background image

Rozdział1

ZielonyOpel„Record",skręcającwPiękną,wjechałcałymimpetemwkałużęiopryskał

przechodniów.Szczupłymężczyznawpłaszczuzpodniesionymkołnierzemuskoczyłwbok.Jegoszare
oczymusnęłysamochódzwidocznąniechęcią.Potemprzeniósłwzroknasłupreklamowy.Zainteresował
goafiszjakiegośfilmu.Podszedłbliżejispojrzałnazegarek.Dochodziłowpółdoósmej.„Gdybymsię
pośpieszył—pomyślał—zdążyłbymjeszczedo»Śląska«naostatniseans."

Wzruszyłlekkoramionamiiprzyśpieszyłkroku,alewkierunkuprzeciwnymniżkino„Śląsk".Poparu

minutachwchodziłjużdodużego,białegogmachuwAlejachUjazdowskich.Mimopóźnejporywwielu
oknachpaliłosięjeszczeświatło.Wtymdomuwraziepotrzebypraco​wanodwadzieściaczterygodziny
nadobę.

Mężczyznazdjąłwhallupłaszcz,przerzuciłgoprzezramięizacząłwchodzićnaszerokieschody.
Wpołowiepierwszegopiętraktośzawołał,przechylającsięprzezbalustradę:
—MajorzeWichurski!
Idącyzatrzymałsięispojrzałwgórę.
—Cotam?
—Pułkownikszukałwasprzedchwilą.Ma,zdajesię,jakąśpilnąsprawę.
—Otejporze?
Wichurskiskrzywiłsię.Miałwłasnepilnesprawy,któreczekałynaniegowteczkach.
Czegomożechciećpułkownik?—zastanawiałsię,otwie​rającdrzwisekretariatuszefawydziału.

Postanowiłnagle,żeniewyjedziezWarszawy,zanimniedokończyrozpoczętejroboty.Dosyćjejsię
nazbierałopodczasjegourlopu.Wsekretariaciesiedziałoficerdyżurny,młodyporucz​nik,którynawidok
wchodzącegouniósłsięzkrzesłaipo​wiedziałzzadowoleniem:

—Dobrze,żejesteście,towarzyszumajorze.Właśniemiałem...
—Wiem—przerwałniecierpliwieWichurski.—Jest?—wskazałnadrzwi,obiteciemną

skórą.

—Czekanawasodpółgodziny.
Porucznikbyłtrochęurażony.Nielubił,gdymuktośprzerywał.
Majoruchyliłdrzwi.
—Można,pułkowniku?—spytałoficjalnymtoneminieczekającnaprzyzwolenie,wszedłdo

gabinetu.—Chciałeścoś?—rzucił,sięgającdopudełka„Waweli",leżącegonabiurku.—Słuchaj,
Marian,uprzedzamcię,żenieruszęsięzWarszawy,zanimniezakończęsprawySzczecina...Słyszysz?—
spojrzałnaniegozwyrzutem.

—Owszem—odparłuprzejmiepułkownikSołecki.
Kiedymilczeniezaczęłosięprzedłużać,majorpoprawiłsięwfoteluizmieniłton.
—Cośważnego?—spytałzeźleukrytymzaintereso​waniem.
Sołeckiuśmiechnąłsięnieznacznie.Natowłaśniecze​kał.
—Widzisz,Rysiu—zacząłznamysłem,jakbydobie​rającsłów.—Jesttakarzecz...Chciałbymz

tobąomówićinformację,którądostaliśmyprzedwczorajzwydziałuczwartego.SprawęSzczecina
doprowadziłeśprzecieżwza​sadziedokońca.Zakilkadnimożemyjąjużprzekazaćdośledczego.Ja
wiem,żetynielubiszodrywaniaodpra​cy,zwłaszczawkońcowejfazie...

—Dobrze,żeotymwiesz—mruknąłWichurskizgryź​liwie.

background image

—Mimoto—ciągnąłtamtendalej—chciałbymcipo​wierzyćnowąsprawę.Zwłaszczażezarówno

źródłootrzy​manejinformacji,jakijejcharakterwymagają,abyśmysiętymniezwłoczniezajęli.

—Możenareszciepowiesz,ocochodzi?
—Chodziocynk.Wydziałczwartyuzyskałwiadomość,żezeŚląskadoNiemieczachodnich

przekazywanesądaneonaszymprzemyślecynkowym.Oczywiście,musimytosprawdzić.„Czwórka"
wie,żeźródłoinformacjijestra​czejpewne.Nieznajednak,niestety,żadnychbliższychszczegółów.
Sprawajesttrochędrętwa,jakwidzisz.

—Więctychcesz,żebympojechałnaŚląsk—stwier​dziłraczej,niżzapytałWichurski.—Sam?
—Nie.Sądzę,żetrzebabędziestworzyćgrupę,doktó​rejjużsamsobiedobierzeszludzi.Potrzebny

będzierów​nieżspecjalista.Myślętutajprzedewszystkimotymme​talowcuztwojejsekcji...no,jakżeon
sięnazywa?

—Nowakowski.Alejakimidanymijeszczedysponuje​my?Czy„czwórka"...
—Nie!—przerwałSołecki.—Nicwięcejw„czwórce"jużniewiedzą,prócztego—wyjąłz

szufladyipołożyłprzedmajoremniewielkąkartkę.—Czytaj.

Majorprzebiegłwzrokiemkilkazaledwiezapisanychli​nijek.
—Tak—mruknął.—Rzeczywiście,jesttegoniezbytwiele.Żadnegopunktuzaczepienia.
Milczelichwilę.Zaoknamiwciążsiąpiłdrobny,kwiet​niowydeszcz,wsąsiednimpokojuporucznik

rozmawiałzkimśprzeztelefon.Światłolampyzzielonymkloszem,stojącejnabiurku,padałonapapier,
któregoskąpatreśćtakzainteresowałaobuoficerówkontrwywiadu.

WreszcieSołeckisięgnąłpopapierosaizapytał:
—Orientujeszsiętrochęwtejbranży?
—Awiesz,żetak!—odparłmajorzpółuśmiechem.—Byłczas,żezajmowałemsięcynkiem.

Pamiętaszmożeaferę„R-5"?Przecieżtenfacetzaczynałwłaśnieodcynku.

Pułkownikpotwierdziłruchemgłowy.„R-5".,.Ileżonimkrwinapsuł,zanimrozszyfrowalite

wszystkieskompli​kowanepowiązaniaikontakty.

—Zarobiłeśnatymkulęwpłuca—rzekłcicho.
Wichurskiwzruszyłramionami.
—Staredzieje.Alecośniecośocynkuwówczassiędo​wiedziałem.Oczywiście,niechceszmnie

chybawysłaćjakospecjalistę?

—Nie,skądże.Wystarczy,żewtwojejgrupiebędziejedenczłowiek,którydobrzesięnatymzna.

Sądzę,że...—urwał.

Majorspojrzałnaniegopytająco.AleSołeckiniepowie​dział,coioczymsądzi,gdyżdodrzwilekko

zapukano.

—Proszę—rzuciłniecierpliwie.
Naprogustanąłjedenzpracownikówwydziałuszyfrów.
—Cotammacie?
—„Czwórka"przekazaładonasszyfrówkę,obywatelupułkowniku.Daliściepolecenie,abywam

dostarczaćna​tychmiastwszystkiemateriały,któremajązwiązekzcyn​kiem.To,zdajesię,dotegonależy.

Pułkownikwziąłpodanąmukartkęiszybkoprzebiegłoczamitreść,poczymwzruszyłramionamize

zdziwie​niem.

—Dobrze,dziękuję.Wszystkietegorodzajuinformacjeprzekazujciewdalszymciągubezpośrednio

domnie.

Pracownik„szyfrów"wyszedł.
—Icotynato?—spytałszefwydziału,kiedyWichur​ski,zapoznałsięztreściąprzyniesionejkartki.
—Toniemażadnegosensu.Pocooniszyfrująadresyhut?Możnajeprzecieżznaleźćwkażdej

książcetelefo​nicznej.

—Tak.Sądzę,żesątudwiemożliwości.AlbonaŚląskusiedzifacet,którychcesięwykazaćjakąś

background image

robotąiprzeka​zujewtejchwilibzdurybezznaczenia...

—Widoczniegoprzycisnęli.Wiesz,jaktojest.Mówisięczłowiekowi:nicnierobisz,zacoci

płacimy,itakdalej.

—Możliwe.Możetomiećteżzupełnieinneznaczenie.
—Myślisz,żejestpodwójnieszyfrowane?
—Decydowaćmożeukładadresówlubichkolejność.Ostatniawtejkolejności—tohuta

„Nadzieja".Cobyśpowiedziałnato,żegośćwłaśnieterazniąsięinteresuje?

—Ostatniaalbopierwsza,albożadnaznich.Możetobyćrównieżpotwierdzenieotrzymanego

zadania.Właści​wie,towiemywtejchwilitylesamo,copółgodzinytemu.

Sołeckipotrząsnąłgłową.
—Pamiętaj,żejesttojużdrugisygnałwciągutrzechdni.Wprawdzietreśćszyfruniemadlanasw

tejchwiliżadnegoznaczenia,alesamfakt,żezostałnadany,po​twierdzainformację„czwórki".
Samterazwidzisz,żetrzebajaknajprędzejorganizowaćgrupęiwyjeżdżaćnaŚląsk.

—Jakikryptonim?
—„C4"—rzekłpułkownikipołożyłprzedWichurskimteczkę,doktórejwłożyłobiekartkiz

wydziałuszyfrów.

*

Dochodziłapółnoc.MajorWichurskiodsunąłfiliżankęznawpółwypitąkawąiodkaszlnął.Dymz

papierosówwisiałwpokojujakgęsta,szarachmura.Wichurskiwstał,otworzyłszerokooknoiprzez
paręminutwdychałwil​gotne,deszczemprzesiąkniętepowietrze.

Rozbolałagogłowa.Oddwóchgodzinbezskutecznieusiłowałrozwiązaćzagadkętajemniczych

szyfrówzadre​samihutcynkowych.Comiałyoznaczać?Ktojewysłał?Poco?Dokogo?Oczywiście,
tegonierozwiążedzisiejszejnocy.Anion,aniwydziałszyfrów,doktóregozwróciłsięzprośbąo
pomoc.Zresztą—ktowie?

Wyszedłzeswegopokoju,zamykającgonaklucz,skręciłwstronęschodówiszybkimkrokiem,aby

rozprostowaćkości,wbiegłnatrzeciepiętro.Tutaj,mimopóźniejpory,pracowałajeszcze„szyfrówka".

Wmałympokoiku,oświetlonymtylkolampąstojącąnabiurku,dwóchpracownikówwydziałutoczyło

ocośzawziętyspór.Nawidokwchodzącegoumilkli,ajedenpo​wiedziałznutązniechęceniawgłosie:

—Jeszczenic,towarzyszumajorze...Niewybrnęliśmyztego.
Wichurskiopadłnastojącywkąciefotel,westchnąłiodparł:
—Wcaleniewymagam,abyścietozrobilijużdziś.
Widaćbyłojednak,żejestodrobinęrozczarowany.
Starszyzpracowników—niski,przygarbiony,ołysejczaszceizmęczonych,przekrwionych

oczach—rzuciłjakbyodniechcenia:

—Pamiętamjednątakąsprawę,wktórejdwóchagen​tówwywiaduwojskowegoprzekazywałosobie

wzajemniesametylkoadresyróżnychinstytucji.

Majorspojrzałnaniegoznagłymzainteresowaniem.
—Rozwiązaliścieto?
—Tak.Tobyłoproste.Przedostatniadresoznaczałzawszemiejscenastępnegoichspotkania.

Wpadliśmynatoszybko.Aletutaj...Wpoprzedniejinformacjiniebyłożadnychadresów,więctochyba
nieto.

—Japamiętamszyfry,wktórychadresoznaczałna​zwiskospalonegoagentaalbokilkuagentów—

zauważyłdrugipracownik.—Posługiwaniesięadresamitobardzoznanysposóbprzekazywania
informacji,powiedziałbymnawet:oklepany.Dlatego...—urwałiuśmiechnąłsięzza​żenowaniem.—
Dlategowłaśniespieraliśmysięprzedchwilą.Bo...

background image

—Uważam—rzekłcierpkostarszypracownik—żenależypoczekaćkilkadni.Jeżelinadejdzie

jeszczejednawiadomość,możezestawienietychtrzechpomożenamwrozwiązaniuzagadki.

—Czekaniemnicniezałatwisz—mruknąłtamten.
—No,więcpróbuj!—żachnąłsięłysy.—Janadziśmamjużdosyć.Północminęła.
Wstałzzabiurka,zamknąłzhałasemszufladęizacząłostentacyjnieskładaćrozrzuconepapiery.Już

czwartydzieńwychodziłzCentraliotejgodzinie.Byłstarymfachowcemiświetnympracownikiem,ale
jegosłabezdro​wieniewytrzymywałoostatnionawałuroboty.Pomyślałprzelotnie,żetrzebabędzie
chybawziąćwreszciezaległyurlop.

*

WgabinecieWichurskiegoczterejmężczyźniijednako​bietaodparugodzinomawialiwyjątkowo

trudnezadania,postawioneimprzezszefawydziału.

—Brakpunktuzaczepienia—powtórzyłWichurskidwukrotnie.
Tobyłapodstawowatrudność,októrąsiępotykalicochwila,kiedyktóryśrzucałcoraztonowe

koncepcje.

—Niemamywyjścianaichbazę—stwierdziłkapitanZientara,pracownik„trójki".Odszeregulat

tkwiłpouszywprzemyśleiWichurskibardzosobieceniłjegoobecnośćwgrupie.Okapitaniemówiono
wCentrali,żenigdyniezawodzi.

—Właśniedlatego—rzekłmajor—problemśrodo​wiska,zktóregomógłbyćzwerbowany

agentczyteżagenci,musimynarazieodłożyćnadalszyplan.

—Majorze,jakuzgadniamykontakty?WyjedzieciejakoinspektorNajwyższejIzbyKontrolii

będziecieprzezpewienczasosobąwystępującą,żetakpowiem,oficjalnie.Aletonammożetrochę
utrudnićwspółpracęzwami.

—Kontaktyomówimyszczegółowodopieropozatwier​dzeniuplanuprzezpułkownika—odparł

Wichurskipochwilinamysłu.Samjeszczewtejchwilidokładnieniewiedział,jakgrupabędziesię
wzajemnieporozumiewać.

PorucznikEwaJasińskapodniosłanamówiącegoswojejładne,ciemnoniebieskieoczyilekki

uśmiechprzewinąłjejsięprzezwargi.

—Niemożemysięprzecieżograniczyćjedyniedogma​chusłużbybezpieczeństwa—zauważyła.—

Azdrugiejstrony,niemożliwejestwtejchwiliustalenieżadnychkonkretnychform
kontaktowaniasię,bopoprostuniewiemy:kiedy,kogoigdziebędziemyszukać.

—Wiatruwpolu—mruknąłporucznikNowakowski,przeciągającsięwfoteluzeznużeniem.
Zientaraobrzuciłgokarcącymspojrzeniem.
—Abyciętenwiatrsolidnienieoziębił—powiedziałsurowo.—Towarzyszumajorze,wydajemi

się,żeJasiń​skamarację.Okontaktachmożemyprzecieżmówićtam,naŚląsku,jaksytuacjasiętrochę
wyjaśni.Azwłaszcza,jakbędziemywszyscyzorientowaniwobecnymsystemiepracyhutcynkowych.
Moimzdaniem,trzebazwrócićspecjalnąuwagęnatajnąkancelariędyrektorainaobiegdokumentacji.
Tutajmożesiękryćźródło,zktóregoczer​panesąinformacje.Wiemywszyscyotym,że...

—Oho,Zientarazaczynareferat—szepnąłNowakow​ski,przechylającsięzkrzesłemwstronęEwy.

—Maszpapierosa?

Podałamuotwartepudełko„Grunwaldów".
—Eee...—skrzywiłsię.—Takiesiano.Igryzie,iza​ciągnąćsięniemożnaprzyzwoicie.
—Majorpalimocne,weźodniego.Awogóle,nieprze​szkadzaj.
—Siedziałemostatnioprzykilkusprawach,którewy​działśledczyskierowałjużdoprokuratury—

mówiłdalejkapitanZientara.—Bałaganwobiegudokumentacji,wy​dawanienaparędnidokumentów,
którewtymsamymdniupowinnywrócićdoszafypancernej,anawet—cojużjestzupełnymskandalem

background image

—wyrzucaniedokoszakalkimaszynowej,towszystkostwarzaidealnewarunkidoujawnianiatajemnicy
państwowej.

PorucznikSkowroński—wysoki,przystojnybrunet—ziewnąłdyskretnieispojrzałnazegarek.
—Proponuję,majorze—ciągnąłZientara—abyjednązpierwszychnaszychczynnościpo

przyjeździebyłodokładneprzyjrzeniesięsprawom.

—Jaktosobiewyobrażaciewpraktyce?
—Oczywiście,niemysami.Iniezapośrednictweminspektorówkontroliresortowej.Ale...
—JestprzecieżwśródnasinspektorNIK-u,zszeroki​miuprawnieniami—rzuciłNowakowski.
Wichurskiuśmiechnąłsiękątamiust.
—Ale—mówiłkapitan,niezadowolony,żemuprze​rwano—dotejrolitrzebawykorzystaćtylkoi

wyłącznieterenowąsłużbębezpieczeństwaijejpoufneinformacje.

—Materiały—dodałmajor.—Zokresuconajmniejjednegoroku.Sądzę,kapitanie,żetowysię

zajmiecieana​lizątychmateriałów.Odpowiadawamto?

—Owszem—odparłZientaraznietajonymzadowole​niem.—Mamwtejdziedzinietrochę

doświadczenia.

—Ewa—Wichurskispojrzałnaniąprzelotnie,awje​gooczachzabłysłajakaśiskierka—jako

doświadczonyprawnikidobrypsycholog,obdarzona,jakwiemy,dużąintuicją...

—Oho!—mruknąłznowuNowakowskiiumilkłspe​szony,bomajorobrzuciłgokrótkim,ostrym

spojrzeniem.

—Ewazajmiesięprawdopodobnieinwigilacją.Tonajczulszastronanaszegozadania.I

najtrudniejsza.

Jasińskauśmiechnęłasięlekko.Nieobawiałasiętrud​negozadania.Pracującodośmiulatw

kontrwywiadzie,dostawałajużniejednokrotniepodobnepolecenia.Pozatympociągałająwspółpracaz
Wichurskim.

ZewspółpracytakiejcieszyłbysięniejedenpracownikCentrali.PartyzantArmiiLudowej,oficer

oddziałówzwiadowczychIArmii,odznaczonydwukrotnieKrzyżemGrunwaldu,apóźniejOrderem
OdrodzeniaPolski...Po​dziwianogo,szanowano,zazdroszczono.

Powyjściuzwojska,mimotrudnejiabsorbującejpracywCentrali,Wichurskipotrafiłjednak

skończyćwyższestudiaprawnicze.Itorównieżwzbudzałoszacunek.

—PorucznikuSkowroński—zwróciłsięzkoleidoprzystojnegobruneta.—Dowasbędzie

należałałącznośćpomiędzynaszągrupąaWarszawąiwspółdziałaniezko​mórkamipomocniczymi.
Zwłaszczaz„szyframi"iz„czwór​ką".

—Anamiejscu?
—NaŚląsku?Będzieciewczasiecałejnaszejakcjipra​cowaćwWojewódzkimUrzędzie

Bezpieczeństwa.Niewi​dzętu,niestety,dlawasnicspecjalnieatrakcyjnego—uśmiechnąłsię.—
Ciągłe,systematyczneutrzymywaniekontaktówpomiędzynamiaCentraląimiędzypracownikami
grupy.Organizowanie,wraziepotrzeby,pomocyzestronysłużbybezpieczeństwa,anawetmilicji.Cóż
jesz​cze...Właściwie,toprzedewszystkimkoncentrowaniewwaszymrękuwynikówakcji.

—Aja?—spytałNowakowski,gaszącpapierosa.
—Wy?Metalowiec,specjalistaodcynku—ijeszczepytacie?Fachowapomoc,ocenaitakdalej.

Samiwiecie.Wraziepotrzeby,równieżpomocdlaEwy.

—Całaprzyjemnośćpomojejstronie—rzekłporucz​nikszeptem,agłośnoodparł:—Oczywiście,

towarzyszumajorze.

*

PociągpośpiesznydoKatowicruszyłzDworcaGłów​nego.Jakiśspóźnionypasażer,gwałtownie

background image

machającręka​mi,biegłprzezkrótkąchwilęwzdłużprzesuwającychsięwagonów,wreszcieuczepiłsięi
wisiałtak,niemogącotworzyćdrzwi.Ulitowałsięnadnimjedenzpodróż​nych,któryz
zainteresowaniemobserwowałprzezoknotenbiegzapociągiem.Otworzyłdrzwiizziajany,czerwonyna
twarzymężczyznawylądowałszczęśliwiewjed​nymzprzedziałów.

EwaJasińskaodetchnęłazzadowoleniem.Przymknęłaokno,poprawiłarozburzonewiatremwłosyi

wróciładoprzedziału.

MajorWichurskiodsunąłsię,robiącjejmiejscepodoknem.Jechalijako„małżeństwo",mielina

palcachobrączkiiwyglądalinaokojakzakochana,niedawnopo​ślubionapara.Elegancki,tweedowy
kostiumEwyiciem​nobrązowe,świetnieskrojoneubraniemajoraprezento​wałysiębardzodobrzew
przedzialepierwszejklasypo​śpiesznegopociągu.

Prócznich,wkącie,przydrzwiach,zdawałsiędrzemaćodpierwszejchwilimężczyznaoszczupłej

twarzyisen​nychoczach.Niemiałwalizki,tylkoskromnątorbęzimi​tacjiskóry,ajegowiatrempodszyta
jesionkawzbudzałajeżelinielitość,towkażdymraziewspółczucie.Wyda​wałosiętrochędziwne,że
podróżujepierwsząklasąima​jorosądził,żejestprawdopodobniepracownikiemPKP.

Miejscanaprzeciwnichzajęlidwajmężczyźni,bardzozaaferowani,jakgdybykończyliterazod

dawnaciągnącąsięrozmowę.Wyższyznich,tęgi,wwiekuokołoczterdzie​stupięciulat,oszerokiej,
zdrowejtwarzy,takiej,októrejmówisięzazwyczaj,żejestdobrodusznaiszczera—wpa​kowałna
siatkęgrubowypchanątorbęskórzanąiterazspoglądałnaniącopewienczasniechętnie.Widocznie
zawartośćtorbyprzyczyniałamutrochękłopotu.

Drugimężczyzna,ochudej,wystającejgrdyce,którawciążmusięporuszała,jakbycośprzełykał,

miałtypowywyglądurzędnika,zeswojąbladątwarzą,lekkozaczer​wienionymipowiekamizmęczonych
widaćoczuizapadniętąklatkępiersiową.Wtonie,jakimsięzwracałdoswe​gotowarzysza,byłaledwo
dostrzegalnanutkaugrzecznieniaczynieśmiałości.

Kiedypociągruszył,wyższywstałiwyszedł,mówiącdotamtego,żekupiwwagonierestauracyjnym

bloczkinadwaobiady.Poparuminutachwrócił,trochęzagniewany.Okazałosię,żenapierwsząturę
wszystkiebloczkizostaływykupione,kiedypociągjeszczestałnaperonie,istarszykelnerporadził,aby
odrazuwykupićnadrugąturę,odKoluszek.

—Kupiliście?—spytałniższy.
—Tak.
Siedzielichwilęwmilczeniu.
—Alewiecie—zacząłmężczyznazchudągrdyką—żepostawieniesprawyprzezDomagalskiego

byłozupełniebeznadziejne.Przecieżonniebierzewcalepoduwagę,żeunaswhutnictwieistniejąplany
inwestycyjne,żeistniejąjakieśnormyfinansowe,którenamniepozwalająnatakiewyskoki,jakieon
proponował.

—Awypatrzycienatotylkooczamiksięgowego—odparłwyższytrochęniecierpliwie.—Trzeba

rozumowaćelastyczniej—wykonałparęnieokreślonychruchówrę​ką.—Planywróżnychsytuacjach
mogąulegaćzmianom.Ipowinny.

—Dyrektorze,notopocoteplany,jeżeliwciążjema​myzmieniać!—żachnąłsięmężczyzna,

nazwanyksięgo​wym.—Przecieżzatymstoicałaprodukcja,przygotowa​niemateriałowe,surowcowe,a
teraztowszystkomusimyprzerabiać.Takakołomyjkarozbijacałąrobotę.

Dyrektorwzruszyłramionami.Wgruncierzeczyzga​dzałsięzksięgowym,alecotubyłojeszczedo

dysputowania,jeżeliwszystkoitakzostałotam,wWarszawie,uchwalone,podpisaneikropka.

Uczułbólwkolanie,mruknął,żepewniebędziedeszcz.Księgowypopatrzyłprzezoknoikiwnął

głową.Nadwo​rze,mimowczesnegopopołudnia,byłoszaro,wiatrzginałdoziemiprzydrożnekrzakii
rozrzucałpopolachgarściezeszłorocznej,zeschłejtrawy.

Mężczyznawroguprzedziałunakryłgłowępłaszczemipewnieusnął.Ewaspoglądaławzadumiena

przesuwa​jącesięzaoknemzabudowaniajakiejśstacji.Myślałatrochęotym,jakbędziewyglądaćich

background image

robota,zwłaszczakie​dyszefemgrupyjestsamWichurski.Jechalirazemnajegowyraźneżyczenie.W
jednymzdalszychwagonówdrzemałpewnielubczytałNowakowski.Resztagrupymiałaprzyjechać
dopieronadrugidzień.

Księgowyzachrapałdonośnie,ocknąłsięiprzetarłoczy.Potemprzyjrzałsiędyrektorowiinagle

spytałzniepoko​jem:

—Wzięliściewszystkiesprawozdania?
—Tak.Czekajcie,jeszczesprawdzę...
Dyrektorwstał,sięgnąłnapółkęizdjąwszystamtądswojąpękatątorbę,położyłjąsobienakolana.

Przezchwilęmocowałsięzupartymzamkiem,syknąłzbólu,bozadrasnąłsobiepalce,wreszciezamek
puściłitorbasięutworzyła.Nasamymwierzchubyłakolorowa,kraciastapiżama,ręcznik,przybory
toaletowe,wszystkowwielkimnieładzie.Ichwłaścicielnienależałwidaćdoludzizbyt
systematycznych.Wreszciepodręcznikiemukazałysiędwieróżowe,tekturoweteczki,związane
kokieteryjnienakokardkę.Jednamiałanapis:Sprawozdanierocznehuty,druga:Sprawozdanie
kwartalne.

Spodróżowychteczekwysunęłasiętrzecia,zielona,bezżadnegonapisu.Dyrektorpopatrzałnaniąze

zdziwieniem.Księgowypatrzałrównież,ajegojasne,postrzępionebrwiunosiłysięcorazwyżejiwyżej.
Przechyliłsięwstronędyrektorairzekłkonspiracyjnymszeptem:

—Pocóżzabieraliścieplanyprodukcjispecjalnej?
—Psiakrew,musiałymisięzaplątaćmiędzyteczkami...Zresztąniejesttotakieważne,itak

będziemyprawiewszystkozmieniać.Zabiorętodosiebie,ranooddamdotajnejkancelariiibędzie
spokój.Słowodaję,zupełnienierozumiem,dlaczegotozabrałem...

—Nakonferencjęniebyłoprzecieżwcalepotrzebne.—Wgłosieksięgowegodałosięzauważyć

lekkąnaganę.

—Tak,alejednakmogłasięprzydać.
—Powiedzciesami,dyrektorze...agdybytaktateczkazginęła?
Dyrektorwzruszyłramionami.
—No,cóż.Ostatecznie,niekwitowałemwtajnejkan​celariiodbioru.Gdybyzginęła,naczelnymau

siebieoryginał.

—Byłobywamjednaktrudnosięwytłumaczyć.
Dyrektornieodpowiedział.Spojrzałnazegarek,potemnabudynkiprzesuwającesięzaoknemi

wstał,zapinającmarynarkę.

—Idziemy?—spytałksięgowy.
—Tak.ZarazKoluszki.
—Przepraszam—wtrąciłnaglemężczyznazroguprze​działu,któryodpewnejchwiliniespał,lecz

czytałgazetę.—Niewiecie,panowie,przypadkiem,czymożnajeszczewykupićbloczeknaobiad?

—Sądzę,żetak—odparłdyrektor.—Niemaspecjal​negotłokuwpociągu.
Sięgnąłpotorbęizastanawiałsięprzezchwilę.Byłaciężka,niechciałomusięjejzabieraćdo

wagonurestaura​cyjnego.Spojrzałnamłodegoczłowieka,aletennajwi​doczniejmiałzamiariśćnaobiad.
Zwróciłwięcwzroknasiedzącąnaprzeciwparęi,przywołującnaustauprzejmyuśmiech,conawidok
Ewyniebyłowcaletrudne,zapytał:

—Czypaństworównieżwybierająsięteraznaobiad?
—O,nie!—Ewaodwzajemniłasięuśmiechem.—Myśmysięsamizaopatrzylinadrogę.

Zresztą,mężowiniesłużykuchniarestauracyjna.

—Wtakimrazie,czymożemypaństwaprosićozwró​cenieuwaginanaszerzeczy?—Wskazałna

wiszącepłaszczeiobieteczki.—PaństwochybaniewysiadająprzedKatowicami?

—Nie—odparłaEwa.—Dobrze,zaopiekujemysięrzeczami.
Młodymężczyznawysunąłsięzprzedziału,podążającwstronęwagonurestauracyjnego.Zanim

background image

wyszlidwajzgłodnialiizmęczenikonferencjąpracownicyhuty.

—Widzisz—odezwałsięmajor,kiedytamcioddalilisięjużoddrzwiprzedziału—masztuodrazu

kapitalnyprzykładnato,comówiłZientara.Dyrektorhutyzabierazesobąwteczcetajnedokumentyi
wcaleotymniewie.Gdzieonje,dojasnejcholery,trzymałwtymswoimbiu​rze?Dlaczegonieoddał
przedwyjazdem?Jabymtakiegofacetazmiejscawylałzkierowniczegostanowiska.Aprzy​najmniej
zdrowonauczyłrozumu.

—Alepopatrz,jakiemadonaszaufanie!—uśmiech​nęłasięEwa,wskazująctorbęzdokumentami.
—Ciekawe,czydonasobojga,czyteżtylkodotwoichpięknychoczu...
—Zostaw.Mniezaciekawiacośinnego.
—Tenmłodyczłowiek,któryrazemznimiwyszedłnaobiad?
—Tak.Niedziwiłabymsię,gdybyśmysięjeszczeznimspotkali.
—Wjakichokolicznościach?
—Och,niewiem...
Niechciałabliżejsformułowaćswojejmyśli,amajornienalegał.
Podobrejgodzinieobaj„hutnicy"wrócilizzadowolo​nymiminamidoprzedziału.Bystrzejszy

obserwatordo​strzegłby,żenieobyłosiębezwzmocnieniaduchaiciałakilkoma„głębszymi".Tużzanimi
cichowsunąłsięmłodymężczyznaiznówzagłębiłsięwczytaniugazety.

DyrektorzapaliłpapierosaizwróciłsiędoEwy:
—Bardzopani...—poprawiłsięszybko—państwudziękujęzaopiekąnadrzeczami.
—Ależproszębardzo.Todrobiazg—odparłWichurski.
—Konferencjawministerstwietrwałatakdługo,żeniezdążyliśmyjużniczjeśćprzedodjazdem.
—Ach,tekonferencje!Zabierajączłowiekowipołowęwolnegoczasu,aniezawsze

przynosząpożytek—westchnęłaEwa.

Księgowyspojrzałnaniązpełnąaprobatą.
—Zwłaszczakiedypróbująnanichzmieniaćto,cojużoddawnazostałoustalone—rzekł

niechętnie.Myślamiwciążjeszczetkwiłnasaliministerstwa.

—Takieplany—zaczęłaEwaznamysłem—tosięchybaprzecieżustalaraznakilkalat?
—Różniebywa—dyrektoruśmiechnąłsięwyrozu​miale.—Wydajemisięjednak,żepanichyba

niemusizaprzątaćsobiegłowykonferencjamiiplanami?

—Kiedytobardzociekawe—odparła.
—Jakczasem.—Obajpanowiezhutyspojrzelinasie​biezrozbawieniem.—Tosą—mówiłdalej

dyrektor—bardzopoważnezagadnienia.Hutnictwotonaszedewizy.Nietylkowęgielidziezagranicę,
aleicałyszeregwyro​bówhutniczych.

—Ajednak—wtrąciłmajor,którywyglądałjakbysięnagleobudził—węgiel,jakdotychczas,jest

naszympod​stawowymsurowcemeksportowym.

—Oczywiście.Aleniechpanweźmienaprzykładelek​trody.Alboprodukcjęspecjalną.
—Whutnictwie?—spytałaEwa.
—Tak.Sątospecjalneasortymenty,bardzoważnedlaprzemysłupaństwowego.
—Topanchybajestjakimśważnymdyrektorem—rzekławpodziwie.
—Poniekądtak.Wtejteczce,którąpanisięzaopieko​wała,sąnaprzykładdokumenty,któreznają

tylkotrzyosobywkraju:naczelnydyrektorhuty,minister—ija!

Księgowychrząknąłiporuszyłsięniespokojnie.
—Niedługodojeżdżamy—powiedział,chcącodwrócićuwagędyrektoraodspraw,któreznają

tylkotrzyosoby.Aledyrektorjużsięrozpędził.

—Takaprodukcjama,jakjużmówiłem,ogromneznaczenie.MamyprzecieżwPolscewielu

zdolnychspecjalistów,nowewynalazki,wiążącesięrównieżizprodukcjąspecjalną.

—Czytodużafabryka,wktórejpanpracuje?

background image

—No,hutycynkuniemożnanazwaćfabryką—uśmiechnąłsiępobłażliwie.—Gdybypani

sama,nawetbardzopowierzchownie,przyjrzałasiępracytakiejnaprzykładhuty„Zjednoczenie",
zrozumiałabypani,czymjestdlanascynk.Ostatniojedenzmłodych,zdolnychinżynierówwpadł
napomysł...—urwałichrząknął.—Tak,oczywiście,bliżejotychrzeczachsięniemówi.

—Zwłaszczawpociągu—szepnąłksięgowy,któryażpobladłzirytacji.Tenbałwandyrektorma

stanowczozadługijęzyk.Niechktośusłyszyidoniesie,gdzietrzeba,abędziedopieroładnypasztet!
Potem,jakzwykle,dyrek​torsięwyłgaiwszystkoskrupisięnaksięgowym.

Pociągzwalniałcorazbardziej,poobustronachwagonubłyszczałyświatłaKatowic.Dojeżdżali.










Rozdział2


Dochodziłaczwartarano.Dzieńwstawałchłodny,niebobyłoczysteipogodne.Kwiecień,tak

kapryśnytegoroku,kończyłostatniądekadępodznakiemsłońca.

Whuciecynkowej„Nadzieja"szmelcerzyodpółgodzi​nybylijużprzypracy.Majsteroddziału

piecówmuflo​wych,krzywonogi,pokaszlującyBernardWyciślik,prze​chodziłodstanowiskado
stanowiskaroboczegoikręciłnosem.Cośmusięniezgadzało.Przecieżwszyscyprzyszli,jakzwykle,o
trzeciej.Nikogoniebrakowało.Terazjed​nakmłodyKowolobsługujedwapiece.

—KajsiępodziołstaryGanysz?—mruknąłdosiebie,przecierajączaspaneoczy.
Ktośstanąłtużzanimipowiedział:
—Dzieńdobry,paniemajster.Conowego?
Odwróciłsię,trochęzdziwiony.Tobyłtennowyinży​nierzKrakowa,cogopoAkademiinapraktykę

przysy​łali.KowalskiczyKowalewski,jakośtak.

—Anic,panieinzinierze.—NiechciałmówićoGanyszu.
—Jedenszmelcerznieprzyszedłdziśdopracy.Zacho​rował—rzekłinżynierKowalski,odpinając

guzikprzykołnierzuwiatrówki,bowhalibyłogorąco.—WalentyGanysz.Zresztą,pewniejużwiecie.

—Atak—przyznałmajsterskwapliwieipomyślałzdziwiony:„skądtynpieronwie?"—

Kowolrobinadwóchpiecach.

Nagleprzypomniałomusię,żeuGanyszówwczorajbyłowesele.Córkęwydawalizamąż.Stary

„zachorował",bosiępewniespił.

Tymczaseminżynierpodszedłdopieca,uważnieprzy​glądającsięmuflom.Zdawałomusię,żew

jednymmiej​scujakbytroszkęjednaznichbyłanieszczelna.Tlenekcynkumógłsięwówczasulatniać.

—Jakatemperatura?—spytałszmelcerza.
—Tysiąc—odparłtamten,przelotnierzucającokiemnatermometr.Byłodopieroosiemset.

Ciekawbył,czyinżyniertozauważy.

Odtygodniaszmelcerzeizlewaczepróbowalinawszyst​kieznaneimsposobyprzyłapaćnowego

inżynieranajakimśbłędzie.Zachowywalisiętakzresztąwobeckaż​dego,ktoprzychodziłdohutyna
kierowniczestanowisko.

Kowalskiego,którywszystkodostrzegł,bawiłototro​chę.Nieodczuwałwtymwyraźnejzłośliwości,

leczcośwrodzajupsotnejgry.Zochotąpoddałsięjejwymogom,wytykającnatychmiastkażdy
spostrzeżonybłądireagu​jącnakażdąpróbę,jakiejgopoddawano.

background image

Toteżiterazuniósłbrwiwgóręzudanymzdumieniemipowiedział:
—Wyściepewnieteżbylinaweselu,co?Ćmiwamsięjeszczewoczach.Otejgodzinie

temperaturapowinnajużprzekraczaćtysiącstopni,aniewlecsięnaośmiuset.

Szmelcerzopuściłgłowę,kryjącśmiech.Grałwdruży​nie„Zabrze",byłzagorzałymwielbicielem

sportuiterazpomyślał:„Jeden—zerodlategokrakowskiegogacka".Amajsterpodrapałsięponie
ogolonejbrodzie,usiłującwydedukować,skądinżynierwieoGanyszowymweselu.

TymczasemKowalskiopuściłoddziałpiecówmuflo​wych,przezchwilęzastanawiałsię,czy

niezajrzećdohalikwasusiarkowego,alerozmyśliłsięipodążyłwstronąstołówki.Dochodziłowpół
dopiątej,należałozjeśćśnia​danie.

Wdużej,ciepłejsalibyłoniemalpusto,tylkoprzybufe​ciekrzątałasięprzysadzistablondynka,

ścierającladę,mokrąodrozlanegopiwa.Nawidokprzystojnegoinżynieraodłożyłaścierkęispiesznie
wytarłaręcewfartuch.Wie​działajuż,żezarazpodejdzie,przywitasię—możenawetpocałujewrękę,a
potempoprosioherbatę.

—Dzieńdobry,paniIreno—usłyszałamiły,metalicz​nygłos.—Śliczniepanidziśwygląda.Dobrze

sięspało?

—Dobrze,jazawszedobrześpię—roześmiałasię.Naglezrobiłojejsięwesoło.Poprawiła

rozrzuconewłosy,ukradkiemrzuciłaokiemdolusterka,leżącegozboku,przygablocie.„Nossię
świeci"—pomyślałazprzestra​chem.—Herbatypanudaćczybiałejkawy?

—Możebyćkawa.Izedwiebułeczkazserem.Jaktomiło,żemogęsobietrochęzpaniąpogadać.

Wiepani,nieznamtujeszczeprawdęnikogoitrochęmitęsknozaKra​kowem.

—O,japanarozumiem—westchnęła.—Jakczłowiekniemadokogoustotworzyć,tosmutno.

Kiedyśprzyjeżdżałtuprzezparętygodnitakireferentzjednejspółdziel​ni...Onitutajpracowali,coś
budowali.Teżsięskarżył,żetęsknizadomem,botutajnikogonieznał.Ciągledomnieprzychodził—
zaśmiałasięizarumieniła,niewiadomoczemu.—Nawetprzystojnybyłzniegochłopak.Tylkotrochę
natrętny...

—Jakja?—spytałKowalskiipochyliłsiękuniejprzezladę.Odsunęłasiętrochę,bowgłębisali

jeszczektośsiedział.

—Nie,coteżpan...Tamtenbyłinny.Zresztąpotrzechtygodniachwyjechał.
—Dlaczego?
—Wiepan,taspółdzielniapodobnoźlepracowałaczycośtakiego.Późniejprzyjechaliinni...
—Innaspółdzielnia?
—Tak.Sątuprzecieżodparudni.Musiałpanichwi​dzieć.Kierownikwstąpiłraznapiwo.Taki

łysawy,woku​larach.Podobnobardzopracowity,aleniesympatyczny.

—Aja,jakijestem?—dopytywał,przytrzymującdło​niąjejszorstką,wilgotnąrękę.—Bardzo

niemiły?

Zaprzeczyłaruchemgłowy.Odeszłaodlady,położyłanatalerzdwienajładniejsze,rumianebułeczki

zserem,nalaładoporcelanowegokubkakawy,palcemwyciągnęłapły​wającynapowierzchnijakiś
okruch.Spojrzaładogablot​ki.Byłytamjeszczewczorajszepączkiitortorzechowy.

—Możepodaćpanucośsłodkiego?—spytałazwaha​niemizarazpożałowałategopytania,bo

Kowalskiodparłzpółuśmiechem,patrzącjejprostowoczy,żeowszem,alenieterazinietutaj...może,
jakwybiorąsięwieczoremdokina,towtedy.Udała,żeniezrozumiałaaluzji.Nakinojednakzgodziłasię
beznamysłu.Niecodziennietrafiałjejsiętakiładnychłopieciwdodatkuinżynier.

Jedzącśniadanieprzystoliku,zacząłsięzniąterazdroczyć,wypominającowegoreferentaze

spółdzielni,po​temkierownikawydziaługospodarczego,chudegoAlojza,zktórymwidziałjątrzydni
temunaulicy—anawetmajstraWyciślika,nacojużsięoburzyła,bostaryizkrzy​wyminogami.

PowyjściuzestołówkiKowalskiprzesiedziałażdojedenastejwbiurze,apotemwyszedłznowudo

oddziałupieców.Szmelcerzeskończylijużrobotę.Wczesnymwieczoremprzyjdąnaichmiejsce

background image

zlewacze,aledowieczorabyłojeszczedaleko.Inżynierzajrzałdosiarkowni,pokrę​ciłsiętrochęprzy
magazynie,potemodwiedziłlaborato​riumanalityczneiwdałsięwdłuższąfachowądyskusjęz
chemikaminatematrafinacjicynkumetodą„NewJer​sey".Wreszcieuznał,żeporanaobiad.

*

KapitanZientaraodsunąłniecierpliwiepodanąmuteczkę.
—Nietę,poruczniku—powiedziałtonemlekkopoiry​towanym.—Mówiłemwamprzecież,że

chodzimioostat​niprotokół.

PorucznikzWojewódzkiegoUrzęduBezpieczeństwaspojrzałnateczkę,zafrasowałsięiwestchnął.
—Aprosiłemwkancelarii,żebyostatni...—szepnąłnieosobowo.Starającsięnierobićhałasu

swymiciężkimibutami,ostrożniewyszedłzgabinetu.

Zientaraznowupogrążyłsięwstudiowanieprotokółów.Robiłtozwrodzonąsobiepedanterią,

analizujączna​mysłemzdaniepozdaniu,chwilaminawetodczytującjepółgłosem.

Wpewnejchwiliskrzywiłsięniechętnie.
—Ględzi...—mruknął,sięgającposzklankęzwy​stygłąherbatą.Jakiśnieznanybliżej

inspektorkontroliresortowejzabawiałsięwprzydługie,zupełniezbyteczneopisy.

...Kancelariatajnazatrudniatrzechpracowników.Każ​dyzpracowników,zatrudnionychwwyżej

wymienionejtajnejkancelarii,maokreślonąfunkcję,wynikającązzatwierdzonegoprzeznaczelnego
dyrektorahutypodziałuczynnościdlatejżetajnejorganizacji.Dozadańkierownikakancelarii
należy…

—Cozabałwan—rzuciłdosiebie,odkładającprotokół.Inspektor,widocznieniebardzo

wywiązawszysięzeswegozadania,niemiałoczympisać.Wpakowałwięcdoprotokółucałąniemal
instrukcję.

Drzwiskrzypnęły,wróciłporucznik,niosąckilkateczek.Jednąpołożyłnabiurkuprzedkapitanem,

inneumieściłnawszelkiwypadeknasąsiednimstoliku.

—Tojestjużnapewnoostatniprotokółzhuty„Na​dzieja".Pierwszykwartałtegoroku.Proszę...
Zientarapokwitowałteczkękrótkimchrząknięciem.Je​gogruby,czarnybrulionzdawałsiępęczniećz

każdągodzi​nąodwciążprzybywającychnotatek.

—Jakieśaktualnesygnałystamtąd?
—Jakieś...toznaczy...nierozumiem,ocopytacie,kapi​tanie.
Zientarawestchnął.
—Pytam,czyodczasuostatniejkontrolimaciejakieśnoweinformacjezhuty„Nadzieja"?
—Nie.Nictakiegoniemieliśmy.
Porucznikspojrzałukradkiemnazegarek.Byłoposzó​stej.Tenzasuszonypedanttrzymagotujuż

bliskodzie​więćgodzin.Kiedyżwreszciezechceiśćnaobiadczygdziekolwiek,choćbydodiabła.Czy
onitamwWarszawiewogóleniejedzą.

—Kapitanie,niejesteściegłodni?—odezwałsięzachęcającymtonem.—Unasjestklub,można

tambardzodobrzezjeść.

—Później—uciąłkrótkoZientara.—Gdzieżeściepodzielitenprotokół?Aha,jest...
Otworzyłteczkę,przerzuciłkilkapapierów.Naglespojrzałnazgnębionątwarzmłodegooficeraicień

uśmiechuprzewinąłmusiępowargach.

—Idźciejużdodomu—rzekłłagodnie.—Wyglądacieimzmęczonego.
„Potakiejorce?"—pomyślałporucznik,agłośnopowiedział:
—Miałemdziśdużoswojejroboty.Wiecie,wciążtehistoriezrewizjonistami...Odkilkudni

kręcimybezprzer​wysprawęulotek,którerozrzuconowjednejzfabryk.Mamyzresztąciekawewyjście
natesprawy.Papier,naktórymręcznienapisanoulotki,pochodzizpaczekprzysyłanychzNRFdla

background image

rzekomychtutejszychrodzin.Alenajważniejszejużmamy:wiemy,ktotepaczkiotrzymywałiwjakiej
ilości.Prawdopodobnieliczbaulotekodpowiadailościpapieru,którybyłużytydozawijaniapaczek.

—Pocoonirobiliulotkiwłaśnienatympapierze?
—TambyłystempleróżnychorganizacjipolitycznychwNRF.Oczywiście,przedewszystkim

związkiprzesiedleń​ców.

Porucznikwyszedł.Zientaradopiłherbatęisięgnąłponastępnyprotokół.

...kiedyzakończonobudowęlaboratoriumanalitycznego.Zapoznałemsięrównieżzewszystkimi

dokumentami,zwią​zanymizzabezpieczeniemlaboratoriumorazzwykona​niemwszelkichprac
pomocniczych.Kierownictwohutysłusznie,moim.zdaniem,niezlecałoprzeprowadzeniadrob​nych
robótwlaboratoriumwieluinstytucjom,ogranicza​jącsiędodwóch:ZakładówMechanicznychnr6w
ZabrzuorazSpółdzielniPracyWyrobówMetalowych„Mechanik"wKatowicach.Przejrzałem
rachunkiizlecenia,nieanali​zującichjednakmerytorycznieiformalnie.Prace,którewykonywała
spółdzielnia„Mechanik",niemogłybyćwtakszybkimterminiewykonaneprzezzakładpaństwo​wy,a
spółdzielnia„Mars",którapoprzednioprzyjęłaodhutytakiezlecenie,niewywiązałasięzumowy,

Odparuminutkapitanczytałprotokółzewzrastającąuwagą.Czytambyłarzeczywiściepotrzebna

spółdzielnia?Właśniespółdzielnia?...Przybudowielaboratoriumana​litycznego?Hm...Icoonitam
właściwierobili?

Zastanawiałsięprzezchwilę,ściągającbrwiiwydy​mającwargi.Trzebabędzietosprawdzić—

pomyślał.

*

Wartownikodstawiłkarabiniusiadł,wyciągającdalekonogiprzedsiebie.Skończyłwłaśnieobchód

całegogmachuKatowickiegoZjednoczeniaHutCynkowych,apotakiejwędrówce—czterypiętrai
siedemdziesiątdwapokoje—każdyczułbysięzmęczony.Pozatymdochodziładziewiątawieczór,był
więcnajwyższyczasnakolację.

Wyjąłzszafkitermoszkawą,rozłożyłnabrzegustołuczystyręcznik,nanimpostawiłfajansowy

półlitrowyku​bek.Wtorebceniebyłojużcukru,więcskląłpodnosem„pieronów"i„farmazonów",co
dobralisięwidaćdojegoszafki.Kiedyzatopiłzębywgrubejkromcechlebazsal​cesonem,udrzwi
rozległsiędonośnydzwonek.

—Wporę...—mruknął,odkładającchleb,aleprzypomniałomusię,żeparędnitemujakieś

niegodziwełobuziakipłoszyłymuwtensposóbsmacznysen.Więcwychyliłsięzdyżurkinaschodyi
krzyknąłwstronędrzwi:

—Wynośtasię,bonogiztyłkapowyrywam!
Dzwonekumilkł,jakbyzdumiony,apotemktośzacząłmocnopięściąwalićdodrzwi.
—Musikontrola—szepnąłwartownik,połykającspie​sznieplasterwędliny,poczymporwałza

karabin,nacisnąłczapkęistukającgłośnobutamizeszedłdowejścia.Otwie​rałostrożnie,niechętnie,ale
nawidokznajomejtwarzykapitanazWojewódzkiegoUrzęduBezpieczeństwawy​prostowałsięi
odsapnąłzulgą.Najwięcejbałsięswegodyrektora.

—Dobrywieczór!—pozdrowiłgokapitan.—Przy​szliśmynakontrolęzabezpieczenia

dokumentów.TosątowarzyszeodnasizInspektoratuOchronyPrzemysłu.

—Szczęść...tego,cześćpracy!—powiedziałwartownikzgodnościąiodsunąłsię,aby

przepuścićwchodzących.Uważał,żedokażdegonależyodzywaćsięwedlejegooby​czaju.Czasem
tylkotrochęmusięmyliło.—Daćkluczeodpokojów?

—Tak,poproszę...
Podałkapitanowipękkluczyipoinformowałgokonspi​racyjnymszeptem,żewłaściwietonakażdym

piętrzewy​starczyjedenklucz,któryotwierawszystkiepokoje,aleotymwietylkodyrektor

background image

administracyjnyistrażnicy.Takjestzrobionepoto,abykontrolabyłałatwiejsza.Niedo​dałzaś,żeraczej
poto,abystrażnicyniemusielidźwigaćnagóręcałegoworazkluczami.

Próczkapitanawkomisjikontrolnejznajdowałysięjeszczetrzyosoby:EwaJasińska,Skowrońskii

młodypo​rucznikzochronyprzemysłu,któryniemiałpojęcia,jakijestrzeczywistycelkontroli.

