Mierzański Stanisław Kim jesteś Czarny

background image

Rozdział1

ZielonyOpel„Record",skręcającwPiękną,wjechałcałymimpetemwkałużęiopryskał

przechodniów.Szczupłymężczyznawpłaszczuzpodniesionymkołnierzemuskoczyłwbok.Jegoszare
oczymusnęłysamochódzwidocznąniechęcią.Potemprzeniósłwzroknasłupreklamowy.Zainteresował
goafiszjakiegośfilmu.Podszedłbliżejispojrzałnazegarek.Dochodziłowpółdoósmej.„Gdybymsię
pośpieszył—pomyślał—zdążyłbymjeszczedo»Śląska«naostatniseans."

Wzruszyłlekkoramionamiiprzyśpieszyłkroku,alewkierunkuprzeciwnymniżkino„Śląsk".Poparu

minutachwchodziłjużdodużego,białegogmachuwAlejachUjazdowskich.Mimopóźnejporywwielu
oknachpaliłosięjeszczeświatło.Wtymdomuwraziepotrzebypraco​wanodwadzieściaczterygodziny
nadobę.

Mężczyznazdjąłwhallupłaszcz,przerzuciłgoprzezramięizacząłwchodzićnaszerokieschody.
Wpołowiepierwszegopiętraktośzawołał,przechylającsięprzezbalustradę:
—MajorzeWichurski!
Idącyzatrzymałsięispojrzałwgórę.
—Cotam?
—Pułkownikszukałwasprzedchwilą.Ma,zdajesię,jakąśpilnąsprawę.
—Otejporze?
Wichurskiskrzywiłsię.Miałwłasnepilnesprawy,któreczekałynaniegowteczkach.
Czegomożechciećpułkownik?—zastanawiałsię,otwie​rającdrzwisekretariatuszefawydziału.

Postanowiłnagle,żeniewyjedziezWarszawy,zanimniedokończyrozpoczętejroboty.Dosyćjejsię
nazbierałopodczasjegourlopu.Wsekretariaciesiedziałoficerdyżurny,młodyporucz​nik,którynawidok
wchodzącegouniósłsięzkrzesłaipo​wiedziałzzadowoleniem:

—Dobrze,żejesteście,towarzyszumajorze.Właśniemiałem...
—Wiem—przerwałniecierpliwieWichurski.—Jest?—wskazałnadrzwi,obiteciemną

skórą.

—Czekanawasodpółgodziny.
Porucznikbyłtrochęurażony.Nielubił,gdymuktośprzerywał.
Majoruchyliłdrzwi.
—Można,pułkowniku?—spytałoficjalnymtoneminieczekającnaprzyzwolenie,wszedłdo

gabinetu.—Chciałeścoś?—rzucił,sięgającdopudełka„Waweli",leżącegonabiurku.—Słuchaj,
Marian,uprzedzamcię,żenieruszęsięzWarszawy,zanimniezakończęsprawySzczecina...Słyszysz?—
spojrzałnaniegozwyrzutem.

—Owszem—odparłuprzejmiepułkownikSołecki.
Kiedymilczeniezaczęłosięprzedłużać,majorpoprawiłsięwfoteluizmieniłton.
—Cośważnego?—spytałzeźleukrytymzaintereso​waniem.
Sołeckiuśmiechnąłsięnieznacznie.Natowłaśniecze​kał.
—Widzisz,Rysiu—zacząłznamysłem,jakbydobie​rającsłów.—Jesttakarzecz...Chciałbymz

tobąomówićinformację,którądostaliśmyprzedwczorajzwydziałuczwartego.SprawęSzczecina
doprowadziłeśprzecieżwza​sadziedokońca.Zakilkadnimożemyjąjużprzekazaćdośledczego.Ja
wiem,żetynielubiszodrywaniaodpra​cy,zwłaszczawkońcowejfazie...

—Dobrze,żeotymwiesz—mruknąłWichurskizgryź​liwie.

background image

—Mimoto—ciągnąłtamtendalej—chciałbymcipo​wierzyćnowąsprawę.Zwłaszczażezarówno

źródłootrzy​manejinformacji,jakijejcharakterwymagają,abyśmysiętymniezwłoczniezajęli.

—Możenareszciepowiesz,ocochodzi?
—Chodziocynk.Wydziałczwartyuzyskałwiadomość,żezeŚląskadoNiemieczachodnich

przekazywanesądaneonaszymprzemyślecynkowym.Oczywiście,musimytosprawdzić.„Czwórka"
wie,żeźródłoinformacjijestra​czejpewne.Nieznajednak,niestety,żadnychbliższychszczegółów.
Sprawajesttrochędrętwa,jakwidzisz.

—Więctychcesz,żebympojechałnaŚląsk—stwier​dziłraczej,niżzapytałWichurski.—Sam?
—Nie.Sądzę,żetrzebabędziestworzyćgrupę,doktó​rejjużsamsobiedobierzeszludzi.Potrzebny

będzierów​nieżspecjalista.Myślętutajprzedewszystkimotymme​talowcuztwojejsekcji...no,jakżeon
sięnazywa?

—Nowakowski.Alejakimidanymijeszczedysponuje​my?Czy„czwórka"...
—Nie!—przerwałSołecki.—Nicwięcejw„czwórce"jużniewiedzą,prócztego—wyjąłz

szufladyipołożyłprzedmajoremniewielkąkartkę.—Czytaj.

Majorprzebiegłwzrokiemkilkazaledwiezapisanychli​nijek.
—Tak—mruknął.—Rzeczywiście,jesttegoniezbytwiele.Żadnegopunktuzaczepienia.
Milczelichwilę.Zaoknamiwciążsiąpiłdrobny,kwiet​niowydeszcz,wsąsiednimpokojuporucznik

rozmawiałzkimśprzeztelefon.Światłolampyzzielonymkloszem,stojącejnabiurku,padałonapapier,
któregoskąpatreśćtakzainteresowałaobuoficerówkontrwywiadu.

WreszcieSołeckisięgnąłpopapierosaizapytał:
—Orientujeszsiętrochęwtejbranży?
—Awiesz,żetak!—odparłmajorzpółuśmiechem.—Byłczas,żezajmowałemsięcynkiem.

Pamiętaszmożeaferę„R-5"?Przecieżtenfacetzaczynałwłaśnieodcynku.

Pułkownikpotwierdziłruchemgłowy.„R-5".,.Ileżonimkrwinapsuł,zanimrozszyfrowalite

wszystkieskompli​kowanepowiązaniaikontakty.

—Zarobiłeśnatymkulęwpłuca—rzekłcicho.
Wichurskiwzruszyłramionami.
—Staredzieje.Alecośniecośocynkuwówczassiędo​wiedziałem.Oczywiście,niechceszmnie

chybawysłaćjakospecjalistę?

—Nie,skądże.Wystarczy,żewtwojejgrupiebędziejedenczłowiek,którydobrzesięnatymzna.

Sądzę,że...—urwał.

Majorspojrzałnaniegopytająco.AleSołeckiniepowie​dział,coioczymsądzi,gdyżdodrzwilekko

zapukano.

—Proszę—rzuciłniecierpliwie.
Naprogustanąłjedenzpracownikówwydziałuszyfrów.
—Cotammacie?
—„Czwórka"przekazaładonasszyfrówkę,obywatelupułkowniku.Daliściepolecenie,abywam

dostarczaćna​tychmiastwszystkiemateriały,któremajązwiązekzcyn​kiem.To,zdajesię,dotegonależy.

Pułkownikwziąłpodanąmukartkęiszybkoprzebiegłoczamitreść,poczymwzruszyłramionamize

zdziwie​niem.

—Dobrze,dziękuję.Wszystkietegorodzajuinformacjeprzekazujciewdalszymciągubezpośrednio

domnie.

Pracownik„szyfrów"wyszedł.
—Icotynato?—spytałszefwydziału,kiedyWichur​ski,zapoznałsięztreściąprzyniesionejkartki.
—Toniemażadnegosensu.Pocooniszyfrująadresyhut?Możnajeprzecieżznaleźćwkażdej

książcetelefo​nicznej.

—Tak.Sądzę,żesątudwiemożliwości.AlbonaŚląskusiedzifacet,którychcesięwykazaćjakąś

background image

robotąiprzeka​zujewtejchwilibzdurybezznaczenia...

—Widoczniegoprzycisnęli.Wiesz,jaktojest.Mówisięczłowiekowi:nicnierobisz,zacoci

płacimy,itakdalej.

—Możliwe.Możetomiećteżzupełnieinneznaczenie.
—Myślisz,żejestpodwójnieszyfrowane?
—Decydowaćmożeukładadresówlubichkolejność.Ostatniawtejkolejności—tohuta

„Nadzieja".Cobyśpowiedziałnato,żegośćwłaśnieterazniąsięinteresuje?

—Ostatniaalbopierwsza,albożadnaznich.Możetobyćrównieżpotwierdzenieotrzymanego

zadania.Właści​wie,towiemywtejchwilitylesamo,copółgodzinytemu.

Sołeckipotrząsnąłgłową.
—Pamiętaj,żejesttojużdrugisygnałwciągutrzechdni.Wprawdzietreśćszyfruniemadlanasw

tejchwiliżadnegoznaczenia,alesamfakt,żezostałnadany,po​twierdzainformację„czwórki".
Samterazwidzisz,żetrzebajaknajprędzejorganizowaćgrupęiwyjeżdżaćnaŚląsk.

—Jakikryptonim?
—„C4"—rzekłpułkownikipołożyłprzedWichurskimteczkę,doktórejwłożyłobiekartkiz

wydziałuszyfrów.

*

Dochodziłapółnoc.MajorWichurskiodsunąłfiliżankęznawpółwypitąkawąiodkaszlnął.Dymz

papierosówwisiałwpokojujakgęsta,szarachmura.Wichurskiwstał,otworzyłszerokooknoiprzez
paręminutwdychałwil​gotne,deszczemprzesiąkniętepowietrze.

Rozbolałagogłowa.Oddwóchgodzinbezskutecznieusiłowałrozwiązaćzagadkętajemniczych

szyfrówzadre​samihutcynkowych.Comiałyoznaczać?Ktojewysłał?Poco?Dokogo?Oczywiście,
tegonierozwiążedzisiejszejnocy.Anion,aniwydziałszyfrów,doktóregozwróciłsięzprośbąo
pomoc.Zresztą—ktowie?

Wyszedłzeswegopokoju,zamykającgonaklucz,skręciłwstronęschodówiszybkimkrokiem,aby

rozprostowaćkości,wbiegłnatrzeciepiętro.Tutaj,mimopóźniejpory,pracowałajeszcze„szyfrówka".

Wmałympokoiku,oświetlonymtylkolampąstojącąnabiurku,dwóchpracownikówwydziałutoczyło

ocośzawziętyspór.Nawidokwchodzącegoumilkli,ajedenpo​wiedziałznutązniechęceniawgłosie:

—Jeszczenic,towarzyszumajorze...Niewybrnęliśmyztego.
Wichurskiopadłnastojącywkąciefotel,westchnąłiodparł:
—Wcaleniewymagam,abyścietozrobilijużdziś.
Widaćbyłojednak,żejestodrobinęrozczarowany.
Starszyzpracowników—niski,przygarbiony,ołysejczaszceizmęczonych,przekrwionych

oczach—rzuciłjakbyodniechcenia:

—Pamiętamjednątakąsprawę,wktórejdwóchagen​tówwywiaduwojskowegoprzekazywałosobie

wzajemniesametylkoadresyróżnychinstytucji.

Majorspojrzałnaniegoznagłymzainteresowaniem.
—Rozwiązaliścieto?
—Tak.Tobyłoproste.Przedostatniadresoznaczałzawszemiejscenastępnegoichspotkania.

Wpadliśmynatoszybko.Aletutaj...Wpoprzedniejinformacjiniebyłożadnychadresów,więctochyba
nieto.

—Japamiętamszyfry,wktórychadresoznaczałna​zwiskospalonegoagentaalbokilkuagentów—

zauważyłdrugipracownik.—Posługiwaniesięadresamitobardzoznanysposóbprzekazywania
informacji,powiedziałbymnawet:oklepany.Dlatego...—urwałiuśmiechnąłsięzza​żenowaniem.—
Dlategowłaśniespieraliśmysięprzedchwilą.Bo...

background image

—Uważam—rzekłcierpkostarszypracownik—żenależypoczekaćkilkadni.Jeżelinadejdzie

jeszczejednawiadomość,możezestawienietychtrzechpomożenamwrozwiązaniuzagadki.

—Czekaniemnicniezałatwisz—mruknąłtamten.
—No,więcpróbuj!—żachnąłsięłysy.—Janadziśmamjużdosyć.Północminęła.
Wstałzzabiurka,zamknąłzhałasemszufladęizacząłostentacyjnieskładaćrozrzuconepapiery.Już

czwartydzieńwychodziłzCentraliotejgodzinie.Byłstarymfachowcemiświetnympracownikiem,ale
jegosłabezdro​wieniewytrzymywałoostatnionawałuroboty.Pomyślałprzelotnie,żetrzebabędzie
chybawziąćwreszciezaległyurlop.

*

WgabinecieWichurskiegoczterejmężczyźniijednako​bietaodparugodzinomawialiwyjątkowo

trudnezadania,postawioneimprzezszefawydziału.

—Brakpunktuzaczepienia—powtórzyłWichurskidwukrotnie.
Tobyłapodstawowatrudność,októrąsiępotykalicochwila,kiedyktóryśrzucałcoraztonowe

koncepcje.

—Niemamywyjścianaichbazę—stwierdziłkapitanZientara,pracownik„trójki".Odszeregulat

tkwiłpouszywprzemyśleiWichurskibardzosobieceniłjegoobecnośćwgrupie.Okapitaniemówiono
wCentrali,żenigdyniezawodzi.

—Właśniedlatego—rzekłmajor—problemśrodo​wiska,zktóregomógłbyćzwerbowany

agentczyteżagenci,musimynarazieodłożyćnadalszyplan.

—Majorze,jakuzgadniamykontakty?WyjedzieciejakoinspektorNajwyższejIzbyKontrolii

będziecieprzezpewienczasosobąwystępującą,żetakpowiem,oficjalnie.Aletonammożetrochę
utrudnićwspółpracęzwami.

—Kontaktyomówimyszczegółowodopieropozatwier​dzeniuplanuprzezpułkownika—odparł

Wichurskipochwilinamysłu.Samjeszczewtejchwilidokładnieniewiedział,jakgrupabędziesię
wzajemnieporozumiewać.

PorucznikEwaJasińskapodniosłanamówiącegoswojejładne,ciemnoniebieskieoczyilekki

uśmiechprzewinąłjejsięprzezwargi.

—Niemożemysięprzecieżograniczyćjedyniedogma​chusłużbybezpieczeństwa—zauważyła.—

Azdrugiejstrony,niemożliwejestwtejchwiliustalenieżadnychkonkretnychform
kontaktowaniasię,bopoprostuniewiemy:kiedy,kogoigdziebędziemyszukać.

—Wiatruwpolu—mruknąłporucznikNowakowski,przeciągającsięwfoteluzeznużeniem.
Zientaraobrzuciłgokarcącymspojrzeniem.
—Abyciętenwiatrsolidnienieoziębił—powiedziałsurowo.—Towarzyszumajorze,wydajemi

się,żeJasiń​skamarację.Okontaktachmożemyprzecieżmówićtam,naŚląsku,jaksytuacjasiętrochę
wyjaśni.Azwłaszcza,jakbędziemywszyscyzorientowaniwobecnymsystemiepracyhutcynkowych.
Moimzdaniem,trzebazwrócićspecjalnąuwagęnatajnąkancelariędyrektorainaobiegdokumentacji.
Tutajmożesiękryćźródło,zktóregoczer​panesąinformacje.Wiemywszyscyotym,że...

—Oho,Zientarazaczynareferat—szepnąłNowakow​ski,przechylającsięzkrzesłemwstronęEwy.

—Maszpapierosa?

Podałamuotwartepudełko„Grunwaldów".
—Eee...—skrzywiłsię.—Takiesiano.Igryzie,iza​ciągnąćsięniemożnaprzyzwoicie.
—Majorpalimocne,weźodniego.Awogóle,nieprze​szkadzaj.
—Siedziałemostatnioprzykilkusprawach,którewy​działśledczyskierowałjużdoprokuratury—

mówiłdalejkapitanZientara.—Bałaganwobiegudokumentacji,wy​dawanienaparędnidokumentów,
którewtymsamymdniupowinnywrócićdoszafypancernej,anawet—cojużjestzupełnymskandalem

background image

—wyrzucaniedokoszakalkimaszynowej,towszystkostwarzaidealnewarunkidoujawnianiatajemnicy
państwowej.

PorucznikSkowroński—wysoki,przystojnybrunet—ziewnąłdyskretnieispojrzałnazegarek.
—Proponuję,majorze—ciągnąłZientara—abyjednązpierwszychnaszychczynnościpo

przyjeździebyłodokładneprzyjrzeniesięsprawom.

—Jaktosobiewyobrażaciewpraktyce?
—Oczywiście,niemysami.Iniezapośrednictweminspektorówkontroliresortowej.Ale...
—JestprzecieżwśródnasinspektorNIK-u,zszeroki​miuprawnieniami—rzuciłNowakowski.
Wichurskiuśmiechnąłsiękątamiust.
—Ale—mówiłkapitan,niezadowolony,żemuprze​rwano—dotejrolitrzebawykorzystaćtylkoi

wyłącznieterenowąsłużbębezpieczeństwaijejpoufneinformacje.

—Materiały—dodałmajor.—Zokresuconajmniejjednegoroku.Sądzę,kapitanie,żetowysię

zajmiecieana​lizątychmateriałów.Odpowiadawamto?

—Owszem—odparłZientaraznietajonymzadowole​niem.—Mamwtejdziedzinietrochę

doświadczenia.

—Ewa—Wichurskispojrzałnaniąprzelotnie,awje​gooczachzabłysłajakaśiskierka—jako

doświadczonyprawnikidobrypsycholog,obdarzona,jakwiemy,dużąintuicją...

—Oho!—mruknąłznowuNowakowskiiumilkłspe​szony,bomajorobrzuciłgokrótkim,ostrym

spojrzeniem.

—Ewazajmiesięprawdopodobnieinwigilacją.Tonajczulszastronanaszegozadania.I

najtrudniejsza.

Jasińskauśmiechnęłasięlekko.Nieobawiałasiętrud​negozadania.Pracującodośmiulatw

kontrwywiadzie,dostawałajużniejednokrotniepodobnepolecenia.Pozatympociągałająwspółpracaz
Wichurskim.

ZewspółpracytakiejcieszyłbysięniejedenpracownikCentrali.PartyzantArmiiLudowej,oficer

oddziałówzwiadowczychIArmii,odznaczonydwukrotnieKrzyżemGrunwaldu,apóźniejOrderem
OdrodzeniaPolski...Po​dziwianogo,szanowano,zazdroszczono.

Powyjściuzwojska,mimotrudnejiabsorbującejpracywCentrali,Wichurskipotrafiłjednak

skończyćwyższestudiaprawnicze.Itorównieżwzbudzałoszacunek.

—PorucznikuSkowroński—zwróciłsięzkoleidoprzystojnegobruneta.—Dowasbędzie

należałałącznośćpomiędzynaszągrupąaWarszawąiwspółdziałaniezko​mórkamipomocniczymi.
Zwłaszczaz„szyframi"iz„czwór​ką".

—Anamiejscu?
—NaŚląsku?Będzieciewczasiecałejnaszejakcjipra​cowaćwWojewódzkimUrzędzie

Bezpieczeństwa.Niewi​dzętu,niestety,dlawasnicspecjalnieatrakcyjnego—uśmiechnąłsię.—
Ciągłe,systematyczneutrzymywaniekontaktówpomiędzynamiaCentraląimiędzypracownikami
grupy.Organizowanie,wraziepotrzeby,pomocyzestronysłużbybezpieczeństwa,anawetmilicji.Cóż
jesz​cze...Właściwie,toprzedewszystkimkoncentrowaniewwaszymrękuwynikówakcji.

—Aja?—spytałNowakowski,gaszącpapierosa.
—Wy?Metalowiec,specjalistaodcynku—ijeszczepytacie?Fachowapomoc,ocenaitakdalej.

Samiwiecie.Wraziepotrzeby,równieżpomocdlaEwy.

—Całaprzyjemnośćpomojejstronie—rzekłporucz​nikszeptem,agłośnoodparł:—Oczywiście,

towarzyszumajorze.

*

PociągpośpiesznydoKatowicruszyłzDworcaGłów​nego.Jakiśspóźnionypasażer,gwałtownie

background image

machającręka​mi,biegłprzezkrótkąchwilęwzdłużprzesuwającychsięwagonów,wreszcieuczepiłsięi
wisiałtak,niemogącotworzyćdrzwi.Ulitowałsięnadnimjedenzpodróż​nych,któryz
zainteresowaniemobserwowałprzezoknotenbiegzapociągiem.Otworzyłdrzwiizziajany,czerwonyna
twarzymężczyznawylądowałszczęśliwiewjed​nymzprzedziałów.

EwaJasińskaodetchnęłazzadowoleniem.Przymknęłaokno,poprawiłarozburzonewiatremwłosyi

wróciładoprzedziału.

MajorWichurskiodsunąłsię,robiącjejmiejscepodoknem.Jechalijako„małżeństwo",mielina

palcachobrączkiiwyglądalinaokojakzakochana,niedawnopo​ślubionapara.Elegancki,tweedowy
kostiumEwyiciem​nobrązowe,świetnieskrojoneubraniemajoraprezento​wałysiębardzodobrzew
przedzialepierwszejklasypo​śpiesznegopociągu.

Prócznich,wkącie,przydrzwiach,zdawałsiędrzemaćodpierwszejchwilimężczyznaoszczupłej

twarzyisen​nychoczach.Niemiałwalizki,tylkoskromnątorbęzimi​tacjiskóry,ajegowiatrempodszyta
jesionkawzbudzałajeżelinielitość,towkażdymraziewspółczucie.Wyda​wałosiętrochędziwne,że
podróżujepierwsząklasąima​jorosądził,żejestprawdopodobniepracownikiemPKP.

Miejscanaprzeciwnichzajęlidwajmężczyźni,bardzozaaferowani,jakgdybykończyliterazod

dawnaciągnącąsięrozmowę.Wyższyznich,tęgi,wwiekuokołoczterdzie​stupięciulat,oszerokiej,
zdrowejtwarzy,takiej,októrejmówisięzazwyczaj,żejestdobrodusznaiszczera—wpa​kowałna
siatkęgrubowypchanątorbęskórzanąiterazspoglądałnaniącopewienczasniechętnie.Widocznie
zawartośćtorbyprzyczyniałamutrochękłopotu.

Drugimężczyzna,ochudej,wystającejgrdyce,którawciążmusięporuszała,jakbycośprzełykał,

miałtypowywyglądurzędnika,zeswojąbladątwarzą,lekkozaczer​wienionymipowiekamizmęczonych
widaćoczuizapadniętąklatkępiersiową.Wtonie,jakimsięzwracałdoswe​gotowarzysza,byłaledwo
dostrzegalnanutkaugrzecznieniaczynieśmiałości.

Kiedypociągruszył,wyższywstałiwyszedł,mówiącdotamtego,żekupiwwagonierestauracyjnym

bloczkinadwaobiady.Poparuminutachwrócił,trochęzagniewany.Okazałosię,żenapierwsząturę
wszystkiebloczkizostaływykupione,kiedypociągjeszczestałnaperonie,istarszykelnerporadził,aby
odrazuwykupićnadrugąturę,odKoluszek.

—Kupiliście?—spytałniższy.
—Tak.
Siedzielichwilęwmilczeniu.
—Alewiecie—zacząłmężczyznazchudągrdyką—żepostawieniesprawyprzezDomagalskiego

byłozupełniebeznadziejne.Przecieżonniebierzewcalepoduwagę,żeunaswhutnictwieistniejąplany
inwestycyjne,żeistniejąjakieśnormyfinansowe,którenamniepozwalająnatakiewyskoki,jakieon
proponował.

—Awypatrzycienatotylkooczamiksięgowego—odparłwyższytrochęniecierpliwie.—Trzeba

rozumowaćelastyczniej—wykonałparęnieokreślonychruchówrę​ką.—Planywróżnychsytuacjach
mogąulegaćzmianom.Ipowinny.

—Dyrektorze,notopocoteplany,jeżeliwciążjema​myzmieniać!—żachnąłsięmężczyzna,

nazwanyksięgo​wym.—Przecieżzatymstoicałaprodukcja,przygotowa​niemateriałowe,surowcowe,a
teraztowszystkomusimyprzerabiać.Takakołomyjkarozbijacałąrobotę.

Dyrektorwzruszyłramionami.Wgruncierzeczyzga​dzałsięzksięgowym,alecotubyłojeszczedo

dysputowania,jeżeliwszystkoitakzostałotam,wWarszawie,uchwalone,podpisaneikropka.

Uczułbólwkolanie,mruknął,żepewniebędziedeszcz.Księgowypopatrzyłprzezoknoikiwnął

głową.Nadwo​rze,mimowczesnegopopołudnia,byłoszaro,wiatrzginałdoziemiprzydrożnekrzakii
rozrzucałpopolachgarściezeszłorocznej,zeschłejtrawy.

Mężczyznawroguprzedziałunakryłgłowępłaszczemipewnieusnął.Ewaspoglądaławzadumiena

przesuwa​jącesięzaoknemzabudowaniajakiejśstacji.Myślałatrochęotym,jakbędziewyglądaćich

background image

robota,zwłaszczakie​dyszefemgrupyjestsamWichurski.Jechalirazemnajegowyraźneżyczenie.W
jednymzdalszychwagonówdrzemałpewnielubczytałNowakowski.Resztagrupymiałaprzyjechać
dopieronadrugidzień.

Księgowyzachrapałdonośnie,ocknąłsięiprzetarłoczy.Potemprzyjrzałsiędyrektorowiinagle

spytałzniepoko​jem:

—Wzięliściewszystkiesprawozdania?
—Tak.Czekajcie,jeszczesprawdzę...
Dyrektorwstał,sięgnąłnapółkęizdjąwszystamtądswojąpękatątorbę,położyłjąsobienakolana.

Przezchwilęmocowałsięzupartymzamkiem,syknąłzbólu,bozadrasnąłsobiepalce,wreszciezamek
puściłitorbasięutworzyła.Nasamymwierzchubyłakolorowa,kraciastapiżama,ręcznik,przybory
toaletowe,wszystkowwielkimnieładzie.Ichwłaścicielnienależałwidaćdoludzizbyt
systematycznych.Wreszciepodręcznikiemukazałysiędwieróżowe,tekturoweteczki,związane
kokieteryjnienakokardkę.Jednamiałanapis:Sprawozdanierocznehuty,druga:Sprawozdanie
kwartalne.

Spodróżowychteczekwysunęłasiętrzecia,zielona,bezżadnegonapisu.Dyrektorpopatrzałnaniąze

zdziwieniem.Księgowypatrzałrównież,ajegojasne,postrzępionebrwiunosiłysięcorazwyżejiwyżej.
Przechyliłsięwstronędyrektorairzekłkonspiracyjnymszeptem:

—Pocóżzabieraliścieplanyprodukcjispecjalnej?
—Psiakrew,musiałymisięzaplątaćmiędzyteczkami...Zresztąniejesttotakieważne,itak

będziemyprawiewszystkozmieniać.Zabiorętodosiebie,ranooddamdotajnejkancelariiibędzie
spokój.Słowodaję,zupełnienierozumiem,dlaczegotozabrałem...

—Nakonferencjęniebyłoprzecieżwcalepotrzebne.—Wgłosieksięgowegodałosięzauważyć

lekkąnaganę.

—Tak,alejednakmogłasięprzydać.
—Powiedzciesami,dyrektorze...agdybytaktateczkazginęła?
Dyrektorwzruszyłramionami.
—No,cóż.Ostatecznie,niekwitowałemwtajnejkan​celariiodbioru.Gdybyzginęła,naczelnymau

siebieoryginał.

—Byłobywamjednaktrudnosięwytłumaczyć.
Dyrektornieodpowiedział.Spojrzałnazegarek,potemnabudynkiprzesuwającesięzaoknemi

wstał,zapinającmarynarkę.

—Idziemy?—spytałksięgowy.
—Tak.ZarazKoluszki.
—Przepraszam—wtrąciłnaglemężczyznazroguprze​działu,któryodpewnejchwiliniespał,lecz

czytałgazetę.—Niewiecie,panowie,przypadkiem,czymożnajeszczewykupićbloczeknaobiad?

—Sądzę,żetak—odparłdyrektor.—Niemaspecjal​negotłokuwpociągu.
Sięgnąłpotorbęizastanawiałsięprzezchwilę.Byłaciężka,niechciałomusięjejzabieraćdo

wagonurestaura​cyjnego.Spojrzałnamłodegoczłowieka,aletennajwi​doczniejmiałzamiariśćnaobiad.
Zwróciłwięcwzroknasiedzącąnaprzeciwparęi,przywołującnaustauprzejmyuśmiech,conawidok
Ewyniebyłowcaletrudne,zapytał:

—Czypaństworównieżwybierająsięteraznaobiad?
—O,nie!—Ewaodwzajemniłasięuśmiechem.—Myśmysięsamizaopatrzylinadrogę.

Zresztą,mężowiniesłużykuchniarestauracyjna.

—Wtakimrazie,czymożemypaństwaprosićozwró​cenieuwaginanaszerzeczy?—Wskazałna

wiszącepłaszczeiobieteczki.—PaństwochybaniewysiadająprzedKatowicami?

—Nie—odparłaEwa.—Dobrze,zaopiekujemysięrzeczami.
Młodymężczyznawysunąłsięzprzedziału,podążającwstronęwagonurestauracyjnego.Zanim

background image

wyszlidwajzgłodnialiizmęczenikonferencjąpracownicyhuty.

—Widzisz—odezwałsięmajor,kiedytamcioddalilisięjużoddrzwiprzedziału—masztuodrazu

kapitalnyprzykładnato,comówiłZientara.Dyrektorhutyzabierazesobąwteczcetajnedokumentyi
wcaleotymniewie.Gdzieonje,dojasnejcholery,trzymałwtymswoimbiu​rze?Dlaczegonieoddał
przedwyjazdem?Jabymtakiegofacetazmiejscawylałzkierowniczegostanowiska.Aprzy​najmniej
zdrowonauczyłrozumu.

—Alepopatrz,jakiemadonaszaufanie!—uśmiech​nęłasięEwa,wskazująctorbęzdokumentami.
—Ciekawe,czydonasobojga,czyteżtylkodotwoichpięknychoczu...
—Zostaw.Mniezaciekawiacośinnego.
—Tenmłodyczłowiek,któryrazemznimiwyszedłnaobiad?
—Tak.Niedziwiłabymsię,gdybyśmysięjeszczeznimspotkali.
—Wjakichokolicznościach?
—Och,niewiem...
Niechciałabliżejsformułowaćswojejmyśli,amajornienalegał.
Podobrejgodzinieobaj„hutnicy"wrócilizzadowolo​nymiminamidoprzedziału.Bystrzejszy

obserwatordo​strzegłby,żenieobyłosiębezwzmocnieniaduchaiciałakilkoma„głębszymi".Tużzanimi
cichowsunąłsięmłodymężczyznaiznówzagłębiłsięwczytaniugazety.

DyrektorzapaliłpapierosaizwróciłsiędoEwy:
—Bardzopani...—poprawiłsięszybko—państwudziękujęzaopiekąnadrzeczami.
—Ależproszębardzo.Todrobiazg—odparłWichurski.
—Konferencjawministerstwietrwałatakdługo,żeniezdążyliśmyjużniczjeśćprzedodjazdem.
—Ach,tekonferencje!Zabierajączłowiekowipołowęwolnegoczasu,aniezawsze

przynosząpożytek—westchnęłaEwa.

Księgowyspojrzałnaniązpełnąaprobatą.
—Zwłaszczakiedypróbująnanichzmieniaćto,cojużoddawnazostałoustalone—rzekł

niechętnie.Myślamiwciążjeszczetkwiłnasaliministerstwa.

—Takieplany—zaczęłaEwaznamysłem—tosięchybaprzecieżustalaraznakilkalat?
—Różniebywa—dyrektoruśmiechnąłsięwyrozu​miale.—Wydajemisięjednak,żepanichyba

niemusizaprzątaćsobiegłowykonferencjamiiplanami?

—Kiedytobardzociekawe—odparła.
—Jakczasem.—Obajpanowiezhutyspojrzelinasie​biezrozbawieniem.—Tosą—mówiłdalej

dyrektor—bardzopoważnezagadnienia.Hutnictwotonaszedewizy.Nietylkowęgielidziezagranicę,
aleicałyszeregwyro​bówhutniczych.

—Ajednak—wtrąciłmajor,którywyglądałjakbysięnagleobudził—węgiel,jakdotychczas,jest

naszympod​stawowymsurowcemeksportowym.

—Oczywiście.Aleniechpanweźmienaprzykładelek​trody.Alboprodukcjęspecjalną.
—Whutnictwie?—spytałaEwa.
—Tak.Sątospecjalneasortymenty,bardzoważnedlaprzemysłupaństwowego.
—Topanchybajestjakimśważnymdyrektorem—rzekławpodziwie.
—Poniekądtak.Wtejteczce,którąpanisięzaopieko​wała,sąnaprzykładdokumenty,któreznają

tylkotrzyosobywkraju:naczelnydyrektorhuty,minister—ija!

Księgowychrząknąłiporuszyłsięniespokojnie.
—Niedługodojeżdżamy—powiedział,chcącodwrócićuwagędyrektoraodspraw,któreznają

tylkotrzyosoby.Aledyrektorjużsięrozpędził.

—Takaprodukcjama,jakjużmówiłem,ogromneznaczenie.MamyprzecieżwPolscewielu

zdolnychspecjalistów,nowewynalazki,wiążącesięrównieżizprodukcjąspecjalną.

—Czytodużafabryka,wktórejpanpracuje?

background image

—No,hutycynkuniemożnanazwaćfabryką—uśmiechnąłsiępobłażliwie.—Gdybypani

sama,nawetbardzopowierzchownie,przyjrzałasiępracytakiejnaprzykładhuty„Zjednoczenie",
zrozumiałabypani,czymjestdlanascynk.Ostatniojedenzmłodych,zdolnychinżynierówwpadł
napomysł...—urwałichrząknął.—Tak,oczywiście,bliżejotychrzeczachsięniemówi.

—Zwłaszczawpociągu—szepnąłksięgowy,któryażpobladłzirytacji.Tenbałwandyrektorma

stanowczozadługijęzyk.Niechktośusłyszyidoniesie,gdzietrzeba,abędziedopieroładnypasztet!
Potem,jakzwykle,dyrek​torsięwyłgaiwszystkoskrupisięnaksięgowym.

Pociągzwalniałcorazbardziej,poobustronachwagonubłyszczałyświatłaKatowic.Dojeżdżali.










Rozdział2


Dochodziłaczwartarano.Dzieńwstawałchłodny,niebobyłoczysteipogodne.Kwiecień,tak

kapryśnytegoroku,kończyłostatniądekadępodznakiemsłońca.

Whuciecynkowej„Nadzieja"szmelcerzyodpółgodzi​nybylijużprzypracy.Majsteroddziału

piecówmuflo​wych,krzywonogi,pokaszlującyBernardWyciślik,prze​chodziłodstanowiskado
stanowiskaroboczegoikręciłnosem.Cośmusięniezgadzało.Przecieżwszyscyprzyszli,jakzwykle,o
trzeciej.Nikogoniebrakowało.Terazjed​nakmłodyKowolobsługujedwapiece.

—KajsiępodziołstaryGanysz?—mruknąłdosiebie,przecierajączaspaneoczy.
Ktośstanąłtużzanimipowiedział:
—Dzieńdobry,paniemajster.Conowego?
Odwróciłsię,trochęzdziwiony.Tobyłtennowyinży​nierzKrakowa,cogopoAkademiinapraktykę

przysy​łali.KowalskiczyKowalewski,jakośtak.

—Anic,panieinzinierze.—NiechciałmówićoGanyszu.
—Jedenszmelcerznieprzyszedłdziśdopracy.Zacho​rował—rzekłinżynierKowalski,odpinając

guzikprzykołnierzuwiatrówki,bowhalibyłogorąco.—WalentyGanysz.Zresztą,pewniejużwiecie.

—Atak—przyznałmajsterskwapliwieipomyślałzdziwiony:„skądtynpieronwie?"—

Kowolrobinadwóchpiecach.

Nagleprzypomniałomusię,żeuGanyszówwczorajbyłowesele.Córkęwydawalizamąż.Stary

„zachorował",bosiępewniespił.

Tymczaseminżynierpodszedłdopieca,uważnieprzy​glądającsięmuflom.Zdawałomusię,żew

jednymmiej​scujakbytroszkęjednaznichbyłanieszczelna.Tlenekcynkumógłsięwówczasulatniać.

—Jakatemperatura?—spytałszmelcerza.
—Tysiąc—odparłtamten,przelotnierzucającokiemnatermometr.Byłodopieroosiemset.

Ciekawbył,czyinżyniertozauważy.

Odtygodniaszmelcerzeizlewaczepróbowalinawszyst​kieznaneimsposobyprzyłapaćnowego

inżynieranajakimśbłędzie.Zachowywalisiętakzresztąwobeckaż​dego,ktoprzychodziłdohutyna
kierowniczestanowisko.

Kowalskiego,którywszystkodostrzegł,bawiłototro​chę.Nieodczuwałwtymwyraźnejzłośliwości,

leczcośwrodzajupsotnejgry.Zochotąpoddałsięjejwymogom,wytykającnatychmiastkażdy
spostrzeżonybłądireagu​jącnakażdąpróbę,jakiejgopoddawano.

background image

Toteżiterazuniósłbrwiwgóręzudanymzdumieniemipowiedział:
—Wyściepewnieteżbylinaweselu,co?Ćmiwamsięjeszczewoczach.Otejgodzinie

temperaturapowinnajużprzekraczaćtysiącstopni,aniewlecsięnaośmiuset.

Szmelcerzopuściłgłowę,kryjącśmiech.Grałwdruży​nie„Zabrze",byłzagorzałymwielbicielem

sportuiterazpomyślał:„Jeden—zerodlategokrakowskiegogacka".Amajsterpodrapałsięponie
ogolonejbrodzie,usiłującwydedukować,skądinżynierwieoGanyszowymweselu.

TymczasemKowalskiopuściłoddziałpiecówmuflo​wych,przezchwilęzastanawiałsię,czy

niezajrzećdohalikwasusiarkowego,alerozmyśliłsięipodążyłwstronąstołówki.Dochodziłowpół
dopiątej,należałozjeśćśnia​danie.

Wdużej,ciepłejsalibyłoniemalpusto,tylkoprzybufe​ciekrzątałasięprzysadzistablondynka,

ścierającladę,mokrąodrozlanegopiwa.Nawidokprzystojnegoinżynieraodłożyłaścierkęispiesznie
wytarłaręcewfartuch.Wie​działajuż,żezarazpodejdzie,przywitasię—możenawetpocałujewrękę,a
potempoprosioherbatę.

—Dzieńdobry,paniIreno—usłyszałamiły,metalicz​nygłos.—Śliczniepanidziśwygląda.Dobrze

sięspało?

—Dobrze,jazawszedobrześpię—roześmiałasię.Naglezrobiłojejsięwesoło.Poprawiła

rozrzuconewłosy,ukradkiemrzuciłaokiemdolusterka,leżącegozboku,przygablocie.„Nossię
świeci"—pomyślałazprzestra​chem.—Herbatypanudaćczybiałejkawy?

—Możebyćkawa.Izedwiebułeczkazserem.Jaktomiło,żemogęsobietrochęzpaniąpogadać.

Wiepani,nieznamtujeszczeprawdęnikogoitrochęmitęsknozaKra​kowem.

—O,japanarozumiem—westchnęła.—Jakczłowiekniemadokogoustotworzyć,tosmutno.

Kiedyśprzyjeżdżałtuprzezparętygodnitakireferentzjednejspółdziel​ni...Onitutajpracowali,coś
budowali.Teżsięskarżył,żetęsknizadomem,botutajnikogonieznał.Ciągledomnieprzychodził—
zaśmiałasięizarumieniła,niewiadomoczemu.—Nawetprzystojnybyłzniegochłopak.Tylkotrochę
natrętny...

—Jakja?—spytałKowalskiipochyliłsiękuniejprzezladę.Odsunęłasiętrochę,bowgłębisali

jeszczektośsiedział.

—Nie,coteżpan...Tamtenbyłinny.Zresztąpotrzechtygodniachwyjechał.
—Dlaczego?
—Wiepan,taspółdzielniapodobnoźlepracowałaczycośtakiego.Późniejprzyjechaliinni...
—Innaspółdzielnia?
—Tak.Sątuprzecieżodparudni.Musiałpanichwi​dzieć.Kierownikwstąpiłraznapiwo.Taki

łysawy,woku​larach.Podobnobardzopracowity,aleniesympatyczny.

—Aja,jakijestem?—dopytywał,przytrzymującdło​niąjejszorstką,wilgotnąrękę.—Bardzo

niemiły?

Zaprzeczyłaruchemgłowy.Odeszłaodlady,położyłanatalerzdwienajładniejsze,rumianebułeczki

zserem,nalaładoporcelanowegokubkakawy,palcemwyciągnęłapły​wającynapowierzchnijakiś
okruch.Spojrzaładogablot​ki.Byłytamjeszczewczorajszepączkiitortorzechowy.

—Możepodaćpanucośsłodkiego?—spytałazwaha​niemizarazpożałowałategopytania,bo

Kowalskiodparłzpółuśmiechem,patrzącjejprostowoczy,żeowszem,alenieterazinietutaj...może,
jakwybiorąsięwieczoremdokina,towtedy.Udała,żeniezrozumiałaaluzji.Nakinojednakzgodziłasię
beznamysłu.Niecodziennietrafiałjejsiętakiładnychłopieciwdodatkuinżynier.

Jedzącśniadanieprzystoliku,zacząłsięzniąterazdroczyć,wypominającowegoreferentaze

spółdzielni,po​temkierownikawydziaługospodarczego,chudegoAlojza,zktórymwidziałjątrzydni
temunaulicy—anawetmajstraWyciślika,nacojużsięoburzyła,bostaryizkrzy​wyminogami.

PowyjściuzestołówkiKowalskiprzesiedziałażdojedenastejwbiurze,apotemwyszedłznowudo

oddziałupieców.Szmelcerzeskończylijużrobotę.Wczesnymwieczoremprzyjdąnaichmiejsce

background image

zlewacze,aledowieczorabyłojeszczedaleko.Inżynierzajrzałdosiarkowni,pokrę​ciłsiętrochęprzy
magazynie,potemodwiedziłlaborato​riumanalityczneiwdałsięwdłuższąfachowądyskusjęz
chemikaminatematrafinacjicynkumetodą„NewJer​sey".Wreszcieuznał,żeporanaobiad.

*

KapitanZientaraodsunąłniecierpliwiepodanąmuteczkę.
—Nietę,poruczniku—powiedziałtonemlekkopoiry​towanym.—Mówiłemwamprzecież,że

chodzimioostat​niprotokół.

PorucznikzWojewódzkiegoUrzęduBezpieczeństwaspojrzałnateczkę,zafrasowałsięiwestchnął.
—Aprosiłemwkancelarii,żebyostatni...—szepnąłnieosobowo.Starającsięnierobićhałasu

swymiciężkimibutami,ostrożniewyszedłzgabinetu.

Zientaraznowupogrążyłsięwstudiowanieprotokółów.Robiłtozwrodzonąsobiepedanterią,

analizujączna​mysłemzdaniepozdaniu,chwilaminawetodczytującjepółgłosem.

Wpewnejchwiliskrzywiłsięniechętnie.
—Ględzi...—mruknął,sięgającposzklankęzwy​stygłąherbatą.Jakiśnieznanybliżej

inspektorkontroliresortowejzabawiałsięwprzydługie,zupełniezbyteczneopisy.

...Kancelariatajnazatrudniatrzechpracowników.Każ​dyzpracowników,zatrudnionychwwyżej

wymienionejtajnejkancelarii,maokreślonąfunkcję,wynikającązzatwierdzonegoprzeznaczelnego
dyrektorahutypodziałuczynnościdlatejżetajnejorganizacji.Dozadańkierownikakancelarii
należy…

—Cozabałwan—rzuciłdosiebie,odkładającprotokół.Inspektor,widocznieniebardzo

wywiązawszysięzeswegozadania,niemiałoczympisać.Wpakowałwięcdoprotokółucałąniemal
instrukcję.

Drzwiskrzypnęły,wróciłporucznik,niosąckilkateczek.Jednąpołożyłnabiurkuprzedkapitanem,

inneumieściłnawszelkiwypadeknasąsiednimstoliku.

—Tojestjużnapewnoostatniprotokółzhuty„Na​dzieja".Pierwszykwartałtegoroku.Proszę...
Zientarapokwitowałteczkękrótkimchrząknięciem.Je​gogruby,czarnybrulionzdawałsiępęczniećz

każdągodzi​nąodwciążprzybywającychnotatek.

—Jakieśaktualnesygnałystamtąd?
—Jakieś...toznaczy...nierozumiem,ocopytacie,kapi​tanie.
Zientarawestchnął.
—Pytam,czyodczasuostatniejkontrolimaciejakieśnoweinformacjezhuty„Nadzieja"?
—Nie.Nictakiegoniemieliśmy.
Porucznikspojrzałukradkiemnazegarek.Byłoposzó​stej.Tenzasuszonypedanttrzymagotujuż

bliskodzie​więćgodzin.Kiedyżwreszciezechceiśćnaobiadczygdziekolwiek,choćbydodiabła.Czy
onitamwWarszawiewogóleniejedzą.

—Kapitanie,niejesteściegłodni?—odezwałsięzachęcającymtonem.—Unasjestklub,można

tambardzodobrzezjeść.

—Później—uciąłkrótkoZientara.—Gdzieżeściepodzielitenprotokół?Aha,jest...
Otworzyłteczkę,przerzuciłkilkapapierów.Naglespojrzałnazgnębionątwarzmłodegooficeraicień

uśmiechuprzewinąłmusiępowargach.

—Idźciejużdodomu—rzekłłagodnie.—Wyglądacieimzmęczonego.
„Potakiejorce?"—pomyślałporucznik,agłośnopowiedział:
—Miałemdziśdużoswojejroboty.Wiecie,wciążtehistoriezrewizjonistami...Odkilkudni

kręcimybezprzer​wysprawęulotek,którerozrzuconowjednejzfabryk.Mamyzresztąciekawewyjście
natesprawy.Papier,naktórymręcznienapisanoulotki,pochodzizpaczekprzysyłanychzNRFdla

background image

rzekomychtutejszychrodzin.Alenajważniejszejużmamy:wiemy,ktotepaczkiotrzymywałiwjakiej
ilości.Prawdopodobnieliczbaulotekodpowiadailościpapieru,którybyłużytydozawijaniapaczek.

—Pocoonirobiliulotkiwłaśnienatympapierze?
—TambyłystempleróżnychorganizacjipolitycznychwNRF.Oczywiście,przedewszystkim

związkiprzesiedleń​ców.

Porucznikwyszedł.Zientaradopiłherbatęisięgnąłponastępnyprotokół.

...kiedyzakończonobudowęlaboratoriumanalitycznego.Zapoznałemsięrównieżzewszystkimi

dokumentami,zwią​zanymizzabezpieczeniemlaboratoriumorazzwykona​niemwszelkichprac
pomocniczych.Kierownictwohutysłusznie,moim.zdaniem,niezlecałoprzeprowadzeniadrob​nych
robótwlaboratoriumwieluinstytucjom,ogranicza​jącsiędodwóch:ZakładówMechanicznychnr6w
ZabrzuorazSpółdzielniPracyWyrobówMetalowych„Mechanik"wKatowicach.Przejrzałem
rachunkiizlecenia,nieanali​zującichjednakmerytorycznieiformalnie.Prace,którewykonywała
spółdzielnia„Mechanik",niemogłybyćwtakszybkimterminiewykonaneprzezzakładpaństwo​wy,a
spółdzielnia„Mars",którapoprzednioprzyjęłaodhutytakiezlecenie,niewywiązałasięzumowy,

Odparuminutkapitanczytałprotokółzewzrastającąuwagą.Czytambyłarzeczywiściepotrzebna

spółdzielnia?Właśniespółdzielnia?...Przybudowielaboratoriumana​litycznego?Hm...Icoonitam
właściwierobili?

Zastanawiałsięprzezchwilę,ściągającbrwiiwydy​mającwargi.Trzebabędzietosprawdzić—

pomyślał.

*

Wartownikodstawiłkarabiniusiadł,wyciągającdalekonogiprzedsiebie.Skończyłwłaśnieobchód

całegogmachuKatowickiegoZjednoczeniaHutCynkowych,apotakiejwędrówce—czterypiętrai
siedemdziesiątdwapokoje—każdyczułbysięzmęczony.Pozatymdochodziładziewiątawieczór,był
więcnajwyższyczasnakolację.

Wyjąłzszafkitermoszkawą,rozłożyłnabrzegustołuczystyręcznik,nanimpostawiłfajansowy

półlitrowyku​bek.Wtorebceniebyłojużcukru,więcskląłpodnosem„pieronów"i„farmazonów",co
dobralisięwidaćdojegoszafki.Kiedyzatopiłzębywgrubejkromcechlebazsal​cesonem,udrzwi
rozległsiędonośnydzwonek.

—Wporę...—mruknął,odkładającchleb,aleprzypomniałomusię,żeparędnitemujakieś

niegodziwełobuziakipłoszyłymuwtensposóbsmacznysen.Więcwychyliłsięzdyżurkinaschodyi
krzyknąłwstronędrzwi:

—Wynośtasię,bonogiztyłkapowyrywam!
Dzwonekumilkł,jakbyzdumiony,apotemktośzacząłmocnopięściąwalićdodrzwi.
—Musikontrola—szepnąłwartownik,połykającspie​sznieplasterwędliny,poczymporwałza

karabin,nacisnąłczapkęistukającgłośnobutamizeszedłdowejścia.Otwie​rałostrożnie,niechętnie,ale
nawidokznajomejtwarzykapitanazWojewódzkiegoUrzęduBezpieczeństwawy​prostowałsięi
odsapnąłzulgą.Najwięcejbałsięswegodyrektora.

—Dobrywieczór!—pozdrowiłgokapitan.—Przy​szliśmynakontrolęzabezpieczenia

dokumentów.TosątowarzyszeodnasizInspektoratuOchronyPrzemysłu.

—Szczęść...tego,cześćpracy!—powiedziałwartownikzgodnościąiodsunąłsię,aby

przepuścićwchodzących.Uważał,żedokażdegonależyodzywaćsięwedlejegooby​czaju.Czasem
tylkotrochęmusięmyliło.—Daćkluczeodpokojów?

—Tak,poproszę...
Podałkapitanowipękkluczyipoinformowałgokonspi​racyjnymszeptem,żewłaściwietonakażdym

piętrzewy​starczyjedenklucz,któryotwierawszystkiepokoje,aleotymwietylkodyrektor

background image

administracyjnyistrażnicy.Takjestzrobionepoto,abykontrolabyłałatwiejsza.Niedo​dałzaś,żeraczej
poto,abystrażnicyniemusielidźwigaćnagóręcałegoworazkluczami.

Próczkapitanawkomisjikontrolnejznajdowałysięjeszczetrzyosoby:EwaJasińska,Skowrońskii

młodypo​rucznikzochronyprzemysłu,któryniemiałpojęcia,jakijestrzeczywistycelkontroli.

