0
Barbara McMahon
Kłopoty z Candee
1
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Dostrzegła go, gdy tylko wyszła z samolotu. Trudno go było nie
zauważyć, zwłaszcza że poza nim, w zasięgu wzroku, nie było żywej duszy.
Pozostali pasażerowie dawno poszli, każdy w swoją stronę, a hala przylotów
świeciła pustkami. Bramka, na końcu prowadzącego do niej korytarza, stała
otworem. Candee i dwaj towarzyszący jej ochroniarze byli ostatnimi
pasażerami opuszczającymi pokład samolotu. Jedynie załoga pozostała w
tyle.
Na wprost niej, niedbale opierając się o pulpit przy kasie, stał ideał
mężczyzny. Brad Pitt, Andre Agassi i Bruce Willis razem wzięci albo
kwintesencja tego, co najlepsze w każdym z nich. Połączenie ich trzech w
jednym doskonałym ciele. Nie był co prawda aż tak wysoki, jak
towarzyszący jej ochroniarze, ale miał co najmniej sto dziewięćdziesiąt
centymetrów wzrostu. Candee, stojąc naprzeciw niego na wysokich
obcasach, czuła się jak krasnal, mimo że nie należała do niskich kobiet,
miała bowiem sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu.
Na pierwszy rzut oka wyglądał jak kowboj. Miał mocno zdarte buty,
wyblakłe, niemal prześwitujące na kolanach dżinsy. Podniosła wzrok.
Niebieska koszula, szerokie ramiona, ciemny filcowy kapelusz przesunięty
zawadiacko do tyłu. Przez chwilę miała nadzieję, że mężczyzna okaże się
przedstawicielem stanu Kolorado, którego przysłano, aby odebrał ją z
lotniska. Był bardzo przystojny...
Zdradziły go oczy. Ciemnobrązowe, bacznie przyglądające się
otoczeniu, przeszywające wszystko i wszystkich wnikliwym spojrzeniem.
Gdy zatrzymały się na niej, poczuła na twarzy jakby muśnięcie, niemal
RS
2
dotyk. Zadrżała z przejęcia. Powinna była się dawno przyzwyczaić do tego
rodzaju badawczych spojrzeń. W ciągu ostatnich kilku miesięcy co najmniej
sześć par męskich oczu przyglądało jej się w podobny sposób. Jej życie
wywróciło się do góry nogami, a ona zastanawiała się, czy kiedykolwiek
wróci do normy.
Było jednak w tym nieznajomym mężczyźnie coś innego, niewątpliwie
wyjątkowego, choć nie była jeszcze pewna, czy to „coś" jej się podoba. Do
żadnego z jego poprzedników nie poczuła od pierwszego wejrzenia tak
silnego pociągu fizycznego. Byli po prostu zwykłymi facetami,
wyznaczonymi przez prokuraturę do dbania o jej bezpieczeństwo. Czym on
różnił się od nich... ?
Choć szybko odwrócił wzrok, wiedziała, że doskonale zapamiętał
najmniejszy szczegół jej twarzy. Dwaj idący u jej boku mężczyźni nie
zwolnili nawet kroku, gdy go mijali.
- Druga toaleta - wyszeptał, ledwie poruszając ustami.
Gdyby nie była na to przygotowana, prawdopodobnie w ogóle nie
usłyszałaby tego szeptu. Ale ostatnio stała się bardzo wyczulona na różne
drobiazgi, na które nigdy wcześniej nie zwróciłaby uwagi. Podobno
obcowanie z przemocą wyostrza zmysły.
Czy to możliwe, żeby był jej nowym „opiekunem"? -zastanawiała się,
próbując dotrzymać kroku ochroniarzom, którzy zazwyczaj chadzali szybko,
rzadko gdziekolwiek przystając. Od miesięcy jej życie polegało na próbie
dotrzymania im kroku. Mieli oczywiście powody, żeby się spieszyć. Starali
się chronić jej życie i zadbać o to, by bezpiecznie dotarła do celu swej
podróży - czekającej na nią kryjówki. A każde zaniedbanie z ich strony
narażało ją na niebezpieczeństwo.
RS
3
W ciągu ostatnich dwóch dni mnóstwo obcych ludzi przekazywało ją
sobie z rąk do rąk. W ciągu tych dni spędziła w samolocie więcej godzin niż
niejeden wytrawny pilot w ciągu miesiąca. Wielokrotnie przekroczyła strefy
czasowe, zapominała o jedzeniu bądź przesypiała godziny posiłków. A
wszystko po to, by zgubić swoich prześladowców. Była wykończona
biegiem wydarzeń i zirytowana takim obrotem spraw. Pomimo obaw i lęku,
jaki czuła, miała serdecznie dosyć tego życia na wariackich papierach.
Gdyby tylko mogła cofnąć czas, żyłaby dzisiaj normalnie.
A może się myliła co do tego faceta? Może nie był kolejnym
wyznaczonym przez sąd opiekunem, który miał dbać o jej bezpieczeństwo
przez najbliższe tygodnie? Oczywiście tylko do czasu procesu, na którym
miała zeznawać jako świadek koronny. Jeśli jednak nim był, to z pewnością
w niczym nie przypominał swoich poprzedników. Tamci nosili ciemne
garnitury, on zaś wyglądał tak, jakby właśnie wrócił z pastwiska. Tamci byli
wysocy, milczący i w swych ciemnych garniturach bardzo do siebie
podobni. On wyglądał zupełnie inaczej. Opalony, umięśniony i męski.
Potrząsnęła głową i przetarła oczy. Czuła, że powieki ma spuchnięte z
braku snu. Była prawie nieprzytomna ze zmęczenia.
Candee Adams widziała całe rzesze równie seksownych, opalonych i
atrakcyjnych mężczyzn na plażach Miami. Byli bardzo dumni ze swoich
doprowadzonych do połysku i perfekcji brązowych, wysportowanych ciał.
Ten nie kończący się pokaz męskiej urody przestał wywierać na niej
wrażenie wiele lat temu. A teraz jakiś wystrojony kowboj miałby zwrócić jej
uwagę? Najwyraźniej była zbyt zmęczona, by trzeźwo myśleć.
Pomimo to wiedziała, że i tak zainteresowałaby się, gdyby przechodził
obok. Ubrany lub nie!
RS
4
- Zaczekamy tutaj, pani Adams - powiedział jeden z towarzyszących
jej mężczyzn.
Nazywał się chyba Bruce Champion... Zbyt duża liczba nazwisk i
twarzy, które przewinęły się w ciągu ostatnich dni, sprawiła, że Candee
miała w głowie mętlik. Była tak wyczerpana, że gdyby mogła, to pewnie
zaraz by się położyła i spałaby chyba przez najbliższy tydzień.
- Powodzenia - dodał drugi z nich, przyglądając się badawczo twarzom
pasażerów przebywającym w hali lotniska.
Wzruszyła ramionami i skierowała się w stronę toalety. Miała ochotę
opłukać twarz i zmyć z niej ślady zmęczenia. Nie była w stanie przypomnieć
sobie, kiedy ostatnio leżała w łóżku...
- Candee Adams? - zapytała kobieta o bardzo podobnej do niej
fizjonomii i mniej więcej w tym samym wieku. Weszła do toalety, czujnie
rozglądając się dookoła.
- Tak, to ja - odpowiedziała, czując nagły przypływ strachu. Odwróciła
się, żeby sprawdzić na wszelki wypadek, czy ma wolną drogę ucieczki.
- Sierżant Sally Montgomery - powiedziała nieznajoma, wręczając
Candee swoją legitymację.
Minęło trochę czasu, zanim była w stanie przyjrzeć się zdjęciu i
dokładnie prześledzić dane, widniejące na odznace. Gdy już to zrobiła,
pokiwała twierdząco głową i zwróciła dokument jego właścicielce. Nagły
przypływ adrenaliny całkowicie ją rozbudził i usunął z twarzy ślady
zmęczenia znacznie skuteczniej, niż zrobiłaby to woda. Teraz była już czuj-
na i mogła trzeźwo myśleć.
- Niech pani pójdzie za mną. Tam jest wolna kabina. Zmieścimy się
obydwie.
RS
5
Zaciekawiona Candee podążyła za nieznajomą. Nikt ich nie zauważył.
Ostatnie z przebywających w toalecie kobiet wyszły, zostawiając je same w
olbrzymim pomieszczeniu.
- Jak sądzę, nie zna pani planu - powiedziała Sally, gdy tylko weszły
do kabiny.
Candee przecząco pokręciła głową. Nie wiedziała, co miało stać się
dalej. Wiedziała tylko tyle, że w kabinie jest ciasno i duszno.
- Jakiego planu? - zapytała znużonym głosem.
- Zamienimy się ubraniami. Kiedy wyjdę z toalety, odejdę z Dougiem i
Bruce'em, a pani odczeka dwie minuty i dołączy do Mike'a Blacka, który
będzie czekał przed drzwiami. Jest za panią odpowiedzialny.
- Mike Black? Jak wygląda? - spytała Candee, powoli rozpinając
bluzkę.
Kolejny plan. Powinna była już dawno do nich przywyknąć.
Normalność stała się ostatnio w jej życiu czymś wyjątkowym. Czyżby już
bezpowrotnie?
- Sto dziewięćdziesiąt centymetrów wzrostu. Brunet -powiedziała z
uśmiechem Sally. - Stał przy bramce, gdy wychodziła pani z samolotu.
Chciał się upewnić, że panią rozpozna. Proszę się pospieszyć. Nie mamy co
prawda powodu przypuszczać, że ktokolwiek dotarł tu za panią, ale na
wszelki wypadek nie chcę wzbudzać podejrzeń.
Obydwie przebrały się w pośpiechu. Candee pozbyła się swego
czerwonego kostiumu z krótką spódnicą, która odsłaniała jej nogi. Teraz
miała na sobie wytarte, obcisłe dżinsy i luźną, bawełnianą koszulę, w której
podwinęła rękawy.
RS
6
- Proszę związać włosy - powiedziała Sally, czesząc swoje i próbując
ułożyć je w taki sposób, aby przypominały fryzurę Candee.
- Nie jesteśmy aż tak bardzo do siebie podobne - powiedziała Candee,
ale posłusznie wyciągnęła dłoń po gumkę, którą podała jej Sally.
- Na wszelki wypadek założę okulary słoneczne. Nie mamy pewności,
czy ktoś nas obserwuje, czy nie, ale jeśli obserwuje, to zmylimy go na tyle,
żeby mogła pani wraz z Mikiem bezpiecznie się oddalić. Miejmy taką
nadzieję. Myślę jednak, że przy odrobinie szczęścia dawno już pani ich zgu-
biła. Gotowa?
Candee pokiwała głową. Ostatnie sześć miesięcy wydawały jej się być
snem na jawie. To dzisiejsze doświadczenie nie było niczym nowym. Oto
sytuacja jedna z wielu w jej wywróconym do góry nogami życiu.
- Gotowa - odparta i dodała: - Jak zawsze.
- Proszę się nie martwić. Mike to profesjonalista. Jeszcze nigdy nie
stracił świadka. Poza tym, chętnie bym się z panią zamieniła. Trzy tygodnie
w towarzystwie najbardziej rozchwytywanego kawalera w okolicy.
Szczęściara z pani.
Candee uśmiechnęła się uprzejmie i skinęła głową.
Uśmiech zniknął z jej twarzy, gdy tylko za Sally zatrzasnęły się drzwi.
Oparła się o zimną ścianę. Cisza panująca w pomieszczeniu huczała jej w
głowie. Tak, rzeczywiście miała cholerne szczęście... Była świadkiem
morderstwa, jacyś ludzie ścigali ją, by upewnić się, że nie będzie mogła
zeznawać, nie widziała domu od pięciu miesięcy. Niewinna osoba została
ranna, gdy jedna z kolejnych bezpiecznych kryjówek została odkryta przez
jej prześladowców. Próbowali podłożyć bombę. Jej przyjaciele
RS
7
najprawdopodobniej umierali z niepokoju o nią. Martwiła się też o sklep.
Już od kilku lat była menedżerem i wreszcie otwierała się przed nią
perspektywa zostania współwłaścicielką sklepu. Nie wolno jej zmarnować
tej szansy. Czyżby jednak mogło coś stanąć na przeszkodzie jej planom? Nie
miała rodziny, która by się o nią martwiła i o którą ona musiałaby się
martwić i to był chyba jedyny pozytywny aspekt zaistniałej sytuacji.
Przynajmniej wciąż żyjesz, pomyślała. I to jest twoje szczęście.
Spojrzała na zegarek. Chyba minęło już kilka minut od rozstania z
Sally. Wzięła głęboki oddech. Wyszła z łazienki i prawie zderzyła się z
Mikiem Blackiem.
- Myślałem, że już będę musiał pofatygować się do damskiej toalety -
powiedział, obejmując ją ramieniem i w pośpiechu kierując ją do wyjścia,
jakby byli już bardzo spóźnieni.
- Czy nie powinnam zerknąć na pana odznakę? - zapytała, nie mogąc
złapać tchu z powodu tempa, jakie narzucił, ale chyba też z powodu jego
dotyku i cudownej bliskości. Poczuła się otulona ciepłem, które biło od tego
mężczyzny. Ręka Mike'a spoczywała ciężko na jej ramieniu, silna i mocna, a
dreszcz, który ją przeszył, nie miał bynajmniej nic wspólnego z zimnem.
Oto szedł przy niej mężczyzna, który miał bronić jej, zadbać o to, by
przetrwała te najbliższe tygodnie, aż do procesu. Sprawiać, by czuła się
bezpieczna.
- Bystra z pani dziewczyna, ale tutaj nie mogę wyjąć odznaki. Sally nie
mówiła pani, jak mnie rozpoznać?
- Właściwie od razu po wyjściu z samolotu zorientowałam się, że jest
pan tym, kim jest. Myślałam tylko, że dobrzy chłopcy noszą białe kapelusze.
RS
8
Czarny filcowy kapelusz Mike'a był głęboko nasunięty na czoło,
prawie całkowicie zakrywając mu oczy i sprawiając, że obserwowanie
okolicy było łatwiejsze i nie wzbudzało podejrzeń.
- Tak jest tylko w Hollywood. W rzeczywistości, to źli chłopcy noszą
białe kapelusze dla niepoznaki. Miała pani udany lot? - zapytał, gdy
przeciskali się przez tłum ludzi, witających przybywających pasażerów lub
żegnających ze łzami w oczach przyjaciół i ukochanych.
Mike spokojnie i metodycznie przesuwał się wzdłuż terminalu. I choć
przyspieszył kroku, starał się iść tak, żeby nie zwracać na nich uwagi.
- Udany lot? Który? Wyruszyłam z Miami we wtorek. Od tego czasu
widziałam więcej lotnisk, niż marzyłam, że kiedykolwiek w życiu zobaczę.
Przebyłam w powietrzu tyle kilometrów, ile niektórzy w ciągu całego
swojego życia. I nie dostałam za to nawet zniżki na przyszłe loty.
Mike nieustannie i bacznie obserwował kłębiący się wokół nich tłum.
Nagle nieoczekiwanie zepchnął ją z drogi spieszącemu się i nie
zważającemu na nikogo mężczyźnie, który kierował się na drugą stronę
terminalu.
- Oho! - Gwałtownie przyciągnął ją do siebie, objął ramieniem,
pochylił się i pocałował.
Próbowała złapać oddech, a jej oczy były szeroko otwarte ze
zdziwienia. Usta Mike'a, ciepłe i jędrne, delikatnie dotknęły jej ust. Rondo
jego kapelusza zasłoniło ich i Candee poczuła się tak, jakby nagle znalazła
się w ukryciu. Całując ją, jednocześnie powoli obracał się, aż do momentu,
gdy jej plecy dotknęły ściany. Osłonięta od tłumu jego ciałem, zbyt
oszołomiona, by się poruszyć, mogła jedynie pozostać bez ruchu w jego
ramionach i czuć, jak ciepło jego ciała rozpala ją. Czuła siłę jego ramion
RS
9
przyciągających ją do siebie i dziwną, pulsującą moc, która biła od niego.
Cały czas nie opuszczała ją świadomość intymności tego pocałunku,
zupełnie jakby czas się zatrzymał, a ona odpłynęła w krainę marzeń.
Mężczyźni nieraz mówili jej, że jest ładna. Prawili komplementy na
temat jej jasnoblond włosów, błękitnych oczu, nieskazitelnej cery, którą
odziedziczyła po babci. Jednak nikogo nigdy nie oczarowała tak bardzo, by
chciał całować ją po kilku minutach od chwili poznania.
Mike odsunął się nieznacznie. Miał poważny wyraz twarzy. Spojrzał
na nią, po czym przeniósł wzrok na drzwi z napisem: Wstęp wzbroniony.
- Chodźmy. - Chwycił ją za rękę i pchnął w stronę tych drzwi.
Otworzył je i szybko zamknął za nimi. Znaleźli się w długim korytarzu i
Mike znowu przyspieszył kroku.
- Do diaska! Czy możemy choć na moment zwolnić? - Candee
próbowała złapać oddech. - Czy możemy choć troszkę odpocząć? -
domagała się odpowiedzi.
- Nie teraz, pani Adams. Nie chcę tracić ani chwili. Pani Adams? -
zdziwiła się w duchu. Przed sekundą ją całował, a teraz nagle stał się taki
oficjalny. Dlaczego?
- Nie nazwałabym tego traceniem czasu... chodzi o udzielenie mi kilku
odpowiedzi na ważne pytania. - Miała problem z mówieniem i łapaniem
tchu jednocześnie.
Nieznacznie zwolnił, pokiwał twierdząco głową, zerkając jednocześnie
do tyłu na pusty korytarz.
- Co chciałaby pani wiedzieć?
- Ten pocałunek na przykład...
RS
10
- Wydawało mi się, że ktoś nas zauważył i chciałem sprawdzić, co się
stanie, gdy na chwilę się zatrzymamy. Poza tym, to część obmyślonej przez
nas strategii.
- Strategii...? - Korytarz wydawał się nie mieć końca. Zawahał się na
moment, po czym wzruszył ramionami.
- Zatrzymamy się na ranczu, a tam wszyscy myślą, że jesteśmy
zaręczeni.
- Zaręczeni?! To szaleństwo! Nie możemy być zaręczeni. Przecież
dopiero się poznaliśmy.
- To tylko tak zwana przykrywka, pani Adams. Fikcja, a nie
rzeczywistość. Spędzimy najbliższe trzy tygodnie na ranczu. Nikt tam nie
wie, że jest pani tak zwanym koronnym świadkiem objętym ochroną.
Wszyscy sądzą, że jest pani moją narzeczoną.
- To wszystko? To ten wielki plan, mający zapewnić mi
bezpieczeństwo, aż do czasu gdy będę zeznawać? - Zatrzymała się i
wyrwała rękę z jego dłoni.
On też stanął, spojrzał na nią i uśmiechnął się lekko.
- Tak. To wszystko.
Serce Candee nagle zabiło mocniej. Zauważyła, że miał śliczny, mały
dołeczek w lewym policzku. Wpatrywała się w niego jak zahipnotyzowana.
Był nie tylko zabójczo przystojny, męski w takim dobrym staroświeckim
stylu, jaki nieczęsto spotykało się w Miami, seksowny jak diabli - ale miał
też dołeczek w policzku! A ona zdecydowanie miała słabość do facetów z
dołeczkami. Zdała sobie nagle sprawę, że jest w niebezpieczeństwie. Innym
niż to, które mogło ją spotkać ze strony starających się odnaleźć ją
RS
11
przestępców z Miami, ale jednak w niebezpieczeństwie - groziła jej bowiem
całkowita utrata rozsądku.
A przecież w jej życiu nie było czasu na związek, zwłaszcza na
związek z kimś, kto mieszkał tysiące kilometrów od jej domu i zapewne
takie kobiety jak ona pożerał na śniadanie. Miała plany na przyszłość, które
nie przewidywały zamążpójścia. Przynajmniej na pewno nie w najbliższym
czasie. Poza tym to była jedynie gra - przykrywka - żeby dbać o jej
bezpieczeństwo.
I gdy już to wszystko sobie dokładnie przemyślała, uspokoiła się nieco
i pocieszyła się myślą, że ta gra potrwa zaledwie trzy tygodnie. A tyle to ona
na pewno wytrzyma.
- Ruszamy - powiedziała. - Szkoda czasu.
Kilka minut później znaleźli się pod gołym niebem i wdychali zimne,
poranne powietrze. W oddali Candee dojrzała zarys centrum Denver. Na
lewo od drapaczy chmur wyrastało pasmo Gór Skalistych. Zatrzymała się,
tym razem z ciekawości, i ponownie zabrała rękę z jego dłoni. Z zachwytem
w oczach wpatrywała się w piękny krajobraz.
- Czy coś się stało? - Odwrócił się i rozejrzał wokół. Nie zauważywszy
nic nadzwyczajnego, spojrzał na nią pytająco.
- Góry Skaliste! Tam na wprost! - Wskazała palcem, zupełnie
zapominając o zmęczeniu i niebezpieczeństwie, oddając się przyjemności
podziwiania słynnego pasma górskiego. Odległe, ostre wierzchołki pokryte
były śniegiem. Te bliższe, łagodne i zaokrąglone - porośnięte drzewami.
Wyciągnęła dłoń i W krystalicznie czystym powietrzu poczuła, że prawie
ich dotyka.
RS
12
- Pani Adams, te góry są tutaj od zawsze i będą jeszcze długo po naszej
śmierci. Nie musimy oglądać ich właśnie teraz. Ale jeśli sprawi to pani
przyjemność, to dodam, że już za kilka minut znajdziemy się w samym ich
sercu. Chodźmy. Jeśli widziałem na lotnisku kogoś zainteresowanego pani
osobą, to nie chciałbym tu czekać, aż nas znajdzie.
- Zauważył pan kogoś? - spytała.
Znów musiała prawie biec, by dotrzymać mu kroku. Co się działo z
tymi ochroniarzami? Czy oni wszyscy mieli w zwyczaju brać udział w
dwóch maratonach jeszcze przed śniadaniem? Czy żaden z nich nie mógł
chodzić w normalnym tempie?
- Nie mam pewności. Ktoś na pewno panią obserwował. Ale być może
tylko z powodu pani wyglądu. - Przebiegł po niej wzrokiem, zaciskając usta.
- A jak wyglądam? - zapytała, łapiąc oddech. – Czy w czasie, gdy
będzie pan zastanawiać się nad odpowiedzią, moglibyśmy trochę zwolnić?
Zatrzymał się.
- Za kilka minut wsiądziemy do samochodu. Będzie pani wtedy mogła
odpoczywać do woli. Mamy przed sobą trzy godziny jazdy.
- Dokąd jedziemy? - zapytała, wdychając rozrzedzone powietrze. -
Denver nie może być przecież aż tak daleko. Czy to nie tam? - Wskazała na
kontury wieżowców widocznych na południu.
- Do Wyoming.
- Wyoming? - Zaskoczona Candee spojrzała na niego.
Przyjechała z Florydy. Prosto z Miami Beach. Nie wiedziała nic o
kowbojach, ranczach i otwartych przestrzeniach. Kochała plażę, uwielbiała
wygrzewać się na słońcu, pływać w wodach oceanu. Lubiła ten zwyczajny,
południowy tryb życia. Zaś Wyoming to było miejsce, którego nie miała
13
najmniejszej ochoty oglądać. Już teraz było jej zimno, powietrze wydawało
się tu dużo chłodniejsze niż to na Florydzie, a ona nie lubiła marznąć.
- A nie moglibyśmy zamiast do Wyoming pojechać do południowej
Kalifornii? - zapytała z nadzieją w głosie. Taka podróż byłaby o wiele
bardziej w jej stylu.
Mike położył ręce na jej ramionach i przysunął się na tyle blisko, by
móc spojrzeć jej głęboko w oczy.
- Nie jesteśmy na wakacjach. Znajduje się pani pod ochroną United
States Marshal's Service aż do czasu rozpoczęcia się procesu Joela
Ramireza. Po niepowodzeniu w Key Biscayne, spodziewałbym się, że
będzie pani oczekiwać od nas rzetelnego wykonywania obowiązków.
- Sally powiedziała, że jest pan najlepszy - wymamrotała, oszołomiona
pociągiem fizycznym, jaki nagle do niego poczuła. Miał ciemne oczy,
przeszywające i baczne spojrzenie. Jego zaciśnięte szczęki świadczyły o
uporze. Szybko zdała sobie sprawę, że nie był jednym z tych, którzy ulegają
kobiecym kaprysom. Inni ochroniarze też tego nie robili, ale wykazywali
wobec niej więcej dyplomacji. Jedno wiedziała na pewno. Przy nim byłaby
równie bezpieczna w południowej Kalifornii, gdzie było ciepło, jak i w
Wyoming.
- Znam swoją pracę. Tym razem nikt pani nie znajdzie. Może pani na
to Uczyć - zapewnił ją.
- Można powiedzieć, że od tego zależy moje życie - powiedziała,
czując doskonale znany od miesięcy, przeszywający ją strach.
Nie zrobiła nic złego, poza tym, że znalazła się w niewłaściwym
miejscu i o niewłaściwym czasie. A teraz żyła w ciągłym strachu. Po dwóch
nieudanych zamachach na nią, zrozumiała, że musi polegać na innych w
RS
14
dbaniu o jej bezpieczeństwo. Nie podobało jej- się to, ale jeśli chciała
pozostać przy życiu, nie miała innego wyjścia.
Surowy wyraz twarzy Mike'a złagodniał. Uśmiech uwidocznił
dołeczek. Wyprostował się i przesunął opuszkami palców po jej policzku w
geście dodającym otuchy. Zaskoczył ją, bowiem trudno było się spodziewać,
że takiego twardziela stać na czułe gesty.
- Stanę na głowie, żeby była pani bezpieczna. Proszę się przestać
martwić i uspokoić. Radzę potraktować te kilka tygodni jak wakacje. Ludzie
muszą płacić spore pieniądze, aby móc spędzić wolny czas na prawdziwym
ranczu. A pani skosztuje tego dzięki uprzejmości wuja Sama.
- Więc zatrzymamy się na ranczu - powtórzyła oszołomiona.
Myśl o Denver już była wystarczająco przykra, ale przynajmniej było
to duże miasto. Jeszcze raz uświadomiła sobie,że naprawdę nic nie wie o
ranczach, o hodowli koni czy krów. Nigdy nie interesowała się tym. Lubiła
małe, modne restauracje, kafejki, plaże. Kochała wodę i słońce. Przecież
była dziewczyną z Miami Beach.
- Nie jestem pewna, czy to dobry pomysł... - Nadal próbowała
oponować.
- Wytłumaczę pani wszystko, gdy tylko znajdziemy się w jeepie.
Chodźmy! - Złapał ją za rękę i pociągnął w stronę parkingu.
Wkrótce wsiadali już do zakurzonego gruchota.
Zostawiwszy za sobą międzynarodowe lotnisko w Denver, Mike
skierował samochód na północ i już po kilkunastu minutach znaleźli się na
otwartej przestrzeni, z dala od cywilizacji.
- Nie mam ze sobą żadnych rzeczy - powiedziała Candee, gdy tylko
zdała sobie sprawę, że jej podręczną torbę zabrał jeden z ochroniarzy. A
RS
15
wszystko, co wzięła ze sobą na tę podróż, znajdowało się właśnie w tej
torbie.
- Zatrzymamy się w Laramie i kupimy wszystkie potrzebne rzeczy.
Pani torbę zatrzyma Sally do czasu pani powrotu do Miami - rzekł Mike,
zerkając w tylne lusterko.
- Muszę przyznać, że spodziewałam się jakiejś policyjnej eskorty. Na
przykład czarnego mustanga jadącego za nami... - powiedziała półgłosem,
jednocześnie lustrując wzrokiem wnętrze gruchota, którym jechali.
- Ten samochód jest odpowiedni. Ma silnik, który nigdy nie zawodzi.
Poza tym, jeśli cokolwiek działoby się nie po naszej myśli, możemy
pojechać nim na skróty po wertepach.
- Naprawdę wolałabym nie jechać na żadne ranczo - powiedziała
stanowczo. Chyba miała tu coś do powiedzenia?
- Przykro mi, ale to najlepsze, co mogłem wymyślić, biorąc pod
uwagę, że miałem na to dwa dni. W takich wypadkach, jak ten, staramy się
unikać zwykłych metod postępowania. Istnieje podejrzenie, że w organizacji
jest przeciek. Odkrycie pani kryjówki na Florydzie mogło być czysto przy-
padkowe, ale nigdy nic nie wiadomo. A teraz nikt nie wie, gdzie jedziemy,
oprócz mojego obecnego szefa.
- Będziemy bezpieczni?
- Oficjalnie wziąłem urlop. Ranczo należy do mojego brata i nie ma
powodów przypuszczać, że ktoś wie o moich planach. W razie czego
możemy liczyć na pomoc mężczyzn pracujących na ranczu. To jakby
dodatkowa ochrona.
- Pański brat nie ma nic przeciwko temu?
RS
16
- On i moja bratowa są teraz gdzie indziej. Niedawno się pobrali i
pojechali w podróż poślubną. Będziemy mieć cały dom dla siebie.
Cudownie. Nie dość, że bosko całuje i ciągle popisuje się tym swoim
przeklętym dołeczkiem, to teraz mówi jej, że będą sami przez najbliższe trzy
tygodnie. Zupełnie sami. W sercu tego dzikiego stanu.
Candee zapomniała nagle o przyczynie swojego przyjazdu.
Zapomniała o lęku towarzyszącym jej przez ostatnie miesiące, o sklepie, o
karierze... Myślała tylko o tym, że ona i Mike Black zamieszkają sami w
domu jego dopiero co poślubionego brata, w domu zapewne przesiąkniętym
atmosferą miłości. I wcale jej się to nie podobało.
- Tak, tak... Obowiązki i poświęcenie przede wszystkim. Nawet jeśli to
oznacza zabieranie ze sobą pracy do domu - wymamrotała pod nosem ze
zgryźliwą ironią.
- Właściwie, to nikt na ranczu nie wie, że to tylko zadanie. Wszyscy są
przekonam, że po prostu przyjeżdżam z moją narzeczoną.
- I naturalnie nie można ich wyprowadzać z błędu... -wyszeptała,
zastanawiając się, kiedy jej serce zacznie znów bić normalnym rytmem,
kiedy zdoła wziąć swoją wyobraźnię w karby i przestanie martwić się o
przyszłość.
- Coś nie tak z moim planem, pani Adams?
- Poza faktem, że nie jestem pana narzeczoną i nic nie wiem o panu, a
to, co wiem, niekoniecznie mi się podoba, to pozostaje jeszcze kwestia
zgodności naszych charakterów. Pan i ja różnimy się od siebie tak bardzo, że
chyba trudno będzie przekonać pracowników rancza do tego, że jesteśmy
parą. Czy pański plan ma na to jakąś radę? Bo ja osobiście nie wierzę, że to
się uda.
RS
17
Candee, mówiąc to, cały czas spoglądała za okno i przeklinała się w
duchu, że tamtego wieczoru, dwa tygodnie przed świętami Bożego
Narodzenia, wyszła do restauracji coś przekąsić. Gdyby wówczas została w
domu, nie widziałaby Joela Ramireza i jego broni. I nie utknęłaby teraz na
ranczu w towarzystwie kogoś, kto udaje kowboja z jakiegoś westernu, a
sama nie musiałaby udawać jego narzeczonej...
A pocałunki...? Przecież zaręczona para często się całuje. Candee
nagle zrobiło się gorąco. Czy będzie próbował ją jeszcze raz pocałować?
Zaskoczył ją tym pocałunkiem na lotnisku, ale następnym razem będzie
przygotowana. Przygotowana? Do czego?
A dotyk? Zaręczeni ludzie lubią się dotykać. Większość jej znajomych
w przypływach czułości nie mogła wytrzymać bez przytulania i dotykania
się nawzajem. Rzuciła okiem na Mike'a i jego dłonie. Były silne i
opiekuńcze. Wyobraziła sobie, jak dotykają jej ciała.
- Naprawdę nie sądzę...
- Niech pani mnie źle nie zrozumie, ale nie ma pani specjalnego
wyboru. Myślę, że jest to najlepszy plan, więc będę się go trzymał -
powiedział nie znoszącym sprzeciwu głosem.
Opadła z rezygnacją na siedzenie. Ostatnio wszystko wymykało jej się
spod kontroli. Przyzwyczajona do tego, że to ona podejmuje decyzje, z
trudem godziła się na zależność od innych. Już jako nastolatka sama dawała
sobie radę. Od kilku lat prowadziła butik w Miami, zwiększając liczbę
klientów i sprzedaż. Pewnie gdyby wpadła na jakiś lepszy pomysł od tego,
który wymyślił Mike, może przystałby na jej plan, a przynajmniej by go
rozważył.
RS
18
Wiedziała, że jest zbyt zmęczona, by próbować teraz coś wymyślić,
więc zamknęła oczy. Postanowiła, że odpocznie przez kilka minut i na
pewno jakiś dobry pomysł sam wpadnie jej do głowy. Przecież to właśnie ze
względu na jej świetne pomysły szefowa chciała, aby została jej wspólnicz-
ką. Na pewno zaraz wpadnie na jakiś pomysł, który przekona Pana
Wszystkowiedzącego Mike'a Blacka...
Gdy tylko Candee osunęła się w fotelu i oparła głowę o okno
samochodu, Mike wiedział, że zasnęła i zaczął jej się uważnie przyglądać.
Jej ręce luźno spoczywały na kolanach. Na moment odwrócił wzrok, by
spojrzeć we wsteczne lusterko i upewnić się, że nikt ich nie śledzi.
Była piękną kobietą. Widział co prawda wcześniej jej zdjęcia, ale nie
oddawały one w pełni jej urody. Były czarno-białe, a przez to nie ukazywały
dobrze blasku złotych włosów. Zaciskając palce na kierownicy, próbował
zignorować uczucie zainteresowania, jakie wzbudzała w nim ta kobieta.
Była klientką, osobą, którą miał chronić. Jednak gdy przywoływał w
myślach jej obraz - wychodzącej z samolotu w tej czerwonej opinającej
biodra spódnicy, nie mógł powstrzymać się, by znowu nie zerknąć na nią.
Dżinsy nie były za bardzo obcisłe, ale wystarczająco, by uwydatnić miękko
zaokrąglone kształty, od których nie mógł oderwać oczu. No i ta
niesamowita ilość lekko falujących jasnych włosów. Przy każdym jej kroku
zmysłowo kołysały się, nawet teraz, kiedy związane były w kucyk.
Gdy zobaczył zdjęcie Candee Adams, od razu pomyślał o Sally.
Chociaż Sally była trochę szczuplejsza, to jej dżinsy nie ucierpiały na tym,
że włożyła je Candee. Wprost przeciwnie. Wyglądała w nich lepiej od Sally
i to on był tym, który cierpiał. Gdy na lotnisku wyszła z toalety, nie mógł
oderwać od niej wzroku. Musiał tłumić w sobie pragnienie puszczenia jej
RS
19
przodem, tak by mógł bezkarnie i do woli spoglądać na jej miękko
kołyszące się biodra.
Czytał jej akta, przesłane faksem do biura w zeszłym tygodniu.
Wiedział, że była menedżerem jakiegoś modnego butiku w samym centrum
Miami Beach. Wiedział też, że miała dryg do mody, dość sprecyzowany
gust i swój własny styl. Wystarczyło na nią popatrzeć.
