background image

 

1

TRINE ANGELSEN 

 

KŁAMSTWA 

 

SAGA CÓRKA MORZA X 

 
Rozdział 1 
 
 

Elizabeth  nagle  poczuła  szum  w  uszach  i  musiała  chwycić  oparcie  krzesła,  by  nie 

upaść.  Czy  dobrze  usłyszała?  Czy  rzeczywiście  Helene  przed  chwilą  powiedziała,  że  Pål 
powrócił i że się pobiorą? Nie, to nie mogła być prawda. Niemożliwe! 
 

- Słyszałaś, co powiedziałam? – zapytała Helene. Głos miała dziwnie matowy. 

 

- Tak słyszałam, że ty… że Pål wrócił – wyjąkała Elizabeth. Serc waliło jej tak mocno, 

ż

e najpewniej sukienka  nie mogła tego ukryć. A więc to była prawda: on wrócił. Ale jak to 

możliwe?  Gdzie  był?  Czy  wyjaśnił  Helene,  dlaczego  wyjechał?  Nie,  tego  nie  mógł  zrobić, 
pomyślała z ulgą, bo przecież by się zdradził. 
 

- Zaskoczona? – spytała Helene. Jej niebieskie oczy błyszczały. 

 

Elizabeth pomyślała, że musi bardzo uważać na słowa. 

 

- Owszem. Gdzie był? – Zmusiła się do podniesienia oczu na Helene. 

 

- U krewnego w Helgoland. 

 

- A czemu wyjechał? – Elizabeth czuła, że drży, choć głos miała spokojny. 

 

- Jeszcze pytasz! – Helene wykrzywiła twarz w ponurym grymasie i podeszła bliżej. – 

jak  możesz  tak  stać  i  udawać,  że  nic  nie  wiesz,  Elizabeth?  Czemu  nie  przyznasz  się,  że  to 
przez ciebie? 
 

Elizabeth spuściła wzrok i głęboko odetchnęła. 

 

-  Niczego  się  nie  wypiera  –  powiedziała  w  końcu  i  spojrzała  na  Helene.  –  To  ja 

zmusiłam go do wyjazdu. Czy Pål powiedział, ci dlaczego? 
 

- Oczywiście! Żeby nas rozdzieli. Najpierw próbowałaś go przekupić, chciałaś mu dać 

pieniądze na podróż. Ale jak nie chciał wziąć, zagroziłaś mu, że… 
 

- Co ty wygadujesz?! – wykrzyknęła Elizabeth. – Ja… ja chciałam mu dać pieniądze? 

Boże mój, w życiu bym… - Tu przerwała, żeby nie powiedzieć za dużo. Zwilżyła językiem 
wargi. – Więc jaki niby dałam mu wybór? – spytała. 
 

-  Zagroziłaś  mu,  że  jeżeli  się  nie  wyniesie,  rozpowiesz  o  nim  różne  straszne  rzeczy. 

Nie  chciałaś,  żebym  się  wyprowadziła  z  Dalsrud,  bo  potrzebna  ci  byłam  jako  służąca. 
Potrzebowałaś kogoś, kim w tym nowym życiu mogłabyś do woli pomiatać. 
 

-  Czy  ty  słyszysz,  co  wygadujesz?  –  Elizabeth  była  zdruzgotana.  –  Gdybym 

potrzebowała  kogoś  do  pomiatania,  to  bym  sobie  znalazła.  Dlaczego  miałabym  używać  do 
tego ciebie, moją najlepszą przyjaciółkę? 
 

Twarz Helene przybrała niepewny wyraz, ale po chwili jej wzrok znów stał się zimny. 

 

- Miałaś swoje powody – powiedziała ostro. 

 

-  Czy  Pål  powiedział  ci,  jakie  niby  rzeczy  miałabym  o  nim  rozpowiadać?  – zapytała 

Elizabeth. 
 

Hlene wzruszyła ramionami i skrzyżowała ręce na piersiach. 

 

- Pewnie coś tam o jego babie i co tam jeszcze mogłaś wymyślić… 

 

-  Ale  skoro  był  niewinny,  dlaczego  miałby  się  przejmować  moim  groźbami?  – 

Elizabeth była zaskoczona tym, że potrafi zachować zimną krew, mimo, że wszyscy się w niej 
burzyło. Miała ochotę potrząsnąć Helene, by przyjaciółka wreszcie pojęła prawdę. 

background image

 

2

 

-  Bo  masz  pieniądze  i  władzę,  bo  masz  odpowiednie  znajomości.  Pål  to  biedny 

mężczyzna, nikt by mu nie uwierzył! 
 

Elizabeth  puściła  oparcie  krzesła.  Czuła,  że  ma  spocone  ręce,  schowała  je  więc  za 

plecy. 
 

- A dlaczego wrócił? – zapytała wreszcie. 

 

-  Bo  mnie  kocha.  Tak  bardzo,  że  gotów  jest  narazić  się  na  wszelką  niegodziwość  z 

twojej strony. 
 

- Kiedy więc się pobieracie? – Elizabeth starała się nadać głosowi spokojne brzmienie. 

 

Helene spuściła wzrok i zagryzła wargę, ale zaraz podniosła wzrok na przyjaciółkę. 

 

- Jeszcze mi się nie oświadczył, ale wiem, że niedługo to zrobi. Już rozmawialiśmy o 

małżeństwie… 
 

Elizabeth westchnęła cichuteńko. Musiała wziąć się mocno w garść by nie okazać, jak 

jej ulżyło. Podeszła do Helene i próbowała ująć ją za rękę, ale ta się cofnęła. 
 

- Nie dotykaj mnie – syknęła. 

 

Zabolało. Elizabeth cofnęła rękę. 

 

- Posłuchaj, co mam ci do powiedzenia, Helene. 

Tego wieczora, kiedy Pål wyjechał z Dalsrud, była tu jedna z dziewcząt od Bergette, z wełną 
do  farbowania.  Ma  tyle  lat  co  Maria.  Kiedy  miała  już  wracać,  Pål  zwabił  ją  do  szopki  i 
próbował wziąć siłą. Na szczęście przyszłam ja… 
 

- Nie chcę tego słuchać! – krzyknęła Helene, zasłaniając uszy. 

 

- Skończ z tą dziecinadą! – wypaliła Elizabeth, chwytając ją za ręce i odsłaniając jej 

uszy. Mocno trzymając dziewczynę za przeguby, ciągnęła: - Jeśli mi nie wierzysz, wystarczy 
ją spytać, a jak wytłumaczysz te siniaki na plecach i ręce? 
 

-  Potknęłam  się  o  próg  obory  i  upadłam  –  odparła  szybko  Helene.  –  Już  przecież 

mówiłam. 
 

-  Ale  wtedy  mówiłaś,  że  to  było  w  środku,  w  oborze.  Ci  co  kłamią,  często  sobie 

przeczą. 
 

-  A  więc  nazywasz  mnie  kłamczuchą?  –  Helene  zamrugała,  a  potem  wybuchnęła 

płaczem. 
 

Elizabeth  poczuła,  jak  serce  jej  się  kraje.  Miała  ochotę  przycisnąć  Helene  do  piersi, 

pogłaskać  po  głowie,  otrzeć  jej  łzy  i  obiecać,  że  wszystko  dobrze  się  skończy.  A  wtedy 
otwarły się drzwi i ukazała się w nich głowa Liny: 
 

- Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałabym pożyczyć klucz od spichlerza… 

 

- Wynoś się! – krzyknęła Helene i drzwi natychmiast się zamknęły. 

 

Zaczęła  chodzić  w  tę  i  z  powrotem  po  izbie,  a  po  policzkach  płynęły  jej  łzy.  Z 

warkocza  wysunęło  się  pasmo  kasztanowych  włosów.  Elizabeth  podała  jej  chusteczkę,  ale 
Helene nie zwróciła na to uwagi. 
 

- Kochanie – zaczęła Elizabeth, ale wtedy Helene obróciła się ku niej i krzyknęła: 

 

- Miałam kiedyś przyjaciółkę, byłaś nią ty. A teraz robisz mi coś takiego… Dlaczego, 

Elizabeth? Możesz mi to wytłumaczyć? 
 

-  Dlatego,  że  mi  na  tobie  zależy  i  że  się  o  ciebie  boję.  Leonard  wziął  mnie  i  ciebie 

gwałtem, i próbowała tego samego z Amanda. Ale gdybyśmy o tym komuś opowiedziały, nie 
uwierzono by nam. Teraz ty tak samo patrzysz na Påla. Nie chcesz zobaczyć go takim, jakim 
jest naprawdę. – Elizabeth nagle zamilkła. 
 

Helene spojrzała na nią ponurym wzrokiem: 

 

- Porównujesz mojego ukochanego z tą bestią, twoi teściem? 

 

-  Helene,  posłuchaj  mnie  –  powiedziała  Elizabeth,  czując,  że  kończy  jej  się 

cierpliwość. – I mów ciszej, bo cały dom słyszy, o czym tu rozmawiamy.  
 

- Mam to w nosie – wychlipała Helene. – Ciekawe, co byś powiedziała, gdybym to ja 

oskarżyła Kristiana o to samo, o co ty oskarżasz Påla? 

background image

 

3

 

- Żądam, żebyś przeprosiła Påla – już stanowczym głosem ciągnęła Helene. 

 

Elizabeth spojrzała na nią z niedowierzaniem. 

 

- Chyba nie mówisz tego serio – powiedziała śmiertelnie poważna. – Nigdy! Możesz 

sobie żądać, ale ja nigdy nie przeproszę go za tę niegodziwość, którą wyrządził! 
 

-  Nienawidzę  cię,  Elizabeth,  nienawidzę!  –  krzyknęła  Helene,  wybiegając  z  izby.  Po 

chwili trzasnęły drzwi wejściowe. 
 

Elizabeth  opadła  na  najbliższe  krzesło.  Siedziała  na  nim  długo,  patrząc  przed  siebie. 

W końcu uległa emocjom i dała ujście łzom, które w niej wezbrały. Jakaś część rwała się, by 
pobiec  za  Helene  i  prosić  ją  o  wybaczenie,  ale  inna  część  mówiła  jej,  że  nie  powinna.  Nie 
mogła  prosić  o  przebaczenie,  bo  ryzykowałaby  utratę  przyjaciółki  na  zawsze.  Choć  może 
właśnie to już się stało… 
 

Jej płacz przeszedł w pochlipywanie, w końcu uspokoiła się. spojrzała na wieli stojący 

zegar: była za piętnaście pierwsza. Wkrótce czas na obiad. 
 

Z  sieni  słychać  było  głosy  Marii  i  Ane,  idących  na  strych.  Elizabeth  zwilżyła 

chusteczkę  wodą  z  karafki  i  przetarła  twarz.  Na  pewno  musiała  tłumaczyć  się  niczego 
służącym,  choć  w  kuchni  z  pewnością  już  plotkowano.  Pogładziła  włosy  i  spódnicę, 
wyprostowała plecy i wyszła z salonu. 
 
 

- Co się stało? – zapytała przerażona Amanda, patrząc na Elizabeth. 

 

- Nic, tylko dym dostał mi się do oczu, kiedy rozpalała, w piecu – powiedziała szybko 

Elizabeth; i znowu kłamstwo przyszło jej tak łatwo. 
 

-  Amando,  idź  po  chleb  –  poprosiła  Lina,  wbijając  widelec  w  ziemniaki.  –  Obiad 

będzie zaraz gotowy. 
 

- Ja tez miałam kłopoty z tym piecem – zauważyła Amanda, idąc do spiżarni. 

 

Elizabeth uśmiechnęła się do Liny z wdzięcznością. Dziewczyna nie była z tych, które 

lubią plotkować. 
 

-  Ja  tam  wolę  kominek,  w  nim  zawsze  się  szybko  rozpala.  –  Amanda  wróciła  z 

chlebem. – To co, pokój jest pełen dymu? 
 

-  Nie  było  tak  źle  –  powiedziała  szybko  Elizabeth.  –  Amando,  możesz  wyjść  i 

zadzwonić na obiad? 
 

Nieczęsto  używano  dzwonu,  bo  na  ogół  wszyscy  byli  w  pobliżu.  Dziś  jednak  Ole  i 

Kristian budowali gdzieś w polu kamienne ogrodzenie, gdyż zeszłego lata krowy nieustannie 
właziły im w szkodę. 
 

-  Mam  nadzieje,  że  zatrzymasz  przy  sobie  to,  co  widziałaś  i  słyszałaś  w  salonie  – 

zwróciła się Elizabeth do Liny, kiedy zostały same. 
 

- Nic nie słyszałam, ani nie widziałam – odparła roztropnie Lina i postawiła na blacie 

garnek z ziemniakami. 
 

Zanim Elizabeth zdążyła jej podziękować, weszły Maria i Ane. 

 

- Pusia zniknął – skarżyła się Ane. – Nie widziałam go od trzech dni. Może porwał go 

lis? – Odgarnęła z twarzy pasemka jasnych włosów. 
 

Elizabeth  pozwoliła  jej  zapuścić  długą  grzywkę,  tak,  by  mogła  spleść  włosy  w  dwa 

warkocze.  Miała  świadomość,  że  są  bardzo  do  siebie  podobne:  takie  same  jasne  włosy  i 
orzechowe oczy. Ale dziewczynka miała też cechy po Kristianie: cechy, które, jak Elizabeth 
miała nadzieję, tylko ona dostrzegała. 
 

-  Nie  –  powiedziała  lekkim  tonem  –  Pusia  tak  łatwo  by  się  nie  dał.  Koty  często 

znikają, ale zawsze wracają. 
 

- Czemu znikają? 

 

- Szukają sobie narzeczonej – wyjaśniła Maria i pomogła Linie nakryć do stołu. 

 

- Ty też się o niego martwisz? – nagle spytała Ane, patrząc niespokojnie na matkę. – 

Masz takie czerwone oczy… 

background image

 

4

 

- Nie, to tylko dym z pieca. No, siadaj już do stołu. 

 

Do kuchni weszła Amanda, a za nią Ole i Kristian. mężczyźni obmyli się przy kuchni, 

rozmawiając o pracy, którą wykonali i o tym, co jeszcze było do zrobienia, a potem zasiedli 
na swoich miejscach. Na stole postawiono wielki półmisek z dymiącym karmazynem. 
 

Obecni nałożyli sobie dużo ziemniaków, ryb, masła i chrupkiego pieczywa. Elizabeth 

pomogła Ane wyjąć duże ości i zdjąć różową skórę. 
 

- A gdzie Helene? – spytała zaskoczona Lina. Rozmowa ustała i wszyscy rozejrzeli się 

dokoła siebie.  
 

-  Ma  pewną  sprawę  do  załatwienia  –  powiedziała  Elizabeth  i  zaczęła  obierać  córce 

ziemniaka, mimo że Ane już radziła sobie z tym sama. 
 

- Poza domem? – spytał Kristian. – Tak jej się spieszyło, że nie mogła najpierw zjeść? 

 

- To babskie sprawy – wtrąciła się Lina. – Dostane jeść, jak wróci. 

 

Kristian umilkł, Ole też nic nie powiedział. 

Tylko  Amanda  zerkała  to  na  jedną,  to  na  drugą  osobę  przy  stole.  Elizabeth  musiała  się 
opanować, by nie wybuchnąć śmiechem. Te babskie sprawy, powiedziała do siebie. A co to 
niby takiego? 
 

-  Słyszeliście,  że  lensman  będzie  sobie  budował  pawilon  w  ogrodzie?  Przecież  ma 

gdzie mieszkać – zauważyła Amanda. 
 

Ole wyszczerzył zęby w uśmiechu. 

 

- To malutki domek, niewiele większy niż wygódka, tyle że ma dużo okien. 

 

Amanda spojrzała na niego z ukosa. 

 

- Kpisz sobie ze mnie? 

 

-  Nie,  to  prawda.  Wielkie  państwo  ma  takie  domki.  Przesiadują  w  nich,  jak  jest  za 

zimno, żeby siedzieć na dworze. 
 

Elizabeth  przestała  ich  słuchać.  Jej  myśli  pobiegły  do  Helene.  Gdzie  ona  jest?  Czy 

poszła do Påla, żeby mu się zwierzyć, że ukryła się gdzieś na terenie gospodarstwa, by pobyć 
sama ze swoimi myślami? 
 

Nienawidzę  cię,  Elizabeth!  Te  słowa  sprawiły  jej  ból,  choć  przyjaciółka 

wypowiedziała je w gniewie. Na pewno nie chciała tego powiedzieć, nie była przecież taka. 
Przynajmniej taka nie była ta Helene, która Elizabeth znała. Ale Pål całkiem ją odmienił… 
 

-  Długo  tej  Helene  nie  ma  –  zauważyła  nagle  Amanda.  –  Co  to  niby  miała  do 

załatwienia? 
 

By zyskać na czasie, Elizabeth udała, że nie słyszy pytania. 

 

- Dokąd ona poszła? – spytała Amanda niecierpliwie. 

 

- O, tam jest! – krzyknęła Ane tak niespodziewanie, że wszyscy podskoczyli. 

 

- Kto? – Amanda wyciągnęła szyję, by wyjrzeć przez okno. 

 

- Pusia. Wrócił! Więc lis go jednak nie pożarł. Pójdę po niego. 

 

-  Ane,  siedź  spokojnie,  dopóki  nie  skończysz  jeść  –  oświadczyła  Elizabeth 

zdecydowanym tonem, przytrzymując córkę. 
 

- Już się najadłam! Pusia może dostać resztę. 

 

- Niech idzie po tego kota – mruknął Kristian, a Elizabeth puściła dziewczynkę. 

 

-  Rozpuszczasz  ją  –  oświadczyła.  –  To  nieładnie  odchodzić  od  stołu  w  środku 

jedzenia. 
 

- Wiem, ale ma dopiero siedem lat i bardzo się o tę kocinę martwiła. – Uśmiechnął się 

krzywo i mrugnął do niej. 
 

Elizabeth  musiała  odwrócić  wzrok.  Wystarczyło  zaledwie  jego  spojrzenie,  a  już  cała 

miękła. 
 

- Pusia… - zachichotał Ole. Jeszcze mu nie wymyśliła lepszego imienia? 

 

Rozmowa potoczyła się dalej i nikt już nie wspomniał o Helene. 

 

 

background image

 

5

 
 

Wszyscy  skończyli  jeść,  więc  Elizabeth  wysłała  Marię  razem  z  dziewczynkami  do 

obory  i  wreszcie  została  w  kuchni  sama.  sprzątając  ze  stołu,  ukradkiem zerkała  przez  okno. 
Co  będzie,  jeśli  Helene  nie  wróci?  Na  samą  myśl  o  tym  ściskał  się  jej  żołądek.  Ciężko 
westchnąwszy,  wzięła  dwa  wiadra  i  nosidło,  po  czym  poszła  nad  rzekę  po  wodę  do 
zmywania. 
 

Kiedy  wróciła,  na  środku  podwórza  zobaczyła  Helene.  Najpierw  wzdrygnęła  się, 

potem  zalała  ją  fala  radości  przemieszanej  z  niepokojem.  Przez  kilkanaście  sekund  stały 
naprzeciw siebie, mierząc się wzrokiem. Helene pierwsza przerwała ciszę. 
 

- Wezmę wiadra. 

 

Zanim Elizabeth zdążyła zaprotestować, przyjaciółka odebrała od niej wiadra. W ten 

sposób  przepraszała  –  gestem,  który  wskazywał,  że  jest  jej  przykro,  do  duma  nie  pozwoliła 
Helene na słowne przeprosiny. Elizabeth odetchnęła z ulgą i czując, jak jej się robi ciepło na 
sercu,  ruszyła  za  nią  do  domu.  Nie  musiała  pytać,  bo  Helene  zdradziły  źdźbła  słomy  we 
włosach. 
 

Gdy pozmywały i Helene w oczy i powiedziała dobitnie: 

 

- Cofam większość z tego, co powiedziałam, ale nie to, że wyjdę za Påla; zrobię to, jak 

tylko i się oświadczy. 
 

Elizabeth skinęła głową. Nie chciała pytać, które to słowo Helene cofa.  Cieszyła się, 

ż

e  zostało  jeszcze  trochę  z  dawnej  Helene  i  dało  jej  to  odrobinę  nadziei.  Może  uda  się  ją 

całkiem odzyskać, zanim będzie za późno… 
 
Rozdział 2 
 
 

Elizabeth  leżała,  wpatrzona  w  mrok  sypialni.  Leżała  tak  na  tyle  długo,  że  zaczynała 

już  widzieć  kontury  toaletki  i  stojącego  przed  nią  krzesła.  Zastanawiała  się,  czy  Helene  śpi. 
Jeżeli  także  czuwa,  ciekawe,  o  czym  myśli?  Czy  wspomina  czasy,  gdy  leżały  na  zimnym 
stryszku,  zwierzające  się  sobie  z  najskrytszych  tajemnic?  Czy  pamięta,  jak  ostrzegała 
Elizabeth  przed  Kristianem?  Jak  jej  mówiła,  że  przyjaciółka  w  nim  się  zakocha,  a  potem 
będzie cierpieć. Elizabeth wiedziała, że Helene mówi to z dobrego serca. Mieli z Kristianem 
różne pochodzenie i nic na to nie można poradzić, ale było im razem dobrze, bo Kristian był 
dobrym człowiekiem. 
 

Pål natomiast był zły. Niewykluczone, że był mordercą i że znęcał się nad żoną, co do 

tego  ostatniego  nie  miała  wątpliwości.  Na  własne  oczy  też  widziała  siniaki  na  plecach  i 
ramionach Helene. Kochana, dobra Helene, dlaczego musiała zadać się z kimś takim? 
 

- Nie możesz spać? – zapytał Kristian, przytulając ją do siebie. Jego ciało było ciepłe, 

silne i emanowało bezpieczeństwem. 
 

- Nie, myślę o Helene. 

 

- Pokłóciłaś się z nią? 

 

Jak on mnie dobrze zna, pomyślała. 

 

- Pål wrócił i rozmawiali o małżeństwie. 

 

- Coś słyszałem o jego powrocie. Nie chciałabyś utracić Helene, prawda? – Pogłaskał 

ją delikatnie po włosach. 
 

Elizabeth odsunęła się trochę, próbując pochwycić w półmroku jego spojrzenie. 

 

- Gdyby to było takie proste – westchnęła. – Pål ją bił, ma siniaki na plecach. 

 

Słyszała, jak mąż wstrzymał na chwilę oddech. 

 

- Jesteś pewna? 

 

- Widziałam je na własne oczy. 

 

Nie  wspomniała  o  tłumaczeniu  Helene,  że  upadła  w  oborze;  Kristian  mógłby  w  to 

uwierzyć. 

background image

 

6

 

-  Pewna  jestem,  że  miał  coś  wspólnego  ze  śmiercią  swojej  baby.  Ale  nie  mogę  tego 

udowodnić – dodała ponuro. – Nie jest dobry dla Helene. Ona ostatnio często płacze. Nie jest 
sobą. Normalnie jest dzielna i silna, a kiedy są trudności, nigdy się nie poddaje… Teraz jest 
zupełnie, zupełnie inna. 
 

- Kocięta otwierają oczy dopiero po ośmiu dziewięciu dniach, a niektóre kobiety nigdy 

– powiedział sucho Kristian. – Próbowałaś jej przemówić do rozumu? 
 

- Czy próbowałam? – powtórzyła Elizabeth. – Oczywiście, że tak. Ale ona nie słucha. 

– Nabrała powietrza w płuca i ciągnęła: - To ja wygnała stąd Påla. 
 

- Co? – Kristian zaśmiał się cicho. – To do ciebie podobne. Jak to ci się udało? 

 

-  Pamiętasz,  że  był  tu  zaproszony  w  czasie  pobytu  Bertine  i  Simona?  Nakryłam  go 

wtedy w szopce na torf próbował wziąć gwałtem służącą Bergette. 
 

-A  ona  co  tu  robiła?  –  Kristian  oparł  się  na  łokciu  i  spojrzał  na  nią.  Twarz  miał 

poważną. 
 

- Przyszła z wełną do farbowania. Tak czy owak, udało mi się go wtedy powstrzymać. 

Postraszyłam  go wtedy lensmanem, wyrokiem śmierci i  ciężkimi robotami, o ile się jeszcze 
tej samej nocy nie wyniesie. 
 

Kristian roześmiał się tak głośno, że Elizabeth musiała go uspokoić. 

 

-  Cicho!  Dzieci  śpią  –  uciszała  go.  –  Wyjechał,  a  ja  udawałam,  że  nic  nie  wiem.  A 

teraz wrócił i naopowiadał jej różnych rzeczy. Mówi, że łżę i tak dalej. Helene wierzy jemu, 
nie mnie. 
 

- Oj, niedobrze. – Kristian położył się z powrotem. – I co teraz? 

 

- Skąd mam wiedzieć? Pomóż mi, Kristianie. 

 

Przez dłuższą chwilę patrzył w sufit. 

 

- Przykro mi, Elizabeth – odezwał się po chwili. – Nic nie możemy zrobić. Helene jest 

dorosła  i  sama  o  sobie  decyduje,  a  poza  tym  nie  wiemy,  czy  Pål  zrobił  coś  podlegającego 
karze. 
 

Elizabeth wiedziała, że on ma rację, czy jej się o podobało, czy nie. nie mogła jednak 

dopuścić do tego, żeby Helene spotkał taki sam los, jak żonę Påla. Panie Boże, daj mi jakiś 
znak, modliła się w duchu. Powiedz, jak mam uratować Helene. 
 

Kristian pogłaskał ją po plecach i delikatnie zwichrzył jej włosy. 

 

- Możesz tylko czekać i zobaczyć, co się zdarzy – dodał. – Najpewniej Helene pójdzie 

po rozum do głowy i zrozumie, że Pål nie jest dla niej. 
 

- Możesz mu zabronić tu bywać. 

 

- To nic nie da. Helene pójdzie do niego i nic na to nie poradzimy. 

 

I  znowu  miał  rację.  Niewiele  można  było  zrobić,  skoro  nie  udało  się  jej  w  żaden 

sposób przemówić do rozumu. 
 

Elizabeth  ziewnęła.  Nie  chciała  już  o  tym  wszystkim  myśleć.  Odwróciła  się  do 

Krystiana.  Dotyk  jego  reki  przyprawił  ją  o  fale  gorąca.  Nagle  mocnym  i  zdecydowanym 
chwytem przyciągnął ją do siebie. 
 

- Nie, nie teraz – szepnęła bez przekonania, nie stawiając większego oporu. – Dzieci 

usłyszą – szepnęła, wyginając ciało ku niemu. 
 

-  Dzieci,  też  mi…  -  powiedział  i  spojrzał  na  nią,  a  w  oczach  miał  wesołe  błyski.  – 

Ś

pią, wiesz przecież. A drzwi są zamknięte. 

 

Zaczęła  oddychać  szybciej,  bo  zdjął  z  niej  nocną  koszule.  Teraz  ujął  jej  piersi  w 

dłonie, a potem zaczął je muskać językiem. Pieścił ją, aż zaczęła mruczeć z rozkoszy. 
 

- Weź mnie – poprosiła, podnosząc ku niemu biodra. 

 

-  Ależ  jesteś  niecierpliwa  –  wymruczał  ochryple  i  przejechał  palcem  po  jej  udach,  a 

ona westchnęła 
 

- Jeszcze raz! 

background image

 

7

 

Głaskał teraz jej brzuch, uda, piersi, jego ręce i usta były wszędzie naraz. Przechodził 

przez nią dreszcze błogości, jak ciepłe morskie fale. W końcu opasła go nogami wokół bioder 
i zmusiła, by się na niej położył. 
 

Wiedziała,  że  jest  od  niej  silniejszy  i  że  może  stawić  opór,  ale  nie  zrobił  tego.  Po 

prostu  oparł  się  na  łokciach  i  powoli  w  nią  wszedł.  Elizabeth  poczuła,  jak  ją  wypełnia, 
dotykając  ram,  gdzie  jej  ciało  lubiło  to  najbardziej.  Kiedy  był  już  w  środku,  zastygł  tam  i 
obsypał pocałunkami jej czoło i policzki. Bawił się płatkami uszu, całował jej szyję tak długo, 
aż  poczuła,  jak  ogarnia  ją  wściekłe  pożądanie.  W  końcu  nie  mogła  już  dłużej  wytrzymać  i, 
mimo że Kristian nawet się nie poruszył, nagle poddała się wszechogarniającej fali rozkoszy. 
 

Poczekał, aż się uspokoiła, po czym zaczął ją znów pieścić. 

 

- Nie mam siły na więcej –westchnęła, ale wiedziała, że to nieprawda. Poczuła, że on 

na nowo zapanował nad jej ciałem i wygięła się w łuk, wychodząc u naprzeciw. 
 
 

Elizabeth  przeciągnęła  się  w  pościeli  o  pomyślała  o  tym,  co  Kristian  powiedział  w 

nocy.  Helene  musi  sama  odkryć,  jaki  Pål  jest  naprawdę.  Tylko  jak  miała  to  zrobić?  Tego 
Elizabeth  nie  wiedziała,  bo  przyjaciółka  wydawała  się  ślepa  i  głucha.  Zerwała  się  z  łóżka. 
Przecież czekał na nią nowy dzień. 
 

Nieco później tego ranka Elizabeth postanowiła wziąć sprawę w swoje ręce. Wpadła 

do kuchni, a wtedy Amanda, zawstydzona, zeskoczyła z kolan Olego. 
 

-  Ojejku.  Przeszkodziła,  w  czymś?  –  Elizabeth  ze  śmiechem  pogłaskała  Amandę  po 

pokraśniałym policzku. 
 

- Siedzieliśmy sobie i… rozmawialiśmy o imieniu dla maleństwa – wyjąkała Amanda, 

energicznie jeżdżąc ścierką po kuchennym blacie. 
 

- I co ustaliliście? 

 

- Trochę o tym gadaliśmy, ale dziecko urodzi się dopiero na zimę, mamy jeszcze dużo 

czasu – powiedział Ole. 
 

Elizabeth znalazła w szufladzie przybory do pisania. 

 

- Czas szybko leci – rzekła w roztargnieniu i siadła przy stole – Potrzebuję paru rzeczy 

d domu. Ole, przejdziesz się do składu? 
 

Chłopak gorliwie przytaknął. 

 

- Zrób listę, a ja się tym zajmę. 

 

Elizabeth  wymieniła  kawę  i  przyprawy.  Uznała,  że  potrzebuje  też  cukru.  Spojrzała z 

uwagą na Amandę. 
 

- Trzeba cię trochę ozdobić, Helene i Linę też – stwierdziła. – Co byś powiedziała na 

koronkę? 
 

Amanda aż klasnęła w ręce. 

 

-  Cudowna  jesteś,  Elizabeth.  Koronka!  Przyszyję  ją  maleństwu  do  ubranka.  Już  je 

zaczęłam robić. Ale zużyłam tylko tę wełnę, co mi dałaś. 
 

-  Kochanie,  znajdzie  się  dla  ciebie  i  wełna    i  płótno  –  uśmiechnęła  się  Elizabeth  i 

zanotowała,  że  trzeba  kupić  łokieć  koronki  dla  każdej  ze  służących.  Już  nie  pierwszy  raz 
dostawały od niej takie prezenty. Zawsze im coś dawała po okresach wytężonej pracy. 
 

- Znajdź też coś dla siebie – powiedziała do Olego. 

 

- Żebyś mi tylko nie wrócił z tytoniem do żucia – rzucił ostrzegawczo Amanda. – Cóż 

to za paskudne świństwo! 
 

-  Na  coś  takiego  nie  marnuję  pieniędzy.  Myślałem  raczej  o  nowych  haczykach  do 

wędki.  Dzięki,  Elizabeth  –  Ole  wziął  od  niej  karteluszek  i  pieniądze,  które  włożyła  do 
skórzanego woreczka. – Pojadę od razu – oświadczył. 
 

- Poczekaj chwilę, podwieziesz mnie kawałek. Muszę lensmanowej podrzucić trochę 

wełny – powiedziała Elizabeth. 

background image

 

8

 

Nie  była  to  cała  prawda.  Swego  czasu  żona  lensmana  podziwiała  żółtą  barwę,  która 

Elizabeth  udało  się  uzyskać  a  wełnie  i  gospodyni  obiecała  jej    przy  okazji  kłębek.  Całkiem 
jednak  o  tym  zapomniała.  Do  dzisiaj,  kiedy  nagle  pomyślała,  że  będzie  miała  okazję 
porozmawiać z lensmanem. Może on wie coś więcej o Pålu? 
 

Na podwórzu podbiegła  do niej Ane w towarzystwie drugiej dziewczynek. Elizabeth 

rozpoznała w niej córkę jednego z parobków. 
 

- Wybieram się do lensanowej z wełną – poinformowała córkę. – Ole jedzie do składu, 

więc jak będziecie grzeczne, może dostaniecie po kawałku cukru. 
 

- Będziemy grzeczne – zapewniła ją Ane. 

 

Na podwórzu zjawiła się teraz Lina i Elizabeth powiedziała jej o swoich planach. 

 

- Popilnuj dzieci – rzuciła przez ramie, wsiadając na wóz. 

 

-A jak chcesz wrócić? – spytał Ole, kiedy stanęli przed domem lenmana. 

 

- To długo nie potrwa, ruszę więc powoli w stronę domu i zabierzesz mnie z drogi, jak 

będziesz wracał. Spacer dobrze mi zrobi. 
 

Kiedy  odjechał,  Elizabeth  stała  przez  chwilę  przyglądając  się  domostwu  lensmana. 

Było  ono  pomalowane  na  biało,  a  zabudowania  wokół  niego  na  żółto.  Pomyślała,  że  tylko 
bardzo  bogaci  ludzie  mogą  sobie  pozwolić  na  taki  drogi  kolor.  Zazwyczaj  budynki 
gospodarcze  malowano  na  ciemnoczerwono,  tanią  farbą,  rozcieńczają  bydlęcą  krwią. 
Niektórzy nie mieli nawet takiej i używali smoły, co było najtańsze. 
 

Poniżej domostwa było już morze, na falach widziała białe grzywy. Na ciągnących się 

wzdłuż  ścian  domu  kwiatowych  grządkach  położono  gałązkami  jałowca,  ścieżki  między 
zabudowaniami wysypane były piaskiem z tłuczonymi muszelkami. Trzeba było przyznać, że 
obejście było pięknie utrzymane. 
 

Zauważyła  lensmana.  Stał  na  środku  podwórza  na  szeroko  rozstawionych  nogach  i 

wydawał  się  z  satysfakcją  przyglądać  swojemu  dostatkowi.  Kiedy  zobaczył  Elizabeth, 
natychmiast do niej przyszedł. 
 

- Witam, witam – pozdrowił ją, wyciągając swoją wielką łapę. 

 

- Dzień dobry. Stoicie tak i cieszycie się dobrą pogodą? – zagaiła. 

 

- Tak, wcale się nie chce wchodzić do domu. 

No i trzeba doglądać robót – dodał, gładząc się po wielkiej brodzie. 
 

Elizabeth podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła dwóch mężczyzn, którzy budowali 

coś w ogrodzie. 
 

- A co tam stawiacie? 

 

Lensman włożył kciuk do kieszeni kamizelki, by lepiej był widoczny zloty łańcuszek. 

 

- Pawilon – oznajmił dumnie. 

 

Elizabeth przypomniała sobie, że była o tym mowa poprzedniego dnia przy obiedzie. 

 

- Aha. Pewnie dobrze cos takiego mieć. 

 

- Są ostatnio bardzo modne, takie pawilony – wyjaśnił lensman. – Lato tu na północy 

jest często chłodne, więc jak się chce korzystać z ogrodu, nie ma się wyboru. 
 

Elizabeth nie bardzo pojmowała sens posiadania takiej nowy budowli. Czy naprawdę 

lepiej  było  siedzieć  w  małym  domku  niż  w  dużym  domu?    I  tu,  i  tam  jest  dach  i  ściany. 
Postanowiła  jednak  trzymać  język  za  zębami  i  uśmiechała  się,  gdy  lensman  opowiadał  o 
swoim nowym osiągnięciu? Na koniec wyciągnął rękę i z uwaga spojrzał na Elizabeth. 
 

-  Ja  tu  gadu  –  gadu,  a  wy  pewnie  chcecie  rozmawiać  z  moją  zoną?  Chyba  że  macie 

inną sprawę. 
 

-  Mam  dla  niej  wełnę  –  zaczęła  Elizabeth  nieco  niepewnie.  –  Ale  chciałabym  też 

zamienić parę słów z wami. 
 

- Ach tak? Wejdziemy do środka? 

 

-  Nie,  to  krótka  sprawa,  możemy  ją  załatwić  tutaj.  Jest  tak,  że  jedna  z  moich 

dziewcząt, Helene, właściwie moja przyjaciółka… - Tu zawahała się na chwilę. – Zeszła się z 

background image

 

9

Pålem Persą, a on, jak dobrze wiecie, zamieszany jest w nieciekawą historię… Wiecie, że ja 
plotek nie słucham. Ale ta sprawa… - Zamilkła. 
 

-  Wiem,  do  czego  zmierzacie  i  znam  was  na  tyle  długo,  że  wiem,  że  nie  jesteście 

plotkarą. 
 

- Proszę mi mówić po imieniu – powiedziała Elizabeth. 

 

-  Taaak…  O  czym  t  mówiliśmy?  Aha,  Pål  Persa.  Słyszałem,  że  wyjechał.  Czyżby 

wrócił? 
 

-  Tak,  a  Helene  mówi,  że  się  pobiorą.  Na  własne  oczy  widziałam  u  niej  ślady  po 

biciu…  Nie  wiem,  jak  je  opisać,  ale  wyglądały  paskudnie.  Przypomniałam  sobie  też,  że 
próbował kiedyś wziąć jedną służącą gwałtem… 
 

Lensman uniósł krzaczaste brwi. 

 

- Coś podobnego… - Zamknął na chwilę oczy, a potem zapatrzył się w morze. Stał tak 

długo, aż Elizabeth pomyślała, że całkowicie zapomniał o jej obecności. 
 

- Co chcesz, żebym w tej sprawie zrobił? – spytał w końcu. 

 

- Nie wiem – wyznała szczerze Elizabeth i poczuła się głupio. Może przybycie tu było 

pochopne? Ale co innego mogła zrobić? 
 

-  Niewiele  mogę  zdziałać  –  powiedział  lensman,  westchnąwszy  ciężko.  –  Ktoś  musi 

się do mnie zgłosić, albo Helene, albo tamta służąca. 
 

- A to, co zrobił z żoną? – spytała Elizabeth zdesperowana. 

 

- Nie mamy żadnych dowodów – odparł spokojnie. – To tylko słowo przeciw słowu. 

 

-  Rozumiem.  –  Elizabeth  pokiwała  głowa,  czując,  jak  uchodzi  z  niej  powietrze. 

Ostatnia  iskierka  nadziei  zgasła.  –  Cóż,  dziękuje  –  powiedziała  zgnębiona  i  wyjęła  kłębek 
wełny, który zabrała ze sobą z domu. – Dajcie to żonie, powiedziała kiedyś, że to ładny kolor. 
Jeśli chce, mogę ufarbować więcej. 
 

- Naprawdę nie chcesz wejść do środka? 

 

-  Dziękuje,  ale  zaraz  po  mnie  przyjadą.  Może  innym  razem.  –  Odwróciła  się,  by 

odejść. 
 

Wtedy powiedział szybko i cicho: 

 

-  Jeśli  zdobędziesz  zeznanie  tej  służącej,  będziemy  coś  na  niego  mieli  wtedy  będę 

mógł coś zdziałać. 
 

Elizabeth spojrzała na niego i skinęła głową. 

 

- Jeszcze raz dziękuję, zobaczę, co się da zrobić. – Wskazała ręką na pawilon. – Ładny 

będzie – rzekła na koniec o zobaczyła, jak twarz lensmana się rozpromienia. 
 
