DONNALEON
ZNAJOMINA
STANOWISKACH
(Przełożyła:JoannaStankiewicz-Prądzyńska)
NOIRSURBLANC
2004
DlaChristineDonougher
iRoderickaConway-Morrisa
...Ahdove
Sconsigliatot’inoltri?
InQuestemura
Sai,chenonesicua
Latuavita
Dokądidziesztakspiesznie?
Wieszprzecież,żewmurachtych
Nażycietwenastają.
LibrettooperyLucioSillaMozarta
Rozdział1
Kiedyzadzwoniłdzwonekdodrzwi,Brunettileżałnakanapie,trzymającnabrzuchu
otwartąksiążkę.Wiedział,żebędziemusiałwstać,bowmieszkaniunikogoniebyło,ale
chciałdoczytaćostatniakapitósmegorozdziałuAnabazy,ponieważciekawiłogo,jakie
jeszczenieszczęściaspadnąnawycofującychsięGreków.Dzwonekodezwałsięponownie,
dwakrótkie,naglącedźwięki.Brunettiodłożyłksiążkęgrzbietemdogóry,okularypołożyłna
oparciukanapy,poczymwstał.Szedłpowoli,jakbynatarczywybrzękdzwonkaniezrobiłna
nimżadnegowrażenia.Byłsobotniporanek.PaolaposzłanatargnaRialtowposzukiwaniu
krabówwmiękkichmuszlach,onzaśmiałwolne,całydomtylkodlasiebieicozapech-ktoś
musiałakuratterazdobijaćsiędodrzwi.
Przypuszczał,żetojakiśkolegadojegodzieci,ChiaryalboRaffiego,alemoglitobyć
równieżświadkowieJehowy.Oniwprostuwielbializakłócaćodpoczynekludziom,którzy
ciężkopracują.Wszystko,czegoobecnieBrunettipragnął,toleżećiczytaćKsenofonta,
czekając,ażmałżonkawróciztarguzjegoulubionymprzysmakiem.
-Tak?-odezwałsiędodomofonunajbardziejzniechęcającymtonem,jakimpotrafił,
żebyodstraszyćwałęsającąsiębezcelumłodzieżinatrętówwdowolnymwieku.
-GuidoBrunetti?-zapytałmęskigłos.
-Tak.Ocochodzi?
-PrzychodzęzUfficioCatastowsprawiepańskiegomieszkania...
Brunettimilczał.
-Czydostałpanodnaslist?-odezwałsięgłos.
Faktycznie,jakiśmiesiąctemuprzyszedłpocztądokumentpełenniezrozumiałych
urzędowychzwrotów,mówiącycośoaktachwłasnościizwiązanychznimizezwoleniachna
budowę-Brunettiniepamiętał,ocotamwłaściwiechodziło,boledwiespojrzałna
sformalizowanyjęzyk,pobladłiwsunąłpismozpowrotemdokoperty,którąnastępnierzucił
namajolikowątacęstojącąnastolepoprawejstroniedrzwi.
-Czydostałpannaszlist?-powtórzyłmężczyzna.
-Tak,oczywiście-odrzekłBrunetti.
-Przychodzęwłaśniewtejsprawie.
-Wjakiejsprawie?-Brunettiprzełożyłsłuchawkędomofonudolewejrękiisięgnął
dostosupapierówikopertleżącychnatacy.
-Wsprawiepańskiegomieszkania-powtórzyłgłos.-Pisaliśmyotymwliście.
-Tak,tak,oczywiście-odparłBrunetti,grzebiącgorączkowowsterciepapierów.
-Przepraszam,alechciałbymzpanemotymporozmawiać.
Skupionynaszukaniukoperty,Brunettinieopatrzniepowiedział„dobrze”inacisnął
przyciskotwierającyportonetrzypiętraniżej.
-Ostatniepiętro-rzekł.
-Wiem-odpowiedziałmężczyzna.
Brunettiodwiesiłsłuchawkęiwyciągnąłkilkalistówzespodusterty.Byłtam
rachunekzENEL-u*[ENEL-EnteNationaleperl’EnergiaElettrica-włoskiodpowiednik
PaństwowychZakładówEnergetycznych.(Wszystkieprzypisypochodząodtłumaczki).],
pocztówkazMalediwów,którejnieczytałiktórejwzwiązkuztympoświeciłkilkachwil,no
ikopertaznazwąbiurawydrukowanąniebieskimiliteramiwlewymgórnymrogu.Wyjąłz
niejlist,rozłożyłgoitrzymająckartkijaknajdalejodoczu,żebywidziećwmiaręostrobez
okularów,przebiegłwzrokiemtreść.
Uderzyłygotesamecozapierwszymrazemniezrozumiałezdania:„Zgodniez
numerem1684-BlistysporządzonejprzezKomisjęSztukPięknych...Wodniesieniudo
rozdziału2784artykułu127Kodeksucywilnegoz21czerwca1948,punkt3,paragraf5...
Brakodnośnejdokumentacji...Wartośćwyliczonazgodniezpunktem34-Y-28przepisuz21
marca1947roku”...Szybkoprzebiegłwzrokiempierwsząstronęispojrzałnadrugą,lecz
wciążwidziałtylkosameurzędowezwrotyorazjakieścyfry.Znałdobrzewenecką
biurokrację,przeczytałwięcostatniparagraf.Faktycznie,uprzedzanogo,żemożesię
spodziewaćdalszychpróbnawiązaniakontaktuzestronyUfficioCatasto.Ponowniespojrzał
napierwsząstronę.Nadalnicnierozumiał.
Ponieważstałbliskodrzwi,odrazuusłyszałzbliżającesiękrokiiotworzył,zanim
rozległsiędzwonek.Wchodzącyposchodachmężczyznapokonywałwłaśnieostatniestopnie
ijużpodnosiłrękę,żebyzapukać,więcpierwsząrzeczą,którąBrunettizauważył,byłkontrast
pomiędzyzastygłąbezruchupięściąiwyjątkowoniepozornymwyglądemjejwłaściciela.
Charakterystycznadlawenecjanpociągłatwarzocienkimnosieznieruchomiaławgrymasie
zaskoczenia.Młodyczłowiekopiwnychoczachikasztanowych,niedawnoostrzyżonych
włosachmiałnasobiegarnitur,któryrówniedobrzemógłbyćszary,jakiniebieski,oraz
ciemnykrawatwnieokreślonywzór.Wprawejręcedźwigałznoszonąteczkęzbrązowej
skóry.TeczkatadopełniałabezbarwnegoportretubiurokratydobrzeBrunettiemuznanego,
gdyżwszyscyurzędnicypaństwowiwyglądalitak,jakbyichpodstawowymobowiązkiem
byłoprzedewszystkimnierzucaćsięwoczy.
-FrancoRossi-usłyszałBrunetti.Młodyczłowiekprzełożyłteczkędolewejręki,
żebymócsięprzywitać.Wymienilikrótkiuściskdłoniikomisarzcofnąłsię,żebywpuścić
gościadomieszkania.
OnieśmielonyRossizatrzymałsięwproguigrzeczniespytał,czymożewejść.
-Proszę,tędy...-rzekłBrunetti,kierującsiędopokoju,wktórymprzedtemoddawał
sięlekturze.Zanimusiadłnakanapie,odłożyłksiążkęnastół,zakładającmiejsce,wktórym
przerwałczytanie,starymbiletemnavaporetto.Rossiemuwskazałmiejscenaprzeciw.
-Wiem,żedziśsobota,signorBrunetti-powiedziałRossi,przysiadającnakrawędzi
krzesłaikładącteczkęnakolanach.-Postaramsięzająćpanujaknajmniejczasu.Dostałpan
naszlist,prawda?-spytałiuśmiechnąłsię.-Mamnadzieję,żeznalazłpanchwilę,żeby
zapoznaćsięzjegotreścią.
Wyjąłgrubyniebieskiskoroszytiułożyłgodokładnienasamymśrodkuteczki,
starającsięjednocześnielekkimiuderzeniamidłoniwepchnąćdośrodkajakiśwystający
papier.
-Prawdęmówiąc...-Brunettiwyciągnąłzkieszenizgniecionylist,którywsadziłtam,
kiedyrozmawiałzgościemprzezdomofon.-Prawdęmówiąc,zaglądałemdoniegodwarazy
iuważam,żejestnapisanydośćzawiłymjęzykiem.
-Copanmówi?Ajasądziłem,żewszystkojestzupełniejasne...-Młodyczłowiekbył
naprawdęzdziwiony.
-Napewnodlaosóbzajmującychsiętymisprawaminacodzień-rzekłBrunettiz
pobłażliwymuśmiechem.-Aledlaludzi,którzyniemajądoczynieniazjęzykiemużywanym
przezpańskiurząd,możeonbyćniezrozumiały.
Rossimilczał.
-Jestempewien,żekażdyznasznaspecyficznąterminologięswojegozawodu-
ciągnąłBrunetti.-Byćmożetrudnościpojawiająsiędopiero,kiedystaramysięzrozumieć
urzędowyjęzykinnychdziedzin.
Znówsięuśmiechnął.
-Apanzjakądziedzinąmanacodzieńdoczynienia,signorBrunetti?-spytałRossi.
Brunettizzasadynierozgłaszał,żepracujewpolicji.
-Studiowałemprawo-odrzekł.
-Rozumiem...Niewydajemisię,żebynaszaterminologiatakbardzoróżniłasięod
pańskiej.
-Możepoprostunieznamtychparagrafówkodeksu,naktórepansiępowołuje-
zauważyłBrunettispokojnie.
-Tak,tozupełniemożliwe-powiedziałRossipochwilizastanowienia.-Aleniechmi
panpowie,czegopanwłaściwienierozumie?
-Nierozumiemwogóletegolistu.-Brunettipostanowiłnieudawaćdłużej,że
cokolwiekpojął.
-Jakto?-spytałzdumionyRossi,anajegotwarzyznówpojawiłsięwyrazszczerego
zaskoczenia,którymunadawałwygląddziecka.
-Nierozumiem,ocownimchodzi.Przeczytałemgo,takjakpanumówiłem,ale
ponieważniemampojęcia,najakieprzepisysiępowołuje,nierozumiem,czegodotyczy.
-Pańskiegomieszkania,oczywiście-odrzekłszybkoRossi.
-Tak,tylezrozumiałem.-Brunettistarałsięzachowaćspokój.-Ponieważpismo
przyszłozpańskiegourzędu,domyślamsię,żechodziomieszkanie.Nierozumiemjedynie,
dlaczegopańskiurządsięniminteresuje.
Iwogóledlaczegowysyładomnieurzędnikawsobotę,dodałwmyśli.
Rossipopatrzyłnawyjętyzteczkiskoroszyt,apotemznównaBrunettiego,którego
naglezdumiałyjegorzęsy-byłydługieiczarne,zupełniejakukobiety.
-No,tak...-urzędnikpokiwałgłowąiponowniespojrzałnadokumenty.Zdużego
skoroszytuwyciągnąłmniejszyiwręczyłgoBrunettiemu.
-Możetoułatwipanu...-powiedział.
Zanimzamknąłdużyskoroszyt,dokładniewyrównałwszystkiewystającezniego
papiery.
Brunettiotworzyłmałyskoroszytiwyjąłzniegokilkakartekzapisanychdrobnym
drukiem.Sięgnąłpookulary.Napierwszejstronieugórywidniaładresbudynku,podnimzaś
rozrysowanoplanymieszkańnaniższychpiętrach.Nanastępnejstroniewymieniono
nazwiskawszystkichbyłychwłaścicielitychlokali,poczynającodpomieszczeń
gospodarczychnaparterze.Nanastępnychdwóchstronachpokrótceopisanowszystkie
remontyprzeprowadzonewbudynkuodroku1947,wrazzdatamiwymaganychi
otrzymanychpozwoleń,rozpoczęciarobótorazoficjalnegoichzakończenia.Niebyłotam
żadnejwzmiankinatematjegomieszkania,wiecBrunettibyłpewien,żeurzędnikniedałmu
jeszczewszystkichpapierów.
Ztego,cozrozumiał,mieszkaniepiętroniżejprzeszłoostatniremontwroku1977,
kiedywprowadzilisięobecniwłaściciele.Toznaczy-ostatniremontoficjalny.Wielerazy
jedlikolacjęuCalistówizawszebyłpodwrażeniempięknegowidoku,któryroztaczałsięz
dużychokienichsalonu,chociażzplanówwynikało,żeoknatesąmałeiżejestichtylko
cztery,aniesześć.Zauważyłteż,żemałałazienkadlagościnalewoodwejścianaplanienie
istniała.Zaciekawiłogo,jaktomożliwe,alezpewnościąniebyłtotematdoomawianiaz
Rossim.ImmniejUfficioCatastobędziewiedziałozmianachwewnątrzbudynku,tymlepiej
dlakażdegozmieszkańców.PopatrzyłnaRossiego.
-Tesprawozdaniasięgajądalekowprzeszłość-rzekł.-Czywiepanchoćw
przybliżeniu,jakstaryjesttendom?
-Dokładnieniewiem.-Rossipokręciłgłową.-Alejeśliweźmiesiępoduwagę
miejsce,gdziegowybudowano,irodzajokiennaparterze,sądzę,żepochodzinajwcześniejz
końcapiętnastegowieku.Ostatniepiętrozaś...-dodałpochwilizastanowienia-ostatnie
piętromusiałozostaćdobudowanenapoczątkudziewiętnastego.
ZaskoczonyBrunettipodniósłgłowęznadplanów.
-Copanmówi,ostatniepiętrodobudowanodużo,dużopóźniej.Powojnie.Mamna
myślidrugąwojnę-dodał,ponieważRossimilczał.
Rossinadalsięnieodzywał.
-Czyżbybyłpaninnegozdania?-spytałniecozbityztropuBrunetti.
Rossisięzawahał.
-Mówiłemomieszkaniunanajwyższympiętrze-rzekł.
-Jarównież!-zdenerwowałsięBrunetti,zdziwiony,żeurzędnikreprezentującybiuro
mającewciążdoczynieniazpozwoleniaminabudowęnierozumietakprostejrzeczy.-Kiedy
kupowałemtomieszkanie-ciągnąłciszej-powiedzianomi,żezostałodobudowanepo
ostatniejwojnie,aniewżadnymdziewiętnastymwieku.
-Możepowinienpandokładniejprzeczytaćostatniąstronę-odrzekłRossi,wskazując
głowąpapiery,któreBrunettiwciążtrzymałwręku.
Zdziwionykomisarzponowniewczytałsięwkońcoweparagrafy,alenadalmiał
wrażenie,żeodnosząsięonetylkododwóchmieszkańponiżej.
-Niejestempewien,copanstaramisiępowiedzieć,signorRossi-rzekł,podnosząc
oczyznadtekstuizdejmującokulary.-Towszystkodotyczymieszkańnaniższychpiętrach.
Mojepiętroniejestnigdziewymienione.-Odwróciłkartkęnadrugą,pustąstronę.
-Dlategoprzyszedłem-powiedziałRossiiwyprostowałsię.Zestawiłteczkęna
podłogęimiałteraznakolanachtylkoskoroszyt.
-Słucham?-Brunettiwyciągnąłwjegostronępapiery,którewłaśnieprzeczytał.
Rossiwsunąłmałyskoroszytdodużego.
-Obawiamsię,żeistniejąpewnewątpliwościcodooficjalnegostatusupańskiego
mieszkania-rzekłRossi.
-Oficjalnegostatusu?-powtórzyłBrunetti,przenoszącwzrokwlewo,nasolidnie
wyglądającąścianę,następniezaśwgórę,narówniesolidniewyglądającysufit.-Niejestem
pewien,czydobrzepanarozumiem.
-Istniejąpewnewątpliwościcodotegomieszkania.-Rossiuśmiechnąłsię,terazjuż,
zdaniemBrunettiego,nieconerwowo,poczymzjegoustpopłynąłpotokwyjaśnień.-To
znaczywUfficioCatastoniemażadnychpozwoleńnawybudowanietegopiętraaniżadnej
oficjalnejzgodynadokonanezmiany.Niemawogólenic,coświadczyłobyotym,że
cokolwiektupowstało.-Uśmiechnąłsięiodchrząknął.-Wnaszychpapierachostatnim
piętremjestpiętroponiżej-rzekł.
ZpoczątkuBrunettimyślał,żeurzędnikżartuje,leczterazzobaczył,żeRossimówi
zupełniepoważnie.
-Alewszystkieplanytegomieszkaniasąwdokumentach,którewręczononamrazem
zaktemkupna-powiedział.
-Mógłbymijepanpokazać?
-Oczywiście.-Brunettiwstałibezsłowazszedłnadół,dogabinetuPaoli.Przez
chwilęprzypatrywałsięrzędompółekzksiążkamipokrywającychtrzyścianypokoju,po
czymsięgnąłnanajwyższąizdjąłzniejdużąbrązowąkopertę.Zkopertytejwyciągnął,
przystanąwszywdrzwiachsalonu,szarąpapierowąteczkę,którąwręczyłimnotariuszprawie
dwadzieścialattemu.PodałjąRossiemu.
Rossiotworzyłjąizacząłstronapostronie,przesuwającpalcempotekście,dokładnie
studiowaćznajdującesięwniejdokumenty.Stłumione„Hmm...”wydobyłosięzjegoust,ale
milczał.Zamknąłteczkę.
-Czytowszystko?-spytał.
-Tak.Wszystko.Wszystko,cojestwtejteczce.
-Niemapanplanówmieszkania?Pozwolenianabudowę?
-Nieprzypominamsobienictakiego.-Brunettipotrząsnąłgłową.-Tosąwszystkie
papiery,któredostaliśmywmomenciekupna.Odtamtejporyzresztąwogóledonichnie
zaglądałem.
-SignorBrunetti,mówiłpan,żestudiowałpanprawo-odezwałsięwkońcuRossi.
-Tak,toprawda.
-Czypracujepanjakoadwokat?
-Nie-odrzekłBrunetti.
-Gdybypracowałpanjakoadwokatlubteżgdybypracowałpanjakoadwokatw
momenciepodpisywaniatychpapierów,musiałbypanzwrócićuwagęnanastępującąrzecz:
otóżnatrzeciejstronietegoaktujestoddzielnyparagrafzzastrzeżeniem,żekupujepanto
mieszkanie,akceptującstan,wjakimsięonoznajduje,podwzględemprawnymifizycznym,
wmomenciezbyciagopanuprzezpoprzedniegowłaściciela.
-Tojestchybastandardowaformuławtegorodzajudokumencie.-Brunetti,mając
nadzieję,żetrafiłwdziesiątkę,nagwałtpróbowałsobieprzypomniećstarewykładyzprawa
cywilnego.
-Taczęść,któramówiostaniefizycznym,tak,zpewnością.Alenieta,któramówio
stanieprawnym.Wkażdymrazieniewświetlenastępnegozdania.-Rossiznówotworzył
papierowąteczkęizacząłszukaćwtekście.-„Wobecbrakucondonoedilizio*[Condono
edilizio-zdjęcielubdarowaniedługualbozaciągniętegokredytuciążącegonabudynkuw
związkuzbudową.]kupującyprzyjmujecałkowitąodpowiedzialnośćzauzyskanietakowego
wwymaganymczasieitymsamymzwalniasprzedającegozponoszeniajakiejkolwiek
odpowiedzialnościwtymwzględzieczyskutków,któremogłybyobciążyćprawnystatus
mieszkaniawrazienieotrzymaniarzeczonegocondono”.
RossipodniósłgłowęznadpapierówipopatrzyłnaBrunettiegozprawdziwym
smutkiem.Najwyraźniejubolewałnadtym,żektośwogólemógłpodpisaćpodobny
dokument.
Brunettizaśnieprzypominałsobiewogóleowegozdania.Faktyczniewtamtym
czasieobydwojezPaolątakpragnęlitegomieszkania,żebezzastanowieniarobiłi
podpisywałwszystko,comutylkopodsunąłnotariusz.
Rossipopatrzyłnaokładkęznazwiskiem.
-Czypansamwybrałtegonotariusza?-spytałBrunettiego.
Brunettiniepamiętał.PoszedłzawzrokiemRossiego.
-Nie,doradziłgopoprzedniwłaścicielmieszkania.Dlaczegopanpyta?
-Bezspecjalnegopowodu-odpowiedziałtrochęzaszybkoRossi.
-Aledlaczego?Czypangozna?
-Wydajemisię,żeonjużniepracujejakonotariusz-powiedziałRossicicho.
CierpliwośćBrunettiegowreszciesięwyczerpała.
-Chciałbymsiędowiedzieć,cotowszystkoznaczy,signorRossi-rzekł.-Czyktoś
kwestionujenaszeprawowłasności?
NatwarzRossiegoznówwypłynąłnerwowyuśmieszek.
-Obawiamsię,żetojestniecobardziejskomplikowane,signorBrunetti-rzekł.
Brunettiniemiałpojęcia,comogłobyćjeszczebardziejskomplikowane.
-Awięcocochodzi?-spytałzniecierpliwiony.
-Obawiamsię,żetomieszkaniepoprostunieistnieje.
Rozdział2
-Copanprzeztorozumie,żenieistnieje?!-wykrzyknąłBrunetti,niepróbującnawet
opanowaćoburzenia,któresłyszałwewłasnymgłosie.
PrzestraszonyRossiodchyliłsięnakrześledotylu.Zupełnienierozumiałgwałtownej
reakcjiBrunettiego,rozmawialiprzecieżofaktycznymstanierzeczy.Uspokoiłsiędopiero,
kiedyzobaczył,żeBrunettiniezamierzarzucićsięnaniegozpięściami.
-Chciałemtylkopowiedzieć,signorBrunetti,żetomieszkanienieistniejeznaszego
punktuwidzenia-rzekł,wyrównującdokumenty,któretrzymałnakolanach.
-Cotoznaczyzwaszegopunktuwidzenia?
-To,żewnaszychaktachniemaśladujegoistnienia.Niemażadnychpodańo
pozwolenienabudowę,niemaplanówaniprotokołuodbioru.Krótkomówiąc,niema
żadnychdowodów,żetomieszkaniezostałokiedykolwiekzbudowane.-Położyłdłońna
szarejteczce,którądostałodBrunettiego.-Iupanateż,niestety,nictegoniepotwierdza.
Brunettiemuprzypomniałasięhistoria,którąkiedyśopowiedziałamuPaola,o
spotkaniuangielskiegopisarzazpewnymfilozofem,któryutrzymywał,żerzeczywistośćnie
istnieje.Wtedypisarzkopnąłleżącyobokkamieńispytałfilozofa:„Tocowtakimrazie
kopnąłem?”MimożeBrunettiniezabardzoorientowałsięwkompetencjachurzędów
weneckich,wiedział,żeUfficioCatastozajmujesięgłównieprzechowywaniemksiąg
wieczystych.PopatrzyłnaRossiegobadawczo.
-Czytonormalne,żepańskiebiurointeresujesiętymwszystkim?-spytał.
-Terazjużtak-odrzekłRossiznieśmiałymuśmiechem,jakbydoceniałfakt,iż
znajomośćrzeczypozwalaBrunettiemuzadaćpodobnepytanie.-Gdyżzlecononam
sporządzeniekomputerowejlistytychmieszkańweneckich,któreKomisjaSztukPięknych
zaliczyławpoczetzabytków.Pańskibudyneknależydotejgrupy.Zbieramywszystkie
dokumentyrozsianeporóżnychurzędachwcałymmieście.Oddziśteaktabędąunas.Tak
scentralizowanysystempozwolizaoszczędzićmnóstwoczasu.
Dwatygodnietemu,pomyślałBrunetti,obserwującpełensatysfakcjiuśmieszek
Rossiego,„IIGazzettino”wydrukowałaartykuł,któryinformował,żezpowodubraku
funduszywstrzymujesiędragowaniekanałówmiejskich.
-Oilemieszkańchodzi?-spytał.
-Och,niewiemy.Tojestjedenzpowodówsporządzanialisty.
-Akiedyzaczęliściejąsporządzać?
-Jedenaściemiesięcytemu-odpowiedziałRossitakprędko,żeBrunettibyłpewien,
iżmłodyczłowiekznadokładnądatęrozpoczęciatejakcji.
-Jakdużoaktskompletowaliściedotejpory?
-No,ponieważniektórzyznasdobrowolniepostanowilipracowaćwsoboty,z
pewnościąponadsto.-Rossinawetniepróbowałukryćdumy.
-Aileosóbprzytympracuje?
Rossizacząłnapalcachliczyćswoichkolegów.
-Wydajemisię,żejestnasośmiu.
-Ośmiu-powtórzyłBrunettiizamyśliłsię.-Mógłbymwiedzieć,cotowszystkoma
zemnąwspólnego?-spytałpochwili.
-Jeślibrakujenamjakichśdokumentów,zwracamysięprzedewszystkimdo
właścicieladanegomieszkania-padłanatychmiastowaodpowiedź.-Wtychpapierachjednak
nicniema.-RossiwskazałpalcemcienkąteczuszkęBrunettiego.-Jesttylkonotarialnyakt
przekazaniatytułuwłasności,więcmusimyzałożyć,żepoprzedniwłaścicielenieprzekazali
panużadnychdokumentówzwiązanychzbudowątegomieszkania.Cooznacza-dodał-że
albozaginęły,albonigdynieistniały.
Brunettimilczał.
-Jeślizaginęłyijeślipanutrzymuje,żenigdyichniemiał,tomusiałyzaginąćw
jednymzbiurmiejskich.
-Wtakimraziecopanzamierzazrobić,żebyjeodnaleźć?
-Ach-zacząłRossi.-Tonietakieproste.Niemamyobowiązkuprzechowywać
odpisów.Kodekscywilnymówijasno,żeodpowiedzialnyzaposiadanietychdokumentów
jestwłaścicielmieszkania.Jeślipanniemakopii,niemożepanoskarżaćnasoich
zagubienie.Rozumiepan,ocomichodzi.-Rossiuśmiechnąłsięnieznacznie.-Myzaśnie
możemywszcząćposzukiwań,boszkodapoświęcaćczasnaszychludzinabezcelowe
działania.Wwypadku,gdybytakiedokumentynieistniały,rozumiepan-dodał,gdyBrunetti
przeszyłgowzrokiem.
Brunettizagryzłdolnąwargę.
-Agdybysięokazało,żeonewcaleniezginęły,tylkonigdynieistniały?
Rossistuknąłwtarczęswegozegarka,starającsięprzesunąćgodokładnienaśrodek
przegubu.
-Tooznaczałoby,signore-popatrzyłnaBrunettiego-żenigdyniewydano
pozwolenianabudowęorazżenieistniejeżadenprotokółodbioru.
-Cojestzupełniemożliwe,prawda?-wpadłmuwsłowoBrunetti.-Zarazpowojnie
straszniedużobudowano.
-Tak-westchnąłRossizfałszywąskromnościączłowieka,którydoskonaleotym
wie,gdyżprzezcałyczasnieborykasięzniczyminnym.-Alebezwzględunato,czytobyły
niewielkiepracerestauracyjne,czyteżpoważnerenowacje,większośćznichposiada
condonoedilizioitymsamymstatusprawny,przynajmniejwobecnaszegourzędu.Tuniema
żadnegocondonoedilizio-rzekł,machającrękąwkierunkuurągającychprawuścian,podłóg
isufitów.
-SignorRossi,gdybymmógłpowtórzyćmojepytanie-powiedziałBrunetti,starając
sięzachowaćspokój-chciałbymsiędowiedzieć,cotokonkretnieoznaczadlamnieidla
mojegomieszkania?
-Obawiamsię,signore,żeodpowiedźnatonieleżywmoichkompetencjach.-Rossi
zwróciłBrunettiemuszarąkopertę,sięgnąłpoteczkę,którastałanapodłodze,iwstał.-Moim
obowiązkiemjestzłożeniewizytywłaścicielowimieszkaniaizorientowaniesię,czyposiada
zaginionedokumenty.Przykromi,żepanichniema.
Brunettiemuwydałosię,żezauważyłnapoważnejtwarzyRossiegoprawdziwe
rozczarowanie.Podniósłsięzkanapyispytał:
-Coteraznastąpi?
-TozależyodkomisjiUfficioCatasto-rzekłRossiizrobiłkrokwkierunkuwyjścia.
-Wedługpananiższepiętrozostałodobudowanewdziewiętnastymwieku-
powiedziałBrunetti,stająctak,żeutrudniłmuprzedostaniesiędodrzwi.-Ajeślibysię
okazało,żedobudowanojepóźniej,wtymsamymczasie,comoje?Czytomiałobyjakiś
wpływnaobecnystanrzeczy?
Mimożestarałsię,jakmógł,niepotrafiłukryćnadzieiwswoimgłosie.
-Byćmoże-odrzekłRossipodłuższymzastanowieniu.-Wiem,żetamtopiętro
posiadawszystkiewymaganepozwolenia,gdybywięcmożnabyłodowieść,żetopowstałow
tymsamymczasie,możnabyrównieżzałożyć,żeudzielonopozwolenia.Tak,tomogłoby
zmienićsytuację.-Widaćbyło,żeRossisięzastanawia,jakprzystałoprawdziwemu
urzędnikowi,którymusisięzmierzyćznowymproblemem.-Aletakczyinaczej,niedomnie
należydecyzjawtejsprawie.
PerspektywaewentualnegoodroczeniakłopotówdodałaBrunettiemuotuchy.
Podszedłdodrzwiwychodzącychnataras.
-Cośpanupokażę-rzekł,otwierającjeiwskazującrękąotwartąprzestrzeńzaoknem.
-Zawszemisięwydawało,żeoknananiższympiętrzesątakiesamejaknasze.Niechpan
spojrzytutajwdół,nalewo,azobaczypan,ocomichodzi.
Robiłtowcześniejtylerazy,żemachinalnieoparłsiędłońmiobalustradęiwychylił,
bypopatrzećnaoknamieszkaniaponiżej.Teraz,przyglądającsięimuważniej,spostrzegł,że
wcaleniebyłytakiesame,gdyżmiałynadprożarzeźbionewistriańskimmarmurze,podczas
gdyjegowłasneoknabyłypoprostuwyciętymiwmurzeprostokątnymiotworami.
WyprostowałsięispojrzałnaRossiego.Urzędnikstałjaksparaliżowany,rozdziawił
ustaizasłaniałsięrękąjaktarczą,jakbyodpierałatakzłegoducha.KiedyBrunettizrobiłkrok
wjegokierunku,młodyczłowiekcofnąłsięgwałtownie.
-Czypansiędobrzeczuje?-spytałBrunetti,stającnaprogupokoju.
Rossiporuszyłustami,niebędącwstaniewydaćzsiebieżadnegodźwięku.
Opuszczającdłoń,wymamrotałcoś,czegoBrunettinieusłyszał.Sytuacjastałasiękłopotliwa.
-Hm,wydajemisię,żeniemiałemracjicodotychokien-powiedziałBrunetti,żeby
rozwiaćdziwnynastrój,którynaglezapanował.-Niemacooglądać.
Rossijakbysięuspokoił,nawetpróbowałsięuśmiechnąć,aleniemógłopanować
zdenerwowania,którezaczęłosięudzielaćBrunettiemu.
-Czymógłbymipancośpowiedziećoewentualnychkonsekwencjachtejcałej
historii?-spytałkomisarz,starającsięniemyślećwięcejotarasie.
-Słucham?
-Cosięmożeterazstać?
Rossicofnąłsięjeszczeokrokizacząłmówićmonotonnie,takjakbyrecytowałjakieś
zaklęcia.
-Jeśliwydanopozwolenienabudowę,aleniesporządzonoprotokołuodbioru,płaci
sięgrzywnę,którejwysokośćzależyodtego,czyobowiązującewtymczasieprawo
budowlanezostałopoważnienaruszone.
Brunettistałnieruchomo.
-Wprzypadkugdyniemaanipozwolenianabudowę,aniprotokołuodbioru,sprawa
zostajeoddanadoSovrintendenzadeiBeniCulturali*[Sowintendenza(Soprintendenza)dei
BeniCulturali-odpowiednikBiuraGłównegoKonserwatora.]idopieroonioceniają,wjakim
stopniudanarzeczszkodzicharakterowimiasta.
-Coonimogąorzec?-zniecierpliwiłsięBrunetti.
-Czasemtrzebazapłacićgrzywnę.
-Towszystko?
-Aczasemnaruszającaestetykęmiastabudowlamusizostaćwyburzona.
-Co?-wybuchnąłBrunetti,wreszcietracąccierpliwość.
-Czasemnaruszającaestetykęmiastabudowlamusizostaćwyburzona.-Rossi
uśmiechnąłsięsłabo,dającdozrozumienia,żetoprzecieżniejegowina.
-Aletojestmójdom!-wykrzyknąłBrunetti.-Chcepanwyburzyćmojemieszkanie.
-Niechmipanwierzy,doczegośtakiegodochodzinaprawdębardzorzadko-
powiedziałRossi,starającsię,żebyjegogłosbrzmiałuspokajająco.PonieważBrunetti
milczał,młodyczłowiekodwróciłsięiruszyłdowyjścia.Kiedybyłjużblisko,wzamku
zazgrzytałkluczidrzwisięotworzyły.NaprogustałaPaola,dźwigającdwiewielkie
plastikowetorbyzzakupamiiściskającpodpachąwysuwającesięgazety.Zauważyła
Rossiegodopiero,gdytenrzuciłsiękuniej,abyjezłapać,zanimupadną.Zaskoczonacofnęła
sięiupuściłatorby,uderzającłokciemoframugę.Otworzyłausta,niewiadomo,zestrachu
czyzbólu,izaczęłarozmasowywaćbolącemiejsce.
-Wszystkowporządku,Paola-powiedziałBrunetti,podbiegającdożony.-Tenpan
jestzemną.
MinąłRossiegoiobjąłPaolęramieniem.
-Zaskoczyłaśnas-rzekł,próbującjąuspokoić.
-Wyrównieżmniezaskoczyliście-uśmiechnęłasięPaola.
Słysząchałaszaplecami,Brunettiobejrzałsięizobaczył,żeRossiodstawiłteczkę
podścianęizbieradoplastikowejtorbyrozsypanepomarańcze.
-SignorRossi,chciałbympanuprzedstawićmojążonę-rzekłBrunettizupełnie
zbytecznie.Młodyczłowiekwłożyłdotorbyostatniąpomarańczęiustawiłwszystkonastole
przydrzwiach.Paolaprzestałamasowaćłokiećiprzywitałasię.Rossiprzeprosił,żeją
przestraszył.
-Nicsięniestało-zapewniłagoPaola.
-SignorRossijestzUfficioCatasto-powiedziałBrunetti.
-UfficioCatasto?-zdziwiłasięPaola.
-Tak,signora.Przyszedłemporozmawiaćzpanimężemopaństwamieszkaniu.
PaolapopatrzyłanaBrunettiego;wyrazjegotwarzyspowodował,żezwróciłasięku
Rossiemuzjednymzeswoichnajbardziejujmującychuśmiechów.
-Panzdajesięjużwychodził,signorRossi.Niechcępanazatrzymywać.Jestem
pewna,żemążmiwszystkowyjaśni.Niemasensu,żebytraciłpanczas,zwłaszczażedziś
sobota.
-Tobardzomiłozpanistrony,signora-rzekłciepłoRossi.Odwróciłsiędo
Brunettiego,podziękowałzapoświęconymuczas,potemjeszczerazprzeprosiłPaolęi
wyszedł.
-UfficioCatasto?-spytała,zamknąwszyzanimdrzwi.
-Wydajemisię,żechcąwyburzyćnaszemieszkanie-powiedziałBrunetti.
Rozdział3
-Wyburzyć?-powtórzyłaPaola,niepewna,czyzareagowaćzdumieniem,czysię
roześmiać.-Oczymtymówisz,Guido?
-Notak.Tenczłowiekpowiedział,żewUfficioCatastoniemażadnychdokumentów
dotyczącychnaszegomieszkania.Komputeryzująarchiwaiokazujesię,żeniemogąznaleźć
żadnegozezwoleniaaninawetpodaniaozezwolenienajegobudowę.
Paolaschyliłasię,podałamężowigazetyipodniosłazpodłogidrugątorbęz
zakupami.
-Toabsurd-powiedziała,idącdokuchni.Brunettiszedłzanią,całyczasopowiadając
owizycieRossiego.Paolapostawiłatorbynastoleizaczęłajewypakowywać.Wyjęła
pomidoryicebulę,akiedyBrunettizobaczył,jakwyciągacukinie,krótszenawetodjej
palców,natychmiastprzestałmówićoRossim.
-Cozamierzaszztegozrobić?-zapytał.Paolaschowałacukiniedolodówki.
-Możerisotto?-odparła.-Pamiętasz,jakiebyłodobretozimbirem,które
przygotowałaRobertawzeszłymtygodniu?
-Mhm-chrząknąłBrunettizzadowoleniem.Rozmowaojedzeniubyłaowiele
przyjemniejsza.-ByłodużoludzinaRialto?
-Niekiedyprzyszłam.Alekiedywychodziłam,niemożnabyłoszpilkiwłożyć.
Większośćzresztątoturyści,którzyrobiązdjęciainnymturystom.Zakilkalatbędziemy
musielizrywaćsięprzedświtem,żebymócspokojniezrobićzakupy.
-PocooniprzychodząnaRialto?
-Pewnie,żebyzobaczyć,jakwyglądatarg.
-Niemajątargówusiebie?Wichkrajachniesprzedajesięjedzenia?
-Diabliwiedzą,comająusiebie-odpowiedziałaPaolazlekkimrozdrażnieniem.-Co
jeszczepowiedziałtensignorRossi?
Brunettioparłsięopłytękuchenną.
-Powiedział,żemożemyzapłacićgrzywnę.
Paolaskończyłaukładaćzakupyiwreszciespojrzałanamęża.
-Tonormalne-rzekła.-GigiGuerrieroteżzapłaciłgrzywnę,kiedyrobiłusiebie
dodatkowąłazienkę.Któryśzsąsiadówzadzwoniłnapolicję,jakzobaczyłhydraulika
wnoszącegodomieszkanianowąmuszlęklozetową.
-Tobyłodziesięćlattemu.
-Dwanaście-poprawiłaodruchowoPaola.Nawidokzaciskającychsięustmęża
dodała:-Nieważne.Niemaoczymmówić.Ajakiesąinnemożliwości?
-Powiedział,żewniektórychprzypadkach,jeśliniezłożyłosiępodaniaozezwolenie,
apracebudowlanezostaływykonane,trzebazburzyćto,cosięzbudowało.
-Zpewnościążartował-powiedziałaPaola.
-WidziałaśsignoraRossiego.Czymyślisz,żejesttotypczłowieka,któryżartowałby
sobieztakichspraw?
-Hm...Podejrzewam,żesignorRossinieżartujewogóle.-Paolawolnymkrokiem
poszładosalonu,gdzieułożyłarozrzuconepisma,apotemwyszłanataras.Brunettipodążył
zanią.Pochwiliobydwojepatrzylinarozciągającesięprzedichoczamimiasto.Paolazrobiła
ruchrękąwkierunkudachów,tarasów,ukwieconychbalkonówizamieszkanychpoddaszy.-
Ciekawe,ilespośródtegowszystkiegojestlegalne,mawymaganepapieryiotrzymało
condono-rzekła.
ObydwojeprawiecałeżyciespędziliwWenecjiiznalinieskończonąilośćhistoriio
łapówkachpłaconychinspektorombudowlanymiogipsowychściankachniszczonychw
dzieńpoichwizycie.
-Połowamiastajesttaka-powiedziałBrunetti.-Alenaszłapali.
-Jaktozłapali?Niezrobiliśmyprzecieżniczłego.-Spojrzałananiego.-Kupiliśmy
tomieszkaniewdobrejwierze.Tenfacet,którynamjesprzedał,Battistini,zpewnościąmiałi
pozwolenia,icondonoedilizio.
-Niewiemy.Powinniśmybylisięupewnić,żejema,zanimjekupiliśmy.Straciliśmy
głowę,jaktylkopokazałnamtenwidok.-Brunettiprzeciągnąłrękąwpowietrzu,wskazując
panoramęmiasta.
-Wcaleniemamtakichwspomnieńztejtransakcji-rzekłaPaola.Wróciładosalonui
usiadławfotelu.
-Ajamamdokładnietakie.Zresztątonieważne,cobyłowtedy.Ważne,żeteraz
mamyproblem.
-SkontaktujmysięzBattistinim-zaproponowałaPaola.
-Battistiniumarłdziesięćlattemu.
-Niewiedziałam.Atyskądotymwiesz?-spytałaPaola.
-Zawiadomiłmniejegosiostrzeniec,ten,którypracujewMurano.Rak.
-Cozanieszczęście.Tobyłtakimiłyczłowiek-powiedziałaPaola.
-Tak,bardzomiły.Zwłaszczajeślisięweźmiepoduwagę,zailesprzedałnamto
mieszkanie.
-Myślę,żenaspolubił.-Paolauśmiechnęłasiędowspomnień.-Tymbardziejże
pannamłodabyławbłogosławionymstanie.
-Czymyślisz,żetowpłynęłonacenę?-spytałBrunetti.
-Całyczasbyłamotymprzekonana-rzekłaPaola.-Zachowałsię,jeśliotochodzi,
zupełnieniepowenecku,alezatojakżeprzyzwoicie.No,oczywiścienie,jeśliterazbędzie
trzebawszystkoburzyć-dodałaszybko.
-Cozaabsurd!-westchnąłBrunetti.
-Pracujesztutajodponaddwudziestulat,więcpowinieneświedzieć,żekwestia,czy
cośjestabsurdalne,czynie,niemaabsolutnieżadnegoznaczenia-powiedziałaPaola.
Brunettiniechętnieprzytaknął.Przypomniałmusięsprzedawcanatargu,odktórego
siędowiedział,żejeślikliencidotykająowocówczywarzywrozłożonychnastraganie,tonie
oni,leczonmożebyćzatoukaranygrzywnąwwysokościpółmilionalirów.Najwyraźniej
miastonieprzejmowałosięnonsensownościąwydawanychzarządzeń.
Paolazagłębiłasięwfoteluioparłanogioniskistolik.
-Myślisz,żepowinnamzadzwonićdoojca?-spytała.
Brunettispodziewałsiętegopytania.Wsumiewolał,żepadłojużteraz.Hrabia
OrazioFalier,jedenznajbogatszychludziwWenecji,mógłprawdopodobniełatworozwiązać
całyproblemzapomocąjednegotelefonulubuwagirzuconejodniechceniapodczasjakiegoś
przyjęcia.
-Nie.Dziękujęci,alechciałbymsamsiętymzająć-powiedziałBrunetti,kładąc
akcentnasłowie„sam”.
Anion,aniPaolanawetprzezchwilęniepomyśleli,żebyzałatwićtęsprawęnormalną
drogąadministracyjną,wewłaściwymurzędzie,przezwłaściwegourzędnika.Wogólenie
przyszłoimdogłowy,żemożeistniećustalonaproceduradlazałatwianiatakichspraw.Jak
wszyscywenecjanie,rozwiązywaliproblemyzapomocąconoscienze,czyliukładu
znajomości,przyjaźniikontaktów,opartegonawzajemnychzobowiązaniach,
nagromadzonychwciągulatzmaganiasięzsystemem,którynawetsamiurzędnicy,amoże
zwłaszczaoni,uważalizabezsensownyinieskutecznyiktóregonadużyciabyłyrezultatem
wiekówkorupcji,atakżebizantyjskiejopieszałościiskłonnościdodziałaniawtajemnicy.
-Jestempewna,żeojciecdałbysobieztymradę-rzekła,niezwracającuwaginaton
jegogłosu.
-Powiedzmi,gdziesiępodziałyniegdysiejsześniegi?GdzietwojeideałyAnno
Domini1968?-spytałzjadliwieBrunetti.
-Ocociwłaściwiechodzi?-obruszyłasięPaola.
Brunettipopatrzyłnajejzaciętątwarzipomyślał,żefaktyczniemogłaczasami
onieśmielaćswoichstudentów.
-Chodzimioto,żekiedyśobydwojewierzyliśmywpolitykęlewicy,sprawiedliwość
społecznąirównośćwszystkichwobecprawa,aterazsięokazuje,żepierwszymnaszym
odruchemjestwepchnąćsięprzedinnychwkolejkę.
-Nieużywajliczbymnogiej,Guido,tojazasugerowałamtorozwiązanie.Twoje
zasadypozostająnienaruszone.
-Atocoznaczy?
-Żemojezasadynieucierpią.Całelatadawaliśmysięnabierać,ztyminaszymi
nadziejaminalepszyisprawiedliwszyświatiidiotycznąwiarą,żeobrzydliwysystem
politycznyirównieobrzydliwipolitycyzbudująwreszciewtymkrajupaństwoPlatona.-
Poszukaławzrokiemoczumęża.-Jajużwtoniewierzę.
Brunettisłyszałjejzmęczonygłos,alenieumiałzapanowaćnadniechęcią,którą
budziławnimkażdawzmiankaobogatymiwpływowymteściu.
-Todlategozbyległupstwembiegnieszdokochanegoojczulkaibłagaszopomoc?-
zapytał.
-Chcętylkozaoszczędzićnamstratyczasuienergii-powiedziałaPaolałagodnie,
starającsięzapobieckłótni.-Jeślizaczniemydziałaćoficjalnądrogą,znajdziemysięw
świecieKafki,któryzrujnujenaszspokój.Nigdyniezdobędziemywłaściwychdokumentów.
Będąnasodsyłaćodjednegourzędnikadodrugiegoiskończymywdomuwariatów.Czynie
wartozwrócićsiędoojca,żebyoszczędzićsobietychwszystkichupokorzeń?-Paolaczuła,
żejejspokójudzielasiępowoliBrunettiemu.
-Ajeślicipowiem,żewolałbymzrobićtosam,bezjegowsparcia?Tojestnasze
mieszkanie,Paola.
-Chceszpowiedzieć,żewolałbyśzrobićtosamlegalnądrogączyteż-głosPaoli
zabrzmiałjeszczełagodniej-opierającsięnawłasnychznajomościach?
Brunettiuśmiechnąłsię,cobyłoznakiem,żeburzaminęła.
-Oczywiście,opierającsięnawłasnychznajomościach.
-A,tozupełniecoinnego.Naprzykładnakim?-spytałaPaola,równieżsię
uśmiechając.
Problemojcaprzestałistnieć.
-No...jestRallozKomisjiSztukPięknych.
-Ten,któregosynhandlujenarkotykami?
-Handlował-sprostowałBrunetti.
-Acosięstało?
-Powiedzmy,żewyświadczyłemmuprzysługę.
-AcoKomisjaSztukPięknychmawspólnegoznaszymmieszkaniem?Przecieżta
kondygnacjazostaładobudowanapowojnie.
-TaknampowiedziałBattistini.Aleponieważbudynekznajdujesięnaliście
zabytków,więcniejestobojętne,cosiędziejenanaszympiętrze.
-Notak-zgodziłasięPaola.-Ktojeszcze?
-Vianellomakuzynaarchitekta,którypracujewCommune*[Commune-merostwo,
ratusz,urządgminny.],myślęnawet,żewbiurzewydającympozwolenianabudowę.
PoproszęVianella,żebysiędowiedział,coijak.
Milcząc,robiliwpamięcilistęwyświadczonychwprzeszłościprzysług.Byłoprawie
południe,kiedyustalili,ktoiwjakisposóbmożebyćichpotencjalnymsprzymierzeńcem.
DopierowtedyBrunettispytał:
-Czydostałaśmoeche?
Paola,zgodniezwieloletnimzwyczajem,skierowałapytaniedoniewidzialnejosoby
pojawiającejsięzakażdymrazem,kiedymałżonekzczymśwyskoczył:
-Słyszałeś?Grozinamutratadomu,ajedyne,cogointeresuje,tokrabywmiękkich
muszlach!
-Wcalenie!-odrzekłurażonyBrunetti.
-Tak?Acojeszcze?
-Risotto.
Dziecidowiedziałysięowszystkimdopiero,kiedyzpółmiskaznikłostatnikrab.Na
początkużadneznichniepotraktowałotegopoważnie,akiedyrodziceuświadomiliim
wreszcie,żemieszkaniefaktyczniejestzagrożone,natychmiastzaczęłyplanować
przeprowadzkę.
-Niemoglibyśmyznaleźćmieszkaniazogrodem,żebymmogłamiećpsa?-spytała
Chiara.-Aprzynajmniejkota-poprawiłasię,widzącminyrodziców.
Rafiiniebyłzainteresowanyzwierzętami,natomiastnęciłagoperspektywadrugiej
łazienki.
-Gdybyśmymielidrugąłazienkę,pewniebyśwniejzamieszkał,dopókinieurosłyby
citeidiotycznewąsiki-rzekłaChiara.Byłatopierwszapublicznauwagaodnoszącasiędo
corazbardziejwidocznegocieniapodnosemstarszegobrata.
-Dośćtychwygłupów!Nieżyczęsobieżadnychżartównatentemat.-Paolaczułasię
prawiejakwojskowywysłannikONZ,mającyutrzymaćpokójnatereniedziałańwojennych.
Dorastającepociechypopatrzyłyuważnienamatkę,poczym,jaksowiątkanagałęzi,
zastanawiającesię,któryzzaczajonychdrapieżnikówzaatakujepierwszy,przeniosły
niepewnywzroknaojca.
-Słyszeliście,copowiedziałamama-rzekłBrunetti,cobyłooczywistymznakiem,że
sprawywyglądająpoważnie.
-Tojapozmywam-zaofiarowałasięChiara,wiedzącdobrze,żedziśitakjestjej
kolej.
Rafiiodsunąłkrzesłoiwstał.Pozbierałtalerze,wstawiłjedozlewu,odkręciłwodęi
podwinąłrękawyswetra.PaolaiBrunettiucieklidosalonu,zachowującsięjakzabobonni
chłopiwobliczusiłnadprzyrodzonych.Brunettizdążyłjeszczechwycićpodrodzebutelkę
grappyidwamałekieliszki.
-Comaszwplanienadzisiejszepopołudnie?-spytałaPaola,gdymążwręczyłjej
kieliszekpełenzłotawegopłynu.
-WracamdoPersji.-Brunettizsunąłbutyipołożyłsięnakanapie.
-Powiedziałabym,żetoraczejprzesadnareakcjanarewelacjesignoraRossiego.Czy
tojesttabutelka,którąprzywieźliśmyzBelluno?-spytałapokolejnymłykugrappy.
WBellunomieliprzyjaciela,którypracowałzBrunettimponaddziesięćlat,poczym,
rannywjakiejśstrzelaninie,odszedłzpolicjiiwróciłwrodzinnestrony,żebyprzejąć
gospodarstwopoojcu.Każdejjesienidestylowałpulpęwinogronowąicałkowicienielegalnie
produkowałokołopięćdziesięciubutelekgrappy,którenastępnierozdawałrodziniei
przyjaciołom.
Brunettiprzytaknąłirównieżpodniósłkieliszekdoust.
-AwięcPersja?-spytałaPaola.
Brunettiodstawiłkieliszeknastolikobokipodniósłksiążkę,którązostawiłtu,kiedy
przyszedłsignorRossi.
-Ksenofont-powiedział,otwierającjąnazałożonejstronie.
-Grecysięuratowali,prawda?Iwrócilidodomu?
-Jeszczedotegoniedoszedłem-odrzekłBrunetti.
-Guido,czytałeśKsenofontaconajmniejdwarazyodczasunaszegoślubu.Jeślinie
wiesz,czyGrekomudałosięwrócić,toalboczytasznieuważnie,albomaszpierwszeobjawy
alzheimera-zdenerwowałasięPaola.
-Udaję,żeniewiem,cosięstanie,wtensposóbmamwięcejprzyjemnościzczytania
-wyjaśniłBrunetti,wkładającokularyizagłębiającsięwlekturze.
Paolapatrzyłananiegodośćdługo,poczymnalałasobiekolejnykieliszekgrappyi
pozostawiającmężaPersom,poszładoswegopokoju.
Rozdział4
Jaktoczęstobywa,bezpośredniopotymwydarzeniunicsięniedziało.Toznaczynie
przyszłyżadnepapieryzUfficioCatasto,niedałteżznakużyciasignorRossi.Wtejsytuacji,
byćmożeabyniewywoływaćwilkazlasu,Brunettiniepróbowałnawiązaćkontaktuz
przyjaciółmi,którzyewentualniemoglibypomócwyjaśnićkwestięprawnegostatusujego
mieszkania.Minąłmarzec,ociepliłosię.RodzinaBrunettichcorazwięcejczasuspędzałana
tarasie.Piętnastegokwietniaporazpierwszyzjedliobiadpodgołymniebem,wieczoryjednak
wciążbyłychłodne.Dnisięwydłużały.Wsprawiemieszkaniapanowałagłuchacisza.Jak
mieszkańcywioskiupodnóżawygasającegowulkanu,takioniwrócilidouprawianiaswoich
poletek,szczęśliwi,żebogowieżywiołówwymazaliichzeswejpamięci.
Wmiaręjaksięocieplało,doWenecjiprzyjeżdżałocorazwięcejturystóworaz,
niestety,Cyganów.DotejporyCyganiespecjalizowalisięwewłamaniach,terazzaczęli
napadaćnaprzechodniów.Ponieważzakłócałotospokójnietylkosamychwenecjan,leczi
turystów,zktórychmiastożyło,Brunettidostałpolecenie,żeby„cośztymzrobić”.Złodzieje
kieszonkowibylizbytmłodzi,żebyichścigaćsądownie;bezustanniezatrzymywanoich,
zabieranonakomendęilegitymowano.Niewieluznichposiadałodokumenty,wwiększości
bylinieletni,udzielanoimwięcupomnieniaiwypuszczano.Częśćwracaładomiastajuż
nazajutrz,potygodniubylizpowrotemprawiewszyscy.WedługBrunettiegojedynym
rozwiązaniembyłoalbozmienićprawodotyczącemłodocianychprzestępców,albowogóle
wyrzucićCyganówzkraju,toteżmiałdużetrudnościzesporządzeniemsensownegoraportu.
Siedziałwłaśnieprzybiurkuizastanawiałsię,jakuniknąćpisaniarzeczyoczywistych,
kiedyzadzwoniłtelefon.
-Brunetti-powiedział,podnoszącsłuchawkęiprzerzucająckolejną,trzeciąstronę
listynazwiskosóbzatrzymanychzadrobnekradzieżewciąguostatnichdwóchmiesięcy.
-Commissario?-usłyszałmęskigłos.
-Tak.
-MówiFrancoRossi.
Dlawenecjaninajesttonajbanalniejszenazwiskopodsłońcem,dlategominęłokilka
dobrychchwil,zanimBrunettiznalazłsięmyślamiwUfficioCatasto.
-SignorRossi,czekałemnapanatelefon!-Kłamstwoprzyszłomuzłatwością.Tak
naprawdęmiałnadzieję,żesignorRossiwjakiśsposóbznikniewrazzcałymwypełnionym
papierzyskamiUfficioCatasto.-Czymapandlamniejakieświeści?
-Najakitemat?
-Natematmojegomieszkania-powiedziałBrunetti,zastanawiającsię,jakiinny
interesmógłbymiećdoniegosignorRossi.
-Nie,niemamżadnych-odrzekłurzędnik.-Sporządziłemraportiprzekazałemgo
wyżej.Trzebaczekać.
-Ajakpanmyśli,ileczasu?-spytałBrunettinieśmiało.
-Niewiem.Przykromi,naprawdę,aleniewiadomo,kiedyonisiętymzajmą.-
EnergicznygłosRossiegowyraźnieświadczył,żetentematgonieinteresuje.
Brunettiegonatychmiastuderzyło,jakdoskonaletesłowapasujądowszystkich
urzędów,zktórymimiewałdoczynienia,czytojakopolicjant,czyjakozwykłyobywatel.
-Potrzebujepanjakichśdodatkowychinformacji?-spytałgrzecznie,pamiętając,że
dobrawolasignoraRossiego,anawetjegobezpośredniapomocmożeokazaćsięniezbędna.
-Alejadzwoniędopanawinnejsprawie-powiedziałRossi.-Wrozmowiezkimś
wymieniłempananazwiskoidowiedziałemsię,gdziepanpracuje.
-Wczymmógłbympanupomóc?
-Todotyczypewnejrzeczy,którazdarzyłasiętutaj,wbiurze-powiedziałRossi.-To
znaczyjaniejestemterazwbiurze.Rozumiepan?
-Gdziepanjest,signorRossi?
-Naulicy.Dzwoniędopanaztelefonino.Niechciałemdzwonićzbiura...-głos
zanikłikiedypowrócił,Brunettiusłyszał:-...boto,comampanudopowiedzenia...
Tymbardziejniepowinieneśużywaćtelefonino,pomyślałBrunetti,środka
komunikacjiprawietakpublicznegojakgazeta.
-SignorRossi,czytocośważnego?
-Raczejtak-powiedziałurzędnikściszonymgłosem.
-Wtakimrazielepiej,żebypanzadzwoniłdomniezezwykłejbudki-powiedział
Brunetti.
-Co?-spytałRossi,dziwnieskrępowany.
-Niechpanzadzwonidomniezautomatu,signore.Nieruszamsięstąd.Będęczekał.
-Chcepanpowiedzieć,żektośmożenaspodsłuchiwać?-spytałRossiiBrunetti
wyczulwjegogłosietosamonapięcie,którekiedyśpojawiłosię,gdyodmówiłwyjściana
tarasuniegowdomu.
-Niejestażtakźle-powiedziałBrunetti,starającsięgouspokoić.-Alelepiejbędzie,
jeślizadzwonipanbezpośrednionamójnumerzezwykłejbudki.
Powtórzyłnumerdwarazy,gdyżmiałwrażenie,żemłodyczłowiekgozapisuje.
-Muszęrozmienićpieniądzealbokupićkartę-powiedziałRossiichoćwyglądało,
jakbysięrozłączył,głosnaglewróciłiBrunettiemuwydałosię,żesłyszy,jakRossimówi:-
Zarazdopanazadzwonię.
-Dobrze,będęczekał-zacząłBrunetti,alecośpyknęłoiwsłuchawcezapadłacisza.
CóżtakiegosignorRossimógłodkryćwUfficioCatasto?Jakieśdodatkowewpłaty,
dziękiktórymzbytdokładnyprojektmógłzostaćzastąpionyinnym,mniejdokładnym?
Łapówkiwręczaneinspektorowibudowy?Jużsamamyśl,żejakiśurzędnikprzestraszyłsię
czegośtakiego,więcej,żezadzwoniłztegopowodunapolicję,wydałasięBrunettiemupo
prostuśmieszna.CośzniminiewporządkuwtymUfficioCatasto,skorozatrudnilikogoś
równienaiwnego.
WciągunastępnychkilkuminutBrunetti,zastanawiającsię,cobymudało,gdyby
pomógłRossiemu,zpewnym-niewielkim,trzebaprzyznać-wstydemuświadomiłsobie,że
jestabsolutniezdecydowanyuczynićzniegodłużnika,nawetkosztemryzykazawodowego.
Przynajmniejwszystko,coRossizrobiłbypóźniej,abymusięodwdzięczyć,zrobiłbydla
niego,aniedlaojcaPaoli.
Natychrozmyślaniachminąłmukwadrans.Telefonniezadzwonił.Półgodziny
późniejzatelefonowaładoniegosekretarkaszefa,signorinaElettra,którachciałaprzynieść
muzdjęciailistęwyrobówzłotniczychznalezionychpozawyspą,nastałymlądzie,w
przyczepiejednegozcygańskichdzieciaków,zatrzymanychdwatygodnietemu.Matka
chłopcautrzymywała,żewszystkojestjejwłasnościąipozostajewrodzinieodwieków.
Niestety,przeczyłatemuwielkawartośćbiżuteriiifakt,żejedenzprzedmiotówzostałjuż
rozpoznanyprzezpewnąniemieckądziennikarkę,którejmieszkanieokradzionoponad
miesiąctemu.
Brunettispojrzałnazegarekizobaczył,żejestjużpopiątej.
-Nie,signorina,proszęsięniefatygować,przejrzętojutrorano-powiedział.
-Dobrze,Commissario.Będzietonapanaczekało.-Brunettiusłyszał,jaksignorina
Elettraprzekładajakieśpapiery.-Wtakimrazieidędodomu.
-Avice-questore?-spytałBrunetti,zastanawiającsię,jakteżonaniekrępujesię
opuścićbiuranaponadgodzinęprzedkońcempracy.
-Wyszedłprzedpierwszą-rzekłaobojętnie.-Powiedział,żezjeobiadzquestore,i
myślę,żeresztępopołudniaspędziłwjegotowarzystwie.
Oczymżemożerozmawiaćjegoszefzeswoimszefem,zastanawiałsięBrunetti.
ZawodoweambicjePattynigdynieprzyniosłynicdobregopracownikomkomendy.
Przeważniepopisywałsięenergiąiżywotnością,wwynikuczegowciążzarzucanoich
nowymiplanamiiwytycznymi,którerzadkosprawdzałysięwpraktyceizktórychitak
wkrótcerezygnowano.
ŻyczącsignorinieElettrzeprzyjemnegowieczoru,Brunettirozłączyłsię.Jeszczedwie
godzinysiedziałwbiurze,czekając,żemożeRossizadzwoni.Kiedyminęłasiódma,zszedłna
dółdopokojuodpraw.
PrzybiurkusiedziałPucettiipodpierającgłowęrękami,czytałksiążkę.
-Pucetti?
MłodyoficerpodniósłoczyznadksiążkiiwidzącBrunettiego,natychmiastwstał.Ku
zadowoleniuszefa,porazpierwszy,odkądzacząłpracowaćwkomendzie,powstrzymał
odruchzasalutowania.
-Idędodomu,Pucetti.Gdybyktośmnieszukał...gdybyszukałmniejakiśmężczyzna,
proszę,dajmumójnumerdomowyipoproś,żebyzadzwoniłjaknajprędzej.
-Jasne,szefie-odrzekłmłodyoficeritymrazemzasalutował.
-Coczytasz?-spytałBrunetti.
