MYRNIN
B
yło tutaj tak ciemno. Ciemno ciemno ciemno ciemno ciemno.
Ciemnociemnociemnociemnociemnociemnoniemogęoddychaćcieeeeeeee
eeeeemnooooo…
Przejąłem kontrolę nad klekotem mojego umysłu, szczękając z wysiłku i
powodując drżenie całego ciała. Czy byłem w dalszym ciągu
człowiekiem, w dalszym ciągu oddychającym – jak czasami w moich
snach – myślałem, że byłbym zalany potem ze strachu i brakowałoby mi
tchu. Śniłem też o tym czasami, lepka wilgoć kapiąca po mojej skórze i
paląca w oczy, ale w snach nie było tak ciemno; było jasno, tak bardzo
jasno i uciekałem by uratować swoje życie, uciekałem przed potworem…
1
Tak wiele lat uciekania, że czerń przemieniała się w szkarłat nic nic nie
było bezpieczne żadnego nieba żadnych przyjaciół wszystko zginęło
dopóki Amelie dopóki to miejsce dopóki dom ale dom zniknął zniknął
martwy i zniknął… Poczułem dławiący posmak drapiący moje gardło,
rozdzierające ostrze głodu i oparłem się o wilgotną, śliską ścianę. Nie
pamiętam. Mówiłem do siebie. Nie myśl. Ale nie mogłem przestać
myśleć. Nigdy. Moja matka biła mnie dla kaprysu, kiedy patrzyłem się w
gwiazdy i rysowałem ich wzory i zapomniałem o owcach, gdy wilki
zjadły jagnię i moje siostry z ich okropnymi, drobnymi okaleczeniami,
kiedy nikt nie widział i mojego ojca zamkniętego w zagrodzie jak jakieś
zwierzę, kiedy wył myślenie nigdy się nie kończyło nigdy nigdy nigdy
1
Generalnie co tu dużo mówić – Myrnin jest szajbnięty, a jego monologi walą na kolana nawet te
Shakespeare’owskie Przepraszam, jeśli coś nie ma sensu, ale staram się to tłumaczyć dokładnie…
Jego wypowiedzi często nie uwzględniają interpunkcji i jakiegokolwiek sensu więc…
Lubi mówić o 5 rzeczach na raz – trochę tak jak ja. Utożsamiam się z nim ;p
Mimo to bardzo go kocham <3 serduszko dla niego i Claire.
wyjący sztorm w mojej głowie dopóki ciepło nie przedarło się przez moją
skórę i pochłonęło mnie.
Stop. Krzyczała moja głowa, dopóki nie poczułem siły uderzającej moje
kości i przez krótką chwilę poczułem błogosławioną ciszę, w ofensywie
do ciążących w pamięci wspomnieniach i terroru, które nigdy, ale to
nigdy nie zostały zapomniane na dłużej.
Miałem teraz wystarczająco dużo czasu do namysłu, gdzie jestem i by
zastanawiać się nad moją obecną sytuacją… nie przeszłością.
Więzienie nie było dla mnie nieznanym zjawiskiem, co prawda nie w
Morganville, ale z dawnych, nieprzyjemnych i bardzo ciężkich lat z
przeszłości… Mój wróg w dalszym ciągu był wielkim fanem klasyki,
ponieważ wrzucił mnie do lochu – okrągła, wąska dziura w kamieniu
była wystarczająco głęboka i wystarczająco gładka, by uniemożliwić
wampirowi wspinaczkę lub skok. W mniej cywilizowanych czasach, ktoś
wrzucony do środka, mógłby być zupełnie zapomniany. Ludzie
przeżywali tylko kilka dni, zazwyczaj, zanim obłożna choroba, ciemność,
głód, pragnienie – albo zwykły terror – przejął nad nimi władzę.
Wampiry… cóż. My byliśmy wytrzymali.
To bardzo przykra rzecz do wyznania przez wampira, ale zawsze
nienawidziłem przenikliwej, głuchej ciemności. Przydaje nam się, gdy
chcemy się schować i zaczaiać się, ale tylko wtedy, gdy jest choćby
smuga światła – błysk, coś co narysuje kontury cieniom i nada im kształt.
Krwiste – ciepłe ciało świeci i to też jest komfortowe i bardziej
przekonywujące.
Ale tutaj nie było żadnego przebłysku, żadnej ofiary, nic co uwolniłoby
atramentową i pochłaniającą czerń.