Weszlinapierwszepiętroiprzystanęli.Ewa,rzuciwszynaporucznikazochronyprzelotnespojrzenie,

odezwałasięobojętnymtonem:

—Tak,jaksięumówiliśmy,terazsięrozdzielamy.Jazkapitanempójdędodziałukadr,awy,

towarzysze,obej​rzyjciesobietymczasempokojeibiurkawinnychdzia​łach.Zwłaszczaproszęzwrócić
uwagę,czywkoszachodśmieciniemawyrzuconejkalkiiczybiurkasąnależyciepozamykane.Sądzę,że
niepowinniśmybyćtudłużejniżpółtorej—no,dwiegodziny.

Porucznikchciałspytać,dlaczegotakkrótko,aleniezdążył.Skowrońskiująłgopodramię,mówiąc

cośżar​tobliwie,ipociągnąłzasobąnawyższepiętro.

KapitanwrazzEwąprzeszlidogabinetukierownikadziałukadr.Zasłonynaoknachbyłyopuszczone,

mimotoJasińskasprawdziładokładnieichszczelność,obawiającsię,byświatławgmachunie
przywołałyprzypadkiemko​gośzdyrekcjiZjednoczenia.Tobybyłozupełnienie​potrzebne,mogłoby
sprawićimtylkopoważnykłopot.

—Mamnadzieję,żeniktzeZjednoczeniaHutCynko​wychotymniewie?—wolałasięupewnić,

choćrazjużotopytała.

—Jasne,żenie—odparłkapitanzodrobinązniecierpli​wieniawgłosie.—Jutrodowiedząsięod

strażnika.Aletoniezaszkodzi.

—DyrektorzadzwonipewnodoInspektoratuOchronyPrzemysłu.Tammupowiedzą,żebyła

kontrola„poliniizabezpieczeniatajemnicysłużbowej",więcbędziepróbo​wałwymacać,czyśmycoś
znaleźli.

Roześmielisię.
—Gdybywiedział,czegonaprawdęszukamy...No,ka​pitanie,terazotwierajcietopancerneszafisko.

Ależonowielkie!Prawiejakczołg.Niezapomnieliściekluczy?

—Skądże.WczorajpożyczyłamodszefaInspektoratu;onmazawszezapasowe.Przeglądamytylko

aktaperso​nalne,czyjeszczecoświęcej?

—Tylkoakta.Musimysiębardzośpieszyć.
Kapitanpodszedłdoszafy,przekręciłokrągłątarczę,naktórejwyrytebyłyliteryalfabetu,iustawił

jąna„W"i„R".Potemwsadziłjedenkluczwotwórtarczy,prze​kręcił,wsunąłdrugi.Pochwiligrube,
stalowedrzwiotwo​rzyłysię,ukazującwnętrzewypełnionedziesiątkamite​czekipapierów.

—Strasznietegodużo—zauważył.—Jeżelichcecieprzejrzećwszystkie,tobędziemytusiedzieć

dorana.

—Nie,oczywiście,żeniewszystkie.Interesujemnienarazietylkokierownictwotrzechhut.

Dyrektorzytechnicz​ni,handlowiiadministracyjni.Noi,oczywiście,kierowni​cytajnychkancelarii.

—Ależjaniepamiętamichnazwisk!—przeraziłsiękapitan.
—Jamamwynotowane.Podawajciemiteczkiwedługtegospisu—podsunęłamumałąkarteczkę.
Zagłębiłasięwczytaniu,podczasgdyoficerpaliłpapie​rosa,obserwującjąznieukrywaną

przyjemnością.Nieczęstozdarzałomusięwspółpracowaćztakładnymimi​łympracownikiem
kontrwywiadu...Wpewnejchwilipo​żałował,żetawspółpracajesttakbardzooficjalna,aEwatraktuje
gowyłączniesłużbowo.

Właśniewtymmomenciepodniosławzrokinapotkałajegotęsknespojrzenie.Obojespeszylisię,

kapitanodwró​ciłsięwstronęszafyiwyciągnąłnastępnąteczkę.Kiedyjejpodawał,niepatrzyłajużna
niego.Ujęłateczkę,otwo​rzyła.Najakimśdokumenciezobaczyłaznajomątwarziroześmiałasięnagłos.
Oficerspojrzałnaniązdziwiony.

—Tegodyrektoratojajużtrochęznam—pokazałamuzdjęcie.

background image

Kapitanzbliżyłsię,spojrzałiskrzywiłironicznie.
—Mamnadzieję,żechybanienależyciedojegoofiar—zauważyłzprzekąsem.
—Ofiar?Nierozumiemwas—obruszyłasię.
—PrzecieżtoznanywKatowicachflirciarziuwodzi​ciel.Taki,zaktórymwszystkiebabkisię

oglądają—zemściłsięnaglezatęjejobojętnośćizaurodę,naktórąniemógłpatrzećbezpewnego
niepokoju.

—Och!...—wzruszyłaramionami.—Chybanietyleflirciarz,cogadułaiplotkarz.Jechaliśmy

razempociągiemzWarszawyigdybyjazdatrwałaniecodłużej,tobyśmychybaniepotrzebowalidziśtu
przychodzić...Robiwraże​nieczłowieka,któryniemapojęciaozachowaniutajem​nicysłużbowej.

—Dobrze,żemiotymmówicie—spoważniałizamy​śliłsię.
Wreszciewszystkieteczkibyłyjużprzejrzane.Kapitanzamknąłstarannieszafę,obejrzałuważnie

gabinetiza​brałzpopielniczkiswojeniedopałki,cowłaściwiebyłozbyteczne,boranoitakprzychodziły
sprzątaczki.Potemwyszlinaschody,abyprzywołaćtamtych.Okazałosięjednak,żeSkowrońskii
porucznikzochronysiedząjużodpółgodzinywdyżurcewartownika,popijającwrazznimkawęi
zaśmiewającsiędołezzjegokawałów.

Kiedywyszlinaulicę,EwaiSkowrońskipożegnaliswychtowarzyszy,poczymskręciliw

centrummiasta.

—Właściwie,tojanaprawdęnierozumiem—powie​dział—dlaczegośniezażądałatychaktod

Zjednoczenia.Oczywiście,niesama,aleprzezwojewódzkiurząd.Byłobyprościej,miałabyświęcej
czasunaprzejrzenieich,niemusielibyśmyurządzaćtejtajemniczejeskapadywnocy.

—PrzezZjednoczenie?Przecieżwtedywiedziałybyotymnietylkokadry,aleicałe

Zjednoczenie,amożenawetidyrekcjahut.Sądzisz,żegdybyurządzażądałnaglekilkunastuakt
personalnychkierownictwatrzechhut,todałobysiętoutrzymaćwtajemnicy?

—No,tak—przyznałzwahaniem.—Maszrację.Znalazłaśchociażcośinteresującego?
—Oczywiście.Oficjalnezaświadczeniedlaszpiega,wy​stawioneprzezwywiadNRF.Zpieczątką.
—Cośtakazła?
—No,botakjakośpoomackuszukamy...Zaparędnibędziemyomawiaćpierwszewynikiicoja

powiemWichurskiemu?

*

Wichurskiwszedłdosekretariatudyrektorahuty„Śląsk"iprzedstawiłsię:starszy

inspektorNajwyższejIzbyKontroli.Potemdodał,żechciałbypomówićzdyrek​toremwpilnej
sprawie.Oczywiście,jeżelimakonfe​rencję,toonpoczeka—byleniebardzodługo.

Sekretarkapopatrzyłakrótkonapodsuniętąjejlegity​mację,aowieledłużejnaładnątwarz

inspektora,poczymodparłauprzejmie,żedyrektorrzeczywiścieakuratmanaradęzprzedstawicielami
radyzakładowej,alezawiado​migo,żeczeka„ktośzWarszawy".Następniezniknęłazaobitymigrubo
drzwiami.

Dyrektorwyjrzałdosekretariatu,utkwiłwinspektorzenachwilębadawczespojrzenie,potem

przeprosił—zarazkończy,niechinspektortymczasemusiądzie.

Podziesięciumożeminutachkilkupracownikówopu​ściłogabinetidyrektorszerokimgestemzaprosił

Wichurskiegodośrodka.Wskazałmuwygodnyfotel,alemajorwybrałkrzesłoiusadowiłsiętak,aby—
sampozostającwpółcieniu—mócobserwowaćtwarzrozmówcy.

—Cowas,inspektorze,domniesprowadza?—spytałdyrektor,przechodzącodrazudorzeczy.

Spieszyłomusię,tawizytawywracaładogórynogamicałyporządekitakjużzatłoczonegolicznymi
sprawamidnia.

—ComożesprowadzaćNajwyższąIzbęKontroli,jakniekontrola?—uśmiechnąłsięmajor.—

background image

Chybazresztądotakichwizytjesteście,dyrektorze,przyzwyczajeni.

—Słuchamwas.
Tonbyłsuchy,leczuprzejmy,iWichurskizrozumiał,żetenczłowieksiedzijaknaszpilkach,połową

swego„ja"przebywającgdzieśtam,wprodukcyjnychhalach.Wyjąłwięczteczkidokumentyi
powiedział:

—Przedewszystkiminteresująmniezagadnieniafi​nansowe,kooperacja,noijeszczekilka

zagadnień.

—Kooperacja...—westchnąłciężkodyrektor.Zgarbiłsięnadbiurkiem,jakbynaglepostarzał.—

Jeżelimogli​byścienamtutajchoćtrochępomóc...oczywiście,pozawytknięciembłędów,które
napewno,popełniliśmy,tobędęwamniesłychaniewdzięczny.Proszęniezrozumiećmniefałszywie.Nie
chodzimituoprzedstawieniewamwtejchwiliróżnychobiektywnychtrudności,onesąwszędzie,
przywykliśmyjuż...Niechodzimituopokaza​nieichpoto,abyszukaćprzedwamiusprawiedliwienia.
Przedkażdyminspektoremkontrolikierownicystarająsięzasłonićtrudnościamiiwyzpewnościąznacie
jużtakiemetody.Nie.Mnienieotochodzi.Alemógłbymwampokazaćteczkęzodpisami
kilkudziesięciupróśb,monitów,anawet,cotugadać,gróźbibłagań,kierowanychdona​szych
kooperantów!Ico?—Rozłożyłręce.—Inic.Jakgrochemościanę.Człowiekmożepisaćitelefonować
dousranejśmierci—rozgniewałsięnagleiuderzyłpięściąwbiurka—aoniswoje.„Niemam,nie
nadeszły,nieje​steśmywstanie"itakdalej...No,alewastopewniewtejchwilinieinteresuje.Zresztą,
samisięztymzetkniecieprzyrobocie.

—Czykooperancibardzohamująwamtokprodukcji?
—Ba!Jeszczejak.Niemaciepojęcia,dojakiegostop​nia.Wtymrokujużtrzyalboczteryrazy

pisałemnawet,wieciedokąd?DoProkuraturyWojewódzkiej!Ointer​wencję.Pisałbymnawetdo
samegodiabła,żebymmiałpewność,żemipomoże.

—Prokuraturapomogła?—uśmiechnąłsięmajor.
—Tak.Dojednegoztychnajgorszychkooperantówprzyjechałodwóchprokuratorów,rozpoczęli

śledztwo,noitamcidostalipietra.Potemtamwyszłyjakieśgrubemachlojki.Aleprzecieżnieoto
chodzi,żebyśmysobiewzajemnieposyłaliprokuratorówczymilicję.Nawettakagłupiaspółdzielnia,
któramiaładlanaswykonaćzwy​czajneogrodzeniesiatkowe,wiecie,takiedruciane,aitowciąż
przesuwałanamterminzakończeniaroboty„zprzy​czynobiektywnych".

—Widziałemjednak,żemaciezupełniesolidneogro​dzenie.
—Tak,aletojużtrzeciazkoleispółdzielnia.Chybajedyna,któraniekradnie.Ztamtych

musieliśmyzre​zygnować,boprócznawaleniaterminówzrobilijakieśaferyfinansowe,nawetparę
osóbtamterazsiedzi.

—Jaktaspółdzielniasięnazywa?
—Spółdzielniapracy„Mechanik"wKatowicach.
—Towamten„Mechanik"spadłjakznieba,co?
—Nieznieba,nie.Poprostupoleciłmijądyrektorhuty„Maria",pewniegoznacie,takigrubasz

wąsem.Onitamuniegoteżcośrobiliipodobnodobrzewywiązalisięzpracy.No,alewróćmydo
tematu.Wczymmogęwampomóc,inspektorze?

—Chciałbym—zacząłWichurski,aleostrydzwonektelefonuprzerwałmuwpółsłowa.Dyrektor

niecierpli​wymruchemsięgnąłposłuchawkę.

—Halo!...Tak,toja...Co?...Naktórejhali?...O,psia​krew!Poczekajcie,nieróbcienicbezemnie.

Zaraztambędę.

—Czycośsięstało?—spytałmajor.
—Tak.Awariajednegopieca.Chcecieiśćzemną?
—Chętnie—odparłWichurskiipodniósłsięzkrzesła.

background image

*

Naobiadznowubyławieprzowinaiwiększośćhutnikówgłośnowyrażałaswójprotest.Kierownik

stołówkirozłożyłręce:trudno,innegomięsaniemożnadostać,zresztąwie​przowejest
wysokokaloryczne,więcdlaciężkopracują​cychwsamraz.Próbowałjeszczecośtłumaczyć,alego
zakrzyczeli,więcdemonstracyjniezatkałuszyiwyszedł.

Kowalskisiedziałprzystolikuzdwomainżynieramiibrygadzistąwydziwiającymgłośnona

obiadowemenu,którezresztąnieodbierałomubynajmniejapetytu,

—Byłemwczorajzfajnąbabkąwkinie.Nadobrymfilmie—powiedziałjedenzinżynierów.Jego

małe,bystreoczkazawszebiegałypotwarzachkolegów,jakbybadającwrażenie,jakiewywoływały—
czymiaływywołać—słowa.Niewielemiałwidaćokazji,abysięczymkolwiekpochwalić.

—Cotozafilm?—bąknąłodniechceniadrugiinży​nier.Zniechęciąpatrzyłnabrygadzistę,któryw

skupie​niupożerałolbrzymieporcjekiszonejkapusty.

—Takifrancuski,„Cudzdarzasiętylkoraz"...Zabierzswojąfrelkę,toakuratcośdlawas.Dlatakiej

nieprzy​tomniezakochanejpary...

—Odczepsię!Jestcośnadeser?
—Kompot—wybełkotałbrygadzistapełnymiustami.—Idziepannazebranie,panieinżynierze?
Trzechsiedzącychspojrzałonaniego,alepytanieodno​siłosiędoKowalskiego.Kowalskijednaknie

odpowie​dział.Odpewnegoczasuuważniesłuchałtego,oczymmówionoprzysąsiednimstoliku.Jedli
tamobiadpracow​nicylaboratoriumtechnicznegoigłośnoocośsięsprze​czali.

—Niedość,żewstrętnyobiad,tojeszczemamsiedziećpogodzinach?—mówiłgniewniewysoki,

łysawyblondynzeszramąnapoliczku.DiablinadalitegoBekiera!

—Zrozum,człowieku,przecieżjadzisiajwżadenspo​sóbniemogęzostać—tłumaczyłmudrugi,

tęgi,rudawy,nazywanyprzezkolegówzłośliwie„Platfusem".—Żonamapopołudniowydyżur,muszę
zostaćzdzieciakami.

—CzyktośchodziłdoBekieradodomu?—spytałtrze​citechnik.—Kiedyonwłaściwiemiał

wrócić?

—Trzydnitemu—odparłblondynzezłością.—Ro​botależy,janiemogęsięuporaćzeswoimi

analizami,aterazjeszczepracujzaniego.Pętak.O,jamupowiem,niechmisiętylkopokaże.

—Bekiersiedziałostatnionadanaliząpółmikrochemiczną—zauważył„Platfus".—Przyznamsię

wam,żeniewiem,czydałbymsobieztymradę.Tojednakzupeł​nienowametoda...

—Zministerstwajużdwukrotniebyłtelefonwtejsprawie.Żądająwyników,chcąnawet

podobnowezwaćdoWarszawydyrektora.

—Tamnagórzetoczasemmająkręćka.Wszystkoimzrób„nawczoraj".Coichtakprzypiliło?

Laboratoriumniepiekarnia.

—Nodobrze,koledzy,alecobędzie,jeżeliBekierza​chorował?Ktotozaniegozrobi?
—ByłemdziśwPiaskachwjegochałupie.Rozmawia​łemzżoną.Powiedziała,żewyjechałgdzieś

wRzeszow​skie,dorodziny.Chrzciny,ślubczycośtakiego.Pewniesięuchlałizapomniałobożym
świecie.

—Jakwmarcuzginąłzlaboratoriumspirytusetylowymówili,żetoBekier.
—E,przesadzacie!—trzecitechnikwstałisięgnąłpokurtkę.—Zobaczycie,żejutroczypojutrze

przyjdziedopracyiwtedysięokaże,żebyłchoryalbomuktośwrodziniezachorował.Idędobufetu.Po
tejwieprzowinietrzebasięnapićsiępiwa.

InżynierKowalskiwstałrównież.
—Jużpannieje,inżynierze?Akompot?—spytałbrygadzista.
—Możepanwziąćmojąporcję.Jawolępiwo.
Podszedłdobufetu.Technikuprzejmieodsunąłsię,robiącmumiejsce.Bufetowanawidokinżyniera

background image

uśmiech​nęłasięzalotnie.Odparutygodnizajmowałwjejsercuwcalepokaźnemiejsce.

—Dlapanówpiwko?—spytała,ścierającstaranniemokrąladę.
—Oczywiście,pannoIrenko—odparłKowalski.
Piliwolno,żartujączbufetową,któraodcinałaimsięześmiechem.Kiedymielijużpłacić,ktoś

przecisnąłsiędoladyischwyciłtechnikazaramię.Byłtołysawyblondyn,zdenerwowanyiczegoś
przestraszony.

—Stałosięcoś?—rzekłtechnikzniepokojem.
—Chybatak...DoradyzakładowejprzyszłażonaBe​kiera.Okazujesię,żewysłaładoniego

depeszę,tamdotejwsiwRzeszowskiem,dlaczegoniewraca.Noiprzedgodzinąprzyszłaodpowiedź
—blondynzatrzymałsię,abyzaczerpnąćtchu—przyszłaodpowiedź,żeBekierawogóleutejrodziny
niebyło.

Obajmężczyźnipopatrzylinaniegozezdumieniem.
—Jaktoniebyło?Toznaczy...toznaczy,żeontamniepojechał?
—Widocznie.
—Notogdziejest,udiabła?
—Anowłaśnie.Gdziejest?...Żebymtojawiedział!
Sięgnąłpopodanymuprzezbufetowąkufelipiłszybko,nerwowo,niepatrzącnatamtych.Niechciał

jużterazrozmawiaćnatematBekiera,zbytwieleróżnychmyśliprzyszłomudogłowy,amyślitewcale
niebyłypocie​szające.Bądźcobądź,Bekierpracowałwlaboratoriumanalizytechnicznej,które
określanojako„mózghuty".

—Aconatoradazakładowa?—spytałKowalski.
—Zawiadomilimilicję.Cóżmogliinnegozrobić?Prze​cieżtojużósmydzień,jakgoniema...

*

Telefonodezwałsięostrym,natarczywymdźwiękiem.Mężczyznaoderwałsięodpisma,któreczytał

wskupieniu,iująłsłuchawkę.

—Halo!
—Mówi„N-4".
—„W-l",słucham...
—Sąunaskłopoty.
—Tak?Jakie?
—Wpomieszczeniu,odośmiudnibrakjednegoloka​tora.Bliższeszczegółyprzyokazji,narazie

chciałbymwiedzieć,czytonasinteresuje...

Chwilamilczenia.
—Czytojestpoważniejszylokator?
—Sądzę,żetak.
—Zawiadomilijużkogoś?
—Tak,dziśpopołudniu.Naszychsąsiadów.
—Myślę,żetoj e s t dlanasinteresujące.Porozumsięz„J-2".Towszystko.










background image

Rozdział3

Opiątejranopijanywoźnica,zamkniętywareszcie,za​cząłwalićpięściamidodrzwi.Zbudziwszysię

ozwykłejporze,niemógłaniruszrozpoznaćizrozumieć,gdziejestijaksiętuznalazł.

Dyżurny,sierżantBiałek,słuchałprzezjakiśczascierpli​wietegowalenia,wreszciemusię

sprzykrzyło.Wstał,po​prawiłpasiwyszedłnakorytarz.

—Cojest?—huknął,nieotwierającdrzwiaresztu.
Woźnicaumilkł.Niepoznawałtegogłosu.Gdziegowsa​dzili,psiaichmać!Rozmyślałprzezchwilęz

natężeniem,raptemcośmusięprzypomniało.

—Akuń?!—wrzasnąłzdesperowany.—Chtomudażryć?
Wtymsamymmomenciesierżantrównieżpomyślałokoniu.Końbyłwpodwórzu,aleczyjeszcze

jest?Wyj​rzałnadziedziniec.Gniada,kościstaszkapa,zaprzęgniętadowozu,alezpopuszczonymi
lejcami,wskupieniuprze​żuwałakromkizeschłegochleba,którepodsuwałjejjedenzkaprali.W
milicyjnymbudżecieniebyłomiejscanain​negorodzajupaszę.

—Jużprzyszedłeś?—zdziwiłsięBiałek.—Cociętakranoprzygnało?
Kapralwzruszyłramionami.Pochodziłzewsi,cotłu​maczyłodostateczniejegozainteresowanie

wyleniałymstworzeniem,stojącymodwczorajszegowieczoranapo​dwórzu.

Nagleobajpodoficerowieodwróciligłowywstronęwej​ścia.Ktoś,dyszączezmęczeniaigłośno

stukającbutami,wchodziłpoparuschodkach,wiodącychdodyżurki.

—Kogotamdiabliniosąotejgodzinie?—mruknąłBiałek,wracającnagórę.Przezokienko

zobaczyłstaregoKocajdęzgórniczegoosiedlapodrugiejstronierzeki.Twarzchłopabyłabladai
spocona,oczyniemalwyłaziłymuzorbit.Najwyraźniejbyłczymśmocnoprzejęty.

SierżantruchemrękipokazałKocajdzie,abywszedłdodyżurki.
—Cowamsięstało?—spytałzezdziwieniem.—Okradliwas?Palisięgdzieś?
Chłoppostawiłwkąciebańkizmlekiem,któredźwigałwpłachcienaplecach,wytarłbrzegiem

rękawamokreczołoiwyjąkał:

—Tam,wtymlasku...wiepansierżant,tamwparo​wie,obokdębu,cogowzeszłymrokupiorun

rozwalił...

—Wiem.Cotamjestkołodębu?
—Nieboszczyk.
—Jakinieboszczyk?Kocajda,chuchnijcieno!Piliścieodsamegorana?
Staryobraziłsię.
—Pansierżantdobrzewie,żejaniepijący.Ajakinie​boszczyk,tojużniemojasprawa.Ja

przyszedłemtylkopowiedzieć,żeleży.

Sięgnąłzpowrotempobańki,aleBiałekzatrzymałjegorękęizmusił,abyusiadłnakrześle.
—Patrzciego,jakiwgorącejwodziekąpany!—powie​działzuśmiechem.—Niemaciesięoco

obrażać,Kocajda.Chceciezapalić?—wyciągnąłpojednawczopudełkopapie​rosówipoczęstował
chłopa.—Aterazopowiedzciepokoleiidokładnie,jaktobyłoztymnieboszczykiem.

—Ano,wyszedłemranozdomuzbańkami,bosynowamizachorowałaimuszęzaniąmleko

odstawiaćnadwo​rzec...—zacząłKocajda,ciągnączwysiłkiemwilgotnegopapierosa.

—Októrejwyszliście?
—Byłochybaparęminutpoczwartej.Szedłem,abysobieskrócićdrogę,przezlasek.Tamjest

takamałaście​żyna,któralecinadparowem.Wszedłemnaniąiskręci​łemwlewo...

—Poco?—zapytałBiałekznawyku.
Kocajdazażenowałsięlekkoiodchrząknął.
—Ano,jaktobywa...Zaswojąpotrzebą.
—Dobrze.Icodalej?

background image

—Wlazłemwkrzakiipotknąłemsięocoś.Myślę:pieniekjakistaryalbokamień.Alewidzę—

trzewik.Inoga...Strachmnieobleciał.Schyliłemsię,patrzę...człowiekleży.Paniesierżancie,niejestem
bojącyilataswojeteżjużmam,alemsięmocnozląkł.Prawdęmówiąc,toodwojnynieboszczykanie
widziałem.

—Tobyłmężczyzna?
—Tak.Pewniejużdługotamleży,bostraszniecuch​nie.Nawetsiędziwiłem,żezdalekategonie

poczułem,alewidaćwiatrbyłwprzeciwnąstronę,więcdopierojakpodszedłemblisko...Nie
przyglądałemmusiębliżej,zaraztuprzyleciałem.—Spojrzałnabańkiwkącie,dźwignąłsięzkrzesła.
—Tojajużpójdę.Itaknapierwszypociągsięspóźniłem,wmieściebędąurągać.Panowiesamiznajdą
nieboszczyka,prawda?

—Jaznamtenparów—odezwałsiękapral,któryodparuchwilprzysłuchiwałsięrozmowie.—To

niedalekostąd.

—Tojajużpójdę—powtórzyłKocajda,zawiązującnaplecachpłachtęzbańkami.Zanicniechciał

wracaćdolasku,abyznówoglądaćzwłokinadparowem,abałsię,żemilicjancikażąmuiśćzesobą.

Kiedybyłjużzaprogiem,usłyszałwołaniesierżanta:
—Ej,Kocajda!Wróćcienojeszcze...—aleudał,żeniesłyszy.Wkomisariacieznajągonieoddziś,

jakbędziepotempotrzebny,znajdą.Wiedzą,gdziemieszka.

SierżantBiałekwyciągnąłpióroistaranniezapisałzło​żonyprzezchłopameldunek.Potempowiedział

doka​prala:

—Józiek,zbudźPiotrowskiego.Cholerajasna,zawszecośtakiegowyskoczy,jakniema

kierownika...Weźcieroweryijedźcienatomiejsce.JeżeliKocajdamówiłprawdę,rozejrzyjsię,
coijak,potemzostawPiotrowskie​goprzyzwłokach,asamwracajwtepędy.Jadoósmejniemogę
odejśćzdyżuru.Tylkopamiętajcie,żebyżadenzwasniczegotamnieruszał.Istarajciesięniezadeptać
śladów.Przyjdąpóźniejcizkryminalnej,prokurator,będąnasopieprzać,żeśmyimrobotępopsuli.

—Cosiętakmądrzysz?—Kapralwkładałpłaszcziuśmiechałsiędrwiąco.—Pierwszytoraz

jadędonie​boszczyka,czyjak?Śladówmuniezadeptuj...Cotoja,krowaczyco?

—Dobra,jedźciejuż.Jaksięokaże,żetoprawda,bę​dziemyztymmielikupęroboty.

*

Kapralodstawiłroweriwbiegłdodyżurkiztakimha​łasem,żesierżant,którydrzemałzastołem,

zerwałsięimimowolisięgnąłdokabury.

—Ach,toty—uspokoiłsię.—Noijak?
—Leży.—Kapralzsunąłpasekspodbrodyirzuciłczapkęnastół.—Mężczyzna,takmożepo

trzydziestce,ubranywciemnąjesionkę.Podgłowąmateczkę.Natwa​rzyaninaszyiniezauważyłem
żadnejranyczyuderzenia,aledokładniejsięnieprzyglądałem.

—Aobokniegoznalazłeścoś?
—Nicniewidziałem.Cholernieśmierdzi...Musitamrzeczywiścieoddawnależeć.
—Piotrowskizostałprzyzwłokach?
—Tak.
—TojadzwoniędoKomendy.Niechprzyjeżdżają.
Kilkaminutposiódmejgranatowa„Warszawa"zezna​kamirejestracyjnymiKatowiczatrzymałasię

przedko​misariatemwPiaskach.Wyszłozniejdwóchoficerówmilicjiijedencywilzaparatem
fotograficznym,przewie​szonymprzezramię.Kiedywchodziliposchodach,sierżantBiałekszybko
poderwałsięzmiejsca,poprawiłmunduri,rzuciwszynanichokiem,zameldowałsięstarszemuran​gą,
kapitanowizWydziałuKryminalnegoKomendyWo​jewódzkiejMOwKatowicach.

—Maciecoświęcejpozatym,copodaliściewmeldun​kutelefonicznym?—zapytałoficer.

background image

—Nie,obywatelukapitanie.Dyżurnypodoficer,któregoposłałemnamiejsce,miałtylkosprawdzić,

czywiadomośćozwłokachjestprawdziwa.

—Wporządku.Mamnadzieję...—kapitanzawahałsię—czyterazprzytrupieniemanikogo?
—Zostawiłemtamprzecieżjednegomilicjanta—wgło​sieBiałkabyłwyraźnywyrzut.Wmilicji

pracowałjużponaddziesięćlatidobrzewiedział,codoniegonależy.

—Wporządku—powtórzyłkapitan.—Siadajciedowozu,pojedziemyrazemnamiejsce.
Wcisnęlisięjakośdogranatowej„Warszawy"izawró​ciliwstronęosiedla,abypoparuminutach

skręcićwsze​roki,piaszczystytrakt,wiodącydolasu.Kołasamochodugrzęzływsypkimpiachu.
Kierowcazwolniłtrochę.Białekwyglądałprzezopuszczonąszybę,bowcaleniebyłtakbardzopewien,
wktórymmiejscuodtraktuodrywasięmała,wąskaścieżka,wiodącaprzezparów.

NaszczęściepozostawionyprzytrupiePiotrowski,którymusiałusłyszećwarkotsamochodu,wyszedł

ażnatraktidojrzawszywózzeznakiem,,Y”,machnąłrękąwjegostronę.

Stanęli.Białekwyskoczyłpierwszy,jakbychcącspraw​dzić,czynieboszczykjestnamiejscu.Wgłębi

duszybyłzawszetrochęniedowiarkieminigdycałkowicieniewie​rzyłwto,czegosamniezobaczył.

—Tam,wtychkrzakach?—spytał,kiedydoszlinabrzegparowu.Izarazpoczuł.Wpierw

poczuł,niżzobaczył.Kapitanstałtużzanim,terazwyprzedziłgo,rozchyliłostrożniekrzakiipochylił
sięnadciałemzmarłego.

—Alewygląda!—skrzywiłsięfotograf,wyjmujączfuterałuswojąleikę.—Przepraszam...

—odsunąłPiotrowskiegoiwycelowałaparatnatrupa.

Zwłokimężczyznyleżaływsuniętetrochępodkrzakdzikiegobzu.Głowęmiałlekkoodchylonąna

bok,oczyprzymknięte,ustarozchylone.Biała,ozielonkawymodcie​niutwarzbudziłagrozę.

—Wygląda,jakbyspał—mruknąłporucznikzezdzi​wieniem.
Kapitanpotwierdziłruchemgłowy.Naogółznajdowalinieboszczykówwpozycjachświadczących

ogwałtownejśmierci,zadanejwyraźniezbrodnicząręką.Tutajzaś,mimogrozyipowagisamejśmierci,
panowałdziwnyspokój.

—Możepoprostuumarłnaserce—Białekmimowoliściszyłgłos,jakbyobawiałsię,żezbudzi

leżącego.

—Przeszukaliścieteren?—spytałkapitan,wciążprzy​glądającsiępołożeniuciała.
—Takjest—odparłPiotrowskisłużbiście.—Szuka​łemwkrzakach,wparowieinaścieżce,ale

nicniezna​lazłem.

—Proszę—kapitanzwracałsięterazdoobumilicjan​tów—przeszukajciejeszczeraz,terazjuż

bardzodokładnie,każdykrzaczek,każdąkępkętrawy,wpromieniumniejwięcejpięćdziesięciudo
sześćdziesięciumetrówodtegomiejsca.Nieśpieszciesię.Zwróćcieuwagęnawszyst​ko,comogłoby
miećjakikolwiekzwiązekztym—poka​załnazwłoki.—Zresztą—dodałszybko,widzącwyraztwarzy
Białka—niemuszęwasuczyć,samiwiecie.

—Pewnie,żewiem—burknąłsierżant.
Porucznikwyciągnąłszkicownik,poszukałczegośwwalizceśledczej,zaostrzyłołówekizabrałsię

dosporządze​niaszkicusytuacyjnego.

—Tylerazycimówiłem,żebyśchirurgicznymnożemnietemperowałołówków—mruknąłkapitanz

naganą.—Przecieżmaszodtegoscyzoryk.Rzućmirękawiczkiisamwłóż.

Porucznikwestchnął.Miałzwyczajbrać,cobyłopodręką.Podałkapitanowigumowerękawiczki,

aleswojewsunąłniechętniedokieszeni.Nieumiałwnichszkicowaćipisaćprotokółuoględzin.

Obejrzelinajpierwgłowęzmarłego,spoczywającąnaciemnobrązowej,skórzanejteczce.Potemręce,

szyję.Nie,niebyłożadnychśladówran,uderzeńczyuduszenia.Więc—możenaprawdęserce?Jakiś
zawałczycośta​kiego...

Naglekapitanpochyliłsięniżejipodniósłzziemima​leńkąszklanątubkępotabletkach.Odczytałna

niejnie​mieckinapis:Luminal„Bayer",10Tabl.0,1g.I.G.Farbenindustrie.

background image

Porucznikzajrzałprzezramię.
—Luminal—stwierdziłraczej,niżspytał.—Facetsięstruł?Możesamobójca.
Kapitanważyłprzezchwilętubkęwręce,myślącnadczymś.
—Jednatabletkategoświństwazawiera0,1grama—rzekł,jakbydosiebie.—Dziesięć...toby

byłogram.Śmiertelnadawkaluminaluwahasięodczterechdosześciugramów.—Potrząsnąłgłową.—
Tymsięnieotruł.Najwyżejdobrzezasnął.Chybaże...—Pochyliłsięznowuiostrożniewyjąłzmarłemu
teczkęspodgłowy,chcącsprawdzićjejzawartość.

—Patrz!—zawołałporucznik,wskazującnawygnie​cionewtrawiemiejsce,wktórymleżałateczka.

—Jeszczetrzytakiesame.

Natrawieleżały,ułożonerównojednaprzydrugiej,trzyopróżnionetubkitejsamejfirmy.
—Czterygramy,tojużmogłobybyćzatrucie—powiedziałkapitan,wkładającwszystkietubkido

metalowegopudełkaznakrętką,wyjętegozwalizkiśledczej.—Przekonajmysię,kimjesttenfacet.
Czekaj,nierusz!Jakniewłożyłeśrękawiczek,toniedotykajtrupa.Zadługojużtuleży.

Odpiąłguzikigranatowejjesionki,rozchyliłmarynarkę,delikatnymruchemwyciągnąłzkieszeni

gruby,mocnopodniszczonyportfelskórzany.Otworzyłgo,wyjąłdokumentyipapiery.

—BekierAdam...urodzonywPoznaniu,szóstegowrześ​nia,wdwudziestymczwartym...zojca

Feliksa...Itakdalej.Tutajjestlegitymacjasłużbowa...Wiesz,gdzieonpracuje?Whucie„Nadzieja".
Technik...Zaraz,tujestjeszcze...aha,kartaurlopowa.Popatrz,wziąłurlopodsiódmegododziesiątego
maja.Adzisiajmamyszesnasty.

—Onjużtuchybależyztydzień—rzekłporucznik.—Wyglądanato,żeniezbytwesołospędził

urlop.

—Rzeczywiście—zgodziłsiękapitan.—Znamlepszesposobywykorzystaniaurlopu.
—Coontamjeszczema?
—Takieróżnedrobiazgi...tujestjakaśfotografia...babkaidwojedzieciaków,pewnie

żona...legitymacjazwiązkowa,starebiletydokina,jeszczezmarca...kino„Rialto"wKatowicach...
zbytstare,tonampewnienicnieda.Jakieśszpargały...czekaj...kalendarzyk.Zapisany.Totrzeba
oddzielnie.Masz,kładętowszystkotutajnawalizce,obejrzyjizapisz.Jazobaczęjeszczewmarynarce...
Chustkadonosa,solidniebrudna,bezmonogramu,ktozresztądzisiajnosinachustcemonogram...
pudełko„Spor​tów",sześćpapierosów...zapałki,scyzorykzułamanymostrzem...trochęśmiecii
rozsypanegotytoniu.Żadnegolistu.

—Zaraz,wolnego—porucznikniemógłnadążyćzpro​tokołowaniem.—Cobyłoposcyzoryku?
—Nic,śmieci.
Kapitanusiadłnaomszałympieńkuizamyśliłsię.Jakaśmyślniedawałamuspokoju.
—Słuchaj—rzekłnagle.—Niewyobrażamsobie,żebyktośpotrafiłzjeśćnasuchoczterdzieści

tabletekluminalu.Nawetdwadzieścia.Onmusiałtoczymśpopić.Aleczym?Tugdzieśmusibyćbutelka.
Wiesz,takapopiwieczyoranżadzie.

—Wiem.Alebutelkiniema.
Przezchwilępatrzylinasiebieniezdecydowanie.
—Możetamdalej...—powiedziałporucznik.—Halo,sierżancie!—zawołałwstronę

podoficerów,którzywciążjeszczeprzeszukiwalipobliskiteren.—Czynieznaleźliś​ciegdzieśbutelki?

—Butelki?
—Albowogólejakiegośnaczynia.Turystycznama​nierka,termos,bojawiem...
Białekpotrząsnąłgłową.Nie,nictakiegoniebyło.Chy​bażegdzieśowieledalejniżwpromieniu

kilkudziesięciumetrów.MogązPiotrowskimjeszczeposzukać.

—Nonsens—kapitanwzruszyłramionami.—Trudnotosobienawetwyobrazić.Człowiekzjada

najpierwparętubekluminalu,popijaczymś,potemwyrzucabutelkęijeszczeidziezestometrów...
Nonsens.Zasnąłbypopierwszejtubce.Butelka,jeżelibyła,musiałabyleżećtużkołoniego,wzasięgu

background image

ręki.

—Wtakimraziemusimyprzyjąćfakt,żezjadłtenluminalnasucho,jakkanapkęzszynką.

Smacznego.Czegotosięludziomniezachciewa.

—Sierżancie—kapitanwstałzpieńkaiotrzepałmun​dur—prosząpojechaćnaszymwozemdo

komisariatu,zatelefonowaćstamtąddoKomendyWojewódzkiej...naj​lepiejdonaczelnikawydziału
śledczego,żebyprzysłalitutajkogośzeswoichpracowników.Powiedzciewskrócie,jaktuwygląda
sytuacja.Albobardzozagadkowesamo​bójstwo,alboprzestępstwo.Dobrzebybyło,żebyzabralizesobą
odrazuprokuratora,boonniemasłużbowegosamochodu.

—Takjest—odparłBiałeksłużbiście.—Któregopro​kuratora?
—Powiedzcie,żekapitanJanickiprosi,abyzabraliza​stępcęszefaprokuraturypowiatowej.

Oczywiście,oilegdzieśniewyjechał.

Sierżantodszedł.Pochwiliusłyszelioddalającysięwar​kotsamochodu.Piotrowskiwyszedłnabrzeg

parowuizbliżyłsiędooficerów.Nie,żadnejbutelkianimanierkinieznalazł.Niebyłorównieżżadnych
śladówrozbitegoszkła.

—Popatrz,cojatuznalazłem—rzekłnagleporucznikdokapitana,wyciągającztylnejkieszeni

spodnizmarłegojakiśzwitek.—Samepięćsetki.Dwa,trzy...czterypatyki.Ileonmiałwtymportfelu?

Kapitanzajrzałdoprotokołu.
—Stoczterdzieścidwazłoteijakieśgrosze.
—Agrubszągotówkęupychapospodniach.Zgłupiałchłopdoresztyczyco...Towszystkomisię

wcaleniepo​doba.

—Animnie—potwierdziłkapitan.—Zdajesię,żebę​dziemyjeszczeztegomieliniewąskipasztet.
Fotograf,którymyszkowałgdzieśpokrzakach,wynu​rzyłsięnagleobokzwłokiszybkozrobiłkilka

zdjęćpie​niędzy,portfeluiresztyrozłożonychdrobiazgów,poczymznowuznikł.Mdliłogoodtrupiego
zapachu.

Odeszliparękrokówdalejiprzysiedlinabujnej,majo​wejtrawie,palącpapierosy.Pokwadransie

wróciłsamkierowca.Zameldował,żesierżanttelefonowałiześled​czegoprzyjadątakszybko,jaktylko
będąmogli,iżeBia​łekzostałwkomisariacie,abypóźniejsięznimizabraćipokazaćdrogę.

—TenBiałektocałkiemdorzeczy—oceniłporucznik,przewracającsięnaplecyiwystawiając

rumianątwarzdosłońca.Kapitangryzłjakieśźdźbło.Przytaknąłmruk​nięciem.Tak,Białekumiałdawać
sobieradęwsłużbie,towidać.

—Jakichznam—zacząłznowuporucznik,ziewającszeroko—toprzyjadązadwiegodziny.Można

sięprze​spać.

Przyjechalijednakjużpogodzinie.
—JestprokuratorStrzelecki!—ucieszyłsiękapitan,widzącmłodego,wysokiegomężczyznęw

cywilnymubra​niu,któryszedłzaBiałkiem.—IporucznikDrabikześledczego...

—OranyJulek,musieliprzysłaćtegocymbała?—szepnąłporucznik,przecierajączaspane

oczy...

—Ijeszczejakiśwcywilu.Nieznamgo.
—Jateżnie.Tochybaktośobcy.
Tamcizrównalisięznimi.Podczasprzywitaniaobcymężczyznaprzedstawiłsiękrótko:kapitan...(tu

burknąłcośniewyraźnie)zWarszawy.

—Ktotojest?—spytałJanickinaboku,kiedyDrabikstanąłprzynim,zacierającduże,czerwone

ręce.Zawszebyłomutrochęzimno.

—Zbezpieczeństwa—odparłporucznik.
—Skądeściegowzięli?
—Samsięwziął.Jakschodziłemdowozu,szefmnieprzywołałipowiedział:zabierzecie

jednegokapitanazbezpieczeństwa,zWarszawy.Przychodzę,aonjużsiedziwsamochodzie.Tyle

background image

wiem.

Nadłuższąrozmowęniebyłozresztączasu.KapitanJanickizrelacjonowałdokładniesprawę,

podkreślającniezwykłyukładtubekpoluminaluorazbraknaczynia,zktóregodenatmógłbypopić
tabletki.Prokuratorsłuchał,kiwałgłowąirozglądałsięuważniedokoła.

—Wprotokoleoględzinzapisaliście,oczywiście,toorygi​nalnepołożenietubek,prawdakapitanie?

—spytał.

—Oczywiście.
—Cosądzicieotymwszystkim?
—Wyglądanasamobójstwo,aledosyćniewyraźne—odparłkapitan.—TenBekierwziąłsobie

urlopchybaniepoto,abyjepopełnić.Ostatecznie,takąrzeczmożnazro​bićkiedykolwiek.Pozatym
sposób,wjakisięotruł,wy​dajemisięconajmniejdziwny.

—Czterypustetubkipoluminalu—wtrąciłporucz​nik.—Jednąwziąłoddzielnie,trzy—nie

wiadomopoco—ułożyłpodteczką.

—No,dobrze—Strzeleckizamyśliłsięnachwilę.—Niemożliwe,abyzażyłtowszystkobez

popijania.Niezna​leźliścieżadnejbutelki?

—Nie.Wkażdymrazieniemajejwpromieniukilku​dziesięciumetrów,atrudnowyobrazićsobie,

abypozaży​ciutakiejilościluminalumógłjeszczeurządzićsobiedłuższyspacer.

—Ajeżeliniesamobójstwo?—wmieszałsięDrabik.—Chociaż...narabunekabsolutnienie

wygląda.Tepieniądze,zegarek,obrączkanapalcu,porządnypłaszcz,buty...

—Możepoprostuzmarłzpowoduatakuserca,atubkipoluminalunosiłprzysobie?
—Poco?Poukładałjesobiepodgłową,apotem„wziąłiumarł"?
Roześmielisię.
—Sądzę—rzekłStrzelecki—iżwtejchwiliniemasensudrobiazgowerozważanietychspraw.Na

wielepy​tańodpowienamsekcjazwłok.Postaramsięzresztąbyćprzyniej.

*

MajorWichurskizgasiłpapierosaispojrzałniecierpli​wienazegarek.Dochodziładziewiąta

wieczorem.Porucz​nikNowakowskispóźniłsięjużdwadzieściaczteryminu​ty,cojaknaniegobyło
raczejniezwykłe.

Ewamusiałamyślećotymsamym,boodezwałasięnapozórspokojnymgłosem,wktórymmożna

byłojednakwyczućpewnezaniepokojenie:

—Naszinżyniersięspóźnia.Możetamwhucieznówcośsięstało?
Zientaraskrzywiłsięichrząknął.
—E!Odrazu„stałosię".PrzecieżmusidojechaćdoKatowic,atozawszetrwa.Zresztą—dodał,

usłyszawszywkorytarzuznajomekroki—jużidzie.

PorucznikNowakowskibyłzadyszanyodszybkiegomarszuulicamimiasta.Zrzuciłnakrzesło

płaszcz,przy​gładziłrozburzonewłosyipowiedział:

—Dobrywieczór.Przepraszam,żesięspóźniłem...póź​niejwyjaśnię,dlaczego.
—Aczemunieodrazu?—zacząłzpretensjąZientara.
—No,dobrze—przerwałmuWichurski.—Koledzy,musimyterazzapoznaćsięzwynikami

naszychwszystkichbadańiobserwacji.Warszawaznowuzłapałasygnałocynku,chcąniedługodonas
sięwybrać.

—Skądwiecie?—żywozareagowałZientara.
—JabyłamwCentrali—odparłazamajoraEwa.—Dziśranowróciłam.Majątrochępretensji,że

imnicnieprzekazujemy.Próbowałamwytłumaczyć,żetonietakieprosie,ale...Wiecie,jaktoznimi.
Kiedysięsiedzizabiurkiem,towielesprawwyglądainaczej,ajaksiępotemwyjeżdżawteren,

background image

rzeczywistośćokazujesiętrochęinna.

—Sądzę—rzekłWichurski—żejużniedługocośimjednakprzekażemy.Kapitanie,zaczynamod

was.Cościesiędowiedzieli?Wskrócie,niemusiciewszystkiegoopo​wiadać.Najważniejszefaktyi
spostrzeżenia.

Zientaranielubiłmówić„wskrócie",aleniechciałsprzeczaćsięzkierownikiemgrupy.Toteż—

mimoiżprzygotowałsobiepoprzedniodłuższyelaborat,spisanynakilkukartkachnotesu—westchnął
tylkolekkoipowiedział:

—Przejrzałemsześćdziesiątczteryprotokółyzróżnychkontroliresortowychiinnych,dokonanych

wewszystkichhutachcynkowych.

—Dlaczegowewszystkich?—spytałNowakowskizezdziwieniem.
—Dlatego,żeuważałemtozakonieczne—odparłZien​taracierpko.—Nasunąłmisięszereg

spostrzeżeń,doty​czącychsposobuprzeprowadzaniatychkontroli,alesątoraczejuwaginiemające
wielewspólnegoznasząrobotą.Toznaczy,uwagitypuraczejekonomicznego.Natomiastkiedy
wziąłemdorękimateriałyztajnejkancelariihuty„Nadzieja",zauważyłem,żezginęłystamtąddwa
tajnedokumenty.

—Zmojejhuty?—zawołałNowakowskiniemalzobu​rzeniem.
Wszyscy,zwyjątkiemZientary,wybuchnęliśmiechemmimopowagitego,copowiedziałkapitan.
—Brawo!OnjużtakwszedłwrolęinżynieraKowalskiego,żeczujesięterazosobiściedotknięty—

śmiałasięEwa.

—Czegodotyczątedokumenty,kapitanie?—spytałmajor.
—Jedenznichprawdopodobnieanalizprzeprowadza​nychwtajnymlaboratorium.Drugi—nie

wiem.Niemogłemtegodokładniesprawdzić,boobasąprzecieżzna​kowanetylkosymbolami.
Zauważyłem,żezarejestrowanonajpierwichwypożyczenie,apotemzwrot—aledoku​mentówniema,
więcztymzwrotemtojakaśmętnahisto​ria.Wypożyczałkierowniklaboratorium,azwróciłrzekomo
jakiśtechnik.Podpisjegobyłprawienieczytelny,udałomisięjednakrozszyfrować.

—Bekier?—rzuciłNowakowski.
—Tak,Bekier.Tensam,któregozwłokiznaleźliśmydzisiajwlaskuniedalekohuty.
—Otympóźniej—przerwałWichurski.—Terazwy—zwróciłsiędoporucznika

Skowrońskiego.

—Jawrazzgrupąobserwacyjnąpracownikówsłużbybezpieczeństwazainteresowałemsięludźmi,

wytypowany​miprzezEwęiZientarę.Awięcnaprzykładci,którychnazwiskaEwawynotowałaz
kartotekipodczasrzekomejkontroliwZjednoczeniuHutCynkowych.Znalazłsiętammiędzyinnymiwasz
wspólnyznajomyzpociągu,dyrek​torhandlowy.Strasznygadułaibabiarz,apozatymlubizajrzećdo
kieliszka.Oinnychniechciałbymterazmówićszczegółowo,bozabrałobytoparęgodzin,apozatym,jak
dotąd,nanicatrakcyjnegonienatrafiliśmy.

—Ewa?—Wichurskispojrzałnaniąpytająco.
—PozakontroląwZjednoczeniu,oczymjużchybawszyscyzwaswiedzą,pomagałam

kapitanowiwprzeglą​daniuprotokołów.No,pozatym—wyjazddoWarszawy.

—Dobrze.—Wichurskizamyśliłsięnachwilę.—Zaj​mijmysięterazsprawąBekiera,botojest,

zdajesię,naj​istotniejsze.Proszę,poruczniku...

—PracującjakorzekomyinżynierKowalskiwhucie„Nadzieja"—zacząłNowakowski—nie

napotkałemzpoczątkunic,cobymogłomiećjakiśpodejrzanycharakter.Udałomisięnawiązaćdobre,
koleżeńskiestosunkizinny​miinżynierami,brygadzistami,atakże,choćposzłotonie​cotrudniej—
uśmiechnąłsię,przypominającsobieroz​grywkizeszmelcerzami—zszerszymgronempracowników
huty.Otym,żeBekieraniemawhucie,dowiedziałemsięzupełnieprzypadkowo,podczasobiaduw
stołówce.Za​nimzdążyłemsiętymzająć,dosłowniewciągupółgodzi​ny,przyszławiadomośćojego
zaginięciu.OodkryciuzwłokpowiezpewnościąkapitanZientara,jaograniczęsięwięctylkodo

background image

charakterystykitechnika,naraziedośćpobieżnej.Zkonieczności—bocałahutawiejużojegośmiercii
jakieśmocniejsze„naciskanie"obliższeinfor​macjemogłobywzbudzićpodejrzenie.Comówiąo
Bekierzejegonajbliżsikoledzyzlaboratorium?Żebyłpedantem,takwpracy,jakiwżyciuosobistym.
Pedantem,jaksięktóryśwyraził,„doobrzydliwości".Potrafiłzrobićdzikąawanturę,jakmuktośzabrał
zbiurkaołówekalbożonawdomuzrobiłacośnietak,jakonchciał.Lubiłpo​pić,alebezprzesady.Był
ostrożny.Zaostrożnynato,abysięupijać.Pozatymwidaćbyło,żezależymunastano​wiskuwhucie.Był
wysportowany,należałdosekcjipił​karskiejklubu„Hutnik".Rzadkokiedychorował.Kole​dzynaogółgo
lubili.Byłpracowity,uczynny.Możena​wet...zauczynny.Zniezwykłąochotązastępowałkolegówna
drugiejzmianieczypodczasdyżurówwlaboratorium,chociażnieotrzymywałosięzatododatkowego
wynagro​dzenia.Ostatniomiałjakieśkłopoty.Koledzynieumielimiokreślić,cotobyłyzakłopoty,
sądzilijednak,żeraczejdomowe,rodzinne.Wpracybowiemniktniemiałdoniegozastrzeżeń;
przeciwnie:kroiłmusiępodobnonawetawansnastarszegotechnika.