Rozdział 3 
 
 

Wracała do domu z ciężkim sercem. Nad jej głową przeleciało stado ptaków, kierując 

się do ciepłych krajów. Elizabeth stanęła i spojrzała w niebo: jakież te małe stworzenia były 
beztroskie i wolne! Złożyła dłonie w krótkiej bezgłośnej modlitwie. Panie Boże, daj mi siły, 
bym zdołała pomóc Helene. Amen. 
 

Ole  nadjechał  mniej  więcej  po  godzinie.  Palił  się,  by  zrelacjonować,  co  usłyszał  w 

składzie,  ale  Elizabeth  była  zamyślona  i  nieobecna  duchem;  wpuszczała  więc  jego  słowo 
jednym  uchem  i  wypuszczała  drugim.  Ole  opowiadał  o  ostrej  wymianie  słów,  którą 
podsłuchał. 
 

- I wtedy Merandus z Vagen mówi tak: - Stul pysk, szkielecie. Gdyby nie ten brud, co 

go masz na sobie, twoje ubranie nie miałoby się na czym trzymać. Nie kąpałeś się chyba od 
konfirmacji! 
 

Ś

miał  się  tak,  że  omal  nie  spadł  z  wozu.  Elizabeth  uśmiechnęła  się  w  roztargnieniu. 

Kiedy wróci do domu, mus posiedzieć chwil sama w salonie, żeby zebrać myśli i postanowić 
co dalej. 

background image

 

10

 

Kiedy wóz wjechał na podwórze, z domu wyszła Lina. 

 

- O, już jesteście z powrotem? – Rozejrzała się po podwórzu. – A gdzie Ane? Znów 

gdzieś poszła? Poszukam jej, bo zaraz będzie obiad. 
 

- Ane została przecież w domu. 

 

Elizabeth zobaczyła, jak Lina blednie, cofa się o krok i potrząsa głową. 

 

- Myślałam, że pojechała z wami… Nie widziałam jej od waszego wyjazdu. 

 

Strach i złość spowodowały, że Elizabeth podniosła głos: 

 

-  Na  miłość  boską,  kobieto.  Wyjeżdżam  na  pół  dnia,  a  ty  nie  zauważasz,  że  nie  ma 

dziecka? A ta dziewczynka, co z nią była? 
 

- Nie wiem… Miałyśmy tyle roboty, że… - Lina przerwała, w oczach miała lęk. 

 

Elizabeth machnęła na nią ręką, wbiegła do domu i padła do kuchni. 

 

- Dzieciaki zginęły. Czy ktoś je widział? – spytała Amandę i Helene. 

 

Obie pokręciły głowami i wymieniły znaczące spojrzenia. 

 

- Myślałam, że pojechały… 

 

-  Już  to  słyszałam.  Były  tu  przez  cały  czas,  a  teraz  zniknęły.  Musimy  je  znaleźć.  – 

Głos  się  jej  załamał,  musiała  na  chwilę  wstrzymać  oddech,  by  się  uspokoić.  –  A  gdzie  jest 
Maria? Też zniknęła? – zapytała nagle. 
 

- Nie, siedzi na strychu i tka – odpowiedziała szybko Amanda i wybiegła. 

 

Do izby wpadł Kristian, a Elizabeth podbiegła do niego. 

 

- Ane i ta dziewczynka, z która była, gdzieś zginęły. Nie ma ich od rana. 

 

- Co ty mówisz? – Kristian chwycił ją za ramię i ściągnął ciemne brwi. 

 

- Słyszałeś. Nikt ich nie pilnował. Mogą być wszędzie. Muszę znaleźć Marię. 

 

- Odnajdę Ane – zapewnił Kristian. – Obiecuję ci to, Elizabeth. Odzyskasz ją. 

 

Elizabeth  nie  odpowiedziała,  przez  głowę  przeleciała  jej  myśl:  Chcę  ją  odzyskać 

ż

ywą. Potrafisz to zrobić? 

 

Poprzestała na kiwnięciu głową, wyrwała mu się i pobiegła do Marii. 

 
 

Rozpoczęło się wielkie szukanie. Ole zawiadomił sąsiadów, a ci rzucili robotę i zebrali 

się na podwórzu w Dalsrud. 
 

-  Czy  ktoś  w  ogóle  widział  dzisiaj  te  dzieci?  –  zapytał  Kristian,  spoglądając  na 

zgromadzonych. 
 

Pokręcili  głowami.  Niektórzy  patrzyli  w  ziemię,  grzebiąc  w  niej  podeszwami 

zniszczonych  butów.  Zupełnie  jakby  się  czegoś  wstydzili  i  nie  chcieli  spojrzeć  mu  w  oczy, 
pomyślała Elizabeth. Wiedziała, że nie może nikogo obwiniać za to, co się stało, ale w tym 
momencie  lęk  wziął  w  górę  nad  rozsądkiem.  Z  całych  sił  powstrzymywała  się  od 
wybuchnięcia płaczem i poddania się panice. 
 

- Wy dwaj pójdziecie w tę stronę – ciągnął Kristian, wskazując na torfowiska. Jeżeli 

dziecinki poszły w tamtym kierunku mogły wpaść w któreś z bagnistych jeziorek. 
 

Mimo  że  Elizabeth  wiele  razy  prosiła  córkę,  by  nigdy,  przenigdy  tam  nie  chodziła, 

mogło się zdarzyć, że to zrobiła. Bagna były bardzo zdradliwe: jeden fałszywy krok i znikało 
się na zawsze. Czując nagle ostre jesienne powietrze, otuliła się ciaśniej szalem. Dokąd one 
poszły?  Czy  nie  marzną  gdzieś  tam?  O  czym  Ane  teraz  myśli?  Może  płacze  i  się  boi…  A 
niech sobie płacze, bo to znaczy przynajmniej, że żyje. 
 

Elizabeth zerknęła na matkę drugiej dziewczynki. Kobieta płakała cicho, kryjąc twarz 

w dłoniach. Elizabeth podeszła do niej. 
 

-  Znajdziemy  je  –  odezwała  się  pewnym  głosem,  czując,  że  głośne  wypowiedzenie 

tych słów dobrze robi jej samej. 
 

Kobieta otarła twarz brudnym rękawem i podniosła wzrok. 

background image

 

11

 

-  Wybaczcie,  że  okazuję  słabość.  Ale  rozumiecie,  że  choć  mam  dziewięcioro  dzieci, 

ż

adne nie jest zbyteczne, wszystkie są mi równie drogie. A co dopiero pani Elizabeth, która 

ma tylko jedno! – Potrząsnęła głową i wbiła wzrok w ziemię.  
 

- Znajdziemy je! – powtórzyła Elizabeth. 

 

Kobieta ostrożnie podniosła wzrok. 

 

- Słyszałam, że… widzicie różne rzeczy. A jeśli tak, powiedzcie, gdzie one są? 

 

Elizabeth  osłupiała.  A  więc  ludzie  już  gadali  o  jej  zdolnościach.  Kto  ją  wydał?  Czy 

Helene  powiedziała  coś  Pålowi?  Ludzie  plotkowali  i  wyrabiali  sobie  opinie,  zwłaszcza  o 
rzeczach,  których  nie  mieli  pojęcia  –  na  przykład  o  tym,  że  ona  potrafi  przewidzieć 
wydarzenia, zanim one w rzeczywistości nastąpią. 
 

- Nie słucha tego, co ludzie mówią – próbowała ją zbyć. – Umiem farbować wełnę i 

robić z roślin lekarstwa; wiele kobiet to potrafi. Ale widzieć zaginionych ludzi? Bez przesady. 
 

Tamta  nic  nie  powiedziała,  ale  pod  jej  badawczym  spojrzeniem  Elizabeth  czuła  się 

tak, jakby była całkowicie obnażona. 
 

Kristian tymczasem podzielił sąsiadów na grupy i kilka z nich już opuściło podwórze. 

Elizabeth  widziała,  jak  podążają  w  różnych  kierunkach:  ku  bagnom,  w  stronę  lasu  i  nad 
morze. 
 

- Wracajcie do swoich zajęć – rzuciła do Amandy. 

 

Helene  stała  i  patrzyła  na  przyjaciółkę  w  milczeniu.  Ciszę  przerwała  w  końcu 

Elizabeth. 
 

- Ty też wracaj do domu. Ja pójdę szukać z nimi. Tak bardzo się martwię. 

 

- Teraz wiesz, jak czułam się ja, kiedy zniknął Pål – powiedziała Helene, odwróciła się 

na pięcie i odeszła. 
 

Elizabeth przez chwilę nie była pewna, czy dobrze usłyszała.  Zagotowało się w niej, 

pobiegła za przyjaciółką i mocno chwyciła ją za ramię. 
 

-  Czy  rozumiesz,  co  mówisz  Helene?  Zaginęło  moje  siedmioletnie  dziecko,  a  ty 

porównujesz  ją  z  tym…  tym…  -  Nie  znalazła  słowa,  które  oddałoby  to,  co  myślała  o  Pålu 
Persie.  –  Gdybyś  sama  była  matką,  wiedziałabyś,  że  dla  swojego  dziecka  zrobi  się 
wszystko… Nie istnieje nic cenniejszego. 
 

-  Jak  wiesz,  nie  mogę  zostać  matką  –  warknęła  Helene,  wyrywając  się  jej.  Szybkim 

krokiem przemierzyła podwórze i weszła do domu. 
 

Elizabeth stała i patrzyła za przyjaciółką. Pokręciła głową i postanowiła rozmówić się 

z nią później. Teraz chodziło wyłącznie o Ane. 
 

Zwinęła  dłonie  w  trąbkę  i  zaczęła  wołać,  a  jej  głos  nałożył  się  na  basowe  okrzyki 

dochodzące z lasu. 
 

-Ane-Elise! Ane-Elise! – wolała Elizabeth, aż zaschło jej w gardle i zabrakło sił. 

 

Kristian kazał jej trzymać się blisko domu, na wypadek, gdyby dziewczynki wróciły. 

Tak czy owak, ktoś powinien na nie czekać, ale Elizabeth nie mogła ustać spokojnie. O wiele 
bardziej wolałaby ruszyć na poszukiwanie. 
 

- Nie ma małej łódki! – znad wody wrzasnął jeden mężczyzn. 

 

Elizabeth zesztywniała: wróciły dawne wspomnienia. Przypomniała sobie, jak Maria i 

Indianne wzięły łódkę i wypłynęły ma fiord. Przyszła burza, a one straciły wiosła. Elizabeth 
nigdy nie zapomniała lodowatej trwogi, którą czuła, kiedy ich szukano. Był środek zimy i we 
wsi zostały same kobiety, bo mężczyźni łowili na morzu. Jakimś cudem dzieci wydostały się 
na wystającą z wody skałkę i ukryły się pod odwróconą łódką. Drugim cudem było to, że je 
znalazła. 
 

Ze wspomnień wyrwał ją okrzyk Kristiana: 

 

- Są! Widzę je! 

 

Gdy pojawił się na podwórzu, Elizabeth pobiegła mu na spotkanie. 

 

- Gdzie moje dziecko? – jęknęła, chwytając go za kołnierz kurty. 

background image

 

12

 

-  Na  fiordzie,  wzięły  małą  łódkę  i  znosi  je  na  morze!  –  Wyszarpnął  się,  by  biec  do 

wody. Elizabeth wczepiła się weń z całych sił. 
 

- Płynę z tobą. 

 

-  Nie,  zabiorę  ze  sobą  jakiegoś  chłopa.  Zostań  tu  i  daj  znać  ludziom,  by  przestali 

szukać. 
 

- Spróbuj mnie zatrzymać! – Elizabeth popatrzyła nań twardo. – Ten tu może zostać i 

przekazać  wiadomość  dalej.  –  Wskazała  na  jedno  z  sąsiadów,  który  właśnie  nadbiegł.  –  Ja 
popłynę po moje dziecko. 
 

Mężczyźni wymieniali spojrzenia i Kristian skinął głową. 

 
 

Silnymi ramionami spychając łódź na wodę, rzucił do niej: 

 

- No to, w imię Boże, wsiadaj. Ale nie narzekaj, że ci zimno. Ubrałaś się, jakby było 

lato. – Sam miał na sobie ceratowe rybackie ubranie i gumowce. Ściągnął z siebie kurtkę. 
 

- Bierz – nakazał. – I włóż. 

 

Chwycili  każde  za  swoje  wiosło.  Wiatr  od  morza  był  lodowato  zimny.  Elizabeth 

pożałowała, że nie pobiegła po rękawice, bo jej palce już były czerwone z zimna. 
 

Spojrzała  przez  ramię  i  upewniła  się,  że  zbliżają  się  do  dziewczynek.  Wiatr  zmienił 

kierunek i spychał ich łódkę w stronę lądu. Teraz, kiedy już wiedziała, że dzieci wkrótce będą 
bezpieczne, strach Elizabeth zmienił się w gniew. Ane nie była małym dzieckiem i powinna 
już wiedzieć, czym grozi zabawa na wodzie. 
 

Naparła mocniej na wiosło, zanurzając je głębiej i wiosłowała jak wściekła, aż poczuła 

w ustach ołowiany smak. Kristian rzucał jej rozbawione i pełne podziwu spojrzenia. Elizabeth 
udawała, że tego nie widzi. 
 

W  momencie,  kiedy  Kristian  chwycił  za  burtę  łódki  dziewczynek,  dała  upust  swojej 

złości: 
 

- Czyś ty zupełnie zwariowała, Ane? Coś ty najlepszego zrobiła? Ile razy ci mówiłam, 

ż

e nie wolno ruszać łódki? 

 

Podczas  gdy  dziewczynki  wdrapywały  się  do  ich  łodzi,  Elizabeth  zasypała  je 

pytaniami i oskarżeniami. Zupełnie nie przejmowała się łzami dzieci. 
 

Kristian przywiązał łódkę i znów chwycili za wiosła. Dziewczynki siedziały na ławce, 

ciasno  do  siebie  przytulone.  Elizabeth  widziała,  że  palce  mają  czerwone  z  zimna  i  poczuła 
wyrzuty sumienia, ale nie dała tego po sobie poznać. 
 

- Coście zrobiły z tym starym żaglem? – spytał Kristian. 

 

Dopiero wtedy Elizabeth zauważyła, że na dnie małej łódki coś leży. 

 

-  Bawiłyśmy  się,  że  mamy  jacht…  Taki  jak  mają  Berine  i  Simon  w  Bergen  – 

wymamrotała  Ane.  –  Ale  wiatr  nas  porał,  a  potem  żagiel  się  przewrócił  i…  -  Głos  jej  się 
załamał  niezgrabnym ruchem otarła oczy. 
 

Jej koleżanka cały czas siedziała ze spuszczonym wzrokiem i Elizabeth widziała, jak 

jej drży dolna warga. 
 

Dno  łodzi  wreszcie  zaszurała  o  piach  i  Kristian  wyskoczył  na  brzeg.  Silnymi 

ramionami  wystawił  dziewczynki  na  ląd,  a  Elizabeth  ujęła  każdą  za  rękę  i  poprowadziła  w 
górę. Na podwórzu stali sąsiedzi. Milczeli, a Elizabeth nagle pojęła, że czekają na jej reakcję. 
 

- Bardzo wam dziękuję za pomoc – powiedziała głośno, patrząc im po kolei w oczy. – 

Wielkie dzięki. Zapraszam do kuchni, trzeba się rozgrzać i posilić. 
 

Zaczęli chrząkać, tupać zziębniętymi nogami i wymieniać ciche uwagi. Elizabeth nie 

słyszała  słów,  ale  wiedziała,  że  komentują  jej  zachowanie.  Klęła  jak  chłop,  wiosłowała  jak 
chłop i w ogóle złamała wszelkie reguły, obowiązujące gospodynie w dużym majątku. 
 

-  Zajmijcie  się  nią  –  zwróciła  się  do  rodziców  dziewczynki.  –  Jest  zmarznięta  i 

wystraszona, ale nic jej nie będzie. 

background image

 

13

 

Matka  przycisnęła  córkę  mocno  do  siebie.  Po  dłuższej  chwili  podniosła  oczy  na 

Elizabeth. 
 

- Nie wiem, jak wam dziękować – powiedziała wzruszona. 

 

- Nic się nie stało. Najważniejsze, że dzieci są uratowane. 

 

Elizabeth  ścisnęła  rękę  Ane,  szczęśliwa,  że  odzyskała  córkę  w  dobrym  zdrowiu. 

Będzie  musiała  z  nią  poważnie  porozmawiać.  Teraz  jednak  trzeba  było  zapewni  jakąś 
przekąskę wszystkim, którzy brali udział w poszukiwaniach. Szczerze sobie na to zasłużyli. 
 
Rozdział 4 
 
 

-  Nie  wierzę  własnym  oczom,  to  naprawdę  ty?!  –  wykrzyknęła  Bergette,  kiedy 

Elizabeth parę dni później pojawiła się na jej podwórzu. – Nie słyszałam ani konia, ani wozu 
– ciągnęła, rozglądając się wokół. 
 

- Bo przyszłam pieszo – wyjaśniła Elizabeth. – Pogoda taka piękna, że miałam ochotę 

się przejść. Nie przeszkadzam w pracy? – dodała, wskazując głową na kosz suchej bielizny, 
który Bergette trzymała w rękach.   
 

- Ależ skąd! Wchodź. Jesteś zawsze pożądanym gościem. 

 

Elizabeth  powiesiła  okrycie  w  sieni  i  weszła  za  Bergette  do  izby.  Tapety  i  meble 

utrzymane były tutaj w miłych dla oka zielonych odcieniach. 
 

- Poproszę służącą, żeby zrobiła nam kawę i coś do przegryzienia – zagadała Bergette, 

wychodząc do kuchni. 
 

Elizabeth  usiadła  i  czekała,  mnąc  w  palcach  chustkę.  Lensman  powiedział,  że  do 

wszczęcia  postępowania,  potrzebuje  dowodów  albo  przynajmniej  jednego  zeznania.  Służąca 
Bergette była więc jej jedyną szansą. 
 

Przyjaciółka wróciła z uśmiechem na twarzy. 

 

- Opowiadaj, co nowego, Elizabeth. Ja ostatnio prawie nie wychodzę z domu. 

 

- To zupełnie jak ja odparła z uśmiechem Elizabeth. – Teraz jest tak, że ludzie zbierają 

się  na  pogaduszki  wyłącznie  z  okazji  pogrzebów.  Nagle  zasłoniła  usta,  czując  jak  twarz 
zalewa  jej  rumieniec.  Miał  to  być  żart,  ale  tutaj  był  zupełnie  nie  na  miejscu:  niespełna  rok 
wcześniej Bergette straciła syna. – Wybacz, Bergette – powiedziała cicho. 
 

-  Rozumiem,  co  chcesz  przez  to  powiedzieć.  –  Bergette  pogłaskała  ją  po  ręce,  ale 

Elizabeth wiedziała, że jej słowa sprawiły jej przykrość. 
 

Do  izby  weszła  służąca,  niosąc  tacę  z  kawą.  Elizabeth  poznała  ją  od  razu  i  serce 

mocniej jej zabiło: była to ta sama dziewczyna, którą Pål próbował zniewolić. 
 

Służąca dygnęła i odezwała się niepewnie: 

 

-  Chciałam  tylko  powiedzieć,  że  Karen  –Louise  płacze  i  nie  chce  przestać.  Może  by 

pani do niej poszła? 
 

Bergette natychmiast wstała. 

 

-  Jest  przeziębiona  i  nie  może  spać  –  wyjaśniła.  –  Dolej  kawy  Elizabeth  –  rzekła  do 

służącej. – Ja zaraz wrócę. 
 

Służąca  zrobiła,  co  jej  kazano  i  już  miała  wyjść,  kiedy  Elizabeth  schwyciła  ją  za 

nadgarstek i spytała cicho: - Opowiedziałaś komuś, co ci zrobił Pål Persa? 
 

Dziewczyna pokręciła głową i próbowała wyszarpnąć rękę. 

 

- Czekaj! – poprosiła Elizabeth. – Powinnaś donieść o tym lensmanowi. Powiedz mu, 

ż

e Pål próbował cię wziąć gwałtem. Opowiedz, co cię wtedy spotkało. 

 

Dziewczyna wbiła w podłogę i zagryza wargę. 

 

-  Co  ci  jest?  –  zapytała  Elizabeth.  –  Boisz  się?  Mogę  iść  z  tobą.  Lensmanowi  nie 

wolno o takich rzeczach rozpowiadać, więc nich zostanie to między nami. 
 

- Przecież do niczego nie doszło, wic nie rozumiem, na co to komu… 

background image

 

14

 

Elizabeth  nasłuchiwała  kroków  Bergette.  Musiała  przekonać  służącą,  zanim  ktoś  im 

przeszkodzi: druga taka sposobność mogła się nie zdarzyć. 
 

- Wszystko ci później wytłumaczę, tylko to zrób. Proszę cię – dodała. – Obiecuję, że 

nie będziesz przez to miała kłopotów. 
 

Służąa pokręciła głową, wzrok miała nadal  wbity w podłogę. 

 

-  Kochanie  –  prosiła  Elizabeth.  –  Jeśli  pójdziesz  do  lensmana,  pomożesz  innej 

dziewczynie. Więcej ci teraz nie mogę zdradzić. Nie masz nic do stracenia, naprawdę. 
 

- Przepraszam, ale nic nie mogę nikomu powiedzieć, bo nic się nie wydarzyło… 

 

- Jak to: nie wydarzyło? – powtórzyła Elizabeth. – Przecież sama widziałam! 

 

Nagle coś ją tknęło. 

 

- Czy to Pål zabronił ci o tym mówić? 

 

Służąca pokręciła głową, ale zawahała się na moment. 

 

- Groził ci… - stwierdziła. 

 

- Muszę już iść – żachnęła się dziewczyna, wyrwała rękę i wybiegła z izby. 

 

Elizabeth  osunęła  się  na  krzesło.  Nic  więcej  nie  mogła  już  zrobić.  Nawet  gdyby 

dziewka  opowiedziała  wszystko  lensmanowi,  nie  wystarczyłoby  to  do  ukarania  Påla.  Poza 
tym  byłoby  to  słowo  przeciwko  słowu.  Być  może  lensman  dałby  więcej  wiary  Pålowi, 
dorosłemu mężczyźnie, niż dziewczynie, która nawet jeszcze nie była konfirmowana.. 
 

W  izbie  panowała  cisza.  Z  pięterka  dobiegał  płacz  dziecka  i  głos  Bergette,  nucącej 

starą kołysankę. 
 

Mogłabym poprosić służącą, żeby opowiedziała o tym wszystkim Helene, pomyślała, 

ale porzuciła ten pomysł: przyjaciółka i tak byłej nie uwierzyła. 
 

Siedziała pogrążona w myślach i aż podskoczyła, kiedy do izby nagle wszedł Sivgard. 

 

- Coś taka nerwowa? – zapytał? 

 

Elizabeth pokręciła głową. 

 

-  Nie,  po  prostu  mnie  zaskoczyłeś  –  powiedziała  spokojnie,  chociaż  dostała  gęsiej 

skórki na jego widok. 
 

Sivgard usiadł na krześle Bergette i założył nogę na nogę. 

 

- Gdzie twoje dziecko? – Przez chwilę przyglądał się własnym paznokciom, a potem 

przeszył ją wzrokiem. 
 

- W domu. 

 

- Ile ma lat? 

 

- Siedem. 

 

Kiwnął  głową  w  zamyśleniu.  Elizabeth  przyglądała  mu  się  ukradkiem.  Jasne  włosy 

ułożone  miał  w  piękne  fale,  do  białej  koszuli  nosił  kamizelkę  jego  spodnie  były  elegancko 
odprasowane, a buty wyczyszczone do połysku. 
 

- Gdyby nie ty, mój syn Emil w styczniu skończyłby rok – rzekł Sivgard. 

 

- Sivgard, wiesz doskonale, że bliźnięta urodziły się o miesiąc za wcześnie, i że Emil 

był zbyt słaby, by przeżyć. A zadecydował o tym Pan Bóg, nie ja. Jeśli zaś chodzi o Bergette, 
to myślę, że… 
 

-  Gówno  mnie  obchodzi,  co  myślisz  –  odparł  Sivgard,  zrywając  się  z  krzesła.  – 

Obiecałem sobie i tobie, że nie ujdzie ci to na sucho. I mam zamiar dotrzymać tej obietnicy. 
 

Elizabeth patrzyła na niego zaskoczona, myśląc, że zwariował. 

 

Sivgard mówił dalej, teraz już spokojnie, ale ton miał zjadliwy: 

 

- Ane urodziła się w czerwcu, więc zaciążyłaś we wrześniu, tak? 

 

- A co to ma do rzeczy? 

 

- Mogłas zajść w ciążę w Dalsrud. To wtedy tam się znalazłaś. 

 

Elizabeth  wstała  i  zacisnęła  ręce  w  pieści  tak  mocno,  że  paznokcie  wbiły  się  jej  w 

skórę. 

background image

 

15

 

-  Co  sugerujesz?  Chcesz  przez  to  powiedzieć,  że  Kristian  jest  ojcem  mojej  córki? 

Uzębienie Ane odziedziczyła po mojej matce, jakbyś nie wiedział. 
 

Sivgard roześmiał się sztucznie. 

 

- Myślisz, że ludzie w to wierzą? 

 

- Mam tego dosyć. Kristian dowie się, co ty wygadujesz. – Energicznie chwyciła szal i 

zabrała się do odejścia. 
 

-  Nie  powiesz  Kristianowi  ani  słowa  –  rzucił  kpiąco  Sivgard.  –  Bo  się  zdradzisz. 

Ż

yjesz w kłamstwie, Elizabeth. Kłamstwie, które nie może się wydać. 

 

Elizabeth czuła, jak krew gwałtownie odpływa jej z twarzy. 

 

- Jak śmiesz coś takiego mówić? 

 

Sivgard podniósł jedną brew. 

 

- Widzę po tobie, że mam rację. Prawd i tak zawsze wyjdzie na jaw! 

 

Elizabeth ciężko oddychała, a po jej ciele rozpełzał się strach. Poczuła, ja miękną jej 

kolana, a kiedy się odezwała, własny głos zabrzmiał obco w jej uszach: 
 

- Dosyć! 

 

Więcej nie udało jej się powiedzieć. W głowie miała chaos. 

 

Kiedy wypadła do sieni, z góry schodził Bergette z Karen-Louise na rekach. 

 

- Idziesz już? – zapytała, a w głowie miała żal. 

- Nie chce spać. Przepraszam, że to trwało tak długo. 
 

Kiedy  Elizabeth  głaskała  dziecko  po  okrągłych,  miękkich  policzkach,  czuła,  że  ręka 

jej drży. Mała wyglądała już nieco lepiej, przytyła i miała więcej włosków. 
 

-  To  nie  dlatego  –  wyjaśniła  Elizabeth.  –  Musze  już  iść.  Mam  pilne  zamówienie  na 

farbowanie  wełny.  Musisz  wziąć  kiedyś  Karen-Lousie  i  odwiedzić  nas  w  Dalsrud  –  mówiła 
szybko, jednocześnie ubierając się. Dziękuję za kawę – dodała pospiesznie. 
 

Bergette uśmiechnęła się. 

 

-  Cała  przyjemność  po  mojej  stronie.  Zajrzę  do  was  któregoś  dnia.  Dzięki  za 

odwiedziny, chociaż żeby sobie nie pogadały. 
 

- Nadrobimy następnym razem – rzuciła Elizabeth, wychodząc. 

 

Szłapak  lunatyczka,  a  w  uszach  dzwoniły  jej  ostatnie  słowa  Sivgarda:  Prawda  i  tak 

zawsze wyjdzie na jaw. 
 

Skąd  mu  to  wszystko  przyszło  do  głowy?  Czy  to  tylko  niegodziwość  podsunęłam  te 

słowa? Nie mogła pojąć, jak można coś takiego powiedzieć, ale nasłuchała się tylu wiejskich 
plotek, że nic jej już nie dziwiło. 
 

Wzdrygnęła  się,  kiedy  uświadomiła  sobie  nagle,  że  nie  idzie  już  sama.  obok  niej 

kroczył Pål Persa. 
 

- Gadałaś z Sivgardem? – spytał. 

 

Elizabeth nie odpowiedziała. W jej umyśle zakiełkowało straszne podejrzenie. 

 

- Może wspomniał o pokrewieństwie między Ane i Kristianie? – ciągnął Pål. 

 

- To twoja sprawka? – zapytała Elizabeth ochrypłym głosem. 

 

Pål się roześmiał. W jego wzroku pojawiło się coś dzikiego, a Elizabeth na ten widok 

poczuła, że brakuje jej powietrza. 
 

- Jak to wymyśliłeś? I czego ode mnie chcesz? 

 

- Chcę cię zniszczyć! – wycedził przez zęby, podchodząc bliżej. – Myślałaś, że masz 

władzę, bo mnie stąd wygnałaś, ale się pomyliłaś. Może Helene wie coś o twojej przeszłości? 
Jeśli tak, wydobędę to od niej. Nikt bezkarnie nie igra z Pålem Persą, zapamiętaj to sobie! 
 

I z tymi słowami zostawił ją na drodze, a Elizabeth poczuła falę mdłości. Zgięła się w 

pół i zwymiotowała. 
 

Może nie doceniła Påla.  Może był silniejszy niż myślała. Nie miała już wątpliwości, 

ż

e był niebezpieczny. 

 

background image

 

16

Rozdział 5 
 
 

-  Do  otwarcia  prezentów  jeszcze  pewnie  z  tysiąc  godzin  –  westchnęła  Ane,  siedząc 

przy kuchennym stole. 
 

Elizabeth przetarła ścierką blat i spojrzała na córeczkę. 

 

- No, nie aż tyle. Za cztery godziny wieczora, potem kawa, ciasto i już będzie wieczór. 

 

- Mamo, już nie mogę wytrzymać… Na drutach też nie mogę robić, bo przecież dziś 

ś

więto… 

 

- Tak jakbyś się strasznie do tego paliła – mruknęła pod nosem Elizabeth. Głośno zaś 

powiedziała: - Idź do innych, do salonu, i weź sobie ciasteczko z choinki. 
 

Ane zeskoczyła z krzesła i wybiegła z kuchni. 

 

- To ja już idę – odezwała się Helene, zdejmując fartuszek. 

 

- A dokąd to? – spytała Elizabeth. 

 

-  Do  Påla,  mam  dla  niego  prezent.  Mam  teraz  wolne,  prawda?  Chyba  że  to  dotyczy 

wszystkich poza mną? 
 

- Nie, oczywiście, ale w wieczór wigilijny… 

 

- I co z tego? W inne dni nie było czasu. 

 

Elizabeth nie wiedziała, co powiedzieć. Była taka pewna, że przynajmniej w Wigilię 

nie będzie mowy o Pålu… 
 

Weszła Amanda. Brzuszek się jej wyraźnie zaokrąglił, ale ruszyła się lekko i nigdy nie 

narzekała na swój stan. 
 

- No, to mogę już iść do mamy i taty. 

 

Założyła  wełnianą  kamizelkę  i  zaczęła  ją  zapinać.  Elizabeth  zauważyła,  że  to 

kamizelka Olego; swojej własnej już by nie dopięła. 
 

- Pewna jesteś, że masz siłę tak daleko iść? 

 

- A czemu by nie? Do porodu zostało mi przecież dwa miesiące; poza tym Ole pójdzie 

ze mną i pociągnie sanki. 
 

-  No  cóż,  jeśli  tego  chcecie…  -  Elizabeth  poszła  do  spiżarni  i  przyniosła  skrzynkę, 

która przygotowała już wcześniej. 
 

Podarki dla służby i parobków stały się doroczną tradycją. Elizabeth wciąż pamiętała 

wigilie,  kiedy  siedziała  bezczynnie  w  domu,  ponieważ  nie  miała  co  włożyć  do  garnka. 
Stopniowo  przyjęło  się,  że  rodzina  Amandy  dostawała  więcej  niż  inni  i  Elizabeth  miała 
nadzieję, że nikt tego nie zauważył. Przez okno widziała powrót Olego, który roznosił podarki 
dla parobków. 
 

Pozdrów swoich i życz im wesołych świąt – rzuciła Helene, zbierając się do wyjścia. 

 

- Dziękuję, pozdrowię – odrzekła zadowolona Amanda. 

 

Elizabeth wzdrygnęła się na widok rozżalonego spojrzenia, które Helene rzuciła jej na 

odchodnym. Westchnęła, widocznie z ich przyjaźni niewiele już zostało. 
 
 

Elizabeth pomachała Amandzie i Olemu i weszła do salonu. Kristian, który siedział i 

czytał  książkę,  na    chwilę  podniósł  wzrok.  Miał  na  sobie  czarne  ubranie  i  śnieżnobiałą 
koszulę. Elizabeth poczuła, że serce zabiło jej żywiej. 
 

- A Lina gdzie? – spytała. 

 

-  Na  górze,  pisze  list  do  narzeczonego  –  odparła  Maria,  przebierając  palcami  po 

klawiszach klawikordu. 
 

- Uważam, że powinnaś uczyć się grać. 

 

-  To  nie  dla  mnie.  –  Maria  wstała  i  odwróciła  się  do  instrumentu  plecami,  a  potem 

podeszła  do  małego  stolika  i  sięgnęła  po  leżącą  na  nim  fotografię.  Byli  na  niej  Bertine  i 
Siomn z Bergen. Podpis brzmiał: Wesołych Świąt. Elizabeth wciąż dziwiło, że można robić 
takie  obrazki  bez  pomocy  farb  czy  węgla.  Na  wspomnienie  siostry  Kristiana  i  jej  męża  nie 

background image

 

17

mogła  powstrzymać  się  od  uśmiechu.  Brakowało  jej  obojga,  ponieważ  nieśli  ze  sobą  tyle 
radości, a po historii z Helene była stale przygnębiona.  
 

Odgoniła od siebie smutne myśli. Wigilia to nie czas na smętne dumania. 

 

- Zjadłam tylko jedno ciasteczko i trochę cukru – powiedziała Ane. 

 

- A czy pozwoliłam ci jeść cukier? – spytała łagodnym głosem Elizabeth, pociągając 

córkę za warkocz. 
 

- Tatuś mówi, że wigilia jest tylko raz w roku. Prawda, tatusiu? 

 

Kristian odłożył książkę i uśmiechnął się do niej rozbawiony. 

 

- Tak, to prawda. 

 

Ane rzuciła się na kanapę obok niego i spojrzała błagalnie na matkę. 

 

-  Mamusiu,  opowiedz  nam,  jak  byłaś  taka  biedna,  że  nie  miałaś  ani  jedzenia,  ani 

choinki, ani prezentów, ani nic!  
 

Elizabeth zaśmiała się. 

 

- Tak źle nie było choinkę mieliśmy. 

 

-  Tak,  kołek  z  powtykanymi  gałązkami  –  wtrąciła  się  Maria.  –  Myślisz,  że  nie 

pamiętam? Wyglądał okropnie. 
 

-  Mnie  się  podobała  –  powiedziała  Elizabeth.  –  W  każdym  razie  wtedy.  Trochę 

jedzenia też było chociaż nie tyle co teraz, naturalnie. No i prezenty też nie były takie piękne 
jak te, które wy dostajecie… 
 

- Ale wtedy spotkałaś Kristiana i wszystko się odmieniło – podsumowała Ane. 

 

Elizabeth skinęła głową, napotykając spojrzenie męża. 

 

- Naprawdę miałam szczęście! 

 

Pomyślała,  że  z  Jensem  też  była  szczęśliwa.  Ich  choinka  wydawała  im  się 

najpiękniejsza  ze  wszystkich  a  drzewko  w  Dalsrud  uważali  wręcz  za  przeładowane.  Kiedy 
dzieci dorosną, może im o tym opowie. Opowie im o wszystkim… 
 

- Mamusiu, co chciałabyś pod choinkę? 

 

- Grzeczne dzieci i wspaniałego. 

 

Ane przewróciła oczyma. 

 

- To przecież już masz! Mów poważnie. 

 

Podczas gdy Elizabeth zastanawiała się, Ane ciągnęła niecierpliwie: 

 

- Ja bym chciała lalkę, a Maria mi mówi, że chce materiał na sukienkę. A ty, tatusiu? 

 

- Coś, co mama sama zrobiła – odparł, mrugając do niej. 

 

I  tak  sobie  gawędzili,  a  w  piecu  trzaskał  ogień,  w  izbie  pachniało  ciasteczkami, 

kadzidłem i mydłem. Taka właśnie powinna być wigilia: radosna i beztroska. 
 
 

Na stole postawiono najlepszy serwis. Srebra lśniły, kryształowe kieliszki błyszczały, 

a śnieżnobiały adamaszkowy obrus był świeżo wykrochmalony. 
 

Złowiony przez Kristiana halibut smakował wspaniale. Ane stwierdziła, że jest Rawie 

tak dobry jak dorsz; jadła, aż jej się uszy trzęsły. 
 

Jak zwykle służba siadła do wieczerzy razem z nimi – również Amanda i Ole, którzy 

tymczasem wrócili od rodziców dziewczyny. Lina była zaróżowiona i podniecona, Helene zaś 
milcząco dłubała widelcem w jedzeniu. 
 

- Przekazuję podziękowania od mamy i taty. No i życzą wszystkim wesołych świąt – 

powiedziała Amanda. – Mama mówiła, że w tym roku znów uratowaliście jej Święta i Nowy 
Rok. 
 

-  Cała  przyjemność  po  naszej  stronie  –  odparł  Kristian  i  nałożył  sobie  jeszcze  jedną 

dużą porcję ryby. 
 

-  Uważam,  że  powinniśmy  wznieść  toast  za  Amandę  i  jej  rodzinę  –  oświadczyła 

Elizabeth,  wznosząc  kieliszek.  –  To  porządni  i  pracowici  ludzie  którzy  nieraz  nam  tu  w 
Dalsrud pomogli. 

background image

 

18

 

Amanda pokraśniała z zakłopotania i wypiła malutki łyczek ze swojego kieliszka. 

 

Helene odchrząknęła i przez chwilę bawiła się serwetką, a potem przemówiła: 

 

-  Mam  dla  was  wieści  –  zaczęła  ostrożnie,  a  potem  wbiła  wzrok  w  Elizabeth, 

odetchnęła głęboko i powiedziała: - Pål mi się oświadczył, a ja przyjęłam oświadczyny. 
 

Elizabeth zachłysnęła się winem. Kaszlała przez chwilę, a serce waliło jej jak młotem. 

Spojrzała Helene w oczy. 
 

- To chyba… dobre wieści. Moje gratulacje. 

 

Pozostali też jej pogratulowali. 

 

- Kiedy ślub? – zapytała Amanda. 

 

- Za rok, między Świętami a Nowym Rokiem.  

 

- A gdzie będziecie mieszkać? – chciała wiedzieć Elizabeth. – To znaczy… mamy tu 

miejsce, gdybyście chcieli… 
 

- Nie! – Zabrzmiało to jak wystrzał, ale zaraz Helene wzięła się w garść i ciągnęła już 

spokojniej:  -  Jakoś  sobie  poradzimy.  Pål  pożyczy  gdzieś  pieniądze  i  coś  wynajmiemy.  Nie 
martw się o nas, Elizabeth. 
 

- Wcale mi się nie podoba, że wychodzisz za mąż – powiedziała cichutko Ane. 

 

- Ależ Ane! – krzyknęła Elizabeth. – Co ty wygadujesz? 

 

- Będzie smutno, jak się stąd wyprowadzi… - zmartwiła się Ane. 

 

Gruchnął  śmiech  i  zebranym  od  razu  poprawił  się  nastrój.  Elizabeth  przywołała  na 

usta uśmiech i miała nadzieję, że nie jest zbytni sztuczny. Musiała robić dobrą minę do złej 
gry i nie martwić się na zapas. 
 

