
- Moja interpretacja jest właściwa! - krzyknął ze złością. - Błąd leży w scenariuszu. I trzeba
go zmienić. Natychmiast - zażądał.
- Przecież wiesz, że to niemożliwe. Muszę zatelefonować do pisarza wieczorem i...
- Natychmiast - ponowił żądanie z uporem. Podniósł słuchawkę i wyciągnął rękę do Claire.
- Zadzwoń, a skoro ty nie potrafisz dać sobie z tym rady, to ja z nim porozmawiam.
- Z nią - powiedziała Claire odruchowo.
- Co?
- Z nią - powtórzyła przez zaciśnięte zęby. - Ten pisarz jest kobietą.
- Dobrze. Niech sobie będzie. Połącz mnie z nią, a ja już jej wyjaśnię, co trzeba zmienić.
- A może ona wcale nie potrzebuje wyjaśnień. Może oczekuje, że reżyser okaże się
dostatecznie wrażliwy, by zrozumieć tę scenę tak, jak została napisana.
- A ja oczekuję, że ona wreszcie zacznie zachowywać się jak profesjonalistka. Pofatyguje
się na plan i osobiście przekona, że scena jest spaprana. - Wręczył Claire słuchawkę. - Więc
dzwoń do niej - polecił.
Odłożyła ją z trzaskiem.
- Nie muszę do niej dzwonić.
- Nie musisz...? Do licha ciężkiego, Claire, powiedziałem, dzwoń do niej! - wrzasnął.
- A ja mówię, że nie ma potrzeby - odpowiedziała mu również podniesionym głosem. - Bo
ona jest tutaj.
- O czym ty, do diabła, mówisz?
- To ja! - krzyknęła Claire z wściekłością. - Ja jestem autorką. Ja napisałam scenariusz.
Wytrzeszczył na nią oczy oniemiały.
- K.E.C. to są moje inicjały - wyjaśniła, myśląc, że on jeszcze nie zrozumiał. - Claire Elise
Kingston, w odwrotnym porządku.
- Więc to ty jesteś scenarzystką.
- Tak. - Skinęła głową, żeby rozwiać jego wątpliwości. - Właśnie ja.
- I od początku bawisz się ze mną w tę śmieszną szaradę, wmawiasz we mnie, że musisz się
porozumiewać z ukrywającym swoją tożsamość pisarzem za każdym razem, kiedy trzeba
zmienić choć jedno słowo w scenariuszu.
-Tak.
- Na miłość boską, po co to wszystko?
- Nie chciałam, żeby ktokolwiek się o tym dowiedział - odparła, jakby to było całkiem
oczywiste. - I nadal pragnę utrzymać to w tajemnicy.
- Dlaczego? - spytał ponownie.
- Z tych samych przyczyn, dla których zależy mi na unikaniu plotek. Z tego samego powodu
nikt z mojej rodziny nie uczestniczy w pracy nad tym filmem. Nie chcę, aby ludzi uważali,
ż
e. podjęłam się produkcji „Desperata”, bo to był mój scenariusz i miałam poparcie rodziny.
- A nie to było przyczyną?
Spojrzała na niego rozżalonym wzrokiem.
- Myślałam, że mnie zrozumiesz.
- No cóż, oczywiście, że cię rozumiem. Jeśli chodzi o mnie, to nie zainteresowałbym się
tym scenariuszem, gdyby nie był naprawdę świetny. - Spostrzegł, że ta uwaga sprawiła jej
przyjemność. - Ale przecież nie byłoby w tym nic złego, gdybyś miała także inne motywy.
Powstało wiele wybitnych filmów w rodzinnych produkcjach.
- Tak, ale ten film nie będzie zawdzięczał swego sukcesu żadnym moim rodzinnym
powiązaniom. Nikt z mojej rodziny nie wie, że to ja napisałam scenariusz. I tak zostanie aż
do chwili, gdy film wejdzie na ekrany.
- Dobrze - zgodził się Rafe. - Lecz niezależnie od tego wszystkiego, tekst wymaga
przeróbek.