—Tekłopoty...—zacząłmajorznamysłem—jaktosięuniegoobjawiało?
—Podobnobyłroztargniony,czasemchodziłztwarząponurą,niereagowałnażarty,popadałw

zamyślenie,anazaczepkiodpowiadałnieprzytomniealbonieodpowiadałwcale.Pookresachtakichna
krótkiczaswracałdodaw​nejformy,apotemznowu.Takbyłopodobnoodkilkumiesięcy.

—Czyjegouczynnośćikoleżeństwonieprzejawiałysięnaprzykładwudzielaniukolegom

pożyczek?Mamnamyślijakieświększesumy.

—Otymniemówili.
—MożeterazkapitanopowieoznalezieniuzwłokBe​kiera?
Zientarawkilkuzdaniachzrelacjonowałstwierdzonefakty.
—Awięcnierabunek—powiedziałnazakończenie.—Albosamobójstwo,albosprzątnęli

niewygodnegoświadkaczyczłowieka,któryzjakiejśprzyczynystałsięniebez​pieczny.

—Sądzicie,kapitanie,żeistniejejakiśzwiązekpomię​dzyśmierciątegotechnikaanasząsprawią?

—spytałaEwa.

—Trudnopowiedzieć.Niemożemytakodrazuuderzaćwwielkidzwon:Bekierbyłszpiegiemigo

sprzątnęli.Je​żeliniebyłotosamobójstwo,możeistniećszereginnychprzyczyn,dlaktórychktośgozabił.
Jakaśzemsta,pora​chunkiosobiste,kobieta...

—Ajednak—powiedziałWichurski—właśnieztejhutyzginęły,jakmówiliście,dwatajne

dokumenty.Itowłaśniedotyczącetajnegolaboratorium,wktórymBekierpracował.No,zobaczymy
przedewszystkim,cowykażesekcja.Jeżelichodziomojąrobotę,tozanajważniejszyjejfragment
uważamwizytęudyrektorahuty„Śląsk".Zainteresowałymnietam,międzyinnymi,drobnespół​-
dzielniepracy,którewykonujądlahutróżneroboty.Wy​typowałemsobienaprzykładtrzytakie,które
najczęściejwostatnichlatachkręcąsiękołohutcynkowych.Ciekawarzecz:dwieztychspółdzielniz
regułynawalająwpracy,niedotrzymująterminów,kradnąitakdalej.Atrzecia—czystajakłza.Ażsię
wierzyćniechce.Pracujejaksza​tan,dotrzymujeterminówcodogodzinyniemal.Zainte​resowałemsię
pracownikamitego„Mechanika",botaksięonanazywa.Zwłaszczatymi,którzynajczęściejprze​bywali
natereniehut.Zientaramówiłprzedchwilą,że„Mechanik"wykonywałjakieśrobotymiędzy
innymiwtajnymlaboratoriumhuty„Maria".Zresztąnietylko„Mechanik",więcwziąłempoduwagę
wszystkietrzyspółdzielnie.Ktotutajmógłbywchodzićwgrę?Kierow​nicytechnicznispółdzielnioraz
kierownicydziałówzaopa​trzeniaizbytu.Wkażdejspółdzielnipodwieosoby,awięcrazemsześć.Tosą
ci,którzynajczęściejwchodządohut,kontaktująsięzpracownikami,majądostępdoróżnych
pomieszczeń.Bywatak,żepoprostudyrekcjahutywy​stawiaimnaparętygodnistałąprzepustkę.Po
trzechdniachznająjużichwartownicy,niekontrolują.Cóżzawspaniałepoledotakiejroboty,jakąmamy
namyśli.

—Macierację,majorze—odezwałsięNowakowski.—Jabymjeszczezwróciłwiększąuwagęna

tychludzizespółdzielni,którzywykonująpracewtajnychlabora​toriachczykancelariach.Wzasadzie

background image

powinnitorobićzawszepodkontroląkogośzhuty,tylko...samiwiecie,jaktojest...

—Oczywiście.Aleiresztyniemożnapominąć.Zwłasz​czażeinformacje,któreEwaprzywiozłaz

Warszawy,aktóreCentralaostatnioprzejęła,świadczą,żeobcywy​wiaddobrzejestzorientowanyw
naszymprzemyślecyn​kowym.

Rozmawialijeszczeczasjakiś,wreszcieWichurskiwy​znaczyłkażdemuzadanie.Zientaręzostawiono

przyspra​wieBekiera,Nowakowskiwdalszymciągupozostaćmiałnastanowiskuinżyniera
„Kowalskiego",EwaiSkowrońskinatomiastmielizająćsiębliżejtrzemawytypowanymi
spółdzielniami,międzyinnymi„Mechanikiem".

—Niezapomnijcieomateriałach,jakiemożemiećmilicja—powiedziałimmajor,gdyzabieralisię

doodej​ścia.—Zwłaszczazorientujciesię,czyktóryśztychna​szych„spółdzielców"niemanakarku
śledztwa.

—Alboniemiał—dodałSkowroński.
—Tak.Niesugerujciesiętymjednakzabardzo.Mogątobyćzwykłekradzieżeimalwersacje

gospodarcze.

—Chciałabymjeszczewrócićdosprawyaktpersonal​nych—rzekłaEwa.—Chodzimioakta

spółdzielców.Jaktozrobić?Jakimimetodamisięposłużyć?

—Sądzę,żepowinnaśdobraćsobieconajmniejdwóchpracownikówzwydziału„C".Skontaktujsię

zpułkowni​kiem,będąciprzecieżpotrzebneinwigilacjetychsześciuzespółdzielni,samaniedaszrady.

Popatrzyłnaniązzafrasowaniem.Niebyłpewien,czyzadanie,jakiejejwyznaczył,nieprzerastasił

tejmłodej,drobnejkobiety.Ewauśmiechnęłasięwodpowiedzi.

—CzymamyzEwąpodzielićsięspółdzielniami?—spytałSkowroński,przecierajączmęczone

oddymuoczy.

Wichurskizawahałsię.Niechciałtego.Wolał,abyEwakoncentrowałatęczęśćrobotywswoim

ręku.

—Nie—odparłponamyśle.—Lepiejbędzie,jakwyjejtylkopomożecie.Macieprzecieżoprócz

tegowaszewłasnezadanie.

KiedySkowrońskiwyszedł,majorpowiedziałdoEwy:
—Wiesz,mojadroga,zwróćspecjalnąuwagęna„Me​chanika"...Ciąglewracammyślądotych

dwóchdokumen​tów,októrychmówiłZientara.Ciekawjestem,czy„Me​chanik"przeprowadzał
remontlaboratoriumwokresie,kiedydokumentyznajdowałysięjużwhucie.Rozumiesz,ocomi
chodzi?Tutajpewnehistoriemogąsiępokrywaćwczasie,atomożebyćdlanasinteresująca
wskazówka.

—Rozumiem.Alenieodpowiedziałeśminapytanie,jakąmetodęobrać,abyprzejrzećakta

personalnespół​dzielców?

—Zorientujsię,czyniemamożliwościprzejęciaaktnapewienczasprzezjakieśwładze.Może

milicja,podbylepretekstem,możektośzZarząduSpółdzielczościPracy.Ajeżelinie,tomusiszznowu
zorganizowaćrzekomąkon​trolę,takjakwZjednoczeniu.Oczywiście,tyjużtamsamaiśćniemożesz.

—Jasne.
—Ipamiętaj,abyścodzienniezemnąsiękontaktowa​ła—dodałznaciskiem.










background image

Rozdział4


Bekierowązaproszonodoprokuraturynagodzinędwu​nastą,aleprzyszłaowielewcześniej.Siedząc

naławcewkąciekorytarzausiłowałapogodzićsięzmyślą,żemążnieżyjeiżezostałaterazzdziećmi
zupełniesama—aleniebardzojejsiętoudawało.Niespałaprzezcałąnoc,wciążpróbujączrozumieć,
dlaczegotaksięstałoiwczymjejspokojny,niemającywłaściwiewrogówmążkomuśzawinił.

Byłatakzamyślona,żeniezauważyła,jakprokuratorStrzelecki,powiadomionyojejwcześniejszym

przybyciu,stanąłwprogugabinetuidwukrotniepoprosiłjądosiebie.Ocknęłasię,gdydelikatnieująłją
zaramię,prowadzącciemnymkorytarzem,poktórymwobiestronysnulisięinteresanci.

Wgabineciebyłjużjakiścywil,któregodotychczasniewidziała.Przywitałsięzniąwmilczeniu,

obrzucającuważ​nym,przenikliwymspojrzeniem.Siadłaprzedbiurkiem,próbującskupićmyśli.Jeżelijuż
przyszłonaniątostrasz​nenieszczęście,toprzecieżciludziebędąchcielinapewnojejpomóc—
odnaleźćzbrodniarzy,pomścićśmierćmęża...Postanowiła,żepowiewszystko,cotylkomożeprzyczynić
siędowykryciazbrodni.Bo,wsamobójstwoniewierzyłaaniprzezchwilę.Zbytdobrzeznałamęża.

—Rozumiem—zacząłprokurator,przyglądającjejsięzewspółczuciem—żechwilajestdotakiej

rozmowynienajlepsza.Zpewnościąciężkojestpanimówićznamitutajośmiercimęża.Przecież
dowiedzieliśmysięwszyscyotymdopierowczoraj...Proszęjednak,zeswejstrony,inaszrozumieć.
Spełniamyswójobowiązek.

—Wiem—odparłacicho,alewyraźnie.—Powiem,cotylkobędęmogła.
—Todobrze—odetchnąłzulgą.—Musimyjakośwspólniewyjaśnićokolicznościzwiązane

ztątragicznąsprawą.Panipomocjestdlanaspoprostukonieczna.

Skinęłagłowązezrozumieniem.KapitanZientaraza​paliłpapierosa,niespuszczajączniejwzroku.
—Czyznapanijakiekolwiekszczegółyzwiązanezwy​jazdem,araczejzprojektowanym

wyjazdempanimężadorodzinywRzeszowskiem?—spytałStrzelecki.

—Wiem,żewybierałsiętamnaślubswegokuzyna.Jategokuzynanieznałam,nieprzyjeżdżałdo

nasnigdy.Onitammająmałegospodarstworolne.Mążjeździłdonichwzeszłymroku,natydzień.To
byłolatem,podczasurlopu.

—Czymiałzamiarobecniewstąpićgdzieśpodrodze?Zatrzymaćsięukogo?
—Nicotymniemówił.Ale...—zawahałasię,umilkła.
—No,no?—rzekłprokuratorzachęcająco.
—Teraztaksobiemyślę,proszępana,żewostatnichlatachbyłowieleróżnychspraw,któremąż

mójprzedemnąukrywał.

—Poczympanitaksądzi?—odezwałsięZientara.Spojrzałananiegospłoszona.Przezchwilę

zapomniała,żewgabineciejestjeszczektośpozaniąiprokuratorem.

—Poczym?—powtórzyławzadumie.—Ano,choćbypotym,żewychodziłczęstozdomu,nicnie

mówiąc,do​kądidzieanikiedywróci.Szufladywbiurkuiszafieza​mykał.Myślałamnawet...myślałam,
żeonkogośma.Zna​czysię,innąkobietę.

—Czywidziałagopanikiedyśzjakąśnieznajomąkobietą?Przychodziłymożejakieślisty?—

spytałStrzelecki.

—Listy?Nie.Szukałamczasem...—zawstydziłasięiumilkła.Potempowiedziała,jakby

przezwyciężająctenwstyd:—No,szukałampokieszeniachinabiurku.Możejakaśfotografiaczylist...
Alenicniebyło.Innarzecz,żegdybymójmążcośtakiegomiał,tobynapewnodobrzeschował.Onbył
bardzodokładnyistaranny.

—Czynierozmawiałzpaniąoswoichkłopotach,zmartwieniach?Możemiałdługi?Albo

nieprzyjemnościwpracy?

—Długówchybaniemiał.Nawet...zdawałomisię,żemaostatniowięcejpieniędzyniżprzedtem.

background image

Dzieciomku​powałdrogieowoce,zabawki,mnieprzyniósłkiedyśtakąpięknąskórzanątorebkęz
Cepelii...—głosjejzadrgałpodejrzanie,przyłożyładooczuchusteczkę.—Pytałam,czyniedostał
podwyżki,aleodparł,żetylkopremię.Daw​niejunichwtymlaboratoriumtechnicypremiedostawali
tylkoraz,najwyżejdwarazynarok.Terazjakbyowieleczęściej.

Prokuratorpomyślał,żetrzebaotozapytaćwhucie,agłośnopowiedział:
—Więczaobserwowałapani,żemiałodpewnegoczasuwięcejpieniędzyniżdawniej.Aczy

wobecpanizacho​wywałsiętaksamo?

—Nie.Chodziłponury,zamyślony,czasemcaływie​czórpotrafiłsiędomnienieodezwać.Potem

znówmutojakbyprzechodziłonatydzieńczydwa.Itakciągle.

—Aczybyłulekarza?
Bekierowaspojrzałazdziwionanaprokuratora.
—Ulekarza?Poco?Mążprawienigdyniechorował.Sportyróżneuprawiał,doklubunależał.

Chodziłczasomdodentysty,towszystko.

Zientaranachyliłsiędoprokuratoraiszepnąłmudoucha:
—Podejrzewaciechorobępsychiczną?
—Niewykluczone—odparłkrótkoStrzelecki.Dener​wowałgotrochętennieznajomygośćz

bezpieczeństwa.Niewiadomo,pocosiedzinaprzesłuchaniuitylkopeszykobietę.

—Ktoupaństwabywałwdomu?—spytał,zwracającsięznówdoBekierowej.—Czy

przychodzilinaprzykładkoledzymężazhuty„Nadzieja"?

—Prawienigdy—odparłazodcieniemsmutku.—Nawetczasemsiędziwiłam.Jawłaściwie

wcaletychjegokolegównieznałam.Widziałamichtylkoparęrazy,jakprzychodziłamdomęża,aledo
laboratoriumitakmnieniewpuszczano,więctylkowstołówcerazczydwarazyinajakiejśzabawiew
DomuHutnika.

—Aktośspozahutyprzychodził?
—Teżnie...—umilkła,cośrozważając.Widaćbyło,żeusiłowałasobiedokładnieprzypomnieć.

Wreszciepowie​działa:—Kiedyśprzyszedłdonaszupełnieobcymęż​czyzna,któregonigdyprzedtem
anipotemniewidziałam,aniwhucie,aniwosiedlu.Terazsobieprzypominam,żerozmawiałzmężemo
wyjeździe...aleniewiem,którytoznichmiałjechaćidokąd.

—Proszęmidokładnieopowiedzieć,jaktobyło.
—Onprzyszedłwieczorem.Tobyłochybawstyczniualbo...nie,wmarcu.Napewno,bo

peklowałammięsonaWielkanoc.Byłamwkuchni,kiedyprzyszedł.Mążgowpuściłizarazzamknął
sięznimwpokoju.Niewiem,oczymmówili.Alejakwychodził,usłyszałamkoniecichrozmowy,
właśnieotymwyjeździe.Mówiliteżcośo...za​raz,jaktobyło?

—Niechpanisobiedobrzeprzypomni,tomożebyćbar​dzoważnawskazówka.
—Mążsięgospytał:„Kiedysięzobaczymy?"Aonod​powiedział:„Będętamuwaszaparędni".

Natomójsięzdziwiłimówi:„Przecieżjużeścieskończylirobotę"?Atamten—żejeszczenie.
Zarazpotempożegnałsięiwy​szedł.

—Czypamiętapani,jaktenczłowiekwyglądał?—wtrąciłkapitanZientara.Prokuratorrzucił

mukrótkie,niechętnespojrzenie.Stanowczotenfacetniepowinienmieszaćsiętakdalecedo
przesłuchania.

—Takbardzomusięnieprzyglądałam—odparłaBekierowa.—Drzwiodkuchnibyłytylkotrochę

uchyloneirazwyjrzałam.

—Czybyłwysoki,niski?Jakubrany?
—Dośćwysoki,okrągłynatwarzy,ubranywzwyczaj​nąjesionkę.Pamiętam,żebyłwberecie,bou

nastomałoktonosi.

KiedyprokuratorskończyłprzesłuchanieiBekierowawyszła,zwróciłsiędokapitanaizapytałz

ledwouchwyt​nąironią:

background image

—Sądzicie,żetentajemniczyosobnikmożemiećjakiśzwiązekześmierciąBekiera?
—Niemamyjeszczewynikówsekcjizwłok—odparłtamtenwymijająco.—Możeto

samobójstwo?Trudnotutajczymśsięsugerować.

*

WtydzieńpóźniejmajorWichurskisiedziałwjednymzpokojówkomórkikontrwywiaduw

Katowicach,przeglądającuważniedostarczoneprzezEwęJasińskąaktapersonalnesześciukierowników
działówspółdzielni.By​łytoankietyiżyciorysy.Zaświadczeniazpoprzednichmiejscpracyorazodpisy
ankietEwawręczyłamilicjikatowickiejdobliższegosprawdzeniaichwiarygodności.

Wichurskiniespodziewałsięwielepożyciorysach.Któżnapiszesamosobiecoś,comożego

przedstawićwniekorzystnymświetlelubutrudnićprzyjęcienanowestanowisko...

Dodokumentówtychdołączonebyłyjednakiopinie.Niektóreznich,pisanewidaćprzezludzio

niezbytsze​rokimhoryzonciemyślowym,zatomocnozawężonympo​czuciuodpowiedzialności,brzmiały
wręcznonsensownieimajorzżymałsięprzyczytaniu.

JerzySoból—pisałjakiśkadrowiec—jestniezłymfachowcem,doobecnejrzeczywistości

ustosunkowanymzgołapozytywnie,aczkolwieklubiwypićprzyniedzieli.Wykazujesięaktywniew
pracyzwiązkowo-społecznej,borozprowadzapomiędzypracownikówspółdzielnibiletydokina,przez
codziałananiwie.

Jakatobyłaniwa,kadrowieczapomniałnapisać.Majorodsunąłpapieryzezniechęceniem.Może

niepotrzebnieuczepilisiętychspółdzielni.,.

Ktoślekkozapukałdodrzwiiwszedł,nieczekającnazaproszenie.
—Dzieńdobry,Ewo—Wichurskiuśmiechnąłsię,wsta​jącnapowitanie.Pocałowałjąwrękę,

czegonigdynierobiłprzykolegach,pomógłzdjąćpłaszcziprzyjaznymgestemwskazałfotelza
biurkiem.Przezchwilęzwidocz​nąprzyjemnościąprzyglądałsię,jakpoprawiaławłosy,potem
westchnąłlekko,ściągnąłbrwiispytałtonemnie​malobojętnym:

—Maszcośnowego?
—Tak—odparła,biorączbiurkajegopapierosy.—Wrozmowiezmilicjąnatrafiłam,wyobraź

sobie,najed​negosierżanta,którywlatachpięćdziesiątychbyłkierow​nikiemdziałukadrwzakładzie
ceramicznymnaprzed​mieściuZielonejGóry.Otóżtwierdzionzcałąstanow​czością,żeżadenRoman
Kolińskitamwówczasniepraco​wał.

—Poczekaj—przerwałjej,podajączapalniczkę—nicjeszczeniewiemożadnymRomanie

Kolińskim.Któżtojest?

—Ach,prawda—roześmiałasię.—Zabrałamcijegoankietęiżyciorys,boniezdążyłamjuż

zrobićodpisów.Masz,tutajjesttowszystko—położyłanabiurkuteczkę.—Kolińskitojedenztej
szóstki,kierownikdziałuza​opatrzeniaizbytuwspółdzielni„Mechanik".Wjegoaktachjestmiędzy
innymizaświadczenieztegowłaśnieza​kładuceramicznegowZielonejGórze.Miałtampracowaćod
wrześniatysiącdziewięćsetpięćdziesiątdomarcapięćdziesiątjeden.No,więcniepracował.

—Isfałszowałzaświadczenie?Widzisz,Ewa,tosięzdarza.Możesiedziałwtymczasiezajakieś

kradzieżeczyin​neprzestępstwo,doczegooczywiścieniechciałsiępotemprzyznać.Alemaszrację,że
trzebatobędziewyjaśnić.Coonrobiłprzedtem,tenKoliński?Aha,tujestjegoteczka.Zarazzobaczymy.
Ankieta...Życiorys...Coontupisze:Urodziłemsięszóstegolipcatysiącdziewięćsetdwudzieste​go
drugiegorokuwRadomsku,jakosynrobotnikaZakła​dówDrzewnych„Thonet&Mundus".
Uczęszczałemdoszkołyhandlowej...
itakdalej.Okupacja:Pracowałemodrokuczterdziestego
pierwszegowtychsamychzakładach,
comójojciec...TujestzaświadczeniezZakładówDrzew​nych.

—Poniemiecku.Tegojużsięchybaniedasprawdzić.
—Apocosprawdzać?Conamtoda?Zresztą,poczekaj.DalejpanKolińskipisze,żesięukrywał

background image

przedwywiezie​niemnarobotydoNiemiec...przebywałjakiśczaswRzeszowskiem,uwujanawsi.Po
wojnieprzezbliskorokcho​rowałemnapłuca.Potem,zewzględunastanzdrowia,pracowałemjako
pomocnikogrodnikawmajątkupaństwo​wymŻękocice,naZiemiachOdzyskanych,następnietam​że
jakopisarz.Wpięćdziesiątymroku,wewrześniu,rozpo​cząłempracęwZakładzieCeramicznymw
ZielonejGó​rze.

—Ciekawam,czymwówczaszajmowałsięnaprawdę.
—Dokumentrobiwrażenieautentycznego.Możetensierżantniepamięta?Iluwtakimzakładzie

mogłobyćpracowników?Dwustu—amożepięciuset?Czyonmożepamiętaćwszystkienazwiska?No,
dobra.Zobaczymy.PotemKolińskiprzeniósłsiędoWarszawyibyłzatrudnio​ny,jakpisze,nastanowisku
technikanormowaniawZjednoczeniuPrzemysłuBudowlanegoażdorokupięć​dziesiątegotrzeciego,
kiedytowyjechałnaŚląsk.Cieka​we,naogółludziebardzoniechętniewyjeżdżajązWar​szawy,jakjuż
mająwniejpracę.CoonrobiłnaŚląsku?Aha,wpierwpracowałwspółdzielni„Feniks"jakorefe​rentw
dzialezaopatrzenia,apotemzaawansowałdo„Me​chanika"nakierowniczestanowisko.Sądzisz,Ewo,że
wtymwszystkimjestcośniewyraźnego?Czywiesz,jakąmaopinięwobecnymmiejscupracy?

OpiniaRomanaKolińskiegojednaknietylkonienasu​wałazastrzeżeń,alebyławręczpozytywna.

Dobryfacho​wiec,zdolny,rzutkiorganizator,uczciwy—otoocenaje​gopracodawcówikolegów.

Obserwacjarównieżniewykryłażadnychfaktów,któ​remogłybywzbudzaćniepokój.Kolińskibył

człowiekiemspokojnym,koleżeńskim,pieniędzminieszastał,nieupi​jałsięaninierozbijałpolokalach,z
kobietamirzadkokiedygowidywano.Byłnieżonaty,mieszkałwmałym,sublokatorskimpokojuw
Katowicach.

—Sfałszowaneświadectwotrzebabędziejednakspraw​dzić—rzekłWichurski,wysłuchawszy

sprawozdaniaEwy.—Możetozupełnienieszkodliwyczłowiekitylkozdarzyłomusięwprzeszłości
małe„potknięcie".Amoże...

—Zajmiemysiętym—odparłaEwa.—Wydajemisię,żeniecoinformacjionimmożnabyuzyskać

wRadomsku.Tarasięurodził,tammieszkałprzezdłuższyczas.Zpew​nościąznajdąsięludzie,którzy
pamiętajągojeszcze.Czychcesz,żebymtampojechała?

Wichurskipotrząsnąłprzeczącogłową.
—NiechjedzieSkowroński.Tojestrobotadlamęż​czyzny.Tak,trzeba,żebypojechał.Wniczym

namtonieprzeszkodzi,a—byśmoże—pewnerzeczysięwyjaśnią.

*

Kilkaminutprzedgodzinąpierwsząwpołudnie,pociągpośpiesznyzKatowicdoWarszawy

zatrzymałsięnamałejstacjizbardzodużymnapisem„Radomsko".Zatrzymałsięchybaniedłużejniż
kilkanaściesekund,poczymzsy​kiemparypomknąłdalej.

Niewielkagrupkapodróżnych,którzywysiedli,bezpoś​piechuskierowałasięwstronęwyjścia.

Niektórzyznichsięznaliipozdrawialiuchyleniemkapelusza,rzucajączdawkowe:„cosłychać?"albo:
„jakleci?"

PorucznikSkowroński,weleganckimszarymubraniu,zteczkąipłaszczemprzewieszonymprzez

ramię,wysiadłostatni.Rozejrzałsięnajpierwzciekawościądokoła,ana​stępniepodążyłzainnymido
wyjścia.

Przedstacjąstałydwiedośćmocnosfatygowanetak​sówki.Kierowcydrzemali,nieliczącnażadną

jazdęaniatrakcjęwrodzajubijatykiczypożarustacji.Instynktza​wodowyzbudziłjednakjednegoznich,
kiedyczłowiekweleganckimgarniturzeukazałsięprzedbudynkiem.Kierowcaprzetarłrękązaspaną
twarz,splunąłprzezleweokno,apotemwychyliłsięprzezpraweispytałzachęca​jąco:

—Pojedziemy?
—Chciałbymdostaćsiędohotelu—powiedziałSko​wroński.—Czymożemniepantamzawieźć?

background image

—Dohotelu?—powtórzyłkierowcaiwestchnął.Drugitaksówkarzrozbudziłsięrównież,adosłyszaw​-
szy,ocochodzi,parsknąłśmiechem.

—Jakpanchcesz,możemydookołamiastoobjechać,alehotelstądotrzyminutydrogi.
—Pięć—zaprzeczyłpierwszykierowca.
Przezchwilęsprzeczalisięsennie,wreszciedoszlizgod​niedowniosku,żesześć.Możnabyłotego

frajeranabrać,powozićtrochętuitam,apotemdojechaćdohoteluodstronyrynku.Czasamirobili
nieznanympodróżnymtakiekawały,dzisiajjednakniechciałoimsięnawetzapusz​czaćsilników.

—Sześćminuttoblisko—rzekłSkowroński.—Wprawoczywlewo?
Pierwszykierowcapokazałrękąnaprawo.Drugijużdrzemał.PorucznikskręciłwulicęReymonta.

Hotel,onieśmiertelnejwPolscenazwie„Europejski",byłrzeczywiś​ciebardzoblisko.Dwupiętrowy,
szaryitrochęponurybudyneknierobiłzachęcającegowrażenia.Przybyszanieobchodziłjednak
wyglądhotelu.Przelotniepomyślał,tyl​ko:„abyniebyłopluskiew",iwszedłdośrodka.

Whalluprzyladzie,oboktablicyzgarstkąkluczy,doktórychprzyczepionebyłyogromne,drewniane

gałki,ki​wałsięnadgazetątęgi,łysyjakkolanoportier.Niezau​ważyłwejściapodróżnego,bospał.Miał
dyżurprzezdwa​dzieściaczterygodzinyiterazodsypiałnoc.

—Czydostanęjakiśpokój?—spytałSkowroński,stającprzyladzie.Płaszcziteczkępołożyłobok

siebie,wyjąłdowódosobistyiwiecznepióro.

Portierocknąłsię,spojrzałnieprzytomnienanowegogościa,potemzprzyzwyczajeniapotrząsnął

głową.

—Niema—odparł.
Przybyłystałjednakwciążobokniego.
—Przecieżpowiedziałempanu,żeniema—rzekłpor​tierzlekkimzniecierpliwieniem,poczym

dojrzałwysu​niętywjegokierunkubanknotidodałspiesznie:—Chy​bażebypansięzgodziłnapierwsze
piętro.Alemogędaćtylkodwuosobowypokój.

Skowroński,któryniewyraziłdotychczasżadnychży​czeń,oceniłtojakoprzychylnezałatwienie

sprawy.Nicwięcjużniemówiąc,wziąłpodanymuformularz,wypeł​niłspieszniewszystkieżądane
rubryki,przyczymtam,gdziebyłodrobniejszymdrukiemwypisane;„zawód",wpisał:„inżynier".
Podpisawszysięozdobnymzakręta​sem,oddałzielonąkartkęiwzamianotrzymałkluczodpokojunumer
stodwadzieściasześć,cobyłooczywistymnonsensem,bocałyhotelmiałtylkoszesnaściepokoi.

Wbrewoczekiwaniom,pokój„126"byłprzyjemnyiczysty.Niebrakowałonawetżarówkiwlampce

nocnejaniręcznikaprzyumywalce.

Skowrońskiumyłręce,obejrzał—raczejznawyku—ściany,łóżko,szafęidrzwi,sprawdził

kontakty,potem

zostawiłpłaszcz,bonadworzebyłniemalupał,iwyszedł.Portierprzepisywałwłaśniejego

danepersonalnedoksiążkimeldunkowej.Widaćbyło,żezajęcietozajmiemudobrychkilkanaście
minut.

—Czymożepanmniepoinformować,gdzietujestuli​caKościuszki?—spytałporucznikgrzecznie.
—Kościuszki?Aniedaleko.Czytuwogólecośjestda​leko?—rzekłportierzpogardą.
Skowrońskiuśmiechnąłsię.
—PanniepochodzizRadomska?
—Ja?—Portierskrzywiłsięzodrazą.—Jestemłodzianinem.Ciężkiloszagnałmniedotejdziuryi

taksiedzę.Zajakiegrzechy,samniewiem.PanmożezŁodzi?—Ożywiłsię,spojrzałnakartę
meldunkową,poki​wałgłową.—Katowice.Znam,znam.Dużemiasto.Alenietakie,jaknaszaŁódź.Był
pankiedywŁodzi?

—Byłem.Bardzoładniepowojniesięrozbudowuje.
—No,widzipan—ucieszyłsięportier,jakbytobyłajegozasługa.Awidząc,żegośćzbierasiędo

wyjścia,do​dałszybko:—Pójdziepanprosto,apotempierwsząwprawoizarazbędzie

background image

Kościuszki.Trafipan,tonieŁódź,tuwszystkowgarści.

Skowrońskibeztruduodnalazłulicę,ananiejKomen​dęPowiatowąMilicjiObywatelskiej.

Komendantmiałbyćuprzedzonyojegoprzyjeździe,porucznikspodziewałsięnawet,żektośodnich
będzie,oczywiściepocywilnemu,naperonie.Dobrze,żeteprzewidywaniazawiodły.Wtakniewielkim
mieściezpewnościąwszyscymilicjanciznanisąjegomieszkańcomitakiepowitaniemogłobyniecopo​-
krzyżowaćporucznikowiplany.

Komendantwykazałjednaktylesprytu,żeniewysłałnikogooficjalnie.Niewiedzącotym,

Skowrońskibyłob​serwowanybardzodyskretnieprzezjednegozpodofice​rów,któryśledziłjegokrokiaż
dohotelu,poczymza​wróciłdoKomendyipowiadomiłswegoszefa,że„gość"przyjechałipewnie
niedługotusięzjawi.ToteżkiedySkowrońskiwszedłdobudynkumilicji,wartownikbyłjużuprzedzony,
akomendantczekałwswoimgabinecie.

Mimotowartowniksprawdziłstarannieokazanąmule​gitymację,asekretarkakomendanta

powiedziałasłużbiście,iż„zarazzamelduje".Jejszefpoprawiłmundur,za​piąłpas,poczymstanąłwe
drzwiachgabinetu,zapraszającgościnniewjegoprogi.

Skowrońskiprzedstawiłsięjakooficerzesłużbybez​pieczeństwazWarszawy.Niewdającsięw

meritumspra​wy,powiedziałkomendantowi,iżchciałbyustalićwRa​domskupewnefaktyidane
personalne,dotycząceniektó​rychosób.Chodzimuzwłaszczaoludzi,którzypodczasokupacjipracowali
wZakładachDrzewnych„Thonet&Mundus".Wymieniłkilkanazwisk,międzyinnymiiRoma​na
Kolińskiego.

Komendantprzepisałdoswegonotesuwszystkienaz​wiska.Wówczasporucznikzniszczyłkartkęi

dodał,żechciałbyrównieżuzyskaćadresytychosóborazwszystko,czegotylkomilicjamożesięonich
wciąguparugodzindowiedzieć.

—Tosiędazrobić—odparłkomendant,przeklinającwduchuwarszawskiegogościa,którynadał

muotonowążmudnąrobotę.—Nakiedychcecietomieć?

Skowrońskispojrzałnazegarek.
—Gdybyściemogli...powiedzmy,naszóstąwieczór,tobybyłobardzodobrze.
—Cholerniemałoczasu—odparłkomendantszczerze.—Alespróbujemy.


*

Oszóstejporucznikdowiedziałsiętyle,żepoczułpewniejszygruntpodnogami.Niewgłębiającsię

wdaneper​sonalne,dotycząceinnychosób,zająłsięinformacjamioRomanieKolińskim.Okazałosię,że
pracowałonrzeczy​wiściewczterdziestympierwszymrokuwZakładachDrzewnych„Thonet&Mundus"
—aletobyłajedynawiadomośćzgodnazankietą.BoaniojciecKolińskiegowtychzakładachnigdynie
pracował,aniteżniebyłro​botnikiem.Miałwłasny,dobrzeprosperującyskleptek​stylnywcentrum
miasta,któryudałomusięutrzymaćażdonadejściafrontuwczterdziestympiątymroku.Wcza​siedziałań
frontowychstaryKolińskizmarł.

Wywiadowca,któryprzyniósłtewszystkieinformacje,dodałjeszcze,żeRomanKolińskigdzieś

wiosnączterdzie​stegodrugiegoroku,wobawieprzedwywiezieniemnaro​botydoNiemiec,wyjechałdo
dalszejrodzinyswegoojcanawieś.MiałotobyćpodobnowLubelskiemczywRzeszowskiem.Odtej
porywszelkisłuchponimwRadomskuzaginąłiniektórzyprzypuszczali,żepoprostuzginąłwczasie
działańwojennych.

Wywiadowca,zapytanyprzezSkowrońskiego,skąduda​łomusięwtakszybkimtempiezdobyćażtyle

informacji,odparł,żeniesprawiłomutowiększychtrudności.MieszkałwRadomskuodczterechlati
znałniemalwszystkich.OKolińskichrozmawiałzichdawnymsąsiadem,Kazimierczakiem,któryw
czasieokupacjibyłkierownikiempunktudostawproduktówrolnych;chodziłysłuchy,żewrazzestarym
Kolińskimjeżdżąnocaminawieś,handlującpokryjomugdziesiędałoiczymsiędało.Jaktotambyło

background image

naprawdę—dziśniktniedojdzie.Faktemjestjed​nak,żesklepKolińskiegozawszemiałdużywybór
towa​rówijakośnigdyniedochodziłownimdo„nieporozu​mień"zwładzaminiemieckimi,zaś
Kazimierczaknigdyjakośniewpadłnatychswoichjazdach,leczdorobiłsiędomkuzogrodemigrubej
gotówki.Poruczniknamyślałsięprzezchwilę,apotempostanowiłpójśćdoKazimierczaka.Spytał,gdzie
onmieszkaijaktamdojść,poczympodziękowałkomendantowizainfor​macjeiwyszedł.

Nadworzebyłojużciemno.Mały,niskidomekKazi​mierczaka,otoczonykrzewamibzu,miałoknanie

oświe​tlone.Porucznikpostałchwilęprzedzamkniętąfurtką,potemskręciłobokogroduizaszedłod
podwórza.Dwadużepsy,naszczęścieniespuszczonezłańcucha,powita​łygowściekłymujadaniem.
Zanimzdążyłzapukaćdodrzwi,spodktórychprzebijaławąskasmugaświatła,ktośjeotworzyłistanąłw
proguuciszającpsy.

Byłtomężczyznaniewysoki,mocnojużprzygarbiony,prawiezupełniełysy,omocnosklepionej

czaszceikrót​kiej,grubejszyi.Miałnasobieflanelowąkoszulęwciem​nąkratęiszerokie,dobrzejuż
sfatygowanespodnie.

DojrzałSkowrońskiego,jednymrzutemokaoceniłjegoeleganckipłaszcz,teczkę,uniósłbrwiz

lekkimzdziwie​niemizapytał,wyraźniesilącsięnauprzejmyton:

—Czypanmadomniejakiśinteres?Bo,przepraszam,aleniemogęsobieprzypomnieć...twarzniby

znajoma,tylkooczymojejużstare.

—CzypanKazimierczak?—odparłporucznikpyta​niem.Wolałsięupewnić.
—Tak,toja.
—Panmnieniemożepamiętać,bowogólesięniezna​my—uśmiechnąłsię.—Jajestem

WacławKoliński...krewny,awłaściwiestryjecznybratRomana.

—Koliński?BratRomana?—powtórzyłstaryczłowiekzogromnymzdziwieniem.—Czytomoże...

czytopanjestten,cototakdługomieszkałweFrancji?

Skowrońskibłyskawicznieobliczyłwmyślachlata,sko​jarzyłzwiekiemRomanaiodparł,śmiejąc

się:

—Toznaczy,jestemjegosynem.Mójojciecwyemigro​wałdoFrancjibardzodawno.Jateraz

wróciłemiprzy​jechałemtu,abyichwszystkichodwiedzić,ale...—urwał,nibyzesmutkiem.

—Tak,tak—powiedziałKazimierczakzwestchnieniem.—Karolnieżyje,zginąłwczasie

frontu.ARoman...alepocomytakstoimy,niechżepanwejdziedomieszka​nia.Proszę—otworzył
szerokodrzwi.

Kiedyusiedliwdusznympokoju,którymożnabyłowrównymstopniunazwaćjadalnym,jaki

salonem,Ka​zimierczakprzyglądałsięswemugościowiprzezparęchwil,apotemnaglespytał:

—Właściwie...jakpandomnietrafił?
Wgłosiejegomożnabyłowyczućpewnąnieufność.„Boisię—pomyślałporucznik.—Pewnieboi

sięzłodziei.Mu​simiećjeszczetrochęwalutyzestarychzapasów".Agłoś​nopowiedział:

—Wiepan,jawróciłemdoPolskiczterymiesiącetemu.OsiedliłemsięwWarszawie,mamtamtaki

warsztatradiomechaniczny.No,przywiozłosiętrochęnarzędziigo​tówki...Niepowiem,żebymiźle
szło.Zarobekjest.Alepomyślałemsobie:siedzętakwtejWarszawiesam,jakpalec,trzebaprzecież
jakichśkrewnychpoodnajdywać.No,tozabrałemsięiprzyjechałemdoRadomska.Ranoprzyjechałem,
pokójmamwhotelu.Pytałemportiera,py​tałemparęspotkanychosób,alejakośniktoKolińskichnicnie
wiedział.Niewiem...możeźle,żemłodychpyta​łem,onimogąniepamiętać.ToRomanjużtuniemiesz​-
ka?

—Nie.Akogopanpytał?—Staryniebył,widać,jesz​czeprzekonany.
—Niechpansobiewyobrazi,żeposzedłemnawetnamilicję!No,alewkońcupowiedzianomi,że

możepanbę​dziecoświedziałomoichkrewnych.Więcprzyszedłem.Przepraszam,żeotakpóźnej
godzinie,panjużmożespał?

—Nie,skądże.NigdypanuKarolówniebył?

background image

—Akiedy?Zresztą,panmusiałotymsłyszeć,pomię​dzynaszymirodzinamibyłyjakieśspory,zdaje

sięma​jątkowe.Dlategotekontaktybyłybardzoluźne.Ot,wie​działosię,żesąwRadomskukrewni,że
stryjKarol,żeRoman...Towszystko.Moirodziceteżjużnieżyją.Ajaniewidzępowodu,dlaktórego
miałbymsięzRomanemkłócićojakieśstaresprawy.

Przezuchylonedrzwizajrzałnieśmiałokilkunastoletniwyrostekojasnej,kędzierzawejczuprynie.
—Dziadzio...Azorsięurwałzłańcucha—umilkłzza​żenowaniemnawidokobcego.
—Tomójwnuk—staryprzedstawiłgoSkowrońskiemuzpewnądumą,Adochłopcapowiedział:

—Noco?Niepotrafiszgoprzywiązać?

—Kiedyłańcuchsięprzerwał.Dziadziodatennowy,cojestwkomórce.
—PanieKazimierczak—wtrąciłsięporucznikdoroz​mowy—amożebywnuczekskoczyłtugdzieś

pojakąśbu​telkę?Odtyłuzawszesięjeszczedostanie,prawda?—Wyciągnąłportfel,azniegosto
złotych.—Tylkonajlep​szą,jakajest.Eksportową.Cobędziemytaknasuchoroz​mawiać,

—Nie,nie!—zaprzeczyłżywoKazimierczak.—Panjestmoimgościem,tojazaraz...—Szukał

pokieszeniach,alewidaćbyło,żerobitoniebardzochętnie.

„Skąpy"—pomyślałporucznik.
—Skądżeznowu—powiedział,dającchłopcubank​not.—UnasweFrancji...toznaczy,jakbyłem

weFran​cji,totamjestzwyczaj,żejakktośporazpierwszydoczyjegośdomuprzyjdziezwizytą,
musiprzynieśćzesobąbutelkęwina.Botamdowszystkiegowinopiją,niewód​kę.Weź,chłopcze,skocz
poflaszkęczegośnajlepszego,comają.

—No,jakpantakmówi—bąknąłstaryzuradowanąminą.
Chłopiecwyszedł,zapominającołańcuchu.
—Romanaznałemoddzieciaka—zacząłKazimier​czak,sięgającdopodanejmupapierośnicy.—

Chodziłdoszkołyhandlowej.Niepowiem,ładnybyłzniegochłopak,zgrabny,dobrzewyrośnięty.
Ojciecpieniędzynieskąpił,tosięmłodyrzucał...no,jaktomłody.Ubranybyłzawszejakzigły,
dziewuchyzanimsięoglądały.Przedsamąwojnątoonmiał...zaraz,chybasiedemnaścielat.Tak.Po​-
magałojcuwsklepie.Sportowiecteżbyłzniegopierw​szejklasy,wszyscymówili.

—MusiałomusięprzykrzyćpóźniejwZakładachDrzew​nych?
—Eetam...—starymachnąłrękąlekceważąco.—Tobyłalipa.Faktycznietoonchodziłtamraz,

możedwara​zynamiesiąc.Abysiępokazać.Majsterzaniegolistępod​pisywał.AKarolcałąsprawę
„smarował".Forsytośmymieliwtedydość.DopierojakzaczętotakichmłodychjakRomanwywozićna
robotydoNiemiec,Karolsięprzestraszył.Alejeszczeprzezjakiśczasszło,bokierownikarbeitsamtu
lubiłpopićidobrzezjeść,więcbyłynaniegosposoby.Doczasu.Potemkierownikazmienili,przyszedł
nowy,ostry,zabrałsiędotychwszystkich,którychtamtenochraniał.NoiKarolwyprawiłsynado
swoichdalszychkrewnych,wRzeszowskie.Panichmożezna?

Skowrońskizaprzeczyłruchemgłowy.
—Takamaławieś...zaraz,jakonasięnazywała?Cośodbrzozyczyświerka.Byłemtamkiedyś,ale

zapomniałem.DojeżdżałosięzestacjiStrzyżów,apotemkońmijeszczeparęgodzin.

—Czyniepamiętapan,jaksięnazywalicikrewni?TeżKolińscy?
Kazimierczakpotrząsnąłgłową.
—Chybanie,aleniepamiętam.Wiepan,tojużprzecieżkawałczasu,jaktambyłem...
RozmawialipotemchwilęoRadomsku,jaksiętużyjeiktojeszczepozostałzestarychznajomych

rodzinyKolińskich,ażwróciłwnukKazimierczakazbutelkąwódkieksportowej,więcwypilipokilka
kieliszków„podpapierosa”,bostaryniechciałdać,czymożeniemiałnicnaprzekąskę.Kiedy
Skowrońskipożegnałgo,upewniwszysięporazostatni,żeodtamtychczasówniktRomanawmiasteczku
niewidziałanionimniesłyszał,Kazimierczaknaglepalnąłsiędłoniąwczołoiwykrzyknąłzzadowole​-
niem:

—Sosnówka!Tawieś,októrąpanpytał,nazywałasięSosnówka.Terazmisięprzypomniało.

background image

—Powódce—mruknąłstojącyobokniegochłopakiodchyliłsięwbok,bodziadekzamierzył

sięnaniego,półżartempółserio.

*

—Towszystko,czegomogłemsięodniegodowiedzieć,towarzyszumajorze—zakończył

Skowroński.—Wydajemisię,żeniejeździłemnapróżno.ZtymKolińskimtoja​kaśdziwnahistoria.I
niedokońcajeszczewyjaśniona.

—Tak—Wichurskiwzamyśleniuobracałwpalcachpióro.—Wkażdymrazieparęfragmentów

jegożyciainaczejwyglądawrzeczywistości,ainaczejwankiecie.Todajedomyślenia.Zresztą,gdyby
niefakt,żejakokie​rownikdziałuzbytu„Mechanika"miałzbytczęstydo​stępdotajnegolaboratorium...

—Igdybynieto,żeztegożlaboratoriumzginęłydwatajnedokumenty...—wtrąciłporucznik.
—Właśnie.Tobyśmysięnimtakbardzoniezajmo​wali.











Rozdział5

Samochódbyłstary,niski,niecozdezelowanynaoko,alezbardzomocnymsilnikiem,zaopatrzonyw

„wyjącą”syrenęiczterdzieścikiloołowiuwprzodzie,dlautrzymaniarównowagi,wraziegdyby
zarzucił.NależałdokatowickiegourzędubezpieczeństwaizostałWichurskiemuwypożyczonywrazz
kierowcąwstopniusierżantaiżyczeniamiszczęśliwegopowrotu,jakożezbytwielewozówurządnie
posiadał.Kierowcówteżnie.

Wskutekopóźnieniawynikówsekcji,bezktórychmajorniechciałsięruszyćzKatowic,wyjechali

wrazzeSkowrońskimdopierooszóstejwieczorem.WStrzyżowiemiałichoczekiwaćkomendant
milicjiorazzamówionyprzezniegonocleg.

Wieczórbyłciepłyicichy,prawiebezwiatru.Citroensunąłosiemdziesiątką,gładkopokonując

drodzenadrodzeiwymijającstadakrów,wracającychwłaśniezpola.

—Wiecie—zacząłmajor,gaszącniedopałekpapierosa—jakmiZientaraopowiadałposwojemu,

ściśleidokładnie,owynikachsekcjizwłokBekiera,toażmisięniedobrzezrobiło.

Skowrońskiparsknąłśmiechem.
—Okropnyzniegopedant—zauważył.—Aletowłaśniepozwalamunawykrycieróżnych

drobiazgów,którepotemokazująsięnagleogromnieważne.Alezapomniałemwasspytać,jakiesąte
wyniki?

—No,więcpodstawowąprzyczynąśmiercitegotechnikabyłozatrucieluminalem.Zaraz,jakmito

Zientaratłumaczył?Aha:sferamotorycznacentralnegoukładunerwowegozostałazaatakowana
luminalem.Sekcjastwierdziładrobnekrwotokiwukładzieośrodkanerwowego,aprzyluminalu
występująoneszczególniewkorzemózgowej.NażądanieZientaryprzeprowadziliponadtododatkowe
badaniaiudałoimsięwyodrębnićluminalwniektórychczęściachzwłok.Nerkiczycośtakiego.

—Czyliżefacetsięzatruł.Nodobrze,aleterazzasadniczepytanie:samobójstwoczyzabójstwo?
—Ba!Tegoniewiem.Stwierdzilirównieżprawdopodobieństwoistnieniaalkoholuworganizmie.

Dziwnasprawa.Alboprzedtemsobiepopił,albopozażycietabletek.Jeżelitodrugie,towciążotwarta
pozostajesprawa:gdziejestnaczynie,zktóregopił?

background image

—Jeżeliktośgostruł,zabrałnaczynie.Poco?
—Abyupozorowaćsamobójstwo,oczywiście.Idźmydalej:dlaczegotemukomuśzależało

naupozorowaniusamobójstwa?Ktowie,cosięzatymkryje.Pamiętacie,żeBekierpracowałwtajnym
laboratorium.Wtymlabora​torium,zktóregozginęłydwadokumenty.

—Zaraz—przerwałSkowroński,którymyślałoczymśinnym—czyluminalrozpuszczasięw

alkoholu?

—Tak.Zientaramniejużdokładnieowszystkimpouczył.
—Alenietraciprzytymswegowłaściwegosmaku?Wiecie,nigdyniezażywałemluminalu,jakto

smakuje?

—Lekkogorzkawe.
—Noico?IBekiertakspokojniewypiłwódkęzczter​dziestomatabletkami?Chybamudano

piołunówkę.Alboteżbyłzdecydowanymalkoholikiem.Jednakskądinądwiemy,żetonieprawda.Kazik
mówił,ztegocosłyszałwhucie,że„lubiłczasemwypić".Toprzecieżjeszczenieznaczy,żebył
nałogowcem.Takarzeczbysięwhucienieukryła.Więcmożewlelimutosiłąwusta?

Wichurskiwzruszyłramionami.
—Jeżelisiłą,topocowalkoholu?Wystarczyłabywodazestrumyka.Tańszaipodręką.Powiem

wamszczerze,iżwcaleniejestemprzekonany,żetobyłozabójstwo.Zamałomamydanych.

Umilkli,tematbyłwyczerpany.Trudnobyłodyskuto​waćprzypomocysamychhipoteziprzypuszczeń.

Osta​tecznie,prokuratorprowadziwtejsprawieśledztwo,mo​żeudamusiędojśćdokonkretniejszych
wyników.

DojeżdżalidoBrzeska.Byłojużmroczno,wmiasteczkuoknadomówświeciłyżółtym,łagodnym

blaskiem.Wnie​którychdomachniebyłojeszczeelektrycznościiużywanolampnaftowych.

—Pićmisięchce—mruknąłsennieWichurski.
Kierowcadosłyszałipowiedział:
—Jabymchciałnaparęminutekwózzatrzymać,bomicośprzerywadopływwmotorze.Wrynku

jestgospodaludowa,możetowarzyszmajornapićsiępiwa,ajaprzeztenczasprzejrzęwóz.

—Amożebyśmytakcośprzekąsili?—zaproponowałSkowroński,któryrzadkokiedytracił

apetyt.—Bojabymjużcośzjadł.

—Ztegowynika,żewszyscytrzejchcemyzatrzymaćsięnapółgodzinywBrzesku—

zakonkludowałWichurski.—No,tosięzatrzymujmy.