Z dyskretnego makijażu, artystycznie rozczochranych włosów i
tamtego czerwonego kostiumu biła jakaś kobieca siła, która doprowadzała
mężczyzn do utraty tchu. On sam od dawna nie czuł nic do żadnej kobiety, a
teraz nagle poczuł, i to aż w nadmiarze.
Wtedy na lotnisku przyszło mu do głowy, że natarczywie
przyglądający się Candee mężczyzna jest jednym z ludzi Ramireza, dlatego
pocałował ją i przedłużył ten pocałunek na tyle, aby tamten ich wyminął.
Ale pocałunek był pomyłką. Wielkim błędem. A on nie znosił popełniać
błędów.
Skąd mógł wiedzieć, że jest taka namiętna i kobieca? Skąd mógł
przypuszczać, że ten pocałunek obudzi w nim pożądanie, jakiego dawno nie
odczuwał? Skąd mógł wiedzieć, że poczuje się oszołomiony jej zapachem i
ciepłem do tego stopnia, że rozpalą się w nim zmysły?
Nie był już pewien, czy jego plan jest naprawdę dobry. Czy będzie w
stanie utrzymać dystans i jednocześnie przekonująco udawać, że są
zaręczeni? Pozostawanie tak blisko niej wydawało mu się teraz większym
niebezpieczeństwem, niż ścigający ich ludzie. Jednak będzie musiał cały
czas być blisko Candee, żeby jej strzec. Ale po co te zaręczyny? Głupi
pomysł. Przeklinał go w myślach.
RS
20
Po chwili zaczął pocieszać się, że spróbuje zainteresować ją trybem
życia, jakie prowadzi się na ranczu. Będą jeździć konno, pomagać
pracownikom, a wieczorami będą oglądać telewizję. To tylko trzy tygodnie,
dwadzieścia jeden dni, pocieszał się. Postanowił, że będzie starał się
nieustannie przypominać sobie, że jest na służbie.
Nagle delikatny zapach jaśminu wypełnił powietrze. Był tak delikatny,
że prawie nieuchwytny, ale z całą pewnością był to jaśmin. Przypomniał
sobie, że to ona pachniała jaśminem, gdy ją całował. I wówczas ten zapach
działał na jego zmysły prawie równie mocno, jak jej ciało. A teraz ten sam
zapach znów drażnił jego zmysły. Przypomniał sobie bardzo wyraźnie
uczucie podniecenia, gdy trzymał ją w ramionach.
Cholera, pomyślał, wygląda na to, że to będą bardzo długie trzy
tygodnie.
Candee poruszyła się i otworzyła oczy. Bolała ją głowa, a jakby tego
było mało, zdrętwiało jej prawe ramię. Powoli usiadła i rozejrzała się. Jeep
zatrzymał się na czerwonym świetle.
- Gdzie jesteśmy? - zapytała, spoglądając na jednopiętrowe budynki,
wysokie liściaste drzewa i obficie kwitnący bez.
- W Laramie. Miałem panią za chwilę obudzić. Zrobimy szybkie
zakupy, a potem pojedziemy już prosto na ranczo.
Światło zmieniło się na zielone. Mike skręcił w prawo i wjechał na
parking miejscowego supermarketu. Dojrzał wolne miejsce i zaparkował tuż
pod samym wejściem.
Candee spojrzała na duży budynek supermarketu, a potem na Mike'a.
- Zaczekam w samochodzie - powiedziała.
RS
21
- Obawiam się, że to niemożliwe. Musimy kupić pani trochę ubrań.
Nie mam pojęcia, jaki ma pani rozmiar. Chodźmy.
Ze złością spojrzała jeszcze raz na budynek.
- Chyba nie myśli pan, że kupię tu ubrania. Nigdy ich nie kupuję w
supermarketach. Ubieram się tylko w...
- W firmowych sklepach w Miami Beach. Wiem. Jesteśmy jednak w
Laramie, a nie w Miami, i musimy jak najszybciej dotrzeć na ranczo. Nie
mamy czasu na jeżdżenie po mieście i szukanie eleganckich sklepów, które
by się pani spodobały. Na ranczu wystarczą pani dżinsy, kilka T-shirtów,
które możemy kupić tutaj. Zresztą, wszystkie dżinsy i podkoszulki
wyglądają jednakowo. Chodźmy już.
Nagle poczuła złość, słysząc jego kategoryczną komendę, ale
posłusznie wysiadła z samochodu. Postanowiła, że nie straci panowania nad
sobą, uniosła dumnie głowę i podążyła za nim w milczeniu. Wcale nie
prosiła prokuratury o wyznaczenie do tej sprawy właśnie jego. Mógłby być
choć trochę bardziej serdeczny. Poza tym nie miała najmniejszej ochoty
kupować ubrań w byle jakim supermarkecie. Obiecała sobie, że będzie mieć
zawsze wszystko to, co najlepsze. A wchodząc do tego sklepu, poczuła się
tak, jakby znów była tą biedną i zaniedbaną szesnastoletnią dziewczyną. Nie
podobało jej się to uczucie i nie chciała wracać do smutnej przeszłości i do
starych, złych wspomnień.
Gdy znaleźli się w dziale mody damskiej, mało brakowało, a zaczęłaby
się głośno śmiać. Mike Black sprawiał wrażenie kogoś, kto się zgubił.
Wielki, poważny mężczyzna, stojący pośrodku sterty kobiecych
fatałaszków, wyglądał dość zabawnie. Candee odczuła diabelną satysfakcję.
No i zaufaj tu mężczyźnie, który twierdzi, że wszystkie ubrania niczym się
RS
22
od siebie nie różnią. Westchnęła lekko i zaczęła się rozglądać. Musiała się
na coś zdecydować, nie miała wyboru. Pocieszała ją myśl, że to na krótko,
zaledwie na kilka tygodni.
- Przede wszystkim potrzebuję kupić sobie bieliznę - powiedziała,
kierując się w stronę działu z damską bielizną. Koronkowe halki, przejrzyste
majteczki i staniki nagle otoczyły ich zewsząd. Zerkając kątem oka, Candee
spostrzegła z niemałą satysfakcją, jak Mike z zawstydzeniem nasunął
kapelusz głęboko na czoło, aby ukryć twarz przed ciekawymi spojrzeniami
klientek. W tym dziale kupującymi były wyłącznie kobiety. Mike był tu
jedynym mężczyzną. Dobrze ci tak, pomyślała, szukając jakiejś znanej
marki bielizny, ale niestety bezskutecznie. Wzięła do rąk białą koronkową
koszulkę i właśnie zastanawiała się, czy nie przydałaby się jej do spania, gdy
podszedł do niej Mike.
- Proszę szybko wybrać to, co konieczne i chodźmy -burknął, rzucając
wściekłe spojrzenia innym kupującym.
- Nie wiem, czy ta koszulka byłaby dobra.
- Candee!
Gwałtownie podskoczyła i spojrzała na niego. Po raz pierwszy zwrócił
się do niej na „ty" i zawołał ją po imieniu.
- Co się stało? - Poczuła, jak obezwładniający strach przeszywa jej
serce. Czyżby ktoś ich odnalazł? Czyżby cały misterny plan legł w gruzach,
a jej zamiana z Sally na lotnisku była nadaremna?
- Nic się nie stało. Proszę, nie trać czasu.
Odetchnęła z ulgą i szybko wybrała kilkanaście par majtek. Miał rację.
Nagle poczuła szczerą chęć, aby jak najszybciej znaleźć się na ranczu, gdzie
wreszcie będzie bezpieczna.
RS
23
- Co teraz? - zapytała.
- Dżinsy, potrzebne ci dżinsy. Wybranie ich chyba nie sprawi ci
kłopotu. Wszystkie są takie same, różnią się tylko kolorem. Potem wybierz
sobie kilka T-shirtów i możemy jechać.
- O rany! Widzę, że zakupy z tobą to czysta przyjemność. Ciekawa
jestem, jak ty kupujesz. Pewnie zamawiasz rzeczy z katalogów, co? -
syknęła, podchodząc do półki z niebieskimi dżinsami. Chwilę zajęło jej
znalezienie odpowiedniego rozmiaru. Wzięła dwie pary. - Mogę je chyba
przymierzyć?
- Tak, ale weź też inne rzeczy, żeby przymierzyć wszystko za jednym
razem.
Wyglądało na to, że jego cierpliwość się kończy. Nawet nie starał się
tego specjalnie ukrywać. Bacznie rozglądał się po sklepie. Nikt nie wyglądał
podejrzanie. Wiedział, że byłby w stanie zauważyć każdą podejrzaną osobę.
Płatny morderca na pewno wyróżniałby się w tym tłumie. Zresztą tak samo,
jak on się wyróżniał.
Candee wzruszyła ramionami, ale posłusznie podeszła do działu z
podkoszulkami. T-shirty, które tu leżały, bardzo różniły się od tych, które
zamawiała do swojego butiku Fashion Image. Te tutaj były zwyczajne,
owszem, nawet bardzo praktyczne, ale zupełnie inne od tych, do których
przywykła. Po prostu były w zdecydowanie gorszym gatunku. Czuła się
dotknięta faktem, że musi coś z nich wybrać, ale wiedziała, że nie może
grymasić. Lepsze takie niż żadne. A na ranczu T-shirty na pewno będą jej
potrzebne. Do domu wróci dopiero za trzy tygodnie i musi mieć co na siebie
włożyć. Przez sekundę pomyślała o tych wszystkich ślicznych rzeczach,
jakie miała w swojej szafie. Nie było ich dużo, ale każda z nich była droga i
RS
24
elegancka. Gdy zaczęła pracować w butiku, przyrzekła sobie, że już nigdy
nie zrobi zakupów w sklepie takim, jak ten.
- Przypuszczam, że to byłoby już za dużo, jeśli spytałabym, czy mają
jedwabne bluzki - powiedziała do Mike'a, przeglądając bawełniane
podkoszulki.
- Owszem, to byłoby za dużo, zwłaszcza że jedziemy na ranczo, gdzie
hoduje się konie. To byłoby o wiele za dużo - uzasadnił Mike.
Jeśli to było przedsmakiem tego, co czekało go przez najbliższe trzy
tygodnie, to czekało go coś gorszego, niż mógł kiedykolwiek przypuszczać.
Jej ciało było anielskie, ale nie było nic anielskiego w jej zachowaniu.
Raczej coś, co nawet anioła wyprowadziłoby z równowagi.
- Czy mogłabyś się pospieszyć?
- Nie chcesz zobaczyć, jak w nich wyglądam? - spytała z niemal
oślepiającym go uśmiechem.
- Nie! Upewnij się tylko, że pasują i chodźmy już.
- Ale mamy humorek - powiedziała z wyraźną ironią i skierowała się
w stronę damskiej przymierzalni.
Czy wytrzymam z nim trzy tygodnie? - zadała sobie w duchu to trudne
pytanie i głęboko westchnęła.
RS
25
ROZDZIAŁ DRUGI
Candee jak burza wpadła do przebieralni, gotowa głośno wykrzyczeć
swoją złość. Niech sobie będzie wysoki, ciemny, z dołeczkiem lub bez. Ona
nie zakocha się w jakimś głupawym macho, udającym kowboja. Lubiła
wyszukane rozrywki w Miami Beach, a zdecydowanie nie lubiła dżinsów.
Nie lubiła, gdy ktoś wydawał jej polecenia i była pewna, że właśnie z tego
powodu nie polubi też Mike'a Blacka.
Wcisnąwszy się w drugą parę dżinsów, wstrzymała oddech i zapięła je.
Były obcisłe. Schyliła się i obróciła. Chyba jednak niezbyt obcisłe. Będzie
jej w nich ciepło w chłodnym górskim powietrzu.
Westchnąwszy, Candee rozpuściła włosy i przejechała po nich
palcami. Sięgnęła do torebki, której Sally na szczęście nie wzięła ze sobą,
znalazła grzebień i rozczesała włosy, układając je do momentu, aż była
zadowolona z fryzury. Teraz wreszcie wyglądała normalnie. Z wyjątkiem
ubrania, oczywiście. Odpięła jeszcze jeden guzik w koszuli i spojrzała w
lustro. Kogo chciała oszukać? Nie było mowy o tym, żeby dobrze wyglądać
w tym ubraniu. Lepiej było poddać się i udawać zwykłą dziewczynę z
rancza. Jedynym pocieszeniem było to, że nikt znajomy nie mógł jej tutaj
spotkać.
- W porządku, sierżancie Black, nadchodzę - szepnęła, przewiesiła
sobie przez ramię wszystkie nowe ubrania i wyszła z przymierzami.
Postanowiła kupić też dwie pary szortów i kostium kąpielowy. Z pewnością
zrobi się ciepło na tyle, by mogła się opalać. Co innego mogłaby robić przez
nadchodzące trzy tygodnie?
RS
26
Mike wlepił w nią wzrok, gdy tylko ukazała się w polu jego widzenia.
Dobry Boże, nie pasowała do Wyoming, tak samo, jak nie pasowałby tu
jakiś przybysz z kosmosu. Włosy opadały jej na ramiona jak złoty obłok.
Policzki były bladoróżowe, a oczy bardziej niebieskie, niż je zapamiętał. W
popłochu pomyślał, że ta seksowna kobieta, która właśnie wyszła z
przymierzami, doprowadzi go do szału, zanim zakończy się to zadanie.
Każda kobieta przechodząca w pobliżu zatrzymywała się, by spojrzeć na
nią. Większość patrzyła z zazdrością.
- Gotowa? - Opuścił wzrok, zatrzymując go na prowokacyjnie
odsłoniętym brzuchu, opalonym w równym stopniu, jak jej ramiona. Czy
cała była tak opalona? Nie byłby zdziwiony, gdyby się okazało, że tak.
Nagle naszła go nieodparta pokusa, aby to sprawdzić.
- Czy nie będą mi potrzebne jakieś buty? - zapytała, zerkając na jego
twarz.
Dopiero teraz zauważył, że ma niesamowicie długie rzęsy. Były
ciemne i mocno podkręcone - perfekcyjnie współgrające z błękitem jej oczu.
Przyszło mu na myśl, żeby natychmiast zadzwonić do szefa i poprosić o
zwolnienie go z tego zadania. Minęły niecałe cztery godziny od momentu jej
poznania, a on ciągle czuł ten dziwny dreszcz. Musiał się skupić i nie mógł
zapominać, że jest w pracy. Nie chciał, by ranczo zostało namierzone, tak
jak to się stało z poprzednią kryjówką na Florydzie.
- Tak, buty będą potrzebne - powiedział - bardziej niż potrzebne,
konieczne!
- I kapelusz. Biały oczywiście! - powiedziała dobitnie.
Pokiwał głową, po czym złapał ją za rękę i pociągnął w stronę stoiska
z butami. Chciał mieć już te zakupy za sobą i pojechać jak najszybciej na
RS
27
ranczo. Był przekonany, że nikt ich nie śledzi, ale nie chciał niepotrzebnie
ryzykować.
Candee zadrżała, gdy poczuła dotyk jego ręki. Co takiego
niesamowitego było w tym mężczyźnie? A może to strach sprawiał, że nie
była w stanie myśleć trzeźwo? Ostatnio była zbyt zajęta karierą, szukaniem
swojego miejsca w życiu, by pakować się w jakiś dłuższy związek. Raz
popełniła już ten błąd i gorąco potem tego żałowała. Nie miała ochoty
powtórzyć tamtego doświadczenia. Dlaczego więc czuła się tak oszołomiona
tym mężczyzną?
- Sprawiasz, że czuję się jak więzień - powiedziała, gdy kierowali się
w stronę parkingu.
- Przykro mi, że tak to pani odbiera, pani Adams, ale mogę to
zrozumieć. W pewnym sensie jest pani więźniem, ale przecież tylko dla
własnego bezpieczeństwa.
- Wiem, po prostu czasami brakuje mi swobody i niezależności.
Niestety, nie mogę robić tego, czego chcę i kiedy chcę - odpowiedziała. -
Poza tym myślałam, że będziesz mówił do mnie Candee. Bądź co bądź,
jesteśmy zaręczeni.
Wzięła go pod ramię i oparła się o niego kokieteryjnie. Poczuła, jak
drgnął i przyszło jej na myśl, że być może nie tylko ona odczuwa dreszcz
emocji, kiedy się dotykają. Myśl o tym, żeby trochę podrażnić tego wielce
poważnego mężczyznę wydała jej się kusząca Mogłoby to się okazać niezłą
zabawą.
- Czy możemy coś zjeść przed odjazdem? - zapytała, gdy zbliżali się
do jeepa.
RS
28
- Zostało nam tylko pół godziny drogi. - Otworzył drzwi do
samochodu i wrzucił torby z zakupami na tylne siedzenie.
Candee położyła rękę na brzuchu. Od wczoraj nie miała nic w ustach i
umierała z głodu.
- Jestem naprawdę bardzo głodna.
- Pół godziny i jesteśmy na miejscu. - Mike włączył silnik i ruszyli.
Zgodnie z tym, co powiedział, na ranczu znaleźli się w niecałe pół
godziny później. Trawa naokoło była wysoka, w intensywnie zielonym
kolorze. Pasło się na niej około dwudziestu koni. Za nimi widniało łagodne
wzgórze porośnięte krokusami.
- To ranczo ma jakąś nazwę? - zapytała.
- Bar B - odpowiedział.
- Barbie? Jak ta sławna lalka? - wykrzyknęła niepomiernie zdziwiona.
- Nie. Nie jak lalka. Jak bar o nazwie B. B jak Black.
- Potrząsnął głową, mamrocząc z dezaprobatą pod nosem:
- Barbie, też mi coś...
- A ranczo to własność rodzinna czy tylko twojego brata? Jesteś z
Wyoming? - Nagle zdała sobie sprawę, że niewiele wie o swoim niby-
narzeczonym. Jej ciekawość rosła. Tłumaczyła sobie, że to jedynie dla dobra
sprawy i powodzenia całego planu.
- Ranczem zajmuje się mój brat Tom. Ja i Conner inwestujemy w nie,
ale nie uczestniczymy w życiu codziennym Toma. Wpadamy tu raczej
sporadycznie.
- Conner? - powtórzyła.
- Tom to mój młodszy brat. Ożenił się właśnie z Sarą, swoją pierwszą
młodzieńczą miłością. Zawsze wiedzieliśmy, że się pobiorą. Conner jest
RS
29
najstarszy z nas trzech, mieszka w Cheyenne. Jest asystentem prokuratora
generalnego.
- Gdzie się poznaliśmy? - zapytała.
- Jak to?
- Skoro mam być twoją narzeczoną, to muszę wiedzieć,jak się
poznaliśmy. Jeśli któryś z pracowników zapyta mnie o to, nie chciałabym
się zdradzić, jąkając się...
- Lepiej trzymaj się z daleka od tych mężczyzn - zażądał
kategorycznie.
- Słucham? Myślałam, że plan polega na tym, że udajemy
narzeczeństwo. Czy trzymałbyś swoją prawdziwą narzeczoną z daleka od
pracowników rancza, czy raczej starałbyś się ją z nimi zintegrować?
- Gdyby wyglądała tak jak ty, to z pewnością trzymałbym ją zamkniętą
w ukryciu - powiedział powoli, myśląc o tym, co by się stało, gdyby
pozwolił jej na absolutną wolność na ranczu.
Musi tu czuć się bezpieczna i nikt nie powinien nawet przypuszczać,
że tu przebywa. Jednak pracowało tu około dwunastu kowbojów,
wypatrujących tylko jakiejś sensacji. Candee jednak miała rację. Jeśli już
byłby na tyle głupi, żeby się zaręczyć, to na pewno starałby się pokazać
swojej narzeczonej miejsce, gdzie się urodził i wychował, ale nie miał
zamiaru podążać śladami brata. Sara była fajną dziewczyną. Znali się od
dziecka. Mike jednak wciąż pamiętał ból związany z odejściem matki,
niepewność i zagubienie ojca, przejawiające się w kolejnych małżeństwach,
z których każde i tak kończyło się gorzkim niepowodzeniem. Pamiętał Amy.
Był samotnikiem i nie zamierzał tego zmieniać.
RS
30
- Posłuchaj, Candee. Moim zadaniem jest jedynie zadbać o twe
bezpieczeństwo do czasu procesu. Wykonam je, jak będę potrafił najlepiej.
Kiedy każę ci coś zrobić, ty od razu to negujesz. Możesz zadawać tyle
pytań, ile chcesz i dyskutować ze mną, ale nie teraz. Później. Jasne? -
zapytał ostrym tonem, spoglądając jej prosto w oczy.
- Jasne! - Odwróciła głowę i zaczęła wpatrywać się w dom, który
właśnie wyłonił się zza zakrętu.
Nigdy nie mieszkała dalej niż dziesięć minut od oceanu. Tu wszystko
wydawało się być zupełnie inne. Jak tylko sięgała wzrokiem, wszędzie
roztaczał się widok równiny, bez wody, porośniętej kilkoma drzewami i
nigdzie ani żywej duszy. Tylko konie, trawa i śnieg na szczytach wzgórz.
Śnieg! A przecież był maj!
Przez chwilę narastała w niej niepohamowana złość. Była wkurzona na
Joela Ramireza i całą tę sytuację. To nie było sprawiedliwe, że z powodu
czyichś porachunków jej dotychczasowe życie zostało postawione na
głowie. Nie było jednak sensu wyżywać się z powodu swoich frustracji na
Mike'u. Próbuje tylko wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafi,
pomyślała, i jeśli mu się to uda, to będę mu zawdzięczać życie.
Dwóch mężczyzn wyszło ze stajni akurat w chwili, gdy Mike
zatrzymał jeepa przed domem. Jeden z nich pozdrowił go i podążył w stronę
szałasu, drugi podszedł przywitać się.
- Cześć, Jason, miło cię widzieć - powiedział Mike. Wysiadł z wozu i
podał mu rękę.
- Miło, że przyjechałeś. Tom powiedział, że tym razem zabawisz tu
kilka tygodni. To dobrze. Jest dużo roboty. - Jason grzecznie zerknął na
RS
31
Candee, która właśnie wysiadała z jeepa. Uśmiechnęła się do niego, a
wrażenie, jakie to na nim zrobiło, było widoczne jak na dłoni.
Czy taką reakcję wywoływała w każdym mężczyźnie? -zastanawiał się
Mike i był z tego powodu naprawdę poważnie zatroskany.
- Kochanie, tu jest wspaniale! - Candee chwyciła Mike' a za rękę,
opierając się o niego. - Cieszę się, że wreszcie mogę zobaczyć to wasze
ranczo. Czy nie przedstawisz mnie temu przystojnemu kowbojowi? Nie
mogę uwierzyć, że tu jesteśmy. Chciałabym nauczyć się wszystkiego o
życiu na ranczu.
Mam nadzieję, że pan mi wyjaśni to, czego Mike nie będzie wiedział. -
Candee, mówiąc to, cały czas promiennie uśmiechała się do Jasona. Miała
nadzieję, że całe to przedstawienie wypadło naturalnie.
- Jason Hendricks, a to Candee Adams. - Mike przedstawił ich sobie z
wyraźną niechęcią.
- Moje uszanowanie. - Jason szarmancko zdjął kapelusz i ukłonił się. -
Witamy w Bar B.
- Mów do mnie Candee. Jestem prawie członkiem rodziny. - Pochyliła
się w jego stronę i szeptem dodała: - Pierwszy raz jestem na ranczu.
Oczywiście bardzo się z tego cieszę, ale muszę się chyba wiele nauczyć,
pomożesz mi?
- Pewnie. Z przyjemnością. - Jason uśmiechnął się, ani na chwilę nie
odrywając od niej oczu.
- Oprowadzę cię - powiedział Mike, starając się nie zwracać uwagi na
sposób, w jaki Jason patrzył na Candee.
- Oczywiście, kochanie. Miałam nadzieję, że ty to zrobisz, ale
powiedz, jak się znudzisz. Jestem pewna, że Jason może wziąć mnie pod
RS
32
swoją opiekę. - Candee spojrzała Mike'owi głęboko w oczy, zupełnie jakby
byli naprawdę zakochani.
- Nie wyobrażam sobie, kochanie, że mogłoby mnie znudzić twoje
towarzystwo. - Mike uśmiechnął się i delikatnie uszczypnął ją w policzek.
Jednak jego połyskujące oczy ostrzegały ją, że jest bliska przekroczenia
granicy.
- Mogę pana zapewnić, że pana to nie znudzi, panie Black -
powiedziała najbardziej zmysłowym tonem, na jaki ją było stać, a jej serce
zaczęło bić mocniej.
Objął ją i spojrzał jej w oczy jak zahipnotyzowany. Przez te kilka
sekund cały rzeczywisty świat jakby odpłynął i liczyli się tylko oni dwoje,
zamknięci w magicznym świecie pragnień i wzajemnej fascynacji.
Pożądanie. Nigdy wcześniej tak mocno go nie odczuwała. A teraz, gdy
już tak silnie je poczuła, to akurat i miejsce, i okoliczności były zupełnie
nieodpowiednie. Mężczyzna też był nieodpowiedni. Dziwiło ją to, że po tym
wszystkim, co ostatnio jej się przydarzyło, ona teraz zastanawia się, czy on
pocałuje ją jeszcze raz tak, jak wtedy na lotnisku. Czekała na ten pocałunek.
Czekała na prawdziwy, zniewalający duszę, wzbudzający dreszcz
pocałunek. Pocałunek, który rozpaliłby w nich obojgu żar namiętności.
Candee przełknęła ślinę, tłumacząc sobie, że to wszystko
spowodowane jest stresem albo głodem.
- Tom powiedział, że się zaręczyłeś. Wygląda na to, że on i Sara
przełamali lody i zapoczątkowali ten nowy trend w rodzinie. A co z
Connerem? Też się z kimś spotyka? - zapytał Jason, nie zdając sobie sprawy
z napięcia iskrzącego pomiędzy dwojgiem stojących przed nim ludzi.
RS
33
- Nic mi o tym nie wiadomo. Ostatnio nie miałem kontaktu z
Connerem. Jeśli chodzi o robotę na ranczu, to oczywiście będziemy
pomagać w miarę możliwości, ale sam rozumiesz, że jak najwięcej czasu
chcemy spędzić sami.
- Pewnie, że rozumiem, Mike - uśmiechnął się Jason.
- Przyjdziemy do was na obiad.
- Jadamy około szóstej. Do zobaczenia. - Jason uchylił jeszcze raz
rondo kapelusza, kłaniając się Candee i oddalił się w stronę szałasu.
Candee szybko odsunęła się od Mike'a, pierwsza kładąc kres tej
intymnej sytuacji. Wzięła głęboki oddech, żeby wyciszyć swoje emocje, ale
nagle zmarszczyła nos i zawołała:
- Fuj, a co to za zapach?!
Na twarzy Mike'a pojawił się kpiący uśmieszek.
- Konie, siano i zdrowa dawka nawozu. Wspaniały zapach, prawda?
- Wolę morskie powietrze - powiedziała Candee, próbując wstrzymać
oddech.
- Przyzwyczaisz się. - W jego głosie słychać było całkowity brak
współczucia.
W ogóle mało w nim było współczucia, pomyślała Candee, wchodząc
do domu.
Na szczęście we wnętrzu przykra woń znikła bez śladu, czuć było
jedynie zapach cytryny i sosnowy odświeżacz powietrza. Albo wcześniej
zadbała o to Sara, albo Tom był tak pedantycznym gospodarzem. W każdym
razie dom był bez skazy.
Mike poprowadził ją do salonu. Przez wielkie okna ukazał jej się
wspaniały widok na góry. Kamienny kominek na przeciwległej ścianie
RS
34
obiecywał ciepło podczas zimowych miesięcy. Stała przed nim duża
brązowo-beżowa kanapa. Meble wyglądały na mocne i wygodne, a
porozstawiane po całym wnętrzu krzesła zapewniały siedzące miejsce do
czytania lub oglądania telewizji.
- Sypialnie są tutaj - powiedział Mike, choć zaledwie zdołała rzucić
okiem na salon. - A to pokój gościnny - wyjaśnił, kładąc jej rzeczy na łóżku
i rozglądając się dookoła tak, jakby po raz pierwszy widział to
pomieszczenie.
- Podoba mi się - powiedziała uprzejmie. Uśmiechnął się i kiwnął
głową.
- Widziałem wiele pokoi motelowych, które wyglądały lepiej od tego,
ale wiem, że łóżko jest wygodne. Jestem pewien, że Sara ma plany
urządzenia pokoi i zrobi to zaraz po powrocie z podróży. Łazienka jest tam -
wskazał ręką - drugie drzwi na lewo, a mój pokój po drugiej stronie
korytarza.
Spotkali się wzrokiem i Candee zaczęła się zastanawiać, czy był jakiś
powód, dla którego jej to mówił?
- Gdyby w nocy cokolwiek się działo, będę w zasięgu ręki -
powiedział, jakby odpowiadając na jej nieme pytanie.
- Chyba jednak nie przypuszczasz, żeby coś się mogło stać? - zapytała.
Zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od wielu tygodni zaczyna czuć się
normalnie.
- Nie, nie przypuszczam. Będziesz bezpieczna, Candee, ale czy
pracownicy będą bezpieczni. No, tego to już nie byłbym taki pewny -
powiedział, postępując dwa kroki w jej stronę.
RS
35
- O czym ty mówisz? Są w niebezpieczeństwie? - Przypomniała sobie
kryjówkę w Key Biscayne i moment, w którym ludzie zostali ranni, gdy
wybuchła bomba w salonie.
- Jeśli reakcja Jasona jest zwiastunem tego, co ich czeka, to uważam,
że wszyscy są w niebezpieczeństwie. Czy mogłabyś coś zrobić z włosami?
- Z włosami? - powtórzyła. Przytrzymała je rękoma z tyłu głowy. - Tak
lepiej?
Z trudnością przełknął ślinę. Gdy uniosła ramiona, aby przytrzymać
włosy, koszula podsunęła się jej do góry i odsłoniła talię. Zobaczył gładką,
opaloną skórę i zaczął zastanawiać się, jak smakują pocałunki składane na
tej oliwkowej, aksamitnej skórze?
Zacisnąwszy usta, przyjrzał się jej włosom. Związane na czubku głowy
powinny wyglądać skromnie i całkiem zwyczajnie. Niestety, niesforne
pojedyncze kosmyki powymykały się, opadając na ramiona i szyję.
Wyglądało to jeszcze bardziej seksownie i prowokująco niż poprzednio.
- Nie, lepiej je rozpuść - powiedział, po czym szybko wyszedł z
pokoju.
Chwilę później Candee usłyszała trzaśniecie drzwiami. Powoli
podeszła do lustra i zaczęła przyglądać się swemu odbiciu. Może ta
fascynacja nie była jednostronna? Może Mike Black czuł coś, gdy na nią
patrzył? Zmrużyła oczy i odwróciła się. Nic od niego nie chciała. Pragnęła
jedynie cała wrócić do domu.
Poczuła burczenie w brzuchu. Wyszła z sypialni i udała się do salonu.
Odszukała drzwi prowadzące do jadalni, a następnie te prowadzące do
kuchni. Śmiało otworzyła lodówkę i znalazła w niej trochę wędliny, sałatę i
majonez. Chleb wyjęła z szafki i zrobiła sobie olbrzymią kanapkę.
RS
36
Nadchodziła pora kolacji, ale czuła, że nie da rady dłużej czekać. Naprawdę
była bardzo głodna.
Gdy tylko skończyła jeść, postanowiła rozejrzeć się po kuchni. Szafki
zrobione były z drzewa dębowego, blat szeroki i pokryty kafelkami,
kuchenka była co prawda trochę przestarzała, ale to jej nie przeszkadzało.
Nie lubiła gotować. Ciekawą była, czy Mike potrafi. Nie musiała sama sobie
gotować odkąd po raz pierwszy znalazła się w rodzinie zastępczej i od
tamtej pory nie widziała żadnego powodu, dla którego miałoby to się
zmienić.
Wzięła drugą połowę kanapki i podeszła do okna. Wyjrzała przez nie i
nagle poczuła silną tęsknotę za domem. Tęsknotę za palmami, słonym
powietrzem i gorącym słońcem. Lubiła turystów, którzy zapełniali plaże
Miami. Była to barwna mieszanka etniczna: od dobrze ułożonych połu-
dniowców, po ognistych Kubańczyków.
Teraz zamiast plaży widziała nie kończące się zielone pagórki. Gdy tak
wyglądała przez okno, ogarnął ją jakiś dziwny spokój. Obserwowanie trawy,
kołyszącej się na wietrze, uspokajało ją. Prawie w ten sam sposób, jak
patrzenie na fale oceanu. Powietrze było zadziwiająco czyste i przejrzyste.
Nie czuło się spalin, nie słyszało hałasu. Przyszło jej na myśl, że mogła
trafić w gorsze miejsce. Poza tym miała tu spędzić tylko trzy tygodnie.
Powinna o tym cały czas pamiętać. Gdy tylko zacznie się proces, zostanie
odwieziona do domu - na Florydę, złoży zeznanie i skończy się ten cały
koszmar. Ale zanim to nastąpi, trzeba przeżyć jeszcze te trzy tygodnie, w
ciągu których będzie musiała spędzić wiele czasu z Mikiem. A to samo w
sobie niosło niebezpieczeństwo i wyzwania, które zresztą bardzo lubiła...
Może nauczy się jeździć konno? Gdy była małą dziewczynką, bardzo
RS
37
pragnęła mieć konia. To było tak dawno... Poza tym, jeśli nauczy się jeździć
konno, będzie mogła dokładniej poznać góry.
- O, są cytryny. Zrobię sobie z nich lemoniadę - wymruczała pod
nosem.
- Słucham...? - rozległ się zdziwiony głos Mike'a za jej plecami.
- Mówiłam do siebie - powiedziała zmieszana i lekko się zarumieniła.
- Przepraszam, niechcący podsłuchałem. Widzę, że sobie poradziłaś.
- Tak. Powiedziałeś, że będę mogła zjeść, gdy tylko dojedziemy na
miejsce.
- Starczy też dla mnie?
- Pewnie. - Poczuła mocniejsze bicie serca. - Chcesz kanapkę?
Przez chwilę się wahał, po czym pokiwał głową.
- Nie chcę, żebyś gotowała podczas pobytu tutaj. - Odsunął krzesło i
usiadł przy stole.
- To dobrze, bo nie jestem dobrą kucharką, ale umiem zrobić kanapki.
- Dlaczego nie umiesz gotować? - zapytał.
- Nie chodzi o to, że nie umiem, chodzi o to, że nie mam ochoty -
odpowiedziała. - Moi rodzice umarli, kiedy byłam nastolatką. W szkole, w
zamian za pomoc w szkolnej stołówce, dostawałam trzy posiłki dziennie, na
studiach jadałam w McDonald'sie, a odkąd pracuję, stać mnie na to, żeby
jadać w restauracjach.
Przekroiła kanapkę, położyła ją na talerzu Mike'a i usiadła. Z zapartym
tchem patrzyła, jak je. Robił to w milczeniu, najwyraźniej był równie
głodny, jak ona.
- Ustalmy pewne zasady - powiedział, przełykając ostatni kęs. - Nie
chodzisz na dalsze spacery sama. Trzymasz się blisko domu i szałasu, jeśli
RS
38
nie jesteś ze mną. Nie odbierasz telefonów i nigdzie nie dzwonisz. Nie
wysyłasz listów.
- W porządku. - Pomyślała, że reguły te są znacznie łagodniejsze od
poprzednich, obowiązujących ją w Key Biscayne.
- Trzymaj się trochę w cieniu.
- W porządku.
- Candee... - zawahał się. Nie wiedział, jak jej powiedzieć coś, co
niewątpliwie wymagało powiedzenia.
- Tak?
