Rozdział1
ZielonyOpel„Record",skręcającwPiękną,wjechałcałymimpetemwkałużęiopryskał
przechodniów.Szczupłymężczyznawpłaszczuzpodniesionymkołnierzemuskoczyłwbok.Jegoszare
oczymusnęłysamochódzwidocznąniechęcią.Potemprzeniósłwzroknasłupreklamowy.Zainteresował
goafiszjakiegośfilmu.Podszedłbliżejispojrzałnazegarek.Dochodziłowpółdoósmej.„Gdybymsię
pośpieszył—pomyślał—zdążyłbymjeszczedo»Śląska«naostatniseans."
Wzruszyłlekkoramionamiiprzyśpieszyłkroku,alewkierunkuprzeciwnymniżkino„Śląsk".Poparu
minutachwchodziłjużdodużego,białegogmachuwAlejachUjazdowskich.Mimopóźnejporywwielu
oknachpaliłosięjeszczeświatło.Wtymdomuwraziepotrzebypracowanodwadzieściaczterygodziny
nadobę.
Mężczyznazdjąłwhallupłaszcz,przerzuciłgoprzezramięizacząłwchodzićnaszerokieschody.
Wpołowiepierwszegopiętraktośzawołał,przechylającsięprzezbalustradę:
—MajorzeWichurski!
Idącyzatrzymałsięispojrzałwgórę.
—Cotam?
—Pułkownikszukałwasprzedchwilą.Ma,zdajesię,jakąśpilnąsprawę.
—Otejporze?
Wichurskiskrzywiłsię.Miałwłasnepilnesprawy,któreczekałynaniegowteczkach.
Czegomożechciećpułkownik?—zastanawiałsię,otwierającdrzwisekretariatuszefawydziału.
Postanowiłnagle,żeniewyjedziezWarszawy,zanimniedokończyrozpoczętejroboty.Dosyćjejsię
nazbierałopodczasjegourlopu.Wsekretariaciesiedziałoficerdyżurny,młodyporucznik,którynawidok
wchodzącegouniósłsięzkrzesłaipowiedziałzzadowoleniem:
—Dobrze,żejesteście,towarzyszumajorze.Właśniemiałem...
—Wiem—przerwałniecierpliwieWichurski.—Jest?—wskazałnadrzwi,obiteciemną
skórą.
—Czekanawasodpółgodziny.
Porucznikbyłtrochęurażony.Nielubił,gdymuktośprzerywał.
Majoruchyliłdrzwi.
—Można,pułkowniku?—spytałoficjalnymtoneminieczekającnaprzyzwolenie,wszedłdo
gabinetu.—Chciałeścoś?—rzucił,sięgającdopudełka„Waweli",leżącegonabiurku.—Słuchaj,
Marian,uprzedzamcię,żenieruszęsięzWarszawy,zanimniezakończęsprawySzczecina...Słyszysz?—
spojrzałnaniegozwyrzutem.
—Owszem—odparłuprzejmiepułkownikSołecki.
Kiedymilczeniezaczęłosięprzedłużać,majorpoprawiłsięwfoteluizmieniłton.
—Cośważnego?—spytałzeźleukrytymzainteresowaniem.
Sołeckiuśmiechnąłsięnieznacznie.Natowłaśnieczekał.
—Widzisz,Rysiu—zacząłznamysłem,jakbydobierającsłów.—Jesttakarzecz...Chciałbymz
tobąomówićinformację,którądostaliśmyprzedwczorajzwydziałuczwartego.SprawęSzczecina
doprowadziłeśprzecieżwzasadziedokońca.Zakilkadnimożemyjąjużprzekazaćdośledczego.Ja
wiem,żetynielubiszodrywaniaodpracy,zwłaszczawkońcowejfazie...
—Dobrze,żeotymwiesz—mruknąłWichurskizgryźliwie.
—Mimoto—ciągnąłtamtendalej—chciałbymcipowierzyćnowąsprawę.Zwłaszczażezarówno
źródłootrzymanejinformacji,jakijejcharakterwymagają,abyśmysiętymniezwłoczniezajęli.
—Możenareszciepowiesz,ocochodzi?
—Chodziocynk.Wydziałczwartyuzyskałwiadomość,żezeŚląskadoNiemieczachodnich
przekazywanesądaneonaszymprzemyślecynkowym.Oczywiście,musimytosprawdzić.„Czwórka"
wie,żeźródłoinformacjijestraczejpewne.Nieznajednak,niestety,żadnychbliższychszczegółów.
Sprawajesttrochędrętwa,jakwidzisz.
—Więctychcesz,żebympojechałnaŚląsk—stwierdziłraczej,niżzapytałWichurski.—Sam?
—Nie.Sądzę,żetrzebabędziestworzyćgrupę,doktórejjużsamsobiedobierzeszludzi.Potrzebny
będzierównieżspecjalista.Myślętutajprzedewszystkimotymmetalowcuztwojejsekcji...no,jakżeon
sięnazywa?
—Nowakowski.Alejakimidanymijeszczedysponujemy?Czy„czwórka"...
—Nie!—przerwałSołecki.—Nicwięcejw„czwórce"jużniewiedzą,prócztego—wyjąłz
szufladyipołożyłprzedmajoremniewielkąkartkę.—Czytaj.
Majorprzebiegłwzrokiemkilkazaledwiezapisanychlinijek.
—Tak—mruknął.—Rzeczywiście,jesttegoniezbytwiele.Żadnegopunktuzaczepienia.
Milczelichwilę.Zaoknamiwciążsiąpiłdrobny,kwietniowydeszcz,wsąsiednimpokojuporucznik
rozmawiałzkimśprzeztelefon.Światłolampyzzielonymkloszem,stojącejnabiurku,padałonapapier,
któregoskąpatreśćtakzainteresowałaobuoficerówkontrwywiadu.
WreszcieSołeckisięgnąłpopapierosaizapytał:
—Orientujeszsiętrochęwtejbranży?
—Awiesz,żetak!—odparłmajorzpółuśmiechem.—Byłczas,żezajmowałemsięcynkiem.
Pamiętaszmożeaferę„R-5"?Przecieżtenfacetzaczynałwłaśnieodcynku.
Pułkownikpotwierdziłruchemgłowy.„R-5".,.Ileżonimkrwinapsuł,zanimrozszyfrowalite
wszystkieskomplikowanepowiązaniaikontakty.
—Zarobiłeśnatymkulęwpłuca—rzekłcicho.
Wichurskiwzruszyłramionami.
—Staredzieje.Alecośniecośocynkuwówczassiędowiedziałem.Oczywiście,niechceszmnie
chybawysłaćjakospecjalistę?
—Nie,skądże.Wystarczy,żewtwojejgrupiebędziejedenczłowiek,którydobrzesięnatymzna.
Sądzę,że...—urwał.
Majorspojrzałnaniegopytająco.AleSołeckiniepowiedział,coioczymsądzi,gdyżdodrzwilekko
zapukano.
—Proszę—rzuciłniecierpliwie.
Naprogustanąłjedenzpracownikówwydziałuszyfrów.
—Cotammacie?
—„Czwórka"przekazaładonasszyfrówkę,obywatelupułkowniku.Daliściepolecenie,abywam
dostarczaćnatychmiastwszystkiemateriały,któremajązwiązekzcynkiem.To,zdajesię,dotegonależy.
Pułkownikwziąłpodanąmukartkęiszybkoprzebiegłoczamitreść,poczymwzruszyłramionamize
zdziwieniem.
—Dobrze,dziękuję.Wszystkietegorodzajuinformacjeprzekazujciewdalszymciągubezpośrednio
domnie.
Pracownik„szyfrów"wyszedł.
—Icotynato?—spytałszefwydziału,kiedyWichurski,zapoznałsięztreściąprzyniesionejkartki.
—Toniemażadnegosensu.Pocooniszyfrująadresyhut?Możnajeprzecieżznaleźćwkażdej
książcetelefonicznej.
—Tak.Sądzę,żesątudwiemożliwości.AlbonaŚląskusiedzifacet,którychcesięwykazaćjakąś
robotąiprzekazujewtejchwilibzdurybezznaczenia...
—Widoczniegoprzycisnęli.Wiesz,jaktojest.Mówisięczłowiekowi:nicnierobisz,zacoci
płacimy,itakdalej.
—Możliwe.Możetomiećteżzupełnieinneznaczenie.
—Myślisz,żejestpodwójnieszyfrowane?
—Decydowaćmożeukładadresówlubichkolejność.Ostatniawtejkolejności—tohuta
„Nadzieja".Cobyśpowiedziałnato,żegośćwłaśnieterazniąsięinteresuje?
—Ostatniaalbopierwsza,albożadnaznich.Możetobyćrównieżpotwierdzenieotrzymanego
zadania.Właściwie,towiemywtejchwilitylesamo,copółgodzinytemu.
Sołeckipotrząsnąłgłową.
—Pamiętaj,żejesttojużdrugisygnałwciągutrzechdni.Wprawdzietreśćszyfruniemadlanasw
tejchwiliżadnegoznaczenia,alesamfakt,żezostałnadany,potwierdzainformację„czwórki".
Samterazwidzisz,żetrzebajaknajprędzejorganizowaćgrupęiwyjeżdżaćnaŚląsk.
—Jakikryptonim?
—„C4"—rzekłpułkownikipołożyłprzedWichurskimteczkę,doktórejwłożyłobiekartkiz
wydziałuszyfrów.
*
Dochodziłapółnoc.MajorWichurskiodsunąłfiliżankęznawpółwypitąkawąiodkaszlnął.Dymz
papierosówwisiałwpokojujakgęsta,szarachmura.Wichurskiwstał,otworzyłszerokooknoiprzez
paręminutwdychałwilgotne,deszczemprzesiąkniętepowietrze.
Rozbolałagogłowa.Oddwóchgodzinbezskutecznieusiłowałrozwiązaćzagadkętajemniczych
szyfrówzadresamihutcynkowych.Comiałyoznaczać?Ktojewysłał?Poco?Dokogo?Oczywiście,
tegonierozwiążedzisiejszejnocy.Anion,aniwydziałszyfrów,doktóregozwróciłsięzprośbąo
pomoc.Zresztą—ktowie?
Wyszedłzeswegopokoju,zamykającgonaklucz,skręciłwstronęschodówiszybkimkrokiem,aby
rozprostowaćkości,wbiegłnatrzeciepiętro.Tutaj,mimopóźniejpory,pracowałajeszcze„szyfrówka".
Wmałympokoiku,oświetlonymtylkolampąstojącąnabiurku,dwóchpracownikówwydziałutoczyło
ocośzawziętyspór.Nawidokwchodzącegoumilkli,ajedenpowiedziałznutązniechęceniawgłosie:
—Jeszczenic,towarzyszumajorze...Niewybrnęliśmyztego.
Wichurskiopadłnastojącywkąciefotel,westchnąłiodparł:
—Wcaleniewymagam,abyścietozrobilijużdziś.
Widaćbyłojednak,żejestodrobinęrozczarowany.
Starszyzpracowników—niski,przygarbiony,ołysejczaszceizmęczonych,przekrwionych
oczach—rzuciłjakbyodniechcenia:
—Pamiętamjednątakąsprawę,wktórejdwóchagentówwywiaduwojskowegoprzekazywałosobie
wzajemniesametylkoadresyróżnychinstytucji.
Majorspojrzałnaniegoznagłymzainteresowaniem.
—Rozwiązaliścieto?
—Tak.Tobyłoproste.Przedostatniadresoznaczałzawszemiejscenastępnegoichspotkania.
Wpadliśmynatoszybko.Aletutaj...Wpoprzedniejinformacjiniebyłożadnychadresów,więctochyba
nieto.
—Japamiętamszyfry,wktórychadresoznaczałnazwiskospalonegoagentaalbokilkuagentów—
zauważyłdrugipracownik.—Posługiwaniesięadresamitobardzoznanysposóbprzekazywania
informacji,powiedziałbymnawet:oklepany.Dlatego...—urwałiuśmiechnąłsięzzażenowaniem.—
Dlategowłaśniespieraliśmysięprzedchwilą.Bo...
—Uważam—rzekłcierpkostarszypracownik—żenależypoczekaćkilkadni.Jeżelinadejdzie
jeszczejednawiadomość,możezestawienietychtrzechpomożenamwrozwiązaniuzagadki.
—Czekaniemnicniezałatwisz—mruknąłtamten.
—No,więcpróbuj!—żachnąłsięłysy.—Janadziśmamjużdosyć.Północminęła.
Wstałzzabiurka,zamknąłzhałasemszufladęizacząłostentacyjnieskładaćrozrzuconepapiery.Już
czwartydzieńwychodziłzCentraliotejgodzinie.Byłstarymfachowcemiświetnympracownikiem,ale
jegosłabezdrowieniewytrzymywałoostatnionawałuroboty.Pomyślałprzelotnie,żetrzebabędzie
chybawziąćwreszciezaległyurlop.
*
WgabinecieWichurskiegoczterejmężczyźniijednakobietaodparugodzinomawialiwyjątkowo
trudnezadania,postawioneimprzezszefawydziału.
—Brakpunktuzaczepienia—powtórzyłWichurskidwukrotnie.
Tobyłapodstawowatrudność,októrąsiępotykalicochwila,kiedyktóryśrzucałcoraztonowe
koncepcje.
—Niemamywyjścianaichbazę—stwierdziłkapitanZientara,pracownik„trójki".Odszeregulat
tkwiłpouszywprzemyśleiWichurskibardzosobieceniłjegoobecnośćwgrupie.Okapitaniemówiono
wCentrali,żenigdyniezawodzi.
—Właśniedlatego—rzekłmajor—problemśrodowiska,zktóregomógłbyćzwerbowany
agentczyteżagenci,musimynarazieodłożyćnadalszyplan.
—Majorze,jakuzgadniamykontakty?WyjedzieciejakoinspektorNajwyższejIzbyKontrolii
będziecieprzezpewienczasosobąwystępującą,żetakpowiem,oficjalnie.Aletonammożetrochę
utrudnićwspółpracęzwami.
—Kontaktyomówimyszczegółowodopieropozatwierdzeniuplanuprzezpułkownika—odparł
Wichurskipochwilinamysłu.Samjeszczewtejchwilidokładnieniewiedział,jakgrupabędziesię
wzajemnieporozumiewać.
PorucznikEwaJasińskapodniosłanamówiącegoswojejładne,ciemnoniebieskieoczyilekki
uśmiechprzewinąłjejsięprzezwargi.
—Niemożemysięprzecieżograniczyćjedyniedogmachusłużbybezpieczeństwa—zauważyła.—
Azdrugiejstrony,niemożliwejestwtejchwiliustalenieżadnychkonkretnychform
kontaktowaniasię,bopoprostuniewiemy:kiedy,kogoigdziebędziemyszukać.
—Wiatruwpolu—mruknąłporucznikNowakowski,przeciągającsięwfoteluzeznużeniem.
Zientaraobrzuciłgokarcącymspojrzeniem.
—Abyciętenwiatrsolidnienieoziębił—powiedziałsurowo.—Towarzyszumajorze,wydajemi
się,żeJasińskamarację.Okontaktachmożemyprzecieżmówićtam,naŚląsku,jaksytuacjasiętrochę
wyjaśni.Azwłaszcza,jakbędziemywszyscyzorientowaniwobecnymsystemiepracyhutcynkowych.
Moimzdaniem,trzebazwrócićspecjalnąuwagęnatajnąkancelariędyrektorainaobiegdokumentacji.
Tutajmożesiękryćźródło,zktóregoczerpanesąinformacje.Wiemywszyscyotym,że...
—Oho,Zientarazaczynareferat—szepnąłNowakowski,przechylającsięzkrzesłemwstronęEwy.
—Maszpapierosa?
Podałamuotwartepudełko„Grunwaldów".
—Eee...—skrzywiłsię.—Takiesiano.Igryzie,izaciągnąćsięniemożnaprzyzwoicie.
—Majorpalimocne,weźodniego.Awogóle,nieprzeszkadzaj.
—Siedziałemostatnioprzykilkusprawach,którewydziałśledczyskierowałjużdoprokuratury—
mówiłdalejkapitanZientara.—Bałaganwobiegudokumentacji,wydawanienaparędnidokumentów,
którewtymsamymdniupowinnywrócićdoszafypancernej,anawet—cojużjestzupełnymskandalem
—wyrzucaniedokoszakalkimaszynowej,towszystkostwarzaidealnewarunkidoujawnianiatajemnicy
państwowej.
PorucznikSkowroński—wysoki,przystojnybrunet—ziewnąłdyskretnieispojrzałnazegarek.
—Proponuję,majorze—ciągnąłZientara—abyjednązpierwszychnaszychczynnościpo
przyjeździebyłodokładneprzyjrzeniesięsprawom.
—Jaktosobiewyobrażaciewpraktyce?
—Oczywiście,niemysami.Iniezapośrednictweminspektorówkontroliresortowej.Ale...
—JestprzecieżwśródnasinspektorNIK-u,zszerokimiuprawnieniami—rzuciłNowakowski.
Wichurskiuśmiechnąłsiękątamiust.
—Ale—mówiłkapitan,niezadowolony,żemuprzerwano—dotejrolitrzebawykorzystaćtylkoi
wyłącznieterenowąsłużbębezpieczeństwaijejpoufneinformacje.
—Materiały—dodałmajor.—Zokresuconajmniejjednegoroku.Sądzę,kapitanie,żetowysię
zajmiecieanalizątychmateriałów.Odpowiadawamto?
—Owszem—odparłZientaraznietajonymzadowoleniem.—Mamwtejdziedzinietrochę
doświadczenia.
—Ewa—Wichurskispojrzałnaniąprzelotnie,awjegooczachzabłysłajakaśiskierka—jako
doświadczonyprawnikidobrypsycholog,obdarzona,jakwiemy,dużąintuicją...
—Oho!—mruknąłznowuNowakowskiiumilkłspeszony,bomajorobrzuciłgokrótkim,ostrym
spojrzeniem.
—Ewazajmiesięprawdopodobnieinwigilacją.Tonajczulszastronanaszegozadania.I
najtrudniejsza.
Jasińskauśmiechnęłasięlekko.Nieobawiałasiętrudnegozadania.Pracującodośmiulatw
kontrwywiadzie,dostawałajużniejednokrotniepodobnepolecenia.Pozatympociągałająwspółpracaz
Wichurskim.
ZewspółpracytakiejcieszyłbysięniejedenpracownikCentrali.PartyzantArmiiLudowej,oficer
oddziałówzwiadowczychIArmii,odznaczonydwukrotnieKrzyżemGrunwaldu,apóźniejOrderem
OdrodzeniaPolski...Podziwianogo,szanowano,zazdroszczono.
Powyjściuzwojska,mimotrudnejiabsorbującejpracywCentrali,Wichurskipotrafiłjednak
skończyćwyższestudiaprawnicze.Itorównieżwzbudzałoszacunek.
—PorucznikuSkowroński—zwróciłsięzkoleidoprzystojnegobruneta.—Dowasbędzie
należałałącznośćpomiędzynaszągrupąaWarszawąiwspółdziałaniezkomórkamipomocniczymi.
Zwłaszczaz„szyframi"iz„czwórką".
—Anamiejscu?
—NaŚląsku?BędzieciewczasiecałejnaszejakcjipracowaćwWojewódzkimUrzędzie
Bezpieczeństwa.Niewidzętu,niestety,dlawasnicspecjalnieatrakcyjnego—uśmiechnąłsię.—
Ciągłe,systematyczneutrzymywaniekontaktówpomiędzynamiaCentraląimiędzypracownikami
grupy.Organizowanie,wraziepotrzeby,pomocyzestronysłużbybezpieczeństwa,anawetmilicji.Cóż
jeszcze...Właściwie,toprzedewszystkimkoncentrowaniewwaszymrękuwynikówakcji.
—Aja?—spytałNowakowski,gaszącpapierosa.
—Wy?Metalowiec,specjalistaodcynku—ijeszczepytacie?Fachowapomoc,ocenaitakdalej.
Samiwiecie.Wraziepotrzeby,równieżpomocdlaEwy.
—Całaprzyjemnośćpomojejstronie—rzekłporucznikszeptem,agłośnoodparł:—Oczywiście,
towarzyszumajorze.
*
PociągpośpiesznydoKatowicruszyłzDworcaGłównego.Jakiśspóźnionypasażer,gwałtownie
machającrękami,biegłprzezkrótkąchwilęwzdłużprzesuwającychsięwagonów,wreszcieuczepiłsięi
wisiałtak,niemogącotworzyćdrzwi.Ulitowałsięnadnimjedenzpodróżnych,któryz
zainteresowaniemobserwowałprzezoknotenbiegzapociągiem.Otworzyłdrzwiizziajany,czerwonyna
twarzymężczyznawylądowałszczęśliwiewjednymzprzedziałów.
EwaJasińskaodetchnęłazzadowoleniem.Przymknęłaokno,poprawiłarozburzonewiatremwłosyi
wróciładoprzedziału.
MajorWichurskiodsunąłsię,robiącjejmiejscepodoknem.Jechalijako„małżeństwo",mielina
palcachobrączkiiwyglądalinaokojakzakochana,niedawnopoślubionapara.Elegancki,tweedowy
kostiumEwyiciemnobrązowe,świetnieskrojoneubraniemajoraprezentowałysiębardzodobrzew
przedzialepierwszejklasypośpiesznegopociągu.
Prócznich,wkącie,przydrzwiach,zdawałsiędrzemaćodpierwszejchwilimężczyznaoszczupłej
twarzyisennychoczach.Niemiałwalizki,tylkoskromnątorbęzimitacjiskóry,ajegowiatrempodszyta
jesionkawzbudzałajeżelinielitość,towkażdymraziewspółczucie.Wydawałosiętrochędziwne,że
podróżujepierwsząklasąimajorosądził,żejestprawdopodobniepracownikiemPKP.
Miejscanaprzeciwnichzajęlidwajmężczyźni,bardzozaaferowani,jakgdybykończyliterazod
dawnaciągnącąsięrozmowę.Wyższyznich,tęgi,wwiekuokołoczterdziestupięciulat,oszerokiej,
zdrowejtwarzy,takiej,októrejmówisięzazwyczaj,żejestdobrodusznaiszczera—wpakowałna
siatkęgrubowypchanątorbęskórzanąiterazspoglądałnaniącopewienczasniechętnie.Widocznie
zawartośćtorbyprzyczyniałamutrochękłopotu.
Drugimężczyzna,ochudej,wystającejgrdyce,którawciążmusięporuszała,jakbycośprzełykał,
miałtypowywyglądurzędnika,zeswojąbladątwarzą,lekkozaczerwienionymipowiekamizmęczonych
widaćoczuizapadniętąklatkępiersiową.Wtonie,jakimsięzwracałdoswegotowarzysza,byłaledwo
dostrzegalnanutkaugrzecznieniaczynieśmiałości.
Kiedypociągruszył,wyższywstałiwyszedł,mówiącdotamtego,żekupiwwagonierestauracyjnym
bloczkinadwaobiady.Poparuminutachwrócił,trochęzagniewany.Okazałosię,żenapierwsząturę
wszystkiebloczkizostaływykupione,kiedypociągjeszczestałnaperonie,istarszykelnerporadził,aby
odrazuwykupićnadrugąturę,odKoluszek.
—Kupiliście?—spytałniższy.
—Tak.
Siedzielichwilęwmilczeniu.
—Alewiecie—zacząłmężczyznazchudągrdyką—żepostawieniesprawyprzezDomagalskiego
byłozupełniebeznadziejne.Przecieżonniebierzewcalepoduwagę,żeunaswhutnictwieistniejąplany
inwestycyjne,żeistniejąjakieśnormyfinansowe,którenamniepozwalająnatakiewyskoki,jakieon
proponował.
—Awypatrzycienatotylkooczamiksięgowego—odparłwyższytrochęniecierpliwie.—Trzeba
rozumowaćelastyczniej—wykonałparęnieokreślonychruchówręką.—Planywróżnychsytuacjach
mogąulegaćzmianom.Ipowinny.
—Dyrektorze,notopocoteplany,jeżeliwciążjemamyzmieniać!—żachnąłsięmężczyzna,
nazwanyksięgowym.—Przecieżzatymstoicałaprodukcja,przygotowaniemateriałowe,surowcowe,a
teraztowszystkomusimyprzerabiać.Takakołomyjkarozbijacałąrobotę.
Dyrektorwzruszyłramionami.Wgruncierzeczyzgadzałsięzksięgowym,alecotubyłojeszczedo
dysputowania,jeżeliwszystkoitakzostałotam,wWarszawie,uchwalone,podpisaneikropka.
Uczułbólwkolanie,mruknął,żepewniebędziedeszcz.Księgowypopatrzyłprzezoknoikiwnął
głową.Nadworze,mimowczesnegopopołudnia,byłoszaro,wiatrzginałdoziemiprzydrożnekrzakii
rozrzucałpopolachgarściezeszłorocznej,zeschłejtrawy.
Mężczyznawroguprzedziałunakryłgłowępłaszczemipewnieusnął.Ewaspoglądaławzadumiena
przesuwającesięzaoknemzabudowaniajakiejśstacji.Myślałatrochęotym,jakbędziewyglądaćich
robota,zwłaszczakiedyszefemgrupyjestsamWichurski.Jechalirazemnajegowyraźneżyczenie.W
jednymzdalszychwagonówdrzemałpewnielubczytałNowakowski.Resztagrupymiałaprzyjechać
dopieronadrugidzień.
Księgowyzachrapałdonośnie,ocknąłsięiprzetarłoczy.Potemprzyjrzałsiędyrektorowiinagle
spytałzniepokojem:
—Wzięliściewszystkiesprawozdania?
—Tak.Czekajcie,jeszczesprawdzę...
Dyrektorwstał,sięgnąłnapółkęizdjąwszystamtądswojąpękatątorbę,położyłjąsobienakolana.
Przezchwilęmocowałsięzupartymzamkiem,syknąłzbólu,bozadrasnąłsobiepalce,wreszciezamek
puściłitorbasięutworzyła.Nasamymwierzchubyłakolorowa,kraciastapiżama,ręcznik,przybory
toaletowe,wszystkowwielkimnieładzie.Ichwłaścicielnienależałwidaćdoludzizbyt
systematycznych.Wreszciepodręcznikiemukazałysiędwieróżowe,tekturoweteczki,związane
kokieteryjnienakokardkę.Jednamiałanapis:Sprawozdanierocznehuty,druga:Sprawozdanie
kwartalne.
Spodróżowychteczekwysunęłasiętrzecia,zielona,bezżadnegonapisu.Dyrektorpopatrzałnaniąze
zdziwieniem.Księgowypatrzałrównież,ajegojasne,postrzępionebrwiunosiłysięcorazwyżejiwyżej.
Przechyliłsięwstronędyrektorairzekłkonspiracyjnymszeptem:
—Pocóżzabieraliścieplanyprodukcjispecjalnej?
—Psiakrew,musiałymisięzaplątaćmiędzyteczkami...Zresztąniejesttotakieważne,itak
będziemyprawiewszystkozmieniać.Zabiorętodosiebie,ranooddamdotajnejkancelariiibędzie
spokój.Słowodaję,zupełnienierozumiem,dlaczegotozabrałem...
—Nakonferencjęniebyłoprzecieżwcalepotrzebne.—Wgłosieksięgowegodałosięzauważyć
lekkąnaganę.
—Tak,alejednakmogłasięprzydać.
—Powiedzciesami,dyrektorze...agdybytaktateczkazginęła?
Dyrektorwzruszyłramionami.
—No,cóż.Ostatecznie,niekwitowałemwtajnejkancelariiodbioru.Gdybyzginęła,naczelnymau
siebieoryginał.
—Byłobywamjednaktrudnosięwytłumaczyć.
Dyrektornieodpowiedział.Spojrzałnazegarek,potemnabudynkiprzesuwającesięzaoknemi
wstał,zapinającmarynarkę.
—Idziemy?—spytałksięgowy.
—Tak.ZarazKoluszki.
—Przepraszam—wtrąciłnaglemężczyznazroguprzedziału,któryodpewnejchwiliniespał,lecz
czytałgazetę.—Niewiecie,panowie,przypadkiem,czymożnajeszczewykupićbloczeknaobiad?
—Sądzę,żetak—odparłdyrektor.—Niemaspecjalnegotłokuwpociągu.
Sięgnąłpotorbęizastanawiałsięprzezchwilę.Byłaciężka,niechciałomusięjejzabieraćdo
wagonurestauracyjnego.Spojrzałnamłodegoczłowieka,aletennajwidoczniejmiałzamiariśćnaobiad.
Zwróciłwięcwzroknasiedzącąnaprzeciwparęi,przywołującnaustauprzejmyuśmiech,conawidok
Ewyniebyłowcaletrudne,zapytał:
—Czypaństworównieżwybierająsięteraznaobiad?
—O,nie!—Ewaodwzajemniłasięuśmiechem.—Myśmysięsamizaopatrzylinadrogę.
Zresztą,mężowiniesłużykuchniarestauracyjna.
—Wtakimrazie,czymożemypaństwaprosićozwrócenieuwaginanaszerzeczy?—Wskazałna
wiszącepłaszczeiobieteczki.—PaństwochybaniewysiadająprzedKatowicami?
—Nie—odparłaEwa.—Dobrze,zaopiekujemysięrzeczami.
Młodymężczyznawysunąłsięzprzedziału,podążającwstronęwagonurestauracyjnego.Zanim
wyszlidwajzgłodnialiizmęczenikonferencjąpracownicyhuty.
—Widzisz—odezwałsięmajor,kiedytamcioddalilisięjużoddrzwiprzedziału—masztuodrazu
kapitalnyprzykładnato,comówiłZientara.Dyrektorhutyzabierazesobąwteczcetajnedokumentyi
wcaleotymniewie.Gdzieonje,dojasnejcholery,trzymałwtymswoimbiurze?Dlaczegonieoddał
przedwyjazdem?Jabymtakiegofacetazmiejscawylałzkierowniczegostanowiska.Aprzynajmniej
zdrowonauczyłrozumu.
—Alepopatrz,jakiemadonaszaufanie!—uśmiechnęłasięEwa,wskazująctorbęzdokumentami.
—Ciekawe,czydonasobojga,czyteżtylkodotwoichpięknychoczu...
—Zostaw.Mniezaciekawiacośinnego.
—Tenmłodyczłowiek,któryrazemznimiwyszedłnaobiad?
—Tak.Niedziwiłabymsię,gdybyśmysięjeszczeznimspotkali.
—Wjakichokolicznościach?
—Och,niewiem...
Niechciałabliżejsformułowaćswojejmyśli,amajornienalegał.
Podobrejgodzinieobaj„hutnicy"wrócilizzadowolonymiminamidoprzedziału.Bystrzejszy
obserwatordostrzegłby,żenieobyłosiębezwzmocnieniaduchaiciałakilkoma„głębszymi".Tużzanimi
cichowsunąłsięmłodymężczyznaiznówzagłębiłsięwczytaniugazety.
DyrektorzapaliłpapierosaizwróciłsiędoEwy:
—Bardzopani...—poprawiłsięszybko—państwudziękujęzaopiekąnadrzeczami.
—Ależproszębardzo.Todrobiazg—odparłWichurski.
—Konferencjawministerstwietrwałatakdługo,żeniezdążyliśmyjużniczjeśćprzedodjazdem.
—Ach,tekonferencje!Zabierajączłowiekowipołowęwolnegoczasu,aniezawsze
przynosząpożytek—westchnęłaEwa.
Księgowyspojrzałnaniązpełnąaprobatą.
—Zwłaszczakiedypróbująnanichzmieniaćto,cojużoddawnazostałoustalone—rzekł
niechętnie.Myślamiwciążjeszczetkwiłnasaliministerstwa.
—Takieplany—zaczęłaEwaznamysłem—tosięchybaprzecieżustalaraznakilkalat?
—Różniebywa—dyrektoruśmiechnąłsięwyrozumiale.—Wydajemisięjednak,żepanichyba
niemusizaprzątaćsobiegłowykonferencjamiiplanami?
—Kiedytobardzociekawe—odparła.
—Jakczasem.—Obajpanowiezhutyspojrzelinasiebiezrozbawieniem.—Tosą—mówiłdalej
dyrektor—bardzopoważnezagadnienia.Hutnictwotonaszedewizy.Nietylkowęgielidziezagranicę,
aleicałyszeregwyrobówhutniczych.
—Ajednak—wtrąciłmajor,którywyglądałjakbysięnagleobudził—węgiel,jakdotychczas,jest
naszympodstawowymsurowcemeksportowym.
—Oczywiście.Aleniechpanweźmienaprzykładelektrody.Alboprodukcjęspecjalną.
—Whutnictwie?—spytałaEwa.
—Tak.Sątospecjalneasortymenty,bardzoważnedlaprzemysłupaństwowego.
—Topanchybajestjakimśważnymdyrektorem—rzekławpodziwie.
—Poniekądtak.Wtejteczce,którąpanisięzaopiekowała,sąnaprzykładdokumenty,któreznają
tylkotrzyosobywkraju:naczelnydyrektorhuty,minister—ija!
Księgowychrząknąłiporuszyłsięniespokojnie.
—Niedługodojeżdżamy—powiedział,chcącodwrócićuwagędyrektoraodspraw,któreznają
tylkotrzyosoby.Aledyrektorjużsięrozpędził.
—Takaprodukcjama,jakjużmówiłem,ogromneznaczenie.MamyprzecieżwPolscewielu
zdolnychspecjalistów,nowewynalazki,wiążącesięrównieżizprodukcjąspecjalną.
—Czytodużafabryka,wktórejpanpracuje?
—No,hutycynkuniemożnanazwaćfabryką—uśmiechnąłsiępobłażliwie.—Gdybypani
sama,nawetbardzopowierzchownie,przyjrzałasiępracytakiejnaprzykładhuty„Zjednoczenie",
zrozumiałabypani,czymjestdlanascynk.Ostatniojedenzmłodych,zdolnychinżynierówwpadł
napomysł...—urwałichrząknął.—Tak,oczywiście,bliżejotychrzeczachsięniemówi.
—Zwłaszczawpociągu—szepnąłksięgowy,któryażpobladłzirytacji.Tenbałwandyrektorma
stanowczozadługijęzyk.Niechktośusłyszyidoniesie,gdzietrzeba,abędziedopieroładnypasztet!
Potem,jakzwykle,dyrektorsięwyłgaiwszystkoskrupisięnaksięgowym.
Pociągzwalniałcorazbardziej,poobustronachwagonubłyszczałyświatłaKatowic.Dojeżdżali.
Rozdział2
Dochodziłaczwartarano.Dzieńwstawałchłodny,niebobyłoczysteipogodne.Kwiecień,tak
kapryśnytegoroku,kończyłostatniądekadępodznakiemsłońca.
Whuciecynkowej„Nadzieja"szmelcerzyodpółgodzinybylijużprzypracy.Majsteroddziału
piecówmuflowych,krzywonogi,pokaszlującyBernardWyciślik,przechodziłodstanowiskado
stanowiskaroboczegoikręciłnosem.Cośmusięniezgadzało.Przecieżwszyscyprzyszli,jakzwykle,o
trzeciej.Nikogoniebrakowało.TerazjednakmłodyKowolobsługujedwapiece.
—KajsiępodziołstaryGanysz?—mruknąłdosiebie,przecierajączaspaneoczy.
Ktośstanąłtużzanimipowiedział:
—Dzieńdobry,paniemajster.Conowego?
Odwróciłsię,trochęzdziwiony.TobyłtennowyinżynierzKrakowa,cogopoAkademiinapraktykę
przysyłali.KowalskiczyKowalewski,jakośtak.
—Anic,panieinzinierze.—NiechciałmówićoGanyszu.
—Jedenszmelcerznieprzyszedłdziśdopracy.Zachorował—rzekłinżynierKowalski,odpinając
guzikprzykołnierzuwiatrówki,bowhalibyłogorąco.—WalentyGanysz.Zresztą,pewniejużwiecie.
—Atak—przyznałmajsterskwapliwieipomyślałzdziwiony:„skądtynpieronwie?"—
Kowolrobinadwóchpiecach.
Nagleprzypomniałomusię,żeuGanyszówwczorajbyłowesele.Córkęwydawalizamąż.Stary
„zachorował",bosiępewniespił.
Tymczaseminżynierpodszedłdopieca,uważnieprzyglądającsięmuflom.Zdawałomusię,żew
jednymmiejscujakbytroszkęjednaznichbyłanieszczelna.Tlenekcynkumógłsięwówczasulatniać.
—Jakatemperatura?—spytałszmelcerza.
—Tysiąc—odparłtamten,przelotnierzucającokiemnatermometr.Byłodopieroosiemset.
Ciekawbył,czyinżyniertozauważy.
Odtygodniaszmelcerzeizlewaczepróbowalinawszystkieznaneimsposobyprzyłapaćnowego
inżynieranajakimśbłędzie.Zachowywalisiętakzresztąwobeckażdego,ktoprzychodziłdohutyna
kierowniczestanowisko.
Kowalskiego,którywszystkodostrzegł,bawiłototrochę.Nieodczuwałwtymwyraźnejzłośliwości,
leczcośwrodzajupsotnejgry.Zochotąpoddałsięjejwymogom,wytykającnatychmiastkażdy
spostrzeżonybłądireagującnakażdąpróbę,jakiejgopoddawano.
Toteżiterazuniósłbrwiwgóręzudanymzdumieniemipowiedział:
—Wyściepewnieteżbylinaweselu,co?Ćmiwamsięjeszczewoczach.Otejgodzinie
temperaturapowinnajużprzekraczaćtysiącstopni,aniewlecsięnaośmiuset.
Szmelcerzopuściłgłowę,kryjącśmiech.Grałwdrużynie„Zabrze",byłzagorzałymwielbicielem
sportuiterazpomyślał:„Jeden—zerodlategokrakowskiegogacka".Amajsterpodrapałsięponie
ogolonejbrodzie,usiłującwydedukować,skądinżynierwieoGanyszowymweselu.
TymczasemKowalskiopuściłoddziałpiecówmuflowych,przezchwilęzastanawiałsię,czy
niezajrzećdohalikwasusiarkowego,alerozmyśliłsięipodążyłwstronąstołówki.Dochodziłowpół
dopiątej,należałozjeśćśniadanie.
Wdużej,ciepłejsalibyłoniemalpusto,tylkoprzybufeciekrzątałasięprzysadzistablondynka,
ścierającladę,mokrąodrozlanegopiwa.Nawidokprzystojnegoinżynieraodłożyłaścierkęispiesznie
wytarłaręcewfartuch.Wiedziałajuż,żezarazpodejdzie,przywitasię—możenawetpocałujewrękę,a
potempoprosioherbatę.
—Dzieńdobry,paniIreno—usłyszałamiły,metalicznygłos.—Śliczniepanidziśwygląda.Dobrze
sięspało?
—Dobrze,jazawszedobrześpię—roześmiałasię.Naglezrobiłojejsięwesoło.Poprawiła
rozrzuconewłosy,ukradkiemrzuciłaokiemdolusterka,leżącegozboku,przygablocie.„Nossię
świeci"—pomyślałazprzestrachem.—Herbatypanudaćczybiałejkawy?
—Możebyćkawa.Izedwiebułeczkazserem.Jaktomiło,żemogęsobietrochęzpaniąpogadać.
Wiepani,nieznamtujeszczeprawdęnikogoitrochęmitęsknozaKrakowem.
—O,japanarozumiem—westchnęła.—Jakczłowiekniemadokogoustotworzyć,tosmutno.
Kiedyśprzyjeżdżałtuprzezparętygodnitakireferentzjednejspółdzielni...Onitutajpracowali,coś
budowali.Teżsięskarżył,żetęsknizadomem,botutajnikogonieznał.Ciągledomnieprzychodził—
zaśmiałasięizarumieniła,niewiadomoczemu.—Nawetprzystojnybyłzniegochłopak.Tylkotrochę
natrętny...
—Jakja?—spytałKowalskiipochyliłsiękuniejprzezladę.Odsunęłasiętrochę,bowgłębisali
jeszczektośsiedział.
—Nie,coteżpan...Tamtenbyłinny.Zresztąpotrzechtygodniachwyjechał.
—Dlaczego?
—Wiepan,taspółdzielniapodobnoźlepracowałaczycośtakiego.Późniejprzyjechaliinni...
—Innaspółdzielnia?
—Tak.Sątuprzecieżodparudni.Musiałpanichwidzieć.Kierownikwstąpiłraznapiwo.Taki
łysawy,wokularach.Podobnobardzopracowity,aleniesympatyczny.
—Aja,jakijestem?—dopytywał,przytrzymującdłoniąjejszorstką,wilgotnąrękę.—Bardzo
niemiły?
Zaprzeczyłaruchemgłowy.Odeszłaodlady,położyłanatalerzdwienajładniejsze,rumianebułeczki
zserem,nalaładoporcelanowegokubkakawy,palcemwyciągnęłapływającynapowierzchnijakiś
okruch.Spojrzaładogablotki.Byłytamjeszczewczorajszepączkiitortorzechowy.
—Możepodaćpanucośsłodkiego?—spytałazwahaniemizarazpożałowałategopytania,bo
Kowalskiodparłzpółuśmiechem,patrzącjejprostowoczy,żeowszem,alenieterazinietutaj...może,
jakwybiorąsięwieczoremdokina,towtedy.Udała,żeniezrozumiałaaluzji.Nakinojednakzgodziłasię
beznamysłu.Niecodziennietrafiałjejsiętakiładnychłopieciwdodatkuinżynier.
Jedzącśniadanieprzystoliku,zacząłsięzniąterazdroczyć,wypominającowegoreferentaze
spółdzielni,potemkierownikawydziaługospodarczego,chudegoAlojza,zktórymwidziałjątrzydni
temunaulicy—anawetmajstraWyciślika,nacojużsięoburzyła,bostaryizkrzywyminogami.
PowyjściuzestołówkiKowalskiprzesiedziałażdojedenastejwbiurze,apotemwyszedłznowudo
oddziałupieców.Szmelcerzeskończylijużrobotę.Wczesnymwieczoremprzyjdąnaichmiejsce
zlewacze,aledowieczorabyłojeszczedaleko.Inżynierzajrzałdosiarkowni,pokręciłsiętrochęprzy
magazynie,potemodwiedziłlaboratoriumanalityczneiwdałsięwdłuższąfachowądyskusjęz
chemikaminatematrafinacjicynkumetodą„NewJersey".Wreszcieuznał,żeporanaobiad.
*
KapitanZientaraodsunąłniecierpliwiepodanąmuteczkę.
—Nietę,poruczniku—powiedziałtonemlekkopoirytowanym.—Mówiłemwamprzecież,że
chodzimioostatniprotokół.
PorucznikzWojewódzkiegoUrzęduBezpieczeństwaspojrzałnateczkę,zafrasowałsięiwestchnął.
—Aprosiłemwkancelarii,żebyostatni...—szepnąłnieosobowo.Starającsięnierobićhałasu
swymiciężkimibutami,ostrożniewyszedłzgabinetu.
Zientaraznowupogrążyłsięwstudiowanieprotokółów.Robiłtozwrodzonąsobiepedanterią,
analizującznamysłemzdaniepozdaniu,chwilaminawetodczytującjepółgłosem.
Wpewnejchwiliskrzywiłsięniechętnie.
—Ględzi...—mruknął,sięgającposzklankęzwystygłąherbatą.Jakiśnieznanybliżej
inspektorkontroliresortowejzabawiałsięwprzydługie,zupełniezbyteczneopisy.
...Kancelariatajnazatrudniatrzechpracowników.Każdyzpracowników,zatrudnionychwwyżej
wymienionejtajnejkancelarii,maokreślonąfunkcję,wynikającązzatwierdzonegoprzeznaczelnego
dyrektorahutypodziałuczynnościdlatejżetajnejorganizacji.Dozadańkierownikakancelarii
należy…
—Cozabałwan—rzuciłdosiebie,odkładającprotokół.Inspektor,widocznieniebardzo
wywiązawszysięzeswegozadania,niemiałoczympisać.Wpakowałwięcdoprotokółucałąniemal
instrukcję.
Drzwiskrzypnęły,wróciłporucznik,niosąckilkateczek.Jednąpołożyłnabiurkuprzedkapitanem,
inneumieściłnawszelkiwypadeknasąsiednimstoliku.
—Tojestjużnapewnoostatniprotokółzhuty„Nadzieja".Pierwszykwartałtegoroku.Proszę...
Zientarapokwitowałteczkękrótkimchrząknięciem.Jegogruby,czarnybrulionzdawałsiępęczniećz
każdągodzinąodwciążprzybywającychnotatek.
—Jakieśaktualnesygnałystamtąd?
—Jakieś...toznaczy...nierozumiem,ocopytacie,kapitanie.
Zientarawestchnął.
—Pytam,czyodczasuostatniejkontrolimaciejakieśnoweinformacjezhuty„Nadzieja"?
—Nie.Nictakiegoniemieliśmy.
Porucznikspojrzałukradkiemnazegarek.Byłoposzóstej.Tenzasuszonypedanttrzymagotujuż
bliskodziewięćgodzin.Kiedyżwreszciezechceiśćnaobiadczygdziekolwiek,choćbydodiabła.Czy
onitamwWarszawiewogóleniejedzą.
—Kapitanie,niejesteściegłodni?—odezwałsięzachęcającymtonem.—Unasjestklub,można
tambardzodobrzezjeść.
—Później—uciąłkrótkoZientara.—Gdzieżeściepodzielitenprotokół?Aha,jest...
Otworzyłteczkę,przerzuciłkilkapapierów.Naglespojrzałnazgnębionątwarzmłodegooficeraicień
uśmiechuprzewinąłmusiępowargach.
—Idźciejużdodomu—rzekłłagodnie.—Wyglądacieimzmęczonego.
„Potakiejorce?"—pomyślałporucznik,agłośnopowiedział:
—Miałemdziśdużoswojejroboty.Wiecie,wciążtehistoriezrewizjonistami...Odkilkudni
kręcimybezprzerwysprawęulotek,którerozrzuconowjednejzfabryk.Mamyzresztąciekawewyjście
natesprawy.Papier,naktórymręcznienapisanoulotki,pochodzizpaczekprzysyłanychzNRFdla
rzekomychtutejszychrodzin.Alenajważniejszejużmamy:wiemy,ktotepaczkiotrzymywałiwjakiej
ilości.Prawdopodobnieliczbaulotekodpowiadailościpapieru,którybyłużytydozawijaniapaczek.
—Pocoonirobiliulotkiwłaśnienatympapierze?
—TambyłystempleróżnychorganizacjipolitycznychwNRF.Oczywiście,przedewszystkim
związkiprzesiedleńców.
Porucznikwyszedł.Zientaradopiłherbatęisięgnąłponastępnyprotokół.
...kiedyzakończonobudowęlaboratoriumanalitycznego.Zapoznałemsięrównieżzewszystkimi
dokumentami,związanymizzabezpieczeniemlaboratoriumorazzwykonaniemwszelkichprac
pomocniczych.Kierownictwohutysłusznie,moim.zdaniem,niezlecałoprzeprowadzeniadrobnych
robótwlaboratoriumwieluinstytucjom,ograniczającsiędodwóch:ZakładówMechanicznychnr6w
ZabrzuorazSpółdzielniPracyWyrobówMetalowych„Mechanik"wKatowicach.Przejrzałem
rachunkiizlecenia,nieanalizującichjednakmerytorycznieiformalnie.Prace,którewykonywała
spółdzielnia„Mechanik",niemogłybyćwtakszybkimterminiewykonaneprzezzakładpaństwowy,a
spółdzielnia„Mars",którapoprzednioprzyjęłaodhutytakiezlecenie,niewywiązałasięzumowy,
Odparuminutkapitanczytałprotokółzewzrastającąuwagą.Czytambyłarzeczywiściepotrzebna
spółdzielnia?Właśniespółdzielnia?...Przybudowielaboratoriumanalitycznego?Hm...Icoonitam
właściwierobili?
Zastanawiałsięprzezchwilę,ściągającbrwiiwydymającwargi.Trzebabędzietosprawdzić—
pomyślał.
*
Wartownikodstawiłkarabiniusiadł,wyciągającdalekonogiprzedsiebie.Skończyłwłaśnieobchód
całegogmachuKatowickiegoZjednoczeniaHutCynkowych,apotakiejwędrówce—czterypiętrai
siedemdziesiątdwapokoje—każdyczułbysięzmęczony.Pozatymdochodziładziewiątawieczór,był
więcnajwyższyczasnakolację.
Wyjąłzszafkitermoszkawą,rozłożyłnabrzegustołuczystyręcznik,nanimpostawiłfajansowy
półlitrowykubek.Wtorebceniebyłojużcukru,więcskląłpodnosem„pieronów"i„farmazonów",co
dobralisięwidaćdojegoszafki.Kiedyzatopiłzębywgrubejkromcechlebazsalcesonem,udrzwi
rozległsiędonośnydzwonek.
—Wporę...—mruknął,odkładającchleb,aleprzypomniałomusię,żeparędnitemujakieś
niegodziwełobuziakipłoszyłymuwtensposóbsmacznysen.Więcwychyliłsięzdyżurkinaschodyi
krzyknąłwstronędrzwi:
—Wynośtasię,bonogiztyłkapowyrywam!
Dzwonekumilkł,jakbyzdumiony,apotemktośzacząłmocnopięściąwalićdodrzwi.
—Musikontrola—szepnąłwartownik,połykającspiesznieplasterwędliny,poczymporwałza
karabin,nacisnąłczapkęistukającgłośnobutamizeszedłdowejścia.Otwierałostrożnie,niechętnie,ale
nawidokznajomejtwarzykapitanazWojewódzkiegoUrzęduBezpieczeństwawyprostowałsięi
odsapnąłzulgą.Najwięcejbałsięswegodyrektora.
—Dobrywieczór!—pozdrowiłgokapitan.—Przyszliśmynakontrolęzabezpieczenia
dokumentów.TosątowarzyszeodnasizInspektoratuOchronyPrzemysłu.
—Szczęść...tego,cześćpracy!—powiedziałwartownikzgodnościąiodsunąłsię,aby
przepuścićwchodzących.Uważał,żedokażdegonależyodzywaćsięwedlejegoobyczaju.Czasem
tylkotrochęmusięmyliło.—Daćkluczeodpokojów?
—Tak,poproszę...
Podałkapitanowipękkluczyipoinformowałgokonspiracyjnymszeptem,żewłaściwietonakażdym
piętrzewystarczyjedenklucz,któryotwierawszystkiepokoje,aleotymwietylkodyrektor
administracyjnyistrażnicy.Takjestzrobionepoto,abykontrolabyłałatwiejsza.Niedodałzaś,żeraczej
poto,abystrażnicyniemusielidźwigaćnagóręcałegoworazkluczami.
Próczkapitanawkomisjikontrolnejznajdowałysięjeszczetrzyosoby:EwaJasińska,Skowrońskii
młodyporucznikzochronyprzemysłu,któryniemiałpojęcia,jakijestrzeczywistycelkontroli.