Gospodęnarynkunietrudnobyłoodnaleźć.CałeBrzeskoliczyłosobieniecałepięćtysięcy

mieszkańcówimiałotylkodwiegospody—jednąkołokościołaidrugąwryn​ku.Tadrugabyłalepszai
liczniejodwiedzana—wdzieńprzezprzyjezdnychchłopów,awieczoramiprzezmiejsco​wą„złotą
młodzież"orazspragnionychpiwaniecostarszychtubylców.

Kierowcazatrzymałsamochódtrochęzboku.Majorzaprosiłsierżantanakolację,nacoten

zgodziłsięchętnieiobiecałprzyjść,jaktylkozobaczy,comu„przerywa",iwóznaprawi.Poszliwięc
wedwóch.Gospodabyłaźleoświetlona,pełnadymuikurzu,unoszącegosięzpodłogi.Wpierwszej
chwiliniemoglidojrzećstolikówanirozróż​nićtwarzy,potemoczyprzywykłyizaczęlirozglądaćsię,
szukającwolnegostolika.Niebyłotojednakwcalełatwe.Skowrońskizaczepiłwięcprzechodzącegoz
talerzamikel​nera,wyjaśniającmu,żejestichtrzechichcielibycośzjeść,najlepiejjajecznicęipiwo.

—Niemapiwa—odburknąłkelner.—Możebyćżytniówka,czystaalboczystawyborowa.
—Niechcemywódki—wtrąciłWichurski.—Jeżeliniemapiwa,toproszęnampodaćherbatęczy

kawę.

—Niemakawy.Możebyćżołądkowaalboangielskagorzka.
—Przecieżmówimypanu,żeniechcemywódki.Proszępostaraćsięnamomiejsce.Chcemyszybko

zjeśćiwyjść.

—Aczyjacomogę?—Kelnerspojrzałnanichwzro​kiemczłowiekaśmiertelniezranionego.—

background image

Przecieludzizkrzesełniepozrzucam.Niechpanowiesami...—zrobiłjakiśnieokreślonyruchręką,po
czymodbiegłdobufetu.Wtejsamejchwiliodjednegostolikapodniosłosiędwóchmężczyzn,
kierującsiędowyjścia.Skowrońskiszybkozająłwolnystolik,kiwającrękąwstronęmajora.Nastole
niebyłoobrusa,tylkobrudnypapier,zachlapanysosemizarzuconyokruchamichleba.Strzepnęligo
poprostunapodłogęiodwrócilinadrugąstronę,abyniepobrudzićrękawów.Przywołanyprzez
porucznikakelnerzjawiłsięwreszcie,przyjąłzamówienienatrzyjajecznice,pieczywoitrzyherbaty,
wzruszyłramionamiiznikł.

—Zdajesię,żebędziemymusieliuzbroićsięwcierpli​wość—rzekłWichurski,rozglądającsięod

niechceniaposali.

Przysąsiednimstolikusiedziałoczterechdobrzejużpodpitychmiejscowychelegantóww

marynarkachwgru​bąkratę,czapkachibutachnakilkucentymetrowej„sło​ninie".Przyglądalisię
przybyłymwzrokiem,wktórymniebyłoaniodrobinyżyczliwości,byłanatomiastwyraźnachęćzaczepki.

—Niespodobaliśmysiętympanom.—Skowroński,kiedybyłotrzeba,mówiłtak,żesłyszećgo

mógłtylkoktośsiedzącybardzoblisko.—Zdajesię,żemająochotęwywołaćdrakę.

Wichurskimusnąłsiedzącychprzelotnymspojrzeniem.Spojrzałnazegarek.Czekalijużprawie

kwadrans.

Wtejchwilidogospodyweszłodwóchmilicjantów.Je​denzatrzymałsięprzyktórymśzestolików,

drugizbliżyłsiędobufetuipoprosiłopiwo.

—Możetosięnamprzyda—mruknąłSkowroński.Wstał,podszedłrównieżdobufetu.Stałtam

kelner,cze​kającnanapełnianeprzezbarmankękuflezpiwem.

—Panie,jakdługomamyczekać?—spytałporucznikpoirytowanymtonem.—Mówiłempanu,że

sięśpieszymy.Cojestztąjajecznicą?

—Aczyjasiedzę?—rzuciłkelneropryskliwie.—Niewidzipan,żecałyczasganiamjakkotz

pęcherzem?Jakbędzieczas,tosiępoda.

—Ocochodzi?—spytałmilicjant,stawiająckufelnaladzie.
—Widzipan,tojesttak,kiedyniezamawiasięwód​ki—zwróciłsiędoniegoSkowroński.—

Chcemyherba​tę,tomusimynaniączekaćczortwie,jakdługo.

—PanieJóziu,podajpantymgościom—rzekłmi​licjantdokelnera.—Miałeśpanprotokółw

zeszłymty​godniuczynie?No?

—Aoco,przeciejaniesiedzę—powtórzyłkelner,aleodstawiłnaboktacęzkuflamiiwyszedłdo

kuchni.

Kierowcaukazałsięwdrzwiach,dojrzałWichurskiegoiprzepchnąłsięwtamtąstronę.
—Wózwporządku?—spytałmajor.
—Już,chodzijaktalala.Gdzieporucznik?
—Idzie.
Wreszciekelnerwyłoniłsięzgłębisali,ostentacyjnieniosąctrzyszklankizherbatą,chlebgrubo

pokrajanyitrzytalerzezdymiącąjajecznicą.

Milicjanciwyszli.Salajakbyodetchnęła,zarazktośkrzyknąłpijackimgłosem,ktośinnyzaczął

śpiewaćochryple.„Władza"poszła,możnabyłobawićsięposwo​jemu.

Kelnerpostawiłherbatęilekceważącymruchemrzuciłnastoliktalerze,ażzjednegojajecznica

zsunęłasięna„obrus".

—Niemożeszpanuważać,dolicha?—rozgniewałsięSkowroński.—Niechżepanobsługuje

przyzwoicie.

—Znowuźle?—warknąłtamten.—Możeiterazpo​lecipandomilicjinaskargę,co?Przedchwilą

poszli,tosąniedaleko.AKomendawrynku,naprzeciw.Proszębar​dzo.Możnapójść.

Odparustolikówdoleciałśmiech.Gruby,obraźliwy.
—PanieJóziu,temupanusięunasniepodoba?—spytałktoś.—Tozabierzpanzpowrotem

background image

talerze.Niechniejedzą,kiedytak.

—Słusznie!Racja!—przyświadczyliinni.—Niechnieżrą.
—PanieJóziu—ciągnąłtensamgłos—jakbypanmiałtylkotakichgości,cotojajeczniczkęi

herbatkę,tobypanzbankrutował.

Terazryczałajużśmiechemcałasala.
—Niedajciesięsprowokować—szepnąłmajor,jedzącspokojnie,jakbyniesłyszał.
—Kiedymniejużkrewzalewa—mruknąłkierowca.
—Tokończmyszybko,płacimyijazda.
Milczenieprzybyłychpodrażniłosiedzących,zwłaszczatychwkraciastych,jasnychmarynarkach.

Twarzemielijużczerwoneodwódkiigorąca,oczymętne.

Kiedyprzybyszezjedliiregulowalirachunek,jedenznichodezwałsięwspółczującymtonemdo

kelnera:

—Tyle,cośpanutargował,panieJóziu,togówno.
—Gównozjedli,toigównopłacą—roześmiałsięinny.Kierowcaniewytrzymał.Odwróciłsięw

tamtąstronęizanimmajorzdążyłgopowstrzymać,rzuciłostro:

—Acocięto,gówniarzu,obchodzi?
—No,ty!Uważaj.Niebądźtakicwaniak,bowmazakdostaniesz—odparłtamtengniewnie.
—Chodźmy!—Wichurskiwstał,zanimpodnieślisięinni.Natenwidokmężczyźniwkraciastych

marynarkachposzeptalicośdosiebieiwstalirównież.Skowrońskiza​niepokoiłsię.Topachniało
awanturą,aimniewolnobyłodoawanturydopuścić.TosamomyślałWichurski.Jeżelimilicja
rzeczywiściebyłaniedaleko,możnabyłoostateczniejąprzywołać,okazaćswojąlegitymacjęipoprosić
ó„zaopiekowaniesię"pijakami.Abytojednakzrobić,trzebabyłoprzedtemwyjśćnarynek.

Alewdrzwiachgospodystałojedenprzydrugimpięciu„kraciastych",tamującprzejście.Byłato

wyraźnaprowo​kacja.

—Przepraszam!—powiedziałSkowrońskiostro,patrzącimpotwarzach.Odwracaligłowy,alenie

ruszylisięzmiejsca.Skowrońskiodepchnąłdwóchniezbytsilnie,alezdecydowanie,zanimwbiłsięjak
tarankierowca.Majorzostałztyłu.Kiedyruszyłzatamtymiibyłjużniemalzadrzwiami,uczułnagle
czyjąśrękęnaplecach,ajednocześniestwierdziłwbłyskawicznymodruchu,żektośpodstawiamunogę.
Szarpnąłsię,byłbardzosilnyiwysportowany,odwróciłwtyłizobaczyłtużkołosiebiespoconą,
rozpalonąalkoholemtwarz.

—Ocochodzi?—spytałprawiespokojnie.
Zagadniętynieodpowiedział.Wprzejściubyłozupełnieciemno,trudnobyłodojrzećjegorysy.
—Ludzirozpychacie?—krzyknąłktóryśzwielkimoburzeniem.—Drakiszukacie?
—Jaksięwychodzi,tosięgrzeczniemówidowidze​nia—dodałinny.Znówwybuchłśmiech.Na

chwilęrozstąpilisię,przepuszczającmajorajakbyzuprzejmości.Alegdywyszedł,poszlizanim.
Skowrońskiisierżantstaliparękrokówdalej,czekając.

—Cotambyło?—spytałSkowrońskizaniepokojony.
—Chodźmy,możesięobędziebezdraki—odparł.Niewierzyłjednakjużwto,comówił.Tamci

następowaliimnapięty.Przystanąłwięc,abydojrzeć,czynarynkusąjeszczemilicjanci.Wtejsamej
chwilijedenzpijackiejferajny,ostentacyjniepchniętyprzezswychkolegów,przewróciłsięnakierowcę
całymciężaremswegozwalistegociała.Obajupadli,alesierżantpoderwałsięnatych​miast,odpychając
odsiebieinnego,ikrzyknąłzgniewem:

—Zabierzłapy,łobuzie!
—Co,kolegęnaszegobijesz?—wrzasnąłktóryś.—Panowie,bijąnas!
Wichurskidojrzałnaglewyciągniętąwpowietrzurękęzkamieniem.Rękazamachnęłasięprostow

twarzkierow​cy.Zarazpotemrozległsięwrzaskbóluichuligan,wy​puszczajączdłonikamień,potoczył
sięnaparkan,oka​lającywtymmiejscugospodę.Wichurskiuśmiechnąłsięlekko;tenchwytjeszczego

background image

nigdyniezawiódł.Zanimjed​nakzdążyłochłonąć,dwajinnizwściekłościąiuporempijakówrzucilisię
wjegokierunku.

—Stać!Stać,bostrzelam!—krzyknąłSkowroński,mierzącwnadbiegającychzpistoletu.Major

równieżtrzymałjużwrękuodbezpieczonąbroń.Kierowcapod​biegłdosamochodu,wskoczył,zapuścił
motoripodjechałtużoboknich.

Zgospodywyjrzałkelner.Wichurskidojrzałgo,przy​wołałstanowczymruchemręki,akiedytamten

—bladyzestrachu—podszedłbliżej,rozkazałmunatychmiastbiecpomilicję.Milicjancizresztą,
dosłyszawszykrzyki,bieglijużwichkierunku.Chuligani,trzymaniprzezSkowrońskiegowciążpod
bronią,oprzytomnieli.Spoglądalizestrachemnalufypistoletów,ajedenznichzacząłpro​sić
płaczliwie,aby„panowiedalispokój,boontylkożar​tował".Kierowcaokazałmilicjantomswoją
legitymację,dodając,żetamcidwajtowarzyszerównieżsązbezpie​czeństwa.

—Jedźmyjuż—rzuciłWichurskiniecierpliwie,wsia​dającdosamochodu.
Milicjancizasalutowaliniezdecydowanie.Właściwiepo​winnibylizatrzymaćwszystkich,spisać

protokółzcałegozajściaitakdalej.Jeżelijednak„tymzKatowic"takbar​dzosięśpieszyło...

*

WStrzyżowiebylinakrótkoprzedpółnocą.ZajechaliprzedKomendęPowiatowąMilicji,gdzie

wartownik—widzączatrzymującysięsamochódzeznakamirejestracyjnymiKatowic—odrazu
zadzwoniłdokomendanta.Przyszedłpoparuminutach;mieszkałniedaleko,pozatymniekładłsięspać,
uprzedzonyjużranooprzyjeździeitrochęniespokojny,dlaczegotakdługoichniema.

MajoropowiedziałmupokrótceozajściuwBrzesku,bagatelizującjewgruncierzeczy,gdyż

podnieceniewy​wołaneawanturąjużmuprzeszło.

Komendantpokiwałgłową;unichwStrzyżowiebijatykiizaczepkiwrestauracjachzdarzałysiękilka

razywtygodniu.Właściwieniemożnabyłosobieznimiporadzić,dopókikadrymilicyjnebyłyzbyt
szczupłe.

PotemzaprowadziłichdopokojugościnnegonadrugimpiętrzebudynkuKomendy,życzyłdobrejnocy

iodszedł.

Skowrońskiikierowcazasnęlinatychmiast,zmęczenijazdąiawanturą.Wichurskileżałjednakdość

długobez​sennie,spoglądającwczarne,zaciągniętechmuraminiebobezgwiazd.Myślałtrochęo
czekającejichnadrugidzieńrobocie,trochęoEwie,poczymmyślitepomieszałysię,zaczęłomusię
zdawać,żeEwaiRomanKolińskiuciekajągdzieśdużym,czarnymsamochodem,aongonizanimina
motocyklu—niewiadomodlaczegozlassemwręku.Usnąłispałniespokojnym,nerwowymsnem,
budzącsiędośćczęsto.

Wstaliosiódmej,zbudzenipotężnymwarkotemciąg​nikazprzyczepą,któryprzejeżdżałtużpod

oknamiKo​mendy.Zjedliśniadaniewbarzemlecznym,nabrawszynapewienczasdziwnejniechęcido
kelnerówirestauracji,poczymwrócilidoKomendy.Kierowcazająłsięwozem,wprawdzienakrótko,
bozarazpotembardziejzajęłygostrzyżowskiedziewczęta,aobajoficerowieudalisiędogabinetu
komendanta.

—InteresujenaswieśSosnówka—zacząłWichurskibezwstępów.—Leżyona,oilesięniemylę,

wwaszympowiecie?

—Takjest—odparłkomendant.—Chcecietamje​chać?Czymamwamkogośprzydzielić?
Majorpomyślałprzelotnie,żekomendantpamiętaowczorajszejawanturzewBrzeskuipoprostuboi

się,abyznowucośpodobnegoniezaszło,tymrazemwjegopowiecie.Uśmiechnąłsię.

—Nie—odparł.—Szczerzemówiąc,tointeresujenasSosnówkaniedzisiejsza.
—Jak,proszę?—zdziwiłsiękomendant.
—Lataokupacji.Ściślej:czterdziestydrugiiczterdzie​stytrzecirok.Tonajbardziej.Czy

background image

pochodzicieztychstron,komendancie?

—Niestety,nie.Jajestemzsanockiego.Wprawdzieokolicepodobneiniezbytdaleko,aletewsie

znamdopieroodkilkulat.Sosnówkatowioskaraczejzamożna.Ludzietampobudowalisiępowojnie...
Onabyłaczęściowospa​lona,jeżelisięniemylę.

Wiecie,najlepiejwamtowszystkoopowiemójzastęp​ca,porucznikOrenicz.Zaraz...—wstałi

wyszedłzgabi​netu.Pochwiliwrócił,azanimukazałsięwysoki,barczystyoficerpotrzydziestce.Z
ciekawościąprzyjrzałsięnieznajomym,mocnouścisnąłimręce,poczymsiedliizapadłachwilaciszy;
Wichurskizastanawiałsię,czyiskądznanazwiskoOrenicz,atamciczekalinajegopytania.

Wreszciemajorocknąłsięisięgającpopapierosa,spy​tał:
—CzyniebyliściekiedyśwWarszawie?Wydajemisię,żeśmysięjużrazspotkali.
—Nie—odparłporucznikzlekkimzdziwieniem.—Taksięskładało,żenigdyjeszczenie

byłemwstolicy.Terazzresztąwłaśniesięwybieram...—urwał.Najegotwarzyukazałsięuśmiech
zażenowania.

—Pozwólcie,majorze—odezwałsiękomendant—zda​jesię,żeczytaliścieoporuczniku

Oreniczuwgazetach.

—Towłaśnieon...
—Dzieci!—wykrzyknąłSkowroński.—Wyratowaliścietrojedzieciwczasiepożaru,prawda?
Oreniczskinąłgłową.Wciążbyłzażenowany,niepodo​bałamusięreklama,jakąurządziłamucała

prasa.

—NoiwłaśniewtychdniachjedziedoWarszawy—kończyłkomendant.—Generałmamu

wręczyćodznacze​nieipremię.

—Oczywiście,tostądznamwaszątwarzinazwisko—majorpatrzałzuśmiechemnazakłopotanego

oficera.—Bardzosięcieszęwtakimrazie,żepoznałemwasoso​biście.Przykromi,alemynie
reporterzyzgazetiniepotodziśprzyjechaliśmy...

—Towarzyszumajorze,nadziennikarzytojajużpa​trzećniemogę—odparłOrenicz.—Takie

głupstwapy​tają,ażwstyd.Czyjażonaty,czymisiępodobająbru​netkiczyblondynki,cosobiekupięzatę
premię...Jakjamogęmówić,cokupię,kiedyniewiemnawet,iledostanę.Zresztą,tojakieśtrochę
głupie,żebyzatedzieci...no,miałemstaćipatrzeć,jaksiępalą?Każdyinnyteżbyzrobiłtak,jakja.

—Skromnyzwasczłowiek,poruczniku.Awiecie,conasinteresuje?WieśSosnówkazokresu

okupacji.Pomęczymywasconajmniejtakdługo,jakdziennikarze.

Roześmielisię.
—Otymtojamogęmówić,czemunie.ZnamdobrzeSosnówkę,urodziłemsięniedalekoodniej,w

Łochcicach.Bylitamipartyzanci,ibandy,ifrontprzechodził.Różniebywało.

OpowiadanieporucznikaOrenicza

Urodziłemsię,jakjużwspomniałem,wŁochcicachitamspędziłemczęśćokupacji.ZSosnówką

mieliśmykon​takty,partyzanckie.Pewnieniewiecie,żenaterenienaszegopowiatubyłemprzezblisko
dwalatawArmiiLudowej.Chodziwam,majorze,ocharakterystyczne,cie​kaweszczegółyzwiązaneze
wsiąSosnówkaijejokolica​mi...Tonietakiełatwe,przypomniećsobiepotylulatachwszystkie
szczegóły.Myślęjednak,żewmiaręopowiada​niabędąmisięonepowoliprzypominać.

Pamiętamnaprzykład,żewjednejwsi—zdajesię,żebyłotowAleksandrówce—mieliśmy

sołtysa,którybyłvolksdeutschem,apochodziłwłaśniezSosnówki.Przezbliskopółrokuwysyłał
chłopakówzewsinarobotydoNiemiec.Mściłsięzastare,przedwojennesprawy.Odży​waływtym
czasiezadawnionesporymajątkowe,kłótnierodzinne,zemstyzaurwanąmiedzęczyzaoranepole.Ten
sołtysrobiłtoprzytymbardzosprytnie,nibyzawsze„narozkazszwabski",itrwałodośćdługo,zanim—
mówiącnaszymmilicyjnymjęzykiem—mogliśmyzebraćnaniegodostatecznymateriał.Jaksię

background image

zorientował,żewnaszychoczachjuż„doszedł"—zwiał,zacogopóźniejsamiNiem​cywpakowalido
kacetuokreślająctojako„dezercjęzpo​sterunku".

Utkwiłamiwgłowie—ibędętopamiętaćchybadokońcażycia—scenarozstrzelaniaprzez

NiemcówcałejrodzinychłopskiejwŁochcicachzato,żeudzieliłaschro​nieniarannemupartyzantowi.
Byłemwówczasmłodymchłopakiem,alejużwtedyojciecrozmawiałzemnąjakzdorosłymisłyszałem
niejedno.Dowiedziałemsięteż,żerodzinętęwydałktośzbandy„Czarnego".

Ocopytacie,towarzyszumajorze?...Otębandę?Ano,działałatakananaszymterenie,w

czterdziestymdrugimroku,przezbliskosześćmiesięcy.Itosięnamchybanaj​bardziejdałoweznaki.Od
parumiesięcyzaczęłysiępo​wtarzaćwsąsiednichwioskachjakieśnapady,zabieranieodchłopów—
podpozoremrekwizycji—żywności,pie​niędzy,ubrań.Doszłonawetdokilkupodpaleńchałupi
gospodarstw.Bandadziałałapodfirmąpartyzantów,noizresztąwtymokresiepuściłamiędzychłopów
„poufną"wiado​mość,żetworzysięnowagrupapartyzancka.Wpierwszejchwilinawetinas
wprowadziłotowbłąd.

...Mówicie,majorze,żewłaśnietabandawasspecjalnieinteresuje?Dobrze,spróbujęprzypomnieć

sobiewszystko,cotylkooniejwiedziałem.Awięc,przedewszystkim—sam„Czarny"...Przyjechałw
naszeokolicegdzieśspodWarszawy,dokrewnych.Razgotylkowidziałem,wSos​nówce,umoich
znajomych.Niebyłwtedyjeszczeprzy​wódcąbandy.Cijegokrewnimieszkali...Co,poruczniku?Awy
skądwiecie,żewczwartejchałupieodrzeki?Za​raz...tak,torzeczywiściebyłaczwarta,schowanaza
kępądrzew,niedalekokapliczki.Dzisiajtojużbędziesiódmaczyósma,bowieśpowojnierozbudowała
się.

Siedziałemwtedyutychznajomychwchałupie.Byłazima,styczeńalboluty,śniegpooknaimrózna

dworze.Oczywiście,narozgrzewkępiłosiępaskudnybimber,poktórympiekłowgardle.Wpewnej
chwiliweszłokilkuchłopakówztejwsi,przeważniesynówbogaczy.Międzynimibyłwłaśnieon.
„Czarny".

Dośćwysoki,dobrzezbudowanybrunet,bardzopewnysiebie.Spojrzeniemiałostre,patrzyłjakbyz

górynawszystkich.Pomyślałem,żeztakimtotrzebauważać...Nie,niepamiętam,jaksięnazywał,bo
„Czarny"tooczy​wiściejegopseudonim.Myślę,żenazwiskoudanamsięchybaustalić.Spotykamtuod
czasudoczasucórkętychjegokrewnych,jedynąosobę,którazcałejrodzinypozo​stałaprzyżyciu,bo
resztazginęławczasiefrontu.Tako​bietamieszkawsąsiednimpowiecie,możemypotemponią
pojechać.

Aczywiecie,majorze,żeparuztychchłopaków,któ​rzywówczasprzyszliz„Czarnym",znalazłosię

późniejwoddziale„Pioruna"?Jakibyłichkoniec,tojużdzisiajwszyscywiemy.

...Pytacie,cobandarobiła.Byłowniejkilkunastuchło​paków,prawiewszyscywwiekuokoło

dwudziestulat.„Czarny"musiałimimponować.Zmiasta,poszkole,wy​sportowany...Pieniędzyto
wszyscymielisporo.Wiecie,jaktoniektórzybogacichłopidawalisobieradęzaoku​pacji:sprzedaż
żywnościwmiastachpopaskarskichce​nach,czasemprzemyt,czaseminteresyzeSzwabami.

Aletymszczeniakomzbandychodziło,widać,ojeszczewiększesumy.Walka.zNiemcami—tonie

byłdlanichinteres.Chybadlategoutworzyliwkońcubandę,którapodpretekstem„działalności
partyzanckiej"rabowałachło​pów,przeważniebiedniejszych.

Pamiętamnaprzykład,jakspłoszyliśmyichkiedyśwewsiDąbrówka.Wialiwtedyoknami,

opłotkami,gdziemogli.Niewiedzieliśmyjeszczewówczas,cotozadiabeł.Przyjechaliśmydo
gospodarza,któryznamiwspółpraco​wał.Byłanoc.Wpadliśmywmomencie,kiedybandycizaczęli
jużładowaćdoplecakówżywność,butycolepsze,nawetkożuchy.Wystraszonygospodarzpowiedział
nampóźniej,żeprzywódcąjestjakiśmłodymężczyznaopseu​donimie„Czarny".Takdoniegosię
zwracalicizbandy.

Zinnejwsiprzepędziłichpewnejnocyjakiśoddziałpartyzancki;niepamiętamjuż,czytobył

nasz,czyakowski.Aleponieważkończyłosię,jakdotychczas,zawszetylkonaspłoszeniu,bandę

background image

torozzuchwaliło.Za​częłarobićwypadyrabunkowenawetdosąsiednichpo​wiatów.Słyszeliśmy
niejednokrotniegłosy,że„partyzancirabują,biją,gwałcą,anawetpodpalajągospodarstwa".
Wprawdziepodpaleniazdarzyłysiętylkodwaczytrzyrazy,niemniejnaszacierpliwośćwyczerpała
się.ObokNiemcówwyrastałnamzaplecaminowywróg,gorszy—borodzimy.

Zaczęliśmywięc,wspólniezBChiAK,„rozpracowy​wać"tychbandziorów.Byłonawetjakieś

porozumieniesztabówtychgrup,alejanieznałemszczegółów.

Nastrojewśródchłopówbyłyjużniemalwrogie,aniemożnabyłoimprzecieższerokotłumaczyć,że

toniepar​tyzanci,leczzwyklibandyci.OddziałBChmiałjużdokładneinformacjeo„Czarnym"ijego
ludziach.Wiedzieli,żebandawcałymkompleciemasięzebraćwjednymmiejscu,wswojejmelinie.
Szykowałajakiśnowy,większy,,skok".

NoiwreszciedoszłodosłynnejakcjiwStarejLeśniczówcenaBłotach...
Pamiętamtorównieżidlatego,żenastępnegodniazachorowałemciężkonazapaleniepłuc.Nic

dziwnego:sterczałczłowiekwtedyprawiepokolanawwodzieprzezkilkagodzin—zgóryteżwoda,bo
deszczpadałodpo​łudnia,krzakiigałęziebyłynasiąkniętewilgociąilałonamsięzakołnierz.
Żartowaliśmy,żewidaćdowództwasztabówuzgodniływprawdzieakcjęitermin,alezapom​niałyotym
zawiadomić„tam,nagórze"...

Mimookropnejpogodychwilabyłajednakodpowied​nia,boprawiewszyscyczłonkowiebandybyli

wStarejLeśniczówce.Dzieńprzedtemzrobiliwłaśniejakiśnowy„skok",awiedzieliśmy,żepokażdym
napadzieirabunkumielizwyczajupijaćsięprawiedonieprzytomności.

StaraLeśniczówkastanowiładlanichświetnąmelinę.Jaksiępóźniejokazało,dostalijąod

gajowego,nałogo​wegoalkoholika,któregotrzymaliprzysobie,pojącgostalewódką.Gajowyoddałim
starybudynek,asamprze​niósłsiędonowego,niecodalej.Miałsiostrzenicę,którawłaściwiemieszkała
nietyleznim,ilezbandąwmelinie.Wiedzieliśmyjużwtedy,żemanaimięHelkaijestofic​jalną
kochanką„Czarnego".Dziewczynabyłabardzoładna.

Alewracamdoowejnocy.Mieliśmyzadaniepunktu​alnieogodziniedwudziestejtrzeciejzająć

uzgodnionepo​przedniopozycjenatyłachStarejLeśniczówki,wodleg​łościodniejokołostumetrów.Ja
byłemwgrupiezłożo​nejzsześciuosób.BCh-owcymieliobsadzićjarzadrogą,odległyomniejwięcej
trzystametrówodleśniczówki,akilkuludzizAKpodrugiejstroniepolanymiałousado​wićsięnabrzegu
lasu,wgęstymmodrzewiu.WtensposóbStaraLeśniczówkabyłabyotoczonazewszystkichstron.

Ewentualnąucieczkębandydowsi,leżącejparękilometrówdalej,udaremniłbyoddziałBCh,

zaczajonywjarze.LastrzymaliśmymyiAK-owcy.Chodziłopozatymozachowaniemożliwie
największychśrodkówostrożności,bowiedzieliśmy,żebandajestdobrzeuzbrojona.

Znajdowaliśmysięjużjakieśczterystaczypięćsetme​trówodleśniczówki,kiedynagleusłyszeliśmy

długąserięzpistoletumaszynowego.Zarazpotym—kilkanaściewy​buchówrozrywającychsię
granatów.Stanęliśmy.Byliśmyprzekonani,żektośzbandyspostrzegłporuszającesięga​łęziekrzakówi
naoślepdałserię.Amożetamtegrupypartyzanckierozpoczęłyakcjęzjakiegośpowoduzawcześ​nie?

Zaczęliśmybiecwkierunkuleśniczówki.Odzywałysiępojedynczestrzałykarabinoweiseriez

peemów;zdawałonamsięnawet,żesłychaćkarabinmaszynowy.

Nagledowódcanaszejgrupyszarpnąłmniezaramię,osadzającwmiejscu.Inniteżprzystanęli.W

czasiekrót​kiejciszy,jakazapadławtrakciestrzelaniny,usłyszeliś​myzupełniewyraźne:Halt!Halt!
Händehoch!

Wtedyzgłupieliśmy.Corobić?Niemcy?Tobyłoabso​lutnezaskoczenie.Niewiedzieliśmy,ktodo

kogostrzelaiskądsiętamniespodziewaniewzięliNiemcy.

Ostrożnieposunęliśmysięjużniewkierunkuleśni​czówki,aletrochęwbok,dopolany,zktórej

możnaby​łobyobserwowaćmelinę.Kiedybyliśmyjużzupełniebli​sko,nadzieliśmysięnaglena
grupęakowską,któracofnęłasięzeswoichstanowisk.

...Wiecie,majorze,omałowówczasniedoszłodostrze​laniny,byliśmyjużpodenerwowani.OdAK-

background image

owcówdo​wiedzieliśmysię,żeprzedchwiląprzyjechałoparęcięża​rówek,wypełnionychżandarmerią
niemieckąiesesma​nami.Byłaichchybadobrasetka.Podobnokropnąłdonichktóryśzbandy,po
pijanemu.

Później,jużpowszystkim,sądziliśmy,żeNiemcyprzyjechalilikwidowaćnas,aniebandę,którą

mogliwziąćzajakiśinnyoddziałpartyzancki.Dokońcawojnyzagad​kataniezostałajednakwyjaśniona.

AK-owcypowiedzielinamjeszcze,żeNiemcyzarazpowyjściuzsamochodówrozsypalisię,

próbująctyralierądojśćdoStarejLeśniczówki.Iwłaśniewtedyzaczęłasiętastrzelanina.

Próbowałemzorientowaćsięwsytuacji,alebyłozaciemnoitrochęzadaleko.Odzabudowań

dolatywaływciążjeszczestrzałyikrzyki.Niktznasniewiedział,cosięstałozgrupąpartyzantówz
BatalionówChłopskichiczyniezostalioniwmieszaniwstrzelaninę.Odczasudoczasurakiety
niemieckieoświetlałyleśniczówkęiwów​czas,kiedywichblaskuwidzieliśmyniemieckiehełmy,
posyłaliśmywtymkierunkukrótkieserie.Tobyłozresztąwszystko,comogliśmywtejsytuacjizrobić.
Nasbyłosześciu,AK-owcówniewielewięcej.

Wpewnejchwilidużagrupaesesmanówzaczęłasiępo​suwaćwnaszymkierunku.Trzebabyło

pryskać.Niemcybylijużwleśniczówce,zrobilitam,cochcieli.Wycofa​liśmysięwięcdoswoich
oddziałów.

Pokilkudniachdowiedziałemsię,żezginęłowówczassiedmiuczłonkówbandy,wtymrównież

„Czarny".Niem​cyspędzilidolasuparuchłopówznajbliższejwsiikazaliimpogrzebaćciała.Padło
równieżkilkuNiemców,aleichzwłokiżandarmeriazabrałazesobądomiasteczka.Chło​pimówili,że
„Czarny"dostałkuląkarabinowąwsamśrodekczoła.Pochowanoichnabrzegulasu,niedaleko
leśniczówki.ZginęłateżHelkaigajowy.

...Resztabandy?Ktośtampodobnouciekł,adwóchczytrzechrannychNiemcyzabrali.Jakjuż

wspomniałem,następnegodniapoakcjidostałemwysokiejgorączki.Przyplątałomisiębardzociężkie
zapaleniepłuc.Przezparędnibyłemnawetnieprzytomny.Poleżałemokołosześciutygodni,apotem
wysłanomnienaodpoczynekdorodzinypodKraków,gdyżurodzicówbałemsięzostać,abyichnie
narażać.

Pośmierci„Czarnego"bandaprzestałaistnieć.

*

—PaniJadwigaBrzezińska?—spytałWichurskiiwskazałwchodzącejkrzesło.—Proszę,niech

panispocznie.

Zajęłamiejsce,rozglądającsiędokołaniepewnymwzro​kiem.Napotkałaspojrzenieporucznika

Orenicza,uśmiech​nęłasięlekkoiskinęłamugłową.Znalisięprzecież;taznajomatwarznapełniłająw
tejchwilipewnąotuchą.Zawszetoktośztychstron,chociażwmilicyjnymmun​durze.

—MieszkapaniwewsiGrabowiceipracujewmle​czarni,prawda?—majormówiłtonemniemal

obojętnym,starającsięprzełamaćonieśmielenieinieufnośćkobiety.

—Tak.Proszę,tusą...—Sięgnęładotorebki,wyjęładowódosobistyijakieśdokumenty,ale

Wichurskiuśmie​chnąłsię.

—Toniepotrzebne,niechpanischowa.Myśmychcielipoprostuzpaniąporozmawiać.Gdzie

panimieszkaławczasieokupacji?

—WSosnówce,zrodzicami.
—Onijeszczeżyją?
—Nie.Zginęliwczasiefrontu.
—Czypanimarodzeństwo?
—Brataisiostrę.Bratpracujewpowiecie,jestagro​nomem.Asiostrazamężna.
—Czywczasieokupacji,kiedymieszkaliściewSos​nówce,byłuwasjeszczektośzrodziny?

background image

—No...był.Dziadek,znaczysiętatusiaojciec,ibabka.Teżjużnieżyją.
—Ażdalszejrodzinyniktzwaminiemieszkał?
—Zdalszej?—powtórzyłajakbyzezdziwieniem.—Różnie.Czasemktoprzyjechał,toibył.
Wichurskipohamowałodruchzniecierpliwienia.Tobyławieś,anieWarszawa.Ludziemyślelii

mówilitutajwolniej.Mieliczas.

—No,aktodowasprzyjeżdżał?—pytał,usiłującniepopędzaćrozmówczyni,abyjejniespłoszyć.
—Ciotkaprzyjeżdżała,zeStrzyżowa...TerazmieszkawTarnowie,bodrugirazsięwydałazamąż.
—Azmężczyzn?
—Teżprzyjeżdżali.
—Skąd?
Pomyślał,żepewnieodpowie:„różnie",aleonaspoj​rzałananiego,jakbycośjejsięprzypomniało,i

powie​działazledwosłyszalnąnutąsmutkuwgłosie:

—ZRadomska.Kuzyn.
—Jaksięnazywał?
—Koliński.Romekmubyło...
—Dlaczegopanimówi:było?
—Jegozastrzelili.
—Kto?
—Mówili,żeNiemcy.Tobyłowczterdziestymtrzecimroku.Latem.Tam,wlesie...—pokazała

rękąwuchyloneokno.

Zastanowiłogo,żetakdobrzepamiętarokśmierciKolińskiego.Przyglądałjejsięuważniei

pomyślał,żechybakochałasięwtymkuzynie.AleonwolałczarnąHelkęodgajowego.

—Długouwasmieszkał?
—Prawiedwalata.
—Icorobił?
—Trochętatusiowipomagałwgospodarstwie,trochęnaszarwarkjeździł...Onnieprzyzwyczajony

dowiejskiejro​boty,ręcemiałdelikatne—uśmiechnęłasięlekko.—Niezabardzomutoszło.
Najczęściejtopomagałwobliczaniukontyngentów.

—Totakzadarmouwassiedziałdwalata?—Sądził,żepodrażnijejniewygasłewidaćuczuciai

nieomyliłsię.iSpojrzałananiegogniewnie.

—Niezadarmo.Przeciemówię,żepomagałwgospo​darstwie.Azresztą,onmógłnicnierobić.

Pieniędzymiałdość.Jegoojciecbyłbogaty,paręrazyprzyjeżdżałidawałmu,ileRomekchciał.
Romekjeszczetatusiowimojemuczasemdołożył,jakmugotówkizabrakło.Imnieteżdawał.

—Ipanimówi,żegoNiemcyzastrzelili?
—Tak.Janiewidziałam,botobyłowlesie.Romekbyłpartyzantem,biłsięzNiemcami...

Siedmiuichwtedyzginęło.Pochowanoichwewspólnymgrobie,niedalekoleśniczówki.Myśmytam,
znaczy—dziewczęta,kwiatynosiły.Potemjawyjechałam...

WichurskipodchwyciłspojrzenieSkowrońskiego;byławnimmieszaninalitościiironii.„Partyzant"

—kwiatynamogile...Cholera!

—Czyniepróbowałapanipowojnieprzeprowadzaćekshumacji?—spytał.
—Czego?—spojrzałazdziwiona.
—Ekshumacji.Toznaczyprzenieśćjegozwłokinacmentarz.
Wyjaśnieniebyłoniezbytścisłe,aleBrzezińskazrozu​miała.Potrząsnęłagłowąprzecząco.Nie,nic

takiegonierobiła.Zresztą,zarazposkończeniuwojnyprzeniosłasiędoGrabowic.

—CzynieprzyjeżdżałtupowojnieojciecRomana?
—Stryjekumarłwczterdziestympiątym,nawiosnę.
Majorwyjąłzkieszeniszarą,kopertę,azniejkilkafotografii,którerozłożyłnabiurku.

background image

—Proszę,niechpaniprzyjrzysiętymzdjęciom.Czyznapaniktórąśztychosób?
Brzezińskapochyliłasięnadbiurkiem.Jednozdjęciewzięładoręki,alepochwiliodłożyłaz

powrotem.Przyglądałasiępozostałymuważnie,wreszciepotrząsnęłagłową.

—Nie.Nieprzypominanisobienikogo.
—CzynażadnymzdjęciuniemaRomanaKolińskiego?
—Romka?Nie,skądże.Oncałkieminaczejwyglądał.
—Aten?—podsunąłjejfotografiękierownikadziałuzbytuizaopatrzeniaspółdzielni„Mechanik"

wKatowi​cach,RomanaKolińskiego,alboteżkogoś,ktosiępodniegopodszył.

—Nie.Tenmajakiśtakinoskrzywy—wydęłaustazpogardą—aRomekmiałładny,prostynos.I

włosymiałgęste,kręcone,ciemne,atenjestprawiełysy.Twarzteżmiałszczupłą,pociągłą,nietaką
roztyłąjaktentu...

—Więcżadenznich?Napewno?
—Napewno.Najprędzej,tomożejeszczeten—wska​załapalcemnajednozdjęcie.Skowrońskiz

majoremwy​mieniliprzelotnespojrzenie.Fotografiaprzedstawiałajed​negoznieżyjącychpracowników
kontrwywiadu,któregoobajdobrzeznali;włożylijąmiędzyinnezdjęciaprzezczystyprzypadek.—
Włosymapodobneitwarz...trochę.Tylkodużostarszy.Romekmiałprzecieżdwudziestydrugirok,aten
wyglądanatrzydziestkę.

—No,dobrze—powiedziałmajor,chowajączdjęciadokoperty.—Dziękujemypanizarozmowę.

Towszystko.











Rozdział6


Przedkwadransempowiałporywisty,ciepływiatrilaszakołysałsięczubamisosen.Spadłokilka

kropeldeszczu,alezarazwiatrprzegnałchmurydalej.Wpobliskichkrzakachcośzapiszczałoi
Skowrońskiwzdrygnąłsięmi​mowoli.

—Sceneriajakwkiepskimfilmie—mruknął,przy​glądającsięczaszce,którąlekarztrzymałwręku.
—Tak—odparłmajor.Ijemubyłotrochęnieswojo,więcsięgnąłdokieszenipłaszczapo

papierosy.Zapałkaniechciałasięzapalićnawietrze.Komendantzauważyłtoipodsunąłswojąwielką,
niezawodnązapalniczkę.

Staliwetrzechnadświeżowykopanymdołem,naktó​regodniewświetlereflektorówbielałykości.

Lekarzme​dycynysądowej,przywiezionyprzedpołudniemzCen​trali,zszedłdodołu,oglądającuważnie
szkielety,aprzedewszystkimczaszki.Potrzynastulatachbyłytujużtylkowątłe,rozsypującesięresztki
ubrańorazkości.

Dwajmilicjanci,którzyodkopywaligrób,staliterazzbokudzielącsięcichouwagami.
—Cholernyświat!—mruknąłjedenznich,ocierającspoconątwarz.—Patrz,cozciebiezostanie,

jakciękie​dyśzagrzebiemy.

—Takiśpewny,żemniebędzieszgrzebał?
—Aco?Minęłacijużczterdziecha,czynieminęła?Amniejeszczenie.
—Śmierćwkolejnościnieustawia,wybierajakchce.Ty,czegooniwłaściwieszukają?

background image

—Diabliichwiedzą.Spałbymterazwchałupie,psia-noga...
Lekarz—małyigruby,wciemnymkombinezo​nie—poprosiłowięcejświatła,więcskierowali

reflek​torywdół,patrzącnajegoręce,któreostrożnie,alewprawnieporuszałyszkielety.

—Postrzałwsamśrodekczoła,doktorze—przypom​niałWichurski.
—Wiem,wiem—sapnąłniecierpliwie,bonogamusiętrochęobsunęłaiomałonieupadł.
Wreszciewylazłnabrzegdołu,rozejrzałsiędokoła;światłareflektorówbiegłyzanimjakposłuszne

psy.Za​toczyłrękąmałykrągnapobliskiejtrawie.

—Tutajtrzebabyjepołożyć—powiedział.—Wdoleniesposóbdokładnieobejrzeć,ziemiasię

osypuje.Proszęmipomóc,tylkoostrożnie—zwróciłsiędomilicjantów.

KomendantiSkowrońskiodebraliodnichreflektory;jedenoświetlałterazgrób,drugitrawę.Na

zwłokachza​chowałysięresztkibutówipasówskórzanych.Wpewnejchwililekarznamacałcoś
ciężkiego,podniósł,zbliżyłdoświatła.Byłtozardzewiałypistolet.

—Niemcymusieliniezauważyć—odezwałsięmilczą​cydotądszefurzędubezpieczeństwaz

powiatu.—Zabi​tychniemielizwyczajurewidować.

—Więctak—zacząłlekarz,zwracającsiędoWichurskiego;miejscowa„władza"dlaniegonie

istniała,właściwiemógłsięzniąnieliczyć,byłuprzejmyiuważał,żetowystarczy.—Takjak
mówiliście,jestsiedemszkieletów.Trzyczaszkimająotworyodkuliodłamków,resztanie.Ztychtrzech
jednamawylotkołouchaidwa,prawdo​podobnewloty,wpotylicy.Druga—kilkadrobnychotwo​rów
przyskroni,pewniedostałserię.Itylkotajedna,o,proszę—pokazałpalcemwgumowejrękawiczce—
otwórnasamymśrodkuczoła.Odpocisku,prawdopodob​niekaliberdziewięć.Wylotwkości
potylicznej.

—Doktorze,proszęobejrzećdokładniecałyszkielet—powiedziałWichurski,podchodzącbliżej.
—No,cóż...—lekarzprzykląkłnatrawie,poprawiłokulary,któreobsunęłymusięnanos.—

Zmarłymiałobieręce,obienogi,kościpalcówwporządku.Żadnychinnychśladówodpociskównie
widzę.Zaraz...ciekawe,cotomożebyć?

—To?—majorprzyjrzałsięuważnie.Nakościachprzegubuprawejrękiwidniałocośjakbyciemny,

szerokipasekzdwomaprzerdzewiałymi,metalowymisprzączka​mi.—Skóra.Gruby,szerokinajakieś
dziesięćcenty​metrówpasekskórzany,spiętyklamerkami.Wczasieokupacjibyłamodanatakiepaski.
Sporomłodychchło​pakównosiłojenaprawejręce,abyuchronićjąprzedzwichnięciem.Jaksiękogoś
mocnowczasiebijatykirąb​nęło,czasemrękaniewytrzymywała,atakipasdobrzejąpodtrzymywał.Ja
sam...—urwał,roześmiałsię.Mach​nąłręką.

—Tendrugiteżtomiał—zauważyłSkowroński,wska​zującnasąsiedniszkielet.—Alenalewej

ręce.Możebyłmańkutem.

—Jeszczetujestjakaśresztkajakbypierścionka—rzekłlekarz,wracającdo„swojego"szkieletu.

Bardzoostrożniezsunąłmuzpalcacoś,cobyłoprzedtempraw​dopodobnieżelaznym,może
posrebrzanympierścieniem,ipokazałWichurskiemu,niedającmuwszakżedoręki,bomajorniemiał
rękawiczek.—Wygląda,jakbywtymmiejscubyłnapis,aletojużsięniedaodczytać.Cojeszcze
chcecieodtejdoczesnejpowłoki,majorze?

—Pozatymniemanic?Jakiśłańcuszek,medalik,cośtakiego?
—Nie.Widaćnienosiłalboszkopyzabrały.Łasebyłynaterzeczy.
—Przypuszczalnywzrost?Tusza?Wagaciała?
—Cośmisięzdaje,żezawieleodemniewymagacie—lekarzzacząłgderać,bojużmiałdosyć.

Ostatecznie,pła​conomuzaczystąrobotęwzakładzie,niezagrzebaniewziemi,itowdodatkunocą.—
Wzrost?Przypuszczalniejakieś...metrsiedemdziesiątdwa,trzy.Dwanastępnewa​szepytaniatoczysty
nonsens.Potrzynastulatach?!Facetmiałwtedychybazedwadzieściaparęlat.Dobrzezbudo​wany,
rozrośnięty.Idajciemiświętyspokój.

KiedywrócilidoStrzyżowaiszlijużspać,Skowrońskizbutemwjednejręceodezwałsięnagle,

background image

jakbycośmusięprzypomniało:

—Wiecie,majorze,kiedybyłemwRadomsku,staryKazimierczakpowiedziałmi,takmimochodem,

żeRomanKoliński,jeszczeprzedwyjazdemnawieś,należałdoklu​busportowego„Czarnych".Taksię
nazywali.Nosilizielonekoszulkiiczarnespodenki.Jaksądzicie,czytomożemiećjakiśzwiązekztym
„Czarnym",przywódcąbandy?

—Sądzęprzedewszystkim,żeotymfakciepowinienembyłsiędowiedziećzarazpowaszym

powrociezRadom​ska—odparłWichurski,uchylającokno,bowpokojubyłogorąco.

—No,dobra—rzekłporuczniktrochęmarkotnie.—Apozatym?
—Pozatymsądzę,żetojestważnainformacja.
—Właśnie.
WpiżamiewkolorowepaskiibosoWichurskibyłmniejmajorem,awięcejkolegą,toteżSkowroński

pozwoliłso​biejeszczenauwagę,iżwyjazddoRadomskastanowiłchybanajważniejszymomentw
dotychczasowejpracycałejgrupy.Aleusnął,zanimWichurskizdążyłmuodpowie​dzieć.

*

NastępnegodniaSkowrońskiwrazzpodporucznikiemkomendyMOpojechałdoGrabowic.Jadwiga

Brzezińskamieszkałanakońcuwioski,wmałym,niedawnowidaćzbudowanymdomku.Naichwidok
zmieszałasięiznówwjejoczachpojawiłsięlęk.„Czegoonasięboi?"—po​myślałporucznikze
zdziwieniem.Przywitałjąuprzejmie,powiedziałjakiśżart,gwizdnąłnapsa,pięknegoowczar​ka,
pochwaliłładnieutrzymanyogródidoprowadziłdotego,żeuspokoiłasię,odpowiadającnajego
zagadywania,anawetlekkożartując.

Weszlidomieszkania.Brzezińskazdjęłafartuch,prze​tarłanimstółikrzesełka,poprosiła,byusiedli.

AlekiedypadłopierwszepytaniedotycząceRomanaKolińskiego,całyjejspokójprysnął,atwarz
zachmurzyłasię.

—Czycośnosiłnarękach?—powtórzyławolno,jakbyrozważającsłowa.—A,mojegomłodszego

bratatonieraznosił.Lubiłgobardzo.

Skowrońskipohamowałchęćśmiechu.
—Janieotopytałem—powiedział.—Czynosiłcośnapalcu?Albotu,naprzegubach—

pokazałnaswojąrękę.

—Nosił—odparła,jakmusięzdawało,zlekkimwestchnieniemulgi.—Takipasekze

skóry,szeroki.Pytałamgokiedyś,nacomutaskóra.Powiedział,żerękęzwichnąłigoboli.Więctakją
sobiepaskiempodtrzy​muje.

—Apierścionki,obrączki?Miałcośtakiego?
—Nie.Ja...niepamiętam.Możeimiał.Niewiem.
—Dwalatauwasmieszkałipaniniezauważyła,czymiałpierścionek?
Wzruszyłaramionami.Twarzjejściągnęłasięgniewem.
—Aprzestańcieżwymnienachodzić!—krzyknęłanagle.—Wciążtylko:czyRomanto,czy

Romantamto...Iczegowywłaściwieodemniechcecie?Cowiedziałam,topowiedziałam,iskończone.
Tylelat...czyjamogęwszyst​kopamiętać?Mówiłam,żeonnieżyje.Pocotocałegadanie?

—Widzipani—rzekłSkowrońskibardzołagodnie—myprzecieżustalamytylkonazwiska

wszystkich,którzyzginęliwczasiewojny,żebymócprzeprowadzićewidencję.Jakiśporządekz
tymisprawamitrzebawreszciezrobić.Chybapanitorozumie,prawda?

Milczała,nieprzejednana.
—WsprawieRomanaKolińskiegomamypewnetrudności,bourodziłsięwRadomskuistamtąd

miałmetrykę,azginąłtutaj,bezżadnegozaświadczenia,bezaktuzgonu,niewciągniętydoksiąg.
Nieurzędowo,rozumiepani?—usiłowałdostosowaćtokrozumowaniadojejpoziomu.—Ojciecjego

background image

nieżyje,krewnychteżwięcejniema,tylkopanijednazostałaitylkopanimożenampomóc.Niecho​dzi
namzresztątylkooniegojednego.Ustaliliśmyjużnazwiskawszystkich,którzypochodzilizinnychstron,
atutajzmarliczyzginęli.ItylkozRomanemKolińskimmamyniezakończonąsprawę.

—Kiedyjanaprawdęniepamiętam—odezwałasięwreszciecichymgłosem,wktórymniebyłojuż

gniewu.—Tenskórzanypasektonapewnonosił,alecodopierś​cionka,toniepamiętam.