Ze  strychu  przyniesiono  prezenty:  był  tam  materiał  na  sukienkę  dla  Marii,  lalka  dla 

Ane  i  sweter  dla  Kristiana,  czyli  to,  co  wszyscy  chcieli  dostać.  prezenty  rozdzielono  w 
radosnym  nastroju  i  wigilia  potoczyła  się  dalej  tak,  jak  wszyscy  się  tego  spodziewali. 
Wszyscy  prócz  Elizabeth  i  przypuszczalnie  Helene.  Przyjaciółka  nic  już  nie  powiedziała,  a 
potem wyszła z resztą służby, by gospodarze nacieszyli się wigilią w rodzinnym gronie. 
 

Kiedy  wychodziła,  Elizabeth  wbiła  wzrok  w  jej  wąskie  plecy.  Jak  się  to  wszystko 

skończy? Ale do jej ślubu był jeszcze rok, a ok. to dość czasu, by Helene przejrzała na oczy i 
pojęła, jaki z Påla Persa jest drań… 
 
Rozdział 6 
 
 

Helene  nie  rozmawiała  z  Elizabeth  o  swoim  ślubie,  ale  za  to  z  innymi  służącymi 

owszem. Niełatwo było się z tym pogodzić. Chociaż, z drugiej strony, skoro gospodyni miała 
nadzieje,  że  do  ślubu  nie  dojdzie,  więc  może  lepiej  się  stało,  że  nie  uczestniczyła  w  tych 
rozmowach? 
 

Nowy rok zaczął się w radosnym nastroju. 

 

-  Ciekawa  jestem,  kiedy  przyjedzie  kowal  kuć  nasze  konie  –  zastanawiała  się  Ane 

kiwając się na krześle. –Jak myślicie, czy konie to boli, jak wbijają im gwoździe w kopyta? 
 

-  Nie  masz  nic  do  roboty?  –  zapytała  Helene  ostrym  głosem.  Szybkimi  ruchami 

ugniatała ciasto. 
 

-  Mam,  mam,  ale  jak  tak  na  coś  czekam,  to  się  nie  mogę  na  niczym  skupić  – 

powiedziała Ane. – Ale mogę ci pomóc piec chleb. 
 

- Jeszcze by tego brakowało. Nie mogę się doczekać, aż pójdziesz znowu do szkoły. 

 

Ane pokazała jej język i zsunęła się z krzesła. 

 

-  Siądź  i  prób  trochę  na  drutach  –  poleciła  Elizabeth,  wskazując  głową  leżącą  na 

krześle robótkę. 
 

- Ale to takie trudne… 

 

- Musisz nabrać wprawy. No, dalejże! 

 

Ane posłuchała bez szemrania. 

background image

 

19

 

Elizabeth  zerknęła  na  Helene    pomyślała,  ze  łatwo  ją  ostatnio  wyprowadzić  z 

równowagi.  Często  popłakiwała.  Odsuwając  os  siebie  złe  myśli,  spojrzała  na  Ane,  która 
biedziła się nad robótką. Przypuszczalnie trzeba będzie to wszystko spruć i zrobić od nowa, 
ale przecież dziewczynka musiała się wprawić. Kiedy Maria miała tyle lat co ona, umiała już 
zrobić skarpety i rękawice. 
 

Przez  małe  szybki  okna  widziała  przechodzącą  przez  podwórze  Amandę,  która 

pomimo wielkiego brzucha wiąz poruszała się z wdziękiem. Elizabeth pomyślała, że będzie to 
dla dziewczyny ciężka zima. Zarówno jej ojciec jak i Ole wybierali się na połów, będzie się 
więc martwić o wielu bliskich. A na dokładkę oczekuje dziecka. Elizabeth pomyślała nagle, 
ż

e siedemnaście lat… 

 

Ane odłożyła robótkę i zaczęła bawić się z ulubionym kotem. 

 

- A jak będziesz kiedyś miała męża? Przecież będzie potrzebował rękawic i skarpet! – 

powiedziała Lina, spoglądając na nią znad cerowania. 
 

- Ja tam nie wyjdę za mąż – palnęła Ane bez zastanowienia. – Zostanę taką panią, co 

się  opiekuje  chorymi.  I  będę  mieszkała  w  domu  razem  z  mama,  Kristianem  i  wami 
wszystkimi. 
 

W tej samej chwili otwarły się kuchenne drzwi i do środka wpadła z impetem Maria. 

 

- ktoś do nas płynie! – wydyszała. 

 

- No i co z tego? – osadziła ją Helene. – Nie jesteś już aby za duża, żeby wpadać do 

domu z takim hukiem? 
 

Maria udała, że nie słyszy i mówiła dalej, zwracając się do Elizabeth: 

 

- Zdaje się, że to ten dziwak z Wyspy Topielca. Zaraz tu będzie! 

 
 

I zniknęła równie szybko, jak się pojawiła. 

 

- Do obiadu jeszcze chwila, ale możemy nakryć i dla niego – zdecydowała Elizabeth, 

składając robótkę. – Lino, pomóż. Nils Wędrowiec jest pewnie głodny. 
 

- Ciekawa jestem, jak mu się żyje z tą Laviną – powiedziała w zamyśleniu Helene. – Z 

niej też niezła dziwaczka, zawsze jej się trochę bałam… Ale Nils szpetny nie jest – dodała. 
 

Elizabeth  ucieszyła  się:  przez  chwilę  była  to  jej  dawna  Helene.  Och,  żeby  tak 

przyjaciółka mogła taka być zawsze! 
 

Nils zastukał do drzwi trzy razy, a potem je otworzył. 

 

-  Dzień  dobry,  piękne  dziewice  –  przywitał  je  dwornie,  nisko  się  kłaniając.  –  Czy 

mogę przestąp pić progi tego prześwietnego domu? 
 

- Alez proszę bardzo. – Ane z trudem stłumiła chichot. 

 

Elizabeth  doskonale  rozumiała  zarówno  dzieci,  jak  i  służące.  Ich  dni  od  świtu  po 

zmierzch wypełniała praca i nieczęsto działo się coś niezwykłego, a Nils Wędrowiec był kimś 
bardzo szczególnym, zarówno jeśli chodzi o sposób bycia, jak i mówienia. No i Helene miała 
rację,  był  przystojny…  Jego  palące  spojrzenie,  szeroki  uśmiech,  białe  żeby  i  dość  długie 
ciemne włosy w jakiś niezrozumiały dla Elizabeth sposób przydawały mu męskości. 
 

- Wezmę twoją kurtkę i rękawice – zaofiarowała się Maria i powiesiła je koło pieca. 

 

- Proszę, siadaj – Elizabeth wskazała mu krzesło. 

 

Nils nie dał się prosił i rozsiadł się wygodnie. 

 

- A gdzie masz Lavinę? – zapytała Elizabeth. 

 

-  Jest  w  domu  –  odparł  krótko,  po  czym  odchrząknął  i  przeszedł  do  rzeczy:  - 

Przyszedłem, bo mnie ząb boli.; próbowałem wszystkiego, od obkładania kaszą po rozpalony 
gwóźdź, ale ból jest dalej nie do wytrzymania. 
 

- Pokaż no go – poprosiła Elizabeth. – Otwórz szeroko usta. 

 

Nils zacisnął wargi i rozejrzał się szybko dookoła. 

 

- Nie wiem, czy chcę, żeby piękna pani zaglądała mi w gębę – wymamrotał. 

 

- Nie wygłupiaj się. No, dalej! 

background image

 

20

 

Z wahaniem otworzył usta i wskazał ząb. 

 

- Nie obejdzie się bez rwania – zdecydowała Elizabeth bz ogródek. – Akurat czekamy 

na kowala, może to od razu załatwić. 
 

- O Boże – westchnęła Ane, zakrywając dłonią usta. – Biedaczysko – dodała, patrząc 

na Niasa ze współczuciem. 
 

- Niech aniołek nie wzywa imienia Bożego nadaremno – upomniał ją Nils. –  I niech 

się nie martwi. Jestem silny i nie takie bóle znosiłem. 
 

- Jeśli baba może wydać na świat dziesięcioro czy piętnaścioro dzieci, to ty przeżyjesz 

rwanie zęba – stwierdziła Lina, nalewając mu kawę. 
 

W  tym  momencie  weszła  Amanda.  Przywitała  się  z  gościem,  strzepując  ze  spódnic 

ś

nieg. 

 

- Co widzą moje oczy? Piękna dziewica w ciąży – zauważył Nils. 

 

Amanda pokraśniała z zakłopotania. 

 

- Od czasu, kiedy tu byłeś ostatnio, wyszłam za Olego – powiedziała cicho. 

 

Nils wypił łyk kawy i nagle się skrzywił. 

 

- Ten ząb cię tak zabolał? – spytała Ane otwierając ze zdumienia oczy. 

 

Gość poprzestał na skinieniu głową i chwycił się dłonią za policzek. 

 

 Elizabeth ogarnęła fala współczucia dla cierpiącego nieboraka. 

 

-  Dam  ci  gorzałki  –  rzekła.  –  A  po  rwaniu  ziołowej  herbatki  na  uśmierzenie  bólu. 

Wszystko będzie dobrze, nie bój się. 
 

Wlała mu do kawy sporą porcję wódki i, aby odwrócić jego uwagę od zęba, zapytała: 

 

- U Laviny wszystko dobrze? 

 

Skinął głową, ale wzrok miał rozbiegany. 

 

-  Te  przybory  kuchenne,  które  ona  robi  z  drewna  i  sprzedaje,  są  bardzo  piękne  – 

pochwaliła Elizabeth. 
 

Nils spojrzał na nią i zmarszczył brwi. 

 

- Nic o tym nie wiem. 

 

- Może już z tym skończyła? 

 

- Moje oczy widzą gościa – powiedział nagle, nie zwracając uwagi na jej pytanie. 

 

- To kowal! – wykrzyknęła Ane. – Zaraz wyrwie ci ząb! 

 

-  No  to  dziękuję  za  gorące  powitanie  i  poczęstunek  –  Nils  ukłonił  się  Elizabeth  i 

wycofał tyłem do drzwi. Zanim wyszedł, gospodyni podała mu jeszcze małą manierkę wódki. 
 

- Zajrzyj przed wyjazdem, to ci coś dam na drogę – krzyknęła za nim. 

 

Przez  okno  widziała,  jak  Kristian  i  Nils  rozmawiają  z  kowalem,  po  czym  wszyscy 

wchodzą do służbówki, gdzie najwyraźniej miało nastąpić rwanie zęba, 
 

- Biedaczysko – westchnęła Ane. 

 

- Nie będzie tak źle. Pomóż mi nakryć do stołu, niedługo wszyscy zejdą się na obiad. 

 
 

Przy stole żywo rozprawiano. Rwanie zęba omawiano z coraz to nowymi szczegółami, 

a  opis  stawał  się  coraz  bardziej  dramatyczny.  Elizabeth  znalazła  czystą  szmatkę,  którą 
nasączyła wywarem z ziół i gorzałką, a następnie kazała Nilowi wepchnąć na parę godzin w 
dziurę  zębie.  Przygotowała  też  węzełek  z  żywnością,  który  miał  ze  sobą  zabrać  na  Wyspę 
Topielca. 
 

- Płyniesz na zimowy połów? – Kristian zerknął na Niasa. 

 

- Nie, nie musze. Jakoś sobie radze. Wolę życie na gościńcach niż na morzu. 

 

- Ale teraz bliżej ci do morza niż do gościńców – rzekł Kristian, smarując sobie nową 

kromkę i posypując ją odrobiną cukru. – Przecież mieszkasz na wyspie. 
 

Często  sobie  płynę  na  ląd  –  odparł  gość  i  wydobył  z  kieszeni  owinięty  w  skórę 

przedmiot.  –  Piękny  nóż,  pozwolę  sobie  zauważyć  –  Podał  przedmiot  Kristianowi.  –  Może 
chcielibyście zostać właścicielem takiego noża? Tanio sprzedam. 

background image

 

21

 

Elizabeth  wyciągnęła  szyję  i  zanim  Kristian  znów  zawinął  go  w  skórę,  zdążyła 

zauważyć wyryte na rękojeści jakieś litery. 
 

- Wezmę go! – zdecydował gospodarz. – Płacę od razu, chodźmy do kantorka. 

 

Elizabeth  zdołała  zauważyć  na  rękojeści  dwie  litery:  jedną  było  „J”,  drugiej  nie 

zdążyła rozpoznać. Czyżby nóż był kradziony? Nie, Kristian by czegoś takiego nie kupił. Ale 
w  jego  zachowaniu  było  coś  osobliwego,  tak  jakby  nie  chciał,  żeby  inni  widzieli  ten  nóż. 
Czyżby coś ukrywał? Musi go o to spytać na osobności. 
 
 

Po południu Nils wyruszył w drogę. 

 

- Dziwnie się zachował, nie uważasz, Elizabeth? – zapytała Lina. 

 

- Może i tak – odpowiedziała gospodyni wymijająco. 

 

- Za każdym razem, kiedy wspominałaś o Lavinie, zmieniał temat albo opowiadał tal 

lub nie. coś mi się tu nie podoba. Może ona nie żyje? Może ją zabił? 
 

Zanim Elizabeth zdążyła odpowiedzieć, wtrąciła się Helene: 

 

- Weź się w garść. Czy wszystkich dookoła musicie oskarżać o morderstwo? Może nie 

miał ochoty o niej mówić, bo cierpiał? 
 

Odtąd  nikt  już  nie  wspomniał  o  Nilsie,  ale  słowa  Liny  zapłodniły  wyobraźnię 

Elizabeth. 
 

-  Nie  sądzisz,  że  Nils  był  trochę  dziwny?  –  spytała,  zanim  położyli  się  z  Kristianem 

spać. 
 

- Dziwny? Co masz na myśli? – Ziewając szeroko, Kristian wczołgał się pod pierzynę. 

 

- Nie chciał rozmawiać o Lavinie. 

 

- A co w tym dziwnego? 

 

Elizabeth przytuliła się do męża. 

 

- Jak się tu spotkali, wyglądali na takich zakochanych, a potem przeprowadził się do 

niej na wyspę. Teraz wyglądał, jakby coś go męczyło… Nie podoba mi się to. 
 

-  Za  dużo  myślisz  –  wymruczał  Kristian,  pociągając  za  tasiemki,  którymi  jej  nocna 

koszula związana była pod szyją. 
 

Udawała, że tego nie zauważa – dopóki nie chwycił ją za pierś. Wtedy  westchnęła z 

zadowolenia i przylgnęła do niego jeszcze mocniej. 
 

- A może byś to z siebie zdjęła i spała nago? – zaproponował. 

 

- Możemy spróbować i zobaczyć, jak to będzie – droczyła się z nim. – Ale najpierw 

musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie. 
 

-  Jakie?  –  Spojrzał  na  nią  mętnym  wzrokiem.  Źrenice  jego  oczu  były  tak  duże,  że 

prawie zlewały się z piwnymi tęczówkami. 
 

- Czemu Nils Wędrowiec jest takim dziwakiem? – Z trudem powstrzymywała wybuch 

ś

miechu. 

 

- Gdzieś mam Niasa – zachichotał Kristian i nim się obejrzała, ściągnął z niej koszule. 

 

Stało się to tak szybko, że zakryła się rękoma i chciała naciągnąć na siebie pierzynę. 

 

- Daj popatrzeć – prosił ochrypłym głosem i odchylił jej ręce. 

 

Poddała się niechętnie. Kristian ukląkł i przesunął ręką po jej piersiach. Patrzył, jakby 

pierwszy raz widział ją nagą. 
 

- Piękna jesteś, Elizabeth. Jak z obrazka. 

 

Ukradkiem spojrzała po sobie. Piersi miała krągłe i twarde, brodawki ciemne. Brzuch 

zaś płaski i nie widać po nim było śladów porodu. 
 

Poczuła na brzuchu oddech Kristiana i zamknęła oczy. Mężowski język igrał teraz jej 

pępkiem i nie mogła normalnie myśleć. Czuła, jak ogarnia ją pożądanie, a ciało domagało się, 
by przesunął rękę niżej. 

background image

 

22

 

Zdecydowanym  ruchem  rozchylił  jej  uda.  Nagle  Elizabeth  zdała  sobie  sprawę,  że 

Kristian  dalej  klęczy  i  patrzy  na  nią,  a  teraz  widzi  jej  najtajniejsze  miejsce.  w  pierwszym 
odruchu chciała je przykryć, ale pełne oczekiwania podniecenie wkrótce pokonało wstyd. 
 

Znów  zamknęła  oczy  i  poddała  się  przyjemności.  Poczuła,  jak  palec  dotyka  jej 

obrzmiałego  sromu  i  musiała  zagryźć  wargi,  by  nie  jęknąć.  Oddychała  coraz  szybciej  i 
poczuła, jak coś w niej narasta, kiedy on nagle znieruchomiał. 
 

- Weź mnie, Kristian – stęknęła, obróciła się na brzuch i podniosła na czworaki. 

 

Zawahał się na moment, a potem wszedł w nią. 

 

Trafił w najczulszy punkt, a przez nią przeszła gorąca fala i po chwili wszystko się dla 

nich skończyło. 
 
 

- Ty dzika kocico – powiedział do niej później, odgarniając z twarzy Elizabeth kilka 

przyklejonych włosów. 
 

Elizabeth  nie  odpowiedziała.  Wstydziła  się  swojego  zachowania  i  nie  chciała  o  tym 

rozmawiać. Nagle pomyślała o nożu. 
 

- Kristian, ten nóż, który odkupiłeś od Niasa. Co to za litery były wyryte na rękojeści? 

 

Mogłaby  przysiąc,  że  na  chwilę  zesztywniał  a  jego  głos  był  dziwnie  cienki,  kiedy 

powiedział: 
 

- Nie było tam żadnych liter. Skąd ten dziwny pomysł? 

 

- Widziałam je. Było tam „J” i jeszcze jedna litera. Może nóż jest kradziony? 

 

- Źle widziałaś. Nie ma tam żadnych liter. Przecież kradzionego bym nie kupił. 

 

- A czemu go kupiłeś? Masz dość noży. 

 

- Nilowi potrzebne były pieniądze. 

 

- Będę go mogła zobaczyć? – poprosiła Elizabeth. 

 

- No pewnie. Skoro to dla ciebie tyle znaczy. – Wyszedł nagi z łóżka i zdjął z krzesła 

wiszące tam spodnie. 
 

Elizabeth  patrzyła  na  jego  szerokie  ramiona,  wąskie  biodra  i  muskularne  uda.  Był 

bezsprzecznie pięknym mężczyzną i wiele kobiet się za nim oglądało. 
 

Poszukał w kieszeniach spojrzał na podłogę i pokręcił głową. 

 

-  Musiał  mi  wypaść  –  stwierdził  zmartwionym  głosem.  –  Może  leży  na  dole?  Na 

pewno miałem w kieszeni. Mam zejść na dół i poszukać? 
 

-  Ależ  nie,  daj  spokój.  Chodź  tu  do  mnie,  bo  się  przeziębisz.  Podniosła  zachęcająco 

pierzynę o zrobiła mu miejsce. – Pewnie masz rację – powiedziała, kiedy ją pocałował. – Za 
dużo myślę i ciągle wyobrażam sobie różne dziwne rzeczy. 
 

- Pewnie najbardziej martwisz się o Helene? – Głaskał jej biodro. 

 

- No. 

 

- Jakoś to będzie, Elizabeth. Wszystko się dobrze skończy – wymruczał jej w ucho. 

 

Elizabeth poczuła lube drżenie i objęła go mocno za szyje. Miała nadzieję, że mąż ma 

siły na więcej. 
 
Rozdział 7 
 
 

- Jak mój fartuch? Wystarczająco wykrochmalony i czysty? 

 

Elizabeth odwróciła się i rzuciła szybkie spojrzenie na Linę. 

 

- No. –Skinęła głową. – Wygląda dobrze. 

 

Ponownie  spojrzała  przez  okno  na  podwórze.  Śnieg  padał  całą  noc,  teraz  w  końcu 

przestał.  Do  obory  i  innych  budynków  gospodarskich  prowadziły  wąskie,  wydeptane  w 
ś

niegu  ścieżynki.  Odkąd  mężczyźni  wypłynęli  na  połów,  musiały  sobie  jakoś  dawać  radę 

same,  a  pracochłonne  odśnieżanie  przy  tym  nawale  pracy  uważały  za  zbędny  luksus.  Teraz 

background image

 

23

jednak  napadało  tyle  śniegu,  że  rade  nierade,  będą  musiały  się  wziąć  za  ciężką  szufladę  i 
poodgarniać. 
 

Za jej plecami Lina cały czas trajkotała: 

 

-  Nie  mogę  się  doczekać  tego  podawania  do  stołu  u  takich  eleganckich  państwa  jak 

rodzice Bergette. Uroczystość rodzinna! – Najwyraźniej delektowała się ostatnimi słowami. 
 

Maria prychnęła. 

 

- Eleganckich państwa? – A my niby co, gorsi? U nas ni podawałaś? 

 

- To nie to samo. Wy to jak rodzina, a tamtych nigdy dotąd nie widziałam. 

 

Matka  Bergette  poprosiła  o  wypożyczenie  dwóch  służących  z  Dalsrud  na  duże 

rodzinne spotkanie. Miała naturalne swoje własne, ale one musiały stać przy kuchni. 
 

Elizabeth  zgodziła  się  od  razu,  a  Linie  i  Helene  ten  pomysł  bardzo  się  podobał,  bo 

mieszkanki  Dalsrud  nieczęsto  miały  okazję  spotykać  innych  ludzi.  Mając  to  na  względzie, 
Elizabeth postanowiła sama pojechać do Dorte. 
 

Odwróciła się od okna: 

 

-  Lina  i  Maria,  pomóżcie  mi  zaprząc  do  sań,  bo  na  tym  śniegu  ciężko.  Helene, 

przygotuj fartuszki i co tam jeszcze macie zabrać, a ty, Ane, ubieraj się i bądź gotowa, kiedy 
wrócimy. 
 

Wysadzając z sań Helene i Linę, Elizabeth cieszyła się na wizytę u Dorte. Przyjemnie 

będzie chociaż przez parę godzin myśleć o czymś zupełnie innym. 
 

Kiedy znów zobaczyła swoją rodzinna wieś, spłynął na nią dziwny spokój. 

 

Dom, pomyślała. Co prawda mówiła tak teraz o Dalsrud, ale ta wieś także na zawsze 

będzie jej domem. 
 

Dorte zauważyła je wcześniej z okna kuchni i kiedy wjeżdżały na podwórze, stała już 

na schodach domu. Policzki miała równie czerwone jak włosy; szeroki szal szczelnie otulał je 
wielki biust. 
 

- Witajcie, witajcie! – wykrzyknęła radośnie, idąc im na spotkanie. 

 

- Całkiem zwariowałaś, kobieto? – uśmiechnęła się Elizabeth, czując, jak robi jej się 

ciepło na sercu. – Żeby tak wychodzić na mróz? 
 

-  Jak  was  widzę,  od  razu  Mo  gorąco  –  roześmiała  się  Dorte,  wyciągając  ramiona  do 

Ane i Marii i pomagając im zsiąść z sań. – Ale żeście urosły! – Klasnęła w dłonie. – Maro, 
ciekawe, co by Olav powiedział na twój widok… 
 

Maria spłonęła rumieńcem i tylko lekceważąco prychnęła. 

 

- Wchodźcie do domu, a ja zajmę się koniem – rzekła Dorte. 

 

Elizabeth jej pomogła.  Koń był spocony po podróży; dostał siana, wody i miejsce w 

stajni. Potem gospodyni uważnie przyjrzała się swojemu gościowi. 
 

- Co za zbieg okoliczności! Nie dalej wieczorem myślałam o tobie  zapragnęłam się z 

tobą jak najszybciej zobaczyć. Kto wie, może Ktoś tam, na górze mnie wysłuchał? 
 

- Kto wie, kto wie – zaśmiała się wesoło Elizabeth, wchodząc za Dorte do domu. 

 
 

Elizabeth  ukradkiem  spojrzała  na  Indianne.  Dziewczynka  wyrosła  na  piękną  młodą 

damę o gładkiej cerze – szczupłą i gibką, która zgrabnie poruszała się między kuchnią a izbą. 
Przeniosła  wzrok  na  Marię:  jak  one  były  różne!  Maria  nie  była  tak  piękna  jak  przyjaciółka, 
ale był w niej spokój, także ważna cecha. 
 

- Pewnie nie możesz się doczekać konfirmacji? – zapytała Elizabeth. 

 

Indianne nalała wszystkim kawy. 

 

- No… Sukienka już prawie gotowa. Dorte tylko trochę mi pomogła. 

 

Elizabeth usłyszała dumę w jej głosie, więc spytała: 

 

- Mogę zobaczyć? 

 

Indianne ochoczo pobiegła na strych. Elizabeth z podziwem przyjrzała się równiutkim 

ś

ciegom; wszystko uszyte było ręcznie. 

background image

 

24

 

-  Dorte  mówi,  że  dobra  szwaczka  musi  najpierw  nauczyć  się  szyć  wszystko  ręką. 

Maszyna do szycia do szachrajstwo. 
 

Indianne wyrzekła te słowa z uśmiechem, a Elizabeth spojrzała na Dorte. 

 

- Jakob kupił mi taką maszynę, a i tak prawie wszystko szyję ręcznie. 

  

- Masz pełne prawo być z siebie dumna – powiedziała Elizabeth, podnosząc wzrok na 

Indianne zadowoloną z pochwały. 
 

- Pod szyją i na rękawach będzie koronka. Ale z tym Dorte też musi mi trochę pomóc. 

 

Po pewnym czasie Maria i Indianne przeszły do kuchni, by pobawić się z młodszymi 

dziećmi, a Elizabeth rzekła: 
 

- Ona świata poza tobą nie widzi. 

 

- Nigdy nie zastąpię im matki, ale kocham je, jakby były moje – wyznała z uśmiechem 

Dorte. 
 

Z  kuchni  dobiegały  śmiechy  i  odgłosy  rozmowy.  Elizabeth  spróbowała  kawy:  była 

ś

wieżo parzona i akurat tak mocna, jak trzeba. 

 

-  Nie  bądź  taka  skromna  –  powiedziała.  –  Miałaś  dla  nich  tyle  cierpliwości,  że  inni 

mogliby  tylko  o  czymś  takim  marzyć.  Pamiętasz  Mathilde,  jak  przyszła  tu  jako  mamka  dla 
Fredrika? Była taka zalękniona, że bała się głośniej odetchnąć… a ty dałaś jej tyle pewności 
siebie, że teraz mieszka sobie sama i wychowuje dziecko. To prawie cud! Chyba zgodzisz się 
ze mną? 
 

-  O  Mathilde  trzeba  było  tylko  trochę  zadbać.  Nie  jest  taka  głupia,  jak  się  ludziom 

wydawało. 
 

- Pewnie, że nie – odparła Elizabeth. W głębi duszy uważała, że Mathilde nie należy 

do zbyt bystrych, ale przezornie zatrzymała tę opinię dla siebie. 
 

- Poczęstuj się ciastem – zapraszała Dorte, która najwidoczniej chciała uciąć ten temat. 

 

Przez chwilę jadły w milczeniu, które w końcu przerwała Elizabeth. 

 

- Nie jest wam tu trochę samotnie i ciężko, odkąd Olav i Jakob wypłynęli na połów? 

 

-  Samotnie?  –  Dorte  zaśmiała  się.  –  Gdzie  tam!  Nie  zapominaj,  że  w  Neset  latami 

mieszkałam sama, a teraz mam dom pełen dzieci. 
 

Elizabeth jadła przez chwilę w milczeniu. 

 

- Miałam na myśli, że chyba brak ci do rozmowy kogoś dorosłego. To znaczy oprócz 

Mathilde – dodała szybko. 
 

- Przecież szyję dla ludzi, więc stale ktoś tu przychodzi. Albo ja idę do nich. – Dorte 

zerknęła na Elizabeth i odłożyła resztkę ciasta na talerzyk. 
 

- Coś cię martwi? – spytała nagle. 

 

Elizabeth usłyszała z kuchni głośny śmiech Indianne i szczebiot Ane. 

 

- Nie, skąd. Tyle że… Pomyślałam sobie… 

 

- Opowiedz mi – poprosiła Dorte. 

 

W jej glosie było coś, co skłaniało do zwierzeń.  

 

- Helene i ja już się nie przyjaźnimy – przyznała się cicho. – Utraciłam ją. 

 

- A dokąd pojechała? 

 

Elizabeth uśmiechnęła się blado. 

 

- Nie, nie o to  chodzi… To stało się  wtedy, kiedy zadała się z takim jednym, Pålem 

Persą… 
 

Kiedy już raz czaiła o tym mówić, musiała to z siebie wyrzucić. Dorte była znakomitą 

słuchaczką: cały czas patrzyła na gościa, od czasu do czasu kiwając głową. Zadała tylko kilka 
pytań. 
 

- W końcu roku biorą ślub, a ja nie mogę na to nic poradzić – zakończyła Elizabeth. 

 

Dorte przez chwilę w zamyśleniu patrzyła na stół, a potem powiedziała spokojnie: 

 

- Nie utraciłaś Helene. Stracisz ją dopiero, jak się od nie odwrócisz. 

 

- Co masz na myśli? 

background image

 

25

 

-  Może  ją  przekonasz,  a  może  nie;  czas  pokaże. Ale  za  wszelką  cenę  musisz ją  przy 

sobie utrzymać. Jak zrezygnujesz, to ją stracisz. 
 

- Ale co mogę zrobić? Przecież nie mogę siedzieć z założonymi rekami i przyglądać 

się temu, co się dzieje? 
 

- Daj jej do zrozumienia, że zawsze staniesz po jej stronie, bez względu na to, co jej 

się w życiu przydarzy, może zawsze d ciebie przyjść. Powinna mieć tego świadomość. 
 

Elizabeth wysłuchała uważnie słów Dorte, starając się dokładnie je zrozumieć. 

 

-  Ona  mnie  doprowadza  do  rozpaczy.  Czasami  zastanawiam  się,  co  się  z  nią  stało. 

dlaczego trzyma się człowieka, który ją bije? Dlaczego? Nie mogę tego pojąć. 
 

- Kocha go – stwierdziła spokojnie Dote. 

 

- Jak może czuć coś do takiej kreatury? 

 

- Tak jest i koniec. nie wszystko da się przecież zrozumieć. 

 

Kiedy Dorte podniosła dzbanek, gość skinął głową i gospodyni nalała jej kawy. 

 

- Skąd ty tyle wiesz, Dorte? – zapytała Elizabeth. – Skąd wiesz, że musze pozostać jej 

przyjaciółką? 
 

- Mam jednak swoje lata – odparła Dorte, przygładzając włosy. 

 

Elizabeth zauważyła, że skóra na jej dłoniach jest cieńsza niż kiedyś, i że pojawiły się 

na niej maleńkie zmarszczki. 
 

- Lata mnie sporo nauczyły – ciągnęła. – Wiele widziałam i wiele się nauczyłam. W 

szkole życia, jak to nazywają. – Tu przerwała, ale nie na długo. –  W Biblii jest zapisane, że 
mamy  surowo  traktować  tych,  których  kochamy.  I  że  mężczyzna  jest  panem  kobiety.  Mam 
tylko nadzieję, że nasz Ojciec mi wybaczy, bo nie wie wszystkim się z Nim zgadzam. 
 

Elizabeth  zamyśliła  się.  uczono  ich,  by  postępować  według  tego,  co  jest  w  Piśmie 

Ś

więtym, 

a  skoro  tak,  nic  dziwnego,  że  Helene  tak  się  zachowywała.  Ale  przecież  i  ona, 

Elizabeth, miała te same wątpliwości co Dorte. No cóż, niech Pan Bóg pokarze ją za to tak, 
jak uzna za stosowne. 
 

Z zamyślenia  wyrwał ją  odgłos otwieranych drzwi wejściowych,  a po  chwili w sieni 

dały się słyszeć głosy. Z kuchni wyszły dzieci. 
 

- To Mathilde i Sofie. Mam dla nich nakryć? – zapytała Indianne. 

 

- Tak, możesz to zrobić – powiedziała Dorte. 

 

-  Dzień  dobry  –  Elizabeth  przywitała  Mathilde  i  podała  jej  rękę.  –  Miło  cię  znów 

zobaczyć. – Wypchnęła do przodu Sofie, a dziewczynka dygnęła pulchną rączką. 
 

Elizabeth uśmiechnęła się. 

 

- Jaka grzeczna moda panna – pochwaliła dziewczynkę. – Ile to już masz lat? 

 

- Niedługo będę miała sześć – odparła Sofie. 

 

- Coś podobnego! No to w przyszłym roku pójdziesz do szkoły! Cieszysz się? 

 

- Tak, bo Daniel obiecał mnie bronić. On jest już duży. 

 

Elizabeth pogłaskała ją po policzku. 

 

- To dobrze, że masz Daniela, ale sama też być sobie dała radę. Wyglądasz mi na silną 

i odważną dziewczynkę. 
 

Sofie skinęła głową i uśmiechnęła się dumnie. 

 

Elizabeth miała jeszcze coś powiedzieć, ale nagle przeszedł ją lodowaty dreszcz. Serce 

zaczęło jej łomotać i musiała chwycić za brzeg stołu, by nie upaść. 
 

- Źle się czujesz? – spytała przestraszona Dorte patrząc na przyjaciółkę. 

 

- Nie czuła się źle, tylko była śmiertelnie przerażona. Coś strasznego albo właśnie się 

zdarzyło,  albo  miało  się  za  chwilę  zdarzyć.  Nie  miała  pojęcia  stąd  ta  pewność  ani  też  nie 
byłaby w stanie nikomu tego wytłumaczyć. 
 

-  Jesteś  biała  jak  ściana  –  stwierdziła  gospodyni.  –  Indianne,  przynieś  gościowi 

szklankę wody. Coś się boli? 
 

Elizabeth pokręciła głową. 

background image

 

26

 

- Nie, to nic takiego. zakręciło mi się w głowie i tyle. 

 

- Nie jesteś chyba w ciąży? – szepnęła jej Dorte do ucha. 

 

- Nie! – Elizabeth otarła twarz drżącą ręką. – Ale musimy już wracać do domu. 

 

- Już? – zapytała Mara, zawiedzona. – Mamy sobie z Indianne tyle do opowiedzenia… 

 

Elizabeth wstała i spojrzała surowo na siostrzyczkę. 

 

- Już dobrze – mruknęła Maria i podała Dorte rękę. – Dzięki za poczęstunek. 

 

-  Kochanie,  zaglądaj  tu  tak  często  jak  chcesz  –  zapraszała  Dorte,  biorąc  jej  dłoń  w 

swoje ręce. – To dotyczy was wszystkich; za rzadko się widujemy. Elizabeth, pewna jesteś, że 
nie chcesz zostać trochę dłużej? Nie wyglądasz za dobrze. 
 

- Dziękuję, Dorte, ale na nas już czas. 

 

Popchnęła  Ane  ku  wyjściu:  skądś  wiedziała,  że  mają  coraz  mniej  czasu.  Strach 

narastał. 
 

Załadowanie  się  do  sań  trwało  całą  wieczność,  ale  w  końcu  ruszyły  ku  Dalsrud,  a 

Elizabeth ostro popędziła konia: nie mogła się doczekać powrotu do domu. 
 

- Czemu tak się spieszymy? – spytała Ane. 

 

- Byłyśmy w gościach wystarczająco długo.  

Niegrzecznie jest przesiadywać za długo, a w domu mamy sporo do roboty. 
 

Elizabeth poczuła na sobie spojrzenia dziewczynek, ale o nic nie zapytały. Próbowała 

dociec,  co  ją  tak  przeraziło.  Miała  tylko  przeczucie,  że  dotyczy  to  Helene.  Czy  Pål  jej  coś 
zrobił? jeśli dziewczęta skończyły pracę u rodziców Bergette i wracały do domu, mogły się z 
Liną na niego natknąć. Poczuła gniew, ale przypomniała sobie, co powiedziała jej Dorte: że 
bez względu na to, co się stanie, powinna pozostać przyjaciółką Helene. Nie zawsze było to 
łatwe, bo często miewała ochotę zdrowo nią potrząsnąć. 
 

Nagle przyszła jej do głowy nowa myśl: może łódź Kristiana i Olego poszła na dno? 

Odepchnęła  od  siebie  tę  myśl.  Sztormu  nie  było,  więc  dlaczego  niby  miał  się  zdarzyć 
wypadek? 
 

- Nikoline, Nikoline – zaśpiewała Ane. 

 

Elizabeth odwróciła się do niej. 

 

- Skąd ci ona przyszła do głowy? – spytała. 

 

Ane wzruszyła ramionami. 

 

- Nie wiem. Mario, popatrz! – Pokazała ręką dwie mewy goniące srokę. 

 

Elizabeth  zadrżała;  musiała  się  powstrzymać,  by  bardziej  nie  pogonić  konia. 

Wspomnienie  Nikolime  i  pożaru  przyprawiło  ją  o  zimny  dreszcz.  Pod  osłoną 
przykrywającego ją futra złożyła ręce i pomodliła się bezgłośnie: Panie Boże, niech Dalsrud 
nie spłonie. Nie znalazła więcej słów, ale uznała, że te wystarczą. 
 

Na  stromych  podjazdach  zeskakiwała  z  sań,  by  ulżyć  koniowi,  na  zajazdach  ledwo 

ś

ciągała  lejce.  Zaraz  będzie  zakręt,  za  którym  zobaczą  obejście.  Gdyby  tam  się  paliło,  już 

dawni  widziałabym  dym.  A  gdyby  zapaliła  się  obora,  czy  wyprowadzono  by  zwierzęta  na 
czas? Czy zjawiliby się sąsiedzi? 
 

Wreszcie wyjechali na płaski teren i zobaczyła gospodarstwo. Dalsrud było takie jak 

zawsze:  piękne  obejście  z  białym  domostwem.  Obora,  spichlerz,  służbówka,  pralnia  – 
wszystkie budynki wyglądały tak, jak je zostawiła. 
 

Elizabeth odetchnęła z ulga. Dzięki Ci, Panie Boże, powiedziała do siebie. Cały czas 

słyszała jednak wewnętrzny głos, który mówił jej, że coś jest nie tak. 
 

Maria pomogła jej wyprząc konia. Elizabeth przywykła do oporządzenia tych zwierząt 

i robiła to już bardzo sprawnie, ale teraz czuła, że przy rozpinaniu szorów drżą jej ręce. Strach 
wciąż  nie  znikał.  Może  powinna  pójść  do  Helene  i  sprawdzić,  czy  wszystko  u  niej  w 
porządku?  Tylko  czy    to  był  mądry  pomysł?  Odepchnęła  tę  myśl  od  siebie;  postanowiła 
poczekać i się przekonać. 
 

W sieni zdjęły z siebie okrycia i weszły do kuchni. Było ti zimno. 

background image

 

27

 

-  Mario,  rozpal  w  piecu  –  poleciła  Elizabeth  siostrze.  –  Amanda  siedzi  pewnie  na 

górze i tka, pójdę do niej. 
 

Dopiero  w  połowie  schodów  pojęła,  co  jest  nie  tak:  nawet  idąc  na  pięterko  Amanda 

nie dopuściwszy do tego, by zgasło pod kuchnia. Od czasu do czasu schodziłaby, by dołożyć 
do pieca, tak, żeby w domu było ciepło, kiedy one wrócą z podróży. 
 

Za  gardło  chwycił  ją  strach.  Poczuła,  że  jej  ręka  na  poręczy  wilgotnieje  od  zimnego 

potu. 
 

Chciała krzyknąć: Amando! Jednak z jej ust wydobył się tylko ochrypły szept. Gardło 

miała zupełnie wysuszone z przerażenie i przełykanie śliny nic a nic nie pomagało. 
 

Czy Amanda zasnęła? Nie, to było niemożliwe. Nie było jeszcze późno. Nadstawiała 

uszu, ale jedynymi dźwiękami, które słyszała, były dochodzące z dołu głosy Marii i Ane. 
 