Weszlinapierwszepiętroiprzystanęli.Ewa,rzuciwszynaporucznikazochronyprzelotnespojrzenie,

odezwałasięobojętnymtonem:

—Tak,jaksięumówiliśmy,terazsięrozdzielamy.Jazkapitanempójdędodziałukadr,awy,

towarzysze,obej​rzyjciesobietymczasempokojeibiurkawinnychdzia​łach.Zwłaszczaproszęzwrócić
uwagę,czywkoszachodśmieciniemawyrzuconejkalkiiczybiurkasąnależyciepozamykane.Sądzę,że
niepowinniśmybyćtudłużejniżpółtorej—no,dwiegodziny.

Porucznikchciałspytać,dlaczegotakkrótko,aleniezdążył.Skowrońskiująłgopodramię,mówiąc

cośżar​tobliwie,ipociągnąłzasobąnawyższepiętro.

KapitanwrazzEwąprzeszlidogabinetukierownikadziałukadr.Zasłonynaoknachbyłyopuszczone,

mimotoJasińskasprawdziładokładnieichszczelność,obawiającsię,byświatławgmachunie
przywołałyprzypadkiemko​gośzdyrekcjiZjednoczenia.Tobybyłozupełnienie​potrzebne,mogłoby
sprawićimtylkopoważnykłopot.

—Mamnadzieję,żeniktzeZjednoczeniaHutCynko​wychotymniewie?—wolałasięupewnić,

choćrazjużotopytała.

—Jasne,żenie—odparłkapitanzodrobinązniecierpli​wieniawgłosie.—Jutrodowiedząsięod

strażnika.Aletoniezaszkodzi.

—DyrektorzadzwonipewnodoInspektoratuOchronyPrzemysłu.Tammupowiedzą,żebyła

kontrola„poliniizabezpieczeniatajemnicysłużbowej",więcbędziepróbo​wałwymacać,czyśmycoś
znaleźli.

Roześmielisię.
—Gdybywiedział,czegonaprawdęszukamy...No,ka​pitanie,terazotwierajcietopancerneszafisko.

Ależonowielkie!Prawiejakczołg.Niezapomnieliściekluczy?

—Skądże.WczorajpożyczyłamodszefaInspektoratu;onmazawszezapasowe.Przeglądamytylko

aktaperso​nalne,czyjeszczecoświęcej?

—Tylkoakta.Musimysiębardzośpieszyć.
Kapitanpodszedłdoszafy,przekręciłokrągłątarczę,naktórejwyrytebyłyliteryalfabetu,iustawił

jąna„W"i„R".Potemwsadziłjedenkluczwotwórtarczy,prze​kręcił,wsunąłdrugi.Pochwiligrube,
stalowedrzwiotwo​rzyłysię,ukazującwnętrzewypełnionedziesiątkamite​czekipapierów.

—Strasznietegodużo—zauważył.—Jeżelichcecieprzejrzećwszystkie,tobędziemytusiedzieć

dorana.

—Nie,oczywiście,żeniewszystkie.Interesujemnienarazietylkokierownictwotrzechhut.

Dyrektorzytechnicz​ni,handlowiiadministracyjni.Noi,oczywiście,kierowni​cytajnychkancelarii.

—Ależjaniepamiętamichnazwisk!—przeraziłsiękapitan.
—Jamamwynotowane.Podawajciemiteczkiwedługtegospisu—podsunęłamumałąkarteczkę.
Zagłębiłasięwczytaniu,podczasgdyoficerpaliłpapie​rosa,obserwującjąznieukrywaną

przyjemnością.Nieczęstozdarzałomusięwspółpracowaćztakładnymimi​łympracownikiem
kontrwywiadu...Wpewnejchwilipo​żałował,żetawspółpracajesttakbardzooficjalna,aEwatraktuje
gowyłączniesłużbowo.

Właśniewtymmomenciepodniosławzrokinapotkałajegotęsknespojrzenie.Obojespeszylisię,

kapitanodwró​ciłsięwstronęszafyiwyciągnąłnastępnąteczkę.Kiedyjejpodawał,niepatrzyłajużna
niego.Ujęłateczkę,otwo​rzyła.Najakimśdokumenciezobaczyłaznajomątwarziroześmiałasięnagłos.
Oficerspojrzałnaniązdziwiony.

—Tegodyrektoratojajużtrochęznam—pokazałamuzdjęcie.

background image

Kapitanzbliżyłsię,spojrzałiskrzywiłironicznie.
—Mamnadzieję,żechybanienależyciedojegoofiar—zauważyłzprzekąsem.
—Ofiar?Nierozumiemwas—obruszyłasię.
—PrzecieżtoznanywKatowicachflirciarziuwodzi​ciel.Taki,zaktórymwszystkiebabkisię

oglądają—zemściłsięnaglezatęjejobojętnośćizaurodę,naktórąniemógłpatrzećbezpewnego
niepokoju.

—Och!...—wzruszyłaramionami.—Chybanietyleflirciarz,cogadułaiplotkarz.Jechaliśmy

razempociągiemzWarszawyigdybyjazdatrwałaniecodłużej,tobyśmychybaniepotrzebowalidziśtu
przychodzić...Robiwraże​nieczłowieka,któryniemapojęciaozachowaniutajem​nicysłużbowej.

—Dobrze,żemiotymmówicie—spoważniałizamy​śliłsię.
Wreszciewszystkieteczkibyłyjużprzejrzane.Kapitanzamknąłstarannieszafę,obejrzałuważnie

gabinetiza​brałzpopielniczkiswojeniedopałki,cowłaściwiebyłozbyteczne,boranoitakprzychodziły
sprzątaczki.Potemwyszlinaschody,abyprzywołaćtamtych.Okazałosięjednak,żeSkowrońskii
porucznikzochronysiedząjużodpółgodzinywdyżurcewartownika,popijającwrazznimkawęi
zaśmiewającsiędołezzjegokawałów.

Kiedywyszlinaulicę,EwaiSkowrońskipożegnaliswychtowarzyszy,poczymskręciliw

centrummiasta.

—Właściwie,tojanaprawdęnierozumiem—powie​dział—dlaczegośniezażądałatychaktod

Zjednoczenia.Oczywiście,niesama,aleprzezwojewódzkiurząd.Byłobyprościej,miałabyświęcej
czasunaprzejrzenieich,niemusielibyśmyurządzaćtejtajemniczejeskapadywnocy.

—PrzezZjednoczenie?Przecieżwtedywiedziałybyotymnietylkokadry,aleicałe

Zjednoczenie,amożenawetidyrekcjahut.Sądzisz,żegdybyurządzażądałnaglekilkunastuakt
personalnychkierownictwatrzechhut,todałobysiętoutrzymaćwtajemnicy?

—No,tak—przyznałzwahaniem.—Maszrację.Znalazłaśchociażcośinteresującego?
—Oczywiście.Oficjalnezaświadczeniedlaszpiega,wy​stawioneprzezwywiadNRF.Zpieczątką.
—Cośtakazła?
—No,botakjakośpoomackuszukamy...Zaparędnibędziemyomawiaćpierwszewynikiicoja

powiemWichurskiemu?

*

Wichurskiwszedłdosekretariatudyrektorahuty„Śląsk"iprzedstawiłsię:starszy

inspektorNajwyższejIzbyKontroli.Potemdodał,żechciałbypomówićzdyrek​toremwpilnej
sprawie.Oczywiście,jeżelimakonfe​rencję,toonpoczeka—byleniebardzodługo.

Sekretarkapopatrzyłakrótkonapodsuniętąjejlegity​mację,aowieledłużejnaładnątwarz

inspektora,poczymodparłauprzejmie,żedyrektorrzeczywiścieakuratmanaradęzprzedstawicielami
radyzakładowej,alezawiado​migo,żeczeka„ktośzWarszawy".Następniezniknęłazaobitymigrubo
drzwiami.

Dyrektorwyjrzałdosekretariatu,utkwiłwinspektorzenachwilębadawczespojrzenie,potem

przeprosił—zarazkończy,niechinspektortymczasemusiądzie.

Podziesięciumożeminutachkilkupracownikówopu​ściłogabinetidyrektorszerokimgestemzaprosił

Wichurskiegodośrodka.Wskazałmuwygodnyfotel,alemajorwybrałkrzesłoiusadowiłsiętak,aby—
sampozostającwpółcieniu—mócobserwowaćtwarzrozmówcy.

—Cowas,inspektorze,domniesprowadza?—spytałdyrektor,przechodzącodrazudorzeczy.

Spieszyłomusię,tawizytawywracaładogórynogamicałyporządekitakjużzatłoczonegolicznymi
sprawamidnia.

—ComożesprowadzaćNajwyższąIzbęKontroli,jakniekontrola?—uśmiechnąłsięmajor.—

background image

Chybazresztądotakichwizytjesteście,dyrektorze,przyzwyczajeni.

—Słuchamwas.
Tonbyłsuchy,leczuprzejmy,iWichurskizrozumiał,żetenczłowieksiedzijaknaszpilkach,połową

swego„ja"przebywającgdzieśtam,wprodukcyjnychhalach.Wyjąłwięczteczkidokumentyi
powiedział:

—Przedewszystkiminteresująmniezagadnieniafi​nansowe,kooperacja,noijeszczekilka

zagadnień.

—Kooperacja...—westchnąłciężkodyrektor.Zgarbiłsięnadbiurkiem,jakbynaglepostarzał.—

Jeżelimogli​byścienamtutajchoćtrochępomóc...oczywiście,pozawytknięciembłędów,które
napewno,popełniliśmy,tobędęwamniesłychaniewdzięczny.Proszęniezrozumiećmniefałszywie.Nie
chodzimituoprzedstawieniewamwtejchwiliróżnychobiektywnychtrudności,onesąwszędzie,
przywykliśmyjuż...Niechodzimituopokaza​nieichpoto,abyszukaćprzedwamiusprawiedliwienia.
Przedkażdyminspektoremkontrolikierownicystarająsięzasłonićtrudnościamiiwyzpewnościąznacie
jużtakiemetody.Nie.Mnienieotochodzi.Alemógłbymwampokazaćteczkęzodpisami
kilkudziesięciupróśb,monitów,anawet,cotugadać,gróźbibłagań,kierowanychdona​szych
kooperantów!Ico?—Rozłożyłręce.—Inic.Jakgrochemościanę.Człowiekmożepisaćitelefonować
dousranejśmierci—rozgniewałsięnagleiuderzyłpięściąwbiurka—aoniswoje.„Niemam,nie
nadeszły,nieje​steśmywstanie"itakdalej...No,alewastopewniewtejchwilinieinteresuje.Zresztą,
samisięztymzetkniecieprzyrobocie.

—Czykooperancibardzohamująwamtokprodukcji?
—Ba!Jeszczejak.Niemaciepojęcia,dojakiegostop​nia.Wtymrokujużtrzyalboczteryrazy

pisałemnawet,wieciedokąd?DoProkuraturyWojewódzkiej!Ointer​wencję.Pisałbymnawetdo
samegodiabła,żebymmiałpewność,żemipomoże.

—Prokuraturapomogła?—uśmiechnąłsięmajor.
—Tak.Dojednegoztychnajgorszychkooperantówprzyjechałodwóchprokuratorów,rozpoczęli

śledztwo,noitamcidostalipietra.Potemtamwyszłyjakieśgrubemachlojki.Aleprzecieżnieoto
chodzi,żebyśmysobiewzajemnieposyłaliprokuratorówczymilicję.Nawettakagłupiaspółdzielnia,
któramiaładlanaswykonaćzwy​czajneogrodzeniesiatkowe,wiecie,takiedruciane,aitowciąż
przesuwałanamterminzakończeniaroboty„zprzy​czynobiektywnych".

—Widziałemjednak,żemaciezupełniesolidneogro​dzenie.
—Tak,aletojużtrzeciazkoleispółdzielnia.Chybajedyna,któraniekradnie.Ztamtych

musieliśmyzre​zygnować,boprócznawaleniaterminówzrobilijakieśaferyfinansowe,nawetparę
osóbtamterazsiedzi.

—Jaktaspółdzielniasięnazywa?
—Spółdzielniapracy„Mechanik"wKatowicach.
—Towamten„Mechanik"spadłjakznieba,co?
—Nieznieba,nie.Poprostupoleciłmijądyrektorhuty„Maria",pewniegoznacie,takigrubasz

wąsem.Onitamuniegoteżcośrobiliipodobnodobrzewywiązalisięzpracy.No,alewróćmydo
tematu.Wczymmogęwampomóc,inspektorze?

—Chciałbym—zacząłWichurski,aleostrydzwonektelefonuprzerwałmuwpółsłowa.Dyrektor

niecierpli​wymruchemsięgnąłposłuchawkę.

—Halo!...Tak,toja...Co?...Naktórejhali?...O,psia​krew!Poczekajcie,nieróbcienicbezemnie.

Zaraztambędę.

—Czycośsięstało?—spytałmajor.
—Tak.Awariajednegopieca.Chcecieiśćzemną?
—Chętnie—odparłWichurskiipodniósłsięzkrzesła.

background image

*

Naobiadznowubyławieprzowinaiwiększośćhutnikówgłośnowyrażałaswójprotest.Kierownik

stołówkirozłożyłręce:trudno,innegomięsaniemożnadostać,zresztąwie​przowejest
wysokokaloryczne,więcdlaciężkopracują​cychwsamraz.Próbowałjeszczecośtłumaczyć,alego
zakrzyczeli,więcdemonstracyjniezatkałuszyiwyszedł.

Kowalskisiedziałprzystolikuzdwomainżynieramiibrygadzistąwydziwiającymgłośnona

obiadowemenu,którezresztąnieodbierałomubynajmniejapetytu,

—Byłemwczorajzfajnąbabkąwkinie.Nadobrymfilmie—powiedziałjedenzinżynierów.Jego

małe,bystreoczkazawszebiegałypotwarzachkolegów,jakbybadającwrażenie,jakiewywoływały—
czymiaływywołać—słowa.Niewielemiałwidaćokazji,abysięczymkolwiekpochwalić.

—Cotozafilm?—bąknąłodniechceniadrugiinży​nier.Zniechęciąpatrzyłnabrygadzistę,któryw

skupie​niupożerałolbrzymieporcjekiszonejkapusty.

—Takifrancuski,„Cudzdarzasiętylkoraz"...Zabierzswojąfrelkę,toakuratcośdlawas.Dlatakiej

nieprzy​tomniezakochanejpary...

—Odczepsię!Jestcośnadeser?
—Kompot—wybełkotałbrygadzistapełnymiustami.—Idziepannazebranie,panieinżynierze?
Trzechsiedzącychspojrzałonaniego,alepytanieodno​siłosiędoKowalskiego.Kowalskijednaknie

odpowie​dział.Odpewnegoczasuuważniesłuchałtego,oczymmówionoprzysąsiednimstoliku.Jedli
tamobiadpracow​nicylaboratoriumtechnicznegoigłośnoocośsięsprze​czali.

—Niedość,żewstrętnyobiad,tojeszczemamsiedziećpogodzinach?—mówiłgniewniewysoki,

łysawyblondynzeszramąnapoliczku.DiablinadalitegoBekiera!

—Zrozum,człowieku,przecieżjadzisiajwżadenspo​sóbniemogęzostać—tłumaczyłmudrugi,

tęgi,rudawy,nazywanyprzezkolegówzłośliwie„Platfusem".—Żonamapopołudniowydyżur,muszę
zostaćzdzieciakami.

—CzyktośchodziłdoBekieradodomu?—spytałtrze​citechnik.—Kiedyonwłaściwiemiał

wrócić?

—Trzydnitemu—odparłblondynzezłością.—Ro​botależy,janiemogęsięuporaćzeswoimi

analizami,aterazjeszczepracujzaniego.Pętak.O,jamupowiem,niechmisiętylkopokaże.

—Bekiersiedziałostatnionadanaliząpółmikrochemiczną—zauważył„Platfus".—Przyznamsię

wam,żeniewiem,czydałbymsobieztymradę.Tojednakzupeł​nienowametoda...

—Zministerstwajużdwukrotniebyłtelefonwtejsprawie.Żądająwyników,chcąnawet

podobnowezwaćdoWarszawydyrektora.

—Tamnagórzetoczasemmająkręćka.Wszystkoimzrób„nawczoraj".Coichtakprzypiliło?

Laboratoriumniepiekarnia.

—Nodobrze,koledzy,alecobędzie,jeżeliBekierza​chorował?Ktotozaniegozrobi?
—ByłemdziśwPiaskachwjegochałupie.Rozmawia​łemzżoną.Powiedziała,żewyjechałgdzieś

wRzeszow​skie,dorodziny.Chrzciny,ślubczycośtakiego.Pewniesięuchlałizapomniałobożym
świecie.

—Jakwmarcuzginąłzlaboratoriumspirytusetylowymówili,żetoBekier.
—E,przesadzacie!—trzecitechnikwstałisięgnąłpokurtkę.—Zobaczycie,żejutroczypojutrze

przyjdziedopracyiwtedysięokaże,żebyłchoryalbomuktośwrodziniezachorował.Idędobufetu.Po
tejwieprzowinietrzebasięnapićsiępiwa.

InżynierKowalskiwstałrównież.
—Jużpannieje,inżynierze?Akompot?—spytałbrygadzista.
—Możepanwziąćmojąporcję.Jawolępiwo.
Podszedłdobufetu.Technikuprzejmieodsunąłsię,robiącmumiejsce.Bufetowanawidokinżyniera

background image

uśmiech​nęłasięzalotnie.Odparutygodnizajmowałwjejsercuwcalepokaźnemiejsce.

—Dlapanówpiwko?—spytała,ścierającstaranniemokrąladę.
—Oczywiście,pannoIrenko—odparłKowalski.
Piliwolno,żartujączbufetową,któraodcinałaimsięześmiechem.Kiedymielijużpłacić,ktoś

przecisnąłsiędoladyischwyciłtechnikazaramię.Byłtołysawyblondyn,zdenerwowanyiczegoś
przestraszony.

—Stałosięcoś?—rzekłtechnikzniepokojem.
—Chybatak...DoradyzakładowejprzyszłażonaBe​kiera.Okazujesię,żewysłaładoniego

depeszę,tamdotejwsiwRzeszowskiem,dlaczegoniewraca.Noiprzedgodzinąprzyszłaodpowiedź
—blondynzatrzymałsię,abyzaczerpnąćtchu—przyszłaodpowiedź,żeBekierawogóleutejrodziny
niebyło.

Obajmężczyźnipopatrzylinaniegozezdumieniem.
—Jaktoniebyło?Toznaczy...toznaczy,żeontamniepojechał?
—Widocznie.
—Notogdziejest,udiabła?
—Anowłaśnie.Gdziejest?...Żebymtojawiedział!
Sięgnąłpopodanymuprzezbufetowąkufelipiłszybko,nerwowo,niepatrzącnatamtych.Niechciał

jużterazrozmawiaćnatematBekiera,zbytwieleróżnychmyśliprzyszłomudogłowy,amyślitewcale
niebyłypocie​szające.Bądźcobądź,Bekierpracowałwlaboratoriumanalizytechnicznej,które
określanojako„mózghuty".

—Aconatoradazakładowa?—spytałKowalski.
—Zawiadomilimilicję.Cóżmogliinnegozrobić?Prze​cieżtojużósmydzień,jakgoniema...

*

Telefonodezwałsięostrym,natarczywymdźwiękiem.Mężczyznaoderwałsięodpisma,któreczytał

wskupieniu,iująłsłuchawkę.

—Halo!
—Mówi„N-4".
—„W-l",słucham...
—Sąunaskłopoty.
—Tak?Jakie?
—Wpomieszczeniu,odośmiudnibrakjednegoloka​tora.Bliższeszczegółyprzyokazji,narazie

chciałbymwiedzieć,czytonasinteresuje...

Chwilamilczenia.
—Czytojestpoważniejszylokator?
—Sądzę,żetak.
—Zawiadomilijużkogoś?
—Tak,dziśpopołudniu.Naszychsąsiadów.
—Myślę,żetoj e s t dlanasinteresujące.Porozumsięz„J-2".Towszystko.










background image

Rozdział3

Opiątejranopijanywoźnica,zamkniętywareszcie,za​cząłwalićpięściamidodrzwi.Zbudziwszysię

ozwykłejporze,niemógłaniruszrozpoznaćizrozumieć,gdziejestijaksiętuznalazł.

Dyżurny,sierżantBiałek,słuchałprzezjakiśczascierpli​wietegowalenia,wreszciemusię

sprzykrzyło.Wstał,po​prawiłpasiwyszedłnakorytarz.

—Cojest?—huknął,nieotwierającdrzwiaresztu.
Woźnicaumilkł.Niepoznawałtegogłosu.Gdziegowsa​dzili,psiaichmać!Rozmyślałprzezchwilęz

natężeniem,raptemcośmusięprzypomniało.

—Akuń?!—wrzasnąłzdesperowany.—Chtomudażryć?
Wtymsamymmomenciesierżantrównieżpomyślałokoniu.Końbyłwpodwórzu,aleczyjeszcze

jest?Wyj​rzałnadziedziniec.Gniada,kościstaszkapa,zaprzęgniętadowozu,alezpopuszczonymi
lejcami,wskupieniuprze​żuwałakromkizeschłegochleba,którepodsuwałjejjedenzkaprali.W
milicyjnymbudżecieniebyłomiejscanain​negorodzajupaszę.

—Jużprzyszedłeś?—zdziwiłsięBiałek.—Cociętakranoprzygnało?
Kapralwzruszyłramionami.Pochodziłzewsi,cotłu​maczyłodostateczniejegozainteresowanie

wyleniałymstworzeniem,stojącymodwczorajszegowieczoranapo​dwórzu.

Nagleobajpodoficerowieodwróciligłowywstronęwej​ścia.Ktoś,dyszączezmęczeniaigłośno

stukającbutami,wchodziłpoparuschodkach,wiodącychdodyżurki.

—Kogotamdiabliniosąotejgodzinie?—mruknąłBiałek,wracającnagórę.Przezokienko

zobaczyłstaregoKocajdęzgórniczegoosiedlapodrugiejstronierzeki.Twarzchłopabyłabladai
spocona,oczyniemalwyłaziłymuzorbit.Najwyraźniejbyłczymśmocnoprzejęty.

SierżantruchemrękipokazałKocajdzie,abywszedłdodyżurki.
—Cowamsięstało?—spytałzezdziwieniem.—Okradliwas?Palisięgdzieś?
Chłoppostawiłwkąciebańkizmlekiem,któredźwigałwpłachcienaplecach,wytarłbrzegiem

rękawamokreczołoiwyjąkał:

—Tam,wtymlasku...wiepansierżant,tamwparo​wie,obokdębu,cogowzeszłymrokupiorun

rozwalił...

—Wiem.Cotamjestkołodębu?
—Nieboszczyk.
—Jakinieboszczyk?Kocajda,chuchnijcieno!Piliścieodsamegorana?
Staryobraziłsię.
—Pansierżantdobrzewie,żejaniepijący.Ajakinie​boszczyk,tojużniemojasprawa.Ja

przyszedłemtylkopowiedzieć,żeleży.

Sięgnąłzpowrotempobańki,aleBiałekzatrzymałjegorękęizmusił,abyusiadłnakrześle.
—Patrzciego,jakiwgorącejwodziekąpany!—powie​działzuśmiechem.—Niemaciesięoco

obrażać,Kocajda.Chceciezapalić?—wyciągnąłpojednawczopudełkopapie​rosówipoczęstował
chłopa.—Aterazopowiedzciepokoleiidokładnie,jaktobyłoztymnieboszczykiem.

—Ano,wyszedłemranozdomuzbańkami,bosynowamizachorowałaimuszęzaniąmleko

odstawiaćnadwo​rzec...—zacząłKocajda,ciągnączwysiłkiemwilgotnegopapierosa.

—Októrejwyszliście?
—Byłochybaparęminutpoczwartej.Szedłem,abysobieskrócićdrogę,przezlasek.Tamjest

takamałaście​żyna,któralecinadparowem.Wszedłemnaniąiskręci​łemwlewo...

—Poco?—zapytałBiałekznawyku.
Kocajdazażenowałsięlekkoiodchrząknął.
—Ano,jaktobywa...Zaswojąpotrzebą.
—Dobrze.Icodalej?

background image

—Wlazłemwkrzakiipotknąłemsięocoś.Myślę:pieniekjakistaryalbokamień.Alewidzę—

trzewik.Inoga...Strachmnieobleciał.Schyliłemsię,patrzę...człowiekleży.Paniesierżancie,niejestem
bojącyilataswojeteżjużmam,alemsięmocnozląkł.Prawdęmówiąc,toodwojnynieboszczykanie
widziałem.

—Tobyłmężczyzna?
—Tak.Pewniejużdługotamleży,bostraszniecuch​nie.Nawetsiędziwiłem,żezdalekategonie

poczułem,alewidaćwiatrbyłwprzeciwnąstronę,więcdopierojakpodszedłemblisko...Nie
przyglądałemmusiębliżej,zaraztuprzyleciałem.—Spojrzałnabańkiwkącie,dźwignąłsięzkrzesła.
—Tojajużpójdę.Itaknapierwszypociągsięspóźniłem,wmieściebędąurągać.Panowiesamiznajdą
nieboszczyka,prawda?

—Jaznamtenparów—odezwałsiękapral,któryodparuchwilprzysłuchiwałsięrozmowie.—To

niedalekostąd.

—Tojajużpójdę—powtórzyłKocajda,zawiązującnaplecachpłachtęzbańkami.Zanicniechciał

wracaćdolasku,abyznówoglądaćzwłokinadparowem,abałsię,żemilicjancikażąmuiśćzesobą.

Kiedybyłjużzaprogiem,usłyszałwołaniesierżanta:
—Ej,Kocajda!Wróćcienojeszcze...—aleudał,żeniesłyszy.Wkomisariacieznajągonieoddziś,

jakbędziepotempotrzebny,znajdą.Wiedzą,gdziemieszka.

SierżantBiałekwyciągnąłpióroistaranniezapisałzło​żonyprzezchłopameldunek.Potempowiedział

doka​prala:

—Józiek,zbudźPiotrowskiego.Cholerajasna,zawszecośtakiegowyskoczy,jakniema

kierownika...Weźcieroweryijedźcienatomiejsce.JeżeliKocajdamówiłprawdę,rozejrzyjsię,
coijak,potemzostawPiotrowskie​goprzyzwłokach,asamwracajwtepędy.Jadoósmejniemogę
odejśćzdyżuru.Tylkopamiętajcie,żebyżadenzwasniczegotamnieruszał.Istarajciesięniezadeptać
śladów.Przyjdąpóźniejcizkryminalnej,prokurator,będąnasopieprzać,żeśmyimrobotępopsuli.

—Cosiętakmądrzysz?—Kapralwkładałpłaszcziuśmiechałsiędrwiąco.—Pierwszytoraz

jadędonie​boszczyka,czyjak?Śladówmuniezadeptuj...Cotoja,krowaczyco?

—Dobra,jedźciejuż.Jaksięokaże,żetoprawda,bę​dziemyztymmielikupęroboty.

*

Kapralodstawiłroweriwbiegłdodyżurkiztakimha​łasem,żesierżant,którydrzemałzastołem,

zerwałsięimimowolisięgnąłdokabury.

—Ach,toty—uspokoiłsię.—Noijak?
—Leży.—Kapralzsunąłpasekspodbrodyirzuciłczapkęnastół.—Mężczyzna,takmożepo

trzydziestce,ubranywciemnąjesionkę.Podgłowąmateczkę.Natwa​rzyaninaszyiniezauważyłem
żadnejranyczyuderzenia,aledokładniejsięnieprzyglądałem.

—Aobokniegoznalazłeścoś?
—Nicniewidziałem.Cholernieśmierdzi...Musitamrzeczywiścieoddawnależeć.
—Piotrowskizostałprzyzwłokach?
—Tak.
—TojadzwoniędoKomendy.Niechprzyjeżdżają.
Kilkaminutposiódmejgranatowa„Warszawa"zezna​kamirejestracyjnymiKatowiczatrzymałasię

przedko​misariatemwPiaskach.Wyszłozniejdwóchoficerówmilicjiijedencywilzaparatem
fotograficznym,przewie​szonymprzezramię.Kiedywchodziliposchodach,sierżantBiałekszybko
poderwałsięzmiejsca,poprawiłmunduri,rzuciwszynanichokiem,zameldowałsięstarszemuran​gą,
kapitanowizWydziałuKryminalnegoKomendyWo​jewódzkiejMOwKatowicach.

—Maciecoświęcejpozatym,copodaliściewmeldun​kutelefonicznym?—zapytałoficer.

background image

—Nie,obywatelukapitanie.Dyżurnypodoficer,któregoposłałemnamiejsce,miałtylkosprawdzić,

czywiadomośćozwłokachjestprawdziwa.

—Wporządku.Mamnadzieję...—kapitanzawahałsię—czyterazprzytrupieniemanikogo?
—Zostawiłemtamprzecieżjednegomilicjanta—wgło​sieBiałkabyłwyraźnywyrzut.Wmilicji

pracowałjużponaddziesięćlatidobrzewiedział,codoniegonależy.

—Wporządku—powtórzyłkapitan.—Siadajciedowozu,pojedziemyrazemnamiejsce.
Wcisnęlisięjakośdogranatowej„Warszawy"izawró​ciliwstronęosiedla,abypoparuminutach

skręcićwsze​roki,piaszczystytrakt,wiodącydolasu.Kołasamochodugrzęzływsypkimpiachu.
Kierowcazwolniłtrochę.Białekwyglądałprzezopuszczonąszybę,bowcaleniebyłtakbardzopewien,
wktórymmiejscuodtraktuodrywasięmała,wąskaścieżka,wiodącaprzezparów.

NaszczęściepozostawionyprzytrupiePiotrowski,którymusiałusłyszećwarkotsamochodu,wyszedł

ażnatraktidojrzawszywózzeznakiem,,Y”,machnąłrękąwjegostronę.

Stanęli.Białekwyskoczyłpierwszy,jakbychcącspraw​dzić,czynieboszczykjestnamiejscu.Wgłębi

duszybyłzawszetrochęniedowiarkieminigdycałkowicieniewie​rzyłwto,czegosamniezobaczył.

—Tam,wtychkrzakach?—spytał,kiedydoszlinabrzegparowu.Izarazpoczuł.Wpierw

poczuł,niżzobaczył.Kapitanstałtużzanim,terazwyprzedziłgo,rozchyliłostrożniekrzakiipochylił
sięnadciałemzmarłego.

—Alewygląda!—skrzywiłsięfotograf,wyjmujączfuterałuswojąleikę.—Przepraszam...

—odsunąłPiotrowskiegoiwycelowałaparatnatrupa.

Zwłokimężczyznyleżaływsuniętetrochępodkrzakdzikiegobzu.Głowęmiałlekkoodchylonąna

bok,oczyprzymknięte,ustarozchylone.Biała,ozielonkawymodcie​niutwarzbudziłagrozę.

—Wygląda,jakbyspał—mruknąłporucznikzezdzi​wieniem.
Kapitanpotwierdziłruchemgłowy.Naogółznajdowalinieboszczykówwpozycjachświadczących

ogwałtownejśmierci,zadanejwyraźniezbrodnicząręką.Tutajzaś,mimogrozyipowagisamejśmierci,
panowałdziwnyspokój.

—Możepoprostuumarłnaserce—Białekmimowoliściszyłgłos,jakbyobawiałsię,żezbudzi

leżącego.

—Przeszukaliścieteren?—spytałkapitan,wciążprzy​glądającsiępołożeniuciała.
—Takjest—odparłPiotrowskisłużbiście.—Szuka​łemwkrzakach,wparowieinaścieżce,ale

nicniezna​lazłem.

—Proszę—kapitanzwracałsięterazdoobumilicjan​tów—przeszukajciejeszczeraz,terazjuż

bardzodokładnie,każdykrzaczek,każdąkępkętrawy,wpromieniumniejwięcejpięćdziesięciudo
sześćdziesięciumetrówodtegomiejsca.Nieśpieszciesię.Zwróćcieuwagęnawszyst​ko,comogłoby
miećjakikolwiekzwiązekztym—poka​załnazwłoki.—Zresztą—dodałszybko,widzącwyraztwarzy
Białka—niemuszęwasuczyć,samiwiecie.

—Pewnie,żewiem—burknąłsierżant.
Porucznikwyciągnąłszkicownik,poszukałczegośwwalizceśledczej,zaostrzyłołówekizabrałsię

dosporządze​niaszkicusytuacyjnego.

—Tylerazycimówiłem,żebyśchirurgicznymnożemnietemperowałołówków—mruknąłkapitanz

naganą.—Przecieżmaszodtegoscyzoryk.Rzućmirękawiczkiisamwłóż.

Porucznikwestchnął.Miałzwyczajbrać,cobyłopodręką.Podałkapitanowigumowerękawiczki,

aleswojewsunąłniechętniedokieszeni.Nieumiałwnichszkicowaćipisaćprotokółuoględzin.

Obejrzelinajpierwgłowęzmarłego,spoczywającąnaciemnobrązowej,skórzanejteczce.Potemręce,

szyję.Nie,niebyłożadnychśladówran,uderzeńczyuduszenia.Więc—możenaprawdęserce?Jakiś
zawałczycośta​kiego...

Naglekapitanpochyliłsięniżejipodniósłzziemima​leńkąszklanątubkępotabletkach.Odczytałna

niejnie​mieckinapis:Luminal„Bayer",10Tabl.0,1g.I.G.Farbenindustrie.

background image

Porucznikzajrzałprzezramię.
—Luminal—stwierdziłraczej,niżspytał.—Facetsięstruł?Możesamobójca.
Kapitanważyłprzezchwilętubkęwręce,myślącnadczymś.
—Jednatabletkategoświństwazawiera0,1grama—rzekł,jakbydosiebie.—Dziesięć...toby

byłogram.Śmiertelnadawkaluminaluwahasięodczterechdosześciugramów.—Potrząsnąłgłową.—
Tymsięnieotruł.Najwyżejdobrzezasnął.Chybaże...—Pochyliłsięznowuiostrożniewyjąłzmarłemu
teczkęspodgłowy,chcącsprawdzićjejzawartość.

—Patrz!—zawołałporucznik,wskazującnawygnie​cionewtrawiemiejsce,wktórymleżałateczka.

—Jeszczetrzytakiesame.

Natrawieleżały,ułożonerównojednaprzydrugiej,trzyopróżnionetubkitejsamejfirmy.
—Czterygramy,tojużmogłobybyćzatrucie—powiedziałkapitan,wkładającwszystkietubkido

metalowegopudełkaznakrętką,wyjętegozwalizkiśledczej.—Przekonajmysię,kimjesttenfacet.
Czekaj,nierusz!Jakniewłożyłeśrękawiczek,toniedotykajtrupa.Zadługojużtuleży.

Odpiąłguzikigranatowejjesionki,rozchyliłmarynarkę,delikatnymruchemwyciągnąłzkieszeni

gruby,mocnopodniszczonyportfelskórzany.Otworzyłgo,wyjąłdokumentyipapiery.

—BekierAdam...urodzonywPoznaniu,szóstegowrześ​nia,wdwudziestymczwartym...zojca

Feliksa...Itakdalej.Tutajjestlegitymacjasłużbowa...Wiesz,gdzieonpracuje?Whucie„Nadzieja".
Technik...Zaraz,tujestjeszcze...aha,kartaurlopowa.Popatrz,wziąłurlopodsiódmegododziesiątego
maja.Adzisiajmamyszesnasty.

—Onjużtuchybależyztydzień—rzekłporucznik.—Wyglądanato,żeniezbytwesołospędził

urlop.

—Rzeczywiście—zgodziłsiękapitan.—Znamlepszesposobywykorzystaniaurlopu.
—Coontamjeszczema?
—Takieróżnedrobiazgi...tujestjakaśfotografia...babkaidwojedzieciaków,pewnie

żona...legitymacjazwiązkowa,starebiletydokina,jeszczezmarca...kino„Rialto"wKatowicach...
zbytstare,tonampewnienicnieda.Jakieśszpargały...czekaj...kalendarzyk.Zapisany.Totrzeba
oddzielnie.Masz,kładętowszystkotutajnawalizce,obejrzyjizapisz.Jazobaczęjeszczewmarynarce...
Chustkadonosa,solidniebrudna,bezmonogramu,ktozresztądzisiajnosinachustcemonogram...
pudełko„Spor​tów",sześćpapierosów...zapałki,scyzorykzułamanymostrzem...trochęśmiecii
rozsypanegotytoniu.Żadnegolistu.

—Zaraz,wolnego—porucznikniemógłnadążyćzpro​tokołowaniem.—Cobyłoposcyzoryku?
—Nic,śmieci.
Kapitanusiadłnaomszałympieńkuizamyśliłsię.Jakaśmyślniedawałamuspokoju.
—Słuchaj—rzekłnagle.—Niewyobrażamsobie,żebyktośpotrafiłzjeśćnasuchoczterdzieści

tabletekluminalu.Nawetdwadzieścia.Onmusiałtoczymśpopić.Aleczym?Tugdzieśmusibyćbutelka.
Wiesz,takapopiwieczyoranżadzie.

—Wiem.Alebutelkiniema.
Przezchwilępatrzylinasiebieniezdecydowanie.
—Możetamdalej...—powiedziałporucznik.—Halo,sierżancie!—zawołałwstronę

podoficerów,którzywciążjeszczeprzeszukiwalipobliskiteren.—Czynieznaleźliś​ciegdzieśbutelki?

—Butelki?
—Albowogólejakiegośnaczynia.Turystycznama​nierka,termos,bojawiem...
Białekpotrząsnąłgłową.Nie,nictakiegoniebyło.Chy​bażegdzieśowieledalejniżwpromieniu

kilkudziesięciumetrów.MogązPiotrowskimjeszczeposzukać.

—Nonsens—kapitanwzruszyłramionami.—Trudnotosobienawetwyobrazić.Człowiekzjada

najpierwparętubekluminalu,popijaczymś,potemwyrzucabutelkęijeszczeidziezestometrów...
Nonsens.Zasnąłbypopierwszejtubce.Butelka,jeżelibyła,musiałabyleżećtużkołoniego,wzasięgu

background image

ręki.

—Wtakimraziemusimyprzyjąćfakt,żezjadłtenluminalnasucho,jakkanapkęzszynką.

Smacznego.Czegotosięludziomniezachciewa.

—Sierżancie—kapitanwstałzpieńkaiotrzepałmun​dur—prosząpojechaćnaszymwozemdo

komisariatu,zatelefonowaćstamtąddoKomendyWojewódzkiej...naj​lepiejdonaczelnikawydziału
śledczego,żebyprzysłalitutajkogośzeswoichpracowników.Powiedzciewskrócie,jaktuwygląda
sytuacja.Albobardzozagadkowesamo​bójstwo,alboprzestępstwo.Dobrzebybyło,żebyzabralizesobą
odrazuprokuratora,boonniemasłużbowegosamochodu.

—Takjest—odparłBiałeksłużbiście.—Któregopro​kuratora?
—Powiedzcie,żekapitanJanickiprosi,abyzabraliza​stępcęszefaprokuraturypowiatowej.

Oczywiście,oilegdzieśniewyjechał.

Sierżantodszedł.Pochwiliusłyszelioddalającysięwar​kotsamochodu.Piotrowskiwyszedłnabrzeg

parowuizbliżyłsiędooficerów.Nie,żadnejbutelkianimanierkinieznalazł.Niebyłorównieżżadnych
śladówrozbitegoszkła.

—Popatrz,cojatuznalazłem—rzekłnagleporucznikdokapitana,wyciągającztylnejkieszeni

spodnizmarłegojakiśzwitek.—Samepięćsetki.Dwa,trzy...czterypatyki.Ileonmiałwtymportfelu?

Kapitanzajrzałdoprotokołu.
—Stoczterdzieścidwazłoteijakieśgrosze.
—Agrubszągotówkęupychapospodniach.Zgłupiałchłopdoresztyczyco...Towszystkomisię

wcaleniepo​doba.

—Animnie—potwierdziłkapitan.—Zdajesię,żebę​dziemyjeszczeztegomieliniewąskipasztet.
Fotograf,którymyszkowałgdzieśpokrzakach,wynu​rzyłsięnagleobokzwłokiszybkozrobiłkilka

zdjęćpie​niędzy,portfeluiresztyrozłożonychdrobiazgów,poczymznowuznikł.Mdliłogoodtrupiego
zapachu.

Odeszliparękrokówdalejiprzysiedlinabujnej,majo​wejtrawie,palącpapierosy.Pokwadransie

wróciłsamkierowca.Zameldował,żesierżanttelefonowałiześled​czegoprzyjadątakszybko,jaktylko
będąmogli,iżeBia​łekzostałwkomisariacie,abypóźniejsięznimizabraćipokazaćdrogę.

—TenBiałektocałkiemdorzeczy—oceniłporucznik,przewracającsięnaplecyiwystawiając

rumianątwarzdosłońca.Kapitangryzłjakieśźdźbło.Przytaknąłmruk​nięciem.Tak,Białekumiałdawać
sobieradęwsłużbie,towidać.

—Jakichznam—zacząłznowuporucznik,ziewającszeroko—toprzyjadązadwiegodziny.Można

sięprze​spać.

Przyjechalijednakjużpogodzinie.
—JestprokuratorStrzelecki!—ucieszyłsiękapitan,widzącmłodego,wysokiegomężczyznęw

cywilnymubra​niu,któryszedłzaBiałkiem.—IporucznikDrabikześledczego...

—OranyJulek,musieliprzysłaćtegocymbała?—szepnąłporucznik,przecierajączaspane

oczy...

—Ijeszczejakiśwcywilu.Nieznamgo.
—Jateżnie.Tochybaktośobcy.
Tamcizrównalisięznimi.Podczasprzywitaniaobcymężczyznaprzedstawiłsiękrótko:kapitan...(tu

burknąłcośniewyraźnie)zWarszawy.

—Ktotojest?—spytałJanickinaboku,kiedyDrabikstanąłprzynim,zacierającduże,czerwone

ręce.Zawszebyłomutrochęzimno.

—Zbezpieczeństwa—odparłporucznik.
—Skądeściegowzięli?
—Samsięwziął.Jakschodziłemdowozu,szefmnieprzywołałipowiedział:zabierzecie

jednegokapitanazbezpieczeństwa,zWarszawy.Przychodzę,aonjużsiedziwsamochodzie.Tyle

background image

wiem.

Nadłuższąrozmowęniebyłozresztączasu.KapitanJanickizrelacjonowałdokładniesprawę,

podkreślającniezwykłyukładtubekpoluminaluorazbraknaczynia,zktóregodenatmógłbypopić
tabletki.Prokuratorsłuchał,kiwałgłowąirozglądałsięuważniedokoła.

—Wprotokoleoględzinzapisaliście,oczywiście,toorygi​nalnepołożenietubek,prawdakapitanie?

—spytał.

—Oczywiście.
—Cosądzicieotymwszystkim?
—Wyglądanasamobójstwo,aledosyćniewyraźne—odparłkapitan.—TenBekierwziąłsobie

urlopchybaniepoto,abyjepopełnić.Ostatecznie,takąrzeczmożnazro​bićkiedykolwiek.Pozatym
sposób,wjakisięotruł,wy​dajemisięconajmniejdziwny.

—Czterypustetubkipoluminalu—wtrąciłporucz​nik.—Jednąwziąłoddzielnie,trzy—nie

wiadomopoco—ułożyłpodteczką.

—No,dobrze—Strzeleckizamyśliłsięnachwilę.—Niemożliwe,abyzażyłtowszystkobez

popijania.Niezna​leźliścieżadnejbutelki?

—Nie.Wkażdymrazieniemajejwpromieniukilku​dziesięciumetrów,atrudnowyobrazićsobie,

abypozaży​ciutakiejilościluminalumógłjeszczeurządzićsobiedłuższyspacer.

—Ajeżeliniesamobójstwo?—wmieszałsięDrabik.—Chociaż...narabunekabsolutnienie

wygląda.Tepieniądze,zegarek,obrączkanapalcu,porządnypłaszcz,buty...

—Możepoprostuzmarłzpowoduatakuserca,atubkipoluminalunosiłprzysobie?
—Poco?Poukładałjesobiepodgłową,apotem„wziąłiumarł"?
Roześmielisię.
—Sądzę—rzekłStrzelecki—iżwtejchwiliniemasensudrobiazgowerozważanietychspraw.Na

wielepy​tańodpowienamsekcjazwłok.Postaramsięzresztąbyćprzyniej.

*

MajorWichurskizgasiłpapierosaispojrzałniecierpli​wienazegarek.Dochodziładziewiąta

wieczorem.Porucz​nikNowakowskispóźniłsięjużdwadzieściaczteryminu​ty,cojaknaniegobyło
raczejniezwykłe.

Ewamusiałamyślećotymsamym,boodezwałasięnapozórspokojnymgłosem,wktórymmożna

byłojednakwyczućpewnezaniepokojenie:

—Naszinżyniersięspóźnia.Możetamwhucieznówcośsięstało?
Zientaraskrzywiłsięichrząknął.
—E!Odrazu„stałosię".PrzecieżmusidojechaćdoKatowic,atozawszetrwa.Zresztą—dodał,

usłyszawszywkorytarzuznajomekroki—jużidzie.

PorucznikNowakowskibyłzadyszanyodszybkiegomarszuulicamimiasta.Zrzuciłnakrzesło

płaszcz,przy​gładziłrozburzonewłosyipowiedział:

—Dobrywieczór.Przepraszam,żesięspóźniłem...póź​niejwyjaśnię,dlaczego.
—Aczemunieodrazu?—zacząłzpretensjąZientara.
—No,dobrze—przerwałmuWichurski.—Koledzy,musimyterazzapoznaćsięzwynikami

naszychwszystkichbadańiobserwacji.Warszawaznowuzłapałasygnałocynku,chcąniedługodonas
sięwybrać.

—Skądwiecie?—żywozareagowałZientara.
—JabyłamwCentrali—odparłazamajoraEwa.—Dziśranowróciłam.Majątrochępretensji,że

imnicnieprzekazujemy.Próbowałamwytłumaczyć,żetonietakieprosie,ale...Wiecie,jaktoznimi.
Kiedysięsiedzizabiurkiem,towielesprawwyglądainaczej,ajaksiępotemwyjeżdżawteren,

background image

rzeczywistośćokazujesiętrochęinna.

—Sądzę—rzekłWichurski—żejużniedługocośimjednakprzekażemy.Kapitanie,zaczynamod

was.Cościesiędowiedzieli?Wskrócie,niemusiciewszystkiegoopo​wiadać.Najważniejszefaktyi
spostrzeżenia.

Zientaranielubiłmówić„wskrócie",aleniechciałsprzeczaćsięzkierownikiemgrupy.Toteż—

mimoiżprzygotowałsobiepoprzedniodłuższyelaborat,spisanynakilkukartkachnotesu—westchnął
tylkolekkoipowiedział:

—Przejrzałemsześćdziesiątczteryprotokółyzróżnychkontroliresortowychiinnych,dokonanych

wewszystkichhutachcynkowych.

—Dlaczegowewszystkich?—spytałNowakowskizezdziwieniem.
—Dlatego,żeuważałemtozakonieczne—odparłZien​taracierpko.—Nasunąłmisięszereg

spostrzeżeń,doty​czącychsposobuprzeprowadzaniatychkontroli,alesątoraczejuwaginiemające
wielewspólnegoznasząrobotą.Toznaczy,uwagitypuraczejekonomicznego.Natomiastkiedy
wziąłemdorękimateriałyztajnejkancelariihuty„Nadzieja",zauważyłem,żezginęłystamtąddwa
tajnedokumenty.

—Zmojejhuty?—zawołałNowakowskiniemalzobu​rzeniem.
Wszyscy,zwyjątkiemZientary,wybuchnęliśmiechemmimopowagitego,copowiedziałkapitan.
—Brawo!OnjużtakwszedłwrolęinżynieraKowalskiego,żeczujesięterazosobiściedotknięty—

śmiałasięEwa.

—Czegodotyczątedokumenty,kapitanie?—spytałmajor.
—Jedenznichprawdopodobnieanalizprzeprowadza​nychwtajnymlaboratorium.Drugi—nie

wiem.Niemogłemtegodokładniesprawdzić,boobasąprzecieżzna​kowanetylkosymbolami.
Zauważyłem,żezarejestrowanonajpierwichwypożyczenie,apotemzwrot—aledoku​mentówniema,
więcztymzwrotemtojakaśmętnahisto​ria.Wypożyczałkierowniklaboratorium,azwróciłrzekomo
jakiśtechnik.Podpisjegobyłprawienieczytelny,udałomisięjednakrozszyfrować.

—Bekier?—rzuciłNowakowski.
—Tak,Bekier.Tensam,któregozwłokiznaleźliśmydzisiajwlaskuniedalekohuty.
—Otympóźniej—przerwałWichurski.—Terazwy—zwróciłsiędoporucznika

Skowrońskiego.

—Jawrazzgrupąobserwacyjnąpracownikówsłużbybezpieczeństwazainteresowałemsięludźmi,

wytypowany​miprzezEwęiZientarę.Awięcnaprzykładci,którychnazwiskaEwawynotowałaz
kartotekipodczasrzekomejkontroliwZjednoczeniuHutCynkowych.Znalazłsiętammiędzyinnymiwasz
wspólnyznajomyzpociągu,dyrek​torhandlowy.Strasznygadułaibabiarz,apozatymlubizajrzećdo
kieliszka.Oinnychniechciałbymterazmówićszczegółowo,bozabrałobytoparęgodzin,apozatym,jak
dotąd,nanicatrakcyjnegonienatrafiliśmy.

—Ewa?—Wichurskispojrzałnaniąpytająco.
—PozakontroląwZjednoczeniu,oczymjużchybawszyscyzwaswiedzą,pomagałam

kapitanowiwprzeglą​daniuprotokołów.No,pozatym—wyjazddoWarszawy.

—Dobrze.—Wichurskizamyśliłsięnachwilę.—Zaj​mijmysięterazsprawąBekiera,botojest,

zdajesię,naj​istotniejsze.Proszę,poruczniku...

—PracującjakorzekomyinżynierKowalskiwhucie„Nadzieja"—zacząłNowakowski—nie

napotkałemzpoczątkunic,cobymogłomiećjakiśpodejrzanycharakter.Udałomisięnawiązaćdobre,
koleżeńskiestosunkizinny​miinżynierami,brygadzistami,atakże,choćposzłotonie​cotrudniej—
uśmiechnąłsię,przypominającsobieroz​grywkizeszmelcerzami—zszerszymgronempracowników
huty.Otym,żeBekieraniemawhucie,dowiedziałemsięzupełnieprzypadkowo,podczasobiaduw
stołówce.Za​nimzdążyłemsiętymzająć,dosłowniewciągupółgodzi​ny,przyszławiadomośćojego
zaginięciu.OodkryciuzwłokpowiezpewnościąkapitanZientara,jaograniczęsięwięctylkodo

background image

charakterystykitechnika,naraziedośćpobieżnej.Zkonieczności—bocałahutawiejużojegośmiercii
jakieśmocniejsze„naciskanie"obliższeinfor​macjemogłobywzbudzićpodejrzenie.Comówiąo
Bekierzejegonajbliżsikoledzyzlaboratorium?Żebyłpedantem,takwpracy,jakiwżyciuosobistym.
Pedantem,jaksięktóryśwyraził,„doobrzydliwości".Potrafiłzrobićdzikąawanturę,jakmuktośzabrał
zbiurkaołówekalbożonawdomuzrobiłacośnietak,jakonchciał.Lubiłpo​pić,alebezprzesady.Był
ostrożny.Zaostrożnynato,abysięupijać.Pozatymwidaćbyło,żezależymunastano​wiskuwhucie.Był
wysportowany,należałdosekcjipił​karskiejklubu„Hutnik".Rzadkokiedychorował.Kole​dzynaogółgo
lubili.Byłpracowity,uczynny.Możena​wet...zauczynny.Zniezwykłąochotązastępowałkolegówna
drugiejzmianieczypodczasdyżurówwlaboratorium,chociażnieotrzymywałosięzatododatkowego
wynagro​dzenia.Ostatniomiałjakieśkłopoty.Koledzynieumielimiokreślić,cotobyłyzakłopoty,
sądzilijednak,żeraczejdomowe,rodzinne.Wpracybowiemniktniemiałdoniegozastrzeżeń;
przeciwnie:kroiłmusiępodobnonawetawansnastarszegotechnika.