Weszlinapierwszepiętroiprzystanęli.Ewa,rzuciwszynaporucznikazochronyprzelotnespojrzenie,
odezwałasięobojętnymtonem:
—Tak,jaksięumówiliśmy,terazsięrozdzielamy.Jazkapitanempójdędodziałukadr,awy,
towarzysze,obejrzyjciesobietymczasempokojeibiurkawinnychdziałach.Zwłaszczaproszęzwrócić
uwagę,czywkoszachodśmieciniemawyrzuconejkalkiiczybiurkasąnależyciepozamykane.Sądzę,że
niepowinniśmybyćtudłużejniżpółtorej—no,dwiegodziny.
Porucznikchciałspytać,dlaczegotakkrótko,aleniezdążył.Skowrońskiująłgopodramię,mówiąc
cośżartobliwie,ipociągnąłzasobąnawyższepiętro.
KapitanwrazzEwąprzeszlidogabinetukierownikadziałukadr.Zasłonynaoknachbyłyopuszczone,
mimotoJasińskasprawdziładokładnieichszczelność,obawiającsię,byświatławgmachunie
przywołałyprzypadkiemkogośzdyrekcjiZjednoczenia.Tobybyłozupełnieniepotrzebne,mogłoby
sprawićimtylkopoważnykłopot.
—Mamnadzieję,żeniktzeZjednoczeniaHutCynkowychotymniewie?—wolałasięupewnić,
choćrazjużotopytała.
—Jasne,żenie—odparłkapitanzodrobinązniecierpliwieniawgłosie.—Jutrodowiedząsięod
strażnika.Aletoniezaszkodzi.
—DyrektorzadzwonipewnodoInspektoratuOchronyPrzemysłu.Tammupowiedzą,żebyła
kontrola„poliniizabezpieczeniatajemnicysłużbowej",więcbędziepróbowałwymacać,czyśmycoś
znaleźli.
Roześmielisię.
—Gdybywiedział,czegonaprawdęszukamy...No,kapitanie,terazotwierajcietopancerneszafisko.
Ależonowielkie!Prawiejakczołg.Niezapomnieliściekluczy?
—Skądże.WczorajpożyczyłamodszefaInspektoratu;onmazawszezapasowe.Przeglądamytylko
aktapersonalne,czyjeszczecoświęcej?
—Tylkoakta.Musimysiębardzośpieszyć.
Kapitanpodszedłdoszafy,przekręciłokrągłątarczę,naktórejwyrytebyłyliteryalfabetu,iustawił
jąna„W"i„R".Potemwsadziłjedenkluczwotwórtarczy,przekręcił,wsunąłdrugi.Pochwiligrube,
stalowedrzwiotworzyłysię,ukazującwnętrzewypełnionedziesiątkamiteczekipapierów.
—Strasznietegodużo—zauważył.—Jeżelichcecieprzejrzećwszystkie,tobędziemytusiedzieć
dorana.
—Nie,oczywiście,żeniewszystkie.Interesujemnienarazietylkokierownictwotrzechhut.
Dyrektorzytechniczni,handlowiiadministracyjni.Noi,oczywiście,kierownicytajnychkancelarii.
—Ależjaniepamiętamichnazwisk!—przeraziłsiękapitan.
—Jamamwynotowane.Podawajciemiteczkiwedługtegospisu—podsunęłamumałąkarteczkę.
Zagłębiłasięwczytaniu,podczasgdyoficerpaliłpapierosa,obserwującjąznieukrywaną
przyjemnością.Nieczęstozdarzałomusięwspółpracowaćztakładnymimiłympracownikiem
kontrwywiadu...Wpewnejchwilipożałował,żetawspółpracajesttakbardzooficjalna,aEwatraktuje
gowyłączniesłużbowo.
Właśniewtymmomenciepodniosławzrokinapotkałajegotęsknespojrzenie.Obojespeszylisię,
kapitanodwróciłsięwstronęszafyiwyciągnąłnastępnąteczkę.Kiedyjejpodawał,niepatrzyłajużna
niego.Ujęłateczkę,otworzyła.Najakimśdokumenciezobaczyłaznajomątwarziroześmiałasięnagłos.
Oficerspojrzałnaniązdziwiony.
—Tegodyrektoratojajużtrochęznam—pokazałamuzdjęcie.
Kapitanzbliżyłsię,spojrzałiskrzywiłironicznie.
—Mamnadzieję,żechybanienależyciedojegoofiar—zauważyłzprzekąsem.
—Ofiar?Nierozumiemwas—obruszyłasię.
—PrzecieżtoznanywKatowicachflirciarziuwodziciel.Taki,zaktórymwszystkiebabkisię
oglądają—zemściłsięnaglezatęjejobojętnośćizaurodę,naktórąniemógłpatrzećbezpewnego
niepokoju.
—Och!...—wzruszyłaramionami.—Chybanietyleflirciarz,cogadułaiplotkarz.Jechaliśmy
razempociągiemzWarszawyigdybyjazdatrwałaniecodłużej,tobyśmychybaniepotrzebowalidziśtu
przychodzić...Robiwrażenieczłowieka,któryniemapojęciaozachowaniutajemnicysłużbowej.
—Dobrze,żemiotymmówicie—spoważniałizamyśliłsię.
Wreszciewszystkieteczkibyłyjużprzejrzane.Kapitanzamknąłstarannieszafę,obejrzałuważnie
gabinetizabrałzpopielniczkiswojeniedopałki,cowłaściwiebyłozbyteczne,boranoitakprzychodziły
sprzątaczki.Potemwyszlinaschody,abyprzywołaćtamtych.Okazałosięjednak,żeSkowrońskii
porucznikzochronysiedząjużodpółgodzinywdyżurcewartownika,popijającwrazznimkawęi
zaśmiewającsiędołezzjegokawałów.
Kiedywyszlinaulicę,EwaiSkowrońskipożegnaliswychtowarzyszy,poczymskręciliw
centrummiasta.
—Właściwie,tojanaprawdęnierozumiem—powiedział—dlaczegośniezażądałatychaktod
Zjednoczenia.Oczywiście,niesama,aleprzezwojewódzkiurząd.Byłobyprościej,miałabyświęcej
czasunaprzejrzenieich,niemusielibyśmyurządzaćtejtajemniczejeskapadywnocy.
—PrzezZjednoczenie?Przecieżwtedywiedziałybyotymnietylkokadry,aleicałe
Zjednoczenie,amożenawetidyrekcjahut.Sądzisz,żegdybyurządzażądałnaglekilkunastuakt
personalnychkierownictwatrzechhut,todałobysiętoutrzymaćwtajemnicy?
—No,tak—przyznałzwahaniem.—Maszrację.Znalazłaśchociażcośinteresującego?
—Oczywiście.Oficjalnezaświadczeniedlaszpiega,wystawioneprzezwywiadNRF.Zpieczątką.
—Cośtakazła?
—No,botakjakośpoomackuszukamy...Zaparędnibędziemyomawiaćpierwszewynikiicoja
powiemWichurskiemu?
*
Wichurskiwszedłdosekretariatudyrektorahuty„Śląsk"iprzedstawiłsię:starszy
inspektorNajwyższejIzbyKontroli.Potemdodał,żechciałbypomówićzdyrektoremwpilnej
sprawie.Oczywiście,jeżelimakonferencję,toonpoczeka—byleniebardzodługo.
Sekretarkapopatrzyłakrótkonapodsuniętąjejlegitymację,aowieledłużejnaładnątwarz
inspektora,poczymodparłauprzejmie,żedyrektorrzeczywiścieakuratmanaradęzprzedstawicielami
radyzakładowej,alezawiadomigo,żeczeka„ktośzWarszawy".Następniezniknęłazaobitymigrubo
drzwiami.
Dyrektorwyjrzałdosekretariatu,utkwiłwinspektorzenachwilębadawczespojrzenie,potem
przeprosił—zarazkończy,niechinspektortymczasemusiądzie.
Podziesięciumożeminutachkilkupracownikówopuściłogabinetidyrektorszerokimgestemzaprosił
Wichurskiegodośrodka.Wskazałmuwygodnyfotel,alemajorwybrałkrzesłoiusadowiłsiętak,aby—
sampozostającwpółcieniu—mócobserwowaćtwarzrozmówcy.
—Cowas,inspektorze,domniesprowadza?—spytałdyrektor,przechodzącodrazudorzeczy.
Spieszyłomusię,tawizytawywracaładogórynogamicałyporządekitakjużzatłoczonegolicznymi
sprawamidnia.
—ComożesprowadzaćNajwyższąIzbęKontroli,jakniekontrola?—uśmiechnąłsięmajor.—
Chybazresztądotakichwizytjesteście,dyrektorze,przyzwyczajeni.
—Słuchamwas.
Tonbyłsuchy,leczuprzejmy,iWichurskizrozumiał,żetenczłowieksiedzijaknaszpilkach,połową
swego„ja"przebywającgdzieśtam,wprodukcyjnychhalach.Wyjąłwięczteczkidokumentyi
powiedział:
—Przedewszystkiminteresująmniezagadnieniafinansowe,kooperacja,noijeszczekilka
zagadnień.
—Kooperacja...—westchnąłciężkodyrektor.Zgarbiłsięnadbiurkiem,jakbynaglepostarzał.—
Jeżelimoglibyścienamtutajchoćtrochępomóc...oczywiście,pozawytknięciembłędów,które
napewno,popełniliśmy,tobędęwamniesłychaniewdzięczny.Proszęniezrozumiećmniefałszywie.Nie
chodzimituoprzedstawieniewamwtejchwiliróżnychobiektywnychtrudności,onesąwszędzie,
przywykliśmyjuż...Niechodzimituopokazanieichpoto,abyszukaćprzedwamiusprawiedliwienia.
Przedkażdyminspektoremkontrolikierownicystarająsięzasłonićtrudnościamiiwyzpewnościąznacie
jużtakiemetody.Nie.Mnienieotochodzi.Alemógłbymwampokazaćteczkęzodpisami
kilkudziesięciupróśb,monitów,anawet,cotugadać,gróźbibłagań,kierowanychdonaszych
kooperantów!Ico?—Rozłożyłręce.—Inic.Jakgrochemościanę.Człowiekmożepisaćitelefonować
dousranejśmierci—rozgniewałsięnagleiuderzyłpięściąwbiurka—aoniswoje.„Niemam,nie
nadeszły,niejesteśmywstanie"itakdalej...No,alewastopewniewtejchwilinieinteresuje.Zresztą,
samisięztymzetkniecieprzyrobocie.
—Czykooperancibardzohamująwamtokprodukcji?
—Ba!Jeszczejak.Niemaciepojęcia,dojakiegostopnia.Wtymrokujużtrzyalboczteryrazy
pisałemnawet,wieciedokąd?DoProkuraturyWojewódzkiej!Ointerwencję.Pisałbymnawetdo
samegodiabła,żebymmiałpewność,żemipomoże.
—Prokuraturapomogła?—uśmiechnąłsięmajor.
—Tak.Dojednegoztychnajgorszychkooperantówprzyjechałodwóchprokuratorów,rozpoczęli
śledztwo,noitamcidostalipietra.Potemtamwyszłyjakieśgrubemachlojki.Aleprzecieżnieoto
chodzi,żebyśmysobiewzajemnieposyłaliprokuratorówczymilicję.Nawettakagłupiaspółdzielnia,
któramiaładlanaswykonaćzwyczajneogrodzeniesiatkowe,wiecie,takiedruciane,aitowciąż
przesuwałanamterminzakończeniaroboty„zprzyczynobiektywnych".
—Widziałemjednak,żemaciezupełniesolidneogrodzenie.
—Tak,aletojużtrzeciazkoleispółdzielnia.Chybajedyna,któraniekradnie.Ztamtych
musieliśmyzrezygnować,boprócznawaleniaterminówzrobilijakieśaferyfinansowe,nawetparę
osóbtamterazsiedzi.
—Jaktaspółdzielniasięnazywa?
—Spółdzielniapracy„Mechanik"wKatowicach.
—Towamten„Mechanik"spadłjakznieba,co?
—Nieznieba,nie.Poprostupoleciłmijądyrektorhuty„Maria",pewniegoznacie,takigrubasz
wąsem.Onitamuniegoteżcośrobiliipodobnodobrzewywiązalisięzpracy.No,alewróćmydo
tematu.Wczymmogęwampomóc,inspektorze?
—Chciałbym—zacząłWichurski,aleostrydzwonektelefonuprzerwałmuwpółsłowa.Dyrektor
niecierpliwymruchemsięgnąłposłuchawkę.
—Halo!...Tak,toja...Co?...Naktórejhali?...O,psiakrew!Poczekajcie,nieróbcienicbezemnie.
Zaraztambędę.
—Czycośsięstało?—spytałmajor.
—Tak.Awariajednegopieca.Chcecieiśćzemną?
—Chętnie—odparłWichurskiipodniósłsięzkrzesła.
*
Naobiadznowubyławieprzowinaiwiększośćhutnikówgłośnowyrażałaswójprotest.Kierownik
stołówkirozłożyłręce:trudno,innegomięsaniemożnadostać,zresztąwieprzowejest
wysokokaloryczne,więcdlaciężkopracującychwsamraz.Próbowałjeszczecośtłumaczyć,alego
zakrzyczeli,więcdemonstracyjniezatkałuszyiwyszedł.
Kowalskisiedziałprzystolikuzdwomainżynieramiibrygadzistąwydziwiającymgłośnona
obiadowemenu,którezresztąnieodbierałomubynajmniejapetytu,
—Byłemwczorajzfajnąbabkąwkinie.Nadobrymfilmie—powiedziałjedenzinżynierów.Jego
małe,bystreoczkazawszebiegałypotwarzachkolegów,jakbybadającwrażenie,jakiewywoływały—
czymiaływywołać—słowa.Niewielemiałwidaćokazji,abysięczymkolwiekpochwalić.
—Cotozafilm?—bąknąłodniechceniadrugiinżynier.Zniechęciąpatrzyłnabrygadzistę,któryw
skupieniupożerałolbrzymieporcjekiszonejkapusty.
—Takifrancuski,„Cudzdarzasiętylkoraz"...Zabierzswojąfrelkę,toakuratcośdlawas.Dlatakiej
nieprzytomniezakochanejpary...
—Odczepsię!Jestcośnadeser?
—Kompot—wybełkotałbrygadzistapełnymiustami.—Idziepannazebranie,panieinżynierze?
Trzechsiedzącychspojrzałonaniego,alepytanieodnosiłosiędoKowalskiego.Kowalskijednaknie
odpowiedział.Odpewnegoczasuuważniesłuchałtego,oczymmówionoprzysąsiednimstoliku.Jedli
tamobiadpracownicylaboratoriumtechnicznegoigłośnoocośsięsprzeczali.
—Niedość,żewstrętnyobiad,tojeszczemamsiedziećpogodzinach?—mówiłgniewniewysoki,
łysawyblondynzeszramąnapoliczku.DiablinadalitegoBekiera!
—Zrozum,człowieku,przecieżjadzisiajwżadensposóbniemogęzostać—tłumaczyłmudrugi,
tęgi,rudawy,nazywanyprzezkolegówzłośliwie„Platfusem".—Żonamapopołudniowydyżur,muszę
zostaćzdzieciakami.
—CzyktośchodziłdoBekieradodomu?—spytałtrzecitechnik.—Kiedyonwłaściwiemiał
wrócić?
—Trzydnitemu—odparłblondynzezłością.—Robotależy,janiemogęsięuporaćzeswoimi
analizami,aterazjeszczepracujzaniego.Pętak.O,jamupowiem,niechmisiętylkopokaże.
—Bekiersiedziałostatnionadanaliząpółmikrochemiczną—zauważył„Platfus".—Przyznamsię
wam,żeniewiem,czydałbymsobieztymradę.Tojednakzupełnienowametoda...
—Zministerstwajużdwukrotniebyłtelefonwtejsprawie.Żądająwyników,chcąnawet
podobnowezwaćdoWarszawydyrektora.
—Tamnagórzetoczasemmająkręćka.Wszystkoimzrób„nawczoraj".Coichtakprzypiliło?
Laboratoriumniepiekarnia.
—Nodobrze,koledzy,alecobędzie,jeżeliBekierzachorował?Ktotozaniegozrobi?
—ByłemdziśwPiaskachwjegochałupie.Rozmawiałemzżoną.Powiedziała,żewyjechałgdzieś
wRzeszowskie,dorodziny.Chrzciny,ślubczycośtakiego.Pewniesięuchlałizapomniałobożym
świecie.
—Jakwmarcuzginąłzlaboratoriumspirytusetylowymówili,żetoBekier.
—E,przesadzacie!—trzecitechnikwstałisięgnąłpokurtkę.—Zobaczycie,żejutroczypojutrze
przyjdziedopracyiwtedysięokaże,żebyłchoryalbomuktośwrodziniezachorował.Idędobufetu.Po
tejwieprzowinietrzebasięnapićsiępiwa.
InżynierKowalskiwstałrównież.
—Jużpannieje,inżynierze?Akompot?—spytałbrygadzista.
—Możepanwziąćmojąporcję.Jawolępiwo.
Podszedłdobufetu.Technikuprzejmieodsunąłsię,robiącmumiejsce.Bufetowanawidokinżyniera
uśmiechnęłasięzalotnie.Odparutygodnizajmowałwjejsercuwcalepokaźnemiejsce.
—Dlapanówpiwko?—spytała,ścierającstaranniemokrąladę.
—Oczywiście,pannoIrenko—odparłKowalski.
Piliwolno,żartujączbufetową,któraodcinałaimsięześmiechem.Kiedymielijużpłacić,ktoś
przecisnąłsiędoladyischwyciłtechnikazaramię.Byłtołysawyblondyn,zdenerwowanyiczegoś
przestraszony.
—Stałosięcoś?—rzekłtechnikzniepokojem.
—Chybatak...DoradyzakładowejprzyszłażonaBekiera.Okazujesię,żewysłaładoniego
depeszę,tamdotejwsiwRzeszowskiem,dlaczegoniewraca.Noiprzedgodzinąprzyszłaodpowiedź
—blondynzatrzymałsię,abyzaczerpnąćtchu—przyszłaodpowiedź,żeBekierawogóleutejrodziny
niebyło.
Obajmężczyźnipopatrzylinaniegozezdumieniem.
—Jaktoniebyło?Toznaczy...toznaczy,żeontamniepojechał?
—Widocznie.
—Notogdziejest,udiabła?
—Anowłaśnie.Gdziejest?...Żebymtojawiedział!
Sięgnąłpopodanymuprzezbufetowąkufelipiłszybko,nerwowo,niepatrzącnatamtych.Niechciał
jużterazrozmawiaćnatematBekiera,zbytwieleróżnychmyśliprzyszłomudogłowy,amyślitewcale
niebyłypocieszające.Bądźcobądź,Bekierpracowałwlaboratoriumanalizytechnicznej,które
określanojako„mózghuty".
—Aconatoradazakładowa?—spytałKowalski.
—Zawiadomilimilicję.Cóżmogliinnegozrobić?Przecieżtojużósmydzień,jakgoniema...
*
Telefonodezwałsięostrym,natarczywymdźwiękiem.Mężczyznaoderwałsięodpisma,któreczytał
wskupieniu,iująłsłuchawkę.
—Halo!
—Mówi„N-4".
—„W-l",słucham...
—Sąunaskłopoty.
—Tak?Jakie?
—Wpomieszczeniu,odośmiudnibrakjednegolokatora.Bliższeszczegółyprzyokazji,narazie
chciałbymwiedzieć,czytonasinteresuje...
Chwilamilczenia.
—Czytojestpoważniejszylokator?
—Sądzę,żetak.
—Zawiadomilijużkogoś?
—Tak,dziśpopołudniu.Naszychsąsiadów.
—Myślę,żetoj e s t dlanasinteresujące.Porozumsięz„J-2".Towszystko.
Rozdział3
Opiątejranopijanywoźnica,zamkniętywareszcie,zacząłwalićpięściamidodrzwi.Zbudziwszysię
ozwykłejporze,niemógłaniruszrozpoznaćizrozumieć,gdziejestijaksiętuznalazł.
Dyżurny,sierżantBiałek,słuchałprzezjakiśczascierpliwietegowalenia,wreszciemusię
sprzykrzyło.Wstał,poprawiłpasiwyszedłnakorytarz.
—Cojest?—huknął,nieotwierającdrzwiaresztu.
Woźnicaumilkł.Niepoznawałtegogłosu.Gdziegowsadzili,psiaichmać!Rozmyślałprzezchwilęz
natężeniem,raptemcośmusięprzypomniało.
—Akuń?!—wrzasnąłzdesperowany.—Chtomudażryć?
Wtymsamymmomenciesierżantrównieżpomyślałokoniu.Końbyłwpodwórzu,aleczyjeszcze
jest?Wyjrzałnadziedziniec.Gniada,kościstaszkapa,zaprzęgniętadowozu,alezpopuszczonymi
lejcami,wskupieniuprzeżuwałakromkizeschłegochleba,którepodsuwałjejjedenzkaprali.W
milicyjnymbudżecieniebyłomiejscanainnegorodzajupaszę.
—Jużprzyszedłeś?—zdziwiłsięBiałek.—Cociętakranoprzygnało?
Kapralwzruszyłramionami.Pochodziłzewsi,cotłumaczyłodostateczniejegozainteresowanie
wyleniałymstworzeniem,stojącymodwczorajszegowieczoranapodwórzu.
Nagleobajpodoficerowieodwróciligłowywstronęwejścia.Ktoś,dyszączezmęczeniaigłośno
stukającbutami,wchodziłpoparuschodkach,wiodącychdodyżurki.
—Kogotamdiabliniosąotejgodzinie?—mruknąłBiałek,wracającnagórę.Przezokienko
zobaczyłstaregoKocajdęzgórniczegoosiedlapodrugiejstronierzeki.Twarzchłopabyłabladai
spocona,oczyniemalwyłaziłymuzorbit.Najwyraźniejbyłczymśmocnoprzejęty.
SierżantruchemrękipokazałKocajdzie,abywszedłdodyżurki.
—Cowamsięstało?—spytałzezdziwieniem.—Okradliwas?Palisięgdzieś?
Chłoppostawiłwkąciebańkizmlekiem,któredźwigałwpłachcienaplecach,wytarłbrzegiem
rękawamokreczołoiwyjąkał:
—Tam,wtymlasku...wiepansierżant,tamwparowie,obokdębu,cogowzeszłymrokupiorun
rozwalił...
—Wiem.Cotamjestkołodębu?
—Nieboszczyk.
—Jakinieboszczyk?Kocajda,chuchnijcieno!Piliścieodsamegorana?
Staryobraziłsię.
—Pansierżantdobrzewie,żejaniepijący.Ajakinieboszczyk,tojużniemojasprawa.Ja
przyszedłemtylkopowiedzieć,żeleży.
Sięgnąłzpowrotempobańki,aleBiałekzatrzymałjegorękęizmusił,abyusiadłnakrześle.
—Patrzciego,jakiwgorącejwodziekąpany!—powiedziałzuśmiechem.—Niemaciesięoco
obrażać,Kocajda.Chceciezapalić?—wyciągnąłpojednawczopudełkopapierosówipoczęstował
chłopa.—Aterazopowiedzciepokoleiidokładnie,jaktobyłoztymnieboszczykiem.
—Ano,wyszedłemranozdomuzbańkami,bosynowamizachorowałaimuszęzaniąmleko
odstawiaćnadworzec...—zacząłKocajda,ciągnączwysiłkiemwilgotnegopapierosa.
—Októrejwyszliście?
—Byłochybaparęminutpoczwartej.Szedłem,abysobieskrócićdrogę,przezlasek.Tamjest
takamałaścieżyna,któralecinadparowem.Wszedłemnaniąiskręciłemwlewo...
—Poco?—zapytałBiałekznawyku.
Kocajdazażenowałsięlekkoiodchrząknął.
—Ano,jaktobywa...Zaswojąpotrzebą.
—Dobrze.Icodalej?
—Wlazłemwkrzakiipotknąłemsięocoś.Myślę:pieniekjakistaryalbokamień.Alewidzę—
trzewik.Inoga...Strachmnieobleciał.Schyliłemsię,patrzę...człowiekleży.Paniesierżancie,niejestem
bojącyilataswojeteżjużmam,alemsięmocnozląkł.Prawdęmówiąc,toodwojnynieboszczykanie
widziałem.
—Tobyłmężczyzna?
—Tak.Pewniejużdługotamleży,bostraszniecuchnie.Nawetsiędziwiłem,żezdalekategonie
poczułem,alewidaćwiatrbyłwprzeciwnąstronę,więcdopierojakpodszedłemblisko...Nie
przyglądałemmusiębliżej,zaraztuprzyleciałem.—Spojrzałnabańkiwkącie,dźwignąłsięzkrzesła.
—Tojajużpójdę.Itaknapierwszypociągsięspóźniłem,wmieściebędąurągać.Panowiesamiznajdą
nieboszczyka,prawda?
—Jaznamtenparów—odezwałsiękapral,któryodparuchwilprzysłuchiwałsięrozmowie.—To
niedalekostąd.
—Tojajużpójdę—powtórzyłKocajda,zawiązującnaplecachpłachtęzbańkami.Zanicniechciał
wracaćdolasku,abyznówoglądaćzwłokinadparowem,abałsię,żemilicjancikażąmuiśćzesobą.
Kiedybyłjużzaprogiem,usłyszałwołaniesierżanta:
—Ej,Kocajda!Wróćcienojeszcze...—aleudał,żeniesłyszy.Wkomisariacieznajągonieoddziś,
jakbędziepotempotrzebny,znajdą.Wiedzą,gdziemieszka.
SierżantBiałekwyciągnąłpióroistaranniezapisałzłożonyprzezchłopameldunek.Potempowiedział
dokaprala:
—Józiek,zbudźPiotrowskiego.Cholerajasna,zawszecośtakiegowyskoczy,jakniema
kierownika...Weźcieroweryijedźcienatomiejsce.JeżeliKocajdamówiłprawdę,rozejrzyjsię,
coijak,potemzostawPiotrowskiegoprzyzwłokach,asamwracajwtepędy.Jadoósmejniemogę
odejśćzdyżuru.Tylkopamiętajcie,żebyżadenzwasniczegotamnieruszał.Istarajciesięniezadeptać
śladów.Przyjdąpóźniejcizkryminalnej,prokurator,będąnasopieprzać,żeśmyimrobotępopsuli.
—Cosiętakmądrzysz?—Kapralwkładałpłaszcziuśmiechałsiędrwiąco.—Pierwszytoraz
jadędonieboszczyka,czyjak?Śladówmuniezadeptuj...Cotoja,krowaczyco?
—Dobra,jedźciejuż.Jaksięokaże,żetoprawda,będziemyztymmielikupęroboty.
*
Kapralodstawiłroweriwbiegłdodyżurkiztakimhałasem,żesierżant,którydrzemałzastołem,
zerwałsięimimowolisięgnąłdokabury.
—Ach,toty—uspokoiłsię.—Noijak?
—Leży.—Kapralzsunąłpasekspodbrodyirzuciłczapkęnastół.—Mężczyzna,takmożepo
trzydziestce,ubranywciemnąjesionkę.Podgłowąmateczkę.Natwarzyaninaszyiniezauważyłem
żadnejranyczyuderzenia,aledokładniejsięnieprzyglądałem.
—Aobokniegoznalazłeścoś?
—Nicniewidziałem.Cholernieśmierdzi...Musitamrzeczywiścieoddawnależeć.
—Piotrowskizostałprzyzwłokach?
—Tak.
—TojadzwoniędoKomendy.Niechprzyjeżdżają.
Kilkaminutposiódmejgranatowa„Warszawa"zeznakamirejestracyjnymiKatowiczatrzymałasię
przedkomisariatemwPiaskach.Wyszłozniejdwóchoficerówmilicjiijedencywilzaparatem
fotograficznym,przewieszonymprzezramię.Kiedywchodziliposchodach,sierżantBiałekszybko
poderwałsięzmiejsca,poprawiłmunduri,rzuciwszynanichokiem,zameldowałsięstarszemurangą,
kapitanowizWydziałuKryminalnegoKomendyWojewódzkiejMOwKatowicach.
—Maciecoświęcejpozatym,copodaliściewmeldunkutelefonicznym?—zapytałoficer.
—Nie,obywatelukapitanie.Dyżurnypodoficer,któregoposłałemnamiejsce,miałtylkosprawdzić,
czywiadomośćozwłokachjestprawdziwa.
—Wporządku.Mamnadzieję...—kapitanzawahałsię—czyterazprzytrupieniemanikogo?
—Zostawiłemtamprzecieżjednegomilicjanta—wgłosieBiałkabyłwyraźnywyrzut.Wmilicji
pracowałjużponaddziesięćlatidobrzewiedział,codoniegonależy.
—Wporządku—powtórzyłkapitan.—Siadajciedowozu,pojedziemyrazemnamiejsce.
Wcisnęlisięjakośdogranatowej„Warszawy"izawróciliwstronęosiedla,abypoparuminutach
skręcićwszeroki,piaszczystytrakt,wiodącydolasu.Kołasamochodugrzęzływsypkimpiachu.
Kierowcazwolniłtrochę.Białekwyglądałprzezopuszczonąszybę,bowcaleniebyłtakbardzopewien,
wktórymmiejscuodtraktuodrywasięmała,wąskaścieżka,wiodącaprzezparów.
NaszczęściepozostawionyprzytrupiePiotrowski,którymusiałusłyszećwarkotsamochodu,wyszedł
ażnatraktidojrzawszywózzeznakiem,,Y”,machnąłrękąwjegostronę.
Stanęli.Białekwyskoczyłpierwszy,jakbychcącsprawdzić,czynieboszczykjestnamiejscu.Wgłębi
duszybyłzawszetrochęniedowiarkieminigdycałkowicieniewierzyłwto,czegosamniezobaczył.
—Tam,wtychkrzakach?—spytał,kiedydoszlinabrzegparowu.Izarazpoczuł.Wpierw
poczuł,niżzobaczył.Kapitanstałtużzanim,terazwyprzedziłgo,rozchyliłostrożniekrzakiipochylił
sięnadciałemzmarłego.
—Alewygląda!—skrzywiłsięfotograf,wyjmujączfuterałuswojąleikę.—Przepraszam...
—odsunąłPiotrowskiegoiwycelowałaparatnatrupa.
Zwłokimężczyznyleżaływsuniętetrochępodkrzakdzikiegobzu.Głowęmiałlekkoodchylonąna
bok,oczyprzymknięte,ustarozchylone.Biała,ozielonkawymodcieniutwarzbudziłagrozę.
—Wygląda,jakbyspał—mruknąłporucznikzezdziwieniem.
Kapitanpotwierdziłruchemgłowy.Naogółznajdowalinieboszczykówwpozycjachświadczących
ogwałtownejśmierci,zadanejwyraźniezbrodnicząręką.Tutajzaś,mimogrozyipowagisamejśmierci,
panowałdziwnyspokój.
—Możepoprostuumarłnaserce—Białekmimowoliściszyłgłos,jakbyobawiałsię,żezbudzi
leżącego.
—Przeszukaliścieteren?—spytałkapitan,wciążprzyglądającsiępołożeniuciała.
—Takjest—odparłPiotrowskisłużbiście.—Szukałemwkrzakach,wparowieinaścieżce,ale
nicnieznalazłem.
—Proszę—kapitanzwracałsięterazdoobumilicjantów—przeszukajciejeszczeraz,terazjuż
bardzodokładnie,każdykrzaczek,każdąkępkętrawy,wpromieniumniejwięcejpięćdziesięciudo
sześćdziesięciumetrówodtegomiejsca.Nieśpieszciesię.Zwróćcieuwagęnawszystko,comogłoby
miećjakikolwiekzwiązekztym—pokazałnazwłoki.—Zresztą—dodałszybko,widzącwyraztwarzy
Białka—niemuszęwasuczyć,samiwiecie.
—Pewnie,żewiem—burknąłsierżant.
Porucznikwyciągnąłszkicownik,poszukałczegośwwalizceśledczej,zaostrzyłołówekizabrałsię
dosporządzeniaszkicusytuacyjnego.
—Tylerazycimówiłem,żebyśchirurgicznymnożemnietemperowałołówków—mruknąłkapitanz
naganą.—Przecieżmaszodtegoscyzoryk.Rzućmirękawiczkiisamwłóż.
Porucznikwestchnął.Miałzwyczajbrać,cobyłopodręką.Podałkapitanowigumowerękawiczki,
aleswojewsunąłniechętniedokieszeni.Nieumiałwnichszkicowaćipisaćprotokółuoględzin.
Obejrzelinajpierwgłowęzmarłego,spoczywającąnaciemnobrązowej,skórzanejteczce.Potemręce,
szyję.Nie,niebyłożadnychśladówran,uderzeńczyuduszenia.Więc—możenaprawdęserce?Jakiś
zawałczycośtakiego...
Naglekapitanpochyliłsięniżejipodniósłzziemimaleńkąszklanątubkępotabletkach.Odczytałna
niejniemieckinapis:Luminal„Bayer",10Tabl.0,1g.I.G.Farbenindustrie.
Porucznikzajrzałprzezramię.
—Luminal—stwierdziłraczej,niżspytał.—Facetsięstruł?Możesamobójca.
Kapitanważyłprzezchwilętubkęwręce,myślącnadczymś.
—Jednatabletkategoświństwazawiera0,1grama—rzekł,jakbydosiebie.—Dziesięć...toby
byłogram.Śmiertelnadawkaluminaluwahasięodczterechdosześciugramów.—Potrząsnąłgłową.—
Tymsięnieotruł.Najwyżejdobrzezasnął.Chybaże...—Pochyliłsięznowuiostrożniewyjąłzmarłemu
teczkęspodgłowy,chcącsprawdzićjejzawartość.
—Patrz!—zawołałporucznik,wskazującnawygniecionewtrawiemiejsce,wktórymleżałateczka.
—Jeszczetrzytakiesame.
Natrawieleżały,ułożonerównojednaprzydrugiej,trzyopróżnionetubkitejsamejfirmy.
—Czterygramy,tojużmogłobybyćzatrucie—powiedziałkapitan,wkładającwszystkietubkido
metalowegopudełkaznakrętką,wyjętegozwalizkiśledczej.—Przekonajmysię,kimjesttenfacet.
Czekaj,nierusz!Jakniewłożyłeśrękawiczek,toniedotykajtrupa.Zadługojużtuleży.
Odpiąłguzikigranatowejjesionki,rozchyliłmarynarkę,delikatnymruchemwyciągnąłzkieszeni
gruby,mocnopodniszczonyportfelskórzany.Otworzyłgo,wyjąłdokumentyipapiery.
—BekierAdam...urodzonywPoznaniu,szóstegowrześnia,wdwudziestymczwartym...zojca
Feliksa...Itakdalej.Tutajjestlegitymacjasłużbowa...Wiesz,gdzieonpracuje?Whucie„Nadzieja".
Technik...Zaraz,tujestjeszcze...aha,kartaurlopowa.Popatrz,wziąłurlopodsiódmegododziesiątego
maja.Adzisiajmamyszesnasty.
—Onjużtuchybależyztydzień—rzekłporucznik.—Wyglądanato,żeniezbytwesołospędził
urlop.
—Rzeczywiście—zgodziłsiękapitan.—Znamlepszesposobywykorzystaniaurlopu.
—Coontamjeszczema?
—Takieróżnedrobiazgi...tujestjakaśfotografia...babkaidwojedzieciaków,pewnie
żona...legitymacjazwiązkowa,starebiletydokina,jeszczezmarca...kino„Rialto"wKatowicach...
zbytstare,tonampewnienicnieda.Jakieśszpargały...czekaj...kalendarzyk.Zapisany.Totrzeba
oddzielnie.Masz,kładętowszystkotutajnawalizce,obejrzyjizapisz.Jazobaczęjeszczewmarynarce...
Chustkadonosa,solidniebrudna,bezmonogramu,ktozresztądzisiajnosinachustcemonogram...
pudełko„Sportów",sześćpapierosów...zapałki,scyzorykzułamanymostrzem...trochęśmiecii
rozsypanegotytoniu.Żadnegolistu.
—Zaraz,wolnego—porucznikniemógłnadążyćzprotokołowaniem.—Cobyłoposcyzoryku?
—Nic,śmieci.
Kapitanusiadłnaomszałympieńkuizamyśliłsię.Jakaśmyślniedawałamuspokoju.
—Słuchaj—rzekłnagle.—Niewyobrażamsobie,żebyktośpotrafiłzjeśćnasuchoczterdzieści
tabletekluminalu.Nawetdwadzieścia.Onmusiałtoczymśpopić.Aleczym?Tugdzieśmusibyćbutelka.
Wiesz,takapopiwieczyoranżadzie.
—Wiem.Alebutelkiniema.
Przezchwilępatrzylinasiebieniezdecydowanie.
—Możetamdalej...—powiedziałporucznik.—Halo,sierżancie!—zawołałwstronę
podoficerów,którzywciążjeszczeprzeszukiwalipobliskiteren.—Czynieznaleźliściegdzieśbutelki?
—Butelki?
—Albowogólejakiegośnaczynia.Turystycznamanierka,termos,bojawiem...
Białekpotrząsnąłgłową.Nie,nictakiegoniebyło.Chybażegdzieśowieledalejniżwpromieniu
kilkudziesięciumetrów.MogązPiotrowskimjeszczeposzukać.
—Nonsens—kapitanwzruszyłramionami.—Trudnotosobienawetwyobrazić.Człowiekzjada
najpierwparętubekluminalu,popijaczymś,potemwyrzucabutelkęijeszczeidziezestometrów...
Nonsens.Zasnąłbypopierwszejtubce.Butelka,jeżelibyła,musiałabyleżećtużkołoniego,wzasięgu
ręki.
—Wtakimraziemusimyprzyjąćfakt,żezjadłtenluminalnasucho,jakkanapkęzszynką.
Smacznego.Czegotosięludziomniezachciewa.
—Sierżancie—kapitanwstałzpieńkaiotrzepałmundur—prosząpojechaćnaszymwozemdo
komisariatu,zatelefonowaćstamtąddoKomendyWojewódzkiej...najlepiejdonaczelnikawydziału
śledczego,żebyprzysłalitutajkogośzeswoichpracowników.Powiedzciewskrócie,jaktuwygląda
sytuacja.Albobardzozagadkowesamobójstwo,alboprzestępstwo.Dobrzebybyło,żebyzabralizesobą
odrazuprokuratora,boonniemasłużbowegosamochodu.
—Takjest—odparłBiałeksłużbiście.—Któregoprokuratora?
—Powiedzcie,żekapitanJanickiprosi,abyzabralizastępcęszefaprokuraturypowiatowej.
Oczywiście,oilegdzieśniewyjechał.
Sierżantodszedł.Pochwiliusłyszelioddalającysięwarkotsamochodu.Piotrowskiwyszedłnabrzeg
parowuizbliżyłsiędooficerów.Nie,żadnejbutelkianimanierkinieznalazł.Niebyłorównieżżadnych
śladówrozbitegoszkła.
—Popatrz,cojatuznalazłem—rzekłnagleporucznikdokapitana,wyciągającztylnejkieszeni
spodnizmarłegojakiśzwitek.—Samepięćsetki.Dwa,trzy...czterypatyki.Ileonmiałwtymportfelu?
Kapitanzajrzałdoprotokołu.
—Stoczterdzieścidwazłoteijakieśgrosze.
—Agrubszągotówkęupychapospodniach.Zgłupiałchłopdoresztyczyco...Towszystkomisię
wcaleniepodoba.
—Animnie—potwierdziłkapitan.—Zdajesię,żebędziemyjeszczeztegomieliniewąskipasztet.
Fotograf,którymyszkowałgdzieśpokrzakach,wynurzyłsięnagleobokzwłokiszybkozrobiłkilka
zdjęćpieniędzy,portfeluiresztyrozłożonychdrobiazgów,poczymznowuznikł.Mdliłogoodtrupiego
zapachu.
Odeszliparękrokówdalejiprzysiedlinabujnej,majowejtrawie,palącpapierosy.Pokwadransie
wróciłsamkierowca.Zameldował,żesierżanttelefonowałiześledczegoprzyjadątakszybko,jaktylko
będąmogli,iżeBiałekzostałwkomisariacie,abypóźniejsięznimizabraćipokazaćdrogę.
—TenBiałektocałkiemdorzeczy—oceniłporucznik,przewracającsięnaplecyiwystawiając
rumianątwarzdosłońca.Kapitangryzłjakieśźdźbło.Przytaknąłmruknięciem.Tak,Białekumiałdawać
sobieradęwsłużbie,towidać.
—Jakichznam—zacząłznowuporucznik,ziewającszeroko—toprzyjadązadwiegodziny.Można
sięprzespać.
Przyjechalijednakjużpogodzinie.
—JestprokuratorStrzelecki!—ucieszyłsiękapitan,widzącmłodego,wysokiegomężczyznęw
cywilnymubraniu,któryszedłzaBiałkiem.—IporucznikDrabikześledczego...
—OranyJulek,musieliprzysłaćtegocymbała?—szepnąłporucznik,przecierajączaspane
oczy...
—Ijeszczejakiśwcywilu.Nieznamgo.
—Jateżnie.Tochybaktośobcy.
Tamcizrównalisięznimi.Podczasprzywitaniaobcymężczyznaprzedstawiłsiękrótko:kapitan...(tu
burknąłcośniewyraźnie)zWarszawy.
—Ktotojest?—spytałJanickinaboku,kiedyDrabikstanąłprzynim,zacierającduże,czerwone
ręce.Zawszebyłomutrochęzimno.
—Zbezpieczeństwa—odparłporucznik.
—Skądeściegowzięli?
—Samsięwziął.Jakschodziłemdowozu,szefmnieprzywołałipowiedział:zabierzecie
jednegokapitanazbezpieczeństwa,zWarszawy.Przychodzę,aonjużsiedziwsamochodzie.Tyle
wiem.
Nadłuższąrozmowęniebyłozresztączasu.KapitanJanickizrelacjonowałdokładniesprawę,
podkreślającniezwykłyukładtubekpoluminaluorazbraknaczynia,zktóregodenatmógłbypopić
tabletki.Prokuratorsłuchał,kiwałgłowąirozglądałsięuważniedokoła.
—Wprotokoleoględzinzapisaliście,oczywiście,tooryginalnepołożenietubek,prawdakapitanie?
—spytał.
—Oczywiście.
—Cosądzicieotymwszystkim?
—Wyglądanasamobójstwo,aledosyćniewyraźne—odparłkapitan.—TenBekierwziąłsobie
urlopchybaniepoto,abyjepopełnić.Ostatecznie,takąrzeczmożnazrobićkiedykolwiek.Pozatym
sposób,wjakisięotruł,wydajemisięconajmniejdziwny.
—Czterypustetubkipoluminalu—wtrąciłporucznik.—Jednąwziąłoddzielnie,trzy—nie
wiadomopoco—ułożyłpodteczką.
—No,dobrze—Strzeleckizamyśliłsięnachwilę.—Niemożliwe,abyzażyłtowszystkobez
popijania.Nieznaleźliścieżadnejbutelki?
—Nie.Wkażdymrazieniemajejwpromieniukilkudziesięciumetrów,atrudnowyobrazićsobie,
abypozażyciutakiejilościluminalumógłjeszczeurządzićsobiedłuższyspacer.
—Ajeżeliniesamobójstwo?—wmieszałsięDrabik.—Chociaż...narabunekabsolutnienie
wygląda.Tepieniądze,zegarek,obrączkanapalcu,porządnypłaszcz,buty...
—Możepoprostuzmarłzpowoduatakuserca,atubkipoluminalunosiłprzysobie?
—Poco?Poukładałjesobiepodgłową,apotem„wziąłiumarł"?
Roześmielisię.
—Sądzę—rzekłStrzelecki—iżwtejchwiliniemasensudrobiazgowerozważanietychspraw.Na
wielepytańodpowienamsekcjazwłok.Postaramsięzresztąbyćprzyniej.
*
MajorWichurskizgasiłpapierosaispojrzałniecierpliwienazegarek.Dochodziładziewiąta
wieczorem.PorucznikNowakowskispóźniłsięjużdwadzieściaczteryminuty,cojaknaniegobyło
raczejniezwykłe.
Ewamusiałamyślećotymsamym,boodezwałasięnapozórspokojnymgłosem,wktórymmożna
byłojednakwyczućpewnezaniepokojenie:
—Naszinżyniersięspóźnia.Możetamwhucieznówcośsięstało?
Zientaraskrzywiłsięichrząknął.
—E!Odrazu„stałosię".PrzecieżmusidojechaćdoKatowic,atozawszetrwa.Zresztą—dodał,
usłyszawszywkorytarzuznajomekroki—jużidzie.
PorucznikNowakowskibyłzadyszanyodszybkiegomarszuulicamimiasta.Zrzuciłnakrzesło
płaszcz,przygładziłrozburzonewłosyipowiedział:
—Dobrywieczór.Przepraszam,żesięspóźniłem...późniejwyjaśnię,dlaczego.
—Aczemunieodrazu?—zacząłzpretensjąZientara.
—No,dobrze—przerwałmuWichurski.—Koledzy,musimyterazzapoznaćsięzwynikami
naszychwszystkichbadańiobserwacji.Warszawaznowuzłapałasygnałocynku,chcąniedługodonas
sięwybrać.
—Skądwiecie?—żywozareagowałZientara.
—JabyłamwCentrali—odparłazamajoraEwa.—Dziśranowróciłam.Majątrochępretensji,że
imnicnieprzekazujemy.Próbowałamwytłumaczyć,żetonietakieprosie,ale...Wiecie,jaktoznimi.
Kiedysięsiedzizabiurkiem,towielesprawwyglądainaczej,ajaksiępotemwyjeżdżawteren,
rzeczywistośćokazujesiętrochęinna.
—Sądzę—rzekłWichurski—żejużniedługocośimjednakprzekażemy.Kapitanie,zaczynamod
was.Cościesiędowiedzieli?Wskrócie,niemusiciewszystkiegoopowiadać.Najważniejszefaktyi
spostrzeżenia.
Zientaranielubiłmówić„wskrócie",aleniechciałsprzeczaćsięzkierownikiemgrupy.Toteż—
mimoiżprzygotowałsobiepoprzedniodłuższyelaborat,spisanynakilkukartkachnotesu—westchnął
tylkolekkoipowiedział:
—Przejrzałemsześćdziesiątczteryprotokółyzróżnychkontroliresortowychiinnych,dokonanych
wewszystkichhutachcynkowych.
—Dlaczegowewszystkich?—spytałNowakowskizezdziwieniem.
—Dlatego,żeuważałemtozakonieczne—odparłZientaracierpko.—Nasunąłmisięszereg
spostrzeżeń,dotyczącychsposobuprzeprowadzaniatychkontroli,alesątoraczejuwaginiemające
wielewspólnegoznasząrobotą.Toznaczy,uwagitypuraczejekonomicznego.Natomiastkiedy
wziąłemdorękimateriałyztajnejkancelariihuty„Nadzieja",zauważyłem,żezginęłystamtąddwa
tajnedokumenty.
—Zmojejhuty?—zawołałNowakowskiniemalzoburzeniem.
Wszyscy,zwyjątkiemZientary,wybuchnęliśmiechemmimopowagitego,copowiedziałkapitan.
—Brawo!OnjużtakwszedłwrolęinżynieraKowalskiego,żeczujesięterazosobiściedotknięty—
śmiałasięEwa.
—Czegodotyczątedokumenty,kapitanie?—spytałmajor.
—Jedenznichprawdopodobnieanalizprzeprowadzanychwtajnymlaboratorium.Drugi—nie
wiem.Niemogłemtegodokładniesprawdzić,boobasąprzecieżznakowanetylkosymbolami.
Zauważyłem,żezarejestrowanonajpierwichwypożyczenie,apotemzwrot—aledokumentówniema,
więcztymzwrotemtojakaśmętnahistoria.Wypożyczałkierowniklaboratorium,azwróciłrzekomo
jakiśtechnik.Podpisjegobyłprawienieczytelny,udałomisięjednakrozszyfrować.
—Bekier?—rzuciłNowakowski.
—Tak,Bekier.Tensam,któregozwłokiznaleźliśmydzisiajwlaskuniedalekohuty.
—Otympóźniej—przerwałWichurski.—Terazwy—zwróciłsiędoporucznika
Skowrońskiego.
—Jawrazzgrupąobserwacyjnąpracownikówsłużbybezpieczeństwazainteresowałemsięludźmi,
wytypowanymiprzezEwęiZientarę.Awięcnaprzykładci,którychnazwiskaEwawynotowałaz
kartotekipodczasrzekomejkontroliwZjednoczeniuHutCynkowych.Znalazłsiętammiędzyinnymiwasz
wspólnyznajomyzpociągu,dyrektorhandlowy.Strasznygadułaibabiarz,apozatymlubizajrzećdo
kieliszka.Oinnychniechciałbymterazmówićszczegółowo,bozabrałobytoparęgodzin,apozatym,jak
dotąd,nanicatrakcyjnegonienatrafiliśmy.
—Ewa?—Wichurskispojrzałnaniąpytająco.
—PozakontroląwZjednoczeniu,oczymjużchybawszyscyzwaswiedzą,pomagałam
kapitanowiwprzeglądaniuprotokołów.No,pozatym—wyjazddoWarszawy.
—Dobrze.—Wichurskizamyśliłsięnachwilę.—ZajmijmysięterazsprawąBekiera,botojest,
zdajesię,najistotniejsze.Proszę,poruczniku...
—PracującjakorzekomyinżynierKowalskiwhucie„Nadzieja"—zacząłNowakowski—nie
napotkałemzpoczątkunic,cobymogłomiećjakiśpodejrzanycharakter.Udałomisięnawiązaćdobre,
koleżeńskiestosunkizinnymiinżynierami,brygadzistami,atakże,choćposzłotoniecotrudniej—
uśmiechnąłsię,przypominającsobierozgrywkizeszmelcerzami—zszerszymgronempracowników
huty.Otym,żeBekieraniemawhucie,dowiedziałemsięzupełnieprzypadkowo,podczasobiaduw
stołówce.Zanimzdążyłemsiętymzająć,dosłowniewciągupółgodziny,przyszławiadomośćojego
zaginięciu.OodkryciuzwłokpowiezpewnościąkapitanZientara,jaograniczęsięwięctylkodo
charakterystykitechnika,naraziedośćpobieżnej.Zkonieczności—bocałahutawiejużojegośmiercii
jakieśmocniejsze„naciskanie"obliższeinformacjemogłobywzbudzićpodejrzenie.Comówiąo
Bekierzejegonajbliżsikoledzyzlaboratorium?Żebyłpedantem,takwpracy,jakiwżyciuosobistym.
