ANNE McCAFFREY
JODY LYNN NYE
STATEK, KTÓRY
ZWYCIĘŻYŁ
(Przełożył: MARIAN BARANOWSKI)
ROZDZIAŁ l
Ciężkie, okute drzwi w końcu wąskiego przejścia otworzyły się z charakterystycznym
skrzypieniem. Wyszedł zza nich sędziwy mężczyzna, który skierował wzrok na Keffa. Keff
doskonale wiedział, jaki widok ukazał się oczom starca: dojrzały człowiek, dość wysoki, o bujnej,
ciemnej czuprynie z ledwie widocznymi pasemkami siwizny nad mocnym czołem oraz o
niebieskich, głęboko osadzonych oczach. Ostry nos, który mógł być kiedyś złamany, i usta
obwiedzione kreską przyjaznego uśmiechu dopełniały wizerunku kogoś, kto jest zdecydowany i
twardy, ale zachowuje swoisty umiar. Ubrany był w zwykłą tunikę, a przy boku miał szablę, którą z
pewnością potrafił się posługiwać. Starzec miał na sobie jakiś ubiór, którego jedynym zadaniem
było zapewnić ciepło i swobodę ruchów. Obaj przypatrywali się sobie przez chwilę. Keff pochylił
głowę na powitanie.
- Czy twój pan jest w domu?
- Ja nie mam żadnego pana. Wracaj, skąd przyszedłeś - fuknął starzec z błyskiem w oku.
Keff zorientował się, że nie rozmawia ze służącym. Dopuścił się obrazy samego Wielkiego
Czarownika Zarelba! Wyprostował się, żeby mimo to wyglądać przyjaźnie.
- Nie, panie - powiedział Keff. - Muszę z tobą porozmawiać.
Szczury, które wydostały się przez drzwi, przemknęły obok Keffa i czmychnęły wzdłuż
ścian. Odrażające miejsce, ale cóż, jest pewne zadanie do wykonania.
- Odejdź - powtórzył starzec. - Niczego dla ciebie nie mam.
Próbował zamknąć potężne wrota. Keff włożył rękę w pancernej rękawicy między drzwi a
futrynę. Starzec cofnął się o krok, a w jego oczach widać już było strach.
- Wiem, że masz Hebanowy Zwój - rzekł spokojnie Keff. - Potrzebuję go, aby uratować
ludzi z Harimm. Oddaj go, a nie spotka cię żadna krzywda.
- No dobrze, młody człowieku - odparł czarownik. - Odstąpię ci mą własność, gdyż w tej
sytuacji nie mam innego wyjścia.
Keffowi ulżyło. Zauważył jednak odbłysk światła w oczach czarownika. Jego źródłem
mogło być jedynie coś, co znajdowało się za Keffem. Nie czekając, odwrócił się gwałtownie i
wydobył szablę z pochwy. Trzech uzbrojonych zbójów blokowało drogę ucieczki.
Jeden z nich uśmiechał się szyderczo, ukazując czarne resztki zębów.
- Wybierasz się dokądś, chłopcze? - spytał.
- Zmierzam tam, dokąd wzywają mnie obowiązki.
- Brać go!
Keff znalazł się w opałach. Zaatakowany, powstrzymał uderzenie napastnika i skutecznie
odbił ciężki miecz. Odsłonięta pierś złoczyńcy stała się teraz celem ataku. Przeciwnik szybko się
pozbierał i z impetem ruszył naprzód wspierany przez swych kompanów. Keff wywijał szablą,
odpierał uderzenia, trzymał całą trójkę w szachu. Gwałtowne cięcie przeszło obok jego twarzy.
Odskoczył w ostatniej chwili i zręcznie odparował cios, unikając śmiertelnego trafienia.
- Dalej! - krzyczał Keff. - Na co czekacie? Ruszył przed siebie i zadał pchnięcie przywódcy
zbirów.
Trafił go w sam środek klatki piersiowej. Zbój osunął się na
ziemię i przepadł.
- No, już! - krzyczał Keff, operując sprawnie mieczem i kreśląc w powietrzu świetliste “Z”.
- Nie jesteście niezwyciężeni. Poddajcie się albo zginiecie!
Animusz Keffa zbił z tropu pozostałych rzezimieszków, którzy broniąc się chaotycznie,
wpadali na siebie, trafiani celnie wiązką światła. Najpierw jeden, potem drugi z jękiem upadli i
zniknęli. Keff schował szablę do pochwy i odwrócił się w stronę czarownika, który spokojnie
obserwował rozwój wypadków.
- W imieniu ludu Harimm żądam Zwoju - powiedział wyniośle i wyciągnął rękę w kierunku
rozmówcy. - Chyba że chcesz mnie zaskoczyć czymś innym?
- Nie, nie.
Starzec poszperał w zniszczonej skórzanej torbie, którą miał przy boku. Wyjął zwój
pożółkłego pergaminu. Keff spojrzał na to ze strachem. Skłonił się czarownikowi, który okazał mu
nieco szacunku.
Zwój uniósł się z ręki starca i poszybował do Keffa. Ten przyglądał się spłowiałemu
wizerunkowi gór, dróg i rzek znaczonych brązowym atramentem.
- Mapa! - rzekł ze zdziwieniem.
- Zatrzymaj ją - powiedział czarownik głosem, który zmienił się z głębokiego barytonu w
przyjemnie brzmiący alt. - Jesteśmy w zasięgu satelitów telekomunikacyjnych.
Drzwi, szczury i postać starca zniknęły. Pozostały same ściany.
- Znów pył kosmiczny - powiedział Keff, odpinając pas z laserową szablą, i ciężko usiadł na
fotelu awaryjnym przy pulpicie sterującym. - Całkiem mi się to podobało! Dobra robota!
Zdjął przepoconą tunikę i otarł nią twarz. Ciemne, kręcone włosy pokrywające jego szeroką
pierś były gdzieniegdzie znaczone siwizną, ale miał jeszcze młodzieńczy wygląd.
- Niewiele brakowało, a byłbyś w opałach - rozległ się głos Carialle wysyłającej
jednocześnie do SSS-900 potwierdzające sygnały identyfikacyjne. - Następnym razem uważaj na
tyły.
- Co z tego?
- Nie ma nagrody za nie dokończone dzieła. Mapy to zawsze wielka niewiadoma. Będziesz
musiał pójść ich śladem i wszystko sprawdzić - powiedziała nieśmiało Carialle.
Na ekranie obok tytanowej kolumny ukazał się obraz wysokiej kobiety w starodawnym
szpiczastym czepku, owianej mgłą i odzianej w powłóczystą szatę. Ładna twarz obdarzyła Keffa
uśmiechem.
- Dobrze się spisałeś, rycerzu - rzekła Jasna Pani i zniknęła. - SSS-900, tu CK-963 z prośbą
o zezwolenie na podejście i połączenie. Cześć, Simeon!
- Carialle! - dał się słyszeć głos kontrolera stacji. - Witaj! Masz zezwolenie, dziecino. Teraz
jesteśmy SSS-900-C, C jak Channa. Wiele się tu zmieniło przez ten rok. Keff, jesteś tam?
Keff nachylił się do namiernika.
- Jestem, Simeon. Już niedaleko, zaraz będziemy.
- Cieszę się - powiedział Simeon. - Mamy tu trochę bałaganu, mówiąc delikatnie, ale
przecież nie będziecie sprawdzać porządków.
- Nie, złotko, ale żadna dziewczyna nie odmówi przyjemności poddania się twojemu
odkażaniu - żartowała Carialle z przekornym chichotem.
- Simeon, do licha! Co tu się działo?! - krzyknął Keff, wpatrując się w ekrany radarów.
- Jeśli chcesz wiedzieć...
W miarę zbliżania się do stacji SSS-900 statek zwiadowczy przedzierał się przez coraz
gęstszy labirynt różnego złomu. Carialle przeanalizowała uwagi Keffa dotyczące alarmu, a potem
ustawiła silniki korekcyjne na pełną moc, aby uniknąć przecięcia z torem, po którym przemieszczał
się jeden z krążących wokół stacji kawałków metalu. Mniejsze pojazdy manewrowały wśród
szczątków satelitów i pojazdów kosmicznych, pełniąc funkcję swoistych sprzątaczy. Dwa ciężkie
pchacze z ogromną szuflą z przodu wyglądały niczym olbrzymie odkurzacze. Tworzyły pracowitą
parę oczyszczającą przestrzeń z drobnego pyłu, który mógłby przedziurawić kadłuby poruszających
się w przestrzeni statków. Sanitarne pojazdy pozdrowiły Carialle, gdy przeszła obok nich po łuku w
czasie synchronizacji z obrotami stacji. Pomocny pierścień cumowniczy był w naprawie, więc
Carialle zwiększyła ciąg i zbliżyła się do południowego. Światła zaczęły penetrować obrzeża
pierścienia w poszukiwaniu miejsca do zacumowania. Wreszcie udało się je znaleźć.
- ...to, co widziałeś, to pozostałości po piracie Belazirze i jego szajce - dokończył Simeon
znużonym głosem. - Mam nadzieję, że tak już zostanie. Moja powłoka została umieszczona w
bardziej odpornej obudowie i dodatkowo uszczelniona. Ostatnie sześć miesięcy zbieraliśmy części i
doprowadzaliśmy wszystko do porządku. Jeszcze czekamy na niektóre elementy. Firma
ubezpieczeniowa jest bardzo dociekliwa i kwestionuje wszystko, co jest w wykazie, ale nikogo to
nie dziwi. Statki flotylli pozostają w rejonie. Tworzymy stały patrol, coś w rodzaju małego
garnizonu.
- Macie mnóstwo czasu - wtrąciła Carialle ze współczuciem.
- Kolej na dobre wieści - powiedział Simeon zaskakująco energicznym głosem. - A gdzie wy
się podziewaliście?
Carialle wydała dźwięki naśladujące fanfary.
- Z przyjemnością donoszę, iż gwiazda GZA-906-M ma dwie planety, na których w
atmosferze zawierającej tlen występują ślady życia - rzekł Keff.
- Gratuluję wam obojgu - odpowiedział Simeon i nadał sygnał dźwiękowy imitujący
wiwatujący tłum. Przerwał na chwilę. - Wysyłam jednocześnie komunikat do Wydziału
Dochodzeniowego. Czekają tam na kompletne sprawozdania z próbkami i wykresami, ale najpierw
ja! Chcę się wszystkiego dowiedzieć.
Carialle dotarła do swych plików, wybrała częstotliwość odpowiadającą częstotliwości
odbioru Simeona.
- To tylko streszczenie, bo całość przekażemy tym na górze - powiedziała. - Oszczędzimy ci
całej tej nudy.
- Niedobra wiadomość to chyba ta - zaczął Keff - że nie ma oznak życia biologicznego na
planecie numer cztery, a planeta numer trzy jest jeszcze zbyt słabo rozwinięta, aby włączyć ją do
Światów Centralnych jako pełnoprawnego partnera. Spotkaliśmy się tam jednak z przychylnością i
miłym przyjęciem.
- On tak uważa - Carialle wtrąciła, prychając. - Ja nigdy nie wiedziałam, o czym myślą te
Blekoty.
Keff rzucił niechętne spojrzenie na jej kolumnę, ale na Carialle nie zrobiło to żadnego
wrażenia. Przeglądała katalog plików i zatrzymała się na mieszkańcach Iriconu III.
- Dlaczego nazywacie ich Blekotami? - spytał Simeon, wpatrując się w zapis wideo
pokazujący chude, obrośnięte, sześcionogie istoty, które z twarzy podobne były do inteligentnych
pasikoników.
- Posłuchaj zapisu dźwiękowego - zaśmiała się Carialle. - Porozumiewają się
skomplikowanym systemem, który budzi w nas odrazę. Keff sądził, że to ja coś wydmuchuję.
- Nieprawda, Cari - zaprotestował Keff. - Początkowo sądziłem - powiedział z naciskiem -
że nie występuje u nich żadna konieczność posługiwania się mową. Mieszkają na bagnach -
relacjonował dalej, komentując obraz z kryształu wizyjnego. - Jak widać, poruszają się na sześciu
kończynach albo na czterech w pozycji pionowej, mając wtedy dwie wolne. Jest wiele
drapieżników, które zjadają Blekoty, więc jakiś prosty język wystarczy do ostrzegania przed
niebezpieczeństwem. Tamtejsze tereny obfitują w owoce i w warzywa. Na planszy pokazano
niebezpieczne gatunki roślin.
- Nie za wiele - powiedział Simeon, spostrzegłszy międzynarodowe oznaczenie związków
trujących i niebezpiecznych: czaszka i skrzyżowane piszczele oraz wizerunek twarzy z
wystawionym językiem.
- Pierwsze jagody, które spróbował mój błędny rycerz... podkreślam: błędny - stwierdziła
Carialle - to były właśnie te czerwone maliny po lewej oznaczone “grymaśną twarzą”.
- Cóż, krajowcy jedli je, a przecież biologicznie nie różnią się aż tak bardzo od ziemskich
płazów - Keff skupił się przy tych słowach - ale miałem potem potworne bóle żołądka. Tarzałem się
po ziemi i trzymałem się za brzuch. Blekotom bardzo się to podobało.
Na ekranie monitora pojawiły się sześcionożne stwory, które wydawały te swoje dźwięki,
stojąc nad biednym, wykrzywiającym się z bólu Keffem.
- Ja bardzo się bałam - dodała Carialle - że może zjadł coś trującego. Kazałam mu poczekać
na pełną analizę...
- To trwałoby zbyt długo - dorzucił szybko Keff. - Całość działa się w czasie rzeczywistym.
- W każdym razie zrobiłeś na nich wrażenie.
- Rozumieliście Blekoty? Czy sprawdził się program TS? - spytał Simeon, zmieniając temat.
TS to skrót od Tłumacz Symultaniczny oznaczający program translatorski opracowany
przez Keffa jeszcze przed skończeniem szkoły. TS był ciągle udoskonalany poprzez dodawanie
reguł i prawideł z różnych obcych języków rejestrowanych przez ekipy badawcze Światów
Centralnych. Sam wynalazca, człowiek z krwi i kości, bardziej wierzył w skuteczność programu niż
jego partner, mózg, który nie był całkowicie przekonany o użyteczności TS. Carialle często
dokuczała Keffowi przy okazji błędów translatorskich, ale jej kpiny miały raczej przyjacielski
charakter. Pracowali przecież razem od czternastu lat i stanowili doskonale rozumiejącą się parę.
Carialle nie tolerowała żartów pod adresem Keffa czynionych przez kogoś z zewnątrz, mimo że
sama pozwalała sobie na niewinne docinki. Teraz sapnęła:
- Jeszcze nie działa idealnie, ponieważ wykorzystuje symbolikę języków stosowanych przez
już odkryte organizmy. Nawet jeśli uwzględnić Poprawkę Blaize'a dla języków migowych, i tak,
według mnie, nie będzie w stanie niczego przewidywać. To znaczy, kto wie, jakich reguł i prawideł
będą się trzymać nowe rasy...
- Długotrwałe wykorzystywanie pewnego symbolu w jakimś kontekście świadczy o tym, że
przypisuje się mu określone znaczenie - utrzymywał Keff. - To właśnie cała zasada tego programu.
- Jak odróżnić powtarzający się ruch z pewnym znaczeniem od tego, który znaczenia nie
posiada? - spytała Carialle, przytaczając stare argumenty. - Przypuśćmy, że ruchy meduzy raz służą
przemieszczaniu się, a innym razem mają za zadanie przekazanie informacji? Słuchaj, Simeonie,
będziesz rozjemcą.
- Świetnie - zgodził się rozbawiony szef stacji.
- A jeśli przedstawiciele nowej rasy mają usta i mówią, ale udzielają ważnych informacji w
inny sposób? Na przykład, wydając dźwięki za pomocą zwieracza?
- Wszystko przez te maliny - powiedział Keff. - To ich pożywienie powodowało te... te
powtórzenia.
- Może ten zwyczaj ma związek z początkiem ich cywilizacji - powiedziała zgryźliwie
Carialle. - Właściwie, Simeonie, to Keff uruchomił kiedyś translator, by ten zajął się ich
słownictwem. - Okazało się, że najpierw powtarzali bezmyślnie wszystko to, co sam powiedział,
jak jakieś prymitywne twory o sztucznej inteligencji, potem stopniowo tworzyli zdania we własnym
języku, ale nie przypominały już niczego, co usłyszeli. Początkowo wydawało się to sensowne.
Myśleliśmy, że zaczną powoli uczyć się języka standardowego, zanim Keff połapie się w
zawiłościach ich mowy, ale nic takiego nie nastąpiło.
- Powtarzali poprawnie, ale w ogóle nie rozumieli, co mówiłem - powiedział Keff,
dostosowując komentarz do stylu Carialle. - Żadnego porozumienia.
- Cała ta nadętość drażniła go, nie tylko dlatego, że była wszechobecna, ale dlatego, że
można ją było opanować.
- Nie wiem, czy miało mnie to zdenerwować, czy może miało inny podtekst. W każdym
razie potem zajęliśmy się nimi bardziej wnikliwie.
Klatki zapisu wideo pokazywały różne sceny, w których ukazywały się chude, owłosione
istoty nurkujące po węgorze i inne rybokształtne stwory łapane środkową parą kończyn. W dalszej
części filmu widać było, jak łapczywie zjadają zdobycz, uczą młode polować, szukać drobnej
zwierzyny, kryć się przed większymi i bardziej niebezpiecznymi napastnikami. Większą część
terenu pokrywały mokradła, a wszystkie zgłodniałe gatunki poszukiwały roślinności.
Na filmie było widać, że początkowo stwory bały się Keffa. Zachowywały się tak, jakby
oczekiwały ataku z jego strony. W przeciągu kilku dni, gdy okazało się, że nie jest agresywny ani
bezradny, zaczęły mu się przypatrywać. Keff jadał koło nich swe posiłki.
- Wreszcie, trzymając się w bezpiecznej odległości, zacząłem zadawać im pytania, stosując
wznoszącą intonację głosu, którą posługiwały się ich młode, prosząc o różne wskazówki. Bardzo im
to odpowiadało, chociaż mogły być zakłopotane tym, że dorosły osobnik potrzebuje informacji na
temat sposobu przetrwania. Współpraca i porozumienie między gatunkami były im nie znane.
Keff obserwował Carialle, która szybko przeglądała zapis i doszła do kolejnego
zarejestrowanego zdarzenia.
- To była biesiada. Zanim się na dobre zaczęła, stwory zjadły tonę swych malin.
- Keff stwierdził, że nie mogą być za mądre, jeśli doprowadzają się do takiego stanu.
Jedzenie czegoś, co wywoływało tyle bólu, tylko dlatego, że wymagała tego okazja, nie było zbyt
rozsądne.
- Byłem rozczarowany. Potem włączył się TS, reagując na dźwięki Blekot. Wreszcie i ja
poczułem się głupio. - Keff zaśmiał się z siebie.
- Co się w końcu stało? - spytał Simeon.
Mężczyzna się skrzywił.
- Carialle miała rację. Maliny stanowiły klucz do ich porozumiewania się. Musiałem
przekonać się do tego powtarzania, no... tego języka ciała. Zaprogramowałem TS, aby
wychwytywał znaczenie wiadomości przekazywanych przez Blekoty, nie tylko same wypowiedzi,
ale wszystkie ruchy i dźwięki, żeby poddać je analizie. Nie zawsze poprawnie to funkcjonowało...
- Słyszysz? - przerwała triumfująco Carialle. - Sam to przyznaje!
- ...ale wkrótce zacząłem się orientować w tym, o co chodzi. Mowa była tylko czymś w
rodzaju maskującego tła. Blekoty mają naturalny dar mimikry. TS działał bez zarzutu, no, prawie
bez zarzutu. Cały ten system wymaga jeszcze trochę badań, ot co.
- Zawsze wymaga więcej badań i prób - zauważyła cierpko Carialle. - Kiedyś wreszcie
zabraknie nam tego, czego naprawdę potrzebujemy.
Keff nie przejmował się zbytnio.
- Może TS potrzebuje odrobiny sztucznej inteligencji, aby sprawdzić każdy rodzaj ruchów
czy gestów, od razu wychwycić znaczenie i przekazać je do glosariusza. Zamierzam wykorzystać
TS do badań ludzkiej mowy, żeby sprawdzić, czy uda mi się w ten sposób rozszyfrować kalambury,
gdy będzie znane znaczenie przekazu.
- Jeśli się to sprawdzi - powiedział Simeon, wykazując coraz większe zainteresowanie - a ty
będziesz umiał zrozumieć język ciała, cały ten program przewyższy wszelkie sposoby i metody
tłumaczenia. Będziesz uznany za kogoś, kto umie czytać w myślach. Istoty ludzkie rzadko mówią
to, co mają na myśli - wyrażają to poprzez postawę i gestykulację. Widzę wiele praktycznych
zastosowań Tłumacza Symultanicznego tu, w Światach Centralnych.
- Jeśli chodzi o Blekoty, to nie ma powodu, aby wstrzymywać dalsze badania w celu
przyznania im statusu ISS, szczególnie od kiedy okazało się, że odczuwają zmysłowo i osiągnęły
pewien stopień cywilizacji, choć prymitywnej. To wszystko przedstawię w sprawozdaniu dla
centralnego komputera. Mieszkańcy Iriconu III muszą znaleźć się w wykazie - zakończył Keff.
- Chciałbym przy tym być - odezwał się Simeon z nie skrywaną wesołością w głosie - gdy
ekipa naszych inspektorów będzie rozmawiać z tymi waszymi Blekotami. Wszyscy będą wydawać
dźwięki niczym cała masa rozregulowanych silników. Wiem, że ci od centralnego komputera
ucieszą się na wieść o kolejnej rasie istot zdolnych do odbierania wrażeń zmysłowych.
- Zgoda - zareagował Keff z nutą smutku w głosie - ale to nie jest tylko kwestia rasy.
Dla Keffa i Carialle odkrycie nieznanej rasy, na takim etapie rozwoju kulturowego i
technicznego, który dawał szansę spotkania z ludzkością, mającej niezależne osiągnięcia w
informatyce i podróżach kosmicznych, było porównywalne z poszukiwaniem świętego Graala.
- Jeśli ktokolwiek miałby odnaleźć nową rasę, to tylko wy dwoje - powiedział Simeon z
niekłamaną szczerością.
Carialle doprowadziła statek do przystani i wyłączyła silniki, gdy magnetyczne chwytaki
przejęły kadłub i pierścień próżniowy uszczelnił śluzę powietrzną.
- Nareszcie w domu - odetchnęła z ulgą.
Lampki na pulpicie zaczęły migotać, gdy Simeon przekazał sygnał o konieczności
dekontaminacji CK-963. Keff odsunął się od monitorów i poszedł do swej kabiny, aby zamknąć
szafki z rzeczami osobistymi przed przybyciem specjalistycznej ekipy.
- Nasze zapasy są prawie wyczerpane, Simeonie - powiedziała Carialle. - Zasoby białka
kończą się, moje składniki odżywcze są na rezerwie, ogniwa paliwowe na zero. Musisz wszystko
uzupełnić.
- Mamy chwilowe braki - odrzekł Simeon. - Ale dam wam to, co będę mógł załatwić. -
Przerwał na moment, lecz wkrótce znów dał się słyszeć jego głos: - Sprawdziłem pocztę. Są dwie
paczki dla Keffa. W wykazie znajdują się obwody i rotoflex. Co to jest?
- Sprzęt do ćwiczeń - odparł wesoło Keff. - Rotoflex pomaga rozwinąć mięśnie klatki
piersiowej i pleców bez uszczerbku dla pasów międzyżebrowych.
Złożył ręce płasko na żebrach i oddychał głęboko, aby pokazać sposób ćwiczeń.
- Akurat potrzebujemy takich klarnetów na moim pokładzie - powiedziała Carialle głosem
naśladującym sapanie.
- A gdzie jest twoje zamówienie, Carialle? - spytał z udawaną niewinnością. - Myślałem, że
kupiłaś sobie jakiegoś manekina.
- Źle myślałeś - odparła Carialle poirytowana tą starą śpiewką. - Jest mi dobrze w mojej
postaci, dziękuję.
- Chciałabyś móc chodzić, moja pani - dodał Keff. - Wiele tracisz, będąc ciągle w tym
samym miejscu! Nawet sobie tego nie wyobrażasz. Powiedz coś, Simeonie!
- Ona podróżuje więcej ode mnie, sir Galahad. Daj spokój!
- Czy jeszcze ktoś ma coś dla nas? - spytała Carialle.
- Nic mi o tym nie wiadomo, ale podam komunikat, że zacumowaliście.
Keff wstał energicznie, zbierając fałdy tuniki.
- Pójdę już i oddam się w ręce medyków - powiedział. - Czy możesz się zająć pozostałą
częścią odprawy, moja droga Cari, czy chcesz, żebym został i dopilnował, aby ci intruzi nie wtykali
wszędzie swych nosów?
- Nie, mój rycerzu - odpowiedziała tym samym tonem. - Podróżowałeś długo i daleko, a
teraz czas na nagrodę.
- Chciałbym jedynie - powiedział Keff z zadumą - piwa, które nie byłoby zamrożone przez
rok, i trochę towarzystwa. Nie chcę przez to powiedzieć, że nie jesteś odpowiednim towarzystwem
dla mnie, moja droga - z czułością dotknął tytanowej kolumny - ale, jak mówią mędrcy, niech
będzie trochę rozłąki w waszym związku. Wybaczysz?
- Nie pozwalaj sobie za dużo - powiedziała Carialle.
Keff wyszczerzył zęby. Carialle śledziła go wewnętrznymi kamerami, aż wszedł do swojej
kabiny. Słyszała odgłos akustycznego prysznica oraz przesuwania drzwi kabiny. Wreszcie Keff
wyszedł odświeżony i odziany w nową, suchą tunikę.
- No, wreszcie jestem gotów - powiedział Keff. - Zdam relację, a potem nie odmówię sobie
piwa.
Zanim zamknęła się śluza powietrzna, Carialle zdążyła przekazać Simeonowi rejestry
pamięci z całą historią misji poświęconej Iriconowi. Chwilę później zgłosił się Wydział
Dochodzeniowy, pytając o wyczerpujący raport z wyprawy. Keff z pewnością musiał odpowiadać
na podobne pytania przedstawicieli służb medycznych. Wydział Dochodzeniowy zawsze
interesował się bezpośrednią relacją, a nie tylko zapisami i nagraniami.
W czasie łączności z Simeonem Carialle doglądała czynności przeprowadzanych przez
ekipę dekontaminacyjną oraz zaopatrzeniową, a potem odpoczęła trochę po wyczerpującej podróży.
Po paru spokojnych dniach znów przyjdzie jej ochota na podbój nieznanej przestrzeni.
Badanie lekarskie prowadzone przez dr Chaundrę nie trwało dłużej niż piętnaście minut, ale
rozmowa w Wydziale Dochodzeniowym toczyła się przez wiele godzin. Po długotrwałej burzy
mózgów i wyrzuceniu wszystkiego, co pozostało w pamięci, a dotyczyło Blekot, Keff był
rzeczywiście wyczerpany.
- Wiesz, Keff - powiedział Darvi z Dochodzeniowego, zamykając notatnik z papierami
dotyczącymi Blekot - gdybym cię nie znał, pomyślałbym, że masz chyba nie po kolei w głowie,
nadając przedstawicielom nowych ras tak śmieszne nazwy, jak: Blekoty, Morskie Nimfy, Zagubieni
- to przykłady, które pamiętam.
- Nigdy nie bawiłeś się w “Mity i legendy”, Darvi? - zapytał spokojnie Keff.
- Tak dawno, że nie pamiętam. To taka dziecinna zabawa,
- Nie! Nic mi nie jest, “nyuk-nyuk”- powiedział Keff, szorując głowę pięściami i robiąc
dziwaczne miny.
Ksenolog przez chwilę wyglądał na zmartwionego, ale gdy tylko zdał sobie sprawę, że Keff
z niego żartuje, rozluźnił się.
- A tak poważnie, to nic innego, jak samoobrona przed nudą. Po czternastu latach pracy
można mieć dość mówienia o gatunkach jako rasie tubylczej czy istotach zamieszkujących Zoocon.
Ani ja, ani Carialle nie jesteśmy jakimiś trutniami o sztucznej inteligencji.
- Jakkolwiek by patrzeć, to te wszystkie nazwy są głupawe.
- Ludzkość to głupawa rasa - zaryzykował Keff. - Najzwyczajniej daję upust niewinnej
zabawie.
Nie chciał poruszać tego, co on i Carialle nazywali poważnymi kwestiami, sprawą honoru,
satysfakcją z osiąganych sukcesów. Nie chodziło tu bynajmniej o to, czy on i Carialle potrafią
odróżnić grę, zabawę od rzeczywistości. Gra i tak przenika do życia. Staje się czymś więcej po tym,
jak zyskuje inne, nowe znaczenie. Nigdy nie przewidziałby tego, co się stało - nie określiłby roli,
która przypadła mu do odegrania. “Najwyraźniej to właśnie twoje miejsce”- powiedział sobie w
myślach.
- To wszystko? - zapytał, wstając.
Darvi zapisywał coś w swych kartotekach. Keff zdołał odejść, zanim temu przyszło na myśl
zapytać o coś jeszcze. Szybko przemierzył wijący się korytarz, aby dojść do najbliższej windy.
Keff poznał “Mity i legendy” w szkole podstawowej. Raz w tygodniu grono kolegów
zbierało się po lekcjach (czasami częściej, gdy nie było zbyt dużo nauki). Keff lubił wcielać się w
role dobrych rycerzy zwalczających zło i przynoszących światu spokój. W miarę upływu lat
przybywało mu wiedzy. Dowiedział się, że galaktyka jest miliard razy większa od planety, na której
mieszkał. Dążenie do robienia czegoś pożytecznego stawało się coraz silniejsze, niezależnie od
skali działania. Swoją gotowość do altruizmu zachował w tajemnicy w czasie testów
psychologicznych przed przyjęciem na kursy specjalistyczne. Keff wykonywał przydzielone
zadania z ogromną energią i poświęceniem, jak rycerz ze starych czasów. Przysięgał, że nigdy nie
uczyni niczego złego. Stosował prawidła gry w codziennym życiu.
Carialle także uwielbiała “Mity i legendy”, ale bardziej ze względu na ich strategiczny
charakter i konieczność analizy niż na przygody zawarte w fabule.
Po tym, jak los zetknął ich oboje, stali się uczestnikami gry prowadzonej w czasie długich
miesięcy przebywania w przestrzeni międzygwiezdnej. Przerodziło się to już w styl życia: Keff był
błędnym rycerzem, a Carialle jego damą. Dla mężczyzny było to naturalne przedłużenie
młodzieńczych, dojrzewających wraz z nim pragnień.
Kiedy Keff dowiedział się, że CX-963 potrzebuje załoganta, jego romantyczna natura
podjęła decyzję, by zostać partnerem Carialle. Jak wszyscy znał historię niszczycielskiej burzy
kosmicznej i zderzenia, które doprowadziły do śmierci Fanine Takajima-Morrow i zagrożenia
całego systemu Carialle.
Naukowcy ze Stowarzyszenia do Walki o Ochronę Praw Mniejszości Obdarzonych
Inteligencją i Konferencji Mutantów (KM) uradowali się, gdy po długiej rekonwalescencji Carialle
oświadczyła, że jest gotowa do lotów, a ponadto chce sprawdzać kandydatów na załogantów.
Keffowi bardzo zależało na dostaniu się do programu. Zapoznawszy się z kartoteką Carialle,
zapragnął stać się jej obrońcą. Brzmi to dziwnie, gdy bierze się pod uwagę fakt, że źródłem jej
potencjału myślowego są końcówki nerwowe. Tamta tragiczna burza uwypukliła jej delikatność.
Poddając się instynktowi opiekuńczemu, Keff podjął wyzwanie, aby chronić ją przed wszelkimi
niebezpieczeństwami.
Sama rzadko o tym mówiła, ale Keff przypuszczał, iż w chwilach, kiedy jej mózg zapada w
sen, nadal miewa koszmary związane z tamtymi ciężkimi przejściami. Carialle udowodniła, że jest
najlepszym partnerem i współtowarzyszem wypraw. Polubił ją, jej zainteresowania i upodobania,
nie mówiąc już o jej wadach czy dążeniu do okazania wyższości. Ona nauczyła go cierpliwości, on
natomiast nauczył ją kląć w dziewięćdziesięciu językach, co okazało się najlepszym sposobem
rozładowywania napięcia i stresu. Wzajemnie się wspierali. Ich zaufanie było bezkresne niczym
przestrzeń kosmiczna i ciągle żywe. Czternaście lat wspólnej pracy upłynęło w przyjemnej
atmosferze. Keff uważał ten układ za najwyższe wyróżnienie i zaszczyt, jaki mógł spotkać
zwykłego człowieka.
Winda zatrzymała się powoli, ze zgrzytem i drzwi się otworzyły. Keff był na SSS-900 tak
wiele razy, że doskonale znał drogę do baru, który zawsze odwiedzał przy okazji pobytu na stacji.
Najprawdopodobniej za sprawą Simeona wszyscy wiedzieli już, że wrócił. Na świecącym,
wypolerowanym, stalowym kontuarze czekało na niego piwo zwieńczone pianką. Od razu spojrzał
na złocisty płyn.
- Świetnie! - krzyknął, wyciągając obie ręce w stronę piwa. - Czas na parę łyków.
Zanim chwycił kufel, zauważył dłoń, która delikatnie dotknęła jego ręki. Keff spojrzał w
górę.
- Masz czym zapłacić? - spytała barmanka i uśmiechnęła się zalotnie. Była kobietą w jego
wieku. Miała krótko przycięte, ciemnokasztanowate włosy i bardzo jasną, charakterystyczną dla
przebywających cały czas w kosmosie Europejczyków, cerę. - Żartuję. Napij się, Keff, to na koszt
firmy. Cieszę się, że cię znów widzę.
- Chwała ci za to, Mariad, i tym wszystkim, którzy potrafią zrobić tak wspaniałe piwo -
rzekł Keff, po czym powoli zanurzył nos w pianie i odchylił głowę, unosząc kufel. Wypił i całą
zawartość jednym haustem. - Rozkosz! Proszę jeszcze raz to samo!
Wszyscy obecni okazali uznanie za ten piwny wyczyn. Keff pomachał do nich z radością.
Niektórzy na dowód aprobaty unieśli do góry kciuki, a potem wrócili do przerwanej rozmowy czy
partyjki rzutek.
- Zawsze poznam załoganta po długotrwałym locie po tym, jak uzupełnia zapasy w porcie -
powiedział jeden z mężczyzn, podchodząc do Keffa, aby się przywitać.
Był szczupły, a na jego melancholijnej twarzy gościł dziwny uśmiech.
Keff wstał i klepnął go po plecach.
- Baran Larrimer! Nie wiedziałem, że ciebie i Shelby nosiło gdzieś daleko.
Stary przyjaciel Larrimer był także członkiem statku mózgowego przydzielonego do flotylli
obrony Światów Centralnych. Keff przypomniał sobie teraz to, co Simeon mówił o wsparciu.
Larrimer musiał dokładnie wiedzieć o tym, co powiedziano Keffowi. Starszy kolega spojrzał na
niego i przytaknął, widząc grymas niepewności i wyczekiwania na jego twarzy.
- Musieliśmy być w gotowości - stwierdził.
- Ale ty się zaniedbujesz - dodał czyjś głos. Szczupłe ramię mocno objęło mężczyznę.
Obejrzał się szybko. - Jak miło cię widzieć, Keff.
- Susa Gren! - Keff uniósł filigranową, młodą kobietę i mocno pocałował, co zostało,
oczywiście, odwzajemnione. - Ty i Marliban też tu jesteście?
- Misja kurierska w celach handlowych - powiedziała cicho Susa, mrużąc ciemne oczy.
Zwróciła głowę w kierunku grupy nieznajomych siedzących przy stoliku w rogu sali.
- Mam nadzieję, że sprzedam Simeonowi partię czujników zabezpieczających. Zapomnieli,
że Marl jest mózgiem i może wszystko usłyszeć. Co oni przy nim wygadywali! Simeon zna każde
słówko. Do licha, będę mieć problem, żeby coś sprzedać. Powiem chyba tym od centralnego
komputera, żeby ci idioci sami trafili z powrotem, jeśli nie okażą szacunku mózgowi. Mimo
wszystko - westchnęła - to przynoszące zyski zajęcie.
Marl działał dopiero dwa, nie, trzy lata, ale nadal miał zobowiązania wobec Światów
Centralnych za szkolenie, obudowę czy wyłączenie z będących źródłem dochodu misji kurierskich.
Susa była w podobnej sytuacji. Przejęła długi rodziców, którzy zaciągnęli pożyczki na działalność
w górnictwie, ale im się nie powiodło. Na szczęście pozostały im jakieś środki do życia. Keff
bardzo lubił odważną, młodą kobietę i miał wiele podziwu dla jej rozsądku i energii. Podobała mu
się też jej figura i sposób poruszania się. Oboje czuli coś do siebie, co szybko zauważyła Carialle i
stwierdziła, że najlepszym partnerem człowieka jest drugi człowiek. Niewielu mogło zrozumieć
poświęcenie człowieka dla mózgu jego statku kosmicznego oraz ich długotrwały związek.
- Susa - odezwał się nagle Keff. - Czy masz trochę czasu? Możemy usiąść i porozmawiać?
Mrugnęła powiekami, jakby czytając w jego myślach.
- Nie mam nic do roboty ani nigdzie nie idę. Marl i ja korzystamy ze swobody aż do czasu,
gdy te trutnie będą chciały wracać. Postawisz mi drinka?
Larrimer wstał taktownie, nie chcąc, aby uznali go za intruza. Rzucił swój bon kredytowy na
kontuar i skinął do Mariad.
- Wpadnij przy okazji, Keff - powiedział. - Shelby ucieszy się na twój widok.
- Z pewnością - odparł Keff, klepiąc bezwiednie na pożegnanie rękę Larrimera. -
Szczęśliwej drogi!
Usiadł wraz z Susa w spokojnym zakamarku baru. Mariad podała dwa piwa i oddaliła się
bezszelestnie.
- Dobrze wyglądasz - powiedziała Susa, przyglądając się twarzy Keffa z serdeczną uwagą. -
Opaliłeś się!
- Tak, to pamiątka z ostatniego lądowania na planecie - oznajmił Keff. - Jeszcze się trzyma.
- Dobrze ci z tą opalenizną - oświadczyła. Jej usta przybrały filuterny grymas. - Jak daleko
sięga?
Keff zmarszczył na sekundę brwi.
- Może dam ci szansę, abyś sama to sprawdziła.
- Czy te rysy są groźne? - spytała Carialle, widząc techników sprawdzających zewnętrzne
części pojazdu.
Statek był zacumowany poziomo w suchym doku, co dawali i doskonałą sposobność
przeprowadzenia szczegółowych oględzin.
- Nie jest źle. Naprawiam teraz jedną z rys przy instalacji paliwowej - powiedział jeden z
członków ekipy technicznej, nakładając jakiś klej. Substancja powoli twardniała, stapiając ii; w
jedno z płytami kadłuba. - Powinno się trzymać nawet w skrajnych warunkach cieplnych, moja
pani, ale grubość w tym miejscu jest trochę mniejsza. Mimo wszystko zapewni ci należytą ochronę.
- Wielkie dzięki - rzuciła Carialle.
Po zaschnięciu kleju sprawdziła nową powłokę za pomocą rezonansu i uznała, że dobrze
dobrano ciężar właściwy materiału. Wkrótce i tak o tym zapomni. Program księgowy wykrył, że
opłata za materiały do naprawy jest wyjątkowo niska w porównaniu z kosztami demontażu płyt
poszycia, ich wymiany czy regeneracji.
Ramię dźwigu przeniosło ładunek nad częścią dziobową i opuściło węże do luku. Skrzynki z
materiałami do analiz i badań zostały zabrane w zaplombowanym pojemniku. Pracownik służb
oczyszczania ubrany w swój służbowy strój dokładnie sprawdził wszystkie zakamarki, czy
przypadkiem jakieś zabłąkane zarodniki nie dostały się do Światów Centralnych. Dźwigowy
podłączył elastyczne węże do odpowiednich zaworów. Najpierw paliwo, więc Carialle otworzyła
klapkę wlewu, gdy ogromny przewód zbliżył się do kadłuba. Cienki rurociąg, którym dostarczano
zapasy białek, miał na czopie numerowany filtr. Carialle zarejestrowała ten numer na wypadek,
gdyby okazało się, że końcowy produkt zawiera jakieś zanieczyszczenia. Na szczęście przewód,
którym podawano miazgę węglanowo-białkową do syntezatora żywności Keffa, był
nieprzezroczysty. Ruchy perystaltyczne gęstej masy zawsze przywodziły Carialle na myśl lotne
piaski, ośmiornice pełzające po dnie oceanu czy nieświeżą owsiankę.
Na moment zwróciła uwagę na nabrzeże, po którym zbliżała się ładowarka z oznaczonymi
kodem Keffa dużym i małym pojemnikiem. Dała sygnał operatorowi, żeby umieścił je w ładowni.
Niska, krępa kobieta z ekipy technicznej w wysokich butach na grubych podeszwach
podeszła do śluzy powietrznej i uniosła jakiś mały przedmiot.
- To dla ciebie od szefa stacji. Mogę wejść na pokład?
Carialle skoncentrowała uwagę na krysztale zawierającym dane i wyraźnie odczuła
zaciekawienie.
- Udzielam zezwolenia na wejście - powiedziała. Kobieta przeszła do śluzy, obróciła pomost
tak, aby dopasować go do położenia pokładów, a następnie ostrożnie przeszła w kierunku głównej
kabiny.
- Powiedział, co to jest?
- Nie, proszę pani. To niespodzianka.
- Och, Simeon! - wykrzyknęła Carialle, korzystając z połączenia na prywatnym kanale szefa
stacji. - Koty! Bardzo dziękuję! - Przeglądała zawartość kryształu wizyjnego. - To prawie cały
tydzień relacji. Skąd to masz?
- Od biologa, który hoduje domowe koty. Był tu dwa miesiące temu. Cały materiał to dwa
filmy o jego kotach i kociętach, a także fragmenty o dzikich kotach, które filmował w koloniach.
Chyba ci się to spodoba.
- Simeon, to fantastyczne. Czym mogę się odwdzięczyć?
W głosie szefa stacji zabrzmiało zakłopotanie.
- Nie musisz się niczym odwzajemniać, Cari. Może jednak masz jakiś zbędny obraz? Ale
chciałbym, żeby to nie była transakcja.
- No, nie. Nie zrobisz dobrego interesu. Te obrazki nie mają żadnej wartości.
Z pewnym wahaniem i ociąganiem Carialle umożliwiła Simeonowi wejście do jej systemu
wizji i skierowała go do narożnika głównej kabiny, gdzie złożono cały “sprzęt” malarski.
Dla każdego normalnego mieszkańca planety kabina wyglądała schludnie, ale bywalec
przestworzy uznałby ją za srocze gniazdo. Z jednej strony znajdował się należący do Keffa sprzęt
do ćwiczeń. Po drugiej zaś półki z przyrządami do malowania, nie wspominając już o ścianach
ozdobionych gotowymi obrazami, których nie rozdała albo nie wyrzuciła. Ci, którym dane było
widzieć prace autorstwa Carialle, nazywali je arcydziełami, ale ona, oczywiście, nie przyjmowała
tego do wiadomości.
Nie posiadając ciała i rąk, które operowałyby narzędziami sztuki, korzystała ze zmyślnego
warsztatu stworzonego tak, aby osiągnąć zamierzony efekt artystyczny.
Płótno, którego używała, było cienkie i składało się z porowatych komórek. Mogła je
wypełniać farbą niczym punkciki na monitorze i tworzyć barwne kompozycje. Całość dawała efekt
przypominający pociągnięcia pędzlem. Dzięki zaawansowanej technologii, częściowo za sprawą
udziału inteligentnych kończyn, Carialle opracowała konstrukcję rąk zdolnych do trzymania pędzla
i nakładania farby na powierzchnie wstępnie przygotowanych płócien.
To, co początkowo było specyficzną terapią po otarciu się o śmierć, przerodziło się w
bardzo pożyteczne hobby, przynosząc w dodatku Carialle uznanie. Sprzedanie jakiegoś obrazu
pomagało nieraz zdobyć środki na uzupełnienie zapasów paliwa, gdy kasa świeciła pustkami, a
sprezentowanie dzieła malarskiego potrafiło zjednać nieprzychylnych biurokratów. Ramiona
poruszane odpowiednimi siłownikami podawały obraz za obrazem, tak aby Simeon mógł je oglądać
i podziwiać.
- Ten jest do oddania - powiedziała Carialle, obracając za pomocą mechanicznych ramion
widok czarnego krajobrazu kosmicznego wypełnionego barwnym wizerunkiem jakiegoś dziwnego
nietoperza oraz studium kryształu wbitego w meteoryt. - Ten dałam Keffowi. Ten zostawiam sobie.
To nie jest jeszcze skończone. O, te dwa są do oddania, i ten też.
Wiele z tych wspaniałości nie byłoby wcale widocznych dla oczu niewprawnego artysty, ale
czujniki służące autorce przydawały światła i koloru scenom, które wydawałyby się jedynie czernią
i kropkami gwiazd.
- Ten jest znakomity. - Simeon skierował kamerę ku obrazowi ze sfatygowanym statkiem
zwiadowczym zmierzającym w stronę odległej mgławicy, która przesłaniała niczym welon
poświatę wokół gwiazdy. Płótno nie miało kształtu prostokąta, ale nieregularny, co oddawało obrys
przedstawionego obiektu.
- Cóż - powiedziała Carialle. Jej oko z mikroskopijną dokładnością wychwyciło plamki w
kilku komórkach z farbą. Były czerwone, a nie karminowe. Odcień jeszcze nie zadowalał artystki. -
Ten nie jest skończony.
- Nie przesadzaj, dziewczyno. Podoba mi się.
- W takim razie już jest twój - powiedziała Carialle z wyraźną rezygnacją w głosie.
Mechanizm zdjął obraz z regału i przeniósł go po szynach w stronę śluzy powietrznej.
Carialle uruchomiła kamerę na zewnątrz kadłuba, aby wypatrzyć na lądowisku pracownicę ekipy
technicznej.
- Barkley, nie zabrałabyś czegoś dla szefa? - spytała przez głośnik.
- Dlaczego nie - odpowiedziała tamta z uśmiechem.
Podajnik przekazał obraz w ręce kobiety.
- Masz talent, mała - stwierdził Simeon, pozostając na podglądzie w systemie wizyjnym. -
Dzięki. Będę strzegł tego obrazu jak skarbu.
- Drobiazg - powiedziała skromnie Carialle. - To tylko hobby.
- Bzdury. Słuchaj, mam pomysł. Może następnym razem zrobisz wystawę? Przyjeżdża tu
mnóstwo ludzi i różne grube ryby. Zapłaciliby sporo za oryginały, tym bardziej że malowane są
przez mózgowca.
- Nie wiem... - odparła Carialle, zastanawiając się.
Dam ci miejsce na tydzień zupełnie bezpłatnie. Jeśli nie masz na tyle odwagi, żeby pokazać
publicznie swoje prace, możesz zaprosić tylko tych, których sama wybierzesz. Musisz pamiętać, że
i tak wszyscy szybko się o tym dowiedzą.
- Przekonałeś mnie - stwierdziła Carialle.
- Moje intencje są absolutnie uczciwe - dodał szarmancko Simeon. - Co jest?! - krzyknął.
Szybkość przekazu na jego częstotliwości maksymalnie podskoczyła. - Jesteś gotowa, jakbyś
zaczynała wyprawę, Carialle. Zbierz się i opuszczaj stację. Generalny Inspektor chce się z tobą
spotkać za piętnaście minut. Właśnie prosił mnie o przekazanie tej wiadomości. Zwlekam z tym,
jak mogę.
- No, nie! - powiedziała Carialle równie prędko. - Nie mam zamiaru poddawać się
psychologicznemu maglowaniu przez Maxwella-Coreya od doktora Semeta za każdym razem, gdy
lądujemy na stacji. Jestem wyleczona, do cholery! Nikt nie musi mnie ciągle sprawdzać!
- Cari, lepiej spływaj. Ściany, które mają uszy, doniosły mi że uważa, jakoby twoja
“obsesja” na punkcie na przykład “Mitów i legend” stawiała wyleczenie pod znakiem zapytania.
Kiedy usłyszy twoje sprawozdanie o Blekotach, z pewnością podda cię kolejnej sesji badań
psychologicznych, a i Keffa razem z tobą. Nawet Maxwell-Corey musi pokazać, że coś robi.
- Do czorta z nim! Jeszcze nie skończyliśmy uzupełniać zapasów. Mam dopiero połowę
składników odżywczych, a większość z tego, co zamówił Keff, jest w magazynie.
- Przykro mi, słoneczko. Nic się nie zmieni do twego powrotu. Przyspieszymy załadunek,
jak on odjedzie.
Carialle rozważała, czy warto do Stowarzyszenia do Walki o Ochronę Praw Mniejszości
Obdarzonych Inteligencją składać skargę na Generalnego Inspektora w sprawie jego obsesyjnego
pragnienia, aby udowodnić jej nieprzydatność do służby. Chciał najzwyczajniej przeprowadzić
polowanie na czarownice, a ona nie miała zamiaru być ofiarą. Czy nie dość, że przy każdym
spotkaniu usiłował przypominać jej o tragedii sprzed szesnastu lat? Kiedyś może dojść do scysji,
ale jeszcze nie tym razem. Nie miała na to ochoty.
Simeon miał rację. Dekontaminacja i naprawy CK-963 zostały zakończone. Od czasu ich
rozmowy upłynęła dosłownie mała chwila. Simeon mógł powstrzymać realizację polecenia
Generalnego Inspektora tylko do czasu, kiedy hałaśliwy Maxwell-Corey zacznie domagać się
badania.
- Simeon, daj mi trochę czasu. Muszę znaleźć Keffa.
- Spokojnie - powiedział szef stacji. - Wiem, dokąd poszedł.
- Keff - odezwał się głos nad jego głową. - Pilna wiadomość od Carialle.
Keff odwrócił leniwie głowę.
- Simeon, jestem zajęty. Sprawa prywatna.
Susa wyciągnęła rękę, zmierzwiła mu czuprynę. Keff wdychał zapach młodej kobiety,
przesuwał dłonie po jej ciele. Jedną ręką ściągał górną część jej stroju, a drugą pieścił pośladki i
talię. Przywarła do niego nogami, szukając dłonią klamry paska.
- Pilna, ważna wiadomość od Carialle - powtórzył Simeon.
Keff z żalem oderwał swe usta od warg Susy. Jej oczy pełne były wyrozumiałości. Nie
zrobił najmniejszego ruchu głową.
- No dobrze, Simeon. Łącz!
- Keff - powiedziała zaniepokojona Carialle. - Wracaj natychmiast. Musimy jak najszybciej
opuścić stację.
- Dlaczego? - spytał poirytowany mężczyzna. - Przecież na pewno jeszcze nie skończył się
załadunek.
- Nie, ale nie możemy czekać. Musimy ruszać. Chodź szybko!
Keff z westchnieniem odsunął się od Susy i rozdrażniony przemówił do nadajnika w suficie.
- A co z moją przepustką? Wiesz, że niczego tak nie uwielbiam, jak spędzać
dziewięćdziesiąt dziewięć procent czasu z tobą, ale jest ten jeden procent, gdy my, ludzie,
pragniemy...
Carialle przerwała mu:
- Keff, Generalny Inspektor jest na stacji.
- Co? - Keff usiadł z wrażenia.
- Domaga się kolejnego spotkania, a wiesz, czym to pachnie. Musimy oddalić się stąd tak
szybko, jak tylko nam się uda.
Keff wskakiwał w swój ubiór.
- Mamy paliwo? Co z zapasami?
Z ukrytego głośnika dobiegł głos Simeona:
- Macie jedną trzecią. To tyle, ile możecie dostać. Mówiłem, że krucho ze wszystkim.
- Daleko na tym nie zajedziemy. Zrobimy jeden etap albo dwa krótkie.
Keff wstał i już wsuwał stopy w buty. Susa usiadła i naciągała na obnażone ramiona górną
część stroju. Rzuciła krótkie spojrzenie w stronę Keffa. Była w nim mieszanina żalu, ale i
zrozumienia.
- Uzupełnimy zapasy gdzie indziej - zapewniała Carialle. - Który kierunek jest
najbezpieczniejszy, Simeon?
- Już pójdę - powiedziała Susa, wstając z łóżka. Położyła rękę na ramieniu Keffa. Ten
pochylił się i pocałował ją.
- Im mniej wiem, tym mniej będę musiała zeznać pod przysięgą. Życzę wam obojgu
bezpiecznej podróży.
Posłała Keffowi długie spojrzenie spod ciemnych rzęs.
- Może następnym razem będzie lepiej.
Odeszła bez żalu, bez zrzucania winy na kogokolwiek. Keff był pełen podziwu dla takiej
postawy. Carialle, jak zwykle, miała rację: najlepszym partnerem człowieka może być tylko inny
człowiek. Mimo wszystko czuł się lekko sfrustrowany tym, że nie doszło do spełnienia seksualnych
zamiarów. Trzeba będzie wykorzystać tę energię w pożyteczny sposób. Gdy udało mu się wreszcie
założyć buty, wybiegł na korytarz. Widział Susę, która szła w stronę windy. Z rozmysłem obrócił
się i wybrał inną drogę w kierunku swego statku.
- Simeon, trzymaj mnie z dala od Maxwella-Coreya. Przebiegł przez łuk korytarza i dotarł
do drugiej windy. Nacisnął przycisk i z niecierpliwością czekał na otwarcie drzwi.
- Jesteś na dobrej drodze - usłyszał głos szefa stacji.
Wszedł do windy. Drzwi się zamknęły.
- No, już dobrze. Teraz odwagi.
- Co z sektorem G? - spytała Carialle, gdy Keff dotarł na pokład CK-963.
Na wszystkich monitorach w głównej kabinie pojawiły się mapy nieba. Keff skinął w stronę
kolumny Carialle i usiadł w fotelu awaryjnym, przeglądając instrukcję odlotu.
- Wszystko będzie w porządku, jeśli nie chcemy podążać w stronę Saffronu. To tam statki
floty namierzyły ludzi Belazira. Nie chcesz się z nimi spotkać?
- Wiesz, że nie.
- A sektor M? - spytał Keff, wpatrując się w mapę, którą miał bezpośrednio przed sobą. -
Ostatnio nam się tam powiodło.
- Ostatnio to Zagubieni spowodowali całe zamieszanie z zegarem - przypomniała Carialle
bez żadnej aluzji. - To miało być powodzenie?
- Jest jeszcze parę układów w tym rejonie, które chcieliśmy sprawdzić. Pasują do koncepcji
złożonych form życia - spokojnie powiedział Keff. - Sprawdzilibyśmy MBA-487-J, gdyby nie
kłopoty z paliwem i konieczność powrotu. Pamiętasz, Cari?
- Jak pech, to pech - odparła Carialle bez entuzjazmu, nie chcąc roztrząsać własnych
błędów. - Tracimy czas.
- A może wylecimy poza Światy Centralne? Gdzieś w górne galaktyki?
- Maxwell-Corey pojedzie stąd w stronę DND-922-Z - powiedział Simeon.
- Nie możemy sobie pozwolić na to, aby udał się za nami - wycedziła Carialle.
Keff wpatrywał się we wskaźniki poziomu paliwa.
- Co byś nam poradził, Simeonie? - zapytała Carialle, mocując wszystkie luźne elementy i
zamykając z sykiem śluzę powietrzną. Wskaźniki Carialle drgnęły, gdy włączyła zasilanie.
Składniki pokarmowe, paliwo, baterie - poniżej połowy stanu. Nie uśmiechało się jej odlatywać w
takich warunkach, ale nie miała wyboru. W przeciwnym razie czekało ją długotrwałe śledztwo,
wywiady, rozmowy - a może nawet unieruchomienie na dobre.
- Mam tu coś ciekawego, czym możecie się zająć - powiedział Simeon, wpisując wybrany
plik do pamięci Carialle. - Jest to sprawozdanie kapitana statku transportowego, który przeleciał
przez sektor R. Jego spektroskopy wykryły promieniowanie w pobliżu RNJ-599-B. Nie mamy
żadnych dowodów na istnienie jakiegoś osadnictwa w tamtych rejonach. To może być ciekawe.
- Gwiazdy typu G - stwierdził Keff z aprobatą. - Wiem, co miał na myśli. Spektroanaliza,
Cari?
- Wszystko wskazuje na to, że mogły tam powstać planety - odpowiedział mózg. - Jaka jest
opinia Wydziału Dochodzeniowego?
- Nikt jeszcze nie przeprowadził żadnych badań w tamtej części sektora R - rzekł Simeon z
wyjątkową uprzejmością.
- Nikt? - spytała Carialle, przeglądając pliki informacyjne. - W istocie!
- Będziemy więc pierwsi? - spytał Keff z tym samym podnieceniem w głosie.
Pragnienie pionierskiego dotarcia tam, gdzie jeszcze nie był nikt ze Światów Centralnych,
było silniejsze niż strach przed Generalnym Inspektorem.
- Nie ma się nawet na czym wzorować - stwierdziła Carialle, wyświetlając mapy nieba bez
żadnych tras. Keff wysyłał sygnały kierunkowe.
- Poszukiwać nowych światów, śmiało podróżować...
- Cicho - powiedziała ostro Carialle. - Chciałbyś pierwszy postawić swą stopę na
powierzchni nowych lądów.
- Macie jeszcze dwadzieścia sekund - zakomunikował Simeon. - Nie mówcie mi, dokąd
lecicie. Lepiej, żebym tego nie wiedział. Macie moje błogosławieństwo. Wracajcie szczęśliwie. Jak
najprędzej.
- Postaramy się - dorzucił Keff, zapinając pasy. - Dzięki za wszystko, Simeonie. Cari, pełna
gotowość...