- Wiem - przyznała. Chyba znalazła wyjście z sytuacji. - A może zrobimy przerwę na
wcześniejszy lunch? Przynieślibyśmy sobie kanapki tu, do przyczepy, i razem ustalili, co i
jak trzeba poprawić. Wiem,
ż
e masz kilka pomysłów, bo już o nich mówiłeś, i to nieraz - dodała z uśmiechem. - Chyba
są niezłe. Ja je tylko nieco zmodyfikuję, żeby utrzymać konsekwencję w sylwetkach postaci.
Co ty na to?
- Całą przerwę na lunch spędzimy w mojej przyczepie, a ty nie będziesz się bala plotek?
Potrząsnęła głową.
- Zostawimy otwarte drzwi.
Wstała i skierowała się do wyjścia, lecz Rafe ją zatrzymał. Położył jej dłoń na ramieniu.
Spojrzała na niego pytająco.
- Twój scenariusz jest naprawdę wspaniały - powiedział z pełnym przekonaniem.
To była pochwała osoby kompetentnej. Zarumieniła się z radości.
- Idę, idę - zawołała Claire, wstając od biurka. Wstawiono ten mebel na jej żądanie do
pokoju w motelu. Poszła otworzyć drzwi, do których właśnie ktoś pukał.
Ostatnio występowała w trzech rolach, a właściwie w czterech, jeśli uwzględnić nową,
kochanki. I to stawało się coraz bardziej męczące. Zrywała się przed świtem, żeby przez
nikogo nie zauważona, wrócić z pokoju Rafe’a do siebie. Potem prowadziła rozmowy
telefoniczne z dwoma młodymi, niedoświadczonymi reżyserami, którzy kręcili filmy w
plenerach Nowego Jorku. Jak tylko skończą się zdjęcia do „Desperata”, a więc mniej więcej
za tydzień, będzie musiała tam pojechać i osobiście im pomóc. Przez ostatnie dziesięć dni
matka zasypywała ją z Paryża teleksami w sprawie najnowszego filmu Wytwórni Kingston
„Osobistość”, gdyż starano się pozyskać do głównej roli Richarda Gere’a. Robert-Bogu niech
będą dzięki za jego sumienność - przysłał jej ekspresem bieżące raporty o będących w
realizacji czterech filmach. Tym wszystkim musiała się zająć, zanim zjawiła się na planie
„Desperata” o ósmej rano.
- Wejdź, Rafe - powiedziała, przekręcając klucz w zamku. Nawet nie spojrzała na
wchodzącego, gdyż musiała wrócić do telefonu. - Za minutę kończę.
Wbrew oczekiwaniom rozmowa telefoniczna z montażystą znacznie się przeciągnęła. Kiedy
po kilkunastu minutach wróciła do swego gościa, zobaczyła Daxa Wyatta. Siedział na jej
łóżku, przeglądał ostatnie wydanie „Variety” i popijał z plastykowego kubka kawę.
Postanowiła za wszelką cenę zachować swój sławetny spokój i chłód. Poradzi sobie. Dawała
już sobie radę z tym typem przez ostatnie dwa miesiące.
- W czym mogę ci pomóc, Dax? - spytała uprzejmie. Patrzyła na niego, jakby był wężem,
który wślizgnął się do jej pokoju i zwinął w kłębek na łóżku.
- Przyniosłem ci kawę. - Wyciągnął do niej kubek.
- Miło z twojej strony, że o tym pomyślałeś - odpowiedziała - ale ja pijam herbatę. -
Odczekała chwilę. - Masz do mnie jakąś sprawę?
- Widziałaś ostatnie tygodniki filmowe?
- Nie - odrzekła krótko. - Bardzo rzadko poświęcam czas tym bzdurom.
- Powinnaś to robić częściej. W jednym z nich jesteś głośną gwiazdą.
- Ja?
- Tak. - Zaprezentował swój zwodniczo niewinny uśmiech, który miał zrobić na niej
oszałamiające wrażenie. - A właściwie my.
- Nie istnieje coś takiego jak „my”. - Jej oczy nabrały lodowatego wyrazu.