Pedantem,jaksięktóryśwyraził,„doobrzydliwości".Potrafiłzrobićdzikąawanturę,jakmuktośzabrał
zbiurkaołówekalbożonawdomuzrobiłacośnietak,jakonchciał.Lubiłpopić,alebezprzesady.Był
ostrożny.Zaostrożnynato,abysięupijać.Pozatymwidaćbyło,żezależymunastanowiskuwhucie.Był
wysportowany,należałdosekcjipiłkarskiejklubu„Hutnik".Rzadkokiedychorował.Koledzynaogółgo
lubili.Byłpracowity,uczynny.Możenawet...zauczynny.Zniezwykłąochotązastępowałkolegówna
drugiejzmianieczypodczasdyżurówwlaboratorium,chociażnieotrzymywałosięzatododatkowego
wynagrodzenia.Ostatniomiałjakieśkłopoty.Koledzynieumielimiokreślić,cotobyłyzakłopoty,
sądzilijednak,żeraczejdomowe,rodzinne.Wpracybowiemniktniemiałdoniegozastrzeżeń;
przeciwnie:kroiłmusiępodobnonawetawansnastarszegotechnika.
—Tekłopoty...—zacząłmajorznamysłem—jaktosięuniegoobjawiało?
—Podobnobyłroztargniony,czasemchodziłztwarząponurą,niereagowałnażarty,popadałw
zamyślenie,anazaczepkiodpowiadałnieprzytomniealbonieodpowiadałwcale.Pookresachtakichna
krótkiczaswracałdodawnejformy,apotemznowu.Takbyłopodobnoodkilkumiesięcy.
—Czyjegouczynnośćikoleżeństwonieprzejawiałysięnaprzykładwudzielaniukolegom
pożyczek?Mamnamyślijakieświększesumy.
—Otymniemówili.
—MożeterazkapitanopowieoznalezieniuzwłokBekiera?
Zientarawkilkuzdaniachzrelacjonowałstwierdzonefakty.
—Awięcnierabunek—powiedziałnazakończenie.—Albosamobójstwo,albosprzątnęli
niewygodnegoświadkaczyczłowieka,któryzjakiejśprzyczynystałsięniebezpieczny.
—Sądzicie,kapitanie,żeistniejejakiśzwiązekpomiędzyśmierciątegotechnikaanasząsprawią?
—spytałaEwa.
—Trudnopowiedzieć.Niemożemytakodrazuuderzaćwwielkidzwon:Bekierbyłszpiegiemigo
sprzątnęli.Jeżeliniebyłotosamobójstwo,możeistniećszereginnychprzyczyn,dlaktórychktośgozabił.
Jakaśzemsta,porachunkiosobiste,kobieta...
—Ajednak—powiedziałWichurski—właśnieztejhutyzginęły,jakmówiliście,dwatajne
dokumenty.Itowłaśniedotyczącetajnegolaboratorium,wktórymBekierpracował.No,zobaczymy
przedewszystkim,cowykażesekcja.Jeżelichodziomojąrobotę,tozanajważniejszyjejfragment
uważamwizytęudyrektorahuty„Śląsk".Zainteresowałymnietam,międzyinnymi,drobnespół-
dzielniepracy,którewykonujądlahutróżneroboty.Wytypowałemsobienaprzykładtrzytakie,które
najczęściejwostatnichlatachkręcąsiękołohutcynkowych.Ciekawarzecz:dwieztychspółdzielniz
regułynawalająwpracy,niedotrzymująterminów,kradnąitakdalej.Atrzecia—czystajakłza.Ażsię
wierzyćniechce.Pracujejakszatan,dotrzymujeterminówcodogodzinyniemal.Zainteresowałemsię
pracownikamitego„Mechanika",botaksięonanazywa.Zwłaszczatymi,którzynajczęściejprzebywali
natereniehut.Zientaramówiłprzedchwilą,że„Mechanik"wykonywałjakieśrobotymiędzy
innymiwtajnymlaboratoriumhuty„Maria".Zresztąnietylko„Mechanik",więcwziąłempoduwagę
wszystkietrzyspółdzielnie.Ktotutajmógłbywchodzićwgrę?Kierownicytechnicznispółdzielnioraz
kierownicydziałówzaopatrzeniaizbytu.Wkażdejspółdzielnipodwieosoby,awięcrazemsześć.Tosą
ci,którzynajczęściejwchodządohut,kontaktująsięzpracownikami,majądostępdoróżnych
pomieszczeń.Bywatak,żepoprostudyrekcjahutywystawiaimnaparętygodnistałąprzepustkę.Po
trzechdniachznająjużichwartownicy,niekontrolują.Cóżzawspaniałepoledotakiejroboty,jakąmamy
namyśli.
—Macierację,majorze—odezwałsięNowakowski.—Jabymjeszczezwróciłwiększąuwagęna
tychludzizespółdzielni,którzywykonująpracewtajnychlaboratoriachczykancelariach.Wzasadzie
powinnitorobićzawszepodkontroląkogośzhuty,tylko...samiwiecie,jaktojest...
—Oczywiście.Aleiresztyniemożnapominąć.Zwłaszczażeinformacje,któreEwaprzywiozłaz
Warszawy,aktóreCentralaostatnioprzejęła,świadczą,żeobcywywiaddobrzejestzorientowanyw
naszymprzemyślecynkowym.
Rozmawialijeszczeczasjakiś,wreszcieWichurskiwyznaczyłkażdemuzadanie.Zientaręzostawiono
przysprawieBekiera,Nowakowskiwdalszymciągupozostaćmiałnastanowiskuinżyniera
„Kowalskiego",EwaiSkowrońskinatomiastmielizająćsiębliżejtrzemawytypowanymi
spółdzielniami,międzyinnymi„Mechanikiem".
—Niezapomnijcieomateriałach,jakiemożemiećmilicja—powiedziałimmajor,gdyzabieralisię
doodejścia.—Zwłaszczazorientujciesię,czyktóryśztychnaszych„spółdzielców"niemanakarku
śledztwa.
—Alboniemiał—dodałSkowroński.
—Tak.Niesugerujciesiętymjednakzabardzo.Mogątobyćzwykłekradzieżeimalwersacje
gospodarcze.
—Chciałabymjeszczewrócićdosprawyaktpersonalnych—rzekłaEwa.—Chodzimioakta
spółdzielców.Jaktozrobić?Jakimimetodamisięposłużyć?
—Sądzę,żepowinnaśdobraćsobieconajmniejdwóchpracownikówzwydziału„C".Skontaktujsię
zpułkownikiem,będąciprzecieżpotrzebneinwigilacjetychsześciuzespółdzielni,samaniedaszrady.
Popatrzyłnaniązzafrasowaniem.Niebyłpewien,czyzadanie,jakiejejwyznaczył,nieprzerastasił
tejmłodej,drobnejkobiety.Ewauśmiechnęłasięwodpowiedzi.
—CzymamyzEwąpodzielićsięspółdzielniami?—spytałSkowroński,przecierajączmęczone
oddymuoczy.
Wichurskizawahałsię.Niechciałtego.Wolał,abyEwakoncentrowałatęczęśćrobotywswoim
ręku.
—Nie—odparłponamyśle.—Lepiejbędzie,jakwyjejtylkopomożecie.Macieprzecieżoprócz
tegowaszewłasnezadanie.
KiedySkowrońskiwyszedł,majorpowiedziałdoEwy:
—Wiesz,mojadroga,zwróćspecjalnąuwagęna„Mechanika"...Ciąglewracammyślądotych
dwóchdokumentów,októrychmówiłZientara.Ciekawjestem,czy„Mechanik"przeprowadzał
remontlaboratoriumwokresie,kiedydokumentyznajdowałysięjużwhucie.Rozumiesz,ocomi
chodzi?Tutajpewnehistoriemogąsiępokrywaćwczasie,atomożebyćdlanasinteresująca
wskazówka.
—Rozumiem.Alenieodpowiedziałeśminapytanie,jakąmetodęobrać,abyprzejrzećakta
personalnespółdzielców?
—Zorientujsię,czyniemamożliwościprzejęciaaktnapewienczasprzezjakieśwładze.Może
milicja,podbylepretekstem,możektośzZarząduSpółdzielczościPracy.Ajeżelinie,tomusiszznowu
zorganizowaćrzekomąkontrolę,takjakwZjednoczeniu.Oczywiście,tyjużtamsamaiśćniemożesz.
—Jasne.
—Ipamiętaj,abyścodzienniezemnąsiękontaktowała—dodałznaciskiem.
Rozdział4
Bekierowązaproszonodoprokuraturynagodzinędwunastą,aleprzyszłaowielewcześniej.Siedząc
naławcewkąciekorytarzausiłowałapogodzićsięzmyślą,żemążnieżyjeiżezostałaterazzdziećmi
zupełniesama—aleniebardzojejsiętoudawało.Niespałaprzezcałąnoc,wciążpróbujączrozumieć,
dlaczegotaksięstałoiwczymjejspokojny,niemającywłaściwiewrogówmążkomuśzawinił.
Byłatakzamyślona,żeniezauważyła,jakprokuratorStrzelecki,powiadomionyojejwcześniejszym
przybyciu,stanąłwprogugabinetuidwukrotniepoprosiłjądosiebie.Ocknęłasię,gdydelikatnieująłją
zaramię,prowadzącciemnymkorytarzem,poktórymwobiestronysnulisięinteresanci.
Wgabineciebyłjużjakiścywil,któregodotychczasniewidziała.Przywitałsięzniąwmilczeniu,
obrzucającuważnym,przenikliwymspojrzeniem.Siadłaprzedbiurkiem,próbującskupićmyśli.Jeżelijuż
przyszłonaniątostrasznenieszczęście,toprzecieżciludziebędąchcielinapewnojejpomóc—
odnaleźćzbrodniarzy,pomścićśmierćmęża...Postanowiła,żepowiewszystko,cotylkomożeprzyczynić
siędowykryciazbrodni.Bo,wsamobójstwoniewierzyłaaniprzezchwilę.Zbytdobrzeznałamęża.
—Rozumiem—zacząłprokurator,przyglądającjejsięzewspółczuciem—żechwilajestdotakiej
rozmowynienajlepsza.Zpewnościąciężkojestpanimówićznamitutajośmiercimęża.Przecież
dowiedzieliśmysięwszyscyotymdopierowczoraj...Proszęjednak,zeswejstrony,inaszrozumieć.
Spełniamyswójobowiązek.
—Wiem—odparłacicho,alewyraźnie.—Powiem,cotylkobędęmogła.
—Todobrze—odetchnąłzulgą.—Musimyjakośwspólniewyjaśnićokolicznościzwiązane
ztątragicznąsprawą.Panipomocjestdlanaspoprostukonieczna.
Skinęłagłowązezrozumieniem.KapitanZientarazapaliłpapierosa,niespuszczajączniejwzroku.
—Czyznapanijakiekolwiekszczegółyzwiązanezwyjazdem,araczejzprojektowanym
wyjazdempanimężadorodzinywRzeszowskiem?—spytałStrzelecki.
—Wiem,żewybierałsiętamnaślubswegokuzyna.Jategokuzynanieznałam,nieprzyjeżdżałdo
nasnigdy.Onitammająmałegospodarstworolne.Mążjeździłdonichwzeszłymroku,natydzień.To
byłolatem,podczasurlopu.
—Czymiałzamiarobecniewstąpićgdzieśpodrodze?Zatrzymaćsięukogo?
—Nicotymniemówił.Ale...—zawahałasię,umilkła.
—No,no?—rzekłprokuratorzachęcająco.
—Teraztaksobiemyślę,proszępana,żewostatnichlatachbyłowieleróżnychspraw,któremąż
mójprzedemnąukrywał.
—Poczympanitaksądzi?—odezwałsięZientara.Spojrzałananiegospłoszona.Przezchwilę
zapomniała,żewgabineciejestjeszczektośpozaniąiprokuratorem.
—Poczym?—powtórzyławzadumie.—Ano,choćbypotym,żewychodziłczęstozdomu,nicnie
mówiąc,dokądidzieanikiedywróci.Szufladywbiurkuiszafiezamykał.Myślałamnawet...myślałam,
żeonkogośma.Znaczysię,innąkobietę.
—Czywidziałagopanikiedyśzjakąśnieznajomąkobietą?Przychodziłymożejakieślisty?—
spytałStrzelecki.
—Listy?Nie.Szukałamczasem...—zawstydziłasięiumilkła.Potempowiedziała,jakby
przezwyciężająctenwstyd:—No,szukałampokieszeniachinabiurku.Możejakaśfotografiaczylist...
Alenicniebyło.Innarzecz,żegdybymójmążcośtakiegomiał,tobynapewnodobrzeschował.Onbył
bardzodokładnyistaranny.
—Czynierozmawiałzpaniąoswoichkłopotach,zmartwieniach?Możemiałdługi?Albo
nieprzyjemnościwpracy?
—Długówchybaniemiał.Nawet...zdawałomisię,żemaostatniowięcejpieniędzyniżprzedtem.
Dzieciomkupowałdrogieowoce,zabawki,mnieprzyniósłkiedyśtakąpięknąskórzanątorebkęz
Cepelii...—głosjejzadrgałpodejrzanie,przyłożyładooczuchusteczkę.—Pytałam,czyniedostał
podwyżki,aleodparł,żetylkopremię.Dawniejunichwtymlaboratoriumtechnicypremiedostawali
tylkoraz,najwyżejdwarazynarok.Terazjakbyowieleczęściej.
Prokuratorpomyślał,żetrzebaotozapytaćwhucie,agłośnopowiedział:
—Więczaobserwowałapani,żemiałodpewnegoczasuwięcejpieniędzyniżdawniej.Aczy
wobecpanizachowywałsiętaksamo?
—Nie.Chodziłponury,zamyślony,czasemcaływieczórpotrafiłsiędomnienieodezwać.Potem
znówmutojakbyprzechodziłonatydzieńczydwa.Itakciągle.
—Aczybyłulekarza?
Bekierowaspojrzałazdziwionanaprokuratora.
—Ulekarza?Poco?Mążprawienigdyniechorował.Sportyróżneuprawiał,doklubunależał.
Chodziłczasomdodentysty,towszystko.
Zientaranachyliłsiędoprokuratoraiszepnąłmudoucha:
—Podejrzewaciechorobępsychiczną?
—Niewykluczone—odparłkrótkoStrzelecki.Denerwowałgotrochętennieznajomygośćz
bezpieczeństwa.Niewiadomo,pocosiedzinaprzesłuchaniuitylkopeszykobietę.
—Ktoupaństwabywałwdomu?—spytał,zwracającsięznówdoBekierowej.—Czy
przychodzilinaprzykładkoledzymężazhuty„Nadzieja"?
—Prawienigdy—odparłazodcieniemsmutku.—Nawetczasemsiędziwiłam.Jawłaściwie
wcaletychjegokolegównieznałam.Widziałamichtylkoparęrazy,jakprzychodziłamdomęża,aledo
laboratoriumitakmnieniewpuszczano,więctylkowstołówcerazczydwarazyinajakiejśzabawiew
DomuHutnika.
—Aktośspozahutyprzychodził?
—Teżnie...—umilkła,cośrozważając.Widaćbyło,żeusiłowałasobiedokładnieprzypomnieć.
Wreszciepowiedziała:—Kiedyśprzyszedłdonaszupełnieobcymężczyzna,któregonigdyprzedtem
anipotemniewidziałam,aniwhucie,aniwosiedlu.Terazsobieprzypominam,żerozmawiałzmężemo
wyjeździe...aleniewiem,którytoznichmiałjechaćidokąd.
—Proszęmidokładnieopowiedzieć,jaktobyło.
—Onprzyszedłwieczorem.Tobyłochybawstyczniualbo...nie,wmarcu.Napewno,bo
peklowałammięsonaWielkanoc.Byłamwkuchni,kiedyprzyszedł.Mążgowpuściłizarazzamknął
sięznimwpokoju.Niewiem,oczymmówili.Alejakwychodził,usłyszałamkoniecichrozmowy,
właśnieotymwyjeździe.Mówiliteżcośo...zaraz,jaktobyło?
—Niechpanisobiedobrzeprzypomni,tomożebyćbardzoważnawskazówka.
—Mążsięgospytał:„Kiedysięzobaczymy?"Aonodpowiedział:„Będętamuwaszaparędni".
Natomójsięzdziwiłimówi:„Przecieżjużeścieskończylirobotę"?Atamten—żejeszczenie.
Zarazpotempożegnałsięiwyszedł.
—Czypamiętapani,jaktenczłowiekwyglądał?—wtrąciłkapitanZientara.Prokuratorrzucił
mukrótkie,niechętnespojrzenie.Stanowczotenfacetniepowinienmieszaćsiętakdalecedo
przesłuchania.
—Takbardzomusięnieprzyglądałam—odparłaBekierowa.—Drzwiodkuchnibyłytylkotrochę
uchyloneirazwyjrzałam.
—Czybyłwysoki,niski?Jakubrany?
—Dośćwysoki,okrągłynatwarzy,ubranywzwyczajnąjesionkę.Pamiętam,żebyłwberecie,bou
nastomałoktonosi.
KiedyprokuratorskończyłprzesłuchanieiBekierowawyszła,zwróciłsiędokapitanaizapytałz
ledwouchwytnąironią:
—Sądzicie,żetentajemniczyosobnikmożemiećjakiśzwiązekześmierciąBekiera?
—Niemamyjeszczewynikówsekcjizwłok—odparłtamtenwymijająco.—Możeto
samobójstwo?Trudnotutajczymśsięsugerować.
*
WtydzieńpóźniejmajorWichurskisiedziałwjednymzpokojówkomórkikontrwywiaduw
Katowicach,przeglądającuważniedostarczoneprzezEwęJasińskąaktapersonalnesześciukierowników
działówspółdzielni.Byłytoankietyiżyciorysy.Zaświadczeniazpoprzednichmiejscpracyorazodpisy
ankietEwawręczyłamilicjikatowickiejdobliższegosprawdzeniaichwiarygodności.
Wichurskiniespodziewałsięwielepożyciorysach.Któżnapiszesamosobiecoś,comożego
przedstawićwniekorzystnymświetlelubutrudnićprzyjęcienanowestanowisko...
Dodokumentówtychdołączonebyłyjednakiopinie.Niektóreznich,pisanewidaćprzezludzio
niezbytszerokimhoryzonciemyślowym,zatomocnozawężonympoczuciuodpowiedzialności,brzmiały
wręcznonsensownieimajorzżymałsięprzyczytaniu.
JerzySoból—pisałjakiśkadrowiec—jestniezłymfachowcem,doobecnejrzeczywistości
ustosunkowanymzgołapozytywnie,aczkolwieklubiwypićprzyniedzieli.Wykazujesięaktywniew
pracyzwiązkowo-społecznej,borozprowadzapomiędzypracownikówspółdzielnibiletydokina,przez
codziałananiwie.
Jakatobyłaniwa,kadrowieczapomniałnapisać.Majorodsunąłpapieryzezniechęceniem.Może
niepotrzebnieuczepilisiętychspółdzielni.,.
Ktoślekkozapukałdodrzwiiwszedł,nieczekającnazaproszenie.
—Dzieńdobry,Ewo—Wichurskiuśmiechnąłsię,wstającnapowitanie.Pocałowałjąwrękę,
czegonigdynierobiłprzykolegach,pomógłzdjąćpłaszcziprzyjaznymgestemwskazałfotelza
biurkiem.Przezchwilęzwidocznąprzyjemnościąprzyglądałsię,jakpoprawiaławłosy,potem
westchnąłlekko,ściągnąłbrwiispytałtonemniemalobojętnym:
—Maszcośnowego?
—Tak—odparła,biorączbiurkajegopapierosy.—Wrozmowiezmilicjąnatrafiłam,wyobraź
sobie,najednegosierżanta,którywlatachpięćdziesiątychbyłkierownikiemdziałukadrwzakładzie
ceramicznymnaprzedmieściuZielonejGóry.Otóżtwierdzionzcałąstanowczością,żeżadenRoman
Kolińskitamwówczasniepracował.
—Poczekaj—przerwałjej,podajączapalniczkę—nicjeszczeniewiemożadnymRomanie
Kolińskim.Któżtojest?
—Ach,prawda—roześmiałasię.—Zabrałamcijegoankietęiżyciorys,boniezdążyłamjuż
zrobićodpisów.Masz,tutajjesttowszystko—położyłanabiurkuteczkę.—Kolińskitojedenztej
szóstki,kierownikdziałuzaopatrzeniaizbytuwspółdzielni„Mechanik".Wjegoaktachjestmiędzy
innymizaświadczenieztegowłaśniezakładuceramicznegowZielonejGórze.Miałtampracowaćod
wrześniatysiącdziewięćsetpięćdziesiątdomarcapięćdziesiątjeden.No,więcniepracował.
—Isfałszowałzaświadczenie?Widzisz,Ewa,tosięzdarza.Możesiedziałwtymczasiezajakieś
kradzieżeczyinneprzestępstwo,doczegooczywiścieniechciałsiępotemprzyznać.Alemaszrację,że
trzebatobędziewyjaśnić.Coonrobiłprzedtem,tenKoliński?Aha,tujestjegoteczka.Zarazzobaczymy.
Ankieta...Życiorys...Coontupisze:Urodziłemsięszóstegolipcatysiącdziewięćsetdwudziestego
drugiegorokuwRadomsku,jakosynrobotnikaZakładówDrzewnych„Thonet&Mundus".
Uczęszczałemdoszkołyhandlowej...itakdalej.Okupacja:Pracowałemodrokuczterdziestego
pierwszegowtychsamychzakładach,comójojciec...TujestzaświadczeniezZakładówDrzewnych.
—Poniemiecku.Tegojużsięchybaniedasprawdzić.
—Apocosprawdzać?Conamtoda?Zresztą,poczekaj.DalejpanKolińskipisze,żesięukrywał
przedwywiezieniemnarobotydoNiemiec...przebywałjakiśczaswRzeszowskiem,uwujanawsi.Po
wojnieprzezbliskorokchorowałemnapłuca.Potem,zewzględunastanzdrowia,pracowałemjako
pomocnikogrodnikawmajątkupaństwowymŻękocice,naZiemiachOdzyskanych,następnietamże
jakopisarz.Wpięćdziesiątymroku,wewrześniu,rozpocząłempracęwZakładzieCeramicznymw
ZielonejGórze.
—Ciekawam,czymwówczaszajmowałsięnaprawdę.
—Dokumentrobiwrażenieautentycznego.Możetensierżantniepamięta?Iluwtakimzakładzie
mogłobyćpracowników?Dwustu—amożepięciuset?Czyonmożepamiętaćwszystkienazwiska?No,
dobra.Zobaczymy.PotemKolińskiprzeniósłsiędoWarszawyibyłzatrudniony,jakpisze,nastanowisku
technikanormowaniawZjednoczeniuPrzemysłuBudowlanegoażdorokupięćdziesiątegotrzeciego,
kiedytowyjechałnaŚląsk.Ciekawe,naogółludziebardzoniechętniewyjeżdżajązWarszawy,jakjuż
mająwniejpracę.CoonrobiłnaŚląsku?Aha,wpierwpracowałwspółdzielni„Feniks"jakoreferentw
dzialezaopatrzenia,apotemzaawansowałdo„Mechanika"nakierowniczestanowisko.Sądzisz,Ewo,że
wtymwszystkimjestcośniewyraźnego?Czywiesz,jakąmaopinięwobecnymmiejscupracy?
OpiniaRomanaKolińskiegojednaknietylkonienasuwałazastrzeżeń,alebyławręczpozytywna.
Dobryfachowiec,zdolny,rzutkiorganizator,uczciwy—otoocenajegopracodawcówikolegów.
Obserwacjarównieżniewykryłażadnychfaktów,któremogłybywzbudzaćniepokój.Kolińskibył
człowiekiemspokojnym,koleżeńskim,pieniędzminieszastał,nieupijałsięaninierozbijałpolokalach,z
kobietamirzadkokiedygowidywano.Byłnieżonaty,mieszkałwmałym,sublokatorskimpokojuw
Katowicach.
—Sfałszowaneświadectwotrzebabędziejednaksprawdzić—rzekłWichurski,wysłuchawszy
sprawozdaniaEwy.—Możetozupełnienieszkodliwyczłowiekitylkozdarzyłomusięwprzeszłości
małe„potknięcie".Amoże...
—Zajmiemysiętym—odparłaEwa.—Wydajemisię,żeniecoinformacjionimmożnabyuzyskać
wRadomsku.Tarasięurodził,tammieszkałprzezdłuższyczas.Zpewnościąznajdąsięludzie,którzy
pamiętajągojeszcze.Czychcesz,żebymtampojechała?
Wichurskipotrząsnąłprzeczącogłową.
—NiechjedzieSkowroński.Tojestrobotadlamężczyzny.Tak,trzeba,żebypojechał.Wniczym
namtonieprzeszkodzi,a—byśmoże—pewnerzeczysięwyjaśnią.
*
Kilkaminutprzedgodzinąpierwsząwpołudnie,pociągpośpiesznyzKatowicdoWarszawy
zatrzymałsięnamałejstacjizbardzodużymnapisem„Radomsko".Zatrzymałsięchybaniedłużejniż
kilkanaściesekund,poczymzsykiemparypomknąłdalej.
Niewielkagrupkapodróżnych,którzywysiedli,bezpośpiechuskierowałasięwstronęwyjścia.
Niektórzyznichsięznaliipozdrawialiuchyleniemkapelusza,rzucajączdawkowe:„cosłychać?"albo:
„jakleci?"
PorucznikSkowroński,weleganckimszarymubraniu,zteczkąipłaszczemprzewieszonymprzez
ramię,wysiadłostatni.Rozejrzałsięnajpierwzciekawościądokoła,anastępniepodążyłzainnymido
wyjścia.
Przedstacjąstałydwiedośćmocnosfatygowanetaksówki.Kierowcydrzemali,nieliczącnażadną
jazdęaniatrakcjęwrodzajubijatykiczypożarustacji.Instynktzawodowyzbudziłjednakjednegoznich,
kiedyczłowiekweleganckimgarniturzeukazałsięprzedbudynkiem.Kierowcaprzetarłrękązaspaną
twarz,splunąłprzezleweokno,apotemwychyliłsięprzezpraweispytałzachęcająco:
—Pojedziemy?
—Chciałbymdostaćsiędohotelu—powiedziałSkowroński.—Czymożemniepantamzawieźć?
—Dohotelu?—powtórzyłkierowcaiwestchnął.Drugitaksówkarzrozbudziłsięrównież,adosłyszaw-
szy,ocochodzi,parsknąłśmiechem.
—Jakpanchcesz,możemydookołamiastoobjechać,alehotelstądotrzyminutydrogi.
—Pięć—zaprzeczyłpierwszykierowca.
Przezchwilęsprzeczalisięsennie,wreszciedoszlizgodniedowniosku,żesześć.Możnabyłotego
frajeranabrać,powozićtrochętuitam,apotemdojechaćdohoteluodstronyrynku.Czasamirobili
nieznanympodróżnymtakiekawały,dzisiajjednakniechciałoimsięnawetzapuszczaćsilników.
—Sześćminuttoblisko—rzekłSkowroński.—Wprawoczywlewo?
Pierwszykierowcapokazałrękąnaprawo.Drugijużdrzemał.PorucznikskręciłwulicęReymonta.
Hotel,onieśmiertelnejwPolscenazwie„Europejski",byłrzeczywiściebardzoblisko.Dwupiętrowy,
szaryitrochęponurybudyneknierobiłzachęcającegowrażenia.Przybyszanieobchodziłjednak
wyglądhotelu.Przelotniepomyślał,tylko:„abyniebyłopluskiew",iwszedłdośrodka.
Whalluprzyladzie,oboktablicyzgarstkąkluczy,doktórychprzyczepionebyłyogromne,drewniane
gałki,kiwałsięnadgazetątęgi,łysyjakkolanoportier.Niezauważyłwejściapodróżnego,bospał.Miał
dyżurprzezdwadzieściaczterygodzinyiterazodsypiałnoc.
—Czydostanęjakiśpokój?—spytałSkowroński,stającprzyladzie.Płaszcziteczkępołożyłobok
siebie,wyjąłdowódosobistyiwiecznepióro.
Portierocknąłsię,spojrzałnieprzytomnienanowegogościa,potemzprzyzwyczajeniapotrząsnął
głową.
—Niema—odparł.
Przybyłystałjednakwciążobokniego.
—Przecieżpowiedziałempanu,żeniema—rzekłportierzlekkimzniecierpliwieniem,poczym
dojrzałwysuniętywjegokierunkubanknotidodałspiesznie:—Chybażebypansięzgodziłnapierwsze
piętro.Alemogędaćtylkodwuosobowypokój.
Skowroński,któryniewyraziłdotychczasżadnychżyczeń,oceniłtojakoprzychylnezałatwienie
sprawy.Nicwięcjużniemówiąc,wziąłpodanymuformularz,wypełniłspieszniewszystkieżądane
rubryki,przyczymtam,gdziebyłodrobniejszymdrukiemwypisane;„zawód",wpisał:„inżynier".
Podpisawszysięozdobnymzakrętasem,oddałzielonąkartkęiwzamianotrzymałkluczodpokojunumer
stodwadzieściasześć,cobyłooczywistymnonsensem,bocałyhotelmiałtylkoszesnaściepokoi.
Wbrewoczekiwaniom,pokój„126"byłprzyjemnyiczysty.Niebrakowałonawetżarówkiwlampce
nocnejaniręcznikaprzyumywalce.
Skowrońskiumyłręce,obejrzał—raczejznawyku—ściany,łóżko,szafęidrzwi,sprawdził
kontakty,potem
zostawiłpłaszcz,bonadworzebyłniemalupał,iwyszedł.Portierprzepisywałwłaśniejego
danepersonalnedoksiążkimeldunkowej.Widaćbyło,żezajęcietozajmiemudobrychkilkanaście
minut.
—Czymożepanmniepoinformować,gdzietujestulicaKościuszki?—spytałporucznikgrzecznie.
—Kościuszki?Aniedaleko.Czytuwogólecośjestdaleko?—rzekłportierzpogardą.
Skowrońskiuśmiechnąłsię.
—PanniepochodzizRadomska?
—Ja?—Portierskrzywiłsięzodrazą.—Jestemłodzianinem.Ciężkiloszagnałmniedotejdziuryi
taksiedzę.Zajakiegrzechy,samniewiem.PanmożezŁodzi?—Ożywiłsię,spojrzałnakartę
meldunkową,pokiwałgłową.—Katowice.Znam,znam.Dużemiasto.Alenietakie,jaknaszaŁódź.Był
pankiedywŁodzi?
—Byłem.Bardzoładniepowojniesięrozbudowuje.
—No,widzipan—ucieszyłsięportier,jakbytobyłajegozasługa.Awidząc,żegośćzbierasiędo
wyjścia,dodałszybko:—Pójdziepanprosto,apotempierwsząwprawoizarazbędzie
Kościuszki.Trafipan,tonieŁódź,tuwszystkowgarści.
Skowrońskibeztruduodnalazłulicę,ananiejKomendęPowiatowąMilicjiObywatelskiej.
Komendantmiałbyćuprzedzonyojegoprzyjeździe,porucznikspodziewałsięnawet,żektośodnich
będzie,oczywiściepocywilnemu,naperonie.Dobrze,żeteprzewidywaniazawiodły.Wtakniewielkim
mieściezpewnościąwszyscymilicjanciznanisąjegomieszkańcomitakiepowitaniemogłobyniecopo-
krzyżowaćporucznikowiplany.
Komendantwykazałjednaktylesprytu,żeniewysłałnikogooficjalnie.Niewiedzącotym,
Skowrońskibyłobserwowanybardzodyskretnieprzezjednegozpodoficerów,któryśledziłjegokrokiaż
dohotelu,poczymzawróciłdoKomendyipowiadomiłswegoszefa,że„gość"przyjechałipewnie
niedługotusięzjawi.ToteżkiedySkowrońskiwszedłdobudynkumilicji,wartownikbyłjużuprzedzony,
akomendantczekałwswoimgabinecie.
Mimotowartowniksprawdziłstarannieokazanąmulegitymację,asekretarkakomendanta
powiedziałasłużbiście,iż„zarazzamelduje".Jejszefpoprawiłmundur,zapiąłpas,poczymstanąłwe
drzwiachgabinetu,zapraszającgościnniewjegoprogi.
SkowrońskiprzedstawiłsięjakooficerzesłużbybezpieczeństwazWarszawy.Niewdającsięw
meritumsprawy,powiedziałkomendantowi,iżchciałbyustalićwRadomskupewnefaktyidane
personalne,dotycząceniektórychosób.Chodzimuzwłaszczaoludzi,którzypodczasokupacjipracowali
wZakładachDrzewnych„Thonet&Mundus".Wymieniłkilkanazwisk,międzyinnymiiRomana
Kolińskiego.
Komendantprzepisałdoswegonotesuwszystkienazwiska.Wówczasporucznikzniszczyłkartkęi
dodał,żechciałbyrównieżuzyskaćadresytychosóborazwszystko,czegotylkomilicjamożesięonich
wciąguparugodzindowiedzieć.
—Tosiędazrobić—odparłkomendant,przeklinającwduchuwarszawskiegogościa,którynadał
muotonowążmudnąrobotę.—Nakiedychcecietomieć?
Skowrońskispojrzałnazegarek.
—Gdybyściemogli...powiedzmy,naszóstąwieczór,tobybyłobardzodobrze.
—Cholerniemałoczasu—odparłkomendantszczerze.—Alespróbujemy.
*
Oszóstejporucznikdowiedziałsiętyle,żepoczułpewniejszygruntpodnogami.Niewgłębiającsię
wdanepersonalne,dotycząceinnychosób,zająłsięinformacjamioRomanieKolińskim.Okazałosię,że
pracowałonrzeczywiściewczterdziestympierwszymrokuwZakładachDrzewnych„Thonet&Mundus"
—aletobyłajedynawiadomośćzgodnazankietą.BoaniojciecKolińskiegowtychzakładachnigdynie
pracował,aniteżniebyłrobotnikiem.Miałwłasny,dobrzeprosperującyskleptekstylnywcentrum
miasta,któryudałomusięutrzymaćażdonadejściafrontuwczterdziestympiątymroku.Wczasiedziałań
frontowychstaryKolińskizmarł.
Wywiadowca,któryprzyniósłtewszystkieinformacje,dodałjeszcze,żeRomanKolińskigdzieś
wiosnączterdziestegodrugiegoroku,wobawieprzedwywiezieniemnarobotydoNiemiec,wyjechałdo
dalszejrodzinyswegoojcanawieś.MiałotobyćpodobnowLubelskiemczywRzeszowskiem.Odtej
porywszelkisłuchponimwRadomskuzaginąłiniektórzyprzypuszczali,żepoprostuzginąłwczasie
działańwojennych.
Wywiadowca,zapytanyprzezSkowrońskiego,skądudałomusięwtakszybkimtempiezdobyćażtyle
informacji,odparł,żeniesprawiłomutowiększychtrudności.MieszkałwRadomskuodczterechlati
znałniemalwszystkich.OKolińskichrozmawiałzichdawnymsąsiadem,Kazimierczakiem,któryw
czasieokupacjibyłkierownikiempunktudostawproduktówrolnych;chodziłysłuchy,żewrazzestarym
Kolińskimjeżdżąnocaminawieś,handlującpokryjomugdziesiędałoiczymsiędało.Jaktotambyło
naprawdę—dziśniktniedojdzie.Faktemjestjednak,żesklepKolińskiegozawszemiałdużywybór
towarówijakośnigdyniedochodziłownimdo„nieporozumień"zwładzaminiemieckimi,zaś
Kazimierczaknigdyjakośniewpadłnatychswoichjazdach,leczdorobiłsiędomkuzogrodemigrubej
gotówki.Poruczniknamyślałsięprzezchwilę,apotempostanowiłpójśćdoKazimierczaka.Spytał,gdzie
onmieszkaijaktamdojść,poczympodziękowałkomendantowizainformacjeiwyszedł.
Nadworzebyłojużciemno.Mały,niskidomekKazimierczaka,otoczonykrzewamibzu,miałoknanie
oświetlone.Porucznikpostałchwilęprzedzamkniętąfurtką,potemskręciłobokogroduizaszedłod
podwórza.Dwadużepsy,naszczęścieniespuszczonezłańcucha,powitałygowściekłymujadaniem.
Zanimzdążyłzapukaćdodrzwi,spodktórychprzebijaławąskasmugaświatła,ktośjeotworzyłistanąłw
proguuciszającpsy.
Byłtomężczyznaniewysoki,mocnojużprzygarbiony,prawiezupełniełysy,omocnosklepionej
czaszceikrótkiej,grubejszyi.Miałnasobieflanelowąkoszulęwciemnąkratęiszerokie,dobrzejuż
sfatygowanespodnie.
DojrzałSkowrońskiego,jednymrzutemokaoceniłjegoeleganckipłaszcz,teczkę,uniósłbrwiz
lekkimzdziwieniemizapytał,wyraźniesilącsięnauprzejmyton:
—Czypanmadomniejakiśinteres?Bo,przepraszam,aleniemogęsobieprzypomnieć...twarzniby
znajoma,tylkooczymojejużstare.
—CzypanKazimierczak?—odparłporucznikpytaniem.Wolałsięupewnić.
—Tak,toja.
—Panmnieniemożepamiętać,bowogólesięnieznamy—uśmiechnąłsię.—Jajestem
WacławKoliński...krewny,awłaściwiestryjecznybratRomana.
—Koliński?BratRomana?—powtórzyłstaryczłowiekzogromnymzdziwieniem.—Czytomoże...
czytopanjestten,cototakdługomieszkałweFrancji?
Skowrońskibłyskawicznieobliczyłwmyślachlata,skojarzyłzwiekiemRomanaiodparł,śmiejąc
się:
—Toznaczy,jestemjegosynem.MójojciecwyemigrowałdoFrancjibardzodawno.Jateraz
wróciłemiprzyjechałemtu,abyichwszystkichodwiedzić,ale...—urwał,nibyzesmutkiem.
—Tak,tak—powiedziałKazimierczakzwestchnieniem.—Karolnieżyje,zginąłwczasie
frontu.ARoman...alepocomytakstoimy,niechżepanwejdziedomieszkania.Proszę—otworzył
szerokodrzwi.
Kiedyusiedliwdusznympokoju,którymożnabyłowrównymstopniunazwaćjadalnym,jaki
salonem,Kazimierczakprzyglądałsięswemugościowiprzezparęchwil,apotemnaglespytał:
—Właściwie...jakpandomnietrafił?
Wgłosiejegomożnabyłowyczućpewnąnieufność.„Boisię—pomyślałporucznik.—Pewnieboi
sięzłodziei.Musimiećjeszczetrochęwalutyzestarychzapasów".Agłośnopowiedział:
—Wiepan,jawróciłemdoPolskiczterymiesiącetemu.OsiedliłemsięwWarszawie,mamtamtaki
warsztatradiomechaniczny.No,przywiozłosiętrochęnarzędziigotówki...Niepowiem,żebymiźle
szło.Zarobekjest.Alepomyślałemsobie:siedzętakwtejWarszawiesam,jakpalec,trzebaprzecież
jakichśkrewnychpoodnajdywać.No,tozabrałemsięiprzyjechałemdoRadomska.Ranoprzyjechałem,
pokójmamwhotelu.Pytałemportiera,pytałemparęspotkanychosób,alejakośniktoKolińskichnicnie
wiedział.Niewiem...możeźle,żemłodychpytałem,onimogąniepamiętać.ToRomanjużtuniemiesz-
ka?
—Nie.Akogopanpytał?—Staryniebył,widać,jeszczeprzekonany.
—Niechpansobiewyobrazi,żeposzedłemnawetnamilicję!No,alewkońcupowiedzianomi,że
możepanbędziecoświedziałomoichkrewnych.Więcprzyszedłem.Przepraszam,żeotakpóźnej
godzinie,panjużmożespał?
—Nie,skądże.NigdypanuKarolówniebył?
—Akiedy?Zresztą,panmusiałotymsłyszeć,pomiędzynaszymirodzinamibyłyjakieśspory,zdaje
sięmajątkowe.Dlategotekontaktybyłybardzoluźne.Ot,wiedziałosię,żesąwRadomskukrewni,że
stryjKarol,żeRoman...Towszystko.Moirodziceteżjużnieżyją.Ajaniewidzępowodu,dlaktórego
miałbymsięzRomanemkłócićojakieśstaresprawy.
Przezuchylonedrzwizajrzałnieśmiałokilkunastoletniwyrostekojasnej,kędzierzawejczuprynie.
—Dziadzio...Azorsięurwałzłańcucha—umilkłzzażenowaniemnawidokobcego.
—Tomójwnuk—staryprzedstawiłgoSkowrońskiemuzpewnądumą,Adochłopcapowiedział:
—Noco?Niepotrafiszgoprzywiązać?
—Kiedyłańcuchsięprzerwał.Dziadziodatennowy,cojestwkomórce.
—PanieKazimierczak—wtrąciłsięporucznikdorozmowy—amożebywnuczekskoczyłtugdzieś
pojakąśbutelkę?Odtyłuzawszesięjeszczedostanie,prawda?—Wyciągnąłportfel,azniegosto
złotych.—Tylkonajlepszą,jakajest.Eksportową.Cobędziemytaknasuchorozmawiać,
—Nie,nie!—zaprzeczyłżywoKazimierczak.—Panjestmoimgościem,tojazaraz...—Szukał
pokieszeniach,alewidaćbyło,żerobitoniebardzochętnie.
„Skąpy"—pomyślałporucznik.
—Skądżeznowu—powiedział,dającchłopcubanknot.—UnasweFrancji...toznaczy,jakbyłem
weFrancji,totamjestzwyczaj,żejakktośporazpierwszydoczyjegośdomuprzyjdziezwizytą,
musiprzynieśćzesobąbutelkęwina.Botamdowszystkiegowinopiją,niewódkę.Weź,chłopcze,skocz
poflaszkęczegośnajlepszego,comają.
—No,jakpantakmówi—bąknąłstaryzuradowanąminą.
Chłopiecwyszedł,zapominającołańcuchu.
—Romanaznałemoddzieciaka—zacząłKazimierczak,sięgającdopodanejmupapierośnicy.—
Chodziłdoszkołyhandlowej.Niepowiem,ładnybyłzniegochłopak,zgrabny,dobrzewyrośnięty.
Ojciecpieniędzynieskąpił,tosięmłodyrzucał...no,jaktomłody.Ubranybyłzawszejakzigły,
dziewuchyzanimsięoglądały.Przedsamąwojnątoonmiał...zaraz,chybasiedemnaścielat.Tak.Po-
magałojcuwsklepie.Sportowiecteżbyłzniegopierwszejklasy,wszyscymówili.
—MusiałomusięprzykrzyćpóźniejwZakładachDrzewnych?
—Eetam...—starymachnąłrękąlekceważąco.—Tobyłalipa.Faktycznietoonchodziłtamraz,
możedwarazynamiesiąc.Abysiępokazać.Majsterzaniegolistępodpisywał.AKarolcałąsprawę
„smarował".Forsytośmymieliwtedydość.DopierojakzaczętotakichmłodychjakRomanwywozićna
robotydoNiemiec,Karolsięprzestraszył.Alejeszczeprzezjakiśczasszło,bokierownikarbeitsamtu
lubiłpopićidobrzezjeść,więcbyłynaniegosposoby.Doczasu.Potemkierownikazmienili,przyszedł
nowy,ostry,zabrałsiędotychwszystkich,którychtamtenochraniał.NoiKarolwyprawiłsynado
swoichdalszychkrewnych,wRzeszowskie.Panichmożezna?
Skowrońskizaprzeczyłruchemgłowy.
—Takamaławieś...zaraz,jakonasięnazywała?Cośodbrzozyczyświerka.Byłemtamkiedyś,ale
zapomniałem.DojeżdżałosięzestacjiStrzyżów,apotemkońmijeszczeparęgodzin.
—Czyniepamiętapan,jaksięnazywalicikrewni?TeżKolińscy?
Kazimierczakpotrząsnąłgłową.
—Chybanie,aleniepamiętam.Wiepan,tojużprzecieżkawałczasu,jaktambyłem...
RozmawialipotemchwilęoRadomsku,jaksiętużyjeiktojeszczepozostałzestarychznajomych
rodzinyKolińskich,ażwróciłwnukKazimierczakazbutelkąwódkieksportowej,więcwypilipokilka
kieliszków„podpapierosa”,bostaryniechciałdać,czymożeniemiałnicnaprzekąskę.Kiedy
Skowrońskipożegnałgo,upewniwszysięporazostatni,żeodtamtychczasówniktRomanawmiasteczku
niewidziałanionimniesłyszał,Kazimierczaknaglepalnąłsiędłoniąwczołoiwykrzyknąłzzadowole-
niem:
—Sosnówka!Tawieś,októrąpanpytał,nazywałasięSosnówka.Terazmisięprzypomniało.
—Powódce—mruknąłstojącyobokniegochłopakiodchyliłsięwbok,bodziadekzamierzył
sięnaniego,półżartempółserio.
*
—Towszystko,czegomogłemsięodniegodowiedzieć,towarzyszumajorze—zakończył
Skowroński.—Wydajemisię,żeniejeździłemnapróżno.ZtymKolińskimtojakaśdziwnahistoria.I
niedokońcajeszczewyjaśniona.
—Tak—Wichurskiwzamyśleniuobracałwpalcachpióro.—Wkażdymrazieparęfragmentów
jegożyciainaczejwyglądawrzeczywistości,ainaczejwankiecie.Todajedomyślenia.Zresztą,gdyby
niefakt,żejakokierownikdziałuzbytu„Mechanika"miałzbytczęstydostępdotajnegolaboratorium...
—Igdybynieto,żeztegożlaboratoriumzginęłydwatajnedokumenty...—wtrąciłporucznik.
—Właśnie.Tobyśmysięnimtakbardzoniezajmowali.
Rozdział5
Samochódbyłstary,niski,niecozdezelowanynaoko,alezbardzomocnymsilnikiem,zaopatrzonyw
„wyjącą”syrenęiczterdzieścikiloołowiuwprzodzie,dlautrzymaniarównowagi,wraziegdyby
zarzucił.NależałdokatowickiegourzędubezpieczeństwaizostałWichurskiemuwypożyczonywrazz
kierowcąwstopniusierżantaiżyczeniamiszczęśliwegopowrotu,jakożezbytwielewozówurządnie
posiadał.Kierowcówteżnie.
Wskutekopóźnieniawynikówsekcji,bezktórychmajorniechciałsięruszyćzKatowic,wyjechali
wrazzeSkowrońskimdopierooszóstejwieczorem.WStrzyżowiemiałichoczekiwaćkomendant
milicjiorazzamówionyprzezniegonocleg.
Wieczórbyłciepłyicichy,prawiebezwiatru.Citroensunąłosiemdziesiątką,gładkopokonując
drodzenadrodzeiwymijającstadakrów,wracającychwłaśniezpola.
—Wiecie—zacząłmajor,gaszącniedopałekpapierosa—jakmiZientaraopowiadałposwojemu,
ściśleidokładnie,owynikachsekcjizwłokBekiera,toażmisięniedobrzezrobiło.
Skowrońskiparsknąłśmiechem.
—Okropnyzniegopedant—zauważył.—Aletowłaśniepozwalamunawykrycieróżnych
drobiazgów,którepotemokazująsięnagleogromnieważne.Alezapomniałemwasspytać,jakiesąte
wyniki?
—No,więcpodstawowąprzyczynąśmiercitegotechnikabyłozatrucieluminalem.Zaraz,jakmito
Zientaratłumaczył?Aha:sferamotorycznacentralnegoukładunerwowegozostałazaatakowana
luminalem.Sekcjastwierdziładrobnekrwotokiwukładzieośrodkanerwowego,aprzyluminalu
występująoneszczególniewkorzemózgowej.NażądanieZientaryprzeprowadziliponadtododatkowe
badaniaiudałoimsięwyodrębnićluminalwniektórychczęściachzwłok.Nerkiczycośtakiego.
—Czyliżefacetsięzatruł.Nodobrze,aleterazzasadniczepytanie:samobójstwoczyzabójstwo?
—Ba!Tegoniewiem.Stwierdzilirównieżprawdopodobieństwoistnieniaalkoholuworganizmie.
Dziwnasprawa.Alboprzedtemsobiepopił,albopozażycietabletek.Jeżelitodrugie,towciążotwarta
pozostajesprawa:gdziejestnaczynie,zktóregopił?
—Jeżeliktośgostruł,zabrałnaczynie.Poco?
—Abyupozorowaćsamobójstwo,oczywiście.Idźmydalej:dlaczegotemukomuśzależało
naupozorowaniusamobójstwa?Ktowie,cosięzatymkryje.Pamiętacie,żeBekierpracowałwtajnym
laboratorium.Wtymlaboratorium,zktóregozginęłydwadokumenty.
—Zaraz—przerwałSkowroński,którymyślałoczymśinnym—czyluminalrozpuszczasięw
alkoholu?
—Tak.Zientaramniejużdokładnieowszystkimpouczył.
—Alenietraciprzytymswegowłaściwegosmaku?Wiecie,nigdyniezażywałemluminalu,jakto
smakuje?
—Lekkogorzkawe.
—Noico?IBekiertakspokojniewypiłwódkęzczterdziestomatabletkami?Chybamudano
piołunówkę.Alboteżbyłzdecydowanymalkoholikiem.Jednakskądinądwiemy,żetonieprawda.Kazik
mówił,ztegocosłyszałwhucie,że„lubiłczasemwypić".Toprzecieżjeszczenieznaczy,żebył
nałogowcem.Takarzeczbysięwhucienieukryła.Więcmożewlelimutosiłąwusta?
Wichurskiwzruszyłramionami.
—Jeżelisiłą,topocowalkoholu?Wystarczyłabywodazestrumyka.Tańszaipodręką.Powiem
wamszczerze,iżwcaleniejestemprzekonany,żetobyłozabójstwo.Zamałomamydanych.
Umilkli,tematbyłwyczerpany.Trudnobyłodyskutowaćprzypomocysamychhipoteziprzypuszczeń.
Ostatecznie,prokuratorprowadziwtejsprawieśledztwo,możeudamusiędojśćdokonkretniejszych
wyników.
DojeżdżalidoBrzeska.Byłojużmroczno,wmiasteczkuoknadomówświeciłyżółtym,łagodnym
blaskiem.Wniektórychdomachniebyłojeszczeelektrycznościiużywanolampnaftowych.
—Pićmisięchce—mruknąłsennieWichurski.
Kierowcadosłyszałipowiedział:
—Jabymchciałnaparęminutekwózzatrzymać,bomicośprzerywadopływwmotorze.Wrynku
jestgospodaludowa,możetowarzyszmajornapićsiępiwa,ajaprzeztenczasprzejrzęwóz.
—Amożebyśmytakcośprzekąsili?—zaproponowałSkowroński,któryrzadkokiedytracił
apetyt.—Bojabymjużcośzjadł.
—Ztegowynika,żewszyscytrzejchcemyzatrzymaćsięnapółgodzinywBrzesku—
zakonkludowałWichurski.—No,tosięzatrzymujmy.
