E-book jest zabezpieczony znakiem wodnym
SARA SHEPARD
BEZLITOSNE
Pretty Little Liars
przełożył Mateusz Borowski
Wydawnictwo Otwarte
Dla
Farrin, Kari, Christiny, Marisy
i
całego wspaniałego zespołu
wydawnictwa
Harper
„Winnych
nawiedza
zawsze podejrzenie”.
W. Szekspir, Król
Henryk
VI. Część trzecia,
tłum. M. Słomczyński
MASZ ZA SWOJE
Czy
kiedykolwiek uszło ci płazem coś bardzo, ale to bardzo złego? Może kiedyś poszłaś na randkę
z przystojniakiem, z którym pracujesz w sklepie z bajglami... i nigdy nie przyznałaś się swojemu
chłopakowi. Albo ukradłaś wzorzysty szal ze swojego ulubionego butiku... a alarm przy drzwiach się nie
włączył. Albo założyłaś anonimowy profil na Twitterze i za jego pośrednictwem rozpuszczałaś ohydne
plotki o swojej najlepszej przyjaciółce... ale nie pisnęłaś ani słówka, kiedy ona obwiniła o to jakąś
kłótliwą dziewuchę, która siedziała przed nią na lekcjach matematyki.
Początkowo każdy
czuje
się bosko, kiedy uda mu się taki wyczyn. Ale z czasem, bardzo powoli,
pojawia się w żołądku to dziwne uczucie. Naprawdę odważyłam się na coś takiego? A jeśli ktoś się
dowie? Strach przed karą może być gorszy niż sama kara, a poczucie winy potrafi zeżreć człowieka
żywcem.
Na
pewno nieraz słyszałaś o osobach, które uniknęły kary za morderstwo, ale zupełnie cię to nie
poruszyło. Czterem dziewczynom z Rosewood morderstwo naprawdę uszło na sucho. Zresztą mają o
wiele więcej głęboko skrywanych sekretów, które nie dają im spać. Na domiar złego istnieje ktoś, kto
zna wszystkie ich ciemne sprawki.
Karma
to nieubłagany przeciwnik. Szczególnie w Rosewood, gdzie nic się nie ukryje.
Dochodziło wpół
do
jedenastej wieczorem 31 lipca w Rosewood, w stanie Pensylwania, bogatym,
sielskim miasteczku oddalonym o czterdzieści kilometrów od Filadelfii. Powietrze wciąż było ciężkie,
duszne, gorące i unosiły się w nim chmary komarów. Idealnie zadbane trawniki wyschły i zbrązowiały,
kwiaty na rabatkach przywiędły, a z drzew spadały spalone słońcem liście. Mieszkańcy niemrawo
pływali w swoich basenach o brzegach z kamienia, jedli lody brzoskwiniowe domowej roboty
sprzedawane na otwartym do północy stoisku przy organicznej farmie albo chowali się w domach,
włączali klimatyzację na cały regulator i udawali, że nagle nastał luty. Co roku przez te kilka dni miasto
nie wyglądało jak z pocztówki.
Aria
Montgomery siedziała na ganku na tyłach domu, powoli masując kark kostką lodu. Właściwie
miała ochotę już iść spać. Towarzyszyła jej mama Ella trzymająca między kolanami kieliszek białego
wina.
– Pewnie
bardzo
się cieszysz, że za kilka dni wracasz na Islandię? – zapytała Ella.
Aria
próbowała wykrzesać z siebie choć odrobinę entuzjazmu, ale w głębi duszy zżerał ją niepokój.
Uwielbiała Islandię – chodziła tam do gimnazjum – teraz jednak wracała na nią ze swoim chłopakiem
Noelem Kahnem, bratem Mikiem i przyjaciółką Hanną Marin. Ostatnio w tym składzie – oraz z dwiema
innymi przyjaciółkami, Spencer Hastings i Emily Fields – pojechali wiosną na Jamajkę. Tam wydarzyło
się coś strasznego, o czym Aria nie mogła zapomnieć.
W
tym samym czasie Hanna Marin pakowała się w swoim pokoju, wyobrażając sobie Islandię. Czy
kraj zamieszkany przez dziwnych, bladych, blisko z sobą spokrewnionych wikingów naprawdę
zasługiwał na oglądanie jej w botkach na wysokich obcasach marki Elizabeth and James? Zamiast nich
wybrała zwykłe klapki Toms. Kiedy klapki wylądowały na dnie walizki, w powietrze wzbił się zapach
kokosowego balsamu do opalania, przypominając Hannie plaże skąpane w słońcu, skaliste wybrzeże
i lazurowe morze na Jamajce. Tak jak Aria, Hanna wróciła myślami do tamtej tragicznej w skutkach
wycieczki w towarzystwie najlepszych przyjaciółek. „Przestań o tym myśleć – upominał ją głos
w głowie. – Już nigdy o tym nie myśl”.
W
centrum Filadelfii panował nie mniej zabójczy upał. Klimatyzacja w akademikach na kampusie
Uniwersytetu Temple pochodziła z epoki kamienia łupanego, a uczestnicy szkoły letniej włączyli
wentylatory w oknach albo moczyli się w fontannie na dziedzińcu, choć plotka głosiła, że pijani studenci
trzeciego i czwartego roku często do niej sikają.
Emily
Fields otworzyła drzwi do pokoju swojej siostry, w którym ukrywała się przez całe lato.
Wrzuciła klucze do kubka z logo drużyny pływackiej Uniwersytetu Stanforda i zdjęła przepocony,
przesiąknięty zapachem smażonego jedzenia podkoszulek, zmięte czarne spodnie i piracki kapelusz.
W tym stroju pracowała jako kelnerka w Posejdonie, popularnej restauracji specjalizującej się
w owocach morza, położonej przy deptaku nad rzeką Delaware. Emily miała ochotę położyć się na łóżku
siostry i wziąć kilka głębokich oddechów, ale kiedy tylko zamknęła za sobą drzwi, usłyszała odgłos
klucza przekręcanego w zamku. Carolyn weszła do pokoju ze stosem książek w rękach. Choć Emily
powiedziała jej już o swojej ciąży, odruchowo zakryła brzuch podkoszulkiem. Carolyn automatycznie na
niego spojrzała. Na jej twarzy pojawił się wyraz obrzydzenia i Emily ze wstydem odwróciła wzrok.
Kilometr
dalej, w okolicach kampusu Uniwersytetu Pensylwanii, Spencer Hastings weszła do
małego pokoju w lokalnym komisariacie policji. Po plecach płynęła jej cienka strużka potu. Kiedy
przeczesała dłonią swoje blond włosy o popielatym odcieniu, poczuła, że są brudne i splątane.
W oszklonych drzwiach zobaczyła swoją wychudłą twarz i sylwetkę, puste, matowe spojrzenie i usta
wygięte w podkowę. Wyglądała jak trup. Nie pamiętała nawet, kiedy ostatnio brała prysznic.
Wysoki, jasnowłosy
policjant
wszedł do pokoju za Spencer, zamknął drzwi i spojrzał na nią groźnie.
– Bierzesz udział w szkole
letniej
na Uniwersytecie Pensylwanii?
Spencer
pokiwała głową. Bała się, że jeśli wypowie choćby jedno słowo, wybuchnie płaczem.
Policjant
wyciągnął nieoznakowaną fiolkę z kieszeni i podsunął Spencer pod nos.
– Zapytam
jeszcze
raz. To twoje?
Spencer
widziała fiolkę jak przez mgłę. Gdy policjant nachylił się, poczuła zapach wody kolońskiej
Polo. Nagle, nie wiadomo dlaczego, przypomniały się jej czasy, kiedy Jason, brat jej najlepszej
przyjaciółki Alison DiLaurentis, też przechodził fazę Polo w liceum. Przed wyjściem na każdą imprezę
wylewał na siebie pół flakonu.
– Fuj,
ten
zapach się do mnie przylepił – powtarzała z obrzydzeniem Ali, kiedy obok przeszedł
Jason, a Spencer i jej przyjaciółki, Aria, Hanna i Emily, zaczynały chichotać.
– Tak cię
to
bawi? – warknął policjant. – Zapewniam, że nie będzie ci do śmiechu, kiedy z tobą
skończymy.
Spencer
zdała sobie sprawę, że bezwiednie się uśmiechnęła, i mocno zacisnęła usta.
– Przepraszam – wyszeptała.
Dlaczego
w takiej chwili pomyślała o Ali, martwej przyjaciółce, która udawała swoją bliźniaczą,
skrywaną przed światem siostrę Courtney? Bała się, że za chwilę wrócą do niej wszystkie wspomnienia
o prawdziwej Alison DiLaurentis, przyjaciółce Spencer, która wróciła do Rosewood ze szpitala
psychiatrycznego i zabiła własną siostrę bliźniaczkę, a także Iana Thomasa, Jennę Cavanaugh
i próbowała zamordować również Spencer.
No
tak, nie mogła zebrać myśli, bo godzinę wcześniej zażyła pigułkę. Lek właśnie zaczął działać i
umysł Spencer pędził z szybkością światła. Miała rozbiegany wzrok i drżące ręce. „Trzęsiesz się jak
galareta!”, powiedziałaby Kelsey, jej przyjaciółka, gdyby siedziały teraz w ich pokoju w akademiku,
a nie w pokoju przesłuchań w tym obskurnym komisariacie. Wtedy Spencer ze śmiechem zdzieliłaby ją
swoim zeszytem, potem wróciłaby do wkuwania materiału z całorocznego kursu chemii do swojej i tak
już przeładowanej informacjami głowy.
Kiedy
policjant zorientował się, że Spencer do niczego się nie przyzna, westchnął i włożył fiolkę
z powrotem do kieszeni.
– Musisz wiedzieć, że
twoja
przyjaciółka gada jak najęta – oznajmił ostrym tonem. – Twierdzi, że to
ty wpadłaś na ten pomysł, a ona tylko zgodziła się go zrealizować.
Spencer
westchnęła głośno.
– Co takiego?
Ktoś zapukał
do
drzwi.
– Nigdzie się stąd
nie
ruszaj – warknął. – Zaraz wrócę.
Wyszedł.
Spencer
rozejrzała się po pokoiku. Ceglane ściany miały obrzydliwy kolor zielonych
wymiocin. Na wytartym beżowym dywanie zauważyła podejrzane żółte plamy, a świetlówka nad jej
głową brzęczała tak głośno, że cierpły od tego zęby. Za drzwiami usłyszała czyjeś kroki. Siedziała,
nasłuchując. Czy policjanci spisywali zeznania Kelsey? I ona zrzuciła winę na Spencer? Nigdy nie
ustaliły, co powiedzą, gdy zostaną złapane. Bo też nigdy nie sądziły, że im się to przytrafi. Samochód
policyjny wyrósł jak spod ziemi...
Spencer
zamknęła oczy, przypominając sobie to, co działo się przez ostatnią godzinę. Odebrała
pigułki na południu miasta. Jak najszybciej opuściła podejrzaną dzielnicę. Usłyszała za sobą syrenę
policyjną. Ogarnął ją strach na myśl o tym, co ją czeka. Telefon do rodziców. Ich rozgoryczenie i ciche
łzy. Pewnie wyrzucą ją z Rosewood Day i będzie musiała skończyć państwowe liceum. Albo pójdzie do
poprawczaka. A stamtąd wiedzie prosta droga do najpodlejszej szkoły pomaturalnej albo – jeszcze gorzej
– do supermarketu, gdzie będzie pracowała jako kasjerka, albo do lokalnej kasy zapomogowej przy
Lancaster Avenue, przed którą będzie stała jako żywa reklama i polecała przechodniom i kierowcom
nisko oprocentowane kredyty.
Spencer
dotknęła w kieszeni zalaminowanej legitymacji członkini szkoły letniej Uniwersytetu
Pensylwanii. Przypomniały się jej wszystkie sprawdziany i testy, które zdała w zeszłym tygodniu
z doskonałym wynikiem. Tak świetnie jej szło. Wystarczyło tylko skończyć szkołę letnią i zdobyć kilka
dobrych stopni na kursach rozszerzonych w liceum, żeby wrócić na szczyt szkolnego rankingu.
Zasługiwała na to po przejściach z Prawdziwą Ali. Jak wiele cierpienia i niepowodzeń mogło przypadać
na jedną osobę?
Z
kieszeni dżinsowych szortów wyciągnęła iPhone’a i wybrała numer Arii. Rozległ się sygnał –
pierwszy, a potem drugi...
Telefon
Arii zmącił wieczorną ciszę w sielskim Rosewood. Kiedy Aria zobaczyła na ekranie
nazwisko Spencer, zamarła.
– Hej – przywitała się drżącym głosem.
Nie
rozmawiała ze Spencer od bardzo dawna, co najmniej od ich kłótni w czasie imprezy u Noela
Kahna.
– Aria – głos
Spencer
wibrował jak za mocno naciągnięta struna skrzypiec. – Musisz mi pomóc.
Wpadłam w niezłe tarapaty. Serio.
Aria
szybko weszła do domu przez rozsuwane oszklone drzwi i pobiegła do swojego pokoju.
– Co się stało?
Nic
ci nie jest?
Spencer
z trudem przełknęła ślinę.
– Chodzi o mnie i Kelsey. Wpadłyśmy.
Aria
zatrzymała się na schodach.
– Z powodu pigułek?
Spencer
jęknęła.
Aria
milczała. „A nie mówiłam – pomyślała. – Tylko że wtedy na mnie naskoczyłaś”.
Spencer
westchnęła, bo doskonale wiedziała, czemu Aria się nie odzywa.
– Słuchaj,
przepraszam
za to, co powiedziałam w czasie imprezy u Noela. Wtedy... nie byłam sobą
i wcale tak nie myślę. – Jeszcze raz spojrzała na oszklone drzwi. – Ale teraz mam poważne kłopoty. Cała
moja przyszłość jest zagrożona. Całe moje życie.
Aria
ścisnęła w palcach skórę między brwiami.
– Mam związane ręce.
Nie
zamierzam wchodzić w drogę policji, szczególnie po tym, co się stało na
Jamajce. Przykro mi, nie mogę ci pomóc. – Z ciężkim sercem się rozłączyła.
– Aria! – zawołała
Spencer
do telefonu, ale na ekranie już pojawił się napis: „ROZMOWA
ZAKOŃCZONA”.
Niewiarygodne. Jak
Aria mogła jej to zrobić, po tym wszystkim, co razem przeszły?
Ktoś zakaszlał
na
korytarzu pod pokojem przesłuchań. Spencer wybrała numer Emily. Przycisnęła
telefon do ucha, słuchając miarowego sygnału.
„Odbierz, odbierz”, błagała
w
myślach.
Carolyn
zgasiła już światło w pokoju, kiedy zadzwonił telefon Emily, a na ekranie pojawiło się
nazwisko Spencer. Emily obleciał strach. Spencer pewnie chciała ją zaprosić na spotkanie na
uniwersytecie, żeby odnowić ich przyjaźń. Emily odmawiała spotkań z przyjaciółkami, twierdząc, że jest
zmęczona, ale tak naprawdę nie chciała się z nimi widywać, bo nie przyznała się im, że zaszła w ciążę.
Drżała ze strachu na samą myśl, że mogłaby im o tym powiedzieć.
Ale
kiedy zaświecił się ekran jej telefonu, ogarnęły ją złe przeczucia. A jeśli Spencer wpadła
w jakieś tarapaty? Ostatni raz, kiedy ją widziała, wydawała się jej przerażona i zdesperowana. Może
potrzebowała pomocy. Może mogły pomóc sobie nawzajem.
Sięgnęła
po
telefon, gdy nagle Carolyn przewróciła się na drugi bok i jęknęła.
– Chyba
nie
zamierzasz odebrać? Niektórzy mają rano zajęcia.
Emily
nacisnęła klawisz „ODRZUĆ” i położyła się, powstrzymując łzy. Wiedziała, że jej pobyt tutaj
to dla Carolyn ogromne obciążenie. Materac zajmował prawie całą podłogę, Emily cały czas
przeszkadzała siostrze w nauce i poprosiła ją, żeby zataiła przed rodzicami jej wielki sekret. Ale czy
naprawdę Carolyn nie mogła odnosić się do niej trochę uprzejmiej?
Spencer
rozłączyła się, nie zostawiając Emily wiadomości. Została jej ostatnia deska ratunku.
W książce adresowej wyszukała numer Hanny.
Hanna
dopinała właśnie walizkę, kiedy zadzwonił telefon.
– Mike? – zapytała,
nie
patrząc na ekran. Przez cały dzień jej chłopak dzwonił do niej z zupełnie
absurdalnymi wiadomościami na temat Islandii: „A wiedziałaś, że tam jest muzeum seksu? Na pewno cię
tam zabiorę”.
– Hanna – westchnęła Spencer. – Potrzebuję
twojej
pomocy.
Hanna
usiadła.
– Wszystko w porządku?
Od
kiedy Spencer wyjechała do szkoły letniej na uniwersytet, właściwie nie odzywała się do
Hanny. Ostatni raz spotkały się na imprezie u Noela Kahna, gdzie Spencer zjawiła się ze swoją
przyjaciółką Kelsey. To była naprawdę dziwna noc.
Spencer
wybuchła płaczem. Wypowiadała pojedyncze słowa, które nie układały się w sensowne
zdania.
– Policja... tabletki... próbowałam się
ich
pozbyć... Jak mi nie pomożesz, to...
Hanna
wstała i zaczęła chodzić w tę i z powrotem.
– Spokojnie. Mów powoli... Wpakowałaś się w jakieś
tarapaty?
Z powodu narkotyków?
– Tak. I musisz
dla
mnie coś zrobić. – Spencer trzymała telefon w obu dłoniach.
– Ale
jak
ja mogę ci pomóc? – wyszeptała Hanna.
Przypomniała
sobie, jak
ją zaciągnięto na komisariat, kiedy ukradła bransoletkę od Tiffany’ego,
a później kiedy rozwaliła samochód swojego chłopaka Seana. Spencer chyba nie chciała, żeby Hanna
uwiodła policjanta, jak kiedyś jej mama, by wyciągnąć Hannę z aresztu.
– Masz
jeszcze
te tabletki, które ci dałam na imprezie u Noela? – zapytała Spencer.
– Mhm, tak. –
Hanna
poczuła się nieswojo.
– Weź
je
i zawieź na kampus mojego uniwersytetu. Idź do akademika Friedmana. Dostaniesz się do
środka tylnym wejściem, nigdy go nie zamykają. Wejdź na czwarte piętro, do pokoju czterysta trzynaście.
Kod do drzwi to pięć-dziewięć-dwa-zero. Jak wejdziesz, włóż tabletki pod poduszkę. Albo do szuflady.
Niby je schowaj, ale tak, żeby łatwo je było znaleźć.
– Czekaj...
Czyj
to pokój?
Spencer
podkurczyła palce w bucie. Już miała nadzieję, że Hanna o to nie zapyta.
– Kelsey – przyznała. – Błagam,
nie
oceniaj mnie. Tego już nie zniosę. Ona mnie zniszczy. Chcę,
żebyś podłożyła tabletki w jej pokoju, a potem zadzwoniła na policję i powiedziała, że Kelsey to dilerka,
znana na całej uczelni. I dodaj, że już wcześniej nieźle nabroiła. Wtedy policja przeszuka jej pokój.
– Kelsey
to
naprawdę
dilerka?
– zapytała Hanna.
– No,
nie. Chyba
nie.
– Więc
prosisz
mnie, żebym wrobiła Kelsey za coś, za co obie ponosicie winę.
Spencer
zamknęła oczy.
– Zapewniam cię, że
Kelsey
siedzi teraz w pokoju obok i oskarża mnie. Muszę się ratować.
– Ale
ja
za dwa dni jadę na Islandię! – zaprotestowała Hanna. – Wolałabym nie przechodzić przez
kontrolę paszportową, gdy wyślą za mną list gończy.
– Nikt cię
nie
złapie – zapewniła ją Spencer. – Obiecuję. Poza tym... przypomnij sobie Jamajkę.
Wszystkie miałybyśmy przechlapane, gdybyśmy nie trzymały się razem.
Żołądek
Hanny
się zacisnął. Z całych sił próbowała wymazać z pamięci wspomnienia o tym, co się
stało na Jamajce, dlatego przez resztę roku szkolnego szerokim kołem omijała przyjaciółki, żeby nie
przypominać sobie tamtych strasznych dni. To samo przydarzyło się im, gdy ich najlepsza przyjaciółka
Alison DiLaurentis – a tak naprawdę Courtney, skrywana przed światem przez rodzinę bliźniaczka Ali –
zniknęła ostatniego dnia w siódmej klasie. Niekiedy tragedie zbliżały przyjaciółki. Czasami jednak
potrafiły je od siebie oddalić.
Teraz
jednak Spencer potrzebowała pomocy Hanny, tak jak Hanna nie poradziłaby sobie na Jamajce
bez przyjaciółek. Uratowały jej życie. Wstała i włożyła japonki Havaiana.
– Dobra – wyszeptała
do
słuchawki. – Zrobię to.
– Dziękuję – odparła
Spencer. Kiedy
się rozłączyła, poczuła ulgę, jakby spadł na nią chłodny
deszcz.
Drzwi
otworzyły się z hukiem i Spencer o mało nie upuściła telefonu. Do pokoju przesłuchań wszedł
ten sam muskularny policjant. Kiedy zobaczył telefon w ręku Spencer, spurpurowiał.
– Co
ty
wyprawiasz?
Spencer
odłożyła telefon na stół.
– Nikt
mi
nie kazał go oddać.
Policjant
wziął telefon i włożył do kieszeni. Potem chwycił Spencer za rękę i brutalnie pociągnął za
sobą.
– Idziemy.
– Dokąd
mnie
pan zabiera?
Policjant
wypchnął Spencer na korytarz. Zapach taniego jedzenia na wynos drażnił jej nos.
– Teraz
sobie
porozmawiamy.
– Już mówiłam, że
nic
nie wiem – zaprotestowała Spencer. – Co powiedziała Kelsey?
Policjant
uśmiechnął się złowieszczo.
– Zobaczymy,
czy
powtórzysz tę samą historyjkę.
Spencer
zamarła. Już sobie wyobrażała, jak jej przyjaciółka siedzi w pokoju przesłuchań i walczy
o swoją przyszłość, pogrążając Spencer. Potem oczyma wyobraźni zobaczyła, jak Hanna wsiada do
samochodu i za pomocą GPS-u odnajduje kampus Uniwersytetu Pensylwanii. Na samą myśl o tym, że
rujnuje życie Kelsey, przechodziły ją ciarki. Ale czy miała jakiś wybór?
Policjant
otworzył drugie drzwi i gestem wskazał krzesło. Spencer usiadła.
– Musi
mi
pani wyjaśnić to i owo, panno Spencer.
„Tak
ci
się tylko wydaje”, pomyślała Spencer i wyprostowała plecy. Podjęła słuszną decyzję.
Musiała walczyć o siebie. Z pomocą Hanny jakoś się z tego wywinie.
Nieco
później Hanna podłożyła narkotyki w pokoju Kelsey i zadzwoniła na centralę komisariatu.
Lecz kiedy Spencer podsłuchała dwóch policjantów rozmawiających o planowanej rewizji w pokoju
czterysta trzynaście w akademiku Friedmana, wiedziała już, że Kelsey nie złożyła żadnych zeznań, które
rzucałyby choć cień podejrzeń na obie dziewczyny. Spencer chciała wszystko odkręcić, ale było za późno
– gdyby teraz się do wszystkiego przyznała, wpadłaby w jeszcze większe tarapaty. Musiała trzymać język
za zębami. Policjanci na pewno nie powiążą z nią znalezionych narkotyków.
Niedługo później
Spencer
została zwolniona z aresztu. Udzielono jej pouczenia. Kiedy wychodziła
z celi, w korytarzu minęła Kelsey prowadzoną przez dwóch policjantów. Ich wielkie dłonie zaciskały się
na jej ramionach, jakby popełniła nie wiadomo jakie zbrodnie. Kelsey z lękiem spojrzała na Spencer. Jej
oczy zdawały się pytać: „Co się dzieje? Co oni na mnie mają?”. Spencer tylko wzruszyła ramionami,
jakby nie miała pojęcia, a potem wyszła z budynku. Ocaliła własną przyszłość.
Jej
życie toczyło się dalej. Wszystkie egzaminy zdała celująco. Wróciła do Rosewood Day jako
prymuska. Bez najmniejszego problemu dostała się na Uniwersytet Princeton. Mijały tygodnie i miesiące,
koszmarne wspomnienia nawiedzały ją coraz rzadziej i już miała pewność, że jej sekret jest bezpieczny.
Tylko Hanna znała prawdę. Nikt inny – ani jej rodzice, ani komisja rekrutacyjna na uniwersytecie, ani
Kelsey – nie mógł się dowiedzieć, co się stało.
Tak
było aż do zeszłej zimy. Kiedy ktoś wpadł na trop jej tajemnicy.
1
KAŻDY ZABÓJCA ZASŁUGUJE NA TROCHĘ
ZABAWY
W
pewien środowy wieczór na początku marca Emily Fields leżała na dywanie w swoim pokoju,
który niegdyś dzieliła z Carolyn. Na ścianach wisiały medale zdobyte w zawodach pływackich i plakaty
z Michaelem Phelpsem. Na łóżku jej siostry zalegała góra ubrań – bluz od dresu, za dużych podkoszulków
i obszernych dżinsów. W sierpniu Carolyn wyjechała na Uniwersytet Stanforda, a Emily z radością zajęła
cały pokój. Zwłaszcza że ostatnio większość czasu spędzała tu w samotności.
Podniosła się i spojrzała
na
laptopa. Na ekranie pojawiła się strona na Facebooku. Była
zatytułowana: „Tabitha Clark. Spoczywaj w pokoju”.
Spojrzała
na
zdjęcie Tabithy. Przyglądała się różowym ustom, które tak uwodzicielsko uśmiechały
się do niej na Jamajce, i zielonym oczom, które Tabitha przymrużyła, przyglądając się wszystkim
dziewczynom na tarasie hotelowym. Teraz zostały z niej tylko nagie kości, obgryzione przez morskie ryby
i oczyszczone przez fale przypływu.
To
nasza wina.
Emily
zamknęła laptopa i zrobiło się jej niedobrze. Rok temu, w czasie wiosennych ferii na Jamajce,
razem z przyjaciółkami nie miały żadnych wątpliwości, że po raz kolejny stanęły oko w oko z prawdziwą
Alison DiLaurentis. Wydawało im się, że zmartwychwstała, aby dokończyć to, co planowała zrobić
w domu w górach Pocono – zabić całą czwórkę. Gdy dziwna nieznajoma rozmawiała sam na sam z każdą
z dziewczyn, okazywało się, że zna sekrety, o których wiedziała tylko Ali. Potem Aria zepchnęła
nieznajomą z tarasu widokowego. Dziewczyna spadła z ogromnej wysokości na piaszczystą plażę, ale jej
ciało zniknęło, najprawdopodobniej porwane przez gwałtowny przypływ. Kiedy dwa tygodnie temu
wszystkie razem oglądały wiadomości telewizyjne, dowiedziały się, że szczątki tej dziewczyny
znaleziono w morzu w okolicy kurortu. W pierwszej chwili zdawało im się, że teraz cały świat się dowie
o tym, o czym one wiedziały od dawna – że Prawdziwa Ali przeżyła pożar w Pocono. Ale potem
gruchnęła wieść jak grom z jasnego nieba: dziewczyna zepchnięta z tarasu przez Arię nie była Prawdziwą
Ali. Nazywała się Tabitha Clark, tak jak mówiła. Zabiły niewinną osobę.
Kiedy
tylko skończyły się wiadomości, wszystkie dziewczyny dostały tę samą, mrożącą krew
w żyłach, anonimową informację od kogoś, kto podpisywał się tylko jedną literą – A. Wcześniej już dwie
osoby nękały je takimi SMS-ami. Tym razem ten ktoś wiedział, co zrobiły, i straszył je, że za wszystko
słono zapłacą. Od tamtej chwili Emily w ogromnym napięciu czekała na kolejne posunięcie A.
Każdego
dnia
Emily obsesyjnie wspominała tamte wydarzenia. Miała nerwy napięte jak struny
i czuła dojmujący wstyd. To przez nią zginęła Tabitha, której rodzina pogrążyła się teraz w żałobie.
Z trudem powstrzymywała się, żeby nie zadzwonić na policję i nie opowiedzieć, co zrobiła. Ale wtedy
zniszczyłaby życie także Arii, Hannie i Spencer.
Odezwał się
jej
telefon leżący na poduszce. Na ekranie pojawiło się nazwisko Arii Montgomery.
– Hej – przywitała się Emily.
– Cześć – odparła Aria. –
Wszystko
w porządku?
Emily
wzruszyła ramionami.
– No, wiesz.
– Tak,
wiem
– przytaknęła cicho Aria.
Zapadło głuche milczenie. W ciągu dwóch
tygodni, od
kiedy dostały pierwszą wiadomość od
nowego A. i znaleziono ciało Tabithy, Emily i Aria co wieczór do siebie dzwoniły. Na wszelki wypadek.
Ale właściwie nie rozmawiały. Czasami oglądały razem telewizję, jakieś głupie seriale albo reality
show. W zeszłym tygodniu natrafiły na powtórkę filmu telewizyjnego Śliczna zabójczyni,
opowiadającego o powrocie
Prawdziwej
Ali do Rosewood i jej morderstwach. Żadna z dziewczyn nie
obejrzała go tego wieczoru, kiedy nadawano go po raz pierwszy. Zbyt duże wrażenie zrobiła na nich
wiadomość o odnalezieniu ciała Tabithy. Później Emily i Aria obejrzały go w pełnym napięcia milczeniu.
Czasem tylko wzdychały na widok grających je aktorek albo krzywiły się w przesadnie dramatycznych
momentach, gdy ich sobowtóry odnajdywały ciało Iana Thomasa albo uciekały przed pożarem wokół
domu Spencer. Kiedy dotarły do finału, w którym dom w górach Pocono wyleciał w powietrze razem
z Ali, Emily poczuła dreszcze. Producenci filmu nie pozostawili widzom żadnych wątpliwości.
Uśmiercili czarny charakter, a bohaterki mogły żyć dalej długo i szczęśliwie. Nie wiedzieli, że Emily
i jej przyjaciółki jeszcze raz znajdą się pod obstrzałem ze strony A.
Kiedy
tylko zaczęły przychodzić wiadomości od Nowego A. – w rocznicę tego strasznego pożaru
w Pocono, w którym o mało nie zginęły – Emily nabrała pewności, że Prawdziwa Ali przeżyła zarówno
pożar, jak i upadek z tarasu hotelu na Jamajce, a teraz wróciła dokonać ostatecznej zemsty. Co prawda,
w wiadomościach ujawniono, kim była Tabitha. Ale to przecież nie wykluczało możliwości, że
Prawdziwa Ali nadal żyła. To ona mogła być Nowym A. I znała całą prawdę.
Emily
wiedziała, co powiedziałyby jej przyjaciółki, gdyby przedstawiła im swoją hipotezę. „Em,
daj sobie wreszcie siana. Ali nie żyje”. I pewnie pocieszałyby się myślą, że Ali zginęła w ruinach
spalonego domu w Pocono. Ale one nie wiedziały o jednym: przed eksplozją Emily nie zamknęła
frontowych drzwi, więc Ali z łatwością mogła uciec.
– Emily!? – zawołała
pani
Fields. – Możesz tu do mnie zejść?
Emily
zerwała się na równe nogi.
– Muszę lecieć – powiedziała
do
Arii. – Pogadamy jutro, dobra?
Rozłączyła się, wyszła z pokoju i spojrzała w dół
znad
balustrady. W holu stali rodzice. Właśnie
wrócili ze swojego wieczornego marszobiegu po okolicy i nadal mieli na sobie identyczne, szare dresy.
Obok nich stała wysoka, piegowata dziewczyna o takich samych jak Emily blond włosach z rudawym
odcieniem. Przez ramię miała przewieszoną torbę z wielkim czerwonym napisem „DRUŻYNA
PŁYWACKA UNIWERSYTETU ARIZONY”.
– Beth? –
Emily
zmrużyła oczy, przyglądając się jej badawczo.
Beth, starsza
siostra Emily, spojrzała w górę i rozpostarła ramiona.
– To ja!
Emily
zbiegła po schodach.
– Co
ty
tu robisz!? – zawołała.
Jej
siostra rzadko odwiedzała Rosewood. Była bardzo zajęta. Pracowała jako asystentka na
Uniwersytecie Arizony, gdzie wcześniej studiowała. Poza tym jako jedna z trenerek opiekowała się
uczelnianą drużyną pływacką, której kapitanem była na ostatnim roku studiów.
Beth
postawiła torbę na drewnianej podłodze.
– Dostałam
kilka
dni wolnego. I udało mi się kupić bilet lotniczy w promocji. Więc postanowiłam
zrobić wam niespodziankę. – Ze zdegustowaną miną zmierzyła wzrokiem Emily. –
Ciekaw
y zestaw.
Emily
spojrzała na siebie. Była ubrana w poplamiony podkoszulek z karnawałowych zawodów
pływackich i za małe dresowe spodnie Victoria’s Secret, ze słowem „PINK” na pośladkach. Należały
kiedyś do Ali – do jej Ali, która jak się okazało, naprawdę nazywała się Courtney DiLaurentis. To jej
Emily bezgranicznie ufała, spędzała z nią mnóstwo czasu i podkochiwała się w niej w szóstej i siódmej
klasie. Choć spodnie miały postrzępione u dołu nogawki i dawno temu zginął sznurek służący do
zawiązywania ich w pasie, od dwóch tygodni Emily wkładała je natychmiast po powrocie do domu.
Z jakiegoś powodu powtarzała sobie, że póki będzie je nosiła, nic złego jej się nie stanie.
– Za chwilę będzie kolacja. –
Pani
Fields odwróciła się na pięcie i ruszyła do kuchni. – Chodźcie,
dziewczyny.
Wszyscy
poszli za nią korytarzem. W powietrzu unosił się kojący zapach sosu pomidorowego
i czosnku. Kuchenny stół nakryto dla czterech osób, a mama Emily podbiegła do piekarnika, kiedy
zapiszczał minutnik. Beth usiadła obok Emily i powoli napiła się wody z wysokiej szklanki z Kermitem,
która należała do niej od czasów dzieciństwa. Podobnie jak Emily, Beth miała na policzkach mnóstwo
piegów i posturę pływaczki, ale włosy obcięte krótko, na pazia. W górnej części ucha miała wpięte małe
srebrne kółko. Emily zastanawiała się, czy przekłuwanie małżowiny bardzo boli. Zastanawiała się też, co
powie na widok tego kolczyka pani Fields. Jej dzieci nie mogły wyglądać „dziwnie”, nosić kolczyków
w nosie albo pępku, farbować włosów na neonowe kolory ani robić tatuaży. Ale Beth miała dwadzieścia
cztery lata. Może mama ostatecznie utraciła nad nią kontrolę.
– Co
u
ciebie? – Beth położyła dłonie na stole i spojrzała na Emily. – Nie widziałyśmy się całe
wieki.
– Powinnaś częściej nas odwiedzać – zaszczebiotała pani Fields znad kuchenki.
Emily wpatrywała się w swoje paznokcie, obgryzione do żywego mięsa. Właściwie nie potrafiłaby
opowiedzieć Beth ani jednej niewinnej, radosnej historii. Ostatnio jej życie zamieniło się w ciąg
nieszczęść.
– Słyszałam, że spędziłaś całe lato z Carolyn w Filadelfii. – Beth próbowała inaczej zacząć
rozmowę.
– A, tak – odparła Emily, zwijając w kulkę serwetkę z narysowanym kurczakiem. Zdecydowanie nie
uśmiechała się jej rozmowa na temat wakacji.
– Tak, dzikie lato Emily w mieście – wtrąciła pani Fields głosem, w którym uraza mieszała się
z rozbawieniem. Postawiła na stole półmisek z lasagne. – Nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek
przerwała treningi w czasie wakacji, Beth.
– Dzisiaj to już nie ma znaczenia. – Pan Fields usiadł na swoim miejscu przy stole i wziął
z koszyczka kromkę pieczywa czosnkowego. – Emily nie musi się już martwić o przyszły rok.
– Ach tak, o tym też słyszałam! – Beth wymierzyła Emily przyjacielskiego kuksańca w ramię. –
Dostałaś stypendium sportowe na Uniwersytecie Północnej Karoliny! Pewnie się bardzo cieszysz!
Emily czuła, że wszyscy na nią patrzą, i z trudem przełknęła ślinę.
– O tak, bardzo.
Wiedziała, że powinna się cieszyć ze stypendium. Ale okupiła je utratą przyjaciółki Chloe Roland,
która myślała, że Emily uwodzi jej ojca, żeby wykorzystać jego znajomości na Uniwersytecie Północnej
Karoliny i dostać się do uczelnianej drużyny pływackiej. Tymczasem tak naprawdę to pan Roland
próbował ją wykorzystać, a ona zrobiła wszystko, by uniknąć katastrofy. Zresztą nie miała żadnej
pewności, że w przyszłym roku zacznie studia na tym uniwersytecie. A jeśli A. poinformuje policję, jak
zginęła Tabitha? Wtedy Emily znajdzie się za kratkami, zanim jeszcze zacznie pierwszy rok studiów.
Wszyscy zajadali lasagne, a widelce miarowo stukały o talerze. Beth zaczęła opowiadać o swojej
pracy w grupie zajmującej się sadzeniem drzewek w Arizonie. Pan Fields pochwalił pyszny duszony
szpinak przygotowany przez żonę. Pani Fields zrelacjonowała swoją wizytę z oficjalnym komitetem
powitalnym u rodziny, która dopiero co wprowadziła się do Rosewood. Emily uśmiechała się i kiwała
głową. Zadawała pytania, ale próbowała nie włączać się do rozmowy. Nie potrafiła wmusić w siebie
więcej niż kilka kęsów lasagne, choć należały do jej ulubionych dań.
Po deserze Beth wstała od stołu i zaproponowała, że pozmywa naczynia.
– Pomożesz mi, Em?
Tak naprawdę Emily marzyła tylko o tym, by wrócić do pokoju i zniknąć pod kołdrą, ale nie chciała
być niegrzeczna dla siostry, której nie widziała od tak dawna.
– No jasne.
Razem stały przy zlewozmywaku, patrząc, jak zmrok zapadał nad polem kukurydzianym
rozciągającym się za ich domem. Kiedy zlew wypełnił się pianą, a wokół rozszedł się zapach
cytrynowego płynu do mycia naczyń, Emily chrząknęła.
– Jakie masz plany na najbliższe dni? – spytała.
Beth spojrzała przez ramię, upewniając się, że zostały same.
– Już zaplanowałam kilka atrakcji – wyszeptała. – Jutro idę na bal przebierańców. Ponoć będzie
super.
– To chyba... fajny pomysł.
Emily nie potrafiła ukryć swojego zdumienia. Beth, którą znała w dawnych czasach, w ogóle nie
imprezowała. Właściwie przypominała Carolyn – nigdy nie przychodziła późno do domu, nigdy nie
uciekła z treningu ani z lekcji. Na przykład zamiast pójść na prywatkę po studniówce, Beth przesiedziała
cały wieczór w domu ze swoim chłopakiem Chazem, szczupłym i wysportowanym pływakiem o białych
włosach. Była wtedy w czwartej klasie liceum, a Emily w szóstej klasie podstawówki. Tamtej nocy
w domu Fieldsów spała również Ali. Razem z Emily podglądały Beth i Chaza, bo chciały ich przyłapać
na całowaniu się. Ale oni tylko siedzieli na dwóch końcach kanapy, oglądając jakieś stare seriale
w telewizji.
– Wybacz, Emily, ale twoja siostra to totalna frajerka – wyszeptała wtedy Ali.
Beth ochlapała Emily pianą, przy okazji mocząc sobie bluzę z logo uniwersytetu.
– Cieszę się, że tak myślisz, bo idziesz ze mną – powiedziała.
Emily energicznie pokręciła głową. Pomysł pójścia na imprezę wydał się jej tak atrakcyjny, jak
zabawa w chodzenie po rozżarzonych węglach.
Beth wyciągnęła korek ze zlewozmywaka i woda zabulgotała.
– Co się z tobą dzieje? Mama wspominała, że ostatnio masz skwaszoną minę, ale ja widzę, że ty
chodzisz jak błędna. Kiedy zapytałam cię o stypendium, prawie się rozpłakałaś. Zerwałaś z dziewczyną?
Dziewczyna. Kuchenna ścierka z nadrukiem w kurczaki wysunęła się z dłoni Emily. Kiedy tylko ktoś
z jej niezwykle porządnej rodziny wspominał o jej orientacji seksualnej, Emily nie potrafiła ukryć
skrępowania. Wiedziała, że próbują ją zrozumieć, ale czasem po prostu czuła zażenowanie, kiedy
poklepywali ją dobrotliwie po ramieniu i przekonywali, że nie mają nic przeciwko lesbijkom.
– Z nikim nie zerwałam – wymamrotała Emily.
– Mama ciągle się czepia? – Beth przewróciła oczami. – I co z tego, że zrobiłaś sobie w wakacje
przerwę od treningów? To było dawno temu! Nie wiem, jak sobie dajesz radę, mieszkając tu sama
z rodzicami.
Emily podniosła wzrok.
– Wydawało mi się, że się lubicie z mamą?
– Bo to prawda, ale w czwartej klasie nie mogłam się doczekać wyprowadzki. – Beth wytarła
dłonie w ręcznik. – No mów, co ci leży na wątrobie?
Emily powoli wytarła talerz, patrząc w łagodną, spokojną twarz Beth. Miała ogromną ochotę
powiedzieć siostrze całą prawdę. O ciąży. O A. Nawet o Tabicie. Ale wtedy Beth pewnie by
spanikowała. Już jedna siostra zerwała kontakty z Emily.
– Ostatnio miałam sporo stresów – wyjąkała. – Czwarta klasa okazała się trudniejsza, niż
przypuszczałam.
Beth wymierzyła widelec w jej stronę.
– I właśnie dlatego musisz iść ze mną na tę imprezę. Nie przyjmuję twojej odmowy.
Emily przesunęła palcem po ozdobnie tłoczonym brzegu talerza. Bardzo chciała sprzeciwić się
siostrze, ale jakiś wewnętrzny głos kazał jej zamilknąć. Tęskniła za siostrzanymi rozmowami, bo kiedy
ostatnim razem widziała się z Carolyn w czasie przerwy świątecznej, ta robiła wszystko, żeby tylko nie
zostawać z Emily sam na sam. Sypiała nawet na kanapie w salonie w suterenie, twierdząc, że przywykła
do zasypiania przy telewizji. Ale Emily wiedziała doskonale, że siostra nie chce spać z nią w jednym
pokoju. Czułość i troska Beth wydawały się jej darem, którego nie mogła odrzucić.
– No dobra, pójdę na chwilę – wyszeptała.
Beth rzuciła się jej na szyję.
– Wiedziałam, że się zgodzisz.
– Zgodzisz na co?
Obie natychmiast się odwróciły. W drzwiach stała mama z dłońmi na biodrach. Beth się
wyprostowała.
– Na nic, mamo.
Pani Fields wyszła. Emily spojrzała na Beth i obie wybuchły śmiechem.
– Zabawimy się – wyszeptała Beth.
I przez krótką chwilę Emily jej wierzyła.
2
SPENCER I JEJ SOBOWTÓR
– Jeszcze trochę w lewo. – Veronica Hastings, mama Spencer, stała w holu ich rodzinnego domu
z dłonią na biodrze. Dwóch zawodowych konserwatorów zabytków wieszało olbrzymi obraz
przedstawiający bitwę pod Gettysburgiem pod krętymi schodami biegnącymi po obu stronach holu. –
Teraz trochę za wysoko po prawej. Jak sądzisz, Spence?
Spencer, która właśnie schodziła na dół, tylko wzruszyła ramionami.
– A możesz mi przypomnieć, dlaczego zdjęłyśmy portret prapradziadka Hastingsa? – spytała.
Pani Hastings wbiła w Spencer lodowaty wzrok, a potem z troską spojrzała na Nicholasa
Pennythistle’a, swojego narzeczonego, który półtora tygodnia temu wprowadził się do domu Hastingsów.
Pan Pennythistle, nadal ubrany w biurowy garnitur i eleganckie buty, był pochłonięty pisaniem jakiegoś
SMS-a.
– Chcę, żeby każdy czuł się tutaj jak u siebie – odparła szeptem mama Spencer, zakładając za ucho
kosmyk blond włosów. W świetle lampy błysnął czterokaratowy brylant w pierścionku zaręczynowym
podarowanym jej przez pana Pennythistle’a. – Poza tym zawsze powtarzałaś, że ten portret prapradziadka
cię przeraża.
– Przeraża Melissę, a nie mnie – wymamrotała pod nosem Spencer.
Tak naprawdę lubiła ten dziwny portret przodka. Na kolanach prapradziadka Hastingsa tłoczyło się
kilka spanieli o smutnych oczach. Poza tym prapradziadek wyglądał kubek w kubek jak ojciec Spencer,
który wyprowadził się z domu po rozwodzie i kupił loft w centrum Filadelfii. To pan Pennythistle
zaproponował, żeby na miejscu portretu powiesić tę ponurą scenę batalistyczną z okresu wojny
secesyjnej. Zapewne nie chciał, by w jego nowym domu pozostały jakieś ślady po jego poprzedniku. Ale
kto miałby ochotę na powitanie oglądać hordę dzikich rumaków i zakrwawionych konfederatów? Na
widok tego obrazu Spencer przechodziły ciarki.
– Kolacja na stole! – zawołał radośnie jakiś głos z kuchni.
W drzwiach stanęła Melissa, starsza siostra Spencer. Zaproponowała, że dziś wieczorem ona coś
ugotuje. Miała na sobie czarny fartuszek z napisem: „ZIELONA KUCHNIA” i srebrne rękawice
kuchenne. Jej sięgające do uszu włosy podtrzymywała czarna aksamitna opaska, na szyi miała naszyjnik
z pereł, a na nogach śliczne baletki od Chanel. Wyglądała jak młodsze wcielenie Marthy Stewart.
Melissa popatrzyła na Spencer.
– Ugotowałam twoje ulubione danie. Kurczaka w sosie cytrynowym z oliwkami.
– Dzięki.
Spencer uśmiechnęła się z wdzięcznością, bo wiedziała, że Melissa w ten sposób okazuje jej
wsparcie. Bardzo długo obie siostry z sobą rywalizowały, ale w zeszłym roku wreszcie odłożyły na bok
wszystkie animozje. Melissa dobrze wiedziała, że Spencer z trudem przyzwyczaja się do nowej sytuacji
w rodzinie. Zresztą nie tylko to sprawiało Spencer kłopot. Miała problemy, o których nie odważyłaby się
porozmawiać z nikim, nawet z własną siostrą.
Spencer poszła za mamą i panem Pennythistle’em – wciąż nie potrafiła się przemóc, żeby mówić na
niego Nicholas – do kuchni, gdzie Melissa właśnie stawiała na stole wyjęty prosto z pieca półmisek. Ich
przyszła przyrodnia siostra Amelia, dwa lata młodsza od Spencer, grzecznie zajęła miejsce w rogu
i rozłożyła na kolanach serwetkę. Miała na sobie wysokie buty na niskich obcasach, które Spencer
wybrała dla niej w czasie niedawnego wypadu na zakupy do Nowego Jorku. Niestety, jej fryzura nadal
pozostawiała wiele do życzenia, a świecące się policzki wprost błagały o trochę podkładu.
Amelia skrzywiła się na widok Spencer, która natychmiast odwróciła wzrok, czując lekką irytację.
To oczywiste, że Amelia nie mogła darować Spencer, że to przez nią jej brat Zach wylądował w szkole
dla kadetów. Spencer wcale nie chciała mówić panu Pennythistle, że jego syn jest gejem. Ale kiedy tata
Zacha zastał ich oboje w łóżku, posądził ich o najgorsze i wpadł w szał. Spencer powiedziała, że Zach
jest gejem, żeby ojciec przestał go bić.
– Hej, Spencer – przywitał się Darren Wilden, chłopak Melissy. Siedział obok Amelii i jadł świeżo
upieczony chleb czosnkowy. – Co słychać?
Spencer poczuła się tak, jakby ktoś wymierzył jej cios prosto w serce. Teraz Darren pracował jako
strażnik w muzeum w Filadelfii, ale do niedawna jako inspektor Wilden prowadził śledztwo w sprawie
morderstwa Alison DiLaurentis. Pracując w policji, musiał bez przerwy wydobywać prawdę od osób,
które coś ukrywały lub kłamały. Czy wiedział, że Spencer znowu nęka ktoś, kto – oczywiście – podpisuje
się literą A.? Czy podejrzewał, co Spencer z przyjaciółkami zrobiły Tabicie na Jamajce?
– A, nic ciekawego – odparła wymijająco Spencer, nerwowo poprawiając kołnierzyk bluzki.
Zachowywała się jak wariatka. Wilden nie miał prawa wiedzieć ani o A., ani o Tabicie. Nie mógł
się domyślać, że każdej nocy Spencer w snach ogląda tę samą scenę zabicia Tabithy na Jamajce. Nigdy
nie przyłapał też Spencer na tym, jak w kółko czytała artykuły prasowe opowiadające o tym, jak przeżyli
śmierć Tabithy jej rodzice. I o tym, jak jej przyjaciele z New Jersey organizowali nocne czuwania, żeby
ją upamiętnić. I o akcjach społecznych propagujących abstynencję wśród nastolatków, wszyscy bowiem
uważali, że Tabitha zginęła, bo za dużo wypiła.