Doszła Dos szczytu schodów i zajrzała do pokoju z krosnami. Kosz z kłębami wełny 

był przewrócony, nieopodal na podłodze leżało czółenko. 
 

-  O  Boże!  –  szepnęła  zduszonym  głosem  i  pobiegła  w  głąb  stryszku,  do  pokoju 

Amandy i Olego. Jednym ruchem otworzyła drzwi i stanęła w progu jak skamieniała. 
 

Amanda  leżała  na  łóżku  z  burzą  włosów  wokół  twarzy.  Pościel  była  czerwona  od 

krwi,  na  ziemi  zaś  Elizabeth  zobaczyła  coś…  coś  zakrwawionego.  Poczuła,  że  zaraz 
zwymiotuje.  Nagle  jej  spojrzenie  padło  na  maleństwo,  leżące  w  zagłębieniu  ramienia 
Amandy. 
 

- Mam synka – odezwała się dziewczyna ledwo słyszalnym głosem. 

 

Elizabeth  z  wahaniem  zrobiła  krok  do  przodu.  A  potem  jeszcze  jeden  i  weszła  do 

izdebki. Dziecko wyciągnęło w jej stronę zaciśnięta piąstkę, machnęło nią i zaczęło krzyczeć. 
 

-  Chyba  jest  głodny  –  zauważyła  Elizabeth,  śmiejąc  się  przez  łzy.  Przełknęła  ślinę  i 

otarła oczy. – Amand, urodziłaś sama? 
 

-  Nie  było  tak  źle…  -  powiedziała  Amanda  o  wprawnym  ruchem  przystawiła  sobie 

dziecko do piersi, jakby robiła to już wiele razy. 
 

Elizabeth nie mogła powstrzymać uśmiechu. 

 

- Ależ kochanie… 

 

Amanda spojrzała na nią trochę zawstydzona. 

 

-  Rano  czułam  skurcze,  ale  nie  chciałam  Cu  zawracać  głowy.  Kiedy  siadłam  przy 

krosnach,.  Nagle  odeszły  wody,  a  potem…  poszło  już  szybko.  Trzask,  pras  i  już  był  na 
ś

wiecie.  –  Zamilkła  na  chwilę,  uśmiechnęła  się  blado  i  dodała:  -  Ale  myślałam  wiele  o 

tobie… I nagle nie mogłam się ciebie doczekać. 
 

Elizabeth stała i patrzyła na nią. Nie mogła się nadziwić, że ta drobna kobieta znalazła 

w  sobie  tyle  siły.  Po  raz  pierwszy  pomyślała  o  niej  jako  kobiecie.  Dla  niej  nie  stała  się 
kobietą, kiedy zaszła w ciążę, ani kiedy poszła do ołtarza, ale teraz, kiedy bez pomocy wydała 
na świat dziecko. 
 

- Dobrze się czujesz? – zapytała. 

 

-  Nie  jest  źle.  Nawet  chyba  już  nie  krwawię.  Ale  nie  umyłam  jeszcze  ani  siebie,  ani 

Jonasa… 
 

- To już masz dla niego imię? 

 

-  Uhm.  Ole  powiedział  przed  wypłynięciem,  że  jak  będzie  chłopak,  mam  dać  Jonas. 

Wiesz to z Biblii… 
 

Elizabeth  delikatnie  pogłaskała  chłopczyka  po  główce.  Wyglądał  na  zdrowego, 

policzki miał zaokrąglone. Ostrożnie odchyliła prześcieradło, żeby mu się dobrze przyjrzeć. 
 

- Spory jest – orzekła. – Kawał dzieciaka. Wyży pewnie z dziesięć funtów. 

 

- Mnie się wydaje mały. Pisklę… - Amanda czule pocałowała maleństwo w główkę. 

 

Elizabeth zaśmiała się cicho. 

background image

 

28

 

- Zejdę i nagrzeję dla was wody. No i muszę zanieść wieści Marii i Ane. – Omal nie 

opowiedziała Amandzie o swoich wcześniejszych obawach i przeczuciach, ale ugryzła się w 
język. 
 

-  Jak  się  oporządzę,  napiszę  do  Olego  –  powiedziała  Amanda,  przystawiając  małego 

do drugiej piersi. 
 

Elizabeth  obrzuciła  ich  długim  spojrzeniem.  Jonas,  powiedziała  do  siebie.  Tak, 

chłopiec  zasługiwał  na  biblijne  imię.  Cud  prawdziwy,  że  poród  tak  dobrze  poszedł. 
Westchnęła i wyszła na palcach z izdebki. 
 

Gdy  była  w  połowie  schodów,  musiała  się  chwycić  poręczy,  by  nie  usiąść:  z  oddali 

usłyszała  bicie  dzwonków!  Dochodziło  z  bardzo  daleka,  ale  słychać  je  było  wyraźnie. 
Elizabeth zrozumiała, co to oznacza: Bóg dał im nowego człowieka, a teraz zabierał innego. 
Już to kiedyś przeżyła i wiedziała, że może tylko cierpliwie czekać. 
 
Rozdział 8 
 
 

-  Cóż  to,  płaczesz?  –  zapytała  Elizabeth  i  podeszła  do  Liny,  która  siedziała  przy 

kuchennym stole. Górną połowę ciała opierała o blat a twarz ukryła w zagięciu ramienia. 
 

Lina wyprostowała się szybko, otarła twarz wierzchem dłoni i odchrząknęła. 

 

- Nie, ja tylko… To nic takiego… Przepraszam. 

 

-  Mów  zaraz,  co  się  stało  –  zachęcała  Elizabeth  miękko,  głaszcząc  ja  po  plecach.  A 

kiedy Lina zawahała się, dodała: - No powiedz, na wszystko znajdzie się jakaś rada. Uwierz 
mi, dobrze wiem, co mówię. 
 

Lina otarła łzy rąbkiem fartucha. 

 

- Wstyd mi, że ci zawracam tym głowę, ale… 

 

- Nie wygłupiaj się i mów, o co chodzi. 

 

- Musze powiedzieć, że mi tu w Dalsrud bardzo dobrze – stwierdziła Lina poważnie. – 

Dużo  tu  dobrego  jedzenia  i  wszyscy  są  tacy  mili…  Naprawdę  nie  mam  na  co  narzekać, 
uwierz mi, Elizabeth. Ale strasznie tęsknię za mamą i rodzeństwem… I za Andreasem, moim 
narzeczonym… - Zmusiła się do uśmiechu i dodała: - Wiem, że to bardzo dziecinne z mojej 
strony… Dorośli nie tęsknią za mamusia, a ja przecież mam już dwadzieścia dwa lata! 
 

Elizabeth spojrzała na nią poważnie. 

 

-  Lino,  zawsze  będziesz  tęsknić  za  rodziną  i  tymi,  których  kochasz,  wszystko  jedno 

czy będą w pobliżu, czy daleko od ciebie. Mnie stale brakuje tych moich bliskich, których tu 
nie  ma.  Służysz  w  Dalsrud  już  prawie  dwa  lata  i  przez  cały  ten  czas  nie  widziałaś  się  z 
rodziną. Uważam, że powinnaś pojechać do Kabelvaag i ich odwiedzić.  
 

Lina spojrzała na nią zaskoczona, upewniając się, czy Elizabeth mówi poważnie. 

 

- Przecież nie mogę zostawić roboty i wyjechać, ot tak sobie… - szepnęła. 

 

Elizabeth poklepała ją po plecach. 

 

- Może nie dzisiaj, ale na wiosnę będziesz mogła, przed zbiorem albo po zbiorze torfu. 

Na  pewno  ktoś  będzie  jechał  w  tamtą  stronę  i  cię  podwiezie.  Nazbierało  ci  się  już  tyle 
wolnych dni, że najwyższy czas je wykorzystać! 
 

Lina klasnęła w ręce rozjaśniła twarz w szerokim uśmiechu. 

 

- Jesteś najmilszą gospodynią na świecie, Elizabeth! Tak się cieszę, że chyba zaraz do 

nich  wszystkich  napiszę.  Nie,  lepiej  nie.  Andreas  nie  może  wiedzieć,  to  będzie  dla  niego 
niespodzianka. Dam znać tylko mamie. 
 

Zaczęła  tańczyć  po  kuchni  z  błyszczącymi  z  radości  oczyma.  W  tej  chwili  weszła 

Helene. 
 

- Co się stało? – Popatrzyła to na jedną, to na drugą. 

 

- Jadę do domu! – zaćwierkała Lina. – Albo przed zbiorem torfu, albo po. Zobaczę się 

z narzeczonym! 

background image

 

29

 

Elizabeth zauważyła, że twarz Helene pociemniała, powiedziała więc szybko: 

 

- Idź od razu i pisz ten list, Lino, bo niedługo bierzemy się za obiad. 

 

W szybkich ruchach Helene, sprzątającej z blatu, dało się wyczuć rozdrażnienie. 

 

-  Czemu  tu  zawsze  taki  bałagan  –  warknęła,  przedstawiając  kubek.  –  Patrz,  gdzie 

postawiły jedzenie! – Poprawiła stopą dywaniki. 
 

- Co cię tak rozeźliło? – zapytała Elizabeth. 

 

- Wcale nie jestem zła! 

 

- Jesteś, jesteś. Widzę to po tobie. 

 

- A co cię to obchodzi? Myślisz tylko o Linie i jej narzeczonym. 

 

- A więc o to chodzi… Że ona sobie pojedzie do Kabelvaag… Uważasz, że na to nie 

zasługuje? 
 

- Nie. 

 

- Nie bądź małoduszna, Helene, bo ci z tym nie do twarzy. Nigdy nie myślałaś o sobie, 

a  teraz  nagle  ci  się  nie  podoba  podróż  Liny.  Biedna  dziewczyna  siedziała  tu  i  płakała  z 
tęsknoty. Ty przecież widujesz narzeczonego co tydzień! 
 

- Akurat – warknęła Helene. Nie możesz go znieść, więc tu się spotykać nie możemy. 

Nie gadaj mi o miłości bliźniego! Wbiła wzrok w Elizabeth i ciągnęła: - Wygląda mi na to, że 
nie  tylko  ja  się  zmieniłam.  Nie  myśl,  że  zapomniałam,  coś  zrobiła  Pålowi.  Linę  za  to 
hołubisz! A ja myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami… 
 

Elizabeth  skoczyła  na  równe  nogi.  Złość  i  rozpacz  ściskały  ją  za  gardło,  z  którego 

wbrew jej woli wydobył się krzyk: 
 

- Liny do tego nie mieszaj! Owszem, przyjaźniłyśmy się wiele lat, ale zachowujesz się 

ostatnio  tak,  że  cię  nie  poznaję!  Jak  ci  tu  nie  pasuję  ja  albo  służąca,  możesz  sobie  pójść  z 
Dalsrud, nie będę cię zatrzymywać! 
 

Od razu pożałowała tych słów. Stała teraz, z trudem łapiąc oddech i patrząc na Helene, 

w której oczach widziała szok i niedowierzanie. Nagle Helene obróciła się na pięcie i szybkim 
krokiem wyszła z kuchni, a po chwili Elizabeth usłyszała, jak idzie na górę, na stryszek. 
 

Elizabeth z trudem powstrzymywał łzy. Nie wolno jej się teraz rozpłakać. Rzuciła się 

do  drzwi,  i  piersi.  Wypadła  z  domu,  okrążyła  spichlerz  i  poszła  zaśnieżonymi  polami  ku 
wodzie. Na twarzy poczuła wiatr od morza, który zwichrzył niesfornie wysuwające się spod 
szala kosmyki włosów. 
 

Zaczęła  biec  i  poczuła,  że  dobrze  jej  to  robi.  Na  bieg  zużyła  wszystkie  swoje  siły, 

powstrzymując dzięki temu płacz. 
 

W  końcu  usiadła  na  kale,  podciągnęła  kolana  pod  brodę,  objęła  ramionami  nogi  i 

schowała  twarz  w  spódnice.  Dopóki  się  nie  ruszyła,  nawet  specjalnie  nie  marzła.  Powoli 
uspokoił się jej oddech. Nie chciała myśleć o Helene i słowach, które między nimi padły, ale 
na  swoje  myśli  nie  miała  wpływu.  Próbowała  się  przekonać,  że  mogło  być  gorzej,  ale 
wiedziała,  że  to  nieprawda.  Mogła  naturalnie  spróbować  pogodzi  się  z  przyjaciółką,  ale 
obawiała się, że Helene nie zechce jej wysłuchać. Pewne słowa zostały wypowiedziane i nie 
da się ich cofnąć. 
 

Dawno  tu  nie  była.  Przypomniała  sobie  czasy,  kiedy  pracowała  w  Dalsrud  jako 

służąca:  pierwszego  wieczoru  Helene  ugotowała  dla  niej  kawę  i  wlała  do  niej  mnóstwo 
mleka,  bo  Elizabeth  nie  była  do  kawy  przyzwyczajona.  Pogadały  sobie  wtedy  i  Elizabeth 
spytała, dokąd ma iść, żeby zobaczyć morze. Helene opisała drogę i od tamtego dnia było to 
jej miejsce. znajdowała tu ukojenie i spokój, kiedy życie dawało jej się we znaki. 
 

Podniosła głowę i spojrzała w kierunku morza. W oddali zauważyła łódź i człowieka, 

który  wiosłował  jak  wściekły.  Przyjrzała  mu  się  uważnie:  sylwetka  przypominała  jej  Niasa 
Wędrowca.  Tak,  to  musiał  być  on;  żaden  inny  znany  jej  mężczyzna  Noe  nosił  tak  długich 
włosów. Wstała i wytężyła wzrok. Nagle po plecach przebiegł jej zimny dreszcz i owinęła się 
ciaśniej szalem: na dnie łodzi leżała jakaś postać. 

background image

 

30

 

- Lavina – szepnęła, przypominając sobie dawne podejrzenia. Co się stało? czyżby nie 

ż

yła? 

 

Zebrała  przed  sobą  spódnicę  i  szybkim  krokiem  ruszyła  pod  górę,  do  obejścia.  Nie 

zwracała  uwagi  na  to,  że  zapada  się  w  grząski  grunt,  a  trzewiki  nabierają  wody.  Kiedy  na 
podwórzu wpadła na Kristiana, ledwo zipała. 
 

-  Biegłaś,  jakby  cię  jakiś  pies  gonił  –  zauważył,  chwytając  ją  za  ramiona.  –  Co  się 

stało? 
 

- Płynie tu Nils, a Lavina leży w łodzi. Chyba martwa! 

 

- Co ty mówisz? – Kristian popatrzył na nią przerażony. 

 

Elizabeth postanowiła nie wspomnieć o kościelnych dzwonach. 

 

- Musimy wyjść mu naprzeciw! Chodź! 

 

Zbiegli  na  brzeg  i  stali  tam,  czekając  a  Niasa.  Wędrowiec  wyskoczył  z  łodzi  za 

wcześnie  i  woda  chlupnęła  mu  do  butów.  Wglądało  na  to,  że  nawet  tego  nie  zauważył: 
rozpaczliwymi szarpnięciami wyciągnął łódź na brzeg. Kristian podbiegł, żeby mu pomóc. 
 

-  Co  się  stało?  –  Elizabeth  patrzyła  na  leżący  nieruchomo  na  dnie  łodzi,  przykryty 

derką kształt. 
 

- Lavina umiera, a ja nie wiem, co jej jest – odparł Nils, podnosząc bezwładne ciało. 

 

Elizabeth usłyszała słabe jęki. 

 

- Weźcie ją na górę, na stryszek – poleciła, biegnąc przodem. 

 

- Od dawna choruje? – spytał Kristian. – Gdzie ją boli? 

 

- W brzuchu, ale jest uparta  nie chciała jechać do doktora. Dopiero teraz, kiedy się nie 

może ruszyć i nie ma innego wyjścia… - Nils spojrzał na nią z troska. – To zaczęło się gdzieś 
tydzień temu. Moja biedna ptaszyna! 
 

Szli  szybko,  a  Elizabeth  podziwiała  Niasa,  który,  dźwigając  Lavinę,  jednocześnie 

gadał i wcale nie wyglądał na zmordowanego. 
 

Kiedy byli już na pięterku, Elizabeth ruchem ręki odesłała mężczyznom. 

 

-  Nilsie,  zaraz  służąca  znajdzie  ci  jakąś  suchą  odzież.  Tristanie,  wyślij  Olego  po 

doktora. 
 

- Więc boli w brzuchu? – zapytała Elizabeth Lavinę, kiedy zostały same. 

 

Kobieta nie odpowiedziała, ale jęknęła i zwinęła się w kłębek. 

 

- Musisz mi trochę pomóc – ciągnęła Elizabeth, dotykając jej czoła. – W każdym razie 

gorączki nie masz. Może zjadłaś ostatnio coś szczególnego? 
 

Nie otwierając oczu, Lavina pokręciła głową. 

 

- Wymiotowałaś? Biegasz do ustępu? 

 

Przez twarz cierpiącej przebiegł cień uśmiechu; skinęła głową. 

 

-  Trudno  zgadnąć,  co  to  może  być.  Boję  się  dać  ci  cokolwiek,  zanim  nie  zbada  cię 

doktor. 
 

-  Boże,  kobieto  –  jęknęła  Lavina,  skręcając  się  z  bólu.  –  Daj  mi  cos,  bo  nie 

wytrzymam. Boli jak diabli! 
 

-  Niedługo  będzie  pomoc  –  pocieszała  ją  Elizabeth,  głaszcząc  jednocześnie  po 

policzku.  –  Ole  pojechał  po  doktora  i  zaraz  dostaniesz  jakieś  lekarstwo.  Wytrzymaj  jeszcze 
trochę, to wszystko będzie dobrze. 
 

Elizabeth miała nadzieję, że jej słowa brzmią przekonująco, bo sama czuła się bardzo 

niepewnie.  Przecież  nie  miała  pojęcia,  co  jest  Lavinie.  Ból  brzucha  mógł  oznaczać  róże 
rzeczy. Gdyby miała gorączkę, chodziłoby po prostu o ostrą biegunkę, ale najwyraźniej było 
to  coś  innego,  a  wiedza  Elizabeth  tak  daleko  nie  sięgała.  Poważnie  martwiła  się  o  Lavinę. 
Oby tylko doktor był w domu! Podanie chorej ziół na ślepo mogło być niebezpiecznie. 
 

- Daj mi coś! – jęknęła znowu Lavina. – Nie karz mnie w taki sposób! 

 

- Kochanie, nikt cię nie chce za nic karać, uwierz mi. Jesteś chora i musimy poczekać 

na pomoc. Tymczasem posiedzę tu przy tobie. nie martw się, będzie dobrze. 

background image

 

31

 

Elizabeth  otulała  ją  ciaśniej  pierzyna,  przemawiając  do  niej  łagodnie  jak  do  dziecka. 

Zastanawiała się jednocześnie, o co Lavinie chodziło z tym karaniem? 
 

- Chce ci się pić? – zapytała. 

 

-  Nie.  –  Lavina  pokręciła  głową,  chwytając  się  jednocześnie  za  gardło  z  bolesnym 

grymasem. 
 

- Co się dzieje? 

 

- Chce mi się wymiotować, ale pochodzą mi do gardła tylko kwasy – odparła Lavina. 

 

Zgaga,  pomyślała  Elizabeth.  Nic  innego.  Ale  potwierdzić  to  mogła  tylko  wizyta 

doktora. 
 

Głośno powiedziała. 

 

- To nic groźnego, Lavino, ale wiem, że boli. Staraj się oddychać spokojnie, od razu 

poczujesz się lepiej. 
 

Lavina rzuciła jej spojrzenie, które trudno było rozszyfrować. 

 

Doktora wciąż nie było. Między napadami bólu Lavina uspokajała się, a nawet kilka 

razy  się  zdrzemnęła.  Elizabeth  nie  mogła  się  uspokoić  i  nerwowo  chodziła  po  izbie.  Nie 
opuszczała jej myśl o tym, że dzwony zwiastowały zgon. Ale jeśli nie Laviny, to czyj? 
 

Zaraz, zaraz, a może ona cierpi na jakąś zakaźną chorobę? 

 

W takich przypadkach jak ten jej przeczucia mogły być przekleństwem. Nie podobało 

jej  się,  że  istnieją  ludzie  obdarzeni  takimi  zdolnościami;  tylko  Pan  Bóg  powinien  wiedzieć, 
kiedy ktoś ma odejść. Ale dlaczego On dał jej ten dar? A może rację mieli ci, co twierdzili, że 
opanowały ją jakiś złe moce? 
 

Zadrżała. W tej samej chwili otworzyły się drzwi. 

 

- Doktor przyjechał – zameldowała Lina. 

 

- Dziękuję, poproś go tutaj – poleciła Elizabeth i dodała: - Napisałaś już do matki? 

 

-  Tak,  Ole  nada  list,  jak  pojedzie  do  sklepu.  –  Dziewczyna  wyciągnęła  szyję  i 

spojrzała gospodyni przez ramie. – Wyjdzie z tego? 
 

Elizabeth  nie  zdążyła  odpowiedzieć,  kiedy  wszedł  doktor.  Lina  wymknęła  się,  a 

Elizabeth powiedziała mu, co wie, a było tego niewiele 
 

- Narzekała na zgagę – dodała na koniec. 

 

-  Zobaczymy,  co  się  dla  ciebie  da  zrobić  –  rzekł  doktor  do  Laviny  swoim  duńskim 

akcentem. 
 

- Zostawię was samych – zdecydowała Elizabeth i wyszła z izdebki. 

 

Służące zebrały się wokół stołu i kiedy Elizabeth weszła do kuchni, podniosły się na 

nią  pełne  niepokoju  twarze.  Zobaczyła,  że  Nils  ma  na  sobie  pożyczone  od  Kristiana  suche 
spodnie i skarpety. Jego morka odzież suszyła się przy piecu. 
 

-Co z nią? 

 

Elizabeth wzruszyła ramionami. 

 

- To chyba nic groźnego, ale poczekajmy, co powie doktor. 

 

- O Boże, jak się o nią boję – biadolił Nils. 

 

- Paskudna sprawa z takim bólem brzucha – stwierdziła Lina. – Nigdy nie wiadomo, 

co on może oznaczać. 
 

W tym momencie wszedł Kristian. 

 

- Napijmy się wzmocnionej kawy – zaproponował, stawiając na stole flaszkę gorzałki. 

– I tak nie mamy nic lepszego do roboty. 
 

- W środku dnia! – Helene była wzburzona. 

 

Nawet jeżeli Kristian to usłyszał, nie przejął się wcale, a Elizabeth rozlała alkohol, nie 

patrząc  na  przyjaciółkę.  Po  tej  koszmarnej  kłótni  nerwy  obie  miały  na  wierzchu  i  musiały 
bardzo uważać. Ona i Lina też wypiły odrobinę, tylko Helene i Amanda podziękowały. 
 

- To dla zdrowia – wyjaśnił poważnie Kristian.  

background image

 

32

 

Pozostali  kiwnęli  głowami  i  przełknęli,  krzywiąc  się  nieco.  Kawa  przyjemnie  grzała 

gardło i rozluźniała. 
 

Po opróżnieniu trzech kubków Nils wyraźnie poweselał, a Kristian schował flaszkę. 

 

- A gdzie twoje dwa aniołeczki? – Gość popatrzył na Elizabeth. 

 

- W szkole – odparła. – Niedługo wrócą. 

 

Rozległo się ciche pukanie do drzwi. To był doktor. 

 

- Przepraszam, że przeszkadzam – powiedział. – Ale muszę porozmawiać z państwem 

na osobności. 
 

Kristian, Elizabeth i Nils Wędrowiec wstali jednocześnie i wyszli z doktorem do sieni. 

Tam medyk przygładził wypomadowane włosy, poprawił kołnierzyk i przemówił: 
 

- Wygląda na to, że tej damy spowodowane są wadliwym żywieniem. Musze zalecić 

białe  pieczywo,  wyłącznie  tłustych  sosów  i  ostrych  potraw.  Tutaj  jest  lekarstwo,  które  na 
pewno złagodzi jej bóle. 
 

- Białe pieczywo? – spytał Nils 

 

Elizabeth kiwnęła głową, biorąc od doktora buteleczkę z lekiem. 

 

- Poza tym dama cierpi na melancholie. Najlepszym lekarstwem będzie spokój i dużo 

odpoczynku. 
 

-  Co?  –  Nils  spojrzał  na  medyka  zupełnie  zbity  z  tropu.  –  Co  blady  młodzieniec 

powiedział o mojej pięknej pannie? – zapytał w typowy dla siebie sposób. 
 

Na  takie  zuchwalstwo  doktor  cały  zesztywniał,  ale  kiedy  Kristian  podał  mu  kilka 

monet, jakoś przyszedł do siebie. 
 

- Ona zmaga się z ciężkimi myślami – wyjaśnił po chwili. 

 

- Aha – Nils pokiwał głową. – Od raz trzeba było tak gadać. 

 

Elizabeth podziękowała doktorowi i odprowadziła go do drzwi. Postała jeszcze chwilę 

sama w sieni, bijąc się z myślami. Chwała Bogu, to nie Lavina miała od nich odejść… Wciąż 
nie widziała, kto by to miał być. Poczuła zimny dreszcz… 
 
Rozdział 9 
 
 

Elizabeth  przysunęła  do  łóżka  Laviny  krzesło,  a  tacę  z  jedzeniem  postawiła  na 

nocnym stoliku. 
 

- No i jak, lepiej? Lekarstwo od doktora pomaga? – zapytała, siadając. 

 

Chora niechętnie kiwnęła głowa. 

 

Gospodyni  przyglądała  jej  się  ukradkiem.  Lavina  miała  bardzo  puszyste  włosy  i 

Elizabeth  pomyślała,  że  mężczyznom  się  zapewne  podobają.  Od  czasu  kiedy  widziała  ją  po 
raz  ostatni,  Lavina  bardzo  schudła.  Kości  policzkowe    kości  obojczyka  wyraźnie  się 
odznaczały, ale wciąż była atrakcyjna. 
 

- Białe pieczywo i cukier – powiedziała Elizabeth. – Spróbuj trochę zjeść, dobrze ci to 

zrobi. 
 

- Nie chcę… Od jedzenia robi mi się nie dobrze. 

 

- Bo ci się żołądek odzwyczaił od pokarmu, Lavino. Zjedz chociaż trochę, to nie będę 

więcej marudzić. 
 

Lavina zerknęła na nią podejrzliwie, ale wzięła kromkę chleba  odgryzła kawałek. 

 

-  Popij  herbatką  –  dodała  szybko  i  podała  jej  kubek.  –  To  ziółka,  które  sama 

zaparzyłam. Uśmierzają ból, ale człowiek robi się od nich trochę senny. 
 

- To twój pomysł z tym białym pieczywem? – Lavina zlizała cukier z palców. 

 

- Nie, doktor kazał. 

 

Lavina prychnęła. 

 

-  Powiedział,  że  zmagam  się  z  ciężkimi  myślami,  ale  nigdy  nie  słyszałam,  żeby  to 

mogło pomóc białe pieczywo! – Nagle skrzywiła się i zgięła wpół. 

background image

 

33

 

- Zabolało? 

 

- No… Jakbym miała żar tu, wysoko w brzuchu – pokazała ręką. 

 

Elizabeth poczekała, Az bóle ustąpiły. 

 

- Doktor uważa, że boli od tego, o czym myślisz. Ale jeść musisz, więc lekkie potrawy 

będą najlepsze. 
 

Lavina  nie  odpowiedziała,  ale  jej  spojrzenie  wyraźnie  mówiło,  że  takie  tłumaczenie 

nie przypadło jej do gustu. 
 

- Ja tż tak mam – ciągnęła Elizabeth. – Jak za dużo myślę, boli mnie brzuch. 

 

-  A  o  czym  niby  tak  myślisz?  –  spytała  Lavina  kpiąco,  ale  w  jej  głosie  Elizabeth 

usłyszała także zaciekawienie. 
 

Udawała, że nie widzi, jak chora zjada cała kromkę. 

 

-  Wiesz, że  mój  mąż  utonął.  Zanim  się  tu  przeprowadziłam,  byłam  wdową  z  córką  i 

siostrą na głowie. 
 

-  Ale  potem  złapałaś  Kristiana  i  żyjesz  sobie  teraz  beztrosko  w  jego  majątku  –  z 

przekąsem zauważyła Lavina. 
 

Elizabeth spojrzała na nia. 

 

-  Nie,  to  nie  takie  proste.  Co  prawda  nigdy  nie  chodzimy  spać  głodne,  ale  wszyscy 

mamy swoje zmartwienia. Pieniądze nie mają tu nic do rzeczy. 
 

-A jakie zmartwienia na przykład? 

 

Elizabeth myślała gorączkowo. Co odważy się jej powiedzieć? W każdym razie nie o 

Helene i Pålu. Ale jeżeli jej się zwierzy, może i ta druga się otworzy i wyrzuci z siebie, co ją 
gnębi? 
 

- Plotki – powiedziała. – Ludzie wciąż o mnie gadają. 

 

- Mają tylko jeden powód – rzekła  Lavina. – Zazdrość. Była biedna, a jesteś bogata. 

Nie rozumiesz tego? 
 

Elizabeth  podążyła  za  wzrokiem  Laviny,  błądzącym  po  izbie.  Na  ścianach  była 

jasnoszara  tapeta  z  cienkim  granatowo-białym  szlaczkiem.  Listwy  przy  podłodze,  zasłony  i 
dywaniki także były granatowe. Był to panieński pokój matki Kristiana. 
 

-  Nie  miałabym  nic  przeciwko  mieszkaniu  w  takim  domu  –  ciągnęła  Lavina.  Nagle 

jęknęła cicho i skuliła się, szukając wygodniejszej pozycji. – A jaki był twój pierwszy mąż? 
Podobny do Kristiana?  
 

- Nie. Jens miał jasne włosy i niebieskie oczy. Właściwie granatowe, jak morze. 

 

- Przystojny był? 

 

- Tak, ale miał na policzku bliznę. Pamiątkę po bójce. 

 

Mówiąc  to  Elizabeth  spojrzała  na  Lavinę.  Czy  wydawało  jej  się,  czy  chora  w  tym 

momencie się zaczerwieniła? 
 

- Znałaś Jensa? – zapytała. 

 

- Nie! – szybko odparła Lavina. 

 

Przez chwilę panowała cisza, a potem chora powiedział nagle: 

 

- A gdyby się okazało, że nie utonął, to co byś zrobiła? 

 

Elizabeth zmartwiła. Nagle zakręciło się jej w głowie. Bo czepiała się tej myśli przez 

długi  czas,  nie  chciała  uwierzyć,  że  Jensa  nie  ma  i  że  nigdy  nie  wróci.  Później,  podczas 
konfirmacji Olava, wspomniał o tym  także Kristian. powiedział wtedy: Pewna jesteś, że on 
nie żyje? Elizabeth zareagowała gniewem. Nie powinien był tego mówić! Naruszył delikatny 
mur, który wzniosła wokół swojej żałoby. Nie miała siły dalej o tym myśleć, nie chciała, by 
ś

wieża rana zaczęła znowu krwawić. 

 

- Co chcesz przez to powiedzieć? – Wbiła w nią wzrok. 

 

Lavina  odwróciła  oczy  i  przez  chwile  nic  nie  mówiła,  jakby  szukając  dobrego 

wytłumaczenia. A potem rzekła z wahaniem: 
 

- Bo tak myślałam, jak utonął mój ojciec… 

background image

 

34

 

Elizabeth poczuła, jak nagle rozluźniają się jej mięśnie ramion naturalnie. Dlaczego to 

ją tak poruszyło? Skąd pomysł, że Lavina coś może wiedzieć o Jensie? 
 

- To twój ojciec utonął? 

 

- Tak! – Wahanie w jej głosie gdzieś zniknęło, był teraz dźwięczny i zdecydowany. – 

Ale wcale mi go nie było żal. To był wcielony diabeł! 
 

W  jej  słowach  brzmiała  nienawiść,  a  Elizabeth  przypomniała  sobie,  co  mówiono  we 

wsi:  że  ojciec  miał  do  córki  stosunek  inny  niż  ojcowski.  Potrząsnęła  głową.  Czy  istotnie 
niewolił własną córkę? 
 

- Nigdy nie byłam szczęśliwa niż tego dnia, kiedy przepadł – dodała Lavina i zaśmiała 

się ochryple. 
 

- Chcesz o tym porozmawiać? – zapytała ostrożnie Elizabeth. 

 

- Chcę pogadać z pastorem. Możesz go wezwać? Potrzebuję rozgrzeszenia. 

 

Elizabeth wstała. 

 

- Powie, Olemu, żeby po niego pojechał. Tymczasem spróbuj pospać. Jakby co, daj mi 

szybko znać! – Wskazała na stojący na nocnym stoliku dzwonek. 
 

Kiedy szła ku drzwiom, na plecach poczuła przeszywający wzrok Laviny. 

 

- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie – powiedziała nagle chora. 

 

- Jakie? 

 

-Co byś zrobiła, gdyby Jens nagle wrócił. 

 

W odpowiedzi z ust Elizabeth wydobył się szept: 

 

- Nie wiem, co bym zrobiła… 

 

Kiedy zeszła na dół, w kuchni oprócz służących zastała jedynie Niasa. 

 

-A gdzie Ole i Kristian? 

 

- Mieli coś ważnego do roboty – odparła cicho Helene. 

 

- Co z Laviną?- zapytał Nils. 

 

Elizabeth zagryzła wargi, niepewna, ile może im powiedzieć. 

 

- Chce gadać z pastorem. 

 

Nils zbladł i skoczył na równe nogi. 

 

- Jest aż tak źle? 

 

-Nie, nie, po prostu musi z kimś pogadać. 

 

- Po prostu pogadać? – powtórzyła Amanda, kołysząc w ramionach Jonasa. 

 

- Nie o wszystkim można mówić z nami, Amando. Pastor to uczony i mądry człowiek 

i ni w tym dziwnego, że ludzie chcą się mu zwierzać. 
 

Nikt tego nie  skomentował. Służące robiły dalej swoje, a Nils opadł z powrotem na 

krzesło. 
 

- To co robimy? 

 

-  Skoro  nie  ma  Olego,  pojedziesz  ty.  Zabierzesz  list,  który  napiszę  i  w  którym 

wszystko dokładnie wyjaśnię. 

 

 

Nic  więcej  nie  mówiąc,  układa  się  do  kantorka  i  zaczęła  pisać.  Wyjaśniła,  że 

przyjaciel Laviny, Nils, przywiózł ją do Dalsrud, ponieważ była bardzo chora. Doktor orzekł, 
ż

e  jej  bóle  wzięły  się  między  innymi  z  ciężkich  i  smutnych  myśli.  Teraz  Lavina  zapragnęła 

zrzucić ten ciężar z serca i prosić o odpuszczenie grzechów. Czy pastor nie zechciałby zatem 
przyjechać do Dalsrud? 
 

Na wszelki wypadek zapieczętowała list, tak, by nikt inny nie mógł go odczytać. 

 

Koń był zaprzężony, a Nils zapewnił ją, że da sobie radę z powożeniem. 

 

-  Pamiętaj,  jak  pastor  spyta,  masz  się  przyznać,  że  żyjesz  z  Laviną  –  powiedziała 

Elizabeth, gdyby był już gotów do drogi. 
 

- Tak zrobię – powiedział krótko i uderzył konia lejcami. 

background image

 

35

 

Kiedy odjechał, Elizabeth weszła na pięterko. Lavina leżała z zamkniętymi oczyma, a 

jej równy oddech świadczył o tym, że śpi. Elizabeth pomyślała, że to dobrze, bo potrzeba jej 
dużo wypoczynku. 
 

Przez chwilę kręciła się po pokoju, po czym przystanęła przed toaletką. Przypomniała 

sobie, jak przyszła do Dalsrud, by odwiedzić Helene; było to sześć lat temu, a wydawało się 
jej, że upłynęły wieki. Zerwała się wtedy nagła burza, a ona musiała zostać tu na noc i spała w 
tej izbie. A właściwie miała spać, bo skończyło się na miłosnej nocy z Kristianem na dole, w 
salonie… 
 

Wzięła do ręki szczotkę i grzebień oprawny w srebro. Tamtego dnia nie śmiała nawet 

ich dotknąć, a teraz sama miała taki komplet – prezent gwiazdkowy od Kristiana. Poprawiła 
serwetkę, która należała do jego matki. Wszystko tu było tak, jak za jej życia i Elizabeth nie 
widziała powodu, by cokolwiek zmieniać. 
 

- Sprawdzasz, czy czegoś nie ukradłam? – usłyszała nagle głos Laviny. 

 

Elizabeth pomyślała, że ona może tylko udawała śpiąca, bo nie wyglądała jak ktoś, kto 

się dopiero co obudził. 
 

- Nie, ciebie bym o coś takiego nie podejrzewała. Stała sobie tu tylko i wspominałam. 

 

- Wspominałaś? Co takiego? 

 

- Pierwszy raz, kiedy byłam w tej izbie. Wszystko tu było wtedy takie eleganckie. 

 

- A teraz taka jesteś zwyczajna bogactwa, że nie robi już na tobie wrażenia? 

 

Elizabeth udała, że nie słyszy sarkazmu w jej głosie. 

 

-  Nie,  nigdy  się  do  tego  całkiem  nie  przyzwyczaję.  Nawet  do  tego,  że  nie    kładę  się 

już, tak jak kiedyś, głodna spać. 
 

O dziwo wyglądało na to, że Lavina jej wierzy: ze zrozumieniem skinęła głową. 

 

-Zjesz coś jeszcze? – zapytała Elizabeth. – Białego chleba z cukrem? 

 

- Chętnie. Wydaje mi się, że to pomaga na bóle. Jak pogadam z pastorem, pojadę do 

domu. 
 

- A dlaczego? Nie uważasz, że powinnaś tu parę dni zostać, poczekać, aż poczujesz się 

lepiej? 
 

- Eeee, nie, nie pasuję do tej puchowej pościeli. Poza tym czuję się już dużo lepiej. 

 

-  Jak  sobie  chcesz  –  mruknęła  Elizabeth,  która  wiedziała,  że  nie  ma  sensu  z  nią 

dyskutować. – Zaraz ci przyniosę jedzenie. I więcej herbaty. 
 

Elizabeth pochyliła się, by ponieść pustą tacę, gdy nagle Lavina chwyciła ją mocno za 

nadgarstek i powiedziała chrapliwym, ale przenikliwym głosem: 
 

- Jens jest dla ciebie ważniejszy niż Kristian. 

 

Elizabeth zesztywniała. Słowa Laviny odbiły się echem w jej głowie, a palący wzrok 

zderzył  się  z  jej  spojrzeniem.  Ona  ma  rację,  powiedział  Elizabeth  wewnętrzny  głos.  Jens 
więcej dla mnie znaczył niż Kristian. 
 

Jens był dla niej jedynym i najlepszym przyjacielem w dzieciństwie i w młodości, był 

jej pierwszą miłością i pierwszym mężem. Więzi między nimi nie mogła zastąpić żadna inna 
więź.  Ale  przecież  Kristiana  też  kochała.  Wziął  ją  szturmem,  wywołał  w  niej  uczucia,  o 
których istnieniu nie miała pojęcia… 
 

- Kocham ich obu – powiedziała. – Każdego na swój sposób. 

 

-  Kocham…  -  powtórzyła  Lavina.  –  A  więc  kochasz  Jena  dalej,  mimo  że  go  już  nie 

ma. 
 

Elizabeth nie odpowiedziała, ale delikatnie oswobodziła  rękę i cicho wyszła. 

 
 

Na  dole  w  korytarzu  musiała  na  chwilę  stanąć,  by  pozbierać  myśli.  Co  siedzi  w  tej 

kobiecie? Czy ona potrafi przejrzeć innych? Czy czyta ich myśli? Elizabeth przeszedł dreszcz. 
 