To przypomniało mi o okropnych, okropnych rzeczach jak grób, który
wykopałem sam dla siebie więcej niż jeden raz, smak błota w moich
ustach, krzyk, żywy i cierpki, i ten smak nigdy nie odejdzie w niepamięć,
zostawiając mnie zakneblowanego w tym, zakneblowanego i niezdolnego
by walczyć z szokującym i odrażającym wrażeniem pochówku, tylko krew
mogłaby to zmyć, krew i piekące światło…
CiemnociemnociemnociemnociemnociemnociemnoomójBożeczemu…
Kiedy doszedłem do siebie, zgiąłem się w pół mając odruch wymiotny i
położyłem swoje dłonie płasko na ścianie. Klęczałem, co było nawet
bardziej nieprzyjemne niż stanie na nogach. Opadłem na plecy i
znalazłem zimny, mokry kamień na ścianie, zaledwie kilka cali za mną.
Mogłem usiąść, jeżeli nie przeszkadzałaby mi brudna woda sięgająca po
talię i kolana przy brodzie. Robiłem to przynajmniej na zmianę. To była
moja wina, że się tu znajdowałem, całkowicie moja wina. Claire zawsze
beształa mnie za moją jednomyślność i miała rację, rację, zawsze miała
rację, nawet Frank mówił mi, żebym uciekał, gburowaty Frank, głodujący
z braku środków odżywczych, nie ma nikogo, kto by wymienił mu
zbiorniki i zadbał o niego odpowiednio i Bob, co z Bobem, nie mogłem
go zostawić samemu sobie, jak sam by łapał sobie muchy i świerszcze i
okazjonalnie soczyste żuczki bez pomocy, był tak bardzo moją
odpowiedzialnością i Claire Claire Claire podatna na zranienie teraz, bez
Amelie, bez choćby krzty miłosierdzia nie nie nie, nie mógłbym
wyjechać, nie powinienem…
Zimny szkieletom Pennyfeather, z jego zgryźliwymi oczami i uśmiechem
zabójcy…
Frank mnie ostrzegał, ostrzegał mnie…
Pennyeather wciągający heretyków do ognia, polujący na mnie,
wygrzebujący mnie z mojej ostatniej bezpiecznej kryjówki i wrzucający w
świetle palącego słońca, gdzie Olivier śmiał się i do lochu w ciemność
ciemnośćciemnośćciemnośćciemnośćciemność…
Otworzyłem ponownie swoje oczy, w końcu, z moimi krzykami w
dalszym ciągu rozprzestrzeniającymi się od kamiennych ścian. Jak głośne
było to echo. Wciąż jeszcze była całkowita i zupełna ciemność w tym
miejscu – skała o którą się oparłem, woda i moje ręce naprzeciw mojej
twarzy, wszystko posępne i czarne, nawet żadnej iskry światła, życia,
koloru.
To wszystko przez to, że byłem ślepy. Pamiętam tą gwałtowność, winę i
szok; to było dziwne, że można by było zapomnieć o czymś tak
znaczącym. Ale na swoją obronę powiem, że nikt nie miałby tendencji by
pamiętać o takich rzeczach (obrzydliwy, blady uśmiech Pennyfeathera).
Uleczyłeś się z gorszych rzeczy, powiedziałem sobie surowo. Udawałem,
że jestem osobą sensowną, praktyczną. Ada, na ten przykład, w jej
lepszych dniach. Albo Claire. Tak, Claire byłaby w takim przypadku
bardzo praktyczna.
Ślepy ślepy trzy ślepy myszy widzę jak uciekają kto trzyma nóż gdzie jest
kot Mój Boże w niebie, kot i ja jestem jedyną myszą, ślepą i bezradną
myszą uwięzioną w pułapce bez sera, gdyby tylko ktoś wrzucił tu kawałek
sera, albo inną mysz…
Loch, nie byłem myszą, byłem wampirem, ślepym wampirem, który się
oczywiście uleczy, ewentualnie będzie w końcu widział. Stop,
powiedziałem sam sobie. Wziąłem głęboki oddech i poczułem
starodawną śmierć, pokruszone chwasty, rdzewiejący metal i kamień. Nie
miałem pojęcia, gdzie znajdował się owy loch. Znajdowałem się na
samym jego dnie, stojąc w zimnej, brudnej wodzie i myśląc, że tym
razem moje ulubione kapcie były kompletnie zniszczone. Co za strata.
Żadne fantazje na świecie nie pomogą ci teraz, idioto. Mogłem słyszeć
głos Pennyfeathera mówiący to; mogłem poczuć zimny uścisk jego dłoni
na moich ramionach. To miasto należy do najsilniejszych.