Ale Spencer doskonale znała prawdziwą przyczynę śmierci Tabithy. Tak jak A.
Kto mógł je widzieć tamtej nocy? Kto nienawidził ich tak bardzo, że postanowił znowu zadręczać je
tymi strasznymi SMS-ami, zamiast pójść prosto na policję? Spencer nie mogła uwierzyć, że znowu musi
razem z przyjaciółkami rozwiązać zagadkę tożsamości A. Co gorsza, nie przychodził jej do głowy żaden
podejrzany. Od kiedy tamtego wieczoru obejrzały w telewizji reportaż z wyłowienia zwłok nastolatki u
wybrzeży Jamajki, nie dostały żadnej wiadomości od A. Ale Spencer dobrze wiedziała, że to dopiero
początek nowego koszmaru.
Zastanawiała się, o czym jeszcze wie A. Ostatni SMS wyraźnie wskazywał, że „to tylko wierzchołek
góry lodowej”, więc A. zapewne zna także pozostałe sekrety dziewczyn. Niestety, Spencer ostatnimi
czasy miała sporo na sumieniu. Na przykład tę historię, która wydarzyła się w czasie szkoły letniej. Przez
Spencer Kelsey Pierce wylądowała w poprawczaku. Ale niby skąd A. miałby o tym wiedzieć? Choć
przecież w przeszłości A. zawsze udawało się odkryć wszystkie ich tajemnice...
– Naprawdę nic? – Wilden, nie spuszczając wzroku ze Spencer, ugryzł kawałek chrupiącego chleba.
– Jak na przyszłą studentkę Princeton masz zadziwiająco ubogie życie towarzyskie.
Spencer udawała, że wyciera odcisk palca na szklance, modląc się w duchu, żeby Wilden przestał ją
obserwować jak bakterię pod mikroskopem.
– Gram w szkolnym przedstawieniu – odburknęła.
– I to główną rolę. Jak zwykle. – Melissa przewróciła oczami, choć nie było w tym ani cienia
złośliwości. Uśmiechnęła się do pana Pennythistle’a i Amelii. – Spencer od pierwszej klasy
podstawówki grała główne role we wszystkich szkolnych przedstawieniach.
– A w tym roku gra lady Makbet. – Pan Pennythistle ceremonialnie zajął miejsce na ciężkim,
mahoniowym krześle na końcu stołu. – To bardzo trudna rola. Nie mogę się doczekać premiery.
– Nie musi pan przychodzić – wypaliła Spencer i od razu się zaczerwieniła.
– Oczywiście, że Nicholas przyjdzie! – piskliwym głosem zawołała pani Hastings. – Już
zaznaczyliśmy tę datę w naszych terminarzach.
Spencer wpatrywała się w swoje odbicie w łyżce. W ogóle nie zależało jej na tym, żeby człowiek,
którego ledwie znała, udawał zainteresowanie jej życiem. Przecież pan Pennythistle chciał przyjść na
premierę tylko dlatego, że zmusiła go do tego pani Hastings.
Amelia wzięła z półmiska pierś z kurczaka.
– Organizuję koncert na cele dobroczynne z udziałem kilku dziewczyn ze szkoły St. Agnes –
oznajmiła. – Próby potrwają kilka tygodni, a potem wystąpimy w opactwie Rosewood. Zapraszam
wszystkich.
Spencer chciało się śmiać. Prywatne liceum St. Agnes, do którego chodziła Amelia, było jeszcze
bardziej snobistyczne niż Rosewood Day. Spencer już myślała nad wymówką, dzięki której uda jej się
nie pójść na ten koncert. Jej dawna przyjaciółka Kelsey chodziła do St. Agnes – przynajmniej zanim
wysłano ją do poprawczaka. Spencer nie miała ochoty tam na nią się natknąć.
Pani Hastings klasnęła.
– To cudownie, Amelio! Powiedz tylko kiedy, a na pewno przyjdziemy.
– Pamiętajcie, że wszystkie możecie na mnie liczyć w każdej sytuacji. – Pan Pennythistle, mrużąc
swoje szare oczy, potoczył wzrokiem po Amelii, Spencer i Melissie. – Teraz jesteśmy rodziną i chcę,
żebyśmy się wszystkim dzielili.
Spencer poczuła, jak napinają się jej wszystkie mięśnie. Takie bzdury wygadywali tylko
bohaterowie telenowel.
– Bardzo mi miło, ale ja już mam jedną rodzinę – odparła.
Melissa otworzyła szeroko oczy. Na twarzy Amelii pojawił się złośliwy uśmieszek, jakby właśnie
przeczytała jakąś smakowitą plotkę w brukowcu. Pani Hastings zerwała się na równe nogi.
– Zachowujesz się niegrzecznie, Spencer. Proszę, odejdź od stołu.
Spencer zaśmiała się cicho, ale pani Hastings ruchem podbródka wskazała jej drogę na korytarz.
– Ja nie żartuję. Idź do swojego pokoju.
– Mamo – powiedziała łagodnie Melissa. – To ulubiona potrawa Spencer. No i...
– Zje, jak my skończymy. – Głos pani Hastings był napięty, jakby za chwilę miała się rozpłakać. –
Spencer, bardzo cię proszę. Wyjdź.
– Przepraszam – wymamrotała pod nosem Spencer, wstając od stołu.
Tak naprawdę wcale nie było jej przykro. Nie można wymienić ojca na kogoś innego. Nie miała
ochoty nawiązywać bliskich relacji z facetem, którego ledwie znała. Nagle poczuła, że nie może się
doczekać wyjazdu na uniwersytet jesienią. Tam ucieknie od Rosewood, swojej nowej rodziny, A.,
wspomnień o Tabicie i wszystkich innych tajemnic, które może znać A. Najchętniej wyjechałaby
natychmiast.
Wyszła na korytarz ze spuszczoną głową. Na stoliku w holu leżały poukładane listy. Na długiej
i wąskiej kopercie z emblematem Uniwersytetu Princeton dostrzegła swoje nazwisko. Podniosła ją
w nadziei, że napisano do niej, że może wcześniej się przeprowadzić do akademika. Najlepiej od razu.
Z jadalni dochodziły ciche odgłosy rozmowy. Dwa labradory, Rufus i Beatrice, podbiegły do okna,
najprawdopodobniej wyczuwając w pobliżu sarny. Spencer paznokciem rozcięła kopertę i wyciągnęła
z niej list. W nagłówku widniało logo komisji rekrutacyjnej Princeton.
Szanowna Panno Hastings,
niestety, muszę poinformować Panią o przykrym nieporozumieniu. Jak się okazuje, na studia na
naszej uczelni zgłosiły się dwie osoby o tym samym nazwisku – pani, czyli Spencer J. Hastings,
oraz pan Spencer F. Hastings z Darien w stanie Connecticut. Nasza komisja rekrutacyjna nie
zauważyła, że ma do czynienia z dwiema osobami – niektórzy zapoznali się z Pani
dokumentami, a inni z dokumentami drugiego kandydata. Natomiast głosowaliśmy tak, jakby
byli Państwo jedną i tą samą osobą. Teraz, kiedy zdaliśmy sobie sprawę z naszej pomyłki,
komisja musi jeszcze raz dokładnie zapoznać się z Państwa dokumentami i ponownie
przeprowadzić procedurę kwalifikacyjną. Oboje Państwo mogą się poszczycić doskonałymi
wynikami w nauce, więc decyzja z pewnością przyjdzie nam z trudem. Jeśli chciałaby Pani
dostarczyć komisji jakieś dodatkowe, przemawiające na Pani korzyść informacje, prosimy
o niezwłoczny kontakt.
Jeszcze raz przepraszam za kłopot i życzę powodzenia!
Z poważaniem
Bettina Bloom
Przewodnicząca Komisji Rekrutacyjnej
Uniwersytet Princeton
Spencer przeczytała list trzykrotnie, aż emblemat uniwersytetu w rogu stracił kontury i zaczął
przypominać plamę Rorschacha. To niemożliwe. Przecież dostała się do Princeton. Sprawa była
załatwiona.
Jeszcze dwie minuty temu miała przed sobą świetlaną przyszłość. A teraz mogła stracić wszystko.
Usłyszała wysoki chichot. Instynktownie odwróciła się i wyjrzała przez okno wychodzące na dawny
dom DiLaurentisów. Coś się poruszyło między drzewami. Wyczekująco patrzyła w ciemność. Ale cień
nie pojawił się ponownie. Ten, kto skrywał się między drzewami, zniknął.
3
ŚLICZNA SAMOTNICA
„Sięgnij do boskiego źródła życia – mówił śpiewny głos prosto do ucha Arii Montgomery. – Poczuj,
jak z każdym wydechem napięcie opuszcza twoje ciało. Najpierw odpływa z twoich ramion i nóg, potem
z mięśni twarzy i...”
Łup. Aria otworzyła oczy. Była w szkole i był czwartek rano. Drzwi do mniejszej sali gimnastycznej
otworzyły się z hukiem i do środka wbiegł tłum dziewcząt w strojach baletowych i getrach. Zaraz miały
się zacząć poranne zajęcia z tańca nowoczesnego.
Aria szybko wstała i wyjęła z uszu słuchawki. Leżała na podłodze na macie do jogi, unosząc w górę
pośladki. Guru z nagrania twierdził, że ten ruch pomaga oczyścić czakry i zapomnieć o przeszłości. Ale
sądząc po uśmieszkach na twarzach niektórych pierwszoklasistek, wyglądała pewnie tak, jakby ćwiczyła
jakąś dziwną pozycję seksualną.
Ruszyła w stronę holu, chowając iPoda do torby. Wszystkie myśli, które próbowała od siebie
odsunąć, powróciły i huczały w jej głowie jak rój kąśliwych os. Schowała się w wykuszu w ścianie, tuż
obok fontanny, i wyjęła telefon z kieszeni kurtki. Jednym klawiszem uruchomiła stronę internetową, na
którą obsesyjnie powracała od dwóch tygodni.
„Wspominamy Tabithę Clark”.
Stronę założyli rodzice Tabithy, żeby uczcić pamięć córki. Zamieszczali na niej posty z Twittera od
jej przyjaciół, zdjęcia Tabithy z treningu cheerleaderek i pokazów baletowych, linki do wiadomości
prasowych na jej temat i informacje dla osób starających się o stypendium jej imienia. Aria wbrew sobie
uzależniła się od tej strony. Dokładnie czytała wszystkie publikowane na niej informacje w obawie, że
coś – lub ktoś – wskaże na jej powiązanie ze śmiercią Tabithy.
Ale na razie nikt nie wątpił, że Tabitha zginęła śmiercią tragiczną. Nikt nawet nie przypuszczał, że ją
zamordowano. Nikt też nie wpadł na to, że Aria i jej przyjaciółki przebywały na Jamajce w tym samym
czasie co Tabitha, na dodatek w tym samym kurorcie. Nawet brat Arii Mike i jej chłopak Noel, którzy
byli z nią wtedy, nie skomentowali tych wiadomości. Nie wiadomo, czy w ogóle do nich dotarły. Pewnie
potraktowali je jako informacje o kolejnej bezsensownej śmierci kogoś zupełnie im nieznanego.
Ktoś jednak znał całą prawdę. A.
Usłyszała za plecami chichot. Gapiło się na nią kilka drugoklasistek stojących pod szafkami po
drugiej stronie korytarza.
– Śliczna zabójczyni – wyszeptała jedna z nich, a reszta wybuchła śmiechem.
Aria się skrzywiła. Od czasu emisji telewizyjnego filmu pod tytułem Śliczna zabójczyni co chwila
ktoś podchodził do niej na korytarzu i dla żartu cytował kwestie bohaterek. „Myślałam, że się
przyjaźnimy!”, mówiła ekranowa Aria do Prawdziwej Ali na samym końcu, kiedy Ali wywołała pożar
w domu w górach Pocono. „Zanim cię poznałyśmy, byłyśmy frajerkami!” Arii takie słowa nie przeszłyby
przez usta.
Nieopodal zauważyła znajomą postać. Noel Kahn, jej chłopak, prowadził na zajęcia Klaudię
Huusko, śliczną blondynkę, która przyjechała na wymianę uczniowską i mieszkała z jego rodziną. Klaudia
przy każdym kroku krzywiła się z bólu, unosiła zabandażowaną nogę i mocno ściskała muskularne ramię
Noela. Wszyscy chłopcy się zatrzymywali i gapili na jej falujący biust.
Puls Arii przyspieszył. Dwa tygodnie wcześniej pojechała na narty do kurortu koło Nowego Jorku
razem z Noelem, jego dwoma braćmi i Klaudią. Ta oświadczyła Arii, że zamierza poderwać Noela i nic
jej nie przeszkodzi w zrealizowaniu tego planu. Aria w ataku wściekłości przypadkowo zepchnęła
Klaudię z krzesełka wyciągu narciarskiego. Potem twierdziła, że Klaudia ześlizgnęła się z krzesełka, a ta
udawała głupią, jakby niczego nie pamiętała. Ale Noel i tak winił za wszystko Arię. Od dnia wypadku
chuchał i dmuchał na Klaudię. Choć miała tylko skręconą kostkę, odwoził ją do szkoły, nosił jej książki
i kupował kawę oraz sushi w czasie przerwy na obiad. Aż dziw bierze, że nie karmił jej sashimi za
pomocą pałeczek z wytłoczonym logo Rosewood Day.
Odgrywanie roli pielęgniarki sprawiało, że nie miał wiele czasu dla Arii. Nawet nie witał się z nią
na korytarzu ani nie dzwonił po lekcjach. Dwa razy z rzędu odwołał ich cotygodniowe spotkania w bistro
Rive Gauche w centrum handlowym. Opuścił też ich wspólne warsztaty gotowania organizowane przy
Uniwersytecie Hollis. Ominęły go lekcje grillowania i marynowania.
Po minucie Noel wyszedł z sali, gdzie odbywały się zajęcia z literatury. Kiedy zauważył Arię, nie
potraktował jej jak powietrze i nie odwrócił się w drugą stronę, choć tak właśnie się zachowywał przez
ostatnie dwa tygodnie. Podszedł do niej, a w sercu Arii obudziła się nadzieja. Może zamierzał ją
przeprosić za to, że ostatnio ją ignorował. Może wszystko wróci do normy.
Spojrzała na swoje roztrzęsione dłonie. Miała nerwy napięte jak struny, zupełnie tak jak w siódmej
klasie, kiedy Noel zagadał do niej na jednej z imprez u Ali. Świetnie im się rozmawiało i Aria była
w siódmym niebie, póki Ali nie podeszła do niej, mówiąc, że przez całą konwersację Aria miała na
przednich zębach przyklejony listek pietruszki.
– Noel to nie to twoja liga – powiedziała Ali, czyli Courtney, uprzejmym głosem, w którym czuło
się jad. – Zresztą jemu podoba się ktoś inny.
„Ach tak, może ty?”, pomyślała z goryczą Aria. Przecież Ali podobała się wszystkim facetom bez
wyjątku.
Teraz Noel zatrzymał się przed witryną, w której wystawiono na pokaz zszyty z odnalezionych
kawałków sztandar z kapsuły czasu. Co roku cała szkoła angażowała się w tę grę. Obok wisiały także
kopie sztandarów z ubiegłych lat. Prawdziwe zakopano w kapsułach za boiskiem do piłki nożnej. Między
innymi również ten, który zrekonstruowano, gdy Aria chodziła do szóstej klasy. Wtedy zabrakło jednego
fragmentu ze środka. Ten kawałek znalazła Prawdziwa Ali, a Ich Ali go wykradła. Jej zaś trofeum zabrał
Jason DiLaurentis, który oddał je potem Arii. Podczas tej zabawy Fałszywej Ali udało się zamienić
miejscami z jej siostrą bliźniaczką, czyli Prawdziwą Ali, która trafiła do szpitala psychiatrycznego na
cztery długie lata.
– Cześć – przywitał się Noel.
Pachniał mydłem pomarańczowym z pieprzową nutą. Aria wprost uwielbiała ten oryginalny zapach.
Spojrzała na jego torbę Manhattan Portage i zauważyła na niej przypinkę z nosorożcem ubranym
w karnawałową czapeczkę. Plakietka, którą kupiła Noelowi w czasie jarmarku, widniała pośród innych,
z logo szkolnej drużyny lacrosse i emblematem filadelfijskiej drużyny futbolowej. Chyba obecność tej
przypinki powinna traktować jako dobry znak, prawda?
– Cześć – odparła łagodnie Aria. – Tęskniłam za tobą.
– Och. – Noel z udawaną fascynacją wpatrywał się w kwadratowy cyferblat swojej omegi. – Tak,
ostatnio miałem sporo na głowie.
– Zajmowałeś się Klaudią? – Aria nie mogła powstrzymać się od tego zjadliwego komentarza.
Twarz Noela stężała, jakby miał zamiar ponownie wygłosić przemówienie o tym, że Klaudia
przyjechała z zagranicy i trzeba poświęcić jej trochę czasu. Ale tylko wzruszył ramionami.
– Musimy pogadać.
Aria poczuła, jak zaciska się jej gardło.
– O-o czym? – wyjąkała, choć najgorsze przeczucia podpowiadały jej, co zaraz usłyszy od Noela.
On obracał wokół nadgarstka żółtą plastikową bransoletkę noszoną przez wszystkich zawodników
drużyny lacrosse jako znak prawdziwej męskiej przyjaźni. Nawet nie spojrzał na Arię.
– Chyba nam się nie układa – powiedział. Głos mu się łamał.
Aria poczuła się tak, jakby dostała kopniaka w podbrzusze.
– Dlaczego?
Noel wzruszył ramionami. Jego zazwyczaj spokojna, przyjazna twarz teraz wydawała się ściągnięta,
a na idealnej cerze pojawiły się dziwne plamy.
– Nie wiem. Chyba nie mamy z sobą za wiele wspólnego. Nie sądzisz?
Nagle świat wokół nabrał barw krwistej czerwieni. Kiedy przez krótką chwilę Aria udawała, że
przyjaźni się z Klaudią, ta mimochodem wspomniała, że Aria i Noel nie są dobraną parą. No dobra, może
Aria nie przypominała innych, podobnych do siebie jak dwie krople wody dziewczyn, z którymi
zazwyczaj umawiał się Noel. One grały w lacrosse i ubierały się w koszulki polo od Ralpha Laurena.
Ale Noel twierdził, że właśnie za to ją lubi. Zarazem Aria dobrze wiedziała, że nie ma szans
w porównaniu z fińską boginią seksu.
Arii zakręciło się w głowie od zapachu płynu do mycia podłóg używanego przez szkolne
sprzątaczki. Jakiś potężnie zbudowany baseballista, przechodząc, popchnął ją, a ona wpadła na Noela
i natychmiast się od niego odsunęła, zażenowana nagle jego bliskością.
– I to... wszystko? Cały ten czas, który razem spędziliśmy... przestał się liczyć?
Noel włożył ręce do kieszeni.
– Przykro mi, Ario.
Spojrzał jej w oczy i przez sekundę na jego twarzy pojawił się wyraz szczerej skruchy. Ale widać
też było, że nie chce z nią dłużej rozmawiać i że decyzję o rozstaniu podjął już dawno.
W oczach Arii pojawiły się łzy. Przypomniała sobie wszystkie ich wspólne weekendy. Wszystkie
mecze lacrosse, które obejrzała, nie rozumiejąc nawet do końca zasad tej gry. Wszystkie tajemnice, które
mu powierzyła, jak choćby opowieść o tym, jak w siódmej klasie razem z Ali przyłapała swojego tatę,
gdy całował się ze swoją studentką Meredith w pobliżu Uniwersytetu Hollis. I o tym, jak w zeszłym roku
wydawało się jej, że Prawdziwa Ali podrywa Noela, żeby go jej odbić. I o tym, że od pożaru w górach
Pocono spała przy zapalonym świetle i trzymała pod poduszką samurajski nóż, który tata przywiózł jej
z podróży do Japonii. A także o tym, że choć straciła dziewictwo na początku liceum z pewnym
Islandczykiem, chciała, żeby jej drugi raz był naprawdę szczególny. Może to i dobrze, że nigdy nie poszła
na całość z Noelem, skoro on teraz podejmował właśnie taką decyzję.
Lecz Aria nie podzieliła się z Noelem wszystkimi swoimi tajemnicami. Nie powiedziała mu, co
zrobiła Tabicie i co się stało w czasie wycieczki na Islandię. Już samo to, co zrobiła na Islandii, zapewne
by wystarczyło, żeby Noel ją rzucił. Więc może zasłużyła na swój los i złą karmę.
Usłyszała czyjś złośliwy chichot i zajrzała do sali lekcyjnej. W pierwszym rzędzie siedziała Klaudia
ze stopą opartą na dodatkowym krześle. Kate Randall, Naomi Zeigler i Riley Wolfe siedziały tuż obok.
Oczywiście wszystkie natychmiast zaprzyjaźniły się z Klaudią, która tak jak one uwielbiała plotkować
i knuć intrygi. Wszystkie cztery gapiły się na nią i Noela, szczerząc zęby od ucha do ucha. Oglądały ich
rozstanie, jakby siedziały w głównej loży w teatrze. Wieści na pewno rozejdą się po szkole
w okamgnieniu. „Śliczna frajerka jest teraz samotną śliczną frajerką!”
Aria odwróciła się na pięcie i szybko weszła do łazienki, zanim łzy zdążyły popłynąć jej po
policzkach. Obejrzała się za siebie, licząc na to, że Noel ją zawoła, ale on się odwrócił i odszedł
w przeciwnym kierunku. Kiedy zobaczył Masona Byersa, swojego dobrego przyjaciela, zatrzymał się
i przybił z nim piątkę. Jakby nigdy nic. Wydawał się szczęśliwy, że uwolnił się na dobre od tej wariatki,
Arii Montgomery.
4
HANNA MARIN, STRATEG KAMPANII
WYBORCZYCH
W czwartkowy wieczór, kiedy słońce chowało się za drzewami, barwiąc niebo na pomarańczowo,
Hanna Marin przycisnęła do ucha swojego iPhone’a i czekała na sygnał poczty głosowej.
– Mike, to znowu ja. Odbierzesz? Ile razy mam powtórzyć, że bardzo mi przykro?
Rozłączyła się. W ciągu ostatnich dwóch tygodni zostawiła mu szesnaście wiadomości w poczcie
głosowej, wysłała jedenaście SMS-ów i kilka e-maili oraz zamieściła milion postów na jego Twitterze.
Ale jej były chłopak Mike Montgomery nie odpowiadał. Dobrze wiedziała, że postąpiła podle, zrywając
z nim tylko dlatego, że ostrzegał ją przed Patrickiem, podejrzanym fotografem, który obiecywał jej
karierę modelki w Nowym Jorku. Ale skąd mogła wiedzieć, że Patrick Lake zrobi jej kompromitujące
zdjęcia i zagrozi, że opublikuje je w internecie, jeśli nie otrzyma sowitej zapłaty.
Hanna tęskniła za Mikiem. Uwielbiała oglądać z nim Idola i wyśmiewać się z uczestników.
Słyszała, że Mike grał jakąś małą rolę w szkolnym przedstawieniu Makbeta. Kiedy z sobą chodzili,
zawsze konsultowali takie decyzje. Hanna na pewno nie pozwoliłaby mu na występy w tym teatrzyku.
Poza tym wsparcie Mike’a przydałoby się jej szczególnie teraz, kiedy znalazła się pod obstrzałem
A. i znaleziono ciało Tabithy. Hanna nie wyjawiłaby Mike’owi całej prawdy, ale na pewno łatwiej
byłoby jej radzić sobie z tym wszystkim, gdyby ktoś się o nią zatroszczył. Była samotna i przerażona.
Chciała wierzyć, że zabiły Tabithę w obronie własnej. Wzięły Tabithę za Prawdziwą Ali, która
postanowiła je zabić. Ale niezależnie od tego, jak Hanna interpretowała to, co się stało, dochodziła
wciąż do tego samego, strasznego wniosku: zabiły niewinną dziewczynę. I wszystkie ponosiły za to winę.
Wiedziały o tym. Zresztą A. też.
Hanna wysiadła ze swojej toyoty prius i rozejrzała się. Stała na kolistym podjeździe pod nowym
domem swojego ojca, tandetną willą z cegły w Chesterbridge, oddalonym kilkadziesiąt kilometrów od
Rosewood. Wzdłuż podjazdu rosło kilka niewielkich drzewek ogrodzonych cienkim sznurkiem.
Zadaszenie na ganku podtrzymywały białe greckie kolumny, a za domem spokojnie szemrała fontanna.
Wokół wejścia rosły perfekcyjnie przycięte krzewy w kształcie rożków lodowych postawionych do góry
nogami. Tak wielki dom mógłby pomieścić znacznie więcej niż trzy osoby – tatę Hanny, jego nową żonę
Isabel i jej córkę Kate. Ale właśnie tak powinien mieszkać kandydat do Senatu Stanów Zjednoczonych.
Kampania wyborcza pana Marina rozpoczęła się kilka tygodni temu i wróżono mu spory sukces.
Oczywiście pod warunkiem że wcześniej A. nie ogłosi wszem wobec prawdziwych informacji o śmierci
Tabithy.
Hanna zadzwoniła do drzwi, które niemal natychmiast otworzyła Isabel. Miała na sobie błękitny
kaszmirowy sweter od Tiffany’ego, wąską czarną spódnicę i buty na niewysokich obcasach. Wyglądała
jak idealna, nudna jak flaki z olejem żona przyszłego senatora.
– Cześć, Hanno. – Skwaszona mina Isabel wyrażała jej dezaprobatę dla awangardowej sukienki
Hanny i jej szarych, zamszowych butów. – Wszyscy czekają w gabinecie Toma.
Hanna przeszła przez hol. Jego ściany udekorowano oprawionymi w srebrne ramki zdjęciami ze
ślubu jej taty i Isabel, który odbył się zeszłego lata. Z bólem patrzyła na swoje zdjęcie,
w najpaskudniejszej sukience druhny, jaką tylko mogła wybrać dla niej Isabel. Ten bladozielony łachman
poszerzał ją w biodrach i nadawał jej cerze chorobliwy odcień. Odwróciła zdjęcie do ściany, żeby już
nigdy nie musieć na nie patrzeć.
Tata wraz z całą ekipą siedział w swoim gabinecie przy biurku z drewna orzechowego. Jej
przyrodnia siostra Kate przycupnęła na wiktoriańskiej kanapie, obracając w dłoniach iPhone’a. Pan
Marin rozpromienił się na widok Hanny.
– Oto i ona!
Hanna się uśmiechnęła. Kiedy kilka tygodni temu konsultantki z firm prowadzących badania
fokusowe powiedziały, że wyborcy uwielbiają Hannę, nagle znowu się stała jego ukochaną córeczką.
Isabel weszła do pokoju za Hanną i zamknęła podwójne drzwi.
– Oto dlaczego się tu zebraliśmy – powiedział pan Marin i rozłożył na biurku kilka ulotek
wyborczych i zdjęć przedstawiających strony internetowe. Widniały na nich oszczercze nagłówki: „Cała
prawda o Tomie Marinie”. „Nie wierzcie kłamcy”. „Nie wolno mu ufać”. – To efekty pracy komitetu
wyborczego Tuckera Wilkinsona.
Hanna cmoknęła. Tucker Wilkinson był najpoważniejszym rywalem taty w szeregach tej samej
partii. Od lat piastował urząd senatora, dysponował nieograniczonymi funduszami i miał wysoko
postawionych przyjaciół.
Hanna nachyliła się, żeby lepiej się przyjrzeć fotografii. Tucker Wilkinson był wysokim
i przystojnym mężczyzną o ciemnej karnacji i troszeczkę przypominał Hugh Jackmana. Jego irytujący,
śnieżnobiały, wytrenowany uśmiech rasowego polityka zdawał się mówić: „Zaufaj mi”.
Sam, jeden ze starszych członków komitetu wyborczego, o wiecznie zmęczonych oczach i dziwnym
upodobaniu do muszek, pokręcił głową.
– Słyszałem, że Wilkinson dał łapówkę członkowi komisji rekrutacyjnej na Harvardzie, żeby jego
syn dostał się na studia, choć ledwie udało mu się zdać maturę.
Vincent, administrator strony internetowej pana Marina, włożył do ust kawałek gumy do żucia
i powiedział:
– Zrobi wszystko, co w jego mocy, żeby publicznie wyprać wszystkie brudy swoich przeciwników
politycznych.
– Na szczęście na nas nie ma żadnego haka. – Pan Marin rozejrzał się po swoich
współpracownikach. – I nie znajdzie. Chyba że macie mi coś do powiedzenia. To, co zrobił Jeremiah,
dało mi do myślenia. Nie chcę po raz drugi dostać ciosu w plecy.
Hannę przeszył dreszcz na dźwięk imienia Jeremiah. Był prawą ręką jej taty, ale niedawno został
zwolniony za kradzież dziesięciu tysięcy dolarów z kasy kampanii. Tylko że tak naprawdę to nie on
ukradł pieniądze, lecz... Hanna. Nie miała innego wyjścia. Tylko w ten sposób mogła zdobyć pewność, że
Patrick nie opublikuje jej zdjęć.
Zadzwonił telefon Kate. Spojrzała na ekran i zachichotała.
– Kate? – W głosie pana Marina słychać było zniecierpliwienie. – Możesz to odłożyć?
– Przepraszam. – Kate położyła telefon ekranem w dół i spojrzała wyniośle na Hannę. – Sean
właśnie mi przysłał coś strasznie śmiesznego.
Hanna poczuła ukłucie w samo serce, ale nie dała po sobie tego poznać. Niedawno Kate zaczęła
chodzić z Seanem Ackardem, byłym chłopakiem Hanny. Hanna bynajmniej za nim nie tęskniła, ale
wkurzało ją to, że spodobała mu się jej najbardziej zajadła rywalka.
Pan Marin ułożył wydruki w równy stos.
– Słucham. Czy ktoś z was ma mi coś do powiedzenia?
Hannę aż skręcało w środku. Czy sztab Wilkinsona pozna prawdziwą historię Tabithy? Wyjrzała
przez okno. Ulicą powoli przejeżdżał jakiś samochód. Mrużąc oczy, spojrzała na równo przycięte
drzewa, odgradzające dom taty od sąsiedniej posesji. Przez ułamek sekundy wydawało się jej, że między
drzewami przemknął jakiś cień.
Zadzwonił jej telefon.
Hanna wyciągnęła go z torby i wyciszyła, ale kiedy się zorientowała, że tata na nią nie patrzy,
rzuciła okiem na ekran. Gdy zamiast numeru nadawcy zobaczyła bezładny ciąg liter i cyfr, przeszył ją
dreszcz. Otworzyła wiado-mość.
Co by powiedział tatuś na wieść, że jego ukochana córunia to złodziejka?
A.
Hanna z całych sił starała się zachować kamienną twarz. Kto się tak na nią uwziął? Jak to możliwe,
że A. wie, gdzie ona teraz jest? Spojrzała na Kate, która jeszcze kilka sekund temu bawiła się swoim
telefonem. Ale siostra tylko rzuciła jej nienawistne spojrzenie.
Zamknęła oczy, gorączkowo zastanawiając się, kto jeszcze mógł być Nowym A. Pierwszą
kandydatką była Prawdziwa Ali. Wcześniej Hanna myślała, że Ali przeżyła pożar i upadek z tarasu
widokowego, a teraz wróciła, żeby je wszystkie znowu nękać. Kiedy jednak się okazało, że na Jamajce
zabiły Tabithę, uznała za niedorzeczne swoje podejrzenia, że Ali przeżyła pożar w górach Pocono. Kogo
jeszcze skrzywdziły? Kto mógł wiedzieć o wydarzeniach na Jamajce, o szantażu Patricka i innych
ciemnych sprawkach Hanny?
– Hanno?
Hanna podniosła wzrok. Wszyscy właśnie wstawali i opuszczali gabinet. Tata stał nad nią
z zatroskaną miną.
– Wszystko w porządku? Trochę... zbladłaś.
Hanna spojrzała w kierunku podwójnych drzwi. Kate i Isabel poszły do kuchni. Współpracownicy
taty też zniknęli.
– Możesz mi poświęcić chwilę? – zapytała.
– Jasne. Mów.
Hanna chrząknęła. Nie mogła powiedzieć tacie o Tabicie, ale postanowiła mu wyznać co innego,
zanim ubiegnie ją A.
– Mówiłeś przed chwilą, że powinniśmy powiedzieć ci prawdę, jeśli mamy coś na sumieniu.
Pan Marin zmarszczył czoło.
– Tak...
– No więc muszę ci o czymś opowiedzieć.
Hanna odwróciła wzrok od taty i wyznała mu wszystko jak na spowiedzi. O Patricku. Że mu
uwierzyła, kiedy mówił, że pomoże jej zrobić karierę. Że wpatrywał się w nią złowieszczo, kiedy
pokazywał jej te kompromitujące zdjęcia.
– Tak się bałam, że zamieści je w internecie – powiedziała ze wzrokiem wbitym w plakaty
wyborcze zwinięte w rulony i poukładane w rogu gabinetu. – Bałam się, że cię zniszczy. Więc zabrałam
pieniądze z sejfu. Nie wiedziałam, co robić. Nie chciałam zrujnować twojej kampanii.
Kiedy skończyła, zapadło głuche milczenie, które wydawało się jej najgorszą z możliwych kar.
Telefon pana Marina zadźwięczał, ale on nawet na niego nie spojrzał. Hanna nie śmiała podnieść wzroku
na ojca. Czuła tylko wstyd pomieszany z nienawiścią. Czuła się gorzej niż wtedy, gdy Fałszywa Ali
przyłapała ją na wymiotowaniu w domu taty w Annapolis.
Ból był nie do zniesienia. Jęknęła żałośnie jak bezbronny szczeniak. Cała się trzęsła, choć nie
potrafiła wydobyć z siebie ani słowa więcej. Wreszcie po chwili usłyszała westchnięcie taty.
– Hej. – Pan Marin położył jej dłoń na ramieniu. – Hanno. Nie płacz. Już w porządku.
– Nie, wcale nie – wymamrotała Hanna. – Wszystko zepsułam. A teraz znowu mnie znienawidzisz.
– Znowu? – Pan Marin zrobił krok w tył i uniósł brwi. – Nigdy nie żywiłem do ciebie nienawiści.
Hanna głośno pociągnęła nosem i podniosła oczy. No jasne.
Tata położył palce na podbródku.
– Cóż, przyznaję, to dość zaskakujące. Właściwie szokujące. Zarazem jednak miałaś odwagę
przyznać się do mało chwalebnego postępku. Ale dlaczego w ogóle poszłaś do mieszkania kogoś, kogo
ledwie znałaś, i pozwoliłaś mu się fotografować? I czemu nie przyszłaś do mnie, kiedy można było
jeszcze zapobiec najgorszemu?
Hanna zwiesiła głowę.
– Nie chciałam cię zdenerwować.
Tata spojrzał na nią wymownie.
– Ale przecież mogłem ci pomóc. Nie dopuściłbym do tego, co się stało. Przecież wiesz, że zawsze
możesz do mnie przyjść z każdym problemem.
Hanna mimowolnie zaśmiała się gorzko.
– Właśnie chodzi o to, że nie mogę – wypaliła. – Już od wielu lat. – Tata w jednej chwili
posmutniał, a Hanna opadła ciężko na oparcie kanapy. – Przepraszam, to źle zabrzmiało. Chciałam
powiedzieć, że...
Przerwał jej, podnosząc w górę dłoń. Miał obrażoną minę.
– Wydaje mi się, że powiedziałaś dokładnie to, co miałaś na myśli. Ale przecież próbowałem się
z tobą dogadać, Hanno. Nie zapominaj, że to ty nie odzywałaś się do mnie przez ładnych parę lat. Jak
myślisz, jak się wtedy czułem?
Hanna otworzyła szeroko oczy. Bardzo długo, kiedy tata mieszkał w Annapolis, nie odbierała jego
telefonów, udając, że jest bardzo zajęta. Nie miała ochoty wysłuchiwać achów i ochów na temat Kate,
która wydawała się taka wspaniała w porównaniu z grubą i brzydką Hanną. Nigdy o tym nie rozmawiali.
Hanna myślała, że tata w ogóle tego nie zauważył.
– Przykro mi – wyjąkała.
– Mnie też – odparł tata, wyraźnie obrażony.
Teraz łzy jeszcze szybciej płynęły po policzkach Hanny. Po chwili tata przyciągnął ją do siebie
i przytulił. Hanna wytarła oczy i spojrzała na niego.
– Jak chcesz, to zadzwonię do Jeremiaha i poproszę, żeby do nas wrócił. I przyznam się do tego, co
zrobiłam.
Już sobie wyobrażała pełen satysfakcji uśmieszek na twarzy Jeremiaha, kiedy wyjawi mu całą
prawdę.
Pan Marin pokręcił głową.
– On już pracuje dla Tuckera Wilkinsona.
Hanna oniemiała.
– Żartujesz.
– Chciałbym, żeby to był żart. Chyba rzeczywiście nie powinienem był mu ufać. – Pan Marin
podniósł z biurka notatnik z napisem: „TOM MARIN NA SENATORA”. – Podaj mi wszystkie
informacje na temat tego Patricka. E-mail, numer telefonu, wszystko, co zapamiętałaś. To, co ci zrobił,
jest niewybaczalne. Znajdziemy go i zmusimy, żeby za to zapłacił.
Hanna wyciągnęła telefon i podała tacie namiary na Patricka.
– A te pieniądze, które ukradłam? Chcesz, żebym je oddała?
Pan Marin obracał pióro w placach.
– Po prostu pracuj na rzecz mojej kampanii. I tak miałem ci to zaproponować po spotkaniu. Musimy
jakoś przeciągnąć na naszą stronę najmłodszych wyborców. Kate już wyraziła chęć pomocy. A ty?
– Jak to? A od czego masz swój sztab?
– No tak. Ale chciałbym, żebyście i wy się zaangażowały.
Hanna wydęła policzki. Nie uśmiechała się jej wspólna praca z idealną Kate, ale przecież nie mogła
odmówić tacie. Nie w takiej sytuacji.
– Okej.
– Zupełnie nie umiem rozmawiać z młodymi ludźmi – przyznał się pan Marin. – Może wy dwie
jakoś mnie tego nauczycie.
Hanna zastanawiała się przez chwilę.
– A masz profil na Twitterze?
– Tak, ale nie do końca rozumiem, do czego on służy. – Pan Marin zrobił pokorną minę. – Trzeba
zapraszać ludzi, żeby zostali moimi znajomymi, jak na Facebooku?
– Niektórzy obserwują twój profil. Zajmę się twoim kontem. Możemy użyć Twittera, żeby
zorganizować flash mob.
Pan Marin uniósł brwi.
– A czy przypadkiem w Filadelfii zeszłego lata flash mob nie przerodził się w zamieszki?
– My zorganizujemy kontrolowany flash mob – uspokoiła go Hanna z uśmiechem. – Możemy
skontaktować się ze studentami z któregoś kampusu, na przykład w Hollis albo w Hyde, i urządzić
improwizowany wiec. Wynajmiemy jakiś zespół. Im fajniejsza będzie taka impreza, tym więcej przyjdzie
ludzi, nawet jeśli nie będą wiedzieli, z jakiej to okazji. Wtedy ty się pojawisz z przemówieniem, a wśród
zebranych zbierzemy głosy poparcia i podpisy.
Pan Marin przekrzywił głowę. W jego oczach pojawił się błysk, taki sam jak wtedy, gdy już miał się
zgodzić na wycieczkę do Hershey Park, o którą Hanna błagała w każdy weekend.
– Spróbujmy – powiedział wreszcie. – Uniwersytet w Hyde to lepsze miejsce. Jest mniejszy
i położony bliżej Filadelfii. Zajmiesz się organizacją?
– No jasne – odparła Hanna.
Pan Marin nachylił się do niej i dotknął jej dłoni.
– Widzisz? Masz do tego smykałkę. A to, co powiedziałaś wcześniej. No... wiesz, o tym, że nie
zawsze nam się układało. – Pan Marin ważył każde słowo i chyba był bardzo spięty. – Chcę, żebyśmy
wreszcie zaczęli się dogadywać.
– Ja też. – Hanna łykała gorzkie łzy. – Ale nie wiem, jak to zrobić.
Pan Marin zastanawiał się przez chwilę.
– Może czasami zostaniesz tutaj na noc?
Hanna podniosła wzrok.
– Słucham?
– To olbrzymi dom. I zawsze czeka tu na ciebie pokój. – Obracał w dłoni srebrne pióro. – Tęsknię
za tobą, Han. Chciałbym cię częściej widywać.
Hanna uśmiechnęła się niewyraźnie i poczuła, że za chwilę znów się rozbeczy. Nie chciała znowu
mieszkać z Kate. Ale zarazem wydawało się jej, że tata zmienił swoje podejście. Może teraz zacznie im
się układać i zapomną o przeszłości.
– Okej – odparła nieśmiało. – Mogłabym zostać u was na kilka dni w przyszłym tygodniu.
– Świetnie! – ucieszył się pan Marin. – Kiedy tylko zechcesz. – Znowu zrobił poważną minę. – I to
już wszystko? Nie masz mi nic więcej do powiedzenia?
Nagle wspomnienie o Tabicie przemknęło przez głowę Hanny niczym jastrząb pędzący za swoją
ofiarą. Zamknęła oczy i odsunęła od siebie złe myśli.
– Oczywiście, że nie.
Tata uśmiechnął się do niej i delikatnie uścisnął jej dłonie.
– Grzeczna dziewczynka.
Hanna wstała, pocałowała tatę w policzek i wyszła. Wszystko potoczyło się lepiej, niż myślała.
I pewnie udało się jej pokrzyżować plany A.
Ale kiedy tylko wyszła z domu, zauważyła jakąś kartkę wetkniętą pod przednią oponę samochodu.
Była to zmięta ulotka reklamująca Śliczną zabójczynię, film telewizyjny, który nadano tego wieczoru,
kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia o odnalezieniu ciała Tabithy.
Ali na zdjęciu miała hipnotyczne błękitne oczy i złowrogi uśmiech. Wyglądała jak żywa, jakby za
moment miała wyskoczyć z fotografii. Hanna usłyszała w oddali znajomy chichot. Odwróciła się
i rozejrzała po okolicy. Ulica była pusta, ale ona czuła na sobie czyjś wzrok. Ten ktoś znał wszystkie jej
tajemnice. I chciał wyjawić je całemu światu.
5
MAŁA SYRENKA
– Nie rozumiem, czemu idziemy na tę imprezę dopiero o północy. – Emily wierciła się niecierpliwie
na krześle z leżącą na nim poduszką ozdobioną rysunkiem kurczaczka, w kuchni w jej rodzinnym domu. –
Mówiłaś, że zaczyna się o dziewiątej.
Beth malowała cieniem powieki Emily.
– Nikt nie chodzi na imprezy o dziewiątej. Prawdziwi imprezowicze nie zjawiają się przed północą.
– A niby skąd ty to wiesz, panno porządnicka?
– Porządnicka? – Beth prychnęła z pogardą. – Nie żartuj!
– Nie tak głośno! – wyszeptała Emily.
Minęła jedenasta i rodzice Emily poszli już spać. Wcześniej wszyscy zjedli na kolację pieczeń,
zagrali w kalambury i obejrzeli potwornie nudny film o historii kolei. Mama i tata nie mieli zielonego
pojęcia, że Emily i Beth wychodzą na imprezę, która odbywała się w lofcie w Filadelfii. Miały spotkać
mnóstwo studentów i wypić morze alkoholu.
Przez ostatnią godzinę Beth robiła Emily makijaż, za pomocą lokówki zamieniła jej proste blond
włosy w sprężyste, seksowne pukle, a nawet kazała jej włożyć czarny satynowy stanik typu push-up, który
Emily kupiła w butiku Victoria’s Secret razem z Mayą St. Germain, swoją niegdysiejszą dziewczyną.
– Jak zmienisz wygląd, to od razu poprawi ci się nastrój – radziła Beth.
Emily miała ochotę powiedzieć, że jej nastrój by się poprawił, gdyby się okazało, że historia
o zabiciu Tabithy wydarzyła się tylko w jej snach. Ale doceniała wysiłek Beth.
– I proszę. Twoja transformacja się dokonała – oznajmiła Beth, szminkując usta Emily. – Spójrz.
Wręczyła Emily lusterko w żółtej ramce. Emily spojrzała na swoje odbicie i westchnęła. Jej
pomalowane ciemnymi cieniami oczy wyglądały niezwykle uwodzicielsko, róż podkreślał kości
policzkowe, a usta wydawały się tak pełne, że aż prosiły się o pocałunek. Przypomniało się jej, jak
w czasie ich wspólnych imprez Ali robiła sobie makijaż. Wszystkie przyjaciółki namawiały Emily, żeby
choć trochę się malowała do szkoły, ale ona za bardzo się bała, że coś sknoci.
Beth położyła jej na kolanach czarną sukienkę na ramiączkach w stylu lat dwudziestych i czarną
opaskę z piórem.
– A teraz to włóż. I wtedy będziesz gotowa na bal.
Emily spojrzała na swoje dresowe spodnie po Ali, które nadal miała na sobie. Chętnie zapytałaby
Beth, czy mogłaby w nich zostać, ale nie chciała przeciągać struny.
– A nie mogę pójść w dżinsach?
Beth rzuciła jej gniewne spojrzenie.
– To bal przebierańców! Poza tym dżinsy to mało elegancki strój. A ty masz dziś kogoś poderwać.
Poderwać? Emily uniosła świeżo wyregulowaną brew. Od kiedy tylko Beth stanęła w progu domu,
zachowywała się jak nie ona. Emily słyszała, jak jej siostra słucha w swoimi pokoju na cały regulator
L’il Kim i śpiewa razem z nią, nie omijając nawet najbardziej wulgarnych fragmentów tekstu. Beth
pokazała też Emily zdjęcie Briana, jej nowego chłopaka i głównego trenera drużyny pływackiej.
– Kim jesteś i co zrobiłaś z moją siostrą? – zażartowała Emily, biorąc od Beth sukienkę.
– Co? Nie pamiętasz już, że lubię ryzykowne akcje? – odparła Beth.
– Pamiętam, że zazwyczaj zachowywałaś się jak Carolyn – przekomarzała się Emily z kwaśną miną.
Beth odchyliła się nieco w tył.
– Pokłóciłyście się?
Emily odwróciła wzrok i spojrzała na lodówkę. Mama, jak zawsze zapięta na ostatni guzik,
przykleiła na drzwiach menu kolacji na cały tydzień. W poniedziałek miała podać taco. We wtorek
spaghetti z klopsikami. Jak zwykle.
Beth położyła dłoń na podbródku, jak gospodyni telewizyjnego talk-show.
– No dalej. Gadaj.
Emily bardzo chciała się zwierzyć. Mogłaby powiedzieć: „Carolyn zawsze dawała mi do
zrozumienia, że jestem okropną córką. A ja chciałam tylko, żeby mnie przytuliła i powiedziała, że
wszystko będzie w porządku. Ale ona tego nigdy nie zrobiła. Nawet nie pojechała ze mną na porodówkę.
Dowiedziała się o wszystkim po fakcie i zachowywała się tak, jakby nic się nie stało”.
Ale Emily tylko wzruszyła ramionami i się odwróciła. Nie mogła znieść bólu i ciężaru swoich
sekretów.
– Nieważne. Takie tam bzdury.
Beth patrzyła na Emily tak, jakby dobrze wiedziała, że siostra coś ukrywa. Potem jednak odwróciła
się i spojrzała na zegar w kuchence mikrofalowej.
– No dobra, moja elegantko. Ruszamy za dziesięć minut.
Impreza odbywała się w Old City, dzielnicy, w której – jak na ironię – miał też swój gabinet
ginekolog Emily. Znalazły miejsce do parkowania naprzeciwko industrialnego budynku. Beth w koronie
Statuy Wolności, długiej, zielonej sukience stylizowanej na grecką szatę i sandałach przeszła przez ulicę
wyłożoną kocimi łbami i weszła do windy. Razem z nimi do windy wpakował się tłum ludzi
w pieczołowicie przygotowanych kostiumach. W małej przestrzeni nagle rozszedł się zapach dezodorantu
i alkoholu. Kilku chłopaków w pasiastych garniturach i gangsterskich kapeluszach spojrzało z aprobatą
na Emily. Beth z entuzjazmem szturchnęła ją łokciem, ale Emily tylko poprawiła opaskę z piórem
i spojrzała na wiszącą na ścianie tabliczkę z zasadami bezpiecznego korzystania z windy, zastanawiając
się, kiedy ostatnio robiono tu przegląd techniczny. „Jeśli nie urwie się pod ciężarem tego tłumu, zostanę
tu na godzinę”, powiedziała do siebie w myślach.
Kiedy winda, skrzypiąc, wyjeżdżała na trzecie piętro, zza ścian dochodziła coraz głośniejsza
muzyka. Emily i Beth weszły do ciemnego loftu pełnego małych świeczek, wielkich gobelinów
i obrazów. W środku kłębił się tłum ludzi. Na parkiecie Cher wiła się w tańcu z Frankensteinem. Zła
królowa z Królewny Śnieżki, kołysząc biodrami, tańczyła z dinozaurem Barneyem. Na stole zaś wił się
zombie, a dwóch Obcych machało do samochodów, stojąc na schodach przeciwpożarowych.
– Kto tu jest gospodarzem!? – krzyknęła Emily.
Jej siostra podniosła w górę dłonie.