W tej samej chwili otwierały się drzwi wejściowe i weszły Maria i Ane. 

background image

 

36

 

-  No,  wreszcie  –  powiedziała  Elizabeth  sztucznie  pogodnym  głosem.  –  Głodne 

jesteście? 
 

- W Marii kocha się dwóch chłopaków, ale ona ma ich w nosie – powiedziała Ane. 

 

-Siedź cicho, nie znasz się na tym – ofuknęła ją Maria. 

 

- Jak to się nie znam? Przecież widzę! 

 

- Cicho, na górze mamy chorą. Lavina tu jest, ma bóle – poinformowała dziewczynki 

Elizabeth. – Nils pojechał po pastora. Idźcie do kuchni, zaraz wam zrobię coś do jedzenia. – 
Popchnęła je lekko ku drzwiom, a sama w komorze ukroiła kilka kromek dla Laviny i szybko 
pobiegła z nimi na górę. 
 

Kiedy już dzieci usiadły do stołu, każde z własną kromką, przyjechał pastor. Elizabeth 

wyszła mu na spotkanie. 
 

-  Leży  na  pięterku  –  wyjaśniła  po  przywitaniu.  –  Dobrze,  że  pastor  przyjechał  tak 

szybko. Wiem, że zawracamy głowę, pastor taki zajęty… 
 

- Nie mów tak – rzekł pastor. – Kiedy dusza ludzka potrzebuje pociechy, stawiam się 

natychmiast. 
 

Elizabeth zostawiła go samego z Laviną o zeszła na dół. Pogawędziła z Ane i Marią, 

pytając, jak im poszło w szkle. 
 

Ane gadała jak najęta, ale Elizabeth słuchała piąte przez dziesiąte. Jej myśli były przy 

chorej.  
 

Helene dokładnie wyprasowała cały stos serwetek i poszewek.  

 

-  Sama  zaniosę  na  górę  –  zaofiarowała  się  Elizabeth,  a  Helene  specjalnie  nie 

protestowała; gospodyni wyraźnie chciała się czymś zająć. Czas się jej dłużył. 
 

Stojąc  przed  bieliźniarką,  usłyszała  głos  Laviny.  Grube  ściany  tłumiły  go,  ale  i  tak 

Elizabeth wszystko rozumiała. 
 

- No i byłam na wyspie z jednym takim, chociaż miał żonę i dziecko… 

 

Czyżby  Nils  był  żonaty  i  dzieciaty?  –  zdziwiła  się  Elizabeth;  nic  jej  nie  było  o  tym 

wiadomo. 
 

- Nie pozwoliłam, mu wrócić do siebie – ciągnęła Lavina. – Więziłam go, Az którejś 

nocy porwał łódź i uciekł. 
 

Elizabeth skamieniała. Jens! – pomyślała. Czyżby to on był na wyspie z Laviną? 

 

Serce waliło jej mocno w piersi,; musiała oprzeć się o szafę. Czy dlatego Lavina tak 

dużo o nim mówiła? Czy to on od niej uciekł? 
 

Nie. potrząsnęła głowa, a potem otarła drżącą ręką twarz. Ale była niemądra! Gdyby 

Jens jakimś cudem znalazł się na Wyspie Topielca, nie pozwoliłby się uwięzić. Odpłynąłby 
od razu i jakoś wróciłby do niej, do domu. I wszyscy by się o tym dowiedzieli. Wielki Boże, 
cała ta historia to jakiś wymysł. Lavina musiała być bardziej  obłąkana, niż jej się początkowo 
wydawało. 
 

Parę  godzin  późnie  na  brzegu  Elizabeth  pożegnała  Lavinę  i  Niasa.  Dostali  oni  na 

drogę  mąkę,  masło,  ser,  a  także  wiaderko  świeżego  powieko  mleka.  Elizabeth  dołożyła  też 
trochę ziół na boleści żołądkowe. 
 

-  Jakby  wam  czegoś  brakowało,  zaraz  przyjeżdżajcie  –  powiedział  im.  Ze  wstydem 

musiała się sama przed sobą do czegoś przyznać: miała mianowicie nadzieję, że nie nastąpi to 
szybko… 
 
Rozdział 10 
 
 

Kalendarz  pokazał,  że  nadszedł  miesiąc  maj.  W  nisko  położonych  wsiach  śnieg  już 

stopniał,  ale  utrzymywał  się  grubą  warstwą  na  stromych  zboczach  gór.  Na  niektórych 
szczytach leżał zresztą przez cały rok. 

background image

 

37

 

Na  drzewach  pojawiły  się  puchate  bazie,  a  ponad  ścianą  domostwa  wystawił  pękate 

łebki podbiał. 
 

Na  torfowiskach  widać  było  pochylone  ludzkie  sylwetki.  Parobkowie  cięli  torf  na 

cegiełki, a kobiety i dzieci rozkładały je do suszenia. 
 

Elizabeth wyprostowała obolałe plecy. Praca była ciężka, ale jak mawiał Kristian, torf 

grzeje więcej niż raz. Zmęczona Elizabeth pomyślała, że to święta prawda. 
 

Pogoda była piękna i cała wieś to wykorzystywała. Świeciło słońce, a na torfowiskach 

wiał  lekki  wiatr.  Jeżeli  pogoda  się  utrzyma,  torf  szybko  wyschnie.  Elizabeth  zerknęła  na 
Helene. Wiedziała, że przyjaciółka rzuca tęskne spojrzenia ku zachodowi, gdzie pracował Pål 
i  ci,  którzy  go  zatrudniali.  Nagle  zwróciła  uwagę  na  córeczkę  któregoś  z  parobków, 
dziewczynkę  może  dwuletnią,  podążającą  na  tłustych  nóżkach  w  stronę  bagien.  Elizabeth 
poczuła jednocześnie irytację i strach. Wyraźnie  nakazała wyrobnicom uwiązywanie swoich 
dzieci.  Jeziorka  na  moczarach  były  śmiertelnie  niebezpieczne:  gdyby  jakieś  dziecko  tam 
wpadło, zostałoby natychmiast wciągnięte przez trzęsawisko. 
 

Szybko spojrzała się dokoła, ale nie widząc nigdzie matki, sama podbiegła do dziecka. 

 

-  Hej,  malutka  –  zawołała,  porywając  dziewczynkę  w  ramiona.  –A  dokąd  to 

wędrowałaś? 
 

- Tam! – Mała pokazała gdzieś w przestrzeń. 

 

Elizabeth chwyciła bolesna tęsknota: bardzo pragnęła mieć z Kristianem dziecko. Ane 

rosła jak na drożdżach, a Elizabeth tęskniła do tego, aby być w ciąży. Wspomniała, jak rośnie 
brzuch,  radość  z  pierwszego  kopnięcia  dziecka,  całe  to  radosne  oczekiwanie.  Wyobrażała 
sobie  długie  wieczory  w  salonie  spędzone  na  robieniu  na  drutach  i  szyciu  dziecięcych 
ubranek.  Wyglądało  jednak  na  to,  że  nie  będą  już  mieli  razem  dzieci.  Na  szczęście  Kristian 
przestał o tym mówić, a i ona coraz rzadziej o tym myślała… 
 

Dziewczynka  miała  czerwone  policzki  i  uśmiechała  się  rządkiem  małych,  białych 

ząbków. 
 

- Mniam, mniam – powiedziała, wypychając w usta Elizabeth źdźbło trawy. 

 

Elizabeth wypluła je, i ku radości dziecka wykrzywiła twarz. 

 

- Be? – spytała dziewczynka. 

 

Elizabeth nie odpowiedziała. Zobaczyła jedną ze służących z gospodarstwa, w którym 

pracował Pål. Dziewka była wielka i krągła, włosy miała mysie, splecione w cienki warkocz 
na plecach. W ręku niosła wiadro – najwyraźniej szła po wodę do płynącego wyżej w parowie 
potoku. 
 

-  Musimy  natychmiast  znaleźć  twoją  mamę  –  zdecydowała  Elizabeth,  wracając  do 

ludzi z dzieckiem na rękach. 
 

Kiedy ją znalazły, wyrobnica zaczerwieniła się ze wstydu. 

 

- Przepraszam… - wymamrotała,  p[patrząc w ziemię. – Przywiązałam ją mocno, ale 

znów  jej  się  udało  jakoś  rozwiązać…  To  się  już nie  powtórzy.  Przykro  mi,  że  mój  dzieciak 
sprawił pani kłopot. 
 

-  Żaden  kłopot  –  powiedziała  Elizabeth  łagodnie.  –  Bałam  się  tylko,  że  sobie  coś 

zrobi.  Musisz  ją  chyba  inaczej  wiązać.  Niedługo  będzie  przerwa  na  jedzenie  –  dodała  i 
odwróciła  się,  by  iść  z  powrotem  do  pracy.  W  tym  jednak  momencie  zauważyła  jakiś  ruch 
przy parowie. Czy to aby nie Pål się tam skrada? Zmrużyła oczy i spojrzała jeszcze raz. Tak, 
to był on. Szedł tą samą ścieżką co tęga służąca. 
 

Jej  pierwszą  myślą  było  zwrócić  na  to  uwagę  obecnych,  ale  zrezygnowała. 

Rozejrzawszy się wokół uzyskała pewność, że nikt niczego nie zauważył; wszyscy byli zajęci 
pracą. 
 

- Pójdę po wodę – rzuciła lekko, przechodząc obok Kristiana. 

 

Skinął głową, nie spoglądając nawet na nią. 

background image

 

38

 

Elizabeth  starała  się  przejść  spokojnie  koło  wszystkich  pracujących.  Zmusiła  się,  by 

nie spojrzeć na Helene, choć ciekawa była, czy przyjaciółka coś zauważyła. Czego Pål chciał 
tam,  w  parowie?  Nie  powinno  się  oczywiście  sądzić  nikogo  po  pozorach,  ale  Elizabeth  nie 
mogła oprzeć się wrażeniu, że chodzi mu o służąca. 
 

W końcu odeszła od pracujących na tyle daleko, by odważyć się na spojrzenie przez 

ramię.  Nikt  jej  nie  widział.  Zebrała  więc  spódnicę  i  rzuciła  się  pędem  do  parowu, 
przedzierając się przez gąszcz i przeskakując przez kamienie i kępy trawy. 
 

Ż

eby tylko zdążyć, pomyślała. Miała chęć porzucić blaszane wiadro, której jej ciążyło, 

ale dobrze było mieć coś do ewentualnej obrony przed Pålem. Poza tym musiała przecież w 
czymś przynieść z powrotem wodę. 
 

Zatrzymała się, by zaczerpnąć oddechu; bieg pod górę w długich spódnicach nie był 

łatwy. Przez chwilę słyszała tylko swój własny wiszący oddech i łomotanie serca. Gdzież oni 
byli? 
 

W  koronach  drzew  świergotały  ptaki  i  Elizabeth  słuchała  przez  chwilę  ich  śpiewu. 

Wkrótce zrozumiała, że dotarła już do potoku i postawiła na ziemi wiadro. Nagle rozległ się 
jakiś  hałas.  Ruszyła  w  tamtą  stronę,  uważając,  by  nie  nadepnąć  na  suchą  gałązkę  albo  coś 
innego, co mogłoby ją zdradzić. 
 

Nieco  wyżej,  za  wysokimi  krzakami,  zobaczyła  Påla  i  służącą.  To,  czym  byli 

pochłonięci,  okazało  się  jednak  całkowicie  dobrowolne.  Dziewczyna  stała  oparta  rękami  o 
skałę, na sobie miała tylko bluzkę. Stękając, Pål Bral ją od tyłu, a dziewczyna jęczała, żebrząc 
o więcej. 
 

Elizabeth ogarnął gniew. Jak on mógł robić Helen coś takiego! zaklęła cicho. On tego 

jeszcze pożałuje! 
 

Bezszelestnie  podkradła  się  bliżej,  czując  łomot  serca  i  narastanie  szumu  w  uszach. 

Jeden fałszywy krok i wszystko na nic… Nie mogli jej zauważyć! 
 

Gdyby  ziemia  była  sucha,  mogłaby  skradać  się  na  czworakach.  Postanowiła  trzymać 

się  jak  najbliżej  skały.  Na  razie  para  była  tak  zajęta  sobą,  że  nie  widziała  i  nie  słyszała 
niczego innego. 
 

Najpierw  udało  jej  się  dopaść  spódnic  służącej.  Była  to  piękna  zdobycz,  ale 

najważniejsze były spodnie Påla… 
 

- Ty fałszywy czorcie – syknęła przez żeby. – Będziesz miał za swoje! 

 

Nagle  odsunął  się  od  dziewki,  a  Elizabeth  przylgnęła  plecami  do  zimnej  skały  i 

wstrzymała  oddech.  Czyżby  skończyli?  No,  jeszcze  trochę,  modliła  się  bezgłośne.  Jeśli  ją 
teraz odkryją, wszystko na nic.  
 

Usłyszała,  jak  Pål  mówi  coś  do  służącej,  która  cicho  się  zaśmiała,  a  potem  zaczęła 

znów  jęczeć.  Elizabeth  ostrożnie  odetchnęła.  Skała  była  mokra  i  plecy  jej  sukienki  całkiem 
przemokły.  Na  szczęście  była  czarna,  więc  nie  będzie  tego  widać,  kiedy  wróci  do 
pozostałych. Mocno ściskała znalezione spódnice. Skuliła się i przysunęła się jeszcze bliżej. 
 

Para zmieniła tymczasem pozycję. Kobieta oparła się plecami o skałę i oplotła nogami 

jego biodra. 
 

Na ten widok Elizabeth poczuła nowy przypływ wściekłości. Błyskawicznym ruchem 

chwyciła  spodnie  Påla  i  rzuciła  się  do  tyłu,  przypadła  do  skały  i  ostrożnie  wycofała  się  tą 
samą  droga.  Kiedy  oddaliła  się  od  nich  spory  kawałek,  puściła  się  biegiem.  Dopadła  do 
potoku, napełniła wiadro, założyła na nie pokrywę i ruszyła parowem w dół. 
 

Dopiero na jego końcu stanęła i odetchnęła trochę. Uśmiechnęła się do siebie samej. 

Zwinęła rzeczy w kłębek i odrzuciła od siebie w jakieś krzaki. Nie mieli szans ich odnaleźć. 
Szkoda jej było dziewki, bo pewnie nie miała za dużo odzieży, ale pomyślała, że to będzie dla 
niej nauczka.  
 

Kiedy  wróciła  do  innych,  jej  krok  i  oddech  były  spokojne,  choć  serce  waliło  jak 

młotem i bała się, że będzie to widoczne. 

background image

 

39

 

- Woda! – krzyknęła  i wyjęła czerpak. – Przerwa na jedzenie – dodała. 

 

Ludzie  rzucili  robotę  i  zaczęli  rozkładać  płachty  do  siedzenia.  Kobiety  wydobyły 

ż

ywność niektórzy mieli ze sobą kubełki z kaszą, inni chleb i suszone mięso. 

 

Elizabeth  usiadła  tak,  by  mieć  oko  na  skraj  lasu.  Nie  zostawił  im  wyboru  –  Pål  i 

służąca  będą  musieli  zejść  ścieżką  i  wyjść  na  otwartą  przestrzeń.  Ściany  parowu  stanowiła 
naga skała, nie mogli więc inaczej z niego wyjść. Gryzło ą sumienie, że tak ukarała służącą, 
ale  odgoniła  wątpliwości.  Kobieta  powinna  wiedzieć,  że  Pål  jest  z  Helene  i  że  mają  się 
pobrać. A jeżeli była z tych, co idą z każdym, dobrze jej tak. Jeśli Pål ma zostać ukarany, a 
Helene przejrzeć na oczy, nie było innego sposoby. 
 

Przez  pierwsze  minuty  rozmowy  się  nie  kleiły.  Ludzie  zajęci  byli  zaspokojeniem 

głodu i odpoczynkiem. Nawet najmniejsze dzieci siedziały jak trusie, skubiąc jedzenie. 
 

Elizabeth zaczęła się niepokoić. Ile to minęło czasu? Czyż już odkryli, że zniknęła ich 

odzież? Może jednak zdołali wyjść z parowu jakość inną drogą? 
 

I wtedy usłyszała krzyk Marii: 

 

- Patrzcie na tych dwoje, tam! Nie mogę, oni ą goli! 

 

- Mają gołe pupy! – dodała Ane. 

 

Niektórzy  wstali  z  miejsc.  Dzieci  śmiały  się  głośno,  a  matki  próbowały  je  uciszyć. 

Dwoje  bladych  po  zimie,  półnagich  ludzi,  którzy  niepostrzeżenie  próbują  się  wymknąć,  to 
była  niezła  gratka.  Kilku  mężczyzn  zarechotało,  wskazując  ich  palcami.  Nikt  nie  miał 
wątpliwości, co ta dwójka robiła tam, w parowie! 
 

Elizabeth  zdało  się,  że  jest  tu  jedyną  osobą,  która  nie  widzi  w  tej  sytuacji    nic 

ś

miesznego. Zerknęła szybko dookoła siebie, najpierw na Kristiana, potem na Olego. Stali z 

poważnymi  twarzami,  patrząc  na  tamtych.  Spojrzała  dalej,  na  Linę  i  Amandę.  One  tajże  się 
nie  śmiały.  Na  koniec  zerknęła  na  Helene  i  serce  jej  przepełniło  współczucie.  Przyjaciółka 
była  biała  jak  ściana,  oczy  miała  szeroko  otwarte,  usta  rozchylone.  Chwiała  się  lekko  na 
nogach i Elizabeth przysunęła się bliżej, na wypadek, gdyby zemdlała. 
 

To ty zadałaś jej ten ból, szepnął w niej jakiś głos. To twoja wina. 

 

Przez  moment  Elizabeth  żałowała,  że  nie  może  cofnąć  czasu;  drugi  raz  już  by  tego 

przyjaciółce nie zrobiła. 
 

Więcej nie zdążyła pomyśleć, bo oto Helene rzuciła się biegiem przez torfowisko. 

 

-  Poczekaj!  –  krzyknęła  Elizabeth,  biegnąc  za  nią.  –  Helene,  muszę  z  tobą 

porozmawiać! – wysapała, kiedy wreszcie zdołała ją dogonić i przytrzymać. 
 

Przyjaciółka wyszarpnęła rękę. 

 

- Zostaw mnie! – parsknęła i chciała biec dalej. 

 

Elizabeth znów ją przytrzymała. 

 

- Helene, wysłuchaj mnie. 

 

-  A  niby  czemu?  Czyż  nie  na  coś  takiego  cały  czas  czekałaś?  Zadowolona  jesteś? 

Chcesz koniecznie zobaczyć, jak płaczę? 
 

Jej słowa były jak ciosy w brzuch i Elizabeth aż się skuliła. 

 

- Nie – powiedziała cicho. – Jest mi przykro. Jesteś moją najlepszą przyjaciółką i nie 

chcę, żeby ci było źle. 
 

Helene spojrzała na nią z ukosa. 

 

- Nawet nie próbuj, Elizabeth. Nigdy nie lubiłaś Påla, a teraz, jak coś takiego zrobił, 

pewnie się cieszysz. Czemu nie pójdziesz tam, do innych, żeby pośmiać się razem z nimi? Ja 
już jestem pośmiewiskiem całej wsi. 
 

- Wcale nie jesteś – zaprotestowała Elizabeth. 

 

Już miała powiedzieć, że to Pål i dziewka są pośmiewiskiem, ale ugryzła się w język. 

Musiała teraz ważyć każde słowo. 
 

-  Czy  ja  kiedykolwiek  się  z  Cebie  śmiałam?  Patrz  na  mnie  i  odpowiedz  szczerze: 

wyśmiewałam cię? 

background image

 

40

 

Helene niechętnie pokręciła głowa. 

 

- Nie – szepnęła. Było tak, jakby nagle uszło z niej powietrze. Zapadła się w sobie, a 

jej ramiona zatrzęsły się od płaczu. 
 

Elizabeth przyciągnęła ją do siebie. 

 

-  No,  mała  Helene,  no…  -  pocieszała  ją.  –  Nie  martw  się,  wszystko  będzie  dobrze, 

obiecuję ci. 
 

Stopniowo Helene uspokoiła się, a jej płacz przeszedł w bolesne chlipnięcia. W końcu 

podniosła na przyjaciółkę umorusaną twarz  powiedziała: 
 

- Masz mokre plecy, Elizabeth… 

 

Elizabeth  zrobiło  się  zimno  ze  strachu.  To  ta  mokła  skała  w  parowie!  Żeby  tylko 

Helene nie zaczęła łączyć jednego z drugim… 
 

- Przewróciłam się – skłamała. Było to kiepskie tłumaczenie, bo gdyby upadla, mokre 

by miała nie tylko plecy. Helene nie myślała jednak teraz o takich drobiazgach. 
 

- Idź do domu i odpocznij – powiedziała Elizabeth. – Zrób sobie kawę z tych świeżych 

ziarenek i weź sobie kawałek ciasta ze spiżarni. Muszę teraz iść do innych, ale postaram się 
wrócić wcześniej i pogadamy w cztery oczy. 
 

- Dziękuję – szepnęła Helene, wycierając twarz. 

 

- W szufladzie mojej komody, na samej górze, leży pachnące mydełko. Możesz sobie 

je wziąć – dodała Elizabeth. 
 

Helene kiwnęła głową i z pochyloną głowa poszła przez torfowisko. 

 

Elizabeth trochę pożałowała wzmianki o mydełku. Helene mogła poczuć się urażona – 

nie  raz  mówiła,  że  nie  chce  jałmużny  ani  okruchów  ze  stołu  bogaczy.  Powinna  chyba  się 
jednak  domyślić,  że  nie  o  to  chodzi?  W  tym  samym  momencie  pojęła,  jak  kiepską 
zaoferowała  przyjaciółce  pociechę  –  kawałek  ciasta  i  pachnące  mydełko…  I  to  ma  być 
zadośćuczynienie za ten ból, który jej zadałam? – pomyślała. 
 

Kiedy  Elizabeth  dołączyła  do  pozostałych,  wszyscy  siedzieli  już  spokojnie, 

wypoczywając. Słyszała, jak rozmawiają o wydarzeniu. Z podniesioną głową weszła między 
nimi i stanęła pośrodku polanki. Mimo że nic nie powiedziała, wszyscy nagle ucichli. 
 

- Na wypadek, gdyby ktoś miał jeszcze wątpliwości – zaczęła. – To widzieliście tam 

Påla, narzeczonego Helene. I owszem, był tam z inną. 
 

Zamilkła, poczekała, aż jej słowa do wszystkich dotrą, po czym ciągnęła dalej: 

 

-  Swoje  zdanie  o  tej  sprawie  zachowajcie  dla  siebie.  Niech  nikt  już  o  tym  nie 

wspomina. Helene jest z tym wystarczająco ciężko. 
 

Wszyscy  kiwnęli  głowami.  Elizabeth  popatrzyła  na  wszystkich  po  kolei,  a  potem 

podeszła do Kristiana, kiedy siadła przy nim pogłaskał ją po plecach. 
 

- Może i dobrze się stało – powiedział. – Helene dowiedziała się wreszcie, jaki jest, a 

ty przynajmniej nie miałaś z tym nic wspólnego. 
 

Unikając jego spojrzenia, Elizabeth chwyciła za kosz z jedzeniem. 

 

Kiedy przyszła do domu, zastała Helene przy robieniu kolacji. 

 

- Nie miała aby wypoczywać? – spytała Elizabeth. 

 

Helene wzruszyła ramionami i zaczęła dokładać do pieca. 

 

-A co, miałam siedzieć i beczeć? – odparła gniewnie. 

 

- Znalazłaś mydełko? 

 

Helene  wyjęła  je  z  kieszeni  fartucha.  Elizabeth  zauważyła,  że  nie  zostało  użyte  i 

spojrzała na przyjaciółkę pytającym wzrokiem. 
 

- Nie mam już dla kogo się starać – powiedziała Helene. 

 

- Ależ tak, dla siebie samej! – Elizabeth podeszła do przyjaciółki. – Nie musisz starać 

się  tylko  dla  mężczyzny,  Helene.  Jak  się  ładnie  ubierzesz,  albo  wypachnisz,  polepszy  ci  się 
humor. Wiesz, o czym mówię? Zrób to dla siebie! 

background image

 

41

 

Helene  spojrzała  na  nią  przeciągle,  po  czym  schowała  mydełko  z  powrotem  do 

kieszeni. 
 

- Rozumiem – odpowiedziała. 

 

W  jej  głosie  nie  było  niechęci,  ale  Elizabeth  wyczuła  nutkę  goryczy.  Helene 

potrzebowała  czasu.  Czasu,  by  uleczyć  rozczarowanie,  żal  i  ból.  Czasu  na  powrót  do  tej 
dawnej siebie, jej przyjaciółki. 
 
 

Już  następnego  dnia  w  Dalsrud  pojawił  się  Pål  Persa.  Elizabeth  zobaczyła  go,  gdy 

wyszła z ustępu.  
 

- Stój! – krzyknęła rozkazująco. 

 

Obrócił się powoli. Spojrzenie miał puste i Elizabeth nie mogła z niego nic wyczytać. 

 

- Czego tu chcesz? – zapytała, krzyżując ręce na piersi. – Za mało ci jeszcze? 

 

- Chcę rozmawiać z Helene. 

 

- Nie dziwię się, ale tym razem daj sobie z tym spokój. Idź sobie stąd. Żadne z nas nie 

chce cię tu już więcej widzieć. 
 

- To wszystko nieporozumienie – rzekł. – Wytłumaczył jej. 

 

- Oszczędź sobie. 

 

Pål  przeniósł  wzrok  na  cos  za  jej  plecami  i  zanim  Elizabeth  zdążyła  zareagować, 

wyminął ją. 
 

- Helene, muszę z tobą mówić! To niebyło tak, hak myślisz! 

 

Gospodyni  obróciła  się:  Helene  stała  w  drzwiach  i  patrzyła  na  niego.  Lodowatym 

wzrokiem, pomyślała Elizabeth. Jej przyjaciółka wyglądała jak lunatyczka, która niczego nie 
widzi, niczego nie słyszy. 
 

- Nie musisz tego wysłuchiwać. Chodź, wejdziemy do środka – powiedziała Elizabeth. 

 

Przyjaciółka zatrzymała ją ruchem reki. Wzrok miała wbity w Påla. 

 

-  To  ona  za  mną  ganiała  –  wyjaśnił  Pål.  –  Nie  dała  mi  szansy…  Gdyby  ktoś  nie 

ukradłam ubrań, nawet byś się o tym nie dowiedziała. 
 

Helene potrząsnęła powoli głowa. 

 

- Zejdź z moich oczu i nigdy mi się już nie pokazuj – syknęła przez zaciśnięte żeby. 

 

- Wysłuchaj mnie, proszę – próbował dalej Pål. 

 

- Nie słyszałeś? Zmiataj stąd. 

 

Słowa  Helene  były  jak  ostre  szczeknięcia.  Elizabeth  nigdy  nie  widziała  jej  takie 

rozjuszonej.  Oczy  ciskały  błyskawice,  a  pięści  miała  zaciśnięte,  jakby  chciała  się  na  niego 
zaraz rzucić. 
 

Pål  otworzył  usta  i  zaraz  je  zamknął.  Rzucił  wściekłe  spojrzenie  na  Elizabeth, 

odwrócił się na pięcie i opuścił podwórze. 
 

Boże, niech to będzie ostatni raz, kiedy go widzę, poprosiła bezgłośnie Elizabeth. 

 
 

W  następnych  dniach  dyskretnie  obserwowała  przyjaciółkę.  Przez  pewien  czas 

obawiała się, że Helene może zechce odebrać sobie życie. wyglądała jak martwa, prawie nie 
jadła i nie mówiła. Najbardziej jednak przerażające było to, że nie płakała. 
 

Była  jak  zamknięta  w  skorupie,  przez  którą  nie  sposób  się  przebić.  Elizabeth  robiła 

wszystko  co  w  jej  mocy,  by  chronić  przyjaciółkę;  znajdowała  bez  przerwy  prace,  niby 
niezbędne  do  wykonana  w  domu,  by  Helene  nie  musiała  stawić  się  na  torfowisku.  Tego 
chciała jej za wszelką cenę oszczędzić. 
 

Kiedy  Lina  gotowała  się  do  wyjazdu  do  Kabelvaag,  Helene  wcisnęła  jej  do  reki 

perfumowane mydełko. 
 

- Tobie będzie bardziej potrzebne niż mnie. 

 

Lina patrzyła to na mydełko, to na Helene. 

 

- Dzięki – szepnęła. – Że też oddajesz coś takiego?  

background image

 

42

 

Helene nie odpowiedziała; odwróciła się do niej plecami i odeszła. 

 
Rozdział 11 
 
 

Do  Kabelvaag,  było  już  niedaleko.  Lina  w  podnieceniu  spoglądała  na  ląd, 

rozpamiętując jednocześnie wydarzenia z tego ranka, kiedy gotowała się do drogi. 
 

Elizabeth weszła do jej izby ze stosem ciepłej odzieży. 

 

- Masz tu – oznajmiła. – Ubierz się jak chłop, to nie zmarzniesz. 

 

- Ale to grzech chodzić w spodniach – zaprotestowała wtedy Lina. – Jak włożę grube 

wełniane pończochy i drugi serdak, będzie dobrze. 
 

- A dla kogo chcesz się tak na tym fiordzie stroić? – prychnęła Elizabeth. – Nasz Pan 

tam,  na  górze,  chyba  rozumie,  ze  nie  chciałaś  nabawić  się  jakiej  wstydliwej  choroby.  No, 
ubieraj się! 
 

Lina  posłuchała  i  naciągnęła  grubą  wełnianą  koszulę,  skórzane  spodnie  i  grube 

buciory z drewnianymi podeszwami. W tym ubraniu z daleka wyglądała jak młody chłopak. 
Tylko wystające spod czapki długie rude warkocze zdradzały, że jest kobietą. 
 

Ś

rodkiem lokomocji była typowa czwórka z ośmioma wiosłami, która cieszyła się na 

Północy największym zaufaniem; Lina też czuła się w takiej łodzie najpewniej. Była tu czymś 
w rodzaju chłopca pokładowego: siedziała z czerpakiem w pogotowiu i czekała na przelanie 
się wody do wnętrza łodzi. Cieszyła się, że może się na coś przydać. 
 

To,  że  mężczyźni  w  ogóle  ją  zabrali,  graniczyło  z  cudem.  Kobieta  na  pokładzie 

przynosiła  pecha  i  uważano,  że  może  doprowadzić  do  zatonięcia.  Kto  wie,  może  Elizabeth 
wcisnęła im coś do kieszeni? To było do niej podobne. Lina uśmiechnęła się na myśl o tym, 
ale zaraz znów spoważniała. Zauważyła, że Kristian nie wydaje się szczególnie zadowolony, 
ż

e  ona  wyjeżdża.  Zastanawiała  się  dlaczego,  ale  odpędzała  tę  myśl  od  siebie.  Nie  chciała 

sobie tym teraz zaprzątać głowy, w końcu miała prawo do urlopu. 
 

Chociaż  była  przyzwyczajona  do  pracy  od  świtu  do  zmierzchu,  po  kilku  godzinach 

spędzonych  w  łodzi  bolały  ją  ramiona.  Wylewanie  wody  było  pracą  monotonną  i  o  wiele 
cięższą,  niż  początkowo  myślała.  W  brzuchu  burczało  jej  z  głodu,  aż  w  końcu  jeden  z 
wioślarzy  zarządził  przerwę  i  przybili  do  niewielkiej  wysepki.  Lina  miała  ze  sobą  wielki 
drewniany pojemnik, który Elizabeth napełniła najróżniejszymi smakołykami. Zauważyła, że 
jedzenie wioślarzy jest kiepskie i na dodatek jest go mało. 
 

-  Proszę,  częstujcie  się  –  zachęcała,  wystawiając  swoje.  –  Starczy  dla  wszystkich. 

Placuszki, mięso, mało, ser… Bierzcie. 
 

Mężczyźni wzbraniali się u musiała zachęcić ich kilka razy. W końcu jednak zmiękli i 

zaczęli z nią rozmawiać. 
 

-  To  co,  cieszysz  się,  że  jedziesz  do  rodziny  w  Kabelvaag?  –  spytał  jeden  z  nich  o 

bladoniebieskich oczach i twarzy ogorzałej, pooranej głęboki bruzdami. 
 

Lina  pomyślała,  że  nie  może  być  taki  stary,  na  jakiego  wygląda,  bo  nie  dałby  sobie 

rady z takim długim wiosłowaniem. 
 

- Mam tam matkę i rodzeństwo – odpowiedziała. – Od dwóch lat nie byłam w domu; 

nawet nie wiecie, jaka jestem wam wdzięczna, żeście mnie zabrali. Gdyby nie wy, Bóg raczy 
wiedzieć, kiedy bym ich znów zobaczyła. 
 

Mężczyźni  spuścili  oczy  zażenowani,  pokasłując.  Lina  nie  chciała,  by  się  czuli 

zakłopotani, dodała więc szybko: 
 

- Ale przez cały ten czas wymienialiśmy listy. Z nimi i z moim chłopakiem. 

 

- A więc masz też chłopaka? – zapytał najstarszy z nich. – Chyba niełatwo wam tak 

mieszkać z dala od siebie? 
 

- Pewnie… Ale coś się na to poradzi. Wszystko w ręku Boga. 

 

- Ano tak… - mruknął staruch, pogryzając placuszek.  

background image

 

43

 

- A ojciec gdzie? – spytał inny. 

 

- Utonął na morzu parę lat temu – odparła smutno Lina. 

 

- Nie on jeden – pokiwał głową trzeci. 

 

Przez  chwilę  było  cicho,  a  potem  rozmowa  zeszła  na  inne  tematy.  Lina  śledziła 

wzrokiem  jedną  z  mew.  Ptak  szybował  przez  dłuższą  chwilę,  potem  bił  kilka  razy 
skrzydełkami, skrzeczał i znów bezszelestnie szybował. Czyżby też zmierzał do Kabelvaag? 
Dziewczyna  zerwała  kilka  ździebeł  trawy  wyrastających  z  much  na  pobliskiej  skałce  i 
przeniosła  wzrok  na  fale.  Jak  dotąd  z  pogodą  mieli  szczęście.  Oby  się  utrzymała!  Nie 
lekceważyła morza – wiedziała, że może być piękne i gładkie jak stół, a już po chwili może 
spienić się i rozszaleć. A wtedy biada znajdującym się na nim ludziom… 
 
 

Przepłynęli obok kilku wysepek z nędznymi chatkami wyrobników. Para morświnów 

przeczepiła się do nich i towarzyszyła im przez dłuższą chwilę, jakby zapraszając do zabawy. 
 

Po  pewnym  czasie  znów  wypłynęli  na  otwarte  morze.  Godziny  mijały  nieznośnie 

powoli, więc gdy stary zawołał: wiesz już gdzie jesteś, Lino? – twarz jej się rozjaśniła. 
 

Rozejrzała się. Tam!  Zobaczyła wreszcie ląd. Domy, łodzie, szopy na łodzie i sprzęt 

rybacki, sklepiki, pomosty i stojaki do suszenia dorsza. Lina wytężyła wzrok tak, że oczy ją 
rozbolały. O ile mogła stwierdzić, od jej wyjazdu nic tu się nie zmieniło. 
 

Dom! Ależ do niego tęskniła! ledwo mogła tera usiedzieć w spokoju. Czuła mrowienie 

w całym ciele, a  głód, który doskwierał jej od kilku godzin, nagle znikł. W trakcie podróży 
mieli tylko jedną przerwę na posiłek, a dzień był długi. 
Nie bardzo jej wypadało ponownie otworzyć pojemnik z jedzeniem, kiedy inni nic nie jedli. 
 

- Schowaj włosy pod kurtą – odezwał się stary –jeśli chcesz w tym przebraniu zejść na 

ląd bez zwracania na siebie uwagi. 
 

Lina  zrobiła,  jak  kazał,  a  w  chwilę  później  dno  łodzi  zaszurało  o  przybrzeżne 

kamienie. Wyskoczyła wraz z innymi i pomogła wyciągnąć łódź na brzeg. 
 

Spojrzała  w  górę.  Tam  w  szarym  ,  wysmaganym  wiatrami  domku  była  jej  matka  i 

siostry. Od dawna nie miała od nich wiadomości. Nagle ogarnął ją niepokój. Czy byli zdrowi, 
czy dobrze im się powodziło? Spojrzała w kierunku chaty, gdzie mieszkał Andreas, choć i tak 
nie było jej stąd widać. Jutro pójdę do niego z wizytą. Poczuła radosne podniecenie. Opowie 
o Dalsrud, o tym wszystkim, czego niemiała nigdy czasu przelać na papie. 
 

- Pomogę ci z kufrem – powiedział stary i chwycił za jeden z uchwytów. – Za ciężki 

nie był – zauważył, kiedy już wyszli na górę. 
 

- Bo przyjechałam na krótko – odparła. –Ale nie miałam nic innego na rzeczy. 

 

Pod drzwiami domu pożegnała się z nim. 

 

-  No,  to  do  zobaczenia  za  trzy  dni  –  pożegnała  się,  podając  mu  rękę.  –  Dzięki  za 

podwiezienie, to bardzo miło z waszej strony. 
 

- Nie ma za co dziękować – wymamrotał i poszedł do swoich. 

 

Lina  odprowadziła  go  wzrokiem.  Stała  tak  jeszcze  przez  chwilę,  wodząc  wzorkiem 

wokół siebie. Z dachu pobliskiego domu zaskrzeczała mewa. Najwyraźniej nie spodobała się 
ptakowi, bo była tu obca i mogła być złodziejem jajek. Gdzieś nieopodal otwarto drzwi obory 
i usłyszała porykiwanie krów. 
 

Obok niej przejechał z hurkotem wóz usłyszała, jak ktoś coś woła, ale nie zrozumiała 

słów.  Z  ulicy  Koniakowej,  gdzie  urzędowały  ladacznice,  dobiegły  ją  śmiech  i  piosenka. 
Dziewczyny zaczynały dzień wieczorem i długo nie kładły się spać. O tej porze roku Ne było 
ich  tu  zbyt  wiele,  ale  kiedy  zaczynały  się  zimowe  połowy,  ściągały  do  miasteczka  ze 
wszystkich stron, by zarobić ciałem. 
 

Zostawiając  kuferek  tam,  gdzie  go  postawili,  Lina  weszła  na  ganek  i  zastukała  dwa 

razy. 

background image

 

44

 

- Proszę – usłyszała głos matki. Lina pomyślała, że obrządek w Obrze musiał się już 

zakończyć i otwarła drzwi. 
 

Jej  młodsze  rodzeństwo  cofnęło  się,  zawstydzone.  Matka  spojrzała  na  nią  i 

uśmiechnęła się uprzejmie. 
 

- Dobry wieczór – odparła ostrożnie. 

 

Twarz  matki  przybrała  niepewny  wyraz.  W  jej  niebieskich  oczach  pojawiło  się 

zaskoczenie pomieszane z nadzieję. Odgarnęła z twarzy pasemko rudych włosów. 
 

Lina  ściągnęła  czapkę  i  wyciągnęła  na  wierzch  warkocze.  Zupełnie  zapomniała,  że 

wygląda jak chłopak! 
 

- Mamo, to ja! Nie poznajesz mnie? 

 

- Boże mój, to ty, moje dziecko? – Głos matki załamał się. – Lina, moja córeczka! –

Matka objęła ją i przytuliła do siebie mocno, jakby nie miała zamiaru już jej puścić. 
 

Stały  tak,  obejmując  się,  przez  dłuższą  chwilę.  W  końcu  matka  wytarła  twarz 

fartuchem i odsunęła Linę na wyciagnięcie ręki, żeby jej się dobrze przyjrzeć. 
 