-Nieczytamwłaściwie,szefie.Tojestgramatykarosyjska.
-Gramatykarosyjska?Pococito,jeślioczywiścieniejestemniedyskretny?-spytał
Brunetti,patrzącnastronyzapisanecyrylicą.
-Chętniepanuodpowiem-rzekłzuśmiechemPucetti.-Mojadziewczynajest
Rosjankąichciałbymmócporozmawiaćzniąwjejojczystymjęzyku.
-Niewiedziałem,żemaszdziewczynę,Pucetti-powiedziałBrunetti,myśląco
tysiącachrosyjskichprostytuteknapływającychdozachodniejEuropyistarającsięzachować
neutralnyton.
-Mam,szefie.-Pucettiuśmiechnąłsięponownie,tymrazemszeroko.
-Acoonarobitutaj,weWłoszech?-zaryzykowałkomisarz.-Pracuje?
-Uczyrosyjskiegoimatematykiwliceum,doktóregochodzimójbrat.Tamją
spotkałem.
-Jakdługojąznasz?
-Sześćmiesięcy.
-Tobrzmipoważnie.
MłodyczłowiekznówsięuśmiechnąłiBrunettistwierdził,żemawyjątkowomiłą
twarz.
-Mampoważnezamiary,szefie.Jejrodzinaprzyjedzietutajwlecieionachce,żeby
mniepoznali.
-Awięcuczyszsięjęzyka?-Brunettiwskazałgłowąrozłożonąksiążkę.
Pucettiprzesunąłrękąpowłosach.
-Powiedziała,żejejrodziniesięniepodoba,żeonachcewyjśćzapolicjanta.Widzi
pan,jejrodzicesąchirurgami.Wiecpomyślałemsobie,żedobrzebybyło,gdybymmógłz
nimichoćtrochęporozmawiać.Aponieważniemówięaniponiemiecku,anipoangielsku,
myślę,żegdybymzacząłdonichmówićwichjęzyku,zobaczyliby,żeniejestemjakimśtam
durnymgliną.
-Tochybabardzomądreposuniecie,Pucetti.Zostawiamcięztwojągramatyką-
powiedziałBrunettiiwyszedł.
-Doswidania-usłyszałzaplecami.
NiestetynieumiałPucettiemuodpowiedziećporosyjsku,pożegnałgowięczwykłym
„dowidzenia”.PrzezcałądrogędodomumyślałodziewczyniePucettiego,którauczy
matematyki,ioPucettim,któryuczysięrosyjskiego,żebyspodobaćsięjejrodzicom.
Zastanawiałsię,czyonsam,biorącpoduwagęokoliczności,niejestprzypadkiemdurnym
gliną.
WpiątkiPaolaniemiałazajęćnauczelni,więczwyklespędzałapopołudniena
szykowaniuwymyślnejkolacji.Czekałanatocałarodzinaitegowieczoruniespotkałich
zawód.UrzeźnikazatargiemwarzywnymPaolaznalazławspaniałągiczjagnięcąipodałają
zmłodymiziemniakamiposypanymirozmarynem.Oprócztegonastolepojawiłysięcukinia
trifolataimarcheweczkiprzyrządzonewtaksłodkimsosie,żeBrunettimiałochotęzjeśćich
jeszczetrochęnadeser,gdybyPaolaniepodałapieczonychgruszekwbiałymwinie.
Pokolacjizległnakanapieniczymfokanapiasku,pozwalającsobienazaledwie
naparsteczekarmaniaku.
KiedyPaolarutynowymigroźbamiwysłałaniespecjalnieopierającesiędziecido
odrabianialekcjiiwreszcieusiadła,nalałasobie,będącwtychsprawachmniejobłudnaod
męża,zdrowąporcjęmiodowegotrunku.
-Boże,aledobre!-westchnęłapopierwszymłyku.
ZrelaksowanyBrunettipoczułsięjakweśnie.
-Wiesz,ktodomniedzisiajdzwonił?-zapytał.
-Nie,kto?
-FrancoRossi.TenfacetzUfficioCatasto.
Paolazamknęłaoczyizagłębiłasięwfotelu.
-OBoże.Ajamyślałam,żetosięskończyło,żecałatasprawaznikłazpowierzchni
ziemi.Comówił?-spytałapochwili.
-Wcaleniedzwoniłwsprawienaszegomieszkania.
-Aczegóżinnegomógłodciebiechcieć?
ZanimBrunettizdążyłjejodpowiedzieć,spytała:
-Czydzwoniłdociebiedobiura?
-Tak.Dlategotojesttakiedziwne.Kiedybyłunas,wcaleniewiedział,żepracujęw
policji.Zapytałmniewtedy,no,możeniebezpośrednio,jakijestmójzawód,ipowiedziałem
mu,żestudiowałemprawo.
-Czytakprzeważnierobisz?
-Tak.
Brunettizamilkł.
-Więcmusiałsięodkogośdowiedzieć?-spytałapochwiliPaola.
-Takmówił.Dowiedziałsięodjakiegośznajomego.
-Czegochciał?
-Niewiem.Dzwoniłztelefonino,aponieważsprawiałwrażenie,jakbychciałmi
powiedziećcośwzaufaniu,zaproponowałem,żebyzadzwoniłdomniezbudki.
-Noi?
-Iniezadzwonił.
-Możezmieniłzamiar.
Brunettiwzruszyłramionaminatyle,nailemożenimiwzruszyćczłowiekobjedzony
gicząjagnięcąirozpartynakanapie.
-Jeślitojestnaprawdęważne,napewnojeszczezadzwoni-stwierdziłaPaola.
-Chybatak.-Brunettizastanawiałsięnadnastępnymłykiemarmaniaku,alezamiast
sięnapić,zapadłwpółgodzinnądrzemkę.Kiedysięobudził,wogóleniepamiętałoFrancu
Rossim,natomiastpamiętałoarmaniakuimyślonimtowarzyszyłamuprzezcałądrogędo
łóżka.
Rozdział5
TakjakBrunettisięobawiał,wponiedziałekzawezwałgovice-questorePatta,
najprawdopodobniejwzwiązkuzpiątkowąrozmowązquestorewporzelunchu.Wezwanie
otrzymałokołojedenastej,wkrótcepoprzybyciuPattydokomendy.
-Dottore?-usłyszałiwdrzwiachgabinetuzobaczyłsignorinęElettrę,zbłękitną
teczkądokumentówwdłoni.Przezchwilęsięzastanawiał,czyniedobrałakoloruokładkitak,
żebypasowałajejdosukienki.
-Dzieńdobry,signorina.-Przywołałjądobiurka.-Czytojestlistatejskradzionej
biżuterii?
-Tak,izdjęcia-odpowiedziała,wręczającmuteczkęzdokumentami.-Vice-questore
chcezpanemrozmawiać.
Tonjejgłosuniezapowiadałżadnegoniebezpieczeństwa,więcBrunettitylkoskinął
głową.Kiedyotwierałteczkę,Elettrawciążstała.Dopierwszejstronyprzyczepionebyły
zszywkamiczterykolorowefotografie,przedstawiającepojednejsztucebiżuterii,wsumie
chodziłootrzypierścionkiimisternązłotąbransoletęzrzędemkamieniprzypominających
małeszmaragdy.
-Wyglądatotak,jakbywłaścicielkabyłaprzygotowananarabunek-powiedział
Brunetti,dziwiącsię,żektośmógłzadaćsobietrudzrobieniaartystycznychzdjęćcałejswojej
biżuterii,inatychmiastwietrzącoszustwoubezpieczeniowe.
-Każdyjestprzygotowanynarabunek-stwierdziłaElettra.
-Jakpanimożemówićcośtakiego,signorina.-Zdumionyuniósłgłowęznadteczki.
-Możeniepowinnam,zwłaszczabiorącpoduwagę,gdziepracuję,alenaprawdętak
myślę.Ludzieteraztylkootymmówią-dodała,zanimBrunettizdążyłzebraćmyśli.
-WWenecjimamyowielemniejprzestępstwniżwkażdyminnymwłoskimmieście-
oburzyłsiękomisarz.-Widocznienieprzeglądałapanistatystyk.
Elettracoprawdaniewzniosłaoczudonieba,alezatorzekła:
-Nieuważapanchyba,dottore,żestatystykiodzwierciedlająto,cosięnaprawdę
dzieje?
-Ocopanichodzi?
-Ile,panazdaniem,mamywtejchwilizgłoszonychwłamańczyrabunków?
-Dopieropanipowiedziałem.Czytałemstatystykiprzestępstw,takjakmywszyscy.
-Statystykiniemająztymnicwspólnego.-PonieważBrunettimilczał,dodała:-Nie
wierzypanchyba,żeludzie,jaktylkocośsięstanie,zarazidąztymnapolicję?
-No,możeniewszyscy,alewiększośćnapewnotak.
-Ajajestempewna,żewiększośćnapewnonie.-Elettrawzruszyłaramionamii
stanęłaniecoswobodniej,cowcaleniezłagodziłotonujejgłosu.
-Czymożemipanipodaćjakiśkonkretnypowód,dlaktóregopanitaktwierdzi?-
poprosiłBrunetti,odkładającdokumenty.
-Znamtrzyosoby,doktórychwciąguostatnichtrzechmiesięcysięwłamanoiktóre
niezgłosiłytegopolicji-powiedziałaElettra.-Chociażnie,jednaznichzgłosiła-dodałapo
chwili.-TenczłowiekudałsięnaposterunekkołokościołaSanZaccariaipowiedział,że
włamanosiędojegomieszkania.Dyżurnysierżantpoprosiłgo,żebyprzyszedłnastępnego
dnia,kiedybędzieobecnyoficerzajmującysięwłamaniami.
-Noiposzedłnaposteruneknastępnegodnia?
-Oczywiście,żenie.Poco?
-Czytakapostawaniejestnegatywna,signorina?
-Pewnie,żejest-odpowiedziałaElettrajeszczezuchwałejniżdotejpory.-Ajakiej
postawyspodziewasiępanpomnie?
Jejpodniesionygłosspowodował,żepogodnynastrój,którywnosiłazwykledo
pokoju,znikłiBrunettiegoogarnęłoprzygnębienie,takiejakpokażdejkłótnizPaolą.
Próbującsięodniegouwolnić,popatrzyłnazdjęcianabiurku.
-KtóreztychrzeczyznalezionouCyganki?-spytał.
SignorinaElettra,równieżskrępowananieprzyjaznąatmosferą,skwapliwiepochyliła
sięnadfotografiamiiwskazałapalcembransoletę.
-Znalazłasięwłaścicielka,którajązidentyfikowała,miałanawetrachunekz
opisanymidetalami.Niesądzę,żebytomiałoznaczenie,alepowiedziała,żetegopopołudnia,
kiedysiędoniejwłamano,widziałatrzyCygankinaCampoSanFantin.
-Nie,toniemaznaczenia-przyznałBrunetti.
-Acotumożemiećznaczenie?-spytałazrzędliwieElettra.
NormalnieBrunettizwróciłbyjejuwagę,żeprawojesttakiesamodlaCyganów,jak
dlawszystkichinnychludzi,aleniechciałponowniezepsućnastroju.Zamiasttegospytał:
-Wjakimwiekujesttenchłopiec,jejsyn?
-Wedługmatkimapiętnaścielat,aleoczywiścieniepotwierdzategożaden
dokument,niemametrykianiświadectwszkolnych,więcdzieciakmożemiećrówniedobrze
osiemnaścielat.Dopókimatkabędziesięupieraćprzypiętnastu,niemożnagoaresztować.
Przezparędobrychlatsmarkaczmożebezkarnierobić,comusięspodoba.
OczyElettryznówzabłysłygniewem.
-Hmm-mruknąłBrunetti,zamykającteczkęzdokumentami.Postanowiłzmienić
temat.-Czymożedomyślasiępani,oczymchcezemnąrozmawiaćvice-questore?-spytał.
-Prawdopodobnieoczymś,cowynikłopodczasjegospotkaniazquestore-odrzekła
Elettraobojętnymtonem.
Brunettiwestchnąłgłośnoiwstał.MimożeproblemCyganówpozostał
nierozwiązany,Elettrauśmiechnęłasię.
-Naprawdę,dottore,proszęmiwierzyć,niemampojęcia,czegovice-questoremoże
odpanachcieć.Powiedziałmitylko,żechcepanawidzieć.
-Notoidęzobaczyć,ocochodzi.
PoddrzwiamiBrunettizatrzymałsięiprzepuściłsekretarkę.Zeszlirazempo
schodach,kierującsiękugabinetowiPatty.Przedgabinetemznajdowałasięniewielkawnęka
zoknem,służącazasekretariat.
Właśniedzwoniłtelefon.Elettrasięgnęłaposłuchawkę,przechylającsięnad
biurkiem.
-Biurovice-questorePatty.Tak,dottore,tak.Jużpanałączę.-Nacisnęłajedenz
bocznychprzyciskówaparatuirozłączyłasię.-Burmistrz.Będziepanmusiałzaczekać.
Telefonznówzadzwonił.Zszybkiegospojrzenia,jakiemurzuciła,Brunetti
wywnioskował,żetymrazembyłatorozmowaprywatna,wziąłwięczbiurkaporanne
wydanie„IIGazzettino”ipodszedłdookna.Gdysięodwrócił,napotkałspojrzenieElettry,
którasięuśmiechnęła,odwróciłarazemzkrzesłemplecamidoniegoiprzysunęłasłuchawkę
bliżejust.Brunettiwyszedłnakorytarz.
Wrękachmiałtęczęśćgazety,którejniezdążyłprzejrzećrano.Górnapołowa
pierwszejstronybyłapoświęconatrwającemuwciążdochodzeniuwsprawieprzydzielania
kontraktównaodbudowęteatruLaFenice.Prowadzonojeztakwyraźniezłąwolą,że
właściwieniezasługiwałonamianodochodzenia.Polatachdyskusjiiwzajemnychoskarżeń
nawetcinieliczni,którzyjeszczeorientowalisięwchronologiiwydarzeń,straciliresztę
zainteresowania,jakrównieżnadziejęnaobiecanąodbudowę.Brunettirozłożyłgazetęi
przeniósłwzrokniżej.
Polewejstroniezobaczyłfotografię.Widziałjużgdzieśtętwarz,aledopierokiedy
przeczytałpodpis,przypomniałsobie,gdzie.„FrancescoRossi,miejskirzeczoznawca
budowlany,którynieodzyskałjeszczeprzytomnościpoupadkuzrusztowania...”
Rozejrzałsięwokółiprzebiegłniecierpliwiewzrokiemkrótkąnotatkępodzdjęciem.
FrancescoRossi,miejskirzeczoznawcabudowlanyzatrudnionywUfficioCatasto,
spadłwpiątekpopołudniuzrusztowaniabudynkuwdzielnicySantaCroce.Rossi
przeprowadzałkontrolędokonywanychpracrestauracyjnych.Natychmiastprzewiezionogo
naoddziałpomocydoraźnejwOspedaleCivile,gdziejegostanoceniasięjakoniepewny.
Jeszczezanimzostałpolicjantem,Brunettiprzestałwierzyćwtakzwanezbiegi
okoliczności.Dowypadkówdoprowadzałyinnewypadki,którewydarzyłysięwcześniej.Od
kiedyzacząłpracowaćjakopolicjant,wzbogaciłtoprzekonaniepewnością,żepowiązania
międzywydarzeniami,aprzynajmniejwydarzeniami,którymizajmowałsięteraz,rzadkosą
niewinne.FrancaRossiegowłaściwiewcalebyniezapamiętał,gdybyniejegodziwnareakcja
napropozycjęwyjrzeniaprzeztaras-dziśjeszczewidział,jakmłodyczłowiekwgeście
panikizasłaniasięprzednimpodniesionądłonią.Dziękitemuzresztąnamomentzmieniłsię
znijakiegourzędnikabeznamiętnierecytującegoprzepisywzwyczajnegoczłowieka,który
maswojesłabości.
Wto,żeRossispadłzrusztowania,Brunettiniewierzyłaniprzezchwilę.Nie
zamierzałwzwiązkuztymtracićczasunazastanawianiesię,czegokonkretniemógł
dotyczyćjegotelefon.
WtymstanieduchawróciłdosekretariatusignorinyElettryiodłożyłgazetęna
biurko.Elettrawciążbyłaodwróconaplecamiiśmiałasięcichodokogośwsłuchawce.
Właściwiejejniewidzącizapominajączupełnieospotkaniuzszefem,Brunettiopuścił
komendę,kierującswekrokidoOspedaleCivile.
Rozdział6
WdrodzedoszpitalaBrunettizadumałsięnadtym,ilerazyprzeztewszystkielata
przychodziłtusłużbowoinibyDanteprzekraczałterozwarteodrzwia,zaktórymiczaiłysię
ból,cierpienieiśmierć.Niemyślałjednakoposzczególnychpacjentach,raczejocierpieniach
wogólności,omarnościżyciaiotym,żeczęstomękipsychicznegorszesąodbólu
fizycznego.Otrząsnąłsię.Niemiałochotynateponurerefleksje.
Wportiernizapytał,gdziemożeznaleźćniejakiegoFrancaRossiego,którego
przywiezionopodczasweekendu,nieprzytomnegopoupadkuzrusztowania.Czarnobrody
portier,któregoBrunettijakbyskądśznał,spytał,najakioddziałprzyjętosignoraRossiego.
Brunettiprzypuszczał,żepewnienaoddziałintensywnejterapii.Portierwybrałjedennumer,
potemdrugiioznajmił,żesignoraRossiegoniemaaninaoddzialeintensywnejterapii,anina
oddzialepomocydoraźnej.
-Możeneurologia?-podsunąłkomisarz.
Zzawodowymspokojemportierwybrałjeszczejedennumerzpamięci,leczrównież
bezrezultatu.
-Więcgdzieonmożebyć?-spytałBrunetti.
-Czyjestpanpewien,żeprzywiezionogotutaj?-spytałportier.
-Takpodała„IlGazzettino”.
Portierspojrzałnaniegowymownieipokiwałgłową.Jeślipoakcencieniemożna
byłostwierdzić,czybyłwenecjaninem,tospojrzenie,którerzuciłBrunettiemu,nie
pozostawiałocodotegożadnychwątpliwości.Spytałjednak:
-Czydoznałobrażeńwskutekupadkuzrusztowania?
Brunettiskinąłgłową.
-Tosprawdzęjeszczeoddziałortopedyczny-zaproponowałportier.
WybrałnumeripodałnazwiskoRossiego.Cokolwiekusłyszał,posłałkomisarzowi
szybkiespojrzenie,zasłoniłsłuchawkędłonią,słuchałjeszczeprzezmoment,poczym
zapytał:
-Czynależypandorodziny?
-Nie.
-Więckimpanjest?Przyjacielem?
BezchwiliwahaniaBrunettipotwierdził.
Portierpowiedziałjeszczeparęsłówdosłuchawki,zamilkłirozłączyłsię.
-Przykromi,alepańskiprzyjacielzmarłdziśrano-oznajmił.
Brunettidoznałlekkiegoszoku.Ogarnąłgodziwnysmutek,jakbyzmarłybył
naprawdęjegobliskim.Popatrzyłnaportiera.
-Oddziałortopedyczny?-spytał.
Portierwzruszyłramionami,jakbydającdozrozumienia,żeniemanicwspólnegoz
przekazanąinformacją.
-Powiedzianomi,żezostałprzewiezionynaoddziałortopedyczny,ponieważmiał
złamaneobieręce.
-Aledlaczegozmarł?
Portierzamilkłnachwilę,takjaknależywobliczuśmierci.
-Tegomipielęgniarkaniepowiedziała-rzekłwreszcie.-Aleniechpanspróbujesię
dowiedziećbezpośrednionaoddziale.Wiepan,jaktamtrafić?
Brunettiskinąłtwierdzącogłową.
-Takmiprzykrozpowodupańskiegoprzyjaciela,signore-rzuciłzanimportierna
pożegnanie.
Brunettiruszyłprzezwysokosklepionyholszpitala,ślepynajegourodę.Świadomym
wysiłkiemwoliodsuwałodsiebiewszystkieopowieści,jakiesłyszałoobrosłejjużlegendą
nieskutecznościszpitalipublicznych.Rossiegoprzeniesiononaoddziałortopedii,gdzie
zmarł.Tylkotopowinnogowtejchwiliinteresować.Idąckorytarzami,niemógłjednak
oprzećsięwrażeniu,żeznajdujesięwjednymztychwielkich-nowojorskichczy
londyńskich-teatrów,wktórychprzezcałelataidzietensamspektakl,zmieniasiętylko
obsada.Jedniodchodząnaemeryturę,drudzy-doinnychról,aletematikostiumypozostają
tesame.Wydałomusięnagle,żejestwidzem,amężczyźniikobietyprzesuwającysiępod
łukowatymsklepieniem,wszlafrokachipiżamach,wgipsieczyokulach,toaktorzy,a
niektórzyznich,takjakRossi,czasemschodzązescenynazawsze.
Kiedydotarłnaoddziałortopedii,zobaczyłuszczytuschodówjakąśpróżnującą
pielęgniarkę,którastałaipaliłapapierosa.GdyzauważyłanadchodzącegoBrunettiego,
zdusiłaniedopałekwpapierowymkubeczkuiotworzyładrzwi,żebywrócićnaoddział.
-Bardzoprzepraszam-rzekłBrunetti,wślizgującsięzanią.
Wyrzuciłakubeczekiodwróciłasię.
-Tak?-rzuciłaobojętnie,ledwonaniegospojrzawszy.
-PrzyszedłemwsprawieFrancaRossiego-powiedział.-Portiernadolemówił,że
jestnatymoddziale.
Pielęgniarkapopatrzyłananiegouważniejijakbycieplej.Najwidoczniejztego
powodu,żepytałoosobę,któradopierocozmarła,zasługiwałnawięcejsympatii.
-Czyjestpankrewnym?-spytała.
-Nie,przyjacielem.
-Takmiprzykro-powiedziałaiwgłosiejejniebyłojużzawodowejobojętności,
tylkoszczerewspółczucie.
Brunettipodziękowałjej.
-Acosięwłaściwiestało?-zapytał.
Pielęgniarkaruszyłaprzodem.Brunetti,myśląc,żeprowadzigodoRossiego,poszedł
zanią.
-Przywieźligowsobotępopołudniu-usłyszał.-Tamnadolezbadaligoistwierdzili,
żemazłamaneobieręce,więcodesłaligoodrazudonas.
-Alewpapierachjestnapisane,żebyłnieprzytomny.
Pielęgniarkaprzyspieszyłakroku,idącdowahadłowychdrzwinakońcukorytarza.
-Niemogęnicnatentematpowiedzieć.Jużjakgoprzywieźli,byłnieprzytomny.
-Nieprzytomny?Dlaczego?
Pielęgniarkamilczała,jakbyzastanawiającsię,comożemuwyjawić.
-Musiałprzyupadkuuderzyćsięwgłowę.
-Amożepaniwie,zjakiejwysokościspadł?
Pokręciłaprzeczącogłowąipchnęładrzwi,przytrzymującjedlaniego.Znaleźlisięw
dużym,pustympomieszczeniu,wktóregokąciestałosamotnebiurko.Pielęgniarkamilczała.
-Czybyłbardzoporaniony?-Brunettipostanowiłspytaćocośinnego.
Pielęgniarkazawahałasięirzekła:
-Lepiejbędzie,jeślipanzapytajednegozlekarzy.
-Czytoteobrażeniagłowyspowodowałyśmierć?
Niewiedziećczemumiałwrażenie,żeprzykażdymjegopytaniupielęgniarkajakby
sztywnieje,ajejgłosstajesięcorazbardziejobojętnyichłodny.
-Otorównieżmusipanspytaćlekarza.
-Alejawciążnierozumiem,dlaczegoonznalazłsięnatymoddziale.
-Zpowodupołamanychrąk-powiedziała.
-Alejeśliranynagłowie...-zacząłBrunetti,leczsiostrajużpodeszładoinnych
wahadłowychdrzwi,nalewoodbiurka.
-Możelepiejwyjaśniątopanunadole,naoddzialepomocydoraźnej.Proszęzapytać
odoktoraCarraro-rzuciłaprzezramięiznikła.
Brunettizbiegłnadół.Tamwyjaśniłdyżurnejpielęgniarce,żejestprzyjacielem
FrancaRossiego,tego,któryzmarłzarazpoprzyjęciunaoddział,iżechciałby,jeślimożna,
porozmawiaćzdoktoremCarraro.Pielęgniarkaspytałagoonazwisko,kazałamuzaczekaći
poszłaposzukaćlekarza.Podścianąstałrządplastikowychkrzeseł.Brunettiusiadł.Nagle
poczułsiębardzozmęczony.
Pomniejwięcejdziesięciuminutachprzezwahadłowedrzwiwszedłmężczyznaw
białymkitlu.Trzymającręcewkieszeniach,zrobiłkilkakrokówwkierunkuBrunettiegoi
zatrzymałsię,najwyraźniejwoczekiwaniu,żetenwstanieidoniegopodejdzie.Jakwielu
niskichmężczyzn,poruszałsięrozkołysanymagresywnymkrokiem.Miałkręconesiwewłosy
przylizanebrylantynąiczerwonawepoliczki,którebardziejniżozdrowiuświadczyłyo
nadużywaniualkoholu.Brunettipodniósłsięuprzejmiezkrzesłaipodszedłdolekarza.Był
odniegowyższyconajmniejogłowę.
-Kimpanjest?-spytałCarrarozurazą,ponieważtakjakprawiezawsze,gdy
rozpoczynałrozmowę,musiałpopatrzećwgórę.
-Byćmożepowiedziałatojużpanupielęgniarka,dottore.Jestemznajomymsignora
Rossiego-rzekłBrunetti.
-Gdziejestjegorodzina?-spytałlekarz.
-Niewiem.Czyichwogólezawiadomiono?
Urazalekarzaprzeszławirytację-cotenczłowieksobiemyśli?Żeon,Carraro,nie
maniclepszegodoroboty,jaktylkosiedziećiwydzwaniaćwposzukiwaniuczłonków
rodzinyosób,którymakuratsięzmarło?NieodpowiedziałwięcnapytanieBrunettiego,aza
tosamspytał:
-Czegopansobieżyczy?
-ChciałbymznaćprzyczynęśmiercisignoraRossiego-oznajmiłBrunettispokojnie.
-Cotopanaobchodzi?
„IlGazzettino”częstoprzypominała,żewOspedaleCivilebrakowało
wykwalifikowanegopersonelu;żeszpitalbyłprzepełniony,alekarzeczęstozmuszeni
pracowaćpogodzinach.
-Czyprzywiezionogonapanadyżur,dottore?-spytałBrunetti,niezważającna
napastliwyton.
-Zadałempanupytanie,kimpanjest.-Carrarobyłwyraźniewwojowniczym
nastroju.
-NazywamsięGuidoBrunetti-wyjaśniłspokojniekomisarz.-Otym,żesignorRossi
przebywatutaj,dowiedziałemsięzgazety,przyszedłemwięcgoodwiedzić.Portier
poinformowałmnie,żeonumarł,iskierowałmnietutaj.
-Poco?
-Międzyinnymiżebysiędowiedzieć,jakabyłaprzyczynajegośmierci.
-Cotoznaczy„międzyinnymi”?-Twarzdoktorazaczerwieniłasiędotegostopnia,
żenietrzebabyłobyćlekarzem,abyuznaćtozagroźnyobjaw.
-Powtarzamsię,dottore-rzekiBrunettizobłudnymuśmiechem-alechciałbym
poznaćprzyczynęśmierci.
-Powiedziałpan,zejestznajomymzmarłego,prawda?
-Tak.
-Więcniemamobowiązkuudzielićpanutakiejinformacji.Takiejinformacjiudziela
sięwyłącznienajbliższejrodzinie.
-Kiedybędziesekcja,dottore?-spytałBrunetti,jakbynieusłyszałtychsłów.
-Kiedybędzieco?!-wykrzyknąłoburzonyCarraro,poczymruszyłkudrzwiom,z
pogardąnadymająctors.Niezamierzałanichwilidłużejprzebywaćwtowarzystwietego
bezczelnegodyletanta.
-Kiedybędzieprzeprowadzonasekcja?-powtórzyłBrunetti,rezygnującz
grzecznościowychformitytułów.
Lekarzodwróciłsięiwykonującniecomelodramatycznygest,szybkopodszedłz
powrotemdoBrunettiego.
-Otymzdecydujeszpital,signore.Inaprawdęniesądzę,żebypanatowjakikolwiek
sposóbdotyczyło.
Dlaczegoonsiętakdenerwuje,pomyślałBrunetti,przecieżzadajęzupełnieniewinne
pytania.
Wyciągnąłportfelzlegitymacją.Przytrzymałjąwyżej,żebyCarraromusiałpodnieść
głowę,abyodczytaćtreść.Lekarzchwyciłjąiprzyciągnąłsobiedooczu.
-Więckiedybędziesekcja,dottore?
Carraro,wciążskupionynalegitymacjiBrunettiego,jakbywpatrywaniesięwnią
mogłojązmienićlubnadaćjejnoweznaczenie,zajrzałnaodwrotnąstronę,którazawierała
tylesamoużytecznychinformacji,coobecniejegoumysł.Kiedysięwkońcuodezwał,wjego
głosiejużniebyłoarogancji.
-Ktopanazawiadomił?-spytałpodejrzliwie.
-Niejestistotne,ktonaszawiadomił.-Brunetticelowoużyłliczbymnogiej,chcąc
wywołaćwrażenie,żewcałymszpitaluuwijająsięterazpolicjanci,którzy,konfiskując
dokumentację,zdjęciarentgenowskieikartypacjentów,wypytująwszystkichoFranca
Rossiego.-Powinnapanuwystarczyćsamanaszaobecność.
-Niemamytutajnadolerentgena-powiedziałCarraro,zwracająclegitymację.-
Dlategokiedyzobaczyliśmyjegoręce,wysłaliśmygonarentgen,apotemnaortopedię.To
wydawałosięoczywiste.Każdylekarzzrobiłbytaksamo.
KażdylekarzwOspedaleCivile,pomyślałBrunetti,alesięnieodezwał.
-Czybyłyzłamane?-zapytał.
-Oczywiście,itoobydwie,prawanawetwdwóchmiejscach.Wysłaliśmygonagórę,
żebymujenastawionoizałożonogips.Niemogliśmyzrobićnicwięcej.Tojestnormalna
procedura.Najpierwtrzebabyłozająćsięzłamaniami,potemdopieromożnabyłoleczyćgo
dalej,wraziepotrzeby.
-Naprzykładnaneurologii?-spytałBrunetti.
Carrarowzruszyłramionami.
-Przepraszam,dottore,alenieusłyszałempanaodpowiedzi-rzekłBrunetti
sarkastycznie.
-Możliwe,żetam.
-Czyzauważyłpanjakieśobrażenia,któreuzasadniałybywysłaniegonaneurologię?
Czyzapisałpantowjegokarcie?
-Chybatak-rzekłCarrarowymijająco.
-Chybatakczytak?
-Tak-stwierdziłCarraro.
-Czywymieniłpanwkarcieobrażeniagłowy?Jakorezultatupadku?-spytał
Brunetti.
Carrarokiwnąłgłowątwierdząco.
-Towszystkojestwkarcie.
-Alenajpierwwysłałgopannaortopedię?
Twarzlekarzaznówzabarwiłyrumieńcezłości.Cotobybyło,pomyślałBrunetti,
gdybymnagleznalazłsięwrękachtegoczłowieka?
-Onmiałpołamaneręce.Chciałem,żebymujenajpierwzłożono,dlategowysłałem
gonaortopedię.Toonipowinninastępnieskierowaćgonaneurologię.
-Icosiędalejstało?
Carrarozmieniłsięwprzestraszonegourzędnika,którywobawie,żezarazzostanie
oskarżonyoniedopełnienieobowiązkówsłużbowych,zrzucaodpowiedzialnośćnainnych.
-Toniemojawina,jeśliortopedianiewysłałagotam,gdzietrzeba.Powinienpan
porozmawiaćznimi,niezemną.
-Nailepoważnebyłyteobrażeniagłowy?
-Niejestemneurologiem-padłanatychmiastowaodpowiedź.
-Przedchwiląpowiedziałpan,żezasygnalizowałteobrażeniawjegokarcie.
-Tak,wszystkoopisałem-rzekłCarraro.
Brunettimiałochotępowiedziećlekarzowi,żejegoobecnośćwszpitaluniemanic
wspólnegozewentualnymoskarżeniemkogokolwiekozaniedbaniewobowiązkach.Wątpił
jednak,czyCarraromuuwierzy,ajeślitak,czybędzietomiałojakiekolwiekznaczenie.
Wielokrotniestykałsięzludźmi,którzywpracykierowalisięwyłączniebezdusznąrutyną,a
licznegorzkiedoświadczenianauczyłygo,żewrazzwojskiem,mafiąibyćmożeklerem
lekarzenależądozwartejgrupy,którejczłonkowiepotrafiąbronićswoichzacenę
sprawiedliwości,prawdy,anawetżycia.
-Dziękujępanubardzo,dottore.-WgłosieBrunettiegozabrzmiałaprawdziwa
szczerość,któranajwyraźniejzaskoczyłarozmówcę.-Chciałbymgoterazzobaczyć.
-Rossiego?
-Tak.
-Jestwkostnicy-oznajmiłCarrarolodowatymtonem,któryodzwierciedlałpanującą
tuatmosferę.-Wiepan,jaktamtrafić?
-Dziękuję,wiem.
Rozdział7
Idącdokostnicy,Brunettiopuściłbudynek,mógłwięczaczerpnąćświeżego
powietrza.Szedłwzdłużgłównegodziedzińca,patrzącnanieboikwitnącedrzewaimyśląc,
jakbytobyłodobrze,gdybymógłzabraćnapamiątkętenpięknywidokpuszystychchmur
prześwitującychprzezukwieconegałęzie.Skręciłwwąskikorytarzykprowadzącydo
obitorio,trochęprzygnębionyfaktem,żetakdobrzeznadrogędośmierci.
Dyżurującyprzydrzwiachwoźnypoznałgoiprzywitałskinieniemgłowy.Wciągulat
obcowaniazumarłymistałsiętakimsamymmilczkiemjakoni.
-FrancoRossi-rzekłBrunettitonemwyjaśnienia.
MężczyznaodpowiedziałkolejnymskinieniemiwprowadziłBrunettiegodo
pomieszczenia,gdzienastołachleżałyobłekształtyprzykryteprześcieradłami.Przeszlina
drugikoniecsaliizatrzymalisięprzyjednymznich.Woźnynieuczyniłżadnegogestu,żeby
odkryćciało.Brunettipopatrzyłnasylwetkępodprześcieradłem:sterczącynos,zapadnięta
broda,nierównapowierzchniazłamanaprzezdwiewypukłości,któremusiałybyć
zagipsowanymirękami,iwreszciedwawalcowatekształty,zakończoneskierowanymina
zewnątrzstopami.
-Byłmoimprzyjacielem-powiedziałBrunettijakbydosiebie,odkrywając
prześcieradło.
Niebieskiewgłębienienadlewymokiempsułosymetrięczoła,dziwnie
rozpłaszczonego,jakbyzgniecionegoogromnądłonią.Codoreszty-byłatoznajoma
Brunettiemuzwykła,banalnatwarz.Paolapowiedziałakiedyś,żewedługHenry’egoJamesa,
jejulubionegopisarza,śmierćprzydawałaczłowiekowidostojeństwa.Jednakwidoktego
płaskiego,anonimowegoizimnegociałaświadczyłoczymśprzeciwnym.
Naciągajączpowrotemprześcieradłonatwarzzmarłego,Brunettizastanowiłsię,na
iletenkształtbyłjeszczeRossim.BojeśliniebyłtojużRossi,dlaczegoto,cotuleżało,
miałobyzasługiwaćnaszacunek?Podziękowałwoźnemuiopuściłpomieszczenie.Kiedy
znalazłsięnadziedzińcu,powiewciepłegopowietrzasprawiłmuprawdziwąulgę.Przedtem
myślał,żebypójśćnaoddziałortopedii,zobaczyć,jakąhistoriąuraczągozkoleitamci
lekarze,aleprześladowałgowidokzmasakrowanejtwarzyRossiegoipragnąłtylkojednego:
natychmiastopuścićszpital.Szybkimkrokiemskierowałsiękuwyjściu.Tymrazem,
przystającnaportierni,pokazałlegitymacjęispytałoadresRossiego.
Portierszybkowyszukałdane,razemznumeremtelefonu.Byłtonumer,którego
cyfrywskazywałynadzielnicęCastello,ikiedyBrunettispytałportiera,czymożewie,gdzie
tojest,tenodrzekł,żetomusibyćkołokościołaSantaGiustina,bliskosklepu,wktórymbyła
kiedyśklinikalalek.
-Czyktośsięjużoniegodowiadywał?-spytałBrunetti.
-Nikt,wkażdymrazieniktnamojejzmianie,Commissario.Aleszpitalzawiadomił
rodzinę,więcbędąwiedzieli,gdziegoszukać.
Brunettispojrzałnazegarek.Dochodziłapierwsza,wątpiłjednak,czytegodnia
rodzinaRossiegozasiądziedopołudniowegoposiłku.ZresztączyRossimiałjakąśrodzinę?
Przecieżgowogólenieznał.Wiedział,żeRossipracowałwUfficioCatasto,żespadłz
rusztowania,apotemzmarł.Zichjedynegokrótkiegospotkaniaijeszczekrótszejrozmowy
telefonicznejmógłwywnioskować,żenieśmiałypracownikurzędubyłobowiązkowyi
drobiazgowy.Ijeszcze,żesięprzestraszył,kiedyBrunettizaproponowałmuwyjścienataras
usiebiewmieszkaniu-komisarzdobrzepamiętałtęprzerażoną,zesztywniałąsylwetkęz
uniesionąwobroniedłonią.
RuszyłwdółBarbariadelleTolle,wkierunkukościołaSanFrancescodellaVigna.Z
prawejminąłsprzedawcęowoców,tegowperuce,którywłaśniezamykałstoisko,
przykrywajączielonąpłachtąotwarteskrzynkizowocamiijarzynamigestemnieprzyjemnie
kojarzącymsięBrunettiemuzjegowłasnym,którymzaledwieprzedchwiląnasunął
prześcieradłonatwarzRossiego.Cóż,tutajwszystkotoczyłosięjakcodzień,ludzie
załatwialiostatniesprawyispieszylinaobiaddodomu.
Bezwiększegotruduznalazładres,podktórymmieszkałRossi:zprawejstrony
campo,dwanumeryzakolejnąagencjąhandlunieruchomościami,nawąskiejmiedzianej
tabliczcekołodzwonkanapierwszepiętroBrunettizobaczyłwyrytenazwiskoiimię:ROSSI,
FRANCO.Nacisnąłdzwonek,poczekałchwilę,nacisnąłponownie.Odpowiedziałamucisza.
Nacisnąłdzwonekpowyżej,równieżbezrezultatu.Spróbowałdzwonekponiżej.
Pochwiliwdomofonieodezwałsięmęskigłos:
-Tak,ktotam?
-Policja.
Jakzwyklepotymoświadczeniunastąpiłacisza,poczymgłosrzekł:
-Proszę.
Brunetticzekałnaodgłosuwolnieniazatrzasku,zamiasttegojednakusłyszałkrokii
ktośotworzyłdrzwiodwewnątrz.Wprogupojawiłsięniskimężczyzna.Jegowzrostnieod
razurzucałsięwoczy,ponieważstałnapodwyższeniu,któremiałozabezpieczyćprzedsionek
przedacguaalta,wysokimpoziomemwodypodmywającejfundamenty.Serwetkawprawym
rękuwskazywała,żewstałwłaśnieodobiadu.PatrzyłnaBrunettiegopodejrzliwieprzez
grubeszkła,alekomisarzbyłdotakichspojrzeńprzyzwyczajony.Zlewejstronykrawatamiał
czerwonąplamę,pewnieodsosupomidorowego.
-Tak?-spytał,nawetniepróbującsięuśmiechnąć.
-PrzyszedłemwsprawiesignoraRossiego-oznajmiłBrunetti.
Nadźwięktegonazwiskarysytwarzymężczyznyzmiękły.
-Bardzoprzepraszam.Powinienembyłzaprosićpanadośrodka.Proszę,proszę.-
Mężczyznapochyliłsię,otwierającszerzejdrzwiiwpuszczającBrunettiegonamałypodest.
Wyciągnąłdoniegorękę,aleszybkoschowałjązasiebie,zorientowawszysię,żewciąż
trzymawdłoniserwetkę.Znówsiępochyliłidrugąrękąpopchnąłdrzwi,żebysięzamknęły.
-Proszęzamną-powiedział,ruszająckuotwartymdrzwiom,znajdującymsięw
połowiekorytarza,naprzeciwschodów,któreprowadziłynawyższepiętrabudynku.
Brunettiprzepuściłmężczyznęiposzedłzanim.Znaleźlisięprzedmałymidrzwiami,
szerokimimożenametr.Tutajprógteżbyłpodwyższonyodwastopnie,podobniejakprzy
głównymwejściu.Pomieszczenie,doktóregoweszli,byłoczyste,porządneijakna
mieszkanieusytuowanenapianorialzato*[Pianorialzato-podwyższonyparter.]
nadspodziewaniejasne.Ażczterywysokieoknawychodziłynadużyogródpodrugiejstronie
szerokiegokanału.
-Przepraszam,alewłaśniejadłemobiad-tłumaczyłsięmężczyzna,rzucającserwetkę
nastół.
-Niechciałbympanaodrywaćodposiłku-rzekłBrunetti.
-Właściwiejużkończyłem-powiedziałtamten.Nastoleleżałarozłożonagazetaistał
talerzzesporąporcjąspaghetti.-Nieważne-zapewniłgomężczyznaiwykonałzapraszający
gestwkierunkukanapystojącejnaśrodkupokojuizwróconejprzodemdookien.-Czymogę
panaczymśpoczęstować?Możeun’ombra?
NicwtejchwiliniesprawiłobyBrunettiemuwiększejprzyjemnościniżkieliszek
wina,aleodmówił.Wyciągnąłrękęiprzedstawiłsię.Mężczyznarównieżsięprzedstawił.
-MarcoCaberlotto.
Brunettiusiadłnakanapie.
-CosiędziejezFrankiem?-zapytałCaberlotto,siadającnaprzeciwniego.
-Wiepan,żebyłwszpitalu?-spytałBrunetti.
-Tak.Przeczytałemwporannejgazecie.Zarazpoobiedziewybierałemsiędoniego.-
Machnąłdłoniąwkierunkustołuitalerzazestygnącymmakaronem.-Jakonsięczuje?
-Obawiamsię,żeprzynoszęzłewieści-zacząłBrunetti.Któryżrazwypowiadamto
zdanie,pomyślał.Widząc,żeCaberlottozrozumiał,dodałtylko:-Dokońcanieodzyskał
przytomności.Zmarłdziśrano.
Caberlottowyszeptałcośiprzyłożyłdłońdoust.
-Niewiedziałem.Biednychłopiec.
Zapadłomilczenie.
-Czydobrzepangoznał?-spytałpochwiliBrunetti.
Caberlottowyglądał,jakbynieusłyszałpytania.
-Czytoprawda,żeskądśspadł?Żespadłiuderzyłsięwgłowę?
Brunettiprzytaknął.
-Spadł?Zwysokości?-powtórzyłCaberlottozniedowierzaniem.
-Tak.Dlaczegopanpyta?
Caberlottoznównieodpowiedziałbezpośrednionapytanie.-Ach,biedny,biedny
chłopiec-mówił,kręcącgłową.-Nigdybymniepomyślał.Byłtakiostrożny.
-Jaktoostrożny?Wpracy?
CaberlottopopatrzyłnaBrunettiegospodoka.
-Nietylkowpracy,wogóle-powiedział.-Był...No,byłwłaśnie,takjakmówiłem,
ostrożny.Zamiastwychodzićisprawdzać,cosiędziejenabudowach,wolałsiedziećwbiurze
istudiowaćplanyiprojekty.Ciekawiłogonaprzykład,najakiejzasadziebudynkisąłączone
razem,jakbędąwyglądaćpoukończeniurenowacji,tolubiłnajbardziej.Tęczęśćswojej
pracy.Sammimówił.
BrunettiprzypomniałsobieniedawnąwizytęRossiegousiebiewdomu.
-Alejamyślałem,żedojegoobowiązkównależałorównieżwizytowaniemieszkań,
inspekcjadomów,którezbudowanoniezgodniezprzepisami-powiedział.
Caberlottowzruszyłramionami.
-Wiem,żeczasemmusiałodwiedzaćróżnemieszkania,alemamwrażenie,żerobiłto
tylkowceluwyjaśnieniawłaścicielomróżnychrzeczy,żebyrozumieli,cosiędzieje-
zamilkł,byćmożewspominającrozmowyzRossim.-Nieznałemgoażtakdobrze-oznajmił
wkońcu.-Byliśmysąsiadami,kiedywięcspotkaliśmysięnaulicy,zamienialiśmykilkasłów,
czasemwstępowaliśmydokawiarni.Wtensposóbsiędowiedziałem,żelubistudiować
projektydomów.
-Mówiłpan,żezawszebyłtakiostrożny-podpowiedziałmuBrunetti.
-Bardzoostrożny,wewszystkim.-Caberlottouśmiechnąłsięnajakieśwspomnienie.
-Nawetsobiezniegożartowałem.Nigdyniezniósłzeschodówżadnegopudła.Mówił,żejak
idzie,musiwidziećswojestopy.
Znówzapadłacisza.Caberlottojakbyniebyłpewien,czymamówićdalej.
-Kiedyśwybuchłamumałażarówka-rzekłwkońcu.-Spytał,czynieznamjakiegoś
elektryka.Kiedymiwyjaśnił,ocochodzi,powiedziałem,żesammożejąwymienić.
Wystarczyzrobićtakisztyftztaśmyklejącejowiniętejwokółkawałkatektury,wsadzićtodo
gwintuiwykręcić.Alepowiedział,żeboisiędotegodotknąć.
Caberlottozamilkł.
-Noicosięstało?-dopytywałsięBrunetti.
-Byłaniedziela.Niesposóbznaleźćkogokolwiek.Notoposzedłemdoniego,
wyłączyłemprądiwykręciłemresztkistłuczonejżarówki.
PopatrzyłnaBrunettiegoiwykonałprawądłoniągest,jakbycośwykręcał.
-Zrobiłem,takjakmówiłem,sztyftztaśmyklejącejiwszystkoodrazuwyszło.Zajęło
tonajwyżejpięćsekund,aleonnigdybytegoniezrobił.Wolałbynieużywaćpokoju,
czekającnaelektryka,niżnaprawićtosamemu.Nawetnieto,żebysiębał,widzipan.Taka
natura-powiedziałzuśmiechemCaberlotto,podnoszącoczynaBrunettiego.
-Czybyłżonaty?
Caberlottopokręciłprzeczącogłową.
-Amiałjakąśprzyjaciółkę?
-Nie,chybanie.
GdybyBrunettiznałlepiejCaberlotta,spytałbygooprzyjaciela.
-Arodzice?
-Niewiem.Jeślijeszczeżyją,tochybaniemieszkająwWenecji.Nigdyonichnie
mówiłinigdyniewyjeżdżałnażadnewakacje.
-Jacyśznajomi?
Caberlottopróbowałsobieprzypomnieć.
-Widywałemgoczasemnaulicywtowarzystwie-powiedziałwkońcu.-Albojak
siedziałzkimśprzykieliszku.Wiepan,jaktojest.Aleniezapamiętałemnikogoszczególnie
aniteżniewidziałemgodwarazyztąsamąosobą.
Brunettimilczał.
-Taknaprawdętoniebyliśmyzaprzyjaźnieni,byćmożenieprzyglądałemmusięzbyt
uważnie-dodałCaberlotto.
-Czyprzychodzilidoniegojacyśgoście?-spytałBrunetti.
-Chybatak.Janiezabardzosięorientuję,ktotuwchodziiwychodzi.Słyszę,jak
ludziewchodząposchodachijakschodzą,alekimonisą...-Wzruszyłramionami.-Apan,
dlaczegowłaściwiepantuprzyszedł?-spytałnagle.
-Jateżgoznałem-odrzekłBrunetti.-Kiedysiędowiedziałem,żeumarł,
przyszedłemporozmawiaćzjegorodziną,jakoprzyjaciel,towszystko.
Caberlottoniepomyślał,żebyspytać,dlaczegoBrunetti,skorojestprzyjacielem
Rossiego,takmałoonimwie.Komisarzpodniósłsięzkanapy.
-Pójdęjuż,żebypanmógłdokończyćobiad,signorCaberlotto.
Wyciągnąłdłońnapożegnanie.Caberlottouścisnąłjąiodprowadziłkomisarzado
drzwi.
-Tobyłprzyzwoityczłowiek-powiedział,stającnapodeścieipatrzącna
Brunettiego.-NieznałemRossiegodobrze,alegolubiłem.Nigdyniepowiedziałonikim
złegosłowa.-CaberlottopołożyłdłońnaramieniuBrunettiego,jakbychciałpodkreślićwagę
tegostwierdzenia,poczymzamknąłdrzwi.
Rozdział8
Wracającdokomendy,Brunettizatrzymałsię,żebyzadzwonićdoPaoliiuprzedzić,
żeniewrócinaobiad,poczymwszedłdomaleńkiejtrattorii,gdzieposiliłsięporcją
niesmacznychklusekikilkomakawałkamikurczaka.Kiedywróciłdopracy,nabiurku
znalazłkarteczkęzinformacją,żevice-questorePattachciałbywidziećgowswymgabinecie
ogodzinieczwartej.
Zatelefonowałdoszpitalaizostawiłwiadomośćsekretarcepatologa,dottora
Rizzardiego,zzapytaniem,czyzrobiłon-iczyosobiście-sekcjęzwłokniejakiegoFranca
Rossiego,poczymwykonałkolejnytelefon,puszczającwruchurzędowąmachinę,żebytej
sprawydopilnowano.Następniezszedłdopokojuodprawwposzukiwaniuswegoasystenta,
sierżantaVianello.Vianellosiedziałprzybiurkuiprzeglądałjakieśdokumentywgrubej
teczce.Chociażbyłniewielewyższyodswegozwierzchnika,zdawałosię,żezajmujedużo
więcejmiejsca.
KiedyBrunettiwszedł,Vianellopodniósłgłowęznadpapierówipoderwałsięnanogi.
Brunettiwyciągnąłrękę,dającznak,żebyzpowrotemusiadł,leczwtymmomencie
dostrzegł,żeoprócznichwpokojusątrzejinnimłodzipolicjanci,zmieniłwięczdaniei
ruchembrodywskazałsierżantowidrzwi.Vianellozamknąłteczkęzdokumentamiiposzedł
zaBrunettimdoniegodobiura.
-Słyszałeśotymfacecie,któryspadłzrusztowaniagdzieśwSantaCroce?-spytał
Brunetti,kiedyobydwajusiedli.
-OtymzUfficioCatasto?-spytałVianello,najwyraźniejpoinformowanyowypadku.
Brunettiprzytaknął.
-Dzwoniłdomniewpiątek-oznajmił,oczekującreakcjiVianella.
Vianellomilczał.
-Powiedział,żemusizemnąporozmawiaćoczymś,codziejesięuniegowbiurze.
Ponieważdzwoniłztelefonukomórkowego,zwróciłemmuuwagę,żelepiejbędzie,jeśli
zadzwonidomniezbudki.Miałzarazoddzwonić.
-Ioddzwonił?-przerwałmuVianello.
-Nie.-Brunettipokręciłprzeczącogłową.-Czekałemtutajażdosiódmejzminutami
inawetnawszelkiwypadekzostawiłemmójdomowynumer.Aleniezadzwonił.Adziśrano
zobaczyłemwgazeciejegozdjęcie.Odrazuposzedłemdoszpitala,alejużbyłozapóźno.
-Dlaczegopanposzedłdoszpitala,paniekomisarzu?
-Onmiałlękwysokości.
-Słucham?
-Kiedybyłumnie...-zacząłBrunetti.
-Upana?Tenczłowiekbyłupana?
-Tobyłodawno,paręmiesięcytemu.Przyszedłwsprawiejakichśplanówczy
dokumentówdotyczącychmojegomieszkania,którebyłyunichwbiurze...czyraczej,
którychniebyło.Towsumiebezznaczenia.Takczyinaczej,przyszedłpojakieśpapiery.
Najpierwprzysłalimipismo.Nieważne,pocoprzyszedł,ważne,cosięstało,kiedybyłu
mnie.
Vianellomilczał,alepowyraziejegookrągłejtwarzywidaćbyło,żejestbardzo
zaciekawiony.
-Wtrakcierozmowyzaproponowałemmu,żebywyszedłnatarasiprzyjrzałsię
oknommieszkaniananiższympiętrze.Myślałem,żebędądowodemnato,żeobapiętra
dobudowanowtymsamymczasie,comożemiećwpływnadecyzjęUfficioCatastow
sprawiemojegomieszkania.
Mówiącto,Brunettizdałsobiesprawę,żeniemazielonegopojęcia,ojakądecyzję
mogłobytuchodzić.
-Wyszedłemwięcnataras,spojrzałemnaoknaponiżejiodwróciłemsię,żebygo
zawołać.Wyglądał,jakbyzobaczyłżmiję.Wrósłwziemięniczymsparaliżowany.No,takie
przynajmniejodniosłemwrażenie-dodał,widzącsceptycznespojrzenieVianella.-Był
porządniewystraszony.
Vianellomilczał.
-Gdybyśgowtedywidział,zrozumiałbyś,ocomichodzi-rzekłBrunetti.-Przeraził
sięnasamąmyśl,żemiałbysięwychylićprzeztaras.
-Icoztegowynika?
-To,żewedługmnieniemógłwżadensposóbwejśćnajakiekolwiekrusztowanie,
zwłaszczasam.
-Czycośmówiłnatentemat?
-Najakitemat?
-Żemalękwysokości.
-Vianello,onniemusiałnicmówić,tobyłoewidentne.Sparaliżowałogozestrachu.
Takiegostrachuniedasięprzezwyciężyć.Towykluczone.
-Alenicpanuotymniemówił-powtórzyłVianello.-Proszęsięzastanowić.Przecież
niewiepan,czytoperspektywawyjścianatarastakgoprzestraszyła.Amożeprzestraszyłsię
czegośinnego?
-Oczywiście,żemógłsięprzestraszyćczegośinnego-powiedziałBrunetti
rozdrażniony.-Alejawiem,żenie.Widziałemgo.Rozmawiałemznim.
-Nodobrze,icodalej?-ustąpiłVianello.
-Nowięcjeślionniewszedłnatorusztowaniesam,toniemógłzniegospaść.
-Myślipan,żezostałzabity?
-Niewiem.Alepowtarzamci,żenapewnonieznalazłsięnatymrusztowaniuz
własnejwoli.
-Czywidziałjepan,paniekomisarzu?
-Rusztowanie?Nie,niemiałemczasu.
Vianellopodciągnąłrękawmunduruispojrzałnazegarek.
-Możemypójśćtamteraz.
-Oczwartejmamspotkaniezvice-questore-oświadczyłBrunetti,również
sprawdzającgodzinę.Miałjeszczedwadzieściaminut.Ichoczysięspotkały.
-Maszrację.Chodźmy-powiedział.
Wychodzączbiura,weszlinachwilędopokojuodprawiwzięlizestołuporanne
wydanie„IlGazzettino”,wktórymbyładresinteresującegoichbudynkuwdzielnicySanta
Croce.Poprosiligłównegopilota,Bonsuana,żebyichtamzawiózł.Kiedyłódźruszyła,
zaczęlinastojącoprzeglądaćplanmiasta.Numer,któregoszukali,znajdowałsięnacalle
odchodzącejodCampoAngeloRaffaele.ŁódźwywiozłaichprawiepozaZattere,nawody,
gdzieniecodalejmajaczyłkształtjakiegośogromnegostatku,przycumowanegodonabrzeżai
przytłaczającegoswymrozmiaremcałąokolicę.
-MójBoże,acotojest?-spytałVianello,kiedypodpływalicorazbliżej.
-Tostatekwycieczkowy,ten,którytubudowano.Jestpodobnonajwiększyna
świecie.
-Jakistraszny.-Vianellozadarłgłowę,żebyspojrzećnagórnepokładykolosa,które
wystrzeliłytużnadniminibydziesięciopiętrowybudynek.-Dlaczegoontustoi?
-Przynosimiastupieniądze,sierżancie-stwierdziłsuchoBrunetti.
Vianelloomiótłwzrokiemwodykanału,apotemspojrzałnadachymiasta.
-Ależjesteśmysprzedajni-skwitował.
Brunettiniezaprotestował.
Bonsuanpodpłynąłdośćbliskowielkiegostatkuizeskoczywszynabrzeg,zaczął
przywiązywaćcumędożelaznegostemplawkształciegrzyba,takgrubego,żezpewnością
przeznaczonegodlawiększychłodzi.Kiedysięwyprostował,Brunettipowiedziałmu,żenie
musinanichczekać,ponieważniewiadomo,jakdługotuzostaną.
-Jeślipanukomisarzowinieprzeszkadza,tojazaczekam-odrzekłstarszyczłowiek.-
Wolębyćtuniżwracaćtam-dodałtonemwyjaśnienia.
Bonsuanmiałjużtylkokilkalatdoemeryturyiimbliższajawiłasiętaperspektywa,
tymszczerszestawałysięjegowypowiedzi.
BrunettizVianellemnicnatonieodrzekli,alewiadomobyło,żemyśląpodobniejak
on.ZostawiliBonsuanaiposzliwstronęcampo.TęczęśćmiastaBrunettiodwiedzałbardzo
rzadko.PrzychodziłtukiedyśzPaolądomałejrestauracyjki,wktórejpodawanoryby.
Niestety,kilkalattemurestauracyjkazmieniławłaściciela,jedzenieniebyłojużtakdobre,
więcprzestalitubywać.JeszczewcześniejBrunettimiałdziewczynę,któramieszkaławtych
okolicach,aletobyłonaprawdębardzodawno,zaczasówstudenckich,aonaumarłakilkalat
temu.
PrzeszliprzezmostiCampoSanSebastiano.KierowalisięwciążkuCampoAngelo
Raffaele.IdącyprzodemVianellowpewnymmomencieskręciłwlewowcalleinagleujrzeli
rusztowanie,któregoszukali;znajdowałosięnafasadzieostatniegobudynkuwrzędzie.
Budynekmiałtrzypiętraiwyglądałnaniezamieszkanyodlat.Oznakiopuszczeniarzucały
sięwoczy:odciemnozielonychokiennicodłaziłafarba,marmurowegargulcebyłydziurawe.
Zpewnościągdypadało,wodalałasięnaulicę,amożenawetciekładownętrza.Zdachu
zwisałkikutzardzewiałejanteny.Tenstanopuszczeniarobiłnarodowitychwenecjanach,
którzymieliwrodzonąsmykałkędokupowaniaisprzedawaniadomów,naprawdę
przejmującewrażenie,nawetjeśliniebylizainteresowanitymwłaśniemiejscem.
Rusztowanierównieżwyglądałotak,jakbyjezbudowanobezżadnegocelu-
wszystkieokiennicebyłyszczelniezamknięteinajwyraźniejnieprowadzonożadnychrobót.
Nicteżniewskazywało,żedwadnitemuzdarzyłsiętuśmiertelnywypadek,choćwłaściwie
Brunettiniebardzowiedział,comiałobynatowskazywać.
Przeszedłnadrugąstronęcalleioparłsięościanędomunaprzeciw.Przyjrzałsię
uważniecałejfasadzie.Budynekwyglądałrówniemartwo,jakprzedchwilą.Potemsię
odwróciłiprzyjrzałdrugiemudomowi,októregościanęsięopierał.Tenrównieżwyglądałna
opuszczony.Spojrzałwlewo-callekończyłasiękanałem,zaktórymwidaćbyłodużyogród.
Vianellorównieżobejrzałdokładnieobabudynkiiogród.
-No,szefie,toniejestwykluczone,prawda?-stwierdził,zakończywszyinspekcję.
Brunettiskinąłgłowązaprobatą.
-Tak.Niktbynicniezobaczył.Domnaprzeciwjestpusty,ogródwyglądana
opuszczony.Pewniewogóleniktniewidział,jakonspadł.
-Jeślispadł-dodałVianello.
Zapadłacisza.
-Czymamywtejsprawiejakieśzgłoszenie?-spytałBrunettipochwili.
-Niewiem.Ktośmusiałzgłosić,żeczłowiekspadłzrusztowania.Pewnieprzyszli
VigiliUrbani*[VigiliUrbani-StrażObywatelska;ochotniczaformacjapowołanadoochrony
bezpieczeństwaiporządkupublicznego.]zSanPolo,stwierdzili,żetobyłwypadek,inatym
sięskończyło.
-Powinniśmyznimipogadać-rzekłBrunetti,podchodzącdobramydomu.Do
żelaznejobręczyprzytwierdzonejdonadprożaprzymocowanybyłłańcuchzkłódką,
przytrzymującydrzwiwmarmurowejframudze.
-Alejakonwogóledostałsiędośrodka?-spytałBrunetti.
-MożepowiedząnamtoVigili-odrzekłVianello.
VigiliUrbani,niestety,niepotrafilinicwyjaśnić.WróciliwięcdołodziiBonsuan
zawiózłichRiodiSanAgostinonaposterunekniedalekoCampoSanStin.Policjantprzy
drzwiachrozpoznałichiodrazuzaprowadziłdooficeradyżurnego,porucznikaTurcatiego.
Turcatimiałkruczoczarnewłosyimunduruszytynamiarę.TowystarczyłoBrunettiemu,
żebyzwracaćsiędoniegooficjalnie,używającstopnia.
KiedyusiedliiBrunettiprzedstawiłswojąwersjęwydarzeń,Turcatikazałsobie
przynieśćteczkęzesprawąRossiego.Mężczyzna,któryzawiadomiłowypadku,wezwał
równieżpogotowieratunkowe.Ponieważnajbliższyszpital,Giustiniani,niemiałwolnej
karetki,RossizostałprzewiezionydoOspedaleCivile.