*

Tegożdnia,okołoczwartejpopołudniu,majoriSko​wrońskiwyjechalizpowrotemdoKatowic.W

Sosnówceniebyłojużnicdoroboty.RomanKolińskivel„Czarny"nieżyłodtrzynastulatitrzebabyło
jaknajszybciejwra​cać,abytamnamiejscustwierdzić,kimjestnaprawdękierownikdziałuzbytui
zaopatrzeniawspółdzielni„Me​chanik"...

Wichurskibyłzamyślonyiodpowiadałpółgębkiemnazagadywaniaporucznika,któremusięnudziło.

Sprawaskomplikowałasię,ajednocześnie—posunęłamocnona​przód.FałszywyKoliński,kimkolwiek
jest,musibyćna​tychmiastrozszyfrowany.Ciekawe,skądwziąłdokumentyKolińskiego?Skądwogólego
znał?Możetobyłktośzbandy,komuudałosięuciecwrazzpapieramiprzywód​cy?Trochę
nieprawdopodobne.PorucznikOreniczmówiłjednak,żejedenzbandyuciekł,adwóchczytrzechran​-
nychNiemcyzabrali.Możektóryśznichżyje?

—Żebytojasnacholera!—zakląłnagłoskierowca.Majorocknąłsięzzamyślenia.
—Cotamjest,sierżancie?—spytałzezdziwieniemwidząc,żesamochódzatrzymałsięwjakimś

miasteczku.Inagledodał,poznającrynek:—PrzecieżtoBrzesko.

—Właśnie—Skowrońskiwybuchnąłśmiechem.—Miastonaszychwspomnień.Akurattutajmusiała

namkichanawalić.

—Bardzodobrze—odparłWichurski.—Jestemwście​kległodny.Chodźcie,poruczniku,pójdziemy

do„naszej"knajpy.Sierżanttrafizanami,znajużdrogę...

Nawidokwchodzącychkelner,któryniósłwłaśnietale​rze,omałonieupuściłichnapodłogę.Potem

błyskawicz​nymruchemrzuciłstosnaczyńnabufet,równieszybkozakrzątnąłsiękołowolnegostolika,
zmiótłzobrusaokruchyiuprzejmymgestemzapraszałdozajęciamiejsca.

—Cozjemy?—spytałSkowroński,alekelnerajużniebyło.Odszedłdokuchni.
—Cośtampewniemają—odparłmajor.—Widzie​liście,jakiongładki?Ażobrzydzeniebierze.
Poparuminutachkelnerwyłoniłsięzpowrotem,nio​sącnatalerzachobfiteporcjejajecznicy.

Postawiłjeztriumfalnąminąprzedsiedzącymiioznajmiłzuśmie​chem:

—Herbatkazarazbędzie.Jużsięparzy.
Obajspojrzeliwpierwnatalerze,potemnasiebie.Sko​wrońskiwestchnął.Majoruczyniłjakiś

niezdecydowanyruch,apotempowiedziałznagłąenergią:

—Niemapanczegośkonkretniejszego?Jesteśmygłodni.
—Możebyćświeżutkawątróbkazkartofelkami—kel​nerzatarłręce,nieprzestającsięuśmiechać.

—Podaćpanom?

—Podać—zgodziłsięWichurski.
Kiedykelnerodszedł,Skowrońskidogoniłgowprzej​ściuiszepnąłmucośdoucha.Tenrozpromienił

sięjesz​czebardziej,kiwnąłgłowąipożaglowałdokuchni.

Zjedlijajecznicę.Wówczaskelnerzjawiłsięjeszczerazipostawiłnastolelekkoprzysmażoną

wątróbkęzdymią​cymikartoflami,prócztegozaś—dwa„głębsze".

—Cotoznaczy?—zmarszczyłsięWichurski.Porucznikwymowniewzruszyłramionami.Kelnera

już

niebyło.Twarzmajorawyrażałastanowczysprzeciw.Spojrzałnaporucznika,któryuśmiechnąłsię

lekko.Po​temzdeterminacjąsięgnąłpokieliszek.

background image

—Żebynaszedziecimiałybogatychrodziców...—mruknąłzabierającsiędojedzenia.
Gościeprzykilkuinnychstolikachjedliwmilczeniu,udając,żeniepatrząwichstronę,alemajorowi

udałosięparęrazyzłowićichukradkowespojrzenia.Zachciałomusięśmiać.

*

EwaJasińskaspojrzałanazegarekiodłożyłaksiążkę.Dochodziładziewiąta,pewnieprzedjedenastą

niewrócą.Amożedopierojutro?Ryszardniepowiedziałwyraźnie,kiedybędązpowrotem.Dwadnijuż
upłynęły.Ciekawe,czysięprzynajmniejczegośkonkretnegodowiedzieli...

Wstała,podeszładolustrawiszącegonadumywalką.Przyjrzałasiękrytycznieswojejtwarzyi

stwierdziła,żewyglądanieźle.Ktośpowiedział,żezakochanąkobietęmożnapoznaćpooczach...

Naglezłapałasięnamyśli,żewcalenieinteresujejąrezultatposzukiwańwtejcałejSosnówce,tylko

sampo​wrótRyszardadoKatowic.Żebyjużtubył.Żebymogłaukradkiemprzyglądaćsięjegociemnym
oczomisłuchać,jakmówi.Obojętneco.

„Totakizciebieoficerkontrwywiadu?—pomyślałasurowo,patrzącwlustro.—Wstyd.Tojest

tylkotwójszefinicwięcej."

Westchnęłaiodeszłaodlustra,bozobaczyławnimswójuśmiech,którymówiłwyraźnie:„aha,

szef..."Wtejsamejchwilinastolikuprzyłóżkuzadzwoniłtelefon.„PewnieZientara"—pomyślała,
leniwiewyciągającrękęposłuchawkę.Izarazgwałtownaradośćrozpromieniłajejtwarz.Usłyszała
niski,metalicznygłosRyszarda:

—Dobrywieczór,Ewo.
—Dobrywieczór—odparła,usiłującmówićswobod​nie.—Kiedywróciliście?
—Przedparuminutami.Zajdźdomnie,dobrze?
Inieczekającnaodpowiedź,odłożyłsłuchawkę.Zmarszczyłabrwi.Zawszetakbyło:

byłpewien,możezbytpewienjejuległości,czymożepoprostusłużbistości?Czymbyładlaniego
naprawdę:porucznikiemJasińskączyEwą...

Wzruszyłaramionami.Teżporęsobiewybrałnasen​tymenty.BędzieopowiadałoSosnówce,będzie

pytał,coonatutajprzeztenczasrobiła,czydowiedziałasięczegośnowego.Napewnoterazdzwonido
Zientary,któryniemieszkałwtymhotelucooni,napewnokażemurów​nieżprzyjśćdosiebie.Amoże
Zientarajużsiedziiopo​wiada,cozdziałał.Zawszemacośdoopowiadania,jestprzecieżwyjątkowo
zdyscyplinowanymisumiennympra​cownikiem...

Poprawiławłosy,pociągnęłaustapomadką.Zabrałazestolikapapierosyiuchyliłaokno,bow

pokojubyłoszarooddymu.Stanowczozadużoterazpali,trzebabysięza​cząćodzwyczajać.

Wichurskimiałpokójopiętrowyżej,wlewymskrzydlehotelu.WbrewprzewidywaniomEwynie

byłouniegoZientaryaniwogólenikogo.Siedziałsam,przednimStałydwiefiliżankiczarnejkawy.

—Napijeszsię?—spytałi,znównieczekającnaodpowiedź,przysunąłwjejstronęjednąfiliżankę.
„Oczywiście,czystosłużbowo"—pomyślała,trochębezsensu.Chciałaodmówić,alezamiasttego

machinalniewyciągnęłarękępocukier.

—Jużwsypałem—powiedział.—Dwiełyżeczki,takjaklubisz.
„Pamięta.Awięcjednaknietakzupełniesłużbowo."Usiłowałaprzywołaćsiebiedoporządku.

Wypiłałykka​wy,zapaliłapapierosaispytałatrzeźwym,zwyczajnymgłosem:

—ZnalazłeścośwSosnówce?
—Tak.Aleotympóźniej.ZapółgodzinyprzyjdzieZientara,wtedyopowiem,żebydwarazytego

samegoniepowtarzać.Naraziepowiedzty,cotutajzaszło.Cośro​biła?

„Oczywiście,przyjdzietadrewnianapiła.Beztegosięnieobędzie.Dobrze,żedopierozapół

godziny."

—ObserwacjaRomanaKolińskiego—zaczęła,zaciągającsiępapierosem—przyniosłanam

background image

pewienciekawy...możedrobiazg,aledośćcharakterystyczny.OtóżpanKolińskijutrowyjeżdża
służbowodoGliwic.Odległośćnie​duża,przeszłogodzinępospiesznym.Właściwiedelegacjanie
powinnamubyćpotrzebna,chybażezamierzatamposiedziećparędni.Aleniewtymrzecz.Chodzimio
to,żedziśpopołudniu,okołoszóstej,kiedyinnipracownicy„Mechanika"dawnoposzlijużdodomu,
Kolińskizostałdłużejrazemzprezesemspółdzielni.Mamwszelkiedanenato,żetylkoprezeswieojego
jutrzejszymwyjeździe.Możeniebyłobywtymnicdziwnego,alektórykierownikdziałuzwołujenaradę
pracownikównadzieńswojejnieobecności?Aonwłaśnietakzrobił.Wiem,żepracownicyzbytu,
wychodzącoczwartejzespółdzielni,rozmawialiojutrzejszejnaradziezkierownikiem.Aten
kierownikwyjeżdża.Czyliżeniechce,abyoniotymwiedzieli.Tochybanonsens.Pozostaje
przypuszczenie,żezamiarwyjazdupowziąłjużpoichwyjściu.Możewięcdowiedziałsięnagle,żemusi
wyjechać?

—Czytopierwszyrazmusięzdarzatakinagływyjazd?—spytałmajor.
—Otochodzi,żenie.Jużparokrotniewyjeżdżałbezżadnegouprzedzenia,wprowadzającnawet

chaoswpra​cyswegodziału.Tomnietrochęzastanawia.

—Mówisz,żeonjedziejutro,tak?Trzebaposłaćzanimdwojepracowników,najlepiejzwydziału

„C".Kobietęimężczyznę.

Ewauśmiechnęłasięlekko.Wichurskipodchwyciłtenuśmiechizapytałzezdziwieniem:
—Dlaczegosięśmiejesz?
—Bojużsągotowidowyjazdu.
—Świetnie.Jeden—zerodlaciebie.Czasemmamwyrzutysumienia,żebyćmożenie

doceniamtwojejbły​skawicznejorientacjiidoświadczenia.

Nieodpowiedziała.Pojejwargachciąglejeszczebłąkałsięlekkiuśmiech.Majorpatrzyłnaniąw

milczeniu.„Ślicznajest"—pomyślał,nieporazpierwszyzresztą.

—ObserwowałaśchybanietylkoKolińskiego?—od​pędziłodsiebiemyśli,któreniemiałynic

wspólnegozpracąkontrwywiadu.—Atamcidwajkierownicydzia​łówzbytu?

—Tamcidwaj...—zamyśliłasięnachwilę.—Tak,właściwieżadenznichniejestzupełnieczysty.

Jedenpobieradwatysiącedwieściezłotychpensjinaswymsta​nowisku,alewydajechybazetrzyrazy
tyle.Wciąguostatnichkilkutygodnikupiłsobienowe,drogieradioikompletmeblidojednegopokoju.
Możemiałodłożone,możeskładałnatoodlatiwłaśnieterazkupił...Takbymożnabyłomyśleć,gdyby
niefakt,żeonoddłuższegoczasuwydajeowielewięcej,niżzarabia.Przytymtenkontaktzjednymz
pracownikówhuty„Maria"teżdajetrochędomyślenia.Widzianoichparokrotnierazemnawódce.

—Cotozapracownik?Zjakiegowydziałuhuty?
—Zlaboratorium.Obawiamsię...
—ŻebynieskończyłtakjakBekier?
—Tak.
Milczelichwilę.Wichurskipatrzyłwciemneokna,zaktórymisiąpiłdrobny,wiosennydeszcz,i

zastanawiałsięnadczymś.

—Mamyzamałoludzi—mruknął,pocierającczoło.—Trzebabyterazumieścićkogośwhucie

„Maria",amyniemamytakiegoczłowieka.Nowakowskiniemożeodejśćzhuty„Nadzieja",botam
jednakpracowałBekier.Możnaprzypuszczać,żepojegośmiercinastąpiąjakieśnowepo​sunięcia.No,a
tentrzecikierownik?

—Trzeci?UtrzymujekontaktyzNRF.Dwalatatemuwyjechałatamjegociotecznasiostra,jużna

stałe,wramachakcjiłączeniarodzin.Pisządosiebielisty.Naturalnie,niejedenczłowiekzeŚląskama
tamrodzinę,bliższączydalszą,niejedendostajepaczki,tojednakjeszczeoniczymnieświadczy.

Ktośzastukałdodrzwi.WszedłkapitanZientara,mokryoddeszczu,jakzawszepoważnyiskupiony.
—Nowakowskiniemożeprzyjść,bomawhuciejakieśważnezebranie—powiedział,siadającz

bokunamałymfoteliku.—Mogęjednakmówićizaniego,bomnieowszystkimpoinformował.

background image

—Dobrze.Tomówcie—majorsięgnąłdotelefonu,abyzamówićjeszczejednąporcjękawy,ale

kapitanodmówił.Nielubiłkawy,uważając,żepsujerównowagęmyśliica​łysystemnerwowy.

—Udałomisięustalić—rozpoczął—żewhucie„Na​dzieja",gdziezginęłytedwatajne

dokumenty,zostałpodrobionypodpiskierownikatajnejkancelarii.

—Gdzie?—żywozareagowałWichurski.
—Wksiążcezwrotudokumentów.Dokumentówtakich,jakwiadomo,niewolnoprzechowywaću

siebiezdnianadzień.Nawetjeżeliktoświe,żebędąmupotrzebneprzezszeregdni,musijecodziennie
zwracaćdokancelariiina​stępnegodniaznówzabierać.Otóżtedwadokumenty,którezginęły,zostały
ranowypożyczoneprzezBekiera.Byłymurzeczywiściepotrzebnedojegopracywlabora​torium.
Pokwitowałwypożyczenieswoimpodpisemitegosamegodniapowinienbyłzwrócić.Iteraz,
uważajcie:wksiążcezwrotówwidniejejegopodpisoboksfałszowa​negopodpisukierownikakancelarii
—aledokumentyniezostałyzwrócone.Znaleźliśmyjenatomiastpodczaspo​rządkowaniapapierów
wbiurkuBekiera.Leżałysobiespokojniewteczce.

—MożepoprostuBekierzapomniałczyniezdążyłzwrócić,apotembałsiękonsekwencjiiwolał

jużsiędotegonieprzyznać?

—Trochęnieprawdopodobne.Przecieżtegosamegodniapokwitowałichzwrot.Niebyłchyba

wtedynieprzy​tomnyanipijany.Jatutajwidzęcośzupełnieinnego.

—Mianowicie?
—ŻeBekierowizależałonatym,abyupozorowaćzwrotdokumentówdokancelarii.Mampewne

podstawy,abysądzić,żetoonsfałszowałpodpiskierownika.

—Asamkierowniknicniepamięta?
—Nie.Słuchajcie,onmożerzeczywiścieniepamiętać.Wydajeiprzyjmujedzienniekilkanaście

różnychtajnychdokumentów.Podpisjestbardzodobrzepodrobiony.Ktoś,prawdopodobnieBekier,
podpisałnajpierwsiebie,potemjego.Kierownikowipodsuniętoksiążkę.Spojrzał,zobaczył„swój"
podpisiodłożyłpióro.Tosięmożezdarzyć,tamjestmnóstworoboty.Cochwilaktośwchodzi,
wychodzi.Szumnieztejziemi.

—Dobrze.Jedźmydalej:dlaczegoBekierowizależałonaupozorowaniu,żedokumentyzostały

zwrócone?

—Jabympostawiłpytanieinaczej:dlaczegomuwogólezależałonaprzetrzymaniu

dokumentów?Tojestdlanaschybanajważniejsze.Czywyniósłjezhuty?Czykomuśpokazywał?Jestto
zupełniemożliwe.Tepapiery,jakstwierdziłemprzybliższymobejrzeniu,byływpierwtrochęzgniecione,
jakbyjektośkilkakrotniezłożył,chcączmniejszyćichobjętość.Cóż,pewniepoto,abyzmieściłysięw
kieszeni.Potemzaśdokumentywyprasowanojakkoszulę.Tojużmusiałzrobićdobryfachowiec,ktoś
innybyspaliłpapier.Widocznietemukomuśzależało,abydo​kumentybyływyprostowane.

—Jasne.Dofotografii.
Umilkłnachwilę.ZaśmierciąBekierakryłosięjeszczewieletajemnic.
—Nowakowskimusibliżejpokręcićsiękołoinnychpracownikówtegolaboratorium—odezwał

sięwreszciemajor.—Możliwe,żeniejedenBekiermaczałwtymwszystkimpalce.

—Kazikstwierdził,żewdniu,wktórymwypożyczono,anastępnierzekomozwróconodokumenty,

Bekierzostałnadrugiejzmianie,zastępującjednegozkolegów.Kazikdowiedziałsięrównież,żew
ciąguobecnegoiubiegłegorokuBekierdostałtylkojednąpremię,itodośćdawno.Apamiętacie,jak
jegożonamówiłaotychczęstychpre​miachinagrodach?

—Czywtymdniu,kiedywypożyczonodokumenty,byłwhuciektośzespółdzielni

współpracującychzhutą?

Zientarazamyśliłsięnachwilę.
—Tak—odparł.—ByłtamtenKoliński,kierownikdziałuzbytuzespółdzielni„Mechanik".

Załatwiałcośwzwiązkuzrozbudowąlaboratorium.Aletoprze​cież...?—spojrzałnamajoraze

background image

zdziwieniem.—Sądzicie,żetomacośwspólnego?

—Sądzę,żetak.Posłuchajcie,cobyłowSosnówce...

*

Pociągbyłzatłoczony,jakzwyklenatejlinii.RomanKolińskiwcisnąłsiędojednegoprzedziału,w

którymdojrzałtrochęwolnegomiejsca.Siedzącyścieśnilisię,nietylepodwpływemjegoprośby,ile
tonu,którybyłsta​nowczy,anawetostry.

Niecodalejwkorytarzu,przedopuszczonąszybą,stałmężczyznawszarymprochowcu.Palił

papierosa,wypusz​czającprzezoknodym,którypędpowietrzawtłaczałna​tychmiastzpowrotem.Kątem
okapasażerobserwowałkorytarz.

Kobieta,zktórąmiałsięspotkaćpóźniej,kiedypociągzatrzymasięjużwGliwicach,jechaładwa

wagonydalej.Byłatoszczupła,przystojnablondynkaweleganckimgranatowymkostiumie,wdodatku
dyskretnymakijażpodkreślałjejurodę,toteżdlaniejodrazuznalazłosięsiedzącemiejsce,itonawet
przyoknie.

Nastacjiwszyscytroje„zgubilisię"wzajemnie.Dziw​nymtrafemjednak,kiedyKolińskiwysiadłz

tramwajuprzedhutą,wparęsekundpóźniejztegosamegowozuwyszedłrównieżmężczyznawszarym
prochowcuiprzy​stanął,zasłaniającdłońmitwarz,abyzapalićnawietrzepapierosa.

—Proszę,możetakbędziełatwiej—zaproponowałjakiśrobotnik,przysuwającmuswoją

zapalniczkę.

—Dziękuję—odparłmężczyznauprzejmie.Iledwodostrzegalnymruchempowiekwskazał

robotnikowiKolińskiego,którywchodziłwłaśniedobiuraprzepustek.

Robotnikkiwnąłgłową.Usiadłnaławceprzedhutą,rower,którymprzyjechał,oparłoporęczi

wyciągnąłświeżynumer„TrybunyRobotniczej".Widocznieszedłdopieronadrugązmianęinie
śpieszyłomusię...

Mężczyznawprochowcuwskoczyłdotramwaju,rusza​jącegozpowrotemwstronęmiasta.Przezcały

czasstałnaplatformiepogwizdujączcichaiprzyglądającsięmijanymludziomisklepom.Odparu
miesięcyniebyłwGliwicach.Ciekawiłagokażdazmiana,interesowalimieszkańcy.

Wysiadłnajednymzprzystanków,wstąpiłdosklepupopapierosy,zatrzymałsięnachwilęprzed

jakąśwysta​wą,wreszciejakbyodniechceniawszedłdobramyzwy​kłej,czerwonejkamienicy,wktórej
mieściłsięmiejsco​wyurządbezpieczeństwa.Okazałwartownikowilegity​mację,atenuśmiechnąłsięi
machnąłręką.Znalisięprze​cieżnieoddziś.

Wszedłnapierwszepiętro,odszukałdrzwiznapisem„zastępcaszefa",zastukałiotworzył.Młody,

czarnowłosykapitanzabiurkiemnajegowidoknieokazałzdziwienia.

—PodporucznikSłotwiński?—spytał.
—Takjest,obywatelukapitanie—pokazałlegitymac​jęsłużbową.
—Siadajcie.Gdzieonterazjest?
—Whucie„Waryński".Chciałbym,abyśmyjutro,względniejeszczedzisiaj,ustalili,poco

przyjechał.

—Dobrze,tosiędazrobić.Robotnikaznaleźliście?
—Takjest,zostałnaobserwacjiprzedhutą.Jakjestemznimumówiony?
—Zatelefonuje.Zarazpowyjściutamtegozhuty.Wte​dygozwolnicie.
—Tak.SierżantKazimierskajużsiędowaszgłosiła?
—Owszem—kapitanuśmiechnąłsię.—Skądwytrzas​nęliścietakąładnąpracowniczkę?
—Tomojażona—odparłzpewnymzażenowaniemSłotwiński.—Poznaliśmysięwpracy.
Kapitanprzyglądałmusięitwarzmuspoważniała.
—Tociężkarobota—rzekł.—Nieobawiaciesięonią?

background image

Mężczyznawzruszyłlekkoramionami.Nieodpowiedziałikapitanzrozumiał.
—Jestwpokojunumersześć.Przejdźcietam,jakbę​dzietelefon,towaszawołam.
Telefonod„robotnika"zadzwoniłdopieropodwóchgodzinach,tylebowiemczasuRomanKoliński

spędziłwhucie.„Robotnik"donosił,żeobserwowanypoopusz​czeniuhutyudałsiędokawiarni„Bajka"
izająłmiejsceprzystoliku,czyliżezamierzaposiedziećtamniecodłu​żej.

PodporucznikSłotwińskipoprosił„robotnika",abypo​czekałjeszczeprzedkawiarniąkilkaminut,

dopókionsamtamnieprzyjdzie.Do„Bajki"byłoniedaleko.

Kiedywszedł,sporostolikówbyłozajętych.Kolińskisiedziałpodoknem.Podporucznikwybrał

pluszowąka​napkę,zktórejmógłjednocześnieobserwowaćiKolińskiego,idrzwiwejściowe,poczym
zamówiłkawę.Prochowieczostawiłwurzędzie,byłterazwdobrzeskrojonym,popielatymubraniui
robiłwrażeniemężczyzny,któryniejestpewien,czyjegoukochanaprzyjdzie,alektóryocze​kujenanią
niecierpliwie.Cochwilaspoglądałtonazegarek,tonadrzwi,akawastygłatymczasem,nawetnie
osłodzona.

RomanKolińskizauważyłtentypowydlazakochanychniepokójgościanakanapceiprzyglądałmu

sięodczasudoczasuzpobłażaniem.Ciekawbyłzresztą,Czy„ona"przyjdzieijakabędzie.Mężczyzna
wyglądałelegancko,zpewnościąnieczekałnabylekogo.

Zkoleipodporuczniknieznacznieobserwowałkierow​nikadziałuzbytu.Sądzączkilkuciastek,dużej

kawyicałegoplikugazet,jakieprzednimleżały,Kolińskiza​mierzałposiedziećw„Bajce"conajmniejz
godzinę.Mo​żenakogośczekał,amożepoprostuspędzałtuwolnyczas.

WreszciewdrzwiachukazałasięKazimierska.Przezchwilęrozglądałasięposaliwzrokiemkobiety,

którawie,żejestładnaiżesiępodoba.Podporucznikuniósłsięzkrzesła,robiączdalekagest
powitania.Dostrzegłago,uśmiechnęłasię.Szłamiędzystolikamilekkim,drobnymkrokiem,wmodnych
„szpilkach"igranatowymkostiu​mie,zdużąplastykowątorbąwręku.

Podeszładostolikaiosunęłasięnakrzesełko,słucha​jączlekkimzakłopotaniemwymówekswego

towarzysza.Tak,spóźniłasię,bow„Delikatesach"byładługakolejka,apotemniemogłasiędostaćdo
przepełnionegoautobu​su.Trudno,zdarzasię,wzeszłymtygodniutoonsięspóź​nił,aonaczekałacałe
dwadzieściaminut!

Towszystkomówiładosyćgłośno,rozglądającsięnieu​ważniepokawiarni.Obojętnymspojrzeniem

musnęłasiedzącegowpobliżuKolińskiego.Pochyliłagłowęnadfiliżankąkawyiszepnęła,ledwie
poruszającwargami:

—Czekanakogoś?
—Możliwe—odparłrówniecicho.—Jakdotąd,siedzisam.
—Dobrze.
Zaczęliznowurozmawiaćojakimśniedoszłymspotka​niuprzedkinem,potemoplanowanym

wspólnymurlopie,trochęsięsprzeczali,trochęprzepraszali,przyczymoncałowałjączuleporękach,a
onaudawałanadąsaną,aleszczęśliwą.

Takminęłopółgodziny,potemtrzykwadranse.Kobietazauważyła,żeKolińskiodpewnegoczasu

trzymawrękugazetę,otwartąwciążnajednejitejsamejstronie,jakbynadniązasnął.Niespałjednak,
coparęminutspoglądałnadrzwiwejściowealbonazegarek.

—Czeka—szepnęła.—Zdajesię,żetagazetajestzna​kiemumownym.
—To„DziennikZachodni",tak?—Słotwińskisiedziałtak,żeniemógłdojrzećtytuługazety.
—Tak.Kupimypotemdzisiejszynumer.Możetam...—urwała.
Dokawiarniwszedłjakiśmężczyzna.Wyglądało,żeszu​kawolnegostolika,alesalawciążjeszcze

byłapełna.Przeszedłuważnieażdokońca,potemzawrócił.Przecho​dzącobokKolińskiego,spojrzałna
niegojakbyodnie​chcenia.Kierowniknieporuszyłsię,niezwróciłnaniegouwagi.Mężczyznaraz
jeszczespojrzałdookołaiopuściłkawiarnię.

Całatascenatrwałaniedłużejniżminutę,możedwie,iniebyłobywniejnicszczególnego.Sierżant

background image

Kazimier​skadostrzegłajednak,żewzrokmężczyznyzatrzymałsięnagazecie,trzymanejprzez
Kolińskiego.

—Tobyłten,naktóregoonczekał—powiedziała,po​chylającsięwstronępodporucznikaz

filuternymuśmie​chem.

—Sądzę,żetak—odparł,uśmiechającsięrównieżica​łującprzelotniekosmykwłosów,któryopadł

jejnaczo​ło.—Poczekajmyjeszcze.Zobaczymy,cobędziedalej.

PodziesięciuminutachKolińskiodłożyłgazetę,bezpośpiechurozejrzałsięzakelnerkąizapłacił

rachunek.Spojrzawszynazegarek,odczekałjeszczedwieminuty,poczymwstał.Wtymsamym
momencieSłotwińskidoj​rzał,żeówmężczyzna,któryprzedtemszukałstolika,pojawiłsięznowuwe
drzwiachkawiarni,awidzącpodno​szącegosięKolińskiego,podszedłdoniegoizapytał:

—Przepraszam,czypanjużwychodzi?Stolikjestwol​ny?
—Tak—odparłKolińskizroztargnieniem.
Sięgnąłposwojegazety,obciągnąłmarynarkęi,nieśpieszącsię,podążyłkuwyjściu.
—Czytam,przedkawiarnią,ktośjest?—spytałaKazimierska.
Podporucznikskinąłgłową.Kolińskiegoniewolnobyłostracićzoczu.Przedkawiarniączekał

„robotnik"',tymrazemwprzebraniumotocyklisty.

Mężczyzna,któryzająłstolik,zamówiłterazkawęiza​paliłpapierosa.Słotwińskizauważył,że

rozglądaonsiębardzodyskretniepokawiarni.Poparuminutach,sięga​jącposzklankęzkawą,upuściłna
podłogęłyżeczkę.Schy​lającsięponią,błyskawiczniewsunąłrękępodblatsto​lika,zatrzymałjątamparę
sekund,potempodniósłły​żeczkęipołożyłjąnaspodeczku.

Zbliżyłasiękelnerka,podającmuczystąłyżeczkę.Po​dziękowałjejzuśmiechem,aleoczyjego

pozostałychłod​neiuważne.

—Schowałcośpodstolikiem—mruknąłSłotwiński,zapalającpapierosa.—Albotamjestjakiś

otwór,alboprzylepiłplastelina,.

—Tak.Coterazzrobimy?
—Zdjęcie.
Wyjęłapuderniczkę,otworzyła,przejrzałasięwluster​ku.Ledwosłyszalnydźwiękmigawkiupewnił

ją,żemikroaparat,ukrytywśrodkupuderniczki,spełniłswojezadanie.

—Pójdziemydourzędu—rzekłpodporucznik,rozglą​dającsięzakelnerką.—Trzebasięnaradzić.
—Aten...?—pokazałaoczamimężczyznęprzystoliku.
—Nimzajmiesięktośinny.Czekaprzedkawiarnią.
—Słuchaj,agdybyśmysięzarazponimprzenieślidotamtegostolika?—spytałaniepewnie.—Na

przykład,żetutajniewygodnie,wiejeodoknaczycośtakiego?

—Wiałonamprawiedwiegodzinyidopieroterazsięprzenosimy?Nonsens.Pozatym,któryśznich

możenaglewrócićizauważynaszemanewryzestolikami.Awogóle,jakchceszcośstwierdzićnaślepo,
macająctylkorękami?Możeszwłaśniezatrzećślady,anierozpoznać.

Wrócilidourzędubezpieczeństwaiodrazuposzlidokapitana,którypoprzednioznimirozmawiał.

Przyjąłichnatychmiast,ausłyszawszy,cozaszło,zacząłsięwrazznimizastanawiać.

—Możejakaśekipamonterska?Elektrycyczycośta​kiego?—zaproponował,alezarazmachnął

rękąznieza​dowoleniem.—Nie,toryzykowne.Trzebabyprzecieżzawiadomićkierownikakawiarni,na
pewnobyłbyprzytymjeszczektośzpersonelu.Nanic.

—Ekipasanitarna?—odezwałasięKazimierska.
—Wnocy?Tobytrzebaiśćrano,adotejporymogąjużtamsprzątaczkigruntowniewyczyścić

stoliki.

—No,toniepozostajenamnicinnego,jakpójśćwno​cy—zadecydowałSłotwiński.
—Jakokto?
—Jakomy.TywróciszdoKatowic,abyzdaćsprawęszefowigrupy,cotuzaszło.Ajapójdęzkimś

background image

zurzędu...oileobywatelkapitandamikogośdopomocy—spojrzałnazastępcę.

Tenkiwnąłgłowąprzyzwalająco.
—Pójdziezwamijedenzoficerów,specjalistaoddaktyloskopiiiwszelkichśladów.Sądzę,mimo

wszystko,żenatakimchropowatymdrewnieniewieleznajdziecie,aleresztkiplastelinymogąbyć.

Słotwińskispojrzałnaniegozezdziwieniem.
—Jakto:resztki?Przecieżontamcośprzylepił.
Kapitanuśmiechnąłsięlekko.
—Mocnomisięwydaje,żesięmylicie.Oboje.Przyle​piłcośjegopoprzednikprzystoliku,aonpo

prostuoderwałto„coś".Stolikbyłichskrzynkąpocztową.Jeżeliza​miastresztekplastelinyznajdzieciew
nimnajmniejszyotwór,wktórydasięwsunąćmikrofilmczyzwiniętakartka,tośladyprzepadły.

—ObserwowaliśmyKolińskiegobardzouważnie—po​wiedziałaKazimierskazezmartwionątwarzą

—aleniezauważyliśmynajmniejszegoruchujegorękipodstoli​kiem.

—Tomożedowodzićtylkotego,żemamydoczynieniazwytrawnymspecemwswoimfachu,poza

tymbyłwka​wiarniprzedwami.

Drzwiuchyliłysię.Wszedł„robotnik",przebranyzamotocyklistę.Miałnasobieskórzanąkurtkę,ana

czolezsunięteokularyochronne.

—PojechałdoKatowic—odparłnaniemepytanieSłotwińskiego.—Wagon„B",trzeci

przedziałpierwszejklasy.Spotkałnadworcutrzechznajomych,zdajesię,żezKatowic.Wsiedlirazemz
nimdowagonu.Byłzadowo​lony,rozmawiałodziewczynkach—uśmiechnąłsię.—Odjechałprzed
dziesięciomaminutami.

—Dobrze,dziękuję—powiedziałkapitan.—Jesteściewolnidojutra.Izwróciłsiędo

podporucznika:—Chodź​cie,przejdziemypiętrowyżej,dooperacyjnego.Milicjąjasięzajmę.Patrol
będziestałprzedkawiarnią.Będziezwracałuwagęnawszystko,cosiędziejedokoła,zwy​jątkiem
samejkawiarni.Tylkopostarajciesiętozrobićszybko.Nigdyniewiadomo...—niedokończył.

—Dobrze,kapitanie—odparłSłotwiński.

*

Byłokilkaminutpodrugiej.Jeszczenieświtało.Wiatrkołysałszyldem,zawieszonymnadkawiarnią,

irozrzucałśmiecipoulicy.

Dwajmilicjanciprzechadzalisięchodnikiem.Dwadzieściametrówwprawo—zwrot—i

znówdwadzieściametrówwlewo,apotemodpoczątku.

—Choleraztakąrobotą—mruknąłjeden.—Jużmisięwełbiekręci.Niemożemyiśćtrochędalej?
—Nie—odparłdrugi,wyższystopniem.
—Przecieżtusięnicniedzieje.
—Nienaszarzecz.Mamytubyć,dopókinasniezwol​nią.
Przeszliotokokienkawiarni.Zasłonybyłyzapuszczo​ne,alepierwszymilicjantdostrzegłwpewnej

chwili,żejakieśnikłeświatełkoporuszasięmiędzystolikami.Trąciłkolegę.

—Patrz!Tamktośjest.
—Cocięobchodzi?Niepamiętasz,cocimówili?
—No...Aleciekawe,coonitamrobią.
—Pewnieczegośszukają.Chodź,nieprzyglądajsię.

*

Słotwińskizapaliłlatarkę.Miałaprzyćmioneświatło.Towarzyszącymuoficerrozejrzałsiępo

cichej,pustej,jakbyuśpionejkawiarni.

—Którytostolik?—spytałszeptem.

background image

Słotwińskibezsłowapodszedłdomiejsca,gdziewczo​rajsiedziałKoliński;dźwignęlirazem,

przewróciliios​trożniezaczęlioglądaćspód.

—Jest—mruknąłoficer.Pokazałkońcempaznokcia.Słotwińskipochyliłsięnadblatem.
—Plastelina.
—Tak.Cośbyłoniąprzyklejone,apotemoderwane.Przytrzymajciestolik...
Delikatnym,wprawnymruchemzdjąłdoszklanejpro​bówkiresztkiplastelinyipowiedział:
—Tujestsuchepowietrze.Dojutraranatobytood​padłoinicbyśmyjużnieznaleźli.
—Niemapozaplastelinążadnychinnychśladów?Li​niepapilarneczycośtakiego?
—Sprawdzę,alechybanie.Drewnojestzbytchropo​wate.
Nieznaleźlinicwięcej.NiemniejjednakSłotwińskimiałminęzadowoloną.Wiedział,żedoKatowic

powrócizjakimśkonkretnymdowodem.Postanowiłpozostaćzresztąjeszczeprzezdzieńlubdwa,aby
dowiedziećsię,kimjestówmężczyzna,któryzabrał„pocztę"odKolińskiego.Wywiadowcazurzędu
bezpieczeństwa,którypo​szedłzanimpowyjściuz„Bajki",jeszczeniewrócił.

OficermilicjioddałprobówkęSłotwińskieimu,postawiłstoliknapoprzednimmiejscuispojrzał

pytająconapod​porucznika.

—Idziemy?
—Tak.Ktozwolnipatrol?
—Tojużdonasnienależy.Chodźcie...










Rozdział7


—Takwięcwidzisz,żechociażwynikinaszejdotychcza​sowejrobotysąjeszczesłabe,tojednakz

drugiejstronymamyjużmocnookreślonyśladidośćpewnekierunkidziałania.Najważniejszewtym
wszystkim,żemamywyjś​cienaKolińskiego.

PułkownikSołeckipotwierdziłruchemgłowy.Zarazjednakodezwałsię,zapalająclampęnabiurku,

bowpo​kojuzrobiłosięjuższaro:

—Chciałbymcizwrócićuwagę,Rysiu,żetacałascenawkawiarni„Bajka"mogławaswprowadzić

wbłąd.Nie,nie!Poczekaj,jeszczenieskończyłem.Przecieżtytamniebyłeśiopieraszsiętylkona
relacjidwojgaludzi.Naichspostrzeżeniach.Noi,oczywiście,natychmikroskopij​nychśladach
plasteliny.Alepozwól,żezadamcijednopytanie:skądmaszpewność,żetejplastelinynieprzylepiłona
przykładdziecko,któreparęgodzinprzedtemsiedzia​łozrodzicamiwtejsamejkawiarniiprzytym
samymstoliku?Wszkoleużywasięplastelinydorobótręcznych,pozatymdziecichętniesięniąbawią.

—No,dobrze,Stefan,alebyłbytonaprawdęjedenprzypadeknatysiąc,żetodziecko...—Wichurski

urwałzniecierpliwiony.—Nigdyniewidziałemwkawiarnidziecizplasteliną.

—Boniemaszdzieci—odparłpułkownik,uśmiecha​jącsię—iniewiesz,copotrafiątakie

szczeniaczkiztrze​ciejczypiątejpodstawowej.Mniekiedyśmłodszychłopakcałebiurkopomalował
atramentem.Niechciałbym,żebyjednapomyłkawprowadziłacięnafałszywyślad.Coda​łaobserwacja
tegomężczyzny?

—Naraziejeszczenic.Nickonkretnego.Oczywiście,mamygonaoku.Możewtejchwilicośtamw

Katowi​cachjużwiedzą,jawyjechałemranoiniewidziałemsięzEwą,którakontaktujesięz

background image

pracownikamiwydziału„C".Gdybynatrafilinajakieśrewelacje,wiedząprzecież,gdzie

mnieszukać.
—Zwróćszczególnąuwagęnabardzownikliwąobser​wacjęosobistychkontaktówKolińskiego,a

raczejtego,którysięzaniegopodaje.Kontaktówtowarzyskich,służ​bowychitakdalej.Zresztą,sam
wiesz,cociębędęuczył.Gdybysiędałozłapaćnagorącymuczynku...Tosą,wi​dzisz,marzeniakażdego
pracownikakontrwywiadualbomilicji.

Roześmielisię.
—ComaszzamiarrobićwWarszawie?—spytałpułkownik.
—Muszęzbadać,ktowciąguostatnichlatzbiegłzagranicęwzględniezaginął.
—Sądzisz,żewłaśniektośtakinosiwtejchwilinaz​wiskoKoliński?
—Takmisięwydaje.
—Mówiłeś,żeNowakowskisiedziterazwhucie„Na​dzieja"?
—Owszem.JakoinżynierKowalski.
—Todobrze.Przejęliśmyostatniokilkaszyfrówocyn​ku.Wyglądanato,żegrosinformacji

pochodziwłaśnieztejhuty.

Wichurskispojrzałnapułkownikazożywieniem.
—Awięcjednak!—rzekłznietajonąsatysfakcją.—Toznaczy,żedobrzewybraliśmy.Śmierćtego

technika,Bekiera,dałamiwieledomyślenia.Kiedybyłyteszyfry?

Pułkownikspojrzałnakartkępapieruiwymieniłdaty.
—Nakrótkoprzedjegośmiercią.No,oczywiściemate​riałyzabranowcześniej.Masz,zapoznaj

sięztymdo​kładnie.

Wichurskiwstał,przeciągnąłsię.Byłniewyspany,ostatniedwienocekładłsięnadranem.

Postanowił,żedzisiajwyśpisięporządnie,ajutrozsamegoranarozpocz​nieposzukiwania.

Wciągukilkunastępnychdniodranadowieczoraślę​czałnadteczkamiiaktamiróżnychosób,które

bądźza​ginęływniewyjaśnionychokolicznościach,bądźteż„wy​braływolność".Zwolna,eliminując
ludzi,którzyaniwiekiem,aniwyglądemzupełnienieprzypominaliRoma​naKolińskiego,odłożyłna
biurkoczteryteczki.Tymiosobnikamipostanowiłzająćsiębliżej.

Pierwszyznich,byłynaczelnikwydziałuwjednymzezjednoczeń,popełniłgrubenadużycia

finansowe,akiedyjużkontroladeptałamupopiętach,uciekłzagranicę.Drugi,urzędnikoddziału
finansowegonaprowincji,nieprzyszedłpewnegodniadopracy—iodtejporywszelkisłuchponim
zaginął.Trzeci,wicedyrektorjednejzfa​bryknaZiemiachOdzyskanych,równieżmiałnaswymkoncie
poważneprzestępstwogospodarczeirównieżpo​dejrzewano,żeuciekłzkraju.Iwreszcieczwarty,który
skazanyzostałwyrokiemsądowymnadziesięćlatwięzieniazanapadrabunkowy,anastępniezdołał
zbiecztrans​portutakdobrze,żedodziśgoniezłapano.

Wszyscyczterejmielipotrzydzieścikilkalat,bylidośćwysokiegowzrostu,ociemnychwłosach,

szczupli.Odbiedykażdyznichmógłpokilkulatachwypłynąćnawi​downięjakokierownikdziałuzbytui
zaopatrzenia,Ro​manKoliński.

Majorzainteresowałsięwpierwbyłymnaczelnikiem.Grupapracownikówkontrwywiadu,

oddelegowanadotejrobotyprzezpułkownika,zajęłasięsprawdzaniemikonty​nuowaniemtego,co
kiedyśzapoczątkowałamilicjaczybez​pieczeństwo.Byłoztymspororoboty.Niewszystkieakta
prowadzonodokładnie,czasamiśladurywałsięnagleiniewiadomobyłowłaściwie,czyzajmowanosię
nimda​lej,czynatympoprzestano.

Narozkazmajoraludziezgrupyzaglądalidoarchiwumsądowego,przetrząsalistareaktapersonalne

instytucji,szperaliwżyciorysach,protokołachróżnychkomisji,no​tatkachsłużbowychmilicjii
meldunkachWOP-u.

Wreszciejednegozczterechpodejrzanychmożnabyłozczystymsumieniemwykreślićzlisty.Były

naczelnik,jakstwierdziłoWojskoOchronyPogranicza,zostałza​strzelonyprzyusiłowaniuprzekroczenia

background image

granicyitylkoczyjeśniedbalstwosprawiło,żenieznalazłosiętowak​tach.

Wichurskizająłsięwięczkoleinastępnymnaliście,wicedyrektoremfabrykiwyrobówmetalowych

nazachod​nichkrańcachPolski,JerzymMalinowskim.Jużpierwszedokładneprzeczytaniejegoakt
wzbudziłowmajorzeza​interesowanie.

Malinowskizostałmianowanywicedyrektorempouprzedniejpracywtejżesamejfabrycena

stanowiskukierownikajednegozwydziałów.Alenietobyłozastana​wiające.Otowśróddokumentów
majorznalazłpismo—właściwiemałąnotatkę—pracownikadepartamentukadrMinisterstwa
Przemysłu:...UrządBezpieczeństwaPublicznegopopieratowarzyszaJerzegoMalinowskiegonastano​-
wiskowicedyrektoradosprawadministracyjnych.

Wichurskizamyśliłsię.DlaczegoUrządBezpieczeństwapopierałJerzegoMalinowskiegoidlaczego

wogóleanga​żowałsięwtęsprawę?Musiaływtymtkwićjakieśprzy​czyny.

Zaraz.Wicedyrektoremzostał...tak,zgadzasię.Awanszkierownikajakiegośtamoddziału.Pięknie.

No,alejaksięwogóledostałdofabrykiiskąd?

Dalszeposzukiwaniadałycałkiemnieoczekiwanyre​zultat.OtoJerzyMalinowskibyłpoprzednio

oficeremUrzęduBezpieczeństwawpowiatowymmieścieWolice.Niezbytdaleko,aleiniezbytbliskood
fabrykiwyrobówmetalowych.

No,cóż...trzebasprawdzić,jakporucznikMalinowskitamsięsprawował.Wczterdziestymsiódmym

rokuwła​dzebezpieczeństwatakłatwonierezygnowałyzeswoichpracowników,zwłaszczawrandze
oficerów.

ŚciągnięcieaktpersonalnychJerzegoMalinowskiegoniesprawiłomajorowitrudności.Postawił

sobietrzypy​tania,naktórepowinienbyłodpowiedzieć:zacoporucz​nikMalinowskizostałzwolnionyz
UrzęduBezpieczeń​stwa,jakimbyłoficeremikimbyłjegoprzełożony.Je​żeliwyjaśnisobietetrzy
sprawy,byćmożeporucznikMalinowskiprzestaniegointeresować.

Zzałączonegodoaktżyciorysu,napisanegorękąpew​nąisprawną,wynikało,żeMalinowskiurodził

sięakuratwtedyco...RomanKoliński.Oczywiście,ztegonicjesz​czeniewynikało.Niemniejjednak
Wichurskipomyślałprzelotnie,żeoilejegohipotezao„przemianie"porucz​nikawobecnegokierownika
działuzbytujestsłuszna,towkażdymraziedataurodzeniajestwyjątkowotrafniedo​brana.Poczym
zganiłsamsiebiezazbytpochopnewnio​skiizagłębiłsięwpapierach.

FotografiaporucznikaMalinowskiegobyłanaturalniebardzopodobnadofotografiiwicedyrektora

Malinowskiego;różniłasiętylkodystansemkilkulatizabójczym,krótkostrzyżonymwąsikiem,który
ozdabiałoficera.

Przeczytawszyoprzyczynach,dlaktórychporucznikzostałzwolnionyzUrzęduBezpieczeństwa,

Wichurskigwiz​dnąłzcicha.Krótka,suchanotatkazawierałaoskarżeniabardzowymowne.Malinowski,
jaksięokazuje,zasłużyłnawylaniecałkowicie.Zanadużywaniewładzy,karierowiczostwo,wywołanie
burdyistrzelaniepopijanemunaza​bawie...

JakiwięcbyłtencałyMalinowski?Waktachznajdo​wałosiękilkaopinii—niestety,wszystkiebyły

zgodne.Przyznawałyoneporucznikowinieprzeciętnąodwagę,alezarzucałyniepotrzebneryzykanctwo.
Podkreślały,że„lu​biłwypić",apowypiciuurządzaławantury.Zarzucałynieprzyjemnąskrytośćwobec
kolegów,nawetnajbliż​szych.Tojednakniejestostateczniewadą.Wprostprze​ciwnie,wwielu
przypadkachmożesięokazaćcennąza​letą.Malinowskibyłprzedtemwpartyzantceibyćmożestamtąd
wyniósłprzekonanie,żelepiejsięnie„wywnętrzać"przeddrugimi.

WjednejzopiniiWichurskiprzeczytał,żeporucznikbardzoniechętniewracałwewspomnieniachdo

owychlat,spędzonychwpartyzanckichoddziałach.

—Ciekawe,dlaczego...—mruknął,odkładająckartkęnabok.Sambyłypartyzant,lubił—

spotkawszysięzdawnymitowarzyszamibroni—powspominać,jaktobyłowlesie.Wspominaćtych,
którychmogiłyzasypałśniegizarosłatrawa.No,cóż...możeMalinowskiwolałniewracaćdotamtych
czasów.Możefrapowałagoteraź​niejszość,anaprzeszłość—jakakolwiekbyonabyła—machnąłręką

background image

raznazawsze.

Obraztegoodważnego,ryzykanckiego,skrytegooficerazacząłmusięjużrysowaćwmyślach.Nie

pasowałajed​nakdotegowszystkiegochęć„zrobieniakariery",jakąpodkreślałyzgodnieopiniekolegów
iprzełożonych.Możetonietyleokarieręchodziło,coowładzęnaddrugimi,chęćkomenderowania,
wyżyciasięwwymaganiuposłu​szeństwauinnych...

Znałtakietypy.Wśródnichbyliidawnikoledzyzpartyzantki.Ci,którzywówczasnieznajdowalisię

aniwsztabie,aninaczeleoddziałów,leczwszeregach,conajwyżejwstopniukapralaalbo
plutonowego.Ci,którzymyśleliwówczasczęsto:„jabyminaczejpokierowałak​cją,jabymniewydał
takiegorozkazu,jabymto,jabymtamto..."

No,tak.Wtedyniemieliokazji,dziśjąmają.Dziśma​jąteparęgwiazdeknaramieniuiwładzę.Może

iMalinowskidotakichnależał?

Zastanawiałsię,czypowiniensięgnąćwstecz,dojegopobytuwoddziałach.„Cotoda?"—myślał,

wpatrującsięwzdjęcieporucznika,jakbymożnabyłowyczytaćzniegoodpowiedźnatewszystkie
wątpliwościipytania.Agdy​byporozmawiaćwtympowiatowymmiasteczku?

—Cotoda?—powtórzył,sięgającpopapierosa.Czytakarozmowaniebędzieniepotrzebnąstratą

czasu?Tam,wKatowicach,naniegoczekają.PułkownikpokazywałprzechwyconeprzezCentralęnowe
informacjedotycząceprzemysłucynkowegoiwskazującewyraźnienahutę„Nadzieja".CzyNowakowski
dasobieradęwtejniełat​wejsytuacji?

RozmyślaniaWichurskiegoprzerwałopukaniedodrzwigabinetu.
—Proszę—powiedział.Naprogustanąłjedenzpra​cownikówgrupyoddelegowanejmudo

pomocy.

—Towarzyszumajorze,zebrałemdokładniejszedaneoJanieNowaku—rzekł,siadającnaskinienie

majora.—Wiecie,totengość,któryzostałskazanyizbiegłztrans​portu.

—Tak,pamiętam.Mówcie,sierżancie...
—Tujestodpisdokumentówzwięzieniaśledczego,gdzieprzedtemsiedział.Proszę.
Podałkilkapapierów,stuknąłobcasamiiwyszedł.Wichurskizacząłczytaćzewzrastającąuwagą.Jak

wynika​łoztreścipism,Nowakzostałskazanyzartykułu225Ko​deksuKarnego.Napadłnaprzechodniaw
małej,ciemnejuliczce,uderzyłgołomemwgłowę,obrabowałizbiegł.Przechodzieńzmarłzupływu
krwi,aNowakaznalazłamilicjapokilkudniachwpijackiejmelinie.Przestępcapochodziłzjednejze
wsipodwarszawskich,zrodzinytakzwanychbadylarzy.Rodzicejego,mimodobrejsytuacjimaterialnej,
nieinteresowalisiękształceniemsyna.ToteżNowakskończyłzaledwieczteryklasyszkołypodstawo​-
wej.Nienauczyłsiężadnegozawodu,wcześnierozpoczy​najączłodziejskąkarierę,zakończoną„mokrą
robotą".Napadałzwyklenamałych,nieoświetlonychulicach,ra​bowałwsposóbprymitywny,nie
wskazującynachoćbynajprostszeobmyślenieprzestępstwa.