- Cud prawdziwy! Modliłam się co wieczór. Modliłam się o ciebie, żeby ci tam było 

dobrze i żebym cię mogła wkrótce zobaczyć. No i jesteś! 
 

- Nie dostałaś mojego listu! 

 

- Pewnie że dostałam, ale napisałaś tylko, że wiosną przyjedziesz. Nie napisałaś kiedy. 

 

Przyjrzała się ubiorowi Liny. 

 

- A czemu jesteś tak dziwnie ubrana? 

 

- Przypłynęłam łodzią, Elizabeth kazała mi się ciepło ubrać, żebym nie przemarzła. 

 

- Wiosłowałaś? 

 

Lina zaniosła się radosnym śmiechem. 

 

-  Nie,  zabrałam  się  z  takimi  jednymi.  Mój  kuferek  stoi  przy  schodkach,  mam  nim 

prezenty dla was. Wnieśmy go, to wszystko wam dokładnie opowiem. 
 

Wniesiono kuferek i umieszczono go na środku podłogi. Kiedy Lina otworzyła wieko, 

rodzeństwo nieco się ośmieliło. 
 

- Tęskniłem za tobą, Liną – szepnął jeden z chłopczyków. 

 

- A ja za tobą – odpowiedziała Lina, przyciskając go do siebie.  

 

Z  kuferka  wydobyła  masło,  kawę  i  suszone  mięso.  Na  stole  wylądował  też  kawałek 

sera,  nieco  mąki  i  trochę  starej  odzieży.  Z  radością  Lina  otworzyła  pojemnik  z  jedzeniem  i 
wyłożyła wszystko, co w nim zostało. 
 

- To do Elizabeth – wyjaśniła. – Ona jest taka dla mnie dobra. A to tutaj jest ode mnie 

– dodała, wręczając matce woreczek z monetami. 
 

Matka schowała woreczek w mocno spracowanych dłoniach. Lina zauważyła, że skóra 

jej dłoni stała się cieńsza i że na wierzchu bardzo odznaczają się żyły. 
 

- Wielkie dzięki. Lineczko, jesteś prawdziwym aniołem. Żebyś tylko wiedziała, ile dla 

nas znaczyły wszystkie te korony, co nam przysłałaś. 
 

-  W  Dalsrud  mam  wszystko,  czego  mi  potrzeba,  więc  nie  muszę  o  sobie  w  ogóle 

myśleć – powiedziała Lina. –A ty masz tu tyle dzieci do wykarmienia. 
 
 

Tej  nocy  Lina  długo  leżała  przed  zaśnięciem,  wsłuchując  się  w  oddechy  rodziny. 

Rozpamiętywała smak kawy z mlekiem i chleba z cukrem. Kolację jedli bardzo świątecznym 
nastroju. Matka opowiadała nowiny z Kabelvaag: kto się zaręczył, kto się pobrał i ma dzieci, 
a  kto  dokonał  żywota.  Na  szczęście  pomarli  tylko  starzy,  którzy  i  tak  pragnęli  już 
odpoczynku. 
 

A  potem  była  kolej  na  jej  opowieść.  Dzieci  słuchały  z  szeroko  otwartymi  oczyma, 

kiedy  opisywała  Dalsrud:  piękne  izby,  pokój  gościnny  z  jedwabną  tapetą,  spichlerz  pełen 
najróżniejszych  zapasów.  Opowiedziała  im  o  Elizabeth,  która  klepała  biedę,  mając  na 

background image

 

45

utrzymaniu  córeczkę  i  młodszą  siostrę,  i  która  spotkała  Kristiana,  wyszła  za  niego,  a  teraz 
ż

yła sobie dostatnio jak pączek w maśle. 

 

W  uszach  dzieci  zabrzmiało  to  jak  bajka  i  głośno  zastanawiały  się,  czy  to  wszystko 

prawda. 
 

- Najprawdziwsza – potwierdziła Lina. 

 

Wiedziała  jednak,  że  dla  Elizabeth  życie  nie  było  tylko  bajką.  Że  ma  ona  swoje 

problemy, bo nieraz widziała na jej twarzy ślady łez, a w oczach bezgraniczny smutek. Ale to 
zatrzymała już dla siebie. 
 
 

Kiedy  Lina  maszerowała  ku  dzielnicy  Tyskhella,  gdzie  mieszkał  Andreas, 

przygrzewało słońce, a w powietrzu czuć było kurz i piasek. Z rowów podbiał wychylał żółte, 
podobne  do  słoneczek,  łebki.  Lina  powstrzymała  się  do  zrywania,  wiedząc,  że  szybko 
więdnie. 
 

Matka  powiedziała  jej,  że  Andreas  pracuje  dla  wujka  Liny.  Budowali  tam  szopę  na 

łódź,  ale  musieli  poczekać  na  nowe  materiały,  więc  jej  przyjaciel  miał  tego  dnia  wolne. 
Bardzo to Linie pasowało, bo mogła być pewna, że jest w domu. 
 

Sprawdziła,  czy  ma  czyste  paznokcie  i  czy  trzyma  jej  się  fryzura.  Chciała  dobrze 

wyglądać, kiedy się spotkają. 
 

Zrównała się z nią jakaś kobita. 

 

- Tak właśnie myślała, że to ty, Lino. Wróciłaś do Kabelvaag? 

 

Lina wiedziała, że to największa plotkara miasteczku. 

 

-  A  co,  nie  podobało  ci  się  na  służbie?  –  ciągnęła  kobieta.  –  A  może  jest  jakiś  inny 

powód? – Omiotła szybko spojrzeniem brzuch Liny. 
 

- Nazbierało mi się trochę wolnych dni, a gospodarze uznali, że należy mi się wizyta 

w domu – odparła spokojnie Lina. 
 

Kobieta podniosła jedną brew, patrząc na nią sceptycznie. 

 

- Mogli sobie pozwolić na nieobecność służącej, o tak sobie? 

 

- Ja na krótko. W piątek tam wracam. 

 

- Aha. Matka w domu? 

 

Lina  skinęła  głową,  a  kobieta  poszła  sobie,  nie  pożegnawszy  się  wcale.  Lina 

pomyślała, że zajrzy teraz do nich po dalsze nowiny  ucieszyła się, że w domu jest kawa i coś 
do przegryzienia. 
 

Na  Tyskhella  szare  tynki  kryte  torfem  stały  ciasno  jedna  przy  drugiej.  Lina  zaraz 

wypatrzyła  tę,  w  której  mieszkał  Andresa.  Z  komina  tej  chatki  unosił  się  dym,  więc 
przyspieszyła kroku. Kiedy stanęła przed drzwiami, serce waliło jej jak młotem. 
 

Już miała zapukać, kiedy zdało jej się, że w środku słyszy jakieś głosy.  Czyżby ktoś 

go odwiedził? Poczuła, że robi jej się na przemian to gorąco, to zimno, a ręka, która odgarnęła 
za  ucho  włosy,  drżała  jak  liść  osiki.  Spojrzała  po  sobie.  Wystroiła  się  w  spódnicę  po 
Elizabeth,  która  była  nieco  przyciasna  i  której  nie  dało  się  popuścić.  Była  to  elegancka 
spódnica, czarna z ciemnoniebieską lamówką. 
 

 Zastanawiała się przez chwilę, czy nie powinna zawrócić, ale potem zmieniła zamiar i 

zapukała. Drzwi szybko otworzyły się i stanął w nich Andreas. 
 

Popatrzyła  na  niego.  Jest  ładniejszy  niż  kiedyś,  przemknęło  jej  przez  myśl.  Rękawy 

niebieskiej  koszuli  miał  podwinięte  i  widać  było  silne  przedramiona.  Linie  wydawał  się 
jeszcze szerszy w ramionach i węższy w biodrach niż poprzednim razem. 
 

Ich  spojrzenie  się  spotkały.  Andreas  miał  oczy  ciemnoniebieskie  i  roześmiane;  zęby 

zaś białe i równe. Mimo gęstego zarostu wciąć widać było bliznę na brodzie lina uważała, że 
z  tą  blizną  mu  do  twarzy.  Ale  skąd  ona  właściwie  się  wzięła?  Może  nigdy  jej  o  tym  nie 
powiedział, a może była to jedna z tych rzeczy, których nie pamiętał. A szkoda, bo mogłoby 
to pomóc im w ustaleniu, kim on właściwie jest… 

background image

 

46

 

- Lina, to ty? Co za niespodzianka! Skąd się tu wzięłaś? 

 

- Zabrałam się z takimi jednymi, co tu płynęli i… Nie zaprosisz mnie do środka? 

 

- No pewnie… Strasznie mnie zaskoczyłaś… A więc ktoś płynął do Kabelvaag? 

 

Lina weszła za nim do chatki. Czuła się tak, jakby w brzuchu miała wielki głaz. Nie 

tak wyobrażała sobie tę chwilę. Andreas miał ją objąć, ponieść do góry, zakręcić nią dookoła i 
pocałować.  Tak  to  miało  być.  Zamiast  tego  jej  chłopak  zachował  się,  jakby  była  sąsiadką, 
która wstąpiła na chwilę. 
 

Rozczarowanie było bolesne. 

 

-  No  niech  mnie  kule  biją,  czy  to  aby  nie  Lina?  Nie  mogę!  –  huknął  Enok-Dwa 

Szylingi, uderzając się po udach. 
 

A  więc  to  jego  usłyszała,  kiedy  stała  przed  drzwiami…  Rozczarowanie  Liny 

zmieszało się z ulgą. 
 

Staruch  był  równie  zaniedbany  i  brudny  jak  zawsze,  a  jego  siwe  włosy  zwisały  w 

szarych strąkach na ramiona. 
 

- Dzień dobry – przywitała się z nim Lina i siadła na pryczy Andreasa. 

 

-  Co  cię  tu  przygnało,  pewnie  sprawy  sercowe?  –  Enok  wyszczerzył  w  uśmiechu 

prawie bezzębne dziąsła. 
 

Lina  uśmiechała  się  z  zawstydzeniem.  Wyglądało  na  to,  że  Andreas  coś  mu  o  nich 

powiedział. 
 

-  Wcale  nie  dlatego  przyjechałam  –  powiedziała  z  wahaniem.  –  Po  prostu  ustalam 

trochę wolnego na zobaczenie się z rodziną… W piątek muszę wracać. 
 

- Tak szybko? – spytał Andreas, opadając na wolne krzesło przy stole. 

 

Zanim jednak Lina zdążyła coś powiedzieć, odezwał się znowu Enok: 

 

- A co ty masz takiego? – Wskazał brudnym paluchem na paczuszkę, którą miała na 

podołku. 
 

- To dla ciebie – wyjaśniła, podając ją Andreasowi. – Sama je zrobiłam… 

 

- Zupełnie jak w wigilię! – Roześmiał się, wyjmując z paczuszki parę rękawic i parę 

grubych skarpet. 
 

Po  jego  oczach  widziała,  że  bardzo  się  ucieszył.  Lina  włożyła  mnóstwo  uczucia  w 

każde oczko tych robótek w rękawice zaś, dla wzmocnienia wplotła swoje włosy. 
 

- Przydadzą się zimą – rzekł Andreas. – Będę wtedy myślał o tej, co je zrobiła. 

 

Te  słowa  zapadły  jej  głęboko  w  serce.  Będzie  je  tam  pieczołowicie  przechowywać  i 

wydobywać nocami, rozmyślając o nim. 
 

- Dobrze ci tam w Dalsrud? – zapytał Enok. 

 

- Tak, to bardzo mili ludzie – powiedziała krótko. Nie chciała mu niczego mówić, były 

to sprawy między nią a Andreasem. 
 

Ż

e też nie mogą siedzieć razem na łóżku, ale skoro było więcej gości, Andreas wolał 

siedzieć przy stole. Czy ten Enok nie mógłby pożegnać się i iść sobie? 
 

- Znam Krystiana – ciągnął Enok. – Chociaż czy ja wiem? W każdym razie wiem kto 

to. Ale jego baby nigdy nie spotkałem. Ponoć piękność. Czy zgodzisz się ze mną? 
 

Lina skinęła głową. 

 

-  Słyszałem,  że  ten  Kristian  przejął  gospodarstwo  jako  młody  chłopak,  jeszcze  z 

mlekiem pod nosem – ciągnął Enok, nie dając za wygraną. 
 

-  To  źle  słyszałeś  –  powiedziała  ostro  Lina.  –  Był  dorosły,  a  jako  gospodarz  nie  ma 

sobie równych w okolicy. 
 

-  Aha  –  mruknął  Enok  i  zaczął  wyglądać  przez  okno.  Może  zrozumiał,  że  Lina  nie 

chce rozmawiać o Dalsrud. 
 

- Nie bardzo mam czym was poczęstować – przyznał się z zakłopotaniem Andreas. – 

Jest tylko trochę kaszy i ryba z wczoraj. 
 

- Dziękuję, jadłam przed wyjściem z domu – powiedziała Lina. 

background image

 

47

 

Enok zabębnił po stole, a potem zerknął z ukosa na Linę. 

 

- Słyszałaś już o tym wielkim halibucie, com go złapał zimą? 

 

Pokręciła  głową,  a  Enok  zaczął  opowiadać.  Jedna  opowieść  goniła  drugą,  a  czas 

płynął. Niejeden raz Lina serdecznie się uśmiała, ale przykro jej było, że nie zostaje sam na 
sam z gospodarzem. W końcu musiała iść. Wstała i pożegnała się, a Andrea odprowadził ją na 
zewnątrz, 
 

Dopiero kiedy stali przed chatką, skomentował jej wygląd. 

 

- Jaja ty jesteś dziś elegancka, masz nową spódnicę… 

 

Próbowała wyczytać coś z tonu jego głosu. Czy powiedział to jak przyjaciel, czy jak 

ukochany? Nie była pewna. Co się stało, że nagle zaczęła w niego wątpić? Czy dlatego, że nie 
przyjął jej tak, jak sobie to wymarzyła? 
 

-  Dziękuję.  –  Lina  skinęła  głową.  Nie  wyjaśniła,  że  to  spódnica  po  Elizabeth,  bo  to 

popsułoby cały efekt. Matce powiedziała prawdę, bo dlaczego nie. 
 

- Jutro muszę iść do roboty – oznajmił Andreas cicho. Lina pomyślała, że tłumaczy się 

przed  nią.  Czy  to  dobry  znak?  Cała  ta  niepewność  przyprawiła  ją  o  niepokój.  Stała  więc, 
przestępując nerwowo z nogi na nogę. 
 

- A jutro wieczorem? – spytała wreszcie. 

 

-  Może  być.  Fajnie  było  znów  cię  zobaczyć  –  Andreas  pociągnął  ją  lekko  za  rudy 

warkocz. 
 

- Ciebie też – powiedziała, czując, że nie są to puste słowa. 

 
 

Lina  zaproponowała  spacer.  Bała  się,  że  jeśli  zostaną  w  chatce,  znów  napatoczy  się 

Enok. 
 

Pośpiewujące  coś  drodze  dziewczynki  popatrzyły  ciekawe,  gdy  Lina  i  Andreas  je 

mijali.  Jedna  szepnęła  coś  do  drugiej  i  obie  zachichotały,  zasłaniając  usta  dłońmi,  a  potem 
krzyknęły za nimi: narzeczeni! 
 

- Andreas, muszę się do czegoś przyznać – zaczęła Lina. – Jak przyszłam wczoraj do 

ciebie,  myślałam,  ze  jest  u  ciebie  jakaś  panna,  boś  z  kimś  rozmawiał.  Na  szczęście  to  był 
tylko Enok. 
 

Od razu pożałowała: przyznanie się do czegoś takiego nie było mądre. 

 

Andreas odchrząknął. 

 

- Słuchaj, Lino, to, co jest między nami… Jesteś fajną dziewczyną, ale… 

 

- No nie, to wy! – Nagle stanął przed nimi Enok-Dwa Szylingi. 

 

Lina usłyszała, jak Andreas cicho przeklina.  

 

- Właśnie u ciebie byłem – ciągnął Enok, zwracając się ochryple i przez chwilę wodził 

wzrokiem  od  jednego  do  drugiego.  –  Ech,  chciałbym  być  znowu  młody!  Opowiadałem  już 
wam, jak… 
 

- Mógłbyś poczekać z tą opowieścią do jutra? – przerwał mu Andreas. – Akurat teraz 

jesteśmy z Liną zajęci. 
 

-  Hę?  No  tak,  naturalnie.  –  Mruknął  do  Andreasa.  –  Mam  w  domu  trochę  kawy,  to 

przyniosę.  Towar  prima  sort,  gwarantuję.  –Zaśmiał  się  znowu  i  ruszył  drogą  w  swoich 
przydługich portkach i znoszonych butach. 
 

Lina odprowadziła go wzrokiem. 

 

- Biedny Enok. To miło z twojej strony, że się nim opiekujesz. 

 

-  Nic  mnie  to  nie  kosztuje.  –  Andreas  wzruszył  ramionami.  –A  gość  dotrzymuje  mi 

towarzystwa. 
 

Przez  chwilę  szli  w  milczeniu,  a  potem  Andreas  stanął  i  spojrzał  na  budynek 

więzienia. 
 

-  Mam  wspomnienie  jakiegoś  przestępstwa  w  przeszłości,  ale  to  chyba  nie  ja  je 

popełniłem, bo przecież by mnie ścigali. 

background image

 

48

 

- To pewnie coś, co zrobiło na tobie kiedyś duże wrażenie – skomentowała Lina. 

 

Jej  spojrzenie  spoczęło  na  obejściu  doktora.  Pomalowane  na  biało  domostwo  miało 

piwnicę  i  pięterko,  a  po  obu  stronach  wejścia  znajdowały  się  po  dwa  oka,  z  sześcioma 
szybkami  każde.  Zauważyła,  że  dom  ma  dwa  kominy.  Był  elegancki,  ale  nie  tak  jak 
domostwo w Dalsrud. 
 

- Andreasie, opowiem ci o Dalsrud. 

 

Kiwnął głową, po czym zawrócili i ruszyli z powrotem ku jego chatce. 

 

- Pojęcia nie masz, jak tam w domu pięknie! W salonie mają klawikord, zbieramy się 

tam  w  każdą  wigilie.  Zapalają  wtedy  wszystkie  świeczniki  na  choince;  nawet  sobie  nie 
wyobrażasz, jakie na niej są ozdoby. Elizabeth powiedziała, że nie może się przyzwyczaić do 
takiej  choinki.  Ale  najpierw  jemy  wspólnie  wieczerzę  w  jadalni.  Na  stole  jest  wtedy 
adamaszkowy obrus i sztućce z czystego srebra. Andreasie, słuchasz mnie? 
 

- Co…? Pewnie, że słucham. Tylko strasznie rozbolała mnie głowa. Zawsze tak jest, 

jak  próbuję  sobie  cos  przypomnieć  z  mojej  przyszłości.  –  Westchnął  ciężko.  –  jak  mam  to 
zrobić? I Czy kiedykolwiek mi się to uda? 
 

A  więc  nie  słyszał  ani  słowa  z  jej  opowieści.  Lina  nic  nie  powiedział.  Zamiast  tego 

pogłaskała go po plecach. 
 

- Andreasie, pewna jesteś, że sobie kiedyś przypomnisz. Ja ci pomogę. Potrzeba tylko 

czasu. Wszystko będzie dobrze, uwierz mi. 
 

- Kochana jesteś – powiedział. 

 

Kiedy stali przed jego chatką, odezwała się: 

 

- Jutro spędzam cały dzień z mamą, a następnego dnia skoro świt jadę z powrotem do 

Dalsrud. – Przerwała na chwilę, a potem dodała: Musimy się więc pożegnać, Andreasie. 
 

- Tylko na ten raz. Przecie znów się spotkamy, chociaż nie wiadomo kiedy. 

 

Nie wiedziała, co powiedzieć, ale jego słowa stanowiły jakąś pociechę. 

 

- Za dużo nie pogadaliśmy, ale i tak dobrze, że przyszłaś – ciągnął. Spracowaną dłonią 

pogłaskał ją po policzku. – Dobrze mieć taką przyjaciółkę jak ty, Lino. 
 

Wyjeżdżała  z  Kabelvaag  z  mieszanymi  uczuciami.  Tamtego  wieczora  przez  moment 

sądziła,  że  Andreas  ją  pocałuje.  Patrzył  na  nią  z  natężeniem,  ale  akurat  wtedy  nadbiegła 
gromadka  rozwrzeszczanych  dzieciaków  i  cały  nastrój  diabli  wzięli.  Zastanawiała  się, 
dlaczego nigdy jej nie pocałował? Miała nadzieję, ze to dlatego, ze brakowało okazji, że zbyt 
rzadko się widywali. Tak się przynajmniej pocieszała. 
 

Siedzą  cicho  w  łodzi  patrzyła,  jak  w  oddali  znikają  domy,  drągi  do  suszenia  ryb, 

uliczki  i  sklepiki.  Kiedy  znów  zobaczy  matkę  i  rodzeństwo?  A  co  z  Andreasem?  Czy  to 
uczucie wytrzyma próbę czasu? Może wręcz się do tego wzmocni? Kiwnęła głową: dokładnie 
tak powiązałaby Elizabeth. Postanowiła się tego trzymać. 
 
Rozdział 12 
 
 

Elizabeth  oparła  się  o  pień  osiki.  Okrągłe  listki  szeleściły  nad  głową,  słońce  grzało 

twarz, a lekki wiaterek pieścił luźne kosmyki włosów. 
 

Myślami  była  przy  Helene.  Przyjaciółka  nieco  ostatnio  złagodniała;  gorycz  i  chłód 

zaczęły ją opuszczać, ale widać było, że nadal bardzo cierpi. Elizabeth na nią patrzyła, krajało 
jej się serce, ale mówiła sobie, ze tak musi być, że czas wszystko uleczy. 
 

Usłyszała,  jak  na  podwórze  zajeżdża  wozem  Ole,  który  właśnie  wrócił  ze  składu, 

gdzie kupował jedzenie na chrzciny. Miały się dobyć jeszcze przed sianokosami, więc został 
im tylko tydzień na przygotowanie wszystkiego. 
 

Na sznurze rozpiętym między drzewami wisiały świeżo wyprane obrusy, a obok nich 

poszewki i prześcieradła to zobaczą, będą miały o czym mówić: obok siebie wolno było wasz 

background image

 

49

wieszak tylko podobne pranie, więc pościel nie miała czego szukać przy obrusach! Na myśl o 
tym Elizabeth uśmiechnęła się do siebie. 
 

Na żwirowej ścieżce dały się słyszeć ciężkie kroki mężczyzny. Po chwili ucichły, bo 

idący wszedł na trawę, to zbliżał się Kristian. 
 

- Nie widziałaś, ze u lepszych państwa teraz w modzie jest biała skóra? 

 

Elizabeth  spojrzała  na  niego,  zmrużywszy  oczy.  Przez  czarne  włosy  Kristiana 

prześwitywało słońce i trochę raziło. 
 

- Nigdy nie przejmowałam się tym, co myślą ludzie – rzekła spokojnie, 

 

- To już zauważyliśmy. 

 

Powiedział to z uśmiechem, ale i tak musiała spytać. 

 

- Co masz na myśli? 

 

- Cieszę się, że taka jesteś. Trzeba mieć w sobie sporo odwagi i siły, żeby nie krakać 

jak inne wrony. 
 

Elizabeth wzruszyła ramionami i spojrzała w stronę morza. 

 

-  Dla  mnie  to  zupełnie  naturalne  –  wyjaśniła.  –  Odwaga…  to  robienie  czegoś,  co 

człowiek boi się robić. 
 

Poczuła  na  sobie  jego  spojrzenie,  ale  nic  więcej  nie  powiedziała.  Widziała,  jak 

nieopodal  wiaterek  zakołysał  liliowymi  kwiatkami  wierzbówki.  Może  poprosić  Ane  o 
narwanie  bukietu  do  kuchni?  Słońce  odbijało  się  w  wodzie  tysiącem  błysków.  Mewa 
załopotała skrzydełkami i zerwała się z dachu szopy na łodzie. 
 

- Chodź! – nagle chwycił ją za rękę. 

 

- Dokąd idziemy? – spytała, idąc za nim ku szopie. 

 

- Tu – powiedział; przycisnął ją do rozgrzanej słońcem ściany i całował. 

 

- Zwariowałeś, chłopie. A jak ktoś najedzie? 

 

- To wejdziemy do środka – wymruczał, nie zwalniając uścisku. 

 

Ażurowe  ściany  przepuszczały  słońce,  które  kładło  jasne  smugi  we  wnętrzu  szopy. 

Elizabeth poczuła zapach smoły, ryb i mułu. Z zewnątrz dobiegał plusk fal. 
 

- Chodź tu, malutka – szepnął Kristian, przyciągnął ją do siebie delikatnie i przytulił 

do szerokiej piersi. 
 

Myśl,  że  są  poza  domem  i  że  koś  może  zaraz  tu  przyjść,  szalenie  ją  podnieciła. 

Kristian przycisnął ją znowu do ściany i podciągnął jej spódnice do góry. 
 

- Nie włożyłaś dzisiaj majtek? – zapytał. 

 

-  Nie,  jest  tak  ciepło…  -  szepnęła  i  rozwarła  uda,  jednocześnie  niecierpliwie 

rozpinając  guziki  jego  spodni.  Kiedy  przejechała  ręką  po  jego  członku,  poczuła,  że  jest 
gotowy: wielki i twardy. Jednocześnie jednak jej szorstkim rękom zdał się jedwabiście gładki. 
 

Nagle  podniósł  ją  do  góry  na  siebie.  Elizabeth  oparła  ręce  o  jego  ramiona  i  jęknęła 

głosno. 
 

- Boli? – spytał. 

 

- Nie, nie przestawaj… - Pokręciła głową. 

 

Zrobił, jak kazała. Podnosił ją powoli i opuszczał, a po pewnym  czasie  pociągnął na 

stos starych sieci. Słowa były zbędne, a kiedy usiadła na nim, stanowili jedność. Chwycił ją 
za  pośladki,  a  ona  kołysała  się  coraz  mocniej.  Na  koniec  odrzuciła  głowę  do  tyłu  i  głośno 
jęknęła. Czas i miejsce gdzieś zniknęły. 
 

Leżała  z  głową  na  jego  piersi,  nadsłuchując  jego  serce,  które  powoli  się  uspokajało, 

tak jak i jego oddech. Poczuła całą sobą, że go kocha; poczuła, że to właśnie jest szczęście. 
 

Błogi spokój przerwał im głos Liny: 

 

- Kristianie, Kristianie, gdzie jesteś? 

 

-  Ojejku  –  szepnął  Kristian,  wstali  i  poprawili  na  sobie  ubrania,  a  ledwo  skończyli, 

otworzyły się drzwi. 

background image

 

50

 

-  Tu  jest  ten  czerpak,  którego  szukałeś  –  powiedziała  głośno  Elizabeth,  podając  go 

Kristianowi. – te chłopy to niczego nie potrafią znaleźć! 
 

Wyglądało na to, że Lina nie zorientowała się, co tu się przed chwilą działo. 

 

- Dostałam list z domu i… 

 

- Coś się zdarzyło? 

 

-  Nieszczęście!  W  Kabelvaag  był  wielki  pożar!  Dziewiętnaście  domów  i  kilkanaście 

bud doszczętnie spłonęło. 
 

Wyszli  za  nią  z  szopy.  Elizabeth  poczuła  gęsią  skórkę  na  ramionach.  Kiedy  słońce 

przysłoniła  chmura,  wiaterek  nagle  stał  się  lodowaty,  zerknęła  przelotnie  na  Kristiana.  Był 
blady; bez słowa patrzył na Linę. 
 

-A jak twoja rodzina? – zapytała Elizabeth. – I Andreas? 

 

Lina  nie  odpowiedziała,  tylko  przebiegła  wzrokiem  po  arkusikach  listu,  a  jej  wargi 

poruszały się bezgłośnie. 
 

- Poszła z dymem cala ta dzielnica, gdzie mieszka Andreas, aż do ulicy Króla Oskara. 

Połowa Kabelvaag! – Skończywszy czytać, spojrzała na gospodynię. 
 

- Ale co u nich? – powtórzyła Elizabeth niecierpliwie. – Stało im się coś? 

 

- Nie, dom mamy dalej stoi, ale chata Andreasa spłonęła… Nikomu się nic nie stało – 

dodała. – To Andreas pisze, pozdrawia też od mamy. 
 

Elizabeth potarła sobie ramiona, żeby rozgrzać ciało. Nigdy nie była w Kabelvaag, ale 

próbowała sobie wyobrazić, jak miasteczko może teraz wyglądać dziewiętnaście domów i ileś 
tam bud… To musiał być straszny pożar. Przypomniała sobie, jak Nikoline podpaliła kiedyś 
szopę. 
 

- A może tam grasuje podpalacz? – szepnęła Lina, jakby odgadując jej myśli. – Sześć 

lat temu w Kabelvaag spalił się dom pastora – dodała. 

 

 

- Nie myśl o tym – radziła Elizabeth. Jest lato, a latem pożary zdarzają się często. Nie 

ma to wcale związku z pożarem pastorówki. 
 

- Pewnie masz rację. Te budy miały dachy z torfu, a domy w Kabelvaag stoją bardzo 

gęsto. Jak się jeden zapalił, ogień mógł się zaraz przerzucić na inne. 
 

-  Idź,  odpisz  Andreasowi  –  powiedziała  Elizabeth,  poklepując  ją  po  ramieniu.  –A 

gdzie on teraz mieszka? 
 

- U mamy. Ciasno tam, ale jakoś sobie radzą. 

 

Lina odwróciła się i poszła do domu, nadal przejęta treścią listu. 

 

Elizabeth  pomyślała,  że  to  nie  jest  tylko  problem  Andreasa.  Dziewiętnaście  domów! 

Gdzie  oni  się  wszyscy  podziewają  podczas  odbudowy?  Lina  powiedziała,  ze  spaliło  się 
prawie  całe  Kabelvaag.  Dzieci,  starcy  i  chorzy  –  wszyscy  zostały  bez  dachu  nad  głową. 
Parszywy lis. A gdyby to dotknęło z jej rodziny albo kogoś jej drogiego…  
 

Zdała sobie sprawę, że Kristian stał się dziwnie milczący i zamyślony. 

 

- Andreas… - mruknął do siebie. – Zimą na połowach spotkałem jednego Andreasa. 

 

- No i? – Elizabeth czekała na dalszy ciąg. 

 

-  Dość  dobrze  się  poznaliśmy,  bo  nocował  w  budzie  obok  naszej.  Niedawno  w 

składzie usłyszałem jego tragiczną historię. Pochodził z gór; mieszkał z rodziną w miejscy o 
nazwie Dybaasmark. 
 

- A gdzie to jest? – zapytała Elizabeth. 

 

-  W  Helgoland,  niedaleko  fiordu  Vel.  Tam  rosną  lasy  liściaste,  trudno  się  utrzymać 

ludziom i zwierzętom. W dolinie znajduje się dużo głębokie jezioro i Andreas mieszkał tam z 
kobietą i czwórką dzieci. Nie mogli wyżyć z tego, co mieli, więc Andreas co rok wypływał na 
zimowy połów. Do morza miał z dziesięć kilometrów, a najpierw musiał dostać się na drugą 
stronę jeziora. – Tu Kristian przerwał i odetchnął głęboko. – Jak mówiłem, spotkałem go tej 
zimy w Storvaagen… 

background image

 

51

 

Elizabeth podejrzewała, że historia skończy się utonięciem w morzu. Nie była pewna, 

czy chce wiedzieć, co było dalej, ale postanowiła jej wysłuchiwać. 
 

- Ta jego kobieta, Elen, odprowadziła go do fiordu, bo niósł ze sobą taki duży lofocki 

kufer i nie dałby sobie sam rady. 
 

- A dzieci jakie mieli? – zapytała Elizabeth. 

 

-  Cztery  córki:  dwunasto-,  dziesięcio-,  siedmio  i  czteroletnią.  Zostały  w  domu.  Gdy 

Elen  wracała,  miała  do  wyboru  że  zaczynało  mocno  mrozić.  Była  zmordowana,  więc 
popłynęła. Ale z tym jeziorem było tak, że jak zaczęło zamierzać, to zamarzało piorunem. 
 

Elizabeth spojrzała na  Kristiana ze zdziwieniem. Ale skoro tak mówił, to pewnie tak 

było.   
 

- Kiedy Elen dopłynęła do środka jeziora, wszystko zamarzło. Tłukła wiosłami, ale na 

nic się to zdało. Mogła  zrobić tylko jedno: poczekać,  aż lód będzie taki  gruby, że da się po 
nim pójść. No to czekała. A że była spocona po tym długim spacerze, zaczęła marznąc. No i 
za grubo też nie była ubrana. Czas zaczął się jej dłużyć. 
 

- Zamarzła? – szepnęła Elizabeth, ale mąż nie odpowiedział. 

 

- Siedziała w łodzi chyba całą dobę. Myślała o dzieciach. Czy dadzą sobie radę, kiedy 

ona zamarznie? Czy przejdą przez lasy i dotrą do jakichś ludzi? A co z małą Jensine, ledwie 
dwuletnią? 
 

Jensine,  pomyślała  Elizabeth.  Tamtej  nocy,  kiedy  urodziła  się  Ane,  powiedziała 

Jensowi, że nazwie ją po nim właśnie tak. 
 

-  Kiedy  nadeszła  noc-  opowiadał  dalej  Kristian  –  usłyszała  wycie  wilka  i  bardzo  się 

przeraziła. Nie bała się o siebie, a o dzieci, które były same. Kiedy mogła wreszcie ruszyć do 
domu, palce miała sine, a w stopach nie było już czucia. Ostatni kawałek czołgała się, a gdy 
dotarła  do  domu,  upadła  w  progu,  bardziej  martwa  niż  żywa.  I  strasznie  się  rozchorowała. 
Andreas wrócił wiosną do domu, ale ona już nie żyła. 
 

- Naprawdę? – Elizabeth spojrzała na niego wielkimi oczyma. Bardzo się wczuła w tę 

historię,  wyobrażając  sobie,  jak  sama  walczy  tamtej  zimowej  nocy  o  życie,  podczas  gdy 
Maria i Ane siedzą same w domu. 
 

-  Naprawdę.  Kiedy  wrócił  do  domu,  zastał  tam  przerażone  dzieci  i  martwą  żonę  i 

matkę. 
 

Elizabeth milczała przez dłuższą chwilę. Ileż tragedii naraz! Ale wiedziała przecież, że 

ż

ycie takie właśnie jest, ciężkie i bezlitosne. 

 

- Kto ci to opowiedział? 

 

- Taki jeden, z tamtych stron. – Kristian objął żonę ramieniem i pocałował w czoło. – 

Nie myśl już o tej tragedii. Idziemy do domu, zjemy coś i napijemy się kawy. 
 

Elizabeth  skinęła  głową.  Chmura  gdzieś  odpłynęła  i  znów  zrobiło  się  ciepło.  W 

koronie drzewa zaćwierkała jakaś ptaszyna, a po chwili odpowiedziała jej inna. 
 

Po  obiedzie  porozmawiała  ze  służącymi  o  tym  wszystkim,  co  trzeba  zrobić  przed 

chrzcinami. Umówili się z rodzicami Amandy, że poczęstunek wyprawią w Dalsrud; miała to 
być wielka biesiada, więc było sporo roboty z jej przygotowaniem. 
 
 

Dzień chrzcin był ciepły i słoneczny, a woda na fiordzie gładka jak stół. Świeża trawa 

falowała  od  letniego  wiatru,  a  ptaki  uganiały  się  wesoło  w  tę  i  z  powrotem,  polując  na 
jedzenie dla swoich piskląt. 
 

Elizabeth  przykryła  ramiona  szalem,  który  swego  czasu  dostała  od  Jensa.  Pod  nim 

miała samą sukienkę, przy tej pogodzie szal wystarczył. Bała się, że Krystian zaproponuje, ale 
nic  nie  powiedział,  chociaż  oczy  mu  pociemniały.  Ten  czarny  jedwabny  szal  był  rzadko  w 
użyciu, chociaż pamiętała obietnice daną Jensowi wiele lat wcześniej, że będzie go używa w 
kościele albo przy specjalnych okazach. 

background image

 

52

 

Zazdrość  o  mężczyznę,  który  od  lat  nie  żył,  zdawała  się  dziecinadą,  więc  może 

włożyła go trochę na przekór? 
 

Było  tak  wiele  osób,  że  musieli  zaprząc  oba  konie.  Podwozili  też  rodzinę  Amandy. 

Dzieci siedziały w powozach ciasno jedno obok drugiego, w świątecznym nastroju, ze świeżo 
uczesanymi, zmoczonymi uprzednio włoskami, odziane w soje najlepsze ubranka. 
 

W  mijanych  obejściach  panowała  cisza  i  spokój;  niedzielny  spokój,  pomyślała 

Elizabeth.  Ale  już  za  parę  dni  rozpoczną  się  sianokosy,  a  wtedy  zacznie  się  praca  bez 
wytchnienia.  Plac  przed  kościołem  pełen  był  ludzi,  koni  i  wozów.  Zewsząd  dobiegały 
niewymuszone  rozmowy:  tyloma  nowinami  trzeba  się  było  podzielić!  Kilka  osób  podeszło, 
by  się  przywitać  i  pogratulować,  między  innymi  Dorte.  Towarzysko  była  o  klasę  wyżej  niż 
oni, ale jej bezpośredniość od razu rozluźniła atmosferę. 
 

- Zaraz, zaraz, czy to aby nie koszulka, co ją miał na sobie Daniel? – spytała, ujmując 

w dłoń skraj materii. 
 

-  Tak,  jest  w  użyciu  już  czwarty  raz,  najpierw  nosiłam  ją  ja,  potem  Maria,  potem 

Daniel, a teraz Jonas – wyjaśniła Elizabeth. – I mam honor teraz też być matką chrzestną. A 
Kristian ojcem. 
 

Dorte  kiwnęła  głową  i  uśmiechnęła  się.  wiedziała  o  tym  już  wcześniej,  z  listu  od 

Elizabeth. 
 

-  Jest  jeszcze  jedno  dziecko,  które  będzie  dziś  chrzczone  –  oznajmiła.  –  Ale  to 

dziewczynka, więc wy idziecie jako pierwsi. 
 

Matka Amandy nerwowo skubała kołnierzyk sukni. 

 

- To wstyd, żebyśmy szli jako pierwsi – wymamrotała. 

 

-  A  czemu?  –  zdziwiła  się  Dorte.  –  Bądźcie  dumni,  że  macie  wnuka,  ja  tam  wam 

trochę  zazdroszczę.  Mam  nadzieję,  że  niedługo  sama  się  doczekam.  W  końcu  Olav  jest 
najstarszy, niedługo będzie miał szesnaście lat. 
 

- To by było trochę wcześnie – mruknął ojciec Amandy. 

 

- No, może to i prawda, ale młodzi mają tę odwagę i siłę, której trzeba, by dać sobie 

radę  z  małymi  dziećmi  –  rzekła  Dorte  pogodnie.  –  Mam  nadzieję,  że  będę  miała  mnóstwo 
wnuków! 
 

Elizabeth  spojrzała  nad  jej  ramieniem.  Maria  stała  tam  i  rozmawiała  z  Olavem. 

Zaśmiała  się  z  czegoś,  co  powiedział,  a  potem  spuściła  wzrok  i  zaczęła  wiercić  butem  w 
ziemi.  Elizabeth  nie  mogła  sobie  przypomnieć,  kiedy  ostatnio  widziała  Marię  zawstydzoną. 
Czyżby jej siostra nadal podkochiwała się w Olavie? 
 

Potrząsnęła głową. Trzeba mieć nadzieję, że nie dozna zawodu…Olav jest od niej trzy 

lata starszy, a w tym wieku to dużo; najpewniej patrzył na Marię jak na dziecko, choć ona już 
dawno zaczęła nabierać kobiecych kształtów. Ale tak to już życiu jest: młodzi muszą czasem 
przeżyć niejeden zawód miłosny, nim znajdą tę właściwą osobę.  
 