– Nie mam pojęcia. Dostałam zaproszenie na Twitterze. Ta impreza nazywa się „Marcowy Szał
Potworów”.
Okna sięgające od podłogi do sufitu wychodziły na promenadę nad rzeką Delaware. Emily
wyciągnęła szyję i zobaczyła Posejdona, restaurację, w której pracowała zeszłego lata. Tylko tam
zaproponowano jej ubezpieczenie zdrowotne – Emily już sobie wyobrażała, jak na rachunku
ubezpieczeniowym rodziców pojawi się informacja: „badanie prenatalne” – dlatego każdego dnia
pracowała w pocie czoła. Bolały ją kostki, traciła głos od ciągłego wołania: „Jo ho, ho!” zachrypniętym
głosem pirata, a żołądek podchodził jej do gardła. Kiedy wracała do pokoju w akademiku Temple,
śmierdziała smażonymi krabami.
Beth zamówiła w barze cztery szoty.
– Do dna! – zawołała radośnie, wręczając Emily dwa kieliszki.
Emily spojrzała podejrzliwie na alkohol o ciemnobrązowej barwie. Pachniał jak mentolowe
pastylki, które tata kazał jej ssać, gdy bolało ją gardło. Wypiła bez gadania. Nagle coś uderzyło ją
w ramię. Dziewczyna w zielonej peruce i stroju z syrenim ogonem o mało jej nie przewróciła.
– Przepraszam! – zawołała. Zmierzyła Emily wzrokiem od stóp do głów i uśmiechnęła się. –
Zabójczo!
Emily cofnęła się o krok i poczuła, jak kamienieje.
– Słucham?
– Twój strój. – Dziewczyna delikatnie ścisnęła w dłoni materiał sukienki Emily. – Zabójczy!
– Ach. Dzię-dziękuję. – Emily się uspokoiła. Oczywiście ta nieznajoma wcale nie chciała jej
nazwać „Zabójcą”.
– To moja sukienka – wtrąciła się Beth i objęła ramieniem Emily. – Ale ona wygląda w niej
zachwycająco, prawda? Próbuję ją trochę rozruszać, żeby dziś nabroiła, zatańczyła na stole, całowała się
z jakimś nieznajomym, przeszła w samej bieliźnie po głównej ulicy miasta...
Syrenie zaświeciły się oczy. Wyglądała jak seksowna, zielonowłosa wersja Ariel z Małej Syrenki.
– Ooo, to mi się podoba. Trzeba sobie zapracować na miano niegrzecznej dziewczynki.
Beth przybiła piątkę z nieznajomą.
– Od czego chcesz zacząć, Em?
– Może od całowania się z jakimś nieznajomym? – zaproponowała syrena.
– Albo od kradzieży czyjejś bielizny – dodała Beth.
– Fuj! – Emily zmarszczyła nos.
Beth wzięła się pod boki.
– No dobra, to wymyśl coś lepszego.
Emily odwróciła się od siostry i rozejrzała w tłumie, bo niespecjalnie przypadła jej do gustu
propozycja, by zamieniała się w niegrzeczną dziewczynkę. Z głośników dudniła szybka, energetyzująca
muzyka, która w niczym nie przypominała przebojów puszczanych przez DJ-ów w czasie szkolnych
dyskotek w Rosewood Day. Dwie dziewczyny w hippisowskich strojach stały w rogu, trzymając się za
ręce. Jakaś para przebrana za żołnierzy Imperium z Gwiezdnych wojen piła szoty na kanapie pod oknem.
Nagle syrena złapała ją za rękę, nachyliła się do niej i pocałowała ją w usta. Emily zamarła. Ostatni
raz całowała się z Prawdziwą Ali w zeszłym roku. A usta tej dziewczyny wydały jej się tak miękkie
i ciepłe.
Syrena odsunęła się od niej z uśmiechem.
– I proszę. Możesz wykreślić już jedną pozycję z listy obowiązków. Pocałowałaś kogoś
nieznajomego.
– To się nie liczy! – zawołała Beth. – To ona cię pocałowała! Teraz ty masz kogoś pocałować!
– O tak, wybierz kogoś! – Syrena klasnęła. – A jeszcze lepiej, zamknij oczy, zrób obrót i wybierz
tego, na kogo trafisz!
Emily z trudem łapała oddech, a na ustach nadal czuła ukłucia tysiąca igiełek. Pocałunek był
cudowny i dodał jej odwagi. Nagle nabrała ochoty, by pokazać tej nieznajomej, że niczego się nie boi.
I że warto pocałować ją jeszcze raz. Z wyciągniętym przed siebie palcem zrobiła obrót. Kiedy otworzyła
oczy, okazało się, że pokazuje na wysoką, bardzo ładną dziewczynę w okularach w ciemnych oprawkach
i stroju Supermana z peleryną.
– Supergirl! – zawołała Beth i lekko popchnęła Emily. – No dalej!
Pod wpływem adrenaliny Emily wypiła drugiego szota i podeszła do dziewczyny, w nadziei że
syrena nadal na nią patrzy. Supergirl rozmawiała z jakimiś chłopakami. Emily chwyciła ją za rękę
i powiedziała:
– Przepraszam?
Kiedy Supergirl się odwróciła z pytającym wyrazem twarzy, Emily stanęła na palcach i pocałowała
ją prosto w usta. Najpierw dziewczyna w szoku zacisnęła wargi, ale po chwili rozluźniła je
i odwzajemniła pocałunek. Jej usta miały smak jagodowego błyszczyka.
Emily odsunęła się, puściła oko do Supergirl i wróciła do siostry.
– No i? – zapytała Beth. – Jak było?
– Zabawnie! – przyznała Emily, która czuła, jak różowieją jej policzki. Nabierała ochoty do
zabawy. Rozejrzała się w poszukiwaniu syreny, ale ta zniknęła. Emily próbowała ukryć rozczarowanie.
– To dobrze – powiedziała Beth. Wzięła Emily za ręce i zakołysała nimi lekko. – Co chcesz teraz
robić?
Emily odwróciła się i pokazała na kanapę.
– Poskakać?
– Do dzieła!
Beth popchnęła Emily, która ostrożnie weszła na kanapę i zaczęła lekko podskakiwać. Już miała
zejść, kiedy jakiś facet w sombrero i ozdobnej meksykańskiej kamizelce uśmiechnął się do niej. „No
dalej!”, powiedział bezgłośnie, pokazując jej wyciągnięty kciuk. Emily podskoczyła wyżej i uśmiechnęła
się od ucha do ucha. Nagle poczuła się jak u siebie w domu, gdzie uwielbiała skakać na kanapie, kiedy
tylko mama spuściła ją z oka. Z każdym skokiem czuła się bardziej wolna i lżejsza. Dzięki Beth znowu
potrafiła się śmiać.
Kolejne wyzwania były coraz śmielsze. Wyłudziła papierosa od wysokiego Azjaty w pirackiej
bandanie na głowie. Przebiegła przez parkiet, szczypiąc tańczące dziewczyny w pośladki. Beth kazała jej
podejść do wielkiego okna wychodzącego na ruchliwą ulicę i pokazać majtki. Emily już miała wykonać
polecenie, gdy przypomniała sobie, że jeśli podciągnie sukienkę, Beth może zobaczyć jej bliznę po
cesarskim cięciu. Zamiast tego wykonała w oknie dziki taniec dla kierowców jadących ulicą. Gdy
spełniała kolejne szalone zachcianki siostry, robiło się jej coraz lżej na duszy, jakby pozbyła się tamtej
wiecznie przerażonej Emily niczym starego ubrania, które rzuca się w kąt.
Kiedy namówiła DJ-a, żeby pokazał jej, jak zmieniać płyty, podbiegła do Beth i mocno ją uścisnęła.
– Tu jest super. Dzięki.
– Nie mówiłam, że przyda ci się trochę rozrywki – przekomarzała się Beth. – A co z naszą morską
boginią? – Pokazała palcem na syrenę, która wiła się na parkiecie. – Spodobałaś się jej. Poderwij ją.
– Wcale się jej nie podobam – obruszyła się Emily.
Ale i tak rzuciła okiem na syrenę. Lśniąca, zielona sukienka opinała wszystkie jej krągłości. Kiedy
zobaczyła, że Emily na nią patrzy, posłała jej całusa.
Gdy Emily i Beth stały w kolejce do baru po kolejne drinki, syrena podeszła do nich tanecznym
krokiem.
– Wiecie, kto tu jest gospodarzem? – spytała Emily.
Dziewczyna poprawiła zieloną perukę.
– Chyba nikt z obecnych – odrzekła. – Słyszałam, że to mieszkanie należy do jakiejś grubej ryby
z przemysłu fonograficznego. Dowiedziałam się o tym z internetu.
Obok przeszło kilka dziewczyn spowitych zapachem marihuany. Emily zeszła im z drogi.
– Mieszkasz tutaj?
– Na przedmieściach. – Dziewczyna się skrzywiła. – Wiem, nuda.
– Ja też. W Rosewood. – Na sam dźwięk tego słowa Emily przeszył dreszcz. Bała się, że jak tylko ta
dziewczyna bliżej jej się przyjrzy, rozpozna w niej jedną z bohaterek Ślicznej zabójczyni.
Ale ona tylko wzruszyła ramionami.
– Chodzę do prywatnej szkoły niedaleko stąd. Na szczęście już kończę.
– A na którą idziesz uczelnię? – Emily dostrzegła breloczek z emblematem Uniwersytetu
Pensylwanii przypięty do suwaka drogiej złotej torebki. – Penn?
Przez twarz dziewczyny przemknął cień rozczarowania.
– Nie sądzę, żeby chcieli mnie na jakiejkolwiek uczelni. – Chwyciła Emily za rękę i jej twarz znowu
się rozpromieniła. – Mam dla ciebie kolejne wyzwanie, łobuzie. – Pokazała na stojącą po przeciwnej
stronie dziewczynę w kombinezonie z frędzlami w stylu Pocahontas i wielkim indiańskim pióropuszu. –
Ukradnij jej to. I włóż. Na pewno będziesz w tym seksownie wyglądała.
Emily przeszły ciarki. Może Beth się nie myliła i ta dziewczyna naprawdę polubiła Emily.
– Dobra.
Ze śmiechem przebiegła przez parkiet i stanęła o krok od Pocahontas. Jednym szybkim
i zdecydowanym ruchem zerwała pióropusz z jej głowy. Nagle poczuła, że trzyma w ramionach mnóstwo
piór. Pocahontas dotknęła swojej głowy. Odwróciła się dokładnie wtedy, gdy Emily włożyła pióropusz
i zaczęła dziko biegać po całym lofcie.
– Niezły z ciebie numer! – zawołała z uznaniem syrena, kiedy Emily do niej wróciła. – Kiedy się
spotkamy? Umrę, jeśli się nie zaprzyjaźnimy.
Emily miała na końcu języka, że liczy na coś więcej niż przyjaźń.
– Daj mi swoje namiary – powiedziała, wyciągając telefon. – O Boże, właśnie sobie zdałam
sprawę, że nawet nie wiem, jak ci na imię.
– Gdzie moje maniery? – Dziewczyna powoli przesunęła palcem po logo swojej torebki. – Jestem
Kay.
– A ja Emily. – Posłała syrenie szeroki uśmiech i podała jej swój zastrzeżony numer telefonu.
Obiecywała sobie, że nie da go nikomu poza rodziną i najbliższymi przyjaciółkami, ale teraz pomyślała,
że na taki pomysł mogła wpaść tylko przerażona Stara Emily.
A tej nocy Starą Emily zostawiła daleko w tyle.
6
UPADŁA GWIAZDA
Następnego ranka Spencer przysiadła na krawędzi wyściełanego zielonym pluszem krzesła w auli
Rosewood Day. Trzymała w ręku sfatygowany egzemplarz Makbeta. Różowym markerem zaznaczyła
wszystkie kwestie lady Makbet, którą grała w szkolnym przedstawieniu. Kiedy nerwowo czytała
pierwszą scenę, Pierre Castle, nowy nauczyciel aktorstwa i reżyserii, klasnął.
– Okej! Lady M., prosimy na scenę!
Pierre, który nalegał, by uczniowie zwracali się do niego po imieniu, nie wypowiadał imienia
Makbet. Wedle starej przepowiedni ci, którzy mówili je na głos, zapadali na śmiertelną gorączkę, ulegali
poważnym poparzeniom, byli napadani i umierali zasztyletowani. Dziś Pierre po raz pierwszy prowadził
próbę jako reżyser, ale na razie zdążył tylko zdezorientować pierwszoklasistów, mówił bowiem o
przedstawieniu „szkocka sztuka”, a zwracając się do Makbeta i lady Makbet, używał tylko pierwszej
litery. Pierre przejął reżyserię, gdy Christophe, stary i szanowany przez wszystkich nauczyciel reżyser,
wyjechał ze swoim partnerem do Włoch. Wszyscy uwielbiali Pierre’a. Pracował jako kierownik literacki
przy przedstawieniu Cymbelina w Filadelfii i wystawił kilka sztuk Szekspira w teatrze na wolnym
powietrzu w Nowym Jorku.
Spencer włożyła scenopis pod pachę i na chwiejnych nogach wyszła po schodkach na scenę. Przez
całą noc nie zmrużyła oka i do białego rana przewracała się z boku na bok, próbując zrozumieć, jak
komisja rekrutacyjna mogła się tak pomylić. O drugiej nad ranem wstała z łóżka i jeszcze raz przeczytała
list. Miała nadzieję, że to jakiś głupi żart. Niestety, sprawdziła w internecie, że Bettina Bloom to
rzeczywiście przewodnicząca komisji rekrutacyjnej w Princeton. Na zdjęciu wyglądała niezwykle
szykownie.
Nie mieściło się jej w głowie, że na świecie istnieje ktoś jeszcze, kto nosi takie samo nazwisko
i odnosi sukcesy w nauce. Wpisała też do wyszukiwarki nazwisko Spencera F., bo tak zaczęła go
nazywać na własny użytek. Dowiedziała się, że Spencer Francis Hastings w wieku szesnastu lat ubiegał
się o urząd burmistrza w Darien, w stanie Connecticut, i o mało nie wygrał. Na swoim profilu na
Facebooku chwalił się, że w zeszłym roku razem z ojcem opłynął świat dookoła, a w drugiej klasie
liceum dostał jedną z nagród w konkursie nauk ścisłych zorganizowanym przez wielkie przedsiębiorstwo
energetyczne. Na wszystkich zdjęciach wyglądał jak wymuskany przystojniak, który w towarzystwie
starszych dam zawsze zachowuje się nienagannie, ale też chodzi z sześcioma dziewczynami naraz. Kiedy
Spencer F. dostał z Princeton list zawiadamiający o pomyłce, pewnie tylko wzruszył ramionami
i skontaktował się z jakimś zaprzyjaźnionym zagranicznym dygnitarzem albo sławnym reżyserem
z Hollywood, prosząc, by szepnęli słówko na jego temat komisji rekrutacyjnej.
Spencer uważała, że to nie fair. Pracowała ciężko, o wiele za ciężko, żeby dostać się do Princeton.
Zapewniła sobie miejsce na uczelni kosztem innych. Przede wszystkim zeszłego lata zrujnowała
przyszłość Kelsey. Więc to ona powinna zostać przyjęta, a nie Spencer F.
Choć Spencer nie kandydowała na burmistrza, to mogła się poszczycić sukcesami teatralnymi. Grała
główną rolę w każdym szkolnym przedstawieniu, począwszy od tytułowej postaci w Małej czerwonej
kurce, wystawionej w pierwszej klasie. Od tamtej pory udało się jej nawet wygrać z Ali – czyli tak
naprawdę Courtney – gdy w siódmej klasie obie ubiegały się o rolę Laury w Szklanej menażerii. Wtedy
nawet licealiści chwalili jej bardzo dojrzałą i wrażliwą grę. W ósmej klasie, po zniknięciu Ali – którą
zabiła Prawdziwa Ali – zagrała Marię w Zmierzchu długiego dnia i dostała owację na stojąco. Nie
zagrała tylko w wystawianym w zeszłym roku Hamlecie, bo za plagiat pracy nagrodzonej Złotą Orchideą
ukarano ją zakazem udziału we wszystkich zajęciach pozalekcyjnych. Opatrzność czuwała nad nią, gdy
podjęto decyzję o wystawieniu w tym roku Makbeta. Spencer dostała bardzo trudną rolę lady Makbet,
dzięki której mogła zrobić dobre wrażenie na członkach komisji w Princeton. To powinno wystarczyć, by
zatriumfowała nad Spencerem F.
Deski sceniczne skrzypiały, gdy Spencer szła po nich w szarobłękitnych baletkach od J. Crew.
Pierre, ubrany od stóp do głów na czarno, z czarnymi kreskami wokół oczu, przystawił do ust srebrne
pióro Mont Blanc.
– Dziś próbujemy scenę lunatykowania, lady M. Pracowałaś już nad tym z Christophe’em?
– Oczywiście – skłamała Spencer.
Właściwie Christophe, zajęty przeprowadzką, założył, że Spencer zna swoją rolę i nie musi
próbować. Wzrok Pierre’a powędrował w stronę skryptu trzymanego przez Spencer.
– Jeszcze nie umiesz roli? Premiera za niecałe dwa tygodnie!
– Znam prawie wszystkie kwestie na pamięć – broniła się Spencer, choć prawda nie wyglądała tak
różowo.
Gdzieś z lewej strony dobiegł ją pogardliwy chichot.
– Na pewno by jej nie przyjęli do teatru studenckiego w Yale – powiedział ktoś cicho.
Spencer się odwróciła. Głos należał do Beau Braswella, nowego ucznia w Rosewood Day
i partnera scenicznego Spencer.
– Słucham? – zapytała zirytowana Spencer.
Beau zacisnął usta.
– Nic.
Och. Spencer odwróciła się i podwinęła rękawy szkolnego żakietu. Beau przeprowadził się tu z Los
Angeles. Miał wysokie kości policzkowe, długie ciemne włosy, pozornie niedbały zarost i jeździł na
rozklekotanym motorze, nic więc dziwnego, że wkrótce został gwiazdą szkolnego kółka teatralnego.
Podobał się wszystkim dziewczynom, oczywiście z wyjątkiem Spencer. W zeszłym miesiącu, kiedy
ogłoszono listę osób przyjętych w pierwszej turze na uczelnie, niby mimochodem wspomniał, że dostał
się na studia aktorskie do Yale. „Mimochodem wspominał” o tym codziennie. I to tak, żeby dowiedziała
się o tym cała szkoła. Dlatego ta uwaga na temat Yale tak ubodła Spencer, szczególnie że jej przyszłość
niespodziewanie stanęła pod znakiem zapytania.
– No dobra. – Pierre postukał piórem w skrypt, a Spencer aż podskoczyła ze strachu. – Zacznijmy od
początku sceny. Lekarz? Dama? – Spojrzał na Mike’a Montgomery’ego i Colleen Lowry, którzy również
grali w tej scenie. – Wy obserwujecie z boku, jak lady M. odchodzi od zmysłów. I... akcja!
Mike, grający lekarza lady Makbet, zwrócił się do damy dworu z pytaniem, od jak dawna jej pani
lunatykuje. Colleen odparła, że królowa wstała z łoża w środku nocy, napisała coś na kartce, a potem
zapieczętowała swój sekret.
Potem Pierre pokazał na Spencer, która gorączkowo zacierając dłonie, wypowiedziała swoją
pierwszą kwestię.
– „A jednak wciąż jest plama...”
– Wypowiedziała te słowa z ogromnym napięciem, jak wariatka,
która zabiła króla, a teraz wyrzuty sumienia nie dają jej spokoju.
– „Cicho, mówi coś”
– „Przeklęta plamo, precz! Precz, powiadam!”
Spojrzała na skrypt i zdążyła wyrecytować jeszcze kilka kolejnych kwestii. Ale kiedy tylko
powiedziała, że nadal czuje na skórze zapach krwi króla, Pierre wydał przeciągły jęk.
– Cięcie! – zawołał. – Spencer, musisz wykrzesać z siebie więcej emocji. Więcej poczucia winy.
Dopadły cię wszystkie twoje demony. Zsyłają na ciebie koszmary, a ty wciąż widzisz krew na swoich
dłoniach. Spróbuj sobie wyobrazić, jak musi czuć się ktoś, kto zabił drugiego człowieka.
„Tego akurat nie muszę sobie wyobrażać”, pomyślała Spencer i na samą myśl o Tabicie przeszył ją
dreszcz. A jeśli komisja rekrutacyjna w Princeton dowie się o całej sprawie? Na przykład od A.?
Przerażona zamknęła oczy, choć rozpoczęła się już scena.
– Spencer? – poganiał ją Pierre.
Spencer zamrugała. Nie słuchała swoich partnerów scenicznych, a teraz reżyser patrzył na nią
wymownie.
– Hm, przepraszam, w którym miejscu jesteśmy?
Pierre wyglądał na zirytowanego.
– Mike, możesz powtórzyć swoją ostatnią kwestię?
– „Wobec takiej choroby moja sztuka jest bezradna. Znam jednak przypadki chodzenia we śnie,
w których chory umierał w końcu bogobojnie we własnym łóżku”
– powiedział Mike.
Spencer spojrzała na skrypt.
– „Umyj ręce. Przebierz się w nocny strój...”
Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, znów odpłynęła myślami. A jeśli ktoś w Princeton dowie się
o historii z Kelsey? Policjanci twierdzili, że w kartotece Spencer nie zostanie żaden ślad, ale może
komisja rekrutacyjna miała własne sposoby weryfikacji kandydatów.
Wróciła pamięcią do tamtej czerwcowej nocy, kiedy poznała Kelsey w barze McGillicuddy’s na
kampusie Uniwersytetu Pensylwanii. Podłoga aż się lepiła od rozlanego piwa, w telewizorze z płaskim
ekranem leciał mecz futbolowy z udziałem lokalnej drużyny, a barmani ustawiali na ladzie rzędy szotów
w neonowych barwach. W lokalu roiło się od uczestników szkoły letniej, w większości niepełnoletnich.
Spencer stała koło chłopaka o nazwisku Phineas O’Connell, który siedział za nią na zajęciach z chemii.
– Za sześć tygodni zdajesz egzaminy z rozszerzonych przedmiotów? – zapytał Phineas nad kuflem
guinnessa. Wyglądał uroczo z cieniowanymi włosami i w podkoszulku vintage, jak Justin Bieber
w wersji emo. – Upadłaś na głowę?
Spencer nonszalancko wzruszyła ramionami, udając, że to karkołomne zadanie wcale jej nie
przerasta. Jej wyniki na koniec roku w poprzedniej klasie pozostawiały wiele do życzenia. Dostała trzy
czwórki i spadła na dwudzieste siódme miejsce w klasowym rankingu. Nie mogła sobie na to pozwolić.
Tylko doskonałe wyniki z czterech egzaminów z rozszerzonych przedmiotów mogły uratować jej średnią
i zapewnić miejsce na renomowanym uniwersytecie.
– Ja też zdaję cztery rozszerzone egzaminy – powiedział jakiś głos.
Za nimi stała niewysoka dziewczyna o cynamonoworudych włosach i zielonych oczach, w których
czaił się radosny błysk. Spencer widziała ją już w akademiku. Miała na sobie wyblakły podkoszulek
z emblematem ekskluzywnej, położonej niedaleko Rosewood szkoły St. Agnes oraz espadryle od Marca
Jacobsa w piaskowym kolorze, które dopiero co pojawiły się w sklepach. Spencer miała na nogach takie
same buty, tylko niebieskie.
Spencer uśmiechnęła się ze współczuciem.
– Dobrze wiedzieć, że nie jestem jedyną wariatką na świecie.
– Chyba muszę się sklonować, żeby zdążyć z robotą – zaśmiała się dziewczyna. – I zamordować
moją współlokatorkę. Na okrągło słucha piosenek z Glee i niestety sama podśpiewuje. – Przystawiła dwa
palce do skroni, naśladując dźwięk wystrzału.
– Nie musisz się klonować ani przenosić do innego pokoju. – Phineas okręcił wokół palca sygnet
z zielonym oczkiem, taki jakie wręczano po ukończeniu szkoły średniej. – Jeśli naprawdę chcecie zdać te
egzaminy, mam coś, co wam ułatwi to zadanie.
Spencer położyła dłonie na biodrach.
– Nie żartuję. Zrobię wszystko.
Phineas spojrzał na drugą dziewczynę.
– Ja też nie żartuję – powiedziała nieznajoma po chwili.
– No to chodźcie ze mną.
Phineas wziął Spencer i dopiero co poznaną dziewczynę pod rękę i zaprowadził je za bar. Kiedy
szli, dziewczyna spojrzała na Spencer.
– Czy ja cię skądś znam? Wyglądasz znajomo.
Spencer zacisnęła zęby. Wszyscy ją kojarzyli, bo do niedawna co chwila jej zdjęcie pojawiało się
w wiadomościach i na łamach „People” jako jednej z ofiar knowań przyjaciółki, która teraz już
najprawdopodobniej nie żyła.
– Spencer Hastings – przedstawiła się bezceremonialnie.
Dziewczyna zatrzymała się i skinęła głową.
– Jestem Kelsey. A tak w ogóle, masz superbuty. Ty też zapisałaś się na Sekretną Listę Zakupów
w Saksie?
– No pewnie.
Kelsey uderzyła biodrem o jej biodro. I na tym zakończyła się ich rozmowa. Spencer miała ochotę ją
uściskać za to, że nawet nie wspomniała o Alison DiLaurentis, zamianie miejsc bliźniaczek
i wiadomościach od A.
– Lady M.? – odezwał się głos pełen gniewu.
Pierre wyglądał tak, jakby za chwilę miał wybuchnąć.
– Yyy... – Spencer się rozejrzała. Mike i Colleen schowali się w kulisach. Czy scena się skończyła?
Pierre gestem kazał Spencer zejść na widownię.
– Wiedźmy? Wasza kolej!
Wiedźmy, grane przez przyrodnią siostrę Hanny Kate Randall, Naomi Zeigler i Riley Wolfe,
zerwały się na równe nogi z tylnych rzędów widowni. Nie zdążyły dokończyć manicure’u.
– Hej, Beau – przywitała się wchodząca na scenę Riley i zatrzepotała bladymi, krótkimi rzęsami.
– Hej – odpowiedział Beau, posyłając każdej z dziewczyn triumfalny uśmiech. – Przećwiczyłyście
szyderczy śmiech i magiczne zaklęcia?
– Oczywiście – zachichotała Naomi, zakładając kosmyk blond włosów za ucho.
– Chciałabym naprawdę umieć czarować – powiedziała Riley. – Wtedy kazałabym Pierre’owi
obsadzić się w roli twojej żony, a Spencer musiałaby mi ustąpić.
Cała trójka wbiła wzrok w Spencer. Ona rzadko rozmawiała z Naomi i Riley i zawsze trzymała je
na dystans. Dawno, dawno temu przyjaźniły się blisko z Prawdziwą Ali. A potem, jak za naciśnięciem
pstryczka, Fałszywa Ali – czyli Courtney – porzuciła je. Wtedy straciły popularność. Od tamtej pory
nienawidziły Spencer i jej przyjaciółek.
Spencer odwróciła się do Pierre’a, który skrzętnie zapisywał coś w swoim skrypcie, zapewne
odnotowując, jak słabo wypadła dziś lady M.
– Przepraszam za moją scenę – powiedziała Spencer. – Nie mogłam się skupić. Jutro dam z siebie
wszystko.
Pierre wydął swoje wąskie usta.
– Oczekuję, że moje aktorki każdego dnia zagrają na sto dziesięć procent. Czy to było twoje sto
dziesięć procent?
– Oczywiście, że nie – zaprotestowała Spencer. – Poprawię się! Obiecuję!
Pierre nie wyglądał na przekonanego.
– Jeśli nie zaczniesz poważnie podchodzić do roli, będę zmuszony powierzyć ją Phi.
Pokazał na Phi Templeton, dublerkę Spencer, siedzącą pośrodku pierwszego rzędu z nosem
w scenopisie. Wyciągnęła przed siebie nogi w rajstopach w czarno-białe pasy. Wyglądała jak Biała
Czarownica z Czarnoksiężnika z Krainy Oz przygnieciona przez dom Dorotki. Do podeszwy jej
martensów przykleił się strzępek papieru toaletowego.
– Proszę tego nie robić! – zawołała Spencer. – Muszę dostać dobrą ocenę z tych zajęć.
– No to weź się do roboty i skup się. – Pierre zamaszyście zamknął swój skrypt. Wypadła z niego
zakładka z rysunkiem odciśniętych czerwonych ust, ale on się po nią nie schylił. – Jak dobrze zagrasz,
dam ci piątkę na koniec roku. Ale jeśli nie... – urwał groźnie i uniósł brew.
Po lewej stronie rozległ się czyjś kaszel. Naomi, Riley i Kate spoglądały na nią drwiąco, stojąc
obok kotła. Wszyscy siedzący na widowni patrzyli na Spencer.
– Mam wszystko pod kontrolą – powiedziała Spencer, schodząc ze sceny na widownię tak pewnym
krokiem, na jaki tylko potrafiła się zdobyć. Z premedytacją nadepnęła na pasek od plecaka Phi.
Otworzyła podwójne drzwi do auli i wyszła na korytarz z oknami. Na ścianach wisiały plakaty
zapowiadające Makbeta, a w powietrzu unosił się zapach gumy miętowej. Nagle usłyszała niewyraźny
szept: „Morderczyni”.
Spencer stanęła i się rozejrzała. Korytarz był pusty. Szybko podeszła do schodów, ale tam też
nikogo nie zauważyła.
Usłyszała skrzypnięcie i odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła Beau.
– Jak chcesz, to pomogę ci się przygotować – zaproponował.
Spencer czuła, jak napina się każdy mięsień jej ciała.
– Dziękuję, poradzę sobie bez twojej pomocy.
Beau odsunął z twarzy kosmyk jedwabistych, kręconych, brązowych włosów.
– A ja myślę, że sobie nie poradzisz. Jak ty wypadniesz słabo, to ja też, a w Yale zażyczyli sobie
nagrań z moimi występami. Od tego zależy lista moich zajęć na jesieni.
Spencer wyrwał się cichy okrzyk oburzenia. Już miała się odwrócić, ale przypomniał się jej list
z Princeton. Beau już się dostał na uczelnię. Owszem, był nadętym dupkiem, ale chyba miał jakieś pojęcie
o aktorstwie. A jej przydałaby się każda forma pomocy.
– Okej – odparła lodowatym tonem. – Jeśli naprawdę chcesz, to możemy razem popróbować.
– Świetnie. – Beau otworzył drzwi do auli. – W niedzielę. U mnie.
– Zaczekaj! – zawołała. – Skąd mam wiedzieć, gdzie mieszkasz?
Beau spojrzał na nią jak na wariatkę.
– Mój adres jest na liście członków kółka teatralnego, tak jak wszystkich. Tam znajdziesz moje
namiary.
Wszedł do auli i niespiesznie przechodził między rzędami na widowni. Naomi, Riley i Kate oraz
wszystkie jego fanki z kółka teatralnego szturchały się łokciami i posyłały w stronę Beau rozmarzone
spojrzenia. Spencer też mimowolnie patrzyła na jego kształtny tyłek, choć gdyby on ją na tym przyłapał,
ze wstydu zapadłaby się pod ziemię.
7
DZIĘKI BOGU, ISTNIEJĄ KSIĄŻKI ADRESOWE
W KOMÓRKACH UPADŁA GWIAZDA
Przed ostatnią lekcją w piątkowe popołudnie Aria siedziała pod salą historyczną z telefonem,
czytając najnowsze posty na stronie upamiętniającej Tabithę Clark. Pojawiło się kilka wpisów
z kondolencjami od przyjaciół i rodziny. Obok zamieszczono zapowiedź specjalnego programu telewizji
CNN poświęconego nadużywaniu alkoholu przez młodzież w czasie ferii wiosennych. Miała się w nim
pojawić wzmianka o Tabicie. Aria poczuła, jak zaciska się jej gardło. Czuła się okropnie, bo teraz cały
świat pomyśli, że Tabitha zginęła z powodu alkoholu.
Gdy podniosła głowę, zobaczyła Mike’a przy jego szafce. Rozmawiał z Colleen Lowry, śliczną
cheerleaderką z jego klasy. Podobno razem grali w jakimś szkolnym przedstawieniu. Mike zatrzasnął
drzwi swojej szafki, odwrócił się i położył dłoń na pośladku Colleen. Przez ostatnie kilka tygodni nie
mógł się otrząsnąć po rozstaniu z Hanną, ale teraz chyba znalazł sposób, żeby wyjść na prostą.
Aria poczuła przypływ rozpaczy. Czy i ona pewnego dnia uwolni się od tęsknoty za Noelem? Czy
przestanie wybuchać płaczem na widok wszystkich pamiątek po nim, które trzymała w swoim pokoju?
Zachowała plastikowy kubek z koncertu na wolnym powietrzu nad rzeką Delaware, na którym była razem
z Noelem zeszłego lata. Nadal miała wielki, zmywalny tatuaż z podobizną Roberta Pattinsona, w którym –
jak twierdził przekornie Noel – Aria rzekomo się podkochiwała. Nie wyrzuciła nawet planu warsztatów
gotowania, w których oboje brali udział w Hollis. Wciąż rozmyślała nad tym, dlaczego przestało im się
układać. Może zbyt często zaciągała go na wieczorki poetyckie. A może wykazywała za mało entuzjazmu
w czasie organizowanych przez niego imprez z udziałem licealnej arystokracji. Oczywiście nie
zapomniała, co się wydarzyło na Islandii. Ale o tym wiedziała tylko Hanna, a ona przysięgała dochować
tajemnicy.
– Aria.
Aria odwróciła się i zobaczyła, jak w jej stronę zdecydowanym krokiem zmierza Hanna. Włosy
gładko zaczesała i spięła w kucyk, a jej makijaż wyglądał bardzo profesjonalnie. Spod granatowego
jedwabnego żakietu wystawała nienagannie uprasowana tunika w prążki. Ale i tak Hanna wydawała się
jakby zmięta.
– Hej – przywitała się zdyszana.
– Co słychać? – zapytała Aria.
Hanna poprawiła pasek zielonej torby na ramię. Miała rozbiegany wzrok.
– Dostałaś jakieś wiadomości od... no wiesz?
Aria obracała wokół nadgarstka bransoletkę z konopnego sznurka, kupioną w sklepie ezoterycznym
w Filadelfii.
– Tylko tę sprzed dwóch tygodni. Potem już nie. – Arii przypomniała się telewizyjna relacja
z wyłowienia ciała Tabithy z morza. – Dlaczego pytasz? Dostałaś jakieś nowe SMS-y?
Ucichła muzyka klasyczna, odtwarzana w przerwach przez radiowęzeł, ponieważ administracja
szkoły uważała, że to stymuluje pracę intelektualną. Rozpoczynały się lekcje. Hanna wykrzywiła usta
i spojrzała na witrynę ze szkolnymi trofeami stojącą po drugiej stronie korytarza.
Aria chwyciła Hannę za nadgarstek.
– Co w niej było?
Obok przebiegła grupka pierwszoklasistów.
– Muszę już lecieć – bąknęła Hanna.
Szybkim krokiem przeszła przez korytarz i zniknęła w pracowni językowej.
– Hanna! – zawołała za nią Aria.
Drzwi sali zatrzasnęły się za Hanną. Aria zwiesiła głowę, westchnęła ciężko i powlokła się na
zajęcia, żeby zdążyć przed dzwonkiem.
Dwadzieścia minut później pani Kittinger, nauczycielka historii sztuki, przyciemniła światło
i włączyła stary rzutnik do wyświetlania slajdów, który zawsze klekotał i wydzielał swąd spalonych
włosów. Ciemność przecinał snop żółtego światła z wirującymi drobinami kurzu, a na ekranie przed
tablicą pojawił się obraz W salonie przy rue des Moulins Henriego de Toulouse-Lautreca. Przedstawiał
kilka znudzonych prostytutek czekających na klientów w paryskim burdelu.
– Każdy skrywa jakiś sekret, artyści też – powiedziała pani Kittinger głębokim, chropawym głosem,
doskonale pasującym do jej po chłopięcemu zaczesanych do tyłu włosów i świetnie skrojonego męskiego
garnituru.
W Rosewood krążyły plotki, że jest lesbijką, ale mama Arii pracowała z nią kiedyś w galerii
i twierdziła, że pani Kittinger jest szczęśliwą żoną rzeźbiarza o imieniu Dave.
– Kiedy się patrzy na obrazy Toulouse-Lautreca – mówiła dalej pani Kittinger – można by pomyśleć,
że jego tajemnica dotyczyła kwestii ciała, tymczasem miał on problemy zupełnie innej natury. Ktoś
zgadnie?
Wszyscy milczeli ze znudzonymi minami. Historia sztuki była ulubionym przedmiotem Arii, ale
większość uczniów nie traktowała go poważnie. Zapewne wybierali go, bo uważali, że to, co ma
w nazwie słowo „sztuka”, nie wymaga myślenia. Kiedy pierwszego dnia pani Kittinger rozdała grube
podręczniki, koledzy Arii patrzyli na nie, jakby napisano je alfabetem Morse’a.
Po chwili James Freed podniósł rękę.
– Urodził się jako kobieta?
Mason Byers parsknął śmiechem, a Aria przewróciła oczami.
– Blisko – odparła pani Kittinger. – Toulouse-Lautrec urodził się z wadą genetyczną, gdyż jego
rodzice byli kuzynostwem.
– Seksi – szepnął James Freed.
– W wyniku choroby miał nogi dziecka i tors dorosłego mężczyzny – dodała pani Kittinger. –
Podobno miał też zdeformowane genitalia.
– Fuj – powiedziała jakaś dziewczyna.
Arii wydawało się, że to Naomi Zeigler. Ktoś obok niej zachichotał i Aria rozpoznała również tę
osobę. To była Klaudia. Niestety, w zeszłym tygodniu zapisała się na te zajęcia.
Pani Kittinger pokazała kolejne zdjęcie. Przedstawiało autoportret rudowłosego artysty, wykonany
zamaszystymi pociągnięciami pędzla.
– Kto to jest?
– Vincent van Gogh – odpowiedziała Aria.
– Zgadza się – odparła pani Kittinger. – Na tym portrecie sprawia wrażenie szczęśliwego
człowieka, prawda? Bo zawsze malował słoneczniki i piękne, rozgwieżdżone noce.
– To nieprawda – włączyła się Kirsten Cullen. – Cierpiał na depresję i nie umiał sobie z nią
poradzić. Brał środki przeciwbólowe, które prawdopodobnie wpłynęły na jego percepcję. Być może
z tego powodu jego obrazy są tak rozwibrowane i hipnotyczne.
– Doskonale – pochwaliła ją pani Kittinger.
Aria uśmiechnęła się przyjaźnie do Kirsten, która jako jedyna w klasie starała się na tych zajęciach.
Pani Kittinger wyłączyła projektor, zapaliła światło i podeszła do tablicy. Płaskie obcasy jej
eleganckich sznurowanych butów stukały o podłogę.
– Nasz kolejny projekt będzie dotyczył psychologii. Każdemu z was przydzielę jakiegoś artystę,
a wasze zadanie będzie polegało na przeanalizowaniu, jak jego stan ducha odzwierciedlił się w pracy
artystycznej. Termin oddania pracy to poniedziałek. Nie ten nadchodzący, tylko następny.
Mason jęknął przeciągle.
– Ale ja przez cały przyszły tydzień gram w halowym turnieju piłki nożnej.
Pani Kittinger spojrzała na niego ze zniecierpliwieniem.
– Na szczęście dla ciebie to zadanie wykonacie w parach.
Aria natychmiast odwróciła się do Kirsten, bo właśnie z nią chciała pracować. Pozostali również
po cichu dobierali się w pary.
– Nie tak szybko. – Pani Kittinger podniosła w górę kawałek kredy. – To ja wybiorę dla was
partnerów.
Pokazała na Masona Byersa i do pracy z nim wyznaczyła Delię Hopkins, która przez cały semestr
nie odezwała się ani razu. Naomi Zeigler miała połączyć siły z Imogen Smith, wysoką dziewczyną
z wielkim biustem, która miała opinię klasowej dziwki, ale chyba niespecjalnie się tym przejmowała.
Potem pani Kittinger pokazała na Arię.
– Ty, Ario, napiszesz pracę na temat Caravaggia. I to we współpracy z... – Wskazała na kogoś za
plecami Arii. – Czy możesz powtórzyć swoje imię?
– Klaudia Huusko – zaszczebiotał dziewczęcy głos.
Aria poczuła ciarki na plecach. „Nie. Błagam, tylko nie to”, pomyślała.
– Doskonale. – Pani Kittinger napisała na tablicy nazwiska Arii i Klaudii. – Pracujecie jako zespół.
Mason odwrócił się i wlepił wzrok w Arię. Naomi zamruczała jak kot. Nawet Chassey Bledsoe
chichotała. A więc wszyscy już wiedzieli, że Noel rzucił Arię dla Klaudii.
Aria odwróciła się i spojrzała na Klaudię. Szkolna spódnica ledwie zakrywała jej uda, podkreślając
niewiarygodnie zgrabne nogi. Klaudia opierała kostkę o krzesło Delii, która była takim mięczakiem, że
nie protestowała. Zarzuciła na ramiona znoszoną skórzaną kurtkę. Kiedy Aria bliżej jej się przyjrzała,
rozpoznała naszywkę z orłem na rękawie. Ta kurtka należała do Noela i była jego ukochaną pamiątką po
pradziadku, który walczył w drugiej wojnie światowej. Kiedy Aria chciała ją przymierzyć, Noel jej nie
pozwolił. Nikt poza nim nie miał prawa jej nosić, bo miała dla niego szczególne znaczenie.
Ale jak się okazało, ta zasada nie dotyczyła jego nowej dziewczyny z Finlandii.
Klaudia spojrzała Arii prosto w oczy i uśmiechnęła się triumfująco. Potem odwróciła się do Naomi.
– Zgadnij, co mam w planach w weekend. Idę z Noelem na romantyczną kolację! My pić wino,
karmić się nawzajem, to będzie seksi!
– Szczęściara z ciebie! – Naomi posłała Arii jadowity uśmiech.
Aria odwróciła się do tablicy, czując płomienie na policzkach. Nienawidziła Klaudii. Jak Noel
mógł dać się nabrać na jej prymitywne sztuczki? Ta dziewczyna nie miała w sobie nic naturalnego,
udawała nawet, że nie umie mówić po angielsku. Ale kiedy na wyciągu miotała groźby pod adresem Arii,
mówiła perfekcyjnie. Jak się okazało, każdy facet leciał na głupią blondynę. A takie dziewczyny jak Aria
zostawały z pustymi rękami.
Rozejrzała się po sali. Odbywały się tu zajęcia z historii sztuki i literatury. Dlatego na ścianach
wisiały zarówno reprodukcje obrazów Cézanne’a i Picassa, jak i czarno-białe zdjęcia Walta Whitmana,
Francisa Scotta Fitzgeralda i Virginii Woolf. W rogu umieszczono plakat zatytułowany „CYTATY
Z SZEKSPIRA”. Taki sam wisiał w sali, w której w zeszłym roku odbywały się jej zajęcia z Ezrą
Fitzem. Aria miała z nim romans, póki Ezry nie zwolniono w wyniku intrygi uknutej przez A.
Ezra. On akurat uwielbiał chodzić do galerii i wyśmiewać się z całej szkolnej arystokracji. Kiedy
Aria po raz pierwszy go spotkała, od razu między nimi zaiskrzyło. Doskonale ją rozumiał, bo też
pochodził z rozbitej rodziny. I wiedział, co to znaczy być innym.
Aria ukradkiem wyciągnęła telefon i spojrzała na listę numerów. Imię Ezry nadal na niej figurowało.
Zastanawiam się, co u ciebie? Trochę mi teraz ciężko. Czuję się samotna i chętnie
pogadałabym z kimś o pisaniu poezji i absurdzie życia na przedmieściach. Ciao.
Aria
Szybko, zanim zdążyła się rozmyślić, nacisnęła klawisz „WYŚLIJ”.
8
KORZYSTNY UKŁAD GWIAZD
Nieco później w piątek Hanna i Kate zatrzymały się obok samochodu pana Marina na parkingu
kampusu Uniwersytetu Hyde, starej jezuickiej uczelni na zielonych przedmieściach Filadelfii, oddalonych
o kilka kilometrów od centrum miasta. Było bardzo ciepło jak na tę porę roku, a więc dzieci idące ulicą
nie miały na sobie kurtek. Chłopcy grali we frisbee na pożółkłym, wyschniętym trawniku w zielonożółtym
kolorze, a w kawiarni pod ratuszem licealistki popijały café latte. Zegar na wieży ratuszowej wybił
szóstą. To był idealny wieczór na flash mob.
– Zespół na pewno przyjedzie? – Hanna zapytała Kate, rozglądając się po parkingu.
Kiedy pan Marin przedstawił Kate plan zorganizowania flash mobu, ona zaproponowała, że
wynajmie zespół o nazwie Bakłażanowa Limuzyna z Uniwersytetu Hollis. Podobno jeździli furgonetką
pomalowaną w płomienie, ale Hanna nigdzie nie widziała takiego samochodu.
Kate przewróciła oczami.
– Tak. Pytasz już dwudziesty raz.
– Chyba ktoś się denerwuje – zachichotała Naomi z tylnego siedzenia.
– Może do tego kogoś wreszcie dotarło, że flash mob to idiotyczny pomysł – włączyła się do
rozmowy Riley.
– Przysięgam – odezwała się Kate – że jak o tym usłyszałam, myślałam, że Tom żartuje.
Riley i Naomi zarechotały złośliwie. Ściśnięta między nimi Klaudia zarżała jak przepita prostytutka.
Hanna spojrzała na tatę siedzącego w swoim aucie. Żałowała, że nie może usłyszeć tej uroczej
konwersacji, bo właśnie rozmawiał z kimś przez telefon. Powinna była się sprzeciwić, kiedy Kate
oznajmiła jej rano, że do pomocy przy flash mobie zwerbowała swoje przyjaciółki. Teraz kiedy nie żyła
jej najlepsza przyjaciółka Mona Vanderwaal, a z Emily, Arią i Spencer zerwała kontakty, o wiele
mocniej dotykały ją obelgi ze strony Kate, Naomi i Riley. Czuła się tak, jakby wróciła do szóstej klasy
i znowu była klasową ofermą. Tylko że teraz była szczuplejsza. I znacznie ładniejsza.
– Oto i oni – powiedziała Kate, z triumfem pokazując palcem na furgonetkę wjeżdżającą na parking.
Wysiadło z niej kilku oberwańców niosących sprzęt muzyczny. Jeden miał potarganą brodę i tłustą cerę.
Drugi zwracał uwagę swoją końską twarzą z wydatnym podbródkiem. Pozostali wyglądali tak, że
mogliby z powodzeniem odgrywać zbirów w czasie scenek identyfikacji podejrzanego na komisariacie.
Hanna z niedowierzaniem pokręciła głową. Czy Kate naprawdę nie mogła się postarać
o przystojniejszych muzyków?
Pan Marin wreszcie wysiadł z samochodu i podszedł do zespołu.
– Dziękuję za pomoc w czasie dzisiejszej akcji – powiedział, ściskając dłonie muzyków.
– Moje panie, pomóżmy im zainstalować sprzęt – zakomenderowała Kate, spoglądając na swoje
przyjaciółki i biorąc z tylnego siedzenia ulotki w kolorze neonowej zieleni z napisem: „TOM MARIN
DO SENATU”. – Ty się zajmij Twitterem, Hanno.
Naomi prychnęła pogardliwie.
– Jakby to miało nam w czymś pomóc – szepnęła.
Cztery dziewczyny odwróciły się i poprowadziły chłopaków z zespołu do małej muszli koncertowej
w pobliżu wieży z zegarem. Wszyscy przechodnie z szacunkiem ustępowali im z drogi.
Kiedy Hanna wysiadała z samochodu, pan Marin położył jej dłoń na ramieniu.
– Gotowa?
– Oczywiście.
Hanna wyjęła telefon, weszła na swoje konto e-mailowe i wysłała wiadomość: „Wszystko gotowe”
Gregory’emu, studentowi informatyki na Uniwersytecie Hyde. Twierdził, że potrafi rozesłać na wszystkie
profile Twittera i konta e-mailowe osób mieszkających na kampusie wiadomość, którą Hanna napisała
zeszłego wieczoru: „W muszli koncertowej odbędzie się dziś coś wielkiego. Jesteś z nami albo jesteś
nikim”. Krótko i węzłowato. Tajemniczo i intrygująco.
– Wysłałam wiadomość – poinformowała tatę Hanna. – Powinieneś teraz wyjść na scenę i czekać.
Ja będę obserwowała wszystko z dołu.
Pan Marin pocałował Hannę w czoło.
– Bardzo ci dziękuję.
„Jeszcze nie dziękuj”, pomyślała Hanna z niepokojem. Wyszła na plac i się rozejrzała. Kilka osób
nadal grało we frisbee. Jakieś dziewczyny ze śmiechem czytały czasopismo i nawet nie spojrzały na
telefony. A jeśli Kate miała rację? Jeśli nic się nie stanie? Już to sobie wyobrażała: Kate, jej okrutne
koleżanki i cały zespół będą stali w kulisach i gapili się na pusty plac. Tata spojrzy na nią
z rozczarowaniem, tracąc do niej całe zaufanie. A jutro Hanna zostanie pośmiewiskiem zarówno
w liceum, jak i w sztabie wyborczym.