—Tekłopoty...—zacząłmajorznamysłem—jaktosięuniegoobjawiało?
—Podobnobyłroztargniony,czasemchodziłztwarząponurą,niereagowałnażarty,popadałw

zamyślenie,anazaczepkiodpowiadałnieprzytomniealbonieodpowiadałwcale.Pookresachtakichna
krótkiczaswracałdodaw​nejformy,apotemznowu.Takbyłopodobnoodkilkumiesięcy.

—Czyjegouczynnośćikoleżeństwonieprzejawiałysięnaprzykładwudzielaniukolegom

pożyczek?Mamnamyślijakieświększesumy.

—Otymniemówili.
—MożeterazkapitanopowieoznalezieniuzwłokBe​kiera?
Zientarawkilkuzdaniachzrelacjonowałstwierdzonefakty.
—Awięcnierabunek—powiedziałnazakończenie.—Albosamobójstwo,albosprzątnęli

niewygodnegoświadkaczyczłowieka,któryzjakiejśprzyczynystałsięniebez​pieczny.

—Sądzicie,kapitanie,żeistniejejakiśzwiązekpomię​dzyśmierciątegotechnikaanasząsprawią?

—spytałaEwa.

—Trudnopowiedzieć.Niemożemytakodrazuuderzaćwwielkidzwon:Bekierbyłszpiegiemigo

sprzątnęli.Je​żeliniebyłotosamobójstwo,możeistniećszereginnychprzyczyn,dlaktórychktośgozabił.
Jakaśzemsta,pora​chunkiosobiste,kobieta...

—Ajednak—powiedziałWichurski—właśnieztejhutyzginęły,jakmówiliście,dwatajne

dokumenty.Itowłaśniedotyczącetajnegolaboratorium,wktórymBekierpracował.No,zobaczymy
przedewszystkim,cowykażesekcja.Jeżelichodziomojąrobotę,tozanajważniejszyjejfragment
uważamwizytęudyrektorahuty„Śląsk".Zainteresowałymnietam,międzyinnymi,drobnespół​-
dzielniepracy,którewykonujądlahutróżneroboty.Wy​typowałemsobienaprzykładtrzytakie,które
najczęściejwostatnichlatachkręcąsiękołohutcynkowych.Ciekawarzecz:dwieztychspółdzielniz
regułynawalająwpracy,niedotrzymująterminów,kradnąitakdalej.Atrzecia—czystajakłza.Ażsię
wierzyćniechce.Pracujejaksza​tan,dotrzymujeterminówcodogodzinyniemal.Zainte​resowałemsię
pracownikamitego„Mechanika",botaksięonanazywa.Zwłaszczatymi,którzynajczęściejprze​bywali
natereniehut.Zientaramówiłprzedchwilą,że„Mechanik"wykonywałjakieśrobotymiędzy
innymiwtajnymlaboratoriumhuty„Maria".Zresztąnietylko„Mechanik",więcwziąłempoduwagę
wszystkietrzyspółdzielnie.Ktotutajmógłbywchodzićwgrę?Kierow​nicytechnicznispółdzielnioraz
kierownicydziałówzaopa​trzeniaizbytu.Wkażdejspółdzielnipodwieosoby,awięcrazemsześć.Tosą
ci,którzynajczęściejwchodządohut,kontaktująsięzpracownikami,majądostępdoróżnych
pomieszczeń.Bywatak,żepoprostudyrekcjahutywy​stawiaimnaparętygodnistałąprzepustkę.Po
trzechdniachznająjużichwartownicy,niekontrolują.Cóżzawspaniałepoledotakiejroboty,jakąmamy
namyśli.

—Macierację,majorze—odezwałsięNowakowski.—Jabymjeszczezwróciłwiększąuwagęna

tychludzizespółdzielni,którzywykonująpracewtajnychlabora​toriachczykancelariach.Wzasadzie

background image

powinnitorobićzawszepodkontroląkogośzhuty,tylko...samiwiecie,jaktojest...

—Oczywiście.Aleiresztyniemożnapominąć.Zwłasz​czażeinformacje,któreEwaprzywiozłaz

Warszawy,aktóreCentralaostatnioprzejęła,świadczą,żeobcywy​wiaddobrzejestzorientowanyw
naszymprzemyślecyn​kowym.

Rozmawialijeszczeczasjakiś,wreszcieWichurskiwy​znaczyłkażdemuzadanie.Zientaręzostawiono

przyspra​wieBekiera,Nowakowskiwdalszymciągupozostaćmiałnastanowiskuinżyniera
„Kowalskiego",EwaiSkowrońskinatomiastmielizająćsiębliżejtrzemawytypowanymi
spółdzielniami,międzyinnymi„Mechanikiem".

—Niezapomnijcieomateriałach,jakiemożemiećmilicja—powiedziałimmajor,gdyzabieralisię

doodej​ścia.—Zwłaszczazorientujciesię,czyktóryśztychna​szych„spółdzielców"niemanakarku
śledztwa.

—Alboniemiał—dodałSkowroński.
—Tak.Niesugerujciesiętymjednakzabardzo.Mogątobyćzwykłekradzieżeimalwersacje

gospodarcze.

—Chciałabymjeszczewrócićdosprawyaktpersonal​nych—rzekłaEwa.—Chodzimioakta

spółdzielców.Jaktozrobić?Jakimimetodamisięposłużyć?

—Sądzę,żepowinnaśdobraćsobieconajmniejdwóchpracownikówzwydziału„C".Skontaktujsię

zpułkowni​kiem,będąciprzecieżpotrzebneinwigilacjetychsześciuzespółdzielni,samaniedaszrady.

Popatrzyłnaniązzafrasowaniem.Niebyłpewien,czyzadanie,jakiejejwyznaczył,nieprzerastasił

tejmłodej,drobnejkobiety.Ewauśmiechnęłasięwodpowiedzi.

—CzymamyzEwąpodzielićsięspółdzielniami?—spytałSkowroński,przecierajączmęczone

oddymuoczy.

Wichurskizawahałsię.Niechciałtego.Wolał,abyEwakoncentrowałatęczęśćrobotywswoim

ręku.

—Nie—odparłponamyśle.—Lepiejbędzie,jakwyjejtylkopomożecie.Macieprzecieżoprócz

tegowaszewłasnezadanie.

KiedySkowrońskiwyszedł,majorpowiedziałdoEwy:
—Wiesz,mojadroga,zwróćspecjalnąuwagęna„Me​chanika"...Ciąglewracammyślądotych

dwóchdokumen​tów,októrychmówiłZientara.Ciekawjestem,czy„Me​chanik"przeprowadzał
remontlaboratoriumwokresie,kiedydokumentyznajdowałysięjużwhucie.Rozumiesz,ocomi
chodzi?Tutajpewnehistoriemogąsiępokrywaćwczasie,atomożebyćdlanasinteresująca
wskazówka.

—Rozumiem.Alenieodpowiedziałeśminapytanie,jakąmetodęobrać,abyprzejrzećakta

personalnespół​dzielców?

—Zorientujsię,czyniemamożliwościprzejęciaaktnapewienczasprzezjakieśwładze.Może

milicja,podbylepretekstem,możektośzZarząduSpółdzielczościPracy.Ajeżelinie,tomusiszznowu
zorganizowaćrzekomąkon​trolę,takjakwZjednoczeniu.Oczywiście,tyjużtamsamaiśćniemożesz.

—Jasne.
—Ipamiętaj,abyścodzienniezemnąsiękontaktowa​ła—dodałznaciskiem.










background image

Rozdział4


Bekierowązaproszonodoprokuraturynagodzinędwu​nastą,aleprzyszłaowielewcześniej.Siedząc

naławcewkąciekorytarzausiłowałapogodzićsięzmyślą,żemążnieżyjeiżezostałaterazzdziećmi
zupełniesama—aleniebardzojejsiętoudawało.Niespałaprzezcałąnoc,wciążpróbujączrozumieć,
dlaczegotaksięstałoiwczymjejspokojny,niemającywłaściwiewrogówmążkomuśzawinił.

Byłatakzamyślona,żeniezauważyła,jakprokuratorStrzelecki,powiadomionyojejwcześniejszym

przybyciu,stanąłwprogugabinetuidwukrotniepoprosiłjądosiebie.Ocknęłasię,gdydelikatnieująłją
zaramię,prowadzącciemnymkorytarzem,poktórymwobiestronysnulisięinteresanci.

Wgabineciebyłjużjakiścywil,któregodotychczasniewidziała.Przywitałsięzniąwmilczeniu,

obrzucającuważ​nym,przenikliwymspojrzeniem.Siadłaprzedbiurkiem,próbującskupićmyśli.Jeżelijuż
przyszłonaniątostrasz​nenieszczęście,toprzecieżciludziebędąchcielinapewnojejpomóc—
odnaleźćzbrodniarzy,pomścićśmierćmęża...Postanowiła,żepowiewszystko,cotylkomożeprzyczynić
siędowykryciazbrodni.Bo,wsamobójstwoniewierzyłaaniprzezchwilę.Zbytdobrzeznałamęża.

—Rozumiem—zacząłprokurator,przyglądającjejsięzewspółczuciem—żechwilajestdotakiej

rozmowynienajlepsza.Zpewnościąciężkojestpanimówićznamitutajośmiercimęża.Przecież
dowiedzieliśmysięwszyscyotymdopierowczoraj...Proszęjednak,zeswejstrony,inaszrozumieć.
Spełniamyswójobowiązek.

—Wiem—odparłacicho,alewyraźnie.—Powiem,cotylkobędęmogła.
—Todobrze—odetchnąłzulgą.—Musimyjakośwspólniewyjaśnićokolicznościzwiązane

ztątragicznąsprawą.Panipomocjestdlanaspoprostukonieczna.

Skinęłagłowązezrozumieniem.KapitanZientaraza​paliłpapierosa,niespuszczajączniejwzroku.
—Czyznapanijakiekolwiekszczegółyzwiązanezwy​jazdem,araczejzprojektowanym

wyjazdempanimężadorodzinywRzeszowskiem?—spytałStrzelecki.

—Wiem,żewybierałsiętamnaślubswegokuzyna.Jategokuzynanieznałam,nieprzyjeżdżałdo

nasnigdy.Onitammająmałegospodarstworolne.Mążjeździłdonichwzeszłymroku,natydzień.To
byłolatem,podczasurlopu.

—Czymiałzamiarobecniewstąpićgdzieśpodrodze?Zatrzymaćsięukogo?
—Nicotymniemówił.Ale...—zawahałasię,umilkła.
—No,no?—rzekłprokuratorzachęcająco.
—Teraztaksobiemyślę,proszępana,żewostatnichlatachbyłowieleróżnychspraw,któremąż

mójprzedemnąukrywał.

—Poczympanitaksądzi?—odezwałsięZientara.Spojrzałananiegospłoszona.Przezchwilę

zapomniała,żewgabineciejestjeszczektośpozaniąiprokuratorem.

—Poczym?—powtórzyławzadumie.—Ano,choćbypotym,żewychodziłczęstozdomu,nicnie

mówiąc,do​kądidzieanikiedywróci.Szufladywbiurkuiszafieza​mykał.Myślałamnawet...myślałam,
żeonkogośma.Zna​czysię,innąkobietę.

—Czywidziałagopanikiedyśzjakąśnieznajomąkobietą?Przychodziłymożejakieślisty?—

spytałStrzelecki.

—Listy?Nie.Szukałamczasem...—zawstydziłasięiumilkła.Potempowiedziała,jakby

przezwyciężająctenwstyd:—No,szukałampokieszeniachinabiurku.Możejakaśfotografiaczylist...
Alenicniebyło.Innarzecz,żegdybymójmążcośtakiegomiał,tobynapewnodobrzeschował.Onbył
bardzodokładnyistaranny.

—Czynierozmawiałzpaniąoswoichkłopotach,zmartwieniach?Możemiałdługi?Albo

nieprzyjemnościwpracy?

—Długówchybaniemiał.Nawet...zdawałomisię,żemaostatniowięcejpieniędzyniżprzedtem.

background image

Dzieciomku​powałdrogieowoce,zabawki,mnieprzyniósłkiedyśtakąpięknąskórzanątorebkęz
Cepelii...—głosjejzadrgałpodejrzanie,przyłożyładooczuchusteczkę.—Pytałam,czyniedostał
podwyżki,aleodparł,żetylkopremię.Daw​niejunichwtymlaboratoriumtechnicypremiedostawali
tylkoraz,najwyżejdwarazynarok.Terazjakbyowieleczęściej.

Prokuratorpomyślał,żetrzebaotozapytaćwhucie,agłośnopowiedział:
—Więczaobserwowałapani,żemiałodpewnegoczasuwięcejpieniędzyniżdawniej.Aczy

wobecpanizacho​wywałsiętaksamo?

—Nie.Chodziłponury,zamyślony,czasemcaływie​czórpotrafiłsiędomnienieodezwać.Potem

znówmutojakbyprzechodziłonatydzieńczydwa.Itakciągle.

—Aczybyłulekarza?
Bekierowaspojrzałazdziwionanaprokuratora.
—Ulekarza?Poco?Mążprawienigdyniechorował.Sportyróżneuprawiał,doklubunależał.

Chodziłczasomdodentysty,towszystko.

Zientaranachyliłsiędoprokuratoraiszepnąłmudoucha:
—Podejrzewaciechorobępsychiczną?
—Niewykluczone—odparłkrótkoStrzelecki.Dener​wowałgotrochętennieznajomygośćz

bezpieczeństwa.Niewiadomo,pocosiedzinaprzesłuchaniuitylkopeszykobietę.

—Ktoupaństwabywałwdomu?—spytał,zwracającsięznówdoBekierowej.—Czy

przychodzilinaprzykładkoledzymężazhuty„Nadzieja"?

—Prawienigdy—odparłazodcieniemsmutku.—Nawetczasemsiędziwiłam.Jawłaściwie

wcaletychjegokolegównieznałam.Widziałamichtylkoparęrazy,jakprzychodziłamdomęża,aledo
laboratoriumitakmnieniewpuszczano,więctylkowstołówcerazczydwarazyinajakiejśzabawiew
DomuHutnika.

—Aktośspozahutyprzychodził?
—Teżnie...—umilkła,cośrozważając.Widaćbyło,żeusiłowałasobiedokładnieprzypomnieć.

Wreszciepowie​działa:—Kiedyśprzyszedłdonaszupełnieobcymęż​czyzna,któregonigdyprzedtem
anipotemniewidziałam,aniwhucie,aniwosiedlu.Terazsobieprzypominam,żerozmawiałzmężemo
wyjeździe...aleniewiem,którytoznichmiałjechaćidokąd.

—Proszęmidokładnieopowiedzieć,jaktobyło.
—Onprzyszedłwieczorem.Tobyłochybawstyczniualbo...nie,wmarcu.Napewno,bo

peklowałammięsonaWielkanoc.Byłamwkuchni,kiedyprzyszedł.Mążgowpuściłizarazzamknął
sięznimwpokoju.Niewiem,oczymmówili.Alejakwychodził,usłyszałamkoniecichrozmowy,
właśnieotymwyjeździe.Mówiliteżcośo...za​raz,jaktobyło?

—Niechpanisobiedobrzeprzypomni,tomożebyćbar​dzoważnawskazówka.
—Mążsięgospytał:„Kiedysięzobaczymy?"Aonod​powiedział:„Będętamuwaszaparędni".

Natomójsięzdziwiłimówi:„Przecieżjużeścieskończylirobotę"?Atamten—żejeszczenie.
Zarazpotempożegnałsięiwy​szedł.

—Czypamiętapani,jaktenczłowiekwyglądał?—wtrąciłkapitanZientara.Prokuratorrzucił

mukrótkie,niechętnespojrzenie.Stanowczotenfacetniepowinienmieszaćsiętakdalecedo
przesłuchania.

—Takbardzomusięnieprzyglądałam—odparłaBekierowa.—Drzwiodkuchnibyłytylkotrochę

uchyloneirazwyjrzałam.

—Czybyłwysoki,niski?Jakubrany?
—Dośćwysoki,okrągłynatwarzy,ubranywzwyczaj​nąjesionkę.Pamiętam,żebyłwberecie,bou

nastomałoktonosi.

KiedyprokuratorskończyłprzesłuchanieiBekierowawyszła,zwróciłsiędokapitanaizapytałz

ledwouchwyt​nąironią:

background image

—Sądzicie,żetentajemniczyosobnikmożemiećjakiśzwiązekześmierciąBekiera?
—Niemamyjeszczewynikówsekcjizwłok—odparłtamtenwymijająco.—Możeto

samobójstwo?Trudnotutajczymśsięsugerować.

*

WtydzieńpóźniejmajorWichurskisiedziałwjednymzpokojówkomórkikontrwywiaduw

Katowicach,przeglądającuważniedostarczoneprzezEwęJasińskąaktapersonalnesześciukierowników
działówspółdzielni.By​łytoankietyiżyciorysy.Zaświadczeniazpoprzednichmiejscpracyorazodpisy
ankietEwawręczyłamilicjikatowickiejdobliższegosprawdzeniaichwiarygodności.

Wichurskiniespodziewałsięwielepożyciorysach.Któżnapiszesamosobiecoś,comożego

przedstawićwniekorzystnymświetlelubutrudnićprzyjęcienanowestanowisko...

Dodokumentówtychdołączonebyłyjednakiopinie.Niektóreznich,pisanewidaćprzezludzio

niezbytsze​rokimhoryzonciemyślowym,zatomocnozawężonympo​czuciuodpowiedzialności,brzmiały
wręcznonsensownieimajorzżymałsięprzyczytaniu.

JerzySoból—pisałjakiśkadrowiec—jestniezłymfachowcem,doobecnejrzeczywistości

ustosunkowanymzgołapozytywnie,aczkolwieklubiwypićprzyniedzieli.Wykazujesięaktywniew
pracyzwiązkowo-społecznej,borozprowadzapomiędzypracownikówspółdzielnibiletydokina,przez
codziałananiwie.

Jakatobyłaniwa,kadrowieczapomniałnapisać.Majorodsunąłpapieryzezniechęceniem.Może

niepotrzebnieuczepilisiętychspółdzielni.,.

Ktoślekkozapukałdodrzwiiwszedł,nieczekającnazaproszenie.
—Dzieńdobry,Ewo—Wichurskiuśmiechnąłsię,wsta​jącnapowitanie.Pocałowałjąwrękę,

czegonigdynierobiłprzykolegach,pomógłzdjąćpłaszcziprzyjaznymgestemwskazałfotelza
biurkiem.Przezchwilęzwidocz​nąprzyjemnościąprzyglądałsię,jakpoprawiaławłosy,potem
westchnąłlekko,ściągnąłbrwiispytałtonemnie​malobojętnym:

—Maszcośnowego?
—Tak—odparła,biorączbiurkajegopapierosy.—Wrozmowiezmilicjąnatrafiłam,wyobraź

sobie,najed​negosierżanta,którywlatachpięćdziesiątychbyłkierow​nikiemdziałukadrwzakładzie
ceramicznymnaprzed​mieściuZielonejGóry.Otóżtwierdzionzcałąstanow​czością,żeżadenRoman
Kolińskitamwówczasniepraco​wał.

—Poczekaj—przerwałjej,podajączapalniczkę—nicjeszczeniewiemożadnymRomanie

Kolińskim.Któżtojest?

—Ach,prawda—roześmiałasię.—Zabrałamcijegoankietęiżyciorys,boniezdążyłamjuż

zrobićodpisów.Masz,tutajjesttowszystko—położyłanabiurkuteczkę.—Kolińskitojedenztej
szóstki,kierownikdziałuza​opatrzeniaizbytuwspółdzielni„Mechanik".Wjegoaktachjestmiędzy
innymizaświadczenieztegowłaśnieza​kładuceramicznegowZielonejGórze.Miałtampracowaćod
wrześniatysiącdziewięćsetpięćdziesiątdomarcapięćdziesiątjeden.No,więcniepracował.

—Isfałszowałzaświadczenie?Widzisz,Ewa,tosięzdarza.Możesiedziałwtymczasiezajakieś

kradzieżeczyin​neprzestępstwo,doczegooczywiścieniechciałsiępotemprzyznać.Alemaszrację,że
trzebatobędziewyjaśnić.Coonrobiłprzedtem,tenKoliński?Aha,tujestjegoteczka.Zarazzobaczymy.
Ankieta...Życiorys...Coontupisze:Urodziłemsięszóstegolipcatysiącdziewięćsetdwudzieste​go
drugiegorokuwRadomsku,jakosynrobotnikaZakła​dówDrzewnych„Thonet&Mundus".
Uczęszczałemdoszkołyhandlowej...
itakdalej.Okupacja:Pracowałemodrokuczterdziestego
pierwszegowtychsamychzakładach,
comójojciec...TujestzaświadczeniezZakładówDrzew​nych.

—Poniemiecku.Tegojużsięchybaniedasprawdzić.
—Apocosprawdzać?Conamtoda?Zresztą,poczekaj.DalejpanKolińskipisze,żesięukrywał

background image

przedwywiezie​niemnarobotydoNiemiec...przebywałjakiśczaswRzeszowskiem,uwujanawsi.Po
wojnieprzezbliskorokcho​rowałemnapłuca.Potem,zewzględunastanzdrowia,pracowałemjako
pomocnikogrodnikawmajątkupaństwo​wymŻękocice,naZiemiachOdzyskanych,następnietam​że
jakopisarz.Wpięćdziesiątymroku,wewrześniu,rozpo​cząłempracęwZakładzieCeramicznymw
ZielonejGó​rze.

—Ciekawam,czymwówczaszajmowałsięnaprawdę.
—Dokumentrobiwrażenieautentycznego.Możetensierżantniepamięta?Iluwtakimzakładzie

mogłobyćpracowników?Dwustu—amożepięciuset?Czyonmożepamiętaćwszystkienazwiska?No,
dobra.Zobaczymy.PotemKolińskiprzeniósłsiędoWarszawyibyłzatrudnio​ny,jakpisze,nastanowisku
technikanormowaniawZjednoczeniuPrzemysłuBudowlanegoażdorokupięć​dziesiątegotrzeciego,
kiedytowyjechałnaŚląsk.Cieka​we,naogółludziebardzoniechętniewyjeżdżajązWar​szawy,jakjuż
mająwniejpracę.CoonrobiłnaŚląsku?Aha,wpierwpracowałwspółdzielni„Feniks"jakorefe​rentw
dzialezaopatrzenia,apotemzaawansowałdo„Me​chanika"nakierowniczestanowisko.Sądzisz,Ewo,że
wtymwszystkimjestcośniewyraźnego?Czywiesz,jakąmaopinięwobecnymmiejscupracy?

OpiniaRomanaKolińskiegojednaknietylkonienasu​wałazastrzeżeń,alebyławręczpozytywna.

Dobryfacho​wiec,zdolny,rzutkiorganizator,uczciwy—otoocenaje​gopracodawcówikolegów.

Obserwacjarównieżniewykryłażadnychfaktów,któ​remogłybywzbudzaćniepokój.Kolińskibył

człowiekiemspokojnym,koleżeńskim,pieniędzminieszastał,nieupi​jałsięaninierozbijałpolokalach,z
kobietamirzadkokiedygowidywano.Byłnieżonaty,mieszkałwmałym,sublokatorskimpokojuw
Katowicach.

—Sfałszowaneświadectwotrzebabędziejednakspraw​dzić—rzekłWichurski,wysłuchawszy

sprawozdaniaEwy.—Możetozupełnienieszkodliwyczłowiekitylkozdarzyłomusięwprzeszłości
małe„potknięcie".Amoże...

—Zajmiemysiętym—odparłaEwa.—Wydajemisię,żeniecoinformacjionimmożnabyuzyskać

wRadomsku.Tarasięurodził,tammieszkałprzezdłuższyczas.Zpew​nościąznajdąsięludzie,którzy
pamiętajągojeszcze.Czychcesz,żebymtampojechała?

Wichurskipotrząsnąłprzeczącogłową.
—NiechjedzieSkowroński.Tojestrobotadlamęż​czyzny.Tak,trzeba,żebypojechał.Wniczym

namtonieprzeszkodzi,a—byśmoże—pewnerzeczysięwyjaśnią.

*

Kilkaminutprzedgodzinąpierwsząwpołudnie,pociągpośpiesznyzKatowicdoWarszawy

zatrzymałsięnamałejstacjizbardzodużymnapisem„Radomsko".Zatrzymałsięchybaniedłużejniż
kilkanaściesekund,poczymzsy​kiemparypomknąłdalej.

Niewielkagrupkapodróżnych,którzywysiedli,bezpoś​piechuskierowałasięwstronęwyjścia.

Niektórzyznichsięznaliipozdrawialiuchyleniemkapelusza,rzucajączdawkowe:„cosłychać?"albo:
„jakleci?"

PorucznikSkowroński,weleganckimszarymubraniu,zteczkąipłaszczemprzewieszonymprzez

ramię,wysiadłostatni.Rozejrzałsięnajpierwzciekawościądokoła,ana​stępniepodążyłzainnymido
wyjścia.

Przedstacjąstałydwiedośćmocnosfatygowanetak​sówki.Kierowcydrzemali,nieliczącnażadną

jazdęaniatrakcjęwrodzajubijatykiczypożarustacji.Instynktza​wodowyzbudziłjednakjednegoznich,
kiedyczłowiekweleganckimgarniturzeukazałsięprzedbudynkiem.Kierowcaprzetarłrękązaspaną
twarz,splunąłprzezleweokno,apotemwychyliłsięprzezpraweispytałzachęca​jąco:

—Pojedziemy?
—Chciałbymdostaćsiędohotelu—powiedziałSko​wroński.—Czymożemniepantamzawieźć?

background image

—Dohotelu?—powtórzyłkierowcaiwestchnął.Drugitaksówkarzrozbudziłsięrównież,adosłyszaw​-
szy,ocochodzi,parsknąłśmiechem.

—Jakpanchcesz,możemydookołamiastoobjechać,alehotelstądotrzyminutydrogi.
—Pięć—zaprzeczyłpierwszykierowca.
Przezchwilęsprzeczalisięsennie,wreszciedoszlizgod​niedowniosku,żesześć.Możnabyłotego

frajeranabrać,powozićtrochętuitam,apotemdojechaćdohoteluodstronyrynku.Czasamirobili
nieznanympodróżnymtakiekawały,dzisiajjednakniechciałoimsięnawetzapusz​czaćsilników.

—Sześćminuttoblisko—rzekłSkowroński.—Wprawoczywlewo?
Pierwszykierowcapokazałrękąnaprawo.Drugijużdrzemał.PorucznikskręciłwulicęReymonta.

Hotel,onieśmiertelnejwPolscenazwie„Europejski",byłrzeczywiś​ciebardzoblisko.Dwupiętrowy,
szaryitrochęponurybudyneknierobiłzachęcającegowrażenia.Przybyszanieobchodziłjednak
wyglądhotelu.Przelotniepomyślał,tyl​ko:„abyniebyłopluskiew",iwszedłdośrodka.

Whalluprzyladzie,oboktablicyzgarstkąkluczy,doktórychprzyczepionebyłyogromne,drewniane

gałki,ki​wałsięnadgazetątęgi,łysyjakkolanoportier.Niezau​ważyłwejściapodróżnego,bospał.Miał
dyżurprzezdwa​dzieściaczterygodzinyiterazodsypiałnoc.

—Czydostanęjakiśpokój?—spytałSkowroński,stającprzyladzie.Płaszcziteczkępołożyłobok

siebie,wyjąłdowódosobistyiwiecznepióro.

Portierocknąłsię,spojrzałnieprzytomnienanowegogościa,potemzprzyzwyczajeniapotrząsnął

głową.

—Niema—odparł.
Przybyłystałjednakwciążobokniego.
—Przecieżpowiedziałempanu,żeniema—rzekłpor​tierzlekkimzniecierpliwieniem,poczym

dojrzałwysu​niętywjegokierunkubanknotidodałspiesznie:—Chy​bażebypansięzgodziłnapierwsze
piętro.Alemogędaćtylkodwuosobowypokój.

Skowroński,któryniewyraziłdotychczasżadnychży​czeń,oceniłtojakoprzychylnezałatwienie

sprawy.Nicwięcjużniemówiąc,wziąłpodanymuformularz,wypeł​niłspieszniewszystkieżądane
rubryki,przyczymtam,gdziebyłodrobniejszymdrukiemwypisane;„zawód",wpisał:„inżynier".
Podpisawszysięozdobnymzakręta​sem,oddałzielonąkartkęiwzamianotrzymałkluczodpokojunumer
stodwadzieściasześć,cobyłooczywistymnonsensem,bocałyhotelmiałtylkoszesnaściepokoi.

Wbrewoczekiwaniom,pokój„126"byłprzyjemnyiczysty.Niebrakowałonawetżarówkiwlampce

nocnejaniręcznikaprzyumywalce.

Skowrońskiumyłręce,obejrzał—raczejznawyku—ściany,łóżko,szafęidrzwi,sprawdził

kontakty,potem

zostawiłpłaszcz,bonadworzebyłniemalupał,iwyszedł.Portierprzepisywałwłaśniejego

danepersonalnedoksiążkimeldunkowej.Widaćbyło,żezajęcietozajmiemudobrychkilkanaście
minut.

—Czymożepanmniepoinformować,gdzietujestuli​caKościuszki?—spytałporucznikgrzecznie.
—Kościuszki?Aniedaleko.Czytuwogólecośjestda​leko?—rzekłportierzpogardą.
Skowrońskiuśmiechnąłsię.
—PanniepochodzizRadomska?
—Ja?—Portierskrzywiłsięzodrazą.—Jestemłodzianinem.Ciężkiloszagnałmniedotejdziuryi

taksiedzę.Zajakiegrzechy,samniewiem.PanmożezŁodzi?—Ożywiłsię,spojrzałnakartę
meldunkową,poki​wałgłową.—Katowice.Znam,znam.Dużemiasto.Alenietakie,jaknaszaŁódź.Był
pankiedywŁodzi?

—Byłem.Bardzoładniepowojniesięrozbudowuje.
—No,widzipan—ucieszyłsięportier,jakbytobyłajegozasługa.Awidząc,żegośćzbierasiędo

wyjścia,do​dałszybko:—Pójdziepanprosto,apotempierwsząwprawoizarazbędzie

background image

Kościuszki.Trafipan,tonieŁódź,tuwszystkowgarści.

Skowrońskibeztruduodnalazłulicę,ananiejKomen​dęPowiatowąMilicjiObywatelskiej.

Komendantmiałbyćuprzedzonyojegoprzyjeździe,porucznikspodziewałsięnawet,żektośodnich
będzie,oczywiściepocywilnemu,naperonie.Dobrze,żeteprzewidywaniazawiodły.Wtakniewielkim
mieściezpewnościąwszyscymilicjanciznanisąjegomieszkańcomitakiepowitaniemogłobyniecopo​-
krzyżowaćporucznikowiplany.

Komendantwykazałjednaktylesprytu,żeniewysłałnikogooficjalnie.Niewiedzącotym,

Skowrońskibyłob​serwowanybardzodyskretnieprzezjednegozpodofice​rów,któryśledziłjegokrokiaż
dohotelu,poczymza​wróciłdoKomendyipowiadomiłswegoszefa,że„gość"przyjechałipewnie
niedługotusięzjawi.ToteżkiedySkowrońskiwszedłdobudynkumilicji,wartownikbyłjużuprzedzony,
akomendantczekałwswoimgabinecie.

Mimotowartowniksprawdziłstarannieokazanąmule​gitymację,asekretarkakomendanta

powiedziałasłużbiście,iż„zarazzamelduje".Jejszefpoprawiłmundur,za​piąłpas,poczymstanąłwe
drzwiachgabinetu,zapraszającgościnniewjegoprogi.

Skowrońskiprzedstawiłsięjakooficerzesłużbybez​pieczeństwazWarszawy.Niewdającsięw

meritumspra​wy,powiedziałkomendantowi,iżchciałbyustalićwRa​domskupewnefaktyidane
personalne,dotycząceniektó​rychosób.Chodzimuzwłaszczaoludzi,którzypodczasokupacjipracowali
wZakładachDrzewnych„Thonet&Mundus".Wymieniłkilkanazwisk,międzyinnymiiRoma​na
Kolińskiego.

Komendantprzepisałdoswegonotesuwszystkienaz​wiska.Wówczasporucznikzniszczyłkartkęi

dodał,żechciałbyrównieżuzyskaćadresytychosóborazwszystko,czegotylkomilicjamożesięonich
wciąguparugodzindowiedzieć.

—Tosiędazrobić—odparłkomendant,przeklinającwduchuwarszawskiegogościa,którynadał

muotonowążmudnąrobotę.—Nakiedychcecietomieć?

Skowrońskispojrzałnazegarek.
—Gdybyściemogli...powiedzmy,naszóstąwieczór,tobybyłobardzodobrze.
—Cholerniemałoczasu—odparłkomendantszczerze.—Alespróbujemy.


*

Oszóstejporucznikdowiedziałsiętyle,żepoczułpewniejszygruntpodnogami.Niewgłębiającsię

wdaneper​sonalne,dotycząceinnychosób,zająłsięinformacjamioRomanieKolińskim.Okazałosię,że
pracowałonrzeczy​wiściewczterdziestympierwszymrokuwZakładachDrzewnych„Thonet&Mundus"
—aletobyłajedynawiadomośćzgodnazankietą.BoaniojciecKolińskiegowtychzakładachnigdynie
pracował,aniteżniebyłro​botnikiem.Miałwłasny,dobrzeprosperującyskleptek​stylnywcentrum
miasta,któryudałomusięutrzymaćażdonadejściafrontuwczterdziestympiątymroku.Wcza​siedziałań
frontowychstaryKolińskizmarł.

Wywiadowca,któryprzyniósłtewszystkieinformacje,dodałjeszcze,żeRomanKolińskigdzieś

wiosnączterdzie​stegodrugiegoroku,wobawieprzedwywiezieniemnaro​botydoNiemiec,wyjechałdo
dalszejrodzinyswegoojcanawieś.MiałotobyćpodobnowLubelskiemczywRzeszowskiem.Odtej
porywszelkisłuchponimwRadomskuzaginąłiniektórzyprzypuszczali,żepoprostuzginąłwczasie
działańwojennych.

Wywiadowca,zapytanyprzezSkowrońskiego,skąduda​łomusięwtakszybkimtempiezdobyćażtyle

informacji,odparł,żeniesprawiłomutowiększychtrudności.MieszkałwRadomskuodczterechlati
znałniemalwszystkich.OKolińskichrozmawiałzichdawnymsąsiadem,Kazimierczakiem,któryw
czasieokupacjibyłkierownikiempunktudostawproduktówrolnych;chodziłysłuchy,żewrazzestarym
Kolińskimjeżdżąnocaminawieś,handlującpokryjomugdziesiędałoiczymsiędało.Jaktotambyło

background image

naprawdę—dziśniktniedojdzie.Faktemjestjed​nak,żesklepKolińskiegozawszemiałdużywybór
towa​rówijakośnigdyniedochodziłownimdo„nieporozu​mień"zwładzaminiemieckimi,zaś
Kazimierczaknigdyjakośniewpadłnatychswoichjazdach,leczdorobiłsiędomkuzogrodemigrubej
gotówki.Poruczniknamyślałsięprzezchwilę,apotempostanowiłpójśćdoKazimierczaka.Spytał,gdzie
onmieszkaijaktamdojść,poczympodziękowałkomendantowizainfor​macjeiwyszedł.

Nadworzebyłojużciemno.Mały,niskidomekKazi​mierczaka,otoczonykrzewamibzu,miałoknanie

oświe​tlone.Porucznikpostałchwilęprzedzamkniętąfurtką,potemskręciłobokogroduizaszedłod
podwórza.Dwadużepsy,naszczęścieniespuszczonezłańcucha,powita​łygowściekłymujadaniem.
Zanimzdążyłzapukaćdodrzwi,spodktórychprzebijaławąskasmugaświatła,ktośjeotworzyłistanąłw
proguuciszającpsy.

Byłtomężczyznaniewysoki,mocnojużprzygarbiony,prawiezupełniełysy,omocnosklepionej

czaszceikrót​kiej,grubejszyi.Miałnasobieflanelowąkoszulęwciem​nąkratęiszerokie,dobrzejuż
sfatygowanespodnie.

DojrzałSkowrońskiego,jednymrzutemokaoceniłjegoeleganckipłaszcz,teczkę,uniósłbrwiz

lekkimzdziwie​niemizapytał,wyraźniesilącsięnauprzejmyton:

—Czypanmadomniejakiśinteres?Bo,przepraszam,aleniemogęsobieprzypomnieć...twarzniby

znajoma,tylkooczymojejużstare.

—CzypanKazimierczak?—odparłporucznikpyta​niem.Wolałsięupewnić.
—Tak,toja.
—Panmnieniemożepamiętać,bowogólesięniezna​my—uśmiechnąłsię.—Jajestem

WacławKoliński...krewny,awłaściwiestryjecznybratRomana.

—Koliński?BratRomana?—powtórzyłstaryczłowiekzogromnymzdziwieniem.—Czytomoże...

czytopanjestten,cototakdługomieszkałweFrancji?

Skowrońskibłyskawicznieobliczyłwmyślachlata,sko​jarzyłzwiekiemRomanaiodparł,śmiejąc

się:

—Toznaczy,jestemjegosynem.Mójojciecwyemigro​wałdoFrancjibardzodawno.Jateraz

wróciłemiprzy​jechałemtu,abyichwszystkichodwiedzić,ale...—urwał,nibyzesmutkiem.

—Tak,tak—powiedziałKazimierczakzwestchnieniem.—Karolnieżyje,zginąłwczasie

frontu.ARoman...alepocomytakstoimy,niechżepanwejdziedomieszka​nia.Proszę—otworzył
szerokodrzwi.

Kiedyusiedliwdusznympokoju,którymożnabyłowrównymstopniunazwaćjadalnym,jaki

salonem,Ka​zimierczakprzyglądałsięswemugościowiprzezparęchwil,apotemnaglespytał:

—Właściwie...jakpandomnietrafił?
Wgłosiejegomożnabyłowyczućpewnąnieufność.„Boisię—pomyślałporucznik.—Pewnieboi

sięzłodziei.Mu​simiećjeszczetrochęwalutyzestarychzapasów".Agłoś​nopowiedział:

—Wiepan,jawróciłemdoPolskiczterymiesiącetemu.OsiedliłemsięwWarszawie,mamtamtaki

warsztatradiomechaniczny.No,przywiozłosiętrochęnarzędziigo​tówki...Niepowiem,żebymiźle
szło.Zarobekjest.Alepomyślałemsobie:siedzętakwtejWarszawiesam,jakpalec,trzebaprzecież
jakichśkrewnychpoodnajdywać.No,tozabrałemsięiprzyjechałemdoRadomska.Ranoprzyjechałem,
pokójmamwhotelu.Pytałemportiera,py​tałemparęspotkanychosób,alejakośniktoKolińskichnicnie
wiedział.Niewiem...możeźle,żemłodychpyta​łem,onimogąniepamiętać.ToRomanjużtuniemiesz​-
ka?

—Nie.Akogopanpytał?—Staryniebył,widać,jesz​czeprzekonany.
—Niechpansobiewyobrazi,żeposzedłemnawetnamilicję!No,alewkońcupowiedzianomi,że

możepanbę​dziecoświedziałomoichkrewnych.Więcprzyszedłem.Przepraszam,żeotakpóźnej
godzinie,panjużmożespał?

—Nie,skądże.NigdypanuKarolówniebył?

background image

—Akiedy?Zresztą,panmusiałotymsłyszeć,pomię​dzynaszymirodzinamibyłyjakieśspory,zdaje

sięma​jątkowe.Dlategotekontaktybyłybardzoluźne.Ot,wie​działosię,żesąwRadomskukrewni,że
stryjKarol,żeRoman...Towszystko.Moirodziceteżjużnieżyją.Ajaniewidzępowodu,dlaktórego
miałbymsięzRomanemkłócićojakieśstaresprawy.

Przezuchylonedrzwizajrzałnieśmiałokilkunastoletniwyrostekojasnej,kędzierzawejczuprynie.
—Dziadzio...Azorsięurwałzłańcucha—umilkłzza​żenowaniemnawidokobcego.
—Tomójwnuk—staryprzedstawiłgoSkowrońskiemuzpewnądumą,Adochłopcapowiedział:

—Noco?Niepotrafiszgoprzywiązać?

—Kiedyłańcuchsięprzerwał.Dziadziodatennowy,cojestwkomórce.
—PanieKazimierczak—wtrąciłsięporucznikdoroz​mowy—amożebywnuczekskoczyłtugdzieś

pojakąśbu​telkę?Odtyłuzawszesięjeszczedostanie,prawda?—Wyciągnąłportfel,azniegosto
złotych.—Tylkonajlep​szą,jakajest.Eksportową.Cobędziemytaknasuchoroz​mawiać,

—Nie,nie!—zaprzeczyłżywoKazimierczak.—Panjestmoimgościem,tojazaraz...—Szukał

pokieszeniach,alewidaćbyło,żerobitoniebardzochętnie.

„Skąpy"—pomyślałporucznik.
—Skądżeznowu—powiedział,dającchłopcubank​not.—UnasweFrancji...toznaczy,jakbyłem

weFran​cji,totamjestzwyczaj,żejakktośporazpierwszydoczyjegośdomuprzyjdziezwizytą,
musiprzynieśćzesobąbutelkęwina.Botamdowszystkiegowinopiją,niewód​kę.Weź,chłopcze,skocz
poflaszkęczegośnajlepszego,comają.

—No,jakpantakmówi—bąknąłstaryzuradowanąminą.
Chłopiecwyszedł,zapominającołańcuchu.
—Romanaznałemoddzieciaka—zacząłKazimier​czak,sięgającdopodanejmupapierośnicy.—

Chodziłdoszkołyhandlowej.Niepowiem,ładnybyłzniegochłopak,zgrabny,dobrzewyrośnięty.
Ojciecpieniędzynieskąpił,tosięmłodyrzucał...no,jaktomłody.Ubranybyłzawszejakzigły,
dziewuchyzanimsięoglądały.Przedsamąwojnątoonmiał...zaraz,chybasiedemnaścielat.Tak.Po​-
magałojcuwsklepie.Sportowiecteżbyłzniegopierw​szejklasy,wszyscymówili.

—MusiałomusięprzykrzyćpóźniejwZakładachDrzew​nych?
—Eetam...—starymachnąłrękąlekceważąco.—Tobyłalipa.Faktycznietoonchodziłtamraz,

możedwara​zynamiesiąc.Abysiępokazać.Majsterzaniegolistępod​pisywał.AKarolcałąsprawę
„smarował".Forsytośmymieliwtedydość.DopierojakzaczętotakichmłodychjakRomanwywozićna
robotydoNiemiec,Karolsięprzestraszył.Alejeszczeprzezjakiśczasszło,bokierownikarbeitsamtu
lubiłpopićidobrzezjeść,więcbyłynaniegosposoby.Doczasu.Potemkierownikazmienili,przyszedł
nowy,ostry,zabrałsiędotychwszystkich,którychtamtenochraniał.NoiKarolwyprawiłsynado
swoichdalszychkrewnych,wRzeszowskie.Panichmożezna?

Skowrońskizaprzeczyłruchemgłowy.
—Takamaławieś...zaraz,jakonasięnazywała?Cośodbrzozyczyświerka.Byłemtamkiedyś,ale

zapomniałem.DojeżdżałosięzestacjiStrzyżów,apotemkońmijeszczeparęgodzin.

—Czyniepamiętapan,jaksięnazywalicikrewni?TeżKolińscy?
Kazimierczakpotrząsnąłgłową.
—Chybanie,aleniepamiętam.Wiepan,tojużprzecieżkawałczasu,jaktambyłem...
RozmawialipotemchwilęoRadomsku,jaksiętużyjeiktojeszczepozostałzestarychznajomych

rodzinyKolińskich,ażwróciłwnukKazimierczakazbutelkąwódkieksportowej,więcwypilipokilka
kieliszków„podpapierosa”,bostaryniechciałdać,czymożeniemiałnicnaprzekąskę.Kiedy
Skowrońskipożegnałgo,upewniwszysięporazostatni,żeodtamtychczasówniktRomanawmiasteczku
niewidziałanionimniesłyszał,Kazimierczaknaglepalnąłsiędłoniąwczołoiwykrzyknąłzzadowole​-
niem:

—Sosnówka!Tawieś,októrąpanpytał,nazywałasięSosnówka.Terazmisięprzypomniało.

background image

—Powódce—mruknąłstojącyobokniegochłopakiodchyliłsięwbok,bodziadekzamierzył

sięnaniego,półżartempółserio.

*

—Towszystko,czegomogłemsięodniegodowiedzieć,towarzyszumajorze—zakończył

Skowroński.—Wydajemisię,żeniejeździłemnapróżno.ZtymKolińskimtoja​kaśdziwnahistoria.I
niedokońcajeszczewyjaśniona.

—Tak—Wichurskiwzamyśleniuobracałwpalcachpióro.—Wkażdymrazieparęfragmentów

jegożyciainaczejwyglądawrzeczywistości,ainaczejwankiecie.Todajedomyślenia.Zresztą,gdyby
niefakt,żejakokie​rownikdziałuzbytu„Mechanika"miałzbytczęstydo​stępdotajnegolaboratorium...

—Igdybynieto,żeztegożlaboratoriumzginęłydwatajnedokumenty...—wtrąciłporucznik.
—Właśnie.Tobyśmysięnimtakbardzoniezajmo​wali.











Rozdział5

Samochódbyłstary,niski,niecozdezelowanynaoko,alezbardzomocnymsilnikiem,zaopatrzonyw

„wyjącą”syrenęiczterdzieścikiloołowiuwprzodzie,dlautrzymaniarównowagi,wraziegdyby
zarzucił.NależałdokatowickiegourzędubezpieczeństwaizostałWichurskiemuwypożyczonywrazz
kierowcąwstopniusierżantaiżyczeniamiszczęśliwegopowrotu,jakożezbytwielewozówurządnie
posiadał.Kierowcówteżnie.

Wskutekopóźnieniawynikówsekcji,bezktórychmajorniechciałsięruszyćzKatowic,wyjechali

wrazzeSkowrońskimdopierooszóstejwieczorem.WStrzyżowiemiałichoczekiwaćkomendant
milicjiorazzamówionyprzezniegonocleg.

Wieczórbyłciepłyicichy,prawiebezwiatru.Citroensunąłosiemdziesiątką,gładkopokonując

drodzenadrodzeiwymijającstadakrów,wracającychwłaśniezpola.

—Wiecie—zacząłmajor,gaszącniedopałekpapierosa—jakmiZientaraopowiadałposwojemu,

ściśleidokładnie,owynikachsekcjizwłokBekiera,toażmisięniedobrzezrobiło.

Skowrońskiparsknąłśmiechem.
—Okropnyzniegopedant—zauważył.—Aletowłaśniepozwalamunawykrycieróżnych

drobiazgów,którepotemokazująsięnagleogromnieważne.Alezapomniałemwasspytać,jakiesąte
wyniki?

—No,więcpodstawowąprzyczynąśmiercitegotechnikabyłozatrucieluminalem.Zaraz,jakmito

Zientaratłumaczył?Aha:sferamotorycznacentralnegoukładunerwowegozostałazaatakowana
luminalem.Sekcjastwierdziładrobnekrwotokiwukładzieośrodkanerwowego,aprzyluminalu
występująoneszczególniewkorzemózgowej.NażądanieZientaryprzeprowadziliponadtododatkowe
badaniaiudałoimsięwyodrębnićluminalwniektórychczęściachzwłok.Nerkiczycośtakiego.

—Czyliżefacetsięzatruł.Nodobrze,aleterazzasadniczepytanie:samobójstwoczyzabójstwo?
—Ba!Tegoniewiem.Stwierdzilirównieżprawdopodobieństwoistnieniaalkoholuworganizmie.

Dziwnasprawa.Alboprzedtemsobiepopił,albopozażycietabletek.Jeżelitodrugie,towciążotwarta
pozostajesprawa:gdziejestnaczynie,zktóregopił?

background image

—Jeżeliktośgostruł,zabrałnaczynie.Poco?
—Abyupozorowaćsamobójstwo,oczywiście.Idźmydalej:dlaczegotemukomuśzależało

naupozorowaniusamobójstwa?Ktowie,cosięzatymkryje.Pamiętacie,żeBekierpracowałwtajnym
laboratorium.Wtymlabora​torium,zktóregozginęłydwadokumenty.

—Zaraz—przerwałSkowroński,którymyślałoczymśinnym—czyluminalrozpuszczasięw

alkoholu?

—Tak.Zientaramniejużdokładnieowszystkimpouczył.
—Alenietraciprzytymswegowłaściwegosmaku?Wiecie,nigdyniezażywałemluminalu,jakto

smakuje?

—Lekkogorzkawe.
—Noico?IBekiertakspokojniewypiłwódkęzczter​dziestomatabletkami?Chybamudano

piołunówkę.Alboteżbyłzdecydowanymalkoholikiem.Jednakskądinądwiemy,żetonieprawda.Kazik
mówił,ztegocosłyszałwhucie,że„lubiłczasemwypić".Toprzecieżjeszczenieznaczy,żebył
nałogowcem.Takarzeczbysięwhucienieukryła.Więcmożewlelimutosiłąwusta?

Wichurskiwzruszyłramionami.
—Jeżelisiłą,topocowalkoholu?Wystarczyłabywodazestrumyka.Tańszaipodręką.Powiem

wamszczerze,iżwcaleniejestemprzekonany,żetobyłozabójstwo.Zamałomamydanych.

Umilkli,tematbyłwyczerpany.Trudnobyłodyskuto​waćprzypomocysamychhipoteziprzypuszczeń.

Osta​tecznie,prokuratorprowadziwtejsprawieśledztwo,mo​żeudamusiędojśćdokonkretniejszych
wyników.

DojeżdżalidoBrzeska.Byłojużmroczno,wmiasteczkuoknadomówświeciłyżółtym,łagodnym

blaskiem.Wnie​którychdomachniebyłojeszczeelektrycznościiużywanolampnaftowych.

—Pićmisięchce—mruknąłsennieWichurski.
Kierowcadosłyszałipowiedział:
—Jabymchciałnaparęminutekwózzatrzymać,bomicośprzerywadopływwmotorze.Wrynku

jestgospodaludowa,możetowarzyszmajornapićsiępiwa,ajaprzeztenczasprzejrzęwóz.

—Amożebyśmytakcośprzekąsili?—zaproponowałSkowroński,któryrzadkokiedytracił

apetyt.—Bojabymjużcośzjadł.

—Ztegowynika,żewszyscytrzejchcemyzatrzymaćsięnapółgodzinywBrzesku—

zakonkludowałWichurski.—No,tosięzatrzymujmy.

Gospodęnarynkunietrudnobyłoodnaleźć.CałeBrzeskoliczyłosobieniecałepięćtysięcy

mieszkańcówimiałotylkodwiegospody—jednąkołokościołaidrugąwryn​ku.Tadrugabyłalepszai
liczniejodwiedzana—wdzieńprzezprzyjezdnychchłopów,awieczoramiprzezmiejsco​wą„złotą
młodzież"orazspragnionychpiwaniecostarszychtubylców.