Elizabeth  uchyliła  okno  w  salonie.  Lekki  wiaterek  zatrzepotał  koronkową  firanką. 

Zamknęła  oczy,  wyciągając  w  nozdrza  zapach  trawy,  kwiatów  i  morza.  Był  to  długi  i 
obfitujący  w  zdarzenia  dzień.  Jeden  z  tych,  które  pamięta  się  wiele,  wiele  lat,  może  nawet 
przez całe życie. chrzciny to wszak jedno z najważniejszych wydarzeń w życiu. 
 

Elizabeth  miała  wciąż  w  pamięci  roziskrzony  wzrok  Amandy,  kiedy  pastor  polał 

Jonasowi główkę wodą i uczynił na jego czole piersi znak krzyża. Tak oto chłopczyk został 
wybawiony  od  wiecznego  potępienia,  zapisany  w  księdze  parafialnej  i  otrzymał  imię. 
Elizabeth  w  duchu  życzyła  szczęścia  całej  rodzince.  Spojrzała  obejście:  tu  w  każdym  razie 
będą mogli mieszkać tak długo, jak zechcą. A potem się zobaczy, co przyniesie czas. 
 

Za  sobą  usłyszała  brzęk  porcelany  i  wesołe  rozmowy  przerywane  śmiechem.  Dzień 

miał  się  ku  końcowi  i  goście  ruszą  z  powrotem  do  domów.  Tymczasem  trochę  się  ociągali: 
tak  rzadko  spotykali  się  w  tak  radosnych  okolicznościach,  w  dobrych  humorach,  że  nie 
chciało im się burzyć nastroju. 

background image

 

53

 

Elizabeth  rzuciła  okiem  na  stolik  z  prezentami.  Ona  i  Kristian  dali  Jonasowi  srebrną 

łyżeczkę  –  być  może  jedyną,  jaką  miał  w  życiu  dostać.  Helene  i  Lina  uszyły  mu  koszulkę, 
spodenki i kaftanik, a ojciec Amandy zrobił drewniane łóżeczko. Poza tym nie było tam wiele 
więcej. W miseczce leżał o kilka monet od sąsiadów. Ole nie miał tu żadnych krewnych, więc 
sam kupił synkowi modlitewnik. 
 

- Żeby się nauczył czytać, jak dorośnie – powiedział nieco zażenowany. 

 

Elizabeth drgnęła, kiedy nagle podeszła do niej Helene. 

 

- Stoisz i dumasz? – spytała. 

 

- Tak, podziwiam prezenty, które dostał Jonas. 

 

Helene odchrząknęła i spojrzała przez okno. 

 

-  Już  dawno  chciałam  ci  coś  powiedzieć,  ale  jakoś  nie  było  okazji  –  zaczęła,  nie 

patrząc na nią. 
 

Elizabeth przebiegł zimny dreszcz. Spodziewała się najgorszego. 

 

- Jak to coś ważnego, to może poczekamy, aż goście sobie pójdą? 

 

- Nie, to nie zajmie nam dużo czasu – oznajmiła szybko Helene. Nabrała powietrza i 

wyzywająco spojrzała przyjaciółce prosto w oczy. – Wychodzę za Påla! 
 

Elizabeth  czuła  jak  krew  odpływa  jej  z  twarzy.  Kiedy  w  końcu  była  w  stanie  się 

odezwać, w ustach miała całkiem sucho. 
 

-  Wychodzisz  za  niego…  Mimo  wszystko…  Po  tym,  jak…  -  Nie  znalazła 

odpowiednich  słów.  To  niemożliwe,  musiała  źle  usłyszeć.  Helene  zaraz  się  roześmieje  i 
powie, że to żart. Naturalnie, że nie może wychodzić za Påla! Bił ją, zdradzał, nie może jej na 
nim zależeć! 
 

Ale twarz Helene była nadal poważna, więc to nie był żart. 

 

- Ale dlaczego? – wyszeptała Elizabeth. 

 

-  Przeprosił  mnie  –  wyjaśniła  Helene.  –  Błagał  na  kolanach  o  wybaczenie  i 

wybaczyłam mu. Jeśli Pan Bóg może nam odpuszczać nasze grzechy, mogę i ja. 
 

- Tak, ale… - zaczęła Elizabeth, lecz Helene przerwała jej zdecydowanie: 

 

- Obiecał, że to się już nie powtórzy. Ja mu wierzę. 

 

Kiedy  Helene  odeszła,  Elizabeth  popadła  w  odrętwienie.  Po  chwili  wyjrzała  przez 

okno. Wieczorne słońce zabarwiło góry i niebo na czerwono. Pomyślała w roztargnieniu, że 
to bardzo piękny widok. 
 
Rozdział 13 
 
 

Elizabeth  śniła,  że  idzie  w  kondukcie  pogrzebowym.  Czarna  trumna  i  powozy 

przystrojone  były  gałązkami  jałowca  i  papierowymi  kwiatami,  wokół  niej  było  mnóstwo 
ludzi, ale nie widziała ich twarzy. Kiedy spojrzała na siebie, ku swojemu przerażeniu odkryła, 
ż

e  ma  na  sobie  białą  nocną  koszulę  i  rybackie  buty  Kristiana.  Rozejrzała  się  ukradkiem 

dookoła, ale nikt nie zwracał uwagi na jej strój. Nagle ktoś mocno trącił ją w ramię; poczuła 
ból i odwróciła się. patrzył na nią wyzywająco jakiś obcy. 
 

- To twoja wina – powiedział oskarżycielsko.  

 

- Ale to ty mnie potrąciłeś- zaprotestowała. 

 

- Twoją winią jest, że odbywa się ten pogrzeb – odparł mężczyzna. 

 

-  Jak  to?  Przecież  ja  nikogo  nie  zabiłam!  –  żachnęła  się  Elizabeth,  cofając  się  z 

trudem, bo za duże buty utrudniały jej zrobienie kroku. 
 

-  Morderczyni,  morderczyni  –  odezwał  się  wokół  chór  głosów.  Powtarzający  te 

okrutne  słowa  ludzie  rytmicznie  tupali  nogami,  zbliżając  się  do  niej.  Jedni  mieli  zaciśnięte, 
gotowe do uderzenia pięści, inni nieśli w rękach kije. 

background image

 

54

 

Oddychała z coraz większym trudem. Jej ciało pokryło się kropelkami potu i zaczęło 

drzeć  tak,  że  ledwo  trzymała  się  na  nogach.  Ludzie  cisnęli  się  wokół  niej,  zaczęli  rosnąc, 
zarówno kobiety jak i mężczyźni górowali już nad nią, spojrzenia mieli wyraźnie wrogie. 
 

- Morderczyni, morderczyni! 

 

Jedna z kobiet wzniosła trzymany w ręku kij. Elizabeth zasłoniła się, przygotowana na 

nadchodzący ból. 
 

Obudziła  się  z  dygotem  i  usiadła  na  łóżku.  Koszula  nocna  lepiła  się  od  potu,  a  ręka 

którą  odgarnęła  włosy  z  twarzy,  drżała.  W  sypialni  było  ciemno,  a  na  zewnątrz  cicho  i 
spokojnie. Nawet mewy spały – była wciąż noc. 
 

Siedziała,  dopóki  nie  poczuła,  że  mokra  od  potu  koszula  staje  się  zimna.  Chlipiąc, 

wpełzła z powrotem pod pierzynę i przylgnęła do dużego, twardego ciała Kristiana. Objął ją 
ciepłym ramieniem. 
 

- Czemu  wstawałaś? – wymruczał sennie, całując jej włosy. 

 

- Miałam zły sen. 

 

- Opowiedz mi… To pomaga. 

 

- Śniło mi się, że jestem na pogrzebie i tłum ludzi chce mnie pobić, bo uważają, że z 

mojej winy ktoś umarł. 
 

- A kto był w trumnie? –zapytał Kristian, patrząc na nią z powagą. 

 

-  Nie  wiem.  –  Przez  chwilę  milczała,  a  potem  dodała:  -  Kristianie,  to  chyba… 

ostrzeżenie. 
 

-  Ostrzeżenie,  że  ktoś  umrze?  Skąd  ten  pomysł?  Mnie  też  się  śniły  kiedyś  śmierć  i 

pogrzeb… i to nic nie znaczyło. 
 

Elizabeth zagryzła wargi. Jak go przekonać? 

 

-  Niedawno  słyszałam  dzwony  kościelne  –  zaczęła.  –  Zdarzyło  mi  się  to  wcześniej 

kilka razy… ktoś umrze, Kristianie. 
 

Przytulił ją do siebie. Błogo było tak leżeć na jego piersi, czuć zapach jego skóry, czuć 

jego ciepło i słyszeć, jak mu bije serce. 
 

Pogłaskał ją po włosach i szepnął: 

 

-  To  pewnie  jakiś  dziadek  ma  dość  życia  i  chce  odejść.  Nie  ma  co  się  na  zapas 

martwić. 
 

Elizabeth  przymknęła  oczy.  Może  on  ma  racje.  Musiała  mu  Wierzyc,  żeby  nie 

zwariować. 
 

- Wierzysz mi? – Chciała usłyszeć potwierdzenie męża. 

 

- Pewnie, że tak – powiedział, ale w jego głosie wyczuwała wątpliwości. 

 

Jens nigdy nie wątpił w moje słowa, pomyślała z bólem i poczuła wyrzuty sumienia. 

 

- Muszę jakoś skierować twoje myśli w inną stronę – rzekł Kristian, przygniatając ją 

swoim ciałem. 
 

Elizabeth zamknęła oczy, lepiej się poddać pożądaniu niż leżeć i dumać… 

 
 

Kiedy  się  znów  obudziła,  w  izbie  nadal  było  ciemno,  ale  usłyszała  krzyk  mewy  i 

odzew  sroki.  Przecież  nastała  już  jesień,  a  wtedy  nie  robi  się  tu  całkiem  jasno.  Przed  nimi 
była długa, mroźna zima. Ciemna pora roku, pomyślała i wzdrygnęła się na myśl o zbliżającej 
się pogodzie. 
 

Kristian poruszył się, ziewnął i pogłaskał ją po policzku. 

 

- Dobrze spałaś? 

 

Skinęła głowa. 

 

- Ale jestem taka… wykończona. 

 

Zastanawiała  się,  kiedy  ostatnio  się  do  tego  przyznała.  Takich  rzeczy  tu  się  nie 

mówiło. Nie roztkliwiano się nad sobą; żeby przeżyć, trzeba było pracować. 

background image

 

55

 

-  Za  dużo  ostatnio  miałaś  na  głowie  –  zauważył.  –  Musisz  zwolnić,  moja  Elizabeth. 

Rób  sobie  przerwy,  niech  służące  pracują  za  ciebie.  A  jeżeli  nie  dadzą  rady,  zatrudni  się 
dodatkowe. 
 

No  tak.  Tylko  ze  to  nie  praca  jest  dla  nie  za  ciężka,  ale  myśli.  A  najgorsza  była 

ś

wiadomość, że Helene wyjdzie zaraz po świętach za Påla. Uroczystość zbliżała się wielkimi 

krokami i Elizabeth co rano myślała: jeszcze jeden dzień bliżej wesela.  I zarazem chwili, w 
której zobaczy przyjaciółkę po raz ostatni. 
 

We  wsi  znowu  gadano.  Ostatnim  razem,  kiedy  była  w  składzie,  słyszała  szepty  po 

kątach i widziała posyłane w jej stronę spojrzenia. Co mówiono, nie słyszała, ale niewątpliwie 
chodziło o nią. Spotykani po drodze ludzie odwracali głowy, bo się z nią nie witać. Może była 
to tylko zawiść, ale kto to wie? Ludzie stale wynajdowali coś nowego do komentowania jakiś 
trafem zawsze chodziło o nią. Zrezygnowana uznała, że weszło im to w nawyk. 
 
 

Elizabeth  zaprzęgła  kasztankę  do  powozu.  Jesienne  powietrze  było  czyste  i  rześkie. 

Słońce  dopiero  wzeszło  i  nie  zdążyło  jeszcze  roztopić  na  kałużach  cienkiej  warstewki  lodu. 
Ale na niektórych lód był popękany: to pewnie Ane i Maria w drodze do szkoły bawiły się w 
deptanie po zamarzniętych kałużach. 
 

Elizabeth  nie  mogła  się  doczekać  spotkania  z  Bergette.  Kristian  wspomniał,  że 

Sivgard wyjechał na kilka dni i Elizabeth postanowiła wykorzystać jego nieobecność. 
 

Bergette  była  mądra  kobietą  i  rozmowa  z  nią  zawsze  dobrze  nastrajała  Elizabeth. 

Postanowiła.  Że  opowie  jej  o  Helene.  Nie  uważała  już,  żeby  było  to  obmawianie,  ale  jak 
będzie  opowiadać  o  Pålu,  powinna  starannie  ważyć  słowa.  Nie  dlatego,  że  nie  ufała 
przyjaciółce, ale dlatego, że Pål pracował u Sivgarda jako posłaniec. Gdyby Elizabeth za dużo 
wyjawiła, Bergette mogłaby znaleźć się w trudnej sytuacji. 
 

Uznała,  że  opowie  jej  też  o  dziwnym  zachowaniu  mieszkańców  wsi  i  spyta  o 

przyczyny:  może  Beregtte  wie,  dlaczego  ludzie  tak  na  nią  reagują?  Elizabeth  wiedziała,  że 
może liczyć na uczciwą odpowiedź. 
 

Na  podwórzu  nikt  nie  wyszedł  jej  na  spotkanie.  Przez  jakiś  czas  siedziała  na  koźle, 

rozglądając się niepewnie. W końcu zsiadła z wozu, przywiązała klacz do drzewa i podeszła 
do drzwi frontowych. Po chwili otworzyła jej jedna ze służących. 
 

- Dzień dobry, pani w domu? – Spytała Elizabeth z nadzieją w głosie. 

 

Dziewczyna dygnęła. 

 

- Tak, jest w salonie, dam znać, że przyjechał do niej gość. 

 

- To ty, Elizabeth? – Bergette nagle pojawiła się w drzwiach. 

 

Przyjaciółka  wyglądała  na  zaskoczoną,  ale  czy  na  zadowoloną?  Elizabeth  nie  była 

pewna, ale postanowiła się nad tym nie zastanawiać. 
 

- Pomyślałam, że wpadnę na chwilę, ale może jestem nie w porę? – zapytała. 

 

- Wchodź! – Gospodyni przepuściła ją w drzwiach.  

 

Zdejmując okrycie, Elizabeth usłyszała dobiegające z salonu głosy i śmiechy. 

 

- Masz gości? – Elizabeth z trudem kryła rozczarowanie. 

 

- Zajrzało parę osób… 

 

Z ruchów Bergette Elizabeth wywnioskowała, że gospodyni jest zakłopotana. Poczuła, 

jak ściska ją w dołku. 
 

Gdy  weszła  do  izby,  żadna  z  obecnych  tam  niewiast  nie  wstała.  Elizabeth  najpierw 

przywitała  się  z  żoną  lensmana,  a  potem  z  druga  kobietą.  Poczuła  sztywność  w  ciele  i 
przysiadła  na  brzegu  krzesła,  które  wskazała  jej  Bergette.  Kiedy  zobaczyła,  jak  kobiety 
wymieniają spojrzenia, miała ochotę wstać i wyjść; tylko wstyd nie pozwolił jej na to. 
 

Czy  to  Bergette  je  tu  zaprosiła?  Czy  często  tu  bywały?  Czy  to  o  niej  właśnie 

rozmawiały?  Nie,  nie  może  być  taka  podejrzliwa.  Była  absolutnie  pewna,  że  Bergette  nie 
wzięłaby udziału w obmawianiu jej. 

background image

 

56

 

Wszystkie  kobiety  miały  ze  sobą  robótki.  Jaka  szkoda,  że  jej  nie  przyszło  do  głowy 

wziąć ze sobą druty i wełnę! Nagle nie wiedziała, co ma zrobić z rękami. 
 

Weszła służąca, postawiła przed nią talerzyk i filiżankę, nalała kawy i wyszła. 

 

-  Jak  to  miło  z  waszej  Stroby,  że  przyjdziecie  na  moje  czterdzieste  urodziny  – 

odezwała się lensmanowa, patrząc na Bergette, 
 

Elizabeth  zerknęła  na  nią  znad  brzegu  filiżanki  i  ich  spojrzenia  spotkały  się.  We 

wzroku żony lensmana wyczytała lodowatą kpinę. 
 

- Będzie duże przyjęcie? – spytała Elizabeth na próbę. 

 

Nikt na nią nie spojrzał; ponowiła więc próbę. – Dużo będzie gości? 

 

Znów  została  zignorowana  i  dopiero  wtedy  pojęła,  że  robią  to  celowo,  by  ją 

upokorzyć. 
 

Bergette sięgnęła głęboko do swojego koszyka z wełną. 

 

- Musze przynieść więcej – oświadczyła i wstała. – Częstujcie się ciastem i kawą, ja za 

chwilę wracam. 
 

Elizabeth szumiało w uszach. Dochodziły do niej tylko strzępki usłyszanej rozmowy. 

–  Przychodzi  cała  wieś…  Muszę  zrobić  dla  wszystkich  miejsce…  Ale  macie  przecież  taki 
duży dom… Przyjdą równi ważni ludzie…  
 

Dlaczego  Bergette  tak  nagle  wyszła  po  wełnę?-  głowiła  się  Elizabeth.  Czy  była  w 

zmowie z tymi tutaj? Poczuła gniew; miała ochotę chwycić te baby i potrząsnąć nimi. Miała 
ochotę… 
 

-  Ponoć  przyjaźnisz  się  z  tą  wariatką  z  wyspy  –  powiedziała  nagle  żona  lensmana, 

wbijając wzrok w Elizabeth. 
 

Elizabeth wyprostowała się i odchrząknęła. 

 

-  Jeśli  ma  pani  na  myśli  Lavinę,  to  istotnie…  przebywała  u  nas  przez  parę  godzin. 

Była chora i potrzebowała doktora. 
 

- I pastora – wypaliła lensmanowa. 

 

Elizabeth miała ochotę spytać, skąd tamta ma takie informacje, ale wiedziała, że plotki 

rozchodzą się we wsi tak szybko, jak ogień w suchej trawie. Nie sposób było utrzymać dłużej 
niczego w tajemnicy. 
 

Nic  nie  odrzekła.  Pomyślała  ze  złością,  że  nie  musi  się  przed  nimi  z  niczego 

tłumaczyć. 
 

-  Słyszałam,  że  doktor  nic  nie  mógł  poradzić,  bo  choroba  za  daleko  już  zaszła  – 

odezwała się chudsza z kobiet. 
 

- To źle słyszałaś – odpowiedziała jej ostro Elizabeth. 

 

- Czyli nie miałaś z tym nic wspólnego? 

 

- A niby z czym? – spytała całkiem zaskoczona Elizabeth. 

 

Kobiety  wymieniły  spojrzenia.  Teraz  Elizabeth  zrozumiała,  o  co  im  chodzi:  znów 

plotkowano o jej zdolnościach. Zastanawiała się, gdzie jest Bergette. Czy naprawdę musiała 
tak długo szukać tej wełny? 
 

-  Podobno  jedna  z  twoich  służących  wychodzi  za  Påla  Persa  –  odezwała  się  żona 

lensmana. 
 

- Tak, zaraz po świętach – odparła krótko Elizabeth. 

 

- Słyszałam, ze to porządny człowiek – powiedziała druga kobieta. 

 

Elizabeth  poczuła,  że  zalewa  ją  fala  gorąca.  Czy  one  sobie  z  niej  kpią?  Wszyscy 

przecież znają historię jego zmarłej żony i widzieli także, jak biegł goły przez torfowisko. 
 

Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła Bergette. 

 

-  Przepraszam,  że  to  tak  długo  trwało.  Jeszcze  kawy?  –  Napełniła  filiżanki,  nie 

czekając na odpowiedź. 
 

Elizabeth czuła, że płonie jej twarz. 

 

- Znacie Påla Persę? – zapytała. 

background image

 

57

 

- Ja znam – odparła gospodyni. 

 

Elizabeth  patrzyła  na  nią  przez  dłuższą  chwilę.  I  pomyśleć,  że  przyszła  tu,  by  się 

zwierzyć Bergette! Poczuła, ze coś ją dławi w gardle. Przede wszystkim jednak czuła gniew. 
 

- Znalazłaś tę swoją wełnę? – zapytała. 

 

Bergette  zarumieniła  się;  łyknęła  trochę  kawy  i,  nic  nie  mówiąc.  Odstawiła  filiżankę 

na spodeczek. Ale spojrzenie, które wymieniła z pozostałymi kobietami, było wymowne. 
 

- Dziękuję za poczęstunek. Musze już iść – oświadczyła Elizabeth nieswoim głosem, 

po czym wstała. 
 

Bergette dogoniła ją w sieni. 

 

- Naprawdę tak ci się spieszy? 

 

- Tak cię to dziwi? Po tym, jak mnie tu potraktowano? 

 

- A może sama jesteś temu winna? 

 

- O co ci chodzi? 

 

-  Wszyscy  wiedzą,  że  wygoniłaś  Påla  ze  wsi,  żeby  nie  stracić  jednej  ze  swoich 

służących. Nie mogłaś znaleźć sobie innej? Tak ci władza i pieniądze uderzyły do głowy?  I 
jeszcze  oskarżyłaś  go  o  pobicie  Helene  i  o  próbę  zniewolenia  jednej  z  moich  dziewcząt. 
Wypytałam ją o to. Wszystkiego się wyparła. 
 

Elizabeth  potrząsnęła  głową.  Nie  warto  było  nawet  próbować  przemówić  jej  do 

rozsądku. 
 

- Jaka szkoda, że tak się kończy piękna przyjaźń – odezwała się cicho i wyszła. 

 

Bergtte nie próbowała jej zatrzymać. 

 

 

Rozdział 14 
 
 

Jadąc do domu, Elizabeth czuła odrętwienie w całym ciele. W głowie miała mętlik. 

 

Na  podwórzu  wyszedł  jej  na  spotkanie  Ole,  ale  kiedy  chciał  wziąć  od  niej  lejce, 

oddaliła go ruchem ręki. 
 

- Sama to zrobię – powiedziała zdecydowany tonem. 

 

- Ale… 

 

- Żadnych ale. Nieraz już to robiłam. Wracaj do roboty. 

 

W jego twarzy zobaczyła niepokój, ale nie przejęła się tym zbytnio. Nie bez trudności 

wypięła konia z dyszli, zaprowadziła do stajni i zdjęła uprzęż. 
 

Teraz  moja  wyjściowa  suknia  będzie  cuchnąc  stajnią,  pomyślała.  Na  koronkowych 

mankietach  pojawiły  się  ciemne  plamy,  które  zapewne  nie  dadzą  się  tak  łatwo  sprać. 
Napełniła wodą wiadro, postawiła przy koniu i wytarła mu szyję i grzbiet morką szmatą. 
 

W  nagrodę  poczuła  na  policzku  dotknięcie  aksamitnych  chrap.  Wielkie  czarne  oczy 

wpatrywały się w nią, jakby klacz zastanawiała się, co jej pani sobie myśli i dlaczego jest jej 
smutno. 
 

Elizabeth ściskało się serce, ale postanowiła za wszelką cenę się nie rozpłakać. Mimo 

to poczuła, że drży jej dolna warga, a oczy napełniają się łzami. W końcu poddała się i oparta 
o  szeroką  szyję  klaczy,  zatopiwszy  palce  w  grzywie,  zaczęła  szlochać.  Pomyślała  sobie,  że 
dojmujące uczucie osamotnienia za chwilę ją zdławi. 
 

Nagle usłyszała czyjeś ciężki kroki. 

 

- Coś się stało, Elizabeth? 

 

Był to Kristian. Szybko otarła twarz i odchrząknęła. 

 

- Nie, nie, nic takiego… Idź do domu, ja tam zaraz przyjdę. 

 

Podszedł do niej blisko i na gwoździu nieopodal powiesił latarnie. 

 

- Czemu płaczesz? – Objął ją potem mocno przytulił. Od razu poczuła się bezpiecznie 

i błogo. 

background image

 

58

 

-  Ludzie plotkują i kłamią na mój temat – szepnęła i zrozumiała, że brzmi to bardzo 

dziecinnie.  –  Najpierw  Helene…  Zupełnie  się  zmieniła,  kiedy  zeszła  się  z  Pålem…  A  teraz 
Bergette bierze jej stronę. 
 

- Jesteś tego pewna? – spytał cicho. 

 

Elizabeth aż się cofnęła/ 

 

-  Oczywiście,  że  tak!  Sama  mi  to  powiedziała.  –  Znów  przytuliła  policzek  do  jego 

piersi i ciągnęła: - Nikt ze wsi mnie już nie pozdrawia. 
 

- To z zawiści. 

 

- No, dobrze wiem, ale ja mam już tego serdecznie dosyć. 

 

Przyszedł  jej  do  głowy  sen  zwiastujący  śmierć.  Nie  chciała  o  nim  przypominać 

Kristianowi;  żałowała,  że  mu  tym  zawracała  głowę.  Okazywanie  słabości  w  ten  sposób  nie 
miało najmniejszego sensu; on i tak nie mógł nic na to wszystko poradzić. 
 

- Lensanowa będzie obchodziła czterdzieste urodzony? – zapytała. 

 

Potarł czoło i westchnął. 

 

-  Ze  strachem  o  tym  myślę.  Parę  godzin  uprzejmej,  sztucznej  gadaniny  i  nudnych 

przemówień. 
 

- Nie martw się na zapas. Nie jesteśmy zaproszeni. Była u Bergette i jasno dała mi do 

zrozumienia, że jesteśmy niepożądani. Właściwie to ja jestem niepożądana. 
 

- Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – zachichotał Kristian. 

 

Elizabeth też musiała się roześmiać. Jak to dobrze, że Kristian się nie przejął. Dobry 

humor męża zawsze jej się udzielał. 
 

Delikatnie wyswobodziła się z jego objęć. 

 

- Chodźmy już do domu – zaproponowała z uśmiechem. 

 

Wyszli, a na środku podwórza Kristian znów ją objął. 

 

- Mogę ci wybudować altanę, taką samą, jaką ma lensman. Podobała ci się, prawda? 

 

- Dziękuję, Kristianie – Elizabeth pokręciła głową. Kochany jesteś, ale daj sobie z tym 

spokój.  Mam  już  miejsce,  gdzie  lubię  siadywać.  Patrzę  tam  sobie  na  morze,  czuję  jego 
zapach,  wiatr  na  twarzy,  słucham  sobie  szumu  fal  i  krzyku  ptaków;  w  altanie  bym  tego 
wszystkiego nie miała… Ale pomysł był dobry – dodała szybko. 
 

Pocałował ją w czubek głowy. 

 

 - Trudno ci dogodzić, Elizabeth. Proponuję ci przytulną altanę, jaką mają eleganckie 

damy, a ty wolisz wiatr i zimno… 
 

Nic nie odpowiedziała, a on po chwili zmienił temat: 

 

- Skoro uważasz, że Bergette już nie jest taka jak kiedyś, to przecież masz mnie. Mnie 

i innych w Dalsrud; wszystkim nam na tobie zależy. 
 

Elizabeth kiwnęła głową; jasne było, że Kristian jej nie rozumie. Był mężczyzną i nie 

pojmował,  że  kobiecie  potrzebna  jest  przyjaciółka.  Ktoś,  z  kim  można  było  rozmawiać  o 
babskich sprawach, komu można było się zwierzać na tematy, których mężczyźni nie pojmą. 
Helene  była  jej  najlepszą  przyjaciółką  –  dopóki  Ne  zeszła  się  z  Pålem;  Bergette  też  kiedyś 
była jej przyjaciółką. A teraz nie ma nikogo. Komu mogła zaufać, skoro ludzie tak nagle się 
zmieniali? 
 

Spojrzała w stronę wsi. Nigdy nie czuła się bardziej samotna. 

 

 

 

Elizabeth  była  pierwszą  osobą,  która  zauważyła,  że  Jonas  już  raczkuje.  Dotąd  tylko 

podciągał  się  trzymany  za  rączkę,  ale  nagle  jakby  pojął,  co  trzeba  zrobić,  by  ruszyć  do 
przodu. 
 

Gdy  to  się  zdarzyło,  była  w  salonie  sama.  nie  przypuszczała,  że  ten  chłopczyk  tyle 

będzie dla niej znaczył. Dumna, jakby dotyczyło to jej własnego dziecka, pobiegła do kuchni 
po Amandę. 

background image

 

59

 

-  Popatrz  na  niego!  Widzisz,  co  potrafi?  Czy    to  nie  wspaniałe?  –  krzyknęła 

podniecona, pokazując na raczkujące dziecko. 
 

Amanda roześmiała się i poderwała chłopczyka w górę w momencie, kiedy dotarł do 

salonu i już miał chwycić za skraj obrusa. 
 

-  No,  to  będę  miała  teraz  więcej  roboty-  stwierdziła.  –  W  takim  razie  będę  musiała 

mieć oczy dookoła głowy. 
 

- Nie bój się, pomożemy ci. 

 

Elizabeth  nie  wiedziała,  czy  z  powodu  tęsknoty  za  dziećmi,  czy  z  pragnienia,  by 

zapomnieć  o  ostatnich  przykrościach,  zwracała  teraz  więcej  uwagi  na  to,  co  robią  dzieci  i 
służące, i brała częściej udział w ich rozmowach. Pomagało jej to znieść milczenie Bergette. 
 

 

 

Któregoś dnia Elizabeth zauważyła, że Kristian zachowuje się dziwnie. Rankiem wziął 

konia  i  gdzieś  pojechał,  a  kiedy  wrócił  na  obiad,  był  milczący  i  zamyślony.  Stale  czuła  na 
sobie  jego  spojrzenie,  a  kiedy  się  do  niego  zwracała,  odpowiadał  krótko  i  niechętnie. 
Próbowała sobie tłumaczyć, że jest zmęczony, ale wiedziała, że sama się oszukuje. Coś było 
nie tak. 
 

- Co cię dręczy? – zagadnęła, kiedy się położyli. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi, 

nie mogła już znieść jego milczenia. 
 

Popatrzył na nią. W świetle naftowej lamy jego oczy były jak dwie studnie bez dna, w 

których nie znalazła ani krzty ciepła. Elizabeth poczuła że coś ją ściska w żołądku. 
 

- Jesteś pewna, że nie masz mi nic do powiedzenia? – spytał wreszcie. 

 

- Tak, bo co? 

 

- Dobrze się zastanów! 

 

Próbowała się domyślić, o co może mu chodzić, ale bez powodzenia. W końcu straciła 

cierpliwość. 
 

- Daj już spokój, Kristianie. Powiedz, o co ci chodzi. 

 

- Pamiętasz przysięgę małżeńską, która sobie daliśmy? – zaczął. – Mieliśmy być sobie 

wierni, doki śmierć nas nie rozłączy. 
 

Elizabeth  poczuła  lekki  wyrzut  sumienia.  Czyżby  słyszał  to,  co  jej  kiedyś  mówiła 

Lavina,  to  że  Jens  jest  dla  niej  ważniejszy  niż  Kirstian?  Odpowiedziała  jej  wtedy,  że  kocha 
ich obu, każdego na swój sposób. Nie ma zamiaru się tego wypierać; nie ma chyba nic złego 
w tym, że się kocha zmarłego męża? 
 

- Zdradziłaś mnie! – wypalił tak nagle, że Elizabeth aż się wzdrygnęła. 

 

Chyba źle usłyszała. 

 

- Coś ty powiedział? – spytała. – Że byłam z kimś innym? 

 

- Do diabła, Elizabeth – zaklął i energicznie usiadł na łóżku. 

 

Popatrzyła na jego szerokie, nagie plecy i klęknęła naprzeciwko niego. 

 

Patrzył na nią wściekłym wzrokiem, a szczęki mu się zaciskały. 

 

- No, powiedz! – krzyknęła. – Oskarżasz mnie o coś takiego, więc mi odpowiedz! 

 

- Sivgard mi doniósł, że… byłaś z jednym z jego parobków. Powiedział, że złapał was 

na gorącym uczynku. 
 

-  Sivgard!  –  szepnęła  przez  zaciśnięte  gardło.  –  A  ty  mu  uwierzyłeś?  –  Opadła  na 

łóżko.  –  jak  mogłeś,  Kristianie?  Jak  na  miłość  boską  mogłeś  wysłuchiwać  takich  bredni? 
Jestem  twoją  żoną!  Twoją  najlepszą  przyjaciółką,  sam  tak  powiedziałeś!  Która  zawsze  cię 
będzie bronić i wspierać, bez względu na wszystko… A teraz siedzisz tu i mówisz, że Sivgard 
oskarżył mnie o wiarołomstwo… I ty mu uwierzyłeś? 
 

- Zaprzeczasz? – spytał lodowatym tonem. 

 

Przez  chwilę  miała  ochotę  go  uderzyć,  ale  opanowała  się.  wstała  i  powiedziała 

gniewnie: 

background image

 

60

 

-  Tak,  zaprzeczam.  Mogę  przysiąść  na  Pismo  Święte,  że  nigdy,  przenigdy  cię  nie 

zdradziła,. 
 

-  A  więc  udowodnij  –  warknął.  –  Sivgarda  znam  od  wielu  lat.  dlaczego  miałby  mi 

skłamać? 
 

-  Najpierw  spytaj  o  to  samego  siebie,  a  potem  jego  –  odparła  Elizabeth  i  ruszyła  do 

drzwi. 
 

- Dokąd to? 

 

-  Będę  spać  gdzie  indziej,  aż  nie  nabierzesz  rozumu  –  oznajmiła,  wychodząc  z 

sypialni. 
 

W  izbie,  używanej  ostatnio  przez  Lavinę,  wsunęła  się  pod  pierzynę,  trzęsąc  się  z 

wewnętrznego zimna. Zwinąwszy się w kłębek, oparła czoło na kolana; bardziej skulić się już 
nie mogła. Miała chęć zniknąć. 
 

U Bergette poczuła się bardzo samotna, ale wiedziała, że ma jeszcze Kristiana; teraz 

nie miała już nikogo. 
 

Walczyła  z  nudnościami.  Gdyż  jeszcze  mogła  zapłakać…  Ale  nie  potrafiła.  Nagle  w 

jej  głowie  powstała  pewna  myśl.  A  gdyby  tak  wziąć  dziewczynki  i  przeprowadzić  się  z 
powrotem  do  Dalen?  Musiałaby  żyć  tam  w  biedzie,  ale  czy  nie  byłoby  to  lepsze  niż  chłód, 
którego doświadczyła? Ale z drugiej strony czy mogła zrobić to Ane i Marii? 
 

 Może  żyła  zbyt  wieloma  przemilczeniami  i  kłamstwami,  i  Pan  Bóg  nie  chciał  już 

wysłuchiwać jej modlitw? Musiała jednak spróbować. Złożyła ręce i wyszeptała: 
 

-  Panie  Boże,  okaż  mi  swoją  łaskę.  Ukarz  mnie  w  dzień  sądu,  a  teraz  pozwól  moim 

dzieciom żyć szczęśliwie, bo one Ne zrobiły niczego złego… 
 

Ta noc była chyba najdłuższą nocą w jej życiu.  Kiedy  rano wstała, miała ciało jak z 

ołowiu. W domu panowała cisza, a wielki zegar w jadalni wybił piątą. Wkrótce służące będą 
na nogach. 
 

Ubrała  się  i  cicho  posłała  łóżko.  Nie  chciała  zostawić  żadnych  śladów,  by  nikt  nie 

mógł nabrać podejrzeń, że tu spała. 
 

Amanda  siedziała  w  kuchni  i  karmiła  Jonasa.  Siedzieli  tuż  przy  piecu,  gdzie  było 

najcieplej. Widząc Elizabeth, chłopczyk puścił pierś matki i uśmiechnął się. 
 

-  Już  wstałaś?  –  zdziwiła  się  Amanda.  –  Niepotrzebnie.  Nawet  jeszcze  nie  nakryłam 

do stołu… 
 

- Siedź, nie ruszaj się. dzisiaj ja mogę nakryć – powiedziała Elizabeth. 

 

Musiała  czymś  się  zająć,  nie  mogła  usiedzieć  w  spokoju,  bo  wtedy  zaczynały  ją 

dręczyć myśli, złość i poczucie bezsilności. 
 

- Nie mogłam spać – rzuciła przez ramię. 

 

- Chyba nie przez Jonasa? Długo marudził. 

 

- Nie, skądże. 

 

Czy Amanda słyszała, ze przeszła w nocy do innego pokoju? A może słyszała, o czym 

rozmawiała  z  Kristianem?  Mówiła  głośno,  a  tutaj  –  o  czym  wiele  razy  już  się  przekonała  – 
ś

ciany uszy… 

 
 

Kristian zszedł na dół wyraźnie naburmuszony. Pozostali wstali wcześniej i nawet Ane 

i Maria siedziały już przy stole. 
 

- Czemu nikt mnie nie obudził? – spytał zaczepnie. 

 

- Nigdy tego nie robiliśmy – odparła Maria. 

 

Spojrzał na nią ponurym wzrokiem, ale nic nie powiedział. 

 

Elizabeth wstrzymała oddech. Wychowała Ane i  Marię tak, by protestowały przeciw 

niesprawiedliwemu traktowaniu i mówiły wprost, jak się z czymś nie zgadzają. Na szczęście 
tym razem nie zwróciły uwagi na zaczepny ton Kristiana. 
 

W chwilę później dziewczynki poszły do szkoły i w jadalni zapanowała dziwna cisza. 

background image

 

61

 

-  Chyba  będzie  padać  –  zauważyła  Helene,  opierając  się  o  parapet  i  spoglądając  na 

szare, pochmurne niebo. 
 

Elizabeth  usłyszała,  że  Kristian  wstaje  i  wychodzi.  Skierował  kroki  do  kantorka;  na 

szczęście nie zatrzasnął za sobą drzwi. Jednak potrafił się opanować. 
 

- Na dworze wisi pranie  przypomniała Elizabeth. – Zdejmę je. 

 

Zaczęło  mżyć,  więc  przyspieszyła.  Miała  nadzieję,  że  pranie  nie  zdążyło  zmoknąć. 

Zawsze można je było wysuszyć na strychu, ale chcąc na powietrzu, nabierało przyjemnego 
zapachu… 
 

Kwiatu pod ścianą domu zwiędły już dawno temu. Lato się skończyło, przed nimi była 

długa zima. Powinna poprosić Olego, by naciął trochę jałowca i przykrył grządki dla ochrony 
przed mrozem. 
 

Nagle zesztywniała. Krzyk uwiązł jej w gardle i przyszedł w cichy, gulgoczący pisk. 

Patrzyła  i  patrzyła,  jakby  wierząc,  ze  ten  widok  zniknie,  jeśli  tylko  poczeka  wystarczająco 
długo; nie znikał jednak. Na sznurach wisiały strzępy odzieży. 
 

Jak  w  transie  podeszła  bliżej,  by  przyjrzeć  się  zniszczeniom.  Ubranka  Jonasa  były 

nietknięte. Podobnie odzież służących, Olego, Ane, Marii i Kristiana. Pocięto w strzępy tylko 
jej  ubrania.  Koronkowe  bluzki,  spódnice  i  suknie,  uszyte  ledwo  widocznym  ściegiem 
późnymi  wieczorami,  przy  kiepskim  świetle.  Kiedy  inni  spali  w  nocy,  ona  siedziała  nad 
szyciem aż do bólu oczu. 
 

Czy  to  zrobiła  kobieta?  Ta  myśl  opanowała  ją  całkowicie.  Któż  inny  wiedział,  ile 

pracy  kosztowała  każda  sztuka  tej  odzieży?  Nie  wszystko  było  uszyte  z  gotowych  tkanin; 
część materiałów utkała sama. dzień po dniu siedziała przy krosnach, robiąc materiał na swoje 
zapaski. 
 