„Nie—pomyślałmajor,odkładająckartkinabok.—Takiczłowieknienadawałsiędotrudnej,

wymagającejwieluprzygotowańisprytu,pracyszpiegowskiej.Chybamożnazczystymsumieniem
przestaćzajmowaćsięJanemNowakiem."

Pozostałowięcdwóch:JerzyMalinowski,byływicedy​rektor—oficer—partyzant,iZbigniew

Włodarczak,by​łyurzędnikoddziałufinansowegowParzęcicach.OMalinowskimwiesięjużcośniecoś,
zkoleinależałobywięczająćsiępanemWlodarczakiem.

Sięgnąłpoakta,którepoprzedniegodniaupchnąłgdzieśgłębokowszufladziebiurka.Wyprostował

zgiętyrógtecz​ki,spojrzałwzamyśleniunazdjęcieczłowieka,którypa​trzyłnaniegozpierwszejstrony
życiorysu.Twarzbyłaniewątpliwieinteligentna,szczupła,nerwowa.Jakiśryszaciętościwustach,a
jednocześniemiękki,łagodnieza​okrąglonypodbródek.Włosyciemne,lekkoprzerzedzoneodczoła.Oczy
szerokorozwarte,trochębezradne,trochęsmutne.

„Babiarz"—pomyślał,przyglądającsiętejtwarzy.Niewiedział,naczymopieraswoje

spostrzeżenie,nieprecy​zowałtegowmyślach.Takmusięwydawało,acodalej,tosięzobaczy.

background image

ZbigniewWłodarczak,urodzonywdwudziestymdru​gimroku,żonaty,dwojedzieci.Jakiśproceso

alimentydlaprzygodnej„sympatii",zktórąmiałrównieżdziecko.Jakieś.—niewielkiezresztą—
nadużyciafinansowe.Jesz​czejednasprawawsądzie,umorzonazbrakudostatecz​nychdowodów,o
„uwiedzeniemałżonkimagistrafar​macjiN"...Oczywiście,żebabiarz.Alegośćzwykształ​ceniem,matura
iwyższestudiaekonomiczne.Nienawielemusięwidaćprzydały,skorowylądowałnatakimniskim
stanowisku.

Zaraz,ale...Pochyliłsięnaddokumentami.Włodarczak„zaginął"dokładniepółtorarokutemu.

Dokładniewtedy,kiedyRomanKolińskirozpocząłpracęwspółdzielni.Czyżby...

Majorodłożyłjednaknabokdomysływynikającezezbieżnościdat;zbieżnośćtamogłasięzresztą

okazaćnaj​zupełniejprzypadkowa.Postanowiłprzedewszystkimzająćsiębliżejbyłymurzędnikiem
oddziałufinansowego,októrymnietrudnomubędziedowiedziećsięwielucie​kawychszczegółów.
Znajdziesięprzecieżchybajegożona,araczej...tak,jużnieżona,borozwiedlisiępoza​kończeniu
procesuoalimenty.Żylizesobą,jakbyniebyło,siedemlat.AnużwRomanieKolińskimrozpoznaona
swegoeks-męża,oiletojest,oczywiście,on?

Dobrzebybyłowobectegosprawdzić,gdzieznajdujesiędawnyprzełożonyMalinowskiego.Zanim

pracownikgrupywrócizParzęcic,rozmowazbyłymkapitanemUrzęduBezpieczeństwaposuniemożetę
sprawęnaprzódalboteżzakończyjądefinitywnie.

Kapitan,aobecnieradcaprawnywcentralihandluzagranicznego„Polifex",niezdziwiłsię

specjalnie,otrzymawszyodWichurskiegotelefonicznezaproszeniedoodwiedzeniajegogabinetu.
Umówilisięnanastępnydzieńodziewiątejrano.

Wichurski,którywiedziałjużopanuradcytoiowo,awszystkoznajlepszejstrony,nieobwijał

sprawywba​wełnę.

—Chciałbym,jeżelitomożliwe,boczasysąbądźcobądźtrochęodległe—zaczął—poprosićwas

ocharakte​rystykęjednegozwaszychdawnychpodwładnychwN.,porucznikaJerzegoMalinowskiego.

Radca,któryspodziewałsięróżnychpytań,tylkonietego,spojrzałnamajorazezdziwieniem.
—Malinowskiego?—powtórzył,ściągająckrzaczaste,rudawebrwi.—Kierownikasekcji?
—Toonbyłwówczaskierownikiemsekcji?
—TakZanimniewyleciał.Tochybawiecie,prawda?
—Żezostałodwasusunięty?Wiem.
—Tobyłamojaostatnia,adośćprzykraczynnośćprzedprzejściemdoWojewódzkiegoUrzędu.

Przykra,botobyłzdolnychłopak.Tylkoniemożliwieuparty,zarozumiały.Aleodważny,cowtychlatach
niebyłołatwe.Walczy​liśmyprzecieżzbandami,wymaganoodnasdużo,przynienajlepszejkadrze.
Chłopakizpartyzantkibiłysięjakszatany,aleutrzymaćichwkarbachdyscypliny...Czasemmyślałem,że
niedamrady;mówięwamszczerze.

—Rozumiem.
—Piłobractwo,zcywilamiczasembralisięzałby.ZwłaszczatenMalinowski.Ale...czy

możeciemipowie​dzieć,dlaczegokontrwywiadnimsięinteresuje?

—Niemogę.
—Nic,jatylkotak.No,więcJurekprzyszedłdonaszpartyzantki,razemzkilkuinnymichłopakami.

Napo​czątkuzdawałomisię,żewszystkobędziejaknajlepiej.Naogółzdyscyplinowany,odważny,
inteligentny.Robił,cobyłotrzeba,itylkooczamistrzelał,jakbymuwszyst​kiegobyłomało.Na
ochotnikadotrudniejszejrobotyszedłpierwszy.Zczasemzauważyłemuniegocorazsilniejszypęddo
wyróżnieniasię,wybiciaponadinnych.Jeżelizrobiłcoślepiej,zarazdomagałsiępochwały,wprost
pchałsiępodręce,abymuwpisaćjakieśwyróżnienie.Zrobiłsięprzykrydlakolegów.Wyraźnie
lekceważyłtych,którzybylimniejwykształceni,mniejinteligentniodniego.Przyszedłdonaswstopniu
sierżantainajprę​dzejzewszystkichdorobiłsięgwiazdekporucznika.Zro​biłemgokierownikiem
sekcji,choćjużwtedymiałemcorazpoważniejszezastrzeżenia.No,aleprawdęmówiąc,toniemiałem

background image

wówczaslepszegoodniego.Byłjeszczetaki...zaraz,jaktoon?Aha,Strzelczyk.JanekStrzelczyk,
chłopskisynzBiałostockiego.Ambitny,alewnajlepszymtegosłowaznaczeniu,posłusznyidogruntu
uczciwy.Cóż,kiedymyślałzbytwolno,niestaćgobyłonażadnąsamo​dzielnąkoncepcję,naśmielsze
zorganizowanieroboty.Zpisaniemteżuniegobyłogorzej...No,więckierowni​kiemzostał
Malinowski.Itobyłbłąd.Władzauderzyłamudogłowyjakwódka,którąteżzacząłpićcorazczęś​ciej,
jużsięniekrępującnawetmnie.Byłzamłodynajakiekolwiekstanowiskokierownicze,miałdopiero
dwa​dzieściakilkalat!Zwracałemmucorazczęściejuwagęnaniewłaściwepostępowanie,alezacząłmi
sięstawiać.Naj​większąprzyjemnośćmiałwkomenderowaniuludźmi,wposyłaniuich„narozkaz".
Jegorozkaz.

—Czyniedałosięprzemówićmudorozsądku?Jeżelirzeczywiściedążyłtakuparciedozrobienia

kariery,toprzecieżprzeztakiepostępowaniesamsobiepogarszałsytuację.

—Oczywiście.Toteżpróbowałemmutowytłumaczyć,alejużmnieniesłuchał.Kiedyśpowiedział

mi:„Wy,ka​pitanie,jesteściestarymczłowiekiemimaciestaremeto​dy".Spytałemgowówczas,jakieżto
nowemetodyonwy​myślił?Roześmiałsiętakjakośnieprzyjemnieinieodpowiedział.Wreszcie,kiedy
upiłsięwjakiejśwsiinaoczachwieluchłopówzrobiłkarczemnąawanturę,zrozumiałem,żetakdalej
byćniemoże.Właściwiezrozumiałemtylkojedno:żemusiodejść.Ale...czyuwierzycie,żetrochęmi​mo
wszystkobyłomigożal?

—Lubiliściego?
—Wgruncierzeczytak.Byłnaprawdęnieprzeciętnieodważny.Owszem,czasemryzykował

niepotrzebnie.Mo​głemgojednakposłaćnanajtrudniejszezadanieiwie​działem,żeniezlękniesiętam,
gdziewiększośćludziwy​cofałabysię.No,cóż...odwaga—tojednakniewszystko.Podpisałemwniosek
ozwolnieniego.

—Jaktoprzyjął?
—Niewiem.PodpisałeminadrugidzieńmusiałemjużpożegnaćsięzN.,abyobjąćwyższe

stanowiskowUrzę​dzieWojewódzkim.Wniosekposzedłdozatwierdzenia,potemwróciłdoN.,to
wszystkotrwałojakiśczas.Przedodjazdemprosiłemtylkokolegówimojegonastępcę,abyjakoś
ułatwilimuotrzymaniepracywcywilu.

—AzjakichoddziałówpartyzanckichMalinowskidowasprzyszedł?
—ZBatalionówChłopskichwRzeszowskiem.Miałstamtądrekomendacje,takjakinni.
Wichurskiwyciągnąłzteczkikilkakartekpapieru.
—Tosąwłaśnieterekomendacje.Pamiętaciejepew​nie?
Radcawziąłdorękidokumenty,rzuciłokiemikiwnąłgłową.
—Tak.Sązresztąnanichmojecyferki—uśmiechnąłsię.
—Znaciemożekogośztychludzi,którzywydalimuopinie?
—Niepamiętamdokładnie,alechybanie.Wiemnato​miast,żedwóchznichpracowałozarazpo

wojniewmi​licji,ajeden,zdajesię,jeszczetamjest.

—Pamiętacie,który?
—Oilesięniemylę,toZakrzewski.
Majorzastanawiałsięprzezchwilę.Naglewyjąłzbiur​kazdjęcieRomanaKolińskiegoipodałradcy,

mówiąc:

—CzytenczłowieknieprzypominawamporucznikaMalinowskiego?
Radcapatrzyłprzezdłuższąchwilęnatwarzdośćtęgie​gomężczyznywokularach,nałysawączaszkę

iszeroki,załamanynos,apotempotrząsnąłgłową.

—Nie.Iniesądzę,abymógłsiętakbardzozmienić.Ju​rekbyłszczupły,miałgęste,lekkofalujące

włosy,prostynos.Cotugadać,ładnybyłzniegochłopak.Nosiłwtedymałe,przystrzyżonewąsikii
kochałysięwnimwszystkieokolicznedziewczęta.Oczywiście,minęłoodtamtejporydziesięćlatz
okładem,ludziesięzmieniają,łysieją,nabierajątuszyitakdalej.Aleprzecieżtrudnoażtakbardzo

background image

zmienićrysytwarzy.Nie,toniejestMalinowski.

—Zaraz...jakmówiliście?Gęste,falującewłosy,prostynos,tak?Przystojny?
Majorniemógłsobiewtejchwiliprzypomnieć,alebyłprzekonany,żeniedawnosłyszałodkogoś

podobnyopis.

—Ach,tak—mruknąłpochwilinawpółdosiebie.Jużwiedział.TotakobietazSosnówki.„Roman

byłładny,miałciemne,gęstewłosy,prostynos..."

Nonsens.Kolińskiprzecieżnieżyje,aprzystojnychmężczyznoprostymnosieigęstychwłosach

znajdziesięwPolsceparęsetek,jeżeliniewięcej.

—Comówicie?—Spytałradca,niemogącodgadnąć,cowjegoopisietakzaintrygowałomajora.
—Nic,głupstwo.No,cóż—tobychybabyłowszystko,ocochciałemwaszapytać.Dziękuję

serdecznieiprzepra​szamzafatygę.

Radcazapewnił,żenicnieszkodzi.Pożegnalisięibyłykapitanwyszedł.Wichurskisięgnąłpo

słuchawkę,połączyłsięzKomendąGłównąMilicjiObywatelskiejipo​prosiłowydziałkadr.Mieli
trochęobiekcji,żetomabyć„zaraz",niebyłonaczelnikawydziału,potemokazałosię,żejestu
komendantanakonferencji.Wreszciemajorotrzymałwiadomość:StanisławZakrzewskipracujewKo​-
mendzieWojewódzkiejMOwKatowicach.

—Świetnie—powiedział,notującnazwiskooficera.
Właściwieniebardzowiedział,czysłusznierobi,ciągnącdalejtęsprawę.Radcaniepoznałna

fotografiiporucznikaMalinowskiego,acharakterisylwetka,jakąnakreślił,od​biegałytakdaleceod
obrazunieruchawego,spokojnegokierownikadziałuzbytu,żewszelkieskojarzeniawyda​wałysiętu
absurdalne.

WięcmożetenurzędnikzParzęcic...
ZameldowałsięupułkownikaSołeckiegoizgłosiłswójpowrótdoKatowic.Takczyowak,tam

znajdujesię„obiektzainteresowań"całejgrupyWichurskiego,trzebawięcwracać.

Upewniłsięjeszcze,czyniemajakichśdalszychinfor​macjioZbigniewieWłodarczaku,aleniebyło.

PoleciłprzekazywaćdoKatowicwszystko,czegotylkosiędowie​dzą,iwyjechałnadworzec.

Whoteluzastałuportierakarteczkę:KomendaWoje​wódzkaMOprosist.inspektoraotelefon,pod

numerwew​nętrzny219.

„Bardzodobrze"—pomyślał.Miałdonichinteres,aotookazujesię,żeonidoniegoteż.Ciekawe,o

coimchodzi.Dobiegałajużjedenastawnocy,więcpołożyłsięspać,rezygnującnawetztelefonudo
Ewy.Byłzmęczony.

RanopołączyłsięzKomendąizażądałnumer219.Jakiśnieznanymugłospoprosiłuprzejmie,aby

„obywatelinspektor,jeżeliniemajakiejśpilnejroboty,przyszedłdoKomendy".Odparł,żemożeprzyjść
nawetzaraz.Cokol​wiektobyło,wolałjużmiećpozasobą,abynieprzeszka​dzałomupóźniejwrobocie.

WsekretariacieKomendydyżurnypodoficerbyłjużuprzedzonyojegoprzyjściu.Wimieniu

porucznikaZakrzewskiegoprzeprosiłzakilkaminutzwłoki,boporucz​nikjestwłaśnieukomendanta,ale
zarazwyjdzie.

—Jakiegoporucznika?—spytałmajorzaintrygowany.
—Zakrzewskiego.
—Jakonmanaimię?
Takiedopytywanieopersonaliaoficerówdochodzenio​wychniebyłowskazane,toteżdyżurny

przyjrzałmusiępodejrzliwie,alezarazprzypomniałsobie,żeprzecieżtojestinspektorzNajwyższej
IzbyKontroli.Takiemumożnachybapowiedzieć.

—PorucznikmanaimięStanisław.
Mógłtobyćzbiegokoliczności,aleprzecieżwKomen​dzieniepracujechybadwóchludziotakim

samymnazwi​skuiimieniu.Wobectegodobrzesięskłada.

Wtejchwiliotworzyłysiędrzwigabinetukomendantaiwyszedłznichwysoki,ciemnowłosy

background image

mężczyznawsza​rymubraniu.SpojrzałbystronaWichurskiego.

—Tojestwłaśnie...—dyżurnyzawahałsię,niewiedząc,kogokomuprzedstawić,alemajor

wyciągnąłrękędooficera.

—JesteminspektorKowalskizNIK-u...
—Zakrzewski.Proszębardzo,inspektorze,pozwólciedomnie.
Kiedyusiedliwjednymzpokojów,Wichurskiprzyj​rzałsięporucznikowiistwierdził,żetojest

przecieżtensamczłowiek,któryprzeszłomiesiąctemujechałwrazznim,Ewąigadatliwymdyrektorem
huty,atakżejegoksięgowymwpociąguzWarszawydoKatować.

Zakrzewskirównieżprzyglądałmusięzlekkimzakło​potaniem,niebędącwidoczniepewnym,czygo

pamięćniemyli.

—Niemęczciesię—rzekłmajorzuśmiechem.—Zna​mysięzwidzenia...
—...Wpociągu—wpadłmuporucznikwsłowa.—Takjest,inspektorze.
—Chcieliściesięzemnąwidzieć?—Wichurskiemuspieszyłosię.
—Tak.Chcieliśmyzapytaćwas,jakwypadłakontrolawhucie„Maria"?Jakibyłjejzakres?
„Czekaj,bratku—pomyślałnaglemajor.—Zobaczyszterazinspektora".
—Zagadnienieinwestycjiwramachrealizacjirocznegoplanuorazwynikającestądproblemy

kooperacjiwymagająskonfrontowaniapraktykiwykonawstwahutyzeko​nomicznymizałożeniami
planów,którezatwierdzaministerstwo—odparłszybkoibezzająknienia,poczymspoj​rzałna
porucznikawyczekująco.

Zakrzewskisiedziałprzezparęsekundoszołomiony,usi​łujączrozumiećsenstejbardzo„uczonej"

wypowiedzi.Pomyślałzezłością:„Jaktomożnatakmówićpopolsku,żesięnicnierozumie".
Odchrząknął,poprawiłcośprzykrawacie.Diablinadali,trzebacośpowiedzieć.

—Toznaczy—zacząłostrożnie—coprzeztorozumie​cie,inspektorze?
Majorulitowałsię.
—Muszęprzeprowadzićjeszczeanalizętegozagadnie​nia,copozwoliminawyciągnięcie

ostatecznychwnio​sków—odparłwymijająco.

—Myśmywidzielisięmiesiąctemu.Przeszłomiesiąc.Czypoupływietegookresuniemaciejeszcze

żadnejoceny?

Pytaniezadanebyłotomemuprzejmym,niemniejjednakprzebijałownimtrochęwyrzutu.Major

uśmiechnąłsię.Wtejsamejchwilidopokojuwszedłzastępcakomen​danta.

—Wytutaj,towarzyszumajorze?—spytałzdziwiony.
ZakrzewskispojrzałszybkonaWichurskiego,potemnazastępcę,potemznównaWichurskiego.
—Majorze?—powtórzyłzezdumieniem.
Tajemnica„starszegoinspektoraNIK-u"zostaławięcwykryta,przyczymporucznikwyraził

delikatnielekkiżal,żegotaknabrano.Przyokazjidowiedziałsię,żema​jormadoniegopewnąsprawęi
gdybyniekartkawho​telu,sambytudzisiajprzyszedł.

—Słuchamwas,towarzyszumajorze—rzekł,gdyza​stępcawyszedł.
—CzypamiętaciejeszczesierżantaJerzegoMalinowskiego?Byliścierazemwpartyzantce.
Zakrzewskipowiódłrękąpoczole,skupiającmyśli.
—Bardzosłabo—odparłzzafrasowaniem.—Onbyłwinnymoddzialepartyzanckimniżja.Co

prawdapodsamkoniecwojnyprzeszedłdomojego,aletojużbyłyostatnietygodnie.Wiem,żebył
odważny,dosyćzdyscyplinowany,ambitny...Tochybawszystko.Czymacieznimterazjakieśkłopoty?

—JakdawnojesteściewKatowicach?—odparłWichurskipytaniemnapytanie.
—Półtoraroku.
—Nie'spotkaliściegotukiedy?
—Tu?—porucznikbyłwyraźniezdziwiony.—Nie,nigdy.AlenaŚląskumożnamieszkaćidziesięć

lat,niespotkawszyanirazuznajomych.Tujestprzecieżogromnezaludnienieiciągłyprzepływ

background image

przyjezdnych.

—Chciałbymwamcośzaproponować...
—Słucham?
—Czyodpowiadałabywampracaprzypewnymspec​jalnymzadaniu?Oczywiście,pouzgodnieniuz

waszymszefem.Zastrzegam,żepracabyłabyniełatwa,chwilaminiebezpieczna.

Zakrzewskizrozumiał,ocochodzi,idlategoniezapytałoszczegóły.
—Nadługo?
—Tozależy.Możemiesiąc,możerok.
Zastanawiałsięprzezchwilę.
—Niemusiciemidawaćodpowiedziodrazu.Namyślciesię.
NastępnegodniamajorprzyjąłporucznikaZakrzewskiegodoswojejgrupynaczasnieograniczony.

Wówczasdowiedziałsięodniego,przyokazjidłuższejrozmowy,żeszefemsztabuoddziałów
partyzanckich,wktórychznaj​dowałsięMalinowski,byłJanGrabowski—obecnydy​rektor
departamentujednegozministerstw.











Rozdział8


Mężczyzna,którywgliwickiejkawiarni„Bajka"zająłstolikpoRomanieKolińskimizaktórym,jak

nieodłącznycień,przezparędniwłóczyłsięwywiadowca—miałokołopięćdziesiątki,byłdość
przystojny,tęgawy,dobrodusznyzwyglądu.Ongiśradiotechnik,dziśzatrudnionybyłnapółetatuw
pewnejspółdzielni,jakoksięgowy.Prócztejskromnejpołówkizarabiałrównieżdorywczo,
prowadzącisprawdzającksięgihandlowewinnychspółdzielniachizakładachprywatnych.

MieszkałukrewnychwKatowicach,wynajmującodnichniedużypokoik.Prócztegojednakposiadał

własnydomekwosiedluKolne,odległymodKatowicobliskodwiegodzinydrogipociągiem.Wdomku
tym,jakzdążyłstwier​dzićwywiadowca,mieszkałasiostrapanaKrawczyńskiego(botaksięów
mężczyznanazywał),starapanna—zgorzk​niała,milcząca,nieufnawobecwszystkich.

Wywiadowcazauważył,żeKrawczyńskizdążyłprzeztekilkadnidwukrotnieprzyjeżdżaćdodomkui

wnimno​cować.ByłotozawszepospotkaniuzKolińskim,razwkawiarni„Bajka",arazna
zabawiewWojewódzkimDomuKulturywKatowicach.Todrugiespotkaniebyłozaaranżowanetak
subtelnieiztakimznawstwem,żegdy​byniepoprzedniascenaw,,Bajce",nawettakwytrawny
obserwatorjakwywiadowcaDzięciołniezdołałbyniczauważyć.

Kolińskiwszedłdoszatni,abykupićpapierosy.Kraw​czyńskiwychodziłwtymsamymmomenciez

toalety,któramieściłasięwhalluobokszatni.Niezderzylisię,niedotknęlinawetswoichrąk.Koliński
upuściłpudełko„Giewontów",tamtenschyliłsię,abyjepodnieść,aleKolińskigouprzedził.Powiedział
zroztargnieniem:„dzię​kuję...",odwróciłsięiodszedłnasalę.Krawczyńskizaś—naulicę.

AmimotowywiadowcaDzięciołswoimnieomylnymnosempoczuł,żetutajrozegrałasięjakaś

scena.Możewchwili,kiedyjedenzmężczyznupuściłpapierosy,adrugisięschylił,zdążylicośsobie
podać?Nakamiennejpodłodzehalluniepozostałaniskrawekpapierka.Chybażeprzerzucilisobiecoś
takbłyskawiczniejakcyrkowiżonglerzy.

background image

Zarazpotemksięgowypojechałtramwajemnadworzec,astamtądpociągiemdoswegodomkui

zamknąłsięwnimażdonastępnegoranka,kiedywyjechałdopracy.

—Tamcośmusibyć—powiedziałWichurski,wysłu​chującmeldunkuDzięcioła.
—Będępróbowałjakośsiędostaćdotegodomku—rzekłwywiadowca—aleztąstarąbabką

niełatwasprawa.

—Uważajcie,sierżancie,abyniespłoszyćptaszków.Tobynamwfatalnysposóbpopsułorobotę.
—Takjest—odparłDzięciołflegmatycznie.Dobrzewiedział,comożna,aconie,natakiejrobocie

zębyzjadł.

KapitanZientara,któryuparcieodtygodniadłubałwpapierachidokumentach,wiążącychsięwjakiś

sposóbzpracąiześmierciąBekiera,przyniósłzaskakującąwia​domość.Otożonazmarłegoprzyszłarano
doprokuratoraStrzeleckiegoizeznałazwłasnejznieprzymuszonejchęci,iżwidziałapoprzedniegodnia
wsklepietegomężczyznę,którynajakiśczasprzedśmierciąjejmężabyłunichwdomu.Tajemniczego
osobnikazobaczyłaterazprzycał​kiemprozaicznymzajęciu:kupowałwsklepieskarpetki.

—Rysopis?—spytałmajorzzaciekawieniem.Zientarauśmiechnąłsię.Woczachjegozamigotało

roz​bawienie.

—Zgadzasię,aletonawetbyłozbyteczne—odparłzzadowoleniem.—Byłemprzyjejwizycieu

Strzeleckie​go,więcspytałemodrazu,wjakimsklepietobyłoinajakiejulicy.Potemwystarczyłojuż
tylkozapytaćwywia​dowcę,któryzanimchodzi.Potwierdził.

—Koliński?
—Tak.Okazujesięwięc,żekierownikdziałuzbytuz„Mechanika"nietylkopracowałwhucie

zramieniaswojejspółdzielni,aleiodwiedzałprywatniepracownikahutywjegowłasnymmieszkaniu.
Właśnietegopracow​nika,którybyłzatrudnionywtajnymlaboratoriumiktó​rywkrótcepotemzostał
zamordowany.

—Ciekawe...Oczywiście,pamiętajcie,żetomożebyćteżzbiegokoliczności.
—Pamiętam.Gdybytobyłjedynyatut,jakimrozporzą​dzamy,byłobykiepsko.
—Musimymiećwrękuwszystkieatuty.Inaczejzniminiewygramy—rzekłmajortwardo.
—Słusznie.RazemzporucznikJasińskązajmujemysięwięcgromadzeniemiporównywaniem

informacji,jakiedostajemyodwywiadowców.Dzięciołjestprzekonany,żemiędzyKrawczyńskim,tym
księgowym,aKolińskimjestjakieśporozumienie.

—Krawczyńskijestzzawoduradiotechnikiem?
—Tak.
Popatrzylinasiebie.Obajmyśleliwtejchwilitosamo.
—Zawcześnie—Wichurskipotrząsnąłgłową.

*

InżynierKowalskiuniósłgłowęznadmaszynydopisa​nia.Dopokoju,wktórymsiedziałokilku

inżynierów,wszedłdyrektoradministracyjny,awrazznimjakiśmęż​czyznadobrzeubrany,łysawy,w
okularach.

Dyrektorpodszedłdomaszyny,przyktórejsiedziałKowalski.Tenpodniósłsięgrzecznie,

spoglądajączzacie​kawieniemnaobcegomężczyznę.

—KolegoKowalski—powiedziałdyrektor—pozwól​cie,tojestpanKoliński,kierownikdziału

zbytuzespół​dzielnipracy„Mechanik"...

Panowiezamieniliuściskdłoni.Kolińskiukłoniłsięiuśmiechnąłuprzejmie.
—„Mechanik"będzieunaswykonywałdalszączęśćrobótprzyobudowieagregatupomocniczegow

labora​torium—mówiłdyrektor.—Panwtejchwiliniemazbytwielepracy,możewięczajmiesiępan
dopilnowaniemtychrobótzramieniahuty.

background image

—No,cóż...jaktrzeba,totrzeba—odparłinżynierKowalski.
—Widzę,żeniejestpanspecjalniezachwycony.Sy​tuacjajednakjesttaka,że...no,niemamkomu

tegopo​wierzyć—dyrektorrozłożyłbezradnieręce.—Aktośtambyćmusi.Panrozumie,przecieżtojest
tajnelabora​torium.

—Dobrze,paniedyrektorze.Zajmęsię„Mechani​kiem"—powiedziałrzekomyinżynier

Kowalski,dodającwduchu:„lepiejigłębiej,niżsądzicie..."

*

MajorWichurskiwszedłdosekretariatudyrektorade​partamentu,zktórymumówionybyłnagodzinę

dziewiątąrano.Dodziewiątejbrakowałojeszczesześćminut,chciałwięctylkozgłosić,żejest,i
poczekać.Alesiwowłosa,ele​ganckoubranasekretarkawiedziałajużojegodzisiejszejwizyciei
powiedziałagrzecznie:

—Panbędzieuprzejmywejśćdogabinetu.Dyrektorczeka.
Wszedłwięcizagubiłsięwogromnym,trochęmrocz​nympokojuzopuszczonymistorami,gdyż

słońceopero​wałownimodwczesnegoranka.Zzabiurkawyszedłkuniemumężczyznazupełniesiwy,
dośćwysoki,otwarzypooranejzmarszczkami,aleczerstwejiopalonej.Idąc,uty​kałnaprawąnogę.

Kiedyprzywitalisięiusiedliwwygodnychfotelachwrogugabinetu,przymałymstoliku,dyrektor

rzekł,jak​byprzywołującpamięciądawneobrazy:

—Tosąbardzoodległeczasy...Wieciesami,majorze,jaksięunasprzedstawiałylataczterdzieści

trzy,czter​dzieścicztery.Największenasilenieruchupodziemnego,zmianaukładusiłpolitycznych...
ZwłaszczażePPRzjed​nejstronyprzystąpiłajużwtymokresiedointensywnegodziałaniadywersyjno-
sabotażowego,zdrugiej—zaczęłatworzyćwrazzruchemludowymcorazszerszyfront.Dużaczęść
BatalionówChłopskichwspółdziałaławówczaszAr​miąLudową.

—Wiem—rzekłWichurski,sięgającdopodsuniętegomupudełkazpapierosami.—Orientujęsię

trochęwtychsprawach.SambyłemwAL-u.

—Byliście?No,torozmowanaszabędzieowielełat​wiejsza,znajdziemyszybkowspólnyjęzyk.

Gdziebyliście,wjakichoddziałach?

—PrzezpewienczaspodWarszawą,apóźniejnaLubelszczyźnie.
—NaLubelszczyźnie?Tkwiłemtamprzezjakiśczas,wczterdziestymczwartym.Ukogobyliście?
—UGłowackiego,jakodowódcaplutonu.
—Znałemgo.Mówionomiwówczasoakcjiprzyjmo​waniaspadochroniarzyzMoskwy.
—Brałemudziałwtejakcji.
—Nowidzicie...—Zamyśliłsięprzezchwilę,potemspojrzałnaWichurskiegozzainteresowaniem.

—Przy​szliściejednakdomniezjakąśkonkretnąsprawą,praw​da?Bootamtychdawnychlatachto
musimykiedyśpo​rozmawiać,przyokazji.Dotychwspomnieńzawszesięwraca.

—Bardzochętnie,towarzyszudyrektorze.Rzeczywiś​cie,mampewnąkonkretnąsprawę.Chodzimio

to,czypamiętaciemożeztamtegookresuczłowiekaonazwiskuJerzyMalinowski.

—Malinowski...Czekajcie.Niechsobieprzypomnę.Wie​leszczegółów,azwłaszczaniektórzyludzie

zatarlimisięjużwpamięci.

—Tozrozumiałe.Możejednak...
—Muszęwamsięprzyznać—roześmiałsięzlekkimzażenowaniem—żepróbowałemw

czterdziestymszóstymroku,leżąckilkamiesięcywsanatorium,pisaćcośwro​dzajuwspomnieńczy
pamiętnikówztamtegookresu.Mó​wiłosięunasczasamiwsztabie,żepowojnie—ktoprzeżyje,ten
powinienspisaćhistorięoddziałówiichwalk,pokazaćsylwetkibohaterów,amoże
nawetizwykłych,„szarych"partyzantów,żebytowszystkopo​temniezaginęło,niezatarłosięwpamięci.
Przecieżwkoń​cutworzyliśmyjakiśmaleńki,alenaswójsposóbważnykawałekhistoriitamtychlat...

background image

No,więcpisałemtrochę.Potemmniewyleczyli,wyszedłemzsanatoriumicałąpisaninędiabli
wzięli.Odkładamtozrokunarok,na„wolnąchwilę",aletychwolnychchwiljakośniewidać.Może
nigdynieskończę?

—Czywtychwaszychzapiskach—rzekłWichurskizożywieniem—sąrównieżfaktyzwiązanez

poszczegól​nymiludźmi?

—Czysąfakty?Ależoczywiście.Niesątoprzecieżtylkojakieśluźnerefleksjeiwrażeniaz

partyzantki,leczprzedewszystkimfakty.Faktyiludzie.Jakoszefsztabunaszegooddziałupoczułemsię
bardziejodinnychprede​stynowanydonapisaniatakiegopamiętnika.

—Dajciemitonaparędni...—powiedziałmajornie​malbłagalnymtonem.
—Dobrze,jeżelimożewamtowczymśpomóc.Muszętylkonajpierwposzukać,mamtogdzieśw

domu,ciśniętepewnienasamodnobiurka.Więczrobimytak:jatodzi​siajznajdę,akuratmamwieczorem
trochęczasu,jutromnieniebędzie,bowczesnymrankiemwyjeżdżamwte​rennadwadni,alezostawię
dlawaskopertęwsekre​tariacie.Jakwrócę,zadzwonicieiumówimysięnaroz​mowę,bopewnienie
wszystkotambędziedlawasjasne.Pismomamwyraźne,alepisałemtrochęchaotycznie,rzucałemmyśli
skrótami.MożebędzietamcośiotymMalinowskim.

*

Oósmejwieczorem,pocałodziennymuganianiusiępoWarszawie,Wichurskimógłwreszciezabrać

siędoczy​taniawspomnieńdyrektoraGrabowskiego.Wziąłgorącąkąpiel,zaparzyłsobiecałydzbanek
mocnejkawyiznie​cierpliwościąotworzyłdużą,brązowąkopertę.Byłwniejdośćgrubyzeszytoraz
kilkanaścieluźnychkartekinota​tek,zapisanychrównym,starannympismem.Kartkibyłyponumerowane,
namarginesachopatrzoneodnośnikamiiuwagami.Poukładałjewedługnumeracjiizorientowałsię,
żenależyzacząćodzeszytu.

Otworzyłpierwsząstronę.Niebyłtojednakpoczątek,widocznieGrabowskiniemógłodnaleźć

innegozeszytu.Pierwszezdaniaodrazuwprowadzaływtoknarracji.

...Miałemtegodniabardzodużokłopotówzzaopatrze​niemjednejznaszychgrupzwiadowczychw

broń,októrąprzecieżstałetoczyłysięzażarte„boje"międzychłopcami.Wtrakcietych„bojów"
porucznik„Koniak"(niktznasnieumiałpowiedzieć,skądidlaczegowybrałonsobietaki
pseudonim...),naszspecjalistaodwywiaduiodochronysztabuzawiadomił„Starego",żemajuż
bliższeinformacjeobandzie„Czarnego",któradziałałanatereniekilkupo​wiatów.Informacjete
pochodziłyprzeważnieodchłopów,naktórychbandanapadałairabowała.Mieliśmywtymczasie
dośćdobrzezorganizowanąsiatkęwywiadowczą,bliższeinformacjezdobywaliśmyrównieżod
chłopów,współpracującychznaszymioddziałami.Pamiętam,że„Koniak"zleciłwtedyzadanie
zebraniadokładniejszychwiadomościjednemuzlepszychnaszychwywiadowców,„Józefowi".
Sytuacjastawałasiędlanascoraztrudniejszaiwprostgłupia,bochłopizaczęlinawetprzebąkiwać,
żetopartyzancinapadająirabują.

Tegodnia,kiedywysłaliśmy„Józefa",pojechałemze„Starym"dodowództwaGwardiiLudowej,

Byłlipiec,dzieńbardzogorący,zbierałosięnaburzę.Jechaliśmynarowe​rach(pamiętamtodobrze,
boobajbyliśmybezbroni)domiasteczka,gdzieczekalinanasGL-owcy.Uzgodniliśmyznimipodczas
spotkania,żeakcjęprzeciwkobandzieprze​prowadzimywspólnie.Nawetzgodzilisięnaudziałwniej
niepełnegoplutonu,jednejczydwóchdrużyn,zoddziałuAKporucznika„Burzy".Wykazywałonwtym
czasiepewnetendencjedowspólnegodziałania;miałzresztąpóźniejztegopowodujakieśkłopoty.
Trzebapowiedzieć,żetoporozumienieuznanebyłounaszadużysukces,oznaczeniunawet
politycznym.

Podwóchczytrzechdniach„Józef"wrócił,azjegore​lacjinabraliśmyjużprzekonania,żebandę

„Czarnego"trzebanatychmiastrozpędzićizlikwidowaćjejdziałanie.Zapytałem„Józefa",czychłopi

background image

mająjakieś,chociażbymglistepodejrzenie,kimmożebyć„Czarny".Nieumiałminatoodpowiedzieć.
Tozresztąbyłozrozumiałe
byłtro​chęzakrótkomiędzychłopami.No,aswojądrogątrzeba
przyznać,żeludnośćbałasiętejbandyiniktniekwapiłsięzujawnianieminformacjioniej.„Józefa"
musieliśmywięcdrugirazposłaćwteren.Gdypoparudniachwrócił,przyniósłrewelacyjną
wiadomość:bandamiałasięzebraćwStarejLeśniczówce.Miałjużustalonenazwiskakilkusynów
bogatychchłopówzewsipołożonychniedalekotejleśniczówki,którzybyliwbandzie.Pamiętam,że
jednegoztychchłopakówpodejrzewaliśmyowspółpracęzNiem​cami.

„Józef"nieporazpierwszyoddałnamnieocenioneusłu​gi.Tymrazemrównieżinformacjejego

pochodziłyzwia​rygodnychisprawdzonychźródeł.Byliśmywięcprzeko​nani,żemożemyzupełnie
pewnieispokojnieprzygotowy​waćsiędoakcji.

BandamiałasięzebraćwStarejLeśniczówcezatrzydni.Tetrzydnipoświęciliśmynaopracowanie

szczegółówakcji,nadokładneuzgodnieniezGLiporucznikiem„Bu​rzą"godzinyrozpoczęcia,
stanowisk,jakiezajmąposzcze​gólnegrupy,itakdalej.

...Pogodategodnianiebyłazbytzachęcającaigdybysytuacjaniewymagałanatychmiastowego

działaniaban​damogłaprzecieżnieprędkozebraćsięporazdrugiwta​kimkomplecietrzebaby
byłonawetzastanowićsięnadprzesunięciemterminu.Odprawapodwieczórtrwałabar​dzokrótko.
„Stary"przedstawiłjeszczerazzadaniaizało​żeniaakcji,aponieważszczegółybyłyjużpoprzednio
uz​godnione,przypomniałtylko,naczymbędziepolegałowspółdziałaniezGLiAK.

Naszagrupamiałazająćwyznaczonestanowiskaokołogodzinydziesiątejwieczorem.Z

przygotowańdoakcjiwynikało,żenasimajązająćwylotjaru,znajdującysięwodległościokoło
dwustupięćdziesięciumetrówodleśni​czówki.Zacałośćodpowiedzialnybył„Ziutek",rozważnyi
wykazującywieleopanowaniawtrudniejszychsytu​acjach.Przypominamsobie,żemiałdużywpływna
mło​dych,przychodzącychdooddziału.

Itunagle,pokilkugodzinach,olbrzymiezaskoczenie:dokładnienatrzydzieściminutprzed

rozpoczęciemakcji,nistądnizowądzjawilisięNiemcy.Chłopcyopowiedzielinampóźniej,żeNiemcy
musielibyćdobrzezorientowaniiprzygotowani,bobłyskawicznieotoczylileśniczówkę.

Zastanawialiśmysiępotemniejednokrotnie,cobyłopo​wodemtegonagłegopojawieniasię

Niemców.Możnabyłojedynieprzypuszczać,żealboktośzbandywspółpracowałznimiisypnął,albo
teżsamiNiemcydostalifałszywąin​formację,żejakiśoddziałpartyzanckiwyznaczyłsobiewStarej
Leśniczówcemiejscepostoju.Tadrugaewentual​nośćbyłabardziejprawdopodobna,bonasze
rozeznanieustaliło,żeNiemcówbyłostukilkudziesięciu,awięcsiławielokrotnieprzewyższająca
liczbęludziznajdującychsięwówczaswleśniczówce.WowymczasiedowalkizpartyzantkąNiemcy
zawszeużywalidużejliczbyesesmanówiżandarmerii.

Nawet„Czarny"nieumiałnamtegopóźniejwyjaśnić...
MajorWichurskidrgnąłirazjeszczeodczytałtozdanie.Nawet„Czarny"nieumiał...Dlaczego

Grabowskinapisał„później"?Przecież„Czarny"...

Wstał,przeszedłsięnerwowopopokoju.Sięgnąłpopa​pierosa.Jeżelijesttak,jakwynikaze

wspomnień„Jana",to...

Alepocowybiegaćmyśląnaprzód.Możebyłciężkoran​nyiprzedśmierciąznimirozmawiał.
Usiadłzpowrotomwfoteluiczytałterazzrosnącąciekawością:
„Czarny"byłpostaciąbardzonietypowąisprawiałnamwielekłopotu.Cholernabyłaznim

sprawaidotegobar​dzogłupia(niewahamsięprzedużyciemtegookreślenia).Ponieudanejakcjina
StarąLeśniczówkęwracałydwiena​szedrużyny,każdazosobna,dooddziału.Ichybadodru​żyny
plutonowego...,nie,nie
pamiętamjużdziśjegopse​udonimu,dołączyłsięjakiśmężczyzna,októrym
plutono​wysądził,żeuczestniczyłwakcjijakoczłonekGLczyAK.Byłonrannywrękę,miałprzysobie
pistoletmaszynowyivisa.Późniejsięokazało,żezeStarejLeśniczówkiwtrak​ciestrzelaninyudałosię
uciecdwomzbandy:„Czarnemu"ijakiemuśFelkowi.Cosięztymdrugimpotemstało,do​kładnienie

background image

wiem;podobnozwiązałsięnadobrezNSZ.

„Czarny"natomiast,podojściuzdrużynądonaszegoobozowiska,zostałwpierwopatrzonyprzez

sanitariusza,alebyłtakosłabiony,żepołożyłsięprzyogniskuizasnął.Poparugodzinach,kiedy
wciążjeszczemyśleliśmy,żetoktóryśzpartyzantów
wstał,podszedłdojednegozna​szychipoprosił
onatychmiastoweskontaktowaniegozdo​wódcąoddziału.Naszchłopak,nieznającgo,spytał,skąd
jest,nacootrzymałodpowiedź:„Powiemtotylkosamemudowódcy".Ton,jakimtokrótkiezdanie
zostałowypowiedziane,byłtakstanowczyisugestywny,żemimoiżdowód​cabyłwówczasbardzo
zajęty,zameldowanomuotym.

Byłemwtedyu„Starego".Możnasobiewyobrazićna​szezdumienieizaskoczenie,kiedyten

rzekomypartyzantwszedłdoszałasudowódcyipowiedział:„Jajestem»Czarny«…”

Dziśtrudnomijużodtworzyćdokładniecałątęscenę.Pamiętamjednak,jakzdumionymwzrokiem

wszyscyśmynaniegospojrzeli!Szukaliśmyprzecieżtegoczłowiekaprzezszeregtygodni,imięjego
zaczęłosięjużwiązaćzestra​cheminienawiścią,takąsamą,jakąwzbudzaliNiemcy...Ażturaptem
stanąłprzednami.Powiedział:„Jajestem»Czarny«"zzupełnymspokojem,wgłosiejegowyczułem
nawetledwieuchwytnąnutkędumy.Jeżeliszukałswoistejpopularności,tojąniewątpliwiemiał.

Zdecydowaliśmyze„Starym",żewsadzimygonaraziedobunkra.Musieliśmywskutektego

wystawićprzynimdodatkowyposterunek,conasgniewało,bochłopcybylinieludzkopomęczeniwielu
poprzednimiakcjami.

Nadrugidzieńzebrałsięcałysztab,abyzdecydować,coztymfantemzrobić.Prawdęmówiąc,nikt

znasniewiedziałwłaściwie,jaksiędotegojegodobrowolnegoprzyjściaustosunkować.Zaczęliśmy
więc
odrozmowyz„Czarnym",cobyłonajprostsze,akonieczne.Przyznałsięwzasadziedotego,że
zorganizowałbandę.Próbowałjednaknasprzekonać,żepotozebrałiuzbroiłchłopaków,poto
zdobywałwrazznimi
—dlanich—żywność,abypóźniejprzyprowadzićdopartyzantkidobrze
przygotowa​nyiwyposażonyoddział.Wtomu,oczywiście,niktnieuwierzył.Tłumaczyłnamdalej,że
donapadówirabunkurzekomonamawialigojego„koledzy"zbandy,czemurów​nieżniedaliśmy
wiary.Ostatecznie,toonbyłichprzy​wódcą,bezwzględnymiżądającymposłuchu.

Jaosobiścieniemiałemwtedywątpliwości:trzebabyłoztymradykalnieskończyć.Większośćz

naszychbyłajed​nakinnegozdania.Wysuwaliróżneargumenty:„Czarny"anijegoludzienikogonie
zabili.„Czarny"zgłosiłsiędonassam,dobrowolnie,awczasiestrzelaninypadłojednakoko​ło
dwudziestuNiemców,asam„Czarny"zostałranny.

Niemiałemdoniegozaufania.Niepodobałomisiętozgłoszeniedonaszegooddziału,

podejrzewałemwtymjakąśpozęikrętactwo.Takraptemzrozumiałswoje„błędymło​dości",jakje
nazwał?Wciągujednejnocy?...Oburzałymnieteoczywistekłamstwa,którymiusiłowałwybielićsięw
naszychoczach.

Przeważyłazaskakującaprośba„Czarnego".Wiadomobyłopowszechnie,żewsąsiednimmieście

powiatowymszefgestapo,nawiasemmówiącniedawnoprzysłany,zapi​sałsięjużwpamięciPolaków
krwawymimasakrami,egze​kucjamiiwywożeniemdoNiemiec.Próbowanoparokrot​niegozlikwidować,
alebezskutecznie.

„Czarny"poprosiłwiaćteraz,abyśmydalimubrońipozwolilizrehabilitowaćsięwnaszych

oczach.Tąreha​bilitacjąmiałbyć...zamachnaszefagestapo.Równałosiętowłaściwiewyrokowi
śmierci,aletenitakwciążmugroził.

Niktznasniewątpił,żewysłaniejednegoczłowiekanatakwyjątkoworyzykownąakcjęniemoże

skończyćsięszczęśliwympowrotem.Wpoprzednichzamachachbrałoudziałpokilkanaścieosóbinie
tylkoniedałotoefektu,alewiększośćznichzginęła.

Ajeżelisięuda?zapytałktośznas„Starego".Do​wódcaodpowiedziałkrótko:—To

„Czarny"unaszosta​nie.

Takąakcjęmogławięcwykonaćalbobardzodużagru​paalewówczasakcjanaraziłaby

background image

mieszkańcówmia​staalbojednaosoba,któraniemajużnicdostracenia.Idlategosztabsię
zdecydował.

Udałomisiętylkoprzeforsowaćjedno:abyniepuszczać„Czarnego"zupełniesamego.Kilku

naszychludzizostałowięcskierowanychprzedakcjądomiasta,abywmiaręmożliwościobserwować
jejprzebieg.

„Czarny"dostałdwagranatyipistolet„dziewiątkę"zzapasowymmagazynkiem.Zapoznaliśmygo

zrozkłademzajęćszefagestapo,azwłaszczazgodzinamijegowyjaz​dówsamochodem.Ręka
„Czarnego"byłatylkolekkozra​niona,takżepotygodniuswobodnieniąwładał.Wtedywyruszyłdo
miasta.

Planbyłopracowanymożliwiedokładnie.Ogodzinieje​denastejrano„Czarny"miałbyćufryzjera

wbocznejuliczceobokrynku.Gestapowiecprzejeżdżałcodzienniesamochodemowpółdodwunastej
prawienigdysięniespóźniałprzezrynekiulicąprowadzącąwstronękoś​cioła;wracałz
rannegoobjazdudobudynku,wktórymmieściłosięgestapo.

Naakcjęwybraliśmydzieńtargowy.Wtakiedniokołopołudniachłopiwracalifurmankamiz

targowiskaisamo​chódmusiałjechaćwolno,częstosięzatrzymując.Wostat​niejchwiliskierowaliśmy
trzechludzijakoubezpieczenie„Czarnego".

Zdokładnychrelacji„Żbika"i„Śmiałego",którzywyszlijakiśczasprzedtemdomiastai

obserwowalipóźniejcałąakcję,wynika,żenaparęminutprzedwpółdodwunastą„Czarny"
ubranyjakzwykływiejskichłopakwyszedłzzakładufryzjerskiego,pospacerowałchwilęporynkui
skierowałsięwulicęwiodącądokościoła.Najezdniznajdowałasięwówczasjedna,samotna
furmanka.

Samochódszefagestapozwolniłprzedostrymzakrętem,wodległościokołodwustumetrówod

rynku.Miastowtymmiejscuwłaściwiejużsiękończyło.Motocyklzob​stawąutknąłpomiędzy
furmankaminarynku.Chwiladodziałaniabyławymarzonai„Czarny"doskonalejąwyko​rzystał.W
momenciekiedykierowcasamochoduzwróciłcałąuwagęnazakręt,„Czarny"błyskawicznie
wyskoczyłzzadrzewa(pamiętam,chłopcymówili,żebyłatodużaigrubatopola).Kilkomastrzałami
położyłkierowcę,akie​dysamochódgwałtownieskręciłdorowu
zanimszefgestapoijadącyznim
podoficerSSzorientowalisięwsytuacji
„Czarny"rzuciłdownętrzawozugranat,samzaś
przeskoczyłprzezjezdnięiskryłsięwrowie,abyuniknąćodłamków.

Wtymsamymmomencienajezdnipojawiłsięmotocyklzobstawą.Niemcywyskoczylizniego,nie

mogącjednakodrazupołapaćsięwsytuacji.Wówczas„Czarny"rzuciłwnichdrugigranat,poczym
zacząłuciekać,kryjącsiępomiędzyopłotkamiizabudowaniamigospodarskimi.ParuSS-manów
puściłosięzanimwpogoń.

„Czarny"biegłwkierunkurzeki.Zaalarmowanażan​darmeriaprzybiegłazdwomadużymi

wilczurami.Kilku​nastuNiemcówzaczęłoterazgonićuciekającego.

Biegłwgóręrzeki,aponieważprzezcałyczaskryłygogęste,wysokiezarośla,strzałyNiemcównie

mogłygodo​sięgnąć.Odległośćpomiędzynimapościgiempowiększałasięzkażdąchwilą.Szybciej
jednakodludzibiegłypsy...

„Czarny"wiedział,żegoniągowilczury.Przebiegłprzezrzekę,którawtymmiejscumiałaokoło

dziesięciume​trówszerokości,izaroślamipodrugiejstroniewróciłoko​łopięćdziesięciumetrów,zbiegł
dojaruijegodnemdo​tarłdolasu.

Oczywiście,teostatnieszczegółyopowiedziałnamjużsam„Czarny",kiedywróciłdooddziału.Bo

jednakwrócił...

