MacKay Sue Lekarze od serca

background image
background image

SueMacKay

Lekarzeodserca

Tłumaczenie

IzaKwiatkowska

background image

ROZDZIAŁPIERWSZY

ToriWellsprzystaławwejściudosalikonferencyjnejwHôteldeNice.Omiata-

jącwzrokiemsetkitwarzy,słyszącdookołaliczneobcejęzyki,odetchnęłagłęboko,
byodzyskaćpanowanienademocjami.

Uczucieradosnegooczekiwanianarastałowniejodchwili,kiedydwiedobywcze-

śniejsamolotwystartowałzlotniskaAucklandInternational,aterazgroziłoeksplo-
zją.Zradościmusiałasiępowstrzymywać,byniezatańczyć.Miałananogachpięk-
ne szpilki w kolorze awokado. Oczywiście francuskie. Ich cena wystarczyłaby na
wyżywieniesporejwielkościmiasta,aletymrazemToriniemiaławyrzutówsumie-
nia.Najmniejszych.

Bezchwiliwahaniaprzyłazaproszeniedowzięciaudziałuwtymforum.Wpraw-

dziewątpiła,byświatowejsławyspecjaliściokazalizainteresowanietym,comoże
miećdopowiedzenialekarzspecjalistazNowejZelandiinatematproblemówkar-
diologicznychwystępucychudziecizchorobąreumatyczną,aleniepotrafiłaod-
wićdyrektorowiForumKardiologicznego.

Przyjechałaby nawet gdyby doktor Leclare zażyczył sobie wykładu o wyścigach

ślimakównapiasku,ponieważpropozycjawizytyweFrancjibyłaażnadtokusząca,
by z niej nie skorzystać. Monsieur Leclare mógłby zaoszczędzić mnóstwo euro,
gdybywiedział,żejestskłonnanocowaćnaplaży,aledotrzymałobietnicy,przydzie-
lającjejapartamentwpięknymhoteluzwidokiemnazapieracedechwpiersiMo-
rzeŚródziemne.Rewelacja.

A teraz Uśmiechła się. Teraz poprosił ją, by po zakończeniu tej konferencji

udałasiędoParyżanaspotkaniezestudentamimedycyny.Paryż

Niesamowite.Żebypohamowaćrozpieracejąuczucieuniesienia,zacisnęładło-

niewpięściizacisnęławargi.

–Witaj,Tori.Szukałemcię.
Powiałochłodem.Benji?Tutaj?Wcześniejzapoznałasięzlistąprelegentów,ale

jegonazwiskatamniebyło.Jednaktonapewnojegogłos.Odwróćsięisprawdź.
Niemogła.Brakowałojejpowietrza,adobrynastrójprysł.

Zróbto.Spójrzmuwoczy.
Oddychającmiarowo,odwróciłasię.
–Cześć,Ben.–Zaschłojejwustach.Jakionprzystojny.Jakzawsze.
Trochęsięzmienił.Przybyłomulat,tojasne.Jakbyzmęczonyżyciem,jakbydo-

stałodniegonauczkę.Trudnosiętemudziwić,zważywszyokoliczności,wjakichją
siedemlattemuopuścił.

–Cotyturobisz?
Losrzuciłjejwyzwanienie,granat.Poczułasięzasypanaodłamkamirozpaczy,

złości,zdziwienia,anawettęsknoty.Wszystkotowkilkasekundprzeobraziłowpo-
nuryżartjejponowniepoukładaneżycie.

–Przyszłomiwostatniejchwilizastąpićjednegozmoichwspólników.Musiałzo-

background image

staćwLondyniezpowoduproblemówosobistych.

Ten głos, który rozpoznałaby na końcu świata, sprawił, że przeszył ją dreszcz,

przypominającodoznaniach,jakichwolałaniepamiętać.Gocenocenaplażyna
Fidżi,dokądsięudaliwpodróżpoślubną.Pierwszyraz,gdysięzniąumówił,wszpi-
talnymbufecie,bomieliniecałągodzinęprzerwymiędzyzmianaminaoddziale.Nie
chciałategowspominać.WtedybyłdlaniejBenjim.Tozbytpoufałe,zbytnaładowa-
newspomnieniami.

Zdobyłasięnaobojętnyton.
–JakcisiężyjewLondynie?
Uśmiechał się chyba szczerze, ale pozory potrafią mylić. Tak było przez kilka

miesięcy,zanimjąrzucił.Niemiałapocia,jakiBenjestteraz.Iniechciałatego
wiedzieć.Napewno?

–Zamierzamzostaćpartneremwklinicekardiologicznej,wktórejterazpracuję,

więcmammałowolnegoczasu,ajeślijużgomam,poświęcamgonaswojąpasjęhi-
storyczną.WNowejZelandiiniezdawałemsobiesprawy,ilejestwAngliizabytko-
wychzamkówipałaców.

wiłswobodnymtonem,jakbybyłocałkiemnormalne,żezniąrozmawiaporaz

pierwszy, odkąd wyszedł z ich mieszkania. Płakał wtedy, ale usiłował to przed nią
ukryć.

Skupsięnatym,copowiedziałteraz,zachowujsię,jakbyniebyłoczymsięprzej-

mować.Napomknąłozamkach.Kupowałamuwtedyalbumyzezdjęciaminajpięk-
niejszychangielskichrezydencji.

–Trochęinneniżten„zamek”wMountRuapehu,prawda?–Nawiązaładohotelu

wNowejZelandii,gdzieobchodzilipierwsząrocznicęślubu.Nawetsięuśmiech-
ła,mimożeserceściskałjejból.

Przestańsięuśmiechać.Jeszczepomyśli,żesięcieszyszztegospotkania.
–Zdecydowanieinne.–Benspoważniał.
Zorientowałasię,żewspominatedwacudownedninaśniegu,apotemwhotelo-

wympokoju,aledostrzegłateżcieńżalu.Żałuje,żezniąrozmawia?Pocowspo-
mniałaoMountRuapehu?

–Wyglądaszrewelacyjnie–rzuciłtonemodniechcenia.Zawszepotrafiłsięzna-

leźć.Niezawszemówiłprawdęitylkoprawdę,alezawszewiedział,copowiedzieć.

Przeztelataionasięnauczyła,naczympoleganiezobowiązucawymianazdań,

więczespokojemzlekceważyłakomplement.

–AleżBen,dziękuję.–JeżeliwystarczacoczęstobędzienazywaćgoBenem,jej

mózgwkońcuzapomni,żeBenjikiedykolwiekistniał.

–Naprawdę–odparłpółgłosem.Zabrzmiałotocałkiemszczerze.
Nogisiępodniąugięły.Poczuła,żeladachwilapadnienaziemiępośródseteklu-

dzi.UstópBena.

–Dziękuję–mrukła.
Miło siedem lat, od kiedy po raz ostatni widziała Benjiego, kurczę, Bena, i to

wokropnychokolicznościach.Siedemdługichlat,kiedystarałasięzapomniećonim
oraznieudanymmałżeństwieibudowaćnoweżycie,zktóregomogłabybyćdumna.
dziła,żejejsiętoudało.Dotejchwili,boterazjejsercewalijakszalone.Jakby
nie doprowadzili czegoś do końca. Idiotyczne, bo kochała go całym swoim jeste-

background image

stwem,aonodszedł,więcmusiaładawaćsobieradębezniego.Adotegoztrage-
dią,zktórązostałacałkiemsama.

Wystarczyło kilka minut w jego towarzystwie, by jej mózg się zawiesił, stał się

niezdolnydojakiejkolwieksensownejwypowiedzi.Wklinicecieszyłasięopiniąoso-
byrozsądnej,aleterazpowtórzyłasięsytuacjazostatnichmiesięcyprzedrozsta-
niem,kiedyniewiedziała,jakrozmawiaćzBenem,bynieczućsię,jakbyznalazła
siępodwodąitoła.

Mijającją,ktoślekkojąpopchnął,wówczasBenpodszedłbliżejiustawiłsiętak,

byjąosłonićprzedtłumemwchodzącymdosali.Gdydotknąłjejłokcia,dostrzegła
skruchęwjegooczach,którekiedyśnazywałakarmelowymi.

– Tori, czuję, że zjawiając się tak nagle, wytrąciłem cię z równowagi. Przepra-

szam.

Cośtakiego?!TozdecydowanieniejestBenji.Przepraszają?Przezostatniedwie

minutywypowiedziałwięcejsłówniżprzezostatniemiesiąceichzwiązku.

Przyjrzała się mu uważnie. Te lata przydały wyrazu jego spojrzeniu, pogłębiły

zmarszczkiwokółustidodałykilkasrebrnychpasemekjegociemnymwłosom,ale
tozdecydowanietensamBenji,któregokochałacałymsercem.Tobyłojednakdaw-
notemu.Ztąróżnicą,żetamtenmężczyznanieprzepraszał.Spakowałswojerze-
czyiwyszedłzichwspólnegodomu,zniknął.

ZatemtomusibyćBen,nieBenji.Noproszę,jużidziejejlepiej.Ben.Wzruszyła

ramionami,byukryćkłębiącesięwniejemocje,jednocześnieodsuwającjegorękę.
Nieżyczysobie,byjejprzypominałopłomieniuzmysłów,jakiichogarniałzkażdym
dotknięciem.

–Wcalenie.Poprostumniezaskoczyłeś.Nicwięcej.–Jeślibędzietoczęstopo-

wtarzać, zacznie w to wierzyć. Rozejrzawszy się, ze zdziwieniem zauważyła, jak
szybkosalasięzapełnia.–Muszęposzukaćsobiemiejsca.

– Daj spokój. – Znowu zacisnął palce na jej łokciu. – Monsieur Leclare przysłał

mnie,żebymcięzaprowadziłnatwojemiejsceobokinnychprelegentów.

–Alejamamreferatdopierojutro.
Prowadzącjąprzezsalę,osłaniałjąprzedtłumem.
–Wszyscyprelegencimająsiedziećwpierwszymrzędzieprzezcałąkonferencję.
Nieotrzymałatakiejinstrukcji.WięcnieuwolnisięodBena,amusisięotrząsnąć

zszoku.Oglądaniego,słuchanietegoniskiegochropawegogłosu,wktórymzako-
chałasięodpierwszejchwili,będziewymagałowysiłku.Wtymmomencieniemiała
czasu na analizowanie swojej reakcji. Już nie była na niego zła. Po tylu latach nie
powinna. To by sugerowało, że nadal nosi go w sercu. O nie, Ben należy do prze-
szłości.Kropka.

–DoktorWells,naszaDamaodSerca–StanąłprzedniąmonsieurLeclare,by

sięprzywitać,zgodniezeuropejskątradycjącałującjąwobapoliczki.Taktypową,
żeserceznowuzabiłojejmocniej.–Jestemszczęśliwy,mogącpaniąosobiściepo-
znaćipodziękować,żezechciałapanizaszczycićnaszezgromadzenie.

Zuśmiechemprzysłuchiwałasięsłowomwypowiadanymangielszczyznązfrancu-

skimakcentem.Intrygucym,azarazemnawetromantycznym,mimożezasłużony
kardiologbyłposześćdziesiątce.WszkolewAucklanduczyłasięfrancuskiego,ale
gdypoprzedniegodnia,jużwNicei,kilkarazyodważyłasięotworzyćusta,poniosła

background image

totalnąporażkę,boniktjejnierozumiał.

–Doktorze,tozaproszenietodlamniewielkizaszczyt.
–ProszęmimówićLuc.CzytotwojapierwszawizytaweFrancji?
– Tak. Marzyłam o tym od dziecka. Francja zawsze była na pierwszym miejscu

mojejlistysprawdozałatwienia.

–Podejrzewam,żenatejliście–wtrąciłsięBen–znajdujesięteżwypaddoMo-

ulinRouge.Toriuwielbiatakieprzedstawienia.

–Aha–Lucsięuśmiechnął.–Dobrzesięskłada,żebędzieszwParyżu.Tobar-

dzo romantyczne miasto. – Mrugnął do Bena. – Moja asystentka zawi dla was
stolik.

Toripospieszniepokręciłagłową.
–Dziękuję,alemaminneplany.Iwystarczymijedenbilet.
Lucpuściłjejsłowamimouszu.
–Ależkonieczniemusicietampójść!Zprzyjemnościąsiętymzajmę.
Torijeszczerazpodziękowała.Byćmożewypadwpojedynkędoromantycznego

Paryżabrzmiżałośnie,aleshowwMoulinRougezdrugimbiletemwkieszeni?Tra-
gedia.

–Serdeczniedziękujemy–odezwałsięBen.–Zprzyjemnościąskorzystamy.
Ogarło ją uczucie zawodu i zazdrości. To jasne, że w jego życiu jest kobieta.

Benniejestmnichem.Czytakobietajestterazwhotelu,czyszalejenazakupach,
podczasgdyBenwysłuchujereferatów?

Czytoważne?Jużsięzniegowyleczyła.
–Zapraszamdopierwszego rzędu–powiedziałLuc. –Porozmawiamywtrakcie

kolacji.

Benprzytaknął,poczymzwróciłsiędoTori.
–Dlaczegoporozwodzieniewróciłaśdopanieńskiegonazwiska?
Niemiałaochotyotymrozmawiać.Nietutaj,nigdy.
–Pomyśl,ilebytokosztowało.Ilezachodu,żebywprowadzićzmianęwewszyst-

kichdyplomachilicencjach,wpaszporcie,akciewłasnościmieszkania.Takbyłoła-
twiej.

–Myślałem,żetobędziepierwszarzecz,ojakąsiępostarasz.–Chybabyłzado-

wolony.–Nadalmieszkaszwnaszymapartamencie?

Benji,odpuśćsobie,teraztojestmójapartament.Szczerzemówiąc,niezmieniła

miejsca zamieszkania ani nazwiska, bo bo byłoby to równoznaczne z odcięciem
sięodniego.Gdysięrozwodzili,niebyłanatoprzygotowana.

–Jeślicitoprzeszkadza,zajmęsiętymzarazpopowrocie.–Alezmieszkanianie

zrezygnuje,bojebardzolubi.Tojejschronienie.Żebyusunąćwspomnienia,prze-
malowałajenainnekolory.

Opadłanapierwszywolnyfotel.Benjesttutaj,wNicei,nakonferencji,pomyślała,

czującuciskwdołku.

Stałnadnią.
–Mogęzająćmiejsceobokciebie?
–Dajeszmiwybór?–mrukła,poczympożałowałategotonu.Mimotochciała

byćsama.

Trudnootowśródsetekludzi,aleBenmógłbyusiąśćgdzieindziej,dającjejczas

background image

naochłonięcie.

Powiódłwzrokiempocałymrzędzie.
–Obawiamsię,żenie.–Uśmiechnąłsię.–Obiecuję,żenienarobięcikłopotu.
Innymi słowy będzie szarmancki i serdeczny, żeby się jej przypodobać, bo nie

zniósłby,gdybypozostałanieczułanajegourok.Tak,uroktojegomodusoperandi.
Wtensposóbzdobywałwszystkoiwszystkich,naktórychmuzależało.Nocóż,ona
sięnatonienabierze.

–Okej.–Skrzyżowałanogi,przenoszącwzroknapodium.
Ale,niestety,jużsprawiłjejkłopot.Poruszyłjejemocje.Benjibyłjejpierwsząije-

dynąmiłością.Czytoznaczy,żejejreakcjajestzrozumiałaiżegdytylkosięotrzą-
śniezwrażenia,będziewstanienormalnierozmawiać,nieczującpotrzebydotyka-
nia jego rąk czy policzka? Westchnęła. Dotknąć Bena? Też pomysł! Uciekłby od
razucobyćmożerozwiązałobysytuację.

Nie,postarasięgoignorować,skupisięwyłącznienaprelegentach.Nanieszczę-

ściebyłozawcześnie,bynałożyćsłuchawki.TobyjąoddzieliłoodBena,alenara-
zie musi czekać. Gdy prostując się, głęboko odetchnęła, poczuła zniewalacy bu-
kietcytrusowo-sosnowejkompozycji.

–Używasztejsamejwodypogoleniu.
–Tomojaulubiona.–Pochyliłsiękuniej.
Kurczę! Naprawdę powiedziała to na głos? Teraz bankowo Ben zrozumie to

opacznie.Żebynieczućtegozapachu,spróbowałaoddychaćjaknajpłycej.Nanic.
Wbrewoczekiwaniomnaglepoczułasię,jakbyweszładogajucytrynowegootoczo-
negolasemsosnowym.ZBenjim.Wróciłopewnewspomnienie.Popierwszejrandce
znimniemogłaoprzećsiępokusiekupieniatakiejwody.Zapakowałająwbiałypa-
pier z nadrukowanymi czerwonymi serduszkami. Na drugiej randce, kiedy po raz
pierwszyposzlidołóżka,rozebrałsiędomajtekbiałychwczerwoneserduszka.

Muszę stąd iść, pomyślała. Postoję w głębi sali. Zaczęła się podnosić akurat

wchwili,gdyrozległysięoklaski,więcusiadłazpowrotem.Konferencjasięrozpo-
częła.

DoktorLeclaresięgnąłdomikrofonu.
Mesdamesetmessieurs,witampaństwanadziesiątymeuropejskimforumkar-

diologicznym. Przez trzy dni będziemy mieli okazję wysłuchać wielu zasłużonych
specjalistów,którzyzaszczyciliswojąobecnościąnasząkonferencję.

Uszczypłasię.JestemweFrancji,nakonferencjispecjalistówzEuropyiAme-

ryki.Jeszczerazsięuszczypła.Siedzęobokbyłegomęża.Zacisnęłazęby,bona-
glezrobiłojejsięsłabo.

Poprawiającsięwfotelu,Benjiniechcącydotknąłłokciemjejramienia.Niespodo-

bałosięjejogarniacejąuczucieciepła,którezwiększyłojeszczenapięcietrzyma-
ceją,odkądsięzniąprzywitał.

–Wstań–szepnął.–Todlaciebietebrawa.
Zerwałasięzmiejsca,stająctwarządoaudytorium,zamrugałaniczymzającośle-

pionyreflektorami,poczymsztuczniesieuśmiechła.

Dlaczegobijąjejbrawo?Kłaniałasięnaprawoilewo.Zachowujesięjakkrólowa.

TrzebabyłozostaćwAuckland,gdziemałoktojązna.

–Przedstawięterazczłonkównaszegopiątkowegopanelu.BenjaminWells,kar-

background image

diochirurgzLondynu.–Potemjeszczetrzechspecjalistów,zktórymiBenmiałroz-
mawiaćonowejopracowanej przeznichmetodzieopieki nadpacjentamipo prze-
szczepieniuserca.

Gdymężczyźniwstali,owacjaprzybrałanasile.Torijużmogłausiąść.Bezwied-

nie przyłączyła się do oklasków, czując jakby dumę z Bena. Był inteligentny i za-
wszeskoncentrowanynakardiologiiorazpacjentach.

Korzystającztego,żeBenstoi,przyjrzałamusięuważnie.Małocigo?Zaparło

jej dech w piersiach. Nadal przystojny, ale siedem lat później, po dramatycznych
przeżyciachzwiązanychzniepotrzebnymikontrowersyjnymzgonemjegopacjent-
ki, a do tego ich rozstaniem, uznała, że jego rysy wyszlachetniały, że jest jeszcze
bardziejpociągacy.

Wkońcuusiadł.
–Przyglądaszmisię.
– Żeby się upewnić, czy znam człowieka, obok którego przyszło mi siedzieć

wpierwszymrzędzie.

–Znaszgo?Znaszmnie?–Wjegooczachdostrzegłasmutek.
–Dalejprzygoleniuprzemawiaszdolustraipodśpiewujesz,fałszując?
Pokręciłgłową.
–Niemamnatoczasu.
Wtedynatoczasznajdował.
–Śpisznabrzuchu?
–Nie.
Kolejnazmiana.
–Chceszmiećsześciorodzieci?
–Zgodzęsięnajedno.
Małobrakowało,abyjemiał.Zalałająfalasmutku.Ichdziecko.To,którestraci-

ła,aleonotymniewie.

–Jakwypadłem?–zapytał.
–Nie,nieznamcię–wykrztusiła.Niepotrafiłazdobyćsięnauśmiech.–Przepra-

szam–powiedziałacicho–alechcęposłuchaćdoktoraLeclare’a.

Wolała uniknąć spojrzenia tych oczu, które widziały za dużo, wiedziały za dużo

i nieodmiennie zdobywały dla niego to, czego zapragnął. Szkoda, że tego samego
nieczułdoniej.Moglibywtedyrozwiązaćsweproblemy,zanimichprzerosły.Uzna-
ła,żeprzezkilkanastępnychdninajtrudniejszymwyzwaniembędzienieulecczaro-
wiBenjaminaWellsa,bołączysięznimzbytwielewspomnień,dobrychizłych,by
udałosięimobejśćpoleminoweiudawać,żenicsięniestało.

Niemiałjejzazłe,żepotraktowałagotakchłodno.GdybywLondyniemiałtro-

chęwięcejniżdwanaściegodzindoodlotuirozpaczliwienieszukałzastępcy,spró-
bowałbysięzniąskontaktować,uprzedzić,żebędziewNicei,byuniknąćzakłopo-
tania.Ztymżeaniona,anionniebylizakłopotani.Tospotkanienimiwstrząsnęło.

Czy mógłby zapomnieć, jak piękna jest Tori? Zakochał się w jej klasycznych ry-

sach,nieskazitelnejkarnacjiiciemnoniebieskichoczach.Odpierwszegowejrzenia.
Pewnegodniadostrzegłjąnadrugimkońcuoddziału,agdyjązagadnął,roześmiała
się.Towystarczyło.

background image

Gdyby zamknął oczy, miałby pod powiekami obrazy tamtego poranka. To był jej

pierwszy dzień w szpitalu kardiologicznym w Auckland. Po coś ją wysłano na od-
dział,naktórympracowałjakokardiochirurg,zbierającdoświadczenieprzedpod-
ciempraktykiprywatnej.

Tori,brakujemiciebie.
Tak,tęsknięzatobą.Dopieroterazdotegosięprzyznaję,aletoprawda.Odroz-

staniaztobązżadnąkobietąniezwiązałemsiępoważnie.Niemiałemochoty.

ObserwującTori,któraakuratrozmawiałazdwomauczestnikamiforum,poczuł

ogromnątęsknotę.

Alemiędzynimikoniec.Tosięniepowtórzy.Torigodosiebieniedopuści,chyba

żewśródlicznegozgromadzenia.Skrzywdziłjąpotwornie.Wtedywydawałomusię,
żemakonkretnepowody,alepóźniej,kiedyburzaucichłaimiałsporoczasunare-
fleksję,zrozumiał,żeodgrywałsięnaniejzato,żewniegoniewierzyła,żepodwa-
żyłajegoprofesjonalizmwtrakcietamtejoperacji,tymbardziejżemiałarację.

Wstydgozżerał,jeszczezanimzakwestionowałajegouczciwośćzawodową.Po-

tem było jeszcze gorzej. Jeżeli własna żona nie ma do niego zaufania, to kto inny
miałby mu ufać? Nawet ojciec nie kwestionował jego winy, ukrywał to, szukając
winnychgdzieindziej,copogarszałosytuację.

Gdyjąterazzobaczył,dotknąłjejręki,oddychałtymsamymcoonapowietrzem,

poczułbezgranicznątęsknotę.Poważnie?ToniemożebyćtęsknotadoTori.Między
nimi stoją nierozwiązane problemy, których nie udało się naprawić, gdy byli
wzwiązku.Nawetgdybywyjaśnił,dlaczegosięzniegowypisał,niemaszansy,by
Torizdobyłasięwobecniegonabezwarunkowezaufanie,acozatymidzie,byzno-
wugopokochała.

Wnajgorszychchwilachichkulecegomałżeństważyczyłjejjaknajlepiejwpra-

cy,wżyciuprywatnym,wczymkolwiek,czegopragnęła.Zawsze.Porozwodzieży-
czył jej tego jeszcze bardziej. Jego wina polegała na tym, że ją odtrącił, kiedy jej
rozpaczliwiepotrzebował.Wiedziałaotym,aonwidziałwjejspojrzeniuurazę,ile-
kroćsięprzedniązamykał.Byłjejdłużnikiemzamnóstworzeczy,alejednocześnie
zabijałygojejoskarżenia.Mimotoniepotrafiłwyznaćjejprawdy.

–Ben,nareszcie!Szukamcię,odkiedywypuścilinasnakawę.
John.Podalisobiedłonie.
–Wypuścili?Mówisz,jakbyśmyznaleźlisięwwięzieniu.Couciebie?Kopęlat!
Kurczę,odostatniegospotkaniaJohnbardzoutył.
–Zadużo.–Johnwestchnął.–Aledomyślamsię,żeSydneyjestzadaleko,żebyś

wpadłodwiedzićrodzinnestrony.

–Toprawda,Sydneyniejestorzutberetem.–Aletojegokolej,więcpowiniensię

postarać.Johnbyłjegonajlepszymkumplem,gdyporozwodziezamieszkałwSyd-
ney,usiłującsiępozbierać.–Odwiedzęwas,jaktylkoudamisięwziąćurlop.Okej?
–Błyskawiczniepodjąłdecyzję.KiedydowiesięotymRita,żonaJohna,trudnosię
dziewycofać.

–Umowastoi.–WzrokJohnapodrowałwstronęTori.–Totwojabyła.
– Tak, Tori. – John musiał słyszeć jej nazwisko, gdy przedstawiano ją zebranym.

Czywszyscymająichzaparęmałżeńskązracjitakiegosamegonazwiska?

Nieprzekonałogowyjaśnienie,dlaczegogoniezmieniła.Toniepasowałododaw-

background image

nej Tori, która bez zwłoki robiła, co należało. Ilekroć natknął się na jej nazwisko
wartykulenaukowym,aostatniowprogramiekonferencji,robiłomusięciepłona
sercudotegoporanka.Rozwiedlisię.Takiesamonazwiskonicnieznaczy,niesu-
gerujeżadnejwięzi.

Johnnieodpuszczał.
–Małozfotelaniespadłem,kiedywstałamadame Wells. Wiedziałem, że tu bę-

dzie,aleniepodejrzewałem,żejesttakaurodziwa.

Jaknajszybciejzmienićtemat!
–Ritacitowarzyszy?
–Chybasobieniewyobrażasz,żepuściłabymniesamegodoFrancji?–Johnsze-

rokosięuśmiechnął.–Wolęniemyśleć,cosięterazdziejezmojąkartąkredytową.

– Rita, wyluzuj! Mam nadzieję, że zaszalejesz. – Ben wiedział, że ta drobniutka

dziewczyna, oczko w głowie Johna, jest oszczędna. Pochodziła z biednej rodziny,
amającmnóstwopieniędzy,niestałasięrozrzutna,aczkolwiekkorzystajączwizyty
weFrancji,mogłabysobietrochępofolgować.LubiłjąizazdrościłJohnowitego,co
ichłączy.TakbyłonapoczątkuzTori,dokiniepopełniłtejfatalnejpomyłki.Prze-
stańmyślećoTori.SkoncentrujsięnaJohnie.

–CosłychaćwSydneyHospital?
–Stalemamzamałoczasunaprzebadaniepacjentatak,jakbymchciał,alepoza

tymnienarzekam.Auciebie?NadalpodobacisięnaHarleyStreet?

– Absolutnie. Spędzam tam większość czasu. – Nawet wieczory, kiedy wszyscy

innisąwdomuzrodziną,ananiegoczekajedynieposiłekprzygotowanyprzezdo-
chodzącągosposię.–Pracujęwtrybiedwadzieściaczterynasiedem.

Zprzerwąnakilkanajbliższychdni.Miałnadzieję,żetrochęsięzrelaksuje.Czuł,

że z powodu wyczerpania może popełnić błąd. Po raz drugi. Przeszył go dreszcz.
Dostałodlosubolesnąnauczkę,żenależyrobićprzerwy,bydoładowaćsobiebate-
rie.Przeczonychirurgrobibłędy.NatwarzyJohnadostrzegłpodejrzanyuśmie-
szek.

–Ococichodzi?
–Uszomniewierzę.Pracujeszcałydzień.Aczasnarozrywki?Nadamy?Chyba

onichniezapomniałeś?

WzrokBenapodrowałkupięknejrudowłosejkilkametrówodnich.Otodama,

damazkrwiikości.Dama,któranigdynieplanowałakorzystaćzjegoramienia,bo
byłprzystojny,anizjegopieniędzy,anipokazywaćsięzkardiochirurgiemBenjami-
nemWellsem.Nie,kochałagozato,jakibył,zewszystkimijegowadami.Takmu
sięprzynajmniejwydawało.

–Niewstąpiłemdozakonu.
–Rozważaszmożliwośćpowrotunaantypodyczyjużnadobrezapuściłeśkorze-

niewAnglii?

Bensięzamyślił.DobrzewspominałpobytwSydney,mieście,którekulturowonie

odbiegałoodAuckland.Londynbyłinny.Podobałomusięsamomiasto,spektaklete-
atralne,nocnekluby,jegohistoriaorazsztuka,azaoknamijegomieszkaniarozcią-
gałsiębajecznywidoknaTamizę.Mimotonieczuł,żetojestjegomiejscenaziemi.

–Jaklejenonstopprzezkilkadnialbopowiejepolarnymzimnemto,owszem,coś

takiegoprzychodzimidogłowy.Alenie,terazjestemlondyńczykiem.–Takstarał

background image

sięprzekonywaćsamegosiebie,zwłaszczawtedni,kiedydopadałagotęsknotaza
Auckland.

BezwiedniepodrowałwzrokiemdoTori,któraroześmiałasię,odrzuciwszygło-

wędotyłu.Nikt,ktonaniąpatrzy,niemapocia,jakpiękniewyglądająjejwłosy
rozrzuconenapoduszce,jakiesąjedwabiste.

–Porawracaćnamiejsce–orzekłJohn.–Spotkaszsięznamiwbarzenadrinka

przedkolacją?

–Wpółdosiódmej?–Dwadrinkiipogawędkazprzyjaciółmipomogąmunachwi

zapomniećoTori.

Nieoczekiwał,żesięodniejuwolniwczasietrwaniakonferencji,mimotokażda

minutaspędzonabezniejpozwolimuodzyskaćrównowagęwewnętrzną.Czyżnie?

background image

ROZDZIAŁDRUGI

Stukającobcasaminowychszpilek,tymrazemczerwonych,pożałazakelnerem

dowyznaczonegojejstołu.Ponadmorzemgłówgościzaproszonychnakolację,któ-
rzy już zali miejsca, dostrzegła stocego Bena. W miarę jak odległość między
nimisiękurczyła,dotarłodoniej,żezmierzawjegostronę.

–Tochybapomyłka–powiedziała,zrównawszysięznim.
Jednaknaobrusieleżałakartazezłoconymibrzegami,ananiejczarnonabiałym

wydrukowane„MadameWells”.Tużobokdrugakartazimieniemjedynegoczłowie-
kaspośródtysiącadwustuzebranych,obokktóregowolałabyniesiedzieć.

Ben,niespeszony,zuśmiechemodsunąłjejkrzesło.
–Byłobydużociekawiej,gdybytakapomyłkasięzdarzyłaprzyprzydzielaniunam

pokoiwhotelu.

–Pomoimtrupie,BenjiBen.–Zapóźno.
Uśmiechnąłsięszerzej,poczymprzysunąłdoniej.
– Uszom nie wierzę. Powiedziałaś „Benji” – szepnął. Uśmiech na jego wargach

przygasł,ustępującsmutkowi,któryranowyczytaławjegooczach.

Odwróciłasięplecami.Cowięcejmogłazrobić?Wkurzyłjążarcikopokojachho-

telowych,chociażniepowinien.To,żebędąsiedziećoboksiebieprzystole,niezna-
czy, że przez cały wieczór będzie skazana wyłącznie na niego, chociaż jakaś jej
częśćbardzotegochciała.

Rozejrzawszysięzakimśznajomym,zauważyłakobietęmniejwięcejwjejwieku,

przyglądacąsięiminiekrycąrozbawienia.Zagotowałosięwniej.Dlaczegoob-
cychludzicieszątakiescenki?Kolacjajeszczesięnierozpoczęła,aonajużmiała
ochotęwyjść.