Kierowcazatrzymałsamochódtrochęzboku.Majorzaprosiłsierżantanakolację,nacoten

zgodziłsięchętnieiobiecałprzyjść,jaktylkozobaczy,comu„przerywa",iwóznaprawi.Poszliwięc
wedwóch.Gospodabyłaźleoświetlona,pełnadymuikurzu,unoszącegosięzpodłogi.Wpierwszej
chwiliniemoglidojrzećstolikówanirozróż​nićtwarzy,potemoczyprzywykłyizaczęlirozglądaćsię,
szukającwolnegostolika.Niebyłotojednakwcalełatwe.Skowrońskizaczepiłwięcprzechodzącegoz
talerzamikel​nera,wyjaśniającmu,żejestichtrzechichcielibycośzjeść,najlepiejjajecznicęipiwo.

—Niemapiwa—odburknąłkelner.—Możebyćżytniówka,czystaalboczystawyborowa.
—Niechcemywódki—wtrąciłWichurski.—Jeżeliniemapiwa,toproszęnampodaćherbatęczy

kawę.

—Niemakawy.Możebyćżołądkowaalboangielskagorzka.
—Przecieżmówimypanu,żeniechcemywódki.Proszępostaraćsięnamomiejsce.Chcemyszybko

zjeśćiwyjść.

—Aczyjacomogę?—Kelnerspojrzałnanichwzro​kiemczłowiekaśmiertelniezranionego.—

background image

Przecieludzizkrzesełniepozrzucam.Niechpanowiesami...—zrobiłjakiśnieokreślonyruchręką,po
czymodbiegłdobufetu.Wtejsamejchwiliodjednegostolikapodniosłosiędwóchmężczyzn,
kierującsiędowyjścia.Skowrońskiszybkozająłwolnystolik,kiwającrękąwstronęmajora.Nastole
niebyłoobrusa,tylkobrudnypapier,zachlapanysosemizarzuconyokruchamichleba.Strzepnęligo
poprostunapodłogęiodwrócilinadrugąstronę,abyniepobrudzićrękawów.Przywołanyprzez
porucznikakelnerzjawiłsięwreszcie,przyjąłzamówienienatrzyjajecznice,pieczywoitrzyherbaty,
wzruszyłramionamiiznikł.

—Zdajesię,żebędziemymusieliuzbroićsięwcierpli​wość—rzekłWichurski,rozglądającsięod

niechceniaposali.

Przysąsiednimstolikusiedziałoczterechdobrzejużpodpitychmiejscowychelegantóww

marynarkachwgru​bąkratę,czapkachibutachnakilkucentymetrowej„sło​ninie".Przyglądalisię
przybyłymwzrokiem,wktórymniebyłoaniodrobinyżyczliwości,byłanatomiastwyraźnachęćzaczepki.

—Niespodobaliśmysiętympanom.—Skowroński,kiedybyłotrzeba,mówiłtak,żesłyszećgo

mógłtylkoktośsiedzącybardzoblisko.—Zdajesię,żemająochotęwywołaćdrakę.

Wichurskimusnąłsiedzącychprzelotnymspojrzeniem.Spojrzałnazegarek.Czekalijużprawie

kwadrans.

Wtejchwilidogospodyweszłodwóchmilicjantów.Je​denzatrzymałsięprzyktórymśzestolików,

drugizbliżyłsiędobufetuipoprosiłopiwo.

—Możetosięnamprzyda—mruknąłSkowroński.Wstał,podszedłrównieżdobufetu.Stałtam

kelner,cze​kającnanapełnianeprzezbarmankękuflezpiwem.

—Panie,jakdługomamyczekać?—spytałporucznikpoirytowanymtonem.—Mówiłempanu,że

sięśpieszymy.Cojestztąjajecznicą?

—Aczyjasiedzę?—rzuciłkelneropryskliwie.—Niewidzipan,żecałyczasganiamjakkotz

pęcherzem?Jakbędzieczas,tosiępoda.

—Ocochodzi?—spytałmilicjant,stawiająckufelnaladzie.
—Widzipan,tojesttak,kiedyniezamawiasięwód​ki—zwróciłsiędoniegoSkowroński.—

Chcemyherba​tę,tomusimynaniączekaćczortwie,jakdługo.

—PanieJóziu,podajpantymgościom—rzekłmi​licjantdokelnera.—Miałeśpanprotokółw

zeszłymty​godniuczynie?No?

—Aoco,przeciejaniesiedzę—powtórzyłkelner,aleodstawiłnaboktacęzkuflamiiwyszedłdo

kuchni.

Kierowcaukazałsięwdrzwiach,dojrzałWichurskiegoiprzepchnąłsięwtamtąstronę.
—Wózwporządku?—spytałmajor.
—Już,chodzijaktalala.Gdzieporucznik?
—Idzie.
Wreszciekelnerwyłoniłsięzgłębisali,ostentacyjnieniosąctrzyszklankizherbatą,chlebgrubo

pokrajanyitrzytalerzezdymiącąjajecznicą.

Milicjanciwyszli.Salajakbyodetchnęła,zarazktośkrzyknąłpijackimgłosem,ktośinnyzaczął

śpiewaćochryple.„Władza"poszła,możnabyłobawićsięposwo​jemu.

Kelnerpostawiłherbatęilekceważącymruchemrzuciłnastoliktalerze,ażzjednegojajecznica

zsunęłasięna„obrus".

—Niemożeszpanuważać,dolicha?—rozgniewałsięSkowroński.—Niechżepanobsługuje

przyzwoicie.

—Znowuźle?—warknąłtamten.—Możeiterazpo​lecipandomilicjinaskargę,co?Przedchwilą

poszli,tosąniedaleko.AKomendawrynku,naprzeciw.Proszębar​dzo.Możnapójść.

Odparustolikówdoleciałśmiech.Gruby,obraźliwy.
—PanieJóziu,temupanusięunasniepodoba?—spytałktoś.—Tozabierzpanzpowrotem

background image

talerze.Niechniejedzą,kiedytak.

—Słusznie!Racja!—przyświadczyliinni.—Niechnieżrą.
—PanieJóziu—ciągnąłtensamgłos—jakbypanmiałtylkotakichgości,cotojajeczniczkęi

herbatkę,tobypanzbankrutował.

Terazryczałajużśmiechemcałasala.
—Niedajciesięsprowokować—szepnąłmajor,jedzącspokojnie,jakbyniesłyszał.
—Kiedymniejużkrewzalewa—mruknąłkierowca.
—Tokończmyszybko,płacimyijazda.
Milczenieprzybyłychpodrażniłosiedzących,zwłaszczatychwkraciastych,jasnychmarynarkach.

Twarzemielijużczerwoneodwódkiigorąca,oczymętne.

Kiedyprzybyszezjedliiregulowalirachunek,jedenznichodezwałsięwspółczującymtonemdo

kelnera:

—Tyle,cośpanutargował,panieJóziu,togówno.
—Gównozjedli,toigównopłacą—roześmiałsięinny.Kierowcaniewytrzymał.Odwróciłsięw

tamtąstronęizanimmajorzdążyłgopowstrzymać,rzuciłostro:

—Acocięto,gówniarzu,obchodzi?
—No,ty!Uważaj.Niebądźtakicwaniak,bowmazakdostaniesz—odparłtamtengniewnie.
—Chodźmy!—Wichurskiwstał,zanimpodnieślisięinni.Natenwidokmężczyźniwkraciastych

marynarkachposzeptalicośdosiebieiwstalirównież.Skowrońskiza​niepokoiłsię.Topachniało
awanturą,aimniewolnobyłodoawanturydopuścić.TosamomyślałWichurski.Jeżelimilicja
rzeczywiściebyłaniedaleko,możnabyłoostateczniejąprzywołać,okazaćswojąlegitymacjęipoprosić
ó„zaopiekowaniesię"pijakami.Abytojednakzrobić,trzebabyłoprzedtemwyjśćnarynek.

Alewdrzwiachgospodystałojedenprzydrugimpięciu„kraciastych",tamującprzejście.Byłato

wyraźnaprowo​kacja.

—Przepraszam!—powiedziałSkowrońskiostro,patrzącimpotwarzach.Odwracaligłowy,alenie

ruszylisięzmiejsca.Skowrońskiodepchnąłdwóchniezbytsilnie,alezdecydowanie,zanimwbiłsięjak
tarankierowca.Majorzostałztyłu.Kiedyruszyłzatamtymiibyłjużniemalzadrzwiami,uczułnagle
czyjąśrękęnaplecach,ajednocześniestwierdziłwbłyskawicznymodruchu,żektośpodstawiamunogę.
Szarpnąłsię,byłbardzosilnyiwysportowany,odwróciłwtyłizobaczyłtużkołosiebiespoconą,
rozpalonąalkoholemtwarz.

—Ocochodzi?—spytałprawiespokojnie.
Zagadniętynieodpowiedział.Wprzejściubyłozupełnieciemno,trudnobyłodojrzećjegorysy.
—Ludzirozpychacie?—krzyknąłktóryśzwielkimoburzeniem.—Drakiszukacie?
—Jaksięwychodzi,tosięgrzeczniemówidowidze​nia—dodałinny.Znówwybuchłśmiech.Na

chwilęrozstąpilisię,przepuszczającmajorajakbyzuprzejmości.Alegdywyszedł,poszlizanim.
Skowrońskiisierżantstaliparękrokówdalej,czekając.

—Cotambyło?—spytałSkowrońskizaniepokojony.
—Chodźmy,możesięobędziebezdraki—odparł.Niewierzyłjednakjużwto,comówił.Tamci

następowaliimnapięty.Przystanąłwięc,abydojrzeć,czynarynkusąjeszczemilicjanci.Wtejsamej
chwilijedenzpijackiejferajny,ostentacyjniepchniętyprzezswychkolegów,przewróciłsięnakierowcę
całymciężaremswegozwalistegociała.Obajupadli,alesierżantpoderwałsięnatych​miast,odpychając
odsiebieinnego,ikrzyknąłzgniewem:

—Zabierzłapy,łobuzie!
—Co,kolegęnaszegobijesz?—wrzasnąłktóryś.—Panowie,bijąnas!
Wichurskidojrzałnaglewyciągniętąwpowietrzurękęzkamieniem.Rękazamachnęłasięprostow

twarzkierow​cy.Zarazpotemrozległsięwrzaskbóluichuligan,wy​puszczajączdłonikamień,potoczył
sięnaparkan,oka​lającywtymmiejscugospodę.Wichurskiuśmiechnąłsięlekko;tenchwytjeszczego

background image

nigdyniezawiódł.Zanimjed​nakzdążyłochłonąć,dwajinnizwściekłościąiuporempijakówrzucilisię
wjegokierunku.

—Stać!Stać,bostrzelam!—krzyknąłSkowroński,mierzącwnadbiegającychzpistoletu.Major

równieżtrzymałjużwrękuodbezpieczonąbroń.Kierowcapod​biegłdosamochodu,wskoczył,zapuścił
motoripodjechałtużoboknich.

Zgospodywyjrzałkelner.Wichurskidojrzałgo,przy​wołałstanowczymruchemręki,akiedytamten

—bladyzestrachu—podszedłbliżej,rozkazałmunatychmiastbiecpomilicję.Milicjancizresztą,
dosłyszawszykrzyki,bieglijużwichkierunku.Chuligani,trzymaniprzezSkowrońskiegowciążpod
bronią,oprzytomnieli.Spoglądalizestrachemnalufypistoletów,ajedenznichzacząłpro​sić
płaczliwie,aby„panowiedalispokój,boontylkożar​tował".Kierowcaokazałmilicjantomswoją
legitymację,dodając,żetamcidwajtowarzyszerównieżsązbezpie​czeństwa.

—Jedźmyjuż—rzuciłWichurskiniecierpliwie,wsia​dającdosamochodu.
Milicjancizasalutowaliniezdecydowanie.Właściwiepo​winnibylizatrzymaćwszystkich,spisać

protokółzcałegozajściaitakdalej.Jeżelijednak„tymzKatowic"takbar​dzosięśpieszyło...

*

WStrzyżowiebylinakrótkoprzedpółnocą.ZajechaliprzedKomendęPowiatowąMilicji,gdzie

wartownik—widzączatrzymującysięsamochódzeznakamirejestracyjnymiKatowic—odrazu
zadzwoniłdokomendanta.Przyszedłpoparuminutach;mieszkałniedaleko,pozatymniekładłsięspać,
uprzedzonyjużranooprzyjeździeitrochęniespokojny,dlaczegotakdługoichniema.

MajoropowiedziałmupokrótceozajściuwBrzesku,bagatelizującjewgruncierzeczy,gdyż

podnieceniewy​wołaneawanturąjużmuprzeszło.

Komendantpokiwałgłową;unichwStrzyżowiebijatykiizaczepkiwrestauracjachzdarzałysiękilka

razywtygodniu.Właściwieniemożnabyłosobieznimiporadzić,dopókikadrymilicyjnebyłyzbyt
szczupłe.

PotemzaprowadziłichdopokojugościnnegonadrugimpiętrzebudynkuKomendy,życzyłdobrejnocy

iodszedł.

Skowrońskiikierowcazasnęlinatychmiast,zmęczenijazdąiawanturą.Wichurskileżałjednakdość

długobez​sennie,spoglądającwczarne,zaciągniętechmuraminiebobezgwiazd.Myślałtrochęo
czekającejichnadrugidzieńrobocie,trochęoEwie,poczymmyślitepomieszałysię,zaczęłomusię
zdawać,żeEwaiRomanKolińskiuciekajągdzieśdużym,czarnymsamochodem,aongonizanimina
motocyklu—niewiadomodlaczegozlassemwręku.Usnąłispałniespokojnym,nerwowymsnem,
budzącsiędośćczęsto.

Wstaliosiódmej,zbudzenipotężnymwarkotemciąg​nikazprzyczepą,któryprzejeżdżałtużpod

oknamiKo​mendy.Zjedliśniadaniewbarzemlecznym,nabrawszynapewienczasdziwnejniechęcido
kelnerówirestauracji,poczymwrócilidoKomendy.Kierowcazająłsięwozem,wprawdzienakrótko,
bozarazpotembardziejzajęłygostrzyżowskiedziewczęta,aobajoficerowieudalisiędogabinetu
komendanta.

—InteresujenaswieśSosnówka—zacząłWichurskibezwstępów.—Leżyona,oilesięniemylę,

wwaszympowiecie?

—Takjest—odparłkomendant.—Chcecietamje​chać?Czymamwamkogośprzydzielić?
Majorpomyślałprzelotnie,żekomendantpamiętaowczorajszejawanturzewBrzeskuipoprostuboi

się,abyznowucośpodobnegoniezaszło,tymrazemwjegopowiecie.Uśmiechnąłsię.

—Nie—odparł.—Szczerzemówiąc,tointeresujenasSosnówkaniedzisiejsza.
—Jak,proszę?—zdziwiłsiękomendant.
—Lataokupacji.Ściślej:czterdziestydrugiiczterdzie​stytrzecirok.Tonajbardziej.Czy

background image

pochodzicieztychstron,komendancie?

—Niestety,nie.Jajestemzsanockiego.Wprawdzieokolicepodobneiniezbytdaleko,aletewsie

znamdopieroodkilkulat.Sosnówkatowioskaraczejzamożna.Ludzietampobudowalisiępowojnie...
Onabyłaczęściowospa​lona,jeżelisięniemylę.

Wiecie,najlepiejwamtowszystkoopowiemójzastęp​ca,porucznikOrenicz.Zaraz...—wstałi

wyszedłzgabi​netu.Pochwiliwrócił,azanimukazałsięwysoki,barczystyoficerpotrzydziestce.Z
ciekawościąprzyjrzałsięnieznajomym,mocnouścisnąłimręce,poczymsiedliizapadłachwilaciszy;
Wichurskizastanawiałsię,czyiskądznanazwiskoOrenicz,atamciczekalinajegopytania.

Wreszciemajorocknąłsięisięgającpopapierosa,spy​tał:
—CzyniebyliściekiedyśwWarszawie?Wydajemisię,żeśmysięjużrazspotkali.
—Nie—odparłporucznikzlekkimzdziwieniem.—Taksięskładało,żenigdyjeszczenie

byłemwstolicy.Terazzresztąwłaśniesięwybieram...—urwał.Najegotwarzyukazałsięuśmiech
zażenowania.

—Pozwólcie,majorze—odezwałsiękomendant—zda​jesię,żeczytaliścieoporuczniku

Oreniczuwgazetach.

—Towłaśnieon...
—Dzieci!—wykrzyknąłSkowroński.—Wyratowaliścietrojedzieciwczasiepożaru,prawda?
Oreniczskinąłgłową.Wciążbyłzażenowany,niepodo​bałamusięreklama,jakąurządziłamucała

prasa.

—NoiwłaśniewtychdniachjedziedoWarszawy—kończyłkomendant.—Generałmamu

wręczyćodznacze​nieipremię.

—Oczywiście,tostądznamwaszątwarzinazwisko—majorpatrzałzuśmiechemnazakłopotanego

oficera.—Bardzosięcieszęwtakimrazie,żepoznałemwasoso​biście.Przykromi,alemynie
reporterzyzgazetiniepotodziśprzyjechaliśmy...

—Towarzyszumajorze,nadziennikarzytojajużpa​trzećniemogę—odparłOrenicz.—Takie

głupstwapy​tają,ażwstyd.Czyjażonaty,czymisiępodobająbru​netkiczyblondynki,cosobiekupięzatę
premię...Jakjamogęmówić,cokupię,kiedyniewiemnawet,iledostanę.Zresztą,tojakieśtrochę
głupie,żebyzatedzieci...no,miałemstaćipatrzeć,jaksiępalą?Każdyinnyteżbyzrobiłtak,jakja.

—Skromnyzwasczłowiek,poruczniku.Awiecie,conasinteresuje?WieśSosnówkazokresu

okupacji.Pomęczymywasconajmniejtakdługo,jakdziennikarze.

Roześmielisię.
—Otymtojamogęmówić,czemunie.ZnamdobrzeSosnówkę,urodziłemsięniedalekoodniej,w

Łochcicach.Bylitamipartyzanci,ibandy,ifrontprzechodził.Różniebywało.

OpowiadanieporucznikaOrenicza

Urodziłemsię,jakjużwspomniałem,wŁochcicachitamspędziłemczęśćokupacji.ZSosnówką

mieliśmykon​takty,partyzanckie.Pewnieniewiecie,żenaterenienaszegopowiatubyłemprzezblisko
dwalatawArmiiLudowej.Chodziwam,majorze,ocharakterystyczne,cie​kaweszczegółyzwiązaneze
wsiąSosnówkaijejokolica​mi...Tonietakiełatwe,przypomniećsobiepotylulatachwszystkie
szczegóły.Myślęjednak,żewmiaręopowiada​niabędąmisięonepowoliprzypominać.

Pamiętamnaprzykład,żewjednejwsi—zdajesię,żebyłotowAleksandrówce—mieliśmy

sołtysa,którybyłvolksdeutschem,apochodziłwłaśniezSosnówki.Przezbliskopółrokuwysyłał
chłopakówzewsinarobotydoNiemiec.Mściłsięzastare,przedwojennesprawy.Odży​waływtym
czasiezadawnionesporymajątkowe,kłótnierodzinne,zemstyzaurwanąmiedzęczyzaoranepole.Ten
sołtysrobiłtoprzytymbardzosprytnie,nibyzawsze„narozkazszwabski",itrwałodośćdługo,zanim—
mówiącnaszymmilicyjnymjęzykiem—mogliśmyzebraćnaniegodostatecznymateriał.Jaksię

background image

zorientował,żewnaszychoczachjuż„doszedł"—zwiał,zacogopóźniejsamiNiem​cywpakowalido
kacetuokreślająctojako„dezercjęzpo​sterunku".

Utkwiłamiwgłowie—ibędętopamiętaćchybadokońcażycia—scenarozstrzelaniaprzez

NiemcówcałejrodzinychłopskiejwŁochcicachzato,żeudzieliłaschro​nieniarannemupartyzantowi.
Byłemwówczasmłodymchłopakiem,alejużwtedyojciecrozmawiałzemnąjakzdorosłymisłyszałem
niejedno.Dowiedziałemsięteż,żerodzinętęwydałktośzbandy„Czarnego".

Ocopytacie,towarzyszumajorze?...Otębandę?Ano,działałatakananaszymterenie,w

czterdziestymdrugimroku,przezbliskosześćmiesięcy.Itosięnamchybanaj​bardziejdałoweznaki.Od
parumiesięcyzaczęłysiępo​wtarzaćwsąsiednichwioskachjakieśnapady,zabieranieodchłopów—
podpozoremrekwizycji—żywności,pie​niędzy,ubrań.Doszłonawetdokilkupodpaleńchałupi
gospodarstw.Bandadziałałapodfirmąpartyzantów,noizresztąwtymokresiepuściłamiędzychłopów
„poufną"wiado​mość,żetworzysięnowagrupapartyzancka.Wpierwszejchwilinawetinas
wprowadziłotowbłąd.

...Mówicie,majorze,żewłaśnietabandawasspecjalnieinteresuje?Dobrze,spróbujęprzypomnieć

sobiewszystko,cotylkooniejwiedziałem.Awięc,przedewszystkim—sam„Czarny"...Przyjechałw
naszeokolicegdzieśspodWarszawy,dokrewnych.Razgotylkowidziałem,wSos​nówce,umoich
znajomych.Niebyłwtedyjeszczeprzy​wódcąbandy.Cijegokrewnimieszkali...Co,poruczniku?Awy
skądwiecie,żewczwartejchałupieodrzeki?Za​raz...tak,torzeczywiściebyłaczwarta,schowanaza
kępądrzew,niedalekokapliczki.Dzisiajtojużbędziesiódmaczyósma,bowieśpowojnierozbudowała
się.

Siedziałemwtedyutychznajomychwchałupie.Byłazima,styczeńalboluty,śniegpooknaimrózna

dworze.Oczywiście,narozgrzewkępiłosiępaskudnybimber,poktórympiekłowgardle.Wpewnej
chwiliweszłokilkuchłopakówztejwsi,przeważniesynówbogaczy.Międzynimibyłwłaśnieon.
„Czarny".

Dośćwysoki,dobrzezbudowanybrunet,bardzopewnysiebie.Spojrzeniemiałostre,patrzyłjakbyz

górynawszystkich.Pomyślałem,żeztakimtotrzebauważać...Nie,niepamiętam,jaksięnazywał,bo
„Czarny"tooczy​wiściejegopseudonim.Myślę,żenazwiskoudanamsięchybaustalić.Spotykamtuod
czasudoczasucórkętychjegokrewnych,jedynąosobę,którazcałejrodzinypozo​stałaprzyżyciu,bo
resztazginęławczasiefrontu.Tako​bietamieszkawsąsiednimpowiecie,możemypotemponią
pojechać.

Aczywiecie,majorze,żeparuztychchłopaków,któ​rzywówczasprzyszliz„Czarnym",znalazłosię

późniejwoddziale„Pioruna"?Jakibyłichkoniec,tojużdzisiajwszyscywiemy.

...Pytacie,cobandarobiła.Byłowniejkilkunastuchło​paków,prawiewszyscywwiekuokoło

dwudziestulat.„Czarny"musiałimimponować.Zmiasta,poszkole,wy​sportowany...Pieniędzyto
wszyscymielisporo.Wiecie,jaktoniektórzybogacichłopidawalisobieradęzaoku​pacji:sprzedaż
żywnościwmiastachpopaskarskichce​nach,czasemprzemyt,czaseminteresyzeSzwabami.

Aletymszczeniakomzbandychodziło,widać,ojeszczewiększesumy.Walka.zNiemcami—tonie

byłdlanichinteres.Chybadlategoutworzyliwkońcubandę,którapodpretekstem„działalności
partyzanckiej"rabowałachło​pów,przeważniebiedniejszych.

Pamiętamnaprzykład,jakspłoszyliśmyichkiedyśwewsiDąbrówka.Wialiwtedyoknami,

opłotkami,gdziemogli.Niewiedzieliśmyjeszczewówczas,cotozadiabeł.Przyjechaliśmydo
gospodarza,któryznamiwspółpraco​wał.Byłanoc.Wpadliśmywmomencie,kiedybandycizaczęli
jużładowaćdoplecakówżywność,butycolepsze,nawetkożuchy.Wystraszonygospodarzpowiedział
nampóźniej,żeprzywódcąjestjakiśmłodymężczyznaopseu​donimie„Czarny".Takdoniegosię
zwracalicizbandy.

Zinnejwsiprzepędziłichpewnejnocyjakiśoddziałpartyzancki;niepamiętamjuż,czytobył

nasz,czyakowski.Aleponieważkończyłosię,jakdotychczas,zawszetylkonaspłoszeniu,bandę

background image

torozzuchwaliło.Za​częłarobićwypadyrabunkowenawetdosąsiednichpo​wiatów.Słyszeliśmy
niejednokrotniegłosy,że„partyzancirabują,biją,gwałcą,anawetpodpalajągospodarstwa".
Wprawdziepodpaleniazdarzyłysiętylkodwaczytrzyrazy,niemniejnaszacierpliwośćwyczerpała
się.ObokNiemcówwyrastałnamzaplecaminowywróg,gorszy—borodzimy.

Zaczęliśmywięc,wspólniezBChiAK,„rozpracowy​wać"tychbandziorów.Byłonawetjakieś

porozumieniesztabówtychgrup,alejanieznałemszczegółów.

Nastrojewśródchłopówbyłyjużniemalwrogie,aniemożnabyłoimprzecieższerokotłumaczyć,że

toniepar​tyzanci,leczzwyklibandyci.OddziałBChmiałjużdokładneinformacjeo„Czarnym"ijego
ludziach.Wiedzieli,żebandawcałymkompleciemasięzebraćwjednymmiejscu,wswojejmelinie.
Szykowałajakiśnowy,większy,,skok".

NoiwreszciedoszłodosłynnejakcjiwStarejLeśniczówcenaBłotach...
Pamiętamtorównieżidlatego,żenastępnegodniazachorowałemciężkonazapaleniepłuc.Nic

dziwnego:sterczałczłowiekwtedyprawiepokolanawwodzieprzezkilkagodzin—zgóryteżwoda,bo
deszczpadałodpo​łudnia,krzakiigałęziebyłynasiąkniętewilgociąilałonamsięzakołnierz.
Żartowaliśmy,żewidaćdowództwasztabówuzgodniływprawdzieakcjęitermin,alezapom​niałyotym
zawiadomić„tam,nagórze"...

Mimookropnejpogodychwilabyłajednakodpowied​nia,boprawiewszyscyczłonkowiebandybyli

wStarejLeśniczówce.Dzieńprzedtemzrobiliwłaśniejakiśnowy„skok",awiedzieliśmy,żepokażdym
napadzieirabunkumielizwyczajupijaćsięprawiedonieprzytomności.

StaraLeśniczówkastanowiładlanichświetnąmelinę.Jaksiępóźniejokazało,dostalijąod

gajowego,nałogo​wegoalkoholika,któregotrzymaliprzysobie,pojącgostalewódką.Gajowyoddałim
starybudynek,asamprze​niósłsiędonowego,niecodalej.Miałsiostrzenicę,którawłaściwiemieszkała
nietyleznim,ilezbandąwmelinie.Wiedzieliśmyjużwtedy,żemanaimięHelkaijestofic​jalną
kochanką„Czarnego".Dziewczynabyłabardzoładna.

Alewracamdoowejnocy.Mieliśmyzadaniepunktu​alnieogodziniedwudziestejtrzeciejzająć

uzgodnionepo​przedniopozycjenatyłachStarejLeśniczówki,wodleg​łościodniejokołostumetrów.Ja
byłemwgrupiezłożo​nejzsześciuosób.BCh-owcymieliobsadzićjarzadrogą,odległyomniejwięcej
trzystametrówodleśniczówki,akilkuludzizAKpodrugiejstroniepolanymiałousado​wićsięnabrzegu
lasu,wgęstymmodrzewiu.WtensposóbStaraLeśniczówkabyłabyotoczonazewszystkichstron.

Ewentualnąucieczkębandydowsi,leżącejparękilometrówdalej,udaremniłbyoddziałBCh,

zaczajonywjarze.LastrzymaliśmymyiAK-owcy.Chodziłopozatymozachowaniemożliwie
największychśrodkówostrożności,bowiedzieliśmy,żebandajestdobrzeuzbrojona.

Znajdowaliśmysięjużjakieśczterystaczypięćsetme​trówodleśniczówki,kiedynagleusłyszeliśmy

długąserięzpistoletumaszynowego.Zarazpotym—kilkanaściewy​buchówrozrywającychsię
granatów.Stanęliśmy.Byliśmyprzekonani,żektośzbandyspostrzegłporuszającesięga​łęziekrzakówi
naoślepdałserię.Amożetamtegrupypartyzanckierozpoczęłyakcjęzjakiegośpowoduzawcześ​nie?

Zaczęliśmybiecwkierunkuleśniczówki.Odzywałysiępojedynczestrzałykarabinoweiseriez

peemów;zdawałonamsięnawet,żesłychaćkarabinmaszynowy.

Nagledowódcanaszejgrupyszarpnąłmniezaramię,osadzającwmiejscu.Inniteżprzystanęli.W

czasiekrót​kiejciszy,jakazapadławtrakciestrzelaniny,usłyszeliś​myzupełniewyraźne:Halt!Halt!
Händehoch!

Wtedyzgłupieliśmy.Corobić?Niemcy?Tobyłoabso​lutnezaskoczenie.Niewiedzieliśmy,ktodo

kogostrzelaiskądsiętamniespodziewaniewzięliNiemcy.

Ostrożnieposunęliśmysięjużniewkierunkuleśni​czówki,aletrochęwbok,dopolany,zktórej

możnaby​łobyobserwowaćmelinę.Kiedybyliśmyjużzupełniebli​sko,nadzieliśmysięnaglena
grupęakowską,któracofnęłasięzeswoichstanowisk.

...Wiecie,majorze,omałowówczasniedoszłodostrze​laniny,byliśmyjużpodenerwowani.OdAK-

background image

owcówdo​wiedzieliśmysię,żeprzedchwiląprzyjechałoparęcięża​rówek,wypełnionychżandarmerią
niemieckąiesesma​nami.Byłaichchybadobrasetka.Podobnokropnąłdonichktóryśzbandy,po
pijanemu.

Później,jużpowszystkim,sądziliśmy,żeNiemcyprzyjechalilikwidowaćnas,aniebandę,którą

mogliwziąćzajakiśinnyoddziałpartyzancki.Dokońcawojnyzagad​kataniezostałajednakwyjaśniona.

AK-owcypowiedzielinamjeszcze,żeNiemcyzarazpowyjściuzsamochodówrozsypalisię,

próbująctyralierądojśćdoStarejLeśniczówki.Iwłaśniewtedyzaczęłasiętastrzelanina.

Próbowałemzorientowaćsięwsytuacji,alebyłozaciemnoitrochęzadaleko.Odzabudowań

dolatywaływciążjeszczestrzałyikrzyki.Niktznasniewiedział,cosięstałozgrupąpartyzantówz
BatalionówChłopskichiczyniezostalioniwmieszaniwstrzelaninę.Odczasudoczasurakiety
niemieckieoświetlałyleśniczówkęiwów​czas,kiedywichblaskuwidzieliśmyniemieckiehełmy,
posyłaliśmywtymkierunkukrótkieserie.Tobyłozresztąwszystko,comogliśmywtejsytuacjizrobić.
Nasbyłosześciu,AK-owcówniewielewięcej.

Wpewnejchwilidużagrupaesesmanówzaczęłasiępo​suwaćwnaszymkierunku.Trzebabyło

pryskać.Niemcybylijużwleśniczówce,zrobilitam,cochcieli.Wycofa​liśmysięwięcdoswoich
oddziałów.

Pokilkudniachdowiedziałemsię,żezginęłowówczassiedmiuczłonkówbandy,wtymrównież

„Czarny".Niem​cyspędzilidolasuparuchłopówznajbliższejwsiikazaliimpogrzebaćciała.Padło
równieżkilkuNiemców,aleichzwłokiżandarmeriazabrałazesobądomiasteczka.Chło​pimówili,że
„Czarny"dostałkuląkarabinowąwsamśrodekczoła.Pochowanoichnabrzegulasu,niedaleko
leśniczówki.ZginęłateżHelkaigajowy.

...Resztabandy?Ktośtampodobnouciekł,adwóchczytrzechrannychNiemcyzabrali.Jakjuż

wspomniałem,następnegodniapoakcjidostałemwysokiejgorączki.Przyplątałomisiębardzociężkie
zapaleniepłuc.Przezparędnibyłemnawetnieprzytomny.Poleżałemokołosześciutygodni,apotem
wysłanomnienaodpoczynekdorodzinypodKraków,gdyżurodzicówbałemsięzostać,abyichnie
narażać.

Pośmierci„Czarnego"bandaprzestałaistnieć.

*

—PaniJadwigaBrzezińska?—spytałWichurskiiwskazałwchodzącejkrzesło.—Proszę,niech

panispocznie.

Zajęłamiejsce,rozglądającsiędokołaniepewnymwzro​kiem.Napotkałaspojrzenieporucznika

Orenicza,uśmiech​nęłasięlekkoiskinęłamugłową.Znalisięprzecież;taznajomatwarznapełniłająw
tejchwilipewnąotuchą.Zawszetoktośztychstron,chociażwmilicyjnymmun​durze.

—MieszkapaniwewsiGrabowiceipracujewmle​czarni,prawda?—majormówiłtonemniemal

obojętnym,starającsięprzełamaćonieśmielenieinieufnośćkobiety.

—Tak.Proszę,tusą...—Sięgnęładotorebki,wyjęładowódosobistyijakieśdokumenty,ale

Wichurskiuśmie​chnąłsię.

—Toniepotrzebne,niechpanischowa.Myśmychcielipoprostuzpaniąporozmawiać.Gdzie

panimieszkaławczasieokupacji?

—WSosnówce,zrodzicami.
—Onijeszczeżyją?
—Nie.Zginęliwczasiefrontu.
—Czypanimarodzeństwo?
—Brataisiostrę.Bratpracujewpowiecie,jestagro​nomem.Asiostrazamężna.
—Czywczasieokupacji,kiedymieszkaliściewSos​nówce,byłuwasjeszczektośzrodziny?

background image

—No...był.Dziadek,znaczysiętatusiaojciec,ibabka.Teżjużnieżyją.
—Ażdalszejrodzinyniktzwaminiemieszkał?
—Zdalszej?—powtórzyłajakbyzezdziwieniem.—Różnie.Czasemktoprzyjechał,toibył.
Wichurskipohamowałodruchzniecierpliwienia.Tobyławieś,anieWarszawa.Ludziemyślelii

mówilitutajwolniej.Mieliczas.

—No,aktodowasprzyjeżdżał?—pytał,usiłującniepopędzaćrozmówczyni,abyjejniespłoszyć.
—Ciotkaprzyjeżdżała,zeStrzyżowa...TerazmieszkawTarnowie,bodrugirazsięwydałazamąż.
—Azmężczyzn?
—Teżprzyjeżdżali.
—Skąd?
Pomyślał,żepewnieodpowie:„różnie",aleonaspoj​rzałananiego,jakbycośjejsięprzypomniało,i

powie​działazledwosłyszalnąnutąsmutkuwgłosie:

—ZRadomska.Kuzyn.
—Jaksięnazywał?
—Koliński.Romekmubyło...
—Dlaczegopanimówi:było?
—Jegozastrzelili.
—Kto?
—Mówili,żeNiemcy.Tobyłowczterdziestymtrzecimroku.Latem.Tam,wlesie...—pokazała

rękąwuchyloneokno.

Zastanowiłogo,żetakdobrzepamiętarokśmierciKolińskiego.Przyglądałjejsięuważniei

pomyślał,żechybakochałasięwtymkuzynie.AleonwolałczarnąHelkęodgajowego.

—Długouwasmieszkał?
—Prawiedwalata.
—Icorobił?
—Trochętatusiowipomagałwgospodarstwie,trochęnaszarwarkjeździł...Onnieprzyzwyczajony

dowiejskiejro​boty,ręcemiałdelikatne—uśmiechnęłasięlekko.—Niezabardzomutoszło.
Najczęściejtopomagałwobliczaniukontyngentów.

—Totakzadarmouwassiedziałdwalata?—Sądził,żepodrażnijejniewygasłewidaćuczuciai

nieomyliłsię.iSpojrzałananiegogniewnie.

—Niezadarmo.Przeciemówię,żepomagałwgospo​darstwie.Azresztą,onmógłnicnierobić.

Pieniędzymiałdość.Jegoojciecbyłbogaty,paręrazyprzyjeżdżałidawałmu,ileRomekchciał.
Romekjeszczetatusiowimojemuczasemdołożył,jakmugotówkizabrakło.Imnieteżdawał.

—Ipanimówi,żegoNiemcyzastrzelili?
—Tak.Janiewidziałam,botobyłowlesie.Romekbyłpartyzantem,biłsięzNiemcami...

Siedmiuichwtedyzginęło.Pochowanoichwewspólnymgrobie,niedalekoleśniczówki.Myśmytam,
znaczy—dziewczęta,kwiatynosiły.Potemjawyjechałam...

WichurskipodchwyciłspojrzenieSkowrońskiego;byławnimmieszaninalitościiironii.„Partyzant"

—kwiatynamogile...Cholera!

—Czyniepróbowałapanipowojnieprzeprowadzaćekshumacji?—spytał.
—Czego?—spojrzałazdziwiona.
—Ekshumacji.Toznaczyprzenieśćjegozwłokinacmentarz.
Wyjaśnieniebyłoniezbytścisłe,aleBrzezińskazrozu​miała.Potrząsnęłagłowąprzecząco.Nie,nic

takiegonierobiła.Zresztą,zarazposkończeniuwojnyprzeniosłasiędoGrabowic.

—CzynieprzyjeżdżałtupowojnieojciecRomana?
—Stryjekumarłwczterdziestympiątym,nawiosnę.
Majorwyjąłzkieszeniszarą,kopertę,azniejkilkafotografii,którerozłożyłnabiurku.

background image

—Proszę,niechpaniprzyjrzysiętymzdjęciom.Czyznapaniktórąśztychosób?
Brzezińskapochyliłasięnadbiurkiem.Jednozdjęciewzięładoręki,alepochwiliodłożyłaz

powrotem.Przyglądałasiępozostałymuważnie,wreszciepotrząsnęłagłową.

—Nie.Nieprzypominanisobienikogo.
—CzynażadnymzdjęciuniemaRomanaKolińskiego?
—Romka?Nie,skądże.Oncałkieminaczejwyglądał.
—Aten?—podsunąłjejfotografiękierownikadziałuzbytuizaopatrzeniaspółdzielni„Mechanik"

wKatowi​cach,RomanaKolińskiego,alboteżkogoś,ktosiępodniegopodszył.

—Nie.Tenmajakiśtakinoskrzywy—wydęłaustazpogardą—aRomekmiałładny,prostynos.I

włosymiałgęste,kręcone,ciemne,atenjestprawiełysy.Twarzteżmiałszczupłą,pociągłą,nietaką
roztyłąjaktentu...

—Więcżadenznich?Napewno?
—Napewno.Najprędzej,tomożejeszczeten—wska​załapalcemnajednozdjęcie.Skowrońskiz

majoremwy​mieniliprzelotnespojrzenie.Fotografiaprzedstawiałajed​negoznieżyjącychpracowników
kontrwywiadu,któregoobajdobrzeznali;włożylijąmiędzyinnezdjęciaprzezczystyprzypadek.—
Włosymapodobneitwarz...trochę.Tylkodużostarszy.Romekmiałprzecieżdwudziestydrugirok,aten
wyglądanatrzydziestkę.

—No,dobrze—powiedziałmajor,chowajączdjęciadokoperty.—Dziękujemypanizarozmowę.

Towszystko.











Rozdział6


Przedkwadransempowiałporywisty,ciepływiatrilaszakołysałsięczubamisosen.Spadłokilka

kropeldeszczu,alezarazwiatrprzegnałchmurydalej.Wpobliskichkrzakachcośzapiszczałoi
Skowrońskiwzdrygnąłsięmi​mowoli.

—Sceneriajakwkiepskimfilmie—mruknął,przy​glądającsięczaszce,którąlekarztrzymałwręku.
—Tak—odparłmajor.Ijemubyłotrochęnieswojo,więcsięgnąłdokieszenipłaszczapo

papierosy.Zapałkaniechciałasięzapalićnawietrze.Komendantzauważyłtoipodsunąłswojąwielką,
niezawodnązapalniczkę.

Staliwetrzechnadświeżowykopanymdołem,naktó​regodniewświetlereflektorówbielałykości.

Lekarzme​dycynysądowej,przywiezionyprzedpołudniemzCen​trali,zszedłdodołu,oglądającuważnie
szkielety,aprzedewszystkimczaszki.Potrzynastulatachbyłytujużtylkowątłe,rozsypującesięresztki
ubrańorazkości.

Dwajmilicjanci,którzyodkopywaligrób,staliterazzbokudzielącsięcichouwagami.
—Cholernyświat!—mruknąłjedenznich,ocierającspoconątwarz.—Patrz,cozciebiezostanie,

jakciękie​dyśzagrzebiemy.

—Takiśpewny,żemniebędzieszgrzebał?
—Aco?Minęłacijużczterdziecha,czynieminęła?Amniejeszczenie.
—Śmierćwkolejnościnieustawia,wybierajakchce.Ty,czegooniwłaściwieszukają?

background image

—Diabliichwiedzą.Spałbymterazwchałupie,psia-noga...
Lekarz—małyigruby,wciemnymkombinezo​nie—poprosiłowięcejświatła,więcskierowali

reflek​torywdół,patrzącnajegoręce,któreostrożnie,alewprawnieporuszałyszkielety.

—Postrzałwsamśrodekczoła,doktorze—przypom​niałWichurski.
—Wiem,wiem—sapnąłniecierpliwie,bonogamusiętrochęobsunęłaiomałonieupadł.
Wreszciewylazłnabrzegdołu,rozejrzałsiędokoła;światłareflektorówbiegłyzanimjakposłuszne

psy.Za​toczyłrękąmałykrągnapobliskiejtrawie.

—Tutajtrzebabyjepołożyć—powiedział.—Wdoleniesposóbdokładnieobejrzeć,ziemiasię

osypuje.Proszęmipomóc,tylkoostrożnie—zwróciłsiędomilicjantów.

KomendantiSkowrońskiodebraliodnichreflektory;jedenoświetlałterazgrób,drugitrawę.Na

zwłokachza​chowałysięresztkibutówipasówskórzanych.Wpewnejchwililekarznamacałcoś
ciężkiego,podniósł,zbliżyłdoświatła.Byłtozardzewiałypistolet.

—Niemcymusieliniezauważyć—odezwałsięmilczą​cydotądszefurzędubezpieczeństwaz

powiatu.—Zabi​tychniemielizwyczajurewidować.

—Więctak—zacząłlekarz,zwracającsiędoWichurskiego;miejscowa„władza"dlaniegonie

istniała,właściwiemógłsięzniąnieliczyć,byłuprzejmyiuważał,żetowystarczy.—Takjak
mówiliście,jestsiedemszkieletów.Trzyczaszkimająotworyodkuliodłamków,resztanie.Ztychtrzech
jednamawylotkołouchaidwa,prawdo​podobnewloty,wpotylicy.Druga—kilkadrobnychotwo​rów
przyskroni,pewniedostałserię.Itylkotajedna,o,proszę—pokazałpalcemwgumowejrękawiczce—
otwórnasamymśrodkuczoła.Odpocisku,prawdopodob​niekaliberdziewięć.Wylotwkości
potylicznej.

—Doktorze,proszęobejrzećdokładniecałyszkielet—powiedziałWichurski,podchodzącbliżej.
—No,cóż...—lekarzprzykląkłnatrawie,poprawiłokulary,któreobsunęłymusięnanos.—

Zmarłymiałobieręce,obienogi,kościpalcówwporządku.Żadnychinnychśladówodpociskównie
widzę.Zaraz...ciekawe,cotomożebyć?

—To?—majorprzyjrzałsięuważnie.Nakościachprzegubuprawejrękiwidniałocośjakbyciemny,

szerokipasekzdwomaprzerdzewiałymi,metalowymisprzączka​mi.—Skóra.Gruby,szerokinajakieś
dziesięćcenty​metrówpasekskórzany,spiętyklamerkami.Wczasieokupacjibyłamodanatakiepaski.
Sporomłodychchło​pakównosiłojenaprawejręce,abyuchronićjąprzedzwichnięciem.Jaksiękogoś
mocnowczasiebijatykirąb​nęło,czasemrękaniewytrzymywała,atakipasdobrzejąpodtrzymywał.Ja
sam...—urwał,roześmiałsię.Mach​nąłręką.

—Tendrugiteżtomiał—zauważyłSkowroński,wska​zującnasąsiedniszkielet.—Alenalewej

ręce.Możebyłmańkutem.

—Jeszczetujestjakaśresztkajakbypierścionka—rzekłlekarz,wracającdo„swojego"szkieletu.

Bardzoostrożniezsunąłmuzpalcacoś,cobyłoprzedtempraw​dopodobnieżelaznym,może
posrebrzanympierścieniem,ipokazałWichurskiemu,niedającmuwszakżedoręki,bomajorniemiał
rękawiczek.—Wygląda,jakbywtymmiejscubyłnapis,aletojużsięniedaodczytać.Cojeszcze
chcecieodtejdoczesnejpowłoki,majorze?

—Pozatymniemanic?Jakiśłańcuszek,medalik,cośtakiego?
—Nie.Widaćnienosiłalboszkopyzabrały.Łasebyłynaterzeczy.
—Przypuszczalnywzrost?Tusza?Wagaciała?
—Cośmisięzdaje,żezawieleodemniewymagacie—lekarzzacząłgderać,bojużmiałdosyć.

Ostatecznie,pła​conomuzaczystąrobotęwzakładzie,niezagrzebaniewziemi,itowdodatkunocą.—
Wzrost?Przypuszczalniejakieś...metrsiedemdziesiątdwa,trzy.Dwanastępnewa​szepytaniatoczysty
nonsens.Potrzynastulatach?!Facetmiałwtedychybazedwadzieściaparęlat.Dobrzezbudo​wany,
rozrośnięty.Idajciemiświętyspokój.

KiedywrócilidoStrzyżowaiszlijużspać,Skowrońskizbutemwjednejręceodezwałsięnagle,

background image

jakbycośmusięprzypomniało:

—Wiecie,majorze,kiedybyłemwRadomsku,staryKazimierczakpowiedziałmi,takmimochodem,

żeRomanKoliński,jeszczeprzedwyjazdemnawieś,należałdoklu​busportowego„Czarnych".Taksię
nazywali.Nosilizielonekoszulkiiczarnespodenki.Jaksądzicie,czytomożemiećjakiśzwiązekztym
„Czarnym",przywódcąbandy?

—Sądzęprzedewszystkim,żeotymfakciepowinienembyłsiędowiedziećzarazpowaszym

powrociezRadom​ska—odparłWichurski,uchylającokno,bowpokojubyłogorąco.

—No,dobra—rzekłporuczniktrochęmarkotnie.—Apozatym?
—Pozatymsądzę,żetojestważnainformacja.
—Właśnie.
WpiżamiewkolorowepaskiibosoWichurskibyłmniejmajorem,awięcejkolegą,toteżSkowroński

pozwoliłso​biejeszczenauwagę,iżwyjazddoRadomskastanowiłchybanajważniejszymomentw
dotychczasowejpracycałejgrupy.Aleusnął,zanimWichurskizdążyłmuodpowie​dzieć.

*

NastępnegodniaSkowrońskiwrazzpodporucznikiemkomendyMOpojechałdoGrabowic.Jadwiga

Brzezińskamieszkałanakońcuwioski,wmałym,niedawnowidaćzbudowanymdomku.Naichwidok
zmieszałasięiznówwjejoczachpojawiłsięlęk.„Czegoonasięboi?"—po​myślałporucznikze
zdziwieniem.Przywitałjąuprzejmie,powiedziałjakiśżart,gwizdnąłnapsa,pięknegoowczar​ka,
pochwaliłładnieutrzymanyogródidoprowadziłdotego,żeuspokoiłasię,odpowiadającnajego
zagadywania,anawetlekkożartując.

Weszlidomieszkania.Brzezińskazdjęłafartuch,prze​tarłanimstółikrzesełka,poprosiła,byusiedli.

AlekiedypadłopierwszepytaniedotycząceRomanaKolińskiego,całyjejspokójprysnął,atwarz
zachmurzyłasię.

—Czycośnosiłnarękach?—powtórzyławolno,jakbyrozważającsłowa.—A,mojegomłodszego

bratatonieraznosił.Lubiłgobardzo.

Skowrońskipohamowałchęćśmiechu.
—Janieotopytałem—powiedział.—Czynosiłcośnapalcu?Albotu,naprzegubach—

pokazałnaswojąrękę.

—Nosił—odparła,jakmusięzdawało,zlekkimwestchnieniemulgi.—Takipasekze

skóry,szeroki.Pytałamgokiedyś,nacomutaskóra.Powiedział,żerękęzwichnąłigoboli.Więctakją
sobiepaskiempodtrzy​muje.

—Apierścionki,obrączki?Miałcośtakiego?
—Nie.Ja...niepamiętam.Możeimiał.Niewiem.
—Dwalatauwasmieszkałipaniniezauważyła,czymiałpierścionek?
Wzruszyłaramionami.Twarzjejściągnęłasięgniewem.
—Aprzestańcieżwymnienachodzić!—krzyknęłanagle.—Wciążtylko:czyRomanto,czy

Romantamto...Iczegowywłaściwieodemniechcecie?Cowiedziałam,topowiedziałam,iskończone.
Tylelat...czyjamogęwszyst​kopamiętać?Mówiłam,żeonnieżyje.Pocotocałegadanie?

—Widzipani—rzekłSkowrońskibardzołagodnie—myprzecieżustalamytylkonazwiska

wszystkich,którzyzginęliwczasiewojny,żebymócprzeprowadzićewidencję.Jakiśporządekz
tymisprawamitrzebawreszciezrobić.Chybapanitorozumie,prawda?

Milczała,nieprzejednana.
—WsprawieRomanaKolińskiegomamypewnetrudności,bourodziłsięwRadomskuistamtąd

miałmetrykę,azginąłtutaj,bezżadnegozaświadczenia,bezaktuzgonu,niewciągniętydoksiąg.
Nieurzędowo,rozumiepani?—usiłowałdostosowaćtokrozumowaniadojejpoziomu.—Ojciecjego

background image

nieżyje,krewnychteżwięcejniema,tylkopanijednazostałaitylkopanimożenampomóc.Niecho​dzi
namzresztątylkooniegojednego.Ustaliliśmyjużnazwiskawszystkich,którzypochodzilizinnychstron,
atutajzmarliczyzginęli.ItylkozRomanemKolińskimmamyniezakończonąsprawę.

—Kiedyjanaprawdęniepamiętam—odezwałasięwreszciecichymgłosem,wktórymniebyłojuż

gniewu.—Tenskórzanypasektonapewnonosił,alecodopierś​cionka,toniepamiętam.

*

Tegożdnia,okołoczwartejpopołudniu,majoriSko​wrońskiwyjechalizpowrotemdoKatowic.W

Sosnówceniebyłojużnicdoroboty.RomanKolińskivel„Czarny"nieżyłodtrzynastulatitrzebabyło
jaknajszybciejwra​cać,abytamnamiejscustwierdzić,kimjestnaprawdękierownikdziałuzbytui
zaopatrzeniawspółdzielni„Me​chanik"...

Wichurskibyłzamyślonyiodpowiadałpółgębkiemnazagadywaniaporucznika,któremusięnudziło.