Jaosobiściemiałemcodotegodużewątpliwościipo​wiedziałemnawetdo„Starego":

Zobaczysz,żenawetjeżelicałaakcjasięuda,totenbandziorpotemzwieje.

„Stary"byłraczejtegosamegozdania.Zastanawiałemsię,cosię„Czarnemu"lepiejopłaci:uciec

czywrócić.Chciałemtegoczłowiekarozszyfrować.Chciałemwiedzieć,cosiękryjepodtąbrawurąi

background image

niewątpliwąodwagą.

Rozważałemwtedydwiemożliwości.Jeżeliniewrócidooddziału,będziemusiałalbomiesiącami

kryćsięgdzieśwlesie,albouciecwogóleztychterenów,gdyżktośwmiasteczkumógłgorozpoznaćw
czasiestrzelaniny.Niemcymogągowięcposzukiwać.Ludziewmiasteczkubyliróżni...Pozatym
wiedziałchyba,żeNiemcy,mszczącsięzazamach,będąprzypomocyzwielokrotnionychsil„czesać"
okolicę,azwłaszczalasy.Wlasachzkoleiłatwomógłwpaśćwręcejakiegośoddziałupartyzantówi
miećpotempoważnekłopoty.

Jeżelizaśwróciodrazu,sam,dobrowolnie,możeliczyć(oczymniewątpliwiebyłprzekonany)na

to,żeprzyjmiemygodooddziału;wjegosytuacjibyłotowłaściwiejedynewyjście.Jedyneiwcalenie
najgorsze...

Takwięcdoszedłemdowniosku,żechybajednakwróci,iokazałosię,żemiałemrację.Kiedy

przyszedł,copraw​darannydośćmocnowtęsamąrękę,ależywycałyod​działpatrzyłnaniegoze
zdumieniemipodziwem.Zasko​czyłonasrównieżjegoopanowanieispokój,zjakimopo​wiadało
przebieguakcji.

Krótkopotemnadeszli„Żbik"i„Śmiały".Bylirównieżpełnipodziwudlajegoodwagiiwprawy,z

jakązamachwykonał.Pomyślałemwtedy,żewprawiałsięnaokolicz​nychchłopach...alejużnicnie
mówiłem.Trudnobyłonieprzyznać,że„Czarny"przeprowadziłsamjedenwyjątko​wotrudną,
niebezpiecznąrobotę.

Przyznamsięjednak,żewdalszymciąguniemiałemdoniegopełnegozaufania,wczymzresztą

popierałmnie„Koniak".Aleponieważwtymokresiedecydowałyprze​dewszystkimczyny,„Stary"
zgodziłsiętylkonajednoustępstwo:odroczyćostatecznądecyzjęoprzyjęciu„Czar​nego"dooddziału
naokresdwóchtygodni.

Wtymczasie„Czarny",mimozranionejręki,brałudziałjeszczewkilkuakcjach.Wjednejznich

przypadekzdecydował,żeznowuwjakiśszczególnysposóbwyróż​niłsięodwagąiszybkąorientacją.
Zyskałjużsobiewod​dzialewieluzwolenników;cisami,którzyjeszczeniedaw​noodgrażalisię,żez
bandy„Czarnego"zrobiąmarmola​dę
dziśjejprzywódcętraktowalijakstarego,szanowa​nego
partyzanta.

Czymożnasiębyłojednakwówczaschłopcomdziwić?Chybanie.Podstawoweznaczeniemiała

przecieżwtychniezwykłych,trudnychlatachodwaga,spryt,anawetpewneryzykanctwo.

Wichurskisyknął,bodopalającysiępapierossparzyłmupalce.Nawetniezauważył,żegozapalił,

takbyłprze​jętytym,coznalazłwpamiętnikach„Jana".

Cosięjednakdalejstałoz„Czarnym"?
Przerzuciłkilkanaściekartek.Nie,niebyłojużonimanisłowa.Widocznienatrafiłnaobszerny

fragment,do​tyczącywłaśnieinteresującejgosprawy,aleprzecieżwspomnieniamiałyobejmowaćcały
okreswalkparty​zanckich,wktórych„Jan"brałudział,asprawa„Czar​nego",jakkolwieknapewno
oryginalnaiciekawa,byłatylkomałymwycinkiemtychwspomnień.

Zajrzałjeszczedoluźnychnotatek,anieznalazłszyjużnigdziewięcejsłowa„Czarny",odłożyłteczkę

izamyśliłsięgłęboko.Terazrozumiał,żenieobejdziesiębezroz​mowyzdyrektorem.Cisnęłomusięna
ustawielepytań,wielekwestiitrzebabyłowyjaśnićiuzupełnić.

Aledyrektorwyjechał,trzebaparędnipoczekać.


*

Wichurskipołożyłprzeddyrektoremteczkęzzeszyteminotatkami,poczymrzekłzuśmiechem:
—Wiecie,towarzyszudyrektorze,żepoprostuniemogłemsięwasdoczekać!Mamkilka

zasadniczychpytań.Uporządkowałemtosobie,abyniezabieraćwamdużoczasu.Wiem,żemacie
dziśkonferencję...

background image

Dyrektorpomyślałsobieprzelotnie,żenawetiotakichsprawachwiedząwkontrwywiadzie,apotem

odparł:

—Cieszęsięwobectego,żemojabazgraninanacośsięwamprzydała.Natrafiliścienacoś,cowas

interesowałoszczególnie?

—Tak.Jaknajbardziej.
—No,topytajcie.Słucham.
—Cosiędalejdziałoz„Czarnym"?
—No,cóż...zostałwoddziale,mimopewnychoporówzmojejstrony.Zresztą,późniejijanabrałem

doniegozaufania,chociaż...Szczerzemówiąc,niepotrafiłemod​nosićsiędoniegotak,jakdoinnych
partyzantów.Podwóchczytrzechmiesiącachprzenieśligowrazzkilkomaplutonamidoinnegooddziału.
Zdajesię,żebyłotojużwokresiepowstaniawarszawskiego.

—Czywiecie,jakonsięnaprawdęnazywał?Boprze​cież„Czarny"tobyłpseudonim.
—Naturalnie,żepseudonim.Jaksięnazywał?Pocze​kajcie...Nie,niepamiętam.Wówczasnapewno

wiedzia​łem,alektobytowszystkozapamiętał.TyluludzibyłowOddziale,jedniginęli,przychodzili
drudzy...

—Alechybaniepozostałwoddzialepodtymbandyc​kimpseudonimem?
—Nie.Zamiastniegoprzybrałzupełniezwyczajnena​zwisko:JerzyMalinowski.Czekajcie!—

uderzyłsięrękąpokolanie.—Przecieżwyścieztytodomnieprzyszli!Pytaliście,czynieznałem
Malinowskiego,prawda?

—Tak—majorbyłjeszczebardziejporuszonyniżdy​rektor.—Mówicie,że„Czarny"iJerzy

Malinowskitotensamczłowiek?

—Tak.TylkożeMalinowskichjestwPolscechybatylesamo,coKowalskich,rozumiecie...Nie

mogętwierdzić,żetenwaszposzukiwanyJerzyMalinowskijesttymsa​mymJerzymMalinowskim,który
narodziłsięz„Czar​nego".

—Ażwaszymcosięstałopóźniej?
—Mówiłemjuż,żestraciłemznimkontakt.Czyjatamwnotatkachniepisałem,żeonprzybrał

wówczastakienazwisko?

—Nie.
—Widoczniezapomniałem.Zresztą,tacałahistoriaz„Czarnym"toniebyłoznówdlanastakie

strasznie

ważne.Owszem,nieprzeczę,żeoryginalne.Niecodzienniezdarzasięprzecież,żeprzywódcabandy

zostajepartyzan​tem.Zwłaszcza,t a ki mpartyzantem...No,alewkońcutobyłtylkojakaśfragment
naszegoleśnegożycia.Wogólebymsiętym„Czarnym"takbardzoniezajmował,gdybynieto,że...—
Umilkł,zastanawiałsięprzezchwilę,pocie​rająclewypoliczek,naktórymmiałbliznę.—Tak.Gdybynie
to,żedokońcaniemiałemdoniegopełnegozaufania.

—Czywiecie,żewewsiSosnówka,wktórej„Czarny"mieszkał,zanimzorganizowałbandęi

przeniósłsiędolasu,pokazalimiparędnitemujegogrób?

—Grób„Czarnego"?Cóżzanonsens...
—Powiemwamjeszczewięcej:myśmytamprzepro​wadziliekshumacjęirozpoznaliśmyjego

zwłoki.

„Tośliczniepracujecie"—chciałpowiedziećdyrektoriwostatniejchwiliugryzłsięwjęzyk.Z

kontrwywiademlepiejniezaczynać...Zamiasttegopowiedziałwięczezdziwieniem:

—Rozpoznaliściejegozwłoki?Apoczymto,jeśliłaska?
Wichurskiroześmiałsięnagle.Woczachdyrektoratańczyłyiskierkirozbawienia.
—Tobyłotak:przyjechaliśmydoSosnówkiijedenzoficerówmilicji—opowiadamwskrócie—

mówiłnamo„Czarnym".Ongonawetwidziałwokresie,kiedy„Czarny"organizowałbandę.Milicjant
byłpotemwod​dzialeALibrałudziałwłaśniewtejbitwiepodStarąLeśniczówką,októrej

background image

przeczytałemwwaszychwspom​nieniach.

—Ciekawe!—Patrzcie,jakitoświatjestmały...Aku​ratnatrafiliściewkrótkimczasienadwóch

ludzi,którzymówiąwamotakdrobnymszczególezżyciapartyzantkinatamtymterenie.

Wichurskipomyślał,żeniestałosiętowcale„akurat",leczwwynikużmudnejpracy,nie

odpowiedziałjednaknatęuwagęiciągnąłdalej:

—Itenmilicjant,ikrewna„Czarnego",którywłaści​wienazywałsięRomanKoliński...
—Ach,tak!—zawołałGrabowski.—Koliński.Pamię​tamtonazwisko.
—Todobrze.Więctychdwojepowiedziałonam,żeKo​lińskizginąłwbitwie,jeżelimożnato

skomplikowaneza​mieszaniewStarejLeśniczówcenazwaćbitwą,izostałnadrugidzieńpochowanywe
wspólnymgrobiezinnymiswymikompanamiprzezmiejscowychchłopów,którymNiemcykazali
pogrzebaćtrupy.Mówionomizcałąpew​nością,że„Czarny"dostałpociskwsamśrodekczoła.Przy
ekshumacjiokazałosię,żetylkojednaczaszkamaotwórodpowiadającytemuopisowi.Prócztego
kuzynkaKolińskiegopamiętała,żenosiłonnaręceszerokąskórzanąopaskę.Resztkitakiejopaski
znaleźliśmyprzyoglądaniuszkieletu.Mieliśmywięcwszelkiedane,abysądzić,żeRo​manKolińskinie
żyje.Kolińskivel„Czarny".

—Wiecie,cowampowiem?ChłopiztejSosnówkiiwogólezcałejokolicymoglitaksądzić,bood

czasubitwywStarejLeśniczówcebanda„Czarnego"przestałaistnieć,aonjużwięcejniepokazałsięwe
wsi.Gdybyżył,przyszedłbyprzecieżdotejrodziny,prędzejczypóźniej,jakniezaokupacji,topo
wojnie.Awłaściwie...powoj​niesięniepokazał?

—Nie.Toznaczy...wtamtychstronachnie.
—Ciekawym,czyżyje.Niespotkałemgojużnigdywięcej.
—Alepamiętacie,jakwtedywyglądał?
—Nooczywiście.Miałemczasmusięprzyjrzećprzezteparęmiesięcy.Przystojnychłopak,

czarnowłosy,nosprosty.Byłdośćwysokiipostawny.

—Ten?—Majorpodsunąłdyrektorowimałe,wyblakłezdjęcie.ByłtosierżantMalinowski,w

okresiekiedyroz​począłpracęwUrzędzieBezpieczeństwa.

Dyrektorspojrzałiznów.uderzyłsięrękąwkolano.
—Naturalnie,żeten!Skądmaciejegozdjęcie?
—Aten,też?
DrugiezdjęcieprzedstawiałoporucznikaMalinowskiego,kiedyotrzymałjużswojegwiazdkiibył

„nawylocie"zurzędu.Nafotografiibyłniecotęższy,nosiłkrótkoprzy​strzyżonewąsiki,byłwmundurze.

—Tak—odparłdyrektor,alejużzmniejsząpewnoś​cią.—Tylkomawąsy.Igrubszy.No,chyba

tutajjesttrochęstarszy.

Wichurskirozłożyłnabiurkukilkazdjęć,wśródktó​rychbyłafotografiakierownikadziałuzbytu

Spółdzielni„Mechanik".

—CzywśródtychludzipognalibyścieMalinowskiego?
Dyrektorpotrząsnąłgłowązpowątpiewaniem.
—Nie.Wszystkojakieśstarsze,mająchybaokołoczterdziestki.No,oczywiście,jeżeliMalinowski

żyje,toteżniejestmłody.Alewśródtych...bojawiem,możenaj​prędzejjeszczeten—wskazałna
zdjęcieKolińskiego.—Trochępodobieństwawustach.„Czarny"teżmiałtakilekkigrymas,ściągnięta
dolnawarga.Tylkonosinny.Ooczachtrudnocośpowiedzieć,„Czarny"nienosiłoku​larów.Widzieliście
kiedypartyzantawokularach?

—Widziałem—odparłmajorzlekkimuśmiechem.Byłwmoimoddziale.Lekarz.Stalegubiłte

okularyimieliśmyznimkłopoty.

—Ale!—Dyrektorpodniósłsięzkrzesła,jakbycośgopoderwało.Przeszedłsięparękroków,

zmarszczyłbrwi.—Wiecie,cobywammogłopomóc?Zdajęsobiesprawę,żesądzicie,iżtenfacetw
okularachtodawny„Czarny",tyl​koniemaciedowodów.Więcmożebywammogłapomócblizna.Po

background image

zamachunaszefagestapo„Czarny"wróciłdooddziałuciężkorannywrękę.Zachodziłanawetobawa,że
będziejątrzebaamputować,aletenczłowiekmiałże​laznyorganizm.Pozostałajednakduża,głęboka
bliznanaręku.Tu,nadłokciem,odwewnętrznejstrony—pokazałnaswojejręce.—Myślę,żetobyłby
jakiśznakrozpoz​nawczy.

—Niepamiętacie,którąrękęmiałranną?
—Chybalewą.
—Zresztą,todrobiazg.Dziękujęwambardzozacennąwskazówkę.
—Atezapiski...—zawahałsię,dokończyłjakośwsty​dliwie:—Jakuważacie,czy…tego,czy...
—Uważam,żeprzedstawiajądużąwartośćdokumen​talnąinaprawdęnamawiamwas,towarzyszu,

abyściejekontynuowali.Zainteresujcietymjakieśwydawnictwa.Terazprzecieżbardzochętnie
publikująpartyzanckiewspomnienia.

—E,tam.Akuratczekająnamojezapiski.—Dyrektorudawałobojętnego,alewgruncierzeczy

cieszyłsięzuz​nania.—No,dobra.Trzebabędziezabraćsiędonichwieczorami.Albopodczasurlopu.











Rozdział9


WdwadnipopowrociedoKatowicWichurskiotrzy​małzKomendyGłównejMilicjiObywatelskiej

wiado​mość,żebyłyurzędnikoddziałufinansowegowParzęcicach,ZbigniewWłodarczak,bynajmniej
niezginąłzrąknieznanegomordercyaniteżnieuciekłzagranicę.Przy​czynąjegozniknięciazterenu
Parzęcic(zarazembyłotozniknięciezoczudwóchzazdrosnychoniegokobiet—żo​nyikochanki)stała
siępewnaniebieskookablondynkazBiałegostoku.Dlaniejtoporzuciłrodzinnepieleszeorazkochankę,
którajużmocnodałamusięweznaki,iprzy​czaiłsięublondynkitakdobrze,żegoprzezpółtorarokunikt
niemógłodnaleźć.Napodstawiesfałszowanegodo​woduosobistegozawarłzblondynkąślubcywilny
jakoobywatelAdamKowalskizTorunia.ImieszkalisobiecipaństwoKowalscycichoiszczęśliwiena
małejuliczceBiałegostoku,dopóki„władza"orazprawowitażonaniewtargnęłyinieprzerwały
brutalnietejsielanki.

PanZbigniewvelAdampowędrowałzpowrotemdoParzęcic,amajorWichurskiodesłałjegoakta,

komutrze​ba,iwykreśliłzlisty.Byłyurzędnikinteresowałjużteraztylkoprokuratora,niezaś
kontrwywiad.

Należałozwrócićbacznąuwagęnadwieosoby:RomanaKolińskiegoibyłegoradiotechnikazmałego

domkuwosiedluKolnę—Krawczyńskiego.OdchwilipowrotumajorazWarszawyinwigilacjatych
dwóch,azwłaszczaKolińskiego,niezostałaprzerwanaaninajedendzień.Czterechwywiadowcówz
grupy„C"przekazywałogoso​biekolejno,oplatającniewidzialnąniciąobserwacjikażdągodzinęjego
życia.CodziennieEwalubZientaraotrzy​mywalimeldunkiotym,gdzieKolińskibył,zkimrozmawiał,
dokądwyjeżdżał,nawetgdziekupowałskarpetkiczymydłodogoleniaijakieczytałgazety.

CzterechinnychniespuszczałozoczupanaKrawczyń​skiego.Cimieliniecołatwiejszezajęcie.

Krawczyńskiwtymokresiemałowychodziłzpokoju,którywynająłwKatowicach.Prawdopodobnie
chorowałtrochę,gdyżdwukrotniekupowałwaptecejakieśspecyfikinawątro​bę.

—PojedzieciedoRogowa?—spytałmajorkapitanaZientarę,kiedytennarzekałnabrakruchliwego

background image

zajęcia.Nudziłagoinwigilacja,pozatymuważał,żejednaosobanajzupełniejdotegowystarczy.

—DoRogowa?—odparłzezdziwieniem.—Poco?
—DoFabrykiWyrobówMetalowych.
—Ach,tak.Malinowski.Bardzochętniepojadę.Zpew​nościąznajdąsiętamludzie,którzygo

pamiętają.Czymaciedlamniejakieśkonkretnezadanie,związaneztymwyjazdem?

—Owszem.Dowiedźciesięwjakiśdyskretnysposób,czywicedyrektorMalinowskinie

przyjmowałwokresieswegopobytuwfabrycekogośdopracy.Rozumiecie,comamnamyśli:niechodzi
tuotychwszystkich,którychpodaniacyfrowałmechaniczniejakokierownik,aleota​kiegokandydata,
któregosamprzedstawiłlubosobiściepopierał.Mogęsięmylić,alewydajemisię,że...—urwałi
zamyśliłsię.

Zientarapatrzyłnaniegouważnie.
—Chybawiem,ocowamchodzi—odezwałsię.—Tammógłbyćktoś,ktozwiałznimrazemza

granicę.Zróż​nychprzyczyn.

—Tak.Widzicie,charaktericałasylwetkamoralna„Czarnego",apóźniejtakżeporucznika

Malinowskiegoniepasująmidopostaciszpiega.Gdzieśmusiałonastąpićjakieśgeneralneprzesunięcie,
jakaśprzerwa,wczasiektó​rejdokonałasięwtymczłowiekuogromnaprzemiana.

Kapitanskrzywiłsięlekkoipotrząsnąłgłową.
—Mówicietak,jakbyśmyjużmielipewność,żeKo​lińskitoszpieg.
—Niemamżadnychwątpliwości—odparłmajortwar​do.
—Ajamam.
—Wiem.Iwymacie,iNowakowski,możenawetiEwa...Trudno.Możejużniedługookażesię,kto

miałrację.Oczywiście,mogęsięmylić.

Zientararozmyślałnadczymś.Wiedział,cooWichurskimmówionowCentrali.„Jedenznaszych

najlepszychpracowników,głębokodoświadczony,mądry,opanowa​ny..."Alenawetcinajmądrzejsimogą
sięmylić.

—Comieliścienamyśli,mówiącotejprzerwiewży​ciorysieKolińskiego?—spytał.
—OśrodekszpiegowskiwNRF.Dlategomusimyod​naleźćśladyczłowieka,którygotam

zaprowadził.Oilenaturalnieczłowiektakiistniał.Sądzęjednak,żetak.KolińskisamdoNRFnietrafił.
Chybasięniemylęwje​goocenie.

—Uciekł,samlubzkimś,przeszkoliligo,potemwró​ciłtutajizadekowałsięwspółdzielni

„Mechanik",abyprzekazywaćmateriałyocynku—takbytowyglądało?Bojęsię,czynieupraszczamy
sprawy.

—Wdużymskrócietakwłaśniebytowyglądało.Taksądzę.
—Dobrze,pojadędziśjeszczedoRogowa.

*

Byłwieczór.Poupalnymdniu,nieochłodzonymnaj​mniejszymnawetpowiewemwiatru,słońce

zaszłozachmurę,ciemnąiburzową.Oósmejzagrzmiałokilkara​zy,wiatrjednakniepowiałipowietrze
nagliwickimdworcubyłotakduszne,ażtrudnobyłooddychać.

Niewysoki,szczupłykolejarzwrozpiętympodszyjąmundurzesiadłnaławcewpoczekalni,

stawiająckołosiebieniezapalonąlatarnię.Otarłpot,spływającymupotwarzy,rozejrzałsiędokoła.

Ludziniebyłowiele.Kręcilisięospalekołobufetu,ciągnącpiwozeszklanychkufli,trzyosobyjadły

cośprzystolikach.Kolejarzpomyślałprzelotnie,żewartobyterazcośzjeść,bopotemmożenieznaleźć
wolnejchwili,aleniechciałomusięwstaćipodejśćdobufetu.

Siedziałwięctakjeszczezpółgodziny,napozórsennyiotępiały,jakwszyscykolejarzepoiluśtam

godzinachjazdy,awrzeczywistościczujny,bacznieobserwującywszystkoiwszystkichdokoła.

background image

Tenjednak,naktóregoczekał,jeszczenieprzyszedł.Wstałwięciwyszedłnaperony.Zapalił

latarnię,mruk​nąłcośnapytaniebagażowego,odszedłdalej,niechcącwdawaćsięznimwrozmowę.

Naperonie,zktóregoodchodziłypociągidoKatowic,podeszładoniegojakaśtęga,czerwonana

twarzykobieta.

—Kajtolecityncug,naKatowice?—spytała,napiera​jącnaniegowielkimbrzuchem.
Odsunąłsiętrochę,plecamipoczułżelaznąbalustradę.
—Tu.
—Zaroazkipoleci?
Wzruszyłramionami,pochyliłsięnadlatarką,bosłaboświeciła.
—Jataniewim.Pytojciedrugich.
Odeszła,urażona.Niewiedziała,żebyłradzjejzapy​tania,ztego,żepoznaławnimtylkokolejarza,

nikogowięcej.PorucznikZakrzewski—ontobyłbowiem—spoj​rzałnazegarek.Byłojużdobrzepo
dziewiątej.Pomyślał,żeprzyjdziemutupewniesiedziećdonocy.Ostatnipo​ciągdoKatowicodchodził
dwieminutyprzeddwunastą,potembyładługaprzerwaażdoczwartejzminutami.ChybaKolińskinie
będzieczekałdorana.Wnajgorszymprzypadkupojedziewięctymostatnim.

Pokręciłsięjeszczetrochępoperonie,poczymwyszedłdohalidworcowej.Naperonywiodłystąd

czterywyjścia.Ludziprzybywało,jakzwykleotejgodzinie.Stwierdził,żestanowczoniebędziew
stanieupilnowaćwszystkichwyjść,rozejrzałsięwięczasierżantem,którypowinientugdzieśczekać.Z
trudemrozpoznałgo,roz​partegoleniwienaławcepodoknem,wkwiaciastejkoszuliwyrzuconejna
spodnie,przybrudzonychtrampkachizrozwichrzonągrzywąciemnychwłosów,spadającychniemalna
oczy.Byłtakświetnieucharakteryzowany,żejakiśprzejezdnymilicjantobrzuciłgopodejrzliwymspoj​-
rzeniem.

Zakrzewski,szurającbutamijakbyzezmęczenia,poczła​pałdoławkiiprzysiadł,znówocierając

twarzzpotu.

—Przykasie.Kupujebilet—powiedział„kwiaciasty",prawienieotwierającust.Potemziewnął

szerokoiwsa​dziłręcewkieszeniedżinsów.

Zakrzewskipodniósłsięleniwiezławki.RomanKo​lińskiszedłwkierunkujednegozwyjśćna

perony.Ofi​cerprzepuściłzanimdwieosoby,poczympowiedziałgłośno„przepraszam!"iwlazłw
przejścietużzaKolińskim.„Kwiaciasty"byłjużkołoniego,zderzylisięramionami,Zakrzewskiburknął
cośo„szczeniakach,cooczuniemają",tamtenroześmiałsięwzgardliwie.

—Wsiadajdoinnegowagonu—szepnąłporuczniktużprzyjegouchu,poczymrozeszlisięna

peronie.

PociągdoKatowicwłaśnienadjeżdżał,wagonywolniut​koprzesuwałysięprzedichoczami,wreszcie

stanęły.Ko​lińskiwsiadłdopustegoprzedziałudlapalących,zasunąłzasobądrzwi,zaciągnąłwoknie
firanki.Zteczkiwyjąłgazety,rzuciłnasiedzenie,teczkępołożyłnasiatkę.Wszy​stkotorobiłruchami
spokojnymi,bezpośpiechu,odczasudoczasurzucająckrótkiespojrzenianakorytarzwagonu.

Dotegopociągumałoktowsiadał,najwięcejludzijeź​dziłoostatnim,odwunastej.ToteżZakrzewski

umieściłsięodwaprzedziałydalej,tylkodrzwinakorytarzzosta​wiłotwarte.

Informacje,jakiedostałdziśrano,byłybardzoskąpe.Wynikałoznich,żeRomanKolińskimasię

spotkaćzkimśwciągudzisiejszegodnia,prawdopodobniewGliwicach.Wyjechałojedenastejrano,do
tejporyjednak,pozaściślesłużbowymisprawamispółdzielni„Mechanik",dlaktórejzałatwiałw
Gliwicachróżnezamówienia,niespot​kałsięznikimprywatnie,niebyłwkawiarni,obiadjadłsamw
małymbarze,nieodwiedzałnikogowmieszkaniu.

Zakrzewskisądziłwięc,żealboinformacjabyłabłędna,alboteżspotkanienastąpiwpociągu.Czekał

terazcier​pliwie,wychodzącdwukrotnienakorytarz,abyzapalićpapierosa.Wtymceluumyślniewybrał
przedziałdlanie​palących.

Upłynęłodziesięćminut,potempiętnaście.Kolińskinieruszałsięzmiejsca,studiującuważnie

background image

ogłoszeniawga​zecie.Kiedyprzeszłojeszczepięćminut,wkońcuwagonuotworzyłysiędrzwi
przedziałuinakorytarzwyszedłstar​szy,siwypanzteczką.

Zakrzewski,którystałwłaśnieprzyoknieztrzecimjużpapierosem,poznałgonatychmiast.Byłto

Krawczyński.Porucznikucieszyłsię,żejegoczekanieniebyłodaremne,isercezabiłomużywo.
Wiedział,żeniechodzitujużozwykłychprzestępców,zktórymijakomilicjantsty​kałsięniemal
codziennie.Tutajsprawabyładalekopo​ważniejsza,apartnerzyowielesprytniejsiiostrożniejsi.
Krawczyńskistanąłwdrzwiachprzedziału,wktórymsiedziałkierowniksekcjizbytu,ispytałgrzecznie:

—Sąwolnemiejsca,prawda?
Kolińskispojrzałnaniegozroztargnieniem.
—Oczywiście,żesą—odparł.
—Pozwolipanwobectego,żesiętuprzesiądę.Wprze​dzialenakońcuwagonuokropnierzuca.
—Ostatniprzedziałjestnaosi,zawszewnimrzuca.Proszę,niechpansiada...
KrawczyńskipołożyłteczkęnasiatceizająłmiejscenaprzeciwkoKolińskiego,zasuwającdrzwi

przedziału.

„Kiepsko"—pomyślałoficer.Wejśćdotychdwóchniemiałosensu,nieodezwąsiędosiebieprzy

kimśobcym.Zamkniętedrzwinieprzepuszcząanisłowarozmowy.

Obejrzałsięostrożnie.SzybywdrzwiachKolińskiza​słoniłfirankami.Porucznikodwróciłsięwięc

swobodniejiprzyjrzałsiętymdrzwiomuważnie.Pochwilidojrzał,żezdradzająwyraźnątendencjędo
ciągłegootwieraniasię.Postanowiłimtoułatwić.Wszparęodstronykoryta​rza,tużprzypodłodze,
wsunąłnieznaczniezwitekpapieru,takżeniemogłydosunąćsiędosamegokońca.Kiedypo​ciąg
zachybotałnazakręcie,rozsunęłysięzcichymzgrzy​tem...

Kolińskiwstałizamknąłje,alepochwilihistoriasiępowtórzyła.
—Zostaw,przecieżnikogoniema—powiedziałKraw​czyński.
—Nigdynicniewiadomo—mruknąłtamtenniechęt​nie.
Pociągzatrzymałsięnajakiejśstacji.Zakrzewskiwy​chyliłsięprzezoknoigłośnozapytałocoś

stojącegonaperoniekolejarza,mówiącmuna„ty".Zagadnięty,niepoznającwidocznie,żetoobcy,
odkrzyknąłmu,równieżna„ty",żepojedziedopieronastępnympociągiem.

„Toświetnie"—pomyślałZakrzewskiizamknąłokno.Byłbywkłopocie,gdybykolejarzwsiadł

nagledojegowagonu.Kiedypociągruszył,przeszedłsiępowagoniejakbyczegośszukając,apotem
usiadłnasprężynowejła​weczcewkorytarzu,oparłnogiościanęprzedziałuiprzymknąłoczy.

Silniejszezakołysaniewagonuznowuotworzyłodrzwi.Kolińskiwyjrzałnakorytarz.Oficer

obserwowałgoprzezniedomkniętepowieki,pochrapujączcicha.

—Cotysiętakdenerwujesz?—rzekłKrawczyński.—Przecieżtotylkojakiśkolejarz.Siadaj,on

przecieżśpi.Tysięciąglekręcisz,boniechceszodpowiadaćnamojepy​tania.Ajasięciebiejeszczeraz
pytam:toznaczy,żezno​wujabędęwszystkorobił,dojasnejcholery?Wszystko,colepsze,sam
wyłapujesz,ajamamciąglezaciebieod​walaćnajgorsząrobotę?

—Ciszej!—syknąłKolińskigniewnieizasunąłdrzwi,którepochwiliłagodnierozsunęłysięz

powrotem.—Za​chowujeszsięjakhisteryk.

—Bomamjużtegodość.
—Toniepowód,abyśdarłmordęnacaływagon.Na​rażaszmnie.
—Acotysobiewyobrażasz,żejatosięjużnienara​żam?Tylkoty?
—Zrozum,kretynie...
Dalszesłowazagłuszyłświstpociągunazakręcie.Za​krzewskipoprawiłczapkę,któraspadłamuna

oczyizno​wuzachrapał.

—Nieprzerywaj,tylkosłuchaj,cocimówię—ciągnąłKoliński.—Pójdzieszdoniegoipowiesz,

żeniedostanieanikropli.Takmupowiesz,bezżadnegoowijaniawba​wełnę:anikropliwięcej.

—Onniewytrzyma.Wiesz,cotoznaczywtymstanieprzerwać?Gotównamurządzićgłupikawał.

background image

—Nieurządzi...Niezdąży,rozumiesz?
—Takiśpewny?Todlaczegosammutegoniepowiesz?Janiemamnaniegowpływu.
—Niepowiemmu,bosięobawiam.
—Ty?Tysięobawiasz?—WgłosieKrawczyńskiegobyławyraźnadrwina.
—Mamiwrażenie,żeodparudniktośsięzamnąwłó​czy.
—Myślisz,że...
—Nie,nieto.Alemógłminieprzecieżktośrozpoznać.Wiesz,ktośzfabryki...
Milczelichwilę.
—No,dobrze—odezwałsięKrawczyńskizrezygnowa​nymtonem.—Jutrodoniegopójdę.
—Tylkopamiętaj,żejakniezdążyszjutro...Zresztą,byłeśtylkozałatwiłtoprzedsobotą.Cojest,do

cholery,ztymidrzwiami?

Wstał,obejrzałdokładniezasuwę.Niezauważyłpapie​ru.Kiedystałprzezchwilęmakorytarzu,

Zakrzewskiczułnasobieprzezprzymkniętepowiekijegoostrywzrok.Nerwymiałwtejchwilinapięte
doostatnichgranic,alewdalszymciąguspokojnie„drzemał",rozwalonynatwar​dym,niewygodnym
krzesełku,znogamiopartymiościa​nęiustaminawpółotwartymi,zktórychwydobywałosięmiarowe
chrapanie.

Ktośzbliżałsięzkońcakorytarza.Byłotodwóchkole​jarzy.Szlispierającsięojakieśzarządzenie

porządkowe.Mijając„śpiącego"potrąciligo,jedenostrzegł:—Nieśpij,chłopie,kontrolaidzie...—i
zarazznikliwdrugimkońcuwagonu.

Zakrzewskidobrzeudałrozbudzenie,przeciągnąłsię,wyjrzałprzezoknoijakbyprzestraszony,

podniósłzpo​dłogilatarnięiwstałzsiedzenia.

Kolińskibyłjeszczenakorytarzu,paliłpapierosa.Pa​trzyłnaporucznikachłodnym,alenie

podejrzliwymwzro​kiem.

Zakrzewskiuśmiechnąłsiędoniegoirzekł:
—Duchotataka,tomnierozebrało.
—Pewniebędzieburza—odparłKolińskiobojętnieiwróciłdoprzedziałupoteczkę,bodojeżdżali

jużdoKa​towic.

Porucznikposzedłpierwszydowyjścia,tamcipochwilistanęlizanim.Słyszał,żejedenznich

nakręcazegarek.Oddechdrugiegoczułtużzaswymiplecamiipoczułulgęnawidokkonduktora,który
stojącnastopniachwagonuotworzyłdrzwi,bopociągwtaczałsięnaperon.

Wysiadł,machnąłnibykomuślatarnią,przystanął.Tam​ciminęligo,zarazjednakKolińskibezsłowa

oddaliłsięodKrawczyńskiego,wyszedłinnymprzejściem.Wtymsamymmomenciektośsilniepotrącił
oficera;byłtomło​dymężczyznawkraciastejkoszulizgazetąwręku.Po​wiedziałgłośno:—Przepraszam
—iszepnąłmunaduchem:—Wporządku—poczymznalazłsiętużzaple​camiKolińskiego.

Zakrzewskipopatrzyłzatymdrugim.Zobaczył,jakodkioskuzpiwemoderwałasięjakaśdziewczyna

wkoloro​wejsukience,mocnowymalowana,irzuciwszyoficerowikrótkie,zaczepnespojrzenie,
skierowałasięwstronępierwszegowyjścia,wktórymzniknąłKrawczyński.

Porucznikodetchnął.Tobyjużbyłowszystkonadzi​siaj...Naglezauważyłzezdziwieniem,że

Krawczyńskipochwiliwracanaperon.Zamiastdziewczyny,towarzyszyłmuteraz„cień"innego
wywiadowcy,którynajczęściejjeździłzanimdoKolna.„Pojedzie?"—pomyślałoficerzaciekawiony.
Niemusiałdługoczekaćnaodpowiedź.Po​ciągdoKolnastałjużnaperonieiKrawczyńskiwsiadłdo
wagonu.Wywiadowcajużtambył.Wiedział,comarobić,przyzwyczaiłsięniemaldotychnagłych
nocnychwyjazdówswego„podopiecznego".

Zakrzewskizgasiłlatarnięizmęczonymkrokiempo​szedłwkierunkumiasta.

*

background image

MajorWichurskiodłożyłszyfrówkęizamyśliłsię.Cen​traladonosiła,żenadawanieinformacjio

cynkuodbywasięnacoraztoinnejczęstotliwościfaliizcoraztoinnegomiejsca.Pelengatory
wykrywałytemiejscazpewnymopóźnieniem,niezdarzyłosięjednak,abyosobnik,prze​kazujący
informacje,nadałjedwukrotniezjednegoitegosamegopunktu.

Grupawiedziała,żeKrawczyńskiwdomkupodKolnemukrywaradiostację,niezawszejednak

wywiadowcyza​obserwowali,kiedyjąwynosi.Byłatowidocznieniewiel​kawalizka,możemieściłasię
wskórzanejtorbie,zktórąstarszypanzaważęudawałsiędomiasta.

Toznaczyłojednak,żewywiadowcyniepracujądokład​nie.Trzebabędziezmienićobserwatorów

Krawczyńskie​go.Wpracygrupyijejpomocnikówoznaczałotokoniecz​nośćbłyskawicznego
poprzestawianialudzi,zapoznaniaichzdotychczasowąrobotąinnych,iwogólewymagałowiele
dodatkowejpracy...

Zastukanoniedbaledodrzwi,wszedłkapitanZientara.
—Jużjesteście?Toświetnie—majorucieszyłsięnajegowidok.—Szybkozałatwiliścietę

fabrykę.

Zientarazrzuciłmarynarkęiwytarłtwarz,mokrąodpotu.
—Spieszyłemsię,bowiem,żetutajczekanasnajwię​cejroboty.Więctak:wicedyrektorJerzy

Malinowskinajakieśtrzymiesiąceprzedswojąucieczką—dokładnejdatyonitamniepamiętają—
przyjąłdofabrykinowegopracownikadomagazynu,AntoniegoFeliksiaka.Zestronypersonalnegobyły
podobnonawetjakieśopory,botenFeliksiaknigdyprzedtemwmagazynieniepracował,aleMalinowski
swoimdyrektorskimautorytetempoparłioczywiścieprzeforsował.Feliksiakdośćszybkozrobiłw
magazyniejakieśmanko,nawetnieduże,aleznówwicedyrektortozatuszował.Ktośtamrobiłkontrolęi
nicniewykrył.Dopierojakmiałaprzyjechaćkontrolaresortowa,obajnaglezniknęli.Malinowskiiten
Feliksiak.

—AjakwyglądająpapieryFeliksiaka?
—Pojegozniknięciu,czyucieczce,teczkęzewszystkimidokumentami—prawdęmówiąc,niebyło

ichtamwiele—przejęłanajpierwmiejscowamilicja,potemKo​mendaWojewódzka.Przeglądałem,
trudnoztegosięzo​rientować.Ankieta,życiorys,którytrzebabyjeszczerazsprawdzić,zaświadczeniez
poprzedniegomiejscapracy,prywatnegowarsztatuwŁodzi.Tosiępodobnozgadza.Zabrałemte
papiery,chociażmielipewneopory—uś​miechnąłsię.—Zobaczymy,cosięzatymwszystkimkry​je.

—Poczekajcie...zaraz,jaktobyło?—Wichurskizamy​śliłsięnachwilę.—Kiedybanda

„Czarnego"zostałarozbitaprzezNiemcówwStarejLeśniczówce,opróczsa​megoprzywódcyuciekł
jeszczejeden.

—Tak.Nazywaligo„Felek".Sądzicie,żetowłaśnietenFeliksiak?—Zientaraskrzywiłsięlekko.

—Możetobyćzupełnieprzypadkowazbieżność,araczejtylkopo​dobieństwonazwiskczy
pseudonimów.

—Może.Alemyniemożemypominąćnawetcieniano​wegośladu.Niebyłobywtymnicdziwnego,

gdybydyrektorMalinowskiprzyjąłdopracyswegodawnegokumplazbandy.

—Poco?
—Sądwiemożliwości:albochciałgoprzyjąć,potrze​bującdoczegośjegopomocy,albonie

chciał,alezostałprzeztamtegozmuszony,szantażowany.Wyobraźciesobie,żektóregośdniaprzychodzi
doniego„Felek"imówi:„Jakmimiędaszdobrejroboty,takiejzłatwymzarobkiem,tocięwsypię.
Powiem,kimbyłeś,itakdalej".CoMalinowskimożezrobićztakimtypem?Zawiadomićmilicję?Wtedy
wpadasam.Zabićgo?Ryzykowne.Więcprzyjmujegodomagazynu,gdziezawszejestjakiśtowardo
upłyn​nienianalewo.Irzeczywiście,poparumiesiącach„Felek"czyFeliksiakrobikanty,wicedyrektor
alboteżztegokorzysta,albotylkogochroni,pókisięda.Kiedywidzą,żeziemiaimsiępalipodnogami,
wiejązagranicę.

background image

—No,cóż.Zupełniemożliwe,żetakbyło.Obiekon​cepcjesąrealne.Jeszczebardziejprzemawiato

zatym,abymzająłsięterazosobąFeliksiakamożliwieszybkoidokładnie.

Wstał,sięgnąłpomarynarkę.Kiedywyszedł,majorzamknąłstaranniedrzwiiująłzasłuchawkę

specjalnejliniitelefonicznej.Poprosiłopołączeniezpułkownikiem.Otrzymałjepoparuminutach,
pułkownikbyłwłaśniewswoimgabinecie.

—Słucham,majorze—powiedziałswymniskim,baso​wymgłosem.Woficjalnychrozmowachnie

mówilidosie​biepoimieniu.

—Towarzyszupułkowniku,wnajbliższychdniachza​mykamysprawę„C-4".
Pułkownikmilczałparęsekund,jakbyzaskoczony.
—Czyniezawcześnie?Jesteściepewni?
—Tak.
—Chcieliściecośodnas?
—Sześciuludziidwasamochody.Możliwieszybko.
—Ludzi...dobrze.Zsamochodamimożebyćtrochętrudniej,alesądzę,żemisięuda.
—Kiedymamysięichspodziewać?
—Jutropodwieczór.—Apochwilidodałtrochęci​szej:—Uważajcietamnasiebie...
—Takjest,towarzyszupułkowniku.Odmeldowuje,się.

*

W„Kolorowej"—nocnejrestauracjizdancingiemwKatowicach—panowałtłok,jakzwyklew

niedzielę.Wieczórbyłciepły,toteżmimonaprzestrzałpootwiera​nychokiennasaliwciążbyłodusznoi
szarooddymu.Kelnerzy,ztwarzamimokrymiodpotu,poruszalisięcorazwolniejicorazniechętniej
przyjmowalizamówienia.Wbufecieoddawnazabrakłopiwaiwodysodowej,więcpitoterazresztki
„Kryniczanki",anawetzwykłąwodęzkranu.

Orkiestra,wbiałychmarynarkachibłękitnychspod​niach,przestałagraćżywe„kawałki",boitak

wszyscytańczyli,ledwieruszającnogami.Przylepionedosiebieparypociłysięniegorzejodkelnerów,
mimotonapar​kieciewciążbyłociasno.Tradycjiniedzielnejpotańcówkimusiałostaćsięzadość.

PorucznikNowakowskisiedziałwrazzRomanemKolińskimniedalekoorkiestry,wwygodnejwnęce,

tużpodotwartymoknem.PrzyichstolikusiedziałyrównieżdwieznajomeKolińskiego,obieprzystojne,
ubraneztrochępretensjonalnąelegancją,obiebardzojasneblondynkiostaranniezrobionychtwarzach.
Wyższazkobiet,paniZosia—jakjąkrótkoprzedstawiłRomanKoliński—wyraźniedoniegolgnęła,
osobę„inżynieraKowalskiego"pozostawiającswojejtowarzyszce.

Owatowarzyszka—imieniemJola—zwróciławięcnainżynieracałąuwagę,czymsięczułtrochę

skrępowany,bobyłanaprawdęprzystojnaiwinnychokolicznościachzpewnościąbysięniąbliżej
zainteresował.

Kolińskizpoczątkumówiłdużo,sypałdowcipamijakzrękawa,wyraźniestarałsięrozruszaćnie

znającesiętowarzystwo.Alekiedyprzyniesionowódkęizakąski,umilkł,abynapewienczascałkowicie
pogrążyćsięwje​dzeniu.Widaćbyło,żelubidobrzezjeść.Piłniewiele.

—Jakpanunaimię?—zapytałaJola,kładącrękęnaramieniu„Kowalskiego".—Przecieżniemogę

ciąglemó​wićdopiana:inżynierze.

„Jakminaimię?"—szybkospytałsamsiebieiwy​myślałnapoczekaniu:
—Mamtakietrochęniezwykłeimię:Hieronim.Możepanimówićpoprostu:Romek.
—Tosiębędziemyliło—WtrąciłaZosia,krzywiącwargi.—DwóchRomkówprzyjednym

stoliku…

—Wolęmówić:Johny—odparłaJolakapryśnie.—Tobrzmitakjakośzagranicznie.
—NiechbędzieJohny—zgodziłsięNowakowskibezoporu.Chciałomusięśmiać.—Wobectego,

background image

możezatań​czymy?

Powiedziałto,zauważywszyuKolińskiegoporuszenie,jakbychciałwstaćzfotelika.
—Wszystkieparytańczą!—zawołałaJola.Sięgnęłapokieliszek,wychyliłagojednymhaustemi

wstała.

Kiedybylijużnaparkiecie,porucznikzobaczył,żepartnerkaKolińskiegoszepczemucośdoucha.Po

chwilizorientowałsię,żemówiąonimioJoli,śmiejącsiędyskretnie.„Miękkijest"—udałomusię
podsłuchaćurywekzdania;tomówiłKoliński.Pomyślał,żetodo​brze,iżtakiemaonimwyobrażenie.
Nitkazkłębkaod​kręcałasięcorazdalej,napozórwkierunku,wktórymchciałjąciągnąćKoliński.Ale
tylkonapozór.

Wrócilidostolika.Kelnerprzyniósłnowąkarafkęzwódką.Zosiamiałajużmaślaneoczyicorazto

szeptałacośdoswegotowarzysza,czegotensłuchałzpobłażliwymuśmiechem.Jolapiłakieliszekza
kieliszkiem,jakbychcia​łaupićsięjaknajszybciej.

Jakieśsentymentalnetangopoderwałoznówobieko​bietydotańca.Tymrazemporucznikpodniósłsię

trochęniechętnie,zmęczeniedawałosięweznaki,alejegopart​nerkabyłanieubłagana.

Pianistacichoakompaniował.Pierwszyskrzypekodło​żyłnachwilęswójinstrument,saksofonista

wstał,miałkrótką,popisowąsolówkę.

Kolińskiprzesunąłsięzpartnerkąbliżejpodium.Nagleporucznikdostrzegłkrótką,leczwyraźną

wymianęspoj​rzeńpomiędzykierownikiemaskrzypkiem.Zdawałomusię,żeKolińskiledwo
dostrzegalnymgestemwskazałdrzwi,wiodącezsalinakorytarz.Skrzypekpochyliłgło​wę,możesięgałz
powrotemposkrzypce,amożedawałtamtemuznak,żezrozumiał.„Chybamisięniezdawa​ło"—
pomyślałNowakowski.Momentalnieopuściłogozmęczenie.Tańczącimachinalnieodpowiadając
półsłów​kaminato,coplotłaJola,obserwowałnaprzemiantoskrzypka,toKolińskiego.

Tangoskończyłosię.Orkiestraodłożyłainstrumenty,byłapiętnastominutowaprzerwa.
—Przepraszamnachwilę—bąknąłKoliński,podno​szącsięodstolika.
Porucznikwytrzymałparęsekund,potemobojętnymruchemodwróciłzanimgłowę.Kierownikszedł

wkie​runkudrzwiodkorytarza.Byłytamtoalety.Pokilkuminutachskrzypekzrobiłtosamo.

Nowakowskiodczekałjeszczetrochę,poczymwstał.
—Paniewybaczą...—mruknął.
—Cowastakprzyparło?—zachichotałaZosia.Byłajużpijana,oczyjejbłyszczały,suknięzboku

miałaroz​piętą.

Nieodpowiedział;udając,żeplącząmusiętrochęnogi,powędrowałmiędzystolikami,opierającsię

niepewnietookrzesła,tooczyjeśplecy.Wreszciewydostałsięnako​rytarz.Udał,żemaczkawkę,biało
ubranababkakloze​towaspojrzałananiegoiwestchnęła.

Kolińskiiskrzypekstaliwtoalecie,odwróceniplecamidokorytarza.Zanimgodostrzegli,usłyszał

ostrygłoskie​rownika:„No,więcjutrowieczorem..."Kolińskiodwróciłsię,zobaczyłgłupio
uśmiechniętątwarz„inżyniera",któ​remuwciążsięodbijało.

—Tesar...sardynki—mruknął,podstawiającpałającątwarzpododkręconykran.—Za...zatłuste,

wiepan.Janiemogętłustego.

—Chodźpan,wypijemymocnejkawy—odparłKoliń​ski,zmęskąsolidarnościąreagującnatak

wyraźnydowódprzepicia.

Kiedywrócilidostolika,kobietyodeszłynachwilę,abysięuczesać.Wówczaskierownik,mieszając

kawęwpor​celanowejfiliżance,rzekłdo„inżyniera":

—Takmisięwydaje,żepannieczęstobywawloka​lach.Pewniezadrogo,co?
—Atak—przyznałNowakowskibezprotestu.—Wiepan,zwłaszczawnocyiprzyorkiestrze,to

onipakujądorachunkutyletychjakichśnarzutów,dodatków,procen​tów,żeczłowieknawetsięnie
obejrzy,ajużparęsetekmusizapłacić.

—Tak.Natakielokaletotrzebabytrzyrazytyleza​rabiać.

background image

—Alboipięć.Wkażdymrazie,gołapensjanigdyniewystarczy.
—Czyniemożepannaprzykładdostaćwhuciejakiejśpracyzleconej?
—Trudno—skrzywiłsię.—Jajestemtamkrótko,takiezleconerobotybiorąprzedewszystkim

starsikole​dzy.Obiecałmiwprawdziedyrektor,żecośtamwymyśli,aleto—machnąłręką—nawodzie
pisane.

Kolińskiprzyglądałmusięprzezchwilę,kreśląccośzapałkąnaobrusie.
—Wiepanco—zaczął,ostrożniedobierającsłowa—wSpółdzielni,wktórejjapracuję,mogłaby

sięznaleźć,taksądzę,odczasudoczasupracazleconadlapana.

—Dlamnie?—Nowakowskidobrzeodegrałzdziwie​nie.—Przecieżjajesteminżynierchemik,a

„Mechanik"żadnąprodukcjąchemicznąsięniezajmuje.

Kolińskiwzruszyłlekceważącoramionami.
—Produkcjaprodukcją,ajaksięchce,robotęzawszemożnaodpowiednioustawić.Jasiędowiem.

Współdziel​czościmożnazarobić,itonieźle.Apanfachowiec.Poga​damyjeszczeotym—dodał,bo
obiekobietywróciłydostolika.

—Dobrze—zgodziłsięNowakowski.—Zaciekawiłmniepan.
—Czym?—spytałaJola,wsuwającmurękępodramięoocierającsiętwarząoszorstkimateriał

marynarki.

—A,nic.Taksobierozmawialiśmy,bonamsiębezwasprzykrzyło—odparłKolińskizuśmiechem.

—No,jeszczejedentaniecidodomu.Późnojuż.

—Wkażdymrazie—rzekłporucznik,jakbypochło​niętytym,cousłyszał—cieszęsię,żepantak

trzeźwoirozsądniepatrzynażycie.Unas,wiepan,starzyinży​nierowieniechętniedopuszczająmłodych
dolepszegozarobku.

—Zawszetakjest,jaksąjakieśkliki.Zanimczłowieksamwniewlezie,niełatwomużyć—odparł

Kolińskisentencjonalnie.