Sekundępóźniejnieznajomawyciągnęładoniejrękęprzezstół.
–Hej,jestemRitaMcIntyre,atam,obokBena,siedziJohn,mójmąż.
Toriposkromiłanerwyiuścisnęłajejdłoń.Ciepłąjakjejuśmiech.
–ToriWells–przedstawiłasię.
–Domyśliłamsię.Miłociępoznać.ZnamysięzBenem,odkądprzeprowadziłsię

do Sydney. Ben i John pracowali w Sydney Hospital, więc się zaprzyjaźnili, ale od
kiedywyniósłsiędoLondynu,widujemygobardzorzadko.Namawiamygodopo-
wrotu,żebyśmymoglispotykaćsięczęściej.Naszedzieciakibardzozanimtęsknią.

Natłokinformacji.PrzedoczamistanąłjejobrazBenagracegozdziećmiwpił-

kę.OrazBena,jakprzytulazapłakanedzieckoalbokupujemulody.Byłbycudow-
nymojcem,gdybydostałszansę.Odkaszlła,rozglądającsięzakelnerem.Przyda-
łaby się szklanka wody. Wcale jej to nie interesuje. Jego życie nie ma z nią nic
wspólnego,chociażkiedyśtegochciała.Imałobrakowało,bysiętoziściło.

–Niesądzę,żebyTorimiałaochotęrozmawiaćakuratomnie–BenostrzegłRitę.
Ritaanitrochęsięniespeszyła.
–Jasne,żema.Założęsię,żeśledzitwojąkarierętakjaktyjej.Prawda,Tori?

background image

Ups!Benjestnabieżącoztym,corobię?Powiedzprawdę,tonieboli.
–Maszrację,śledzę.–Dostrzegłazdziwienienajegotwarzy.–Ipodziwiam,ale

moimzdaniembyłotooczywistejużnastudiach.–Hola,Tori,nieprzeholuj!

Rozejrzałasię.Gdzietenkelner?!CzyliBenobserwujejejpoczynaniazawodowe.

Towyjaśnia,skądwie,żeniezmieniłanazwiska.Zdajesię,żeosobieniezapomnie-
li.Zrobiłosięjejciepłonasercu.Interesuce,żeciekawigo,coonarobi,żekom-
pletniejejnieskreślił.

Spojrzawszynaswojegobyłegomęża,poczułafalęprzyjemnegociepła.
–Dziękujęzakomplement–powiedział.–Ostatniolosmisprzyjał,więcudałomi

sięsporoosiągnąć.

Oboje wiedzieli co nieco o przychylności losu albo o jej braku. Zamiast zarozu-

mialstwa w jego głosie, tym razem zabrzmiała mocna nuta wiary w siebie. Oto
osobnikbardziejstabilnyniżten,zaktóregowyszła.Wiarawsiebieutemperowana
przezżycie.Tak,naniwiezawodowejotrzymałniezłąlekcjępokory.

Ritauśmiechłasię,jakbywygrałalosnaloterii.
–Ben,usiądźwreszcie.Izamówdlanasjakieśdrinki.Toriijamusimyobgadać

kilkapoważnychkwestii.–PrzeniosławzroknaTori.–Gdziekupiłaśtęsukienkę?
Rewelacyjna.Chcętakąsamą.No,możepodobną.Niemożemyubraćsięidentycz-
nie.

BezpośredniośćRitypomogłaTorisięzrelaksować.Przedtąkobietąniemiałanic

doukrycia.Chybażetęstarąhistorię,zktórejnikomusięniezwierzała.

–Wczorajzarazpoprzyjeździeposzłamnazakupy.
–Niebyłaśwykończonadługimlotem?
–Jasne,żebyłam,aleprzecieżwydowałamweFrancji.Miałammarnowaćcen-

nyczasnaspanie?Tutajsąniesamowitesklepy,zwłaszczazbutami.Niedoprze-
oczenia.

Poczuła,żeBensiada,agdyniechcącydotknąłudemjejuda,pospieszniesięodsu-

ła, jednocześnie zaciskając zęby, zła, że na najlżejszy jego dotyk podskakuje jej
temperatura.

–Mów,gdziesątesklepy.Albolepiej.Maszjakieślukiwprogramietegospędu,

żebymnietamzaprowadzić?

– Na pewno mam jakieś luki, ale muszę to jeszcze sprawdzić. Po kolacji dam ci

znać. Wpadł mi w oko jeden żakiet, co do którego nie mogłam się zdecydować.
Przydamisiętwojaopinia.

Zakupy zawsze zasługują na to, żeby im poświęcić godzinę lub trzy, a poza tym

byłabytookazja,bylepiejpoznaćRitę.ObyBenniemiałztymproblemu,boprze-
cieżRitaijejmążtojegoprzyjaciele.

–Czegosięnapijesz?–Poczułaznanysosnowyzapach.Odwróciwszysięwstro

Bena,zobaczyła,żetużzaichplecamistoikelner.

–Poproszęwodęgazowaną.
Jakonrozkoszniewygląda,kiedytakunosibrwi.Chybasięzdziwił,żeniepijeal-

koholu. Nie miał przecież pocia, że za przyczynę poronienia uznała alkohol. Od
tamtejkoszmarnejnocyniewypiłaanikropli.Niewiedział,żebyławciąży.

Zaczęłaostropić,kiedywichzwiązkupojawiłysięzłezmiany.Alkoholpozwalał

jejnachwilęonichzapomniećipomagałzasnąć.Sprawyzaszłytakdaleko,żeBen

background image

prawdopodobnie nawet nie zauważył, do jakiego stopnia nadużywała alkoholu,
wktórymtopiłasmutek.

Pozostali zamawiali wina, a gdy kelner odszedł, reszta gości przy stole zaczęła

nawzajemsięprzedstawiać.Gdyrozmowazeszłanatematyogólne,Toriodetchnę-
ła.Aż

–Wyglądaszprzepięknie–odezwałsięBenpółgłosemwprzerwiemiędzydaniem

głównym i mową sławnego francuskiego kardiologa. – Rita trafnie zauważyła, że
wtejsukiencejestciwyjątkowodotwarzy.Czerńzawszepasowaładotwojejkar-
nacji.

Aletoniekolorgozainteresował,ajejdekolt.
–Przestań–szepła.
Gdybywiedziała,żeprzyjdziejejsiedziećkołoniego,ubrałabysięwworek.Tak,

często powtarzał, że nawet worek wyglądałby na niej jak najmodniejsza kreacja.
Zacisnęłapalce.Zdecydowaniezadużowspomnień.Jaksięokazuje,niewyparowa-
łyiterazprzypominająjejotym,oczymniechciałamyśleć.

Kiedywkońcuoderwałodniejwzrok,jegooczyprzepełniałsmutek.Kiedyśjego

pewność siebie graniczyła z bezczelnością, bo zawsze dostawał to, czego zapra-
gnął.TerazbyłtoinnyBen,stonowany,bardziejwyczulonynauczuciainnych.Ko-
chałagoibyłazniegodumna,gdyodwiłpropozycjipominięciawpadkiwswoim
CV,opcjiprzedstawionejprzezojca.Wymagałotoodniegoogromnejodwagiigłę-
bokich przemyśleń. Wydoroślał, zmienił się, ale to nadal jej Benji. Benji? Kto to
jest?TenczłowiektoBen.

Dlaczegojejwzrokcochwilabiegłwstronęmężczyzny,któregopokochała?Męż-

czyzny, który kiedyś uwierzył, że spędzi z nim resztę życia. Benjiego. Lub Bena.
Wszystkojedno.Opakowanieidentyczne.Atrakcyjnezesporądomieszkąintelektu.

Pamiętała każdy szczegół tego ciała. Jaką przyjemność sprawiały mu pieszczoty

powyżejbiodra,jaktężałymumięśnie,gdylizałagopobrzuchu.Kurczę,przestań!
Siedziprzyuroczystejkolacjiwśródsetekludzi.Zbyłymmężem,októrymdawno
przestała myśleć. Najwyraźniej pora poszukać sobie faceta, żeby dobrze zabawić
sięwłóżku.Ale,niestety,tojejniekręci.Sięgnęłapopustąszklankę.Gdziejestkel-
ner?Jeżelikiedykolwiekżałowała,żeniepijealkoholu,towłaśnieteraz.

Rozpaczliwie potrzebując świeżego powietrza oraz odrobiny samotności, zaraz

pokolacjiwróciładoswojegopokoju,byprzebraćsięwspodnie,bluzkęibaleriny.

Wróciwszydofoyer,zobaczyła,żeBenrozmawiazgrupąspecjalistówzNowego

Jorku,alegdytylkojądostrzegł,przeprosiłichipodszedłdoniej.

–WybieraszsięnaprzechadzkęQuaidesÉtats-Unis?
Mimo postanowienia, że zachowa dystans, roześmiała się, słysząc, jak kaleczy

francuskąwymowę.

–Tak,mamochotępowdychaćmorskąbryzę,apozatymtoprzecieżNicea.–Ge-

stem wskazała morze. – Pół życia marzyłam o Francji, więc szkoda mi czasu na
ukrywaniesię.

– Przed czym miałabyś się ukrywać? – Ujął ją pod ramię i wyprowadził na uli

przezdrzwi,któreotworzyłimportierwliberii.

Przed tobą. Przed nami. Przed wspomnieniami, jakie budzisz. Przystała na

background image

chodniku i szeroko rozrzucając ramiona, zaczerpła powietrza. Jednocześnie za-
stanawiałasięnadodpowiedzią.

Niechciałagoobrazićanisprawićmuprzykrości,aleteżiobnażaćswojejsłabo-

ści.Dopieroterazzdałasobiezniejsprawę,atopodważałojejdecyzję,bytrakto-
waćgoprzyjaźnie,leczzrezerwą.

–Proszę,niemów,żeukrywaszsięprzedemną.NiechcęcipsućpobytuwNicei.

–Porazkolejnyjegoszczerośćzachwiałajejpostanowieniem.

–Podczasobradtaksięskupiam,żepraktycznieniewiem,cosiędokoładzieje.–

Byłatoprawda,aleniedlategochciałabyćsama.–Mogłabymmieszkaćwkażdym
innymhotelu,alenietymrazem.Zamierzamwykorzystaćkażdąwolnąsekundę.

Ruszyłapromenadą,Benramięwramięznią.Czypowiedziała,żepotrzebujeto-

warzystwa?Zwłaszczajego?

–Doskonalecięrozumiem.Takiespotkaniaczęstosąorganizowanewegzotycz-

nych miejscach, a mimo to ich uczestnicy nie mają szansy ich poznać. – Jego głos
przyprawiałjąodreszcz.Czyontowie?Powiedziałamukiedyśotym?Chybatak.–
Cieszęsię,żeniezamknęłaśsięwpokoju.Zresztątodociebieniepodobne.Dobrze
pamiętamtęTori,któralubiłaspacerowaćwnocy.

–Czujęzmęczenie,aleniemamzamiarumarnowaćnocynaspaniedosamegood-

lotu.

–Zgadzamsię,żetojedynaokazja.–Zdjąłmarynarkęiprzewiesiłjąprzezramię.

Byłjużbezkrawata,rozpiąłostatniguzikbiałejkoszuli,awolnądłońwsunąłdokie-
szenispodni.

Benjiwnajbardziejseksownymwydaniu.Oraznajgroźniejszym.Marzeniekażdej

kobiety.Żadnabymusięnieoparła.Aleonamusibyćodporna,niewolnojejryzy-
kować. Bezwiednie gładząc palcem złotą bransoletkę, z którą się nie rozstawała,
oddałasięsmutnymwspomnieniom.Jejdzieciątkoodeszłowdziewiątymtygodniu.
Tobolesnewydarzeniestałosięponurymzwieńczeniemkoszmarnegoroku,aleBen
sięniedowiedziałoichdziecku,niemiałpociaojegoistnieniu.

–Tori,słyszyszmnie?–zapytałrozbawionymtonem.–Czyjakzwyklezapatrzyłaś

sięwgwiazdy?

Nie,cierpię.Dzieńwdzieńdręczyłojąpoczuciewinyzpowodutejstraty,aleon

nie musi o tym wiedzieć. Ben nie odmieni przeszłości, więc po co go zasmucać?
Zdecydowała,żebędziesięuśmiechaćiudawaćszczęśliwą.

–Chłonętęatmosferęcałąsobą.
Ciepłym letnim wieczorem napawały się dziesiątki turystów. Śmiali się i rozma-

wialiwróżnychjęzykach.Obserwowałaichzradością.Odczasudoczasuodkłania-
lisięuczestnikomkonferencji,aleniewdawalisięwrozmowy.Jakiśczaspóźniejpo-
czuła,żenapięciestopniowojąopuszcza.Nicea,okurczę!Nawetpowietrzepach-
nieinaczej.Historią,bogactwemiobietnicą.

–CzydotejporyFrancjaspełniatwojeoczekiwania?
Porazkolejnytenniesamowitygłossprawił,żesercezabiłojejmocniej,wzmac-

niającdziwnąmieszankęemocjidoznawanychtegowieczoru.Walczyła,bynadnimi
zapanować.Natyle,żebyzmylićBena.

–Otak,absolutnie.
Zerknąwszynaniegokątemoka,omałosięniepotknęłaowłasnenogi.Pospiesz-

background image

niezłapałarównowagę,byjejniedotknął.Niechciałapoczućjegopalcównaskó-
rze, ponieważ elektryzowały jej spragnione miłości ciało. Ale ignorowała go
z ogromnym trudem. Ta ukochana twarz nadal emanowała mocą, która przeszka-
dzała jej traktować go z obojętnością. Już kiedyś widziała na jego twarzy wyraz
smutkuimiłości,śmiechiłzy,zrozumienieizdziwienie.Tojejpokazało,jakogrom-
naprzepaśćdzieliichzwiązek,jakniemożliwejestporozumienie.Przypomniałaso-
bie,żejaknaironięBenmnóstworazyjejwytykał,żegadajaknata.

–SpodobalimisięcitwoiprzyjacielezSydney.
–BłyskawicznieznalazłyściezRitąwspólnyjęzyk.
–Tociępeszy?
–Nibydlaczego?
–Bobyćmożebędziemyrozmawiaćotobie–zażartowała,silącsięnaswobodny

ton.

–Popięciuminutachbyściesiępospały–odparł.–Słyszałem,żeumówiłyściesię

nazakupy.Widzę,żejużzaspokoiłaśswojąpasjędobutów,sądzącpotychczerwo-
nych.Butytotwójfetysz.

O,zauważyłbuty.Czytoznaczy,żepamięta,jakcałowałjejstopy,gdyzdjęłapięk-

nebiałeszpilkizkoronkipoweselu?Lepiej,żebytaknaniegoniepopatrywała,bo
musięprzypomnąnajdrobniejszeszczeły.

–Niebyłybyfetyszem,gdybynieto,żesąkupioneweFrancji.–Dwieparytodo-

piero początek. Będzie miała mnóstwo czasu na zgarnięcie jeszcze piękniejszych
trofeów.Orazkupnodrugiejwalizki.

–Naprawdęobserwowałaśmojąkarieręzawodową?
– Nie śledziłam cię, ale wiedziałam, kiedy zrobiłeś dyplom w Sydney Hospital. –

Porazpierwszydotarłotodoniejwformieplotki.Benstanowiłidealnytemat,po-
nieważodszedłwniesławie.–Wjednymzartykułówpoświęconymklinice,wktórej
pracujesz,natknęłamsięnawzmiankęotobie.Nawetniewiedziałam,żezamierza-
łeśprzeprowadzićsiędoAnglii.

– Nie wyjechałbym, gdyby moje plany zawodowe nie zostały pokrzyżowane. –

Rysymustężały.Odwróciłgłowę,bypopatrzećnamorze.

Beztroskaatmosferaprysła.Możejużzawszetakbędzie,kiedyichdrogisięzej-

dą?

–Interesowałomnie,corobisz,gdziebywasz–przyznała.–Miałeświelkieplany,

więcsięmartwiłam,żepotym,cosięstało,znichzrezygnowałeś.

–Teplany,nawetzmodyfikowane,trzymałymnieprzyżyciu.–Wjegogłosieza-

brzmiałanutasmutku.

Miałaochotęgoprzytulić,aletegoniezrobiła,bomogłobytozostaćzrozumiane

opacznie.Łaskaboska,żezachowałaresztkirozsądku.

–Cieszęsię,żecisiępowiodło,naprawdęsięcieszę.Zasługiwałeśnadrugąszan-

sę.

–Takmyślisz?
–Tak.Cowięcej,zawszebyłamotymprzekonana.
Gdynaniegospojrzała,wjegooczachsmutekustąpiłmiejsceczujności.Dotknęła

tematutabu,mimożeobiecywałasobietegonierobić.Dlaczegoprzyszłojejdogło-
wy,żemogąotymrozmawiaćteraz,skoroniepotrafilisięporozumieć,gdyichto

background image

spotkało?

–PodobniebyłozemnąChciałamprzeztopowiedzieć,żedziękipracynieosza-

lałam.–Skrzywiłasię.–Przepraszam,odpuśćmysobietentemat.

Jakbynicsięniezmieniłoprzeztesiedemlat,mimożeobojezrobilibłyskotliwe

kariery.Wdalszymciąguniepotrafiąrozmawiaćnawetnabłahetematy.

Bensięzatrzymał,spoglądającnanią.
–Chcesziśćdalejsama?
–Nie–szepła–alechciałabymtrochęwięcejsięotobiedowiedzieć.Obiecuję,

żeograniczęsiędotematówbezpiecznych.

Benstałnieruchomo,patrzącnanią.Gdybynieznałagotakdobrze,mogłabypo-

myśleć,żetrochęmunaniejzależy.Alesięnieoszukiwała.Rzuciłją.Powiedział,że
międzynimiskończoneispakowałswojerzeczy.

Co powiedzieć, żeby się rozluźnił? Do głowy nic jej nie przychodziło. Od dawna

czekałanasposobność,bygozapytać,dlaczegoodszedł,dlaczegoniechciałjejpo-
wiedzieć,byusłyszałazpierwszychust,cotakiegozaszłowtedynablokuoperacyj-
nym, że pacjentka zmarła. A może przestał ją kochać tak nagle, jak się wyprowa-
dził?Nigdytegoniepowiedział,jedyniedawałdozrozumienia.Alejużjestzapóź-
no,boodpowiedzinicniezmienią.Obojewiodąnoweżycie,więcteraznależyporu-
szaćtematyneutralne.

Powoli zaczęła iść, nagle przestraszona, że Ben zawróci do hotelu. Chciała, by

z nią został. Dlaczego? Nie miała pocia, wiedziała jedynie, że jeszcze ma go za
mało.Przezkilkaminutszliwmilczeniu.

–Powiedz,coporabiatwójbrat?–zapytaławkońcu.
–Ożeniłsięzdziewczyną,któratrzymagobardzokrótko,aonjestwniebowzięty.

Majądwiecóreczki,którewidujędwarazywroku,kiedyprzyjeżdżajądoLondynu.

–Założęsię,żeprzepadajązawujkiemBenem–wykrztusiłaprzezściśniętegar-

dło.

Jużnapierwszejrandcepowiedział,żechcemiećdzieci.Gdybytylkowiedział,jak

małobrakowało,byzostalirodzicami.Ponowniedotknęłabransoletki.Niesłusznie
ukrywałaprzednimtensekret.

–Masięrozumieć–odparłzamyślony,jakbywspominałswojemałebratanice.Po

chwilizapytałpółgłosem:–Jesteśzkimś?

–Nie.Większośćmężczyznwoliwiązaćsięzkobietą,którasiedziwdomu,gotuje

i ich zabawia. – Żaden nie zrobił na niej większego wrażenia niż ten, który teraz
idzieobok.

–Szukaszwzłychmiejscach.
Nieszukam.Wymaganakolejnazmianatematu,natychmiast.
–OpowiedzoszpitaluwSydney.Pracowałeśubokukilkuznanychchirurgów.My-

ślałam,żetamzostaniesziotworzyszwłasnąpraktykę.

–Widzę,żewieszomniebardzodużo.
– Oczywiście. Wiedziałam, jak jesteś dobry i nie wyobrażałam sobie, żebyś nie

mógłzrealizowaćmarzeń.

Dlaczegopowiedziałatonagłos?Benniemusiwiedzieć,żeobchodzijąjegoka-

rieraaniżesercejejpękałonamyśl,żestraciłszansęnasukceszpowodutego,co
wydarzyło się w Auckland. Nadal była ciekawa szczełów tej nieudanej operacji,

background image

alewtejkwestiimilczałjakgrób,więcnieliczyła,żesiędowie.

–Japodobnie,ale–zawahałsię.Bysięzastanowić,jakpokierowaćrozmową?

Stawałasięzbytosobista,zważywszyetap,najakimznalazłsięichzwiązek.–Prze-
prowadzkadoSydneyokazałasiędobrymposunięciem.

Napewnonapoczątkuniebyłomułatwo.
–Dobrze,żetaktowidzisz.
–Niemiałemwielkiegowyboru.–Wzruszyłramionami.–Dostałemdrugąszan

i z niej skorzystałem. – I zaraz dodał: – Praca w nowym środowisku otworzyła mi
oczy na fakt, że można z powodzeniem kierować oddziałem, nie będąc osobą tak
apodyktycznąjakmójojciec.

–Cieszyłsięopiniąświetnegoorganizatora.–Orazdespoty.
–Owszem–przytaknąłBen.–Aletosamomożnaosiągnąć,niestosującdyktator-

skichmetod.

Jaki jest ten Ben? Mężczyzna, za którego wyszła, nie rozmawiał o poważnych

sprawach,nigdyojcaniekrytykował.Stalepowtarzał,jakbardzojąkocha.Okej,to
byłoważne.Westchnęła.Dlaczegowogóleotymmyśli?Ichzwiązeksięzakończył.

W tej chwili powinna cieszyć się Francją i dla odmiany się rozerwać. Rozrywka

tak,alebezBenjiego.

Tortury.SpacerubokuToribezdotykania,słuchaniejejgłosu,oglądanieożywio-

nejmimikitokatusze.Walczyłzsobą,bynieporwaćjejwramiona.Dlasiebie,nie
dlaniej.Onabytegoniedoceniła.Łudziłsię,żepotrafijąujrzećiodejśćbezszwan-
ku.Alejeżeliwdalszymciągujestzniągłębokozwiązanyemocjonalnie?Niemoże
siętymkierować.Uczucieosamotnieniaścisnęłogozagardło.

Wcześniejdoświadczyłtegotylkojedenraz:odchodzącodTori.Terazjestznią

inicsięniezmieniło.Wciągnąłwpłucaciepłeśródziemnomorskiepowietrze.Tori
nieposiadasięzradości,żesiętuznalazła.

–PokonferencjijedzieszdoParyża?–Przytakła.–Jakojedenzchirurgów,któ-

rychdoktorLeclarepoprosiłopowtórzenieswoichwykładównauniwersytecieme-
dycznym?

–Tak.Aty?
– Podobnie. W zastępstwie kolegi, który nie mógł przyjechać. – Zawahał się. –

Zprzyjemnościąwysłuchamjutrotwojegoreferatu.

–Dawnoniemiałamtakiejtremy.
–Cośty.Tokaszkazmleczkiem.–Torinigdyniemiałaproblemówzmówieniem.

Twarząwtwarzczywgrupie.

–Dziękizawotumzaufania.–Uśmiechłasięlekko,aonpoczuł,jakrozluźnia

sięjedenzsupłówwjegotrzewiach.Czułjeoddnia,gdyjegoświatsięzawalił.

Pokiwałgłową.
–Skądtrema?Nieprzygotowałaśsię?–Jasne,żejestprzygotowana.Pracowała

ciężejniżinniiwszystko,czegosiępodła,traktowałabardzoserio.Łączniezich
związkiem.Orazrozwodem.

–Jakmyślisz,dlaczegodoktorLeclarezaprosiłmniedowygłoszeniareferatupo-

święconegogorączcereumatycznejiwkonsekwencjichorobomserca?

–Bostałaśsięekspertemwtejdziedzinie.

background image

ChodziłysłuchyopewnejkardiologzNowejZelandii,któraotworzyłaklinikędla

dziecizpowikłaniamikardiologicznymipoprzebyciugorączkireumatycznej.Zma-
teriałówrozdanychuczestnikomkonferencjidowiedziałsię,żejestznanajakoPani
odSerca.

–Dziękitobiedziecinietrafiądonaszychsaloperacyjnych.
– W hierarchii kardiologicznej jestem płotką. Nie dokonałam wiekopomnego od-

krycia,nieopracowałamnowejprocedury.–Sprawiaławrażenietakspłoszonej,że
miałochotęjąprzytulić.

–To,corobisz,jestbardzoważne.Zobaczysz,żepodziękująciowacjąnastoco.

–Samjązainicjuje.

–Nieprzesadzaj.–Gdyroześmiałasięciepło,poczuł,jakpuszczanastępnywę-

zeł.

Obytakdalej,awkrótce,gdynapięciezelżeje,będziemógłswobodnieoddychać.

Przyłożyłdłońdopiersi.

–Onamnierani–westchnąłteatralnymszeptem.
Gdyzaśmiałasięponownie,pomyślał,żepowiniensiępostarać,bytosiępowta-

rzałoprzezcałądrogędohotelu.

–Chybaporazawrócić.Zrobiłosiępusto.
Rozejrzałasię.
–Faktycznie.–Ziewła.–Chybawkońcuzmęczeniedajemiosobieznać.
Wykorzystującokazję,wziąłjąpodrękę,poczympoprowadziłwkierunkuhotelu.

Cieszyłsię,czując,jakdotykagobiodrem,imodlił,bysięnieodsuła.Taktykaod-
wracaniauwagimożeokazaćsiępomocna.

–Jakmama?
–Jestniesamowita.Trzyrazywtygodniugrawgolfa,zapisałasiędoklubusza-

chowegoigrywawbrydża.Wzeszłymrokusprzedaładomizamieszkaławosiedlu
dlaseniorów.

–Cośpodobnego!Niewalczyoniezależność.–Zteściowądoskonalemusięukła-

dało.Nieznosiławygłupów,nawetjego.Bardzomujejbrakowało.

–Mówi,żedawnoniepodłataktrafnejdecyzji.Jategonierozumiem,aletojej

sprawa. Nie mogę jej mówić, jak ma żyć, bo to ona zawsze wspierała mnie we
wszystkim,corobiłam,niezależnieodtego,czybyłotosłuszne,czynie.

–Twojamamajestbardzomądra.
Ciekawe,jakiedzisiajmiałabyonimzdanie.Odwiedziłjąraz,kiedyichzwiązek

sięrozpadał,ispotkałsięzjejstronywyłączniezdobrocią.Byłabardzodobrąmat-
ką,mimożesamawychowywałaTori,bojejmążzginąłwwypadkujakokierowca
ciężarówki,kiedyToribyłamalutka.

GdyTorinamomentzacisnęłapalcenajegoramieniu,przygotowałsięnanastęp-

nepytanie.Alenajwyraźniejsięrozmyśliła,bobezsłowarozluźniłauścisk.

Jak by zareagowała, gdyby ulegając pokusie, objął ją i pocałował? Znał odpo-

wiedź.Spoliczkowałabygoidokońcakonferencjiunikałajakzarazy.Torinigdynie
brakowałozdrowegorozsądku.

–Maszkogoś,wobeckogomaszpoważnezamiary?–Odwróciłajegowcześniej-

szepytanie.

– Nie. Mam na to za mało czasu. Pamiętam, jak piekielnie trudno było nam

background image

owspólnyczas.–Zdarzałosię,żebylijakstatkimijacesięwnocy.

–Totrochęcoinnego.Studiowałam,adotegowszpitaluprzydzielanonamnaj-

gorszedyżury.

–Toprawda.–Poślubiłmiłośćswojegożyciaitosięrozpadło,więcczyinnyzwią-

zekmiałbyszansę?

Żadnej,zwłaszczażejeszczeniedokońcazapomniałotympierwszym.
Całującjąwpoliczekprzedhotelowąwindą,poczułzapachróż.
–Dobranoc,Tori.Dozobaczenia,dojutra.
Weszładośrodka,nacisnęłaguzikswojegopiętra.Gdydrzwisięzamykały,zoba-

czył,jakdotykamiejsca,którepocałował.Dobranoc,Tori,powtórzyłwmyślach.By-
łaśmiłościąmojegożycia.Terazjesteśbyłąmiłościąmojegożycia.

Musiczęściejtosobiepowtarzać.
–Nieposzedłbyśnadrinka?–UsłyszałzaplecamipropozycjęJohna.
–Todzisiajtwójnajlepszypomysł.–Byćmożedziękitemuzaśnie,bozanosiłosię

nabezsennąnoc.–GdzieRita?

– W łóżku, zata planowaniem jutrzejszej wędrówki z Tori po sklepach. – John

wzniósłoczydonieba.–Ach,tekobiety.Cojetamtakkręci?

–Stary,tosąfrancuskiesklepy,niebylejakie.
Z rozkoszą zabrałby Tori na zakupy, wybierał wraz z nią biżuterię i sprawił jej

jeszczekilkasukienektakichjakta,którąmiaławieczorem.Idealniepodkreślałafi-
gurę,przypominającmuokażdymzałomkujejciała,którekiedyśobsypywałpoca-
łunkamiipieszczotami,wprawiającjąwekstazę.

–Potrójnawhisky.

background image

ROZDZIAŁTRZECI

Podniosłasłuchawkętelefonu.
–Halo?
–Cześć,toja.
Poczuła,jakpodcienkątkaninąnocnejkoszulkireagująjejpiersi.
–Dzieńdobry,Ben.–Naszczęścieniepowiedziała„Benji”.Wstrzymałaoddech,

czekając,comajejdopowiedzenia.Przyspieszonetętnostanowiłonowośćwjejre-
pertuarzereakcjinawszystko,comiałozwiązekzBenjim.ZBenem.

–Przyszłomidogłowy,żeśniadaniewpobliskiejkafejcebędzieidealnympocząt-

kiem nowego dnia. Zjemy razem? To w ramach programu spędzania jak najmniej
czasuwhotelu.

Mogłabysięwywić?
–Genialnypomysł.Spotkajmysięnadolezadwadzieściaminut.
ŚniadaniezBenem.WulicznejkafejcewNicei.Niemalepszegootwarciadnia.
Tak,tak,niechcitonieuderzydogłowy.TowdalszymciąguBen,atyjużnieje-

steśjegodrugąpołową.

Benniemadrugiejpołowy.Aniona.Aletonieznaczy,żeznowusiępołączą.Trzy-

majdystansiniepozwól,żebytengłoszawróciłciwgłowie.Toproste.Bądźsym-
patycznaiopanowana.Nicwięcej.

Niedługo potem szli Avenue Jean Médecin, aż trafili na ciastkarnię ze stolikami

wystawionyminachodnik.

–Popatrz.–Gestemwskazaławystawępełnąsmakowitości.–Jakwniebie–wes-

tchnęłazuśmiechem.

– Chcesz wypróbować swój francuski i coś dla nas zawić? – Odwzajemnił

uśmiech.

–Oczywiście.Cowybierasz?
UśmiechBenasprawił,żeserceporazkolejnyzabiłojejmocniej.Och,Ben,tak

bardzomiciębrakowałoTegodnianiebędziesmutna.SzkodaNicei.

Podeszładolady,wyprostowałasięipowiedziałapowoliiwyraźnie:
Uncafé,uncaféaulaitetdeuxpainsauchocolat,s’ilvouspla​ȋt.–Wręczyłako-

biecieprzykasiebanknotonominaledwudziestueuro,poczymuważnieprzygląda-
łasię,jakkasjerkawydajeresztę.

Sucre?
Non.–Ktobyuwierzył,żepotrafipofrancuskuzawićśniadanie?Odwróciła

się,żebypopatrzećnaBena.Uśmiechałsię.

–Narazieidziecijakzpłatka.Mamydwiekawy–zażartował.
–Człowiekumałejwiary–Parskłaśmiechem.Wmyślachtrzymałakciuki,by

podanoimjednąkawębiałą,jednączarną.

Dumnajakpawpopatrzyłanatacęzzawieniem.
–Sukces!Dostaliśmyto,ocoprosiłam,niepodpierającsięanijednymangielskim

background image

słówkiem. – Dawno nie bawiła się tak dobrze. Chyba tylko wtedy, gdy po ślubie
mieszkalirazem.