Gospodęnarynkunietrudnobyłoodnaleźć.CałeBrzeskoliczyłosobieniecałepięćtysięcy
mieszkańcówimiałotylkodwiegospody—jednąkołokościołaidrugąwrynku.Tadrugabyłalepszai
liczniejodwiedzana—wdzieńprzezprzyjezdnychchłopów,awieczoramiprzezmiejscową„złotą
młodzież"orazspragnionychpiwaniecostarszychtubylców.
Kierowcazatrzymałsamochódtrochęzboku.Majorzaprosiłsierżantanakolację,nacoten
zgodziłsięchętnieiobiecałprzyjść,jaktylkozobaczy,comu„przerywa",iwóznaprawi.Poszliwięc
wedwóch.Gospodabyłaźleoświetlona,pełnadymuikurzu,unoszącegosięzpodłogi.Wpierwszej
chwiliniemoglidojrzećstolikówanirozróżnićtwarzy,potemoczyprzywykłyizaczęlirozglądaćsię,
szukającwolnegostolika.Niebyłotojednakwcalełatwe.Skowrońskizaczepiłwięcprzechodzącegoz
talerzamikelnera,wyjaśniającmu,żejestichtrzechichcielibycośzjeść,najlepiejjajecznicęipiwo.
—Niemapiwa—odburknąłkelner.—Możebyćżytniówka,czystaalboczystawyborowa.
—Niechcemywódki—wtrąciłWichurski.—Jeżeliniemapiwa,toproszęnampodaćherbatęczy
kawę.
—Niemakawy.Możebyćżołądkowaalboangielskagorzka.
—Przecieżmówimypanu,żeniechcemywódki.Proszępostaraćsięnamomiejsce.Chcemyszybko
zjeśćiwyjść.
—Aczyjacomogę?—Kelnerspojrzałnanichwzrokiemczłowiekaśmiertelniezranionego.—
Przecieludzizkrzesełniepozrzucam.Niechpanowiesami...—zrobiłjakiśnieokreślonyruchręką,po
czymodbiegłdobufetu.Wtejsamejchwiliodjednegostolikapodniosłosiędwóchmężczyzn,
kierującsiędowyjścia.Skowrońskiszybkozająłwolnystolik,kiwającrękąwstronęmajora.Nastole
niebyłoobrusa,tylkobrudnypapier,zachlapanysosemizarzuconyokruchamichleba.Strzepnęligo
poprostunapodłogęiodwrócilinadrugąstronę,abyniepobrudzićrękawów.Przywołanyprzez
porucznikakelnerzjawiłsięwreszcie,przyjąłzamówienienatrzyjajecznice,pieczywoitrzyherbaty,
wzruszyłramionamiiznikł.
—Zdajesię,żebędziemymusieliuzbroićsięwcierpliwość—rzekłWichurski,rozglądającsięod
niechceniaposali.
Przysąsiednimstolikusiedziałoczterechdobrzejużpodpitychmiejscowychelegantóww
marynarkachwgrubąkratę,czapkachibutachnakilkucentymetrowej„słoninie".Przyglądalisię
przybyłymwzrokiem,wktórymniebyłoaniodrobinyżyczliwości,byłanatomiastwyraźnachęćzaczepki.
—Niespodobaliśmysiętympanom.—Skowroński,kiedybyłotrzeba,mówiłtak,żesłyszećgo
mógłtylkoktośsiedzącybardzoblisko.—Zdajesię,żemająochotęwywołaćdrakę.
Wichurskimusnąłsiedzącychprzelotnymspojrzeniem.Spojrzałnazegarek.Czekalijużprawie
kwadrans.
Wtejchwilidogospodyweszłodwóchmilicjantów.Jedenzatrzymałsięprzyktórymśzestolików,
drugizbliżyłsiędobufetuipoprosiłopiwo.
—Możetosięnamprzyda—mruknąłSkowroński.Wstał,podszedłrównieżdobufetu.Stałtam
kelner,czekającnanapełnianeprzezbarmankękuflezpiwem.
—Panie,jakdługomamyczekać?—spytałporucznikpoirytowanymtonem.—Mówiłempanu,że
sięśpieszymy.Cojestztąjajecznicą?
—Aczyjasiedzę?—rzuciłkelneropryskliwie.—Niewidzipan,żecałyczasganiamjakkotz
pęcherzem?Jakbędzieczas,tosiępoda.
—Ocochodzi?—spytałmilicjant,stawiająckufelnaladzie.
—Widzipan,tojesttak,kiedyniezamawiasięwódki—zwróciłsiędoniegoSkowroński.—
Chcemyherbatę,tomusimynaniączekaćczortwie,jakdługo.
—PanieJóziu,podajpantymgościom—rzekłmilicjantdokelnera.—Miałeśpanprotokółw
zeszłymtygodniuczynie?No?
—Aoco,przeciejaniesiedzę—powtórzyłkelner,aleodstawiłnaboktacęzkuflamiiwyszedłdo
kuchni.
Kierowcaukazałsięwdrzwiach,dojrzałWichurskiegoiprzepchnąłsięwtamtąstronę.
—Wózwporządku?—spytałmajor.
—Już,chodzijaktalala.Gdzieporucznik?
—Idzie.
Wreszciekelnerwyłoniłsięzgłębisali,ostentacyjnieniosąctrzyszklankizherbatą,chlebgrubo
pokrajanyitrzytalerzezdymiącąjajecznicą.
Milicjanciwyszli.Salajakbyodetchnęła,zarazktośkrzyknąłpijackimgłosem,ktośinnyzaczął
śpiewaćochryple.„Władza"poszła,możnabyłobawićsięposwojemu.
Kelnerpostawiłherbatęilekceważącymruchemrzuciłnastoliktalerze,ażzjednegojajecznica
zsunęłasięna„obrus".
—Niemożeszpanuważać,dolicha?—rozgniewałsięSkowroński.—Niechżepanobsługuje
przyzwoicie.
—Znowuźle?—warknąłtamten.—Możeiterazpolecipandomilicjinaskargę,co?Przedchwilą
poszli,tosąniedaleko.AKomendawrynku,naprzeciw.Proszębardzo.Możnapójść.
Odparustolikówdoleciałśmiech.Gruby,obraźliwy.
—PanieJóziu,temupanusięunasniepodoba?—spytałktoś.—Tozabierzpanzpowrotem
talerze.Niechniejedzą,kiedytak.
—Słusznie!Racja!—przyświadczyliinni.—Niechnieżrą.
—PanieJóziu—ciągnąłtensamgłos—jakbypanmiałtylkotakichgości,cotojajeczniczkęi
herbatkę,tobypanzbankrutował.
Terazryczałajużśmiechemcałasala.
—Niedajciesięsprowokować—szepnąłmajor,jedzącspokojnie,jakbyniesłyszał.
—Kiedymniejużkrewzalewa—mruknąłkierowca.
—Tokończmyszybko,płacimyijazda.
Milczenieprzybyłychpodrażniłosiedzących,zwłaszczatychwkraciastych,jasnychmarynarkach.
Twarzemielijużczerwoneodwódkiigorąca,oczymętne.
Kiedyprzybyszezjedliiregulowalirachunek,jedenznichodezwałsięwspółczującymtonemdo
kelnera:
—Tyle,cośpanutargował,panieJóziu,togówno.
—Gównozjedli,toigównopłacą—roześmiałsięinny.Kierowcaniewytrzymał.Odwróciłsięw
tamtąstronęizanimmajorzdążyłgopowstrzymać,rzuciłostro:
—Acocięto,gówniarzu,obchodzi?
—No,ty!Uważaj.Niebądźtakicwaniak,bowmazakdostaniesz—odparłtamtengniewnie.
—Chodźmy!—Wichurskiwstał,zanimpodnieślisięinni.Natenwidokmężczyźniwkraciastych
marynarkachposzeptalicośdosiebieiwstalirównież.Skowrońskizaniepokoiłsię.Topachniało
awanturą,aimniewolnobyłodoawanturydopuścić.TosamomyślałWichurski.Jeżelimilicja
rzeczywiściebyłaniedaleko,możnabyłoostateczniejąprzywołać,okazaćswojąlegitymacjęipoprosić
ó„zaopiekowaniesię"pijakami.Abytojednakzrobić,trzebabyłoprzedtemwyjśćnarynek.
Alewdrzwiachgospodystałojedenprzydrugimpięciu„kraciastych",tamującprzejście.Byłato
wyraźnaprowokacja.
—Przepraszam!—powiedziałSkowrońskiostro,patrzącimpotwarzach.Odwracaligłowy,alenie
ruszylisięzmiejsca.Skowrońskiodepchnąłdwóchniezbytsilnie,alezdecydowanie,zanimwbiłsięjak
tarankierowca.Majorzostałztyłu.Kiedyruszyłzatamtymiibyłjużniemalzadrzwiami,uczułnagle
czyjąśrękęnaplecach,ajednocześniestwierdziłwbłyskawicznymodruchu,żektośpodstawiamunogę.
Szarpnąłsię,byłbardzosilnyiwysportowany,odwróciłwtyłizobaczyłtużkołosiebiespoconą,
rozpalonąalkoholemtwarz.
—Ocochodzi?—spytałprawiespokojnie.
Zagadniętynieodpowiedział.Wprzejściubyłozupełnieciemno,trudnobyłodojrzećjegorysy.
—Ludzirozpychacie?—krzyknąłktóryśzwielkimoburzeniem.—Drakiszukacie?
—Jaksięwychodzi,tosięgrzeczniemówidowidzenia—dodałinny.Znówwybuchłśmiech.Na
chwilęrozstąpilisię,przepuszczającmajorajakbyzuprzejmości.Alegdywyszedł,poszlizanim.
Skowrońskiisierżantstaliparękrokówdalej,czekając.
—Cotambyło?—spytałSkowrońskizaniepokojony.
—Chodźmy,możesięobędziebezdraki—odparł.Niewierzyłjednakjużwto,comówił.Tamci
następowaliimnapięty.Przystanąłwięc,abydojrzeć,czynarynkusąjeszczemilicjanci.Wtejsamej
chwilijedenzpijackiejferajny,ostentacyjniepchniętyprzezswychkolegów,przewróciłsięnakierowcę
całymciężaremswegozwalistegociała.Obajupadli,alesierżantpoderwałsięnatychmiast,odpychając
odsiebieinnego,ikrzyknąłzgniewem:
—Zabierzłapy,łobuzie!
—Co,kolegęnaszegobijesz?—wrzasnąłktóryś.—Panowie,bijąnas!
Wichurskidojrzałnaglewyciągniętąwpowietrzurękęzkamieniem.Rękazamachnęłasięprostow
twarzkierowcy.Zarazpotemrozległsięwrzaskbóluichuligan,wypuszczajączdłonikamień,potoczył
sięnaparkan,okalającywtymmiejscugospodę.Wichurskiuśmiechnąłsięlekko;tenchwytjeszczego
nigdyniezawiódł.Zanimjednakzdążyłochłonąć,dwajinnizwściekłościąiuporempijakówrzucilisię
wjegokierunku.
—Stać!Stać,bostrzelam!—krzyknąłSkowroński,mierzącwnadbiegającychzpistoletu.Major
równieżtrzymałjużwrękuodbezpieczonąbroń.Kierowcapodbiegłdosamochodu,wskoczył,zapuścił
motoripodjechałtużoboknich.
Zgospodywyjrzałkelner.Wichurskidojrzałgo,przywołałstanowczymruchemręki,akiedytamten
—bladyzestrachu—podszedłbliżej,rozkazałmunatychmiastbiecpomilicję.Milicjancizresztą,
dosłyszawszykrzyki,bieglijużwichkierunku.Chuligani,trzymaniprzezSkowrońskiegowciążpod
bronią,oprzytomnieli.Spoglądalizestrachemnalufypistoletów,ajedenznichzacząłprosić
płaczliwie,aby„panowiedalispokój,boontylkożartował".Kierowcaokazałmilicjantomswoją
legitymację,dodając,żetamcidwajtowarzyszerównieżsązbezpieczeństwa.
—Jedźmyjuż—rzuciłWichurskiniecierpliwie,wsiadającdosamochodu.
Milicjancizasalutowaliniezdecydowanie.Właściwiepowinnibylizatrzymaćwszystkich,spisać
protokółzcałegozajściaitakdalej.Jeżelijednak„tymzKatowic"takbardzosięśpieszyło...
*
WStrzyżowiebylinakrótkoprzedpółnocą.ZajechaliprzedKomendęPowiatowąMilicji,gdzie
wartownik—widzączatrzymującysięsamochódzeznakamirejestracyjnymiKatowic—odrazu
zadzwoniłdokomendanta.Przyszedłpoparuminutach;mieszkałniedaleko,pozatymniekładłsięspać,
uprzedzonyjużranooprzyjeździeitrochęniespokojny,dlaczegotakdługoichniema.
MajoropowiedziałmupokrótceozajściuwBrzesku,bagatelizującjewgruncierzeczy,gdyż
podnieceniewywołaneawanturąjużmuprzeszło.
Komendantpokiwałgłową;unichwStrzyżowiebijatykiizaczepkiwrestauracjachzdarzałysiękilka
razywtygodniu.Właściwieniemożnabyłosobieznimiporadzić,dopókikadrymilicyjnebyłyzbyt
szczupłe.
PotemzaprowadziłichdopokojugościnnegonadrugimpiętrzebudynkuKomendy,życzyłdobrejnocy
iodszedł.
Skowrońskiikierowcazasnęlinatychmiast,zmęczenijazdąiawanturą.Wichurskileżałjednakdość
długobezsennie,spoglądającwczarne,zaciągniętechmuraminiebobezgwiazd.Myślałtrochęo
czekającejichnadrugidzieńrobocie,trochęoEwie,poczymmyślitepomieszałysię,zaczęłomusię
zdawać,żeEwaiRomanKolińskiuciekajągdzieśdużym,czarnymsamochodem,aongonizanimina
motocyklu—niewiadomodlaczegozlassemwręku.Usnąłispałniespokojnym,nerwowymsnem,
budzącsiędośćczęsto.
Wstaliosiódmej,zbudzenipotężnymwarkotemciągnikazprzyczepą,któryprzejeżdżałtużpod
oknamiKomendy.Zjedliśniadaniewbarzemlecznym,nabrawszynapewienczasdziwnejniechęcido
kelnerówirestauracji,poczymwrócilidoKomendy.Kierowcazająłsięwozem,wprawdzienakrótko,
bozarazpotembardziejzajęłygostrzyżowskiedziewczęta,aobajoficerowieudalisiędogabinetu
komendanta.
—InteresujenaswieśSosnówka—zacząłWichurskibezwstępów.—Leżyona,oilesięniemylę,
wwaszympowiecie?
—Takjest—odparłkomendant.—Chcecietamjechać?Czymamwamkogośprzydzielić?
Majorpomyślałprzelotnie,żekomendantpamiętaowczorajszejawanturzewBrzeskuipoprostuboi
się,abyznowucośpodobnegoniezaszło,tymrazemwjegopowiecie.Uśmiechnąłsię.
—Nie—odparł.—Szczerzemówiąc,tointeresujenasSosnówkaniedzisiejsza.
—Jak,proszę?—zdziwiłsiękomendant.
—Lataokupacji.Ściślej:czterdziestydrugiiczterdziestytrzecirok.Tonajbardziej.Czy
pochodzicieztychstron,komendancie?
—Niestety,nie.Jajestemzsanockiego.Wprawdzieokolicepodobneiniezbytdaleko,aletewsie
znamdopieroodkilkulat.Sosnówkatowioskaraczejzamożna.Ludzietampobudowalisiępowojnie...
Onabyłaczęściowospalona,jeżelisięniemylę.
Wiecie,najlepiejwamtowszystkoopowiemójzastępca,porucznikOrenicz.Zaraz...—wstałi
wyszedłzgabinetu.Pochwiliwrócił,azanimukazałsięwysoki,barczystyoficerpotrzydziestce.Z
ciekawościąprzyjrzałsięnieznajomym,mocnouścisnąłimręce,poczymsiedliizapadłachwilaciszy;
Wichurskizastanawiałsię,czyiskądznanazwiskoOrenicz,atamciczekalinajegopytania.
Wreszciemajorocknąłsięisięgającpopapierosa,spytał:
—CzyniebyliściekiedyśwWarszawie?Wydajemisię,żeśmysięjużrazspotkali.
—Nie—odparłporucznikzlekkimzdziwieniem.—Taksięskładało,żenigdyjeszczenie
byłemwstolicy.Terazzresztąwłaśniesięwybieram...—urwał.Najegotwarzyukazałsięuśmiech
zażenowania.
—Pozwólcie,majorze—odezwałsiękomendant—zdajesię,żeczytaliścieoporuczniku
Oreniczuwgazetach.
—Towłaśnieon...
—Dzieci!—wykrzyknąłSkowroński.—Wyratowaliścietrojedzieciwczasiepożaru,prawda?
Oreniczskinąłgłową.Wciążbyłzażenowany,niepodobałamusięreklama,jakąurządziłamucała
prasa.
—NoiwłaśniewtychdniachjedziedoWarszawy—kończyłkomendant.—Generałmamu
wręczyćodznaczenieipremię.
—Oczywiście,tostądznamwaszątwarzinazwisko—majorpatrzałzuśmiechemnazakłopotanego
oficera.—Bardzosięcieszęwtakimrazie,żepoznałemwasosobiście.Przykromi,alemynie
reporterzyzgazetiniepotodziśprzyjechaliśmy...
—Towarzyszumajorze,nadziennikarzytojajużpatrzećniemogę—odparłOrenicz.—Takie
głupstwapytają,ażwstyd.Czyjażonaty,czymisiępodobająbrunetkiczyblondynki,cosobiekupięzatę
premię...Jakjamogęmówić,cokupię,kiedyniewiemnawet,iledostanę.Zresztą,tojakieśtrochę
głupie,żebyzatedzieci...no,miałemstaćipatrzeć,jaksiępalą?Każdyinnyteżbyzrobiłtak,jakja.
—Skromnyzwasczłowiek,poruczniku.Awiecie,conasinteresuje?WieśSosnówkazokresu
okupacji.Pomęczymywasconajmniejtakdługo,jakdziennikarze.
Roześmielisię.
—Otymtojamogęmówić,czemunie.ZnamdobrzeSosnówkę,urodziłemsięniedalekoodniej,w
Łochcicach.Bylitamipartyzanci,ibandy,ifrontprzechodził.Różniebywało.
OpowiadanieporucznikaOrenicza
Urodziłemsię,jakjużwspomniałem,wŁochcicachitamspędziłemczęśćokupacji.ZSosnówką
mieliśmykontakty,partyzanckie.Pewnieniewiecie,żenaterenienaszegopowiatubyłemprzezblisko
dwalatawArmiiLudowej.Chodziwam,majorze,ocharakterystyczne,ciekaweszczegółyzwiązaneze
wsiąSosnówkaijejokolicami...Tonietakiełatwe,przypomniećsobiepotylulatachwszystkie
szczegóły.Myślęjednak,żewmiaręopowiadaniabędąmisięonepowoliprzypominać.
Pamiętamnaprzykład,żewjednejwsi—zdajesię,żebyłotowAleksandrówce—mieliśmy
sołtysa,którybyłvolksdeutschem,apochodziłwłaśniezSosnówki.Przezbliskopółrokuwysyłał
chłopakówzewsinarobotydoNiemiec.Mściłsięzastare,przedwojennesprawy.Odżywaływtym
czasiezadawnionesporymajątkowe,kłótnierodzinne,zemstyzaurwanąmiedzęczyzaoranepole.Ten
sołtysrobiłtoprzytymbardzosprytnie,nibyzawsze„narozkazszwabski",itrwałodośćdługo,zanim—
mówiącnaszymmilicyjnymjęzykiem—mogliśmyzebraćnaniegodostatecznymateriał.Jaksię
zorientował,żewnaszychoczachjuż„doszedł"—zwiał,zacogopóźniejsamiNiemcywpakowalido
kacetuokreślająctojako„dezercjęzposterunku".
Utkwiłamiwgłowie—ibędętopamiętaćchybadokońcażycia—scenarozstrzelaniaprzez
NiemcówcałejrodzinychłopskiejwŁochcicachzato,żeudzieliłaschronieniarannemupartyzantowi.
Byłemwówczasmłodymchłopakiem,alejużwtedyojciecrozmawiałzemnąjakzdorosłymisłyszałem
niejedno.Dowiedziałemsięteż,żerodzinętęwydałktośzbandy„Czarnego".
Ocopytacie,towarzyszumajorze?...Otębandę?Ano,działałatakananaszymterenie,w
czterdziestymdrugimroku,przezbliskosześćmiesięcy.Itosięnamchybanajbardziejdałoweznaki.Od
parumiesięcyzaczęłysiępowtarzaćwsąsiednichwioskachjakieśnapady,zabieranieodchłopów—
podpozoremrekwizycji—żywności,pieniędzy,ubrań.Doszłonawetdokilkupodpaleńchałupi
gospodarstw.Bandadziałałapodfirmąpartyzantów,noizresztąwtymokresiepuściłamiędzychłopów
„poufną"wiadomość,żetworzysięnowagrupapartyzancka.Wpierwszejchwilinawetinas
wprowadziłotowbłąd.
...Mówicie,majorze,żewłaśnietabandawasspecjalnieinteresuje?Dobrze,spróbujęprzypomnieć
sobiewszystko,cotylkooniejwiedziałem.Awięc,przedewszystkim—sam„Czarny"...Przyjechałw
naszeokolicegdzieśspodWarszawy,dokrewnych.Razgotylkowidziałem,wSosnówce,umoich
znajomych.Niebyłwtedyjeszczeprzywódcąbandy.Cijegokrewnimieszkali...Co,poruczniku?Awy
skądwiecie,żewczwartejchałupieodrzeki?Zaraz...tak,torzeczywiściebyłaczwarta,schowanaza
kępądrzew,niedalekokapliczki.Dzisiajtojużbędziesiódmaczyósma,bowieśpowojnierozbudowała
się.
Siedziałemwtedyutychznajomychwchałupie.Byłazima,styczeńalboluty,śniegpooknaimrózna
dworze.Oczywiście,narozgrzewkępiłosiępaskudnybimber,poktórympiekłowgardle.Wpewnej
chwiliweszłokilkuchłopakówztejwsi,przeważniesynówbogaczy.Międzynimibyłwłaśnieon.
„Czarny".
Dośćwysoki,dobrzezbudowanybrunet,bardzopewnysiebie.Spojrzeniemiałostre,patrzyłjakbyz
górynawszystkich.Pomyślałem,żeztakimtotrzebauważać...Nie,niepamiętam,jaksięnazywał,bo
„Czarny"tooczywiściejegopseudonim.Myślę,żenazwiskoudanamsięchybaustalić.Spotykamtuod
czasudoczasucórkętychjegokrewnych,jedynąosobę,którazcałejrodzinypozostałaprzyżyciu,bo
resztazginęławczasiefrontu.Takobietamieszkawsąsiednimpowiecie,możemypotemponią
pojechać.
Aczywiecie,majorze,żeparuztychchłopaków,którzywówczasprzyszliz„Czarnym",znalazłosię
późniejwoddziale„Pioruna"?Jakibyłichkoniec,tojużdzisiajwszyscywiemy.
...Pytacie,cobandarobiła.Byłowniejkilkunastuchłopaków,prawiewszyscywwiekuokoło
dwudziestulat.„Czarny"musiałimimponować.Zmiasta,poszkole,wysportowany...Pieniędzyto
wszyscymielisporo.Wiecie,jaktoniektórzybogacichłopidawalisobieradęzaokupacji:sprzedaż
żywnościwmiastachpopaskarskichcenach,czasemprzemyt,czaseminteresyzeSzwabami.
Aletymszczeniakomzbandychodziło,widać,ojeszczewiększesumy.Walka.zNiemcami—tonie
byłdlanichinteres.Chybadlategoutworzyliwkońcubandę,którapodpretekstem„działalności
partyzanckiej"rabowałachłopów,przeważniebiedniejszych.
Pamiętamnaprzykład,jakspłoszyliśmyichkiedyśwewsiDąbrówka.Wialiwtedyoknami,
opłotkami,gdziemogli.Niewiedzieliśmyjeszczewówczas,cotozadiabeł.Przyjechaliśmydo
gospodarza,któryznamiwspółpracował.Byłanoc.Wpadliśmywmomencie,kiedybandycizaczęli
jużładowaćdoplecakówżywność,butycolepsze,nawetkożuchy.Wystraszonygospodarzpowiedział
nampóźniej,żeprzywódcąjestjakiśmłodymężczyznaopseudonimie„Czarny".Takdoniegosię
zwracalicizbandy.
Zinnejwsiprzepędziłichpewnejnocyjakiśoddziałpartyzancki;niepamiętamjuż,czytobył
nasz,czyakowski.Aleponieważkończyłosię,jakdotychczas,zawszetylkonaspłoszeniu,bandę
torozzuchwaliło.Zaczęłarobićwypadyrabunkowenawetdosąsiednichpowiatów.Słyszeliśmy
niejednokrotniegłosy,że„partyzancirabują,biją,gwałcą,anawetpodpalajągospodarstwa".
Wprawdziepodpaleniazdarzyłysiętylkodwaczytrzyrazy,niemniejnaszacierpliwośćwyczerpała
się.ObokNiemcówwyrastałnamzaplecaminowywróg,gorszy—borodzimy.
Zaczęliśmywięc,wspólniezBChiAK,„rozpracowywać"tychbandziorów.Byłonawetjakieś
porozumieniesztabówtychgrup,alejanieznałemszczegółów.
Nastrojewśródchłopówbyłyjużniemalwrogie,aniemożnabyłoimprzecieższerokotłumaczyć,że
toniepartyzanci,leczzwyklibandyci.OddziałBChmiałjużdokładneinformacjeo„Czarnym"ijego
ludziach.Wiedzieli,żebandawcałymkompleciemasięzebraćwjednymmiejscu,wswojejmelinie.
Szykowałajakiśnowy,większy,,skok".
NoiwreszciedoszłodosłynnejakcjiwStarejLeśniczówcenaBłotach...
Pamiętamtorównieżidlatego,żenastępnegodniazachorowałemciężkonazapaleniepłuc.Nic
dziwnego:sterczałczłowiekwtedyprawiepokolanawwodzieprzezkilkagodzin—zgóryteżwoda,bo
deszczpadałodpołudnia,krzakiigałęziebyłynasiąkniętewilgociąilałonamsięzakołnierz.
Żartowaliśmy,żewidaćdowództwasztabówuzgodniływprawdzieakcjęitermin,alezapomniałyotym
zawiadomić„tam,nagórze"...
Mimookropnejpogodychwilabyłajednakodpowiednia,boprawiewszyscyczłonkowiebandybyli
wStarejLeśniczówce.Dzieńprzedtemzrobiliwłaśniejakiśnowy„skok",awiedzieliśmy,żepokażdym
napadzieirabunkumielizwyczajupijaćsięprawiedonieprzytomności.
StaraLeśniczówkastanowiładlanichświetnąmelinę.Jaksiępóźniejokazało,dostalijąod
gajowego,nałogowegoalkoholika,któregotrzymaliprzysobie,pojącgostalewódką.Gajowyoddałim
starybudynek,asamprzeniósłsiędonowego,niecodalej.Miałsiostrzenicę,którawłaściwiemieszkała
nietyleznim,ilezbandąwmelinie.Wiedzieliśmyjużwtedy,żemanaimięHelkaijestoficjalną
kochanką„Czarnego".Dziewczynabyłabardzoładna.
Alewracamdoowejnocy.Mieliśmyzadaniepunktualnieogodziniedwudziestejtrzeciejzająć
uzgodnionepoprzedniopozycjenatyłachStarejLeśniczówki,wodległościodniejokołostumetrów.Ja
byłemwgrupiezłożonejzsześciuosób.BCh-owcymieliobsadzićjarzadrogą,odległyomniejwięcej
trzystametrówodleśniczówki,akilkuludzizAKpodrugiejstroniepolanymiałousadowićsięnabrzegu
lasu,wgęstymmodrzewiu.WtensposóbStaraLeśniczówkabyłabyotoczonazewszystkichstron.
Ewentualnąucieczkębandydowsi,leżącejparękilometrówdalej,udaremniłbyoddziałBCh,
zaczajonywjarze.LastrzymaliśmymyiAK-owcy.Chodziłopozatymozachowaniemożliwie
największychśrodkówostrożności,bowiedzieliśmy,żebandajestdobrzeuzbrojona.
Znajdowaliśmysięjużjakieśczterystaczypięćsetmetrówodleśniczówki,kiedynagleusłyszeliśmy
długąserięzpistoletumaszynowego.Zarazpotym—kilkanaściewybuchówrozrywającychsię
granatów.Stanęliśmy.Byliśmyprzekonani,żektośzbandyspostrzegłporuszającesięgałęziekrzakówi
naoślepdałserię.Amożetamtegrupypartyzanckierozpoczęłyakcjęzjakiegośpowoduzawcześnie?
Zaczęliśmybiecwkierunkuleśniczówki.Odzywałysiępojedynczestrzałykarabinoweiseriez
peemów;zdawałonamsięnawet,żesłychaćkarabinmaszynowy.
Nagledowódcanaszejgrupyszarpnąłmniezaramię,osadzającwmiejscu.Inniteżprzystanęli.W
czasiekrótkiejciszy,jakazapadławtrakciestrzelaniny,usłyszeliśmyzupełniewyraźne:Halt!Halt!
Händehoch!
Wtedyzgłupieliśmy.Corobić?Niemcy?Tobyłoabsolutnezaskoczenie.Niewiedzieliśmy,ktodo
kogostrzelaiskądsiętamniespodziewaniewzięliNiemcy.
Ostrożnieposunęliśmysięjużniewkierunkuleśniczówki,aletrochęwbok,dopolany,zktórej
możnabyłobyobserwowaćmelinę.Kiedybyliśmyjużzupełnieblisko,nadzieliśmysięnaglena
grupęakowską,któracofnęłasięzeswoichstanowisk.
...Wiecie,majorze,omałowówczasniedoszłodostrzelaniny,byliśmyjużpodenerwowani.OdAK-
owcówdowiedzieliśmysię,żeprzedchwiląprzyjechałoparęciężarówek,wypełnionychżandarmerią
niemieckąiesesmanami.Byłaichchybadobrasetka.Podobnokropnąłdonichktóryśzbandy,po
pijanemu.
Później,jużpowszystkim,sądziliśmy,żeNiemcyprzyjechalilikwidowaćnas,aniebandę,którą
mogliwziąćzajakiśinnyoddziałpartyzancki.Dokońcawojnyzagadkataniezostałajednakwyjaśniona.
AK-owcypowiedzielinamjeszcze,żeNiemcyzarazpowyjściuzsamochodówrozsypalisię,
próbująctyralierądojśćdoStarejLeśniczówki.Iwłaśniewtedyzaczęłasiętastrzelanina.
Próbowałemzorientowaćsięwsytuacji,alebyłozaciemnoitrochęzadaleko.Odzabudowań
dolatywaływciążjeszczestrzałyikrzyki.Niktznasniewiedział,cosięstałozgrupąpartyzantówz
BatalionówChłopskichiczyniezostalioniwmieszaniwstrzelaninę.Odczasudoczasurakiety
niemieckieoświetlałyleśniczówkęiwówczas,kiedywichblaskuwidzieliśmyniemieckiehełmy,
posyłaliśmywtymkierunkukrótkieserie.Tobyłozresztąwszystko,comogliśmywtejsytuacjizrobić.
Nasbyłosześciu,AK-owcówniewielewięcej.
Wpewnejchwilidużagrupaesesmanówzaczęłasięposuwaćwnaszymkierunku.Trzebabyło
pryskać.Niemcybylijużwleśniczówce,zrobilitam,cochcieli.Wycofaliśmysięwięcdoswoich
oddziałów.
Pokilkudniachdowiedziałemsię,żezginęłowówczassiedmiuczłonkówbandy,wtymrównież
„Czarny".Niemcyspędzilidolasuparuchłopówznajbliższejwsiikazaliimpogrzebaćciała.Padło
równieżkilkuNiemców,aleichzwłokiżandarmeriazabrałazesobądomiasteczka.Chłopimówili,że
„Czarny"dostałkuląkarabinowąwsamśrodekczoła.Pochowanoichnabrzegulasu,niedaleko
leśniczówki.ZginęłateżHelkaigajowy.
...Resztabandy?Ktośtampodobnouciekł,adwóchczytrzechrannychNiemcyzabrali.Jakjuż
wspomniałem,następnegodniapoakcjidostałemwysokiejgorączki.Przyplątałomisiębardzociężkie
zapaleniepłuc.Przezparędnibyłemnawetnieprzytomny.Poleżałemokołosześciutygodni,apotem
wysłanomnienaodpoczynekdorodzinypodKraków,gdyżurodzicówbałemsięzostać,abyichnie
narażać.
Pośmierci„Czarnego"bandaprzestałaistnieć.
*
—PaniJadwigaBrzezińska?—spytałWichurskiiwskazałwchodzącejkrzesło.—Proszę,niech
panispocznie.
Zajęłamiejsce,rozglądającsiędokołaniepewnymwzrokiem.Napotkałaspojrzenieporucznika
Orenicza,uśmiechnęłasięlekkoiskinęłamugłową.Znalisięprzecież;taznajomatwarznapełniłająw
tejchwilipewnąotuchą.Zawszetoktośztychstron,chociażwmilicyjnymmundurze.
—MieszkapaniwewsiGrabowiceipracujewmleczarni,prawda?—majormówiłtonemniemal
obojętnym,starającsięprzełamaćonieśmielenieinieufnośćkobiety.
—Tak.Proszę,tusą...—Sięgnęładotorebki,wyjęładowódosobistyijakieśdokumenty,ale
Wichurskiuśmiechnąłsię.
—Toniepotrzebne,niechpanischowa.Myśmychcielipoprostuzpaniąporozmawiać.Gdzie
panimieszkaławczasieokupacji?
—WSosnówce,zrodzicami.
—Onijeszczeżyją?
—Nie.Zginęliwczasiefrontu.
—Czypanimarodzeństwo?
—Brataisiostrę.Bratpracujewpowiecie,jestagronomem.Asiostrazamężna.
—Czywczasieokupacji,kiedymieszkaliściewSosnówce,byłuwasjeszczektośzrodziny?
—No...był.Dziadek,znaczysiętatusiaojciec,ibabka.Teżjużnieżyją.
—Ażdalszejrodzinyniktzwaminiemieszkał?
—Zdalszej?—powtórzyłajakbyzezdziwieniem.—Różnie.Czasemktoprzyjechał,toibył.
Wichurskipohamowałodruchzniecierpliwienia.Tobyławieś,anieWarszawa.Ludziemyślelii
mówilitutajwolniej.Mieliczas.
—No,aktodowasprzyjeżdżał?—pytał,usiłującniepopędzaćrozmówczyni,abyjejniespłoszyć.
—Ciotkaprzyjeżdżała,zeStrzyżowa...TerazmieszkawTarnowie,bodrugirazsięwydałazamąż.
—Azmężczyzn?
—Teżprzyjeżdżali.
—Skąd?
Pomyślał,żepewnieodpowie:„różnie",aleonaspojrzałananiego,jakbycośjejsięprzypomniało,i
powiedziałazledwosłyszalnąnutąsmutkuwgłosie:
—ZRadomska.Kuzyn.
—Jaksięnazywał?
—Koliński.Romekmubyło...
—Dlaczegopanimówi:było?
—Jegozastrzelili.
—Kto?
—Mówili,żeNiemcy.Tobyłowczterdziestymtrzecimroku.Latem.Tam,wlesie...—pokazała
rękąwuchyloneokno.
Zastanowiłogo,żetakdobrzepamiętarokśmierciKolińskiego.Przyglądałjejsięuważniei
pomyślał,żechybakochałasięwtymkuzynie.AleonwolałczarnąHelkęodgajowego.
—Długouwasmieszkał?
—Prawiedwalata.
—Icorobił?
—Trochętatusiowipomagałwgospodarstwie,trochęnaszarwarkjeździł...Onnieprzyzwyczajony
dowiejskiejroboty,ręcemiałdelikatne—uśmiechnęłasięlekko.—Niezabardzomutoszło.
Najczęściejtopomagałwobliczaniukontyngentów.
—Totakzadarmouwassiedziałdwalata?—Sądził,żepodrażnijejniewygasłewidaćuczuciai
nieomyliłsię.iSpojrzałananiegogniewnie.
—Niezadarmo.Przeciemówię,żepomagałwgospodarstwie.Azresztą,onmógłnicnierobić.
Pieniędzymiałdość.Jegoojciecbyłbogaty,paręrazyprzyjeżdżałidawałmu,ileRomekchciał.
Romekjeszczetatusiowimojemuczasemdołożył,jakmugotówkizabrakło.Imnieteżdawał.
—Ipanimówi,żegoNiemcyzastrzelili?
—Tak.Janiewidziałam,botobyłowlesie.Romekbyłpartyzantem,biłsięzNiemcami...
Siedmiuichwtedyzginęło.Pochowanoichwewspólnymgrobie,niedalekoleśniczówki.Myśmytam,
znaczy—dziewczęta,kwiatynosiły.Potemjawyjechałam...
WichurskipodchwyciłspojrzenieSkowrońskiego;byławnimmieszaninalitościiironii.„Partyzant"
—kwiatynamogile...Cholera!
—Czyniepróbowałapanipowojnieprzeprowadzaćekshumacji?—spytał.
—Czego?—spojrzałazdziwiona.
—Ekshumacji.Toznaczyprzenieśćjegozwłokinacmentarz.
Wyjaśnieniebyłoniezbytścisłe,aleBrzezińskazrozumiała.Potrząsnęłagłowąprzecząco.Nie,nic
takiegonierobiła.Zresztą,zarazposkończeniuwojnyprzeniosłasiędoGrabowic.
—CzynieprzyjeżdżałtupowojnieojciecRomana?
—Stryjekumarłwczterdziestympiątym,nawiosnę.
Majorwyjąłzkieszeniszarą,kopertę,azniejkilkafotografii,którerozłożyłnabiurku.
—Proszę,niechpaniprzyjrzysiętymzdjęciom.Czyznapaniktórąśztychosób?
Brzezińskapochyliłasięnadbiurkiem.Jednozdjęciewzięładoręki,alepochwiliodłożyłaz
powrotem.Przyglądałasiępozostałymuważnie,wreszciepotrząsnęłagłową.
—Nie.Nieprzypominanisobienikogo.
—CzynażadnymzdjęciuniemaRomanaKolińskiego?
—Romka?Nie,skądże.Oncałkieminaczejwyglądał.
—Aten?—podsunąłjejfotografiękierownikadziałuzbytuizaopatrzeniaspółdzielni„Mechanik"
wKatowicach,RomanaKolińskiego,alboteżkogoś,ktosiępodniegopodszył.
—Nie.Tenmajakiśtakinoskrzywy—wydęłaustazpogardą—aRomekmiałładny,prostynos.I
włosymiałgęste,kręcone,ciemne,atenjestprawiełysy.Twarzteżmiałszczupłą,pociągłą,nietaką
roztyłąjaktentu...
—Więcżadenznich?Napewno?
—Napewno.Najprędzej,tomożejeszczeten—wskazałapalcemnajednozdjęcie.Skowrońskiz
majoremwymieniliprzelotnespojrzenie.Fotografiaprzedstawiałajednegoznieżyjącychpracowników
kontrwywiadu,któregoobajdobrzeznali;włożylijąmiędzyinnezdjęciaprzezczystyprzypadek.—
Włosymapodobneitwarz...trochę.Tylkodużostarszy.Romekmiałprzecieżdwudziestydrugirok,aten
wyglądanatrzydziestkę.
—No,dobrze—powiedziałmajor,chowajączdjęciadokoperty.—Dziękujemypanizarozmowę.
Towszystko.
Rozdział6
Przedkwadransempowiałporywisty,ciepływiatrilaszakołysałsięczubamisosen.Spadłokilka
kropeldeszczu,alezarazwiatrprzegnałchmurydalej.Wpobliskichkrzakachcośzapiszczałoi
Skowrońskiwzdrygnąłsięmimowoli.
—Sceneriajakwkiepskimfilmie—mruknął,przyglądającsięczaszce,którąlekarztrzymałwręku.
—Tak—odparłmajor.Ijemubyłotrochęnieswojo,więcsięgnąłdokieszenipłaszczapo
papierosy.Zapałkaniechciałasięzapalićnawietrze.Komendantzauważyłtoipodsunąłswojąwielką,
niezawodnązapalniczkę.
Staliwetrzechnadświeżowykopanymdołem,naktóregodniewświetlereflektorówbielałykości.
Lekarzmedycynysądowej,przywiezionyprzedpołudniemzCentrali,zszedłdodołu,oglądającuważnie
szkielety,aprzedewszystkimczaszki.Potrzynastulatachbyłytujużtylkowątłe,rozsypującesięresztki
ubrańorazkości.
Dwajmilicjanci,którzyodkopywaligrób,staliterazzbokudzielącsięcichouwagami.
—Cholernyświat!—mruknąłjedenznich,ocierającspoconątwarz.—Patrz,cozciebiezostanie,
jakciękiedyśzagrzebiemy.
—Takiśpewny,żemniebędzieszgrzebał?
—Aco?Minęłacijużczterdziecha,czynieminęła?Amniejeszczenie.
—Śmierćwkolejnościnieustawia,wybierajakchce.Ty,czegooniwłaściwieszukają?
—Diabliichwiedzą.Spałbymterazwchałupie,psia-noga...
Lekarz—małyigruby,wciemnymkombinezonie—poprosiłowięcejświatła,więcskierowali
reflektorywdół,patrzącnajegoręce,któreostrożnie,alewprawnieporuszałyszkielety.
—Postrzałwsamśrodekczoła,doktorze—przypomniałWichurski.
—Wiem,wiem—sapnąłniecierpliwie,bonogamusiętrochęobsunęłaiomałonieupadł.
Wreszciewylazłnabrzegdołu,rozejrzałsiędokoła;światłareflektorówbiegłyzanimjakposłuszne
psy.Zatoczyłrękąmałykrągnapobliskiejtrawie.
—Tutajtrzebabyjepołożyć—powiedział.—Wdoleniesposóbdokładnieobejrzeć,ziemiasię
osypuje.Proszęmipomóc,tylkoostrożnie—zwróciłsiędomilicjantów.
KomendantiSkowrońskiodebraliodnichreflektory;jedenoświetlałterazgrób,drugitrawę.Na
zwłokachzachowałysięresztkibutówipasówskórzanych.Wpewnejchwililekarznamacałcoś
ciężkiego,podniósł,zbliżyłdoświatła.Byłtozardzewiałypistolet.
—Niemcymusieliniezauważyć—odezwałsięmilczącydotądszefurzędubezpieczeństwaz
powiatu.—Zabitychniemielizwyczajurewidować.
—Więctak—zacząłlekarz,zwracającsiędoWichurskiego;miejscowa„władza"dlaniegonie
istniała,właściwiemógłsięzniąnieliczyć,byłuprzejmyiuważał,żetowystarczy.—Takjak
mówiliście,jestsiedemszkieletów.Trzyczaszkimająotworyodkuliodłamków,resztanie.Ztychtrzech
jednamawylotkołouchaidwa,prawdopodobnewloty,wpotylicy.Druga—kilkadrobnychotworów
przyskroni,pewniedostałserię.Itylkotajedna,o,proszę—pokazałpalcemwgumowejrękawiczce—
otwórnasamymśrodkuczoła.Odpocisku,prawdopodobniekaliberdziewięć.Wylotwkości
potylicznej.
—Doktorze,proszęobejrzećdokładniecałyszkielet—powiedziałWichurski,podchodzącbliżej.
—No,cóż...—lekarzprzykląkłnatrawie,poprawiłokulary,któreobsunęłymusięnanos.—
Zmarłymiałobieręce,obienogi,kościpalcówwporządku.Żadnychinnychśladówodpociskównie
widzę.Zaraz...ciekawe,cotomożebyć?
—To?—majorprzyjrzałsięuważnie.Nakościachprzegubuprawejrękiwidniałocośjakbyciemny,
szerokipasekzdwomaprzerdzewiałymi,metalowymisprzączkami.—Skóra.Gruby,szerokinajakieś
dziesięćcentymetrówpasekskórzany,spiętyklamerkami.Wczasieokupacjibyłamodanatakiepaski.
Sporomłodychchłopakównosiłojenaprawejręce,abyuchronićjąprzedzwichnięciem.Jaksiękogoś
mocnowczasiebijatykirąbnęło,czasemrękaniewytrzymywała,atakipasdobrzejąpodtrzymywał.Ja
sam...—urwał,roześmiałsię.Machnąłręką.
—Tendrugiteżtomiał—zauważyłSkowroński,wskazującnasąsiedniszkielet.—Alenalewej
ręce.Możebyłmańkutem.
—Jeszczetujestjakaśresztkajakbypierścionka—rzekłlekarz,wracającdo„swojego"szkieletu.
Bardzoostrożniezsunąłmuzpalcacoś,cobyłoprzedtemprawdopodobnieżelaznym,może
posrebrzanympierścieniem,ipokazałWichurskiemu,niedającmuwszakżedoręki,bomajorniemiał
rękawiczek.—Wygląda,jakbywtymmiejscubyłnapis,aletojużsięniedaodczytać.Cojeszcze
chcecieodtejdoczesnejpowłoki,majorze?
—Pozatymniemanic?Jakiśłańcuszek,medalik,cośtakiego?
—Nie.Widaćnienosiłalboszkopyzabrały.Łasebyłynaterzeczy.
—Przypuszczalnywzrost?Tusza?Wagaciała?
—Cośmisięzdaje,żezawieleodemniewymagacie—lekarzzacząłgderać,bojużmiałdosyć.
Ostatecznie,płaconomuzaczystąrobotęwzakładzie,niezagrzebaniewziemi,itowdodatkunocą.—
Wzrost?Przypuszczalniejakieś...metrsiedemdziesiątdwa,trzy.Dwanastępnewaszepytaniatoczysty
nonsens.Potrzynastulatach?!Facetmiałwtedychybazedwadzieściaparęlat.Dobrzezbudowany,
rozrośnięty.Idajciemiświętyspokój.
KiedywrócilidoStrzyżowaiszlijużspać,Skowrońskizbutemwjednejręceodezwałsięnagle,
jakbycośmusięprzypomniało:
—Wiecie,majorze,kiedybyłemwRadomsku,staryKazimierczakpowiedziałmi,takmimochodem,
żeRomanKoliński,jeszczeprzedwyjazdemnawieś,należałdoklubusportowego„Czarnych".Taksię
nazywali.Nosilizielonekoszulkiiczarnespodenki.Jaksądzicie,czytomożemiećjakiśzwiązekztym
„Czarnym",przywódcąbandy?
—Sądzęprzedewszystkim,żeotymfakciepowinienembyłsiędowiedziećzarazpowaszym
powrociezRadomska—odparłWichurski,uchylającokno,bowpokojubyłogorąco.
—No,dobra—rzekłporuczniktrochęmarkotnie.—Apozatym?
—Pozatymsądzę,żetojestważnainformacja.
—Właśnie.
WpiżamiewkolorowepaskiibosoWichurskibyłmniejmajorem,awięcejkolegą,toteżSkowroński
pozwoliłsobiejeszczenauwagę,iżwyjazddoRadomskastanowiłchybanajważniejszymomentw
dotychczasowejpracycałejgrupy.Aleusnął,zanimWichurskizdążyłmuodpowiedzieć.
*
NastępnegodniaSkowrońskiwrazzpodporucznikiemkomendyMOpojechałdoGrabowic.Jadwiga
Brzezińskamieszkałanakońcuwioski,wmałym,niedawnowidaćzbudowanymdomku.Naichwidok
zmieszałasięiznówwjejoczachpojawiłsięlęk.„Czegoonasięboi?"—pomyślałporucznikze
zdziwieniem.Przywitałjąuprzejmie,powiedziałjakiśżart,gwizdnąłnapsa,pięknegoowczarka,
pochwaliłładnieutrzymanyogródidoprowadziłdotego,żeuspokoiłasię,odpowiadającnajego
zagadywania,anawetlekkożartując.
Weszlidomieszkania.Brzezińskazdjęłafartuch,przetarłanimstółikrzesełka,poprosiła,byusiedli.
AlekiedypadłopierwszepytaniedotycząceRomanaKolińskiego,całyjejspokójprysnął,atwarz
zachmurzyłasię.
—Czycośnosiłnarękach?—powtórzyławolno,jakbyrozważającsłowa.—A,mojegomłodszego
bratatonieraznosił.Lubiłgobardzo.
Skowrońskipohamowałchęćśmiechu.
—Janieotopytałem—powiedział.—Czynosiłcośnapalcu?Albotu,naprzegubach—
pokazałnaswojąrękę.
—Nosił—odparła,jakmusięzdawało,zlekkimwestchnieniemulgi.—Takipasekze
skóry,szeroki.Pytałamgokiedyś,nacomutaskóra.Powiedział,żerękęzwichnąłigoboli.Więctakją
sobiepaskiempodtrzymuje.
—Apierścionki,obrączki?Miałcośtakiego?
—Nie.Ja...niepamiętam.Możeimiał.Niewiem.
—Dwalatauwasmieszkałipaniniezauważyła,czymiałpierścionek?
Wzruszyłaramionami.Twarzjejściągnęłasięgniewem.
—Aprzestańcieżwymnienachodzić!—krzyknęłanagle.—Wciążtylko:czyRomanto,czy
Romantamto...Iczegowywłaściwieodemniechcecie?Cowiedziałam,topowiedziałam,iskończone.
Tylelat...czyjamogęwszystkopamiętać?Mówiłam,żeonnieżyje.Pocotocałegadanie?
—Widzipani—rzekłSkowrońskibardzołagodnie—myprzecieżustalamytylkonazwiska
wszystkich,którzyzginęliwczasiewojny,żebymócprzeprowadzićewidencję.Jakiśporządekz
tymisprawamitrzebawreszciezrobić.Chybapanitorozumie,prawda?
Milczała,nieprzejednana.
—WsprawieRomanaKolińskiegomamypewnetrudności,bourodziłsięwRadomskuistamtąd
miałmetrykę,azginąłtutaj,bezżadnegozaświadczenia,bezaktuzgonu,niewciągniętydoksiąg.
Nieurzędowo,rozumiepani?—usiłowałdostosowaćtokrozumowaniadojejpoziomu.—Ojciecjego
nieżyje,krewnychteżwięcejniema,tylkopanijednazostałaitylkopanimożenampomóc.Niechodzi
namzresztątylkooniegojednego.Ustaliliśmyjużnazwiskawszystkich,którzypochodzilizinnychstron,
atutajzmarliczyzginęli.ItylkozRomanemKolińskimmamyniezakończonąsprawę.
—Kiedyjanaprawdęniepamiętam—odezwałasięwreszciecichymgłosem,wktórymniebyłojuż
gniewu.—Tenskórzanypasektonapewnonosił,alecodopierścionka,toniepamiętam.