Posiedzielijeszczepółgodziny,poczymopuściliduszny,zadymionylokal.NaulicyKolińskibez

żadnejżenadyująłswątowarzyszkępodramię,skinąłnaprzejeżdżającątaksówkęikrzyknąwszyim:„do
widzenia!"odjechał.Nowakowskiemuniepozostałonicinnego,jakzrobićtosamo.

WtaksówceJolapowiedziałazeznaczącymuśmiechem,żechybatenmiływieczórtaksięnie

zakończy.Porucznikzastanawiałsięprzezchwilę,jakztegowybrnąć.Wresz​ciepostanowiłbyć
„brutalnym",boniclepszegoniewy​myślił.Kiedytaksówkastanęłaprzedjakąśkamienicąikobieta
wyskoczyłanachodnik,paninżynierpowiedziałpoprostudokierowcy:„chwileczkę",adoJoli:

—Wybacz,mojadroga,alemuszęjechaćdodomu.Jestmitakniedobrzeigłowamnierozbolała,że

niebyłbymwstaniedotrzymaćcidłużejtowarzystwa.Dobranoc!

—Frajer!—rzuciłazawiedziona.—Smarkacz,pićnieumie.Ech,ztakimisięzadawać...
Niesłuchającdłużej,posłałjejrękąodustcałusaiod​jechał.

*

Następnegodnia,kiedyNowakowskiskładałmajorowisprawozdaniezpobytuw„Kolorowej",do

drzwiktośzastukał.

—Proszę—powiedziałWichurskiniecierpliwie.
Wszedłjedenzwywiadowców.Byłwyraźniezmieszany,anawidokporucznikazmieszanietodoszło

doszczytu.

—Cosięstało?—spytałmajorzdziwiony.
—Obywatelumajorze,jabym...chciałbymporozma​wiaćzwamiwczteryoczy—rzekł

wywiadowca,unika​jącwzrokuobuoficerów.

—MożeciemówićprzyporucznikuNowakowskim.

background image

—Kiedy,bo...właśnie,żeto...—jąkałsiętamtennie​poradnie.
NagleNowakowskiroześmiałsięnacałegardło.
—Wiecieco,majorze—rzekłubawiony—onmniepewniewczorajwidziałw„Kolorowej".Nie

byłuprze​dzonyisądziteraz,żejawspółpracujęzeszpiegami.

Wichurskiuśmiechnąłsięmimowoli.
—Trzebabyłouprzedzićsierżanta—powiedział.—No,dobrze,dziękujęwam—zwróciłsiędo

podoficera.—Wszystkojestwporządku.Jeszczenierazzobaczyciepo​rucznika,jaksięzalewaw
towarzystwieRomanaKoliń​skiego.

Wywiadowcapróbowałrównieżsięuśmiechnąć,alebyłzły.Powinnimubylipowiedzieć.Mruknął

coś,comiałobrzmiećjak:„odmeldowujęsię",iwyszedł.

—TobyłamojatrzeciarozmowazKolińskim—rzekłNowakowski,usiłującstłumićziewanie;był

straszliwieśpiący.—Ipierwszespotkanienagruncieneutralnym,pozahutą.Próbowałmniedelikatnie
wybadać,jakstojęzforsą,czyminiebrak,czyniechciałbymdostaćzespół​dzielni„Mechanik"prac
zleconychitakdalej.

—Podprowadźciegojeszczeraz.Powiedzciemucośobliskimawansie,dobrychkontaktachz

dyrektorem.Zobaczymy,czynatopoleci.Najważniejszejednakteraz,tosprawategoskrzypkaz
orkiestry.

—Ustaliłem,przypomocyZakrzewskiegoijegokole​gówzmilicji,jakskrzypeksięnazywaigdzie

mieszka.

—Mamnadzieję,żebezzbytecznegoszumu?
—Oczywiście.Toniebyłotrudne,majątamspisyorkiestr,awumowachbyłyadresy.
—Dobrze.Jakonsięnazywa?
—Mayer.KarolMayer.MieszkanaKościuszkisześć.
—Będziepodobserwacją.Itodokładną.











Rozdział10


SkrzypekKarolMayerspałwswoimniewielkim,po​nurympokojusublokatorskimprzyulicy

Kościuszkisześćnaczwartympiętrze.Dawnominąłjużranek,dochodziłapierwszawpołudniei
wywiadowcawbramiedomusto​jącegopoprzeciwnejstronieulicypoczuł,żegorozbolałynogi.

„Ależśpi!"—myślał,widzącwciążzasłoniętefirankąokno.
Przeszedłsiępoulicy,kupiłpapierosywkiosku,wypiłpiwoiznówpowróciłnaswójposterunekw

ciemnejbramiestarejkamienicy.

Zdomupodszóstymwyszedłinkasentelektrowni.Przy​stanąłnachwilę,wyjąłpaczkępapierosów,

pomacałsiępokieszeniach.Potemspojrzeniejegopadłonaprzeciw​ległydomimężczyznęzeznudzoną
miną,opartegonie​dbaleościanęipalącegopapierosa.

—Przepraszam,mapanogień?—spytałinkasent,przy​suwającsiędoniego.Imruknąłprzezzęby:

—Spał.Zbu​dziłemgo,pewnieniedługowyjdzie.Dziękuję—dodałgłośno,kiwnąłgłowąiodszedł.

Pokwadransieznajdowałsięjużwgmachu,któryniemiałnicwspólnegozelektrowniąanizbiurem

background image

inkasa,imówiłdomajoraWichurskiego:

—Sądzę,żeterazniedługowyjdzienaobiad.Mieliśmyinformacje,żestołujesięwbarze

„Albatros".

—Dobrze—odparłmajorinacisnąłguzikdzwonkanabiurku.Wdrzwiachpojawiłsięmężczyznaw

cywil​nymubraniu.—Sierżancie—powiedziałdoniego—samochódnaKościuszki,takjakbyło
umówione.Iniechczekają.

—Takjest—mężczyznaodwróciłsięizniknąłzadrzwiami.Wkilkaminutpóźniejniepozorna

czarna„cy​tryna"staławodległościstumetrówoddomupodnume​remsześć.Kierowcadrzemał,rozparty
natylnymsiedze​niupasażerwidocznienakogośczekał.

Nakrótkoprzedgodzinądrugąskrzypekwreszciewy​szedłzkamienicy,mrużącoczywostrymświetle

lipco​wegosłońca.Byłprzeraźliwieblady,ziewałiprzecierałspuchnięteodsnupowieki.Mimoupału
miałnasobiewełnianąmarynarkęiflanelowespodnie.

Powłóczącnogami,skierowałsięwstronę„Albatrosa".Zanimpodążyłwywiadowcazbramypo

drugiejstronieulicy.Samochódnieruszyłzmiejsca.Jegorolajeszczenienadeszła.Mogłazresztąwcale
nienadejść,tozależałoodwielunigdynieprzewidzianychokoliczności.

Z„Albatrosa"Mayerpowlókłsiędopobliskiejkawiarniisiedziałwniejażdogodzinysiódmej

wieczorem,czymzdenerwowałswojego„opiekuna".Wywiadowcanielubiłkawiarni.

Dochodziłaósma,kiedyskrzypekwreszciewróciłdodomu.Tymrazemszedłspiesznie,cochwila

spoglądałnazegarek,byłczymśwyraźniezaniepokojony.Wchwilikiedywpokojunaczwartympiętrze
zapaliłosięświatło,dobramydomuwchodziłstarszy,siwypan.ByłtoKrawczyński.

„Ciekawe"—pomyślałwywiadowca.Przyklejonyniemaldomuru,niespuszczałoczuzoknana

najwyższympiętrze.

Alechybanicstrasznegotamsięniedziało.Popółgo​dzinieKrawczyńskiopuściłkamienicę,aw

kilkaminutpóźniejwokniezgasłoświatło.Byłtoponiedziałekitegowieczoruskrzypekniegrałw
restauracji„Bajka"...Orkie​stramiała„fajrant".

—Zgadzasię—rzekłmajordokapitanaZientary.—Zakrzewskizłapałwpociągudobrą

informację.TenfacetzKolnadostałodKolińskiegopolecenie,abypogadałzeskrzypkiemizrobiłto
dzisiaj.

—ANowakowskidołożyłresztę—roześmiałsiękapi​tan.—Kolińskikazałprzecieżskrzypkowi

byćdzisiajwieczoremwdomu.Właśniepoto.Ciekawe,coonpije...

—Skrzypek?Właśnie,teżsięnadtymzastanawiałem.Topowiedzenie,żeniedostaniejużanikropli,

wskazywa​łobynaalkohol,aletoznówniemasensu.WódkęMayermożekupićwkażdymsklepie
monopolowyminiktmujejniebędziewydzielał.

—Onpodobnowyglądananarkomana.Więcmożemorfinawfiolkach?Albojejpochodne?
—Nieprzepuszczam.Tobychybapowiedział:anijed​nejfiolkiczyanigrama.Jamyślęoczymś

innym.Wiecie,tunaŚląsku,gdzieśodroku1930ażdowojnymasowonarkotyzowanosięeterem.Eter
piłycałewsie,oddzieciszkolnychpocząwszyażdostarców.Byłyfakty,żepojonoeteremkilkuletnie
dzieci.

—Cóżzaohyda!Dzieciomdawaćnarkotyki...
—Zresztą,nietylkonaŚląsku.WokolicachCzęstocho​wy,naPodkarpaciu,anawetpodWarszawą,

zwłaszczawpowiatachsochaczewskimigostynińskim.

—Skądonibralityleeteru?
—Przemyt.PrzeważniezNiemiec.Tobyłtakiwodnyroztwór,nazywaligo,zdajesię,anodyną.
—Myślicie,żewprzypadkuskrzypkachodziłooeter?
—Tak.

*

background image

PorucznikNowakowskialiasinżynierKowalskizatrzy​małsięwkorytarzu.Ktośnaniegozawołał.

Byłtokie​rownikKoliński,uśmiechnięty,wyraźniezadowolonyzespotkania.

—Dzieńdobry,kochanypanieinżynierze!—powitałgowesoło.—Dobrze,żepanaspotkałem.Pan

jużwy​chodzi?

—Oczywiście.Przecieżjużpopracy.Aleskądpantusięwziął?
—Przyjechałemponowezamówienia.Właśnie—obej​rzałsię,ściszyłgłos,ująłNowakowskiego

poufalepodramię—właśniewtejsprawiechciałemzpanem...alemożewyjdziemy?Zaproponujępanu
małyspacer,dobrze?Dziśniemaupału,potejburzyprzyjemniesięochłodziło.

—Bardzochętniesięprzejdę—odparłporucznik.—Dobrzetakrozprostowaćnogipo

całodziennymsiedzeniuwbiurze.

Wyszlizterenuhuty,kierującsięwstronędrogiwio​dącejdolasku,idalej—doosiedla.Kiedy

oddalilisięjużnatakąodległość,żeniktniemógłichsłyszeć,Kolińskirozpocząłnapozórswobodnym
tonem:

—Myślałem,żepanzadzwonidomnieponaszymmi​łymwieczorzew„Bajce"...Miałemdlapana

pewnekon​kretnepropozycje,toznaczypracęzleconąwnaszejspół​dzielni.

—Naprawdę?—Nowakowskispojrzałnamówiącegozeskruchą.—Jawiem,tobrzydkozmojej

strony,alepoprostuwciągutychdwóchdniniemiałemzupełniewol​negoczasu.Razzresztądzwoniłem
—skłamałgładko—alepanaakuratniebyło.

—Pewniewyszedłem.Wdzialezbytujestmnóstwosprawdozałatwienianamieście.
Zubitejdrogiskręciliwgłębokipiachszerokiegopol​negotraktu.
—Wnaszejspółdzielni—odezwałsięKoliński—ma​mywtejchwilisporomateriałudoobróbki.

Gdybynaprzykładhutazamówiłaunaspoważniejsząpartięogro​dzeniaterenu,todysponujemy
doskonałąsiatkązespec​jalnieodpornegodrutu,antykorozyjnego.Postarałemsięotęsiatkęwłaśniez
myśląohucie„Nadzieja".Potrzebnewamjestnaprawdęsolidneogrodzenie.

—Mapanzupełnąrację—odparłNowakowski,abycośpowiedzieć.
—Mamyteżwszystkiemateriałypotrzebnedoobudo​wylaboratoriumhuty.Obudowyirozbudowy,

bo—jaksłyszałem—laboratoriumsięrozbudowuje.

Mówiącto,niepatrzyłnaporucznika,atonjegogłosubyłprawieobojętny.
—Owszem,mamytenzamiar—przytwierdziłNowa​kowskitakimtonem,jakbybyłnaczelnym

dyrektoremhuty.Kolińskiuśmiechnąłsięprzelotnie.

—Gdybywięchutadałanamtezamówienia—kon​tynuował—to,panrozumie,spółdzielnia

wyrabiadużowiększyplan,azatymidziewysokapremia.Nocóż,każdychcezarobić.Zresztą,
ponadplanowaprodukcjanawettakmałejplacówkijakspółdzielnia„Mechanik"tojeszczejedenkrokna
drodzedosocjalizmu.

„Świnia"—pomyślałporucznikpoprostu.Ipowiedział,powściągającgniew:—Bardzoładniepan

towywniosko​wał.

Kolińskispojrzałnaniegouważnie,alewtwarzyinży​nieraKowalskiegoniedojrzałironii.„Głupi

smarkacz"—pomyślałpobłażliwie.

—Jakokierownikdziałuzbytuizaopatrzeniajestembardzozainteresowanytym,abyspółdzielnia

przekroczyłaplan.Oczywiście,nieprzeczę,żewkonsekwencjitegoprzekroczeniamojezarobkirównież
siępowiększą.Itakbyćpowinno.

—No,topansobiesprawiwtymrokuładnyurlop—rzekł,porucznikznutążaluwgłosiei

westchnął.

—Widzipan,aletojestcałkowiciezależneoddyrekcjihuty,czydamitozamówienie,czynie.

Gdybywięc...panrozumie,gdybyktośpodsunąłdyrektorowitakąmyśl...Niejesteśmyprzecieżdlawas
jakąśobcą,nowąfirmą.Pracujemyzhutąoddłuższegoczasu,apracujemyszybkoisolidnie.Zresztą,nie

background image

tylkouwas;whucie„Maria"wy​konywaliśmycałyszeregzamówieńidyrektorbardzobyłznas
zadowolony.Możnasprawdzić.

—Wierzępanu.
Doszlidopierwszychzarośli,zaktórymizaczynałsięlasiparów.Kolińskiniezauważył,że

porucznikjakbymachinalniekierujeichkrokiwstronęparowu.

—Laboratoriumnaprawdęsięrozbudowuje—rzekł,zrywającpodrodzejakąśgałązkęibawiącsię

niąodnie​chcenia.—Sądzęwięc,żetakiezamówienie...—urwał,przystanął.Kolińskizatrzymałsię
również,niezwracającuwaginamiejsce,wktórymsięznajdował.

Porucznikrozglądałsiędokoła,atwarzjegomiaładziwnywyraz.
—Cosięstało?'—spytałkierownik,dostrzegającwreszciezaniepokojenieswegotowarzysza.—

Zgubiłpancoś?

—Nie.
—Nowięc?Zacząłpanmówićozamówieniu...
—Chodźmystąd!—Nowakowskiodwróciłsięener​gicznymruchemipociągnąłKolińskiegoza

sobą.—Na​wetniezauważyłem,gdzieśmyzaszli.

Kolińskirozejrzałsiędokołazroztargnieniem.
—No,niewiepan?Przecieżtutaj,wtymparowie,technikznaszejhuty,no,Bakier...popełnił

samobójstwo.

—Ach,tak.Cośsłyszałem.Nieznałemgoosobiście,aleparęrazywidziałem.Okropnahistoria.To

tutajbyło?—Obejrzałsięnaparów,odktóregojużsięoddalali.—Wiepan,naprawdęniemogędodziś
zrozumieć,dlaczegoonsięzabił.Żona,dziecko,nieźlepodobnozarabiał...

—Cośniecośnatentematsłyszałem—porucznikzro​biłtajemnicząminę.--Podobno,takmówiąw

hucie,miałdrugiedzieckoznieprawegołoża.GdzieśwDąbro​wieGórniczej.Widoczniesytuacja
życiowatakmusięfatalnieułożyła,żechłopniewytrzymałiskończyłzsobą.

—Pewnietakbyło.Alezacząłpanmówić...
—Nierozumiemtylko—przerwałmuNowakowski—jakonpotrafiłpołknąćnaraztrzydzieściczy

czterdzieścitabletekluminalu.Przecieżtodiabelniegorzkie!

—Lubiłwypić,towwódceniepoczuł.Więcsądzipan,żetakiezamówieniebyłobymożliwe?
—Sądzę,żetozupełniemożliwe—odparłzwolnaoficer,alemiałnamyślizupełniecośinnego.
—Będęzpanemszczery:bardzomizależynatakimzamówieniu.Jajestemrównieżczłonkiem

zarządunaszejspółdzielni,mamudziałwzyskach.Mówięotwarcie,prze​cieżniczłegowtymniema.
Jeżelipanmitoprzeforsujeudyrektora,to,wiepan...unasjesttakażyciowaprak​tyka,apanmłody,
dopieropostudiach,topantychrze​czyniezna.Alesądzę,żejakieśdwadzieścia,nawetidwa​dzieścia
pięćprocentzmojegoosobistegozarobkupo​mogłobypanuwurządzeniusobieładnegourlopu.Chcę
podkreślić,żetozmojegozarobku,niespółdzielni,bowówczastobybyłykantyinieprzyszłobymi
nawetdogłowy,abypanucośpodobnegoproponować.

Nowakowskispojrzałnaniegozdobrzeodegranymzmieszaniem.
—Niewiem,czymógłbymtak...zpanazarobku.Niemiałbymsumienia.Przecieżpanwówczastraci

częśćzaro​bionychpieniędzy.

Kolińskimachnąłrękązwyraźnymzniecierpliwieniem.
—Tymsiępankrępuje?Przecieżjakpanusięudawy​robićdlamnietakiezamówienie,tojanatym

dobrzezarobię,aniestracę.Mójudział—zawahałsię,niechciałtegopodkreślać—no,jednym
słowem,niechpansięnieobawiainiemażadnychwyrzutówsumienia.Spółdziel​niatoniehuta,unassą
innezarobki.

—Dobrze.Pogadamzdyrektorem.
—Onmadopanazaufanie,prawda?
—Chybatak,boodpierwszegosierpniakierujemniedotajnegolaboratorium.

background image

—No,widzipan.Myślę,żenamsiętowszystkomożedobrzeułożyć.Musipansolidniew

laboratoriumpopra​cować,żebytozaufaniewdyrektorzeutrwalić.

—Szczerzemówiąc,totrochęwięcejforsybardzobymisięprzydało.Mamsiostręnastudiach,

posyłamjejcomiesiącpotoweswojejpensji.Ojciecniemożejejnicdać,bojestnaemeryturze.

—Wiepanco?—Kolińskizawahałsię,potemsięgnąłdokieszeniiwyjąłportfel.—Tobardzo

proste.Mamwtejchwiliprzysobietrochęgotówki,dampanunapo​czątekcztery—poprawiłsięszybko
—pięćtysięcy.

—Napoczątek...czego?
—No,jakże:naszejwspółpracy!Proszę—podałmuzwitekbanknotów.—Niechpansięliczyz

tym,żedwa​dzieściaprocent,tomożebyćparokrotniewięcej.Ajakpanjużporozmowiezdyrektorem
będziewiedział,coijak,towykombinujędlapanajeszczezdziesięćkawał​ków.

PaninżynierKowalskizlekkimuśmieszkiemschowałdokieszenibanknotyipowiedział:
—Wiepan,tylepieniędzynaraz,tojeszczenigdyniezarobiłem.
—Bopandopierozaczyna.
„Atykończysz"—pomyślałporucznikinicnieodpo​wiedział.

*

SkrzypekKarolMayermiałtegodniaspororoboty.Odpiątejdoósmejwieczoremgrałwmałym

zespolekame​ralnym,zorganizowanymoddwóchtygodniwkawiarni„Casablanca",potemmiałtylkotyle
czasu,abycośzjeśćirozmasowaćobolałepalce,ijużtrzebabyłognaćdo„Bajki",nanocnewystępy
orkiestry.

Toteżw„Casablance"starałsię,oiletylkomógł,mar​kowaćgrę.Tutajniemiałżadnychsolówek,

publicznośćzresztąbyłahałaśliwa,niezwracałauwaginarepertuar,rzadkokiedybiłabrawo.Niewanto
byłosięwysilać.

Najakąśgodzinęprzedzakończeniemwystępówtejlichejimitacjizespołujazzowegodokawiarni

weszlipo​rucznikZakrzewskiijedenzwywiadowcówgrupy„C".Siedliprzybocznymstoliku,takaby
mócobserwowaćorkiestrę.Zakrzewskiniespodziewałsiędziśżadnychrewelacji,byłnawettrochę
zdziwiony,żeotrzymałpole​cenieinwigilacjiMayerawkawiarni,aniew„Bajce".Spokojniewięc
mieszałcukierwkawie,odniechceniarzucającokiemwkierunkuzespołu,kiedycośzwróciłojego
uwagę.

Doskrzypkapodszedłkelneriszepnąłmuparęsłówdoucha.Mayerwzruszyłniecierpliwie

ramionami,odło​żyłinstrumentnafortepianizszedłzpodium,kierującsięwstronęszatni.Porucznik
wiedział,żetamjesttelefon.

Odczekałkilkasekund,poczymwstałiwyjmującport​felpodszedłdoszatniarza.
—Paczkę„Giewontów"proszę.Albo,zaraz...—udał,żesięnamyśla,lustrującwzrokiemkolorowe

paczkizpa​pierosami,rozłożonewoszklonympudle.

—Możeamerykańskie?Węgierskie,bułgarskie?—uprzejmieproponowałszatniarz.
Mayerrzeczywiścierozmawiałzkimśprzeztelefon.Mówiłtylko„tak"albo„nie",wreszcierzucił

zdenerwo​wanymtonem:

—Przecieżgramtutajdoósmej,niemogękolegomrobićkawałów!...No,alepanwieotym,nie?...

Tak,gramw„Bajce",przecieżdziśnieponiedziałek...Dobrze,będęwdomu.Aletylkododziewiątej
trzydzieści,potemmuszęwyjść...Dowidzenia.

Odłożyłsłuchawkę.Jegoblada,jakbyspuchniętatwarzmiaławyrazgłębokiejtroski.Chwilęstał

nieruchomo,pa​trzącprzedsiebieniewidzącymspojrzeniem,wreszcieocknąłsię,kaszlnął,zakląłi
zrezygnowanypowlókłsięnasalę.Zakrzewskizdecydowałsięnawęgierskiepapierosy,wróciłdo
stolika,powiedziałwywiadowcy,abyniespusz​czałskrzypkazoczu,asampoparuminutachstałjuż

background image

przedmajoremWichurskim,opowiadającmu,cousłyszał.

Majorrozmyślałprzezparęminut,gryzącnerwowodolnąwargę.Mayerowiktośkazałbyćwdomu

wieczo​rem.Jużraztakbyło,wówczasodwiedziłgoKrawczyński.Napewnonieskładałmukurtuazyjnej
wizyty.Skrzy​pekbyłzdenerwowany,wystraszony.Ktomiałdoniegoprzyjść?...

—Zdajesię,żetegofacetabędąchcielizałatwić—odezwałsięZientara,którysiedziałwkącie

pokoju.

—Sądzę,żemaszrację.Idlatego...Poruczniku,poproś​ciedomnietowarzyszyzgrupy.Jak

najszybciej.

Kiedyzebralisięwszyscy,niewyłączając„inżyniera"Nowakowskiego,majorpowiedział,patrząc

uważniepoichtwarzach:

—Kończymy,towarzysze.Wyglądanato,żesprawypotocząsięterazbardzoszybko.Mamyjuż

pomoczCen​trali,mamypracownikówisamochody.Abynietracićczasu,przydzielamnatychmiast
zadania.Dzielimysięnatrzygrupy.Pierwsza,podkierownictwemporucznikaNowakowskiego...
weźmieciedwóchpracownikówzesobą,dowaszejdyspozycjibędziejedenwóz,kierowcaipra​cownik.
Zadaniemacietakie:okołogodzinydwudziestejpierwszejtrzydzieścialboniecowcześniejdo
mieszkaniaMayeraprzyjdziektośztejsiatki...Wydajemisię,żeKoliński.Trzebaobserwowaćdomna
Kościuszkisześć.Jaktylkowyjdzie,wywejdzieciedokamienicy.Mayerchybawamotworzy,niebędzie
sięspodziewałkogośinnego,zresztąwaszarzecz,jaktozałatwicie,alemaciewejśćdoniegoi
przywieźćgotutaj.Wszystkojasne?

—Tak,majorze—odparłNowakowskispokojnymgło​sem.—Chciałbymtylkoprzedtemoddaćwam

dodepo​zytutepieniądze—tomówiąc,wyjąłzportfelupięćty​sięcyipołożyłnabiurku.

—Cotojest?—spytałWichurskizezdziwieniem.
Porucznikuśmiechnąłsię.
—Moja„dola"acontowspółpracyzpanemKolińskim—odparł.
—Dobrze.Zdamytopotemprokuratorowi.Drugagru​pa—Wichurskizwróciłsięwstronękapitana

—podwaszymkierownictwemotejsamejporzezdejmieKrawczyńskiego.Mamyinformacje,żewtej
chwilisiedzionwprywatnymwarsztacieprzyulicyTrzeciegoMajadwa,kończyprzeprowadzaćim
bilans.Lepiej,żebyścietozro​biliniewwarsztacie.Prawdopodobniebędziepotemszedłnadworzec
albodoswegopokojusublokatorskiego.Weź​miecierównieżdwóchpracownikóworazdrugisamochódz
kierowcą.Chceciewięcejludzi?

—Nie.Starczy.
—Trzeciagrupa,podmoimkierownictwem,zdejmieKolińskiego.
Ewaspojrzałananiegozniepokojem.Otworzyłausta,jakbychcąccośpowiedzieć,alemajorjuż

mówiłdalej:

—Zrobimytowjegomieszkaniu.Potrzebujęwięcejludzi.Sądzę,że—zastanawiałsięchwilę—że

trzech.SamochóddostanęzKomendyWojewódzkiej.Tak...Po​rucznikJasińskaiporucznikSkowroński
zostajątutaj.Wraziejakichkomplikacji,wy—zwróciłsiędoSkowrońskiego—bierzecieresztę
pracownikówiprzychodzi​cie,gdziebędziepotrzeba,aEwakontaktujezesobągrupyiewentualnie
zawiadamiaCentralę.Tegoostatnie​gowolałbymuniknąć.Chybawostateczności.

Niewyjaśnił,comiałnamyślimówiąc„ostateczność".Itakrozumieli.
Spojrzałnazegarek.
—Dochodziwpółdodziewiątej,Zaczynamy,towarzysze.Araczej,takjakpowiedziałemna

początku:koń​czymy.

*

ZdomuprzyulicyKościuszkisześćwyszedłKoliński,rzuciłokiemdokołaioddaliłsięwstronę

background image

parku.Wmi​nutępóźniejdodrzwimieszkaniaKarolaMayeraktośzadzwonił.

—Ktotam?—spytałskrzypekprzezdrzwi.
—Z„Bajki"—odparłNowakowskiniedbałymto​nem.—Niechpanotworzy.
Szczeknąłzamek.ZanimMayerzorientowałsię,kimsącitrzej,mężczyźniweszlijużdomieszkania.
—Co?Ocochodzi?—Byłterazwyraźnieprzestraszo​ny.—Kimjesteście?
—Niechpansiada—poruczniklekkopopchnąłgowstronęfotela.—Iniechpansiętaknietrzęsie

zestra​chu.Tonienaspowinienpansiębać,panieMayer.

Wyjąłlegitymacjęsłużbową,podsunąłmupodnos,po​temusiadłnaprzeciwipatrzącnaotępiałą

twarzskrzyp​ka,pokiwałgłową.

—Ech,człowieku!Potrzebnecitobyło?Ilepanmalat?
—Trzydzieścipięć.Aleocochodzi?
—Trzydzieścipięć...Zupełniemłodyfacet,ajużsięwybieranatamtenświat.
—Ja?!—krzyknąłMayer,zrywającsięzkrzesła.
—Siedźpan,siedź.Takichrzeczylepiejsięsłuchanasiedząco.—Spoważniał,patrzyłterazna

skrzypkasuro​wo.—Pansobienaprawdęniezdawałsprawy,żeonichcąpanasprzątnąć?Takjak
pańskiegokolegępo...no,pofachu,wpewnymsensie.OBekierzepanniesłyszał?

—Tobył...cośsłyszałem,koledzymówili.Cizorkie​stry.Jedenmieszkałwsąsiedztwietego

Bekiera.Aleonprzecieżsamsięzabił?

—Aha,rzeczywiście.Ładnie„sam"...Panateżtocze​kało.PocoKolińskituprzychodził?
—Mieliśmysięjutrospotkać.
—Tu?
—Tak...—NaglespojrzałnaNowakowskiegozprze​rażeniem,zacząłsiętrząśćzestrachu.—Pan

mówi,żeon...Ajachciałem...Panie!—Schwyciłoficerazarękawmarynarki,zacząłwołaćszybko,
corazgłośniej,łykającwyrazyiśliniącsię:—Jawszystkopowiem,ja...wiem,oniobaj...japowiem,on
midawałeteritymmnietrzy​małprzysobie...Niemogłemnigdziedostaćeteru,totakjakmorfina,musi
siępić,jaksięrazzacznie...

—Dziśpanuteżprzyniósł?
—Nie.Jutromiałmiprzynieść...Panie,jawszystkopowiem!Kolińskizostawiałmi,przeważniew

„Bajce",jakieśmałezapiskiukrytewpapierosach...przekazywa​łemtoKrawczyńskiemu.Alejużdawno
chciałemztymskończyć...tylkoteneter...

*

Krawczyńskipopatrzyłnazegarek.Kwadranspodzie​wiątej.Dosyćnadzisiaj.
Złożyłrozrzuconepapiery,schowałdoteczki.Wyjrzałnakorytarz.Nocnystróżwarsztatudrzemałna

krześle,wkożuchumimoupału.

—PanieWąglik,jawychodzę!—potrząsnąłnimparęrazy,ażstaryzbudziłsię,oprzytomniałiwyjął

klucze,poczymstękającpodniósłsięzkrzesła.

—Dobrejnocy,paniebuchalter.Życzomsobietak​sówka?
—Nie,dziękuję.Dobranoc.
Wyszedłnaulicę.Opięćdziesiątmetrówdalejstałazwygaszonymiświatłamistara„cytryna".Kiedy

księgo​wyskierowałsięwstronętunelu,zwozuwysiadłotrzechmężczyzn,asamochódruszyłpędem,
skręcającpodwia​dukt.KierowcaotrzymałodkapitanaZientarypolecenie,abyobjechaćdokołai
zatrzymaćsięuwylotutunelu,podrugiejstronie.

Krawczyńskiwszedłwmroczny,źleoświetlonytunel.Echogłuchoodbijałokroki,toteżnieodrazu

usłyszał,żektośzanimidzie.Ledwieobejrzałsię,stałjużpomiędzynimiiunosiłręcedogóry,więcej
zdumionyniżprzestra​szony.Pomyślał,żetorozbójulicznyiucieszyłsię,żemanasobiestareubranie,a

background image

wportfeluniewięcejniżkilka​dziesiątzłotych.

Kiedyjednakkazalimuwejśćdosamochodu,poczułniepokój.Ktotojesticzegochcą?—usiłował

zrozumieć.Nieodpowiadalinażadnepytania,toteżpochwiliumilkł,starającsięwywnioskowaćpo
kierunkujazdy,dokądgowiozą.

Niepozorna„cytryna"rozwinęłanaszosienieprawdo​podobnąszybkość.Zientaraspieszyłsię.Chciał

załatwićzKrawczyńskimiszybkowrócićdoKatowic.Ponajgroź​niejszegoprzeciwnikamajorwybrał
sięosobiścieiZientarapoprostubałsięokonsekwencjetejdecyzji.Wie​dzielijuż,żeKolińskinie
przebierawśrodkach.

ZatrzymalisięprzeddomkiemKrawczyńskiegoztakąenergią,żewózniemalzaryłkołamiwpiasku.
—Niechpanwychodzi—odezwałsiękapitan.—Uprzedzamtylko:żadnychsztuczek.Niebędziemy

sięzpanemcackać.

—Możenareszciedowiemsię,zkimmamprzyjem​ność?!—wybuchnąłKrawczyński,dławiącsięz

gniewu.—Wiozączłowiekajakbarana,dobrzejeszcze,żeniezwiązali...Odowamchodzi?

Alenieotrzymałodpowiedzi.
Zatopółgodzinypóźniej,kiedynastrychu—posta​rannymopukaniuścian—któryśz

wywiadowcówwyjąłkilkacegieł,apotemzukrytegootworuwalizkęzradio​stacją,kapitanZientara
przyjrzałsięblademujaktrupKrawczyńskiemuipowiedziałprzezzęby:

—Terazjużpanwie,ocochodzi.

*

RomanKolińskiwchodziłpowoliposchodachdomu,wktórymmieszkał.Dombyłstary,schody

wysokieimę​czące,toteżkierownikprzystawałnakażdympiętrze,od​dychającgłęboko,abyuspokoić
bicieserca.

Wreszciebyłjużprzeddrzwiamiswegomieszkania.Do​chodziładziesiąta.Wyjąłzkieszenipęk

kluczy,zprzy​zwyczajeniarozejrzałsię—naschodachniebyłonikogo.Otworzyłdrzwi.

Zapaliłświatłowprzedpokoju,rzuciłpłaszcznastolikprzedlustrem.Zbocznejkieszeniwyciągnął

pistolet,ma​łymkluczykiemotworzyłprawieniewidocznąskrytkęwścianieischowałbroń.Pomyślał,że
trzebajeszczeprzygotowaćszyfrówkę.Krawczyńskimiałjutronadawać.

Ziewnął,rozluźniłkrawatirozpiąłguzikkoszulipodszyją.Byłogorąco.Przezchwilęstałw

przedpokoju,za​stanawiającsię,czyiśćdokuchniizaparzyćkawy,czyprzedtemotworzyćoknaw
pokoju.Zdecydowałsięwresz​cienatodrugie.

Kiedyprzekręciłkontaktijasneświatłozalałopokój,ujrzałmężczyznęsiedzącegowfotelu

naprzeciwkodrzwi.Drugi,zpistoletemwymierzonymwKolińskiego,stałpodoknem,trzeci—również
zbroniągotowądostrzału—wysunąłsiębezszelestniespozajegoplecówizagradzałmuterazdrogędo
wyjścia.Czwartyopierałsięlekkoobiurko,prawąrękętrzymałwkieszeni.

—Dobrywieczór,„Czarny"—powiedziałmężczyznawfotelu.
Kolińskimilczał.Toostatniesłowozaskoczyłogoniemniejniżsamfakt,żetutajweszli.Przezparę

sekundzdawałomusięnawet,żetojegodawnikoledzyzbandy.Dlaczegojednakmierządoniegoz
pistoletów?

Milczał.Czekał,ażczłowiekwfoteluznówsięodezwie.Wiedział,żewszelkadrogaucieczkijestw

tejsytuacjiniemożliwa.

Aletamcirównieżmilczeli.NerwyKolińskiego,napiętedoostatnichgranit,niewytrzymały.W

pewnejchwiliruchemszybszym,niżmożnasiębyłotegospodziewać,sięgnąłdowewnętrznejkieszeni
marynarki.Pamiętał,żebrońschowałprzedtemwskrytce,sądziłjednak,żektó​ryśznichsięprzestraszyi
cofnie,awówczas...Aleczyjeśsilneręcechwyciłygozaprzegubdłoni,wykręciłydotyłu.Brzęknęły
kajdanki.

background image

—Trochęsiępanzmieniłodtamtychczasów,porucz​nikuMalinowski—odezwałsięmajor

Wichurski,podcho​dzącbliżejiwpatrującsięwjegotwarz.—Nicdziwnego,żeniemogłapanapoznać
nafotografii.

—Kto?—spytałzmimowolnymzdziwieniem.
Majorpominąłtopytanie.
—Kimjesteście?Mamchybaprawowiedzieć...
Wichurskiwyjąłlegitymację.
—Służbabezpieczeństwa.Zobaczymyteraz,czympansięnaprawdęzajmuje,paniekierowniku

działuzbytuspółdzielni„Mechanik".Sierżancie,przystępujemydorewizji.

Znalezionopięćpustychfiolekpoluminalu,tejsamejfirmycofiolki,któreleżałypodteczkąBekiera.

Znale​zionorównieżpłaską,turystycznąflaszkęzwódką,którąnastępniepoddanoanalizie.Analiza
wykazała,żewwódcerozpuszczonookołopięćdziesięciutabletekluminalu.

Zeskrytkipracownicykontrwywiaduwyjęlipistoletzamunicją,azukrytejszufladybiurka—szyfr

ostatnichdwóchmeldunkówszpiegowskich,którychniezdążyłjużzniszczyć.Byływiernymodbiciem
dokumentówznalezio​nychwbiurkuBekiera.Niebyłojużterazżadnychwąt​pliwości.

*

Wostatnichdniachsierpniadoogródkakawiarni„Wilanowska"przyplacuTrzechKrzyżyweszła

EwaiWi​churski.Obojeopaleninabrąz,wypoczęciiroześmiani.Zajęlistolikzwolnionywtejwłaśnie
chwiliprzezmłodą,jasnowłosądziewczynęichłopca,zwidocznymuwielbie​niemwpatrzonegow
partnerkę.

Wichurskiodprowadziłichwzrokiem,anastępniespoj​rzałnaEwętak,żezmieszanaopuściłagłowę.

Przedłuża​jącesięmilczenieprzerwałakelnerka:

—Słucham,copaństwupodać?
Zamówilipodwójnąporcjęlodówikawę.PoodejściukelnerkiWichurskiznówspojrzałnaEwęi

powiedział:

—Ewo,jużdawnochciałemci...
—Dzieńdobry,paniEwo,dzieńdobry,majorze—przerwałimznajomygłos.
Przystoliku,wjasnymgarniturze,zpłaszczemprze​wieszonymprzezramię,stałZakrzewski.
Wichurski,ukrywającniezadowolenie,wskazałmukrzesło,
—OddawnapanwWarszawie?—spytałaEwa.—Urlopczysprawysłużbowe?
—Todrugie.Wybierałemsięnawetdopana,majorze,abypodziękowaćpanuzawnioseknamój

awans.

—Towinszujemypanu—powiedziałaEwa;Wichurskibyłdziwnieroztargniony,milczał,jakgdyby

niesłyszał,comówiZakrzewski.

—Dziękuję—uśmiechnąłsięświeżomianowanyka​pitan.—Aleprzyokazji,majorze—ściszył

głos—jakwyglądawtejchwilisprawa...sprawatejsiatki?

—Prokuraturawojskowakończyśledztwo.Niebyłopana,kapitanie,wkońcowejfazienaszej

roboty,dlategonieznapanszczegółów.Okazałosię,żepanK.otrzymałzadaniezorganizowaniakilku
siatektegotypuwprze​myśle.Hutycynkowe—tobyłajegopierwszapoważ​niejszarobota.

—Toznaczy,żewporęprzyszliśmy.
—Tak.RolaKrawczyńskiegoograniczałasiędoodbie​raniameldunkówodswego„szefa"i

przekazywaniaichumówionymszyfremdoośrodkadyspozycyjnegozagranicą.Częśćmateriałów,
dotyczącychniedoszłychpracow​nikówsiatki,przesłaliśmydowaszejKomendy.Będziepan

zresztąpewnienaprocesie?
—Sądzę,żetak.Chybaudamisięzwolnićnakilkadni.

background image










Epilog


Byłapóźnajesień.Tegodniaodwczesnegoświtupadałulewnydeszcz.Ranekwstałciemny,posępny,

prawdziwielistopadowy.

WsaliWojskowegoSąduOkręgowegowKatowicachowpółdodziewiątejbyłojeszczepusto.Tylko

sekretarzsądu,sierżant,magisterprawa,układałnastoletrzyto​myakt,dokumentyidowodyrzeczowe.
Miałasięodbyćrozprawaprzeciwkoszpiegom.

Dopokojunaradcochwilazaglądałktośwmundurzewojskowym.Nakilkaminutprzeddziewiątą

weszlitamdwajoficerowie.Młodszystopniemiwiekiemzwidocz​nymszacunkiemzwracałsiędo
kapitanaoczerstwejtwa​rzyiłysawejczaszce.

—No,aleobrońcaniebędziemiałżadnegopunktuza​haczenia—mówiłporucznik,poprawiającpas

namun​durze.—Przecieżtuniemażadnychokolicznościłago​dzącychinasz...

—Myliciesię,kolego—przerwałkapitan.—ObrońcąjestadwokatNowakiewicz,atenzawszecoś

musiwyciąg​nąć.Znajdziejakiśfakt,którywłaściwieniemażadnegoznaczenia,alewjegoustachurasta
dorangizasadniczegoproblemu.Potrafiprzytymtakwyprowadzićtorozumo​wanie,żewefekciegroźny
przestępcastajesięraptemniewiniątkiem,zaplątanymwjakieś„czarne"moce...Ech,znamjadobrze
tegonaszegomecenasa!—uśmiechnąłsiężartobliwie.

Porucznikniedawałjednakzawygraną.
—Dobrze,obywatelukapitanie...aleprzecieżadwokatniemożewtejsprawie,wobectak

przekonywają​cychfaktówitakoczywistejzłejwolipróbowaćdoszuki​waćsięjakichśokoliczności
łagodzących.Chybatylkoprzyznaniesięoskarżonychdowiny...Przyznalisię,bocoimwłaściwieinnego
pozostaje?Przecieżtonieprocesposzlakowy.Dowodyleżąnastolesędziowskim,sprawajestjasnajak
słońce.Kwalifikacjaprawnamożetubyćtylkojedna.

Młodyporucznikbyłbardzoprzejętyswojąrolą.Nicdziwnego.Byłatojednazpierwszychspraw,w

którychbrałudziałjakosędzia.Natomiastkapitan—doświadczo​nyiwyrobionyżyciowoczłowiek—
znałdobrzearkanawymiarusprawiedliwości.Znałtakżeadwokatów...Spo​kojnieirzeczowotłumaczył
więcterazmłodszemukole​dze,żemogąnawetwtakoczywistejsprawiezajśćnie​przewidziane
okoliczności,którepotrafiączasemwyskoczyćwtrakcieprocesuniczymdeusexmachina."

—Sędzia—mówiłkapitan—niemożesięsugerowaćsprawą.Azwłaszczaniewolnomu

przesądzaćnapodsta​wiezgóryprzyjętegozałożenia.

Dopokojunaradwszedłstarszy,siwypodpułkownik.
—Dzieńdobry,koledzy—odpowiedziałoficerom,któ​rzynajegowidokpodnieślisięzkrzeseł.—

Czywszystkoprzygotowane?

—Tak—odparłkapitan.—Czekamytylkonadowie​zienieoskarżonych.

*

Naławieoskarżonych,wasyściekilkupodoficerówKor​pusuBezpieczeństwaWewnętrznego,

siedziałodwóchmężczyzn.Pochylony,zespuszczonągłową,tęgawybrunetpodniósłsię,gdysędzia

background image

powiedział:

—OskarżonyRomanKoliński,proszępodaćdokładnepersonalia.
Poodczytaniuzarzutówprzewodniczącysąduprzystąpiłdotejczęścirozprawy,którawsuchym

prawniczymjęzykunazywasięskładaniemwyjaśnień.

—Czyoskarżonyprzyznajesiędowiny?
Kolińskinieodrazuodpowiedział.Wpatrzyłsięniewidzącymspojrzeniemwkątsali,myśląc:poco

towszyst​ko?Wiedział,żeprzegrał.Byłszpiegiem.Byłmordercą.Pochwilijednakprzyszłomunamyśl,
żemożewjakiśsposóbudasięzłagodzićostrośćtychnajcięższychprzestępstw.Czyjednaksięuda?...
Szpiegostwo,zabójstwoBekiera,które—czegosięniespodziewał—zostałomucałkowicie
udowodnione...UsiłowaniezlikwidowaniaMayera...

—Przyznajęsię—odpowiedział.
Sądzacząłpytaćterazojegożycie:okresokupacji,udziałwbandzie,okrespowojenny.Koliński

odpowiadałkrótkimi,urywanymizdaniami.

—Feliksiakapoznałemnawsi,wczasieokupacji.Roz​mawialiśmynierazopartyzantceiwreszcie

zorganizowa​liśmywspólniegrupęchłopakówzewsi.

—Partyzancką?—spytałprokuratorzironią.
Kolińskinieodrazuodpowiedział.
—...Chciałempójśćznimidolasu.Aletaksięjakośzłożyło,zanamowąFeliksiaka,żebyliśmyu

kilkuchło​pów...No,zabraliśmyimtrochężywnościipieniędzy...PotemNiemcynasrozbili.Spotkałem
gopowojnie,kiedybyłemwicedyrektoremFabrykiWyrobówMetalowychwRogowie.

—Opowiedzcietoszczegółowo.
—Siedziałemwjakiejśrestauracji.Tam,wRogowie.Naglektośpodszedłdomojegostolikai

zapytał:niepoz​najeszminie?TobyłFeliksiak.Zaskoczyłmniebardzo,bowpierwszejchwili
rzeczywiściegoniepoznałem.Byłmoc​nozmieniony.Potem...zaczęłosięwszystkoodtego,żeparęrazy
dałemmupieniądzeicośtamzałatwiałem.Onsiędowiedział,żejestemnadośćwysokimstanowiskuw
tejfabryce.Pieniądzemuniewystarczały.Musiałemgoprzyjąćdofabryki.Załatwiłemtojakoś,mimoiż
niemiałdokumentów.Pracowałwmagazynie.Któregośdniaprzyniósłmidopodpisudwadokumenty.
Zorientowałemsię,żechodziowywózpewnejpartiitowaru„nalewo".Alemusiałempodpisać,bo
zacząłmnieszantażowaćprze​szłością,zwłaszczaudziałemwbandzieizmianąnazwiskanaMalinowski.
Byłateżjakaśhistoriazsamochodem,niepamiętamjużjaka.

—Jakdoszłodowaszejucieczki?
—Feliksiakkilkarazygdzieśwyjeżdżałnaparędni.Zacząłemsięjużdomyślać,żezałatwiał

wówczasteswoje„lewe"interesy.Kiedywpadładofabrykikontrola,zda​łemsobiesprawę,żeobaj
możemyterazodpowiadać.Feliksiakbyłnatoprzygotowany;powiedziałmi,żeniepo​zostałonamjużnic
innego,jakucieczkazagranicę.Wzią​łemzfabrykisamochód,trochępieniędzyipojechaliśmypod
Szczecin.Zatrzymaliśmysiętamnadwadni.Potemjakiśnieznanymimarynarz,któregowynalazłczy
znałprzedtemFeliksiak,przeprowadziłnasnaniemieckistatekhandlowy.Wtensposóbznalazłemsięw
NRF.Przeztrzymiesiącesiedziałemwoboziedladipisów.Feliksiakawtymobozieniebyło.Kiedy
przyjechałdomniezdwo​macywilami,niewiedziałemzpoczątku,ocochodzi.Za​częlizemną
rozmawiać.Wiedzielioczywiściewszystko.Bardzoszczegółowowypytywaliosłużbęwbezpieczeń​-
stwie.Obiecalimiwtedy,żedoPolskibędęmusiałpoje​chaćtylkonakrótkiokres...

—Ioskarżonytakodrazusięnatozgodził?
—Niemiałeminnegowyjścia.Dziśzdajęsobiesprawęztego,żeFeliksiakumyślnierobiłkantyw

fabryceimniewtowciągał,abyśmypóźniejmusieliuciekać.Tobyłowszystkozgóryukartowane.

—Szkoda,żeoskarżanydopierodziśtozrozumiał.Cobyłopotem?
—PrzezrokbyłemwGardenshafen.Tojestośrodekszkoleniowyjednejzcentralgehlenowskich.
BliskodwiegodzinyKolińskiopowiadałoszczegółachpobytuwGardenshafeniosystemie

background image

szkoleniaszpiegów.Potem,jakbycośsobieprzypominając,dodał:

—Wczasiejednegozzajęćzłamanomikośćnosową.
—Celowo?
—Nie,tobyłprzypadek.Aleonitopóźniejwykorzy​stali.Zrobilimizabiegplastycznytwarzy,

nosiłemodtądokulary,abyzmienićwygląd...Pamiętam,żekiedyFeliksiakprzyjechałdoGardenshafen
poparumiesiącach,niepoznałmnie...PorokuzostałemprzerzuconydoPolski.Pierwszymczłowiekiem,
zktórymmiałemnawiązaćkon​takt,byłKrawczyński...

Siedzącynaławieoskarżonychsiwy,starszypanporu​szyłsięniespokojnie.
PoprzerwieKolińskiopowiadałoswejszpiegowskiejdziałalnościnaŚląsku.Zawahałsiętylkoi

zaciął,gdydoszłodomomentuśmierciBekiera.

—Bakierbyłdlanasniebezpieczny.Chciałnawetnamprzeszkadzać,baliśmysię,żezawiadomi

władze.DlategopostanowiliśmyzKrawczyńskimgozlikwidować.

Siwypanpoderwałsięgwałtowniezławy.
—Tonieprawda!—zawołał.—Jawcaleotymniewiedziałem,Toonsampostanowił,samgo

struł.Potemdopiero...

—OskarżonyKrawczyński,proszęnieprzerywać.Po​tembędzieciemoglimówić.Jakzostała

przygotowanatru​cizna?—sędziaponowniezwróciłsiędoKolińskiego.

—Podgrzałemwódkędojakichśczterdziestustopni,rozpuściłemwniejluminal.
—Skądoskarżanywiedział,jaktosięrobi?
—Uczononastam,wGardenshafen...Nawszelkiwy​padek.
—Ilebyłotegoluminalu?
—Pięćfiolek.
—Ilekażdafiolkazawierałatabletek?
—Dziesięć.
—Skądoskarżonymiałteniemieckietabletki?
—Częśćprzywiozłemzesobąstamtąd,częśćmidostarczono.
—Codalej?
—Przesączyłemroztwórprzezwatę,wlałemdobutelkipowódce.Takiroztwórniemażadnego

smaku.Ontowypiłwlasku,niedalekoparowu.

PorucznikNowakowski,którysiedziałwgłębisaliobokkapitanaZientary,szepnąłmudoucha:
—Dośmiercibędątenlasekpamiętał.Słuchaj,adlaczegonaławieoskarżonychniemaskrzypka?
—Choryjest.Jegosprawabędzierozpoznanaoddziel​nie.
Prokuratorrzuciłokiemnaswójnotesipowiedział:
—Oskarżonymiałusiebiewmieszkaniuprzygotowanątakąsamąilośćluminalu,rozpuszczonąw

alkoholuiwlanądoturystycznej,płaskiejflaszki.GdziechciałtooskarżonypodaćMayerowi?Dlaczego?

—Wjegomieszkaniu,naKościuszki.Mayerteżjużbyłniepewny,zacząłsięłamaćimógłnas

wsypać...

*

WyrokiemOkręgowegoSąduWojskowegoPolskiejRzeczypospolitejLudowejoskarżonyRoman

Kolińskizo​stałuznanywinnymwszystkichzarzucanychmuprze​stępstwiskazanynakaręśmierci.
OskarżonegoWacławaKrawczyńskiegoskazanonakarępiętnastulatwięzienia.