- Zdejmij dżinsy Sally i włóż te, które kupiłaś - powiedział po chwili
milczenia.
- Już to zrobiłam. To są te nowe. Nie byłam pewna, czy będą pasować,
ale są w porządku. Wyglądają na trochę za małe, ale są bardzo elastyczne. -
Mówiąc to, schyliła się i dotknęła dłońmi podłogi.
Mike prawie oniemiał na widok jej okrągłej pupy. Podniosła się i
zaczęła robić okrężne ruchy biodrami, żeby mu udowodnić, jak bardzo
wygodne są te spodnie. Wstał i powstrzymał ją.
- Przestań. Są za ciasne.
- Właśnie ci pokazuję, że nie są. Są bardzo wygodne i...
- Diabelnie przyciągają uwagę!
- Nie mów mi o spodniach przyciągających uwagę, Panie Obcisły.
Swoje zapewne wdziałeś, jak byłeś małym chłopcem i w nich dorosłeś?
Chcesz, abym dalej ci opowiadała o tym, jakie twoje dżinsy są ciasne?
Patrzył na nią z wielkim zdziwieniem w oczach. Nikt nigdy tak do
niego nie mówił. Nagle cała sytuacja wydała mu się komiczna i głośno się
roześmiał.
RS
39
- Ja tylko dbam o dobro tych wszystkich facetów na ranczu, którzy
zapomną jak się siodła konia, gdy cię zobaczą.
- Nie przesadzajmy, panie Black.
- Trzymanie się w cieniu oznacza takie zachowanie, żeby ludzie cię nie
zauważali. W tych dżinsach i z tym uczesaniem zauważą cię wszyscy
mężczyźni w promieniu stu kilometrów. - Komiczność sytuacji zniknęła.
Pomyślał, że byłoby mu o wiele trudniej spełnić swe zadanie, gdyby
ktokolwiek odkrył, kim ona jest.
- Co jest nie tak z moimi włosami?
- Nic. Jest ich po prostu za dużo, kręcą się i kuszą... - Nagle zamilkł,
zdając sobie sprawę, że powiedział za dużo. O wiele za dużo...
- Nic nie jest nie tak z moimi włosami ani z moim ubraniem. Przyznaj,
że nie chce ci się tu ze mną siedzieć tyle czasu, a ponieważ utknąłeś, wiec
chcesz ze mnie zrobić kogoś, kim nie jestem.
- Masz rację.
Gdyby była gruba, brzydka albo nijaka, pewnie nie zwracałby uwagi
na jej włosy i obcisłe spodnie. Niestety, była piękna i zgrabna, a on nie był
w stanie powstrzymać pociągu, jaki do niej poczuł od pierwszej chwili.
Pragnął jej, a ona nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo.
Obiecał sobie wiele lat temu, że nie zwiąże się na stałe z żadną kobietą.
Nigdy nie zapomniał Amy i zamieszania, jakie wprowadziła w jego życie.
Oprócz niezobowiązujących rzadkich randek, dotrzymywał danej sobie
obietnicy. Ale uczucia, jakie w nim wzbierały, od czasu gdy odebrał z
lotniska Candee, były niepokojące. Czy to wszystko zaczęło się zaledwie
kilka godzin temu, czy już w momencie, gdy zobaczył jej akta w biurze?
Wtedy właśnie zdał sobie sprawę, że chciałby się nią zaopiekować.
RS
40
ROZDZIAŁ TRZECI
Candee bardzo starannie ubierała się przed zejściem na kolację.
Ponieważ była pięknie opalona, prawie w ogóle się nie malowała. Nałożyła
tylko tusz na rzęsy i różowy błyszczyk na usta. Włosy uczesała w taki
sposób, aby jej fryzura zwaliła Mike'a z nóg. Myśl o tym dodawała jej
otuchy, tym bardziej że w ostatnim czasie nie miała żadnego wpływu na
swoje życie, więc każda najmniejsza świadomość kontroli nad nim
pomagała jej w przetrwaniu tych trudnych tygodni.
Odniosła sukces. Wyraz twarzy Mike'a wyraźnie o tym świadczył, jeśli
w ogóle czyjś wyraz twarzy może być dowodem czegokolwiek. Był
oszołomiony.
- Jestem gotowa i mam duży apetyt - oznajmiła, choć minęły dopiero
dwie godziny, od czasu gdy zjadła kanapkę. Naprawdę była wciąż głodna.
- Mogłem powiedzieć Jasonowi, żeby przysłał nam jedzenie na górę -
mruknął Mike.
- Nie, nie mogłeś. Chcę dokładnie poznać życie na ranczu. To może
być jedyna okazja. Jestem po raz pierwszy w Wyoming i niewykluczone, że
po raz ostatni. Więc skoro zazwyczaj, będąc tu, jadasz z pracownikami na
dole, to róbmy tak i teraz.
- To bywa czasem ciężkie i hałaśliwe zajęcie.
- Bywałam już w miejscach ciężkich i hałaśliwych - odpowiedziała i
dodała w duchu: Kiedyś nawet mieszkałam w takich miejscach...
- Opowiedz - poprosił, unosząc ze zdziwieniem brew.
- Zajrzyj kiedyś do Fort Lauderdale. Nie ma nic bardziej hałaśliwego
niż dzieciaki pozostawione same sobie.
RS
41
Uśmiechnął się, a w policzku ukazał się dołeczek. Miała ochotę choć
raz dotknąć go palcami. Sprawdzić, jak bardzo był głęboki. Zamknęła oczy i
odwróciła się do Mike'a plecami. Czyżby to górskie powietrze otumaniło jej
umysł?
- Idziemy, czy nie?
- Idziemy - powiedział Mike z westchnieniem, rzucając na Candee
ostatnie, krytyczne spojrzenie.
Zanim stół został nakryty, Candee znała już wszystkich mężczyzn,
pracujących na ranczu, z wyjątkiem jednego, który mieszkał na tyle blisko,
że na noc mógł wracać do domu.
Szałas przedstawiał się imponująco. Candee wyobrażała sobie, że
będzie to jedno pomieszczenie, z wieloma pryczami, drewnianymi ścianami
i wielkim, pękatym piecem pośrodku. W rzeczywistości wszystko wyglądało
inaczej. W olbrzymim salonie stały kanapy, stoły, krzesła i ogromny
telewizor. Było też kilka wspólnych łazienek, ale każdy pracownik miał
własną sypialnię. Jadalnia mieściła się w oddzielnym pomieszczeniu, a
kuchnia była niesamowitych rozmiarów.
Gdy tylko weszła, zauważyła na ścianie tabliczkę: „Kapelusz i ostrogi
zakazane". Rozglądając się dokoła, zastanawiała się, czy mieszkańcy szałasu
potrafią czytać. Choć żaden z nich nie miał na głowie kapelusza, to wielu,
siadając do posiłku, dzwoniło ostrogami.
Candee przydzielono miejsce na jednym końcu prostokątnego stołu,
Mike siedział naprzeciwko, a po bokach cała reszta. Próbowała zapamiętać
imiona wszystkich mężczyzn, ale było ich aż czternastu, więc wiedziała, że
musi minąć kilka dni, zanim jej się to uda. Byli dość zróżnicowani wiekowo,
RS
42
starsi i młodsi. Wszyscy raczej wysocy i szczupli, tylko jeden był trochę
tęższy od całej reszty - kucharz Jason.
Jedli w milczeniu, ale gdy tylko pierwszy głód został zaspokojony,
przy stole zaczęły się rozmowy. Prawie wszyscy mieli do Candee jakieś
pytania. Na początku jednak najbardziej interesowało ich, jak poznała
Mike'a i jak sprawiła, że się oświadczył?
Posłała Mike'owi uśmiech przez stół.
- To przyszło nagle, jak grom z jasnego nieba, prawda, kochanie?
Opowiedz, jak przyjechałeś na Florydę i kompletnie zwaliłeś mnie z nóg -
rzuciła wyzywająco.
Wiedziała, że go drażni, ale miała ochotę trochę sobie z niego
pożartować. Była w wyśmienitym humorze. Strach, który nie opuszczał jej
nieprzerwanie od kilku miesięcy, nagle zniknął. Poczuła się bezpieczna w
towarzystwie tych silnych mężczyzn.
Mike uśmiechnął się, a oczy zabłysły mu znienacka.
- Nie muszę im nic mówić, Candee. Jedno spojrzenie na ciebie i każdy
może się z łatwością domyślić, jak to było.
Mężczyźni wybuchnęli śmiechem i zmienili temat rozmowy. Pytali o
Miami, o plażę, o turystów, a także o ekonomiczną sytuację na Florydzie.
Potem przedstawili Mike'owi obecną sytuację rancza i opowiedzieli o
zmianach w mieście, jakie zaszły od czasu jego ostatniej wizyty.
Candee prowadziła ożywioną konwersację ze współbiesiadnikami,
zachłannie słuchała o czym opowiadają i często się śmiała. Ten świat
wydawał jej się oddalony od jej świata o całe lata świetlne. Słuchając o ich
problemach, zaczęła zastanawiać się, chyba po raz pierwszy, czy jej życie
zawierało w sobie wszystko to, czego pragnęła. Obserwując tych mężczyzn,
RS
43
zrozumiała, że łącząca ich więź była bardzo silna. Żartowali nawzajem z
siebie, zaczepiali się, sprawiali wrażenie, że wiedzą o sobie wszystko i że są
jak rodzina. Dla Candee było to zupełną nowością. Owszem, miała grupę
znajomych w Miami, ale oni w niczym nie przypominali rodziny. Swoją
pracę bardzo lubiła, ale nigdy nie zastępowała jej ani rodziny, ani miłości.
Nagle zrozumiała, jak bardzo zawsze była samotna. Najpierw jej rodzice
zginęli, potem, gdy wydawało jej się, że znalazła miłość...
Spojrzała na Mike'a. Podobał jej się. Wszystko w nim jej się podobało.
Szkoda, że jego charakter nie był trochę mniej szorstki, a on sam bardziej
beztroski. No cóż, jeśli jednak obcuje się ze śmiercią na co dzień, to trudno
być beztroskim, prawda? Zastanawiało ją, dlaczego się nie ożenił. Na pewno
nie ż powodu braku powodzenia. Może nie znalazł odpowiedniej kobiety, a
może ona...
- Prawda, Candee? - zapytał Jason.
- Przepraszam, ale nie słyszałam, o czym mówiłeś. -Uśmiechnęła się,
mając nadzieję, że nikt nie zauważył, jak wpatrywała się w Mike'a.
- Nie słyszała, bo od pięciu minut gapi się na Mike'a! Od razu widać,
jaka jest zakochana! - zaczął wołać jeden z mężczyzn. Pozostali wybuchnęli
śmiechem, a Candee poczuła nagły przypływ gorąca.
- Powiedziałem im, że to twoja pierwsza wizyta na ranczu i że
chciałabyś się wszystkiego dowiedzieć - spokojnie powtórzył Jason, ale
oczy mu się śmiały.
- To prawda - przyznała i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. Wstydziła
się w tym momencie spojrzeć na Mike'a. - Chciałabym się nauczyć jeździć
konno.
RS
44
- Ja cię nauczę - powiedział Bill, młody chłopak, który wyglądał tak,
jakby dopiero co skończył szkołę. - Bardzo chętnie.
- Oczywiście, że ja ją tego nauczę - przerwał mu Mike.
- Ciekawe, czemu właśnie ty - zażartował Jason.
- Świetnie! - wykrzyknęła z radością Candee. - Do czasu naszego
wyjazdu stanę się prawdziwą mistrzynią w jeździe konnej!
- Gdyby Mike kiedyś był zajęty, to ja go chętnie zastąpię! -
wykrzyknął Steve.
- Chciałbyś! - powiedział Hank i wszyscy wybuchnęli śmiechem.
- Chwilowo zajmuję miejsce Toma, ale tak naprawdę to jestem na
wakacjach z moją narzeczoną i nie wyobrażam sobie, żeby coś mogło mnie
od niej odciągnąć. - Mike powiedział to spokojnym i zrównoważonym
głosem, spoglądając na Candee.
Było to ostrzeżenie. Subtelne, ale skuteczne. Wkrótce wszyscy, jeden
za drugim, zaczęli wstawać od stołu.
- Chodź, kochanie, przejdziemy się jeszcze przed snem.
Candee, wstając od stołu, spojrzała na zegarek. Nie było jeszcze
ósmej. Gdy wychodziła z Mikiem z jadalni, wszyscy życzyli im dobrej nocy.
Drzwi za nimi zatrzasnęły się i Candee nagle poczuła, że dawno nie była tak
szczęśliwa.
- Wywarłaś spore wrażenie - powiedział Mike, kierując się dużymi
krokami w stronę domu.
- Zwolnij choć trochę - poprosiła, nie chcąc gonić za nim. Poza tym nie
musiała tego robić. Z łatwością sama odnalazłaby drogę. Dom widać było z
daleka.
RS
45
Mike zatrzymał się i odwrócił. Zaczekał, aż ona go dogoni, po czym
objął ją ramieniem i ruszył ponownie, ale szedł już wolniej.
Candee, czując jego dotyk, znów miała dreszcze i znów zastanawiała
się nad tym, nad czym zastanawiała się już poprzednio kilka razy. Czy on
czuje do niej to, co ona do niego?
- Zimno?
Przecząco potrząsnęła głową. Powietrze było chłodne, ale ona nie
odczuwała zimna, a jedynie bliskość ciała Mike'a, które ogrzewało ją.
- Posłuchaj, będziemy z nimi jadać, żeby nie musieć zajmować się
gotowaniem. Jason jest kucharzem od ponad dziesięciu lat i zna się na
rzeczy. Jednak stanowczo muszę ci zabronić flirtowania, tak jak to robiłaś
dzisiaj.
- Nie flirtowałam! - wykrzyknęła z oburzeniem. Stali już pod drzwiami
domu.
- Moja droga, dla ciebie flirtowanie jest tym, czym dla innych
oddychanie. Może nie zdajesz sobie z tego sprawy, ale patrzysz na
mężczyznę tak, jakby był dla ludzkości bezcennym darem od Boga,
uśmiechasz się tym swoim uśmiechem, jakby nikogo oprócz niego na
świecie nie było, pochłaniasz każde jego słowo. To właśnie jest flirtowanie.
- Starałam się być po prostu przyjacielska, nic więcej. Uśmiech jest
miłą rzeczą i tyle. Wcale nie flirtowałam!
- I pewnie to twoje ubranie też służy jedynie temu, aby być
przyjacielską dla mężczyzn?
- To ubranie? A co jest nie tak z moim ubraniem? Przepraszam bardzo,
ale czy to właśnie nie ty dopilnowałeś, by moje ubrania zostały w Denver?
Czy to nie ty kazałeś mi kupić takie, a nie inne ubrania w supermarkecie, w
RS
46
którym byliśmy? Poza tym, jak zdążyłam zauważyć, każdy z mężczyzn
siedzących z nami przy stole miał na sobie właśnie takie dżinsy jak moje!
Więc o co ci chodzi? - Nie mogła wprost uwierzyć, że prowadzą taką głupią
rozmowę i że on przed chwilą oskarżył ją o flirtowanie.
Mike przysunął się do niej tak, że prawie dotykał jej nosa swoim.
- Pozwól, że jedno ci powiem, kochanie. Masz rację.Każdy mężczyzna
w tym szałasie miał na sobie dżinsy, ale żaden nie miał tak obcisłych jak
twoje. Poza tym mężczyźni nie eksponują tak swoich bioder, a już z
pewnością nie pokazują przy każdym ruchu swojej gołej talii. - Objął ją w
pasie, przejechał dłońmi po nagim ciele w kierunku pleców, aż do miejsca,
gdzie poczuł wgłębienie kręgosłupa.
Przez moment patrzył jej prosto w oczy. Serce Candee łomotało z
wrażenia. Próbowała myśleć trzeźwo i nie dać się ponieść emocjom. Czuła
jego oddech na swoim policzku. Widziała błysk w jego oczach, błysk
alarmujący o wyczerpującej się cierpliwości.
- Poza tym mężczyźni nie noszą koszul w ten sposób, nie nachylają się
tak nad rozmówcą w trakcie rozmowy i nie prowokują go swoim
zachowaniem, tak jak potrafią to niektóre kobiety. A ty, Candee, należysz do
nich. - Przy ostatnich słowach Mike ściszył głos, po czym delikatnie
przesunął palce pomiędzy włosami Candee. Były chłodne i miękkie,
dokładnie takie, jakimi je sobie wyobrażał.
Westchnęła z ulgą, ale i rozczarowaniem, gdy opuścił rękę. Próbowała
wyobrazić sobie, jakby to było, gdyby teraz ich usta spotkały się w
namiętnym pocałunku. Iskrzące podniecenie przeszyło jej ciało. Nigdy
wcześniej nie czuła się podobnie. Nawet z Robertem.
RS
47
- Wejdźmy do środka - powiedział i otworzył drzwi. Candee bez słowa
weszła do domu. Starała się unikać jego
wzroku, ale głowę trzymała wysoko. Nie zrobiła nic złego, a z
pewnością nie flirtowała. Może była trochę bardziej serdeczna tego
wieczoru niż zwykłe, ale nie miało to nic wspólnego z flirtowaniem!
- Możemy oglądać telewizję, jeśli masz ochotę - zaproponował Mike.
- Nie, dziękuję, wolę wziąć kąpiel i poczytać. Przez cztery dni nie
wysiadałam z samolotu. Mam ochotę po prostu wymoczyć się w wannie.
Och! - Nagle przypomniała sobie, że robiąc dziś zakupy w supermarkecie,
nie wzięła jednak tej białej koszulki do spania.
- Co? - Mike szybko rozejrzał się po pokoju.
- Zapomniałam o koszuli do spania, nie mam żadnej piżamy. -
Opuściła głowę, zastanawiając się, czy będzie musiała spać w samych
majteczkach i staniku. Bo chyba nie w dżinsach?
- Mam stary podkoszulek, mogę ci go dać. Zakryje co najważniejsze.
Jest z grubej bawełny, więc dość ciepły. A noce tu bywają chłodne.
- Dziękuję.
Przeszył ją dreszcz na myśl o tym, że będzie spała w jego
podkoszulku. Miała nadzieję, że uda jej się zasnąć z tą błogą świadomością.
Obiecała sobie, że gdy następnym razem pojadą do miasta, kupi sobie
prawdziwą koszulę nocną, taką z długimi rękawami, zapinaną pod samą
szyję i na dodatek flanelową!
Mike otworzył lodówkę i wyjął z niej piwo. Miał ochotę na coś
mocniejszego, ale musiał pozostawać czujny przez cały czas i nie mógł
sobie pozwolić na to, żeby cokolwiek tępiło jego zmysły i spowalniało
refleks.
RS
48
Przez chwilę przysłuchiwał się ciszy panującej w domu. Pół godziny
temu Candee była w łazience. Słyszał wodę lecącą do wanny. A potem nic.
Może zasnęła, pomyślał.
Gdy dawał jej książkę do czytania i podkoszulek, podziękowała mu
grzecznie, ale nie spojrzała mu w oczy. Ani razu, od czasu gdy wyszli z
szałasu, a on ją objął. Może się mnie boi, pomyślał. Wiedział, że jego
zadaniem jest przede wszystkim ją chronić, a nie być przyczyną jej
dodatkowych lęków.
Postanowił, ze w przyszłości będzie lepiej się kontrolował. Myśli te
spowodowały, że natychmiast poszedł sprawdzić, czy nic jej się nie stało.
Cicho przeszedł korytarz i zatrzymał się przy drzwiach łazienki.
Podniósł rękę, by zapukać, gdy w tej samej chwili drzwi otworzyły się i z
pomieszczenia buchnęła para. Przed nim stała Candee ubrana w jego
podkoszulek. Sięgał jej ledwie za pupę, odsłaniając długie, zgrabne i
opalone nogi. Mike na moment odwrócił wzrok, ale po chwili odważnie
spojrzał jej prosto w oczy.
- Zastanawiałem się, czy wszystko w porządku.
- Tak - odpowiedziała Candee.
Wiedział, że stojąc w drzwiach, zagrodził jej drogę. Żeby przejść,
musiałaby otrzeć się o niego, a nie sądził, by chciała to zrobić.
- Jak książka? - zapytał.
- Ciekawa. Nigdy wcześniej nie czytałam nic Louisa L'Amoura. Jest
całkiem dobry.
- Ja bardzo go lubię - rzekł Mike, opierając jedną rękę o framugę drzwi
i tym samym jeszcze bardziej zbliżając się do Candee.
RS
49
Uniosła głowę, ich oczy spotkały się. Zapomniał o tym, co sobie
wcześniej obiecywał. Zacisnął dłoń na butelce z piwem, żeby nie odstawić
jej przypadkiem na bok i nie objąć Candee. Miała takie piękne niebieskie
oczy. I te czarne jak sadza rzęsy...
- Muszę już iść do łóżka. Robi mi się zimno - powiedziała, oblizując
dolną wargę.
Cofnął się, robiąc jej przejście.
- A więc dobranoc. Widzimy się na śniadaniu o szóstej trzydzieści.
- O szóstej trzydzieści?! - przeraziła się Candee.
- Wszyscy na ranczu wstają bardzo wcześnie, żeby zacząć pracę o
świcie. Jeśli chcemy z nimi jadać, musimy się dostosować.
- W porządku, a więc do rana - powiedziała i szybko przeszła do
swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Cholera! - przeklął w myślach. Nie miał prawa jej pragnąć ani nawet o
niej myśleć! Za trzy tygodnie ich drogi rozejdą się. Jego życie to Wyoming,
rancza i otwarte przestrzenie. Jej - plaże Florydy. Poza tym wiedział, że
kobiety to same kłopoty, i obiecał sobie, że już nigdy nie sparzy się na
żadnej, szczególnie po tym, co przeżył z Amy.
Serce Candee biło mocno. Wciąż była pod wrażeniem tego
nieoczekiwanego spotkania z Mikiem. W pokoju panował chłód, dlatego
szybko wsunęła się pod kołdrę i szczelnie się nią opatuliła. Otworzyła
książkę i próbowała czytać. Wyrazy zamazywały jej się przed oczyma i nie
mogła pozbierać myśli. Zamiast liter, widziała wysokiego bruneta,
opierającego się o framugę drzwi. Niemal czuła jego bliskość, widziała
zarys ust i zmysłowy dołeczek w policzku. Przycisnęła książkę mocno do
siebie. Potrząsnęła głową, by odgonić od siebie myśli o Mike'u. Powoli jego
RS
50
obraz odpłynął, przeczytała jeszcze kilka stron, po czym odłożyła książkę.
Rozejrzała się po raz ostatni po pokoju i zasnęła.
Dom przeszył kobiecy głośny krzyk. W ciągu dwóch sekund Mike
znalazł się w jej pokoju, gotowy, by jej bronić. Leżała w łóżku.
Najwyraźniej przyśnił jej się jakiś koszmar. Krzyk wydobył się z jej ust
jeszcze raz.
Mike bezszelestnie podbiegł do łóżka i podniósł jej głowę z poduszki.
- Candee, Candee, obudź się. To tylko sen.
Powoli otworzyła oczy.
- To ty, Mike?
- Miałaś zły sen. Boże, krzyczałaś tak, że myślałem, iż ktoś się tu
wdarł i zaatakował cię.
- To było okropne - wyszeptała ze łzami w oczach.
- Co ci się śniło? - zapytał, delikatnie kładąc ręce na jej ramionach.
- Wszystko było pomieszane, nie po kolei. Strzelanina, wybuch
bomby, tamten policjant raniony odłamkami szkła. - Candee przetarła oczy.
- A najgorsze było na końcu. Ramirez z bronią wycelowaną we mnie.
Próbowałam biec, ale nie mogłam.
Objął ją i przycisnął mocno do piersi.
- Wiem, że to wszystko jest dla ciebie bardzo trudne, ale musisz być
dzielna, nie możesz się teraz załamać. Zdaję sobie sprawę, że przeszłaś
bardzo wiele, ale już nie jesteś sama. Przejdziemy przez to razem. Tu
jesteśmy bezpieczni. Poza tym, do procesu już tylko kilka tygodni i niedługo
będziesz mogła wrócić do normalnego życia.
- Być może. Ale czasem wydaje mi się, że nigdy o tym wszystkim nie
zapomnę.
RS
51
- Podobno czas leczy rany. Poczekaj trochę, a zapomnisz o tym
koszmarze. Nie martw się, wszystko będzie dobrze... Zobaczysz. - Mówił
spokojnie, łagodnie i stopniowo ściszał głos. Chciał, aby Candee mogła jak
najszybciej zasnąć.
Candee objęła mocno Mike'a- i przytuliła się do niego. Cieszyła się, że
nie jest sama. Była bardzo śpiąca i zmęczona, ale odczuwała strach przed
powtórnym zaśnięciem. Nie chciała po raz setny przeżywać tego samego
koszmaru sennego, który niezmiennie ją przerażał. Powoli jednak jej po-
wieki zaczęły ciążyć i zasnęła.
Gdy Candee obudziła się, za oknem wciąż panowała ciemność, tylko
na horyzoncie niebo miało bladoróżowy odcień. Usłyszała szum wody i
ponownie wtuliła głowę w poduszkę. Przez moment z zamkniętymi oczyma
wyobrażała sobie Mike'a biorącego prysznic. Widziała krople wody
spływające po jego szerokich ramionach i muskularnej klatce piersiowej.
Otworzywszy oczy, musiała złapać głęboki oddech. Przypomniała sobie, jak
czule obejmował ją ostatniej nocy, gdy obudziła się z krzykiem. Chyba
jednak miał bardziej skomplikowany charakter, niż wydawało jej się zaraz
na samym początku ich znajomości. Zastanawiała się, czy zdoła go dobrze
poznać podczas tych trzech tygodni wspólnego pobytu na ranczu. Czy
będzie z nią rozmawiał i chętnie spędzał czas w jej towarzystwie, czy raczej
będzie trzymał się z dala od niej i jedynie ograniczał się do wykonywania
swoich służbowych obowiązków. Ciekawa była, czy podzieli się z nią choć
odrobiną siebie.
Candee wstała z łóżka, podeszła do szafy i ubrała się w ekspresowym
tempie. Dziś, by nie drażnić Mike'a, włożyła dłuższą koszulkę i wcisnęła ją
w spodnie. Włosy zebrała w koński ogon. Zastanawiała się, czy zauważy
RS
52
zmianę w jej wyglądzie i czy doceni to, że zastosowała się do jego poleceń.
Wiedziała, że Mike wciąż jest w łazience, choć już nie słyszała odgłosu
lecącej wody. Cichutko wyszła na korytarz i bezbłędnie odnalazła drzwi do
drugiej łazienki. Szybko umyła zęby, twarz i dłonie, po czym na palcach
przeszła do pustego salonu. Stanęła w oknie i zapatrzyła się na góry. Ich
szczyty były ciągle spowite ciemnością, ale podczas gdy obserwowała je,
niebo stopniowo się rozjaśniało i zarys wierzchołków stawał się coraz
wyraźniejszy.
- Myślałem, że będziesz dłużej spała - rozległ się głos Mike'a.
Odwróciła się. Miał na sobie czyste niebieskie dżinsy, bardzo podobne
do tych, w których był wczoraj, niebieską koszulę z podwiniętymi rękawami
i wilgotne ciemne włosy.
- Idziemy już na śniadanie? - zapytała, a jej spojrzenie uciekło gdzieś
w bok. Szybko zrozumiała, że nie ma sensu gapić się na niego i kusić samej
siebie. Mój Boże, ledwo mogła mu się oprzeć, a znała go dopiero drugi
dzień! Przed nią były jeszcze całe trzy tygodnie... Co to będzie? - pani-
kowała w myślach.
- Później spałaś już dobrze?
- Tak. Zadaje się, że zasnęłam, zanim wyszedłeś. Przepraszam.
- Nie ma sprawy. Całkiem przyjemnie tuliło mi się ciebie do snu. -
Uśmiechnął się, pokazując dołeczek. - Na dworze jest dosyć chłodno. Zaraz
przyniosę ci moją bluzę, włożysz ją, gdy będziemy szli na śniadanie.
- Okay - zgodziła się Candee.
Nie ma znaczenia, w co ona się ubiera, pomyślał Mike, gdy szli do
szałasu. Nawet w za dużej bluzie, kryjącej jej talię i piersi, wyglądała
ponętnie. Włosy związane w kucyk miały sprawić, że będzie wyglądała
RS
53
skromnie, a fryzura ta uwidoczniła jej wysokie kości policzkowe i
wyeksponowała piękne niebieskie oczy.
Wszyscy mężczyźni zgromadzeni w szałasie powitali ją tak, jakby była
ich starą, dobrą znajomą.
- Znam Jasona, Hanka, Billa i Steve'a - powiedziała Candee,
przechodząc wzdłuż siedzących. Pozostali, nie wymienieni przez nią
mężczyźni, przedstawili się po raz kolejny. W ten sposób przed końcem
posiłku zapamiętała już imiona prawie wszystkich.
Podczas śniadania Candee żartowała i rozmawiała z każdym z nich.
Zadawała wiele pytań i uważnie słuchała odpowiedzi. Zalotnie wysuwała
głowę, by lepiej widzieć swoich rozmówców.
Cierpliwość Mike'a powoli się kończyła. Pomyślał, że robiła to
wszystko celowo, by zrobić mu na złość po tym, jak wczoraj zwrócił jej
uwagę na to, by nie flirtowała.
- Możemy zacząć lekcje konnej jazdy już dzisiaj? - zapytała, zalotnie
patrząc mu w oczy i uśmiechając się przy tym kokieteryjnie.
- Dzisiaj nie - burknął.
- Dlaczego nie? - W głosie Candee słychać było zdziwienie, a uśmiech
zniknął z jej twarzy.
- Chyba najpierw powinienem sprawdzić kilka rzeczy. Może później
zaczniemy naukę. - Mike rzucił jej chmurne spojrzenie, po czym szybko
rozejrzał się dokoła, sprawdzając, jakie wrażenie wywarła na obecnych jego
odpowiedź.
Wszyscy zamilkli. Nagle przyszło mu do głowy, że nie byłoby wcale
takim złym pomysłem, gdyby udało mu się wywieźć ją gdzieś, żeby była z
dala od tych mężczyzn, z dala od rancza. Mogliby wziąć dwa konie, koszyk
RS
54
z jedzeniem i spędzić gdzieś całe przedpołudnie, a może i popołudnie aż do
samego wieczora? Na pewno zmęczyłaby się i nawdychała tyle świeżego
powietrza, że w nocy spałaby jak suseł.
- Hank, masz konia, który byłby odpowiedni dla Candee?
- zapytał Mike, ujęty podekscytowaniem, jakie usłyszał w jej głosie,
gdy mówiła o przejażdżce. Zdaje się, że naprawdę miała ochotę nauczyć się
jeździć konno.
- Możesz wziąć Smoky'ego - zaproponował Hank.
- Jest dobrym, rączym koniem, a zarazem łagodnym jak baranek. Nie
sprawi jej kłopotu.
- Dzięki, Hank. Zajmę się nim, jak będę umiała najlepiej
- powiedziała Candee, rozpromieniając się w uśmiechu.
Przez kilkanaście następnych minut Hank dawał Candee rady, jak
utrzymać się w siodle i nie dać się ponieść koniowi, a ona słuchała, śmiejąc
się i tłumacząc, że choć nie da rady spamiętać wszystkiego, co jej
powiedział, to zrobi wszystko, co w jej mocy, by nie spaść z końskiego
grzbietu.
W tym samym czasie mina Mike'a stawała się coraz groźniejsza i
coraz bardziej nachmurzona.
RS
55
ROZDZIAŁ CZWARTY
- Nie rozumiem, dlaczego nie możemy już teraz jechać na przejażdżkę
- powiedziała Candee, przyglądając się siodłającym konie mężczyznom.
Oparła się o płot i studiowała każdy ich ruch. Była przekonana, że to
wszystko jest w stanie sama zrobić. Powtórzyć każdy ruch, który widziała. -
- Powiedziałem ci, że najpierw muszę załatwić kilka spraw.
- Na przykład co? - Z zaciekawieniem spojrzała na niego.
- Muszę na przykład zadzwonić do mojego szefa i zdać relację z tego,
co się tu dzieje oraz dowiedzieć się od niego, co się dzieje tam. Sprawdzić,
czy agent na lotnisku w Denver widział kogokolwiek podejrzanego. Gdy
tylko będę pewien, że jesteśmy bezpieczni, pojedziemy na przejażdżkę. Poza
tym będziemy tu jeszcze przez kilka tygodni, więc będziesz miała mnóstwo
czasu na naukę konnej jazdy i oglądanie ran-cza. Nie musimy się spieszyć.
Candee odwróciła się w stronę zagrody i zaczęła przyglądać się
kowbojom. Starała się ukryć swoje rozczarowanie. Tłumaczyła sobie, że
kilka godzin nie robi różnicy.
- Chodź, idziemy do domu - powiedział Mike, dotykając jej ramienia.
Próbowała zignorować dreszcz podniecenia, który przeszył jej ciało
pod wpływem jego dotyku. Spojrzała na Mike'a. Nawet nie zauważył jej
reakcji. Zastanawiała się, co powinna była robić jako jego narzeczona. Może
powinni często trzymać się za ręce, flirtować? Oczywiście jedynie dla dobra
sprawy. Uśmiechnęła się do swoich myśli, wyobrażając sobie reakcję
Mike'a, gdyby mu to zaproponowała.
- I co teraz? Co mam robić? - zapytała, gdy weszli do domu.
RS
56
- Muszę chwilę zaczekać. O tej porze w biurze jeszcze nikogo nie ma.
Dlaczego nie zrobisz po prostu tego, co zazwyczaj robisz w domu?
- Zazwyczaj o tej godzinie jestem już w pracy, sprawdzam ilość
sprzedanych towarów, planuję nowe strategie marketingowe, robię aranżacje
na wystawy jesienne i...
- A w weekendy? Co robisz w weekendy? - przerwał jej łagodnym
głosem.
- Bardzo wiele sobót i niedziel spędzam w pracy. Sklep jest otwarty
siedem dni w tygodniu ze względu na turystów.
Mike zdjął z głowy kapelusz i rzucił go na stół.
- Musisz przecież czasem robić coś, co cię odpręża. Może malujesz
paznokcie?
Candee ze zdumieniem podniosła brwi. Uniosła do góry dłonie,
spoglądając na krótko przycięte, pomalowane bezbarwnym lakierem
paznokcie.
- Nie mam pojęcia, co robię w wolnym czasie.
- W takim razie idź się uczesać, powinno zająć ci to przynajmniej
godzinę.
Candee rzuciła Mike'owi piorunujące spojrzenie.
- Związałam moje włosy w kucyk tylko dlatego, że nie pozwoliłeś mi
wyglądać „prowokująco", a teraz każesz mi zmienić fryzurę? Czy mógłbyś
się wreszcie na coś zdecydować, panie Black?
- Pytałaś mnie, co masz robić. Ja tylko rzucam pomysły!
- W porządku. - Candee rozpuściła włosy i przejechała pomiędzy nimi
palcami. - Czy tak może być?
RS
57
Mike spojrzał na nią. Wyglądała cudownie. Włosy okalały jej twarz
niczym jasny obłok. Były miękkie jak jedwab. Pragnął znowu ich dotknąć.
- Nie obchodzi mnie, co będziesz robić. Jestem tu po to, by czuwać
nad twoim bezpieczeństwem, a nie zabawiać cię. Rób, co chcesz, tylko nie
wychodź z domu, jeśli mnie przy tobie nie ma - powiedział Mike i zamknął
za sobą drzwi salonu. Miał nieodpartą ochotę z całej siły trzasnąć nimi, ale
powstrzymał się.