*
Tegożdnia,okołoczwartejpopołudniu,majoriSkowrońskiwyjechalizpowrotemdoKatowic.W
Sosnówceniebyłojużnicdoroboty.RomanKolińskivel„Czarny"nieżyłodtrzynastulatitrzebabyło
jaknajszybciejwracać,abytamnamiejscustwierdzić,kimjestnaprawdękierownikdziałuzbytui
zaopatrzeniawspółdzielni„Mechanik"...
Wichurskibyłzamyślonyiodpowiadałpółgębkiemnazagadywaniaporucznika,któremusięnudziło.
Sprawaskomplikowałasię,ajednocześnie—posunęłamocnonaprzód.FałszywyKoliński,kimkolwiek
jest,musibyćnatychmiastrozszyfrowany.Ciekawe,skądwziąłdokumentyKolińskiego?Skądwogólego
znał?Możetobyłktośzbandy,komuudałosięuciecwrazzpapieramiprzywódcy?Trochę
nieprawdopodobne.PorucznikOreniczmówiłjednak,żejedenzbandyuciekł,adwóchczytrzechran-
nychNiemcyzabrali.Możektóryśznichżyje?
—Żebytojasnacholera!—zakląłnagłoskierowca.Majorocknąłsięzzamyślenia.
—Cotamjest,sierżancie?—spytałzezdziwieniemwidząc,żesamochódzatrzymałsięwjakimś
miasteczku.Inagledodał,poznającrynek:—PrzecieżtoBrzesko.
—Właśnie—Skowrońskiwybuchnąłśmiechem.—Miastonaszychwspomnień.Akurattutajmusiała
namkichanawalić.
—Bardzodobrze—odparłWichurski.—Jestemwściekległodny.Chodźcie,poruczniku,pójdziemy
do„naszej"knajpy.Sierżanttrafizanami,znajużdrogę...
Nawidokwchodzącychkelner,któryniósłwłaśnietalerze,omałonieupuściłichnapodłogę.Potem
błyskawicznymruchemrzuciłstosnaczyńnabufet,równieszybkozakrzątnąłsiękołowolnegostolika,
zmiótłzobrusaokruchyiuprzejmymgestemzapraszałdozajęciamiejsca.
—Cozjemy?—spytałSkowroński,alekelnerajużniebyło.Odszedłdokuchni.
—Cośtampewniemają—odparłmajor.—Widzieliście,jakiongładki?Ażobrzydzeniebierze.
Poparuminutachkelnerwyłoniłsięzpowrotem,niosącnatalerzachobfiteporcjejajecznicy.
Postawiłjeztriumfalnąminąprzedsiedzącymiioznajmiłzuśmiechem:
—Herbatkazarazbędzie.Jużsięparzy.
Obajspojrzeliwpierwnatalerze,potemnasiebie.Skowrońskiwestchnął.Majoruczyniłjakiś
niezdecydowanyruch,apotempowiedziałznagłąenergią:
—Niemapanczegośkonkretniejszego?Jesteśmygłodni.
—Możebyćświeżutkawątróbkazkartofelkami—kelnerzatarłręce,nieprzestającsięuśmiechać.
—Podaćpanom?
—Podać—zgodziłsięWichurski.
Kiedykelnerodszedł,Skowrońskidogoniłgowprzejściuiszepnąłmucośdoucha.Tenrozpromienił
sięjeszczebardziej,kiwnąłgłowąipożaglowałdokuchni.
Zjedlijajecznicę.Wówczaskelnerzjawiłsięjeszczerazipostawiłnastolelekkoprzysmażoną
wątróbkęzdymiącymikartoflami,prócztegozaś—dwa„głębsze".
—Cotoznaczy?—zmarszczyłsięWichurski.Porucznikwymowniewzruszyłramionami.Kelnera
już
niebyło.Twarzmajorawyrażałastanowczysprzeciw.Spojrzałnaporucznika,któryuśmiechnąłsię
lekko.Potemzdeterminacjąsięgnąłpokieliszek.
—Żebynaszedziecimiałybogatychrodziców...—mruknąłzabierającsiędojedzenia.
Gościeprzykilkuinnychstolikachjedliwmilczeniu,udając,żeniepatrząwichstronę,alemajorowi
udałosięparęrazyzłowićichukradkowespojrzenia.Zachciałomusięśmiać.
*
EwaJasińskaspojrzałanazegarekiodłożyłaksiążkę.Dochodziładziewiąta,pewnieprzedjedenastą
niewrócą.Amożedopierojutro?Ryszardniepowiedziałwyraźnie,kiedybędązpowrotem.Dwadnijuż
upłynęły.Ciekawe,czysięprzynajmniejczegośkonkretnegodowiedzieli...
Wstała,podeszładolustrawiszącegonadumywalką.Przyjrzałasiękrytycznieswojejtwarzyi
stwierdziła,żewyglądanieźle.Ktośpowiedział,żezakochanąkobietęmożnapoznaćpooczach...
Naglezłapałasięnamyśli,żewcalenieinteresujejąrezultatposzukiwańwtejcałejSosnówce,tylko
sampowrótRyszardadoKatowic.Żebyjużtubył.Żebymogłaukradkiemprzyglądaćsięjegociemnym
oczomisłuchać,jakmówi.Obojętneco.
„Totakizciebieoficerkontrwywiadu?—pomyślałasurowo,patrzącwlustro.—Wstyd.Tojest
tylkotwójszefinicwięcej."
Westchnęłaiodeszłaodlustra,bozobaczyławnimswójuśmiech,którymówiłwyraźnie:„aha,
szef..."Wtejsamejchwilinastolikuprzyłóżkuzadzwoniłtelefon.„PewnieZientara"—pomyślała,
leniwiewyciągającrękęposłuchawkę.Izarazgwałtownaradośćrozpromieniłajejtwarz.Usłyszała
niski,metalicznygłosRyszarda:
—Dobrywieczór,Ewo.
—Dobrywieczór—odparła,usiłującmówićswobodnie.—Kiedywróciliście?
—Przedparuminutami.Zajdźdomnie,dobrze?
Inieczekającnaodpowiedź,odłożyłsłuchawkę.Zmarszczyłabrwi.Zawszetakbyło:
byłpewien,możezbytpewienjejuległości,czymożepoprostusłużbistości?Czymbyładlaniego
naprawdę:porucznikiemJasińskączyEwą...
Wzruszyłaramionami.Teżporęsobiewybrałnasentymenty.BędzieopowiadałoSosnówce,będzie
pytał,coonatutajprzeztenczasrobiła,czydowiedziałasięczegośnowego.Napewnoterazdzwonido
Zientary,któryniemieszkałwtymhotelucooni,napewnokażemurównieżprzyjśćdosiebie.Amoże
Zientarajużsiedziiopowiada,cozdziałał.Zawszemacośdoopowiadania,jestprzecieżwyjątkowo
zdyscyplinowanymisumiennympracownikiem...
Poprawiławłosy,pociągnęłaustapomadką.Zabrałazestolikapapierosyiuchyliłaokno,bow
pokojubyłoszarooddymu.Stanowczozadużoterazpali,trzebabysięzacząćodzwyczajać.
Wichurskimiałpokójopiętrowyżej,wlewymskrzydlehotelu.WbrewprzewidywaniomEwynie
byłouniegoZientaryaniwogólenikogo.Siedziałsam,przednimStałydwiefiliżankiczarnejkawy.
—Napijeszsię?—spytałi,znównieczekającnaodpowiedź,przysunąłwjejstronęjednąfiliżankę.
„Oczywiście,czystosłużbowo"—pomyślała,trochębezsensu.Chciałaodmówić,alezamiasttego
machinalniewyciągnęłarękępocukier.
—Jużwsypałem—powiedział.—Dwiełyżeczki,takjaklubisz.
„Pamięta.Awięcjednaknietakzupełniesłużbowo."Usiłowałaprzywołaćsiebiedoporządku.
Wypiłałykkawy,zapaliłapapierosaispytałatrzeźwym,zwyczajnymgłosem:
—ZnalazłeścośwSosnówce?
—Tak.Aleotympóźniej.ZapółgodzinyprzyjdzieZientara,wtedyopowiem,żebydwarazytego
samegoniepowtarzać.Naraziepowiedzty,cotutajzaszło.Cośrobiła?
„Oczywiście,przyjdzietadrewnianapiła.Beztegosięnieobędzie.Dobrze,żedopierozapół
godziny."
—ObserwacjaRomanaKolińskiego—zaczęła,zaciągającsiępapierosem—przyniosłanam
pewienciekawy...możedrobiazg,aledośćcharakterystyczny.OtóżpanKolińskijutrowyjeżdża
służbowodoGliwic.Odległośćnieduża,przeszłogodzinępospiesznym.Właściwiedelegacjanie
powinnamubyćpotrzebna,chybażezamierzatamposiedziećparędni.Aleniewtymrzecz.Chodzimio
to,żedziśpopołudniu,okołoszóstej,kiedyinnipracownicy„Mechanika"dawnoposzlijużdodomu,
Kolińskizostałdłużejrazemzprezesemspółdzielni.Mamwszelkiedanenato,żetylkoprezeswieojego
jutrzejszymwyjeździe.Możeniebyłobywtymnicdziwnego,alektórykierownikdziałuzwołujenaradę
pracownikównadzieńswojejnieobecności?Aonwłaśnietakzrobił.Wiem,żepracownicyzbytu,
wychodzącoczwartejzespółdzielni,rozmawialiojutrzejszejnaradziezkierownikiem.Aten
kierownikwyjeżdża.Czyliżeniechce,abyoniotymwiedzieli.Tochybanonsens.Pozostaje
przypuszczenie,żezamiarwyjazdupowziąłjużpoichwyjściu.Możewięcdowiedziałsięnagle,żemusi
wyjechać?
—Czytopierwszyrazmusięzdarzatakinagływyjazd?—spytałmajor.
—Otochodzi,żenie.Jużparokrotniewyjeżdżałbezżadnegouprzedzenia,wprowadzającnawet
chaoswpracyswegodziału.Tomnietrochęzastanawia.
—Mówisz,żeonjedziejutro,tak?Trzebaposłaćzanimdwojepracowników,najlepiejzwydziału
„C".Kobietęimężczyznę.
Ewauśmiechnęłasięlekko.Wichurskipodchwyciłtenuśmiechizapytałzezdziwieniem:
—Dlaczegosięśmiejesz?
—Bojużsągotowidowyjazdu.
—Świetnie.Jeden—zerodlaciebie.Czasemmamwyrzutysumienia,żebyćmożenie
doceniamtwojejbłyskawicznejorientacjiidoświadczenia.
Nieodpowiedziała.Pojejwargachciąglejeszczebłąkałsięlekkiuśmiech.Majorpatrzyłnaniąw
milczeniu.„Ślicznajest"—pomyślał,nieporazpierwszyzresztą.
—ObserwowałaśchybanietylkoKolińskiego?—odpędziłodsiebiemyśli,któreniemiałynic
wspólnegozpracąkontrwywiadu.—Atamcidwajkierownicydziałówzbytu?
—Tamcidwaj...—zamyśliłasięnachwilę.—Tak,właściwieżadenznichniejestzupełnieczysty.
Jedenpobieradwatysiącedwieściezłotychpensjinaswymstanowisku,alewydajechybazetrzyrazy
tyle.Wciąguostatnichkilkutygodnikupiłsobienowe,drogieradioikompletmeblidojednegopokoju.
Możemiałodłożone,możeskładałnatoodlatiwłaśnieterazkupił...Takbymożnabyłomyśleć,gdyby
niefakt,żeonoddłuższegoczasuwydajeowielewięcej,niżzarabia.Przytymtenkontaktzjednymz
pracownikówhuty„Maria"teżdajetrochędomyślenia.Widzianoichparokrotnierazemnawódce.
—Cotozapracownik?Zjakiegowydziałuhuty?
—Zlaboratorium.Obawiamsię...
—ŻebynieskończyłtakjakBekier?
—Tak.
Milczelichwilę.Wichurskipatrzyłwciemneokna,zaktórymisiąpiłdrobny,wiosennydeszcz,i
zastanawiałsięnadczymś.
—Mamyzamałoludzi—mruknął,pocierającczoło.—Trzebabyterazumieścićkogośwhucie
„Maria",amyniemamytakiegoczłowieka.Nowakowskiniemożeodejśćzhuty„Nadzieja",botam
jednakpracowałBekier.Możnaprzypuszczać,żepojegośmiercinastąpiąjakieśnoweposunięcia.No,a
tentrzecikierownik?
—Trzeci?UtrzymujekontaktyzNRF.Dwalatatemuwyjechałatamjegociotecznasiostra,jużna
stałe,wramachakcjiłączeniarodzin.Pisządosiebielisty.Naturalnie,niejedenczłowiekzeŚląskama
tamrodzinę,bliższączydalszą,niejedendostajepaczki,tojednakjeszczeoniczymnieświadczy.
Ktośzastukałdodrzwi.WszedłkapitanZientara,mokryoddeszczu,jakzawszepoważnyiskupiony.
—Nowakowskiniemożeprzyjść,bomawhuciejakieśważnezebranie—powiedział,siadającz
bokunamałymfoteliku.—Mogęjednakmówićizaniego,bomnieowszystkimpoinformował.
—Dobrze.Tomówcie—majorsięgnąłdotelefonu,abyzamówićjeszczejednąporcjękawy,ale
kapitanodmówił.Nielubiłkawy,uważając,żepsujerównowagęmyśliicałysystemnerwowy.
—Udałomisięustalić—rozpoczął—żewhucie„Nadzieja",gdziezginęłytedwatajne
dokumenty,zostałpodrobionypodpiskierownikatajnejkancelarii.
—Gdzie?—żywozareagowałWichurski.
—Wksiążcezwrotudokumentów.Dokumentówtakich,jakwiadomo,niewolnoprzechowywaću
siebiezdnianadzień.Nawetjeżeliktoświe,żebędąmupotrzebneprzezszeregdni,musijecodziennie
zwracaćdokancelariiinastępnegodniaznówzabierać.Otóżtedwadokumenty,którezginęły,zostały
ranowypożyczoneprzezBekiera.Byłymurzeczywiściepotrzebnedojegopracywlaboratorium.
Pokwitowałwypożyczenieswoimpodpisemitegosamegodniapowinienbyłzwrócić.Iteraz,
uważajcie:wksiążcezwrotówwidniejejegopodpisoboksfałszowanegopodpisukierownikakancelarii
—aledokumentyniezostałyzwrócone.Znaleźliśmyjenatomiastpodczasporządkowaniapapierów
wbiurkuBekiera.Leżałysobiespokojniewteczce.
—MożepoprostuBekierzapomniałczyniezdążyłzwrócić,apotembałsiękonsekwencjiiwolał
jużsiędotegonieprzyznać?
—Trochęnieprawdopodobne.Przecieżtegosamegodniapokwitowałichzwrot.Niebyłchyba
wtedynieprzytomnyanipijany.Jatutajwidzęcośzupełnieinnego.
—Mianowicie?
—ŻeBekierowizależałonatym,abyupozorowaćzwrotdokumentówdokancelarii.Mampewne
podstawy,abysądzić,żetoonsfałszowałpodpiskierownika.
—Asamkierowniknicniepamięta?
—Nie.Słuchajcie,onmożerzeczywiścieniepamiętać.Wydajeiprzyjmujedzienniekilkanaście
różnychtajnychdokumentów.Podpisjestbardzodobrzepodrobiony.Ktoś,prawdopodobnieBekier,
podpisałnajpierwsiebie,potemjego.Kierownikowipodsuniętoksiążkę.Spojrzał,zobaczył„swój"
podpisiodłożyłpióro.Tosięmożezdarzyć,tamjestmnóstworoboty.Cochwilaktośwchodzi,
wychodzi.Szumnieztejziemi.
—Dobrze.Jedźmydalej:dlaczegoBekierowizależałonaupozorowaniu,żedokumentyzostały
zwrócone?
—Jabympostawiłpytanieinaczej:dlaczegomuwogólezależałonaprzetrzymaniu
dokumentów?Tojestdlanaschybanajważniejsze.Czywyniósłjezhuty?Czykomuśpokazywał?Jestto
zupełniemożliwe.Tepapiery,jakstwierdziłemprzybliższymobejrzeniu,byływpierwtrochęzgniecione,
jakbyjektośkilkakrotniezłożył,chcączmniejszyćichobjętość.Cóż,pewniepoto,abyzmieściłysięw
kieszeni.Potemzaśdokumentywyprasowanojakkoszulę.Tojużmusiałzrobićdobryfachowiec,ktoś
innybyspaliłpapier.Widocznietemukomuśzależało,abydokumentybyływyprostowane.
—Jasne.Dofotografii.
Umilkłnachwilę.ZaśmierciąBekierakryłosięjeszczewieletajemnic.
—Nowakowskimusibliżejpokręcićsiękołoinnychpracownikówtegolaboratorium—odezwał
sięwreszciemajor.—Możliwe,żeniejedenBekiermaczałwtymwszystkimpalce.
—Kazikstwierdził,żewdniu,wktórymwypożyczono,anastępnierzekomozwróconodokumenty,
Bekierzostałnadrugiejzmianie,zastępującjednegozkolegów.Kazikdowiedziałsięrównież,żew
ciąguobecnegoiubiegłegorokuBekierdostałtylkojednąpremię,itodośćdawno.Apamiętacie,jak
jegożonamówiłaotychczęstychpremiachinagrodach?
—Czywtymdniu,kiedywypożyczonodokumenty,byłwhuciektośzespółdzielni
współpracującychzhutą?
Zientarazamyśliłsięnachwilę.
—Tak—odparł.—ByłtamtenKoliński,kierownikdziałuzbytuzespółdzielni„Mechanik".
Załatwiałcośwzwiązkuzrozbudowąlaboratorium.Aletoprzecież...?—spojrzałnamajoraze
zdziwieniem.—Sądzicie,żetomacośwspólnego?
—Sądzę,żetak.Posłuchajcie,cobyłowSosnówce...
*
Pociągbyłzatłoczony,jakzwyklenatejlinii.RomanKolińskiwcisnąłsiędojednegoprzedziału,w
którymdojrzałtrochęwolnegomiejsca.Siedzącyścieśnilisię,nietylepodwpływemjegoprośby,ile
tonu,którybyłstanowczy,anawetostry.
Niecodalejwkorytarzu,przedopuszczonąszybą,stałmężczyznawszarymprochowcu.Palił
papierosa,wypuszczającprzezoknodym,którypędpowietrzawtłaczałnatychmiastzpowrotem.Kątem
okapasażerobserwowałkorytarz.
Kobieta,zktórąmiałsięspotkaćpóźniej,kiedypociągzatrzymasięjużwGliwicach,jechaładwa
wagonydalej.Byłatoszczupła,przystojnablondynkaweleganckimgranatowymkostiumie,wdodatku
dyskretnymakijażpodkreślałjejurodę,toteżdlaniejodrazuznalazłosięsiedzącemiejsce,itonawet
przyoknie.
Nastacjiwszyscytroje„zgubilisię"wzajemnie.Dziwnymtrafemjednak,kiedyKolińskiwysiadłz
tramwajuprzedhutą,wparęsekundpóźniejztegosamegowozuwyszedłrównieżmężczyznawszarym
prochowcuiprzystanął,zasłaniającdłońmitwarz,abyzapalićnawietrzepapierosa.
—Proszę,możetakbędziełatwiej—zaproponowałjakiśrobotnik,przysuwającmuswoją
zapalniczkę.
—Dziękuję—odparłmężczyznauprzejmie.Iledwodostrzegalnymruchempowiekwskazał
robotnikowiKolińskiego,którywchodziłwłaśniedobiuraprzepustek.
Robotnikkiwnąłgłową.Usiadłnaławceprzedhutą,rower,którymprzyjechał,oparłoporęczi
wyciągnąłświeżynumer„TrybunyRobotniczej".Widocznieszedłdopieronadrugązmianęinie
śpieszyłomusię...
Mężczyznawprochowcuwskoczyłdotramwaju,ruszającegozpowrotemwstronęmiasta.Przezcały
czasstałnaplatformiepogwizdujączcichaiprzyglądającsięmijanymludziomisklepom.Odparu
miesięcyniebyłwGliwicach.Ciekawiłagokażdazmiana,interesowalimieszkańcy.
Wysiadłnajednymzprzystanków,wstąpiłdosklepupopapierosy,zatrzymałsięnachwilęprzed
jakąśwystawą,wreszciejakbyodniechceniawszedłdobramyzwykłej,czerwonejkamienicy,wktórej
mieściłsięmiejscowyurządbezpieczeństwa.Okazałwartownikowilegitymację,atenuśmiechnąłsięi
machnąłręką.Znalisięprzecieżnieoddziś.
Wszedłnapierwszepiętro,odszukałdrzwiznapisem„zastępcaszefa",zastukałiotworzył.Młody,
czarnowłosykapitanzabiurkiemnajegowidoknieokazałzdziwienia.
—PodporucznikSłotwiński?—spytał.
—Takjest,obywatelukapitanie—pokazałlegitymacjęsłużbową.
—Siadajcie.Gdzieonterazjest?
—Whucie„Waryński".Chciałbym,abyśmyjutro,względniejeszczedzisiaj,ustalili,poco
przyjechał.
—Dobrze,tosiędazrobić.Robotnikaznaleźliście?
—Takjest,zostałnaobserwacjiprzedhutą.Jakjestemznimumówiony?
—Zatelefonuje.Zarazpowyjściutamtegozhuty.Wtedygozwolnicie.
—Tak.SierżantKazimierskajużsiędowaszgłosiła?
—Owszem—kapitanuśmiechnąłsię.—Skądwytrzasnęliścietakąładnąpracowniczkę?
—Tomojażona—odparłzpewnymzażenowaniemSłotwiński.—Poznaliśmysięwpracy.
Kapitanprzyglądałmusięitwarzmuspoważniała.
—Tociężkarobota—rzekł.—Nieobawiaciesięonią?
Mężczyznawzruszyłlekkoramionami.Nieodpowiedziałikapitanzrozumiał.
—Jestwpokojunumersześć.Przejdźcietam,jakbędzietelefon,towaszawołam.
Telefonod„robotnika"zadzwoniłdopieropodwóchgodzinach,tylebowiemczasuRomanKoliński
spędziłwhucie.„Robotnik"donosił,żeobserwowanypoopuszczeniuhutyudałsiędokawiarni„Bajka"
izająłmiejsceprzystoliku,czyliżezamierzaposiedziećtamniecodłużej.
PodporucznikSłotwińskipoprosił„robotnika",abypoczekałjeszczeprzedkawiarniąkilkaminut,
dopókionsamtamnieprzyjdzie.Do„Bajki"byłoniedaleko.
Kiedywszedł,sporostolikówbyłozajętych.Kolińskisiedziałpodoknem.Podporucznikwybrał
pluszowąkanapkę,zktórejmógłjednocześnieobserwowaćiKolińskiego,idrzwiwejściowe,poczym
zamówiłkawę.Prochowieczostawiłwurzędzie,byłterazwdobrzeskrojonym,popielatymubraniui
robiłwrażeniemężczyzny,któryniejestpewien,czyjegoukochanaprzyjdzie,alektóryoczekujenanią
niecierpliwie.Cochwilaspoglądałtonazegarek,tonadrzwi,akawastygłatymczasem,nawetnie
osłodzona.
RomanKolińskizauważyłtentypowydlazakochanychniepokójgościanakanapceiprzyglądałmu
sięodczasudoczasuzpobłażaniem.Ciekawbyłzresztą,Czy„ona"przyjdzieijakabędzie.Mężczyzna
wyglądałelegancko,zpewnościąnieczekałnabylekogo.
Zkoleipodporuczniknieznacznieobserwowałkierownikadziałuzbytu.Sądzączkilkuciastek,dużej
kawyicałegoplikugazet,jakieprzednimleżały,Kolińskizamierzałposiedziećw„Bajce"conajmniejz
godzinę.Możenakogośczekał,amożepoprostuspędzałtuwolnyczas.
WreszciewdrzwiachukazałasięKazimierska.Przezchwilęrozglądałasięposaliwzrokiemkobiety,
którawie,żejestładnaiżesiępodoba.Podporucznikuniósłsięzkrzesła,robiączdalekagest
powitania.Dostrzegłago,uśmiechnęłasię.Szłamiędzystolikamilekkim,drobnymkrokiem,wmodnych
„szpilkach"igranatowymkostiumie,zdużąplastykowątorbąwręku.
Podeszładostolikaiosunęłasięnakrzesełko,słuchajączlekkimzakłopotaniemwymówekswego
towarzysza.Tak,spóźniłasię,bow„Delikatesach"byładługakolejka,apotemniemogłasiędostaćdo
przepełnionegoautobusu.Trudno,zdarzasię,wzeszłymtygodniutoonsięspóźnił,aonaczekałacałe
dwadzieściaminut!
Towszystkomówiładosyćgłośno,rozglądającsięnieuważniepokawiarni.Obojętnymspojrzeniem
musnęłasiedzącegowpobliżuKolińskiego.Pochyliłagłowęnadfiliżankąkawyiszepnęła,ledwie
poruszającwargami:
—Czekanakogoś?
—Możliwe—odparłrówniecicho.—Jakdotąd,siedzisam.
—Dobrze.
Zaczęliznowurozmawiaćojakimśniedoszłymspotkaniuprzedkinem,potemoplanowanym
wspólnymurlopie,trochęsięsprzeczali,trochęprzepraszali,przyczymoncałowałjączuleporękach,a
onaudawałanadąsaną,aleszczęśliwą.
Takminęłopółgodziny,potemtrzykwadranse.Kobietazauważyła,żeKolińskiodpewnegoczasu
trzymawrękugazetę,otwartąwciążnajednejitejsamejstronie,jakbynadniązasnął.Niespałjednak,
coparęminutspoglądałnadrzwiwejściowealbonazegarek.
—Czeka—szepnęła.—Zdajesię,żetagazetajestznakiemumownym.
—To„DziennikZachodni",tak?—Słotwińskisiedziałtak,żeniemógłdojrzećtytuługazety.
—Tak.Kupimypotemdzisiejszynumer.Możetam...—urwała.
Dokawiarniwszedłjakiśmężczyzna.Wyglądało,żeszukawolnegostolika,alesalawciążjeszcze
byłapełna.Przeszedłuważnieażdokońca,potemzawrócił.PrzechodzącobokKolińskiego,spojrzałna
niegojakbyodniechcenia.Kierowniknieporuszyłsię,niezwróciłnaniegouwagi.Mężczyznaraz
jeszczespojrzałdookołaiopuściłkawiarnię.
Całatascenatrwałaniedłużejniżminutę,możedwie,iniebyłobywniejnicszczególnego.Sierżant
Kazimierskadostrzegłajednak,żewzrokmężczyznyzatrzymałsięnagazecie,trzymanejprzez
Kolińskiego.
—Tobyłten,naktóregoonczekał—powiedziała,pochylającsięwstronępodporucznikaz
filuternymuśmiechem.
—Sądzę,żetak—odparł,uśmiechającsięrównieżicałującprzelotniekosmykwłosów,któryopadł
jejnaczoło.—Poczekajmyjeszcze.Zobaczymy,cobędziedalej.
PodziesięciuminutachKolińskiodłożyłgazetę,bezpośpiechurozejrzałsięzakelnerkąizapłacił
rachunek.Spojrzawszynazegarek,odczekałjeszczedwieminuty,poczymwstał.Wtymsamym
momencieSłotwińskidojrzał,żeówmężczyzna,któryprzedtemszukałstolika,pojawiłsięznowuwe
drzwiachkawiarni,awidzącpodnoszącegosięKolińskiego,podszedłdoniegoizapytał:
—Przepraszam,czypanjużwychodzi?Stolikjestwolny?
—Tak—odparłKolińskizroztargnieniem.
Sięgnąłposwojegazety,obciągnąłmarynarkęi,nieśpieszącsię,podążyłkuwyjściu.
—Czytam,przedkawiarnią,ktośjest?—spytałaKazimierska.
Podporucznikskinąłgłową.Kolińskiegoniewolnobyłostracićzoczu.Przedkawiarniączekał
„robotnik"',tymrazemwprzebraniumotocyklisty.
Mężczyzna,któryzająłstolik,zamówiłterazkawęizapaliłpapierosa.Słotwińskizauważył,że
rozglądaonsiębardzodyskretniepokawiarni.Poparuminutach,sięgającposzklankęzkawą,upuściłna
podłogęłyżeczkę.Schylającsięponią,błyskawiczniewsunąłrękępodblatstolika,zatrzymałjątamparę
sekund,potempodniósłłyżeczkęipołożyłjąnaspodeczku.
Zbliżyłasiękelnerka,podającmuczystąłyżeczkę.Podziękowałjejzuśmiechem,aleoczyjego
pozostałychłodneiuważne.
—Schowałcośpodstolikiem—mruknąłSłotwiński,zapalającpapierosa.—Albotamjestjakiś
otwór,alboprzylepiłplastelina,.
—Tak.Coterazzrobimy?
—Zdjęcie.
Wyjęłapuderniczkę,otworzyła,przejrzałasięwlusterku.Ledwosłyszalnydźwiękmigawkiupewnił
ją,żemikroaparat,ukrytywśrodkupuderniczki,spełniłswojezadanie.
—Pójdziemydourzędu—rzekłpodporucznik,rozglądającsięzakelnerką.—Trzebasięnaradzić.
—Aten...?—pokazałaoczamimężczyznęprzystoliku.
—Nimzajmiesięktośinny.Czekaprzedkawiarnią.
—Słuchaj,agdybyśmysięzarazponimprzenieślidotamtegostolika?—spytałaniepewnie.—Na
przykład,żetutajniewygodnie,wiejeodoknaczycośtakiego?
—Wiałonamprawiedwiegodzinyidopieroterazsięprzenosimy?Nonsens.Pozatym,któryśznich
możenaglewrócićizauważynaszemanewryzestolikami.Awogóle,jakchceszcośstwierdzićnaślepo,
macająctylkorękami?Możeszwłaśniezatrzećślady,anierozpoznać.
Wrócilidourzędubezpieczeństwaiodrazuposzlidokapitana,którypoprzednioznimirozmawiał.
Przyjąłichnatychmiast,ausłyszawszy,cozaszło,zacząłsięwrazznimizastanawiać.
—Możejakaśekipamonterska?Elektrycyczycośtakiego?—zaproponował,alezarazmachnął
rękązniezadowoleniem.—Nie,toryzykowne.Trzebabyprzecieżzawiadomićkierownikakawiarni,na
pewnobyłbyprzytymjeszczektośzpersonelu.Nanic.
—Ekipasanitarna?—odezwałasięKazimierska.
—Wnocy?Tobytrzebaiśćrano,adotejporymogąjużtamsprzątaczkigruntowniewyczyścić
stoliki.
—No,toniepozostajenamnicinnego,jakpójśćwnocy—zadecydowałSłotwiński.
—Jakokto?
—Jakomy.TywróciszdoKatowic,abyzdaćsprawęszefowigrupy,cotuzaszło.Ajapójdęzkimś
zurzędu...oileobywatelkapitandamikogośdopomocy—spojrzałnazastępcę.
Tenkiwnąłgłowąprzyzwalająco.
—Pójdziezwamijedenzoficerów,specjalistaoddaktyloskopiiiwszelkichśladów.Sądzę,mimo
wszystko,żenatakimchropowatymdrewnieniewieleznajdziecie,aleresztkiplastelinymogąbyć.
Słotwińskispojrzałnaniegozezdziwieniem.
—Jakto:resztki?Przecieżontamcośprzylepił.
Kapitanuśmiechnąłsięlekko.
—Mocnomisięwydaje,żesięmylicie.Oboje.Przylepiłcośjegopoprzednikprzystoliku,aonpo
prostuoderwałto„coś".Stolikbyłichskrzynkąpocztową.Jeżelizamiastresztekplastelinyznajdzieciew
nimnajmniejszyotwór,wktórydasięwsunąćmikrofilmczyzwiniętakartka,tośladyprzepadły.
—ObserwowaliśmyKolińskiegobardzouważnie—powiedziałaKazimierskazezmartwionątwarzą
—aleniezauważyliśmynajmniejszegoruchujegorękipodstolikiem.
—Tomożedowodzićtylkotego,żemamydoczynieniazwytrawnymspecemwswoimfachu,poza
tymbyłwkawiarniprzedwami.
Drzwiuchyliłysię.Wszedł„robotnik",przebranyzamotocyklistę.Miałnasobieskórzanąkurtkę,ana
czolezsunięteokularyochronne.
—PojechałdoKatowic—odparłnaniemepytanieSłotwińskiego.—Wagon„B",trzeci
przedziałpierwszejklasy.Spotkałnadworcutrzechznajomych,zdajesię,żezKatowic.Wsiedlirazemz
nimdowagonu.Byłzadowolony,rozmawiałodziewczynkach—uśmiechnąłsię.—Odjechałprzed
dziesięciomaminutami.
—Dobrze,dziękuję—powiedziałkapitan.—Jesteściewolnidojutra.Izwróciłsiędo
podporucznika:—Chodźcie,przejdziemypiętrowyżej,dooperacyjnego.Milicjąjasięzajmę.Patrol
będziestałprzedkawiarnią.Będziezwracałuwagęnawszystko,cosiędziejedokoła,zwyjątkiem
samejkawiarni.Tylkopostarajciesiętozrobićszybko.Nigdyniewiadomo...—niedokończył.
—Dobrze,kapitanie—odparłSłotwiński.
*
Byłokilkaminutpodrugiej.Jeszczenieświtało.Wiatrkołysałszyldem,zawieszonymnadkawiarnią,
irozrzucałśmiecipoulicy.
Dwajmilicjanciprzechadzalisięchodnikiem.Dwadzieściametrówwprawo—zwrot—i
znówdwadzieściametrówwlewo,apotemodpoczątku.
—Choleraztakąrobotą—mruknąłjeden.—Jużmisięwełbiekręci.Niemożemyiśćtrochędalej?
—Nie—odparłdrugi,wyższystopniem.
—Przecieżtusięnicniedzieje.
—Nienaszarzecz.Mamytubyć,dopókinasniezwolnią.
Przeszliotokokienkawiarni.Zasłonybyłyzapuszczone,alepierwszymilicjantdostrzegłwpewnej
chwili,żejakieśnikłeświatełkoporuszasięmiędzystolikami.Trąciłkolegę.
—Patrz!Tamktośjest.
—Cocięobchodzi?Niepamiętasz,cocimówili?
—No...Aleciekawe,coonitamrobią.
—Pewnieczegośszukają.Chodź,nieprzyglądajsię.
*
Słotwińskizapaliłlatarkę.Miałaprzyćmioneświatło.Towarzyszącymuoficerrozejrzałsiępo
cichej,pustej,jakbyuśpionejkawiarni.
—Którytostolik?—spytałszeptem.
Słotwińskibezsłowapodszedłdomiejsca,gdziewczorajsiedziałKoliński;dźwignęlirazem,
przewróciliiostrożniezaczęlioglądaćspód.
—Jest—mruknąłoficer.Pokazałkońcempaznokcia.Słotwińskipochyliłsięnadblatem.
—Plastelina.
—Tak.Cośbyłoniąprzyklejone,apotemoderwane.Przytrzymajciestolik...
Delikatnym,wprawnymruchemzdjąłdoszklanejprobówkiresztkiplastelinyipowiedział:
—Tujestsuchepowietrze.Dojutraranatobytoodpadłoinicbyśmyjużnieznaleźli.
—Niemapozaplastelinążadnychinnychśladów?Liniepapilarneczycośtakiego?
—Sprawdzę,alechybanie.Drewnojestzbytchropowate.
Nieznaleźlinicwięcej.NiemniejjednakSłotwińskimiałminęzadowoloną.Wiedział,żedoKatowic
powrócizjakimśkonkretnymdowodem.Postanowiłpozostaćzresztąjeszczeprzezdzieńlubdwa,aby
dowiedziećsię,kimjestówmężczyzna,któryzabrał„pocztę"odKolińskiego.Wywiadowcazurzędu
bezpieczeństwa,któryposzedłzanimpowyjściuz„Bajki",jeszczeniewrócił.
OficermilicjioddałprobówkęSłotwińskieimu,postawiłstoliknapoprzednimmiejscuispojrzał
pytająconapodporucznika.
—Idziemy?
—Tak.Ktozwolnipatrol?
—Tojużdonasnienależy.Chodźcie...
Rozdział7
—Takwięcwidzisz,żechociażwynikinaszejdotychczasowejrobotysąjeszczesłabe,tojednakz
drugiejstronymamyjużmocnookreślonyśladidośćpewnekierunkidziałania.Najważniejszewtym
wszystkim,żemamywyjścienaKolińskiego.
PułkownikSołeckipotwierdziłruchemgłowy.Zarazjednakodezwałsię,zapalająclampęnabiurku,
bowpokojuzrobiłosięjuższaro:
—Chciałbymcizwrócićuwagę,Rysiu,żetacałascenawkawiarni„Bajka"mogławaswprowadzić
wbłąd.Nie,nie!Poczekaj,jeszczenieskończyłem.Przecieżtytamniebyłeśiopieraszsiętylkona
relacjidwojgaludzi.Naichspostrzeżeniach.Noi,oczywiście,natychmikroskopijnychśladach
plasteliny.Alepozwól,żezadamcijednopytanie:skądmaszpewność,żetejplastelinynieprzylepiłona
przykładdziecko,któreparęgodzinprzedtemsiedziałozrodzicamiwtejsamejkawiarniiprzytym
samymstoliku?Wszkoleużywasięplastelinydorobótręcznych,pozatymdziecichętniesięniąbawią.
—No,dobrze,Stefan,alebyłbytonaprawdęjedenprzypadeknatysiąc,żetodziecko...—Wichurski
urwałzniecierpliwiony.—Nigdyniewidziałemwkawiarnidziecizplasteliną.
—Boniemaszdzieci—odparłpułkownik,uśmiechającsię—iniewiesz,copotrafiątakie
szczeniaczkiztrzeciejczypiątejpodstawowej.Mniekiedyśmłodszychłopakcałebiurkopomalował
atramentem.Niechciałbym,żebyjednapomyłkawprowadziłacięnafałszywyślad.Codałaobserwacja
tegomężczyzny?
—Naraziejeszczenic.Nickonkretnego.Oczywiście,mamygonaoku.Możewtejchwilicośtamw
Katowicachjużwiedzą,jawyjechałemranoiniewidziałemsięzEwą,którakontaktujesięz
pracownikamiwydziału„C".Gdybynatrafilinajakieśrewelacje,wiedząprzecież,gdzie
mnieszukać.
—ZwróćszczególnąuwagęnabardzownikliwąobserwacjęosobistychkontaktówKolińskiego,a
raczejtego,którysięzaniegopodaje.Kontaktówtowarzyskich,służbowychitakdalej.Zresztą,sam
wiesz,cociębędęuczył.Gdybysiędałozłapaćnagorącymuczynku...Tosą,widzisz,marzeniakażdego
pracownikakontrwywiadualbomilicji.
Roześmielisię.
—ComaszzamiarrobićwWarszawie?—spytałpułkownik.
—Muszęzbadać,ktowciąguostatnichlatzbiegłzagranicęwzględniezaginął.
—Sądzisz,żewłaśniektośtakinosiwtejchwilinazwiskoKoliński?
—Takmisięwydaje.
—Mówiłeś,żeNowakowskisiedziterazwhucie„Nadzieja"?
—Owszem.JakoinżynierKowalski.
—Todobrze.Przejęliśmyostatniokilkaszyfrówocynku.Wyglądanato,żegrosinformacji
pochodziwłaśnieztejhuty.
Wichurskispojrzałnapułkownikazożywieniem.
—Awięcjednak!—rzekłznietajonąsatysfakcją.—Toznaczy,żedobrzewybraliśmy.Śmierćtego
technika,Bekiera,dałamiwieledomyślenia.Kiedybyłyteszyfry?
Pułkownikspojrzałnakartkępapieruiwymieniłdaty.
—Nakrótkoprzedjegośmiercią.No,oczywiściemateriałyzabranowcześniej.Masz,zapoznaj
sięztymdokładnie.
Wichurskiwstał,przeciągnąłsię.Byłniewyspany,ostatniedwienocekładłsięnadranem.
Postanowił,żedzisiajwyśpisięporządnie,ajutrozsamegoranarozpocznieposzukiwania.
Wciągukilkunastępnychdniodranadowieczoraślęczałnadteczkamiiaktamiróżnychosób,które
bądźzaginęływniewyjaśnionychokolicznościach,bądźteż„wybraływolność".Zwolna,eliminując
ludzi,którzyaniwiekiem,aniwyglądemzupełnienieprzypominaliRomanaKolińskiego,odłożyłna
biurkoczteryteczki.Tymiosobnikamipostanowiłzająćsiębliżej.
Pierwszyznich,byłynaczelnikwydziałuwjednymzezjednoczeń,popełniłgrubenadużycia
finansowe,akiedyjużkontroladeptałamupopiętach,uciekłzagranicę.Drugi,urzędnikoddziału
finansowegonaprowincji,nieprzyszedłpewnegodniadopracy—iodtejporywszelkisłuchponim
zaginął.Trzeci,wicedyrektorjednejzfabryknaZiemiachOdzyskanych,równieżmiałnaswymkoncie
poważneprzestępstwogospodarczeirównieżpodejrzewano,żeuciekłzkraju.Iwreszcieczwarty,który
skazanyzostałwyrokiemsądowymnadziesięćlatwięzieniazanapadrabunkowy,anastępniezdołał
zbiecztransportutakdobrze,żedodziśgoniezłapano.
Wszyscyczterejmielipotrzydzieścikilkalat,bylidośćwysokiegowzrostu,ociemnychwłosach,
szczupli.Odbiedykażdyznichmógłpokilkulatachwypłynąćnawidownięjakokierownikdziałuzbytui
zaopatrzenia,RomanKoliński.
Majorzainteresowałsięwpierwbyłymnaczelnikiem.Grupapracownikówkontrwywiadu,
oddelegowanadotejrobotyprzezpułkownika,zajęłasięsprawdzaniemikontynuowaniemtego,co
kiedyśzapoczątkowałamilicjaczybezpieczeństwo.Byłoztymspororoboty.Niewszystkieakta
prowadzonodokładnie,czasamiśladurywałsięnagleiniewiadomobyłowłaściwie,czyzajmowanosię
nimdalej,czynatympoprzestano.
Narozkazmajoraludziezgrupyzaglądalidoarchiwumsądowego,przetrząsalistareaktapersonalne
instytucji,szperaliwżyciorysach,protokołachróżnychkomisji,notatkachsłużbowychmilicjii
meldunkachWOP-u.
Wreszciejednegozczterechpodejrzanychmożnabyłozczystymsumieniemwykreślićzlisty.Były
naczelnik,jakstwierdziłoWojskoOchronyPogranicza,zostałzastrzelonyprzyusiłowaniuprzekroczenia
granicyitylkoczyjeśniedbalstwosprawiło,żenieznalazłosiętowaktach.
Wichurskizająłsięwięczkoleinastępnymnaliście,wicedyrektoremfabrykiwyrobówmetalowych
nazachodnichkrańcachPolski,JerzymMalinowskim.Jużpierwszedokładneprzeczytaniejegoakt
wzbudziłowmajorzezainteresowanie.
Malinowskizostałmianowanywicedyrektorempouprzedniejpracywtejżesamejfabrycena
stanowiskukierownikajednegozwydziałów.Alenietobyłozastanawiające.Otowśróddokumentów
majorznalazłpismo—właściwiemałąnotatkę—pracownikadepartamentukadrMinisterstwa
Przemysłu:...UrządBezpieczeństwaPublicznegopopieratowarzyszaJerzegoMalinowskiegonastano-
wiskowicedyrektoradosprawadministracyjnych.
Wichurskizamyśliłsię.DlaczegoUrządBezpieczeństwapopierałJerzegoMalinowskiegoidlaczego
wogóleangażowałsięwtęsprawę?Musiaływtymtkwićjakieśprzyczyny.
Zaraz.Wicedyrektoremzostał...tak,zgadzasię.Awanszkierownikajakiegośtamoddziału.Pięknie.
No,alejaksięwogóledostałdofabrykiiskąd?
Dalszeposzukiwaniadałycałkiemnieoczekiwanyrezultat.OtoJerzyMalinowskibyłpoprzednio
oficeremUrzęduBezpieczeństwawpowiatowymmieścieWolice.Niezbytdaleko,aleiniezbytbliskood
fabrykiwyrobówmetalowych.
No,cóż...trzebasprawdzić,jakporucznikMalinowskitamsięsprawował.Wczterdziestymsiódmym
rokuwładzebezpieczeństwatakłatwonierezygnowałyzeswoichpracowników,zwłaszczawrandze
oficerów.
ŚciągnięcieaktpersonalnychJerzegoMalinowskiegoniesprawiłomajorowitrudności.Postawił
sobietrzypytania,naktórepowinienbyłodpowiedzieć:zacoporucznikMalinowskizostałzwolnionyz
UrzęduBezpieczeństwa,jakimbyłoficeremikimbyłjegoprzełożony.Jeżeliwyjaśnisobietetrzy
sprawy,byćmożeporucznikMalinowskiprzestaniegointeresować.
Zzałączonegodoaktżyciorysu,napisanegorękąpewnąisprawną,wynikało,żeMalinowskiurodził
sięakuratwtedyco...RomanKoliński.Oczywiście,ztegonicjeszczeniewynikało.Niemniejjednak
Wichurskipomyślałprzelotnie,żeoilejegohipotezao„przemianie"porucznikawobecnegokierownika
działuzbytujestsłuszna,towkażdymraziedataurodzeniajestwyjątkowotrafniedobrana.Poczym
zganiłsamsiebiezazbytpochopnewnioskiizagłębiłsięwpapierach.
FotografiaporucznikaMalinowskiegobyłanaturalniebardzopodobnadofotografiiwicedyrektora
Malinowskiego;różniłasiętylkodystansemkilkulatizabójczym,krótkostrzyżonymwąsikiem,który
ozdabiałoficera.
Przeczytawszyoprzyczynach,dlaktórychporucznikzostałzwolnionyzUrzęduBezpieczeństwa,
Wichurskigwizdnąłzcicha.Krótka,suchanotatkazawierałaoskarżeniabardzowymowne.Malinowski,
jaksięokazuje,zasłużyłnawylaniecałkowicie.Zanadużywaniewładzy,karierowiczostwo,wywołanie
burdyistrzelaniepopijanemunazabawie...
JakiwięcbyłtencałyMalinowski?Waktachznajdowałosiękilkaopinii—niestety,wszystkiebyły
zgodne.Przyznawałyoneporucznikowinieprzeciętnąodwagę,alezarzucałyniepotrzebneryzykanctwo.
Podkreślały,że„lubiłwypić",apowypiciuurządzaławantury.Zarzucałynieprzyjemnąskrytośćwobec
kolegów,nawetnajbliższych.Tojednakniejestostateczniewadą.Wprostprzeciwnie,wwielu
przypadkachmożesięokazaćcennązaletą.Malinowskibyłprzedtemwpartyzantceibyćmożestamtąd
wyniósłprzekonanie,żelepiejsięnie„wywnętrzać"przeddrugimi.
WjednejzopiniiWichurskiprzeczytał,żeporucznikbardzoniechętniewracałwewspomnieniachdo
owychlat,spędzonychwpartyzanckichoddziałach.
—Ciekawe,dlaczego...—mruknął,odkładająckartkęnabok.Sambyłypartyzant,lubił—
spotkawszysięzdawnymitowarzyszamibroni—powspominać,jaktobyłowlesie.Wspominaćtych,
którychmogiłyzasypałśniegizarosłatrawa.No,cóż...możeMalinowskiwolałniewracaćdotamtych
czasów.Możefrapowałagoteraźniejszość,anaprzeszłość—jakakolwiekbyonabyła—machnąłręką
raznazawsze.
Obraztegoodważnego,ryzykanckiego,skrytegooficerazacząłmusięjużrysowaćwmyślach.Nie
pasowałajednakdotegowszystkiegochęć„zrobieniakariery",jakąpodkreślałyzgodnieopiniekolegów
iprzełożonych.Możetonietyleokarieręchodziło,coowładzęnaddrugimi,chęćkomenderowania,
wyżyciasięwwymaganiuposłuszeństwauinnych...
Znałtakietypy.Wśródnichbyliidawnikoledzyzpartyzantki.Ci,którzywówczasnieznajdowalisię
aniwsztabie,aninaczeleoddziałów,leczwszeregach,conajwyżejwstopniukapralaalbo
plutonowego.Ci,którzymyśleliwówczasczęsto:„jabyminaczejpokierowałakcją,jabymniewydał
takiegorozkazu,jabymto,jabymtamto..."
No,tak.Wtedyniemieliokazji,dziśjąmają.Dziśmająteparęgwiazdeknaramieniuiwładzę.Może
iMalinowskidotakichnależał?
Zastanawiałsię,czypowiniensięgnąćwstecz,dojegopobytuwoddziałach.„Cotoda?"—myślał,
wpatrującsięwzdjęcieporucznika,jakbymożnabyłowyczytaćzniegoodpowiedźnatewszystkie
wątpliwościipytania.Agdybyporozmawiaćwtympowiatowymmiasteczku?
—Cotoda?—powtórzył,sięgającpopapierosa.Czytakarozmowaniebędzieniepotrzebnąstratą
czasu?Tam,wKatowicach,naniegoczekają.PułkownikpokazywałprzechwyconeprzezCentralęnowe
informacjedotycząceprzemysłucynkowegoiwskazującewyraźnienahutę„Nadzieja".CzyNowakowski
dasobieradęwtejniełatwejsytuacji?
RozmyślaniaWichurskiegoprzerwałopukaniedodrzwigabinetu.
—Proszę—powiedział.Naprogustanąłjedenzpracownikówgrupyoddelegowanejmudo
pomocy.
—Towarzyszumajorze,zebrałemdokładniejszedaneoJanieNowaku—rzekł,siadającnaskinienie
majora.—Wiecie,totengość,któryzostałskazanyizbiegłztransportu.
—Tak,pamiętam.Mówcie,sierżancie...
—Tujestodpisdokumentówzwięzieniaśledczego,gdzieprzedtemsiedział.Proszę.
Podałkilkapapierów,stuknąłobcasamiiwyszedł.Wichurskizacząłczytaćzewzrastającąuwagą.Jak
wynikałoztreścipism,Nowakzostałskazanyzartykułu225KodeksuKarnego.Napadłnaprzechodniaw
małej,ciemnejuliczce,uderzyłgołomemwgłowę,obrabowałizbiegł.Przechodzieńzmarłzupływu
krwi,aNowakaznalazłamilicjapokilkudniachwpijackiejmelinie.Przestępcapochodziłzjednejze
wsipodwarszawskich,zrodzinytakzwanychbadylarzy.Rodzicejego,mimodobrejsytuacjimaterialnej,
nieinteresowalisiękształceniemsyna.ToteżNowakskończyłzaledwieczteryklasyszkołypodstawo-
wej.Nienauczyłsiężadnegozawodu,wcześnierozpoczynajączłodziejskąkarierę,zakończoną„mokrą
robotą".Napadałzwyklenamałych,nieoświetlonychulicach,rabowałwsposóbprymitywny,nie
wskazującynachoćbynajprostszeobmyślenieprzestępstwa.