-PosterunkowyFranchi-powiedziałBrunetti,odczytawszynaraporcie.-Czyonjest
teraztutaj?
-Dlaczegotopanainteresuje?-spytałporucznikTurcati.
-Chciałbym,jeślimożna,zadaćmukilkapytań-odrzekłBrunetti.
-Jakichnaprzykład?
-Naprzykładdlaczegomyślał,żetobyłwypadek,czymożeRossimiałwkieszeni
kluczeodbramy,czynarusztowaniubyłyśladykrwi.
-Rozumiem-odrzekłporucznikisięgnąłposłuchawkę.
KiedyczekalinaFranchiego,Turcatizaproponowałimkawę,lecziBrunetti,i
Vianelloodmówili.
Kilkanastępnychminutupłynęłonajałowejrozmowie.Pochwilidopokojuwszedł
młodypolicjant.Blondwłosymiałobciętebardzokrótkoiwyglądał,jakbydopierood
niedawnazacząłsięgolić.Zasalutowałporucznikowiistanąłnabaczność,niepatrzącanina
Brunettiego,aninaVianella.Ach,totaksięsprawymają,pomyślałBrunetti.
-Obecnitupanowiechcącizadaćparępytań,Franchi-rzekłTurcati.
Policjantprzyjąłswobodniejsząpostawę,aleBrunettiniezauważył,żebysięchoć
trochęrozluźnił.
-Takjest,szefie-rzekł,wciążnanichniepatrząc.
-Franchi-zacząłBrunetti.-Pańskiraportoznalezieniurannegomężczyznykoło
kościołaAngeloRaffaelejestbardzoklarowny,alechciałbympanuzadaćkilkadrobnych
pytań.
Wciążpatrzącnaporucznika,Franchiodrzekł:
-Takjest,słucham.
-Czyprzeszukałpankieszenietegomężczyzny?
-Nie,proszępana.Przyjechałemtamprawierównozkaretką.Sanitariuszepołożyligo
nanoszachiprzenieślinałódź.
Brunettiniezapytał,dlaczegomłodemupolicjantowizajęłotylesamoczasuprzybycie
zposterunkuoddalonegozaledwieodwakrokiodmiejscawypadku,cokaretce,która
musiałaprzedrzećsięprzezcałemiasto.
-Napisałpanwraporcie,żetenczłowiekspadłzrusztowania.Zastanawiamsię,czy
możeobejrzałpantorusztowanie,żebyznaleźćjakieśślady.Złamanadeska?Strzępek
ubrania?Amożeśladykrwi?
-Nie,proszępana.
Brunetticzekał,ażmłodyczłowiekpowiecośjeszcze,alesięniedoczekał.Zadałwięc
kolejnepytanie:
-Dlaczegopantegoniezrobił?
-Zobaczyłemgo,jakleżałnaziemi,przyrusztowaniu.Bramabyłaotwarta,akiedy
zajrzałemdojegoportfela,zobaczyłem,żebyłpracownikiemUfficioCatasto,więc
pomyślałem,żepewnieprzyszedłtusłużbowo.
PonieważBrunettimilczał,dodałpochwili:-Jeślipanrozumie,ocomichodzi,
proszępana.
-Powiedziałpan,żewmomencie,kiedypansięzjawił,przenoszonogowłaśniedo
karetki.
-Tak.
-Więcskądpanwziąłjegoportfel?
-Leżałnaziemi,podpustątorbąpocemencie.
-Agdzieleżałociało?
-Naziemi,proszępana.
-Gdzie,wjakiejodległościodrusztowania?-dopytywałcierpliwieBrunetti.
Franchizastanowiłsięprzezchwilę.
-Ciałoleżałopolewejstroniebramy,jakiśmetrodściany,proszępana-powiedział.
-Aportfel?
-Podtorbąpocemencie,takjakmówiłem.
-Akiedypanznalazłtenportfel?
-Jakjużgowzięlidoszpitala.Uznałem,żepowinienemtrochęsięrozejrzeć,więc
wszedłemdodomu.Bramabyłaotwarta,takjaknapisałemwraporcie.Ponieważokiennice
powyżejmiejsca,gdzieonleżał,byłyrównieżotwarte,pomyślałem,żewszystkojestjasne,i
niewszedłemnagórę.Nazewnątrzzauważyłemportfelikiedygopodniosłem,zobaczyłem
legitymacjęzUfficioCatasto.Odrazupomyślałem,żebyłtunajakiejśkontroliczycoś.
-Czybyłocośjeszczewtymportfelu?
-Trochędrobnych,proszępana,iparękart.Wszystkotutajprzyniosłemiwłożyłem
dotorebkizdowodami.Wmoimraporciechybajestlista.
Brunettiprzewróciłraportnadrugąstronęizobaczył,żefaktyczniejestwzmiankao
portfelu.
-Czyzauważyłpantamcośjeszcze?-spytał.
-Naprzykładco?
-Coś,cobypanazdziwiło,zaskoczyło.
-Nie,proszępana..Niewidziałemnictakiego.
-Rozumiem-rzekłBrunetti.-Dziękujępanu,Franchi.Czymógłbypanprzynieśćmi
tenportfel?-poprosił.
Franchipopatrzyłnaporucznika,którykiwnąłprzyzwalającogłową.
-Takjest.-Franchiodwróciłsięiopuściłbiuro.
-Cozaenergicznymłodyczłowiek-skomentowałBrunetti.
-Tak,tojedenzmoichnajlepszychludzi-odrzekłporucznikTurcati,zdająckrótkie
sprawozdanieztego,jakdoskonaleradziłsobieFranchinaszkoleniach.Jeszczenieskończył,
kiedymłodyczłowiekpojawiłsięzpowrotemistanąłwdrzwiach,niewiedząc,komu
wręczyćplastikowątorebkęzdowodami,wktórejznajdowałsiębrązowyskórzanyportfel.
-Dajjąpanukomisarzowi-rzekłTurcati.Franchinieumiałopanowaćzdziwienia,
usłyszawszy,jakąrangęmapolicjant,którywypytywałgoprzedchwilą.Podszedłdo
Brunettiego,wręczyłmutorebkęizasalutował.
-Dziękuję,panieposterunkowy-rzekłBrunetti,chwytającrógtorebkiizawijającją
ostrożniewwyjętązkieszenichustkędonosa.PotemzwróciłsiędoTurcatiego:-Jeślipan
sobieżyczy,poruczniku,pokwituję,żetozabieram.
Porucznikpodałmuczystąkartkę.Brunettisporządziłnaniejkrótkiopisportfela,
opatrzyłdatą,podpisałsięizwróciłkartkęTurcatiemu,poczymobydwajzVianellem
opuściliposterunek.
Kiedywyszlinaszerokącalle,zaczęłopadać.
Rozdział9
Wracalidołodziwcorazwiększymdeszczu,zadowoleni,żeBonsuanpostanowiłna
nichpoczekać.WeszlinapokładiBrunettispojrzałnazegarek.Byłodobrzepopiątej-
najwyższyczaswracaćdokomendy.ZnaleźlisięnaCanalGrande.Bonsuanskręciłwprawoi
popłynąłnajpierwwstronęBazylikiśw.MarkaiKampanili,następniekuPontedellaPietai
wreszciedokomendy.
WkabinieBrunettiwyciągnąłportfelowiniętychusteczką.
-Kiedywrócimy,mógłbyśzanieśćtoodrazudolaboratorium,żebyzdjęliodciski
palców?-poprosiłVianella,podającmuzawiniątko.-Odciskinaplastikowejtorebcez
pewnościąbędąnależałydoFranchiego,wiecmożnajewykluczyć-dodał.-Imożewyślij
kogośdoszpitala,żebywzięliodciskiRossiego.
-Towszystko,szefie?
-Jaktylkoskończą,niechdostarcząmiportfelzpowrotem.Chciałbymobejrzećjego
zawartość.Ipowiedzim,żetobardzopilne.
-Aczyzdarzasię,szefie,żebyzidentyfikowanieodciskówpalcówniebyłopilne?-
spytałVianello,spoglądającnaBrunettiego.
-Hmm.PowiedzBocchesemu,żepodejrzewammorderstwo.Możetogozmobilizuje.
-Bocchesezarazpowie,żejeślitenktośjużnieżyje,toniemapocosięspieszyć-
zauważyłVianello.
Brunettiudał,żenieusłyszał.Vianellowsunąłzawiniątkodowewnętrznejkieszeni
munduru.
-Jeszczecoś,szefie?-zapytał.
-Chciałbym,żebysignorinaElettraposzukaławkartotece,czyniematamczegośo
Rossim.
Wątpiłwto,gdyżRossiniewyglądałnaosobę,którakiedykolwiekmaczałabypalce
wczymśnielegalnym,alewżyciuróżniebywa,wolałwięcsprawdzić.
Vianellopodniósłdłoń.
-Przykromi,szefie.Niechciałbympanuprzerywać,aleczyzakładamy,żetojest
morderstwo?
Obydwajzdawalisobiesprawęzewentualnychtrudności.Dopókiniewyznaczono
sędziego,żadenznichniemógłoficjalnierozpoczynaćdochodzenia,ależebygowyznaczono
iżebymógłpodjąćwłaściwedziałania,należałonajpierwprzedstawićprzekonującedowody
popełnieniaprzestępstwa.Brunettiwątpił,czywrażenie,żeRossimiałlękprzestrzeni,będzie
wystarczającymdowodemczegokolwiek.Zpewnościąnieprzestępstwa,atymbardziej
zabójstwa.
-Będęmusiałprzekonaćvice-questore-rzekł.
-Tak,będziepanmusiał-rzekłVianello.
-Vianello,zabrzmiałotosceptycznie.
WodpowiedziVianellouniósłjednąbrew.
-Notak,wątpię,żebymusiętospodobało-zgodziłsięBrunetti.Vianellowciąż
milczał.Pattagodziłsięnapodjęciedochodzeniatylkowtedy,gdynieulegałonajmniejszej
wątpliwości,żechodzioprzestępstwo.Istniałyzatemniewielkieszanse,abypozwoliłna
wszczęcieśledztwawsprawieewidentniewyglądającejnanieszczęśliwywypadek,
przynajmniejdopókiniepojawisięjakiśniezbitydowód,żejestodwrotnie.
Naszczęście-czyteżnanieszczęściedlasiebie-Brunettibyłobiektywny.Wiedział,
jakabsurdalnemogąsięwydaćjegopodejrzeniaijakłatwomożejezatakieuznaćktoś,kto
ichniepodziela.Rozsądeknakazywałzaakceptowanieoczywistości:FrancoRossizmarłpo
niefortunnymupadkuzrusztowania.
-Pojedźjutroranodoszpitala,weźkluczedojegomieszkaniairozejrzyjsiętam-
poprosiłVianella.
-Czegomamszukać?
-Niemampojęcia-odparłBrunetti.-Możejakiegośnotesuzadresami,listów,
nazwiskprzyjaciółczyznajomych.
Zamyślony,niezauważyłnawet,żeprzepłynęlipodPontedellaPieta,idopiero
delikatneuderzeniełodzionabrzeżeprzedkomendąuświadomiłomu,żesąnamiejscu.
Wyszlinapokład.BrunettipomachałwpodzięceBonsuanowi,zajętemuzarzucaniem
cum.Lałojakzcebra.Przemknęlidofrontowychdrzwi.Otworzyłimpolicjantwmundurze.
ZanimBrunettizdążyłmupodziękować,młodyczłowiekoznajmił:
-Vice-questoreczekanapana,commissario.
-Toonjeszczejestwkomendzie?-WgłosieBrunettiegobrzmiałozaskoczenie.
-Tak,paniekomisarzu.Powiedziałmi,żebymzawiadomiłpana,jaktylkopanwróci.
-Dziękuję.-BrunettiodwróciłsiędoVianella.-Lepiejpójdętamodrazu.
Napierwszepiętroweszlirazem,starającsięniemyśleć,czegoteżPattamożechcieć.
Vianelloposzedłkorytarzemnatyłbudynku,dolaboratorium,gdziekrólowałtechnik
Bocchese,fachowiec,którynigdysięniespieszyłiniezważałnahierarchięsłużbową.
BrunettizaśudałsiędobiuraPatty.SignorinaElettra,podnoszącsłuchawkętelefonui
naciskającjakiśguzik,przywołałagoruchemdłoni.
-PrzyszedłkomisarzBrunetti,dottore-powiedziaładosłuchawki.Przezchwilę
słuchałatego,coPattadoniejmówił,poczymrzekła:-Oczywiście,dottore-isięrozłączyła.
-Chybachodzimuojakąśprzysługę,paniekomisarzu.Przezcałepopołudnieanirazusięnie
awanturował,żepananiema-zdążyłamujeszczepowiedzieć,poczymdrzwigabinetu
otworzyłysięistanąłwnichPatta.
Trudnobyłoniezauważyć,żemiałnasobieszarykaszmirowygarniturikrawat,który
weWłoszechuchodziłzaangielskikrawatklubowy.Mimożewiosnabyładeszczowai
zimna,przystojnatwarzPatty,zaowalnymiokularamiwcienkiejoprawie,wyglądałazdrowo
ibyłaopalona.Okularytebyłyjużconajmniejpiątąparą,którąBrunettizaobserwowałna
jegonosie,odkiedyPattaobjąłstanowiskowicekomendanta.Kiedyś,kiedyBrunetti
zapomniałwłasnychiwziąłzbiurkaokularyszefa,żebyprzyjrzećsięjakiejśfotografii,
zorientowałsię,żepatrzyprzezzwykłeszkło.
-Właśnieprosiłamcommissario,żebywszedł,vice-questore-powiedziałasignorina
Elettra.Brunettispostrzegłnajejbiurkudwieteczkizdokumentamiitrzykartki,choćdałby
sobiegłowęuciąć,żejeszczeprzedchwilątamnieleżały.
-Tak,proszębardzo,niechpanwejdzie,dottoreBrunetti-rzekłPatta,wyciągając
dłońwgeście,któryBrunettiemunieprzyjemnieskojarzyłsięzgestem,jakimKlitajmestra
musiałazachęcaćAgamemnonadozejściazrydwanu.Zdążyłjeszczetylkospojrzeć
przelotnienasignorinęElettręisilneramięPattywepchnęłogodelikatniedogabinetu.
Pattazaniknąłdrzwi,podszedłdodwóchfotelistojącychnaprzeciwokienipoprosił
Brunettiego,żebyusiadłnajednymznich.Samzająłdrugi.Architektwnętrzpowiedziałbyz
pewnościąotychfotelach,żeustawionojepod„kątemkonwersacyjnym”.
-Cieszęsię,żemógłmipanpoświęcićtrochęczasu,commissario-rzekłPatta.
Sarkazmwtoniezwierzchnikasprawił,żeBrunettipoczułsięodrazuswobodniej.
-Musiałemkonieczniewyjść-wyjaśnił.
-Myślałem,żetomiałobyćprzedpołudniem-rzekłPattainajegotwarzwypłynął
uprzejmyuśmiech.
-Tak,alepóźniejnaglesięokazało,żemuszęwyjśćrównieżpopołudniu.Niemiałem
czasupanazawiadomić.
-Czyniemapantelefonino,dottore?
Brunetti,któryczułwstrętdotelefonówkomórkowychiodmawiałnoszenia
telefonino,choćzdawałsobiesprawę,żezachowujesięjakluddysta,ograniczyłsiędo
stwierdzenia:
-Niewziąłemgozesobą,paniekomendancie.
ZamierzałzapytaćPattę,dlaczegogowezwał,alepoostrzeżeniusignorinyElettry
wolałmilczeć.Popatrzyłnazwierzchnikaobojętnie.
-Chciałemzpanemporozmawiać,Commissario-zacząłPattaichrząknął.-Tojest
coś...cośosobistego.
Brunettistarałsię,jakmógł,żebynieokazaćciekawości.
Pattazagłębiłsięwfoteluiwyprostowałnogi.Przezchwilęobserwowałświatło
odbijającesięwjegowyglansowanycheleganckichpółbutach,poczymraptownymruchem
przyciągnąłnogidosiebieiusiadłnormalnie,pochylającsięlekkodoprzodu.Wciąguparu
sekund,któremutozajęło,kuzdumieniuBrunettiegojakbypostarzałsięokilkalat.
-Chodziomojegosyna-rzekł.
Brunettiwiedział,żePattamadwóchsynówiżejedennazywasięRoberto,adrugi
Salvatore.
-Októrego,comandante?
-Otodziecko,Roberta.
Roberto,szybkoobliczyłBrunetti,musiałmiećjużconajmniejdwadzieściatrzylata.
Nocóż,jegowłasnacórkaChiara,mimoswoichpiętnastulat,teżbyładlaniegodzieckiemiz
pewnościązawszedzieckiempozostanie.
-Czyonniestudiujenauniwersytecie,comandante?
-Tak,ekonomięhandlu-odrzekłPattaizamilkł,znówspoglądającnaswojebuty.-
Jużodparulat-dodał,podnoszącwzroknaBrunettiego.
CorazbardziejzaintrygowanyBrunettimusiałsiębardzostarać,żebynieokazaćani
nadmiernejciekawości,anizbytniejobojętności.Sprawamogłasięokazaćzwykłym
kłopotemrodzinnym,alebądźcobądźPattabyłjegozwierzchnikiem.Kiwnąłwięcgłowąw
sposób,którywydałmusięlekkozachęcający,takjaktorobiłczęstowobeczdenerwowanych
świadków.
-CzyznapankogośwJesolo?-spytałPatta.
-Przepraszam,gdzie,comandante?
-WJesolo,wtamtejszejpolicji?
Brunettizastanawiałsięprzezchwilę.Faktycznie,miałpewnekontaktyzpolicjąna
lądzie,alechybanieodstronywybrzeżaadriatyckiego.Oilepamiętał,Jesolobyłomiejscem
pełnymnocnychklubówidyskotek,przezktórecodziennieprzewijałysiętłumyturystów.
Ludziecizatrzymywalisięwhotelachicoranoprzepływalilagunęłodzią.Najbliższym
miastemwtamtymkierunku,wktórymmógłbykogośznać,byłoGrado.Pracowałatamjego
koleżankazestudiów.
-Nie,comandante.NieznamnikogowJesolo-odrzekł.
Pattanieukrywałrozczarowania.
-Miałemnadzieję,żemoże...-powiedział.
-Przykromi,comandante.-Brunettirozważał,jakąprzyjąćtaktykę,obserwując
nieruchomegoPattę,któryznówzacząłwpatrywaćsięwswojebuty.
-Dlaczegopanpyta?-zaryzykował.
Pattapopatrzyłnaniegoiodwróciłwzrok.
-Wczorajwieczoremzadzwonilidomnieztamtejszejpolicji-powiedziałwreszcie.-
Mająkogoś,ktodlanichpracuje.Wiepan,jaktojest.
Tomusiałooznaczaćjakiegośinformatora.
-Taosobapowiedziałaimkilkatygodnitemu,żeRobertohandlujenarkotykami.-
Pattazamilkł.
-Dlaczegodopanazadzwonili?-spytałBrunetti,kiedystałosięjasne,żevice-
questoreniepowieanisłowawięcej.
Pattajakbynieusłyszałpytania.
-Miałemnadzieję,żemożepanznatamkogoś,ktomógłbydokładniejwyjaśnić,oco
chodzi,kimjestteninformator,jakzaawansowanejestichdochodzenie.
Brunettimilczał.
-Nowiepan,jaktojest-powtórzyłzażenowanyPatta.
-Przykromi,comandante,alenaprawdęnikogotamnieznam-powiedziałBrunetti.-
MógłbymzapytaćVianella.Onjestwyjątkowodyskretny.Niemasiępanczegoobawiać-
zapewnił,zanimszefzdążyłzaprotestować.
PattawciążniepatrzyłnaBrunettiego.Pochwilipokręciłprzeczącogłową,
odrzucającpomocumundurowanegopolicjanta.
-Czytowszystko,comandante?-spytałBrunettiipołożyłdłonienaporęczachfotela,
dającdozrozumienia,żejestgotówdoodejścia.
-Onigoaresztowali-powiedziałPattacicho,widzącgestBrunettiego.-Wczoraj
wieczorem.Zadzwonilidomnieokołopierwszejwnocy.Wjednejzdyskotekwybuchła
bójkaiwrezultaciezatrzymaliparęosóbijeprzeszukali.Zpewnościątotaosobaim
doniosła,boprzeszukaliteżRoberta.
Brunettimilczał,czekającnadalszyciąg.Wiedziałzdoświadczenia,żejeśliczłowiek
zdecydujesięmówić,powiewszystkodokońca.
-Wkieszenijegomarynarkiznaleźliplastikowąsaszetkęzecstasy-Pattanachyliłsię
kuBrunettiemuispytał:-Panwie,cotojest,commissario,prawda?
Brunettiprzytaknął,zdziwiony,żePattamógłmyśleć,iżjakiśpolicjantmożetegonie
wiedzieć.Uznał,żewtymmomencielepiejsięnieodzywać.Postarałsięusiąśćswobodnieji
zdjąłjednądłońzporęczyfotela.
-Robertopowiedział,żekiedypojawiłasiępolicja,ktośmusiałmuwsunąćtęsaszetkę
dokieszeni.Tosięczęstozdarza.
Częstoinieczęsto,pomyślałBrunetti.
-Zadzwonilidomnie.Pojechałemtam.Wiedzieli,kimjestRoberto,więcpowiedzieli,
żelepiejbędzie,jeśliprzyjadę.Przekazaligowmojeręce.Ikiedywracaliśmy,przyznałmi
siędotejsaszetki-oznajmiłPattaiznówzamilkł.Wydawałosię,żeniemajużnicwięcejdo
powiedzenia.
-Czyzatrzymalito,coprzynimznaleźli,jakodowód?
-Tak,iwzięlijegoodciskipalców,żebyporównaćztymi,któreznajdąnasaszetce.
-Jeślionwręczyłimtęsaszetkę,tonormalne,żebędąnaniejjegoodciski-rzekł
Brunetti.
-Tak,wiem-powiedziałPatta.-Więcsiętymwcaleniedenerwowałem.Nawetnie
zadzwoniłemdoadwokata.Niemajążadnegodowodu.Robertomógłmówićprawdę.
Brunettiprzytaknąłwmilczeniu,czekając,żebyPattamuwyjaśnił,czemumówio
tymwszystkimtylkojakoojednejzmożliwości.
-Zadzwonilidomniedziśrano,jakjużpanwyszedł-powiedziałPatta,siadając
głębiejwfoteluispoglądającwokno.
-Czydlategochciałpanmniewidzieć?
-Nie,dziśranochciałempanaspytaćocośinnego.Teraztojużnieważne.
-Copowiedzielipanuprzeztelefon,comandante?-spytałBrunetti.
Pattaodwróciłwzrokodokna.
-Powiedzieli,żewwiększejsaszetceznaleźliczterdzieścisiedemmniejszychtorebek,
każdazjednątabletkąecstasy.
Brunettistarałsięszybkoobliczyćwartośćcałejznalezionejporcjinarkotyków
wedługwagi,żebysięzorientować,coryzykujeosobabędącawjejposiadaniu.Nocóż,nie
byłototakstraszniedużoijeśliRobertobędziekonsekwentnieutrzymywał,żektośmuto
wsunąłdokieszeni,nieprzypuszczał,żebychłopcugroziłowielkieniebezpieczeństwoze
stronyprawa.
-Jegoodciskipalcówbyłyrównieżnamałychtorebkach-przerwałciszęPatta.-Na
każdejznich.
Brunettiledwosiępowstrzymał,żebyniewstaćiniepołożyćpocieszającejdłonina
ramieniuPatty.Zamiasttegoodczekałchwilęirzekł:
-Takmiprzykro,comandante.
Pattakiwnąłgłową,wciążnaniegoniepatrząc.Niewiadomo,czybyłotooznaką
przyjęciawyrazówwspółczucia,czynaprawdęczułsięporuszony.
Zapadłomilczenie.
-CzytowszystkozdarzyłosięwsamymJesoloczynaLido?-spytałwreszcie
Brunetti,przerywającciszę.
PattaspojrzałnaBrunettiegoipotrząsnąłgłowątakjakbokser,którywłaśnieotrzymał
lekkicios.
-Co?-najwyraźniejnieusłyszałpytania.
-Gdzietosięwydarzyło,wJesoloczynaLido?
-NaLido.
-Agdziezostał...-Brunettizawahałsięizamiast„aresztowany”powiedział:-
zatrzymanypańskisyn?
-Noprzecieżpanumówię.-WgłosiePattywyczuwałosiętłumionąirytację.-Na
LidodiJesolo.
-Alewjakimmiejscu?Wbarze?Wdyskotece?
Pattazamknąłoczy.Ileżczasu,pomyślałBrunetti,musiałspędzićnarozpamiętywaniu
całejtejsprawy,naprzypominaniusobieszczegółówzżyciasyna.
-WdyskoteceLuksor-powiedziałwkońcu.
-Ach!-wymknęłosięBrunettiemu,aletowystarczyło,żebyPattaotworzyłoczy.
-Ocochodzi?
Brunettizbyłpytaniestwierdzeniem:
-Nic,znałemkiedyśkogoś,ktotambezprzerwybywał.
Znówzapadłomilczenie.
-Czyskontaktowałsiępanzadwokatem?-spytałBrunetti.
-Tak.ZDonatinim.
Brunettizamaskowałzdziwieniekrótkim„aha”,jakbybyłorzeczą,oczywistą,żeszef
wybieraadwokata,któryprawiezawszereprezentujemafię.
-Byłbymwdzięczny,commissario...-Pattazamilkł,jakbysięzastanawiał,jak
sformułowaćdalszyciągzdania.
-Pomyślęnadtymwszystkim,comandante-powiedziałszybkoBrunetti.-I
oczywiściebędęmilczałjakgrób.-MimożeczęstozachowaniePattybudziłownimpogardę,
niemógłterazpozwolić,żebyszefmusiałgoprosićozachowaniedyskrecji.
JakbywreakcjinaobietnicęBrunettiegoPattazmusiłsiędowstaniaiodprowadziłgo
dowyjścia.Niewyciągnąłdłoninapożegnanie,alewybąkałszorstko„Dziękuję”icofnąłsię
dogabinetu,zamykajączasobądrzwi.
SignorinaElettranadalsiedziałazabiurkiem,aleteczkizdokumentamiiluźnekartki
terazzastąpiłocośbłyszczącego,cowyglądałopodejrzaniegruboipobliższymzbadaniu
okazałosięnajnowszymwiosennymnumeremmiesięcznika„Vogue”.
-Chodziojegosyna?-mruknęła,podnoszącoczyznadpisma.
-Czyzałożyłapanipodsłuchwjegobiurze?-wymknęłosięBrunettiemu.Chciał,
żebytozabrzmiałojakżart,alekiedyusłyszałswojesłowa,niebyłwcalepewien,czymusię
toudało.
-Nie.Dziśranochłopiecdoniegozadzwonił,bardzozdenerwowany,apotembył
telefonzpolicjizJesolo.ZarazporozmowieznimiPattapoprosiłmnieonumertelefonudo
Donatiniego.
Brunettipomyślał,żepowinienzaproponować,byrzuciłastanowiskosekretarkii
zasiliłaszeregipolicji,alewiedział,żenawetpodgroźbąśmierciniewłożyłabymunduru.
-Czypanigozna?
-Kogo?Donatiniegoczychłopca?
-Jednegoidrugiego.
-Znamjednegoidrugiego-powiedziałaimimochodemdodała:-Obydwajsągówno
warci,aleDonatinilepiejsięubiera.
-Czypowiedziałpani,ocochodzi?-Brunettiwskazałgłowądrzwidogabinetuvice-
questore.
-Onwcaleniepotrzebujeminicmówić-odrzekła.-Gdybytobyłgwałt,napisalibyw
gazetach.Wiecdomyślamsię,żechodzionarkotyki.Donatinizpewnościągoztego
wyciągnie.
-Czymyślipani,żeonbyłbyzdolnydogwałtu?
-Kto,Roberto?
-Roberto.
Zastanowiłasię.
-Nie,niesądzę-stwierdziła.-Jestaroganckiizarozumiały,aleniemyślę,żebybył
zupełniezepsuty.
-ADonatini?
-Tenjestzdolnydowszystkiego-odrzekłasignorinaElettrabezwahania.
-Niewiedziałem,żepanigozna.
Spuściłaoczynażurnaliobojętnieprzewróciłastronę.
-Znam-powiedziałaiprzewróciłanastępną.
-Prosiłmnieopomoc-odezwałsięBrunetti.
-Kto?Vice-questore?-spojrzałananiegozaskoczona.
-Tak.
-Ipomożemupan?
-Jeślibędęmógł-rzekłBrunetti.
Popatrzyłananiegouważnieiznówskupiłasięnażurnalu.
-Konieczkoloremszarym-powiedziała.-Myślę,żewszystkimsięznudził.
Miałanasobiemorelowąjedwabnąbluzkęiczarnyżakietzestójką,chybaz
jedwabnejsurówki.
-Nocóż,prawdopodobniemapanirację-rzekł,życzącjejmiłegowieczoru,iwrócił
dosiebie.
Rozdział10
Musiałzatelefonowaćdoinformacji,żebyzdobyćnumerLuksoru,akiedysiętam
wreszciedodzwonił,osoba,któraodebrałatelefon,oznajmiłasucho,żesignoraBertoccanie
ma,odmawiającpodanianumeruprywatnego.Brunettiniepowiedział,żejestzpolicji,tylko
znówzadzwoniłdoinformacjiibezżadnychproblemówotrzymałnumerdomowegotelefonu
Luki.
-Palant!-wymamrotałdosiebie,myślącopracownikuLuksoru,kiedyłączyłsięz
domemLuki.
Potrzechsygnałachwsłuchawceodezwałsięgłęboki,niecoochrypłygłos:
-Bertocco.
-Ciao,Luca,mówiGuidoBrunetti.Jaksięmiewasz?
-Guido!-Oficjalnytonnatychmiastsięulotnił.-Niesłyszałemcięodwieków.Cou
ciebie,jakPaolaidzieci?
-Wszyscymiewająsięświetnie.
-Czyżbyśsięwkońcuzdecydowałnaupojnąnocwmoimklubie?
Brunettisięroześmiał.Żartowalijużtakzdziesięćlat.
-Nie,niestety,obawiamsię,żenie,Luca.Nawetgdybymmiałochotęspędzićupojną
nocwtowarzystwieludziwwiekumoichdzieci,Paolanigdybysięnatoniezgodziła.
-Boisiędymu?Mówi,żetoniezdrowe?
-Nie,bardziejboisięmuzyki,ztychsamychzresztąpowodów.
Zapadłomilczenie.
-Chybamaracje.Cóż,pewniedzwoniszwsprawietegoaresztowanegochłopca?
-Tak.-Brunettinawetnieudawałzaskoczenia,żeLucajużotymwie.
-Tosyntwegoszefa,prawda?
-Wydajeszsięwszechwiedzący.
-Człowiek,któryprowadzipięćdyskotek,trzyhoteleisześćbarówmusibyć
wszechwiedzący,ajużnapewnomusiwiedzieć,kogouniegoaresztowano.
-Cowieszotymmłodymczłowieku?
-Tylkoto,copowiedziałamipolicja.
-Którapolicja?Ta,któragoaresztowała,czyta,którapracujedlaciebie?
Cisza,jakazapadłapotympytaniu,uświadomiłaBrunettiemunietylko,żesię
zagalopował,alerównież,żeLucacałyczaspamiętaojegofunkcji.
-Niewiem,jaknatoodpowiedzieć,Guido-rzekłLucaizaniósłsięciężkimkaszlem
palacza.
-Przykromi,Luca.Tobyłgłupiżart-powiedziałBrunetti,kiedyprzyjacielprzestał
kaszleć.
-Nieważne,Guido.Wierzmi,każdy,ktomadoczynieniaztakimtłumemjakja,
potrzebujepomocypolicji.Apolicjateżjestzadowolona,żesięimodpłacam.
-Jak?-spytałBrunetti,myślącosaszetkachprzechodzącychdyskretniezrąkdorąk.
-Mamprywatnychochroniarzy,którzypracująnaparkingachmoichdyskotek.
-Pocociochroniarzenaparkingachdyskotek?-spytałBrunetti.-Czyżbyktoś
napadałnapijanąmłodzież,któraopuszczanadranemtwójprzybytekrozrywki?
-Żebyzabieraćimkluczykiodsamochodu-rzekłLuca.
-Iniktsięnieskarży?
-Ktomiałbysięskarżyć?Rodzice,żeniepozwalamprowadzićichdzieciom,kiedysą
pijanewtrupalubnahaju?Czypolicja,żedziękimnieniktsięnierozbijanaprzydrożnych
drzewach?
-Notak,niepomyślałemotym.
-Dziękimniewkomisariacieniemapobudekotrzeciejnadranem,nietrzebajechać,
patrzeć,jaksiętnieautoiwyciągaciało.Wierzmi,policjajesttakszczęśliwa,żepomagają
mi,jaktylkomogą.
Lucazamilkł.Guidousłyszałwsłuchawcetrzaskpocieranejzapałkiiłapczywy
wdech,kiedyprzyjacielzaciągałsiępapierosem.
-Czegoodemnieoczekujesz?Żebymtęsprawęwyciszył?
-Amógłbyś?
Gdybywzruszenieramionamiwywoływałodźwięk,toBrunettiusłyszałbygow
słuchawce.
-Powiedzminajpierw,chceszczynie.
-Nie,niewsensiezupełnegozatuszowania.Alejeślitomożliwe,niechciałbym,żeby
sprawadostałasiędogazet.
Lucamilczałprzezchwilę.
-Wydałemmnóstwopieniędzynareklamę-powiedziałwkońcu.
-Czytooznaczazgodę?
Lucaroześmiałsięserdecznieizarazpotemzaniósłsięciężkimkaszlem.Kiedy
wreszciegoopanował,powiedział:
-Ty,Guido,zawszechciałbyś,żebywszystkobyłoalbobiałe,alboczarne.Niewiem,
jakPaolamożetoznieść.
-Tomibardzoułatwiażycie.
-Jakopolicjantowi?
-Nie,wogóle.
-Dobrzewięc.Możesztouważaćzazgodę.Lokalnegazetymamwkieszeni,a
wątpię,żebysiętymzainteresowałygazetyogólnokrajowe.
-Onjestvice-questoreWenecji-rzuciłBrunettiwperwersyjnymprzypływielokalnej
dumy.
-Obawiamsię,żetoniemaspecjalnegoznaczeniadlatychzRzymu.
-Pewniemaszrację.Acosięmówinatemattegochłopca?
-Chłopiec,jakgonazywasz,jestugotowany.Nawszystkichsaszetkachbyłyjego
odciskipalców.
-Czyjużmupostawionozarzuty?
-Nie,chybanie.
-Nacooniczekają?
-Chcą,żebyimpowiedział,odkogodostałtowar.
-Czyżbyniewiedzieli?
-Guido!Wiedzą,aletojeszczeniedowód.Ktojakkto,aletypowinieneśto
zrozumieć.
Ostatniezdaniezostałowypowiedzianeniebezpewnejironii.CzasemBrunettimiał
wrażenie,żeweWłoszechludziewszystkowiedzą,leczwyłącznienaswójprywatnyużytek.
Każdychętniewydawałkategorycznesądynatematsekretnychpoczynańznanychpolityków,
szefówmafiiczygwiazdfilmowych.Alejeśliludzitychpostawiłosięwsytuacji,wktórejich
wypowiedzimogłybymiećskutkiprawne,wszyscyjakstrusiechowaligłowywpiasek.
-Atywiesz,ktotojest?Powieszmi?-spytałBrunetti.
-Wolałbymnie.Tonicbyniedało.Jestjeszczektośnadnim,anadtymkimśteżktoś
stoi.
Brunettiusłyszał,jakLucazapalakolejnegopapierosa.
-Czyonimpowie?Czytenchłopakimtopowie?
-Jeślicenisobieżycie,będziemilczał-powiedziałLuca,alenatychmiastdodał:-Nie,
przesadzam.Niktbygoniezabił,alepewniebygotrochępoturbowali.
-NawetwJesolo?-spytałBrunetti.Wtymuśpionymmałymmiasteczkunad
Adriatykiem,pomyślał,nagleczujączmęczenie.
-ZwłaszczawJesolo-odrzekłLucabezdalszychwyjaśnień.
-Więccosięstanieztymmłodymczłowiekiem?-spytałBrunetti.
-Powinieneświedziećlepiejodemnie.Jeślitojestpierwszewykroczenie,pomęczą
gotrochęiwypuszcządodomu.
-Onjużjestwdomu.
-Wiem.Mówiłemogólnie.Noiniezaszkodzimu,żemaojcawpolicji.
-Nie,dopókitonietrafidogazet.
-Obiecałemci,otomożeszbyćspokojny.
-Mamnadzieję-rzekłBrunetti.
Lucachciałjeszczecośodpowiedzieć,alesiępowstrzymał.Zapadłacisza,którą
przerwałBrunetti,pytając:
-Aty,Luca,couciebie?
Lucaodchrząknąłwilgotnymdźwiękiem,poktórymBrunettiemuzrobiłosię
nieprzyjemnie.
-Bezzmian-odpowiedziałizakaszlał.
-AMaria?
-Tokrówsko-sarknąłgniewnieLuca.-Jedyne,czegoodemniechce,toforsy.
Powinnasięcieszyć,żejeszczejejniewyrzuciłemzdomu.
-Luca,onajestmatkątwoichdzieci.
-Niezamierzamdyskutowaćztobąnatentemat,Guido.
Brunettiwyczuł,żeLucezdenerwowałaingerencjawjegoprywatneżycie.
-Dajspokój.Wiesz,żemówiętakwyłączniedlatego,żeznamysięwszyscyod
wieków.
-Wiem,wiem,alewszystkosięzmienia.
Wsłuchawcezapadłacisza.
-Niechcęotymrozmawiać,Guido-powiedziałLucacicho.
-Dobrze.Przykromi,żetakdługosięnieodzywałem.
-No,jateżniejestembezwiny-rozchmurzyłsięLucawimięstarejprzyjaźni.
-Nieważne.
-Pewnie,żenieważne-zgodziłsięLuca,parskającśmiechem,któryspowodował
kolejnyatakkaszlu.
-Gdybyścośjeszczesłyszałnatentemat,dajmiznać-poprosiłBrunetti,zachęcony
ciepłyminutamiwgłosieprzyjaciela.
-Oczywiście-obiecałLuca.Zanimjednakzdążyłodłożyćsłuchawkę,Brunetti
szybkospytał:
-Ale,ale...wieszmożecoświęcejoludziach,którzydalimutowaralbootych
jeszczewyżej?
-Cocięwłaściwieinteresuje?-WgłosieLukiponowniepojawiłasięnieufność.
-Czyoni...-Brunettiniewiedział,jaksięwyrazić.-CzyonipracująwWenecji?
-Ach-westchnąłLuca.-Ztego,cowiem,niematamdlanichzbytwielepracy.
Mieszkajątuwwiększościstarzyludzie,amłodzieżprzecieżniemusizaopatrywaćsiętylko
nawyspie.
Brunettiemusprawiłotoradośćprzedewszystkimzegoistycznychpobudek-każdy
ojciecucieszyłbysię,wiedząc,żetam,gdziemieszka,niehandlujesięnarkotykami.Ijego
zadowolenieniemiałobynicwspólnegoztym,czyufaswoimdzieciom,czynie.
Instynktpodpowiedziałmu,żewystarczającojużwypytałLucę.Zresztącobyto
zmieniło,gdybyznałnazwiskahandlarzy?
-Dzięki,Luca.Dbajosiebie.
-Tyteż,Guido,tyteż.
Tegowieczoru,kiedydziecibyłyjużwłóżkach,BrunettiopowiedziałPaolio
rozmowiezLucąiotym,jakLucasięzdenerwował,gdygospytałożonę.
-Zresztątygonigdynielubiłaś-dodał,jakbytomogłousprawiedliwićzachowanie
Luki.
-Ocociwogólechodzi?-spytałaPaola.
Zanimzaczęlitęrozmowę,siedzielinadwóchkrańcachkanapyiczytali.Teraz
odłożyliksiążki.Brunettisięzamyślił.
-Chodzimioto,żetonormalne,żebardziejlubiszMarięniżjego-powiedział
wreszcie.
-AleLucamarację-rzekłaPaola,spoglądającnamęża.-Tojeststarekrówsko.
-Ajamyślałem,żejąlubisz!
-Lubięją,toniemanicdorzeczy.Astarymkrówskiemstałasięprzezniego.Przecież
tozzawodudentystka.Onnigdyniechciał,żebypracowała.KiedyurodziłsięPaolo,Luca
powiedział,żeutrzymacałąrodzinęztychswoichklubów.
-Notoco?-przerwałjejBrunetti.-Jakajestwtymjegowina,żeonastałasięstarym
krówskiem?
Jużkiedytomówił,zdałsobiesprawę,jakobraźliwyiabsurdalnyjesttenepitet.
-Taka,żeLucawyniósłsiędoJesolo,żebymubyłołatwiejpilnowaćinteresów.Iże
onaposzłazanim.
WgłosiePaolizabrzmiałoznajomerozdrażnienie.
-Niktnieprzystawiałjejpistoletudoskroni,Paola.
-Oczywiście,żeniktnieprzystawiałjejpistoletudoskroni.Niktniemusiał.Była
zakochana.-Widzącspojrzeniemęża,poprawiłasię:-Nodobrze,bylizakochani.Więcona
zamieniaWenecjęnaJesolo,banalnyletnikurort,istajesięgospodyniądomowąimatką.
-Toniesąobraźliweokreślenia,Paola.
Paolarzuciłamugniewnespojrzenie,aległosmiałanadalspokojny.
-Wiem,żeniesąobraźliwe.Niechciałam,żebytakzabrzmiały.Aleona
zrezygnowałazzawodu,którylubiłaiwktórymbyłabardzodobra,ipojechaładonikąd,żeby
zajmowaćsiędwojgiemdzieciimężem,któryzadużopił,zadużopaliłijeszczezdradzałją
naprawoilewo.
Brunettiniechciałdolewaćoliwydoognia,milczałwięciczekał.
-Noiteraz,poponaddwudziestulatachtakiegożycia,wreszciezmieniłasięwstare
krówsko.Jestgrubainudnairozmawiawyłącznieodzieciachiogotowaniu.Ileczasuminęło
odtejkolacjiunich?Dwalata?Pamiętasztojejnadskakiwanie,praktyczniewmuszaławnas
jedzenie.Itestosyzdjęćjejdwójkiwkońcuzupełniezwykłychdzieci.
Byłtomęczącywieczórdlawszystkichzwyjątkiemmoże,rzeczdziwna,samejMarii,
którawogóleniezdawałasobiesprawyztego,żejesttakanudna.
-Czytopoczątekkłótni?-spytałBrunettizdziecięcąszczerością.
Paolarozparłasięnakanapieiroześmiałasię.
-Nie,skąd!Ztego,cooniejpowiedziałam,wynikapewnie,żejejwsumienielubięi
żeczujęsięwzwiązkuztymwinna.-Niedoczekawszysiężadnejreakcjinatowyznanie,
ciągnęła:-Mogłazrobićtylerzeczy,awybrałabezczynność.Niechciaławziąćpomocydo
dzieci,dziękiczemumogłabypracowaćprzynajmniejnapółetatuwgabinecieinnego
lekarza;pozwoliła,abywygasłojejczłonkostwowzrzeszeniudentystów.Stopniowostraciła
zainteresowaniedlawszystkiego,coniemiałozwiązkuzjejdwójkąchłopców.Wreszciesię
roztyła.
Brunettipoczekałchwilęidopierokiedybyłpewien,żePaolaskończyła,powiedział:
-Niewiem,jaksiędotegoodniesiesz,aleto,coprzedchwiląpowiedziałaś,tojest
słowowsłowoargumentacjaniewiernychmężów.
-Któramausprawiedliwićniewierność?
-Tak.
-Wcalemnietoniedziwi-rzekłaPaolaobojętnie,takjakbytematrozmowyniemiał
zniminicwspólnego.Ponieważwyglądało,żeniezamierzałajużpowiedziećnicwięcej,
Brunettizachęciłjąwyczekującym:
-Noi?
-Inic.Życiepostawiłojąprzedróżnymiwyborami,aonawybrałatak,jakwybrała.Ja
uważam,żeprzegraławmomencie,kiedyzdecydowałasięopuścićWenecję,ale,jakmówisz,
niktnieprzystawiałjejpistoletudoskroni.
-Wkażdymrazie,jakoniejpomyślę,robimisiębardzoprzykro-powiedział
Brunetti.-Ijakonimpomyślę,też.
-Mnietaksamo-odrzekłaPaola,przymykającoczy.Podługiejchwilimilczenia
spytała:-Czyjesteśzadowolony,żeniezrezygnowałamzpracy?
Brunettiudał,żesięzastanawia.
-Niespecjalnie-odrzekłpochwili.-Główniecieszymnieto,żesięnieroztyłaś.
Rozdział11
NastępnegodniaPattaniepojawiłsięwkomendzie,zadzwoniłtylkodosignoriny
Elettryipotwierdzającfaktjużwówczasoczywisty,powiedział,żegoniebędzie.Signorina
Elettraniezadawałamużadnychpytań,natomiastzadzwoniładoBrunettiegoioznajmiła,że
questorejestnaurlopiewIrlandiiiżepodnieobecnośćPattyonprzejmujejegoobowiązki.
OdziewiątejzadzwoniłVianellozwiadomością,żejużbyłwmieszkaniuRossiego.
Pozarachunkamiipokwitowaniaminieznalazłnic.Aha,przytelefonieleżałnoteszadresami
iterazwłaśniePucettidzwonikolejnopodkażdynumer.Jakdotądjedynymznalezionym
krewnymjestjakiśwujwVicenzy,któryzostałjużpowiadomionyprzezszpitalizajmujesię
przygotowaniamidopogrzebu.
ChwilępotemzadzwoniłBocchesezlaboratorium,oznajmiającBrunettiemu,że
wysyładoniegopolicjantazportfelemRossiego.
-Jestnanimcościekawego?
-Nie,tylkojegowłasneodciskipalcówiparęodciskówtegomłodzika,którygo
znalazł.
-Młodzika?-spytałBrunettiznadzieją,żemożepojawiłsięjakiśnowyświadek.
-Tegopolicjanta.Niewiem,jakonsięnazywa.Dlamnieoniwszyscytodzieci.
-Franchi.
-NiechbędzieFranchi-odrzekłobojętnieBocchese.-Mamtutajjegoodciskiione
zgadzająsięztyminaportfelu.
-Cośjeszcze?
-Nie.Nieprzeglądałemzawartości,zdjąłemtylkoodciskipalców.
WdrzwiachpojawiłsiępolicjantodBocchesego,jedenztychnowych,doktórych
Brunettiniezabardzoumiałzwracaćsiępoimieniu.NaznakBrunettiegopodszedłipołożył
nabiurkuportfelwplastikowejtorebce.
Brunettiprzytrzymałsłuchawkęramieniemipodniósłtorebkę.Otwierającją,spytał
Bocchesego:
-Czyznalazłeśjakieśodciskiwśrodku?
-Powiedziałemjuż,żetosąwszystkieodciskipalców-oznajmiłtechnikisię
rozłączył.
Brunettiodłożyłsłuchawkę.Któryśzpułkownikówżandarmeriipowiedziałkiedyś,że
Bocchesejesttakdobrymfachowcem,iżznalazłbyodciskipalcównawetmaziowatejduszy
policjanta.Tojasne,żekogośtakiegotrzebatraktowaćbardziejwyrozumialeniżinnych
pracownikówkomendy.PopędliwycharakterigburowatośćBocchesegoprzestawałysię
liczyćwobecniezwykłejskutecznościjegopracy,którejrezultatynierazpowściągałyzapędy
sceptycznychizawziętychadwokatów.
Brunettiwytrząsnąłportfelzplastikowejtorebkinabiurko.Byłwygiętyodnoszenia
przezlatawtejsamejkieszeninabiodrze,brązowaskórapopękała,aprzetartebrzegizaczęły
siępruć.Wbocznekieszonkiwetkniętebyłyczteryplastikowekarty:Visa,Standa,
legitymacjazUfficioCatastoiuprawniającadozniżekwtransporciemiejskimCarta
Veneziana.Brunettiwyciągnąłwszystkie.Fotografienadwóchostatnichbyłyzrobione
technikąholograficznąitwarzwidziałosię,tylkojeśliświatłopadałopododpowiednim
kątem,alezdjęciabezwątpieniaprzedstawiałyRossiego.
Zprawejstronyznajdowałasięmałaportmonetka,zamykananamiedzianyzameczek.
Brunettiotworzyłjąiwysypałdrobne.Kilkanowychtysiąclirówek,kilkapięćsetekitrzy
będąceobecniewobiegustulirówki,każdainna.Cotozaidiotyzm,trzyrodzajemonetotym
samymnominale,pomyślałBrunetti.Ciekawe,czytylkojegotodenerwowało?
Potemwyjąłzportfelabanknoty.Ułożonebyływedługnominałówodnajwyższych
donajniższych.Policzyłje:stoosiemdziesiątsiedemtysięcylirów.
Rozchyliłportfel,żebyzobaczyć,czycośnieuszłojegouwagi,aleprzegródkabyła
pusta.Wsunąłpalcewbocznyotwór.Parębiletównavaporetto,rachunekzbarunatrzy
tysiącetrzystalirówikilkaznaczkówpoosiemset.Zdrugiejstronyznalazłjeszczejeden
rachunekzbaru,naktóregoodwrociezanotowanonumertelefonu.Ponieważniezaczynałsię
anina52,anina27,anina72,Brunettiwywnioskował,żeniejesttonumerwenecki.Poza
tymwportfeluniebyłojużnic.Żadnychwizytówek,żadnejwskazówkiodzmarłego,kogo
zawiadomićwraziewypadku.Zresztączyktośkiedyśznalazłtakąinformacjęwportfelu
człowiekazamordowanegozpremedytacją?
Schowałpieniądzedoportfelaiwsunąłgozpowrotemdoplastikowejtorebki.Wybrał
numerRizzardiego.Powinnobyćjużposekcji,aciekawiłogo,skądpochodziłodziwne
wgniecenienaczoleRossiego.
Lekarzodebrałtelefonzarazpodrugimsygnale.Przywitalisię.
-DzwoniszwsprawieRossiego?Gdybyśniezadzwonił,jabymdzwoniłdociebie-
powiedziałRizzardi.
-Dlaczego?
-Zpowodutychrannagłowie.
-Ach,zpowodutychran.Nodobrze,cownichdziwnego?
-Jednajestpłaskaiznalazłemwniejokruchycementu.Taranapowstaław
momencie,kiedyonspadłiuderzyłgłowąobruk.Alenalewoodniejjestinnarana,
cylindryczna.Toznaczyzadanajakimśwalcowatymprzedmiotem,podobnymwkształciedo
rur,jakichużywasiędostawianiarusztowań,choć,wedługmnie,tenprzedmiotmusiałbyć
niecomniejszy.
-Noi?
-Wtejranieniemawogólerdzy.Rury,zktórychbudujesięrusztowania,sązreguły
brudne,pordzewiałe,zresztkamifarby,ataranajeststerylnieczysta.
-Moglijąoczyścićwszpitalu.
-Tak,napewnojąoczyścili,alewkościczaszkiodnalazłemkawałeczkimetalu.Nie
mananichśladurdzy,bruduczyfarby.
-Cotozametal?-spytałBrunetti,podejrzewając,żecośjeszczemusiałowzbudzić
niepokójRizzardiego.
-Miedź.
Brunettimilczał.
-Niechcęwtykaćnosawnieswojesprawy-rzuciłRizzardi-aletomożeniejestzły
pomysł,żebywysłaćnamiejscedziś,awkażdymraziejaknajszybciej,ekipę
kryminalistyczną.
-Tak,zaraztozrobię-rzekłBrunettizadowolony,żewypadłotowdzień,kiedynie
manadsobążadnegozwierzchnika.-Cojeszczeznalazłeś?
-Obydwieręcezłamane,aletonapewnowiesz.Nadłoniachmiałsporesiniaki,które
mogłypowstaćwwynikuupadku.
-Czyumiałbyśpowiedzieć,zjakiejwysokościspadł?
-Niejestemspecjalistą,tozdarzasiętakrzadko.Alezajrzałemdokilkuksiążeki
wydajemisię,żemusiałspaśćzokołodziesięciumetrów.
-Trzeciepiętro?
-Możliwe.Aconajmniejdrugie.
-Czywywnioskowałeścośzpozycji,wjakiejleżał?
-Nie.Alewyglądanato,żejakjużspadł,jeszczesiękawałekpodczołgał.Spodniena
kolanachmiałzupełniepodarte,kolanaporanione.Nastopieodwewnątrzwidaćzadrapanie,
któremogłozostaćspowodowaneciągnięciemnogipobruku.
-Czypotrafiszstwierdzić,którazranspowodowałaśmierć?-przerwałBrunetti.
-Nie-padłanatychmiastowaodpowiedź.Rizzardinajwidoczniejspodziewałsiętego
pytania.Milczał,czekającnareakcjękomisarza,aleBrunetti,któremunieprzychodziłodo
głowynickonkretnego,spytałtylko:
-Chciałbyśpowiedziećcośjeszcze?
-Nie,towszystko.Byłwdoskonałejformieimógłsobiejeszczedługopożyć.
-Biedak.
-Tenczłowiekwkostnicypowiedział,żegoznałeś.Czytoprawda?
-Tak,tobyłmójznajomy-odrzekłbezwahaniaBrunetti.
Rozdział12
Brunettizadzwoniłdobiuranumerówiprzedstawiłsięjakooficerpolicji.Wyjaśnił,
żepróbujezidentyfikowaćpewiennumer,aleponieważmatylkosiedemcyfr,najwyraźniej
brakujemunumerukierunkowego.Czymoglibysprawdzić,wjakichmiastachtakinumer
istnieje?Nieproponującnawetoddzwonienianakomendęwceluweryfikacjitożsamości
rozmówcy,urzędniczkapoprosiłaBrunettiego,żebyzaczekałprzytelefonie,aonasprawdzi
danewkomputerze.Brunetticzekałzesłuchawkąprzyuchu.Przynajmniejniebyłożadnej
muzyki.Pochwiliotrzymałodpowiedź,żewgręwchodzączterymiasta:Piacenza,Ferrara,
AkwilejaiMesyna.
Leczgdypoprosiłopodanienazwiskabonentówdysponującychtymnumeremw
poszczególnychmiastach,kobietawycofałasię,zasłaniającprzepisami,ochronążycia
prywatnegoi„ogólnieprzyjętąpolityką”.Oznajmiła,żetakichinformacjimożeudzielićtylko
nażądaniepolicjilubinnegoorganupaństwowego.Brunettiwyjaśnił,żepełnifunkcję
komisarzaiżejeślionasobietegożyczy,możenatychmiastoddzwonićdoniegonakomendę
wWenecji.Urzędniczkapoprosiłaonumer.Ledwosiępowstrzymałodpouczeniajej,żew
takiejsytuacjipowinnawyszukaćnumersama,bymiećpewność,żerzeczywiściepołączysię
zkomendą.Zamiasttegojednakpodałżądanąinformację,powtórzyłswojenazwiskoisię
rozłączył.Telefonzadzwoniłprawienatychmiastikobietapodyktowałamuczterynazwiskai
adresy,każdezinnegomiasta.
Nazwiskaniepowiedziałymuniczego.WPiacenzynumernależałdoagencji
wynajmusamochodów.WFerrarzeprzypisanebyłydoniegodwanazwiska,cowskazywało,
żetojakieśbiuroalbosklep.WAkwileiiMesynienumerwyglądałnaprywatny.Brunetti
zacząłodPiacenzy.Czekałdośćdługoikiedywkońcuodebrałjakiśmężczyzna,komisarz
przedstawiłsięispytał,czywspisieklientówniemająprzypadkiemwenecjaninaFranca
Rossiego.Amożetonazwiskoobiłoimsięouszyprzyjakiejśinnejokazji?Mężczyzna
poprosiłBrunettiegoochwilęcierpliwości,zasłoniłsłuchawkędłoniąiodezwałsiędokogoś
obok.Słuchawkęprzejęłakobieta,Brunettimusiałjeszczerazpowtórzyć,ocomuchodzi,i
ponowniezaczekać.Tymrazemczekałdłużej,alewkońcukobietawróciłaiprzepraszając
go,rzekła,żeniestety,niemająwswoimrejestrzetakiegonazwiska.
WFerrarzepołączyłsięzautomatycznąsekretarką,informującą,żedodzwoniłsiędo
biuraGaviniiCappelliiżemożezostawićwiadomość.Rozłączyłsię.
WAkwileiodebrałajakaśstaruszka,któranigdyniesłyszałaożadnymFrancu
Rossim.NumerzMesynybyłjużodłączony.
CzyRossimiałprawojazdy?Wportfelugoniebyło.Nieznaczyto,żenieprowadził.
Nawetjeśliwenecjaninowirzadkozdarzasięprowadzićauto,zregułyposiadaprawojazdy.
DlażadnegoWłochabrakdrógniejestwystarczającympowodem,abywyrzecsiętęsknotyza
szybkimautem.Brunettipołączyłsięzodpowiednimbiurem,wktórympoinformowanogo,
żewydanosiedemprawjazdynanazwiskoFrancoRossi.Niestety,wżadnymznichdata
urodzenianiezgadzałasięzdatąwidniejącąnalegitymacjizUfficioCatasto.
ZnówpołączyłsięzFerrarą,lecznadalbezskutku.Tymczasemzadzwoniłjego
telefon.
-Commissario?
-Słucham,Vianello.
-WłaśniedostaliśmytelefonzposterunkuwCannaregio.
-TegokołoTreArchi?
-Tak,szefie.
-Czegochcieli?
-Zadzwoniłdonichjakiśczłowiek,mówiąc,żezmieszkaniapiętrowyżejdobywasię
dziwnyzapach,właściwiesmród.
Brunettimilczał.Nietrzebabyłozbytdużejwyobraźni,żebydomyślićsiędalszego
ciągu-niedzwonisięnakomisariatzpowodupękniętejruryczyzalegającychśmieci.
-Tobyłstudent-powiedziałVianello,ucinającdalszespekulacje.
-Cosięstało?
-Mówią,żewyglądatonaprzedawkowanie.
-Jakdawnotemuzadzwonili?
-Jakieśdziesięćminuttemu.
-Jużidę.
KiedywrazzVianellemopuścilikomendę,Brunettiegozaskoczyłupał.Dziwne,ale
choćzawszewiedział,jakijestdzieńtygodnia,częstonieuświadamiałsobieporyroku.
Czującwokółciepło,rozejrzałsięidopieropochwiliprzypomniałsobie,żeprzecieżjestjuż
wiosna.Wiosna!Konieczwilgociąizimnem.
Dziśłódźprowadziłinnypilot,Pertile.Antipatico,pomyślałonimBrunetti,
wskakującnapokładzVianellemidwomapracownikamilaboratorium,zktórychjeden
odwiązałcumę.Łódźpopłynęławkierunkubacino,poczymgwałtownieskręciławCanale
Arsenale.Pertilewłączyłsyrenę,rozpędziłsięimknącprzezmartwewodykanału,przeleciał
niebezpieczniebliskodziobutramwajuwodnegonumerpięćdziesiątdwa,ruszającegowłaśnie
zprzystankuTana.
-Pertile,tonieżadenalarmprzeciwlotniczy!-zdenerwowałsięBrunetti.
Pilotodwróciłsięispoglądającnamężczyznnapokładzie,zdjąłdłońzkierownicy.
Wyciesyrenyustało.Brunettimiałwrażenie,żełódźpłynieterazjeszczeprędzej,ale
powstrzymałsięoddalszychuwag.ZaArsenalePertileskręciłostrowlewo,minąłprzystanki
OspedaleCivile,FondamentaNuove,LaMadonnadell’OrtoiSanAlviseiwpłynąłwCanale
diCannaregio.Pochwilizobaczylipolicjanta,którystałnabrzeguimachałdonichręką.
Vianellorzuciłmucumę,którąpolicjantprzywiązałdożelaznejobręczy.
ZauważywszyBrunettiego,zasalutowałiwyciągnąłrękę,żebypomócmuwyjśćzłodzi.
-Gdzietojest?-spytałBrunetti,jaktylkostanąłnalądzie.
-Wtejcalle,paniekomisarzu.-Policjantwskazałrękąwąskąuliczkę,biegnącąw
głąbCannaregio.
VianellopoprosiłPertilego,żebynanichzaczekał.Brunettizmłodympolicjantem
poszliprzodem,zanimigęsiegopodążylipozostalimężczyźni.
Niemusieliiśćdaleko;beztruduznaleźlidom,októrychodziło.Jakieśdwadzieścia
metrówdalej,podbramą,wktórejstałumundurowanypolicjantzzałożonyminapiersi
rękami,zebrałasięjużmałagrupkaludzi.
Gdysięzbliżali,zgrupkiwystąpiłmężczyznaigapiącsięnanich,stanąłw
wyczekującejpozie,zrękaminabiodrach.Byłwysokiichudy,imiałnajwiększypijackinos,
jakiBrunettikiedykolwiekwidział:rozpłomieniony,obrzmiały,krostowaty,naczubku
prawiesiny.Odrazupomyślałotymholenderskimśredniowiecznymobrazie-zaraz,jakto
onsięnazywał,Chrystusniosącykrzyż?-naktórymroiłosięodwykrzywionychtwarzy,
wróżącychtym,coznaleźlisięwichpobliżu,tylkocierpienieizło.
-Czytoongoznalazł?-spytałcichomłodegopolicjanta.
-Tak,paniekomisarzu.Onmieszkanaparterze.
Podeszlidomężczyzny,którywetknąwszyręcewkieszenie,zacząłkiwaćsięwtyłi
wprzód,jakbyzniecierpliwiony,żepolicjaodrywagoodpilnejpracy.