Postanowił zadzwonić do szefa do domu, zamiast czekać do momentu
otwarcia biura. Wszedł do pokoju brata, gdzie na biurku stał telefon.
Candee miała nadzieję, że Mike szybko wróci i że będzie miała okazję
powiedzieć mu, co myśli o nim i jego głupich komentarzach. Nie
potrzebowała nikogo, żeby ją zabawiał. Dbała o siebie sama przez lata i
mogła nadal to robić. Poza tym Mike nie był nikim więcej, jak tylko jej
ochroniarzem - zwykłym nadzorcą. Czemu jednak tak bardzo ją pociągał?
Dlaczego tęskniła za następnym pocałunkiem? On zaś najwyraźniej
traktował ich znajomość w kategoriach czysto zawodowych. Myślał, że jest
próżna i pusta. Jak on to powiedział? „Idź i uczesz sobie włosy. Powinno
zająć ci to co najmniej godzinę". Jakoś tak powiedział... a może trochę
inaczej? Nieważne. Czy naprawdę uważał ją za tak próżną kobietę? Za
wszelką cenę chciała mu udowodnić, że się myli. Podeszła do okna i znowu
zapatrzyła się na góry. W głowie miała już kilka pomysłów, co robić, aby
mu udowodnić, że jest skromna, poważna i rozumna, a nie jakaś płocha,
słodka idiotka, przysłowiowa głupia blondynka. Lecz po chwili zdała sobie
sprawę, że to nie ma sensu, a Mike ma rację. Nie jest ani jej narzeczonym,
ani jej nadzorcą, a tylko stara się dbać o jej bezpieczeństwo, nie jest więc
takie ważne, co o niej myśli.
RS
58
Candee odeszła od okna i wróciła do swojego pokoju. Wzięła książkę,
którą zaczęła czytać poprzedniego wieczoru. Wyciągnęła się na łóżku,
układając się wygodnie na stosie poduszek. Nie minęło kilka minut, a jej
powieki stały się ciężkie i zasnęła.
- Candee? - Mike delikatnie ją potrząsnął.
- Tak? - Powoli zaczęła wracać do rzeczywistości. - O co chodzi?
- Ciągle masz ochotę na konną jazdę? - zapytał, a w jego oczach widać
było rozbawienie.
- Tak. - Odłożyła książkę i usiadła. - Nie chciałam spać. Która jest
godzina?
- Po dziesiątej. Spałaś cały ten czas?
- Chyba tak. Próbowałam czytać, ale nic mi z tego nie wyszło. -
Wstała, podeszła do komody, wzięła do ręki szczotkę i zaczęła czesać
włosy. Spotkała jego wzrok w lustrze.
- Możesz zostawić włosy rozpuszczone, jeśli masz ochotę. To
popołudnie spędzimy sami. Dostałem od kucharza koszyk z prowiantem.
- Coś takiego! A przecież miałeś mnie nie zabawiać i nie organizować
mi rozrywek - powiedziała z ironią w głosie.
- Jeśli chcesz, możemy zostać w domu.
- Nie, nie chcę.
Mike wyszedł z pokoju, a Candee szybko schwyciła swój nowy
kapelusz, założyła go na głowę i pognała za nim, bojąc się, że zmieni
zdanie.
Nie minął kwadrans, a Mike i Candee, usadowieni na końskich
grzbietach, jeździli po podwórzu. Candee nigdy wcześniej nie dosiadała
konia, a jeszcze przed chwilą wdrapanie się na niego wydawało jej się
RS
59
czymś niemożliwym. Wszystko stało się możliwe dopiero wówczas, gdy
Trevor ułożył swe dłonie w koszyczek, po to, by mogła wdrapać się na
siodło. Usadowiła się wygodnie i spojrzała na Mike'a.
I co teraz? - pomyślała, próbując zignorować podniecenie, które cały
czas czuła.
- Spokojnie - powiedział Trevor, uśmiechając się do niej przyjaźnie.
- Wiem, co mam robić - zawołał Mike, podjeżdżając na swoim koniu
do Candee i ustawiając się dwa kroki przed nią.
Rytm, w jakim konie chodziły po podwórzu był bardzo uspokajający.
Po chwili Candee zapomniała o nerwach i odprężyła się. Słońce świeciło
jasno, a powietrze stało się ciepłe. Nasunęła kapelusz głębiej na oczy i
zaczęła rozglądać się dokoła. Już zapomniała o tym, że jeszcze wczoraj
chciała jechać do Kalifornii. Dziś wszystko było idealne. Jako dziecko
marzyła o konnej jeździe, a teraz jej marzenia stawały się rzeczywistością.
Ostrożnie wyciągnęła dłoń i pogłaskała grzbiet konia.
Mike ani razu się nie odwrócił, by sprawdzić, czy z nią wszystko w
porządku. Może słyszał miarowy stukot końskich kopyt. Pragnęła, by choć
na chwilę skierował ku niej wzrok i upewnił się, że daje sobie radę.
- Dowiedziałeś się już, czy wciąż jeszcze jesteśmy w nie-
bezpieczeństwie? - zapytała, odważnie zrównując się z Mikiem.
- Nie wziąłbym cię na przejażdżkę, gdybym przypuszczał, że coś może
nam grozić. Rozmawiałem z moim szefem. Wszystko wskazuje na to, że cię
zgubili. Wiem też, że nikt za nami tu nie dotarł i nikt nawet nie podejrzewa,
że tu jesteś.
- Mówisz to z ogromnym przekonaniem – powiedziała Candee, nadal z
zachwytem rozglądając się po otaczających ich rozległych równinach.
RS
60
- Na jedną z naszych kryjówek na Florydzie napadnięto wczoraj w
nocy. Była pusta, ale ktokolwiek to zrobił, sądzi, że ty wciąż jesteś na
Florydzie.
- Kolejna bomba? - zapytała z drżeniem w głosie, przypominając sobie
niedawne dramatyczne przeżycia.
- Tak. Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale to tylko potwierdza
prawdopodobieństwo przecieku.
- Więc twój plan działa - powiedziała, uśmiechając się do niego.
Jeśli już miała utknąć na dłużej pośrodku tego dzikiego rancza w
Wyoming, pragnęła, by jej towarzysz okazał się przynajmniej... towarzyski.
A Mike traktował ją dziś od rana jedynie jak zadanie do wykonania...
którym niewątpliwie była. Nie potrzebowała żadnych specjalnych
względów. Chciała tylko, by... by był co najmniej tak miły dla niej, jak
pozostali mężczyźni na ranczu. I by pamiętał ich pocałunek na lotnisku. A
on, jak na złość, od rana traktował ją jak powietrze.
- Cieszę się, że wreszcie mam szansę pojeździć konno. Mówiłam ci, że
kiedy byłam dzieckiem, to zawsze chciałam mieć własnego kuca?
- I miałaś?
- Nie. - Candee przecząco potrząsnęła głową. - Nigdy nie mieliśmy
pieniędzy. Miałam szczęście, że było nas stać na nowe bury dla mnie na
początku każdego roku szkolnego. O kucu mogłam tylko marzyć. Ale
pamiętam, jak bardzo pragnęłam go mieć.
Przez chwilę stanęła jej przed oczyma ta mała dziewczynka, która tak
bardzo marzyła o tym, żeby mieć własnego konia. Co ją opętało, żeby
wspominać o tych nieszczęsnych butach? Ten etap życia miała już dawno za
RS
61
sobą i chciała o nim całkowicie zapomnieć. Dziś było ją stać na to, by
kupować sobie nową parę butów co tydzień.
- Miałaś ciężko. Ale, widzisz, wszystko ma też swoją dobrą stronę.
Gdybyś miała konia, musiałabyś poświęcić sporo czasu siodłaniu,
szczotkowaniu i ujeżdżaniu go. Z koniem jest dużo roboty.
- Pewnie tak.
- A teraz jest moment w sam raz na to - powiedział Mike i dodał: - A
nie na flirty.
- Na co? - Spojrzała mu prosto w oczy, zastanawiając się, jak to
możliwe, że mężczyzna ma takie długie rzęsy. Dłuższe od jej własnych. - Na
jakie flirty? O czym ty znowu mówisz?
- Prosiłem cię, żebyś nie podrywała pracowników rancza. Dziś przy
śniadaniu ledwo się powstrzymałem od uwag.
- Nie flirtowałam - wycedziła przez zęby. - A na wypadek, gdybyś
zapomniał, to przypomnę ci, że przywiozłeś mnie tu jako swoją narzeczoną.
To nie był niczyj inny pomysł, tylko twój. Staram się więc grać moją rolę,
jak potrafię najlepiej. Co chciałbyś, żebym robiła? Zupełnie ignorowała ich
obecność? Była dla nich niemiła? Czy takie właśnie zachowanie pasowałoby
do twojej narzeczonej? Chciałam wydać się im sympatyczna ze względu na
ciebie, na twoją tu opinię, ale zawsze mogę się zmienić. Jeśli chcesz, mogę
okazywać im swoją niechęć i mogę zacząć ich lekceważyć. Jeśli ty tego
chcesz, to proszę bardzo!
Mike słuchał jej w milczeniu, jednocześnie myśląc o Amy i o tym, że
nigdy nie przywiózł jej na ranczo, bo nie chciał się nią z nikim dzielić.
Candee miała rację. Nie prosiła o to, by właśnie on jej strzegł. Był za nią
RS
62
odpowiedzialny i obiecał sobie, że nie pozwoli, by wydarzyło się coś, co nie
powinno się wydarzyć pomiędzy nimi.
- Gdybyśmy byli naprawdę zaręczeni, to flirtowałabyś ze mną -
odezwał się wreszcie, zastanawiając się, czy mówiąc to, nie wychodzi na
idiotę.
- Jak się na to zdecyduję, to ty pierwszy się o tym dowiesz. A
tymczasem pokazujesz mi ranczo, czy nie? Gdzie są te wszystkie konie,
które wczoraj widzieliśmy, jadąc tu?
- Chcesz je zobaczyć? No, to jedziemy. Pokażę ci - powiedział Mike,
zwiększając tempo.
Candee szybko go dogoniła, przypominając sobie rady Trevora. Była
przekonana, że koń zdawał się je również pamiętać.
- Zapomnij o kłopotach i podziwiaj piękno Wyoming.
- Niełatwo mi to przychodzi, ale spróbuję. Chciałabym się dowiedzieć
o tym miejscu jak najwięcej, zwłaszcza że nie sądzę, żebym miała tu
kiedykolwiek wrócić. A teraz opowiedz mi, jak chłopak z rancza zostaje
tym, kim ty jesteś? I dlaczego to robi? Dla fajnej odznaki?
- Nie, dla fajnej pracy.
Roześmiała się, czując, że wraca jej dobry humor.
- Czy to takie fajne wypatrywać przestępców na lotniskach i dworcach,
ukrywać się, mieszkać w niewygodnych kryjówkach albo niańczyć kogoś na
ranczu?
- Jest w tym coś więcej - odpowiedział.
- Niebezpieczeństwo?
- To też, ale z czasem staje się to na ogół rutyną. A ty, dlaczego
zostałaś menedżerem sklepu? Dla prestiżu?
RS
63
- A żebyś wiedział. Tylko że okazało się to być bardzo ciężką pracą.
Ale przynajmniej mam zniżkę na ubrania. A to pomaga.
Tak było na początku. Zaczęła pracować w sklepie, by mieć wiele
pięknych ubrań. Wkrótce jednak okazało się, że spodobało jej się
podejmowanie decyzji, pracowanie nad nowymi pomysłami. Szybko
przeszła drogę od sprzedawcy do menedżera. A teraz mogła stać się
współwłaścicielem. Jeśli właścicielka - Paulette - nie zmieniła zdania
podczas jej nieobecności, to wszystko było na dobrej drodze.
- Założę się, że nie ma u was dżinsów - zauważył z kpiną w głosie.
- Są. Tylko że takie, w których nie jeździ się konno, bo zbyt dużo
kosztują. Ale jestem pewna, że są równie wygodne jak te. - Rzuciła mu
spojrzenie spod ronda kapelusza, uświadamiając sobie, że pobili prawdziwy
rekord, rozmawiając ze sobą bez sprzeczki już od kilku ładnych minut.
- Tam są konie, o które pytałaś.
Stanęli na wierzchołku pagórka. Przed nimi rozciągały się ogromne
tereny wolnej przestrzeni, a na nich tysiące jasnych grzbietów pasących się
koni,
- O rany! - wykrzyknęła Candee, spoglądając na dół. - Miliony żywych
hamburgerów! Oczywiście, jeśli ktoś lubi końskie mięso, bo ja na pewno
nie.
- Chcesz zjechać na dół i bliżej się im przyjrzeć? Przez chwilę wahała
się, aż wreszcie przecząco potrząsnęła głową.
- Nie dzisiaj. Następnym razem. Myślę, że na dzisiaj dość już wrażeń.
Nauczyłam się siedzieć na końskim grzbiecie i chyba całkiem nieźle już
jeżdżę.
RS
64
- Siedzenie na koniu, gdy ten się przechadza, właściwie nie zalicza się
do jazdy.
- Dla mnie na razie to wystarczy.
- No dobrze, w takim razie pojedźmy tędy. Pokażę ci rzekę.
Dłuższy czas jechali w milczeniu. Candee podążała za nim, żałując, że
nie wie zbyt wiele o mężczyznach. Ten tu nie był z pewnością zbyt
rozmownym typem. Zastanawiała się, czy była to cecha jego charakteru, czy
po prostu taki był tylko na służbie.
- Byłeś kiedyś żonaty? - zapytała odważnie, mając nadzieję, że w ten
sposób nawiąże z nim jakąś bardziej osobistą rozmowę.
- Nigdy - odpowiedział lakonicznie.
- Ja też nie.
- A byłaś z kimś blisko? - zapytał nieoczekiwanie, po czym wolno
poprowadził konia w dół, odnajdując wąską ścieżkę pomiędzy skałami.
Nie wiedziała, czy odpowiadać na to pytanie.
- Candee? - Jego głos brzmiał miękko i łagodnie. Obejrzał się i
popatrzył jej w oczy. Napięcie rosło.
- Kiedyś, dawno temu.
- W twoich aktach nie ma nic o żadnych mężczyznach.
- W moich aktach?! - krzyknęła. - Ty masz moje akta?!
- Biuro ma. Przesłano je nam, gdy zaczęliśmy się zajmować tą sprawą.
- Nie wierzę własnym uszom! Jak bardzo szczegółowe są informacje w
nich zawarte? Jak śmiesz szperać w moich aktach? Nie chcę, żeby moje
życie było otwartą księgą dla wszystkich. To wcale nie jest zabawne.
Mike próbował powstrzymać śmiech. Bawiła go jej złość. Candee
rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
RS
65
- Ja o tobie nic nie wiem, a ty wszystko wiesz o mnie. To
niesprawiedliwe! A tak właściwie, to co konkretnie wiesz?
- Wiemy dużo o twoich latach szkolnych, wiemy, gdzie mieszkasz i
gdzie pracujesz. Candee, przecież to należy do naszych obowiązków.
- Nie chcę już nic więcej wiedzieć o waszych obowiązkach! -
wykrzyknęła.
W tym samym momencie koń nieoczekiwanie zatrzymał się i omal nie
spadła z jego grzbietu. Udało jej się jednak chwycić go za grzywę i z
powrotem bezpiecznie usiąść w siodle.
- Dasz sobie radę? - zapytał Mike. - Już wszystko w porządku?
- W porządku - burknęła niegrzecznie, nadal rozeźlona na niego. -
Skoro ty wiesz tyle o mnie, to uważam za właściwe, żebyś opowiedział mi
coś o sobie.
- Co chcesz wiedzieć?
Zawahała się. Chciała wiedzieć wszystko! Jednak dokładne poznanie
jego życiorysu chyba nie było konieczne, zwłaszcza że wkrótce miała
wrócić do Miami i nigdy więcej go nie oglądać.
- Czy byłeś kiedyś blisko? - Czego?
- Ślubnego kobierca.
Teraz on przez chwilę wahał się z odpowiedzią. Myślami odpłynął
gdzieś daleko. Candee zaczęła żałować, że zadała to pytanie. Z drugiej
jednak strony fakt, że tak długo zastanawiał się nad odpowiedzią, podsycał
jej pragnienie zaspokojenia ciekawości.
- Raz o tym myślałem - przyznał wreszcie - ale nie wyszło. A jak było
z tobą?
RS
66
Wzięła głęboki oddech, odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć na niego i
zaczęła mówić.
- To było dawno. Jeszcze na studiach. Wtedy było mi bardzo ciężko,
ale jakoś dawałam sobie radę. Moi rodzice już dawno nie żyli. Zresztą
pewnie wiesz to wszystko... Robert też był studentem. Zaczęliśmy spotykać
się i coraz bliżej być ze sobą... - Na chwilę wspomnienia wróciły ze
zdwojoną siłą. Były bardzo wyraźne i wciąż sprawiały ból. Od lat próbowała
zapomnieć o tamtym etapie swojego życia. - No cóż, błędnie odczytałam
jego intencje. Nie miał ochoty na ożenek. I tyle.
- Dlaczego odnoszę wrażenie, że bardzo skróciłaś całą historię?
- Teraz twoja kolej.
- Poznałem dziewczynę z Denver. Zakochaliśmy się w sobie, a
przynajmniej tak mi się wydawało. Ale chciała ode mnie czegoś, czego nie
mogłem jej dać. Kiedy nie zostawiłem pracy, żeby wspólnie z jej ojcem
poprowadzić ich rodzinny interes, nasz związek się rozpadł. Wtedy
obiecałem sobie, że już nigdy nie popełnię podobnego błędu.
- Jakiego błędu? Czy takiego, że się zakochasz, czy że się zakochasz w
kimś, kto będzie próbował cię zmienić?
- Jedno i drugie. Chcesz zobaczyć rzekę czy wracamy?
- Chcę.
Znowu dość długo jechali w. milczeniu, aż dotarli na brzeg rzeki
Laramie. Mike zeskoczył z konia i podszedł do Candee, by pomóc jej zsiąść.
- Dam sobie radę - odparła i rzeczywiście sama zsiadła z konia. Nogi
miała jak z waty, bolały ją uda. Twardo postawiła stopy na ziemi i powoli
ruszyła w kierunku rzeki. Jej koń potulnie podążył za nią. - Jak tu pięknie -
powiedziała, rozkoszując się widokami.
RS
67
- Pomyślałem sobie, że możemy zjeść tu lunch.
- Dobry pomysł.
Candee przypomniała sobie ich niedawną rozmowę. Obydwoje
sparzyli się na miłości. Obydwoje byli zbyt ostrożni, by ponownie ulec
uczuciom. Mogli zostać jedynie przyjaciółmi. Przez chwilę Candee
zastanawiała się, czy to dobrze, aż doszła do wniosku, że tak.
Nad wodą było bardzo przyjemnie. Pyłki topoli pokryły brzeg, znad
rzeki wiała lekka, chłodna bryza. Candee z zachwytem wpatrywała się w
taflę wody, żałując, że nie zabrała kostiumu. Brakowało jej plaży i kąpieli, a
jednak musiała przyznać, że jak dotąd, cały dzisiejszy dzień był jedną
wielką przyjemnością.
- Mamy koc? - zapytała, siadając obok Mike'a, po uprzednim
uważnym przyjrzeniu się trawie rosnącej w tym miejscu.
- Nie.
- Jest jedna dobra rzecz, jeśli chodzi o dżinsy. Możesz siadać, gdzie
tylko ci się podoba i nie boisz się, że zaraz się ubrudzisz.
- To prawda. Weź to. Tu są dwie kanapki dla ciebie. Kazałem
Jasonowi zadbać o to, by były duże i smaczne. Poznałem już twój apetyt.
- Nie mam wcale aż takiego wielkiego apetytu. Wczoraj po prostu
jadłam normalny posiłek po raz pierwszy od dawna - powiedziała Candee
obrażonym tonem, ale gdy tylko ugryzła pierwszą kanapkę, zmieniła zdanie.
Może to świeże powietrze powodowało, że była taka głodna, a może obec-
ność tego mężczyzny...
Wkrótce kończyła już jeść drugą kanapkę, udowadniając tym samym,
że Mike miał rację. Pomimo że siedziała w cieniu, a znad rzeki wiał wiatr,
było jej ciepło. Pomyślała, że lato w Wyoming nie jest wcale takie straszne.
RS
68
- Chciałabym, żebyśmy mogli popływać.
Mike wyciągnął się na ziemi, opierając głowę o siodło i nasuwając
kapelusz głęboko na oczy.
- Proszę bardzo. Rób to, na co masz ochotę. Ja się zdrzemnę. Nie
wyspałem się dziś w nocy, bo ktoś mnie obudził...
- Nie wzięłam kostiumu - powiedziała i jednocześnie zarumieniła się,
bo nagle przypomniała sobie, jak w nocy tuliła się do niego, kiedy obudził ją
ten stale powtarzający się koszmar senny.
- Rozbierz się do bielizny i już. Nie ma tu przecież nikogo oprócz nas.
- Masz rację.
Zmarszczyła brwi. Pomysł był niewątpliwie kuszący. Wiedziała, że ma
dobrą figurę i nie wstydziła się pływać w bieliźnie, ale postanowiła, że tego
nie zrobi. Nie w jego obecności.
- Umiesz pływać? - zapytał z powątpiewaniem Mike, unosząc rondo
kapelusza.
- Oczywiście, że umiem. Ale, jeśli myślisz, że zdejmę dla ciebie
ubranie to...
- Nie dla mnie. Powiedziałem ci, że nie jestem zainteresowany.
Wzięła głęboki oddech i odwróciła twarz w stronę rzeki. Żaden
mężczyzna nie mógł tego ująć dosadniej. Nawet gdyby się rozebrała, nie
zwróciłby na nią uwagi. Rzuciła mu spojrzenie przez ramię. Wyglądało na
to, że już zasnął.
Nie zastanawiając się dłużej, zdjęła buty i podwinęła nogawki spodni.
Skoro nie mogę pływać, to przynajmniej pochodzę sobie w wodzie. To
lepsze, niż leżenie na ziemi i czekanie, aż on się obudzi, pomyślała.
RS
69
Jej niespodziewany wrzask zerwał Mike'a na równe nogi. Nie minęła
sekunda, a był przy niej.
- Co się stało? Zauważyłaś kogoś? - zapytał.
- Co się stało?! Ta woda jest lodowata! Mało brakowało, a bym się w
niej wykąpała!
- Wrzeszczałaś tak, jakby cię co najmniej chcieli zabić i to tylko z
powodu odrobinę chłodniejszej wody?
- Odrobinę chłodniejszej? Ta woda jest jak lód! Uśmiechnął się.
- Zawsze jest taka zimna, bo spływa z gór razem ze śniegiem. Tylko w
niektórych płytkich miejscach jest troszkę cieplejsza.
- Mogłeś mnie uprzedzić.
Zezłoszczona jego dobrym humorem, popchnęła go lekko w stronę
wody. Stracił równowagę i runął prosto do rzeki, lecz w ostatniej chwili
złapał ją za rękę i pociągnął za sobą. Oboje leżeli w wodzie.
- Zimno mi! Natychmiast wyciągnij mnie stąd! - krzyczała Candee.
Odepchnęła Mike'a i zaczęła się szamotać, próbując wstać. Nie mogła
złapać oddechu z powodu zimna. Lodowata wilgoć przedostała się do każdej
części jej ciała, mocząc całe ubranie i włosy.
- Powiedziałaś, że umiesz pływać - śmiał się Mike.
- Oczywiście, że umiem! - wykrzyknęła, po czym odepchnęła Mike'a i
wstała. W kilka sekund była już na brzegu. Z włosów ciekła jej woda, a
nowy, jeszcze przed chwilą biały kapelusz, płynął po rzece. Mike zanurzył
się, by podpłynąć do niego. Złapał go i po chwili był już na brzegu.
Candee dzwoniła zębami i cała się trzęsła. Była przyzwyczajona do
ciepłego morza i słońca, a nie do takiego zimna. Mike wciąż się śmiał, więc
RS
70
obiecała sobie, że jeśli natychmiast nie przestanie, to znowu wepchnie go do
wody.
- To wcale nie jest zabawne. Nie po to unikałam kul na Florydzie, żeby
teraz zamarznąć na śmierć w Wyoming!
Ubranie przylepiło się do jej ciała, tworząc niemalże drugą skórę.
Włosy były całe mokre, tak że mogła je wyżymać.
- Nie można zamarznąć na śmierć w tak krótkim czasie. Woda jest
zimna, ale nie lodowata. Często pływaliśmy w niej jako dzieci.
- Po pierwsze nie jestem dzieckiem, a po drugie jestem
przyzwyczajona do ciepłego morza, a nie do lodowatej rzeki!
Mike wlepił w nią wzrok. Każdy centymetr jej ciała był teraz
widoczny. Mokra koszula oblepiała jej piersi, a mokre spodnie były jeszcze
bardziej opięte. Jego śmiech urwał się w momencie, gdy zdał sobie sprawę,
że Candee naprawdę cała trzęsie się z zimna. Bez namysłu podbiegł do niej i
przytulił do siebie.
- Tak cieplej? - zapytał, przyciskając ją mocno do piersi. Jemu z
pewnością było cieplej.
Candee przestała dygotać i objęła go. Pierś Mike'a była niczym piec,
który rozgrzewał ją stopniowo. Po chwili czuła już prawdziwy żar.
Próbowała się odsunąć, ale podniecenie, które ją ogarnęło, było silniejsze.
Powoli uniosła twarz i spojrzała mu prosto w oczy. Zanim zdążyła
powiedzieć słowo, pochylił się i poczuła jego gorące wargi na swych ustach.
Mike znowu całował ją.
RS
71
ROZDZIAŁ PIĄTY
- Nie! - wykrzyknął Mike i odepchnął Candee. - Obiecałem sobie, że
więcej do tego nie dopuszczę!
Candee odwróciła się, żeby nie mógł dostrzec jej rozpalonych
policzków.
- Pomyśl o tym, jak o udzielaniu pierwszej pomocy... usta usta. Mnie
było zimno, a ty mnie rozgrzewałeś.
Żałowała, że to powiedziała. Miała utrzymywać dystans między nimi,
a nie zmniejszać go. Ostatnia rzecz, jakiej pragnęła, to dać po sobie poznać,
jak wielkie wrażenie wywierały na niej jego pocałunki. Ktoś musiał
zachować pozory i tym kimś powinna być ona.
Delikatnie chwycił ją pod brodę, po czym podniósł jej głowę tak, aby
musiała spojrzeć mu w oczy. Powoli przejechał palcem po jej ustach,
zafascynowany ich idealnym kształtem.
- Usta usta? Pierwsza pomoc. No cóż, chyba musimy szybko wracać
do domu, aby się przebrać. Nic ci nie jest?
- Nie licząc tego, że trzęsę się z zimna, to chyba nic. Przypomnij mi
tylko, żebym w najbliższym czasie nawet nie wspominała o kąpielach. -
Podniosła wzrok i odważnie spojrzała na niego, mając nadzieję, że buzujące
w niej emocje nie są widoczne w jej oczach.
- To ty mnie wepchnęłaś do wody - wypomniał jej, rozbawiony.
- Uwierz mi, że teraz tego bardzo żałuję. - Nagle cała sytuacja wydała
jej się komiczna i wybuchnęła śmiechem.
- Jednak mogłeś mnie uprzedzić.
RS
72
- Miałaś przynajmniej na tyle rozsądku, by wchodzić do wody bez
butów. Moje są całkiem mokre.
Zachichotała.
Mike jeszcze raz dotknął jej ust, po czym odwrócił się i zaczął szukać
suchego miejsca, żeby móc usiąść. Gdy już je znalazł, usiadł i zdjął buty.
Wylało się z nich sporo wody. Ściągnął skarpetki i wycisnął je. Zakładając
buty ponownie, jęknął:
- Nie jest to najprzyjemniejsze uczucie.
Candee obserwowała go cały czas. Nagle Mike zdjął koszulę,
odsłaniając swój umięśniony, opalony tors. Stała jak zahipnotyzowana,
wlepiając w niego wzrok. Znajome uczucie ciepła zaczęło ponownie ją
ogarniać. Wiedząc, że będzie musiała za chwilę odwrócić wzrok, odwlekała
ten moment, by jak najdłużej cieszyć oczy widokiem pięknego, męskiego
ciała. Pragnęła dotknąć palcami jego klatki piersiowej i zbadać każdy jej
mięsień, a ustami „skosztować" opalonej skóry.
W pewnej chwili ich oczy spotkały się. Czas stanął. Nie liczyło się nic
oprócz nich dwojga. Candee na moment przestała oddychać, dopiero po
chwili wrócił jej płytki, nierówny oddech.
- Odwrócę się, żebyś mogła zdjąć koszulę i ją wycisnąć - powiedział
Mike zachrypniętym głosem.
Czy on też czuł to pożądanie i pragnienie? - zastanawiała się. Gdy się
odwrócił, zobaczyła jego plecy. Były również mocno opalone i pięknie
umięśnione.
- Candee?
Podskoczyła.
- Co?
RS
73
- Już skończyłaś?
- Prawie. Powiem ci, kiedy będziesz mógł się odwrócić - zawołała i
dopiero teraz zaczęła się rozbierać.
Mocno skręcała materiał, wyżymając koszulę. Następnie gwałtownym
ruchem trzepnęła nią w powietrzu.
Na ten odgłos - strzepywania mokrego materiału - Mike szybko się
odwrócił i czujnie rozejrzał się wokół.
- Mówiłam ci, że dam znać, kiedy będziesz mógł się odwrócić -
powiedziała i zażenowana przycisnęła koszulę do piersi. Zauważyła, że ma
tak mokry stanik, że stał się aż przezroczysty.
- Nie wiedziałem, co to za odgłos. Muszę cię pilnować. To moja rola.
- Pilnować, to nie znaczy gapić się na mnie, kiedy stoję naga i mokra. -
Bez trudu dostrzegła błysk zainteresowania w jego oczach.
- Tak jest, pani Adams - powiedział posłusznie, uśmiechając się.
Candee pospiesznie włożyła koszulę. Niestety, nadal uwidoczniała
każde zaokrąglenie jej ciała. Gdyby miała koc, okryłaby się nim. Ale nie
miała nic. Nadrabiając miną, uniosła wysoko głowę i wyzywająco spojrzała
w oczy Mike'owi.
- Założę buty i możemy iść.
Droga powrotna nie należała do najprzyjemniejszych. Mokre dżinsy
przylepiały się do ciała. Wiał wiatr, który nieubłaganie wdzierał się pod
wilgotne ubranie. Słońce bawiło się z chmurami w chowanego, powodując,
że Candee marzła i przez to czuła się coraz bardziej nieszczęśliwa. Gdy jej
oczom ukazał się dom, natychmiast odzyskała dobry humor. Pomyślała o
czekającej ją gorącej kąpieli i suchym ubraniu.
RS
74
- Możemy przyspieszyć? - zapytała, żałując, że nie jest wybornym
jeźdźcem.
- Nie. Gdy się jest tak blisko stajni, należy dopilnować, by konie
przemierzały wolno ostatni odcinek drogi. A poza tym, czy aby na pewno
jesteś przygotowana na szybki galop?
- Nie mogę się doczekać gorącej kąpieli - mruknęła, ukradkiem
pospieszając konia.
Mike postanowił, że dziś nie pójdą na kolację do szałasu. Jason miał
im przynieść posiłek do domu.
Candee weszła do salonu i z niezadowoleniem spostrzegła, że na
kanapie siedzi Mike i czyta gazetę. Nie było go w domu przez całe
popołudnie i z tego powodu trochę się boczyła na niego.
- Co tu robisz? Nie masz ochoty odpocząć od mojego towarzystwa?
Zróbmy sobie przerwę, dobrze?
- Spędziłem popołudnie na pracy w stajni. Jak się domyślam, nie
czytałaś mojej wiadomości, skoro leżała nietknięta w tym samym miejscu, w
którym ją zostawiłem.
- Nie tęskniłam za tobą - rzuciła uszczypliwie, opadając na krzesło,
które stało naprzeciwko kanapy.
- Czy to dla mnie tak się wystroiłaś?
- O czym ty mówisz? Mam na sobie dżinsy...
- Ale te twoje włosy i cały ten makijaż...
- Masz, zdaje się, bzika na punkcie moich włosów. Uczesałam je po
myciu. Kręcą się naturalnie. Nie robiłam z nimi nic wyjątkowego. Poza tym
wcale nie jestem umalowana. Nie miałam czasu, żeby w tym twoim
RS
75
supermarkecie kupić cokolwiek do zrobienia makijażu. Jedyna rzecz, jaką
mam, to tusz do rzęs.
- Wyglądasz, jakbyś miała róż na policzkach.
- To słońce.
- Co?
- To od słońca. Byłam trzymana w zamknięciu tak długo,że cała moja
opalenizna zbladła. Możesz sobie wyobrazić, jak ciężko było mi żyć w
Miami pod kluczem. Przez całą wiosnę pogoda była przepiękna, a ja
tkwiłam za zamkniętymi drzwiami. Dopiero dziś moje policzki nabrały
trochę koloru.
- Postaram się, żebyśmy częściej wychodzili.
- Mówiłeś, że jest tu bezpiecznie. Nie mogłabym sama wychodzić?
Mike zawahał się. Jak dotąd, nie było obaw, że ktoś dotarł za nimi aż
tutaj. Wprost przeciwnie. Włamanie do kryjówki na Florydzie było
dowodem na to, że ludzie ścigający Candee wierzyli, że ona nadal przebywa
na Florydzie. Przyszło mu na myśl, że gdyby dwojgu zaufanym
pracownikom zdradził powód, dla którego Candee przebywała na ranczu, to
i oni też mogliby jej pilnować.
- Moim zadaniem jest być przy tobie non stop.
- W porządku, ale nie rób ze mnie więźnia. Przecież nie uczyniłam nic
złego. Znalazłam się w nieodpowiednim miejscu, o nieodpowiedniej porze.
Od tamtego momentu jestem ciągle trzymana pod kluczem. A ja lubię
przebywać z ludźmi, odwiedzać znajomych, po prostu jestem bardzo
towarzyska i dlatego mam już tego dość.
RS
76
- Rozumiem. No dobrze. Pozwałam ci wychodzić, tylko proszę, abyś
nie oddalała się zbytnio od stajni. Słyszysz? Nie odchodź nigdzie dalej. A
jak zobaczysz coś podejrzanego, to natychmiast mnie zawołaj.
W oczach Candee pojawił się błysk radości.
- Dziękuję! To mi naprawdę dobrze zrobi. Obiecuję, że od jutra będę
wygrzewała się na słońcu i pracowała nad moją opalenizną.
Mike rozłożył przed sobą gazetę, ale nie widział druku. Przed oczyma
stała mu Candee i jej włosy. Złote i jasne, jak słońce. Wiedział, że wkrótce
jej skóra nabierze jeszcze bardziej miodowego koloru. Już teraz wyglądała
jak... Stop! Nie powinno go interesować, jak ona wygląda. Była pod jego
opieką i nie wolno mu o tym zapominać, bez względu na to, jak
zniewalająco wygląda. Dlaczego musiał to sobie ustawicznie powtarzać?
Jason zapukał do drzwi i nie czekając na zaproszenie, otworzył je.
Wszedł, niosąc na dużej tacy dwa talerze przykryte aluminiową folią.
- Przyniosłem jedzenie, Mike. Cześć, Candee. Będzie nam cię
brakowało przy kolacji - powiedział.