„Nie—pomyślałmajor,odkładająckartkinabok.—Takiczłowieknienadawałsiędotrudnej,
wymagającejwieluprzygotowańisprytu,pracyszpiegowskiej.Chybamożnazczystymsumieniem
przestaćzajmowaćsięJanemNowakiem."
Pozostałowięcdwóch:JerzyMalinowski,byływicedyrektor—oficer—partyzant,iZbigniew
Włodarczak,byłyurzędnikoddziałufinansowegowParzęcicach.OMalinowskimwiesięjużcośniecoś,
zkoleinależałobywięczająćsiępanemWlodarczakiem.
Sięgnąłpoakta,którepoprzedniegodniaupchnąłgdzieśgłębokowszufladziebiurka.Wyprostował
zgiętyrógteczki,spojrzałwzamyśleniunazdjęcieczłowieka,którypatrzyłnaniegozpierwszejstrony
życiorysu.Twarzbyłaniewątpliwieinteligentna,szczupła,nerwowa.Jakiśryszaciętościwustach,a
jednocześniemiękki,łagodniezaokrąglonypodbródek.Włosyciemne,lekkoprzerzedzoneodczoła.Oczy
szerokorozwarte,trochębezradne,trochęsmutne.
„Babiarz"—pomyślał,przyglądającsiętejtwarzy.Niewiedział,naczymopieraswoje
spostrzeżenie,nieprecyzowałtegowmyślach.Takmusięwydawało,acodalej,tosięzobaczy.
ZbigniewWłodarczak,urodzonywdwudziestymdrugimroku,żonaty,dwojedzieci.Jakiśproceso
alimentydlaprzygodnej„sympatii",zktórąmiałrównieżdziecko.Jakieś.—niewielkiezresztą—
nadużyciafinansowe.Jeszczejednasprawawsądzie,umorzonazbrakudostatecznychdowodów,o
„uwiedzeniemałżonkimagistrafarmacjiN"...Oczywiście,żebabiarz.Alegośćzwykształceniem,matura
iwyższestudiaekonomiczne.Nienawielemusięwidaćprzydały,skorowylądowałnatakimniskim
stanowisku.
Zaraz,ale...Pochyliłsięnaddokumentami.Włodarczak„zaginął"dokładniepółtorarokutemu.
Dokładniewtedy,kiedyRomanKolińskirozpocząłpracęwspółdzielni.Czyżby...
Majorodłożyłjednaknabokdomysływynikającezezbieżnościdat;zbieżnośćtamogłasięzresztą
okazaćnajzupełniejprzypadkowa.Postanowiłprzedewszystkimzająćsiębliżejbyłymurzędnikiem
oddziałufinansowego,októrymnietrudnomubędziedowiedziećsięwieluciekawychszczegółów.
Znajdziesięprzecieżchybajegożona,araczej...tak,jużnieżona,borozwiedlisiępozakończeniu
procesuoalimenty.Żylizesobą,jakbyniebyło,siedemlat.AnużwRomanieKolińskimrozpoznaona
swegoeks-męża,oiletojest,oczywiście,on?
Dobrzebybyłowobectegosprawdzić,gdzieznajdujesiędawnyprzełożonyMalinowskiego.Zanim
pracownikgrupywrócizParzęcic,rozmowazbyłymkapitanemUrzęduBezpieczeństwaposuniemożetę
sprawęnaprzódalboteżzakończyjądefinitywnie.
Kapitan,aobecnieradcaprawnywcentralihandluzagranicznego„Polifex",niezdziwiłsię
specjalnie,otrzymawszyodWichurskiegotelefonicznezaproszeniedoodwiedzeniajegogabinetu.
Umówilisięnanastępnydzieńodziewiątejrano.
Wichurski,którywiedziałjużopanuradcytoiowo,awszystkoznajlepszejstrony,nieobwijał
sprawywbawełnę.
—Chciałbym,jeżelitomożliwe,boczasysąbądźcobądźtrochęodległe—zaczął—poprosićwas
ocharakterystykęjednegozwaszychdawnychpodwładnychwN.,porucznikaJerzegoMalinowskiego.
Radca,któryspodziewałsięróżnychpytań,tylkonietego,spojrzałnamajorazezdziwieniem.
—Malinowskiego?—powtórzył,ściągająckrzaczaste,rudawebrwi.—Kierownikasekcji?
—Toonbyłwówczaskierownikiemsekcji?
—TakZanimniewyleciał.Tochybawiecie,prawda?
—Żezostałodwasusunięty?Wiem.
—Tobyłamojaostatnia,adośćprzykraczynnośćprzedprzejściemdoWojewódzkiegoUrzędu.
Przykra,botobyłzdolnychłopak.Tylkoniemożliwieuparty,zarozumiały.Aleodważny,cowtychlatach
niebyłołatwe.Walczyliśmyprzecieżzbandami,wymaganoodnasdużo,przynienajlepszejkadrze.
Chłopakizpartyzantkibiłysięjakszatany,aleutrzymaćichwkarbachdyscypliny...Czasemmyślałem,że
niedamrady;mówięwamszczerze.
—Rozumiem.
—Piłobractwo,zcywilamiczasembralisięzałby.ZwłaszczatenMalinowski.Ale...czy
możeciemipowiedzieć,dlaczegokontrwywiadnimsięinteresuje?
—Niemogę.
—Nic,jatylkotak.No,więcJurekprzyszedłdonaszpartyzantki,razemzkilkuinnymichłopakami.
Napoczątkuzdawałomisię,żewszystkobędziejaknajlepiej.Naogółzdyscyplinowany,odważny,
inteligentny.Robił,cobyłotrzeba,itylkooczamistrzelał,jakbymuwszystkiegobyłomało.Na
ochotnikadotrudniejszejrobotyszedłpierwszy.Zczasemzauważyłemuniegocorazsilniejszypęddo
wyróżnieniasię,wybiciaponadinnych.Jeżelizrobiłcoślepiej,zarazdomagałsiępochwały,wprost
pchałsiępodręce,abymuwpisaćjakieśwyróżnienie.Zrobiłsięprzykrydlakolegów.Wyraźnie
lekceważyłtych,którzybylimniejwykształceni,mniejinteligentniodniego.Przyszedłdonaswstopniu
sierżantainajprędzejzewszystkichdorobiłsięgwiazdekporucznika.Zrobiłemgokierownikiem
sekcji,choćjużwtedymiałemcorazpoważniejszezastrzeżenia.No,aleprawdęmówiąc,toniemiałem
wówczaslepszegoodniego.Byłjeszczetaki...zaraz,jaktoon?Aha,Strzelczyk.JanekStrzelczyk,
chłopskisynzBiałostockiego.Ambitny,alewnajlepszymtegosłowaznaczeniu,posłusznyidogruntu
uczciwy.Cóż,kiedymyślałzbytwolno,niestaćgobyłonażadnąsamodzielnąkoncepcję,naśmielsze
zorganizowanieroboty.Zpisaniemteżuniegobyłogorzej...No,więckierownikiemzostał
Malinowski.Itobyłbłąd.Władzauderzyłamudogłowyjakwódka,którąteżzacząłpićcorazczęściej,
jużsięniekrępującnawetmnie.Byłzamłodynajakiekolwiekstanowiskokierownicze,miałdopiero
dwadzieściakilkalat!Zwracałemmucorazczęściejuwagęnaniewłaściwepostępowanie,alezacząłmi
sięstawiać.Największąprzyjemnośćmiałwkomenderowaniuludźmi,wposyłaniuich„narozkaz".
Jegorozkaz.
—Czyniedałosięprzemówićmudorozsądku?Jeżelirzeczywiściedążyłtakuparciedozrobienia
kariery,toprzecieżprzeztakiepostępowaniesamsobiepogarszałsytuację.
—Oczywiście.Toteżpróbowałemmutowytłumaczyć,alejużmnieniesłuchał.Kiedyśpowiedział
mi:„Wy,kapitanie,jesteściestarymczłowiekiemimaciestaremetody".Spytałemgowówczas,jakieżto
nowemetodyonwymyślił?Roześmiałsiętakjakośnieprzyjemnieinieodpowiedział.Wreszcie,kiedy
upiłsięwjakiejśwsiinaoczachwieluchłopówzrobiłkarczemnąawanturę,zrozumiałem,żetakdalej
byćniemoże.Właściwiezrozumiałemtylkojedno:żemusiodejść.Ale...czyuwierzycie,żetrochęmimo
wszystkobyłomigożal?
—Lubiliściego?
—Wgruncierzeczytak.Byłnaprawdęnieprzeciętnieodważny.Owszem,czasemryzykował
niepotrzebnie.Mogłemgojednakposłaćnanajtrudniejszezadanieiwiedziałem,żeniezlękniesiętam,
gdziewiększośćludziwycofałabysię.No,cóż...odwaga—tojednakniewszystko.Podpisałemwniosek
ozwolnieniego.
—Jaktoprzyjął?
—Niewiem.PodpisałeminadrugidzieńmusiałemjużpożegnaćsięzN.,abyobjąćwyższe
stanowiskowUrzędzieWojewódzkim.Wniosekposzedłdozatwierdzenia,potemwróciłdoN.,to
wszystkotrwałojakiśczas.Przedodjazdemprosiłemtylkokolegówimojegonastępcę,abyjakoś
ułatwilimuotrzymaniepracywcywilu.
—AzjakichoddziałówpartyzanckichMalinowskidowasprzyszedł?
—ZBatalionówChłopskichwRzeszowskiem.Miałstamtądrekomendacje,takjakinni.
Wichurskiwyciągnąłzteczkikilkakartekpapieru.
—Tosąwłaśnieterekomendacje.Pamiętaciejepewnie?
Radcawziąłdorękidokumenty,rzuciłokiemikiwnąłgłową.
—Tak.Sązresztąnanichmojecyferki—uśmiechnąłsię.
—Znaciemożekogośztychludzi,którzywydalimuopinie?
—Niepamiętamdokładnie,alechybanie.Wiemnatomiast,żedwóchznichpracowałozarazpo
wojniewmilicji,ajeden,zdajesię,jeszczetamjest.
—Pamiętacie,który?
—Oilesięniemylę,toZakrzewski.
Majorzastanawiałsięprzezchwilę.NaglewyjąłzbiurkazdjęcieRomanaKolińskiegoipodałradcy,
mówiąc:
—CzytenczłowieknieprzypominawamporucznikaMalinowskiego?
Radcapatrzyłprzezdłuższąchwilęnatwarzdośćtęgiegomężczyznywokularach,nałysawączaszkę
iszeroki,załamanynos,apotempotrząsnąłgłową.
—Nie.Iniesądzę,abymógłsiętakbardzozmienić.Jurekbyłszczupły,miałgęste,lekkofalujące
włosy,prostynos.Cotugadać,ładnybyłzniegochłopak.Nosiłwtedymałe,przystrzyżonewąsikii
kochałysięwnimwszystkieokolicznedziewczęta.Oczywiście,minęłoodtamtejporydziesięćlatz
okładem,ludziesięzmieniają,łysieją,nabierajątuszyitakdalej.Aleprzecieżtrudnoażtakbardzo
zmienićrysytwarzy.Nie,toniejestMalinowski.
—Zaraz...jakmówiliście?Gęste,falującewłosy,prostynos,tak?Przystojny?
Majorniemógłsobiewtejchwiliprzypomnieć,alebyłprzekonany,żeniedawnosłyszałodkogoś
podobnyopis.
—Ach,tak—mruknąłpochwilinawpółdosiebie.Jużwiedział.TotakobietazSosnówki.„Roman
byłładny,miałciemne,gęstewłosy,prostynos..."
Nonsens.Kolińskiprzecieżnieżyje,aprzystojnychmężczyznoprostymnosieigęstychwłosach
znajdziesięwPolsceparęsetek,jeżeliniewięcej.
—Comówicie?—Spytałradca,niemogącodgadnąć,cowjegoopisietakzaintrygowałomajora.
—Nic,głupstwo.No,cóż—tobychybabyłowszystko,ocochciałemwaszapytać.Dziękuję
serdecznieiprzepraszamzafatygę.
Radcazapewnił,żenicnieszkodzi.Pożegnalisięibyłykapitanwyszedł.Wichurskisięgnąłpo
słuchawkę,połączyłsięzKomendąGłównąMilicjiObywatelskiejipoprosiłowydziałkadr.Mieli
trochęobiekcji,żetomabyć„zaraz",niebyłonaczelnikawydziału,potemokazałosię,żejestu
komendantanakonferencji.Wreszciemajorotrzymałwiadomość:StanisławZakrzewskipracujewKo-
mendzieWojewódzkiejMOwKatowicach.
—Świetnie—powiedział,notującnazwiskooficera.
Właściwieniebardzowiedział,czysłusznierobi,ciągnącdalejtęsprawę.Radcaniepoznałna
fotografiiporucznikaMalinowskiego,acharakterisylwetka,jakąnakreślił,odbiegałytakdaleceod
obrazunieruchawego,spokojnegokierownikadziałuzbytu,żewszelkieskojarzeniawydawałysiętu
absurdalne.
WięcmożetenurzędnikzParzęcic...
ZameldowałsięupułkownikaSołeckiegoizgłosiłswójpowrótdoKatowic.Takczyowak,tam
znajdujesię„obiektzainteresowań"całejgrupyWichurskiego,trzebawięcwracać.
Upewniłsięjeszcze,czyniemajakichśdalszychinformacjioZbigniewieWłodarczaku,aleniebyło.
PoleciłprzekazywaćdoKatowicwszystko,czegotylkosiędowiedzą,iwyjechałnadworzec.
Whoteluzastałuportierakarteczkę:KomendaWojewódzkaMOprosist.inspektoraotelefon,pod
numerwewnętrzny219.
„Bardzodobrze"—pomyślał.Miałdonichinteres,aotookazujesię,żeonidoniegoteż.Ciekawe,o
coimchodzi.Dobiegałajużjedenastawnocy,więcpołożyłsięspać,rezygnującnawetztelefonudo
Ewy.Byłzmęczony.
RanopołączyłsięzKomendąizażądałnumer219.Jakiśnieznanymugłospoprosiłuprzejmie,aby
„obywatelinspektor,jeżeliniemajakiejśpilnejroboty,przyszedłdoKomendy".Odparł,żemożeprzyjść
nawetzaraz.Cokolwiektobyło,wolałjużmiećpozasobą,abynieprzeszkadzałomupóźniejwrobocie.
WsekretariacieKomendydyżurnypodoficerbyłjużuprzedzonyojegoprzyjściu.Wimieniu
porucznikaZakrzewskiegoprzeprosiłzakilkaminutzwłoki,boporucznikjestwłaśnieukomendanta,ale
zarazwyjdzie.
—Jakiegoporucznika?—spytałmajorzaintrygowany.
—Zakrzewskiego.
—Jakonmanaimię?
Takiedopytywanieopersonaliaoficerówdochodzeniowychniebyłowskazane,toteżdyżurny
przyjrzałmusiępodejrzliwie,alezarazprzypomniałsobie,żeprzecieżtojestinspektorzNajwyższej
IzbyKontroli.Takiemumożnachybapowiedzieć.
—PorucznikmanaimięStanisław.
Mógłtobyćzbiegokoliczności,aleprzecieżwKomendzieniepracujechybadwóchludziotakim
samymnazwiskuiimieniu.Wobectegodobrzesięskłada.
Wtejchwiliotworzyłysiędrzwigabinetukomendantaiwyszedłznichwysoki,ciemnowłosy
mężczyznawszarymubraniu.SpojrzałbystronaWichurskiego.
—Tojestwłaśnie...—dyżurnyzawahałsię,niewiedząc,kogokomuprzedstawić,alemajor
wyciągnąłrękędooficera.
—JesteminspektorKowalskizNIK-u...
—Zakrzewski.Proszębardzo,inspektorze,pozwólciedomnie.
Kiedyusiedliwjednymzpokojów,Wichurskiprzyjrzałsięporucznikowiistwierdził,żetojest
przecieżtensamczłowiek,któryprzeszłomiesiąctemujechałwrazznim,Ewąigadatliwymdyrektorem
huty,atakżejegoksięgowymwpociąguzWarszawydoKatować.
Zakrzewskirównieżprzyglądałmusięzlekkimzakłopotaniem,niebędącwidoczniepewnym,czygo
pamięćniemyli.
—Niemęczciesię—rzekłmajorzuśmiechem.—Znamysięzwidzenia...
—...Wpociągu—wpadłmuporucznikwsłowa.—Takjest,inspektorze.
—Chcieliściesięzemnąwidzieć?—Wichurskiemuspieszyłosię.
—Tak.Chcieliśmyzapytaćwas,jakwypadłakontrolawhucie„Maria"?Jakibyłjejzakres?
„Czekaj,bratku—pomyślałnaglemajor.—Zobaczyszterazinspektora".
—Zagadnienieinwestycjiwramachrealizacjirocznegoplanuorazwynikającestądproblemy
kooperacjiwymagająskonfrontowaniapraktykiwykonawstwahutyzekonomicznymizałożeniami
planów,którezatwierdzaministerstwo—odparłszybkoibezzająknienia,poczymspojrzałna
porucznikawyczekująco.
Zakrzewskisiedziałprzezparęsekundoszołomiony,usiłujączrozumiećsenstejbardzo„uczonej"
wypowiedzi.Pomyślałzezłością:„Jaktomożnatakmówićpopolsku,żesięnicnierozumie".
Odchrząknął,poprawiłcośprzykrawacie.Diablinadali,trzebacośpowiedzieć.
—Toznaczy—zacząłostrożnie—coprzeztorozumiecie,inspektorze?
Majorulitowałsię.
—Muszęprzeprowadzićjeszczeanalizętegozagadnienia,copozwoliminawyciągnięcie
ostatecznychwniosków—odparłwymijająco.
—Myśmywidzielisięmiesiąctemu.Przeszłomiesiąc.Czypoupływietegookresuniemaciejeszcze
żadnejoceny?
Pytaniezadanebyłotomemuprzejmym,niemniejjednakprzebijałownimtrochęwyrzutu.Major
uśmiechnąłsię.Wtejsamejchwilidopokojuwszedłzastępcakomendanta.
—Wytutaj,towarzyszumajorze?—spytałzdziwiony.
ZakrzewskispojrzałszybkonaWichurskiego,potemnazastępcę,potemznównaWichurskiego.
—Majorze?—powtórzyłzezdumieniem.
Tajemnica„starszegoinspektoraNIK-u"zostaławięcwykryta,przyczymporucznikwyraził
delikatnielekkiżal,żegotaknabrano.Przyokazjidowiedziałsię,żemajormadoniegopewnąsprawęi
gdybyniekartkawhotelu,sambytudzisiajprzyszedł.
—Słuchamwas,towarzyszumajorze—rzekł,gdyzastępcawyszedł.
—CzypamiętaciejeszczesierżantaJerzegoMalinowskiego?Byliścierazemwpartyzantce.
Zakrzewskipowiódłrękąpoczole,skupiającmyśli.
—Bardzosłabo—odparłzzafrasowaniem.—Onbyłwinnymoddzialepartyzanckimniżja.Co
prawdapodsamkoniecwojnyprzeszedłdomojego,aletojużbyłyostatnietygodnie.Wiem,żebył
odważny,dosyćzdyscyplinowany,ambitny...Tochybawszystko.Czymacieznimterazjakieśkłopoty?
—JakdawnojesteściewKatowicach?—odparłWichurskipytaniemnapytanie.
—Półtoraroku.
—Nie'spotkaliściegotukiedy?
—Tu?—porucznikbyłwyraźniezdziwiony.—Nie,nigdy.AlenaŚląskumożnamieszkaćidziesięć
lat,niespotkawszyanirazuznajomych.Tujestprzecieżogromnezaludnienieiciągłyprzepływ
przyjezdnych.
—Chciałbymwamcośzaproponować...
—Słucham?
—Czyodpowiadałabywampracaprzypewnymspecjalnymzadaniu?Oczywiście,pouzgodnieniuz
waszymszefem.Zastrzegam,żepracabyłabyniełatwa,chwilaminiebezpieczna.
Zakrzewskizrozumiał,ocochodzi,idlategoniezapytałoszczegóły.
—Nadługo?
—Tozależy.Możemiesiąc,możerok.
Zastanawiałsięprzezchwilę.
—Niemusiciemidawaćodpowiedziodrazu.Namyślciesię.
NastępnegodniamajorprzyjąłporucznikaZakrzewskiegodoswojejgrupynaczasnieograniczony.
Wówczasdowiedziałsięodniego,przyokazjidłuższejrozmowy,żeszefemsztabuoddziałów
partyzanckich,wktórychznajdowałsięMalinowski,byłJanGrabowski—obecnydyrektor
departamentujednegozministerstw.
Rozdział8
Mężczyzna,którywgliwickiejkawiarni„Bajka"zająłstolikpoRomanieKolińskimizaktórym,jak
nieodłącznycień,przezparędniwłóczyłsięwywiadowca—miałokołopięćdziesiątki,byłdość
przystojny,tęgawy,dobrodusznyzwyglądu.Ongiśradiotechnik,dziśzatrudnionybyłnapółetatuw
pewnejspółdzielni,jakoksięgowy.Prócztejskromnejpołówkizarabiałrównieżdorywczo,
prowadzącisprawdzającksięgihandlowewinnychspółdzielniachizakładachprywatnych.
MieszkałukrewnychwKatowicach,wynajmującodnichniedużypokoik.Prócztegojednakposiadał
własnydomekwosiedluKolne,odległymodKatowicobliskodwiegodzinydrogipociągiem.Wdomku
tym,jakzdążyłstwierdzićwywiadowca,mieszkałasiostrapanaKrawczyńskiego(botaksięów
mężczyznanazywał),starapanna—zgorzkniała,milcząca,nieufnawobecwszystkich.
Wywiadowcazauważył,żeKrawczyńskizdążyłprzeztekilkadnidwukrotnieprzyjeżdżaćdodomkui
wnimnocować.ByłotozawszepospotkaniuzKolińskim,razwkawiarni„Bajka",arazna
zabawiewWojewódzkimDomuKulturywKatowicach.Todrugiespotkaniebyłozaaranżowanetak
subtelnieiztakimznawstwem,żegdybyniepoprzedniascenaw,,Bajce",nawettakwytrawny
obserwatorjakwywiadowcaDzięciołniezdołałbyniczauważyć.
Kolińskiwszedłdoszatni,abykupićpapierosy.Krawczyńskiwychodziłwtymsamymmomenciez
toalety,któramieściłasięwhalluobokszatni.Niezderzylisię,niedotknęlinawetswoichrąk.Koliński
upuściłpudełko„Giewontów",tamtenschyliłsię,abyjepodnieść,aleKolińskigouprzedził.Powiedział
zroztargnieniem:„dziękuję...",odwróciłsięiodszedłnasalę.Krawczyńskizaś—naulicę.
AmimotowywiadowcaDzięciołswoimnieomylnymnosempoczuł,żetutajrozegrałasięjakaś
scena.Możewchwili,kiedyjedenzmężczyznupuściłpapierosy,adrugisięschylił,zdążylicośsobie
podać?Nakamiennejpodłodzehalluniepozostałaniskrawekpapierka.Chybażeprzerzucilisobiecoś
takbłyskawiczniejakcyrkowiżonglerzy.
Zarazpotemksięgowypojechałtramwajemnadworzec,astamtądpociągiemdoswegodomkui
zamknąłsięwnimażdonastępnegoranka,kiedywyjechałdopracy.
—Tamcośmusibyć—powiedziałWichurski,wysłuchującmeldunkuDzięcioła.
—Będępróbowałjakośsiędostaćdotegodomku—rzekłwywiadowca—aleztąstarąbabką
niełatwasprawa.
—Uważajcie,sierżancie,abyniespłoszyćptaszków.Tobynamwfatalnysposóbpopsułorobotę.
—Takjest—odparłDzięciołflegmatycznie.Dobrzewiedział,comożna,aconie,natakiejrobocie
zębyzjadł.
KapitanZientara,któryuparcieodtygodniadłubałwpapierachidokumentach,wiążącychsięwjakiś
sposóbzpracąiześmierciąBekiera,przyniósłzaskakującąwiadomość.Otożonazmarłegoprzyszłarano
doprokuratoraStrzeleckiegoizeznałazwłasnejznieprzymuszonejchęci,iżwidziałapoprzedniegodnia
wsklepietegomężczyznę,którynajakiśczasprzedśmierciąjejmężabyłunichwdomu.Tajemniczego
osobnikazobaczyłaterazprzycałkiemprozaicznymzajęciu:kupowałwsklepieskarpetki.
—Rysopis?—spytałmajorzzaciekawieniem.Zientarauśmiechnąłsię.Woczachjegozamigotało
rozbawienie.
—Zgadzasię,aletonawetbyłozbyteczne—odparłzzadowoleniem.—Byłemprzyjejwizycieu
Strzeleckiego,więcspytałemodrazu,wjakimsklepietobyłoinajakiejulicy.Potemwystarczyłojuż
tylkozapytaćwywiadowcę,któryzanimchodzi.Potwierdził.
—Koliński?
—Tak.Okazujesięwięc,żekierownikdziałuzbytuz„Mechanika"nietylkopracowałwhucie
zramieniaswojejspółdzielni,aleiodwiedzałprywatniepracownikahutywjegowłasnymmieszkaniu.
Właśnietegopracownika,którybyłzatrudnionywtajnymlaboratoriumiktórywkrótcepotemzostał
zamordowany.
—Ciekawe...Oczywiście,pamiętajcie,żetomożebyćteżzbiegokoliczności.
—Pamiętam.Gdybytobyłjedynyatut,jakimrozporządzamy,byłobykiepsko.
—Musimymiećwrękuwszystkieatuty.Inaczejzniminiewygramy—rzekłmajortwardo.
—Słusznie.RazemzporucznikJasińskązajmujemysięwięcgromadzeniemiporównywaniem
informacji,jakiedostajemyodwywiadowców.Dzięciołjestprzekonany,żemiędzyKrawczyńskim,tym
księgowym,aKolińskimjestjakieśporozumienie.
—Krawczyńskijestzzawoduradiotechnikiem?
—Tak.
Popatrzylinasiebie.Obajmyśleliwtejchwilitosamo.
—Zawcześnie—Wichurskipotrząsnąłgłową.
*
InżynierKowalskiuniósłgłowęznadmaszynydopisania.Dopokoju,wktórymsiedziałokilku
inżynierów,wszedłdyrektoradministracyjny,awrazznimjakiśmężczyznadobrzeubrany,łysawy,w
okularach.
Dyrektorpodszedłdomaszyny,przyktórejsiedziałKowalski.Tenpodniósłsięgrzecznie,
spoglądajączzaciekawieniemnaobcegomężczyznę.
—KolegoKowalski—powiedziałdyrektor—pozwólcie,tojestpanKoliński,kierownikdziału
zbytuzespółdzielnipracy„Mechanik"...
Panowiezamieniliuściskdłoni.Kolińskiukłoniłsięiuśmiechnąłuprzejmie.
—„Mechanik"będzieunaswykonywałdalszączęśćrobótprzyobudowieagregatupomocniczegow
laboratorium—mówiłdyrektor.—Panwtejchwiliniemazbytwielepracy,możewięczajmiesiępan
dopilnowaniemtychrobótzramieniahuty.
—No,cóż...jaktrzeba,totrzeba—odparłinżynierKowalski.
—Widzę,żeniejestpanspecjalniezachwycony.Sytuacjajednakjesttaka,że...no,niemamkomu
tegopowierzyć—dyrektorrozłożyłbezradnieręce.—Aktośtambyćmusi.Panrozumie,przecieżtojest
tajnelaboratorium.
—Dobrze,paniedyrektorze.Zajmęsię„Mechanikiem"—powiedziałrzekomyinżynier
Kowalski,dodającwduchu:„lepiejigłębiej,niżsądzicie..."
*
MajorWichurskiwszedłdosekretariatudyrektoradepartamentu,zktórymumówionybyłnagodzinę
dziewiątąrano.Dodziewiątejbrakowałojeszczesześćminut,chciałwięctylkozgłosić,żejest,i
poczekać.Alesiwowłosa,eleganckoubranasekretarkawiedziałajużojegodzisiejszejwizyciei
powiedziałagrzecznie:
—Panbędzieuprzejmywejśćdogabinetu.Dyrektorczeka.
Wszedłwięcizagubiłsięwogromnym,trochęmrocznympokojuzopuszczonymistorami,gdyż
słońceoperowałownimodwczesnegoranka.Zzabiurkawyszedłkuniemumężczyznazupełniesiwy,
dośćwysoki,otwarzypooranejzmarszczkami,aleczerstwejiopalonej.Idąc,utykałnaprawąnogę.
Kiedyprzywitalisięiusiedliwwygodnychfotelachwrogugabinetu,przymałymstoliku,dyrektor
rzekł,jakbyprzywołującpamięciądawneobrazy:
—Tosąbardzoodległeczasy...Wieciesami,majorze,jaksięunasprzedstawiałylataczterdzieści
trzy,czterdzieścicztery.Największenasilenieruchupodziemnego,zmianaukładusiłpolitycznych...
ZwłaszczażePPRzjednejstronyprzystąpiłajużwtymokresiedointensywnegodziałaniadywersyjno-
sabotażowego,zdrugiej—zaczęłatworzyćwrazzruchemludowymcorazszerszyfront.Dużaczęść
BatalionówChłopskichwspółdziałaławówczaszArmiąLudową.
—Wiem—rzekłWichurski,sięgającdopodsuniętegomupudełkazpapierosami.—Orientujęsię
trochęwtychsprawach.SambyłemwAL-u.
—Byliście?No,torozmowanaszabędzieowielełatwiejsza,znajdziemyszybkowspólnyjęzyk.
Gdziebyliście,wjakichoddziałach?
—PrzezpewienczaspodWarszawą,apóźniejnaLubelszczyźnie.
—NaLubelszczyźnie?Tkwiłemtamprzezjakiśczas,wczterdziestymczwartym.Ukogobyliście?
—UGłowackiego,jakodowódcaplutonu.
—Znałemgo.MówionomiwówczasoakcjiprzyjmowaniaspadochroniarzyzMoskwy.
—Brałemudziałwtejakcji.
—Nowidzicie...—Zamyśliłsięprzezchwilę,potemspojrzałnaWichurskiegozzainteresowaniem.
—Przyszliściejednakdomniezjakąśkonkretnąsprawą,prawda?Bootamtychdawnychlatachto
musimykiedyśporozmawiać,przyokazji.Dotychwspomnieńzawszesięwraca.
—Bardzochętnie,towarzyszudyrektorze.Rzeczywiście,mampewnąkonkretnąsprawę.Chodzimio
to,czypamiętaciemożeztamtegookresuczłowiekaonazwiskuJerzyMalinowski.
—Malinowski...Czekajcie.Niechsobieprzypomnę.Wieleszczegółów,azwłaszczaniektórzyludzie
zatarlimisięjużwpamięci.
—Tozrozumiałe.Możejednak...
—Muszęwamsięprzyznać—roześmiałsięzlekkimzażenowaniem—żepróbowałemw
czterdziestymszóstymroku,leżąckilkamiesięcywsanatorium,pisaćcośwrodzajuwspomnieńczy
pamiętnikówztamtegookresu.Mówiłosięunasczasamiwsztabie,żepowojnie—ktoprzeżyje,ten
powinienspisaćhistorięoddziałówiichwalk,pokazaćsylwetkibohaterów,amoże
nawetizwykłych,„szarych"partyzantów,żebytowszystkopotemniezaginęło,niezatarłosięwpamięci.
Przecieżwkońcutworzyliśmyjakiśmaleńki,alenaswójsposóbważnykawałekhistoriitamtychlat...
No,więcpisałemtrochę.Potemmniewyleczyli,wyszedłemzsanatoriumicałąpisaninędiabli
wzięli.Odkładamtozrokunarok,na„wolnąchwilę",aletychwolnychchwiljakośniewidać.Może
nigdynieskończę?
—Czywtychwaszychzapiskach—rzekłWichurskizożywieniem—sąrównieżfaktyzwiązanez
poszczególnymiludźmi?
—Czysąfakty?Ależoczywiście.Niesątoprzecieżtylkojakieśluźnerefleksjeiwrażeniaz
partyzantki,leczprzedewszystkimfakty.Faktyiludzie.Jakoszefsztabunaszegooddziałupoczułemsię
bardziejodinnychpredestynowanydonapisaniatakiegopamiętnika.
—Dajciemitonaparędni...—powiedziałmajorniemalbłagalnymtonem.
—Dobrze,jeżelimożewamtowczymśpomóc.Muszętylkonajpierwposzukać,mamtogdzieśw
domu,ciśniętepewnienasamodnobiurka.Więczrobimytak:jatodzisiajznajdę,akuratmamwieczorem
trochęczasu,jutromnieniebędzie,bowczesnymrankiemwyjeżdżamwterennadwadni,alezostawię
dlawaskopertęwsekretariacie.Jakwrócę,zadzwonicieiumówimysięnarozmowę,bopewnienie
wszystkotambędziedlawasjasne.Pismomamwyraźne,alepisałemtrochęchaotycznie,rzucałemmyśli
skrótami.MożebędzietamcośiotymMalinowskim.
*
Oósmejwieczorem,pocałodziennymuganianiusiępoWarszawie,Wichurskimógłwreszciezabrać
siędoczytaniawspomnieńdyrektoraGrabowskiego.Wziąłgorącąkąpiel,zaparzyłsobiecałydzbanek
mocnejkawyizniecierpliwościąotworzyłdużą,brązowąkopertę.Byłwniejdośćgrubyzeszytoraz
kilkanaścieluźnychkartekinotatek,zapisanychrównym,starannympismem.Kartkibyłyponumerowane,
namarginesachopatrzoneodnośnikamiiuwagami.Poukładałjewedługnumeracjiizorientowałsię,
żenależyzacząćodzeszytu.
Otworzyłpierwsząstronę.Niebyłtojednakpoczątek,widocznieGrabowskiniemógłodnaleźć
innegozeszytu.Pierwszezdaniaodrazuwprowadzaływtoknarracji.
...Miałemtegodniabardzodużokłopotówzzaopatrzeniemjednejznaszychgrupzwiadowczychw
broń,októrąprzecieżstałetoczyłysięzażarte„boje"międzychłopcami.Wtrakcietych„bojów"
porucznik„Koniak"(niktznasnieumiałpowiedzieć,skądidlaczegowybrałonsobietaki
pseudonim...),naszspecjalistaodwywiaduiodochronysztabuzawiadomił„Starego",żemajuż
bliższeinformacjeobandzie„Czarnego",któradziałałanatereniekilkupowiatów.Informacjete
pochodziłyprzeważnieodchłopów,naktórychbandanapadałairabowała.Mieliśmywtymczasie
dośćdobrzezorganizowanąsiatkęwywiadowczą,bliższeinformacjezdobywaliśmyrównieżod
chłopów,współpracującychznaszymioddziałami.Pamiętam,że„Koniak"zleciłwtedyzadanie
zebraniadokładniejszychwiadomościjednemuzlepszychnaszychwywiadowców,„Józefowi".
Sytuacjastawałasiędlanascoraztrudniejszaiwprostgłupia,bochłopizaczęlinawetprzebąkiwać,
żetopartyzancinapadająirabują.
Tegodnia,kiedywysłaliśmy„Józefa",pojechałemze„Starym"dodowództwaGwardiiLudowej,
Byłlipiec,dzieńbardzogorący,zbierałosięnaburzę.Jechaliśmynarowerach(pamiętamtodobrze,
boobajbyliśmybezbroni)domiasteczka,gdzieczekalinanasGL-owcy.Uzgodniliśmyznimipodczas
spotkania,żeakcjęprzeciwkobandzieprzeprowadzimywspólnie.Nawetzgodzilisięnaudziałwniej
niepełnegoplutonu,jednejczydwóchdrużyn,zoddziałuAKporucznika„Burzy".Wykazywałonwtym
czasiepewnetendencjedowspólnegodziałania;miałzresztąpóźniejztegopowodujakieśkłopoty.
Trzebapowiedzieć,żetoporozumienieuznanebyłounaszadużysukces,oznaczeniunawet
politycznym.
Podwóchczytrzechdniach„Józef"wrócił,azjegorelacjinabraliśmyjużprzekonania,żebandę
„Czarnego"trzebanatychmiastrozpędzićizlikwidowaćjejdziałanie.Zapytałem„Józefa",czychłopi
mająjakieś,chociażbymglistepodejrzenie,kimmożebyć„Czarny".Nieumiałminatoodpowiedzieć.
Tozresztąbyłozrozumiałe—byłtrochęzakrótkomiędzychłopami.No,aswojądrogątrzeba
przyznać,żeludnośćbałasiętejbandyiniktniekwapiłsięzujawnianieminformacjioniej.„Józefa"
musieliśmywięcdrugirazposłaćwteren.Gdypoparudniachwrócił,przyniósłrewelacyjną
wiadomość:bandamiałasięzebraćwStarejLeśniczówce.Miałjużustalonenazwiskakilkusynów
bogatychchłopówzewsipołożonychniedalekotejleśniczówki,którzybyliwbandzie.Pamiętam,że
jednegoztychchłopakówpodejrzewaliśmyowspółpracęzNiemcami.
„Józef"nieporazpierwszyoddałnamnieocenioneusługi.Tymrazemrównieżinformacjejego
pochodziłyzwiarygodnychisprawdzonychźródeł.Byliśmywięcprzekonani,żemożemyzupełnie
pewnieispokojnieprzygotowywaćsiędoakcji.
BandamiałasięzebraćwStarejLeśniczówcezatrzydni.Tetrzydnipoświęciliśmynaopracowanie
szczegółówakcji,nadokładneuzgodnieniezGLiporucznikiem„Burzą"godzinyrozpoczęcia,
stanowisk,jakiezajmąposzczególnegrupy,itakdalej.
...Pogodategodnianiebyłazbytzachęcającaigdybysytuacjaniewymagałanatychmiastowego
działania—bandamogłaprzecieżnieprędkozebraćsięporazdrugiwtakimkomplecie—trzebaby
byłonawetzastanowićsięnadprzesunięciemterminu.Odprawapodwieczórtrwałabardzokrótko.
„Stary"przedstawiłjeszczerazzadaniaizałożeniaakcji,aponieważszczegółybyłyjużpoprzednio
uzgodnione,przypomniałtylko,naczymbędziepolegałowspółdziałaniezGLiAK.
Naszagrupamiałazająćwyznaczonestanowiskaokołogodzinydziesiątejwieczorem.Z
przygotowańdoakcjiwynikało,żenasimajązająćwylotjaru,znajdującysięwodległościokoło
dwustupięćdziesięciumetrówodleśniczówki.Zacałośćodpowiedzialnybył„Ziutek",rozważnyi
wykazującywieleopanowaniawtrudniejszychsytuacjach.Przypominamsobie,żemiałdużywpływna
młodych,przychodzącychdooddziału.
Itunagle,pokilkugodzinach,olbrzymiezaskoczenie:dokładnienatrzydzieściminutprzed
rozpoczęciemakcji,nistądnizowądzjawilisięNiemcy.Chłopcyopowiedzielinampóźniej,żeNiemcy
musielibyćdobrzezorientowaniiprzygotowani,bobłyskawicznieotoczylileśniczówkę.
Zastanawialiśmysiępotemniejednokrotnie,cobyłopowodemtegonagłegopojawieniasię
Niemców.Możnabyłojedynieprzypuszczać,żealboktośzbandywspółpracowałznimiisypnął,albo
teżsamiNiemcydostalifałszywąinformację,żejakiśoddziałpartyzanckiwyznaczyłsobiewStarej
Leśniczówcemiejscepostoju.Tadrugaewentualnośćbyłabardziejprawdopodobna,bonasze
rozeznanieustaliło,żeNiemcówbyłostukilkudziesięciu,awięcsiławielokrotnieprzewyższająca
liczbęludziznajdującychsięwówczaswleśniczówce.WowymczasiedowalkizpartyzantkąNiemcy
zawszeużywalidużejliczbyesesmanówiżandarmerii.
Nawet„Czarny"nieumiałnamtegopóźniejwyjaśnić...
MajorWichurskidrgnąłirazjeszczeodczytałtozdanie.Nawet„Czarny"nieumiał...Dlaczego
Grabowskinapisał„później"?Przecież„Czarny"...
Wstał,przeszedłsięnerwowopopokoju.Sięgnąłpopapierosa.Jeżelijesttak,jakwynikaze
wspomnień„Jana",to...
Alepocowybiegaćmyśląnaprzód.Możebyłciężkorannyiprzedśmierciąznimirozmawiał.
Usiadłzpowrotomwfoteluiczytałterazzrosnącąciekawością:
„Czarny"byłpostaciąbardzonietypowąisprawiałnamwielekłopotu.Cholernabyłaznim
sprawaidotegobardzogłupia(niewahamsięprzedużyciemtegookreślenia).Ponieudanejakcjina
StarąLeśniczówkęwracałydwienaszedrużyny,każdazosobna,dooddziału.Ichybadodrużyny
plutonowego...,nie,niepamiętamjużdziśjegopseudonimu,dołączyłsięjakiśmężczyzna,októrym
plutonowysądził,żeuczestniczyłwakcjijakoczłonekGLczyAK.Byłonrannywrękę,miałprzysobie
pistoletmaszynowyivisa.Późniejsięokazało,żezeStarejLeśniczówkiwtrakciestrzelaninyudałosię
uciecdwomzbandy:„Czarnemu"ijakiemuśFelkowi.Cosięztymdrugimpotemstało,dokładnienie
wiem;podobnozwiązałsięnadobrezNSZ.
„Czarny"natomiast,podojściuzdrużynądonaszegoobozowiska,zostałwpierwopatrzonyprzez
sanitariusza,alebyłtakosłabiony,żepołożyłsięprzyogniskuizasnął.Poparugodzinach,kiedy
wciążjeszczemyśleliśmy,żetoktóryśzpartyzantów—wstał,podszedłdojednegoznaszychipoprosił
onatychmiastoweskontaktowaniegozdowódcąoddziału.Naszchłopak,nieznającgo,spytał,skąd
jest,nacootrzymałodpowiedź:„Powiemtotylkosamemudowódcy".Ton,jakimtokrótkiezdanie
zostałowypowiedziane,byłtakstanowczyisugestywny,żemimoiżdowódcabyłwówczasbardzo
zajęty,zameldowanomuotym.
Byłemwtedyu„Starego".Możnasobiewyobrazićnaszezdumienieizaskoczenie,kiedyten
rzekomypartyzantwszedłdoszałasudowódcyipowiedział:„Jajestem»Czarny«…”
Dziśtrudnomijużodtworzyćdokładniecałątęscenę.Pamiętamjednak,jakzdumionymwzrokiem
wszyscyśmynaniegospojrzeli!Szukaliśmyprzecieżtegoczłowiekaprzezszeregtygodni,imięjego
zaczęłosięjużwiązaćzestracheminienawiścią,takąsamą,jakąwzbudzaliNiemcy...Ażturaptem
stanąłprzednami.Powiedział:„Jajestem»Czarny«"zzupełnymspokojem,wgłosiejegowyczułem
nawetledwieuchwytnąnutkędumy.Jeżeliszukałswoistejpopularności,tojąniewątpliwiemiał.
Zdecydowaliśmyze„Starym",żewsadzimygonaraziedobunkra.Musieliśmywskutektego
wystawićprzynimdodatkowyposterunek,conasgniewało,bochłopcybylinieludzkopomęczeniwielu
poprzednimiakcjami.
Nadrugidzieńzebrałsięcałysztab,abyzdecydować,coztymfantemzrobić.Prawdęmówiąc,nikt
znasniewiedziałwłaściwie,jaksiędotegojegodobrowolnegoprzyjściaustosunkować.Zaczęliśmy
więcodrozmowyz„Czarnym",cobyłonajprostsze,akonieczne.Przyznałsięwzasadziedotego,że
zorganizowałbandę.Próbowałjednaknasprzekonać,żepotozebrałiuzbroiłchłopaków,poto
zdobywałwrazznimi—dlanich—żywność,abypóźniejprzyprowadzićdopartyzantkidobrze
przygotowanyiwyposażonyoddział.Wtomu,oczywiście,niktnieuwierzył.Tłumaczyłnamdalej,że
donapadówirabunkurzekomonamawialigojego„koledzy"zbandy,czemurównieżniedaliśmy
wiary.Ostatecznie,toonbyłichprzywódcą,bezwzględnymiżądającymposłuchu.
Jaosobiścieniemiałemwtedywątpliwości:trzebabyłoztymradykalnieskończyć.Większośćz
naszychbyłajednakinnegozdania.Wysuwaliróżneargumenty:„Czarny"anijegoludzienikogonie
zabili.„Czarny"zgłosiłsiędonassam,dobrowolnie,awczasiestrzelaninypadłojednakokoło
dwudziestuNiemców,asam„Czarny"zostałranny.
Niemiałemdoniegozaufania.Niepodobałomisiętozgłoszeniedonaszegooddziału,
podejrzewałemwtymjakąśpozęikrętactwo.Takraptemzrozumiałswoje„błędymłodości",jakje
nazwał?Wciągujednejnocy?...Oburzałymnieteoczywistekłamstwa,którymiusiłowałwybielićsięw
naszychoczach.
Przeważyłazaskakującaprośba„Czarnego".Wiadomobyłopowszechnie,żewsąsiednimmieście
powiatowymszefgestapo,nawiasemmówiącniedawnoprzysłany,zapisałsięjużwpamięciPolaków
krwawymimasakrami,egzekucjamiiwywożeniemdoNiemiec.Próbowanoparokrotniegozlikwidować,
alebezskutecznie.
„Czarny"poprosiłwiaćteraz,abyśmydalimubrońipozwolilizrehabilitowaćsięwnaszych
oczach.Tąrehabilitacjąmiałbyć...zamachnaszefagestapo.Równałosiętowłaściwiewyrokowi
śmierci,aletenitakwciążmugroził.
Niktznasniewątpił,żewysłaniejednegoczłowiekanatakwyjątkoworyzykownąakcjęniemoże
skończyćsięszczęśliwympowrotem.Wpoprzednichzamachachbrałoudziałpokilkanaścieosóbinie
tylkoniedałotoefektu,alewiększośćznichzginęła.
—Ajeżelisięuda?—zapytałktośznas„Starego".Dowódcaodpowiedziałkrótko:—To
„Czarny"unaszostanie.
Takąakcjęmogławięcwykonaćalbobardzodużagrupa—alewówczasakcjanaraziłaby
mieszkańcówmiasta—albojednaosoba,któraniemajużnicdostracenia.Idlategosztabsię
zdecydował.
Udałomisiętylkoprzeforsowaćjedno:abyniepuszczać„Czarnego"zupełniesamego.Kilku
naszychludzizostałowięcskierowanychprzedakcjądomiasta,abywmiaręmożliwościobserwować
jejprzebieg.
„Czarny"dostałdwagranatyipistolet„dziewiątkę"zzapasowymmagazynkiem.Zapoznaliśmygo
zrozkłademzajęćszefagestapo,azwłaszczazgodzinamijegowyjazdówsamochodem.Ręka
„Czarnego"byłatylkolekkozraniona,takżepotygodniuswobodnieniąwładał.Wtedywyruszyłdo
miasta.
Planbyłopracowanymożliwiedokładnie.Ogodziniejedenastejrano„Czarny"miałbyćufryzjera
wbocznejuliczceobokrynku.Gestapowiecprzejeżdżałcodzienniesamochodemowpółdodwunastej
—prawienigdysięniespóźniał—przezrynekiulicąprowadzącąwstronękościoła;wracałz
rannegoobjazdudobudynku,wktórymmieściłosięgestapo.
Naakcjęwybraliśmydzieńtargowy.Wtakiedniokołopołudniachłopiwracalifurmankamiz
targowiskaisamochódmusiałjechaćwolno,częstosięzatrzymując.Wostatniejchwiliskierowaliśmy
trzechludzijakoubezpieczenie„Czarnego".
Zdokładnychrelacji„Żbika"i„Śmiałego",którzywyszlijakiśczasprzedtemdomiastai
obserwowalipóźniejcałąakcję,wynika,żenaparęminutprzedwpółdodwunastą„Czarny"—
ubranyjakzwykływiejskichłopak—wyszedłzzakładufryzjerskiego,pospacerowałchwilęporynkui
skierowałsięwulicęwiodącądokościoła.Najezdniznajdowałasięwówczasjedna,samotna
furmanka.
Samochódszefagestapozwolniłprzedostrymzakrętem,wodległościokołodwustumetrówod
rynku.Miastowtymmiejscuwłaściwiejużsiękończyło.Motocyklzobstawąutknąłpomiędzy
furmankaminarynku.Chwiladodziałaniabyławymarzonai„Czarny"doskonalejąwykorzystał.W
momenciekiedykierowcasamochoduzwróciłcałąuwagęnazakręt,„Czarny"błyskawicznie
wyskoczyłzzadrzewa(pamiętam,chłopcymówili,żebyłatodużaigrubatopola).Kilkomastrzałami
położyłkierowcę,akiedysamochódgwałtownieskręciłdorowu—zanimszefgestapoijadącyznim
podoficerSSzorientowalisięwsytuacji—„Czarny"rzuciłdownętrzawozugranat,samzaś
przeskoczyłprzezjezdnięiskryłsięwrowie,abyuniknąćodłamków.
Wtymsamymmomencienajezdnipojawiłsięmotocyklzobstawą.Niemcywyskoczylizniego,nie
mogącjednakodrazupołapaćsięwsytuacji.Wówczas„Czarny"rzuciłwnichdrugigranat,poczym
zacząłuciekać,kryjącsiępomiędzyopłotkamiizabudowaniamigospodarskimi.ParuSS-manów
puściłosięzanimwpogoń.
„Czarny"biegłwkierunkurzeki.Zaalarmowanażandarmeriaprzybiegłazdwomadużymi
wilczurami.KilkunastuNiemcówzaczęłoterazgonićuciekającego.
Biegłwgóręrzeki,aponieważprzezcałyczaskryłygogęste,wysokiezarośla,strzałyNiemcównie
mogłygodosięgnąć.Odległośćpomiędzynimapościgiempowiększałasięzkażdąchwilą.Szybciej
jednakodludzibiegłypsy...
„Czarny"wiedział,żegoniągowilczury.Przebiegłprzezrzekę,którawtymmiejscumiałaokoło
dziesięciumetrówszerokości,izaroślamipodrugiejstroniewróciłokołopięćdziesięciumetrów,zbiegł
dojaruijegodnemdotarłdolasu.
Oczywiście,teostatnieszczegółyopowiedziałnamjużsam„Czarny",kiedywróciłdooddziału.Bo
jednakwrócił...