Nie było już słychać dalszej części wypowiedzi, gdyż CK-963 odcumował od przystani i
uruchomił silniki sterownicze lewej strony.
ROZDZIAŁ 2
Z czujnika akustycznego na prywatnej częstotliwości Simeona rozległ się pełen złości głos
Generalnego Inspektora:
- CK-963, odbiór!
- Namierzony! - krzyczał Keff, uderzając dłonią o kanapę, na której siedział. Następna
chrapliwa wypowiedź wywołała kolejny okrzyk. - Złap nas, jeśli potrafisz, bazyliszku!
Cicho! - zareagowała Carialle w taki sposób, aby jej głos był wyraźnie słyszalny. - Dzie...
dziewięćset... sły... szę - Keff nie mógł powstrzymać się od śmiechu. - Proszę... po... wtórzyć...
- Powtarzam: wracać! Macie spotkanie ze mną o dziesiątej czasu południkowego, a już jest
dziesiąta piętnaście. - Carialle wyobraziła sobie jego pulchną, wąsiastą twarz, czerwoną ze złości. -
Jak śmieliście odlecieć bez mojego zezwolenia? Muszę się z wami spotkać!
- Przepr... - mówiła Carialle - rozłączamy się. Przyślemy sprawozdania, Inspektorze.
- Słyszę, Carialle - rozeźlony głos huczał w głośniku. - Nie ma żadnych zakłóceń w
przekazie. Róbcie zwrot o 180 stopni i wracajcie. Widzę was u siebie za dziewięćdziesiąt minut.
Maxwell-Correy wyjechał.
- Ooo - powiedział wesoło Keff.
Uniósł głowę, zwrócił się w stronę podestu Carialle i mrugnął znacząco.
- Maxwell-Correy nie uwierzy, że ostatni zwrot, to coś zupełnie bez znaczenia, co?
- Będzie musiał - stwierdziła zdecydowanie Carialle. - Nie mam zamiaru wracać i poddawać
się badaniom móżdżku. Co za biurokrata! Wiem, że nic mi nie jest. Ty też jesteś w porządku.
Dlaczego za każdym razem po lądowaniu na planecie i zakończeniu wyprawy musimy się zginać i
kaszleć na zawołanie? Wylądowałam, poddałam się czyszczeniu i dekontaminacji, sporządziłam
wyczerpujący raport dla Wydziału Dochodzeniowego. Niech mi dadzą spokój i nie rozgrzebują
przeszłości.
- Dobrze, że Simeon nas ostrzegł - powiedział Keff, przeglądając na swoim monitorze
informacje dotyczące aktualnego stanu statku. - Chyba nie oberwie za to. Patrz! Tylko trzydzieści
procent paliwa i żywności?
- Wiem - rzekła Carialle ze skruchą. - Ale co mogłam zrobić?
- Nie ma rady - zgodził się Keff. - Szczerze mówiąc, lepsze to niż czekanie na następne
dostawy, bo nie wiadomo, co by się mogło stać. Pełne zbiorniki i uzupełnione zapasy jedzenia nie
mogłyby zrekompensować całej tej hecy z Maxwellem-Correyem. W końcu jednak kiedyś
będziemy musieli wrócić.
- Trzeba się upewnić, czy Simeon sam sobie z nim poradzi. Na wszelki wypadek prześlę mu
pytanie o to, czy Maxwell-Correy wyleciał do sektora D...
- Albo gdzieś równie daleko. Możemy przecież wytrzymać na tych żelaznych zapasach do
chwili, gdy otrzymamy od Simeona wiadomość, że wszystko w porządku - zaproponował Keff,
chociaż Carialle zauważyła, że nie było to powiedziane z pełnym przekonaniem.
- Jeśli Generalny Inspektor ma dość sprytu...
- ...albo jest podstępny, jak nikt inny...
- ...to przejrzy pliki z przekazami i dowie się o czasie naszego pobytu, a potem wstrzyma
przekazywanie wszelkich zapasów dla CK-963 na wszystkich stacjach.
- Nie dojdzie do takiej sytuacji, moja droga - powiedział Keff, przybierając pozę sir
Galahada. - Tymczasem polecimy w stronę sektora R i zobaczymy, co tam jest.
Entuzjastycznie machnął rękoma i wskazał na dziób statku. Carialle się zaśmiała.
- Dobrze - powiedziała. - Na czym to skończyliśmy? Czarownik ukazał się na ścianie i
przemówił swym skrzeczącym tenorem.
- Rycerzu, masz już teraz swój Zwój. Czy chcesz jeszcze o coś spytać?
Z grymasem na twarzy Keff chwycił szablę i ruszył mu na spotkanie.
Gdy Keff ścigał rycerzy po głównej kabinie, Carialle skoncentrowała się na tym, aby nie dać
się namierzyć Generalnemu Inspektorowi.
Po ustaniu przekazu Maxwella-Correya wykryła, że z SSS-900 wysłano bezzałogową sondę
z oficjalnym wezwaniem. Przeważnie wokół stacji panował spory ruch, więc bez wielkiego wysiłku
można było skierować taką sondę za jakimś innym pojazdem, tym bardziej że nie posiadała mózgu.
Czas potrzebny na to, aby wykryć błąd, wystarczy, żeby opuścić sektor i udać się w nieznane rejony
galaktyki.
Później, gdy już zagrożenie minie, Carialle sporządzi skargę do Stowarzyszenia do Walki o
Ochronę Praw Mniejszości Obdarzonych Inteligencją. Z reguły tak właśnie postępowała.
Nieskrępowany ruch, pełne panowanie nad silnikami i wykorzystanie zdolności było jedną z
najważniejszych rzeczy w jej życiu. Każdorazowe zagrożenie tego prawa wywoływało u niej
reakcję, która uzasadniała stwierdzenie przez Generalnego Inspektora nadpobudliwości.
Gdzieś w oddali namierzyła pozycję dwóch małych statków podążających jej pierwotnym
kursem. Na razie jeden-zero dla Generalnego Inspektora. Wiedział, że nie będzie chciała słuchać
jego poleceń, więc rozkazał zorganizować pościg. Mogło to także oznaczać, iż wysłał sygnał
ostrzegawczy w związku z rzekomym zagrożeniem dla niej samej i załoganta oraz konieczności
ściągnięcia ich do bazy bez względu na okoliczności. Czy te małe pojazdy będą w stanie wykryć
promieniowanie cieplne? Powinna już być o jeden etap przed starym Sennetem i spodziewać się
tego typu błazeństw. Pozostało jej tylko zachować spokój. Cóż, trudno było opanować drżenie “v
wołane bliskością Generalnego Inspektora. Skorygowała poziom adrenaliny. Tylko spokój! Spokój!
Myśl!
Szybki rzut oka na mapę nieba potwierdził nieznaczne przemieszczenie się burzy jonowej.
Skierowała się w tamtą stronę. Przeszła jej skrajem, a następnie, zdając się na komputer, wybrała
obszar o maksymalnie dużej dawce promieniowania - osłony zabezpieczały przed uszkodzeniem.
Przemknęła chyżo po granicznej płaszczyźnie niczym deską surfingową po pofalowanej kipieli.
Wspaniałe przeżycie! Zwykli piloci, którzy nie są w stanie bezpośrednio odczuć nacisku na kadłub,
nigdy nie odważyliby się na coś podobnego. Ponadto ich wskaźniki radarowe nie wykryłyby jej w
tej jonowej zamieci.
Krótko mówiąc, Carialle była przekonana, że zgubiła intruzów. Wykonała zwrot, wyszła z
rejonu burzy i obserwowała pierścieniowate, opalizujące halo, które zostało z tyłu, gdy
maksymalnie zwiększyła moc silników.
Keff przypatrywał się hologramowi “wiejskiego pubu”. Spojrzał na jej postument, gdy znów
się zwróciła do niego.
- Pozbyliśmy się niechcianego towarzystwa?
- Dzięki odrobinie szczęścia i odporności płyt antypromiennych umknęliśmy ulubieńcom
złego czarownika - powiedziała Carialle. A teraz, czas na piwo.
Sprawdziła stan zużycia adrenaliny, uzupełniła szybko białka i witaminę B-complex.
Keff uniósł szklankę w jej stronę. Szybka analiza dała wyraźną odpowiedź: złoty napój
wyglądał jak piwo, ale był to tylko bezalkoholowy roztwór elektrolitów, który Keff spożywał po
swoich ćwiczeniach.
- Za twoją szybkość i spryt, moja droga, oraz za prezenty dla naszych wrogów. A co z kawą?
- W porządku, wszystko gra, proszę pana - odparła, ukazując na ścianie obraz salutującego
żołnierza piechoty morskiej. - Szef zaopatrzenia przemycił trochę łakoci, gdy Simeon był zajęty
przesyłaniem komunikatów. Mam nawet trochę czekolady, najlepszy gatunek, Best Demubian.
Keff promieniał z radości.
- Cari, teraz wiem, jak bardzo mnie kochasz. Czy miałaś czas, aby zrealizować moje
specjalne zamówienia? - spytał, obracając głowę.
- Skoro o to ci chodzi, to w ładowni są dwa zaadresowane do ciebie pudła.
Bum, bum! Bum, bum!
Rozstawienie błyszczącego przyrządu ze stali, rotofleksu, nie wymagało wiele czasu.
Nagrana na wideo instrukcja obsługi wyjaśniała, jak z niego korzystać. Keff siedział na skórzanej
ławeczce. Z obu stron znajdowały się koła osadzone na ramionach. Czerwony z wysiłku unosił
ciężarki aż na wysokość obojczyka, a potem zwalniał je. Przy uderzaniu o amortyzatory linki
napinające wydawały metaliczny dźwięk. Keff przymykał z wysiłku oczy. Ścięgna szyi ukryte pod
lśniącą od potu skórą były prawie tak grube jak postronki.
- Dwieście trzy - mruknął. - Ale ciężar! Dwieście cztery. Dwieście...
- Spójrzcie na mnie - powiedziała Carialle niskim głosem, naśladując styl z
trójwymiarowych reklamówek. - Zanim zacząłem ćwiczenia, byłem chudzielcem ważącym
czterdzieści cztery kilogramy. A teraz, popatrzcie. I wy możecie...
- W porządku, daj już spokój - powiedział Keff, opuszczając ciężarki. Zadźwięczały
metalicznie, opadając na swoje miejsca. Keff wstał z siodełka i wytarł ręcznikiem spocone ciało.
- Nie wystarcza zwyczajny ciężar. Chcę sprawdzić, jak silny jest ten przyrząd.
- Chcesz powiedzieć, ile ty jesteś w stanie wycisnąć? Jeszcze sobie kiedyś zrobisz krzywdę -
ostrzegła Carialle.
Zauważyła, że puls Keffa zaczął spadać z ponad dwustu uderzeń na minutę.
- Większość wypadków zdarza się w domu - zauważył Keff z grymasem na twarzy.
- Bardzo mi przykro, że musiałam przerwać ci randkę z Susą - usprawiedliwiała się Carialle
po raz dwudziesty.
- Nie ma sprawy - oznajmił Keff przekonywająco. - Można było znaleźć lepszy sposób na
przyspieszenie bicia serca, ale i tak ci się udało. Dzięki!
Ziewnął i przeciągnął się.
- Mam ochotę na prysznic i spanko, moja droga.
- Dobranoc, muskularny mocarzu.
Wkrótce całe wnętrze statku ogarnęła cisza i spokój. Słychać było jedynie szum pracujących
urządzeń. Technicy z SSS-900 zrobili kawał dobrej roboty, chociaż okoliczności. zmusiły ich do
pewnego pośpiechu. Carialle sprawdzała poszczególne systemy i układy, zapisując to, co zostało
naprawione lub wymienione. Zajęło jej to trochę czasu. Czuła, że brakuje jej towarzystwa. Było to
dość przewrotne, bo wiedziała, że Keff pośpi kilka godzin.
Nie była jeszcze zbyt daleko od wytyczonych szlaków, którymi poruszały się statki. Mogła
poplotkować z innymi, ale nie chciała nawiązywać łączności, żeby przypadkiem Maxwell-Corey
nie wykrył jej położenia. Wymuszony stan ciszy zostawiał jej mnóstwo czasu na przemyślenia.
Keff mruczał i stękał we śnie. Carialle włączyła znajdującą się za zamkniętymi drzwiami
kamerę i na krótko zerknęła do jego kabiny, a potem wyłączyła światła, żeby nie burzyć jego
spokoju. Leżał na swojej koi na wznak, z ręką na twarzy. Cienką kołdrę odrzucił poniżej pasa, tak
że przykrywała jedną nogę, która poruszała się miarowo. Jedna z jego cennych książek leżała
otwarta na nocnej szafce. Cały ten widok był godzien płótna któregoś z wielkich mistrzów
malarstwa - Herkules odpoczywający po pracy. Sfrustrowany brakiem kobiecego towarzystwa
ćwiczył zawzięcie i pracował nad muskulaturą. Potem odczuwał zapewne przez jakiś czas ból, a
nawet spał nie bardzo spokojnie. Z biegiem czasu ćwiczenia stawały się coraz bardziej
wyczerpujące, ale Keff był dumny z utrzymywania dobrej kondycji.
Carialle uważała, że ludzie są śmieszni. Najpierw wkładają wysiłek, żeby zwiększyć
mięśnie, a potem, aby ogromnym nakładem sił je utrzymać. Pewne ćwiczenia, które uważali za
sprzyjające zdrowiu, niektórym mogły wcale nie służyć. Dążyli do osiągnięcia celów, które w
następnych pokoleniach zatracały znaczenie i nie pozostawiały żadnego trwałego śladu. Mimo to z
entuzjazmem trwali w spełnianiu drobiazgów, mając nadzieję, że utrzymają się na powierzchni
życia i zdobędą uznanie następców.
Carialle bardzo lubiła Keffa. Nie dopuszczała do siebie myśli, że mogłoby mu się
przydarzyć coś złego. Przyczynił się do jej powrotu do normalności i chociaż nie był tym, kim
Fanine - któż mógłby ją zastąpić? - miał wiele zalet. Sprawił, że wróciła jej chęć do życia, a potem
łagodnie nakłonił ją do realizacji celu, który sam chciał osiągnąć - znalezienia gatunku zdolnego do
kontaktu z człowiekiem, wymiany kulturalnej i naukowej, mającego szerokie horyzonty.
Zastanawiała się, czy jego krótkie życie, a do tego jeszcze krótszy okres umowy z Wydziałem
Badawczym Światów Centralnych wystarczy, aby zrealizować przydzielone zadanie. Kiedyś okaże
się, że sann będzie musiała kontynuować rozpoczęte dzieło. A jeśli istoty, których szukają, w ogóle
nie istnieją?
Mózgowce takie jak ona mają pamięć dobrą, ale zawodną. Czy za trzysta albo czterysta lat
będzie jeszcze pamiętać Keffa? Czy będzie chciała pamiętać, żeby nie odczuwać bólu po stracie?
“Jeśli znajdę te istoty po twojej... nazwę je twoim imieniem”, przyrzekała w ciszy, wsłuchując się w
spokojny oddech Keffa. Tyle nieśmiertelności mogła mu obiecać.
Wszystkie istoty, z którymi dotychczas mieli kontakt, nie były zdolne do odczuwania
czegokolwiek. Były interesujące dla psychologów badających zachowania, dla biologów, ale ani
Zagubieni, ani Wielkie Gryzonie, ani Skrzydlate Smoki czy Hydry nie okazały się tym, czego
szukali.
Nadzieja na odkrycie nowego gatunku pojawiła się pięć lat i cztery miesiące temu, gdy
odebrali sygnał radiowy nadany przez przedstawicieli jakiejś rasy, która zdawała się być bardzo
cywilizowana i inteligentna. Keff próbował wykorzystać TS, aby zrozumieć treść przekazu. Oboje
byli niezwykle podnieceni, sądząc, że odkryli gatunek, z którym można by prowadzić wymianę
doświadczeń kulturalnych i technicznych. Wkrótce okazało się, że mieszkańcy Jove II istnieli w
takich warunkach ciśnienia i atmosfery, które zupełnie uniemożliwiała fizyczną obecność.
Pozostawał tylko kontakt korespondencyjny. Światy Centralne zmuszone były ograniczyć
komunikowanie się z Kwasowcami do transmisji radiowych. Właściwie trudno uznać to za jakiś
sukces, chociaż nie była to też klęska. Nie nawiązano jednak prawdziwego kontaktu.
Może tym razem, w trakcie misji skierowanej do sektora R, zdarzy się coś godnego uwagi,
coś, co okaże się diamentem wśród popiołów. Taka nadzieja pchała ich w głąb nie zbadanej
przestrzeni, daleko od znanej, swojskiej galaktyki i możliwości łączności z przyjaciółmi
znajdującymi się w podobnych statkach. Carialle zdecydowała się nie mówić Keffowi, że jej równie
mocno zależy na nawiązaniu pierwszego kontaktu. Nie chodziło tylko o to, aby być pierwszym
statkiem załogowym, który napotka coś zupełnie nowego, ale patrząc bardziej przyszłościowo,
zgubić te wszystkie węszące, małe pojazdy szpiegowskie.
Dla mózgu statku kosmicznego mającego ogromne możliwości wyszukiwania i
sprowadzania danych oraz superszybkiego przywoływania wszystko, co istnieje w pamięci, jakby
dopiero co się zdarzyło. Zapominanie wymagało pewnego wysiłku: decyzji o usunięciu faktów z
banku danych. Nieraz tak działająca pamięć była przekleństwem. Carialle zmuszana była do
ciągłego sprawdzania zdarzeń, które doprowadziły do wypadku. Trapiła ją powracająca zmora
bezlitosnych i nieubłaganych sekwencji obrazów z przeszłości - nawet teraz, w czasie spokojnego
lotu.
Szesnaście lat temu, działając w imieniu Służby Kurierskiej, przybyła wraz z pierwszym
załogantem, Fanine, do małej stacji naprawczej na obrzeżach Światów Centralnych. Kosmonauci,
którzy tam przebywali, złożyli skargę do Centralnego Komputera, jakoby zostali okradzeni. Po
jakimś czasie, nawet po kilku miesiącach od opuszczenia SSS-267, zapisano na ich
konto mnóstwo
drogocennej aparatury. Fanine zbierała dowody przeciw całemu systemowi łapówek, przekupstwa i
szwindli, potwierdzając podejrzenia Centralnego Komputera. Wysłała komunikat, informując, że
mają wystarczające dowody i wracają z nimi do bazy.
Nigdy nie spodziewałyby się sabotażu, ale przecież powinny; Carialle poprawiła się: ona
powinna zwracać większą uwagę na to, co robi obsługa w czasie ostatecznego przeglądu przed
opuszczeniem CF-963. Pamiętała bulgotanie paliwa zapełniającego zbiorniki: było zimne,
niezwykle zimne, jakby schłodzone w próżni. Mogła odmówić, powinna była odmówić tankowania.
W czasie lotu powrotnego do Światów Centralnych dziwna substancja rozpuszczona w
paliwie pozostawała gdzieś na dnie. Silniki stopniowo zużywały właściwe paliwo, aż zaczęły
pobierać ciecz z dołu. Wreszcie stężenie roztworu osiągnęło stan krytyczny i nastąpił zapłon.
Czujniki wyłączyły się w chwili eksplozji, ale tamten moment - 10:54:02:351 - wrył się
Carialle głęboko w pamięć. Nastąpił kres życia Fanine, a Carialle została wyrzucona w ciemną
otchłań.
Najpierw uderzyło ją przenikliwe zimno. Jej temperatura powinna wynosić 37 stopni, a w
kabinie około dwudziestu jeden. Carialle nadała sygnał regulacji ogrzewania, ale okazał się
nieskuteczny. Wszelkie funkcje silników napędowych ustały i nie miała na nie wpływu. Miała
wrażenie, że usunięto jej kończyny - w wypadku mózgu wszystkie synapsy odpowiedzialne za ruch
- a najgorsze, że także i za wzrok. Była bezbronna i niewidoma. Wszystkie jej zewnętrzne układy i
systemy, poza kilkoma czujnikami dźwięku i skóry, przestały działać. Wołała Fanine, ale nikt nie
odpowiadał.
Wstrząs psychiczny paraliżował uczucia przerażenia i strachu. Była odseparowana,
odłączona od wszystkiego, jakby nic się, jej nie przydarzyło. Ze spokojem zrewidowała to, co było
wiadome. Miała miejsce jakaś eksplozja. Naruszona została konstrukcja kadłuba statku. Brak
łączności z Fanine. Może Fanine nie żyje. Carialle nie miała żadnych urządzeń wizyjnych ani
możliwości wpływu na ich działanie, nawet gdyby nie były zniszczone. Utrata zdolności widzenia
była najgorsza. Gdyby widziała, mogłaby dokonać oceny sytuacji. Zostały zapasy żywności i
działała recyrkulacja powietrza, więc awaryjne zasilanie funkcjonowało mimo odcięcia systemów
pokładowych. Zachowały się rezerwy związków chemicznych i enzymów.
Po pierwsze należało wezwać pomocy. Posługując się resztką systemu synaps, zdołała
znaleźć połączenie awaryjnej wiązki kierunkowej. Nie wiedziała, czy w ogóle zadziała, ale
włączyła ją, co przynajmniej miało zbawienny wpływ na jej samopoczucie.
Zaczęła odmierzać czas, licząc sekundy. Bez zegara nie miała szans, aby przekonać się, na
ile ten sposób jest dokładny, ale przynajmniej zajęło to część jej potencjału umysłowego. Zbyt
szybko zużywała endorfinę i serotoninę. Musiała przestawić się na techniki opanowania stresu,
które kiedyś w młodości wpajali jej cierpliwi instruktorzy, gdy sądziła, że jest nieśmiertelna.
Śpiewała wszystkie znane piosenki i nuciła wszelkie melodie, recytowała wiersze od czasów
średniowiecza, tłumaczyła utwory literackie, dzieliła na poszczególne wersy, komponowała do nich
muzykę, medytowała i zamieniała w wewnętrzny krzyk.
To wszystko dlatego, że większa część jej samej chciała się zamknąć w kuli w
najciemniejszych zakamarkach umysłu i przerażenia. Znała wszystkie historie o mózgach, które
cierpiały na deprywację sensoryczną, czyli odcięcie dopływu bodźców z otoczenia. Opowieści o
histerii i pomieszaniu zmysłów znane były w szkołach, gdzie przebywały młode mózgowce.
Doskonale ilustrowały nieuchronne pogrążanie się w chorobę: najpierw nadchodził strach, potem
nieufność i wreszcie rozpacz. Halucynacje zaczynały się wtedy, gdy synapsy, w oczekiwaniu na
stymulację, odrzucały wzorce, które w pełni świadomy i przytomny mózg usiłowałby traktować
jako racjonalne, prowadząc w końcu do nieodwołalnego obłąkania. Carialle aż wzdrygnęli się na
wspomnienie tego, jak dzieci szeptały sobie ultradźwiękiem, który mógł być rozpoznawany przez
monitory komputerów, o wrażeniach słuchowych przynoszących wizje czegoś co w ogóle nie
istniało.
Ku swemu przerażeniu stwierdziła, że to wszystko właśnie dotyczy jej samej. Pozbawiona
wzroku nie widziała niczego mając w świadomości jedynie obraz przestrzeni kosmicznej Nie
odbierała bodźców akustycznych, nie posługiwała się dotykiem. Zanikały układy sterowania
pamięcią. Było jej coraz zimniej w tej ciemności. W końcu zaczęła odczuwać stukanie w swą
powłokę i odbierać drgania.
Nagle zdała sobie sprawę z tego, iż nie było to dzieło wyobraźni. Ktoś, nie wiadomo po jak
długim czasie, zareagował na sygnał wiązki kierunkowej i zbliżał się w jej stronę. Ożywiona tym
Carialle, korzystając z łączy komputerowych, wysłała sygnał na wszystkich częstotliwościach i
krzyczała w nadajnik akustyczny w nadziei, że ktoś ją usłyszy i zrozumie.
- Jestem tutaj! Żyję! - wołała. - Na pomoc!
Znajdujące się wokół istoty nie zwracały na nic uwagi. Ich ruchy nie ustały. Wciąż
odczuwała gorączkowe skrobanie.
Jej umysł, początkowo skłaniający się niebezpiecznie ku obłędowi, skoncentrował się na
tym pojedynczym fakcie, próbując znaleźć sposoby przedarcia się poza barierę poszycia. Czuła
odrywanie poszczególnych elementów powłoki, rozłączanie sensorów powodujące agonię
zakończeń nerwów. Myślała, że wybawcy przedzierają się przez spalony, porozrywany kadłub lub,
aby do niej dotrzeć, ale pukanie i chrobotanie trwało za długo. Obcy ratowali kadłub, ale przecież
ona była żywa i znajdowała się wewnątrz! To już przechodziło wszelkie granice, dałoby się
porównać do okaleczenia przeszczepów. Wołała, krzyczała, chcąc zwrócić na siebie ich uwagę, ale
nie słuchali, nie słyszeli, nie przestawali.
Kim byli? Każdy podróżujący w kosmosie i pochodzący ze kwiatów Centralnych znał
emblemat statków z mózgiem. Nawet mieszkańcy lądów musieli widzieć trójwymiarowe obrazy
kolumny ochronnej z tytanu, w której umieszczano mózgowce. Nie wiedziała, czy usiłowanie
otwarcia powłoki bez należytej ostrożności oznaczało, że musieli być spoza Światów Centralnych
albo spoza systemów związanych z tą organizacją. Zupełnie obcy? Czyżby byli spoza centralnego
systemu?
Skrobanie ustało tak nagle, jak się zaczęło, w momencie gdy była całkowicie pewna, że
ratownicy przerywają połączenia z układem recyrkulacji powietrza i zasobami środków
żywnościowych. Carialle znów została zupełnie sama. Wiedziała że, jest bliska obłędu. Z trudem
zaczęła liczyć, przypominając sobie wygląd poszczególnych cyfr, delektowała się nimi, wczuwała
się w ich sens, posuwała się powoli w stronę coraz większych wartości, dalej i dalej. Nie zdawała
sobie sprawy z tego, jak i czym różnią się liczby, czym właściwie są.
Trzy miliony sześćset dwadzieścia cztery tysiące pięćset osiemdziesiąt trzy sekundy później
pilot wojskowego transportera odebrał sygnał. Umieścił kapsułę w ładowni. Zrobił to, czego
wymagały zasady udzielania pierwszej pomocy mózgowcowi - przywrócił jej zdolność widzenia.
Po przybyciu do najbliższej stacji ekipa techniczna natychmiast przystąpiła do akcji. Carialle zalana
była własnymi odpadami - nie udało się jej przekonać nikogo, że ratowanie uszkodzonego kadłuba
przez jakieś nieznane istoty było prawdziwą wersją wydarzeń. Nie było właściwie żadnego dowodu
na to, żeby po wypadku cokolwiek stykało się z jej statkiem. Charakter uszkodzeń i wgniecenia
świadczyły bowiem o eksplozji i uderzeniach różnego rodzaju odpadów kosmicznych. Pokazano jej
poskręcaną skorupę będącą resztką tego, co było kiedyś systemem podtrzymywania życia. W czasie
eksplozji uratowało ją szczęśliwe zasklepienie otworu, które nastąpiło pod wpływem ciepła. W
przeciwnym razie narażona byłaby na bezpośrednie oddziaływanie próżni. Z uwagi na zwiększony
poziom zanieczyszczeń sądzono jednak, że cała ta historia jest wytworem jakichś halucynacji.
Carialle była całkowicie przekonana, że niczego sobie nie wymyśliła. Ktoś był wtedy na zewnątrz.
Na pewno był!
Historia niczym z baśni dla dzieci na szczęście się nie ziściła. Carialle wiele przeszła, ale jej
zdolności myślenia nie zostały naruszone. Jej wartość zmniejszyła się nieco do czasu powrotu do
pełnej sprawności. Carialle jeszcze długo była przerażona panującymi ciemnościami i błagała, aby
nie zostawiać jej samej. Doktor Dray Perez-Como, jej osobisty lekarz, sporządził listę ochotników,
którzy przez cały czas przy niej czuwali, sprawdzając, czy jest w stanie odbierać wrażenia
wzrokowe z któregokolwiek czujnika optycznego. Trapiły ją koszmary, krzyczała w ciemności,
ciągle słysząc dźwięki dobywające się z rozrywanego kadłuba. Starała się zwalczać depresję,
stosując rozmaite sposoby, ale z powodu braku czegoś, co odwróciłoby jej uwagę, “sny”
nawiedzały ją wtedy, kiedy zmniejszała koncentrację.
Jeden z terapeutów poradził, aby Carialle spróbowała odtworzyć dręczące ją obrazy poprzez
przeniesienie ich na płótno. Uczyła się więc posługiwania pędzlami, mieszania farb - początkowo
skłaniała się ku ciemnym barwom i rozmalowywała je po całej powierzchni płótna, nie
pozostawiając żadnych jasnych plam. Potem stopniowo wyzwalała w sobie umiejętność
uzewnętrzniania szczegółów: zaznaczała pasmo ciemnej umbry czy odrobinę żółci. Wykazując
staranność i drobiazgowość charakterystyczną dla mózgowca, tworzyła dzieła coraz bardziej
malownicze, eksperymentowała z barwą, przestrzenią i figuratywnością. Zafascynował ją kolor,
delikatność odcieni, przechodzenie od barwy do barwy za pomocą jedynie cienkiego włoska pędzla.
Odczuwała coraz większą przyjemność malowania, doskonaląc swoją technikę motoryczną.
Dawało to wytchnienie po ciężkiej tragedii, która ją dotknęła.
Zauważyła, że w jej pamięci powstała luka - brakowało szczegółów ze szkoły, wczesnych
lat spędzonych w głównym ośrodku Centrali, a także wiedzy, którą wtedy nabyła. Musiała
odbudować i przywrócić pamięć. Straty były ogromne. Brakowało jej słownictwa z języków,
którymi kiedyś biegle władała, wiadomości naukowych, wzorów i reguł, wiedzy z nawigacji. Jak na
ironię przypomniała sobie za to szczegóły samego wypadku, zbyt żywe, aby nie burzyć spokoju. To
były najzwyklejsze pozbawione detali fakty przychodzące na myśl pierwszego załoganta, Fanine.
Brakowało wciąż obrazu przeżytych wspólnie wydarzeń, zagrożeń, sprzeczek czy radości. Ta
pustka była niszcząca.
Statki naprawdę głęboko przeżywały utratę załoganta: nawet wtedy, gdy żył aż do wieku
emerytalnego. Oczekiwano, że i Carialle pogrąży się w żałobie. Odczuwała pewne wyrzuty
sumienia z powodu tego, iż udało się jej przetrwać, a inne życie zostało zakończone. Nie
przypominała sobie na tyle dużo o Fanine ani ich współpracy, aby doznać smutku i rozpaczy. Czy w
ogóle darzyły się sympatią? Carialle przesłuchała zapisy ze wspólnych wypraw i rozmów. Można
było je różnie interpretować. Dziewięć spędzonych razem lat zostało sprowadzonych do suchych
relacji bez żadnego osobistego zaangażowania, które pozostałoby w pamięci.
W ramach swoistej terapii zawodowej Carialle podjęła pracę przekazywania sygnałów
łączności nadsyłanych do Centralnego Komputera. To absorbujące zajęcie wymagało trochę
wysiłku lub intelektu. Korzyścią z tej pracy była ciągła obecność różnych osób i głosów, które
otaczały Cari.
Po dwóch latach była gotowa do objęcia następnego statku.
Po połączeniu ostatnich synaps i
odzyskaniu pełnej świadomości Carialle czuła niesamowite podniecenie: stanowiła znów integralną
całość i była silna. Taka miała być: zdolna przemieszczać przestrzeń kosmiczną, gotowa i chętna do
ważnych misji. Jej przeznaczeniem nie było udzielanie odpowiedzi układom łączności ani
przemykanie transporterem ślizgowym korytarzami pełnymi ludzi.
Centralny Komputer zakładał pewne wydatki na akcję ratunkową i opiekę lekarską,
ponieważ ostatnia misja była niebezpieczna, ale cena nowego CX-963 spowodowała szok.
Ubezpieczenie oparte było na cenie zakupu, a nie wymiany urządzeń. Wstępne szacunki
sporządzono w oparciu o cenę oryginalnego statku. Okazało się więc, że jej oszczędności nie
wystarczyły na pokrycie wszystkich kosztów. Nie będzie mogła wybierać misji według swojego
uznania. Będzie musiała podejmować wiele zadań i to od razu, aby zacząć spłacać zadłużenie.
Jednocześnie jej lekarze i Centralny Komputer naciskali, aby wybrać nowego załoganta. Po
utracie poprzedniego, Carialle nie bardzo miała ochotę rozpoczynać całą procedurę, gdyż kolejny
towarzysz mógł zginąć w następnym wypadku. Wyraziła zgodę na spotkanie z mężczyzną, który
był szczególnie rekomendowany, ale nie mogła jakoś się do niego przekonać i w końcu sam
zrezygnował. Nie musiała mieć załoganta. Statki mózgowców mogą odbywać samotne wyprawy
alba pracować na zasadzie krótkoterminowych kontraktów. Mogłaby dokonać wyboru. Lekarze i
Centralny Komputer mieli sprawdzić możliwości pracy i zostawili ją w spokoju.
Dziewięć statków mózgowców z załogantami znajdowało się obecnie w bazie Regulus
Centralnego Komputera, co było raczej rzadkością. Albo były w naprawie, albo oczekiwały na
kolejne misje. Cari miała okazję porozmawiać z innymi mózgowcami. Zadbano o to, aby czuła się
akceptowana. Miała świadomość, że wszyscy wiedzą o tym, co ją spotkało, ale nikt sam nie
podejmował drażliwego tematu. Ona też nie chciała o tym mówić. Przysłuchiwała się
wypowiedziom innych mózgowców. Padały różne słowa - przyjemne i miłe, wesołe, a nawet
boleśnie szczere. Wśród znajdujących się na stacji było pięć osiemsetek i dwie siedemsetki o tak
bogatych doświadczeniach i dużym dorobku, że Carialle nie miała śmiałości w ogóle się do nich
zwracać; ósmy statek przygotowywał się do długiej misji, a dziewiątym była ona sama. Otwarty
kanał przekazu dawał możliwość słuchania przechwałek o tym, co robią poszczególni załoganci, w
jakich dziedzinach osiągają sukcesy, a także pytań odnośnie wątpliwości, kto właściwie odkrył
planetę B, księżyc C, sprowadził ratunek dla dziewięćdziesięciu procent zagrożonych niechybną
śmiercią w kolonii A? Osiemsetki z radością opowiadały o nieporozumieniach, które mogły
zaistnieć między mózgowcami statków a załogantami. Słuchając tego wszystkiego, Carialle
odczuwała coraz większy smutek z powodu braku partnera. FC-840 opowiadał o kłopotach
wynikających z konieczności zastawienia kadłuba pod wykup załoganta uwikłanego w długi po
przegranej w kasynie. Cari z ulgą wyznała, że nigdy nie miała takich przejść z Fanine. Pierwszy raz
doznała uczucia, a właściwie wspomnień, które wywołały szacunek dla rozsądku Fanine. Wracało
coraz więcej wspomnień, początkowo powoli, choć wszystkie koncentrowały się wokół przyjaźni z
Fanine, współpracy i zrozumienia. Nieuchronnie doprowadziło to do tego, że Carialle z całą
świadomością zrozumiała swą samotność.
Oznajmiła Centralnemu Komputerowi, że chciałaby spotkać się z kilkoma ludźmi, aby
doprowadzić do wyboru załoganta. Od razu otrzymała mnóstwo podań, co sprawiało wrażenie, że
każdy odpowiedział na jej prośbę. Zastanawiała się, na ile rozmowy z pozostałymi mózgami
nakłoniły ją do podjęcia tej decyzji. Wszystkie przecież zwracały na nią szczególną uwagę.
Pierwszy dzień rozmów z kandydatami był wyczerpujący, interesujący, pełen umizgów i
uprzejmości. Carialle stopniowo wyeliminowała tych, którzy byli podobni z wyglądu do Fanine -
wysokiego, jasnego bruneta o dużych stopach i dłoniach, a także tych, którzy pochodzili z tej samej,
co Fanine planety. Na szczęście nie było ich wielu. Żaden z pierwszej tury kandydatów, niezależnie
od płci, nie bardzo odpowiadał Carialle, choć wzbogacał listę cech idealnego, wymarzonego przez
Carialle załoganta.
Keff był pierwszy w drugiej, porannej turze. Jego szeroka pogodna twarz i zdecydowany
głos od razu przypadły jej do gustu. Był strasznie ruchliwy. Kręcił się po całym statku, oglądał
kabinę, sprawdzał każdy szczegół. Rozmawiali razem o swoich hobby. Doszło prawie do kłótni,
gdy Keff nalegał na to, aby sprowadzić sprzęt do ćwiczeń gimnastycznych. Carialle wyraziła swój
pogląd o obsesji ludzi na punkcie formy i sprawności fizycznej, ale nie zdenerwowała się mimo
pewnego naruszenia jej “suwerenności terytorialnej”. Keff był wdzięcznym słuchaczem. Okazał się
bardzo ujmujący. Carialle poinformowała Centralny Komputer, że chciałaby zawrzeć umowę o
współpracy z załogantem. Mężczyzna szybko przeniósł się na pokład razem ze swoim sprzętem.
Carialle nie wnikała w to, jaka procedura zostanie przyjęta przez Centralny Komputer.
Oczywiste było, że mózg i załogant dobierani są na bardzo długi czas, stąd konieczność wnikliwej
analizy całej sprawy. Keff i Carialle znakomicie się uzupełniali. Zapał, nadzieja i inteligencja nie
były obce żadnemu z nich. Już w czasie wstępnej rozmowy Keff zdołał przywróci Carialle poczucie
humoru, o którym sama zdążyła już zapomnieć.
W czasie pierwszych kilku dni oczekiwania na przydział zadań czuli się, jakby
współpracowali od lat. Oboje z nie ukrywaną szczerością podkreślali szczęśliwość losu, który dał
im szansę spędzania razem czasu. Każde z łatwością podążało z tokiem myślenia przeciwnej strony.
Keff po prostu stanowi drugą połowę jej duszy.
Mimo ostatnich ciężkich przejść Carialle była w doskonałe formie. Była dumna ze swych
niezwykłych zdolności, które stwarzały możliwości równoczesnej realizacji wielu zadań.
Współczuła normalnym ludziom. Wiele niezwykle wysublimowanych funkcji czy czynności, które
nie sprawiały mózgowcom żadnych problemów, było poza zasięgiem możliwość zwykłych istot
ludzkich. Cieszyło ją, że urodziła się w okolicznościach, które doprowadziły do zamknięcia jej w
kapsule.
Dawno temu, przed wiekami, naukowcy dokładali starań aby opracować metody
rehabilitacji dzieci charakteryzujących się normalnym poziomem inteligencji, ale mających ciała
nie dające szans na spełnianie funkcji motorycznych czy fizjologicznych. Po podłączeniu synaps do
specjalnych węzłów inteligentne dziecko może manipulować kapsułą za pomocą pseudokończyn,
które obsługują także narzędzia lub klawiaturę. Postęp w tej dziedzinie doprowadził do
skonstruowania pierwszych statków kosmicznych sterowanych wyłącznie przez ludzki umysł
umieszczony w kapsule. Wykorzystywano też takich ludzi do nadzorowania systemów sterowania
zakładami przemysłowymi, stacjami i miastami w przestrzeni kosmicznej. Od chwili wybrania
małego dziecka i uznania przydatności na mózgowca., było ono tak kształtowane, aby docenić
wartość i znaczenie takiego życia w porównaniu z życiem normalnych ludzi, którzy nie posiadali
podobnych zdolności i funkcjonowali znacznie krócej.
Jednym z najsłynniejszych statków kosmicznych tego typu był HN-832 albo Helva-Niall,
znany jako “statek, który śpiewał”, operujący bardzo zróżnicowanym artystycznie głosem.
Przygody Helvy inspirowały wielu młodych adeptów, chociaż nie stacjonował on zbyt często w
okolicach Centralnego Komputera. Sama Carialle była rozczarowana brakiem zdolności
muzycznych, ale podniosło ją na duchu to, że radziła sobie dobrze z malarstwem.
Sama została zamknięta w kapsule w wieku trzech miesięcy. Cała jej edukacja była dziełem
programów powstałych przy udziale sztucznej inteligencji oraz innych mózgowców. Nie
wykształciła w sobie wizerunku swej osoby jako zwyczajnego człowieka. Miała zdjęcia całej
rodziny i uważała, że są to mili ludzie, ale czuła, iż jest inna.
Po przejściu przez okres “czarnego” malarstwa została poproszona przez swych terapeutów
o stworzenie autoportretu. Nie było to udane dzieło, ponieważ wiedziała, że oczekiwano “ludzkiego
wizerunku”, natomiast ona widziała się jako statek kosmiczny. Namalowała coś, co wyglądało
mniej więcej tak: stożkowato ukształtowany dziób statku kosmicznego zaznaczonego ze wszystkimi
szczegółami otaczał owalną krągłość z pewnymi śladami rysów twarzy i blond lokami
pokrywającymi czujniki. Rodzeństwo Carialle miało długie blond włosy.
Po długich naradach doktor Dray i cała jego ekipa uznali, że może jest to odpowiedni
autoportret stanowiący swoiste połączenie rzeczywistości (statek kosmiczny) i fikcji (rysy twarzy).
Było już na tyle dużo mózgowców, że według doktora Draya mogły uznawać się za jakiś oddzielny,
różniący się od innych istot gatunek. Carialle wykazała jak najbardziej poprawne podejście do
tematu, to znaczy nie ukazała się jako piękna kobieta, ponieważ nie miała ani nigdy nie mogła mieć
doskonałego ciała.
Prezent Simeona okazał się niezwykle udany. Carialle przepadała za kotami, ich mechatymi
mordkami i ruchliwym ogonkami. W rzadkich momentach odpoczynku oglądała taśmy ukazujące
zabawy tych sympatycznych zwierzaków. Ludzie byli dla niej dwoma różniącymi się gatunkami,
przy czym niektóre osobniki były bardziej atrakcyjne od innych.
Według Carialle, Keff był bardzo przystojny. Jego chłopięce loki i iskra w głęboko
osadzonych niebieskich oczach przysparzały mu wielu zdobyczy. Carialle domyślała się, że jest
pociągający, ale nie odczuwała w stosunku do niego ani innych mężczyzn żadnej zmysłowości.
Uważała, że ludzie, kobiety i mężczyźni, są raczej kiepskim wytworem w porównaniu z
przedstawicielami innych gatunków, które widziała. Uznając człowieka za szczytowe osiągnięcie
natury, należy przyznać tejże naturze ogromne poczucie humoru.
Protezy zwykły zastępować utracone kończyny, a nawet i narządy zmysłów. Nowo
skonstruowane protezy motoryczne stanowiły ogromny krok naprzód w porównaniu z tradycyjnym
zapewnieniem inwalidom możliwości ruchu. Mózgowce otrzymały szansę funkcjonalnego
wcielenia się w doznania i przeżycia właściwe zwykłym ludziom. Nowe protezy obalały wiele
uprzedzeń i usuwały mnóstwo ograniczeń. Keff słysząc o motorycznych ciałach i nakłaniał Carialle,
aby zamówiła takie cacko dla siebie. Unikała udzielenia odmownej odpowiedzi, gdyż ceniła Keffa
za jego upór w dążeniu do zapewnienia jej szansy doznań i przeżyć w życiu poza kapsułą.
Uczestniczyła tak aktywnie w jego planach na przyszłość, jakby wcale nie była w niej zamknięta.
Czuła jednak zdecydowaną awersję do samej idei. Gdyby protezy motoryczne były dostępne
jeszcze przed wypadkiem, może przekonałaby się chętniej.
Carialle nie dopuszczała do siebie myśli, aby porzucić bezpieczną kapsułę, może właściwie
to nie opuścić, ale mieć wrażenie , jakby się z niej wyszło, stać się bardziej kruchą i delikatną,
narażoną na niebezpieczeństwa. Keff jednak uparł się, aby przejrzała schematy, wykresy i instrukcje
i przekonała się o doskonałości ciał motorycznych. Nie mogła jednak pojąć, dlaczego uważał, że
powinna być podobna do ludzi, często nieporządnych, delikatnych i nieodpornych.
Zaczęła oglądać taśmy ofiarowane przez Simeona, aby odpędzić te bezsensowne i
niepokojące myśli. Dysponowała całą kolekcją nagrań przedstawiających różne zwierzęta i ptaki,
ale najbardziej zachwycała się wdziękiem rodziny kotów i ich zwinnością. Oglądała obraz
ogromnego, płynnie czołgającego się po ziemi kociska. Trzymało głowę i ogon tak nisko, iż prawie
znikało z pola widzenia. Z pewnością nie widział go kozioł o rozłożystym porożu. Carialle
wpatrywała się w ekran, gdy napastnik zgiął się, sprężył i pomknął pełnym pędem za swą ofiarą.
Zatrzymała klatkę i cofała obraz do momentu skoku, zachwycając się wspaniałym łukiem grzbietu,
wyciągniętymi kończynami i mocnym zadem. Zastanawiała się nad kompozycją obrazu, który
chciała namalować: uciekający, głupawy kozioł zagrożony przez wspaniale jedwabistą bestię.
Planując układ obrazu, przeprowadziła analizę grawitacji, wpływu żółtozłotego słońca,
miejsce plamki na radarze odzwierciedlającej położenie planety i sporządziła model komputerowy.
Przy okazji założyła się sama z sobą o to, czy odkryją jakieś nowe gatunki i jak będą wyglądać ich
przedstawiciele.
ROZDZIAŁ 3
Keff nie zwrócił uwagi na to, że ostre gałęzie szarpały i haczyły jego kombinezon, gdy
przesunął się do przodu, aby mieć lepszy widok. Za rzadkimi, kolczastymi zaroślami zobaczył coś,
w co nie mógł uwierzyć. Zmniejszenie odległości nie doprowadziłoby do rozwiania tego
wspaniałego widoku, bo nie były to przecież żadne zwidy ani halucynacje. Powoli, z mozołem
przedzierał się do przodu. Niecałe sto metrów przed sobą ujrzał grupę stworzeń o dobrze
rozwiniętych czaszkach. Miały cechy ssaków, były zróżnicowane pod względem płci, dwunożne, o
symetrycznym układzie ciała. Grupa ciężko pracowała, zbierając coś z pola. Osobniki te byty
podobne do ludzi - jedyną różnicę stanowiło futrzaste owłosienie pokrywające całe ciała z
wyjątkiem oczu, warg, dłoni i stóp, a także, być może miejsc, które znajdowały się pod skromnym
ubraniem. Obrośnięte, kędzierzawe istoty ludzkie.
- Wspaniałe! - Keff westchnął kolejny raz w mikrofon, zdając relację Carialle. - Są
wspaniałe pod każdym względem.
- Szowinista - usłyszał jej łagodny głos w implancie za uchem. - Tylko dlatego, że są
podobne do ludzi, są doskonalsze od innych człekokształtnych czy człekopodobnych ras, z którymi
się zetknęliśmy?
- Tak, ale tylko pomyśl - powiedział Keff, przyglądając się pracującej kobiecie o
wypełnionych mlekiem piersiach, która miała na plecach zawiniątko z maleństwem. -
Niesamowicie podobne do nas.
- Mów za siebie - odparła pogardliwie Carialle.
- No, właściwie to prawie takie jak ludzie.
- Z wyjątkiem futer i twarzy przypominających pyski psów gończych, są dokładnie takie
same.
- Ich twarze nie są aż tak psie - protestował Keff, ale i tym razem artystyczne oko Carialle
trafnie dojrzało podobieństwo.
Męski zarost na ich twarzach podważył to przypuszczenie.
- Może mają coś z psów, ale nie są podobni do świń, jak ostatnio napotkana grupa. Chyba
odkryliśmy skarb, Cari.
Podmuch zimnego wiatru od strony zarośli potargał luźne fałdy ubioru Keffa. Nie czuł
chłodu, mimo że zesztywniały mu uszy, palce i nos. Był ciągle pod wrażeniem tego, co zobaczył.
Odkryli skarb na RNJ-599-B-V. Upłynie jeszcze sporo czasu, zanim ludzie, na których spoglądał,
będą w stanie odbywać podróże kosmiczne.
Przy podchodzeniu do planety Carialle włączyła wszystkie urządzenia, które służyły do
badania terenu. Kontynent leżał na półkuli północnej. Biegun pokrywał lód, a reszta była
podzielona na cztery części pasmem wysokich, potężnych, podobnych do Alp gór. W każdym
regionie znajdowały się także niższe góry, ale wszystkie musiały być kiedyś wulkanami. Teraz
jednak nie było widać żadnych śladów ich aktywności.
Znajdowali się na planecie od kilkunastu dni, przyglądając się tej i innym grupom
mieszkańców, wykorzystując wszelkie dogodne punkty obserwacyjne. Carialle pozostawała w
wąwozie, we wschodniej części kontynentu, cztery kilometry od miejsca, w którym znajdował się
teraz Keff, i nikt z poziomu ziemi nie mógł jej zobaczyć. Według niej była to doskonała kryjówka,
ponieważ nigdzie nie natknęli się na radar czy inne urządzenia śledzące lub lokacyjne. Od czasu do
czasu drgały wszystkie wskazówki czujników, ale nie było w tym żadnej prawidłowości, więc
uznali, że mogą być wywoływane naturalnymi zmianami natężenia pola magnetycznego planety.
Carialle była dość sceptyczna, ponieważ zmiany wskazań były znaczniejsze, niż wynikałoby to z
oddziaływania pola magnetycznego, i trwały dłużej, co utrudniało ustalenie miejsca ich powstania z
dokładnością do pięciu stopni kątowych. Profesjonalna dokładność nie pozwalała jej dać za
wygraną w ustalaniu logicznego rozwiązania zagadki.
Keff pochłonięty był tym, co widział: wspaniałymi osobnikami nieznanego gatunku.
Przypatrywał się narzędziu, którym najbliższy z mężczyzn skuwał ziemię. Metalowy, wykonany ze
stopu żelaza i miedzi koniec miał dwa otwory, przez które przechodziły gwoździe czy bolce
mocujące płaski trzonek o długości półtora metra. Dodatkowym zabezpieczeniem był oplot ze
sznurka albo łyka. Mrużąc mocno powieki, Keff włączył kamerę umieszczoną w szkłach
kontaktowych, aby lepiej przyjrzeć się narzędziom używanym przez pracujących na polu. Były
bardzo proste, ale zmyślne w swej konstrukcji i zapewniające skuteczność. Nie potrafili chyba ich
naprawiać, bo na obrzeżach pola leżało sporo uszkodzonych czy połamanych sprzętów. Ludzie ci
mogli odkryć sposoby wytapiania metalu ale nie umieli spawać. Przeszli jednak od etapu myślistwa
i zbieractwa do uprawy roli i hodowli zwierząt. Mały, ale zadbany ogródek kwiatowo-warzywny
stykał się z polem i dochodził do wejścia do jaskini.
- Są na późnym etapie brązu albo wczesnym żelaza - mruczał Keff do siebie. - Z
antropologicznego punktu widzenia jest to znakomity materiał do długotrwałych obserwacji pod
kątem sprawdzenia kierunku rozwoju.
Rozsunął poszycie, ale nie zbliżył się do otworu w krzakach.
- Poza tym, że mają tylko trzy palce i kciuk u każdej dłoni, ich kończyny są na tyle sprawne,
iż mogą osiągnąć wysoki poziom techniki.
- Przydatny do programów rządowych - powiedziała z przekąsem Carialle. - Nie rozumiem,
dlaczego brak jednego palca miałby ograniczać możliwości wykonywania bardziej
skomplikowanych narzędzi niż te, którymi już się posługują!
- Nie - stwierdził Keff. - Byłbym bardziej rozczarowany, gdyby nie mieli kciuków. Nowy
gatunek człekopodobnych! Mogę napisać o nich jakiś artykuł. - Oddychał coraz szybciej w miarę
narastania entuzjazmu. - Równoległy rozwój z człowiekiem żyjącym na Ziemi? Ewolucja w tym
samym kierunku, co ludzkość na Ziemi?
- Bardziej prawdopodobne jest to, że umieszczono ich tu, przed tysiącami lat - sugerowała
Carialle, wiedząc, iż lepiej utemperować zapał Keffa, zanim stanie się trudny do opanowania. -
Może jest to jakaś zapomniana kolonia?
- Doprowadzenie do zatarcia różnic w wyglądzie fizycznym wymagałoby wieków -
powiedział Keff. Sprawa równoległego rozwoju ewolucyjnego była zadziwiająca, ale myśl o tym,
że odnaleźli nieznanych kuzynów własnego gatunku, nie dawała mu spokoju. - Patrząc na sprawę
naukowo, trzeba i to brać pod uwagę, szczególnie w świetle licznych kolonii, które nigdy nie nadały
sygnału “tutaj jest niebezpiecznie”.
- Zgadzam się. Musimy poważnie rozważyć ten aspekt - Powiedziała Carialle, ale tym
razem bez sarkazmu.
Aby wyłowić dźwięki, które wydawali tubylcy, Keff wysunął szczękę, przez co zmniejszył
dystans między mikrofonem podsłuchowym a nimi. Wszyscy byli zajęci zbieraniem korzeni.
Gdyby nawet istniało tutaj jakieś szkolnictwo, to wszystkie lekcje byłyby zawieszone na czas żniw.
Jest to typowe dla społeczności wiejskich, gdzie całe życie podporządkowano naturalnemu cyklowi
rozwoju roślin. Osobniki różnego wieku i wzrostu znajdowały się na polach lub wokół pól,
wykopując coś z ziemi. Pracowały pod kierunkiem lidera czy liderki w grupach liczących osiem
lub dziewięć istot. Nie widać było nikogo, kto spełniałby funkcję nadzorcy. Wszyscy więc musieli
doskonale zdawać sobie sprawę ze swych obowiązków. Próżniacy reagowali na karcące spojrzenia i
uwagi współtowarzyszy i nadrabiali zaległości. Keff zastanawiał się, czy pracujący dobierani byli
według umiejętności, czy może dziedziczyli pewne obowiązki w ramach klanów rodzinnych.
Małe dzieci i niemowlęta gromadziły się przy wejściach do pieczar, które były źródłem
śladowych ilości ciepła wykrytych przez czujniki Carialle. Musiały być to miejsca, gdzie mieszkali
tubylcy. Wydawało się to dość sensowne, gdyż stała temperatura pod ziemią wynosiła około 14
stopni, a więc była wyższa niż na powierzchni. Schronienie takie dawało się łatwo ogrzać, a
warstwa gleby stanowiła dobrą izolację. Tylko głód mógłby skłonić Keffa do polowania albo
jakichś robót polowych w chłodne dni.
Sam Keff nie wymyśliłby świata bardziej podporządkowanego prawidłom przetrwania. Dni
były długie, ale temperatura między wschodem a zachodem słońca się nie różniła. Tylko najbardziej
wytrwali ludzie i najbardziej odporne rośliny mogły przetrwać w takich warunkach. Skalista ziemia
nie była łatwa do uprawy. Keff roztarł między palcami odrobinę gleby
- Duża zawartość glinki krzemionkowej - powiedziała Carialle, widząc, co robi załogant. -
Nie ułatwia roboty rolnikowi ani nie sprzyja roślinom.
- Potrzebny byłby piasek i nawozy - dodał Keff. - I więcej wody. Kiedy ich bliżej poznamy,
możemy przekazać im nasze doświadczenia w zakresie melioracji i poprawy jakości gleby. Widzisz
to płaskie obniżenie terenu w miejscu gdzie zaczyna się pole? Tam magazynują wodę, którą
przynoszą z dolin.
Długi sznur zwykłych beczek ustawionych przy zboczu zdawał się potwierdzać tę teorię.
Obok pracujących usypane były kupki oblepionych ziemią korzeni i bulw różnej wielkości i
koloru.
- Zadziwiające, że uzyskują takie zbiory - zauważy Keff. - Musieliby zdobyć pewne
umiejętności z dziedziny rolnictwa.
- Dążenie do przetrwania - powiedziała Carialle. - Pomyśl tylko, ile mogliby zbierać, gdyby
znali nawozy, a ziemia regularnie otrzymywałaby dawki deszczu. Wilgotność powietrza wynosi
poniżej ośmiu procent, chociaż wieją tu kontynentalne wiatry między oceanem a pasmami
górskimi. Powinno dużo padać i nie byłoby wtedy żadnych problemów.
Młodzi, nadzorowani przez osobnika w średnim wieku o jasnobrązowym owłosieniu,
układali dobywane z ziemi korzenie na płachty ciągnięte przez dziwne, sześcionożne zwierzęta
przemieszczając się jednocześnie wzdłuż rzędów. Po zapełnieniu płacht odciągano je z pola.
- Jaki jest następny etap w procesie produkcji? - spyta Keff z ciekawością.
Kobieta prowadziła obładowane zwierzę na plac wyznaczony ułożonymi kamieniami,
uważając, aby po drodze nic nie wypadło. Następnie odczepiała płachtę i kierowała się z powrotem
na pole.
- Dlaczego zostawiają tu pożywienie, jeśli mieszkają w jaskini? - spytał Keff.
- Może bulwy muszą wyschnąć, zanim będą się nadawać do magazynowania - powiedziała
Carialle. - Albo mają nieprzyjemny zapach. Dowiesz się wszystkiego, kiedy nawiążemy z nimi jakiś
kontakt. Spróbuj, przybyszu, może będzie ci to smakować!
- O, nie. Dziękuję.
Zwierzę czekało spokojnie, gdy młoda kobieta przyczepiała do uprzęży nową płachtę. Było
uderzająco podobne do zwykłego konia pociągowego, z tym że miało sześć kończyn i podwójne
obniżenie kręgosłupa w okolicy nasady dodatkowych kończyn. Skórę zwierzęcia pokrywał gruby,
aksamitny włos, co stanowiło dobrą ochronę przed zimnymi wiatrami. Niektóre części ubiorów
noszonych przez tubylców oraz torby na narzędzia były bez wątpienia zrobione ze skóry tych
zwierząt. Keff przyjrzał się kończynom “koni”. Zamiast kopyt miały trzy krótkie i grube palce z
tępymi szponami i grube, twarde podeszwy. Chód zwierząt był tak samo majestatyczny, niezależnie
od tego czy ciągnęły wyładowane płachty, czy nie.