- Cześć, pomogę ci. - Zerwała się z krzesła i pospieszyła z pomocą. -
Wiesz, jak to jest z zakochanymi. Chcemy trochę czasu spędzić tylko we
dwoje. - Rzuciła Mike'owi zalotne spojrzenie.
Zaniosła talerze do jadalni i wróciła do pokoju.
Zakochani? - Mike raczej wolałby, żeby nie mówiła takich rzeczy w
obecności Jasona. Owszem, mieli udawać narzeczonych, ale ona
najwyraźniej zbyt szybko wczuła się w rolę. Czy była to kwestia praktyki?
Może ktoś na nią czekał na Florydzie, a ona tylko udawała zakochaną?
- Cóż, nie mamy Mike'owi tego za złe. Sądzimy tylko, że nie powinien
być takim egoistą - powiedział Jason z uśmiechem.
RS
77
Candee też się uśmiechnęła i wzięła go pod rękę.
- Obiecuję, że jutro przyjdę na obiad. Mam tylko nadzieję, że będę
pamiętać wszystkie wasze imiona.
- Będzie nam miło - odpowiedział, a po chwili dodał: - Ty też, Mike,
będziesz mile widziany, ale pod warunkiem, że przyjdziesz z uśmiechem na
ustach.
- Wynocha, Jason. Dzięki za obiad.
Mężczyzna zachichotał, zadowolony ze swego żartu i pospiesznie
wyszedł.
- Gotowy, żeby siąść do kolacji? - zapytała Candee, udając, że nie
zauważa zbierających się chmur. Skoro sprawiało mu przyjemność bycie
zrzędą, to nie zamierzała mu w tym przeszkadzać. Ona w każdym razie
miała zamiar zjeść kolację w miłym nastroju.
Mike przeszedł na skróty do jadalni, zastępując Candee drogę.
- Czy jedzenie to wszystko, czego pragniesz, kochanie? Na pewno nie
zamierzasz wykorzystać tej chwili we dwoje?
Pchnęła go, ale nawet nie drgnął. Powoli podniosła wzrok, aż
napotkała jego spojrzenie.
- Czy to nie ty zacząłeś tę grę? Czy to nie ty powiedziałeś, że naszym
zachowaniem nie powinniśmy wzbudzać podejrzeń i wątpliwości, co do
tego, że jesteśmy parą? Powiedziałeś, że zjemy tutaj. Ja chciałam iść do
szałasu. Nie bierz tego do siebie, ale jestem zmęczona przebywaniem z tobą
sam na sam dwadzieścia cztery godziny na dobę. Najpierw się nie
odzywasz, potem masz pretensje. Wszystko, co robię, nie podoba ci się. A ja
miałam jedynie ochotę na trochę śmiechu i rozmowę. A poza wszystkim,
RS
78
gdy słyszę od chłopców o ich pracy i o tym, jak wygląda ich dzień, to
zapominam o własnych kłopotach.
Wziął jej dłonie w swoje ręce.
- Jutro zjemy ze wszystkimi. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, jak
bardzo musisz czuć się samotna. Wszystko, co robiłem, było dla twojego
dobra. Ale rozumiem, że kobieta przyzwyczajona do rozrywek musi tu się
nudzić albo czuć się stłamszona.
Słowo „stłamszona" nie do końca oddawało stan, w jakim się
znajdowała, gdy trzymał ją za ręce. Była oszołomiona jego dotykiem,
spojrzeniem jego ciemnych oczu. Wyobrażała sobie, jak składa pocałunek
na jej ustach. Niejasna tęsknota za uczuciami, o których sądziła, że dawno
minęły, stawała się coraz silniejsza, gdy jej dotykał.
Wzięła głęboki oddech i zdała sobie sprawę, że popełnia błąd. Poczuła
jego zapach. Był inny niż te wszystkie słodkie zapachy perfum, do których
przywykła. Tworzył swoistą kombinację skóry i sosny, słońca i ciepła,
męskiej siły i męskiego seksu. Jej serce zaczęło bić mocniej i szybciej, a ona
zastanawiała się, czy on czuje to jej przyspieszone tętno.
- Zjedzmy kolację, póki jest gorąca. - Uwolniła ręce z jego uścisku.
Poszła do kuchni. Potrzebowali sztućców i czegoś do picia.
Zadowolona, że może choć na chwilę wyrwać się spod magnetycznego
wpływu Mike'a, ociągała się z powrotem jak mogła najdłużej. Z obawy, że
będzie jej szukał, po kilku minutach wzięła głęboki oddech i wróciła do
jadalni.
- Może być woda? - zapytała, stawiając pełne szklanki przed każdym
talerzem.
RS
79
- Pewnie. - Czekał, aż Candee skończy rozkładać sztućce i serwetki, aż
wreszcie usiadł.
Ona też zajęła miejsce, starając się myśleć o czymś innym niż o tym,
jak się czuła, gdy trzymał ją za ręce.
- Czytałaś dziś?
- Tak. Skończyłam książkę. Masz jakąś inną tego samego autora? -
zapytała, usiłując za wszelką cenę trzymać się tematów neutralnych.
- Tak. Wydaje mi się, że Tom ma wszystkie jego książki. Poszukam
ich, jak zjemy.
Candee często jadała tak zwane służbowe obiady i wiedziała, jak
poprowadzić niezobowiązującą, lekką konwersację, poruszając tak zwane
bezpieczne tematy. Rozmawia się wtedy o filmach i książkach, o ulubionym
jedzeniu lub o przyszłych kandydatach na prezydenta.
Gdy tylko skończyli jeść, Candee szybko zebrała ze stołu talerze i
zaniosła je do kuchni. Ona zmywała naczynia, a Mike zajął się wycieraniem.
Trwało to całe pięć minut.
Czuła, że teraz powinna odejść. Najlepiej wprost do swojego pokoju. I
nie pokazywać się aż do rana.
- Znajdziesz mi książkę? - zapytała. - Chciałabym jeszcze dzisiaj
poczytać.
- Nie chcesz pooglądać telewizji?
- Nie dziś. Jestem trochę obolała po dzisiejszej przejażdżce. Będzie
lepiej, jak się położę.
- Będziesz obolała jeszcze przez kilka dni. Chyba że pojedziemy
gdzieś jeszcze raz. Może jutro?
RS
80
- Zgoda - odpowiedziała bez wahania. - Bardzo dobrze się dziś
bawiłam.
Przez moment odniosła wrażenie, że Mike chce jeszcze coś dodać, ale
odwrócił się i poszedł do kuchni.
Dziesięć minut później Candee włożyła podkoszulek Mike'a i weszła
pod kołdrę. Bolały ją nogi, zwłaszcza mięśnie ud, ale była bardzo z siebie
dumna, a głównie ze swojej wytrzymałości. Przecież do dzisiejszego dnia
ani razu nie siedziała na koniu. Pomyślała, że jeśli będzie jeździć
codziennie, to na pewno w ciągu tych trzech tygodni opanuje sztukę konnej
jazdy. Może Mike miał rację? Może powinna potraktować pobyt tutaj jak
wakacje i korzystać ze wszystkich uroków życia na ranczu?
Gdy i tej nocy obudził go płacz Candee, właściwie nie zdziwił się i
zareagował tak, jakby się go spodziewał. Położył się do łóżka kilka godzin
wcześniej, ale nie zasnął. Zostawił na wszelki wypadek otwarte drzwi. Gdy
usłyszał płacz Candee, w kilka sekund był przy niej. Jeden rzut oka
wystarczył, by się przekonać, że w pokoju nie było nikogo oprócz kobiety
niespokojnie rzucającej się na posłaniu.
Usiadł na skraju materaca i delikatnie nią potrząsnął, cicho
wymawiając jej imię.
- Candee, Candee, obudź się!
Otworzyła oczy i dość szybko zdała sobie sprawę z tego, gdzie jest i
kto przy niej siedzi.
- Kolejny koszmar? - zapytał łagodnie.
- Tak - wyszeptała, przecierając oczy.
Wyglądała jak małe dziecko. Pod wpływem impulsu, bez
zastanowienia pochylił się i wziął ją na ręce wraz z kocem, którym była
RS
81
przykryta. Usiadł na krześle obok okna. Przytulił jej głowę do piersi i objął
ramionami. Przez chwilę siedzieli w milczeniu, słychać było tylko
złowieszczy stukot okiennic.
- Opowiedz mi, co ci się śniło. Czasem to pomaga. Wzdrygnęła się.
- Zaczęło się od strzelaniny. Zobaczyłam Ramireza oddającego strzał.
Widziałam krew ofiary. W moim śnie krew zalewa wszystko... ulice,
samochody i próbuje też zalać mnie. Ja uciekam, a on mnie goni. Jestem
przerażona, ale nie umiem uciekać wystarczająco szybko. Krew mnie goni i
on mnie goni i... wtedy ty mnie obudziłeś.
- Śnił ci się już ten sen przed przyjazdem do Wyoming? Candee
twierdząco pokiwała głową.
- Co się dzieje, gdy nikt cię nie budzi?
- Zazwyczaj słyszę odgłos strzału i czuję się tak, jakbym była martwa.
To okropne uczucie. Nienawidzę go. Czy wiesz, że tamtego wieczoru
poszłam po lody? Mogłam siedzieć w domu, ale nie, musiałam wyjść, bo
miałam ochotę na lody miętowo-czekoladowe.
- Los tak chciał. Musisz jeszcze trochę wytrzymać i będziesz mogła
wrócić do swojego normalnego życia. Uda ci się na pewno.
- Jeśli jeszcze jest do czego wracać.
- Co masz na myśli?
- Nie jestem pewna, czy właścicielka sklepu wciąż trzyma dla mnie
moją posadę. Mija już pięć miesięcy... A byłam tak blisko tego, żeby stać się
współwłaścicielką butiku. Rośliny w moim mieszkaniu na pewno już dawno
uschły, a przyjaciele myślą, że zapomniałam o nich i odeszłam na dobre.
Gdy tylko prokurator zorientował się, że grozi mi niebezpieczeństwo, od
RS
82
razu kazał mnie ukryć. Nie miałam nawet czasu, żeby kogokolwiek
uprzedzić.
- Możesz kupić nowe rośliny, wytłumaczyć, co się wydarzyło
znajomym i szefowej. Wszystko będzie dobrze.
Candee westchnęła z ulgą. Po raz pierwszy od dawna ktoś przemawiał
do niej w taki sposób, że czuła się bezpieczna.
- Przepraszam, że cię obudziłam.
- Jeszcze nie spałem. Czasem, gdy pracuję nad sprawą, nie śpię po
nocach. Już ci lepiej?
- Powinnam się położyć - powiedziała.
Mike uśmiechnął się. Nawet nie drgnęła, mówiąc, że powinna iść spać.
Dopiero po chwili usadowiła się wygodniej na jego kolanach, a jej ręka
objęła jego ramię.
- Nie jest ci zimno? - zapytał z troską w głosie.
- Przy tobie i pod tym kocem? Wykluczone. - Uśmiechnęła się, mając
nadzieję, że ta chwila będzie trwała wiecznie. Próbowała zapamiętać każdy
moment tej szczególnej nocy.
- To musi być cudowne, mieć kogoś przy sobie cały czas -
powiedziała. - Ja byłam samotna prawie przez całe moje życie.
- Nie przez całe. Gdy byłaś dzieckiem, nie byłaś sama. Teraz też nie
jesteś.
Uśmiechnęła się, czując się bezpieczna. Co prawda siedziała w
ciemnym pokoju, ale była pod opieką mężczyzny, który przyrzekł strzec jej
życia.
- Mama umarła, kiedy byłam jeszcze małą dziewczynką. Taty nie stać
było na niańkę. Większość dziecięcych lat spędziłam zamknięta w domu
RS
83
albo włócząc się gdzieś po szkole. Ojciec nie był zbyt dobrym opiekunem.
Zresztą... rzadko bywał trzeźwy. Zawsze brakowało nam pieniędzy. A gdy
trochę więcej zarobił, to i tak zaraź przepijał. Mówił, że pije z tęsknoty za
mamą. Być może bardziej tęsknił niż ja...
- Więc mamy dużo wspólnego.
- Na przykład?
- Mój ojciec też nie był wzorowym ojcem. Był żonaty cztery razy,
wszystkie kolejne żony zdradzał, a swoim synom w ogóle nie poświęcał
uwagi.
- Zawsze obiecywałam sobie, że jeśli wyjdę za mąż i będę miała
dzieci, to stworzę dobrą, kochającą się rodzinę. Chciałam być najlepszą
mamą na świecie i dobrą żoną. Jednak teraz nie sądzę, bym kiedykolwiek
wyszła za mąż. Robert zabił we mnie moje nadzieje i cały mój młodzieńczy
romantyzm gdzieś się ulotnił.
- Proszę, opowiedz mi o nim.
- Dlaczego chcesz o nim słuchać? Jest późno i powinnam cię wysłać
do łóżka.
- Proszę, opowiedz mi o Robercie - powtórzył prośbę, która tym razem
zabrzmiała jak żądanie, i jednocześnie mocniej przytulił ją do siebie.
Candee cichutko westchnęła i po chwili zaczęła opowiadać.
- Poznaliśmy się na studiach. Kochałam go i wierzyłam, że on też mnie
kocha. Niestety, pomyliłam się.
- Skąd wiesz?
- Tak mi powiedział, gdy się rozstawaliśmy. Teraz widzę, że byłam
bardzo naiwna, łatwowierna, nie miałam żadnego doświadczenia i dlatego
pomyliłam się. Gdybym była mądrzejsza... A przecież powinnam była to
RS
84
wiedzieć od samego początku. Nic mu się we mnie nie podobało, ani moje
ubrania, ani fryzura, ani sposób, w jaki mówię. Wszystko krytykował i cały
czas próbował mnie zmienić.
- Jak ja - powiedział Mike dobitnie.
- Ty, być może, nie przepadasz za mną, ale przynajmniej nie próbujesz
mnie zmienić. Chcesz jedynie pomóc mi przeżyć do procesu.
- To nieprawda, że cię nie lubię, Candee. Ja tylko wykonuję moją
pracę. A najlepszym sposobem na zapewnienie bezpieczeństwa jest
niewychylanie się i staranie się być niewidocznym. Ty natomiast jesteś
najbardziej żywiołową osobą, jaką ostatnio miałem okazję poznać. Po tym
wszystkim, co cię spotkało, wciąż zachowujesz się naiwnie i postępujesz jak
małe dziecko. Tam gdzieś są źli ludzie, którzy chcą cię zabić. A im lepiej
jesteś ukryta, tym większą masz szansę, że cię nie znajdą. Bycie
niewidocznym nie oznacza bynajmniej flirtowania z każdym mężczyzną na
ranczu. Taki facet pójdzie do miasta i będzie tam o tobie opowiadał, będzie
chciał się pochwalić, że zwrócił twoją uwagę, a to może ci zaszkodzić. Nie
wiemy przecież, kto go będzie słuchał, komu się będzie chwalił.
- Nie flirtuję z nimi. Naprawdę interesuje mnie ich praca, ich sposób
życia. Jest tak różny od tego w Miami. Nie rozumiem więc dlaczego, gdy się
uśmiecham, od razu krzyczysz na mnie.
Mike przytulił ją jeszcze mocniej.
- Twój uśmiech wystarczy, by rozjaśnić komuś cały świat. Każdy z
tych mężczyzn może zakochać się w tobie w okamgnieniu. Pójdzie do
miasta i będzie opowiadał, że zakochał się w mojej narzeczonej. I zanim się
zorientujemy, na ranczo zjadą znajomi z sąsiedztwa, którzy koniecznie będą
chcieli cię poznać.
RS
85
- Próbujesz mnie rozweselić? Dziękuję - zaśmiała się cichutko.
Nikt nigdy tak jej nie przytulał. Potrzebowała tego. Przez moment
ogarnęło ją zwątpienie. Może nie zaplanowała swego życia tak jak powinna?
Podobało jej się, gdy ktoś ją przytulał. Podobało jej się siedzenie z kimś
bliskim w ciemnościach nocy. Postanowiła, że gdy już cały ten koszmar się
skończy, to spróbuje poważniej zaangażować się w jakiś związek. Nawet
jeśli miałaby nigdy więcej się nie zakochać, podobała jej się bliska obecność
drugiej osoby. Być obok i tak trwać. To by jej wystarczało.
RS
86
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Następnego poranka Candee obudziła się, czując promienie słoneczne
na twarzy. Usiadła na łóżku i przeciągnęła się. Ze zdziwieniem spojrzała na
niebo i dostrzegła, że słońce stało już bardzo wysoko. Czyżby było aż tak
późno? Spoglądając na mały zegar wiszący nad komodą, nie mogła uwie-
rzyć, że było po dziesiątej! Jak to się stało, że Mike pozwolił jej tak długo
spać? I nagle powróciły wszystkie wspomnienia poprzedniej nocy.
Przypomniała sobie każdą sekundę, od momentu gdy Mike wyrwał ją z
sennego koszmaru, aż do chwili gdy ułożył ją z powrotem w łóżku. Nie był
wtedy tym milczącym i małomównym człowiekiem, którego znała. Przez
chwilę był troskliwy, niemal kochający. Nie, to nie było dobre słowo na
określenie tego nie bawiącego się w żadne sentymenty mężczyzny.
Wstała z łóżka, podeszła do okna i otworzyła je. Powietrze na dworze
było tylko trochę chłodniejsze od tego w pomieszczeniu. Candee
zastanawiała się, w co się ubrać. W końcu włożyła dżinsy. Powietrze mogło
wydawać się ciepłe, ale ona wolała na wszelki wypadek nie ufać klimatowi
panującemu w Wyoming. Pogoda była tu z całą pewnością
nieprzewidywalna.
Zastanawiała się, jaką postawę powinna przyjąć, gdy go zobaczy. Czy
powinna być oziębła i udawać, że zapomniała o wczorajszej nocy? Czy
słodka i wdzięczna? Zaśmiała się. Gdyby zaczęła się wdzięczyć, to z całą
pewnością doprowadziłaby go do furii. A więc oziębłość? Chyba jednak
musi obrać taką strategię, jeśli nie chce, aby domyślił się, jak wiele znaczył
dla niej fakt, że ktoś ją w nocy przytulał i dawał ukojenie w ciemności.
RS
87
Stanęła w drzwiach salonu. Mike'a nigdzie nie było. Nagle poczuła
ukłucie w sercu. Położyła rękę na piersi w starym, znajomym jej geście i
szybko zdała sobie sprawę, że podobny ból odczuwała, gdy odszedł Robert.
On nigdy jej nie kochał. Powinna była to wiedzieć od samego początku. I
gdyby nie była aż tak skupiona na romantycznych mrzonkach, pewnie by to
zauważyła. W Mike'u nie było nic romantycznego. Pomimo to podobał jej
się. Chciała jak najwięcej się o nim dowiedzieć. Tym razem jednak nie
miała już złudzeń. Nie było między nimi nic więcej poza silnym pociągiem
fizycznym. Ukłucie w piersi powtórzyło się. Zaczęła szukać Mike'a w całym
domu, ale bez rezultatu. Otworzyła drzwi i wyjrzała na podwórze. Nikogo
tam nie było. Zdobyła się na odwagę i po raz pierwszy sama, bez jego
towarzystwa, wyszła i udała się prosto do szałasu.
Dwóch kowbojów siedziało przy stole, na którym były rozrzucone
jakieś dokumenty. Zapach ciepłej, parzonej kawy unosił się w powietrzu.
- Dzień dobry, Candee, masz ochotę na kawę?
- Dzień dobry. Mam ochotę przede wszystkim na coś do jedzenia.
Mogę sobie coś zrobić?
- Jason tu jest. Właśnie przygotowuje obiad. Na pewno coś ci zrobi.
Poszła do kuchni.
- Cześć, Jason. Przepraszam, że tak późno przychodzę. Mogę dostać
coś do jedzenia?
- Pewnie. Mike powiedział, że będziesz długo spała, więc odłożyłem
dla ciebie słodkie bułeczki. Siadaj,
Po śniadaniu, gdy Candee zaczęła rozmawiać z Jasonem, do kuchni
wszedł Mike. Pozostali mężczyźni po wypiciu kawy poszli do stajni.
- Dobrze spałaś? - zapytał.
RS
88
- Tak, dziękuję - odpowiedziała, czując, jak jej policzki pąsowieją.
Zmarszczyła czoło. No proszę, oto jak wygląda jej strategia bycia oziębłą,
pomyślała zawstydzona i trochę zła na siebie. Wystarczyło, by na nią
spojrzał, a czerwieniła się jak podlotek. - Nie chciałam spać aż tak długo...
- Nic się nie stało. Pomagam cały ranek w stajni. Do obiadu będziesz
sama. Na pewno dasz sobie radę. Na przejażdżkę pojedziemy dopiero po
południu.
- Oczywiście. Nie potrzebuję niańki - powiedziała - ale za to
potrzebuję tej książki, którą mi obiecałeś.
- Książki są w biurze. Wybierz sobie którąś z nich, taką, która ci
pasuje. - Przez cały czas patrzył jej prosto w oczy.
Jason chrząknął, a Mike spojrzał na niego i uśmiechnął się promiennie.
- Nie zapominajcie, że ja tu jestem.
Mike odwrócił się i wyszedł bez słowa. Grał swoją rolę narzeczonego
jak umiał najlepiej i to wszystko. Gdyby mógł, to już dawno by powiedział
pracownikom, dlaczego on i Candee przebywają na ranczu. Ale wtedy nie
miałby już pretekstu, by spędzać z nią każdą wolną chwilę, a może i po-
całować... I z tego właśnie powodu był na siebie najbardziej wściekły. Nie
powinien myśleć o niej w ten sposób! Pamiętał dobrze, jak kończą się jego
związki z kobietami. Nie zapomniał Amy. Jednak Candee wydawała się być
najbardziej samotną kobietą, jaką znał. Samotną i delikatną. Może jego brat
Conner miał rację, mówiąc mu, że ma kompleks rycerza... Chciał chronić
Candee nie tylko przed zabójcami, czyhającymi na jej życie. Chciał chronić
ją także przed otaczającymi ją mężczyznami. Wiedział jednak, że gdy tylko
proces się skończy, ona wróci do swego życia w Miami, a on zostanie w
Denver. Dzieli ich od siebie tysiące kilometrów. Nie tylko geograficznych.
RS
89
Zatrzymał się jeszcze na chwilę przed stajnią, zastanawiając się, czy
kiedykolwiek będzie w stanie o niej zapomnieć...
Candee przyglądała się swojemu nowemu kostiumowi kąpielowemu.
Kupiła go w pośpiechu, gdy wychodzili już ze sklepu. Był jednoczęściowy.
Miał niebieski kolor i wysoko wycięte nogawki. Zdecydowała się go
włożyć. Był bardziej przyzwoity niż jej bikini. Więcej zakrywał. Wzięła
ręcznik, książkę i wyszła na dwór w poszukiwaniu jakiegoś
nasłonecznionego miejsca.
Godzinę później przestraszył ją głos Mike'a.
- Co ty, u diabła, wyprawiasz?!
Usiadła na kocu, przytrzymując przód kostiumu. Wcześniej, opalając
się, zdjęła ramiączka, by uniknąć nierównej opalenizny.
Widząc jego złą minę, Candee okazała zdziwienie.
- Co wyprawiam? Opalam się i czytam. O co ci chodzi? Nie
rozumiem, przecież pozwoliłeś mi wyjść na dwór, pod warunkiem, że będę
trzymała się blisko domu.
- O co mi chodzi?! Spójrz na siebie! Masz na sobie skrawek materiału.
To nie jest Miami Beach!
Candee podniosła się, założyła ramiączka kostiumu i z powagą
oświadczyła:
- Mam na sobie całkiem normalny kostium kąpielowy, który zakrywa
o wiele więcej niż zwykłe bikini. Leżę sobie tuż koło domu, a nie na środku
zagrody. Zajmuję się swoimi sprawami i...
- .. .doprowadzam wszystkich mężczyzn do obłędu.
- Wszystkich?
Zrozumiał aluzję. Spojrzał jej prosto w oczy.
RS
90
- Owszem. Wszystkich - powtórzył.
Uśmiechnęła się, a on spojrzał na nią spode łba.
- Czy doprowadzanie mężczyzn do obłędu to pani ulubiona zabawa,
pani Adams? Czy może chodzi pani o coś bardziej osobistego?
- Osobistego?
- Czy postawiłaś sobie za zadanie, żeby pewien pomocnik szeryfa stał
się ofiarą twoich wdzięków?
- Czy naprawdę sądzisz, że byłabym do tego zdolna?
- Owszem, jestem o tym przekonany. Pytanie tylko, czy właśnie to
robisz?
- Po prostu się opalałam i nic więcej. Poza tym, czy nie ustaliliśmy
wczoraj, że żadne z nas nie jest zainteresowane drugim? - Wiedziała, że
kłamie, przecież była nim zainteresowana. I to bardzo. Trzymanie rąk przy
sobie wymagało od niej wiele silnej woli.
- Nawet świętego byś uwiodła w tym stroju. A ja nie jestem świętym. -
Pogładził ją po karku, a ona znów poczuła ogień, gdy jej dotykał.
Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, tę intymną chwilę przerwał im gwizd
jednego z pracowników rancza. Mike odwrócił się, chwycił ręcznik Candee i
okrył jej ramiona.
- Idź do środka i włóż coś na siebie.
- Ale ja chcę się jeszcze opalać.
- Idź i włóż jakieś ubranie, bez dyskusji!
Candee odwróciła głowę i spojrzała w stronę zagrody. Trzech
kowbojów stało opartych o płot i gapiło się na nich. Na twarzach mieli
szerokie uśmiechy. Przeniosła wzrok na Mike'a i kładąc rękę na jego szyi,
powiedziała z zalotnym uśmiechem:
RS
91
- Widzę, ze masz publiczność. Czy dlatego grasz rolę zazdrosnego
narzeczonego? Rozumiem, że robisz to dla dobra tych chłopców. Pamiętaj
jednak, że nie jestem twoją własnością. Nawet gdyby nasze zaręczyny były
prawdziwe, uważam, że miałabym prawo opalać się, kiedy chcę i gdzie
chcę. - Mike pochylił się tak, że mógł dotknąć jej ust swoimi, ale nie zrobił
tego. - Ale ty trzymaj się swej roli, kochanie - powiedziała i lekko musnęła
wargami jego usta. Wiedziała, że igra z ogniem, ale nie myślała o tym w tej
chwili. Nigdy przedtem nie czuła się taka zuchwała i prowokująca.
Mike przyciągnął ją do siebie.
- Chcesz tego, kochanie? - zapytał.
- Tak dobrze grasz swoją rolę - odpowiedziała, przytulając się do niego
i czując ogarniające ją szaleństwo. Dlaczego nie wykorzystać tej gry i nie
bawić się w nią przez te kilka tygodni? Obydwoje byli przecież odporni na
jakąkolwiek groźbę zakochania się.
Mike nie pozwolił jej dłużej się nad tym zastanawiać. Jego pocałunek
był tak gorący, że Candee zapomniała o wszystkim - o prowokowaniu go i o
przyglądających się im ludziach.
Wziął głęboki oddech, lekko odsunął się i powiedział:
- Proponuję, aby jednak przenieść się do domu.
- W porządku, niech ci będzie tym razem, ale jutro też zamierzam się
opalać - zdecydowała, sięgając po książkę.
- Dopilnuję, żeby wszyscy pracowali jutro z dala od domu -
odpowiedział, podążając tuż za nią, niemal depcząc jej po piętach.
- Boisz się, że ucieknę? - zapytała, czując jego oddech na swoich
plecach.
RS
92
- Nie, delektuję się widokiem nóg, które wydają się nigdzie nie
kończyć.
Zaczerwieniła się. Nie przywykła do komplementów, nie wiedziała,
jak na nie odpowiadać. Podniosła wyżej głowę i weszła do domu.
- Zdaje się, że włożę teraz te dżinsy, które tak bardzo lubisz.
Po raz pierwszy Mike poczuł się niepewnie. Przypływ złości, gdy
patrzyli na nią mężczyźni, zaskoczył go. Zaczaj żałować, że jego koledzy z
Florydy tak słabo wywiązali się ze swoich obowiązków i Candee trafiła w
jego ręce. Była z pewnością problemem, i do tego przez duże P.
Drzwi do biura były szeroko otwarte. W środku stała Candee, w
zawadiackiej pozie, trzymając ręce na biodrach.
- Tak lepiej, panie Black?
Mike spojrzał na nią. Najpierw dojrzał falujące jasne włosy, potem
delikatne krągłości biustu i pępek, koszulę bowiem miała związaną pod
biustem, a na końcu jego wzrok zatrzymał się na długich nogach i bosych
stopach.
- Miałaś mówić do mnie Mike - burknął, wykręcając się w ten sposób
od odpowiedzi i ignorując nagły przypływ emocji, który pojawiał się za
każdym razem, gdy ją widział. Stanowczo za długo już z nią przebywał i to
wszystko tłumaczyło.
- Mike - poprawiła się Candee.
- Lepiej. Jesteś gotowa na przejażdżkę? - zapytał, obserwując z
uśmiechem jej niezadowoloną minę.
- Tak sądzę - odpowiedziała, mrużąc oczy. - Muszę tylko założyć buty.
Za sekundę wracam.
RS
93
Popędziła do swojego pokoju, szczęśliwa, że dzięki temu może ukryć
zmieszanie. Mike raz zachowywał się tak, jakby popełniła zbrodnię, a za
chwilę był słodki, jak do rany przyłóż. Nie mogła się już doczekać, kiedy
znowu wsiądzie na konia. Nogi miała sztywne, ale nie na tyle, by miało ją to
powstrzymać. Wskoczyła w buty, sięgnęła po filcowy kapelusz i włożyła go
na głowę tak, by ukryć pod nim włosy, a szyję i kark pozostawić odsłonięte.
Gdy weszli do stajni, dwóch kowbojów zaczęło żartobliwie
komentować scenę, która przed chwilą rozegrała się na ich oczach. Mike
próbował zachować spokój, wydając im polecenia dotyczące koni.
- Pilnuje tej swojej kobiety całkiem nieźle, trzeba mu to przyznać,
prawda, stary? - mówił Steve do Billa, chichocząc i z kpiną w oczach
spoglądając na Mike'a.
Candee roześmiała się, ale z obawą zerkała na Mike'a, czekając na jego
reakcję.
- Kobieta lubi, by o nią dbać. Powinniście to sprawdzić, chłopcy! - W
końcu dał się sprowokować i zareagował na ich zaczepki.
- Nie zamierzam okazywać szczególnych względów żadnej konkretnej
kobiecie - zaprotestował Steve. - Zbyt wiele ich wokół, by zajmować się
tylko jedną.
- Do chwili, aż trafisz na tę właściwą - zripostowała Candee.
- Może to ty nią jesteś? Niestety, jesteś już zajęta - przekomarzał się z
nią Steve.
Mike podszedł do Candee od tyłu, położył ręce na jej biodrach i
uniósłszy ją w górę, posadził w siodle.
- Przestraszyłeś mnie! - zawołała. - Mogłam to sama zrobić.
RS
94
- Nie ma sprawy. Do zobaczenia, chłopcy! - krzyknął, po czym
wskoczył na konia i ruszył w stronę zagrody.
- Dzięki, Steve, do zobaczenia przy obiedzie - powiedziała Candee,
pospieszając konia i podążając za Mikiem. - Dokąd dziś pojedziemy? -
zapytała, gdy go dogoniła.
- Chcesz jeździć, to jeździmy! - zawołał Mike, przycisnął kolanami
boki konia, a ten ruszył jak strzała.
Koń Candee podjął gonitwę. Zaskoczona, podskoczyła na siodle, po
czym złapała się z całej siły jedną ręką za grzywę, a drugą za siodło.
Kapelusz sfrunął jej z głowy i poleciał w nieznanym kierunku. Słońce
zaświeciło jaskrawo, niemal całkowicie ją oślepiając, wiatr wiał w oczy i
podrażniał je tak, że zaczęły łzawić. Włosy opadały jej na twarz. Kurczowo
trzymała się grzywy konia, bojąc się, że lada moment spadnie. Jednak już po
chwili złapała rytm i poczuła się na tyle pewnie, że puściła końską grzywę i
z powrotem chwyciła za wodze. I wtedy właśnie koń nieoczekiwanie
zatrzymał się, a ona, nie przygotowana na takie gwałtowne hamowanie,
omal nie przeleciała nad jego łbem. Dygocząc, wyprostowała się w siodle i
wzięła głęboki oddech. Bez chwili zastanowienia przełożyła nogę i zsiadła z
konia.
- Przepraszam cię, Smoky, ale nie jestem przyzwyczajona do takich
dzikich gonitw. Myślę, że twój spokojny trucht wystarczy mi do końca
pobytu tutaj - powiedziała, patrząc, jak Mike coraz bardziej się oddala. W
niecałą minutę zniknął za pagórkiem i nie było go już w polu widzenia. Nie
obchodziła go nic, a nic. Została w tyle, a on nawet się nie obejrzał, nie
zatrzymał konia, tylko... E, tam!
RS
95
Candee zawróciła konia i zaczęła iść z powrotem w stronę domu.
Przerzuciła wodze nad jego łbem tak, że mogła go prowadzić. Po
kilkuminutowym spacerze dostrzegła na ziemi swój kapelusz. Schyliła się
po niego i już prawie go dosięgła, gdy usłyszała rytmiczny tętent kopyt.
Jednak nie obejrzała się, tylko spokojnie podniosła kapelusz z ziemi.
- Spadłaś? Nic ci się nie stało?! - zawołał z przerażeniem Mike.
Zatrzymał konia i zsiadł z niego, odrzucił wodze i podbiegł do Candee.
- Nie spadłam, ale nie dzięki tobie. Nie mam pojęcia, jak się jeździ
galopem. Masz szczęście, że nic mi się nie stało. Ciekawa jestem, co by
zrobiła prokuratura, gdyby jej świadek koronny zginął? - Energicznie
otrzepała kapelusz o swoje udo, uwalniając się tym samym od złości i
przerażenia. Miała ochotę go uderzyć, tak była wściekła.
Mike wziął głęboki oddech, podniósł rondo kapelusza i otarł ręką pot z
czoła.
- Nie powinienem był tak gnać. Przepraszam cię, Candee. Nie
chciałem, żeby coś ci się stało... - Zawahał się przez chwilę. - Byłem zły.
- Nic nowego. Jesteś zły, od chwili gdy zobaczyłeś mnie na lotnisku.
Skoro nie chciałeś brać tej sprawy, mogłeś chyba powiedzieć swojemu
szefowi, że nie masz ochoty mnie pilnować.
- Tak właśnie myślisz? Że nie chciałem podjąć się tego zadania?
- A co mam myśleć? - zapytała, zakładając kapelusz. Słońce nadal
świeciło bardzo jasno. Powietrze było ciepłe i unosił się dziwny zapach,
który kojarzył się jej ze stanem Wyoming.
- Powinnaś wiedzieć, że moja praca polega na tym, że bronię cię przed
ludźmi, którzy cię ścigają. Powinnaś mi w tym pomagać, a nie robić
maślane oczy do każdego faceta na ranczu.
RS
96
- Wiesz co? Jesteś po prostu durniem! Sprzykrzyła mi się ta twoja
gadka. Nie robię do nikogo maślanych oczu. Staram się być miła. Nie
spotkałeś być może żadnych miłych ludzi w swoim życiu, skoro nie
odróżniasz bycia miłym od kokietowania.
Odwróciła się i zaczęła iść w stronę domu.