Sprawaskomplikowałasię,ajednocześnie—posunęłamocnona​przód.FałszywyKoliński,kimkolwiek
jest,musibyćna​tychmiastrozszyfrowany.Ciekawe,skądwziąłdokumentyKolińskiego?Skądwogólego
znał?Możetobyłktośzbandy,komuudałosięuciecwrazzpapieramiprzywód​cy?Trochę
nieprawdopodobne.PorucznikOreniczmówiłjednak,żejedenzbandyuciekł,adwóchczytrzechran​-
nychNiemcyzabrali.Możektóryśznichżyje?

—Żebytojasnacholera!—zakląłnagłoskierowca.Majorocknąłsięzzamyślenia.
—Cotamjest,sierżancie?—spytałzezdziwieniemwidząc,żesamochódzatrzymałsięwjakimś

miasteczku.Inagledodał,poznającrynek:—PrzecieżtoBrzesko.

—Właśnie—Skowrońskiwybuchnąłśmiechem.—Miastonaszychwspomnień.Akurattutajmusiała

namkichanawalić.

—Bardzodobrze—odparłWichurski.—Jestemwście​kległodny.Chodźcie,poruczniku,pójdziemy

do„naszej"knajpy.Sierżanttrafizanami,znajużdrogę...

Nawidokwchodzącychkelner,któryniósłwłaśnietale​rze,omałonieupuściłichnapodłogę.Potem

błyskawicz​nymruchemrzuciłstosnaczyńnabufet,równieszybkozakrzątnąłsiękołowolnegostolika,
zmiótłzobrusaokruchyiuprzejmymgestemzapraszałdozajęciamiejsca.

—Cozjemy?—spytałSkowroński,alekelnerajużniebyło.Odszedłdokuchni.
—Cośtampewniemają—odparłmajor.—Widzie​liście,jakiongładki?Ażobrzydzeniebierze.
Poparuminutachkelnerwyłoniłsięzpowrotem,nio​sącnatalerzachobfiteporcjejajecznicy.

Postawiłjeztriumfalnąminąprzedsiedzącymiioznajmiłzuśmie​chem:

—Herbatkazarazbędzie.Jużsięparzy.
Obajspojrzeliwpierwnatalerze,potemnasiebie.Sko​wrońskiwestchnął.Majoruczyniłjakiś

niezdecydowanyruch,apotempowiedziałznagłąenergią:

—Niemapanczegośkonkretniejszego?Jesteśmygłodni.
—Możebyćświeżutkawątróbkazkartofelkami—kel​nerzatarłręce,nieprzestającsięuśmiechać.

—Podaćpanom?

—Podać—zgodziłsięWichurski.
Kiedykelnerodszedł,Skowrońskidogoniłgowprzej​ściuiszepnąłmucośdoucha.Tenrozpromienił

sięjesz​czebardziej,kiwnąłgłowąipożaglowałdokuchni.

Zjedlijajecznicę.Wówczaskelnerzjawiłsięjeszczerazipostawiłnastolelekkoprzysmażoną

wątróbkęzdymią​cymikartoflami,prócztegozaś—dwa„głębsze".

—Cotoznaczy?—zmarszczyłsięWichurski.Porucznikwymowniewzruszyłramionami.Kelnera

już

niebyło.Twarzmajorawyrażałastanowczysprzeciw.Spojrzałnaporucznika,któryuśmiechnąłsię

lekko.Po​temzdeterminacjąsięgnąłpokieliszek.

background image

—Żebynaszedziecimiałybogatychrodziców...—mruknąłzabierającsiędojedzenia.
Gościeprzykilkuinnychstolikachjedliwmilczeniu,udając,żeniepatrząwichstronę,alemajorowi

udałosięparęrazyzłowićichukradkowespojrzenia.Zachciałomusięśmiać.

*

EwaJasińskaspojrzałanazegarekiodłożyłaksiążkę.Dochodziładziewiąta,pewnieprzedjedenastą

niewrócą.Amożedopierojutro?Ryszardniepowiedziałwyraźnie,kiedybędązpowrotem.Dwadnijuż
upłynęły.Ciekawe,czysięprzynajmniejczegośkonkretnegodowiedzieli...

Wstała,podeszładolustrawiszącegonadumywalką.Przyjrzałasiękrytycznieswojejtwarzyi

stwierdziła,żewyglądanieźle.Ktośpowiedział,żezakochanąkobietęmożnapoznaćpooczach...

Naglezłapałasięnamyśli,żewcalenieinteresujejąrezultatposzukiwańwtejcałejSosnówce,tylko

sampo​wrótRyszardadoKatowic.Żebyjużtubył.Żebymogłaukradkiemprzyglądaćsięjegociemnym
oczomisłuchać,jakmówi.Obojętneco.

„Totakizciebieoficerkontrwywiadu?—pomyślałasurowo,patrzącwlustro.—Wstyd.Tojest

tylkotwójszefinicwięcej."

Westchnęłaiodeszłaodlustra,bozobaczyławnimswójuśmiech,którymówiłwyraźnie:„aha,

szef..."Wtejsamejchwilinastolikuprzyłóżkuzadzwoniłtelefon.„PewnieZientara"—pomyślała,
leniwiewyciągającrękęposłuchawkę.Izarazgwałtownaradośćrozpromieniłajejtwarz.Usłyszała
niski,metalicznygłosRyszarda:

—Dobrywieczór,Ewo.
—Dobrywieczór—odparła,usiłującmówićswobod​nie.—Kiedywróciliście?
—Przedparuminutami.Zajdźdomnie,dobrze?
Inieczekającnaodpowiedź,odłożyłsłuchawkę.Zmarszczyłabrwi.Zawszetakbyło:

byłpewien,możezbytpewienjejuległości,czymożepoprostusłużbistości?Czymbyładlaniego
naprawdę:porucznikiemJasińskączyEwą...

Wzruszyłaramionami.Teżporęsobiewybrałnasen​tymenty.BędzieopowiadałoSosnówce,będzie

pytał,coonatutajprzeztenczasrobiła,czydowiedziałasięczegośnowego.Napewnoterazdzwonido
Zientary,któryniemieszkałwtymhotelucooni,napewnokażemurów​nieżprzyjśćdosiebie.Amoże
Zientarajużsiedziiopo​wiada,cozdziałał.Zawszemacośdoopowiadania,jestprzecieżwyjątkowo
zdyscyplinowanymisumiennympra​cownikiem...

Poprawiławłosy,pociągnęłaustapomadką.Zabrałazestolikapapierosyiuchyliłaokno,bow

pokojubyłoszarooddymu.Stanowczozadużoterazpali,trzebabysięza​cząćodzwyczajać.

Wichurskimiałpokójopiętrowyżej,wlewymskrzydlehotelu.WbrewprzewidywaniomEwynie

byłouniegoZientaryaniwogólenikogo.Siedziałsam,przednimStałydwiefiliżankiczarnejkawy.

—Napijeszsię?—spytałi,znównieczekającnaodpowiedź,przysunąłwjejstronęjednąfiliżankę.
„Oczywiście,czystosłużbowo"—pomyślała,trochębezsensu.Chciałaodmówić,alezamiasttego

machinalniewyciągnęłarękępocukier.

—Jużwsypałem—powiedział.—Dwiełyżeczki,takjaklubisz.
„Pamięta.Awięcjednaknietakzupełniesłużbowo."Usiłowałaprzywołaćsiebiedoporządku.

Wypiłałykka​wy,zapaliłapapierosaispytałatrzeźwym,zwyczajnymgłosem:

—ZnalazłeścośwSosnówce?
—Tak.Aleotympóźniej.ZapółgodzinyprzyjdzieZientara,wtedyopowiem,żebydwarazytego

samegoniepowtarzać.Naraziepowiedzty,cotutajzaszło.Cośro​biła?

„Oczywiście,przyjdzietadrewnianapiła.Beztegosięnieobędzie.Dobrze,żedopierozapół

godziny."

—ObserwacjaRomanaKolińskiego—zaczęła,zaciągającsiępapierosem—przyniosłanam

background image

pewienciekawy...możedrobiazg,aledośćcharakterystyczny.OtóżpanKolińskijutrowyjeżdża
służbowodoGliwic.Odległośćnie​duża,przeszłogodzinępospiesznym.Właściwiedelegacjanie
powinnamubyćpotrzebna,chybażezamierzatamposiedziećparędni.Aleniewtymrzecz.Chodzimio
to,żedziśpopołudniu,okołoszóstej,kiedyinnipracownicy„Mechanika"dawnoposzlijużdodomu,
Kolińskizostałdłużejrazemzprezesemspółdzielni.Mamwszelkiedanenato,żetylkoprezeswieojego
jutrzejszymwyjeździe.Możeniebyłobywtymnicdziwnego,alektórykierownikdziałuzwołujenaradę
pracownikównadzieńswojejnieobecności?Aonwłaśnietakzrobił.Wiem,żepracownicyzbytu,
wychodzącoczwartejzespółdzielni,rozmawialiojutrzejszejnaradziezkierownikiem.Aten
kierownikwyjeżdża.Czyliżeniechce,abyoniotymwiedzieli.Tochybanonsens.Pozostaje
przypuszczenie,żezamiarwyjazdupowziąłjużpoichwyjściu.Możewięcdowiedziałsięnagle,żemusi
wyjechać?

—Czytopierwszyrazmusięzdarzatakinagływyjazd?—spytałmajor.
—Otochodzi,żenie.Jużparokrotniewyjeżdżałbezżadnegouprzedzenia,wprowadzającnawet

chaoswpra​cyswegodziału.Tomnietrochęzastanawia.

—Mówisz,żeonjedziejutro,tak?Trzebaposłaćzanimdwojepracowników,najlepiejzwydziału

„C".Kobietęimężczyznę.

Ewauśmiechnęłasięlekko.Wichurskipodchwyciłtenuśmiechizapytałzezdziwieniem:
—Dlaczegosięśmiejesz?
—Bojużsągotowidowyjazdu.
—Świetnie.Jeden—zerodlaciebie.Czasemmamwyrzutysumienia,żebyćmożenie

doceniamtwojejbły​skawicznejorientacjiidoświadczenia.

Nieodpowiedziała.Pojejwargachciąglejeszczebłąkałsięlekkiuśmiech.Majorpatrzyłnaniąw

milczeniu.„Ślicznajest"—pomyślał,nieporazpierwszyzresztą.

—ObserwowałaśchybanietylkoKolińskiego?—od​pędziłodsiebiemyśli,któreniemiałynic

wspólnegozpracąkontrwywiadu.—Atamcidwajkierownicydzia​łówzbytu?

—Tamcidwaj...—zamyśliłasięnachwilę.—Tak,właściwieżadenznichniejestzupełnieczysty.

Jedenpobieradwatysiącedwieściezłotychpensjinaswymsta​nowisku,alewydajechybazetrzyrazy
tyle.Wciąguostatnichkilkutygodnikupiłsobienowe,drogieradioikompletmeblidojednegopokoju.
Możemiałodłożone,możeskładałnatoodlatiwłaśnieterazkupił...Takbymożnabyłomyśleć,gdyby
niefakt,żeonoddłuższegoczasuwydajeowielewięcej,niżzarabia.Przytymtenkontaktzjednymz
pracownikówhuty„Maria"teżdajetrochędomyślenia.Widzianoichparokrotnierazemnawódce.

—Cotozapracownik?Zjakiegowydziałuhuty?
—Zlaboratorium.Obawiamsię...
—ŻebynieskończyłtakjakBekier?
—Tak.
Milczelichwilę.Wichurskipatrzyłwciemneokna,zaktórymisiąpiłdrobny,wiosennydeszcz,i

zastanawiałsięnadczymś.

—Mamyzamałoludzi—mruknął,pocierającczoło.—Trzebabyterazumieścićkogośwhucie

„Maria",amyniemamytakiegoczłowieka.Nowakowskiniemożeodejśćzhuty„Nadzieja",botam
jednakpracowałBekier.Możnaprzypuszczać,żepojegośmiercinastąpiąjakieśnowepo​sunięcia.No,a
tentrzecikierownik?

—Trzeci?UtrzymujekontaktyzNRF.Dwalatatemuwyjechałatamjegociotecznasiostra,jużna

stałe,wramachakcjiłączeniarodzin.Pisządosiebielisty.Naturalnie,niejedenczłowiekzeŚląskama
tamrodzinę,bliższączydalszą,niejedendostajepaczki,tojednakjeszczeoniczymnieświadczy.

Ktośzastukałdodrzwi.WszedłkapitanZientara,mokryoddeszczu,jakzawszepoważnyiskupiony.
—Nowakowskiniemożeprzyjść,bomawhuciejakieśważnezebranie—powiedział,siadającz

bokunamałymfoteliku.—Mogęjednakmówićizaniego,bomnieowszystkimpoinformował.

background image

—Dobrze.Tomówcie—majorsięgnąłdotelefonu,abyzamówićjeszczejednąporcjękawy,ale

kapitanodmówił.Nielubiłkawy,uważając,żepsujerównowagęmyśliica​łysystemnerwowy.

—Udałomisięustalić—rozpoczął—żewhucie„Na​dzieja",gdziezginęłytedwatajne

dokumenty,zostałpodrobionypodpiskierownikatajnejkancelarii.

—Gdzie?—żywozareagowałWichurski.
—Wksiążcezwrotudokumentów.Dokumentówtakich,jakwiadomo,niewolnoprzechowywaću

siebiezdnianadzień.Nawetjeżeliktoświe,żebędąmupotrzebneprzezszeregdni,musijecodziennie
zwracaćdokancelariiina​stępnegodniaznówzabierać.Otóżtedwadokumenty,którezginęły,zostały
ranowypożyczoneprzezBekiera.Byłymurzeczywiściepotrzebnedojegopracywlabora​torium.
Pokwitowałwypożyczenieswoimpodpisemitegosamegodniapowinienbyłzwrócić.Iteraz,
uważajcie:wksiążcezwrotówwidniejejegopodpisoboksfałszowa​negopodpisukierownikakancelarii
—aledokumentyniezostałyzwrócone.Znaleźliśmyjenatomiastpodczaspo​rządkowaniapapierów
wbiurkuBekiera.Leżałysobiespokojniewteczce.

—MożepoprostuBekierzapomniałczyniezdążyłzwrócić,apotembałsiękonsekwencjiiwolał

jużsiędotegonieprzyznać?

—Trochęnieprawdopodobne.Przecieżtegosamegodniapokwitowałichzwrot.Niebyłchyba

wtedynieprzy​tomnyanipijany.Jatutajwidzęcośzupełnieinnego.

—Mianowicie?
—ŻeBekierowizależałonatym,abyupozorowaćzwrotdokumentówdokancelarii.Mampewne

podstawy,abysądzić,żetoonsfałszowałpodpiskierownika.

—Asamkierowniknicniepamięta?
—Nie.Słuchajcie,onmożerzeczywiścieniepamiętać.Wydajeiprzyjmujedzienniekilkanaście

różnychtajnychdokumentów.Podpisjestbardzodobrzepodrobiony.Ktoś,prawdopodobnieBekier,
podpisałnajpierwsiebie,potemjego.Kierownikowipodsuniętoksiążkę.Spojrzał,zobaczył„swój"
podpisiodłożyłpióro.Tosięmożezdarzyć,tamjestmnóstworoboty.Cochwilaktośwchodzi,
wychodzi.Szumnieztejziemi.

—Dobrze.Jedźmydalej:dlaczegoBekierowizależałonaupozorowaniu,żedokumentyzostały

zwrócone?

—Jabympostawiłpytanieinaczej:dlaczegomuwogólezależałonaprzetrzymaniu

dokumentów?Tojestdlanaschybanajważniejsze.Czywyniósłjezhuty?Czykomuśpokazywał?Jestto
zupełniemożliwe.Tepapiery,jakstwierdziłemprzybliższymobejrzeniu,byływpierwtrochęzgniecione,
jakbyjektośkilkakrotniezłożył,chcączmniejszyćichobjętość.Cóż,pewniepoto,abyzmieściłysięw
kieszeni.Potemzaśdokumentywyprasowanojakkoszulę.Tojużmusiałzrobićdobryfachowiec,ktoś
innybyspaliłpapier.Widocznietemukomuśzależało,abydo​kumentybyływyprostowane.

—Jasne.Dofotografii.
Umilkłnachwilę.ZaśmierciąBekierakryłosięjeszczewieletajemnic.
—Nowakowskimusibliżejpokręcićsiękołoinnychpracownikówtegolaboratorium—odezwał

sięwreszciemajor.—Możliwe,żeniejedenBekiermaczałwtymwszystkimpalce.

—Kazikstwierdził,żewdniu,wktórymwypożyczono,anastępnierzekomozwróconodokumenty,

Bekierzostałnadrugiejzmianie,zastępującjednegozkolegów.Kazikdowiedziałsięrównież,żew
ciąguobecnegoiubiegłegorokuBekierdostałtylkojednąpremię,itodośćdawno.Apamiętacie,jak
jegożonamówiłaotychczęstychpre​miachinagrodach?

—Czywtymdniu,kiedywypożyczonodokumenty,byłwhuciektośzespółdzielni

współpracującychzhutą?

Zientarazamyśliłsięnachwilę.
—Tak—odparł.—ByłtamtenKoliński,kierownikdziałuzbytuzespółdzielni„Mechanik".

Załatwiałcośwzwiązkuzrozbudowąlaboratorium.Aletoprze​cież...?—spojrzałnamajoraze

background image

zdziwieniem.—Sądzicie,żetomacośwspólnego?

—Sądzę,żetak.Posłuchajcie,cobyłowSosnówce...

*

Pociągbyłzatłoczony,jakzwyklenatejlinii.RomanKolińskiwcisnąłsiędojednegoprzedziału,w

którymdojrzałtrochęwolnegomiejsca.Siedzącyścieśnilisię,nietylepodwpływemjegoprośby,ile
tonu,którybyłsta​nowczy,anawetostry.

Niecodalejwkorytarzu,przedopuszczonąszybą,stałmężczyznawszarymprochowcu.Palił

papierosa,wypusz​czającprzezoknodym,którypędpowietrzawtłaczałna​tychmiastzpowrotem.Kątem
okapasażerobserwowałkorytarz.

Kobieta,zktórąmiałsięspotkaćpóźniej,kiedypociągzatrzymasięjużwGliwicach,jechaładwa

wagonydalej.Byłatoszczupła,przystojnablondynkaweleganckimgranatowymkostiumie,wdodatku
dyskretnymakijażpodkreślałjejurodę,toteżdlaniejodrazuznalazłosięsiedzącemiejsce,itonawet
przyoknie.

Nastacjiwszyscytroje„zgubilisię"wzajemnie.Dziw​nymtrafemjednak,kiedyKolińskiwysiadłz

tramwajuprzedhutą,wparęsekundpóźniejztegosamegowozuwyszedłrównieżmężczyznawszarym
prochowcuiprzy​stanął,zasłaniającdłońmitwarz,abyzapalićnawietrzepapierosa.

—Proszę,możetakbędziełatwiej—zaproponowałjakiśrobotnik,przysuwającmuswoją

zapalniczkę.

—Dziękuję—odparłmężczyznauprzejmie.Iledwodostrzegalnymruchempowiekwskazał

robotnikowiKolińskiego,którywchodziłwłaśniedobiuraprzepustek.

Robotnikkiwnąłgłową.Usiadłnaławceprzedhutą,rower,którymprzyjechał,oparłoporęczi

wyciągnąłświeżynumer„TrybunyRobotniczej".Widocznieszedłdopieronadrugązmianęinie
śpieszyłomusię...

Mężczyznawprochowcuwskoczyłdotramwaju,rusza​jącegozpowrotemwstronęmiasta.Przezcały

czasstałnaplatformiepogwizdujączcichaiprzyglądającsięmijanymludziomisklepom.Odparu
miesięcyniebyłwGliwicach.Ciekawiłagokażdazmiana,interesowalimieszkańcy.

Wysiadłnajednymzprzystanków,wstąpiłdosklepupopapierosy,zatrzymałsięnachwilęprzed

jakąśwysta​wą,wreszciejakbyodniechceniawszedłdobramyzwy​kłej,czerwonejkamienicy,wktórej
mieściłsięmiejsco​wyurządbezpieczeństwa.Okazałwartownikowilegity​mację,atenuśmiechnąłsięi
machnąłręką.Znalisięprze​cieżnieoddziś.

Wszedłnapierwszepiętro,odszukałdrzwiznapisem„zastępcaszefa",zastukałiotworzył.Młody,

czarnowłosykapitanzabiurkiemnajegowidoknieokazałzdziwienia.

—PodporucznikSłotwiński?—spytał.
—Takjest,obywatelukapitanie—pokazałlegitymac​jęsłużbową.
—Siadajcie.Gdzieonterazjest?
—Whucie„Waryński".Chciałbym,abyśmyjutro,względniejeszczedzisiaj,ustalili,poco

przyjechał.

—Dobrze,tosiędazrobić.Robotnikaznaleźliście?
—Takjest,zostałnaobserwacjiprzedhutą.Jakjestemznimumówiony?
—Zatelefonuje.Zarazpowyjściutamtegozhuty.Wte​dygozwolnicie.
—Tak.SierżantKazimierskajużsiędowaszgłosiła?
—Owszem—kapitanuśmiechnąłsię.—Skądwytrzas​nęliścietakąładnąpracowniczkę?
—Tomojażona—odparłzpewnymzażenowaniemSłotwiński.—Poznaliśmysięwpracy.
Kapitanprzyglądałmusięitwarzmuspoważniała.
—Tociężkarobota—rzekł.—Nieobawiaciesięonią?

background image

Mężczyznawzruszyłlekkoramionami.Nieodpowiedziałikapitanzrozumiał.
—Jestwpokojunumersześć.Przejdźcietam,jakbę​dzietelefon,towaszawołam.
Telefonod„robotnika"zadzwoniłdopieropodwóchgodzinach,tylebowiemczasuRomanKoliński

spędziłwhucie.„Robotnik"donosił,żeobserwowanypoopusz​czeniuhutyudałsiędokawiarni„Bajka"
izająłmiejsceprzystoliku,czyliżezamierzaposiedziećtamniecodłu​żej.

PodporucznikSłotwińskipoprosił„robotnika",abypo​czekałjeszczeprzedkawiarniąkilkaminut,

dopókionsamtamnieprzyjdzie.Do„Bajki"byłoniedaleko.

Kiedywszedł,sporostolikówbyłozajętych.Kolińskisiedziałpodoknem.Podporucznikwybrał

pluszowąka​napkę,zktórejmógłjednocześnieobserwowaćiKolińskiego,idrzwiwejściowe,poczym
zamówiłkawę.Prochowieczostawiłwurzędzie,byłterazwdobrzeskrojonym,popielatymubraniui
robiłwrażeniemężczyzny,któryniejestpewien,czyjegoukochanaprzyjdzie,alektóryocze​kujenanią
niecierpliwie.Cochwilaspoglądałtonazegarek,tonadrzwi,akawastygłatymczasem,nawetnie
osłodzona.

RomanKolińskizauważyłtentypowydlazakochanychniepokójgościanakanapceiprzyglądałmu

sięodczasudoczasuzpobłażaniem.Ciekawbyłzresztą,Czy„ona"przyjdzieijakabędzie.Mężczyzna
wyglądałelegancko,zpewnościąnieczekałnabylekogo.

Zkoleipodporuczniknieznacznieobserwowałkierow​nikadziałuzbytu.Sądzączkilkuciastek,dużej

kawyicałegoplikugazet,jakieprzednimleżały,Kolińskiza​mierzałposiedziećw„Bajce"conajmniejz
godzinę.Mo​żenakogośczekał,amożepoprostuspędzałtuwolnyczas.

WreszciewdrzwiachukazałasięKazimierska.Przezchwilęrozglądałasięposaliwzrokiemkobiety,

którawie,żejestładnaiżesiępodoba.Podporucznikuniósłsięzkrzesła,robiączdalekagest
powitania.Dostrzegłago,uśmiechnęłasię.Szłamiędzystolikamilekkim,drobnymkrokiem,wmodnych
„szpilkach"igranatowymkostiu​mie,zdużąplastykowątorbąwręku.

Podeszładostolikaiosunęłasięnakrzesełko,słucha​jączlekkimzakłopotaniemwymówekswego

towarzysza.Tak,spóźniłasię,bow„Delikatesach"byładługakolejka,apotemniemogłasiędostaćdo
przepełnionegoautobu​su.Trudno,zdarzasię,wzeszłymtygodniutoonsięspóź​nił,aonaczekałacałe
dwadzieściaminut!

Towszystkomówiładosyćgłośno,rozglądającsięnieu​ważniepokawiarni.Obojętnymspojrzeniem

musnęłasiedzącegowpobliżuKolińskiego.Pochyliłagłowęnadfiliżankąkawyiszepnęła,ledwie
poruszającwargami:

—Czekanakogoś?
—Możliwe—odparłrówniecicho.—Jakdotąd,siedzisam.
—Dobrze.
Zaczęliznowurozmawiaćojakimśniedoszłymspotka​niuprzedkinem,potemoplanowanym

wspólnymurlopie,trochęsięsprzeczali,trochęprzepraszali,przyczymoncałowałjączuleporękach,a
onaudawałanadąsaną,aleszczęśliwą.

Takminęłopółgodziny,potemtrzykwadranse.Kobietazauważyła,żeKolińskiodpewnegoczasu

trzymawrękugazetę,otwartąwciążnajednejitejsamejstronie,jakbynadniązasnął.Niespałjednak,
coparęminutspoglądałnadrzwiwejściowealbonazegarek.

—Czeka—szepnęła.—Zdajesię,żetagazetajestzna​kiemumownym.
—To„DziennikZachodni",tak?—Słotwińskisiedziałtak,żeniemógłdojrzećtytuługazety.
—Tak.Kupimypotemdzisiejszynumer.Możetam...—urwała.
Dokawiarniwszedłjakiśmężczyzna.Wyglądało,żeszu​kawolnegostolika,alesalawciążjeszcze

byłapełna.Przeszedłuważnieażdokońca,potemzawrócił.Przecho​dzącobokKolińskiego,spojrzałna
niegojakbyodnie​chcenia.Kierowniknieporuszyłsię,niezwróciłnaniegouwagi.Mężczyznaraz
jeszczespojrzałdookołaiopuściłkawiarnię.

Całatascenatrwałaniedłużejniżminutę,możedwie,iniebyłobywniejnicszczególnego.Sierżant

background image

Kazimier​skadostrzegłajednak,żewzrokmężczyznyzatrzymałsięnagazecie,trzymanejprzez
Kolińskiego.

—Tobyłten,naktóregoonczekał—powiedziała,po​chylającsięwstronępodporucznikaz

filuternymuśmie​chem.

—Sądzę,żetak—odparł,uśmiechającsięrównieżica​łującprzelotniekosmykwłosów,któryopadł

jejnaczo​ło.—Poczekajmyjeszcze.Zobaczymy,cobędziedalej.

PodziesięciuminutachKolińskiodłożyłgazetę,bezpośpiechurozejrzałsięzakelnerkąizapłacił

rachunek.Spojrzawszynazegarek,odczekałjeszczedwieminuty,poczymwstał.Wtymsamym
momencieSłotwińskidoj​rzał,żeówmężczyzna,któryprzedtemszukałstolika,pojawiłsięznowuwe
drzwiachkawiarni,awidzącpodno​szącegosięKolińskiego,podszedłdoniegoizapytał:

—Przepraszam,czypanjużwychodzi?Stolikjestwol​ny?
—Tak—odparłKolińskizroztargnieniem.
Sięgnąłposwojegazety,obciągnąłmarynarkęi,nieśpieszącsię,podążyłkuwyjściu.
—Czytam,przedkawiarnią,ktośjest?—spytałaKazimierska.
Podporucznikskinąłgłową.Kolińskiegoniewolnobyłostracićzoczu.Przedkawiarniączekał

„robotnik"',tymrazemwprzebraniumotocyklisty.

Mężczyzna,któryzająłstolik,zamówiłterazkawęiza​paliłpapierosa.Słotwińskizauważył,że

rozglądaonsiębardzodyskretniepokawiarni.Poparuminutach,sięga​jącposzklankęzkawą,upuściłna
podłogęłyżeczkę.Schy​lającsięponią,błyskawiczniewsunąłrękępodblatsto​lika,zatrzymałjątamparę
sekund,potempodniósłły​żeczkęipołożyłjąnaspodeczku.

Zbliżyłasiękelnerka,podającmuczystąłyżeczkę.Po​dziękowałjejzuśmiechem,aleoczyjego

pozostałychłod​neiuważne.

—Schowałcośpodstolikiem—mruknąłSłotwiński,zapalającpapierosa.—Albotamjestjakiś

otwór,alboprzylepiłplastelina,.

—Tak.Coterazzrobimy?
—Zdjęcie.
Wyjęłapuderniczkę,otworzyła,przejrzałasięwluster​ku.Ledwosłyszalnydźwiękmigawkiupewnił

ją,żemikroaparat,ukrytywśrodkupuderniczki,spełniłswojezadanie.

—Pójdziemydourzędu—rzekłpodporucznik,rozglą​dającsięzakelnerką.—Trzebasięnaradzić.
—Aten...?—pokazałaoczamimężczyznęprzystoliku.
—Nimzajmiesięktośinny.Czekaprzedkawiarnią.
—Słuchaj,agdybyśmysięzarazponimprzenieślidotamtegostolika?—spytałaniepewnie.—Na

przykład,żetutajniewygodnie,wiejeodoknaczycośtakiego?

—Wiałonamprawiedwiegodzinyidopieroterazsięprzenosimy?Nonsens.Pozatym,któryśznich

możenaglewrócićizauważynaszemanewryzestolikami.Awogóle,jakchceszcośstwierdzićnaślepo,
macająctylkorękami?Możeszwłaśniezatrzećślady,anierozpoznać.

Wrócilidourzędubezpieczeństwaiodrazuposzlidokapitana,którypoprzednioznimirozmawiał.

Przyjąłichnatychmiast,ausłyszawszy,cozaszło,zacząłsięwrazznimizastanawiać.

—Możejakaśekipamonterska?Elektrycyczycośta​kiego?—zaproponował,alezarazmachnął

rękąznieza​dowoleniem.—Nie,toryzykowne.Trzebabyprzecieżzawiadomićkierownikakawiarni,na
pewnobyłbyprzytymjeszczektośzpersonelu.Nanic.

—Ekipasanitarna?—odezwałasięKazimierska.
—Wnocy?Tobytrzebaiśćrano,adotejporymogąjużtamsprzątaczkigruntowniewyczyścić

stoliki.

—No,toniepozostajenamnicinnego,jakpójśćwno​cy—zadecydowałSłotwiński.
—Jakokto?
—Jakomy.TywróciszdoKatowic,abyzdaćsprawęszefowigrupy,cotuzaszło.Ajapójdęzkimś

background image

zurzędu...oileobywatelkapitandamikogośdopomocy—spojrzałnazastępcę.

Tenkiwnąłgłowąprzyzwalająco.
—Pójdziezwamijedenzoficerów,specjalistaoddaktyloskopiiiwszelkichśladów.Sądzę,mimo

wszystko,żenatakimchropowatymdrewnieniewieleznajdziecie,aleresztkiplastelinymogąbyć.

Słotwińskispojrzałnaniegozezdziwieniem.
—Jakto:resztki?Przecieżontamcośprzylepił.
Kapitanuśmiechnąłsięlekko.
—Mocnomisięwydaje,żesięmylicie.Oboje.Przyle​piłcośjegopoprzednikprzystoliku,aonpo

prostuoderwałto„coś".Stolikbyłichskrzynkąpocztową.Jeżeliza​miastresztekplastelinyznajdzieciew
nimnajmniejszyotwór,wktórydasięwsunąćmikrofilmczyzwiniętakartka,tośladyprzepadły.

—ObserwowaliśmyKolińskiegobardzouważnie—po​wiedziałaKazimierskazezmartwionątwarzą

—aleniezauważyliśmynajmniejszegoruchujegorękipodstoli​kiem.

—Tomożedowodzićtylkotego,żemamydoczynieniazwytrawnymspecemwswoimfachu,poza

tymbyłwka​wiarniprzedwami.

Drzwiuchyliłysię.Wszedł„robotnik",przebranyzamotocyklistę.Miałnasobieskórzanąkurtkę,ana

czolezsunięteokularyochronne.

—PojechałdoKatowic—odparłnaniemepytanieSłotwińskiego.—Wagon„B",trzeci

przedziałpierwszejklasy.Spotkałnadworcutrzechznajomych,zdajesię,żezKatowic.Wsiedlirazemz
nimdowagonu.Byłzadowo​lony,rozmawiałodziewczynkach—uśmiechnąłsię.—Odjechałprzed
dziesięciomaminutami.

—Dobrze,dziękuję—powiedziałkapitan.—Jesteściewolnidojutra.Izwróciłsiędo

podporucznika:—Chodź​cie,przejdziemypiętrowyżej,dooperacyjnego.Milicjąjasięzajmę.Patrol
będziestałprzedkawiarnią.Będziezwracałuwagęnawszystko,cosiędziejedokoła,zwy​jątkiem
samejkawiarni.Tylkopostarajciesiętozrobićszybko.Nigdyniewiadomo...—niedokończył.

—Dobrze,kapitanie—odparłSłotwiński.

*

Byłokilkaminutpodrugiej.Jeszczenieświtało.Wiatrkołysałszyldem,zawieszonymnadkawiarnią,

irozrzucałśmiecipoulicy.

Dwajmilicjanciprzechadzalisięchodnikiem.Dwadzieściametrówwprawo—zwrot—i

znówdwadzieściametrówwlewo,apotemodpoczątku.

—Choleraztakąrobotą—mruknąłjeden.—Jużmisięwełbiekręci.Niemożemyiśćtrochędalej?
—Nie—odparłdrugi,wyższystopniem.
—Przecieżtusięnicniedzieje.
—Nienaszarzecz.Mamytubyć,dopókinasniezwol​nią.
Przeszliotokokienkawiarni.Zasłonybyłyzapuszczo​ne,alepierwszymilicjantdostrzegłwpewnej

chwili,żejakieśnikłeświatełkoporuszasięmiędzystolikami.Trąciłkolegę.

—Patrz!Tamktośjest.
—Cocięobchodzi?Niepamiętasz,cocimówili?
—No...Aleciekawe,coonitamrobią.
—Pewnieczegośszukają.Chodź,nieprzyglądajsię.

*

Słotwińskizapaliłlatarkę.Miałaprzyćmioneświatło.Towarzyszącymuoficerrozejrzałsiępo

cichej,pustej,jakbyuśpionejkawiarni.

—Którytostolik?—spytałszeptem.

background image

Słotwińskibezsłowapodszedłdomiejsca,gdziewczo​rajsiedziałKoliński;dźwignęlirazem,

przewróciliios​trożniezaczęlioglądaćspód.

—Jest—mruknąłoficer.Pokazałkońcempaznokcia.Słotwińskipochyliłsięnadblatem.
—Plastelina.
—Tak.Cośbyłoniąprzyklejone,apotemoderwane.Przytrzymajciestolik...
Delikatnym,wprawnymruchemzdjąłdoszklanejpro​bówkiresztkiplastelinyipowiedział:
—Tujestsuchepowietrze.Dojutraranatobytood​padłoinicbyśmyjużnieznaleźli.
—Niemapozaplastelinążadnychinnychśladów?Li​niepapilarneczycośtakiego?
—Sprawdzę,alechybanie.Drewnojestzbytchropo​wate.
Nieznaleźlinicwięcej.NiemniejjednakSłotwińskimiałminęzadowoloną.Wiedział,żedoKatowic

powrócizjakimśkonkretnymdowodem.Postanowiłpozostaćzresztąjeszczeprzezdzieńlubdwa,aby
dowiedziećsię,kimjestówmężczyzna,któryzabrał„pocztę"odKolińskiego.Wywiadowcazurzędu
bezpieczeństwa,którypo​szedłzanimpowyjściuz„Bajki",jeszczeniewrócił.

OficermilicjioddałprobówkęSłotwińskieimu,postawiłstoliknapoprzednimmiejscuispojrzał

pytająconapod​porucznika.

—Idziemy?
—Tak.Ktozwolnipatrol?
—Tojużdonasnienależy.Chodźcie...










Rozdział7


—Takwięcwidzisz,żechociażwynikinaszejdotychcza​sowejrobotysąjeszczesłabe,tojednakz

drugiejstronymamyjużmocnookreślonyśladidośćpewnekierunkidziałania.Najważniejszewtym
wszystkim,żemamywyjś​cienaKolińskiego.

PułkownikSołeckipotwierdziłruchemgłowy.Zarazjednakodezwałsię,zapalająclampęnabiurku,

bowpo​kojuzrobiłosięjuższaro:

—Chciałbymcizwrócićuwagę,Rysiu,żetacałascenawkawiarni„Bajka"mogławaswprowadzić

wbłąd.Nie,nie!Poczekaj,jeszczenieskończyłem.Przecieżtytamniebyłeśiopieraszsiętylkona
relacjidwojgaludzi.Naichspostrzeżeniach.Noi,oczywiście,natychmikroskopij​nychśladach
plasteliny.Alepozwól,żezadamcijednopytanie:skądmaszpewność,żetejplastelinynieprzylepiłona
przykładdziecko,któreparęgodzinprzedtemsiedzia​łozrodzicamiwtejsamejkawiarniiprzytym
samymstoliku?Wszkoleużywasięplastelinydorobótręcznych,pozatymdziecichętniesięniąbawią.

—No,dobrze,Stefan,alebyłbytonaprawdęjedenprzypadeknatysiąc,żetodziecko...—Wichurski

urwałzniecierpliwiony.—Nigdyniewidziałemwkawiarnidziecizplasteliną.

—Boniemaszdzieci—odparłpułkownik,uśmiecha​jącsię—iniewiesz,copotrafiątakie

szczeniaczkiztrze​ciejczypiątejpodstawowej.Mniekiedyśmłodszychłopakcałebiurkopomalował
atramentem.Niechciałbym,żebyjednapomyłkawprowadziłacięnafałszywyślad.Coda​łaobserwacja
tegomężczyzny?

—Naraziejeszczenic.Nickonkretnego.Oczywiście,mamygonaoku.Możewtejchwilicośtamw

Katowi​cachjużwiedzą,jawyjechałemranoiniewidziałemsięzEwą,którakontaktujesięz

background image

pracownikamiwydziału„C".Gdybynatrafilinajakieśrewelacje,wiedząprzecież,gdzie

mnieszukać.
—Zwróćszczególnąuwagęnabardzownikliwąobser​wacjęosobistychkontaktówKolińskiego,a

raczejtego,którysięzaniegopodaje.Kontaktówtowarzyskich,służ​bowychitakdalej.Zresztą,sam
wiesz,cociębędęuczył.Gdybysiędałozłapaćnagorącymuczynku...Tosą,wi​dzisz,marzeniakażdego
pracownikakontrwywiadualbomilicji.

Roześmielisię.
—ComaszzamiarrobićwWarszawie?—spytałpułkownik.
—Muszęzbadać,ktowciąguostatnichlatzbiegłzagranicęwzględniezaginął.
—Sądzisz,żewłaśniektośtakinosiwtejchwilinaz​wiskoKoliński?
—Takmisięwydaje.
—Mówiłeś,żeNowakowskisiedziterazwhucie„Na​dzieja"?
—Owszem.JakoinżynierKowalski.
—Todobrze.Przejęliśmyostatniokilkaszyfrówocyn​ku.Wyglądanato,żegrosinformacji

pochodziwłaśnieztejhuty.

Wichurskispojrzałnapułkownikazożywieniem.
—Awięcjednak!—rzekłznietajonąsatysfakcją.—Toznaczy,żedobrzewybraliśmy.Śmierćtego

technika,Bekiera,dałamiwieledomyślenia.Kiedybyłyteszyfry?

Pułkownikspojrzałnakartkępapieruiwymieniłdaty.
—Nakrótkoprzedjegośmiercią.No,oczywiściemate​riałyzabranowcześniej.Masz,zapoznaj

sięztymdo​kładnie.

Wichurskiwstał,przeciągnąłsię.Byłniewyspany,ostatniedwienocekładłsięnadranem.

Postanowił,żedzisiajwyśpisięporządnie,ajutrozsamegoranarozpocz​nieposzukiwania.

Wciągukilkunastępnychdniodranadowieczoraślę​czałnadteczkamiiaktamiróżnychosób,które

bądźza​ginęływniewyjaśnionychokolicznościach,bądźteż„wy​braływolność".Zwolna,eliminując
ludzi,którzyaniwiekiem,aniwyglądemzupełnienieprzypominaliRoma​naKolińskiego,odłożyłna
biurkoczteryteczki.Tymiosobnikamipostanowiłzająćsiębliżej.

Pierwszyznich,byłynaczelnikwydziałuwjednymzezjednoczeń,popełniłgrubenadużycia

finansowe,akiedyjużkontroladeptałamupopiętach,uciekłzagranicę.Drugi,urzędnikoddziału
finansowegonaprowincji,nieprzyszedłpewnegodniadopracy—iodtejporywszelkisłuchponim
zaginął.Trzeci,wicedyrektorjednejzfa​bryknaZiemiachOdzyskanych,równieżmiałnaswymkoncie
poważneprzestępstwogospodarczeirównieżpo​dejrzewano,żeuciekłzkraju.Iwreszcieczwarty,który
skazanyzostałwyrokiemsądowymnadziesięćlatwięzieniazanapadrabunkowy,anastępniezdołał
zbiecztrans​portutakdobrze,żedodziśgoniezłapano.

Wszyscyczterejmielipotrzydzieścikilkalat,bylidośćwysokiegowzrostu,ociemnychwłosach,

szczupli.Odbiedykażdyznichmógłpokilkulatachwypłynąćnawi​downięjakokierownikdziałuzbytui
zaopatrzenia,Ro​manKoliński.

Majorzainteresowałsięwpierwbyłymnaczelnikiem.Grupapracownikówkontrwywiadu,

oddelegowanadotejrobotyprzezpułkownika,zajęłasięsprawdzaniemikonty​nuowaniemtego,co
kiedyśzapoczątkowałamilicjaczybez​pieczeństwo.Byłoztymspororoboty.Niewszystkieakta
prowadzonodokładnie,czasamiśladurywałsięnagleiniewiadomobyłowłaściwie,czyzajmowanosię
nimda​lej,czynatympoprzestano.

Narozkazmajoraludziezgrupyzaglądalidoarchiwumsądowego,przetrząsalistareaktapersonalne

instytucji,szperaliwżyciorysach,protokołachróżnychkomisji,no​tatkachsłużbowychmilicjii
meldunkachWOP-u.

Wreszciejednegozczterechpodejrzanychmożnabyłozczystymsumieniemwykreślićzlisty.Były

naczelnik,jakstwierdziłoWojskoOchronyPogranicza,zostałza​strzelonyprzyusiłowaniuprzekroczenia

background image

granicyitylkoczyjeśniedbalstwosprawiło,żenieznalazłosiętowak​tach.

Wichurskizająłsięwięczkoleinastępnymnaliście,wicedyrektoremfabrykiwyrobówmetalowych

nazachod​nichkrańcachPolski,JerzymMalinowskim.Jużpierwszedokładneprzeczytaniejegoakt
wzbudziłowmajorzeza​interesowanie.

Malinowskizostałmianowanywicedyrektorempouprzedniejpracywtejżesamejfabrycena

stanowiskukierownikajednegozwydziałów.Alenietobyłozastana​wiające.Otowśróddokumentów
majorznalazłpismo—właściwiemałąnotatkę—pracownikadepartamentukadrMinisterstwa
Przemysłu:...UrządBezpieczeństwaPublicznegopopieratowarzyszaJerzegoMalinowskiegonastano​-
wiskowicedyrektoradosprawadministracyjnych.

Wichurskizamyśliłsię.DlaczegoUrządBezpieczeństwapopierałJerzegoMalinowskiegoidlaczego

wogóleanga​żowałsięwtęsprawę?Musiaływtymtkwićjakieśprzy​czyny.

Zaraz.Wicedyrektoremzostał...tak,zgadzasię.Awanszkierownikajakiegośtamoddziału.Pięknie.

No,alejaksięwogóledostałdofabrykiiskąd?

Dalszeposzukiwaniadałycałkiemnieoczekiwanyre​zultat.OtoJerzyMalinowskibyłpoprzednio

oficeremUrzęduBezpieczeństwawpowiatowymmieścieWolice.Niezbytdaleko,aleiniezbytbliskood
fabrykiwyrobówmetalowych.

No,cóż...trzebasprawdzić,jakporucznikMalinowskitamsięsprawował.Wczterdziestymsiódmym

rokuwła​dzebezpieczeństwatakłatwonierezygnowałyzeswoichpracowników,zwłaszczawrandze
oficerów.

ŚciągnięcieaktpersonalnychJerzegoMalinowskiegoniesprawiłomajorowitrudności.Postawił

sobietrzypy​tania,naktórepowinienbyłodpowiedzieć:zacoporucz​nikMalinowskizostałzwolnionyz
UrzęduBezpieczeń​stwa,jakimbyłoficeremikimbyłjegoprzełożony.Je​żeliwyjaśnisobietetrzy
sprawy,byćmożeporucznikMalinowskiprzestaniegointeresować.

Zzałączonegodoaktżyciorysu,napisanegorękąpew​nąisprawną,wynikało,żeMalinowskiurodził

sięakuratwtedyco...RomanKoliński.Oczywiście,ztegonicjesz​czeniewynikało.Niemniejjednak
Wichurskipomyślałprzelotnie,żeoilejegohipotezao„przemianie"porucz​nikawobecnegokierownika
działuzbytujestsłuszna,towkażdymraziedataurodzeniajestwyjątkowotrafniedo​brana.Poczym
zganiłsamsiebiezazbytpochopnewnio​skiizagłębiłsięwpapierach.

FotografiaporucznikaMalinowskiegobyłanaturalniebardzopodobnadofotografiiwicedyrektora

Malinowskiego;różniłasiętylkodystansemkilkulatizabójczym,krótkostrzyżonymwąsikiem,który
ozdabiałoficera.

Przeczytawszyoprzyczynach,dlaktórychporucznikzostałzwolnionyzUrzęduBezpieczeństwa,

Wichurskigwiz​dnąłzcicha.Krótka,suchanotatkazawierałaoskarżeniabardzowymowne.Malinowski,
jaksięokazuje,zasłużyłnawylaniecałkowicie.Zanadużywaniewładzy,karierowiczostwo,wywołanie
burdyistrzelaniepopijanemunaza​bawie...

JakiwięcbyłtencałyMalinowski?Waktachznajdo​wałosiękilkaopinii—niestety,wszystkiebyły

zgodne.Przyznawałyoneporucznikowinieprzeciętnąodwagę,alezarzucałyniepotrzebneryzykanctwo.
Podkreślały,że„lu​biłwypić",apowypiciuurządzaławantury.Zarzucałynieprzyjemnąskrytośćwobec
kolegów,nawetnajbliż​szych.Tojednakniejestostateczniewadą.Wprostprze​ciwnie,wwielu
przypadkachmożesięokazaćcennąza​letą.Malinowskibyłprzedtemwpartyzantceibyćmożestamtąd
wyniósłprzekonanie,żelepiejsięnie„wywnętrzać"przeddrugimi.

WjednejzopiniiWichurskiprzeczytał,żeporucznikbardzoniechętniewracałwewspomnieniachdo

owychlat,spędzonychwpartyzanckichoddziałach.

—Ciekawe,dlaczego...—mruknął,odkładająckartkęnabok.Sambyłypartyzant,lubił—

spotkawszysięzdawnymitowarzyszamibroni—powspominać,jaktobyłowlesie.Wspominaćtych,
którychmogiłyzasypałśniegizarosłatrawa.No,cóż...możeMalinowskiwolałniewracaćdotamtych
czasów.Możefrapowałagoteraź​niejszość,anaprzeszłość—jakakolwiekbyonabyła—machnąłręką

background image

raznazawsze.

Obraztegoodważnego,ryzykanckiego,skrytegooficerazacząłmusięjużrysowaćwmyślach.Nie

pasowałajed​nakdotegowszystkiegochęć„zrobieniakariery",jakąpodkreślałyzgodnieopiniekolegów
iprzełożonych.Możetonietyleokarieręchodziło,coowładzęnaddrugimi,chęćkomenderowania,
wyżyciasięwwymaganiuposłu​szeństwauinnych...

Znałtakietypy.Wśródnichbyliidawnikoledzyzpartyzantki.Ci,którzywówczasnieznajdowalisię

aniwsztabie,aninaczeleoddziałów,leczwszeregach,conajwyżejwstopniukapralaalbo
plutonowego.Ci,którzymyśleliwówczasczęsto:„jabyminaczejpokierowałak​cją,jabymniewydał
takiegorozkazu,jabymto,jabymtamto..."

No,tak.Wtedyniemieliokazji,dziśjąmają.Dziśma​jąteparęgwiazdeknaramieniuiwładzę.Może

iMalinowskidotakichnależał?

Zastanawiałsię,czypowiniensięgnąćwstecz,dojegopobytuwoddziałach.„Cotoda?"—myślał,

wpatrującsięwzdjęcieporucznika,jakbymożnabyłowyczytaćzniegoodpowiedźnatewszystkie
wątpliwościipytania.Agdy​byporozmawiaćwtympowiatowymmiasteczku?

—Cotoda?—powtórzył,sięgającpopapierosa.Czytakarozmowaniebędzieniepotrzebnąstratą

czasu?Tam,wKatowicach,naniegoczekają.PułkownikpokazywałprzechwyconeprzezCentralęnowe
informacjedotycząceprzemysłucynkowegoiwskazującewyraźnienahutę„Nadzieja".CzyNowakowski
dasobieradęwtejniełat​wejsytuacji?

RozmyślaniaWichurskiegoprzerwałopukaniedodrzwigabinetu.
—Proszę—powiedział.Naprogustanąłjedenzpra​cownikówgrupyoddelegowanejmudo

pomocy.

—Towarzyszumajorze,zebrałemdokładniejszedaneoJanieNowaku—rzekł,siadającnaskinienie

majora.—Wiecie,totengość,któryzostałskazanyizbiegłztrans​portu.

—Tak,pamiętam.Mówcie,sierżancie...
—Tujestodpisdokumentówzwięzieniaśledczego,gdzieprzedtemsiedział.Proszę.
Podałkilkapapierów,stuknąłobcasamiiwyszedł.Wichurskizacząłczytaćzewzrastającąuwagą.Jak

wynika​łoztreścipism,Nowakzostałskazanyzartykułu225Ko​deksuKarnego.Napadłnaprzechodniaw
małej,ciemnejuliczce,uderzyłgołomemwgłowę,obrabowałizbiegł.Przechodzieńzmarłzupływu
krwi,aNowakaznalazłamilicjapokilkudniachwpijackiejmelinie.Przestępcapochodziłzjednejze
wsipodwarszawskich,zrodzinytakzwanychbadylarzy.Rodzicejego,mimodobrejsytuacjimaterialnej,
nieinteresowalisiękształceniemsyna.ToteżNowakskończyłzaledwieczteryklasyszkołypodstawo​-
wej.Nienauczyłsiężadnegozawodu,wcześnierozpoczy​najączłodziejskąkarierę,zakończoną„mokrą
robotą".Napadałzwyklenamałych,nieoświetlonychulicach,ra​bowałwsposóbprymitywny,nie
wskazującynachoćbynajprostszeobmyślenieprzestępstwa.

„Nie—pomyślałmajor,odkładająckartkinabok.—Takiczłowieknienadawałsiędotrudnej,

wymagającejwieluprzygotowańisprytu,pracyszpiegowskiej.Chybamożnazczystymsumieniem
przestaćzajmowaćsięJanemNowakiem."

Pozostałowięcdwóch:JerzyMalinowski,byływicedy​rektor—oficer—partyzant,iZbigniew

Włodarczak,by​łyurzędnikoddziałufinansowegowParzęcicach.OMalinowskimwiesięjużcośniecoś,
zkoleinależałobywięczająćsiępanemWlodarczakiem.