- Są silne - stwierdził Keff. - Założę się, że zaprzęg złożony z sześciu zwierząt mógłby cię
wciągnąć na górę.
- Chciałabym to widzieć - parsknęła Carialle.
Przodownicy brygad pokrzykiwali i gestykulowali, kierując pracujących do nowych rzędów.
Słychać było jakieś rozmowy powadzone przy wydobywaniu i obijaniu wyciąganych z ziemi
korzeni. Carialle wyobrażała sobie, jak zareagują specjaliści z Wydziału Dochodzeniowego, gdy
zobaczą nagrania.
- Dziwne - powiedział po chwili Keff. - Powinienem rozumieć to, co mówią. Sposób, w jaki
rozmawiają, nie odbiega od języka standardowego. Występuje pewna kadencja, nie tak szybka i
niefleksyjna, jak na przykład w językach azjatyckich.
Mocno obrośnięta matka przywoływała dziecko, które bawiło się w dołku razem z gromadą
innych nagusów. Nie zareagowało zajęte zabawą polegającą na układaniu kamyków. Matka
zawołała jeszcze raz. W jej głosie wyraźnie brzmiały oznaki zdenerwowania. Tym razem dziecko
zwróciło się w jej stronę. Powtórzyła polecenie, wypowiadając poszczególne słowa bardzo powoli i
robiąc kolisty ruch prawą ręką. Malec podbiegł i dostał klapsa, a zaraz potem ruszył biegiem obok
wejścia do pieczary, kierując się w stronę wzgórza.
- Bardzo, bardzo ciekawe - stwierdził Keff. Nie powiedziała nic innego, ale dziecko
posłuchało, gdy matka zrobiła ruch ręką. Wprowadzili do swego języka pewne elementy
somatyczne.
- A może było inaczej - sugerowała Carialle. - Skąd wiesz, że gesty i sygnały przekazywane
ręką nie były pierwsze, nie pojawiły się wcześniej?
- Trzeba się tym zająć - odpowiedział z powagą Keff - ale raczej powszechne, codzienne
sygnały przekazywane są werbalnie, a gestykulacja najprawdopodobniej pojawiła się później.
Ciekawe, dlaczego rozwój poszedł tą drogą?
- Może część z nich ma kłopoty ze słuchem albo w ogółem jest dotknięta głuchotą?
- Nie, bo w ich języku występuje wyraźna kadencja i rytm. Na takim etapie gospodarki
rolnej nie wykształciliby czytania z układu warg. Można się pokusić o porównanie z mową
żyjących na Ziemi plemion anglo-normańskich. Istnieje prawdopodobieństwo, że zostali podbici
przez jakiś lud, który używał głównie języka opartego na znakach i symbolach. A może znaki
wywodzą się z religii, a mama mówiła dziecku, że Bóg nie byłby zadowolony, gdyby nie usłuchało.
- Ha, co za szczególny szantaż!
Keff poklepał zdalny TS, który prawie dotykał jego brody.
- Chcę porozmawiać z tymi ludźmi i sprawdzić, jak szybko to moje urządzenie potrafi
tłumaczyć. Nie mogę się doczekać, aby sprawdzić różnice między językiem ich a standardowym.
- Spokojnie - powiedziała Carialle, a jej głos dźwięczał w implancie za uchem. Keff aż
skrzywił się z bólu. - Pozory nie mylą. Trzeba się im bliżej przyjrzeć.
- Cari, już widzieliśmy kilka takich grupek. Wszyscy są podobni. Mają nawet ogródki o
takiej samej wielkości. Kiedy mam z nimi porozmawiać?
Głos Carialle zdradzał pewne zaniepokojenie.
- Coś mi tu nie gra. Co powiesz o wieku tych artefaktów?
Keff wzruszył ramionami.
- Przydatne narzędzia, które przechodzą z pokolenia na pokolenie. Nic szczególnego, jeśli
chodzi o rozwijające się cywilizacje.
Uważam, że jest zupełnie inaczej. Spójrz tylko!
Dwa osobniki płci męskiej zbliżały się w kierunku pracujących na polu. W siatce wykonanej
z grubych sznurów niosły jakieś kuliste naczynie wypełnione gęstą, błotnistą cieczą. Przed nimi
biegło dziecko, które odesłała matka. Chłopiec krzyczał coś do grup pracujących człekoludów,
którzy odłożyli narzędzia i otrzepali skórę, zanim podeszli, aby się napić. Każdy czekał spokojnie
na swą kolej, zaczerpnął wody, a potem wszyscy kolejno wracali do pracy.
- Przerwa na wodę - zauważył Keff, pocierając brodę dłonią. - Niezłe wiadro.
- Keff, bardziej mi to przypomina kopułę promiennika mikrofalowego - powiedziała
Carialle. - Co ty na to? Używają szczątków nowoczesnej aparatury do noszenia wody.
- Na wszystkie świętości, masz rację! Wygląda na kopułę promiennika. W takim razie
cywilizacja ta raczej chyli się ku upadkowi - stwierdził załogant, pocierając palcami policzek.-
Może były tu przed wiekami jakieś wojny i przeciwnicy zniszczyli cywilizację. Jest tu tak zimno i
sucho, że można nawet przyjąć, iż spotykamy tych, którzy przeżyli uderzenie komety.
Carialle przeglądała mapy fotograficzne wykonane z dużej odległości w przestrzeni
kosmicznej.
- Na ziemi nie widać ruin miast. Żadnych oznak zanikającego promieniowania poza tymi
wahaniami wskazań. Znów mi się to przydarzyło. Może przyczyną są zakłócenia pola
magnetycznego? Występują silne zaburzenia elektromagnetyczne, ale ich źródłem musi być sama
planeta. Przypuszczam, że to coś naturalnego - ale mimo wszystko ciekawe. Zwycięstwo mogło być
pyrrusowe i obie strony przeszły przez etap upadku, który zakończył się w erze żelaza. Powstała
Owłosiona ludzkość.
- Teraz, po tym, co powiedziałaś, rozpoznaję, z czego robią narzędzia - oznajmił Keff.
Widział, jak kobieta prowadziła zaprzęg złożony z dwóch zwierząt, które ciągnęły pług.
Twoja teoria jest słuszna pod warunkiem, że nie stanowią oni jakiejś sekty, której celem jest
powrót do natury. Lemiesz tego pługa bardzo przypomina część statecznika promu kosmicznego,
szczególnie jeśli wziąć pod uwagę podobieństwo wiadra do kopuły promiennika. To smutne.
Bardzo rozwinięta społeczność sprowadzona do poziomu wyniosłych pierwotnych ze śladami
wyższej cywilizacji.
- Tak właśnie możemy ich nazwać - szybko wtrąciła Carialle. - Wyniośli Pierwotni.
- Propozycja przyjęta.
Inna młoda kobieta i jej łagodne zwierzę ciągnęli ładunek korzeni na wyznaczony
kamieniami plac. Keff odwrócił się w tamtą stronę.
- Ostatni transport zniknął! Nie widziałem przy tym nikogo.
- Nie zwracaliśmy na to uwagi - powiedziała Carialle. - Teren jest nierówny. Może
niedaleko placu jest jakaś piwnica. Przejdź się po okolicy, a ja przeprowadzę sondowanie.
Keff usłyszał za sobą jakieś furczenie. Przesunął się nieco w bok, zachowując jak najdalej
idącą ostrożność
- Czy jestem dobrze zamaskowany?
- Nie martw się, Keff. To tylko żaba.
- Do licha, ale chyba mnie widzi.
Małe, zielone, ziemno-wodne żaby były kolejnym przykładem życia na RNJ.
Przemieszczały się pomiędzy rzadko występującymi źródłami wody zamknięte w przezroczystych
powłokach wypełnionych wodą. Mogły mieć około trzydziestu centymetrów długości. Miały
delikatne kończyny z płaskimi, dużymi łapkami. Przemieszczały się kolistym ruchem po suchej
ziemi. Keff nazwał je kulistymi żabami. Za przewodnikiem posuwały się jeszcze dwie kule. Były
czujne i ciekawskie niczym koty. Wydawało się, że skupiały swą uwagę na Keffie;
- Biedactwa, zupełnie jak żywe dmuchawce - stwierdzała ze współczuciem Carialle.
- Bardziej inteligentne formy życia też nie mają łatwo - odparł Keff. - Wszędzie sucho jak
pieprz.
- To straszne, że wszystkie osobniki są skazane na walkę o przetrwanie - przyznała Carialle.
- Ach, i tak mnie widzą - powiedział zrezygnowany załogant. - No, nie! Podchodzą bliżej.
Przestań się śmiać.
- To twój magnetyzm przyciąga zwierzęta - powiedziała rozbawiona Carialle.
Żaby przytoczyły się bliżej ustawione w jednym rządku; albo aby lepiej się przyjrzeć, albo
ze względów bezpieczeństwa. Gdyby Keff rzucił się do ataku, mógłby zniszczyć tylko jedną. Hałas
pękających kulistych powłok żab robił wrażenie grzmotu.
- Sio! - krzyknął Keff, usiłując odegnać intruzy, zanim mogliby pojawić się robotnicy, aby
sprawdzić, co się dzieje. Spojrzał w stronę pracujących na polu, ale nikt nie zwracał uwagi na żaby.
- Cari, czy jest tu gdzieś w pobliżu woda?
- Tam, skąd przywożą wodę do picia. Około dwóch kilometrów na północ, północny-
wschód.
- Idźcie tam - powiedział Keff, wskazując kierunek ręką. - Woda, mnie nie chcecie. No, już!
- Prztyknął palcami - Ruszajcie tam, proszę was!
Żaby zwróciły w jego stronę swe wyłupiaste oczy i zatrzymały się o metr przed nim. Jedna z
nich otworzyła mały pyszczek, ukazując krótkie, ostre zęby i jasny, niebiesko-zielony język. Keff
wykonywał rozpaczliwe gesty i błagał, żeby odeszły. Stworzenia spojrzały po sobie i oddaliły się w
kierunku, który im wskazał. Małe dziecko, które bawiło się niedaleko w płytkim rowie, krzyknęło z
radości na ich widok i pobiegło za nimi. Żaby przyspieszyły, ale malec nie zostawał w tyle. Kopnął
jedną, aż przeleciała nad małym pagórkiem. Pozostałe zdążyły szczęśliwie umknąć wesołkowi.
- O rany! - zawołał Keff. - O mało mnie nie zdekonspirowały. Lepiej będzie, jeśli się
ujawnię, zanim sami mnie odkryją.
- Jeszcze nie teraz! Nie mamy pewności, czy Wyniośli Pierwotni nie są wrogo usposobieni.
- Zawsze się narażamy. Taki nasz zawód. Mamy inne wyjście?
- Słuchaj! Z obserwacji wiemy, że tubylcy nie opuszczają swoich terenów. Nie potrafią
odróżnić mieszkańca jednej wioski od drugiej. Ty też nie wyglądasz jak jeden z nich. Nie chcę
ryzykować ataku na ciebie. Sama jestem cztery kilometry stąd. Nie będę w stanie zapewnić ci
żadnej ochrony. Upłynie sporo czasu zanim do ciebie dotrę.
Keff rozruszał mięśnie. Miał ochotę się przeciągnąć.
- Jeśli podejdę do nich bardzo spokojnie, to przynajmniej powinni mnie wysłuchać.
- A jak im powiesz, że nie jesteś z tej planety? Czy są przygotowani na spotkanie z bardziej
rozwiniętą cywilizacją?
- Mają prawo do wszystkich zdobyczy, do naszej pomocy, aby przywrócić ich do
normalności. Sama widzisz, w jakich warunkach żyją. Pomyśl o tych wszystkich prymitywnych
narzędziach i sprzętach. Kiedyś doznawali dobrodziejstw cywilizacji i rozwiniętej technologii.
Światy Centralne mogą im pomóc. Mamy obowiązek dać im szansę poprawy warunków,
przywrócić ich do teraźniejszości. Kiedyś byli tacy jak my. Zasłużyli na szansę powrotu, Cari.
- No, dobrze, rycerzu. Masz wielkie serce i umysł.
Na polu podniósł się krzyk, zanim uzgodnili, jak się zbliżyć do tubylców. Keff spojrzał w
tamtą stronę. Dwa męskie osobniki stały naprzeciw siebie, obrzucając się obelgami i wyzwiskami.
Jeden wyszarpnął z torby narzędziowej nóż wykonany z kawałka metalu służącego kiedyś zupełnie
innym celom. Nóż był już bardzo cienki, zużyty w wyniku częstego ostrzenia. Przeciwnik cofnął się
i podniósł motykę. Nożownik rzucił się naprzód; trzymając ostrze ponad głową. Dzieci rozbiegły
się na wszystkie strony. Udało mu się zadać cios, zanim ten drugi uniósł swój oręż. Grupowi
podbiegli, żeby rozdzielić walczących. Zraniony brocząc krwią, która mieszała się z kurzem,
warknął na rywala. Uwolnił się z uchwytu, wrzeszcząc przy tym przeraźliwie.
- Keff, chyba nici z pokojowego spotkania.
- Chyba tak - odpowiedział tamten. - Przezorny zawsze ubezpieczony.
Walczący krążyli wokół siebie otoczeni przez tłum gapiów. Keff wycofywał się na
czworakach, pełzając przez kolczaste zarośla. Wreszcie wstał i ruszył szybko w stronę wąwozu,
gdzie stacjonowała Carialle.
Carialle łagodnie wzbiła się w górę, opuszczając wąwóz i obracając się, podążyła w
kierunku kolejnego miejsca, gdzie według wskazań monitorów były oznaki życia.
- To jakby pukać do drzwi - powiedział Keff. - Bez sensu jest szokować ich jeszcze czymś
innym. Gdyby tylko udało mi się wcześniej dojść!
- Nie ma co wszystkiego roztrząsać - odrzekła Carialle ze spokojem. - Możesz ich
zaskoczyć tym, co już o nich wiesz.
Carialle przyjęła właściwe położenie przed wejściem do atmosfery i zniżyła lot,
przechodząc przez cienkie warstwy chmur, a potem przecięła niebo, opadając na skaliste pole, i
ukazała się robotnikom. Włączyła zewnętrzne kamery i przekazała obraz do monitora, aby Keff
mógł wszystko zobaczyć.
- Mogłabym namalować wspaniały obraz - powiedziała - Portret oślepiającego zdziwienia.
- Kolejna mutacja terytorialna - stwierdził Keff, analizując obrazy na ekranie. - Są ładni, to
samo pochodzenie, ale z twarzy przypominają owce.
- Świetnie przystosowani do wybałuszania oczu - dodała szybko Carialle. - Ciekawe, co
wywołuje tak duże zróżnicowanie w ramach grup. Promieniowanie? Ewolucja oparta na funkcji i
sposobie życia?
- Dlaczego mieliby wyglądać jak owce? - spytał Keff, uwalniając się z pasów
bezpieczeństwa.
- Może stali za daleko w kolejce, gdy rozdawano takie małpie twarze jak twoja - żartowała
Carialle, a potem dodała już serio: - Odbieram sygnały o większej liczbie podziemnych źródeł
ciepła. Jedno siedlisko, trzy wejścia. Temperatura otoczenia wynosi czternaście stopni. Tu jednak
jest zimno.
- Założę sweter, mamusiu. No, jazda!
Carialle opuściła pomost. Keff czekał na ten moment z niecierpliwością, sprawdzając sprzęt
i przygryzając wszczepiony kontakt, aby upewnić się, czy działa prawidłowo. Śluza powietrzna
powoli się otwierała. Na skraju pola, kilkaset metrów od wysokiego, srebrzystego cylindra stał tłum
Wyniosłych Pierwotnych o twarzach podobnych do owiec i gapił się na nieznany obiekt.
Keff zrobił głęboki oddech i wyszedł na pomost, unosząc rękę, aby pokazać, że nie jest
uzbrojony. Drugą trzymał przy boku. Na szyi miał pasek z TS, swoim tłumaczem.
- Witajcie, przyjaciele! - zawołał do obcych stłoczonych na suchym polu. - Przybywam w
pokoju. Szedł wolno w ich stronę. Pierwotni wpatrywali się w niego. Twarze dorosłych skryte pod
gęstą sierścią pozostawały bez wyrazu, ale dzieci były najwyraźniej przerażone. Keff ostrożnie
uniósł drugą rękę i uśmiechnął się.
- Nie boją się ciebie, Keff - powiedziała Carialle, analizując ich zachowanie. - Właściwie, to
nie są nawet zaskoczeni. I to jest dziwne!
- Dlaczego przybywa do nas jeden z magów? - powiedział zaniepokojony Alteis, widząc
nieznajomego. - Czy zrobiliśmy coś złego? Zdążyliśmy ze żniwami. Wszystko przebiega zgodnie z
planem. Zebraliśmy już prawie wszystkie korzenie. Plony są dobre.
Brannel sapnął, biorąc oddech, który poruszył sierść na jego górnej wardze, a następnie
odwrócił się w stronę starszego. Alteis tak bardzo się bał magów, że zrobiłby sobie jakąś krzywdę,
gdyby zwierzchnicy byli naprawdę niezadowoleni. Patrzy na idącego w ich kierunku maga.
Mężczyzna był niższy o niego, ale dobrze zbudowany, i szedł mocnym, pewnym krokiem. Jego
ręce, co było niezwykłe jak na maga, nie były delikatne, a raczej nosiły ślady ciężkiej pracy.
Wyniosła mina podkreślała pozycję, ale ciemne, szaroniebieskie oczy były pogodne.
Brannel starał się przypomnieć sobie wszystkich panujących, ale był pewien, że tego jeszcze
nigdy nie widział.
- Tego nie znamy - powiedział szybko Brannel, prawie nie otwierając ust. - Może przybył,
aby nam powiedzieć, że jest nowym panem?
- Naszym panem jest Klemay - odpowiedział wzburzony Alteis.
- Ale od dawna nikt go nie widział - mówił dalej Brannel. - Mówiłem ci, że widziałem ogień
w górach. Potem nie było żadnego wybuchu mocy z góry Klemaya.
- Może ten służy Klemayowi - wtrąciła Mrana, towarzyszka Alteisa.
Otarła ukradkiem pył z twarzy jednego z dzieci. W czasie żniw wszyscy wyglądali
nieporządnie, bo nikt wtedy nie zwracał na to uwagi. Władca musi to zrozumieć.
- Słudzy służą - sapał Brannel. - Żaden władca nie jest poddany drugiemu, ale tym z Pięciu
Punktów. Klemay nie był znaczącym magiem.
- Nie mów o czymś, o czym nie masz pojęcia - powiedział Alteis, okazując zdenerwowanie.
- Magowie cię usłyszą.
- Magowie nie słuchają - odciął się Brannel.
Alteis chciał go jeszcze bardziej zrugać, ale pan był już blisko i mógł wszystko słyszeć.
Nieznajomy podszedł na odległość kilku kroków i zatrzymał się. Wszyscy robotnicy pokłonili się,
rzucając ukradkowe spojrzenie na przybysza. Alteis wyszedł w jego stronę i nisko się skłonił.
- Jaka jest twoja wola, panie? - spytał.
Zamiast udzielić odpowiedzi na pytanie, mag sięgnął po wiszące na szyi pudełko i przesunął
je prawie pod brodę Alteisa. Mówił coś do przywódcy tubylców. Brannel uważnie słuchał, ale i tak
nie mógł niczego zrozumieć. Alteis wyczekał, a następnie powtórzył swą wypowiedź bardzo
wyraźnie, aby władca wszystko zrozumiał. Mag uśmiechał się, przechylił głowę na bok i niczego
nie pojmował.
- Czym mogę wraz z moimi robotnikami ci służyć, jaśnie panie? - spytał Brannel, stając
obok Alteisa. Skłonił się równie nisko, aby okazać szacunek, choć kiełkowała mu w głowie pewna
myśl. Nieznacznie pochylił głowę, ażeby dobrze widzieć przybysza.
Mężczyzna manipulował przy małym, zwisającym na piersi pudełku, które wydawało jakieś
dźwięki. Mówił przez ten aparat i może wypowiadał zaklęcia. Nie było w tym niczego
szczególnego: wszyscy najwyżsi zwierzchnicy, których widział Brannel, czasem mówili sami do
siebie. Przybysz miał z pewnością moc i władzę, ale nie rozumiał języka ludu ani nim nie mówił.
Nie zorientował się nawet, że Brannel posługiwał się mową magów, którą wplatał w swe
wypowiedzi. Zaintrygowany Brannel zmarszczył czoło. Podlegli mu robotnicy stali w odpowiedniej
odległości, okazując strach i szacunek dla jednego z wielkich panów. Nie zagłębiali się w sedno
sprawy. Najzwyczajniej nie mieli w tej kwestii swojego zdania albo tak się przynajmniej
Brannelowi wydawało. Tym bardziej sam zaczął się przyglądać nieznanemu władcy.
Wyglądał na maga pełnej krwi, miał trzy typowe cechy skórę bez sierści, dobrze
wykształcone ręce i jasne oczy. Jego ubiór nie był podobny do tego, który noszą władcy. Brannel
doszedł do dziwnego wniosku: ten mężczyzna nie jest władcą i panem. Nie zna ich języka, nie nosi
tego, co władcy, nie zachowuje się jak oni i, co oczywiste, nie przybył z wysokość Wschodu.
Zaciekawienie rosło, aż wreszcie nie mógł się powstrzymać, żeby nie spytać:
- Kim jesteś?
Alteis złapał go za brodę i odciągnął w głąb przestraszonego tłumu.
- Jak śmiesz tak mówić do pana, młokosie? - powiedział, prawie warcząc z wściekłości. -
Spuść wzrok i zamilcz.
- Alteisie, to nie jest żaden pan - oznajmił Brannel, nabierając coraz większej pewności, co
do tej kwestii.
- Bzdura - powiedział Fralim, ściskając ramię Brannela.
Syn Alteisa, Fralim, był wyższy i silniejszy od Brannela, ale nie miał sierści. Stanął przy
Brannelu, obnażył zęby, lecz cała ta wściekłość przynajmniej w połowie powodowana była
strachem.
- Ma wszystkie palce, tak? Palec władcy nie został amputowany. Umie się posługiwać
aparatami mocy. Proszę o wybaczenie, panie - powiedział Fralim, zwracając się do przybysza.
- On nie zna naszego języka - upierał się dalej Brannel. - Nie zna mowy magów. Oni
wszyscy mówią takim językiem, który rozumiem. Udowodnię to. Panie - przemówił do Keffa w
języku magów. - Czego żądasz?
Przybysz uśmiechnął się przyjacielsko i znów mówił coś, trzymając pudełko przed sobą.
Swoiste doświadczenie nie zrobiło żadnego wrażenia na pozostałych robotnikach. W dalszym ciągu
wpatrywali się w obcego ze strachem i obojętnością, jak stado owiec, do których byli podobni.
- Keff - powiedział obcy, wskazując kilka razy na siebie. Potem skierował dłoń na Brannela.
- A tyy?
Wszyscy zrobili unik jak przed ciosem. Skierowany ku nim palec władcy oznaczał nadejście
kary bożej. Brannel nie chciał dać poznać po sobie, że też zamierzał się cofnąć, ale gest
nieznajomego mógł być jedynie prośbą o informację.
- Brannel! - powiedział, kładąc rękę na sercu, które łomotało z wrażenia.
Ta odpowiedź zadowoliła pytającego, który podniósł kamień.
- Aco-toj-est? - zapytał.
- Kamień - odpowiedział Brannel. Zrobił kilka kroków naprzód, stając blisko władcy. - Co
to? - spytał, wyciągając dłoń, aby dotknąć rękawa tuniki maga.
- Brannel, nie rób tego! - ostrzegł Alteis. - Zginiesz, dotykając jego szat!
Nic ma nic gorszego, niż żyć wśród kretynów, pomyślał z odrazą. Nie spadła na niego żadna
kara. Usłyszał za to głos
- Rekaf.
- Rekaf - powtórzył Brannel z zastanowieniem. Brzmiało to prawie jak normalne słowo.
Ozran jest wielki! - pomyślał z wdzięcznością. Może i Keff jest magiem, ale z bardzo daleka.
Zaczęli nazywać rozmaite przedmioty. Keff prowadził Brannela do różnych miejsc,
wskazując na rzeczy i zadając pytania. Ten okazywał coraz większe zainteresowanie, podawał
nazwy i słuchał, jakich słów używał Keff w swoim języku. Załogant stwarzał Brannelowi okazję
poznania nowych nazw. Język stanowił potęgę i Brannel o tym wiedział, a potęga stanowiła
warunek samookreślenia.
Mieszkańcy wioski podążali za nimi zwartą grupą, ale trzymali się w dość sporej odległości.
Strach już minął. Widzieli bowiem, że między dwoma rozmówcami panuje przyjazna atmosfera.
Fralim mruczał coś do siebie. Mogła to być oznaka jakichś przyszłych kłopotów, ponieważ to on
uważał się za następcę Alteisa, lokalnego przywódcy. Bał się jednak maga i nie potrafił pojąć tego,
co się dzieje. Gdyby Brannelowi udało się po czasie zatrzeć niekorzystne wrażenie, Fralim nie
wspomni o przyczynach urazy. Znikną gdzieś w niepamięci trapiące prawie wszystkich poddanych
na Ozranie. Brannel postanowił wykorzystać sytuację i podawał magowi imiona wszystkich
robotników. Fralim prawie zbladł, ale zaciskając zęby, wymusił uśmiech, gdy przyszła kolej na
niego.
Przybysz-mag pytał o wszystkie korzenie, bulwy, kwiaty i zioła, które były w ogrodzonym
ogródku koło wejścia do pieczary. Dwukrotnie próbował wejść do środka domostwa, ale
powstrzymał się, widząc, jak zdenerwowany Brannel staje przed progiem. Robotnik był zupełnie
pewien, jak nigdy dotąd, że ten mag różnił się od innych; nie wiedział, że wchodzenie do domu od
świtu do zmroku jest zabronione i grozi karą
Pod wieczór przygotowano na placu posiłek dla mieszkańców wsi, podobnie jak i o innej
porze dnia. Brannel musiał udawać, że je i miał nadzieję, że powstrzyma swój wygłodniały żołądek
do czasu, gdy będzie mógł skorzystać ze swych ukrytych zapasów. Pracował ciężko przez cały
dzień, zanim ogarnęło go to podniecenie wywołane niespodziewanym spotkaniem
Wśród tłumu dało się słyszeć szemranie i pomruk. Dzieci były głodne i nie mogły czekać.
Alteis i Mrana zastanawiali się, czy mogą ośmielić się zaproponować tak skromny posiłek Nie
chcieli wywołać oburzenia goszczącego u nich maga. Czy powinni przerwać wizytę, żeby
umożliwić zwykłym robotnikom zjedzenie kolacji? Co robić?
Brannel znalazł rozwiązanie. Zachowując należną odległość, poprowadził Keffa na plac i
uniósł pokrywę jednego z ogromnych kotłów. Jedną ręką wykonał ruch, który miał oznaczać
jedzenie.
Keff uśmiechnął się na widok parującego naczynia pełnego duszonych warzyw. Pokazał, że
nie skorzysta z zaproszenia, ale zachęcał miejscowych, aby podeszli i zaczęli jeść. Brannel dołączył
do nich, wiedząc, iż Alteis bacznie wszystko obserwuje. Przełknęli kilka małych kęsów,
przeżuwając je starannie. Na szczęście wielokrotnie ktoś mu przeszkadzał, przez co łatwo udało mu
się wymigać od jedzenia. Keff pytał go o nazwy różnych produktów rolniczych i składników
potraw.
- Korzeń pomarańczy - powiedział Brannel, wskazując jeden z garnków. - Chleb ze zboża. -
Pokazał ziarna, z których wypieczono chleb. - Duszone jarzyny. Pokrojone bulwy smażone w oleju
sojowym.
Soja została zebrana miesiąc wcześniej i odebrana przez magów, więc Brannel wziął małe
kamyki i pokazywał na ich przykładzie, jak się wyciska olej. Keff zrozumiał jego intencje. Brannel
też był przekonany, że trafił do niego. Był podekscytowany tak samo jak mag, gdy pudełko zaczęło
wydawać dźwięki przypominające brzmienie mowy: chreb, chlob, szleb, chleb.
- Chleb! Dobrze! - wykrzyknął uradowany Brannel, gdy Keff powtarzał to, co wydobywało
się z pudełka. - Bardzo dobrze, wielki panie: chleb!
Keff mocno klepnął Brannela po plecach. Robotnik podskoczył i zakrztusił się, ale reakcja
ta była bardziej oznaką przyjaźni niż dezaprobaty, zupełnie jakby Keff był jednym z robotników,
sąsiadem... przyjacielem. Starał się uśmiechać. Wszyscy pozostali upadli na kolana, ukryli głowy w
ramionach, oczekując ze strachem na zesłanie gromów.
- Chleb - powtórzył uradowany Keff. - Już wszystko wiem!
- Czyżby? - usłyszał pytanie Carialle. - A czy deszcz w Hiszpanii pada przeważnie w
dolinach?
- Ozran - powiedział Keff, podkreślając każdą głoskę. Tubylcy wstali z ziemi i podeszli
bliżej, aby przyjrzeć się Brannelowi. Keff był bardzo wesoły, ale starał się powstrzymać emocje,
aby ich jeszcze bardziej nie przestraszyć.
- Trudno mi w to uwierzyć. Idzie mi lepiej, niż się spodziewałem. Carialle, w ich mowie są
elementy starych języków używanych na Ziemi. Oczywiście, formy te zostały przemieszane.
Uważam, że mieszkańcy Ozranu mieli styczność z ludzkością może tysiące lat temu, styczność,
która zmieniła albo uzupełniła funkcjonalizm ich języka. Czy w archiwach są jakieś materiały, które
dotyczyłyby takich kontaktów w tym sektorze?
- Sprawdzę - powiedziała Carialle, uruchamiając sekwencję przeszukiwania programu
sztucznej inteligencji. Włączyło się kilka obwodów i program biblioteczny zaczął z szumem
pracować.
Korzystając z implantu Keffa, Carialle mogła obserwować tubylców. Kilka osobników płci
żeńskiej zbierało naczynia przypatrując się uważnie przybyszowi i wciąż zachowując bezpieczną
odległość. Duży “mężczyzna” o czarnej sierść i drugi starszy, bardziej siwy, oglądali Brannela,
który bezskutecznie ich odpychał.
- Czego chcą od niego?
- Hm, nie wiem. Sprawdzają, czy nie ma żadnych znaków, uszkodzeń, czegoś w tym
rodzaju. Myślą, że może wyrządziłem mu krzywdę, klepiąc go po plecach.
- Nie wiem. Bezpośredni kontakt nie może być niebezpieczny. Szkoda, że nie możesz do
nich podejść, abym mogła rozpoznać objawy czynności życiowych i dokonać analizy chemicznej
ich skóry.
Keff stał z dala od tubylców, uśmiechając się i potakując głową za każdym razem, gdy
któryś z nich spoglądał w jego stronę. Każda próba zbliżenia się o krok wywoływała reakcję
polegającą na automatycznym cofnięciu się.
- Oczywiście, że nie dopuszczą mnie do siebie. Czemu większość z nich jest tak przerażona,
a nikt nie jest zaskoczony moim widokiem?
- Może krążą wśród nich legendy o bóstwach podobnych do ciebie - odezwała się Carialle z
wymuszonym humorem. - Może jesteś spełnieniem jakiegoś dawnego proroctwa, według którego
“Przybędzie gładkobrody z niebios, aby nas uwolnić”.
- Nie - stwierdził zamyślony Keff. - Ich reakcja jest bardziej bezpośrednia, bardziej
współczesna. Jakkolwiek by patrzeć, są łagodni i chętni do współpracy - etnolog nie może
oczekiwać niczego więcej. Robię postępy w porozumiewaniu się z nimi. Chyba już wiem, jak jest
“być”, ale nie potrafię jeszcze robić rozbioru gramatycznego zdań. Brannel tylko się uśmiecha, gdy
pytam o znaczenie słów.
- Tak trzymać! - powiedziała zachęcająco Cari. - Do, odważnych świat należy! Dobrze ci
idzie,
Rozjuszony Brannel zdołał się uwolnić od swych towarzyszy. Wygładził futro i spojrzał na
otaczających go współplemieńców, ale minę miał nietęgą.
Zwrócił się do Keffa z takim wyrazem twarzy, który zdawał się mówić:
- Wracajmy do nauki języka i nie zaprzątajmy sobie uwagi tymi prostakami.
- Chciałbym wiedzieć, o co tu chodzi - powiedział z życzliwym uśmiechem Keff, używając
języka standardowego. - Będę musiał się sporo nauczyć, zanim zacznę poprawnie zadawać pytania
dotyczące całej tutejszej społeczności.
Jeszcze jeden z Wyniosłych Pierwotnych coś mamrotał do siebie. Brannel odwrócił się do
niego i ostro zareagował. Jego wypowiedź nie wymagała tłumaczenia. Już sam jej ton był
Obraźliwy. Keff wkroczył między nich, aby rozładować sytuację. Rywal Brannela szybko się
wycofał. Keff zajął uwagę swego nowego przyjaciela pytaniem o naczynie, które służyło do
noszenia wody. Wsłuchując się w podpowiedzi TS, zdecydował się na ułożenie pełnego zdania w
języku miejscowych.
- Co to są? - spytał Keff. - I co? Dobrze?
Rozbawiona mina Brannela świadczyła o tym, że nie za dobrze. Keff szeroko się
uśmiechnął.
- Może byś mnie nauczył?
Brannel, ośmielony przyjaznym nastrojem Keffa, zaśmiał się rubasznie, prawie rechocąc.
- To - spytał Keff, dalej próbując sił w języku Ozranu - jak są tak?
Szeptem zwrócił się do Carialle:
- Nawet nie wiem, jak spytać “czy poprawnie”? Mówię chyba jak przygłup.
- Jak to się nazywa. Jak one się nazywają - mówił Brannel, biorąc do ręki pojedynczy
kamyk i całą garść kamieni do drugiej. Pokazywał raz zawartość jednej ręki, raz drugiej. Poprawnie
odbierał to, że Keff usiłował pytać o liczbę pojedynczą i mnogą oraz pokazywał różnicę. Inni gapie
nie pojmowali, o co chodzi. Keff był niezwykle podniecony tym wydarzeniem.
- Niesamowite. Znalazłeś najpewniej jedynego inteligentnego człowieka na tej planecie -
powiedziała Carialle, rejestrując przebieg wydarzeń i słysząc, jak TS dobierał prawidłowe
zastosowania czasowników, narzucał liczbę i przyrostki dla innych czasowników, tasując
onomatopeiczne transliteracje jak karty. - Jedyny z całej gromady, który pojmuje abstrakcyjne
pytania.
- Jest wyjątkowy - przyznał Keff. - Urodzony lingwista. Straciłbym mnóstwo czasu, aby
dojść do tego, co on oferuje zupełnie dobrowolnie, a muszę dodać, że i bardzo inteligentnie.
Poznanie znaczenia znaków potrwa dłużej, ale tylko Brannel może się okazać pomocny.
Zgłębiwszy tajniki deklinacji, Keff siadł z Brannelem przy ognisku, aby zacząć rozmowę.
- Czy słyszysz, że on stara się też używać moich słów? - powiedział Keff do Carialle.
Posługując się znakami oraz rosnącym zasobem słów swego tłumacza, Keff spytał Brannela
o życie pod powierzchnią ziemi.
- ...Ciepło z... ziemi - mówił Brannel, dotykając gruntu.
TS zostawiał puste miejsca tam, gdzie brakowało mu odpowiednich słów i wiadomości z
gramatyki, ale Keff uważał, że i tak wystarczy to do porozumiewania się w czasie rozmowy
- Ogrzewanie geotermalne. Teraz jest zimno, dlatego nie możemy wejść do środka? - spytał
Keff, zginając palec na podobieństwo wejścia do jaskini i naśladując chód dwoma palcami drugiej
ręki.
- Nie - odpowiedział zdecydowanie Brannel i zrobił zakazujący gest lewą dłonią.
TS starał się tłumaczyć znaczenie wypowiedzi.
- Nie dzień jaskini. My... pracujemy... dziś.
- Widzisz - powiedziała Carialle. - Przymus, który zabrania schodzenia z pola w czasie
godzin pracy. Zapytaj go o przyczynę wahnięcia wskazań moich przyrządów.
Keff zwrócił się z takim pytaniem do Brannela. Wszyscy gapie rzucili w jego kierunku
bardzo posępne spojrzenia. Osobnik o brązowej sierści zaczął mówić, ale zaraz przestał, gdy starsza
“kobieta” wydała z siebie jakiś płaczliwy okrzyk świadczący o strachu i przerażeniu.
- Nie - uciął krótko.
- Chyba nie wie - powiedział Keff do Carialle. - A ty, panie - skierował teraz słowa do
najstarszego z całej grupy, Alteisa, który natychmiast skulił się ze strachu. - Skąd pochodzi ciepło? -
Złożył ręce w łuk nad głową. - Co wytwarza gorąco?
Jeden z małych chłopców, najprawdopodobniej ten, który wcześniej nie usłuchał polecenia
matki, z wrzaskiem zrobił gwałtowny ruch ręką w powietrzu. Potem szybko uciekł do matki,
szukając u niej oparcia. Dorosła “kobieta” o imieniu Nona spojrzała na niego przerażona i spuściła
wzrok ku ziemi. Pozostali szeptali między sobą, ale nikt nie patrzył w stronę Keffa ani głośno nie
mówił niczego.
- Piorun? - spytał Keff Alteisa. - Co wywołuje pioruny, panie?
Starzec o posiwiałym futrze wpatrywał się w układ ust mówiącego, a następnie zwrócił się o
pomoc do Brannela, który zachowywał stoicki spokój. Keff powtórzył pytanie. Alteis kiwał głową,
jakby rozważając to, co ma odpowiedzieć, ale jego spojrzenie powędrowało gdzieś ponad Keffem.
Po chwili patrzył na wprost. Jego wzrok był mętny, świadczył o tym, że niczego nie zrozumiał albo
nie zdołał zapamiętać pytania.
- Nic nie wie - stwierdził z westchnieniem Keff. - Cóż, wracamy do początku. Gdzie
przechowujecie żywność? - spytał. Wskazał w stronę kamiennego placu i podniósł jeden z korzeni,
których Brannel używał wcześniej jako pomocy przy nadawaniu nazw. - Dokąd przenosicie
korzenie?
Brannel wzruszył ramionami i mówił coś niezbyt wyraźnie.
- Nie wiem - zareagował TS. - Korzenie wywożą, przywożą jedzenie.
- Jakaś kultura, gdzie przygotowanie pożywienia jest uświęconym zwyczajem? - pytała z
coraz większym zainteresowaniem Carialle. - To zadziwiające. Dostaniemy premię, gdy
przekażemy to do Wydziału Dochodzeniowego.
- Nie jesteście ciekawi? Nie próbowaliście się o tym dowiedzieć? - pytał Keff Brannela.
- Nie! - krzyknął Brannel. Zdenerwował się pierwszy raz od czasu przybycia Keffa. - Jeden
ciekawy, wszyscy - w tym miejscu klasnął dłońmi - wszyscy... wszyscy - mówił, wstając. Zrobił w
powietrzu koło wokół dorosłego osobnika płci męskiej, żeńskiej i trojga dzieci. Wykonywał ruch
naśladujące bicie “mężczyzny” i odpychanie misek z jedzeniem od “kobiety” i dzieci. Większość
owłosionych człekoludów wzdrygnęła się, a jedno z dzieci zaniosło się płaczem.
- Wszyscy pokarani za ciekawość jednego? Ale dlaczego? - pytał natarczywie Keff. - Przez
kogo?
Zamiast odpowiedzi Brannel wyciągnął swą trójpalczastą dłoń w stronę gór, a pogardliwa
mina, którą przybrał, powinna wszystko wyjaśnić. Keff spojrzał w kierunku oddalonych szczytów.
- I co? Coś przeoczyłam? - spytała Carialle.
- Kara z gór? Czy to uświęcony zwyczaj związany z górami? - zapytał Keff. - Brannel
przyjmuje wszystko, co przychodzi z gór, ale to mu się nie podoba.
- Typowe dla wierzeń religijnych - sapnęła Carialle. Skierowała swe kamery na leżący
daleko przed Keffem szczyt i zrobiła zbliżenie. - Keff, tam są jakieś budowle. Obraz się zlewa i nie
mogę ich jeszcze zidentyfikować. Co to jest? Świątynie? Grobowce? Kto je zbudował?
Keff zwrócił się do Brannela.
- Co to...? - zaczął. Jego wypowiedź została przerwań przez wiązkę światła wysłaną prosto
ze szczytu najwyższej góry i trafiającą pod nogi Keffa. Gorąca jasność pochłonęła całą jego postać.
- Coo...? - usiłował coś powiedzieć.
Ręka bezwładnie opadła mu wzdłuż boku, uderzając mocno w nogę. Powietrze w gardle
przerodziło się w żar. Usta i język zaschły. Ogłuszający szum wypełnił mu uszy. Obraz twarzy
wybałuszającego oczy Brannela mignął na moment i zaraz przemienił się w czarną plamę ulatującą
ku górze, ku bezchmurnemu, ciemnemu niebu.
Jaskrawy obłok światła przesłonił obiektyw mikroskopijnej kamery, ale zewnętrzna
aparatura Carialle zarejestrowała całe zdarzenie. Przez moment, zaraz po uderzeniu jasności, Keff
stał wyprostowany, a następnie powoli, bardzo powoli przewracał się, aż runął na ziemię. Monitor
pokazujący zapis jego czynności życiowych zapiszczał, gdy wszystkie wykresy przeszły w stan linii
prostej. Wszystko wskazywało na to, że Keff nie żyje.
- Keff! - krzyknęła Carialle.
Jej system domagał się adrenaliny. Wtłaczała serotoninę i endorfinę do układu
krwionośnego. W ułamku sekundy doszła do siebie. Musiała być w pełni sił, aby zająć się Keffem.
Jej obwody błyskawicznie dokonały diagnostycznego sprawdzenia implantów, upewniając
się, czy nie nastąpiła jakaś awaria. Wszystkie wskazania były na zielono.
- Keff? - pytała, zwiększając poziom głośności w jego implancie. - Słyszysz mnie?
Nie odpowiadał. Carialle sprawdziła teraz swoje obwody i poddała kontroli implanty.
Wszystko oprócz kamery świeciło na zielono. Zanim Carialle zastanowiła się nad przyczyną
zakłóceń, styki zaczęły ponownie przesyłać impulsy. Czynności życiowe Keffa powoli wracały do
normy. Żył! Carialle nie posiadała się z radości. Ale niebezpieczeństwo nie minęło. Cokolwiek
wywołało to niespodziewane uderzenie celnie trafiające pod nogi, mogło ponownie zadziałać. Musi
go stamtąd zabrać. Takie zjawisko nie mogło powstać samoistnie, ale trzeba poczekać na dokładną
analizę. Keff doznał poważnego uszczerbku i wymagał opieki. Nie było nic ważniejszego. Jak go
ściągnąć z powrotem?
Niewielkie siłowniki, które były na statku, mogłyby go podnieść, ale były przystosowane do
przemieszczania się po stosunkowo płaskich powierzchniach. Obciążone wagą Keffa nie zdołałoby
przetransportować go po pofałdowanym terenie. Pierwszy raz żałowała, że nie ma sztucznego ciała,
na które namawiał ją mężczyzna. Brakowało jej teraz dwu nóg i mocnych rąk.
Ale, chwileczkę! Było jednak ciało: ciało jedynego inteligentnego osobnika na całej tej
planecie. W momencie uderzenia wiązki światła Brannel szybko stoczył się po kamienistym gruncie
do osłoniętego miejsca za małym wzniesieniem. Pozostali tubylcy uciekali w popłochu do pieczary,
ale ten pozostawał nieruchomo kilka metrów od ciała Keffa. Carialle sprawdziła jego impuls na
podczerwieni oraz rytm uderzeń serca - Brannel znajdował się dziesięć metrów od Keffa.
Nawiązała z nim łączność akustyczną poprzez TS i przycisk.
- Brannel! - zawołała, zwiększając maksymalnie głośność. - Brannel, podnieś Keffa i
przynieś go do domu.
TS nie przetłumaczył słowa “domu”. Szybko sprawdziła bazę danych, szukając jakiegoś
równoznacznego terminu.
- Brannel, przynieś Keffa do jego jaskini!
Jej głos był niemal histeryczny. Starała się uspokoić, zwiększyła poziom endorfiny i dawkę
białka, aby zneutralizować podniecenie.
- Maga Keffa? - spytał Brannel. Wysunął bojaźliwie głowę z ukrycia, obawiając się
kolejnego uderzenia jasności. - Keff mówi?
Keff leżał na ziemi. Miał otwarte usta i niecałkowicie przymknięte powieki. Brannel
wiedział, że uderzenie może się powtórzyć i zachowywał daleko idącą ostrożność.
- Przynieś Keffa do jego pieczary - błagał czyjś głos. Był to kobiecy głos dochodzący spod
brody maga. Jakiś duch? Brannel kiwał się na wszystkie strony, zmagając z ambiwalentnymi
żądzami. Keff był dla niego dobry. Chciał spełnić życzenia maga. Nie zamierzał jednak pakować się
w kłopoty z powodu jednego z tych, których zwaliło uderzenie jasności. Czy Keff jest następcą
Klemaya i dlatego nawiedził ich rolniczą osadę? Uderzenie jasnego gromu stanowiło wyzwanie
prawa sukcesji po Klemayu.
Srebrzysty cylinder wysunął pomost, najwyraźniej oczekując swego pana. Brannel
spoglądał ukradkiem na tę poruszającą się fortecę. Nachylił się nad Keffem i wpatrywał w jego
oczy. Nieznaczne pulsowanie drgających powiek świadczyło o tym, że mag żyje, chociaż jest
nieprzytomny.
- Przynieś Keffa do jego pieczary - powiedział znów ten sam łagodny, przekonujący głos. -
Brannel, ruszaj, przynieś
Keffa!
- Dobrze - odezwał się wreszcie Brannel, a chęć poznania srebrzystego cylindra okazała się
silniejsza niż poczucie ostrożności. Pierwszy raz został zaproszony do twierdzy maga. Kto wie, co
za cuda znajdzie w wieży Keffa?
Jedną ręką chwycił nieprzytomnego za ramię i podniósł go z ziemi. Po latach ciężkiej pracy
przeniesienie ciała mniejszego mężczyzny nie stanowiło dla Brannela żadnego problemu. Po raz,
pierwszy też dotykał maga. Z lekkim dreszczem strachu niósł sztywne ciało Keffa w stronę
srebrzystej wieży.
Brannel przystanął u podnóża podestu. Patrzył z ciekawością na drzwi, które z delikatnym
szumem płynnie otworzyły się do wewnątrz. Dziwił się, że do ich otwarcia niepotrzebne były żadne
ręce.
- Brannel, wejdź - odezwał się miły, przekonujący głos, który dochodził z tyłu.
Brannel posłuchał wezwania. Bose, twarde stopy łomotały głucho przy każdym kroku po
podeście. Zapach powietrza w środku był zupełnie inny. Światła zapaliły się, gdy przekroczyły próg
i wszedł do ciemnego, wąskiego przejścia. Ściany były gładkie jak tafla spokojnej wody i tworzyły
kąt prosty z sufitem. Doskonałość wykonania wzbudziła podziw Brannela. Ale przecież nie można
oczekiwać czegoś innego od maga.
Stanął na początku korytarza. Wąskie strumienie niebieskawego światła zapewniały
wystarczającą jasność. Po ścianie, na wysokości oczu Brannela przesuwały się
pomarańczowoczerwone, migocące promienie, aż doszły do końca. Światełka przebiegały z
powrotem i czekały.
- Idę za tobą, tak? - spytał w języku maga, zaczynając iść korytarzem.
- Chodź - odpowiedział tajemniczy głos w mowie stosowanej przez mieszkańców Ozranu, a
echo rozbrzmiewało w całej przestrzeni wokół Brannela. Mag Keff musi być potężnym
czarownikiem, jeśli ma mówiący dom.
Carialle z ulgą przyjęła reakcję Brannela, który nie przestraszył się tajemniczego głosu ani
widoku statku kosmicznego. Cały czas wykazywał pewną ostrożność, co zresztą Carialle bardzo
doceniała. Kierowała światłami prowadzącymi go do ściany, gdzie znajdowała się ława Keffa.
Ława wysunęła się bezszelestnie przed Brannelem, który nie potrzebował wskazówek, aby złożyć
tam ciało załoganta.
- Jedyny inteligentny osobnik na całej planecie - powiedziała sama do siebie.
Brannel wyprostował się i bez pośpiechu rozejrzał się po kabinie, a potem odwrócił się na
swych zrogowaciałych piętach. Na monitorach zobaczył pole i zbliżenie jednego ze swych
ziomków przycupniętych wśród współtowarzysza u wejścia do jaskini. Na ten widok zaśmiał się
szyderczo.
Carialle przestawiła swe wewnętrzne monitory tak, aby zbadać objawy czynności
życiowych Keffa. Zaczął powoli oddychać, a pod zamkniętymi powiekami widać było nawet rud
gałek ocznych,
Brannel zaczął obchodzić całą kabinę. Starał się niczego nie dotykać, a jedynie nachylał się
nad różnymi przyrządami czy urządzeniami i obwąchiwał je. Zrobił bardzo zdziwioną minę widząc
przyrządy do ćwiczeń, które Keff zabrał na pokład statku
- Brannel, dziękuję za pomoc - powiedziała Carialle korzystając z TS. - Możesz już odejść.
Keff podziękuje c później,
Brannel nie wykazywał chęci odejścia. Najprawdopodobniej wcale nie usłyszał jej słów.
Chodził dalej po kabinie, ujawniając coraz większe zainteresowanie. Carialle wcale się to nie
podobało. Była wystarczająco wdzięczna obrośniętemu człekoludowi za uratowanie Keffa.
Pozwoliła mu obejrzeć wnętrze statku i to powinno wystarczyć.
- Dziękuję, Brannel. Do widzenia! - odezwała się, ale tym razem ton jej głosu był bardzo
zdecydowany. - Możesz iść. Proszę, idź! Wyjdź!
Brannel słyszał wyraźnie oddzielone słowa wypowiadani przez osobę znajomą magowi, ale
nie tak przyjaźnie jak na początku. Nie chciał opuszczać tak fascynującego miejsca. Wiele
przedmiotów kusiło, aby je obejrzeć, a niektóre były tak małej że dałyby się schować w dłoni.
Wielki mag z pewnością nie przeoczyłby braku nawet jakiegoś drobiazgu. Skupił swą uwagę na
spłaszczonym, jajowatym i lśniącym białym cacku, które leżało na wąskiej półce pod regałem
zrobionym ze sztywnych, wyglądających na drewniane kwadratów. Nawet krótkie spojrzenie
pozwoliło dojrzeć na białej powierzchni pięć wgłębień Z wrażenia aż zaczął szybciej oddychać, gdy
sięgał po ten przedmiot.
- Nie! - krzyknął głos. - To moja paleta.
Ze ściany błyskawicznie wysunęła się wykonana z czarnego metalu ręka i uderzyła go w
nadgarstek. Zaskoczony Brannel upuścił biały przedmiot. Druga ręka zdołała go złapać, zanim
runął na podłogę. Brannel się cofnął, gdy jedna ręka przełożyła białą rzecz do drugiej i ta odłożyła
ją na półkę.
Nie zrażony niepowodzeniem, rozejrzał się, szukając kolejnej łatwej zdobyczy. Szczerzył
długie zęby i zastanawiał się, gdzie jest niewidoczny obserwator. Celowo przesunął się w kierunku
innego małego przedmiotu leżącego na blacie stołu usianego iskrzącymi się światełkami. Prawie
bezwiednie podniósł rękę, chcąc sięgnąć po łup.
- O, nie, nie ruszaj - powiedziała twardo Carialle, a wystraszony Brannel upuścił krokomierz
Keffa na pulpit z monitorami. Widziała, jak kręci głową, próbując ją zlokalizować. - Czy nikt ci
nigdy nie mówił, że złodziejstwo jest wstrętne?
Cofnął się jeszcze bardziej, chowając ostentacyjnie ręce za plecami.
- Nie chcesz wyjść po dobroci, prawda? - spytała Carialle - Potrzebny ci będzie jakiś impuls.
Z przeciwległego końca kabiny zaczęła generować straszne dźwięki, które prowadziły do
bólu uszu. Człekolud upadł na kolana, zakrywając uszy, a jego barania twarz wykrzywiła się w
cierpieniu. Carialle zwiększyła głośność i nadawała sygnał kolejno przez wszystkie głośniki
rozmieszczone aż do śluzy powietrznej. Brannel, czołgając się i potykając, przesunął się w kierunku
podestu. Chciał jednak zawrócić i przedostać się do wnętrza, jak tylko Carialle zakończyła tę
swoistą audycję. Zmuszona była zabrzmieć wybuchem brzęczenia podobnego tysiącom rojów
pszczół i zamknąć drzwi, zanim przekroczył próg.
- Niektórzy nie wiedzą, kiedy mają wyjść - gderała, uruchamiając kilka siłowników, które
miały się zająć Keffem.
Brannel, odpędzony i wyrzucony na świeże powietrze przez eksplozję hałasów, uciekał od
latającego zamku przez wzgórze. Na polu, po przeciwległej stronie, trwało zgromadzenie
miejscowych, którzy żywiołowo gestykulowali, rozprawiając najprawdopodobniej o dziwnym
magu. Na szczęście nikt nie zwracał uwagi na Brannela. Miał się nad czym zastanawiać, a poza tym
był głodny. Został zmuszony do zjedzenia odrobiny wstrętnej strawy. Miał nadzieję, że mimo to
zdoła zapamiętać wszystko, co się dziś wydarzyło.
W czasach młodości zachorował, miał bóle głowy i wymioty, nie mógł jeść niczego, co
dostarczali władcy. Rodzice sprzeczali się wtedy, czy błagać Klemaya o pomoc. Matka Brannela
uważała, że taka prośba zostanie przyjęta, gdyż młodzian jest silny i wyrośnie na dobrego
robotnika. Ojciec natomiast nie chciał zanosić błagania, obawiając się kary za naruszanie spokoju
jednego z wielkich. Brannel słyszał całą rozmowę i zastanawiał się, czy umrze.
Rankiem pojawiło się ruchome oko Klemaya, aby nadzorować codzienną pracę. Matka
Brannela nie pobiegła, aby oddać należny pokłon. Stan chorego nie polepszył się, a ona zapomniała
o tym, aby zwrócić się o pomoc. Ukryła Brannela na skraju pola i poklepała go czule po nodze. Nie
pamiętała o tym, co zaprzątało jej uwagę poprzedniej nocy. Ojciec też nie pamiętał. Brannel się nie
zrażał. Tak to już jest. Dziwne było to, że on zachowuje pamięć. Wczorajszy dzień nie został
wymazany, nie przepadł w odmętach szarości. Wszystko, co usłyszał i zobaczył, było tak żywe i
wyraźne, jakby nadal się działo. Różnica między dniem wczorajszym a przedwczorajszym polegała
tylko na tym, że niczego nie jadł.
Później w miarę możliwości starał się unikać jedzenia tego co jedli współplemieńcy.
Próbował spożywać naturalne rośliny jadalne, które rosły nad rzeką, ale w gruncie rzeczy odżywiał
się surowymi jarzynami i zbożem wykradanym z koryt zwierząt pociągowych. Rozwijał się dobrze
i wyrastał na wyższego i silniejszego od rówieśników. Jeśli matce zdarzyło się kiedykolwiek o tym
wspomnieć przy nawrotach pamięci, zawsze podkreślała, że wydała na świat syna, z którego
władcy będą mieć pożytek. Z biegiem czasu stawał się coraz mądrzejszy i zapamiętywał wszystko,
co usłyszał. Nie chciał utracić cennego daru poprzez jedzenie tego, co pozostali członkowie
plemienia. Jak dotąd magowie nie mieli powodów, aby podejrzewać, że różni się od reszty
mieszkańców wioski. On sam starał się nie ściągnąć na siebie ich uwagi przez nieposłuszeństwo.
Najgorsze, co mogłoby go spotkać, to utrata jasności umysłu.
Ten umysł rozważał teraz przypadek Keffa: jest magiem czy nie jest? Ma źródła władzy, ale
nie mówi językiem magów. Jego znajoma też nie zna owego języka, ale zastosowała te same
sposoby, co Klemay, aby go odpędzić. Podobnie przecież robotnicy wyganiani są hałasem z jaskini,
aby pracować. Keff ma władzę, ale i tak został rażony gromem jasności, aż stracił przytomność.
Czy Keff nie mógł przewidzieć nadejścia takiej kary?
Brannel dotarł na skraj pola. Przecisnął się między krzakami w stronę zbocza, które
prowadziło do jego kryjówki w pobliżu rzeki. Nie zauważony przez nikogo, zjadł trochę surowych
korzeni, które schował przed dwoma dniami. Plony w tym roku były dobre i nikt nie zauważył, ile
koszy zabrał albo ile inni zabrali. Niczego nie pamiętali. To mu bardzo sprzyjało.
Po zaspokojeniu głodu Brannel poszedł do swojej pieczary, aby posłuchać o wydarzeniach
dnia, nowym magu i o tym, jak został on powalony na ziemię. Nikomu nie przyszło na myśl
zapytać, co się z nim stało, a i Brannel wcale nie chciał im niczego przypominać czy wyjaśniać. Po
zapadnięciu zmroku wszyscy udali się do ciepłej jaskini. Alteis spojrzał na swego syna, wykrzywił
twarz, usiłując przypomnieć sobie coś, o co chciał go zapytać, ale po dłuższej chwili zrezygnował.