Kiedy dotarła pod muszlę koncertową, na placu pojawiły się trzy dziewczyny z telefonami.
Rozglądały się niepewnie. Kilku chłopaków zamknęło podręczniki i również podeszło bliżej,
z zaciekawieniem na twarzach. Przyjechało też dwóch nastolatków na deskorolkach. Hanna usłyszała
strzępy ich rozmowy: „Coś się dzieje? Widzieliście ten post na Twitterze? Kto to zamieścił? Trzeba
zadzwonić do Sebastiana, on będzie wiedział”.
Nagle jak na komendę z wszystkich stron zaczął nadciągać tłum. Młodzi ludzie wychodzili ze
stołówki, z akademików i sal wykładowych. Kilka dziewczyn w bluzach z emblematem uczelni stanęło
pod wielkim dębem pokrytym wyżłobionymi napisami i rysunkami. Kilku chłopaków, popijając piwo
z butelek ukrytych w papierowych torbach, przepychało się pod tablicą z ogłoszeniami o wolnych
miejscach w akademiku, zajęciach jogi i korepetycjach. Wszyscy patrzyli na telefony, a ich palce
przesuwały się po klawiaturze. Zamieszczali posty na Twitterze. Próbowali się dowiedzieć, co to za
impreza. I w ten sposób przyciągali jeszcze więcej ludzi.
I o to chodziło.
Stojąca na scenie Kate odwróciła się. Na widok nadciągającego tłumu zrzedła jej mina. Hanna
pomachała jej triumfalnie, po czym poinformowała asystentów taty, że mogą zacząć krążyć wśród ludzi,
zbierając podpisy i rozdając ulotki. Kilka minut później zespół zaczął swój występ. Na szczęście ci
brzydale potrafili całkiem nieźle grać. Wszyscy zebrani popatrzyli w stronę sceny i zaczęli podrygiwać
w takt muzyki. Wysoko w górze pojawił się transparent z hasłem wyborczym Toma Marina. Kiedy
Bakłażanowa Limuzyna – oj, przydałaby im się nowa nazwa! – skończyła grać pierwszą piosenkę,
wokalista zaryczał do mikrofonu:
– Powitajmy Toma Marina!
Na scenę wyszedł pan Marin i pomachał, a tłum rzeczywiście odpowiedział mu gremialnym
okrzykiem. Hanna poczuła ten dźwięk w całym ciele. Może dzięki temu tata wygra wybory. Może czekała
ją świetlana przyszłość w zarządzaniu komitetami wyborczymi. Wyobraziła sobie siebie na okładce
„Vanity Fair” w eleganckim kostiumie od Armaniego. Jak składa wizytę w Białym Domu. I leci w Air
Force One w wielkich okularach przeciwsłonecznych...
– Nie najgorszy ten zespół – powiedział do niej ktoś stojący obok.
Hanna aż podskoczyła. Obok niej stał wysoki, szczupły chłopak o falistych brązowych włosach,
ciemnych brwiach, połyskujących brązowych oczach i mocno zarysowanej szczęce. Przypominał jej
superbohaterów z komiksów. Miał na sobie wyblakły granatowy podkoszulek z napisem „HYDE”,
wąskie dżinsy i znoszone półbuty. Stał na tyle blisko, że wyczuwała zapach swojej ulubionej wody
toaletowej Azure Lime Toma Forda. Wyglądał znajomo, ale Hanna nie wiedziała, skąd może go znać.
Może kiedyś śnił się jej podobny chłopak. W każdym razie był naprawdę przystojny.
– Wiesz, jak się nazywają? – zapytał chłopak, nie spuszczając wzroku z Hanny.
– Yyy, Bakłażanowa Limuzyna – odparła Hanna, bezwiednie okręcając wokół palca kosmyk
kasztanowych włosów. W duchu dziękowała opatrzności, że niedawno zrobiła sobie pasemka w salonie
Henriego Flauberta w centrum handlowym.
– Fajnie grają. – Chłopak włożył ręce do kieszeni. – W Hyde nigdy nic się nie dzieje. Już kilka razy
pisano o nas jako o najnudniejszym kampusie Ameryki.
Hanna wzięła głęboki oddech i już miała oznajmić, że to jej może podziękować za organizację
całego wydarzenia, gdy nagle między nimi wyrosło trzech muskularnych facetów z puszkami piwa. Kiedy
poszli dalej, chłopak przepchnął się przez tłum i znowu stanął przy Hannie.
– Nie wydaje ci się, że ich wokalista przypomina Berta z Ulicy Sezamkowej? – zapytał, wskazując
muzyka o pociągłej twarzy, który dotykał mikrofonu tak czule, jakby się w nim zakochał.
– Kropka w kropkę – zaśmiała się Hanna. – To samo pomyślałam.
– Chociaż ja akurat nie powinienem tak mówić – nieśmiało dodał chłopak. – Jak byłem młodszy,
mówili na mnie „Harry Potter”.
– Serio? – Hanna przekrzywiła głowę i przyjrzała mu się badawczo. Był wysoki, ale nie za wysoki.
Miał długie i szczupłe ręce, ale nie był za chudy. – Jakoś nie dostrzegam podobieństwa.
– Kiedyś nosiłem grube okulary w drucianych oprawkach. Na dodatek sam je wybrałem u okulisty.
Moja mama powinna była wykazać się lepszym gustem, lecz powiedziała tylko: „Bierzemy je!”.
Hanna się zaśmiała.
– Ja nosiłam kiedyś okulary w kolorze fuksji, do tego z różowymi szkłami. Jak wariatka. Na zdjęciu
w albumie rocznym w trzeciej klasie wyglądam koszmarnie.
– Nawet nie zaczynaj tematu zdjęć w albumie rocznym – skrzywił się chłopak. – Na fotografii
z piątej klasy mam na aparacie ortodontycznym czarne gumki. Wyglądało to tak, jakby na zębach osadziła
mi się smoła.
– Ja miałam na aparacie różowe i zielone gumki. – Hanna powiedziała to, zanim zdążyła ugryźć się
w język. To wyznanie zdziwiło nawet ją. Nigdy z własnej woli nie ujawniała informacji o swojej
przeszłości grubej frajerki, szczególnie takim przystojnym chłopakom. Ale ten miał w sobie tyle ciepła
i budził takie zaufanie, że z radością opowiadała o swojej kompromitującej przeszłości.
Podniósł głowę i spojrzał na nią tak, jakby rzucał jej wyzwanie.
– Jako dziecko byłem o wiele za chudy. Zapadnięta klatka piersiowa. Koślawe kolana. Na WF-ie
wybierali mnie do drużyny jako ostatniego. Nie wygrasz ze mną w konkursie na największą ofermę.
– Ja miałam nadwagę – zaśmiała się Hanna wstydliwie. – Właściwie byłam gruba jak beka. Przy
moich przyjaciółkach wyglądałam jak potwór. Kiedyś nawet mój tata nazwał mnie świnką, jakby to było
śmieszne. – Zamknęła oczy.
– Na mnie wołali strach na wróble. Anorektyk. Świr.
– Tylko tyle? Ja byłam Miss Sumo i Dziewczyną dla Wieloryba. – Hanna poczuła w sercu bolesne
ukłucie. Tak naprawdę, to Ali wymyśliła dla niej te przezwiska, kiedy jeszcze się przyjaźniły.
Gdy chłopak dotknął nadgarstka Hanny, przeszły ją ciarki.
– Ale teraz już nikt cię chyba nie przezywa?
Hanna przełknęła ślinę i spojrzała mu prosto w oczy.
– Ciebie chyba też nie.
Tłum poruszył się, popychając ich ku sobie. Hanna potknęła się, a chłopak chwycił ją w talii. Kiedy
złapała równowagę, on jej nie puścił. Czuła korzenno-mydlany zapach jego perfum, a jej skronie
pulsowały. On dotykał podbródkiem jej głowy, a jego biodro musnęło jej talię. Czuła jego gładką,
muskularną klatkę piersiową pod podkoszulkiem. Coś w niej drgnęło. Ogarnęła ją fala ciepła. Była
w szoku, kiedy chłopak nachylił się, żeby ją pocałować. Ale on całował ją tak delikatnie i czule, że nie
mogła się oprzeć i odwzajemniła pocałunek.
Oderwali się od siebie i spojrzeli sobie prosto w oczy. Chłopak wyglądał na tak samo
zszokowanego jak Hanna.
– Chcesz... – zaczął.
– Chyba powinniśmy... – powiedziała Hanna jednocześnie.
Zamilkli, a potem się roześmiali. On chwycił ją za rękę i poprowadził przez tłum, aż weszli do
ciemnej alejki biegnącej między budynkiem z salami wykładowymi i kawiarnią internetową o nazwie
Sieć. Przebiegli przez nią na chwiejnych nogach, trzymając się za ręce i potykając o puste kartony
i puszki po coli i piwie. Chłopak zatrzymał się, przycisnął Hannę do muru i zaczął ją gorączkowo
całować. Hanna odwzajemniła jego pieszczoty. Czuła słony smak jego skóry, dotykała napiętych mięśni
jego ramion i włożyła ręce pod jego podkoszulek. Nigdy wcześniej żaden chłopak nie zrobił na niej
takiego wrażenia.
Wreszcie oderwali się od siebie, dysząc ciężko.
– Ale czad – wyszeptał chłopak, z trudem łapiąc oddech. – To było... fantastyczne.
– Zgadzam się – odparła Hanna.
On chwycił ją za rękę.
– Jak masz na imię?
– Hanna.
– A ja Liam.
– To najpiękniejsze imię, jakie kiedykolwiek słyszałam – szepnęła rozmarzona Hanna, ledwie
świadoma tego, co mówi.
Nie wiedziała, co się dzieje z jej ciałem. Tata stał teraz na scenie i wygłaszał przemówienie
o głosowaniu i zmianie na lepsze. Roztaczał przed słuchaczami wizję świetlanej przyszłości. Hanna
wiedziała, że powinna stać pod sceną jak rasowy strateg kampanii wyborczych, ale nie potrafiła się
uwolnić z objęć Liama. Miała ochotę całować się z nim w tej obskurnej alejce do końca życia.
9
KTOŚ W TYPIE EMILY
– Uśmiechnij się! – Kay przyciągnęła do siebie Emily i zrobiła im obu zdjęcie telefonem
komórkowym.
Stały pod markizą, przed wejściem do Fabryki Prądu, klubu muzycznego w centrum Filadelfii. Za
godzinę miał się rozpocząć koncert Pokojówek, ulubionego zespołu Kay. Emily uśmiechnęła się, kiedy
błysnął flesz, a Kay spojrzała na ekran telefonu.
– Wyglądasz słodko! To się spodoba twojej siostrze.
Kay przycisnęła kilka klawiszy i wysłała zdjęcie Beth, która tego wieczoru umówiła się na mieście
z przyjaciółką. Kazała jednak Emily iść na spotkanie.
– Ona chce się zobaczyć tylko z tobą – tłumaczyła jej. – Zobaczysz, pod koniec wieczoru będziecie
już nierozłączną parą.
Tak naprawdę Emily bardzo się ucieszyła, kiedy Kay zadzwoniła do niej rano, pytając, czy chce się
umówić wieczorem. Przez jej głowę przemknęły wspomnienia krótkiego, ale elektryzującego pocałunku,
ich dzikie tańce i słowa nowo poznanej przyjaciółki na koniec wieczoru: „Umrę, jeśli się nie
zaprzyjaźnimy”. Kay miała w sobie coś niebezpiecznego i nieprzewidywalnego. W jej towarzystwie
Emily czuła ten sam dreszczyk emocji co w czasie oglądania filmów dozwolonych od osiemnastu lat
w domu Ali, kiedy były przyjaciółkami. U Fieldsów panował zakaz oglądania takich filmów i Emily
oglądała je z tym większym zaciekawieniem.
Kiedy spotkała Kay w lobby, była mile zaskoczona. Bez syreniego kostiumu i peruki dziewczyna
wyglądała jeszcze lepiej, niż Emily sobie wyobrażała. Miała rude włosy, długie prawie do pasa. Szary
podkoszulek vintage opinał jej kształtne piersi i płaski brzuch. Kay rozpromieniła się na widok Emily
wyłaniającej się z tłumu, jakby jej też spodobało się to, co zobaczyła.
Pokazały bilety ochroniarzowi i weszły do środka.
– Napijmy się – powiedziała Kay i zaczęła się przeciskać przez tłum kłębiący się pod sceną.
Stanęły w kolejce za dwiema dziewczynami w podkoszulkach ze zdjęciem Pokojówek. Wbrew
nazwie zespół składał się z samych facetów, i to bardzo przystojnych. Emily wyobrażała sobie raczej
kilka dziewczyn, w fartuszkach i z miotełkami.
– Skąd znasz ten zespół? – zapytała Emily.
– Usłyszałam go w zeszłym roku w radiu internetowym. – Kay okręciła kosmyk włosów wokół
palca. – Dzięki nim przetrwałam trudny okres.
Emily dotknęła swojego kolczyka z piór.
– Dlaczego był trudny?
Kay odwróciła wzrok i spojrzała na głośniki wiszące na ścianie.
– Przez pewien czas mieszkałam poza domem. To nudna historia.
– Wiem wszystko na temat trudnych okresów w życiu – wyznała Emily, spoglądając w dół, na swoje
stopy. – Mnie też rodzice odesłali kiedyś do Iowa, żebym mieszkała z moimi kuzynami. Skończyło się to
katastrofą i uciekłam stamtąd.
Kay otworzyła szeroko oczy.
– Musiało być ci ciężko.
Emily wzruszyła ramionami.
– Trochę. Ale to tylko jedno z wielu moich zmartwień. Gdyby moi rodzice poznali całą prawdę
o mnie, na pewno zrobiliby coś więcej, niż tylko odesłali mnie do Iowa.
Zamknęła na chwilę oczy, próbując sobie wyobrazić, jak zareagowałaby jej mama, gdyby się
dowiedziała o ciąży Emily. Ale nie potrafiła wymyślić dostatecznie surowej kary. Oczyma wyobraźni
zobaczyła, jak głowa jej mamy eksploduje. Nawet nie chciała myśleć, co mama by zrobiła na wieść
o tym, co się stało z Tabithą.
– Ja też musiałam zataić mnóstwo rzeczy przed rodzicami. – W głosie Kay słychać było ulgę. –
Zresztą kiedyś sprawiałam im znacznie więcej problemów niż teraz. Ale rodzice stracili do mnie całe
zaufanie. Jak mam ochotę wyjść z domu, muszę wymykać się ukradkiem. – Chytrze się uśmiechnęła
i uderzyła biodrem o biodro Emily. – Na pewno nie pozwoliliby mi wyjść z takim łobuzem jak ty.
Emily przybrała drapieżną pozę.
– Jeszcze nie skończyłam realizować moich marzeń z listy rzeczy, które chcę zrobić przed śmiercią.
Być może dziś wieczorem uda mi się wykreślić kilka punktów.
– Miałam nadzieję, że to właśnie powiesz – odparła Kay, spoglądając na Emily swoimi zielonymi
oczami.
Emily poczuła ciarki na plecach.
Tym razem to Kay miała kupić drinki. Poprosiła barmana o rum z colą. Kiedy przesunął szklanki po
blacie, Kay uniosła swoją.
– Za naszą fatalną przeszłość i lepszą przyszłość.
Emily prychnęła.
– To zabrzmiało jak przemówienie klasowej prymuski.
Na twarzy Kay pojawił się wyraz zażenowania. Spojrzała na reflektory wiszące nad sceną. Kiedy
po chwili popatrzyła na Emily, wrócił jej dawny, radosny wyraz twarzy.
– Często całujesz na imprezach nieznajome dziewczyny? Wyglądało mi na to, że masz w tej materii
pewne doświadczenie.
Emily się zaczerwieniła.
– Żadnego. Po raz pierwszy w życiu pocałowałam nieznajomą. Właściwie dwie nieznajome. –
Zawahała się, ale postanowiła być szczera do końca. – W zeszłym roku miałam dziewczynę.
Kay wyglądała na zaintrygowaną.
– I jak było?
Emily czuła, że jej policzki robią się coraz bardziej czerwone. Wstydliwie spuściła głowę.
– Właściwie to super.
Kay zamieszała drinka czerwoną słomką.
– Faceci są do bani. Dziewczyny są o wiele fajniejsze.
– To prawda – cichym głosem przytaknęła Emily. Wpatrywała się w Kay, zafascynowana jej gładką,
pełną piegów skórą na ramionach i szyi.
Kay spojrzała jej prosto w oczy i znowu podniosła w górę szklankę.
– Jeszcze jeden toast. Tym razem za romanse między dziewczynami.
– Na zdrowie – odparła Emily, ponownie stukając swoją szklanką o szklankę Kay.
Kay napiła się z wyraźną ulgą.
– Mam nadzieję, że na twojej liście figuruje zakradanie się do garderoby gwiazd w czasie koncertu.
Emily uniosła brew.
– Dobra, ale jak to zrobimy?
Kay pokazała na ochroniarza, który pilnował wejścia za kulisy.
– Przedstaw się temu facetowi jako dziewczyna Roba Martina i powiedz, że musisz się z nim
zobaczyć przed koncertem. I wręcz mu to. – Wcisnęła w dłoń Emily zwitek, który okazał się banknotem
dwudziestodolarowym.
– Zorientuje się, że kłamię! – wyszeptała Emily.
Kay oparła dłoń na biodrze.
– Będę cię wspierać. No dalej. To żadne wyzwanie.
Tłum się przemieścił i Emily mogła bez trudu podejść do ochroniarza. Poczuła, że wypity przed
chwilą rum rozpala jej klatkę piersiową. W jej żyłach krążyło coraz więcej adrenaliny, dodając jej
z każdą chwilą witalności i energii.
Emily wyprostowała plecy, zwinnie przemknęła przez coraz gęstszy tłum i stanęła pod brudnymi
czarnymi drzwiami obok ustawionych jedna na drugiej kolumn Marshalla. Ochroniarz, który mógłby
pracować jako dubler Vina Diesela, ze znudzoną miną przeglądał czasopismo motocyklowe. Emily
spojrzała przez ramię, a Kay zachęcająco skinęła głową.
– Przepraszam – zaszczebiotała Emily, dotykając łokcia faceta. – Czy mogłybyśmy na chwilę wejść
za kulisy? Jestem dziewczyną Roba Martina i chciałabym z nim porozmawiać, zanim zacznie się koncert.
Ochroniarz podniósł głowę znad czasopisma i zmierzył ją wzrokiem. Ogarnął spojrzeniem jej
rudawe włosy, kształtne ramiona pływaczki i wąską talię. Emily ucieszyła się, że wzięła z walizki Beth
parę obcisłych dżinsów i włożyła jeden z niewielu obcisłych podkoszulków, których nie zabronili jej
nosić rodzice. Ściskała w dłoni banknot od Kay. Chwyciła ochroniarza za ramię i ścisnęła jego biceps.
– Jaki twardy – powiedziała głosem, którego sama nie rozpoznawała. – Założę się, że potrafi pan
unieść z tonę.
I wtedy stał się cud. Ochroniarz uśmiechnął się z zadowoleniem, odsunął się i otworzył im drzwi.
Emily weszła do środka, a Kay ruszyła za nią. Drzwi zamknęły się za nimi i gwar przycichł. W ciemnym
korytarzu unosił się zapach zwietrzałego piwa i potu.
– O Boże. – Emily zasłoniła usta dłonią. – Nie wierzę, że to zrobiłam.
– Ostra z ciebie laska. – Kay chwyciła ją za ramiona i potrząsnęła nią energicznie. – Sama bym tego
lepiej nie rozegrała. I to ściśnięcie bicepsa! Bezcenne! – Chwyciła Emily za nadgarstek. – A teraz
idziemy na imprezę.
Ich kroki rozbrzmiewały na betonowej podłodze. Dotarły pod ciężkie drzwi pokryte nalepkami
i znaczkami. Nad nimi jarzył się czerwony znak z napisem „WYJŚCIE”.
– To chyba tutaj – wyszeptała Kay. Lekko popchnęła drzwi. – Jest tu kto?
– Tak? – odezwał się ze środka męski głos.
Kay czubkiem buta otworzyła drzwi. W pokoju na starych składanych krzesłach i rozpadającej się
kanapie siedziało czterech wysokich młodych mężczyzn i patrzyło na nie z zaciekawieniem. Jeden miał na
sobie dopasowany garnitur, a pozostali podkoszulki vintage i dżinsy. Wszyscy trzymali w dłoniach
otwarte puszki z piwem i oglądali jakiś komediowy serial na małym ekranie komputera opartego
o przewrócony karton po mleku. Na ścianach wisiały plakaty przedstawiające zespoły, które kiedyś tu
grały, między innymi John Mayer i Iron & Wine. Emily zauważyła też przedziwną kolekcję gadżetów
związanych z Benjaminem Franklinem – małe popiersia z ruchomymi główkami, figurki i wyciętą
z kartonu postać Franklina w skali jeden do jednego.
– Kim jesteście? – zapytał facet w garniturze.
– Jestem Kay. – Kay weszła do pokoju. – A to Emily. Pomyślałyśmy, że chętnie się zabawicie przed
koncertem.
Ten w dopasowanym garniturze szturchnął łokciem siedzącego obok kolegę i z uznaniem przyjrzał
się Kay.
– Jestem Rob – przedstawił się, wyciągając rękę.
– Wiem – odparła Kay. – A to Yuri, Steve i Jamie – wyliczyła, pokazując na pozostałych.
– Lubicie nasz zespół? – zapytał Steve.
– No jasne. – Kay podeszła do małego stolika w rogu, na którym stało kilka butelek z alkoholem
i sokami. Bez pytania nalała sobie drinka. – Dlaczego nie pogłośnicie muzyki? Nie lubicie sobie
potańczyć, żeby się wyluzować przed koncertem?
Członkowie zespołu spojrzeli po sobie, a Rob wstał i puścił piosenkę Adele. W tej samej chwili
Kay zaczęła zmysłowo kołysać się do rytmu, gestem zapraszając chłopaków do tańca. Przez chwilę tylko
gapili się na nią uśmiechnięci, ale potem Rob wstał i okręcił ją wokół siebie. Jamie usiadł na kanapie
obok Emily.
– Często zakradacie się do garderoby w czasie koncertów?
Emily nagle poczuła się onieśmielona, jak wtedy gdy Ali zaciągała ją na imprezy szkolne i zmuszała
do rozmów z chłopakami.
– Raczej nie. Ale mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko temu.
Jamie machnął ręką.
– Nasz menedżer zawsze zamyka nas w garderobie. To takie nudne. Fajną masz koleżankę...
Chodzący entuzjazm.
Emily odwróciła się i zobaczyła, że Kay wiruje w tańcu. Miała nadzieję, że zarazi się entuzjazmem
od Kay. Jej ciało poruszało się rytmicznie i z gracją, a Emily nie potrafiła oderwać od niej wzroku.
Zawsze chciała być kimś takim jak Kay, dziewczyną, która umie oczarować wszystkich, nawet
nieznajomych. Próbowała wyobrazić sobie, jak wyglądałoby życie Kay w Rosewood Day. Pewnie
okręciłaby sobie wszystkich wokół małego palca, tak jak Ali.
– Em! – zawołała Kay z parkietu. – Chodź tańczyć! To moja ulubiona piosenka!
Emily wstała i pociągnęła za sobą Jamiego. Kay porwała oboje do tańca. Po chwili wszyscy
tańczyli i śpiewali razem z Adele. Kay podniosła telefon nad głowy bawiących się i robiła jedno zdjęcie
za drugim, przerywając tylko na chwilę, żeby je zapisać albo wysłać. Kay spojrzała na Emily i puściła do
niej oko. Emily też mrugnęła. Podczas trzeciego refrenu Kay ukradkiem posłała Emily uśmiech.
– Jesteś fantastyczna – wyszeptała Emily w tańcu do Kay.
– Ty też – odparła Kay.
Emily usłyszała stłumiony chichot. Odwróciła się w popłochu. Przez chwilę wydawało się jej, że
widzi kogoś zaglądającego przez okienko w drzwiach prowadzących na scenę. To mogła być blondynka.
Ale po chwili z ulgą stwierdziła, że tylko jej się to przywidziało.
10
OCH, AMOUR...
Kiedy w sobotnie popołudnie na kulistym budziku w stylu lat pięćdziesiątych stojącym w sypialni
Arii godzina zmieniła się z 15.59 na 16.00, Aria przewróciła się w łóżku na drugi bok i zaczęła
przeglądać kolejny numer francuskiego „Vogue’a”. Fantazjowała, że leży w apartamencie w hotelu na
lewym brzegu Sekwany, a nie w swoim pokoju w domu taty. Między palce stóp miała wetknięte kawałki
waty, bo przed chwilą zrobiła sobie pedicure, a za chwilę zamierzała zrelaksować się w długiej, gorącej
kąpieli z pianą. Zaplanowała jeszcze sześć innych rzeczy, żeby jakoś wypełnić weekend bez Noela.
Usiadła ze wzrokiem wbitym w ekran laptopa i nasłuchiwała dźwięków w pustym domu. Byron
i Meredith zabrali małą Lolę na kurs pływania dla niemowląt, a Mike pojechał do któregoś ze swoich
przyjaciół. Aria wiedziała, że w domu nie ma nikogo, kto mógłby nagle wejść do jej pokoju i zobaczyć,
co robi. Dlatego położyła laptopa na łóżku, kliknięciem myszki aktywowała ekran i wpisała adres strony
upamiętniającej Tabithę Clark.
Jak zawsze na ekranie pojawiła się śliczna, uśmiechnięta twarz Tabithy. Na stronie opublikowano
kilka nowych zdjęć. Jedno przedstawiało Tabithę w siódmej lub ósmej klasie. Siedziała na plaży,
z widocznymi bliznami na ramionach i nogach. Inne zdjęcia zrobiono kilka lat później. Tabitha stała
w lobby eleganckiego hotelu obok wielkiego kaktusa w donicy, do którego ktoś doczepił parę
plastikowych oczu, nos i usta. Na zdjęciu miała podkrążone oczy, ale jej uśmiech wydawał się radosny.
Aria poczuła mdłości i odwróciła wzrok od komputera. „Zabiłaś ją!”, krzyczał głos w jej głowie.
Zabrzęczał telefon leżący na łóżku obok buteleczki z ciemnogranatowym lakierem do paznokcie
Essie. „NOWA WIADOMOŚĆ”. Aria poczuła kamień w żołądku. Kiedy wstała i spojrzała na ekran,
zobaczyła numer rozpoczynający się od kierunkowego 917. SMS-y od A. zazwyczaj przychodziły od
„nieznanego nadawcy” albo zamiast numeru miały tylko ciąg liter i cyfr. Aria otworzyła wiadomość.
Wyjrzyj przez okno.
Przeszły ją ciarki. Nagle dom wydał się jej zbyt cichy i przerażająco pusty. Ostrożnie podeszła do
wielkiego okna w swoim pokoju, rozsunęła zasłony i zebrała się na odwagę, żeby spojrzeć na podwórko
przed domem.
Na trawniku stała wysoka ciemnowłosa postać z telefonem komórkowym w ręku. Aria zamrugała,
powoli rozpoznając znajomą, sfatygowaną kurtkę, ostry podbródek i różowe usta. Wydawało się jej, że to
tylko złudzenie optyczne. Ale nagle postać spojrzała w górę i na widok Arii w oknie uśmiechnęła się od
ucha do ucha. Mężczyzna trzymał nad głową transparent, na którym widniał czerwony napis wykonany
nieporządnym pismem: „ARIO, TĘSKNIŁEM ZA TOBĄ!”.
– O cholera! – wyszeptała Aria.
Przed jej domem stał Ezra Fitz.
– Dla ciebie z brie, rukolą i suszonymi pomidorami – powiedział Ezra, wyciągając z koszyka
piknikowego kanapkę zawiniętą w papier śniadaniowy. – A dla mnie... – Zamilkł zawstydzony. –
McNuggetsy z McDonalda. – Spojrzał na Arię. – Ciężko się pozbyć starych nawyków.
Policzki Arii poczerwieniały. Kiedyś przyłapała Ezrę, jak w swoim gabinecie w Rosewood Day
jadł kurczaka z McDonalda. Jednocześnie zastanawiała się, czy przypadkiem Ezra nie miał czegoś innego
na myśli.
Ezra wyjął resztę rzeczy z koszyka: pojemnik z soczystymi i dojrzałymi zielonymi winogronami,
torebkę chipsów doprawionych solą i octem – Aria je uwielbiała – i butelkę szampana z dwoma
plastikowymi kubkami. Ułożył wszystko na wielkim kamieniu, na którym usiedli, zadarł głowę i spojrzał
na jasne, niebieskie niebo prześwitujące między gałęziami drzew.
– Miałem nadzieję, że zjemy o zachodzie słońca, ale chyba trochę za bardzo się pospieszyłem.
– Nie przejmuj się, jest bosko! – zawołała Aria, ukrywając roztrzęsione dłonie pod udami.
Nadal nie wierzyła, że to wszystko dzieje się naprawdę. Dwadzieścia minut temu pospiesznie
usuwała watę spomiędzy palców u nóg i zmieniała poplamioną bluzę z emblematem Uniwersytetu Hollis
na kupioną w Amsterdamie jedwabną bluzkę vintage. Zbiegła na dół i otworzyła drzwi na oścież. To
rzeczywiście był Ezra, mężczyzna, z którego utratą tak trudno było się jej pogodzić i którego uważała za
przeznaczonego sobie, nawet kiedy okazał się jej nauczycielem. Teraz stał przed nią z rozpostartymi
ramionami.
– Tak bardzo za tobą tęskniłem – powiedział. – Kiedy dostałem od ciebie wiadomość, czułem, że
muszę tu przyjechać.
– Ale pisałam do ciebie przez kilka miesięcy – odparła Aria. Stała nieruchomo, jakby zamieniła się
w kamień.
Ezra wydawał się zaskoczony. Twierdził, że nigdy nie dostał od niej żadnej wiadomości. Dodał, że
jakiś haker włamał się rok wcześniej na jego konto e-mailowe i sporo czasu zajęło mu uporządkowanie
korespondencji. Może e-maile od Arii zaginęły gdzieś w cyberprzestrzeni. W innych okolicznościach
Aria uznałaby to za mizerne wymówki, ale Ezra wyglądał na tak skruszonego, że postanowiła mu
uwierzyć.
Potem Ezra wziął ją na ręce i zaniósł do swojego rozklekotanego volkswagena garbusa,
zaparkowanego na ulicy. Oznajmił, że zabiera ją na randkę, i to natychmiast, żeby nadrobić stracony czas.
Oczywiście Aria się zgodziła.
Teraz siedzieli nad Strumieniem Świętej Marii, w pięknym starym parku. Na brzegu leżało mnóstwo
głazów, a woda szemrała, płynąc kaskadami. Nieopodal znajdował się mały, uroczy pensjonat, w którym
podawano najlepsze naleśniki w całym stanie. Choć było piętnaście stopni i pogoda dopisywała, nikt nie
wspinał się po skałach ani nie spacerował.
Ezra otworzył szampana i nalał go do kubków.
– Wyglądasz wspaniale. – Spojrzał na nią swoimi zimnymi, błękitnymi oczami. – Tak często o tobie
myślałem. Nie powinienem był tak nagle wyjeżdżać, nie planując naszego następnego spotkania.
Szczególnie po tym, co przytrafiło się twojej przyjaciółce. Chciałem się z tobą skontaktować, ale nie
wiedziałem, czy masz na to ochotę.
– Oczywiście, bardzo tego chciałam – powiedziała Aria szczerze. – Ty też świetnie wyglądasz. –
Przyjrzała się Ezrze. Zauważyła dziurę na łokciu w jego szarej marynarce. Nie wyprasował koszuli,
a jego spodnie miały wystrzępione nogawki. Długie i nieuczesane włosy okalały jego wychudłą twarz
o zapadniętych policzkach. Nadal wyglądał prześlicznie, ale widać było po nim, że spędził wiele godzin
w samochodzie. – Nie przyjechałeś tutaj z Rhode Island tylko po to, żeby się ze mną zobaczyć, prawda?
– Och, ostatecznie nie przeniosłem się na Rhode Island. Ale nawet stamtąd bym do ciebie
przyjechał. – Ezra zanurzył kawałek kurczaka w sosie barbecue i włożył go do ust. – Mieszkałem tam
przez jakiś czas, a potem przeniosłem się do Nowego Jorku.
– Och! – Aria nie potrafiła ukryć swojego podekscytowania. – Podoba ci się tam? Złożyłam podanie
do kilku szkół w Nowym Jorku.
– To wspaniałe miejsce. – Na twarzy Ezry pojawił się wyraz rozmarzenia. – Mam przytulne
mieszkanko w West Village. Co wieczór patrzę na samochody jadące Szóstą Aleją. Uwielbiam energię
tego miasta. I jego kreatywność. Spotykam tam tylu fantastycznych ludzi.
– Mnie też zawsze się tam podobało – powiedziała z zachwytem Aria. Ucieszyła się, że nadal
nadają z Ezrą na tej samej fali.
– Wydaje mi się, że bardzo szybko byś się tam odnalazła.
Ezra ujął dłonie Arii. Dotykając go, czuła się tak, jakby wchodziła do starego, ukochanego domu.
– Może kiedyś przyjedziesz do mnie, żeby odwiedzić te uczelnie, na które złożyłaś papiery.
Aria wpatrywała się w swoje i jego dłonie, nie potrafiąc wydobyć z siebie słowa. Już się bała, że
za chwilę z oddali dobiegnie ten straszny chichot, który zawsze kojarzył się jej z A. Jednak na razie
wokół rozlegał się tylko świergot ptaków i szum strumienia.
Chyba milczała zbyt długo, bo Ezra nagle wypuścił jej dłonie.
– O Boże. Ale ze mnie idiota. Pewnie masz chłopaka.
– Nie! – Aria energicznie pokręciła głową. – To znaczy, nie mam teraz. Ale kiedy cię nie było,
chodziłam z kimś. Przecież myślałam, że nigdy nie wrócisz. – Zaśmiała się, maskując zażenowanie.
– Niech zgadnę. To był Noel Kahn?
Aria ze zdumienia otworzyła usta.
– Skąd wiesz?
– Kiedy was uczyłem, widziałem, jak na ciebie patrzy.
– Zbyt wiele nas od siebie różniło – cicho powiedziała Aria, patrząc na srebrną rybę pływającą
w strumieniu. – A ty... nie masz dziewczyny?
Na twarzy Ezry pojawił się szeroki uśmiech. Objął dłońmi jej twarz.
– Oczywiście, że nie. Gdybym miał, nie przyjechałbym do ciebie.
Aria uśmiechnęła się nieśmiało.
– Jak długo zostaniesz?
– A jak długo byś chciała?
Aria miała na końcu języka: „Na zawsze”.
– Zatrzymałem się u przyjaciela, który mieszka pod miastem. On twierdzi, że mogę zostać, jak długo
chcę. – Ezra założył kosmyk włosów za ucho Arii. – Opowiedz, co u ciebie. Jak rodzice? Rozeszli się?
Jak się z tym czujesz? Dlaczego pisałaś, że czujesz się samotna? Wszystko w porządku?
Aria przycisnęła dłoń do piersi, wzruszona jego zainteresowaniem i troską.
– Radzę sobie – odpowiedziała, bo rzeczywiście tak jej się wydawało. – Właściwie wolałabym
najpierw usłyszeć, co u ciebie. Co robisz w Nowym Jorku? Zapisałeś się z powrotem na uczelnię? Masz
pracę? Pewnie w jakimś niezwykłym miejscu.
Ezra spojrzał na nią zakłopotany.
– No tak, przez chwilę pracowałem w pewnej organizacji non profit, ale mnie zwolnili. No
i potem... – Zaczerwienił się. – Zacząłem pisać. I napisałem powieść.
– Powieść? – Aria nie mogła wyjść z podziwu. – Grubą powieść, taką prawdziwą?
– Nie ma się co tak emocjonować. – Ezra spojrzał na swój plecak leżący za nim na kamieniu. – Ale
jak chcesz, to mogę ci zostawić jeden egzemplarz...
– No jasne, że chcę! – zawołała Aria. – Koniecznie muszę to przeczytać!
Ezra mocno zacisnął usta, jakby podejmował ważną decyzję.
– Nie reprezentuje mnie jeszcze żaden agent. Może nawet nigdy tego nie opublikuję. Na rynek
książki jest o wiele trudniej wejść, niż mi się wydawało. – Zaśmiał się ironicznie, tak jak nigdy
wcześniej się nie śmiał.
– Chcesz, żebym ci ją odebrała siłą? – zażartowała Aria.
– No dobra. – Ezra otworzył plecak i wyciągnął z niego gruby plik kartek o pozaginanych rogach,
związany niebieską gumką. Na pierwszej stronie widniał tytuł: „Wpadnij do mnie po lekcjach”
i nazwisko Ezry, zapisane pogrubioną czcionką.
– Nie wierzę, że udało ci się ją napisać – wyszeptała Aria z podziwem. – Główny bohater to
nauczyciel?
Ezra uśmiechnął się tajemniczo.
– Być może. – Przesunął maszynopis w jej kierunku. – Chcesz przeczytać?
– Tak! – Aria przerzuciła kilka stron. – Na pewno mi się spodoba. No i... dziękuję. – Podniosła
wzrok i spojrzała na niego. – Za wszystko. Że przyjechałeś. I za ten piknik...
Aria urwała. Patrzyli na siebie przez długą chwilę. Potem Ezra przysunął się w stronę Arii, aż ich
ciała przywarły do siebie. Kiedy tylko objął Arię w talii i dotknął ustami jej ust, Aria poczuła
bezgraniczną przyjemność. Całowali się coraz namiętniej, a Ezra zdjął kurtkę i rzucił ją obok na kamień.
Aria zsunęła z ramion płaszcz.
– Mhm – chrząknął ktoś zniecierpliwiony.
Ezra i Aria oderwali się od siebie, dysząc ciężko. Kilka starszych pań ubranych jak na
wysokogórską wędrówkę, ze śmiesznymi plecakami i kijkami, wyszło zza zakrętu i patrzyło na Arię
i Ezrę z wyraźnym oburzeniem.
– Przepraszamy! – zawołał Ezra, szybko zapinając koszulę.
Kobiety rzuciły im ostatnie, potępiające spojrzenie i ruszyły w stronę pensjonatu, z wprawą
przechodząc po kamieniach. Ezra spojrzał na Arię z udawanym przerażeniem i zakrył usta dłonią.
– Poczułem się tak, jakby przyłapała mnie moja babcia – wyszeptał.
– Albo szkolna bibliotekarka – zachichotała Aria.
Ezra znowu wziął ją w ramiona i spojrzał jej prosto w oczy.
– Miejmy nadzieję, że jeszcze nieraz ktoś nas przyłapie na gorącym uczynku.
Aria była w siódmym niebie. Zbliżyła się do Ezry i pocałowała go w usta.
– Sama bym tego lepiej nie ujęła.
11
DAWNA PRZYJACIÓŁKA
Tego samego dnia po południu Spencer zaparkowała swojego mercedesa coupé przed domem po
wielu godzinach nauki w miejskiej bibliotece publicznej.
– „Napnij tylko cięciwę odwagi, a nie chybimy” – wyrecytowała fragment monologu, w którym lady
Makbet przekonuje swojego męża, żeby zabił króla Duncana. – „Kiedy Duncan zaśnie (A zaśnie łatwo po
trudach podróży)...”
Nagle poczuła pustkę w głowie. Jak to szło dalej?
Wyłączyła silnik. Była wkurzona. W drugiej klasie liceum potrafiła nauczyć się wszystkich swoich
kwestii z Poskromienia złośnicy, jednocześnie przygotowując się do testów kompetencji, pracując jako
wolontariuszka w jadłodajni dla bezdomnych, trenując hokeja na trawie i nie tracąc pozycji numer jeden
w rankingu klasowych prymusów. Nie miała najmniejszej ochoty dać Beau satysfakcji udzielenia jej
lekcji aktorstwa, ale być może powinna spotkać się z nim jutro, a nie dziś.
Zrobiła kilka relaksacyjnych, oczyszczających czakry oddechów, otuliła się swoim płaszczem od
Madewell i z siedzenia dla pasażera wzięła złotą torbę od Diora. Otrzymała ją w prezencie, kiedy
dostała się na Princeton. Wysiadając z samochodu, o mało nie wpadła na czarnego range rovera
zaparkowanego po lewej stronie. Gniewnie spojrzała na lśniące chromem koła, nowoczesną cyfrową
deskę rozdzielczą i kolorową naklejkę na tylnym zderzaku z napisem „DUMNY RODZIC PRYMUSA
Z ST. AGNES”. Pan Pennythistle miał garaż pełen samochodów, ale nie miał range rovera. A to znaczyło,
że przyjechali goście.
Kiedy otworzyła drzwi frontowe, z salonu w suterenie dochodził ściszony głos. Jakaś dziewczyna
się zaśmiała. Spencer z trudem powstrzymała jęk. Amelia wzięła sobie do serca prośbę pani Hastings, by
„czuła się jak u siebie w domu”. Codziennie odwiedzali ją jacyś przyjaciele, jeden bardziej kujonowaty
od drugiego.
Spencer przeszła przez korytarz, tupiąc tak głośno, jak tylko się dało, żeby Amelia się zorientowała,
że nie jest już sama. Kiedy mijała drzwi do wielkiego pokoju z gigantycznym telewizorem plazmowym
i wygodnymi kanapami, Amelia spojrzała na nią. Na kolanach trzymała lśniący, czarny flet, co najlepiej
świadczyło, jakie z niej dziwadło. W kole siedziało jeszcze dziesięć dziewczyn z instrumentami
muzycznymi w ręku. Frajerki.
– Co się tu dzieje? – zapytała Spencer, nie ukrywając irytacji.
– To Zespół Muzyki Kameralnej z St. Agnes – odburknęła Amelia równie zniecierpliwiona. –
Pamiętasz, mówiłam, że organizujemy koncert charytatywny. Veronica zgodziła się, żebyśmy tutaj
odbywały próby.
Spencer wkurzało to, że Amelia mówiła na jej mamę „Veronica”, jakby była koleżanką poznaną
podczas koktajlu. Już miała rzucić jakąś kąśliwą uwagę, gdy nagle zauważyła na jednej z kanap
rudowłosą dziewczynę. Przyjrzała się jej uważnie. Bardzo uważnie. Wydawało się jej, że widzi ducha.
– K-Kelsey? – wyjąkała.
– Spencer. – Dziewczyna odłożyła skrzypce do lśniącego futerału i zamrugała, jakby nie wierzyła
własnym oczom. – Kopę lat.
Pokój zaczął wirować wokół Spencer. To była Kelsey Pierce, dawna przyjaciółka Spencer ze
szkoły letniej na Uniwersytecie Pensylwanii. Dziewczyna, której Spencer zrujnowała przyszłość.
W myślach wróciła do tego baru, w którym się poznały. Phineas zaprowadził Spencer i Kelsey do
małej łazienki na zapleczu. Ściany były zupełnie pokryte graffiti, a w rogu stał brudny sedes i umywalka.
W pomieszczeniu śmierdziało wymiocinami i skwaśniałym piwem.
Phineas sięgnął do kieszeni i wręczył obu dziewczynom po jednej białej i gładkiej pigułce.
– Dzięki nim zdaje się egzaminy na same piątki.
– Co to jest? – Spencer odwróciła głowę. Nigdy nie zażywała tabletek. Nawet gdy bolała ją głowa,
nie brała aspiryny.
– To się nazywa Łatwa Piątka – wyjaśnił Phineas. – Działa piorunująco. Pozwala przez wiele
godzin utrzymywać koncentrację. Tylko dzięki niej przeszedłem na drugi rok.
– Skąd to masz? – Kelsey łamał się głos.
– Czy to ważne? – Phineas oparł się o umywalkę. – Jak chcecie, to dam wam spróbować. Trzeba się
dzielić tym, co dobre. Prawda?
Ponownie podał im pigułki. Spencer zagryzła wargi. Oczywiście słyszała o Łatwej Piątce
w interwencyjnych programach telewizyjnych. Po wewnętrznej stronie drzwi szkolnych ubikacji wisiały
ulotki przestrzegające przed katastrofalnymi skutkami zażywania tych tabletek. Ale teraz w uszach
dźwięczały jej tylko słowa Phineasa: „Pozwala przez wiele godzin utrzymywać koncentrację”. Spencer
nie miała pojęcia, jak w ciągu sześciu tygodni zdąży przygotować się do czterech egzaminów na
poszerzonym poziomie. Może w ciężkich czasach trzeba było stosować specjalne środki zaradcze.
Wzięła głęboki wdech, sięgnęła po pigułkę na dłoni Phineasa i położyła ją pod językiem.
– Nie pożałujesz. – Popatrzył na Kelsey. – A ty?
Kelsey przygryzała koniuszek kciuka.
– Nie wiem. Już raz mnie przyskrzynili za narkotyki. Teraz trzymam się od nich z daleka.
– Nic ci nie grozi – powiedział Phineas.
– Nikt się nie dowie – dodała Spencer.
Kelsey przez chwilę kołysała się w przód i w tył. Miała wyraz twarzy osaczonego kotka, taki sam
jak Emily, Aria, Hanna i Spencer, kiedy Ali namawiała je do kąpieli w stawie, z którego policja nieco
wcześniej wyłowiła zwłoki.
Wreszcie wyciągnęła rękę.
– Chyba od czasu do czasu mogę zaszaleć. – Phineas podał jej tabletkę, a ona ją połknęła. – Niech to
będzie toast na cześć egzaminów zdanych na piątkę!
Sześć tygodni później Spencer dostała same piątki, a Kelsey dostała się za kratki.
– Zróbmy przerwę – zaproponowała Amelia.
Spencer wróciła ze świata wspomnień do teraźniejszości. Kiedy podniosła wzrok, wszystkie
dziewczyny wstawały z miejsc. Niektóre się przeciągały. Inne wyjęły telefony komórkowe i zaczęły pisać
SMS-y.
Kelsey z drugiego końca pokoju podeszła do Spencer.
– Jesteśmy jak bliźniaczki – powiedziała, podnosząc z podłogi przy drzwiach złotą torbę od Diora,
dokładnie taką samą, jaka wisiała na ramieniu Spencer. – Cóż... dawno się nie widziałyśmy.
– Mhm – odburknęła Spencer, obracając nerwowo w palcach mosiężny guzik przy mankiecie.
Zabytkowy zegar w holu wybił pełną godzinę. Kelsey wpatrywała się w Spencer tak, jakby chciała
przejrzeć ją na wylot. Spencer robiło się niedobrze. Nie słyszała o Kelsey od dnia, kiedy przesłuchiwano
je obie na posterunku.
Ktoś chrząknął. Za nimi stała Amelia i badawczo im się przyglądała. Spencer przeszła przez hol do
kuchni i gestem przywołała do siebie Kelsey. Nie chciała dać Amelii okazji do podsłuchiwania
prywatnej rozmowy. W kuchni pachniało świeżo siekanym rozmarynem, bo od kiedy mama Spencer
odkryła, że to ulubiony zapach pana Pennythistle’a, zaczęła rozstawiać w całym domu naczynia
z moczącymi się w wodzie listkami.
– Nie wiedziałam, że grasz. – Spencer pokazała na smyczek, który Kelsey ściskała w dłoni niczym
broń.
Kelsey też na niego popatrzyła.
– Od dziecka. Zespół Amelii daje koncerty charytatywne, a mój kurator zalicza mi to na konto
obowiązkowych prac społecznych.
– Kurator? – zapytała Spencer, zanim zdążyła ugryźć się w język.
Rysy twarzy Kelsey nagle stężały.
– Dziwi cię to? Przydzielono mi kuratora po tym, co się stało w czasie szkoły letniej.
Spencer odwróciła wzrok.
– Chyba słyszałaś, prawda? – Kelsey stała sztywno, a jej lewa pięść zaciskała się mocno wokół
uchwytu smyczka. – Spędziłam dwa miesiące w poprawczaku. Miałaś dużo szczęścia, że dostałaś tylko
upomnienie. – Uniosła brew. – Jak to się stało, że taki numer uszedł ci na sucho?
Nagle Spencer poczuła się tak, jakby temperatura w kuchni podskoczyła o jakieś dwadzieścia
stopni. Bała się spojrzeć Kelsey prosto w oczy. Miała mętlik w głowie. Zawsze jej się wydawało, że
Kelsey dobrze wie, że to ona podłożyła narkotyki w jej pokoju i powiedziała policji o jej niezbyt
chwalebnej przeszłości. Ale może Kelsey nie zdawała sobie z tego sprawy?
Kiedy Spencer podniosła wzrok, Kelsey nadal świdrowała ją wzrokiem.
– Nieważne. Słyszałam, że przyjęli cię do Princeton.
Spencer cała zdrętwiała.
– Skąd wiesz?
– Od pewnego małego ptaszka.
„Od Amelii?”, chciała zapytać Spencer, ale słowa uwięzły jej w gardle. Kelsey też wybierała się na
tę uczelnię, trudno jednak się spodziewać, że z tak prestiżowego uniwersytetu dostała zawiadomienie
o pozytywnym rozpatrzeniu jej podania, kiedy siedziała w bloku D w domu poprawczym. Choć przecież
jak się okazało, Spencer przyjęto tylko przez przypadek.
– Kelsey!? – zawołała z salonu Amelia swoim nosowym głosem. – Potrzebujemy cię! Musimy
jeszcze raz przećwiczyć ten kawałek Schuberta!