-Dzieńdobrypanu.Czytopannaszawiadomił?-spytałBrunetti,stająctużprzed
nim.
-Tak,ja.Dziwimniezresztą,żeprzyjechaliścietakprędko-odezwałsięmężczyzna
głosempełnympretensjiiwrogości.Jegooddechczućbyłoalkoholemikawą.
-Topanzajmujemieszkaniepiętroniżej?-spytałBrunettispokojnie.
-Tak,mieszkamtuodsiedmiulatijeślitendupekwłaścicielmyśli,żemniestąd
wyrzuci,dającminakazeksmisji,tomupowiem,gdziegosobiemożewsadzić!
MężczyznamówiłzakcentemzGiudekkiijakwielupochodzącychztejwyspy
wyrażałsiędosadnie.
-Jakdługomieszkałtuzmarły?
-Wkażdymraziejużtuniemieszka-rzekłmężczyznaizaniósłsięśmiechem,który
przeszedłwkaszel.
-Jakdługotumieszkał?-powtórzyłBrunetti.
LokatorzparteruwyprostowałsięiprzyjrzałdokładniejBrunettiemu.Komisarzz
koleiprzypatrywałsiębiałymplackomłuszczącejsięskórynajegoczerwonejtwarzyioczom
zdradzającymżółtaczkę.
-Paręmiesięcy.Musipanspytaćwłaściciela.Jatylecowidziałemgoparęrazyna
schodach-odrzekłmężczyzna.
-Czyktośgoodwiedzał?
-Niemampojęcia.Niewtykamnosawcudzesprawy,zwłaszczastudentów.
Pieprzonemądrale,myślą,żewszystkierozumyzjedli.-Wgłosiemężczyznybrzmiała
zawziętość.
-Onbyłprzemądrzały?-spytałBrunetti.
Mężczyznazamilkł.Niebyłprzyzwyczajonydouzasadnianiaswoichopinii.Po
dłuższejchwiliodrzekł:
-Nie,niewiem.Mówiłemjuż,żewidziałemgotylkokilkarazy.
-Proszępodaćswojenazwiskosierżantowi-rzekłBrunetti,wskazującrękąmłodego
policjantaikierującsiękudomowi.Stojącyprzydrzwiachoficerzasalutował.
-MiałnaimięMarco-dobiegłBrunettiegogłoslokatorazparteru.
BrunettipoprosiłVianella,żebyspróbowałdowiedziećsięczegośodinnychsąsiadów.
KiedyVianelloodszedł,policjantprzydrzwiachodsunąłsię,wskazująckomisarzowidrogę
napierwszepiętro.
Brunettipopatrzyłnawąskie,ciemneschody.Mimożedyżurującypolicjantzapalił
światło,ledwiebyłocokolwiekwidać.Słabażarówkajakbyniechciałaoświetlaćogólnego
zaniedbaniaibrudu.Odpadająceodściankawałkitynkuifarbyzgarniętonogąpodścianę
wrazzrozmaitymiinnymiśmieciami.Wszędziewalałysięniedopałki.
Brunettiwbiegłposchodach.Jużnapółpiętrzepoczułtenstrasznyodór.Lepka,gęsta,
przenikającawszystkowońrozkładuizgnilizny,nasilającasięzkażdymstopniem.Zbliżając
siędocelu,Brunettiprzeżyłstraszliwechwile,wyobrażającsobieoblepiającągolawinę
cząsteczek,przywierającychdoubrania,wpadającychdonosaigardłaibrutalnie
przypominającycholudzkiejśmiertelności.
Przydrzwiachmieszkaniastałjeszczejedenmłodypolicjant.Wsłabymświetle
wyglądałbardzoblado.Brunettiżałował,żedrzwisązamknięte,ponieważtooznaczało,że
jaksięjeotworzy,smródbędziejeszczewiększy.Policjantzasalutowałiszybkoodsunąłsięo
kilkakroków.
-Możeciezejśćnadół-powiedziałBrunetti,zdającsobiesprawę,żemłodyczłowiek
stoituconajmniejodgodziny.-Wyjdźciesięprzewietrzyć.
-Dziękuję,paniekomisarzu-policjantzasalutowałporazwtóry,szybkimkrokiem
wyminąłBrunettiegoizbiegłzeschodów.
Słyszącnaschodachzbliżającąsięekipękryminalistycznąobładowanąsprzętem,
Brunettiwstrzymałoddechisięgnąłdoklamki.Jużjąnaciskał,kiedyusłyszał,jakjedenz
technikówwoła:
-Commissario,niechpannajpierwwłożyto!Odwróciłsięizobaczył,żemężczyzna
rozdzieraplastikoweopakowaniezmaskamichirurgicznymi.Tymrazemżadenznichnie
przejąłsięostrymzapachemchemikaliów,którymibyłyprzesiąknięte.
Brunettiotworzyłdrzwi.Mimożewszystkieoknawmieszkaniubyłyotwarte,
zapewneprzezpolicję,straszliwyodórzaatakowałichnosyiusta,przebijającsięprzezwoń
środkówodkażających.
Komisarznamomentzesztywniał,przemógłsięjednakiprzekroczyłpróg.Byłoto
zwykłestudenckiemieszkanie.Brunettiemuprzypomniałasięwłasnamłodość.Zniszczona
kanapaprzykrytajakąśkolorowąindyjskąpłachtązałożonązaoparcieistaranniepodwiniętą
podsiedzeniatak,żebyudawaćtapicerkę,długistółpodścianą,zawalonyksiążkamii
zeszytami,kawałekspleśniałejpomarańczy,ubraniarzuconebyłejaknajednymkrześle,na
drugim-znówksiążki.
Młodyczłowiekleżałnawznaknapodłodzekuchni,zlewąrękąnadgłową.Zabójcza
igławciążjeszczesterczałazżyły,tużnadłokciem.Prawarękadotykałagłowy,zgiętaw
charakterystycznym,znajomymBrunettiemugeście-jegosynrobiłtakzakażdymrazem,
kiedyzauważył,żesiępomyliłczywygłupił.Jakmożnabyłosięspodziewać,nastoleleżały
łyżeczka,świecaimaleńkaplastikowasaszetka,zawierającatocoś,cogozabiło.Brunetti
odwróciłoczy.Otwarteoknowychodziłowprostnaoknoinnegodomu,ozamkniętych
szczelnieokiennicach.Dokuchniwszedłjedenztechników.
-Możegozakryć,paniekomisarzu?-spytał,spoglądającnachłopca.
-Nie.Lepiejnicniedotykać,dopókinieprzyjdzielekarz.Nakogoczekamy?
-NaGuerriera,paniekomisarzu.
-NienaRizzardiego?
-Nie,dziśmadyżurGuerriero.
Brunettiskinąłgłowąiwróciłdosalonu.Gumkazaczęłagouwierać,wieczdjąłmaskę
ischowałjądokieszeni.Przezkrótkimomentsmródwokółjakbysięnasilił.Dokuchni
wszedłdrugitechnik,wnoszącaparatistatyw.Komisarzusłyszał,żenaradzająsię,jak
sfotografowaćleżącenaziemiciało,jakuwiecznićmaleńkifragmenthistorii,którymstałasię
śmierćMarca,studentauniwersytetu,leżącegozigłąwbitąwramię,którymiałwzbogacić
policyjnearchiwaWenecji,perłyAdriatyku.Powolipodszedłdostołuiprzyjrzałsię
rozrzuconymksiążkomikartkom.Takisambałaganzostawiałkiedyśonsam,takisam
bałaganzostawiaterazjegosyn,wychodząccoranodoszkoły.
Nawewnętrznejstronieokładkipodręcznikadohistoriiarchitekturykomisarz
zauważyłpodpis:MarcoLandi.Powolizacząłprzeglądaćksiążkiipapieryleżącenastole,
zatrzymującsięcochwilanadjakimściekawszymakapitemczyzdaniem.Marco,jaksię
okazało,przygotowywałreferatnatematogrodównależącychdoczterech
osiemnastowiecznychwilli,położonychmiedzyWenecjąaPadwą.Brunettiznalazłksiążkii
fotokopieartykułówoarchitekturzepejzażu,anawetkilkaszkiców,którychautorembył
prawdopodobniezmarłychłopiec.Jedenzdużychrysunkówprzedstawiałogródtradycyjny.
Wszystkowtymogrodzie,łącznieznajmniejsząroślinką,zostałonarysowaneniezwykle
starannie.Nawielkimsłonecznymzegarzenalewoodfontannymożnabyłonawetodczytać
godzinę:czwartapiętnaście.Wprawymdolnymrogurysunkuzzagrubegooleandra
wyglądałaparazadowolonych,najedzonychkrólików,wpatrującsięzciekawościąwwidza.
Brunettiwziąłdrugirysunek,dotyczącyinnegoprojektu,gdyżprzedstawiałnowoczesnydom,
częściowozawieszonynadjakimśwąwozemczyurwiskiem.Brunettiprzyjrzałsięitemu
rysunkowi.Tymrazemkrólikikpiącopopatrywałyzzawspółczesnejrzeźbynatrawniku
przeddomem.ZacząłprzeglądaćresztęrysunkówMarca.Nakażdymbyłykróliki.Czasem
byłojetrudnoznaleźć,takzmyślniezdawałysięukryte:razsiedziaływjednymzokien
bardzodużegobudynku,razwyglądałyzzaszybyautazaparkowanegoprzeddomem.
Brunettiegozaciekawiło,jakprofesorzyMarcatraktowalitekrólikipojawiającesięwkażdej
pracy,bawiłoichtoczydrażniło?Awogóledlaczegochłopakwszędziejerysował?I
dlaczegodwa?
Nalewoodstosuszkicówleżałnapisanyręcznielist.Niebyłonanimadresu
nadawcy,aznaczekpochodziłzregionuTrydentu.Stempelpocztowybyłrozmazanyinie
możnabyłoodczytaćnazwymiejscowości.Brunettispojrzałnadółstronyizobaczyłpodpis:
Mamma.
Niechętniezajrzałdolistu.Zwykłerodzinnenowiny.Papajestzajętywiosennym
sadzeniem,Marii,którachyba,pomyślałBrunetti,musiałabyćmłodsząsiostrąMarca,bardzo
dobrzeidziewszkole.Briciolaznówpuściłsięzalistonoszem;codoniejsamej,onaczujesię
dobrzeimanadzieję,żeMarcoteż.Życzymupowodzeniawnauceiżebyniemiałżadnych
zmartwień.
Nie,signora,Marconiebędziemiałjużzmartwień,alepanidokońcażyciabędzie
cierpiećzpowoduśmiercisynaiokropnegouczucia,żeczegośpaniniedopatrzyła.I
niezależnieodtego,jakgłębokobędziepaniprzekonana,żetoniepaniwina,nigdynieopuści
panipewność,żejestdokładnieodwrotnie.
Odłożyłlistiszybkoprzejrzałpozostałepapierynastole.Byłyjeszczeinnelistyod
matki,aleBrunettijużdonichniezaglądał.Wkońcuwgórnejszufladziesosnowejkomody
stojącejpolewejstroniestołuznalazłnotes,wktórymbyładresitelefonrodzicówMarca.
Wsunąłgodokieszeni.
Odwróciłsię,słysząchałasprzydrzwiach,izobaczyłGianpaolaGuerriera,asystenta
Rizzardiego.Brunettiemuwydawałosię,żeambicjeżycioweGuerrieramożnałatwo
wyczytaćzjegotwarzyiszybkichruchów,choćtowrażeniemogłobraćsięstąd,żewiedział,
iżmłodylekarzjestambitny.Brunettinieuważałambicjizazaletę.ChciałpolubićGuerriera,
ponieważodnosiłsięonzszacunkiemdozmarłych,zktórymimiałdoczynienia,leczjego
powagaibrakpoczuciahumorusprawiały,żetrudnobyłożywićdoniegocoświęcejniż
respekt.Guerriero,podobniejakjegozwierzchnik,ubierałsiębardzostarannie.Dziśmiałna
sobiedoskonaleskrojonyszarywełnianygarnitur.Towarzyszyłomudwóchbiałoodzianych
pomocnikówzkostnicy,dźwigającychnosze.Brunettiwskazałimgłowąkuchnię.
-Niczegoniedotykajcie!-krzyknąłzanimiGuerriero,zupełnieniepotrzebnie.Podał
rękęBrunettiemu.
-Powiedzianomi,żetoprzedawkowanie-oznajmił.
-Takwygląda-odrzekłkomisarz.
Zkuchniniedochodziłżadendźwięk.Guerrierouśmiechnąłsięprzepraszającodo
komisarzaiposzedłobejrzećzwłoki.Brunettiniemógłniezauważyć,żenajegotorbie
widniałologoPrady.Potempodszedłdostołuijeszczerazprzyjrzałsięrysunkom.Miał
ochotęsięuśmiechnąć,kiedyznówzobaczyłkróliki,alejakośniemógł.
Guerrierowróciłdosłowniepoparuminutach.Przystanąłwdrzwiach,żebyzdjąć
maskęchirurgiczną.
-Heroina-powiedział.-Myślę,żeśmierćnastąpiłanatychmiast,widziałpan-nie
zdążyłnawetwyciągnąćigły.
-Alejaktosięmogłostać,zważywszy,żebyłnałogowcem?
Guerrierozastanowiłsię.
-Wwypadkuheroinyśmierćmogłaspowodowaćdomieszkajakiegośinnego
świństwa.Albozbytsilnareakcjaorganizmu,jeślichłopaknajakiśczasodstawiłnarkotyk.
Bogdybybrałgoregularnie,takadawkaniezrobiłabymukrzywdy.Toznaczyjeślito,co
sobiewstrzyknął,byłowyjątkowoczyste.
-Ajakiejestpanazdanie?-spytałBrunetti.Kiedyzauważył,żeGuerrierozamierza
zbyćgojakąśformułą,podniósłrękęidodał:-Nieoficjalnie,masięrozumieć.
Guerrierodługosięzastanawiał.Brunettidomyślałsię,żemłodylekarzrozważa
ryzykowyrażeniaopiniicałkowicieprywatnej.
-Myślę,żetomożebyćtadrugaewentualność-powiedziałwreszcie.
Brunetticzekałnadalszyciąg.
-Nieobejrzałemjeszczecałegociała-dodałpochwiliGuerriero.-Tylkoręce.Nie
mananichżadnychświeżychśladów,natomiastjestbardzodużostarych.Gdybyostatniobrał
heroinę,kłułbysięwręce.Nałogowcyużywająprzeważnietychsamychmiejsc.Myślę,żeod
paruostatnichmiesięcyniczegoniebrał.
-Aledotegowrócił?
-Notak,taktowygląda.Powiempanuwięcej,jakgodokładniejobejrzę.
-Dziękuję,dottore.Zabieraciego?
-Tak,kazałemwłożyćciałodotorby.Skorooknasąotwarte,wkrótceprzestanietak
cuchnąć.
-Słusznie.Bardzodziękuję.
Guerrieroskinąłgłową.
-Kiedyzrobipansekcję?-spytałBrunetti.
-Najprawdopodobniejjutrorano-odrzekłGuerriero.-Terazwszpitalusprawyidą
dośćwolno.Dziwne,jakniewieluludziumieranawiosnę.Portfelirzeczy,któremiałw
kieszeni,zostawiłemnastolekuchennym-dodał,chowającmaskęchirurgicznądoswojej
torby.
-Jeszczerazdziękuję.Niechpandomniezadzwoni,jakpancośznajdzie,dobrze?
-Jasne-powiedziałGuerriero,żegnającsię,iwyszedł.
Chwilępotemzkuchniwyłonilisiędwajsanitariusze,dźwigającnoszezezwłokamiw
plastikowympokrowcu.Brunettiwolałniemyśleć,jaksobiedadząradęnawąskichikrętych
schodach.Mężczyźniskinęligłowamiwjegokierunkuiprzeszliobok,niezatrzymującsię.
Kiedyodgłosyichkrokówucichły,Brunettiwróciłdokuchni.
Wyższyztechników-chybaSantini-podniósłgłowę.
-Tunicniema,paniekomisarzu-oznajmił.
-Sprawdziłpanjegopapiery?-spytałBrunetti,wskazującstół,gdzieleżałportfel,
jakieśzmiętepapierkiistosmonet.
-Nie,myśleliśmy,żepanbędziechciałsamtozrobić-odpowiedziałkolega
Santiniego.
-Iletujeszczejestpokoi?-spytałBrunetti.
-Tylkołazienka.-Santiniwskazałrękązasiebie.-Musiałspaćnakanapiewtamtym
pokoju.
-Znaleźliściecośwłazience?
Santinimilczał.
-Niematamżadnychigiełanistrzykawek,paniekomisarzu-odpowiedziałna
pytaniedrugitechnik.-Tylkoto,cozwyklestoiwłazience,aspiryna,kremdogolenia,
paczkaplastikowychnożyków.Żadnychprzyborównarkomana.
-Acopanotymwszystkimsądzi?-spytałgoBrunetti.
-Myślę,żedzieciakbyłczysty-odrzekłtechnikbeznajmniejszegowahania.
BrunettipopatrzyłnaSantiniego,któryodrazupoparłsłowakolegi.
-Widujemymnóstwonarkomanów,większośćznichjestwokropnymstanie.Całe
ciałomająpokłute,nietylkoręce.-Mówiącto,pomachałenergiczniedłonią,jakby
odsuwającodsiebieobrazpokłutychciałleżącychpośródtego,cozadałoimśmierć.-Ten
chłopakniemiałżadnychświeżychśladów.
Zapadłomilczenie.
-Czymapanjeszczejakieśżyczenie,paniekomisarzu?-spytałwkońcuSantini.
-Nie,raczejnie-odrzekłBrunetti.Zauważył,żeobydwajtechnicyzdjęlimaski.
Zapachnawettutaj,wmiejscu,gdzietakdługoleżałociało,byłterazdużosłabszy.
-Idźciejuż,wstąpciegdzieśnakawę.Jajeszczetrochęsięrozejrzę-powiedział,
wskazującrękąportfeliwalającesiępapiery.-Spotkamysięnadole.
Technicyszybkowyszli.Brunettiwziąłdorękiportfelizdmuchnąłzniegokurz.Było
wnimpięćdziesiątsiedemtysięcylirów.Nastoleleżałojeszczedwatysiącesiedemsetlirów
wmonetach,którektośwyłożył,opróżniająckieszenieMarca.Wportfeluznajdowałasię
Cartad’identitazdatąurodzeniaofiary.Brunettiszybkimruchemzebrałrozrzuconybiloni
banknotyiwsunąłjedokieszeni.Nastolikuobokdrzwizauważyłpękkluczy.Sprawdziwszy,
czywszystkieokiennicemajązamki,pozamykałokna,przekręciłkluczwdrzwiachizszedł
nadół.
Nadworzezobaczył,żeVianellostoiobokjakiegośstarszegoczłowiekailekko
pochylonysłucha,comężczyznamadopowiedzenia.Nawidokkomisarzasierżantpoklepał
staruszkapoplecachiodwróciłsięodniego.
-Niktnicniewidział-oznajmił.-Niktnicniewie.
Rozdział13
Wrócilidołodzi.Płynęliterazzpowrotemdokomendy,cieszącsię,żewiatr
rozproszynieprzyjemnyzapach,którymprzesiąkliwmieszkaniuzmarłego.Żadenznicho
tymniewspomniał,aleBrunettiwiedział,żepoczujesięcałkiemczysty,dopierokiedy
zdejmiezsiebiecałeubranie,któremiałdzisiajnasobie,ipostoidłuższyczaspod
prysznicem.Nawetwciepletegoprawieletniegodniatęskniłzagorącą,parującąwodąi
szorstkimręcznikiem.
Technicyzabralizmieszkaniawszystkieprzedmiotymogącestanowićdowody
rzeczowewśledztwiewsprawieśmierciMarca,samobójczejczynie.Nawetjeśliniebyło
szansnaznalezienienowychodciskówpalcównastrzykawce,mielinadzieję,żeznajdąjakieś
naplastikowejsaszetce,którąMarcozostawiłnakuchennymstole.
Kiedyłódźdopłynęładokomendy,pilotzahamowałtakgwałtownie,żeuderzyłburtą
onabrzeżeiwszyscyomałosięnieprzewrócili.Jedenztechników,żebyniespaśćze
schodówdokabiny,musiałprzytrzymaćsięramieniaBrunettiego.Pilotwyłączyłsilniki
wyskoczyłnabrzeg,chwytająckonieccumy,którąpróbowałprzywiązaćłódźdopachołka.
Brunettiwmilczeniuzebrałludziiwszyscyzeszlinabrzeg,kierującsiędokomendy.
OnsamposzedłprostodopokoikusignorinyElettry.Zastałjąprzytelefonie.Elettra,
jaktylkogoujrzała,uczyniłaznakręką,abyzaczekał.Przezcałyczasbałsię,czyniewnosi
zesobąstrasznegozapachu,którynawetjeśliwywietrzałjużzjegoubrania,wciążgo
prześladował.Stanąłprzyotwartymoknie,obokwazonupełnegolilii,wydzielających
intensywnąsłodkąwoń,odktórejprawiezawszegomdliło.
Wyczuwającjegoniepokój,signorinaElettraodsunęłasłuchawkęoduchai
pomachałaręką,żebypokazać,żejużmadośćtejrozmowy,jednakpochwiliwymruczała
spokojniedosłuchawkisi,si,si,wżadensposóbniezdradzającswegozniecierpliwienia.Po
minucieznówodsunęłasłuchawkęoducha,poczyniprzysunęłajązpowrotem,powiedziała
szybko:„Dobrzejuż,dobrze,dowidzenia”,irozłączyłasię.
-Wszystkopoto,żebymipowiedzieć,dlaczegoniemożeprzyjśćdziświeczorem-
wyjaśniłakrótkoBrunettiemu,cojedynierozbudziłojegociekawość.Chętniebysię
dowiedział,ktoigdziemiałbyprzyjść,alesięnieodezwał.-Noicotamzastaliście?-
spytała.
-Cośokropnego-odrzekłBrunetti.-Dwudziestolatek.Niktniewie,odjakdawna
tamleżał.
-Wtymupale...-WgłosieElettryzabrzmiałanutawspółczucia.
Brunettiprzytaknął.
-Narkotyki.Przedawkowanie.
Elettrazamknęłaoczy.
-Pytałamparuznajomychiwszyscymipowiedzieli,żewWenecjihandel
narkotykamipraktycznienieistnieje-powiedziała.-Atymczasemsięokazuje,żeistnieje,
istniejenatyle,żechłopiecmógłodkogośkupićśmiertelnądawkę...
Jakietodziwne,pomyślałBrunetti,żeonamówioMarcu„chłopiec”,mimożejest
tylkoodziesięćlatodniegostarsza.
-Będęmusiałzadzwonićdojegorodziców-rzekł.
Obydwojespojrzelinazegarek.Dopierodziesięćpopierwszej!Zetknięcieześmiercią
spowodowało,żestraciłpoczucieczasu.Miałwrażenie,żespędziłwtamtymmieszkaniu
prawiecałydzień.
-Dlaczegoniezaczekapantrochę,komisarzu?-podsunęłaElettra.-Możezastanie
panrównieżwdomujegoojcaibędąjużpoobiedzie.Lepiej,żebywtakiejchwilibyliobecni
obojerodzice.
-Niepomyślałemotym.Faktycznie,zaczekam-powiedziałBrunetti.Zupełnienie
wiedział,jakmazabićczas.
SignorinaElettraprzechyliłasięidotknęławłącznikakomputera.Rozległosięciche
pyknięcieiekranzgasł.
-Możenaterazskończę.Mapanochotęnaun’ombraprzedobiadem?-uśmiechnęła
się,samaniewierzącwswojąśmiałość:otozaprosiłanadrinkamężczyznężonategoijeszcze
dotegoswojegozwierzchnika.
-Bardzochętnie,signorina,sprawimitowielkąprzyjemność-odrzekłBrunetti,
poruszonyjejserdecznością.
DorodzicówMarcazadzwoniłtużpodrugiej.Telefonodebrałakobieta,któranie
okazałażadnejciekawości,kiedyBrunettipowiedział,żechciałbyrozmawiaćzsignorem
Landim.
-Zarazpoproszęmęża-rzekłatylko.
-Landi-odezwałsięwsłuchawcegłębokigłos.
-SignorLandi-powiedziałBrunetti-mówikomisarzGuidoBrunettizweneckiej
komendy.
-CzychodzioMarca?-przerwałmuLandi,naglespięty.
-Tak,signorLandi,chodzioMarca.
-Czyjestbardzoźle?-głosścichł.
-Obawiamsię,żeniemożebyćgorzej,signorLandi.
Zapadłacisza.Brunettiujrzałoczymawyobraźni,jakojciecMarca,stojącprzy
telefoniezgazetąwręce,oglądasięwstronękuchni,gdzieżonasprzątapoostatnim
spokojnymposiłkuwichżyciu.
-Nieżyje?-Landimówiłtakcicho,żeBrunettiledwogosłyszał.
-Bardzomiprzykro.Tak.Nieżyje.
Pokolejnej,tymrazemdłuższejciszyLandispytał:
-Kiedytosięstało?
-Znaleźliśmygodzisiaj.
-Ktogoznalazł?
-Policja.Sąsiadzadzwoniłnapolicję.-Brunettiniechciałmówićotym,jakdługo
Marcotamleżał,zanimgoznaleziono.-Powiedział,żeostatniojakośniewidziałMarcai
żebyśmymożesprawdzili,cosięuniegodzieje.Itakzrobiliśmy.
-Narkotyki?
Nieprzeprowadzonojeszczesekcjianiniezbadanodowodówrzeczowych,niebyło
wiecoficjalnegoorzeczeniapodającegobezpośredniąprzyczynęśmiercichłopca;mimożew
tejsytuacjiwyrażanieprywatnejopiniibyłorzecząpochopną,nieodpowiedzialną,aw
przypadkupolicjantarównieżnaganną,Brunettiodrzekł:
-Tak.
Mężczyznapodrugiejstronieliniirozpłakałsię.Brunettisłyszałszlochiodgłos
gwałtownegołapaniapowietrza.Minęłaminuta.Odsuwającsłuchawkęoducha,komisarz
przeniósłwzroknawiszącąnaścianietablicęznazwiskamipolicjantów,którzyzginęli
podczaspierwszejwojnyświatowej.Zacząłjeodczytywać,jednopodrugim,zatrzymującsię
przydatachurodziniśmierci.Jedenzchłopcówzginął,majączaledwiedwadzieścialat,tak
samojakMarco.
Zesłuchawkidobiegłgojakiśniewyraźnydźwięk,wysokigłosmówiącycośz
przejęciem,trwożliwie,leczzarazpotemgłosucichł,jakbyLandizakryłsłuchawkędłonią.
Minęłakolejnaminuta.PotemznówodezwałsięLandi.Brunettiprzysunąłsłuchawkędo
ucha,aleusłyszałtylko:„Zadzwoniędopanazachwilę”,poczympołączeniezostało
przerwane.
Usiadłizacząłsięzastanawiać.JeśliGuerrieromiałracjęiMarcozmarłdlatego,że
odzwyczaiwszysięodnarkotyków,niezniósłuderzeniowejdawkiheroiny,tojedynym
przestępstwem,zjakimmielidoczynienia,byłanielegalnasprzedażzakazanejsubstancji.
Sprzedażheroinynałogowcowiuważanajestzazwykłewykroczenieiżadensędzianie
potraktujetegoinaczej.Gdybynatomiastdoheroiny,któragozabiła,dodanojakiśskładnik,
niebezpieczny,anawetśmiertelny,tojakustalić,ktoikiedytozrobił?
Niezależnie,jaknatopatrzeć,szansęnaznalezieniewinnegoidoprowadzeniedo
tego,żebyponiósłzasłużonąkarę,byłyniewielkie.Amimotomłodystudentarchitektury,
któryrysowałcudacznekrólikiisprytnieukrywałjenakażdymprojekcie,wskutektego
przestępstwastraciłżycie.
Brunettiwstałodbiurkaipodszedłdookna.CampoSanLorenzobyłozalane
słońcem.Wszyscymieszkańcypobliskiegodomustarcówzażywalisjesty,pozostawiając
campokotominielicznymotejporzeprzechodniom.Brunettioparłsięoparapetizaczął
przypatrywaćsięplacykowi,jakbywyczekującznakuodlosu.
Landizadzwoniłpółgodzinypóźniej,bypowiedzieć,żewrazzżonąbędąwWenecji
osiódmejwieczór,ispytał,jaktrafićdokomendy.Ponieważprzyjeżdżalipociągiem,Brunetti
zaproponował,żeponichwyjdzieizawiezieichdoszpitala.
-Doszpitala?-spytałLandiznadziejąwgłosie.
-Przykromi,signorLandi.Dokostnicy.
-Ach-powiedziałLandiirozłączyłsię.
PóźniejBrunettizatelefonowałdojednegozprzyjaciół,któryprowadziłhotelna
CampoSantaMarina,izarezerwowałuniegodwuosobowypokójnajednąnoc.Ludzie
wyjeżdżającyzdomunagle,nawieśćonieszczęściu,zapominająojedzeniuispaniu,i
wszystkichinnychszczegółachżyciacodziennego.
NadworzecpojechałzVianellem,myślałbowiem,żepaństwuLandimbędziełatwiej
gorozpoznać,jeślipojawisięwasyściepolicjantawmundurze,apozatymprzewidywał,że
wtejdelikatnejsytuacjiobecnośćVianellabędziezbawiennadlaobydwustron.
Pociągprzybyłpunktualnieiodrazuwypatrzyłrodzicównaperonie.Matkabyła
wysoką,skromniewyglądającąkobietąwszarejsukience,którawygniotłasięwpodróży,iz
małymniemodnymkoczkiemztyługłowy.Mążtrzymałjąpodramięiłatwobyłosię
zorientować,żeniejesttogestkurtuazjiczyprzyzwyczajenia,gdyżkobietaposuwałasiędo
przoduniepewnie,jakpijanalubchora.Landibyłniskiimuskularny,ajegowyprostowana,
silnasylwetkaświadczyłaożyciuspędzonymnaciężkiejpracy.Winnychokolicznościach
kontrastmiędzymałżonkamipewnierozśmieszyłbyBrunettiego,terazjednakbyłoto
wykluczone.Landimiałogorzałątwarz,skóraprześwitującamiędzykosmykamijasnych
włosówrównieżbyłaciemna.Wyglądałjakczłowiek,którycałyczasprzebywanadworze,i
Brunettiprzypomniałsobie,jakmatkawspominaławliściecośowiosennymsadzeniu.
ZauważylimundurVianellaipodeszlidonich.Brunettiprzedstawiłsię,poczym
wyjaśnił,żeczekananichłódź.TylkoLandisięprzywitałijedynieonbyłwstanie
rozmawiać.Jegożonaskinęłagłowąwichkierunku,wycierajączałzawioneoczy.
Wszystkoodbyłosiębardzosprawnie.Brunettizaproponował,żebytylkosignor
Landiposzedłzidentyfikowaćciało,aleobydwojechcielizobaczyćsyna.BrunettiiVianello
czekaliprzeddrzwiami.KiedyparęminutpóźniejpaństwoLandiwyszli,płakalijuż
obydwoje.Proceduraidentyfikacjiciałajestbardzoprzykradlabliskich-żebyformalności
stałosięzadość,osobaidentyfikującamusiwobecnościurzędnikapotwierdzićtenfaktustnie
lubnapiśmie.
KiedypaństwoLanditrochęsięuspokoili,Brunettipowiedziałimopokoju,którydla
nichzarezerwowałwhotelu.Landiodwróciłsiędożony,aleonapokręciłaprzeczącogłową.
-Nie,wrócimydodomu,proszępana.Takbędzielepiej.Mamypociągoósmej
trzydzieści.Sprawdziliśmyprzedprzyjazdem.
Brunettipopierałichdecyzję.Nanastępnydzieńzaplanowanosekcję-pocorodzice
mieliotymwiedzieć.Wyprowadziłichwyjściemprzezizbęprzyjęćiposzliwkierunku
nabrzeża.Bonsuanzobaczyłichzdalekaiszybkozdjąłcumy.Vianellosprowadziłsignorę
Landidokabiny.BrunettipomógłLandiemuwejśćnapokład.Widząc,żemężczyznachce
pójśćzażoną,powstrzymałgodelikatnymgestem.
Bonsuan,którywpoprzednimżyciubyłzapewneżeglarzem,łagodnieodbiłod
brzegu.Płynęliwzupełnejciszy.Landispoglądałnawodę.Niechciałpatrzećnamiasto,
którezabrałomusyna.
-CzymógłbymipanpowiedziećcośoMarcu?-poprosiłBrunetti.
-Copanainteresuje?-spytałLandi.
-Wiedziałpanonarkotykach?
-Tak.
-Przestałbrać?
-Takmyślałem-rzekłLandi,obserwującślad,któryzostawiałanawodziepłynąca
łódź.-Odwiedziłnaspodkonieczeszłegoroku.Powiedział,żeztymskończyłiżechce
spędzićtrochęczasuwdomu.Byłwdoskonałejformieitejzimywykonaliśmyrazemsporo
ciężkichprac-położyliśmynastodolenowydach.Gdybybrałnarkotyki,niewytrzymałby
tegofizycznie.
-Czykiedykolwiekrozmawialiścieotym?
-Onarkotykach?
-Tak.
-Tylkoraz.Wiedział,żeniemogętegosłuchać.
-Czymówiłpanu,dlaczegotorobialbojakjezdobywa?
LandispojrzałnaBrunettiego.Jegotwarz,choćzniszczonaprzezsłońceiwiatr,
prawieniemiałazmarszczek.
-Któżbyzrozumiał,dlaczegoonirobiąsobietakąkrzywdę?-Pokiwałgłową,nie
odrywającwzrokuodwody.
Brunettistłumiłwsobieodruch,byprzeprosićgozaswojepytania.
-Czywiedziałpancośojegożyciututaj,wWenecji?Cokonkretnierobił?
-Zawszechciałbyćarchitektem-rzekłLandi.-Jużkiedybyłmałymchłopcem,
interesowałogojedynieto,jaksiębudujedomy.Dlamnietowszystkoczarnamagia.Znam
siętylkonagospodarstwie.
Kiedyłódźwypływałanawodylaguny,uderzyławniąfala,aleLandinawetsięnie
zachwiał.
-Wzieminiematerazżadnejprzyszłości-rzekł,wzdychając.-Iteżniedaradyzniej
wyżyć.Wiadomo,alecorobić?-Całyczaspatrzyłwwodę.-Marcoprzyjechałtutajna
studia.Dwalatatemu.Ikiedywróciłdodomupodkoniecpierwszegoroku,wiedzieliśmyod
razu,żecośjestnietak,niewiedzieliśmytylko,co.
SpojrzałnaBrunettiego.
-Jesteśmyprostymiludźmi.Niewiemynicotychrzeczach,otychnarkotykach.
Odwróciłsię,popatrzyłnabudynkiciągnącesięwzdłużlagunyiznówspuściłwzrok
nawodę.
WiatrsięwzmógłiBrunetti,żebysłyszeć,comówiLandi,musiałsiękuniemu
nachylić.
-Przyjechałznówwzeszłymroku,naBożeNarodzenie.Byłjakiśniespokojny.Więc
zacząłemznimrozmawiaćiwtedymipowiedział.Powiedział,żetorzuciłinigdyniechcedo
tegowracać,bowie,żetomożegozabić.
BrunettiprzesunąłsiębliżejLandiego,któryzaciskałspracowaneręcenarelingu
łodzi.
-Niemówił,dlaczegotorobiłanijak,alewiem,żenieskłamał,kiedypowiedział,że
chcetorzucić.Jegomatkanicotymniewie.
Zapadłomilczenie.
-Cobyłodalej?-spytałBrunettipochwili.
-Zostałunasdokońcazimyiwspólniepracowaliśmyprzyremonciestodoły.Dlatego
wiem,żebyłzdrowy.Potem,jakieśdwamiesiącetemu,powiedział,żechciałbykontynuować
naukę,żejużniemażadnegoniebezpieczeństwa.Uwierzyłemmu.Więcwróciłtutaj,do
Wenecji,iwydawałosię,żejestdobrze.Apotempanzadzwonił...
ŁódźzostawiłazasobąCanalediCannaregioiwpłynęładoCanalGrande.
-Czymiałjakichśprzyjaciół?-spytałBrunetti.-Amożedziewczynę?
PytaniewyraźniewprawiłoLandiegowzakłopotanie.
-Miałdziewczynętam,wdomu...Aletutajteżchybakogośmiał.Tejzimy,którą
spędziłznami,dzwoniłdoWenecjitrzyczyczteryrazyiparęrazyktośdzwoniłdoniego.
Alenierozmawialiśmyotym.
Zsilnikiempracującymnawstecznychobrotachłódźprzybiładoprzystankuprzy
dworcu.Bonsuanwyszedłzkabiny.Wmilczeniuzarzuciłcumęnapachołekiprzyciągnął
łódź,ustawiającjąrównolegledonabrzeża.Landipomógłżoniewyjśćzkabinyizejśćnaląd.
BrunettipoprosiłLandiegoobiletyiwręczyłjeVianellowi,któryposzedłjeskasować
iznaleźćwłaściwyperon.Kiedyznaleźlisięuszczytuschodówprowadzącychnadworzec,
Vianellojużbyłzpowrotem.PociągdoWeronystałprzyperoniepiątym.Wmilczeniuszli
wzdłużwagonów,zaglądającdookien,ażwreszcieznaleźliwolnyprzedział.Przydrzwiach
nakońcuwagonuVianellopodałramięsignorzeLandi,którazwysiłkiemwspięłasięna
stopień.ZaniąpodążyłLandi,alejeszczeodwróciłsięiwyciągnąłrękę,żegnającsię
najpierwzVianellem,potemzBrunettim.Pochwiliobydwojezżonąznikliwkorytarzu.
BrunettiiVianellostalinaperonie,czekającnaodjazdpociągu.Konduktordałsygnał
gwizdkiem,zamachałzielonąchorągiewkąiwskoczyłnastopniewagonu.Drzwizamknęły
sięautomatycznie.Pociągpowoliruszył.Zachwilęwjedzienamostiznikniegdzieśpoza
granicamiWenecji.KiedymijałichwagonzprzedziałemLandich,Brunettidostrzegłprzez
okno,żestarsipaństwosiedząoboksiebieiLandiobejmujeżonęramieniem.Żadneznichnie
spojrzałonastojącychnaperoniepolicjantów.
Rozdział14
Dziwiącsię,żewogóleotympamięta,Brunettizdworcowegotelefonuzadzwoniłdo
hotelu,żebyodwołaćrezerwację.Marzyłopowrociedodomu.RazemzVianellemwsiedlido
tramwajuwodnegonumerosiemdziesiątdwawkierunkuRialto.Niemielisiłyrozmawiać.
PożegnalisiękrótkoiprzygnębionyBrunetti,przeszedłszyprzezmostizamkniętyotejporze
targ,szybkodotarłwokolicedomu.Nawetprzepiękneorchideewystawionewoknach
kwiaciarniBiancataniepoprawiłymunastroju,niepoprawiłgorównieżzapachsmakowitych
dań,rozchodzącysięnapierwszympiętrze.
Uniegowmieszkaniupachniałojeszczemocniej:ktośbrałniedawnokąpiellub
prysznicimusiałmyćwłosyszamponemrozmarynowym,któryPaolakupiłatydzień
wcześniej.Nakolacjębyłykiełbaskizpapryką.Brunettimiałnadzieję,żePaolapodajeze
świeżymmakaronem.
Powiesiłmarynarkęwszafie.Gdywszedłdokuchni,Chiara,którasiedziałaprzy
kuchennymstole,pracującnadczymś,conajwyraźniejmiałozwiązekzgeografią-całyblat
stołuzasłanybyłmapami,aobokleżałkątomierzilinijka-rzuciłasięnaniegoimocno
objęła.PrzypomniałsobieodórwmieszkaniuMarcaimusiałsięprzemóc,żebysięodniejnie
odsunąć.
-Papa-powiedziała,zanimzdążyłjąpocałowaćnaprzywitanie-czymogłabymw
leciezapisaćsięnakursżeglarski?
BrunettinapróżnoszukałoczamiPaoli,któramogłabymutowyjaśnić.
-Kursżeglarski?-powtórzył.
-Tak,papa-powiedziałaChiara,patrzącnaniegozuśmiechem.-Mamksiążkęi
próbujęsamanauczyćsięnawigacji,alemyślę,żektośmusimitopokazaćwpraktyce.
Chwyciłagozarękęipociągnęławstronęstołu,któryfaktyczniepokrywałymapy,
aleterazzauważył,żebyłytomapymorskie,zzaznaczonymimieliznamiikonturamilądów.
Chiaraodsunęłasięodniegoistanęłanadstołem,zaglądającdootwartejksiążki,
przyciśniętejinnąksiążką.
-Spójrz,papa-powiedziała,wskazującpalcemkolumnęcyfr.-Przybezchmurnym
niebie,jeślimająwłaściwyzestawmapichronometr,mogązawszedokładnieokreślić
miejsce,wktórymsięznajdują,wkażdejczęściświata.
-Ktomoże,aniołku?-spytałBrunetti,otwierająclodówkęiwyciągającbutelkę
tokaju.
-KapitanAubreyzzałogą-powiedziałatonem,zktóregowynikało,żejestto
absolutnieoczywiste.
-AktotojestkapitanAubrey?
-Papa,tojestkapitan„Surprise”.-Chiaraspojrzałananiegotak,jakbysięwłaśnie
przyznał,żeniepamiętawłasnegoadresu.
-„Surprise”?-spytał,nadalniewiedząc,ocochodzi.
-ZksiążekowojniezFrancuzami,papa-izanimzdążyłprzyznaćsiędoignorancjiw
tejdziedzinie,dodała:-AleżciFrancuzisąpodli.
Brunetti,którypodzielałopinię,żeFrancuzisąpodli,nieodezwałsię,wciążnie
wiedząc,oczymwłaściwiejestmowa.Nalałsobiekieliszekwinaiwypiłdwadużełyki.
Popatrzyłznównarozłożonemapyizauważył,żewczęściachzamalowanychnaniebiesko
byłomnóstwookrętów,alestaromodnych,zwydętymiwiatrembiałymiżaglami,azrogów
mapywyzierałytrytony,wyłaniającesięzwodyidmącewrogizmuszli.
Poddałsię.
-Zjakichksiążek,Chiaro?-spytał.
-Tych,któredostałamodmamy,napisanychpoangielsku,oangielskimkapitaniei
jegoprzyjacielu,iowojniezNapoleonem.
Ach,oteksiążkichodzi.Pociągnąłkolejnyłyk.
-Widzę,żepodobającisięteksiążkitaksamojakmamie.
-Och,nie,mamyniedasięwtymprześcignąć-stwierdziłaautorytatywnieChiara.
Czterylatatemu,podwudziestulatachmałżeństwa,Brunettizostałnaglenaponad
miesiącporzuconyprzezżonę,którazamiastzajmowaćsiędomem,zatopiłasięwlekturze,
jakmusięwówczaswydawało,osiemnastupowieściotematycemorskiej,zokresu
niekończącychsięwojenmiędzyAngliąaFrancją*[Wistociejesttodwadzieściaksiążek
autorstwaPatrickaO’Briana(1914-2000),jednegoznajwiększychpisarzyhistorycznychXX
wieku.Bohateramipowieści,którychakcjatoczysiępodczaswojennapoleońskichnaprawie
wszystkichmorzachświata,sąkapitanKrólewskiejMarynarkiWojennejJackAubreyijego
przyjaciel,lekarziprzyrodnikStephenMaturin.Epizod,wktórymkapitanAubreydowodzi
statkiem„Surprise”,mamiejscenamorzachwokółBrazylii,gdzieAubreypolujena
francuskistatek„Acheron”.].Jemutenokreswydawałsięrówniedługi,ponieważposiłki,
którewówczasjadł,byłyprzygotowanewpośpiechu,mięsoniedopieczone,achlebczerstwy,
częstowięcmusiałszukaćpocieszeniawnadmiernychilościachgrogu.Widzącmałżonkętak
całkowiciepochłoniętątymtematem,zajrzałdojednegoztomówpowieści,chociażbypoto,
abymiećoczymrozmawiaćpodczasimprowizowanychobiadówikolacji.Aleksiążka
wydałamusięrozwlekła,pełnadziwacznychpostaciijeszczedziwniejszychzwierząt,
zrezygnowałwięczlekturyjużpokilkustronach,zanimjeszczepojawiłsięnanichkapitan
Aubrey.NaszczęściePaolaczytałaszybkoiskończywszyostatnitom,powróciłado
dwudziestegowiekuzupełnieniezmieniona,mimotychwszystkichkatastrofmorskich,bitew
iepidemii,naktóresięnarażałaprzezkilkatygodni.
Stądtemapy.
-Muszęporozmawiaćotymztwojąmatką-powiedział.
-Oczym?-spytałaChiara,zgłowąwmapachilewąrękązajętąkalkulatorem,
przyrządem,którego,pomyślałBrunetti,kapitanAubreynapewnobyjejpozazdrościł.
-Okursieżeglarskim.
-Ahyes-powiedziałaChiara,zwielkąswobodąprzechodzącnaangielski.-Ilongto
sailaship.
Brunettimachnąłręką,nalałdwakieliszkiwinaiposzedłdopokojużony.Drzwibyły
otwarte.Paolależałanakanapieiczytała.
-CaptainAubrey,Ipresume-odezwałsięnapowitanie.
Odłożyłaksiążkę,uśmiechnęłasięisięgnęłapokieliszek.Pociągnęłałyk,przesunęła
się,żebyzrobićmumiejsce,akiedyusiadł,spytała:
-Złydzień?
Brunettiwestchnął,oparłsięwygodnieiprzykryłrękąstopyPaoli.
-Przedawkowanie.Dwadzieścialat.Studentarchitektury.
Przezdłuższyczasmilczeli.
-Jakiemieliśmyszczęście,żeurodziliśmysięwtedy,kiedyśmysięurodzili-
powiedziałaPaolapochwili.
Brunettispojrzałnaniąpytająco.
-Przednarkotykami-wyjaśniła.-Toznaczyzanimnarkotykizaczęłybyćtakie
popularne.Możedwarazywcałymmoimżyciupaliłammarihuanę.IdziękiBoguzakażdym
razembezżadnychrewelacji.
-DlaczegodziękiBogu?
-Bogdybymisiętospodobałoalbogdybypodziałałonamnietak,jak
przypuszczalniedziałanaludzi,mogłabymsięskusićizapalićjeszczerazijeszcze.Ktowie,
możepotemsięgnęłabympocośsilniejszego.
Brunettiwmyślachprzyznałjejrację.
-Acozabiłotegochłopca?
-Heroina.
Paolawzdrygnęłasię.
-Prawiecałepopołudniespędziłemzjegorodzicami-powiedziałBrunetti,popijając
wino.-Ojciecmagospodarstworolne.PrzyjechalispodTrydentu,żebygozidentyfikować.
-Czymająjeszczeinnedzieci?
-Wiemomłodszejsiostrze,czysąjakieśinne,niemampojęcia.
-Mamnadzieję,żesą-powiedziałaPaola,dotykającgostopami.-Jesteśgłodny?
-Tak,alenajpierwwezmęprysznic.
-Doskonale.Będąkiełbaskiwpaprykowymsosie.
-Wiem.
-Chiaracięzawoła.
Paolawstałazkanapy,odstawiłakieliszekzwinemnastolikobokiposzładokuchni
szykowaćkolację.Brunettizostałsam.
Kiedywszyscysiedlidokolacji-Raffiwróciłdodomuwmomencie,gdyPaola
podawałakluski-nastrójBrunettiegoniecosiępoprawił:Nawidokdzieci,nawijającychna
widelceświeżougotowanepappardelle,ogarnęłogoniemalzwierzęcepoczucie
bezpieczeństwaidostatku,aichłakomstwobyłotakzaraźliwe,żesamzacząłjeśćzapetytem.
Paolazadałasobietrudopieczeniaczerwonychpaprykizdjęciaznichskórek,byływięc
miękkieisłodkie,właśnietakie,jaklubił.Kiełbaskizawierałydużeziarnaczerwonegoi
białegopieprzu,ukrytewdelikatnymmięsnymnadzieniujaknajgłębszezasobysmakui
wydobywanenapodniebienieprzypierwszymkęsie,przyczymrzeźnikGianniniepożałował
czosnku.
Każdywziąłpodokładce,niemniejszej,ozgrozo,niżpierwszaporcja.Potemw
żołądkachzostałojużtylkotrochęmiejscanasałatę,leczkiedyitejzabrakło,wszyscy
zmieścilijeszczeodrobinęświeżychtruskawekzkropląłagodnegooctu.
PodczascałegoposiłkuChiaraniewychodziłazeswejnowejrolisędziwego
marynarza*[AluzjadosłynnejpoetyckiejballadySamuelaTayloraColeridge’a(1772-1834),
czołowegoangielskiegoromantyka,Rymyosędziwymmarynarzu.],opowiadającbezkońcao
florzeifauniedalekichkrajów,podającprzyokazjizadziwiającąinformację,jakoby
większośćosiemnastowiecznychmarynarzynieumiaławogólepływać,azanimPaola
zdążyłajejprzypomnieć,żesiedząprzystole,opisałaszczegółowoobjawyszkorbutu.
Dzieciznikły,Raffiposzedłpoślęczećnadgreckimaorystem,aChiara,jeśliBrunetti
dobrzezrozumiał,zamierzałazapoznaćsięzprzebiegiemkolejnejkatastrofymorskiej,gdzieś
napołudniowymAtlantyku.
-Myślisz,żeprzeczytawszystkieteksiążki?-spytałBrunetti,sączącgrappęi
dotrzymująctowarzystwaPaoli,którazajęłasięzmywaniem.
-Mamnadzieję-odrzekła,skupionanamyciupółmiska.
-Czyonajeczyta,botobiesiętakbardzopodobały,czydlatego,żesamachce?
-Powiedz,ileonamaterazlat?-spytałaPaola,odwróconaplecamiipochłonięta
szorowaniemgarnka.
-Piętnaście-odparłBrunetti.
-Wymieńmijakąśpiętnastolatkę,jakąkolwiekpiętnastolatkę,którarobito,cokaże
jejmatka.
-Czytoznaczy,żezacząłsięokresdojrzewania?-spytałBrunetti,pamiętając,żeu
Raffiegotenokrestrwałzedwadzieścialat,oiledobrzepamiętał,inieźledałsięwszystkim
weznaki.
-Udziewcząttoprzebiegainaczej-powiedziałaPaola,odwracającsięiwycierając
ręcewścierkę.Nalałasobiekieliszekgrappyioparłasięozlew.
-Jakinaczej?
-Mająproblemtylkozmatką,aniezmatkąiojcem.
Brunettizastanowiłsię.
-Czytoźle,czydobrze?
Paolawzruszyłaramionami.
-Tojestkwestiagenówczykultury,więcwżadensposóbtegonieominiemy.
Możemytylkomiećnadzieję,żetenokresszybkominie.
-Ajakdługoonnormalnietrwa?
-Ażdziewczynkaskończyosiemnaścielat.-Paolawypiłakolejnyłykgrappyiteraz
jużwspólniezaczęlirozważaćtęperspektywę.
-Możebyjąoddaćnatenczasdokarmelitanek?
-Wątpię,czybyjąprzyjęły.
-MożetodlategoArabowietakwcześniewydającórkizamąż?
-Zpewnością-rzekłaPaola,przypominającsobiepłomiennąmowę,którątegoranka
wygłosiładoniejChiara,uzasadniającpotrzebęposiadaniawłasnegotelefonu.-Zpewnością.
-Nicdziwnego,żewszyscymówiąomądrościWschodu.
Paolawstawiłaswójkieliszekdozlewu.
-Mamjeszczekilkapracdopoprawienia.Chodź,usiądzieszkołomnienakanapie,
poczytaszsobieizobaczysz,jaksobieradząGrecypodczaspodróżydoojczyzny.
BrunettiuśmiechnąłsięiruszyłzaPaolą.
Rozdział15
NastępnegorankaBrunettizdużymociąganiemzrobiłcoś,corobiłbardzorzadko,a
mianowicieuciekłsięwsprawachzawodowychdopomocyswoichdzieci.Rafiitegodnia
zaczynałzajęciadopieroojedenastej,aprzedtemmiałsięspotkaćzSarąPaganuzzi,więc
pojawiłsięnaśniadaniuwdoskonałymhumorze,comusięotejporzedniazdarzałoraczej
rzadko.PonieważPaolajeszczespała,aChiarabyławłazience,siedzieliwkuchnitylkowe
dwóch,jedzącświeżedrożdżówki,któreRaffiprzyniósłzpiekarninadole.
-Raffi-zacząłBrunetti-czymożewiesz,ktotutajhandlujenarkotykami?
Raffizamarłzdrożdżówkąprzyustach.
-Tutaj?-zapytał.
-WWenecji.
-Chodziciotwardenarkotykiczyogłupstwawrodzajumarihuany?
ChociażBrunettiegotrochęzaniepokoiłotorozróżnienieichętniebysiędowiedział,
dlaczegosyntakniefrasobliwiezaliczyłmarihuanędogłupstw,niedrążyłjednaksprawy.
-Chodzimikonkretnieoheroinę-powiedział.
-Czytomazwiązekztymstudentem,któryprzedawkował?-spytałRaffi,akiedy
Brunettiokazałzaskoczenie,synotworzył„IlGazzettino”ipokazałmuartykuł.Zdjęciebyło
wielkościznaczkapocztowegoimogłoprzedstawiaćkażdegomłodegomężczyznęz
ciemnymiwłosami,nawetRaffiego.
-Tak-potwierdził.
Rafiiprzełamałdrożdżówkęnapółiumoczyłjednączęśćwkawie.
-Podobnonauniwersyteciesąludzie,odktórychmożnakupićheroinę-powiedział
pochwili.
-Ludzie?
-Studenci.Takmisięwydaje.Wkażdymrazieludziezapisaninazajęcia.
Podniósłfiliżankęitrzymałjąobiemadłońminawysokościust,jaktoczęstorobiła
jegomatka.
-Chcesz,żebymsiępopytał?
-Nie-odparłnatychmiastBrunetti.-Poprostujestemciekaw,cosięmówi,to
wszystko.
Rafiiwłożyłdoustostatnikawałekdrożdżówkiipopiłgokawą.
-BratSarystudiujenawydzialeekonomii.Mogęgootozagadnąć.
Pokusabyłasilna,aleBrunettizbyłją,przybierającznudzonyton:
-Nie,niemasensu.Taktylkopytałem.
Rafiiodstawiłfiliżankę.
-Mnieterzeczynieinteresują,wieszchyba,papa-odezwałsięnaglegrubymgłosem.
Brunettipomyślał,żejegosynwkrótcebędziemężczyzną.Albomożejużnimjest,skoroczuł
potrzebęuspokojeniaojca.
-Cieszęsię-rzekłiwyciągnąłrękęnadstołem,żebypoklepaćsynaporamieniu.-
Zrobićjeszczekawy?
Rafiispojrzałnazegarek.
-Nie,dziękuję,papa,alemuszęjużlecieć.
Odsunąłkrzesło,wstałiwyszedłzkuchni.Pochwilitrzasnęłydrzwiwyjściowe.
Czekając,ażkawasięzaparzy,Brunettistałisłuchał,jakRafiizbiegaposchodach.Odgłos
szybkichkrokówzagłuszyłopochwilibulgotaniedochodzącezekspresu.
Otejporzetramwajewodneniebyłyjeszczezatłoczone,Brunettizaczekałwięcna
numerosiemdziesiątdwaiwysiadłnaprzystankuSanZaccaria.Kupiłgazetęizabrałjąze
sobądobiura.NiebyłowniejwzmiankinatematśmierciRossiego,aartykułoMarcu
Landimniezawierałwsumieżadnychinformacjipozajegonazwiskiemiwiekiem.Powyżej
znajdowałosięniemalrutynowejużdoniesienieokolejnymwypadkudrogowym
spowodowanymprzezmłodzież.Samochódpełenmłodychludziroztrzaskałsięoplatan
rosnącyprzydrodzedoTreviso.Jednaosobazginęła,trzyzostałyciężkoranne.
Wostatnichlatachtylerazyjużczytałpodobnedoniesienia,żebezzaglądaniado
tekstumógłbypowiedzieć,cosięwydarzyło.Młodzi-wtymprzypadkudwóchchłopcówi
dwiedziewczyny-wyszlizdyskotekipotrzeciejnadranemiwsiedlidoautanależącegodo
ojcachłopca,któryprowadził.Chwilępotemkierowcapadłofiarątego,cogazetynazywają
uncolpodisonno,straciłpanowanienadautem,którezjechałozdrogiiuderzyłowdrzewo.
Jeszczeniezbadano,comogłospowodowaćataksenności,aleprzeważnieprzyczynąbyły
alkoholinarkotyki.Zazwyczajjednakmożnatobyłoustalićwwynikusekcjizwłokkierowcy
iewentualnieinnychosób,którepociągnąłzasobądogrobu.Dotegoczasusprawaznikałaz
pierwszychstrongazetzapomniana,ustępującmiejscazdjęciomkolejnychofiarmłodzieńczej
brawury.
BrunettiodłożyłgazetęiudałsiędogabinetuPatty.Niewidzącwpobliżusignoriny
Elettry,zapukałiwszedł.
Zabiurkiemsiedziałzupełnieinnyczłowiek,wkażdymrazieinnyniżten,którego
widziałtuostatnimrazem.NajwyraźniejwróciłPatta:wysoki,przystojny,wdoskonale
skrojonymgarniturze.Jegokarnacjapromieniowałazdrowiem,zoczutchnęłyspokóji
powaga.
-Ocochodzi,commissario?-spytałPatta,spoglądającnaniegoznadpojedynczej
kartki,którależałaprzednimnabiurku.
-Chciałbymzamienićzpanemsłowo,vice-questore-rzekłBrunetti,podchodzącdo
krzesłaustawionegoprzedbiurkiemPattyiczekając,ażtenzaproponujemu,żebyusiadł.
Pattaodchyliłnakrochmalonymankietispojrzałnaswójzłotyzegarek.
-Mamniewieleczasu.Ocochodzi?
-OJesolo,comandante.Iopańskiegosyna.Czypodjąłjużpanjakąśdecyzję?
Pattawyprostowałsię,odwróciłleżącąprzednimkartkęiprzykryłjązłożonymi
dłońmi.
-Niejestempewien,ojakądecyzjępanuchodzi,commissario?-spytał,jakby
zaskoczony,żeBrunettizadajemutakiepytanie.
-Chciałemsiędowiedzieć,czypańskisynzgadzasiępodaćnazwiskaludzi,którzy
dostarczająmunarkotyki.-ZezwykłąsobieostrożnościąBrunettinieużyłsłów„odktórych
pańskisynkupujenarkotyki”.
-Gdybyichznał,jestempewien,żechętniepowiedziałbywszystkopolicji.-Wgłosie
PattyBrunettiwyczułtęsamąpełnąurazykonsternację,jakączęstozauważałuniechętnych
dowspółpracyświadkówipodejrzanych,najegotwarzyzaśzobaczyłtensamniewinny,
lekkozdziwionyuśmiech.TonPattyniezachęcałdosprzeciwu.
-Gdybyichznał?-powtórzyłzanimBrunetti.
-Właśnie.Jakpanwie,onniemapojęcia,jaktenarkotykidostałysięwjego
posiadanieaniteżktomógłmujepodrzucić.-GłosPattybyłspokojny,aspojrzenie
nieruchome.
Ach,więctotak,pomyślałBrunetti.
-Acozodciskamipalców,comandante?-spytał.
Pattauśmiechnąłsięszerokoinajwyraźniejszczerze.
-Wiem,jakiewrażeniemusiałotowywołaćpodczasjegopierwszegoprzesłuchania.
Alesynmipowiedział-ipowiedziałtoteżpolicji-żeznalazłtęsaszetkę,kiedywróciłz
dyskotekiiwłożyłrękędokieszeni,żebywyjąćpapierosy.Niemiałpojęcia,cotomożebyć,
więctakjakzrobiłbykażdynajegomiejscu,otworzyłsaszetkę,żebyzobaczyć,cowniejjest,
iwtedyprawdopodobniedotknąłparuzawiniątek.
-Paru?-spytałBrunettibezsceptycyzmu,cokosztowałogosporowysiłku.
-Paru-powtórzyłPattatonem,któryucinałdalsządyskusję.
-Czywidziałpanjużdzisiejszegazety?-spytałBrunetti,samsięsobiedziwiąc,żeo
topyta.Jegozwierzchnikrównieżbyłzaskoczony.
-Nie-odrzekłPatta,poczymniepotrzebnie,zdaniemBrunettiego,dodał:-Nie
miałemczasunaprzeglądaniegazet.
-ZeszłejnocypodTrevisorozbiłysięautemczterymłodeosoby.Wracalizdyskoteki,
samochódzjechałzdrogiiwpadłnadrzewo.Jedenzchłopców,studentuniwersytetu,zginął
namiejscu,apozostałeosobysąpoważnieranne.-Brunettizamilkł,robiącdyplomatyczną
przerwę.
-Nie,nieczytałemtego-rzekłPatta.Onrównieżzrobiłprzerwę,alebyłatoprzerwa,
jakąrobidowódcaartylerii,podejmującdecyzjęosilekolejnejsalwy.-Dlaczegopanotym
mówi?
-Jedenzpasażerównieżyje,comandante.Gazetypisały,żewmomencieuderzeniaw
drzewoautojechałozszybkościąstudwudziestukilometrównagodzinę.
-Tobardzoprzykre,commissario-stwierdziłPattaobojętnie,jakbywypowiadał
uwagęowymieraniuzaobrączkowanychkowalików,poczymprzewróciłleżącąnabiurku
kartkęizacząłjąstudiować.PotemspojrzałnaBrunettiego.-JeślitozdarzyłosięwTreviso,
mamwrażenie,żetasprawaniemaznaminicwspólnego-powiedział,wracającdolektury.