ROZDZIAŁ 4
Wydawało się, że w zalanej promieniami zachodzącego słońca sali posiedzeń Wielkiego
Maga Południa jest tylko jeden człowiek, sam Nokias siedzący na unoszącym się krześle
przypominającym tron. Plennafrey, posługując się swym ruchomym okiem, które omiotło całą
wspaniałą komnatę, stwierdziła obecność ogromnej władzy, znacznie większej niż gdzieśkolwiek
indziej na Ozranie. Była dumna, że i ona jest tu wśród sprzymierzonych Nokiasa, chociaż
odczuwała lęk.
Z tyłu, zaraz za tronem, zawisły zwykłe srebrne kule gotowych na każde skinienie sług
Wielkiego Maga, ale także zapewniających ochronę. Stanowiły oczy z tyłu jego głowy, ale nie były
to zwyczajne oczy, jakie wyobrażała sobie Plennafrey gdy była dzieckiem. Widoczne były także
bardziej efektowne kuliste oczy magów różnej płci. W najciemniejszym rogu unosiła się kula
należąca do posępnego Howeta. Na wysokość maga, powyżej pozostałych, fruwało spoglądające
pogardliwie na całą resztę oko Asedowa. Czerwona kula Iraniki dryfowała w pobliżu wielkiego
okna wychodzącego na góry i najwyraźniej nie zdradzała zainteresowania tym, co działo się wokół
Przed Nokiasem pojawiło się iskrzące oko o metalicznym zabarwieniu różem i złotem należące do
Potrii, niebezpieczne i ambitnej czarodziejki. Plennafrey zdążyła zwrócić swe oko w stronę
Nokiasa, zanim Potria zdołała zobaczyć, że nie patrz na niego.
Daleko stąd, w domu, w swoim umocnionym sanktuarium Plenna czuła, jak czerwienieją jej
policzki. Nie było to spowodowane chęcią przyciągnięcia czyjejś uwagi. Kierując się względami
bezpieczeństwa, zacisnęła palce i kciuk w pięciu wgłębieniach klamry paska, który stanowił źródło
jej mocy w potem zaczęła pleść pajęczynę klątwy zapewniającej ochronę, ale także stanowiącej
groźną broń zdolną do zadania ran lub śmierci każdemu, kto ośmieliłby się przekroczyć jej granice,
albo wytworzyć atmosferę samopotępienia i zaniku. Jej magiczne środki obronne były równie silne,
jak innych: słabością natomiast był brak doświadczenia. Plennafrey była najmłodsza wśród magów,
jedynym pozostałym przy życiu członkiem rodziny. Dopiero przed dwoma laty zajęła miejsce
swego ojca. Na szczęście Potria nie czuła się urażona, a jej różowo-złote oko wirowało w
powietrzu, aby mogła się przyjrzeć wszystkim po kolei. Plenna usunęła swe niebiesko-zielone oko
w cień, by się nie wyróżniać, ale dalej utrzymywała zaklęcie w gotowości.
- Powinniśmy przejąć posiadłość Klemaya - oznajmił głos Potrii. Był mocny, o niskim
brzmieniu, przepełniony mityczną siłą. Stare ozdoby na ścianach lekko zadrżały w swych ramach.
- Najpierw odbędziemy radę, lady Potria - powiedział łagodnie Nokias.
Był to szczupły mężczyzna o rumianej twarzy, nie tak wysoki jak zmarły ojciec Plennafrey,
ale o stosunkowo dużych, w porównaniu do całej sylwetki, dłoniach i stopach. Ciemne, brązowe
oczy o niewinnym spojrzeniu wcale nie zdradzały bystrego umysłu. Prztyknął palcami i zaraz
ukazał się przed nim służący trzymający tacę. Owłosiony osobnik ukląkł przed Nokiasem i napełnił
elegancki kielich zielonym musującym winem.
Wielki Mag Południa wpatrywał się w zawartość pucharu, szukając natchnienia.
- Mój brat na Wschodzie, Ferngal, też ma roszczenia do posiadłości Klemaya. To
nieporozumienie z naszym zmarłym bratem doprowadziło do tego, że jego własność jest... do
wzięcia.
Gdy magowie zastanawiali się nad tym stwierdzeniem, w sali zapadła cisza.
- Panowanie Klemaya dotyczy pogranicza Wschodu i Południa - stwierdził dobiegający z
kuli koloru indygo głos Asedowa. - Teren ten nie należy ani do Ferngala, ani do nas, dopóki ktoś nie
zgłosi swych roszczeń. Przekonajmy się, że nasze roszczenia są słuszne!
- Czy liczysz na to, że takie postępowanie przyniesie ci szybki awans? - zapytał cicho
Nokias, odstawiając na wpół opróżniony kielich.
Wśród niektórych magów dał się usłyszeć pomruk, oczywiście, w sferze ducha. Nie tylko
Plenna wiedziała, jak ambitna jest Asedow. Nie był jeszcze jednak dość zuchwały ani silny aby
rywalizować z Nokiasem o tytuł Maga Południa. Próbował brać udział we wszystkim, co się da, a
zapomniał o niezbędnej asekuracji. Plennafrey usłyszała kiedyś, że niedługo już może tylko wrony
pozostaną tam, gdzie są posiadłości Asedowa.
- Klemay nosił przyrząd, który pobierał najwięcej mocy z Rdzenia Ozranu - stwierdził
Asedow. - To coś jest długie jak ręka, ma na końcu uchwyt, który wygląda niczym wielki czerwony
klejnot. Klemay potrafił za pomocą tego panować nad piorunami. Chcę to zdobyć.
- Możesz zatrzymać to, co zdobędziesz - odparł Nokias
Wypowiadał słowa powoli, ale niosły one w sobie tyle grozy, ile dudniący wulkan. Nawet i
teraz Asedow nie tracił buty Chyba że miał na celu sprowokowanie Nokiasa. Nie była to najlepsza
pora na kłótnie, gdyż groziło im wyzwanie z zewnątrz! Zachowując ostrożność, spowodowała, że
jej oko obserwacyjne obniżyło się poza zasięg razów władcy. Słyszała o pewnym magu, który
został spalony na popiół przez błyskawice zesłaną za pośrednictwem oka obserwacyjnego władcy.
Tylko Nokias zauważył jej obecność i posłał przyjazne spojrzenie w stronę jej statku. Czuła,
że widzi ją taką, jaka jest w rzeczywistości: dziewczyna w wieku około dwudziestu lat z ostro
zakończonym podbródkiem i ciemnymi, czujnym oczami. Zawstydzona okazywaniem słabości
Plenna odważnie uniosła oko obserwacyjne na wysokość nieco poniżej poziomu zajmowanego
przez pozostałe. Nokias zaczął się wpatrywać w róg sufitu, jakby rozmyślając nad swym związkiem
z omawianą sprawą.
- Jest coś specjalnego tam, na Wschodzie - powiedział Iranika poważnym głosem, starając
się utrzymać nieruchomo swe różowe, drgające oko.
Była wiekowym magiem i mieszkała daleko, w południowym paśmie gór. Plennafrey nigdy
nie spotkała jej osobiście ani nic nie wskazywało na to, że spotkanie dwu kobiet kiedykolwiek
nastąpi. Staruszka przebywała w dobrze strzeżonej fortecy, unikając prób zamachu.
- Dwukrotnie odebrałam dziwne emanacje. Podejrzewam zmowę, najprawdopodobniej ze
strony wschodnich sił, które chcąc przejąć panowanie nad częścią południowego terytorium.
- I ja mam pewne podejrzenia - dodał potakująco Notkias
- Mag Wschodu chce rozciągnąć swoją zwierzchność i objąć cały Ozran, niczym
promieniami słońca - sapnęła Iranika. - Potrzebne jest przeciwdziałanie, bo pomyśli, że jesteś słaby.
Niech kilkoro z was poleci na górę Klemaya. Już teraz trzeba przejąć władzę! Dziwne znaki dają się
zauważyć w oddali.
- Polecicie na górę? A ty, siostro, nie będziesz wśród nas - zagrzmiał Howet.
- Nie, nie potrzebuję dodatkowej władzy, jak co niektórzy - odpowiedziała Iranika, robiąc
subtelną aluzję do Asedowa, który zignorował jej słowa, gdyż uważał ją za swoją stronniczkę. -
Mam tyle, ile trzeba. Nie chcę jednak, aby bogactwo Klemaya wpadło w ręce Wschodu.
- Ktoś może to samo powiedzieć o twoim - zaatakowała Potria. - Powinnam po nie sięgnąć,
zanim twe miejsce będzie puste, zanim zajmie je ktoś z Zachodu.
- Możesz spróbować - powiedziała Iranika, kierując swe oko na Potnę.
- Mam ci pokazać, jak to zrobię? - spytała Potria, a jej głos dźwięczał w całej komnacie.
Różowo-złota kula podążyła w stronę czerwonej. Obie uniosły się pod sufit, obrzucając się
pogróżkami.
Obraz, który miała Plenna ze swego oka, był nieustabilizowany, ponieważ chciała widzieć
tamte dwie. Asedow pragnął zająć miejsce Maga Południa, a Potria zawładnąć całym zbiorem
magicznych przyrządów Iraniki. Nokias był co prawda zwierzchnikiem magów w tym regionie, ale
z tego, co słyszała Plennafrey, tylko dlatego, iż Iranika nie chciała tej funkcji. Wolała spokojny
żywot starszej kobiety. Plennafrey dużo by dała, aby dowiedzieć się, czy zajmowała swą pozycję
prawnie czy jedynie dzięki bluffowi. Jeśli ktoś już słabnie, stanie się na pewno ofiarą zamachu i
straci znamiona mocy, zanim wrony pojawią się nad jego trupem.
Zdobycie uznania i awansu w hierarchii wymaga od magów podjęcia wyzwania i
odniesienia zwycięstwa w rywalizacji ze zwierzchnikiem czarodziejów. Takie potyczki nie zawsze
są rozstrzygające ani nie muszą mieć magicznego charakteru. Czasami przeciwnicy posługują się
przekupywaniem służących, aby wykradli artefakty i do tego stopnia osłabili przez to moc rywala,
że mag zostaje pokonany jakimiś przebiegłymi sztuczkami. Zabójstwa dodają jeszcze splendoru.
Plennafre wiedziała o tym, ale była przeciwna odbieraniu życia. Nawet myśli o kradzieży czy
morderstwie nie przychodziły jej łatwo. Uciekała się do nich tylko w ochronie własnego życia.
Innym sposobem awansu jest zdobycie magicznych przyborów z tajemnej skrytki, które pozostawili
Starożytni albo Starzy - takie rzeczy były znane. Plenna nie uzyska wiele z zapasów Klemaya jeśli
nie zdobędzie się na odwagę. Była zdecydowana żądać czegoś, niezależnie od tego, ile by ją to
kosztowało.
Znamiona mocy, przybory czarodziejskie, które przekazane zostały Starym przez
Starożytnych, a potem magom, różnił się między sobą, ale wszystkie miały tę samą właściwość -
zdolność pobierania mocy z Rdzenia Ozranu, mistycznego źródła. Nie było chyba żadnego
prawidła, według którego Starożytni tworzyli przedmioty przenoszące moc: amulety, pierścienie,
pałeczki, buławy i inne, wszystkie o tajemniczych kształtach które należało osadzić w paskach albo
bransoletach i nosić ze sobą. Plennafrey słyszała nawet o rękawicy w kształcie zwierzęcego łba.
Nokias miał na ręce Wielki Pierścień Ozranu a także posiadał amulety o dziwnych kształtach. Jego
zwolennicy mieli mniej takich przyborów, ale wszystkie charakteryzowała jedna wspólna cecha:
pięć wgłębień, w które wkładano palce przy wypowiadaniu nakazów (słownie albo tylko w myśli)
- Dość tych przycinków - powiedział znużony Nokias. - Doszliśmy już do porozumienia?
Zabieramy Klemayowi tyle ile się nam uda? To, co odbierzemy, podzielimy między siebie wedle
starszeństwa - zdecydował Nokias. a jego wzrok świadczył o tym, że nie oczekuje żadnego
sprzeciwu. - I stosownie do potencjału.
- Zgoda - z oka Potrii wydobył się głos.
- Tak - zagrzmiał Howet.
- W porządku - potwierdził cierpko Asedow.
- Tak - dodała cichutko Plenna, której prawie nie było słychać wśród równie cichych
wypowiedzi.
Iranika nie odezwała się.
- No, to po wszystkim dla oczu - powiedział jowialnie Nokias, klaszcząc ogromnymi
dłońmi.
Plennafrey przyłączyła się do chóru pomruków, które roznosiły się po komnacie. To, co
powiedział Nokias, było znane już dawno, gdy jeszcze Starożytni stąpali po Ozranie.
- Jak tego dokonamy, Wielki Magu? - pytała Potria. - W otwartym ataku czy z zasadzki?
- Zasadzka świadczyłaby o tym, że mamy coś do ukrycia - zareagował szybko Nokias. -
Starożytne skarby należą do tego, kto po nie sięgnie i zachowa je. Przypuśćmy otwarty atak na
Ferngala!
- Ach - krzyknęła nagle Potria. - Ferngal i ludzie Wschodu są akurat w ruchu! Czuję
zakłócenia linii mocy na terenach, o których mowa. Niezwykłe emanacje mocy.
- Ferngal nie ośmieliłby się! - protestował Asedow.
- Chwileczkę! - powiedział Nokias, przymykając powieki. Jego wzrok był rozkojarzony. -
Czuję to, co ty, Potrio - Wskazał ręką na jedną ze swych faworyt unoszących się za tronem pana. -
Masz w pobliżu oko obserwacyjne. Zbadaj sprawę.
- Tak, Wielki Magu - powiedział głos Dyrene.
Młoda kobieta sprawdzała obraz z wielu oczu obserwacyjnych jednocześnie, aby Wielki
Mag nie musiał zaprzątać swej uwagi takimi błahostkami.
- Hm, hmm! To nie Ferngal, ale coś tajemniczego. Na polu wśród robotników znajduje się
srebrzysty cylinder. Jest bardzo duży. Wielki Magu, ogromny niczym wieża. Nie wiem, skąd się
tam wziął. W pobliżu cylindra jest jakiś mężczyzna.... Nie znam go.
Iranika zachichotała. Pozostałe oczy obserwacyjne zwróciły się na nią, a spojrzenia
świadczyły o wściekłości operatorów
- Wiedziałaś o tym od dawna, starucho - powiedziała Potria z wyrzutem.
- Wykryłam to przed paroma godzinami - odparła Iranika z przesadną skromnością. -
Mówiłam, że są zakłócenia linii mocy, ale nie chcieliście słuchać, tak? Czy chcieliście sami
sprawdzić? Ja patrzę i obserwuję. Wielki srebrzysty cylinder spadł z nieba, ciągnąc za sobą ogień.
Prawdziwa latając forteca. Przedmiot mocy o niezwykłej sile. Mężczyzna, który wyszedł ze środka,
przebywa z wieśniakami Klemaya.
- On nie ma styczności z Rdzeniem Ozranu - oznajmi Nokias po chwili zamyślenia. - Poza
tym nie jest magiem. Łatwo da się schwytać. Przekonamy się, kim jest i skąd pochodzi. Użycz mi
swoich oczu, Dyrene, i daj mi popatrzeć.
- Twoja wola, panie - powiedział cichy głos.
Skupiając się na celu. Mag Południa położył lewą rękę na prawej dłoni, aby zbudzić Wielki
Pierścień, a potem wzniósł obie ręce ku oknu. Z jego palców z trzaskiem wystrzeliła w niebo
ognista, szkarłatna wiązka ognia.
- Upada, Wielki Magu - relacjonowała Dyrene.
- Muszę to sama zobaczyć - powiedziała Iranika. Nie czekając na zezwolenie, jej oko
obserwacyjne wzniosło się w stronę dużego okna.
- Spokojnie! - krzyknęła Dyrene. - Wieśniak dotyk ciała nieznajomego. Niesie je w kierunku
srebrzystej wieży.
Gdy po chwili oczy obserwacyjne krążyły wokół kuli. Dyrene dodała:
- Jest już w środku.
Iranika mruczała coś siebie.
- Chcę mieć ten srebrzysty cylinder - zapalił się Asedow. - Ma ogromną moc! Wielki Magu,
biorę to!
- Sprzeciw! - zapiszczała Potria. - Żądam wieży i człowieka!
Różne głosy dołączyły się do sporu, opowiadając się po obu stronach. Inne krzyczały,
domagając się prawa do posiadania nowych artefaktów. Nokias zignorował je. Potria i Asedow
otrzymają zgodę na podjęcie pierwszej próby. Pozostali będą mogli rzucić wyzwanie zwycięzcy,
jeśli sam Nokias nie zgłosi prawa do zdobyczy.
- Ogłaszam początek rywalizacji - zawołał Nokias, przekrzykując wrzawę. Uniósł rękę z
Wielkim Pierścieniem. Plenna skierowała swe oko obserwacyjne pod unoszącym się fotelem
Nokiasa ku oknom swej górskiej rezydencji. Szkarłatne wiązki promieni mocy, po jednej od
każdego z dwu magów mających siedziby w górach, wpadły przez otwarte okno Nokiasa. Zderzyły
się powodując wybuch stłumiony przez Wielki Pierścień.
- Zawody rozpoczęte!
Wszystkie oczy wydostały się na zewnątrz, podążając za rywalami, aby obejrzeć przedmiot
sporu.
- Jest większe niż olbrzymie - zauważyła Plennafrey, okrążając srebrną wieżę swym okiem.
- Jakie piękne!
- Są tu jakieś napisy runiczne - odezwał się stary głos Iraniki.
Plennafrey poczuła lekkie szturchnięcie, którym staruszka chciała zwrócić na siebie uwagę,
a potem zbliżyła się do czerwonego, penetrującego okolice podstawy oka.
- Spójrz tutaj. Nie widziałam niczego w zasobach mej pamięci, co byłoby do tego podobne.
- Widzę mym małym okiem zagadkę ogromnych proporcji - powiedział Nokias, a jego złota
kula unosiła się za nimi, gdy starały się rozszyfrować treść napisów.
- Wspaniała złuda - stwierdził Howet, oddalając się, aby widzieć cały obiekt. - Skąd
wiadomo, że nie jest to jakaś sztuczka Ferngala? Metal i ogień to nie żaden cud. Wielki Magu ja
sam mogę zbudować coś takiego.
- Wyjątkowa konstrukcja - powiedział Nokias.
- Ferngal nie ma za grosz wyobraźni - protestowała Potria.
- Jest cudowne - zachwycała się Plenna.
- Ładne, ale bezużyteczne - bełkotała Iranika.
- Skąd wiesz? - spytała ostro Potria.
W czasie gdy siłowniki i inne przyrządy zajmowały się Keffem. Carialle bacznie
obserwowała pasmo gór na południu. Nie padało, więc skąd się wziął ten piorun, o ile w ogóle by to
piorun? Wyładowanie elektryczne tak wielkiej mocy musiało mieć jakieś źródła. Nie stwierdziła w
tamtej okolicy niczego szczególnego ani nawet złóż rud o własnościach przewodzących. Fakt
pozostawał faktem: celne trafienie pod nogi Keffa oznaczało przemyślane działanie.
Powietrze wokół niej było zjonizowane, tchnęło pustką i kruchością. Po uderzeniu wiązki
jaskrawości atmosfera powracała do normalnego stanu, zupełnie jakby jej składniki ponownie
wypełniły pustkę po uderzeniu. Czujniki zarejestrowały ciche dudnienie i znów zaczynało
brakować powietrza. Tym razem czuła mocny powiew wiatru w stronę gór. Nagle szkarłatne wiązki
znów uderzyły, dwie poszarpane błyskawice złączyły się w jedno na odległym szczycie. Po chwili
drobne iskry, takie jak te spod młota kowala, który kuje rozgrzane żelazo, odbiły się od punktu
trafienia i szybowały w jej stronę.
Skierowała wzrok na nadchodzące uderzenie jasnych drobin. Miały zbyt regularne kształty
jak na kamienie, a ponadto sprawiały wrażenie, że lecą dzięki swej własnej mocy i zwiększają
prędkość. Analiza sytuacji była gotowa na kilka chwil przed tym, jak latające świetliki dotarły do
Carialle. Zgodnie z treścią raportu były to przedmioty o doskonale kulistym kształcie, gładkie i o
jaskrawych barwach. Z jednej strony miały wycięcie ukazujące otwór, jakby obiektyw. Dziwne, że
nie miały żadnych wewnętrznych mechanizmów. Były puste.
Kule krążyły nad statkiem i wokół niego, jakby podrzucane przez tajemniczego żonglera.
Carialle zaczęła odbierać słabe impulsy o niskiej częstotliwości. Kule przesyłały sygnały do
jakiegoś ośrodka. Carialle włączyła TS w układ zewnętrzny
Pierwsze przypuszczenie, że dane przesyłane są tam, skąd wysłano kule, zmieniło się, gdy
zauważyła zmiany charakteru nadawania i zanotowała odpowiedzi ze strony kul, które nie
komunikowały się z nieznanym centrum. Najzwyczajniej rozmawiały ze sobą. Wyregulowała
częstotliwość i usłyszała głosy
Usiłowała wychwycić znaczenie rozmów, korzystając ze słownictwa i zasad gramatyki,
które Keff nagrał w czasie kontaktów z Brannelem i innymi. TS zostawiał długie przerwy, Język
Ozranu był tak złożony jak standardowy. Keff dopiero zaczął analizować składnię i zebrane
słownictwo. Carialle rejestrowała wszystko niezależnie od tego, czy rozumiała, czy nie.
- Do diaska, Keff, zbudź się! - błagała.
To przecież jest jego domena. On wie, jak nastawić i wyregulować TS, aby spełniał swe
zadanie. Strzępki zdań, które rozumiała, męczyły ją.
- Przybliż się - powiedziała jedna z kul do drugiej wysokim, piskliwym głosem... (coś) nie...
jak (nieprzetłumaczalne).
- ...(nieprzetłumaczalne)... skąd... wie... - Carialle usłyszała niski męski głos, który dodał
słowo używane przez Brannela, gdy zwracał się do Keffa, a potem jeszcze jedno niezrozumiałe
zdanie.
- ... (nieprzetłumaczalne).
- Skąd wiesz?
Całe zdanie zostało przetłumaczone. Carialle włączyła swe czujniki foniczne, wytężając je,
aby lepiej słyszeć. Wysłała polecenie, by siłownik przy pryczy trącił Keffa.
- Keff. Wstawaj, Keff! Jesteś mi potrzebny. Musisz tego posłuchać! - krzyknęła
zdenerwowana, a basowe dźwięki jej głosu wprawiały w drżenie membrany głośników. - Mamy tu
grupę swobodnie rozmawiających w tutejszym języku, którzy rozpierzchli się nie wiadomo gdzie, a
ty sobie śpisz!
Wahania mocy, które stwierdziła zaraz po wylądowaniu, były teraz silniejsze. Czy ta moc
sprawia, że puste kule działają? Ktokolwiek za tym stoi, musi dysponować potężną, wręcz
nieograniczoną siłą. Nie chciała uwierzyć, że mogą to być Wyniośli Pierwotni. Nie dysponowali
niczym bardziej zaawansowanym technicznie od uprzęży swych zwierząt pociągowych. Carialle
powinna poszukać oddzielnej sekty czy grupy “władców”.
Przejrzała mapy planetarne w poszukiwaniu źródeł mocy, ale i tym razem bez powodzenia.
Linie sił układają się bezładnie. Sprawa byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby w atmosferze nie było tyle
aktywności elektromagnetycznej. Duże natężenie pola uniemożliwiało poszukiwania. Carialle była
zafascynowana, ale i zdenerwowana. Dopóki Keff nie odzyska sił, nie będzie zmieniać miejsca i
spróbuje ustalić, kto za tym wszystkim stoi i czym się posługuje.
Nie było czasu na eleganckie wzniesienie statku. Na rozkaz Carialle roboty przycisnęły
czoło, szyję, klatkę piersiową, biodra i nogi Keffa do pryczy. Mózg przygotowywał program od
lotu. Wokół cylindra nie było nikogo z Wyniosłych Pierwotnych, nie było więc obaw o to, że mogą
się przestraszyć albo że stanie się im coś złego. Latające oczy obserwacyjne będą musiały same
zmienić położenie. Uruchomiła silniki. Wszystko było w porządku poza tym, że statek się nie
ruszył i pozostawał wciąż w tym samym miejscu.
Zwiększając moc prawie do zakresu oznaczonego czerwoną kreską, czuła, jak rozgrzane
silniki roztapiają skały, ale nie następował żaden ruch.
- Co to za miejsce? - dziwiła się Carialle. - Coś mnie trzyma.
Zmniejszyła ciąg, a potem nagle zwiększyła, chcąc rozerwać niewidzialne więzy. Zamknąć
ciąg! Zamknąć ciąg!
Żadnego ruchu. Była w pułapce. Zaczynała panikować, ale szybko się opanowała. Zdawała
sobie sprawę z realiów: to się nie powinno zdarzyć statkowi o takich możliwościach.
Carialle sprawdziła szybko wszelkie układy i systemy i nie stwierdziła zakłóceń. Nie mogła
w to wszystko uwierzyć. Nie odkryła na tej planecie żadnej elektrowni, oczywiście nie takiej, która
byłaby zdolna powstrzymać silniki sterownicze na pełnej mocy. Powinna przynajmniej odczuć
jakieś szarpnięcie gdyby taka moc się wyłączała. Nieznana, ogromna siła przytrzymywała ją przy
ziemi.
- Nie - szeptała. - Jeszcze nie.
Idea ogromnej, nieujarzmionej mocy sterowanej z taką łatwością fascynowała racjonalną,
niewrażliwą na uczucia część mózgu Carialle. Jednak, z drugiej strony, bała się. Wyłączyła silniki,
aby ostygły.
Nie było szans na ratunek. Nawet Simeon nie wiedział, gdzie oni są. Sektor R był ogromny i
nie zbadany. Nie traciła ducha. Należało powiadomić Światy Centralne o anomaliach mocy, żeby
ostrzec innych przed lądowaniem na tej planecie.
Przygotowała bezzałogowy pojazd, do którego pamięci wgrała wszystkie dane, które wraz z
Keffem zdołała zebrać na temat Ozranu. Otworzyła właz. Silniki tego pojazdu nie odpaliły.
Niewidzialna siła trzymała go równie mocno, jak ją. Analiza częstotliwości wykazała, że sygnał
ratunkowy nie jest zdolny przebić się przez zewnętrzne szumy elektromagnetyczne. Nawet gdyby
udało się go nadać, nie wiadomo, kto odczytałby go w ciągu kilkuset przyszłych lat. Zostali
pozostawieni sami sobie.
- Oooo - pomruk od strony urządzeń do ćwiczeń oznajmił, że Keff wraca do siebie.
- Jak się czujesz? - spytała, włączając głośnik, który znajdował się najbliżej załoganta.
- Paskudnie.
Keff próbował usiąść, ale od razu zaniechał jakiegokolwiek ruchu. Dokuczliwy ból zaczął
mu świdrować tylną część głowy. Podłożył rękę pod czaszkę. Zamknął oczy, a potem szeroko je
otworzył z nadzieją, że minie stan znużenia. Jego powieki były zgrubiałe i czuł, jakby oczy były
pełne piasku. Zrobił kilka głębokich wdechów i zaczął drżeć z zimna.
- Cari, czemu jest tak zimno? Przemarzłem do szpiku kości.
- Temperatura na tej planecie nie jest korzystna dla ludzi - odpowiedziała Carialle
przepełniona radością w związku z, powrotem Keffa do sił.
- Brrr! Już o tym nie mów!
Keff przesunął nogi i oparł stopy o podłogę. Widział coraz lepiej i był już świadomy tego, że
siedzi na pryczy. Siłowniki robotów czekały w gotowości o kilka metrów od niego.
- Jak się tu dostałem? Pamiętam tylko rozmowę z Brannelem na polu. Co się potem stało?
- Brannel cię przyniósł, mój ranny rycerzu. Czy już wszystko zaczyna do ciebie docierać?
Głos Carialle był miły, ale Keff od razu się zorientował, że jest bardzo zdenerwowana.
Najważniejsze to pozbyć się bólu głowy i wrócić do formy. Zarzucił duży ręcznik na
ramiona niczym pelerynę i powolutku szedł w stronę syntezatora jedzenia, żeby nie drażnić
pękającej od bólu głowy.
- Lekarstwo na kaca numer pięć i coś na rozgrzewkę z dużą zawartością węglowodanów -
zażądał. Syntezator posłusznie furkotał. Keff wypił to, co ukazało się na półce, i wzdrygnął się, gdy
płyny dotarły do żołądka. Odbiło mu się.
- Dobre, nie ma co. Coś bym zjadł. Gorące i z dużą ilością białka. Uzupełnię moje zapasy, a
ty opowiadaj, moja damo.
Uśmiechnął się do jej centralnej kolumny i czekał.
- Na czym to stanęliśmy? - zaczęła spokojnym głosem ale Keff znał ją na tyle dobrze i
długo, że wyczuł jej podniecenie. - Zostałeś trafiony szkarłatnym piorunem. Nie było to nic
naturalnego, bo nie wskazywały na to warunki meteorologiczne. Ponadto uderzenie było niezwykle
dokładne, prosto pod nogi, i dosięgło tylko ciebie. Zostałeś powalony na ziemię i straciłeś
przytomność. To nie mógł być przypadek. Ktoś skierował piorun akurat na ciebie! Namówiłam
Brannela, żeby wniósł cię do środka.
- Tak? - powiedział Keff z podziwem, wiedząc, że jej znajomość języka tubylców była
prawie żadna.
- Miałam kłopoty, żeby go wyprosić, delikatnie mówiąc. Potem nastała inwazja czegoś, co
można by nazwać pojazdami rozpoznawczymi, które jednak nie mają żadnych dających się wykryć
urządzeń wewnętrznych, ani antygrawitacyjnych, ani służących do latania.
Monitory przestawiły się na obraz z zewnątrz. Ukazały się małe kolorowe kule unoszące się
w pewnej odległości, przy czym ich płaskie obiektywy skierowane były na statek.
- Ktoś ma piękne oczy - powiedział Keff, wykazując oznaki dużego zainteresowania. -
Żadnych widocznych urządzeń, dziwne.
Rozległ się dźwięk dzwonka, który informował, że posiłek jest gotowy. Keff z
przyjemnością sięgnął po duży, parujący talerz.
- Ale wspaniałości!
Na monitorze obok obrazu każdej kuli pojawił się wykres falowy informujący o modulacji
częstotliwości. Występowały regularne zmiany poziomu głośności.
- To zarejestrowałam w paśmie ultradźwięków.
- Bardzo niskie częstotliwości - powiedział Keff, patrząc na wykresy. - To nie może być
przekaz bardzo skomplikowanych danych.
- Nadają do siebie impulsy głosowe - stwierdziła Carialle. - Przepuściłam taśmy przez TS i
posłuchaj, co otrzymałam.
Szybko odtworzyła cały zapis z nieco wyższą prędkością. Keff uniósł brwi, słysząc pełne
zdanie w języku standardowym. Podszedł do pulpitu, gdzie za pozwoleniem Carialle zainstalował
procesor TS, i zaczął manipulować pokrętłami.
- Hm, o wiele więcej słów, czasowników, i ośmielam się przypuszczać, że mamy parę
kolokwializmów lub okrzyków, chociaż brak nam jeszcze wzorców, aby je dokładnie
przetłumaczyć. Niezły pasztet, co? Ktokolwiek kieruje tymi obiektami ma to bez wątpienia coś
wspólnego z niespodziewanymi emisjami promieniowania, o których donosił Simeon dowódca
statku transportowego. - Wyprostował się i spojrzał z kwaśną miną w kierunku kolumny Carialle. -
No cóż, moja droga. Nie uśmiecha mi się nadstawiać karku. Lepiej zróbmy coś, zamiast analizować
język, bo jesteśmy w samym centrum walki. Nie dysponujemy żadnym uzbrojeniem, żeby odpierać
takie zmyślne ataki. Dlaczego nie odlecimy i nie damy komuś innemu, lepiej opancerzonemu,
szansy dokończenia sprawozdania o Ozranie?
Carialle wydała rozpaczliwy jęk.
Odleciałabym, i to bez chwili wahania, ale coś nas trzyma. Nie mogę stwierdzić, co jest
źródłem tej siły ani z jakiego kierunku działa. To niemożliwe, lecz nie mogę się ruszyć nawet o
milimetr. Spaliłam mnóstwo paliwa, próbując się oderwać od ziemi. Wiesz, że nasze zapasy nie są
zbyt duże.
Keff skończył jeść i odstawił naczynie na półkę syntezatora. Mając pełny żołądek, czuł się o
wiele lepiej. Ból głowy ustąpił, a ciepło powoli wracało do mięśni.
- Jako twój załogant sprawdzę, co się dzieje - powiedział.
- Znów się poświęcasz? Dla kilku błędnych oczu? - Carialle chciała zbagatelizować
problem, ale Keff nie dał się zwieść.
Uśmiechnął się do niej. Wszystkie instynkty obronne gotowe były do akcji.
- Ty jesteś moją damą - powiedział z ukłonem. - Szukam zdobyczy, aby rzucić ci ją do stóp.
W tym wypadku jest nią informacja. Może metabolizm na Ozranie doznaje tylko lekkiego wstrząsu
po trafieniu tajemniczą wiązką jaskrawości. Nie wiemy, czy lud po drugiej stronie jest wrogo
usposobiony.
- Wszystko, co mnie trzyma przy ziemi, jest wrogo usposobione.
- Nie będziesz uwięziona, dopóki ja, twój rycerz, żyję. - Keff wziął TS, sprawdził, czy nie
jest uszkodzony i zawiesił go na szyi. - Przynajmniej odszukam Brannela i spytam, co mnie trafiło.
- Nie bądź w gorącej wodzie kąpany - upominała Carialle.
Na górnym monitorze pokazała scenę ataku na Keffa.
- Sytuacja się zmieniła. Nie mamy już do czynienia z miejscowymi wieśniakami, którzy nie
dysponują żadnymi osiągnięciami techniki, ale z nieznaną formą życia na wyższym poziomie niż
my. I na coś takiego się porywasz.
Keff usiadł i wpatrywał się w ekran. Przeglądał klatkę po klatce, a potem odtworzył cały
nagrany materiał.
- O, teraz wiem, o co pytać - powiedział, wskazując palcem monitor. - Widzisz to? Brannel
wiedział, czym jest ta jasność. Wiedział, że nadchodzi i zszedł z jej kierunku. Spójrz na te odblaski!
Hmm. Uderzenie wyszło z gór na południu. Południowym zachodzie. Ciekawe, czy tu, na Ozranie,
też tak określają kierunki? Mogę mu narysować różę kompasową na piasku i zaznaczyć
astronomiczny wschód...
Carialle przerwała załogantowi, napełniając główną kabin dźwiękiem syreny.
- Keff, ty wcale mnie nie słuchasz. To może być bardzo niebezpieczne. Dla nieznanych
mocy, zdolnych unieruchomić wielki pojazd kosmiczny, jeden człowiek to drobiazg. Już raz prawie
cię załatwiły.
- Von Scoyk-Larsens nie daje się łatwo zabić - powiedział z uśmiechem Keff. - Może się
zdziwią, że jeszcze się ruszam. A może nie przypuszczali, iż ten piorun zrobi mi taką krzywdę. Czy
masz inny pomysł na to, aby nas stąd wydostać
- No, już dobrze - westchnęła Carialle. - Zbieraj oręż i stawaj do walki, sir Galahadzie! Ale
jeśli padniesz i złamiesz obie nogi, nie próbuj wracać biegiem!
- O, nie, pani - powiedział Keff, oddając honory tytanowej kolumnie. - Z tarczą lub na
tarczy. Zaraz wracam.
ROZDZIAŁ 5
Keff wszedł do śluzy powietrznej. Obciągnął tunikę, sprawdził sprzęt, rozluźnił mięśnie,
stojąc wspięty na palcach stóp. Wziął jeszcze jeden głęboki oddech dla nadania sobie pewności,
kiwnął w kierunku kamery Carialle i ruszył do przodu.
Carialle coraz bardziej żałowała, że dała się na to wszystko namówić, ale nie mając innego
wyjścia, odsunęła drzwi i powoli opuściła podest. Zgodnie z jej przypuszczeniami latające oczy
zbliżyły się, aby lepiej widzieć to, co się dzieje. Była pełna niepokoju o to, czy nie zaatakują Keffa.
Nie miał żadnej tarczy ani osłony. W gruncie rzeczy miał rację: tylko on mógł znaleźć jakieś
rozwiązanie, które umożliwiłoby im opuszczenie tego miejsca.
Keff wyszedł na pomost. Wzniósł ręce i skierował dłonie ku unoszącym się kulom.
- Przychodzę w pokoju - powiedział.
Wszystkie kule przybliżały się i nagle “pstryk!”, zniknęły, oddalając się w kierunku gór.
- Hura! - zawołał uradowany Keff. - Wysłannicy złych im mocy nie mogą panować tam,
gdzie jest dobro.
Odezwał się sygnał alarmowy. Carialle obserwowała monitory.
- Czujesz? Średnia wilgotność atmosfery w najbliższym otoczeniu spadła. Krzywe zakłóceń,
które przecinały się nad nami, zaczynają przyjmować kształt linii prostych. Wahania mocy stają
coraz większe, większe...
- Czuję to - odpowiedział Keff, oblizując suche wargi. - Włosy na karku mi się zjeżyły.
Patrz! - krzyknął. - Nadchodzą goście!
Na przestrzeni trzystu metrów od nich nie było niczego widać, ale gdzieś w oddali, w
kierunku południowego wschodu zaczęły się wynurzać jakby z niebytu dwa obiekty, które w miarę
przybliżania się nabierały rzeczywistych kształtów. Keff dojrzał je chwilę później niż Carialle.
- Tym razem nie są to puste kule - stwierdził Keff. - To nasz czarodziej.
- Nie czarodziej - poprawiła go Carialle. - Nie jeden, a dwoje.
Keff potwierdził skinieniem, gdy drugi obiekt stał się wyraźnie widoczny.
- To nie Wyniośli Pierwotni! To zupełnie odmienny gatunek.
Wpatrywał się oszołomiony.
- Spójrz na nich, Cari! Prawdziwe człekokształtne istoty, zupełnie jak my!
Carialle przestawiła obiektywy kamer, aby uzyskać dokładniejszy obraz. Wiara Keffa w
rozwiązanie zdawała się być uzasadniona. Przybysz znajdujący się bliżej kamery Carialle mój być
najzwyklejszym mężczyzną w średnim wieku pochodzącym ze Światów Centralnych. W
przeciwieństwie do żyjących w jaskini rolników miał gładką twarz bez zarostu, sierści czy wąsów, a
jego dłonie miały cztery palce i sprawny kciuk.
- Niesamowite! Objawy czynności życiowych, puls na poziomie osiemdziesięciu pięciu na
minutę, sądząc po wyrazi twarzy i wypiekach na policzkach. Sapie i złorzeczy. Oddech między
czterdziestoma a sześćdziesięcioma - relacjonował Carialle przez implant za uchem Keffa.
- Jak ludzie, którzy są w stresie! - dodał rozradowany Keff
- Podobnie było z Brannelem i jego ziomkami - odparł Carialle, rzucając wykresy na
monitor. - Wyjątkiem są różnice w wyglądzie zewnętrznym między nim a naszymi drogimi
Pierwotnymi. To zastanawiające. Czy ten nowy gatunek przeszedł ewolucję? Jeśli tak, to dlaczego
linia Wyniosłych Pierwotnych nie wymarła? Powinni wyginąć po powstaniu mutacji wyższego
rzędu. A jeśli gładkolicy ewoluowali z owłosionych, to dlaczego Pierwotni są tak zróżnicowani -
podobni do baranów, psów, kotów czy wielbłądów?
- Mogę ich o to zapytać - powiedział wolno Keff, podkreślając każdy wyraz, gdy pierwszy
powietrzny podróżnik zbliżył się do niego. Zaczął machać do przybysza.
Mężczyzna o gładkiej twarzy miał bardzo wyniosłą minę, jak ktoś, kto chce być uważany za
zwierzchnika. Jego ładne, wypielęgnowane dłonie spoczywały złożone na zaokrąglonym brzuchu
świadczącym o siedzącym trybie życia i zamiłowaniu do dobrego jedzenia. Wyprostowany i
wyniosły poruszał się, siedząc na czymś ozdobnym, przypominającym połączenie krzesła i
toboganu. Z boku wyglądało jak litera “h” z wydłużonym i wybrzuszonym ogonkiem; rydwan bez
koni. Ciemne, zielone krzesło unosiło się kilka metrów nad ziemią i tak, jak wcześniej pojawiające
się metalowe kule, nie miało żadnych urządzeń napędowych.
- Na czym to się trzyma? - spytał Keff. - Na jakichś podniebnych wieszakach?
- Najzwyczajniejsza, normalna, czysta siła - powiedziała Carialle. - Jednak przez tę
powłokę, która mnie chroni, nie widzę, jak on tym kieruje. Nie drgnął mu żaden mięsień, a porusza
się jak kosmiczny dżokej.
- Psi - rzekł Keff. - Stosują teleportację, a w tej chwili telekinezę. Superpsi. Wszystkie
myślące rasy ludzkie połączone razem nie są tak silne, jak ci. Ponadto są tak bardzo ludzcy.
Przyjacielu! - Keff pokiwał rękę.
Tron skręcił w stronę statku kosmicznego Carialle, wcale nie zwracając uwagi na Keffa.
Następnie obrócił się wokół własnej osi i ustawił przodem do różowo-złotego rydwanu, który
przybył za nim. Druga z przybyłych osób umiała gwałtownie wznieść swój wehikuł, aby uniknąć
zderzenia. Była to kobieta o oczach płonących niebiesko-zielonym ogniem i wściekle rozwianych
brązowych włosach. Szczupłe ciało okrywały zwoje szyfonu w kolorze złota i ochry. Sprawiała
wrażenie istoty eterycznej, chociaż jej mina zdradzała niezwykle silne wzburzenie. Przekazywała
mężczyźnie znaki rękami, na które on szyderczo odpowiadał tym samym. Keff z wrażenia aż
otworzył usta.
- Znów język znaków - powiedziała Carialle, patrząc na gestykulującą kobietę. - Nowe
symbole. TS nie miał ich swoim słowniku.
- Jestem zakochany - wyrzekł rozmarzony Keff. - A jeśli nie, to chociaż opanowała mnie
żądza. Kim ona jest?
- Nie wiem, ale ona i ten mężczyzna nie są do siebie przyjacielsko nastawieni. O coś walczą.
- Mam nadzieję, że ona zwycięży - westchnął Keff przybierając idiotyczną minę. - Jest
niewątpliwie bardzo ładna. Niezłe ciało. A włosy! Tak ciemne, jak skóra! Cudowne!
Kobieta przeleciała nad Keffem. Jego wzrok zupełnie się rozpalił, gdy wyczuł specyficzny
zapach.
- Cóż to za perfumy!
Carialle zauważyła jego przyspieszony oddech i szybsze krążenie krwi, a zaraz potem
chrząknęła z niecierpliwością.
- Keff! Mieszka na planecie, którą mamy się zająć. Wyłącz te hormony pięćdziesięciolatka i
wróć do rzeczywistości czterdziestopięcioletniego mózgu. Musimy się przekonać o tym, kim są,
abyśmy mogli się uwolnić i odlecieć.
- To nie takie łatwe, jak ci się wydaje - gderał Keff. - Nie mogę nic poradzić na to, że
podoba mi się atrakcyjna kobieta.
- Ja też nie jestem odporna na piękno - przypomniała Carialle. - Ale jeśli to ona jest sprawcą
wszystkich naszych kłopotów, to chcę wiedzieć dlaczego. Szczególnie zależy mi na tym, aby
powiedziała “jak”!
Kilkoro z Wyniosłych Pierwotnych wyszło ze swej jamy na pole. Krzyczeli coś w kierunku
unoszących się krzeseł, a trzymali się z daleka. Keff zauważył Brannela, który stał wyprostowany
wśród przestraszonych tubylców.
- Dalej nic sobie nie robi z władcy - pomyślał Keff z nutą wymuszonego podziwu.
- Czy chcesz go spytać, o co tu chodzi? - zabrzmiał w implancie głos Carialle.
- Pamiętaj, co powiedział o karze za ciekawość - przypomniał Keff. - To ludzie, których się
boi. Jeśli go wyróżnię spośród pobratymców, zostanie ukarany. Później z nim porozmawiam na
osobności.
Najstarszy, Alteis, podszedł i skłonił się nisko osobom na tronie, które jednak nie zważały na niego
i dalej krążyły na wysokości dziesięciu metrów, pokrzykując na siebie
.- Wiedziałam, że nie można na ciebie liczyć i czekać, aż Nokias nas tu przywiedzie, Asedowie -
krzyczała ze złością Potria. - Nadejdzie taki dzień, że twoja ręka sięgająca po władzę zostanie ci
odrąbana.
- Zarzucasz mi, że złamałem reguły, a ty też nie czekałaś - odciął się Asedow. - Gdzie jest
teraz Nokias?
- Nie mogłam ci ustąpić pola bez walki - powiedziała Potria - więc po prostu zrobiłam swój
ruch po twoim. Teraz ponownie oświadczam, że to ja powinnam dostać srebrzysty cylinder i jego
mieszkańca. Wykorzystam ich lepiej niż ty.
- Starożytni śmialiby się z twojej obłudy, Potrio - powiedział szyderczo Asedow. -
Najzwyczajniej chcesz tylko, żeby nie dostali się w moje ręce. To ja - krzyczał - jestem
posiadaczem tych artefaktów zsyłanych przez wieki i tylko ja potrafię z nich mądrze skorzystać.
Potria okrążyła Asedowa, usiłując przybliżyć się do wielkiego cylindra, ale zastąpił jej
drogę. Skierowała swoje krzesło ku górze, ponad nim. On jednak ruszył za nią, jazgocząc jak
wściekły. Była przepełniona nienawiścią za to, że chciał pokrzyżować jej plany. Dawniej byli
przyjaciółmi, a nawet myśleli, żeby zostać kochankami. Ona liczyła na to, że sprzymierzeni, będą w
stanie odebrać władzę Nokiasowi i tej wstrętnej Iranice, żeby potem wspólnie rządzić Południem,
mimo że główne prawo pierwszych magów wymagało jednoosobowego panowania. Nie mogli
dojść do porozumienia, które ma dostąpić zaszczytu sprawowania władzy. Teraz więc żadne nie
poprze żądań drugiego. Musieli wypełnić starodawne, ustalone przed tysiącami lat zasady. Zostali
postawieni naprzeciw siebie niczym wściekłe szczury w za małej klatce. Ona lub Asedow - jedno
musi zwyciężyć w ostatecznej walce. Potria była głęboko przekonana, że to ona zostanie zwycięzcą.
Delikatny poszum, który odbierała swym mistycznym słuchem, potwierdził przypuszczenie,
że Asedow pobierał siłę z linii mocy, aby przygotować atak. Musiał ją przepędzić albo celnie
uderzyć, pozbawiając przytomności, aby wygrać rywalizację. Zabójstwo nie wchodziło w rachubę.
Mogłoby jedynie zdenerwować Wielkiego Maga Nokiasa, który uważał Potrię za sojuszniczkę.
Potria zaczęła coraz intensywniej snuć linie mocy między palcami, aby utkana sieć mogła opaść na
Asedowa. Jej zadaniem byłoby stłumienie mocy jego czarów i wyeliminowanie go.
- To wszystko daremne! - krzyczał Asedow. - To ja wygram, a nie ty!
Rozciągając złożoną sieć, rozłożyła ręce w geście modlitwy, zwracając dłonie ku sobie, aby
nie uronić nic z błogosławieństwa.
- W imię Ureth, Matki Raju, wzywam wszystkie siły na pomoc w tej walce - zaklinała.
Asedow przemknął koło niej na swym rydwanie, rzucając czar. Potria uniosła się wyżej,
ciskając na niego kontrczary i śmiała się, gdy dosięgło go uderzenie własnej mocy. Jego fotel
zadygotał i zatrzymał się po stu metrach. Przekleństwo które rzucał, wypełniły całą okolicę. Okręcił
się wokół właśni osi. Widziała jego twarz, która nabiegła krwią. Dyszał przy tym i sapał.
- Myślałeś, że łatwo ci pójdzie, co? - krzyczała Potria.
Sama rozpoczęła przygotowania do ataku, nie śmiertelnego ale skutecznego.
Stwierdziła zakłócenia w eterze. Przybywało więcej magów, których przyciągało narastanie
mocy w tej opustoszałej nieciekawej okolicy. Potria zmieniła całą filozofię fortelu, który
szykowała. Jeśli będą gapie, to zrobi niezłe widowisko i zakpi z Asedowa.
przygotowany. Potria zaśmiała się i uniosła delikatną dłoń, rozstawiając palce. Energia wyzwoliła
się z czaszy ochronnej wokół Potrii, przemierzyła pustą przestrzeń, aż natrafiła na pierwszą
przeszkodę, drzewo, i zapaliła ją. Część tej energii skierowała się na Asedowa, wywołując tak silny
wstrząs jego tronu, że prawie stracił nad nim panowanie.
Odparowawszy atak Asedowa, Potria zdołała rzucić szybki spojrzenie na nowo przybyłych
magów. Były to niewielkie światełka ze Wschodu rozjuszone tym, że ona i Asedow przekroczyli
granice ich domniemanego królestwa. Przyjęło się, że musiały się trzymać z dala od terenu walki,
więc unosiły się gdzieś na boku, złorzecząc na najazd magów z Południa. Nie przejmowała się
nimi. Na razie nie wchodziły jej w drogę.
Keff zauważył, że gdzieś poza polem walki pojawiło się pięć nowych światełek. Pierwsze
dwa okrutnie zapiszczały przy zatrzymywaniu się, co przywodziło na myśl kłopoty z hamowaniem.
Pozostałe z większą ostrożnością zbliżały się do krążących przeciwników.
- Te pierwsze coś mi przypominają - powiedział Keff - ale nie jestem pewien co. Takie nagłe
zatrzymanie!
- To jak osobliwy napęd - odpowiedziała Carialle. - Ciekawe, że zdwoili skuteczność, i to w
atmosferze.
- Rzeczywiście, czary - stwierdził Keff.
Piątka nowych pojawiła się na skraju pola zaraz po tym, jak walczący zadali ostatnie ciosy.
Dym uniósł się z zielonej chmury. Została trafiona błyskawicą, której towarzyszyły pioruny.
Dym rozchodził się spiralnie otaczając czarodziejkę, a potem zamknął się, tworząc mroczną kulę ze
złotą kobietą w środku. Wewnątrz błyskało światło i Keff usłyszał krzyki. Nie mógł dokładnie
określić, czy wywołała je złość, strach czy ból.
Nagle kula się rozpadła. Dym rozszedł się po wieczornym niebie, uwalniając Potrię. Jej
włosy wyszły spod czepca i sterczały tworząc dziwaczną plątaninę. Część jej sukni okrywająca
ramiona była wypalona i odsłaniała gołe ciało. W jej oczach widać było błysk złości. Przycisnęła
ręce do piersi, a następnie wyrzuciła dłonie w powietrze, zsyłając na przeciwnika błyskawice i
prądy.
Mężczyzna skrzyżował przed sobą ramiona, zasłaniając się przed atakiem, ale nie dość
skutecznie. Drobne języki ognia raziły jego nogi i płozy tronu, wypalając dziury w szatach i
niszcząc ozdoby. Musiał się odsunąć od Carialle na otwartą przestrzeń, aby uciec przed
błyskawicami. Triumfująca Potria okrążyła statek mózgowca. Z przodu rakiety na wysokości
Carialle wzniósł się samoistnie mur z przezroczystej cegły.
Keff przypatrywał się temu ze zdziwieniem.
- Czyżby walczyli o nas? - zapytał z niedowierzaniem.
Carialle prawie się obraziła,
- Nie ośmielą się! - powiedziała. - To jest mój statek a nie nagroda w konkursie!
Mężczyzna nie zamierzał łatwo się poddać. Po przejściu gradu błyskawic zawrócił w stronę
statku. Między jego rękami zaczynała rosnąć biało-niebieska kula. Rzucił ją wprost na mur i
czarodziejkę, która się za nim znajdowała. Potria nie spodziewała się ciosu. Została trafiona w
brzuch. Siła uderzenia odrzuciła ją wraz z krzesłem na kilkaset metrów obok unoszących się
intruzów, którzy szybko umknęli jej z drogi. Iluzoryczny mur zniknął. Kobieta powróciła z
przeraźliwym wrzaskiem. Rozcapierzyła palce niczym kocie pazury. Z każdego tryskał skierowany
na Asedowa ogień. Jego tron został wyrzucony w powietrze i zrobił pętlę. Jakimś cudem mężczyzna
nie wypadł. Dokładał wszelkich starań, aby wrócić w pobliże Carialle.
- Walczą o mnie! Co za tupet!
Widząc pierwszą mistyczną błyskawicę, robotnicy uciekli na bezpieczną odległość, skąd
przypatrywali się bitwie. Brannel, nie zważając na rozkazy Alteisa, wpatrywał się w magów, ale
wcześniej zauważył Keffa. Może tym razem zdarzy się cud i któryś z nich upuści insygnia mocy. W
panującym rozgardiaszu pozostałoby to niezauważone i wtedy on, Brannel, sięgnąłby po taki
magiczny przedmiot. Samo posiadanie czegoś takiego nie dałoby mu władzy maga, ale chciał się
sam o tym przekonać. Całe życie marzył o tym, żeby się nauczyć latać albo panować nad
błyskawicami.
Nie było jednak szans na spełnienie marzeń. Magowie to magowie, a robotnicy to robotnicy
- mają żyć, umierać albo służyć kaprysom władców, a nie dążyć do zmiany statusu. Do czasu
pojawienia się maga Keffa Brannel nie przypuszczał, że może być trzeci sposób na życie. Obcy nie
był magiem w rozumieniu panujących na Ozranie, bo władcy toczyli o niego boje, ale z pewnością
nie był też robotnikiem. Musi być czymś pośrednim, ogniwem między wieśniakiem a władcą.
Brannel wiedział, że Keff może mu pomóc w zmianie niskiego stanu i zdobyciu miejsca wśród
magów, ale jak pozyskać jego przychylność i wsparcie? Już przysłużył się magowi Keffowi. Być
może jeszcze zaoferuje jakieś usługi, zakładając, że Keff przetrwa toczącą się w górze rywalizację.
Brannel rozpoznał Potrię i Asedowa po ich barwach. Pozostali tubylcy byli zbyt
wystraszeni, żeby podnieść głowy. Wiele by dał, aby umieć wypowiadać zaklęcia. Mimo że
walczący zadawali sobie skuteczne ciosy, żaden z języków ognia ani obłoków dymu nie zbliżył się
do Keffa, który spokojnie obserwował arenę walki, wcale nie okazując strachu. Brannel podziwiał
jego odwagę. Keff był potężnym mentorem. Razem pokonaliby istniejący porządek i umożliwili
wybitnym przedstawicielom najniższej warstwy sięgnięcie po władzę, jeśli zasługiwaliby na to.
Oczywiście, jeżeli Keff nie zginie w walce, która toczy się również i o niego.
- Świat czarów, moja droga! - chichotał Keff. - To magia! Nic dziwnego, że nie możesz
znaleźć źródła mocy, bo go nie ma. To wszystko jest wywoływaniem mocy z astralnych pokładów
galaktyki.
Piękna kobieta przemknęła obok niego na swym latającym krześle. Dłońmi wykonywała
ruchy, które musiały mieć pewne znaczenie, oraz rzucała zaklęcia. Wyregulował TS, aby wszystko
rejestrować, i potem dokonać podziału pomiędzy językiem a rytuałem. Istniała także możliwość
odbioru drugiego języka mówionego lub dialektu. TS przekazał, że Brannel używał innych
wyrazów. Keff zastanawiał się nad różnicami językowymi istniejącymi pomiędzy poszczególnymi
gatunkami.
- Magiczne wywoływanie siły jest ściśle naukowe, Keff - przypominała mu Carialle. -
Uzyskują z pewnością energię z jakiegoś źródła. Rejestruję ślady narastania natężenia mocy, ale
trop gdzieś się potem urywa.
- Wywodzi się z eteru - powiedział urzeczony Keff. - To czary.
Nie nazywaj tego czarami. Nie uczestniczymy w żadnej zabawie - zareagowała Carialle
ostro. - Doświadczamy zmyślnego manipulowania energią, a nie jakiegoś tam abrakadabra.
- Spójrz logicznie - powiedział Keff, widząc, że mężczyzna cisnął w stronę przeciwniczki
płomienną kulę wielkości dłoni. - Czy można inaczej wytłumaczyć latanie bez silników albo
przybywanie znikąd?
- Telekineza.
- A tkanie błyskawicy w dłoniach? Albo wywołanie płomieni i ognia bez paliwa? O tym
mówią legendy. Magia.
- To nie tylko szachrajstwo. Tyle mogę przyznać, ale na pewno istnieje też logiczne
wyjaśnienie.
Keff się zaśmiał.
- Jest logiczne wyjaśnienie. Odkryliśmy planetę, gdzie prawa magii są prawami przyrody.
- Jakkolwiek by patrzeć, fizyka pozostaje fizyką - powiedziała Carialle. - Nasi czarodzieje
zaczynają wykazywać oznaki zmęczenia. Ich zasoby energetyczne nie są nieskończone.
Riposty i ataki stawały się coraz wolniejsze. Kobieta zachowywała wyraz zadowolenia, a jej
przeciwnik nie umiał ukryć zdenerwowania i złości.
Na skraju pola pojawiły się kuliste żaby, jakby przyciągnięte toczącą się walką. Przedostały
się pomiędzy tubylców, którzy obserwowali bitwę powietrzną. Ci zaś unikali kontakt z kulistymi
stworzeniami, odpędzając je kopniakami. Małe stadko wytoczyło swój “dobytek” na pustą
przestrzeń i zatrzymało się. Keff zauważył, że bystre, czarne oczy potworków skierowane są na
walczących. Wydawały się zafascynowane przebiegiem wypadków.