Jej entuzjazm nieco przygasł, gdy usadowili się na zewnątrz, ale by nie ulegać

wspomnieniom,zaczęłaobserwowaćtramwajejacewobiestronyśrodkiemalei
iprzystanek,naktórymwsiadaliiwysiadaliludziepracy,orazspacerucychtury-
stów.

– Mogłabym tak bez przerwy – westchnęła. Niebo było niebieskie, temperatura

rosła.–Dzięki,żewpadłeśnatenpomysł.

– No właśnie, szkoda siedzieć w hotelu, jak Nicea czeka. Kiedy Francja jest na

wyciagnięcieręki.

Przytakła.
–Byłabymwsiódmymniebie,nawetgdybyzpowodumojejłamanejfrancuszczy-

znypodanomijakiśpodejrzanyzielonysokipieczonegobanana.Pototuprzyjecha-
łam.

–NiewygadajsięprzedLeclare’em.Byłbyniepocieszony.–Jegouśmiechsprawił,

żeostatecznieopuściłojąnapięciewywołanetymniespodziewanymspotkaniem.

Nawetmaładziewczynkapodskakucanakrześleprzysąsiednimstolikuipoka-

zucaTorijęzykniepopsułajejnastrojuwyobrażaniemsobie,jakwyglądałobyich
dzieckowtymwieku.

–Tomójpierwszyurlopodbardzodawna.Skończysięzchwilą,kiedywygłoszę

referat.–Miejmynadzieję,żeminierównieżitaprzygodazBenjim.ZBenem.

Odczekała, aż ucichną brawa po zapowiedzi doktora Leclare’a. Nadeszła pora

show.Czułasiępewnie,doskonaleznałatemat,miałateżprzysobienotatkinawy-
padek,gdybyzawiodłająfenomenalnapamięć.Zawczasuwrazztechnikiemspraw-
dziłafunkcjonowanieprogramudoprezentacji.Tak,byłaprzygotowana.

GdydoktorLeclaregestemzaprosiłjąnakatedrę,wstała,poczymrozejrzałasię

poaudytorium.Iowszystkimzapomniała.Prócztego,żeznalazłasiętam,byprze-
mawiać.Poczułasuchośćwustach,trzymanewręcekartkizaczęłydrżeć.Spojrza-
łananie.Cosiędzieje?!Pierwszyrazjątospotyka.

Nasalizapadłacisza.Złowieszcza.Powiodławzrokiemkupierwszemurzędowi.

KuBenowi.NiepatrznaBena.Bencięnieporatuje.Gdziepatrzeć?Niemamowy,
nieporadzisobiewobectaklicznegozgromadzenia,kiedywszyscysięwniąwpa-
trują.Możeekran?

Odwróciłasiędesperackimruchemiutkwiławzrokwwyświetlanymtytule.
„Gorączkareumatycznaijejnawroty”.ToriWells,kardiolog,NowaZelandia.
Topowinnouwolnićjąodtremy.Niestety.Zrobiłosięjejniedobrze.Poczuła,jak

smakowityrogalikpodjeżdżajejdogardła.Jakprzezmgłęusłyszała:

–Tori,zostawiłaśnotatki.–Ben.
Stałtużobok,cośjejwtykającdoręki.Notatki.Chwyciłajeniczymkołoratunko-

we.Aletoniejejnotatki,boprzecieżjejwydrukleżyprzednią,nalaptopie.Pro-
blempolegałnatym,żeniewie,coznimizrobić.

–Przeczytajje.–Zjegospojrzeniabiłapewnośćsiebie.
Popatrzyła na kartkę z nagłówkiem hotelu z notesów rozdawanych uczestnikom

konferencji.„Tori,mów,cocisercedyktuje.Potrafisz.”,napisanedoskonaleznanym

background image

jejcharakterempisma.

Odważysiępodnieśćnaniegowzrok?Czycałasalasłyszy,jakwalijejserce?Ło-

skotspogowanyzasprawąmikrofonu?Czyczekająkompromitacjanamiędzyna-
rodowąskalę?

Dotknąłjejłokcia.
– Zaczynaj. – Jeszcze tylko owiał ją zapach jego wody i już go nie było. Zszedł

zpodium.

Wierzy w nią. Wie, że potrafi przemawiać do ekspertów i niczego nie schrzani.

Odetchnęłagłęboko.

– Szanowni państwo, zamierzam poruszyć temat znany wam od pierwszych dni

studiówmedycznych,alepokładamtakwielkąwiaręwswojebadania,żeitakbę-
dzieciezmuszenimniewysłuchać.

Huragan śmiechu. Show się rozpoczął. Zerknąwszy na Bena, zobaczyła, że

uśmiechasięiprzytakuje.Napięciekompletnieznikło,więcpoczuła,żenareszcie
możemówićokwestiach,którepasjonująjąodlat.

–OtoThomasKahu, gwiazdategokrótkiegoklipa. –Przycisnęłaklawisz„Play”,

poczymodsułasięnabok,bywszyscyzobaczylikróciutkifragmentmeczurugby
międzydrużynamilicealistów.

Gdy filmik dobiegł końca, wróciła do pulpitu, spokojna jak nigdy. Gdyby Thomas

mógłjąwidzieć,powiedziałby:„Panidoktor,tosątacysamiludziejakpaniija”.To
bardzobystrymłodyczłowiek.

–Pochodzęzkraju,gdziewszyscygrająwrugby.Tadyscyplinasportucałkowicie

mnieodmieniła.Orazpchnęłanainnetorykarieryzawodowej.Pewnegorazukibi-
cowałam synowi koleżanki podczas meczu. W drużynie przeciwnika grał potężnie
zbudowanySamoczyk.Rugbybyłojegożywiołem.Tegodniawtrakciewieczor-
nychwiadomościmówiłosięnawet,żezarok,dwamógłbyzostaćczłonkiemrepre-
zentacjinarodowejjuniorów.

Posmutniała.
– Trzy miesiące później Thomas Kahu siedział w mojej poczekalni z zapaleniem

mięśniasercowegozobjawaminiewydolnościserca.Chorowałnagorączkęreuma-
tyczną.Jegokarierasportowaskończyłasięprzedwcześnie.TozpowoduThomasa
załam się tym zagadnieniem. – Emocje związane z tamtym dniem słychać było
wjejgłosie,czegozasprawąmikrofonuniedałosięukryć.

Oklaski z sali sprawiły, że smutek ustąpił miejsca zadowoleniu. Ben miał rację.

Mów,cocisercedyktuje.

–Mimożegorączkareumatycznawystępujenacałymglobie,odpołowydziewięt-

nastegowiekuwświecie zachodnimjeststosunkoworzadka. Alenienależypopa-
daćwzłudnyoptymizm,boodlatosiemdziesiątychwystąpiłokilkaepidemii.

Powiodławzrokiempozebranych.
Świetnie.Słuchają.
–WNowejZelandiigorączkareumatycznastanowiograniczony,alepoważnypro-

blem.Ministerstwozdrowiarobi,comoże,żebywdrożyćśrodkizapobiegawczepo-
przez edukację, lepsze warunki bytowania oraz angażowanie władz lokalnych na
wszystkichszczeblach.Niestetylicznagrupadziecipozostawionychbezopiekitra-
fiadomniezapóźno,jużzchorobąserca.Poczęścidziejesiętak,ponieważrodzi-

background image

ce, nauczyciele oraz inni opiekunowie uważają, że gdy dziecko skarży się na ból
gardła,tojesttozwyczajnainfekcjailecząjąodpowiednio.Czasaminiemażadne-
goleczenianawetwprzypadkupaciorkowcowegozapaleniagardła.

Upijającłykwody,popatrzyłanamorzegłów,alemimochodemzerkłanapierw-

szyrząd.Benposłałjejuśmiech,unosząckciuk.Odwzajemniłauśmiech.

–Lekceważenieniejestrozwiązaniem.Zapaleniepaciorkowcowełatwoleczysię

antybiotykami, a mimo to się o nich zapomina, zwłaszcza w niższych warstwach
społecznych,gdzieczęstobrakujeśrodkównaopłaceniewizytyulekarza.

Moja placówka czyni kroki w kierunku wprowadzenia standardowej obserwacji

przez przeszkolone piegniarki środowiskowe w każdej szkole. Wolę mieć mniej
młodocianychpacjentówzchorobąsercajakopowikłaniempoprzebytejgorączce
reumatycznej, niż robić przeszczepy. Lepiej, żeby te dzieciaki grały w siatków
czyrugby,nieborykającsięzzadyszką.Żadnedzieckoniechceróżnićsięodkole-
gów,alebywa,żezpowoduchorobyspotykajewykluczenie.Dziecipotrzebująbyć
zkolegami,uczestniczyćwżyciucałejgrupyrówieśniczej.Niezasługująnamargi-
nalizacjęzpowoduchoroby,którejmożnazapobiegać.

Rozległy się pojedyncze oklaski, ale wkrótce zawtórowała im cała sala. O kur-

czę

więtylko,jakjest,pomyślała.Zezdziwieniemstwierdziła,żeupłyłojużdwa-

dzieściaminut.

Todlaniejbardzoważne,żyjetym,wpewnymsensierekompensującsobiebrak

Bena i dziecka. Być może za dużo wzięła na swoje barki, ale czy to ważne, jeżeli
wtensposóbmożepomóctymdzieciomorazichrodzicom?

–Byłamztymidzieciakami,trzymałamjezarękę,ocierałamłzy,łagodziłamból,

zachęcałam, żeby cieszyły się życiem. Czasami całe noce spędzałam przy ich łóż-
kach.Tosąnormalnezwyczajnedzieciaki,któreznalazłysięwtrudnejsytuacji,po-
nieważnikomunieprzyszłodogłowy,dojakichpowikłańmożedoprowadzićwyda-
wałobysięprostezapaleniegardła.

Zorientowałasię,żesłuchaczejakjedenmążwstrzymalioddech.
–Przejdźmydorodziców.Gdydotrzedonich,cosięstałoijakłatwobyłotemu

zapobiec, zżera ich poczucie winy. Przekonywanie, że to nie ich wina, nie łagodzi
ichrozpaczy.Jedyniedziękiedukacjinawszystkichpoziomachmożnategooszczę-
dzićkolejnymrodzicomchorychdzieci.RodzicówThomasapoczuciewinygnębido
dziś,trzylatapotym,jaksiędowiedzieli,żeprzyczynątego,cospotkałoichuko-
chanegosyna,byłotakiesamozapaleniegardłajakto,którejegosiostraprzeszła
bezkomplikacji.Niemogąsięotrząsnąćnawetteraz,kiedyThomasprowadzinor-
malne życie. Rzecz w tym, że to nie powinno się zdarzać w takich nowoczesnych
krajachjakNowaZelandia.Niejesteśmyjedynymkrajem,gdziewystępujetenpro-
blem.Toschorzenienienależydohistorii.Jestwśródnasisiejezniszczenie.

Sięgnęłaposzklankęzwodą.
–Przejdęterazdoomówieniatrzechprzypadków.
Przyszłojejdogłowy,żenawetgdybyktośkrzyknął„Bomba!”,donikogowsali

konferencyjnej by to nie dotarło, bo całe audytorium było pochłonięte wsłuchiwa-
niemsięwtłumaczeniapłycewsłuchawkach.Świetnie!Dobrzemiidzie.

Wtrzeciejczęściwystąpieniaporuszyłaminusyswojejpracy,kończącsłowami:

background image

–Carolinebyłazbytsłaba,żebywalczyćożycie.Stratapacjentatoogromnatra-

gedia,aleniejestnamdanezwyciężaćzakażdymrazem.Staramsię,wierzciemi,
bardzo się staram. Ale – rozejrzała się – ale medycyna nie jest doskonała ani
medycy.

Benspoglądałnaniąwzrokiempełnympodziwu.Gdyichspojrzeniasięspotkały,

bezgłośniepowiedział:„Maszrację”.

– Na zakończenie pokażę państwu jeszcze jeden krótki filmik. – Na ekranie po-

nownieukazalisięmłodzizawodnicyrugby.AletymrazemThomasspacerowałza
liniąboczną,donośnymkrzykiemzagrzewająckolegówdowalki.

Zdawałasobiesprawę,żeoglądatenklipzuśmiechemnawargach.Byładumna

zeswojegopacjenta.Nakoniecwróciładomikrofonu.

–ObecnieThomasjesttreneremszkolnejdrużynyrugby,anapoczątkutegoroku

podjął studia nauczycielskie. Ale gdyby nie gorączka reumatyczna, miał szan
awansowaćdoreprezentacjiNowejZelandii.Francjamożeodetchnąćzulgą.

Jeszczetylkosalwaśmiechuipowszystkim.Udałosię.BoBenpomógłjejzacząć.
MonsieurLeclarepocałowałjąwobapoliczki,poczymprzewiłdozebranych.
–Szanownipaństwo,właśniedlategozaprosiliśmynatękonferencjęPaniąodSer-

ca.Tentytułotrzymałaodswoichmałychpacjentów,którzyrozumieją,jakbardzo
chceimpomóc.SwoimoddaniemsprawiechorychdziecidoktorWellsporuszyłanas
wszystkich. Jestem przekonany, że jej żarliwość przypomniała nam, każdemu
zosobna,pocozostaliśmylekarzami.

Ześciśniętymzewzruszeniagardłempatrzyła,jakwszyscypodnosząsięzmiejsc,

bypożegnaćjąoklaskami.Miałałzywoczach.ŁzyzpowoduThomasaijemupo-
dobnychdzieciaków,żeniepotrafiłazagwarantowaćimpowrotudonormalnegoży-
cia

PotempodszedłdoniejBen.
–Byłaśwspaniała,poprostuwspaniała.–Objąłjąserdecznie.

–Noproszę,ilemożesięzmienićwciągudwudziestuczterechgodzin.–Patrzył,

jakkolejnydelegatzatrzymujeTori,którastarałasięprzedrzećprzeztłumzgroma-
dzonywsali,gdziewydanokoktajldlasłuchaczy.

Poprzedniegowieczorutowarzyszyłamuniechętnie,terazwjejspojrzeniachwy-

czytał,żechcejaknajszybciejdoniegodotrzeć,choćbytylkopoto,byuwolnićsię
od natrętów. Mimo to łaskawie zatrzymywała się, żeby cierpliwie odpowiadać na
ichpytania.

–Prawdziwagwiazda–zauważyłaRita.–Kapitalnewystąpienie.
–Byłaśwsali?–NiemógłoderwaćwzrokuodTori.TakiejToriniedoświadczył

wcześniejanitakiegozaangażowania.

–Johnmnieprzemycił.Chciałamsiędowiedzieć,jakajesttatwojaPaniodSerca,

ijużwiem.Niesamowita.Inieboisięprzyznać,żeniewszystkoiniezawszesięjej
udaje.

Taazrozumiałtęaluzję.Aleteżniewypierałsiębłędnejoceny.Przyznałsiędo

tegoprzedsądemlekarskim.

–Nicdziwnego,żeklinikadoktorWellszdobywarozgłos.–Czułdumę,ajedno-

cześnie smutek. Niestety Tori nie jest jego Panią od Serca, mimo że zawładła

background image

jegosercem.–TorinieopuściNowejZelandii,żebygdzieindziejpodjąćpracę.

Dopiero gdy Rita dotknęła jego ramienia, zorientował się, że powiedział to na

głos.

–Zatotymożeszwrócićdoziemiprzodków.
Zrozumieniewjejgłosiegozaskoczyło.Starannieukrywałmieszaneuczuciawo-

becbyłejżony,amimotoprzyjacielezdawalisięwiedzieć,codziejesięwjegogło-
wieisercu,możenawetlepiejniżon.Alezdrugiejstrony,byliprzynim,gdyotrzy-
małpapieryrozwodowe.Johnsięznimupił,aranoRitagoprzytuliłaipodałamu
śniadanieszczególniezalecanenakaca.Zależycinazbliżeniu,pamiętasz?Niena
powtórce.

Szukałwmyślachneutralnegotematu,żebynienawiązaćdouwagiRity.
–Byłyściejużnazakupach?
Ritaszerokootworzyłaoczy.
–Nowiesz?!Niewyglądamszałowo?
–Tyzawszewyglądaszszałowo.
–Bezczelnytyp!–Szturchłagowramię.–PodziwiajTori.Taszmaragdowasu-

kienkależynaniejjakuszytanazawienie.Doskonała.

PożerałToriwzrokiem.Niemógłoderwaćodniejoczuodmomentu,kiedyweszła

do sali. Sukienka rzeczywiście była rewelacyjna. Podkreślała kształty i niezwykły
koloroczu.Tegowieczorurozpuściławłosy,któreterazwsztucznymświetlelśniły
różnymiodcieniamimiedzi.Byłapiękna.Westchnął.Niestety,nietylkoonczekał,by
z nią porozmawiać. W tym tempie będzie miał szczęście, jeżeli uda mu się z nią
przywitaćprzedkońcemkoktajlu.

–Możemyjąporwać–zaproponowałaRita.
Chętniebytozrobił,aleteżniechciałjejpodpaść,skorotegodniaudałosięunik-

nąćzgrzytów.

–Cośty?Izepsućjejwieczór?Lepiejnie.
–Świętaracja–wtrąciłJohn.–Cobyśpowiedział,żebyśmypotymprzyciuwe

czwórkęposzlidojakiejśknajpki?

–Jestemza.–AleczyTorisiętospodoba?
– Zapytaj ją – doradziła mu Rita, wyraźnie wyczuwając jego wątpliwości. – Jeśli

dostanieszszansę.

–Torijestrozrywana–zauważyłzdumą.
Najciekawszym aspektem tego wystąpienia, oprócz swady prelegentki, było jed-

nakto,żeonasamaniezdawałasobiesprawy,jakbardzoporuszyłasalę,anawet
jeżelitowyczuła,podeszładotegonaderpowściągliwie.

Nocóż,takajestTori,dziewczyna,któranikomunienarzucaswojegozdania.Je-

dynyraz,kiedymusięwydawało,żepróbowałatozrobić,zgasiłją,zanimpadłoja-
kiekolwieksłowo.Niczymgranatzodbezpieczonązawleczką.Jakpotoczyłobysię
ichżycie,jakwyglądałobyichmałżeństwo,gdybyjejwtedywysłuchał?Gdybyusiadł
ipowiedziałjejwszystko,zwłaszczato,jaksobiewyobraziłuznaniekolegów,dumę
ojca, gdyby powiodło mu się przeprowadzenie nowej procedury jeszcze nie stoso-
wanejwNowejZelandii,acoskończyłosięśmierciąpacjentki?Nigdysięniedowie,
cowtedybypomyślała.Wstydwziąłgórę,aonniechciałzobaczyćwjejoczachpo-
gardy,niechciał,byprzestaławnimwidziećmistrzawswoimzawodzie.

background image

John gestem wezwał kelnerkę z tacą zastawioną kieliszkami z winem i szampa-

nem.

–Rita?Ben?
–JestemweFrancji,więcwyłącznieszampan.
–Dlamnieteż.
Podnosząc kieliszek do ust, Ben szukał wzrokiem Tori, a gdy ją odnalazł, w jej

spojrzeniuwyczytałbłaganieoratunek.Częstowymienialisiętakimikomunikatami
podczasobowiązkowychprzyjęćujegorodziców.

–Potrzymasz?–PodałkieliszekJohnowi.–Zarazwracam.
Dopchałsiędoniejakuratwchwili,kiedydwajchirurdzyzNowegoJorkuzaczęli

jąwypytywaćoszczełyoperacji.Podszedłdoniejizuśmiechemobjąłwtalii.Je-
denzjejwielbicielispojrzałnaniegojaknaintruza.Trudnomusiędziwić.Wpew-
nymsensiebyłintruzem.

–BenjaminWells?ZLondynu?–PodałrękęBenowi.–AdrianPacker,starszykon-

sultant.–WymieniłjedenzeznanychszpitaliwUSAtakimtonem,jakbywStanach
nie było innych. – Pańska żona nieźle nam dziś przytarła rogów, przypominając
orolipodstawowejopiekimedycznej.

Mojażona?Nocóż.Potrząsnąłdłoniąkolegi.
–Toritopotrafijakniktinny.
Rzuciłamuwyniosłespojrzenie.
– Naprawdę? Dziękuję, doktorze Wells – powiedziała, po czym zwróciła się do

rozmówców,którzysprawialiwrażeniegotowychdyskutowaćzniąprzezcaływie-
czór. – Panowie wybaczą, ale chciałabym dołączyć do Bena i naszych przyjaciół.
Czujęsięniecozmęczonacałymtymzamieszaniem.

AdrianPackeruśmiechnąłsięwyrozumiale.
–Drogapani,rozumiem.Domyślamsię,żemążjestzazdrosny,bonieskupiana

sobietyleuwagi.

Ben zauważył, że Tori już otwiera usta, by wyprowadzić Packera z błędu, więc

dyskretniepoklepałjąpobiodrze.Cidwajłaskawieprzystali,abyopuściłaichtowa-
rzystwo, ale gdyby się dowiedzieli, że nie jest jej mężem, mogłaby nie móc się od
nichuwolnićprzezkilkagodzin.Zrozumiałajegointencjęitrzymałajęzykzazęba-
mi.

– Dzięki, że mnie wyratowałeś z opresji – powiedziała chwilę później. – Przykro

mi,żewszyscybiorąnaszamałżeństwo.Jeżelimaszztymproblem,postaramsię,
żebystałosiędlawszystkichjasne,żejesteśmyporozwodzie.

Sercemusięścisnęło.Możetodziwne,alebyłomuobojętne,coludzieonichpo-

myślą.

–Powiesiszsobiekartkęnabiuście?
Zdradziłagojakaśnutawgłosie,boTorirzuciłamubacznespojrzenie.
–Ben?
Niespodobałmusiętenostrzegawczyton.
–Chodź,RitaiJohnczekają.
Należałozapytać,czypójdziezniminakolację,aleobawiałsię,żeusłyszyodmo-

wę.

I wcale nie liczył na Ritę. Gdy wymieniły się komplementami na temat nowych

background image

kreacji,Ritarzuciłamimochodem:

–Tori,pierwszegowieczoruodkryliśmyzJohnemgenialnąrestauracjęiwybiera-

mysiętamznowu.Dołączyszdonas?

Rita,onapowienie,pomyślał.Wstrzymującoddech,wbiłwzrokwpodłogę.
–Zprzyjemnością!Kuchniafrancuska?–Toriwyraźniesięrozluźniła.
–Ajakainna?–Ritadopiłaszampana,sponadkieliszkamrugnąwszydoBena.
Rozejrzałsięzakelnerem.
–Tori,dlaciebiewodagazowana?
–Tak,poproszę.–Bardzochłodnyton.
Toznaczy,żejeszczejestniewsosie.Wzruszyłramionami.Wporządku.Kolacja

zRitąiJohnembezwątpieniaupłyniewprzyjaznejiradosnejatmosferze.Byćmoże
podkoniecTorizłagodnieje.

–Super,jesteśmyumówieni.–Ritawyłaztorebkitelefon.–Tori,terazbędęcię

zanudzaćzdjęciaminaszychdzieci.

Torizdrętwiała,przełknęłałykwody,poczymprzysułasiędoRity.
–Śliczne.–Zamrugała.–Ilemająlat?
Benjakzauroczonyobserwowałjejreakcje.Torikochadzieci.Żebyimpomagać,

wybrałakardiologiędziecięcą.Kiedyśnawetrozmawialiozałożeniurodziny.Mar-
twisię,żeniebędziemiaławłasnychdzieci?Matrzydzieścisześćlat,więcjejzegar
biologiczny na pewno tyka już dość głośno. Skrzywił się. Nie bardzo mógł jej po-
móc.

Do kolacji nie doszło. Nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, ile tac z kanapkami

krążyposali,taksmakowitymi,żeniemożnabyłosięimoprzeć.

–Jużniemammiejscananicwięcej–sapłaRitadwiegodzinypóźniej.–Prze-

kładamynasząkolacjęnajutro?

– Jestem za – odezwał się John. – Konferencja kończy się późnym popołudniem,

więcitakmusielibyśmysamiosiebiezadbać.

–Szczerzemówiąc,jestemwykończona–westchnęłaTori.–Niebyłobyzemnie

żadnego pożytku. Gdyby udało się nam wymknąć, moglibyśmy pójść na spacer po
promenadzie,odetchnąćświeżympowietrzem.

Ritasięrozpromieniła,zatoBenpoczułsięzawiedziony.ZamierzałzaprosićTori

naprzechadzkę.Wedwoje.

– Zbieraliśmy się do wyjścia, prawda, John? – powiedziała Rita, opierając się

omęża.

–Jużniemogęsiędoczekać.–TakciepłopopatrzyłnaRitę,żeBenowimałoserce

niepękło.

Szczęściarzzniego.Wiadomo,dokądsięwybierają,napewnonienapromenadę.
–Dojutra.
–Dziękizazakupy.–ToriprzytuliłaRitę.
Benobserwował,jakJohnprzygarniadosiebieRitęicośjejszepczedoucha.
Targałanimzazdrość.KiedyśteżtomiałNieoczekiwaniemiejscezazdrościza-

ła złość. Podeptali to. Oboje. Głupcy. Skończeni głupcy. Zwłaszcza on. Mógł wy-
brać inny sposób załatwienia tego wszystkiego, pozwolić jej się zbliżyć, opowie-
dziećjejcałąhistorięodpoczątkudokońca,anietylkofragmenty.

Ruszył w stronę wyjścia, szukając ucieczki od gwaru, ale nie było to łatwe, bo

background image

większość gości pożała w tym samym kierunku, jakby wszyscy wybierali się na
promenadę.Posuwającsięwolnoprzeztłum,poczuł,żektośdotykajegoramienia.

–Ben,idziesznaspacer?
–Takimamzamiar,Tori–mruknął–aleniewiem,czykiedykolwieksięstądwydo-

stanę.–Tesłowajązaskoczyły,alesięodwrócił.

Już go nie dotykała. Poczuł to od razu, ale gdy się rozejrzał, zobaczył, że Tori

zmierza w przeciwnym kierunku. Szła wyprostowana, z dumnie uniesioną gło
irozpuszczonymiwłosamisięgacymiprawiedopasa.

– Kurczę – jęknął, ruszając za nią. W końcu dopadł ją, dopiero gdy siadała przy

tymsamymstole,odktóregowstalikilkaminutwcześniej.

Dotknąłjejramienia,gdysięgałapobutelkęzwodą.Zesztywniała.
–Tori,przepraszam,żetaknaciebiewarkłem.
– Dlaczego miałbyś nie warknąć? Dostało mi się za to, że sobie ubzdurałam, że

chceszmitowarzyszyć.Niejesteśmyjużrazem.Wieszco?Wciągutychdwóchdni
czasamitrudnobyłomiwtouwierzyć.–Odwróciławzrokiskupiłasięnanalewaniu
wodydodużegokieliszka.Większaczęśćwylałasięnaobrus.

Niedowierzałwłasnymuszom,alewolałsięniełudzić,żeistniejeszansanaugo-

dę.Napewnomiałanamyśliprzyjaźń,niemiłość.Pogodzeniesiętonietosamoco
zbliżenie.Usiadłnasąsiednimkrześleinapełniłjejkieliszek.

–Tak,wiem,comasznamyśli.
–Całatasytuacjajest–wzruszyłaramionami–jakaśdziwna.–Podniosłakieli-

szekdoust.

Niepowiedziałby,żedziwna,raczejdelikatna,aleToriwyraziła,jaktoodbiera.
–Jakbyśchciała,żebywyglądałanaszarelacja?
Zachłysnęłasięwodą,poczymotarławargiporzuconąnastoleserwetką.Zaczer-

wienionawbiławzrokwplamęnaobrusie.

–Słowoprzyjaźńtegonieoddaje,aleczymwięcejmożemybyćdlasiebie?Staram

sięnadtymniezastanawiać.

–Plecieszbzdury.
Nadalnaniegoniepatrzyła.
–Tak,wiem.
Wyjąłjejkieliszekzrąk,oplótłpalcamijejdłońiwstał,podrywającjązkrzesła.
–Chodźnapromenadę.Muszęodetchnąćztobą.
Wkońcuniosłagłowę,byspojrzećmuwoczy,aonpoczuł,jaktopniejelódwjego

sercu.Teszmaragdoweoczyprzypomniałymuotym,czegojużnigdyniepowinien
pragnąć,ocobałsięwalczyć.Prawdopodobnieniezdawałasobiesprawy,żepodjej
spojrzeniemuczuciemiłościprzepełniajegoumysł,serceiduszę.Tonieprawda,że
sięzniejwyleczył.

–Chodźmy–szepła.
Czekała,ażBenzrobipierwszykrok.Załomutoparęminut.Wkońcuobjąłją

ramieniemiwyprowadziłwmrokciepłejletniejnocy.

Wmilczeniudotarlidokońcaswojejtrasy,gdzieToriprzysiadłanaławceizrzuci-

łaszpilki.

–Dłużejniewytrzymam.
–Wcalesięniedziwię.–Usiadłobok,wyciągającnogiprzedsiebie.

background image

–Jużniepuszyszsięjakdawniej.–Posłałamuuśmiech.Żebyzłagodzićswojesło-

wa?Czywprawićichwlepszynastrój?

Niestety,tauwaganiebyłazabawna.
–Życiemnieoduczyło.
Spoważniała.
–Opowiedzoprzesłuchaniu.
Zerwałsięzławki,przegarniającpalcamiwłosy,poczymspojrzałnanią.
–Nieprzyszłaś,abardzominatymzależało.–Potrzebowałemcię,potrzebnami

byłaświadomość,żebędzieszprzymnieniezależnieodtego,cosięstanie.–Cho-
ciażniechciałem,żebyśsiędowiedziała,żeźleoceniłemsytuację.

–Zabroniłeśmi.
–Miałaśtoprzejrzećimimotoprzyjść.–Chciałwtedyotymporozmawiać,ale

zabrakłomusłów,ponieważczuł,żecałeoburzenieorazurazęprzelałbynanią.

–Tylesiędomyśliłam.–Patrzyłanamorze.–Spóźniłamsię,booperacjatrwała

dłużej,niżprzewidywano.

–Przyszłaś?Niewiedziałem.–Rzadkowtedyrozmawiali,boprzygotowywałsię

doprzesłuchania,atrzymiesiącepóźniejsięwyprowadził.

–Próbowałamcipowiedzieć–Zawahałasię.Staranniejejunikał,byniemusieć

sięprzyznać,jaksięzbłaźnił.Wzruszyłaramionami.–Spóźniłamsięijużmnienie
wpuścili.

–Tobyłozamknięte posiedzeniezarządu,komisjietyki iordynatorówdwóch in-

nychoddziałów.–Ordynatorajegooddziałuniedopuszczono,ponieważbyłjegooj-
cem. Jeffery Wells się wściekł, zamierzał manipulować wynikiem posiedzenia tak,
bysynwyszedłztegoczysty.

–Więcitakbymniewyproszono.
–Tak,alewiedziałbym,żetamjesteś.–Żeczekananiego,alenieczekała.Gdy

pokilkugodzinachopuściłsalę,byłinnymczłowiekiem.Zwątpiłwjejuczucie.

–Siedziałamnakorytarzu,alewkońcuwezwanomnienaoddział.
– O tym też nie wiedziałem. – Nikt mu tego nie przekazał. Stał się persona non

grata,alepowiniendowiedziećsięotymodTori.Stalisięsobieobcy.

–Przepraszam.
–Dzięki.–Miałochotęzapytać,dlaczegomiałagozawinnego,nieznającfaktów,

alebałsię,żeitymrazemTorizamkniesięwsobie.Terazjużwie,cozaszło.Wszy-
scywiedzą.Alewtedynieodważyłsięjakopierwszyjejtegoprzekazać.

Wzięłagozarękę.
–Cieszęsię,żewykazalisięotwartościąiprzyznalilekarzowiprawodobłędu.
–Mnieteżtocieszy.–Cobysięznimstało,gdybygowykreślonozrejestru?–

Kelnerembyłbymmarnym.

–Napewnobyłbyśświetny,alebyłabytowielkastrata.–Nieprzestawałagładzić

jegodłoni.

–Miłomitosłyszeć.–Podniósłsięzławki.–Robisięchłodno.Wracajmy.Nabo-

saka?