- Dokąd idziesz?
- Wracam do domu.
- Wsiądź na konia.
- Nie, dziękuję. Poproszę któregoś z twoich pracowników, by mnie
nauczył jeździć konno. Przejażdżka taka jak wczoraj to co innego niż wyścig
przez prerię.
Mike zrównał się z nią i położył rękę na jej ramieniu.
- Nauczę cię jeździć konno - zapewnił łagodnie. - Obiecuję solennie.
- Po co?
- Po to, żebyśmy dalej mogli ciągnąć naszą grę - powiedział, muskając
ją dłonią po policzku. - Czy nie za długo byłaś dziś na słońcu? To może być
zgubne w tym klimacie. Wyoming jest położone o wiele wyżej niż Miami.
- Ja się zajmę opalaniem, a ty się zajmij nauką jady konnej, dobrze?
- Zgoda. Ale wróćmy do domu, jadąc na koniach. Spacer w tych
butach nie należy do przyjemności.
Zgodziła się. Zaczęła wspinać się na siodło, chciała powiedzieć, że
sama da sobie radę, pomyślała jednak, że skoro on chce jej pomóc, pozwoli
mu na to.
Lubiła to uczucie, kiedy Mike kładł dłonie na jej biodrach i podsadzał
do góry.
RS
97
- Już jesteście? - zapytał ze zdziwieniem Steve, gdy wjechali na
podwórze.
- Candee chce popróbować najpierw jazdy w różnym tempie na
podwórzu, a dopiero potem wyjechać w teren.
- Słusznie - powiedział Steve, otwierając im bramę.
Nie minęło pięć minut, a Mike zaczął uczyć Candee podstawowych
zasad konnej jazdy. Odpowiadał na wszystkie jej pytania, tak że już po
godzinie czuła się w siodle dosyć pewnie.
- Chcesz wyjechać w teren? - zapytał, gdy po raz dziesiąty zrobiła
okrążenie na uprzęży bez najmniejszego potknięcia.
- Nie, dziękuję. Teraz marzę o gorącej kąpieli w wannie. Czuję ból w
nogach.
- A jeszcze nie próbowałaś na nich stanąć - zaśmiał się. Odwzajemniła
mu się uśmiechem, najładniejszym, na jaki
było ją stać. Nagle spoważniała i uśmiech zniknął z jej twarzy.
Pomyślała, że miałaby ochotę zrobić mu teraz zdjęcie i wziąć je ze sobą do
Miami na pamiątkę. W ten sposób nigdy nie zapomniałaby, jak wygląda
jego uśmiech.
- Coś się stało? - spytał.
Potrząsnęła głową i odwróciła wzrok. Podjechała do ogrodzenia i
zwinnie zeskoczyła z końskiego grzbietu.
- Mówiłem ci, że szybko się nauczysz - powiedział, patrząc na jej
wyczyn z zadowoleniem.
- Miałeś rację, ale nie mogę za to ruszyć się z miejsca. Mogłabym tak
stać do rana.
RS
98
Mike podjechał do niej i niczym piórko porwał ją z ziemi, sadzając za
sobą na koniu.
- Co ty robisz? Postaw mnie na ziemię. Dam sobie radę.
- Podwiozę cię do domu, mała. Obejmij mnie i trzymaj się mocno.
RS
99
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Minęły dwa tygodnie.
Candee zanurzyła się w gorącej wodzie w wannie i błogo westchnęła.
Jej ciało zaczęło powoli się odprężać, a woda delikatnie je masowała. Ciepło
koiło jej obolałe mięśnie. Wyciągnęła prawą nogę, skrzywiła się z bólu i
zgięła ją w kolanie. Od dnia, w którym Mike nauczył ją, jak jeździć stępa i
galopem, jak poprawnie siedzieć w siodle i trzymać wodze, Candee
codziennie trenowała. Czasem nawet sama na podwórzu. Może nie stała się
mistrzynią, ale z pewnością radziła sobie dosyć dobrze.
Do procesu zostało jej już niewiele dni. Czas mijał nieubłaganie.
Zwłaszcza gdy spędzała go z Mikiem. Czasami żałowała, że poznali się w
takich przykrych okolicznościach. Może gdyby poznali się przypadkowo,
wtedy zostaliby przyjaciółmi? Na przykład, gdyby przyjechał do Miami na
wakacje... Próbowała wyobrazić go sobie jako beztroskiego turystę,
zachwyconego życiem nocnym w Miami i długimi piaszczystymi plażami.
Jednak jego oddanie pracy wykluczało taki obraz. Czasem wyglądał na
bardziej zrelaksowanego, na przykład w czasie kolacji, które jadali w
szałasie razem z kowbojami. Ale to były tylko pozory. Tak naprawdę cały
czas pozostawał czujny. W każdej chwili gotowy do obrony.
Woda wystygła i Candee wyszła z wanny. Niestety, nadal czuła ból
mięśni. Ubrała się i poszła do salonu. Wyjrzała przez okno i zmarszczyła
czoło. Jak na kogoś, kto miał jej pilnować,zbyt często nie było go przy niej.
Zastanawiała się, czy kiedykolwiek uda mu się odprężyć w jej towarzystwie.
Próbowała mu w tym pomóc, używając różnych sposobów. Żartów,
kokietowania, nawet uwodzenia. Jednak zazwyczaj zaciskał zęby i
RS
100
odchodził. Gdzie był teraz? Ale czy chciała, by obserwował jej każdy krok?
Być może. Fascynował ją przecież. Często zastanawiała się, co sprawiło, że
miał ochotę strzec życia innych, narażając swoje? Czy był szczęśliwy i
zadowolony ze swojej pracy, z tego, kim był? Zadanie, które teraz
wykonywał, okazało się być stosunkowo nietrudne, ale nie byłoby takie,
gdyby mężczyzna czyhający na jej życie, odnalazł ich. Zadrżała na samą
myśl o tym, co mogłoby się stać.
Candee jeszcze raz wyjrzała przez okno i zobaczyła, że Mike i Steve
jeżdżą konno na podwórzu. Mike próbował właśnie dosiąść konia, o którym
słyszała od Billa, że nie można go ujeździć.
Wyszła z domu, oparła się o ogrodzenie i przyglądała się ujeżdżaniu
narowistego konia, ciekawa, czy Mike'owi uda się zapanować nad tym
dzikim zwierzęciem.
W jednej sekundzie Mike wskoczył na siodło, a Steve puścił uprząż
konia. Koń zaczął kręcić się w kółko, machając przy tym łbem i wierzgając
nogami. Cały czas próbował zrzucić ze swego grzbietu człowieka.
Steve stał z boku i śmiał się, ale gdy zobaczył Candee, podszedł do
niej i razem usiedli na dość wysokim płocie, żeby lepiej widzieć.
- Mike jest niezły, ale ten koń to prawdziwy dzikus. Poza tym Mike'a
dawno nie było na ranczu... Uważaj, Mike! Uspokój go!
Candee wstrzymała oddech. Kilka razy wyglądało to tak, jakby Mike
miał zaraz spaść. Ale za każdym razem wychodził z tego obronną ręką.
Widziała determinację w jego oczach.
Dwóch innych mężczyzn przyłączyło się do nich. Gwizdali i
komentowali scenę, doprowadzając konia do jeszcze większej furii.
Przebiegł wzdłuż ogrodzenia, jakby celowo, żeby zrzucić jeźdźca. W pewnej
RS
101
chwili zatrzymał się i stanął na tylnych nogach, kopiąc przednimi. Mike
jednak utrzymał się na jego grzbiecie i koń w końcu uspokoił się. Candee
odetchnęła z ulgą. Zdała sobie sprawę, że tak mocno zacisnęła palce na
ogrodzeniu, że całe jej zbielały. Strach o Mike'a ustąpił i poczuła się dumna
z niego. Ryzykował, mogło mu się coś stać, a pomimo to udało mu się i
wytrzymał. Może praca na ranczu wcale nie była bardziej bezpieczna od
jego pracy?
- No i jak ci się to podobało, dziewczyno z miasta? - zapytał Steve,
unosząc lekko do góry rondo jej kapelusza.
- Bardzo. Trochę przerażające, ale i ekscytujące. Ty też coś takiego
umiesz robić?
- Już nie. Ale każdy kowboj musi mieć to za sobą. Przeważnie robimy
to, gdy jesteśmy młodzi i głupi.
- Miał wiele szczęścia, że ten koń nie zaczaj tarzać się z nim na
grzbiecie. Kilka tygodni temu zrobił to właśnie z Jackiem - powiedział
Jason.
Candee zadrżała, wciąż na nowo odczuwając emocje. Miała ochotę
podbiec do Mike'a i powiedzieć mu, jak bardzo się cieszy, że nic mu się nie
stało i że imponująco wyglądał na tym wierzgającym koniu.
Mike podprowadzał konia w stronę ogrodzenia i jednocześnie zerkał
na Candee. Mógł się spodziewać, że znów będzie w centrum męskiej uwagi.
Z wielkim skupieniem słuchała czegoś, co mówił Steve, a jej wielkie
niebieskie oczy wlepiały się w niego z podziwem. Steve również chętnie jej
słuchał. Mike nie miał mu tego za złe. Sam był ofiarą tego jej spojrzenia. I
za każdym razem, kiedy tak na niego patrzyła, czuł coraz większy pociąg do
niej.
RS
102
- Czy ktoś chce się przejechać na tej owieczce? - zawołał, spoglądając
na Candee.
- Nie ja - powiedziała, śmiejąc się. - Ale ty byłeś wspaniały, sierżancie.
Nigdy bym cię nie podejrzewała o tyle ukrytych talentów.
- Sierżancie? - z rozbawieniem zapytał Jason. - Nie jesteśmy aby za
bardzo oficjalni?
- Zdaje się, że ona lubi mi przypominać, kim jestem. Czasem
zastanawiam się, czy nie poleciała na odznakę szeryfa...
- No, kochanie, chyba mnie o to nie podejrzewasz? - odpowiedziała,
oblewając się rumieńcem.
- Daj mi tego konia. Ja spróbuję - powiedział Trevor. - Myślę, że jest
zbyt zmęczony, by sprawiać kłopoty. - Przeskoczył przez ogrodzenie i
podszedł do konia.
- Dziś może jest zmęczony, ale strzeż się jutro. Będzie znów w
bojowym nastroju.
Trevor z łatwością wskoczył na siodło i wolnym truchtem okrążał
podwórko.
- Wygląda równie potulnie, jak ten koń, na którym ja jeździłam -
powiedziała Candee.
Mike podszedł do ogrodzenia, oparł się o płot tuż koło niej. Czuła
bijące od jego ciała ciepło.
- Jak tylko nauczy się, kto jest szefem, wszystko będzie dobrze. Ma
wigor i serce.
- Musi tylko umieć słuchać poleceń - powiedziała cichutko, by jedynie
Mike mógł ją usłyszeć.
Uśmiechnął się.
RS
103
- To prawda - rzucił jej spojrzenie i dodał znaczącym tonem: -
Najważniejsze to słuchać poleceń.
- Nie jestem koniem, kochanie - powiedziała, odrzucając zalotnie do
tyłu głowę.
- To pewne.
W tej samej chwili Steve podszedł do Candee i dotknął jej ramienia.
- Chcesz teraz przyjść do szałasu i zobaczyć pamiątki z rodeo, o
których ci kiedyś wspominałem? - zapytał.
- Pewnie - odrzekła i spojrzała pytająco na Mike'a. - Jeśli Mike nie ma
nic przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie. Zresztą i tak zaraz idę do domu, bo chcę się
wykąpać.
Udawał, że nic go to nie obeszło. Mówił jej przecież tysiące razy, by
nie flirtowała z pracownikami rancza, ale ona w ogóle nie zwracała na to
uwagi. Mało tego. Teraz szła do szałasu pod rękę ze Steve'em, żeby oglądać
pamiątki z rodeo!
Gdy po godzinie Mike przyszedł do szałasu, Candee nakrywała do
stołu. Podniosła wzrok i skinęła głową.
- Wszystko w porządku? - zapytała, zatrzymując się w drzwiach do
jadalni.
- A co by miało być nie w porządku? - Jego oczy zwężały się, gdy
bacznie ją obserwował.
- To ujeżdżanie konia wyglądało dosyć przerażająco.
- To zabawa.
- Mogło ci się coś stać.
- Ale się nie stało. Spojrzała na niego.
RS
104
- Wiem. Ale mogło. Kto by wtedy się mną opiekował? - powiedziała
szybko. Lepiej było pozwolić mu myśleć, że martwiła się o własne dobro, a
nie o jego bezpieczeństwo.
- A więc o to chodzi, pani Adams. Proszę się nie martwić. W ciągu
jednego dnia biuro szeryfa przysłałoby tu kogoś na moje miejsce, a poza
tym ma pani wokół siebie tuzin facetów gotowych skoczyć za panią w
ogień.
Zacisnęła usta, by nic więcej nie powiedzieć. Nie chciała,by to
wszystko tak zabrzmiało, ale nie miała odwagi powiedzieć mu, jak bardzo
martwiła się, że coś mu się stanie. Przez chwilę stał obok niej, wnikliwie się
jej przyglądając.
- O co chodzi? - zapytała, podnosząc wzrok, by spojrzeć mu prosto w
oczy.
- Dobrze się bawiłaś ze Steve'em?
- Pokazał mi kilka swoich pamiątek z rodeo.
- Na przykład co?
- Pokazał mi sprzączkę do paska, którą wygrał i kilka zdjęć. Całkiem
interesujące.
- Założę się, że był zachwycony tym, że spijałaś z jego ust każde
słowo.
Zatrzęsła się ze złości na takie podłe insynuacje.
- Czyżbyś był zazdrosny?! - wybuchła.
- Nie jestem zazdrosny. Musiałoby coś między nami być, bym czuł
zazdrość. Martwię się tylko o twoje dobro. Gdybyśmy byli zaręczeni, nie
tolerowałbym takiego zachowania.
RS
105
Candee już otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, gdy usłyszała odgłos
zbliżających się kroków. Wszyscy zaczynali schodzić się na obiad.
Zamknęła usta. Obiecała sobie, że pomówi z nim później, gdy będą sami.
Nieoczekiwanie Mike złapał ją za nadgarstek. Serce omal nie
wyskoczyło jej z piersi, a krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach. Jego
dłonie łaskotały jej skórę i czuła, jak wzdłuż kręgosłupa przebiegają
dreszcze pożądania.
Przez chwilę wpatrywał się w nią, nagle pochylił się i jego usta
dotknęły jej warg. Ale pocałunek był zimny. Chciał jedynie udowodnić coś
mężczyznom wchodzącym do jadalni. Iskra pożądania, która przed chwilą
zapaliła się w ciele Candee, gwałtownie zgasła. Jego pocałunek zmroził jej
krew w żyłach.
Po chwili odsunął się i uwolnił ją ze swego uścisku.
Zdruzgotana, wzięła głęboki oddech i lekko się uśmiechnęła, by nie
dać nic po sobie poznać. Czy było widać jej wielkie rozczarowanie? Miała
nadzieję, że nie.
Mike wyraził jasno tym pocałunkiem, że nic do niej nie czuje. Był
tylko jej ochroniarzem do czasu procesu. Ta parodia pocałunku była z jego
strony prawdziwą podłością. Gdyby ją spoliczkował, nie sprawiłby jej
większej przykrości. Sądziła, że zaczynało im na sobie zależeć. A
przynajmniej, że Mike darzy ją sympatią.
Candee przez całą kolację nie odezwała się ani razu. Była bliska
płaczu. Pragnęła wrócić do domu, do Miami. Być może czuła się tam
samotna, ale przynajmniej nie musiała męczyć się z facetem, który kpił z jej
uczuć.
RS
106
Nie spojrzała na niego ani razu podczas tego posiłku. Nie pozostało to
nie zauważone przez współbiesiadników, ale nikt nie powiedział ani słowa.
Steve kontynuował opowieści o rodeo, a wkrótce i inni zaczęli opowiadać o
swoich przygodach na rodeo.
Candee nie chciała jeść deseru. Wstała, gdy Jason i Hank zaczęli
sprzątać ze stołu.
- Chyba już pójdę do domu. Ciągle bolą mnie nogi po mojej dzisiejszej
jeździe. - Uśmiechnęła się uprzejmie i ruszyła w kierunku drzwi.
- Odprowadzę cię - powiedział Mike i wstał od stołu.
- Nie trzeba - odparła chłodno, gdy otwierał drzwi. - Myślę, że sobie
poradzę.
Nie zareagował. Szedł za nią krok w krok. Żadne z nich nie odezwało
się ani słowem. Mike zatrzymał ją przy drzwiach, kładąc rękę na jej
ramieniu. Wszedł pierwszy i zapalił światło. Upewnił się, że w środku
nikogo nie ma, po czym pozwolił jej wejść do domu. Bez słowa poszła do
swojego pokoju i bezszelestnie zamknęła za sobą drzwi.
Od razu rzuciła się na łóżko. Łzy płynęły jej ciurkiem. Za wszelką
cenę starała się, by nie usłyszał jej płaczu. Tak bardzo pragnęła być już w
domu. Płakała z powodu pustki, jaką odczuwała. Z powodu straconego
czasu w pracy i zaprzepaszczonych możliwości kariery zawodowej. Z
powodu mężczyzny, który myślał o niej jak o zadaniu do wykonania.
Gdy wypłakała już wszystkie łzy, leżała na łóżku i zastanawiała się, w
którym momencie jej życie stało się tak pogmatwane. Tamta strzelanina
oczywiście dużo zmieniła. Jednak poznanie Mike'a nie powinno było
znaczyć dla niej więcej, niż poznanie tamtego sierżanta na Florydzie. A
jednak znaczyło. Było w nim coś, co ją zafascynowało po raz pierwszy od
RS
107
rozstania z Robertem. Ale Mike, podobnie jak Robert, nie był nią
zainteresowany. Chciał, żeby się zmieniła. Przestała być tym, kim była. A
tego nie mogła zrobić. Czy taki już ma być jej los? Miłość bez
wzajemności? Ciągle będzie zakochiwać się w mężczyznach, którzy jej nie
chcą? Chwileczkę. A więc znowu była zakochana? Nie! Zresztą... I tak nie
było sensu okłamywać samej siebie. Zakochała się w Mike'u i nic nie mogła
na to poradzić. Oczarował ją. A kiedy bywał miły, nie było na całym świecie
drugiego takiego jak on.
Przed chwilą płakała, a teraz uśmiechała się na wspomnienie o tym,
jak wpadli do rzeki, jak on udzielał jej lekcji konnej jazdy, jak się wściekł,
gdy zobaczył, że się opala. A gdy pomyślała o tamtym, namiętnym
pocałunku, to naprawdę zrobiło się jej lżej na duszy.
Powoli zapadała w sen, myśląc ze zdziwieniem, że w zasadzie chyba
zaczynała lubić Wyoming.
Rano, gdy się obudziła, z zadowoleniem stwierdziła, że jej normalny,
dobry humor wrócił. Szybko się ubrała i pobiegła na śniadanie do szałasu.
Nie zaczekała na Mike'a, nie dbając o to, czy się wścieknie, że poszła sama.
- Dzień dobry, Candee. Dzisiaj wyglądasz na weselszą - przywitał ją
Jason.
- Bo i jestem weselsza. Zamierzam się dzisiaj wygrzewać na słońcu i
nic nie robić. Każdy mięsień mnie boli - poskarżyła się, ale z uśmiechem na
ustach.
- Musisz jeździć konno i nie przestawać nawet na jeden dzień. Trzeba
trenować non stop, żeby wzmocnić wszystkie mięśnie nóg.
- Jeździłam codziennie przez ostatnie dwa tygodnie. Wystarczy. Za
tydzień już nie będę mogła jeździć, więc zamierzam teraz wyciągnąć się na
RS
108
słońcu i odpoczywać. - No i oczywiście rozzłościć Mike'a. Mogła niemal w
każdym szczególe wyobrazić sobie jego reakcję.
- Dlaczego za tydzień nie będziesz jeździć?
- Bo wrócę do Miami.
- Ale chyba tu jeszcze przyjedziesz? Myślałem, że dlatego Mike cię tu
przywiózł, żebyś mogła zobaczyć, co jest dla niego ważne. Pracuje w
mieście, ale każde wakacje spędza na ranczu. Zawsze wierzyłem, że
któregoś dnia porzuci pracę za biurkiem i wróci na ranczo, by wychować
gromadkę dzieci i pomóc Tomowi zajmować się ziemią.
- Może tak zrobi, ale na pewno nie ze mną. Tu nie jest moje miejsce. I
wydaje mi się, że Mike zdaje sobie z tego sprawę.
- Pokłóciliście się wczoraj, to jasne. Nie przekreślaj wszystkiego z
powodu jednej kłótni. Pogadaj z nim - po przyjacielsku poradził Jason.
Do jadalni weszli Steve i Trevor. Byli w bardzo dobrych humorach i
od razu starali się namówić Candee na spędzenie z nimi wieczoru w mieście.
- Wiesz, że w O.K. Corral gra dziś świetna kapela? Umiesz tańczyć
country?
Potrząsnęła głową.
- W Miami, w dyskotekach grają tylko południowoamerykańską.
- Nigdy nie jest za późno na dobrą muzykę. Candee, musicie z nami
iść.
- Nie sądzę, żeby Mike się zgodził.
- Na co? - rozległ się nieoczekiwanie pytający głos Mike'a a jego twarz
przybrała znany Candee grymas braku akceptacji.
Uśmiechnęła się do niego, wkładając w to wiele wysiłku.
RS
109
- Steve nas namawia, żebyśmy poszli dziś do miasta. Podobno będzie
grała jakaś fajna kapela country. Ale powiedziałam mu, że nie sądzę, byś się
zgodził.
- I miałaś rację. - Mówiąc to, usiadł przy stole.
- Może powinniście iść gdzieś sami i zabawić się tylko we dwójkę -
zaproponował Steve.
- To znaczy?
- Wyczuwam małe ochłodzenie w powietrzu. Może ty i Candee
powinniście wyrwać się we dwoje do miasta, pójść na kolację, wpaść do
O.K., potańczyć. Wiemy, że ty uważasz Bar B za najlepszy, ale może twoja
ukochana tak nie uważa.
- Narzekasz? - zwrócił się do Candee.
- Nie - odpowiedziała.
Przez chwilę marzyło jej się wyjście do miasta. Normalne życie choć
przez kilka godzin. Zakupy. Kolacja we dwoje, a nie z całą bandą facetów.
- Tu też jest wiele do robienia - powiedział.
- Oczywiście. Zaraz po śniadaniu zamierzam się opalać. - Spojrzała
mu prosto w oczy, zuchwale wyzywając go na pojedynek.
Sarkastyczne „na pewno" Mike'a, uprzedzone zostało komentarzem
Trevora.
- Myślę, że to świetny pomysł. Możesz nawet iść nad rzekę. Tam nie
jest tak gorąco.
- Z całą pewnością. Już się w niej kąpałam, jest zimna jak lód.
Mężczyźni zaśmiali się.
- Pozwól, że najpierw zadzwonię. Może Steve ma rację i naprawdę
potrzebujemy spędzić trochę czasu poza ranczem - powoli wycedził Mike.
RS
110
Candee spojrzała na niego zdziwiona. Po raz pierwszy powstrzymała
się od komentarza, by przypadkiem nie zmienił zdania. Ale za to
uśmiechnęła się do niego. Prawdziwym, szczerym i ciepłym uśmiechem. Już
sama myśl o kilku godzinach spędzonych z dala od tego miejsca budziła w
niej wręcz dziecięcą radość.
Mike odłożył słuchawkę. Nie było najmniejszych podejrzeń, że ktoś
wiedział o ich pobycie w Wyoming. Jednak myśl o kilkugodzinnym sam na
sam z Candee była dla niego bardzo deprymująca.
Nie mógł jednak zapomnieć wyrazu jej twarzy, gdy powiedział, że
może gdzieś pojadą. Rozjaśniła się jak twarz dziecka na myśl o prezentach
pod choinką. Gdyby teraz odmówił, nie zniósłby jej rozczarowania. Wstał
od biurka i poszedł powiedzieć jej, że otrzyma ten swój upragniony dzień w
mieście. Znalazł ją stojącą przed kominkiem, gotową do drogi.
- I co? Możemy jechać?
- Tak.
- Szefie! - wykrzyknęła, rozpromieniając się. - Będę posłuszna jak
baranek. Dziękuję, Mike! Naprawdę to doceniam.
RS
111
ROZDZIAŁ ÓSMY
Wyruszyli godzinę później. Mike niejasno się wyrażał na temat
spotkania z jakimś mężczyzną w miejscowym barze tego wieczoru. Chciał
jednak, żeby Candee chociaż przez jeden dzień miło spędziła czas i mogła
robić to, na co ma ochotę.
Stary jeep przedzierał się krętymi ścieżkami w dół doliny. Candee
wyglądała przez okno, z zachwytem obserwując wspaniały pejzaż.
Wiedziała, że nic już nie będzie takie samo, gdy wróci do Miami. Czyżby
zaczynała lubić Wyoming? W oddali dostrzegła dachy domów Laramie.
Wysokie topole, rosnące wokół miasta, były jedynymi drzewami w
promieniu wielu kilometrów.
- Byłeś kiedykolwiek w Miami? - zapytała, gdy wjeżdżali do miasta.
- Nie.
Mike przez całą drogę nic nie mówił. Zastanawiała się, o czym myśli.
- Będziesz miał czas, żeby je obejrzeć, kiedy będziesz mnie odwoził do
domu?
- Wątpię.
- Mogłabym ci trochę pokazać. Rzucił jej spojrzenie.
- Przyjedziemy w noc przed procesem. W tym tygodniu wybierają
ławę przysięgłych. Gdy tylko ją skompletują, będziemy mogli jechać do
Miami. A moje zadanie, to dostarczyć cię tam w całości. Gdy już to zrobię,
wracam do domu.
Powoli przełknęła ślinę. To ostatnie zdanie zabrzmiało tak sucho i
lakonicznie. Czyżby nic go nie obchodziło, że się więcej nie zobaczą?
- Weź dzień urlopu, żebyśmy mogli pójść na plażę.
RS
112
- Po co? - zawahał się.
- Ty pokazałeś mi Wyoming, więc chcę ci się zrewanżować. -
Brzmiało to dosyć rozsądnie i, jak sądziła, nie zdradzało jej emocji.
- To wszystko było w ramach mojej pracy, Candee. Kiedy złożysz
zeznanie, groźba, że cię ktoś zabije, minie. Wtedy ten etap mojej pracy
będzie skończony i muszę podjąć nowe zadanie. To jest jak interes.
Zrobione, załatwione i przystępujemy do następnego. Rozumiesz o czym
mówię?
- Rozumiem. - Oczywiście, że dla niego była to tylko praca. To ona
była na tyle głupia, żeby sądzić, że to coś więcej.
- Candee...?
Odwróciła się w jego stronę i pokazała promienny uśmiech.
- Nie martw się, sierżancie. My, południowcy, jesteśmy znani ze swej
gościnności. Umiemy być wdzięczni i lubimy się odwzajemniać.
Rozumiesz? Przysługa za przysługę. Chciałam jedynie pokazać ci swoje
miasto, po tym, jak ty pokazałeś mi swoje ranczo. Zrozumiałam, co mi
powiedziałeś o pracy i w ogóle... A teraz powiedz mi, co zamierzamy
oglądać w Laramie? Są tu jakieś sklepy?
- Główną atrakcją jest uniwersytet. O sklepach nie wiem zbyt wiele.
- Tu studiowałeś? Pokiwał głową.
Uśmiechnęła się z zadowoleniem. Kolejny fragment wiedzy na temat
jego przeszłości.
- Skończyłeś prawo?
- Kryminologię.
RS
113
Mike jechał przez miasto, a Candee bacznie się rozglądała. Laramie
było zupełnie inne niż Miami. Najwyższy budynek miał może cztery, pięć
pięter. Wszystkie zbudowane były z cegły.
Zatrzymał samochód i zaparkował na poboczu.
- Stąd możemy już iść na piechotę. Chcesz zobaczyć uniwersytet?
- Oczywiście, że chcę - odpowiedziała.
Gdyby ktoś sześć miesięcy temu powiedział jej, że będzie umierała z
ciekawości, by zobaczyć uniwersytet stanowy w Wyoming, zaśmiałaby mu
się prosto w twarz. Dziś jednak chciała dowiedzieć się jak najwięcej o
Mike'u i ta wspólna wyprawa na uniwersytet była kolejną możliwością
bliższego poznania go.
Mike oprowadził ją po terenie uniwersytetu, opowiadając wiele
anegdot ze swych studenckich czasów. Po niespełna godzinie wrócili do
samochodu.
- Co teraz?
- Lunch, a potem możemy robić to, na co masz ochotę.
- W takim razie chcę zrobić zakupy, a potem iść do kina.
- Zakupy?
- Jasne. Nigdy nie wiadomo, co mogę tutaj dojrzeć w sklepach. Może
podpatrzę jakieś nowe pomysły do mojego butiku?
Przez chwilę zastanawiała się, czy butik, gdy do niego wróci, będzie
jeszcze „jej" butikiem. Ale dzisiaj nie chciała się tym martwić. Postanowiła
cały dzień dobrze się bawić i nie myśleć o przykrych rzeczach.
- Nie musimy nic kupować, chcę tylko trochę popatrzeć na wystawy i
pooglądać sobie różne kobiece ciuszki. A potem pójdziemy do kina, dobrze?
RS
114
Jaki film chciałbyś obejrzeć? Od wieków nie byłam w kinie. Chyba grają tu
w kinach jakiś dobry film?
- Chyba tak - lakonicznie odpowiedział Mike.
Candee zamyśliła się. Mike cały ranek starał się utrzymać dystans.
Gdy doszli do samochodu, otworzył jej drzwi, po czym sam usiadł za
kierownicą i trzasnął drzwiami tak, że cały samochód aż się zatrząsł.
Zamarła. Co doprowadziło go do takiej wściekłości tym razem?
- Masz jakieś szczególne życzenia co do miejsca, w którym zjemy
lunch?
- Chcę jechać w takie miejsce, gdzie podają tłuste hamburgery, frytki i
lody. Koniecznie czekoladowe.
- Bardzo zdrowo - zakpił.
Przysunęła się do niego, zadziornie się uśmiechając i wyszeptała:
- Jestem głodna jak wilk. I tęsknię za byle jakim jedzeniem.
Mike wyprostował się i gwałtownie ruszył. Silnik jeepa aż zawarczał.
Jak ona cudownie pachniała jaśminem. Gdyby pozwolił jej bardziej się
do siebie zbliżyć, zapomniałby o dystansie, jaki miał zachowywać. Chciał
scałować ten figlarny uśmiech z jej ust i jeszcze bardziej rozpalić te iskierki
w jej oczach. Pragnął jej. Uwielbiał jej dziecięcy entuzjazm, gdy mówiła o
ranczu, o koniach. Uwielbiał ten wyraz jej twarzy, na wpół skupiony, na
wpół zamyślony, gdy wpadał jej do głowy jakiś nowy pomysł.
Mike znalazł popularny bar z hamburgerami i zaparkował samochód.
- Chcesz zjeść w środku, czy tutaj? - zapytał, wyłączając silnik.
- Tutaj - odpowiedziała, spoglądając na tłum ludzi kłębiących się w
barze.
- Zaraz wrócę.
RS
115
Patrzyła, jak wysiada z wozu. Obserwowała każdy jego ruch. Przy nim
każdy inny mężczyzna wyglądał blado. Kochała go. Może było to głupie, ale
prawdziwe. Okłamywanie siebie i przekonywanie, że nic do niego nie czuje,
było jeszcze głupsze. Z całą pewnością go kochała.
Po chwili Mike wrócił i przyniósł dużą torbę pełną jedzenia.
- Pyszne - powiedziała, jedząc z apetytem. Uśmiechając się, Mike
pokiwał głową i ugryzł swojego hamburgera.
Jedli w milczeniu. Miała wrażenie, że był to chyba najsmaczniejszy
posiłek, jaki w życiu jadła.
Mike przysunął się do niej i lekko dotknął palcem kącika jej ust.
- Ubrudziłaś się musztardą - powiedział tak cicho, że prawie
niedosłyszalnie.
Gdy Candee próbowała zlizać musztardę z ust, Mike nagle jęknął i
przyciągnął ją do siebie.
- Ja to zrobię - powiedział, delikatnie zbierając musztardę na palec.
Candee objęła go gwałtownie i mocno przycisnęła do siebie. Świat
zawirował, w głowie mieniła się tęcza kolorów. Wszystkie ekscytujące
emocje ogarnęły ją naraz. Gdy jego język prześlizgnął się po jej ustach,
rozchyliła wargi. Chciała być jeszcze bliżej niego. Zapomniała o
hamburgerach, frytkach i napojach, leżących na jej kolanach, i przysunęła
się do niego.
- Ojej! - krzyknął Mike, łapiąc kubek z colą, wylewającą się na jego
spodnie. - Strasznie zimne!
- Przepraszam - powiedziała Candee, z trudem łapiąc resztę jedzenia,
które zsuwało się z jej kolan na podłogę.
RS
116
Wzięła serwetkę i zaczęła wycierać plamę na spodniach Mike'a, ale on
energicznym ruchem złapał ją za nadgarstek i odepchnął.
- Nie dotykaj mnie! - warknął.
- Chciałam tylko pomóc - zaprotestowała. Oparł się o siedzenie i
zamknął oczy.
- Cholera. Ja wcale tego nie zamierzałem. Chciałem tylko wykonać
kolejne zadanie i basta. Nie potrzebuję tego!
- Czego? - zapytała zmieszana. Przed chwilą całował ją, zapominając o
bożym świecie, a teraz narzekał i przeklinał.
- Nie potrzebuję tego pożądania i wibracji między nami - powiedział
przez zaciśnięte zęby. - Powinniśmy zachować czysto służbowe stosunki.
Candee odsunęła się, usiadła wygodnie, położyła ręce na biodrach i
wypaliła:
- Nigdy o nic cię nie prosiłam, panie Black. Po pierwsze, wystarczyło
powiedzieć, że się ubrudziłam. Dałabym sobie radę. Ale nie! Ty musiałeś
sam się tym zająć. A co do pożądania między nami, to jest obopólne, nie
zauważyłeś? I nikomu nie szkodzi. Ja jestem wolna, ty jesteś wolny. I może
nawet mi się podoba? -I to bardzo, dodała w myśli.
Wyjrzał przez okno.
- Syndrom sztokholmski.
- Co takiego?
- Przy porwaniach albo w sytuacjach, w których ktoś jest
zakładnikiem, bywa, że ofiara zakochuje się w swym dręczycielu. Nazywa
się to syndromem sztokholmskim. Ja jestem twoim jedynym łącznikiem i
kontaktem ze światem. Od kilku tygodni możesz polegać na mnie i
RS
117
wyłącznie na mnie. Więc wydaje ci się, że coś do mnie czujesz. Podobnie
jest, gdy kobiety w ciąży zakochują się w swoich położnikach.
Candee patrzyła na niego szeroko otwartymi oczyma, zupełnie jakby
patrzyła na szaleńca.
- Zwariowałeś? Nie jestem zakładnikiem i nie zakochałam się w tobie,
bo jesteś moim jedynym obrońcą i jedynym kontaktem ze światem.
- W ogóle się we mnie nie zakochałaś.
- Chcesz się założyć?
Gdy się odwrócił, by na nią spojrzeć, w jego oczach nie było już
płomienia, a jedynie lodowaty chłód, który wstrząsnął Candee.