- Spójrz, Carialle - mówił Keff, kierując w ich stronę kamerę. - Czy przyciąga je ruch, czy
światło? Można był pomyśleć, że boją się większych od siebie istot.
- Prawdopodobnie przyciąga je energia, jak światło ćmy - odpowiedziała Carialle - chociaż
wiesz, że sama nie widziałam ciem ani lampy. Nie jestem specjalistką od zachowań zwierząt, ale
nie uważam, że takie przyciąganie jest czymś niezwykłym. Są nierozważne aż do granicy
samobójstwa. Nasi nadprzyrodzeni użytkownicy psi mogą je zniszczyć o wiele mniejszą energią niż
ta, której potrzeba do utrzymania położenia latających krzeseł.
Dwoje magów nadal walczyło, nie zważając na niezgrabnych obserwatorów. Wreszcie żaby
zaniechały pościgu za uczestnikami powietrznej batalii i całym stadkiem skierowały się w stronę
Keffa i Carialle.
- Twój zwierzęcy magnetyzm znów daje o sobie znać - zauważyła Carialle.
Żaby napierały mocno na wewnętrzne ściany swych czasz, przemierzały kamienistą, ziemię
i przesuwały się po prowadzącym do wnętrza statku pomoście.
- Hola, chwileczkę! Nie ma wchodzenia! Uciekać! - krzyknęła Carialle przez głośniki przy
włazie. - Sio!
Żaby zdawały się nie słyszeć. Carialle widziała je wewnętrznymi kamerami. Skierowała
roboty do śluzy powietrznej, aby pozbyły się żab. Żaby próbowały przejść obok niskich robotów,
ale w końcu zmieniły pozycję wewnątrz swych kul i wycofały się.
- Co za szkodniki! - powiedziała oburzona Carialle. - Czy jeszcze ktoś na tej planecie chce
sobie zrobić wycieczkę po moim wnętrzu?
Żaby z łoskotem stoczyły się po pomoście i ruszyły w stronę zarośli. Keff odprowadził je
wzrokiem.
- Ciekawe, czy wabią je każde drgania albo promieniowanie? - zapytał.
- Może. Uwaga! - krzyknęła nagle Carialle.
Cofnęła wszystkie roboty. Keff nie pytał, co i jak, ale szybko wpadł do włazu i upadł na
podłogę. Ułamek sekundy później poczuł impet ognia, który smagnął go po policzku. Gdyby został
na swoim miejscu, skutki byłyby o wiele poważniejsze.
- Wchodź dalej! Oni już nie panują nad swymi ruchami! - zawołała Carialle.
Keff usłuchał. Walka stawała się coraz bardziej zażarta, a przeciwnicy wcale nie dbali o
celność miotanych przez siebie pocisków. Kolejna porcja żaru wystrzelonego spod palców Potrii
spadła o kilka metrów od Keffa.
Załogant przemknął przez otwór drzwi wewnętrznych. Carialle zasunęła zamknięcie śluzy
powietrznej, a Keff ledwie zdążył zabrać stopy. Usłyszał zaraz za sobą odgłos uderzenia czegoś o
metal.
- Ejże, to smagnięcie było zimne! Jak oni to robią?
Keff dobiegł do głównych monitorów i opadł na fotel awaryjny.
- Cari, daj pełny obraz!
Nie mając wyboru, Cari zamieniła trzy sąsiednie ściany na wielki ekran dający obraz
obejmujący 270 stopni.
Keff obrócił fotel pilota i obserwował zieloną smugę ciągnącą się przez całe niebo za
Asedowem, który przemierzał strefę walki. Sprawiał wrażenie pokonanego. Ostatnie niecelne
uderzenie, które trafiło bok statku, musiało być wymierzone przez niego. Kobieta, piękna i układna,
siedziała na swoim tronie i szykowała następny atak. Jej zielone oczy, jakby bez wyrazu,
świadczyły o tym, że wcale nie dba o skuteczność planowanego ciosu. Pięciu znajdujących się na
obrzeżach pola walki magów było znudzonych i złych z powodu biernego przyglądania się
zmaganiom. Pojedynek i tak zbliżał się ku końcowi.
Keff czuł zmiany w atmosferze, chociaż był już we wnętrzu statku. Jego włosy, brwi i rzęsy,
a także owłosienie rąk by naładowane elektrostatycznie. Coś ważnego wisiało w powietrzu.
Przesunął się bliżej centralnego ekranu.
W samym środku objętej walką strefy pojawiły się trzy nowe latające krzesła. Keff
mimowolnie odchylił się w swym fotelu.
- A to dopiero! - zawołała Carialle. - Nie ma już wolnego miejsca. Wszyscy pchają się do
środka.
Ognisty oręż przygotowywany przez walczących rozpłynął się niczym kolorowy dym na
wietrze. Wskaźniki Carialle zanotowały znaczny spadek natężenia pola elektromagnetycznego.
Potria i Asedow opuścili dłonie, kierując wzrok ku niespodziewanym przeszkodom, które pojawiły
się między nimi. Gdyby wzrok mógł zapalić paliwo rakietowe, to wściekłe spojrzenie obojga rywali
spowodowałoby pożar zbiorników Carialle. Trójka przybyszów zupełnie pozbawiła walczących
animuszu i energii.
Fotele nowo przybyłych były większe i bardziej wytworne od tych, które Keff i Carialle
mieli okazję dotychczas oglądać. Chmara mniejszych krzeseł z mniej znaczącymi magami uniosła
się i odleciała na odpowiednią odległość od koła. Trójka wielkich miała najwyraźniej zamiar
przywołać walczących do porządku.
- Prezentacja - powiedział Keff, wsłuchując się w TS. - Wielcy i potężni. Ten na złotym
krześle to Nokias, na czarnym Ferngal, a na srebrnym, w środku, wyglądający na zdenerwowanego,
to Chaumel. Jest dyplomatą.
Carialle przyglądała się gestykulacji maga na srebrnym krześle.
Wydaje mi się, że Ferngal i Nokias nie przepadają za sobą.
Chaumel krążył między złotem a czernią z uśmiechem i skinieniem głowy zdołał zmusić
pozostałych do przywitania. Wszyscy obserwatorzy, magowie o mniejszym znaczeniu, rozdzielili
się na dwie grupy, okazując przez to swe sympatie.
- Pozdrowienia dla Ludzi Wielkich Gór od mej pięknej damy i jej przyjaciela - kontynuował
Keff. - To Potria i Asedow. Jeden z obserwatorów mówi, że przybywając tu wykazali - śmiałość?
próżność? A to słowo, którego używał Brannel, znaczy: zakazane! Jest ono słowem źródłowym dla
całego języka. Muszę ponownie przesłuchać zapis. Mówią coś o sporach terytorialnych.
Nokias i Ferngal poruszali jakieś szczegóły. Keff był w stanie przetłumaczyć parę
grzecznościowych zwrotów, które magowie wypowiadali pod swoim adresem.
- Coś o wysokich górach - powiedział, poddając ich wypowiedzi analizie przez TS. - Tak,
słowo, które się powtarza, to “władza”, a Ferngal zwraca się do Nokiasa jako tego, który ma dużą
władzę, sięgającą gór i podziemi. - Keff się zaśmiał. - Takie same dwuznaczności występują w
języku standardowym. Użył tego samego słowa, które Brannel używał dla jadalnych korzeni.
Robotnicy i magowie rzeczywiście posługują się dwoma różnymi dialektami, ale są one powiązane.
Różnice poznawcze są niebywale ciekawe. Tego aspektu nie ma żaden z języków, które już mam w
banku danych.
- Cała ta intelektualna analiza jest zajmująca - powiedziała Carialle - ale co oni mówią? A
konkretnie, w jaki sposób może to nas dotyczyć?
Zmieniła ustawienie kamer. Potria i Asedow pojawili się na oddzielnych ekranach.
Po przemówieniach dwóch przełożonych przyszła kolej na walczących, przy czym
przerywali sobie często i wskazywali na Carialle.
- To najwyraźniej gesty świadczące o chęci zawłaszczenia - powiedział podenerwowany
Keff.
- Nikt nie będzie sobie rościł pretensji do mojego statku - zaczęła spokojnie Carialle. - Które
z nich przykuło mnie do ziemi? Niech nas wreszcie puści.
Keff wsłuchiwał się w urządzenie do tłumaczenia i kręcił głową.
- Żadne z nich nie jest sprawcą przymusowego postoju. To może być jakieś zjawisko
przyrodnicze.
- To dlaczego żadne z krzeseł nie jest przykute do ziemi
- Cari, nie wiemy, co się tu dzieje.
- Mam dobrze rozwinięty instynkt przetrwania i wiem, co on mi podpowiada.
- Dobrze, powiemy im, że to twój statek i nie mogą go przejąć - powiedział Keff. -
Chwileczkę, teraz przemawia ten dyplomata.
Czarownik odziany w srebrną szatę uniósł dłonie, aby zwrócić na siebie uwagę i mówił do
zgromadzonych, odwracając się od czasu do czasu. Asedow i Potria przestali na siebie
pokrzykiwać, a pozostali dwaj Ludzie Wielkich Gór słuchali w zamyśleniu. Rozbawiony Keff
odchylił głowę.
- Tylko pomału: Chaumel zaprowadził porządek. Dobrze sobie radzi. O, zbliża się.
Srebrny rydwan odłączył się od reszty, poszybował w stronę Carialle i łagodnie osiadł na
ziemi blisko podestu. Dwa stronnictwa czarowników uniosły się nad środek pola, prezentując całą
gamę wyrazów twarzy, od nerwowej ciekawości do zazdrości i skąpstwa. Mag podniósł się z tronu i
stanął na ziemi. Trzymając ręce złożone na brzuchu, skłonił się w kierunku statku.
- Potrafią stać, niebywałe - powiedziała Carialle. - Z zaskoczenia malującego się na
obliczach naszych Wyniosłych Pierwotnych wnioskuję, że nie jest to częsty widok. Magowie nie
chodzą pieszo zbyt często, to pewne.
- Z pewnością. Dysponują tajemniczymi mocami, zostawiają chodzenie wieśniakom, sami
nie robią tego codziennie.
- Najwyraźniej na coś czeka. Mamy mu dać jakiś znak? Zaprosić na herbatkę?
Keff spoglądał wprost na Chaumela.
- Poczekajmy, aż sam zrobi pierwszy ruch. O, widzisz! Przychodzi z wizytą. Oficjalną
wizytą, moja droga.
Chaumel po namyśle zdecydował dostojnie przejść po pomoście. Stąpał ciężko krok po
kroku. Doszedł do wejścia, zatrzymał się i ponownie głęboko ukłonił.
- Czuję się zaszczycona - powiedziała Carialle. - Gdybym wiedziała, że przyjdzie,
upiekłabym ciasto.
ROZDZIAŁ 6
- Teraz kolej na nas - powiedział Keff. Patrzył na ma ekran TS, urządzenia, które
przetwarzało wszystkie zarejestrowane przez Carialle informacje, gdy on sam był nieprzytomny i
porównywało z dialogiem z Brannelem oraz rozmowami magów.
Ostatni kryształ z danymi wyskoczył z kieszeni przyrządu i Keff wrzucił go do małego
przenośnego tłumacza znajdującego się na tablicy sterującej.
- Nareszcie dysponujemy słownictwem Ozranu. Mogę już teraz z nim porozmawiać.
- Możesz stawiać mądre pytania? - spytała Carialle. - Będziesz w stanie prowadzić
negocjacje na temat naszego uwolnienia i powiedzieć, że jesteśmy z innej planety?
- Nie - przyznał Keff. - Mogę zadawać tylko głupie pytania i zebrać więcej informacji. TS
będzie nastawiony na odbiór odpowiedzi i myślę, że zdoła je przełożyć, wykorzystując kontekst.
- To pudło nie jest nawet warte prądu, który je zasila - powiedziała stanowczo Carialle.
- Spokojnie, nie denerwuj się - odparł z uśmiechem Keff
- Przepraszam. Staram się zrozumieć sytuację. Nie znoszę jednak uczucia bezsilności, gdy
nie mogę sama o sobie decydować.
- Doskonale cię rozumiem - odpowiedział Keff. - Więc im szybciej wyjdę i spotkam się z
tym facetem, tym będzie lepiej, niezależnie od tego, czy już potrafię dostatecznie dobrze
porozumiewać się w jego języku.
- Gdyby ci się przypadkiem zdarzyło powiedzieć coś obraźliwego, nie przeżyjesz chyba
drugiego uderzenia błyskawic
- Jeśli są na tyle podobni do ludzi, na ile wyglądają, to nie zrobią mi krzywdy tak długo, aż
dowiedzą się tego, czego chcą. A do tego czasu zostaniemy już przyjaciółmi.
- Dobry rycerzu, zakładasz, że ich kurtuazja będzie równa twojej.
- Muszę stawić mu czoło, choćby ze względu na honor rycerza.
- Sir, nie popieram opuszczania twierdzy, gdy czyhają tam zastępy czarowników zdolnych
ciskać na ciebie gromy, a ty nie masz niczego, czym mógłbyś się bronić.
- Carialle, nie można teraz przestać!
- Cóż - sapnęła. - Jestem chyba zbyt opiekuńcza, prawda? Na nic zdałoby się siedzenie we
wnętrzu statku i czekanie, aż zaczną nas zasypywać gromami i ogniem. Nie mielibyśmy szansy na
odlot. Musimy nawiązać łączność. Wydział Dochodzeniowy umarłby ze zmartwienia, gdybyśmy
tego nie zrobili, i moglibyśmy tylko pomarzyć o premii.
- O to właśnie chodzi - powiedział Keff, zapinając klamrę pasów swego wyposażenia.
Carialle sprawdziła zewnętrzne połączenia z TS.
- Cokolwiek powiemy, będzie to nadane w łamanym języku Ozranu, tak?
Keff zamilkł na chwilę i spojrzał w jej stronę.
- Czy ty w ogóle powinnaś się odzywać? Myślisz, że oni nie będą zaskoczeni mówiącym
statkiem kosmicznym?
- A czy my byliśmy przygotowani na widok latających krzeseł? - odparowała Carialle.
- Wolałbym, żeby nie dowiedzieli się o tym, że ty mówisz - dodał z naciskiem Keff.
- Wiedzą już, że rozmawiałam z Brannelem, gdy byłeś nieprzytomny. Chyba że myśli, iż
przytrafiło ci się coś niematerialnego.
- Zakładając, że Brannel odważy się zbliżyć do magów, i tak nie będzie w stanie im
wyjaśnić, że słyszał jakiś głos. Nie bał się mnie, ale sama widziałaś, że trzymał się z dala od
podróżujących na latających krzesłach magów. Oni dzierżą władzę, a on jest tylko
najzwyczajniejszym robotnikiem.
- To fakt, że się ich boi - przyznała Carialle. - Pamiętam, co mówił o karze za ciekawość,
którą zsyłają ludzie z gór. A przychodzi im to łatwo. Mają nieograniczone możliwości rażenia, gdy
decydują o zaatakowaniu wroga.
- Ja jestem przeciwnego zdania. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że każdy z tych
czarowników wysłuchałby go, gdy zdecydował się przyjść z informacjami. Na obrzeżach pola jest
sporo ludzi Brannela, a magowie w ogóle na nich nie spojrzeli. Żaden nie zwraca uwagi na
wieśniaków. Twoja tajemnica nie jest zagrożona. Dlatego właśnie wolałbym, żebyś była cicho
chyba że zaistnieje jakaś nadzwyczajna potrzeba.
- Niech tak będzie - zgodziła się Carialle. - Pozostanę w ukryciu, jeśli tak można
powiedzieć. Ale gdyby coś ci groziło... Nie wiem, co zrobię.
- OK.
Keff posłał przyzwalające spojrzenie w stronę jej kolumny.
- Sprawdzimy działanie systemu - powiedziała Cari. Mały ekran z prawej strony głównego
korytarza rozjaśnił się i wyświetlił liniowy zarys sylwetki Keffa. Załogant wstał i stanął przed
ekranem, rozkładając ręce.
- Próba - powiedział. - Ma, mi, me, mu. Zwinny lis przeskoczył leniwego psa. Maxwell-
Corey to głupi, dociekliwy, wścibski kretyn - powiedział szeptem poszczególne wyrazy zdań.
Małe zielone światełka zapalały się na policzkach wizerunku na monitorze.
- Zrozumiałam - usłyszał głos Carialle w swoim uchu.
Lampki implantów zapaliły się, a potem zadziałały przetworniki światłowodowe
wszczepione w skórę zewnętrzny kącików oczu.
- Nie polegam jedynie na samych przyciskach. Ta wcześniejsza błyskawica chwilowo je
unieruchomiła.
Monitory serca, oddechu, napięcia skóry umieszczone w jamie klatki piersiowej oraz mięśni
ud świeciły na zielono. Lampki zgasły i zapaliły się ponownie, gdy Carialle wykonywała próby
układów rezerwowych.
- Twoje połączenia są w porządku. Pod tym względem jesteś gotowy. Widzę, słyszę i czuję
to wszystko, co może ci przydarzyć.
- Świetnie. Nasz gość czeka - powiedział Keff dla dodania sobie animuszu.
- Oto nadchodzi przybysz.
Implant przetłumaczył uwagę Asedowa, która padła na widok wychodzącego na zewnątrz
Keffa. Keff chciał wyglądać równie dostojnie jak Chaumel. Zrobił kilka kroków po podeście i
przystanął, rozważając, czy ma się już zatrzymać. Dało mu to pewną przewagę psychologiczną nad
gościem, który musiał spojrzeć ku górze. Może powinien zejść na ziemię, okazując uprzejmość? Z
uśmiechem na twarzy zrobił kilka kroków w bok. Chaumel cofnął się, robiąc mu miejsce.
Stanąwszy twarzą w twarz ze srebrnym magiem, Keff podniósł rękę, zwracając otwartą dłoń ku
niemu.
- Pozdrawiam - powiedział. - Jestem Keff.
Relacje były prawdziwe, stwierdził od razu Chaumel. Przybysz jest jednym z nich.
Najdziwniejsze, że nie rozpoznaje maga. Na całym Ozranie nie pozostało zbyt wielu przedstawicieli
tej kasty. Rodzina magów nie mogła ukryć takiego syna, który dorósł i w dodatku ma tak
niesamowitą rzecz jak srebrzysty cylinder.
- Witaj, doniosły gościu - powiedział uprzejmie Chaumel, robiąc nieznaczny ukłon. -Ja
jestem Chaumel. Zaszczycasz nas swą obecnością.
Keff wyciągnął szyję, jakby czegoś nasłuchiwał. Chaumel wykrył minimalne natężenie
mocy w czasie tej krótkotrwałej przerwy. Nie pochodziło ono, według informacji Nokiasa, z
Rdzenia Ozranu.
Po chwili Chaumel usłyszał słowa wypowiadane przez nieznajomego, ale była to jakaś
bezładna mieszanina urywanych zdań i żargonu.
Witaj - powiedział. - Zaszczyt... poznać... ciebie. I
Chaumel cofnął się o pół kroku. Nieznajomy nie znał języka. Co mogło się kryć za tym, że
mag wykorzystujący moce nie pochodzące z Rdzenia nie zna języka?
Nieznajomy zdawał się odgadywać targające srebrnym magiem wątpliwości i mówił dalej,
ale nawet połowa wypowiedzi nie miała żadnego sensu. Pozostałe też brzmiały niewiarygodnie.
- Przybywam z gwiazd - powiedział Keff, wskazując na niebo.
Wskazał statek kosmiczny, opuścił poziomo rękę, potem naśladował start i lądowanie.
- Przyleciałem tu, no... srebrnym domem. Jestem z innego świata.
- ...Nie... tutaj - odezwał się Chaumel.
TS pominął kilka wyrazów, ale nie sens. Chaumel skinął Keffa i stanął tyłem do
pozostałych.
- Nie chcesz tu o tym rozmawiać? - spytał cicho Keff.
- Nie - odpowiedział Chaumel, spoglądając ostrożnie dwóch na Ludzi Wielkich Gór. -
Chodź... góry... mną.
TS przesłuchał całą wypowiedź i przekazał pełne znaczenie: Wróć ze mną do mojej góry.
Tam porozmawiamy.
- Nie, dziękuję - zaoponował Keff, potrząsając głową. - Porozmawiajmy tutaj. Czemu nie
poprosisz innych?
- Keff! - krzyczała Carialle.
Wiedział przecież, dlaczego Wyniośli Pierwotni byli tak pokorni i za wszelką cenę unikali
kłopotów. Chaumel zdjął z pasa coś, co wyglądało na latarkę i szturchnął nią Keffa w bok. Z klatki
piersiowej błysnął ogień, objął szyję i kręgosłup, odbierając Keffowi czucie w mięśniach. Znów
upadł ziemię. Tym razem zachował pełną świadomość. Zobaczył, że Chaumel miał czarno-srebrne
buty na grubych podeszwach. Grunt był bardzo suchy, ale kurz nie osiadał na cholewach
zrobionych prawdopodobnie ze skóry zwierząt, może tych “koni pociągowych” używanych przez
tubylców. Usłyszał głos Carialle:
- Co jest, Keff? Czemu nie trzymałeś się z dala od niego. Wiem, że jesteś przytomny.
Możesz się ruszać?
Stopy Chaumela przesunęły się ciężko na jedną stronę i nie zasłaniały Keffowi widoku.
Nagle grunt usunął się spod Keffa. Nie mógł zrobić żadnego ruchu. Głowa opadła mu na bok. Czuł,
że unosi się w powietrze, jakby ktoś transportował go krótkim materacu. Bez żenady zrzucono
Keffa na podnóżek rydwanu Chaumela. Leżał z niewygodnie odgiętą głową. Czarownik przeszedł
nad Keffem i usiadł na swym ozdobnym tronie. Powietrzny pojazd wzniósł się.
- Telekineza - mamrotał Keff.
Czuł, że powoli odzyskuje czucie w mięśniach. Poruszał palcami. Mięsień prawej łydki
lekko drgał. Uprzytomnił sobie że krzesło unosi się ponad polami. Widział zarys pieczary, w której
mieszkali ludzie Brannela. Pojawiły się góry, bardzo wysokie góry, a on unosił się ponad szczytami.
- W porządku - usłyszał radosny głos Carialle. - Połączenia działają. Myślałam, że stracę z
tobą kontakt po tym ognistym uderzeniu.
- Batuta - powiedział Keff.
Poruszał już oczami i skierował je na pas srebrnego maga.
- Batuta!
- Wyglądało jak batuta, ale zadziałało niczym szpikulec do poganiania zwierząt.
Nastąpiła krótka przerwa w wypowiedzi.
- Nie ma uszkodzeń elektrycznych. Wygląda na to, że reaguje na bodźce synaptyczne. To
jakiś wyszukany przyrząd.
- Magiczny - syknął Keff.
- Porozmawiamy o tym później. Możesz się uwolnić?
- Nie - powiedział Keff. - Reakcje motoryczne są spowolnione
- Psiakrew, Galahadzie! Nie mogę przybyć ci na ratunek. Jesteś już za wysoko. Mogę
śledzić twoje położenie, nieważne, gdzie jesteś.
Carialle była wzburzona. Keff nie chciał jej denerwować, ale teraz był zupełnie bezwolny.
Próbował ruszyć głową i inaczej ją ułożyć. Sapał przy tym ze zmęczenia, gdyż jego pozycja nie
była wygodna.
Stwierdzono już kiedyś obecność w galaktyce istot empatycznych i im podobnych, ale były
bardziej uzdolnione od innych ludzi. Keffa przeraziła energia telekinetyczna zdolna przenosić jego,
tron i Chaumela. Nie znajdowało to naukowego uzasadnienia.
- Czary - mruczał.
- Nie wierzę w czary - powiedziała zdecydowanie Carialle. - Przynajmniej w tej sytuacji,
gdzie występują zakłócenia pola elektromagnetycznego.
- Nawet czary są oparte na zasadach fizyki - utrzymywał Keff.
- Phi! - parsknęła lekceważąco.
Zaczęła się zastanawiać nad różnymi możliwościami, z których część prawie ocierała się o
czary, a przecież Carialle wykluczała ich istnienie. To coś, co mogłoby sprowadzić Keffa do
wnętrza jej statku, a im obojgu umożliwić odlot, nie wykazywało oznak zaniku.
Brannel schował się sam w zaroślach na drugim końcu pola i czekał, czy mag Keff znów
wyjdzie. Po okazaniu hołdu należnego władcom reszta plemienia skorzystała z tego, że nikt nie
wykazywał zainteresowania tubylcami, i wróciła do domu tam gdzie jest ciepło.
Brannel był ciekawy. Może po zakończeniu bitwy magowie odlecą i wtedy on sam będzie
mógł się spotkać z Keffem. Ku jego zdziwieniu nikt nie opuszczał pola. Oni też czekali na to samo,
co on: wyjście maga Keffa. Brannel przeraził się na widok Srebrnego Chaumela, który pieszo
podszedł do wielkiej wieży. Mag czekał i z napięciem na twarzy wpatrywał w zamknięte drzwi.
Keff nie wychodził. Może chciał im wszystkim ułatwić zadanie. Być może był mądrzejszy
od magów-władców. To najbardziej zadowoliłoby Brannela.
Jednak Keff niespodziewanie przewrócił się zaraz po wyjściu na zewnątrz i krótkiej
rozmowie z Chaumelem. Następnie został wrzucony na krzesło Srebrnego i zabrany. W tym
momencie prysły wszystkie marzenia Brannela o wolności i chwale. Wszelkie znajdujące się w
srebrzystej wieży skarby wymknęły mu się na zawsze z rąk.
Wracając do pieczary mruczał pod nosem. Po drodze spotkał Fralima, który wypytywał go o
szczegóły.
- Powinniśmy się tam udać i uratować maga Keffa.
- Uratować maga? Chyba jesteś szalony! - powiedział Fralim. - Jest noc. Wchodź do
pieczary i śpij. Jutro czeka nas dużo pracy.
Przygnębiony Brannel wszedł do ciepłego podziemia, podążając za synem wodza.
ROZDZIAŁ 7
- Czemu... utrudniać sprawy... niepotrzebnie? - mruczał Chaumel.
TS wyszukał brakujące wyrazy i przekazał Keffowi pełną treść pytania.
- Dlaczego musisz komplikować sprawy bardziej niż potrzeba? Chcę porozmawiać...
wcześnie...
- Proszę o wybaczenie, wielmożny panie - powiedział Keff z wahaniem.
Powoli dochodził już do siebie po tym, jak został rażony wiązką energii. Zdołał usiąść na
końcu krzesła Chaumela. Czarownik pochylił się, aby chwycić Keffa za ramię i odciągnąć o parę
centymetrów.
Keff cieszył się z tego, że znów miał kontakt z Carialle. Dowiedział się od niej, że wznieśli
się na dwieście metrów i wciąż nabierali wysokości. Nie miał pojęcia, jak to się dzieje, ale cała ta
niezwyczajna podróż zaczynała mu się podobać.
Widok był wspaniały. Siedmiometrowy plac, gdzie Brannel i jego pobratymcy składali
plony, oraz kopiec, pod którym mieściła się mieszkalna pieczara, nie były teraz większe niż
paznokieć. Na płaskim wzgórzu stał srebrzysty statek wyglądający jak mała statuetka. Miniaturowe
krzesła z kolorowymi laleczkami wzbijały się w powietrze i znikały.
Keff zauważył nagle, że śledzą ich złote i czarne oczy obserwacyjne lecące po bokach tronu,
mimo że wznosili się coraz wyżej i podążali w kierunku ciemniejszego nieba. Inne kolorowe kule
trzymały się z dala niczym ostrożne wróble towarzyszące krukowi. Wszystko musi mieć jakąś
hierarchię. Keff był przekonany, że nie jest to żadna obstawa honorowa, ponieważ Nokias i Ferngal
stali wyżej w hierarchii od Chaumela, a nie mieli takiego orszaku. Wszystko wskazywało na to, że
spełniają raczej rozkaz śledzenia Srebrnego Maga i przybysza. Keff zdobył się na uśmiech i
pozdrowił ich gestem ręki.
- Cześć, mamuśka - powiedział Keff.
- Przy tym tempie nie dolecicie za szybko do tamtych gór - stwierdziła Carialle, której głos
zabrzmiał w implancie. - Ciekawe, jak długo będzie mógł kontynuować lot bez uzupełniania paliwa
albo odpoczynku, albo... czy ja wiem.
Keff odwrócił się w stronę Chaumela.
- Dokąd...
Okolica zupełnie się zmieniła, zanim zdołał dokończyć pytanie.
- ...lecimy?
Keff rozglądał się z niekłamanym zdziwieniem. Nie było już pola Brannela. Srebrny rydwan
wzniósł się na krótkim odcinku ponad ośnieżone szczyty gór. Temperatura obniżyła się tak
gwałtownie, że Keff mimowolnie trząsł się z zimna.
- Co za paskudna, obrzydliwa, wstrętna planeta! - krzyknęła nie słyszana przez chwilę
Carialle. - Tu jesteś! Znajdujesz się teraz sto czterdzieści siedem kilometrów na północny wschód
od miejsca, gdzie byliście przedtem.
- Moja droga, cóż to za słownictwo! - zdołał wtrącić Keff. - Nie przystoi damie.
- Ale trafne! Przez dłuższy czas nie mogłam cię zlokalizować. A niech to, martwiłam się!
- Wydawało mi się, że minęła tylko sekunda - powiedział skruszony Keff.
- Pięćdziesiąt trzy setne sekundy - stwierdziła szorstko Carialle. - Moja aparatura odebrała
ten czas jako długie widmo. Musiałam szukać śladów objawów twych czynności życiowy
sprawdzając całe mnóstwo rejonów, gdzie występuje pole elektromagnetyczne, aż cię znalazłam.
Na szczęście ten twój czarownik powiedział, że zmierzacie w stronę góry. Oszczędziło mi to
przynajmniej przeszukiwania pięćdziesięciu procent obszaru.
- Przenieśliśmy się bez stosowania napędu! - krzyki oczarowany Keff. - Ja się przeniosłem
w przestrzeń. Zupełnie niczego nie czułem.
- Nie podoba mi się to - odpowiedziała Carialle. - Nie było z wami żadnej łączności w tym
czasie. Nie wiedziałam, gdzie jesteście i czy w ogóle żyjesz. Do diaska z ich nieelektronicznymi
urządzeniami i nie-mechanicznymi pojazdami!
- Mój... dom w górach - oznajmił Chaumel, przerywając rozmowę Keffa z Carialle.
Srebrny mag wskazał na budowlę wzniesioną na samym szczycie najwyższej góry w całym
paśmie.
- Wspaniałe - powiedział Keff z nadzieją, że jeden ze zwrotów zasłyszanych z nagrań
rozmów bezzałogowych kul jest akurat stosowny.
Zadowolenie malujące się na twarzy Chaumela potwierdziło przypuszczenie Keffa.
Pierwsze, co zobaczył, to balkon wiszący nad niezmierzoną i otchłanią mającą w
promieniach zachodzącego słońca ciemno-purpurową barwę. Wysokie, zakończone łukowato okna
osadzono w skałach. Świeciły jaskrawo, odróżniając się od biało-niebieskich czap lodu, ponieważ
były płaskie i gładkie. Widoczne były także poszarpane urwiska i strome wąwozy.
- Potężne... nie... z... ziemi - powiedział Chaumel gestykulując i pokazując coś, co
wynurzałoby się z dołu i trafiało na opór.
TS zdołał przetłumaczyć całe zdanie i podać sensowną treść.
- To potężna twierdza. Nic nie zdoła dotrzeć tu z ziemi.
- To pewne.
Nie trzeba było niczego dodawać. Żaden z magów nie chciałby zajmować bastionu, który
łatwo mógłby zostać zdobyty. Najbezpieczniejsze jest miejsce dostępne tylko z powietrza.
Balkon okazał się tak ogromny jak lądowisko dla śmigłowców. Faktycznie, były tam
oddzielone różnokolorowymi kostkami z kamieni stanowiska. Jeden kwadrat najbliżej wysokich,
szklanych drzwi miał kolor srebrnoszary i najpewniej był zarezerwowany dla pana na włościach.
Latający rydwan wykonał rundę nad lądowiskiem i łagodnie jak piórko osiadł na swoim
stanowisku. Zaraz po wylądowaniu cała ekipa kul obserwacyjnych zrobiła zwrot i odleciała.
Chaumel dał znak ręką, aby Keff wysiadł.
Załogant zszedł z powietrznego pojazdu na kamienne płyty i zaczął tańczyć, usiłując z
trudem utrzymać równowagę. Posadzka była gładka, wypolerowana i nieprzyczepna jak
powierzchnia sterującej kursorem kulki. Keff stracił oparcie pod stopami, przewrócił się, podparł
dłońmi i ponownie próbował wstać. Przy zetknięciu z kamieniami poczuł, że są naładowane
energią. Nie słyszał niczego, ale takie miał uczucie. Zupełnie odebrało mu to odwagę i bojowość.
Potarł dłonie.
- Co jest? - spytała Carialle. - Obrazy się zmieniają. A, teraz już dobrze. Hm, nie jest dobrze.
Co to za drgania? Jakieś mechaniczne wibracje.
- Nie wiem - mówił powoli i wyraźnie Keff, dotykają ręką posadzki.
Wygląda, że jest sucha, ale przy dotyku okazuje się mokra i prawie lepka.
- Ślisko - dodał, patrząc z uśmiechem na swego gospodarza.
Chaumel zmarszczył groźnie brwi i najwyraźniej sugerował, aby Keff się podniósł. Załogant
ostrożnie ukląkł, a potem udało mu się stanąć. Chaumel skinął głową, odwrócił się i minął wysokie,
podwójne drzwi. Keff poszedł za nim, stąpając niczym kaczka.
Przy każdym zetknięciu stopy z podłogą czuł, jak drgania przechodzą mu poprzez nogi aż
do kręgosłupa. Za wszelką cenę chciał nadążyć za Chaumelem, więc nie zwracał uwagi na
wibracje.
Srebrny mag gderał coś pod nosem ni to do siebie, ni to do Keffa. Ten zwiększył czułość TS,
aby zarejestrować wszystkie wypowiedzi, które zamierzał potem odtworzyć i poddać analizie.
Szklane drzwi otworzyły się od strony dużej, wyglądająca jak sala balowa lub tronowa
komnaty. Niezwykle wysoki sufit był wspaniale ozdobiony. Keff wpatrywał się w malowany i
złocony fresk sprawiający trójwymiarowe wrażenie. Przedstawiał niesamowite ptaszyska na
zachmurzonym niebie. W ścianach znajdowało się mnóstwo okien zrobionych ze szkła, kryształu
górskiego i barwnych minerałów, a w suficie umieszczono świetlik. Keff wcale się nie zdziwił, że
pomieszczenia ozdobione są aż po samą górę, biorąc pod uwagę fakt, że gospodarz domu i jego
świta mogą wszędzie latać. Mieszkanie wewnątrz góry mogłoby wywoływać klaustrofobię u tych,
którzy lubią światło. Ściany wykuto w naturalnym granicie, ale posadzki wszędzie były tak
przeraźliwie gładkie...
- Ta rzecz... moja... stara - powiedział Chaumel, wskazując parę oprawionych, wiszących na
ścianach dzieł sztuki.
Keff spojrzał na pierwsze z nich, aby zorientować się, co przedstawia, ale potem żałował.
Coś wstrętnie abstrakcyjnego sprawiało wrażenie koszmarnego ruchu. Keff szybko odwrócił wzrok,
ledwie powstrzymując łzy i kręcenie w żołądku.
- Bardzo oryginalne - powiedział, ciężko oddychając.
Chaumel zawiesił na moment głos i spojrzał na Keffa, zdziwiony jego reakcją. Wskazał
kolejne przyprawiające o ból żołądka dzieło. Keff spoglądał poniżej poziomu ramy i, oczywiście,
wypowiadał się z zachwytem, wcale nie patrząc na to, co pokazuje Chaumel. Wpatrywał się tylko w
srebrne buty czarodzieja i obrzeże jego szaty.
Przekroczyli próg poczekalni, gdzie kilkunastu służących zajętych było sprzątaniem i
odkurzaniem. Tylko na moment oderwali wzrok od posadzki, aby oddać szacunek przechodzącym.
Okazało się, że nie tylko Keff nie był w stanie patrzeć na wątpliwe dzieła sztuki.
Chaumel okazał się jedynym, który nie miał owłosienia i sierści na twarzy. Cały personel
składał się z obrośniętych futrem Wyniosłych Pierwotnych, takich jak Brannel, ale niektórzy mieli
pięć palców u dłoni.
- Brakujące ogniwo? - Keff zapytał Carialle.
Osobniki, na które patrzył, były czymś pośrednim między liniami Chaumela a plemieniem
Brannela. Ich twarze pokrywało owłosienie, ale nie miały tak zwierzęcego wyglądu, jak twarze
wieśniaków. Byli bardziej podobni do normalnych ludzi.
- Czy sądzisz, że im dalej władców żyją, tym większe są zmiany ukształtowania twarzy?
Zatrzymał się, aby przyjrzeć się służącej, która zawstydzona opuściła oczy. Zgniotła szmatę,
którą trzymała w dłoniach.
- Doszukiwanie się różnic z uwagi na położenie geograficzne nie jest logiczne - powiedziała
Carialle, chrząkając przy tym znacząco. - Można zakładać jakieś krewniacze krzyżówki między
tymi dwiema rasami. Oznaczałoby to, że są one bliskie genetycznie. Zastanawiające.
Chaumel spostrzegł, że jego słuchacz został nieco w tyle. Zawrócił i odciągnął Keffa od
służącej, a potem razem przeszli w kierunku obniżonego sklepienia.
- Przyjrzymy się, jak to jest zrobione? - spytał Keff okazując podziw. - Bardzo ładne,
Chaumelu.
- Cieszę się, że... - powiedział mag, wychodząc na szeroki korytarz. - Teraz, to... mój
ojciec...
“To” okazało się kilimem, jak stwierdziła Carialle po błyskawicznej analizie. Było utkane z
barwionych włókien roślinnych i ozdobione dodatkowo kolorowym haftem.
- Stare. Ma przynajmniej ze czterysta lat. Dobra robota - komentowała Carialle.
- Cudowne - powiedział Keff, sprawdzając, czy czujniki zdołały objąć całość dzieła dla
celów archiwizacji przez Wydział Badawczy. - No, Chaumelu, dobra robota.
Chaumel był bez wątpienia kolekcjonerem dzieł sztuki i po za owymi obrzydliwymi
obrazami, wszystkie jego eksponaty potwierdzały wyczucie piękna. Keff podziwiał eleganckie
krzesła, stoły i podesty z drewna i kamienia, kolejne kilimy, przyrządy naukowe, które przestały
być przydatne i służyły innym celom. Bardzo prymitywny rydwan, zapewne pierwowzór
wyszukanych krzeseł, którymi posługiwał się Chaumel i jego ludzie, był umieszczony pod
portretem brodatego mężczyzna w srebrnym stroju. Chaumel posiadał również kilka obrazów i
innych wyrobów artystycznych o wysokich walorach. Keff zachwycał się wszystkim, rejestrował z
nadzieją, że i one mogą przyczynić się do tego, aby Carialle wraz z nim jak najszybciej zdołała
opuścić Ozran.
Kilku z przedmiotów, które były własnością Chaumela w ogóle nie dało się opisać. Część z
nich wyglądała na rzeźba albo posągi, ale były zniszczone i wykazywały ślady długotrwałego
użytkowania. Mogły to być również meble, ale nie wiadomo dla kogo.
- Co to jest, Chaumelu? - spytał Keff, wskazując na zespół zgromadzonych w niszy
przedmiotów. Szczególnie zainteresowało go coś, co przypominało sztalugi z dwoma drewnianymi
odgałęzieniami w kształcie litery “V”.
- To jest bardzo stare.
- Ach... z bardzo starych czasów... - ożywił się Chaumel.
TS przetłumaczył szybko zwrot jako “ze starożytności”.
Według mnie, to ma między tysiącem sześciuset a tysiącem dziewięciuset lat - oznajmiła
Carialle, potwierdzając udzieloną przez maga informację.
Chaumel spojrzał na Keffa ze zdziwieniem.
- Z pewnością twoi ludzie nie używali tych rzeczy - rzekł Keff. - Nie da się na tym usiąść,
widzisz?
Keff pozorował siadanie na wąskim, kamiennym blacie umieszczonym poziomo prawie na
wysokości kolan.
Chaumel uśmiechnął się szeroko i potrząsnął głową.
- Starodawni używali... siedzieć-leżeć - powiedział.
- Nie byli człekopodobni? - spytał Keff, a następnie dodał kilka słów, widząc, że mag nie
bardzo rozumie sens jego wątpliwości: - Nie tacy, jak ty, ja albo twoi służący?
- Nie, nie. Przed Nowymi, my.
- W takim razie istoty człekopodobne nie były pierwotną rasą na tej planecie - mówiła
ożywiona Carialle. - Oni są podróżnikami. Osiedlili się obok krajowców i podzielili ich obyczaje i
kulturę.
- To wyjaśniałoby anomalia językowe - stwierdził Keff. - I te wstrętne dzieła artystyczne w
głównej sali.
Następnie już głośno zwrócił się do Chaumela:
- Nie, nie. Dawno temu odejść. Pracować, przenieść się z pustych ziem do góry. Dać nam,
dać im.
Chaumel usiłował poprzez gestykulację zobrazować znaczenie swych słów.
- Wszyscy... odejść.
- Chyba rozumiem. Pomogliście im wyjść z dolin, a oni dali wam... co? Potem zginęli? Jaka
była tego przyczyna? Plaga, kataklizm?
Chaumel stał się nagle bardzo ostrożny. Zaczął coś mruczeć pod nosem, podszedł do
kolejnego zbioru przedmiotów. Przerwał, stojąc przed jednym z leżących na drewnianym stojaku
eksponatów. To coś było zrobione z szarego kamienia, miało około pięćdziesięciu centymetrów
wysokości i przypominał dziwacznie powyginaną urnę z otworem.
- Starzy - Starodawni - powiedział ze strachem, kładąc ręce na urnie.
- Starodawni - Starożytni? - spytał Keff, różnicując chronologię ruchem dłoni.
- Tak - rzekł Chaumel.
Gładził kamień. Keff podszedł bliżej, tak aby umożliwić Carialle obejrzenie tego
przedmiotu za pomocą swojej aparatury.
- To jest nawet starsze niż krzesło Starodawnych, jeśli jest, czym jest. O wiele starsze.
Zapytaj, czy to przedmiot kultu religijnego. Czy Starożytni są ich bogami? - pytała Carialle.
- Czy ojciec twego ojca przywiódł Starożytnych na Ozran? - zapytał Keff.
- Nie nasi przodkowie - odpowiedział Chaumel, układając trzy wyimaginowane przedmioty
w rzędzie. - Ozran: Starożytni. Starodawni, Nowi, my. Starożytni - dodał, wyciągając swą batutę
trzymaną przy pasku.
- Carialle, według mnie, on uważa, że ten przedmiot to pozostałość z pierwotnej kultury. Jest
bardzo stary, ale przed tysiącami lat nastąpiła w nim jakaś modyfikacja.
Następnie przemówił do Chaumela:
- Przekazali użyteczne przedmioty? Czy Starożytni byli podobni do Starodawnych? Czy byli
ich przodkami?
Chaumel wzruszył ramionami.
- Wygląda to na całkowicie odmienną cywilizację, Keffie - powiedziała Carialle,
przetwarzając obraz wszystkich przedmiotów wystawionych w sali. - Tych przedmiotów
pochodzących z okresu Starożytnych jest za mało, żeby na ich podstawie można wysnuć jakieś
mądre wnioski, ale mój program rekonstrukcji podaje, że Starożytni różnili się od Starodawnych,
jeśli wziąć pod uwagę budowę ciała. Byli podobni to fakt. Przedstawiciele obu gatunków poruszali
się, zachowując postawę pionową, mieli kończyny dolne osadzone w stawach i zginające się do tyłu
- nie wiadomo, ile tych kończyn, ale sprzęty Starodawnych przystosowane są dla większych
osobników. Może nie tak dużych, jak człekopodobni.
- Wygląda na to, że te gatunki ludzkie następowały po sobie - powiedział Keff. - Starodawni
przybyli, aby żyć wspólnie ze Starożytnymi, a potem, po kilku pokoleniach, Starożytni wymarli,
przybyli Nowi i tworzyli wspólnotę ze Starodawnymi. Są więc trzecim z kolei żyjącym na tej
planecie ludem: tubylcy, Starodawni i Nowi albo ludzie korzystający z czarów.
Carialle sapnęła.
- To nie świadczy o Ozranie jako dobrym miejscu egzystencji dla form ożywionych, jeśli
dwie myślące rasy wyginęły jedna po drugiej w ciągu paru tysięcy lat.
- Człekopodobni zostali sprowadzeni do życia bez dostępu do techniki - powiedział Keff,
nie bardzo wsłuchując się w to, co przekazywała Carialle. - Czy to może mieć coś wspólnego z
polem działania sił, które trzymają cię w miejscu! Czyżby ich tu uwięziono?
- Keff, to coś zatrzymało mnie z premedytacją! Lądowałam na Ozranie sześć razy i nie
miałam problemów z odlotem. Tym razem stało się coś przemyślanego i chcę wiedzieć, kto za tym
stoi.
- Kolejna tajemnica do wyjaśnienia. Ja też chcę wiedzieć, dlaczego Starodawni przenieśli się
tutaj, z dala od źródeł pożywienia - powiedział Keff. - To jakieś socjologiczne anomalie, bo
przecież są uzależnieni od tego, co tu rośnie.
Carialle przekazała świeżo przetłumaczone przez TS dane:
- Starodawni nie przenieśli się tu z pomocą Nowych. Byli już gdy przybyli człekopodobni.
Znaleźli przedmioty Starożytnych w dolinach.
- Ci Nowi byli szczególnie utalentowani, gdy się tu pojawili, ale ich styczność ze
Starodawnymi udoskonaliła ich do stopnia, który teraz widzimy. Carialle, dwie rasy poruszające się
w kosmosie. - Keff nie mógł opanować podniecenia.- Ciekawe, czy możemy się więcej dowiedzieć
o zupełnie obcej cywilizacji. Później zobaczymy, czy uda się nam sięgnąć aż do jej początków.
Szkoda, że tak mało po nich zostało: po upływie setek lat rządów człekopodobnych wszystko się
pomieszało.
- Czy synteza nie jest równie rzadka? - spytała zgryźliwie Carialle.
- W naszej cywilizacji, tak. Ale sprawa staje się również oczywista tam, skąd pochodzi język
znaków - powiedział Keff. - To pozostałość po okresie jednej z poprzednich ras - symbolika
przydatna do czynienia czarów. Starodawni nie posługiwali się “ludzkim” językiem, będąc niejako
nadrzędni cywilizacją, ale w jakiś sposób komunikowali się z przybyszami. To temat na artykuł dla
“Galactic Geographic”. Pewne jest to, że Chaumel nie ma pojęcia o tym, jak wyglądali Starożytni
Czarodziej spostrzegł, że Keff mówi do siebie i wymienia jego imię. Usłyszał także pytanie.
Chaumel z żalem potrząsnął głową.
- Ja nie. Długo przede mną.
- Skąd przybyliście? - pytał Keff. - Z jakiej gwiazdy? - powiedział, wskazując na niebo.
- Też tego nie wiem. Skąd przybywacie wy? - pytał Chaumel, nie spuszczając wzroku z
Keffa.
Keff usiłował wyjaśnić, gdzie są Światy Centralne, ale zasób słownictwa, którym
dysponował, był za mały. Bezradnie uniósł ręce.
- Na próżno - westchnęła Carialle. - Wciąż próbuję znaleźć jakieś dane odnośnie osadnictwa
w tym sektorze. Nic, nie ma nic, kompletna pustka. Gdyby były jakieś zapiski, mogłabym poprosić
Światy Centralne o pełny przegląd archiwów.
- W takim razie, jakie jest miejsce Wyniosłych Pierwotnych, Chaumelu? - zapytał Keff,
kładąc mu rękę na ramieniu, zanim ten zaczął wywód na temat kolejnego eksponatu swej kolekcji.
Wskazał na służącego w białe, długie szaty ubranego, który uciekł przestraszony, widząc, że
gładkolicy patrzy na niego.
- Jak widzę, służący mają mniej intensywne owłosienie niż ci wszyscy, którzy mieszkają na
wsi.
Pokazał ręką do tyłu z nadzieją, że Chaumel zorientuje się, iż chodzi o miejsce, z którego
właśnie przybyli. Skubnął swe włosy i potarł kciukiem o palec wskazujący, chcąc przekazać
znaczenie słowa “rzadki”, a potem pogładził się po policzku i wyciągnął dłoń przed siebie.
- Są przystojniejsi. Niektórzy mają pięć palców, jak ja. - Keff pokiwał palcem wskazującym.
- Dlaczego tamci z doliny mają tylko cztery?
Zgiął jeden palec, chowając go w dłoni.
- Och - zaśmiał się Chaumel.
Powiedział coś bez namysłu przyjaznym tonem, ale TS nie zdołał wychwycić znaczenia
jego słów. Zrobił przy tym kilka ruchów palcami, naśladując cięcie nożyczkami i dodał:
- ...gdy małe dzieci. Nie myślą... nie chcę wiedzieć... robotnik.
Znów naśladował ruch nożyczek.
- Co? - krzyknęła Carialle w ucho Keffa. - To nie żadna mutacja, ale okaleczenie. Nie ma
dwóch rodzajów istot człekopodobnych. Jest jeden, ale większość biedaków jest gnębiona przez
kilku szczęściarzy.
Keff był tak zaskoczony, że nie był w stanie powiedzieć ani słowa. Całe szczęście, że
Chaumel nie oczekiwał odpowiedzi. Carialle kontynuowała swój wywód, a Keff tylko kiwał głową
i uśmiechał się do czarodzieja.
- Ponadto zawsze traktuje Pierwotnych jak rzecz, przedmiot. Kiedy mówił o posiadłości, TS
wtrącił termin oznaczających wieśniaków jako “majątek”. Nie podobają mi się ci wszyscy
czarodzieje, ani trochę!
- Hmm, bardzo dobrze - powiedział Keff w języku Ozranu, chcąc podtrzymać rozmowę.
Chaumel się uśmiechnął.
- Otaczamy ich opieką, my, którzy obcujemy z Rdzeniem Ozranu. Przewodzimy naszym
słabszym braciom. Chronimy ich, gdy ciężko pracują w dolinach i zbierają dla wszystkich
pożywienie.
- Ujarzmiacie ich - syknęła Carialle. - Mieszkają tu wygodnie, a ludzie Brannela marzną.
Wygląda bardzo przyjaźnie jak na handlarza niewolników. Spójrz na jego oczy - martwe, bez
wyrazu, jak układy scalone.
- Słabszym? Czy to znaczy, że niedorozwiniętym? Tam w dolinach są silni, no... dobrze
zbudowani, ale z ich umysłami nie jest najlepiej - powiedział Keff. - Twoi służący są bardziej
inteligentni od tych, których tam spotykaliśmy.
Nie wspomniał ani słowa o Brannelu.
- Robotnicy jedzą głupio, nie pytaj... kto wie lepiej, władcy - padło z ust Chaumela.
- Chcesz przez to powiedzieć, że dodajecie im czegoś do jedzenia, żeby byli ogłupiali, ulegli
i nie sprzeciwiali się ciężkim robotom? To ohydne - powiedział Keff, ale wciąż zachowywał
uśmiech na twarzy.
Chaumel nie zrozumiał ostatniego słowa. Skłonił się.
- Dzięki. Korzystają z uzdolnień, minęły lata, my daliśmy - pokazywał jednocześnie, że
zgrubiały im ręce. - Więcej skóry, włosów, lepsze mięso..
TS przeszukiwał wykaz synonimów. Keff wychwycił jeden z nich.
- Mięśnie? - spytał,
TS powtórzył ostatnie słowo Chaumela, potwierdzając trafność wyboru.
- Tak - powiedział Chaumel. - Dobre do życia... zimne doliny. Ciężka praca!
- Sądzisz, że możesz skąpić na ogrzewanie, jeśli uczyni ich bardziej wytrzymałymi -
wtrąciła Carialle z pogardą. - Ty krwiopijco!
Chaumel zmarszczył czoło, jakby słyszał to, co powiedziała Carialle.
- Cicho! No, nie wiem, czy jest to pytanie tabu, Chaumelu - zaczął Keff, gładząc brodę - ale
krzyżujecie się z rasą służących, tak? Gładkolicy i obrośnięci płodzicie dzieci?
- Ja nie - szybko odparł srebrny mag. - Ale, tak... niektórzy czarodzieje i wróżki, nisko w
hierarchii, mają twarze z włosami. Nie zajmują miejsca magów, ale... nie każdy jest posłany dla
władzy.
Przeznaczony do wielkości, Keff skorygował TS. Urządzenie powtórzyło wyraz.
- To znaczy, dlaczego ty nie jesteś wielki? - powiedział jeszcze raz innymi słowami,
mówiąc: “nie jednym z magów” TS wtrącił te słowa, których użył.
- Ja jestem dobry, zadowolony z tego, czym jestem - rzekł Chaumel, z samozadowoleniem
kładąc ręce na brzuchu.
- Dlaczego amputują im palce, jeśli już ich odurzyli? - chciała wiedzieć Carialle.
- Co palce mają wspólnego z magią? - zapytał Keff, wykonując ruchy rękami jak czarodziej.
- Ach - powiedział Chaumel.
Wziął Keffa pod rękę i prowadził go korytarzem do niskich drzwi osadzonych w grubej,
kamiennej ścianie. Służący, których mijali, patrzyli z przerażeniem, gdy Chaumel wyciągnął swą
srebrną batutę zza pasa i skierował na zamek. Niektórzy z nich przyspieszyli kroku, widząc
laserową wiązkę wpadającą do dziurki od klucza. Jeden czy dwóch równie ciekawych Brannel
zajrzało do środka po otwarciu drzwi. Chaumel obrzucił ich lodowatym spojrzeniem i wprowadził
Keffa do wnętrza.
Ciemność rozjaśniła się, gdy tylko przekroczyli próg. Mleczna poświata wydobywała się z
materiału ścian.
- Cari, czy to jest radioaktywne? - zapytał Keff.
Jego szept zwielokrotnił się, odbijając od kamiennych płyt.
- No, w gruncie rzeczy nie ma żadnych wskazań informujących o naturze światła. Dziwne.
- Czary!
- Przestań! - powiedziała nadąsana Carialle. - Mówię tylko, że jest to nie znana mi forma
energii.
W przeciwieństwie do wszystkich komnat, które Keff widział w siedzibie Chaumela, ta
miała niski, surowy sufit z granitu. Był tak niski, że Keff bał się o swą głowę.
Chaumel przemierzył komnatę niczym kapłan. Wyposażenie przypominało kaplicę.
Naprzeciw drzwi znajdował się srebrny stół wyglądający jak ołtarz, na którym spoczywało pięć
przedmiotów ułożonych w koło na haftowanym obrusie. Keff, stąpając na palcach, podążył za
Chaumelem.
Wspomniane przedmioty nie były szczególnie ciekawe: metalowa bransoleta o średnicy
dwunastu centymetrów, srebrna rurka, płaska tarcza z otworami o kształcie półksiężyca na obrzeżu,
kryształowa kostka z kawałkiem metalu oraz pusty walec o kształcie słoika.
- Co to za rzeczy
7
- spytał Keff.
- Przedmioty dające moc - odparł Chaumel.
Podnosił je po kolei i pokazywał Keffowi. Chaumel obrócił bransoletę tak, aby jego gość
mógł przyjrzeć się wewnętrznemu żłobieniu. Na gładkiej krzywiźnie rozmieszczono pięć wgłębień,
które miały swoiste oznakowanie. Chaumel włożył palce w te wgłębienia.
- Och, potrzeba pięciu palców, aby skorzystać z tego amuletu - powiedział Keff.
- Jak widzisz, amputacja uniemożliwia służbie zorganizowanie pałacowej rewolty - dodała
Carialle. - Żaden niezadowolony poddany nie miałby fizycznej możliwości wykorzystania tych
czarodziejskich przedmiotów.
- Hm, ile mogą mieć lat? - powiedział Keff, zbliżając się do ołtarza i pochylając nad
obrusem.
- Stare, stare - odpowiedział Chaumel, dotykając metalowego walca.
- Starodawni - skorygowała Carialle, patrząc na wszystko implantami umieszczonymi w
oczach Keffa. - Z tamtymi czasów jest też bransoleta. Pozostałe trzy pochodzą z okresu
Starożytnych, a Starodawni dokonali małych zmian. Wszystkie przedmioty mają płytki dociskowe.
Teraz wiadomo, dlaczego Brannel chciał wziąć moją paletę. Ona też ma pięć wgłębień, jak i te
wszystkie rzeczy. Myślał, że paleta jest też przedmiotem dającym moc.
- Jest tu pewna zbieżność: obie tutejsze rasy były pięciopalczaste jak ludzie. Zastanawiam
się, czy jest to cecha powtarzająca się w całej galaktyce dla ras będących na wysokim poziomie
techniki - mówił Keff. - Dłonie o pięciu palcach.
Chaumel był najwyraźniej dumny. Odstawił metalowy walec, potarł dłonie i strzepywał
niewidzialne drobiny kurzu, starannie czyszcząc paznokcie.
- Kształtne dłonie - zauważyła Carialle. - Mogłyby się znaleźć na freskach Kaplicy
Sykstyńskiej, chociaż proporcje mają jakieś dziwaczne.
Keff spojrzał na dłonie Chaumela. Po raz pierwszy zauważył, że jego kciuki, które
wydawały się długie, posiadają bardzo udane protezy z paznokciami i delikatnym owłosieniem,
przez co całość sięga końców palców wskazujących. Małe palce były tak długie, jak serdeczne, co
rzucało się w oczy, a w ogóle to wszystkie wyglądały jak ucięte równo od sznurka. Chaumel, zdając
sobie sprawę, że Keff przygląda się jego dłoniom, pociągnął za małe palce.