- Zgodnie z tym, co napisano, istnieje. - Podniósł z łóżka ilustrowane pismo, które
najwyraźniej przyniósł ze sobą, i podał Claire.
Zawahała się, lecz sięgnęła po nie. Było to jedno z bardziej szmatławych piśmideł. Tytuł
artykułu wielkimi literami głosił: „Dawne uczucia zapłonęły na nowo”. Pod nim
umieszczono zdjęcia, które miały go uzasadniać. Fotografie były zrobione niewątpliwie na
planie „Desperata”. Patrząc na nie, pomyślała, że musiały być specjalnie zaaranżowane przez
Daxa dla osiągnięcia takiego efektu.
Na pierwszym zdjęciu stali oboje w drzwiach przyczepy. Przypomniała sobie, jak to było -
zatrzymał ją, żeby „przedyskutować” jakąś scenę.
Na drugim, zrobionym w miejskiej bibliotece, ona siedziała przy stole na krześle, a on stał
za nią tak pochylony, jakby wargami skubał płatek jej ucha. Tę scenę również dobrze
zapamiętała. Korzystając z przerwy między zdjęciami, poszła do biblioteki, żeby w spokoju
przygotować tekst teleksu do Roberta, kiedy niespodziewanie Dax się nad nią pochylił. Zaraz
wstała i wyszła stamtąd. Reszta zdjęć była w podobnym stylu. Z wyjątkiem dwóch. Te dwie
fotografie zostały zrobione na planie „Oszustów” prawie osiem lat temu. Grali w nim parę
młodych kochanków. Jedna z nich przedstawiała scenę z filmu - byli na niej
ucharakteryzowani, w kostiumach. Na drugiej, zrobionej z ukrycia, uchwycono ich, gdy
siedzieli razem w czasie przerwy na posiłek. Tak, wtedy jeszcze w swej bezdennej głupocie
uważała, że jest w nim zakochana. Kiedy przeczytała artykuł stanowiący komentarz do zdjęć,
zrobiło się jej niedobrze. Była to łzawa historia o kochankach rozdzielonych przez rodziców
dziewczyny. Napomknięto w nim nawet, że aktorka zrezygnowała z kariery w filmie właśnie
z powodu tego bolesnego przeżycia. Sugerowano, że maskę Królowej Lodu przybrała
celowo, w samoobronie przed podobnym cierpieniem, a obecnie jej serce ożyło na nowo,
gdyż kochankowie, wprawdzie już nie tak młodzi, ponownie jednak połączyli się na planie
innego filmu. Claire uniosła oczy znad czasopisma. W jej wzroku widać było furię.
- Jaki to ma mieć cel?
- Ależ Claire, przecież to znakomity artykuł.
- Poza tym, że nie zawiera ani słowa prawdy.
Dax wzruszył ramionami.
- No, nie całkiem. Ty rzeczywiście byłaś we mnie zakochana, a ja złamałem ci serce.
Wprost zatrzęsła się z gniewu.
- Nie złamałeś mi serca, ty draniu! Ty mnie zgwałciłeś!
- O Boże, Claire. Ciągle wracasz do tej swojej historyjki. Byłaś napaloną panienką, która
już nie mogła wytrzymać, żeby dać mi swój ruciany wianek.
- Byłam osiemnastoletnią dziewczyną, która sądziła, że kocha.
- No właśnie. - Znowu wzruszył ramionami. -To przecież powiedziałem, prawda? Rzuciła w
niego czasopismem.
- Wynoś się - warknęła głosem ochrypłym z obrzydzenia.
Dax wstał z łóżka.
- Claire, ty nadal jesteś gorącą pannicą - stwierdził i wyciągnął do niej rękę.
Poczuła, że jego dłoń zaciska się na jej ramieniu. Skamieniała. O Boże, to ma się znowu
powtórzyć, przemknęło jej przez myśl. Stała sparaliżowana przerażeniem. Otworzyła usta,
ż
eby krzyknąć, lecz struny głosowe odmówiły jej posłuszeństwa. Och, Boże, proszę, nie
dopuść, żeby mnie to znowu spotkało, modliła się w duchu.
Dax roześmiał się cicho.