Sięgnąłpoakta,którepoprzedniegodniaupchnąłgdzieśgłębokowszufladziebiurka.Wyprostował

zgiętyrógtecz​ki,spojrzałwzamyśleniunazdjęcieczłowieka,którypa​trzyłnaniegozpierwszejstrony
życiorysu.Twarzbyłaniewątpliwieinteligentna,szczupła,nerwowa.Jakiśryszaciętościwustach,a
jednocześniemiękki,łagodnieza​okrąglonypodbródek.Włosyciemne,lekkoprzerzedzoneodczoła.Oczy
szerokorozwarte,trochębezradne,trochęsmutne.

„Babiarz"—pomyślał,przyglądającsiętejtwarzy.Niewiedział,naczymopieraswoje

spostrzeżenie,nieprecy​zowałtegowmyślach.Takmusięwydawało,acodalej,tosięzobaczy.

background image

ZbigniewWłodarczak,urodzonywdwudziestymdru​gimroku,żonaty,dwojedzieci.Jakiśproceso

alimentydlaprzygodnej„sympatii",zktórąmiałrównieżdziecko.Jakieś.—niewielkiezresztą—
nadużyciafinansowe.Jesz​czejednasprawawsądzie,umorzonazbrakudostatecz​nychdowodów,o
„uwiedzeniemałżonkimagistrafar​macjiN"...Oczywiście,żebabiarz.Alegośćzwykształ​ceniem,matura
iwyższestudiaekonomiczne.Nienawielemusięwidaćprzydały,skorowylądowałnatakimniskim
stanowisku.

Zaraz,ale...Pochyliłsięnaddokumentami.Włodarczak„zaginął"dokładniepółtorarokutemu.

Dokładniewtedy,kiedyRomanKolińskirozpocząłpracęwspółdzielni.Czyżby...

Majorodłożyłjednaknabokdomysływynikającezezbieżnościdat;zbieżnośćtamogłasięzresztą

okazaćnaj​zupełniejprzypadkowa.Postanowiłprzedewszystkimzająćsiębliżejbyłymurzędnikiem
oddziałufinansowego,októrymnietrudnomubędziedowiedziećsięwielucie​kawychszczegółów.
Znajdziesięprzecieżchybajegożona,araczej...tak,jużnieżona,borozwiedlisiępoza​kończeniu
procesuoalimenty.Żylizesobą,jakbyniebyło,siedemlat.AnużwRomanieKolińskimrozpoznaona
swegoeks-męża,oiletojest,oczywiście,on?

Dobrzebybyłowobectegosprawdzić,gdzieznajdujesiędawnyprzełożonyMalinowskiego.Zanim

pracownikgrupywrócizParzęcic,rozmowazbyłymkapitanemUrzęduBezpieczeństwaposuniemożetę
sprawęnaprzódalboteżzakończyjądefinitywnie.

Kapitan,aobecnieradcaprawnywcentralihandluzagranicznego„Polifex",niezdziwiłsię

specjalnie,otrzymawszyodWichurskiegotelefonicznezaproszeniedoodwiedzeniajegogabinetu.
Umówilisięnanastępnydzieńodziewiątejrano.

Wichurski,którywiedziałjużopanuradcytoiowo,awszystkoznajlepszejstrony,nieobwijał

sprawywba​wełnę.

—Chciałbym,jeżelitomożliwe,boczasysąbądźcobądźtrochęodległe—zaczął—poprosićwas

ocharakte​rystykęjednegozwaszychdawnychpodwładnychwN.,porucznikaJerzegoMalinowskiego.

Radca,któryspodziewałsięróżnychpytań,tylkonietego,spojrzałnamajorazezdziwieniem.
—Malinowskiego?—powtórzył,ściągająckrzaczaste,rudawebrwi.—Kierownikasekcji?
—Toonbyłwówczaskierownikiemsekcji?
—TakZanimniewyleciał.Tochybawiecie,prawda?
—Żezostałodwasusunięty?Wiem.
—Tobyłamojaostatnia,adośćprzykraczynnośćprzedprzejściemdoWojewódzkiegoUrzędu.

Przykra,botobyłzdolnychłopak.Tylkoniemożliwieuparty,zarozumiały.Aleodważny,cowtychlatach
niebyłołatwe.Walczy​liśmyprzecieżzbandami,wymaganoodnasdużo,przynienajlepszejkadrze.
Chłopakizpartyzantkibiłysięjakszatany,aleutrzymaćichwkarbachdyscypliny...Czasemmyślałem,że
niedamrady;mówięwamszczerze.

—Rozumiem.
—Piłobractwo,zcywilamiczasembralisięzałby.ZwłaszczatenMalinowski.Ale...czy

możeciemipowie​dzieć,dlaczegokontrwywiadnimsięinteresuje?

—Niemogę.
—Nic,jatylkotak.No,więcJurekprzyszedłdonaszpartyzantki,razemzkilkuinnymichłopakami.

Napo​czątkuzdawałomisię,żewszystkobędziejaknajlepiej.Naogółzdyscyplinowany,odważny,
inteligentny.Robił,cobyłotrzeba,itylkooczamistrzelał,jakbymuwszyst​kiegobyłomało.Na
ochotnikadotrudniejszejrobotyszedłpierwszy.Zczasemzauważyłemuniegocorazsilniejszypęddo
wyróżnieniasię,wybiciaponadinnych.Jeżelizrobiłcoślepiej,zarazdomagałsiępochwały,wprost
pchałsiępodręce,abymuwpisaćjakieśwyróżnienie.Zrobiłsięprzykrydlakolegów.Wyraźnie
lekceważyłtych,którzybylimniejwykształceni,mniejinteligentniodniego.Przyszedłdonaswstopniu
sierżantainajprę​dzejzewszystkichdorobiłsięgwiazdekporucznika.Zro​biłemgokierownikiem
sekcji,choćjużwtedymiałemcorazpoważniejszezastrzeżenia.No,aleprawdęmówiąc,toniemiałem

background image

wówczaslepszegoodniego.Byłjeszczetaki...zaraz,jaktoon?Aha,Strzelczyk.JanekStrzelczyk,
chłopskisynzBiałostockiego.Ambitny,alewnajlepszymtegosłowaznaczeniu,posłusznyidogruntu
uczciwy.Cóż,kiedymyślałzbytwolno,niestaćgobyłonażadnąsamo​dzielnąkoncepcję,naśmielsze
zorganizowanieroboty.Zpisaniemteżuniegobyłogorzej...No,więckierowni​kiemzostał
Malinowski.Itobyłbłąd.Władzauderzyłamudogłowyjakwódka,którąteżzacząłpićcorazczęś​ciej,
jużsięniekrępującnawetmnie.Byłzamłodynajakiekolwiekstanowiskokierownicze,miałdopiero
dwa​dzieściakilkalat!Zwracałemmucorazczęściejuwagęnaniewłaściwepostępowanie,alezacząłmi
sięstawiać.Naj​większąprzyjemnośćmiałwkomenderowaniuludźmi,wposyłaniuich„narozkaz".
Jegorozkaz.

—Czyniedałosięprzemówićmudorozsądku?Jeżelirzeczywiściedążyłtakuparciedozrobienia

kariery,toprzecieżprzeztakiepostępowaniesamsobiepogarszałsytuację.

—Oczywiście.Toteżpróbowałemmutowytłumaczyć,alejużmnieniesłuchał.Kiedyśpowiedział

mi:„Wy,ka​pitanie,jesteściestarymczłowiekiemimaciestaremeto​dy".Spytałemgowówczas,jakieżto
nowemetodyonwy​myślił?Roześmiałsiętakjakośnieprzyjemnieinieodpowiedział.Wreszcie,kiedy
upiłsięwjakiejśwsiinaoczachwieluchłopówzrobiłkarczemnąawanturę,zrozumiałem,żetakdalej
byćniemoże.Właściwiezrozumiałemtylkojedno:żemusiodejść.Ale...czyuwierzycie,żetrochęmi​mo
wszystkobyłomigożal?

—Lubiliściego?
—Wgruncierzeczytak.Byłnaprawdęnieprzeciętnieodważny.Owszem,czasemryzykował

niepotrzebnie.Mo​głemgojednakposłaćnanajtrudniejszezadanieiwie​działem,żeniezlękniesiętam,
gdziewiększośćludziwy​cofałabysię.No,cóż...odwaga—tojednakniewszystko.Podpisałemwniosek
ozwolnieniego.

—Jaktoprzyjął?
—Niewiem.PodpisałeminadrugidzieńmusiałemjużpożegnaćsięzN.,abyobjąćwyższe

stanowiskowUrzę​dzieWojewódzkim.Wniosekposzedłdozatwierdzenia,potemwróciłdoN.,to
wszystkotrwałojakiśczas.Przedodjazdemprosiłemtylkokolegówimojegonastępcę,abyjakoś
ułatwilimuotrzymaniepracywcywilu.

—AzjakichoddziałówpartyzanckichMalinowskidowasprzyszedł?
—ZBatalionówChłopskichwRzeszowskiem.Miałstamtądrekomendacje,takjakinni.
Wichurskiwyciągnąłzteczkikilkakartekpapieru.
—Tosąwłaśnieterekomendacje.Pamiętaciejepew​nie?
Radcawziąłdorękidokumenty,rzuciłokiemikiwnąłgłową.
—Tak.Sązresztąnanichmojecyferki—uśmiechnąłsię.
—Znaciemożekogośztychludzi,którzywydalimuopinie?
—Niepamiętamdokładnie,alechybanie.Wiemnato​miast,żedwóchznichpracowałozarazpo

wojniewmi​licji,ajeden,zdajesię,jeszczetamjest.

—Pamiętacie,który?
—Oilesięniemylę,toZakrzewski.
Majorzastanawiałsięprzezchwilę.Naglewyjąłzbiur​kazdjęcieRomanaKolińskiegoipodałradcy,

mówiąc:

—CzytenczłowieknieprzypominawamporucznikaMalinowskiego?
Radcapatrzyłprzezdłuższąchwilęnatwarzdośćtęgie​gomężczyznywokularach,nałysawączaszkę

iszeroki,załamanynos,apotempotrząsnąłgłową.

—Nie.Iniesądzę,abymógłsiętakbardzozmienić.Ju​rekbyłszczupły,miałgęste,lekkofalujące

włosy,prostynos.Cotugadać,ładnybyłzniegochłopak.Nosiłwtedymałe,przystrzyżonewąsikii
kochałysięwnimwszystkieokolicznedziewczęta.Oczywiście,minęłoodtamtejporydziesięćlatz
okładem,ludziesięzmieniają,łysieją,nabierajątuszyitakdalej.Aleprzecieżtrudnoażtakbardzo

background image

zmienićrysytwarzy.Nie,toniejestMalinowski.

—Zaraz...jakmówiliście?Gęste,falującewłosy,prostynos,tak?Przystojny?
Majorniemógłsobiewtejchwiliprzypomnieć,alebyłprzekonany,żeniedawnosłyszałodkogoś

podobnyopis.

—Ach,tak—mruknąłpochwilinawpółdosiebie.Jużwiedział.TotakobietazSosnówki.„Roman

byłładny,miałciemne,gęstewłosy,prostynos..."

Nonsens.Kolińskiprzecieżnieżyje,aprzystojnychmężczyznoprostymnosieigęstychwłosach

znajdziesięwPolsceparęsetek,jeżeliniewięcej.

—Comówicie?—Spytałradca,niemogącodgadnąć,cowjegoopisietakzaintrygowałomajora.
—Nic,głupstwo.No,cóż—tobychybabyłowszystko,ocochciałemwaszapytać.Dziękuję

serdecznieiprzepra​szamzafatygę.

Radcazapewnił,żenicnieszkodzi.Pożegnalisięibyłykapitanwyszedł.Wichurskisięgnąłpo

słuchawkę,połączyłsięzKomendąGłównąMilicjiObywatelskiejipo​prosiłowydziałkadr.Mieli
trochęobiekcji,żetomabyć„zaraz",niebyłonaczelnikawydziału,potemokazałosię,żejestu
komendantanakonferencji.Wreszciemajorotrzymałwiadomość:StanisławZakrzewskipracujewKo​-
mendzieWojewódzkiejMOwKatowicach.

—Świetnie—powiedział,notującnazwiskooficera.
Właściwieniebardzowiedział,czysłusznierobi,ciągnącdalejtęsprawę.Radcaniepoznałna

fotografiiporucznikaMalinowskiego,acharakterisylwetka,jakąnakreślił,od​biegałytakdaleceod
obrazunieruchawego,spokojnegokierownikadziałuzbytu,żewszelkieskojarzeniawyda​wałysiętu
absurdalne.

WięcmożetenurzędnikzParzęcic...
ZameldowałsięupułkownikaSołeckiegoizgłosiłswójpowrótdoKatowic.Takczyowak,tam

znajdujesię„obiektzainteresowań"całejgrupyWichurskiego,trzebawięcwracać.

Upewniłsięjeszcze,czyniemajakichśdalszychinfor​macjioZbigniewieWłodarczaku,aleniebyło.

PoleciłprzekazywaćdoKatowicwszystko,czegotylkosiędowie​dzą,iwyjechałnadworzec.

Whoteluzastałuportierakarteczkę:KomendaWoje​wódzkaMOprosist.inspektoraotelefon,pod

numerwew​nętrzny219.

„Bardzodobrze"—pomyślał.Miałdonichinteres,aotookazujesię,żeonidoniegoteż.Ciekawe,o

coimchodzi.Dobiegałajużjedenastawnocy,więcpołożyłsięspać,rezygnującnawetztelefonudo
Ewy.Byłzmęczony.

RanopołączyłsięzKomendąizażądałnumer219.Jakiśnieznanymugłospoprosiłuprzejmie,aby

„obywatelinspektor,jeżeliniemajakiejśpilnejroboty,przyszedłdoKomendy".Odparł,żemożeprzyjść
nawetzaraz.Cokol​wiektobyło,wolałjużmiećpozasobą,abynieprzeszka​dzałomupóźniejwrobocie.

WsekretariacieKomendydyżurnypodoficerbyłjużuprzedzonyojegoprzyjściu.Wimieniu

porucznikaZakrzewskiegoprzeprosiłzakilkaminutzwłoki,boporucz​nikjestwłaśnieukomendanta,ale
zarazwyjdzie.

—Jakiegoporucznika?—spytałmajorzaintrygowany.
—Zakrzewskiego.
—Jakonmanaimię?
Takiedopytywanieopersonaliaoficerówdochodzenio​wychniebyłowskazane,toteżdyżurny

przyjrzałmusiępodejrzliwie,alezarazprzypomniałsobie,żeprzecieżtojestinspektorzNajwyższej
IzbyKontroli.Takiemumożnachybapowiedzieć.

—PorucznikmanaimięStanisław.
Mógłtobyćzbiegokoliczności,aleprzecieżwKomen​dzieniepracujechybadwóchludziotakim

samymnazwi​skuiimieniu.Wobectegodobrzesięskłada.

Wtejchwiliotworzyłysiędrzwigabinetukomendantaiwyszedłznichwysoki,ciemnowłosy

background image

mężczyznawsza​rymubraniu.SpojrzałbystronaWichurskiego.

—Tojestwłaśnie...—dyżurnyzawahałsię,niewiedząc,kogokomuprzedstawić,alemajor

wyciągnąłrękędooficera.

—JesteminspektorKowalskizNIK-u...
—Zakrzewski.Proszębardzo,inspektorze,pozwólciedomnie.
Kiedyusiedliwjednymzpokojów,Wichurskiprzyj​rzałsięporucznikowiistwierdził,żetojest

przecieżtensamczłowiek,któryprzeszłomiesiąctemujechałwrazznim,Ewąigadatliwymdyrektorem
huty,atakżejegoksięgowymwpociąguzWarszawydoKatować.

Zakrzewskirównieżprzyglądałmusięzlekkimzakło​potaniem,niebędącwidoczniepewnym,czygo

pamięćniemyli.

—Niemęczciesię—rzekłmajorzuśmiechem.—Zna​mysięzwidzenia...
—...Wpociągu—wpadłmuporucznikwsłowa.—Takjest,inspektorze.
—Chcieliściesięzemnąwidzieć?—Wichurskiemuspieszyłosię.
—Tak.Chcieliśmyzapytaćwas,jakwypadłakontrolawhucie„Maria"?Jakibyłjejzakres?
„Czekaj,bratku—pomyślałnaglemajor.—Zobaczyszterazinspektora".
—Zagadnienieinwestycjiwramachrealizacjirocznegoplanuorazwynikającestądproblemy

kooperacjiwymagająskonfrontowaniapraktykiwykonawstwahutyzeko​nomicznymizałożeniami
planów,którezatwierdzaministerstwo—odparłszybkoibezzająknienia,poczymspoj​rzałna
porucznikawyczekująco.

Zakrzewskisiedziałprzezparęsekundoszołomiony,usi​łujączrozumiećsenstejbardzo„uczonej"

wypowiedzi.Pomyślałzezłością:„Jaktomożnatakmówićpopolsku,żesięnicnierozumie".
Odchrząknął,poprawiłcośprzykrawacie.Diablinadali,trzebacośpowiedzieć.

—Toznaczy—zacząłostrożnie—coprzeztorozumie​cie,inspektorze?
Majorulitowałsię.
—Muszęprzeprowadzićjeszczeanalizętegozagadnie​nia,copozwoliminawyciągnięcie

ostatecznychwnio​sków—odparłwymijająco.

—Myśmywidzielisięmiesiąctemu.Przeszłomiesiąc.Czypoupływietegookresuniemaciejeszcze

żadnejoceny?

Pytaniezadanebyłotomemuprzejmym,niemniejjednakprzebijałownimtrochęwyrzutu.Major

uśmiechnąłsię.Wtejsamejchwilidopokojuwszedłzastępcakomen​danta.

—Wytutaj,towarzyszumajorze?—spytałzdziwiony.
ZakrzewskispojrzałszybkonaWichurskiego,potemnazastępcę,potemznównaWichurskiego.
—Majorze?—powtórzyłzezdumieniem.
Tajemnica„starszegoinspektoraNIK-u"zostaławięcwykryta,przyczymporucznikwyraził

delikatnielekkiżal,żegotaknabrano.Przyokazjidowiedziałsię,żema​jormadoniegopewnąsprawęi
gdybyniekartkawho​telu,sambytudzisiajprzyszedł.

—Słuchamwas,towarzyszumajorze—rzekł,gdyza​stępcawyszedł.
—CzypamiętaciejeszczesierżantaJerzegoMalinowskiego?Byliścierazemwpartyzantce.
Zakrzewskipowiódłrękąpoczole,skupiającmyśli.
—Bardzosłabo—odparłzzafrasowaniem.—Onbyłwinnymoddzialepartyzanckimniżja.Co

prawdapodsamkoniecwojnyprzeszedłdomojego,aletojużbyłyostatnietygodnie.Wiem,żebył
odważny,dosyćzdyscyplinowany,ambitny...Tochybawszystko.Czymacieznimterazjakieśkłopoty?

—JakdawnojesteściewKatowicach?—odparłWichurskipytaniemnapytanie.
—Półtoraroku.
—Nie'spotkaliściegotukiedy?
—Tu?—porucznikbyłwyraźniezdziwiony.—Nie,nigdy.AlenaŚląskumożnamieszkaćidziesięć

lat,niespotkawszyanirazuznajomych.Tujestprzecieżogromnezaludnienieiciągłyprzepływ

background image

przyjezdnych.

—Chciałbymwamcośzaproponować...
—Słucham?
—Czyodpowiadałabywampracaprzypewnymspec​jalnymzadaniu?Oczywiście,pouzgodnieniuz

waszymszefem.Zastrzegam,żepracabyłabyniełatwa,chwilaminiebezpieczna.

Zakrzewskizrozumiał,ocochodzi,idlategoniezapytałoszczegóły.
—Nadługo?
—Tozależy.Możemiesiąc,możerok.
Zastanawiałsięprzezchwilę.
—Niemusiciemidawaćodpowiedziodrazu.Namyślciesię.
NastępnegodniamajorprzyjąłporucznikaZakrzewskiegodoswojejgrupynaczasnieograniczony.

Wówczasdowiedziałsięodniego,przyokazjidłuższejrozmowy,żeszefemsztabuoddziałów
partyzanckich,wktórychznaj​dowałsięMalinowski,byłJanGrabowski—obecnydy​rektor
departamentujednegozministerstw.











Rozdział8


Mężczyzna,którywgliwickiejkawiarni„Bajka"zająłstolikpoRomanieKolińskimizaktórym,jak

nieodłącznycień,przezparędniwłóczyłsięwywiadowca—miałokołopięćdziesiątki,byłdość
przystojny,tęgawy,dobrodusznyzwyglądu.Ongiśradiotechnik,dziśzatrudnionybyłnapółetatuw
pewnejspółdzielni,jakoksięgowy.Prócztejskromnejpołówkizarabiałrównieżdorywczo,
prowadzącisprawdzającksięgihandlowewinnychspółdzielniachizakładachprywatnych.

MieszkałukrewnychwKatowicach,wynajmującodnichniedużypokoik.Prócztegojednakposiadał

własnydomekwosiedluKolne,odległymodKatowicobliskodwiegodzinydrogipociągiem.Wdomku
tym,jakzdążyłstwier​dzićwywiadowca,mieszkałasiostrapanaKrawczyńskiego(botaksięów
mężczyznanazywał),starapanna—zgorzk​niała,milcząca,nieufnawobecwszystkich.

Wywiadowcazauważył,żeKrawczyńskizdążyłprzeztekilkadnidwukrotnieprzyjeżdżaćdodomkui

wnimno​cować.ByłotozawszepospotkaniuzKolińskim,razwkawiarni„Bajka",arazna
zabawiewWojewódzkimDomuKulturywKatowicach.Todrugiespotkaniebyłozaaranżowanetak
subtelnieiztakimznawstwem,żegdy​byniepoprzedniascenaw,,Bajce",nawettakwytrawny
obserwatorjakwywiadowcaDzięciołniezdołałbyniczauważyć.

Kolińskiwszedłdoszatni,abykupićpapierosy.Kraw​czyńskiwychodziłwtymsamymmomenciez

toalety,któramieściłasięwhalluobokszatni.Niezderzylisię,niedotknęlinawetswoichrąk.Koliński
upuściłpudełko„Giewontów",tamtenschyliłsię,abyjepodnieść,aleKolińskigouprzedził.Powiedział
zroztargnieniem:„dzię​kuję...",odwróciłsięiodszedłnasalę.Krawczyńskizaś—naulicę.

AmimotowywiadowcaDzięciołswoimnieomylnymnosempoczuł,żetutajrozegrałasięjakaś

scena.Możewchwili,kiedyjedenzmężczyznupuściłpapierosy,adrugisięschylił,zdążylicośsobie
podać?Nakamiennejpodłodzehalluniepozostałaniskrawekpapierka.Chybażeprzerzucilisobiecoś
takbłyskawiczniejakcyrkowiżonglerzy.

background image

Zarazpotemksięgowypojechałtramwajemnadworzec,astamtądpociągiemdoswegodomkui

zamknąłsięwnimażdonastępnegoranka,kiedywyjechałdopracy.

—Tamcośmusibyć—powiedziałWichurski,wysłu​chującmeldunkuDzięcioła.
—Będępróbowałjakośsiędostaćdotegodomku—rzekłwywiadowca—aleztąstarąbabką

niełatwasprawa.

—Uważajcie,sierżancie,abyniespłoszyćptaszków.Tobynamwfatalnysposóbpopsułorobotę.
—Takjest—odparłDzięciołflegmatycznie.Dobrzewiedział,comożna,aconie,natakiejrobocie

zębyzjadł.

KapitanZientara,któryuparcieodtygodniadłubałwpapierachidokumentach,wiążącychsięwjakiś

sposóbzpracąiześmierciąBekiera,przyniósłzaskakującąwia​domość.Otożonazmarłegoprzyszłarano
doprokuratoraStrzeleckiegoizeznałazwłasnejznieprzymuszonejchęci,iżwidziałapoprzedniegodnia
wsklepietegomężczyznę,którynajakiśczasprzedśmierciąjejmężabyłunichwdomu.Tajemniczego
osobnikazobaczyłaterazprzycał​kiemprozaicznymzajęciu:kupowałwsklepieskarpetki.

—Rysopis?—spytałmajorzzaciekawieniem.Zientarauśmiechnąłsię.Woczachjegozamigotało

roz​bawienie.

—Zgadzasię,aletonawetbyłozbyteczne—odparłzzadowoleniem.—Byłemprzyjejwizycieu

Strzeleckie​go,więcspytałemodrazu,wjakimsklepietobyłoinajakiejulicy.Potemwystarczyłojuż
tylkozapytaćwywia​dowcę,któryzanimchodzi.Potwierdził.

—Koliński?
—Tak.Okazujesięwięc,żekierownikdziałuzbytuz„Mechanika"nietylkopracowałwhucie

zramieniaswojejspółdzielni,aleiodwiedzałprywatniepracownikahutywjegowłasnymmieszkaniu.
Właśnietegopracow​nika,którybyłzatrudnionywtajnymlaboratoriumiktó​rywkrótcepotemzostał
zamordowany.

—Ciekawe...Oczywiście,pamiętajcie,żetomożebyćteżzbiegokoliczności.
—Pamiętam.Gdybytobyłjedynyatut,jakimrozporzą​dzamy,byłobykiepsko.
—Musimymiećwrękuwszystkieatuty.Inaczejzniminiewygramy—rzekłmajortwardo.
—Słusznie.RazemzporucznikJasińskązajmujemysięwięcgromadzeniemiporównywaniem

informacji,jakiedostajemyodwywiadowców.Dzięciołjestprzekonany,żemiędzyKrawczyńskim,tym
księgowym,aKolińskimjestjakieśporozumienie.

—Krawczyńskijestzzawoduradiotechnikiem?
—Tak.
Popatrzylinasiebie.Obajmyśleliwtejchwilitosamo.
—Zawcześnie—Wichurskipotrząsnąłgłową.

*

InżynierKowalskiuniósłgłowęznadmaszynydopisa​nia.Dopokoju,wktórymsiedziałokilku

inżynierów,wszedłdyrektoradministracyjny,awrazznimjakiśmęż​czyznadobrzeubrany,łysawy,w
okularach.

Dyrektorpodszedłdomaszyny,przyktórejsiedziałKowalski.Tenpodniósłsięgrzecznie,

spoglądajączzacie​kawieniemnaobcegomężczyznę.

—KolegoKowalski—powiedziałdyrektor—pozwól​cie,tojestpanKoliński,kierownikdziału

zbytuzespół​dzielnipracy„Mechanik"...

Panowiezamieniliuściskdłoni.Kolińskiukłoniłsięiuśmiechnąłuprzejmie.
—„Mechanik"będzieunaswykonywałdalszączęśćrobótprzyobudowieagregatupomocniczegow

labora​torium—mówiłdyrektor.—Panwtejchwiliniemazbytwielepracy,możewięczajmiesiępan
dopilnowaniemtychrobótzramieniahuty.

background image

—No,cóż...jaktrzeba,totrzeba—odparłinżynierKowalski.
—Widzę,żeniejestpanspecjalniezachwycony.Sy​tuacjajednakjesttaka,że...no,niemamkomu

tegopo​wierzyć—dyrektorrozłożyłbezradnieręce.—Aktośtambyćmusi.Panrozumie,przecieżtojest
tajnelabora​torium.

—Dobrze,paniedyrektorze.Zajmęsię„Mechani​kiem"—powiedziałrzekomyinżynier

Kowalski,dodającwduchu:„lepiejigłębiej,niżsądzicie..."

*

MajorWichurskiwszedłdosekretariatudyrektorade​partamentu,zktórymumówionybyłnagodzinę

dziewiątąrano.Dodziewiątejbrakowałojeszczesześćminut,chciałwięctylkozgłosić,żejest,i
poczekać.Alesiwowłosa,ele​ganckoubranasekretarkawiedziałajużojegodzisiejszejwizyciei
powiedziałagrzecznie:

—Panbędzieuprzejmywejśćdogabinetu.Dyrektorczeka.
Wszedłwięcizagubiłsięwogromnym,trochęmrocz​nympokojuzopuszczonymistorami,gdyż

słońceopero​wałownimodwczesnegoranka.Zzabiurkawyszedłkuniemumężczyznazupełniesiwy,
dośćwysoki,otwarzypooranejzmarszczkami,aleczerstwejiopalonej.Idąc,uty​kałnaprawąnogę.

Kiedyprzywitalisięiusiedliwwygodnychfotelachwrogugabinetu,przymałymstoliku,dyrektor

rzekł,jak​byprzywołującpamięciądawneobrazy:

—Tosąbardzoodległeczasy...Wieciesami,majorze,jaksięunasprzedstawiałylataczterdzieści

trzy,czter​dzieścicztery.Największenasilenieruchupodziemnego,zmianaukładusiłpolitycznych...
ZwłaszczażePPRzjed​nejstronyprzystąpiłajużwtymokresiedointensywnegodziałaniadywersyjno-
sabotażowego,zdrugiej—zaczęłatworzyćwrazzruchemludowymcorazszerszyfront.Dużaczęść
BatalionówChłopskichwspółdziałaławówczaszAr​miąLudową.

—Wiem—rzekłWichurski,sięgającdopodsuniętegomupudełkazpapierosami.—Orientujęsię

trochęwtychsprawach.SambyłemwAL-u.

—Byliście?No,torozmowanaszabędzieowielełat​wiejsza,znajdziemyszybkowspólnyjęzyk.

Gdziebyliście,wjakichoddziałach?

—PrzezpewienczaspodWarszawą,apóźniejnaLubelszczyźnie.
—NaLubelszczyźnie?Tkwiłemtamprzezjakiśczas,wczterdziestymczwartym.Ukogobyliście?
—UGłowackiego,jakodowódcaplutonu.
—Znałemgo.Mówionomiwówczasoakcjiprzyjmo​waniaspadochroniarzyzMoskwy.
—Brałemudziałwtejakcji.
—Nowidzicie...—Zamyśliłsięprzezchwilę,potemspojrzałnaWichurskiegozzainteresowaniem.

—Przy​szliściejednakdomniezjakąśkonkretnąsprawą,praw​da?Bootamtychdawnychlatachto
musimykiedyśpo​rozmawiać,przyokazji.Dotychwspomnieńzawszesięwraca.

—Bardzochętnie,towarzyszudyrektorze.Rzeczywiś​cie,mampewnąkonkretnąsprawę.Chodzimio

to,czypamiętaciemożeztamtegookresuczłowiekaonazwiskuJerzyMalinowski.

—Malinowski...Czekajcie.Niechsobieprzypomnę.Wie​leszczegółów,azwłaszczaniektórzyludzie

zatarlimisięjużwpamięci.

—Tozrozumiałe.Możejednak...
—Muszęwamsięprzyznać—roześmiałsięzlekkimzażenowaniem—żepróbowałemw

czterdziestymszóstymroku,leżąckilkamiesięcywsanatorium,pisaćcośwro​dzajuwspomnieńczy
pamiętnikówztamtegookresu.Mó​wiłosięunasczasamiwsztabie,żepowojnie—ktoprzeżyje,ten
powinienspisaćhistorięoddziałówiichwalk,pokazaćsylwetkibohaterów,amoże
nawetizwykłych,„szarych"partyzantów,żebytowszystkopo​temniezaginęło,niezatarłosięwpamięci.
Przecieżwkoń​cutworzyliśmyjakiśmaleńki,alenaswójsposóbważnykawałekhistoriitamtychlat...

background image

No,więcpisałemtrochę.Potemmniewyleczyli,wyszedłemzsanatoriumicałąpisaninędiabli
wzięli.Odkładamtozrokunarok,na„wolnąchwilę",aletychwolnychchwiljakośniewidać.Może
nigdynieskończę?

—Czywtychwaszychzapiskach—rzekłWichurskizożywieniem—sąrównieżfaktyzwiązanez

poszczegól​nymiludźmi?

—Czysąfakty?Ależoczywiście.Niesątoprzecieżtylkojakieśluźnerefleksjeiwrażeniaz

partyzantki,leczprzedewszystkimfakty.Faktyiludzie.Jakoszefsztabunaszegooddziałupoczułemsię
bardziejodinnychprede​stynowanydonapisaniatakiegopamiętnika.

—Dajciemitonaparędni...—powiedziałmajornie​malbłagalnymtonem.
—Dobrze,jeżelimożewamtowczymśpomóc.Muszętylkonajpierwposzukać,mamtogdzieśw

domu,ciśniętepewnienasamodnobiurka.Więczrobimytak:jatodzi​siajznajdę,akuratmamwieczorem
trochęczasu,jutromnieniebędzie,bowczesnymrankiemwyjeżdżamwte​rennadwadni,alezostawię
dlawaskopertęwsekre​tariacie.Jakwrócę,zadzwonicieiumówimysięnaroz​mowę,bopewnienie
wszystkotambędziedlawasjasne.Pismomamwyraźne,alepisałemtrochęchaotycznie,rzucałemmyśli
skrótami.MożebędzietamcośiotymMalinowskim.

*

Oósmejwieczorem,pocałodziennymuganianiusiępoWarszawie,Wichurskimógłwreszciezabrać

siędoczy​taniawspomnieńdyrektoraGrabowskiego.Wziąłgorącąkąpiel,zaparzyłsobiecałydzbanek
mocnejkawyiznie​cierpliwościąotworzyłdużą,brązowąkopertę.Byłwniejdośćgrubyzeszytoraz
kilkanaścieluźnychkartekinota​tek,zapisanychrównym,starannympismem.Kartkibyłyponumerowane,
namarginesachopatrzoneodnośnikamiiuwagami.Poukładałjewedługnumeracjiizorientowałsię,
żenależyzacząćodzeszytu.

Otworzyłpierwsząstronę.Niebyłtojednakpoczątek,widocznieGrabowskiniemógłodnaleźć

innegozeszytu.Pierwszezdaniaodrazuwprowadzaływtoknarracji.

...Miałemtegodniabardzodużokłopotówzzaopatrze​niemjednejznaszychgrupzwiadowczychw

broń,októrąprzecieżstałetoczyłysięzażarte„boje"międzychłopcami.Wtrakcietych„bojów"
porucznik„Koniak"(niktznasnieumiałpowiedzieć,skądidlaczegowybrałonsobietaki
pseudonim...),naszspecjalistaodwywiaduiodochronysztabuzawiadomił„Starego",żemajuż
bliższeinformacjeobandzie„Czarnego",któradziałałanatereniekilkupo​wiatów.Informacjete
pochodziłyprzeważnieodchłopów,naktórychbandanapadałairabowała.Mieliśmywtymczasie
dośćdobrzezorganizowanąsiatkęwywiadowczą,bliższeinformacjezdobywaliśmyrównieżod
chłopów,współpracującychznaszymioddziałami.Pamiętam,że„Koniak"zleciłwtedyzadanie
zebraniadokładniejszychwiadomościjednemuzlepszychnaszychwywiadowców,„Józefowi".
Sytuacjastawałasiędlanascoraztrudniejszaiwprostgłupia,bochłopizaczęlinawetprzebąkiwać,
żetopartyzancinapadająirabują.

Tegodnia,kiedywysłaliśmy„Józefa",pojechałemze„Starym"dodowództwaGwardiiLudowej,

Byłlipiec,dzieńbardzogorący,zbierałosięnaburzę.Jechaliśmynarowe​rach(pamiętamtodobrze,
boobajbyliśmybezbroni)domiasteczka,gdzieczekalinanasGL-owcy.Uzgodniliśmyznimipodczas
spotkania,żeakcjęprzeciwkobandzieprze​prowadzimywspólnie.Nawetzgodzilisięnaudziałwniej
niepełnegoplutonu,jednejczydwóchdrużyn,zoddziałuAKporucznika„Burzy".Wykazywałonwtym
czasiepewnetendencjedowspólnegodziałania;miałzresztąpóźniejztegopowodujakieśkłopoty.
Trzebapowiedzieć,żetoporozumienieuznanebyłounaszadużysukces,oznaczeniunawet
politycznym.

Podwóchczytrzechdniach„Józef"wrócił,azjegore​lacjinabraliśmyjużprzekonania,żebandę

„Czarnego"trzebanatychmiastrozpędzićizlikwidowaćjejdziałanie.Zapytałem„Józefa",czychłopi

background image

mająjakieś,chociażbymglistepodejrzenie,kimmożebyć„Czarny".Nieumiałminatoodpowiedzieć.
Tozresztąbyłozrozumiałe
byłtro​chęzakrótkomiędzychłopami.No,aswojądrogątrzeba
przyznać,żeludnośćbałasiętejbandyiniktniekwapiłsięzujawnianieminformacjioniej.„Józefa"
musieliśmywięcdrugirazposłaćwteren.Gdypoparudniachwrócił,przyniósłrewelacyjną
wiadomość:bandamiałasięzebraćwStarejLeśniczówce.Miałjużustalonenazwiskakilkusynów
bogatychchłopówzewsipołożonychniedalekotejleśniczówki,którzybyliwbandzie.Pamiętam,że
jednegoztychchłopakówpodejrzewaliśmyowspółpracęzNiem​cami.

„Józef"nieporazpierwszyoddałnamnieocenioneusłu​gi.Tymrazemrównieżinformacjejego

pochodziłyzwia​rygodnychisprawdzonychźródeł.Byliśmywięcprzeko​nani,żemożemyzupełnie
pewnieispokojnieprzygotowy​waćsiędoakcji.

BandamiałasięzebraćwStarejLeśniczówcezatrzydni.Tetrzydnipoświęciliśmynaopracowanie

szczegółówakcji,nadokładneuzgodnieniezGLiporucznikiem„Bu​rzą"godzinyrozpoczęcia,
stanowisk,jakiezajmąposzcze​gólnegrupy,itakdalej.

...Pogodategodnianiebyłazbytzachęcającaigdybysytuacjaniewymagałanatychmiastowego

działaniaban​damogłaprzecieżnieprędkozebraćsięporazdrugiwta​kimkomplecietrzebaby
byłonawetzastanowićsięnadprzesunięciemterminu.Odprawapodwieczórtrwałabar​dzokrótko.
„Stary"przedstawiłjeszczerazzadaniaizało​żeniaakcji,aponieważszczegółybyłyjużpoprzednio
uz​godnione,przypomniałtylko,naczymbędziepolegałowspółdziałaniezGLiAK.

Naszagrupamiałazająćwyznaczonestanowiskaokołogodzinydziesiątejwieczorem.Z

przygotowańdoakcjiwynikało,żenasimajązająćwylotjaru,znajdującysięwodległościokoło
dwustupięćdziesięciumetrówodleśni​czówki.Zacałośćodpowiedzialnybył„Ziutek",rozważnyi
wykazującywieleopanowaniawtrudniejszychsytu​acjach.Przypominamsobie,żemiałdużywpływna
mło​dych,przychodzącychdooddziału.

Itunagle,pokilkugodzinach,olbrzymiezaskoczenie:dokładnienatrzydzieściminutprzed

rozpoczęciemakcji,nistądnizowądzjawilisięNiemcy.Chłopcyopowiedzielinampóźniej,żeNiemcy
musielibyćdobrzezorientowaniiprzygotowani,bobłyskawicznieotoczylileśniczówkę.

Zastanawialiśmysiępotemniejednokrotnie,cobyłopo​wodemtegonagłegopojawieniasię

Niemców.Możnabyłojedynieprzypuszczać,żealboktośzbandywspółpracowałznimiisypnął,albo
teżsamiNiemcydostalifałszywąin​formację,żejakiśoddziałpartyzanckiwyznaczyłsobiewStarej
Leśniczówcemiejscepostoju.Tadrugaewentual​nośćbyłabardziejprawdopodobna,bonasze
rozeznanieustaliło,żeNiemcówbyłostukilkudziesięciu,awięcsiławielokrotnieprzewyższająca
liczbęludziznajdującychsięwówczaswleśniczówce.WowymczasiedowalkizpartyzantkąNiemcy
zawszeużywalidużejliczbyesesmanówiżandarmerii.

Nawet„Czarny"nieumiałnamtegopóźniejwyjaśnić...
MajorWichurskidrgnąłirazjeszczeodczytałtozdanie.Nawet„Czarny"nieumiał...Dlaczego

Grabowskinapisał„później"?Przecież„Czarny"...

Wstał,przeszedłsięnerwowopopokoju.Sięgnąłpopa​pierosa.Jeżelijesttak,jakwynikaze

wspomnień„Jana",to...

Alepocowybiegaćmyśląnaprzód.Możebyłciężkoran​nyiprzedśmierciąznimirozmawiał.
Usiadłzpowrotomwfoteluiczytałterazzrosnącąciekawością:
„Czarny"byłpostaciąbardzonietypowąisprawiałnamwielekłopotu.Cholernabyłaznim

sprawaidotegobar​dzogłupia(niewahamsięprzedużyciemtegookreślenia).Ponieudanejakcjina
StarąLeśniczówkęwracałydwiena​szedrużyny,każdazosobna,dooddziału.Ichybadodru​żyny
plutonowego...,nie,nie
pamiętamjużdziśjegopse​udonimu,dołączyłsięjakiśmężczyzna,októrym
plutono​wysądził,żeuczestniczyłwakcjijakoczłonekGLczyAK.Byłonrannywrękę,miałprzysobie
pistoletmaszynowyivisa.Późniejsięokazało,żezeStarejLeśniczówkiwtrak​ciestrzelaninyudałosię
uciecdwomzbandy:„Czarnemu"ijakiemuśFelkowi.Cosięztymdrugimpotemstało,do​kładnienie

background image

wiem;podobnozwiązałsięnadobrezNSZ.

„Czarny"natomiast,podojściuzdrużynądonaszegoobozowiska,zostałwpierwopatrzonyprzez

sanitariusza,alebyłtakosłabiony,żepołożyłsięprzyogniskuizasnął.Poparugodzinach,kiedy
wciążjeszczemyśleliśmy,żetoktóryśzpartyzantów
wstał,podszedłdojednegozna​szychipoprosił
onatychmiastoweskontaktowaniegozdo​wódcąoddziału.Naszchłopak,nieznającgo,spytał,skąd
jest,nacootrzymałodpowiedź:„Powiemtotylkosamemudowódcy".Ton,jakimtokrótkiezdanie
zostałowypowiedziane,byłtakstanowczyisugestywny,żemimoiżdowód​cabyłwówczasbardzo
zajęty,zameldowanomuotym.

Byłemwtedyu„Starego".Możnasobiewyobrazićna​szezdumienieizaskoczenie,kiedyten

rzekomypartyzantwszedłdoszałasudowódcyipowiedział:„Jajestem»Czarny«…”

Dziśtrudnomijużodtworzyćdokładniecałątęscenę.Pamiętamjednak,jakzdumionymwzrokiem

wszyscyśmynaniegospojrzeli!Szukaliśmyprzecieżtegoczłowiekaprzezszeregtygodni,imięjego
zaczęłosięjużwiązaćzestra​cheminienawiścią,takąsamą,jakąwzbudzaliNiemcy...Ażturaptem
stanąłprzednami.Powiedział:„Jajestem»Czarny«"zzupełnymspokojem,wgłosiejegowyczułem
nawetledwieuchwytnąnutkędumy.Jeżeliszukałswoistejpopularności,tojąniewątpliwiemiał.

Zdecydowaliśmyze„Starym",żewsadzimygonaraziedobunkra.Musieliśmywskutektego

wystawićprzynimdodatkowyposterunek,conasgniewało,bochłopcybylinieludzkopomęczeniwielu
poprzednimiakcjami.

Nadrugidzieńzebrałsięcałysztab,abyzdecydować,coztymfantemzrobić.Prawdęmówiąc,nikt

znasniewiedziałwłaściwie,jaksiędotegojegodobrowolnegoprzyjściaustosunkować.Zaczęliśmy
więc
odrozmowyz„Czarnym",cobyłonajprostsze,akonieczne.Przyznałsięwzasadziedotego,że
zorganizowałbandę.Próbowałjednaknasprzekonać,żepotozebrałiuzbroiłchłopaków,poto
zdobywałwrazznimi
—dlanich—żywność,abypóźniejprzyprowadzićdopartyzantkidobrze
przygotowa​nyiwyposażonyoddział.Wtomu,oczywiście,niktnieuwierzył.Tłumaczyłnamdalej,że
donapadówirabunkurzekomonamawialigojego„koledzy"zbandy,czemurów​nieżniedaliśmy
wiary.Ostatecznie,toonbyłichprzy​wódcą,bezwzględnymiżądającymposłuchu.

Jaosobiścieniemiałemwtedywątpliwości:trzebabyłoztymradykalnieskończyć.Większośćz

naszychbyłajed​nakinnegozdania.Wysuwaliróżneargumenty:„Czarny"anijegoludzienikogonie
zabili.„Czarny"zgłosiłsiędonassam,dobrowolnie,awczasiestrzelaninypadłojednakoko​ło
dwudziestuNiemców,asam„Czarny"zostałranny.

Niemiałemdoniegozaufania.Niepodobałomisiętozgłoszeniedonaszegooddziału,

podejrzewałemwtymjakąśpozęikrętactwo.Takraptemzrozumiałswoje„błędymło​dości",jakje
nazwał?Wciągujednejnocy?...Oburzałymnieteoczywistekłamstwa,którymiusiłowałwybielićsięw
naszychoczach.

Przeważyłazaskakującaprośba„Czarnego".Wiadomobyłopowszechnie,żewsąsiednimmieście

powiatowymszefgestapo,nawiasemmówiącniedawnoprzysłany,zapi​sałsięjużwpamięciPolaków
krwawymimasakrami,egze​kucjamiiwywożeniemdoNiemiec.Próbowanoparokrot​niegozlikwidować,
alebezskutecznie.

„Czarny"poprosiłwiaćteraz,abyśmydalimubrońipozwolilizrehabilitowaćsięwnaszych

oczach.Tąreha​bilitacjąmiałbyć...zamachnaszefagestapo.Równałosiętowłaściwiewyrokowi
śmierci,aletenitakwciążmugroził.

Niktznasniewątpił,żewysłaniejednegoczłowiekanatakwyjątkoworyzykownąakcjęniemoże

skończyćsięszczęśliwympowrotem.Wpoprzednichzamachachbrałoudziałpokilkanaścieosóbinie
tylkoniedałotoefektu,alewiększośćznichzginęła.

Ajeżelisięuda?zapytałktośznas„Starego".Do​wódcaodpowiedziałkrótko:—To

„Czarny"unaszosta​nie.

Takąakcjęmogławięcwykonaćalbobardzodużagru​paalewówczasakcjanaraziłaby

background image

mieszkańcówmia​staalbojednaosoba,któraniemajużnicdostracenia.Idlategosztabsię
zdecydował.

Udałomisiętylkoprzeforsowaćjedno:abyniepuszczać„Czarnego"zupełniesamego.Kilku

naszychludzizostałowięcskierowanychprzedakcjądomiasta,abywmiaręmożliwościobserwować
jejprzebieg.

„Czarny"dostałdwagranatyipistolet„dziewiątkę"zzapasowymmagazynkiem.Zapoznaliśmygo

zrozkłademzajęćszefagestapo,azwłaszczazgodzinamijegowyjaz​dówsamochodem.Ręka
„Czarnego"byłatylkolekkozra​niona,takżepotygodniuswobodnieniąwładał.Wtedywyruszyłdo
miasta.

Planbyłopracowanymożliwiedokładnie.Ogodzinieje​denastejrano„Czarny"miałbyćufryzjera

wbocznejuliczceobokrynku.Gestapowiecprzejeżdżałcodzienniesamochodemowpółdodwunastej
prawienigdysięniespóźniałprzezrynekiulicąprowadzącąwstronękoś​cioła;wracałz
rannegoobjazdudobudynku,wktórymmieściłosięgestapo.

Naakcjęwybraliśmydzieńtargowy.Wtakiedniokołopołudniachłopiwracalifurmankamiz

targowiskaisamo​chódmusiałjechaćwolno,częstosięzatrzymując.Wostat​niejchwiliskierowaliśmy
trzechludzijakoubezpieczenie„Czarnego".

Zdokładnychrelacji„Żbika"i„Śmiałego",którzywyszlijakiśczasprzedtemdomiastai

obserwowalipóźniejcałąakcję,wynika,żenaparęminutprzedwpółdodwunastą„Czarny"
ubranyjakzwykływiejskichłopakwyszedłzzakładufryzjerskiego,pospacerowałchwilęporynkui
skierowałsięwulicęwiodącądokościoła.Najezdniznajdowałasięwówczasjedna,samotna
furmanka.

Samochódszefagestapozwolniłprzedostrymzakrętem,wodległościokołodwustumetrówod

rynku.Miastowtymmiejscuwłaściwiejużsiękończyło.Motocyklzob​stawąutknąłpomiędzy
furmankaminarynku.Chwiladodziałaniabyławymarzonai„Czarny"doskonalejąwyko​rzystał.W
momenciekiedykierowcasamochoduzwróciłcałąuwagęnazakręt,„Czarny"błyskawicznie
wyskoczyłzzadrzewa(pamiętam,chłopcymówili,żebyłatodużaigrubatopola).Kilkomastrzałami
położyłkierowcę,akie​dysamochódgwałtownieskręciłdorowu
zanimszefgestapoijadącyznim
podoficerSSzorientowalisięwsytuacji
„Czarny"rzuciłdownętrzawozugranat,samzaś
przeskoczyłprzezjezdnięiskryłsięwrowie,abyuniknąćodłamków.

Wtymsamymmomencienajezdnipojawiłsięmotocyklzobstawą.Niemcywyskoczylizniego,nie

mogącjednakodrazupołapaćsięwsytuacji.Wówczas„Czarny"rzuciłwnichdrugigranat,poczym
zacząłuciekać,kryjącsiępomiędzyopłotkamiizabudowaniamigospodarskimi.ParuSS-manów
puściłosięzanimwpogoń.

„Czarny"biegłwkierunkurzeki.Zaalarmowanażan​darmeriaprzybiegłazdwomadużymi

wilczurami.Kilku​nastuNiemcówzaczęłoterazgonićuciekającego.

Biegłwgóręrzeki,aponieważprzezcałyczaskryłygogęste,wysokiezarośla,strzałyNiemcównie

mogłygodo​sięgnąć.Odległośćpomiędzynimapościgiempowiększałasięzkażdąchwilą.Szybciej
jednakodludzibiegłypsy...

„Czarny"wiedział,żegoniągowilczury.Przebiegłprzezrzekę,którawtymmiejscumiałaokoło

dziesięciume​trówszerokości,izaroślamipodrugiejstroniewróciłoko​łopięćdziesięciumetrów,zbiegł
dojaruijegodnemdo​tarłdolasu.

Oczywiście,teostatnieszczegółyopowiedziałnamjużsam„Czarny",kiedywróciłdooddziału.Bo

jednakwrócił...

Jaosobiściemiałemcodotegodużewątpliwościipo​wiedziałemnawetdo„Starego":

Zobaczysz,żenawetjeżelicałaakcjasięuda,totenbandziorpotemzwieje.

„Stary"byłraczejtegosamegozdania.Zastanawiałemsię,cosię„Czarnemu"lepiejopłaci:uciec

czywrócić.Chciałemtegoczłowiekarozszyfrować.Chciałemwiedzieć,cosiękryjepodtąbrawurąi

background image

niewątpliwąodwagą.

Rozważałemwtedydwiemożliwości.Jeżeliniewrócidooddziału,będziemusiałalbomiesiącami

kryćsięgdzieśwlesie,albouciecwogóleztychterenów,gdyżktośwmiasteczkumógłgorozpoznaćw
czasiestrzelaniny.Niemcymogągowięcposzukiwać.Ludziewmiasteczkubyliróżni...Pozatym
wiedziałchyba,żeNiemcy,mszczącsięzazamach,będąprzypomocyzwielokrotnionychsil„czesać"
okolicę,azwłaszczalasy.Wlasachzkoleiłatwomógłwpaśćwręcejakiegośoddziałupartyzantówi
miećpotempoważnekłopoty.