Kiedypochwiliznówpodniósłwzrok,wydawałsięzaskoczony,żeBrunettijeszczetujest.-
Czytowszystko,commissario?-spytał.
-Towszystko,comandante.
Brunettiopuściłgabinetszefa.Sercebiłomutakmocno,żemusiałoprzećsięościanę,
abyochłonąć.Jaktodobrze,żeniemasignorinyElettry,pomyślał.Postałtakchwilę,
czekając,ażjegooddechsięuspokoi,poczymwróciłdoswegopokoju.
Wiedział,cowtejsytuacjipowinienzrobić-rutynowezajęciaspowodują,że
wściekłośćnaPattęminie.Zacząłwięcprzekładaćpapierynabiurku,ażnatrafiłnanumer,
któryznalazłwportfeluRossiego.ZadzwoniłdoFerrary.Tymrazemktośodebrałjużpo
trzecimsygnale.
-GaviniiCappelli-odezwałsiękobiecygłos.
-Dzieńdobry,signora.MówikomisarzGuidoBrunettizpolicjiweneckiej.
-Chwileczkę-rzekłakobieta,jakbyspodziewałasięjegotelefonu.-Łączę.
Pochwilisłuchawkępodniósłjakiśmężczyzna.
-Gavini.Bardzosięcieszę,żektośwkońcuodpowiedziałnanasztelefon.Mam
nadzieję,żedowiemsięczegośodpana.
Głosbyłgłębokiimelodyjnyiprzebijaławnimniecierpliwość,żebyusłyszeć
wyjaśnienia,jakiekolwiekbyonebyły.ZaskoczonyBrunettiniewiedział,jakzareagować.
-Obawiamsię,żejestpanwkorzystniejszympołożeniuniżja,signorGavini-
powiedziałwkońcu.-Gdyżjanicniewiemopańskimtelefonie.
Wsłuchawcezapadłacisza.
-Mimotobardzobymchciałsiędowiedzieć,jakichinformacjioczekujepanod
weneckiejpolicji.
-InformacjioSandrze-powiedziałGavini.-Zadzwoniłemzarazpojegośmierci.
Wiemodjegożony,żeznalazłwWenecjiświadkagotowegozeznawać.Naprawdęniewie
pan,ocochodzi?
-Niewiem,signore.Azkimpanrozmawiał?
-Zjednymzpolicjantów.Niezapamiętałemnazwiska.
-Abyłbypanłaskawpowtórzyć,comupanpowiedział?-spytałBrunetti,
przysuwającdosiebiekartkę.
-Mówiłempanu,zadzwoniłemzarazpośmierciSandra.Wiepancośotejsprawie?
-Nie,nicniewiem.
-SandroCappelli-rzekłGavini.
Brunettimiałwrażenie,żesłyszałjużtonazwisko,choćniemógłsobieprzypomnieć,
skądjezna.Budziłownimzłeskojarzenia,tegobyłpewien.
-Tobyłmójwspólnik-dodałGavini.
-Wjakiejbranży,signorGavini?
-Wkancelariiadwokackiej.Jesteśmyprawnikami.Czypandoprawdynicniewie?-
PorazpierwszywgłosieGaviniegozabrzmiałanutarozpaczy,pojawiającasięnieuchronnie
wgłosiekażdegopetenta,którybezskuteczniepróbujeprzebićsięprzezmur
biurokratycznegozobojętnienia.
GdyGavinipowiedział,żechodziokancelarięadwokacką,pamięćBrunettiegojakby
odżyła.PrzypomniałsobiezabójstwoCappellego,mniejwięcejmiesiąctemu.
-Tak,pamiętamtonazwisko.Zastrzelonogo,prawda?
-Stałprzyokniewswoimgabinecie,zanimsiedziałklient,byłajedenastarano.Ktoś
strzeliłprzezszybęzdubeltówki.-RozwścieczonyGaviniwyrzucałzsiebieszczegóły
śmierciwspólnikawrytmiestaccato.
Brunetticzytałwgazetachotejzbrodni,alenieznałfaktów.
-Czyjestjakiśpodejrzany?-spytał.
-Skądże!-warknąłGavini,nawetniestarającsięukryćzłości.-Alewszyscywiemy,
ktotozrobił.-Brunetticzekał,ażGaviniujawnisprawcę.-Lichwiarze.Sandrowalczyłz
nimiodlat.Prowadziłczterysprawyprzeciwnim,kiedytosięstało.
-Czysąnatojakieśdowody,signorGavini?-WBrunettimodezwałsiępolicjant.
-Oczywiście,żenie-rzekłprawnikpodniesionymgłosem.-Nasłalikogoś,jakiegoś
płatnegomordercę.Tobyłozabójstwonazlecenie:strzałpadłzdachubudynkupodrugiej
stronieulicy.Nawetmiejscowapolicjaprzyznała,żetobyłopłatnezabójstwo.Ktoinny
miałbypowódgozamordować?
Brunettimiałzbytmałoinformacji,abyodpowiadaćnawetnaretorycznepytania
dotycząceśmierciCappellego,więcpowiedział:
-Proszęwybaczyć,żetakmałowiemośmiercipańskiegowspólnika,signorGavini,
przepraszamrównieżzamoichwspółpracowników.Zasadniczodzwoniędopanawzupełnie
innejsprawie,alepotym,comipanpowiedział,zaczynamsięzastanawiać,czyrzeczywiście
jesttoinnasprawa.
-Copanmanamyśli?-spytałGavini.Wjegogłosie,mimoobcesowości,możnabyło
wyczućpewnezaciekawienie.
-Dzwoniędopanawsprawieśmiercikogośtu,wWenecji,śmiercibyćmoże
przypadkowej,abyćmożenie.
Gavinimilczał,więckomisarzciągnąłdalej:
-Pewienmężczyznazabiłsię,spadajączrusztowania.ByłpracownikiemUfficio
Catasto.Wjegoportfeluznalazłemnumertelefonu,alebeznumerukierunkowego
miejscowości.Tomógłbyćtakżepańskinumer.
-Jaksięnazywałtenczłowiek?-spytałGavini.
-FrancoRossi.-Brunettizamilkł,dającmężczyźnieczasdonamysłu,idopieropo
chwilispytał:-Czytonazwiskocośpanumówi?
-Nie.
-Aczymożepanwjakiśsposóbustalić,czyznałgopańskiwspólnik?
Gavinidługonieodpowiadał.
-Mapanjegonumertelefonu?Mógłbymprzejrzećbillingi-zaproponował.
-Chwileczkę.-Brunettinachyliłsięizdolnejszufladybiurkawyjąłksiążkę
telefoniczną.AbonencionazwiskuRossizajmowalisiedemkolumniokołodwunastumiało
naimięFranco.OdnalazłwłaściwegopoadresieipodyktowałGaviniemunumertelefonu,po
czympoprosiłgo,żebychwilkęzaczekał,iprzerzuciłstrony,otwierającksiążkęnaspisie
urzędówweneckich.ZnalazłnumerUfficioCatasto.JeśliRossibyłnatylenierozważny,żeby
dzwonićnapolicjęzeswojegotelefonino,mógłrównieżdzwonićdoadwokatazaparatuw
swoimbiurze.
-Sprawdzeniebillingówzajmiemitrochęczasu-powiedziałGavini.-Pozatym
czekanamnieklient.Zadzwoniędopana,jaktylkowyjdzie.
-Możeniechpanpoprosisekretarkę.
-Nie,zdecydowaniewolęzrobićtosam-stwierdziłGaviniwyjątkowooficjalnym,
oschłymtonem.
Brunettipowiedział,żebędzieczekałnajegotelefon,podałswójnumerbezpośrednii
rozłączylisię.
Numernieczynnyodmiesięcy,staruszka,któranieznałanikogoonazwiskuRossi,
potemagencjawynajmusamochodów,gdzieniezarejestrowanotakiegoklienta,zatoteraz
adwokat,któregowspólnikzmarłśmierciąrówniegwałtownąjakRossi.Brunettiwiedział,że
straciłsporoczasu,prowadzącśledztwopoomacku,alechybawreszcietrafiłnajakiśtrop.
TakjakplaginawiedzałykiedyśludEgiptu,przysparzającmucierpień,takobecnie
prawdziwąplagąWłochstalisięlichwiarze.Bankiudzielająkredytówbardzoniechętnie,na
ogółtylkowówczas,jeślidostarczysiętakichporęczeńfinansowych,żegdybykredytobiorca
mógłjedostarczyć,niemusiałbywcalepożyczać.Krótkoterminowekredyty,któremogłyby
poratowaćprzedsiębiorcówcierpiącychnabrakgotówkipodkoniecmiesiącaalbokupców,
którychkliencizwlekajązzapłatązatowar,właściwienieistnieją.Sytuacjęjeszcze
komplikujetypowadlamieszkańcówkrajuniechęćdoregulowaniarachunkówwterminie.
Tuwkraczająnascenę,jakkażdywie,leczniewieluośmielasiępowiedziećtogłośno,
lichwiarze,glistrozzini,owemrocznepostacie,którechętnesąpożyczyćpieniądzenakrótki
termin,niewymagającżadnychszczególnychgwarancji,gdyżpobieraneprzeznichodsetkiz
nadwyżkąkompensująewentualneryzyko.Zresztąryzykowichprzypadkujestpojęciem
czystoteoretycznym,ponieważglistrozzinistosująróżnorakiemetodyzastraszaniaklientów-
jeśliwogólemożnataknazwaćtychbiednychludzi-którzyociągająsięzoddaniem
pieniędzy.Ludzie,jakwiadomo,majądzieci,adziecimogązniknąć;ludziemającórki,które
mogązostaćzgwałcone;ludziemogąteżstracićżycie.Cojakiśczasprasadonosioróżnych
niewyjaśnionychwypadkach,częstonieprzyjemnychlubbrutalnych,codoktórych
podejrzewano,żemogłynastąpićwrezultacieniespłaceniadługów.Ludziezamieszaniw
takieincydentyrzadkosąściganisądownielubobjęcipolicyjnymdochodzeniem.Otaczaich
bezpiecznymurmilczenia.Brunettiniemógłprzypomniećsobieanijednejsprawy,gdzie
lichwiarstwo,mimożewKodeksiekarnymtraktowanejakoprzestępstwo,zostałoby
udowodnione,asprawcapostawionyprzedsądemiukarany.
Brunettisiedziałprzybiurkuinatężającwyobraźnię,zastanawiałsię,cobyto
oznaczało,gdybyFrancoRossiwchwiliśmiercimiałprzysobienumertelefonukancelarii
SandraCappellego.Próbowałprzypomniećsobiejegowizytęiwrażenie,jakiewtedyzrobił
nanimtenczłowiek.ZpewnościąRossibardzopoważnietraktowałswojąpracę.Trochęmu
brakowałopoczuciahumoruiwykazywałsięzbytniąjaknaswójmłodywieksumiennością,
alemimotodałsięlubićistarałsiębyćpomocny.
NatakichrozmyślaniachspędziłBrunetticzas,oczekującnatelefonodGaviniego.
Kiedyrozległsiędzwonek,komisarzszybkochwyciłsłuchawkę.
-Brunetti!
-Commissario-rzekłGavini.-Sprawdziłemrejestrklientówibillingitelefoniczne.
NiemieliśmyżadnegoklientaonazwiskuRossi,aleSandrowciąguostatniegomiesiąca
przedswojąśmierciądzwoniłdoRossiegoażtrzyrazy.
-Dokąd?Dodomuczydobiura?
-Ajakatoróżnica?
-Wszystkojestważne.
-Dobiura-powiedziałGavini.
-Jakdługotrwałyterozmowy?
Gavinimusiałmiećbillingiprzedsobą,ponieważodrzekłbezwahania:
-Dwanaścieminut,potemsześć,potemosiem.
Brunettimilczał.
-AcozRossim?Sprawdziłpan,czyondzwoniłdoSandra?-spytałGavini.
-Jeszczeniesprawdziłem-przyznałBrunetti,niecospeszony.-Będęwiedziałjutro.
Nagleprzypomniałsobie,żenierozmawiazkolegąpofachu,tylkozezwykłym
adwokatem,coznaczyło,żeniemusisięprzednimtłumaczyćanitymbardziejdzielić
informacjami.
-Jaknazywasięsędziaśledczyprowadzącytęsprawę?-spytał.
-Pocopanutainformacja?
-Chciałbymznimporozmawiać-rzekłBrunetti.
Potymstwierdzeniuzaległadłuższacisza.
-Czyznapanjegonazwisko?-nieustępowałkomisarz.
-Righetto,AngeloRighetto-rzuciłGavinisucho.
Lepiejniepytaćonicwięcej,pomyślałBrunetti.PodziękowałGaviniemu,nie
obiecując,żezadzwoni,bymupowiedziećoewentualnychrozmowachtelefonicznych
Rossiego,isięrozłączył.Zastanawiałsię,dlaczegoGaviniprzybrałtakilodowatyton,
podającmunazwiskosędziegośledczego.
ZarazpotempołączyłsięzsignorinąElettrąipoprosiłjąowykazwszystkich
numerówtelefonów,podktóredzwonionozmieszkaniaRossiegowciąguostatnichtrzech
miesięcy,orazosprawdzenienumerów,zktórymiRossiłączyłsięzbiura.Elettraspytała
tylko,czytendrugiwykazmarównieżobejmowaćtrzymiesiące.Zanimodłożyłsłuchawkę,
poprosiłjąjeszcze,żebyjaknajszybciejpołączyłagozsędziąAngelemRighettemzFerrary.
Mającchwilęczasu,wziąłkartkęizacząłrobićlistęnazwiskludzi,którzy,jak
przypuszczał,mogąmuudzielićinformacjiolichwiarzachweneckich.Niewiedziałzbyt
wieleoludziach,którzysiętymparają,pozatym,żefaktycznieistnieją,gnieżdżącsięw
społeczeństwiejakrobactwowzepsutymmięsie.Niczympewnegatunkibakteriirozkwitają
wśrodowiskupozbawionymświatłaipowietrza.Potajemnie,watmosferzeprzerażenia,jakie
budząwdłużnikachniewypowiedziane,choćwyraźnegroźby,coichczeka,jeślispóźniąsięz
zapłatą,prosperująiobrastająwbogactwo.Brunettiegozastanowiło,dlaczegoniemoże
przypomniećsobieżadnegonazwiska,żadnejhistoriinatentemat,ajednocześnieuświadomił
sobie,patrzącnaczystąkartkę,żeniemarównieżpojęcia,kogomógłbypoprosićowskazanie
choćbyjednejosobyzajmującejsięlichwą.
Pochwilijednakprzypomniałsobienazwiskopewnejkobiety.Wyciągnąłksiążkę
telefoniczną,żebyznaleźćnumerdobanku,wktórympracowała.Kiedyprzewracałkartki,
zadzwoniłtelefon.
-Dottore-powiedziałasignorinaElettra-mamnaliniimagistratoRighetta.
-Proszęmniepołączyć.-Brunettiodłożyłpióroiodsunąłnabokpustąkartkę.
-Righetto-usłyszałwsłuchawcegłębokigłos.
-Magistrato,tumówikomisarzGuidoBrunettizWenecji.Dzwoniędopana,bo
chciałbymsięczegośdowiedziećnatematmorderstwaAlessadraCappellego.
-Dlaczegopanatointeresuje?-spytałRighettobezśladuzaciekawienia.Mówiłz
akcentem,któryprzypominałBrunettiemuakcentzpołudniowegoTyrolu;wkażdymraziez
pewnościąbyłzPółnocy.
-Prowadzętusprawę,któramogłabyłączyćsięztamtą,ichciałbymwiedzieć,copan
ewentualnieodkryłwsprawieCappellego-wyjaśniłBrunetti.
-Byłbymzdziwiony,gdybyjakaśinnaśmierćbyłaztąwjakiśsposóbpowiązana-
rzekłRighettoizamilkł.-Najwyraźniejmamytudoczynieniazpomyłką-oświadczyłpo
chwili.-Toznaczyoczywiściepopełnionomorderstwo,aletonieCappellegochcianozabić.
Zresztąniejesteśmynawetpewni,czypróbowanozabićczłowieka,czytylkonastraszyć.
Wyczuwając,żepowinienwreszciejakośzareagowaćnaterewelacje,Brunettispytał:
-Acosięwłaściwiestało?
-CelemmordercówniebyłwcaleCappelli,alejegowspólnik,Gavini-wyjaśnił
sędzia.-Takwkażdymraziewykazałonaszedochodzenie.
-Jaktomożliwe?-spytałBrunetti,terazjużnaprawdęzaciekawiony.
-Odpoczątkuzakrawałonaabsurd,żebyktośchciałzabićCappellego-zaczął
Righetto,sugerując,żefakt,iżadwokatbyłzdeklarowanymwrogiemlichwiarzy,niematutaj
żadnegoznaczenia.-Zbadaliśmyjegoprzeszłość,przejrzeliśmysprawy,nadktórymi
pracował,alenicniewskazujenato,żebypopadłwkonfliktzkimś,ktomógłbysięposunąć
dotakiegoczynu.
Brunettiwestchnąłzezrozumieniem.
-Zdrugiejzaśstronymamyjegowspólnika-ciągnąłRighetto.
-Gaviniego-podpowiedziałbezpotrzebyBrunetti.
-Właśnie,Gaviniego.-Righettozaśmiałsiępogardliwie.-Gavinijesttubardzoznaną
postacią.Toniepoprawnyuwodziciel.Niestety,mazwyczajromansowaniazmężatkami.
-Ach!-TymrazemwestchnienieBrunettiegowyrażałowumiarkowanymstopniu
męskąwyrozumiałość.-Więcotochodziło?-spytał,usatysfakcjonowanytymwyjaśnieniem.
-Najprawdopodobniej.Wciąguostatnichkilkulatmiałromansezczterema
kobietami,zktórychkażdabyłazamężna.
-Biedaczek-skwitowałBrunettiizamilkł.Uświadomiwszysobiekomiczny
wydźwięktego,copowiedział,dodałześmiechem:-Możepowinienbyłpoprzestaćna
jednej.
-Tak,aleczytomężczyznaotymdecyduje?-rzuciłsędzia,aBrunettiwynagrodził
gonatychmiastwybuchemszczeregośmiechu.
-Czyorientujesiępan,októrąznichmogłochodzić?-spytałBrunetti,zastanawiając
się,jakRighettoztegowybrnie,iodjegoodpowiedziuzależniającdalszykierunek
dochodzenia.
Righettozamilkł,jakbysięzastanawiał.
-Nie.Przesłuchaliśmyizamieszanewtokobiety,iichmężów,alewszyscymają
alibi.
-Czygazetyprzypadkiemniepisały,żetobyłodziełozawodowców?-spytałBrunetti
zpewnymzakłopotaniem.
-Skorojestpanpolicjantem,powinienpanwiedzieć,żenienależywierzyćtemu,co
wypisujągazety-odrzekłRighettochłodno.
-Oczywiście.-Brunettiroześmiałsię,tymrazemzwdzięcznościązawymierzeniemu
zasłużonegoprztyczkawnosprzezbardziejdoświadczonegoimądrzejszegokolegę.-Myśli
pan,żebyłajeszczejakaśinnadama?
-Wtymkierunkuidzieobecnienasześledztwo-oznajmiłRighetto.
-Tosięstałowichkancelarii,prawda?
-Tak-odrzekłRighetto,zachęconyuwagąBrunettiegoododatkowejdamie.-
Obydwajmężczyźnibylibardzopodobnidosiebie:niscyiciemnowłosi.Wdniu,kiedytosię
wydarzyło,padałdeszcz.Zabójcaznajdowałsięnadachubudynkupodrugiejstronieulicy.
Tooczywiste,żewziąłCappellegozaGaviniego.
-Atepogłoski,wedługktórychCappellizostałzabityzpowoduśledztwaw
środowiskulichwiarzy?-spytałBrunettisceptycznymtonem,żebydlaRighettabyłojasne,że
onniewierzywtebzdury,alewolałbywiedzieć,jakjestnaprawdę,wraziegdybyspytałgoo
toktośinny,bardziejnaiwny,awięcbezkrytyczniewierzącygazetom.
-Jużnawstępiezbadaliśmytakąmożliwość,aletonicniedało.
-Cherchezlafemme!-rzekłBrunetti,umyślniekaleczącfrancuszczyznę,iznówsię
roześmiał.
Righettozrewanżowałsiętymsamym.Wyglądałnarozbawionego,kiedyniby
obojętniezapytał:
-Mówiłpanojakiejśśmierci.Tomorderstwo?
-Eee,nie,potymwszystkim,comipanpowiedział,magistralo,jestempewien,żenie
matozpańskąsprawąnicwspólnego-odrzekłBrunetti,usiłującsprawićwrażenienaiwnego
głupka.-Jestemtegopewien.Tozwykływypadek.
Rozdział16
JakwiększośćWłochów,Brunettiwierzyłplotkom,żewszystkierozmowy
telefonicznewkrajusąnagrywane,awiadomościprzesyłanefaksem-kopiowane.Jakojeden
znielicznychzaśmiałpodstawysądzić,żeplotkitesązgodnezprawdą.Nawetjednakgdyby
niebyły,toitakwszyscy,dzwoniącdourzędówpaństwowych,staralisięniepowiedzieć
niczego,comogłobyewentualnieimzaszkodzić.Ludzierozmawialiszyfrem,wktórym
„wazon”czy„kwiaty”oznaczały„pieniądze”,a„przyjaciele”zagranicą-„inwestycje”lub
„kontawbanku”.Zgodnieztymzwyczajem,kiedyBrunettizadzwoniłdoprzyjaciółkiw
BancadiModenaizaproponowałspotkanieprzykawie,niepróbowałnawetnawiązaćdo
tego,cogonaprawdęinteresowało.
PonieważówbankznajdowałsięzdrugiejstronyRialto,umówilisięnapołudniowy
aperitifniecobliżej,naCampoSanLuca.OznaczałotodlaBrunettiegodługispacer,aletylko
wtensposób,spotykającsięnaterenieneutralnym,mógłporozmawiaćzFrancąszczerze.
Nikomusięnietłumacząc,wyszedłzbiuraiskierowałsięnajpierwkubacino,apotemw
stronęSanMarco.
IdącwzdłużRivadegliSchiavoni,obejrzałsięwlewo,szukającwzrokiem
holowników,izaskoczonyzobaczył,żebrzegjestpusty.Pochwiliuświadomiłsobie,żenie
maichjużodlat,tylkozupełniewyleciałomutozgłowy.Jakmógłoczymśtakim
zapomnieć?Totrochętak,jakbyzapomniećwłasnynumertelefonualbojakwygląda
ekspedientkawsklepienadole,gdziecodzienniekupujesięchleb.Niewiedział,gdzieje
przeniesiono,aniniemógłsobieprzypomnieć,ilelattemuznikły,pozostawiającwzdłuż
nabrzeżapustąprzestrzeńdlainnychłodzi,zturystycznegopunktuwidzenianiewątpliwie
bardziejużytecznych.
Jakiepięknełacińskienazwymiałytekołyszącesiędumnienawodzieczerwone
holowniki,wkażdejchwiligotowezwdzięcznymposapywaniemwspomócstatkipłynącepo
CanaledellaGiudecca.Promy,któreobecniezawijałydomiasta,byłybyitakdlanichza
wielkie:potworywyższeodbazyliki,wypełnionetysiącamimrówczychpostacistłoczonych
przyrelingu,wpływałysamodzielniedodoku,spuszczająctrapyiwysypującnamiastohordy
turystów.
Brunettiniechciałjednakmyślećotymwszystkim.Minąłplacśw.Markaiskręciłw
prawo,wkierunkucentrum,doCampoSanLuca.Francajużtamczekała,rozmawiającz
jakimśmężczyzną,któregoBrunettinieznał,choćjegotwarzwydałamusięznajoma.Kiedy
siędonichzbliżał,pożegnalisięuściskiemdłoniimężczyznaruszyłwstronęCampoManin,
Francazaśwolnymkrokiempodeszładoksięgarniizaczęłaoglądaćwystawę.
-Ciao,Franca-rzekłBrunetti,stająckołoniej.Byliprzyjaciółmizliceum,przez
pewienczasnawetwięcejniżprzyjaciółmi,alepotemonapoznałaswojegoMaria,aBrunetti
poszedłnauniwersytet,gdziepoznałPaolę.Francamiaławciążtakiesamebłyszcząceblond
włosy,okilkatonówjaśniejszeodwłosówPaoli,aBrunetti,którymiałwtychsprawach
niezłąorientację,wiedział,żemusiałatenodcieńutrzymywaćzpomocąfryzjera.Alepoza
tymwcalesięniezmieniła:pełnekształty,którychsięwstydziładwadzieścialattemu,teraz,
kiedystałasiękobietądojrzałą,dodawałyjejwdzięku-takjakwiększośćkrągłychkobiet
ceręmiałagładką,bezśladuzmarszczek.Orzechoweoczypatrzyłytaksamołagodniejak
kiedyśinajegowidok,taksamojakkiedyś,zajaśniałyciepłem.
-Ciao,Guido!-odrzekła,nadstawiającpoliczkidodwóchszybkichpocałunków.
-Zapraszamcięnadrinka-powiedziałBrunetti,starymzwyczajembiorącjąpodrękę
iprowadzącwstronębaru.
Zamówiliunospritziprzyglądalisię,jakbarmanmieszawinozwodąmineralną,
dodajekroplęcampari,zaczepiaobrzegkieliszkaplasterekcytryny,poczympewnymgestem
popychaobydwieszklaneczkiwichkierunku.
-Cincin!-powiedzielirównocześnieiwypilipierwszyłyk.
Barmanpostawiłprzednimitalerzykchipsów,aleniezwrócilinanieuwagi.Z
powodutłokuprzybarzestopniowoprzesuwalisięwgłąbsali,ażznaleźlisięprzyoknie,
przezktóreobserwowaliterazruchliwąulicę.
Francawiedziała,żejesttospotkaniesłużbowe.GdybyBrunettichciałsiędowiedzieć,
couniejsłychać,wypytałbyowszystkoprzeztelefon,anieumawiałsięzniąwtym
zatłoczonym,gwarnymmiejscu.
-Ocochodzi,Guido?-spytałazuśmiechem,żebyniepsućodrazumiłegonastroju.
-Olichwiarzy-odpowiedział.
Rozejrzałasięszybkodokoła.
-Komusąpotrzebnetewiadomości?
-Mnie,oczywiście.
-Wiem,żetobie,Guido.Aleczypotrzebujeszichjakopolicjant,czytakpo
przyjacielsku?
-Czemuotopytasz?
-Ponieważjeślitojesttapierwszaewentualność,niemamcinicdopowiedzenia.
-Ajeślidruga?
-Tomam.
-Jakatoróżnica?-spytał,przysuwającsiędobaru,żebywziąćparęchipsów.Nie
żebymiałnaniewielkąochotę,alechciałjejdaćtrochęczasudonamysłu.
-Taka,żewpierwszymprzypadkubyćmożebędęmusiałapowtórzyćwszystko,coci
powiem,przedsądemalbotymożebędzieszmusiałpodaćźródłoinformacji.Jeślinatomiast
jesttozwyczajnarozmowamiędzyprzyjaciółmi,mogępowiedziećciwszystko,cowiem,i
zarazpotemzapomnieć,żeciotympowiedziałam,nawypadek,gdybyktośmniekiedyśoto
pytał.
Mówiącto,Francawogólesięnieuśmiechała,cobyłootyledziwne,żeznatury
tryskałaradościąjakfontannawodą.
-Czyonisąażtakniebezpieczni?-spytałBrunetti,odbierającodniejpustąszklankęi
stawiającobokswojejnakontuarze.
-Wyjdźmy-powiedziałaFranca.Kiedyznaleźlisięnacampo,podeszłado
marmurowegomasztuistanęłapojegolewejstronie,dokładnienaprzeciwwitrynyksięgarni.
Wtensposób,przypadkowoczynie,znalazłasięwodległościparumetrówoddwóch
podpierającychsięlaskami,nachylonychkusobiestaruszek.
Brunettistanąłobokniej.Światłopadająceznadbudynkówspowodowało,żesylwetki
ichodbiłysięwokniewystawowymksięgarni.Nieostryobrazodbitywszybieprzeniósłich
nachwilęwprzeszłość,dotychlat,kiedyjakoparanastolatkówumawialisiętuczęstona
kawęzprzyjaciółmi.
Wtedywyrwałomusiępytanie:
-Czynaprawdęażtaksięboisz?
-Mampiętnastoletniegosyna-wyjaśniłaFrancarzeczowymtonem,takjakbymówiła
opogodzieczyotym,żejejsynuwielbiapiłkęnożną.-Aty,Guido,dlaczegochciałeś
spotkaćsięzemnąwłaśnietutaj?
Uśmiechnąłsię.
-Wiem,żejesteśbardzozajęta,wiem,gdziemieszkasz,więcpomyślałem,żeto
odpowiedniemiejsce,boniebędzieszmiaładaleko.
-Czytobyłjedynypowód?-Francaoderwaławzrokodniewyraźnegoodbicia
Brunettiegowszybieispojrzałananiego.
-Tak.Dlaczegopytasz?
-Więcnaprawdęniconichniewiesz?-spytała.
-Nic.Wiem,żeistnieją,iwiem,żedziałajątutaj,wmieście.Bogdziemieliby
egzystować?Alenigdyniezłożononanichoficjalnejskargi.
-No,apozatymprzeważniezajmujesięnimiurządpodatkowy,prawda?
Brunettiwzruszyłramionami.Niemiałpojęcia,czymzajmowalisięfunkcjonariusze
GuardiadiFinanza.Częstowidywałichszaremunduryozdobionejaskrawoczerwonymi
płomykamimającymisymbolizowaćsprawiedliwość,niezauważyłjednak,byrobili
cokolwiekpożytecznegopróczzachęcaniaosaczonychobywatelidowynajdywaniacorazto
nowychsposobówucieczkiprzedpodatkami.
Kiwnąłtwierdzącogłową,niechcącotwarcieprzyznawaćsiędoignorancji.
Francaodwróciłasięipowiodławzrokiempomałymplacyku.Przezchwilę
rozglądałasięwmilczeniu,ażwkońcuwskazałapodbródkiemnabarszybkiejobsługipo
przeciwnejstronie.
-Cotamwidzisz?-zapytała.
Popatrzyłnawielkąszklanąfasadę.Przywejściukręciłosięmnóstwomłodzieży,a
wszystkiestoliki,dobrzewidoczneprzezogromneokna,byłyzajęte.
-Widzęcałkowityupadeksztukikulinarnej-powiedział,śmiejącsię.
-Anazewnątrz?-spytałapoważnie.
Brunettispojrzałponowniewstronębaru,zawiedziony,żeFrankinierozśmieszył
jegożart.Zobaczyłdwóchciemnoubranychmężczyznzaktówkami,zagłębionychw
rozmowie.Nalewoodnichmłodakobieta,gorączkowoprzerzucającstronynotesu,
próbowałajednocześniewystukaćnumernatelefonino.Niedalekoniejstałnędznieodziany,
wysokiichudystarzec,którymówiłcośdorówniestarejkobiety,całejwczerni.Kobieta,
przygarbionawiekiem,drobnymidłońmiściskałarączkęwielkiejciemnejtorby.Zapadnięte
policzki,długiostrynosipochylonasylwetkaupodobniałyjądoczarownicy.
-Widzęsporoludzirobiącychto,cozwykleludzierobiąnaCampoSanLuca.
-Toznaczy?-Francapopatrzyłananiegoprzenikliwie.
-Spotykająsię,rozmawiają,idąnadrinka,apotemwracajądodomunaobiad.
Dokładnietakjakmy.
-Atychdwoje?-Francawskazałabrodąnachudzielcaistaruszkę.
-Onapewniewracadodomunaobiadpodługiejmszywktórymśztychmałych
kościółków.
-Aon?
Brunettiznówpopatrzyłwichkierunku.Wciążrozmawiali.
-Wyglądanato,żeonastarasięocalićjegoduszę,aonsięprzedtymbroni.
-Onniemaduszy-powiedziałaFranca,zaskakującgoswojąoceną,gdyżzazwyczaj
niemówiłaonikimzłegosłowa.-Onateżjejniema-dodałazimno,wpatrującsięwwitrynę
księgarni.-TojestAngelinaVolpatoijejmążMassimo-mówiładalej,odwróconado
Brunettiegoplecami.-Dwojenajwiększychlichwiarzywmieście.Niktniewie,kiedyzaczęli
swojądziałalność,aleoddziesięciulatsąwłaściwiemonopolistami.
Brunettipoczułtużobokczyjąśobecność-jakaśkobietastanęłabliskonichizaczęła
oglądaćksiążki.Francazamilkłaiodezwałasiędopiero,kiedykobietaodeszła.
-Możnaichtuzastaćcodziennieprzedpołudniem,wszyscyotymwiedzą,więcjeśli
ktośmadonichinteres,podchodzi,zagajarozmowęiAngelinazapraszagododomu.Ta
babatoprawdziwywampir.-Francaprzerwała,najwyraźniejbardzoprzejęta.-Zdomu
dzwonidonotariuszaiprzygotowująumowę.Wzamianzagotówkęludzieoddająimdomy,
interesy,meble.
-Ojakdużepieniądzechodzi?
-Wszystkozależyodtego,ilektopotrzebujeinajakdługo.Jeślitotylkoparę
milionów,toprzyjmąpodzastawmeble.Alejeślitojakaśznacznasuma,pięćdziesiąt
milionówalbowięcej,wtedyonadoliczaprocent.Podobnojestanalfabetką,takjakjejmąż,
aleprocentpotrafiwyliczyćwsekundę.
Francazamyśliłasięnachwilę.
-Jeślitojestbardzodużasuma-podjęła-dłużnicyzgadzająsięprzepisaćnaniąna
przykładdom.Wystarczy,żeniezwrócątejsumywcałościwterminie,adomprzechodziw
jejręce.
-Wjakisposób?
-Jejadwokatzaskarżaichdosądu,aonamaprzecieżaktzrzeczeniasiędomunajej
rzecz,podpisanywobecnościnotariusza.
KiedyFrancamówiła,wciążwpatrzonawksiążkinawystawie,Brunettipogrzebałw
swojejpamięci,atakżezrobiłszybkirachuneksumienia.Niestety,musiałprzedsobą
przyznać,żenicztegoniebyłodlaniegonowością.Nieznałcoprawdaszczegółów,ale
wiedziałdoskonale,żetaksięwłaśnierzeczymają.Tyleżesprawytenależałydo
kompetencjiGuardiadiFinanza,aprzynajmniejtakbyłododziś,bodziśślepyprzypadek
sprawił,żezwróciłuwagęnaAngelinęVolpatoijejmęża,którzywciążjeszczestalii
rozmawialiwtenpogodnywiosennydzieńwWenecji.
-Ileonibiorą?
-Zależy,jakbardzozdesperowanisąludzie.
-Skądonimogąwiedzieć,jakbardzozdesperowanisąludzie?
Francaoderwaławzrokodrysunku,naktórymparaświnekciągnęławózstrażacki,i
spojrzałananiego.
-Przecieżwiesz,żetutajwszyscyowszystkimwiedzą-rzuciła.-Wystarczy,że
poprosiszopożyczkę,apodkoniecdniawiedząotymwszyscywbanku,następnegoranka
rodzinyurzędników,apopołudniucałemiasto.
Takfaktyczniejest,pomyślałBrunetti.Prawdopodobniedlatego,żemieszkańcy
Wenecji,wsumieniewielkiegomiasta,byli-zpowoduwięzówkrwiczyprzyjaźni-jakby
jednąrodziną,żadensekretniemógłsięwtymdusznymświatkuzbytdługoutrzymać.Nawet
dlaniegobyłooczywiste,żejeśliktośpotrzebujepieniędzy,wkrótcebędzieotymwiadomo
publicznie.
-Noajakiprocentonibiorą?-zapytał.
Francachciałaodrazuodpowiedzieć,alesięzawahała.
-Słyszałam,żebiorądwadzieściaprocentmiesięcznie-rzekłaponamyśle.-Ale
słyszałamteż,żepięćdziesiąt.
WBrunettimnatychmiastodezwałsięwenecjanin.
-Tojestsześćsetprocentrocznie!-wykrzyknął,niekryjącoburzenia.
-Dużowięcej,jeślitojestprocentskładany-poprawiłagoFranca,dowodząc,żejej
weneckiekorzeniesięgajądużogłębiej.
Komisarzznówprzyjrzałsięparzepodrugiejstronieplacu.Ichrozmowadobiegła
końca.CzarnoodzianakobietaposzławkierunkuRialto,mężczyznazaśzmierzałwich
stronę.
Brunettizobaczyłjegowypukłeczoło,chropawąobwisłąskórę,pofałdowanąjakpo
jakiejśnieleczonejchorobie,pełneustaiciężkiepowieki.Niczymwielkieptaszyskostarzec
człapałciężko,stawiającpłaskostopy,jakbynaumyślniechciałzniszczyćitakwysłużone
fleki.Jegotwarznosiłapiętnowiekuichoroby,lecztendziwnykrok,zwłaszczakiedy
Brunettizobaczyłgoodtyłu,skręcającegowcalle,któraprowadziładoratusza,przywodził
raczejnamyślmłodzieńcząniżstarcząniezdarność.
Kiedykobietaznikłajużzpolawidzenia,Brunettispojrzałznowutam,gdzie
przedtemstałatadziwnapara,alewciążmiałwrażenie,żewidzijakieśzwierzępodobnedo
szczura,stojącenadwóchłapach.
-Skądwłaściwieotymwszystkimwiesz?-spytałFrance.
-Przecieżpracujęwbanku,pamiętasz?-odrzekła.
-Chceszpowiedzieć,żetychdwojejestostatniądeskąratunkudlaludzi,którymnie
udasięniczegowydostaćodciebie?
Francakiwnęłagłowątwierdząco.
-Alejakciludziedowiadująsięoichistnieniu?
Popatrzyłananiego,jakbysięzastanawiając,nailemożemuzaufać,irzekła:
-Słyszałam,żeczasamipolecaichbank.
-Co?
-Żekiedyludziepróbująpożyczyćpieniądzewbankuispotykająsięzodmową,
możesięzdarzyć,żektóryśzurzędnikówimporadzi,żebysięzwrócilidoVolpatów.Czydo
jakiegośinnegolichwiarza,którypłaciimzatoprocent.
-Ile?-spytałBrunettiprzerażony.
Francawzruszyłaramionami.
-Niewiem.Tozależy.
-Odczego?
-Odwysokościpożyczonejsumy.Alboodrodzajuumowymiędzybankiema
lichwiarzem.Ktoś,ktonaprawdępotrzebujepieniędzy,jakośjezdobędzie-dodała,zanim
Brunettizdążyłzebraćmyśli.-Jeśliniepożycząmuprzyjacieleanirodzina,jeśliodmówimu
bank,topójdziedoludzitakichjakVolpatowie.
Brunettipostanowiłzapytaćwprost.
-Czytomazwiązekzmafią?
-Aconiema?-odpowiedziałapytaniem,alewidzącjegoirytację,dodała:-
Przepraszamcię,żartowałam.Tegodokładnieniewiem.Alezastanówsię,toprzecież
doskonałysposóbpraniapieniędzy.
Brunettiprzytaknął.Tylkopodochronąmafiitakidochodowyinteresmożebezkarnie
funkcjonowaćpodnosemwładz.
-Zepsułamciobiad,prawda?-spytała,uśmiechającsięiwreszcieupodabniającdo
osoby,którąpamiętał.
-Nie,wcalenie.
-Czemutociętakinteresuje?
-Tomożemiećzwiązekzinnąsprawą.
-Przeważnietakjest-stwierdziła,niepytającjużonicwięcej.Zawszepodziwiałjej
dyskrecję.-Notojużpójdę-powiedziała,całującgowobapoliczki.
-Dzięki,Franca-Brunettiprzyciągnąłjądosiebie,cieszącsiębliskościąsilnego
ciała,wktórymtkwiłjeszczesilniejszyduch.-Spotkanieztobązawszesprawiamidużą
radość.
Gdytylkopoklepałagoporamieniuiodwróciłasię,zdałsobiesprawę,żeniezapytał
jejożadnychinnychlichwiarzy,aleterazniemógłprzecieżprzywołaćjejzpowrotem.Pora
iśćdodomu,pomyślał.
Rozdział17
Idącdodomu,Brunettiwróciłpamięciądookresusprzedponaddwudziestulat,który
spędziłzFrancą.Byłświadom,jakwielkąprzyjemnośćsprawiłomuotoczenieznów
ramionamitejpełnejwdziękupostaci,kiedyśtakmubliskiej.Pamiętałzwłaszczajedendługi
spacer,któryodbylipoplażynaLidowwieczórRedentore*[Redentore-Święto
Odkupiciela,dzieńupamiętniającykoniecepidemiidżumy,którazdziesiątkowała
mieszkańcówWenecjiwlatach1575-1576,ipołożeniekamieniawęgielnegopodkościółpod
wezwaniemOdkupiciela,21lipca1577roku,napółnocnymbrzeguGiudekki.Wczasach
Republikikulminacyjnympunktemuroczystościbyławielkaniedzielnaprocesja,obecnie
zastąpionapokazemognisztucznychwtrzeciąniedzielęlipca.];miałwtedychyba
siedemnaścielat.Chodzilipopiaskudługopozakończeniupokazusztucznychogni,
trzymającsięzaręceimarzącotym,żebytanocnigdysięnieskończyła.
Alesięskończyła,takjakwieleinnychrzeczy,któreichłączyły,iterazonamiała
swojegoMaria,aonswojąPaolę.WstąpiłdokwiaciarniBiancataikupiłżoniedwanaście
irysów,szczęśliwynamyśl,żeczekananiegowdomu.
Kiedywszedł,Paolałuskałagroszekwkuchni.
-Risiebisi*[Risiebisi-tradycyjnapotrawawenecka,podawanazwykledożywdniu
św.Marka,patronaWenecji,25kwietnia;ryżgotujesięwwywarzezestrączkówświeżego
groszku.]!-zapytał,wręczającjejbukiet.
-Czyrisottotoniejestnajlepszarzecz,jakąmożnazrobićzmłodegogroszku?-
spytałaPaola,uśmiechającsięnawidokkwiatówinadstawiającpoliczekdopocałunku.
-Chybażejesteśksiężniczkąimusiszpodłożyćkilkaziarenpodmaterac-rzekł
trochębezsensu,kiedyjąpocałował.
-Myślę,żelepiejużyćgodorisotta.Proszęcię,przygotujwazon,ajaskończę
łuskanie.-Wskazałagestempapierowątorebkęnastole,pełnązielonychstrączków.
Brunettiwziąłzestoługazetęipołożyłjąnakrześle,którenastępnieprzysunąłdo
szafek.Kiedynanimstanąłisięgnąłpojedenzwysokichwazonówustawionychprawiepod
sufitem,wostatniejchwilisięzawahał.
-Możeniebieski-powiedziałaPaola,widzącjegoniezdecydowanie.
Zwazonemwrękuzszedłzkrzesła,odstawiłjenamiejsceipodszedłdozlewu.-Ile
wody?-spytał,stawiającwazonnablacie.
-Takdopołowy-powiedziała.-Nacomiałbyśjeszczeochotęopróczgroszku?
-Acojest?-spytał.
-Jestresztkarostbefuzniedzieli.Gdybyśpokroiłgowcienkieplasterki,moglibyśmy
gozjeśćzsałatą.
-CzyżbyChiarawtymtygodniujadłamięso?
Chiarajakiśtydzieńwcześniejprzeczytałaartykułnatematlosu,jakispotykacielęta,i
oznajmiła,żedokońcażyciabędziewegetarianką.
-Widziałeśprzecież,żewniedzielęjadłarostbef-odrzekłaPaola.
-Ach,notak!-Brunettizacząłrozdzieraćpapier,wktórybyłyzawiniętekwiaty.
-Czystałosięcośzłego?-spytałaPaola.
-Tocozawsze-odpowiedział,wstawiającwazonpodkraniodkręcajączimnąwodę.
-Żyjemywświecieupadłym.
Paolawróciładoobieraniagroszku.
-Towiekażdy,ktouprawianaszezawody-skwitowała.
-Acomadotegotwójzawód?-spytałzaciekawiony.
Jemu,policjantowiodwudziestoletnimstażu,niktniemusiałmówić,żerodzajludzki
popadłwniełaskę.
-Tymaszdoczynieniazupadkiemmoralności.Jazupadkiemumysłowym-
powiedziałażonapodniosłym,prześmiewczymtonem,jakiegoczęstoużywała,przyłapawszy
sięnatym,żezbytpoważnietraktujeswojąpracę.-Acokonkretniewywołałotwój
pesymizm?
-SpotkałemsiędziśzFrancą.Weszliśmydokawiarninadrinka.
-Jakonasięmiewa?
-Dobrze.Jejsyndorasta,aonachybaniezbytlubipracęwbanku.
-Trudnolubićpracęwbanku-stwierdziłaPaolazezrozumieniem.-Aledlaczego
spotkaniezFrancąnatchnęłocięmyślą,żeżyjemywświecieupadłym?Zregułyspotkaniaz
niąnastrajająnaswszystkichpozytywnie.
Wkładająckwiatydowazonu,BrunettinapróżnostarałsiędoszukaćwuwadzePaoli
ukrytejurazy.Żonanajwyraźniejucieszyłasię,żetakwielkąprzyjemnośćsprawiłomu
spotkaniezdawnąprzyjaciółką.Kiedysobietouświadomił,serceścisnęłomusięnasekundę
ipoczuł,żenatwarzywykwitamurumieniec.Jedenzirysówwypadłnablat.Podniósłgo,
wsunąłmiędzyinneiostrożnieodsunąłwazonodkrawędzi.
-Podczasrozmowyjakbydaładozrozumienia,żejeśliopowiemiolichwiarzach,
będziesiębałaoPietra.
Paolaprzerwałałuskaniegroszkuipopatrzyłanamęża.
-Olichwiarzach?-spytała.-Acoonimająwspólnegozczymkolwiek?
-Rossi,tenfacetzUfficioCatasto,któryzmarł,miałwportfelunumertelefonu
jakiegośadwokataiokazałosię,żetenadwokatwystępowałkilkarazyprzeciwlichwiarzom.
-Adwokatskąd?
-ZFerrary.
-Nieten,któregozamordowali?-Paolaznównaniegospojrzała.
-Właśnieten-potwierdziłBrunetti,zaintrygowany,skąduPaolitapewność,że
sprawcówzabójstwabyłoprzynajmniejdwóch,idodał:-Sędziaśledczywykluczyłudział
lichwiarzyinajwyraźniejstarałsięmnieprzekonać,żetenadwokatzginąłprzezpomyłkę.
-Czymyślisz,żetodlategomiałprzysobienumertelefonutegoadwokata,zpowodu
lichwiarzy?-spytałaPaolapodługiejprzerwie,podczasktórej,jakzauważyłBrunetti,
intensywnienadczymśmyślała.
-Niemamnatożadnegodowodu.Aletociekawyzbiegokoliczności.
-Samożyciejestciekawymzbiegiemokoliczności.
-Aleniemorderstwo.
Paolaoparłasplecionedłonienakupcepustychstrączków.
-Odkiedytouważasięzamorderstwo?MówięoRossim.
-Niewiem,odkiedy.Możeodnigdy.Jachcęsiętylkodowiedzieć,dlaczegoRossido
niegodzwonił.
-AFranca?
-Ponieważpracujewbanku,myślałem,żemożecoświeolichwiarzach.
-Przecieżtowłaśniebankipożyczająpieniądze.
-Alerobiątoniechętnie.Niechcąpożyczaćnakrótkitermin,zwłaszczaludziom,
którzymoglibymiećkłopotyzespłatą.
-DlaczegorozmawiałeśotymzFrancą?-WtejnieruchomejpoziePaolamogłaby
uchodzićzasędziegośledczego.
-Myślałem,żemożebędziecoświedziała.
-Jużtomówiłeś.Aledlaczegoakuratznią?
Brunettinieumiałpodaćżadnegowyjaśnieniapozatym,żebyłapierwsząosobą,jaka
przyszłamudogłowy.Oprócztegodawnojejniewidziałimiałochotęsięzniązobaczyć.
Wsadziłręcedokieszeniiprzestąpiłznoginanogę.-Bezspecjalnegopowodu-powiedział
wkońcu.
Paolawróciładołuskaniagroszku.
-Coonacipowiedziała,żedlaczegoboisięoPietra?
-Wspomniałaodwojguludzi,anawetmiichpokazała.
Widząc,żeżonazamierzamuprzerwać,dodałszybko:
-SpotkaliśmysięnaSanLuca.Onitambyli,stalinaśrodkuplacuirozmawiali.Para
ludzidobiegającychsiedemdziesiątki.Powiedziała,żeoniwłaśniezajmująsiępożyczaniem
pieniędzy.
-AcomaztymwspólnegoPietro?
-Wedługniejprocederlichwiarskimożesięłączyćzpraniempieniędzyimafią.Nie
chciałapowiedziećnicwięcej.
PolekkimskinieniugłowyPaolizorientowałsię,żepodzielałazdanieFranki.Samo
słowo„mafia”wystarczy,żebywystraszyćkażdegorodzica.
-Niechciałapowiedziećnawettobie?
Pokręciłprzeczącogłową.
-Hm,więctonaprawdępoważnasprawa-rzekła.
-Taksądzę.
-Cotozaludzie?
-AngelinaiMassimoVolpato.
-Czyjużonichkiedykolwieksłyszałeś?
-Nigdy.
-Czykogośonichwypytywałeś?
-Nikogo.Zobaczyłemichporazpierwszywżyciudosłowniepółgodzinytemu.
-Cozamierzaszzrobić?
-Dowiedziećsięnaichtematwszystkiego,cobędęmógł.
-Apotem?
-Zależy,czegosiędowiem.
Zamilkli.
-Dziśmyślałamotobie,otwojejpracy-powiedziałaPaolapochwili.
Brunetticzekałnadalszyciąg.
-Myłamwłaśnieoknaitosprawiło,żepomyślałamotobie.
-Czemuakuratmycieokien?
-Myłamnajpierwokna,potemlustrowłazienceiwtedypomyślałamotym,czymsię
zajmujesz.
Wiedział,żePaolapociągnieswojąopowieść,nawetjeślibędziemilczał,alewiedział
również,żelubibyćzachęcana,więcodezwałsiępytająco:
-Noi?
-Kiedymyjesięokno-powiedziała,patrzącnaniego-trzebajeotworzyći
przyciągnąćdosiebie,awtedyświatłopadananiepodinnymkątem,niżkiedyjest
zamknięte.-Widziała,żeBrunettisłuchazuwagą.-Więcmyjesięjeiwreszciejestumyte.
Albomyślisię,żejestumyte.Alekiedysięjezamyka,światłoznówpadapoduprzednim
kątemiwtedywidać,żezzewnątrzoknowciążjestbrudnealbożezapomniałosięojakimś
małymkawałkupowewnętrznejstrome.Toznaczy,żetrzebajeponownieotworzyćiumyć
jeszczeraz.Alenigdyniebędziesięmiałopewności,żejestcałkiemczyste,dopókisięgo
znówniezamknie.
-Alustro?-spytał.
Popatrzyłananiegozuśmiechem.
-Lustrowidzisztylkozjednejstrony.Ztyłuniepadananieżadneświatło,więcjak
sięjeumyje,jestczyste.Niematumowyozłudzeniuoptycznym.
Wróciładołuskaniagroszku.
-Noi?
Wciążpatrzącnagroszek,możeżebyukryćrozczarowaniejegoniedomyślnością,
wyjaśniła:
-Takawłaśniejesttwojapraca,czyraczejchciałbyś,żebybyłataka.Chceszmyć
lustra,chcesz,żebywszystkobyłodwuwymiaroweiłatwopostrzegalne.Alezakażdym
razem,kiedyzaczynaszsięczemuśprzyglądać,tocośzmieniasięwokno:jeślispojrzyszna
tozinnejperspektywy,podinnymkątem,jużniejesttakiejakprzedtem.
Brunettizastanowiłsięnadsłowamiżony.
-Alewobydwuprzypadkachmuszęzmyćbrud-powiedziałwkońcu,chcącrozwiać
poważnynastrój.
-Tytopowiedziałeś,nieja-rzekłaPaola.PonieważBrunettimilczał,wrzuciłado
miskiostatnigroszekiwstała.-Cokolwiekzrobisz,jestempewna,żebędzieszwolałzrobićto
zpełnymżołądkiem-rzekła,stawiającmiskęnablacie.
TakwięczpełnymżołądkiemBrunettizabrałsiętegopopołudniado„zmywania
brudu”,jaktylkowróciłdokomendy.ZacząłodbiurasignorinyElettry,któraprzywitałago
jakzwyklezuśmiechem,dziśubranawstrójnieodparciekojarzącysięzmorskążeglugą:
granatowąspódnicęijedwabnąbluzkęzestójką.Pomyślał,żebrakujejejtylkożeglarskiej
czapeczki,kiedyzobaczyłkołokomputerasztywnycylindrycznykapelusikwbiałymkolorze.
-Volpato-powiedział,zanimjeszczezdążyłagoprzywitać.-AngelinaiMassimo.
Małżeństwo.Obydwojedobrzeposześćdziesiątce.
Elettrawyciągnęłakartkęizaczęłanotować.
-Mieszkajątu,wWenecji?
-Takmisięwydaje.
-Wiepanmoże,wjakichokolicach?
-Nie-odrzekł.
-Aletołatwosprawdzić-rzuciła.-Cojeszcze?
-Najbardziejpotrzebowałbymdanychfinansowych:kontawbanku,ewentualne
inwestycje,własnośćzarejestrowanananazwisko,wszystko,coudasiępaniznaleźć.Iniech
panisprawdzi,czymamycośusiebie.
-Billingitelefoniczne?
-Nie,narazietowystarczy.
-Nakiedymamtozrobić?
-Jakpanimyśli?-spytałzuśmiechem.
Odsunęłamankietbluzkiispojrzałanaciężkizegarekpłetwonurka,którynosiłana
lewejręce.
-Informacjezurzędówmiejskichpostaramsięzdobyćjeszczedzisiaj.
-Alebankijużsązamknięte,więcztymmożnazaczekaćdojutra.
Elettrauśmiechnęłasiędoniego.
-Rejestrybankowenigdyniesązamknięte.Zakilkagodzinpowinnammieć
wszystko.-Schyliłasięiwyciągnęłazszufladyplikdokumentów.-Mamtutajcośtakiego-
zaczęła,leczprzerwałaispojrzaławkierunkudrzwi.
Brunettiodruchowosięodwróciłiujrzałwracającegozobiaduvice-questorePattę,
któryspojrzałnaniegojaknapowietrze.
-SignorinaElettra?-zwróciłsiędoswojejsekretarki.
-Tak,dottore!
-Proszęprzyjśćdomniedobiura,chciałbympodyktowaćpanilist.
-Oczywiście,dottore.-Elettrapołożyławyciągniętezszufladypapierynabiurkui
postukaławniepalcem,któregotogestuPattaniemógłzobaczyć,ponieważstałza
Brunettim.Zgórnejszufladywyjęłastaromodnybloczekstenograficzny.Czyżbyludzie
wciążjeszczedyktowalilisty,asekretarkisiadywałyznogązałożonąnanogę,jakJoan
Crawford,szybkozapełniająckarteczkizygzakamiikrzyżykami?Takczyinaczej,Brunetti
uświadomiłsobie,żetoprzecieżsignorinaElettrazajmowałasięcałąjegokorespondencją.
Toonagłowiłasięnaddoboremwyrażeń,któremiałydodaćwagirzeczomprostym,azbyt
zawiłeuprościć,onastarałasiędyplomatyczniezłagodzićżądania,którewykraczałypoza
kompetencjepolicji.
KiedyPattamijałgowdrodzedoswegogabinetu,Brunettimiałnieodparteuczucie,
żezachowujesięjakpłochliweleśnezwierzątko,możelemur,którezamierabezruchuna
najlżejszynawetodgłos,wyobrażającsobie,żestajesięwtensposóbniewidzialne,iwierząc,
żetojeochroniprzedgrasującymwpobliżudrapieżnikiem.Zanimzdążyłcośpowiedzieć
signorinieElettrze,kobietawstałaiidączaPattą,rzuciławymownespojrzenienapapiery,
którezostawiłanabiurku.Brunettiniezauważyłnawetśladupłochliwościwjejpostawie.
Kiedyzamknęłazasobądrzwi,wziąłdokumenty,apotemszybkonapisałkrótkilist,prosząc
jąoustalenienazwiskawłaścicieladomu,przedktórymznalezionoRossiego.
Rozdział18
Idącdoswegopokoju,rzuciłokiemnapapiery,którewziąłzbiurkasignorinyElettry
-byłtodługiwydruknumerów,podktóreRossidzwoniłodsiebiezmieszkaniaizbiura.Na
marginesieElettrazanotowała,żeRossiniemiałprywatnegotelefonukomórkowego,co
sugerowało,żedoBrunettiegodzwoniłzesłużbowejkomórkinależącejdoUfficioCatasto.
Ażczteryrazywciąguniecałychdwóchtygodnidzwoniłodsiebiezbiurapodtensamnumer
wFerrarzeiBrunettipomyślał,żejesttonumerkancelariiGaviniegoiCappellego.Kiedyto
sprawdził,okazałosię,żepamięćgoniemyliła.Ostatniepołączeniemiałomiejscew
przeddzieńzabójstwaCappellego.
Brunettisiedziałdługiczas,zastanawiającsię,jakiemożebyćpowiązaniemiędzy
RossimiCappellim.Corazbardziejskłaniałsiękumyśli,żeobajzostalizamordowani.
CzekającnasignorinęElettrę,rozważałwielespraw.Gdzieznajdowałosiębiuro
RossiegowUfficioCatasto?Czymiałwłasnypokójzapewniającyprywatność?Dlaczego
akuratRighettozostałwyznaczonynasędziegośledczegowsprawiemorderstwaCappellego?
Czyistniejemożliwość,żebyzawodowymordercapomyliłofiarę?Idlaczegowtakimrazie
niepodjąłżadnejpróby,żebyjednakzabićczłowieka,któryrzeczywiściebyłjegocelem?
Zacząłrównieżzastanawiaćsięnadtym,ktomógłbydostarczyćmuinformacji,tyleżenie
bardzowiedział,jakichinformacjiwłaściwiepotrzebuje.NapewnonatematVolpatów.
Powinienteżsięczegośdowiedziećonielegalnymprzepływiepieniędzyzrąkdorąktutaj,w
Wenecji,izwiązanychztympotajemnychoperacjachfinansowych.
Jakwiększośćwenecjanwiedział,żewUfficioCatastoprzechowujesięakty
własnościisprzedażynieruchomości.Dotegojednakograniczałasięjegowiedzao
działalnościtegourzędu.Przypomniałsobie,zjakimentuzjazmemRossimumówił,żew
ramachoszczędnościkilkabiurłączyswojearchiwa,żebyusprawnićsystemizapewnićłatwy
dostępdoinformacji.Żałowałteraz,żeniezachęciłurzędnika,żebycoświęcejmuotym
powiedział.
Zdolnejszufladywyciągnąłksiążkętelefoniczną,otworzyłjąna„B”izaczął
przeglądaćwposzukiwaniupewnegonumeru.Znalazłszygo,natychmiastzadzwonił.
-Bucintoro,BiuroHandluNieruchomościami,słucham?-odezwałsiękobiecygłos.
-Ciao,Stefania-powiedział.
-Guido!Cosięstało?-spytała,zaskakującgotympytaniem,ponieważniewiedział,
cowjegogłosiemogłogozdradzić.
-Potrzebujępewnychinformacji-odrzekł.
-Apocóżinnegomógłbyśdomniedzwonić?-spytałatonempozbawionymzwykłej
flirciarskiejnuty.
Postanowiłniezwracaćuwagianinaprzyganęukrytąwjejgłosie,aninaotwarty
krytycyzmzawartywpytaniu.
-PotrzebujęinformacjioUfficioCatasto.
-Oczym?-niemalwykrzyknęła,udająckonsternację.
-OUfficioCatasto.Chcęwiedzieć,czymonidokładniesięzajmują,ktotampracujei
czyjestwśródnichktoś,komuewentualniemógłbymzaufać.
-Możnapowiedzieć,Guido,żetodużezamówienie-rzekła.
-Dlategodzwoniędociebie.
Podawnemuzaczęłasięwdzięczyć.
-Ajatymczasemsiedzętuiznadziejąwyczekuję,żepewnegodniazadzwoniszdo
mniezzupełnieinnąpropozycją.
-Zjaką,skarbie?Żądaj,czegochcesz!-odezwałsiętonemRudolfaValentino.
Stefaniabyłaszczęśliwąmężatkąimatkąbliźniaków.
-Mieszkaniadokupienia,oczywiście.
-Możeijabędęmusiałzrobićtosamo-oświadczyłBrunetti,naglepoważniejąc.
-Dlaczego?
-Podobnomojemieszkaniemabyćprzeznaczonedorozbiórki.
-Cotoznaczydorozbiórki?
-Żetrzebabędziejezburzyć.
Ledwotopowiedział,usłyszałwybuchperlistegośmiechuStefanii,niebyłjednak
pewien,czyrozśmieszyłająabsurdalnośćtejsytuacji,czyteżfakt,żeonmógłjąuważaćza
niezwykłą.Jeszczeparęrazyzachichotała,apotemstwierdziła:
-Niemówiszchybapoważnie.
-Jaknajzupełniej.ByłumniektośzUfficioCatasto,ktomidokładnietakprzedstawił
sprawę.Niemamwymaganychdokumentówanizezwolenianabudowę,aniprotokołu
odbioru.Mogąwięcpodjąćdecyzję,żenależyjezburzyć.
-Musiałeścośźlezrozumieć-powiedziałaStefania.
-Niewyglądałonato,żebytenurzędnikżartował.
-Kiedytobyło?