- I nadal nie możesz się doczekać, żeby mi to dać - chełpił się, biorąc najwyraźniej
paraliżujący ją strach za przyzwolenie. Przyciągnął ją bliżej i pochylił głowę ku jej twarzy.
Na myśl o jego ustach dotykających jej warg, instynktownie cofnęła się, a on napierał na
nią jak pies pasterski na przerażoną owcę.
- Dziewczynka rozochocona, że aż miło - powiedział z chichotem i popchnął ją na łóżko.
Bezradnie młóciła na oślep pięściami, jedną z nich natknęła się na otwarty pojemnik z
kawą, który Dax zostawił na nocnym stoliku. Musiała się ratować. Chwyciła pojemnik na
ś
lepo, nie bacząc, że gorący płyn pochlapał jej palce, w przerażeniu i rozpaczy zdobyła się na
wysiłek i rzuciła nim w Daxa.
- Wynoś się! - krzyknęła, gdyż nagle odzyskała głos.
Pojemnik trafił go w pierś, gorąca kawa rozbryzgła się na wszystkie strony.
Przystojna twarz mężczyzny wykrzywiła się we wściekłym grymasie.
- Ty żmijo! - warknął i rzucił się ku niej. Claire błyskawicznie podciągnęła do góry kolana i
zaczęła go kopać z całych sił.
- Nie pozwolę na to po raz drugi! - krzyknęła. Trafiła stopą w jego pierś i kopnęła go tak
mocno, że z łomotem runął na ścianę. Na podłogę spadła zdobiąca ją rycina.
Te hałasy zaniepokoiły mieszkającego obok Rafe’a. Wpadł jak bomba do pokoju Claire.
- Co, do diabła... - zaczął, lecz widok, który ujrzał, mówił sam za siebie. Z okrzykiem rzucił
się na Daxa i uchwycił go za koszulę na plecach. W szale poderwał go na nogi i wykręcił mu
ramię. Jednym jego pragnieniem było zmienić raz na zawsze nie do poznania oblicze
pięknisia Daxa Wyatta.
- Rafe, nie bij go! - Claire rzuciła się do przodu i chwyciła Rafe’a za ramię.
Nieprzytomny ze złości, usiłował strząsnąć jej dłoń. śadnemu mężczyźnie napastującemu
jego kobietę nie ujdzie to bezkarnie.
- Rafe, na miłość boską, zostaw go! - Claire wczepiła się jak pijawka w jego ramię. - On ma
do odegrania jeszcze tylko cztery sceny!
- Sceny? - powtórzył z niedowierzaniem, jakby nie był pewny, czy się nie przesłyszał. - Ten
łobuz cię zaatakował - potrząsał nim jak dog terierem - a ty się martwisz scenami, które
zostały do nakręcenia?
- Jeśli mu pokiereszujesz twarz, będzie musiał się leczyć, a my przekroczymy budżet w
związku z opóźnieniem - wyjaśniła.
Patrzył na nią zdumiony, bo ona się uśmiechała. Ona się śmiała.
Rafe poczuł, jak gniew powoli ustępuje. Ona się śmiała!
- Czy przynajmniej mogę mu parę razy przyłożyć w inne miejsce?
ROZDZIAŁ 11
Wyrzucili Daxa z pokoju jak worek ze śmieciami - Claire trzymała otwarte drzwi. Rafe,
uchwyciwszy od tyłu jedną ręką kołnierzyk jego koszuli, a drugą pasek u spodni, wypchnął
go na zewnątrz. Dax potknął się o jeden ze słupów podpierających zadaszenie i ledwo
utrzymał się na nogach. Zapewne również z tej przyczyny, że ręką osłaniał symbol swej
męskości i chwytał powietrze jak ryba wyjęta z wody.
Claire bowiem kopnęła go w podbrzusze i obcasem trafiła w to czułe miejsce, tak że z bólu
nie tylko nie mógł się poruszać, ale nawet oddychać. W tej sytuacji pomoc Rafe’a była raczej
już tylko moralnym wsparciem.
- Porachuję się z wami w sądzie - wysapał Dax.