–Dodrzwihotelu.
Przedwejściemwłożyłaszpilki.
–Cieszęsię,żetasprawaskończyłasiędlaciebiepozytywnie,alebardzożałuję,

background image

żenamsięnieudało.–Szybkimkrokiemruszyławstronęwindy.

Tori,skarbie,jateżtegożałuję.Alecosięstało,tosięnieodstanie.
Minąłrecepcję,kierującsiędobaru.

background image

ROZDZIAŁCZWARTY

TużprzedniąstałJefferyWells.
– Przemów Benowi do rozumu. Musi skorzystać z mojej pomocy, żeby wyjść

ztegobezuszczerbku.

Spiorunowałateściaspojrzeniem.
–Niesądzisz,żedecyzjanależydoniego?
–Chceszmuzniszczyćkarierę?!–ryknąłJeffery.
–Tegoniepowiedziałam.
–Jasne.Uważasz,żepowiniendostaćnauczkęzanieswojebłędy.
–Alejeżelinieonsiętegodopuścił,tokto?
Zagotowałosięwniej.Odwróciłasięiotworzyłaoczy.Ben?Włóżkugoniebyło.

Jakzawszesiedziałwpokojudziennymzewzrokiemwbitymwścianę.

Usiadłazdziwionaciemnościąpanucąwsypialni.Poomackusięgnęładowłącz-

nika lampki. W jej świetle zorientowała się, że jest w pokoju hotelowym w Nicei,
aniewsypialniwichdomu.

Przyśniłjejsiękoszmar.Wkolorachizeszczełami.Jefferybyłwyjątkoworeal-

ny.Sposób,wjakistarałsięjązdominować,spoglądającnaniązgóry,odpowiadał
rzeczywistości.Chociażjużwiedziała,żetobyłsen,czułasięprzytłoczonajegosło-
wamitakjakwtedy,kiedywtargnąłdoichmieszkania,byjąpouczać,jakmazBe-
nempostępować.Zato,żemusiępostawiła,teśćjąznienawidził.

Wstałazłóżka.
NiedoniejnależałomówićBenowi,comarobić,alebyłaskłonnaznimotymroz-

mawiać.Gdybywspomniała,jakąpresjęwywierananiąjegoojciec,wzruszyłbyra-
mionamiipowiedział:„Tojegosposób”.

Czylirządyżelaznejrękiibiadakażdemu,ktomusięprzeciwstawi.Benuwielbiał

ojcaicałeżycierobiłwszystko,byojciecbyłzniegodumny.Byłotojakwspinanie
sięnanieskończenieoddalonyszczyt,kiedyzosiągnięciemkażdegoambitnegoeta-
pustawianoprzednimkolejnycel.

Niespełniłażądańteścia,ponieważBenzniąnierozmawiał.Napewnonieozgo-

niepacjentki.Kurczę,wtedynawetniepytał,czyzapłaciłazaprąd.

Siedząc przy oknie, patrzyła na opustoszałą promenadę. Była czwarta rano. Za

wcześnieizaciemnonaspacer,żebyuporządkowaćmyśli.

Benśpi?Rozwalonyjakzwykleprawienacałymłóżku?Czymożenauczyłsięle-

żećnaboku?

Och,Ben,jakjaciękochałam.Mieliśmywszystko.Taksięnamwydawało.Conam

niewyszło?Moglibyśmierćpacjentkiuznaćzaprzyczynęichporażki,alegdybyko-
chalisięnaprawdę,znaleźlibysposóbnaporadzeniesobiezkryzysem.Naiwnieso-
biewyobrażała,żemiłośćpokonawszelkieprzeciwieństwalosu.

Jakinnisobieradzą?Jejmatkaniewyszłapowtórniezamąż,więcniemiałaoka-

zjiobserwować,jakbypostępowaławtakiejsytuacji.ZwiązekrodzicówBenaspra-

background image

wiałwrażeniesolidnego,alematkagodziłasięnawszystko.

Poprzedniego wieczoru rozmawiali jak za dawnych czasów. Prawie, bo w głębi

duszywiedziała,żetonieprawda,alekiedyobejmującją,prowadziłzpowrotemdo
hotelu, niemal uwierzyła, że przeszłość była złym snem, z którego w końcu się
otrząsnęła.

Ben, Benji. Gdyby miała choćby połowę szansy, bez namysłu wróciłaby do tego

związku.

Niemamowy.Drugirazbytegonieprzeżyła.Zwłaszczarozstania.Gdywycho-

dziłzichmieszkania,czuła,jakbyktośwyrywałjejserce.

Zaczęłaprzechadzaćsiępopokoju,szukajączacia.Sięgnęłapokomórkę.Żad-

nych esemesów, dziewięć e-maili, głównie z pracy. To dobrze. Przestanie myśleć
oBenie.

Uśmiechając się, patrzyła na zdjęcie załączone do e-maila od Deana Coxa. Pro-

mieniecychłopakwkolorowymT-shircieispodenkachprzedwejściemdokliniki.
Kilkatygodniwcześniejjegostanbyłtakpoważny,żenależałomuwszczepićdole-
wejkomoryurządzeniewspomagacepracęserca.Zabiegprzeprowadziłapięćdni
przed wylotem do Europy i codziennie otrzymywała raporty na temat stanu jego
zdrowia.

ZdjęcieDeanabyłodowodem,żeoperacjasięudała.Miałjużuniejwyznaczo

wizytę kontrolną, ale pilnowała, by wszyscy jej mali podopieczni wiedzieli, że za-
wszemogąsięzniąskontaktować.

Zapisałasobiewagendzieprzypomnienie,bykażdemudzieckukupićweFrancji

T-shirt. Znała wszystkie rozmiary. Potrzebna będzie trzecia walizka. Ciekawe, co
pomyślącelnicy,gdyzadeklarujewalizkępełnąkoszulekibutów?

Odpowiadałanalisty,ażwzeszłosłońce,więcsięubrała,wzięłaplanmiastaiwy-

szła.

Skręciławlewo,wQuaiRaubaCapeu,skądrozciągałsięwidoknaport.Schody

prowadzące na wzniesienie okazały się całkiem strome, dzięki Bogu, bo miała na
czymsięskupić.

–Dlatakiegowidokuwartosięzasapać!–zawołał,mijającją,młodyjogger.
Zgóryobserwowałaogromnywypasionyjachtprzycumowanydonabrzeża,oile

jeszczemożnatobyłonazywaćjachtem.Najejoczachnatrapwyjechałydwalśnią-
ce czarne mercedesy, po czym dwaj kierowcy w liberiach otworzyli tylne drzwi
przedczteremamężczyznamiwgarniturach.

Kompletnie inne życie, nieosiągalne. Ale, westchnęła, mogłaby w takim luksusie

spędzićdzieńalbodwa.No,możetydzieńalbodwatygodnie.

Stojącprzedpomnikiemkuczciofiarpierwszejwojnyświatowej,uznała,żepora

wracaćdohotelu.Podrodzewjakiejśkafejcezjeśniadanie.

TegodniapierwszybyłpaneldyskusyjnyprowadzonyprzezBenaorazjegokole-

gów.

–Cześć.Dzwoniłem,żebyzaproponowaćciwspólneśniadanie–powiedział,sia-

dającobokniejwsali.–Trafiłacisięlepszaokazja?

–Poszłamsięprzejść.
–Dobrzesięczujesz?–Jegouwadzenieuszłyjejpodkrążoneoczy.

background image

–Odzywasiębraksnu–wyjaśniłabezbarwnymtonem.
–Weźmieszdzisiajcoś,żebysięwyspać?
–Miałamzłysen.–Patrzyłagdzieśdalekopozanim.
–Jaki?–Torinigdyniemiałaproblemówzespaniem.Koszmarydręczyłyinnych,

nieją.

–Twójojciec–powiedziałatakcicho,żeledwiejąusłyszał.
–Mójtata?–Dlaczego?
Pokiwałagłową.
Dlaczego? Potrzebował przesłuchania w sprawie pomyłki lekarskiej, by zrozu-

mieć, że żadne jego osiągnięcia ojca nie zadowolą. Jedną z przyczyn śmierci pa-
cjentkibyłajego,Bena,chęćzaimponowaniaojcu.

–Coojciecrobił?
–Przyszedł,żebywywrzećnamniepresję.
–Żebyścozrobiła?–Któregoświeczoru,gdywracałdodomu,zobaczyłodjeżdża-

ceautoojca.

Zanimzaparkował,wezwanogozpowrotemdoszpitala,więcgdywkońcumiał

okazję porozmawiać z Tori, sprawa wydała mu się niewarta dociekań. To też
schrzanił?Usiadłtak,bymócpatrzećwjejpiękneoczy,iująłjejdłoń.

–Opowiedz.
Rozejrzałasięposali.
–Nieteraz.Niedługotwojakolej.
– Dopiero za godzinę. Zmiana w programie. – Pierwsza sesja interesowała go

zdecydowanie mniej niż to, co tak wyraźnie unieszczęśliwiło Tori. – Chodźmy na
kawę.

Zdziwiło go, że się nie opierała. Wstała, przewiesiła torbę przez ramię i wyszła

zsali.

Usiedliwpobliskiejrestauracjiotejporzeserwucejśniadania.
–Ben,przepraszam.Samaniewiem,dlaczegociotympowiedziałam.Dotejpory

twój ojciec nigdy mi się nie śnił. To chyba efekt uboczny spotkania z tobą. –
Uśmiechłasiębezprzekonania.

–Mów.
–Ojciecnalegał,żebymcięprzekonała,żejegorozwiązaniejestnajlepsze.Żenie

powinieneśbraćnasiebieodpowiedzialnościzaśmierćtejkobiety,aobwinićkogoś
innego.

Zakręciłomusięwgłowie.
–Toznaczy,żewiedziałaśotym?
–Tak,alenieznałamszczełów.
–Dałaśmuodpór?–Toniebyłołatwe.Ojciecpotrafiłbyćnieustępliwy.
–Oczywiście.–Wzruszyłaramionami.–Decyzjanależaładociebie.Nieważne,co

myślałonalboja.

– Dziękuję. Miałaś rację. – Nic dziwnego, że ojciec już więcej o Tori nawet nie

wspomniał.

–Postąpiłeśsłusznie,przyznającsiędowiny.
–Teżtakuważam,alepowinienembyłowszystkimcipowiedzieć.–Mimożetego

niezrobił,niedałasięojcuzastraszyć.Jużzasamotomożnająkochać.

background image

–Niewielewtedyzsobąrozmawialiśmy–zauważyłazesmutkiem–aletosięza-

częłojeszczeprzedtymincydentemnabloku.

–Nazywaszto„incydentem”?–Łagodniepowiedziane.Mimotobyłzadowolony,

żeToriniedrążytematu.

–Naszedrogirozchodziłysięstopniowo.Albomieliśmydyżuryoróżnychporach,

albowwolnychchwilachprzygotowywaliśmysiędoegzaminów.Przysięgaliśmy,że
wiemy,conasczekaiżenadtymzapanujemy,aletegoniedopilnowaliśmy.Wraca-
łam do domu tak wykończona, że wypijałam kilka drinków i szłam spać. Zdarzało
się,żekupowałamwhurtownigóręubrań,boniemiałamsiłyzaładowaćpralki.

Pokiwałgłową.
–KupiłaśmisiedemT-shirtówznadrukiemkolejnychdnitygodnia.Powiedziałaś,

żepatrzyłaśjedynienarozmiar.–Uśmiechnąłsię.–Cościpowiem.Czasamitylko
dziękitymnadrukomorientowałemsię,którytodzień.

–Tobyłkoszmarnyokres–wykrztusiła.–Wpewnymsensieprzygotowywałnas

nato,cosięstało,przyczyniłsiędotego,żeniepotrafiliśmysobieztymporadzić.

–DziękiBogumamytojużzasobą.Zobacz,tymaszwłasnąklinikę,ajapracu

wLondynie.Właśniepototakharowaliśmy.

Jakim kosztem? Na początku ich związek należał do najszczęśliwszych. Dzielili

się wszystkim od prac domowych przez naukę po romantyczne kolacje, często na
wynos, bo brakowało im czasu albo energii na gotowanie. Mógłby spróbować po
razdrugi.Podwarunkiemżebędziedrugiraz.

Kelnerkapostawiłaprzednimikawęicroissanty.
–Cieszęsię–ciągnąłBen–żesprzeciwiłaśsiętacieiniepróbowałaśmnieprze-

konywać, że ma rację. Chciałem to załatwić bez niczyjej presji. – Westchnął. – To
byłamojawina.Takobietażyłabydotejpory,gdybynieto,żechciałemzdobyćsła-
wę.–Nareszcietozsiebiewyrzucił.Nawetjeżeliwiedziałatojużwtedy,toteraz
usłyszałatozjegoust.

–Ben,anity,anijaniecofniemyczasu.Cobyło,miło,zacząłeśnoweżycie.Ja

też.Roztrząsanie,żecośmogliśmyzrobićinaczej,jestrozdrapywaniemzabliźnio-
nychran.Jateżniebyłamwporządku.

Dobrze, że wspomniała o sobie, źle, że jest przekonana, że nie ma dla nich na-

dzieinawspólneżycie.Toriniepatrzywstecz,aonchybajeszczedotegoniedoj-
rzał.

Odkądchodzimupogłowie,żemająjakąśszansę?
Odchwili,kiedyzauważyłjąwtłumieuczestnikówkonferencji,dostrzegłjejtycja-

nowskiewłosy,któregoprzyzywały.Amożeodwczorajszegośniadania?

Odspacerupromenadą?Odjejwykładu,kiedyztakimżaremopowiadałaoswo-

ichmałychpacjentach?Możliwe,alejużwtedywiedział,żejejprzyszłośćjestniero-
zerwalniezwiązanazNowąZelandią,więcniemaszansynawspólnąprzyszłość.

Na odległość? Nonsens. To gorsze niż życie pod jednym dachem i niewidywanie

się.NiemożewyjechaćzAnglii.Rozpoczynaniekarieryporaztrzeciświadczyłoby
obrakusolidności,aonmusipokazać,żejakochirurgpotrafiosiągnąćtakwysoki
poziom,jakisobiewymarzył.Dowieśćtegoprzedewszystkimsobie,adopieropo-
teminnym.

background image

Niesłuchała,comówiLucLeclare,przedstawiającBenaorazjegozespół,pochło-

niętatym,cousłyszałaprzykawiarnianymstoliku.

Tak,Benniedorósłdosytuacji,aleionasięwtedyniesprawdziła.Nieokłamywał

jej,poprostunieprzedstawiłswojejwersjiwydarzeń,nieusiadłznią,bypoważnie
porozmawiaćotym,coczujeicozamierzazrobić.Nadalniemogłapojąć,dlaczego
odniejodszedł.Tobardzoprzykre.

Ztrudemprzełknęła,żenaodchodnympowołałsięnabrakporozumieniamiędzy

nimioraznato,żemusisięskoncentrowaćnapracy,byzrzucićpiętnośmiercipa-
cjentki,coznaczyło,żebędziemiałdlaniejjeszczemniejczasu.Alekiedydodał,że
jużjejniekocha,zabrakłojejsłów.Uczucieumieraraz,nieodwracalnie.Takprzy-
najmniejsobiewmawiałaprzezminionelata.

Jednak i ona nie do końca była szczera. Odejście Bena było potwornym ciosem,

ale jeszcze większym okazała się strata dziecka. Ale było już za późno. Co by to
dało,gdybysięotymdowiedział?Gdybypoprosiła,oczywiściebywrócił,byjejpo-
móc,aleczuła,żepojegopowtórnymodejściujużbysięniepozbierała.Przyłaby
gozpowrotem,gdybyjąkochał,atakniebyło.

–Jużsięzaczyna.–Johndotknąłjejramienia.
Na jego twarzy malował się niepokój, więc zrobiło się jej głupio. Od kiedy zajął

obokniejmiejsceBena,zamieniłaznimledwiekilkasłów.

–Dzięki.
–Niemasprawy.
Posłała szeroki uśmiech Benowi. Niezależnie od tego, co ich dzieliło, była zado-

wolona,żemogątenczasspędzićrazem.Zrosnącymzaciekawieniemsłuchała,co
czterej kardiolodzy mają do powiedzenia na temat nowatorskiej procedury trans-
plantologicznej.

–Tooznacza–Benodpowiadałnapytaniezsali–wzrostliczbyuratowanychpa-

cjentów.

–Czytenwskaźnikjestwyższywprzypadkuprzeszczepieniasercareanimowane-

gopośmiercidawcy?

–Tametodajestjeszczewpowijakach,więcnaraziemamyzamałodanych,żeby

odpowiedziećnatopytanie.Aleniewidzęprzeszkód,żebyrezultatbyłtakisamjak
przyżywymsercu.

Wyraztwarzy,postawa,gestykulacja,wszystkotodowodziłojegoentuzjastyczne-

gopodejściadopracy.Benjestuszczytuformy,pomyślała.Zawszewiedziała,żeją
osiągnie.DziękiBoguradalekarskawykazałasiędalekowzrocznościąipozwoliła,
bybezprzeszkódkontynuowałpracęwzawodzie.

–Rewelacja,prawda?–zwróciłsiędoniejJohnwtrakcieowacjinazakończenie

sesji.

–ChcieliściegozatrzymaćwSydney?
–Zdecydowanie,alesięuparł,żemusileciećnadrugikoniecświataipokazać,że

dorównujenajlepszym.Prawdęmówiąc,niewierzę,żetobyłgłównypowód,bonie
jestsnobem.Cośinnegozmusiłogodowyjazdu.

–ByćmożechciałsięznaleźćjaknajdalejodAuckland.–Johnwie,cosięwyda-

rzyło?

Wzruszyłramionami.

background image

–Słuchającgodzisiaj,niepowiem,żeźlewybrał.Trafiłnaswojąniszę.
– Zdecydowanie. On nie wróci na antypody. Zwłaszcza jeżeli dostanie awans,

o którym mi wspomniał. – Im prędzej ona to zaakceptuje, tym prędzej przestanie
onimmyśleć.Conajwyżejjakoodawnymznajomym.

–Tori,BenmożerobićprzeszczepyrówniedobrzewNowejZelandii.
–Jakmamtorozumieć?–JohnniechcegowSydney?
–Decyzjęowyjeździepodjąłwdniuorzeczeniawaszegorozwodu.Poprzedniego

wieczoruurżnąłsięwtrupa.

–Chybaniepowinieneśmiotymmówić.–Niechcęotymwiedzieć.Zapóźno.
–Bentomójkumpeliżyczęmujaknajlepiej.–Johnposmutniał.–Błyskotliwaka-

rierazawodowatojedno,alesąsprawyważniejsze.Widziałem,jaksiębawizmo-
imidziećmi,widziałempojegooczach,żemarzymusięwłasnarodzina.

Spoglądając na Bena, przeżuwała słowa Johna. Ben wyjechał tak daleko, by nie

byćbliskoniej?Nonsens.Nieprosiłagoodrugąszansę.Tylkorazsięznimspotka-
ła,błagałagowtedy,bychociażwyjaśnił,dlaczegojużjejniekocha,alewobecjego
twardegostanowiskauniosłasięhonoremidałaspokój.Apotemporoniła.Niebyło
jużodwrotu.

John sugeruje, że Ben nie palił się do wyjazdu? Albo że chce wrócić? Wątpliwe.

Niktgoniezmuszał.MógłzostaćwSydney,anawetwrócićdoAuckland.Zawsze
miałtakąmożliwość.

Zdezorientowanabardziejniżkiedykolwiekpodniosłasięzfotela.Czuła,żenogi

majakzwaty.

–Hej,Tori!–GłosBenaniósłsięponadgłowamiwychodzącychzsali.
Benprzepychałsięwjejkierunku.
–Hej,Ben–wyszeptała.
Poczuła potrzebę natychmiastowego wyjścia na zewnątrz, by pozbierać myśli

iochłonąć,zanimbędziewstanieznimrozmawiać.Zebraćsiły,byzakażdymra-
zem,gdygowidzi,niemarzyćotym,żebypaśćmuwramiona.Nazawsze.

Uodpornićsięnajegourok,przyjacielskiegesty,troskliwość

background image

ROZDZIAŁPIĄTY

Wybiegłaprzedbudynekhoteluzuczuciem,żesiędusi.Miaławrażenie,żenapie-

ra na nią kilkusetosobowy tłum uczestników konferencji, który zabiera jej powie-
trze,ogłuszanieustannymgwarem.

–DoktorWells,dobrzesiępaniczuje?–TużobokstałdoktorLeclare.
–Tak.Wsalibyłoduszno,więcwyszłamzaczerpnąćpowietrza.–Przecieżniepo-

wietemusympatycznemuczłowiekowi,żezamierzałapójśćnawagary.

–Przysłuchiwałaśsiępanelowi?
–Tak,uważam,żebyłświetny.
–Czuję,żejesteśzdenerwowana.Uważam,żepowinnaśtrochęodpocząćodtego

zbiegowiska.

Otóżto.Zwłaszczaodpewnejosoby.
–Chciałamsięprzejśćpodczastejprzerwy.
Non,non.Mamlepszypomysł.Urwijsięnakilkagodzin.SkorojesteśwEuro-

pie, to musisz zobaczyć jakieś zabytki. – Nim zdążyła wyjaśnić, że ma w planach
wypadtam,gdzienienatkniesięnaBena,Leclarepstryknąłpalcaminakonsjerża.

Nie nażając za jego szwargotem, nie miała szansy powiedzieć, co chciałaby

zwiedzić, więc z zaciekawieniem czekała na decyzję, jak upłynie jej reszta dnia.
Tegojejbyłotrzeba.

Kilkadziesiątminutpóźniejzałamiejscewwagoniepociągu,doktóregopopro-

wadziłjąkierowcataksówki.Rozejrzałasiępowspółpasażerach.Turyścizplecaka-
mi,kobietywracacezzakupów,emeryci.PociągzmierzałdogranicyzWłochami,
miałabiletpowrotny.MogłanapawaćsięFrancjąiniczymsięniestresować.

Kilkalatwcześniej,bysięrozluźnić,wypiłabyparękieliszkówwina,alenieteraz.

Przezalkoholstraciładziecko.Niemyślotym.Proszę,niedzisiaj.

Zachłanniechłołazapieracedechwidoki.Jakzfolderówbiurturystycznych,

alejeszczebardziejbarwne,tętniąceżycieminiepowtarzalne.

Robiła zdjęcie za zdjęciem, nieraz uwieczniając na pierwszym planie słup elek-

trycznyalbodrzewo.

Wysiadła w Ventimiglia na granicy z Włochami, poszła na spacer, wypiła kawę,

zjadłapizzęiprzeszłasiępotargowisku,gdziekupiłakilkapamiątek.Gdywkońcu
wypoczętawsiadładopociągudoNicei,czułasięnasiłachstawićczołokolacjizBe-
nemijegoprzyjaciółmi.

–Gdziebyłaś?–zapytał,gdyszliprzezzabytkowączęśćNiceidorestauracjire-

komendowanejprzezJohnaiRitę.

– We Włoszech – odparła ku zdziwieniu całej trójki. – Pojechałam pociągiem

wzdłużwybrzeża,przezMonakodosamejgranicy.

–Miałaśdosyćsalkonferencyjnych?–zapytałaRita.
–Wiem,niewypadataksięurywać,aleniewiadomo,czyjeszczekiedyśtuprzyja-

background image

dę. – Nie zamierzała przepraszać ani przejmować się nieskrywanym rozczarowa-
niemBena.Musiałaodniegoodetchnąć,apozatymdostałapozwolenieodLecla-
re’a.

–Nietłumaczsię–skwitowałaRita.–Bardzodobrzecitozrobiło.
Johnmilczał.DziękiBogu.Zapewnesięzastanawia,czypojechałanawyciecz

porozmowieznim?

Porazmienićtemat.Uniosławysokogłowę,bypopatrzećnabudynekzlewejstro-

ny.

–Niesamowite,prawda?Czegośtakiegounasnieznajdziesz.
Benprzytaknął.
– A mnie się podoba taka niska zabudowa. Te ciasne uliczki nie są jak tunele

wśróddrapaczychmur.–Gdyspotkalisiępółgodzinywcześniej,potraktowałjąra-
czejchłodno.Zapewnenaszłygowątpliwości,czyabyniespędzazniązadużocza-
su.

–Totutaj.–Johnwskazałstolikiprzednimi.
–Kolacjanadworze.Super–ucieszyłasięTori.–Dziękuję,żemniezaprosiliście.
–Całaprzyjemnośćponaszejstronie.–Ritająuściskała.–Siadajmyicieszmysię

towarzystwem.

Odsuwająckrzesło,Toripociągnęłanosem.
–Oczywiście,czosnek.
–Cebula,owocemorzaipomarańcze.–Benhamowałuśmiech.–Tymrazemzło-

żyszzawieniepofrancuskuczypoangielsku?

– Jasne, że po angielsku. Chcę mieć pewność, że dostanę to, co zawiłam. –

Zmierzyłagospojrzeniem.–Zdajesię,żecieszyszsiętaksamojakja.

–Masięrozumieć.Czekaj,ażznajdziemysięwParyżu.–Nareszciesięuśmiech-

nął.

Ścisnęłojąwdołku.Paryż.Niejechalitamrazem,alemielisięspotkaćnauniwer-

syteciemedycznym.SamawParyżu.Pocojejotymprzypomniał?

–Mamwplaniezwiedzaniemiasta.
–CobyśpowiedziałanawieżęEifflanocą?–Dotknąłjejręki,spoglądającwoczy.
–Przedewszystkim.
–Zemną?
– Oczywiście – odparła bez zastanowienia. A miała trzymać dystans Ale zwie-

dzanieParyżawpojedynkęnijakbysięmiałodozwiedzaniawjegotowarzystwie.

–Jesteśmyumówieni–odrzekłzuśmiechem.
Randka?Zbyłymmężem?Jejuwadzenieuszło,żeRitanieznaczniekiwłagło-

wą. Podobnie jak John uznała, że ona, Tori, powinna bardziej się starać o Bena.
Zmówilisięprzeciwkoniej?

– Jesteśmy umówieni – powtórzyła jak echo. Ale skoro już się zgodziła na tę

„randkę”,będziesięcieszyćkażdąminutą.

Cośtyzrobił?!Wbiłwzrokwkartędań,czując,żestraciłapetyt.Nienależałojej

zapraszać.Przecieżmiałzachowywaćdystans.Odkądranozwierzyłamusięzesnu
ojegoojcu,umacniałsięwprzeświadczeniu,żerezerwajestkoniecznością.Niepo-
ruszyła go propozycja ojca, lecz jej wiara w niego, przeświadczenie, że postąpi
słusznie.Wkrytycznychdniachtegoodniejoczekiwał,alefakt,żemuotympowie-

background image

działa,ująłgozaserce.Dawnoniebyłtakskołowany.Dowiedziawszysię,żeTori
dziewNicei,powinienbyłwykręcićsięodwyjazdunatękonferencję.

Alebyłotoniewykonalne.Tęskniłdoniejprzezsiedemdługichlat,więcpodjąłto

ryzyko.Bardzochciałjązobaczyć,szczerzewierząc,żepomożemutoodniejsię
uwolnić.Aterazumówiłsięzniąnarandkę!

–Cozamawiacie?–zapytałJohn,gdystawiłsiękelner.
–Befsztyk,krwisty.–Benwskazałpozycjęwkarcie,nacoToriwybuchłaśmie-

chem,spoglądającnaRitę.

–Przegrałaś.Mamuciebiedwadzieściaeuro.
–Ocochodzi?–WpatrywałsięwRitę,którawyłazportfelabanknotipodałago

Tori.

–Założyłysię,cowybierzesz.Befsztykczyowocemorza.
Niezauważyłtego?Zabardzobujawobłokach.Torimusiaławygrać,bojegoulu-

bionąpostaciąbiałkazawszebyłybefsztyki.

– Jesteśmy we Francji, więc taki wybór chyba jest oczywisty. A ty, Tori, paella,

tak?

–Kaczkaàl’orange,albojakośtak.
Jednaksiępomylił.WToripodobałomusięrównieżto,żepotrafiłagozaskoczyć.

Niechcisięwniejniczabardzoniepodoba,pomyślał.

JohnzawiłszampanaorazwodędlaTori.
–Niewiesz,cotracisz–powiedział.
–Wiem–odrzekłazszerokimuśmiechem.
–Kiedywyrzekłaśsięwina?–zainteresowałsięBen.
–Jakiśczastemu.
–Przypominamsobie–Zawahałsię,aonarzuciłamuostrzegawczespojrzenie.
–Żepiłamzadużo.
Jak powiedziała, że jej marzeniem jest wypić szampana w Paryżu. Najwyraźniej

jejprzeszło.

–Zamawiajmy–ponagliłaichRita,kątemokaspoglądającnaTori.
Jedzenie było wyśmienite, a do tego niezwykła sceneria oraz towarzystwo. Ben

odsunął talerz po deserze, po czym sięgnął po kieliszek. Dawno nie trafiła mu się
takakolacja.

–Kochani,dziękuję.Tobardzoudanywieczór.–Uniósłkieliszek,bywznieśćtoast

zaprzyjaciół.ZaTori?Toriprzyjacielem?Zbrakuinnegosłowatak,alesprawajest
bardziejskomplikowana.Toritoktoświęcejniżprzyjaciel,amniejniżżona.

–Zgadzamsię.–Johnuniósłniemalpełnykieliszek.
–John,nieprzypadłocidogustu?–Jakoznawcawinzawszekorzystałzokazji,by

skosztowaćnowości.

–Jestwporządku.
Wino pochodziło z jednej z najbardziej znanych winnic w Europie. Ben jednak

wstrzymałsięodkomentarza.Skorokumpelunikawyjaśnień,ontouszanuje.Być
możeniechce,bykelnerusłyszał,jakkrytykujemarkę.

–Widzę,żeteżnieruszyłeśdeseru.Mogęspróbować?–zainteresowałasięRita.
–Bardzoproszę.–Johnpodsunąłjejtalerz.–Wiedziałem,żesięnieoprzesz.
–Mmzczekoladą.Uszczknękawałek.

background image

–Chybamamatakserca–powiedziałnagleJohn.
Cotakiego?!
–JohnTori,wezwijkaretkę.–Benbłyskawicznieznalazłsięobokprzyjaciela.–

Sprawdzamtętno.Pociszsię.Gdziecięboli?

Toribiegładokierownikasali.Naszczęścieznałangielskinatyle,byzrozumieć,

o co jej chodzi. W takiej sytuacji nie należało poddawać próbie szkolnej francusz-
czyzny.

–John–Ritaupuściłałyżkę.–Proszę,powiedz,żetotykożart.
Johnpowiódłdłoniąpopiersiiżebrachażpobark.
–Tutaj.
– John, wytrzymaj do przyjazdu karetki! Pomyśl o dzieciach. Błagam – Rita

chwyciłagozarękę.–Kochany,nieważsięchorować.Niepozwalam!

Bendotknąłjejramienia.
–Wkrótceznajdziesięwszpitalu.
–Dziesięćminutstądjesthotelpełenkardiologów–krzywiącsięzbólu,zażarto-

wałJohn.–Kochanie,będziedobrze.

–Jużwezwalikaretkę–zameldowałaTori.
–Skądtapewność?–żachłasięRita.
–Rozmawiałamzwłaścicielką.Mówipoangielsku.Odrazusiętymzała.
–Wewnątrzjestkanapa.–Chwilępóźniejdoichstołupodeszłaszefowa.–Można

gotamprzenieść.

–Dziękuję.–Torisięrozejrzała.–Przydałbysiędrugimężczyznadopomocy.
– Kelner zrobi to z przyjemnością. – Kobieta przekazała mężczyźnie, o czym

mowa.

Benpodniósłprzyjacielazkrzesła.
–Idziemy,stary.Tambędzieciwygodniej.
Johnnieodpowiadał.Zustciekłamuślina.
Zpomocąkelnerapowoliwprowadziligodośrodka,poczymułożylinakanapie.

ToritymczasemprzekonałaRitę,byusiadłaoboknakrześle.