– Okej! – odkrzyknęła Kelsey. Odwróciła się i otworzyła usta, jakby chciała jeszcze coś dodać. Ale
potem chyba się rozmyśliła. – Powodzenia w Princeton, Spencer. Mam nadzieję, że odniesiesz tam
sukces – rzuciła na odchodne i wyszła sztywno, ściskając w ręku smyczek.
Spencer ciężko osunęła się na kuchenne krzesło. W uszach dudnił jej puls, tak mocno, że nie słyszała
dochodzącej z salonu muzyki.
Piip.
Spencer zerwała się na równe nogi. Odezwał się jej telefon w torbie od Diora leżącej na jednym
z krzeseł przy stole. Wzięła się w garść, podeszła do torby i wyjęła komórkę. Dostała nową wiadomość
od anonimowego nadawcy. Zanim jednak ją przeczytała, coś kazało jej spojrzeć w kierunku holu.
W drzwiach prowadzących do salonu stała Kelsey. Odwróciła wzrok, kiedy tylko Spencer na nią
spojrzała, ale widać było, że wcześniej obserwowała Spencer. W dłoni, w której wcześniej ściskała
smyczek, teraz trzymała płaski telefon komórkowy.
Z duszą na ramieniu Spencer spojrzała na ekran swojej komórki i otworzyła wiadomość.
Myślisz, że twoja przyjaciółka z wakacji zapomniała gorzki smak pigułki, którą ją
poczęstowałaś? Nie wydaje mi się...
Cmok!
A.
12
KTOŚ MA CIĘ NA OKU
Nieco później tego samego dnia Emily zaparkowała należące do rodziców volvo kombi na szkolnym
parkingu dla nauczycieli i wyłączyła silnik. Była sobota, ósma wieczorem. Na kampusie nie było żywej
duszy, a w żadnym z okien z łukami w gotyckim stylu nie paliło się światło. Gdy Emily spojrzała na
kamienną fasadę szkoły, ogarnęła ją nostalgia. Przypomniała sobie, jak w piątej klasie wchodziła do
szkoły w szeregu, z zazdrością przyglądając się Prawdziwej Ali, Naomi Zeigler i Riley Wolfe, idącym na
czele. Kiedyś, biegnąc na lekcję, niechcący potrąciła Prawdziwą Ali, która wykrzyknęła:
– Uważaj, jak chodzisz, Oskarze Zrzędo!
Od tego czasu wszyscy zaczęli tak przezywać Emily, z powodu jej zniszczonych chlorem,
zielonkawych włosów, które upodabniały ją do postaci z Ulicy Sezamkowej. Najbardziej jednak bolały
ją drwiny Ali.
Kiedy indziej Prawdziwa Ali stała na chodniku przed szkołą, chwaląc się wszystkim, że jej brat
Jason powiedział jej, gdzie ukrył fragment sztandaru z kapsuły czasu. Tego dnia była tak irytująco pewna
siebie, że Emily zapragnęła utrzeć jej nosa. „Mogłabym jej wykraść trofeum”, pomyślała, układając w
myślach plan działania. Konsekwencją tej decyzji były kolejne lata jej życia – pełne wspaniałych,
zaskakujących i niebezpiecznych przygód.
Wspomnienia o Prawdziwej Ali wywoływały w Emily sprzeczne uczucia. Jak to możliwe, że
zarazem bała się jej i tak bardzo pragnęła spędzać z nią czas? Jak mogła pomóc psychopatce w ucieczce?
I dlaczego tak desperacko próbowała udowodnić, że Prawdziwa Ali nie zginęła, choć przecież oznaczało
to pewną śmierć dla niej i jej przyjaciółek?
Lecz dzisiejsze zdezorientowanie i zmęczenie nie pozwalały jej się zbyt długo zastanawiać nad tymi
problemami. Nie mogła przestać myśleć o Kay. Zeszłej nocy, po koncercie, kiedy jeszcze alkohol szumiał
im w głowach, umówiły się na przyszły tydzień. Kay od rana zdążyła jej przysłać kilka bardzo
dwuznacznych SMS-ów. „Nie mogę się doczekać naszego spotkania, ślicznotko!” Albo: „Mam nadzieję,
że już zwlokłaś z łóżka swój słodki tyłeczek!”. Ostatni raz Emily dostawała tak prowokujące wiadomości
do Mai. Ale może Kay flirtowała w ten sposób z każdą nowo poznaną osobą.
Teraz Emily spojrzała na ekran telefonu. Godzinę wcześniej Spencer wysłała do niej, do Arii
i Hanny wiadomość: „Musimy pogadać. Przy huśtawkach o ósmej”. Emily odpisała, pytając, co się stało,
ale Spencer nie odpowiedziała. Emily podejrzewała, że chodziło o A.
Roztrzęsiona wysiadła z samochodu i powlokła się w stronę huśtawek na placu zabaw przed szkołą
podstawową. Od zawsze właśnie w tym miejscu Emily spotykała się z przyjaciółkami. Dawno temu
przychodziły tutaj, żeby plotkować, a ostatnio z powodu mrożących krew w żyłach wiadomości od A.
W oddali widać było kopułę klubu wspinaczkowego, przypominającą gigantycznego pająka o wielu
odnóżach. W ciemności majaczyła wielka, awangardowa rzeźba przedstawiająca rekina, którą wykonał
dla szkoły miejscowy artysta. Światło księżyca odbijało się od jej gładkiej powierzchni. Spencer
siedziała na środkowej huśtawce, otulona szczelnie niebieskim płaszczem, w wysokich butach Ugg.
Hanna opierała się o zjeżdżalnię, z rękami założonymi na piersi. Aria zaś z rozmarzonym wzrokiem
przykucnęła na obrotowym dysku, który dzieci nazywały „diabelską karuzelą”.
Spencer chrząknęła na widok Emily.
– Dostałam kolejną wiadomość od A.
Emily stanęła jak wryta. Aria głośno przełknęła ślinę. Hanna kopnęła w zjeżdżalnię, która wydała
głuchy odgłos.
– Tylko ja? – zapytała Spencer.
– Ja też – przyznała się Hanna drżącym głosem. – W środę. Ale już się wszystkim zajęłam.
Spencer wbiła w nią wzrok.
– Co to znaczy, że się „wszystkim zajęłaś”?
Hanna objęła się ramionami.
– To sprawa osobista.
– Dostałaś wiadomość na temat Kelsey? – pytała dalej Spencer.
– Kto to jest Kelsey? – Hanna zmrużyła oczy, jakby nie wiedziała, o czym mowa.
Spencer odchyliła się na oparcie huśtawki.
– Kelsey. Ta dziewczyna, która... no wiesz... zeszłego lata. Na uczelni. Ta, którą ty...
Hanna się skrzywiła.
– Moja wiadomość nie dotyczyła Kelsey. Tylko... innych spraw.
– A moja dotyczyła Kelsey – powiedziała Spencer.
Aria uniosła brwi.
– Kelsey, twojej koleżanki ze szkoły letniej?
– Mhm – przytaknęła Spencer. – A. wie, co jej zrobiłam.
Emily przestępowała z nogi na nogę. Imię Kelsey nic jej nie mówiło. Wprawdzie Spencer dzwoniła
do niej kilka razy w lecie, bo wiedziała, że Emily też jest w Filadelfii, ale nie spotkały się ani razu. To
było w czerwcu. A w lipcu... głos Spencer w słuchawce brzmiał jakoś dziwnie. Mówiła bardzo szybko,
jakby chciała pobić rekord świata w liczbie słów wypowiadanych na minutę. Kiedyś Emily siedziała
przed restauracją Posejdon, na deptaku nad rzeką, razem z Derrickiem, kolegą pracującym w kuchni.
Tylko jemu mogła powierzyć swoje największe tajemnice – nie wszystkie, ale niektóre. Właśnie
wypłakiwała się mu na ramieniu, opowiadając o dziecku, które urodzi bez wiedzy jej rodziców, kiedy na
ekranie telefonu wyświetliło się nazwisko Spencer. Emily odebrała, a Spencer natychmiast zaczęła
opowiadać o tym, jak jej nowa przyjaciółka Kelsey sparodiowała Snooki z programu Ekipa z New
Jersey. Trajkotała w takim tempie, że trudno było ją zrozumieć.
– Wszystko w porządku, Spence? – zapytała Emily.
– Oczywiście, że tak – odparła Spencer, z trudem łapiąc oddech. – Po prostu doskonale. Niby czemu
miałoby być nie w porządku?
– Masz jakiś dziwny głos. Brałaś coś?
Spencer zaśmiała się sztucznie.
– No dobra, może wzięłam to i owo. Ale to nic wielkiego.
– Bierzesz narkotyki? – wyszeptała Emily, niezdarnie podrywając się na równe nogi. Kilku
przechodniów spojrzało na nią z wyraźnym potępieniem. W końcu była nastolatką w widocznej ciąży.
– Wyluzuj się – uspokajała ją Spencer. – Łykam czasem tylko Łatwą Piątkę.
– Tylko? To takie bezpieczne?
– Boże, Emily, nie panikuj! To tabletka ułatwiająca naukę. Facet, od którego to kupuję, Phineas, brał
ją przez rok bez żadnych skutków ubocznych. A teraz studiuje i idzie mu lepiej niż mnie.
Emily nic nie odpowiedziała. Patrzyła, jak do restauracji na żaglowcu zacumowanym w zatoce
wchodzą szczęśliwi, beztroscy spacerowicze. Wreszcie Spencer westchnęła.
– Nic mi nie grozi, Em. Uwierz mi. Nie martw się o mnie, Zabójco. – Takie przezwisko wymyśliła
dla niej Ali, bo wydawało się jej, że Emily jest wobec niej nadopiekuńcza. Spencer rozłączyła się bez
pożegnania.
Emily spojrzała na Derricka, który w milczeniu siedział na ławce obok niej.
– Wszystko gra? – zapytał ze wzruszającą troską.
Nagle Emily zebrało się na płacz. Co się działo z jej przyjaciółkami? Spencer nie należała do osób,
które można by nawet podejrzewać o branie narkotyków. Tak samo jak Emily nie należała do dziewczyn,
które mogłyby zajść w niechcianą ciążę.
– Słyszałeś o narkotyku o nazwie Łatwa Piątka? – zapytała Derricka.
– Nie odważyłbym się tego spróbować – odparł, unosząc brwi.
Teraz Aria chwyciła poręcz huśtawki i Emily wróciła do teraźniejszości.
– Co zrobiłaś Kelsey? – zapytała Aria.
Hanna uniosła głowę.
– Nie wiesz? – zdziwiła się.
– Ja też nie wiem – powiedziała Emily, spoglądając to na Spencer, to na Hannę.
Spencer odwróciła wzrok i popatrzyła na drzewa w oddali.
– To się wydarzyło tej nocy, kiedy zadzwoniłam do ciebie z posterunku policji. Znaleźli u mnie i u
Kelsey narkotyki. Przesłuchiwali nas w oddzielnych pokojach, a mnie się wydawało, że Kelsey zwali
całą winę na mnie. Bo tak powiedział mi policjant. Więc zadzwoniłam do każdej z was po kolei. Emily
nie odebrała, a ty... – Urwała, wbijając wzrok w ziemię.
– Uważałam, że nie powinnam ci pomagać w takiej sytuacji – broniła się Aria, a w jej głosie
słychać było napięcie.
– No tak – powiedziała z wyrzutem Spencer. – Więc zadzwoniłam do Hanny. Poprosiłam, żeby
podrzuciła pigułki do pokoju Kelsey, a potem zadzwoniła na policję z informacją, że Kelsey to znana na
całym kampusie dilerka.
Emily zrobiła krok w tył. Czuła, jak jej stopy zapadają się w błotnistej ziemi.
– Naprawdę?
– Nie wiedziałam, co robić. – Spencer uniosła dłoń w geście protestu. – Spanikowałam.
– Nie zapomnij dodać, że jak się okazało, Kelsey nie doniosła na ciebie. – Hanna z trudem nad sobą
panowała i cały czas nerwowo rozglądała się po placu zabaw.
– Dowiedziałam się o tym już po fakcie – usprawiedliwiała się Spencer.
– Więc zrobiłaś jej świństwo bez powodu? – pisnęła Aria, a w jej tonie słychać było potępienie.
– Słuchajcie, bynajmniej nie mam się czym chwalić – powiedziała Spencer z czerwonymi
policzkami. – Ale dziś Kelsey zjawiła się u mnie w domu, bo zna moją przyrodnią siostrę,
i zachowywała się bardzo dziwnie, jakby miała coś do ukrycia. Początkowo nie byłam pewna, czy ona
wie, że to ja ją wysłałam do poprawczaka, ale ta wiadomość to chyba niezbity dowód.
Podniosła w górę telefon i pokazała SMS-a: „Myślisz, że twoja przyjaciółka z wakacji zapomniała
gorzki smak pigułki, którą ją poczęstowałaś?”.
Hanna nerwowo skubała dolną wargę.
– A skąd Kelsey miałaby się dowiedzieć, że to przez ciebie trafiła za kratki? Twierdziłaś, że gliny
na pewno nie wpadną na nasz trop.
– Nie mam zielonego pojęcia. – Spencer wydawała się coraz bardziej roztrzęsiona. – Może Kelsey
jakoś się domyśliła? Może A. to ona? Kiedy dostałam tę wiadomość, ona stała tuż obok z telefonem
w dłoni!
Aria koniuszkami palców popchnęła lekko diabelską karuzelę.
– Ale przecież Kelsey nie było na Jamajce, prawda?
– Poza tym niby czego mogłaby chcieć od nas wszystkich? – dodała Emily. – Aria i ja nie brałyśmy
udziału w tej akcji.
– Może się jej wydaje, że cała nasza czwórka maczała w tym palce – powiedziała Spencer.
– To bardzo prawdopodobne – zgodziła się Hanna, kołysząc lekko pustą huśtawką. – Przypomnijcie
sobie ten artykuł z „People”. Napisali w nim, że blisko się przyjaźnimy i nie mamy przed sobą tajemnic.
Kelsey mogła pomyśleć, że wszystkie przyczyniłyśmy się do wrobienia jej, żeby chronić Spencer.
Pod Emily ugięły się nogi. Czy to możliwe?
– Jakoś trudno mi w to uwierzyć – powiedziała Aria. – Może A. to ktoś z przyjaciół Tabithy. Albo
ktoś, kto znał Monę Vanderwaal lub Jennę Cavanaugh.
– Przyjaciele Jenny próbowaliby dopaść Ali, a nie nas – zauważyła Spencer.
– Może A. to Ali – powiedziała z wahaniem Emily.
Wszystkie dziewczyny spojrzały na nią jak na wariatkę.
– Co takiego?
Emily uniosła ręce w geście kapitulacji.
– Jeszcze dwa tygodnie temu wydawało się nam, że Ali uratowała się z pożaru. Nie mamy żadnej
gwarancji, że nie było jej na Jamajce i że to nie ona nakładła Tabicie do głowy tych wszystkich bzdur na
nasz temat. Nadal nie wiemy, skąd Tabitha tyle o nas wiedziała i skąd miała bransoletkę Ali. Może Ali
po śmierci Tabithy przyjechała tutaj i obserwowała nas przez całe lato.
Spencer wzięła się pod boki.
– Em, Ali umarła w górach Pocono. Nie udałoby się jej ujść z życiem z takiego pożaru.
– To dlaczego policja nie znalazła jej ciała?
– Już tyle razy przerabiałyśmy ten temat! – wycedziła Spencer przez zaciśnięte zęby.
Hanna oparła się o zjeżdżalnię.
– Em, ja też uważam, że Ali nie żyje.
Aria pokiwała głową.
– Kiedy wybiegłyśmy z domu, drzwi się za nami zatrzasnęły. Nawet gdyby Ali udało się do nich
doczołgać, to nie starczyłoby jej siły, żeby je otworzyć, z powodu dymu, którego się nawdychała.
Pamiętasz przecież, że w środku nie dało się już oddychać. A kilka sekund później dom wyleciał
w powietrze. Spłonął nawet ogniotrwały sejf DiLaurentisów.
Emily kołysała się na piętach w przód i w tył, przypominając sobie znowu ten moment, kiedy
zostawiła otwarte drzwi, umożliwiając Ali ucieczkę.
– A jeśli drzwi się otworzyły? Na przykład z powodu przeciągu?
Hanna położyła dłonie na biodrach.
– Ale dlaczego tak się upierasz, że Ali żyje? Wiesz coś, o czym my nie wiemy?
W oddali zaszumiały drzewa. Obok szkoły powoli przejechał samochód z włączonymi reflektorami.
Emily z trudem powstrzymywała się przed wyjawieniem tajemnicy. Gdyby zdradziła przyjaciółkom ten
sekret, już nigdy by jej nie zaufały.
– Nie. Bez powodu.
Nagle w lesie rozległ się jakiś trzask. Dziewczyny odwróciły się i z przymrużonymi oczami patrzyły
w dal. Wokół panowały egipskie ciemności i ledwie widać było zarys drzew.
– Może powinnyśmy pójść na policję? – wyszeptała Emily.
Hanna westchnęła.
– I co im powiemy? Że zamordowałyśmy niewinną dziewczynę?
– Nie chcę przez to wszystko jeszcze raz przechodzić! – Z ust Emily unosiły się obłoczki białej pary.
– Może policjanci spojrzą na to z naszego punktu widzenia. I może...
Nagle poczuła, że jest śmiertelnie wyczerpana. Oczywiście, że policjanci nie spojrzeliby na śmierć
Tabithy z ich punktu widzenia. Zamknęliby Emily i jej przyjaciółki w więzieniu na resztę życia.
– Słuchajcie – odezwała się po chwili Spencer. – Nie możemy działać zbyt pochopnie, okej? Gra
toczy się o zbyt wysoką stawkę. Musimy się dowiedzieć, kim jest A. i co zamierza zrobić. Zanim znowu
wpadniemy w sidła. I musimy się obejść bez pomocy policji. Założę się, że to wszystko sprawka Kelsey.
– Nacisnęła przycisk w telefonie. – Ona jedna miała motyw. Kiedy tylko znowu zjawi się w moim domu,
wybadam, jaki będzie jej następny krok. Kto wie, może i was obserwuje. Pamiętacie, jak wygląda?
Aria wzruszyła ramionami.
– Nie za bardzo.
– Była na przyjęciu u Kahnów – wyszeptała Hanna.
– Nigdy jej nie widziałam – powiedziała Emily.
Spencer przesunęła palcem po ekranie telefonu i pokazała go przyjaciółkom.
– To zdjęcie z zeszłego lata, ale teraz Kelsey wygląda dokładnie tak samo.
Wszystkie nachyliły się, spoglądając na ekran. Zdjęcie przedstawiało drobną, uśmiechniętą
dziewczynę w obcisłym podkoszulku z emblematem liceum St. Agnes. Emily z niedowierzaniem
przyglądała się zadartemu nosowi, ładnie zarysowanym brwiom i tajemniczemu uśmiechowi, który
zdawał się mówić: „Mam sekret i założę się, że go ze mnie nie wydobędziesz”. Nie mogła zebrać
rozpierzchłych myśli. Jak się okazało, dobrze znała Kelsey.
Zdjęcie przedstawiało Kay.
13
NIELEGALNY POCAŁUNEK
Tego samego wieczoru Hanna weszła do Rue Noir, eleganckiego lounge-baru niedaleko kampusu
Hyde. W głębi sali ciągnął się długi, zakrzywiony bar, po lewej stronie znajdował się parkiet do tańca,
a wokół niego rozstawiono mnóstwo wygodnych kanap. Niektóre stały w zacisznych zakamarkach,
w których zakochani mogli całymi godzinami siedzieć wtuleni w siebie. Trudno wyobrazić sobie lepsze
miejsce na pierwszą oficjalną randkę z Liamem.
On jeszcze nie przyszedł, więc Hanna rozsiadła się na pustej kanapie, jak najdalej od grupy
studentów z podejrzanie wyglądającymi dziewczynami. Ukradkiem spojrzała w małe lusterko, które
zawsze nosiła w torebce. Wyglądała jeszcze lepiej niż na flash mobie. Nikt by nie pomyślał, że dwie
godziny temu odbyła bardzo stresujące spotkanie ze Spencer i dziewczynami, na którym próbował dociec,
kto tym razem udaje A.
Zamknęła oczy. Nie dawała jej spokoju teoria Spencer, która za wszystko winiła Kelsey. Przecież
nie tylko Spencer zrujnowała jej życie. Hanna też miała nieczyste sumienie. Pomogła wrobić Kelsey,
żeby oczyścić Spencer z zarzutów.
Hanna spotkała Kelsey zeszłego lata, w czasie jednego z legendarnych letnich przyjęć u Kahnów.
Zaproszono na nie wszystkich sąsiadów i wokół domu rozstawiono beczki z piwem, nadmuchiwany
zamek, w którym można było skakać jak na trampolinie, oraz starą kabinę fotograficzną. Spencer i Kelsey
weszły na patio, rozmawiając trochę za głośno i zbyt ostentacyjnie. Spencer, zazwyczaj powściągliwa
i zachowująca się nienagannie w czasie przyjęć, tym razem wyglądała, jakby się upiła. Flirtowała
z Erikiem Kahnem w obecności jego dziewczyny, z którą razem studiował. Cassie Buckley, dawnej
koleżance Ali z drużyny hokejowej, która teraz stylizowała się na ostrą fankę gotyku, powiedziała, że
zawsze uważała ją za sukę. Wydawała się zupełnie pozbawiona zahamowań i przerażająco
nieprzewidywalna.
Już po chwili wszyscy szeptem komentowali jej zachowanie.
– Akurat jej bym o to nie posądziła – powiedziała Naomi Zeigler.
– Seksowne to to nie jest – skomentował Mason Byers, który sam kiedyś tak się upił w czasie
imprezy u Kahnów, że na golasa biegał po lesie za ich domem.
A Mike, który towarzyszył wtedy Hannie, ścisnął mocno jej dłoń.
– Te dwie są na niezłym haju – powiedział.
Wtedy wszelkie wątpliwości Hanny się rozwiały. Oczywiście, że Spencer i Kelsey nie były pijane,
tylko naćpane. Hanna natychmiast podeszła do Spencer, która właśnie opowiadała Kirsten Cullen jakąś
nieskładną historię. Spencer rozpromieniła się na widok Hanny.
– Hej! – przywitała się, uderzając Hannę mocno pięścią w ramię. – Gdzie się podziewałaś, suko?
Wszędzie cię szukałam!
Hanna chwyciła Spencer za rękę i odciągnęła od Kirsten.
– Spence, co ty zażywałaś?
Spencer zesztywniała. Miała na ustach złowrogi uśmiech i w niczym nie przypominała rozważnej
dziewczyny, która przewodniczyła wszystkim klubom i kółkom zainteresowań w Rosewood Day.
– A czemu pytasz? Chcesz trochę? – Wyciągnęła coś z torby i wcisnęła Hannie w dłoń. – Weź całą
fiolkę. Mogę tego mieć, ile zechcę. Znalazłam fantastycznego dilera.
Hanna spojrzała na to, co wręczyła jej Spencer. Trzymała w dłoni dużą, apteczną buteleczkę
z jasnopomarańczową nakrętką. Włożyła tabletki do kieszeni, w nadziei że może Spencer otrzeźwieje
i przestanie je zażywać.
– Często to bierzesz?
Spencer z zakłopotaniem kołysała się na boki.
– Tylko jak mam dużo nauki. I na imprezach, bo wtedy fajnie się nakręcam.
– I nie boisz się, że cię złapią?
– Mam to pod kontrolą, Hanno. Uwierz mi. – Spencer przewróciła oczami.
Hanna chciała coś jeszcze dodać, kiedy nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Kilka kroków dalej
stała Kelsey i badawczo się jej przyglądała.
– O, hej – przywitała się z zakłopotaniem Hanna, machając ręką.
Kelsey nie odpowiedziała. Patrzyła w stronę Hanny tak, jakby jej w ogóle nie widziała.
Wkrótce Hanna odeszła, bo źle się czuła w ich towarzystwie. Kiedy tylko się oddaliła, Kelsey
podbiegła do Spencer i zaczęła szeptać jej coś na ucho. Spencer rzuciła okiem na Hannę i zaśmiała się.
Jej śmiech brzmiał jakoś dziwnie, inaczej, dźwięczał w nim paskudny, złośliwy ton.
Może właśnie dlatego miesiąc później Hanna bez większych skrupułów pomogła Spencer wrobić
Kelsey. Oczywiście, wierzyła, że to Kelsey wciągnęła Spencer w narkotyki. A to znaczyło, że Hanna
jedynie ratowała kolejną ofiarę przed popadnięciem w nałóg. Tak samo wytłumaczyła sobie, dlaczego
musiały zabić Ali na Jamajce. Gdyby tego nie zrobiły, Ali znowu próbowałaby je zamordować.
Ale okazało się, że Tabitha to nie Ali. A teraz ktoś mógł się dowiedzieć, jak Hanna urządziła
Kelsey.
Ktoś nad nią stanął i Hanna podniosła wzrok. Zobaczyła w górze twarz Liama, który teraz wyglądał
jeszcze piękniej niż w czasie flash mobu. Miał na sobie koszulę w prążki i idealnie dopasowane dżinsy.
Faliste włosy zaczesał do tyłu, odsłaniając pięknie uformowane kości policzkowe. Na sam jego widok
Hanna czuła na skórze przyjemne mrowienie.
– Hej – przywitał się, posyłając Hannie szeroki śnieżnobiały uśmiech. – Wyglądasz prześlicznie.
– Dzięki – odparła skromnie Hanna. – Ty też.
Przesunęła się na kanapie, robiąc miejsce dla Liama. On objął ją ramieniem i przytulił. Po chwili
całowali się namiętnie. W tle rozbrzmiewała piosenka z elektronicznym rytmem. Kilku studentów
siedzących w rogu roześmiało się głośno, a potem wypiło kolejkę szotów.
Wreszcie Liam odsunął się od Hanny i zaśmiał się, wyraźnie zażenowany. Przeczesał dłonią włosy.
– Chcę, żebyś wiedziała, że nie należę do tych chłopaków, którzy zaciągają dopiero co poznaną
dziewczynę w ciemny zaułek, żeby tam się z nią całować.
– Tak się cieszę, że to powiedziałeś – odparła Hanna. – Ja też nie należę do łatwych dziewczyn.
– Po prostu, kiedy tylko cię zobaczyłem, a potem zaczęliśmy rozmawiać... – Liam ujął dłonie Hanny.
– Sam nie wiem. Wydarzyło się coś magicznego.
Gdyby powiedział to ktokolwiek inny, Hanna zapewne przewróciłaby oczami, uznając to za
najtańszy podryw pod słońcem. Ale Liam wydawał się tak szczery i bezbronny.
– Nie mam pojęcia, dlaczego wczoraj poszedłem na ten wiec wyborczy – mówił dalej Liam,
wpatrując się w Hannę, choć w tym samym czasie przez obrotowe drzwi weszły trzy śliczne i szczupłe
studentki w bardzo kusych sukienkach i skierowały się prosto do baru. – Musiałem wyjść z akademika.
Nie wystawiałem nosa za próg od wielu dni, zdołowany po rozstaniu z dziewczyną.
– Ja też niedawno z kimś zerwałam – szepnęła Hanna. Próbowała przywołać w pamięci obraz
Mike’a, ale w jej wyobraźni jego twarz rozmywała się, tracąc kontury i charakterystyczne rysy.
– No to może pomóżmy sobie nawzajem – zaproponował Liam.
– Miałeś dużo dziewczyn? – zapytała Hanna.
Liam wzruszył ramionami.
– Kilka. A ty? Założę się, że nie możesz się opędzić od facetów.
Hanna prychnęła. Przecież nie mogła opowiedzieć mu o katastrofie, jaka zakończyła jej związek
z Seanem Ackardem, ani o smutnych okolicznościach rozstania z Mikiem.
– Cóż, kilku zawsze się wokół mnie kręci.
– Ale żaden mi nie dorównuje, prawda? – uśmiechnął się Liam.
Hanna żartobliwie dotknęła koniuszka jego nosa.
– Żeby odpowiedzieć na to pytanie, muszę cię lepiej poznać.
– A czego chcesz się dowiedzieć? Możesz we mnie czytać jak w otwartej księdze. – Liam zamyślił
się na chwilę. – Na widok lodów waniliowych z brownie zaczynam zachowywać się jak dziewczyna
z napięciem przedmiesiączkowym. Płaczę na romantycznych komediach i kiedy drużyna z Filadelfii
zdobywa mistrzostwo amerykańskiej ligi baseballowej. Najsmutniejsze wydarzenie w moim życiu to
uśpienie mojego ukochanego dwunastoletniego mastifa. I panicznie boję się pająków.
– Pająków? – zaśmiała się Hanna. – Biedactwo.
Liam dotknął nadgarstka Hanny.
– A ty czego tak naprawdę się boisz?
W jednej chwili światła w barze przygasły. Hanna poczuła na sobie wzrok kogoś, kto stał po drugiej
stronie sali. Ale kiedy podniosła głowę, nikogo nie zauważyła. „A.”, miała ochotę odpowiedzieć
Liamowi. „Najbardziej bałam się w chwili, gdy Tabitha chciała zepchnąć mnie z tarasu. I boję się, że
kogoś zabiłam... i że ktoś się o tym dowiedział”. Ale tylko wzruszyła ramionami.
– Hm, nie lubię zamkniętych pomieszczeń.
– A jeśli w takim zamkniętym pomieszczeniu znajduje się jeszcze ktoś, kogo bardzo, ale to bardzo
lubisz? – Liam przytulił się do niej, patrząc jej prosto w oczy.
– Wtedy się nie boję – wyszeptała Hanna.
Zaczęli się znowu całować. Hanna nie wiedziała, ile upłynęło czasu, kiedy do jej uszu doszedł
ledwie słyszalny dzwonek telefonu Liama. On oderwał się od niej, wyciągnął komórkę z kieszeni,
spojrzał na ekran i się skrzywił.
– To moja mama.
– Musisz odbierać?
Liam wyraźnie bił się z myślami, ale wreszcie przekierował rozmowę na pocztę głosową.
– Teraz przechodzi trudny okres. Jest jej bardzo ciężko.
Hanna przysunęła się jeszcze bliżej.
– Chcesz o tym pogadać?
Spodziewała się, że Liam zmieni temat. Po chwili wahania spojrzał na Hannę.
– Obiecaj, że nikomu o tym nie powiesz. – Hanna pokiwała głową. – W zeszłym roku mama
dowiedziała się o romansie taty. Jego kochanka zaszła w ciążę, a on zapłacił jej, żeby zrobiła aborcję
i zniknęła z jego życia. – Hanna poczuła w ustach kwaśny smak. Liam przymknął oczy. – Nie chcę cię tym
obarczać. Po prostu nie mam z kim o tym pogadać.
– Już w porządku. – Hanna dotknęła jego kolana. – Cieszę się, że mi powiedziałeś.
– Dziś rodzice się nienawidzą. Nie mogę patrzeć na ich kłótnie. Kiedyś byli w sobie szaleńczo
zakochani. To od nich dowiedziałem się, jak wygląda prawdziwa miłość... A teraz czuję się oszukany.
– Przecież miłość może się skończyć – powiedziała Hanna smutnym głosem.
Liam spojrzał na telefon, wsunął go do kieszeni i znowu ujął dłonie Hanny.
– Mam pomysł. Wyrwijmy się stąd na chwilę. Jedźmy do South Beach, co? Założę się, że w stroju
kąpielowym wyglądasz jak bogini.
Hannę zdziwiła ta nagła zmiana tematu, ale postanowiła, że nie da po sobie niczego poznać.
Położyła dłonie na ramionach Liama. Miał silne, muskularne ciało pływaka albo tenisisty.
– Doskonały pomysł. Kocham ocean.
– Mógłbym zarezerwować domek na plaży, wyłącznie do naszej dyspozycji. Zatrudnilibyśmy
prywatnego kamerdynera, który podawałby nam posiłki do łóżka.
Hanna zaczerwieniła się i zaśmiała z zażenowania na dźwięk słowa „łóżko”. I choć pomysł
wydawał się jej szalony, miała ochotę skorzystać z propozycji Liama. Nie tylko dlatego, że on wydawał
się jej cudowny, ale również dlatego, że jadąc do Miami, oddaliłaby się od A. o tysiące kilometrów.
Nagle, jak na zawołanie, w jej torbie zapiszczał głośno telefon. Zirytowana sięgnęła do bocznej
kieszeni, żeby go wyciszyć, ale na ekranie zauważyła informację, że dostała nowego SMS-a. Serce
zaczęło jej mocniej bić. Rozejrzała się, sprawdzając, czy nie obserwuje jej żaden z klientów baru.
Niedaleko nich na ławce siedziało kilka dziewczyn i śmiało się w najlepsze. Barman wręczył komuś
drinka i resztę. Nagle zauważyła niewysoką postać znikającą za kotarą prowadzącą do jakiegoś
pomieszczenia na zapleczu. Hanna czuła jednak, że jeszcze przed chwilą ktoś ją obserwował.
– Chwileczkę – szepnęła Hanna, odsunęła się od Liama i otworzyła wiadomość. Żołądek podszedł
jej do gardła, kiedy zdała sobie sprawę, że nadawca to ktoś, kogo boi się najbardziej na świecie.
Droga Hanno. Zanim oboje zbyt dobrze się poczujecie w swoim towarzystwie, poproś go
o prawo jazdy.
Hanna uniosła brwi. Prawo jazdy? A niby czego miała się w ten sposób dowiedzieć? Że kiedy
prowadził, musiał nosić szkła kontaktowe? Że był zameldowany w New Jersey, a nie w Pensylwanii?
Włożyła telefon z powrotem do torby i zwróciła się do Liama.
– No więc mówiłeś o South Beach.
Liam przytaknął i przytulił Hannę mocno.
– Chcę cię mieć tylko dla siebie.
Nachylił się, żeby ją pocałować. Hanna odwzajemniła pocałunek, ale wiadomość od A. nie dawała
jej spokoju. Bała się A. jak ognia, ale też doświadczenie nauczyło ją, że informacje od A. okazywały się
zazwyczaj prawdziwe. A jeśli Liam na zdjęciu miał wokół ust krosty od opryszczki? Albo inny nos?
A jeśli – o zgrozo! – wyglądał bardzo młodo, ale tak naprawdę był po czterdziestce?
Odsunęła się od niego.
– Wiesz, mam jedną żelazną zasadę – powiedziała drżącym głosem. – Nim wyjadę z chłopakiem na
wakacje, muszę zobaczyć jego prawo jazdy.
Na twarzy Liama pojawił się wyraz rozbawienia.
– Świetnie się składa, bo na zdjęciu wyglądam doskonale. – Sięgnął do portfela. – Pokażę ci, jak ty
pokażesz mi swoje.
– Umowa stoi.
Hanna wyjęła z torby portfel od Louisa Vuittona i wręczyła Liamowi nowe prawo jazdy, które
dostała ledwie kilka miesięcy wcześniej. Liam podał jej swój dokument. Z ulgą oglądała jego zdjęcie, na
którym miał twarz amanta, bez najmniejszego śladu po opryszczce. I bez innego nosa. I był tylko dwa lata
starszy od niej, więc do czterdziestki było mu daleko. Przeczytała pozostałe informacje. W pierwszej
chwili jego nazwisko nie zwróciło jej uwagi. Ale po chwili przeczytała je ponownie.
Liam Wilkinson.
Na chwilę jej serce przestało bić. Nie. To niemożliwe.
Kiedy jednak spojrzała na siedzącego przed nią Liama, dostrzegła uderzające podobieństwo. Miał
identyczne brązowe oczy jak Tucker Wilkinson. I ten sam nonszalancki uśmiech, którym zjednywał sobie
ludzi. Miał nawet takie same gęste brwi.
Liam spojrzał na nią nagle, trzymając jej prawo jazdy w dłoni. Zbladł jak ściana. Widać było po
nim, że i on zdał sobie sprawę z tego, z kim ma do czynienia.
– Jesteś spokrewniona z Tomem Marinem – wycedził. – To dlatego byłaś wczoraj wieczorem
w Hyde.
Hanna spuściła wzrok. Wydawało się jej, że za chwilę zwymiotuje na pluszową kanapę.
– To... mój tata – przyznała. Każde wypowiadane przez nią słowo sprawiało jej ból. – A twoim
ojcem jest...
– Tucker Wilkinson – dokończył Liam grobowym głosem.
Patrzyli na siebie przerażonymi oczami. I wtedy, pośród okrzyków studentów skandujących: „Do
dna, do dna, do dna!”, głośnej muzyki i brzęku lodu w shakerze do drinków, Hanna usłyszała dobiegający
z oddali chichot. Odwróciła się i spojrzała przez szerokie okno wychodzące na ulicę. Na szybie wisiał
neonowo zielony strzęp papieru. Hanna od razu poznała, że to kawałek ulotki wyborczej Toma Marina,
którą pomocnicy taty rozdawali zeszłego wieczoru w czasie wiecu. Krawędzie zostały tak oddarte, że na
kartce została tylko twarz pana Marina i jedna litera jego nazwiska.
Samotne, wielkie A.
14
SPENCER UWALNIA SWÓJ UMYSŁ
Następnego zimnego i szarego popołudnia Spencer otuliła szyję kraciastym szalem. Stała w jednej
z bocznych uliczek w Old Hollis i wpatrywała się w olbrzymi wiktoriański dom. Marszcząc czoło,
sprawdziła jeszcze raz adres na liście uczestników zajęć teatralnych. Stała właśnie przed Fioletową
Willą. Nazwa była trafna, bo całą fasadę pomalowano na intensywny fiolet. O tym domu słyszał każdy
mieszkaniec Rosewood. Kiedy Spencer chodziła do szóstej klasy, razem z Ali i pozostałymi
przyjaciółkami jeździły przed nim na rowerach tam i z powrotem. Szeptały sobie na ucho plotki na temat
jego właścicieli.
– Słyszałam, że nigdy się nie myją – powiedziała Ali. – A w całym domu roi się od karaluchów.
– A ja słyszałam, że organizują orgie – dodała Hanna.
Wszystkie jak na komendę jęknęły z obrzydzeniem, ale wtedy w oknie Fioletowej Willi pojawiła się
jakaś twarz, a one w te pędy odjechały.
„Morderczyni”.
Spencer zatrzymała się w połowie frontowych schodów, a żołądek podszedł jej do gardła. Spojrzała
na ciche domy przy ulicy, które wydawały się zupełnie opustoszałe. W jednej z bocznych uliczek między
metalowymi kubłami na śmieci przemknął jakiś cień.
Zadrżała ze strachu, bo przypomniała sobie ostatnią wiadomość od A. Przyjaciółki nie dały się
przekonać, że to Kelsey przysyła im wiadomości z pogróżkami, ale takie rozwiązanie wydawało się
najbardziej logiczne. Spencer zrujnowała Kelsey życie. Teraz Spencer musiała ją powstrzymać, żeby
Kelsey nie zrujnowała jej przyszłości. I życia jej przyjaciółek.
Przez całe lato Spencer i Kelsey bardzo blisko się przyjaźniły. Kelsey wyznała Spencer, że po
rozwodzie rodziców zaczęła odreagowywać stres i wpadła w towarzystwo kilku narwanych dziewczyn.
Zaczęła palić marihuanę, a potem nią handlować. W czasie rewizji szkolnych szafek ochrona znalazła u
niej towar. Nie wyrzucono jej z St. Agnes tylko dlatego, że jej ojciec ufundował skrzydło budynku
z pracowniami naukowymi. Ale rodzice zagrozili, że jeśli Kelsey choć raz zrobi jakieś głupstwo, to
wyślą ją do bardzo surowej katolickiej szkoły w Kanadzie.
– Postanowiłam zacząć wszystko od nowa – powiedziała Kelsey pewnego wieczoru, kiedy razem ze
Spencer leżały na łóżku po całonocnym zakuwaniu. – Rodzice nie chcieli mi pomóc finansowo,
twierdząc, że po tym, co zrobiłam, nie mają zamiaru ryzykować kolejnej straty. Ale jakimś cudem
znalazła się organizacja non profit, o której nigdy nie słyszałam, i w ostatniej chwili przyznała mi
stypendium na udział w szkole letniej na Uniwersytecie Pensylwanii. Chcę udowodnić rodzicom, że
warto we mnie zainwestować
Spencer też zwierzyła się Kelsey ze swoich kłopotów. Oczywiście, nie z wszystkich. Opowiedziała
o machinacjach A. O tym, że ukradła wypracowanie siostry i wbrew zasadom wygrała konkurs o Złotą
Orchideę. I że we wszystkim musiała być najlepsza.
Okazało się, że obie bardzo szybko uzależniły się od Łatwej Piątki. Początkowo nie odczuwały
żadnych ubocznych efektów działania tabletek. Mogły za to bez trudu uczyć się całymi godzinami, nawet
przez całą noc. Ale w miarę upływu czasu obie zauważały, co się z nimi dzieje, kiedy nie biorą pigułek.
– Oczy mi się zatrzaskują – mówiła Spencer w czasie zajęć.
– Czuję się jak zombie – jęczała Kelsey.
Obserwowały siedzącego po drugiej stronie sali Phineasa, który ukradkiem wkładał pod język
kolejną tabletkę. Jeśli jemu nic się do tej pory nie stało, to może i one mogły bezkarnie zażywać Łatwą
Piątkę.
Przejeżdżający obok samochód z rozklekotanym tłumikiem wyrwał Spencer z zamyślenia.
Wyprostowała plecy, wyszła po schodach pod frontowe drzwi domu, sprawdziła swoje odbicie w jednej
z bocznych szyb. Miała na sobie obcisłe dżinsy, miękki, kaszmirowy sweter i wysokie buty, więc
wyglądała dobrze, a jednocześnie nie była przesadnie elegancka. Zadzwoniła do drzwi.
Nikt nie odpowiedział. Zadzwoniła jeszcze raz. Znowu nic.
– Jest tu kto? – zawołała zniecierpliwiona Spencer, mocno stukając pięścią w drzwi.
Wreszcie włączyło się światło i w jednym z okien pojawiła się twarz Beau. Patrzył na nią zaspanym
wzrokiem. Miał włosy w nieładzie i nie zdążył włożyć podkoszulka. Spencer prawie połknęła gumę do
żucia. Dlaczego do tej pory ukrywał tak wyrzeźbione mięśnie brzucha?
– Przepraszam – powiedział Beau sennym głosem. – Medytowałem.
– Oczywiście – wymamrotała Spencer, gapiąc się na jego tors, świadczący o tym, że Beau robił
jakieś tysiąc pompek dziennie. Czuła się jak w czasie zajęć rysunku w Hollis, na które zapisały się razem
z Arią. Pozowali im nadzy modele. Oni zachowywali się jakby nigdy nic, ale Spencer z trudem
powstrzymywała się od śmiechu.
Weszła do holu i od razu zauważyła, że Fioletowa Willa w środku wygląda równie odjazdowo jak
na zewnątrz. Na ścianach korytarza wisiała eklektyczna mieszanka ręcznie tkanych gobelinów, olejnych
obrazów oraz metalowych plakietek z reklamami papierosów i od dawna nieistniejących przydrożnych
barów. Po lewej stronie mieścił się obszerny salon, urządzony zniszczonymi meblami z lat
pięćdziesiątych. Większą część jadalni zajmował rustykalny stół z drewna klonowego, zasłany książkami
w twardych oprawach o najrozmaitszych kształtach i rozmiarach. Na końcu holu leżała na podłodze
rozwinięta niebieska mata do jogi. Ze stojącego obok odtwarzacza CD sączyła się kojąca melodia grana
na harfie. Na małym stoliku paliło się jedno kadzidełko, z którego dym unosił się powoli w powietrze.
– Twoja rodzina wynajmuje ten dom? – zapytała Spencer.
Beau podszedł do maty, podniósł z podłogi biały podkoszulek i włożył go przez głowę. Kiedy to
zrobił, Spencer poczuła jednocześnie ulgę i rozczarowanie.
– Nie. Jest nasz od jakichś dwudziestu lat. Na początku wynajmowaliśmy go profesorom z uczelni,
ale potem tata dostał pracę w Filadelfii i postanowiliśmy się tu wprowadzić.
– To twoi rodzice pomalowali go na fioletowo?
Beau uśmiechnął się szeroko.
– Tak, w latach siedemdziesiątych. Żeby wszyscy wiedzieli, gdzie odbywają się orgie.
– A tak, słyszałam coś o tym. – Spencer starała się mówić tak, jakby w ogóle jej to nie dziwiło.
Beau parsknął śmiechem.
– Dałaś się nabrać. Moi rodzice uczyli na Uniwersytecie Hollis. Dla nich najdziksza impreza
polegała na czytaniu Opowieści kanterberyjskich w języku staroangielskim. Ale słyszałem wszystkie
plotki. – Rzucił jej porozumiewawcze spojrzenie. – Mieszkańcy Rosewood uwielbiają plotkować,
prawda? O tobie też słyszałem to i owo, Kłamczucho.
Spencer odwróciła się, udając zainteresowanie ludową rzeźbą przedstawiającą dużego czarnego
koguta. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że całe miasto – ba, cały kraj – słyszało już o jej
przejściach z Prawdziwą Ali. Ale zdziwiło ją to, że wie o tym nawet ktoś taki jak Beau.
– Większość tych historii to kłamstwa – powiedziała cicho.
– Oczywiście. – Beau podszedł do niej. – Poza tym to strasznie wkurzające, że wszyscy o tobie
gadają. I gapią się na ciebie.
– Tak, to wkurzające – przytaknęła, zdumiona tym, że Beau tak świetnie ujął w słowa to, co czuła.
Kiedy podniosła wzrok, on patrzył na nią dziwnie, jakby próbował zapamiętać jak najdokładniej jej
rysy twarzy. Spencer popatrzyła mu prosto w oczy. Wcześniej nie zauważyła, że Beau ma piękne zielone
oczy. I mały pieprzyk na lewym policzku, który dodawał mu uroku.
– No to chyba powinniśmy wziąć się do roboty? – zapytała po chwili krępującego milczenia.
Beau odwrócił wzrok, przeszedł przez pokój i usiadł w skórzanym fotelu.
– Jasne. Jak sobie życzysz.
To podziałało na Spencer jak płachta na byka.
– Sam mi kazałeś tu przyjść, żeby dać mi lekcję. No to... daj mi lekcję.
Beau odchylił fotel do tyłu i przycisnął palce do ust.
– Cóż, moim zdaniem twój problem polega na tym, że nie rozumiesz lady Makbet. Jesteś tylko
licealistką, która recytuje jej kwestie.
Spencer uniosła dumnie głowę.
– Oczywiście, że ją rozumiem. Ona z determinacją zmierza do wyznaczonego celu. I ma
wygórowane ambicje. Dlatego nie umie mierzyć sił na zamiary. A potem nęka ją poczucie winy za to, co
zrobiła.
– Skąd wzięłaś te mądrości? Ze szkolnego bryka? – Beau drwił z niej w żywe oczy. – Znajomość
faktów nie daje automatycznie dostępu do postaci. Trzeba przeżyć to, co ona przeżyła, i naprawdę wejść
w jej skórę. Na tym polega metoda Strasberga.
Spencer z trudem powstrzymała wybuch śmiechu.
– Ale brednie.
W oczach Beau pojawił się błysk.
– Może po prostu boisz się pójść na całość. Ta metoda potrafi obudzić w człowieku demony.
– Niczego się nie boję. – Spencer założyła ręce na piersi.
Beau wstał z fotela i podszedł do niej.
– No dobra, załóżmy, że się nie boisz. Ale robisz to, żeby dostać dobrą ocenę. A nie dlatego że
chcesz stworzyć dobrą rolę. Ani dlatego że chciałabyś, żeby przedstawienie odniosło sukces.
Twarz Spencer spurpurowiała.
– Wiesz co, daruj sobie takie gadki.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła do wyjścia. Co za arogancki dupek.
– Zaczekaj. – Beau chwycił ją za ręce i odwrócił w swoją stronę. – Rzucam ci wyzwanie. Uważam,
że jesteś lepsza, niż ci się wydaje. I myślę, że masz szansę wspiąć się na wyższy poziom.
Nagle Spencer uderzyła fala kadzidlanego zapachu drzewa sandałowego. Spojrzała na długie, ciepłe
palce Beau ściskające jej dłoń.
– Uważasz, że jestem dobra? – zapytała ledwie słyszalnym głosem.
– Uważam, że jesteś bardzo dobra – powiedział Beau zaskakująco łagodnie. – Ale musisz też
uwolnić się od wielu spraw.
– Na przykład od czego?
– Musisz stać się lady Makbet. Znaleźć w sobie takie miejsce, które pozwoli ci zrozumieć jej
motywację. Poczujesz to, co ona czuje. I zastanowisz się, co byś zrobiła na jej miejscu.
– A jakie to ma znaczenie, co ja bym zrobiła? – zaprotestowała Spencer. – To o niej napisał
Szekspir. To jej kwestie zostały zapisane w dramacie. Ona pomaga zabić króla, a potem siedzi cicho u
boku męża, który wycina w pień wszystkich stających mu na drodze. A potem wpada w obłęd.
– A ty byś nie wpadła w obłęd, gdybyś zabiła kogoś i zataiła jakąś straszną tajemnicę?
Spencer odwróciła wzrok. Czuła, jak zaciska się jej gardło. To, o czym mówił Beau, brzmiało aż
nazbyt znajomo.
– Oczywiście, że tak. Ale nigdy bym tego nie zrobiła.
Beau westchnął.