- Będzie nam bardzo miło cię tam zobaczyć - zadrwił Rafe i zatrzasnął drzwi.
Claire rzuciła się ku niemu i całym ciałem przycisnęła go do zamkniętych drzwi.
- Claire, kochanie, nic ci się nie stało? Czy ten drań nie zrobił ci jakiejś krzywdy? Och,
dziecinko, nie płacz, nie płacz, proszę.
Uniosła ku niemu twarz, aby pokazać, że nie płacze. W każdym razie nie był to płacz ani ze
strachu, ani z bólu. Zduszone dźwięki, które wydobywały się z jej gardła, były raczej
stłumionymi wybuchami śmiechu. A łzy cieknące z kącików oczu - wyrazem ulgi i radości.
- O Boże - powiedziała, niemal trzęsąc się ze śmiechu - czy widziałeś jego minę?
Widziałeś? On był zdumiony. Nie spodziewał się, że potrafię wygrać z nim tę walkę. A mnie
się udało - triumfowała - udało!
- Jeszcze jak, dziecino. - Uniósł ją do góry i zaczął wirować po pokoju. - Jeszcze jak ci się
udało.
Cieszył się jej radością. Zakręciło im się w głowie, więc Rafe chwiejnym krokiem podszedł
do łóżka i opadli na nie oboje. Trzymał ją ciągle w ramionach, a ona wysunęła się z nich
tylko po to, żeby się na nim położyć. Pochyliła głowę i pocałowała go w usta.
Pocałunek był namiętny, gwałtowny, dziki.
- Kochaj mnie, Rafe - poprosiła - kochaj mnie teraz.
Zawahał się. Przed chwilą przeżyła napaść i choć wydawało się, że zniosła to zadziwiająco
dobrze, jej reakcja mogła być wynikiem szoku.
- Teraz - nalegała z ustami przy jego wargach. Objął ją ramionami, mocno przytulił do
siebie i całował z takim zapamiętaniem i namiętnością jak ona. Przedłużał tę pieszczotę, gdyż
nie był pewny, czy ona rzeczywiście chce tego, czego od niego żąda, a bał się, że zaraz straci
nad sobą panowanie. Claire uniosła głowę.
- Nic mi się nie stało i nie jestem w szoku - powiedziała, patrząc mu w oczy. - Nie jestem
okaleczonym małym ptaszkiem ani łaciatym kotkiem, którego trzeba delikatnie oswajać. W
każdym razie już nie. Jestem kobietą, która zmierzyła się z przeszłością i wygrała. Pragnę
uczcić moje zwycięstwo z mężczyzną, którego kocham, najlepiej jak umiem.
- O mój Boże, Claire... - Rafe był tak wzruszony, że nie mógł dokończyć zdania. - Claire...
- Porozmawiamy później - przerwała mu i znowu zaczęła go całować.
Poddali się niepohamowanej namiętności. Całowali się. Dotykali. Zrzucili z siebie ubrania,
ż
eby zatracić się w pieszczocie ciał. Wśród czułych szeptów i miłosnych westchnień dotarli
zdyszani do granicy wręcz bolesnego pożądania.
- Teraz, Rafe - prosiła Claire, przyciągając go do siebie - teraz.
Oddawała mu się, spragniona jego zaborczej władzy nad jej ciałem, a on chciał, żeby
poznała wszystko, czego odmawiała sobie Królowa Lodu. I tak się stało - usłyszał to w jej
ochrypłym jęku ekstazy, gdy już i jego porwał zachwyt upojenia, jakiego jeszcze nigdy nie
zaznał. Po pewnym czasie, kiedy ochłonęli, wyszeptał słowa, które pragnęła usłyszeć.
- Byłaś wspaniała. Ponad wszystko w świecie wspaniała. Kocham cię. Pierwszym
samolotem polecimy do Las Vegas, żeby wziąć ślub.
- Ale...
Rafe położył jej palec na ustach.