A później upadek.
Więc. Był silny. A ja przetrwałem. Jak zawsze. Nie tym razem, nikt mnie
nie uratuje, nikt nie wie, byłem tu taki sam sam sam sam
cieeeeeeeeeeeeeeeeemnooooo.
Panika zapanowała przez jakiś czas; za każdym razem zajmowała
odrobinę dłużej, tak mi się wydawało; z czystego naukowego myślenia,
uważam, że powinienem zacząć robić notatki. Monografię zajmującą się
tematem terroru osoby zamkniętej w ciemności, dodatkowo, która nie
widzi. Mógłbym napisać kilka tomików, czy musiałbym kiedykolwiek
ponownie widzieć, by być w stanie pisać.
Twoje oczy się wygoją, racjonalna część mnie – malutka część, najlepsza
i w żaden sposób najlepsza część mnie – wyszeptała. Delikatne tkanki
zajmują więcej czasu, by się zregenerować. Wiedziałem to, ale zwierzęca,
instynktowna część mnie, dalej trzęsła się w panice, przekonana, że
zostanę w tym szokującym niczyim miejscu, na zawsze, podwójnie ślepy,
nie będąc w stanie rozpoznać wyblakłych ścian, otaczających mnie.
Złowroga fala paniki znowu do mnie powróciła, a kiedy w końcu
przeszła i mój krzyczący mózg uspokoił się, kucałem nisko nad wodą,
opadając na chłodne ściany i trzęsąc się, blisko ataku. Moje gardło było
dziwne. Oh. Znowu krzyczałem. Przełknąłem strużkę mojej własnej,
cennej krwi i zastanowiłem się, kiedy Claire zacznie mnie szukać. Bo
zacznie; musi. Desperacko zacząłem wierzyć, że to zrobi. Na pewno, nie
była na mnie, aż tak zła, żeby mną pogardzić i zostawić tu, to miejsce jest
okropne.
Proszę. Proszę przyjdź. Nie mogę tego wytrzymać, nie sam nie nie nie nie
sam, nie ślepy nie…
Nie przywykłem do tego, by czuć taki horror, który łączy w sobie te
wszystkie lęki z mojego ludzkiego życia, jak jakiś toksyczny eliksir;
bliskość otaczających mnie ścian, ciemność, brudna woda, wiedza, że
mogę się stąd nigdy nie wydostać, że zostaną ze mnie same kości, dopóki
pragnienie nie obrabuje mnie z ostatniej krzty zdrowego rozsądku, będę
walczył tak mocno, gryząc swoje własne ciało, dopóki nie zostanie
osuszone całkowicie.
Stałem się, po tym wszystkim, swoim własnym ojcem.
Mój ojciec stał się bardzo zły, kiedy jeszcze byłem bardzo młodym
chłopcem, a oni zamknęli go… nie zupełnie tak jak mnie, ale w chacie,
światło i przykuta rudera, bez żadnej nadziei na przypomnienie sobie
światła dziennego. Kiedy miałem koszmary- codziennie- to było moje
piekło, że budziłem się w brudnych szmatach mojego ojca, przykuty
łańcuchem i samotny, porzucony w krzyku mojej własnej głowy.
W ciemności.
A tutaj proszę, koszmar stał się rzeczywistością, w ciemności, porzucony.
Nonsens. Pennyfeather zawsze pracował dla Oliviera. Próbowałem
skupić się na logice, wszystko aby zapobiec zsuwaniu się na tym
błotnistym zboczu w szarą odchłań desperacji, ponownie.
2
Ergo, Olivier
zawsze marzył by się mnie pozbyć. Dlaczego tego by chciał? Ponieważ
Amelie mi ufała?
Po prostu było coś tutaj nie tak. Olivier nie był losowo okrutny; uwielbiał
władzę, ale w większości, dla jakiej władzy mógł to zrobić. Miał tak
wiele szans, by zmienić Morganville na swój obraz, ale ciągle
powstrzymywał się; myślałem, że ma ogromny szacunek ze względu na
dziwną i niechętną miłość rosnącą między nim a Amelie. Mimo to,
zmienił się, całkowicie, tak samo jak Amelie. Na gorsze.
Amelie, moja kochana pani, tak mała, nieśmiała i cicha na początku,
kiedy twój geniusz i mój spotkały się, kiedy jako raczkujące wampiry
uczyliśmy się polować, strach przed byciem w posiadaniu. Uratowałem
cię od twojego podłego ojca, straciłem cię i później znowu odzyskałem.