– Bierzesz to wszystko zbyt dosłownie. Nie jesteś Spencer Hastings, porządną dziewczyną
z piątkami z góry na dół, ulubienicą nauczycieli. Jesteś lady Makbet. Złowieszczą intrygantką z chorymi
ambicjami. Namówiłaś męża, żeby zabił niewinnego człowieka. Gdyby nie ty, on nigdy by nie
ześwirował. Jak musi czuć się ktoś, kto wyrządził tyle zła?
Spencer strzepnęła nitkę z kaszmirowego swetra. Przenikliwość Beau wytrąciła ją z równowagi.
– A jak ty identyfikujesz się z Makbetem? Do którego miejsca w sobie się udałeś?
Beau odwrócił wzrok.
– To nieistotne.
Spencer położyła dłonie na biodrach. Beau zacisnął usta.
– No dobra. Jeśli musisz wiedzieć, jak byłem młodszy, to w szkole się nade mną znęcali. – W głosie
Beau słychać było skargę. – Często myślałem o zemście. I właśnie tam się teraz udaję. Często myślę...
o nich.
Spencer opuściła ręce. Jego słowa zawisły między nimi.
– Chcesz o tym pogadać?
Beau wzruszył ramionami.
– To było kilku idiotów z ósmej klasy. Naprawdę miałem ochotę zrobić im krzywdę. Trudno to
porównać do ambicji Makbeta. Ale dzięki tym wspomnieniom odnajduję właściwe nastawienie.
Przeszedł do salonu i zaczął obracać wielki, zabytkowy globus. Zgarbiony, ze zwieszoną głową
wydawał się bezbronny i wrażliwy. Spencer poruszyła się nieznacznie.
– Przykro mi, że cię to spotkało.
Na ustach Beau pojawił się gorzki uśmiech.
– Chyba to nas łączy, prawda? Wiesz, co to znaczy być prześladowana.
Spencer uniosła brwi. Nigdy nie porównałaby A. do szkolnych łobuzów, ale w tej chwili analogia
wydała się jej uderzająca. Gdy się nad tym głębiej zastanowić, to Ali też uwielbiała zadręczać Spencer
i pozostałe dziewczyny... choć uważały ją za swoją najlepszą przyjaciółkę.
Spojrzała na Beau i ze zdziwieniem zauważyła, że on też na nią patrzy. Wpatrywali się w siebie
przez dłuższą chwilę. Potem Beau błyskawicznie przemierzył cały pokój i stanął przed Spencer.
Przyciągnął ją do siebie. Poczuła na policzku jego miętowy oddech. Wydawało się jej, że zaraz zaczną
się całować. I co jeszcze dziwniejsze, miała na to ochotę.
Beau zbliżył swoją twarz do jej twarzy. Objął ją ramionami i wsunął dłonie w jej włosy. Poczuła
dreszcze na plecach. Zrobił krok w tył.
– To jeden ze sposobów, żeby wyzwolić w sobie emocje – szepnął. – Chodź. Przed nami mnóstwo
roboty.
Odwrócił się i wyszedł na korytarz. Spencer patrzyła za nim. Na jej skórze pojawiły się kropelki
potu, a w głowie miała mętlik. Owszem, potrafiła na chwilę wykrzesać z siebie emocje, ale czy zdoła się
na tyle rozkręcić, żeby zbudować tak skomplikowaną postać jak lady Makbet? Musiałaby wtedy rozliczyć
się przed sobą z tego, co zrobiła Tabicie. I skonfrontować się ze swoim poczuciem winy.
Nagle przyszło jej do głowy, że znowu wpakowała się w niezłe tarapaty.
15
OWCA W WILCZEJ SKÓRZE
W niedzielę rano Emily zrobiła pranie, wysprzątała łazienkę, przeczytała zadany rozdział
z podręcznika do historii, a potem z własnej woli poszła z mamą do kościoła, byle tylko uniknąć pewnej
rozmowy telefonicznej. Ale o drugiej po południu, kiedy już odwiozła na lotnisko Beth, która wracała do
Tucson, pożegnała się z nią przed kontrolą bezpieczeństwa i wróciła do domu, wiedziała, że za bardzo
odwleka rozmowę.
Ręce jej się trzęsły, gdy wybierała numer Spencer. Musiała powiedzieć jej prawdę. Milion razy
przećwiczyła tę rozmowę w wyobraźni. Trudno uwierzyć, że ktoś tak fantastyczny jak Kay, z którą Emily
od razu znalazła wspólny język, ktoś tak prostolinijny, wrażliwy i bezbronny mógł być A.
– Emily? – odezwała się Spencer po trzecim dzwonku. Jak zawsze mówiła bardzo spiętym głosem.
– Hej. – Emily przygryzła paznokieć u małego palca. Jej serce galopowało. – Muszę ci coś
powiedzieć. O Kelsey.
Spencer milczała dłuższą chwilę.
– Co takiego? – spytała w końcu.
– Wiem, że to dziwnie zabrzmi, ale niedawno ją spotkałam. Na imprezie. Zupełnie przypadkiem.
Przedstawiła się jako Kay, ale rozpoznałam ją na zdjęciu, które nam wczoraj pokazałaś. To na pewno
ona.
Spencer westchnęła ciężko.
– Tak, ona czasem używała tego imienia. To skrót od Kelsey. Dlaczego wczoraj się nie przyznałaś?
To niezbity dowód na to, że ona nas szpieguje!
Emily zobaczyła w lustrze swoją twarz. Miała głębokie bruzdy na czole i czerwone policzki.
Zawsze tak wyglądała, kiedy była w rozterce. Spencer chyba właśnie oskarżyła ją o zatajenie ważnych
informacji. A może Emily w ten sposób interpretowała ton jej głosu, bo sama czuła się winna.
– N-nie wiem, dlaczego wczoraj nic nie powiedziałam – odparła. – Może dlatego, że Kay
wydawała mi się taka miła. Nie sądzę, żeby zaplanowała nasze spotkanie. Myślę też, że ona nie ma
pojęcia, kim jestem, i że się z tobą przyjaźnię. To niemożliwe, że ona jest A.
– Oczywiście, że to ona! – zawołała Spencer tak głośno, że Emily odruchowo odsunęła telefon od
ucha. – Emily, ona doskonale wie, kim jesteś. Chce dopaść całą naszą czwórkę. Nie widzisz tego?
– Chyba wpadasz w paranoję – broniła się Emily. Stanęła przy oknie, obserwując, jak pająk buduje
swoją jedwabistą sieć. – Szczerze mówiąc, nie mieści mi się w głowie, że ją wrobiłaś. Nie
przyłożyłabym ręki do czegoś takiego.
Przypomniał się jej smutek na twarzy Kay-Kelsey, kiedy mówiła, że nie chcą jej przyjąć na żadną
uczelnię. Kiedy opowiadała o tym, że rodzice już jej nie ufają, w jej głosie słychać było ogromny wstyd.
Spencer westchnęła.
– Już mówiłam, że bynajmniej nie szczycę się tym, co zrobiłam. A może ty jesteś dumna z siebie z
powodu tego, co się stało zeszłego lata?
Emily się skrzywiła. To był cios poniżej pasa.
– Przestałaś logicznie myśleć – odezwała się po chwili, próbując odepchnąć od siebie wspomnienia
o zeszłym lecie. – A. to ktoś inny. Ktoś, kto był z nami na Jamajce.
– Kto? Ali? – Spencer zaśmiała się głucho. – Ona nie żyje, Em. Naprawdę. Słuchaj, rozumiem, że
Kelsey wydała ci się fajna. Ja też ją od razu polubiłam. Ale ona jest niebezpieczna. Trzymaj się od niej
z daleka. Nie chcę, żeby stała ci się krzywda.
– Ale...
– Zrób to dla mnie, dobrze? Kelsey sprowadzi na ciebie kłopoty. Ona pragnie tylko zemsty. – W tle
ktoś odezwał się do Spencer. – Muszę lecieć – powiedziała i rozłączyła się.
Emily patrzyła na ekran telefonu, a w jej głowie kłębiły się myśli.
Niemal od razu telefon znowu się odezwał. Emily pomyślała, że to wiadomość od Spencer. Miała
nadzieję, że jej przyjaciółka odzyskała rozsądek. Okazało się jednak, że dostała e-maila od Kay-Kelsey.
Spotkamy się po południu?
Emily usiadła na łóżku, wspominając wszystkie chwile spędzone z Kay. Ani przez moment nie
przestała być zabawną, uroczą i wspaniałą dziewczyną. A. to na pewno nie ona. Nie ma mowy.
Prawdziwa Ali żyła. Emily czuła to w kościach.
Zaczęła pisać odpowiedź:
No jasne. Do zobaczenia.
Kilka godzin później Emily zmierzała w kierunku Szybkiego Billa, kręgielni z dużym barem. Nad
wejściem świecił się duży neon przedstawiający kulę przewracającą dziesięć kręgli. Od razu odszukała
wzrokiem Kelsey. Było jej głupio, że pomyślała, że Kay to jej imię, podczas gdy był to tylko skrót. Od
teraz chciała zwracać się do niej tylko pełnym imieniem. Kelsey stała przy drzwiach ubrana w dżinsy,
długą wełnianą tunikę i zieloną kurtkę z kapturem obszytym futrem. Piła z butelki wodę mineralną. Na
widok Emily podskoczyła radośnie, włożyła coś do złotej torebki i posłała Emily szeroki, ale trochę zbyt
nerwowy uśmiech.
– Gotowa na pojedynek?
Emily zaśmiała się z niedowierzaniem.
– Chyba nie będziemy grały w kręgle.
– Jeśli chłopaki z Pokojówek będą chcieli, to ja się zgadzam.
Członkowie zespołu zaproponowali Kelsey i Emily przyjacielską partyjkę kręgli.
Weszły do pogrążonego w półmroku klubu. Pachniało w nim starymi butami i smażoną mozzarellą.
Wokół rozbrzmiewał dźwięk ciężkich kul uderzających w kręgle. Obie rozejrzały się w tłumie. Do klubu
przychodziła przedziwna mieszanka ludzi. Grywali tu starsi panowie w satynowych kurtkach
z emblematami lig kręglarskich, studenci z Hollis, sączący koktajle, i licealiści, którzy uwielbiali
ozdabiać pornograficznymi rysunkami tablice z wynikami ustawione przy każdym torze. Przyszły za
wcześnie. Chłopaków z zespołu jeszcze nie było.
– Chodźmy coś przekąsić.
Kelsey ruszyła w stronę baru. Usiadły na dwóch wysokich stołkach wyściełanych czerwonym
pluszem. Barman, potężnie zbudowany facet z krzaczastą brodą i tatuażami na bicepsach, podszedł do
nich i spojrzał na nie wilkiem. Jego spojrzenie mówiło im, że za żadne skarby nie poda alkoholu
nieletnim. Emily zamówiła wodę, a Kelsey colę i frytki.
Kiedy barman się oddalił, obie zamilkły. Emily wciąż miała w uszach swoją rozmowę ze Spencer.
Z jednej strony czuła się jak zdrajczyni, bo nie posłuchała Spencer. Z drugiej – była pewna, że Spencer
myli się co do Kelsey.
– Chyba mamy wspólną znajomą – powiedziała prosto z mostu, bo już dłużej nie potrafiła udawać. –
Spencer Hastings. Kiedyś blisko się przyjaźniłyśmy. Mówiła mi, że poznałyście się w czasie szkoły
letniej w Filadelfii.
Kelsey się skrzywiła.
– Och – powiedziała cicho, przyglądając się rozdwojonym końcówkom swoich ogniście rudych
włosów. – Tak, znam Spencer.
Emily obracała postrzępioną podstawkę pod szklankę z reklamą piwa.
– Właściwie, to trochę dziwne, że mnie nie poznałaś. Ja też przyjaźniłam się z Alison DiLaurentis.
W mediach nazywali nas Kłamczuchami.
Kelsey otworzyła usta, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Po chwili uderzyła się otwartą dłonią
w czoło.
– O Boże, racja. Spencer mi o tym opowiadała. Pewnie wyszłam na idiotkę. Wiedziałam, że skądś
cię znam... Ale nie wiedziałam skąd.
– Przepraszam, że dopiero teraz ci o tym mówię – usprawiedliwiła się Emily, bo wydawało się jej,
że Kelsey nie udawała zaskoczenia. – Nie lubię o tym opowiadać. Wkurzam się, gdy ludzie patrzą na
mnie tylko przez pryzmat tamtych wydarzeń.
– Rozumiem.
Kelsey pokiwała głową, jakby była głęboko zaangażowana w rozmowę, ale jej wzrok uciekał co
chwila w kierunku baru. Trochę trzęsły się jej dłonie, jakby wypiła tysiąc filiżanek espresso.
Barman postawił przed nimi zamówione napoje i duży talerz z frytkami. Kelsey polała je ketchupem
i posoliła. Kiedy napiła się dietetycznej coli i zjadła jedną frytkę, podniosła wzrok i spojrzała na Emily.
– Zeszłego lata straciłam kontakt ze Spencer, bo... – Na skroni pulsowała jej żyła. – Zamknęli mnie
w poprawczaku.
Emily zamrugała.
– O Boże, tak mi przykro. – Miała nadzieję, że dobrze udawała zaskoczenie.
Kelsey wzruszyła ramionami.
– Nie opowiadam o tym często. W szkole moi koledzy myślą, że wyjechałam na wymianę
międzyszkolną. Ale prawda jest taka, że policja znalazła narkotyki w moim pokoju w akademiku. Na
dodatek zdarzyło mi się to nie po raz pierwszy. Nawet nie wiem, czy Spencer się o tym dowiedziała,
choć tamtego wieczoru ją też przesłuchiwano na komisariacie. Kiedy ją spotkałam kilka dni temu,
powiedziałam jej o tym, a ona jakoś dziwnie zareagowała. Może to dlatego, że... – Kelsey mówiła bardzo
szybko, ale nagle urwała. – Przepraszam. To twoja przyjaciółka. Nie powinnam o niej źle mówić.
– Właściwie nie przyjaźnimy się już tak blisko jak kiedyś. – Emily zamieszała słomką w szklance
z wodą, a kostki lodu zagrzechotały.
Dłonie Kelsey trzęsły się coraz bardziej. Kiedy sięgała po frytki, z trudem udawało jej się je
utrzymać.
– Nic ci nie jest? – zapytała z troską Emily.
– Wszystko w porządku. – Kelsey uśmiechnęła się nerwowo i włożyła dłonie pod uda. – Po prostu
trochę dałam się ponieść emocjom.
Emily dotknęła ramienia Kelsey.
– Nie osądzam cię. Wszyscy popełniamy błędy. Cieszę się, że mi zaufałaś i opowiedziałaś
o poprawczaku. Pewnie było ci ciężko.
– Żebyś wiedziała.
Drżący głos Kelsey poruszył Emily do głębi. Bardzo współczuła Kelsey, że wylądowała
w poprawczaku za coś, za co nie do końca ponosiła winę. Jak Spencer mogła jej zrobić coś takiego?
Wyglądało na to, że Kelsey nigdy nie dowiedziała się prawdy. Czy powinna jej ją wyjawić?
Kelsey nachyliła się do niej.
– Pobyt w poprawczaku to koszmar, ale lepsze to niż utrata najlepszej przyjaciółki. Słyszałam, że
ktoś was szpiegował. Jej bliźniaczka? – Spojrzała na Emily szeroko otwartymi oczami.
Co chwila rozlegał się hałas kul uderzających o kręgle, a grający głośno wiwatowali.
– Staram się o tym nie myśleć – wyszeptała Emily. – Szczególnie, że...
Teraz ona urwała. Już chciała powiedzieć: „Szczególnie, że wydaje mi się, że Prawdziwa Ali nadal
żyje”.
Nagle przeszła obok nich rachityczna starsza pani w obszernym podkoszulku na ramiączkach,
spranych dżinsach w dziecięcym rozmiarze i za dużych, wypożyczonych butach do gry w kręgle.
– O Boże! – wykrzyknęła Kelsey. – Velma!
Emily odwróciła się i wybuchła śmiechem.
– Ty też ją znasz?
Velma była prawdziwą jednoosobową instytucją. Rezydowała w barze Szybki Bill. Emily spotykała
ją, od kiedy zaczęła tutaj przychodzić z drużyną skautów w drugiej klasie podstawówki. Velma zawsze
grała sama, zdobywała niesamowitą ilość punktów, a potem siedziała przy barze i paliła jednego
papierosa za drugim. Wszyscy bali się z nią rozmawiać. Teraz Velma minęła faceta z tłustymi włosami
i piwnym brzuchem, a on skulił się ze strachu.
– Oczywiście, że ją znam – powiedziała Kelsey. – Ona tu jest zawsze. – Potem dotknęła ramienia
Emily. – Mam dla ciebie kolejne wyzwanie, łobuzie. Ukradnij jej jednego papierosa. – Pokazała na
paczkę marlboro lights w tylnej kieszeni spodni Velmy.
Emily wahała się przez chwilę, a potem zsunęła się z barowego stołka.
– To łatwizna.
Velma stała na drugim końcu baru i studiowała kartkę z punktacją. Emily, skradając się za nią, bez
przerwy chichotała. Kiedy już stała za Velmą i jej papierosy miała w zasięgu ręki, starsza kobieta
odwróciła się i spojrzała na Emily zaropiałymi oczami podkreślonymi konturówką.
– Wszystko w porządku, kochanie?
Emily ze zdumienia otworzyła usta. Nigdy wcześniej nie słyszała Velmy i zdziwił ją jej czysty,
śpiewny głos i południowy akcent, który wprost ociekał słodyczą. Velma była tak rozbrajająca, że Emily
zrobiła kilka kroków w tył i machnęła ręką.
– Nieważne. Przepraszam, że przeszkadzam.
Kiedy wróciła na miejsce, Kelsey zwijała się ze śmiechu.
– Spartaczyłaś robotę!
– Wiem! – Emily z trudem opanowywała śmiech. – Nie przypuszczałam, że jest taka miła!
– Czasem pozory mylą. – Kelsey dławiła się ze śmiechu. – Spójrz na siebie. Wyglądasz na dobrze
ułożoną sportsmenkę, ale drzemie w tobie prawdziwy potwór. – Zanim Emily zdążyła się zorientować, co
tak naprawdę się dzieje, Kelsey nachyliła się do niej i cmoknęła ją w policzek. – I bardzo mi się to
podoba – wyszeptała do ucha Emily.
– Dzięki.
Kelsey miała rację, że pozory mogą mylić. Ona sama też nie była wcale szaloną intrygantką, jak
twierdziła Spencer. Była zwyczajną dziewczyną, taką samą jak Emily.
Poza tym Emily od dawna nie poznała nikogo tak fajnego. I nie miała zamiaru w najbliższym czasie
rozstawać się z Kelsey.
16
ULUBIONA KSIĄŻKA ARII
W poniedziałek rano Aria siedziała przy długim stole w bibliotece publicznej w Rosewood. W sali
mnóstwo osób szukało książek, pracowało przy stanowiskach komputerowych w rogu albo ukradkiem
grało w jakieś gry na telefonach komórkowych. Aria sprawdziła, czy nikt nie patrzy, wyciągnęła gruby
maszynopis od Ezry i otworzyła w miejscu, gdzie ostatnio przerwała czytanie. Natychmiast się
zaczerwieniła. Ezra napisał do bólu romantyczną, niezwykle barwną powieść, której główną bohaterką
była Aria.
Co prawda, Ezra nadał głównej bohaterce inne imię – Anita, i osadził akcję w innym mieście –
gdzieś w północnej Kalifornii. Ale protagonistka jego powieści miała długie czarnogranatowe włosy,
gibką figurę baletnicy i hipnotyzujące błękitne oczy. Właśnie taka dziewczyna spoglądała na Arię z lustra.
Powieść rozpoczynała się od spotkania Anity i Jacka – wzorowanego na Ezrze – w barze Snookers,
ulubionej knajpie studentów. Na stronie drugiej odbyli rozmowę o tym, jak beznadziejne jest
amerykańskie piwo. Na stronie czwartej wspólnie z nostalgią wspominali Islandię. Na stronie siódmej
wymknęli się do łazienki i się całowali. Czytając powieść, Aria zobaczyła tamte wydarzenia z punktu
widzenia Ezry. Opisując Anitę, używał takich określeń, jak „świeża”, „dojrzała” i „utkana ze snów”.
Miała włosy „jak najkosztowniejszy jedwab”, a jej usta „smakowały jak płatki kwiatów”. Aria zawsze
uważała, że płatki kwiatów raczej nie miały smaku, ale opis Ezry bardzo przypadł jej do gustu.
Na tym nie kończyły się podobieństwa. Kiedy Jack i Anita odkryli, że on uczy w jej liceum, bardzo
się tym przejęli, dokładnie tak jak niegdyś Aria i Ezra. Tylko że w powieści udało im się znaleźć sposób
na rozwiązanie tego problemu. Potajemnie spotykali się w mieszkaniu Jacka. Razem wymykali się do
miasta, żeby uczestniczyć w wernisażach. Nocą wyznawali sobie miłość, a za dnia zachowywali wobec
siebie chłodny dystans. Nie wszystkie fakty się zgadzały. W rzeczywistości Aria wcale nie była tak
uzależniona emocjonalnie od Ezry. Jack był zresztą znacznie nudniejszy i bardziej pedantyczny niż Ezra.
Bezustannie katował Anitę improwizowanymi wykładami na temat filozofii i literatury. Ale te szczegóły
można było poprawić w kolejnej wersji powieści.
Kiedy Aria czytała, rozwiały się jej obawy i podejrzenia, że Ezra nie pamiętał o niej przez cały rok
od ich rozstania. Napisanie tej powieści wymagało wielu miesięcy wytężonej pracy. I przez cały ten czas
myślał o niej.
– Cześć. Możemy pogadać?
Aria podniosła wzrok i zobaczyła Hannę, która odsuwała od stołu sąsiednie krzesło. Aria zakryła
maszynopis dłonią.
– Jasne. Co słychać?
Hanna zagryzła usta pomalowane błyszczykiem.
– Naprawdę sądzisz – rozejrzała się nerwowo – że Kelsey to... no, wiesz kto?
Aria wykrzywiła usta. Jej puls przyspieszył.
– Nie wiem. Może.
Hanna wyglądała na zmartwioną. Zapewne nie bez powodu. Aria zdziwiła się, gdy usłyszała, że
Hanna pomogła Spencer wydostać się z aresztu. Przypomniała sobie desperacki telefon od Spencer, którą
przyłapano na posiadaniu narkotyków. Czuła się okropnie, kiedy odmówiła przyjaciółce pomocy, ale
gdyby spełniła tę prośbę, wcale by jej nie ulżyło. Zresztą nadal robiło się jej zimno na samo
wspomnienie spotkania ze Spencer kilka tygodni przed jej aresztowaniem, na imprezie u Noela.
Spencer przyszła na przyjęcie z Kelsey. Obie wyglądały jak narkomanki na haju. W połowie
imprezy, kiedy chłopcy zaczęli jak zawsze grać w ping-ponga kuflami po piwie, Aria zaciągnęła Spencer
za dom, gdzie mogły spokojnie porozmawiać.
– Każdy musi czasem trochę odreagować – cicho powiedziała wtedy Aria. – Ale, Spence,
koniecznie musisz brać narkotyki? Naprawdę?
Spencer przewróciła oczami.
– Ty i Hanna zachowujecie się gorzej niż moi rodzice. Nic mi nie grozi, przysięgam. A tak na
marginesie, jak kiedyś zerwiesz z Noelem, powinnaś się zakręcić wokół mojego dilera. To niezłe ciacho,
w twoim typie.
– To przez twoją przyjaciółkę? – Aria dostrzegła Kelsey po drugiej stronie rozległej łąki za domem
Kahnów. Siedziała na kolanach u Jamesa Freeda, a bluzka zsunęła się jej z ramienia, ukazując koronkową
miseczkę stanika. – To ona cię w to wciągnęła?
– A co cię to obchodzi? – Twarz Spencer stężała w jednej chwili.
Aria patrzyła jej prosto w oczy. „Bo się przyjaźnimy? Bo dzielimy się wszystkimi, nawet
najstraszniejszymi tajemnicami? Bo widziałaś, jak zepchnęłam z dachu Alison DiLaurentis i chcę
wierzyć, że nikomu o tym nie powiesz?”
– Nie chcę, żebyś zrobiła sobie krzywdę – powiedziała głośno Aria. – Możemy razem poszukać
jakiejś kliniki odwykowej. Jak będzie trzeba, nie opuszczę cię przez cały ten czas. Spencer, nie
potrzebujesz narkotyków. I bez nich jesteś fantastyczną dziewczyną.
– Co ty powiesz. – Spencer dała Arii na poły żartobliwego, na poły agresywnego kuksańca. – Chyba
nie chcesz mi wmówić, że na Islandii niczego nie zażywałaś? Po powrocie przez cały czas chodziłaś jak
naćpana. Zresztą nikt na trzeźwo nie zakochałby się w tym nauczycielu od literatury. Nie mówię, fajny
koleś. Ale żeby tak z nauczycielem? Aria, bądź poważna.
Aria otworzyła usta ze zdumienia.
– Ja tylko próbuję ci pomóc – odparła urażona.
Spencer założyła ręce na piersi.
– Wiesz co, ty tylko udajesz taką wyzwoloną dziewczynę, ale w głębi duszy wszystkiego się boisz.
Odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę Kelsey. Ta uwolniła się z objęć Jamesa. Razem ze
Spencer patrzyły na Arię i szeptały sobie coś na ucho.
Obok Arii przeszło kilka dziewczyn ze starymi, sfatygowanymi egzemplarzami „Teen Vogue’a”.
Aria wróciła do teraźniejszości. Hanna dotykała palcem zatrzasku na torbie.
– Dostałam kolejną wiadomość – przyznała się, rozglądając się po czytelni. – Niezależnie od tego,
czy A. to Kelsey czy ktoś inny, ma nas bez przerwy na oku.
Nagle Hanna poderwała się z krzesła, zarzuciła torbę na ramię i wyszła na korytarz. Zmartwiała
Aria patrzyła, jak za Hanną zamykają się podwójne drzwi. Może faktycznie to Kelsey była A.
Z pewnością wyglądała na dziewczynę zdolną do wszystkiego. Ale skąd czerpała informacje o nich? Czy
to możliwe, że poznała prawdę o ich wyjeździe na Jamajkę? Czy dowiedziała się, że Aria zabiła kogoś
z zimną krwią?
Ktoś za nią zakaszlał cicho i Aria nagle poczuła na sobie czyjś wzrok. Kiedy się odwróciła, jak
spod ziemi wyrosła przed nią Klaudia.
– Jezu!
– Ciii! – Bibliotekarka, pani Norton, siedząca na swoim stanowisku na końcu sali, posłała Arii
karcące spojrzenie.
Aria ze zdumieniem popatrzyła na Klaudię, ubraną w co najmniej o dwa numery za mały żakiet,
który ciasno opinał jej jędrne piersi. Klaudia zerknęła na Arię, a potem na leżący przed nią plik kartek.
Uniosła brew. Aria spuściła wzrok i zobaczyła, że z tej odległości Klaudia mogła bez trudu przeczytać
zarówno tytuł powieści, jak i dedykację napisaną na pierwszej stronie: „Dla Arii, bo to wszystko stało
się możliwe dzięki niej. Ezra”. Szybko zakryła maszynopis swoją torbą ze skóry jaka.
– Czego chcesz? – zapytała Klaudię.
– Musimy pogadać o projekcie na zajęcia z historii sztuki – wyszeptała Klaudia.
– Spotkajmy się w Kuźni Słów w środę o szóstej – odparła Aria, chcąc jak najszybciej pozbyć się
Klaudii. – Wtedy o tym pogadamy.
– Świetnie – odparła Klaudia, nawet nie starając się ściszyć głosu.
Odwróciła się i pokuśtykała do kąta czytelni, gdzie czekały na nią Naomi, Riley i Kate. Kiedy tylko
Klaudia do nich podeszła, wszystkie zachichotały. Naomi wyciągnęła telefon i pokazała pozostałym coś
na ekranie. Wszystkie spojrzały na Arię i ponownie zarechotały złośliwie.
Aria podniosła maszynopis Ezry i schowała go do torby. Czuła się obserwowana. Kiedy zadzwonił
jej telefon, a świętą ciszę biblioteki zmącił potrójny sygnał, pani Norton spojrzała na Arię tak, jakby
zaraz miała eksplodować.
– Panno Montgomery, proszę natychmiast wyłączyć telefon!
– Przepraszam – wymamrotała Aria, gorączkowo szukając telefonu, który zawieruszył się gdzieś na
dnie jej torby. Kiedy popatrzyła na ekran, zmroziło ją. Dostała nową wiadomość od anonimowego
nadawcy. Wzięła głęboki wdech i otworzyła SMS-a.
Ciekawe, jaką powieść napisałby Ezra, gdyby dowiedział się całej prawdy o tobie?
A.
Aria wrzuciła telefon z powrotem do torby i rozejrzała się po czytelni. Kirsten Cullen spojrzała na
nią znad katalogu komputerowego. Naomi, Riley, Klaudia i Kate nadal chichrały się w kącie. Ktoś
zniknął za regałami, zanim Aria zdążyła dobrze mu się przyjrzeć.
Hanna miała rację. Ten, kto tym razem pisał do nich jako A., obserwował je cały czas i śledził
każde ich posunięcie.
17
RANDKA POD KLASZTOREM
Tego wieczoru Hanna ostrożnie schodziła ze wzgórza, idąc w kierunku starego klasztoru Huntley.
Był to majestatyczny budynek z kamienia, zbudowany na sześciohektarowej działce. W żadnym oknie nie
paliło się światło. Kiedyś mieszkał tu stary, bogaty magnat kolejowy, razem z drużyną szermierzy
odnoszącą sukcesy olimpijskie. Któregoś dnia bogacz zwariował, zamordował kilku zawodników i uciekł
do Ameryki Południowej. Niedługo potem jego dom zamieniono w klasztor, a okoliczni mieszkańcy
twierdzili, że wciąż tam słychać odgłosy pojedynków szermierzy i ich przeraźliwe jęki dochodzące
z najwyższej wieży.
Obcasy wysokich butów Hanny tonęły w błotnistej ziemi. Jakaś gałązka podrapała jej twarz. Na jej
czole rozprysło się kilka dużych kropli, aż zaczęła ją swędzieć skóra. Cały czas miała wrażenie, że
spomiędzy drzew obserwuje ją para wielkich oczu. Czemu zgodziła się na spotkanie z Liamem w takim
miejscu? Czemu w ogóle zgodziła się z nim spotkać?
Zachowała się jak ostatnia idiotka. Dlaczego tak szaleńczo zakochała się w chłopaku, o którym
prawie nic nie wiedziała? Tylko dlatego, że powiedział jej kilka komplementów i świetnie całował?
Równie szybko usidlił ją Patrick, co o mało nie skończyło się dla niej tragicznie. Kiedy zeszłej nocy
wyszła z Rue Noir, obiecała sobie, że zerwie z Liamem. Nie miała zamiaru spotykać się z synem
największego wroga jej ojca. Gdy rano rozmawiała z tatą w Starbucksie, widziała, z jaką miną czytał
jakiś artykuł w gazecie. Kiedy spojrzała mu przez ramię, okazało się, że w gazecie zamieszczono reportaż
informujący o tym, ile pieniędzy Tucker Wilkinson przeznaczył na cele charytatywne.
– Jakby faktycznie obchodzili go ludzie ze stwardnieniem rozsianym – burknął pan Marin pod
nosem. – W żyłach całej tej rodziny płynie trucizna zamiast krwi.
– Ale nie u jego dzieci – pisnęła Hanna, nim zdążyła ugryźć się w język.
Ojciec spojrzał na nią groźnie.
– Wszyscy w tej rodzinie są siebie warci.
Mimo wszystko od rana w jej sercu zagościła ogromna tęsknota. Wciąż przypominała sobie, jak
patrzył na nią Liam – tak jakby była najpiękniejszą dziewczyną we wszechświecie. A potem kiedy
opowiadał, co zrobił jego ojciec, wydawał się załamany i smutny. I chciał ją zabrać do Miami, żeby mieć
ją tylko dla siebie. W jego towarzystwie znikało gdzieś to żałosne poczucie osamotnienia po rozstaniu
z Mikiem. Zapominała o A., Tabicie i Kelsey. Kiedy więc Liam przysłał jej po południu SMS-a z prośbą
o spotkanie właśnie tutaj – w odludnym miejscu, gdzie z pewnością nikt by ich nie nakrył – Hanna nie
mogła oprzeć się pokusie zobaczenia go ponownie.
Nagle wyrosła przed nią stara posiadłość zamieniona w klasztor. Była to wielka budowla
z kamienia z wieżyczkami i zabytkowymi witrażami. Przedstawieni na nich święci zdawali się
z potępieniem patrzeć na Hannę. Kiedy usłyszała jakiś hałas za rogiem, zamarła.
– Pssst.
Podskoczyła i odwróciła się. Liam stał w ciemności pod starą, zepsutą latarnią. Hanna dostrzegała
jednak nieśmiały uśmiech na jego twarzy. Coś jej mówiło, że powinna podbiec do niego, ale tylko stała
nieruchomo, patrząc wyczekująco.
– Jednak przyszłaś – zdziwił się Liam.
– Nie mogę zostać długo – odparła natychmiast Hanna.
Z każdym krokiem Liama słychać było chlupot błota pod jego stopami. Wziął ją za ręce, ale ona
natychmiast mu się wyrwała.
– Robimy coś złego – powiedziała.
– To w takim razie czemu nie mam żadnych wyrzutów sumienia?
Założyła ręce na piersi.
– Tata by mnie zabił, gdyby się dowiedział, że się z tobą spotykam. Twój zareagowałby podobnie.
Nie próbujesz mnie wciągnąć w jakąś pułapkę?
– Oczywiście, że nie. – Liam dotknął jej podbródka. – Tata nie wie, że tu przyjechałem. Ja też
mógłbym cię zapytać, czy mnie w coś nie wrabiasz. Powierzyłem ci wielki sekret, zanim dowiedziałem
się, kim jesteś.
– Nikomu o tym nie powiem – szepnęła Hanna. – To twoja sprawa, nie moja. Poza tym mój ojciec
nie lubi nieczystych zagrań. – Cisnęło jej się na usta: „W przeciwieństwie do twojego”. Ale się
powstrzymała.
Liam odetchnął z ulgą.
– Dziękuję. Zresztą, Hanno, kogo obchodzi kampania wyborcza?
Hanna wykrzywiła usta. Nagle dotarło do niej, że sama już nie wie, co tak naprawdę ją obchodzi.
– Nie zniosę ani jednego dnia bez ciebie. – Liam wsunął dłoń w jej włosy. – Nigdy wcześniej nie
czułem z nikim takiej więzi. Mam w nosie to, czyją jesteś córką. Nic nie zmieni tego, co do ciebie czuję.
Lód w sercu Hanny stopniał, a kiedy Liam zaczął ją całować, nie czuła nawet kropel deszczu na
policzkach. Powoli przywarła do niego całym ciałem, czuła zapach skóry na jego szyi i zapach szamponu,
którym pachniały jego włosy.
– Ucieknijmy razem – szepnął jej Liam do ucha. – Nie do Miami. Gdzieś dalej. Dokąd zawsze
chciałaś pojechać?
– Hmm... do Paryża – wyszeptała Hanna.
– Paryż to wspaniałe miasto. – Liam wsunął ręce pod bluzkę Hanny. Odruchowo odskoczyła, gdy
położył zimne dłonie na jej plecach. – Moglibyśmy wynająć mieszkanie na lewym brzegu Sekwany. Nie
musielibyśmy martwić się tymi głupimi wyborami. Zniknęlibyśmy.
– Zróbmy to – zdecydowała Hanna, poddając się nagłemu impulsowi.
Liam zrobił krok w tył i wyciągnął z kurtki telefon komórkowy. Nacisnął jeden przycisk i przyłożył
telefon do ucha. Hanna zmarszczyła czoło.
– Do kogo dzwonisz?
– Do mojego agenta w biurze podróży. – Ekran jego telefonu jarzył się na zielono. – Założę się, że
znajdzie dla nas jakiś lot na jutro.
Hanna zachichotała, bo jego zdecydowana postawa bardzo jej schlebiała.
– Tylko żartowałam.
Liam się rozłączył.
– Powiedz jedno słowo, Hanno, a wyjedziemy.
– Najpierw muszę się dowiedzieć o tobie wszystkiego. Na przykład... co studiujesz?
– Literaturę angielską – odparł Liam.
– Naprawdę? A nie politologię?
Liam skrzywił się z obrzydzeniem.
– Nie interesuje mnie polityka.
– Jakim cudem masz na każde zawołanie agenta w biurze podróży?
– To stary przyjaciel rodziny – odpowiedział bez wahania Liam.
Hannie przyszło do głowy, że pewnie rodzina Wilkinsonów miała wielu „starych przyjaciół”,
którym regularnie płaciła za wsparcie polityczne.
– Więc byłeś już kiedyś w Paryżu?
– Raz, z rodzicami i bratem, jak miałem dziewięć lat. Biegaliśmy po mieście jak wszyscy turyści,
a ja miałem ochotę siedzieć w kawiarni i gapić się na ludzi.
Hanna oparła się o wilgotną kamienną ścianę, nie dbając o to, czy na tyłku zrobią się jej mokre
plamy.
– Raz pojechaliśmy z rodzicami do Hiszpanii. Oni przez cały czas się kłócili, a ja opychałam się
jedzeniem i czułam jak ostatnia ofiara.
Liam zaśmiał się cicho, a Hanna z zażenowania spuściła wzrok. Dlaczego opowiadała mu o tak
intymnych sprawach?
– Nie powinnam ci tego mówić.
– Daj spokój, nie ma sprawy. – Liam pogłaskał ją po ramieniu. – Moi rodzice też darli z sobą koty.
A teraz... już z sobą nie rozmawiają.
Spojrzał w dal, a Hanna wyczuwała, że on myśli o kłopotach swoich rodziców. Delikatnie dotknęła
jego ręki, nie wiedząc, jak go pocieszyć.
Nagle brama klasztoru otworzyła się z hukiem. Liam chwycił Hannę za rękę i zaciągnął ją w jakiś
ciemny zakamarek. Ze środka wysypał się tłum nastolatków, a za nimi wyszła znajomo wyglądająca
blondynka w kurtce Burberry, modnej kilka sezonów temu. Hanna nie mogła sobie przypomnieć, skąd ją
zna.
– Tak mi przykro – szepnął jej Liam do ucha. – Chciałem się tu z tobą spotkać, bo myślałem, że
dzisiaj nikt tutaj się nie zjawi.
Z klasztoru wychodziło coraz więcej ludzi. Nagle Hanna zauważyła znajomą burzę kasztanowych
włosów. Od razu rozpoznała Kate, idącą pod ramię z Seanem Ackardem. On szedł sztywno, jakby
krępował go dotyk Kate. W ręku trzymał ulotkę, na której widniał duży napis: „KLUB DZIEWIC”.
To stąd znała tę blondynkę w tandetnej kurtce Burberry. To była Candace, prowadząca s potkania
Klubu Dziewic. Hanna wzięła udział w jednym z nich, w nadziei że dzięki temu Sean do niej wróci.
Zapewne cała grupa wsparcia przeniosła się z domu kultury w Rosewood do tego klasztoru. A więc Sean
nadal był zaprzysiężonym prawiczkiem! Hanna już nie mogła się doczekać, gdy zapyta Kate o wrażenia
z pierwszego spotkania klubu. Czy przysięgali, że nigdy się nie dotkną? Czy Sean kupił jej już pierścionek
na znak, że nie pójdzie z nią do łóżka? Nagle z jej ust wyrwał się radosny śmiech.
Kate stanęła jak wryta, a Sean zatrzymał się obok niej. Rozejrzała się.
– Jest tu kto?
Hanna zakryła usta dłonią. Liam ani drgnął.
– To pewnie szop pracz – powiedział wreszcie Sean, prowadząc Kate na parking.
– Znasz ją? – zapytał Liam, kiedy Sean i Kate oddalili się na bezpieczną odległość.
– To moja przyrodnia siostra – wyjaśniła Hanna. – Gdyby mnie z tobą zobaczyła, dostałoby mi się.
– Mnie też. – Liam cały się spiął. – Ojciec przestałby płacić moje czesne na uniwersytecie. Zabrałby
mi samochód. I wyrzucił z domu.
– Rodzice by nas wydziedziczyli. – Hanna oparła głowę na ramieniu Liama. – Razem żylibyśmy na
ulicy.
– Znam gorsze kary – odparł Liam.
Hanna schyliła głowę.
– Pewnie każdej tak mówisz.
– Ale skąd.
Liam miał tak szczerą twarz, że Hanna zbliżyła się do niego i pocałowała go namiętnie w usta. On
zaczął całować jej policzki, oczy i czoło. Obejmował ją w talii. Co z tego, że poznała go ledwie kilka dni
temu? Co z tego, że mogła spotkać ich kara? Co z tego, że ich rodziny się nienawidziły? Liam miał rację –
nie wolno niszczyć tak głębokiej więzi. Ich uczucie było jak kometa, która pojawia się na niebie tylko raz
na kilka tysięcy lat.
Dwie godziny i tysiąc pocałunków później Hanna wsiadła do auta i odchyliła głowę do tyłu. Czuła
przyjemne zmęczenie. Dopiero teraz zauważyła zielone migające światełko w telefonie. Wyciągnęła go
z torby i dotknęła ekranu. Dostała nowego SMS-a.
Podniosła wzrok, rozglądając się po parkingu. Lampy uliczne rzucały na chodnik kręgi złotego
światła. Znak wskazujący miejsce do parkowania dla niepełnosprawnych klekotał na wietrze. Puste
opakowanie po gumie do żucia wzleciało w powietrze. Nikogo nie zauważyła. Drżącymi dłońmi dotknęła
ekranu i otworzyła wiadomość.
Droga Hanno, wiem, z jakim zacięciem odgrywacie teraz Romea i Julię. Ale pamiętaj – oni
oboje umarli w piątym akcie.
A.
18
WSZYSTKIE WIELKIE AKTORKI MAJĄ
PRZYWIDZENIA!
– „Niech pod kotłem żar się żarzy” – chrypiały Naomi, Riley i Kate, krocząc wokół kotła na scenie
w auli w poniedziałek po południu. – „Niech z bulgotem war się warzy!”
Wszystkie trzy przywoływały do siebie Beau w roli Makbeta, trzęsąc biustami i posyłając mu
całusy, czego scenariusz z pewnością nie przewidywał. Wszystkie zamieniły szkolne mundurki na obcisłe
dżinsy, tuniki z głębokim dekoltem i spiczaste kapelusze, w których mogłyby wystąpić na balu
halloweenowym.
Jasmine Bryer, siedząca w rzędzie przed Spencer brunetka z drugiej klasy grająca lady Macduff,
szturchnęła Scotta China, swojego scenicznego męża.
– Wyglądają jak dziwki, a nie wiedźmy.
– Wkurzasz się, bo cię spławiły, jak wczoraj chciałaś siedzieć koło nich w kafeterii – odparł
z wyższością Scott, robiąc balon z gumy do żucia.
Spencer zagłębiła się w fotelu i bezwiednie dotknęła palcem małej dziury w podkolanówce. W auli
pachniało starymi butami, kanapkami z salami, które kierownik sceny zawsze jadał na drugie śniadanie,
i olejkiem paczuli. Na scenie rozległ się jakiś hałas i kiedy Spencer podniosła wzrok, zobaczyła Kate,
Naomi i Riley schodzące po schodkach z kapeluszami w dłoniach.
– Czy możemy prosić o uwagę!? – zawołała Naomi. – Chcemy wam przypomnieć o popremierowym
przyjęciu dla całej obsady po piątkowym przedstawieniu. Impreza odbędzie się w Otto. Liczymy na
wszystkich. – Wypowiadając ostatnie słowa, spojrzała Beau prosto w oczy.
Spencer ze zniecierpliwieniem wzniosła oczy do nieba. Tylko Naomi, Riley i Kate mogły wpaść na
pomysł zorganizowania przyjęcia po premierze w tym eleganckim bistro na sąsiedniej ulicy. Zazwyczaj
takie imprezy organizowano w auli albo w sali gimnastycznej. Dwa lata temu bankiet odbył się
w kafeterii.
– Sugerujemy także, żeby wszyscy ładnie się ubrali, ponieważ zjawi się tam specjalny wysłannik
„Gońca Filadelfijskiego” – dodała Riley nosowym głosem, wbijając wzrok w tych aktorów, którzy
zazwyczaj wyglądali tak, jakby właśnie wybierali się na bal przebierańców. I to nawet wtedy, gdy nie
grali w sztuce Szekspira. – Mam nadzieję, że zrobią wywiad z każdym z nas.
Pierre prychnął z pogardą.
– No to ruszmy tyłki i do roboty – powiedział. Dostrzegł Spencer w jednym z tylnych rzędów. –
A skoro już o tym mówimy... Panie M.? Lady M.? Gotowi?
Spencer poderwała się z miejsca.
– Oczywiście.
Beau również wstał.
Naomi i Riley tęsknie spoglądały na Beau, kiedy szedł między rzędami.
– Powodzenia – rzuciła Naomi, trzepocąc rzęsami.
Beau posłał jej uśmiech na odczepnego.
Potem dziewczyny spojrzały na Spencer i zaśmiały się zjadliwie.
– Coś z nią nie tak, nie sądzicie? – wyszeptała Naomi na tyle głośno, żeby Spencer ją usłyszała.
Złote włosy zakryły jej twarz. – Może ktoś stracił aktorski talent.
– Osobiście uważam, że ta dziewczyna, która ją grała w Ślicznej zabójczyni, to o wiele lepsza
aktorka – dodała Kate, a jej przyjaciółki zachichotały.
Spencer weszła na scenę, ignorując te złośliwe przytyki.
Pierre spojrzał na Spencer przymrużonymi oczami.
– Przećwiczymy scenę, w której namawiasz pana M. do zabicia króla. Mam nadzieję, że dzisiaj
udało ci się pozbierać do kupy.
– No pewnie – zaszczebiotała Spencer, odrzucając blond włosy za ramię.
Poprzedniego dnia u Beau przećwiczyli kilkanaście scen, więc dziś czuła się doskonale
przygotowana i w pełni identyfikowała się z postacią. W myślach powtarzała jak mantrę: „Zagrasz
koncertowo i w Princeton przyjmą cię z otwartymi ramionami”. Spojrzeli po sobie z Beau, który właśnie
wychodził na scenę. Posłał jej dodający otuchy uśmiech, a ona też się uśmiechnęła.
– Okej. – Pierre chodził po scenie jak lew w klatce. – Zacznijmy od samego początku.
Pokazał na Beau, który zaczął mówić monolog, w którym Makbet wahał się, czy powinien popełnić
morderstwo. Kiedy przyszła pora na Spencer, w myślach powtórzyła jeszcze raz swoją mantrę: „Zagrasz
koncertowo i w Princeton przyjmą cię z otwartymi ramionami”.
– „Cóż tam? Jak stoją sprawy?”
– zaczęła.
Beau odwrócił się i spojrzał na nią.
– „A co, pytał o mnie?”
Spencer rzuciła mu zniecierpliwione spojrzenie, jakby był jej mężem, który nie słuchał tego, co
przed chwilą do niego powiedziała.
– „Jak mógł nie pytać?”
Beau spuścił wzrok i poprosił, by już nigdy nie wspominali o morderstwie, bo nie potrafi się na nie
zdobyć. Spencer patrzyła na niego, próbując wejść w skórę lady Makbet, tak jak uczył ją Beau. „Musisz
stać się lady Makbet. Zająć jej miejsce. Skonfrontować się z jej problemami”.
Dla Spencer oznaczało to tylko jedno – konfrontację z Tabithą. Przecież przyłożyła rękę do jej
zamordowania. Co prawda, kierowały nią inne motywy niż lady Makbet, ale cel jej działań był taki sam.
– „Więc niedawna twoja nadzieja – to był sen pijany?” – syknęła. – „Z którego teraz budzisz się
z ziemistą twarzą i mdli cię, gdy sobie przypomnisz wczorajsze orgie?”
Kłócili się dalej. Lady Makbet powiedziała mężowi, że jeśli nie odważy się zabić króla, dowiedzie
swojej słabości jako mężczyzna. Potem wyjawiła mu swój plan: miał upić służących króla i zabić go we
śnie. Spencer próbowała przekonywać Makbeta tak logicznie, jak to tylko możliwe, czując coraz
silniejszą więź z postacią. Tamtej nocy na Jamajce to ona była dla przyjaciółek głosem rozsądku, gdy
przekonywała je, że Tabithę trzeba powstrzymać. A kiedy Aria zepchnęła Tabithę z tarasu, to Spencer
stanęła na czele grupy i powiedziała, że zrobiły, co należało.
Nagle kątem oka dostrzegła jakiś ruch i odwróciła głowę. Za Beau stała blondynka w żółtej letniej
sukience, prawie niewidoczna na tle oślepiających reflektorów. Miała ziemistą twarz, z której odpłynęła
cała krew, i martwe oczy, a jej głowa nienaturalnie wisiała na złamanym karku.
Spencer westchnęła. To była Tabitha.
Sparaliżował ją strach. Wlepiła wzrok w podłogę, byle tylko nie patrzeć w róg sceny. Beau
przesunął się o kilka kroków, czekając na ostatnie kwestie Spencer. Ona wreszcie podniosła głowę, ale
Tabitha zniknęła.
Spencer dumnie wyprostowała plecy.