- Nie ma żadnego ale. Nie obchodzi mnie, czy będzie dotrzymany harmonogram zdjęć. Nie
interesuje mnie, czy przekroczymy budżet. Nie będę się przejmował, jeżeli złośliwi
dziennikarze napiszą, że reżyseruję film tylko dlatego, że wykorzystałem osobiste powiązania
z producentem, że załatwiłem to przez łóżko. Tylko ty się liczysz. - Odjął palec od jej warg. -
Co mi odpowiesz?
Odpowiedziała:
- Tak.
Reporterzy ilustrowanych czasopism mieli prawdziwe używanie. Zaskakujące okoliczności
związane z produkcją filmu „Desperat” były wyjątkowo smakowitym kąskiem. Wiadomości
o wstrzymaniu zdjęć i przekroczeniu budżetu wprawiły dziennikarzy w uciechę, którą można
było porównać tylko do radosnego podniecenia dzieci w Wigilię Bożego Narodzenia.
Nie zabrakło sugestii o wykorzystywaniu rodzinnych powiązań oraz aluzji na temat
seksualnego napastowania. Cała machina insynuacji została puszczona w ruch bez
najmniejszych zahamowań. Plotki o cichym ślubie w Las Vegas również dostały się na łamy
prasy. Później im zaprzeczono, donosząc o skromnej uroczystości ślubnej w rezydencji
Pierce’a Kingstona w obecności najbliższej rodziny. Na szczęście, młodzi małżonkowie,
zaszyci na odludziu w nie znanym nikomu domu letniskowym Kingstonów w górach w
pobliżu granicy meksykańskiej, mogli nie zważać na całe to zamieszanie.
Prapremiera „Desperata” po przyspieszonym montażu, którego ostateczną wersję
zaakceptował w końcu reżyser, odbyła się w iście hollywoodzkim stylu w cztery miesiące
później. W rezultacie film mógł wejść na ekrany w tygodniu przedświątecznym. Przybyło
zarówno mnóstwo krytyków filmowych z pism branżowych, jak i reporterów ilustrowanych
magazynów. Ci drudzy spodziewali się nie lada sensacji, kiedy reżyser, producent i odtwórca
głównej męskiej roli pojawili się razem. Większość żądnych skandali pismaków oczekiwała
wręcz rozlewu krwi. Niestety, ku ich rozczarowaniu, wszyscy zachowywali się w sposób
ż
ałośnie cywilizowany.
Krytycy przybyli tłumnie, ponieważ doszły ich plotki, że autorem scenariusza jest ktoś z
rodziny Kingstonów, więc każdemu się spieszyło, żeby zmieszać film z błotem. Pokusa była
zbyt duża, żeby dać się komuś wyprzedzić. Krytycy nie mieli litości dla filmu. Ckliwie
sentymentalny to był ich najoględniejszy epitet. Zdecydowanie niskie notowania dał znany
komentator telewizyjny Gene Siskel. Tylko Roger Ebert uznał, że film można pochwalić za
optymistyczne przesłanie oraz za znakomitą grę Christine Bishop w roli Molly.
Jednakże już w ciągu pierwszego świątecznego tygodnia film przyniósł dwadzieścia
dziewięć milionów dolarów zysku. Po kolejnych dwunastu tygodniach, jak podał
„Entertainment Weekly”, plasował się nadal w czołówce pierwszych dziesięciu najlepszych
fumów wyświetlanych w tym czasie. Okazało się, że chociaż krytykom nie przypadł do gustu,
publiczność kinową wprost zachwycił.
W wieczór uroczystego rozdania nagród Akademii Filmowej Rafe i Claire zajęli miejsca w
sali, gdzie odbywała się ceremonia. Po lewej stronie Claire siedziała wysmukła już Nikki,
która przed dwoma miesiącami urodziła córeczkę, a obok niej Pierce, nominowany do Oskara
za najlepszą rolę męską w filmie
„Stworzeni dla siebie”. Tara i Gage tym razem nie oczekiwali żadnych nagród, więc
usadowili się w drugim rzędzie z siostrą Rafe’a Pilar, która starała się nie gapić w podziwie
na każdą z zebranych w tym miejscu gwiazd Hollywoodu. Po prawej stronie Rafe’a siedziała
jego matka, promieniejąca dumą i szalenie elegancka w kreacji od Yves Saint Laurenta.