- Posłuchaj mnie, Candee, bo wiem, o czym mówię. Raz wydawało mi
się, że jestem zakochany w pewnej bardzo pięknej kobiecie. Miała na imię
Amy. Przez kilka miesięcy byliśmy zaręczeni. Szalałem za nią. Ale ona
chciała kogoś zupełnie innego, kogoś, kim nie jestem. Nie znosiła Kolorado,
uwielbiała Nowy Jork. Nie cierpiała mojej pracy, pragnęła imprez, blasku i
życia w świetle reflektorów. Wyjechała do Nowego Jorku i zanim do niej
dojechałem, cała jej miłość wyparowała, znikła, odpłynęła w siną dal. Mnie
tak szybko nie przeszło. Ale czegoś się od niej nauczyłem. I od mojego ojca.
Nie chcę się wiązać z żadną kobietą, a zwłaszcza z piękną blondynką z
Miami, która kocha bikini, ocean, plażę i opalonych facetów.
Candee wpatrywała się w niego z bijącym sercem. A więc kochał inną
kobietę, pomyślała z rozpaczą.
- Przykro mi - wyszeptała.
- Czas leczy większość ran. Jedno wiem. Niezależnie od tego, jak
bardzo ty mi się podobasz i jak bardzo ja podobam się tobie, wszystko to
minie ci po tygodniu pobytu w Miami.
RS
118
Oparta się o siedzenie i odetchnęła głęboko. Próbowała powstrzymać
łzy, które cisnęły jej się do oczu. Była tym wszystkim bardzo zmęczona.
Pragnęła cofnąć czas. Wiele by dała, by tamtego pechowego dnia zostać w
domu. Ale czy na pewno? Gdyby nie wyszła wtedy z domu, nie poznałaby
Mike'a. Wiedziała, że nie zapomni o nim w ciągu tygodnia. Może on o niej
tak, ale nie ona o nim. Była pewna, że będzie za nim tęsknić, gdy tylko
znajdzie się w Miami. Będzie tęsknić za czymś, co mogłoby się wydarzyć,
ale się nie wydarzyło.
Milczeli. Upiorna cisza wydawała się trwać wiecznie. Przerwał ją
Mike, zbierając wszystkie śmieci i wyrzucając je przez okno do kosza.
- Co teraz? - zapytała, próbując zachować dobrą minę.
- Pójdziemy do sklepów, tak jak chciałaś.
Candee obiecała sobie, że już więcej nie otworzy się przed Mikiem.
Gdy szli wzdłuż First Street, trzymała się z dala od niego. Radość, którą
czuła jeszcze niedawno na myśl o dniu spędzonym w mieście, odpłynęła
bezpowrotnie. W jej głowie pojawiło się wiele pytań dotyczących Amy. Czy
naprawdę nic już do niej nie czuł, czy mimo wszystko wciąż żywił do niej
uczucie?
- Wystarczy - powiedziała, gdy przeszli wzdłuż First i Second Street,
oglądając po drodze prawie wszystkie wystawy. - Jestem zmęczona. Chcę
obejrzeć film i zjeść popcorn.
- Znów chcesz jeść? Przed chwilą skończyliśmy lunch.
- Do kina nie chodzi się bez popcornu i coca-coli.
- Kino jest obok uniwersytetu, więc musimy zawrócić.
- Prowadź.
RS
119
Przez cały czas trwania filmu Candee zastanawiała się nad swoją
sytuacją. Kochała Mike'a i nic, co mówił, nie mogło tego zmienić. Nie
zamierzała wyznawać mu swoich uczuć po raz kolejny. Ostatnie, czego
pragnęła, to jego litości. Ona też miała za sobą nieudany związek. A jeśli
sądził, że to, co do niego czuła, jest tylko przelotną fascynacją, nie będzie go
przekonywać, że się myli. I tak miała dużo szczęścia, że prześladowcy nie
odnaleźli jej. Dużo szczęścia, że spotkała Mike'a. I to musi jej na razie
wystarczyć.
Po wyjściu z kina poszli do restauracji na obiad. Candee opowiadała
mu zabawne historie z życia Miami. Próbowała pokazać, że mimo wszystko
ma dobry humor.
- Gotowa do wyjścia? - zapytał, gdy wypiła ostatni łyk kawy.
- Gotowa, żeby pójść do prawdziwego baru na Dzikim Zachodzie.
- Idziemy do domu.
- Myślałam, że idziemy do tego baru, o którym opowiadali chłopcy na
ranczu. Chyba nazywał się O.K. Corral.
- Nie.
- Czemu nie? - zapytała, a na jej twarzy widać było rosnące
niezadowolenie
- Candee, przyjechaliśmy do miasta po to, by na chwilę odpocząć od
rancza. Miałaś dzisiaj wystarczająco dużo przyjemności, a teraz już
wracamy do domu.
- Ale ja chcę iść gdzieś, gdzie można potańczyć.
- Tylko o tym myślisz! O zabawie i miłym spędzaniu czasu.
- O miłym spędzaniu czasu?! Moje życie jest w ruinie. Mogłam stracić
już pracę. Gdy nie śpię, ciągle jestem przerażona, a gdy śpię, mam
RS
120
koszmary. A ty masz czelność mówić mi prosto w twarz, że myślę tylko o
zabawie! Zwariowałeś! Staram się jak mogę zachować pogodę ducha i nie
przejmować się tym wszystkim, co wydarzyło się w moim życiu i to nie z
mojej winy. Nie chcę być ciężarem dla innych i bez przerwy przypominać
im o strachu, w jakim żyję. Chciałam iść potańczyć, by o tym wszystkim
zapomnieć. Czy to zbrodnia?
Candee wstała od stołu i w obawie przed tym, że na oczach Mike'a
rozklei się jak małe dziecko, szybko poszła do łazienki.
Mike dopiero teraz, gdy wybuchła, zdał sobie sprawę, jak bardzo
musiała być przerażona. Dwa razy ktoś próbował ją zabić i mało brakowało,
aby już nie żyła. Przebywała cztery tysiące kilometrów od domu i bliskich.
Tylko dlatego, że była koronnym świadkiem, musiała się ukrywać. A on
potraktował ją tak, jakby była winna jakiejś zbrodni.
Mijały minuty. Mike zastanawiał się, czy nie powinien posłać kelnerki,
by sprawdziła, czy z Candee jest wszystko w porządku, ale właśnie pojawiła
się przy stoliku.
- Chodźmy - powiedział. - Trevor i Steve będą się o nas martwić.
- Więc tak wygląda prawdziwy bar country - powiedziała Candee, gdy
dziesięć minut później weszli do O.K. Corral.
Podłogi były drewniane. Nad staroświeckim barem wisiało wielkie
lustro. Wszystkie stoły i ławy także były drewniane. W rogu sali grał zespół
składający się z dwóch gitarzystów, perkusisty i pianisty. W powietrzu czuć
było zapach dymu.
Znaleźli miejsce i usiedli, lecz zaraz, gdy zagrała kapela, Candee
została poproszona do tańca przez wysokiego mężczyznę ubranego w dżinsy
i kowbojki, z kapeluszem na głowie. Przedstawił się jako Joe Morgan.
RS
121
Spojrzała na Mike'a, zastanawiając się, czy będzie miał coś przeciwko. Mike
kiwnął głową, pozwalając jej na taniec.
- Nowa w mieście? - zapytał Joe, gdy tylko zaczęli poruszać się w
rytm skocznej melodii.
- Nie, jestem tylko z wizytą w Bar B - odpowiedziała, starając się nie
zgubić kroków tego dziwnego tańca, który był jej zupełnie obcy.
- Jesteś przyjaciółką Sary?
- Mike'a.
- Nie sądziłem, że taki z niego kobieciarz - powiedział Joe, rytmicznie
obracając nią raz w prawo, a raz w lewo.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
- Skoro jesteście tylko przyjaciółmi, to chyba możesz się spotykać z
innymi?
Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.
- Pewnie, złotko, ale jestem bardzo wybredna. Melodia zmieniła się i
teraz rytmy stały się wolniejsze. Joe przyciągnął ją do siebie i zaczęli się
kołysać.
- A skąd jesteś, mała?
- Z Florydy. Byłeś kiedyś w Miami?
- Nie, ale mógłbym wpaść z wizytą.
Zachichotała. Rozmowa stawała się pierwszej klasy flirtowaniem.
- Nie miałabyś ochoty wymknąć się stąd na drinka? - zapytał Joe.
- To nie byłoby grzeczne. W końcu przyszłam z Mikiem.
- Byłabyś weselsza, wracając ze mną do domu, niż z tym
sztywniakiem.
RS
122
Candee zaśmiała się. Joe był sympatyczny, zabawny, a ona po raz
pierwszy od bardzo dawna dobrze się bawiła, nie myśląc o niczym
przykrym.
- Nie znam zbyt wielu mieszkańców Wyoming, ale czy wszyscy są
tacy szybcy i konkretni jak ty?
- Szybcy? Ę, nie. Pójdziemy sobie wpierw na drinka, a potem
opowiesz mi historię swojego życia...
- A ty opowiesz mi historię swojego?
- Oczywiście. Mogę ją opowiadać nawet całą noc, jeśli będziesz miała
ochotę słuchać.
Zanim przyszła jej do głowy jakaś błyskotliwa odpowiedź, silna ręka
Mike'a złapała ją za ramię i odciągnęła od Joego.
- Skończył ci się czas, Candee. Powiedz temu panu do widzenia.
- Stary, ta pani i ja tańczymy - zaprotestował Joe.
- Puść mnie, Mike! - zawołała Candee, oblewając się rumieńcem. Była
zażenowana zachowaniem Mike'a.
- Czy Candee powiedziała ci, że jesteśmy zaręczeni? -zapytał Mike.
- Nie, powiedziała, że jesteście tylko przyjaciółmi. Nie miałem
zamiaru sprawiać ci kłopotów, Mike.
- My tylko tańczyliśmy, Mike. Nie rób z tego afery federalnej. Nie
jestem nawet pewna, czy rzeczywiście jesteśmy przyjaciółmi! - Mówiąc to,
wyrwała się Mike'owi z uścisku i podziękowawszy Joemu za taniec,
pobiegła do toalety.
Gdy stała przed lustrem, do toalety weszła jakaś kobieta, którą Candee
widziała wcześniej na parkiecie.
- Cześć - rzuciła z uśmiechem.
RS
123
- Cześć - odpowiedziała Candee, zastanawiając się, jak długo będzie
musiała tu tkwić, zanim jej przejdzie złość do Mike'a.
- Jesteś z Mikiem Blackiem, prawda? Wygląda, jakby miał zaraz
wybuchnąć.
- Często tak wygląda - powiedziała Candee.
- Gratulacje z powodu zaręczyn.
- To mogą być najkrótsze zaręczyny świata - wymamrotała.
- Cóż, nie spodziewaj się, że nie będzie zazdrosny o największego
przystojniaka i podrywacza w tym mieście.
- Joe? O nim mówisz? - zapytała zaskoczona i rozbawiona Candee.
- O nim. Joe jest prawdziwym pożeraczem serc. Umie oczarować
nawet ptaki na drzewach. Złamał wiele serc.
- Był miły.
- Oczywiście - kobieta zaśmiała się. - Według mnie, to będąc z
Mikiem, nie powinnaś nawet go dostrzegać. Idź już i pociesz Mike'a.
- Gotowa do wyjścia? - zapytał Mike, gdy tylko wyszła z toalety.
- Nie. Przyszłam tu, żeby potańczyć i chcę tańczyć. Widzę Jasona i
Steve'a. Jeśli chcesz jechać do domu, to jedź. Ja mogę wrócić z nimi.
- W porządku. Będziemy tańczyć. - Gwałtownie chwycił ją za rękę i
pociągnął w stronę parkietu.
Była tak zaskoczona, że nie wydobyła z siebie ani słowa.
Tańczyli. Każdą melodię, którą zagrano. Oczy Mike'a świeciły
niezdrowym blaskiem, zupełnie jakby rzucał jej wyzwanie, chcąc zmusić do
powiedzenia „dość". Gdy zaczęły się wolne rytmy, poczuła, jak coraz
mocniej ją obejmuje. Kręciło jej się w głowie. Przytulona do muskularnej
RS
124
piersi, nie dbała o chłód jego spojrzenia. Marzyła, by kochał ją tak, jak
kochał Amy albo... by kochał ją tak, jak ona kochała jego.
RS
125
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Tańcząc, kilka razy wpadli na Joego. Udawał, że ich nie widzi. Candee
zauważyła też kobietę, z którą rozmawiała w toalecie i uśmiechnęła się do
niej porozumiewawczo. Muzyka była tak głośna, że rozmowa była
niemożliwa. Z daleka dojrzała kilku pracowników rancza i pomachała im na
powitanie. Gdy zapowiedziano taniec wolny, Steve uśmiechnął się i
podszedł do Candee z zamiarem poproszenia jej do tańca, ale natychmiast
wkroczył Mike.
- Ten taniec należy do mnie.
Candee z ochotą wtuliła się w jego ramiona. Przycisnął ją do siebie
mocno, a ona nie oponowała. Zamknęła oczy i pozwalała się prowadzić.
Mogłaby tak spędzić całą noc, tańcząc wolno z Mikiem. Nie myślała o tym,
co jej powiedział, przykre wspomnienia odsunęła od siebie.
- Dziękuję, że zabrałeś mnie do miasta - szepnęła. - Jestem taka
zadowolona, że mogłam choć na chwilę oderwać się od rzeczywistości.
- Nie ma tu tyle rozrywek, co w Miami - powiedział cicho.
- Podobało mi się wszystko. Uniwersytet, First Street, jedzenie.
Zostały jej dwa dni w Bar B. Dwa dni z Mikiem. Na myśl o tym
zachwiała się, po czym gwałtownie wyprostowała.
- Chcę iść do domu - powiedziała i odwróciła się, nie czekając na jego
reakcję.
Podążyła w kierunku drzwi. Kilka osób pomachało jej na do widzenia.
Odpowiedziała tym samym, próbując zachować uśmiech, na który w tym
momencie nie miała najmniejszej ochoty.
RS
126
Kochała go, a on jej nie wierzył... Jaka szkoda. Ciężko westchnęła.
Postanowiła sobie, że będzie dzielna w ciągu tych ostatnich dwóch dni jej
pobytu na ranczu.
- Co będziesz robił po zakończeniu tej sprawy? - zapytała, gdy znaleźli
się już w samochodzie.
Gromadziła każdy skrawek informacji na jego temat. W ten sposób,
gdy w przyszłości pomyśli o nim, będzie mogła sobie wyobrażać, gdzie
mieszka, co robi, co sądzi o różnych rzeczach. I skóro nie będą mogli być
razem, będzie wiedziała, że gdzieś tam Mike żyje i ma się dobrze. To będzie
musiało jej wystarczyć.
- Zajmę się następną.
- Będziesz pilnował innego świadka?
- Może.
- Skoro jestem pierwszym świadkiem koronnym, którego przywiozłeś
do Bar B, gdzie zazwyczaj ich zabierasz?
- Mamy specjalne domy-kryjówki w Denver. Ponieważ sądziliśmy, że
gdzieś pojawił się przeciek, dlatego nie mogłem tam cię ukryć. Dopiero od
momentu tej drugiej bomby w Miami wiemy, że znaleźli cię przez czysty
przypadek.
- Więc mogliśmy równie dobrze zostać w Denver?
- Równie dobrze mogłaś zostać na Florydzie.
Wtedy byśmy się nie poznali, pomyślała. Zastanawiała się przez
chwilę, czy wyszłoby jej to na dobre, czy na złe.
- Masz w Denver mieszkanie albo dom?
- Co to jest? Gramy w dwadzieścia pytań? - zapytał ze
zniecierpliwieniem w głosie.
RS
127
- Próbuję nawiązać konwersację. Ty też mógłbyś się trochę wysilić.
- W porządku. Pogoda jest taka, jak co roku o tej porze. Niskie opady,
od czasu do czasu gwałtowne burze. Cena wołowiny zdaje się nie wzrastać,
z korzyścią dla Bar B. Tom i Sara niedługo wracają, a my musimy zrobić
jutro pranie.
Wyjrzała przez okno, a powieki zadrżały jej pod naporem łez. Gdy
jedna z nich spłynęła jej po policzku, Candee szybko wytarła ją wierzchem
dłoni.
- Cholera, Candee, jeśli płaczesz, to...
- To co? - zapytała, trzymając w dalszym ciągu nos przy szybie. Jedna
łza nie oznaczała, że płacze.
- Nie wiem, co. Ale nie płacz.
- Nie płaczę. Miałam coś w oku. Dlaczego miałabym płakać? Dobrze
się dzisiaj bawiłam. Podobały mi się tańce. Steve całkiem nieźle sobie radzi
na par...
- Nie chcę słyszeć o żadnym facecie z rancza.
- Dlaczego? Czy to zazdrość?
- Nie jestem zazdrosny - odparował.
- Mnie nie oszukasz - syknęła.
- Udajemy narzeczeństwo. Omal się dziś nie zdradziłaś, flirtując z
Joem Morganem.
- Wcale nie. Po prostu dobrze się bawiłam i tyle. Wszyscy dobrze się
bawili.
Mike pozostał milczący przez resztę drogi, a Candee zastanawiała się,
czy mógł być zazdrosny o nią? Czy mógł czuć do niej coś więcej, niż sam
RS
128
chciał się do tego przyznać? Może odpychał ją, bo uważał, że tak powinien
postępować jako jej ochroniarz? Z poczucia obowiązku?
Gdy dotarli do domu, obydwoje skierowali swoje kroki do kuchni.
Było to bardzo przyjemne uczucie - być wieczorem razem w kuchni. Prawie
jak zabawa w dom. Candee postawiła mleko na ogniu. Postanowiła zrobić
sobie kakao. Wodziła wzrokiem za Mikiem, obserwowała każdy jego ruch.
Pragnęła go dotknąć, poczuć jego napiętą skórę, przesuwała wzrok od jego
karku aż po klatkę piersiową.
- Candee.
- Słucham?
- Mleko się gotuje.
Zdjęła garnek z ognia i wsypała do niego kakao, powoli mieszając.
- Co robisz?
- Próbuję dokładnie wymieszać.
- Już jest dawno wymieszane - powiedział i obrócił ją tak, by spojrzała
na niego.
- A jeśli nie masz racji? To co wtedy?
- Jest wymieszane. Widziałem, jak...
- Nie, nie chodzi mi o kakao. Mam na myśli nas... a raczej to, co jest
między nami. A jeśli się mylisz? A jeśli powinniśmy być razem? Czy nie
powinniśmy się zastanowić? Przykro mi z powodu twoich złych
doświadczeń z Amy, ale z nami może być zupełnie inaczej. Do żadnego ze
strzegących mnie mężczyzn nie czułam tego, co czuję do ciebie. To nie jest
żaden sztokholmski syndrom.
Pogłaskał ją delikatnie po policzku i przesunął palcami po jej włosach.
RS
129
- Możemy się zastanawiać, jeśli chcesz, ale to i tak niczego nie zmieni.
Za dwa dni jedziesz do domu. Tydzień lub dwa po procesie nie będziesz
mnie już pamiętała.
Candee wspięła się na palce i lekko go pocałowała.
- Nie sądzę, żebym kiedykolwiek zapomniała ciebie lub to, co mnie tu
spotkało.
Wahał się przez chwilę, po czym ujął jej głowę w swoje ręce i
pocałował ją. Jego dłonie delikatnie pieściły jej policzki. Miał ciepłe i jędrne
usta, które na dodatek całowały nieziemsko. Jego włosy były gęste i
jedwabiste w dotyku. Zanurzyła w nich ręce i przylgnęła do niego, jak
kociak szukający miłości.
W pewnym momencie wziął ją na ręce i zaczął iść w stronę schodów.
Kierował się prosto do jej sypialni.
Zrozumiała, że chciał się z nią kochać! A więc nie mógł już dłużej
opierać się pożądaniu, które do niej czuł. Zaraz więc przekona się, jak silna
jest jej miłość. Udowodni mu to, bo go kocha I ona też nie jest mu obojętna.
Już nie widzi w niej jedynie zadania do wykonania A z czasem na pewno
pokocha ją, tak jak ona kocha jego. Czuła rozpierającą serce radość.
Gdy weszli do pokoju, nie zapalił światła. Podszedł do łóżka i powoli
postawił ją na podłodze. Candee czuła, że jej nogi trzęsą się jak galareta. Jej
zmysły były rozpalone do białości. Uniosła usta do kolejnego pocałunku.
- Omotałabyś świętego, Candee, a ja nim nie jestem. Ale jestem
uczciwym facetem, który próbuje wykonywać swoje obowiązki jak umie
najlepiej. Jeśli chcesz tu zostać na następne dwa dni, to bardzo cię proszę... -
na chwilę zawiesił głos, jakby zawahał się, co powiedzieć - ...skończ już z
tymi swoimi gierkami. - Pocałował ją i wyszedł.
RS
130
Candee zaniemówiła ze zdziwienia, a po chwili z rozpaczą rzuciła się
na łóżko.
Pragnął jej. Teraz to wiedziała na pewno. Ona też go pragnęła. Dała
mu to do zrozumienia pocałunkami i dotykiem. Ale to najwyraźniej mu nie
wystarczało. Czuła się jak kompletna idiotka Weszła pod kołdrę i naciągnęła
ją na głowę tak, jakby chciała się schować przed nim i przed całym światem
Ogarnęło ją uczucie wstydu i poniżenia Marzyła o tym, by mogła wyłączyć
myśli, tak jak wyłącza się światło.
Żaden mężczyzna nie mógł tego jaśniej wyrazić - ta znajomość po
prostu go nie interesowała.
Przez następne dwa dni Candee unikała Mike'a. Czas spędzała głównie
w swoim pokoju. Gdy zaproponował jej przejażdżkę, wykręciła się bólem
głowy. A kiedy odmówiła zejścia na obiad, wtargnął do jej pokoju, kazał
skończyć z dąsami i zejść na dół. Zignorowała go.
- Mam migrenę. Światło, jedzenie i hałas przyprawiają mnie o mdłości.
Tylko kiedy był zajęty w stajni, szła tam, by mu się przyglądać.
Tego dnia, kiedy wyruszali na Florydę, Candee wstała wcześniej.
Ubrała się i poszła do szałasu pożegnać wszystkich. Jason przygotował jej
na drogę kilka kanapek.
- Jedzenie w samolotach nie jest dobre - powiedział, całując ją w
policzek i wręczając zapakowane kanapki.
- Dziękuję.
Mike przyglądał się jej, nic nie mówiąc. Dziesięć minut później byli
już w samochodzie i jechali w stronę Denver.
- Jeszcze dziś powinnaś znaleźć się w domu - powiedział Mike.
- To dobrze. Będę mogła spać u siebie?
RS
131
- Nie. Mamy zarezerwowane pokoje w hotelu. Będą tam na ciebie
czekać twoje ubrania. Wybrano już ławę przysięgłych, więc proces zaczyna
się jutro. Będziesz miała dobrą ochronę. Ramirez jedynie nie chciał dopuścić
do twoich zeznań, ale jak już je złożysz, będzie po wszystkim. Nie sądzimy,
by chciał się mścić.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz.
Candee nic więcej już nie mówiła, a jedynie z zachwytem spoglądała
na mijane krajobrazy. Przegapiła te widoki, jadąc tu trzy tygodnie temu.
Znalazłszy się na pokładzie samolotu, poprosiła o słuchawki i zaczęła
słuchać muzyki, starając się ignorować siedzącego obok Mike'a.
Do Miami dotarli dopiero późno w nocy. Zaraz po wyjściu z samolotu
Candee wiedziała, że jest już w domu. Poczuła zapach słonego powietrza i
ciepły powiew znad oceanu. Kilka minut później zaprowadzono ich do
czarnego samochodu, otoczonego przez trzech mężczyzn w równie czarnych
garniturach.
Gdy już jechali, Candee obserwowała jasno oświetlone ulice, pełne
ludzi. Wyglądały zupełnie inaczej niż puste przestrzenie Wyoming.
Zachłannie wpatrywała się w neony, światła przy plaży, reklamy świetlne
kin, szyldy restauracji. Ludzie poubierani byli w szorty, kostiumy kąpielowe
i letnie sukienki na ramiączka.
Wreszcie dotarli do hotelu. W drzwiach powitała ich kobieta w
eleganckiej białej marynarce.
- Witamy w Miami, pani Adams. Nazywam się Alicja Longstreet -
powiedziała nieznajoma, pokazując Candee legitymację. - Dzięki, chłopcy.
Dalej ja się tym zajmę. - Alicja uśmiechnęła się do czterech mężczyzn
stojących tuż za Candee i zamknęła im drzwi przed nosem.
RS
132
Candee obejrzała się za siebie. Nie miała nawet okazji powiedzieć
Mike'owi dobranoc.
- To pani jest teraz moją nową ochroną?
- W czasie trwania procesu będę z panią cały czas.
- A co z Mikiem Blackiem?
- Nie chcemy, żeby pani choć przez moment była sama,nawet w
toalecie. Słyszałam, że Black jest dobry, ale do toalety nie może z panią
wejść - uśmiechnęła się. - Przyniosłam kilka rzeczy, które wybrałam z pani
szafy w zeszłym tygodniu. Już jutro rano idziemy do sądu.
- A sierżant Black? - zaniepokoiła się Candee. Czyżby już wyjeżdżał?
Czyż nie będzie miała szansy pożegnać się z nim?
- Wróci do Kolorado.
- Chcę, żeby został, do czasu gdy proces się skończy.
- Ja będę pani pilnować.
- Być może. Ale jemu ufam. Chcę, żeby został.
- Zobaczę, co da się zrobić - powiedziała Alicja, podchodząc do
telefonu. - Proszę się jednak nie denerwować. Ja tu jestem i jest pani
bezpieczna. Ma pani ochotę na kąpiel?
- Wielką.
- Za tamtymi drzwiami jest sypialnia. Będziemy ją wspólnie dzielić.
- Dobrze.
Candee otworzyła drzwi i weszła do sypialni. Dwa olbrzymie łóżka
zajmowały większą część pokoju. Podeszła do szafy i zajrzała do środka.
Wisiało w niej kilka znajomych sukienek i kostiumów. Uśmiechając się,
Candee wyciągnęła ręce, by ich dotknąć.
RS
133
W wannie spędziła prawie godzinę. Łazienka była niemal tak duża jak
sypialnia, z olbrzymią umywalką, prysznicem, a nawet telefonem. Po kąpieli
Candee ubrała się w koszulę nocną, rozczesała włosy i poszła do sypialni.
Alicja leżała na łóżku i czytała gazetę.
- Jak się okazało, każde pani życzenie jest dla moich szefów rozkazem
- powiedziała. - Mike Black będzie w grupie, która przyjdzie tu jutro, by
eskortować panią do sądu. Zostanie do końca procesu.
Candee uśmiechnęła się.
- Dziękuję. Co to za czasopismo? Nie miałam w ręku żadnego
magazynu od momentu wyjazdu z Florydy.
Następnego ranka Candee bardzo starannie dobrała swoją garderobę.
Włożyła niebieski kostium i śnieżnobiałą bluzkę. Krótka spódnica odsłaniała
jej długie, opalone nogi. Niebieski kostium podkreślał kolor oczu.
Przeglądając się w lustrze, uśmiechnęła się z aprobatą.
- Będziesz miał za swoje, kowboju - szepnęła do siebie. Weszła do
salonu. Mike i pozostali mężczyźni już tam
byli. Przez chwilę nie mogła go poznać. Miał krótko ostrzyżone włosy,
ciemny garnitur, białą koszulę i wiśniowy krawat. Wyglądał tak, że miała
ochotę go schrupać. Poza nim nie dostrzegała nikogo innego.
- Gotowa? - zapytał. Pokiwała głową.
- Jak nigdy.
Mike był pod wrażeniem olśniewającej urody Candee. Pierwsze, co
rzuciło mu się w oczy, to jej długie, kształtne, seksowne nogi. Był zły na
nią, bo doskonale zdawała sobie sprawę, że na jej widok każdemu
mężczyźnie skakało ciśnienie krwi, ale to jej nie wystarczało, podkreślała
jeszcze swoje kształty obcisłym i kusym kostiumem. Miał ochotę kazać
RS
134
wszystkim, żeby wyszli. Nie mógł jednak winić ich za to, że wpatrywali się
w nią jak zahipnotyzowani, gdy cały czas prowokowała ich tym swoim
cudownym uśmiechem.
Wyszli na korytarz i Mike wziął ją pod ramię. Nie mógł dłużej
powstrzymywać się przed tym, by jej nie dotknąć. Miała takie różowe,
miękkie i wilgotne usta... Nagle zapragnął, by chociaż jeszcze jeden ostatni
raz móc ją pocałować...
Wsiedli do samochodu. Alicja usiadła z przodu, a Mike tuż obok
Candee. Niechcący wyprostował rękę i przejechał palcami po jej udzie. Jego
dotyk parzył. Czuła się tak, jakby jej noga płonęła. Spojrzała na niego. Nie
potrafił się jej oprzeć. Wiedziała o tym. Chciała rzucić mu się w ramiona i
prosić go, by ją kochał.
- Zdenerwowana? - zapytał Mike.
- Troszkę... Tak naprawdę to jestem przerażona.
- Nikt cię nie skrzywdzi. Zaufaj mi - powiedział, chwytając ją za rękę.
RS
135
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Candee weszła do sądu tylnym wejściem. Alicja przez cały czas była
tuż obok niej, a Mike zaraz za nią. Sala była pełna. Kilka miejsc z boku było
wolnych i Alicja poszła w ich kierunku. Ściśnięta pomiędzy nią a Mikiem,
Candee usiadła, bacznie się rozglądając.
Wprowadzono podejrzanego. Ława przysięgłych zajęła swoje miejsca.
Na końcu wszedł sędzia. Rozpoczęła się rozprawa.
Przez cały ranek zajmowano się wstępnymi czynnościami
proceduralnymi. Candee marzyła, by te wstępne formalności już się
skończyły i by mogła wreszcie zeznawać. Z upływem czasu atmosfera
stawała się coraz bardziej gorąca, a napięcie rosło. W pewnej chwili
Ramirez odwrócił się i rozejrzał po sali. Gdy dostrzegł Candee, zmrużył
oczy i zaczął jej się przyglądać.
- Odwróć się - szepnął Mike.
- Dlaczego?
- Nie patrz mu w oczy. Chce cię tylko i wyłącznie przestraszyć.
- I udaje mu się. Jestem przerażona.
Mike uśmiechnął się, a serce Candee podskoczyło.
- Patrz na jego usta albo na ucho, ale nie w oczy. Twoje zeznania go
załatwią. Nie będzie już dla nikogo groźny.
Około południa sędzia ogłosił przerwę. Candee, Alicja i Mike przeszli
do małego pomieszczenia konferencyjnego, do którego przyniesiono im
lunch.
RS
136
- O, hamburgery! - ucieszyła się Candee. - Przebywałam na ranczu w
Wyoming przez ostatnie trzy tygodnie. Jedliśmy tam wołowinę robioną na
różne sposoby, ale hamburgery jadłam tylko raz - powiedziała do Alicji.
Jej wzrok spotkał wzrok Mike'a. Przypomniała sobie ten pamiętny
lunch i pocałunek. Wkrótce wszystko miało wrócić do normalności. A
normalność oznaczała w jej życiu brak Mike'a.
Westchnęła i odłożyła na bok nadgryzionego hamburgera. Wstała i
podeszła do okna, by spojrzeć na widoczny w oddali ocean. Pierwszą rzeczą,
jaką planowała zrobić po skończeniu procesu, było spędzenie całego dnia na
plaży. Jednak myśl o tym wcale nie przynosiła jej ukojenia. Nagle stanęły jej
przed oczyma konie na ranczu i z żalem pomyślała, że już nie będzie miała
okazji pojeździć konno w towarzystwie Mike'a.
- Już czas, Candee - odezwał się Mike.
Na szczęście, miała jeszcze w sobie odrobinę godności. Uniosła
dumnie głowę i uśmiechnęła się do niego. Ofiarowywała mu miłość, a on ją
odrzucił, więc nie zamierzała już dłużej narzucać mu się.
- Jestem gotowa. Mam nadzieję, że wkrótce mnie wezwą.
Tego dnia Candee nie została jeszcze wezwana do złożenia zeznań.
Wróciła z Alicją do hotelu i zamówiły obiad. Zmęczona i na wpół
przytomna po całym dniu siedzenia na sali sądowej, poszła wcześnie spać.
Zanim Mike i reszta eskorty zapukali do ich drzwi następnego ranka,
Candee i Alicja były już gotowe. Candee miała dziś na sobie elegancką
beżową sukienkę i wysoko związane włosy, tak ze tworzyły kaskadę jasnych
fal opadających na plecy.
Dopiero w samo południe powołano ją na świadka. Czując na sobie
spojrzenie Ramireza, posłuchała rad Mike'a i próbowała go zignorować.
RS
137
Przedstawiciel prokuratury pytał ją o przebieg zdarzeń tamtego pechowego
dnia. Kazał omawiać każdy detal, aż do chwili gdy zdobył niezbędne
informacje. Potem nadeszła kolej na adwokata oskarżonego. Zadając wiele
pytań, jedno za drugim, starał się zdyskredytować Candee jako świadka i
zapędzić ją w ślepy zaułek. Odpowiadała powoli, po namyśle, zerkając od
czasu do czasu na Mike'a. Czuła, że czerpie od niego siłę, by stawić czoło
adwokatowi Ramireza. Mike ani na chwilę nie spuszczał z niej oczu, jego
pewny wzrok dodawał jej odwagi.
Skończyła zeznawać o czwartej. Była zwolniona z dalszego
przebywania na sali sądowej.
- Jestem wolna? - zapytała Alicji, gdy stanęły przy drzwiach
wyjściowych. Na dworze jasno świeciło słońce i było gorąco. Odgłos
samochodów był przytłumiony, ale widziała duży ruch na ulicach.
- Nigdy nie była pani więźniem - powiedziała z uśmiechem Alicja.
- Czasem tak właśnie się czułam. - Wstrzymała oddech. Nie chciała w
takich okolicznościach żegnać się z Mikiem. Na schodach gmachu
sądowego, w obecności Alicji i innych ludzi. W ogóle nie chciała się z nim
żegnać, ale wiedziała, że to nieuniknione.
- Będziemy cię pilnować do czasu ogłoszenia werdyktu. Ale
najważniejsze zostało powiedziane dzisiaj. Myślę, że niebezpieczeństwo
minęło - poinformował Mike.
Alicja pokiwała głową.
- Może już pani wrócić do domu i poskładać swoje życie do kupy.
Będziemy jeszcze przez jakiś czas obserwować pani dom, ale najgorsze już
jest za panią. Miło było panią poznać, Candee. Powodzenia.
- Dziękuję.
RS
138
- Odwiozę cię do domu, jeśli chcesz - szepnął Mike.
- Jutro przywieziemy pani ubrania, żeby już nie musiała pani jechać do
hotelu - zapewniła Alicja.
Mike zawołał taksówkę. Gdy wsiedli, podał adres kierowcy.
- Co zrobisz najpierw? - zapytał, by przerwać milczenie.
- A co mogę robić?
- Wszystko. Biuro w Miami wyznaczyło dla ciebie ochronę, by
pilnowała twojego domu i chodziła za tobą, gdy pójdziesz do pracy lub do
sklepu.
- Lub na plażę. Pokiwał głową.
- Myślę, że zacznę od odwiedzenia mojej szefowej, żeby sprawdzić,
czy wciąż mam pracę.
- A później?