– „Któż się ośmieli o tym wątpić, jeśli nasz szloch i lament nad ciałem Duncana poniesie się przez
zamek”
– powiedziała z mocą, biorąc Beau za ręce. On zaś pokiwał głową, zgadzając się wykonać
podstępny plan.
Na szczęście na tym scena się kończyła. Spencer szybkim krokiem weszła za kulisy i bez sił opadła
na kanapę, która niegdyś stanowiła część jakiejś scenografii. Dyszała ciężko, jakby wpław przepłynęła
kanał La Manche. „Porażka”, pomyślała. Była pewna, że Pierre uzna, że robiła długie pauzy, bo nie
nauczyła się roli, a nie dlatego że zobaczyła zjawę na scenie. Właściwie mogła już się pożegnać z tym
przedstawieniem. Może powinna od razu napisać do Princeton i zrezygnować z miejsca na studiach na
rzecz Spencera F. Jej przyszłość malowała się w ciemnych barwach.
Usłyszała zbliżające się kroki.
– No pięknie, panno Hastings – powiedział stojący nad nią Pierre.
Spencer odsłoniła twarz. Pierre, wyglądający jak figura woskowa z pełnym makijażem, wyglądał na
zachwyconego.
– Ktoś odrobił zadanie domowe po ostatniej lekcji. Doskonała robota.
Spencer zamrugała z niedowierzaniem.
– Naprawdę?
Pierre pokiwał głową.
– Wydaje mi się, że wreszcie zaczęłaś rozumieć lady M. Podobały mi się te okrzyki. I patrzyłaś
w dal, jakbyś zobaczyła ducha. Może jednak uda ci się dobrze to zagrać.
Potem Pierre odwrócił się na pięcie i wrócił na scenę. Beau podbiegł do Spencer z szerokim
uśmiechem na twarzy.
– Dałaś czadu! – zawołał z podziwem, biorąc Spencer za ręce. – Idzie ci coraz lepiej!
Spencer uśmiechnęła się niewyraźnie.
– Wydawało mi się, że wszystko schrzaniłam. Grałam jak noga.
Beau pokręcił głową.
– Ależ skąd, wypadłaś fantastycznie. – Tak intensywnie wpatrywał się w jej oczy, że Spencer się
zaczerwieniła. – Chyba znalazłaś jakiś przerażający aspekt swojej osobowości. To widać.
– Hm, chyba nie. – Spencer wyjrzała za kurtynę. W miejscu gdzie przed chwilą stała Tabitha, nikogo
nie było. – Nie zauważyłeś przypadkiem, czy ktoś nas obserwował z kulisów? – zapytała.
Beau rozejrzał się i pokręcił głową.
– Nie sądzę. – Ścisnął jej dłonie. – Uważam, że jak spotkamy się jeszcze kilka razy, osiągniesz
mistrzowski poziom. Umówmy się następnym razem u ciebie. Może w czwartek po południu?
– W porządku – odparła Spencer drżącym głosem.
Wtedy Beau zbliżył się do niej z nieśmiałym wyrazem twarzy. Spencer zamknęła oczy, pewna, że
zaraz ją pocałuje, ale nagle do jej uszu dobiegł cichy szept: „Morderczyni”.
Otworzyła oczy i odsunęła się od Beau. Miała gęsią skórkę.
– Słyszałeś?
Beau rozejrzał się.
– Nie...
Spencer nasłuchiwała uważnie, ale niczego więcej nie usłyszała. Może to wyobraźnia płatała jej
figle. A może to coś lub ktoś znacznie bardziej niebezpieczny.
A.
19
ZŁODZIEJKA KSIĄŻEK
We wtorek wieczorem Aria siedziała w zacisznym kącie w księgarni Kuźnia Słów, oddalonej
o kilka ulic od kampusu Rosewood Day. Z głośników sączyła się muzyka klasyczna, a w powietrzu unosił
się zapach świeżo upieczonych ciasteczek, dochodzący z pobliskiej piekarni. Żaden aromat nie mógł się
jednak równać z zapachem wody kolońskiej Ezry, który Aria wdychała, wtulona w niego na kanapie
w kawiarni na tyłach księgarni. Wiele ryzykowali, okazując sobie czułość w miejscu publicznym – Aria
nadal traktowała Ezrę jak swojego bardzo seksownego nauczyciela, z którym nie wolno jej było
flirtować. Ale żaden uczeń Rosewood Day nie przyszedłby do Kuźni Słów z własnej woli, a już
z pewnością nikt nie przestąpiłby progu kawiarni. Ten przesąd był pozostałością po czasach, kiedy żyła
jeszcze Prawdziwa Ali. Kiedyś rozpuściła plotkę, że ktoś znalazł tu ludzki palec w ciastku
czekoladowym, i wszyscy, nawet uczniowie wyższych klas, przestali tu przychodzić. Po czterech
miesiącach związku z Noelem Aria przyłapała go, jak między lekcjami przychodził do Kuźni Słów.
Przyznał się, że uwielbia podawane tu muffiny z żurawinami i orzechami. Aria kochała Noela właśnie za
to, że potrafił czasem pójść pod prąd.
Chwileczkę. Dlaczego w tej chwili przyszedł jej do głowy Noel? Wyprostowała się i spojrzała
w lodowato błękitne oczy Ezry. Przecież to z nim teraz była.
Wyciągnęła z torby gruby maszynopis powieści Ezry i położyła na kanapie.
– Przeczytałam od deski do deski – oznajmiła z uśmiechem. – I bardzo mi się podobała.
– Naprawdę? – ucieszył się Ezra z wyraźną ulgą.
– Oczywiście! – Aria popchnęła maszynopis w jego stronę. – Ale trochę zaskoczył mnie... sam
temat.
Ezra położył dłoń na podbródku.
– Właśnie o tym myślałem przez cały ostatni rok.
– Opisałeś wszystko tak... żywo – mówiła dalej Aria. – Masz świetny styl, czułam się tak, jakbym
brała udział w przygodach bohaterów. – No cóż, w pewnym sensie brała w nich udział. Ale tego już nie
dodała. – Zupełnie nie spodziewałam się tych zwrotów akcji. A to zakończenie! Majstersztyk!
Na końcu powieści Jack przenosił się do Nowego Jorku. Anita postanowiła zamieszkać razem z nim
i mieli żyć razem długo i szczęśliwie. Finał przyniósł jednak nieoczekiwany zwrot akcji. Jack dostał
pocztą wąglik od jakiegoś anonimowego międzynarodowego terrorysty i umarł. Ale nawet jego śmierć
rozegrała się w romantycznych okolicznościach. W szpitalu miała miejsce rozdzierająca serce scena,
w której Jack konał, a Anita towarzyszyła mu do samego końca.
Wzrok Arii powędrował w stronę książki.
– Które z tych wydarzeń chciałbyś urzeczywistnić?
– Wszystkie – odparł Ezra, głaszcząc ramię Arii. – No, może z wyjątkiem tej części z wąglikiem.
Serce Arii galopowało, dlatego postanowiła uważnie dobierać słowa.
– Więc... kiedy Jack prosi Anitę, żeby przeprowadziła się do Nowego Jorku... – Urwała, nie mając
odwagi spojrzeć mu prosto w oczy.
Ezra z trudem ukrywał kłębiące się w nim emocje.
– Nie chcę już żyć bez ciebie, Ario. Bardzo bym chciał, żebyś się tam przeprowadziła.
Aria otworzyła szeroko oczy.
– Naprawdę?
Ezra zbliżył się do niej.
– Przez cały zeszły rok myślałem tylko o tobie. Zresztą napisałem o tobie książkę. Zawsze możesz
przyjechać na chwilę w lecie, żeby zobaczyć, czy ci się tam spodoba. Może uda ci się załapać na staż do
galerii, a może nawet dostaniesz pracę. Złożyłaś papiery na wydział projektowania na Uniwersytecie
Nowego Jorku i do szkoły designu Parsons, tak? – Nawet nie czekał na twierdzącą odpowiedź Arii. – Jak
się dostaniesz, a na pewno tak się stanie, wtedy i tak pojedziesz do Nowego Jorku.
Nagle jarzące się nad ich głowami światła wydały się Arii zbyt ostre, a dębowy aromat wina
sprawił, że zakręciło się jej w głowie. Uśmiechnęła się z entuzjazmem.
– Jesteś pewien?
– Ależ oczywiście. – Ezra pocałował ją w usta. Potem odchylił się na oparcie kanapy i poklepał
dłonią rękopis. – Chcę poznać twoją opinię. Bądź szczera do bólu.
Aria założyła włosy za uszy, próbując się skupić.
– Naprawdę mi się podobała. Każde zdanie. Każdy szczegół.
– Na pewno jest coś, co nie przypadło ci do gustu.
Za barem włączyła się maszyna do spieniania mleka, wypełniając hałasem całą kawiarnię.
– No może dałoby się wprowadzić kilka poprawek – odparła dyplomatycznie Aria. – Nie jestem
pewna, czy Anita powinna napisać Jackowi aż dziesięć haiku. To chyba ciut za dużo. Może
wystarczyłoby jedno, góra dwa, nie sądzisz? Ja z pewnością nie napisałam ci aż tylu.
Ezra zmarszczył czoło.
– Na tym polega licentia poetica.
– To prawda – odparła szybko Aria. – No i... uwielbiam Jacka, naprawdę. Ale dlaczego miał taką
obsesję na punkcie budowania modeli pociągów w swojej sypialni? – Uśmiechnęła się i lekko musnęła
palcem usta Ezry. – Ty byś nigdy nie znalazł sobie tak dziwacznego hobby.
Usta Ezry zamieniły się w jedną wąską linię.
– Sceny z modelem kolejki mają znaczenie symboliczne. Pokazują, jakie życie chciałby prowadzić
Jack, choć nie potrafił zrealizować swoich marzeń.
Aria wlepiła wzrok w gruby plik kartek leżący na jej kolanach.
– Aha. No dobra. Tego chyba nie zrozumiałam.
– Wydaje mi się, że wielu rzeczy nie zrozumiałaś.
Cierpki ton jego głosu przyprawił Arię o dreszcze.
– Chciałeś, żebym mówiła szczerze – pisnęła. – Uwierz mi, moje wątpliwości dotyczą nic
nieznaczących drobiazgów.
– Nieprawda. – Ezra odwrócił się od Arii i wlepił wzrok w wiszący na przeciwległej ścianie plakat
reklamujący francuskie papierosy bez filtra. – Może rzeczywiście książka jest do bani, jak twierdzą
wszyscy agenci. Może to dlatego żaden nie chce mnie reprezentować. A ja się łudziłem, że zostanę nową
gwiazdą literacką.
– Ezra! – Aria położyła dłonie na udach. – Powtarzam, to znakomita książka! – Ale kiedy próbowała
wziąć go za ręce, on odsunął je, układając zaciśnięte pięści na kolanach.
– Cześć.
Nad nimi pojawił się jakiś cień. Aria podniosła wzrok. Za kanapą stała Klaudia w dopasowanej
bluzce, rozpiętej na tyle, że widać jej było pół biustu. Szkolną spódnicę podwinęła w talii, żeby
pochwalić się całemu światu swoimi długimi nogami. Okulary w grubych oprawkach odsunęła na czubek
głowy, co nadało jej wygląd niegrzecznej bibliotekarki.
Aria zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że maszynopis spadł na podłogę.
– C-co ty tu robisz? – Schyliła się, żeby pozbierać papiery i spiąć je gumką.
Klaudia związała swoje długie blond włosy w kucyk.
– My się spotkać, żeby robić projekt z historii sztuki, pamięta?
Dopiero po chwili Aria przypomniała sobie ich rozmowę w czytelni.
– Umówiłyśmy się na jutro, a nie na dziś.
– Ups! – Klaudia zakryła usta dłonią. – Mój pomyłka! – Spoglądała to na Arię, to na Ezrę. Na jej
twarzy pojawiło się zaciekawienie. – Hej!
– Cześć! – Ezra podniósł się z kanapy, podał rękę Klaudii i uśmiechnął się do niej o wiele
uprzejmiej, niż Aria by sobie życzyła. – Jestem Ezra Fitz.
– A ja Klaudia Huusko. Przyjechałam na wymianę z Finlandii. – Zamiast uścisnąć dłoń Ezry,
Klaudia nachyliła się do niego i europejskim zwyczajem pocałowała go w oba policzki. Zmarszczyła
brwi. – Skąd cię znam? Twoje imię coś mnie mówi.
– W zeszłym roku uczyłem w Rosewood Day – wyjaśnił Ezra przyjaznym tonem.
– Nie, o tym nie słyszałam. – Klaudia pokręciła głową, a jej kucyk zakołysał się. Zmrużyła oczy. –
A może Ezra Fitz, co pisze poezję?
Ezra wyglądał na zbitego z tropu.
– Opublikowałem tylko jeden wiersz, i to w zagranicznym czasopiśmie.
– Tytuł B-26? – Klaudia się rozpromieniła.
– Tak. – Ezra uśmiechał się coraz szerzej. – Czytałaś go? – zapytał z niedowierzaniem.
– „Se tytto, se laulu!” – zacytowała Klaudia po fińsku. – Jest piękny! W moim pokoju w Helsinkach
mam go na ścianie!
Ezra otworzył usta ze zdumienia. Spojrzał na Arię, jakby chciał powiedzieć: „Nie wierzę! Mam
fankę!”. Aria miała ochotę zdzielić go w łeb. Nie widział, że Klaudia odgrywa przed nim seksownego
kociaka? Nigdy nie czytała jego wierszy – pewnie zobaczyła jego nazwisko na pierwszej stronie
maszynopisu i wyszukała o nim jakieś informacje w internecie!
– Ja też czytałam ten wiersz – pochwaliła się Aria, nagle czując przypływ sił do walki. – Jest
naprawdę piękny.
– Och, ale w tłumaczeniu na fiński jeszcze piękniejszy – upierała się Klaudia.
Klaudia przysunęła się do Ezry, żeby przepuścić przechodzącego obok barmana.
– Zawsze chciałam zostać pisarką, więc bardzo się cieszę, że mogę rozmawiać z takim autorem,
który się opublikował! Napisałeś też jakieś inne poezje?
– Nie wiem, czy są aż tak piękne – odparł Ezra z udawaną skromnością. Najwyraźniej schlebiało mu
uwielbienie Klaudii. – Teraz pracuję nad powieścią. – Pokazał na maszynopis leżący na kanapie.
– Ojej! – Klaudia przycisnęła dłoń do swoich wielkich piersi. – Całą powieść? To wspaniałość!
Mam nadzieję, że kiedyś przeczytam!
– Właściwie, jeśli cię to interesuje... – Wręczył maszynopis Klaudii. – Chętnie poznam twoją
opinię.
– Co takiego!? – wrzasnęła Aria. – Nie możesz jej tego dać!
Klaudia otworzyła szeroko oczy, udając niewiniątko. Ezra przechylił głowę, zupełnie
zdezorientowany.
– Dlaczego nie? – zapytał urażony.
– Bo...
Aria urwała, próbując samym spojrzeniem dać Ezrze do zrozumienia, że Klaudia to psychopatka.
Chciała powiedzieć: „Bo to moja powieść, a nie jej”, jednak zdała sobie sprawę, jak dziecinnie
i niedojrzale by to zabrzmiało. Ale przecież ta powieść była tak osobista. Aria nie chciała, żeby Klaudia
poznała prawdę o najważniejszym związku jej życia.
Ezra machnął ręką.
– To tylko brudnopis – usprawiedliwił się. – Chciałbym poznać opinię tak wielu czytelników, jak to
tylko możliwe. – Spojrzał na Klaudię z uśmiechem. – Może spodoba ci się tak jak B-26.
– Na pewno mi się spodoba! – Klaudia przycisnęła maszynopis do piersi. – Okej, ja już pójdę!
Przepraszam, że przeszkodziłam! Do jutra w szkole, Aria! – Pomachała Ezrze na pożegnanie i wyszła.
– Nic nie szkodzi! – zawołał za nią Ezra i również jej pomachał.
Z jego twarzy nie znikał uśmieszek samozadowolenia. Śledził wzrokiem Klaudię, póki nie wyszła
z kawiarni. Aria znowu chwyciła go za rękę, ale on uścisnął ją tylko lekko i mimochodem, jakby miał na
głowie ważniejsze sprawy. A może ważniejsze dziewczyny.
20
KAŻDY KOCHAJĄCY OJCIEC CHCIAŁBY
ZAMKNĄĆ SWOJĄ CÓRECZKĘ
W WYSOKIEJ WIEŻY
Pan Marin otworzył na oścież drzwi frontowe i powitał Hannę szerokim, radosnym uśmiechem.
– Wejdź!
– Dzięki. – Hanna przeciągnęła przez próg wielką torbę od Jacka Spade’a, wypchaną po brzegi taką
ilością ubrań, która powinna wystarczyć na trzydniowy pobyt. Potem wniosła do środka mały koszyk,
w którym siedział Dot, jej miniaturowy pinczer. – Mogę go wypuścić?
– Ależ oczywiście.
Pan Marin schylił się i otworzył małe metalowe zapięcie. Piesek, któremu Hanna włożyła ubranko
z logo Chanel, wyskoczył z koszyka i zaczął szaleńczo biegać po salonie, obwąchując każdy kąt.
– Ojej – odezwał się jakiś głos. Isabel, której łososiowa garsonka doskonale pasowała do jej
pomarańczowej, sztucznej opalenizny, spojrzała na Dota jak na kanałowego szczura. – Mam nadzieję, że
nie zostawia sierści.
– Nie, nie zostawia – odparła Hanna tak przyjaznym tonem, na jaki tylko potrafiła się zdobyć. –
Chyba pamiętasz Dota? Miałam go już wtedy, kiedy razem mieszkaliśmy.
– Być może – odparła Isabel nieobecnym tonem.
Kiedy Isabel mieszkała w domu Hanny podczas pobytu jej mamy w Singapurze, unikała Dota jak
ognia. Marszczyła nos, gdy obsikiwał drzewa w ogrodzie, robiła pełną obrzydzenia minę, gdy Hanna
nakładała do jego miseczki organiczną karmę, i zawsze omijała go szerokim łukiem, jakby się bała, że ją
ugryzie. Zresztą Hanna właśnie na to skrycie liczyła, ale niestety, Dot uwielbiał wszystkich
domowników.
– Bardzo nam miło, że do nas wpadłaś – dodała Isabel, choć Hanna wyczuwała w jej głosie
nieszczerość.
– Ja też się cieszę z tej wizyty – odparła Hanna, spoglądając na tatę.
Wydawał się tak szczęśliwy, że Hanna łaskawie zgodziła się spędzać w jego domu kilka nocy
w tygodniu. A przecież nie było jej to na rękę, zważywszy na jej uwikłanie w romans z Liamem. Co by
się stało, gdyby Hanna wykrzyczała jego imię przez sen? Albo gdyby tata przejrzał jej SMS-y i przeczytał
ich korespondencję, łącznie z bardzo pikantnymi wiadomościami, które Liam przysyłał jej przez cały
dzisiejszy dzień?
– Chodź, pokażę ci twój pokój.
Pan Marin zarzucił na ramię torbę Hanny i wszedł na kręte schody. W całym domu unosił się
drażniący zapach, jak w sklepie z ozdobami choinkowymi. Hanna już zapomniała, że Isabel miała bzika
na punkcie woreczków z lawendą, które wkładała do każdej szuflady, miseczki z potpourri i wszędzie,
gdzie tylko się dało.
Tata wyszedł na pierwsze piętro, a potem ruszył dalej po schodach.
– Pokoje gościnne są tak wysoko? – zapytała nerwowo Hanna.
Jako dziecko obsesyjnie się bała, że ich dom może spłonąć w pożarze. Dlatego usilnie przekonywała
rodziców, że wszystkie sypialnie powinny mieścić się na parterze, żeby w razie czego łatwo było się
wydostać na zewnątrz oknem. Rodzice oczywiście bagatelizowali jej obawy. Być może już wtedy jakiś
szósty zmysł podpowiadał jej, że kiedyś znajdzie się w płonącym budynku.
– Nasza sypialnia mieści się na pierwszym piętrze, ale pokoje gościnne urządziliśmy na drugim. –
Pan Marin spojrzał przez ramię i uniósł brew. – Nazywamy to piętro loftem. – Otworzył drzwi na końcu
korytarza. – Zapraszam.
Weszli do gustownie urządzonego białego pomieszczenia ze spadzistym sufitem i małymi
kwadratowymi oknami. Hanna poczuła się nagle jak bohaterka bajki, w której ojciec zamyka swoją córkę
w wysokiej wieży. Musiała jednak przyznać, że pokój wyglądał jak apartament w luksusowym hotelu. Na
olbrzymim łóżku leżała gruba kołdra. Hanna zauważyła też wielkie biurko, bardzo przestronną garderobę
i telewizor plazmowy przytwierdzony do ściany, a także niewielki balkon. Mogłaby na nim czekać jak
Julia na swojego Romea. Hanna szybkim krokiem przeszła przez pokój, otworzyła oszklone drzwi
i wyszła na malutki balkon, z którego rozciągał się widok na krajobraz za domem. Zawsze marzyła
o takim pokoju.
– Podoba ci się? – zapytał pan Marin.
– Tu jest przepięknie. – W każdym razie miała swoją prywatną przestrzeń.
– Cieszę się. – Pan Marin postawił bagaże Hanny pod garderobą, poklepał Dota po główce i ruszył
w kierunku drzwi. – A teraz chodź ze mną. Musimy rzucić okiem na propozycje nowych spotów
wyborczych. Bardzo mnie ciekawi twoja opinia.
Hanna zeszła za tatą po schodach. Na trzecim półpiętrze zauważyła, jak za oknem zamajaczył jakiś
cień. Na zewnątrz panowała nieprzenikniona ciemność, która zdecydowanie nie zachęcała do spacerów
po okolicy. W myślach przywołała ostatnią wiadomość od A.: „Oboje umarli w piątym akcie”. Czy
powinna to traktować jako groźbę?
Tata zaprowadził ją do jednego z pokoi dziennych, w którym stała narożna skórzana kanapa
w kolorze koniakowym oraz pasująca do niej skórzana otomana, służąca również jako stolik do kawy.
Duży telewizor wiszący na ścianie pokazywał właśnie wiadomości CNN. W rogu kanapy siedziała Kate
z podkurczonymi nogami, chudymi jak u źrebaka. Trzymał ją za rękę nie kto inny, tylko siedzący obok
Sean Ackard.
– Och – westchnęła Hanna, zatrzymując się w pół kroku.
Sean zbladł.
– Hanna. Nie wiedziałem, że przyjdziesz.
Hanna spojrzała na Kate, a Kate posłała jej wymuszony uśmiech. Doskonale wiedziała o przyjeździe
Hanny, dlatego zaprosiła do siebie Seana, żeby jasno i wyraźnie dać Hannie do zrozumienia, do której
z nich on teraz należy.
– Hej, Sean – przywitała się Hanna chłodno, dumnie odrzucając głowę do tyłu i zajmując miejsce
z dala od zakochanej pary. W zasadzie co ją obchodziło to, że Kate chodzi z Seanem? Przecież ona też
miała wspaniałego chłopaka.
Problem w tym, że nie mogła o nim nikomu opowiedzieć.
Ponownie rzuciła okiem na Kate. Jej przyrodnia siostra uniosła brew, jakby oczekiwała bardziej
zdecydowanej reakcji. Przytuliła się do Seana i położyła mu głowę na ramieniu. Sean się skrzywił, jakby
jego skrępowanie narastało. Hannę kusiło, żeby dać im do zrozumienia, że widziała ich oboje na
spotkaniu Klubu Dziewic, ale nie starczyło jej odwagi.
Nagle na ekranie pojawiła się znajoma twarz, na której widok Hanna o mało nie wrzasnęła.
W wiadomościach pokazywano zdjęcie Tabithy.
– Chyba najwyższa pora zająć się problemem nadużywania alkoholu przez nastolatków w czasie
ferii wiosennych – powiedział reporter. Hanna poderwała się z kanapy, chwyciła pilota i wyłączyła
telewizor. Kate spojrzała na nią jak na wariatkę.
– Widzę, że masz już ochotę obejrzeć nowe spoty – zażartował pan Marin.
Włożył płytę DVD do odtwarzacza i na ekranie pojawił się filmik zachęcający do głosowania.
Hanna odchyliła się na oparcie kanapy, próbując uspokoić skołatane nerwy. Kiedy tylko zamknęła oczy,
w jej głowie pojawiał się portret Tabithy.
Pierwszy spot zmontowano z krótkich ujęć, jak film akcji. Drugi nakręcono w konwencji
paradokumentalnej i kojarzył się trochę z serialem Biuro.
– Liczę na wasze szczere opinie – powiedział pan Marin. – Uważacie, że w ten sposób uda mi się
dotrzeć do młodych wyborców?
– Te spoty są naprawdę zabawne i świetnie zrobione – powiedziała z namysłem Kate, nachylając
się do przodu. – Ale nie sądzę, żeby młodzi ludzie oglądali takie filmiki. Zazwyczaj nie zwracają na nie
najmniejszej uwagi.
– Ale mógłbyś zamieścić je na YouTubie – wtrąciła wątłym głosem Hanna, która powoli dochodziła
do siebie.
Pan Marin wyraźnie się denerwował.
– Chyba powinniśmy też nadal używać Twittera, prawda? A może zorganizujemy kolejny flash mob?
Ten w zeszłym tygodniu znakomicie się udał.
– To prawda, nie sądzisz, Hanno? – wdzięczyła się Kate, patrząc prosto w oczy Hannie, której
zbierało się na mdłości.
Co miało znaczyć to spojrzenie? Czy Kate zauważyła, że Hanna zniknęła na czas przemówienia pana
Marina? A może zobaczyła, z kim Hanna uciekła?
– Może tym razem zorganizujemy go w Hollis? – Pan Marin zatrzymał film. – Albo w Bryn Mawr?
A może w jakiejś większej miejscowości, takiej jak Temple albo Drexel?
Kate przeczesała dłonią swoje długie kasztanowe włosy.
– A co nasza konkurencja sądzi o flash mobach? – Kate znowu rzuciła Hannie wymowne spojrzenie.
Hanna poczuła na skórze tysiące igiełek.
– Skąd mam wiedzieć?
Kate wzruszyła ramionami.
– Nie ciebie pytałam.
Zagryzając dolną wargę, Hanna próbowała sobie przypomnieć wszystkie dotychczasowe spotkania
z Liamem. Czy Kate na pewno nie widziała ich pod kościołem? Czy mogła coś wiedzieć?
Hanna gapiła się na Kate, a ta patrzyła w oczy Hanny, jakby się bawiły, która mrugnie pierwsza.
Sean nerwowo poprawiał kołnierzyk, spoglądając to na jedną, to na drugą. Pan Marin przestąpił z nogi na
nogę i uniósł brew.
– Dziewczyny, co jest grane?
– Nic – odparła natychmiast Hanna.
– Mnie nie pytaj. – Kate uniosła ręce w górę. – To ona się jakoś dziwnie zachowuje.
Nagle Hanna poczuła ciężar wszystkich tajemnic, które musiała skrywać przed światem.
– Hm, muszę...
Zerwała się z kanapy i pobiegła do drzwi. Usłyszała za sobą prześmiewcze, pogardliwe
westchnienie Kate.
Przeszła przez korytarz i zatrzymała się przed drzwiami do łazienki. W jednym z pokoi zauważyła
w połowie rozpakowane pudło i jakiś przedmiot oparty o kanapę. Był to wyliniały, pluszowy rottweiler
z naderwanym uchem. Na grzbiecie zostało mu niewiele sierści. Tata kupił go Hannie, kiedy razem
wymyślili Corneliusa Maximiliana, fikcyjnego psa, o którym opowiadali sobie nawzajem bardzo
zabawne historie. Hanna od lat go nie widziała i uznała, że zabawka bezpowrotnie zaginęła. Czy tata
przechował go przez cały ten czas?
Hanna dotknęła pluszowej głowy Corneliusa. Nagle poczuła się winna i pożałowała swoich
ostatnich decyzji. Tata tak bardzo się starał odbudować ich relację, a ona w rewanżu bratała się z jego
największym wrogiem. Postanowiła, że zerwie z Liamem, zanim ich związek zrobi się poważny. W tej
chwili i tak miała mnóstwo sekretów, które w każdej chwili mogły wyjść na jaw.
Sięgnęła do kieszeni po telefon. Ale zawahała się przed napisaniem wiadomości. Uświadomiła
sobie, że już nigdy nie zobaczy Liama. Jej żołądek się skurczył, a oczy wypełniły łzami.
Ktoś nagle dotknął jej ramienia. Pisnęła i odwróciła się. Stała za nią Kate, z dłonią na biodrze.
– Wszystko w porządku? – zapytała z udawaną troską. Jej wzrok przesunął się z twarzy Hanny na
telefon w jej dłoni.
– Tak – odparła krótko Hanna, zakrywając ekran telefonu palcami. Na szczęście nie zdążyła jeszcze
nic napisać.
– Aha. – Kate zmrużyła oczy. – Nie wyglądasz najlepiej.
– A co cię to obchodzi?
Kate zbliżyła się do Hanny, która poczuła zapach figowo-porzeczkowego balsamu do ciała od Jo
Malone’a.
– Coś ukrywasz, prawda?
Hanna odwróciła wzrok, próbując zachować spokój.
– Nie wiem, o czym mówisz.
Kate uśmiechnęła się złowrogo.
– Słyszałaś, co powiedział Tom – ostrzegła, grożąc Hannie palcem. – Jeśli ktokolwiek z nas coś
ukrywa, to nasz wróg z pewnością się o tym dowie. A tego byśmy nie chcieli, prawda?
Zanim Hanna zdążyła wymyślić jakąś ciętą ripostę, Kate odrzuciła swoje długie kasztanowe włosy
za ramię, odwróciła się na pięcie i wróciła do salonu. Nagle zachichotała wysokim, przeszywającym
głosem. Na ten dźwięk każda komórka w ciele Hanny zadrżała.
Tak śmiała się Ali. I A.
21
W TEJ TORBIE STRASZY
– Zacznijmy od ósmego taktu – zakomenderowała Amelia, której głos dochodził z saloniku
w suterenie, gdy następnego popołudnia Spencer weszła do domu i postawiła torbę obok stojaka na
parasole. Po kilku sekundach zaryczały klarnety i zapiszczały skrzypce. Utwór klasyczny wlókł się jak
marsz pogrzebowy. I nagle się urwał.
– Może zrobimy sobie przerwę? – zaproponował ktoś.
Coś mówiło Spencer, że powinna pobiec na górę do swojego pokoju i zamknąć drzwi na klucz. Ale
przypomniała sobie o obietnicy złożonej przyjaciółkom i samej sobie. Jeśli zachowa czujność, to może
uda się jej ustalić, co Kelsey wie o wydarzeniach zeszłego lata. I czy rzeczywiście A. to ona.
Skradała się po schodach do saloniku. Drzwi były lekko uchylone. W pokoju zobaczyła Amelię
z klarnetem w dłoni. Kelsey siedziała, trzymając skrzypce na kolanach. Podniosła głowę, jakby czuła na
sobie czyjś wzrok. Na widok Spencer zrobiła mimowolnie grymas, a jej usta ułożyły się w dzióbek.
Spencer cofnęła się i przywarła do ściany. Czuła się jak szpieg. Wzięła kilka oddechów i jeszcze
raz ukradkiem zajrzała do saloniku. Kelsey siedziała teraz ze spuszczoną głową, studiując partyturę. Za
uchem miała niewielki tatuaż z kwiatowym motywem. Być może zmywalny, a może prawdziwy. Spencer
zastanawiała się, czy zrobiła go sobie w poprawczaku.
Pomyślała znowu o wieczorze, kiedy je aresztowano. Zapowiadał się zwyczajnie. Spencer zebrała
książki z biurka i poszła piętro wyżej, do pokoju Kelsey. W akademiku dopiero co wymieniono
tradycyjne zamki na system elektronicznych kodów i Spencer znała szyfr otwierający drzwi Kelsey.
Wpisała go i weszła do pustego pokoju. Kelsey jeszcze nie wróciła z siłowni. Spencer postanowiła od
razu zażyć Łatwą Piątkę, żeby zaczęła działać, kiedy zaczną zakuwać. Ale wyciągnięta z torebki fiolka
okazała się pusta. Spencer zajrzała do wnętrza posążka Buddy, który służył Kelsey jako schowek na
narkotyki, lecz tam też nic nie znalazła.
Wpadła w panikę. Pierwszy egzamin miała za trzy dni, a nauczyła się dopiero siedemnastu
z trzydziestu jeden rozdziałów podręcznika do historii starożytnej na poziomie rozszerzonym. Phineas
ostrzegł ją, że jeśli nagle odstawi pigułki, jej organizm dozna szoku. Najłatwiej byłoby po prostu
zadzwonić do Phineasa, ale Spencer nie wiedziała, gdzie się podziewał. Od dwóch dni nie przychodził
na zajęcia. Poszły nawet z Kelsey do jego pokoju, nikogo jednak tam nie zastały. Na łóżku nie było
pościeli, z szafy zniknęły też ubrania. Phineas nie odbierał telefonu, a automatyczna sekretarka
informowała, że jego poczta głosowa jest już pełna.
Elektroniczna klawiatura umieszczona przy drzwiach wydała piskliwy odgłos i do pokoju weszła
wypoczęta i zrelaksowana Kelsey. Spencer zerwała się na równe nogi.
– Skończyły się nam tabletki – oznajmiła bez zbędnych wstępów. – Musimy je natychmiast kupić.
Kelsey zmarszczyła czoło.
– Ale gdzie?
Spencer przytknęła palec do ust i zamyśliła się. Phineas wspominał o godnych zaufania dilerach
w północnej części Filadelfii i na wszelki wypadek dał jej wizytówkę jednego z nich. Wyciągnęła ją
i zaczęła wybierać numer. Kelsey patrzyła na nią ze zdumieniem.
– Co ty wyprawiasz?
– Bez tabletek niczego się nie nauczymy – odparła Spencer.
Kelsey odchyliła się lekko w tył.
– Może poradzimy sobie bez nich, Spence.
Wtedy diler odebrał. Spencer wyprostowała plecy i wypowiedziała hasło, które zdradził jej
Phineas. Diler podał jej swój adres i umówili się na spotkanie.
– Do zobaczenia – rzuciła na pożegnanie i rozłączyła się. – Chodźmy.
Kelsey nie ruszała się z łóżka, na którym siedziała bez butów.
– Ja zostaję.
– Sama tam nie pojadę. – Spencer wyciągnęła z kieszeni kluczyki do samochodu. – Zajmie nam to
góra pół godziny.
Ale Kelsey pokręciła głową.
– Poradzę sobie bez tabletek.
Spencer jęknęła zniecierpliwiona, podeszła do Kelsey i ściągnęła ją z łóżka.
– Za kilka godzin inaczej zaśpiewasz. Wkładaj klapki. Idziemy.
Wreszcie Kelsey się poddała. Jechały przez ciemne ulice zakazanej dzielnicy, mijając domy
z zamkniętymi okiennicami i ścianami pokrytymi graffiti. Na schodach siedziały nastolatki, mierząc
wzrokiem wszystkich i wszystko wokół. Na rogu ulicy wywiązała się bójka. Kelsey miała przerażoną
minę. Spencer po raz pierwszy przyszło do głowy, że może powinna była posłuchać przyjaciółki.
Niedługo potem siedziały w samochodzie, wioząc już fiolki pełne pigułek z powrotem na kampus.
Spencer podała Kelsey Łatwą Piątkę, którą popiły dietetycznym sprite’em. Gdy opuściły niebezpieczną
dzielnicę, Kelsey westchnęła z ulgą.
– Ostatni raz się tam wybrałyśmy.
– Zgadzam się – odparła Spencer.
Przejeżdżały przez bramę kampusu, kiedy w tylnym lusterku zobaczyły jarzące się światła i usłyszały
zawodzenie syreny. Gdy się odwróciły, zobaczyły jadący w ich stronę policyjny wóz patrolujący teren
uniwersytetu.
– Cholera – syknęła Spencer, wyrzucając przez okno fiolkę z tabletkami.
Wóz policyjny zatrzymał się, dając Spencer znak, że i ona powinna zrobić to samo. Kelsey patrzyła
na Spencer szeroko otwartymi oczami.
– I co teraz zrobimy?
Spencer wpatrywała się w przerażoną twarz Kelsey. Nagle spłynął na nią błogi spokój. Bywała już
w większych tarapatach z powodu Ali, wszystkich SMS-ów od A. i przygód, które mogły się tragicznie
skończyć. Dzięki temu teraz potrafiła zachować zimną krew.
– Posłuchaj mnie – powiedziała z mocą do Kelsey. – Nie zrobiłyśmy nic złego.
– A jeśli śledzą nas od domu dilera? A jeśli ktoś nas wrobił? A jeśli znajdą pigułki?
– My...
W okno zastukał policjant. Spencer opuściła szybę i z miną niewiniątka spojrzała na jego surową
twarz. Policjant świdrował je oczami.
– Czy mogą panie wysiąść z samochodu?
Kelsey i Spencer popatrzyły po sobie. Żadna się nie odezwała. Policjant westchnął głośno.
– Proszę. Wysiąść. Z samochodu.
Nagle Spencer wróciła ze świata wspomnień do rzeczywistości, bo usłyszała głos Amelii:
– Kelsey ma rację, zróbmy sobie przerwę.
Wszystkie dziewczyny podniosły się ze swoich miejsc.
Spencer w panice wycofała się na korytarz i weszła do garderoby, gdzie przechowywano zimowe
płaszcze, stary kojec dla psów i trzy odkurzacze, każdy do innego rodzaju kurzu lub psiej sierści.
Poczekała, aż wszystkie koleżanki Amelii przejdą do kuchni, modląc się, by żadna nie otworzyła drzwi
i jej nie znalazła. Przez szparę w drzwiach widziała torby i płaszcze gości leżące na drewnianej ławce
w holu. Wśród trenczy Burberry, puchowych kurtek od J. Crew i plecaków od Kate Spade leżała lśniąca,
złota torba, identyczna jak ta, którą Spencer miała na ramieniu.
– Jesteśmy jak bliźniaczki! – zawołała kilka dni temu Kelsey na widok torby Spencer.
Może właśnie nadarzyła się okazja, żeby sprawdzić, ile wie Kelsey. Spencer poczekała do końca
przerwy, a potem szybko podeszła do frontowych drzwi i wzięła swoją torbę od Diora. Wróciła do
ławki, na której leżały płaszcze, położyła swoją torbę na miejscu torby Kelsey, którą zabrała z sobą.
Pachniała inaczej, jak owocowa świeca. Żeby ją przetrząsnąć wystarczyło kilka minut. Kelsey nigdy się
nie zorientuje.
Wbiegła po schodach, przeskakując po dwa stopnie na raz. Zatrzasnęła za sobą drzwi i wysypała
zawartość torby Kelsey na łóżko. Znalazła w niej ten sam portfel z wężowej skóry, który Kelsey miała już
w czasie szkoły letniej, i pęsetę Tweezerman, bez której nie ruszała się z domu. Z torby wypadł też
zestaw zapasowych strun do skrzypiec, ulotka reklamująca koncert grupy o nazwie Pokojówki
z nabazgranym numerem telefonu jakiegoś Roba, tubka błyszczyku i różnokolorowe długopisy.
Spencer oparła się o poręcz łóżka. Nie znalazła nic podejrzanego. Może faktycznie wpadała
w paranoję.
Nagle zauważyła jeszcze iPhone’a Kelsey w jednej z bocznych kieszeni. Wyciągnęła go i otworzyła
plik z wysłanymi wiadomościami, szukając tych SMS-ów, które dostała od A. Nie znalazła ich, ale
przecież to o niczym nie świadczyło. Kelsey równie dobrze mogła mieć inny telefon, tak jak niegdyś
Mona. Na głównej stronie Spencer dostrzegła folder zatytułowany „Zdjęcia”. Znalazła w nim mnóstwo
mniejszych folderów z fotografiami ze studniówki, z ceremonii rozdania świadectw, z imprez z udziałem
dziewczyn ze St. Agnes, których Spencer z pewnością nie widziała w czasie prób orkiestry. Nagle
zauważyła folder, którego nazwa przyprawiła ją o zawroty głowy.
„Jamajka. Ferie wiosenne”.
Na dole zespół znowu zaczął hałaśliwie fałszować. Spencer gapiła się na ikonkę folderu. To zbieg
okoliczności, prawda? Wiele osób jeździło wiosną na Jamajkę. Sama czytała artykuł w „Us Weekly”,
którego autor twierdził, że to największa imprezownia dla licealistów i studentów.
Drżącym palcem nacisnęła przycisk otwierający folder. Na pierwszym zdjęciu natychmiast
rozpoznała klif, z którego wskoczyła do morza razem z Arią, Emily i Hanną pierwszego dnia wycieczki.
Następne pokazywało restaurację na tarasie, w której co wieczór jadały kolację. Na kolejnym Kelsey
pozowała z Jakiem, barmanem z dredami, który robił poncz z rumu o piorunującym działaniu.
Jej żołądek się zacisnął. Zdjęcia przedstawiały kurort Klify.
Bardzo szybko przejrzała następne zdjęcia, rozpoznając wielki basen, wyłożony mozaiką korytarz
prowadzący do spa, malutkie koziołki o nakrapianej sierści, które biegały wokół budynku o wysokich,
pokrytych ozdobnymi ornamentami ścianach. Na jednej z fotografii przedstawiającej wypełnioną po
brzegi restaurację odszukała znajomą twarz. Nie mogło być żadnych wątpliwości, że opalony chłopak
w podkoszulku do gry w lacrosse to Noel Kahn. Dokładnie tak był ubrany w dzień ich przyjazdu. Obok
niego stał Mike Montgomery z butelką piwa w ręku. Gdyby kilka z osób widocznych na zdjęciu
przesunęło się nieco, Kelsey uwieczniłaby również twarze Spencer, Arii, Emily i Hanny.
Otworzyła kolejne zdjęcie i z trudem powstrzymała się od krzyku. Z ekranu patrzyła na nią Tabitha,
cała i zdrowa, ubrana w tę samą żółtą sukienkę na ramiączkach, którą miała na sobie wtedy, gdy ją zabiły.
Telefon wysunął się jej z rąk. Poczuła na piersi ogromny ciężar, który uniemożliwiał jej oddychanie.
Teraz dopiero zobaczyła wszystko jak na dłoni. Kelsey była w Klifach dokładnie wtedy, kiedy Spencer
i jej przyjaciółki. Może nawet poznała Tabithę. Prawdopodobnie widziała, co Spencer i pozostałe
dziewczyny zrobiły swojej ofierze. A kiedy spotkała Spencer w czasie szkoły letniej, bez trudu
powiązała wszystkie fakty. Gdy Spencer zrzuciła na nią winę za swoje postępki, Kelsey postanowiła się
zemścić... i przywróciła do życia A.
Spencer trzymała w dłoniach niezbity dowód na to, że Kelsey to A. I że Kelsey nie spocznie, póki
raz na zawsze nie zniszczy życia Spencer.
22
TRUDNE DECYZJE NAJŁATWIEJ PODJĄĆ Z
NOŻEM NA GARDLE
Tego samego wieczoru Aria siedziała na kanapie w salonie w domu Byrona i słuchała, jak deszcz
dudni o parapet. Powinna zająć się gromadzeniem materiałów do projektu na zajęcia z historii sztuki.
Klaudia odwołała ich spotkanie w Kuźni Słów. Umówiły się w kawiarni w piątek. Aria nie mogła się
zmobilizować. Zamiast pracować, przeglądała ofertę internetowego biura nieruchomości o nazwie Lofty
Brooklynu, które dysponowało wspaniałymi mieszkaniami w takich dzielnicach, jak Brooklyn Heights,
Cobble Hill, Williamsburg czy Red Hook. Im więcej dowiadywała się o Brooklynie, tym bardziej
utwierdzała się w przekonaniu, że to właśnie tam powinni przenieść się z Ezrą. Właściwie każdy liczący
się pisarz mieszkał w tej części miasta. Ezra znalazłby wydawcę swojej książki w pierwszej lepszej
kawiarni.
Do pokoju wszedł Mike w podejrzanie czystym podkoszulku i ciemnych dżinsach.
– Wybierasz się dokądś? – zapytała Aria, podnosząc głowę znad komputera.
– Wychodzę – rzucił wymijająco Mike, częstując się bezcukrową organiczną landrynką, których całą
misę ustawiła Meredith na stoliku. Wierzyła święcie, że spożywanie cukru skraca życie.
– Na randkę? – dopytywała się Aria. Zauważyła, że Mike włożył swoje najlepsze vansy, które
wyróżniały się tym, że nie pokrywała ich gruba warstwa brudu.
Mike pieczołowicie odwijał cukierek z folii.
– Wielkie rzeczy. Umówiłem się z Colleen.
– Połączyło was zamiłowanie do aktorstwa?
Mike się skrzywił.
– To nie tak. Poza tym ona to co innego niż... – Zamilkł ze wzrokiem wbitym w mały pryzmat
w kształcie kropli, zawieszony przez Meredith na szybie okiennej.
Aria wyprostowała plecy.
– Co innego niż... Hanna?
– Nie – odparł szybko Mike. – Chciałem powiedzieć, że ona to co innego niż ta laska z baru
Hooters, która co chwila zaczepia mnie na Skypie. – Potem usiadł ciężko na zabytkowym fotelu Stickleya,
który Byron znalazł ponoć na ulicy, kiedy jeszcze studiował. – No dobra, może i zgadłaś, co chciałem
powiedzieć.
– Jeśli tak bardzo tęsknisz za Hanną, to powinieneś jej o tym powiedzieć.
Mike zrobił przerażoną minę.
– Facet nie robi czegoś takiego. Wyszedłbym na babę.
Aria prychnęła. Tylko facet mógł wpaść na tak idiotyczny pomysł. Przysunęła się w jego stronę.
– Słuchaj, nie za bardzo mogę o tym mówić, ale wróciłam do kogoś, z kim spotykałam się w zeszłym
roku. Bardzo, ale to bardzo za nim tęskniłam, lecz wydawało mi się, że on o mnie zapomniał. Tymczasem
wrócił i powiedział, że też za mną tęsknił. To było romantyczne, a nie tandetne czy ckliwe.
Mike głośno chrupał landrynkę. Nie wyglądał na przekonanego.
– Na dobre zerwałaś z Noelem?
Aria spuściła wzrok. Wciąż jeszcze z trudem przychodziła jej rozmowa o ich rozstaniu.
– Tak.
– Więc wróciłaś do Seana Ackarda?
Aria zmarszczyła nos, zdumiona, że Mike mógł wpaść na taki pomysł. Właściwie już zapomniała, że
w zeszłym roku chodziła z Seanem. A nawet mieszkała przez chwilę w jego domu.
– To z kim spędziłaś wieczór? – Mike zmarszczył brwi.
Aria spojrzała na stronę internetową Lofty Brooklynu i zamknęła laptopa, zanim Mike zdążył
popatrzeć na ekran. Powinna mu powiedzieć o Ezrze, ale czuła się... skrępowana. W zeszłym roku Mike
dowiedział się o jej romansie z Ezrą i nazwał ją świruską zakochaną w Szekspirze. Może teraz też
uznałby ją za wariatkę.
Ktoś zadzwonił do drzwi. Aria spojrzała na Mike’a.
– To Colleen?
Mike pokręcił głową.
– Spotykamy się w centrum handlowym. Spróbuję ją namówić, żebyśmy poszli do butiku Agent
Provocateur. Podobno dziś odbywa się tam pokaz bielizny. Co dla mnie oznacza tylko jedno: dużo dużych
piersi.
Aria odłożyła książki, przewracając oczami, i podeszła do drzwi frontowych, odsuwając na bok
porozrzucane w holu zabawki Loli, jej huśtawkę i fotelik bujany. Kiedy otworzyła drzwi, zobaczyła
Spencer, Hannę i Emily przemoknięte do suchej nitki i stłoczone pod niewielkim zadaszeniem ganku. Aria
zaniemówiła na ich widok.
– Możemy wejść? – zapytała Spencer.
– Oczywiście.
Podmuch wiatru otworzył szerzej drzwi. Dziewczyny weszły do środka i zdjęły mokre kurtki.
Stojący w korytarzu Mike na widok Hanny odwrócił się i poszedł do saloniku w suterenie.
– Musimy pogadać – oznajmiła Spencer, wieszając kurtkę. – Możemy pójść do twojego pokoju?
– No dobra.
Aria odwróciła się i zaprowadziła przyjaciółki na górę, a potem zamknęła drzwi. Wyraźnie czuły
się nieswojo. Po tym, jak Prawdziwa Ali próbowała je zabić, ich przyjaźń odżyła, a one często spotykały
się w tym pokoju. Ale ostatnim razem były tu tuż po wycieczce na Jamajkę. Nawet Emily, do której Aria
dzwoniła prawie codziennie, nie potrafiła znaleźć sobie miejsca, jakby wolała być gdzie indziej.
Spencer usiadła na podłodze, odsunęła na bok Świnulę, pluszową świnkę Arii, i wyciągnęła z torby
iPada.
– Muszę wam coś pokazać.
Na ekranie pojawiła się seria zdjęć. Kiedy Spencer otworzyła pierwsze, Aria natychmiast
rozpoznała budynek z różowymi ornamentami, w którym mieszkały na Jamajce. Potem zobaczyła stoły
z blatami wyłożonymi mozaiką, przy których co rano jadły śniadanie. Gdy Spencer ponownie dotknęła
ekranu, pojawiła się na nim twarz Noela w otoczeniu kilku pijanych nastolatków. Następne zdjęcie
pokazywało Tabithę w żółtej sukience na ramiączkach. Blondynka uśmiechała się prosto do kamery. Na
jej nadgarstku widać było wypłowiałą bransoletkę ze sznurka, bardzo podobną do tych, które Ali zrobiła
dla Arii i pozostałych przyjaciółek, kiedy oślepiły Jennę.