Czy pamiętasz to wszystko, jak mody i niepewny wampir, pełen strachu i
niejasnych symboli?
2
Ergo (z łac.) - więc
Amelie nie była sobą. Olivier nie powinien był mi tego robić; nie
powinien być w stanie, by to zrobić, bez pozwolenia. Czegoś mi tutaj
brakowało, czegoś, czego jeszcze nie rozumiałem.
To były puzzle, a ja uwielbiałem puzzle; przylgnąłem do nich w
ciemności, jako tarcza przeciw tym wszystkim kawałkom, które waliły
się, rozbijając na kawałki w mojej głowie…
Kolejny atak paniki przemknął przeze mnie, gorący jak gotujący się ołów
i zimny jak płatki śniegu, formujący się wysoko w mojej talii w mdłości i
jak mała myśl rozpuszcza się w kwasie szału, myśli gonią tak szybko jak
zmodernizowane pociągi, rozbijając się o skały, skręcając dziko między
samochodami, zamieniając się w chaos i stając w płomieniach
bliskociemnośćzaciemnozabliskogładkaściananienienie…
Tym razem było to trudniejsze, wracało. Zabolało mnie. Drżałem.
Myślałem, że mogłem płakać, ale to była woda kapiąca na mnie, nie
byłem pewien. Nie ma żadnej hańby w łzach. Żadnej i odkąd nie było tu
nikogo, kto mógłby mnie zobaczyć, nikogo nigdy nigdy nigdy więcej.
Przyjdź po mnie. Proszę, powtarzała samotna i zagubiona część mnie. Ale
nikt nie przyszedł.
Godziny przemijały w wolnym tempie, ja zacząłem czuć jakąś dziwną…
presję, dziwne uczucie, które kazało mi rozszarpać moje już zranione
oczy… ale trzymałem się na dystans, dłońmi zaciśniętymi w pięści,
drżącymi jak bryły lodu i uderzyłem nimi mocno w gładką ścianę, dopóki
nie poczułem wystającej spod skóry kości. Rana wygoiła się szybciej niż
bym tego oczekiwał; ale rozproszenie nie trwało długo, a nacisk na moje
oczy rósł i rósł i nagle była tam zapierająca dech w piersiach, piękna
stróżka światła.
Oślepiające światło paliło niesamowicie, że poleciało mi klika łez, ale nie
dbałem o to. Mogłem widzieć i nagle, panika nie była tak desperacka i
pochłaniająca. Mogłem to zauważyć. Mógłbym to zauważyć. Jak zawsze
w moim życiu, było jakieś wyjście, cienka strużka nadziei, jednakże
szalonej…
Ponieważ, to mianowicie było, moim sekretem. Szalony świat, zdrowie
psychiczne nie miało zupełnie sensu.
Nikt nie spodziewał się, że będę żył, jednakże ja tak. Zawsze.
Spojrzałem się do góry i zobaczyłem przygnębiająco wąski tunel,
zamknięty malutkim, niewyraźnym otworem wysoko, wysoko nade
mną… i blask srebrnej kraty i okrąg otaczający go na krzyż. Pennyfeather
nie wrzucił tu, mnie ślepego, ot tak; wrzucił mnie do jednego z wielu
poziomów piekła i zamknął srebrem, na bardzo mało prawdopodobny
wypadek, gdybym chciał się wyczołgać na górę.
I kto wie, co leży poza tym; zapewne nic dobrego, byłem pewien. Gdyby
to Olivier dawał rozkazy, dałby mi małą szansę, gdyby została określona
w jego trakcie.
Mimo to. Przynajmniej nie jest teraz ciemno, pocieszałem sam siebie.
Spojrzałem w dół i w najsłabszej strużce światła zobaczyłem moje nogi –
nagie poniżej kolan, od kiedy być może nieroztropnie założyłem parę
starodawnych, aksamitnych bryczesów sięgających do kolan, i tak
bladych, jak nigdy. To był kolor brudnego śniegu i pomarszczone buty.
3
Podniosłem jedną stopę ze słonawej wody, króliczy kapeć był
przemoczony do cna i zwisał żałośnie. Nawet kły wyglądały na
pozbawione jakiegokolwiek uroku.
-Nie martw się, - powiedziałem do niego. – Ktoś zapłaci za twoje
cierpienie. I to bardzo. Z krzykiem.