- Gdy tylko skończy się proces i będę pewna, że on nie będzie mi
zagrażał, chcę iść na plażę. Pragnę przechadzać się między ludźmi bez
obawy, że ktoś mnie zastrzeli. Być poza domem przez cały dzień i czuć się
bezpiecznie. Chcę pływać na falach, taplać się w oceanie i zjeść tuzin hot
dogów.
- Wiem, że uwielbiasz takie jedzenie - powiedział Mike, a twarz
rozjaśniła mu się w uśmiechu.
Candee ciężko westchnęła. Uwielbiała takie jedzenie, ale jeszcze
bardziej uwielbiała tego mężczyznę. Nie chciała się z nim żegnać.
- Pójdziesz ze mną na plażę?
Mike zawahał się przez moment.
- Jeśli dostanę nową sprawę, będę mógł zostać tylko jeden dzień po
ogłoszeniu wyroku.
RS
139
Jej serce zabiło mocniej. Nie spodziewała się, że Mike zmieni zdanie.
Ogarnęła ją radość. Mają przed sobą jeszcze kilka wspólnych dni. Spróbuje
dowiedzieć się czegoś więcej na jego temat, lepiej go poznać i więcej
zapamiętać, aby miała co wspominać z ich wspólnego pobytu w Miami.
Gdy taksówka zatrzymała się przed jej domem, Candee wysiadła i
podążyła za Mikiem. Rozejrzał się po okolicy, zatrzymując wzrok na
czarnym samochodzie po drugiej stronie ulicy. Mężczyzna siedzący w nim
za kierownicą porozumiewawczo skinął głową, Mike odetchnął z ulgą.
- Proszę na mnie zaczekać - zwrócił się do taksówkarza.
Candee, rozczarowana, że nie zostanie u niej dłużej, poprowadziła go
do drzwi. Otworzyła je i zamarła. W środku śmierdziało stęchlizną i kurzem.
Rośliny zwiędły, a ich wyschnięte kikuty zwisały z doniczek. Kurz
pokrywał wszystko. Była w domu, choć jeszcze tego nie czuła.
- Zazwyczaj jest tu trochę przytulniej - powiedziała.
- Nie było cię przez kilka miesięcy, Candee. Wszystko wydaje ci się
trochę obce i dziwne. Ale gdy tylko zaczniesz swoje zwykłe, codzienne
życie, wszystko wróci do normy. Przyjdę jutro rano.
- Dobrze, będę czekała. - Mówiąc to, popatrzyła mu prosto w oczy. -
Mike, dziękuję ci za wszystko. Za dbanie o moje bezpieczeństwo i za
pokazanie mi Wyoming i w ogóle... - Już w myślach dokończyła: za tulenie
mnie w nocy, za twoje pocałunki.
Nagle wziął ją w ramiona i pocałował. Poczuła zawrót głowy i nagły
przypływ nadziei. Nie mogła mu być obojętna. Musiał żywić do niej jakieś
uczucia. Mike zanurzył obie dłonie w jej kręconych włosach, owijając je
sobie wokół palców. Rozchylił jej usta i delektował się słodyczą i smakiem
miodu, jaki poczuł.
RS
140
Trąbienie taksówki oderwało ich od siebie.
- Będę rano.
Jedenaście dni później ogłoszono wyrok. Przez te wszystkie dni Mike
woził ją do pracy, którą Paulette jednak trzymała dla niej, odwoził po pracy
do domu i zostawał na kolację.
Ramirez skazany został na dożywocie bez możliwości zwolnienia
warunkowego.
- Wiec jestem bezpieczna? - zapytała Candee po usłyszeniu wyroku.
- Tak sądzimy. Dziś wieczorem po raz ostatni będą cię pilnować nasi
ludzie - powiedział Mike, manewrując w ruchu ulicznym w drodze
powrotnej z sądu. - Twój dom jest już bezpieczny. Możesz bez obaw o
swoje życie poruszać się sama po mieście.
- A czy pamiętasz, jak umawialiśmy się, że po ogłoszeniu wyroku
pójdziemy razem na plażę? Czy wciąż jesteśmy umówieni? Jeśli tak, to
wezmę jutro dzień wolny.
Przez te jedenaście dni Mike znów zbudował pomiędzy nimi mur. Od
czasu tamtego ostatniego pocałunku traktował Candee z dystansem. Nie
było między nimi nic osobistego, choć tak bardzo tego pragnęła. Teraz to
służbowe zadanie, polegające na obowiązku pilnowania jej, było dla niego
definitywnie skończone. Zastanawiała się, czy to coś zmieni między nimi.
- Jutro pójdziemy na plażę, a potem wyjadę. Zamknęła oczy z
uczuciem ulgi. Jeszcze jeden dzień razem.
Gdy Mike zapukał do jej drzwi następnego ranka, Candee czuła się
onieśmielona niczym podlotek. Włożyła kostium kąpielowy, a na niego
koszulkę i szorty. Na stopach miała sandały, a włosy związała w koński
ogon. Podbiegła do drzwi i na widok ukochanego rozpromieniła się.
RS
141
- Cześć. Gotowa? - Mike zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów i
uśmiechnął się z uznaniem.
Zaczerwieniła się i zadrżała pod wpływem jego spojrzenia, czując
tęsknotę, tak jak zawsze, gdy się przy niej pojawiał.
- Przyjechałem samochodem.
- Myślałam, że weźmiemy mój.
- Mam zarezerwowany lot na osiemnastą. Odstawię samochód na
lotnisko.
- Aha... - Wiedziała, że w końcu będzie musiał wrócić do domu.
Dlaczego więc było to dla niej takim szokiem? - Mogłam cię odwieźć.
- Sam pojadę. Tak będzie lepiej.
Plaża była zatłoczona, lecz Candee znalazła miejsce nad samą wodą,
gdzie się rozłożyli. Spojrzała na Mike'a. Czy będzie się dobrze bawił? A
może było tu dla niego za wiele ludzi i za duży ruch? Skrzywiła się, gdy
dostrzegła, że bacznie się rozgląda.
- Sądziłam, że jestem już bezpieczna - powiedziała, rzucając na piasek
torbę i zdejmując sandały.
- Jesteś. Nie zamknęlibyśmy sprawy, gdybyśmy nie byli tego pewni.
- Po co zatem się rozglądasz?
- To przyzwyczajenie. - Uśmiechnął się, wziął swój ręcznik i rozłożył
na piasku obok ręcznika Candee.
Gdy wstał, zdjęła koszulkę. Przełknął ślinę na widok jej skąpego
bikini. Miała jędrny i sterczący biust. Piękne ramiona, giętkie i umięśnione.
Była boska. Wiedział, że ma doskonałą figurę. Widział ją w kostiumie, gdy
opalała się na ranczu. Ale tamten strój był niczym w porównaniu z tym
RS
142
skąpym bikini. Jej skóra błyszczała w słońcu, a on pragnął jedynie móc ją
porwać, zanieść w jakieś ukryte miejsce i kochać się z nią przez cały dzień!
- Umiesz pływać? - zapytała, z uśmiechem na ustach, który topił jego
serce.
- Oczywiście, zapomniałaś o rzece? Pływaliśmy w niej jako dzieci.
- Kto mógłby zapomnieć o rzece? Ale poczekaj, aż poczujesz tę wodę.
Ten ocean jest w sam raz do pływania, a nie do zamarzania. Biegniemy? -
Prawie frunęła, gdy biegła w stronę fal.
Mike szybko ściągnął dżinsy, zrzucił T-shirt i zaczaj ją gonić. Choć raz
zamierzał cieszyć się chwilą. Zaraz wyjeżdżał i był przekonany, że w ciągu
tygodnia Candee o nim zapomni.
Ocean był ciepły. Fale łagodne i orzeźwiające. Bawili się, taplając się
w wodzie jak dzieci. Co chwila jedno oblewało znienacka wodą drugie. W
końcu Candee miała dosyć. Przepłynęła leniwie wzdłuż brzegu i wyszła z
wody. Mike przyłączył się do niej po chwili.
- Masz dosyć? - zapytał, przesuwając po niej wzrokiem.
- Na razie tak. - Wycisnęła wodę z włosów i potrząsnęła nimi.
Słońce grzało w sam raz. Był czerwiec i w Miami było gorąco, a nie
chłodno jak w Wyoming. Przez chwilę zatęskniła za górami. Pomimo że
była szczęśliwa z powrotu do domu, to brakowało jej surowych górskich
krajobrazów. Wydawało jej się to dziwne, że była tam tylko trzy tygodnie, a
miejsce to zdobyło jej serce.
- Chcesz hot doga? - zapytał Mike w drodze powrotnej do ich
ręczników rozłożonych na piasku.
- Nawet dwa. Z ketchupem i musztardą. I dużą mrożoną herbatę -
powiedziała Candee, stając blisko Mike'a, by móc poczuć jednocześnie
RS
143
słony zapach oceanu i ostry zapach mężczyzny. Jej oczy zdawały się
widzieć każdy centymetr jego ciała. Chciała go jak najlepiej zapamiętać. Nie
mogąc się powstrzymać, przejechała dłonią po jego ramieniu. Mike
odwrócił się i spojrzał na nią, mrużąc oczy.
Wzięła głęboki oddech. Uśmiechając się do sprzedawcy, wyciągnęła
rękę po swoje jedzenie. Mike dla siebie kupił też dwa hot dogi i coca-colę.
Za kilka minut byli już przy swoich ręcznikach.
- Co z twoim wejściem w spółkę z właścicielką butiku, w którym
pracujesz? Nic mi o tym nie mówiłaś - zapytał, gdy tylko Candee usiadła i
zaczęła jeść.
Zamknęła oczy, rozkoszując się każdym kęsem. Minęły miesiące
odkąd miała w ustach prawdziwego hot doga. Nic tak nie smakowało.
- Uprzedzono ją, że mnie nie będzie i wiedziała o całej sprawie,
dlatego czekała na mnie i wciąż jest zainteresowana. Jednak nie miałyśmy
jeszcze czasu o tym pogadać.
- Pewnie kamień spadł ci z serca?
Jakoś nie odbierała tego w ten sposób. Nie była już tak bardzo pewna,
czy rzeczywiście chce zostać współwłaścicielką butiku.
- Spędzasz dużo czasu na ranczu?
- Nie. Tylko wakacje i wszystkie święta. Tom nim zarządza, ja mu
tylko pomagam od czasu do czasu.
Miała tysiące pytań, ale wiedziała, że on nie zechce odpowiedzieć na
nie. Dbał o zachowanie swojej prywatności. I może tak było lepiej. Dużo
czasu minęło, zanim zapomniała o Robercie. Może dzięki temu, że nie
wiedziała o Mike'u zbyt wiele, będzie w stanie szybciej o nim zapomnieć?
RS
144
Nagle jej oczy wypełniły się łzami, które zdradziecko zaczęły spływać po
policzkach.
- Candee?
Spojrzała na niego, próbując się uśmiechnąć, ale jej wargi drżały i bała
się, że za chwilę dostanie spazmów.
- Czy ja cię zraniłem?
Jeszcze nie, ale zranisz, gdy wyjedziesz, pomyślała. Potrząsnęła głową,
zamrugała oczyma, próbując powstrzymać płacz.
- Będę za tobą tęsknić, Mike - powiedziała łagodnie i położyła rękę na
jego ramieniu. Siedzieli tak blisko siebie, że czuła jego oddech na policzku.
Widziała błękit nieba nad Miami i błękit oczu Mike'a.
- Za tydzień o mnie zapomnisz. Obiecuję. - Głaskał jej policzki i
próbował otrzeć jej łzy.
- Nie jestem tego pewna, Mike. Nie sądzę, żebym kiedykolwiek o
tobie zapomniała.
- Już przez to przechodziłem, Candee, doskonale wiem, o czym
mówię.
- A jeśli się mylisz? To co wtedy?
- Nie mylę się. - Był przekonany. - Chcesz już iść?
- Nie, chcę poleżeć na słońcu i posłuchać szumu fal. Poczuć słoną
bryzę. Masz jeszcze kilka godzin. Zostań ze mną.
- Dobrze.
Pływali jeszcze i bawili się w wodzie, ale cała przyjemność, jaką
Candee czerpała z tego wcześniej, gdzieś zniknęła. Czuła, że nie uda jej się
powstrzymać czasu, który biegł nieubłaganie.
Dojechanie do jej domu zajęło im tylko dziesięć minut.
RS
145
- Pewnie nie chcesz wchodzić? - Oblizała suche drżące wargi.
- Nie mam już czasu.
- Racja. I tak jestem szczęśliwa, że zostałeś dzień dłużej. Jeszcze raz
dziękuję ci za wszystko. - Otworzyła drzwi samochodu.
- Candee, zaufaj mi. Wiem, o czym mówię.
- Może. Czas pokaże. - Przymknęła oczy, by się nie rozpłakać, do
chwili gdy zostanie sama.
Przyciągnął ją do siebie i pocałował. Jego usta były ciepłe i namiętne.
Jego dotyk rozpalił ją. Candee przytuliła się do niego, czując, jak z każdą
upływającą sekundą wznosi się coraz wyżej, aż osiąga wyżyny rozkoszy.
Tak bardzo kochała tego mężczyznę... tak bardzo! Poczuła skurcz serca, gdy
odsunął ją od siebie. Musnął jej usta palcami, a na jego twarzy pojawił się
uśmiech pełen smutku.
- Miłego życia, mała.
- Do widzenia, Mike. - Szybko wyskoczyła z samochodu i pobiegła w
stronę swojego domu.
Gdy przekręcała klucz w drzwiach, usłyszała odgłos silnika. To Mike
podjechał. Jednak nie obejrzała się za siebie. Nie miała po co.
RS
146
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Gdy minął tydzień, Candee już wiedziała, że Mike nie miał racji.
Tęskniła za nim bardziej, niż przypuszczała w swoich najczarniejszych
myślach. Jej uczucia nie zmieniły się, nie osłabły, nie zbladły. Każdego dnia
robiła to, co do niej należało, spędzała w pracy wiele godzin, ale entuzjazm,
który kiedyś odczuwała, przepadł. Gdy Paulette zapytała, czy Candee wciąż
nosi się z zamiarem wejścia z nią w spółkę, nie była w stanie podjąć decyzji.
- Czy mogę dać ci odpowiedź w ciągu kilku najbliższych dni? -
zapytała.
Paulette zgodziła się, a Candee, ku swemu zaskoczeniu, odetchnęła z
ulgą. Tak jej na tym zależało jeszcze kilka miesięcy temu, a teraz wahała się,
jej zainteresowanie wyraźnie osłabło.
Była niespokojna. Nie umiała siedzieć w butiku podczas przerw, więc
często wychodziła na spacery. Za każdym razem, gdy widziała wysokiego,
opalonego bruneta, serce biło jej mocno i musiała przekonać się, czy to nie
Mike. Wiedziała, że nie ma go w Miami, ale wciąż miała nadzieję, że może
zechce przyjechać tu i odwiedzić ją. Zastanawiała się, co teraz robi. Czy
zapomniał o niej, czy może myślał o niej równie często, jak ona o nim.
Nic nie było w stanie skupić jej uwagi na dłuższą metę. Schudła.
Każdej nocy śniła o Mike'u. Koszmary zniknęły,a zamiast nich pojawiły się
erotyczne sny. Jeszcze mocniej uwidoczniały jego nieobecność, powodując,
że tęskniła za nim jeszcze bardziej
Pod koniec miesiąca Paulette poprosiła Candee do swojego biura.
- Posłuchaj, Candee, najwyższy czas, żeby pogadać.
- O czym, o butiku?
RS
147
Wciąż nie była zdecydowana, czy wejść w tę spółkę z szefową. Nie
mogła sama siebie zrozumieć, ale ta decyzja wydawała jej się zbyt ważna,
by podjąć ją bez przekonania. Usiadła naprzeciwko Paulette i bezmyślnie
wpatrywała się w dokumenty leżące na biurku. Wiedziała, że takie zachowa-
nie jej nie pomaga, ale nie mogła wykrzesać z siebie ani odrobiny
entuzjazmu.
- Nie, nie o butiku. O tobie. Wiem, że w ostatnich miesiącach twoje
życie było niczym zepsuta kolejka górska jadąca nad przepaścią. Jednak
najwyższy czas, by się pozbierać. Proces się skończył. Ramirez siedzi w
więzieniu. Twojemu życiu nie zagraża już niebezpieczeństwo. Wiem, że to
trudne, ale cały ten zgiełk i strach musisz zostawić za sobą.
- Już to zrobiłam - powiedziała Candee.
- Nie. Coś wciąż jest nie tak. Nie jesteś tą samą Candee Adams, którą
znałam. Schudłaś tak, że ubrania wiszą na tobie. Masz sińce pod oczyma.
Owszem, uśmiechasz się do klientów, ale już nie żartujesz i nie rozmawiasz
z nimi tak jak poprzednio. A energia, której miałaś tak dużo, zupełnie nie
wiem, gdzie się podziała. Co się z tobą dzieje?
Candee utkwiła wzrok w małym okienku na tylnej ścianie. Jedyne, co
przez nie dostrzegała, to chłodny błękit nieba. Taki sam kolor nieba
widywała w Wyoming. Odwróciła wzrok od okna, by spojrzeć Paulette
prosto w oczy.
- Moje życie przez pół roku było piekłem. Czy to nie wystarczający
powód? Myślę, że jeszcze nie doszłam do siebie po tych przejściach. To
chyba musi jakiś czas potrwać.
Paulette potrząsnęła głową. Wystukując na biurku rytm swoimi
długimi paznokciami, przyglądała się jej wnikliwie.
RS
148
- Jesteś typem wojownika, umiesz przetrwać w trudnych warunkach.
Wiem, jak całe życie walczyłaś. Wróciłaś miesiąc temu i miałaś
wystarczająco dużo czasu, by wykrzesać z siebie entuzjazm i zapał do pracy.
A tymczasem wydajesz się być coraz bardziej przygnębiona, jeszcze
bardziej niż zaraz po powrocie. To coś innego. Candee, powiedz mi, o co tak
naprawdę chodzi?
Candee westchnęła ciężko i znów spojrzała Paulette prosto w oczy.
- Zakochałam się bez wzajemności w jednym z pilnujących mnie
mężczyzn.
Odetchnęła z ulgą. Zauważyła, że głośne przyznanie się do uczucia i
do bólu, który ono za sobą niosło, wręcz sprawiło jej przyjemność.
- Wiedziałam, że to coś więcej. Zgaduję, że to ten przystojniak, który
był tu kilkakrotnie podczas trwania procesu. Jesteś pewna, że to uczucie bez
wzajemności?
- Przynajmniej on tak twierdzi, ale... - Przypomniała sobie jego
pocałunki, opiekuńczość, zazdrość. Jednak musiał coś do niej czuć!
- Ale?
- Opowiadał mi, że raz już się zawiódł na kobiecie, którą bardzo
kochał i nie ma ochoty więcej próbować. - Mówienie o tym bolało, bardziej
niż przypuszczała Czas nie leczył jej ran.
Paulette nie miała współczucia w oczach. Suchym tonem zapytała:
- No i co zamierzasz zrobić? Chudnąć, aż zupełnie zmarniejesz?
Candee potrząsnęła głową, dumnie uniosła brodę do góry i
wyprostowała ramiona.
- Nic mi nie jest. Mam się dobrze.
RS
149
- Dobrze to się miałaś pół roku temu. Ta Candee, która przekonywała
mnie, że powinnam odsprzedać jej połowę butiku, nie pozwoliłaby, by
cokolwiek psuło jej dobry humor. Walczyłaby. Tamta Candee, która
podwoiła naszą sprzedaż dzięki swemu uśmiechowi i zapałowi, nie
chodziłaby osowiała przez miesiąc. Szybko znalazłaby rozwiązanie.
- Jakie?
- Daj spokój, Candee, przecież jesteś kobietą. I to bardzo piękną,
młodą kobietą. Chyba nie muszę ci mówić, jak zdobywać mężczyznę,
którego pragniesz. Jeśli naprawdę go kochasz, zrób coś z tym. Albo go
zdobądź, albo wyrzuć ze swojego życia i przestań mieć z jego powodu
nieustanną chandrę.
Candee ze zdziwieniem spojrzała na Paulette. Czy naprawdę było aż
tak bardzo widać jej przygnębienie, brak dobrego humoru? I to tylko
dlatego, że przez ostatnie tygodnie była całkowicie zajęta myślami o
Mike'u? Paulette miała rację, ona nie poddawała się bez walki. I teraz
nadszedł czas, by jeszcze raz to sobie udowodnić. Była warta tego, by mieć
Mike'a przy sobie. Obydwoje na siebie zasługiwali. Tylko, czy była w stanie
go o tym przekonać?
- Masz rację, Paulette. - Uśmiechnęła się, a jej oczy zaczęły błyszczeć.
- Będę potrzebowała kilka dni wolnego.
- Chwileczkę! Nic nie mówiłam o braniu urlopu. Miałaś wolne ostatnie
sześć miesięcy, a teraz znów chcesz kilka dni? - Paulette wydawała się być
zdumiona, że Candee miała odwagę prosić o to.
- Tak. Proszę cię, Paulette. Kiedy wrócę, porozmawiamy o wszystkim,
co dla ciebie jest ważne. Obiecuję. Mam kilka wspaniałych pomysłów na
wystawy. Mam też pomysł na bożonarodzeniową wyprzedaż, która ściągnie
RS
150
kupę klientów. Najpierw muszę jednak coś wyjaśnić z pewnym przystojnym
brunetem,
Candee pognała do domu. Kochała go i była całkowicie pewna swoich
uczuć. Wiedziała, że wystarczy trochę pracy, a będą w stanie razem
zbudować trwały, dobry związek. Nie wiedziała jeszcze tylko, jak i gdzie.
Uwielbiała Miami i nigdy nie myślała, że mogłaby mieszkać gdzie indziej.
On uwielbiał zachodnie stany i tu nie byłby szczęśliwy. Lecz z pewnością
potrafią znaleźć jakieś rozwiązanie. Jednak najpierw musiała go przekonać o
swojej miłości. I dowiedzieć się od niego, czy on też chce ją kochać.
Wpadła do domu i pobiegła do telefonu. W ciągu pół godziny dopięła
wszystko na ostatni guzik. Była gotowa do wyjazdu już nazajutrz z samego
rana. Usiadła na krześle, a serce biło jej mocno. Nie wiedziała tylko, czy z
radości, czy ze strachu. Miała nadzieję, że to, co robi, nie okaże się wielką
życiową pomyłką. Narażała swą kobiecą dumę na szwank, lecz chodziło
przecież o jej dobro, o jej szczęśliwą przyszłość.
Candee wślizgnęła się za kierownicę wypożyczonego samochodu i
zatrzasnęła za sobą drzwiczki. Czy coś w życiu w ogóle mogło być proste?
Ciężko westchnęła i przekręciła kluczyk w stacyjce. Włączając się do ruchu,
obrała kierunek, który jej wskazano. Niedługo potem jechała już autostradą
prowadzącą z Denver przez Fort Collins do Wyoming.
Mike'a nie było w domu. Pierwsze niepowodzenie. Znalazła w książce
telefonicznej adres jego biura i udała się tam, ale tylko po to, by się
dowiedzieć, że pojechał na urlop.
Drugie niepowodzenie. Wsiadła więc do samochodu i pojechała na
północ. Pamiętała, jak mówił, że wakacje zawsze spędza na ranczu. Znajdzie
go tam. Znajdzie i powie, że... Że co? Że go kocha? Rozmowa z nim sam na
RS
151
sam w jego mieszkaniu, to jedno. Ale powiedzenie mu tego w obecności
wszystkich pracowników rancza, to zupełnie co innego. Będzie tam też jego
brat i bratowa. Wzdrygnęła się na samą myśl o być może czekającym ją
upokorzeniu, po czym szybko włączyła radio, żeby zagłuszyć przykre myśli.
Paulette ma rację. Ona zawsze, od dziecka, miała waleczne serce. A
teraz znów ma okazję to udowodnić, walcząc o coś najistotniejszego w jej
życiu.
Dzień był piękny. Lekki wiatr wiał od zachodu. Trawa stawała się
coraz bardziej sucha, a jej zielony kolor mieszał się z różnymi odcieniami
brązu i żółci. Dwupasmowa droga prowadziła od Fortu Collins przez liczne
pagórki. Konie pasły się na łąkach, zupełnie jak na ranczu Bar B. Candee
przypomniała sobie niechęć do tego miejsca, gdy po raz pierwszy się tu
zjawiła. Jak bardzo była wkurzona, że ugrzęzła na jakimś ranczu, a nie na
plaży w Kalifornii. A trzy spędzone tu tygodnie okazały się być
najcudowniejszymi w jej życiu.
Mają rację, jestem głupcem, pomyślał Mike, rzucając na łóżko
koszulę. Zmarszczył czoło, podniósł ją i wpakował do torby. Jason pierwszy
to powiedział, gdy Mike wrócił na ranczo i ogłosił, że zerwał zaręczyny. Po
pierwsze, od samego początku nie powinien się bawić w tę komedię z
zaręczynami. Mógł najzwyczajniej w świecie zaufać ludziom na ranczu.
Znaliby prawdę i teraz nie musiałby słuchać ich ciągłych komentarzy na
temat tego, jakim jest głupcem.
Rozejrzał się po pokoju. Zapakował wszystko, co było mu potrzebne.
Wziął torbę podróżną i zarzucił ją na ramię. Pomyślał, że pewnie minie
sporo czasu, zanim znowu tu przyjedzie. Nie chciał, by jego brat i pozostali
mężczyźni patrzyli na niego, kręcąc z dezaprobatą głową. Nie to było jednak
RS
152
najgorsze. Wszędzie, gdzie spojrzał, widział Candee. Na podwórzu, gdzie
uczyła się jeździć konno, w ogródku, w którym przyłapał ją na opalaniu.
Nawet w korytarzu prowadzącym do pokoju gościnnego nachodziły go
wspomnienia, których nie mógł od siebie odpędzić.
Ciągle zastanawiał się, czy dobrze jej się wiodło? Czy pozbierała się
już i doprowadziła swoje życie do porządku? Czy myślała o nim?
„A co będzie, jeśli się mylisz, Mike? Co będzie, jeśli cię nie
zapomnę?" Te jej słowa ciągle chodziły mu po głowie.
Mike wsiadł do samochodu i skierował jeepa w stronę Denver.
Przyjechał na ranczo w poszukiwaniu spokoju i samotności. Chciał mieć
czas na przemyślenie kilku spraw, ale nie znalazł tu spokoju, zaczepiali go i
karcili za jego rzekomą głupotę. Nikt go tu nie rozumiał.
Może jednak krótka wycieczka do Miami wyjaśniłaby jego
wątpliwości? Nawet jeśli Candee różniła się od Amy, nie oznaczało to
wcale, że powinien od razu myśleć o małżeństwie. I nie dawało żadnych
gwarancji, że byliby bardziej szczęśliwi niż jego ojciec w kolejnych
związkach.
Potrząsnął głową. Nie, Candee była inna. I jak bluszcz owinęła mu się
wokół serca. Chciał co dzień widzieć jej uśmiech, jej niebieskie oczy,
słyszeć jej południowy akcent, kosztować ust i czuć jej kobiece ciało w
swoich ramionach.
Czy jednak musiał podjąć to ryzyko? Postanowił, że do jutra
zdecyduje, czy ma ochotę je podejmować.
Przejeżdżając przez wzgórze, zwolnił, gdy na poboczu przeciwnego
pasa zauważył stojące samochody. Czyżby wydarzył się jakiś wypadek?
Przy drodze stało kilka pojazdów.
RS
153
Mijając je, dojrzał wśród nich mały samochód osobowy i mężczyznę
zmieniającego w nim koło, podczas gdy reszta mężczyzn mu się
przyglądała. Gwałtownie nacisnął na hamulec, gdy kątem oka dostrzegł
puszyste blond loki, czerwoną sukienkę i długie opalone nogi, których
trudno było nie zauważyć. Zatrzymał jeepa w żwirowej zatoczce i zgasił sil-
nik. Zatrzasnął drzwi, przeszedł przez asfaltową drogę i podbiegł prosto do
grupy mężczyzn i blond piękności, którą dobrze znał, aż za dobrze!
Jej włosy błyszczały w słońcu jak złoto i falowały wokół twarzy,
podkreślając urodę błękitnych oczu. Śmiała się i coś mówiła, a każdy z
obecnych tu mężczyzn zdawał się spijać z jej ust każde słowo.
Wzrok Mike'a zatrzymał się na króciutkiej czerwonej sukience, której
brakowało co najmniej dwudziestu centymetrów, by można było
powiedzieć, że ma przyzwoitą długość. Nie winił więc żadnego z obecnych
tu mężczyzn za to, że lgnęli do niej jak pszczoły do miodu. Przecież to
normalna kolej rzeczy, gdy w polu widzenia pojawiała się Candee. Była
wobec tych obcych mężczyzn tak samo miła, przyjazna i otwarta, jak wobec
Alicji czy Paulette, czy wobec niego...
Nagle ogarnęła go zazdrość. Pragnął jej uśmiechów wyłącznie dla
siebie. Pragnął dzielić z nią jej radość. Pragnął jej całej! Nie potrzebował już
więcej czasu, by podjąć decyzję. Właśnie przed chwilą ją podjął.
- Potrzebujecie pomocy? - zapytał.
Candee odwróciła się, a jej twarz tak się rozpromieniła na jego widok,
że zaniemówił.
- Mike! - Przebiegła kilka kroków, rzuciła mu się na szyję i przytuliła
się do niego tak mocno, iż myślał, że go udusi.
RS
154
Gdy jego ramiona czule ją objęły, wiedziała już, że odnalazła to, czego
szukała. Pocałunek, którym ją obdarował, potwierdził to. Musiał coś do niej
czuć, a teraz to udowodnił.
Mike przerwał pocałunek i przyjrzał się jej z bliska. Była taka słodka i
delikatna.
- Została z ciebie skóra i kości - powiedział.
- Tak się cieszę, że cię widzę, Mike - wyszeptała, a w jej oczach igrały
ogniki szczęścia.
- W jakie znów wpadłaś tarapaty? - zapytał Mike.
- Złapałam gumę, a ci mili panowie ofiarowali mi pomoc. Bez nich nie
dałabym sobie rady. Uwielbiam Wyoming, ludzie są tu tacy serdeczni.
- Dziękujemy za pomoc. Dalej poradzimy sobie sami - zwrócił się do
mężczyzn Mike.
Trzymał ją w ramionach i patrzył, jak wszyscy żegnają się i wsiadają
do swoich wozów. Nie minęło pięć minut, a byli sami.
- Mogłem przypuszczać, że gdy cię znowu zobaczę, będzie się wokół
ciebie kłębił rój facetów - powiedział ze śmiechem, gdy odjechała ostatnia
ciężarówka.
- Ja też się cieszę, że cię widzę, Mike - uśmiechnęła się Candee.
- Co ty tu, do diabła, robisz?
- Co tu robię? Przyjechałam do ciebie, bo cię kocham, Mike. Już wtedy
ci to mówiłam. Minęły tygodnie, a ja wciąż czuję to samo. Więc
postanowiłam przyjechać, żeby ci o tym powiedzieć. Uważam, że
powinniśmy porozmawiać. Ja nie jestem Amy - rzekła odważnie.
- Wiem o tym - powiedział łagodnie i przytulił ją do siebie. - Ona
nigdy nie sprawiała mi takich kłopotów jak ty.
RS
155
Wziął jej twarz w dłonie i podniósł tak, by na niego spojrzała.
- Byłem głupcem. Właśnie jechałem do Miami, by się z tobą zobaczyć
i powiedzieć ci, że chyba się myliłem. To,co powiedziałaś tamtego
ostatniego dnia, że może się mylę, ciągle kołatało mi się po głowie.
Pomyślałem, że pojadę do ciebie i sprawdzę, czy wciąż czujesz do mnie to
samo. Czy rzeczywiście się myliłem, mówiąc, że po tygodniu zapomnisz o
mnie.
- Naprawdę jechałeś do Miami? - zapytała z niedowierzaniem. -
Wyobraź sobie, że mogliśmy się minąć i ty wylądowałbyś pod moim
domem, a ja na ranczu twojego brata! - Zadrżała. - Mało brakowało. Nie
jestem pewna, czy miałabym wystarczająco dużo odwagi, by znów za tobą
jechać.
- Jechałem po ciebie. Całkiem podbiłaś moje serce. Chciałem się
przekonać, czy wciąż coś do mnie czujesz.
- Nie jestem Amy, mówiłam ci.
- Zapomniałem ci powiedzieć, że nie znoszę kobiet, które ciągle
powtarzają: „A nie mówiłam?".
- No cóż, postaram się o tym pamiętać, albo ty będziesz musiał się
przyzwyczaić do mojego: A nie mówiłam?
- Kochanie, ostatnie tygodnie były dla mnie piekłem. Wszyscy na
ranczu nazywali mnie idiotą, bo pozwoliłem ci odejść. Gdziekolwiek
spojrzałem, ty stawałaś mi przed oczyma. W nocy śniłaś mi się. Ciężko jest
zmienić postanowienia, które zakorzeniły się mocno w człowieku, ale teraz
już wiem, że potrzebuję cię bardziej niż czegokolwiek innego w życiu. To,
co do ciebie czuję, to coś więcej, niż czułem do Amy. Chcę, żebyś spędziła
RS
156
ze mną całe życie. Wyjdź za mnie. Zamieszkaj ze mną i stwórzmy
szczęśliwą rodzinę. Zostań matką moich dzieci.
- Jesteś pewien, że tego chcesz? Ja niczego bardziej nie pragnę, jak
tego, aby móc zestarzeć się u twojego boku, razem z tobą. Kocham cię,
Mike.
- Myślałem o tym, że możemy zamieszkać w Galveston. W Teksasie,
nad zatoką. Są tam jedne z najpiękniejszych plaży w Ameryce. Ty będziesz
miała swoją ukochaną wodę i plażę, a ja nadal będę na swoim ukochanym
Zachodzie. Ty będziesz mogła otworzyć tam swój własny sklep, a ja będę
pracował dla lokalnego biura szeryfa. Co ty na to? - zapytał z poważną
miną.
Jego ciepłe ręce delikatnie obejmowały ją, gdy czekał na odpowiedź.
Nie musiał czekać długo. Candee odpowiedziała niemal natychmiast.
- Tak, Mike, chcę za ciebie wyjść. Niczego tak nie pragnę, jak tego,
aby zostać twoją żoną. Kocham cię, Mike.
- Łzy szczęścia zaczęły spływać po jej twarzy.
Spojrzał na nią i uśmiechnął się szeroko, radośnie. Dawno się tak nie
uśmiechał.
Serce zabiło jej na widok ukochanego dołeczka w jego policzku i
wreszcie odważyła się go dotknąć. Podniosła rękę i czułe pogłaskała go po
twarzy. Ze wzruszenia nie mogła już nic mówić.
- Ja też cię kocham, Candee. Zawsze będę cię kochał
- powiedział, zdając sobie sprawę, że będzie musiał przyzwyczaić się
do jej kokieterii, słonecznego uśmiechu i serdeczności wobec obcych
mężczyzn. Będzie musiał nauczyć się, jak dzielić się nią z innymi. Lecz
każda noc będzie należała tylko do niego. Przyszłość zapowiadała się
RS
157
wspaniale, bo wiedział, że spędzi ją z Candee. I nigdy nie pozwoli jej
odejść. Była to najlepsza decyzja, jaką kiedykolwiek w życiu podjął.
Wiedział, że ich miłość będzie trwać i trwać... wiecznie!
Pochylił głowę i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
RS