–PomogęBenowi,okej?Johnjestwdobrychrękach.
BenzdjąłJohnowikrawatirozpiąłkoszulę,poczymzacząłliczyćoddechy.
–Jakból?
–Silniejszy–wykrztusiłJohn.
–Liczętętno–poinformowałagoTori,spoglądającnajegotwarz.–Bardzoblady.
–Miałeśjużtakiebóle?–dopytywałBen.
–Nie.
–Tętnosłabe.
– Czy mam państwu pomóc dogadać się z ratownikami? – zapytała właścicielka

restauracji.

– Tak, bardzo proszę. Proszę im powiedzieć, że oboje jesteśmy kardiologami. –

Żebyniczegoniezaniedbali.

Johnzwiesiłgłowę.
–Braktętna.
KobietaprzysułasiębliżejRity,aBenprzełożyłJohnanapodłogę.
–Tori,jauciskam,tyoddychasz.

background image

UklękłaprzyJohnie,ściągajączkrzesłapoduszkę,żebypodłożyćmująpodgło-

wę.Bentymczasemprzystąpiłdouciskaniamostka.

–Pięć,sześć,siedem.–Gdzietacholernakaretka?!
Powinnajużtubyć.Ratownicymajądefibrylator.Jakdalekodonajbliższegoszpi-

tala?Albopogotowia?Jakionitumająsystem?John,dlaczegoakuratweFrancji?
Mamskrępowaneręce.Obcyjęzyk,nieznanysystem.Nieważne,gdziesą.Tucho-
dzioJohna,serdecznegoprzyjaciela,więcwtakiejchwilioddałbywszystko,byzo-
baczyć,jakotwieraoczyipyta,cosięstało.

–Dwadzieściajeden,dwadzieściadwa
Nim doliczył do trzydziestu, Tori wykonała dwa wydechy. Będą robili to aż do

skutku.Kurczę,dawnonieczułsiętakbezradny.

Bolałygoplecy,omdlewałyramiona,alesięniepoddawał.BotoJohn.
Wyciesyrenyprzyjąłzulgą,alereanimacjinieprzerwał,dokiniewbieglidwaj

ratownicyzdefibrylatorem.Błyskawiczniepodłączylipacjentadoelektrodurządze-
niaorazdoelektrokardiografu.Ujrzeliprostąlinię.Bendotejporynieoswoiłsię
ztymprzygnębiacymwidokiem,mimożewkarierzewidziałgosetkirazy.Spoj-
rzałnawłaścicielkęrestauracji.

–Proszęimpowiedzieć,żeakcjasercaustałamniejniżtrzyminutytemu.–Mają

szansę.Niewielką,aletolepszeniżzerowa.

Gdy ratownik polecił wszystkim się odsunąć, wbili wzrok w monitor obrazucy

pracęsercaJohna,jakbysiłąwolichcieliprzywrócićgodożycia.Nic.

–No,John–wyszeptałazapłakanaRita.–Potrafisz.Musisz.Kurczę,zacznijod-

dychać,błagamcię.Pomyślodzieciach.

Benczułsięnicniewart.Nibybyłkardiologiem,aniepotrafiłuratowaćprzyjacie-

la.Czującczyjąśdłońnaramieniu,domyśliłsię,żetoTori.Jejobecnośćniczegonie
zmieni,alejemuzrobiłosięlżejnasercu.

GdybystałosięnajgorszeToniemożliwe.Wykluczone.
–Proszęsięodsunąć.–Drugiepodejście.
CiałoJohnalekkosięuniosło,poczymopadłonapodłogę.
–Mamytętno.–Benuznał,żetakiebyłoznaczeniesłówratownika,którywskazał

naekranmonitora.

Tojużniebyłaliniaprostaudołuekranu,afalista.Nieznaczytojednak,żeJoh-

nowijużnicniegrozi,alejestlepiejniżkilkasekundwcześniej.

Ritaprzyklękłaprzynim.
–Czyon?
–Wtejchwilisercepracuje,aledalekomudodoskonałości.–Koniecznabyładia-

gnoza,leczenieidłuższyczasleżeniawłóżku.–Oddycha.

Doświadczeniegonauczyło,żerodzinompacjentównależyprzekazywaćjedynie

prosteinformacje.WtejchwiliRitaniebyławstaniepojąćżadnychszczełowych
danychprócztego,żeJohnżyje.

– Ratownicy przewiozą go do szpitala, a tam zostanie podłączony do aparatury

wspomagacejpracęserca.

Jedenzratownikówpodszedłdonichznotesem.
Nom?
–OnprosiodaneJohna–wyjaśniłaTori,przejmującnotesodratownika.–Rita,

background image

jakbrzmijegopełneimięinazwisko?

–JohnBarryMcIntyre.
–Dataurodzenia?
Wypełnienie formularza poszło zadziwiaco sprawnie, ale gdy mężczyzna o coś

jązapytał,przechyliłagłowę.

Pardon?
–Onmówi,żewszpitalunależypodaćnumerpolisyubezpieczeniowej–wyjaśniła

właścicielka.

–Alepolisajestwhotelu.Niepójdęponią–oświadczyłaRita.–JadęzJohnem.

Niespuszczęgozoka.

–Powiedz,gdzietrzymaciedokumenty,tojeprzywiozę.Alejeżelimaszprzysobie

kartękredytową,chybabytowystarczyło.

–Wszystkojestwsejfie.Cztery,pięć,trzy,dwa.
–Dajmikluczdopokoju.
–Jasne!Tori,nicmusięniestanie?
Pytanie nieuczciwe, ale zrozumiałe. Odpowiedzi nikt nie znał. Ben wybawił Tori

zkłopotliwejsytuacji.

–Rita,jegostanjestciężki,ależyje.Trzymajsiętego.
–Gdziejestnaszanowaznajoma?–zainteresowałasięTori.–Potrzebujemytak-

sówkiorazinformacji,dokądgozawiozą.

–Wszystkojużzałatwione.Jednataksówkapojedziedoszpitala,drugazawiezie

paniądohotelu,tamzaczeka,apotemzawieziedoszpitala.

–Dziękujęzapomoc.–Benuścisnąłwłaścicielcedłoń.
–Tomójobowiązek.Życzę,żebytosiędobrzeskończyło.–SpojrzałanaRitę.–

Wtakichchwilachkażdywolałbysięznaleźćwswoimkraju.

Nic dodać, nic ująć, pomyślał Ben, prowadząc Ritę do taksówki. Szczęście, że

wNiceisąświetneszpitale.Obserwując,jakratownicywsuwająnoszezJohnemdo
karetki,powiedział:

–Rita,możeszjechaćzJohnem.
–Chciałabym.Aleczymipozwolą?
–Chybatak,bowidzę,żecięprzyzywają.Idź.Pojadęzawami.–GdybyserceJoh-

naznowustało,ambulanssięzatrzyma,byratownicymogligoreanimować,więc
onszybkodonichdołączy.AleRicieniebędziełatwo,boniebędziemiałapocia,
cosięprzyniejmówi.

Gdyzatrzasnęłysiędrzwikaretki,rozejrzałsięzaTori.Właśniewsiadaładotak-

sówki.

Uśmiechłasiędoniego,awtymuśmiechuopróczwspółczuciabyłocośjeszcze.

Możemiłość?Nie,pudło.To,żetegopragnie,nieznaczyło,żetodostanie.

–Dozobaczeniawkrótce.
Taksówkaruszyłazpiskiemopon,jakbywiozłaJohna,anieTori.
Tori. Była przy nim, kiedy jej teraz potrzebował. Zaradna, uważna, czasami na-

wetkrokprzednim.Działalizgodnieniejakpodkonieczwiązku.

Jegotaksówkarzjechałrównozakaretką,niespieszyłsię,bydowieźćgodoszpi-

talaprzednią.Odpowiadałomuto.GdybyserceJohnaznowusięzatrzymało,chciał
wtedybyćznimizRitą.

background image

John,kurczę,jakdługoźlesięczułeś?Odrana?Odtygodnia?Dłużej?
Gdysięspotkaliwpierwszymdniukonferencji,zauważył,żeJohnbardzoutył,ale

wyglądałzdrowo.Zatopodczaskolacjisprawiałwrażenieprzygaszonego,prawie
nie tknął jedzenia. No, stary, dostaniesz niezły ochrzan za to, że nadziłeś Ricie
imnietylestrachu.OrazTori.

Tori.Jegożona.Możebyła,alenadaltojestTori.Trochęsięzmieniła.Rzadziej

sięśmieje.Pokochałjąmiędzyinnymizpowoduśmiechu.Bardzopoważniepodcho-
dziładoswojejpracy,aletryskałaradościąirozpierałojąszczęście.

Ici,monsieur.
–Słucham?–Okazałosię,żejużsąprzedszpitalemorazżekaretkapodjeżdżado

wejścia na oddział ratunkowy. Sowicie zapłacił taksówkarzowi, po czym ruszył do
Rity.CzułsięzobowiązanyotoczyćtroskąiJohna,iją.Liczyłosiętylkoto,byroko-
wanieJohnaokazałosięoptymistyczne.

Nicinnegoiniktinny.
Tori,kiedytudojedziesz?

background image

ROZDZIAŁSZÓSTY

– Idźcie coś zjeść. – Stała przed nimi Rita. Wyglądała na wyczerpaną. – Albo

chociażnamocnąkawę.

Toriwstałazniewygodnegoplastikowegokrzesła,naktórymwpoczekalnispędzi-

łapółnocy.Przeciągnęłasię,zrobiłakilkaskłonów,byrozprostowaćkości.Tobyła
długa noc. Co jakiś czas udawało się im zdobyć okruch informacji na temat stanu
Johna.

–Niejestemgłodna–powiedziała–alekawadobrzebymizrobiła.Chodźznami.

Możemypójśćdoszpitalnegobufetu,więcbędzieszbliskoJohna.

–Jakonsięma?–zapytałBen.
Ritapotarłatwarzdłońmi.
– Trzyma się. Lekarz powiedział, że potrzebuje spokoju i musi leżeć. Miał dużo

szczęścia.Myteż.

Rita zapewne nie zdawała sobie sprawy, jak mało brakowało, by straciła męża.

Albodokońcażyciabędziesięzamartwiałakażdymjegomrugnięciem.Wnocyod-
wiedziłichdoktorLeclare.Fakt,żewszyscyuczestniczyliwkonferencji,usunąłba-
rierynormalniewznoszonewokółpacjenta.

–Chodźznami,zróbsobieprzerwę–nalegałaTori.
– Nie. Tutejsze piegniarki są fantastyczne, poją mnie kawą i spełniają każde

moje życzenie. Ale wy powinniście odetchnąć i – Powstrzymała ich gestem. –
Pójdźciegdzieś,wróćciedohotelu,weźcieprysznic,prześpijciesię.–Cotozadziw-
nybłyskwjejoku?–Tori,możeszmiprzywieźćubranienazmianę?

–Eh,jaktyumieszmniepodejść.Pójdziemysobie,alepodwarunkiemżezadzwo-

nisz,gdybycośsiędziało.

–Cokolwiek–dodałBengroźnymtonem.
–Obiecuję.
Nazewnątrzprzywitałichchłód.PorazpierwszyodichprzyjazdudoNiceiniebo

byłozachmurzone,jakbywspółczułoRicieiJohnowi.Ritaitojejspojrzenie.Czyżby
wzięłanasiebierolęswatki?Przyokazji,kiedyRitabędziespokojniejsza,wytłuma-
czyjej,żeniedojdziedopojednaniazBenem.

Dlaczego?Bonie.
ZatoBenniemiałnicprzeciwkotemu,żebybylirazem.
–Chodźtu.–Gdyjądosiebieprzygarnął,nieoponowała.Dopierowtedypoczuła,

jakbardzojestzmęczona.Dochodziłaósmarano.

–Tobyłabardzodługanoc.
–Bezkońca.Pozorniejesteśmydotegoprzyzwyczajeni,aletymrazemsytuacja

byłainna.

–Dotknęłanasbezpośrednio.–Poznałaichledwietrzydniwcześniej,aleBensię

znimiprzyjaźnił.–Trzymaszsię?

– Przyznam, że mocno mnie to ruszyło. John jest ode mnie starszy o dwa lata.

background image

Wiem, że to bez znaczenia, bo serca robią, co chcą, ale tym razem to co innego.
Prawdęmówiąc,przerażace.Nieskarżyłsięnażadnedolegliwości.–Przystanął.
–Chceszwracaćdohotelunaśniadanie?

–NiemamochotyodpowiadaćnapytaniaoJohna.–Byłapewna,żewszyscywie-

dzą,cozaszło.Jakwkażdymszpitalu.Dyskrecja,owszem,czasami;milczenie,nig-
dy.Ziewła.–Poszukajmyjakiejśkafejki.

Benzatrzymałtaksówkę.
–Mamlepszypomysł.Zawimyśniadaniedopokoju.Wiążesiętozprzemknię-

ciemprzezrecepcję,alewiększośćgościpowinnabyćzataśniadaniemalboleniu-
chujeprzedrozpoczęciemobrad.

Nieoczekiwanietenpomysłwydałsięjejnajlepszy.
–Jedziemy.
Mimoskrajnegowyczerpania,gdywchodzilidojejpokoju,czułakażdymnerwem

jegobliskość.

–Jakdługo?–zapytała,gdyprzeztelefonzawiłśniadaniedladwóchosób.
–Maksymalniedwadzieściaminut.Mamnadzieję,żeniezasnędotejpory.
Wolałaby,żebyjednakniepadłwjejpokoju.
Podszedłdookna.
–Mógłbymgozabićzato,żenastakprzestraszył.
Podeszładoniego,obławpasieioparłamugłowęnatorsie.
–Dobrzesięczujesz?
–Chybatak.–Lekkojąprzytulił.
Stalitakbezsłowa,dodającsobieotuchy.Toriniemiałabypretensji,gdybyśnia-

daniesięniezjawiło,alewkońcurozległosiępukaniedodrzwi.

Benpocałowałjąwczoło.Gdyzapachbekonupołaskotałjejnozdrza,zapomniała

obrakuapetytu.AlezamiastśniadaniaprzeztenczasmogłabycałowaćBenjiego,
mimożebyłobytonadernierozsądne.

–Dlaczegotaksięuśmiechasz?–Gdykelnerwyszedł,pocałowałjąwczoło.
–Chybazezmęczenia.
–Rozumiem.–Jegowzrokpodrowałwstronęogromnegołoża.–Obawiamsię,

żejeżelipołożęsięnatedwiegodziny,któredałanamRita,toprzedpółnocąsięnie
obudzę.

Niebędziemydzielilitegołoża,żebynawzajemsiębudzić.Wtymstanienieza-

śniemy.

–Obojemusimysięchociażzdrzemnąć.Nastawiębudzikwtelefonieorazpopro-

szęrecepcję,żebymnieobudzonoodziesiątejtrzydzieści.

Benjestrozczarowany?
–Siadajmydośniadania–powiedział.
Jedzeniedodałojejsił.
–PójdęporzeczyRity,nawypadekgdybyśmymusieliwpośpiechujechaćdoszpi-

tala.

–Mogęzawićsobiejeszczejednąkawę,bozachwilępadnę?
–Oczywiście.Zarazwracam.PokójRityjestpiętrowyżej.
–Dzisiajdużogościwyjeżdża,więcmożebyćproblemzwindą–ostrzegłją,po

czymziewnął.

background image

–Gdybycośsięzmieniło,spotkajmysięnadoleojedenastej.
Wróciładziesięćminutpóźniej.
–Nadalzajmujeszcałełóżko–westchnęła,spoglądającnaBena.Spałjakkamień.
Nawetniezdjąłbutów.Zdjęłamuje,poczymrozebrałasiędobieliznyiwsuła

pod kołdrę, układając się na niewielkiej przestrzeni niezatej przez różne części
ciałamęża.Byłegomęża.BenjiegoalboBena.Nieważneprzezktórego.Tojedyny
mężczyzna,któregokocha,aleniestetybyły.Tori,przestań.

Uśmiechła się na odgłos cichego chrapnięcia. To też zapamiętała. Kurczę, to

tylkochrapanie.Czuła,jakjejopadająpowieki,jakwyrównujesięoddech.Byłojej
ciepło i niewygodnie. W końcu ułożyła się na boku, zwiła w kłębek i odpłyła
wobciaMorfeusza.

Obudziłojąogłuszacelarumkomórkisprzężonezujadaniemtelefonu.Gdysię-

gaładosłuchawki,nabokupoczułamiłyznajomyciężar.

Merci.–Odłożyłasłuchawkę,poczymwyłączyłabudzik.
–Zakrótko–mruknąłBen.
–Spałeś,jakwróciłamzrzeczamiRity.
–Piłemkawę.Niemampocia,jaktosięstało,żeznalazłemsięnatwoimłóżku.

– Zamyślił się. – Czy to ważne? Jestem tutaj i spałem. – Jego spojrzenie dopowie-
działoresztę.Ztobą.

Wpewnymsensie.Leżałnanarzucie,onapodkołdrą.
–Musiszsięruszyć,żebymmogławstać.
–Zachwilę.–Wpatrywałsięwnią.–Tori,brakmiciebie.Tamtejbliskości.
–Byłonamdobrzerazem.–Oczymonamówi?Otym,jaksiękochali?Czywogó-

le?Owspólnymżyciu,miłości,owszystkim.

–Zaszybkosiępoddaliśmy?–szepnął,poczymjegowargipodrowałyzjejczo-

ładoust.

–Ben!–Rozchyliławargi.Ben.Benji.Jejmiłość.
Przyciągnąłjąbliżejtak,żedzieliłaichtylkogrubośćkołdry,nieprzerywającpo-

całunku,aonawpatrywałasięwniego,cieszącwzrokkażdąnajmniejszązmarszcz-
ką,każdymwłoskiembrwi.Benji.

Takbyło.Poprzebudzeniuzawszewitalisięgocympocałunkiem.Jegożarda-

wałjejenergięnacałydzień.Czuła,żeiteraztakbędzie.Ciepłorozlewałosięod
ichzłączonychustdojejwzbieracychpiersi,brzuchaoraztegomiejsca,któredo-
magałosięBena,tęskniłozanim.Czyznajdąsposób,żebyznowubyćrazem?Wtej
chwiliwszystkojestmożliwe.

–Kurczęprzepraszam.–Odsunąłsię.
–Przepraszasz?–Trudnosobiewyobrazićwiększązniewagę.To,żeniepowinni

sięcałować,niemiałozwiązkuzczymkolwiek.Cogorsza,jejciałodomagałosięgo
aż do bólu. Z powodu jednego pocałunku. Namiętnego pocałunku pełnego wspo-
mnieńorazwszystkiego,czegotakdługojejbrakowało.

Wstałzłóżka,podniósłbuty,poczymnaniąspojrzał.
–Tak,przepraszam,bowiem,żetegoniechcesz,pomimotwojejreakcji.
Zaczerwieniłasię.Totakieoczywiste?Jasne.
–Tyteżtegoniechcesz.–„Skończone.Niejesteśmysobieprzeznaczeni”.Słowa,

którychniezapomniała,padływewłaściwejchwili,byjejprzypomniećprawdę.Ben

background image

odszedł od niej, uciekł na drugi koniec świata. Nie będą razem, więc wykluczona
jestnawetprzygoda.

Usiadłnakrześle,żebywłożyćbuty.
–Marzyłemotakimpocałunku,odkiedysięprzywitaliśmypierwszegodniakonfe-

rencji–mruknął,zawiązującsznurowadło.

Ateraz,kiedytosięspełniło?Jużmiałamuodpowiedzieć,alenieznalazłasłów,

porażonatymwyznaniem.Niemógłtegochcieć,niepotylulatach.Zatoonazare-
agowała na niego w ułamku sekundy. Dlaczego nie miałby doświadczyć takich sa-
mychdoznań?

– Tori, wystarczy jeden pocałunek. – Skierował się do drzwi. – Za pół godziny

wholu?

Gdy zniknął jej z oczu, rozejrzała się po pokoju. Naprawdę był tu Ben? Czy to

wszystkojejsięprzyśniło?Niejestimpisaneznowubyćrazem.

Bensłowemotymnienapomknął.Zależałomutylkonapocałunku,alezwiązekto

coświęcejniżpocałunek.Albonawetpocałunki.

Powlokłasiędołazienki.Jednakbliskierelacjezaczynająsięodpocałunku.Hm,

akończąprzykrymiokrutnymisłowami.Zapamiętaje.

Wysiadającztaksówkiprzedszpitalem,Benwdalszymciąguwyrzucałsobiepo-

całunekzTori.Jakmógłsiętegodopuścić?!Dlaczegopowiedział,żetozamało?

Bogdynaniegopopatrzyła,poczuł,żenicgoniepowstrzyma.Pragnieniepoca-

łunkunarastałownimoddniaprzyjazdudoNicei.NatonałożyłsięzawałJohna.To
gozgubiło.Obudziwszysięnajejłóżku,tużobokniej,zgłupiał.

AletenpocałunekSercemusięścisnęło.Tylelatpracowałnadtym,byosiągnąć

wżyciucoś,coprzypominanormalność,aterazzaczynaodnowa.

Sięgnął po torbę Rity w tej samej chwili co Tori, tak że ich dłonie się dotknęły.

Toriniemalodskoczyła.

–Jająwezmę–powiedziałpółgłosem.
–Okej.–Ruszylidowindy.
–KiedywyjeżdżaszdoParyża?
–Jutro.
–Ajakiemiałaśplanynadzisiaj?ZanimJohndostałzawału?
– Zarezerwowałam wycieczkę po okolicy. – W jej oczach dostrzegł łzy. – Ale już

straciłamnatoochotę.PosiedzęzRitąalboprzyJohnie,jakonapójdziesięprze-
spać.

DlaczegoToripłacze?
–Jeślicisięuda.Ritanapewnomaswojeplany.–Naprzykładzaproponujeim,

żebytendzieńspędziliwedwoje.BędziezmuszonypoprosićRitę,bysobieodpuści-
ła,żeoswoichrelacjachbędziedecydowałsam.

–Twardazniejdziewczyna.–Torigwałtowniezamrugała.
–Dlaczegopłaczesz?Albopowstrzymujeszsięodpłaczu?–Gdypłakała,zawsze

czułsięwinny,żeniepotrafizapewnićjejszczęścia.

–Samaniewiem.Teostatnieczternaściegodzinbyłyemocjonalniezabójcze.
Łączniezpocałunkiem,tak?
–Zgadzamsię.

background image

–Ben,niemogęogarnąć,cosiędzieje.
Toaluzjadonich,awjejoczachsmutekikonsternacja.Takjaktegodnia,kiedy

powiedział,żeodchodzi.Tendzieńnajchętniejwymazałbyzhistorii.

Windazatrzymałasiętużprzywejściudooddziałuintensywnejopieki.
–Przyznamsię,żeijawszystkiegonieogarniam,abardzobymchciał.–Przysta-

nowisku piegniarek upewnili się, czy mogą Johna odwiedzić. – Miałabyś ocho
spędzićzemnątrochęczasuwParyżu?Możeudałobysięnampoznaćodpowiedź.

Zzapartymtchemczekałnajejreakcję,bospoglądałananiegoszerokootwarty-

mioczami,zdziwionaalbozszokowana.Alenieuciekłajakprzedwariatem.

Wkońcu,gdypoczuł,żeladamomentzemdlejezbrakutlenu,wyszeptała:
–Odpowiadamito.
–Fajnie.Super.–Uśmiechnąłsię,aleostrożnie,bynieokazaćprzesadnegoentu-

zjazmu.Jednakjużniemógłsiędoczekać,kiedywyruszyzToriwpowrotnąpodróż
dotego,cokiedyśichłączyło.Tori,jegożona.Niepotrafiłmyślećoniejjakobyłej
żonie.–Odczegozaczniemy?

–ChodźmydoJohna–odparłapragmatycznie.–Możliwe,żeprzyjdzienamzostać

wNiceikilkadnidłużej.

PiegniarkaskontaktowałasięzRitą,poczymzaprosiłaichdoJohna,tymbar-

dziejżeRitachciałatrochęsięprzespać.

MimozaczerwienionychipodpuchniętychoczuRitapowitałaichserdecznie.
–Lekarzegobadali.PrzyszedłznimidoktorLeclareipodjąłsięrolitłumacza.Ju-

troJohndostaniedwastenty.–Zaniepokoiłasię.–Będziedobrze,prawda?–Powio-
dławzrokiemodToridoBena,któryserdeczniejąobjął.

–Tostandardowyzabiegwprzypadkuzablokowanychnaczyńkrwionośnych.
–Niezdążyszsięobejrzeć,jakstanęnanogi–odezwałsięsłabymgłosemJohn.
Benprzytaknął,zwracającsiędoRity.
–CzyLeclarewamwyjaśnił,naczympolegatenzabieg?
–Żedonaczyniakrwionośnegowpachwiniewprowadzasiędrut,którydopycha

stent we właściwe miejsce? Tak. Brzmi to okropnie, ale skoro tak się to robi, to
niechdziałająjaknajszybciej.–Zerkłagroźnienamęża.–Miejmynadzieję,żepo
tymjużwięcejniebędzieszmiałzawałów.

–Będzieszzmuszonyinaczejsięodżywiać.–Benniemógłsiępowstrzymać,mimo

żewiedział,żeiJohn,iRitadoskonalezdająsobieztegosprawę.

–Lepiejwymyślciecośinnego.
–John,lubiszjeść,prawda?–zapytałazszerokimuśmiechemTori.
Ritaniedopuściłagodogłosu.
–O,tak.Wydawałobysię,żejakolekarzbędzieżywiłsięsałatą,alenie,niema

mowy.Odterazbędzieszżyłnieprzyzwoiciezdrowo.–Potarłaoczy.–Wszyscysątu
przemili,alechcęwracaćdodomu,zabraćgotam,gdzieczujęsięusiebie.

Toripokiwałagłową.
–PrzedpodróżądoSydneyJohnmusijakiśczasodpocząć–powiedziała.
– Kiedy tylko lekarze pozwolą – odezwał się Ben – zabieram was do siebie, do

Londynu.Tambędziewamdobrze.Iuwolniciesięodstresuwynikacegozbariery
zykowej.

–Uff,jużmilżej–sapłaRita,niekryjącradości.–Dziecimogądonasdołączyć?

background image

Obiecuję,żeniebędąsprawiałykłopotu.

–Stęskniłemsięzatymiłobuziakami.Jeszczedzisiajzarezerwujębilety.
Johnuniósłkciuk.
–Super.
–Pojedzieciepociągiem,bonarazieJohnniemożelatać.
Johnprzytaknął.
–Rita–szepnął–Onamusiodpocząć.
–Jużjązwalniamy.Przezkilkagodzinjesteśskazanynanaszetowarzystwo.–By

pokazać,żeniezamierzawyjść,rozsiadłsięnakrześle.–Comamcipoczytaćna
dobranoc?

–To,oczymmyślę,nienadajesięwtymgronie.–Johnbladosięuśmiechnął.
–Zdrzemnijsię.Dobrzecitozrobi.
–Niemusiciemniepilnowaćciągle.Kręcisiękołomniecałytabunpiegniarek.–

wiłcorazciszej,jakbyjużzasypiał.

–Idlategosięstądnieruszę.Żebyimniedoglądały–zażartowałBen,zerkając

naTori,którarozmawiałazRitą.JegouwagakoncentrowałasięwyłącznienaTori.

Tylko ona go interesowała, tylko ją pokochał, a ona teraz stoi na wyciągnięcie

ręki.Zgodziłasięspędzaćznimczas,żebyzobaczyć,jakimsięukłada.

–Totajedyna,prawda?
Awydawałomusię,żeJohnśpi.
–Tak,totajedyna–przyznał.
Nigdynieprzestałjejkochać,mimożebardzosięstarał.Udawałomusięprzez

jakiśczasoniejniemyśleć,alenieoczekiwaniejakżywastawałamuprzedoczami.
Niezaufałjejmiłości,aleodchodzącodniej,czuł,żepostępujesłusznie.

Przegarnąłwłosypalcami.
–Dobrzezrobiłemczyźle?–pytałsamsiebie.
–Nieznamszczełów,alesądzącpotym,coostatniowidziałem,touważam,że

źle.

Toznaczy,żesłuchJohnanieucierpiał.
–Teżtakmyślę.
ToriobejmowałaRitę.Zaprzyjaźniłysięniemalnatychmiast,mimożeTorimiała

niewieleserdecznychprzyjaciółekopróczDianeiLynley,któreznałaoddziecka.

Musimiećjązpowrotem.Tymrazemniemożetegoschrzanić.
–Masznatokilkadni.
–John,miałeśspać,anieorganizowaćmiżycie.
–Zrozumiałem,jakszybkożyciepotrafisięzmienić.NiepozwólToriodejść.Po-

starajsię.

Oto słowa człowieka, który o mało nie odszedł na zawsze. Co by zrobił, gdyby

Johnumarł?Trudnobyłobymusiępozbierać.Jakwtedy,kiedywykreśliłTorizży-
cia.

–Umówmysię,stary.Tyzaśnij,ajazacznęsięzdobywaćwobecniejnaszczerość

wkilkukwestiach.

Nawetnajlepszyprzyjacielniebędziemiałdostępudotego,codziejesięwjego

głowie,no,powiedzmy,wsercu.Napewnoniewsytuacji,wktórejjegopodchody
mogąsięzakończyćporażką.Jakmająbyćrazem,skoromieszkająnaprzeciwnych

background image

końcachświata?Poczuł,jakJohnkładziedłońnajegoręce.

–Jeszczeciniepodziękowałem.Niebyłobymnie–Głosmusięurwał.
–Niemyślotym.Toriteżsięprzysłużyła.
Działaliwtandemie,każdebezchwiliwahaniarobiło,codoniegonależało.Ichje-

dynymcelembyłoratowanieJohna.Isięimudało.

Tochybadobryznak.

background image

ROZDZIAŁSIÓDMY

–TojestLaDamedelaCoeur.–MarcDupontprzedstawiłTorimałejdziewczyn-

cesprawiacejwrażeniejeszczemniejszejnadużymłóżku.

PozbadaniuJohnadoktorMarcDupont,któryusłyszałojejreferacie,zaprosiłją

naoddziałdziecięcy.Przyłazaproszeniezradością,tymbardziejżezrezygnowała
zwycieczki.

–Maelee,przywitajpaniądoktor.
Bonjour.–Jużsamświszczącyoddechświadczyłociężkiejchorobieserca.
Bonjour,Maelee.–Abydzieckanieonieśmielać,Toriprzykucłaprzyłóżku.–

Przyjechałamzbardzodalekiegokraju,zNowejZelandii.

dzącpominieMaelee,jejfrancuskipozostawiałwieledożyczenia.Spróbowała

jeszczeraz.

–Wmoimkrajuopiekujęsięchorymidziećmi.
Dziękitłumaczeniulekarzatwarzdziewczynkisięrozjaśniła.
–Chcemniepanizbadać?
Żebyzdobyćjejzaufanie,zpomocątłumaczaporozmawiałazniądłuższąchwilę.
–Maelee,ilemaszlat?
–Sześć.
Zamłoda,żebytakcierpieć.
–Wcolubiszsiębawić,jakjesteśwdomu?–Jakiezabawylubiłobyjejdziecko?

Teżmiałobyterazsześćlat.Ciekawe,czydręczyłobyjąokucykatak,jakonamę-
czyłaswojąmamę?

–Wgrykomputerowe.–Zawahałasię,byodetchnąć.–Alewolałabymjeździćna

rowerzejakkoleżanki.

Biedactwo.WswojejkomórceToripokazałajejzdjęcieDeana.
–Tenchłopiecteżchorujenaserce.
–Aleonsięśmiejeimacharęką.
–Dlatego,żemupomogliśmy.Tafotkazostałazrobiona,jakwychodziłzeszpitala.
MaeleeprzyglądałasięDeanowi.
–Podobamisię.Jateżchcędodomu.
Toripoinformowano,żeranoczekaMaeleeoperacjawymianywadliwejzastawki.
–Najpierwmusiszlepiejsiępoczuć.Deanteżmusiał.Czymogęposłuchaćtwoje-

goserca?

Oui. – Maelee podciągnęła górę piżamki, obnażając chudziutką klatkę piersio-

wą.–Bijebardzoszybko.Puk,puk,puk.

Osłuchującją,Torirzuciłalekarzowiwymownespojrzenie.Tociężkochoredziec-

ko.Pooperacjispędzikilkadninaoiomie,gdzieaktualnieleżałJohn.