Ten,  kto  to  uczynił,  musiał  być  oszalały  ze  złości  lub  z  zawiści.  I  ten  ktoś  wiedział 

doskonale, które ubrania należały do niej 
 

-  Czy  to  Bergette?  Nie,  bez  względu  na  to,  co  myślała  i  co  mówiła,  nie  zrobiłaby 

czegoś takiego. Ale we wsi były przecież inne kobiety. Chyba, że to mężczyzna… Czy mógł 
nim być Pål? Ale co by miał przez to osiągnąć? 
 

Elizabeth zamknęła oczy. Nie płacz, powiedziała sobie, zaciskając pięści i zięby. Ten, 

kto  to  zrobił,  odpowie  za  to.  Nie  ukryje  te  sprawy,  nie  przemilczy  jej  Nie  zrobiła  niczego, 
czego by się musiała wstydzić. Koniec z milczeniem. 
 

Już miała się odwrócić i iść z powrotem do domu, kiedy jej wzrok przyciągnęło coś, 

co  leżało  w  trawie.  Iskrzyły  się  na  tym  czymś  krople  wody,  a  ona  schyliła  się  i  podniosła 
przedmiot. 
 

Nóż. Widziała, że kosztowny: pochwa była wykonana z kości i miała jakąś niewielką 

srebrną ozdobę. Elizabeth starła z niej wodę i odczytała wygrawerowane tam imię: Sivgard. 
 

Prędko  zebrała  ubrania  w  wielki  kłąb,  zarzuciła  pozostałe  na  ramię  i  pospieszyła  do 

domu. 
 

-  Uprasuj,  jak  będziesz  miała  chwilę  czasu  –  powiedziała  do  Helene,  usiłując  nadać 

głosowi  normalnie  brzmienie.  Następnie  nabrała  dużo  powietrza  w  płuca  i  wkroczyła  do 
kantorka. 
 

Kiedy tak weszła bez pukania, na czole Kristiana pojawiła się głęboka bruzda. 

 

-  Proszę!  –  zawołała,  rzucając  kłąb  odzieży  na  jego  biurko.  –  Popatrz,  co  zrobił  ten 

twój  oddany  przyjaciel.  Ten,  którego  znasz  od  tylu  lat,  ten,  który  oskarżył  mnie  o 
niewierność, ten, któremu ufasz bardziej niż własnej żonie. Proszę bardzo. Obejrzyj to sobie 
dokładnie i powiedz mi, co o nim myślisz. 
 

Kristian  najpierw  spojrzał  na  nią  osłupiały,  a  potem  popatrzył  na  kłąb  odzieży  na 

biurku. Oczy mu się zwęziły i groźnie zaiskrzyły. Wstał.  
 

-  Co  to  ma  znaczyć,  Elizabeth?  Jak  możesz  oskarżać  Sivgarda  o  coś  takiego?  Nie 

uważasz, że posunęłaś się za daleko? 

background image

 

62

 

-  No  to  wytłumaczysz  skąd  wzięło  się  to,  co  leżało  pod  sznurami  z  bielizną  – 

powiedziała,  podając  mu  nóż.  –  Przeczytaj!  Tu  jest  jego  imię.  Potrzebujesz  jeszcze 
dowodów.? 
 

Krew  odeszła  mu  z  twarzy,  nagle  cały  zapadł  się  w  sobie.  Patrząc  na  nią  z 

niedowierzaniem, głośno przełknął ślinę. 
 

- Nie wierzę, żeby… - zaczął szeptem. 

 

-  Ależ  oczywiście  –  prychnęła,  porwała  z  biurka  strzępy  odzieży  i  nóż,  po  czym 

rzuciła się do drzwi. 
 

- Dokąd idziesz? – usłyszała za sobą, ale nie zadała sobie trudu, by mi odpowiedzieć. 

 

Na podwórzu Ole zaprzęgał do wozu karego ogiera. Miał listę towarów, które trzeba 

było  kupić  w  składzie.  Tego  samego  dnia  miała  też  przyjść  poczta  i  Lina  nie  mogła  się 
doczekać wieści z domu. 
 

-Weź klacz – powiedziała, wskazując na wóz. – Ja tego biorę. 

 

Cmoknęła  na  konia,  uderzyła  go  lejcami  i  ruszyła  z  miejsca  ostrym  kłusem. 

Wyjeżdżając  z  podwórza  zobaczyła,  jak  na  schodki  wychodzi  Kristian  i  usłyszała,  że  coś 
krzyczy, ale udała, że go nie widzi i nie słyszy. Popędziła konia jeszcze bardziej. 
 

Nie  potrafiła  jasno  myśleć;  w  jej  głowie  panował  chaos,  jakiego  nigdy  dotąd  nie 

doświadczyła. 
 

Szybko dojechała do celu, przywiązała konia, przebiegła przez podwórze i gwałtownie 

otworzyła drzwi. W sieni natknęła się na Bergette z dzieckiem na ręku. 
 

- Coś się stało? – spytała gospodyni, zerkając na kłąb ubrań pod pachą Elizabeth. 

 

- A owszem, owszem. Gdzie Sivgard? 

 

- A czego od niego chcesz? – Bergette odzyskała nieco pewności siebie, a w jej głosie 

zabrzmiała ostra nuta. 
 

- Spytałam, gdzie on jest. 

 

- Akurat  teraz jest zajęty. 

 

- Tu jestem – rozległ się spokojny głos Sivgarda, który wyszedł z salonu. – Czego ona 

chce? 
 

Elizabeth spiorunowała go wzrokiem, a potem ponownie spojrzała na Bergette. 

 

-  Zaraz  zobaczysz,  co  ten  twój  świętoszkowaty  mężulek  zrobił.  ten  przyjaciel  Påla 

Persy.  –  Słowa  wylewały  się  z  niej  na  jednym  oddechu.  –  Oto  moje  pranie.  Wszystko 
zniszczone. Tylko moje, bo inne zostały oszczędzone. 
 

Na twarzy Bergette pojawiły się czerwone plamy, ale nic nie powiedziała. Zakołysała 

dzieckiem, które zaczęła chlipać. Elizabeth pomyślała, że pewnie przestraszyło się jej ostrego 
głosu i przez moment pożałowała swojego wybuchu. 
 

- Jak śmiesz oskarżać mojego męża o cos takiego? – parsknęła nagle Bergette. – Nie 

wystarczy  ci  tych  plotek,  które  rozpowiadałaś  o  Pålu  i  o  innych?  Ufałam  ci,  Elizabeth,  ale 
okazuje się, że niesłusznie. Zrozumiała to po tym, co opowiedział mi Pål. 
 

Elizabeth poczuła, jak zalewa ją wściekłość. Co to za człowiek, ten Pål? Skąd w nim 

taka podłość? Bez grosza, bez niczego, zwykły biedak! 
 

-  Uspokój  się  –  zwrócił  się  do  żony  Sivgard  z  kpiącym  uśmieszkiem.  –  ta  baba  jest 

stuknięta,  pocięła  swoje  własne  ubrania.  Elizabeth,  muszę  cię  prosić,  być  nas  opuściła.  – 
Zrobił gest ręki ku drzwiom, ale Elizabeth się nie poruszyła. 
 

Wbił wzrok w Bergette. Jej głos zabrzmiał głucho. 

 

- Jednej rzeczy nigdy sobie nie wybaczę. Bergette: tego, że ci zaufałam. Tu masz nóż, 

który znalazłam przy moim praniu. A tu masz to, co z tego prania zostało. Patrz i wstydź się. 
 

Bergette wzięła od niej nóż, odzież, otworzyła usta i zamknęła je, a potem jeszcze raz, 

ale nie dobył się z nich żaden dźwięk. 
 

Elizabeth odwróciła się i wyszła, cicho zamykając drzwi za sobą. Powiedziała swoje i 

zrobiła to, po co tu przyszła. 

background image

 

63

 

Może niepotrzebnie oddała Sivgardowi wszystkie dowody. W razie czego nie ma nic 

do  pokazania  lensmanowi,  ale  nie  miało  to  znaczenia.  Zarówno  Kristian,  jak  Sivgard  i 
Bergette dostali wyraźny sygnał. I to jej wystarczyło. 
 
Rozdział 15 
 
 

- Przecież już cię przepraszałem – żalił się Kristian, próbując ją znów objąć. 

 

Elizabeth  cofnęła  się  aż  na  brzeg  łóżka.  Minął  już  miesiąc,  odkąd  znalazła  swoje 

pocięte na strzępy ubrania, a wciąż nie miała ochoty być przez niego dotykana. 
 

-Ależ  jesteś  nieprzejednana  –  poskarżył  się.  –  Ile  razy  mam  błagać  o  przebaczenie? 

Odpuścisz mi dopiero, jak będę się czołgał u twoich stóp? Każdy może popełnić, błąd – ty też 
się myliłaś. 
 

Elizabeth  patrzyła  miarowo  w  mrok.  Nie,,  pomyślała.  Czołganie  nic  tu  nie  pomoże. 

Ż

adne  przeprosiny  i  słodkie  słówka  nie  naprawią  tego,  co  się  stało.  zranił  ją  dotkliwie  w 

chwili, kiedy mogła się oprzeć tylko na nim. Nie miała rodziny przyjaciółki ją opuściły, nie 
miała  komu  zaufać.  To,  co  jej  zrobił,  zadało  jej  głęboką  ranę  –  ranę,  którą  zabliźnić  mógł 
tylko czas. 
 

Westchnęła i odwróciła się na drugi bok. 

 

Któregoś dnia jedna ze służących Bergette przyszła do Dalsrud z listem. Początkowo 

Elizabeth  chciała  wyrzucić  go  bez  czytania,  ale  zdołała  się  opanować.  List  zawierał  wyrazy 
ubolewania  ze  strony  Bergette  nad  tym,  co  się  stało.  Elizabeth  musi  zrozumieć,  że  Sivgard 
jest  jej  mężem,  z  którym  ona  zostanie  do  końca  swojego  życia;  dlatego  też  do  pewnego 
stopnia musi się z nim liczyć. Ma nadzieję, że pisała, że Elizabeth zajdzie do nich kiedyś, by 
mogły porządnie porozmawiać i wymazać z pamięci. 
 

Elizabeth zmięła arkusik i wrzuciła je do pieca. Skoro Bergette nie miała dość odwagi, 

bu zjawić się u niej i wyznać jej to wszystko osobiście, trudno. Niczego to już nie zmieni. 
 

Bergette już się do niej więcej nie odezwała. 

 
 

Elizabeth  wyprostowała  się  i  przyjrzała  uważnie  pomieszczeniu.  To  niewiarygodne, 

ile kurzu zebrało się w pokoju z krosnami; trzeba tu porządne sprzątać, co najmniej dwa razy 
w roku. Wiedziała, że zbyt ciężko pracuje, ale był to jedyny sposób, by wieczorem zasnąć. 
 

Jeszcze  nie  przebaczyła  Kristianowi,  ale  już  potrafiła  z  nim  w  miarę  spokojnie 

rozmawiać. Widziała, jak mu jest przykro; wiedziała tez, że był u Sivgarda. Nie miała pojęcia, 
o czy mówili, ale przez dłuższy czas po tym Kristioan był zasępiony i małomówny. Cieszyło 
ją, że rozmówił się z Sivgardem, bo uważała to za coś w rodzaju pokuty. 
 

Przykryła  wiadro  ścierką  i  podeszła  do  wiszącej  na  ścianie  sukni  Helene.  Był  to  jej 

strój  ślubny  i  jednocześnie  niedzielny,  używany  tylko  do  kościoła  i  na  uroczystości. 
Pomyślała, że odkąd Helene poznała Påla, niewiele takich okazji było, bo dziewczyna prawie 
nie wychodziła z domu. A kiedy wychodziła, to tylko po to, by się z nim spotkać. Westchnęła 
i  przejechała  ręką  po  czarnej  tkaninie.  Zaproponowała  Helene,  że  zwęzi  suknię,  jako  że 
przyjaciółka ostatnio mocno schudła. 
 

Przypomniała sobie teraz słowa Dorte: że nie wolno jej nigdy opuścić Helene, że ma 

być jej przyjaciółką bez względu na wszystko… Często bywało to bardzo trudne. Przejechała 
palcami  po  koronkowym  obszyciu  rękawów.  To  jej  własny  pomysł:  Ozdobiła  dla  twojej 
sukni, Helene, w prezencie ode mnie! 
 

Przyjaciółka z ciąganiem podziękowała i pozwoliła jej przyszyć koronkę. 

 

Z innych pomieszczeń na stryszku słyszała głos Marii rozmawiającej z Liną, perlisty 

ś

miech  innych  służących.  Och,  gdyby  tak  Helene  była  pogodna  jak  one,  tak  jak  kiedyś… 

teraz stała się jedynym szarym cieniem siebie samej. 

background image

 

64

 

Elizabeth podeszła do okna i odchyliła nieco firankę. Widziała stąd większą część wsi. 

Daleko  na  zboczu  doliny  stary  domek  wyrobników,  w  którym  miała  zamieszkać  Helene  z 
Pålem.  To  on  wynajął  domek  od  gospodarzy,  dla  których  pracował.  Elizabeth  skrzyżowała 
ramiona na piersiach. Jak przyjaciółce z nim będzie? Czy on jej nie skrzywdzi, jak będą sami, 
w dzień i w noc, tydzień po tygodniu. 
 

Wzdrygnęła się, gdy nagle ktoś chrząknął za jej plecami. 

 

- Ależ mnie przestraszyłaś, Helene! Tak się zamyśliłam… 

 

- Widzę, ale na co tam patrzyłaś? – zapytała Helene i również wyjrzała przez okno. – 

Czy to nie jest nasz domek? 
 
 

- Tak, a ja właśnie rozmyślałam, jak to będzie po twojej wyprowadzce. Tak długo już 

mieszkamy pod jednym dachem… Zostanie po tobie ogromna pustka! 
 

- Zawsze znajdziesz sobie nową służącą – powiedziała sucho Helene. 

 

- Ale nie zaufaną przyjaciółkę, która byłaby stale pod ręką. 

 

Jakie to puste słowa. Mówiłam, jakby wszystko między nimi było w najzupełniejszym 

porządku, jakby nic między nimi się nie popsuło. Ale przecież nie mogła mówić inaczej, jeśli 
chciała ocalić chociaż cząstkę ich dawnej przyjaźni. 
 

Helene spojrzała na nią podejrzliwie, a Elizabeth ciągnęła lekkim tonem: 

 

- Nie jest to daleko, byśmy się nie mogły za dnia odwiedzać, prawda? 

 

Helene odeszła od okna i stanęła odwrócona do niej plecami. 

 

- Będę tam miała dość roboty. Tak to już jest. Nie znajdę za dużo czasu na odwiedziny 

i picie kawy. 
 

Elizabeth  musiała  ugryźć  się  w  język,  by  nie  spytać  wprost,  czy  nie  powtarza  słów 

Påla. Zamiast tego zaproponowała: 
 

-  Może  ci  będę  mogła  trochę  pomóc?  Oczywiście  jeśli  tego  zechcesz…  W  czasie 

zimowych połowów Påla długo nie będzie, a wtedy smutno może ci być samej. 
 

Helenie  nie  skomentowała  tego,  ale  Elizabeth  zobaczyła,  że  jej  plecy  nagle 

znieruchomiały. Po czym nagle obróciła się i przygwoździła Elizabeth spojrzeniem. 
 

- Między tobą i Kristianem coś zaszło – powiedziała. 

 

- Tak, zdarzyło się coś, co mnie bardzo zraniło – powiedziała cicho Elizabeth. = Ale 

już jest lepiej. W końcu obiecałam być z nim na dobre i na złe. 
 

- Nie powinnaś mieć przed nim tajemnic – powiedziała Helene. 

 

-  Co  masz  na  myśli?  – Elizabeth  poczuła  nagle  niepokój.  A  po  plecach  przebiegł  jej 

lodowaty dreszcz. 
 

-  Ja  przed  Pålem  nie  mam  żadnych  tajemnic.  –  Helene  wyprostowała  się  i  wysunęła 

podbródek. – On wie, że ojcem Ane jest Leonard. Spytał mnie, a ja mu… 
 

Nie  skończyła,  bo  Elizabeth  wymierzyła  jej  policzek.  Nigdy  przedtem  nie  podniosła 

na  nikogo  reki  i  nie  przypuszczała,  że  kiedykolwiek  podniesie.  Uderzenie  było  tak  silne,  ze 
ręka mocno ją zapiekła. Na lewym policzku Helene wykwitła szkarłatna plama i dziewczyna 
przykryła go dłonią. 
 

- Uderzyłaś mnie? – spytała w osłupieniu. 

 

Elizabeth  oddychała  szybko.  W  głowie  się  jej  zakręciło  i  przez  moment  bała  się,  ze 

zemdleje. Słowa Helene wciąż dźwięczały jej w uszach: on wie, że ojcem Ane jest Leonard. 
 

Kiedy znów się odezwała, jej głos brzmiał obco dla niej samej: 

 

- Zupełnie nie pojmujesz, coś zrobiła? 

 

- Byłam uczciwa. 

 

- Więc ciesz się tą swoją uczciwością, a mnie zostaw w spokoju! To była tajemnica, 

którą znałaś tylko ty! Dlaczego… 
 

Nagle  pojęła,  że  te  słowa  nie  mają  najmniejszego  sensu:  tamto  już  zostało 

powiedziane i nie da się cofnąć. Stało się i już. Bóg jeden wie, jak sto się wszystko skończy. 

background image

 

65

 

- Wynoś się – szepnęła. – Idź sobie, słyszysz? 

 

Helene dumnie potrząsnęła głową i wyszła. Elizabeth opadła na stołek przy krosnach. 

Załamana, zastanawiała się, kiedy ten koszmar się skończy. Co ten Pål teraz wymyśli? 
 

Nie wiedziała jak długo tak siedzi: odkryła tylko później, że czółenko, które ściskała 

w ręku, stało się całkiem mokre. 
 
 

Musiała rozmówić się z Helene. Wstała ciężko i idąc do kuchni zastanawiała się, co jej 

powie.  Kiedy  otworzyła  drzwi  i  zobaczyła  Påla,  słowa  uwięzły  jej  w  gardle.  Siedział  przy 
kuchennym stole z zadowolonym uśmiechem na twarzy i bezczelnie patrzył jej w oczy. 
 

- Dzień dobry, Elizabeth – przywitał ją. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam wam w 

pracach świątecznych? 
 

Mówił  sztucznie  przyjaznym  głosem,  a  Helene  przewiercała  ją  spojrzeniem.  Musi 

teraz  uważać  na  słowa.  Na  policzku  przyjaciółki  wciąż  widać  było  ślad  po  uderzeniu  i 
Elizabeth  poczuła  wyrzuty  sumienia:  Helene  z  pewnością  nie  wiedziała,  co  robi,  nie  była 
przecież z natury podła! 
 

-Ależ  skąd!  –  powiedziała  Elizabeth  z  przeklejonym  do  twarzy  uśmiechem.  –  Damy 

sobie radę, nie przejmuj się. kawy? 
 

W  jego  wzroku  pojawił  się  dziwny  płomyczek,  a  kącik  lewego  oka  zaczął  drgać. 

Elizabeth pojęła, że nie spodziewał się takiego powitania. Od panującego na dworze chłodu 
sina blizna na jego górnej wardze wyraźnie się odznaczała. 
 

Elizabeth  nalała  mu  kawy,  wyjęła  jakieś  ciasteczka  i  postawiła  przed  nim  na  stole. 

Następnie przyniosła sobie robótkę i zaczęła robić na drutach. 
 

-  Sporo  masz  tej  roboty  z  wełną,  skoro  musisz  wyposażyć  Kristiana  i  Olego  na 

zimowe połowy – zagadnął Pål. 
 

- Co? – Elizabeth aż opuściła robótkę na podołek. Sece zaczęło jej mocno bić, a ciało 

pokryło  się  gęsią  skórką.  To  nie  mogła  być  prawda.  Drażnił  się  z  nią  tylko,  kłamał,  by 
zobaczyć  jej  reakcję.  Tak  się  cieszyła  na  te  miesiące,  kiedy  Helene  będzie  sama  i  miała 
nadzieję, ze przyjaciółka wreszcie zrozumie, że najlepiej jej było z nimi w Dalsrud! 
 

-  Nie  płyniesz  z  innymi?  –  spytała  ochrypłym  głosem.  –  A  z  czego  będziecie  żyli? 

Przecież macie wziąć w dzierżawę gospodarstwo i… - Nie znajdowała potrzebnych słów. 
 

Odwróciła  się  do  Helene,  próbując  złowić  jej  spojrzenie,  ale  przyjaciółka  odwróciła 

głowę. Ugniatała ciasto i udawała, że nie słucha, o czym mówią. Elizabeth skierowała wzrok 
na Påla. 

 

 

On wyciągnął nogi i oblizał górną wargę. 

 

-  Będę  dalej  parobkiem  tam  gdzie  teraz.  No  i  będę  wykonywał  róże  prace  dla 

Sivgarda. 
 

Helene odwróciła się do nich i w końcu spojrzała na Elizabeth. 

 

- Wszystkie zajęcia są równie dobre, a co, może nie? 

 

Elizabeth mogła tylko przytaknąć: 

 

- Oczywiście, że tak. Chciałam tylko powiedzieć, że jak połowy są dobre, zarabia się 

na nich więcej. 
 

- To prawda, ale nie sposób przewidzieć pogody. Chyba, że ty to potrafisz? 

 

Elizabeth przeszedł zimny dreszcz i zmusiła się, by wytrzymać jego wzrok. 

 

- Naturalnie, że nie. wszystko w ręku Boga. 

 

- Mam coś do załatwienia – rzekła Helene o wyszła szybko z kuchni. 

 

Elizabeth widziała przez okno, jak biegnie w stronę ustępu. 

 

- Myślała, że spędzisz parę miesięcy z Helene, co? – zakpił Pål. 

 

Elizabeth uchwyciła jego wzrok: było w nim coś złego i dzikiego. 

 

- Nie wiem, o czym mówisz. 

background image

 

66

 

-  Zostaw  ją  w  spokoju!  Cieszyłaś  się  na  mój    wyjazd,  bo  chciałaś  z  nią  gadać  o 

chłopach. Opowiadać jej o mnie kłamstwa i zbuntować ją przeciwko mnie. 
 

-  Może    tak  –  syknęła  Elizabeth,  a  jej  oczy  zwęziły  się.  –  Ale  ponieważ  jesteś 

tchórzem,  nie  zostawisz  jej  samej.  Czego  się  tak  boi  taki  chojrak  jak  ty?  Powiem  ci,  Pålu 
Persa, ze ciebie boi się tylko Helene. Boi się, bo jesteś mężczyzną,  a mężczyzna może zbić 
nieposłuszną kobietę. Ale ze mną tego nie próbuj, bo jestem od ciebie silniejsza, zarówno w 
słowach, jak i czynach. Dobrze to sobie zapamiętaj. 
 

Pål zaśmiał się i rozparł wygodnie na krześle. 

 

-  Dobrze,  że  sama  w  to  wierzysz.  Bo  ja  mam  w  reku  silniejsze  karty.  Twoją  córka 

Aene,  która,  jak  twierdzisz,  jest  córką Jensa,  to  dziecko  Leonarda  Dalsruda  –  o  czym  oboje 
wiemy.  Owoc  tak  zwanego  gwałtu.  Ale  kto  w  to  uwierzy?  Rozłożyłaś  przed  nim  nogi 
dobrowolnie i tyle. 
 

Elizabeth poczuła, że cała krew odpływa jej z twarzy,. 

 

- Myśl sobie, co chcesz, ale to Jens jest ojcem Ane – powiedziała zdecydowanie. 

 

Chyba Bóg się teraz nad nią zlituje. Przecież razem z Jensem ustalili, że Ane to jego 

córka. Zawsze tak o niej mówiła: moja i Jensa. 
 

Pål wstał. 

 

- tak sobie mój. Tylko nie wiadomo co powie Kristian, jak się dowie. 

 

Elizabeth rzuciła się do przodu i chwyciła go za kołnierz kurtki tak gwałtownie, że z 

powrotem usiadł. 
 

-  Dostaniesz  za  swoje,  obiecuję  ci!  –  krzyknęła  z  wściekłością.  –  Jeszcze  mnie  nie 

znasz, ale wkrótce poznasz! 
 

Puściła go, a wtedy otworzyły się drzwi kuchni.  

 

- Co tu się dzieje? – zapytała Helene, patrząc badawczo to na jedno, to na drugie. 

 

-  Nic  takiego  –  odparła  z  wysiłkiem  Elizabeth.  –  Nakrywaj  do  obiadu,  ja  zawołam 

wszystkich. 
 

- A ja już pójdę – powiedział Pål wstając i poprawiając demonstracyjnie kurtkę. 

 

Elizabeth  posłała  mu  mroczne  spojrzenie,  a  potem  kiwnęła  głową  i  pożegnała  go 

krótko. Następnie poszła na pięterko po pozostałych domowników. 
 

Pål  jeszcze  nie  raz  zjawiał  się  w  Dalsrud,  ale  Elizabeth  bardzo  uważała,  żeby  się  na 

niego nie natknąć. Bała się, że zrobi coś nieprzyjemnego. 
 
 

Był  już  siedemnasty  grudnia.  Od  tygodnia  na  morzu  szalał  sztorm  i  nie  dało  się 

wypłynąć.  Kristian  bał  się,  że  wigilia  będzie  bez  ryby;  lecz  Elizabeth  wcale  się  tym  nie 
przejmowała. 
 

- No to zjemy coś innego – powiedziała i uśmiechnęła się do męża. 

 

Jak dobrze, że było między nimi jak dawniej. 

 

Jednak wcale nie miała powodów do radości. 

 

Strach, że Pål zdradzi w końcu jej sekret, tkwił w jej żołądku jak bolesna zdrada. Bez 

przerwy o tym myślała. 
 

Szykowały się najgorsze święta w jej życiu, zbliżał się ślub Helene – mieli z Pålem się 

pobrać    w  pierwszą  niedzielę  po  wigilii.  Domek  wyrobników,  w  którym  planowali 
zamieszkać,  był  już  gotowy,  wysprzątany  przez  Helenę,  która  postanowiła,  że  obejdzie  się 
bez weseliska. 
 

- Mamy siebie i to nam wystarczy – orzekła. 

 

Elizabeth słyszała już kiedyś te słowa; nie skomentowała ich. 

 
 

W  Kabelvaag  wyszła  nowa  gazeta.  Kristian  ją  zaprenumerował,  ale  poczta  spóźniała 

się,  więc  wiadomości  zestarzały  się,  zanim  dotarły  do  Dalsrud.  Kristian  przeczytał  osiem 
stroniczek jako pierwszy, potem gazeta trafiła do kuchni. 

background image

 

67

 

Pozmywano już po obiedzie, gazeta leżała na sile i Lina wzięła się za głośne czytanie. 

 

Wiadomości Lofockie – przeczytała, wodząc palcem od litery do litery. – Wychodzą 

w każdą sobotę. Cena za pół roku dwie korony. 
 

- To możesz opuścić – westchnęła Amanda. – Czytaj wiadomości. 

 

- Musze zaraz skoczyć do naszego domku – oznajmiła Helene, zerkając na Elizabeth. 

 

Gospodyni kiwnęła głową na znak, że się zgadza na jej wyjście. 

 

Lina odchrząknęła. 

 

-  Tu  Pisza  o  największym  płatniku  podatku  w  Vaagen.  Ale,  ale…  Właściciel  całej 

ziemi w Storvaagen nie płaci nic! Jak to jest możliwe? 
 

Nie czekając na odpowiedź, przewracała kartki. 

 

-  O,  jest  coś  o  pożarze  w  Kabelvaag!  Słuchajcie:  Odbudowa  Kabelvaag.  W  swojej 

nowej  postaci  miejscowość  zyska  bardziej  miejski  wygląd.  Drogi  będą  proste  i  szerokie,  a 
wzniesione  przy  głównych  ulicach  budynki  wysokie  i  nowoczesne,  z  solidnymi  piwnicami, 
du
żymi oknami i lokalami użytkowymi… 
 

Nagle Elizabeth źle się poczuła. Spociła się i poczuła mdłości, jednocześnie ogarnęło 

ją jakieś zimno, które bardzo ją wystraszyło. 
 

Pozostali,  zajęci  gazetą,  nie  zauważyli  nawet,  że wyszła.  Stojąc  na  schodkach  oparła 

się ścianę i przeciągnęła drżącą ręką po twarzy. Żeby tylko się nie rozchorować się tuż przed 
wigilią! 
 

Wiatr ustał. Elizabeth rozejrzała się wokół. W górach leżał śnieg w wielkich zaspach. 

Otuliła  się  ciaśniej  grubym  swetrem,  drżąc  z  zimna.  Poczuła,  jak  marzną  jej  spocone  plecy, 
ale ręce pociły się nadal. 
 

Pomyślała,  ze  to  wszystko  przez  strach  przed  Pålem  i  tym,  ze  posiadł  jej  tajemnice. 

Odszukała  wzrokiem  domek  wysoko  na  zboczu.  Jak  im  tam  będzie,  Pålowi  i  Helene? 
Zagryzła wargi i zamknęła oczy. Cóż, czas pokaże. Bez względu na dorywcze prace u siebie, 
kto wie? Elizabeth wiedziała jednak, że to tylko marzenie. 
 

Z zamyślenia wyrwał ją nagle dźwięk podobny do grzmotu. Zaskoczona, spojrzała w 

kierunku, z którego dobiegł. W górach oderwał się ogromny śnieżny nawis; zjeżdżał teraz w 
dół po zboczu. Pchając przed sobą zwały śniegu w postaci wielkiej białej chmury. Odniosła 
wrażenie, że dzieje się to nieskończenie powoli, choć w rzeczywistości to ułamki sekund. Jak 
skamieniała  patrzyła  na  to,  co  rozgrywa  się  przed  ojej  oczyma,  na  uwolnione,  dzikie  siły 
przyrody.  W  tej  samej  chwili  z  hukiem  otworzyły  się  drzwi  i  obok  niej  stanęła  Helene.  Jej 
twarz była biała jak papier. Usta miała otwarte. 
 

Biała  masa  tocząc  się  spadała  coraz  niżej  i  niżej,  coraz  szybciej  i  szybciej.  Nagle 

Helene krzyknęła głośno. Wzrok miała utkwiony w niewielkie zabudowania na zboczu, które 
nagle zniknęły pod zwałami śniegu. 
 

Wokół  nich  pojawili  się  inni,  tłocząc  się  w  drzwiach.  Westchnęła,  mamrotanie  i 

okrzyki  przerażenia  utonęły  w  grzmocie  spadającej  lawiny.  Lina  uczyniła  znak  krzyża, 
Amanda zatkała sobie dłonią usta. 
 

Elizabeth chwyciła Helene w objęcia i przycisnęła mocno do siebie. 

 

- Nie martw się, będziecie mili inny dom… 

Coś się poradzi, będzie dobrze. 
 

Nie była pewna, czy mówi to szczerze, ale chciała pocieszyć Helene; nie mogła znieść 

rozpaczy przyjaciółki. 
 

Helene wyrwała się z jej objęć i spojrzała na nią dzikim wzrokiem: 

 

- Tam jest Pål! 

 

Zapadła cisza. Elizabeth zachwiała się i oparła o coś. Było to ramię Kristiana. Wbiła 

mocno  palce  w  jego  rękaw,  podczas  gdy  straszna  prawda  powoli  przenikała  do  jej 
ś

wiadomości. 

 

Cała wieś zebrała się, by przeszukać lawinę. Podszedł do nich któryś z chłopów. 

background image

 

68

 

-  Lawina  zabrała  Påla  Persę.  Jak  zeszła,  był  w  domu;  widziałem,  jak  do  niego 

wchodził. 
 

Elizabeth pragnęła z całego serca, by zostało to oszczędzone Helene, ale nic nie mogła 

dla niej zrobić. 
 

Kilkunastu  z  obecnych  rzuciło  się  do  kopania,  niektórzy  łopatami,  inni  gołymi 

rękoma. 
 

Elizabeth  spojrzała  na  Helenę,  dziewczyna  wyglądała  na  śmiertelnie  chora,  twarz 

miała  szarą  jak  popiół.  Biegała  tam  i  z  powrotem  po  głębokim  śniegu,  rzucając  szybie 
spojrzenia  dookoła  siebie,  rozgarniając  śnieg  rękami  na  oślep  to  tu,  to  tam.  Elizabeth  miała 
ochotę ją powstrzymać, ale wiedziała, ze to na nic by się nie zdało. Helene musiała coś robić, 
doki strach walczył w niej z nadzieją. Dokładnie tak, jak kiedyś w niej samej, gdy wypłynęła 
w czasie sztormu, by szukać zaginionych dziewczynek. Albo jak wtedy, gdy Maria znalazła 
się na lodowatym  morzu na trawie. 
 

Kilku mężczyzn przestało już szukać w śniegu. 

 

-  Jeszcze  jest  nadzieja!  –  krzyknął  Kristian.  –  Kopmy  dalej,  Pål  może  jeszcze  żyje! 

Niejeden przeżył pod lawiną! 
 

Zaczęli znów kopać. Przyłączyły się do nich kobiety. Poluźniwszy szaliki, rozgarniali 

ś

nieg.  Niektórzy  mężczyźni,  pokazując  rękoma  zastanawiali  się  głośno,  jak  daleko  lawina 

zabrała domek i czy Pål w nim wtedy był. Przekopanie całego tego obszaru było niemożliwe, 
ale musieli działaś szybko. 
 

Klęcząc na śniegu, Helene ściskała coś w ręce. Elizabeth podeszła bliżej i zobaczyła, 

ż

e to szara rękawica z jednym palcem. 

 

- Teraz mu zimno w palce – szepnęła Helene przez zaciśnięte gardło. – zrobiłam mu 

nowe rękawice, miał je dostać na gwiazdkę… Te tutaj dostał w zeszłym roku, bardzo pilnuje 
swoich rzeczy… 
 

Elizabeth musiała coś powiedzieć. 

 

-  Pod  śniegiem  nie  jest  wcale  zimno  –  odezwała  się,  zastanawiając  się,  czy  jest  tak 

rzeczywiście.   
 

Helene nie słuchała jej. Nadal przyciskała do siebie rękawicę. Nagle upuściła ją, stała 

u ruszyła przed siebie lunatyczka. Nieco wyżej na stoku opadła na kolana i zaczęła kopać w 
ś

niegu. Elizabeth zauważyła, że przyjaciółka zgubiła swoje własne rękawice. Palce miała już 

sine. Oby tylko sobie ich nie odmroziła, pomyślała z niepokojem. 
 

 

 

Schyliła  się  i  podniosła  rękawicę  Påla,  a  potem  ścisnęła  ją  w  reku.  Nagle  jakby 

odniosła wrażenie, ze ktoś szepnął jej coś do ucha. 
 

- Tam! – krzyknęła, pokazując ręką na prawo od siebie. – On tam jest! Kopice tam! 

 

Ci,  którzy  byli  najbliżej,  spojrzeli  na  nią,  potem  na  siebie  i  zaczęli  niepewnie 

przestępować z nogi na nogę. 
 

-  Widziałam,  jak  lawina  tam  schodziła!  Są  tam  szczątki  domu!  –  powiedziała  w 

panice, żałując, że nie zaczęła sama kopać, zamiast namawiać na to innych. 
 

- Pewna jesteś? – U jej boku natychmiast pojawił się Krystian. 

 

- tak, widzę go – szepnęła, czując jak załamuje jej się głos. 

 

- Próbujemy tutaj! – zawołał Krystian, prowadząc ludzi ku miejscu, na które wskazała. 

 

Może się pomyliła? Ale nie, on tam musi być! Dla Helene. I musi być żywy! Zerknęła 

na  przyjaciółkę.  Helene  stała  z  boku,  nie  biorąc  udziału  w  kopaniu.  Na  wszystko,  co  się 
działo, patrzyła pustym wzrokiem. 
 

Czas dłużył się nieskończenie, ale w końcu Kristian wykrzyknął: 

 

- Tu jest! 

background image

 

69

 

Elizabeth zobaczyła, jak wszyscy nagle opadają na kolana i gołymi rekami zaczynają 

rozgarniać  śnieg.  Łopaty  leżały  porzucone  dookoła.  Kiedy  wyciągnęli  go  spod  śniegu, 
przemogła się i podeszła bliżej. 
 

 

 

Dopiero  teraz  zareagowała  Helene.  Z  wahaniem  zbliżyła  się  do  leżącego  i 

przyklęknęła  przy  nim.  Sinymi  palcami  ostrożnie  odgarnęła  śnieg  z  tego  twarzy.  Kiedy 
zobaczyła otwarte oczy ukochanego, zaszlochała głośno. Oczy Påla patrzyły w wieczność. 
 

- Prawdopodobnie zginął od razu – powiedziała cicho Elizabeth, właściwie do siebie. 

 

Helene  rzuciła  się  na  martwe  ciało  Påla,  przytuliła  policzek  do  jego  twarzy  i 

rozpłakała się głośno. 
 

- Bóg tak zadecydował – powiedziała Elizabeth, głaszcząc ją po plecach. 

 

Helene spojrzała na nią dzikim wzrokiem. 

 

- Szkoda, że nie byłam wtedy z nim – szepnęła. – teraz nie mam już po co żyć… 

 

-  Nie  wolno  ci  tak  mówić,  to  grzech!  –  krzyknęła  Elizabeth,  przerażona.  Nigdy  nie 

widziała przyjaciółki w takim stanie, tak pogrążonej w rozpaczy i… nienawiści? 
 

Helene zerwała się naraz na równe nogi i wskazała na Elizabeth trzęsącym się palce, 

 

- To ona zrobiła! Wiedziała, gdzie on leży! 

Nienawidziła Påla od samego początku i chciała się zemścić! Wszyscy  wiedzą, ona potrafi.. 
Sama słyszałam, jak mu to powiedziała… I że ma się strzec! 
 

Elizabeth  rozejrzała  się  dookoła,  szukając  w  spojrzeniach  otaczających  ją  ludzi 

rozsądku i zrozumienia, szukając kogoś, kto zaprotestuje i powie, ze to wszystko bzdura. Ale 
wszyscy  patrzyli  na  nią  w  przerażeniu,  jednocześnie  obwiniając  ją  wzrokiem.  Między  nimi 
stał  Sivgard,  uśmiechając  się  jadowicie.  Przez  głowę  przemknęła  jej  myśl:  Pål  musiał  mu 
powiedzieć, że Ane to córka Leonarda. 
 
POSŁOWIE 
 
 

Kabelvåg nie jeden raz padło łupem pożaru. Pierwszy z nich miał miejsce 28. czerwca 

1879 roku i to jego opis Lina odczytuje w liście Jensa. Z dymem poszło wtedy dziewiętnaście 
domów  i  kilka  szop  rybackich.  Ci,  którzy  stracili  dachy  nad  głową,  otrzymali  jesienią  na 
nowo  wymierzone  działki  na  pogorzelisku.  O  ile  dobrze  zrozumiałam,  w  pożarze  nikt  nie 
zginął. 
 

Lina wspomina także, że w 1873 roku spalił się dom pastora, to także miało faktyczne 

miejsce.  niestety,  w  pożarze  tym  spaliły  się  najstarsze  księgi  parafialne  i  przepadły  w  ten 
sposób bezcenne źródła historyczne. 

W  rozdziale  10.  kristian  opowiada  dzieje  Elen  i  Andresa  z  Dybaasmark.  Jest  to 

prawdziwa  historia,  ale  miejsce  nazywa  się  teraz  Juvatnet.  Pozwoliłam  sobie  napisać,  że 
Krystian spotyka Andreasa w Storvaagen, w której z wiosek rzeczywiście tej zimy przebywał, 
nie udało mi się dociec, ale może naprawdę było to Storvaagen? 

 
Trine Angelsen