Jeżelizaśwróciodrazu,sam,dobrowolnie,możeliczyć(oczymniewątpliwiebyłprzekonany)na

to,żeprzyjmiemygodooddziału;wjegosytuacjibyłotowłaściwiejedynewyjście.Jedyneiwcalenie
najgorsze...

Takwięcdoszedłemdowniosku,żechybajednakwróci,iokazałosię,żemiałemrację.Kiedy

przyszedł,copraw​darannydośćmocnowtęsamąrękę,ależywycałyod​działpatrzyłnaniegoze
zdumieniemipodziwem.Zasko​czyłonasrównieżjegoopanowanieispokój,zjakimopo​wiadało
przebieguakcji.

Krótkopotemnadeszli„Żbik"i„Śmiały".Bylirównieżpełnipodziwudlajegoodwagiiwprawy,z

jakązamachwykonał.Pomyślałemwtedy,żewprawiałsięnaokolicz​nychchłopach...alejużnicnie
mówiłem.Trudnobyłonieprzyznać,że„Czarny"przeprowadziłsamjedenwyjątko​wotrudną,
niebezpiecznąrobotę.

Przyznamsięjednak,żewdalszymciąguniemiałemdoniegopełnegozaufania,wczymzresztą

popierałmnie„Koniak".Aleponieważwtymokresiedecydowałyprze​dewszystkimczyny,„Stary"
zgodziłsiętylkonajednoustępstwo:odroczyćostatecznądecyzjęoprzyjęciu„Czar​nego"dooddziału
naokresdwóchtygodni.

Wtymczasie„Czarny",mimozranionejręki,brałudziałjeszczewkilkuakcjach.Wjednejznich

przypadekzdecydował,żeznowuwjakiśszczególnysposóbwyróż​niłsięodwagąiszybkąorientacją.
Zyskałjużsobiewod​dzialewieluzwolenników;cisami,którzyjeszczeniedaw​noodgrażalisię,żez
bandy„Czarnego"zrobiąmarmola​dę
dziśjejprzywódcętraktowalijakstarego,szanowa​nego
partyzanta.

Czymożnasiębyłojednakwówczaschłopcomdziwić?Chybanie.Podstawoweznaczeniemiała

przecieżwtychniezwykłych,trudnychlatachodwaga,spryt,anawetpewneryzykanctwo.

Wichurskisyknął,bodopalającysiępapierossparzyłmupalce.Nawetniezauważył,żegozapalił,

takbyłprze​jętytym,coznalazłwpamiętnikach„Jana".

Cosięjednakdalejstałoz„Czarnym"?
Przerzuciłkilkanaściekartek.Nie,niebyłojużonimanisłowa.Widocznienatrafiłnaobszerny

fragment,do​tyczącywłaśnieinteresującejgosprawy,aleprzecieżwspomnieniamiałyobejmowaćcały
okreswalkparty​zanckich,wktórych„Jan"brałudział,asprawa„Czar​nego",jakkolwieknapewno
oryginalnaiciekawa,byłatylkomałymwycinkiemtychwspomnień.

Zajrzałjeszczedoluźnychnotatek,anieznalazłszyjużnigdziewięcejsłowa„Czarny",odłożyłteczkę

izamyśliłsięgłęboko.Terazrozumiał,żenieobejdziesiębezroz​mowyzdyrektorem.Cisnęłomusięna
ustawielepytań,wielekwestiitrzebabyłowyjaśnićiuzupełnić.

Aledyrektorwyjechał,trzebaparędnipoczekać.


*

Wichurskipołożyłprzeddyrektoremteczkęzzeszyteminotatkami,poczymrzekłzuśmiechem:
—Wiecie,towarzyszudyrektorze,żepoprostuniemogłemsięwasdoczekać!Mamkilka

zasadniczychpytań.Uporządkowałemtosobie,abyniezabieraćwamdużoczasu.Wiem,żemacie
dziśkonferencję...

background image

Dyrektorpomyślałsobieprzelotnie,żenawetiotakichsprawachwiedząwkontrwywiadzie,apotem

odparł:

—Cieszęsięwobectego,żemojabazgraninanacośsięwamprzydała.Natrafiliścienacoś,cowas

interesowałoszczególnie?

—Tak.Jaknajbardziej.
—No,topytajcie.Słucham.
—Cosiędalejdziałoz„Czarnym"?
—No,cóż...zostałwoddziale,mimopewnychoporówzmojejstrony.Zresztą,późniejijanabrałem

doniegozaufania,chociaż...Szczerzemówiąc,niepotrafiłemod​nosićsiędoniegotak,jakdoinnych
partyzantów.Podwóchczytrzechmiesiącachprzenieśligowrazzkilkomaplutonamidoinnegooddziału.
Zdajesię,żebyłotojużwokresiepowstaniawarszawskiego.

—Czywiecie,jakonsięnaprawdęnazywał?Boprze​cież„Czarny"tobyłpseudonim.
—Naturalnie,żepseudonim.Jaksięnazywał?Pocze​kajcie...Nie,niepamiętam.Wówczasnapewno

wiedzia​łem,alektobytowszystkozapamiętał.TyluludzibyłowOddziale,jedniginęli,przychodzili
drudzy...

—Alechybaniepozostałwoddzialepodtymbandyc​kimpseudonimem?
—Nie.Zamiastniegoprzybrałzupełniezwyczajnena​zwisko:JerzyMalinowski.Czekajcie!—

uderzyłsięrękąpokolanie.—Przecieżwyścieztytodomnieprzyszli!Pytaliście,czynieznałem
Malinowskiego,prawda?

—Tak—majorbyłjeszczebardziejporuszonyniżdy​rektor.—Mówicie,że„Czarny"iJerzy

Malinowskitotensamczłowiek?

—Tak.TylkożeMalinowskichjestwPolscechybatylesamo,coKowalskich,rozumiecie...Nie

mogętwierdzić,żetenwaszposzukiwanyJerzyMalinowskijesttymsa​mymJerzymMalinowskim,który
narodziłsięz„Czar​nego".

—Ażwaszymcosięstałopóźniej?
—Mówiłemjuż,żestraciłemznimkontakt.Czyjatamwnotatkachniepisałem,żeonprzybrał

wówczastakienazwisko?

—Nie.
—Widoczniezapomniałem.Zresztą,tacałahistoriaz„Czarnym"toniebyłoznówdlanastakie

strasznie

ważne.Owszem,nieprzeczę,żeoryginalne.Niecodzienniezdarzasięprzecież,żeprzywódcabandy

zostajepartyzan​tem.Zwłaszcza,t a ki mpartyzantem...No,alewkońcutobyłtylkojakaśfragment
naszegoleśnegożycia.Wogólebymsiętym„Czarnym"takbardzoniezajmował,gdybynieto,że...—
Umilkł,zastanawiałsięprzezchwilę,pocie​rająclewypoliczek,naktórymmiałbliznę.—Tak.Gdybynie
to,żedokońcaniemiałemdoniegopełnegozaufania.

—Czywiecie,żewewsiSosnówka,wktórej„Czarny"mieszkał,zanimzorganizowałbandęi

przeniósłsiędolasu,pokazalimiparędnitemujegogrób?

—Grób„Czarnego"?Cóżzanonsens...
—Powiemwamjeszczewięcej:myśmytamprzepro​wadziliekshumacjęirozpoznaliśmyjego

zwłoki.

„Tośliczniepracujecie"—chciałpowiedziećdyrektoriwostatniejchwiliugryzłsięwjęzyk.Z

kontrwywiademlepiejniezaczynać...Zamiasttegopowiedziałwięczezdziwieniem:

—Rozpoznaliściejegozwłoki?Apoczymto,jeśliłaska?
Wichurskiroześmiałsięnagle.Woczachdyrektoratańczyłyiskierkirozbawienia.
—Tobyłotak:przyjechaliśmydoSosnówkiijedenzoficerówmilicji—opowiadamwskrócie—

mówiłnamo„Czarnym".Ongonawetwidziałwokresie,kiedy„Czarny"organizowałbandę.Milicjant
byłpotemwod​dzialeALibrałudziałwłaśniewtejbitwiepodStarąLeśniczówką,októrej

background image

przeczytałemwwaszychwspom​nieniach.

—Ciekawe!—Patrzcie,jakitoświatjestmały...Aku​ratnatrafiliściewkrótkimczasienadwóch

ludzi,którzymówiąwamotakdrobnymszczególezżyciapartyzantkinatamtymterenie.

Wichurskipomyślał,żeniestałosiętowcale„akurat",leczwwynikużmudnejpracy,nie

odpowiedziałjednaknatęuwagęiciągnąłdalej:

—Itenmilicjant,ikrewna„Czarnego",którywłaści​wienazywałsięRomanKoliński...
—Ach,tak!—zawołałGrabowski.—Koliński.Pamię​tamtonazwisko.
—Todobrze.Więctychdwojepowiedziałonam,żeKo​lińskizginąłwbitwie,jeżelimożnato

skomplikowaneza​mieszaniewStarejLeśniczówcenazwaćbitwą,izostałnadrugidzieńpochowanywe
wspólnymgrobiezinnymiswymikompanamiprzezmiejscowychchłopów,którymNiemcykazali
pogrzebaćtrupy.Mówionomizcałąpew​nością,że„Czarny"dostałpociskwsamśrodekczoła.Przy
ekshumacjiokazałosię,żetylkojednaczaszkamaotwórodpowiadającytemuopisowi.Prócztego
kuzynkaKolińskiegopamiętała,żenosiłonnaręceszerokąskórzanąopaskę.Resztkitakiejopaski
znaleźliśmyprzyoglądaniuszkieletu.Mieliśmywięcwszelkiedane,abysądzić,żeRo​manKolińskinie
żyje.Kolińskivel„Czarny".

—Wiecie,cowampowiem?ChłopiztejSosnówkiiwogólezcałejokolicymoglitaksądzić,bood

czasubitwywStarejLeśniczówcebanda„Czarnego"przestałaistnieć,aonjużwięcejniepokazałsięwe
wsi.Gdybyżył,przyszedłbyprzecieżdotejrodziny,prędzejczypóźniej,jakniezaokupacji,topo
wojnie.Awłaściwie...powoj​niesięniepokazał?

—Nie.Toznaczy...wtamtychstronachnie.
—Ciekawym,czyżyje.Niespotkałemgojużnigdywięcej.
—Alepamiętacie,jakwtedywyglądał?
—Nooczywiście.Miałemczasmusięprzyjrzećprzezteparęmiesięcy.Przystojnychłopak,

czarnowłosy,nosprosty.Byłdośćwysokiipostawny.

—Ten?—Majorpodsunąłdyrektorowimałe,wyblakłezdjęcie.ByłtosierżantMalinowski,w

okresiekiedyroz​począłpracęwUrzędzieBezpieczeństwa.

Dyrektorspojrzałiznów.uderzyłsięrękąwkolano.
—Naturalnie,żeten!Skądmaciejegozdjęcie?
—Aten,też?
DrugiezdjęcieprzedstawiałoporucznikaMalinowskiego,kiedyotrzymałjużswojegwiazdkiibył

„nawylocie"zurzędu.Nafotografiibyłniecotęższy,nosiłkrótkoprzy​strzyżonewąsiki,byłwmundurze.

—Tak—odparłdyrektor,alejużzmniejsząpewnoś​cią.—Tylkomawąsy.Igrubszy.No,chyba

tutajjesttrochęstarszy.

Wichurskirozłożyłnabiurkukilkazdjęć,wśródktó​rychbyłafotografiakierownikadziałuzbytu

Spółdzielni„Mechanik".

—CzywśródtychludzipognalibyścieMalinowskiego?
Dyrektorpotrząsnąłgłowązpowątpiewaniem.
—Nie.Wszystkojakieśstarsze,mająchybaokołoczterdziestki.No,oczywiście,jeżeliMalinowski

żyje,toteżniejestmłody.Alewśródtych...bojawiem,możenaj​prędzejjeszczeten—wskazałna
zdjęcieKolińskiego.—Trochępodobieństwawustach.„Czarny"teżmiałtakilekkigrymas,ściągnięta
dolnawarga.Tylkonosinny.Ooczachtrudnocośpowiedzieć,„Czarny"nienosiłoku​larów.Widzieliście
kiedypartyzantawokularach?

—Widziałem—odparłmajorzlekkimuśmiechem.Byłwmoimoddziale.Lekarz.Stalegubiłte

okularyimieliśmyznimkłopoty.

—Ale!—Dyrektorpodniósłsięzkrzesła,jakbycośgopoderwało.Przeszedłsięparękroków,

zmarszczyłbrwi.—Wiecie,cobywammogłopomóc?Zdajęsobiesprawę,żesądzicie,iżtenfacetw
okularachtodawny„Czarny",tyl​koniemaciedowodów.Więcmożebywammogłapomócblizna.Po

background image

zamachunaszefagestapo„Czarny"wróciłdooddziałuciężkorannywrękę.Zachodziłanawetobawa,że
będziejątrzebaamputować,aletenczłowiekmiałże​laznyorganizm.Pozostałajednakduża,głęboka
bliznanaręku.Tu,nadłokciem,odwewnętrznejstrony—pokazałnaswojejręce.—Myślę,żetobyłby
jakiśznakrozpoz​nawczy.

—Niepamiętacie,którąrękęmiałranną?
—Chybalewą.
—Zresztą,todrobiazg.Dziękujęwambardzozacennąwskazówkę.
—Atezapiski...—zawahałsię,dokończyłjakośwsty​dliwie:—Jakuważacie,czy…tego,czy...
—Uważam,żeprzedstawiajądużąwartośćdokumen​talnąinaprawdęnamawiamwas,towarzyszu,

abyściejekontynuowali.Zainteresujcietymjakieśwydawnictwa.Terazprzecieżbardzochętnie
publikująpartyzanckiewspomnienia.

—E,tam.Akuratczekająnamojezapiski.—Dyrektorudawałobojętnego,alewgruncierzeczy

cieszyłsięzuz​nania.—No,dobra.Trzebabędziezabraćsiędonichwieczorami.Albopodczasurlopu.











Rozdział9


WdwadnipopowrociedoKatowicWichurskiotrzy​małzKomendyGłównejMilicjiObywatelskiej

wiado​mość,żebyłyurzędnikoddziałufinansowegowParzęcicach,ZbigniewWłodarczak,bynajmniej
niezginąłzrąknieznanegomordercyaniteżnieuciekłzagranicę.Przy​czynąjegozniknięciazterenu
Parzęcic(zarazembyłotozniknięciezoczudwóchzazdrosnychoniegokobiet—żo​nyikochanki)stała
siępewnaniebieskookablondynkazBiałegostoku.Dlaniejtoporzuciłrodzinnepieleszeorazkochankę,
którajużmocnodałamusięweznaki,iprzy​czaiłsięublondynkitakdobrze,żegoprzezpółtorarokunikt
niemógłodnaleźć.Napodstawiesfałszowanegodo​woduosobistegozawarłzblondynkąślubcywilny
jakoobywatelAdamKowalskizTorunia.ImieszkalisobiecipaństwoKowalscycichoiszczęśliwiena
małejuliczceBiałegostoku,dopóki„władza"orazprawowitażonaniewtargnęłyinieprzerwały
brutalnietejsielanki.

PanZbigniewvelAdampowędrowałzpowrotemdoParzęcic,amajorWichurskiodesłałjegoakta,

komutrze​ba,iwykreśliłzlisty.Byłyurzędnikinteresowałjużteraztylkoprokuratora,niezaś
kontrwywiad.

Należałozwrócićbacznąuwagęnadwieosoby:RomanaKolińskiegoibyłegoradiotechnikazmałego

domkuwosiedluKolnę—Krawczyńskiego.OdchwilipowrotumajorazWarszawyinwigilacjatych
dwóch,azwłaszczaKolińskiego,niezostałaprzerwanaaninajedendzień.Czterechwywiadowcówz
grupy„C"przekazywałogoso​biekolejno,oplatającniewidzialnąniciąobserwacjikażdągodzinęjego
życia.CodziennieEwalubZientaraotrzy​mywalimeldunkiotym,gdzieKolińskibył,zkimrozmawiał,
dokądwyjeżdżał,nawetgdziekupowałskarpetkiczymydłodogoleniaijakieczytałgazety.

CzterechinnychniespuszczałozoczupanaKrawczyń​skiego.Cimieliniecołatwiejszezajęcie.

Krawczyńskiwtymokresiemałowychodziłzpokoju,którywynająłwKatowicach.Prawdopodobnie
chorowałtrochę,gdyżdwukrotniekupowałwaptecejakieśspecyfikinawątro​bę.

—PojedzieciedoRogowa?—spytałmajorkapitanaZientarę,kiedytennarzekałnabrakruchliwego

background image

zajęcia.Nudziłagoinwigilacja,pozatymuważał,żejednaosobanajzupełniejdotegowystarczy.

—DoRogowa?—odparłzezdziwieniem.—Poco?
—DoFabrykiWyrobówMetalowych.
—Ach,tak.Malinowski.Bardzochętniepojadę.Zpew​nościąznajdąsiętamludzie,którzygo

pamiętają.Czymaciedlamniejakieśkonkretnezadanie,związaneztymwyjazdem?

—Owszem.Dowiedźciesięwjakiśdyskretnysposób,czywicedyrektorMalinowskinie

przyjmowałwokresieswegopobytuwfabrycekogośdopracy.Rozumiecie,comamnamyśli:niechodzi
tuotychwszystkich,którychpodaniacyfrowałmechaniczniejakokierownik,aleota​kiegokandydata,
któregosamprzedstawiłlubosobiściepopierał.Mogęsięmylić,alewydajemisię,że...—urwałi
zamyśliłsię.

Zientarapatrzyłnaniegouważnie.
—Chybawiem,ocowamchodzi—odezwałsię.—Tammógłbyćktoś,ktozwiałznimrazemza

granicę.Zróż​nychprzyczyn.

—Tak.Widzicie,charaktericałasylwetkamoralna„Czarnego",apóźniejtakżeporucznika

Malinowskiegoniepasująmidopostaciszpiega.Gdzieśmusiałonastąpićjakieśgeneralneprzesunięcie,
jakaśprzerwa,wczasiektó​rejdokonałasięwtymczłowiekuogromnaprzemiana.

Kapitanskrzywiłsięlekkoipotrząsnąłgłową.
—Mówicietak,jakbyśmyjużmielipewność,żeKo​lińskitoszpieg.
—Niemamżadnychwątpliwości—odparłmajortwar​do.
—Ajamam.
—Wiem.Iwymacie,iNowakowski,możenawetiEwa...Trudno.Możejużniedługookażesię,kto

miałrację.Oczywiście,mogęsięmylić.

Zientararozmyślałnadczymś.Wiedział,cooWichurskimmówionowCentrali.„Jedenznaszych

najlepszychpracowników,głębokodoświadczony,mądry,opanowa​ny..."Alenawetcinajmądrzejsimogą
sięmylić.

—Comieliścienamyśli,mówiącotejprzerwiewży​ciorysieKolińskiego?—spytał.
—OśrodekszpiegowskiwNRF.Dlategomusimyod​naleźćśladyczłowieka,którygotam

zaprowadził.Oilenaturalnieczłowiektakiistniał.Sądzęjednak,żetak.KolińskisamdoNRFnietrafił.
Chybasięniemylęwje​goocenie.

—Uciekł,samlubzkimś,przeszkoliligo,potemwró​ciłtutajizadekowałsięwspółdzielni

„Mechanik",abyprzekazywaćmateriałyocynku—takbytowyglądało?Bojęsię,czynieupraszczamy
sprawy.

—Wdużymskrócietakwłaśniebytowyglądało.Taksądzę.
—Dobrze,pojadędziśjeszczedoRogowa.

*

Byłwieczór.Poupalnymdniu,nieochłodzonymnaj​mniejszymnawetpowiewemwiatru,słońce

zaszłozachmurę,ciemnąiburzową.Oósmejzagrzmiałokilkara​zy,wiatrjednakniepowiałipowietrze
nagliwickimdworcubyłotakduszne,ażtrudnobyłooddychać.

Niewysoki,szczupłykolejarzwrozpiętympodszyjąmundurzesiadłnaławcewpoczekalni,

stawiająckołosiebieniezapalonąlatarnię.Otarłpot,spływającymupotwarzy,rozejrzałsiędokoła.

Ludziniebyłowiele.Kręcilisięospalekołobufetu,ciągnącpiwozeszklanychkufli,trzyosobyjadły

cośprzystolikach.Kolejarzpomyślałprzelotnie,żewartobyterazcośzjeść,bopotemmożenieznaleźć
wolnejchwili,aleniechciałomusięwstaćipodejśćdobufetu.

Siedziałwięctakjeszczezpółgodziny,napozórsennyiotępiały,jakwszyscykolejarzepoiluśtam

godzinachjazdy,awrzeczywistościczujny,bacznieobserwującywszystkoiwszystkichdokoła.

background image

Tenjednak,naktóregoczekał,jeszczenieprzyszedł.Wstałwięciwyszedłnaperony.Zapalił

latarnię,mruk​nąłcośnapytaniebagażowego,odszedłdalej,niechcącwdawaćsięznimwrozmowę.

Naperonie,zktóregoodchodziłypociągidoKatowic,podeszładoniegojakaśtęga,czerwonana

twarzykobieta.

—Kajtolecityncug,naKatowice?—spytała,napiera​jącnaniegowielkimbrzuchem.
Odsunąłsiętrochę,plecamipoczułżelaznąbalustradę.
—Tu.
—Zaroazkipoleci?
Wzruszyłramionami,pochyliłsięnadlatarką,bosłaboświeciła.
—Jataniewim.Pytojciedrugich.
Odeszła,urażona.Niewiedziała,żebyłradzjejzapy​tania,ztego,żepoznaławnimtylkokolejarza,

nikogowięcej.PorucznikZakrzewski—ontobyłbowiem—spoj​rzałnazegarek.Byłojużdobrzepo
dziewiątej.Pomyślał,żeprzyjdziemutupewniesiedziećdonocy.Ostatnipo​ciągdoKatowicodchodził
dwieminutyprzeddwunastą,potembyładługaprzerwaażdoczwartejzminutami.ChybaKolińskinie
będzieczekałdorana.Wnajgorszymprzypadkupojedziewięctymostatnim.

Pokręciłsięjeszczetrochępoperonie,poczymwyszedłdohalidworcowej.Naperonywiodłystąd

czterywyjścia.Ludziprzybywało,jakzwykleotejgodzinie.Stwierdził,żestanowczoniebędziew
stanieupilnowaćwszystkichwyjść,rozejrzałsięwięczasierżantem,którypowinientugdzieśczekać.Z
trudemrozpoznałgo,roz​partegoleniwienaławcepodoknem,wkwiaciastejkoszuliwyrzuconejna
spodnie,przybrudzonychtrampkachizrozwichrzonągrzywąciemnychwłosów,spadającychniemalna
oczy.Byłtakświetnieucharakteryzowany,żejakiśprzejezdnymilicjantobrzuciłgopodejrzliwymspoj​-
rzeniem.

Zakrzewski,szurającbutamijakbyzezmęczenia,poczła​pałdoławkiiprzysiadł,znówocierając

twarzzpotu.

—Przykasie.Kupujebilet—powiedział„kwiaciasty",prawienieotwierającust.Potemziewnął

szerokoiwsa​dziłręcewkieszeniedżinsów.

Zakrzewskipodniósłsięleniwiezławki.RomanKo​lińskiszedłwkierunkujednegozwyjśćna

perony.Ofi​cerprzepuściłzanimdwieosoby,poczympowiedziałgłośno„przepraszam!"iwlazłw
przejścietużzaKolińskim.„Kwiaciasty"byłjużkołoniego,zderzylisięramionami,Zakrzewskiburknął
cośo„szczeniakach,cooczuniemają",tamtenroześmiałsięwzgardliwie.

—Wsiadajdoinnegowagonu—szepnąłporuczniktużprzyjegouchu,poczymrozeszlisięna

peronie.

PociągdoKatowicwłaśnienadjeżdżał,wagonywolniut​koprzesuwałysięprzedichoczami,wreszcie

stanęły.Ko​lińskiwsiadłdopustegoprzedziałudlapalących,zasunąłzasobądrzwi,zaciągnąłwoknie
firanki.Zteczkiwyjąłgazety,rzuciłnasiedzenie,teczkępołożyłnasiatkę.Wszy​stkotorobiłruchami
spokojnymi,bezpośpiechu,odczasudoczasurzucająckrótkiespojrzenianakorytarzwagonu.

Dotegopociągumałoktowsiadał,najwięcejludzijeź​dziłoostatnim,odwunastej.ToteżZakrzewski

umieściłsięodwaprzedziałydalej,tylkodrzwinakorytarzzosta​wiłotwarte.

Informacje,jakiedostałdziśrano,byłybardzoskąpe.Wynikałoznich,żeRomanKolińskimasię

spotkaćzkimśwciągudzisiejszegodnia,prawdopodobniewGliwicach.Wyjechałojedenastejrano,do
tejporyjednak,pozaściślesłużbowymisprawamispółdzielni„Mechanik",dlaktórejzałatwiałw
Gliwicachróżnezamówienia,niespot​kałsięznikimprywatnie,niebyłwkawiarni,obiadjadłsamw
małymbarze,nieodwiedzałnikogowmieszkaniu.

Zakrzewskisądziłwięc,żealboinformacjabyłabłędna,alboteżspotkanienastąpiwpociągu.Czekał

terazcier​pliwie,wychodzącdwukrotnienakorytarz,abyzapalićpapierosa.Wtymceluumyślniewybrał
przedziałdlanie​palących.

Upłynęłodziesięćminut,potempiętnaście.Kolińskinieruszałsięzmiejsca,studiującuważnie

background image

ogłoszeniawga​zecie.Kiedyprzeszłojeszczepięćminut,wkońcuwagonuotworzyłysiędrzwi
przedziałuinakorytarzwyszedłstar​szy,siwypanzteczką.

Zakrzewski,którystałwłaśnieprzyoknieztrzecimjużpapierosem,poznałgonatychmiast.Byłto

Krawczyński.Porucznikucieszyłsię,żejegoczekanieniebyłodaremne,isercezabiłomużywo.
Wiedział,żeniechodzitujużozwykłychprzestępców,zktórymijakomilicjantsty​kałsięniemal
codziennie.Tutajsprawabyładalekopo​ważniejsza,apartnerzyowielesprytniejsiiostrożniejsi.
Krawczyńskistanąłwdrzwiachprzedziału,wktórymsiedziałkierowniksekcjizbytu,ispytałgrzecznie:

—Sąwolnemiejsca,prawda?
Kolińskispojrzałnaniegozroztargnieniem.
—Oczywiście,żesą—odparł.
—Pozwolipanwobectego,żesiętuprzesiądę.Wprze​dzialenakońcuwagonuokropnierzuca.
—Ostatniprzedziałjestnaosi,zawszewnimrzuca.Proszę,niechpansiada...
KrawczyńskipołożyłteczkęnasiatceizająłmiejscenaprzeciwkoKolińskiego,zasuwającdrzwi

przedziału.

„Kiepsko"—pomyślałoficer.Wejśćdotychdwóchniemiałosensu,nieodezwąsiędosiebieprzy

kimśobcym.Zamkniętedrzwinieprzepuszcząanisłowarozmowy.

Obejrzałsięostrożnie.SzybywdrzwiachKolińskiza​słoniłfirankami.Porucznikodwróciłsięwięc

swobodniejiprzyjrzałsiętymdrzwiomuważnie.Pochwilidojrzał,żezdradzająwyraźnątendencjędo
ciągłegootwieraniasię.Postanowiłimtoułatwić.Wszparęodstronykoryta​rza,tużprzypodłodze,
wsunąłnieznaczniezwitekpapieru,takżeniemogłydosunąćsiędosamegokońca.Kiedypo​ciąg
zachybotałnazakręcie,rozsunęłysięzcichymzgrzy​tem...

Kolińskiwstałizamknąłje,alepochwilihistoriasiępowtórzyła.
—Zostaw,przecieżnikogoniema—powiedziałKraw​czyński.
—Nigdynicniewiadomo—mruknąłtamtenniechęt​nie.
Pociągzatrzymałsięnajakiejśstacji.Zakrzewskiwy​chyliłsięprzezoknoigłośnozapytałocoś

stojącegonaperoniekolejarza,mówiącmuna„ty".Zagadnięty,niepoznającwidocznie,żetoobcy,
odkrzyknąłmu,równieżna„ty",żepojedziedopieronastępnympociągiem.

„Toświetnie"—pomyślałZakrzewskiizamknąłokno.Byłbywkłopocie,gdybykolejarzwsiadł

nagledojegowagonu.Kiedypociągruszył,przeszedłsiępowagoniejakbyczegośszukając,apotem
usiadłnasprężynowejła​weczcewkorytarzu,oparłnogiościanęprzedziałuiprzymknąłoczy.

Silniejszezakołysaniewagonuznowuotworzyłodrzwi.Kolińskiwyjrzałnakorytarz.Oficer

obserwowałgoprzezniedomkniętepowieki,pochrapujączcicha.

—Cotysiętakdenerwujesz?—rzekłKrawczyński.—Przecieżtotylkojakiśkolejarz.Siadaj,on

przecieżśpi.Tysięciąglekręcisz,boniechceszodpowiadaćnamojepy​tania.Ajasięciebiejeszczeraz
pytam:toznaczy,żezno​wujabędęwszystkorobił,dojasnejcholery?Wszystko,colepsze,sam
wyłapujesz,ajamamciąglezaciebieod​walaćnajgorsząrobotę?

—Ciszej!—syknąłKolińskigniewnieizasunąłdrzwi,którepochwiliłagodnierozsunęłysięz

powrotem.—Za​chowujeszsięjakhisteryk.

—Bomamjużtegodość.
—Toniepowód,abyśdarłmordęnacaływagon.Na​rażaszmnie.
—Acotysobiewyobrażasz,żejatosięjużnienara​żam?Tylkoty?
—Zrozum,kretynie...
Dalszesłowazagłuszyłświstpociągunazakręcie.Za​krzewskipoprawiłczapkę,któraspadłamuna

oczyizno​wuzachrapał.

—Nieprzerywaj,tylkosłuchaj,cocimówię—ciągnąłKoliński.—Pójdzieszdoniegoipowiesz,

żeniedostanieanikropli.Takmupowiesz,bezżadnegoowijaniawba​wełnę:anikropliwięcej.

—Onniewytrzyma.Wiesz,cotoznaczywtymstanieprzerwać?Gotównamurządzićgłupikawał.

background image

—Nieurządzi...Niezdąży,rozumiesz?
—Takiśpewny?Todlaczegosammutegoniepowiesz?Janiemamnaniegowpływu.
—Niepowiemmu,bosięobawiam.
—Ty?Tysięobawiasz?—WgłosieKrawczyńskiegobyławyraźnadrwina.
—Mamiwrażenie,żeodparudniktośsięzamnąwłó​czy.
—Myślisz,że...
—Nie,nieto.Alemógłminieprzecieżktośrozpoznać.Wiesz,ktośzfabryki...
Milczelichwilę.
—No,dobrze—odezwałsięKrawczyńskizrezygnowa​nymtonem.—Jutrodoniegopójdę.
—Tylkopamiętaj,żejakniezdążyszjutro...Zresztą,byłeśtylkozałatwiłtoprzedsobotą.Cojest,do

cholery,ztymidrzwiami?

Wstał,obejrzałdokładniezasuwę.Niezauważyłpapie​ru.Kiedystałprzezchwilęmakorytarzu,

Zakrzewskiczułnasobieprzezprzymkniętepowiekijegoostrywzrok.Nerwymiałwtejchwilinapięte
doostatnichgranic,alewdalszymciąguspokojnie„drzemał",rozwalonynatwar​dym,niewygodnym
krzesełku,znogamiopartymiościa​nęiustaminawpółotwartymi,zktórychwydobywałosięmiarowe
chrapanie.

Ktośzbliżałsięzkońcakorytarza.Byłotodwóchkole​jarzy.Szlispierającsięojakieśzarządzenie

porządkowe.Mijając„śpiącego"potrąciligo,jedenostrzegł:—Nieśpij,chłopie,kontrolaidzie...—i
zarazznikliwdrugimkońcuwagonu.

Zakrzewskidobrzeudałrozbudzenie,przeciągnąłsię,wyjrzałprzezoknoijakbyprzestraszony,

podniósłzpo​dłogilatarnięiwstałzsiedzenia.

Kolińskibyłjeszczenakorytarzu,paliłpapierosa.Pa​trzyłnaporucznikachłodnym,alenie

podejrzliwymwzro​kiem.

Zakrzewskiuśmiechnąłsiędoniegoirzekł:
—Duchotataka,tomnierozebrało.
—Pewniebędzieburza—odparłKolińskiobojętnieiwróciłdoprzedziałupoteczkę,bodojeżdżali

jużdoKa​towic.

Porucznikposzedłpierwszydowyjścia,tamcipochwilistanęlizanim.Słyszał,żejedenznich

nakręcazegarek.Oddechdrugiegoczułtużzaswymiplecamiipoczułulgęnawidokkonduktora,który
stojącnastopniachwagonuotworzyłdrzwi,bopociągwtaczałsięnaperon.

Wysiadł,machnąłnibykomuślatarnią,przystanął.Tam​ciminęligo,zarazjednakKolińskibezsłowa

oddaliłsięodKrawczyńskiego,wyszedłinnymprzejściem.Wtymsamymmomenciektośsilniepotrącił
oficera;byłtomło​dymężczyznawkraciastejkoszulizgazetąwręku.Po​wiedziałgłośno:—Przepraszam
—iszepnąłmunaduchem:—Wporządku—poczymznalazłsiętużzaple​camiKolińskiego.

Zakrzewskipopatrzyłzatymdrugim.Zobaczył,jakodkioskuzpiwemoderwałasięjakaśdziewczyna

wkoloro​wejsukience,mocnowymalowana,irzuciwszyoficerowikrótkie,zaczepnespojrzenie,
skierowałasięwstronępierwszegowyjścia,wktórymzniknąłKrawczyński.

Porucznikodetchnął.Tobyjużbyłowszystkonadzi​siaj...Naglezauważyłzezdziwieniem,że

Krawczyńskipochwiliwracanaperon.Zamiastdziewczyny,towarzyszyłmuteraz„cień"innego
wywiadowcy,którynajczęściejjeździłzanimdoKolna.„Pojedzie?"—pomyślałoficerzaciekawiony.
Niemusiałdługoczekaćnaodpowiedź.Po​ciągdoKolnastałjużnaperonieiKrawczyńskiwsiadłdo
wagonu.Wywiadowcajużtambył.Wiedział,comarobić,przyzwyczaiłsięniemaldotychnagłych
nocnychwyjazdówswego„podopiecznego".

Zakrzewskizgasiłlatarnięizmęczonymkrokiempo​szedłwkierunkumiasta.

*

background image

MajorWichurskiodłożyłszyfrówkęizamyśliłsię.Cen​traladonosiła,żenadawanieinformacjio

cynkuodbywasięnacoraztoinnejczęstotliwościfaliizcoraztoinnegomiejsca.Pelengatory
wykrywałytemiejscazpewnymopóźnieniem,niezdarzyłosięjednak,abyosobnik,prze​kazujący
informacje,nadałjedwukrotniezjednegoitegosamegopunktu.

Grupawiedziała,żeKrawczyńskiwdomkupodKolnemukrywaradiostację,niezawszejednak

wywiadowcyza​obserwowali,kiedyjąwynosi.Byłatowidocznieniewiel​kawalizka,możemieściłasię
wskórzanejtorbie,zktórąstarszypanzaważęudawałsiędomiasta.

Toznaczyłojednak,żewywiadowcyniepracujądokład​nie.Trzebabędziezmienićobserwatorów

Krawczyńskie​go.Wpracygrupyijejpomocnikówoznaczałotokoniecz​nośćbłyskawicznego
poprzestawianialudzi,zapoznaniaichzdotychczasowąrobotąinnych,iwogólewymagałowiele
dodatkowejpracy...

Zastukanoniedbaledodrzwi,wszedłkapitanZientara.
—Jużjesteście?Toświetnie—majorucieszyłsięnajegowidok.—Szybkozałatwiliścietę

fabrykę.

Zientarazrzuciłmarynarkęiwytarłtwarz,mokrąodpotu.
—Spieszyłemsię,bowiem,żetutajczekanasnajwię​cejroboty.Więctak:wicedyrektorJerzy

Malinowskinajakieśtrzymiesiąceprzedswojąucieczką—dokładnejdatyonitamniepamiętają—
przyjąłdofabrykinowegopracownikadomagazynu,AntoniegoFeliksiaka.Zestronypersonalnegobyły
podobnonawetjakieśopory,botenFeliksiaknigdyprzedtemwmagazynieniepracował,aleMalinowski
swoimdyrektorskimautorytetempoparłioczywiścieprzeforsował.Feliksiakdośćszybkozrobiłw
magazyniejakieśmanko,nawetnieduże,aleznówwicedyrektortozatuszował.Ktośtamrobiłkontrolęi
nicniewykrył.Dopierojakmiałaprzyjechaćkontrolaresortowa,obajnaglezniknęli.Malinowskiiten
Feliksiak.

—AjakwyglądająpapieryFeliksiaka?
—Pojegozniknięciu,czyucieczce,teczkęzewszystkimidokumentami—prawdęmówiąc,niebyło

ichtamwiele—przejęłanajpierwmiejscowamilicja,potemKo​mendaWojewódzka.Przeglądałem,
trudnoztegosięzo​rientować.Ankieta,życiorys,którytrzebabyjeszczerazsprawdzić,zaświadczeniez
poprzedniegomiejscapracy,prywatnegowarsztatuwŁodzi.Tosiępodobnozgadza.Zabrałemte
papiery,chociażmielipewneopory—uś​miechnąłsię.—Zobaczymy,cosięzatymwszystkimkry​je.

—Poczekajcie...zaraz,jaktobyło?—Wichurskizamy​śliłsięnachwilę.—Kiedybanda

„Czarnego"zostałarozbitaprzezNiemcówwStarejLeśniczówce,opróczsa​megoprzywódcyuciekł
jeszczejeden.

—Tak.Nazywaligo„Felek".Sądzicie,żetowłaśnietenFeliksiak?—Zientaraskrzywiłsięlekko.

—Możetobyćzupełnieprzypadkowazbieżność,araczejtylkopo​dobieństwonazwiskczy
pseudonimów.

—Może.Alemyniemożemypominąćnawetcieniano​wegośladu.Niebyłobywtymnicdziwnego,

gdybydyrektorMalinowskiprzyjąłdopracyswegodawnegokumplazbandy.

—Poco?
—Sądwiemożliwości:albochciałgoprzyjąć,potrze​bującdoczegośjegopomocy,albonie

chciał,alezostałprzeztamtegozmuszony,szantażowany.Wyobraźciesobie,żektóregośdniaprzychodzi
doniego„Felek"imówi:„Jakmimiędaszdobrejroboty,takiejzłatwymzarobkiem,tocięwsypię.
Powiem,kimbyłeś,itakdalej".CoMalinowskimożezrobićztakimtypem?Zawiadomićmilicję?Wtedy
wpadasam.Zabićgo?Ryzykowne.Więcprzyjmujegodomagazynu,gdziezawszejestjakiśtowardo
upłyn​nienianalewo.Irzeczywiście,poparumiesiącach„Felek"czyFeliksiakrobikanty,wicedyrektor
alboteżztegokorzysta,albotylkogochroni,pókisięda.Kiedywidzą,żeziemiaimsiępalipodnogami,
wiejązagranicę.

background image

—No,cóż.Zupełniemożliwe,żetakbyło.Obiekon​cepcjesąrealne.Jeszczebardziejprzemawiato

zatym,abymzająłsięterazosobąFeliksiakamożliwieszybkoidokładnie.

Wstał,sięgnąłpomarynarkę.Kiedywyszedł,majorzamknąłstaranniedrzwiiująłzasłuchawkę

specjalnejliniitelefonicznej.Poprosiłopołączeniezpułkownikiem.Otrzymałjepoparuminutach,
pułkownikbyłwłaśniewswoimgabinecie.

—Słucham,majorze—powiedziałswymniskim,baso​wymgłosem.Woficjalnychrozmowachnie

mówilidosie​biepoimieniu.

—Towarzyszupułkowniku,wnajbliższychdniachza​mykamysprawę„C-4".
Pułkownikmilczałparęsekund,jakbyzaskoczony.
—Czyniezawcześnie?Jesteściepewni?
—Tak.
—Chcieliściecośodnas?
—Sześciuludziidwasamochody.Możliwieszybko.
—Ludzi...dobrze.Zsamochodamimożebyćtrochętrudniej,alesądzę,żemisięuda.
—Kiedymamysięichspodziewać?
—Jutropodwieczór.—Apochwilidodałtrochęci​szej:—Uważajcietamnasiebie...
—Takjest,towarzyszupułkowniku.Odmeldowuje,się.

*

W„Kolorowej"—nocnejrestauracjizdancingiemwKatowicach—panowałtłok,jakzwyklew

niedzielę.Wieczórbyłciepły,toteżmimonaprzestrzałpootwiera​nychokiennasaliwciążbyłodusznoi
szarooddymu.Kelnerzy,ztwarzamimokrymiodpotu,poruszalisięcorazwolniejicorazniechętniej
przyjmowalizamówienia.Wbufecieoddawnazabrakłopiwaiwodysodowej,więcpitoterazresztki
„Kryniczanki",anawetzwykłąwodęzkranu.

Orkiestra,wbiałychmarynarkachibłękitnychspod​niach,przestałagraćżywe„kawałki",boitak

wszyscytańczyli,ledwieruszającnogami.Przylepionedosiebieparypociłysięniegorzejodkelnerów,
mimotonapar​kieciewciążbyłociasno.Tradycjiniedzielnejpotańcówkimusiałostaćsięzadość.

PorucznikNowakowskisiedziałwrazzRomanemKolińskimniedalekoorkiestry,wwygodnejwnęce,

tużpodotwartymoknem.PrzyichstolikusiedziałyrównieżdwieznajomeKolińskiego,obieprzystojne,
ubraneztrochępretensjonalnąelegancją,obiebardzojasneblondynkiostaranniezrobionychtwarzach.
Wyższazkobiet,paniZosia—jakjąkrótkoprzedstawiłRomanKoliński—wyraźniedoniegolgnęła,
osobę„inżynieraKowalskiego"pozostawiającswojejtowarzyszce.

Owatowarzyszka—imieniemJola—zwróciławięcnainżynieracałąuwagę,czymsięczułtrochę

skrępowany,bobyłanaprawdęprzystojnaiwinnychokolicznościachzpewnościąbysięniąbliżej
zainteresował.

Kolińskizpoczątkumówiłdużo,sypałdowcipamijakzrękawa,wyraźniestarałsięrozruszaćnie

znającesiętowarzystwo.Alekiedyprzyniesionowódkęizakąski,umilkł,abynapewienczascałkowicie
pogrążyćsięwje​dzeniu.Widaćbyło,żelubidobrzezjeść.Piłniewiele.

—Jakpanunaimię?—zapytałaJola,kładącrękęnaramieniu„Kowalskiego".—Przecieżniemogę

ciąglemó​wićdopiana:inżynierze.

„Jakminaimię?"—szybkospytałsamsiebieiwy​myślałnapoczekaniu:
—Mamtakietrochęniezwykłeimię:Hieronim.Możepanimówićpoprostu:Romek.
—Tosiębędziemyliło—WtrąciłaZosia,krzywiącwargi.—DwóchRomkówprzyjednym

stoliku…

—Wolęmówić:Johny—odparłaJolakapryśnie.—Tobrzmitakjakośzagranicznie.
—NiechbędzieJohny—zgodziłsięNowakowskibezoporu.Chciałomusięśmiać.—Wobectego,

background image

możezatań​czymy?

Powiedziałto,zauważywszyuKolińskiegoporuszenie,jakbychciałwstaćzfotelika.
—Wszystkieparytańczą!—zawołałaJola.Sięgnęłapokieliszek,wychyliłagojednymhaustemi

wstała.

Kiedybylijużnaparkiecie,porucznikzobaczył,żepartnerkaKolińskiegoszepczemucośdoucha.Po

chwilizorientowałsię,żemówiąonimioJoli,śmiejącsiędyskretnie.„Miękkijest"—udałomusię
podsłuchaćurywekzdania;tomówiłKoliński.Pomyślał,żetodo​brze,iżtakiemaonimwyobrażenie.
Nitkazkłębkaod​kręcałasięcorazdalej,napozórwkierunku,wktórymchciałjąciągnąćKoliński.Ale
tylkonapozór.

Wrócilidostolika.Kelnerprzyniósłnowąkarafkęzwódką.Zosiamiałajużmaślaneoczyicorazto

szeptałacośdoswegotowarzysza,czegotensłuchałzpobłażliwymuśmiechem.Jolapiłakieliszekza
kieliszkiem,jakbychcia​łaupićsięjaknajszybciej.

Jakieśsentymentalnetangopoderwałoznówobieko​bietydotańca.Tymrazemporucznikpodniósłsię

trochęniechętnie,zmęczeniedawałosięweznaki,alejegopart​nerkabyłanieubłagana.

Pianistacichoakompaniował.Pierwszyskrzypekodło​żyłnachwilęswójinstrument,saksofonista

wstał,miałkrótką,popisowąsolówkę.

Kolińskiprzesunąłsięzpartnerkąbliżejpodium.Nagleporucznikdostrzegłkrótką,leczwyraźną

wymianęspoj​rzeńpomiędzykierownikiemaskrzypkiem.Zdawałomusię,żeKolińskiledwo
dostrzegalnymgestemwskazałdrzwi,wiodącezsalinakorytarz.Skrzypekpochyliłgło​wę,możesięgałz
powrotemposkrzypce,amożedawałtamtemuznak,żezrozumiał.„Chybamisięniezdawa​ło"—
pomyślałNowakowski.Momentalnieopuściłogozmęczenie.Tańczącimachinalnieodpowiadając
półsłów​kaminato,coplotłaJola,obserwowałnaprzemiantoskrzypka,toKolińskiego.

Tangoskończyłosię.Orkiestraodłożyłainstrumenty,byłapiętnastominutowaprzerwa.
—Przepraszamnachwilę—bąknąłKoliński,podno​szącsięodstolika.
Porucznikwytrzymałparęsekund,potemobojętnymruchemodwróciłzanimgłowę.Kierownikszedł

wkie​runkudrzwiodkorytarza.Byłytamtoalety.Pokilkuminutachskrzypekzrobiłtosamo.

Nowakowskiodczekałjeszczetrochę,poczymwstał.
—Paniewybaczą...—mruknął.
—Cowastakprzyparło?—zachichotałaZosia.Byłajużpijana,oczyjejbłyszczały,suknięzboku

miałaroz​piętą.

Nieodpowiedział;udając,żeplącząmusiętrochęnogi,powędrowałmiędzystolikami,opierającsię

niepewnietookrzesła,tooczyjeśplecy.Wreszciewydostałsięnako​rytarz.Udał,żemaczkawkę,biało
ubranababkakloze​towaspojrzałananiegoiwestchnęła.

Kolińskiiskrzypekstaliwtoalecie,odwróceniplecamidokorytarza.Zanimgodostrzegli,usłyszał

ostrygłoskie​rownika:„No,więcjutrowieczorem..."Kolińskiodwróciłsię,zobaczyłgłupio
uśmiechniętątwarz„inżyniera",któ​remuwciążsięodbijało.

—Tesar...sardynki—mruknął,podstawiającpałającątwarzpododkręconykran.—Za...zatłuste,

wiepan.Janiemogętłustego.

—Chodźpan,wypijemymocnejkawy—odparłKoliń​ski,zmęskąsolidarnościąreagującnatak

wyraźnydowódprzepicia.

Kiedywrócilidostolika,kobietyodeszłynachwilę,abysięuczesać.Wówczaskierownik,mieszając

kawęwpor​celanowejfiliżance,rzekłdo„inżyniera":

—Takmisięwydaje,żepannieczęstobywawloka​lach.Pewniezadrogo,co?
—Atak—przyznałNowakowskibezprotestu.—Wiepan,zwłaszczawnocyiprzyorkiestrze,to

onipakujądorachunkutyletychjakichśnarzutów,dodatków,procen​tów,żeczłowieknawetsięnie
obejrzy,ajużparęsetekmusizapłacić.

—Tak.Natakielokaletotrzebabytrzyrazytyleza​rabiać.

background image

—Alboipięć.Wkażdymrazie,gołapensjanigdyniewystarczy.
—Czyniemożepannaprzykładdostaćwhuciejakiejśpracyzleconej?
—Trudno—skrzywiłsię.—Jajestemtamkrótko,takiezleconerobotybiorąprzedewszystkim

starsikole​dzy.Obiecałmiwprawdziedyrektor,żecośtamwymyśli,aleto—machnąłręką—nawodzie
pisane.

Kolińskiprzyglądałmusięprzezchwilę,kreśląccośzapałkąnaobrusie.
—Wiepanco—zaczął,ostrożniedobierającsłowa—wSpółdzielni,wktórejjapracuję,mogłaby

sięznaleźć,taksądzę,odczasudoczasupracazleconadlapana.

—Dlamnie?—Nowakowskidobrzeodegrałzdziwie​nie.—Przecieżjajesteminżynierchemik,a

„Mechanik"żadnąprodukcjąchemicznąsięniezajmuje.

Kolińskiwzruszyłlekceważącoramionami.
—Produkcjaprodukcją,ajaksięchce,robotęzawszemożnaodpowiednioustawić.Jasiędowiem.

Współdziel​czościmożnazarobić,itonieźle.Apanfachowiec.Poga​damyjeszczeotym—dodał,bo
obiekobietywróciłydostolika.

—Dobrze—zgodziłsięNowakowski.—Zaciekawiłmniepan.
—Czym?—spytałaJola,wsuwającmurękępodramięoocierającsiętwarząoszorstkimateriał

marynarki.

—A,nic.Taksobierozmawialiśmy,bonamsiębezwasprzykrzyło—odparłKolińskizuśmiechem.

—No,jeszczejedentaniecidodomu.Późnojuż.

—Wkażdymrazie—rzekłporucznik,jakbypochło​niętytym,cousłyszał—cieszęsię,żepantak

trzeźwoirozsądniepatrzynażycie.Unas,wiepan,starzyinży​nierowieniechętniedopuszczająmłodych
dolepszegozarobku.

—Zawszetakjest,jaksąjakieśkliki.Zanimczłowieksamwniewlezie,niełatwomużyć—odparł

Kolińskisentencjonalnie.

Posiedzielijeszczepółgodziny,poczymopuściliduszny,zadymionylokal.NaulicyKolińskibez

żadnejżenadyująłswątowarzyszkępodramię,skinąłnaprzejeżdżającątaksówkęikrzyknąwszyim:„do
widzenia!"odjechał.Nowakowskiemuniepozostałonicinnego,jakzrobićtosamo.

WtaksówceJolapowiedziałazeznaczącymuśmiechem,żechybatenmiływieczórtaksięnie

zakończy.Porucznikzastanawiałsięprzezchwilę,jakztegowybrnąć.Wresz​ciepostanowiłbyć
„brutalnym",boniclepszegoniewy​myślił.Kiedytaksówkastanęłaprzedjakąśkamienicąikobieta
wyskoczyłanachodnik,paninżynierpowiedziałpoprostudokierowcy:„chwileczkę",adoJoli:

—Wybacz,mojadroga,alemuszęjechaćdodomu.Jestmitakniedobrzeigłowamnierozbolała,że

niebyłbymwstaniedotrzymaćcidłużejtowarzystwa.Dobranoc!

—Frajer!—rzuciłazawiedziona.—Smarkacz,pićnieumie.Ech,ztakimisięzadawać...
Niesłuchającdłużej,posłałjejrękąodustcałusaiod​jechał.