- Czy on chce je wydłużyć? - zapytała Carialle. - To fizycznie niemożliwe. Ale sądzę, że nie
ma co mówić, aby przestał, bo i tak tego nie zrobi. Zabobony to zabobony.
- To, no... groteskowe, Chaumel - powiedział Keff z uśmiechem, który miał wyrażać
podziw.
- Dziękuję, Keffie - odpowiedział Chaumel z ukłonem.
- Pokaż mi, jak działają te przedmioty - poprosił Keff, wskazując na stół. - Chciałbym to
zobaczyć, ale tym razem nie jako cel ataku.
Chaumel nie miał jeszcze ochoty na spełnienie tej prośby.
- Wiesz już, do czego służą te przedmioty - powiedział łaskawie.
Wziął pierścień i rurkę, a swoją ulubioną batutę ukrył w futerale na pasku.
- Chodź za mną.
Chaumel zaczął na nowo swój monolog, gdy wychodzili z wąskiego pomieszczenia. Tym
razem skoncentrował się na pochodzeniu i kolejach losu, które przechodziły tajemnicze przedmioty.
- Jesteśmy dumni z naszych zabawek - powiedziała Carialle z dezaprobatą. - Czary-mary.
- O! Niesamowite! - krzyknął Keff, gdy Chaumel wyciągnął dłoń, na której pojawił się
wielki, gliniany wazon. - Czary-mary! Nie ma co!
Chaumel uśmiechnął się dyskretnie i dmuchnął na wazon, który łagodnie przefrunął przez
korytarz jak po lodzie. Uniósł rurkę, ustawił ją i lekko ścisnął. Wazon zatrzymał się, a potem
rozpadł w zwolnionym tempie na maleńkie drobiny, które obsypały ściany i obu mężczyzn.
- Wspaniale! - wykrzyknął oszołomiony Keff.
Wypluł piasek i pył pochodzący z wazonu.
- Brawo! Jeszcze raz!
Posłuszny Chaumel wyczarował dużą, porcelanową tacę.
- Należała do mojej matki. Ja osobiście za nią nie przepadam - powiedział.
Szybkim ruchem zgiął nadgarstek i taca podzieliła los wazonu. Tym razem czarodziej
posłużył się pierścieniem, a nie rurką. Taca eksplodowała, rozpadając się na kawałki. Szklany
pucharek, a potem dzbanek wyłoniły się znikąd. Chaumel wprawił je w ruch, tak że kręciły się
wokół siebie. Następnie zespolił je w jedno przy pomocy nikłej błyskawicy ze swej batuty. Spadły
na posadzkę, rozpryskując odłamki szkła na wszystkie strony.
- A co na bis? - spytał Keff.
- Hola! - krzyknął Chaumel.
Pomachał batutą i zaraz ukazały się trzy służące ze szczotkami i wiadrami. Pozostawił
magiczne przyrządy, które unosiły się w powietrzu, i zaklaskał w dłonie. Służące szybko zaczęły
sprzątać. Chaumel założył triumfująco ręce i zadowoleni spojrzał na Keffa.
- Rozumiem. Ty się bawisz, a na nie spada cała reszta - powiedział Keff, potakując ruchem
głowy. - Ale i tak, brawa.
- Sprawdzałam przyrost energii podczas tej zabawy w stylu Dzikiego Zachodu - powiedziała
Carialle. - Nie ma żadnego związku pomiędzy tym, co Chaumel robi ze swoimi zabawkami,
szumem w podłogach, a źródłem energii, poza reakcją z tego chaosu na niebie. Pokłady
geotermalne milczą. A żebyś już nie pytał, on nie ma żadnego generatora. Zapytaj go, skąd mają
energię.
- Skąd pochodzą twoje magiczne zdolności? - zapytał Keff.
Naśladował rzucanie klątw przez Potrię, zagarnianie rękami i wyrzut przed siebie. Chaumel
przestąpił z nogi na nogę. Zbladł i patrzył na Keffa zgubnym wzrokiem.
- To chyba nie jest tylko język znaków? - zapytał nieśmiało Keff. - Czysty funkcjonalizm
symboli. Przepraszam, że łamię etykietę, ale czy Starodawni byli do tego zdolni - zaczął
gestykulować, ale szybko przestał - gdy przybyli na Ozran?
- Niektórzy. Większość nauczyła się od Starodawnych - powiedział Chaumel bez
przekonania.
Wypuścił batutę w powietrze. Okręcała się, zniknęła i znów widać ją było w futerale
noszonym na pasku.
- Latanie? - spytał Keff, wykonując ruchy ręką, które miały zobrazować latanie krzesła. -
Nauczyli się latania od Starodawnych?
- Dali naukę nam, aby im przekazać.
- Niesamowite! - Keff nie krył entuzjazmu. - Cóż bym dał za lekcje czarów. Ale skąd
pochodzi energia?
Chaumel wyglądał na coraz bardziej uszczęśliwionego.
- Z Rdzenia Ozranu - odpowiedział, unosząc ręce w czarodziejskim geście.
- Co to jest? Coś konkretnego czy filozoficznego?
- To Rdzeń - powiedział zniecierpliwiony Chaumel, dziwiąc się tępocie umysłowej Keffa.
Keff wzruszył ramionami.
- Rdzeń to rdzeń - powiedział. - Oczywiście, ot co. Chaumelu, mój statek jest
unieruchomiony. Czy ma to coś wspólnego z Rdzeniem Ozranu?
- Może, może.
Keff nie ustępował.
- Chciałbym, abyś udzielił odpowiedzi. To ma dla mnie szczególne znaczenie - powiedział,
tracąc nadzieję na poznanie prawdy.
Chaumel nerwowo potrząsnął głową i zamachał rękami.
- Zajmę się nim później, Cari - szepnął Keff.
- Teraz lepiej... Co to za dźwięk? - odezwała się Carialle.
Keff rozejrzał się wokoło.
- Niczego nie słyszałem.
Chaumel musiał coś słyszeć. Odwrócił się niczym pies gończy na odgłos trąbki. Keff czuł,
jak elektryzują mu się włosy.
- Znów to samo - powiedziała Carialle. - Około pięćdziesięciu tysięcy herców. Odbieram
poważne wahania energii tam, gdzie jesteś. To, co Chaumel zrobił w korytarzu, to kropla w morzu
w porównaniu z tym.
Chaumel chwycił Keffa za rękę i zrobił spiralny ruch palcem w górę.
- Tędy, szybko! - krzyknął, popychając Keffa w kierunku dużej sali i lądowiska, które się za
nią znajdowało. - Szybko! Szybko!
ROZDZIAŁ 8
Noc zapadła nad górami. Nowi przybysze roztaczali własny blask, lecąc pod
ciemnopurpurowym niebem w kierunku siedziby Chaumela. Keff, który przebywał wraz ze swym
gospodarzem w sali z wysokimi, szklanymi drzwiami, rozpoznał Ferngala, Nokiasa, Potrię i kilkoro
innych, których widział po południu. Ponadto pojawiło się sporo nowych twarzy, a niektórzy
podróżowali na krzesłach równie fantazyjnych jak to, którego używał sam Chaumel.
- Znane osobistości wraz ze swymi przyjaciółmi. Szkoda, że nie mogę włożyć odświętnego
ubrania - powiedział Keff do Carialle, a zwracając się do swego gospodarza, rzekł: - Może byśmy
wyszli, aby ich powitać?
- Cicho! - odpowiedział Chaumel, kładąc palec na usta i unosząc swą czarodziejską batutę.
W ciszy naśladował układanie wszystkich przedmiotów w rządku“...
(nieprzetłumaczalne)...”.
- Wiem, o co chodzi - powiedział Keff, przerywając tok wypowiedzi przygotowywanej
przez TS.
- Kwestia pierwszeństwa. Protokół. Należy poczekać, aż wszyscy wylądują,
Chaumel zacisnął usta, szybko skinął głową i dalej przypatrywał się przybywającym
gościom. Rydwany podchodziły kolejno do lądowania niczym stado przelotnych ptaków. Niektóre
próbowały zająć lepszą pozycję, ale wracały do szeregu, gdy padały ostre słowa wypowiedziane
przez znaczniejszych w hierarchii. Keff miał wrażenie, że przestrzeganie zasad protokołu ma dla
wszystkich magów ogromne znaczenie. Nie ma wyboru: albo przestrzegaj zasad, albo przepadnij.
Chaumel otworzył wielkie drzwi, gdy wszyscy już wylądowali i stanął u progu, wykonując
głęboki ukłon. Keff pospieszył w ślad za nim. Pięć latających krzeseł osiadło w najbliższym
sektorze. Przybyłe osoby wstały i majestatycznie podeszły do witających.
- Zolaika, Wielka Magini Północy - powiedział Chaumel, składając ukłon. - Pozdrawiam
serdecznie.
- Chaumel - odpowiedziała szczupła, starsza kobieta z ciemnozielonego rydwanu,
nieznacznie pochylając głowę.
Przebyła dumnie dystans dzielący ją od środka wielkiej sali i zatrzymała się półtora metra
nad posadzką jak rzeźba.
- Ilnir, Wielki Mag Wysp.
Chaumel oddał pokłon chudemu mężczyźnie o haczykowatym nosie i dużej, łysej głowie.
Nokias ruszył naprzód, ale Chaumel, wznosząc palec, wykonał przepraszający gest i
powiedział:
- Ferngal, Wielki Mag Wschodu. Bądź pozdrowiony.
Twarz Nokiasa przybrała ciemnoczerwony kolor. Wyszedł do przodu, postępując za
Ferngalem z zadowoloną miną.
- Zapomniałem się, bracie Chaumelu. Przepraszam za nietakt.
- To ja proszę o wybaczenie - odparł Chaumel, z uprzejmością wznosząc ręce. - Twoja
grzeczność powinna być przykładem dla innych. Witaj, Nokiasie, Wielki Magu Południa.
Złoty mag dostojnie wszedł do sali i zajął miejsce na południowym krańcu kręgu. Omri z
Zachodu szedł za nim. Był to czarujący, przystojny mężczyzna odziany w elegancki niebieski strój.
Chaumel pozdrowił go na powitanie.
Okazał też szacunek, co prawda mniejszy, wszystkim pozostałym magom, którzy przybyli z
wizytą.
- Góruje nad nimi - powiedziała Carialle do Keffa. - Robi wszystko, aby dać im odczuć, że
mają szczęście, spotykając się z nim. Nie wiem dokładnie, jakie jest jego miejsce w całej tej
społeczności. Może nie jest tak ważny jak pierwsza piątka, ale posiada ogromną władzę.
- I mnie przy okazji - dorzucił Keff.
Kilkoro z czarodziejów pomniejszego znaczenia zostało zmuszonych do zajęcia miejsca za
ważniejszymi współbiesiadnikami.
Chaumel pilnował porządku i strofował tych, którzy byli w niełasce czy dopuścili się
naruszenia etykiety. Keff zastanawiał się, czy starszeństwo było ustalone raz na zawsze, . może
podlegało jakimś zmianom. Zauważył, że następowała wymiana ostrych gestów i błysków, ale nikt
się nie odzywał ani nie wymachiwał batutą.
Potria i Asedow zdążyli się odświeżyć i przebrać po bitwie. Potria zgrabnie zeszła ze swego
różowo-złotego tronu ubrana w szatę z niezwykle delikatnej tkaniny, a zapach jej perfum był
zniewalający. Asedow, odziany w zieleń, miał na sobie łańcuszki i bransolety, które dźwięczały
metalicznie przy każdym kroku. Oboje przepychali się, podchodząc do Chaumela. Walczyli o
pierwszeństwo przy powitaniu. Chaumel rozwiązał sytuację. Chwycił rękę Potrii i skłonił się, ale
wskazał Asedowowi, aby ten przeszedł za jej plecami. Potria obdarzyła gospodarza wymuszonym
uśmiechem, lecz Asedow pierwszy wszedł do sali. Chaumel był jednak dyplomatą, co Carialle i
Keff zauważyli już wcześniej.
- W jaki sposób osiąga się awans? - spytał Chaumel, który ukłonił się ostatniej osobie
wchodzącej do sali balowej szczupłej dziewczynie w bladoróżowym stroju. - Według jakich
kryteriów przyznajecie pierwszeństwo?
- Wyjaśnię ci to później - odpowiedział srebrny mag. – Chodź.
Wziął delikatnie Keffa za ramię. Obaj weszli do środka, aby zamienić kilka słów z każdym
gościem. Podeszli do Zolaiki, z którą po wymianie ukłonów Chaumel zaczął prowadzić
niezrozumiałą rozmowę, a do tego jeszcze uniósł się ponad posadzkę, aby znaleźć się na tej samej
co owa dama wysokości. Keff stał i wpatrywał się w rozmówców. Był świadkiem swoistego
słownego ping-ponga. Szkoda, że TS nie nadążał z tłumaczeniem. Słyszał, że kilkakrotnie
wymieniono jego imię, ale nie mógł zrozumieć kontekstu wypowiedzi. Cała rozmowa przebiegała
w nieznanym dialekcie uzupełnionym gestykulacją, Keff rozpoznał jedynie znaki używane dla
wyrażenia słów “pomoc” i “honor”.
- Mam nadzieję, że nagrywasz wszystko po to, aby później się tym zająć - powiedział
powoli do Carialle.
Odwrócił się, założył ręce za plecy, żeby przejść się spokojnie po całej sali.
- No, nie chce mi się wierzyć, ale to ty spowodowałeś cały ten zjazd. Każdy chce cię
zobaczyć. Założę się, że wszyscy dokładali starań, aby się tu znaleźć. Raczej niewielu zostało w
domu i starają się znaleźć dobrą wymówkę, aby tu zadzwonić - komentowała Carialle.
- Żadnych zakładów - powiedział rozbawiony Keff. - Patrz, był tu jakiś dekorator.
- Wielka sala, która świeciła pustkami przed przybyciem gości, zaczęła się wypełniać
różnymi sprzętami. Na ścianach zawisły dwa rzędy kinkietów z pochodniami. Troje czarodziejów
rozmawiających przy podwójnych drzwiach spostrzegło kanapę stojącą z tyłu i skorzystało z okazji,
aby usiąść. Krzesła podążały za magami, aby ustawić się w odpowiednim miejscu, gdyby zechcieli
usiąść, chociaż oni nigdy nie spoglądali za siebie. Duże liściaste rośliny w ogromnych gliniastych
donicach wyłoniły się, aby zasłonić dwu czarodziejów, którzy stanęli przy ścianie i potajemnie
rozmawiali przyciszonym głosem.
Rozłożyste krzesło trąciło kolano Zolaiki, gdy otomana podsuwała się pod stopy staruszki.
Usadowiła się wygodnie, odbierając potem wyrazy szacunku składanego przez przedstawicieli
młodszego pokolenia. Mały stół z okrągłym blatem, który znalazł się pośród nich, służył do
położenia na nim na czas tego zebrania różnych magicznych przedmiotów.
Chaumel ucałował dłoń Zolaiki, ale zaraz ją opuścił i poprowadził Keffa do kolejnych
wielkich magów. Ilnir, pochłonięty rozmową, spojrzał na Keffa, ukłonił się Chaumelowi i wsparł
się na rzeźbionej podpórce.
Każdy z wyższych magów otoczony był całym rojem pochlebców różnej płci, stanowiących
eskortę. Potria, poruszająca się z ogromną wyniosłością i dobrze widoczna w stroju
brzoskwiniowego koloru, znajdowała się w kręgu Nokiasa. Asedow był blisko niej. Spoglądali na
Chaumela, ale adorowali swego zwierzchnika. Po przejściu Keffa i Chaumela podnieśli głos, żaląc
się, że przeszkodzono im we wcześniejszej batalii.
Ferngal i Nokias stali razem w pobliżu kryształowych okien powyżej kręgu ich orszaków.
Wymieniali żarty, ale właściwie nie prowadzili żadnej poważnej rozmowy. Keff zwiększył moc
swego przetwornika akustycznego, zaciskając mocniej mięśnie szczęki. Usłyszał, jak jeden z
dyskutantów powiedział coś o pogodzie.
Chaumel zatrzymał się w pewnej odległości od obu magów. Trzymając rękę w fałdach
swego srebrnego stroju, szturchnął Keffa tak, aby najpierw skłonił się Ferngalowi, a potem
Nokiasowi. Keff wypowiedział przy tym parę miłych słów. TS zażarcie przetwarzał podchwycone
wypowiedzi i przekazał Keffowi zwroty grzecznościowe, które były stosowane w tej sytuacji.
- Czuję się jak tresowana małpa - mówił powoli Keff.
Wyprostował się, a Carialle mogła zobaczyć zebranych.
- Oni też tak myślą. Są zaskoczeni tym, że umiesz mówić.
Chaumel zabrał go dalej. Opuścili towarzystwo ważnych gości. Mag nachylił się w stronę
Keffa.
- Wiesz, młody przyjacielu, wolałbym mieć cię tylko dla siebie. Nie mogę jednak odmawiać
magom, którzy stoją nade mną, jeśli wyrażają chęć przybycia do mego domu. Awans osiąga się
dzięki władzy i mocy... (“rozgrywki o władzę według TS)... udało się zgodnie z poleceniami
zostawiony przez naszych przodków. Takie rozgrywki o władzę określmy wysokość (pozycję,
szepnął TS). Także śmierć. To najłatwiej.
- Śmierć? - nie dowierzał Keff. - To znaczy, awansujecie, jeśli ktoś umiera?
- Tak, ale i wtedy, gdy ktoś sprawi śmierć - powiedział Chaumel, spoglądając ku wielkim
magom.
Keff wytrzeszczył oczy.
- Chcesz powiedzieć, że awansujecie, gdy dokonacie zabójstw?
- Zupełnie jak przeszeregowanie w służbie kosmicznej - zauważyła Carialle.
- Ach, ale nie tylko, także poprzez uzyskiwanie tajemnic i przyrządów magicznych, i to z
różnych źródeł. Ferngal ze Wschodu pozbył się właśnie w pojedynku...
- Załatwił - powiedziała Carialle.
- ...maga Klemaya i uniósł się, wzniósł nad maga Nokiasa z południa. Trzeba to
zaakceptować, chociaż - jego twarz przybrała tragiczną minę - boleję, że zakłopotanie spadnie na
mego przyjaciela, Nokiasa. Staramy się zachować umiar i porządek.
Keff wcale nie uważał, że Chaumel wygląda na kogoś, kto czuje jakiś niepokój. Sprawiał
wrażenie, że cieszy się z klęski Maga Południa.
- Co za wredne plemię. Cieszą się z porażek bliźnich - zauważyła Carialle. - Jedyna rzecz,
która emanuje harmonią, to same latające rydwany ze swoją dobraną kolorystyką. Zauważyłeś?
Każdy ma swój kolor. Ciekawe, czy go dziedziczą, kupują czy najzwyczajniej wybierają.
Zachichotała w ucho Keffa.
- A co wtedy, gdy ktoś ma już kolor, który ty chcesz?
- Jeszcze jedno zabójstwo - powiedział Keff, kłaniając się jednocześnie i uśmiechając
półgębkiem, gdy Ferngal skierował się ku Ilnirowi.
Po oddaleniu się orszaku ubranego na czarno maga faworyci Nokiasa rozpierzchli się,
korzystając z miejsca, które niespodziewanie zwolniło się w przestrzeni.
Keff odwrócił się w stronę Potrii i posłał jej najbardziej ujmujący uśmiech, na jaki był w
stanie się zdobyć, ale ona skarciła go surowym spojrzeniem.
- Miło cię znów widzieć, moja pani! - powiedział powoli poprawnym językiem Ozranu.
Wspaniała ogorzała kobieta odwróciła się i spoglądała w innym kierunku. Pukle złotych
włosów z prawej strony głowy całkowicie zasłoniły jej twarz. Zawiedziony Keff tylko westchnął.
- Bez szans - powiedziała Carialle. - Pogadaj lepiej z jej krzesłem, ha, ha. Twoje hormony
nie mają wyczucia.
- Dziękuję za ten zimny prysznic, moja droga – rzucił Keff ni to do Potrii, ni do Carialle. -
Jesteś bezduszną, nieczułą kobietą.
W odpowiedzi usłyszał zduszony chichot.
- Ona nie różni się wiele od pozostałych. Nigdy w życiu nie widziałam tylu twardych sztuk.
Miej się na baczności. Nie wywnętrzaj się, nie opowiadaj im za dużo. I tak jesteśmy w kiepskiej
sytuacji. Nie lubię tych, którzy okaleczają i zniewalają tysiące innych, nie mówiąc już o chwytaniu
bezbronnych statków międzyplanetarnych.
- Myślisz jak ja, moja droga - powiedział spokojnie Keff. - Tamta wcale nie jest taka twarda.
Przy ścianie, prawie ukryta w zasłonie za koroną w różowej draperii, stała kobieta, której
musiał się pokłonić. TS przypomniał, że ma na imię Plennafrey. Bladożółta suknia, metaliczna,
niebiesko-zielona szarfa sięgająca podłogi, duże ciemne oczy, wystająca broda i szerokie kości
policzkowe sprawiali że jej wygląd był dość wyzywający. Spojrzała na Keffa, ale szybko odwróciła
wzrok. Załogant nie mógł oderwać oczu od jej atramentowoczarnych włosów ułożonych w
misterny warkocz.
- Szkoda mi jej - stwierdził Keff.- Wygląda na zagubioną. To wszystko chyba ją przerasta.
Carialle zupełnie zmieniła tok rozmowy.
- Zawsze dajesz się nabierać na widok niewiniątka - powiedziała. - Dlatego też łatwo cię
wpakować w kłopoty w “Mitach i legendach”.
- Tak uważasz? Muszę się mieć na baczności przed tobą, co?
- Uważaj na tych dziwaków wokół siebie, a potem dopiero zajmiesz się mną, dobrze? To nie
są tacy zwyczajni zjadacze chleba jak Blekoty.
Keff zdążył układnie skinąć głową wysokiej dziewczynie, zanim Chaumel pociągnął go w
stronę ostatniego z wielki magów.
- Wiem, jak ona się czuje. Nie mam doświadczenia w kontaktach ze społecznościami, które
stoją wyżej cywilizacyjnie niż ja. Lepiej radziłbym sobie z tymi mieszkańcami bagien.
- No, popatrz - powiedziała Potria. - Chaumel chodzi sobie z czymś, co ma należeć do mnie.
- Do mnie - odpowiedział Asedow. - Jeszcze nie rozstrzygnęliśmy kwestii własności.
- Ma miłą twarz - zaczęła Plennafrey cichutko.
Potria poruszyła swe różowo-złote szaty i obrzuciła ją karcącym spojrzeniem.
- Jesteś szalona. Nie jest z Ozranu i jak wieśniacy niczym nie różni się od zwierząt.
Plennafrey chrząknęła dla dodania sobie odwagi.
Jestem przekonana, że on nie jest tylko przedmiotem. Wygląda na normalnego mężczyznę.
Uznała, że wygląda sympatycznie. Jego żywe oczy przypominały jej o szczęśliwych
chwilach, których nie doświadczyła już dawno, od czasu śmierci ojca. Gdyby zdarzyło się jej mieć
kogoś takiego, nie byłaby już samotna. Potria odwróciła się z oburzeniem.
- Pozbawiono mnie mych praw.
- Ciebie? Ja pierwszy przemówiłem - powiedział Asedow z błyskiem oczu.
- Ja wygrałam - zareplikowała Potria, ukazując zaciśnięte białe zęby.
Machnęła ręką przed nosem Asedowa, który przybrał obronną pozę. Plenna przyglądała się
całej tej scenie. Wiedziała, że z pewnością nie rozpoczną tu swego magicznego pojedynku, ale
oboje przepełnieni byli nienawiścią.
Doznała nagle uczucia, jakby znów coś zaczęło się dziać między dwojgiem przeciwników.
Podobna myśl musiała także powstać w umyśle Nokiasa. Asedow i Potria cofnęli się i nie ustawali
w słownym pojedynku. Plenna rzuciła okiem na pozostałe grupki gości. Wszyscy zaczęli się
przyglądać. Nokias, który już raz tego wieczoru doznał goryczy wstydu, wściekłby się gdyby
podwładni wprawili go w zakłopotanie na oczach wszystkich zgromadzonych. Asedow mówił coraz
głośniej, pomagając sobie gestykulacją.
- Nie popuszczę, a wieża i to żywe będą moje!
Potria także wymachiwała rękami.
- Nie masz żadnego honoru. Twoja matka miała sierść i głowę jak koń. A twój ojciec posiadł
ją po pijanemu!
Zabójcze spojrzenie Asedowa spowodowało, że Plenna ze strachu położyła dłoń na ukrytej
pod szarfą klamrze pasa. Może uda się jej powstrzymać kłótnię. Siłą własnej woli wytworzyła
poduszkę powietrzną wokół rozsierdzonych dyskutantów, tak że żadne dźwięki nie wydostawały się
poza ich mały krąg. Mimo wszystko widać było energiczną gestykulację zwaśnionych stron.
- Jak śmiecie! - Tron Zolaiki spadł na dwoje rywali i rozpędził ich. Przy okazji rozproszyła
się powłoka ciszy, którą wytworzyła Plenna. - Bezcześcicie uświęcone znaki awanturą o drobiazgi!
- Ona chce zabrać to, co według prawa jest moje! wrzeszczał Asedow.
Jego głos był tak donośny, że omal nie spowodował zawalenia sufitu.
- O, wielka! Zwracam się do ciebie - powiedziała Potria kierując słowa do najstarszej
czarodziejki. - Walczyłam o boskie przedmioty i uważam je za swoją własność.
Wskazała przy tym na Keffa.
Keff został pociągnięty do tyłu.
- Jeszcze chwilkę - powiedział przestraszony, gdy zrozumiał sens tamtej wypowiedzi. - Nie
jestem niczyją własnością.
- Cicho! -rozkazała Zolaika, kierując na niego jakiś mały przedmiot.
Keff skulił głowę w ramiona, lękając się kolejnego uderzenia szkarłatnej błyskawicy.
Chaumel pociągnął go w swą stronę i przytrzymując za ramię, starał się powiedzieć coś dla
złagodzenia napięcia.
- Ona wcale nie jest taka, jak myślałem - powiedział ze smutkiem Keff do Carialle.
- Zwyczajna La Belle Damę Sans Merci - odpowiedziała Carialle. - Traktować uprzejmie,
trzymać się z daleka.
- Jeśli już mówimy o dochodzeniu praw - zaczął Ferngal, gdy wraz z innymi podszedł do
nich. Wyciągnął przed siebie dłoń i przyglądał się swym długim palcom. - Pozwolę sobie zauważyć,
że owe przedmioty znaleziono na terytorium Klemaya, które jest teraz w moim władaniu, więc ja
mam pierwszeństwo. Wieża i mężczyzna należą do mnie.
Ścisnął dłonie na zakończenie swej wypowiedzi.
- Ale wcześniej były u mnie! - krzyknęła stojąca przed oknem staruszka w czerwieni. Jej
krzesło uniosło się w powietrze. - Widziałam srebrny przedmiot i tę istotę w pobliżu mojej wioski,
gdy pierwszy raz osiedli na Ozranie. Mam większe prawo do własności niż ty, Ferngalu!
- Nie jestem niczyim znaleziskiem! - powiedział Keff, wyrywając się Chaumelowi. - Jestem
wolnym człowiekiem. Mój statek jest moim magicznym przyrządem, niczyim więcej.
- Ja należę do siebie - przypomniała lakonicznie Carialle.
- Lepiej, żebym cię nadal nazywał magicznym przyrządem, bo gotowi są mnie zabić za
gadający statek z mózgiem.
La Belle Damę Sans Merci wydała z siebie przenikliwy okrzyk. Chaumel doleciał na środek
sali i wzniósł ręce, ponieważ chciał utrzymać spokój we własnym domu.
- Szacowni goście, nadeszła już pora posiłku. Zapraszam! Porozmawiajmy spokojnie o
wszystkim, ale najpierw, proszę, zjedzmy coś.
Klasnął w dłonie i natychmiast pojawiła się cała armia służących z parującymi tacami. Na
skinienie dłoni pana rozeszli się po całej sali, podając smakowite przekąski. Keff wciągnął
powietrze, delektując się zapachami.
- Niczego nie ruszaj - ostrzegła Carialle. - Nie wiesz, co jest w środku.
- Dobrze, ale umieram z głodu. Od dawna nie miałem nic gorącego w ustach.
Żołądek omal nie skoczył mu do gardła, ale za wszelką cenę usiłował się opanować.
Chaumel ponownie klasnął w dłonie. Tym razem owłosieni muzycy grający na dziwacznych
instrumentach ukazali się w różnych miejscach sali. Z uśmiechem poruszali się między
uczestnikami biesiady. Chaumel był najwyraźniej zadowolony z niebie. Jeszcze raz dał znak.
Kolejni Wyniośli Pierwotni wyłonili się z powietrza, trzymając puchary i dzbanki z musującym
płynem. Jakieś krzesło podstawione zostało Keffowi, aby usiadł.
- Nie, dziękuję - powiedział, odchodząc na krok.
Krzesło najzwyczajniej przesunęło się w stronę kolejnej osoby, która stała obok.
- Cari, rozejrzyj się! To zupełnie jak twierdza Merlina w Kamiennym mieczu. Już się czuję
oszołomiony sławą. Odkryliśmy rasę czarodziejów. To ukoronowanie naszej kariery. Możemy już
pójść na emeryturę, bo i tak staniemy się bohaterami.
- Kiedy uda się nam stąd odlecieć i dostać do domu! Powtarzam ci, Keff, że to, co oni tu
robią, to nie jest żadna magią. To nie mogą być czary. Prawdziwe czary nie potrzebują energii,
choćby takiej, którą oni pobierają z otoczenia. Może jakiejś mocy umysłowej, ale nie energii
elektrycznej, bo taka przechodzi liniami pola elektromagnetycznego.
- Energia jest wypromieniowywana i pochłaniana, gdy potrzeba - mówił Keff, usiłując
przypomnieć sobie prawidła podawane w zasadach “Mitów i legend”.
Carialle czytała chyba w jego myślach:
- Nie mów o grze! To rzeczywistość, a nie czary. Oto jest dowód.
Keff spojrzał ku górze. Chaumel kłaniał się przed czymś unosiło się w powietrzu na
wysokości jego oczu. Było to jakieś pudełko. Odchyliło się tak, że płaska strona skierowała się na
Chaumela. Zza szklanej płyty wyglądała ciemnoskóra twarz bardzo starego mężczyzny.
Pomarszczone powieki zacisnęły się, gdy spojrzał na Keffa.
- Widzisz? To jest urządzenie, a nie czary wywołane przez użytkownika. Przekazuje swój
wizerunek, bo prawdopodobnie jest za stary, aby przybyć tu osobiście.
- Może to relikt przeszłości - odezwał się na to Keff, jego wielka teoria miała parę słabych
punktów. - Ale nic tego sprzętu nie zasila.
- Do przekazywania energii nie potrzeba kabli, Keff. Doskonale o tym wiesz. Nawet
Chaumel nie wyczarowuje żywności. Zamawia ją gdzieś; może w podziemiach są całe zastępy
kucharzy o głupawym wyglądzie i tych, którzy przygotowują wina. Odgrywa chyba rolę zdalnego
mistrza ceremonii.
- No, już dobrze. Przyznaję, że mogą być jakimiś technikami. Chciałbym jednak się teraz
dowiedzieć, czego od nas chcą i dlaczego nas tu trzymają.
- Jesteśmy dla nich, a przynajmniej ja, wspaniałym, technicznym gadżetem. Ta twoja
sympatia i jej zielony przyjaciel nie chcą, aby coś tak dużego wymknęło im się z rąk. U
osiemdziesięciu procent tu obecnych występuje przyspieszony oddech i puls, gdy patrzą na ciebie i
skrzynkę TS, a pośrednio na mnie. To zupełnie nieprzyzwoite.
Chaumel krążył po sali jak powiew wiatru, rozładowując spory, prosząc gości o zajęcie
miejsc i przygotowanie się do uczty. Keff z podziwem patrzył, jak świetnie sobie radzi. Pojawiły się
również kanapy ze stołami. Goście ospale dyskutowali wsparci o aksamitne poduchy, a stoły
ustawiały się tak, żeby łatwo było do nich sięgnąć. Roznoszący przekąski kelnerzy zniknęli. Na
stołach rozłożono obrusy, srebrne sztućce, zastawę oraz po trzy kryształowe kielichy różnych
kształtów. Na kolanach gości pojawiły się haftowane serwetki.
Coś chwyciło Keffa za brzuch i kolana. Musiał się zgiąć. Miękkie, wyściełane krzesło
uniosło go ku siedzącym czarodziejom. Na jednym oparciu znalazła się taca. Pod stopami poczuł
oparcie. Serwetka opadła mu na uda łagodnie jak puch.
- Och, nie jestem głodny - powiedział.
Niewidzialny mistrz ceremonii zdawał się nie reagować. Keffowi też podano zastawę i
kielich oraz małą miseczkę na serwetce. Podniósł kielich, żeby go obejrzeć. Szkło było cienkie, ale
mimo tego ozdobiono je delikatnym wzorem i mnóstwem maleńkich diamentów.
- Cudowne!
- Współczesne, ale niezłe - przyznała niechętnie Carialle.
Keff obrócił kielich pod światło. Trącił szkło palcem i słuchał dźwięcznej melodii.
Niosący gliniany dzbanek obrośnięty kelner przystanął obok Keffa, aby napełnić jego
kieliszek ciemnozłotawym winem. Keff uśmiechnął się i powąchał płyn. Pachniał ziołami i
miodem.
- Nie pij tego - powiedziała Carialle, chcąc najpierw sprawdzić informacje, które dotarły do
niej przez węchowy implant Keffa. - Pełno tam siarczków oraz strychniny, którą mógłbyś się otruć
przynajmniej sześć razy, zupełnie jak u Borgiów. Zaskoczony Keff odstawił kielich, który zniknął, a
w jego miejsce pojawił się pusty. Kelnerka nalała do miseczki jasno-czerwonego napoju. Keff
uśmiechnął się do zarośniętej kobiety, która w rewanżu uniosła kąciki ust.
- Kto zatruł moje wino? - wyszeptał Keff, rozglądając się wokół.
Chaumel szukał Keffa wzrokiem. Ten skinął w jego stronę rozpromieniony, chcąc przez to
pokazać, że wszystko jest w porządku. Srebrny mag odwzajemnił gest i dalej przemierzał salę,
przystając przy każdym z gości.
- Nie wiem - odpowiedziała Carialle. - To nie dzbanek, ale nie zdążyłam prześledzić
powrotu energii do tego, kto ją wysłał. Takie coś zdarza się chyba częściej.
Obok każdego z czarodziejów pojawił się przedstawiciel Wyniosłych Pierwotnych.
Zdziwiony Keff wpatrywał się w nich. Zauważył, że różnią się wyglądem. Jedni byli bardziej
zwierzęcy, inni mniej, więc musieli pochodzić z rodzinny stron magów. Służący Asedowa był
podobny do konia. Służący tej ładnej dziewczyny nie był bardzo zmieniony, ale kształt jego oczu
przypominał nieco kocie. Potria wcale nie patrzyła na swego świniopodobnego lokaja i podała mu
kielich wyciągniętą ręką. Wypił mały łyk. Nic mu się nie stało, ale dwóch pozostałych służących
padło na posadzkę, skręcając się z bólu. Zniknęli, a na ich miejscu pojawili się nowi.
Świniopodobny oddał kielich swej pani i czekał z założonymi rękami na jej skinienie.
Pozostali magowie, spełniwszy pierwszy kielich, dopominali się ponownego napełnienia
pucharów.
- Króliki doświadczalne! Więcej jest rzeczy na niebie i ziemi, niż wydawało się waszym
filozofom, Horacy - powiedział Keff.
- Ha, to umniejszanie faktów. Szkoda, że nie widzisz tego co ja. Te leniwe, ospałe pozy, to
tylko pozy. Wszystko rejestruję i zabiera mi to około osiemdziesięciu procent pojemności pamięci.
Nie chodzi tu tylko o trzy wersje języka. Znacznie więcej dzieje się w tajemnicy. Każdy z
czarodziejów jest bardzo spięty. Dziwię się, że w ogóle mogą cokolwiek przełknąć. Powietrze pełne
jest przenoszonej energii, miniaturowych dziur grawitacyjnych, sygnałów o niskiej częstotliwości,
mikrofal i czego tam jeszcze - stwierdziła Carialle.
- Czy jesteś w stanie prześledzić ich tor? Czemu to ma wszystko służyć?
Przekazy na niskiej częstotliwości to drobiazg, zwykła gadanina. Przesyłają sobie prywatne
uwagi, tworząc jakieś drobne przymierza przeciw wszystkim obecnym. Impulsy mocy opowiadają
diabelskim sztuczkom, jak na przykład trucizna w twoim winie. Mikrofale - to coś tajemniczego.
Przekaz nie przypomina niczego znanego, a poza tym nie jestem na odbiorze.
- Połączenie dwupunktowe?
- Szkoda, że ja też nie mam możliwości komunikowania się w ten sposób - przyznała
Carialle. - Ktoś dobrze sobie radzi z tym wszystkim.
TS nie przerywał swej translatorskiej działalności, ale w rozmowach nie było nic ciekawego
poza nieistotnymi uwagami na temat smaku wina czy zbioru owoców. Dwie kobiety prowadziły
ożywioną rozmowę na temat architektury, a dla wzmocnienia swych argumentów poruszały się w
górę i w dół na swych krzesłach. W niektórych grupkach czarodzieje nachylali się w stronę swych
partnerów, chcąc zachować tajemnicę, ale nie było widać, żeby ich wargi poruszały się, mówiąc
cokolwiek. Keff podejrzewał, że jest to przekazywanie jakichś wieści w taki sam sposób, jak proces
kontrolowania przez oczy obserwacyjne. Wtedy, na polu wypełniały one prawie całą przestrzeń.
Keff spojrzał na zupę w ogromnych srebrnych wazach i przyszły mu na myśl pomyje, które
musieli zjadać współplemieńcy Brannela. A on sam wraz z Carialle wciąż nie mogli opuścić tej
planety. Mimo niedogodności odczuwał pewną satysfakcję.
- To jest taka rasa, o której cały Wydział Badawczy mógłby tylko marzyć - powiedział Keff.
- Cari, oni są równi nam pod względem rozwoju technicznego. Cokolwiek by powiedzieć, jest to
rasa człekopodobna, której ewolucja przebiegała równolegle do naszego rozwoju. Są niesamowici.
- Niesamowici, jeśli amputują palce niemowlętom? - zapytała Carialle. - Do tego trzymają
pewien odłam pod swą kontrolą za pomocą spreparowanej żywności i napojów? To mają być istoty,
które przyrównujesz do nas? Dziękuję ci bardzo. Wolę pozostać nierówna. Poza tym niczego nie
wytwarzają, tylko użytkują. Chaumel jest bardzo dumny z tych różnych technozabawek, które
pozostawili mu Starodawni i Starożytni, ale wcale nie wie, jak się nimi posługiwać. Nikt inny też
tego nie wie. Spójrz w róg sali!
Keff spojrzał tam, gdzie chciała Carialle. Na posadzce leżała puszka Chaumela. Zupełnie
oniemiał na ten widok.
- Czy zauważył zgubę?
- Nie zgubił tego. Sama widziałam, jak upuścił. Jest bezużyteczna więc najzwyczajniej ją
wyrzucił. Każdy zresztą przyglądał się temu podekscytowany. Gdy zdali już sobie sprawę z tego, że
na nic się nie przyda, przestali się nią interesować. Nie są inżynierami. To najzwyczajniejsi
użytkownicy czy operatorzy.
- Ale są to osobniki, które potrafią posługiwać się narzędziami, a w rozwoju cywilizacyjnym
przewyższają nas pod różnymi względami. Gdyby tak udało się ich sprowadzić do Światów
Centralnych, to z pewnością mogliby nas wiele nauczyć.
- Mamy już dość wiedzy na temat korupcji, dziękuję bardzo - zakończyła Carialle.
Służący, który podszedł do Keffa, przyniósł wazę z pachnącą zupą. Uśmiechnął się do
wszystkich. Inny ze sług szybko nalał zupy do stojącego na tacy talerza. Złotawa zawartość
mieściła w sobie kawałki zielonych i czerwonych warzyw oraz okrągłe kluski. Keff wsadził srebrną
łyżkę do talerza.
- Cari, umieram z głodu. Czy można to zjeść? Nie przydzielili mi nikogo, kto najpierw
skosztowałby i sprawdził, czy nie jest zatrute.
- Nabierz trochę, a powiem ci, czy nikt niczego nie dodał.
Keff spełnił jej prośbę i udawał, że studzi łyżkę.
- W porządku, możesz jeść.
- Aaa! - krzyknął Keff, unosząc łyżkę do ust.
Krzesło, na którym siedział, szarpnęło w bok. Zupa wylała mu się z łyżki, ale zniknęła,
zanim oblała mu ramię. Okazało się, że znalazł się twarzą w twarz z Omrim.
- Powiedz mi, przybyszu - zaczął mag ubrany w kolorowe szaty, siedząc na swej latającej
kanapie i mieszając niedbale zupę w talerzu - skąd przybywasz?
- Uważaj! - ostrzegła Carialle.
- Z daleka, panie - odpowiedział Keff. - Ze świata, który okrąża słońce daleko stąd.
- To niemożliwe.
Keff zawirował i ocknął się tuż przed czarnooką kobietą w brązowej sukni.
- Nie ma innych słońc poza naszym. Krzesło Keffa znów obróciło się, zanim zdążył
cokolwiek odpowiedzieć.
- Nie zwracaj uwagi na Lacię. To rewizjonistka - powiedział Ferngal przyjaznym głosem,
ale jego wzrok pozostawał dziwnie martwy. - Opowiedz mi o tej gwieździe. Jak się nazywa?
- Calonia.
- To im nic nie mówi - wtrąciła Carialle.
- To nam nic nie mówi - zawtórował Chaumel, okręcając krzesło Keffa o trzy czwarte obrotu
w lewo. - Jak daleko jest stamtąd i ile czasu podróżowałeś do nas?
Keff chciał coś powiedzieć, ale obraz Chaumela się zatarł.
- Jaką mocą dysponują twoi ludzie? - spytał Asedow. - Szuu!
- Ilu ich jest? - pytała Zolaika.
Tu nastąpiło kolejne szarpnięcie i obrót krzesła.
- Dlaczego tu przyleciałeś? - spytał pulchny jegomość ubrany na żółto i też zaraz rozpłynął
się w powietrzu.
- Czego chcesz tu, na Ozranie? - zapytał Nokias.
Keff usiłował wydusić z siebie odpowiedź.
- Nie...
Znów krótkie, gwałtowne szarpnięcie krzesła. “W jaki sposób wszedłeś w posiadanie
srebrzystej wieży? - padło pytanie ze strony Potrii.
- To mój s...
Dwa półobroty w przeciwnych kierunkach, zanim dojrzał Ferngala, którego obraz zakołysał
się na wszystkie strony.
- Czy przybędzie tu więcej waszych? - usłyszał Keff.
Żołądek zaczął mu podchodzić do gardła.
- Ja... - rozpoczął, ale jego krzesło znów zmieniło położenie, ustawiając się przed
podwójnym wizerunkiem Ilnira, który niezrozumiale bełkotał.
- Hej! - protestował Keff.
- Niebezpieczne oblężenie, Galahadzie - żartowała sobie Carialle. - Bądź silny, odważny i
śmiały!
- To już chyba kinetoza - narzekał Keff. - Trening pilota to pestka! Jestem kompletnie
zakręcony!
Krzesło obracało się tak, aby odwrócić się od Ilnira. Zamglona postać w kolorze bladej żółci
i zieleni, którą wid kątem oka, zaczęła przybierać bardziej wyraźne kształty.
Koło ręki Keffa pojawił się mały kieliszek. Napełniony był musującą, bladozieloną cieczą.
Wzrok Keffa znów się wyostrzył. Czyżby kolejna próba otrucia? Srebrna plama, którą okazał się
być Chaumel, rzuciła podejrzliwe spojrzenie na wysoką dziewczynę, a później skinęła na Keffa.
Ten właśnie sięgnął po ozdobną czarkę, gdy dwóch pijących padło zemdlonych, a ich kielichy
roztrzaskały się o podłogę. Szybko przybiegło dwóch służących. Wszyscy byli owłosieni i mieli po
cztery palce u dłoni. Keff oglądał swą czarę nad wyraz podejrzliwie.
- Cari, czy to można wypić?
- To lekarstwo na kinetozę - oświadczyła Carialle po dokonaniu szybkiej analizy
spektrochemicznej.
Keff szybko wychylił zawartość czarki. Miała miętowy smak i przyjemnie rozgrzała
żołądek. Poczuł się o wiele lepiej i nabrał sił, aby znieść wszelkie niedogodności. Spojrzał na ładną
dziewczynę, gdy zawirował koło niej. Odwzajemniła się przelotnym uśmiechem.
Stan oblężenia chwilowo ustał. Keff stwierdził, że zniknął talerz z zupą, zamiast niego zaś
ujrzał koszyk z owocami i salaterkę sałatki. Pozostali biesiadnicy także otrzymali kolejne danie.
Niektórzy ze znudzoną miną odmówili. Podano im wysokie, wąskie, gliniane naczynia z obrzeżem
inkrustowanym solą. Zanim kolejny raz został obrócony wraz ze swym krzesłem, zauważył, że
Zolaika wyciąga coś ze środka i rozrywa jakiegoś obrzydliwego skorupiaka.
- Fu! Żadnych ryb ani nic takiego - powiedział Keff.
Nabrał jednak apetytu dzięki napojowi otrzymanemu od młodej kobiety. Przed udzieleniem
odpowiedzi na zadane pytania brał kolejno różne owoce. Carialle sprawdzała, czy zawierają jakichś
podejrzanych dodatków.
- Nie - mówiła. - Nie, nie, tak - o, już dość. Nie, nie, tak!
Brał kawałek do ust i wcale nie patrzył, co je. Miąższ okazał się wyborny, a sok miał lekko
kwaśny smak. Następny kęs to cierpki, przypominający jagodę owoc. Przerywał jedzenie i
odpowiadał kolejnym rozmówcom, znów brał kawałek owocu w usta i mówił, nie dokończywszy
jedzenia.
Kosz zniknął i zamiast niego pojawił się przyprawiający o mdłości gliniany garnek. Palce
zanurzały się w rzadkim, szarym sosie. Keff poczuł woń zepsutego oleju. Jego żołądek ścisnął się i
prawie zwrócił dotychczas zjedzone owoce. Na szczęście kelner zauważył minę nieszczęśnika i
zabrał naczynie. Szybko wymienił je na półmisek z mięsem polanym gęstym sosem.
- Nie! - rzuciła Carialle, gdy sięgnął po widelec.
- Och, Cari - krzesło Keffa zawirowało, wpychając go głęboko w oparcie, a całe danie
wyparowało. - Do diabła!
- Dlaczego przybyłeś na Ozran? - spytał Ilnir. – Jeszcze mi nie odpowiedziałeś.
- Nie mogłem - powiedział Keff, zbierając się w sobie oczekując w napięciu na ponowny
obrót.
Krzesło nie ruszało się. Wyprostował się więc i rzekł:
Jesteśmy na wyprawie badawczej. Ta planeta ciekawie wygląda, więc wylądowaliśmy.
- My? - spytał Ilnir. - Czy jest ktoś oprócz ciebie w tej srebrzystej wieży?
- Sza! - zareagowała Carialle.
- To znaczy ja i mój statek - wyjaśnił szybko Keff. - Jak się podróżuje samemu, to głośno się
do siebie mówi.
- A słychać odpowiedzi? - spytał Asedow roześmianych biesiadników.
Keff też się zaśmiał.
- To byłoby coś! - odpowiedział niewinnie. Asedow zdobył się na wymuszony uśmiech.
- Ten gość nawet nie wie, że go poniosło - stwierdziła Carialle.
- Słuchajcie, ja nie stanowię dla was żadnego zagrożenia - powiedział z przekonaniem Keff.
- Byłbym bardzo wdzięczny, gdybyście uwolnili mój statek i pozwolili mi odlecieć.
- O, jeszcze nie - odezwał się Chaumel z lekkim uśmiechem, który nie przypadł Keffowi do
gustu. - Dopiero przybyłeś. Daj nam szansę okazania ci naszej gościnności.
- Jesteście bardzo łaskawi - stwierdził Keff. – Ale ja muszę kontynuować swą misję.
Krzesło niespodziewanie zawirowało.
- Dlaczego chcesz tak szybko odlecieć? - spytała Zolaika, przypatrując się Keffowi.
Twarz z monitorem, która unosiła się koło niej, spogląda na Keffa i powiedziała coś w
dialekcie, którego nie pojmował. Keff bez namysłu skorzystał z TS. Usłyszał pytanie:
- Co powiesz ty o nas?
- Co powiem o was? - powtórzył Keff, szybko myśląc nad odpowiedzią. - Cóż, jesteście
wysoko rozwiniętym społeczeństwem o bogatym języku i silnej kulturze, co stanowi ciekawy temat
do badań.
Jakaś boczna siła spowodowała obrót w przeciwnym kierunku.
- Przyślesz tu innych? - spytał Ferngal.
- Nie, jeśli sobie tego nie życzycie - odparł Keff. - Zapewniam, że nikt nie naruszy waszego
spokoju.
Krzesło obróciło się szybko w stronę Omriego.
- Będziemy mieć większy spokój, jeśli nie powrócisz, aby sporządzić raport - powiedział
mag w kolorowej, jaskrawej szacie.
Pół obrotu i Keff znalazł się przed Potrią.
- Hej, przyjaciele - zaczęła. - Dlaczegóż mamy zakładać nieprawość, jeśli nie istnieje?
Przybyszu, zapewniam cię, że nie będziesz żałował spędzonego tutaj z nami czasu. Za nową
przyjaźń!
Pstryknęła palcami. Czarka z opałowego szkła spłynęła delikatnym ruchem na tacę Keffa.
Zdziwiony i zadowolony uniósł ją w górę w geście podziękowania.
- Co w niej jest, Cari? - spytał, oddzielając wyraźnie wyraz od wyrazu.
- Ha, wspaniałe naczynie z płynem, który wywabia pamięć - powiedziała. - Stabilizowane
związki sodu i inne przysmaki, które sprawią, że będziesz myślał tylko o niej.
Keff obdarzył wróżkę czarującym uśmiechem i grzecznym ukłonem, uniósł czarkę w jej
stronę, ale zaraz odstawił.
- Przepraszam, o pani. Nie piję.
Brązowa dama zrobiła szybki ruch ręką i naczynie rozpłynęło się w powietrzu.
- Nieźle, chłopie - powiedziała triumfująco Carialle.
Keff wziął mały pierożek, który spoczął na talerzu.
- Tak - szepnęła Cari.
Keff włożył go do ust i połknął. Łapczywość, z jaką pochłonął pierożek, rozbawiła
czarodziejów siedzących w południowi części sali. Ich krzesła poruszały się w górę i w dół w takt
śmiechu. Keff uśmiechnął się do nich i postanowił zmienić temat rozmowy.
- Bardzo ciekawi mnie wasza społeczność. Jakie rządy tu panują? Kto podejmuje decyzje
dotyczące was wszystkich?
To niewinne pytanie dało początek filozoficznej dyskusji, która z czasem przeistoczyła się w
burzliwą kłótnię, a ostatecznie doprowadziła do śmierci lub utraty przytomności jeszcze sześciu
obrośniętych, którzy próbowali potrawy. Keff śmiał się, kłaniał i starał się nie zgubić wątku. Od
czasu do czasu połykał przy tym małe kęsy pożywienia.
Słuchając zaleceń Carialle, odmówił przyjęcia dwóch kolejnych dań, zjadł kawałek
następnego, potem nie ruszył jeszcze trzech, gdy stwierdziła w nich obecność pierwiastków
śladowych mogących spowodować podrażnienie układu trawiennego, a w końcu nie odmówił sobie
chrupiących, gorących pasztetów nadziewanych warzywami. Każde z kolejno serwowanych dań
było bardziej soczyste od poprzedniego i wyglądało bardziej apetycznie.
- Nie mogę się połapać w tych wszystkich czarach - szeptał Keff, dziobiąc widelcem suflet.
- Jeśli to czary, to mogli wykombinować to, co lubisz, nic tylko to, co chcieli zjeść. A jeśli
chodzi o resztę, to znasz już moje zdanie.
- Jedzenie jest jednak wyborne - upierał się Keff. - Żadnych chrząstek, kostek, spalenizny
czy kiepskich sosów. To muszą być czary.
- A może jedynie synteza - zareplikowała Carialle. - Gdybym pracowała u Chaumela,
bałabym się sknocić jakąkolwiek potrawę, a ty?
- Ostatecznie, mam chociaż tych nieznanych dotąd ludków - westchnął Keff.
- Dość gadania - przerwał Chaumel i klasnął w dłonie, aż wszyscy zebrani podnieśli głowy.
- A teraz czas na zabawę. Co wy na to?
Klasnął raz jeszcze.
Włochaty akrobata wkroczył saltem do tyłu między Nokiasa i Ferngala. Przemierzał
przestrzeń w kierunku środka sali. Krzesło Keffa cofnęło się między dwa inne, zostawiając miejsce
w środku. Pojawiła się cienka linka, która zwisała od sufitu. Dziesięć metrów nad posadzką wisiało
na niej dwoje innych akrobatów przymocowanych za kostki nóg. Zaczęli powoli się kręcić, potem
coraz szybciej, aż znaleźli się równolegle do podłogi. Rozległ się głośny aplauz. Linka i akrobaci
zniknęli, a skoczek rozpłynął się po wykonaniu kilku ewolucji. Potem znikąd wynurzyło się małe
zwierzę w ozdobnym kołnierzyku. Zrobiło zmyślny skok na drążek, gdy treser szturchnął je swoją
nogą. Omri ziewał. Treser i zwierzę ustąpili miejsca całej grupie młodych akrobatów.
Keff usłyszał poszum wiatru dochodzący przez otwarte okna. Wieczorne powietrze
przyniosło tuman kurzu, który jednak nie doszedł do otwartych drzwi. Pył zatrzymany został przez
niewidzialną przegrodę i opadł na posadzkę.
- Czy to też część programu? - spytał Keff.
- Kolejny przykład dziur energetycznych - powiedziała Carialle. - Mają jakiś sposób na to,
że następuje wysysanie energii z otoczenia. Powietrze wokół górskiej siedziby Chaumela jest
całkowicie puste.
- Magia nie musi ujawniać się tam, gdzie powstaje - wyrokował Keff.
- Keff, fizyka! Energia zmierza tam, gdzie ty jesteś. Logika nakazuje więc twierdzić, że jest
tam potrzebna.
- Czary nie zależą od fizyki. Przyjmuję jednak twoje domniemanie.
- To prawda, chociaż w to nie wierzysz. Pola sił słabną wszędzie oprócz tamtego miejsca.
- Czy jest szansa, że osłabną na tyle, aby udało ci się odlecieć?
- Nie - padło po krótkiej przerwie.
Kuglarz i jego pokryta sierścią asystentka, którzy pojawili się w powietrzu, opadali w dół,
wykonując różne sztuczki. Wzięli potem obręcze, przez które skakali akrobaci wyłaniający się ze
ścian. Kolejni zmaterializowali się, aby asekurować skoczków. Nie każdy z gości okazywał
zainteresowanie widowiskiem. Krzesło Keffa szarpnęło i ruszyło w stronę Lacii tak gwałtownie, że
prawie przeleciał do tylu przez oparcie. Akrobaci musieli odskoczyć, aby nie nastąpiła jakaś kolizja.
- Jesteś szpiegiem frakcji z drugiej strony Ozranu, tak? - domagała się odpowiedzi.
- Nie ma innych frakcji na Ozranie - wyjaśnił Keff. - Widziałem wszystko z góry. Tylko ten
kontynent na półkuli północnej i archipelag na południowym zachodzie są zamieszkane.
- W takim razie musiałeś stamtąd przybyć - powiedziała - Komu służysz i czyim jesteś
szpiegiem?
Zaczęło się wypytywanie. Nie dano mu czasu na udzielenie odpowiedzi. Wszyscy zaczęli
się prześcigać w podejrzeniach i oskarżeniach pod jego adresem. Potria, wciąż rozeźlona, nie
podejmowała z nim rozmowy, ale odciągała go od czasu do czasu od reszty towarzystwa, aby
delektować się jego widokiem, widokiem kozła ofiarnego, który ledwie łapał dech. Asedow wcale
nie był gorszy. Chaumel również ciągnął go na wszystkie strony, uniemożliwiając odpowiadanie na
pytania. W całym tym zamieszaniu Keff wirował coraz szybciej, stawał się coraz bardziej
rozdrażniony tym, że traktowano go jak pionka. Trzymał się mocno swego krzesła i zacisnął zęby.
Bombardowały go huczące strzępki pytań:
- Kim jesteś?
- Chcę wiedzieć...!
- Czym się zajmujesz...?
- Powiedz mi...
- Jak...?
- Dlaczego...?
- Co...?
Wreszcie nie mógł już tego znieść i krzyknął ku bezkształtnemu ogromowi barw:
- Dość tego prymitywnego śledztwa! Już się w to nie bawię!
Odepchnął tacę, nie zważając na wirowanie krzesła, zstąpił z podpórki, na której trzymał
stopy, i spadał, spadał, spadał...
ROZDZIAŁ 9
Keff wciąż spadał w ciemną otchłań. Lodowaty wiatr wiał ku górze i zimnym całunem
omiatał jego twarz i ręce wzniesione nad głową. Układający się poziomo nieostry wizerunek postaci
magów przeobraził się w rozmazane pionowe pasmo szarości, czerni i brązu. Keff leciał wąskim
tunelem o ścianach z surowego kamienia. Co jakiś czas ukazywały się przebłyski oślepiających,
kolorowych świateł. Próbował złapać się czegoś, lub oprzeć o coś nogi, ale jego wysiłki były
bezowocne.