Poprawiającpiżamkę,zapytała:
–MogęDeanowiotobieopowiedzieć?Jestempewna,żewyśleciesemesa.
GdyMaeleeprzytakła,Toriwystukaławiadomośćdochłopca.Odpowiedźprzy-

background image

szłabłyskawicznie.

„Hej.Dlaczegojestpaniwszpitalu?Niewracapanidonas?”.
Otejporzepowinienspać.Jegomatkabędziezła,żegoobudziła,bowNowejZe-

landii było już po północy. Zapiła się. Dean znowu ma problemy ze spaniem?
Przedoperacjąstalebyłzmęczony,aleniemógłspać.

„Oczywiście,żewracam.Chcęcięznowuzbadać.CobyśchciałpowiedziećMa-

elee?”.

„Niechbędziedzielna.Iniechpanijejpowie,żewyzdrowiejejakja”.
PrzekazałaMaeleewiadomośćodDeana,pożegnałasięzniąiwrazzdoktorem

Dupontemwyszłazsali,byporozmawiaćonajbliższejoperacji.

– Dlaczego w przypadku Maelee tak długo zwlekano ze specjalistycznym lecze-

niem?–zapytała.

– Matka ignorowała objawy. Choroba została ujawniona, dopiero jak pewnego

dniaMaeleeźlesiępoczuławszkole,apiegniarkazwróciłauwagęnajejoddech
irytmserca.Towadawrodzona,ponieważmatka,będącwciąży,zachorowałana
życzkę.

–Poporodzieniezażądałazbadaniacórki?
MarcDupontpokręciłgłową.
–Mówi,żetozrobiła,aleobjawywystąpiłydopierowpiątymrokużycia.
Dziewczynkęnależałomonitorowaćodsamegopoczątku,alenieznającszcze-

łów,Toripowstrzymałasięodkomentarza.Pozatymtoraczejmatkaniewykazała
sięczujnością,niżzawiodłasłużbazdrowia.

–Zajrzędoniejpopołudniu,powizycieuJohna–powiedziała.–Jeśliniemasznic

przeciwkotemu.

–Ależskąd.Merci.

„MartwięsięoDeana.Chybamaproblemyzespaniem.Załatwmujaknajszyb-

ciejwizytęuConrada”.Tejtreściesemesawysłaładoszefowejpiegniarekwswo-
jejklinice.Conradpodjąłpracęwklinicepółrokuwcześniejjakostażysta.Poroku
miałzamiarprzeprowadzićsiędoAnglii.Niebyłotopojejmyśli,bookazałsięnie-
oceniony.Cowięcej,przepadalizanimmalipacjenci.

Pogódźsięztym.Uprzedziłcięotymjużnasamympoczątku.Westchnęła.
–Dlaczegowzdychasz?–usłyszałazaplecami.
Niemal podskoczyła. Rozmyślała o swoim domu, bo jej domem była klinika. Nie

matamwprawdzieaniłóżka,aniszafyzubraniami,alespędzałatamwiększączęść
każdejdobyJakdawniej.Czaspoświęconypracypomagajejukryćsięprzedrze-
czywistością.Wstrząsaceodkrycie:pozapracąniemadlaniejżycia.

–Tori,zobaczyłaśzjawę?–zażartowałBen.
Otrząsnęłasię.
– Czuwam nad losem swoich pacjentów w Auckland. – Opowiedziała mu o kore-

spondencjizDeanem,byniesłyszećnatrętnejmyśliŻyjeszwyłączniejakokardio-
log, żyjesz wyłącznie jako kardiolog O czym to mówiła? Pacjenci, Dean. Wspo-
mniałaoConradzie.–Jestzadobry,żebygowypuścićzkliniki,aleniemogęznaleźć
bodźca,którybypozwoliłzatrzymaćgonastałe.

– Młodzi lekarze często wyprawiają się za granicę – przyznał. – Myślałaś, żeby

background image

zaproponowaćmukontrakt,jakwróci?

–Tak,aleonniechcesięwiązać.Przesadzam,niemamnajmniejszychtrudności

zdoboremlekarzy.

–Alenielubiszzmian.–Szerokosięuśmiechnął.
–Jaktywszystkopamiętasz!–Roześmiałasię,aonwzniósłoczydonieba.
–„Tori,dlaczegoniemożemyiśćdokinawniedzielę?
–Bojalubięwsobotę.Takimamzwyczaj”.
Klepłagowramię.
–Nieprawda.
–Taaak?
–Okej,lubięmiećwszystkouporządkowane,alekinotylkowsobotę?Niewydaje

misię.

– Żeby nie zaogniać sytuacji, powstrzymam się od przytaczania innych podob-

nych ustaleń, które rządziły naszym życiem, i zaproszę cię na spacer po starym
mieście.Słyszałem,żejesttammnóstwogaleriisztukiiantykwariatów.

–Tomisiępodoba.AJohn?Ritawróciła?
–Johnśpi,aRitaprzynimczuwa.–Wziąłjązarękęipociągnąłwstronęwindy.–

Poszukajmyjakiegośartystycznegostarociadotwojegomieszkania.

–Antyk?Verytrendy,panieWells.–Jużwcześniejzaplanowałakupnojakiejśce-

ramikidoswojejciąglerosnącejkolekcji.

–Otóżto,Tori.
Naszczęścieniepowiedział„paniWells”.Powinnacofnąćrękę.Zachwilętozro-

bi,alejeszczenieteraz.SiedemlattęskniłazafizycznymkontaktemzBenjim,ate-
raz ich splecione dłonie obudziły wspomnienia bliższej intymności, doznań, które
kiedyśwprawiałyjąwekstazę.Tak,Benjirobinaniejwrażenieponownie.

OnmanaimięBen.Ben,nieBenji.
Tak,tak,racja.

– Ta mi się podoba. – Wskazała pokaźną urnę w rogu antykwariatu. – Chcę ją

mieć.

Pokręciłgłową,spoglądającnametrowecudo.
–Jasne.Zabukowałaśdodatkowemiejscewsamolocie?
–Niebądźzłośliwy.–Alefakt,niełatwobędzieprzewieźćjąnaNowąZelandię.

Nietylkowysoka,aleibardzokrucha.–Ciekawe,czyzajmująsięwysyłką.

–Możesięokazać,żedodatkowemiejscewypadnietaniej.–Odsunąłkrzesło,by

mogłapodejśćbliżej.

–Piękna–westchnęła.Tonietocomaływazonik,jakizamierzałasobiesprawić.–

Dobrzebywyglądałaprzywejściu.–Niebieskikwiatowywzórprzyciągałbywzrok
natlekremowychścianijasnobłękitnejglazurynapodłodze.

– Poważnie? – Przyglądał się wazonowi. – Oby wytrzymała taką podróż. – Pod-

szedłdomężczyzny,któryichobserwowałzzarzeźbionejlady,żebywyjaśnićsytu-
ację.

Tori tymczasem przysiadła na krześle, by z bliska podziwiać „swój” antyk. Deli-

katniewodziłapalcamipochłodnejpowierzchni.WspaniałapamiątkazFrancji.Oby
udało się ją przewieźć. Właściciel chyba jest obeznany z wysyłaniem antyków za

background image

granicę?Byłabyzrozpaczona,gdybyurnadotarławkawałkach.

–Myślę,żedasiętozałatwić–powiedziałBen.
–Naprawdę?Cudownie.–Spojrzałamuwoczy.Roześmiane,czaruce,pełne

miłości?Doniej?Niemożliwe.–Ben?

Musnąłjąwargamiwpoliczek.
Madame,panichcewysłaćtęurnędoNowejZelandii?
Drgnęła.Tużobokstałwłaściciel,spoglądającnaniąrozbawionymwzrokiem.
–T-tak–wykała.–Tojestmożliwe?
–Oczywiście,aletosporokosztuje.
–Jestemprzygotowana.
–Niezapytałaś,ile–przypomniałjejBen.
Zapóźno.Właścicielsklepumusiałbybyćwśpiączce,byniedostrzec,żejestgo-

towazapłacićBógwieile,izapewnewtejchwilipodnosiłcenę.

–Jakajestcenategowazonu?–zapytała.
Mężczyzna mówił po angielsku, więc wkrótce dobili targu, ustalili szczeły

transportuorazubezpieczeniacennejprzesyłki.

–Muszęsięczegośnapić–powiedziałBen,gdywyszlinaulicę.Znowuwziąłjąza

rękę.Zaczynałasiędotegoprzyzwyczajać.Weszlidopobliskiegobaru.

Zawiłdlaniejwodę,dlasiebiepiwo,poczymusiadłnawprostniej.
–Myślałem,żejakodszedłem,wyprowadziszsięztegomieszkania.
Tam były moje wspomnienia związane z tobą. Potrzebowałam ich, żeby przeżyć

długieisamotnedni,orazżebymiprzypominały,żekiedyśkochałam.

Wspomnienia odrobinę pomagały jej podnieść się po poronieniu, a kiedy indziej

wpędzałyjąwdepresję.

–Maidealnąlokalizację,pozatymmiałamtamwszystko,czegopotrzebowałam,

więcniewidziałampowodu,żebysięwyprowadzać.

Zdaniemkoleżanekwystarczacympowodembyłojegoodejście.Nierozumiały,

dlaczegoniechceopuszczaćtegomiejsca.Czasaminachodziłyjąwątpliwości,raz
nawetumówiłasięzpośrednikiem,alewostatniejchwilispotkanieodwołała.Chcia-
łauniknąćstresuzwiązanegozesprzedażąorazposzukiwaniemnowegolokum.

–Zrobiłaśremonttak,jakmiałaśwplanach?
Jakplanowalioboje.
– Totalny, łącznie z kuchnią, z której rzadko korzystam. Prawdę mówiąc, tylko

tamsypiam.

–Całyczasspędzaszwpracy?–Upiłłykpiwa.
Fascynuce wargi. Pięknie wykrojone, pełne, słodkie i zmysłowe. Zadrżała, po-

ważniejąc.Zdajesię,żezapytałopracę.Przytakła.

–Większośćczasuspędzamwklinice,pozatymmamdyżurynakardiologiiwAuc-

klandHospital.

–Podejrzewam,żetakanieustannapracasprawia,żestopniowostajemysięoszo-

łomami.

–Niemyślęotym.–Wzruszyłaramionami.–Aleczasami,kiedysłyszę,jakperso-

nel rozmawia o tym, co robili podczas weekendu, przychodzi mi do głowy, czy
oprócz pracy nie powinnam mieć też innych zajęć? Ale od czego zacząć? To zbyt
skomplikowane.

background image

–CodziejesięzDianeiLynley?
–DalejmieszkająwAucklandimniejwięcejrazwmiesiącuwyciągająmnienako-

lacjęalboweekendwspa.–Imiwytykają,żeznikimsięniespotykam,żezaciężko
pracuję,żetrudnotonazwaćżyciem.–Opowiedz,jakżyjesięwLondynie.Chyba
jesttammnóstwoatrakcji.–Żebyśprzestałmniewypytywać.

–Czasamimuszęsięuszczypnąć,żebyuwierzyć,żeżyjęwśródzabytków,októ-

rychczytałemjakodziecko.Kiedyindziejmamręcetakpełneroboty,żewdomuko-
rzystamtylkozłazienkiisypialni.NiewielesiętoróżniodAucklandalboSydney.–
Bawił się szklanką. – Ale się nauczyłem regularnie robić sobie przerwy i wtedy
zwiedzamkraj.

Regularneprzerwy.
–Tyraliśmywtedyjakwoły.–Nawetdłużejniżonateraz.
–Niedlategowydarzyłosięto,cosięwydarzyło.Schrzaniłemoperacjęipacjent-

kazmarła,bouważałem,żewiemlepiejodinnych,jaknależytenzabiegprzepro-
wadzić.Tylkotaknależynatopatrzeć.

Baczniesięjejprzyglądał.Czegooczekuje?Zdziwiona,żeporuszyłtentemat,nie

odwróciławzroku.

–Niewszystkieoperacjedobrzesiękończą,tonietajemnica.Idlategoprzedza-

biegiempacjencipodpisujądeklarację.

–Tomniezniczegoniezwalnia.–Wjegogłosiewyczułanutęrezygnacji,niego-

ryczy.

–Wybaczyłeśsobie?
–Nie.–Dopiłpiwo.–Alezaakceptowałemfakt,żepopełniłembłąd,kierującsię

własnymego.Byłemżądnysławy,którąbymzyskał,gdybymisięudało.–Zależało
muprzedewszystkimnauznaniuzestronyojca.–Nieutrzymujękontaktuzojcem.

Czytawjejmyślach?Ujęłajegowolnądłoń.
–Toprzykre.
–Takinie.Kamieńspadłmizserca,kiedyzdałemsobiesprawę,ilerazyrobiłem

coś,żebybyłzemniedumny,aonledwiekiwałgłowąimówił,żenastępnymrazem
powinienembyćjeszczelepszy.Należałozrozumiećtodużowcześniejicośztym
zrobić.Żałosne,żetrzydziestoletnifacetstarasięzadowolićrodziców.

–Szkoda,żeodsamegopoczątkuniewiedziałam,cosięstało.–Niezwierzyłsię

jej. Odmawiał, ilekroć o to pytała, więc ostatecznie przestali z sobą rozmawiać,
aichzwiązekpraktyczniesięrozpadł.–Dlaczegoniechciałeśmiopowiedzieć,co
sięstało?

Głośnoodstawiłpustąszklankę.
–Wstydziłemsię.
Jakto?Benwie,cotowstyd?
–Wstydniepozwalałcirozmawiaćzemną?!Kiedywszpitaluhuczałoodplotek,

którerosływoczach?

– Uznałem, że będziesz mną gardzić. Byliśmy we wszystkim doskonali, więc nie

chciałem,żebyśpatrzyłanamniezgóry.–Odwróciłwzrok.–Rozumiesz?

– Niezupełnie, bo to uczucie jest mi obce. – Dlatego rozleciało się ich małżeń-

stwo?Bosobieubzdurał,żebędzienimgardzićzato,żepopełniłbłąd?

Cofnąłdłoń.

background image

–Powinienembyłztobąrozmawiać,wyjaśnić,cosięstało,alebrakowałomisłów.

Byłaśmojąpołową,opoką,miłością,ajasięniesprawdziłem.Niemogłempogodzić
sięzmyślą,żebędzieszmnągardzićzpowodubłędu,jakiegotybyśniepopełniła.

–Kurczę,Ben,wgłowiebymitakamyślniepostała.–Poprostunieznałjejtak

dobrze,jaksobiewyobrażała.–Usłyszałamtyleplotek,żeprawdaztwoichustby-
łabyodtegostorazyłatwiejszadoprzełknięcia.

–Tak,wiem.–Rozejrzałsię,szukająckelnerki,byzawićdrugąkolejkę.
Nie wypiła nawet połowy wody, ale to przemilczała. Tak długo czekała na taką

rozmowę,żeterazniewiedziała,cootymmyśleć.

–Niepotrafiłeśzaufaćmojemuuczuciu.
Położyłdłonienablacie.
–Skarbie,chroniłemsiebie.Tak,toniepowód,żebyztobąnierozmawiać,aletak

było.

–Benjakbyło?–Wypiładuszkiempółszklankiorzeźwiacejwody.
Gdyby z nią wtedy rozmawiał, razem stawiliby temu czoło, znaleźli rozwiązanie

dlaprzyszłościzwiązku.AleBenniechciał,więcniedasięcofnąćczasuiodnowa
napisaćtejhistorii.Małżeństwojestrównoznacznezmiłością,aleteżzakładadzie-
leniesię,szczerośćirozmowę.Atyco?Chceszpowiedzieć,żeniezrezygnowałaś
zkomunikowaniasięzBenem?Topiłaśswojeproblemywalkoholu,zamiastsięnimi
podzielić.Ataważnawiadomość,którejmunieprzekazałaś?Wcaleniebyłaślep-
sza.

–Tostraszne,wjakiebagnosięwpuściliśmy.–Sięgnęłapodrugąszklankę.
–Dziękuję,żepowiedziałaś„my”,ale
–Niemażadnegoale–weszłamuwsłowo.–Możliwe,żeniedojrzeliśmydomał-

żeństwa.Gdybyśmybylibardziejdojrzali,przetrwalibyśmytekoszmarnemiesiące.
Wszystkieparymająproblemyiwiększośćwychodziznichcało,razem.Mynie.Jak
toująłeś,wszystkoschrzaniliśmy.–Wstała.–Przepraszam,alemamtegodosyć.

Zapłakana szła ulicą. Ani razu się nie obejrzała, by zobaczyć, czy Ben idzie za

nią.Prawdopodobnienadalsiedziałwkafejce,sączącpiwo.

Niemal na ślepo skręcała w kolejne uliczki, doki się nie zorientowała, że nie

wie,gdziesięznalazła.Ktobysiętymprzejmował?Nawetgdyrozbolałyjąstopy,
parłaprzedsiebie.Łzyjużobeschły,ustąpiłasuchośćwgardle,alesercepozostało
ciężkiejakwiadrocementu.

Benji,kochałamcię,aleniepotrafiliśmystworzyćdobregotrwałegozwiązku.Ato

znaczy,żenadaltegoniepotrafimy,więcznikajzmojejgłowy,zmojegosercaipo-
zwólmiżyć.Pozwólmisięuwolnićodzłudnejnadziei,żemamyszansęnawspólne
życie.Jednakzachowaniedystansuzkażdąminutąstawałosiętrudniejsze.

Zobaczył, jak Tori zwalnia, by ostatecznie zakończyć ten maraton po nicejskiej

starówce.Opadłanakrzesłoprzystolikujakiejśkafejki.Domyśliłsię,żesięzgubiła.
Nigdyniemiałazmysłuorientacji,więcodrazuruszyłjejtropem.Jasne,taksówka
bezpieczniedowiozłabyjądohotelu,aleToribyławzburzona,więcchciałmiećją
na oku. Zanim się do niej dosiadł, u kelnera stocego przy wejściu zawił dwie
kawy.

–Jużciprzeszło?
Poderwałagłowę.

background image

–Cotyturobisz?!
Miała zaczerwienione oczy. Płakała? Owszem, rozmawiali o delikatnych spra-

wach,ależebyzarazpłakać?

–Sprawdzam,czywszystkowporządku.–Skorogonieodesłała,uznał,żemoże

usiąśćprzystoliku.–Alewidzę,żenie.

Odwróciławzrok.
– Nic mi nie jest. – Długą chwilę drapała paznokciem blat stołu, aż w końcu na

niegopopatrzyła.–Przepraszam.

Mawyrzutysumienia?Dlaczego?
–Tegowieczoru,kiedywróciłeś,żebyzabraćresztęswoichrzeczy
Milczała, przygryzając wargę do białości. Gdy goście przy sąsiednim stoliku za-

częlirozmawiaćbardzogłośno,wyrzuciłazsiebie:

–Byłamwszpitalu.Poroniłam.
– Co?! – zawołał. Poronienie? Tori? Nie wiedział, że była w ciąży, że mieli mieć

dziecko.Nicmuniepowiedziała.Zakipiałownim.Stawiałtękobietęnapiedestale,
czasamiczuł,żejestszczeradobólu.–Niepowiedziałaśmi.

–Chciałam.
–Niemiałaśtelefonu?
–Zasłużyłamsobienato–powiedziałazgrymasemnawargach.
Lata całe nie mógł sobie wybaczyć, że nie zwierzył się jej z tego, co stało się

wsalioperacyjnej,miałpoczuciewiny,żenieodważyłsięmówićoswoimwstydzie.
AprzezcałytenczasToriukrywałacośrównieważnego.

–Powiedziałabyśmi,gdybyniedoszłodoporonienia?
–Oczywiście.
–Żadne„oczywiście”.Niewiedziałemaniociąży,anioporonieniu.
–Samaniewiedziałamociąży,dokiniezaczęłamkrwawić.–Terazwjejoczach

pojawiłsięsmutek.

Musiałsiępowstrzymywać,byniezacząćjejpocieszać.Mimozłości,mimouczu-

ciaogromnegozawodu,chcejąpocieszać?Chłopie,cosięztobądzieje?

Kelnerkapostawiłaprzednimikawę,alejejnietknęli.Torimówiładalejbezbarw-

nymtonem,któregonienawidził.

–Zawszemiałamnieregularnemiesiączki,więcwtedy,jaksiętyledziało,nieza-

uważyłam,żedługojejniema.

–Którytobyłtydzień?
–Lekarzeocenili,żemniejwięcejdziewiąty.
– Spłodziliśmy chłopca czy dziewczynkę? – Po co pyta? To niczego nie zmieni,

atylkopogłębiżal.

–Zawcześnie,żebyokreślićpłeć.–Znowugryzławargęimrugałagwałtownie.

Powstrzymywałałzy?Nocóż,Torinadalopłakujetomaleństwo.Niewielesięzmie-
niła.

Miałochotęwstaćiuciec,byuwolnićsięodwrażenia,żeznalazłsięnakradzi

przepaści.Wgłowiemusięniemieściło,żeToriukrywałaprzednimcośtakogrom-
nejwagi.Czuł,jakpotspływamupoplecach.

–Dlaczegominiepowiedziałaś?
–Odszedłeś,ajabyłamwszokuNie,przepraszam,towymówka.Niechciałam,

background image

żebyśwrócił,kierującsięprzeświadczeniem,żemusiszmipomócprzeżyćczaspo
poronieniu.

Cośwtymbyło.Oczywiścieuparłbysię,żezniązostanie,dokiniedojdziedo

siebie,ale

–Miałempełneprawobyćwtedyztobą.Tobyłonaszedziecko,nietylkotwoje.
Popatrzyłananiegozbezgranicznymsmutkiem.
–Myślisz,żetegoniewiem?Żeniemampoczuciawinyzpowodustratydziecka?

Wstydziłamsięprzyznać.

Pokazałamuzłotąbransoletkę,zktórąsięnierozstawała.
–Kazałamjązrobićnapamiątkęnaszegodziecka.Niemyśl,żeniewspominamgo

każdegodnia.

–Niewiem,comyśleć.Niemogęsiępogodzić,żetozataiłaś.–Musijaknajszyb-

ciej stąd wyjść, nie usiedzi, spokojnie, przeżuwając to, co usłyszał. Zerwał się
zmiejsca.–Tori,czyjakiedykolwieknaprawdęciępoznałem?

Ruszyłprzedsiebie,byledalejodniej.Niemiałsiłypatrzećnanią,najejpoczucie

winy, słuchać przeprosin. Bo sam doświadczył wyrzutów sumienia. Sam nie chciał
rozmawiaćopoważnychproblemach.Taksamodługonosiłwsobiepoczuciewiny.

I pomyśleć, że chciał spróbować od nowa. Teraz to niemożliwe, ponieważ nie

mogąmiećdosiebiezaufania.

Usłyszałpiekielnywizg.Cholera.Zszedłzchodnikaprostopodnadjeżdżacysa-

mochód.

–Przepraszam,chłopie!– krzyknąłdoprzeklinacegokierowcy. –Mojawina. –

Jakbyfacetmógłgozrozumieć.

Poprzeciwnejstronieulicydostrzegłbar.Ruszyłkuwejściu.Niechtobędziejego

pierwszyfrancuskikac.

background image

ROZDZIAŁÓSMY

Trzymałjązałokieć,prowadzącdopostojutakwekprzeztłumkłębiącysięprzy

wyjściuzparyskiegodworca.

Zdziwiłoją,żejejdotyka.PrzezcałąpodróżzNiceipraktyczniesięnieodezwał,

zapatrzonywwidokizaszybąalbowtablet.Trudno.Aledlaczegopostanowiłjejto-
warzyszyć, zamiast, jak planował, lecieć samolotem? Patrzył na nią bardziej przy-
chylnymokiem?

–Paryż–Westchnęłaprzeciągle.Niepozwoli,byhumoryBenapopsułyjejna-

strój.–Chcemisięskakaćzradości.

Pokręciłgłowązdezaprobatą.
Jesteśdorosła,adoroślitegonierobią.
–Hura,jestemwParyżu!–Podskoczyławmiejscukilkarazy.Ktośsięroześmiał,

ktośzaklaskał,inniudawali,żeniewidząwariatkinadworcuGareduNord.

Benprzyglądałsięjejzponurąminą.
– Nieważne, czego dopuściłam się w przeszłości, w Paryżu nie zamierzam się

smucić.–Wargimudrgnęły.–No,rozchmurzsię,tonieboli.

Nareszciejegowzrokpojaśniał.
–Tojesttylkodworzec,jedenzwieluwParyżu.–Kręciłgłową.
–Aletojestparyskidworzec.Takichunasniema.
Uniósłbrwi.
–Hm,tologiczne.
–Marzyłamotymoddziecka.Nicminiezepsujetejnajważniejszejchwiliwży-

ciu.–Gdyspochmurniał,dodała:–Niechbędzie,żetojestjednaznajważniejszych
chwil.–Nadalnajważniejszybyłdlaniejdzieńślubu.

–Jedźmydohotelu,apotemwyruszymynawyprawępotwoimwymarzonymmie-

ście.–Poprowadziłjądotaksówki.

JestwParyżuzBenem.TegodniazdecydowaniezBenem,nieBenjim.Aleprze-

cieżmożeudawać,żetoBenjiiżesąmałżeństwem.Byłobytoryzykowne.

HotelwybrałzanichLucLeclare.Jedenznajlepszych.Torirzadkozatrzymywała

sięwluksusowychhotelach,aletobyłParyżitowarzyszyłjejBen.

–Ojej!CzubekwieżyEiffla!–Ledwiewidocznyponadkoronamidrzew.Niemogła

oderwaćwzroku,dokiwieżanieznikłazazabytkowymibudynkamiwuliczce,
wktórąskręciłataksówka.

Bensiedziałpoważny,alesprawiałwrażeniebardziejrozluźnionego.
–Jesteśpewna,żenaobejrzeniewszystkiegowystarczycipięćdni?
–Pięćtygodnitozamało.Niepatrznamnie,tylkonatopięknemiasto.–Aledla

niego ciekawsze chyba było obserwowanie jej reakcji. Poza tym nie była to jego
pierwszawizytawParyżu.

Gdytaksówkazatrzymałasięprzednajokazalszymhotelem,jakiwidziała,jejen-

tuzjazmprzybrałnasile.

background image

Zgasłbłyskawicznie,gdypodeszlidorecepcji.
– Chyba zaszła pomyłka – żachła się, gdy Benowi podano kartę magnetycz

ztakimsamymnumerem.

Nie chciała dzielić z nim pokoju. Zgodziła się, by jej towarzyszył, ale nie przez

całądobę.

– Pani i pan Wells, prawda? Poproszono nas o rezerwację dla państwa jednego

znaszychnajlepszychapartamentów.Sątamdwiesypialnie,dwiełazienkiiwidok
napanoramęmiasta.Czegojeszczemożnaoczekiwać?–dopytywaławyraźniespe-
szonarecepcjonistka.

–Maciejakiśinnywolnypokój?
–Tak,jedynkęnatrzecimpiętrze.
–Tomiodpowiada.
–Tori–Benkręciłgłową–tamsądwiesypialnie,więcniebędziepotrzebydzielić

sięwszystkim.

Nie.Będzieczułajegoobecnośćnawetprzezzamkniętedrzwi,będzienasłuchi-

wała,corobi,chciałaznimrozmawiać.Będziesięzastanawiać,cooniejmyślite-
raz,kiedywieodziecku.

–Okej,wezmętenpokójnatrzecimpiętrze.–Wzruszyłramionami.–Ten,które-

gooknawychodząnaścianęsąsiedniegobudynku,atobiezostawiampięknewidoki.

–Chwytponiżejpasa–mrukła,starającsięnieuśmiechnąć.
–Oczywiście.–Czekał,żebysięzdecydowała.
To będą zachwycace widoki. Mogłaby go skazać na tę, powiedzmy, piwnicz

izbę?Nie,doktorLeclarepodjąłsięposzukaćbardzodobregohotelu,więcwczym
problem?Zamieszkawtymapartamencie,ajeżelisytuacjastaniesięniedowytrzy-
mania, poszuka innego pokoju. Kto wie? To, że już nie mają przed sobą tajemnic,
możesięokazaćkatalizatoremzbliżenia,jeżelitowogólejestmożliwe.Wczorajszy
idzisiejszydzieńpokazały,żetoniewchodziwrachubę.

–Chodźmydonaszegoapartamentu,żebyzostawićwalizki,boParyżczeka.
Miasto miłości. Nucąc tę melodię, szła bulwarem. Kilka razy przyłapała się na

tym, że chwyta Bena za rękę, po czym ją puszcza. Nic dziwnego, bo nadal był
wkiepskimnastroju.

–Chodźmyktórąśztychuliczekiposzukajmyjakiejśkafejki.Napijemysięczegoś

ipogapimynaludzi.–Jużprzechodziłnadrugąstronę.

–Czemunie?–Wybrałastolikwpełnymsłońcu.–TaksobiewyobrażałamParyż.
Nimdoniejdołączył,przyniósłpiwo,wodęorazpaluszkiserowe.
–ByłemwParyżudwarazy,aletegonierobiłem.
–Nieżartuj.–Jaktakmożna?
–Wpojedynkętopołowaprzyjemności.
–No,niewiem.Tylesiętudzieje,żeczłowiekjestjakwtransie.–Zasłuchałasię

wto,oczymrozmawiałaparaprzysąsiednimstoliku,poczymwestchnęła.–Powie-
działjej,żepotrzebnyjestnowyakumulatordoauta.Icotynato?Wszystkozrozu-
miałam.

– Pokonałaś taki szmat drogi, żeby podsłuchiwać, jak obcy facet rozmawia

zżoną?

–Oczywiście.–Nasłuchiwaładalej,popijającwodę.

background image

–Kiedyodstawiłaśalkohol?
Zakrztusiłasię.
–Potymjakporoniłam.–Rzuciłamubłagalnespojrzenie.Mogąotymnierozma-

wiać?Mimotoczuła,żepewnesprawymusząsobiewyjaśnić.

–Chybaniełączyszalkoholuzporonieniem?–zapytałzdumiony.
Zakrztusiłasię,prychającwodąażnachodnik.
–Łączę,oczywiście.
–Niemasznatodowodów.Mogłodotegodojśćzprzyczynnaturalnychalbozpo-

woduogromnegostresu,doczegosięprzyczyniłem.–Puściłymuhamulce.Czyto
zpowoduatmosferymiastamiłościrozwiązałmusięjęzyk?Czyinformacjaodziec-
kusprawiła,żepoczuł,żemożemówićowszystkim?

–Zdałamsobiesprawę,żepiję,żebysięznieczulić,zamiastpowiedziećci,coczu-

ję.–Drżącąrękąpodniosłaszklankędoust.–Gdybymwiedziała,żejestemwciąży,
nietknęłabymalkoholu.

–Tori,wyobrażamsobie,jakbyłociciężko.Przepraszam,żeniebyłomniewtedy

przytobie.Podejrzewałem,żepijeszzadużo,aleprzymykałemoko,bowiedziałem,
żejesteśnieszczęśliwaprzezemnie.

Spoglądała na niego, potrząsając głową zaskoczona, że zrozumienie, jak bardzo

jątouraziło,załomuażtyleczasu.

–Tori,posułemsięzadaleko?
–Tak.Ben,zostawmyprzeszłośćikorzystajmyztego,żejesteśmywParyżu,do-

brze?Nieporuszajmykontrowersyjnychtematów.–Obawiałasiękolejnegostarcia,
niechciała,żebydoszłodoniegowParyżu.Albogdziekolwiekindziej.

–Zgoda.

Tori go przekonała. Grzebanie w przeszłości odkryłoby miny, których nie umiał

rozbroić,niepowodującmasakry,więcprzezkilkanajbliższychdnibędzieżyłnor-
malnie,anakoniecpozwoliToriodejść.Terazniewydawałosiętotakieniemożli-
we,boszansanato,żeznowubędąrazem,przepadłapoprzedniegodnia.

Szczęśliwieobojemajądoczegowrócić.NaToriczekająchoredzieci,aon,aspi-

rującdoszefowaniaklinice,musipokazać,żejestlepszyodmłodegopyszałkowate-
golekarzazAuckland.ZadowoligojedyniepracawklinicenaHarleyStreet.Mato
nawyciągnięcieręki,więcmusizdobyćsięnacierpliwość.