Jaosobiściemiałemcodotegodużewątpliwościipowiedziałemnawetdo„Starego":—
Zobaczysz,żenawetjeżelicałaakcjasięuda,totenbandziorpotemzwieje.
„Stary"byłraczejtegosamegozdania.Zastanawiałemsię,cosię„Czarnemu"lepiejopłaci:uciec
czywrócić.Chciałemtegoczłowiekarozszyfrować.Chciałemwiedzieć,cosiękryjepodtąbrawurąi
niewątpliwąodwagą.
Rozważałemwtedydwiemożliwości.Jeżeliniewrócidooddziału,będziemusiałalbomiesiącami
kryćsięgdzieśwlesie,albouciecwogóleztychterenów,gdyżktośwmiasteczkumógłgorozpoznaćw
czasiestrzelaniny.Niemcymogągowięcposzukiwać.Ludziewmiasteczkubyliróżni...Pozatym
wiedziałchyba,żeNiemcy,mszczącsięzazamach,będąprzypomocyzwielokrotnionychsil„czesać"
okolicę,azwłaszczalasy.Wlasachzkoleiłatwomógłwpaśćwręcejakiegośoddziałupartyzantówi
miećpotempoważnekłopoty.
Jeżelizaśwróciodrazu,sam,dobrowolnie,możeliczyć(oczymniewątpliwiebyłprzekonany)na
to,żeprzyjmiemygodooddziału;wjegosytuacjibyłotowłaściwiejedynewyjście.Jedyneiwcalenie
najgorsze...
Takwięcdoszedłemdowniosku,żechybajednakwróci,iokazałosię,żemiałemrację.Kiedy
przyszedł,coprawdarannydośćmocnowtęsamąrękę,ależywy—całyoddziałpatrzyłnaniegoze
zdumieniemipodziwem.Zaskoczyłonasrównieżjegoopanowanieispokój,zjakimopowiadało
przebieguakcji.
Krótkopotemnadeszli„Żbik"i„Śmiały".Bylirównieżpełnipodziwudlajegoodwagiiwprawy,z
jakązamachwykonał.Pomyślałemwtedy,żewprawiałsięnaokolicznychchłopach...alejużnicnie
mówiłem.Trudnobyłonieprzyznać,że„Czarny"przeprowadziłsamjedenwyjątkowotrudną,
niebezpiecznąrobotę.
Przyznamsięjednak,żewdalszymciąguniemiałemdoniegopełnegozaufania,wczymzresztą
popierałmnie„Koniak".Aleponieważwtymokresiedecydowałyprzedewszystkimczyny,„Stary"
zgodziłsiętylkonajednoustępstwo:odroczyćostatecznądecyzjęoprzyjęciu„Czarnego"dooddziału
naokresdwóchtygodni.
Wtymczasie„Czarny",mimozranionejręki,brałudziałjeszczewkilkuakcjach.Wjednejznich
przypadekzdecydował,żeznowuwjakiśszczególnysposóbwyróżniłsięodwagąiszybkąorientacją.
Zyskałjużsobiewoddzialewieluzwolenników;cisami,którzyjeszczeniedawnoodgrażalisię,żez
bandy„Czarnego"zrobiąmarmoladę—dziśjejprzywódcętraktowalijakstarego,szanowanego
partyzanta.
Czymożnasiębyłojednakwówczaschłopcomdziwić?Chybanie.Podstawoweznaczeniemiała
przecieżwtychniezwykłych,trudnychlatachodwaga,spryt,anawetpewneryzykanctwo.
Wichurskisyknął,bodopalającysiępapierossparzyłmupalce.Nawetniezauważył,żegozapalił,
takbyłprzejętytym,coznalazłwpamiętnikach„Jana".
Cosięjednakdalejstałoz„Czarnym"?
Przerzuciłkilkanaściekartek.Nie,niebyłojużonimanisłowa.Widocznienatrafiłnaobszerny
fragment,dotyczącywłaśnieinteresującejgosprawy,aleprzecieżwspomnieniamiałyobejmowaćcały
okreswalkpartyzanckich,wktórych„Jan"brałudział,asprawa„Czarnego",jakkolwieknapewno
oryginalnaiciekawa,byłatylkomałymwycinkiemtychwspomnień.
Zajrzałjeszczedoluźnychnotatek,anieznalazłszyjużnigdziewięcejsłowa„Czarny",odłożyłteczkę
izamyśliłsięgłęboko.Terazrozumiał,żenieobejdziesiębezrozmowyzdyrektorem.Cisnęłomusięna
ustawielepytań,wielekwestiitrzebabyłowyjaśnićiuzupełnić.
Aledyrektorwyjechał,trzebaparędnipoczekać.
*
Wichurskipołożyłprzeddyrektoremteczkęzzeszyteminotatkami,poczymrzekłzuśmiechem:
—Wiecie,towarzyszudyrektorze,żepoprostuniemogłemsięwasdoczekać!Mamkilka
zasadniczychpytań.Uporządkowałemtosobie,abyniezabieraćwamdużoczasu.Wiem,żemacie
dziśkonferencję...
Dyrektorpomyślałsobieprzelotnie,żenawetiotakichsprawachwiedząwkontrwywiadzie,apotem
odparł:
—Cieszęsięwobectego,żemojabazgraninanacośsięwamprzydała.Natrafiliścienacoś,cowas
interesowałoszczególnie?
—Tak.Jaknajbardziej.
—No,topytajcie.Słucham.
—Cosiędalejdziałoz„Czarnym"?
—No,cóż...zostałwoddziale,mimopewnychoporówzmojejstrony.Zresztą,późniejijanabrałem
doniegozaufania,chociaż...Szczerzemówiąc,niepotrafiłemodnosićsiędoniegotak,jakdoinnych
partyzantów.Podwóchczytrzechmiesiącachprzenieśligowrazzkilkomaplutonamidoinnegooddziału.
Zdajesię,żebyłotojużwokresiepowstaniawarszawskiego.
—Czywiecie,jakonsięnaprawdęnazywał?Boprzecież„Czarny"tobyłpseudonim.
—Naturalnie,żepseudonim.Jaksięnazywał?Poczekajcie...Nie,niepamiętam.Wówczasnapewno
wiedziałem,alektobytowszystkozapamiętał.TyluludzibyłowOddziale,jedniginęli,przychodzili
drudzy...
—Alechybaniepozostałwoddzialepodtymbandyckimpseudonimem?
—Nie.Zamiastniegoprzybrałzupełniezwyczajnenazwisko:JerzyMalinowski.Czekajcie!—
uderzyłsięrękąpokolanie.—Przecieżwyścieztytodomnieprzyszli!Pytaliście,czynieznałem
Malinowskiego,prawda?
—Tak—majorbyłjeszczebardziejporuszonyniżdyrektor.—Mówicie,że„Czarny"iJerzy
Malinowskitotensamczłowiek?
—Tak.TylkożeMalinowskichjestwPolscechybatylesamo,coKowalskich,rozumiecie...Nie
mogętwierdzić,żetenwaszposzukiwanyJerzyMalinowskijesttymsamymJerzymMalinowskim,który
narodziłsięz„Czarnego".
—Ażwaszymcosięstałopóźniej?
—Mówiłemjuż,żestraciłemznimkontakt.Czyjatamwnotatkachniepisałem,żeonprzybrał
wówczastakienazwisko?
—Nie.
—Widoczniezapomniałem.Zresztą,tacałahistoriaz„Czarnym"toniebyłoznówdlanastakie
strasznie
ważne.Owszem,nieprzeczę,żeoryginalne.Niecodzienniezdarzasięprzecież,żeprzywódcabandy
zostajepartyzantem.Zwłaszcza,t a ki mpartyzantem...No,alewkońcutobyłtylkojakaśfragment
naszegoleśnegożycia.Wogólebymsiętym„Czarnym"takbardzoniezajmował,gdybynieto,że...—
Umilkł,zastanawiałsięprzezchwilę,pocierająclewypoliczek,naktórymmiałbliznę.—Tak.Gdybynie
to,żedokońcaniemiałemdoniegopełnegozaufania.
—Czywiecie,żewewsiSosnówka,wktórej„Czarny"mieszkał,zanimzorganizowałbandęi
przeniósłsiędolasu,pokazalimiparędnitemujegogrób?
—Grób„Czarnego"?Cóżzanonsens...
—Powiemwamjeszczewięcej:myśmytamprzeprowadziliekshumacjęirozpoznaliśmyjego
zwłoki.
„Tośliczniepracujecie"—chciałpowiedziećdyrektoriwostatniejchwiliugryzłsięwjęzyk.Z
kontrwywiademlepiejniezaczynać...Zamiasttegopowiedziałwięczezdziwieniem:
—Rozpoznaliściejegozwłoki?Apoczymto,jeśliłaska?
Wichurskiroześmiałsięnagle.Woczachdyrektoratańczyłyiskierkirozbawienia.
—Tobyłotak:przyjechaliśmydoSosnówkiijedenzoficerówmilicji—opowiadamwskrócie—
mówiłnamo„Czarnym".Ongonawetwidziałwokresie,kiedy„Czarny"organizowałbandę.Milicjant
byłpotemwoddzialeALibrałudziałwłaśniewtejbitwiepodStarąLeśniczówką,októrej
przeczytałemwwaszychwspomnieniach.
—Ciekawe!—Patrzcie,jakitoświatjestmały...Akuratnatrafiliściewkrótkimczasienadwóch
ludzi,którzymówiąwamotakdrobnymszczególezżyciapartyzantkinatamtymterenie.
Wichurskipomyślał,żeniestałosiętowcale„akurat",leczwwynikużmudnejpracy,nie
odpowiedziałjednaknatęuwagęiciągnąłdalej:
—Itenmilicjant,ikrewna„Czarnego",którywłaściwienazywałsięRomanKoliński...
—Ach,tak!—zawołałGrabowski.—Koliński.Pamiętamtonazwisko.
—Todobrze.Więctychdwojepowiedziałonam,żeKolińskizginąłwbitwie,jeżelimożnato
skomplikowanezamieszaniewStarejLeśniczówcenazwaćbitwą,izostałnadrugidzieńpochowanywe
wspólnymgrobiezinnymiswymikompanamiprzezmiejscowychchłopów,którymNiemcykazali
pogrzebaćtrupy.Mówionomizcałąpewnością,że„Czarny"dostałpociskwsamśrodekczoła.Przy
ekshumacjiokazałosię,żetylkojednaczaszkamaotwórodpowiadającytemuopisowi.Prócztego
kuzynkaKolińskiegopamiętała,żenosiłonnaręceszerokąskórzanąopaskę.Resztkitakiejopaski
znaleźliśmyprzyoglądaniuszkieletu.Mieliśmywięcwszelkiedane,abysądzić,żeRomanKolińskinie
żyje.Kolińskivel„Czarny".
—Wiecie,cowampowiem?ChłopiztejSosnówkiiwogólezcałejokolicymoglitaksądzić,bood
czasubitwywStarejLeśniczówcebanda„Czarnego"przestałaistnieć,aonjużwięcejniepokazałsięwe
wsi.Gdybyżył,przyszedłbyprzecieżdotejrodziny,prędzejczypóźniej,jakniezaokupacji,topo
wojnie.Awłaściwie...powojniesięniepokazał?
—Nie.Toznaczy...wtamtychstronachnie.
—Ciekawym,czyżyje.Niespotkałemgojużnigdywięcej.
—Alepamiętacie,jakwtedywyglądał?
—Nooczywiście.Miałemczasmusięprzyjrzećprzezteparęmiesięcy.Przystojnychłopak,
czarnowłosy,nosprosty.Byłdośćwysokiipostawny.
—Ten?—Majorpodsunąłdyrektorowimałe,wyblakłezdjęcie.ByłtosierżantMalinowski,w
okresiekiedyrozpocząłpracęwUrzędzieBezpieczeństwa.
Dyrektorspojrzałiznów.uderzyłsięrękąwkolano.
—Naturalnie,żeten!Skądmaciejegozdjęcie?
—Aten,też?
DrugiezdjęcieprzedstawiałoporucznikaMalinowskiego,kiedyotrzymałjużswojegwiazdkiibył
„nawylocie"zurzędu.Nafotografiibyłniecotęższy,nosiłkrótkoprzystrzyżonewąsiki,byłwmundurze.
—Tak—odparłdyrektor,alejużzmniejsząpewnością.—Tylkomawąsy.Igrubszy.No,chyba
tutajjesttrochęstarszy.
Wichurskirozłożyłnabiurkukilkazdjęć,wśródktórychbyłafotografiakierownikadziałuzbytu
Spółdzielni„Mechanik".
—CzywśródtychludzipognalibyścieMalinowskiego?
Dyrektorpotrząsnąłgłowązpowątpiewaniem.
—Nie.Wszystkojakieśstarsze,mająchybaokołoczterdziestki.No,oczywiście,jeżeliMalinowski
żyje,toteżniejestmłody.Alewśródtych...bojawiem,możenajprędzejjeszczeten—wskazałna
zdjęcieKolińskiego.—Trochępodobieństwawustach.„Czarny"teżmiałtakilekkigrymas,ściągnięta
dolnawarga.Tylkonosinny.Ooczachtrudnocośpowiedzieć,„Czarny"nienosiłokularów.Widzieliście
kiedypartyzantawokularach?
—Widziałem—odparłmajorzlekkimuśmiechem.Byłwmoimoddziale.Lekarz.Stalegubiłte
okularyimieliśmyznimkłopoty.
—Ale!—Dyrektorpodniósłsięzkrzesła,jakbycośgopoderwało.Przeszedłsięparękroków,
zmarszczyłbrwi.—Wiecie,cobywammogłopomóc?Zdajęsobiesprawę,żesądzicie,iżtenfacetw
okularachtodawny„Czarny",tylkoniemaciedowodów.Więcmożebywammogłapomócblizna.Po
zamachunaszefagestapo„Czarny"wróciłdooddziałuciężkorannywrękę.Zachodziłanawetobawa,że
będziejątrzebaamputować,aletenczłowiekmiałżelaznyorganizm.Pozostałajednakduża,głęboka
bliznanaręku.Tu,nadłokciem,odwewnętrznejstrony—pokazałnaswojejręce.—Myślę,żetobyłby
jakiśznakrozpoznawczy.
—Niepamiętacie,którąrękęmiałranną?
—Chybalewą.
—Zresztą,todrobiazg.Dziękujęwambardzozacennąwskazówkę.
—Atezapiski...—zawahałsię,dokończyłjakośwstydliwie:—Jakuważacie,czy…tego,czy...
—Uważam,żeprzedstawiajądużąwartośćdokumentalnąinaprawdęnamawiamwas,towarzyszu,
abyściejekontynuowali.Zainteresujcietymjakieśwydawnictwa.Terazprzecieżbardzochętnie
publikująpartyzanckiewspomnienia.
—E,tam.Akuratczekająnamojezapiski.—Dyrektorudawałobojętnego,alewgruncierzeczy
cieszyłsięzuznania.—No,dobra.Trzebabędziezabraćsiędonichwieczorami.Albopodczasurlopu.
Rozdział9
WdwadnipopowrociedoKatowicWichurskiotrzymałzKomendyGłównejMilicjiObywatelskiej
wiadomość,żebyłyurzędnikoddziałufinansowegowParzęcicach,ZbigniewWłodarczak,bynajmniej
niezginąłzrąknieznanegomordercyaniteżnieuciekłzagranicę.Przyczynąjegozniknięciazterenu
Parzęcic(zarazembyłotozniknięciezoczudwóchzazdrosnychoniegokobiet—żonyikochanki)stała
siępewnaniebieskookablondynkazBiałegostoku.Dlaniejtoporzuciłrodzinnepieleszeorazkochankę,
którajużmocnodałamusięweznaki,iprzyczaiłsięublondynkitakdobrze,żegoprzezpółtorarokunikt
niemógłodnaleźć.Napodstawiesfałszowanegodowoduosobistegozawarłzblondynkąślubcywilny
jakoobywatelAdamKowalskizTorunia.ImieszkalisobiecipaństwoKowalscycichoiszczęśliwiena
małejuliczceBiałegostoku,dopóki„władza"orazprawowitażonaniewtargnęłyinieprzerwały
brutalnietejsielanki.
PanZbigniewvelAdampowędrowałzpowrotemdoParzęcic,amajorWichurskiodesłałjegoakta,
komutrzeba,iwykreśliłzlisty.Byłyurzędnikinteresowałjużteraztylkoprokuratora,niezaś
kontrwywiad.
Należałozwrócićbacznąuwagęnadwieosoby:RomanaKolińskiegoibyłegoradiotechnikazmałego
domkuwosiedluKolnę—Krawczyńskiego.OdchwilipowrotumajorazWarszawyinwigilacjatych
dwóch,azwłaszczaKolińskiego,niezostałaprzerwanaaninajedendzień.Czterechwywiadowcówz
grupy„C"przekazywałogosobiekolejno,oplatającniewidzialnąniciąobserwacjikażdągodzinęjego
życia.CodziennieEwalubZientaraotrzymywalimeldunkiotym,gdzieKolińskibył,zkimrozmawiał,
dokądwyjeżdżał,nawetgdziekupowałskarpetkiczymydłodogoleniaijakieczytałgazety.
CzterechinnychniespuszczałozoczupanaKrawczyńskiego.Cimieliniecołatwiejszezajęcie.
Krawczyńskiwtymokresiemałowychodziłzpokoju,którywynająłwKatowicach.Prawdopodobnie
chorowałtrochę,gdyżdwukrotniekupowałwaptecejakieśspecyfikinawątrobę.
—PojedzieciedoRogowa?—spytałmajorkapitanaZientarę,kiedytennarzekałnabrakruchliwego
zajęcia.Nudziłagoinwigilacja,pozatymuważał,żejednaosobanajzupełniejdotegowystarczy.
—DoRogowa?—odparłzezdziwieniem.—Poco?
—DoFabrykiWyrobówMetalowych.
—Ach,tak.Malinowski.Bardzochętniepojadę.Zpewnościąznajdąsiętamludzie,którzygo
pamiętają.Czymaciedlamniejakieśkonkretnezadanie,związaneztymwyjazdem?
—Owszem.Dowiedźciesięwjakiśdyskretnysposób,czywicedyrektorMalinowskinie
przyjmowałwokresieswegopobytuwfabrycekogośdopracy.Rozumiecie,comamnamyśli:niechodzi
tuotychwszystkich,którychpodaniacyfrowałmechaniczniejakokierownik,aleotakiegokandydata,
któregosamprzedstawiłlubosobiściepopierał.Mogęsięmylić,alewydajemisię,że...—urwałi
zamyśliłsię.
Zientarapatrzyłnaniegouważnie.
—Chybawiem,ocowamchodzi—odezwałsię.—Tammógłbyćktoś,ktozwiałznimrazemza
granicę.Zróżnychprzyczyn.
—Tak.Widzicie,charaktericałasylwetkamoralna„Czarnego",apóźniejtakżeporucznika
Malinowskiegoniepasująmidopostaciszpiega.Gdzieśmusiałonastąpićjakieśgeneralneprzesunięcie,
jakaśprzerwa,wczasiektórejdokonałasięwtymczłowiekuogromnaprzemiana.
Kapitanskrzywiłsięlekkoipotrząsnąłgłową.
—Mówicietak,jakbyśmyjużmielipewność,żeKolińskitoszpieg.
—Niemamżadnychwątpliwości—odparłmajortwardo.
—Ajamam.
—Wiem.Iwymacie,iNowakowski,możenawetiEwa...Trudno.Możejużniedługookażesię,kto
miałrację.Oczywiście,mogęsięmylić.
Zientararozmyślałnadczymś.Wiedział,cooWichurskimmówionowCentrali.„Jedenznaszych
najlepszychpracowników,głębokodoświadczony,mądry,opanowany..."Alenawetcinajmądrzejsimogą
sięmylić.
—Comieliścienamyśli,mówiącotejprzerwiewżyciorysieKolińskiego?—spytał.
—OśrodekszpiegowskiwNRF.Dlategomusimyodnaleźćśladyczłowieka,którygotam
zaprowadził.Oilenaturalnieczłowiektakiistniał.Sądzęjednak,żetak.KolińskisamdoNRFnietrafił.
Chybasięniemylęwjegoocenie.
—Uciekł,samlubzkimś,przeszkoliligo,potemwróciłtutajizadekowałsięwspółdzielni
„Mechanik",abyprzekazywaćmateriałyocynku—takbytowyglądało?Bojęsię,czynieupraszczamy
sprawy.
—Wdużymskrócietakwłaśniebytowyglądało.Taksądzę.
—Dobrze,pojadędziśjeszczedoRogowa.
*
Byłwieczór.Poupalnymdniu,nieochłodzonymnajmniejszymnawetpowiewemwiatru,słońce
zaszłozachmurę,ciemnąiburzową.Oósmejzagrzmiałokilkarazy,wiatrjednakniepowiałipowietrze
nagliwickimdworcubyłotakduszne,ażtrudnobyłooddychać.
Niewysoki,szczupłykolejarzwrozpiętympodszyjąmundurzesiadłnaławcewpoczekalni,
stawiająckołosiebieniezapalonąlatarnię.Otarłpot,spływającymupotwarzy,rozejrzałsiędokoła.
Ludziniebyłowiele.Kręcilisięospalekołobufetu,ciągnącpiwozeszklanychkufli,trzyosobyjadły
cośprzystolikach.Kolejarzpomyślałprzelotnie,żewartobyterazcośzjeść,bopotemmożenieznaleźć
wolnejchwili,aleniechciałomusięwstaćipodejśćdobufetu.
Siedziałwięctakjeszczezpółgodziny,napozórsennyiotępiały,jakwszyscykolejarzepoiluśtam
godzinachjazdy,awrzeczywistościczujny,bacznieobserwującywszystkoiwszystkichdokoła.
Tenjednak,naktóregoczekał,jeszczenieprzyszedł.Wstałwięciwyszedłnaperony.Zapalił
latarnię,mruknąłcośnapytaniebagażowego,odszedłdalej,niechcącwdawaćsięznimwrozmowę.
Naperonie,zktóregoodchodziłypociągidoKatowic,podeszładoniegojakaśtęga,czerwonana
twarzykobieta.
—Kajtolecityncug,naKatowice?—spytała,napierającnaniegowielkimbrzuchem.
Odsunąłsiętrochę,plecamipoczułżelaznąbalustradę.
—Tu.
—Zaroazkipoleci?
Wzruszyłramionami,pochyliłsięnadlatarką,bosłaboświeciła.
—Jataniewim.Pytojciedrugich.
Odeszła,urażona.Niewiedziała,żebyłradzjejzapytania,ztego,żepoznaławnimtylkokolejarza,
nikogowięcej.PorucznikZakrzewski—ontobyłbowiem—spojrzałnazegarek.Byłojużdobrzepo
dziewiątej.Pomyślał,żeprzyjdziemutupewniesiedziećdonocy.OstatnipociągdoKatowicodchodził
dwieminutyprzeddwunastą,potembyładługaprzerwaażdoczwartejzminutami.ChybaKolińskinie
będzieczekałdorana.Wnajgorszymprzypadkupojedziewięctymostatnim.
Pokręciłsięjeszczetrochępoperonie,poczymwyszedłdohalidworcowej.Naperonywiodłystąd
czterywyjścia.Ludziprzybywało,jakzwykleotejgodzinie.Stwierdził,żestanowczoniebędziew
stanieupilnowaćwszystkichwyjść,rozejrzałsięwięczasierżantem,którypowinientugdzieśczekać.Z
trudemrozpoznałgo,rozpartegoleniwienaławcepodoknem,wkwiaciastejkoszuliwyrzuconejna
spodnie,przybrudzonychtrampkachizrozwichrzonągrzywąciemnychwłosów,spadającychniemalna
oczy.Byłtakświetnieucharakteryzowany,żejakiśprzejezdnymilicjantobrzuciłgopodejrzliwymspoj-
rzeniem.
Zakrzewski,szurającbutamijakbyzezmęczenia,poczłapałdoławkiiprzysiadł,znówocierając
twarzzpotu.
—Przykasie.Kupujebilet—powiedział„kwiaciasty",prawienieotwierającust.Potemziewnął
szerokoiwsadziłręcewkieszeniedżinsów.
Zakrzewskipodniósłsięleniwiezławki.RomanKolińskiszedłwkierunkujednegozwyjśćna
perony.Oficerprzepuściłzanimdwieosoby,poczympowiedziałgłośno„przepraszam!"iwlazłw
przejścietużzaKolińskim.„Kwiaciasty"byłjużkołoniego,zderzylisięramionami,Zakrzewskiburknął
cośo„szczeniakach,cooczuniemają",tamtenroześmiałsięwzgardliwie.
—Wsiadajdoinnegowagonu—szepnąłporuczniktużprzyjegouchu,poczymrozeszlisięna
peronie.
PociągdoKatowicwłaśnienadjeżdżał,wagonywolniutkoprzesuwałysięprzedichoczami,wreszcie
stanęły.Kolińskiwsiadłdopustegoprzedziałudlapalących,zasunąłzasobądrzwi,zaciągnąłwoknie
firanki.Zteczkiwyjąłgazety,rzuciłnasiedzenie,teczkępołożyłnasiatkę.Wszystkotorobiłruchami
spokojnymi,bezpośpiechu,odczasudoczasurzucająckrótkiespojrzenianakorytarzwagonu.
Dotegopociągumałoktowsiadał,najwięcejludzijeździłoostatnim,odwunastej.ToteżZakrzewski
umieściłsięodwaprzedziałydalej,tylkodrzwinakorytarzzostawiłotwarte.
Informacje,jakiedostałdziśrano,byłybardzoskąpe.Wynikałoznich,żeRomanKolińskimasię
spotkaćzkimśwciągudzisiejszegodnia,prawdopodobniewGliwicach.Wyjechałojedenastejrano,do
tejporyjednak,pozaściślesłużbowymisprawamispółdzielni„Mechanik",dlaktórejzałatwiałw
Gliwicachróżnezamówienia,niespotkałsięznikimprywatnie,niebyłwkawiarni,obiadjadłsamw
małymbarze,nieodwiedzałnikogowmieszkaniu.
Zakrzewskisądziłwięc,żealboinformacjabyłabłędna,alboteżspotkanienastąpiwpociągu.Czekał
terazcierpliwie,wychodzącdwukrotnienakorytarz,abyzapalićpapierosa.Wtymceluumyślniewybrał
przedziałdlaniepalących.
Upłynęłodziesięćminut,potempiętnaście.Kolińskinieruszałsięzmiejsca,studiującuważnie
ogłoszeniawgazecie.Kiedyprzeszłojeszczepięćminut,wkońcuwagonuotworzyłysiędrzwi
przedziałuinakorytarzwyszedłstarszy,siwypanzteczką.
Zakrzewski,którystałwłaśnieprzyoknieztrzecimjużpapierosem,poznałgonatychmiast.Byłto
Krawczyński.Porucznikucieszyłsię,żejegoczekanieniebyłodaremne,isercezabiłomużywo.
Wiedział,żeniechodzitujużozwykłychprzestępców,zktórymijakomilicjantstykałsięniemal
codziennie.Tutajsprawabyładalekopoważniejsza,apartnerzyowielesprytniejsiiostrożniejsi.
Krawczyńskistanąłwdrzwiachprzedziału,wktórymsiedziałkierowniksekcjizbytu,ispytałgrzecznie:
—Sąwolnemiejsca,prawda?
Kolińskispojrzałnaniegozroztargnieniem.
—Oczywiście,żesą—odparł.
—Pozwolipanwobectego,żesiętuprzesiądę.Wprzedzialenakońcuwagonuokropnierzuca.
—Ostatniprzedziałjestnaosi,zawszewnimrzuca.Proszę,niechpansiada...
KrawczyńskipołożyłteczkęnasiatceizająłmiejscenaprzeciwkoKolińskiego,zasuwającdrzwi
przedziału.
„Kiepsko"—pomyślałoficer.Wejśćdotychdwóchniemiałosensu,nieodezwąsiędosiebieprzy
kimśobcym.Zamkniętedrzwinieprzepuszcząanisłowarozmowy.
Obejrzałsięostrożnie.SzybywdrzwiachKolińskizasłoniłfirankami.Porucznikodwróciłsięwięc
swobodniejiprzyjrzałsiętymdrzwiomuważnie.Pochwilidojrzał,żezdradzająwyraźnątendencjędo
ciągłegootwieraniasię.Postanowiłimtoułatwić.Wszparęodstronykorytarza,tużprzypodłodze,
wsunąłnieznaczniezwitekpapieru,takżeniemogłydosunąćsiędosamegokońca.Kiedypociąg
zachybotałnazakręcie,rozsunęłysięzcichymzgrzytem...
Kolińskiwstałizamknąłje,alepochwilihistoriasiępowtórzyła.
—Zostaw,przecieżnikogoniema—powiedziałKrawczyński.
—Nigdynicniewiadomo—mruknąłtamtenniechętnie.
Pociągzatrzymałsięnajakiejśstacji.Zakrzewskiwychyliłsięprzezoknoigłośnozapytałocoś
stojącegonaperoniekolejarza,mówiącmuna„ty".Zagadnięty,niepoznającwidocznie,żetoobcy,
odkrzyknąłmu,równieżna„ty",żepojedziedopieronastępnympociągiem.
„Toświetnie"—pomyślałZakrzewskiizamknąłokno.Byłbywkłopocie,gdybykolejarzwsiadł
nagledojegowagonu.Kiedypociągruszył,przeszedłsiępowagoniejakbyczegośszukając,apotem
usiadłnasprężynowejławeczcewkorytarzu,oparłnogiościanęprzedziałuiprzymknąłoczy.
Silniejszezakołysaniewagonuznowuotworzyłodrzwi.Kolińskiwyjrzałnakorytarz.Oficer
obserwowałgoprzezniedomkniętepowieki,pochrapujączcicha.
—Cotysiętakdenerwujesz?—rzekłKrawczyński.—Przecieżtotylkojakiśkolejarz.Siadaj,on
przecieżśpi.Tysięciąglekręcisz,boniechceszodpowiadaćnamojepytania.Ajasięciebiejeszczeraz
pytam:toznaczy,żeznowujabędęwszystkorobił,dojasnejcholery?Wszystko,colepsze,sam
wyłapujesz,ajamamciąglezaciebieodwalaćnajgorsząrobotę?
—Ciszej!—syknąłKolińskigniewnieizasunąłdrzwi,którepochwiliłagodnierozsunęłysięz
powrotem.—Zachowujeszsięjakhisteryk.
—Bomamjużtegodość.
—Toniepowód,abyśdarłmordęnacaływagon.Narażaszmnie.
—Acotysobiewyobrażasz,żejatosięjużnienarażam?Tylkoty?
—Zrozum,kretynie...
Dalszesłowazagłuszyłświstpociągunazakręcie.Zakrzewskipoprawiłczapkę,któraspadłamuna
oczyiznowuzachrapał.
—Nieprzerywaj,tylkosłuchaj,cocimówię—ciągnąłKoliński.—Pójdzieszdoniegoipowiesz,
żeniedostanieanikropli.Takmupowiesz,bezżadnegoowijaniawbawełnę:anikropliwięcej.
—Onniewytrzyma.Wiesz,cotoznaczywtymstanieprzerwać?Gotównamurządzićgłupikawał.
—Nieurządzi...Niezdąży,rozumiesz?
—Takiśpewny?Todlaczegosammutegoniepowiesz?Janiemamnaniegowpływu.
—Niepowiemmu,bosięobawiam.
—Ty?Tysięobawiasz?—WgłosieKrawczyńskiegobyławyraźnadrwina.
—Mamiwrażenie,żeodparudniktośsięzamnąwłóczy.
—Myślisz,że...
—Nie,nieto.Alemógłminieprzecieżktośrozpoznać.Wiesz,ktośzfabryki...
Milczelichwilę.
—No,dobrze—odezwałsięKrawczyńskizrezygnowanymtonem.—Jutrodoniegopójdę.
—Tylkopamiętaj,żejakniezdążyszjutro...Zresztą,byłeśtylkozałatwiłtoprzedsobotą.Cojest,do
cholery,ztymidrzwiami?
Wstał,obejrzałdokładniezasuwę.Niezauważyłpapieru.Kiedystałprzezchwilęmakorytarzu,
Zakrzewskiczułnasobieprzezprzymkniętepowiekijegoostrywzrok.Nerwymiałwtejchwilinapięte
doostatnichgranic,alewdalszymciąguspokojnie„drzemał",rozwalonynatwardym,niewygodnym
krzesełku,znogamiopartymiościanęiustaminawpółotwartymi,zktórychwydobywałosięmiarowe
chrapanie.
Ktośzbliżałsięzkońcakorytarza.Byłotodwóchkolejarzy.Szlispierającsięojakieśzarządzenie
porządkowe.Mijając„śpiącego"potrąciligo,jedenostrzegł:—Nieśpij,chłopie,kontrolaidzie...—i
zarazznikliwdrugimkońcuwagonu.
Zakrzewskidobrzeudałrozbudzenie,przeciągnąłsię,wyjrzałprzezoknoijakbyprzestraszony,
podniósłzpodłogilatarnięiwstałzsiedzenia.
Kolińskibyłjeszczenakorytarzu,paliłpapierosa.Patrzyłnaporucznikachłodnym,alenie
podejrzliwymwzrokiem.
Zakrzewskiuśmiechnąłsiędoniegoirzekł:
—Duchotataka,tomnierozebrało.
—Pewniebędzieburza—odparłKolińskiobojętnieiwróciłdoprzedziałupoteczkę,bodojeżdżali
jużdoKatowic.
Porucznikposzedłpierwszydowyjścia,tamcipochwilistanęlizanim.Słyszał,żejedenznich
nakręcazegarek.Oddechdrugiegoczułtużzaswymiplecamiipoczułulgęnawidokkonduktora,który
stojącnastopniachwagonuotworzyłdrzwi,bopociągwtaczałsięnaperon.
Wysiadł,machnąłnibykomuślatarnią,przystanął.Tamciminęligo,zarazjednakKolińskibezsłowa
oddaliłsięodKrawczyńskiego,wyszedłinnymprzejściem.Wtymsamymmomenciektośsilniepotrącił
oficera;byłtomłodymężczyznawkraciastejkoszulizgazetąwręku.Powiedziałgłośno:—Przepraszam
—iszepnąłmunaduchem:—Wporządku—poczymznalazłsiętużzaplecamiKolińskiego.
Zakrzewskipopatrzyłzatymdrugim.Zobaczył,jakodkioskuzpiwemoderwałasięjakaśdziewczyna
wkolorowejsukience,mocnowymalowana,irzuciwszyoficerowikrótkie,zaczepnespojrzenie,
skierowałasięwstronępierwszegowyjścia,wktórymzniknąłKrawczyński.
Porucznikodetchnął.Tobyjużbyłowszystkonadzisiaj...Naglezauważyłzezdziwieniem,że
Krawczyńskipochwiliwracanaperon.Zamiastdziewczyny,towarzyszyłmuteraz„cień"innego
wywiadowcy,którynajczęściejjeździłzanimdoKolna.„Pojedzie?"—pomyślałoficerzaciekawiony.
Niemusiałdługoczekaćnaodpowiedź.PociągdoKolnastałjużnaperonieiKrawczyńskiwsiadłdo
wagonu.Wywiadowcajużtambył.Wiedział,comarobić,przyzwyczaiłsięniemaldotychnagłych
nocnychwyjazdówswego„podopiecznego".
Zakrzewskizgasiłlatarnięizmęczonymkrokiemposzedłwkierunkumiasta.
*
MajorWichurskiodłożyłszyfrówkęizamyśliłsię.Centraladonosiła,żenadawanieinformacjio
cynkuodbywasięnacoraztoinnejczęstotliwościfaliizcoraztoinnegomiejsca.Pelengatory
wykrywałytemiejscazpewnymopóźnieniem,niezdarzyłosięjednak,abyosobnik,przekazujący
informacje,nadałjedwukrotniezjednegoitegosamegopunktu.
Grupawiedziała,żeKrawczyńskiwdomkupodKolnemukrywaradiostację,niezawszejednak
wywiadowcyzaobserwowali,kiedyjąwynosi.Byłatowidocznieniewielkawalizka,możemieściłasię
wskórzanejtorbie,zktórąstarszypanzaważęudawałsiędomiasta.
Toznaczyłojednak,żewywiadowcyniepracujądokładnie.Trzebabędziezmienićobserwatorów
Krawczyńskiego.Wpracygrupyijejpomocnikówoznaczałotokoniecznośćbłyskawicznego
poprzestawianialudzi,zapoznaniaichzdotychczasowąrobotąinnych,iwogólewymagałowiele
dodatkowejpracy...
Zastukanoniedbaledodrzwi,wszedłkapitanZientara.
—Jużjesteście?Toświetnie—majorucieszyłsięnajegowidok.—Szybkozałatwiliścietę
fabrykę.
Zientarazrzuciłmarynarkęiwytarłtwarz,mokrąodpotu.
—Spieszyłemsię,bowiem,żetutajczekanasnajwięcejroboty.Więctak:wicedyrektorJerzy
Malinowskinajakieśtrzymiesiąceprzedswojąucieczką—dokładnejdatyonitamniepamiętają—
przyjąłdofabrykinowegopracownikadomagazynu,AntoniegoFeliksiaka.Zestronypersonalnegobyły
podobnonawetjakieśopory,botenFeliksiaknigdyprzedtemwmagazynieniepracował,aleMalinowski
swoimdyrektorskimautorytetempoparłioczywiścieprzeforsował.Feliksiakdośćszybkozrobiłw
magazyniejakieśmanko,nawetnieduże,aleznówwicedyrektortozatuszował.Ktośtamrobiłkontrolęi
nicniewykrył.Dopierojakmiałaprzyjechaćkontrolaresortowa,obajnaglezniknęli.Malinowskiiten
Feliksiak.
—AjakwyglądająpapieryFeliksiaka?
—Pojegozniknięciu,czyucieczce,teczkęzewszystkimidokumentami—prawdęmówiąc,niebyło
ichtamwiele—przejęłanajpierwmiejscowamilicja,potemKomendaWojewódzka.Przeglądałem,
trudnoztegosięzorientować.Ankieta,życiorys,którytrzebabyjeszczerazsprawdzić,zaświadczeniez
poprzedniegomiejscapracy,prywatnegowarsztatuwŁodzi.Tosiępodobnozgadza.Zabrałemte
papiery,chociażmielipewneopory—uśmiechnąłsię.—Zobaczymy,cosięzatymwszystkimkryje.
—Poczekajcie...zaraz,jaktobyło?—Wichurskizamyśliłsięnachwilę.—Kiedybanda
„Czarnego"zostałarozbitaprzezNiemcówwStarejLeśniczówce,opróczsamegoprzywódcyuciekł
jeszczejeden.
—Tak.Nazywaligo„Felek".Sądzicie,żetowłaśnietenFeliksiak?—Zientaraskrzywiłsięlekko.
—Możetobyćzupełnieprzypadkowazbieżność,araczejtylkopodobieństwonazwiskczy
pseudonimów.
—Może.Alemyniemożemypominąćnawetcienianowegośladu.Niebyłobywtymnicdziwnego,
gdybydyrektorMalinowskiprzyjąłdopracyswegodawnegokumplazbandy.
—Poco?
—Sądwiemożliwości:albochciałgoprzyjąć,potrzebującdoczegośjegopomocy,albonie
chciał,alezostałprzeztamtegozmuszony,szantażowany.Wyobraźciesobie,żektóregośdniaprzychodzi
doniego„Felek"imówi:„Jakmimiędaszdobrejroboty,takiejzłatwymzarobkiem,tocięwsypię.
Powiem,kimbyłeś,itakdalej".CoMalinowskimożezrobićztakimtypem?Zawiadomićmilicję?Wtedy
wpadasam.Zabićgo?Ryzykowne.Więcprzyjmujegodomagazynu,gdziezawszejestjakiśtowardo
upłynnienianalewo.Irzeczywiście,poparumiesiącach„Felek"czyFeliksiakrobikanty,wicedyrektor
alboteżztegokorzysta,albotylkogochroni,pókisięda.Kiedywidzą,żeziemiaimsiępalipodnogami,
wiejązagranicę.
—No,cóż.Zupełniemożliwe,żetakbyło.Obiekoncepcjesąrealne.Jeszczebardziejprzemawiato
zatym,abymzająłsięterazosobąFeliksiakamożliwieszybkoidokładnie.
Wstał,sięgnąłpomarynarkę.Kiedywyszedł,majorzamknąłstaranniedrzwiiująłzasłuchawkę
specjalnejliniitelefonicznej.Poprosiłopołączeniezpułkownikiem.Otrzymałjepoparuminutach,
pułkownikbyłwłaśniewswoimgabinecie.
—Słucham,majorze—powiedziałswymniskim,basowymgłosem.Woficjalnychrozmowachnie
mówilidosiebiepoimieniu.
—Towarzyszupułkowniku,wnajbliższychdniachzamykamysprawę„C-4".
Pułkownikmilczałparęsekund,jakbyzaskoczony.
—Czyniezawcześnie?Jesteściepewni?
—Tak.
—Chcieliściecośodnas?
—Sześciuludziidwasamochody.Możliwieszybko.
—Ludzi...dobrze.Zsamochodamimożebyćtrochętrudniej,alesądzę,żemisięuda.
—Kiedymamysięichspodziewać?
—Jutropodwieczór.—Apochwilidodałtrochęciszej:—Uważajcietamnasiebie...
—Takjest,towarzyszupułkowniku.Odmeldowuje,się.
*
W„Kolorowej"—nocnejrestauracjizdancingiemwKatowicach—panowałtłok,jakzwyklew
niedzielę.Wieczórbyłciepły,toteżmimonaprzestrzałpootwieranychokiennasaliwciążbyłodusznoi
szarooddymu.Kelnerzy,ztwarzamimokrymiodpotu,poruszalisięcorazwolniejicorazniechętniej
przyjmowalizamówienia.Wbufecieoddawnazabrakłopiwaiwodysodowej,więcpitoterazresztki
„Kryniczanki",anawetzwykłąwodęzkranu.
Orkiestra,wbiałychmarynarkachibłękitnychspodniach,przestałagraćżywe„kawałki",boitak
wszyscytańczyli,ledwieruszającnogami.Przylepionedosiebieparypociłysięniegorzejodkelnerów,
mimotonaparkieciewciążbyłociasno.Tradycjiniedzielnejpotańcówkimusiałostaćsięzadość.
PorucznikNowakowskisiedziałwrazzRomanemKolińskimniedalekoorkiestry,wwygodnejwnęce,
tużpodotwartymoknem.PrzyichstolikusiedziałyrównieżdwieznajomeKolińskiego,obieprzystojne,
ubraneztrochępretensjonalnąelegancją,obiebardzojasneblondynkiostaranniezrobionychtwarzach.
Wyższazkobiet,paniZosia—jakjąkrótkoprzedstawiłRomanKoliński—wyraźniedoniegolgnęła,
osobę„inżynieraKowalskiego"pozostawiającswojejtowarzyszce.
Owatowarzyszka—imieniemJola—zwróciławięcnainżynieracałąuwagę,czymsięczułtrochę
skrępowany,bobyłanaprawdęprzystojnaiwinnychokolicznościachzpewnościąbysięniąbliżej
zainteresował.
Kolińskizpoczątkumówiłdużo,sypałdowcipamijakzrękawa,wyraźniestarałsięrozruszaćnie
znającesiętowarzystwo.Alekiedyprzyniesionowódkęizakąski,umilkł,abynapewienczascałkowicie
pogrążyćsięwjedzeniu.Widaćbyło,żelubidobrzezjeść.Piłniewiele.
—Jakpanunaimię?—zapytałaJola,kładącrękęnaramieniu„Kowalskiego".—Przecieżniemogę
ciąglemówićdopiana:inżynierze.
„Jakminaimię?"—szybkospytałsamsiebieiwymyślałnapoczekaniu:
—Mamtakietrochęniezwykłeimię:Hieronim.Możepanimówićpoprostu:Romek.
—Tosiębędziemyliło—WtrąciłaZosia,krzywiącwargi.—DwóchRomkówprzyjednym
stoliku…
—Wolęmówić:Johny—odparłaJolakapryśnie.—Tobrzmitakjakośzagranicznie.
—NiechbędzieJohny—zgodziłsięNowakowskibezoporu.Chciałomusięśmiać.—Wobectego,
możezatańczymy?
Powiedziałto,zauważywszyuKolińskiegoporuszenie,jakbychciałwstaćzfotelika.
—Wszystkieparytańczą!—zawołałaJola.Sięgnęłapokieliszek,wychyliłagojednymhaustemi
wstała.
Kiedybylijużnaparkiecie,porucznikzobaczył,żepartnerkaKolińskiegoszepczemucośdoucha.Po
chwilizorientowałsię,żemówiąonimioJoli,śmiejącsiędyskretnie.„Miękkijest"—udałomusię
podsłuchaćurywekzdania;tomówiłKoliński.Pomyślał,żetodobrze,iżtakiemaonimwyobrażenie.
Nitkazkłębkaodkręcałasięcorazdalej,napozórwkierunku,wktórymchciałjąciągnąćKoliński.Ale
tylkonapozór.
Wrócilidostolika.Kelnerprzyniósłnowąkarafkęzwódką.Zosiamiałajużmaślaneoczyicorazto
szeptałacośdoswegotowarzysza,czegotensłuchałzpobłażliwymuśmiechem.Jolapiłakieliszekza
kieliszkiem,jakbychciałaupićsięjaknajszybciej.
Jakieśsentymentalnetangopoderwałoznówobiekobietydotańca.Tymrazemporucznikpodniósłsię
trochęniechętnie,zmęczeniedawałosięweznaki,alejegopartnerkabyłanieubłagana.
Pianistacichoakompaniował.Pierwszyskrzypekodłożyłnachwilęswójinstrument,saksofonista
wstał,miałkrótką,popisowąsolówkę.
Kolińskiprzesunąłsięzpartnerkąbliżejpodium.Nagleporucznikdostrzegłkrótką,leczwyraźną
wymianęspojrzeńpomiędzykierownikiemaskrzypkiem.Zdawałomusię,żeKolińskiledwo
dostrzegalnymgestemwskazałdrzwi,wiodącezsalinakorytarz.Skrzypekpochyliłgłowę,możesięgałz
powrotemposkrzypce,amożedawałtamtemuznak,żezrozumiał.„Chybamisięniezdawało"—
pomyślałNowakowski.Momentalnieopuściłogozmęczenie.Tańczącimachinalnieodpowiadając
półsłówkaminato,coplotłaJola,obserwowałnaprzemiantoskrzypka,toKolińskiego.
Tangoskończyłosię.Orkiestraodłożyłainstrumenty,byłapiętnastominutowaprzerwa.
—Przepraszamnachwilę—bąknąłKoliński,podnoszącsięodstolika.
Porucznikwytrzymałparęsekund,potemobojętnymruchemodwróciłzanimgłowę.Kierownikszedł
wkierunkudrzwiodkorytarza.Byłytamtoalety.Pokilkuminutachskrzypekzrobiłtosamo.
Nowakowskiodczekałjeszczetrochę,poczymwstał.
—Paniewybaczą...—mruknął.
—Cowastakprzyparło?—zachichotałaZosia.Byłajużpijana,oczyjejbłyszczały,suknięzboku
miałarozpiętą.
Nieodpowiedział;udając,żeplącząmusiętrochęnogi,powędrowałmiędzystolikami,opierającsię
niepewnietookrzesła,tooczyjeśplecy.Wreszciewydostałsięnakorytarz.Udał,żemaczkawkę,biało
ubranababkaklozetowaspojrzałananiegoiwestchnęła.
Kolińskiiskrzypekstaliwtoalecie,odwróceniplecamidokorytarza.Zanimgodostrzegli,usłyszał
ostrygłoskierownika:„No,więcjutrowieczorem..."Kolińskiodwróciłsię,zobaczyłgłupio
uśmiechniętątwarz„inżyniera",któremuwciążsięodbijało.
—Tesar...sardynki—mruknął,podstawiającpałającątwarzpododkręconykran.—Za...zatłuste,
wiepan.Janiemogętłustego.
—Chodźpan,wypijemymocnejkawy—odparłKoliński,zmęskąsolidarnościąreagującnatak
wyraźnydowódprzepicia.
Kiedywrócilidostolika,kobietyodeszłynachwilę,abysięuczesać.Wówczaskierownik,mieszając
kawęwporcelanowejfiliżance,rzekłdo„inżyniera":
—Takmisięwydaje,żepannieczęstobywawlokalach.Pewniezadrogo,co?
—Atak—przyznałNowakowskibezprotestu.—Wiepan,zwłaszczawnocyiprzyorkiestrze,to
onipakujądorachunkutyletychjakichśnarzutów,dodatków,procentów,żeczłowieknawetsięnie
obejrzy,ajużparęsetekmusizapłacić.
—Tak.Natakielokaletotrzebabytrzyrazytylezarabiać.
—Alboipięć.Wkażdymrazie,gołapensjanigdyniewystarczy.
—Czyniemożepannaprzykładdostaćwhuciejakiejśpracyzleconej?
—Trudno—skrzywiłsię.—Jajestemtamkrótko,takiezleconerobotybiorąprzedewszystkim
starsikoledzy.Obiecałmiwprawdziedyrektor,żecośtamwymyśli,aleto—machnąłręką—nawodzie
pisane.
Kolińskiprzyglądałmusięprzezchwilę,kreśląccośzapałkąnaobrusie.
—Wiepanco—zaczął,ostrożniedobierającsłowa—wSpółdzielni,wktórejjapracuję,mogłaby
sięznaleźć,taksądzę,odczasudoczasupracazleconadlapana.
—Dlamnie?—Nowakowskidobrzeodegrałzdziwienie.—Przecieżjajesteminżynierchemik,a
„Mechanik"żadnąprodukcjąchemicznąsięniezajmuje.
Kolińskiwzruszyłlekceważącoramionami.
—Produkcjaprodukcją,ajaksięchce,robotęzawszemożnaodpowiednioustawić.Jasiędowiem.
Współdzielczościmożnazarobić,itonieźle.Apanfachowiec.Pogadamyjeszczeotym—dodał,bo
obiekobietywróciłydostolika.
—Dobrze—zgodziłsięNowakowski.—Zaciekawiłmniepan.
—Czym?—spytałaJola,wsuwającmurękępodramięoocierającsiętwarząoszorstkimateriał
marynarki.
—A,nic.Taksobierozmawialiśmy,bonamsiębezwasprzykrzyło—odparłKolińskizuśmiechem.
—No,jeszczejedentaniecidodomu.Późnojuż.
—Wkażdymrazie—rzekłporucznik,jakbypochłoniętytym,cousłyszał—cieszęsię,żepantak
trzeźwoirozsądniepatrzynażycie.Unas,wiepan,starzyinżynierowieniechętniedopuszczająmłodych
dolepszegozarobku.
—Zawszetakjest,jaksąjakieśkliki.Zanimczłowieksamwniewlezie,niełatwomużyć—odparł
Kolińskisentencjonalnie.