Wstrętne, maszkarowate twarze przypatrywały mu się, szemrząc coś między sobą. Latające
potwory o kilkunastu zakończonych pazurami łapach spadały na niego, tarmosząc go za ramiona i
targając mu włosy. Pęd upadku był tak duży, że głowa Keffa się odgięła. Udało mu się dojrzeć
dalekie, umieszczone gdzieś nad nim światło, które poruszało się w takt bicia jego serca.
Przyprawiło go to o zawrót głowy. Żołądek podchodził mu do gardła. Z trudem opanowywał torsje.
Zimny wiatr szczypał w uszy i wywoływał szczękanie zębów. Keff robił wszystko, żeby zamknąć
usta.
- Carialle, na pomoc! Spadam! Gdzie jestem?
- Wcale się nie ruszyłeś, Keff. Jesteś wciąż w samym środku jadalni Chaumela. Wszyscy
patrzą na ciebie i dobrze się bawią. No... patrzysz na sufit - ton jej głosu wyrażał pewne
zakłopotanie.
Keff starał się zestawić jej słowa z doznanym uczuciem spadania, kamiennymi ścianami,
maszkaronami i nagle przestał się bać. Ogarnęła go wściekłość. Otchłań to iluzja! Iluzja, którą
został ukarany. Co za diabelskie sztuczki!
- Dość już tej błazenady! - wrzasnął.
Dziwaczny stan, w którym się znajdował, skończył się gwałtownie. Brzęczenie i drgania,
które nagle poczuł pod stopami zmusiły go do zrobienia ruchu. Słaniał się na nogach, próbował
utrzymać równowagę na śliskiej posadzce. Wywrócił się boleśnie posiniaczył kolana i dłonie.
Energicznie zamrugał oczami. Plamki światła okazały się pochodniami i owalem twarzy Plennafrey.
Sprawiała wrażenie zaniepokojonej. Keff domyślał się, że to ona złamała zaklęcie, które
zapanowało nad jego umysłem.
- Dziękuję - powiedział, a jego głos zabrzmiał bardzo donośnie, przynajmniej tak mu się
wydawało,
Usiadł na posadzce i zbierał siły, żeby wstać.
Zorientował się, że wszyscy patrzą na tę młodą kobietę. Chaumel był wściekły, Nokias
zaskoczony, Potria oburzona. Plenna uniosła głowę i bez żenady spojrzała na swych
zwierzchników. Keff zarzucał sobie, iż uważał ją za słabą i tchórzliwą teraz miał dowód na to, że
jest wspaniała.
- Serce bije jej mocniej. Oddech przyspieszony. Zaczyna się przejmować - mówiła Carialle.
- Nie należy do starszyzny, a właściwie jest najmłodsza. W dodatku zepsuła im całą zabawę.
Niegrzecznie. O, znów impulsy energii.
Keff starał się uporządkować myśli. Zaczęły mu się kłębić różne postrzępione wątki.
Plennafrey chroniła go. Kolejny impuls, który do niego dotarł, przyniósł wizerunek
pokrwawionych, na wpół zjedzonych ciał palących się gdzieś na wysypiskach. Ten koszmar drążył
jego świadomość, zanim nie został wyparty powiewem świeżego, chłodnego powietrza.
- Keff, co się dzieje? - zapytała Carialle. - Straszny skok adrenaliny.
- Napady psychiczne - powiedział przez zaciśnięte zęby. - Staram się zapanować nad sobą.
Dokładał starań, aby myśleć o wszystkim, a nie tym, co bombarduje jego świadomość.
Wyobrażał sobie kufel zimnego piwa, który przemienił się w strugę zielonego, parującego napoju.
Potem wykreował obraz dyskoteki z gromadą dziewczyn. Te znów przeobraziły się w megiery -
uskrzydlone harpie dziobiące jego ciało, które kołysze się na szubienicy. Wreszcie pomyślał o
swoich ćwiczeniach. Widział siebie napinającej dźwignie rotofleksu. Taka krótkotrwała
koncentracja dezorientowała prawdopodobnie ciemięzców, którzy musieli zakłócić chwilowy
spokój i ład umysłu, aby ponownie zawładnąć Keffem.
Prędzej czy później czarodzieje będą musieli przestać, a on nigdy nie pozna różnicy między
wytworami własnego umysłu a tym, co zostało mu narzucone. Był zrozpaczony. Dotychczasowe
długie wyprawy i podróże nie dostarczyły żadnych doświadczeń w zakresie obrony przed tego
rodzaju zagrożeniem. Ile jeszcze będzie w stanie wytrzymać? Jeśli będzie się to przedłużać, to
ujawni im całą historię swego życia.
Co to, to nie! Ze złością postanowił się otrząsnąć i wziąć się w garść. Jeśli nie da sobie rady,
to nie będzie w stanie ochronić Carialle. Nawet gdyby miał poświęcić swoje życie, musi
uniemożliwić im odkrycie prawdy o mózgu. To, co mogłoby się wydarzyć, byłoby o wiele
straszniejsze niż historia, którą prze-żyła zanim jeszcze zostali partnerami.
Dźwignie rotofleksu, które widział w swej wyobraźni, przemieniły się w noże raniące go w
pierś. Zmuszał swe wnętrze, aby pozbyć się takiego koszmaru. Ostrza wybuchały płomieniami
smagającymi jego ręce. Potem spadł łagodny deszcz. Ogień został ugaszony z sykiem
niezadowolenia. Mina Keffa pojaśniała. Ponowna interwencja Plennafrey.
Był wdzięczny młodej czarodziejce za wstawiennictwo. Czy długo jeszcze zdoła
przeciwstawiać się zjednoczonym siłom starszyzny? Wydawało mu się, że czuje te przebłyski
energii błądzące między Plennafrey i całą resztą. Plennafrey właściwie powstrzymywała się od
wykorzystania własnego arsenału, co z kolei powodowało ich konsternację i oburzenie. Pozorny
spokój groził bardzo poważnymi następstwami.
- Impulsy małej mocy - oznajmiła Carialle. - Szturchnięcie z prawej. O, reakcja z lewej.
Targnięcie; co to?
Jakaś niewidzialna siła trzymała Keffa. Powoli zaczynał się obracać jak akrobaci zawieszeni
na linie, ale tym razem bez krzesła. Wirował coraz szybciej, szybciej i szybciej. Całe zadowolenie z
odkrycia rasy magów prysło z przypływem nudności i skurczów żołądka. Keff chciał dotknąć
podłogi, chwycić kogoś z czarodziejów, ale wszystko pozostawało poza zasięgiem jego rąk.
Obracał się coraz szybciej i szybciej, aż komnata stała się układem warstw światła i barw. Obrazy
zaczęły wnikać do jego świadomości. Towarzyszyły im okrzyki znaczone strachem i złością, które
także niszczyły układ nerwowy. Czuł tylko ból, a huk w głowie odbierał wszelkie zmysły.
Keff poczuł dotknięcie w ramię i nagle stwierdził, że chwiejnie kroczy po śliskiej posadzce
gdzieś z tyłu, za Plennafrey. Opuszczała plac bitwy, aby go uratować. Przytrzymała go za ręce i
przeszli razem w kierunku otwartych drzwi.
Przezroczysty mur Chaumela nie stanowił żadnej przeszkody. Plennafrey sięgnęła ręką do
paska i w murze ukazał się otwór. Do komnaty wpadły tumany kurzu przelatującego obok pary
uciekinierów. Krztusząc się i kaszląc, wybiegli na lądowisko. Keff przypomniał sobie, co Carialle
mówiła o przyporządkowaniu kolorów, i pobiegł za dziewczyną aż na koniec balkonu, w stronę
niebiesko-zielonego krzesła. Jego stopy niezbyt pewnie czuły się na dziwnej posadzce, ale dokładał
wszelkich starań, żeby nadążyć.
Usiadła z impetem na swój tron i wciągnęła Keffa. Bez zbytnich ceregieli wznieśli się w
ciemność. Keff zdążył zauważyć wszystkich pozostałych magów pędzących do swych krzeseł.
Chaumel wygrażał w stronę uciekającej pary.
Wpadli do rozległej skalnej pieczary, którą rozświetlały pochodnie. Rozciągała się w
nieskończoność na obie strony. Plenna zatrzymała swe latające krzesło na ułamek sekundy i skręciła
w prawo. Jej duże ciemne oczy śledziły mijaną rzeczywistość. Keff trzymał się, żeby nie wypaść,
gdy krzesło gwałtownie poderwało się ku górze, wznosząc się nad stalagmitem. Zaraz opadło, żeby
trafić pod obniżenie sklepienia. Keff ciężko oddychał. Powietrze było wilgotne i miało piwniczny
zapach.
- Gdzie jesteś? - glos Carialle huczał w uchu Keffa. - Cholera, wcale mi się to nie podoba!
- Cari, sprawdź głośność.
Carialle zmniejszyła znacznie poziom głośności i dalej mówiła.
- Jesteś jakieś dziewięćset metrów poniżej poprzednia miejsca. Zmierzacie na południe
potężnym systemem połączonych, podziemnych jaskiń i pieczar.
- Co?! - nie dowierzał, ale potem ugryzł się w język, gdy krzesło Plennafrey pędziło wąskim
przesmykiem i wpadło do pieczary, której dno zniknęło, ukazując iluzoryczną otchłań.
- Niedaleko namierzyłam parę linii pola elektromagnetycznego. Jednak nie przecinają się z
tunelem, którym teraz podróżujesz.
- Dokąd zmierzamy? - spytał dziewczynę.
- Tam, gdzie będziemy bezpieczni - odpowiedziała krótko.
Zmarszczyła czoło i przybrała pozę, jakby chcąc pchnąć coś przed sobą.
- Coś nie tak?
- To te dawne linie - powiedziała. - Tu, gdzie jesteś ich natężenie jest słabe. Chcę zbliżyć się
do linii, które położone są gdzieś daleko. Musimy do nich dotrzeć, aby mieć szansę ucieczki, ale
Chaumel chce mnie powstrzymać.
- Co to za “dawne linie”? - pytał Keff, domagając się dalszych wyjaśnień.
Doznał potem uczucia nawrotu pamięci i uruchomił TS, aby odszukać podobną terminologię
w języku standardowym. W rezultacie uzyskał komentarz, który opisywał “dawne” następująco:
“przymiotnik, archaiczne, odnoszące się do tajemnej mocy”. Bardzo zbliżone, zauważył Keff,
przyjmując to wszystko do wiadomości.
- Co będzie, jeśli nie dotrzemy do mocnych “dawnych” linii? - krzyczał.
- Przedostaniemy się do mojej siedziby - powiedziała, nie patrząc na niego. - Zabierze to
trochę czasu, ale tutejsze góry są wydrążone u podstaw.
Powietrze przed nimi zrobiło się bardziej gęste i ujrzeli kilkanaście latających krzeseł.
Skierowały się w stronę Keffa i dziewczyny, którzy zrobili nagły zwrot i podążyli w stronę
wąskiego przesmyku. Chaumel, błyszcząc jak gwiazda, przemknął przed oczami Keffa. Srebrny
mag obrzucił ich dzikim spojrzeniem.
Asedow popędził swój zielony rydwan, aby wyprzedzić Chaumela. Spowodował przez to
mały zator i zablokował pogoń przy wejściu do przesmyku, w którym zniknęła Plennafrey jej to
trochę przewagi.
Czarodziejka przemierzała szlak poprzez gąszcz filarów z onyksu. Keff opierał się o jej
kolana, gdy ścinała ostre zakręty, aby nie nadziać się na wystające skałki. Spojrzał na jej twarz i
stwierdził, że jest opanowana, skoncentrowana, blada, czujna i piękna jak lilia. Pokręcił głową ze
zdziwienia, że i zauważył tego wcześniej. Zdecydował się też spojrzeć w tył. Daleko za nimi ujrzał
gromadę magów, którzy kontynuowali pościg, mknąc w gęstwinie stalaktytów. Słyszał krzyki i
przekleństwa, pogróżki, a zaraz potem odgłosy zderzenia. Liczba ścigających zmniejszyła się do
jedenastu.
- Przesmyk rozszerza się za tym skrzyżowaniem, gdzie pojawiliście się pierwszy raz -
mówiła Carialle, obserwując system podziemi. - Przed wami jakieś żywe istoty.
Przelecieli pod niskim nawisem, który oddzielał kolejną, wapienną jaskinię. Keff poczuł
zapach jedzenia i rzucił ukradkowe spojrzenie w kierunku rozświetlanym przez jasność pochodni.
Zapachy jedzenia mieszały się z zimną, wilgotną, wapienną wonią jaskini. Ujrzeli przed sobą
rozległą, podziemną kuchnię, której istnienie zapowiadała Carialle. Temperatura tego
pomieszczenia była znacznie wyższa niż innych miejsc w podziemiach. Keff czuł, że gorąco
powoduje czerwienienie policzków. Plennafrey zrobiła się lekko różowa. Całe mnóstwo
obrośniętych kucharzy i ich pomocników krzątało się w pośpiechu, niosąc garnki i rondle do
dużych pieców o kilku paleniskach, które rozmieszczone były pod ścianami, albo dźwigając tace
pełne gotowych dań do stołów ustawiony w środku komnaty.
- Gaz ziemny, ciepło geotermalne - powiedziała Carialle. - Służba gastronomiczna dla
dziesięciu kręgów piekła.
W jednym rogu zestawiono setki naczyń nie tkniętych przez wybrednych biesiadników,
którzy ucztowali gdzieś na górze.
- Co za marnotrawstwo - stwierdził Keff, gdy przelecieli obok tej kupy śmieci. Gryzące
opary z psującej się żywności powodowały łzawienie oczu.
Rydwan gwałtownie obniżył pułap lotu, aby nie uderzyć w obniżony sufit. Przerażeni
kucharze wypuścili z rąk rondle i patelnie, szukając bezpiecznego schronienia. Płozy tronu dotknęły
czegoś miękkiego, ale nie spowodowało to zakłóceń ruchu. Keff obejrzał się za siebie i zobaczył
pozostałe resztki wysokiego tortu i zasmucone oblicze szefa ciastkami.
- Przepraszam! - krzyknął Keff.
Magowie uczestniczący w pogoni wpadli do jaskini, wykrzykując, aby Plennafrey poddała
się i oddała zdobycz. Ogniste pioruny rzucane w stronę uciekinierów odbijały się od kamiennych
ścian i wywoływały lawinę iskier spadających na przerażonych kucharzy. Plennafrey wykonała
gwałtowny zwrot w dół. Grom zmierzający w ich kierunku na szczęście nie zdążył trafić w
zamierzony cel. Zmiótł za to stalaktyt, rozbijając go w pył. Keff nie zdołał na czas zasłonić twarzy i
musiał potem wypluć wapienny pył, który dostał mu się do ust.
- Nie zniszcz mi niczego! - wrzeszczał błagalnie Chaumel. - Moja kuchnia!
Keff widział, jak rozpaczliwie macha rękami i zsyła różne zaklęcia, aby uratować swą
własność. Plennafrey spojrzała za siebie i zwiększyła prędkość lotu. Przyciągnęła Keffa nogami.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
- Muszę mieć wolne ręce - powiedziała i natychmiast zaczęła sama wypowiadać różne
zaklęcia. Keff trzymał się mocno z tyłu rydwanu i tak ułożył swe ciało, żeby Plennafrey nie
wypadła.
Jaskinia zwężała się, przez co musieli schodzić coraz bliżej posadzki. Obrośnięci Pierwotni,
którzy wcześniej uciekli z drogi latającego krzesła, leżeli teraz płasko na ziemi lub przyciskali się
do ściany. Kobiety rozpaczliwie krzyczały, mężczyźni podnosili alarm.
Szkarłatne języki ognia odbijały się od ścian i przelatywały w małej odległości od
niebiesko-zielonego tronu. Młoda czarodziejka zaczęła miotać dymne kule. Keff pochłonięty
obserwowaniem ściany, która zdawała się wyrastać im na drodze, słyszał krzyki i wrzaski, po
których nastąpiła seria eksplozji.
Plennafrey na szczęście zapanowała nad swym wehikułem, wykonała ostre zejście w dół i
wpadła do tunelu. Musiał to być centralny korytarz całego podziemnego kompleksu Chaumela.
Setki Wyniosłych Pierwotnych porzuciło narzędzia i sprzęty, szukając osłony przed
niespodziewanymi intruzami. Plennafrey wykazała ogromne mistrzostwo, wykonując
skomplikowane manewry, aby nie wyrządzić krzywdy przestraszonym mieszkańcom podziemi i nie
wpaść na żadne naturalne przeszkody.
- Świetnie sobie radzi - zauważył Keff, kierując te słowa do Carialle. - Byłaby znakomitym
pilotem kosmicznie!
Główny tunel łączył się z wieloma rozgałęzieniami. Plennafrey bacznie obserwowała każde
z nich. Keff nie widział zbyt daleko, ponieważ pochodnie nie dawały dobrego światła. Plennafrey
przygryzła wargę i z przechyłem skręciła w dziewiąty tunel po prawej.
- Keff, nie tędy! - krzyknęła Carialle.
- Aha!
Keff słyszał okrzyk radości Chaumela i pokrzykiwania pozostałych uczestników pościgu.
Zastanawiał się, dlaczego są tacy zadowoleni.
Plenna odbiła w lewo, żeby nie zderzyć się z wielkim wozem załadowanym odpadami.
Wydawało się, że nie ma miejsca i kolizja jest nieunikniona. Kolejny raz mieli jednak szczęście.
Keff usłyszał odgłosy tarcia, a zaraz potem wściekłe wrzaski. Dwóch magów zostało zmuszonych
do zrezygnowania z pościgu i powrotu do domów w celu oczyszczenia swych wspaniałych szat ze
śmieci. Wkrótce nastąpił kolejny trzask Keff wiedział już, że jeszcze jeden z magów nie zmieścił
się między ścianą tunelu i wozem. Pozostało ośmioro uczestników pogoni. Załogant spojrzał do
tyłu. Srebrne migotanie z przodu to Chaumel, ciemna zieleń za nim to Asedow, dalej różowo-złota
Potria, złoty Nokias, jeszcze dalej Ferngal i kilkoro innych, których nie dało się już rozpoznać.
Plennafrey przemierzała kręty, zwężający się korytarz i rzucała uroki oraz zaklęcia, które
miały opóźnić pościg.
- Zawrócę i założę sieć, w którą powinni wpaść - powiedziała - ale dalej musimy mieć się na
baczności.
- W pełni się z tobą zgadzamy, pani - odparł Keff. - Uważaj na drogę. Patrz, tam przed nami
jest jaśniej.
Rozpraszający się mrok świadczył o tym, że jest tam większa, dająca lepsze możliwości
manewrowania komnata. Plenna wzniosła się nad wysokim progiem i niespodziewanie wydała jęk
przerażenia. Pomieszczenie rozszerzało się, tworząc pieczarę, która miała bardzo regularny kształt.
Przy ścianach wybiegły rzędy regałów zapełnionych butelkami. Nigdzie nie było widać żadnych
otworów dających szansę wyjścia.
- Ślepy tor - powiedział zrozpaczony Keff. - Jesteśmy piwnicach Chaumela. Nic dziwnego,
że był taki rozradowany.
- Próbowałam was ostrzec - mówiła Carialle. - Nie usłuchałeś mnie.
- Przepraszam Carialle, to wariacka jazda.
Plennafrey zrobiła przewrotkę w tył i ruszyła gwałtownie w stronę wąskiej szczeliny. Keff
czuł, że przy tej ewolucji serce skoczyło mu do gardła. U wylotu szczeliny pojawił się nagle
Chaumel i cała reszta. Plennafrey poruszała się wstecz i zawisła w samym środku pomieszczenia.
Osiem otaczających krzeseł sprawiało wrażenie sądu.
- ...To już koniec.
- Mamy was, przyjaciele. Za szybko opuściliście nasze towarzystwo - zaczął Chaumel. -
Plennafrey, przeceniłaś swoje możliwości. Zapomniałaś, że tak łatwo nie zrezygnujemy ze
zdobyczy w postaci tego nieznajomego i jego wieży na rzecz, najniższej w całej hierarchii.
Keff poczuł, że Plennafrey docisnęła kolana do jego pleców.
- On może wcale nie chce zostać czyjąś własnością - powiedziała - Zwrócę mu wolność.
- Nie masz prawa do takich wyborów - oznajmił Nokias.
Wyciągnął ręce i położył jedną z nich na kolistej bransolecie. Keff skulił się, gdy błyskawice
zsyłane z bransolety otoczyły latające krzesło Plennafrey. Niewidzialny pręt zebrał wszystkie błyski
i odprowadził je gdzieś w nicość. Zdziwiony Nokias nie spodziewał się, że Plennafrey potrafi
przeciwstawić się takiej potędze.
- Właśnie coś takiego trafiło cię wtedy, na równinie - szeptała Carialle w ucho Keffa. - To
musiała być sprawka Nokiasa. Nie mogę w to uwierzyć, ale on jest rzeczywiście zaskoczony.
Pozostali wielcy wznieśli swe magiczne przedmioty, przygotowując decydujące uderzenie.
- Przyjaciele, bardzo was proszę - powiedział Chaumel, przesuwając się między nimi w
stronę potępieńców. Jego dziki wzrok świadczył o wściekłości. - Pozwólcie, że ja to zrobię.
Wyciągnął z pochwy swą pałeczkę i podniósł ją. Keff spojrzał na Plennafrey. Czarodziejka z
wyrazem buntu na twarzy zaczęła zagarniać powietrze.
- Wiem, co ona zrobi - powiedziała Carialle z trwogą w głosie. - Keff, powiedz jej, żeby
znów nie zniknęła w przestrzeni. Nie chcę...
Jaskinia eksplodowała z jaskrawym błyskiem.
Keff i Plennafrey chyba w ogóle nie zmienili miejsca pobytu, ale wokół nich nie było już
ośmiorga magów. Znajdowali się w samym środku kulistej pieczary wykutej w litej skale. Keff
spostrzegł jednak, że ściany nie są gładkie i sufit nie jest aż tak wysoki. Plennafrey osadziła krzesło
na ziemi i westchnęła z ulgą. Keff też odetchnął.
Podał jej rękę. Z uśmiechem skorzystała z uprzejmości i zeszła z krzesła.
- O pani, chciałbym podziękować za uratowanie życia - powiedział Keff z ukłonem,
trzymając dłonie Plennafrey.
Spojrzał na nią i zauważył, że oblała się rumieńcem - z żenowania albo zadowolenia, któż to
wie.
- Nie mogłam pozwolić, aby traktowali cię jak przedmiot - rzekła.
- Wiem, że jesteś prawdziwym człowiekiem, a nie takim jak my.
- Prawdziwy mężczyzna składa hołd prawdziwej damie - powiedział Keff z kolejnym
ukłonem.
Speszona Plennafrey uwolniła swe dłonie z rąk uśmiechniętego Keffa.
- Cóż to za wspaniałe maniery - dał się słyszeć słaby głos Carialle. - Jesteś o czterdzieści
pięć stopni od poprzedniego miejsca. Zdążyłam cię namierzyć, zanim zanikły impulsy energii.
Znajdujesz się w małej kulistej niszy przy jednym z tych kompleksów długich jaskiń. Co to za
miejsce?
- Właśnie miałem o to zapytać - odpowiedział Keff i rozglądał się wokół siebie. - Gdzie
jesteśmy, moja droga?
W przeciwieństwie do piwnic, w których Chaumel trzymał wino, pomieszczenie to nie
pachniało wilgocią i drożdżami. Łagodny, naturalny zapach powietrza mieszał się z aromatem
perfum. Komnata ta, aczkolwiek duża, miała bardzo intymny charakter. Wygodne, rozłożyste
krzesło otoczone było małymi stoliczkami, grubymi poduchami i pluszowymi zwierzakami. Przy
ścianie stało niewielkie łóżko przykryte jakąś kapą, a przy nim stół z różnymi błyskotkami.
Niewielka, jaskrawa lampa dawała przyjemne, błękitne światło. Keff zorientował się, że jest to
buduar młodej damy, która weszła w dorosłość, i nie chciała rozstać się z zabawkami
towarzyszącymi jej od dzieciństwa.
- To moja komnata - powiedziała Plennafrey. TS nie przetłumaczył przymiotnika, ale Keff
domyślał się, że chodzi zapewne o słowo “tajemna” lub “prywatna”. Zauważył swoistą dumę na
twarzy Plennafrey. Zorientował się, że nikt poza nim, nie gościł w tym sanktuarium.
- Nic nam tu nie grozi.
- Jestem zaszczycony - powiedział Keff wpatrzony w młodą kobietę.
Uśmiechnęła się. Keff spojrzał na szafkę przy łóżku, potem zobaczył okrągłą ramę, z której
wyłaniały się wizerunki kilku osób. Skierował czujniki w tę stronę, aby umożliwić przekaz dla
Carialle w celu analizy.
- Holografia - stwierdziła bez namysłu Carialle. - No, właściwie coś podobnego. Efekt
zbliżony, ale inna technika.
Keff obracał ramę w swych dłoniach. Mężczyzna stojący z tyłu był wysoki i szczupły, miał
czarne włosy i krzaczaste brwi. Trzymał dłonie na ramionach dwóch chłopców, którzy byli podobni
do niego. Małą dziewczynką w środku całej gromady musiała być Plennafrey w młodszym wieku.
- Rodzina?
- Tak.
- Sympatyczni ludzie. Gdzie oni mieszkają?
Odwróciła oczy.
- Wszyscy nie żyją - powiedziała.
- Bardzo mi przykro.
Plennafrey znów spojrzała na Keffa. Miała czerwone oczy i płakała. Szukała czegoś w
metalowej szkatule, uniosła ją potem nad głowę i odrzuciła z całej siły. Rzucony przedmiot odbił
się z łoskotem od ściany i upadł na posadzkę.
- Nienawidzę tego. Nienawidzę tej mojej roli. Byłabym szczęśliwa, gdyby nie...
TS próbował dokonać tłumaczenia jej słów, ale zbyt dogłębna analiza wypowiedzi
doprowadziła w efekcie do zagubienia sensu. Carialle przerwała, mówiąc:
- Wydaje mi się, że to ona ich zabiła. Nie pamiętasz, co mówił Chaumel o drodze awansu:
albo kradzież artefaktów albo morderstwo. Zostałeś uwięziony w jaskini z obłąkaną. Staraj się, aby
jej nie zdenerwować. Uciekaj.
- Nie wierzę - powiedział stanowczo Keff. - Wszyscy zmarli? Czy chcesz mi o tym
opowiedzieć?
Wziął dłonie dziewczyny w swe ręce. Chciała je zabrać, ale Keff przytrzymał je łagodnie.
Podprowadził ją do krzesła.
- Twoja rodzina wyginęła, a ty odziedziczyłaś przedmioty dające moc, tak? Nie masz nic
wspólnego z ich śmiercią.
- Mam - powiedziała Plenna. - To ja jestem sprawczynią. Mój ojciec był bardzo potężnym
magiem. On... z samym Nokias.
- Rywalizował - wtrącił TS.
- Obaj chcieli zająć stanowisko Maga Południa, ale Nokiasowi się poszczęściło. Przegrana
bardzo dotknęła mego ojca. Po pewnym czasie...
Gestykulowała, przebierając palcami, jakby nie chcąc wypowiedzieć słów prawdy
- Oszalał - dokończył Keff.
Plenna spuściła wzrok.
- Tak. Przysiągł, że będzie rywalizował ze Starożytnymi. Potem zdecydował się na
potomstwo, przez co utracił moc. Chciał nas wyniszczyć, aby ją odzyskać.
- To straszne - powiedział Keff. - Był rzeczywiście szalony. Nikt przy zdrowych zmysłach
nie mógłby nawet pomyśleć o zabiciu swych dzieci.
- Nie mów tak! - błagała Plennafrey. - Kochałam ojca Musiał zachować swoje stanowisko.
Nie masz pojęcia o tym, jak jest tu, na Ozranie. Przy jakichkolwiek oznakach słabości narażasz się
na utratę pozycji.
- Mów dalej - powiedział Keff, zachowując powagę chwili.
Plennafrey kontynuowała wypowiedź wspomagana od czasu do czasu przez TS.
Nie mam wiele do opowiadania. Ojciec próbował różnych sposobów, aby uzyskać kontakt z
Rdzeniem Ozranu i przez to zwiększyć swą moc, ale bezskutecznie. Któregoś dnia, dwa lata temu,
badałam stare linie mocy i poczułam wzmocnienie wrogiej energii.
- Narastanie - przerwał TS.
- Zgodnie z tym, czego mnie nauczono, broniłam się, tworząc zapory energetyczne...
- Zasłony? - spytał Keff, słuchając analizy słownictwa dokonanej przez TS.
- Tak, a także odsyłając energię liniami, którymi została nasłana. To wszystko przerastało
moje wcześniejsze doświadczenia.
Na wspomnienie tamtego wydarzenia źrenice dziewczyny rozszerzyły się tak mocno, że jej
oczy nabrały czarnej barwy.
- Byłam wtedy na balkonie. Znalazłam się w gorących płomieniach. Zebrałam całą moc i
odrzuciłam ją od siebie najdalej jak mogłam. Pochłonęło to cały mój potencjał. Energia wróciła do
tego, kto ją zesłał. Przeszła koło mnie do naszej siedziby. Wewnątrz domu nastąpiła potężna
eksplozja. Uzmysłowiłam sobie wtedy, co zrobiłam. Pobiegłam.
Jej twarz zbladła i była pełna niepokoju.
- Drzwi przybytku mego ojca były wyważone. Moi bracia leżeli martwi na korytarzu.
Zabici. Zabici. To wszystko moja wina.
Łzy zaczęły spływać jej po policzkach. Wycierała je rękawem swej żółtej sukni.
- Przybył Nokias i inni. Powiedzieli, że zrobiłam pierwszy ważny krok. Osiągnęłam pozycję
czarodziejki. Wcale tego nie chciałam. Zabiłam całą moją rodzinę.
- Nie zrobiłaś tego świadomie - powiedział Keff, sięgając do kieszeni po chusteczkę, którą
podał dziewczynie. - To wypadek.
- Mogłam umożliwić mu zwycięstwo. Wtedy wszyscy by żyli - mówiła dalej Plennafrey. -
Powinnam była wiedzieć.
Łza stoczyła się jej po szyi. Ze złością wytarła oczy i usiadła, gniotąc w dłoniach rąbek
sukni.
- Walczyłaś o życie. To normalne. Nie powinnaś poświęcać siebie samej, gdy ktoś sięga po
władzę.
- Ale to był mój ojciec! Szanowałam go i byłam mu posłuszna. Czy tam, gdzie ty mieszkasz
jest inaczej? - spytała
- Nie - odpowiedział Keff zdziwiony stanowczości swego głosu. - Żaden ojciec nie zrobiłby
tego, co on. Dla nas życie jest święte.
Plenna spojrzała na swe dłonie i westchnęła.
- Też chciałabym tam żyć.
- Coraz bardziej mi się tu nie podoba - powiedziała Carialle, o uratowanie życia której
zaczęto walczyć, zanim się jeszcze urodziła.
- Korupcja jest nagradzana, życie dziecka nie warte mrugnięcia okiem, władza jest
ważniejsza od rodziny, życia, świętości. Jak już się stąd wydostaniemy, to wprowadzimy zakaz
przylotów na tę planetę. Tutejsi nie podróżują w kosmosie, więc nie ma obaw, że pojawią się w
Światach Centralny.
- Najpierw musimy się stąd wydostać - przypomniał Keff. - Może uda się nam przy okazji
wprowadzić tu parę zmian na lepsze, zanim odlecimy.
Carialle sapnęła.
- Jak zwykle masz rację, rycerzu o lśniącej zbroi. Powinniśmy zrobić to wszystko, co leży w
naszej mocy. Nie mogę jednak popierać tego, co zrobiła ta dziewczyna.
Keff odwrócił się w stronę Plennafrey. Wbiła oczy w posadzkę najwyraźniej rozmyślała o
tragicznej przeszłości.
- Plennafrey, bardzo cię proszę - powiedział Keff w języku Ozranu, starając się, aby jego
wypowiedź była tak czarująco przekonująca, jak to tylko możliwe. - Wszystko jest dla mnie nowe
w twym świecie. Chciałbym dowiedzieć się o tobie i o was jak najwięcej. Bardzo mi na tobie
zależy. Co to jest? - spytał, wskazując najbliższą błyskotkę.
Roztargniona, spojrzała na Keffa, który wziął mały cylinder i uśmiechnęła się.
- To muzyka - odpowiedziała.
Keff potrząsnął pudełkiem i odstawił je. Boki otworzyły się i ze środka popłynęły dźwięki
miłej melodyjki.
- Mam to już od dawna, właściwie od dzieciństwa.
- Czy to coś starego?
Istnieje kilka pokoleń. Ojciec ojca mego ojca - chichotała radośnie, licząc na palcach - zrobił
to dla swojej żony.
- Bardzo ładne. A to?
Keff wstał i sięgnął po krótki, zwinięty sznurek z wiszącym na jednym końcu czymś
kolorowym, co w świetle lampy mieniło się błękitem, zielenią i czerwienią.
- To zabawka - odparła Plennafrey z coraz większą, naturalną radością powracającą na jej
oblicze. - Trzeba umieć się tym posługiwać. Żadne czary. Przyznam, że dobrze mi z tym idzie. Moi
bracia nie byli tak dobrzy.
- Pokaż - poprosił Keff.
Stanęła koło niego i nawinęła sznurek wokół wisiorka. Przełożyła wskazujący palec przez
pętlę na końcu sznurka, poruszała całą zabawką i wyrzuciła ją w powietrze. Odwinęła się ze
sznurka i wróciła do ręki. Odrzuciła ją jeszcze raz, ale wykonali taki ruch ręką, że wisiorek
przemknął koło jej głowy, potem przeleciał między ich kolanami i w górę, aby trafić do jej dłoni.
- Jo-jo! - krzyknął uradowany Keff.
- Macie coś takiego? - zapytała Plennafrey i obdarzyła Keffa szczerym uśmiechem.
Keff odwzajemnił go.
- Tak, ale to jest o wiele ładniejsze od tych, którymi ja się bawiłem. Prawdziwe dzieło
sztuki. Mogę spróbować?
- Oczywiście.
Plenna zdjęła sznurek z palca i podała mu zabawkę. Przez chwilę przytrzymał jej dłonie.
Potem rozhuśtał jo-jo i wykonał kilka skomplikowanych ewolucji.
- Znakomicie sobie radzisz - powiedziała rozbawiona Plennafrey. - Pokażesz mi, jak się robi
te fantastyczne ewolucje?
- Z przyjemnością.
Oddał jej zabawkę. Przy dotknięciu jej dłoni poczuł coś, jakby wstrząs elektryczny. Stali tak
blisko siebie, że czuł dotyk jej ud. Przenikało go jej ciepło. Oboje zaczęli coraz szybciej oddychać.
Z rozkoszą i przyjemnością uświadomił sobie i ona czuje to samo. Jo-jo opadło na taboret, gdy Keff
mocno splótł jej dłonie. Uśmiechnęła się łagodnie. Wyraz jej oczu potwierdzał zaufanie i nadzieję.
Keff przesunął swe dłonie po ramionach, objął ją w talii i przycisnął do siebie. Nie oponowała.
Przywarła do niego. Czuł lekkie drżenie jej ciała. Przytuliła się do niego i ułożyła swą głowę na
jego ramieniu. Cienka tkanina sukni oddzielała go od ciepła jej skóry. Zniewalał go jej kwiatowy,
głęboki zapach. Czuła się błogo w jego ramionach. Przez moment się wahał, bo przecież ona jest
zupełnie nieznaną istotą, ale szybko odrzucił wszelkie opory. Byli przecież dwojgiem partnerów,
których połączyło zagrożenie. Wierzył, że wszystko pójdzie po jego myśli. Nieznani byli tak mocno
podobni do normalnych ludzi, że z pewnością i kochają się podobnie.
Plennafrey nie była tak kusząca, jak ubrana w przezroczyste szaty Potria, lecz Keff bardziej
cenił jej naturalne zachowanie. Byli teraz razem i coś intrygującego zaczęło ich zespalać.
Przyglądał się jej długim rzęsom, które skrywały duże, ciemni oczy. Podziwiał jej smukłą szyję. Nie
mógł oderwać oczu od pulsującego zagłębienia nad obojczykiem. Kąciki jej ust drgnęły, gdy ona
też zaczęła wpatrywać się w niego.
- O czym myślisz? - spytał, patrząc jej w oczy.
- Jesteś bardzo przystojny - odpowiedziała.
- Jesteś bardzo piękna, moja czarodziejko - wyszeptał i dotknął ustami jej ramienia.
- Nienawidzę tej roli - powiedziała, prawie szlochając.
- Cieszę się, że taka jesteś. Gdybyś nie była z magów, nigdy bym cię nie poznał. Jesteś
najpiękniejszym zjawiskiem, które widziałem od czasu przybycia na Ozran.
Podłożył swą dłoń pod jej brodę i połaskotał jej szyję palcem. Przymknęła oczy jak kot.
Odchyliła głowę do tyłu, zupełnie jakby miała zamiar pomruczeć z zadowolenia. Przysunął potem
twarz do jego szyi i przyciągnęła głowę Keffa dłońmi aby zbliżyć jego usta do swoich. Mężczyzna
rozkoszował się smakiem wiśniowo-cynamonowych warg i tracił poczucie rzeczywistości w
zapachu jej perfum. Całował ją coraz mocniej a Plenna odwzajemniała pocałunki z ognistą
żarliwością. Pochylił się niżej, aby dotknąć wargami jej ramiona. Czuł, jak dociska policzek do jego
ucha. Nagle ochłonęła i cofnęła się. Patrzyła na niego z wyczekiwaniem i obawą. Keff przygarnął
jej ręce i całował je. Przyciągnął ją delikatnie do siebie i zaczął łagodnie pieścić jej usta, aż
rozwarła je z westchnieniem.
- Cari, wyłącz odbiór fonii i wizji - wyszeptał Keff.
Plennafrey położyła mu głowę na ramieniu. Obsypał ją pocałunkami.
Carialle nie od razu wyłączyła czujniki i monitory. Zasady Służby Kurierskiej nie pozwalały
na zerwanie łączności w systemach zagrożenia szczególnie, gdy nie zakończył się jeszcze pościg.
Kobieta z Ozranu krzyknęła, a Keff wydał z siebie jęk zadowolenia. Carialle uznała wtedy,
że prawo Keffa do intymności stoi wyżej niż zakazy. Zdecydowała jednak, że musi utrzymywać
jakiś kontakt z załogantem.
- Jak sobie życzysz, błędny rycerzu - powiedziała i odłączyła implanty.
Pozostawiła łączność z czujnikami układu oddechowego i krążenia, które dawały teraz z
siebie wszystko.
Carialle postanowiła zająć się sytuacją panującą na zewnątrz, gdyż załogant był pochłonięty
swymi sprawami. Większość sygnałów radiowych i energetycznych skupiała się nadal na górze
Chaumela i w jej wnętrzu. Każde z czarodziejów miało nieco inną częstotliwość radiową
wykorzystywaną do porozumiewania się, więc Carialle mogła je rozróżnić. Cała ósemka goniących
Keffa i jego przyjaciółkę po podziemnych korytarzach przemierzała teraz powierzchnię planety i
przegrupowywała się. Pościg jak na razie był nieskuteczny, a Carialle w myślach dawała im odczuć,
że ma ich gdzieś.
- Obyście nigdy ich nie znaleźli, paskudniki.
Oczy obserwacyjne poczęły się wyłaniać nie wiadomo skąd i krążyć wokół Carialle.
Zaczęła się im przyglądać i rejestrować ich “rozmowy” przy pomocy TS. Keff zgromadził spore
zasoby słownictwa i gramatyki języka Ozranu. Stwarzało możliwość rozumienia tego, co nadawały
do siebie.
Po pewnym czasie tempo uderzeń serca Keffa wróciło stanu normalnego. Fale
bioelektryczne mózgu wskazywały na to, że zasnął. Carialle zajęła się sprawdzaniem systemu
komputerowego i śledzeniem ruchów uczestników pogoni, którzy musieli chyba słabnąć.
Dała Keffowi czas na to, aby zniknęły toksyny po okresie snu i włączyła układy
komunikacji. Czujniki wizyjne umieszczone koło jego oczu przesłały bardzo romantyczny widok.
małym łóżku stojącym przy ścianie buduaru leżała młoda wtulona w Keffa kobieta. Oboje byli
zupełnie nadzy. Potężna, muskularna, owłosiona ręka Keffa obejmowała szczupłą talię dziewczyny.
Stopa Keffa poruszała się miarowo po łydce partnerki. Carialle dokonała analizy całej postaci
nagiej nieznajomej i stwierdziła, że wygląda interesująco.
Keff chrapnął cicho, co było dla niego typowe na chwilę przed przebudzeniem.
- Czy jesteś pewien, że tak właśnie wygląda według Światów Centralnych pierwszy
kontakt?
Keff zachichotał.
- Ale to był pierwszy kontakt, moja droga - powiedział, dając jej do zrozumienia, że może
dwu- albo trzykrotny.
- Gentleman nigdy nie chwali się swymi podbojami, małpiszonie - strofowała go Carialle.
Uśmiechnął się. Dziewczyna poruszyła się we śnie i położyła rękę na jego owłosionej piersi.
Twarz Plennafrey rozjaśnił uśmiech.
- Keff, muszę ci coś o niej powiedzieć, a właściwie to o wszystkich mieszkańcach Ozranu:
oni są ludźmi.
- Bardzo podobni, ale to jacyś kuzyni ludzkości - poprawił ją Keff. - Poczekaj, aż pokażemy
taśmy ludziom z Wydziału Badawczego. Nie tę, oczywiście. Zupełnie oszaleją.
- Ona jest prawdziwym człowiekiem, Keff. Musi być potomkiem jakiejś zaginionej kolonii
albo statku z misji wojskowej, który wylądował tu przed wiekami. Jej reakcje i odruchy ciśnienie
krwi, budowa ciała, wszystkie układy - była wystarczająco blisko twych implantów, żebym nabrała
pewności. Jestem pewna - spotkaliśmy mieszkańców Ozranu i są tacy jak my.
- Analiza genetyczna? - Keff był rozczarowany.
Carialle mogła mówić swoje, ale on i tak jest na tyle dobrym specjalistą z zakresu nauki o
życiu pozaziemskim, żeby samemu dojść do takiego wniosku.
Jeśli dostarczysz mi kilka jej włosów, to udowodnię moją tezę.
- Dobrze - powiedział, przytulając mocniej Plennafrey. - Ja jednak wciąż nie mogę się
nacieszyć tym społeczeństwem o tak wielkich możliwościach.
Carialle westchnęła:
- Ale uparciuch.
- To nie kwestia wielkich możliwości, ale korzystania z wyszukanych narzędzi. Odbierz jej
te zabawki i przekonaj się, czy wtedy potrafi robić te swoje sztuczki.
Keff sięgnął po ciężki pas leżący przy łóżku i uniósł go za klamrę. Następnie ułożył dłoń
tak, że palce skierowane były w stronę pięciu wgłębień.
- Czy ja też mogę zrobić z tego użytek?
- Jestem o tym przekonana.
Lekki szczęk klamry obudził młodą czarodziejkę. Usiadła na łóżku i rozglądała się po
komnacie.
- Kto tu jest? - spytała.
Keff podał jej pas, który szybko chwyciła.
- To tylko ja - powiedział. - Przepraszam. Chciałem sprawdzić, jak to działa. Nie chciałem
cię obudzić.
Plenna spojrzała przepraszająco, jakby tłumacząc swą gwałtowną reakcję na zwykłą
ciekawość. Oddała mu pas, ostrzegając:
- Nie wolno tu używać pasa. To on zapewnia bezpieczeństwo buduaru. Jesteśmy na skraju
tych starych linii. Moja klamra i futerał zbyt słabo rezonują, aby ktokolwiek je zlokalizował.
Wszystko, co jest w tym pomieszczeniu, zostało tu przyniesione lub zrobione ręcznie, bez użycia
tajemnych mocy.
- To najlepszy zwyczaj - przyznał Keff. - Oznacza to, że żaden z poprzednich użytkowników
nie pozostawił żadnych śladów, tropów czy zaklęć ułatwiających odnalezienie.
- Albo obwodów - powiedziała Carialle. - Jak działają ich czary?
Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Zanim zadał je Plennafrey, skierował swój wzrok na
sufit. Ukazał się tam tron Chaumela, za nim Potria i Asedow. Chaumel spłynął nad łóżko.
Wpatrywał się w nich przekrwionym wzrokiem.
- Cóż za miłe miejsce - powiedział z wrednym uśmiechem. - Później je dokładnie obejrzę. -
Spojrzał władczo na nagą Plennafrey i dodał: - W twoim towarzystwie, moja panno. Nieźle się
bawiliście, gdy my wszędzie was szukaliśmy.
Keff i Plennafrey sięgnęli w pośpiechu po ubrania. Pozostali uczestnicy pościgu zapełnili
małą, kulistą komnatę.
- Sytuacja jest znów ciekawa, co? - powiedziała Potria.
Nie wyglądała najlepiej. Jej delikatna suknia była zgnieciona, a makijaż zupełnie się
rozmazał.
- Znudziła mnie gonitwa za cieniami.
- Ofiara pojawia się ponownie - powiedział Chaumel - Ale tym razem łowcy są gotowi.
Plenna patrzyła na Chaumela, zakładając swą suknię.
- Nie powinniśmy tu przylecieć na krześle - burknęła.
Keff wbił się w spodnie i wkładał prawy but.
- Racja - powiedział Chaumel, rozpierając się na swym krześle i kładąc swe długie dłonie na
brzuchu. - Potrzebowaliśmy trochę czasu, aby odnaleźć wasze połączenie z sercem. Ozranu, przez
które otrzymywaliście energię, ale mamy was wreszcie. Na ciebie, młoda czarodziejko, wydamy
wyrok później, a teraz oddaj nam nasze trofeum.
Keff i Plenna stali sparaliżowani, gdy Nokias, Ferngal i Omri zajęli miejsce obok Chaumela.
- Zapłacisz za nieposłuszeństwo - powiedział Nokias surowym tonem.
Dziewczyna skłoniła głowę, ściskając pas i futerał.
- Przepraszam za okazane zlekceważenie, Wielki Magu - powiedziała ze skruchą.
Keff był zaskoczony nagłą zmianą postawy dziewczyny. Nokias uśmiechał się tak
bezczelnie, że Keff miał ochotę zadać mu cios w zęby.
- Moje dziecko, okazałaś brak rozwagi, ale wybaczam ci.
Złote krzesło zrobiło zakręt i osiadło na posadzce pomiędzy małym łóżkiem Plenny a
stołem. Przy błyskach piorunów Plennafrey złapała Keffa za rękę, przeskoczyła przez mebel i
rzuciła się w stronę swego tronu. Trzymając w rękach jeden but i ubranie, Keff wykorzystał
moment przerwy i zdecydował dołączyć do niej, gdy widział, jak niebiesko-zielony rydwan odrywa
się od ziemi i kieruje w stronę jednego z tuneli. Wskoczył na latający tron Plennafrey i dokończył
zakładać swój uniform. Trzymał w zębach pasek od skrzynki TS. Rozpiął go i wyciągnął
urządzenie zza pazuchy, następnie zawiesił całość na szyi. Nie zdążył założyć drugiego buta.
- Dobra robota, najdroższa! - krzyknął.
Jego głos odbijał się od ścian krętego i wąskiego korytarza, którym się poruszali.
- Jak śmieli wtargnąć do mego sanktuarium?! - obruszyła się Plennafrey.
Wcale nie przestraszył jej widok innych magów. Była najzwyczajniej wściekła.
- To przechodzi wszelkie granice. To jak naruszenie prywatności umysłu! Jak śmieli! Żałuję,
że tam przybyłam. Nie powinnam była tego robić.
- To przeze mnie - powiedział skruszony Keff.
Trzymał się krzesła, gdy Plenna pokonywała ostry zakręt. Zdołał na czas podkurczyć nogi.
Brzeg wehikułu prawie zetknął się z wystającymi kamieniami. Plennafrey położyła delikatnie rękę
na jego ramieniu. Pieszczotliwie dotknął jej dłoni.
- Uratowałaś mi życie.
- Keff, to nie twoja wina - powiedziała. - Powinnam była wszystko przewidzieć. ponoszę za
wszystko odpowiedzialność. Nie mogłeś wiedzieć tego, czego uczono mnie przez lata.
Mocniej ścisnął jej dłoń.
- Zupełnie nie wiem, dokąd możemy polecieć.
Cała zgraja magów nadal ich ścigała. Keff słyszał pokrzykiwania i odgłosy szorowania o
kamienne ściany. Tunel był węższy niż pod zamkiem Chaumela. Spadający stalaktyt ledwie minął
uciekającą parę. Plenna wykonała uskok ku przeciwległej ścianie, ale otarła się o nią. Keff skulił
nogi aż pod brodę i bał się, że spadnie.
- Chodzę tędy pieszo - tłumaczyła się Plenna. - Takie krzesło nie jest przeznaczone do
przemierzania tych tuneli.
Keff miał pewność, że Chaumel i cała reszta też się o tym przekonuje. Słychać było odgłosy
uderzenia o ściany; przekleństwa stawały się coraz głośniejsze. Gdyby Plenna nie była tak dobrym
pilotem, już dawno roztrzaskaliby się o skały.
- Nie możemy stąd zniknąć? - spytał Keff.
- Nie możemy - odpowiedziała Plenna, wpatrując się przed siebie. - Mogliśmy tylko tu się
znaleźć. Trzymaj się. Keff dociskał nogi do krzesła, które, jak się zdawało, przemierzyło cały
szereg rozległych jaskiń i karkołomnych przesmyków. Wreszcie, ku jego zadowoleniu, wyłonili się
ze skał na otwartą przestrzeń. Znaleźli się nad stromym, wąskim korytem rzeki otoczonym
ciemnymi krzakami i skarłowaciałymi drzewami. Spostrzegł częściowo osłonięte zagłębienia, gdzie
zaraz Plenna na wylądowała. Keff dopiero teraz zorientował się z przerażeniem, jak wysoko lecieli.
Strofował sam siebie za tchórzostwo - nie czuł lęku wysokości w próżni, ale zupełnie inaczej czuł ją
w normalnym polu grawitacyjnym - żołądek podchodził mu do gardła.
Odwrócił się, słysząc jakiś okrzyk. Okazało się, że to Chaumel i Asedow. Pozostali musieli
być już bardzo blisko. Z pewnością usiłowali wydostać się z labiryntu Plennafrey albo mieli kraksę,
uderzając o kamienne ściany. Asedow szybko wyciągnął swoją batutę. Czerwony ogień wystrzelił w
stronę uciekinierów. Plenna zaczęła wykonywać rozpaczliwe manewry, żeby zejść z toru płomieni.
Suche zarośla w dolinie rzeki zatliły się i zapalili
Chaumel był bardziej wyrafinowany. Keff miał wrażenie, że coś przejmuje władzę nad jego
umysłem. Zdawało mu się, że dostał się w paszczę smoka. Palące powietrze omiatało jego plecy i
włosy; było coraz bardziej gorące. Ostre kły wpijały mu się już w nogi. Krzyknął i zacisnął zęby,
walcząc z tym strasznym obrazem. Wizerunek ten rozwiał się, gdy łagodny powiew od Plenny
dosięgnął Keffa. W mgnieniu oka pojawił się kolejny złudny obraz, szybko zlikwidowany przez
Plennafrey, która nie traciła kontroli nad polem walki. Chaumel przygotowywał następny fortel.
- Nie chcę, żeby opanowali mój umysł – protestował Keff, zmagając się z obrazami
atakujących go ośmiornic o niezwykle ostrych zębach.
- Keff, skoncentruj się - prosiła Carialle. - Te obrzydłe paskudztwa nie będą mogły cię
pokonać, jeśli nie rozkojarzysz myślenia. Pomyśl o wzorach. Sześć do potęgi ósmej to...?
- Sześć razy sześć jest trzydzieści sześć, razy sześć to dwieście szesnaście, razy sześć... -
recytował Keff.
Plennafrey zaczęła lepić kule z szarości. Jej krzesło okręciło się wokół własnej osi i wtedy
uciekinierzy znaleźli się twarzą twarz z goniącymi, którzy rozpierzchli się na boki jak wytrawni
piloci myśliwców, ale nie zdążyli przed rzuceniem czarów. Cała dolina napełniła się odgłosami
eksplozji. Krzesło Ferngala wywróciło się, a on sam spadł w wąwóz. Keff usłyszał jego krzyk,
zanim mag rozpłynął się w powietrzu. Czarny tron też nie pozostawił po sobie żadnego śladu.
Nokias zbliżył się na bezpieczną odległość. Trzymał rękę na bransolecie, która była źródłem jego
mocy. Plenna zdołała zastawić ścianę, która stanowiła doskonałą ochronę przed szkarłatnymi
piorunami.
- Podzielić przez czternaście to...? Coś ty! - mówiła Carialle. - Do najbliższej liczby
całkowitej.
Z wylotu jaskini wyłaniała się kolejna trójka magów, którzy włączyli się do powietrznej
walki.
Keff nie patrzył, jak Plenna tka swe sieci, gdyż przywodziło mu to na myśl potężne pająki
zsyłane do jego świadomości przez autorów iluzorycznych obrazów. Odpędzał krwiożercze stwory
za pomocą liczb.
- Jaką długość ma fala radiowa o częstotliwości dziewięćdziesięciu pięciu kiloherców? -
pytała Carialle, nie ustępując - Keff, ostatnia wiadomość: setki rydwanów wylatują z rezydencji
Chaumela! Wszystkie zdążają po ciebie. Znikajcie, już!
- Jesteśmy za słabi! - krzyczał zachrypnięty Keff. - Jeśli uda im się przeniknąć do mego
mózgu, tak jak wtedy w sali bankietowej, to skończę tę zabawę. Chyba że wcześniej nas
wystrzelają! Sześcioro pozostałych magów ustawiło się wokół Plennafrey, tworząc swoisty
sześcian, i rzucało przy tym rozmaite czary i obrazy. Dziewczyna ruchami rąk ochraniała siebie i
Keffa w półprzeźroczystej czaszy energii. Głos Carialle zakłócany był przez pole elektrostatyczne.
Tron, na którym był Keff, spadł nagle. Klątwy i błyskawice oraz ochronna czasza przepadły.
Boki wąwozu podniosły się na podobieństwo skalnych ścian z trapiących Keffa koszmarów.
- Co się dzieje? - krzyczał.
Wszyscy magowie biorący udział w szaleńczej gonitwie także lecieli w dół. Na ich twarzach
malowało się przerażenie. Przerażający lot ustał, zanim skończył wypowiadać treść pytania. Keff
czuł, że jego włosy wydają trzaski wywołane elektrycznością statyczną. Iskry otaczały wszystkie
rydwany magów. Plenna bez wahania poderwała swe krzesło i wzleciała ponad kanion, a następnie
płaskim lotem skierowała się na wschód.
- Co to było?
- Czyżbyś nie zapłacił rachunku za prąd? - zapytała Carialle. - Całkowite zaciemnienie,
spadek natężenia pola elektromagnetycznego. Wydaje mi się, że przeciążyliście wszelkie obwody,
ale znów są w porządku. Dotknęło to na szczęście wszystkich, nie tylko ciebie.
- A jak tam u ciebie? - spytał Keff.
Carialle westchnęła i zaczęła głosem pełnym zawodu:
- Przez, krótką chwilę byłam wolna, ale, niestety, nie udało mi się oderwać od ziemi! Cała
energia tej planety spływa do was; nawet rośliny tracą barwy. Wszyscy was ścigają. Keff niech ona
cię tu sprowadzi!
Zgraja rydwanów niczym rój szerszeni wyleciała spoza krawędzi wąwozu. Świetliste
pioruny przelatywały obok Keffa. Chwycił kolano Plennafrey i odwrócił się w jej stronę.
- Plenna, jeśli nie możemy stąd zniknąć, to wniknijmy w coś, w mój statek!
Skinęła głową na znak zgody.
Ręce dziewczyny rzucały zaklęcia nad jego głową. Keff wpatrywał się w chmurę tworzoną
przez niezliczone latające krzesła. Modlił się w myślach, aby nie nastąpił zanik tajemnej
czarodziejskiej mocy.
- O, Matko Raju, pomóż!
Plenna wyrzuciła ręce w powietrze i natychmiast zniknęła cała sceneria, czarodzieje i
wszystko, wszystko.
ROZDZIAŁ 10
Ziit! Rydwan znalazł się nagle wewnątrz głównej kabiny statku Carialle.
- Ledwie się wam udało - powiedziała Cari przez duży głośnik. - Byliście o włos od
katastrofy.
- Ale wyszliśmy cało - rzekł Keff, schodząc z niemałym trudem z latającego krzesła.
Zdołał rozprostować nogi i wyciągnąć ręce ponad głowę, aż słychać było chrupanie
kręgosłupa. Ach...
Plenna wstała i zaczęła ze zdziwieniem rozglądać się po kabinie.
- Tak, wyszliśmy cało. To tak właśnie wygląda wnętrze wieży. Podobne do domu, ale jest tu
tyle dziwnych rzeczy!
- Chyba jej się tu podoba - powiedziała Carialle.
- Co ma się nie podobać? - odparł Keff. - Czy ci wszyscy magowie są jeszcze w drodze?
Nie wiedzą, dokąd im umknęliście. Dowiedzą się już niedługo, ale wytwarzam zakłócenia,
żeby utrudnić im identyfikację. To zupełnie dezorientuje oczy obserwacyjne, ale mam gdzieś te
obrzydliwe, metalowe komary.
- To nie twój głos - powiedziała Plennafrey, gdy zabrzmiała ostatnia wypowiedź. - Jest tu
jeszcze drugi głos, żeński. Czy twoja wieża potrafi mówić?
Keff zdawał sobie sprawę, że nawyki nabyte przez czternaście wspólnych lat są silniejsze
niż dyskrecja. Spojrzał na kolumnę z Carialle i przybrał skruszoną minę.
- Ooo - usłyszał głos Cari.