*

Następnegodnia,kiedyNowakowskiskładałmajorowisprawozdaniezpobytuw„Kolorowej",do

drzwiktośzastukał.

—Proszę—powiedziałWichurskiniecierpliwie.
Wszedłjedenzwywiadowców.Byłwyraźniezmieszany,anawidokporucznikazmieszanietodoszło

doszczytu.

—Cosięstało?—spytałmajorzdziwiony.
—Obywatelumajorze,jabym...chciałbymporozma​wiaćzwamiwczteryoczy—rzekł

wywiadowca,unika​jącwzrokuobuoficerów.

—MożeciemówićprzyporucznikuNowakowskim.

background image

—Kiedy,bo...właśnie,żeto...—jąkałsiętamtennie​poradnie.
NagleNowakowskiroześmiałsięnacałegardło.
—Wiecieco,majorze—rzekłubawiony—onmniepewniewczorajwidziałw„Kolorowej".Nie

byłuprze​dzonyisądziteraz,żejawspółpracujęzeszpiegami.

Wichurskiuśmiechnąłsięmimowoli.
—Trzebabyłouprzedzićsierżanta—powiedział.—No,dobrze,dziękujęwam—zwróciłsiędo

podoficera.—Wszystkojestwporządku.Jeszczenierazzobaczyciepo​rucznika,jaksięzalewaw
towarzystwieRomanaKoliń​skiego.

Wywiadowcapróbowałrównieżsięuśmiechnąć,alebyłzły.Powinnimubylipowiedzieć.Mruknął

coś,comiałobrzmiećjak:„odmeldowujęsię",iwyszedł.

—TobyłamojatrzeciarozmowazKolińskim—rzekłNowakowski,usiłującstłumićziewanie;był

straszliwieśpiący.—Ipierwszespotkanienagruncieneutralnym,pozahutą.Próbowałmniedelikatnie
wybadać,jakstojęzforsą,czyminiebrak,czyniechciałbymdostaćzespół​dzielni„Mechanik"prac
zleconychitakdalej.

—Podprowadźciegojeszczeraz.Powiedzciemucośobliskimawansie,dobrychkontaktachz

dyrektorem.Zobaczymy,czynatopoleci.Najważniejszejednakteraz,tosprawategoskrzypkaz
orkiestry.

—Ustaliłem,przypomocyZakrzewskiegoijegokole​gówzmilicji,jakskrzypeksięnazywaigdzie

mieszka.

—Mamnadzieję,żebezzbytecznegoszumu?
—Oczywiście.Toniebyłotrudne,majątamspisyorkiestr,awumowachbyłyadresy.
—Dobrze.Jakonsięnazywa?
—Mayer.KarolMayer.MieszkanaKościuszkisześć.
—Będziepodobserwacją.Itodokładną.











Rozdział10


SkrzypekKarolMayerspałwswoimniewielkim,po​nurympokojusublokatorskimprzyulicy

Kościuszkisześćnaczwartympiętrze.Dawnominąłjużranek,dochodziłapierwszawpołudniei
wywiadowcawbramiedomusto​jącegopoprzeciwnejstronieulicypoczuł,żegorozbolałynogi.

„Ależśpi!"—myślał,widzącwciążzasłoniętefirankąokno.
Przeszedłsiępoulicy,kupiłpapierosywkiosku,wypiłpiwoiznówpowróciłnaswójposterunekw

ciemnejbramiestarejkamienicy.

Zdomupodszóstymwyszedłinkasentelektrowni.Przy​stanąłnachwilę,wyjąłpaczkępapierosów,

pomacałsiępokieszeniach.Potemspojrzeniejegopadłonaprzeciw​ległydomimężczyznęzeznudzoną
miną,opartegonie​dbaleościanęipalącegopapierosa.

—Przepraszam,mapanogień?—spytałinkasent,przy​suwającsiędoniego.Imruknąłprzezzęby:

—Spał.Zbu​dziłemgo,pewnieniedługowyjdzie.Dziękuję—dodałgłośno,kiwnąłgłowąiodszedł.

Pokwadransieznajdowałsięjużwgmachu,któryniemiałnicwspólnegozelektrowniąanizbiurem

background image

inkasa,imówiłdomajoraWichurskiego:

—Sądzę,żeterazniedługowyjdzienaobiad.Mieliśmyinformacje,żestołujesięwbarze

„Albatros".

—Dobrze—odparłmajorinacisnąłguzikdzwonkanabiurku.Wdrzwiachpojawiłsięmężczyznaw

cywil​nymubraniu.—Sierżancie—powiedziałdoniego—samochódnaKościuszki,takjakbyło
umówione.Iniechczekają.

—Takjest—mężczyznaodwróciłsięizniknąłzadrzwiami.Wkilkaminutpóźniejniepozorna

czarna„cy​tryna"staławodległościstumetrówoddomupodnume​remsześć.Kierowcadrzemał,rozparty
natylnymsiedze​niupasażerwidocznienakogośczekał.

Nakrótkoprzedgodzinądrugąskrzypekwreszciewy​szedłzkamienicy,mrużącoczywostrymświetle

lipco​wegosłońca.Byłprzeraźliwieblady,ziewałiprzecierałspuchnięteodsnupowieki.Mimoupału
miałnasobiewełnianąmarynarkęiflanelowespodnie.

Powłóczącnogami,skierowałsięwstronę„Albatrosa".Zanimpodążyłwywiadowcazbramypo

drugiejstronieulicy.Samochódnieruszyłzmiejsca.Jegorolajeszczenienadeszła.Mogłazresztąwcale
nienadejść,tozależałoodwielunigdynieprzewidzianychokoliczności.

Z„Albatrosa"Mayerpowlókłsiędopobliskiejkawiarniisiedziałwniejażdogodzinysiódmej

wieczorem,czymzdenerwowałswojego„opiekuna".Wywiadowcanielubiłkawiarni.

Dochodziłaósma,kiedyskrzypekwreszciewróciłdodomu.Tymrazemszedłspiesznie,cochwila

spoglądałnazegarek,byłczymśwyraźniezaniepokojony.Wchwilikiedywpokojunaczwartympiętrze
zapaliłosięświatło,dobramydomuwchodziłstarszy,siwypan.ByłtoKrawczyński.

„Ciekawe"—pomyślałwywiadowca.Przyklejonyniemaldomuru,niespuszczałoczuzoknana

najwyższympiętrze.

Alechybanicstrasznegotamsięniedziało.Popółgo​dzinieKrawczyńskiopuściłkamienicę,aw

kilkaminutpóźniejwokniezgasłoświatło.Byłtoponiedziałekitegowieczoruskrzypekniegrałw
restauracji„Bajka"...Orkie​stramiała„fajrant".

—Zgadzasię—rzekłmajordokapitanaZientary.—Zakrzewskizłapałwpociągudobrą

informację.TenfacetzKolnadostałodKolińskiegopolecenie,abypogadałzeskrzypkiemizrobiłto
dzisiaj.

—ANowakowskidołożyłresztę—roześmiałsiękapi​tan.—Kolińskikazałprzecieżskrzypkowi

byćdzisiajwieczoremwdomu.Właśniepoto.Ciekawe,coonpije...

—Skrzypek?Właśnie,teżsięnadtymzastanawiałem.Topowiedzenie,żeniedostaniejużanikropli,

wskazywa​łobynaalkohol,aletoznówniemasensu.WódkęMayermożekupićwkażdymsklepie
monopolowyminiktmujejniebędziewydzielał.

—Onpodobnowyglądananarkomana.Więcmożemorfinawfiolkach?Albojejpochodne?
—Nieprzepuszczam.Tobychybapowiedział:anijed​nejfiolkiczyanigrama.Jamyślęoczymś

innym.Wiecie,tunaŚląsku,gdzieśodroku1930ażdowojnymasowonarkotyzowanosięeterem.Eter
piłycałewsie,oddzieciszkolnychpocząwszyażdostarców.Byłyfakty,żepojonoeteremkilkuletnie
dzieci.

—Cóżzaohyda!Dzieciomdawaćnarkotyki...
—Zresztą,nietylkonaŚląsku.WokolicachCzęstocho​wy,naPodkarpaciu,anawetpodWarszawą,

zwłaszczawpowiatachsochaczewskimigostynińskim.

—Skądonibralityleeteru?
—Przemyt.PrzeważniezNiemiec.Tobyłtakiwodnyroztwór,nazywaligo,zdajesię,anodyną.
—Myślicie,żewprzypadkuskrzypkachodziłooeter?
—Tak.

*

background image

PorucznikNowakowskialiasinżynierKowalskizatrzy​małsięwkorytarzu.Ktośnaniegozawołał.

Byłtokie​rownikKoliński,uśmiechnięty,wyraźniezadowolonyzespotkania.

—Dzieńdobry,kochanypanieinżynierze!—powitałgowesoło.—Dobrze,żepanaspotkałem.Pan

jużwy​chodzi?

—Oczywiście.Przecieżjużpopracy.Aleskądpantusięwziął?
—Przyjechałemponowezamówienia.Właśnie—obej​rzałsię,ściszyłgłos,ująłNowakowskiego

poufalepodramię—właśniewtejsprawiechciałemzpanem...alemożewyjdziemy?Zaproponujępanu
małyspacer,dobrze?Dziśniemaupału,potejburzyprzyjemniesięochłodziło.

—Bardzochętniesięprzejdę—odparłporucznik.—Dobrzetakrozprostowaćnogipo

całodziennymsiedzeniuwbiurze.

Wyszlizterenuhuty,kierującsięwstronędrogiwio​dącejdolasku,idalej—doosiedla.Kiedy

oddalilisięjużnatakąodległość,żeniktniemógłichsłyszeć,Kolińskirozpocząłnapozórswobodnym
tonem:

—Myślałem,żepanzadzwonidomnieponaszymmi​łymwieczorzew„Bajce"...Miałemdlapana

pewnekon​kretnepropozycje,toznaczypracęzleconąwnaszejspół​dzielni.

—Naprawdę?—Nowakowskispojrzałnamówiącegozeskruchą.—Jawiem,tobrzydkozmojej

strony,alepoprostuwciągutychdwóchdniniemiałemzupełniewol​negoczasu.Razzresztądzwoniłem
—skłamałgładko—alepanaakuratniebyło.

—Pewniewyszedłem.Wdzialezbytujestmnóstwosprawdozałatwienianamieście.
Zubitejdrogiskręciliwgłębokipiachszerokiegopol​negotraktu.
—Wnaszejspółdzielni—odezwałsięKoliński—ma​mywtejchwilisporomateriałudoobróbki.

Gdybynaprzykładhutazamówiłaunaspoważniejsząpartięogro​dzeniaterenu,todysponujemy
doskonałąsiatkązespec​jalnieodpornegodrutu,antykorozyjnego.Postarałemsięotęsiatkęwłaśniez
myśląohucie„Nadzieja".Potrzebnewamjestnaprawdęsolidneogrodzenie.

—Mapanzupełnąrację—odparłNowakowski,abycośpowiedzieć.
—Mamyteżwszystkiemateriałypotrzebnedoobudo​wylaboratoriumhuty.Obudowyirozbudowy,

bo—jaksłyszałem—laboratoriumsięrozbudowuje.

Mówiącto,niepatrzyłnaporucznika,atonjegogłosubyłprawieobojętny.
—Owszem,mamytenzamiar—przytwierdziłNowa​kowskitakimtonem,jakbybyłnaczelnym

dyrektoremhuty.Kolińskiuśmiechnąłsięprzelotnie.

—Gdybywięchutadałanamtezamówienia—kon​tynuował—to,panrozumie,spółdzielnia

wyrabiadużowiększyplan,azatymidziewysokapremia.Nocóż,każdychcezarobić.Zresztą,
ponadplanowaprodukcjanawettakmałejplacówkijakspółdzielnia„Mechanik"tojeszczejedenkrokna
drodzedosocjalizmu.

„Świnia"—pomyślałporucznikpoprostu.Ipowiedział,powściągającgniew:—Bardzoładniepan

towywniosko​wał.

Kolińskispojrzałnaniegouważnie,alewtwarzyinży​nieraKowalskiegoniedojrzałironii.„Głupi

smarkacz"—pomyślałpobłażliwie.

—Jakokierownikdziałuzbytuizaopatrzeniajestembardzozainteresowanytym,abyspółdzielnia

przekroczyłaplan.Oczywiście,nieprzeczę,żewkonsekwencjitegoprzekroczeniamojezarobkirównież
siępowiększą.Itakbyćpowinno.

—No,topansobiesprawiwtymrokuładnyurlop—rzekł,porucznikznutążaluwgłosiei

westchnął.

—Widzipan,aletojestcałkowiciezależneoddyrekcjihuty,czydamitozamówienie,czynie.

Gdybywięc...panrozumie,gdybyktośpodsunąłdyrektorowitakąmyśl...Niejesteśmyprzecieżdlawas
jakąśobcą,nowąfirmą.Pracujemyzhutąoddłuższegoczasu,apracujemyszybkoisolidnie.Zresztą,nie

background image

tylkouwas;whucie„Maria"wy​konywaliśmycałyszeregzamówieńidyrektorbardzobyłznas
zadowolony.Możnasprawdzić.

—Wierzępanu.
Doszlidopierwszychzarośli,zaktórymizaczynałsięlasiparów.Kolińskiniezauważył,że

porucznikjakbymachinalniekierujeichkrokiwstronęparowu.

—Laboratoriumnaprawdęsięrozbudowuje—rzekł,zrywającpodrodzejakąśgałązkęibawiącsię

niąodnie​chcenia.—Sądzęwięc,żetakiezamówienie...—urwał,przystanął.Kolińskizatrzymałsię
również,niezwracającuwaginamiejsce,wktórymsięznajdował.

Porucznikrozglądałsiędokoła,atwarzjegomiaładziwnywyraz.
—Cosięstało?'—spytałkierownik,dostrzegającwreszciezaniepokojenieswegotowarzysza.—

Zgubiłpancoś?

—Nie.
—Nowięc?Zacząłpanmówićozamówieniu...
—Chodźmystąd!—Nowakowskiodwróciłsięener​gicznymruchemipociągnąłKolińskiegoza

sobą.—Na​wetniezauważyłem,gdzieśmyzaszli.

Kolińskirozejrzałsiędokołazroztargnieniem.
—No,niewiepan?Przecieżtutaj,wtymparowie,technikznaszejhuty,no,Bakier...popełnił

samobójstwo.

—Ach,tak.Cośsłyszałem.Nieznałemgoosobiście,aleparęrazywidziałem.Okropnahistoria.To

tutajbyło?—Obejrzałsięnaparów,odktóregojużsięoddalali.—Wiepan,naprawdęniemogędodziś
zrozumieć,dlaczegoonsięzabił.Żona,dziecko,nieźlepodobnozarabiał...

—Cośniecośnatentematsłyszałem—porucznikzro​biłtajemnicząminę.--Podobno,takmówiąw

hucie,miałdrugiedzieckoznieprawegołoża.GdzieśwDąbro​wieGórniczej.Widoczniesytuacja
życiowatakmusięfatalnieułożyła,żechłopniewytrzymałiskończyłzsobą.

—Pewnietakbyło.Alezacząłpanmówić...
—Nierozumiemtylko—przerwałmuNowakowski—jakonpotrafiłpołknąćnaraztrzydzieściczy

czterdzieścitabletekluminalu.Przecieżtodiabelniegorzkie!

—Lubiłwypić,towwódceniepoczuł.Więcsądzipan,żetakiezamówieniebyłobymożliwe?
—Sądzę,żetozupełniemożliwe—odparłzwolnaoficer,alemiałnamyślizupełniecośinnego.
—Będęzpanemszczery:bardzomizależynatakimzamówieniu.Jajestemrównieżczłonkiem

zarządunaszejspółdzielni,mamudziałwzyskach.Mówięotwarcie,prze​cieżniczłegowtymniema.
Jeżelipanmitoprzeforsujeudyrektora,to,wiepan...unasjesttakażyciowaprak​tyka,apanmłody,
dopieropostudiach,topantychrze​czyniezna.Alesądzę,żejakieśdwadzieścia,nawetidwa​dzieścia
pięćprocentzmojegoosobistegozarobkupo​mogłobypanuwurządzeniusobieładnegourlopu.Chcę
podkreślić,żetozmojegozarobku,niespółdzielni,bowówczastobybyłykantyinieprzyszłobymi
nawetdogłowy,abypanucośpodobnegoproponować.

Nowakowskispojrzałnaniegozdobrzeodegranymzmieszaniem.
—Niewiem,czymógłbymtak...zpanazarobku.Niemiałbymsumienia.Przecieżpanwówczastraci

częśćzaro​bionychpieniędzy.

Kolińskimachnąłrękązwyraźnymzniecierpliwieniem.
—Tymsiępankrępuje?Przecieżjakpanusięudawy​robićdlamnietakiezamówienie,tojanatym

dobrzezarobię,aniestracę.Mójudział—zawahałsię,niechciałtegopodkreślać—no,jednym
słowem,niechpansięnieobawiainiemażadnychwyrzutówsumienia.Spółdziel​niatoniehuta,unassą
innezarobki.

—Dobrze.Pogadamzdyrektorem.
—Onmadopanazaufanie,prawda?
—Chybatak,boodpierwszegosierpniakierujemniedotajnegolaboratorium.

background image

—No,widzipan.Myślę,żenamsiętowszystkomożedobrzeułożyć.Musipansolidniew

laboratoriumpopra​cować,żebytozaufaniewdyrektorzeutrwalić.

—Szczerzemówiąc,totrochęwięcejforsybardzobymisięprzydało.Mamsiostręnastudiach,

posyłamjejcomiesiącpotoweswojejpensji.Ojciecniemożejejnicdać,bojestnaemeryturze.

—Wiepanco?—Kolińskizawahałsię,potemsięgnąłdokieszeniiwyjąłportfel.—Tobardzo

proste.Mamwtejchwiliprzysobietrochęgotówki,dampanunapo​czątekcztery—poprawiłsięszybko
—pięćtysięcy.

—Napoczątek...czego?
—No,jakże:naszejwspółpracy!Proszę—podałmuzwitekbanknotów.—Niechpansięliczyz

tym,żedwa​dzieściaprocent,tomożebyćparokrotniewięcej.Ajakpanjużporozmowiezdyrektorem
będziewiedział,coijak,towykombinujędlapanajeszczezdziesięćkawał​ków.

PaninżynierKowalskizlekkimuśmieszkiemschowałdokieszenibanknotyipowiedział:
—Wiepan,tylepieniędzynaraz,tojeszczenigdyniezarobiłem.
—Bopandopierozaczyna.
„Atykończysz"—pomyślałporucznikinicnieodpo​wiedział.

*

SkrzypekKarolMayermiałtegodniaspororoboty.Odpiątejdoósmejwieczoremgrałwmałym

zespolekame​ralnym,zorganizowanymoddwóchtygodniwkawiarni„Casablanca",potemmiałtylkotyle
czasu,abycośzjeśćirozmasowaćobolałepalce,ijużtrzebabyłognaćdo„Bajki",nanocnewystępy
orkiestry.

Toteżw„Casablance"starałsię,oiletylkomógł,mar​kowaćgrę.Tutajniemiałżadnychsolówek,

publicznośćzresztąbyłahałaśliwa,niezwracałauwaginarepertuar,rzadkokiedybiłabrawo.Niewanto
byłosięwysilać.

Najakąśgodzinęprzedzakończeniemwystępówtejlichejimitacjizespołujazzowegodokawiarni

weszlipo​rucznikZakrzewskiijedenzwywiadowcówgrupy„C".Siedliprzybocznymstoliku,takaby
mócobserwowaćorkiestrę.Zakrzewskiniespodziewałsiędziśżadnychrewelacji,byłnawettrochę
zdziwiony,żeotrzymałpole​cenieinwigilacjiMayerawkawiarni,aniew„Bajce".Spokojniewięc
mieszałcukierwkawie,odniechceniarzucającokiemwkierunkuzespołu,kiedycośzwróciłojego
uwagę.

Doskrzypkapodszedłkelneriszepnąłmuparęsłówdoucha.Mayerwzruszyłniecierpliwie

ramionami,odło​żyłinstrumentnafortepianizszedłzpodium,kierującsięwstronęszatni.Porucznik
wiedział,żetamjesttelefon.

Odczekałkilkasekund,poczymwstałiwyjmującport​felpodszedłdoszatniarza.
—Paczkę„Giewontów"proszę.Albo,zaraz...—udał,żesięnamyśla,lustrującwzrokiemkolorowe

paczkizpa​pierosami,rozłożonewoszklonympudle.

—Możeamerykańskie?Węgierskie,bułgarskie?—uprzejmieproponowałszatniarz.
Mayerrzeczywiścierozmawiałzkimśprzeztelefon.Mówiłtylko„tak"albo„nie",wreszcierzucił

zdenerwo​wanymtonem:

—Przecieżgramtutajdoósmej,niemogękolegomrobićkawałów!...No,alepanwieotym,nie?...

Tak,gramw„Bajce",przecieżdziśnieponiedziałek...Dobrze,będęwdomu.Aletylkododziewiątej
trzydzieści,potemmuszęwyjść...Dowidzenia.

Odłożyłsłuchawkę.Jegoblada,jakbyspuchniętatwarzmiaławyrazgłębokiejtroski.Chwilęstał

nieruchomo,pa​trzącprzedsiebieniewidzącymspojrzeniem,wreszcieocknąłsię,kaszlnął,zakląłi
zrezygnowanypowlókłsięnasalę.Zakrzewskizdecydowałsięnawęgierskiepapierosy,wróciłdo
stolika,powiedziałwywiadowcy,abyniespusz​czałskrzypkazoczu,asampoparuminutachstałjuż

background image

przedmajoremWichurskim,opowiadającmu,cousłyszał.

Majorrozmyślałprzezparęminut,gryzącnerwowodolnąwargę.Mayerowiktośkazałbyćwdomu

wieczo​rem.Jużraztakbyło,wówczasodwiedziłgoKrawczyński.Napewnonieskładałmukurtuazyjnej
wizyty.Skrzy​pekbyłzdenerwowany,wystraszony.Ktomiałdoniegoprzyjść?...

—Zdajesię,żetegofacetabędąchcielizałatwić—odezwałsięZientara,którysiedziałwkącie

pokoju.

—Sądzę,żemaszrację.Idlatego...Poruczniku,poproś​ciedomnietowarzyszyzgrupy.Jak

najszybciej.

Kiedyzebralisięwszyscy,niewyłączając„inżyniera"Nowakowskiego,majorpowiedział,patrząc

uważniepoichtwarzach:

—Kończymy,towarzysze.Wyglądanato,żesprawypotocząsięterazbardzoszybko.Mamyjuż

pomoczCen​trali,mamypracownikówisamochody.Abynietracićczasu,przydzielamnatychmiast
zadania.Dzielimysięnatrzygrupy.Pierwsza,podkierownictwemporucznikaNowakowskiego...
weźmieciedwóchpracownikówzesobą,dowaszejdyspozycjibędziejedenwóz,kierowcaipra​cownik.
Zadaniemacietakie:okołogodzinydwudziestejpierwszejtrzydzieścialboniecowcześniejdo
mieszkaniaMayeraprzyjdziektośztejsiatki...Wydajemisię,żeKoliński.Trzebaobserwowaćdomna
Kościuszkisześć.Jaktylkowyjdzie,wywejdzieciedokamienicy.Mayerchybawamotworzy,niebędzie
sięspodziewałkogośinnego,zresztąwaszarzecz,jaktozałatwicie,alemaciewejśćdoniegoi
przywieźćgotutaj.Wszystkojasne?

—Tak,majorze—odparłNowakowskispokojnymgło​sem.—Chciałbymtylkoprzedtemoddaćwam

dodepo​zytutepieniądze—tomówiąc,wyjąłzportfelupięćty​sięcyipołożyłnabiurku.

—Cotojest?—spytałWichurskizezdziwieniem.
Porucznikuśmiechnąłsię.
—Moja„dola"acontowspółpracyzpanemKolińskim—odparł.
—Dobrze.Zdamytopotemprokuratorowi.Drugagru​pa—Wichurskizwróciłsięwstronękapitana

—podwaszymkierownictwemotejsamejporzezdejmieKrawczyńskiego.Mamyinformacje,żewtej
chwilisiedzionwprywatnymwarsztacieprzyulicyTrzeciegoMajadwa,kończyprzeprowadzaćim
bilans.Lepiej,żebyścietozro​biliniewwarsztacie.Prawdopodobniebędziepotemszedłnadworzec
albodoswegopokojusublokatorskiego.Weź​miecierównieżdwóchpracownikóworazdrugisamochódz
kierowcą.Chceciewięcejludzi?

—Nie.Starczy.
—Trzeciagrupa,podmoimkierownictwem,zdejmieKolińskiego.
Ewaspojrzałananiegozniepokojem.Otworzyłausta,jakbychcąccośpowiedzieć,alemajorjuż

mówiłdalej:

—Zrobimytowjegomieszkaniu.Potrzebujęwięcejludzi.Sądzę,że—zastanawiałsięchwilę—że

trzech.SamochóddostanęzKomendyWojewódzkiej.Tak...Po​rucznikJasińskaiporucznikSkowroński
zostajątutaj.Wraziejakichkomplikacji,wy—zwróciłsiędoSkowrońskiego—bierzecieresztę
pracownikówiprzychodzi​cie,gdziebędziepotrzeba,aEwakontaktujezesobągrupyiewentualnie
zawiadamiaCentralę.Tegoostatnie​gowolałbymuniknąć.Chybawostateczności.

Niewyjaśnił,comiałnamyślimówiąc„ostateczność".Itakrozumieli.
Spojrzałnazegarek.
—Dochodziwpółdodziewiątej,Zaczynamy,towarzysze.Araczej,takjakpowiedziałemna

początku:koń​czymy.

*

ZdomuprzyulicyKościuszkisześćwyszedłKoliński,rzuciłokiemdokołaioddaliłsięwstronę

background image

parku.Wmi​nutępóźniejdodrzwimieszkaniaKarolaMayeraktośzadzwonił.

—Ktotam?—spytałskrzypekprzezdrzwi.
—Z„Bajki"—odparłNowakowskiniedbałymto​nem.—Niechpanotworzy.
Szczeknąłzamek.ZanimMayerzorientowałsię,kimsącitrzej,mężczyźniweszlijużdomieszkania.
—Co?Ocochodzi?—Byłterazwyraźnieprzestraszo​ny.—Kimjesteście?
—Niechpansiada—poruczniklekkopopchnąłgowstronęfotela.—Iniechpansiętaknietrzęsie

zestra​chu.Tonienaspowinienpansiębać,panieMayer.

Wyjąłlegitymacjęsłużbową,podsunąłmupodnos,po​temusiadłnaprzeciwipatrzącnaotępiałą

twarzskrzyp​ka,pokiwałgłową.

—Ech,człowieku!Potrzebnecitobyło?Ilepanmalat?
—Trzydzieścipięć.Aleocochodzi?
—Trzydzieścipięć...Zupełniemłodyfacet,ajużsięwybieranatamtenświat.
—Ja?!—krzyknąłMayer,zrywającsięzkrzesła.
—Siedźpan,siedź.Takichrzeczylepiejsięsłuchanasiedząco.—Spoważniał,patrzyłterazna

skrzypkasuro​wo.—Pansobienaprawdęniezdawałsprawy,żeonichcąpanasprzątnąć?Takjak
pańskiegokolegępo...no,pofachu,wpewnymsensie.OBekierzepanniesłyszał?

—Tobył...cośsłyszałem,koledzymówili.Cizorkie​stry.Jedenmieszkałwsąsiedztwietego

Bekiera.Aleonprzecieżsamsięzabił?

—Aha,rzeczywiście.Ładnie„sam"...Panateżtocze​kało.PocoKolińskituprzychodził?
—Mieliśmysięjutrospotkać.
—Tu?
—Tak...—NaglespojrzałnaNowakowskiegozprze​rażeniem,zacząłsiętrząśćzestrachu.—Pan

mówi,żeon...Ajachciałem...Panie!—Schwyciłoficerazarękawmarynarki,zacząłwołaćszybko,
corazgłośniej,łykającwyrazyiśliniącsię:—Jawszystkopowiem,ja...wiem,oniobaj...japowiem,on
midawałeteritymmnietrzy​małprzysobie...Niemogłemnigdziedostaćeteru,totakjakmorfina,musi
siępić,jaksięrazzacznie...

—Dziśpanuteżprzyniósł?
—Nie.Jutromiałmiprzynieść...Panie,jawszystkopowiem!Kolińskizostawiałmi,przeważniew

„Bajce",jakieśmałezapiskiukrytewpapierosach...przekazywa​łemtoKrawczyńskiemu.Alejużdawno
chciałemztymskończyć...tylkoteneter...

*

Krawczyńskipopatrzyłnazegarek.Kwadranspodzie​wiątej.Dosyćnadzisiaj.
Złożyłrozrzuconepapiery,schowałdoteczki.Wyjrzałnakorytarz.Nocnystróżwarsztatudrzemałna

krześle,wkożuchumimoupału.

—PanieWąglik,jawychodzę!—potrząsnąłnimparęrazy,ażstaryzbudziłsię,oprzytomniałiwyjął

klucze,poczymstękającpodniósłsięzkrzesła.

—Dobrejnocy,paniebuchalter.Życzomsobietak​sówka?
—Nie,dziękuję.Dobranoc.
Wyszedłnaulicę.Opięćdziesiątmetrówdalejstałazwygaszonymiświatłamistara„cytryna".Kiedy

księgo​wyskierowałsięwstronętunelu,zwozuwysiadłotrzechmężczyzn,asamochódruszyłpędem,
skręcającpodwia​dukt.KierowcaotrzymałodkapitanaZientarypolecenie,abyobjechaćdokołai
zatrzymaćsięuwylotutunelu,podrugiejstronie.

Krawczyńskiwszedłwmroczny,źleoświetlonytunel.Echogłuchoodbijałokroki,toteżnieodrazu

usłyszał,żektośzanimidzie.Ledwieobejrzałsię,stałjużpomiędzynimiiunosiłręcedogóry,więcej
zdumionyniżprzestra​szony.Pomyślał,żetorozbójulicznyiucieszyłsię,żemanasobiestareubranie,a

background image

wportfeluniewięcejniżkilka​dziesiątzłotych.

Kiedyjednakkazalimuwejśćdosamochodu,poczułniepokój.Ktotojesticzegochcą?—usiłował

zrozumieć.Nieodpowiadalinażadnepytania,toteżpochwiliumilkł,starającsięwywnioskowaćpo
kierunkujazdy,dokądgowiozą.

Niepozorna„cytryna"rozwinęłanaszosienieprawdo​podobnąszybkość.Zientaraspieszyłsię.Chciał

załatwićzKrawczyńskimiszybkowrócićdoKatowic.Ponajgroź​niejszegoprzeciwnikamajorwybrał
sięosobiścieiZientarapoprostubałsięokonsekwencjetejdecyzji.Wie​dzielijuż,żeKolińskinie
przebierawśrodkach.

ZatrzymalisięprzeddomkiemKrawczyńskiegoztakąenergią,żewózniemalzaryłkołamiwpiasku.
—Niechpanwychodzi—odezwałsiękapitan.—Uprzedzamtylko:żadnychsztuczek.Niebędziemy

sięzpanemcackać.

—Możenareszciedowiemsię,zkimmamprzyjem​ność?!—wybuchnąłKrawczyński,dławiącsięz

gniewu.—Wiozączłowiekajakbarana,dobrzejeszcze,żeniezwiązali...Odowamchodzi?

Alenieotrzymałodpowiedzi.
Zatopółgodzinypóźniej,kiedynastrychu—posta​rannymopukaniuścian—któryśz

wywiadowcówwyjąłkilkacegieł,apotemzukrytegootworuwalizkęzradio​stacją,kapitanZientara
przyjrzałsięblademujaktrupKrawczyńskiemuipowiedziałprzezzęby:

—Terazjużpanwie,ocochodzi.

*

RomanKolińskiwchodziłpowoliposchodachdomu,wktórymmieszkał.Dombyłstary,schody

wysokieimę​czące,toteżkierownikprzystawałnakażdympiętrze,od​dychającgłęboko,abyuspokoić
bicieserca.

Wreszciebyłjużprzeddrzwiamiswegomieszkania.Do​chodziładziesiąta.Wyjąłzkieszenipęk

kluczy,zprzy​zwyczajeniarozejrzałsię—naschodachniebyłonikogo.Otworzyłdrzwi.

Zapaliłświatłowprzedpokoju,rzuciłpłaszcznastolikprzedlustrem.Zbocznejkieszeniwyciągnął

pistolet,ma​łymkluczykiemotworzyłprawieniewidocznąskrytkęwścianieischowałbroń.Pomyślał,że
trzebajeszczeprzygotowaćszyfrówkę.Krawczyńskimiałjutronadawać.

Ziewnął,rozluźniłkrawatirozpiąłguzikkoszulipodszyją.Byłogorąco.Przezchwilęstałw

przedpokoju,za​stanawiającsię,czyiśćdokuchniizaparzyćkawy,czyprzedtemotworzyćoknaw
pokoju.Zdecydowałsięwresz​cienatodrugie.

Kiedyprzekręciłkontaktijasneświatłozalałopokój,ujrzałmężczyznęsiedzącegowfotelu

naprzeciwkodrzwi.Drugi,zpistoletemwymierzonymwKolińskiego,stałpodoknem,trzeci—również
zbroniągotowądostrzału—wysunąłsiębezszelestniespozajegoplecówizagradzałmuterazdrogędo
wyjścia.Czwartyopierałsięlekkoobiurko,prawąrękętrzymałwkieszeni.

—Dobrywieczór,„Czarny"—powiedziałmężczyznawfotelu.
Kolińskimilczał.Toostatniesłowozaskoczyłogoniemniejniżsamfakt,żetutajweszli.Przezparę

sekundzdawałomusięnawet,żetojegodawnikoledzyzbandy.Dlaczegojednakmierządoniegoz
pistoletów?

Milczał.Czekał,ażczłowiekwfoteluznówsięodezwie.Wiedział,żewszelkadrogaucieczkijestw

tejsytuacjiniemożliwa.

Aletamcirównieżmilczeli.NerwyKolińskiego,napiętedoostatnichgranit,niewytrzymały.W

pewnejchwiliruchemszybszym,niżmożnasiębyłotegospodziewać,sięgnąłdowewnętrznejkieszeni
marynarki.Pamiętał,żebrońschowałprzedtemwskrytce,sądziłjednak,żektó​ryśznichsięprzestraszyi
cofnie,awówczas...Aleczyjeśsilneręcechwyciłygozaprzegubdłoni,wykręciłydotyłu.Brzęknęły
kajdanki.

background image

—Trochęsiępanzmieniłodtamtychczasów,porucz​nikuMalinowski—odezwałsięmajor

Wichurski,podcho​dzącbliżejiwpatrującsięwjegotwarz.—Nicdziwnego,żeniemogłapanapoznać
nafotografii.

—Kto?—spytałzmimowolnymzdziwieniem.
Majorpominąłtopytanie.
—Kimjesteście?Mamchybaprawowiedzieć...
Wichurskiwyjąłlegitymację.
—Służbabezpieczeństwa.Zobaczymyteraz,czympansięnaprawdęzajmuje,paniekierowniku

działuzbytuspółdzielni„Mechanik".Sierżancie,przystępujemydorewizji.

Znalezionopięćpustychfiolekpoluminalu,tejsamejfirmycofiolki,któreleżałypodteczkąBekiera.

Znale​zionorównieżpłaską,turystycznąflaszkęzwódką,którąnastępniepoddanoanalizie.Analiza
wykazała,żewwódcerozpuszczonookołopięćdziesięciutabletekluminalu.

Zeskrytkipracownicykontrwywiaduwyjęlipistoletzamunicją,azukrytejszufladybiurka—szyfr

ostatnichdwóchmeldunkówszpiegowskich,którychniezdążyłjużzniszczyć.Byływiernymodbiciem
dokumentówznalezio​nychwbiurkuBekiera.Niebyłojużterazżadnychwąt​pliwości.

*

Wostatnichdniachsierpniadoogródkakawiarni„Wilanowska"przyplacuTrzechKrzyżyweszła

EwaiWi​churski.Obojeopaleninabrąz,wypoczęciiroześmiani.Zajęlistolikzwolnionywtejwłaśnie
chwiliprzezmłodą,jasnowłosądziewczynęichłopca,zwidocznymuwielbie​niemwpatrzonegow
partnerkę.

Wichurskiodprowadziłichwzrokiem,anastępniespoj​rzałnaEwętak,żezmieszanaopuściłagłowę.

Przedłuża​jącesięmilczenieprzerwałakelnerka:

—Słucham,copaństwupodać?
Zamówilipodwójnąporcjęlodówikawę.PoodejściukelnerkiWichurskiznówspojrzałnaEwęi

powiedział:

—Ewo,jużdawnochciałemci...
—Dzieńdobry,paniEwo,dzieńdobry,majorze—przerwałimznajomygłos.
Przystoliku,wjasnymgarniturze,zpłaszczemprze​wieszonymprzezramię,stałZakrzewski.
Wichurski,ukrywającniezadowolenie,wskazałmukrzesło,
—OddawnapanwWarszawie?—spytałaEwa.—Urlopczysprawysłużbowe?
—Todrugie.Wybierałemsięnawetdopana,majorze,abypodziękowaćpanuzawnioseknamój

awans.

—Towinszujemypanu—powiedziałaEwa;Wichurskibyłdziwnieroztargniony,milczał,jakgdyby

niesłyszał,comówiZakrzewski.

—Dziękuję—uśmiechnąłsięświeżomianowanyka​pitan.—Aleprzyokazji,majorze—ściszył

głos—jakwyglądawtejchwilisprawa...sprawatejsiatki?

—Prokuraturawojskowakończyśledztwo.Niebyłopana,kapitanie,wkońcowejfazienaszej

roboty,dlategonieznapanszczegółów.Okazałosię,żepanK.otrzymałzadaniezorganizowaniakilku
siatektegotypuwprze​myśle.Hutycynkowe—tobyłajegopierwszapoważ​niejszarobota.

—Toznaczy,żewporęprzyszliśmy.
—Tak.RolaKrawczyńskiegoograniczałasiędoodbie​raniameldunkówodswego„szefa"i

przekazywaniaichumówionymszyfremdoośrodkadyspozycyjnegozagranicą.Częśćmateriałów,
dotyczącychniedoszłychpracow​nikówsiatki,przesłaliśmydowaszejKomendy.Będziepan

zresztąpewnienaprocesie?
—Sądzę,żetak.Chybaudamisięzwolnićnakilkadni.

background image










Epilog


Byłapóźnajesień.Tegodniaodwczesnegoświtupadałulewnydeszcz.Ranekwstałciemny,posępny,

prawdziwielistopadowy.

WsaliWojskowegoSąduOkręgowegowKatowicachowpółdodziewiątejbyłojeszczepusto.Tylko

sekretarzsądu,sierżant,magisterprawa,układałnastoletrzyto​myakt,dokumentyidowodyrzeczowe.
Miałasięodbyćrozprawaprzeciwkoszpiegom.

Dopokojunaradcochwilazaglądałktośwmundurzewojskowym.Nakilkaminutprzeddziewiątą

weszlitamdwajoficerowie.Młodszystopniemiwiekiemzwidocz​nymszacunkiemzwracałsiędo
kapitanaoczerstwejtwa​rzyiłysawejczaszce.

—No,aleobrońcaniebędziemiałżadnegopunktuza​haczenia—mówiłporucznik,poprawiającpas

namun​durze.—Przecieżtuniemażadnychokolicznościłago​dzącychinasz...

—Myliciesię,kolego—przerwałkapitan.—ObrońcąjestadwokatNowakiewicz,atenzawszecoś

musiwyciąg​nąć.Znajdziejakiśfakt,którywłaściwieniemażadnegoznaczenia,alewjegoustachurasta
dorangizasadniczegoproblemu.Potrafiprzytymtakwyprowadzićtorozumo​wanie,żewefekciegroźny
przestępcastajesięraptemniewiniątkiem,zaplątanymwjakieś„czarne"moce...Ech,znamjadobrze
tegonaszegomecenasa!—uśmiechnąłsiężartobliwie.

Porucznikniedawałjednakzawygraną.
—Dobrze,obywatelukapitanie...aleprzecieżadwokatniemożewtejsprawie,wobectak

przekonywają​cychfaktówitakoczywistejzłejwolipróbowaćdoszuki​waćsięjakichśokoliczności
łagodzących.Chybatylkoprzyznaniesięoskarżonychdowiny...Przyznalisię,bocoimwłaściwieinnego
pozostaje?Przecieżtonieprocesposzlakowy.Dowodyleżąnastolesędziowskim,sprawajestjasnajak
słońce.Kwalifikacjaprawnamożetubyćtylkojedna.

Młodyporucznikbyłbardzoprzejętyswojąrolą.Nicdziwnego.Byłatojednazpierwszychspraw,w

którychbrałudziałjakosędzia.Natomiastkapitan—doświadczo​nyiwyrobionyżyciowoczłowiek—
znałdobrzearkanawymiarusprawiedliwości.Znałtakżeadwokatów...Spo​kojnieirzeczowotłumaczył
więcterazmłodszemukole​dze,żemogąnawetwtakoczywistejsprawiezajśćnie​przewidziane
okoliczności,którepotrafiączasemwyskoczyćwtrakcieprocesuniczymdeusexmachina."

—Sędzia—mówiłkapitan—niemożesięsugerowaćsprawą.Azwłaszczaniewolnomu

przesądzaćnapodsta​wiezgóryprzyjętegozałożenia.

Dopokojunaradwszedłstarszy,siwypodpułkownik.
—Dzieńdobry,koledzy—odpowiedziałoficerom,któ​rzynajegowidokpodnieślisięzkrzeseł.—

Czywszystkoprzygotowane?

—Tak—odparłkapitan.—Czekamytylkonadowie​zienieoskarżonych.

*

Naławieoskarżonych,wasyściekilkupodoficerówKor​pusuBezpieczeństwaWewnętrznego,

siedziałodwóchmężczyzn.Pochylony,zespuszczonągłową,tęgawybrunetpodniósłsię,gdysędzia

background image

powiedział:

—OskarżonyRomanKoliński,proszępodaćdokładnepersonalia.
Poodczytaniuzarzutówprzewodniczącysąduprzystąpiłdotejczęścirozprawy,którawsuchym

prawniczymjęzykunazywasięskładaniemwyjaśnień.

—Czyoskarżonyprzyznajesiędowiny?
Kolińskinieodrazuodpowiedział.Wpatrzyłsięniewidzącymspojrzeniemwkątsali,myśląc:poco

towszyst​ko?Wiedział,żeprzegrał.Byłszpiegiem.Byłmordercą.Pochwilijednakprzyszłomunamyśl,
żemożewjakiśsposóbudasięzłagodzićostrośćtychnajcięższychprzestępstw.Czyjednaksięuda?...
Szpiegostwo,zabójstwoBekiera,które—czegosięniespodziewał—zostałomucałkowicie
udowodnione...UsiłowaniezlikwidowaniaMayera...

—Przyznajęsię—odpowiedział.
Sądzacząłpytaćterazojegożycie:okresokupacji,udziałwbandzie,okrespowojenny.Koliński

odpowiadałkrótkimi,urywanymizdaniami.

—Feliksiakapoznałemnawsi,wczasieokupacji.Roz​mawialiśmynierazopartyzantceiwreszcie

zorganizowa​liśmywspólniegrupęchłopakówzewsi.

—Partyzancką?—spytałprokuratorzironią.
Kolińskinieodrazuodpowiedział.
—...Chciałempójśćznimidolasu.Aletaksięjakośzłożyło,zanamowąFeliksiaka,żebyliśmyu

kilkuchło​pów...No,zabraliśmyimtrochężywnościipieniędzy...PotemNiemcynasrozbili.Spotkałem
gopowojnie,kiedybyłemwicedyrektoremFabrykiWyrobówMetalowychwRogowie.

—Opowiedzcietoszczegółowo.
—Siedziałemwjakiejśrestauracji.Tam,wRogowie.Naglektośpodszedłdomojegostolikai

zapytał:niepoz​najeszminie?TobyłFeliksiak.Zaskoczyłmniebardzo,bowpierwszejchwili
rzeczywiściegoniepoznałem.Byłmoc​nozmieniony.Potem...zaczęłosięwszystkoodtego,żeparęrazy
dałemmupieniądzeicośtamzałatwiałem.Onsiędowiedział,żejestemnadośćwysokimstanowiskuw
tejfabryce.Pieniądzemuniewystarczały.Musiałemgoprzyjąćdofabryki.Załatwiłemtojakoś,mimoiż
niemiałdokumentów.Pracowałwmagazynie.Któregośdniaprzyniósłmidopodpisudwadokumenty.
Zorientowałemsię,żechodziowywózpewnejpartiitowaru„nalewo".Alemusiałempodpisać,bo
zacząłmnieszantażowaćprze​szłością,zwłaszczaudziałemwbandzieizmianąnazwiskanaMalinowski.
Byłateżjakaśhistoriazsamochodem,niepamiętamjużjaka.

—Jakdoszłodowaszejucieczki?
—Feliksiakkilkarazygdzieśwyjeżdżałnaparędni.Zacząłemsięjużdomyślać,żezałatwiał

wówczasteswoje„lewe"interesy.Kiedywpadładofabrykikontrola,zda​łemsobiesprawę,żeobaj
możemyterazodpowiadać.Feliksiakbyłnatoprzygotowany;powiedziałmi,żeniepo​zostałonamjużnic
innego,jakucieczkazagranicę.Wzią​łemzfabrykisamochód,trochępieniędzyipojechaliśmypod
Szczecin.Zatrzymaliśmysiętamnadwadni.Potemjakiśnieznanymimarynarz,któregowynalazłczy
znałprzedtemFeliksiak,przeprowadziłnasnaniemieckistatekhandlowy.Wtensposóbznalazłemsięw
NRF.Przeztrzymiesiącesiedziałemwoboziedladipisów.Feliksiakawtymobozieniebyło.Kiedy
przyjechałdomniezdwo​macywilami,niewiedziałemzpoczątku,ocochodzi.Za​częlizemną
rozmawiać.Wiedzielioczywiściewszystko.Bardzoszczegółowowypytywaliosłużbęwbezpieczeń​-
stwie.Obiecalimiwtedy,żedoPolskibędęmusiałpoje​chaćtylkonakrótkiokres...

—Ioskarżonytakodrazusięnatozgodził?
—Niemiałeminnegowyjścia.Dziśzdajęsobiesprawęztego,żeFeliksiakumyślnierobiłkantyw

fabryceimniewtowciągał,abyśmypóźniejmusieliuciekać.Tobyłowszystkozgóryukartowane.

—Szkoda,żeoskarżanydopierodziśtozrozumiał.Cobyłopotem?
—PrzezrokbyłemwGardenshafen.Tojestośrodekszkoleniowyjednejzcentralgehlenowskich.
BliskodwiegodzinyKolińskiopowiadałoszczegółachpobytuwGardenshafeniosystemie

background image

szkoleniaszpiegów.Potem,jakbycośsobieprzypominając,dodał:

—Wczasiejednegozzajęćzłamanomikośćnosową.
—Celowo?
—Nie,tobyłprzypadek.Aleonitopóźniejwykorzy​stali.Zrobilimizabiegplastycznytwarzy,

nosiłemodtądokulary,abyzmienićwygląd...Pamiętam,żekiedyFeliksiakprzyjechałdoGardenshafen
poparumiesiącach,niepoznałmnie...PorokuzostałemprzerzuconydoPolski.Pierwszymczłowiekiem,
zktórymmiałemnawiązaćkon​takt,byłKrawczyński...

Siedzącynaławieoskarżonychsiwy,starszypanporu​szyłsięniespokojnie.
PoprzerwieKolińskiopowiadałoswejszpiegowskiejdziałalnościnaŚląsku.Zawahałsiętylkoi

zaciął,gdydoszłodomomentuśmierciBekiera.

—Bakierbyłdlanasniebezpieczny.Chciałnawetnamprzeszkadzać,baliśmysię,żezawiadomi

władze.DlategopostanowiliśmyzKrawczyńskimgozlikwidować.

Siwypanpoderwałsięgwałtowniezławy.
—Tonieprawda!—zawołał.—Jawcaleotymniewiedziałem,Toonsampostanowił,samgo

struł.Potemdopiero...

—OskarżonyKrawczyński,proszęnieprzerywać.Po​tembędzieciemoglimówić.Jakzostała

przygotowanatru​cizna?—sędziaponowniezwróciłsiędoKolińskiego.

—Podgrzałemwódkędojakichśczterdziestustopni,rozpuściłemwniejluminal.
—Skądoskarżanywiedział,jaktosięrobi?
—Uczononastam,wGardenshafen...Nawszelkiwy​padek.
—Ilebyłotegoluminalu?
—Pięćfiolek.
—Ilekażdafiolkazawierałatabletek?
—Dziesięć.
—Skądoskarżonymiałteniemieckietabletki?
—Częśćprzywiozłemzesobąstamtąd,częśćmidostarczono.
—Codalej?
—Przesączyłemroztwórprzezwatę,wlałemdobutelkipowódce.Takiroztwórniemażadnego

smaku.Ontowypiłwlasku,niedalekoparowu.

PorucznikNowakowski,którysiedziałwgłębisaliobokkapitanaZientary,szepnąłmudoucha:
—Dośmiercibędątenlasekpamiętał.Słuchaj,adlaczegonaławieoskarżonychniemaskrzypka?
—Choryjest.Jegosprawabędzierozpoznanaoddziel​nie.
Prokuratorrzuciłokiemnaswójnotesipowiedział:
—Oskarżonymiałusiebiewmieszkaniuprzygotowanątakąsamąilośćluminalu,rozpuszczonąw

alkoholuiwlanądoturystycznej,płaskiejflaszki.GdziechciałtooskarżonypodaćMayerowi?Dlaczego?

—Wjegomieszkaniu,naKościuszki.Mayerteżjużbyłniepewny,zacząłsięłamaćimógłnas

wsypać...

*

WyrokiemOkręgowegoSąduWojskowegoPolskiejRzeczypospolitejLudowejoskarżonyRoman

Kolińskizo​stałuznanywinnymwszystkichzarzucanychmuprze​stępstwiskazanynakaręśmierci.
OskarżonegoWacławaKrawczyńskiegoskazanonakarępiętnastulatwięzienia.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
MIERZAŃSKI Stanisław Kim jesteś Czarny
Michaels Leigh Kim jesteś Święty Mikołaju
PAMIĘTAJ KIM JESTEŚ I DLACZEGO TU JESTEŚ, DUCHOWA WIEDZA, Wyższe Wymiary SWIATŁA - Przekazy
Nie kocham cię za to kim jesteś, S E N T E N C J E
Chrześcijanie, Kim jesteśmy
50 klasykow psychologii Kim jestesmy, w jaki sposob myslimy, co robimy
Kuei Mei Yang Bu Guan ni shi shei Nie ważne kim jesteś
Sandemo Margit Opowieści tom Przyjacielu, kim jesteś
Odkryj kim jesteś Życiowe powołanie, życiowa misja
Kim jestes Test osobowosci ID16 e 0617
20 Przyjacielu, kim jesteś
II c SPOTKANIE KIM JESTEŚ
Rośliny (czyli kim jesteśmy), smieszne dokumenty , txt,
Enneagram a typy osobowosci Dowiedz sie kim jestes
powiedz kim jesteś
Czy wiesz kim jestes Przewodnik po 16 typach osobowosci ID16 16tyos
Kim jesteśmy wizja dysku
Pierdnij a powiem ci kim jesteś VOYK3YXGJFWQH7BP3HS67WGDUKPID552KSN4BVI

więcej podobnych podstron