-Kilkamiesięcytemu.
-Czyodtegoczasuktośsiędociebieodezwał?
-Nie.Dlategowłaśniedzwoniędociebie.
-Dlaczegoniezadzwoniszdonich?
-Wolęnajpierwporozmawiaćztobą.
-Dlaczego?
-Chcęwiedzieć,jakiemamprawa.Noichciałbymwiedzieć,ktokonkretniewtym
urzędziedecyduje.
Stefaniamilczała.
-Czyznasztamkogośważnego?-nieustępowałBrunetti.
-Znamtychsamychcowszyscyludziezmojejbranży.
-Naprzykładkogo?
-NajważniejszytoFabriziodalCarlo,szefcałegourzędu.Aroganckicham.-Stefania
prychnęłapogardliwie.-Matakiegoasystenta,Esposita,aletensięwogólenieliczy,bodal
Carlojestwszechwładny.PotemjestsignorinaDolfin,Loredana,wktórejżyciu,
przynajmniejtakmipowiedziano,licząsiętylkodwierzeczy.Pierwszatojejszlacheckie
pochodzenie.Niedajenikomuzapomnieć,żenawetjeślijesttylkosekretarką,pochodziw
prostejliniioddożyGiovanniegoDelfina.Zapomniałam,kiedyonżył.
-GiovanniDolfin?Byłdożąod1356do1361roku.Zmarłpodczasepidemii-
poinformowałjąBrunetti,apotem,żebyzabardzonieodbiegałaodtematurozmowy,spytał:
-Atadrugarzecz?
-FabriziodalCarlo,wktórymsiępodkochuje.-Stefaniaodczekałachwilę,żebydo
Brunettiegodotarłyterewelacje,poczymrzekła:-Zgrywaniesięnaarystokratkęwychodzi
jejdużolepiejniżadorowanieszefa.DalCarlokażejejharowaćjakniewolnicy,aletoją
chybauszczęśliwia.Jakmożnaczućcokolwiekpróczpogardydlategoczłowieka,tegonie
jestemwstaniezrozumieć.
-Czycośichłączy?
Stefaniawybuchnęłaśmiechem.
-BrońBoże,onamogłabybyćjegomatką.Pozatymonmażonęiconajmniejjedną
kochankę,więcnawetgdybysignorinaDolfinniebyłabrzydkajaknoc,itakniemiałbydla
niejzbytwieleczasu.Tonaprawdębeznadziejne!-dodałapochwili.-Kobietapoświęciła
całeżycielojalnejsłużbietemutrzeciorzędnemuRomeowi,oczekując,żektóregośdniaon
zdasobiesprawę,jakbardzoonagokocha,izemdlejezwrażenianamyśl,jakizaszczytgo
spotkał.Boże,cozagłupota!Gdybytoniebyłotakiesmutne,mogłobybyćnawetśmieszne.
-Mówisztak,jakbytahistoriabyłaogólnieznana.
-Bojest.Aprzynajmniejznająjąwszyscy,którzyznimipracują.
-Wiadomonawetojegoromansach?
-Toakuratpewniemabyćtajemnica.
-Aleniejest?
-Nie.Tusięniczegoniedautrzymaćwtajemnicy,prawda?
-Maszrację-zgodziłsięBrunetti,wtymmomenciezadowolony,żetakwłaśniejest.
-Maszjeszczecoś?
-Nie,nicminieprzychodzidogłowy.Dośćtychplotek.Natomiastmyślę,że
powinieneśdonichzadzwonićispytać,ocochodziztwoimmieszkaniem.Ztego,co
słyszałam,pomysłpołączeniawszystkicharchiwówbyłjedyniezasłonądymną.Tonigdynie
nastąpi.
-Zasłonądymną?Poco?
-Podobnoktośzwładzmiastastwierdził,żeponieważwostatnichlatachtyle
renowacjiwykonanonielegalnie,toznaczyniezgodnieztym,cozawierałypierwotneplany,
lepiejbybyło,gdybyoweplanypoznikały.Wtensposóbnicniemożnabysprawdzić.Więc
wymyśliliprojekt,żebywszystkorazempołączyć.
-Niejestempewien,czydobrzecięzrozumiałem,Stefanio.
-Przecieżtoproste,Guido-zbeształagoStefania.-Kiedyzaczętobyprzesyłać
dokumentyzjednegobiuradodrugiego,podrodzenapewnocośbypoginęło.To
nieuniknionewtakimzamieszaniu.
Brunettiuznał,żetowyjątkowopomysłoweiskuteczneposunięcie.Mógłbyprzyjąć
takąstrategię,gdybymusiałsięprzedkimśtłumaczyć,dlaczegoniemawymaganych
zaświadczeńdotyczącychbudowymieszkania.
-Awięc-wszedłjejwsłowo-naewentualnepytanie,czemutaścianastoitutaj,ato
oknojestakurattam,właścicielmógłbywyciągnąćswojewłasneplany...
-Którebybyłyzgodne,rzeczjasna,zobecnymstanemdomu-dokończyłaStefania.
-Iktórezastąpiłybyplanyoficjalne,sprytniezagubionepodczasreorganizacji
archiwów-ciągnąłBrunettiprzyaprobującympomrukuStefanii,zadowolonej,żezaczął
cokolwiekpojmować.-Żadenmiejskiinspektoraniprzyszłynabywcaniemogliby
stwierdzić,żeaktualneplanyróżniąsięodtychzaginionych-zakończył,poczymjakby
wycofałsięcichcem,wpełniusatysfakcjonowanyswymwcześniejszymodkryciem.Tutto
crollamanullacrolla,słyszałoddzieciństwaifaktyczniewydawałosiętoprawdą:jużtysiąc
latminęło,odkądnatympodmokłymtereniewzniesionopierwszedomy,wieczpewnością
wieluznichnierazgroziłozawalenie,leczwszystkienadalstały.Pochylałysię,pękały,
zniekształcały,niemógłsobiejednakprzypomniećanijednegoprzypadku,żebyjakiś
budynekległwgruzach.Oczywiście,widywałdomyopuszczone,zzapadłymdachem,o
podpartychścianach,alenigdyniesłyszał,żebyjakiśdomzawaliłsięmieszkańcomnagłowę.
-Ktowpadłnatenpomysł?
-Niewiem.Dotegotrudnodojść.
-Czysątegoświadomipracownicyposzczególnychbiurobjętychplanem?
-Pomyśl,Guido-odrzekłaStefania,nieodpowiadającbezpośrednionajegopytanie.-
Ponieważitakmnóstwodokumentówginiewskutekzwykłejniekompetencji,ktoś,komu
szczególniezależy,żebyzaginęłyakuratte,anieinne,musitegoprzypilnować.
-Komumogłobynatymzależeć?
-Zpewnościąludziom,uktórychdokonywanonielegalnychzmian,albotym,którzy
mielinadzorowaćrenowacjęijejniedopilnowali.Albotym-dodałapochwili-których
podczaskontrolinakłoniono-wgłosieStefaniizabrzmiałaironia-żebyzaaprobowalito,co
figurujewplanach,mimoistniejącychróżnic.
-Awiecktomaprawodopodejmowaniatakichdecyzji?
-Komisjabudowlana.
-Ileosóbjestwtakiejkomisji?
-Jednanakażdądzielnicę,ajestichsześć.
Brunettiwyobraziłsobieskalępodobnegoprzedsięwzięciaorazrzeszęludzi,którzy
musielibyćwniewtajemniczeni.-Czyniebyłobyprościejzrobićtak,jaksięchce,apotem,
gdybywyszłonajaw,żetoniejestzgodnezzatwierdzonymiplanami,poprostuzapłacić
karę,zamiastdawaćłapówkę,żebyktośteplanyzniszczył?Albozagubił?-poprawiłsię.
-Takludzierobilikiedyś.Teraz,kiedyżyjemywewspólnejEuropie,każącipłacić
karę,alerównieżzburzyćto,cozrobiłeśniezgodniezplanem,iodbudowaćwszystko,jak
należy.Akarysąstraszliwe:miałamklienta,któryzrobiłbezpozwolenianiedużytarasna
dachu,dwametrynatrzy.Niestety,doniósłnaniegosąsiad.Czterdzieścimilionówlirów,
Guido.Noimusiałrozebraćtaras.Kiedyśprzynajmniejtarasbymuzostał.Powiadamci,ta
wspólnaEuropanaszrujnuje.Wkrótcenieznajdzieszjużnikogo,ktoodważysięwziąć
łapówkę.
Brunettisłyszałwjejgłosiemoralnepotępienie.Niebyłpewien,czypodzielato
uczucie.
-Steffi,wymieniłaświeluludzi,alektowedługciebiebyłbyuprawniony,żeby
przedsięwziąćcośtakiego?
-KtośzUfficioCatasto-odpowiedziałanatychmiast.-Ajeślitamcokolwieksię
dzieje,todalCarlomusiwiedziećowszystkimizpewnościąjestprzykorycie.Przecież
prędzejczypóźniej,wszystkieplanymusząprzejśćprzezjegobiuro,azniszczyćtolubtamto
todlaniegodziecinnazabawa.
Stefaniazamilkła.
-Czymyśliszoczymśtakim,Guido?Opozbyciusięplanów?-spytałapochwili.
-Mówiłemcijuż,niemażadnychplanów.Głównieztegopowodudomnieprzyszli.
-Aleskoroniemażadnychplanów,tomożeszwłaśniepowiedzieć,żezaginęły
podczasreorganizacjiwurzędzie.
-Alejakmamdowieść,żemojemieszkanieistnieje?Żebyłonaprawdęzbudowane?
Jużstawiająctopytanie,pojąłniedorzecznośćsytuacji:jakmożnadowodzić,że
istniejecoś,coistnieje?OdpowiedźStefaniibyłanatychmiastowa:
-Wystarczyznaleźćarchitekta,którynarysujeciplany.-ZanimBrunettizdążyłzadać
oczywistepytanie,dodała:-Ipoprosićgo,żebyjeantydatował.
-Stefanio,mówimytutajoczymś,comiałomiejscepięćdziesiątlattemu.
-Niekoniecznie.Powiesz,żeparęlattemuodnawiałeśmieszkanie,apotemzlecisz
narysowanieplanówpotwierdzającychjegoobecnystaniumieszczeniewnichdatytego
remontu.
Brunettiniewiedział,jaknatowszystkozareagować.
-Tojestnaprawdębardzoproste-ciągnęłaStefania.-Jeślichcesz,damcinazwisko
architekta,którytodlaciebiezrobi.Nicłatwiejszego.
Okazałatyledobrejwoli,żeniechciałjejrobićprzykrości.
-MuszęporadzićsięPaoli-odrzekł.
-Oczywiście!-wykrzyknęła.-Cozaniemotazemnie.Przecieżtojestrozwiązanie,
prawda?Jestempewna,żejejojciecznaludzi,którzyztymsobiezłatwościąporadzą.Nie
będzieszmusiałnawetstaraćsięoarchitekta.
Stefaniazamilkła.Dlaniejsprawabyłazałatwiona.
Brunettijużmiałjejnatoodpowiedzieć,gdyusłyszałwsłuchawce:
-Przepraszamcię,mamdrugitelefon.Módlsię,żebytobyłklient.Ciao,Guido.-I
rozłączyłasię.
Brunettiprzemyślałichrozmowę.Okazujesię,żerzeczywistośćpotrafibyć
elastyczna,zmieniaćsięnażyczenie;wystarczyłotutrochęnacisnąć,tamlekkopopchnąći
kształtowałasięwedleczyjejświzji.Wraziewiększychtrudnościnależałowytoczyćarmaty:
poruszyćsprężynywładzy,użyćsiłypieniądza.Jakietoproste,jakiełatwe.
Tegotypurozumowanieprowadziłogodomiejsc,którychniemiałochotyodwiedzać,
sięgnąłwięcznówpoksiążkętelefonicznąitymrazemwyszukałnumerUfficioCatasto.
Telefondzwoniłdługo,leczniktnieodbierał.Spojrzałnazegarek.Dochodziłaczwarta.
Odłożyłsłuchawkę,wymyślającsobiepodnosemodgłupców,bojakmógłoczekiwać,że
zastanietamkogośotejporze.
Usadowiłsięwygodniej,oparłnogiowysuniętądolnąszufladębiurkai
skrzyżowawszyręcenapiersi,ponownieodtwarzałwpamięciwizytęRossiego.Sprawiał
wrażenieuczciwego,aletakwyglądająprawiewszyscy,zwłaszczacinieuczciwi.Poco
przyszedłwtedydoniegoosobiście,nadodatekwsobotę?Przecieżjużwysłalipismo.A
potemzanimzadzwonił,dowiedziałsię,żeBrunettijestkomisarzempolicji.Możeprzyszedł
zzamiaremwyciągnięciaodniegołapówki?Brunettiszybkoodrzuciłtakąmyśl.Rossimiał
uczciwośćwypisanąnatwarzy.
Amożekiedysięokazało,iżsignorBrunetti,którygdzieśzapodziałplanyswego
mieszkania,jestwysokiejrangipolicjantem,Rossizacząłzbieraćinformacjenajegotemat,
żebytęznajomośćwykorzystać?Niktnieośmieliłbysięzagłębiaćwtakdelikatnąmaterię,
nieprzeprowadziwszyrozpoznania;sekretpolegałnatym,kogopociągnąćzajęzyk,gdzie
zarzucićprzynętę,żebyzdobyćpotrzebneinformacje.AczyRossi,bezwzględunato,czego
bysiędowiedziałoBrunettim,zdecydowałbysięgopodejść,wykorzystującto,coodkryłw
UfficioCatasto?
Łapówkibranezawystawianielewychzezwoleńnabudowęwydawałysię
nieznaczącąpozycjąnaliścieróżnorakichnielegalnychprzychodówwurzędach
państwowych.Brunettiniewierzył,byktokolwiekchciałsięnarażać,atymbardziej
wystawiaćwłasneżycienaniebezpieczeństwo,grożącujawnieniemzmyślnegoplanu
opróżnianiapaństwowejkiesy.Wdrożenieprojektukomputeryzacjiarchiwów,atymsamym
redukcjazbędnychpracowników,jedyniepodbiłobystawkę,aleBrunettiwątpił,czybyłoby
wystarczającympowodem,byzabićRossiego.
TerozważaniaprzerwałamusignorinaElettra,którawkroczyłabezpukaniadojego
biura.
-Czynieprzeszkadzam,commissario?-spytała.
-Nie,absolutnienie.Taksobiesiedzęirozmyślamnadproblememkorupcji.
-Wsektorzeprywatnymczypaństwowym?-spytała.
-Państwowym-odrzekł,chowającstopypodbiurkoisiadającprosto.
-ZkorupcjąwsektorzepaństwowymjesttakjakzczytaniemProusta-powiedziałaz
kamiennątwarząElettra.-Człowiekmyśli,żejużdobrnąłdokońca,atymczasemsię
okazuje,żejestjeszczewielenastępnychtomów.
Popatrzyłnanią,spodziewającsięrozwinięciatematu,aleElettrapołożyłatylkona
jegobiurkujakieśpapiery.
-Nauczyłamsięodpana,żebyniewierzyćwzbiegiokoliczności,dlategoproszę
spojrzeć,ktojestwłaścicielemtegodomu-rzekła.
-Volpatowie?-spytał,boterazwydałomusięlogiczne,żetomoglibyćtylkooni.
-Zgadzasię.
-Odjakdawna?
Elettranachyliłasiękuniemuiwyciągnęłaspomiędzydokumentówtrzeciąstronę.
-Odczterechlat.KupiligoodniejakiejMathildePonzi.Tujestcena-powiedziała,
wskazującpalcemrządcyfr.
-Dwieściepięćdziesiątmilionówlirów?-przeczytałBrunetti,nieposiadającsięze
zdumienia.-Czteropiętrowydom,którymusimiećconajmniejstopięćdziesiątmetrów
kwadratowychpowierzchni?
-Totylkosumapodanawurzędowymdokumencie,nicwięcej-powiedziała
signorinaElettra.
Byłotajemnicąpoliszynela,żezewzględówpodatkowychcenadomupodanawakcie
sprzedażynigdynieodpowiadałaprawdziwej,ajeśliodpowiadała,totylkowtymsensie,że
cenęzadeklarowanąnależałopomnożyćprzezdwaalboprzeztrzy,żebyuzyskaćtę
rzeczywistą.
-Wiem.Alenawetjeślizapłacilitrzyrazytyle,tonadaljesttobardzotanio-rzekł
Brunetti.
-Jeślipanspojrzynaichinne,żetakpowiem,nabytki-signorinaElettrapołożyła
akcentnaostatniesłowo-zobaczypan,żemielipodobneszczęścieprzywiększości
transakcji.
Brunettizacząłstudiowaćwykazodpoczątku.Rzeczywiście,wszystkieswojedomy
Volpatowiekupowalipraktyczniezabezcen.PrzykażdejtransakcjisignorinaElettrapodała
powierzchnięnieruchomościiBrunettiszybkoobliczył,żeoficjalnienigdyniepłaciliwięcej
niżmilionlirówzametrkwadratowy.Nawetbiorącpoduwagęinflacjęidoliczającróżnicę
międzycenązadeklarowanąacenąrealną,wciążbyłotodużomniejniżjednatrzeciaśredniej
cenynieruchomościwWenecji.
BrunettipodniósłoczynasignorinęElettrę.
-Czydalejjesttosamo?
Przytaknęła.
-Ilemająnieruchomościnaswojenazwisko?
-Ponadczterdzieści,ajeszczenawetniezaczęłamsprawdzaćinnychVolpatów,
którzymogąokazaćsięichkrewnymi.
-Rozumiem.
DoostatnichstronElettraprzypięłabieżącewyciągibankowezichkont
indywidualnychiwspólnych.
-Jakimsposobemzebrałapanitewszystkieinformacje...-zacząłBrunetti,alewidząc
twarzElettry,skończył:-...takszybko?
-Dziękiznajomym.Czymamrównieżzainteresowaćsięichrozmowami
telefonicznymi?
Brunettikiwnąłgłowątwierdząco,pewien,żeonaitakjużskontaktowałasięzkimśw
firmietelekomunikacyjnej.Elettrauśmiechnęłasięiopuściłapokój.Brunettiponownie
zagłębiłsięwzebranąprzezniądokumentację.Dowodziłaonabardzodziwnychrzeczy.
Przypomniałsobie,żekiedyzobaczyłVolpatównaCampoSanLuca,wydalimusięostatnimi
nędzarzami.Atymczasempapiery,któremiałprzedoczami,świadczyły,żebylitoludzie
niewyobrażalniebogaci.Jeśliwynajęlichoćpołowęposiadanychprzezsiebiedomów-a
mieszkańcyWenecjiniekupowalibymieszkańpoto,żebystałypuste-musielidostawaćod
najemcówconajmniejdwadzieściaczytrzydzieścimilionówlirówmiesięcznie.Żebyzarobić
takąsumę,ludzieczęstopracowalicałyrok.DużaczęśćmajątkuVolpatówbyłabezpiecznie
ulokowanawczterechróżnychbankach,ajeszczewięcejzainwestowaliwobligacje
państwowe.Brunettiniewielerozumiałzmediolańskiejgiełdy,alewiedział,któreakcjesą
najbezpieczniejsze.Volpatowiewykupilipakietywartesetkimilionów.
Tychdwojenędzarzy!Przypomniałsobiezniszczonąrączkęjejplastikowejtorby,
znoszonebutymęża.Cosięzatymkryło?Kamuflażmającyichchronićprzedzazdrosnym
okiemmiastaczychorobliweskąpstwo?IjakztympołączyćśmierćFrancaRossiego,
któregozmasakrowaneciałoznalezionoprzeddomemnależącymdoVolpatów?
Rozdział19
NastępnągodzinęBrunettispędził,rozmyślającochciwości,wadzie,doktórej
wenecjaniezawszemielinaturalnąskłonność.LaSerenissima*[LaSerenissima-
najjaśniejsza,przydomekWenecji.]odzaraniadziejówbyłaprzedsięwzięciemhandlowym,
toteżjednymznajważniejszychdążeńjejmieszkańcówstałosięgromadzeniedóbr.W
przeciwieństwiedorozrzutnychpołudniowców,rzymianczyflorentyńczyków,którzy
zarabialipieniądzepoto,byjetrwonić,azłotepółmiskiikielichywrzucalidoArnoiTybru,
popisującsięswoimbogactwem,wenecjaniebardzowcześnienauczylisięzbierać,ciułaći
pomnażaćswezdobycze,nauczylisięrównieżukrywaćswójmajątek.Niedotyczyto,rzecz
jasna,wielkichpalazziwzdłużCanalGrande,lecztenależałydorodówMoncenigolub
Barbaro,takszczodrzeobdarzonychprzezbogówmamony,żewszelkiepróbyukrywania
zamożnościbyłybydaremne.Sławachroniłaichprzedchorobliwąchciwością.
Symptomyowejchciwościbyłyowielebardziejwidocznewpomniejszychrodzinach
pulchnychkupców,budującychskromniejszepalazziprzybocznychkanałach,częstonad
własnymimagazynamiiskładami,abytakjakptakiwysiadującepisklętacałyczasbyćw
bliskimfizycznymkontakciezeswymmajątkiem.Tammogliwygrzewaćsięwblasku
sprowadzonychzeWschoduprzyprawitkanin,arobilitowsekrecieprzedsąsiadami,byci
niedomyślilisię,czegostrzegąkratyzanurzonychwwodziebram.
Zupływemwiekówtaskłonnośćdogromadzeniadóbrprzenikałastopniowodo
uboższychwarstw,bywkońcuzapuścićkorzeniewśródcałejweneckiejspołeczności.
Tendencjataprzybierałaróżnenazwy-oszczędność,gospodarność,zapobiegliwość-isam
Brunettizostałwychowanywposzanowaniutychcech.Jednakżewswejnajbardziej
przesadnejformiestawałysięoneniczymwięcejjakniepohamowanym,niemiłosiernym
skąpstwem,chorobąniszczącąnietylkoosobęzarażoną,aleiwszystkich,którzymieliznią
kontakt.
Przypomniałsobie,jakkiedyś,gdybyłmłodympolicjantem,powołanogonaświadka
przyotwieraniudomupewnejstaruszki,zmarłejnaoddzialeogólnymszpitala.Opróczwieku
powodemśmiercibyłozagłodzenieiwyniszczeniefizyczne,będącerezultatemdługotrwałego
przebywaniawzimnie.Udalisięwetrzechpodadresfigurującywjejdowodzietożsamości.
Gdywyłamalizamkiwdrzwiachiweszli,znaleźlisięwmieszkaniuopowierzchni
przekraczającejdwieściemetrówkwadratowych.Mieszkaniebyłozapuszczone,przesiąknięte
woniąkociegomoczu,awewszystkichpokojachstałypudłapełnemakulatury,naktórych
leżałyplastikoweworkizeszmatamiiznoszonąodzieżą.Wjednymzpokoipiętrzyłysię
torbywypełnionerozmaitymibutelkamiibuteleczkami-powinie,pomleku,polekarstwach.
Winnymstałaflorentyńskaszafazpiętnastegowieku,późniejwycenionanaconajmniejsto
dwadzieściamilionówlirów.
Mimożedziałosiętowlutym,wmieszkaniuniebyłoogrzewania,niedlatego,że
zostałowyłączone,aledlatego,żewogóleniebyłotuinstalacji.Dwóchpolicjantówzaczęło
przeglądaćpapiery,żebyznaleźćewentualnychkrewnychkobiety.KiedyBrunettiwysunął
jednązszufladwsypialni,zobaczyłzwiązanykawałkiembrudnegosznurkazwitek
banknotówonominalepięćdziesięciutysięcylirów.Jegokolega,przeszukującysalon,znalazł
stosikpocztowychksiążeczekoszczędnościowych;nakażdejwkładwynosiłponad
pięćdziesiątmilionówlirów.
Wtymmomencieopuścilidom,opieczętowaligoipowiadomiliGuardiadiFinanza.
PóźniejBrunettisiędowiedział,żetastarakobieta,któraniemiałażadnychżyjących
krewnychiniesporządziłatestamentu,zostawiłaponadczterymiliardylirów.Pieniądzete
przeszłynawłasnośćskarbupaństwa.
NajlepszyprzyjacielBrunettiegoczęstopowtarzał,żechciałby,abyśmierćzabrałago
wmomencie,kiedykładącnaladębaruswójostatnilir,zawoła:„Proseccodlawszystkich!”I
takteżsięstało.Losdałmupożyćoczterdzieścilatkrócejniżowejstarejkobiecie,ale
Brunettiwiedział,żemiałprzynajmniejowielelepszeżycieiowielelepsząśmierć.
Otrząsnąłsięztychwspomnieńiwyciągnąłzszufladyaktualnygrafikdyżurów,z
któregozulgąwyczytał,żewtymtygodniuVianellopełninocnąsłużbę.Zadzwoniłdoniego
-sierżantwłaśnieodnawiałkuchnięizzadowoleniemprzyjąłpropozycjęBrunettiego,aby
spotkalisięwUfficioCatastonazajutrzojedenastejprzedpołudniem.
TakjakwiększośćWłochówBrunettiniemiałaniniechciałmiećznajomychw
GuardiadiFinanza.NiemniejmusiałjakośdotrzećdoinformacjinatematVolpatów,które
tenurządposiadał,gdyżtylkoFinanza,wściubiającanoswnajintymniejszesekretyfinansowe
obywateli,mogłamiećpojęcie,jakaczęśćolbrzymiegomajątkuVolpatówbyłazgłoszona,a
tymsamymopodatkowana.Zamiastłamaćsobiegłowę,jakichformalnościnależałoby
dopełnić,byuzyskaćteinformacje,BrunettizadzwoniłdosignorinyElettry.
-Ach,GuardiadiFinanza!-powiedziała,niekryjącradości,jakąsprawiłajejta
prośba.-Oddawnamarzęoczymśtakim.
-Czymogłabytopanizałatwićnawłasnąrękę,signorina?
-Czemunie-odrzekłazdziwiona,żejąotopyta.-Tyleżebyłobytokłusownictwo,
prawda?
-Ajeślijapaniąotopoproszę?
-Tocoinnego.Tooznaczapolowanienagrubegozwierza-powiedziała,wzdychając,
irozłączyłasię.
Brunettizadzwoniłdowydziałudochodzeniowegoizapytał,kiedydostanieraportw
sprawiebudynku,przedktórymznalezionoRossiego.Pokilkuminutachpowiedzianomu,że
wprawdzienamiejscezdarzeniawysłanodwóchpolicjantów,aleponieważnarusztowaniach
pracowalirobotnicy,stwierdzili,żeitaknicnieznajdą.Wrócilidokomendy,niewchodząc
nawetdodomu.
Jużchciałzrezygnować,zniechęconykolejnymniepowodzeniemwynikającymz
brakuzaangażowaniaiinicjatywy,kiedyprzyszłomudogłowy,żebyspytać,ilurobotników
tampracowało.
Poproszonogo,żebyzaczekał,ipochwilidotelefonupodszedłjedenzpolicjantów,
którzymielizbadaćtomiejsce.
-Tak,commissario?
-Kiedypodeszliściedobudynku,ilurobotnikówtampracowało?
-Widziałemdwóch,nadrugimpiętrze.
-Czyktośstałnarusztowaniu?
-Niewidziałemnikogo.
-Tylkotychdwóch?
-Takjest.
-Gdziedokładniesięznajdowali?
-Przyoknie.
-Agdziebyli,kiedyprzyjechaliście?
Policjantzastanowiłsięchwilę.
-Podeszlidookna,gdyzastukaliśmydodrzwi-odrzekł.
-Proszęmidokładnieopowiedzieć,jaktosięodbyło-nalegałBrunetti.
-Próbowaliśmyotworzyćdrzwi,alebyłyzamknięte,potemzapukaliśmyijedenz
nichwystawiłgłowęprzezoknoispytał,czegochcemy.Pedonewyjaśnił,kimjesteśmyipo
coprzyszliśmy,nacotenfacetpowiedział,żeonipracujątujużoddwóchdni,żejest
strasznybałagan,wszędziemnóstwobruduipyłu,iżeitakwszystkopoprzestawiali.Potem
podszedłtendrugi.Nieodezwałsię,alebyłcałyzakurzony,więcbyłojasne,żetampracują.
Zapadładługacisza.
-Noi?-przynagliłgoBrunetti.
-Pedonezapytałooknairusztowanianafasadzie,botomieliśmydokładnieobejrzeć,
prawda,commissario?
-Tak.
-Facetpowiedział,żeoniprzezcałydzieńwciągaliprzezoknaworkizcementem,
więcPedoneuznał,żewtejsytuacjiniemasensutegooglądać.
Brunettimilczał.Podłuższejchwilispytał:
-Jakbyliubrani?
-Słucham?
-Jakbyliubrani?Jakrobotnicy?
-Niewiem,paniekomisarzu.Byliwoknienadrugimpiętrze,amypatrzyliśmyna
nichzdołu,więcwidzieliśmytylkogłowyiramiona.-Policjantzastanowiłsięchwilęidodał:
-Wydajemisię,żeten,zktórymrozmawialiśmy,miałnasobiemarynarkę.
-Dlaczegowtakimraziewzięliściegozarobotnika?
-Botakpowiedział,commissario.Apozatym,jeśliniebyłrobotnikiem,tocobyrobił
wtymbudynku?
Brunettidomyślałsię,cociludziemoglitamrobić,uznałjednak,żeniemasensuo
tymwspominać.Przezchwilęmiałochotęrozkazaćpolicjantowi,żebywrazzkolegą
natychmiasttamwróciliidokładniezbadalimiejscewypadku,alesięrozmyślił.Podziękował
zainformacjeisięrozłączył.
Dziesięćlattemutakarozmowawyprowadziłabygozrównowagi;dziśjedynie
potwierdziłanieciekawąopinię,jakąmiałoswoichkolegachpofachu.Wnajczarniejszych
chwilachzastanawiałsię,czyprzypadkiemwiększośćznichniejestopłacanaprzezmafię,
choćwiedział,żetenincydentbyłtylkokolejnymprzykłademszerzącychsięwpolicji
niekompetencjiizobojętnienia.Lub,byćmoże,byłtoprzejawcorazsilniejszegopoczucia-
któreijemuniebyłoobce-żewszelkiepróbyzapobieganiaprzestępstwomlubkaraniaich
sprawcówsąskazanenaporażkę.
Zamiastjednaktkwićtuniczymwostatnimbastionieoporu,zamknąłwszufladzie
dokumentydotycząceVolpatówiwyszedłzbiura.Dzieńpróbowałgoznęcićwszystkimi
urokami:ptakiwesołoświergotały,glicyniaroztaczałasłodkizapach,którydocierałtuażz
drugiegobrzegukanału,wreszciejakiśzbłąkanykotpodszedłizacząłocieraćmusięonogi.
Brunettinachyliłsięipodrapałgozauszami.Wiedziałjuż,cozrobi.
Doszedłdonabrzeżaiwsiadłdotramwajuwodnegopłynącegowkierunkudworca.
WysiadłnaSanBasilio,cofnąłsięniecokuAngeloRaffaeleichwilępotemdotarłdowąskiej
uliczki,przyktórejznalezionociałoRossiego.Skręciłwniąizobaczyłdom,doktórego
zmierzał-niezauważyłjednak,żebyktokolwiekprzynimpracował.Narusztowaniachnie
kręcilisiężadnirobotnicy,aokiennicebyłyzamknięte.Podszedłbliżejiprzyjrzałsię
drzwiom.Wciążwisiałnanichmetalowyłańcuchzkłódką,aleśrubymocująceskobeldo
framugibyłyobluzowane,takżecałetozabezpieczeniemożnabyłobeztruduzdjąć,coteż
Brunettizrobił.Drzwiotworzyłysię,skrzypiącnazawiasach.
Wszedłdośrodka.Zciekawościsprawdził,czybędącpotejstronie,możepowtykaćz
powrotemdodziurekśrubyprzytrzymująceskobel-byłotomożliwe,ponieważłańcuchbył
wystarczającodługiimógłswobodnieprzełożyćdłońprzezszczelinę.Kiedywłożyłśrubyna
miejsce,przyciągnąłdrzwidosiebie.Byłterazbezpieczny,gdyżzzewnątrzdomwyglądałna
zamknięty.
Odwróciłsięinakońcukorytarzazobaczyłkamienneschody.Nierobiącżadnego
hałasu,Brunettiwspiąłsięnadrugiepiętro,gdzieprzystanąłniecozdezorientowany,
ponieważwchodzącposchodach,wielokrotnieskręcał.Zlewejstronyprzesączałsiędo
środkapromyczekświatła,przypuszczałwięc,żetamjestfasadadomu.Skierowałsiękuniej.
Gdzieśzgórydobiegłgoniewyraźny,stłumionydźwięk.Zamarłizacząłsię
zastanawiać,gdzietymrazemzostawiłpistolet:zamkniętywmetalowejkasetcewdomu,w
szafcenastrzelnicyczywkieszenimarynarkiwiszącejwszafiewjegobiurze.Poco
dociekać,gdziemożebyć,skorowiadomonapewno,żeniemagoprzysobie.
Czekał,wydychającpowietrzeprzezusta;wyraźnieczułczyjąśobecność.
Przestępującprzezpustąplastikowąbutelkę,podszedłdodrzwipoprawejstronieistanąłwe
wnęce.Spojrzałnazegarek:szóstatrzydzieści.Niedługozaczniezapadaćzmrok,wewnątrz
jużbyłociemno,tylkonikłeświatłoprzesączałosięprzezzasłonięteokiennicamifrontowe
okna.
Czekał.Wtymbyłnaprawdędobry.Kiedyponowniespojrzałnazegarek,byłaszósta
trzydzieścipięć.Znówusłyszałniewyraźnydźwięk,nadaldobiegającyzgóry,alebliższy,
wyraźniejszy.Podłuższejprzerwiełagodnydźwiękzacząłjakbyschodzićschodamiwjego
kierunku.Terazbyłtobezwątpieniaodgłoskrokównadrewnianychschodachprowadzących
nastrych.
Czekał.Wsłabymświetleprzenikającymzdworuwnętrzeklatkischodowejwidoczne
byłojakzamgłąiBrunettinikogoniedostrzegał.Spojrzałwięcwlewoizobaczyłschodzącą
zgóryszarązjawę.Zamknąłoczyizacząłoddychaćwolniej.Następnydźwiękdobiegłgo
jakbyzpółpiętra,dokładnienaprzeciwniego,otworzyłwięcoczyinawidokniewyraźnej
postacizrobiłkrokdoprzoduikrzyknąłnacałygłos:
-Stać!Policja!
Rozległsiędziki,niemalzwierzęcywrzaskicośupadłoBrunettiemuprostopodnogi,
całyczaspiszcząctakprzeraźliwie,żeażkomisarzowiwłosyzjeżyłysięnagłowie.
Chwiejnymkrokiemprzedarłsięwkierunkufrontowejściany,otworzyłoknoipchnął
drewnianeokiennice,wpuszczającświatło.Nagleoślepiony,wróciłnadawnemiejsce,skąd
wciążdobiegałpisk,terazjużcichszy,nietakzalęknionyibardziejpodobnydogłosu
ludzkiego.
GdytylkoBrunettizobaczyłtowychudzoneciałoleżącenapodłodzeikulącesięze
strachuprzedciosami,odrazurozpoznałchłopaka.Byłjednymztrójki
dwudziestoparoletnichnarkomanów,którzyodlatwałęsalisiępoCampoSanBortolo,
chodzącodbarudobaru,zkażdymrokiemcorazbardziejtracąckontaktzrzeczywistością.
Tobyłnajwyższyznich,GinoZecchino,częstozatrzymywanyzahandelnarkotykamii
napadanienaturystów.Brunettiniewidziałchłopakaodbliskorokuiprzeraziłgojego
obecnystan.Miałdługie,przetłuszczoneczarnewłosy,zpewnościąodrażającewdotyku,
wychudzonątwarzozapadniętychpoliczkach.Najwyraźniejdawnojużstraciłprzedniezęby.
Wyglądał,jakbyniejadłodwieludni.PochodziłzTreviso,niemiałtużadnejrodzinyize
swymidwomatowarzyszamimieszkałgdzieśzaCampoSanPolo.Tomieszkaniebyłodobrze
znaneweneckiejpolicji.
-Tymrazemprzeholowałeś,Gino,wstawaj!-krzyknąłBrunetti.-Podnośsię,alejuż!
Zecchinoprzestałjęczećizwróciłtwarztam,skąddobiegłdoniegogłos,wołającygo
poimieniu,choćnierozpoznawalny.Nieporuszyłsięjednak.
-Powiedziałemwstawaj!-wrzasnąłBrunettiwdialekcieweneckim,przybierając
gniewnyton.PopatrzyłnależącegoZecchina.Nawetwtymmarnymświetlebyłowidać
strupynagrzbietachdłoni,tam,gdzienarkomanpróbowałznaleźćżyły.-Wstawaj,botakci
przykopie,żezarazwylądujesznadole!-Brunettiużywałjęzyka,któregoprzezcałeżycie
wysłuchiwałwbarachicelachkomisariatów,główniepoto,żebypostraszyćZecchina.
Młodyczłowiekprzeturlałsięnaplecyicałyczasosłaniającciałorękami,zwrócił
twarzwkierunkugłosu,choćoczymiałzamknięte.
-Patrznamnie,kiedydociebiemówię!-rozkazałBrunetti.
Zecchinopodczołgałsiępodścianęiprzezzmrużoneoczyspojrzałnagórującąnad
nimwmrocznympomieszczeniusylwetkęBrunettiego.Płynnymruchemkomisarzzłapałgo
zapołymarynarkiipodniósł,zaskoczony,jakłatwomuposzło.
KiedyZecchinoznalazłsięnatylebliskoBrunettiego,żegorozpoznał,otworzył
szerokooczyzestrachuizacząłjęczeć:
-Janicniewidziałem,janicniewidziałem,janicniewidziałem...
Brunettiszarpnąłgodośćgwałtownie,przyciągającdosiebie.
-Gadaj,cosięstało!-krzyknął.
-Usłyszałemjakieśgłosynadole,jakbykłótnię.-Zecchinowyrzucałzsiebiesłowa
podwpływemstrachu.-Nadole,wdomu.Nachwilęprzestalisiękłócić,apotemznów
zaczęli.Ja...jaichniewidziałem.Byłemcałyczastam.-Wskazałrękąschodyprowadzącena
strych.
-Icodalej?
-Niewiem.Słyszałem,jaktuweszliijakkrzyczeli.Alepotemmojadziewczynadała
midziałkęijużniewiem,cosiępóźniejdziało.-SpojrzałnaBrunettiego,ciekaw,naile
komisarzmuuwierzył.
-Chcęwiedziećwięcej,Zecchino-rzekłBrunetti,przysuwająctwarzdotwarzy
narkomanaiwdychającwstrętnyodór,któryświadczyłomartwicyzębówiwielulatach
złegoodżywiania.-Muszęwiedzieć,ktotobył.
Zecchinozacząłcośmamrotać,alepochwiliprzerwałispuściłwzrok.Kiedywkońcu
spojrzałnaBrunettiego,strachznikłzjegotwarzy,aoczyprzybrałyinnywyraz.Z
nieodgadnionychpowodówpojawiłasięwnichterazzwierzęcaprzebiegłość.
-Kiedywyszedłem,onleżałnaziemiprzeddomem-powiedział.
-Ruszałsię?
-Tak,odpychałsięstopami.Aleniemiał...-Zecchinozamilkł.Najwyraźniejcoś
kombinował.
-Czegoniemiał?-naciskałBrunetti.Niedoczekawszysięodpowiedzi,potrząsnął
chłopakiem,którywydałzsiebiekrótki,urwanyspazm.Znosazaczęłomucieknąćprostona
rękawkomisarza.BrunettipuściłgoiZecchinozatoczyłsięnaścianę.
-Zkimtubyłeś?-spytałkomisarz.
-Zmojądziewczyną.
-Pocotuprzyszliście?
-Pieprzyćsię.Pototuzwykleprzychodzimy.
Brunettiegoogarnęłoobrzydzenie.
-Cotobylizaludzie?-spytał,robiącpółkrokuwjegostronę.
Instynktsamozachowawczychłopakawziąłgóręnadpanicznymstrachemiwtym
momencieprzewagaBrunettiegoznikła,ulotniłasięniczymnarkotycznawizja.Stałteraznad
tymwrakiemczłowieka,tylkokilkalatstarszegoodjegosyna,wiedząc,żeniemaszans
wyciągnąćzniegoprawdy.Naglepoczuł,żeniejestjużwstanieanisekundydłużej
oddychaćtymsamympowietrzemaniprzebywaćwtymsamymmiejscucoon.Przemógłsię
jednakipodszedłznówdookna.Spojrzałwdółnabruk,naktórywyrzuconoRossiegoipo
którymrannypróbowałsięczołgać.Powierzchniawzasięguconajmniejdwóchmetrówod
budynkuzostaładokładnieuprzątnięta.Niebyłożadnychworkówzcementem,niebyłoich
równieżwtympomieszczeniu.Znikłybezśladu,podobniejakrzekomirobotnicy,których
widzianowtymoknie.
Rozdział20
ZostawiwszyZecchinanaulicy,Brunettipowoliruszyłwkierunkudomu,leczani
łagodnywiosennywieczór,anidługispacerwzdłużkanałównieprzyniosłymuukojenia.
Nadłożyłsporodrogi,alepotrzebowałrozległychwidoków,zapachuwodyiszklaneczki
wina,napociechę,wznajomejkawiarencenaplacykukołomostuAccademia,byprzestać
myślećoZecchinie,zwłaszczaojegoprzebiegłymwyrachowaniupodkoniecspotkania.
PrzypomniałsobiesłowaPaoli,któramówiłaotym,jakajestzadowolona,żenigdynie
pociągałyjejnarkotyki,bobałasięskutkówichzażywania.Jemubrakowałotakiejotwartości
isamnigdyniczegoniepróbował,nawetkiedybyłstudentemikiedywszyscywokółniego
popalalitrawkę,głosząc,żetonajlepszadrogadowyzwoleniaumysłuzprzesądów
dławiącychklasęśrednią.Jegokoledzywogóleniemielipojęcia,żemarzyłwówczasotym,
bydzielićzklasąśredniąjejprzesądyicałąresztę.
WspomnienieZecchinawciążgomęczyłoiniemógłmyślećoniczyminnym.Przy
mościeAccademiazawahałsięchwilę,poczympostanowiłzrobićwielkiekołoiprzejść
przezCampoSanLuca.Wszedłnaschodymostuzespuszczonągłową,odrazuwięc
zauważył,jakwielebiałychpionowychpowierzchnistopnibyłopopękanychlubodłupanych.
Kiedyostatnioremontowanomost?Dwa,trzylatatemu?Ajużwielestopniwymagało
odnowienia.Zacząłrozważać,najakichzasadachprzyznawanoprzedsiębiorcomkontraktna
takiremont,bypochwiliznówwrócićmyślamidoZecchinaitego,comupowiedział,zanim
zacząłkłaniać.Kłótnia.CiężkorannyRossipróbujeuciec.Itadziewczyna,gotowawspiąćsię
nastrychdokryjówkiZecchina,dogadzającazachciankomnarkomana.
NawidokbudynkuCassadiRisparmioskręciłwlewo,minąłksięgarnięiznalazłsię
naCampoSanLuca.WbarzeTorinozamówiłspritza,stanąłzkieliszkiempodoknemi
powiódłspojrzeniempoludziachkręcącychsiępoplacu.
SignoryVolpatoanijejmężaniebyło.Wypiłostatniłykspritza,odstawiłkieliszekna
kontuaripodałbarmanowikilkabanknotów.
-NiewidzęjakośsignoryVolpato-rzuciłodniechcenia,wskazującgłowącampo.
Barmanwręczyłmuparagoniresztę.
-Terazichniema.Zwykleprzychodząrano,podziesiątej.
-Muszęsięzniązobaczyć-powiedziałBrunettipodenerwowanymgłosem,
uśmiechającsięsztuczniedobarmana,jakbyszukałuniegozrozumienia.
-Przykromi-odrzekłbarmanizająłsięinnymklientem.
Brunettiwyszedł,skręciłwlewo,jeszczerazwlewoiwszedłdoapteki,którąwłaśnie
zamykano.
-Ciao,Guido-rzekłDanilo,jegoprzyjacielfarmaceuta,przekręcająckluczwzamku.
-Zarazskończęimożemygdzieśwstąpićnadrinka.
Brodatymężczyznaopróżniłkasę,wprawnieprzeliczyłpieniądzeiwyniósłjena
zaplecze.Brunettisłyszał,jaksiękrzątazadrzwiami,ichwilępotemDanilopojawiłsię,
ubranywskórzanąmarynarkę.
Brunettipoczułnasobiebadawczespojrzeniełagodnychbrązowychoczu.Danilo
uśmiechnąłsięnieznacznie.
-Wyglądanato,żeprzyszedłeśpojakieśinformacje-powiedział.
-Czytoażtakwidać?
Danilowzruszyłramionami.
-Czasemwpadaszpolekarstwoiwyglądasznazmartwionego,innymrazemnadrinka
iwtedyjesteśzrelaksowany.Alekiedyprzychodziszpoinformacje,wyglądasztak-
powiedział,marszczącbrwi,iwbiłwBrunettiegospojrzeniezdradzającepierwszeoznaki
obłędu.
-Vala-rzekłkomisarz,uśmiechającsięmimowoli.
-Awięcocochodzi?Albookogo?
Brunettinieruszyłsięzmiejsca,myśląc,żemożelepiejodbyćtęrozmowęw
zamkniętejapteceniżwjednymztrzechbarównaplacu.
-AngelinaiMassimoVolpatowie-powiedział.
-MadrediDio!-wykrzyknąłaptekarz.-Lepiejjużpożyczpieniądzeodemnie.
Chodź-powiedział,chwytającgozaramięiciągnącwstronęzaplecza.-Otworzęsejf,a
potempowiem,żezłodziejbyłzamaskowany,obiecuję.
Brunettimyślał,żeDanilożartuje,lecztenkontynuował:
-Niechceszchybazwrócićsiędonich,Guido?Damciwszystko,comamwbanku,i
jestempewien,żeMauropożyczycijeszczewięcej.-Włączyłdoofertyswegoszefa.
-Nieotochodzi.-BrunettipołożyłuspokajającodłońnaramieniuDanila.-Jatylko
potrzebujęinformacjinaichtemat.
-Niemówmi,żewkońcupowinęłaimsięnogaiktośichzaskarżył?Fantastycznie!
-Ażtakdobrzeichznasz?
-Znamichodlat-oznajmiłDanilo,niemalspluwajączobrzydzenia.-Zwłaszczają.
Przychodziconajmniejraznatydzień,zobrazkamiświętychiróżańcemwręku.-Danilo
zgarbiłsięipodłożyłpodbrodęzłączonedłonie.Przechyliłgłowęnabokispojrzałna
Brunettiego,uśmiechającsięześciągniętymiustami.Przechodzączdialektutyrolskiegona
wenecki,odezwałsiępiskliwie:-Och,dottorDanilo,niewiepan,jakwieledobrego
uczyniłamdlamieszkańcówtegomiasta!Niewiepan,iluludzijestmizatowdzięcznychi
modlisięzamnie.Nawetpansobieniewyobraża.
MimożeBrunettinigdyniesłyszałsignoryVolpato,wokrutnejparodiiDaniladojrzał
ucieleśnieniewszystkichznanychmuhipokrytów.
Aptekarzwyprostowałsięipostaćstarejkobietyznikła.
-Jakonatorobi?-spytałBrunetti.
-Ludziejąznają.Ijegoteż.Obydwojealboktóreśznichjestcoranonacampo.
Wszyscywiedzą,gdzieichznaleźć.
-Skądwiedzą?
-Askądludziezawszewszystkowiedzą?-odpowiedziałDanilopytaniem.-Wieści
sięrozchodzą.Jednymbrakujenazapłaceniepodatków,inniuprawiająhazard,atym,którzy
prowadząfirmy,niewystarczanapokryciewydatkówprzedkońcemmiesiąca.Podpisują
zobowiązanie,żeoddadząpieniądzezaczterytygodnie,adopożyczonejsumyzawsze
doliczasięprocent.Aleciludzieprzeważniemusząjeszczewięcejpożyczyć,żebyzwrócić
dług.Hazardziściniewygrywają,przedsiębiorcomcorazgorzejidąinteresy.
-Zadziwiamnie-powiedziałBrunettipochwilizastanowienia-żetowszystkojest
legalne.
-Acomożebyćbardziejlegalnegoniżdokumentsporządzonyunotariuszai
podpisanyprzezobydwiestrony?
-Którzynotariuszesiętymzajmują?
Danilowymieniłnazwiskatrzechszanowanychobywateli,prowadzącychwmieście
rozległąpraktykę.JedenznichpracowałdlateściaBrunettiego.
-Wszyscytrzej?-Brunettiniekryłzdziwienia.
-Czymyślisz,żeVolpatowiedeklarująsumy,któreimpłacą?Czymyślisz,że
notariuszepłacąpodatekodtego,cozarabiająnaVolpatach?
Brunettiniebyłanitrochęzaskoczony,żenotariuszemaczająpalcewtakim
podejrzanyminteresiejakten,alezdziwiłygotetrzynazwiska-jedenznichbyłczłonkiem
zakonukawalerówmaltańskich,adrugibyłymradcąmiejskim.
-Nodobrze-rzekłDanilo.-Chodź,napijemysięczegośiopowieszmi,pococite
wszystkieinformacje.-WidzącminęBrunettiego,szybkosiępoprawił:-Alboinieopowiesz.
PoszlidoRosaSalvapodrugiejstroniecalle.Brunettipowiedziałmujedynie,że
interesujegodziałalnośćweneckichlichwiarzy,balansującanagranicyprawa.Klientkami
Danilabyłyprzeważniestarszekobietyiniemalwszystkiesięwnimpodkochiwały,toteż
docierałdoniegonieprzerwanystrumieńplotek.Przyjacielskiicierpliwy,zawszegotówich
wysłuchać,stałsięzbiegiemlatistnąskarbnicąkrążącychwmieściepogłosekiinsynuacjii
oddawnabyłdlaBrunettiegonieocenionymźródłeminformacji.Podałmunazwiskakilku
najbardziejznanychlichwiarzy,zeszczegółamiopisującichstanmajątkowy.
BiorącpoduwagęnastrójBrunettiegoijegopoczuciezawodowejdyskrecji,Danilo
podzieliłsięznimnajświeższymiplotkami,świadom,żekomisarzniebędziemuzadawał
dodatkowychpytań.Wpewnejchwilizerknąłnazegarek.
-Muszęjużlecieć-powiedział.-Jadamyoósmej.
RazemdoszliażdoRialto,rozmawiającnazwykłetematy.Pożegnalisięprzymoście,
jednemuidrugiemuspiesznobyłonadomowąkolację.
JużodparudniBrunettiemukołatałysiępogłowiebezładnestrzępyinformacji,które
międliłwmyślachbezkońca,próbującjeułożyćwjakiśspójnywzór.Doszedłdowniosku,
żepracownicyUfficioCatastomusząwiedziećokażdejplanowanejrenowacjidomu,jak
równieżotym,komuwymierzonogrzywnęzanielegalneprzeróbkidokonanewprzeszłości.
Prawdopodobnieznaliteżwysokośćkar.Możenawetsamiwyznaczaliichwysokość.Musieli
jedyniesprawdzić,jakajestkondycjafinansowaprzyłapanychwłaścicieli-atoniestanowiło
wielkiegoproblemu.ZpewnościąpodtymwzględemsignorinaElettraniejestjedynym
geniuszemwmieście.Apotemkażdemu,ktonarzekał,żeniemapieniędzynazapłacenie
grzywny,wystarczyłodoradzić,byskontaktowałsięzVolpatami.
NajwyższyczasodwiedzićUfficio,pomyślałBrunetti.
Następnegoranka,kiedydotarłdokomendytużpowpółdodziewiątej,dyżurny
policjantpowiadomiłgo,żechwilęwcześniejbyłajakaśmłodakobieta,którachciałasięz
nimzobaczyć.Nie,niewyjaśniła,wjakiejsprawie,adowiedziawszysię,żeBrunettiego
jeszczeniema,powiedziała,żepójdzienakawęiwrócizajakiśczas.Komisarzpoprosił
młodegoczłowieka,żebyprzyprowadziłkobietędoniego,jaktylkosiępojawi.
Znalazłszysięwbiurze,przerzuciłpierwszestrony„IlGazzettino”iwłaśniemyślało
tym,żebywyjśćgdzieśnakawę,kiedywdrzwiachstanąłdyżurny,przepuszczającmłodą
kobietę,awłaściwiedziewczynę,zasalutowałiprzedodejściemzamknąłdrzwi.Widząc,że
dziewczynawciążtkwiprzywejściu,jakbysięobawiaławejśćdalej,komisarzprzywołałją
gestem.
-Proszęsięrozgościć,signorina-powiedział,zasiadającnaswymmiejscuza
biurkiem.
Dziewczynaprzeszłaprzezpokójiprzysiadłaskromnienabrzegukrzesła.Brunetti
rzuciłjejszybkiespojrzenie,poczympochyliłsięiprzesunąłjakąśkartkęzjednejstrony
biurkanadrugą.Chciałdaćdziewczynietrochęczasu,żebypoczułasięswobodniej.
Pochwiliznównaniąspojrzałiuśmiechnąłsiędoniejzachęcająco.Siedziałaprzed
nimszatynkaostrzyżonanachłopca,wdżinsachijasnoniebieskimswetrze.Miałapiwneoczy
irzęsytakgęste,żeBrunettiemuwydałysięsztuczne,zanimspostrzegł,żebyławogóle
nieumalowana.Wydawałamusięładna,choćnieodbiegałaurodąodwiększościmłodych
dziewcząt:byładrobnejbudowy,miałaprostynosek,gładkąskóręimałeusta.Gdyby
zobaczyłjąwbarzepijącąkawę,niezwróciłbypewnienaniąuwagi,alewidzącjątutaj,
poczułsięniemalszczęśliwy,żemieszkawkraju,gdziejesttyleładnychdziewcząt,apiękne
teżnienależądorzadkości.
Dziewczynaodchrząknęłaraz,potemdrugiipowiedziała:
-JestemprzyjaciółkąMarca.
Miaławyjątkowopięknygłos,niski,melodyjnyibardzozmysłowy,pasującyraczej
dodojrzałejkobiety,którejniebrakowałowżyciuuciech.
Brunetticzekał,żebypowiedziałacoświęcej,aleponieważmilczała,spytał:
-Wjakimcelupanidomnieprzyszła,signorina?
-Chcępanupomócznaleźćludzi,którzygozabili.
Starającsięzachowaćnieporuszonątwarz,przetrawiałwmyśliinformację,żetomusi
byćtadziewczyna,któradzwoniładoMarcazWenecji,kiedybyłurodziców.
-Topanijesttymdrugimkróliczkiem?-spytałżyczliwie.
Pytanieniecojąspłoszyło.Splotłaręcenapiersiachizacisnęłausta,cofaktycznie
upodobniłojądokrólika.
-Skądpanotymwie?
-Widziałemjegorysunki.Uderzyłmniezarównojegotalent,jakiwyraźne
zamiłowaniedokrólików.
DziewczynaspuściłagłowęizpoczątkuBrunettipomyślał,żesięrozpłakała.Alenie;
uniosłagłowęispojrzałananiego.
-OpowiedziałamkiedyśMarcowi,żekiedybyłammała,miałamkróliczka.Wtedyon
powiedział,żejegoojcieczawszestrzelałdokrólikówalbojetruł,bouważał,żenawolności
toprawdziweszkodniki.Marcotegonienawidził.
-Rozumiem.
Zapadłacisza.Pochwili,takjakbyniebyłomowyokrólikach,dziewczynarzekła:
-Wiem,kimonisą.
Nerwowowykręcałaręce,alejejgłospozostałspokojny,prawieuwodzicielski.
Brunettiemuprzyszłonamyśl,żejestzupełnienieświadomajegomocyipiękna.Skinieniem
głowyzachęciłjądomówienia.
-Toznaczywiem,ktosprzedałnarkotykiMarcowi-rzekła.-Niewiem,jaksię
nazywająci,odktórychkupuje,alejeśligopanporządnienastraszy,topanupowie.
-Obawiamsię,żestraszenieludziniejestmoimzawodem.-Brunettiuśmiechnąłsię,
chcąc,abytobyłaprawda.
-Mówiłamotakimnastraszeniu,żebyprzyszedłdopanaipowiedziałwszystko,co
wie.Zrobito,jeślibędziemyślał,żepanwie,kimonjest,iwkażdejchwilimożegopan
dopaść.
-Jeślipanipodamijegonazwisko,signorina,możemygopoprostuwezwaćna
przesłuchanie.
-Czyniebyłobylepiej,żebyzgłosiłsięsamidobrowolniepanuowszystkim
powiedział?
-Zpewnościątakbyłoby...
Przerwałamu.
-Wiepan,janiemamżadnegodowodu.Niemogęzaświadczyć,żewidziałam,jakon
sprzedawałtoMarcowi,aniżeMarcomipowiedział,żekupiłtoodniego.-Poruszyłasię
niespokojnienakrześleizłożyłaręcenaudach.-Alejajestempewna,żeonbytuprzyszedł,
gdybyniemiałinnegowyjścia,noiwiedząc,żenicmuzatoniegrozi.
Takątroskęmogątłumaczyćtylkowięzyrodzinne,uświadomiłsobieBrunetti.
-Przepraszam,alepanimisięnieprzedstawiła,signorina?
-Niezamierzamsiępanuprzedstawiać.-Słodyczzjejgłosunaglesięulotniła.
Brunettiuniósłdłoniezrozsuniętymipalcami,dającdozrozumienia,żezostawiajej
wolnywybór.-Mapanidotegoprawo,signorina.Wtakiejsytuacjipowinnapanijednak
skłonićtęosobę,bymnieodwiedziła.
-Onmnienieposłucha.Nigdymnieniesłuchał-powiedziałaniewzruszona.
Brunettirozważał,jakiemamożliwości.Spojrzałnaswojąobrączkę,zauważył,że
byłacieńszaniżostatnimrazem,kiedyjejsięprzyglądał,corazbardziejzniszczonaprzez
czas.Popatrzyłnadziewczynę.
-Czyonczytagazety?-spytał.
Zaskoczona,odpowiedziałaodrazu:
-Tak.
-„IlGazzettino”?
-Tak.
-Możepanidopilnować,żebyjutroprzeczytał?
Kiwnęłagłowątwierdząco.
-Dobrze.Mamnadzieję,żetogowystarczającozachęci,bysiędonaszgłosił.Czy
pomożemupaniwpodjęciudecyzji?
Spuściłaoczyiznówpomyślał,żezbierajejsięnapłacz.Zamiasttegopowiedziała:
-OdśmierciMarcanicinnegonierobię.-Głosjejsięzałamałizacisnęłamocno
dłonie.Potrząsnęłagłową.-Onsięboi.Wogólemnieniesłucha.Moirodzi...-urwaławpół
słowa,potwierdzająctylkoto,czegoBrunettijużoddawnasiędomyślał.Pochyliłasięi
zobaczył,żeprzekazawszywiadomość,szykujesiędoucieczki.
Powoliwstałiwyszedłzzabiurka.Onarównieżwstałairuszyładodrzwi.
Brunettiwypuściłją,podziękowawszy,żeprzyszłaznimporozmawiać.Kiedyzaczęła
schodzićposchodach,zamknąłdrzwi,podbiegłdotelefonuiwybrałnumerdyżurki.
Rozpoznałgłosmłodegopolicjanta,któryjątuprzyprowadził.
-Masi,nicniemów.Kiedydziewczynazejdzienadół,zatrzymajjąwdyżurceco
najmniejkilkaminut.Powiedz,żemusiszodnotowaćwrejestrze,októrejwyszła,wymyśl
coś,obojętneco,bylebyśjątrochęprzetrzymał.Potempozwóljejodejść.
NiedającMasiemuszansynaodpowiedź,rzuciłsłuchawkęipodszedłdowielkiej
drewnianejszafy.Otworzyłszarpnięciemdrzwiiściągnąłzwieszakastarątweedową
marynarkę,którawisiałatamjużodponadroku.Zmarynarkąwrękuzbiegłpodwastopnie
dopokojuodprawpiętroniżej.
Zadyszany,wpadłdośrodkaiodetchnąłzulgą,kiedyzobaczył,żePucettisiedziprzy
swoimbiurku.
-Pucetti!Wstawajizdejmujmarynarkę.
Młodyoficerzerwałsięiściągnąłbluzęodmunduru.Brunettipodałmutweedową
marynarkęzesłowami:
-Nadoleprzywyjściujestdziewczyna,prosiłemMasiego,żebyzatrzymałjąkilka
minutwdyżurce.Mamybardzomałoczasu.Chcę,żebyśjąśledził.Chodźzaniąnawetcały
dzień,jeślibędzietrzeba,alemuszęwiedzieć,dokądpójdzieiwogólekimjest.
Pucettibyłjużprzydrzwiach.Marynarkatrochęzniegozwisała,więcpodwinął
rękawy.Zerwałzszyikrawatirzuciłgowkierunkuswegobiurka.Kiedywychodziłz
komendy,wyglądałjakzwyczajnieubranymłodymężczyzna,którytegodniapostanowił
włożyćgranatowespodnieibiałąkoszulę,iżebyskompensowaćwojskowykrójspodni,
włożyłobszernąmarynarkę,podwijającszykownierękawy.
Brunettitymczasemwróciłdobiura,wykręciłnumerdziałuwiadomościbieżącychw
„IlGazzettino”,przedstawiłsięiopowiedziałhistorięotym,jaktopolicja,prowadząc
śledztwowsprawieśmiercistudentawskutekprzedawkowanianarkotyków,ustaliła
tożsamośćpewnegomłodegoczłowieka,któregopodejrzewaosprzedanieofierześmiertelnej
dawki.Aresztowaniegobyłokwestiągodzinispodziewanosię,żepociągnietozasobą
zatrzymaniewiększejgrupydealerówdziałającychwWenecji.Kiedyodłożyłsłuchawkę,
miałnadzieję,żetowystarczy,abybratczykuzyndziewczynyzdobyłsięnaodwagęizgłosił
dokomendydobrowolnie,awtensposóbzbezsensownejśmierciMarcaLandiegowyniknie
cośpozytywnego.