Czerwony kolor sukni znakomicie podkreślał jej ciemną karnację.
Pozostali członkowie klanu Santanów zebrali się w domu Inez i Miguela na ich farmie,
ż
eby w telewizji obejrzeć ceremonię wręczania nagród. Matka Claire oglądała uroczystość
dzięki przekazowi satelitarnemu w Paryżu, gotowa wysłać niezwłocznie gratulacje, gdyby
jakiś film produkcji jej wytwórni lub ktoś z rodziny otrzymał tę najbardziej prestiżową
nagrodę. Ojciec Claire był w Istambule, gdzie kręcił swój najnowszy film i flirtował z
dwudziestojednoletnią odtwórczynią głównej roli.
Na scenie Billy Crystal przedstawiał właśnie osobę, która miała prezentować najlepsze
filmy i wręczać nagrody.
Rafe i Claire trzymali się za ręce, kryjąc je w fałdach jej srebrnozłotej, szyfonowej sukni i
słuchali trzyminutowych omówień każdego z filmów, które w tym roku były nominowane do
Oskara. Wydawało się im, że to trwa całą wieczność. Mniej więcej w połowie występu
prezentera Rafe nachylił się od ucha żony i zapytał cicho:
- Czy będziesz zdruzgotana, jeżeli „Desperat” nie zdobędzie nagrody?
Claire uniosła na niego błyszczące jak szafiry oczy.
- A ty?
- Ja spytałem pierwszy.
Zastanawiała się nad tym. Czy będzie zdruzgotana? Dzięki temu filmowi osiągnęła przecież
wszystko, co sobie zakładała i jeszcze coś więcej. Bez cienia wątpliwości udowodniła, na co
ją stać. Jej pozycja samodzielnej producentki została ugruntowana. Okazało się również, że
potrafi być dobrą scenarzystką. Najdziwniejsze było jednak to, że zawodowe osiągnięcia nie
miały dla niej już tak wielkiego znaczenia jak wtedy, gdy przystępowała do pracy nad
„Desperatem”.
Zdała sobie sprawę, że przestały być takie ważne z chwilą, gdy ostatecznie wyzwoliła się z
pęt przeszłości. Przecież w gruncie rzeczy bardziej jej zależało na przekonaniu się, ile jest
warta jako kobieta, niż w umocnieniu swojej pozycji producentki filmowej. I właśnie
siedzący koło niej mężczyzna umożliwił jej poznanie siebie. To on uświadomił jej - i
uświadamiał nadal każdego dnia - jaką ona ma naprawdę naturę. Czułą, uczuciową. Odkrył w
niej kobietę zdolną głęboko kochać i zasługującą na miłość. Och, reporterzy nadal nazywali
ją Królową Lodu, lecz teraz zupełnie się tym nie przejmowała, gdyż wiedziała, jak bardzo się
mylili.
- Claire? - wyszeptał Rafe, zaniepokojony jej długim milczeniem.
Spojrzała mu w oczy i uśmiechnęła się.
- Nie, nie będę zdruzgotana - zapewniła go. - Może rozczarowana, ale nie zdruzgotana. A
ty? Zaśmiał się cicho.
- Och, do licha, tak, ja będę niepocieszony. Całkowicie przybity. Więc będziesz musiała
zabrać mnie do domu i zastosować wszystkie znane ci środki, żeby pomóc memu ciału
wydostać się z tego pourazowego szoku.
- Wszystkie znane mi środki? Hm, to brzmi interesująco - odparła szeptem. Jej ciało już
zareagowało żarem na tę propozycję.
- Nagrodę Oskara za najlepszy film otrzymuje... - Prezenter odczekał chwilę, żeby wzmóc
napięcie.
Kamery ze wszystkich stron zostały skierowane na Rafe’a i Claire, operatorzy mieli
nadzieję uchwycić ich reakcję na wieść o triumfie. Lecz Rafe i Claire ze splecionymi dłońmi
pochylili się właśnie ku sobie, żeby połączyć się w pocałunku. Bez względu na to, kto tego
wieczoru odebrał Oskara, oni już zwyciężyli.