Posiedzielijeszczepółgodziny,poczymopuściliduszny,zadymionylokal.NaulicyKolińskibez
żadnejżenadyująłswątowarzyszkępodramię,skinąłnaprzejeżdżającątaksówkęikrzyknąwszyim:„do
widzenia!"odjechał.Nowakowskiemuniepozostałonicinnego,jakzrobićtosamo.
WtaksówceJolapowiedziałazeznaczącymuśmiechem,żechybatenmiływieczórtaksięnie
zakończy.Porucznikzastanawiałsięprzezchwilę,jakztegowybrnąć.Wreszciepostanowiłbyć
„brutalnym",boniclepszegoniewymyślił.Kiedytaksówkastanęłaprzedjakąśkamienicąikobieta
wyskoczyłanachodnik,paninżynierpowiedziałpoprostudokierowcy:„chwileczkę",adoJoli:
—Wybacz,mojadroga,alemuszęjechaćdodomu.Jestmitakniedobrzeigłowamnierozbolała,że
niebyłbymwstaniedotrzymaćcidłużejtowarzystwa.Dobranoc!
—Frajer!—rzuciłazawiedziona.—Smarkacz,pićnieumie.Ech,ztakimisięzadawać...
Niesłuchającdłużej,posłałjejrękąodustcałusaiodjechał.
*
Następnegodnia,kiedyNowakowskiskładałmajorowisprawozdaniezpobytuw„Kolorowej",do
drzwiktośzastukał.
—Proszę—powiedziałWichurskiniecierpliwie.
Wszedłjedenzwywiadowców.Byłwyraźniezmieszany,anawidokporucznikazmieszanietodoszło
doszczytu.
—Cosięstało?—spytałmajorzdziwiony.
—Obywatelumajorze,jabym...chciałbymporozmawiaćzwamiwczteryoczy—rzekł
wywiadowca,unikającwzrokuobuoficerów.
—MożeciemówićprzyporucznikuNowakowskim.
—Kiedy,bo...właśnie,żeto...—jąkałsiętamtennieporadnie.
NagleNowakowskiroześmiałsięnacałegardło.
—Wiecieco,majorze—rzekłubawiony—onmniepewniewczorajwidziałw„Kolorowej".Nie
byłuprzedzonyisądziteraz,żejawspółpracujęzeszpiegami.
Wichurskiuśmiechnąłsięmimowoli.
—Trzebabyłouprzedzićsierżanta—powiedział.—No,dobrze,dziękujęwam—zwróciłsiędo
podoficera.—Wszystkojestwporządku.Jeszczenierazzobaczycieporucznika,jaksięzalewaw
towarzystwieRomanaKolińskiego.
Wywiadowcapróbowałrównieżsięuśmiechnąć,alebyłzły.Powinnimubylipowiedzieć.Mruknął
coś,comiałobrzmiećjak:„odmeldowujęsię",iwyszedł.
—TobyłamojatrzeciarozmowazKolińskim—rzekłNowakowski,usiłującstłumićziewanie;był
straszliwieśpiący.—Ipierwszespotkanienagruncieneutralnym,pozahutą.Próbowałmniedelikatnie
wybadać,jakstojęzforsą,czyminiebrak,czyniechciałbymdostaćzespółdzielni„Mechanik"prac
zleconychitakdalej.
—Podprowadźciegojeszczeraz.Powiedzciemucośobliskimawansie,dobrychkontaktachz
dyrektorem.Zobaczymy,czynatopoleci.Najważniejszejednakteraz,tosprawategoskrzypkaz
orkiestry.
—Ustaliłem,przypomocyZakrzewskiegoijegokolegówzmilicji,jakskrzypeksięnazywaigdzie
mieszka.
—Mamnadzieję,żebezzbytecznegoszumu?
—Oczywiście.Toniebyłotrudne,majątamspisyorkiestr,awumowachbyłyadresy.
—Dobrze.Jakonsięnazywa?
—Mayer.KarolMayer.MieszkanaKościuszkisześć.
—Będziepodobserwacją.Itodokładną.
Rozdział10
SkrzypekKarolMayerspałwswoimniewielkim,ponurympokojusublokatorskimprzyulicy
Kościuszkisześćnaczwartympiętrze.Dawnominąłjużranek,dochodziłapierwszawpołudniei
wywiadowcawbramiedomustojącegopoprzeciwnejstronieulicypoczuł,żegorozbolałynogi.
„Ależśpi!"—myślał,widzącwciążzasłoniętefirankąokno.
Przeszedłsiępoulicy,kupiłpapierosywkiosku,wypiłpiwoiznówpowróciłnaswójposterunekw
ciemnejbramiestarejkamienicy.
Zdomupodszóstymwyszedłinkasentelektrowni.Przystanąłnachwilę,wyjąłpaczkępapierosów,
pomacałsiępokieszeniach.Potemspojrzeniejegopadłonaprzeciwległydomimężczyznęzeznudzoną
miną,opartegoniedbaleościanęipalącegopapierosa.
—Przepraszam,mapanogień?—spytałinkasent,przysuwającsiędoniego.Imruknąłprzezzęby:
—Spał.Zbudziłemgo,pewnieniedługowyjdzie.Dziękuję—dodałgłośno,kiwnąłgłowąiodszedł.
Pokwadransieznajdowałsięjużwgmachu,któryniemiałnicwspólnegozelektrowniąanizbiurem
inkasa,imówiłdomajoraWichurskiego:
—Sądzę,żeterazniedługowyjdzienaobiad.Mieliśmyinformacje,żestołujesięwbarze
„Albatros".
—Dobrze—odparłmajorinacisnąłguzikdzwonkanabiurku.Wdrzwiachpojawiłsięmężczyznaw
cywilnymubraniu.—Sierżancie—powiedziałdoniego—samochódnaKościuszki,takjakbyło
umówione.Iniechczekają.
—Takjest—mężczyznaodwróciłsięizniknąłzadrzwiami.Wkilkaminutpóźniejniepozorna
czarna„cytryna"staławodległościstumetrówoddomupodnumeremsześć.Kierowcadrzemał,rozparty
natylnymsiedzeniupasażerwidocznienakogośczekał.
Nakrótkoprzedgodzinądrugąskrzypekwreszciewyszedłzkamienicy,mrużącoczywostrymświetle
lipcowegosłońca.Byłprzeraźliwieblady,ziewałiprzecierałspuchnięteodsnupowieki.Mimoupału
miałnasobiewełnianąmarynarkęiflanelowespodnie.
Powłóczącnogami,skierowałsięwstronę„Albatrosa".Zanimpodążyłwywiadowcazbramypo
drugiejstronieulicy.Samochódnieruszyłzmiejsca.Jegorolajeszczenienadeszła.Mogłazresztąwcale
nienadejść,tozależałoodwielunigdynieprzewidzianychokoliczności.
Z„Albatrosa"Mayerpowlókłsiędopobliskiejkawiarniisiedziałwniejażdogodzinysiódmej
wieczorem,czymzdenerwowałswojego„opiekuna".Wywiadowcanielubiłkawiarni.
Dochodziłaósma,kiedyskrzypekwreszciewróciłdodomu.Tymrazemszedłspiesznie,cochwila
spoglądałnazegarek,byłczymśwyraźniezaniepokojony.Wchwilikiedywpokojunaczwartympiętrze
zapaliłosięświatło,dobramydomuwchodziłstarszy,siwypan.ByłtoKrawczyński.
„Ciekawe"—pomyślałwywiadowca.Przyklejonyniemaldomuru,niespuszczałoczuzoknana
najwyższympiętrze.
Alechybanicstrasznegotamsięniedziało.PopółgodzinieKrawczyńskiopuściłkamienicę,aw
kilkaminutpóźniejwokniezgasłoświatło.Byłtoponiedziałekitegowieczoruskrzypekniegrałw
restauracji„Bajka"...Orkiestramiała„fajrant".
—Zgadzasię—rzekłmajordokapitanaZientary.—Zakrzewskizłapałwpociągudobrą
informację.TenfacetzKolnadostałodKolińskiegopolecenie,abypogadałzeskrzypkiemizrobiłto
dzisiaj.
—ANowakowskidołożyłresztę—roześmiałsiękapitan.—Kolińskikazałprzecieżskrzypkowi
byćdzisiajwieczoremwdomu.Właśniepoto.Ciekawe,coonpije...
—Skrzypek?Właśnie,teżsięnadtymzastanawiałem.Topowiedzenie,żeniedostaniejużanikropli,
wskazywałobynaalkohol,aletoznówniemasensu.WódkęMayermożekupićwkażdymsklepie
monopolowyminiktmujejniebędziewydzielał.
—Onpodobnowyglądananarkomana.Więcmożemorfinawfiolkach?Albojejpochodne?
—Nieprzepuszczam.Tobychybapowiedział:anijednejfiolkiczyanigrama.Jamyślęoczymś
innym.Wiecie,tunaŚląsku,gdzieśodroku1930ażdowojnymasowonarkotyzowanosięeterem.Eter
piłycałewsie,oddzieciszkolnychpocząwszyażdostarców.Byłyfakty,żepojonoeteremkilkuletnie
dzieci.
—Cóżzaohyda!Dzieciomdawaćnarkotyki...
—Zresztą,nietylkonaŚląsku.WokolicachCzęstochowy,naPodkarpaciu,anawetpodWarszawą,
zwłaszczawpowiatachsochaczewskimigostynińskim.
—Skądonibralityleeteru?
—Przemyt.PrzeważniezNiemiec.Tobyłtakiwodnyroztwór,nazywaligo,zdajesię,anodyną.
—Myślicie,żewprzypadkuskrzypkachodziłooeter?
—Tak.
*
PorucznikNowakowskialiasinżynierKowalskizatrzymałsięwkorytarzu.Ktośnaniegozawołał.
ByłtokierownikKoliński,uśmiechnięty,wyraźniezadowolonyzespotkania.
—Dzieńdobry,kochanypanieinżynierze!—powitałgowesoło.—Dobrze,żepanaspotkałem.Pan
jużwychodzi?
—Oczywiście.Przecieżjużpopracy.Aleskądpantusięwziął?
—Przyjechałemponowezamówienia.Właśnie—obejrzałsię,ściszyłgłos,ująłNowakowskiego
poufalepodramię—właśniewtejsprawiechciałemzpanem...alemożewyjdziemy?Zaproponujępanu
małyspacer,dobrze?Dziśniemaupału,potejburzyprzyjemniesięochłodziło.
—Bardzochętniesięprzejdę—odparłporucznik.—Dobrzetakrozprostowaćnogipo
całodziennymsiedzeniuwbiurze.
Wyszlizterenuhuty,kierującsięwstronędrogiwiodącejdolasku,idalej—doosiedla.Kiedy
oddalilisięjużnatakąodległość,żeniktniemógłichsłyszeć,Kolińskirozpocząłnapozórswobodnym
tonem:
—Myślałem,żepanzadzwonidomnieponaszymmiłymwieczorzew„Bajce"...Miałemdlapana
pewnekonkretnepropozycje,toznaczypracęzleconąwnaszejspółdzielni.
—Naprawdę?—Nowakowskispojrzałnamówiącegozeskruchą.—Jawiem,tobrzydkozmojej
strony,alepoprostuwciągutychdwóchdniniemiałemzupełniewolnegoczasu.Razzresztądzwoniłem
—skłamałgładko—alepanaakuratniebyło.
—Pewniewyszedłem.Wdzialezbytujestmnóstwosprawdozałatwienianamieście.
Zubitejdrogiskręciliwgłębokipiachszerokiegopolnegotraktu.
—Wnaszejspółdzielni—odezwałsięKoliński—mamywtejchwilisporomateriałudoobróbki.
Gdybynaprzykładhutazamówiłaunaspoważniejsząpartięogrodzeniaterenu,todysponujemy
doskonałąsiatkązespecjalnieodpornegodrutu,antykorozyjnego.Postarałemsięotęsiatkęwłaśniez
myśląohucie„Nadzieja".Potrzebnewamjestnaprawdęsolidneogrodzenie.
—Mapanzupełnąrację—odparłNowakowski,abycośpowiedzieć.
—Mamyteżwszystkiemateriałypotrzebnedoobudowylaboratoriumhuty.Obudowyirozbudowy,
bo—jaksłyszałem—laboratoriumsięrozbudowuje.
Mówiącto,niepatrzyłnaporucznika,atonjegogłosubyłprawieobojętny.
—Owszem,mamytenzamiar—przytwierdziłNowakowskitakimtonem,jakbybyłnaczelnym
dyrektoremhuty.Kolińskiuśmiechnąłsięprzelotnie.
—Gdybywięchutadałanamtezamówienia—kontynuował—to,panrozumie,spółdzielnia
wyrabiadużowiększyplan,azatymidziewysokapremia.Nocóż,każdychcezarobić.Zresztą,
ponadplanowaprodukcjanawettakmałejplacówkijakspółdzielnia„Mechanik"tojeszczejedenkrokna
drodzedosocjalizmu.
„Świnia"—pomyślałporucznikpoprostu.Ipowiedział,powściągającgniew:—Bardzoładniepan
towywnioskował.
Kolińskispojrzałnaniegouważnie,alewtwarzyinżynieraKowalskiegoniedojrzałironii.„Głupi
smarkacz"—pomyślałpobłażliwie.
—Jakokierownikdziałuzbytuizaopatrzeniajestembardzozainteresowanytym,abyspółdzielnia
przekroczyłaplan.Oczywiście,nieprzeczę,żewkonsekwencjitegoprzekroczeniamojezarobkirównież
siępowiększą.Itakbyćpowinno.
—No,topansobiesprawiwtymrokuładnyurlop—rzekł,porucznikznutążaluwgłosiei
westchnął.
—Widzipan,aletojestcałkowiciezależneoddyrekcjihuty,czydamitozamówienie,czynie.
Gdybywięc...panrozumie,gdybyktośpodsunąłdyrektorowitakąmyśl...Niejesteśmyprzecieżdlawas
jakąśobcą,nowąfirmą.Pracujemyzhutąoddłuższegoczasu,apracujemyszybkoisolidnie.Zresztą,nie
tylkouwas;whucie„Maria"wykonywaliśmycałyszeregzamówieńidyrektorbardzobyłznas
zadowolony.Możnasprawdzić.
—Wierzępanu.
Doszlidopierwszychzarośli,zaktórymizaczynałsięlasiparów.Kolińskiniezauważył,że
porucznikjakbymachinalniekierujeichkrokiwstronęparowu.
—Laboratoriumnaprawdęsięrozbudowuje—rzekł,zrywającpodrodzejakąśgałązkęibawiącsię
niąodniechcenia.—Sądzęwięc,żetakiezamówienie...—urwał,przystanął.Kolińskizatrzymałsię
również,niezwracającuwaginamiejsce,wktórymsięznajdował.
Porucznikrozglądałsiędokoła,atwarzjegomiaładziwnywyraz.
—Cosięstało?'—spytałkierownik,dostrzegającwreszciezaniepokojenieswegotowarzysza.—
Zgubiłpancoś?
—Nie.
—Nowięc?Zacząłpanmówićozamówieniu...
—Chodźmystąd!—NowakowskiodwróciłsięenergicznymruchemipociągnąłKolińskiegoza
sobą.—Nawetniezauważyłem,gdzieśmyzaszli.
Kolińskirozejrzałsiędokołazroztargnieniem.
—No,niewiepan?Przecieżtutaj,wtymparowie,technikznaszejhuty,no,Bakier...popełnił
samobójstwo.
—Ach,tak.Cośsłyszałem.Nieznałemgoosobiście,aleparęrazywidziałem.Okropnahistoria.To
tutajbyło?—Obejrzałsięnaparów,odktóregojużsięoddalali.—Wiepan,naprawdęniemogędodziś
zrozumieć,dlaczegoonsięzabił.Żona,dziecko,nieźlepodobnozarabiał...
—Cośniecośnatentematsłyszałem—porucznikzrobiłtajemnicząminę.--Podobno,takmówiąw
hucie,miałdrugiedzieckoznieprawegołoża.GdzieśwDąbrowieGórniczej.Widoczniesytuacja
życiowatakmusięfatalnieułożyła,żechłopniewytrzymałiskończyłzsobą.
—Pewnietakbyło.Alezacząłpanmówić...
—Nierozumiemtylko—przerwałmuNowakowski—jakonpotrafiłpołknąćnaraztrzydzieściczy
czterdzieścitabletekluminalu.Przecieżtodiabelniegorzkie!
—Lubiłwypić,towwódceniepoczuł.Więcsądzipan,żetakiezamówieniebyłobymożliwe?
—Sądzę,żetozupełniemożliwe—odparłzwolnaoficer,alemiałnamyślizupełniecośinnego.
—Będęzpanemszczery:bardzomizależynatakimzamówieniu.Jajestemrównieżczłonkiem
zarządunaszejspółdzielni,mamudziałwzyskach.Mówięotwarcie,przecieżniczłegowtymniema.
Jeżelipanmitoprzeforsujeudyrektora,to,wiepan...unasjesttakażyciowapraktyka,apanmłody,
dopieropostudiach,topantychrzeczyniezna.Alesądzę,żejakieśdwadzieścia,nawetidwadzieścia
pięćprocentzmojegoosobistegozarobkupomogłobypanuwurządzeniusobieładnegourlopu.Chcę
podkreślić,żetozmojegozarobku,niespółdzielni,bowówczastobybyłykantyinieprzyszłobymi
nawetdogłowy,abypanucośpodobnegoproponować.
Nowakowskispojrzałnaniegozdobrzeodegranymzmieszaniem.
—Niewiem,czymógłbymtak...zpanazarobku.Niemiałbymsumienia.Przecieżpanwówczastraci
częśćzarobionychpieniędzy.
Kolińskimachnąłrękązwyraźnymzniecierpliwieniem.
—Tymsiępankrępuje?Przecieżjakpanusięudawyrobićdlamnietakiezamówienie,tojanatym
dobrzezarobię,aniestracę.Mójudział—zawahałsię,niechciałtegopodkreślać—no,jednym
słowem,niechpansięnieobawiainiemażadnychwyrzutówsumienia.Spółdzielniatoniehuta,unassą
innezarobki.
—Dobrze.Pogadamzdyrektorem.
—Onmadopanazaufanie,prawda?
—Chybatak,boodpierwszegosierpniakierujemniedotajnegolaboratorium.
—No,widzipan.Myślę,żenamsiętowszystkomożedobrzeułożyć.Musipansolidniew
laboratoriumpopracować,żebytozaufaniewdyrektorzeutrwalić.
—Szczerzemówiąc,totrochęwięcejforsybardzobymisięprzydało.Mamsiostręnastudiach,
posyłamjejcomiesiącpotoweswojejpensji.Ojciecniemożejejnicdać,bojestnaemeryturze.
—Wiepanco?—Kolińskizawahałsię,potemsięgnąłdokieszeniiwyjąłportfel.—Tobardzo
proste.Mamwtejchwiliprzysobietrochęgotówki,dampanunapoczątekcztery—poprawiłsięszybko
—pięćtysięcy.
—Napoczątek...czego?
—No,jakże:naszejwspółpracy!Proszę—podałmuzwitekbanknotów.—Niechpansięliczyz
tym,żedwadzieściaprocent,tomożebyćparokrotniewięcej.Ajakpanjużporozmowiezdyrektorem
będziewiedział,coijak,towykombinujędlapanajeszczezdziesięćkawałków.
PaninżynierKowalskizlekkimuśmieszkiemschowałdokieszenibanknotyipowiedział:
—Wiepan,tylepieniędzynaraz,tojeszczenigdyniezarobiłem.
—Bopandopierozaczyna.
„Atykończysz"—pomyślałporucznikinicnieodpowiedział.
*
SkrzypekKarolMayermiałtegodniaspororoboty.Odpiątejdoósmejwieczoremgrałwmałym
zespolekameralnym,zorganizowanymoddwóchtygodniwkawiarni„Casablanca",potemmiałtylkotyle
czasu,abycośzjeśćirozmasowaćobolałepalce,ijużtrzebabyłognaćdo„Bajki",nanocnewystępy
orkiestry.
Toteżw„Casablance"starałsię,oiletylkomógł,markowaćgrę.Tutajniemiałżadnychsolówek,
publicznośćzresztąbyłahałaśliwa,niezwracałauwaginarepertuar,rzadkokiedybiłabrawo.Niewanto
byłosięwysilać.
Najakąśgodzinęprzedzakończeniemwystępówtejlichejimitacjizespołujazzowegodokawiarni
weszliporucznikZakrzewskiijedenzwywiadowcówgrupy„C".Siedliprzybocznymstoliku,takaby
mócobserwowaćorkiestrę.Zakrzewskiniespodziewałsiędziśżadnychrewelacji,byłnawettrochę
zdziwiony,żeotrzymałpolecenieinwigilacjiMayerawkawiarni,aniew„Bajce".Spokojniewięc
mieszałcukierwkawie,odniechceniarzucającokiemwkierunkuzespołu,kiedycośzwróciłojego
uwagę.
Doskrzypkapodszedłkelneriszepnąłmuparęsłówdoucha.Mayerwzruszyłniecierpliwie
ramionami,odłożyłinstrumentnafortepianizszedłzpodium,kierującsięwstronęszatni.Porucznik
wiedział,żetamjesttelefon.
Odczekałkilkasekund,poczymwstałiwyjmującportfelpodszedłdoszatniarza.
—Paczkę„Giewontów"proszę.Albo,zaraz...—udał,żesięnamyśla,lustrującwzrokiemkolorowe
paczkizpapierosami,rozłożonewoszklonympudle.
—Możeamerykańskie?Węgierskie,bułgarskie?—uprzejmieproponowałszatniarz.
Mayerrzeczywiścierozmawiałzkimśprzeztelefon.Mówiłtylko„tak"albo„nie",wreszcierzucił
zdenerwowanymtonem:
—Przecieżgramtutajdoósmej,niemogękolegomrobićkawałów!...No,alepanwieotym,nie?...
Tak,gramw„Bajce",przecieżdziśnieponiedziałek...Dobrze,będęwdomu.Aletylkododziewiątej
trzydzieści,potemmuszęwyjść...Dowidzenia.
Odłożyłsłuchawkę.Jegoblada,jakbyspuchniętatwarzmiaławyrazgłębokiejtroski.Chwilęstał
nieruchomo,patrzącprzedsiebieniewidzącymspojrzeniem,wreszcieocknąłsię,kaszlnął,zakląłi
zrezygnowanypowlókłsięnasalę.Zakrzewskizdecydowałsięnawęgierskiepapierosy,wróciłdo
stolika,powiedziałwywiadowcy,abyniespuszczałskrzypkazoczu,asampoparuminutachstałjuż
przedmajoremWichurskim,opowiadającmu,cousłyszał.
Majorrozmyślałprzezparęminut,gryzącnerwowodolnąwargę.Mayerowiktośkazałbyćwdomu
wieczorem.Jużraztakbyło,wówczasodwiedziłgoKrawczyński.Napewnonieskładałmukurtuazyjnej
wizyty.Skrzypekbyłzdenerwowany,wystraszony.Ktomiałdoniegoprzyjść?...
—Zdajesię,żetegofacetabędąchcielizałatwić—odezwałsięZientara,którysiedziałwkącie
pokoju.
—Sądzę,żemaszrację.Idlatego...Poruczniku,poprościedomnietowarzyszyzgrupy.Jak
najszybciej.
Kiedyzebralisięwszyscy,niewyłączając„inżyniera"Nowakowskiego,majorpowiedział,patrząc
uważniepoichtwarzach:
—Kończymy,towarzysze.Wyglądanato,żesprawypotocząsięterazbardzoszybko.Mamyjuż
pomoczCentrali,mamypracownikówisamochody.Abynietracićczasu,przydzielamnatychmiast
zadania.Dzielimysięnatrzygrupy.Pierwsza,podkierownictwemporucznikaNowakowskiego...
weźmieciedwóchpracownikówzesobą,dowaszejdyspozycjibędziejedenwóz,kierowcaipracownik.
Zadaniemacietakie:okołogodzinydwudziestejpierwszejtrzydzieścialboniecowcześniejdo
mieszkaniaMayeraprzyjdziektośztejsiatki...Wydajemisię,żeKoliński.Trzebaobserwowaćdomna
Kościuszkisześć.Jaktylkowyjdzie,wywejdzieciedokamienicy.Mayerchybawamotworzy,niebędzie
sięspodziewałkogośinnego,zresztąwaszarzecz,jaktozałatwicie,alemaciewejśćdoniegoi
przywieźćgotutaj.Wszystkojasne?
—Tak,majorze—odparłNowakowskispokojnymgłosem.—Chciałbymtylkoprzedtemoddaćwam
dodepozytutepieniądze—tomówiąc,wyjąłzportfelupięćtysięcyipołożyłnabiurku.
—Cotojest?—spytałWichurskizezdziwieniem.
Porucznikuśmiechnąłsię.
—Moja„dola"acontowspółpracyzpanemKolińskim—odparł.
—Dobrze.Zdamytopotemprokuratorowi.Drugagrupa—Wichurskizwróciłsięwstronękapitana
—podwaszymkierownictwemotejsamejporzezdejmieKrawczyńskiego.Mamyinformacje,żewtej
chwilisiedzionwprywatnymwarsztacieprzyulicyTrzeciegoMajadwa,kończyprzeprowadzaćim
bilans.Lepiej,żebyścietozrobiliniewwarsztacie.Prawdopodobniebędziepotemszedłnadworzec
albodoswegopokojusublokatorskiego.Weźmiecierównieżdwóchpracownikóworazdrugisamochódz
kierowcą.Chceciewięcejludzi?
—Nie.Starczy.
—Trzeciagrupa,podmoimkierownictwem,zdejmieKolińskiego.
Ewaspojrzałananiegozniepokojem.Otworzyłausta,jakbychcąccośpowiedzieć,alemajorjuż
mówiłdalej:
—Zrobimytowjegomieszkaniu.Potrzebujęwięcejludzi.Sądzę,że—zastanawiałsięchwilę—że
trzech.SamochóddostanęzKomendyWojewódzkiej.Tak...PorucznikJasińskaiporucznikSkowroński
zostajątutaj.Wraziejakichkomplikacji,wy—zwróciłsiędoSkowrońskiego—bierzecieresztę
pracownikówiprzychodzicie,gdziebędziepotrzeba,aEwakontaktujezesobągrupyiewentualnie
zawiadamiaCentralę.Tegoostatniegowolałbymuniknąć.Chybawostateczności.
Niewyjaśnił,comiałnamyślimówiąc„ostateczność".Itakrozumieli.
Spojrzałnazegarek.
—Dochodziwpółdodziewiątej,Zaczynamy,towarzysze.Araczej,takjakpowiedziałemna
początku:kończymy.
*
ZdomuprzyulicyKościuszkisześćwyszedłKoliński,rzuciłokiemdokołaioddaliłsięwstronę
parku.WminutępóźniejdodrzwimieszkaniaKarolaMayeraktośzadzwonił.
—Ktotam?—spytałskrzypekprzezdrzwi.
—Z„Bajki"—odparłNowakowskiniedbałymtonem.—Niechpanotworzy.
Szczeknąłzamek.ZanimMayerzorientowałsię,kimsącitrzej,mężczyźniweszlijużdomieszkania.
—Co?Ocochodzi?—Byłterazwyraźnieprzestraszony.—Kimjesteście?
—Niechpansiada—poruczniklekkopopchnąłgowstronęfotela.—Iniechpansiętaknietrzęsie
zestrachu.Tonienaspowinienpansiębać,panieMayer.
Wyjąłlegitymacjęsłużbową,podsunąłmupodnos,potemusiadłnaprzeciwipatrzącnaotępiałą
twarzskrzypka,pokiwałgłową.
—Ech,człowieku!Potrzebnecitobyło?Ilepanmalat?
—Trzydzieścipięć.Aleocochodzi?
—Trzydzieścipięć...Zupełniemłodyfacet,ajużsięwybieranatamtenświat.
—Ja?!—krzyknąłMayer,zrywającsięzkrzesła.
—Siedźpan,siedź.Takichrzeczylepiejsięsłuchanasiedząco.—Spoważniał,patrzyłterazna
skrzypkasurowo.—Pansobienaprawdęniezdawałsprawy,żeonichcąpanasprzątnąć?Takjak
pańskiegokolegępo...no,pofachu,wpewnymsensie.OBekierzepanniesłyszał?
—Tobył...cośsłyszałem,koledzymówili.Cizorkiestry.Jedenmieszkałwsąsiedztwietego
Bekiera.Aleonprzecieżsamsięzabił?
—Aha,rzeczywiście.Ładnie„sam"...Panateżtoczekało.PocoKolińskituprzychodził?
—Mieliśmysięjutrospotkać.
—Tu?
—Tak...—NaglespojrzałnaNowakowskiegozprzerażeniem,zacząłsiętrząśćzestrachu.—Pan
mówi,żeon...Ajachciałem...Panie!—Schwyciłoficerazarękawmarynarki,zacząłwołaćszybko,
corazgłośniej,łykającwyrazyiśliniącsię:—Jawszystkopowiem,ja...wiem,oniobaj...japowiem,on
midawałeteritymmnietrzymałprzysobie...Niemogłemnigdziedostaćeteru,totakjakmorfina,musi
siępić,jaksięrazzacznie...
—Dziśpanuteżprzyniósł?
—Nie.Jutromiałmiprzynieść...Panie,jawszystkopowiem!Kolińskizostawiałmi,przeważniew
„Bajce",jakieśmałezapiskiukrytewpapierosach...przekazywałemtoKrawczyńskiemu.Alejużdawno
chciałemztymskończyć...tylkoteneter...
*
Krawczyńskipopatrzyłnazegarek.Kwadranspodziewiątej.Dosyćnadzisiaj.
Złożyłrozrzuconepapiery,schowałdoteczki.Wyjrzałnakorytarz.Nocnystróżwarsztatudrzemałna
krześle,wkożuchumimoupału.
—PanieWąglik,jawychodzę!—potrząsnąłnimparęrazy,ażstaryzbudziłsię,oprzytomniałiwyjął
klucze,poczymstękającpodniósłsięzkrzesła.
—Dobrejnocy,paniebuchalter.Życzomsobietaksówka?
—Nie,dziękuję.Dobranoc.
Wyszedłnaulicę.Opięćdziesiątmetrówdalejstałazwygaszonymiświatłamistara„cytryna".Kiedy
księgowyskierowałsięwstronętunelu,zwozuwysiadłotrzechmężczyzn,asamochódruszyłpędem,
skręcającpodwiadukt.KierowcaotrzymałodkapitanaZientarypolecenie,abyobjechaćdokołai
zatrzymaćsięuwylotutunelu,podrugiejstronie.
Krawczyńskiwszedłwmroczny,źleoświetlonytunel.Echogłuchoodbijałokroki,toteżnieodrazu
usłyszał,żektośzanimidzie.Ledwieobejrzałsię,stałjużpomiędzynimiiunosiłręcedogóry,więcej
zdumionyniżprzestraszony.Pomyślał,żetorozbójulicznyiucieszyłsię,żemanasobiestareubranie,a
wportfeluniewięcejniżkilkadziesiątzłotych.
Kiedyjednakkazalimuwejśćdosamochodu,poczułniepokój.Ktotojesticzegochcą?—usiłował
zrozumieć.Nieodpowiadalinażadnepytania,toteżpochwiliumilkł,starającsięwywnioskowaćpo
kierunkujazdy,dokądgowiozą.
Niepozorna„cytryna"rozwinęłanaszosienieprawdopodobnąszybkość.Zientaraspieszyłsię.Chciał
załatwićzKrawczyńskimiszybkowrócićdoKatowic.Ponajgroźniejszegoprzeciwnikamajorwybrał
sięosobiścieiZientarapoprostubałsięokonsekwencjetejdecyzji.Wiedzielijuż,żeKolińskinie
przebierawśrodkach.
ZatrzymalisięprzeddomkiemKrawczyńskiegoztakąenergią,żewózniemalzaryłkołamiwpiasku.
—Niechpanwychodzi—odezwałsiękapitan.—Uprzedzamtylko:żadnychsztuczek.Niebędziemy
sięzpanemcackać.
—Możenareszciedowiemsię,zkimmamprzyjemność?!—wybuchnąłKrawczyński,dławiącsięz
gniewu.—Wiozączłowiekajakbarana,dobrzejeszcze,żeniezwiązali...Odowamchodzi?
Alenieotrzymałodpowiedzi.
Zatopółgodzinypóźniej,kiedynastrychu—postarannymopukaniuścian—któryśz
wywiadowcówwyjąłkilkacegieł,apotemzukrytegootworuwalizkęzradiostacją,kapitanZientara
przyjrzałsięblademujaktrupKrawczyńskiemuipowiedziałprzezzęby:
—Terazjużpanwie,ocochodzi.
*
RomanKolińskiwchodziłpowoliposchodachdomu,wktórymmieszkał.Dombyłstary,schody
wysokieimęczące,toteżkierownikprzystawałnakażdympiętrze,oddychającgłęboko,abyuspokoić
bicieserca.
Wreszciebyłjużprzeddrzwiamiswegomieszkania.Dochodziładziesiąta.Wyjąłzkieszenipęk
kluczy,zprzyzwyczajeniarozejrzałsię—naschodachniebyłonikogo.Otworzyłdrzwi.
Zapaliłświatłowprzedpokoju,rzuciłpłaszcznastolikprzedlustrem.Zbocznejkieszeniwyciągnął
pistolet,małymkluczykiemotworzyłprawieniewidocznąskrytkęwścianieischowałbroń.Pomyślał,że
trzebajeszczeprzygotowaćszyfrówkę.Krawczyńskimiałjutronadawać.
Ziewnął,rozluźniłkrawatirozpiąłguzikkoszulipodszyją.Byłogorąco.Przezchwilęstałw
przedpokoju,zastanawiającsię,czyiśćdokuchniizaparzyćkawy,czyprzedtemotworzyćoknaw
pokoju.Zdecydowałsięwreszcienatodrugie.
Kiedyprzekręciłkontaktijasneświatłozalałopokój,ujrzałmężczyznęsiedzącegowfotelu
naprzeciwkodrzwi.Drugi,zpistoletemwymierzonymwKolińskiego,stałpodoknem,trzeci—również
zbroniągotowądostrzału—wysunąłsiębezszelestniespozajegoplecówizagradzałmuterazdrogędo
wyjścia.Czwartyopierałsięlekkoobiurko,prawąrękętrzymałwkieszeni.
—Dobrywieczór,„Czarny"—powiedziałmężczyznawfotelu.
Kolińskimilczał.Toostatniesłowozaskoczyłogoniemniejniżsamfakt,żetutajweszli.Przezparę
sekundzdawałomusięnawet,żetojegodawnikoledzyzbandy.Dlaczegojednakmierządoniegoz
pistoletów?
Milczał.Czekał,ażczłowiekwfoteluznówsięodezwie.Wiedział,żewszelkadrogaucieczkijestw
tejsytuacjiniemożliwa.
Aletamcirównieżmilczeli.NerwyKolińskiego,napiętedoostatnichgranit,niewytrzymały.W
pewnejchwiliruchemszybszym,niżmożnasiębyłotegospodziewać,sięgnąłdowewnętrznejkieszeni
marynarki.Pamiętał,żebrońschowałprzedtemwskrytce,sądziłjednak,żektóryśznichsięprzestraszyi
cofnie,awówczas...Aleczyjeśsilneręcechwyciłygozaprzegubdłoni,wykręciłydotyłu.Brzęknęły
kajdanki.
—Trochęsiępanzmieniłodtamtychczasów,porucznikuMalinowski—odezwałsięmajor
Wichurski,podchodzącbliżejiwpatrującsięwjegotwarz.—Nicdziwnego,żeniemogłapanapoznać
nafotografii.
—Kto?—spytałzmimowolnymzdziwieniem.
Majorpominąłtopytanie.
—Kimjesteście?Mamchybaprawowiedzieć...
Wichurskiwyjąłlegitymację.
—Służbabezpieczeństwa.Zobaczymyteraz,czympansięnaprawdęzajmuje,paniekierowniku
działuzbytuspółdzielni„Mechanik".Sierżancie,przystępujemydorewizji.
Znalezionopięćpustychfiolekpoluminalu,tejsamejfirmycofiolki,któreleżałypodteczkąBekiera.
Znalezionorównieżpłaską,turystycznąflaszkęzwódką,którąnastępniepoddanoanalizie.Analiza
wykazała,żewwódcerozpuszczonookołopięćdziesięciutabletekluminalu.
Zeskrytkipracownicykontrwywiaduwyjęlipistoletzamunicją,azukrytejszufladybiurka—szyfr
ostatnichdwóchmeldunkówszpiegowskich,którychniezdążyłjużzniszczyć.Byływiernymodbiciem
dokumentówznalezionychwbiurkuBekiera.Niebyłojużterazżadnychwątpliwości.
*
Wostatnichdniachsierpniadoogródkakawiarni„Wilanowska"przyplacuTrzechKrzyżyweszła
EwaiWichurski.Obojeopaleninabrąz,wypoczęciiroześmiani.Zajęlistolikzwolnionywtejwłaśnie
chwiliprzezmłodą,jasnowłosądziewczynęichłopca,zwidocznymuwielbieniemwpatrzonegow
partnerkę.
Wichurskiodprowadziłichwzrokiem,anastępniespojrzałnaEwętak,żezmieszanaopuściłagłowę.
Przedłużającesięmilczenieprzerwałakelnerka:
—Słucham,copaństwupodać?
Zamówilipodwójnąporcjęlodówikawę.PoodejściukelnerkiWichurskiznówspojrzałnaEwęi
powiedział:
—Ewo,jużdawnochciałemci...
—Dzieńdobry,paniEwo,dzieńdobry,majorze—przerwałimznajomygłos.
Przystoliku,wjasnymgarniturze,zpłaszczemprzewieszonymprzezramię,stałZakrzewski.
Wichurski,ukrywającniezadowolenie,wskazałmukrzesło,
—OddawnapanwWarszawie?—spytałaEwa.—Urlopczysprawysłużbowe?
—Todrugie.Wybierałemsięnawetdopana,majorze,abypodziękowaćpanuzawnioseknamój
awans.
—Towinszujemypanu—powiedziałaEwa;Wichurskibyłdziwnieroztargniony,milczał,jakgdyby
niesłyszał,comówiZakrzewski.
—Dziękuję—uśmiechnąłsięświeżomianowanykapitan.—Aleprzyokazji,majorze—ściszył
głos—jakwyglądawtejchwilisprawa...sprawatejsiatki?
—Prokuraturawojskowakończyśledztwo.Niebyłopana,kapitanie,wkońcowejfazienaszej
roboty,dlategonieznapanszczegółów.Okazałosię,żepanK.otrzymałzadaniezorganizowaniakilku
siatektegotypuwprzemyśle.Hutycynkowe—tobyłajegopierwszapoważniejszarobota.
—Toznaczy,żewporęprzyszliśmy.
—Tak.RolaKrawczyńskiegoograniczałasiędoodbieraniameldunkówodswego„szefa"i
przekazywaniaichumówionymszyfremdoośrodkadyspozycyjnegozagranicą.Częśćmateriałów,
dotyczącychniedoszłychpracownikówsiatki,przesłaliśmydowaszejKomendy.Będziepan
zresztąpewnienaprocesie?
—Sądzę,żetak.Chybaudamisięzwolnićnakilkadni.
Epilog
Byłapóźnajesień.Tegodniaodwczesnegoświtupadałulewnydeszcz.Ranekwstałciemny,posępny,
prawdziwielistopadowy.
WsaliWojskowegoSąduOkręgowegowKatowicachowpółdodziewiątejbyłojeszczepusto.Tylko
sekretarzsądu,sierżant,magisterprawa,układałnastoletrzytomyakt,dokumentyidowodyrzeczowe.
Miałasięodbyćrozprawaprzeciwkoszpiegom.
Dopokojunaradcochwilazaglądałktośwmundurzewojskowym.Nakilkaminutprzeddziewiątą
weszlitamdwajoficerowie.Młodszystopniemiwiekiemzwidocznymszacunkiemzwracałsiędo
kapitanaoczerstwejtwarzyiłysawejczaszce.
—No,aleobrońcaniebędziemiałżadnegopunktuzahaczenia—mówiłporucznik,poprawiającpas
namundurze.—Przecieżtuniemażadnychokolicznościłagodzącychinasz...
—Myliciesię,kolego—przerwałkapitan.—ObrońcąjestadwokatNowakiewicz,atenzawszecoś
musiwyciągnąć.Znajdziejakiśfakt,którywłaściwieniemażadnegoznaczenia,alewjegoustachurasta
dorangizasadniczegoproblemu.Potrafiprzytymtakwyprowadzićtorozumowanie,żewefekciegroźny
przestępcastajesięraptemniewiniątkiem,zaplątanymwjakieś„czarne"moce...Ech,znamjadobrze
tegonaszegomecenasa!—uśmiechnąłsiężartobliwie.
Porucznikniedawałjednakzawygraną.
—Dobrze,obywatelukapitanie...aleprzecieżadwokatniemożewtejsprawie,wobectak
przekonywającychfaktówitakoczywistejzłejwolipróbowaćdoszukiwaćsięjakichśokoliczności
łagodzących.Chybatylkoprzyznaniesięoskarżonychdowiny...Przyznalisię,bocoimwłaściwieinnego
pozostaje?Przecieżtonieprocesposzlakowy.Dowodyleżąnastolesędziowskim,sprawajestjasnajak
słońce.Kwalifikacjaprawnamożetubyćtylkojedna.
Młodyporucznikbyłbardzoprzejętyswojąrolą.Nicdziwnego.Byłatojednazpierwszychspraw,w
którychbrałudziałjakosędzia.Natomiastkapitan—doświadczonyiwyrobionyżyciowoczłowiek—
znałdobrzearkanawymiarusprawiedliwości.Znałtakżeadwokatów...Spokojnieirzeczowotłumaczył
więcterazmłodszemukoledze,żemogąnawetwtakoczywistejsprawiezajśćnieprzewidziane
okoliczności,którepotrafiączasemwyskoczyćwtrakcieprocesuniczymdeusexmachina."
—Sędzia—mówiłkapitan—niemożesięsugerowaćsprawą.Azwłaszczaniewolnomu
przesądzaćnapodstawiezgóryprzyjętegozałożenia.
Dopokojunaradwszedłstarszy,siwypodpułkownik.
—Dzieńdobry,koledzy—odpowiedziałoficerom,którzynajegowidokpodnieślisięzkrzeseł.—
Czywszystkoprzygotowane?
—Tak—odparłkapitan.—Czekamytylkonadowiezienieoskarżonych.
*
Naławieoskarżonych,wasyściekilkupodoficerówKorpusuBezpieczeństwaWewnętrznego,
siedziałodwóchmężczyzn.Pochylony,zespuszczonągłową,tęgawybrunetpodniósłsię,gdysędzia
powiedział:
—OskarżonyRomanKoliński,proszępodaćdokładnepersonalia.
Poodczytaniuzarzutówprzewodniczącysąduprzystąpiłdotejczęścirozprawy,którawsuchym
prawniczymjęzykunazywasięskładaniemwyjaśnień.
—Czyoskarżonyprzyznajesiędowiny?
Kolińskinieodrazuodpowiedział.Wpatrzyłsięniewidzącymspojrzeniemwkątsali,myśląc:poco
towszystko?Wiedział,żeprzegrał.Byłszpiegiem.Byłmordercą.Pochwilijednakprzyszłomunamyśl,
żemożewjakiśsposóbudasięzłagodzićostrośćtychnajcięższychprzestępstw.Czyjednaksięuda?...
Szpiegostwo,zabójstwoBekiera,które—czegosięniespodziewał—zostałomucałkowicie
udowodnione...UsiłowaniezlikwidowaniaMayera...
—Przyznajęsię—odpowiedział.
Sądzacząłpytaćterazojegożycie:okresokupacji,udziałwbandzie,okrespowojenny.Koliński
odpowiadałkrótkimi,urywanymizdaniami.
—Feliksiakapoznałemnawsi,wczasieokupacji.Rozmawialiśmynierazopartyzantceiwreszcie
zorganizowaliśmywspólniegrupęchłopakówzewsi.
—Partyzancką?—spytałprokuratorzironią.
Kolińskinieodrazuodpowiedział.
—...Chciałempójśćznimidolasu.Aletaksięjakośzłożyło,zanamowąFeliksiaka,żebyliśmyu
kilkuchłopów...No,zabraliśmyimtrochężywnościipieniędzy...PotemNiemcynasrozbili.Spotkałem
gopowojnie,kiedybyłemwicedyrektoremFabrykiWyrobówMetalowychwRogowie.
—Opowiedzcietoszczegółowo.
—Siedziałemwjakiejśrestauracji.Tam,wRogowie.Naglektośpodszedłdomojegostolikai
zapytał:niepoznajeszminie?TobyłFeliksiak.Zaskoczyłmniebardzo,bowpierwszejchwili
rzeczywiściegoniepoznałem.Byłmocnozmieniony.Potem...zaczęłosięwszystkoodtego,żeparęrazy
dałemmupieniądzeicośtamzałatwiałem.Onsiędowiedział,żejestemnadośćwysokimstanowiskuw
tejfabryce.Pieniądzemuniewystarczały.Musiałemgoprzyjąćdofabryki.Załatwiłemtojakoś,mimoiż
niemiałdokumentów.Pracowałwmagazynie.Któregośdniaprzyniósłmidopodpisudwadokumenty.
Zorientowałemsię,żechodziowywózpewnejpartiitowaru„nalewo".Alemusiałempodpisać,bo
zacząłmnieszantażowaćprzeszłością,zwłaszczaudziałemwbandzieizmianąnazwiskanaMalinowski.
Byłateżjakaśhistoriazsamochodem,niepamiętamjużjaka.
—Jakdoszłodowaszejucieczki?
—Feliksiakkilkarazygdzieśwyjeżdżałnaparędni.Zacząłemsięjużdomyślać,żezałatwiał
wówczasteswoje„lewe"interesy.Kiedywpadładofabrykikontrola,zdałemsobiesprawę,żeobaj
możemyterazodpowiadać.Feliksiakbyłnatoprzygotowany;powiedziałmi,żeniepozostałonamjużnic
innego,jakucieczkazagranicę.Wziąłemzfabrykisamochód,trochępieniędzyipojechaliśmypod
Szczecin.Zatrzymaliśmysiętamnadwadni.Potemjakiśnieznanymimarynarz,któregowynalazłczy
znałprzedtemFeliksiak,przeprowadziłnasnaniemieckistatekhandlowy.Wtensposóbznalazłemsięw
NRF.Przeztrzymiesiącesiedziałemwoboziedladipisów.Feliksiakawtymobozieniebyło.Kiedy
przyjechałdomniezdwomacywilami,niewiedziałemzpoczątku,ocochodzi.Zaczęlizemną
rozmawiać.Wiedzielioczywiściewszystko.Bardzoszczegółowowypytywaliosłużbęwbezpieczeń-
stwie.Obiecalimiwtedy,żedoPolskibędęmusiałpojechaćtylkonakrótkiokres...
—Ioskarżonytakodrazusięnatozgodził?
—Niemiałeminnegowyjścia.Dziśzdajęsobiesprawęztego,żeFeliksiakumyślnierobiłkantyw
fabryceimniewtowciągał,abyśmypóźniejmusieliuciekać.Tobyłowszystkozgóryukartowane.
—Szkoda,żeoskarżanydopierodziśtozrozumiał.Cobyłopotem?
—PrzezrokbyłemwGardenshafen.Tojestośrodekszkoleniowyjednejzcentralgehlenowskich.
BliskodwiegodzinyKolińskiopowiadałoszczegółachpobytuwGardenshafeniosystemie
szkoleniaszpiegów.Potem,jakbycośsobieprzypominając,dodał:
—Wczasiejednegozzajęćzłamanomikośćnosową.
—Celowo?
—Nie,tobyłprzypadek.Aleonitopóźniejwykorzystali.Zrobilimizabiegplastycznytwarzy,
nosiłemodtądokulary,abyzmienićwygląd...Pamiętam,żekiedyFeliksiakprzyjechałdoGardenshafen
poparumiesiącach,niepoznałmnie...PorokuzostałemprzerzuconydoPolski.Pierwszymczłowiekiem,
zktórymmiałemnawiązaćkontakt,byłKrawczyński...
Siedzącynaławieoskarżonychsiwy,starszypanporuszyłsięniespokojnie.
PoprzerwieKolińskiopowiadałoswejszpiegowskiejdziałalnościnaŚląsku.Zawahałsiętylkoi
zaciął,gdydoszłodomomentuśmierciBekiera.
—Bakierbyłdlanasniebezpieczny.Chciałnawetnamprzeszkadzać,baliśmysię,żezawiadomi
władze.DlategopostanowiliśmyzKrawczyńskimgozlikwidować.
Siwypanpoderwałsięgwałtowniezławy.
—Tonieprawda!—zawołał.—Jawcaleotymniewiedziałem,Toonsampostanowił,samgo
struł.Potemdopiero...
—OskarżonyKrawczyński,proszęnieprzerywać.Potembędzieciemoglimówić.Jakzostała
przygotowanatrucizna?—sędziaponowniezwróciłsiędoKolińskiego.
—Podgrzałemwódkędojakichśczterdziestustopni,rozpuściłemwniejluminal.
—Skądoskarżanywiedział,jaktosięrobi?
—Uczononastam,wGardenshafen...Nawszelkiwypadek.
—Ilebyłotegoluminalu?
—Pięćfiolek.
—Ilekażdafiolkazawierałatabletek?
—Dziesięć.
—Skądoskarżonymiałteniemieckietabletki?
—Częśćprzywiozłemzesobąstamtąd,częśćmidostarczono.
—Codalej?
—Przesączyłemroztwórprzezwatę,wlałemdobutelkipowódce.Takiroztwórniemażadnego
smaku.Ontowypiłwlasku,niedalekoparowu.
PorucznikNowakowski,którysiedziałwgłębisaliobokkapitanaZientary,szepnąłmudoucha:
—Dośmiercibędątenlasekpamiętał.Słuchaj,adlaczegonaławieoskarżonychniemaskrzypka?
—Choryjest.Jegosprawabędzierozpoznanaoddzielnie.
Prokuratorrzuciłokiemnaswójnotesipowiedział:
—Oskarżonymiałusiebiewmieszkaniuprzygotowanątakąsamąilośćluminalu,rozpuszczonąw
alkoholuiwlanądoturystycznej,płaskiejflaszki.GdziechciałtooskarżonypodaćMayerowi?Dlaczego?
—Wjegomieszkaniu,naKościuszki.Mayerteżjużbyłniepewny,zacząłsięłamaćimógłnas
wsypać...
*
WyrokiemOkręgowegoSąduWojskowegoPolskiejRzeczypospolitejLudowejoskarżonyRoman
Kolińskizostałuznanywinnymwszystkichzarzucanychmuprzestępstwiskazanynakaręśmierci.
OskarżonegoWacławaKrawczyńskiegoskazanonakarępiętnastulatwięzienia.