OjedenastejznaleźlisięrazemzVianellemwUfficioCatasto.Brunettipodał
sekretarceurzędującejnaparterzeswojenazwiskoistopień,atapoinformowałago,żebiuro
ingenieredalCarloznajdujesięnadrugimpiętrze,ipodniosłasłuchawkę,żebyuprzedzić
szefaowizyciekomisarza.BrunettiwtowarzystwiemilczącegoVianellawmundurzewszedł
nadrugiepiętro,zdumionywidokiemtłumuurzędników,wwiększościmężczyzn,którzy
gęstymistrumieniamiprzepływaliwgóręiwdółposchodach.Kłębilisięteżnakażdym
piętrzeprzeddrzwiamidobiur,przyciskającdopiersizwiniętewrulonplanyiteczkiz
dokumentacją.
IngenieredalCarlourzędowałwostatnimbiurzepolewej.Drzwibyłyotwarte,więc
weszli.Przybiurkunawprostsiedziałaprzedogromnymmonitoremdrobnakobieta,która,
sądzącpowieku,mogłabybyćmatkąVianella.Kobietapopatrzyłananichponadgrubymi
szkłamiokularówwpółkolistejoprawie.Włosygęstoprzetykanesiwiznąmiałaspiętew
koczekprzypominającyBrunettiemustaromodneuczesaniesignoryLandi.Szczupłeramiona
byływypchniętedoprzodu,comogłoznamionowaćpoczątkiosteoporozy.Kobietaniemiała
wogólemakijażuiprawdopodobniejużdawnouznałagozazbyteczny.
-CommissarioBrunetti?-spytała,niepodnoszącsięzkrzesła.
-Tak.ChciałbymrozmawiaćzingenieredalCarlo.
-Wolnospytać,czemuzawdzięczamypańskąwizytę?-Mówiłaczystymwłoskimi
użyłasformułowania,któregoBrunettiniesłyszałoddziesięcioleci.
-Chciałbymzadaćingeniereparępytańnatematjegobyłegopracownika.
-Byłego?
-Tak,chodzioFrancaRossiego.
-Ach,tak-powiedziała,unoszącdłońdoczołaiosłaniającoczy.Potemzdjęła
okulary.-Tenbiednymłodyczłowiek.Pracowałunastylelat.Tostraszne.Cośtakiego
zdarzyłosięporazpierwszy.
Popatrzyłanakrucyfiksumieszczonynaścianienadbiurkiemijejustaporuszyłysię,
wymawiającbezgłośniesłowamodlitwyzazmarłego.
-Czyznałagopani?Signora...signora...-Brunettiudał,żenieznajejnazwiska.
-Dolfin,signorina-odpowiedziałakrótkoizamilkła,jakbyoczekującreakcjinato
nazwisko.-Jegobiurobyłodokładnienaprzeciwko-podjęłapochwili.-Cóżzauprzejmy
młodzieniec!ZawszeodnosiłsięzwielkimszacunkiemdodottoradalCarlo.
Zjejtonuwynikało,żeniemogłabyobdarowaćRossiegowiększymkomplementem.
-Rozumiem-powiedziałBrunetti,zmęczonywysłuchiwaniembanalnychpochwał,
jakieludzieczująsięzobowiązaniwygłaszaćpodadresemzmarłych.-Czymógłbym
porozmawiaćzingeniere?
-Oczywiście.-SignorinaDolfinwstała.-Proszęmiwybaczyć,żetylemówię.
Człowiekniewie,jaksięzachowaćwobectaktragicznejśmierci.
Brunetti,jakzawsze,gdysłyszałpodobnefrazesy,skwitowałtokiwnięciemgłowy.
SignorinaDolfinpodprowadziłaichdodrzwigabinetu,odległegoodbiurkaokilka
kroków.Zapukaładwarazy,odczekałachwilęipuknęładelikatniejjeszczeraz,jakbyw
zaszyfrowanysposóbinformowałamężczyznęwewnątrz,jakiegogościamasięspodziewać.
KiedyześrodkadobiegłgłosmówiącyAvanti,Brunettidostrzegłwjejoczachbłyski
zauważyłdrgnięciekącikówust.
Otworzyładrzwi,weszłaistanęłazboku,wpuszczającobumężczyzn.
-CommissarioBrunettidopana,dottore-oznajmiła.Zabiurkiemsiedziałpotężnie
zbudowanyciemnowłosymężczyzna.Brunettiego,którywciążpatrzyłnasignorinęDolfin,
zaintrygowałanagłazmianawjejzachowaniu:nawettongłosustałsięcieplejszyimilszyniż
przedtem,kiedymówiładoniego.
-Dziękuję,signorina-powiedziałdalCarlo,prawienaniąniepatrząc.-Tonarazie
wszystko.
-Dziękujępanu.-Kobietaodwróciłasiębardzopowoliiwyszła,cichozamykającza
sobądrzwi.
DalCarlowstał,uśmiechającsię.Miałprawiesześćdziesiątkę,aległadkacerai
wyprostowanasylwetkasprawiały,żewyglądałdużomłodziej.Uśmiechodsłoniłkoronki
obstalowanenawłoskąmodłę;onumerwiększe,niżtrzeba.
-Jakżemimilopanapoznać,commissario-odezwałsię,zgniatającdłońBrunettiego
wkrótkimmęskimuścisku.SkinąłgłowąwkierunkuVianella.Podprowadziłgościdokrzeseł
stojącychwrogupokoju.
-Wczymmogępanupomóc?
Brunettiusiadł.
-ChciałbymsięczegośdowiedziećoFrancuRossim.
-Ach,tak...-rzekłdalCarlo,potrząsającgłową.-Strasznahistoria,tragedia.
Wspaniałymłodyczłowiek,doskonałypracownik.Czekałagowielkakariera.-DalCarlo
westchnął.-Tragedia,tragedia-powtórzył.
-Jakdługotupracował,ingeniere?-spytałBrunetti.
Vianellotymczasemwyciągnąłzkieszenimałynotesizacząłrobićnotatki.
-Niechsobieprzypomnę...-zacząłdalCarlo.-Wydajemisię,żeokołopięciulat.-
Uśmiechnąłsię.-MogęspytaćsignorinęDolfin.Onazpewnościąudzielipanomdokładnej
odpowiedzi.
-Nie,dottore,nietrzeba.-Brunettimachnąłniedbaleręką.-Ajakiebyłyjego
obowiązki?
DalCarlodotknąłdłoniąpodbródka,jakbywzamyśleniu,ispojrzałnapodłogę.Po
odpowiedniodługiejchwilirzekł:
-Miałzazadaniesprawdzać,czyrenowacjebudynkówwWenecjiprzeprowadzanesą
wedługzatwierdzonychplanów.
-Awjakisposóbtorobił,dottore?
-Oglądałkopieplanów,któremamytutajunas,apotemdokonywałinspekcji
budynku,sprawdzając,czypracezostaływykonaneprawidłowo.
-Prawidłowo?-spytałBrunettizzaciekawieniemlaika.
-Czybyłyzgodnezplanami.
-Ajeśliniebyłyzgodne?
-WówczassignorRossizgłaszałnamoweodstępstwa,amywszczynaliśmy
odpowiedniekroki.
-Naprzykład?
DalCarlopopatrzyłnaBrunettiego,jakbysięzastanawiałnietylkonadtreścią
pytania,aletakżenadtym,dlaczegokomisarzmujezadaje.
-Przeważniewymierzasięgrzywnęiwydajenakazrozbiórkitychnieprawidłowych
elementówiodbudowybudynkuzgodniezplanem.
-Rozumiem.-BrunettidalznakVianellowi,żebydokładniezanotowałostatnią
odpowiedź.-Takainspekcjamożesięokazaćbardzokosztowna.
DalCarlosprawiałwrażeniezakłopotanego.
-Obawiamsię,żenierozumiem,ocopanuchodzi,commissario.
-Oto,żetowszystkobardzodużokosztuje,rozbiórka,odbudowa,niewspominająco
grzywnie.
-Oczywiście-rzekłdalCarlo.-Naszeprzepisysąwtymwzględzieniezwykle
precyzyjne.
-Topewniepodwajakoszty,októrychmówiłem.
-Byćmoże.Aleniewieluludziporywasięnacośtakiego.
Brunettiporazpierwszynieukrywałzaskoczenia.PopatrzyłnadalCarlaz
porozumiewawczymuśmieszkiem.
-Skoropantakmówi,ingeniere.-Pochwilizmieniłtematoraztongłosu.-Czy
zdarzyłosię,żebysignorowiRossiemugrożono?
DalCarloznówokazałzdziwienie.
-Obawiamsię,żenierozumiem,commissario.
-Proszęposłuchać,dottore.DecyzjesignoraRossiegomogływieleosóbkosztować
ogromnesumy.Jeślizgłosił,żewdanymdomudokonanonielegalnejprzebudowy,właściciel
narażonybyłnagrzywnęorazpokryciekosztówrozbiórkiorazpraczwiązanychz
przywróceniempierwotnegostanu.-Uśmiechnąłsięidodał:-Obydwajwiemy,jakduże
pieniądzemogąwchodzićwgrę,więcten,ukogosignorRossiwykryłjakieśodstępstwaod
planu,znajdowałsięwsytuacjiniedopozazdroszczenia.
-Oczywiście-zgodziłsiędalCarlo.-Niesądzęjednak,żebyktośodważyłsięgrozić
przedstawicielowimiejskiegourzędu,wykonującemutylkoswojeobowiązki.
-CzysignorRossimógłbywziąćłapówkę?-spytałBrunettiniespodzianie,
przyglądającsięuważnietwarzydalCarla,któregotopytanienietylkozbiłoztropu,ale
wręczzaszokowało.
-Nigdymitonieprzyszłodogłowy-odrzekłpodłuższymnamyśle,aBrunettinie
miałwątpliwości,żeurzędnikmówiprawdę.DalCarlozamknąłoczyiodchyliłgłowędo
tyłu,udającskupienie.Wreszciepowiedziałkłamliwie:-Niechciałbymmówićonimźle,
zwłaszczawtejsytuacji,aletowydajesięmożliwe.Cóż...-tuchwilarzekomegowahania-
niedasiętegowykluczyć.
-Dlaczegopantaksądzi?-spytałBrunetti,choćmiałpewność,żedalCarlopróbuje
jedyniewykorzystaćsytuacjęiposłużyćsięRossim,byukryćwłasnenieuczciwepostępki.
PorazpierwszydalCarlopopatrzyłBrunettiemuprostowoczy,cokomisarzatylko
utwierdziłowprzekonaniu,żeszefUfficioCatastokłamie.
-Proszęmniezrozumieć,niewiemnickonkretnego.Wciąguostatnichparumiesięcy
jegozachowaniebardzosięzmieniło.Stałsięskryty,nerwowy.Dopieroteraz,kiedypan
zadałmitopytanie,nasuwamisiętakaewentualność.
-Czytobyłobyproste?-spytałBrunettiiwidząc,żedalCarlochybagonierozumie,
wyjaśnił:-Wziąćłapówkę?
Oczywiściesięniespodziewał,żedalCarloodpowie,iżtakamyślnieprzyszłamudo
głowy,bowtedychybaroześmiałbymusięwtwarz.Wkońcubyliwurzędziemiejskim.Ale
naszczęścieingeniereniewyskoczyłzczymśtakim.
-Sądzę,żetobyłobymożliwe-stwierdziłkrótko.
Zapadłodługiemilczenie,któreprzerwałdalCarlo.
-Dlaczegozadajepantewszystkiepytania,commissario?
-Ponieważniejesteśmydokońcaprzekonani-odrzekłBrunetti,używająccelowo
liczbymnogiej-żeRossizginąłwskutekwypadku.
TymrazemdalCarloniezdołałukryćzaskoczenia,choćtrudnobyłorozstrzygnąć,
czyzdziwiłogoto,żewogólebierzesiępoduwagętakąmożliwość,czyto,żepolicjadoszła
dotegowniosku.Rozważającróżnepomysły,rzuciłBrunettiemuukradkowespojrzenie,które
przypomniałokomisarzowiwyraztwarzyZecchina.
-Byćmożemamyświadka,którystwierdzi,żetoniebyłwypadek-rzekł,mającna
myślimłodegonarkomana.
-Świadka?-zawtórowałdalCarlogłośnozniedowierzaniem,jakbyporazpierwszy
usłyszałtosłowo.
-Owszem,wbudynkuktośbył.-Brunettinaglewstał.-Dziękujęzapomoc,dottore-
rzekł,wyciągającrękę.DalCarlo,zmieszanynieoczekiwanymfinałemrozmowy,takżesię
podniósł.Tymrazemuściskjegodłonibyłmniejserdecznyniżnapowitanie.
Otworzyłdrzwiiwykrztusił,zdziwiony:
-Toniewiarygodne.Ktomógłbychciećgozabić?Niebyłopowodu.Awbudynku
nikogoniebyło,więcjakktośmógłbywidzieć,cosięstało?
BrunettiiVianellomilczeli,więcdalCarlowyprowadziłobupolicjantównakorytarz,
niezwracającuwaginasignorinęDolfinpracującąnakomputerzewprzechodnimpokoju.
Pożegnalisięwcałkowitymmilczeniu.
Rozdział21
Brunettispałźletejnocy,bozesnuwytrącałygowspomnieniaminionegodnia.
Uświadomiłsobie,żeZecchinonapewnokłamałwsprawiezabójstwaRossiego,bowidział
lubsłyszałowielewięcej,niżskłonnybyłprzyznać.Wprzeciwnymrazieczemumiałyby
służyćjegowykręty?Niekończącasięnocprzywoływałainnesprawy:opórPattyprzed
uświadomieniemsobie,żejegosynjestprzestępcą;obojętnośćjegoprzyjacielaLukiwobec
cierpieniażony;wszechobecnanieudolnośćpolicjizatruwającakażdydzieńwpracy.
Najbardziejjednakdręczyłygomyśliodwóchdziewczynach,tejpierwszej,którąlos
doświadczyłtakciężko,żezgadzałasięsypiaćzZecchinemnatymobskurnymstrychu,itej
drugiej,załamanejśmierciąMarcainękanejpoczuciemwiny,ponieważniewyjawiła
wszystkiego,cowiedziałaojejprzyczynie.Życiezabiłownimrycerskość,leczmimotona
myślotychdziewczętachogarniałogoprzemożnewspółczucie.Możekiedynatknąłsięna
Zecchina,dziewczynabyłanagórze?Takbardzopragnąłstamtądwyjść,żeniewszedłna
strych,bysprawdzić,czyktośtamjest.Zecchinowprawdzieschodziłnadół,lecztowcalenie
oznaczało,żezamierzałwyjść;byćmożezwabiłgohałaswywołanyprzybyciemBrunettiego.
Dziewczynęzaśzostawiłnastrychu.Nocóż,Pucettiustaliłprzynajmniejnazwiskotej
drugiej:AnnaMariaRatti.MieszkałazrodzicamiibratemwCastelloistudiowała
architekturęnauniwersytecie.
Jakiśczaspotem,gdypobliskiedzwonywybiłyczwartąnadranem,Brunetti
postanowiłwrócićdotegodomuiporozmawiaćjeszczerazzZecchinem.Zarazpotemzapadł
wspokojnyseniobudziłsiędopierowtedy,gdyPaolawyszłanauniwersytet,adziecido
szkoły.
Ubrałsię,zadzwoniłdokomendy,informując,żesięspóźni,iwróciłdosypialni,by
poszukaćpistoletu.Przysunąłkrzesłodoarmadio,wspiąłsięizobaczyłnagórnejpółce
kasetkę,którąjegoojciecprzywiózłzRosjipodkoniecwojny.Zprzodutkwiłakłódeczka,ale
niemiałpojęcia,gdzieschowałklucz.Zdjąłkasetkęzpółkiizaniósłnałóżko.Dowieczka
przylepionabyłakartka,naktórejwidniaławiadomośćskreślonastarannierękąChiary:
„Papa,Rafiiijaniepowinniśmywiedzieć,żekluczykjestprzyczepionypodobrazemw
gabineciemammy.Baci”.
Poszedłpokluczyk,zastanawiającsię,czyniedopisaćczegośnakarteczce,aleuznał,
żelepiejnieośmielaćChiary.Otworzyłkasetkę,wyjąłpistoletiwsunąłgodokabury,którą
przypiąłdopaska.Odstawiłkasetkędoszafyiwyszedłzdomu.
Taksamojakdwukrotniewcześniej,wcalleniebyłonikogoiniezauważyłteż
żadnychoznakaktywnościnarusztowaniach.Zdjąłmetalowyskobelzobsadkiiwszedłdo
budynku,tymrazemniezamykającdrzwi.Niestarałsięstąpaćcichoaniwżadensposób
ukryćswegoprzybycia.Stanąłudołuschodówizawołał:-Zecchino,tupolicja,idędociebie!
Odczekałchwilę,lecznagórzeniebyłożadnejreakcji.Żałując,żeniewziąłlatarki,i
wykorzystującodrobinęświatła,którewpadałoprzezniedomkniętedrzwifrontowe,wszedł
napierwszepiętro.Nagórzewciążpanowałacisza.Wspiąłsięnadrugiepiętro,potemna
kolejneiprzystanąłnapodeście,żebyotworzyćokiennicedwóchokien,przezktórewlałosię
dośćświatła,byzobaczyłschodyprowadzącenastrych.
Zatrzymałsięnasamejgórze.Zobaczyłtrojedrzwi:polewej,poprawejiwgłębi
krótkiegokorytarza.Przezpękniętąokiennicęwpadałajasnasmuga.Odczekał,znówzawołał
Zecchina,apotem,zachęconypanującąciszą,otworzyłdrzwipoprawejstronie.
Pokójbyłpusty,toznaczynikogownimniebyło,alenapodłodzestałyjakieś
skrzynkiznarzędziami,parakozłówdocięciadrewnaiporzuconespodniemalarza,powalane
wapnem.Drzwinaprzeciwkoprowadziłydokolejnegopomieszczeniazparomaszpargałami.
Pozostałydrzwiwkońcukorytarza.
Zanimi,takjaksięspodziewał,natknąłsięnaZecchinaidziewczynę.Zobaczyłjąpo
razpierwszywświetle,któreprzedostałosięprzezmałeokienkowdachu.Leżałana
Zecchinie.Jegochybazabilinajpierwalboskapitulowałirunąłpodgrademciosów,aona
walczyładalej,napróżno,iwkońcuosunęłasięnaniego.
-Gesubambino-wyszeptałBrunetti,kiedyichzobaczył,iniewielebrakowało,żeby
sięprzeżegnał.Leżelitak,dwiebezwładnesylwetki,jużskurczeniwtenspecyficznysposób,
wjakiśmierćpomniejszaludzkieciało.Ichgłowy,spoczywającejednaobokdrugiejniczym
szmacianekukiełki,otaczałaciemnaaureolazaschłejkrwi.
WidziałtyłgłowyZecchina,któryleżałnabrzuchu,itwarzdziewczyny,araczejto,
cozniejzostało.Zakatowanoich.Czaszkachłopakastraciłaowalnykształt,dziewczynazaś
niemiałanosa;ciosbyłtakgwałtowny,żezostałaponimtylkorozmiażdżonachrząstkana
lewympoliczku.
Brunettiodwróciłwzrokirozejrzałsiędokoła.Podścianąleżały,jedennadrugim,
dwapoplamionematerace.Obokwalałysięjakieśubrania-popatrzyłnaciaładziewczynyi
chłopakaidopieroterazdostrzegł,żeobojesąpółnadzy.Pewnierozbieralisiępospiesznie,by
zrobićto,corobili,natychmateracach.Zauważyłzakrwawionąstrzykawkęiprzypomniał
sobiewiersz,któryPaolaprzeczytałamukiedyśnagłos:poetapróbowałuwieśćkobietę,
mówiąc,żeichkrewzmieszałasięwpchle,któraukąsiłaichoboje.Wtedypomyślał,żeto
nienormalne,bytakpostrzegaćzwiązekkobietyimężczyzny,tymczasemniebyłotobardziej
nienormalneniżtaigłanapodłodze.Obokleżałoparęplastikowychsaszetek,
prawdopodobnieniewiększychodtych,któreznalezionowkieszenimarynarkiRoberta
Patty.
Zszedłnadół,wyciągnąłtelefonino,któregotymrazemszczęśliwieniezapomniał,i
zadzwoniłdokomendy,zawiadamiającichotym,coznalazł,iwyjaśniając,gdziemają
przyjechać.Zawodowesumienienakazywałomuwrócićdopomieszczenia,wktórymleżało
dwojemłodych,iwszystkodokładnieprzejrzeć.Nieposłuchałgojednakistałteraz
bezczynniewpromieniachsłońcaprzedbudynkiemnaprzeciwko,czekającnakolegów.
Pojawilisięniedługopotem.Wysłałichnagórę,ledwopowstrzymującsięod
złośliwegokomentarza,żeponieważterazniemażadnychrobotnikównarusztowaniu,będą
moglibezprzeszkódzająćsiębadaniemmiejscazbrodni.Kpinyniepoprawiąsytuacji,aim
nicniepomoże,jeślisiędowiedzą,żeostatnimrazemwystrychniętoichnadudka.
Zapytał,któregolekarzawezwali,izzadowoleniemdowiedziałsię,żeRizzardiego.
Nieruszyłsię,kiedyekipazajmowaładom,idwadzieściaminutpóźniej,kiedypatolog
przyjechał,wciążstałnaulicywtymsamymmiejscu.Przywitalisięskinieniemgłowy.
-Następny?-spytałRizzardi.
-Następnychdwoje-rzekłBrunetti,prowadzącgodobudynku.
Otworzonowszystkieokienniceidośrodkawpadałoświatło,wiecweszlinapiętro
bezżadnychtrudności.Uszczytuschodówichwzrokprzyciągnąłjaskrawyblasklamp
technikówwylewającysięzestrychunakorytarz.Poszliwjegokierunkuniczymćmy,żeby
jeszczerazzobaczyć,jakkruchyjestorganizmczłowieka,jakpróżnanadzieja.
Rizzardipodszedłipopatrzyłzgórynaciała.Włożyłgumowerękawiczkiischyliłsię,
bydotknąćszyidziewczyny,potemchłopca.Postawiłskórzanątorbęnapodłodze,przykucnął
iodsunąłdziewczynęodciałachłopaka,przewracającjąnaplecy.Leżała,patrząc
niewidzącymioczymawsufit,ajejzgruchotanarękaześlizgnęłasięztułowiaiplasnęłao
podłogę.Brunettidrgnął.Odwróciłwzrok.
PochwilipodszedłdoRizzardiego,stanąłprzynimispojrzałwdół.Głowę
dziewczynyoblepiałykrótkie,ufarbowanehennąnaciemnoczerwono,tłusteibrudnewłosy.
Przezrozchylonewargi,poplamionezakrzepłąkrwią,widaćbyłozaskakującoładne,równei
błyszczącezęby.Strumieńkrwi,którymusiałwypłynąćzezmasakrowanegonosa,
najwyraźniejskierowałsiękuoczom,kiedyleżałanapodłodze.Czybyłaładna?Czy
przeciętna?
TerazRizzardiwsunąłdłońpodpodbródekZecchinaiobróciłjegotwarzwkierunku
światła.
-Obydwojezostalizabiciciosamiwgłowę-stwierdził,wskazującpalcemmiejscez
lewejstronynaczolechłopaka.-Toniejestłatwe.Wymagamnóstwasiły.Albomnóstwa
ciosów.Noiofiaranieumieraodrazu.Aleprzynajmniejpoparupierwszychciosachnie
czujejużbólu.-Znówpopatrzyłnadziewczynę,zbadałciemniejącąwklęsłośćztyługłowy,a
potemdwaśladynaprzedramieniu.-Myślę,żejąprzytrzymanopodczasbiciakawałkiem
drewnaalbojakąśrurą.
„JakRossiego”-pomyśleliobydwajwduchu.
Rizzardiwyprostowałsię,ściągnąłrękawiczkiiwsadziłjedokieszenimarynarki.
-Kiedybędzieszmógłsiętymzająć?-Brunettiemunieprzyszłodogłowyinne
pytanie.
-Myślę,żedziśpopołudniu.-Rizzardiwiedział,żeniemasensuproponować
Brunettiemu,żebyasystowałprzysekcji.-Zadzwońdomniepopiątej,powinienemjużcoś
wiedzieć.Alenienależysięspodziewaćżadnychrewelacji.Wszystko,coistotne,
zobaczyliśmyjużteraz.
Rizzardiwyszedł,atechnicyzabralisiędosprzątania,odgrywającponurąparodię
domowychporządków:zamiatali,odkurzaliizabezpieczaliwszystkieznalezionedrobiazgi.
Brunettizmusiłsiędoprzejrzeniakieszeniobydwuofiar.Przeszukałubraniarzuconena
ziemię,apotemnaciągnąłgumowerękawiczki,któredałmuDelVecchio,ipodszedłdociał.
WkieszoncenapiersikoszuliZecchinaznalazłjeszczewięcejplastikowychsaszetekz
białymproszkiem.PodałjeDelVecchiowi,którydelikatniepoprzyczepiałdonichetykietkiz
opisemischowałdotorbyzdowodamirzeczowymi.
Brunettiodetchnąłzulgą,kiedyzobaczył,żeRizzardizamknąłjużzmarłymoczy.
ObnażonenogiZecchinaprzypomniałymukończynywychudzonychpostaci,tłoczącychsięu
bramobozówkoncentracyjnych.Onteżwyglądałjakszkieletpowleczonyskórą,prawie
pozbawionymięśni,aobaudapokrywałyczerwonekrosty;niepotrafiłrozstrzygnąć,czybyły
tozaropiałeśladypostarychukłuciach,czyjakaśchorobaskóry.Dziewczyna,mimoże
równieżstraszliwiechudaiprawiebezbiustu,niebyłatakwyniszczona.Wciążwstrząśnięty
tymwidokiem,Brunettiodwróciłsięizszedłnadół.
Ponieważbyłodpowiedzialnyzatęczęśćdochodzenia,postanowiłzrobićdlaofiar
przynajmniejto,żebyzostaćdoczasu,ażciałazostanąwyniesione,atechnicyzakończą
pracę,usatysfakcjonowani,żeznaleźli,zabezpieczyliizbadaliwszystko,comożepóźniej
przydaćsiępolicjidowykryciasprawcówzbrodni.Przespacerowałsiępowolidokońcacalle
ispojrzałnaogródpodrugiejstronie.Forsycjezawszewyglądałyładnie,nawetjeślimiały
niewielekwiatów.
Oczywiściebędąmusieliprzeszukaćdokładniecałyokolicznytereniwypytać
mieszkańców,czyniewidzielikogośkręcącegosiękołobudynku.Kiedysięodwrócił,
zobaczył,żenadrugimkońcucalle,tamgdziełączyłasięzszersząuliczką,zebrałasięjuż
grupkaludzi.Ruszyłwichkierunku,obmyślającpodrodzepierwszepytania.
Takjaksięspodziewał,niktnicniewidział,anitego,aniżadnegoinnegodniawciągu
ostatnichtygodni.Niktniewiedział,żemożnabyłosiędostaćdotegodomu.Niktnieznał
Zecchinaaninieprzypominałsobiedziewczyny.Ponieważniemażadnejmetody,żeby
zmusićludzidomówienia,Brunettizrezygnowałzdalszegowypytywania.Ichoćniemiał
powodów,byimniewierzyć,wiedziałzdoświadczenia,żejeślichodziokontaktyzpolicją,
niewieluWłochówpamiętacoświęcejniżwłasnenazwisko.
Itakbędziemusiałtuprzyjśćpopołudniuczywieczorem,kiedyzpracywrócą
mieszkańcysąsiednichbudynków.Byłjednakpewien,żeniczegosięodnichniedowie.
Szybkorozniesiesięwieść,żewbudynkuznalezionozwłokidwojganarkomanów.Małokto
uznaichśmierćzaważnezdarzenie,ajużnapewnoniewartetego,żebyzjegopowodubyć
przesłuchiwanymprzezpolicję.Poconarażaćsięnapodejrzliwetraktowanie,konieczność
zwalnianiasięzpracy,składaniazeznańprzedsądem?
Wiedział,żepolicjaniecieszyłasięsympatiąspołeczeństwa.Policjancijednakowoźle
traktowaliwszystkich,którzyznaleźlisięworbiciedochodzenia-iświadków,i
podejrzanych.Przezcałelatawpajałmłodymfunkcjonariuszom,żebydoświadkówodnosili
sięjakdoludzi,którzychcąimpomóc,wpewnymsensietakjakdowłasnychkolegówpo
fachu,apotem,mijającpokójprzesłuchań,słyszałkrzyki,groźbyiwyzwiska.Nicdziwnego,
żeludzieuciekaliwpopłochuprzedpolicją.Naichmiejscuonteżbyuciekał.
Niemógłnawetmyślećoobiedziewgronierodziny.Samamyślotym,żemógłby
przywlecdodomuwspomnienietego,cowłaśniezobaczył,wydawałasięnieznośna.Po
powrociedokomendyzatelefonowałdoPaoli,apotemusiadłiwykonującrutynowe
czynności,starałsięzająćczymśumysłwoczekiwaniunatelefonodRizzardiego.Nawetjeśli
patologniepowiemunicnowegonatematprzyczynyichśmierci,zawszebędzietojakaś
informacja,którąwprowadzidoakt,zadowolony,żeudałomusięopanowaćzamętwywołany
tymmorderstwem.
Kolejneczterygodzinyspędziłnasegregowaniuzaległychdokumentówiraportów,
umieszczającskrupulatnieparafkinaaktach,któreprzeglądał,niewieleznichrozumiejąc.
Zajęłomutocałepopołudnie,alenabiurkuzrobiłosięnagleczysto.Nakonieczaniósłteczki
dosignorinyElettry,zostawiającjejkarteczkęzprośbą,abyjeszczerazwszystkoprzejrzałai
zdecydowała,któredokumentynależyprzekazaćdalej.
Potemzszedłnadółdobaruprzymoście,zamówiłgrzankęzseremiszklankęwody
mineralnejiwziąłzkontuarudzisiejsze„IlGazzettino”.Artykuł,któregobyłinspiratorem,
znalazłnadrugiejstronie.Takjaksięspodziewał,autorpotraktowałjegosugestiebardziejniż
dosłownie.Zgazetymożnasiębyłodowiedzieć,żearesztowanienastąpiladamoment,
postawieniezarzutówjestnieuchronneiżepociągnietozasobąrozbiciecałejsiatki
weneckichdealerów.Rzuciłgazetęnakontuariwróciłdokomendy,zauważającpodrodze,
żenaforsycjipnącejsiępomurzepodrugiejstroniekanałujużpojawiłysiężółtepączki.
Usiadłprzybiurkuispojrzałnazegarek.Pora,żebydzwonićdoRizzardiego.Już
sięgałposłuchawkę,kiedytelefonsamzadzwonił.
-Guido-zacząłpatologbezżadnychwstępów.-Czykiedyoglądałeśtedzieciakidziś
rano,jużpomoimwyjściu,pamiętałeśorękawiczkach?
Brunettibyłtakzaskoczony,żemusiałchwilępomyśleć,żebysobieprzypomnieć.
-Tak,DelVecchiodałmiparęrękawiczek.
-Czyzwróciłeśuwagęnajejzęby?-spytałRizzardi.
Brunettiniechętniewróciłpamięciądomiejscazbrodni.
-Zobaczyłemtylko,żemiałajewkomplecieiwszystkiezdrowe,nietakjak
większośćnarkomanów.Dlaczegootopytasz?
-Wjejustachbyłopełnokrwi-wyjaśniłRizzardi.
PrzedoczamiBrunettiegoznówpojawiłsięobrazobskurnegostrychuidwóch
zwalonychjednonadrugimciał.
-Wiem.Całatwarzbyłazakrwawiona.
-Tobyłajejkrew-powiedziałRizzardi,kładącakcentnasłowie„jej”.Zanim
Brunettizdążyłzareagować,dodał:-Natomiastkrewwjejustachbyłakrwiąkogośinnego.
-Zecchina?
-Nie.
-Och,Boże,onagougryzła-powiedziałBrunetti.-Czyjesttegodosyć,żeby...-
zamilkł,niebędącpewnym,ocomawłaściwiespytać.Czytałwieleraportówo
porównywaniuDNApobranegozpróbekkrwiczyspermy,otym,żemożetostanowić
materiałdowodowyiposłużyćdoidentyfikacjisprawcy,aleniemiałwystarczającejwiedzy,
byzrozumieć,naczymtopolegaaninieprzejawiałchęci,żebysięwtozagłębiać.
-Tak-odrzekłRizzardi.-Znajdźmitego,kogoonaugryzła,ajasięzajmęresztą.
Zapadłacisza.Brunetticzuł,żelekarzchcemujeszczecośpowiedzieć.
-Ococichodzi?-spytał.
-Wyniktestujestpozytywny.
Comiałnamyśli?Jakiegotestu?Czychodziłoojakieśpróbki?
-Nierozumiem-powiedział.
-Wynikichtestujestpozytywny.Obojebylichorzy.
-Diomio!-wykrzyknąłBrunetti,wreszciepojmując.
-Tojestpierwszarzecz,którąsprawdzamyunarkomanów.Chłopakbyłbardzochory.
Wirusjużgowyniszczył.Miałprzedsobąniewięcejniżtrzymiesiąceżycia.Nie
zauważyłeś?
Tak,oczywiście,żezauważył,jakchłopakbyłwyniszczony,alenieskojarzyłtegoz
AIDS.Możepodświadomieniechciałotymmyśleć.Nieprzyszłomudogłowy,żeztego
powoduZecchinojesttakichudy.
-Acozdziewczyną?-spytał.
-Onabyławdużolepszymstanie,chorobaniepoczyniłatakiegospustoszenia.Jej
organizmjeszczewalczył,jeszczemiałsiły.
-Przecieżsąpodobnojakieśnowelekarstwa?Dlaczegosięnieleczyli?-spytał
Brunetti,jakbysięspodziewał,żeRizzardiznajdzienatoodpowiedź.
-Niewiem,Guido,dlaczegosięnieleczyli-odpowiedziałlekarzcierpliwie,
pamiętając,żedorastającedzieciBrunettiegosąniewielemłodszeodobydwuofiar.-Alenie
znalazłemwichkrwiśladuleków.Zresztąnarkomaniprzeważniesięnieleczą.
-Powiedzmiteraz,coztymugryzieniem?-zmieniłtematBrunetti.
-Dziewczynamiałapełnoskórymiędzyzębami,czylikogośpoważniezraniła.
-Czywtensposóbmożnasięzarazić?-spytałBrunetti,zdziwiony,żepolatach
kampaniiinformacyjnej,pogadanekiartykułówwgazetachonsamwłaściwienicniewie.
-Teoretycznietak.Takieprzypadkizarażeniasąopisanewliteraturzefachowej.
Osobiścieniezetknąłemsięznimi,alemyślę,żetojestmożliwe.Ztym,żetachorobanie
jestjużteraztakgroźnajakdawniej;nowelekarstwasądośćskuteczne,jeślizastosujesięje
odsamegopoczątku.
Brunettisłuchałizastanawiałsięnadmożliwymikonsekwencjamiignorancjitakiej,
jakąonprzejawiał.Jeślion,człowiekwmiaręinteligentnyioczytany,niejestpewien,czytą
chorobąmożnasięzarazićprzezugryzienie,awięcobawiasię,żemożna,niezdziwiłobygo,
gdybyinniteżsiębali.
-Jakdużajesttarana?-zapytał.
-Naramieniuugryzionegobrakujesporegopłataskóry.Dziewczynamiałateżw
ustachwłosy,prawdopodobniepochodzącezprzedramienia.
-Alejakduża?
PochwilizastanowieniaRizzardipowiedział:
-Mniejwięcejtakajakpougryzieniupsa,naprzykładcocker-spaniela.
Żadenznichniezareagowałnatodziwneporównanie.
-Czyugryzionybędziemusiałzgłosićsiędolekarza?
-Możetak,możenie.Jeśliranasięzainfekuje,totak.
-Albokiedysiędowie,żeonabyłachoranaAIDS-rzekłBrunetti,pewien,żewtej
sytuacjikażdyzestrachuprzedchorobąnatychmiastpobiegniedospecjalistydowiedziećsię
oprawdopodobieństwozarażenia.Napewnonależyzawiadomićlekarzy,pogotowia
szpitalne,nawetapteki,bomordercabyćmożepójdziekupićśrodekantyseptycznylub
opatrunek.
-Czychciałbyśmijeszczecośpowiedzieć?-spytałRizzardiego.
-Chłopakumarłbyprzedkońcemlata.Onamogłaprzetrzymaćrok,aleniedłużej.
Zapadłacisza.
-Czymyślisz,Guido,żetowszystko,corobimy,zostawinanasjakieśpiętno?-dodał
nagleRizzardizupełnieinnymtonem.
-MójBoże,mamnadzieję,żenie-powiedziałBrunettiłagodnie,dodając,że
zadzwonidoniego,jaktylkoustalitożsamośćdziewczyny,iodłożyłsłuchawkę.
Rozdział22
PorozmowiezRizzardimBrunettizadzwoniłdopokojuodprawipoprosił,bygo
natychmiastzawiadomiono,gdybyktokolwiekzgłosiłzaginięciesiedemnastoletniej
dziewczyny,orazbysprawdzonopodtymkątemzgłoszeniazostatnichkilkutygodni.
Dopuszczałjednakmożliwość,żeniktotymniezameldował:wieledzieciakówwłóczyłosię
samopasirodzicenieprzejmowalisiędłuższąichnieobecnościąwdomu.PozatymBrunetti
niebyłpewienwiekudziewczyny.Miałtylkonadzieję,żeniebyłamłodsza,niżmusię
wydawało.Rizzardizapewnetoustalił,alenarazieniechciałgopytać.
Zszedłdotoalety,umyłręce,wytarłjeiponownieumył.Wróciwszydoswegopokoju,
wyciągnąłzszufladykartkęinapisałdrukowanymiliterami:OFIARAMORDERSTWA
MŚCISIĘŚMIERTELNYMUGRYZIENIEM.Takinagłówekchętniebyzobaczyłw
jutrzejszychgazetach.Przyjrzałsiętekstowi,zastanawiającsięnadtym,oczymmówił
Rizzardi:jakiepiętnopozostawiąnanichtakierzeczy?Wgórnymwierszu,między„mścisię”
a„śmiertelnym”,dopisałsłowa„zzagrobu”.Przypatrzyłsięnagłówkowijeszczerazi
zobaczył,żewersjazdopiskijestzadługa.Skreślił„zzagrobu”.Wyjąłwyświechtanynotesz
adresamiiwybrałnumerreporterazdziałukryminalnegow„IlGazzettino”.Jegoprzyjaciel,
zadowolony,żeBrunettiemuprzypadłdogustupoprzedniartykuł,obiecałdopilnować,aby
artykułzproponowanymnagłówkiem,wedługniegoświetnym,znalazłsięwporannym
wydaniu.
-Niechcęciępakowaćwkłopoty.Niebędzieszmiałnieprzyjemności,jeślito
wydrukujesz?-zapytałBrunetti,słyszączapałwjegogłosie.
Dziennikarzsięroześmiał.
-Kłopoty?Żewydrukujęnieprawdę?Ja?-Jużsiężegnał,aleBrunettigoprzytrzymał.
-Myślisz,żemógłbyśtoupchnąćw„LaNuova”?Chciałbym,żebyartykułukazałsię
wdwóchgazetach.
-Pewnietak.Oni,oszczędzającnakosztachzbieraniainformacji,stalewłamująsiędo
naszegokomputera.Wystarczywprowadzićdoniegoartykułioninapewnogowykorzystają,
zwłaszczajeślisiępostaram,żebyzabrzmiałdrastycznie.Sąbardzołasinakrew.Tylko
pewniewyrzucątwójtytuł.-Wgłosiedziennikarzazabrzmiałprawdziwyżal.-Zawsze
zmieniająnagłówki,choćbyojednosłowo.
Zadowolonyztego,couzyskał,Brunettiniemęczyłdłużejprzyjacielaipożegnalisię.
Żebyczymśsięzająćichoćnachwilęoderwaćsięodbiurka,Brunettizszedłdobiura
signorinyElettry,którasiedziałazaczytanawjakimśpiśmie.
-Ach,wróciłpan,commissario!-przywitałagozuśmiechem,leczkiedyzobaczyła
jegominę,uśmiechzjejtwarzyznikł.Szybkozamknęłapismo,wysunęłaszufladęi
wyciągnęłazniejteczkęzdokumentami.
-Słyszałamotychdwojgumłodych-powiedziała.-Takmiprzykro.
Niebardzowiedział,czymapodziękowaćzatekondolencje,więctylkokiwnąłgłową
iotworzyłteczkę.
-Volpatowie?
-Tak.Zobaczypanwtychpapierach,żektośichmusiosłaniać.
-Kto?-spytał,rzucającwzrokiemnapierwsząstronę.
-Powiedziałabym...ktośwGuardiadiFinanza.
-Dlaczegopanitaksądzi,signorina?
Wstałaiprzechyliłasięprzezbiurko.
-Proszęspojrzećnadrugąstronę.-KiedyBrunettiprzewróciłkartkę,wskazała
palcemrządcyfr.-Pierwszakolumnatojestrok.Drugazawieracałyichzadeklarowany
majątek:kontawbanku,mieszkania,akcje.Awtrzeciejjestto,cozadeklarowalijakodochód
wciągutychlat.
-Logicznierzeczbiorąc,zkażdymrokiempowinnimiećcorazwiększydochód,bo
corazwięcejposiadają-powiedziałBrunetti,patrzącnawydłużającąsięlistęwłasności
Volpatów.
Zacząłanalizowaćwykaz.Liczbywtrzeciejkolumnie,zamiastrosnąćzrokunarok,
wyraźniesięzmniejszały,mimożeVolpatowiemielicorazwięcejmieszkań,firmidomów.
Nieustającosiębogacili,apłacilicorazmniej.
-Czykiedykolwiekbyliskontrolowaniprzezwładzeskarbowe?-spytałBrunetti,
trzymającwdłoniachraportwskazującynatakogromnenadużycia,żeażdziw,żenie
przyciągnęłyoneuwagijużnieweneckiego,alewręczgłównegobiuraGuardiadiFinanzaw
Rzymie.
-Nigdy.-Elettrapokręciłaprzeczącogłowąiusiadła.-Dlategomówiłam,żektośich
osłania.
-Czymapanikopieichzeznańpodatkowych?
-Oczywiście-odpowiedziałaElettra,nieukrywając,żejestzsiebiedumna.-Oni
podająwysokośćswoichdochodów,aledeklarująrównieżogromnewydatkinakapitalne
remontynabytychnieruchomościitymuzasadniająbrakjakichkolwiekzyskówzesprzedaży.
-Akomuonitowszystkosprzedają?-spytałBrunetti,choćlatadoświadczenia
podsuwałymuodpowiedź.
-Jakdotądsprzedalidwamieszkaniaradcommiejskimidwafunkcjonariuszom
GuardiadiFinanza.Zawszezestratą,zwłaszczato,którezostałosprzedanepułkownikowi.
Noi...-Elettraprzewróciłakartkęiwskazaławierszugórynastępnejstrony-wydajesię
również,żesprzedalidwamieszkaniaFabriziowidalCarlo.
Brunettiwestchnął.Oderwałwzrokoddokumentów.
-Aczypaniprzypadkiem...?
UśmiechElettrybyłniczymbłogosławieństwo.
-Wszystkojesttutaj.Zeznaniapodatkowe,wykazposiadanychnieruchomości,konta
wbankujegoiżony.Wszystko.
-Noi?-spytał,powstrzymującsięodspojrzeniawdokument,żebyzostawićElettrze
przyjemnośćpochwaleniasięwykonanąpracą.
-Tylkocudmógłbyuratowaćgoodkontroliskarbowej-powiedziała,stukającpalcem
wkartkileżącenabiurku.
-Jaktomożliwe,żeprzeztewszystkielatanikttegoniezauważył?Mamnamyślii
dalCarla,iVolpatów.
-Niktniezauważy,dopókiradcymiejscymogąkorzystaćztakpreferencyjnychcen.-
Elettrawróciładopierwszejstrony.-RadcymiejscyipułkownicyGuardiadiFinanza.
-Tak-zgodziłsięBrunetti,zamykającteczkęzeznużonymwestchnieniem.-I
pułkownicy.-Wsunąłteczkępodpachę.-Cozichtelefonem?
SignorinaElettraprawiesięuśmiechnęła.
-Niemajątelefonu!
-Jakto?
-Wkażdymraziejanieznalazłam.Niemanumeruzarejestrowanegonaichnazwisko
aninaichadres.Albosązaskąpiiniechcąpłacićrachunkówtelefonicznych,albomają
komórkęzarejestrowanąnakogośinnego.
Brunettiemutrudnobyłosobiewyobrazić,żektośmożewdzisiejszejdobie
funkcjonowaćbeztelefonu,zwłaszczazaśludzie,którzyhandlująnieruchomościamiitrudnią
siępożyczaniempieniędzy,iwzwiązkuztymmusząmiećciągłykontaktzprawnikami,
urzędamimiejskimiinotariatami.Pozatymrezygnacjazposiadaniatelefonudowodziłabyjuż
patologicznegoskąpstwa.
Widząc,żejedenzmożliwychkierunkówdochodzeniajestwyeliminowany,Brunetti
wróciłdosprawymorderstwadwojganarkomanów.
-Czymogłabypanisprawdzić,czymamyjakieśinformacjenatematGinaZecchina?
Będębardzowdzięczny-rzekł.
Elettrakiwnęłagłową.Znałajużtonazwisko.
-Jeszczeniewiemy,kimjestdziewczyna-powiedziałiwtejsamejchwilipomyślał,
żebyćmożenigdysiętegoniedowiedzą.Niewyraziłjednakgłośnoswoichwątpliwości.-W
każdymrazieproszęmniezawiadomić,jeślipanicośznajdzie.
-Oczywiście,commissario-odrzekłasignorinaElettra,odprowadzającgowzrokiem,
gdyszedłdodrzwi.
Znalazłszysięwswoimgabinecie,postanowiłrozwinąćkampaniędezinformacji,
którąmiałzapoczątkowaćartykułwjutrzejszychgazetach,inastępnepółtorejgodzinyspędził
przytelefonie.Korzystajączeswojegospisutelefonówlubproszącznajomycho
udostępnieniepotrzebnychnumerów,starałsięnawiązaćkontaktzróżnymiosobami
działającymipoobustronachprawa.Pochlebstwem,obietnicąewentualnejprzysługi,araz
nawetotwartągroźbą,przekonałtychiowych,żebyrozgłaszali,iżzabójcęczekapowolnai
straszliwaśmierćwskutekugryzieniaprzezbroniącąsięofiarę.Niemawłaściwienadziei,
chorobajestnieuleczalna,aleczasem,bardzorzadko,jeśliosobazakażonapoddasię
natychmiastowemuleczeniueksperymentalnątechniką,nadktórąpracujelaboratorium
immunologiiwOspedaleCivileiktórajeststosowananaoddzialepogotowiategoższpitala,
jestszansapowstrzymaniainfekcji.Wprzeciwnymrazieśmierćjestnieuniknionainagłówek
artykułustaniesięrzeczywistością.
Niemógłprzewidziećefektówswegodziałania,wiedziałtylko,żetowszystkodzieje
sięwWenecji,mieścieplotki,któregomieszkańcybezkrytyczniewierząwsłowodrukowane,
ajeszczebardziejwto,cosięszepczedoucha.
Wybrałnumercentraliszpitala,chcącrozmawiaćzdyrektorem,alewostatniejchwili
zmieniłzamiarizamiastdyrektorapoprosiłdottoreCarrarawProntoSoccorso*[Pronto
Soccorso-pogotowieratunkowe.].
-Carraro-usłyszałwsłuchawcesucheszczeknięcie,kiedywreszciegopołączono;
doktorniedwuznaczniedawałdozrozumienia,żejestbardzozajętyinienależygoodrywać
odobowiązkówitrzymaćprzytelefoniezpowodugłupichpytań,bomożetonarazićjego
pacjentównaśmierć.
-Ach,dottore!-zacząłBrunetti.-Jakmiłoznówzpanemrozmawiać.
-Ktomówi?-spytałCarrarotymsamymniegrzecznym,wojowniczymtonem.
-CommissarioBrunetti.-Komisarzzaczekał,ażdoświadomościrozmówcydotrze
jegonazwisko.
-A,tak,witam,commissario!-Wgłosielekarzanastąpiłaniewyobrażalnazmiana.
-Dottore,wydajemisię,żemógłbympanupomóc-oznajmiłBrunetti.Odczekał
chwilę,spodziewającsię,żeCarrarookażezaciekawienie.Tenjednakmilczał.-Musimy
podjąćdecyzję,czyprzekażemywynikinaszegodochodzeniasędziemuśledczemu.Cóż,to
znaczy-poprawiłsięzuśmieszkiemsłużbisty-musimywydaćzalecenie,czykontynuować
śledztwoiwszcząćprzeciwkopanupostępowaniekarne.
WsłuchawcedobiegłgogłośnyoddechCarrara.
-Oczywiście,codomnie,jestemprzekonany,żeniematakiejpotrzeby.Wypadki
przecieżsięzdarzają.Tenczłowiekitakbyumarł.Moimzdaniemniemapotrzeby
przysparzaćpanukłopotów,niewartoteż,bypolicjatraciłaczasnadochodzenie,którenic
niewykaże.
Podrugiejstroniewciążpanowałacisza.
-Jestpantam,dottore?-zapytałBrunetticiepło.
-Tak,oczywiście,żejestem-powiedziałCarraroswoimodmienionym,łagodnym
głosem.
-Dobrze.Byłempewien,żeucieszypanatawiadomość.
-Tak,jaknajbardziej.
-Ponieważjużrozmawiamy-powiedziałBrunetti,dającdozrozumienia,żeto,co
terazpowie,toprzemyślanyzamiar,aniepropozycja,któradopierocoprzyszłamudogłowy.
-Zastanawiamsię,czymógłbympanapoprosićoprzysługę.
-Słucham,commissario.
-Wnajbliższymczasienaoddziałpogotowiapowinienzgłosićsięmężczyznaz
pogryzionądłoniąlubprzedramieniem.Prawdopodobniepowie,żeugryzłgopies,chociaż
możeteżpowiedzieć,żezrobiłamutojegodziewczyna.
Carraromilczał.
-Czypansłucha,dottore?-spytałBrunetti,podnoszącniecogłos.
-Tak.
-Doskonale.Jaktylkotenczłowieksiędopanazgłosi,natychmiastproszęzadzwonić
dokomendy.Natychmiast!-powtórzyłipodałmunumer.-Gdybypananiebyło,proszę
przekazaćtęinformacjęlekarzowi,którypanazastępuje.
-Acomamyznimzrobićwczasie,kiedybędziemynapanaczekać?-spytałCarraro,
znówburkliwymtonem.
-Zawszelkącenęmapangoprzytrzymać,dottore.Niechpanskłamieiwymyślijakąś
formęleczenia,wszystkojednoco,bylebyśmyzdążyliprzyjechać.Podżadnympozoremten
człowiekniemożeopuścićszpitala.
-Ajeśliniedamradygozatrzymać?-spytałCarraro.
Brunettimiałwątpliwości,czylekarzgoposłucha,iuznał,żenajlepiejbędzie
skłaniać.
-Policjamożewkażdejchwilizająćsiębadaniemszpitalnejkartoteki,dottore;toja
decydujęotym,kiedyzakończysięśledztwowsprawieokolicznościśmierciRossiego-
powiedziałznaciskiem,byuwiarygodnićtodrobnekłamstwo.Odczekawszychwilę,
dorzucił:-Proszępamiętać,bardzoliczęnapanawspółpracę.
Pozostałowymienićzwyczajoweuprzejmościisiępożegnać,couczyniwszy,Brunetti
zdałsobiesprawę,żedonastępnegodniarano,kiedymiałsięukazaćoczekiwanyartykuł,nie
mawłaściwiecorobić.Stantakibudziłwnimnerwowość,czegosięzawszeobawiał,bo
wtedyzdarzałomusiędziałaćimpulsywnie.Odczuwałwówczasprzemożnąpokusę,by
wsadzićkijwmrowiskoiprzyspieszyćbiegspraw.ZszedłdokrólestwasignorinyElettry.
Siedziała,trzymającłokcienabiurkuiopierającpodbródeknapięściach,pogrążonaw
lekturze.
-Czynieprzeszkadzam?-spytał.
Podniosławzrok,uśmiechnęłasięizaprzeczyłaruchemgłowy.
-Czymapaniwłasnemieszkanie,signorina?
Przyzwyczajonadodziwnychpytańkomisarza,nieokazałazaciekawienia,tylko
krótkoodrzekła„tak”iczekałanadalszyciąg.
Brunettichwilęsięzastanawiał.
-Tochybaniemażadnegoznaczenia-uznałponamyśle.
-Dlamniema,itoduże-rzekłaElettra.
-Notak,napewno-powiedział,uświadomiwszysobie,żeswojąuwagąmógłją
wprawićwdezorientację.-Signorina,jeśliniejestpanizajęta,chciałbym,żebypanicośdla
mniezrobiła.
Elettrasięgnęłapobloczekiołówek,aleBrunettiwstrzymałjąruchemdłoni.
-Nie-powiedział.-Chciałbym,żebypaniposzłazkimśporozmawiać.
Elettryniebyłoponaddwiegodziny.Kiedywróciła,udałasięprostodogabinetu
Brunettiego,weszłabezpukaniaiodrazupodeszładobiurka.
-Ach,signorina-rzekł,zapraszającgestem,byusiadła.Mimorozpierającejgo
ciekawościmilczał.
-NiemapanwzwyczajudawaniamiprezentunaBożeNarodzenie,prawda,
commissario?-spytałaElettra.
-Nie.Czyżbymmiałzmienićzwyczaj?
-Oczywiście-powiedziaładobitnie.-Będęsięspodziewaćtuzina,nie,dwóch
tuzinówbiałychróżodBiancataipowiedzmy,skrzynkiprosecco.
-Akiedychciałabypaniotrzymaćtenprezent,jeślimogęspytać,signorina!
-Żebyzaoszczędzićpanugorączkiprzedświątecznychzakupów,myślę,żemógłby
panprzysłaćmitowszystkowprzyszłymtygodniu.
-Matopanizałatwione.
-Serdecznedzięki,signore-powiedziała,zgracjąkiwającgłową.
-Całaprzyjemnośćpomojejstronie-odrzekłBrunetti.Policzyłwmyślidosześciui
spytał:-Noi?
-Zapytałamonichwksięgarninacampo,właścicielpowiedziałmi,gdziemieszkają,i
poszłamtam.
-Niespotkałamnigdyrównieodrażającychludzi-rzekłaobojętnym,powściągliwym
tonem.-Pracujętutajponadczterylata,zdarzyłomisięwidziećniejednegokryminalistę,
chociażludziewbanku,gdziepracowałamprzedtem,bylipewniejeszczegorsi,aletych
dwojganiktnieprzebije-powiedziała,wzdrygającsięzobrzydzenia.
-Dlaczego?
-Tazachłannośćwpołączeniuzdewocją!
-Niechpaniopowie.
-Kiedyimpowiedziałam,żepotrzebujępieniędzy,żebyspłacićdługikarcianemego
brata,spytalimnie,comogęimdaćjakozastaw.Oznajmiłam,żemammieszkanie.Mówiąc
to,starałamsię,takjakpanradził,okazaćzdenerwowanie.Onspytałmnieoadres,wyszedłi
słyszałam,jakzdrugiegopokojurozmawiałzkimśprzeztelefon.-Elettraprzerwałana
chwilę,poczymdodała:-Tomusiałabyćkomórka.Wżadnymzdwóchpokoinie
zauważyłamgniazdkatelefonicznego.
-Icodalej?-spytałBrunetti.
Elettrauniosłalekkobrodęispojrzałanaszczytarmadio,stojącejpodrugiejstronie
pokoju.
-Kiedywrócił,uśmiechnąłsiędożonyizaczęlirozmawiaćotym,żeprawdopodobnie
będąmoglimipomóc.Spytali,ilepotrzebuję.Pięćdziesiątmilionów,powiedziałam.
Byłatosuma,którąustalilizBrunettim:niezadużoiniezamało,dokładnietyle,ile
hazardzistamógłbyprzepuścićwciągujednejnocy,wierząc,żesięłatwoodegra,jeślitylko
znajdzieosobę,któraspłacijegodług.
ElettrapopatrzyłanaBrunettiego.
-Czypanznatychludzi?-spytała.
-Nie.Wiemonichtylkoto,copowiedziałmiprzyjaciel.
-Sąstraszni-powiedziałacicho.
-Cobyłodalej?
Wzruszyłaramionami.
-Potempowiedzielimi,żemuszązobaczyćnotarialnyaktwłasności,choćjestem
pewna,żeonjużprzeztelefonsiędowiedział,żetakowyposiadam.Musiałdzwonićdo
kogoś,ktomupowiedział,żemieszkaniejestzapisanenamojenazwisko.
-Ktomógłbymuudzielićtakiejinformacji?
Elettraspojrzałanazegarek.
-OtejgodziniewUfficioCatastozpewnościąnikogojużniebyło,więctomusiałbyć
ktoś,ktomaszybkidostępdoicharchiwów.
-Panima,prawda?
-Nie,japotrzebujętrochęczasu,żebysięwła...wejśćdoichsystemu.Ktokolwiek
podałmutęinformację,musimiećbezpośrednidostępdodokumentów.
-Naczymstanęło?-spytałBrunetti.
-Mamjutroprzyjśćzpapierami.Opiątej.Notariuszbędziejużczekał.-Elettra
zamilkłaiuśmiechnęłasiędoBrunettiego.-Niechpanpopatrzy:dopogotowianiesposóbsię
dodzwonić,człowiekmożeumrzeć,zanimprzyjedzielekarz,alezatonotariuszstawiasięna
wezwanienatychmiast.-Zmarszczyłabrwi.-Więcjamamtambyćjutroopiątej,
podpiszemypapieryidostanęgotówkę.
Brunettiuniósłpalecipokiwałnimwproteście.Niemamowy,żebypozwolił
signorinieElettrzezbliżyćsięponowniedotychludzi.Uśmiechnęłasięzwyraźnąulgą.
-Aprocenty?Mówili,naileprocenttapożyczka?
-Powiedzieli,żeotymporozmawiamyjutro,żetowszystkobędziewumowie.-
Elettrazałożyłanogęnanogęisplotłaręce.-Oznaczato,jaksiędomyślam,żetuniczegonie
udasięwytargować.
Brunettiodczekałchwilę,poczymspytał:
-Adewocja?
Elettrawyjęłazkieszeniżakietupodłużnąkarteczkę,trochęmniejsząodkartydogry.
PodałająBrunettiemu.Przedstawiaławizerunekkobietywstrojuzakonnicyznabożnie
złożonymidłońmiioczymawzniesionymikuniebu.Brunettiprzeczytałkilkalinijek
wydrukowanychpodspodem.Byłtotekstmodlitwy,którazaczynałasięozdobnyminicjałem
„O”.
-ŚwiętaRita-objaśniłaElettra.-Zdajesię,żetopatronkasprawbeznadziejnych.
SignoraVolpatoczujesięjejszczególniebliska,gdyżuważa,żeteżjestosobąprzychodzącą
zpomocątym,którychwszyscyinniodprawilizkwitkiem.Dlategoupodobałasobieświętą
Ritę.-Zamilkła,roztrząsającwmyślachtendziw.-Wyznałami,żewolijąodMatkiBoskiej.
-TymlepiejdlaMatkiBoskiej-skonstatowałBrunetti,zwracającobrazekElettrze.
-Ach,niechpantozatrzyma.-Machnęłaręką,jakbyoganiałasięodmuchy.
-Czyzapytali,czemupaninieposzładobanku,skoromieszkaniejestpani
własnością?
-Tak.Powiedziałam,żetomieszkaniedostałamodojcainiemogędopuścićdotego,
bysiędowiedział,żejezastawiam.Gdybymposzładobanku,gdziewszyscynasznają,ojciec
dowiedziałbysięrównocześnieowyczynachswegosyna.Postarałamsięzaszlochać,kiedyjej
tomówiłam.-Elettrasięuśmiechnęła.-SignorzeVolpatobyłobardzoprzykrozewzględuna
mojegobrata.Dodała,żepociągdohazardutostrasznaprzywara.
-Auprawianielichwynie?-spytałBrunetti.
-Najwyraźniejnie.Zapytałamnie,ilelatmamójbrat.
-Cojejpanipowiedziała?-Komisarzwiedział,żeElettraniemabrata.
-Żetrzydzieścisiedem.Idorzuciłam,żegraodlat.SignoraVolpatobyłaniezwykle
miła.
-Naprawdę?Cotakiegozrobiła?
-DałamijeszczejedenobrazekświętejRityiobiecała,żebędziesięzabratamodlić.
Rozdział23
JeszczeprzedopuszczeniembiurategopopołudniaBrunettipodpisałdokumenty,
któreupoważniałydoodebraniazwłokMarcaLandiegoiwysłaniaichjegorodzicom.Zapytał
teżVianella,czyniezechciałbyodwieźćciałazmarłegodoTrydentu.Vianellozgodziłsię
natychmiast,niewiedziałtylko,czymaprawowłożyćmundur,gdyżnazajutrzwypadałmu
dzieńwolnyodpracy.