–Gdziebyłeś?–Spojrzałananiegosponadciemnychokularów.
–Zrobiłemsobieprzerwęodmyślenia.
–Corobimywieczorem?
–Zobaczysz.–Zarezerwowałstoliknaluksusowymstatkuwycieczkowym.Paryż

nocą.–Sugerujęstrójwieczorowy.

–Kiedytozaplanowałeś?–zapytałauradowana.
–Zanimwyszliśmyranozhotelu.–Mimożeciąglebyłnaniązły,pragnął,byna

długozapamiętałapobytwParyżu.Rozummusiępomieszał?Możliwe.

Wycieczkaokazałasiępięknairomantyczna,aleBennieprzewidziałpięciooso-

bowejorkiestry.TrzymającToriwobciach,czuł,żemógłbyprzetańczyćzniącałą
noc.Nieprzewidziałteż,żebędziezmuszonytoczyćwalkęzrozszalałymihormona-
miiwręczobezwładniacympragnieniem,bysięzniąkochać.

background image

– Nie mogę uwierzyć, że tu jestem – szepła, gdy mijali całucą się parę. –

Ztobą.

Nietakiplanowałdefinitywnykoniectejrelacji.
–Jakwbajce–przyznał,boinaczejbyłobynieuprzejmie.Niechciałpsućjejhu-

moru.

Gdy go pocałowała, poczuł ciepło na szyi. Dokładnie w najczulszym miejscu pod

brodą.Dochodziłapółnoc.

–Kopciuszku,porawracaćdohotelu.
Gdy zeszli ze statku, Tori splotła palce z jego palcami i się do niego przytuliła.

Kurczę,jakonmazachowaćstoickispokój?TylkoToritakgopodnieca!

–Októrejmamyjutrobyćnauniwersytecie?–zapytał,rozpaczliwieusiłującuspo-

koićskołataneserce.

–Odziewiątej.–Uśmiechałasięszeroko.–Przecieżwiem,żeniezapomniałeś.Ty

niczegoniezapominasz.

–Razzapomniałemotwoichurodzinach.–Czytoostudziatmosferę?
–Niechciałeśmniebudzić,kiedywróciłeśpóźnododomu,bobyłamposzesnasto-

godzinnymdyżurze.–Wpatrzonawniegopotknęłasię,więcjąpodtrzymałimocniej
przytulił.

–Byłaśwyczerpana.–Szławtulonawniego,aonczuł,żebędziemiałproblem.
Gdywspięłasięnaplace,poczymwpiłamusięwusta,jegodobreintencjejakza

dotknięciemczarodziejskiejróżdżkiprzykryłafalapożądaniaitęsknoty.

–Tori–jęknął.–Nawetsobieniewyobrażasz,jakpotworniezatobątęskniłem.
Całowałagocoraznamiętniej,przylgnąwszydoniegojeszczebardziej,oilebyło

tomożliwe.Jejpiersinajegotorsie,jegodłonienajejbiodrach.

–Ben
Wyłączyłmyślenieiskupiłsięwyłącznienaniej,ażzabrakłomutlenu.Odsunąłsię

namoment,byzaczerpnąćpowietrza,alenatychmiastwróciłdopocałunku.

Zamiatacze ulic pewnie natknęliby się na nich o świcie, gdyby grupka uczestni-

kówwycieczkinieobrzuciłaichniewybrednymikomentarzami.

–Smutasy–prychłapogardliwiepodichadresem.
OparłbrodęnajejgłowieiwdychałzmieszanyzapachToriorazParyża.Raj.Zna-

lazłsięwraju.Udręczony.Czyto?Przestańmyśleć!

–Przejdziemysię?Wcaleniechcemisięspać–rzekłaniespodziewanieTori.
Pomimorozczarowaniabyłświadom,żepostąpiła,jaknależało.Pożądałjej,podej-

rzewał,żeczułatosamo,aleskokdołóżkadoniczegobyniedoprowadził.Amoże?
Kogochceoszukać?Toriteżmusichcieć.Tenpocałuneksugerował,żechybachce,
aleniebędzieryzykował.

Stary,krokpokroku.JeżeliniepójdzieszdołóżkazTori,możeuchroniszswoje

serce.Alezdrugiejstrony,gdybyścieposzlidołóżka,możeprzestałbyśsięzastana-
wiać,jakbytobyłoznowusięzniąkochać.

–Patrz,gdziejesteśmy.Wolałabymsięniezgubić.
Przezjakiśczasszliwmilczeniu.Pomimopóźnejporyulicetętniłyżyciem.
–Ben–odezwałasięnagle.–Źlezrobiłam,całująccię,aleniemogłamnadtym

zapanować.ByłeśtakbliskobyłeśBenjim.

Jeżelimyślał,żepanujenadsytuacją,topowinienjeszczerazsięnadtymzastano-

background image

wić.Poczułsiędotknięty.

–Niemartwsię,jakwrócimydohotelu,niezawlokęciędołóżka.
–Ben,wcalesięniemartwię,jatylkocięprzepraszamzato,żeniepotrafiłamsię

powstrzymać.–Zato,żeniezareagowałamtakjakty.

–Jestemfacetem,atypięknąkobietą.Uznałbymzanietaktzmojejstrony,gdy-

bymnaciebietakniezareagował.

Uśmiechłasię.Wjejspojrzeniuwyczytałtęsknotę,alemożemusięwydawało.
–Umówiliśmysię,żebędziemysięcieszyćParyżem,aletonietakiełatwe.Zwie-

lupowodów.

Przyspieszyłkroku,byjaknajszybciejzamknąćsięwswoimpokoju,narzucićdy-

stans.Niebędziełatwo,wiedząc,żeTorijestzaścianą.Dobrze,żeniepanowała
nadwszystkim.Ajeszczelepiej,żezapanowałanadsytuacją,nimtawymknęłasię
spodkontroli.

–Chceszspacerowaćcałąnoc?–Itakbyniezasnął.
–Zdecydowanienie.–Jejśmiechaniojotęniezmniejszyłjegowewnętrznegona-

pięcia.

background image

ROZDZIAŁDZIEWIĄTY

Mocnozaniepokojonawyłączyłapocztęelektroniczną.Deanniereagowałnaan-

tybiotyki, które mu podano przeciwko zapaleniu gardła. Trzeciego na przestrzeni
kilkutygodni.

–Cosłychać?–Benwyszedłzeswojegopokoju.
Wrozpiętejkoszuli,takpociągacy,żemożnabyłobygoschrupać.Zapnijsię,na-

tychmiast,zanimznowuzachowamsięjakidiotka.Obnażonytorsorazobojętność
nieidąwparzeibyłobywskazane,żebymtrzymałasięzdalekaodciebieitwojego
seksownegociała.AleGdybyśmywkońcuzdobylisięnaszczerość,toczybyłaby
dlanasjakaśnadzieja?Żeznowubędziemyrazem?

Łączyłobysiętozwielomaproblemamilogistycznymi,alegdybyimbardzozale-

żało,iznimibysobieporadzili.

Popatrzyłanaswojąkomórkę.
–MartwięsięoDeana.Przedwyjazdemzałożyłammuurządzeniewspomagace

pracęserca.–Włączyłapocztęelektroniczną,żebypokazaćzdjęciechłopcasprzed
kilkudni.–Spójrznaniego.Okazzdrowia.

–Towczymproblem?
Zlubościązaciągnęłasięzapachemwodypogoleniu.
–Wysyłałammujakiśczastemuesemesa,agdyodrazuodpowiedział,zoriento-

wałamsię,żenieśpi.Znowumazapaleniegardła.Kolejne.

–Podejrzewasz,żekryjesięzatymcośniedobrego?
–Niewykluczone.Albotaproceduraokazałasięnieskutecznainależyjąpowtó-

rzyć. – Przeszła w głąb pokoju, by zwiększyć dystans między nimi, uwolnić się od
tegozapachu.Wszystkojąbolało.Zbrakusnu.Amożedlategożeprzewracałasię
zbokunabok,walczączchęciązłożeniawizytywłóżkuBena?Powstrzymałyjątyl-
koresztkirozsądku.–PowinnamwcześniejwrócićdoAuckland?

Benpodszedłtakblisko,żemusiałamupatrzećwtwarz.Teoczy,którewnocy

niepozwalałyjejzasnąć,byłypełneniepokoju.Onią?

–Napewnochcesztozrobić?Nieufaszswojemuzespołowi?
–Oczywiściezdajęsobieztegosprawę,aleczujęsięodpowiedzialna.Całajego

rodzinaprzeprowadziłasięzDunedindoAuckland,żebymiułatwićleczenie.

–Tori,niemiejwyrzutówsumieniazpowoduichdecyzji.
–Byćmożemaszrację,aleprzeztowcaleniejestmilżej.–Odkiedyotworzyła

klinikę,byłtojejpierwszy,krótkiurlop.

– Nie możesz poprosić rodziców, żeby wraz z lekarzami porozmawiali z tobą

przezkomunikator?

– Dobry pomysł. – W tej chwili bardzo jej ich brakowało z powodu zmęczenia

ichaosu,jakiwjejemocjachwywoływałBen.Mimotonieustanniemiałaochotęgo
całować.

–Mogęsięprzysłuchiwać,jeżelicitopomoże.

background image

–Naprawdę?Tomisiępodoba.–Bycierazem.
–Jużterazustalgodzinę.–Spojrzałnazegarek.–Jeżelirodzicesąnamiejscu,to

mamycałągodzinędowizytywszpitalu.

–Zamałoczasu.Mieszkająnadrugimkońcumiasta,niezdążądojechać,alemo-

żemyporozmawiaćzConradem.–Wymiłago,bywysłaće-mailadoConrada.Kil-
kaminutpóźniejujrzeligonaekranie.

– Conradzie, Ben Wells jest kardiochirurgiem z Harley Street. – Conrad zamru-

gał,słyszącznanenazwisko.–Przeprowadziłwieletakichoperacji.

– Conradzie, na początek zapytam o stan zdrowia chłopaka, okej? O operacji

wiemodToriiodnoszęwrażenie,żeprzebiegłabezkomplikacji.

–Deanmaobjawypodobnedotychsprzedzabiegu.
–Ranacałkiemzagojona?
– Nie ma stanu zapalnego, a Dean mówi, że nie boli. Niestety nie może zasnąć

ijestsłaby.Jegomamazezmartwieniaodchodziodzmysłów.–Conradteżmiałnie-
gąminę.–Zleciłembadaniekrwiimikrobiologię,żebyzobaczyć,czyniedoszło
doinfekcjiwpoluoperacyjnym.

–Benpodejrzewa,żeprzyczynąmożebyćcośinnego.Jakmyślisz?
–Wszystkowskazujenatosamocoprzedoperacją,alezlecędodatkowebadania.

Ostrożnośćniezaszkodzi.

ToridarzyłaConradapełnymzaufaniem,amimotowolałabybyćnamiejscu.
–Proszę,dajznać,jakjużbędzieszmiałwyniki,iinformujmnienabieżącoosta-

niejegozdrowia.

–Oczywiście.
Obrazzniknąłzekranu.
– Jeżeli to urządzenie się nie sprawdza, młodego może czekać transplantacja –

ostrzegłjąBen.

–Niechcęotymmyśleć.–Otrząsnęłasię.–Aleinnegowyjścianiema.
Transplantacja należy do największych osiągnięć medycyny, ale miała poważny

problemzusuwaniemwadliwegoorganu,żebyzastąpićgozdrowymsercemdawcy.
Najtrudniejsze było czekanie, żeby nowe serce zaczęło bić, podczas gdy pacjent
zotwartąklatkąpiersiowąleżałpodłączonydomaszynypodtrzymucejgoprzyży-
ciu.Zaczynałanormalnieoddychać,ajejnapiętemięśniestopniowosięrozluźniały,
dopierogdyprzeszczepionesercepodejmowałopracę.Onabyłajedynielekarzem,
acopowiedziećopacjencieijegobliskich?

–Niemyślmyotymzadługo,skupmysięnałatwiejszychrozwiązaniach.–Splótł

ramionanapiersi.DziękiBoguguzikijużbyłyzapięte.–Niewybiegajmyzadaleko
wprzyszłość.

TooDeanieczyonich?Tak,zastanawiałasię,czyzadrugimrazemmogłobysię

imudać.Hormonyniedawałyjejspokoju,domagającsięBena.Noproszę,ledwie
sięodsunął,ajejjużgobrakuje.Ledwiesiępowstrzymała,bywnocyniezakraść
siędojegopokoju.

Cobypomyślał,gdybysiędowiedział?Wieczoremodwzajemniłpocałunekispra-

wiałwrażeniezawiedzionego,gdysięskończył.Takjejpożądał,żeniesposóbbyło
tegoukryć.

Wyła z torebki szminkę. Umaluje się i wyjdzie z apartamentu. Ben w dalszym

background image

ciągubędzieblisko,aleznajdąsięwotoczeniulekarzyrozmawiacychnatematy
ogólne.Bezniedowień.

GdyjechalitaksówkądojednegoznajwiększychszpitaliwParyżu,porazkolejny

postawiłjejświatnagłowie.

–Czybyłabyśskłonnarozważyćmożliwośćrozstaniazkliniką,żebyzamieszkać

tutaj?

Zamurowałojąnakilkaminut.
–Nie–odparła.–Dlaczego?
–Przyszłomidogłowy,jakzawikłanajestnaszasytuacja.
–Bawiszsięzemną?–warkła.
–Niemamtakiegozamiaru.–Wyglądałprzezszybę.–Tori,niebędękłamał.By-

łemzły,kiedydowiedziałemsięodziecku.Ty,takaotwarta,otymminiepowiedzia-
łaś.

Zacisnęła palce na pasku torby, żeby zdobyć się na spokojną i rozsądną odpo-

wiedź.

–Jakmamtorozumieć?
– Gdybym nie miał takich wyrzutów sumienia, że ukrywam przed tobą prawdę,

możebymnieodszedłinadalbylibyśmymałżeństwem.–Niepatrzyłnanią.

Odzyskałagłos.
–Ajabymcipowiedziałaociąży,jaktylkobymsięotymdowiedziała.Czylitej

nocy, kiedy poroniłam. – Znowu to koszmarne poczucie winy. Chyba nigdy jej nie
opuści.–JakimatozwiązekzprzeprowadzkądoParyża?

–Nigdynietrzymałemsięreguł.–Nieuśmiechnąłsięaninaniąniespojrzał.
Przypomniałasięjejpewnareguła.„Upraszasiępersonelonieużywaniemagazy-

nudocelówinnychniżmagazynowanie”.Szukaniepiegniarkialbolekarza,którzy
bynieromansowaliwmagazynie,równałosięszukaniuigływstogusiana.Szansa,
żektośbyichnakrył,byłaznikomazpowodutakidealnieczystejpodłogi,żepisz-
czałapodstopami.

–Pewneregułysąnicniewarte.
–Aleakuratnieta.Zrozumiałem.–Dziwne,żewłaśniewtedysieuśmiechnął,jak-

byczekałagojakaśprzygoda.Błędnietozinterpretowała?

Należypołożyćtemukres.
–ChcęjaknajlepiejwykorzystaćczaswParyżu,aniebezprzerwymyślećotym,

comiędzynami.–Byłbydurniem,gdybywtouwierzył.Napewnowiedział,codzie-
jesięwjejgłowie.–Jeżelitoznaczy,żemamysięunikać,totakzrobimy.

Dotknąłpalcemjejdłoni.
–Będziemytrzymaćsięplanu.
–Plan,tobrzmipoważnie.–Równiepoważnierozczarowałająjegozgoda,mimo

żewłaśnietegopotrzebowała,bojużniedawałasobieradyzrozszalałymiemocja-
mi.–OktórejzaczynasięshowwMoulinRouge?

–Ojedenastej.Późno,więcpomyślałem,żemoglibyśmyprzedtempójśćnakola-

cję.–Cofnąłpalec,aleciepłonajejręcepozostało.

–Straszniesięcieszęnatenkabaret.LucLeclarejestgeniuszem,żewtakkrót-

kimczasieudałomusięzałatwićdlanasmiejsca.

–Pewniematamkogoś,ktomuwtympomaga.–Zerknąłzaszybę.–Jesteśmyna

background image

miejscu.Zanosisięnabardzociekawyporanek.JeżelistudencimedycynyweFran-
cjisątaksamowyczenijakciwNowejZelandii,tomusimybardzosiępostarać,
żebypodczastegospotkaniasięniepospali.

Roześmiałasię.
–Żebyichzainteresować,możemywymyślićjakąśabsurdalnąprocedurę.
–Naprzykład,doktorze,tenczłowiekczekanaprzeszczepserca?Mapanszczę-

ście,żewiem,gdziebiegająbezpańskieświnie.

Noproszę,doskonalesięrozumieją.Czasami.
– Myślisz, że twoja znajomość francuskiego doprowadzi nas do gabinetu Lecla-

re’a?–zapytał,wyciągającramię,bypomócjejwysiąśćztaksówki.

Nie skorzystała z jego pomocy. Może to dziecinada, ale tak jest bezpieczniej.

Wholuzapoznałasięzlistąoddziałównatablicyinformacyjnej.

–Wlewo.
Potemwlewo,wprawo,prosto,dwarazywlewoiwprawo.
–Moimzdaniemtenapisybyłypochińsku–mruknąłzakolejnymzakrętem.
–Todowód,żeznamtenjęzykświetnie,bootoigabinet,doktóregozmierzamy.–

Przeczytanieinformacjinatablicybyłotrochęłatwiejszeniżpytanieiwsłuchiwanie
sięwzawiłeodpowiedzi.

–Mojakobieta.Mądrala.
Mojakobieta?Chybasięzapomniał.Mimotomiałaochotęskakaćzradości.Na

szczęściesiępowstrzymała,boLucwłaśniewychodziłzgabinetu.Cudemunikła
kompromitacji.Aleszczerzemówiąc,targałyniąsprzeczneemocje.Miałabyćobo-
jętna,aleBensprawiał,żerobiłosięjejciepłokołoserca.

Od nowa się w nim zakochuje. Wstrzymała oddech. Gdy Ben przeniósł na nią

wzrok,potrząsnęłagłową,byusunąćtęmyśl,nawypadekgdybywłączyłswójdar
telepatii.Jakmożesięwnimzakochać,skoronigdyniewyrzuciłagozserca?

To na nic. Ben robi wszystko, by pokazać, że nie jest zainteresowany, więc dla-

czegoodwzajemniłpocałunek?Iskądtakareakcjajegociała?

Bonjour,witajciewnaszejklinice.–Leclaremusnąłjąwpoliczek,poczymuści-

snąłBenowidłoń.–JaksięmawaszprzyjacielJohn?

–Kiedygoranoodwiedziłem,byłbardzorozmowny.Todobryznak.Lekarzemó-

wią,żezaparędnibędziemógłpojechaćdoLondynu.–Wypowiadalisięostrożnie,
zapewnedlatego,żeJohnbyłjednymznich.–Mamwrażenie,żeciągleniemoże
sięotrząsnąćzwrażenia,jakiemiałszczęście.

–Tak,totrochętrwa.–Luckiwałgłową.–Apotembędziesięszarpał,żebyzro-

bićjaknajwięcej,nawypadekgdybymiałdrugiatak.–Wskazałdłoniąkierunek.–
Przejdźmydoauli,bostudencijużczekają.

Zaprowadziłichtam,skądwystartowali,alezdecydowaniekrótsządrogą.
–Tonapewnobyłopochińsku–szepnąłBendoTori.–Ontorozgryzł.
Wyszlinazewnątrz,byprzejśćdosąsiedniegobudynku,ażwkońcuznaleźlisię

w pełnej ludzi auli, gdzie panował niesamowity rejwach. Ben wyczuł, że Tori się
waha,alewyprostowałasię,gotowadoboju.

Leclareprzedstawiłimtłumacza.
–Nasistudencitakhałasujązradościnaspotkaniezwami.Jakzacznieciemówić,

background image

zrobisięcichojakmakiemzasiał.

Ben poczuł się skrępowany komplementami Leclare’a. Owszem, Tori się należą,

aleniejemu.Nigdynatoniezasłuży,bogdzieśjestrodzina,któraopłakujematkę,
żonęisiostręzpowodubłędu,jakipopełnił.Częstomyślałotejpacjentce,jeszcze
częściej,odkądponowniespotkałTori.Nicdziwnego,botamtanieudanaoperacja
stałasięgwoździemdotrumnydlaichrozpadacegosięzwiązku.

–Uwaga!ProszęobrawadladoktoraBenaWellsazLondynu,awcześniejzNo-

wejZelandii.Niektórymzwasprzydasięwyjaśnienie,żetobardzomałepaństew-
konaantypodach.–Leclareodczekał,ażucichnąbrawa.

–Jakbardzomy,nowozelandzkiekangury,jesteśmyzaangażowaniwtędziedzi

–wtrąciłBen–zrozumieciedopieropowysłuchaniudoktorToriWells.

–Chybajużtowiemy–półgłosempowiedziałdomikrofonuLucLeclare.
Salwaśmiechu.NatymznanymmugruncieLeclareokazałsiębardziejzrelakso-

wanyniżwrolidyrektorakonferencjinaukowej.

Benzabrałgłos.
–Namomentodejdęodtematutegospotkania.Wnaszejlondyńskiejkliniceza-

czynamy wykorzystywać serca, które nie są sztucznie utrzymywane przy życiu
wcieledawcówzorzeczonąśmierciąmózgu.Toinnowacyjnaproceduraoogrom-
nympotencjaleratowaniażycia.Martweorganypochodząceodpacjentówpodda-
nychsekcjizwłokumieszczasięwurządzeniu,wktórympanujedośćwysokatem-
peratura,wypełnionymspecjalnympłynemzapobiegacymniszczeniutkanek.Pro-
cedurata,nazwana„sercemwpudełku”,pozwalareanimowaćnieżyceserce.Ko-
lejnymkrokiemjestwznowieniejegopracyjużwcielebiorcy.

Studencisłuchaligozzapartymtchem.Nicdziwnego,botorewelacyjneosiągnię-

cie.

–Tatechnikaumożliwiawykorzystanieorganów,któreniebijąnawetdodwudzie-

stuminut.–Poranazakończenie.–Topiękneiekscytuceobliczemedycyny.Pod
warunkiem,żesięuda.Niedlaludzimałegoducha.Potencjałpopełnieniabłędujest
ogromnyiprzerażacynietylkodlapacjenta,aleidlalekarzy.Gdyoperacjasięza-
cznie,niemaodwrotu.–Pozytywnąkonsekwencjąbłędu,jakipopełniłwAuckland,
byłoto,żekażdemu,ktochciałgowysłuchać,wpajałkoniecznośćzachowaniaprzy-
tomnościumysłu,pamiętaniafaktóworazstałegopodnoszeniakwalifikacji.–Towy-
jątkowopoważnyzabieg.Zatonagrodakapitalnaidlategotymsięzajmuję.

Otworzyłserceprzedsetkamimłodychlekarzy,aleobchodziłagotylkoTori.Mia-

ławoczachłzy,agdysięuśmiechła,drżałyjejwargi.Klaskałaztakimsamymza-
pałemjakresztasłuchaczy,alejemuzależałowyłącznienaniej.

LucLeclarewstał.
–Dziękujemy,doktorzeWells.Wszyscyjakzauroczenisłuchaliśmypanakomuni-

katuotejinnowacyjnejmetodzie.–BenzająłmiejsceobokTori.

–Aterazgwiazdanaszegoshow–szepnąłjejdoucha.–Rozgrzejich,dziewczy-

no.

Uśmiechłasięczaruco.
–Słabotowidzę.Mojapracawcaleniejestażtakekscytuca.
–Jabyłemledwieprzystawką,terazkolejnadaniegłówne.–DopieroToriimpo-

każe.

background image

Itakteżsięstało.Całeaudytoriumsłuchałojejwychylonedoprzodu,zotwartymi

ustami,zahipnotyzowanejejwizjąorazentuzjazmem.

Benpękałzdumy,rozgrzewałagoirozsadzałamuklatkępiersiową.Torijestnie-

samowita.Bezgranicznieoddanaswojejpracy.

Czywjejsercujestjeszczetrochęwolnegomiejsca?Dlaniego.Poczułnaplecach

chłód. Ona nie zrezygnuje z pracy, a on nigdy jej o to nie poprosi. Niby dlaczego
miałabytozrobić?Niewrócilidoetapu,naktórymmiłośćprzezwyciężawszystko.

Rozejrzałsię,bosalazgotowałajejowacjęnastoco.
–Jeszczejedno.–Uniosładłoń,byjąuciszyć.–Bardzowasproszę,niezapominaj-

cieodrobiazgach,boonerozrastająsiędoogromnych,częstoszkodliwychproble-
mów naszych pacjentów. Gorączka reumatyczna może być tego doskonałym przy-
kładem.

Leclarejąuścisnął,poczymzwróciłsiędostudentów.
–PaniodSercaprzypomniałanamwszystkim,pocowybraliśmytęprofesję.Za-

pamiętajciesobietęlekcję.

Ben nie miał wątpliwości, że ten apel na zawsze zachowają w pamięci, bo Tori

wywarła niezatarte wrażenie. Na nim też. Co z tym zrobić? Pozostały im jeszcze
trzydniwParyżu.Itrzynoce.Zapomnijonocach.Tozakazanyowoc.

Zaraz, zaraz Skoro czuje się wykorzystany i oszukany, to dlaczego chce się

zniąkochać?

–Idziesz?–GdyToriszturchłagowramię,zorientowałsię,żeaulaopustosza-

ła.

LucLeclareoprowadziłichpooddzialekardiologicznymwotoczeniulicznejgrupy

zainteresowanych.

–Letitio–przewiłwpewnejchwilidomłodejpacjentki,którależącwłóżku,

patrzyławokno.–PoznajPaniąodSerca.–ZwróciłsiędoToriiBena:–Letitiadwa
tygodnietemuprzeszłaatakserca.Przyczynanieznana.

Atakserca?Przecieżtodziecko.
–Możeuszkodzeniemięśniasercowegowewczesnymdzieciństwiewkonsekwen-

cjijakiejśchoroby?

Luczaprzeczył.
–Byłaokazemzdrowia,jeśliwierzyćjejlekarzowirodzinnemu.Tajemniczaspra-

wa.Mapiętnaścielat,więcjestzdecydowaniezamłodanacośtakiego.Chceszsię
zapoznaćzhistoriąchoroby?–zapytałBena.

–Przetłumaczysz?
Tori tymczasem przysiadła na łóżku. Mówiła bardzo powoli, żeby dziewczyna ją

zrozumiała.

–Możechorobysercawrodzinie?–zastanawiałsięBen.
– Nikt nic takiego nie zgłaszał. – Zniżył głos, by dziewczyna go nie usłyszała. –

Matkawypowiadałasiębardzoostrożnie.Podejrzewam,żewgręwchodzikwestia
ojcostwa.Obawiamsię,żewięcejinformacjiniezdodę.

–Trudnasprawa.
–Bardzo.
PozakończonymobchodzieLucLeclarezaprosiłichdosiebienakawę.
–Wszędzietosamoniezależnieodkrajuczyjęzyka–stwierdziłaTori,gdywyda-

background image

wałpoleceniasekretarce.–Tedzieciakisąwspaniałe,dzielniewalczą,żebypoko-
naćchorobę.

–Kiedyśnapoważnierozmawialiśmyodwójce–wyrwałomusię.Torizbladła.–

Przepraszam.Cośmidzisiajmieszawgłowie.

–Więctoprzegoń–wykrztusiła.
–Postaramsię,alesądzę,żebyłobylepiej,gdybyśmybylizsobąabsolutnieszcze-

rzyiczasamiporozmawialitakżenatematyzakazane.

–Wobectegowolęztobąnierozmawiać.
–Potrafisz?
Uniosławysokogłowę.
–Alboto,albowogólebędęcięunikać.Możetodziecinada,alechybakonieczne.
NiestetynaprawdęmuzależałonatychkilkudniachzTori,ponieważłudziłsięna-

dzieją, że dzięki temu na zawsze wybije sobie z głowy nieudane małżeństwo oraz
byłążonę.Ktowie,możenawetudałobymusięułożyćnoweżyciezinnąkobietą?

Nie?Okej,możeinie.

background image

ROZDZIAŁDZIESIĄTY

– Mogłabym to oglądać w nieskończoność – szepła mu do ucha, gdy kurtyna

opadła.

–Rewelacja,prawda?
–Fantastyczne–westchnęła.Kolory,muzyka,pięknetancerkiiniesamowitasiła

tancerzy.MoulinRougeniezawiódł.

–Chodźmy.
–Dokądtaksięspieszysz?
–Taksówkibędąnawagęzłota.Otejporzesetkiludzibędąwracałydohoteli.–

Zabrzmiałotosensownie.AmożeBenjestznudzony?

–Wstąpmydojakiegośbaru.Albolepiejdoklubunocnego.Jeszczecałkiemwcze-

śnie.–Niemogłasobieprzypomnieć,kiedyporazostatniowpółdodrugiejbyłana
nogach.Dlaprzyjemności.–Idziesz?

Wstawałbardzopowoli.Niechętnie?
–Jasne.
–Niemógłbyśwykrzesaćwięcejentuzjazmu?
– Okej. – Uśmiechnął się, przyprawiając ją o dreszczyk, przypominając, jak do-

brzebyłoimrazem.

Bezceremonialniezaczęłaprzepychaćsięprzeztłum,żebyjaknajszybciejsięwy-

dostaćiwklubiebawićsięzBenem.Nocneżyciekwitło,takżeprzedklubami,więc
wpuszczonoichdopierodotrzeciego.Zdrinkamiwręceustawilisięwkącie.Tori
długoniewytrzymała.Ledwieupiłakilkałykówwody,ajużpociągnęłaBenanapar-
kiet.

Nieodwiłanijednegotańca.Stawiałjejjednąwodęzadrugą,sobiewino,nie

protestował, kiedy kazała mu stać w miejscu i kołysać biodrami, a sama wiła się
iokręcaławokółniego.

–Trudnotonazwaćtańcem.Tobardziejprzypominaaerobikwpsiejbudzie–rze-

kłaprzyciśniętadoniego.

Zenigmatycznymuśmiechemnawargachtrzymałjąwtalii,szerokorozstawiając

palcetak,żebyczułakażdyznich.Jakkiedyś.

Dużobydała,bysiędowiedzieć,oczymmyśli.Wydawałosię,żemunaniejzale-

ży,skoroobejmujejąjakdawniej,zmiłością.

Dwiegodzinypóźniejweszlidoswojegohotelowegoapartamentu,gdziepowitało

ich przyćmione światło lampek przy łóżkach. Łóżka. Uśmiechła się, zrzucając
szpilki.Wcalenieczułasięzmęczona.Odwracającsię,chwyciłaBenazakrawat,by
godosiebieprzyciągnąć.Musnęłagowargami,aletojejniewystarczyło.

–Tori,napewnowiesz,corobisz?
Oczywiście. Chwyta chwilę. Pragnie Bena od jakiegoś czasu i bez względu na

konsekwencjetęchwilęwykorzysta.Niemanicdostracenia,awszystkomożezy-
skać,szukającsposobu,któryichpołączy.

background image

–Tak,Ben,wiem.
Wpatrywałsięwniąprzezkilkasekund,ażwziąłjąnaręceizaniósłdojejsypial-

ni.Gdykładłjąnałóżku,takmocnopociągnęłagozakrawat,żenaniąopadł,bo
czekałanatojużzbytdługo.

Całował ją namiętnie, zachłannie. Benji. Trzymał jej twarz w dłoniach, jak za-

wsze.Oparłsięnałokciach,byjejnieprzygnieść,alepragnącpoczućnasobiejego
ciężar,odepchnęłajegoramiona.Takbyłodobrze.Gdynakryłjąciałem,czułajego
zapach,biceodniegogoco.

Powiodłapalcamipojegoplecach,poczymwsułajemiędzyichrozedrganecia-

ła,bydotknąćjegowezbranejmęskości.Płołapożądaniem.

–Benji,teraz.Nieczekaj.Pragnęcię.–Jakwytrzymałabezniegotylelat?–Gdy

uniósłsięnadnią,zawołała:–Benji!

–Ben.JestemBen.
Namomentznieruchomiała.Tuniechodzioto,kimbyli,alekimsięstali.Okej,to

ostrzeżenie,byzbytdużosobienieobiecywała,aleitakjejciałodomagałosiętylko
jego.