- No, właściwie to nie jest wieża. To statek kosmiczny - wyjaśnił Keff.
- I w dodatku nie jego, ale mój.
Carialle ukazała się na głównym monitorze jako Jasna Pani z “Mitów i legend”. Plennafrey
zdołała opanować zaskoczenie. Ujrzała bowiem wspaniałą, dostojnie odzianą postać.
- Jesteś tylko... obrazem - wykrztusiła.
- Chcesz zobaczyć trójwymiarowy wizerunek? - spytała Cari i “zeszła” ze ściany jako
hologram.
Wyciągnęła ręce, a długie rękawy jej różowej sukni zaczęły jedwabiście falować.
- Wedle życzenia. Ja naprawdę istnieję. Mieszkam wewnątrz statku. Jestem drugą połową
załogi Keffa. Mam na imię Carialle.
Gwałtowana, gniewna mina Plennafrey świadczyła o tym, że dziewczyna jest strasznie
zazdrosna o wszystko, co dotyczy Keffa. Trzeba będzie wziąć to pod uwagę, gdy minie już
zagrożenie ze strony magów. Na szczęście nowa rozmówczyni szybko zrozumiała całą sytuację.
- Witaj, Carialle - powiedziała grzecznie Plenna.
- Keff, ona wygrała - Cari przesłała tę wypowiedź jedynie do implantu Keffa. - Bardzo ładna
i tylko trochę wyższa od ciebie. To wszystko musiało być interesujące, nie ma co.
Zadowolony Keff włączył się do rozmowy.
- Teraz, po prezentacji, musimy porozmawiać poważnie zanim Chaumel i jego zgraja zdążą
tu dotrzeć. Co tam się zdarzyło, na miłość boską?
- Nigdy nie widziałam, aby wielcy magowie byli tak... tak szaleni - zaczęła Plennafrey. - To
przeszło wszelkie oczekiwania.
- Nie to mam na myśli - powiedział Keff. - Czary przestały działać, gdy znaleźliśmy się nad
korytem rzeki.
- Wszystko zdarzyło się jeszcze wcześniej - dorzuciła poważnym głosem Plenna. - Nie
wtedy, gdy byłam w przestworzach. To było okropne.
- Ucieczka energii wywołała bez wątpienia pewne zachwianie systemu - zawyrokowała
Carialle.
Stworzyła obraz krzesła, aby na nim usiąść, i dała im znak, żeby też usiedli,
- Obniżenie natężenia nastąpiło wtedy, gdy siatka tych starych linii opadła na całą planetę.
Przez moment nie było żadnej energii, którą można by wezwać. Jej przywrócenie miało miejsce po
tym, jak przeżyliście pewien rodzaj zaciemnienia. Patrzcie.
Dwumetrowy, trójwymiarowy obraz Ozranu ze starymi liniami wykreślonymi w czerwieni
na brązowej, zielonej i niebieskiej kuli pojawił się między nimi. Ukazały się też wszystkie cechy
topograficzne ukształtowania terenu.
- Och - zdziwiła się Plenna, rozpoznając niektóre obszary - Tak wygląda Ozran?
- Właśnie tak - powiedział Keff.
- Cudownie jest - odezwała się Plenna, patrząc pierwszy raz na Cari - umieć tworzyć tak
wspaniałe obrazy.
Carialle skłoniła głowę, dziękując za komplement.
- Dziękuję, moja droga. Uważajcie teraz: taki jest normalny przepływ tych tajemniczych fal
elektromagnetycznych. A tak się zmienił, gdy nastąpiła eksplozja pyłu w siedzibie Chaumela.
Półprzezroczysta kula obróciła się tak, aby duży kontynent na półkuli północnej znalazł się
naprzeciw Plenny i Keffa. Ciemne linie stawały się bardziej intensywne, zmierzając ku szczytowi w
paśmie gór położonych w rejonie północno-wschodnim, a na pozostałym obszarze stopniowo
zanikały, pozostawiając nieliczne “wierzchołki”.
- Według mnie, to magowie, którzy nie przybyli na przyjęcie. Patrzcie tu - układ zmienił się
nieznacznie, a wybrzuszenia kierowały się bardziej na południe - to odpowiada sytuacji gdy
uciekliście. Następny obrazuje wasze przeniknięcie do sanktuarium Plennafrey.
przemieniło się w linie w pobliżu doliny rzeki w najbardziej na południe wysuniętym paśmie gór,
odpowiadając spadkowi natężenia sił na południowym wschodzie. Góra Chaumela była prawie
niewidoczna wśród linii mocy do czasu, gdy magowie nie rozpierzchli się całej powierzchni
Ozranu. Zdarzało się też, że grupowali się na nowo.
- Chwilowy wzrost to odnalezienie kryjówki Plennafrey przez ósemkę, która was goniła -
wyjaśniała Carialle - a następny to zgromadzenie uczestników pościgu. A tu gonitwa Dalej wzrost,
gdy reszta opuściła górę Chaumela. I...
Linie nagle zrobiły się bardzo cienkie, a niektóre nawet zniknęły.
- To się zdarzało wcześniej - powtórzyła Plenna. -
Nie za często, chociaż teraz częściej.
- Absolutna władza korumpuje, a nie mówię tylko o władzy politycznej - powiedziała
Carialle, kończąc przegląd geograficzny.
- Czy możesz pokazać ten obraz jeszcze raz? - zapytał Keff, nachylając się, aby lepiej
widzieć. - Czary nie powinny wywoływać zakłóceń równowagi pól elektromagnetycznych planety.
- Ale wywołują zależnie od tego, gdzie mają źródło - zareplikowała Carialle. - W jakim
celu? Dlaczego istniał rozległa sieć linii sił? Musi być jakiś powód.
Odwróciła się do Plenny.
- Skąd bierze się twoja moc?
- Z mojego amuletu - wyjaśniła, pokazując ciężką klamrę. - Futerał też jest amuletem.
Należał do mojego ojca. Nie bardzo lubię się nim posługiwać.
Odpięła pas i chciała go podać Carialle. Ta jednak potrząsnęła głową.
- Cóż, nie jestem materialna.
Przekazała magiczny przedmiot Keffowi. Carialle zapaliła duży reflektor na suficie i
ustawiła go tak, aby załogant, a przy okazji i ona sama, lepiej mogli dojrzeć wszystkie szczegóły
Keff obracał pas, trzymając go w dłoniach. Carialle nastawił kamerę, która przekazywała dokładny
obraz przedmiotu.
Zgodnie z tym, o czym kiedyś wspomniał Chaumel, było tam pięć zagłębień. Klamra została
przemodelowana przez jakiegoś nieznanego rzemieślnika około ośmiuset lat temu, potwierdzała
szybka analiza przeprowadzona przez Cari. Po bokach przyspawano dodatkowe zaczepy i języczek.
Całość miała objętość prawie dziewięćdziesięciu centymetrów sześciennych, była wykładana
szczerym złotem, dzięki czemu po tylu latach nie nosiła żadnych śladów korozji. Carialle zapisał
wszystkie informacje w pamięci.
- Czy możesz mnie nauczyć, jak się tym posługiwać? - spytał Keff z uśmiechem.
Plennafrey nie była początkowo zdecydowana, aby udzielać jakichkolwiek lekcji, ale uległa
urokowi von Scoyk-Larsensa.
- Tak, ufam ci.
To zdanie świadczyło o tym, że nie obdarzała zaufaniem zbyt pochopnie. Takie zachowanie
w tym świecie, według Carialle, nie ułatwiłoby przetrwania.
Plenna stanęła za Keffem i pokazała mu, jak wkładać palce w zagłębienia.
- Nie przyciskaj, nie... twardo - powiedziała.
- Mocno - Keff skorygował tłumaczenie dokonane przez TS
Umieścił klamrę w drugiej ręce i podniósł ją na wysokość oczu.
- Dobrze - powiedziała Plennafrey, nie zważając na mówiącą skrzynkę. - Wyobraź sobie, że
wciskasz palce w serce, gdzie zetkną się z Rdzeniem Ozranu.
- Dlatego nosisz nakładki na palce? - zapytał Keff po próbie włożenia dłoni w zagłębienia.
Musiał nienaturalnie wygiąć kciuk i mały palec, aby dotknąć wszystkich zagłębień,
natomiast Plennafrey, mając swe różowe nakładki, z łatwością sięgała do wszystkich miejsc,
zginając tylko kciuk.
- Tak. Palce większości magów nie są wystarczająco długie. To jedna z cech, w której
ustępujemy Starożytnym. Oni przecież pozostawili nam te przedmioty. - W tonie Plennafrey
zabrzmiało przerażenie. - Skoncentruj myśli. Czujesz ogień palący wnętrze? Powinien spłynąć po
rękach aż do serca.
- Coś czuję - przyznał po chwili Keff. - A co dalej?
Rozejrzała się po kabinie i zobaczyła leżący na konsoli krokomierz.
- Spraw, aby uniósł się w powietrze.
Keff wpatrywał się intensywnie w krokomierz, aż cały poczerwieniał z wysiłku. Ku
zadowoleniu Carialle przyrząd uniósł się kilka centymetrów, potem ponownie opadł na swoje
miejsce.
- Widzisz? - powiedziała. - Sprawa natury mechanicznej.
Plennafrey wyciągnęła ręce po pas i Keff zwrócił jej własność.
- Popatrz, jak ja to robię.
Skierowała wzrok na przedmiot, a jej palce lekko dotykały zagłębień. Przyrząd
błyskawicznie oderwał się od pulpitu i zawisł w powietrzu. Keff podszedł i usiłował ściągnąć go na
dół, ale ten ani drgnął. Napierał z całej siły.
- Zupełnie, jakbyś go tam przytwierdziła - powiedział Keff i pocałował Plennafrey. -
Carialle, oboje mamy rację. Rzeczywiście korzystają z urządzeń, ale to coś więcej. Nie potrafię
powtórzyć tego, co ona zrobiła. Omal nie dostałem przepukliny, starając się oderwać krokomierz od
pulpitu. Jej udało się przesunąć pudełeczko jak punkt w układzie trójwymiarowym i nawet się nie
zaczerwieniła.
Obraz Jasnej Pani nie zdradzał rozdrażnienia, które zabrzmiało w głosie Carialle.
mechaniczną. Może to wynik selektywnego krzyżowania na przestrzeni wieków. - Widzisz
przecież, co zrobili z Wyniosłymi Pierwotnymi.
- Prawidłowe rozumowanie - przyznał pogodnym głosem Keff. - Czy ten gadżet działa w
dowolnym miejscu na planecie? - zapytał Plennafrey
- Tak - odpowiedziała czarodziejka. - Ale im bliżej Rdzenia Ozranu, tym lepiej,
Keff skinął ze zrozumieniem głową i usiadł koło Plenny, żeby raz jeszcze przyjrzeć się
klamrze.
- Chaumel coś już o tym wspominał, ale nie mówił dokładnie, co to jest. Czy to źródło
energii? Czy wiesz, jak to działa?
- Wiem, a właściwie to chyba wiem.
Oczy Plennafrey rozmarzyły się, gdy wzniosła ręce do góry i zaczęła wykonywać nimi
jakieś ruchy.
- To ogromne żarzące się jądro energii ukryte gdzieś głęboko pod powierzchnią Ozranu. To
najwspanialsze dzieło Starożytnych.
Przez moment sprawiała wrażenie onieśmielonej.
- Moja moc nie jest tak duża jak innych. Próbowałam dowiedzieć się więcej o Starożytnych
i Rdzeniu, żeby zwiększyć moją siłę, ale nie... nie tak, jak robili to niektórzy z magów.
Spojrzała przy tym z zażenowaniem na Carialle.
- Wiem wszystko o twoim ojcu, czarodziejko - powiedziała Carialle. - Słyszę i widzę to, co
Keff.
Plennafrey uświadomiła sobie to, że Carialle musiała widzieć i słyszeć wszystko, co zaszło
między nią a Keffem, i oblała się rumieńcem.
- Ach, tak.
Carialle próbowała ratować sytuację.
- Zgadzam się też ze wszystkim, co mówił o tobie. Jesteś bardzo dzielna.
- Dziękuję. Jak już mówiłam, chciałam się połączyć z Rdzeniem i nikomu przez to nie
wyrządzić żadnej krzywdy. Znam pewne bardzo stare dokumenty, które z pewnością kryją klucz do
tajemnic mocy Rdzenia, ale nie potrafię z nich skorzystać - mówiła do Cari i Keffa. - Nie
zwracałam się do nikogo o pomoc, żeby nie dzielić z nikim tajemnicy. Może wy będziecie mogli mi
pomóc?
- Dokumenty? - zapalił się Keff.
Wstał i zaczął chodzić po kabinie.
- Dokumenty napisane najprawdopodobniej przez Starożytnych? Czy pozwolisz je obejrzeć?
Ja jestem obcy, nie mam żadnych powodów, aby cię okraść. Jestem też dobry w językach. Zaufasz
mi?
Stanął przy tronie Plennafrey i wziął ją za rękę.
- Dobrze - powiedziała czarodziejka.
Spojrzała na niego z uwielbieniem.
- Nie zaufałabym nikomu innemu.
- Nieźle jej zawróciłeś w głowie - usłyszał w uchu głos Carialle. - Szkoda, że na tej
dziwacznej planecie nie ma fajnych facetów... Mamy jednak poważny problem - powiedziała
głośno. - Nie mogę się oderwać od podłoża, a ponadto mamy wokół siebie ekipę nadzorców.
- Gdzie jest Chaumel z całym towarzystwem? – zapytał Keff.
Carialle spojrzała na ekrany monitorów obejmujących całą czaszę. Wielki natłok purpury
rozrzedził się, pozostawiając pojedyncze punkciki rozrzucone wzdłuż przecinających się linii.
- Wszyscy, poza kilkoma unoszącymi się wokół siedziby Chaumela, udali się już do domów.
- Jestem przekonana, że będą mnie szukać w mojej warowni - powiedziała zrezygnowana
Plenna. – Wszystko stracone.
- Potrzebujemy jakiegoś konspiratora - zapowiedz Keff. - Mam kandydata.
- Kto to jest? Mówiłam już, że wszyscy ukradliby moje dokumenty, a potem zmusiliby
ciebie, żebyś je odczytał.
Keff mrugnął okiem.
- To nie mag. Cari, czy udałoby ci się wypuścić mnie przez luk ładunkowy tak, żeby nikt
mnie nie zauważył? Chciałbym zaangażować Brannela.
- Kim jest Brannel? - spytała Plenna, podążając za Carialle i Keffem w stronę luku.
- To jeden z robotników, którzy mieszkają w jaskini - odpowiedział Keff, wskazując ręką
miejsce siedliska tubylców.
- Taki, który ma cztery palce? Chcesz wyjawić tajemnicę Rdzenia Ozranu jednemu z
wieśniaków Klemaya?
- Nie wiesz, co jest w tych papierach - powiedziała Carialle. - Może to jakaś książka
kucharska z Epoki Ciemności. Posłuchaj, czarodziejko.
Wizerunek Carialle zatrzymał się w ładowni, gdy Keff zaczął odsuwać różne pojemniki.
Plennafrey stanęła, aby na nią nie wpaść.
- Potrzebujemy pomocy. Coś niedobrego dzieje się w twym świecie, i to od czasu, gdy twoi
przodkowie byli jeszcze dziećmi. Twoje dokumenty to pierwsze prawdziwe informacje. Brannel
może dokonać tego, czego my nie jesteśmy w stanie zrobić - może wejść i wyjść z twego domu, tak
żeby go nikt nie zauważył.
- Cari?
Keff wskazał blokujące dojście do drabinki duże skrzynki. Wysięgniki ze ściany chwyciły
pudła i zaczęły ustawiać je na półkach.
- Będę musiał zeskoczyć z trzech metrów. Lepiej, żebyś zmieniła położenie.
- Już ja się tym zajmę - powiedziała Cari.
Odprowadziła czarodziejkę do głównej kabiny.
- Trochę się teraz zabawimy.
Carialle wyregulowała położenie monitorów i zestroiła trzy kamery, nastawiając je na właz,
główne wyjście i oczy obserwacyjne.
Szpiegowskie kulki skupiły się w jednym miejscu, gdy Cari otworzyła śluzę powietrzną, aby
wystawić robota. Niski, mały robot stoczył się po rampie na ziemię, a następnie zniknął w
krzakach. Cała chmara obserwatorów ruszyła za nim. Drzwi śluzy powietrznej zasunęły się ze
świstem.
- Naprzód! - krzyknęła przenikliwie Carialle przez głosik w ładowni.
Rozsunęła drzwi, tak aby Keff mógł się przecisnąć na zewnątrz.
Załogant z trudem wydostał się ze statku i przychylił się ku ziemi. Zbiegł w dół i przeciął
pole, kierując się w stronę robotników, którzy przed rozpoczęciem codziennej pracy zgromadzili się
u wejścia do jaskini.
Carialle wiedziała, że Keff da sobie radę. Wpatrywała się w obraz przekazywany przez
kamerę robota, który nagle wpadł do kałuży. Rozpryskujące się błoto ochlapało niektóre oczy
obserwacyjne.
Robot przesuwał się dalej pomiędzy stadem kulistych żab, które rozpierzchły się na boki i
dawały sobie jakieś znaki ostrzegawcze. Zaraz jednak weszły na tor ruchu robota i wydawały
hałaśliwe dźwięki, chcąc przez to wyrazić swoje niezadowolenie. Cari prowadziła go tak, żeby nie
wpadł na żadną żabę i doszedł do najgłębszego miejsca mokradła.
Oczy obserwacyjne przekazywały sobie jakieś informacje na niskich częstotliwościach. Cari
podłączyła TS do czujników dźwięku. Plenna obserwowała wszystko, co się dzieje, a wyraz jej
twarzy świadczył o tym, że sprawia jej to dużą satysfakcję.
- Gdzie to idzie? - spytał głos Potrii - Czy kieruje się tam, gdzie oni są?
Plennafrey chichotała.
- Czy dom obcego sam to robi? - zapytał Nokias. - To najpotężniejszy przedmiot.
- Wciąż traktują mnie jak przedmiot - oburzyła się Carialle. - Niech tak będzie. Jakoś to
jeszcze zniosę.
- Gdyby wiedzieli o tym, że jesteś żywą istotą, nie traktowaliby cię jak przedmiot. Och -
powiedziała, zdając sobie sprawę z rzeczywistości - chyba i tak nie byliby w porządku, prawda?
Przecież nie uszanowali Keffa. A co się stało z moim światem?
Carialle zrobiło się żal Plennafrey. Mogłaby być kimś z wyższych sfer, ale nie dawało jej to
zadowolenia.
Na monitorze pojawiły się oczy obserwacyjne, które wciąż przekazywały sobie różnorakie
informacje, zataczały koła i usiłowały rozpoznać charakter misji robota. Ten majestatycznie wtoczył
się na mokradła, gdzie rosły jakieś chwasty o różowych kwiatach. Carialle zaprogramowała go, aby
szukał rośliny, która ma piętnaście liści i dwanaście płatków.
- Ma zajęcie na jakiś czas - powiedziała Carialle.
- Czego on szuka w tym błocie? - biadolił głos Asedowa. - Zaczyna mnie to nudzić.
- Nie spuszczaj go z oczu - napominał Nokias. - Może doprowadzi nas na ślad przybysza.
Carialle śmiała się razem z Plennafrey.
Keff dobiegł do wejścia do jaskini. Wzgórze zasłaniało go przed bacznym spojrzeniem oczu
obserwacyjnych. Wyniośli Pierwotni czyścili twarze i futra z resztek śniadania i słuchali
wskazówek dotyczących czekającej ich w ciągu dnia pracy. Brannel stał koło grupy Alteisa i
wydawał się niezbyt zainteresowany tym wszystkim, o czym mówili przedstawiciele starszyzny.
Keff przypuszczał, że metabolizm tego osobnika uwzględnia jakiś mechanizm odrzucający środki
przeciw amnezji albo może Brannel jest o wiele mądrzejszy, niż sądzą jego zwierzchnicy i władcy.
Skłaniał się jednak bardziej ku tej drugiej hipotezie.
- Szsz... Brannelu! - wyszeptał Keff.
Jakieś dziecko odwróciło się, słysząc ten odgłos, i zobaczyło nieznajomego,
Keff posłał małej dziewczynce karcące spojrzenie, pokręcił głową i pokazał jej ręką, żeby się od
niego odwróciła. Zastraszone dziecko zacisnęło dłonie i wykonało polecenie. Keff zdziwił się tak
szybką reakcją, choć wcale nie zamierzał nikogo straszyć. Łatwiej jednak było tutaj osiągnąć
uległość niż bardziej przyjazne odruchy. Zawołał jeszcze raz, zniżając głos.
- Hej, Brannelu, tu jestem!
Tym razem Brannel go usłyszał. Uśmiech zagościł na jego baraniej twarzy. Odczołgał się od
grupy robotników. Alteis zauważył ten ruch.
- Brannelu, wracaj! - rozkazał.
Brannel pokazał, że boli go brzuch i musi iść na stronę. Lider grupy roboczej potrząsnął
potakująco głową i przestał się nim zajmować. Keff był pełen podziwu: Brannel był rzeczywiście
kimś wyjątkowym.
- Cieszę się, że jesteś cały i zdrów, panie - powiedział Brannel, gdy doszli do podnóża
wzgórza. - Bałem się o ciebie.
Keff był bardzo mile zaskoczony.
- Dziękuję bardzo, Brannelu. Też się bałem. Jak widzisz, wszystko jest w porządku.
Brannel był pod wrażeniem. Nie dalej jak wczoraj Keff nie umiał prawie wcale mówić w
języku Ozranu. Teraz mówił już tak dobrze, jakby urodził się na tej planecie.
- Czym mogę służyć, panie?
- Zastanawiam się, czy zechciałbyś wyświadczyć mi przysługę? Potrzebny mi ktoś o twoim
sprycie - powiedział Keff.
Brannel sprawiał wrażenie, że nie bardzo pojmuje sens jego słów.
- No, potrzebuję twego mądrego umysłu i pomyślunku.
- Aha - zareagował Brannel, który dopiero teraz skojarzył, że nie słyszał dotąd tego słowa. -
Panie, jesteś dla mnie za dobry. Zrobię wszystko, co zechcesz.
Brannel czuł się wspaniale. To mag odszukał go pośród robotników! Może za to pójść do
niego na służbę, ale co w zamian? Keff posiadał wiele dobrych cech i dysponował rozległą wiedzą.
Może czymś się odwdzięczy? Może przyjdzie taki czas, że i on, Brannel, zrealizuje swe marzenia i
zdobędzie moc magów?
Keff się rozejrzał.
- Nie będziemy tu rozmawiać. Może nas ktoś usłyszeć. Chodź ze mną do srebrnej wieży.
Brannel nie był tym zbyt uradowany. Keff zauważył to i spytał:
- O co chodzi?
- Ten hałas, który tam był - powiedział i włożył palce do uszu - wyrzucił mnie na zewnątrz.
- Ach, tak - zareagował Keff. - To się już nie powtórzy. Chodź ze mną i nie bój się, dobrze?
Brannel przytaknął. Keff ruszył przez pole. Nikt z robotników nie patrzył w tę stronę.
Brannel poszedł za nim z nadzieją.
Nie weszli głównym podestem. Podeszli z drugiej stron Keff wyciągnął rękę do góry. W
gładkiej srebrnej ścianie zrobiła się szczelina o długości ręki.
- Dlaczego...? - spytał Brannel.
- Przód jest pod obserwacją - wyjaśnił Keff.
Złożył ręce i położył je na kolanie.
- Połóż stopę tu, o tak jest dobrze. Hej, do góry!
Brannel chwycił się krawędzi i podciągnął. Potem, będąc już w środku, pomógł magowi
Keffowi dostać się do wnętrza ładowni. Otwór w ścianie zamknął się za nimi. Głos kobiety
przemówił w dziwnym języku:
- Wchodźcie dalej.
- Chodź ze mną - powiedział Keff w języku Ozranu.
Przeszli dalej wąskim korytarzem. Dwie osoby siedział przed ogromnymi obrazami. Jedna z
nich wstała i spojrzała Brannela. Była zdziwiona i przestraszona. Reakcja Brannela była identyczna.
- Czarodziejka Plennafrey! - wykrzyknął Brannel i upadł na kolana, spojrzawszy najpierw
na Keffa.
Położył mu rękę na ramieniu.
- Współpracujemy ze sobą.
- Uspokójcie się - powiedziała druga czarodziejka głosem srebrzystej wieży. - Nie zapominajcie o
tych szpiegowskich oczach, które mogą usłyszeć dźwięki wychodzące ze statku
.Carialle włączyła w śluzie powietrznej pole magnetyczne o takim natężeniu, by unieszkodliwiło
każde oko, które chciałoby się przedostać do wnętrza, a nie uszkodziło robota. Podniosła drzwi
wejściowe. Mały robot wtoczył się na podest i przemknął przez otwór drzwiowy. Okazało się, że
przyniósł jeden z błotnych kwiatów.
Oczy obserwacyjne, chcąc wykorzystać okazję, ruszyły za robotem. Jedno, które
znajdowało się na czele, dostało się w obręb pola magnetycznego i ze szczękiem spadło
unieszkodliwione. Rozmowa między pozostałymi przybrała bardzo nerwowy charakter. Zmieniły
kurs i szybko odleciały.
- Chyba zwariują - powiedziała Carialle.
Pierwsze oko stoczyło się po rampie, zanim jego właściciel, który znajdował się gdzieś z
drugiej strony kontynentu, zdołał przejąć nad nim kontrolę. Uniosło się i błyskawicznie zniknęło.
- Przyjemnej podróży! - powiedziała Carialle i wróciła na dobre do kabiny.
Keff stanął między Plennafrey a Brannelem. Brannel zacisnął swe okaleczone dłonie w
pięści. Plennafrey trzymała ręce na klamrze magicznego pasa. Mieszkańcy Ozranu patrzyli na
siebie z wrogością.
- Słuchajcie! Potrzebuję was obojga. Niech zapanuje tu spokój - apelował Keff.
- Chcesz wyjaśnić robotnikowi, co zamierzamy robić? - Plenna spytała Keffa. - On ma tylko
cztery palce! Możesz im wydawać polecenia, ale nie będą w stanie pojąć szczegółowych instrukcji
ani zagmatwanych sytuacji.
Brannel przysłuchiwał się tym słowom wypowiadanym w mniej powszechnym dialekcie.
Zrozumienie znaczenia sprawiło mu spore kłopoty, ale odezwał się w tym samym języku, czym
wprawił Plennafrey w ogromne zdumienie. Nie spodziewała się, że w ogóle ośmieli się cokolwiek
mówić w jej obecności.
- Jestem w stanie rozumieć. Mag Keff zdecydował się dać mi szansę przyjścia z pomocą.
Zrobię wszystko, co mag Keff zechce - powiedział z oddaniem.
Carialle sprawiła, że jej obraz przesunął się do tyłu.
- Moja droga Plennafrey, jesteś uprzedzona do wszystkich ludzi, którym amputowano palec.
Myślisz, że są głupi. Brannel jest wyjątkowy pod każdym względem. Ma niezwykły umysł, jak na
kogoś, kto wyrastał w tak ciężkich warunkach. Myślę, że jest mądrzejszy od tych, którzy mieszkają
w górach z wami, magami. Wcale się tak bardzo nie różnicie. Należy do tego samego gatunku -
powiedziała, szukając przykładu na potwierdzenie - jak... jak Keff i ja.
- Ty? - spytała Plennafrey.
Carialle zrobiła przerwę, zdziwiona, że zdobyła się na te słowa, i czekała na reakcję
pozostałych. Tłumaczyła sobie że powodowała nią złość na to, iż w tutejszym świecie istnieje
podział na panów i niewolników. Uświadomiła sobie różnicę między Ozranem a społecznością, z
której ona pochodzi, Faktycznie, była inna, ale porównując wszystkie pozostałe aspekty, z którymi
ona i Keff mieli do czynienia, podobieństwa były bardzo istotne. Jej człowieczeństwo było jednak
niezaprzeczalne. Mimo tego, że jest zamknięta wewnątrz metalowej kapsuły chroniącej jej układ
nerwowy, zawsze czuje się istotą ludzką. To wszystko podnosiło ją na duchu i dodawało jej zapału.
- Tak - powiedziała zwyczajnie. - Ja.
Keff spojrzał na jej kolumnę. Obraz Jasnej Pani odwzajemnił radosne spojrzenie. Plennafrey
sprawiała wrażenie zaskoczonej. Jeśli Carialle jest człowiekiem, to znaczy, że mieszkanka Ozranu
ma rywalkę. Jeśli dodatkowo wziąć pod uwagę fakt, że ukochany ma bardzo liberalne podejście do
niższych warstw społeczności, to nie powinna się dziwić konsternacji Plennafrey. Nie odrzucała
poglądów Keffa, ale nie mogła znieść obecności drugiej kobiety w jego życiu. Carialle nie chciała
podsycać niepokoju i postanowiła przemieścić swój obraz na ścianę. Plennafrey odetchnęła z ulgą.
- Powinnaś zrozumieć, że Brannelowi należą się wyjaśnienia, jeśli ma przyjść nam z
pomocą.
- Właściwie... - zaczęła Plennafrey.
- Słyszałem, że niektórzy magowie wywodzą się od istot podobnych Brannelowi -
powiedział Keff. - Czyż matka Asedowa nie jest do nich podobna? Potria nazywała ją końskim
łbem.
- To prawda - przyznała Plenna. - On jest inteligentny. Może nie radzi sobie z myśleniem,
ale jest inteligentny - Uśmiechnęła się przy tym melancholijnie. - Nie chcę niczego utrudniać.
Możecie na mnie liczyć.
- Jaki jest cel tego wszystkiego? - zapytał odważnie Brannel, spoglądając na magów.
- Chodzi o dokumenty - powiedział Keff. - Muszę je zobaczyć. Pani Plennafrey dokładnie je
opisze, a Carialle stworzy ich obraz, abyś je zobaczył.
Brannel nie był usatysfakcjonowany tymi wyjaśnieniami.
- Co ja będę z tego miał? Dlaczego mam się narażać? - nie przestawał pytać.
- No, cóż. Czego chcesz? Na ile się cenisz? I
Plennafrey powoli traciła cierpliwość.
- Ośmielasz się prosić o nagrodę? Magowie dają ci jedzenie i schronienie. To mało?
- Mamy to, o czym mówisz, pani. My jednak też pragniemy wiedzy.
Nie zamierzał na tym skończyć, ale chciał przedstawić wszystkie swoje żale i argumenty.
- Magu Keffie... ja też chcę być magiem. Pomogę wam za najmniejszy przedmiot dający
moc. To nie musi być nic potężnego, ale wiem, że będę dobrym magiem. Nikomu nie zaszkodzę.
Zawsze chciałem poznać tajniki czarów. Oddam wam życie za dopuszczenie do tych tajemnic.
Keff widział, z jaką pasją ten Wyniosły Pierwotny mówi, i gotów był wyrazić zgodę.
- Dać moc komuś o czterech palcach? Nie! - zaprotestowała zdecydowanie Plennafrey.
- Brannel, to nie przyniesie ci niczego dobrego - odezwała się Carialle, biorąc stronę Plenny.
- Zobacz, co magowie zrobili, używając swej mocy bez ograniczeń. Co byś powiedział na lepsze
mieszkanie albo szansę nauki?
- Może przywrócić równowagę sił, Cari? - zapytał Keff, wciągając powietrze.
- Tu nie chodzi o przywrócenie, ale o nierozprzestrzenianie mocy - odpowiedziała Cari,
kierując swe słowa do implantu załoganta. - Czy sądzisz, że tej planecie potrzebny jest kolejny mag
wywijający czarodziejską pałeczką? Nadal nie wiemy, czemu ta moc miała służyć.
Wydłużona twarz Brannela przybrała bardzo uparty wyraz. Carialle mogła go namalować z
oślimi uszami. Nie uśmiechało mu się słuchać płaskiej czarodziejki ani podlegać prawdziwej
czarodziejce.
- Nikt nie mówi o tym, co było wcześniej - powiedział. - Obietnice magów czynione innym
niż magom zawsze były fałszywe. Służyłem Klemayowi, ale on nie żyje. Kto go zabił? Wiem, że
zabójca nie zawsze jest nowym panem.
Plenna otworzyła usta ze zdziwienia.
- Skąd to wiesz? Nie pobierałeś nauk. Nigdy też nigdzie nie bywałeś.
- Mówicie tak, jakby nas nie było - powiedział z żalem Brannel. - Ale ja, ja rozumiem. Kto?
Chciałbym wiedzieć lepiej jednak, żebyś to nie była ty.
Plennafrey sprawiała wrażenie dotkniętej tym, iż ktoś podejrzewa ją o zdolność popełnienia
morderstwa.
Keff poklepał ją po ręce.
- Plenna, on nie wie. Skąd mógłby wiedzieć? To Ferngal - powiedział Brannelowi. -
Chaumel wyjaśnił to wczoraj wieczorem.
- Dobrze - przemówił Brannel. - Zrobię, co chcecie. Znacie moją cenę.
- Niemożliwe - powiedziała Plennafrey. - To ignorancja.
- Można się z tego wyleczyć - odparł Keff. - Nie usunięto mu części mózgu.
Keff wykonał kilka ruchów dłoni, naśladując cięcie.
- Może się wszystkiego nauczyć. Już to udowodnił.
Brannel spojrzał z zazdrością na długie palce Plennafrey.
- Nie będę mógł korzystać z przedmiotów mocy bez pomocy.
Carialle żałowała, że Keff wspomniał o amputacji.
- Brannelu, nic na to nie poradzimy. Niektórzy magowi używają protez, przecież ty też
możesz.
- Gdybyśmy byli u siebie - powiedział zamyślony Keff moglibyśmy skorzystać z pomocy
lekarzy, aby doprowadzić do odrostu palców.
Poczuł, że Plenna patrzy na niego.
- Muszę zobaczyć te cuda - powiedziała, przesuwając się bliżej Keffa. - Nie powinnam
wracać razem z wami? Mówiłeś, że chcecie sami poznać moich ludzi. Ja mogę nauczyć was
wszystkiego o Ozranie i zobaczyć świat, w którym wy żyjecie.
Położyła długą dłoń na ramieniu Keffa.
- Dobrze, dobrze, ale wszystko po kolei, Plenno.
Keff się uśmiechnął. Jej dotyk wywołał uczucie przyjemnego mrowienia. Jej boski zapach i
cudowne oczy działały na niego jak magnes. Nigdy nie myślał o jakimś stałym związku z kobietą.
Najwidoczniej ona pomyślała za niego. Powinien wcześniej wszystko przewidzieć, zanim się z nią
przespał.
- Carialle, możemy mieć kłopoty - powiedział powoli, podkreślając każdy wyraz.
- Już mamy kłopot - odezwała się głośno Carialle. - Oczy wróciły. Krążą wokół nas.
- Och - Plenna podbiegła do monitora. - Nokias, Chaumel i inni wielcy magowie. Naradzają
się.
- Czy już odkryli, że tu jesteśmy? - spytał Keff.
- Nie - odpowiedziała Plenna, wsłuchując się w ich rozmowy. - Nadal prowadzą
poszukiwania.
- W takim razie zróbmy szybko jakiś ruch, jeśli chcemy zdobyć te papiery - zaproponował
Keff. - Nasz agent powinien jedynie wyrazić zgodę na to, żeby pójść i je wydobyć.
Brannel stał obok pulpitu i przysłuchiwał się rozmowie trojga gładkolicych. Skrzyżował
ręce na swej owłosionej piersi.
- Dla ciebie, magu Keffie, zrobię wszystko, ale ktoś taki jak ja ma tylko jedną szansę.
Pytałeś, co będę za to chciał. Powiedziałem ci, czego pragnę. Zgodzisz się?
Keff zwrócił się do Plennafrey.
- Zasłużył na to, aby dać mu szansę.
Plennafrey spojrzała krzywo na Wyniosłego Pierwotnego.
- Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, to nie miałabym nic przeciw temu -
powiedziała powoli. - Nie wiem jeszcze, gdzie mam szukać tego czarodziejskiego przedmiotu dla
niego, ale spróbuję.
- Zgoda, Brannelu? Pani Plennafrey nauczy cię, jak się posługiwać przedmiotem mocy.
Będzie twoim nauczycielem i będzie do pewnego stopnia kontrolować to, co robisz. Dostaniesz swą
szansę. Ona przekaże ci też inne wiadomości, które powinien posiadać wykształcony człowiek.
Zgoda?
- Zgoda - powiedziała Plennafrey.
Brannel padł na kolana przed czarodziejką, chcąc w ten sposób okazać wdzięczność.
- Dzięki, o pani.
- Może jednak już nie wystarczyć mocy dla nikogo - przypominała Carialle. - Wzrost
częstotliwości spadków natężenia energii może oznaczać wyczerpywanie się zasobów źródła
czarodziejskiej mocy na Ozranie.
- Czego mam szukać? - zapytał potulnie Brannel.
Korzystając ze wskazówek Plenny, Carialle sporządziła holograficzny obraz zakurzonych,
pożółkłych ze starości dokumentów i obracała je tak, aby Wyniosły Pierwotny widział wszystkie
ich strony.
- Są bardzo delikatne i kruche - powiedziała Plennafrey. - Mogą się rozpaść w pył, jeśli na
nie dmuchniesz.
- Będę bardzo uważał - obiecał Brannel.
- Pozostaje jeszcze jedna sprawa - powiedział Keff. - Jak Brannel przedostanie się do
siedziby Plennafrey?
Obraz Carialle zaśmiał się figlarnie.
- Trzeba spróbować skorzystać z tych spadków mocy. Gdybyśmy ponownie ściągnęli uwagę
wszystkich, może udałoby się ruszyć po zgaszeniu świateł. Potrzebuję dosłownie chwili. Nie jestem
przecież zależna od Rdzenia Ozranu. W każdym momencie będę gotowa do startu, a wtedy wy
spokojnie się tam przeniesiecie.
- Jak to zrobić? - zapytał,
- Trzeba im pokazać, gdzie jesteście - powiedziała Cari. - Wyjdźcie na zewnątrz i zacznijcie
wielkie łowy. Wszyscy się zlecą i o ile moje przypuszczenia się sprawdzą, nastanie przeciążenie
linii mocy. Wystartuję, jak tylko zaniknie siła trzymająca ogon, i wtedy pociągnę za sobą wszystkie
oczy obserwacyjne. Wyprowadzę je na orbitę Ozranu, a Brannel zdobędzie papiery.
- Czy masz dość paliwa? - spytał Keff.
- Wystarczy na jedną próbę - odpowiedziała, pokazując wskaźnik - albo... Spaliłam sporo,
już wcześniej próbując się wyrwać. Tylko mnie nie zawiedź.
- Nic bez ciebie nie znaczę, moja droga damo - powiedział Keff przesyłając jej całusy. -
Spotkamy się tu za dwie godziny.
Keff jeszcze raz spojrzał na wizerunek Carialle. Plenna zajęła miejsce na swym latającym
tronie. Keff przykucnął za nią niczym poganiacz psiego zaprzęgu, a Brannel tak mocno chwycił
oparcie, że aż zbielały mu kostki palców.
- Uwaga! Gotowi! Start!
Carialle otworzyła drzwi śluzy powietrznej i dziwaczny wehikuł szybko przeciął wąskie
przejście.
- Ju-hum! - wrzeszczał Keff, gdy przelatywali nad jaskiniami Wyniosłych Pierwotnych.
Oczy obserwacyjne zamarły na ich widok.
Cała przestrzeń wypełniła się latającymi krzesłami magów. Wszyscy rozglądali się za
Plennafrey, która była już wiele kilometrów od Carialle.
- Patrzcie! - wrzasnął Asedow, wskazując ręką kierunek, a cała grupa rzuciła się za nimi.
Chaumel, Nokias i Ferngal zgodnym lotem pędzili wraz z resztą magów.
Keff odwrócił się i zagrał im na nosie.
- Uuu! - krzyczał w stronę goniących.
Dwieście piorunów wystrzeliło z dwustu amuletów i batut, sterując się ku trójce
uciekinierów. Plennafrey zdążyła postawić zasłonę, która odbijała uderzenia we wszystkich
kierunkach.
- Uwaga! Uwaga! - mówiła Carialle do Keffa. - Rośnie, rośnie... teraz!
- Trzymaj się! - wrzasnął Keff, gdy po zaniku mocy stracili grunt pod nogami. Czuł
drgnienie ramion Plennafrey. Brannel jęczał za strachu.
W całej dolinie słychać było krzyki i lament magów, którzy pozbawieni swej mocy spadali
bezradnie ku ziemi. Niektórzy omal nie uderzyli o twardy grunt, zanim skończył się czas zaniku
energii. Jedna z czarodziejek siedziała oszołomiona wśród szczątków swego latającego krzesła.
Tym razem okres zaniku mocy był także bardzo krótki, Carialle zdołała uruchomić silniki i
uwolnić się z tajemnych więzów. Wzniosła się przy oszałamiającym ryku maszyn. W tej samej
chwili setki magów zrobiły zwrot w powietrzu i podążyły za Carialle, zapominając o Plennafrey i
Keffie. Kamery statku zarejestrowały obraz zdziwionych i rozwścieczonych twarzy. Chaumel
uderzał nerwowo w swe krzesło.
- Złapcie mnie, jeśli się wam to uda! - krzyknęła i odleciała na północ.
Jeszcze tylko pięćdziesiąt metrów i Plennafrey przeniosła ich z doliny Klemaya na samotny
szczyt. Brannel nic nie mówił, skulił się tylko u jej stóp. Keff sądził, że Pierwotny i śmiertelnie
przestraszony, ale zmienił zdanie, gdy zobaczył pełne żaru i ciekawości oczy Brannela.
- O, pani. Też chcę zrobić coś takiego! - krzyknął z entuzjazmem. - Byłbym najszczęśliwszą
istotą, gdybym potrafił latać. Nigdy nawet nie marzyłem o czymś takim. Proszę cię, naucz mnie
tego w pierwszej kolejności.
Keff uśmiechnął się na to wszystko.
- Myślę, że nie stracisz animuszu, gdy dowiesz się, ile wysiłku wymagają czary -
powiedział.
- Cóż za wspaniałe uczucie wolności! - usłyszał głos Carialle w swoim uchu.
Carialle wiedziała, w którym kierunku lecą, i natychmiast połączyła się z implantem Keffa.
- Muszę zwolnić, żeby nie zgubić adoratorów. Brak im wytrwałości. Potria już dwa razy
prawie się zgubiła.
- Czy jest tam jeszcze ktoś niepożądany? - zapytał Keff wskazując palcem na implanty
oczne.
- Nie widzę na razie oczu obserwacyjnych - odpowiedziała Carialle po chwili.
Plenna przeleciała nad balkonem podobnym do tego, który znajduje się w rezydencji
Chaumela, i uniosła się kilka centymetrów nad szare płytki,
- Nie wolno tu lądować, bo stare linie mogą przekazać informacje - powiedziała Plennafrey.
Brannel zeskoczył i szybko przedostał się do wnętrza.
- Powodzenia! - krzyknął Keff.
Plenna wzniosła się i zrobiła pętlę nad lądowiskiem, żeby przeczekać poniżej nawisu.
Brannel czuł pod stopami drżenie podłogi, ale robił wszystko, żeby się tym nie przejmować.
To było nic w porównaniu z szansą przystąpienia do magów, zostania ich przyjacielem, może nawet
zrównania się z nimi. Nawet najprawdziwsza czarodziejka Ozranu okazała się bardzo miła. Mag
Keff dał też tak ważną obietnicę! To wszystko dodawało mu otuchy. Przyspieszył kroku, idąc
korytarzem wykładanym malowanymi płytkami. Doszedł do obramowanych na zielono drzwi i
złapał za klamkę.
- Co to? - zdziwił się Brannel.
Jakiś owłosiony, wysoki osobnik z dłonią o pięciu palcach wyszedł mu naprzeciw. Miał
dziwną twarz z płaskim nosem i podniesionymi kącikami oczu. Był mimo wszystko przystojny,
prawie jak mag.
- Jesteś obcy. Co tu robisz?
- Przysłała mnie czarodziejka - powiedział Brannel i zdecydowanie ruszył na służącego,
który się cofnął.
- Kto? Jaka czarodziejka? - służący domagał się wyjaśnień. Spojrzał z pogardą na wydatne
szczęki Brannela.
- Nie jesteś jednym z nas?
- Oczywiście, że nie - odpowiedział Brannel, prostując się - Jestem uczniem pani
Plennafrey.
Zdecydowana postawa przybysza zrobiła piorunujące wrażenie. Służący szeroko otworzył
oczy.
Brannel wszedł śmiało do środka. Pomieszczenie było pełne ozdobnych tkanin. Podszedł do
czwartego obrazu, licząc od drzwi, i obejrzał go od tyłu. Spokojnie wyjął gruby zwój z ukrytej
kieszeni. Zaczął iść, nie biec. Przeszedł koło przestraszonego służącego, przemierzył korytarz, aż
wyszedł na balkon. Latające krzesło ukazało się niespodziewanie na krawędzi muru nad przepaścią
i wystraszyło Brannela. Keff przywitał go pozdrowieniem, odebrał od niego paczkę i wciągnął go
na obrzeże pojazdu Plenny.
- Brannelu, spisałeś się! Cari, gdzie jesteś? - Mag Keff skierował pytanie w powietrze. -
Jesteśmy w drodze na równiny. Tak, Cari! Mam to! Prawie wszystko rozumiem!
Krzesło znów ruszyło na podniebny szlak. Brannel podziwiał widoki, zadowolony z tego, że
spełnił swój obowiązek i z pewnością czeka go zasłużona nagroda. Kiedyś też będzie tak leciał
ponad górami swoim własnym krzesłem. Alteis dopiero będzie miał na co patrzeć.
- Czy to jest akurat to, czego chciałeś? - zapytała Carialle gdzieś znad bieguna
południowego.
- Tak! Instrukcje ze statku kosmicznego - powiedział Keff, nie mogąc oderwać wzroku od
dokumentów. - Jednego z naszych statków. Całość napisana w języku standardowym, ale starym,
bardzo starym. Oceniam to na dziewięćset do tysiąca dwustu lat. Sprawdź w pamięci zapisy
dotyczące tego okresu dla - drżącym palcem przytrzymał dokument, prawidłowo odczytać symbol -
CW-53 TMS Bigelow. Odszukaj informacje o tym, kiedy wyleciał i zniknął, bo na pewno nie ma
żadnych śladów danych na temat lądowania na tej planecie,
Keff przewracał poszczególne strony pożółkłego pliku, tak aby Carialle mogła się z nimi
zapoznać dzięki implantom.
- To cenna rzecz, ale delikatna - powiedział. - Gdyby coś się stało, zanim do ciebie
dotrzemy, będziemy przynajmniej mieć kompletny rejestr zawartości.
Okładki i strony wykonane zostały z gładkiego plastiku który teraz był bardzo podatny na
uszkodzenia. Dzięki technologii sprzed tysiąca lat, druk laserowy był nadal doskonały czarny i
czytelny. Patrząc na dokument, zastanawiał się nad tym, co pomyśleliby sobie autorzy, widząc, do
czego służy ich dzieło.
- Czy to są dobre dokumenty? - zapytała Plennafrey przekrzykując szum wiatru.
- Nie tylko dobre, ale bardzo dobre! - odparł Keff, wychylając się w jej stronę, żeby pokazać
schemat statku i oznaczenie wydrukowane na wewnętrznej stronie okładki pierwszego tomu. - To
wszystko potwierdza, że jesteś potomkiem załogi statku kosmicznego ze Światów Centralnych,
który wylądował tu tysiąc lat temu. Jesteś człowiekiem jak ja.
- Wspaniale! - krzyknęła i chwyciła go za rękę. - To znaczy, że możemy być ze sobą.
Będziemy mogli mieć dzieci. Keff otworzył szeroko oczy. Nie pozostawało mu w tej sytuacji nic
innego, jak ucałować ją, co zrobił z ogromną radością.
- Nie tak od razu, Plenno - odpowiedział Keff, powracając szybko do czytania dokumentów.
- O, jest tu mowa Rdzeniu Ozranu. O ile dobrze rozumiem, to... tak, jest to przyrząd przekazany im,
a nie zrobiony przez Starodawnych, których przedstawiono na następnej stronie.
Keff przewrócił stronę i zobaczył ilustrację.
- Uuu! Obrzydliwe!
Starodawni byli osobnikami o pionowej postawie, symetrycznej budowie, którzy mogli
używać takich krzeseł, które znajdują się w kolekcji Chaumela. Na tym jednak kończy się
podobieństwo tej rasy do człekoludów. Nogi ruchome w kilku stawach i z kolanami skierowanymi
do tyłu wystawały z tułowia o szerokości jednego metra. Płaskie twarze posiadały pięcioro oczu w
jednym rzędzie. Gładkie czarne czułki na okrągłych, cylindrycznych głowach mogły być antenami
albo włosami.
- Brrr! - Keff zrobił zdegustowaną minę. - Teraz wiemy, jak wyglądali Starodawni.
- Tak - powiedział Brannel i najzwyczajniej wstał, jakby codziennie latał wysoko nad
ziemią. - Ojciec mego ojca opowiadał nam o Starodawnych. Bardzo dawno temu mieszkali w
górach z władcami.
- Jak dawno temu? - zapytał Keff.
Brannel usiłował przypomnieć sobie więcej szczegółów, ale wzruszył ramionami. -
Obrzydliwe jedzenie pogorszyło pamięć - wyjaśnił przepraszającym tonem, ale zacisnął szczęki ze
złością.
- Keffie, coś trzeba zrobić dla tej opóźnionej w rozwoju populacji - powiedziała z powagą
Cari. - Dieta, którą im narzucają, spowoduje niedługo całkowitą utratę zdolności racjonalnego
myślenia.
- Zaraz! - krzyknął triumfująco Keff. - Taśmy!
Spod okładki jednego z tomów wyciągnął szpulę.
- Skondensowany zapis, a może nawet coś w rodzaju filmu o naszych przyjaciołach. Możesz
to sprawdzić, Cari?
- Postaram się. Wykorzystam któryś z odtwarzaczy, i nie wiem, w jakim formacie to jest -
powiedziała. - Potrzebuję trochę czasu.
Keff już wcale nie słuchał. Był pochłonięty zawartością drugiego tomu.
- Fascynujące! - zawołał. - Spójrz, Cari! Cały system zdalnego sterowania mocą jest
połączony z ogólnoświatową siecią regulacji pogody! Do tego właśnie służą stare linie. To nic
innego, jak czujniki elektromagnetyczne służące do pomiaru temperatury i wilgotności na Ozranie.
Zaprojektowano wytwarzanie deszczu czy mżawki tam, gdzie są potrzebne. Ale to nie zostało
zbudowane przez Starodawnych. Albo najzwyczajniej to już zastali, albo zetknęli się z
właścicielami systemu gdy przybyli na tę planetę. Musieli odnosić się do tego z pewną
ostrożnością. Starodawni dostosowali te urządzenia, aby moc i energia wywoływały deszcz, i wam
je przekazali - powiedział, zwracając się do Plennafrey. - Starożytni byli twórcami całego systemu.
- Starożytni - powtórzyła Plenna, przybliżając tom dokumentów, aby wszystko zobaczyć. -
Czy tutaj są ich wizerunki? Nikt nie wie, jak wyglądali.
Keff szybko przerzucił wszystkie kartki.
- Nie. Nic. A niech to!
- Deszcz? - odezwał się Brannel. - Wywoływali deszcz?
- Regulacja pogody - powiedziała Carialle. - Nie ma co, to cywilizacja o wysokim stopniu
rozwoju techniki. Szkoda, że ich już nie ma. Ta planeta to najzwyczajniejsza kolebka burz
piaskowych. Keffie, jestem już niedaleko. Zaczynam podchodzić do lądowania... O, ślady energii
gdzieś koło was. Zanosi się na towarzystwo!
Keff usłyszał jakieś zwycięskie okrzyki. Rozglądał się, sykając źródła pochodzenia tych
dźwięków. Cała chmara magów obojga płci pod kierownictwem Chaumela i Potrii kierowała się w
ich stronę z kierunku północno-zachodniego.
- Odnaleźli nas! - krzyknęła wystraszona Plennafrey.
Keff wyprostował się i złapał oparcie latającego krzesła.
Czarodziejka zaczęła wykonywać rękami jakieś skomplikowane ruchy. Brannel zorientował
się, że znajduje się na linii rzucania klątwy, i zrobił unik. Plenna z zadowoleniem przyglądała się
efektom celności uderzenia, które zmiotło trójkę napastników. Świst napełniający powietrze drażnił
Keffa.
- Czy możesz teraz przenieść się stąd gdzieś daleko?
- Ktoś mnie paraliżuje - wycedziła przez zęby Plenna. - Muszę teraz walczyć.
- Ugrzęźliśmy tu na dobre - wtrąciła Carialle - bo znów coś mnie unieruchomiło, jak tylko
dotknęłam ziemi. Ruszajcie!
Plenna wcale nie potrzebowała takiej rady. Wykonała kilka wywijasów w powietrzu ponad
głowami uczestników pościgu i spadła między ogniste pioruny wystrzelone w jej kierunku. Keff
dojrzał twarz Potrii. Złota czarodziejka tym razem wyglądała niezwykle groźnie. Gdyby jej celność
była równa złości, z pewnością zniszczyłaby ich wszystkich.
Chaumel natomiast zdawał się być bardzo zadowolony. Rzucał swe gromy bardziej po to,
aby zmusić Plennafrey do wykonywania skomplikowanych manewrów mających na celu unikanie
trafienia. Doceniał chyba to, że jej zamiarem nie było zabicie kogokolwiek, a taka postawa nie była
typowa dla magów z Ozranu.
Plennafrey pikowała, obniżyła lot i kontynuowała ucieczkę dolinami. Liczyła na to, że
goniący nie będą chcieli ponosić ryzyka kluczenia po różnych pułapkach terenowych. Keff czuł, jak
suche gałęzie smagają go po plecach, gdy przelatywali wąskim korytarzem skalnym, a potem
wpadli do tunelu. Cała zgraja magów krążyła znacznie wyżej niczym stado rozwrzeszczanych
kruków. Plennafrey pędziła tymczasem, przecinając mając podnóże góry. Krzyki
rozentuzjazmowanego Brannela odbijały się echem od wilgotnych ścian tunelu. Wkrótce znów
wydostali się na światło dzienne.
Keff sądził, że udało im się zgubić pogoń. Nie wziął niestety pod uwagę determinacji
Chaumela. Zaraz po opuszczeniu tunelu ujrzeli srebrnego maga, który energicznie wymachiwał
rękami. Wystraszony Brannel od razu skulił się i ukrył głowę w ramionach.
Plenna położyła dłonie na klamrze swego pasa. Półprzezroczysta czysta czasza tajemnej
mocy otoczyła jej postać.
- O, dziecino! - krzyknął Chaumel, uśmiechając się cynicznie, i pstryknął palcami.
Krzesło Plenny zaczęło powoli opadać.
- Sprawił, że powłoka ochronna zrobiła się za ciężka powiedział Keff. - Spadamy na ziemię!
Plennafrey zmieniła szybko taktykę. Od obrony przeszła do ofensywy. Odrzuciła czaszę i
wystrzeliła w kierunku Chaumela kilka błyskawic. Jego towarzysze wykonali nieco leniwych
niedbałych gestów dłońmi i błyskawice rozpadły się przed osiągnięciem celu, znikając w dali.
Chaumel próbował jeszcze kilka trafień, ale udało się je odparować. Plennafrey nie pozostawała
dłużna. Posłała całą serię ognistych pierścieni, które powiększając się, otoczyły szyję, nogi i ręce
Chaumela. Dwa z nich po zetknięciu z ciałem srebrnego maga rozpadły się na łukowate ogniki i
pociągając za sobą pozostałe, przepadły w nicość.
Po chwili pojawił się Asedow wraz z Potrią.
- Znalazłeś ich! - krzyknęła Potria.
Różowo-złota czarodziejka była wyraźnie rozradowana. Plenna wykonała zwrot w jej stronę
i wystrzeliła biały ogień, Potria wrzasnęła, gdy parzące iskry spadły na jej wspaniałe szaty i skórę.
Odwzajemniła atak gradem ognistych pocisków wspomaganych czarami kierującymi je na
Plennafrey.
Asedow wykorzystał tę chwilę i ruszył na nich z drugie strony. Jego metody były bardziej
prostackie. Umieścił w powietrzu kłęby dymu, które niczym miny utrudniały Plennie zawirowanie
pomiędzy pociskami wystrzelonymi przez Potrię stanowiąc istotne zagrożenie. Keff omal nie spadł,
gdy pierwszy dymny pocisk eksplodował mu za plecami. Plennafrey wykonała gwałtowny skręt,
usiłując ominąć przeszkody. Na nie szczęście co chwila zderzała się z nimi. Strzały Potni również
okazały się celne.
Keff uświadomił sobie nagle, że owijają go zwoje niewinnej jedwabistej tkaniny o
właściwościach magnetycznych. Czuł, że przylegają szczelnie do nosa i ust. Magia sprawiała, że
wszystkie zasoby energetyczne jego ciała przenikają przez skórę. Zaczął ciężko oddychać. Było mu
coraz bardziej duszno w rozrzedzającym się powietrzu. Plennafrey, oparta o bok swego krzesła,
toczyła uporczywą walkę. Była cała niebieska. Dokładała wszelkich starań, żeby wydobyć jak
najwięcej ogni ze swej tajemnej klamry. Była zdeterminowana, a siła jej woli przewyższała siłę
magii Potrii. Słoneczne płomienie wypełniały powietrze wokół niej, a potem objęły sieć zarzuconą
na Brannela i Keffa, przemieniając ją w czarny popiół. Wydawało się, że zagrożenie minęło, gdy
nagle znaleźli się w obłoku rażących ze wszystkich stron błyskawic.
Keff zdążył jeszcze usłyszeć kłótnię Potrii i Asedowa na temat prawa własności do statku i
jego samego, a w chwilę potem stracił przytomność. W gasnących myślach złożył ślubowanie, że