Brunetti,byuniknąćkomplikacji,próbowałbezskutecznieodszukaćgrafikdyżurówi
wprowadzićpoprawkinanastępnydzień.Prawdopodobniegrafik,wsuniętypodstertę
nieczytanychdokumentów,któregromadziłysiępodkoniectygodnianajegobiurkuiktóre
upychałwszufladzie,wylądowałwkońcuwkoszunaśmieci.OdpowiedziałwięcVianellowi,
żebysięnieprzejmowałiuznał,żenastępnegodniajestnasłużbie.
-Ajeślizacznąmniewypytywaćopostępywśledztwie?-zaniepokoiłsięsierżant.
-Niebędąwypytywać,jeszczenieteraz-uspokoiłgoBrunetti,pewien,żemarację,
choćniewiedział,skądczerpietępewność.
Wróciwszydodomu,zastałPaolęnatarasie,usadowionąnajednymzwiklinowych
krzeseł,corazbardziejpodniszczonychpokolejnejzimie,podczasktórejstałynadworze.
Uśmiechnęłasięizdjęłanogizdrugiegokrzesła,zapraszającmęża,żebynanimusiadł.
-Czypowinnamcięspytać,jakminąłdzień?
Brunettirozsiadłsięizuśmiechempokręciłgłową.
-Nie.Poprostujakośminął.
-Apodjakimminąłhasłem?
-Podhasłemlichwy,korupcjiiludzkiejchciwości.
-Nocóż,jeszczejedenzwykłydzień.-Zksiążkileżącejnakolanachwyjęłakopertę,
którąwręczyłamuzesłowami:-Możetopoprawicinastrój.
SpojrzałnakopertęznadrukiemUfficioCatasto.Niewiem,czytopoprawiminastrój,
pomyślał.Wyciągnąłpismoiprzeczytał.
-Cotojest,jakiścud?-spytał.Poczymodczytałnagłosostatniezdanie,które
brzmiało:„Będącwposiadaniuwymaganychdokumentów,anulujemynapodstawie
poniższegoorzeczeniacondonoediliziowszystkiepoprzedniepismaadresowanedopaństwa
przeznaszurząd”.
Opuściłbezwładnierękęzpismem.
-Czytoznaczyto,cojamyślę?
Paolaprzytaknęła,nieuśmiechającsięaninieuciekającspojrzeniemwbok.
Przezchwilęszukałodpowiednichsłów,wreszciespytał:
-Czymogłabyśbyćbardziejkonkretna?
-Ztego,cozrozumiałam-powiedziałaszybko-wydajemisię,żesprawajest
zamknięta,żeznaleźliwymaganepapieryimożemyprzestaćsiętymprzejmować.
-Znaleźli?
-Znaleźli-powtórzyła.
Popatrzyłznównapismo,wktórymwidniałoczarnonabiałym:„Będącw
posiadaniu”,złożyłjeiwsunąłzpowrotemdokoperty,zastanawiającsię,czywogólewarto
pytaćoto,ocochciałspytać.
OddałPaolikopertę.Kiedyzadawałpytanie,panowałjeszczenadtonem,alejużnie
nadsłowami:
-Czytwójojciecmaczałwtympalce?
Obserwowałjąidoświadczeniepodpowiedziałomu,wktórymmomenciezamierzała
skłamaćipojakimczasiesięzreflektowała.
-Prawdopodobnie.
-Wjakisposób?
-Rozmawialiśmyotobie-zaczęła.Brunettistarałsięnieokazaćzaskoczenia,
usłyszawszy,żePaolarozmawiałaonimzeswoimojcem.-Pytałociebie,otwojąpracęi
wtedymupowiedziałam,żemaszterazwięcejkłopotówniżzwykle.-Zanimzrobiłjej
wymówkę,żezdradzajegotajemnicezawodowe,dodała:-Wiesz,żejanigdyanijemu,ani
nikomuniemówięnickonkretnego.Powiedziałampoprostu,żeprzechodziszciężkiokres.
-Ciężkiokres?
-Tak.NobonajpierwtasprawazsynemPattyisposób,wjakionpróbujeją
zatuszować,potemtomorderstwomłodychludzi-zaczęłatłumaczyćPaola,alewidzącwyraz
twarzymęża,dodałatylko:-Próbowałammukrótko,niewchodzącwszczegóły,wyjaśnić,że
ostatniomaszwieleproblemów.Przecieżmieszkamyrazem.Śpimywjednymłóżku.Nie
musiszmizdawaćcodziennychraportów,jaitakwiem,ileciętowszystkokosztuje.
Wyprostowałasięnakrześle,zdecydowanawstaćinalaćimpokieliszkuwinana
zakończenierozmowy.
-Cojeszczemupowiedziałaś?-spytał,zanimzdążyłasiępodnieść.
Paolachwilęzwlekałazodpowiedzią,apotemwyjawiłaprawdę.
-PowiedziałammuotymcałymnonsensiezUfficioCatasto,żechoćdawnozapadła
cisza,sprawawisinadnamijakmieczDamoklesa.
Znałjejtaktykę:sprytnerozmiękczanie.Zupełniegotoniewzięło.
-Noijakabyłajegoreakcja?
-Spytał,czymożewczymśpomóc.
GdybyBrunettibyłmniejzmęczony,mniejprzytłoczonymyślamioludzkim
przekupstwie,prawdopodobniepuściłbywszystkowniepamięć,pozwoliłwydarzeniom
toczyćsięwłasnymtorem,ponadnim,pozanim.Alecoś,byćmożeniefrasobliwepodejście
docałejsprawyPaoli,amożejegowłasnepoczuciewstyduztegopowodu,skłoniłogodo
stwierdzenia:
-Mówiłemci,żebyśtegonierobiła.-Szybkosiępoprawił:-Prosiłemcię.
-Wiem.Alejanieprosiłamgoopomoc.
-Przecieżwiadomo,żeniemusiszgoprosićotakierzeczy.-GłosBrunettiego
niebezpieczniesiępodniósł.
-Niewiem,coonzrobił.Niewiemnawet,czyzrobiłcokolwiek-odrzekłaPaola,
równieżpodniesionymtonem.
Brunettiwskazałpalcemkopertęwrękużony.
-Odpowiedzinietrzebaszukaćdaleko.Prosiłemcię,żebyśgowtoniemieszała,nie
chcękorzystaćzjegotowarzyskichpowiązańikoneksji.
-Cotozaróżnica:jegokoneksjeczynaszekoneksje-odcięłasię.
-Tozasadniczaróżnica.
-Dlaczego?
-Ponieważmyjesteśmyprzeciętnymizjadaczamichleba.Niemamytaksilnych
wpływówjakon.Namsięudaalbonie.Niemożemymiećpewności,czyuzyskamyto,na
czymnamzależy,czyzdołamyobejśćprawo.
-Naprawdęmyślisz,żetoażtakaróżnica?-spytałazdziwiona.
Przytaknął.
-WięcgdzienatejskaliumieściszPattę?-spytała.-Czytojestjedenznas,czyjeden
ztychmocarzy?
-Patta?
-Tak,Patta.Jeślimyślisz,żemaluczcymogąstaraćsięobejśćsysteminiemawtym
niczłego,aleniejesttosłusznewwypadkuludziustosunkowanych,tokimwtakimraziejest
Patta?
Brunettisięzawahał.
-Pytamcięoto,bonieukrywałeśswojejopiniinatematjegostarań,żebyuratować
syna.
NagleBrunettiegoogarnęławściekłość.
-Jegosynjestprzestępcą!
-Aletojestjegosyn.
-Idlategotwójojciecjestwporządku,korumpującsystem,bopróbujepomóccórce?
Gdytylkotopowiedział,natychmiastpożałowałswoichsłówicałajegozłośćsię
ulotniła.Paolapatrzyłananiegozotwartymiustami,wyglądała,jakbyjąspoliczkował.
-Przepraszam,przepraszam.Niepowinienembyłtegomówić.
Odchyliłgłowędotyłuikręciłniąwobiestrony.Chciałzamknąćoczyiwymazaćtę
scenęzpamięci.Niebyłotomożliwe.Uniósłrękęiuderzyłniąwkolano.
-Takmiprzykro.Niepotrzebnietopowiedziałem.
-Niepotrzebnie.
-Niemamracji-dodałzeskruchą.
-Nie,przeciwnie,maszrację-powiedziałaPaolabardzospokojnymgłosem.-Myślę,
żedlategowłaśnieniepowinieneśbyłtegomówić.Ponieważmaszrację.Jeślionuruchomił
swojeznajomości,todlatego,żejestemjegocórką.
Brunettichciałpowiedzieć,żeniemiałracjiwinnejsprawie:conteFalierniemógł
korumpowaćsystemu,którybyłjużskorumpowany,itoodzawsze.Aleterazograniczyłsię
dostwierdzenia:
-Proszęcię,niechcęsiękłócić.
-Jateżnie,zapomnijmyotym-rzuciłaobojętnieijakbywyniośle.
-Och,dajspokój!
Przezdłuższyczasmilczeli.WreszciePaolaspytała:
-Cochcesz,żebymzrobiła?
-Niesądzę,żebyśmogłazrobićcokolwiek-odrzekł,wskazującdłoniąlist.-Jużnie
teraz.
-Chybarzeczywiście-zgodziłasię.Wyciągnęłakuniemurękęzlistem.-Alepoza
tym?
-Niewiem.Przypuszczam,żeniemasensucięprosić,żebyśpowróciładoideałów
naszejmłodości-powiedziałłagodnie.
-Achciałbyśtego?Odrazucipowiem,żetoniemożliwe.Mojepytaniejestczysto
retoryczne:Chciałbyś?
Wstając,zdałsobiesprawę,żepowrótdoideałówmłodościwcaleniegwarantuje
spokojusumienia.
Poszedłdopokojuiwróciłzdwomakieliszkamichardonnay.Siedzielinatarasie
jeszczepółgodziny,przeważniemilcząc,ażwreszciePaolaspojrzałanazegarekioznajmiła,
żeidziezrobićkolację.Odstawiłapustykieliszek,nachyliłasięipocałowałagowprawe
ucho,nietrafiającwpoliczek.
PokolacjiBrunettipołożyłsięnakanapie,myślącotym,żemusisięstarać,abyte
strasznewydarzenia,któreodparudnitakgoabsorbowały,niezburzyłyspokojujego
rodziny.
Miałnadzieje,żedzisiejszywieczórnigdysięniepowtórzy.Próbowałdalejczytać
Ksenofonta,alemimożepozostaliprzyżyciuGrecybylicorazbliżejrodzinnychstron,nie
potrafiłskupićuwaginaichdramatycznychprzeżyciachsprzeddwóchtysięcylat.
Chiara,któraweszładosalonuokołodziesiątej,żebypowiedziećmudobranoc,tym
razemniewspomniałaokupniełodzi,niezdającsobiesprawy,żetegowieczorumogłaby
wyżebraćodojcanawet„QueenElizabethII”.
Takjakoczekiwał,kiedynastępnegorankawdrodzedopracykupił„IlGazzettino”,
znalazłswójnagłóweknastronietytułowejdziałumiejskiego.Brzmiałotowszystko
straszniejibardziejalarmująco,niżsięspodziewał,itakjakwiększośćnieprawdopodobnych
idiotyzmówdrukowanychwtejgazecie,całkowicieprzekonująco.Mimożezartykułujasno
wynikało,iżopisanaterapiajestskutecznatylkowprzypadkuinfekcjipougryzieniu-wjakie
togłupstwaludzienieuwierzą?-obawiałsię,żedoszpitalaściągnątłumynarkomanówi
chorychnaAIDS,gotowychnatychmiastoddaćsięwręcelekarzycudotwórcówzOspedale
Civile,którzyczekająnanichwizbieprzyjęć.
Oprócz„IlGazzettino”kupiłrównież„LaNuova”-corobiłbardzorzadko-mając
nadzieję,żeniezobaczygoztągazetążadenzeznajomych.Znalazłto,czegoszukał,na
stroniedwudziestejsiódmej:trzyszpalty,nawetzdjęcieZecchina,najwyraźniejwyciętez
jakiejświększejgrupowejfotografii.Informacjaogroźnymugryzieniubrzmiałatujeszcze
bardziejzłowieszczoiwynikałozniej,żejedynąnadziejęnawyleczeniedawałozgłoszenie
siędoOspedaleCivile.
Nieminęłodziesięćminut,kiedydrzwidojegopokojuotworzyłysięraptowniei
Brunetti,najpierwzaskoczony,apotemzdumiony,ujrzałstojącegowproguvice-questore
GiuseppePattę.Niestałtamjednakdługo:wciąguparusekundprzemierzyłpokójiznalazł
sięprzybiurkuBrunettiego.Komisarzwłaśniewstawał,alePattauniósłrękę,jakbychciałgo
zpowrotemusadzić,poczymuderzyłpięściąwblat.
-Copannawyprawiał?!-wykrzyknął.-Cojapanuzłegozrobiłem,żepansiętakna
nasuwziął?Przecieżonigozabiją.Pantowie.Niechpanniemówi,żeniezdawałpansobiez
tegosprawy!
PrzezchwilęBrunettimyślał,żejegozwierzchnikpostradałzmysłyalbożestres
związanyzpracą,amożezżyciemosobistym,pozbawiłgopanowanianadsobąiprzepchnął
przezniewidzialnąbarierę,zaktórąbyłajużtylkoniepohamowanawściekłość.Spokojnie
położyłręcenabiurku,bardzouważając,żebynieuczynićżadnegozbędnegoruchuanitym
bardziejniepróbowaćwstać.
-Noico?Coteraz?!-wrzeszczałPatta,opierającsięobiurkoizbliżająctwarzdo
jegotwarzy.-Chcęwiedzieć,dlaczegopanmutozrobił.Jeślicokolwiekstaniesię
Robertowi,japanazniszczę!-Pochwilisięwyprostował,trzymającdłoniezaciśniętew
pięściprzybokach,przełknąłślinęirzekłgłosem,wktórymbrzmiałapogróżka:-Zadałem
panupytanie,Brunetti.
Brunettioparłsięnakrześleiskrzyżowałramiona.
-Myślę,żedobrzebybyło,gdybypanusiadł,vice-questore,ipowiedziałmi,oco
panuchodzi.
Chwilowyspokój,któryzagościłnajegotwarzy,zniknął.
-Niechpanniekłamie,Brunetti!Chcęwiedzieć,dlaczegopantozrobił!-krzyknął.
-Niewiem,oczympanmówi-powiedziałBrunetti,niekryjączłości.
Pattawyjąłzkieszenimarynarkiwczorajszągazetęirzuciłjąnabiurko.
-Mówięotym!-powiedział,stukającwniągniewniepalcem.-Otejhistorii,jakoby
Robertomiałbyćaresztowanyizamierzałzeznawaćprzeciwdealeromnarkotyków.Jawiem,
jakpracujeciewy,zPółnocy-ciągnął,niedopuszczającBrunettiegodogłosu.-Uważaciesię
zajakieśsekretnebractwo.Wystarczyzadzwonićdojakiegośznajomegozbylegazetyion
jużwydrukujekażdegówno,któremuwciśnięcie.
Patta,wyraźniewyczerpany,opadłnakrzesło.Jegozaczerwienionątwarzpokryłpot,
akiedypróbowałjąotrzeć,Brunettizauważył,żedrżymuręka.
-Onigozabiją-wyszeptałprawiebezgłośnie.
Dopieroterazkomisarzpojąłprzyczynęjegowybuchu.Odczekałparęchwil,żeby
Pattaochłonął,irzekłspokojnie:
-Tenartykułniedotyczywogólepańskiegosyna.Chodziotegostudenta,który
umarłzpowoduprzedawkowaniawzeszłymtygodniu.Byłaumniejegodziewczynai
powiedziała,żewie,aleboisięmiwyjawić,ktosprzedałmunarkotyki.Pomyślałem,żewten
sposóbmógłbymskłonićdelikwenta,żebydobrowolniesiędonaszgłosił.
Zobaczył,żePattanadstawiłucha,aleniebyłpewien,czymuuwierzył.
-ToniemanicwspólnegozRobertem-powtórzyłnajspokojniej,jakpotrafił.Nie
dodał,żejeśli,jakPattagozapewnił,jegosynniemanicwspólnegozhandlemnarkotykami,
toartykułniemógłgonarazićnajakiekolwiekniebezpieczeństwo.NawetPattaniebyłwart
takłatwegozwycięstwa.
-Nieobchodzimnie,okimtamjestmowa-rzekłvice-questorepodłuższejchwili,co
świadczyło,żejednakuwierzyłBrunettiemu.-Zadzwonilidoniegowczorajwieczorem.Na
jegokomórkę-dodał,patrząckomisarzowiprostowoczy.
-Copowiedzieli?-spytałBrunetti,świadom,żeszefwłaśniesięprzyznał,żejegosyn
-synwicekomendantaweneckiejpolicji-zajmujesięrozprowadzaniemnarkotyków.
-Powiedzieli,żeniechcąwięcejsłyszećotejsprawie,żewolelibyniewiedzieć,żeon
komukolwiekcośpowiedziałalbożezgłosiłsięnapolicję.-Pattazamilkłizamknąłoczy.
-Bojeślinie,toco?-spytałBrunettispokojnie.
Odpowiedźprzyszłapodłuższejchwili.
-Niepowiedzieli.Niemuszątegomówić.
Brunettiwiedział,żetoprawda.
Nagleogarnęłogoprzemożnepragnienie,byznaleźćsięgdzieindziej,gdziekolwiek,
tylkonietutaj.Lepiejjużbyłonawettam,nastrychu,gdzieleżeliZecchinoitamartwa
dziewczyna,ponieważodczuwałwówczastylkolitość,wolnyodtegodoskwierającego
uczuciatriumfunadczłowiekiem,którymtakczęstogardził.Niechciałnapawaćsię
satysfakcją,widzącjegolękigniew,aleztrudemtłumiłtouczucie.
-Czyonzażywanarkotyki,czytylkosprzedaje?-spytał.
Pattawestchnął:
-Niewiem.Niemampojęcia.
Brunettizaczekałchwilę,mającnadzieję,żemożewreszciePattaprzestaniekłamać.
-Tak.Chybabierzekokainę-usłyszałpodłuższejchwili.
Latatemu,kiedymiałowielemniejszedoświadczeniewprzesłuchiwaniu,domagałby
siępotwierdzenia,żechłopakzajmowałsiętakżesprzedażąnarkotyków,aleterazuznałtoza
faktiprzeszedłdonastępnejkwestii.
-Czyrozmawiałpanznim?
Pattaskinąłtwierdzącogłową.
-Onumierazestrachu.Chceukryćsięudziadków,aleprzecieżtomuniezapewni
bezpieczeństwa.-PattaspojrzałnaBrunettiego.-Ciludziemusząuwierzyć,żebędzie
milczał.Tylkowtedynicmusięniestanie.
Brunettidoszedłtymczasemdotegosamegownioskuijużpróbowałskalkulowaćjego
koszt.Jedynysposóbtowymyślićkolejnąhistorię,amianowicie,żepolicjapodejrzewa,iż
zostaławprowadzonawbłąd,iżewistocieniedasięustalićzwiązkumiędzyśmiercią
studentazpowoduprzedawkowaniaaosobą,którasprzedałamunarkotyki.To
najprawdopodobniejodsunęłobyodRobertaPattybezpośrednieniebezpieczeństwo,ale
jednocześniezniechęciłobybrataczykuzynaAnnyMariiRattidowydaniaosób,które
sprzedałymunarkotyki,atymsamymprzyczyniłysiędośmierciMarcaLandiego.
Jeślinicniezrobi,życieRobertaznajdziesięwniebezpieczeństwie,alejeśliw
gazetachpojawisiętanowahistoria,AnnaMariabędziemusiałażyćzpoczuciemwiny,że
jestpośrednioodpowiedzialnazaśmierćMarca.
-Zajmęsiętym-powiedziałwkońcuBrunetti.
Pattapodniósłgłowęispojrzałnaniego.
-Co?-spytał.-Jak?
-Powiedziałem,żesiętymzajmę-powtórzyłstanowczymtonem,mającnadzieję,że
Pattamuuwierzyipowstrzymasięodwszelkichprzejawówwdzięczności.-Niechpansię
postaraumieścićgowjakiejśklinice,jeślipanmoże.
OczyPattyrozszerzyłysięzoburzenia,iżpodwładnyśmiemuudzielaćrad.
Brunettichciałtozałatwićjaknajszybciej.
-Zarazdonichzadzwonię-powiedział,spoglądającwymowniewstronędrzwi.
TowrównejmierzerozzłościłoPattę,któryobróciłsięnapięcieiwyszedł.
Komisarzchwyciłzasłuchawkę.Byłomutrochęgłupio,kiedywykręcałnumer
przyjacielazgazety.Wiedziałdoskonale,jakwielkidługzaciąga,iniemiałnawetcienia
wątpliwości,żewdniu,kiedyprzyjdziemugospłacić,będziemusiałzapomniećoswoich
zasadachalbobalansowaćnagranicyprawa.Mimotoniezawahałsięanichwili.
Miałwłaśniewyjśćnaobiad,kiedyzadzwoniłCarrarozwiadomością,żeprzed
dziesięciomaminutamitelefonowałjakiśmężczyzna,któryprzeczytałartykułichciałsię
dowiedzieć,czytoprawda.Lekarzzapewniłgo,żetaabsolutnierewolucyjnaterapiastanowi
jedynąnadziejędlaofiaryugryzieniaprzezosobęchorą.
-Czymyślipan,żetoten,októregonamchodzi?-spytałBrunetti.
-Niewiem-odrzekłCarraro.-Wydawałsiębardzozainteresowany.Powiedział,że
dzisiajsięzgłosi.Copanzamierza?
-Zarazupanabędę.
-Comamzrobić,jeślionsięzjawi?
-Niechpangojakośzatrzyma.Proszęznimporozmawiać,wymyślićjakąś
skomplikowanąprocedurę,zrobićcokolwiek,żebytylkoniewyszedł.
Schodząc,zajrzałdopokojuodprawiwydałkrótkirozkaz,żebyzarazwysłaliłódźz
dwomapolicjantaminapokładziedoProntoSoccorso.Majączekaćprzedwejściem.
Dotarłdoszpitalawciąguniespełnadziesięciuminut.Poprosiłportiere,żeby
wprowadziłgodoProntoSoccorsowejściemdlalekarzy,ponieważżadenzoczekujących
pacjentówniemożegozobaczyć.Jegoniecierpliwośćmusiałabyćzaraźliwa,boportier
natychmiastopuściłoszklonądyżurkęipoprowadziłgogłównymkorytarzem,obokwejścia
dlapacjentów,anastępnieprzeznieoznakowanedrzwiiwąskikorytarzdopokoju
pielęgniarekoddziałupogotowia.
Dyżurnapielęgniarkapodniosłagłowę,zaskoczona,alechybazostałauprzedzona
przezCarrara,ponieważszybkowstałaiwskazałapokójzabiegowy.
-Jesttam.PrzyjmujegodottoreCarraro-oznajmiła.
Brunettiwszedłbezpukania.UbranywbiałykitelCarraropochylałsięnadwysokim
mężczyznąleżącymnaplecachnakozetce.Jegokoszulaisweterwisiałynaoparciukrzesła.
Carraroosłuchiwałmuserce.Wprzeciwieństwiedolekarza,mężczyznanatychmiast
zauważyłwchodzącegoBrunettiego.Nawidokkomisarzasercemusiałozabićmuszybciej,
bolekarzsięodwrócił,bysprawdzić,cowywołałotęreakcję.
ZobaczyłBrunettiego,aleniepowiedziałanisłowa.
Mężczyznależałnieruchomo,alekomisarzdostrzegł,żejegomięśniezesztywniały,a
natwarzwypłynąłrumieniec.Dostrzegłrównieżrozognionyowalnyśladnazewnętrznej
stronieprawegoprzedramienia;brzegiranywyglądałytak,jakbyktośrozsunąłzamek
błyskawiczny.
Brunettimilczał.Mężczyznanakozetcezamknąłoczyiwyciągnąłręcewzdłuż
boków.Komisarzzauważył,żeCarraromanadłoniachprzezroczystegumowerękawiczki.
Lekarzpodszedłdobiurka,odłożyłstetoskopibezsłowaopuściłpokój.Mężczyznasprawiał
wrażenie,jakbyspał.Brunettipoczuł,żejegosercesięuspokaja.Ostrożniepodszedłbliżej,
zachowującbezpiecznydystans.Terazdopierozobaczył,żeleżącynakozetceczłowiek
musiałbyćbardzosilny.Wyrobionemięśnieklatkipiersiowejiramionbyłyrezultatemwielu
latciężkiejpracy.Miałogromnedłonie,zakończonezaskakującoszerokimiipłaskimi
palcami.Wtejstatycznejpozycjijegotwarzbyłapozbawionawszelkiegowyrazu.Nawet
kiedyzobaczyłBrunettiegoibyćmożesiędomyślił,kimonjest,niewielezdradziłzeswych
emocji.Miałbardzomałeuszyiosobliwiecylindrycznągłowę,nieproporcjonalniemałąw
stosunkudopotężnegociała.
-Signore-odezwałsięwkońcuBrunetti.
Mężczyznaotworzyłoczyispojrzałnaniego.MiałybrązowykoloriBrunettiemu
przyszłynamyślniedźwiedzieślepia,możedlatego,żemężczyznabyłduży.
-Mówiłami,żebymnieszedł-powiedziałmężczyzna.-Mówiła,żetopułapka.-
Zamrugałoczami,przymknąłjenachwilę,apotemznówotworzył.-Alejasiębałem.
Wszyscyotymmówiliisiębałem.
Znowunadłużejzamknąłoczy.Wydawałosię,żepodczastychchwilprzenosisięw
jakieśodległemiejsce,jaknurekzapadającysięwmorskągłębinę,szczęśliwy,żeprzebywa
wpiękniejszymświecie,wktórymchciałbypozostaćjaknajdłużej.
Powiekisięuniosły.
-Alemiałarację.Onamazawszerację.-Mężczyznausiadłnakozetce.-Niechsię
pannieboi-powiedziałdoBrunettiego.-Nicpanuniezrobię.Chcętylko,żebydoktordałmi
tolekarstwo,ipotempójdęzpanem.Alenajpierwmuszędostaćtolekarstwo.
Brunettiskinąłgłowązezrozumieniem.
-Pójdęponiego-rzekłiskierowałsiędopokojupielęgniarek.Carrarobyłsami
rozmawiałprzeztelefon.
-Noico?-spytał,odkładającsłuchawkę.Znówwydawałsięzagniewany,aleBrunetti
podejrzewał,żezłośćtaniemanicwspólnegozezłamaniemprzysięgiHipokratesa.
-Niechmupanzrobizastrzykprzeciwtężcowyizabioręgonakomendę.
-Najpierwzostawiamniepansamegozmordercą,aterazsiępanspodziewa,żetam
wrócę,żebymurobićjakiśzastrzyk?Chybapanoszalał!-Carrarozałożyłręcenapiersina
znakodmowy.
-Niesądzę,żebyistniałojakieśryzyko,dottore.Takczyinaczej,powiniendostać
zastrzykprzeciwtężcowy.Ranapougryzieniuwyglądanazainfekowaną.
-O,więcjestpanrównieżlekarzem?
-Dottore-rzekłBrunetti,spoglądającnaczubkiswychbutówibiorącgłęboki
oddech.-Żądam,żebypanwłożyłzpowrotemrękawiczki,poszedłdopokojuobokizrobił
pacjentowizastrzykprzeciwtężcowy.
-Ajeślipowiemnie?-spytałCarrarowojowniczo.Zjegoustdoleciałzapachmiętyi
alkoholu,mieszanki,którąserwująsobienaśniadanieprawdziwipijacy.
-Wtedy,dottore-rzekłBrunettimartwymgłosem,wyciągającrękę-zaciągnętam
panasiłąipowiemtemumężczyźnie,żeodmawiapanzrobieniazastrzyku,którymoże
uratowaćmużycie.Apotemzostawięwassamych.
Brunettiwidział,żelekarzmuwierzy.Carraroopuściłbezradnieręce,mamrocząccoś
podnosem.Komisarzudawał,żeniesłyszy.
Obajweszlidopokojuzabiegowego.Mężczyznasiedziałteraznabrzegukozetki,
zwiesiwszynogi,izapinałkoszulęnapotężnymtorsie.
Carrarowmilczeniupodszedłdooszklonejszafkizlekarstwamiwkąciepokoju,
otworzyłjąiwziąłstrzykawkę.Przezchwilęhałaśliwieprzestawiałpudełkazlekarstwami,aż
wkońcuznalazłto,któregoszukał.Wyjąłmałąszklanąfiolkęzgumowązatyczkąipodszedł
dobiurka.Ostrożniewciągnąłnowąparęgumowychrękawiczek,przebiłigłągumowykoreki
napełniłstrzykawkę.Podszedłdomężczyzny,którytymczasempodwinąłrękawkoszuli
prawiedoramienia.Wyciągnąłrękęprzedsiebie,odwróciłgłowęizacisnąłmocnopowieki,
jakdziecko,któreboisięzastrzyku.Carrarowyszarpnąłigłę,szorstkimgestemzgiąłrękę
pacjenta,żebyzatrzymaćkrwawienie,iodszedł.
-Dziękuję,paniedoktorze-powiedziałmężczyzna.-Czytojesttolekarstwo?
Carraromilczał,więcBrunettiodpowiedziałzaniego:
-Tak,tojesttolekarstwo.Terazjużniemusisiępanmartwić.
-Nawetzabardzoniebolało.-MężczyznaspojrzałnaBrunettiego.-Czyjużmusimy
iść?
Brunettiskinąłgłową.Mężczyznaopuściłramięispojrzałnaśladpoukłuciu,który
zacząłkrwawić.
-Myślę,żepańskipacjentpotrzebujeopatrunku,dottore-odezwałsięBrunetti.
Carraroniezareagował.Ściągnąłrękawiczkiirzuciłjewstronęstołu,nieprzejmującsiętym,
żeupadłyoboknapodłogę.Brunettipodszedłdoszafkiizgórnejpółkiwziąłopakowanie
plastrów.Kiedyzerwałpapierimiałjużprzyłożyćplasterdokrwawiącejranki,mężczyzna
podniósłrękęigopowstrzymał.
-Możeniejestemjeszczewyleczony,signore,więclepiejżebymzrobiłtosam.
WziąłplasterodBrunettiegoiniezdarniegoprzylepił,apotemopuściłrękawkoszuli.
Wstał,sięgnąłposweteriruszyłdodrzwi.Wproguprzystanąłispojrzałwdółna
Brunettiego,któregoznacznieprzewyższałwzrostem.
-Tobyłobyokropne,proszępana,gdybymmiałtęchorobę-powiedział.-Okropne
dlamojejrodziny.-Skinąłgłową,jakbygodzącsięztąbolesnąprawdą,icofnąłsię,żeby
przepuścićBrunettiego.Usłyszeli,jakCarrarozatrzasnąłzhukiemszafkęzlekarstwami,ale
państwowyposażaszpitalewsolidnemeble,więcszybasięniestłukła.
WgłównymkorytarzustałodwóchwezwanychprzezBrunettiegoumundurowanych
policjantów,aprzybrzeguczekałałódźzmilkliwymBonsuanemzasterem.Wyszlibocznym
wyjściem.Mężczyzna,jaktylkozobaczyłpolicyjnemundury,zwiesiłgłowęiprzygarbiłsię.
Szedłciężkoiniezgrabnie,krokiemzupełniepozbawionymrytmu,takchwiejnym,jakbymiał
trudnościzkoordynacjąruchów.Kiedywasyściedwóchpolicjantówwszedłnapokład,
zwróciłsiędoBrunettiego:
-Czymogęusiąśćnadole,signore?
Komisarzwskazałmustopnieimężczyznazszedłdokabiny.Usiadłnajednejz
wyściełanychławstojącychpodwóchstronachpomieszczeniaischyliłgłowę,wbijając
wzrokwpodłogę.
Kiedywpłynęlidoprzystaniprzedkomendą,policjanciwyskoczyli,żebyzacumować
łódź,aBrunettipodszedłdoschodówizawołał:
-Jesteśmynamiejscu!
Mężczyznaspojrzałwgóręiwstał.
PodczasdrogiBrunettirozważałmyśl,żebyzabraćgodosiebienaprzesłuchanie,ale
potemzmieniłzamiar,uznawszy,żelepiejbędziesięnadawałdotegoceluzwykłypokój
przesłuchań,brzydkiepomieszczeniebezokien,zporysowanymiścianamiijarzeniowym
światłem.
Wciążwasyściedwóchfunkcjonariuszyweszlinapierwszepiętro,ruszyliwgłąb
korytarzaizatrzymalisięprzedtrzecimidrzwiamipoprawejstronie.Brunettiotworzyłdrzwi
iprzepuściłmężczyznęprzodem.Tenstanąłwprogu,oglądającsiębezradnienakomisarza,
którywskazałmujednozkrzesełprzyzniszczonym,odrapanymstole.
Mężczyznausiadł.Brunettizamknąłdrzwiizająłmiejscenaprzeciwniego.
-NazywamsięGuidoBrunetti,jestemkomisarzempolicji-zaczął.-Wtympokoju
jestmikrofoninaszarozmowajestnagrywana.
Podałdatęigodzinę,poczymzwróciłsiędomężczyzny:
-Przyprowadziłempanatutaj,żebyprzesłuchaćpananaokolicznośćśmiercitrzech
osób:FrancaRossiego,GinaZecchinaimłodejkobiety,którejnazwiskajeszczenieznamy.
CiałaZecchinaorazmłodejkobietyznaleziononastrychudomunieopodalAngeloRaffaele,a
FrancoRossizginąłnaskutekupadkuzrusztowaniategobudynku.Zanimprzejdziemydo
dalszejczęści,muszęspytaćpanaonazwiskoipoprosićodowódtożsamości.
Mężczyznamilczał.
-Czymożemipanpowiedzieć,jaksiępannazywa,signore?-powtórzyłBrunetti.
Tamtenpopatrzyłnaniegoispytałzbezgranicznymsmutkiem:
-Czymuszę?
-Obawiamsię,żetak-odrzekłBrunettizrezygnacją.
Mężczyznaopuściłgłowęiutkwiłwzrokwblaciestołu.
-Onabędzietakawściekła-wyszeptał.PodniósłoczynaBrunettiegoipowiedział
cicho:-NazywamsięGiovanniDolfin.
Rozdział24
Usłyszawszytonazwisko,Brunettizacząłgorączkowodopatrywaćsiępodobieństwa
międzytymniezgrabnymwielkoludemadrobną,zgarbionąkobietą,którąwidziałwbiurze
dalCarla.Niedoszukawszysiężadnego,nieośmieliłsięzapytać,jakiełącząichwięzy;uznał,
żelepiejwysłuchaćmężczyzny,samemuodgrywającrolętego,którywiejużprawie
wszystkoichcejedyniedopytaćokilkaszczegółów,zwłaszczadotyczącychchronologii
zdarzeń.
Wpomieszczeniupanowałacisza.Brunettiniepróbowałjejprzerwać.Jedynym
odgłosembyłciężkioddechDolfina.
Pochwilimężczyznapodniósłgłowęispojrzałnaniegozbólemwoczach.
-Jestemhrabią,rozumiepan-odezwałsię.-Jesteśmyostatnimizrodu.Niemamy
następcy,ponieważLoredana,nocóż,nigdyniewyszłazamąż,aja...-Znówspuściłwzrok
nablat,jakbyoczekiwałtamjakiejśpodpowiedzi.Westchnąłipodjąłwątek:-Jasięnie
ożenię.Towszystkowogólemnienieinteresuje.-Wykonałnieokreślonyruchręką,jakby
odpychającodsiebie„towszystko”.-Więcjesteśmyostatniidlategototakieważne,żebynic
niesplamiłohonorurodzinyanijejnazwiska.Czypantorozumie?
-Oczywiście-odparłBrunetti.Niemiałpojęcia,coznaczywtymprzypadkuhonor,
zwłaszczadlapotomkasłynnegorodu,noszącegonazwiskoodponadośmiusetlat.-Wszyscy
powinniśmyżyćzhonorem-powiedziałogólnikowo.
Dolfinpokiwałgłową.
-TowłaśniewciążmipowtarzaLoredana.Zawszemitomówiła.Wedługniejniema
znaczenia,żejesteśmybiedni.Mamyprzecieżnazwisko.
GiovanniDolfinmówiłzemfazą,takjakludzie,którzybezmyślniepowtarzajązdania
niedokońcadlanichzrozumiałe,kiedyprzekonanieoczymśbierzegóręnadrozumem.
Podobnymechanizmmusiałsięuruchomićwjegoumyśle,ponieważpochyliłgłowęizaczął
recytowaćhistorięswegosłynnegoprzodka,dożyGiovanniegoDolfina.Brunettisłuchał,
dziwnieukojonybrzmieniemgłosu,któryprzeniósłgonapowrótdookresudzieciństwa,
kiedytokobietyzsąsiedztwaprzychodziłydoichdomunawspólneodmawianieróżańca,a
onpoddawałsięmonotonnemurytmowipowtarzanychwkółkomodlitw.Odpłynąłmyślami
dalekowprzeszłośćdotychszeptanychrecytacji,dopókinieusłyszał,jakDolfinmówi:
-...podczasepidemiiw1361roku.
Pokiwałzuznaniemgłową.
-Towielkienazwisko-powiedział,chcącgozachęcićdodalszegoopowiadania.-
Trzebapostępowaćbardzorozważnie,żebyjechronić.
-TakwłaśniemówiLoredana,dokładnietak.-DolfinrzuciłBrunettiemuspojrzenie,
wktórympojawiłsięrespekt:otokolejnyczłowiek,któryrozumieobowiązkispoczywające
naichrodzinie.-Powiedziała,żezwłaszczatymrazemmusimyuczynićwszystko,absolutnie
wszystko,żebyjezachowaćichronić.-Zająknąłsięprzyostatnichsłowach.
-Oczywiście-poparłgoBrunetti.-Zwłaszczatymrazem.
-Powiedziała,żetenczłowiekwbiurzezawszejejzazdrościłpozycji-ciągnąłDolfin.
-Wspołeczeństwie-dodał,widząc,żeBrunettigonierozumie.
Komisarzskinąłgłową.
-Nigdyniemogłapojąć,dlaczegoonjejtaknienawidzi.Apotemsfałszowałjakieś
dokumenty.Loredanapróbowałamitłumaczyć,alenicztegoniezrozumiałem.Ztych
dokumentówwynikało,żenibyonarobiwbiurzejakieśnieuczciwerzeczyibierzezato
pieniądze.-Oparłsiędłońmiostółiuniósłzkrzesła.-Delfinowienierobiąniczegodla
pieniędzy!-Natężeniejegogłosuosiągnęłozatrważającowysokipoziom.-DlaDelfinów
pieniądzesąniczym!
Brunettipodniósłuspokajającorękęimężczyznausiadł.
-Nierobimynicdlapieniędzy-powtórzyłznaciskiem.-Całemiastootymwie.Nie
dlapieniędzy.
Pochwilipodjął:
-Powiedziała,żekażdyuwierzywtesfałszowanedokumentyiwybuchnieskandal.
Nazwiskobędzieskalane.Powiedziała...-zamilkłipoprawiłsię:-Nie,jatowiedziałem,nikt
miniemusiałmówić.KalanienazwiskaDelfinówoszustwaminikomunieujdziebezkarnie.
-Rozumiem-zgodziłsięBrunetti.-Czytoznaczy,żewydałgopanpolicji?
Dolfintrzepnąłpogardliwieręką.
-Nie,tuchodziłoonaszhonor,więcmieliśmyprawosamiwymierzyć
sprawiedliwość.
-Rozumiem.
-Wiedziałem,kimonjest.Znałemgo.Bywałemtamczasami,żebypomócLoredanie,
kiedyrobiłaranozakupyimiaładużododźwigania.Przychodziłemtamipomagałemjej
zanieśćzakupydodomu.
Toostatniezdaniepowiedziałzdumą,chwalącsięswoimdobrymuczynkiem.
-Wiedziała,dokądsięwybierałtamtegodnia,ikazałamizanimpójśćispróbować
porozmawiać.Aleonudawał,żenierozumie,ocomichodzi,mówił,żetoniemażadnego
związkuzLoredaną,żechodziotegodrugiego.Loredanamnieuprzedziła,żeonbędzie
kłamał,wmawiającmi,żechodzioinnąosobęzbiura,więcbyłemnatoprzygotowany.
Wiedziałem,żechcezniszczyćLoredanę,bojejzazdrości.
Jegotwarzprzybraławyraz,jakiBrunetticzęstowidziałuludziposługującychsię
sprytem.Znówodniósłwrażenie,żeGiovanniDolfinrecytujewyuczonąlekcję.
-Noi?
-Nazwałmniekłamcąipróbowałodepchnąć.Kazałmizejśćzdrogi.Weszliśmyjuż
dotegodomu.-OtworzyłszerokooczyiBrunettipomyślał,żepewnieprzypominasobieto
okropnewydarzenie,okazałosięjednak,żeDolfinbyłoburzonyzzupełnieinnegopowodu.-
Mówiłdomnienaty.Wiedział,żejestemhrabią,imimotozwracałsiędomnieperty!
RzuciłBrunettiemuwymownespojrzenie,jakbypytając,czyonkiedykolwiekspotkał
sięztakąbezczelnością.Brunetti,któryfaktycznieniespotkałsięzniczympodobnym,
zdumionypokręciłgłową.
Dolfinnajwyraźniejsięniekwapił,bykontynuowaćopowieść.
-Noicopanzrobił?-spytałBrunettizzaciekawieniem.
-Powiedziałemmu,żekłamieiżechceskrzywdzićLoredanę,bojejzazdrości.Znów
mnieodepchnął.Niktjeszczesiętakwstosunkudomnieniezachował.
Zesposobu,wjakiDolfintomówił,Brunettiwywnioskował,żemężczyznajest
przekonany,iżotoczenieokazujemurespektzpowodujegopochodzenia,anie,jakwistocie
było,atletycznejbudowy.
-Kiedymnieodepchnął,cofnąłemsięokrok,zaczepiłemnogąojakąśruręiupadłem.
Wstałem,trzymającjąwręku.Chciałemgouderzyć,ależadenDolfinniewymierzyłbynigdy
człowiekowiciosuwplecy,więczawołałemionsięodwrócił.Podniósłrękę,żebymnie
zaatakować.
Mężczyznazamilkł,tylkodłoniezaciskałymusięiotwierały,jakbyniezależnieod
jegowoli.Czaswjegopamięcimusiałpobiecszybciej,bokiedyznówsięodezwał,mówiło
czymś,conajwyraźniejstałosiępóźniej.
-Potempróbowałsiępodnieść.Staliśmypodoknem,okiennicebyłyotwarte.
Otworzyłjeodrazu,kiedywszedł.Podczołgałsiętrochęipodciągnąłdogóry.Niebyłemjuż
naniegozły-mówiłspokojnymipozbawionymemocjigłosem.-Naszhonorbyłocalony.
Więczbliżyłemsię,żebymupomóc.Aleonsięmniebałikiedyszedłemkuniemu,zrobił
krokdotyłu,potknąłsięiwypadł.Próbowałemgozłapać,naprawdę.-Mężczyznawykonał
dłońmiodługich,płaskichpalcachgest,jakbycośchwytał.-Aleonspadł.Niedałemrady.-
Zakryłoczyręką.-Słyszałem,jakuderzyłoziemię.Złoskotem.Apotemktośstanąłw
drzwiachibardzosięprzestraszyłem.Niewiedziałem,ktoto.Zbiegłemposchodach.-Dolfin
zamilkł.
-Dokądpansięudał?
-Dodomu.Jużminęłaporaobiadu,aLoredanazawszesiędenerwuje,kiedysię
spóźniam.
-Powiedziałjejpan?
-Cojejmiałempowiedzieć?
-Cosięstało.
-Niemiałemzamiaru,alesiędomyśliła.Widziała,żeniemogęjeść.Musiałemjej
opowiedzieć.
-Ijakzareagowała?
-Powiedziała,żejestżemniebardzodumna-odpowiedziałGiovanniDolfin,ajego
twarzpromieniała.-Powiedziała,żeobroniłemhonorrodzinyiżeto,cosięstało,tobył
wypadek.Onmniepopchnął.PrzysięgamnaBoga.Popchnąłmnietak,żeupadłem.-Rzucił
nerwowespojrzeniewstronędrzwi.-Czyonawie,żetutajjestem?
Kiedykomisarzpokręciłprzeczącogłową,Dolfinprzyłożyłsobiedoustrękęi
zaciśniętymipalcamipoklepałdolnąwargę.
-Ależonabędziezła!Powiedziałami,żebymnieszedłdoszpitala.Żetopułapka.I
miałarację.Powinienembyłjejposłuchać.Onamazawszerację.Zawszemiałaracjęwe
wszystkim.
Dotknąłukłuciapozastrzykuizacząłlekkogładzićpalcamiobolałemiejsce.
Znówzapadłomilczenie.Brunettizastanawiałsię,jakwielebyłoprawdywtym,co
LoredanaDolfinpowiedziałabratu.Niemiałjużwątpliwości,żeRossidowiedziałsięwjakiś
sposóbokorupcjiwUfficioCatasto,alenieprzypuszczał,żebymiałotocośwspólnegoz
honoremrodzinyDolfinów.
-Acosięzdarzyło,kiedypantamwrócił?-spytał.Zaczynałogointrygowaćcoraz
bardziejniespokojnezachowaniemężczyzny.
-Tendrugi,tennarkoman...toonstałwtedywdrzwiach.Śledziłmnieażdosamego
domuidowiedziałsięodsąsiadów,kimjestem.Wszyscyznająmojenazwisko.-Wgłosie
Dolfinaznówzabrzmiaładuma.-Więcczekałnamnie,kiedywychodziłemdopracy,i
powiedział,żewszystkowidział.Powiedział,żejestmoimprzyjacielemichcemipomóc
uniknąćkłopotów,ajamuuwierzyłem.Wróciliśmytamrazemizaczęliśmysprzątaćpokoje
nagórze.Mówił,żemiwtympomoże.Noikiedysprzątaliśmy,przyszlijacyśpolicjanci,ale
onimcośpowiedziałisobieposzli.Przyszedłpotemdomnieizażądałpieniędzy.Powiedział,
żejakmuniezapłacę,tosprowadzipolicjantówzpowrotemipokażeimtenpokój,żebędęw
poważnychtarapatachiżewszyscysiędowiedzą,cozrobiłem.
Dolfinzamilkłiwyglądało,jakbyrozważałmożliwekonsekwencjetakiegoobrotu
spraw.
-I?
-Powiedziałemmu,żeniemampieniędzy,żezawszewszystkooddajęLoredanie.
Onanimirozporządza.-Dolfinznowulekkouniósłsięzkrzesłaizacząłkręcićgłową,jakby
opędzającsięodjakiegośhałasu.
-I?-powtórzyłBrunettitymsamymobojętnymtonem.
-OczywiściepowiedziałemwszystkoLoredanie.Noiwróciliśmytam.
-Wróciliśmy?-wpadłmuwsłowoBrunettiinatychmiastpożałowałiswegoodruchu,
ipytania.Dolfinwciążkręciłdziwniegłową,alesłyszącpytanieBrunettiego,amożetonjego
głosu,przestał.Całajegoufnośćnaglesięulotniłainaoczachkomisarzawjednejchwili
przeszedłdoobozuwroga.
Naminutęzapadłacisza.
-Signorconte?-odezwałsięBrunetti.
Dolfinpotrząsnąłstanowczogłową.
-Signorconte,powiedziałpan,żewróciłpandobudynkuwczyimśtowarzystwie.
Czymożemipanpowiedzieć,wczyim?
Mężczyznaoparłsięłokciamiostół,spuściłgłowęizatkałuszy.GdyBrunettizaczął
doniegomówić,gwałtowniepokręciłgłową.Złynasiebie,żewepchnąłgowczeluść,z
którejniemaszansgowydobyć,Brunettiwstałiwiedząc,żeniemawyboru,poszedł
zadzwonićdosiostryconteDolfina.
Rozdział25
Odebrałatelefon,mówiąc:
-CaDolfm.-Tylkotyle,nicwięcej,leczBrunettiegotakzaskoczyłtendźwięk
fałszywiebrzmiącejfanfary,żedopieropochwilibyłwstaniesięprzedstawićiwyjaśnić,po
codzwoni.Jeślito,cousłyszała,wjakikolwieksposóbjąporuszyło,dobrzetoukryła,
powiedziałajedynie,żezadzwonidoswojegoadwokataijaknajprędzejprzyjdziedo
komendy.Niezadawałażadnychpytańinieokazałażadnejciekawości,dowiedziawszysię,
żejejbratjestprzesłuchiwanywzwiązkuzmorderstwem.Brunettimiałwrażenie,że
potraktowałajegotelefonjakkażdyinnytelefonsłużbowy,naprzykładwsprawiepomyłkiw
tekściesprawozdaniaczyzłegowydrukuplanówbudowy.PonieważBrunetti,oilebyłomu
wiadomo,niepochodziłwprostejliniizrodzinydożów,niemiałpojęcia,jaktacyludzie
reagująnawiadomość,żewrodziniejestmorderca.
Wkażdymrazienietraciłczasunarozważanie,czysignorinaDolfinjestwmieszana
wcośtakprostackiegojakkorupcjapanoszącasięwUfficioCatasto.„Delfinowienierobią
nicdlapieniędzy”-wtędewizęBrunettiwierzyłabsolutnie.TonapewnodalCarlo,udający
naiwniaka,któryniewie,czyktośwjegourzędziedałbysięprzekupić,byłmotoremmachiny
łapowniczejodkrytejprzezRossiego.
Cotenbiedny,głupiinaswojenieszczęścieuczciwyRossiuczynił-czypokazałdal
Carlowizebranedowody,czyzagroziłmudenuncjacjąnapolicji?Iczyuczyniłtoprzy
otwartychdrzwiachdopokojucerberawwełnianymbliźniaku,zfryzurąsprzeddwudziestu
latitaksamostarąniespełnionąmiłością?ACappelli?Czytorozmowytelefonicznez
Rossimprzyspieszyłyjegośmierć?
Niemiałwątpliwości,żeLoredanaDolfinzawczasupouczyłabrata,comamówićw
wypadku,gdybybyłprzesłuchiwany.Przecieżgoostrzegła,żebynieszedłdoszpitala.Nie
użyłabysłowa„pułapka”,gdybyniewiedziała,skądbratmatenwymownyśladpougryzieniu
naręce.Aon,biedaczek,taksięprzestraszyłzakażenia,żenieposłuchałjejprzestrogiiwpadł
prostowsidłaBrunettiego.
Ipodczasprzesłuchaniaprzerwałswojąspowiedźdokładniewmomencie,kiedy
zacząłużywaćliczbymnogiej.Brunettiwiedział,kimjesttadrugaosoba,alewiedziałteż,że
jaktylkoadwokatLoredanyskontaktujesięzGiovannim,zniknieszansawypełnienialukw
jegozeznaniach.
Niecałągodzinępóźniejuprzedzonogoprzeztelefon,żenadoleczekająsignorina
DolfiniavvocatoContarini.Poprosił,byprzyprowadzonoichdoniego.
Pierwszaweszłaona.Towarzyszyłjejjedenzumundurowanychpolicjantów,którzy
stalinawarcieprzedgłównymwejściemdokomendy.Zaniąwszedłgrubyinieodmiennie
uśmiechniętyContarini,znanyztego,żezawszepotrafiznaleźćjakiśkruczekprawny,aby
rozstrzygnąćspornąkwestięnakorzyśćklienta.
Brunettiniepodałrękiżadnejzosób,zaproponowałtylko,byusiedli,asamwróciłna
swojemiejscezabiurkiem.
PrzyjrzałsięsignorinieDolfin.Siedziałaprostojakstruna,niedotykającplecami
oparcia,zdłońmizgrabniesplecionyminatorebcepołożonejnakolanach.Milcząc,
odwzajemniłamuspojrzenie.Wyglądałazupełnietaksamojakwtedy,kiedywidziałjąw
biurze-energiczna,starzejącasiękobieta,poczęścitylkozainteresowanatym,cosiędzieje
wokółniej.
-Awięccopanodkryłwsprawiemojegoklienta,commissario?-spytałgoContarini,
uśmiechającsiężyczliwie.
-Podczaszarejestrowanegonataśmieprzesłuchania,przeprowadzonegodzisiejszego
popołudniatutaj,wkomendzie,podejrzanyprzyznałsiędozabiciaFrancaRossiego,
urzędnikaUfficioCatasto,gdzieobecnatusignorinaDolfin-Brunettiwskazałsiostrę
Giovanniegoruchemgłowy-pracujejakosekretarka.
NaContarinimniezrobiłotożadnegowrażenia.
-Czytowszystko?-spytał.
-Zeznałrównież,żepotemwróciłnamiejscezbrodniwtowarzystwiemężczyzny,
którynazywasięGinoZecchino,iżerazemzniszczylidowodyprzestępstwa.Następnie
powiedział,żeZecchinogoszantażował.
Wydawałosię,żenicztego,comówiłBrunetti,wnajmniejszymstopniunie
interesujetychdwojga.
-Zecchinainiezidentyfikowanąmłodąkobietęznalezionomartwychwtymsamym
budynku,zktóregowypadłRossi.
KiedyContariniuznał,żeBrunettiskończył,zacząłprzeglądaćjakieśpapiery,które
wyjąłzteczki.Komisarzzprzerażeniemuświadomiłsobie,żepedantyczneruchyadwokata
sąuderzającopodobnedoruchów,którekiedyśzaobserwowałuRossiego.Zlekkim,
wyrażającymzadowoleniechrząknięciemContariniwyłuskałdokument,któregoszukał,i
wyciągnąłponadbiurkiemwstronęBrunettiego.
-Jakpanzachwilęzobaczy,commissario-rzekł,wskazującpalcempieczęćugóry
dokumentu,leczniewypuszczającgojeszczezrąk-jesttozaświadczeniezMinisterstwa
Zdrowiasprzedponaddziesięciulat.-Przysunąłfotelbliżejbiurkaiciągnąłdalej,wciążnie
podającdokumentukomisarzowi,ajedyniepodsuwającmukartkipodnos.-Zzaświadczenia
tegowynika,żeGiovanniDolfinjest...-przerwał,posyłającBrunettiemukolejnywdzięczny
uśmiech.Przypominałrekina,któryzabierasiędodzieła.Zacząłpowoliodczytywaćtekst,
którywidziałdogórynogami:-„...jestosobąospecyficznychpotrzebach,którąnależy
traktowaćulgowoiktórejniewolnodyskryminować,jeśliniejestwstaniewykonaćpewnych
pracprzekraczającychjejmożliwości”.
Następnieprzesunąłpalecnaostatniparagraf,któryrównieżodczytałnagłos:
-„Orzekasię,żewymienionypowyżejGiovanniDolfinniejestwpełniwładz
umysłowychiwzwiązkuztymniemożepodlegaćobowiązującymsankcjomprawnym”.
DopieroterazContariniwypuściłzaświadczeniezrąk.
-Tojestoczywiściekopia-oznajmił.-Dopańskiegoużytku.Rozumiem,żewiepan,
cooznaczatakidokument,commissario?
CałarodzinaBrunettiegopasjonowałasięgrąwmonopoliotodziękitejjednejkarcie,
karcieonazwie„Zwolnieniezwięzienia”,grastałasięrzeczywistościąalborzeczywistość-
grą.
Contarinizamknąłteczkęiwstał.
-Chciałbymzobaczyćsięzmoimklientem,jeślitomożliwe-powiedział.
-Oczywiście.-Brunettisięgnąłposłuchawkę.
Wgabineciezapadłaciszaażdochwili,kiedydodrzwizapukałPucetti.
-Sierżancie-rzekłBrunettiujętytym,żemłodemuczłowiekowibrakujenajwyraźniej
tchu,bonajegowezwaniewbiegałszybkoposchodach-proszęsprowadzićavvocato
Contariniegonadół,dopokojunumersiedem,gdzieznajdujesięjegoklient.
Pucettizasalutowałenergicznie.Contariniwstałispojrzałpytająconasignorinę
Dolfin,którapokręciłagłowąprzecząco,niezmieniającpozycji.Adwokatwypowiedziałparę
banalnychgrzecznościiwyszedł,ciąglesięuśmiechając.
Kiedyznikłzadrzwiami,Brunettiopadłzpowrotemnakrzesłoipatrzyłwmilczeniu
nakobietęsiedzącąpodrugiejstroniebiurka.
DopieropokilkuminutachdenerwującąciszęprzerwałasignorinaDolfin.
-Wiepan,żeniemożemupanniczrobić.Onjestpodochronąpaństwa-powiedziała
zupełnienormalnymgłosem.
Brunettipostanowiłmilczeć,żebyjąprzetrzymaćizobaczyć,doczegotoją
sprowokuje.Nieodpowiedziałwiecitkwiłnieruchomo;nieprzesuwałżadnychprzedmiotów
nabiurkuaniniesplatałrąk,poprostusiedział,patrzącnaniąobojętnie.
Minęłokilkanastępnychminut.
-Copanzamierza?-odezwałasię.
-Nic,przecieżnicniemogęzrobić.Samamitopaniprzedchwiląpowiedziała,
signorina.
Siedzielitakniczymdwanagrobneposągi,ażwreszcieonarzekła:
-Nieotomichodzi.-Uciekławzrokiemwbok,spojrzaławoknoiwreszcie
popatrzyłanaBrunettiego.-Niechodzimiomojegobrata.Chodzimioniego.
Porazpierwszydostrzegłnajejtwarzyjakąśemocję.Niechciałdłużejprowadzićz
niągry,więcnawetnieudawał,żeniezrozumiał.
-MapaninamyślidalCarla?-spytał.
Przytaknęła.
Brunettisięzamyślił.Zastanawiałsię,jakpotoczyłybysięlosyjegomieszkania,
gdybyUfficioCatastozostałonaglezmuszonedodziałaniawsposóbuczciwy.
-Zamierzamrzucićgowilkomnapożarcie-powiedziałzadowolony,żesięnato
zdobył.
OczysignorinyDolfinrozszerzyłysięzezdumienia.
-Copanmanamyśli?
-ZamierzamgowydaćGuardiadiFinanza.Będązpewnościązachwyceni,kiedy
dostanąjegowyciągizbanku,listęposiadanychprzezniegomieszkań,konta,naktóre...-tu
podkreśliłzeszczególnąsatysfakcją-naktórewpłaciłapieniądzejegożona.Wystarczy,żeby
puściliwruchswojąmachinę,zapewniającnietykalnośćtym,którzydalimułapówki,a
wywołatolawinę,któragopogrzebie.
-Stracipracę-powiedziała.
-Straciwszystko-poprawiłjąBrunettiiuśmiechnąłsięmelancholijnie.
Zdumionatązaciekłością,patrzyłananiegotępo.
-Czyżyczysobiepaniczegoświęcej?-spytał,doprowadzonydowściekłościtym,że
niezależnieodkonsekwencji,jakieponiesiedalCarlo,nigdyniebędziemógłniczrobićani
jej,anijejbratu.VolpatowiepozostanąnaCampoSanLucajakdwazwycięskiesępy,a
szansęznalezieniazabójcyMarcazaprzepaściprzezartykuł,mającyodsunąć
niebezpieczeństwoodsynaPatty.
Choćwiedział,żetaostatniasprawaniemazniąnicwspólnego,mimotopragnął,by
zostaławjakiśsposóbukarana.
-Wszystkoznajdziesięwgazetach-powiedział.-ŚmierćRossiego,ugryzionyprzez
ofiaręzabójca,którywymigasięodkary,bozostałuznanyprzezsądzaniepoczytalnego.Na
pewnoteżwspomnąozamieszanejwsprawęsekretarcedalCarla.Nazwąjąunazitella-
powiedział,samsiędziwiąc,żeztakąpogardąwymówiłsłowa„starapanna”.-Unazitella
nobile.Zakochanaplatoniczniewswoimszefie,młodszym,żonatymmężczyźnie-dobitnie
wypunktowałwstydliweprzymiotniki-awdodatkumanienormalnegobrata,którego
podejrzewasięozabójstwoRossiego.
Przerwałiprzyglądałsię,jaksignorinaDolfinażkurczysięzprzerażenia.
-Inapiszą,żedalCarlozamieszanybyłposzyjęwtewszystkiezbrodnie.Tobędzie
goprześladowałodokońcażycia.Awszystkoprzezpanią.-Wycelowałwniąpalcem.-To
będziepaniostatniprezentdlaingenieredalCarla.
-Panniemożetegozrobić!-wykrzyknęła,tracąckontrolęnadgłosem.
-Ja?Janiezamierzamnicrobić,signorina-powiedziałzbulwersowany,żeażtaką
przyjemnośćsprawiłomumówienietychokropności.-Gazetymniewyręczą.Nawetjeślinie
opisząwszystkiegodokładnie,ajedyniebędąspekulować,możepanibyćpewna,żeludzie
samisobiedopowiedząresztęiwtouwierzą.Anajbardziejimsięspodobahistoriao
starszawejzitellanobile,podkochującejsięwdużomłodszymmężczyźnie.-Przechyliłsię
przezbiurkoiwykrzyczał:-Ibędąsiędomagaćszczegółów!
SignorinaDolfinpotrząsnęłagłową,ustamiałaotwarte.Gdybyjąspoliczkował,z
pewnościąlepiejbytozniosła.
-Alepanniemoże.JajestemDolfin!
Brunettibyłtakzaszokowany,żemógłsięjedynieroześmiać.Odchyliłgłowęna
oparciekrzesłaiwybuchnąłszaleńczymśmiechem.
-Wiem,wiem-wykrztusił,niemogącopanowaćwesołości.-PanijestDolfin,a
Delfinowienierobiąnicdlapieniędzy.
Kobietapodniosłasięzkrzesła.Wyrazjejtwarzy,zaczerwienionejizbolałej,
natychmiastgootrzeźwił.Zaciskająckurczowopalcenatorebce,wyjąkała:
-Zrobiłamtozmiłości.
-ToniechpaniąBógwspomoże-rzekł,sięgającposłuchawkę.