–Ben,niekażmiczekać.
Wokamgnieniuzrzuciłkoszulęispodnie.Gdyrozpiąłzamekjejsukienki,stała

przed nim w czarnej koronkowej bieliźnie, czarnych podwiązkach i pończochach.
Zadbałaotownadziei,żetejnocyznajdąsięwtejsypialni.Dawnoniemiałanaso-
bietakwykwintnejbielizny.Prawdęmówiąc,odsiedmiulat.

–Tori,ochJesteśtakapiękna–szeptał,pieszczącjejpiersi.–Wszystkopamię-

tam.Nigdyniezapomniałem.

Terazonabyłazdezorientowana.Tenjęzyk,tepalcedotykacemiejsc,któreza-

pomniały,cotomiłość,alenatychmiastsobieprzypomniałyiożyły.

–Ben,teraz
Gdyjąposiadł,eksplodowałarozkoszą,rozsypującsięnamilionkawałków.Jaksię

jejudałobeztegoprzeżyćtyleczasu?BezBenjiego?

Wiedziała, kiedy wstał z łóżka. Bardzo się starał zrobić to jak najspokojniej.

Usiadł,odczekałchwilę,potemwstałinapalcachprzeszedłprzezpokój.Nieotwo-
rzyłaoczu,niechciaławidzieć,jakjąopuszcza.Zanicwświeciebygoniepoprosi-
ła,bywróciłdołóżka,żebyjątulić.

Odtrąciłją.Gdykochalisięporazdrugi,wyczuła,żeBenmyślamiiemocjamijest

gdzieindziej.NietakkochałsięzniąBenji.

Dotarłodoniej,żegostraciła,żeprzezkilkaostatnichdnioczekiwałatęczy,więc

starałasięzapamiętaćkażdypocałunekikażdąpieszczotę,bymiećcowspominać.
Niebyłołatwowyzbyćsiępoczuciarozczarowaniaczyurazy,aleskrzętniegroma-
dziławszelkieprzejawymiłości,apotemnagodzinęwtuliłasięwBena.

Usłyszałatrzaskzamkawdrzwiachdołazienki,achwilępóźniejszumprysznica.

Trwałotobardzodługo.Benusiłujespłukaćzsiebiejejzapach?

Zrozdartymsercemwpatrywałasięwsufit,zcałychsiłpróbującstłumićpragnie-

nie znalezienia się z nim pod prysznicem. Ma swoją godność, mocno wprawdzie
nadweżoną,alejeszczejejniestraciła.

Nie miała ochoty wyczytać odtrącenia w tych pięknych oczach. Załamałaby się.

Pozwolisobienato,jakbędziesama.Benodchodzi.Byłategoabsolutniepewna.

background image

Wkońcuodważyłasiępowiedziećmuodzieckuiprzeztogostraciła.Nadzieja,

że znowu będą razem, okazała się złudna. Od Nicei Ben wydawał się odległy,
uprzejmy,chętnyzwiedzaćParyż,alezdystansowany.Minionywieczórbyłwyjątko-
wy,więcdotegostopniastarałasięniezwracaćnauwaginatęzmianęjegonasta-
wienia,żewkońcusamasięoszukała.

Terazprzyszłojejstanąćokowokozprawdą.DoporozumieniazBenjimniedoj-

dzie.

Gdy skrzypły drzwi łazienki, odwróciła się plecami. Wydawało się jej, że po-

szedł do swojego pokoju, ale w pewnej chwili zorientowała się, że położył coś na
stolikunocnympodrugiejstroniełóżka.

Potemoddalacesiękroki.Icichyzgrzytzamkawdrzwiachwejściowych.
Ogarłojądobrzeznaneuczucieosamotnienia.
Płakałaipłakała,ażzabrakłojejłez.Wyczerpanawkońcuzasnęła.Obudziwszy

siępopołudniu,natknęłasięnazłożonąkartkępapieruznagłówkiemhotelu.

–Ciekawe,Ben,comaszmidopowiedzenia?„Dzięki,życzęmiłegodnia”?
Wyprostowałasię,westchnęła,poczymrozłożyłaarkusz.
„DrogaTori!
Wracam do Londynu najbliższym lotem. Nie chciałem cię budzić, bo spałaś bar-

dzokrótko,adozwiedzaniaprzydacisięnowaenergia”.

Uhm,jakbymmiałanatoochotęakuratteraz.
„Tori,cieszęsię,żemogłemspędzićztobątenczas.Odpierwszychdni,łącznie

z tą nocą. Zrozumiałem, że nie jest nam pisane być razem. Nawet gdybyśmy byli
skłonnispróbować,niemogęzrezygnowaćzkarieryzawodowej,bomuszęsamso-
biepokazać,nacomniestać,anieśmiałbymprosićciebie,żebyśzrezygnowałaze
swojejkliniki.Skarbie,uważajnasiebie.Robiszwspaniałąrobotę,więcniewątpię,
żeoPaniodSercausłyszęjeszczenieraz.Uściski,Ben”.

Wszystko schrzaniłeś, Ben, Benji albo jak tam ci na imię. Odrętwiała nawet nie

czułabólu,bosercejejpękłonakawałki.Śmiechuwarte,żebyłatakanaiwna,łu-
dzącsię,żepotrafiąpokonaćprzeszłość.

Zgniotłakartkę,wrzuciłajądokoszaipowlokłasiędołazienki.
Nałożeniemakijażunaopuchniętątwarzwymagałonieladawprawy,alewkońcu

uznała, że wygląda w miarę normalnie. Wypiła kawę zawioną u obsługi, a na-
stępnieopuściłaapartament.Zdziwiłasięnawidokplakietkiznapisem„Nieprze-
szkadzać”zawieszonejnadrzwiachodstronykorytarza.

–Opiekuńczydosamegokońca–burkła.
Zmieszałasięzbarwnymtłumemnaulicy,uznając,żesiedzeniewpokojuhotelo-

wymiużalaniesięnadsobąprzeztrzynastępnedniniewchodziwrachubę.

Jest w Paryżu, mieście swoich marzeń, więc musi zwiedzić jak najwięcej, zanim

wsiądziedosamolotuiwrócidorzeczywistości.

Wchodziłnapokładsamolotunaparyskimlotniskuzciężkimsercem.Niebyłgo-

towyzostawićTori,bywracaćdoLondynu.Wcalenieczułsięwolny,alełudziłsię,
żetoprzyjdzie,gdyporwiegowirpracywklinice.

Mimo że siedział przy oknie, nie widział pod sobą kanału La Manche, bo przed

oczamimiałtylkoobrazTori.Roześmianej,uskrzydlonejmiłością.

background image

Tori.Jejwzrokpociemniałypoczuciemwinyidrżącewargi,gdymówiłaodziecku.
Powinna była go o tym zawiadomić, kiedy to się stało. To ich dziecko, nie jej.

Dzieckozmieniaczłowiekowicałeżycie.Jegostratabyładlaniejszokiem,oczym
świadczyłjejgłos,spojrzenie,czułegładzeniezłotejbransoletki,którąnosiłakupa-
mięcidziecka.

Jednak najbardziej go bolało to, że mu nie powiedziała. Rzuciłby wszystko, by

znaleźćsięprzyniej.Najakiśczaszapomniałbyokarierze.

Czykiedykolwiekdosiebiepasowali?Kiedyśbyłotymprzekonanyinadalchciał

wtowierzyć,alefaktymówiłycoinnego.

Czyżbykierowalisiępożądaniem,aniemiłością?Nie,toniemożliwe.Zawszebę-

dzienosiłjąwsercu.Jeżelijednakniepotrafiąrozmawiaćoistotnychsprawach,to
niemaszansy,byznowumoglibyćrazem.Bownajtrudniejszychchwilachokazali
sięosobnikami,którzysięnieporozumiewają,świadomiecośprzedsobąukrywają.
Oczekiwałodniejtransparentności.

Hipokryta.
Takjest.
Ale czy nie przeciwstawił się ojcu? Owszem. Jednak nie powiedział o tym Tori.

Okazałsiętchórzem,niewierzyłwsiłęjejuczucia.Terazznowujejnieufa.

–Proszęzapiąćpasy.
Otrząsnąłsię.Zaszybą,podskrzydłem,majaczyłyzielonepolaAnglii.Aktualnie

tutajjestjegodom.Odziwo,tenwidokwcalegonieucieszył.

KujegozdziwieniunalotniskupowitałgoJason,kolegazkliniki.
–Jason,coturobisz?
–Konferencjaudana?–Jasonniespieszyłsięzodpowiedzią.
–Wyjątkowo.
–Słyszałem,żezjawiłasiętamtwojabyłaiżeteżmiaławykładwParyżu–palnął

Jasonprostozmostu.

–Tak,byłaiwNicei,iwParyżu.Spędziliśmyrazemtrochęczasu.Nie,niepogo-

dziliśmysię.

–Ijaksięztymczujesz?–drążyłJason.
–Jason,odwalsię,dobrze?
Kolegawzruszyłramionami.
–Samochódczekaprzedwejściemgłównym.
Bentleyzkierowcą.Podejrzanasprawa.
–Iściekrólewskiepowitanie.Cojestgrane?
–Porozmawiamywaucie.
Dziesięćminutpóźniej:
–Maxwelldonasniewraca.Wypisujesięzespółki.Jegożonamarakawątroby,

arokowaniejestsłabe.

BensłyszałochorobieżonyMaxwella,aletocośgorszego,niżpodejrzewał.
–Niemożewziąćurlopubezterminowego?
–Może,aleniechce.Żałuje,żeniezrezygnowałwcześniej.–Jasonpatrzyłprzed

siebie.

–Tobardzoprzykre.–Życiejesttakiekruche.UzmysłowiłmutoataksercaJoh-

na.Przyjacielesąbezcenni.Podobniejakjegobyłażona.

background image

– Jeżeli za jakiś czas Maxwell zmieni zdanie, to będziemy się martwić dopiero

wtedy.Naraziemusimyszanowaćjegodecyzję.

Amniesięwydawało,żetojamamnajgorzej,zostawiającToriwParyżu,pomyślał

Ben.Naszczęściejestsilnaizdrowa,pozatymwiadomo,gdzienależyjejszukać,
gdybyznowuzaskniłdojejpocałunków.Naraziejednakcierpiałiczułsięzagu-
biony.

Jasonkaszlnął.
–Zastanawialiśmysię,cozrobićwtejsytuacji.Stądpropozycja,żebyśprzystąpił

donaszejspółki.

Hura!Dopiąłswego.
NajegomiejscuToriskakałabyzradości.
Rozsadzałagoduma.WspółwłaścicielklinikinaHarleyStreet.Siedemlatpoka-

tastrofie spłacił dług. Chciał powiedzieć o tym Tori. Najpierw jej, potem Johnowi
iRicie,nakoniecrodzicom,przedewszystkimojcu.Dowiedzsię,tato,żeuczciwość
popłaca.

Pychajestprzywarą.
Pychąkierujesięojciec.Onie,onniejesttakijakojciec.Napewno?Toniemożli-

we.Możliwe.Kurczę,niemożliwe.Zatonapewnojesttaksamoambitny.

–Przemyśltosobie.–WgłosieJasonazabrzmiałanutaironii.
–Niemuszę.–Mimotosięwahał.
Jestpewien,żetegochce?OsiąśćwLondynienastałe?Zrezygnowaćzszansypo-

łączeniasięzTori?Przecieżniemadlanichprzyszłości.

–Natopracowałem.
–Czylitak?
–Zdecydowanie.
Podalisobiedłonie.
–Świetnie.Wspólnicybędązadowoleni.Zapraszamnakolację.Umnie.
BenprzyjąłodJasonakieliszekzszampanem.
–Totakiskromnytoastmiędzynamidwoma–wyjaśniłJason.–Kiedyzjawiłeśsię

nainterview,wiedziałem,żestawiamnawłaściwegokonia.

Popijającszampana,Benwkońcusięuśmiechnął.Naglepoczuł,jaksmutekustę-

pujemiejsceradości.Awansowałdorangipartnerawrenomowanejklinicekardio-
logicznejnaHarleyStreet!

–Niezadzwoniszdobliskich,żebyichzawiadomić?–zdziwiłsięJason.
–Nieomieszkam,alenarazieopijamtozjednymzewspólników.
Ociągałsię,ponieważniechciałporazkolejnyusłyszećodojca,żemógłbyposta-

raćsięjeszczebardziej.Słyszałtoprzezcałeżycie.

SchroniłsięprzeddeszczemwpubienieopodalSouthwarkBridge.
–Piwopoproszę.
Rozejrzałsiępohałaśliwejklienteli.TydzieńwcześniejotejporzesiedzielizTori

przykolacjiprzedspektaklemwMoulinRouge.TerazJohn,Ritaorazichdziecire-
zydująwjegoapartamencie,ToriwróciładoAuckland,aonzostałpartneremwkli-
nice.Osiągnąłcel.

Upiłłykpiwa,alewydałomusięcierpkie.Piwowporządku,towinajegonastroju.

background image

Powinienskakaćzradości.

skniłdoTori,nicpozatym.Niezawiadomiłjejoawansie.Potymliście,który

zostawiłjejwParyżu?

Idiota.Napisał,żeniewidzimożliwościbyciarazem.Słabyruch.
Smakpiwasięniepoprawiał.
–Cośnietak?–zaniepokoiłsiębarman.
–Uhm,poproszęmałąwódkę.
Toniealkoholwywołałporonienie.Odpowiedzialnyzatojestwyłącznieon,boją

odtrącił,zamiastjejzaufać.

MyślioToriniedawałymuspokoju.
Przecieżmożedoniejzadzwonić.Zaraz.
Powinien? Jak zareaguje na jego głos w słuchawce? Najpewniej powie: Spadaj

idajmiświętyspokój.

Wódkawchodziłamuzdecydowanielepiej.
Opanujsię.Zadzwoniszdoniej,pochwaliszsię,żezostałeśpartnerem,pogadacie

oNiceiicodalej?Powiesz,żetęsknisz?Wyśmiejecięisięrozłączy.

–Nadrugąnóżkę?
Tak. I na trzecią. Tyle wystarczy. Upicie się niczego nie rozwiąże. Esemes. Od

Tori?

Jasne,żenie.
–Cześć,Rito,będęzadwadzieściaminut.Przynieśćcośnakolację?
– Swój tyłek. Johnowi przydałoby się męskie towarzystwo, bo rodzina doprowa-

dzagodoszału.–Wcaleniesprawiaławrażeniazdenerwowanej.

–Nudzimusięiuważa,żejużwyzdrowiał.
–Nowłaśnie.Ciąglejesteśwrobocie?
–Nie,wpubie.Jakwyszedłemzkliniki,zaczęłolać.
–Aha,rozumiem,Tori.Cześć.
Po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnął. Rita rozumie, jak bardzo mu brakuje

Toriiniekrępujesięotymmówić.Cośprzeoczył?Zamiastbaćsię,żestraciszan-
sę,możepowinienspróbowaćcośztymzrobić?

background image

ROZDZIAŁJEDENASTY

Podjejnieobecnośćepidemiagrypyzdziesiątkowałapersonelkliniki,więcprzeło-

żonowszystkiezabiegi,aleToriniezgodziłasię,byodwołanowizytypacjentów.

Dean poważnie się rozchorował i tego poranka przeszedł operację z powodu

krwawiącegowrzodużołądka.Dopieroprzywiezionogonaoddział.

Leżałteraztakspokojnie,żeniebyłowiadomo,czyoddycha.Byłooczywiste,że

oddycha,aleToriwolałabyzwolnićpiegniarkęisamaczuwaćprzynim.Podrugiej
stroniełóżkasiedzielijegorodzice.

–Kochani,wszystkojestwporządku–orzekła.
–Onjesttakisłaby–chlipłamatka.–Niewiem,czytymrazemztegowyj-

dzie.

–Cotywygadujesz?!–fuknąłojciec.
– Spójrz na niego i przypomnij sobie, jak wyglądał kilka tygodni temu. Nawet

przestałsięuśmiechać.

Toriwestchnęła.
–Zpowoduanemiiupłynietrochęczasu,zanimwrócidopoprzedniejformy.Ane-

miaodbieraenergię.Dostałnowąkrew,więcpowinienobudzićsięwlepszymna-
stroju.

–Skądtenwrzód?Wrzodymajądorośli,niedzieci.
–Napodstawieinformacji,jakieotrzymałamolekach,którebrałprzezostatnie

dwa lata, podejrzewam, że to wina tabletek na ból głowy. One często wywołu
wrzodyżołądka,zwłaszczaudzieci.–Dlaczegozaleciłjelekarzpierwszegokontak-
tu?–Dlategoaptekarzedoradzajązażywaćjewtrakciejedzenia.

– Zawsze pilnuję, żeby coś zjadł, zanim weźmie leki. Zawsze – wycedziła przez

zębymatka.

– Dobra informacja jest taka, że przyczyną nie jest urządzenie wspomagace

pracęserca.Jegosercepracujenormalnie.–DziękiBogu.

–Powinniśmybyćzatowdzięczni–zauważyłojciec,poprawiającsięnakrześle.–

Ciekawjestem,cojeszczenasczeka.

–Możecałkowitypowrótdozdrowia?–zasugerowałaTori.Niebyłopowodu,by

miałostaćsięinaczej,aletychdwojejeszczedługosięniezrelaksuje.–Przeznaj-
bliższądobęDeanbędziepodstałąopieką.Zróbciesobieprzerwę.Idźciedodomu,
zjedzciecośrazem,prześpijciesię.–Kochajciesięiprzypomnijciesobie,pocoje-
steściemałżeństwem.

PrzedNiceąiBenemnieprzyszłobyjejtodogłowy.Błędembyłospędzanierazem

wolnychchwil,alenicbyjejniepowstrzymało.Kochałagoidlategobyłanieostroż-
na.

–Będęmiałwyrzutysumienia,jeżelipójdędodomu–szepnąłojciec.
–Tori,jesteśmycibezgraniczniewdzięczni–odezwałasięmatka.–Dziękujęza

wszystko.Teżzato,żenasrozumiesz.

background image

–Idźciejuż–rzuciłasurowymtonem,aleoczysięjejśmiały.Toogromneszczę-

ście,żemożepomócwielurodzinom.

Spoglądała za rodzicami Deana, którzy wychodzili, trzymając się za ręce. Co

przyniesiejejprzyszłość?Ben.Oddałabywszystko,bymiećgotutaj,byznaleźćsię
wjegoramionachiczerpaćznichsiły.

Odkiedytopotrzebujeczyjegośwsparcia?!
Odwiedziwszyinnąmałąpacjentkę,Katherine,pospieszyłazpowrotemdoDeana.

Jeszczenakorytarzupoczuła,żektośzaniąidzie.Odwróciłasię.Izamarła.

–Ben?
Zezmęczeniamamhalucynacje,pomyślała.Chybazabardzotęsknięzajegora-

mionami. Urywa mi się kontakt z rzeczywistością. Ale stał przed nią Benji z krwi
ikości.

–Skarbie,toja.–Przytuliłją.–Wewłasnejosobie.
Spojrzaławukochaneciemneoczy.
–Tak,tochybaty.
–Och,czynieprzeszkadzamy?–usłyszałagłosmatkiDeana.
–Ależskąd.TodoktorBenWells,kardiologzLondynu.Ben,opowiadałamcioDe-

anie,atojegorodzice.

–Wymieniliścieurządzenie?–Witającsięznimi,zwróciłsiędoTori.
–Nie.–Wyjaśniła,cozaszło,czującsięprzytłoczonapytaniamikłębiącymisięjej

wgłowie.DlaczegoBenjesttutaj?Zkrótkąwizytą?Bozachorowałktośzrodziny?
Cosiędzieje?–Ben,przepraszam,aledokońcadniabędęzata.

–Słyszałemowaszychchwilowychkłopotachkadrowych.Przydasięwampomoc

wrozładowaniutejkolejkiwpoczekalni?

Byłobysuper.
–Mógłbyś?Kiedyprzyleciałeś?Zdążyłeśsięwyspać?
–Mamwrażenie,żejestemmniejzmęczonyodciebie.–Pogładziłjąpopoliczku.–

Wydowałemosiódmejrano,więcmiałemczassięprzespać.Wsamolocieteżspa-
łem.

– Czuj się zatrudniony, bo mam wrażenie, że robię dwa kroki do przodu i trzy

wstecz.

–Uporamysięztym,apotemporozmawiamy.–Dotknąłjejłokcia.
Porozmawiamy?Cośnowego.
–Dzięki.Bardzosięnamprzydadodatkowapararąk.Gdybynieto,żemaszjuż

pracęnadrugimkońcuświata,odrazubymciętuzatrudniłanastałe.

Gdyruszyłzapiegniarkądowolnegogabinetu,patrzyłazanimprzepełnionana-

dzieją.

JakiśczaspóźniejzastałagoprzyłóżkuDeana,pogrążonegowrozmowiezCon-

radem.

–Widzę,żeznaleźliściewspólnyjęzyk.–Sięgnęłapokartępacjenta.–Wszystko

wporządku.Dean,czujeszsięlepiej?

–Tak.Jaksięobudziłem,rozmawiałzemnądoktorBen.Mapanijakieświadomo-

ściodMaelee?

–Tak,dostałame-mailaodjejlekarza.Maeleedochodzidosiebiepooperacji.

background image

PrzezcałyczasczułanasobiewzrokBena.
Należałobysiędowiedzieć,pocoprzyleciał.Gdybyniebyłatakaskonana
–Cotynato,żebyśmyjużstądwyszliipojechalidodomu?Conradzrobiwieczor-

nyobchód,awnocybędziepodtelefonem.Czylinareszciebędęmogłasięwyspać.
–Potym,jakporozmawiamy.Możelepiejprzed?

– Czemu nie? – Uśmiechnął się. – Pod warunkiem że poprowadzę, bo ty się do

tegonienadajesz.

Wręczyłamukluczyki.Podrodzezadamukilkapytań,apotempójdziespać.
Co innego plany, a co innego ich realizacja. Obudziła się, gdy parkował pod do-

mem.

– Śpiochu, wysiadaj. – Pomógł jej wstać z fotela. – Marsz do domu. Zawiłem

pizzę.Zaraztubędzie.

–Niejestemgłodna.–Tylkozmęczona.
–Niewolnopracowaćtylegodzinbezprzerwy.–Kiedyuniosłabrwi,dodał:–Tak,

wiem,codzisiajjadłaś.Prawienic.

Znalazłsięwichmieszkaniuporazpierwszyoddnia,kiedysięwyprowadził.Te-

raztojejdom,alemieszkalitupoślubie,razemjewybrali.Pocotuprzyleciał?

Topytanieniedawałojejspokoju,bodrugiegorozstaniabynieprzeżyła.
WholuwzrokBenapadłnazdjęcie,któreimzrobiławMoulinRouge.
–Jesteśnanimoszałamiacopiękna–zauważył,przypominając,cowydarzyłosię

pospektaklu.

Niemalwtejsamejchwilikurierdostarczyłpizzę.
Przydrugimkawałkuszerokoziewła.Nicizpoważnejrozmowy.
–Idźpodprysznic.–Pchnąłjąlekkowstronęłazienki.
–Odkiedypotrafisztaksięszarosić?–mrukła,wlokącsiędołazienki.
Benjijesttutaj.Cotoznaczy?
Nigdy nie była tak skonana, nawet na stażu. Zasnęła, oparta o ściankę kabiny

prysznicowej.

–Tori,poradołóżka.–Dotknąłjejramienia,zajrzawszydoniejzaniepokojony.
–Benji?
–Ktoinnymiałbybyćztobąwłazience?
–Padamznóg.
–Widzę.–Zacząłjąwycierać,wybrawszynajbardziejpuszystyręcznik.
–Jakdługosiętuzatrzymasz?–zapytała,wychodzącnamatęprzedkabiną.
–Wróciłemnadobre.
–Super.–Nadobre?Cotoznaczy?
–Tori,niewracamdoLondynu.
–Apraca?–Skupsię,onmówicośważnego.
–Niedawnomijązaproponowałaś,niepamiętasz?
–Niewygłupiajsię!Byłabymzachwycona,gdybyśdołączyłdomojejkliniki,alety

pracujeszwLondynie.

Wziąłjąnaręceizaniósłdosypialni.
–Złożyłemrezygnację.Proponowanomipartnerstwo,alenieskorzystałem.
Tojąobudziło.
–Jakto?!Ciężkonatoharowałeś,naniczymtakbardzociniezależałojakwła-

background image

śnienatym.

Wpatrywałsięwniąpłocymwzrokiem.
– Czy zdarzyło ci się tak bardzo skoncentrować na osiągnięciu jednego celu, że

straciłaśzoczuinneniemniejważnesprawy?

–Tak.–Naklinice.Aletakibyłjejzamiar.Żebyonimzapomnieć.

Kilkadnipóźniej,gdywróciłzklinikidodomu,powitałgosmakowityzapachlaza-

nii,aToripodałamukieliszekwina.

–Możeszmipowiedzieć,dlaczegowtedywParyżuzostawiłeśmitenlist?Niemo-

głeśsięnormalniepożegnać?Bardzomnietozabolało.

–Tori,przestraszyłemsię.Otworzyliśmyprzedsobąserca,alezabardzotkwiłem

wprzeszłościiniewierzyłem,żeznowumożemybyćrazem.Tobyłbłąd.

–Cosięzmieniło?Dlaczegoodrzuciłeśpropozycjęprzystąpieniadospółki?
–Bowporęotrzeźwiałem.Jakjużopadłapierwszaradość,zrobiłemrachuneksu-

mieniaiostateczniedomniedotarło,żeokej,jestemzłyzpowodudziecka,aleod-
rzucanieztejprzyczynyszansy,żebybyćztobą,byłobyzbrodnią.

Milczała.
To dobrze czy źle? Czekał ze ściśniętym żołądkiem. A jeżeli ona nie zechce dać

mudrugiejszansy?Nocóż,jeżelidamukopa,przynajmniejbędziemógłsobiepo-
wiedzieć,żesięstarał.

–Kochamcię,więczadałemsobiepytanie,dlaczegoztobąniejestem.–Torisię

nieodzywała.–Kochamciętakbardzo,żechcęzacząćodnowa.Ztobą,wnowej
pracy.Chcęzałożyćztobąrodzinę.Tymrazemwiem,cojestmoimpriorytetem.–
Wystarczy.Czuł,jakpotspływamupoplecach.TerazwszystkowrękachTori.

–Jesteśtegoabsolutniepewny?
–Tori–Zaschłomuwustach.Odważyłsięująćjejtwarzwdłonie.–Jestemtu

dlaciebie.Ztwojegopowodu.WNiceiiParyżuzrozumiałem,dokogonależymoje
serce.Kochamcię.Nigdynieprzestałem.

–Benji–Łzyspływałyjejpopoliczkachnajegopalce.–Chciałamotobiezapo-

mnieć.Myślałam,żemisięudało,aletylkosobietowmawiałam.Wychodzączacie-
bie,nazawszeoddałamciserce.

Kamieńspadłmuzserca.Pocałowałją.
–Benji,witajwdomu–wyszeptała.
Dostałszansę.Przysiągłsobie,żetymrazembędzieostrożniejtraktowałjejuczu-

cie.Jasne,nieobędziesiębezproblemów,aleterazrazembędąimstawialiczoło.

Bezsłowapoprowadziłagodosypialni.

Sześćmiesięcypóźniej

Szepnąłjejdouchacoś,cowywołałorumieniecnajejpoliczkach.Lekkoszturch-

łagowbok.

–Prezentślubnydostajesiędopieropoślubie.
Jęknął.
–Muszęczekać,ażwymienimysięobrączkami,zjemykolacjęzpięciudańwPor-

cini’siprzetańczymypółnocy?

background image

–Warto,obiecuję.
Rozsadzałająradość,bozachwilęmiałaporazdrugipoślubićukochanegomęż-

czyznę. Tym razem na zawsze. Mimo że wydorośleli i się zmienili, nadal byli tą
samązakochanaparą.

–Nazywacietoskromnąuroczystością?–PodszedłdonichJohnzRitąidwiema

reczkami.

–Torilubirozmach–wyjaśniłześmiechemBen.–Opróczrodzinyiprzyjaciółza-

prosiłachybacałypersonelklinikiorazwszystkiedzieciaki,któreleczyła.

– Przesadzasz. – Uśmiechnięta rozejrzała się po zebranych. Przybyli wszyscy

opróczjednejosoby.

OpróczojcaBena,któryniemógłsiępogodzićzmyślą,żeToriwracadorodziny.

Benniezniżyłsię,bygoprosić,więcmatkaprzyjechałasama.Chybapostawiłamu
się po raz pierwszy w życiu. Na pewno nie miał pocia, ile czasu raz w tygodniu
spędzałazTorinakawiealbowybierajączniąubrankadladziecka.

Toriprzyłożyładłońdolekkozaokrąglonegobrzuszka.Jaksięmasz,maleństwo?
Benobjąłjąwtalii.
– Dlaczego tak długo trzeba na nie czekać? Ja już bardzo bym chciał zobaczyć

mojedziecko.

–Jesteśniecierpliwynietylkowtejkwestii–powiedziałazuśmiechem.
–Wobectegoczymprędzejzaczynajmy.–Zaklaskał,byuciszyćgości.–Zaprasza-

mynanabrzeże.Postarajciesiępospieszyć,bojużniechcędłużejczekać,ażpoślu-
biętępiękność.Imprędzejzałatwimyformalności,tymprędzejzaczniemyweseli-
sko.

PochyliłsiękuTori.
–Dlaczegozawiłaśpięćdań?–szepnął.–Jednobyniewystarczyło?Pomyślą,

żeniechceszpójśćzemnądołóżka.

–Niczegobardziejniepragnę,alelubiękazaćciczekać.
–Kobieto,czekamsiedemlat.
Cotamszminka!Wspięłasięnapalce,żebynamiętniegopocałować.Rozdzielili

ichdopieroRitaiJohn.

–Chodźcie,podobnonaprzystanibędziejakiśślub–powiedziałJohn.–Niechce-

mytegoprzegapić.

–Toniedopomyślenia.–ToriwzięłaBenapodramię.–Wykluczone.

background image

Tytułoryginału:ReunitedinParis!
Pierwszewydanie:HarlequinMills&BoonLimited,2015
Redaktorserii:EwaGodycka
Korekta:UrszulaGołębiewska

©2015bySueMacKay
©forthePolisheditionbyHarperCollinsPolskasp.zo.o.Warszawa2016

WydanieniniejszezostałoopublikowanenalicencjiHarlequinBooksS.A.
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek for-
mie.
Wszystkiepostaciewtejksiążcesąfikcyjne.
Jakiekolwiekpodobieństwodoosóbrzeczywistych–żywychiumarłych–jestcałkowicieprzypadkowe.
Harlequin i Harlequin Medical są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited
izostałyużytenajegolicencji.
HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa
iznakniemogąbyćwykorzystanebezzgodywłaściciela.
IlustracjanaokładcewykorzystanazazgodąHarlequinBooksS.A.
Wszystkieprawazastrzeżone.

HarperCollinsPolskasp.zo.o.
02-516Warszawa,ul.Starościńska1B,lokal24-25

www.harlequin.pl

ISBN:978-83-276-2202-0

KonwersjadoformatuMOBI:
LegimiSp.zo.o.

background image

Spistreści

Stronatytułowa
Rozdziałpierwszy
Rozdziałdrugi
Rozdziałtrzeci
Rozdziałczwarty
Rozdziałpiąty
Rozdziałszósty
Rozdziałsiódmy
Rozdziałósmy
Rozdziałdziewiąty
Rozdziałdziesiąty
Rozdziałjedenasty
Stronaredakcyjna


Document Outline


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
opowie�æ przyjaci�³ki od serca
Od serca do ucha
Tak od serca należycie
Od serca z kamienia do serca z ciała
Święta Małgorzata Maria Alacoque od Serca Jezusowego Wizytka
ZYCZENIA OD SERCA
Roszel Renee Przyjaciel od serca
Debski Eugeniusz O wlos od serca
OD EGO DO SERCA II
Technika czujnego relaksu, Technika czujnego relaksu - jest to umiejętność, jaką psycholodzy i lekar

więcej podobnych podstron