Poczułem, że powinienem powtórzyć to drugiemu kapciowi, na wypadek,
żeby nie było żadnych negatywnych uczuć między nimi. Nikt nigdy nie
powinien powodować napięcia między swoim obuwiem.
Odpowiedzialność wykonana, spojrzałem się ponownie w górę. Zimna
woda kapała z góry i uderzała o moją twarz, zimna jak lód. To było
okrutne odkąd mogło mnie to tylko irytować, a nie powstrzymywać. W
dalszym ciągu, powinny być tu jakieś szczury. W każdym lochu są
szczury; mają standardowy problem. Szczurza krew nie należała do
moich ulubionych, ale jak mawiali mędrcy, nie ma portu w burzy. A ja
definitywnie byłem burzą, prawdziwą burzą kłopotów.
Woda. Woda woda woda spadające zimno w szare chmury zatapiające
ziemię w szarości brudzie szarym prochu szarych kościach domu
spadając powolnie w ruinę szare oczy kobiety wpatrujące się w dół ze
współczuciem i łzami tak wiele łez matko tak wiele zawodu na jej twarzy i
czym byłem teraz, czy nie byłem tym czym widziała mnie po raz ostatni…
krzyki, trzaskanie drzwiami, żadnej pozostałej rodziny, nikogo by dbał…
moje siostry, krzyczące do mnie bym wynosił się, wynosił się daleko…
Otrząsnąłem się gwałtownie z tego wspomnienia. Nie. Nie, nie myślimy
o tych rzeczach. Powinieneś o nich myśleć, myśl o swoich siostrach, myśl
3
Wiedziałam, że prędzej czy później będzie coś o jego króliczych kapciach. Uwielbiam jego monolog z wampirzym
obuwiem A Wy?
o tym co zrobiłeś, coś szeptało do mojego ucha, ale to był zły szept, podły
i zdradziecki robak z twarzą kogoś, kogo kiedyś kochałem, byłem tego
pewny, ale nie chciałem przypomnieć sobie, kto mógłby mnie ostrzegać.
Nie słuchałem, w żadnym wypadku. Nigdy nie słuchałem.
Podniosłem do góry prawy kapeć ponownie i zwróciłem się do jego
przesiąkniętej głowy.
-Obawiam się, że będę musiał cię tu zostawić. I ciebie też, bliźniaku.
Będzie wystarczająco ciężko się wspinać, bez was utrudniających mi to.
A wasze kły nie są tak ostre.
Nie odpowiedziały. Mała śruba lodu spadła na mnie I poczułem się
zażenowany rozmawianiem z moimi butami i przepraszaniem ich.
Przejrzystość zmieszała mnie. To było znacznie mniej wyrozumiałe i
miłe niż ogólny stan rozłączenia, w którym lubiłem żyć
Niemniej jednak, jasność umysłu – jednakże chwilowa – zmusiła mnie by
znów spojrzeć na ściany. Powierzchnia nie było idealna, ostatecznie;
była pokryta małymi niedoskonałościami. Niezbudowana, ale postawiona
z solidnego kamienia i w między czasie jakiekolwiek wiercenie sprawiło,
że ściany były gładko wypolerowane, nie usunęło to jednak całej faktury.
Nie było to dużo, ale zawsze coś, westchnąłem nad perspektywą jak
nieprzyjemne to będzie.
A potem z ponuro zaklinowałem moje paznokcie w ścianie i zacząłem
wydrapywać cieniutkie uchwyty.
Przyjdź i znajdź mnie, w dalszym ciągu błagałem Claire, ponieważ
wiedziałem zbyt dobrze, że moje paznokcie – jakkolwiek ostre i
wytrzymałe – zostaną zużyte szybciej niż dosięgnę srebrnej kraty nade
mną. A samo srebro będzie niemożliwe, żebym złamał je od tej strony,
bez zamachnięcia się i ryzykownego przytrzymania.
I oczywiście, to zajęło by wiele dni by wydrapać sobie drabinę na samą
górę, nawet biorąc pod uwagę, że moje paznokcie mogłyby wytrzymać
bardzo długo.
Ale przynajmniej mogłem próbować. Pennyfeather mógłby przecież
wrócić, po tym wszystkim; mógł nie skończyć ze mną. Dajmy na to,
zostałem mu dany w prezencie, jako makabryczna zabawka. Jeżeli byłaby
taka ewentualność, z całą pewnością potrzebowałem być przygotowany
na to by go zabić, szybko, zanim zdążyłby zrobić mi jakąś okropną rzecz.
To mogła być jedyna szansa na przetrwanie.