Żołądek podszedł Arii do gardła.
– Kto zrobił te zdjęcia?
– Znalazłam je w telefonie Kelsey. – Spencer miała twarz białą jak kreda. – Wzięłam jej torbę,
kiedy przyszła do mnie do domu. Przegrałam to wszystko z jej telefonu na mój komputer.
Emily zrobiła oburzoną minę.
– Ukradłaś jej te zdjęcia?
– Musiałam – usprawiedliwiała się Spencer. – Nie widzisz, o czym one świadczą? Była na Jamajce
wtedy co my. A. to na pewno ona. Wie, co zrobiłyśmy na Jamajce, i teraz chce nas dopaść.
Emily chrząknęła.
– Nie wierzę, że Kelsey to A. Kilka dni temu przyznałam się jej, że cię znam, a ona się nie wkurzyła.
Tylko wzruszyła ramionami. Moim zdaniem ona nic nie wie.
Spencer przeszyła Emily wzrokiem.
– Spotkałaś się z nią?
Przerażona Emily zrobiła krok w tył.
– Ja...
Aria odwróciła się do Emily.
– Jak to? To ty znasz Kelsey?
– To długa historia – szepnęła Emily. – Poznałyśmy się na imprezie, zanim jeszcze się
dowiedziałam, co Spencer jej zrobiła. To naprawdę miła dziewczyna. Uważam, że Spencer się myli.
– Em, nie wolno ci się z nią już więcej kontaktować! – krzyknęła Spencer. – Ona wie, co się stało na
Jamajce! Ma w telefonie zdjęcie Tabithy!
– W takim razie dlaczego nie zaczęła cię szantażować już wtedy, gdy poznałyście się w czasie
szkoły letniej? – Emily przygryzła paznokieć kciuka. – Gdyby wiedziała, że popełniłaś przestępstwo, to
pewnie by o tym wspomniała.
– W lecie nie miała powodu, żeby mnie szantażować – wyjaśniła Spencer. – Wtedy jeszcze nie
zrobiłam nic, co by ją do tego skłoniło. Może nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, co zobaczyła na
Jamajce. Ale później, kiedy wycięłam jej ten numer, poskładała do kupy wszystkie elementy układanki.
W poprawczaku miała mnóstwo czasu, żeby zebrać dostatecznie dużo informacji o nas... i o Tabicie!
– To trochę naciągana teoria. – Emily przyciągnęła kolana do brody. – To, że była na Jamajce, nie
oznacza jeszcze, że jest winna albo że cokolwiek widziała. Noel i Mike byli z nami, a jakoś ich nie
podejrzewamy o to, że coś wiedzą.
– Noel i Mike nie mają powodu, żeby nas nienawidzić – powiedziała Spencer. – W przeciwieństwie
do Kelsey.
Wszystkie spojrzały po sobie nerwowo. Na zewnątrz zawył wiatr, a w całym domu rozległy się
nieludzkie skrzypienia i jęki. Aria wpatrywała się w zdjęcie Tabithy, która mrugała jednym okiem, jakby
zaraz miała powiedzieć: „Mam was!”. Aria zamknęła oczy, przypominając sobie przerażoną twarz
Tabithy, gdy zepchnęła ją z dachu. Poczuła na swoich barkach ogromny ciężar winy.
– Jak myślisz, Spencer, co powinnyśmy zrobić? – wyszeptała Hanna. – Jeśli Kelsey to A.
i domyśliła się, co zrobiłyśmy Tabicie, to czemu nie poszła z tym na policję? Co ją powstrzymuje?
Spencer wzruszyła ramionami.
– Może nie chce mieszać w to glin. Może chce to załatwić po swojemu.
Aria struchlała. Mona Vanderwaal też próbowała wziąć sprawy w swoje ręce. Prawdziwa Ali też.
Za każdym razem cała ich czwórka otarła się o śmierć.
– Aria!? – zawołała Meredith z dołu. – Kolacja gotowa!
Aria popatrzyła na swoje dawne przyjaciółki i poczuła się niezręcznie.
– Chcecie zostać?
Hanna wstała.
– Ja muszę lecieć.
– Ja mam zadanie do odrobienia – powiedziała Spencer.
Emily wymamrotała równie mało wiarygodną wymówkę. Cała trójka powlokła się na dół po
schodach, włożyła kurtki i zniknęła w deszczu i ciemności. Aria zamknęła drzwi i oparła się o nie,
czując, jak ogarnia ją pustka i przerażenie. Nic nie wskórały. Podejrzewały, kto mógł tym razem udawać
A., jednak co mogły zrobić? Czekać z założonymi rękami, aż Kelsey na nie doniesie? Pakować walizki na
czas pobytu w więzieniu?
Nasłuchiwała odgłosu silników uruchamianych w samochodach przyjaciółek i nagle poczuła
ogromną nienawiść do Rosewood, tak wielką, że odruchowo podkurczyła palce stóp. Od kiedy tu
mieszkała, przydarzyła się jej tylko jedna dobra rzecz – Ezra. Musiała skrywać tak wiele sekretów, tak
wiele chwil chciałaby na zawsze wymazać z pamięci, tyle złego wydarzyło się w Rosewood. I na
Jamajce. Na Islandii zresztą też, ale te myśli szybko od siebie odsunęła.
Poszła do saloniku w suterenie. Mike już wyszedł, pewnie wtedy gdy ona i jej przyjaciółki
rozmawiały na górze. Otworzyła laptopa i napisała e-maila do Ezry.
A co byś powiedział, gdybym TERAZ przeprowadziła się z tobą do NYC? Maturę mogę zdać
tam. Nie chcę czekać. Chcę zacząć nasze wspólne życie.
Kliknęła ikonę „WYŚLIJ” i zamknęła laptop. Okoliczności jej sprzyjały. Nie tylko zakochała się
znowu w Ezrze, ale mogła też dzięki niemu wydostać się z Rosewood. Musiała stąd uciec, i to jak
najszybciej.
23
EMILY, TY MIĘCZAKU
Następnego popołudnia Emily zaparkowała samochód na parkingu przy szlaku Stockbridge
i natychmiast dostrzegła toyotę Kelsey stojącą na jednym z miejsc z przodu. Deszcz ustał i znowu wyszło
słońce, w którego promieniach liście drzew zieleniły się soczyście.
Nim wysiadła z auta, odwróciła się i mrużąc oczy, spojrzała na samochody śmigające po krętej
drodze. Szczególnie uważnie przyjrzała się przejeżdżającemu obok mercedesowi coupé. Czy to auto
Spencer? A może jej samochód ma bardziej srebrny odcień? Emily przygryzła paznokieć. Co by
powiedziała Spencer, gdyby się dowiedziała, że Emily znowu spotyka się z Kelsey? Kiedy Kelsey
przysłała jej rano e-maila, proponując spacer po lekcjach, Emily zawahała się, przypominając sobie
spotkanie z przyjaciółkami zeszłej nocy. Spencer nie miała prawa wybierać jej znajomych. Owszem,
zaniepokoiło ją zdjęcie Tabithy w telefonie Kelsey, ale to, że była na Jamajce w tym samym czasie co
Emily i jej przyjaciółki, nie oznaczało jeszcze, że Kelsey to A. Poza tym spotkanie z Kelsey stanowiło
doskonałą okazję, żeby wydobyć od niej informacje, które raz na zawsze dowiodłyby, że Spencer się
myli.
Zamknęła drzwi samochodu i przeszła przez parking w kierunku toyoty. Kelsey właśnie piła wodę.
Miała na sobie bojówki khaki, buty do górskich wędrówek i czarną kurtkę z kapturem North Face, prawie
taką samą jak ta, którą włożyła dziś Emily. W jej ruchach dało się wyczuć jakąś nerwowość, jak gdyby
z każdym krokiem robiła mały podskok, a jej ciało rozpierała energia. Jakby dopiero co wypiła za dużo
mocnej kawy.
– To jedno z moich ulubionych miejsc – powiedziała Kelsey, a w jej głosie słychać było nerwowe
rozwibrowanie. – Kiedyś bardzo często przyjeżdżałam tu na biwak.
– To fantastyczna trasa. – Emily, idąc za Kelsey, minęła tablicę z godzinami otwarcia szlaku
i szeregiem porad, jak unikać kleszczy roznoszących boreliozę.
– Mama nie pozwalała mi tu przyjeżdżać, gdy byłam młodsza. Twierdziła, że kręcą się tu porywacze
dzieci.
– A ty jej wierzyłaś? – droczyła się Kelsey.
– Może – przyznała Emily.
– A ja cię wzięłam za łobuza. – Kelsey lekko uszczypnęła Emily w ramię. – Nie martw się. Obronię
cię przed tymi wstrętnymi porywaczami.
Zaczęły się wspinać wąską ścieżką. Minęła ich idąca z przeciwka starsza para z golden retrieverem.
Za zakrętem zniknęło trzech biegaczy. Emily bardzo ostrożnie stawiała kroki, uważając, by się nie
potknąć o którąś z połamanych gałęzi leżących na ścieżce. Nagle wiatr wiejący z góry przyniósł
kokosowy zapach balsamu do ciała. Emily natychmiast stanęły przed oczami zdjęcia z Jamajki, które
Spencer ukradła Kelsey. Zebrała się na odwagę.
– Lubię biwakowanie, ale idealne wakacje oznaczają dla mnie wyjazd nad morze.
– Ja też uwielbiam plażę! – zawołała radośnie Kelsey.
– Byłaś kiedyś na Karaibach? – zapytała Emily. Serce waliło jej jak młotem, kiedy czekała na
odpowiedź.
Kelsey ominęła duży kamień.
– Kilka razy. W zeszłym roku byłam na Jamajce.
– Ja też. – Emily miała nadzieję, że przekonująco udaje zdziwienie. – W czasie ferii wiosennych?
– Mhm. – Kelsey uśmiechnęła się do Emily, wyraźnie zaintrygowana. – Ty też?
Emily pokiwała głową.
– Za chwilę się okaże, że mieszkałyśmy w tym samym kurorcie – zażartowała. A przynajmniej miała
nadzieję, że Kelsey odebrała to jako żart. – Mój ośrodek nazywał się Klify i leżał nad skalistym
wybrzeżem, z którego można było skakać wprost do oceanu. Była tam świetna restauracja.
Kelsey zatrzymała się i zamrugała z niedowierzaniem.
– Żartujesz, prawda?
Emily pokręciła głową. Zaschło jej w ustach. Wpatrywała się w twarz przyjaciółki, próbując
dostrzec w niej wyraz zakłopotania albo oznaki fałszu. Ale Kelsey wyglądała na autentycznie zbitą
z tropu. „Jeśli na tym drzewie zobaczę wiewiórkę, Kelsey jest niewinna”, pomyślała Emily, wpatrując
się w rosnący nieopodal majestatyczny dąb. Jak na zawołanie po jednej z gałęzi przebiegła wiewiórka.
– W jakich dniach w twojej szkole ogłaszają przerwę wiosenną?
Emily odpowiedziała na to pytanie, a Kelsey wykrzyknęła, że to również termin ferii w St. Agnes.
– Jak to możliwe, że się tam nie spotkałyśmy – powiedziała Kelsey po chwili. – Tylko pomyśl.
O wiele wcześniej zostałybyśmy przyjaciółkami. – Dotknęła ramienia Emily. – A może nawet więcej niż
przyjaciółkami.
Emily czuła każdy nerw w swoim ramieniu. Kiedy nabrała do płuc powietrza, poczuła w nim zapach
wilgotnej, żyznej ziemi, jakby wokół rozkwitały wszystkie drzewa i rośliny. Spojrzała swojej
przyjaciółce prosto w zielone oczy. Albo Kelsey potrafiła kłamać jak z nut, albo rzeczywiście nic nie
wiedziała. Może nawet spotkała w Klifach Tabithę, ale z pewnością nie wiedziała, co jej się
przydarzyło. A już na pewno nie miała pojęcia, co zrobiła jej Emily i jej przyjaciółki.
Dotarły do rozstajnych dróg. Emily rozpoznała to miejsce.
– Możemy na chwilę zboczyć z trasy? Chciałabym coś sprawdzić.
Kelsey pokiwała głową, a Emily poszła drogą w dół. Po chwili stanęła pod małą kamienną studnią
na stromym, błotnistym zboczu. Na cementowej cembrowinie widniały dwa odciski dłoni – jeden
podpisany „Emily”, a drugi „Ali”.
Kelsey schyliła się i dotknęła odcisku dłoni.
– To twoja ręka?
– Mhm. – Na widok szczupłej dłoni Ali, uwiecznionej w cemencie, Emily się zamyśliła. – Kiedyś
przyszłyśmy tu razem. Dopiero co wylali cement, więc postanowiłyśmy zostawić tu nasz ślad.
Pamiętała ich wyprawę, jakby wydarzyła się wczoraj. Była wiosna. Dopiero kilka miesięcy później
Emily na swoje nieszczęście pocałowała Ali w domku na drzewie. W czasie ich wędrówki Ali
wymieniała po kolei nazwiska chłopaków z ich klasy, pytając Emily, który z nich jej się podoba.
– Em, trzeba ci znaleźć chłopaka – oznajmiła Ali. – A może czekasz na tego jedynego?
Teraz Kelsey ze smutkiem pokręciła głową.
– Nawet sobie nie wyobrażam, co to znaczy stracić bliską przyjaciółkę.
Głównym szlakiem przeszło kilkoro dzieci, śmiejąc się głośno.
– Tęsknię za nią, choć sama już nie wiem, za czym powinnam tęsknić – szepnęła Emily.
– Co masz na myśli?
– Weźmy na przykład ten klub kręglarski, gdzie byłyśmy kilka dni temu. Kiedy poznałam Ali,
zaprowadziła mnie tam z kilkoma naszymi przyjaciółkami. Cały czas powtarzała: „Chcę z wami spędzić
trochę czasu, żebyśmy mogły naprawdę dobrze się poznać”. Wtedy wydawało mi się to takie fajne,
a teraz myślę, że Courtney musiała się tak zachowywać, bo wchodziła w skórę swojej siostry Ali
i udawała ją. Może wspólne wypady do klubu nie miały nic wspólnego z potrzebą zawierania nowych
przyjaźni. Może Courtney potrzebowała czasu, żeby zorientować się w sytuacji, a jednocześnie unikała
spotkań z powszechnie lubianymi uczniami naszej szkoły, których jej siostra tak dobrze kiedyś znała.
– Pewnie trudno ci się z tym pogodzić – powiedziała Kelsey, otwierając szeroko oczy.
– Tak. – Emily wpatrywała się w drzewa szumiące nad ich głowami. – Chciałabym odzyskać moje
stare wspomnienia o Ali, z czasów gdy uważałam ją za najlepszą przyjaciółkę na świecie. Teraz muszę
zweryfikować wszystko, co o niej wiedziałam. Wszystko, co uważałam za świętą prawdę, okazało się
kłamstwem.
– Masz pewnie mętlik w głowie.
– Tak. Szczególnie, że...
Emily urwała, przypominając sobie, jak często przez cały zeszły rok śniła o Prawdziwej Ali. Tyle
razy wydawało się jej, że widzi w tłumie znajomo wyglądającą blondynkę. Tak często czuła w powietrzu
przyprawiający ją o ciarki zapach mydła waniliowego. Nadal święcie wierzyła, że Ali żyje i obserwuje
każdy jej ruch.
– Próbuję zachować w pamięci tylko dobre wspomnienia o Ali i wymazać to, co złe. Tak jest mi
łatwiej. Dlatego w mojej głowie Ali to nadal tryskająca energią, urzekająca dziewczyna, która potrafiła
każdego owinąć sobie wokół małego palca.
– To pewnie jeden z wielu sposobów radzenia sobie w takiej sytuacji.
Emily przekrzywiła głowę i uśmiechnęła się do Kelsey.
– Trochę mi ją przypominasz.
– Naprawdę? – Kelsey przycisnęła dłoń do piersi, jakby zrobiło się jej niedobrze.
Emily dotknęła jej ramienia.
– Tylko jej dobre strony. Była nieustraszona. I... po prostu wspaniała.
Kelsey zagryzła dolną wargę. Przysunęła się tak blisko, że Emily czuła zapach sprayu na komary na
jej skórze.
– No cóż, ja uważam, że ty jesteś wspaniała.
Emily wydawało się, że po jej ramionach przebiegają impulsy elektryczne. Nachyliła się, choć się
spodziewała, że Kelsey zaraz się od niej odsunie. Tymczasem ona ani drgnęła. Emily miała przed sobą
jej twarz. Emily mogła przyjrzeć się jej długim, jasnym rzęsom. Zauważyła piegi na płatkach jej uszu
i małą złotą plamkę na jej zielonych źrenicach. Ich usta się zetknęły. Serce Emily waliło jak młotem.
Po chwili Kelsey odsunęła się z nieśmiałym uśmiechem.
– Och.
Zbliżyły się do siebie, jakby znowu miały się pocałować, ale z oddali nadchodziła już do studni
grupa chłopców. Kelsey się odwróciła. Chłopcy przywitali Kelsey i Emily gromkim okrzykiem. Kelsey
spojrzała na nich. Drżały jej ręce, a na twarzy pojawił się wyraz zdenerwowania. Zupełnie nie
przypominała siebie sprzed kilku chwil.
– Możesz tu chwilę poczekać? – szepnęła po chwili Kelsey na ucho Emily. – Muszę się wysikać.
– Jasne – odparła Emily.
Kelsey zniknęła w gęstwinie, a Emily pozostała na miejscu. Udawała, że sprawdza coś w telefonie,
byle tylko nie wdawać się w rozmowy z chłopcami. Kiedy wszyscy napili się wody, przeszli przez
zarośla i wrócili na szlak.
Przez chwilę słychać było ich kroki na ścieżce prowadzącej w dół wzgórza. Gdzieś wysoko
odezwał się jastrząb. Potem zapadła głucha cisza. Emily wydawało się, że krąg drzew wokół niej się
zmniejsza. Poczuła nadchodzący atak klaustrofobii. Kiedy słońce zaszło za chmurę, zrobiło się zupełnie
ciemno. Emily wpatrywała się w drzewa, zastanawiając się, dlaczego Kelsey tak długo nie wraca.
Nagle Emily usłyszała szelest, jakby ktoś biegł przez leśną gęstwinę. Ułamek sekundy później
poczuła między łopatkami czyjeś silne ręce. Ktoś ją popchnął.
– Hej! – krzyknęła, osuwając się w dół.
Straciła równowagę, a jej stopy zatonęły w miękkim błocie. Nim się zorientowała, co jest grane,
spadała po stromym, błotnistym zboczu. Bezradnie szukała rękami czegoś, czego mogłaby się chwycić.
Na jej drodze pojawiały się co chwila małe krzewy i wystające korzenie, a ona wpadała na nie, boleśnie
raniąc skórę. Upadła na bok, uderzając łokciem w ziemię. Poczuła ostry ból i krzyknęła. Wreszcie wbiła
palce w miękką ziemię i zaczęła zwalniać. U stóp wzgórza zatrzymały ją kolczaste krzewy i martwe
korzenie drzew. Błoto oblepiało jej spodnie, dłonie i ramiona. W ustach poczuła smak krwi, a po
policzku płynęła jakaś lepka maź.
Z bijącym sercem odwróciła się i spojrzała w górę. Na wzgórzu obok studni ktoś stał w półcieniu.
Emily wstrzymała oddech. Zobaczyła szczupłą osobę o blond włosach. Echo niosło wśród drzew
przeraźliwy chichot, który przyprawiał Emily o dreszcze. Ali?
– Emily!
W mgnieniu oka blondynka zniknęła. Po chwili na jej miejscu stała Kelsey, zakrywając dłonią usta.
– O Boże! – zawołała.
Zaczęła zbiegać ze wzgórza, chwytając się gałęzi, żeby nie stracić równowagi. Ślizgała się
w błocie. Tymczasem Emily podniosła się i zdążyła sprawdzić, że niczego sobie nie złamała. Ale i tak
nie mogła się opanować po tym, co się stało... i po tym niespodziewanym spotkaniu.
Kelsey przypatrywała się Emily, stojąc na wyciągnięcie ręki. Opuszczone kąciki ust nadawały jej
twarzy wyraz przerażenia, a na jej czole pojawiły się krople potu. Wciąż wydawała się roztrzęsiona i nie
mogła opanować drżenia rąk.
– Wszystko w porządku? Co się stało?
Emily dyszała ciężko. Najmniejszy nawet ruch powodował, że każde zadrapanie paliło ją jak żywy
ogień.
– Ktoś... mnie zepchnął.
Kelsey otworzyła szeroko oczy.
– Któryś z tych chłopców?
Emily pokręciła głową. Ciągle nie mogła nabrać powietrza do płuc. W uszach nadal dźwięczał jej
upiorny chichot. Wyczuwała czyjąś obecność, jakby ktoś czaił się tuż obok, obserwując każdy jej ruch.
Instynktownie sięgnęła do kieszeni po telefon. Oczywiście znalazła w nim nową wiadomość. Drżącym
palcem otworzyła ją.
Każdego trzeba od czasu do czasu popchnąć do działania, Emily. Ty i twoje przyjaciółki
wiecie o tym najlepiej, prawda?
A.
24
ŻYCIE NAŚLADUJE SZTUKĘ
W czwartek po południu Spencer przeglądała gazetę. Jej uwagę zwrócił nagłówek głoszący: „DZIŚ
O 20.00 RAPORT SPECJALNY CNN. CZY TWOJE DZIECKO JEST BEZPIECZNE W CZASIE
WIOSENNYCH FERII? DLA TRÓJKI NASTOLATKÓW WIOSENNA ZABAWA ZAKOŃCZYŁA SIĘ
TRAGICZNIE”.
W rogu widniało zdjęcie Tabithy. Spencer natychmiast odłożyła gazetę, ale i tak nie poczuła się
lepiej. Musiała podrzeć ją na drobne kawałki i wyrzucić do kosza. Wtedy też jednak nie zaznała spokoju.
Gapiła się na strzępy papieru, zastanawiając się, czy nie powinna ich spalić.
Kątem oka dostrzegła poruszający się cień. Uniosła głowę i wyjrzała przez okno. Zauważyła, że ktoś
przemyka między drzewami. Ten ktoś miał chyba blond włosy.
– Morderczyni.
Spencer odwróciła się, chwytając się obiema rękami za głowę. W kuchni była sama. Na podłodze
drzemały Beatrice i Rufus, od czasu do czasu poruszając łapą. Gdyby wyczuły czyjąś obecność,
zaczęłyby warczeć i szczekać. Czy Spencer odchodziła od zmysłów?
Jej telefon wydał odgłos szczekania na znak, że przyszła nowa wiadomość. Spencer struchlała.
Podniosła telefon ze stolika i przeczytała SMS-a od Emily:
Naprawdę się boję. Ktoś zepchnął mnie ze wzgórza na szlaku Stockbridge i jestem pewna, że to
A.
Spencer spojrzała w stronę saloniku w suterenie, myśląc o przemykających cieniach i głosie, który
przed chwilą usłyszała. W domu nie było ani Amelii, ani tych kujonek z jej zespołu. Zapowiedziały się
dopiero na wieczór.
Kelsey tam nie było?
Po dłuższej chwili przyszła odpowiedź od Emily:
Nie.
I nie spotykasz się z nią już, prawda?
Ponownie Emily napisała tylko:
Nie.
To dobrze.
– To tutaj wrzuciła zwłoki Alison?
Czterdzieści minut później Spencer i Beau stali na podwórzu Hastingsów, przygotowując się do
kolejnej lekcji aktorstwa. Spencer nie miała wątpliwości, że po dzisiejszym spotkaniu będzie gotowa. Już
dogadała się z operatorem kamery, który w czasie sobotniego występu miał na nią zwrócić szczególną
uwagę. Napisała też nawet pierwszą wersję listu do komisji rekrutacyjnej, w którym opowiadała
o swoim udziale w przedstawieniu. Teraz potrzebowała tylko nagrania stanowiącego dowód jej
umiejętności aktorskich.
Beau przyglądał się poczerniałym drzewom o poskręcanych konarach. Nadal przypominały one
Spencer o pożarze wywołanym przez Ali rok temu. Kiedyś po lewej stronie stała tutaj stodoła, którą
potem zaadaptowano i ślicznie urządzono, by służyła jako domek gościnny. Ale i ona doszczętnie
spłonęła w pożarze.
– Tak – odparła cicho Spencer. – Rzadko tu przychodzę. To miejsce budzi we mnie najgorsze
wspomnienia.
– Nic dziwnego. Mogłyby tu mieszkać duchy.
Beau wszedł na wykładaną kamieniami ścieżkę, która niegdyś prowadziła do domku. To właśnie
tutaj pięć lat wcześniej, ostatniego wieczoru siódmej klasy, Spencer pokłóciła się z Ali o Iana Thomasa,
w którym obie się podkochiwały. Spencer popchnęła Ali, ta upadła, lecz natychmiast wstała i pobiegła
ścieżką do lasu. Przez bardzo długi czas Spencer wydawało się, że Ali poszła na spotkanie z Ianem,
z którym miała sekretny romans i który ją zamordował. Okazało się jednak, że to jej siostra bliźniaczka
zwabiła ją w swoje sidła i zabiła.
– No dobra. – Beau odwrócił się i spojrzał na Spencer. – Gotowa do wejścia w rolę?
Spencer wzruszyła ramionami.
– Zrobiłam wszystko, co w mojej mocy.
Beau się uśmiechnął.
– Wczoraj poszło ci koncertowo, ale moglibyśmy wypróbować jeszcze jedno ćwiczenie. Pamiętasz,
jak mówiłem ci o tym, że przygotowując się do roli Makbeta, wspominałem czasy, gdy znęcano się nade
mną w szkole? Ty musisz zastosować podobną metodę. Musisz stać się postacią. Wyobraź sobie, że
chcesz się pozbyć kogoś, kto stoi ci na drodze do sukcesu. Może nawet zrobiłaś to, choć wcale nie
planowałaś.
Spencer gapiła się na Beau. Dokładnie w ten sposób pozbyła się Tabithy... i Kelsey.
– Chyba mogę spróbować – szepnęła.
– Idź tam – poinstruował ją Beau. – Powiedz tę kwestię, którą wypowiada lady Makbet, kiedy
nękają ją wyrzuty sumienia.
– „Przeklęta plamo, precz!”
– Dobrze, a teraz powtórz to z zamkniętymi oczami.
– „Przeklęta plamo, precz!” – powiedziała jeszcze raz Spencer, zamykając oczy. – „Przeklęta plamo,
precz!” – Wyobraziła sobie lady Makbet, która w nocy wstaje z łoża i próbuje zmyć z rąk krew, ale nigdy
nie udaje się jej uwolnić od poczucia winy i wstydu. – „Przeklęta plamo, precz!” – Poczuła na barkach
ciężar odpowiedzialności za śmierć Tabithy. Otworzyła oczy i wpatrywała się we własne dłonie,
wyobrażając sobie, że pokrywa je krew. Krew Tabithy, która przed chwilą spadła z tarasu na dachu
kurortu.
Zmusiła się do tego, by jeszcze raz przypomnieć sobie wydarzenia tamtej koszmarnej nocy na
Jamajce. Tabitha zaatakowała Hannę, a potem do akcji wkroczyła Aria, która zepchnęła Tabithę z dachu.
Wszystkie pobiegły szukać ciała Tabithy na brzegu, ale go nie znalazły. Codziennie z duszą na ramieniu
szły na plażę, bojąc się, że w każdej chwili fale mogą wyrzucić na brzeg ciało ich ofiary. A kilka tygodni
temu obejrzały w wiadomościach relację z wyłowienia zwłok Tabithy z morza.
Kiedy jednak wypowiedziała tę kwestię jeszcze kilka razy, przywołała zupełnie inne wspomnienia.
Zobaczyła samą siebie w małym, dusznym komisariacie na kampusie Uniwersytetu Pensylwanii. Pół
godziny wcześniej poleciła Hannie zrealizować swój plan. Nawet nie wiedziała, czy Hanna zrobiła to, co
obiecała. Słyszała tylko dochodzący z zewnątrz hałas i dźwięk telefonów. Wreszcie do pokoju
przesłuchań wszedł policjant i spojrzał na nią.
– Jest pani wolna – poinformował ją bezceremonialnie i otworzył drzwi na oścież.
– N-naprawdę? – wyjąkała Spencer.
Policjant oddał jej iPhone’a.
– Dam pani dobrą radę, panno Hastings. Proszę skończyć szkołę letnią i wrócić do swojego
uroczego domu na przedmieściach. Niech pani unika kłopotów i trzyma się z dala od narkotyków.
– A co z Kelsey? – zapytała Spencer, wychodząc na korytarz.
Na twarzy policjanta pojawił się złowieszczy uśmiech. Dokładnie w tej samej chwili otworzyły się
drzwi do drugiego pokoju przesłuchań. Dwóch policjantów wyprowadziło Kelsey na korytarz. Ona
próbowała im się wyrwać.
– O czym pan mówi!? – krzyczała. – Co ja takiego zrobiłam!?
– Dobrze pani wie, co pani zrobiła – warknął jeden z policjantów.
Kelsey z desperacją spojrzała na Spencer, jakby chciała zapytać: „O czym oni mówią?”. Ale na jej
twarzy malowało się coś jeszcze, o czym Spencer do tej pory nie ważyła się nawet pomyśleć.
Wściekłość. Jakby Kelsey doskonale wiedziała, co Spencer jej zrobiła.
– „Przeklęta plamo, precz!” – powtórzyła ponownie Spencer, wpatrując się w swoje dłonie, tak jak
lady Makbet w sztuce. Nagle zobaczyła w nich mnóstwo małych białych pigułek. Czy to... Łatwe Piątki?
Z krzykiem podrzuciła je do góry. Skąd one się tu wzięły?
Spojrzała na Beau, ale on gdzieś zniknął.
– Beau!? – zawołała, lecz nikt nie odpowiedział. Zapadł zmrok. Ile czasu upłynęło?
Drzewa szemrały na wietrze. W oddali zahuczała sowa, a Spencer poczuła swąd, który unosił się tu
rok temu. Spojrzała na swoje dłonie, w których znowu pojawiły się pigułki.
– Znikajcie! – Próbowała je rzucić na ziemię, ale one przykleiły się do jej skóry. – Znikajcie! –
krzyczała, drapiąc dłonie paznokciami, aż na jej skórze pojawiły się czerwone pręgi. – Nie mogą tego u
mnie znaleźć! Nie dam się złapać!
Ale pigułki nie znikały. Dysząc ciężko, Spencer na chwiejnych nogach ruszyła w stronę małego
stawu za domkiem.
– Znikajcie, znikajcie, znikajcie! – darła się w niebogłosy, wkładając dłonie do nieruchomej, na
wpół zamarzniętej wody. Nie czuła chłodu. Poruszyła energicznie dłońmi, a potem wyciągnęła je ze
stawu. Wciąż widziała tabletki. – Nie! – krzyknęła, przeczesując włosy mokrymi dłońmi. Lodowata,
śmierdząca woda płynęła jej po twarzy i wlewała się do uszu i ust.
Trzasnęła gałązka. Spencer zerwała się na równe nogi. Z jej dłoni i włosów kapała woda.
– Jest tu kto!? – zawołała z bijącym sercem. Czy to policja? Czy przyszli po ni? Czy zobaczą u niej
tabletki i zabiorą ją do więzienia?
Ktoś zaśmiał się w zaroślach.
– Cii – odezwał się inny głos.
Z gęstwiny leśnej wyszły dwie osoby. Kelsey i Tabitha. Trzymały się za ręce i wpatrywały
w Spencer.
– Hej, Spencer – przywitała się Kelsey, spoglądając drwiąco na mokre dłonie Spencer. – Czyżbyś
miała nieczyste sumienie? Zamordowałaś kogoś?
– Od nas nie uciekniesz – wyszeptała Tabitha. – Wiemy, co zrobiłaś.
Uśmiechnęła się tajemniczo i ruszyła w dół wzgórza. Spencer zrobiła krok w tył, potykając się
o wystający z ziemi gruby i skręcony korzeń. Przewróciła się do tyłu, a jej głowa i prawe ramię
wylądowały w lodowatej wodzie. Twarz jej zdrętwiała. Kiedy otworzyła oczy, stały nad nią Kelsey
i Tabitha z wyciągniętymi rękami. Chciały ją utopić. Dokonać zemsty.
– Przepraszam – skamlała Spencer, wijąc się w stawie.
– To nie wystarczy – warknęła Kelsey, wpychając ją pod powierzchnię wody.
– Gdy wyrządzałaś nam krzywdę, nie mogłyśmy liczyć na twoje współczucie! – krzyczała Tabitha,
chwytając ją za kark.
– Ale teraz was przepraszam! – Spencer próbowała wyrwać się z uścisku, lecz napastniczki mocno
ją trzymały. – Błagam! Nie róbcie mi krzywdy!
– Spencer?
Ktoś wyciągnął ją ze stawu. Poczuła, jak drobiny lodu spływają jej po plecach. Zimny wiatr uderzał
w jej policzki. Kiedy otworzyła oczy, Tabitha i Kelsey już zniknęły. Stał nad nią Beau, otulając ją swoją
kurtką.
– Już w porządku – uspokajał ją. – Już dobrze.
Spencer czuła, że Beau wyprowadza ją z lasu. Po chwili otworzyła oczy i rozejrzała się. Po jej
policzkach płynęły łzy, z trudem łapała oddech. Dotarli na podwórko jej domu. Kiedy spojrzała na
dłonie, były puste. Zniknęły Kelsey i Tabitha z jej wizji, ale prawdziwa Kelsey stała teraz na trawniku
kilka kroków od niej, tuż obok Amelii i kilku dziewczyn z ich orkiestry, które przyszły na wieczorną
próbę. Kelsey patrzyła na Spencer szeroko otwartymi oczami z wyrazem satysfakcji na twarzy.
– Co z nią nie tak? – zapytała Amelia z obrzydzeniem.
– Nic jej nie jest – odparł Beau, prowadząc Spencer w stronę domu. – Ćwiczyliśmy scenę
z przedstawienia.
– C-co się stało? – wyszeptała Spencer, z trudem składając słowa, kiedy wchodzili po schodach na
patio.
Beau się uśmiechnął.
– Byłaś wspaniała. Poszłaś na całość. Zanurzyłaś się w roli. Właśnie o to chodzi w metodzie
Strasberga. Większość aktorów musi się uczyć całymi latami, żeby tak doskonale zrozumieć emocje
postaci. Jutro na scenie rzucisz wszystkich na kolana.
Kiedy Beau pomagał jej wejść do domu, Spencer próbowała się do niego uśmiechnąć, udając, że
doskonale wiedziała, co robi. Ale w środku czuła się słaba i zdruzgotana, jakby przeszło przez nią
tornado. Kiedy się odwróciła, prawdziwa Kelsey nadal ją obserwowała. Uśmiechała się tak, jakby
doskonale wiedziała, dlaczego Spencer tak dziwnie się zachowuje.
Jakby wiedziała wszystko.
25
„CICHO! CÓŻ TO ZA ŚWIATŁO
BŁYSŁO W OKNIE?”
Hanna otworzyła oczy. Po drugiej stronie pokoju jarzyły się cyfry na zegarze. Była 2.14 w nocy. Na
ścianie wisiał plakat zespołu o nazwie Beach House, a okna były zasłonięte czarnymi roletami. To nie
była sypialnia Hanny. Co to, do cholery, za miejsce?
Sprężyny w materacu zaskrzypiały, kiedy usiadła na łóżku. W lustrze na przeciwległej ścianie
odbijało się słabe światło dochodzące z korytarza. W drzwiach do garderoby wisiała zasłona
z koralików. Na włączniku lampy kołysał się odświeżacz powietrza w kształcie czterolistnej koniczyny.
Hanna zauważyła na biurku zdjęcie rudowłosej dziewczyny w srebrnej oprawce od Tiffany’ego. Obok
leżały cztery podręczniki.
Hanna wzięła głęboki oddech. Znajdowała się w pokoju Kelsey w akademiku. Rozpoznawała kilka
szczegółów, które rzuciły się jej w oczy, kiedy zakradła się tutaj zeszłego lata. Ale jakim cudem się tutaj
znalazła... i dlaczego?
Poczuła czyjąś dłoń na ramieniu. Odwróciła się i z trudem powstrzymała się od krzyku. Stała przed
nią blondynka o sercowatej twarzy z urzekającym uśmiechem. Prawdziwa Ali. Miała na sobie błękitną
koszulę i białą marynarkę, którą włożyła również na konferencję prasową w zeszłym roku, gdy rodzina
ogłosiła jej powrót do Rosewood.
– Chciałabyś tu coś zostawić? – drwiła Ali, kołysząc biodrami.
– Oczywiście, że nie! – Hanna schowała za plecami fiolkę z tabletkami. – A ty co tu robisz?
Podobno jesteś...
– Martwa? – Ali zakryła usta dłonią i zachichotała. – Powinnaś coś o tym wiedzieć, prawda, Han? –
I nagle z wyciągniętymi rękami rzuciła się na Hannę.
Hanna zerwała się z łóżka, z trudem łapiąc oddech. Dotknęła dłońmi chłodnych prześcieradeł,
próbując się uspokoić. Jej puls wracał powoli do normy. Znowu była w małym pokoju na poddaszu
w domu taty. Stojący w rogu kaloryfer posykiwał. Drzwi były zamknięte, a telewizor szemrał cicho.
Hanna rozpoznała na ekranie fragment filmu Kac Vegas.
Wciąż czuła prawie namacalną obecność Ali i wydawało się jej, że w powietrzu unosi się zapach
jej waniliowego mydła.
Bzz. Hanna spojrzała na ekran iPhone’a. Dostała nową wiadomość od Liama:
Cześć. Wyjdź na balkon.
Ostrożnie wstała z łóżka i na palcach podeszła do podwójnych drzwi na swój szekspirowski balkon.
Dot również podniósł się ze swojego posłania i podreptał za nią. Zamek zaskrzypiał, kiedy go otwierała,
drzwi jęknęły głośno. Do pokoju wdarł się podmuch lodowatego powietrza, przynosząc z sobą zimny,
zatęchły zapach zimy.
– Bum!
Hanna wrzasnęła. Przerażony Dot pisnął.
– Spokojnie! – powiedział Liam, chwytając Hannę za ramiona. – Już dobrze! To tylko ja!
– Ale mnie przestraszyłeś! – krzyknęła Hanna, a Dot zaczął histerycznie szczekać.
– Ciii. – Liam schylił się, żeby uciszyć psa. – To miała być sekretna schadzka, a nie impreza dla
wszystkich sąsiadów.
Hanna przyjrzała się Liamowi. Miał na sobie kurtkę od J. Crew, gruby, czarny szal, ciemne dżinsy
i ciężkie, zimowe buty do wspinaczki. Potem spojrzała w dół, próbując oszacować, jak wysoko musiał
się wdrapać.
– Skąd wiedziałeś, gdzie mieszkam? I jak tu wlazłeś?
– Sprawdziłem twój adres w internecie – odparł Liam. – I wspiąłem się po ścianie. – Pokazał na
kratę ogrodową przylegającą do ściany domu.
– Nie wolno ci tu przychodzić – wyszeptała Hanna. – Tata śpi piętro niżej! A moja siostra chyba coś
zwęszyła!
Liam założył Hannie kosmyk włosów za ucho.
– Myślałem, że zrobimy sobie całonocną imprezę.
– Upadłeś na głowę?
Hanna spojrzała w stronę drzwi do sypialni, spodziewając się, że za chwilę zobaczy w nich głowę
Kate albo – co gorsza – tatę i Isabel. Co wtedy zrobiłaby z Liamem? Zepchnęła go z balkonu? Kazała mu
się schować pod łóżkiem?
Liam chwycił ją za ręce.
– Powiedz, że za mną nie tęskniłaś.
Hanna spojrzała na swoje blade stopy wystające z nogawek spodni od piżamy, a potem na
pluszowego rottweilera Corneliusa Maximiliana leżącego w łóżku. Gdyby pozwoliła Liamowi zostać na
noc, zaryzykowałaby bardzo wiele. Ale kiedy znowu spojrzała na jego łagodne, ciepłe oczy, łobuzerski
uśmiech i uroczy pieprzyk na prawym policzku, jej serce zmiękło.
Bez słowa wciągnęła go do pokoju. Przewrócili się na łóżko Hanny i zaczęli całować. Liam pieścił
i całował całe ciało Hanny. Czuła jego usta na swojej szyi. Nie dbała o to, że zostanie jej malinka. Nagle
Liam odsunął się trochę i spojrzał na Hannę.
– Dajesz mi takie poczucie bezpieczeństwa, że mógłbym powiedzieć ci wszystko bez obaw, że mnie
ocenisz. Żadna dziewczyna nie wywoływała we mnie takich emocji.
– Ja czuję do ciebie to samo – zapewniła go Hanna. – To niewiarygodne.
– To magia – szepnął Liam. – Nigdy nie wierzyłem w pokrewieństwo dusz, ale teraz chyba zmienię
zdanie.
Hanna podparła głowę ręką.
– Powiedz mi coś, czego nigdy nikomu nie mówiłeś.
– A nie wystarczy ci opowieść o moim strachu przed pająkami? – Liam położył się na plecach.
Milczał przez chwilę. – Jak byłem mały, miałem wyobrażonego przyjaciela. Wampira.
Hanna zmarszczyła nos.
– Serio?
– Mhm. Nazywał się Frank i wyglądał jak Dracula. Spał w mojej szafie, głową w dół, jak nietoperz.
W czasie kolacji mama musiała kłaść dla niego osobne nakrycie.
Hanna zachichotała.
– Ale dlaczego wampir?
Liam wzruszył ramionami.
– Sam nie wiem. Wtedy uważałem, że to świetny pomysł. Chciałem, żeby Frank zastąpił mojego
prawdziwego tatę. Nie dogadywaliśmy się. – Spojrzał na Hannę ze smutkiem. – Zresztą tak już zostało.
Hanna oparła się na poduszce. Nie chciała rozmawiać o ojcu Liama.
– Ja też miałam wyobrażonych przyjaciół. Jednego wymyśliłam razem z tatą. To była wielka sowa
Hortensja, która pilnowała mnie podczas snu. Bałam się spać sama w ciemności. W czwartej klasie nie
miałam żadnych prawdziwych przyjaciółek, więc tata malował Hortensję na mojej torbie z drugim
śniadaniem. To było naprawdę słodkie.
Zamknęła oczy i przypomniała sobie wykonane niewprawną ręką nieporządne rysunki taty. Wiele
z nich zachowała w szkolnym segregatorze i oglądała je w chwilach, gdy czuła się szczególnie samotna.
Ale potem, w piątej klasie, tata przestał rysować Hortensję. Wtedy rodzice zaczęli się kłócić.
– To wspaniale, że tata cię tak wspierał – powiedział cicho Liam.
Hanna lekko pociągnęła nosem.
– No cóż, kiedyś tak było.
– A co się stało?
Dot pochrapywał w rogu. Wąskie pasmo światła pod drzwiami miało żółtawy kolor. Hanna
wyobraziła sobie tatę w jego sypialni na pierwszym piętrze, leżącego u boku Isabel. Wyobraziła sobie
Kate, śpiącą w sąsiednim pokoju, z oczami zasłoniętymi maseczką. Pan Marin twierdził, że na pierwszym
piętrze nie było pokoi gościnnych, ale Hanna dostrzegła jeszcze jedne drzwi po drugiej stronie sypialni
taty. Isabel zamieniła to pomieszczenie na szwalnię. Dlaczego Hanna nie dostała tego pokoju? Czy tata
już zapomniał, że Hanna boi się ciemności i że często nękają ją koszmary? Oczywiście, gdyby powiedział
o tym głośno, Hanna czułaby się upokorzona, ale mógł wziąć to pod uwagę, kiedy wybierał dla niej
pokój.
To urocze, że znalazł Corneliusa, ale czy to wystarczyło? Nadal odnosiła wrażenie, że tata trzyma ją
na dystans i nie traktuje jak pełnoprawnego członka swojej prawdziwej rodziny.
Hanna spojrzała na Liama, czując dojmujący smutek.
– Kiedyś łączyła mnie z tatą głęboka więź – powiedziała. – Ale to się zmieniło.
Opowiedziała Liamowi o tym, jak zaprzyjaźniła się z Ali, gdy rodzice brali rozwód. Lecz nawet
awans do rangi jednej z najpopularniejszych dziewczyn w całej szkole nie zrekompensował jej odejścia
ojca z domu. Zrelacjonowała również tę koszmarną wizytę w Annapolis, kiedy razem z Ali po raz
pierwszy spotkała Kate.
– Od kiedy tylko poznałam Kate, czułam się gorsza od niej. – Hanna westchnęła. – Zawsze mi się
wydawało, że tata woli ją ode mnie.
Liam pokiwał głową i zadał jej jeszcze kilka pytań. Trzymał Hannę za rękę, kiedy zbierało się jej na
płacz.
– Teraz nasze relacje zmieniają się na lepsze i może nie powinnam narzekać – powiedziała. – Ale
chciałabym, żebyśmy znowu stali się nierozłączni. Problem w tym, że wtedy wcale nie czułam się
szczęśliwa. Owszem, byłam popularna w szkole. Ale zarazem byłam gruba i brzydka, a moja najlepsza
przyjaciółka drwiła ze mnie bezlitośnie. Więc sama już nie wiem, czy chciałabym się cofnąć w czasie.
Chyba tęsknię za czymś, co nigdy nie miało miejsca.
Liam westchnął.
– Ja tęsknię za czasami, kiedy moi rodzice żyli razem.
– Tak mi przykro, że im się nie ułożyło – wyszeptała Hanna. – To musi być dla ciebie bardzo trudne.
Liam spojrzał w dal nieobecnym wzrokiem. Potem westchnął i chwycił Hannę za ręce.
– Teraz ty jesteś wszystkim, co dobre w moim życiu. Obiecaj, że nic nie stanie między nami. I że
będziesz mi mówić o wszystkim. Nie chcę, żebyśmy mieli przed sobą tajemnice.
– Oczywiście.
W głowie Hanny zaświtała niepokojąca myśl. Przecież nie opowiedziała Liamowi o całym swoim
życiu. Na razie nie mogła wtajemniczyć go w historię Nowego A. Ani Kelsey. Ani Tabithy.
Nagle stanął jej przed oczami znajomy pokój w akademiku. Wyobraziła go sobie w szczegółach. Nie
pamiętała jednak dokładnie drogi z Rosewood do Filadelfii, którą przejechała samochodem tamtego
wieczoru, kiedy Spencer poprosiła ją o pomoc. Hanna zaparkowała dokładnie tam, gdzie kazała Spencer,
i bez trudu znalazła otwarte tylne wejście. Nikt jej nie zatrzymał, kiedy wprowadzała kod do zamka
w drzwiach Kelsey. Nikt nie złapał jej za rękę, kiedy zamek się otworzył, a ona weszła do środka. Hanna
wyjęła pigułki z kieszeni i włożyła je pod poduszkę Kelsey. Potem jednak zmieniła zdanie i przełożyła je
do szuflady w szafce stojącej obok łóżka. Pół minuty później wyszła z pokoju. A za moment dzwoniła na
policję, mówiąc dokładnie to, co kazała jej Spencer.
Poczucie winy dopadło ją dopiero w drodze do domu, kiedy mijała policjanta robiącego dwóm
nastolatkom test alkomatem. Jedna z dziewczyn, z rudymi włosami i szczupłymi, zgrabnymi nogami,
przypominała Kelsey. Nagle Hanna wyobraziła sobie, co z jej powodu musi w tej chwili przechodzić
Kelsey. Przecież Hanna po wycieczce na Jamajkę i tak miała sporo na sumieniu. Czy powinna się
zatrzymać, zadzwonić na policję i przyznać się do tego, co zrobiła?
Hanna wzięła głęboki wdech. Czy gdyby wtedy przyznała się do tego, że popełniła błąd, teraz
musiałaby martwić się, co zrobi A., czyli Kelsey? Może w pełni zasłużyły sobie na zemstę Nowego A.
Może same się prosiły o kłopoty.
– O czym myślisz?
Hanna zamrugała, powracając myślami do Liama. On przestał głaskać jej ramię i badawczo
wpatrywał się w jej twarz. Tajemnica Hanny wydawała się wręcz namacalna, jakby leżała wraz z nimi
w łóżku. Może Hanna powinna na wszelki wypadek wyjawić Liamowi całą prawdę. Może on pomógłby
jej uporać się z problemami.
Ulicą przejechał samochód, głośno hałasując. Hanna poczuła łaskotanie w nosie i kichnęła. To
wystarczyło, żeby ją otrzeźwić. Nie mogła szczerze porozmawiać z Liamem. Musiała zachować te sekrety
dla siebie.
– O niczym – odparła. – Po prostu cieszę się, że jesteś obok mnie.
Liam przytulił mocno Hannę.
– A ja się cieszę, że mam ciebie.
Mówił tak spokojnym, pewnym głosem. Ale nawet wtedy, gdy już zasnął w ramionach Hanny, ona
nie zmrużyła oka, wpatrując się w sufit. Czuła, że choćby nie wiadomo jak się starała, prędzej czy
później jej sekrety wyjdą na jaw.
Wystarczy, że A. zabierze się do roboty.
26
PROPOZYCJA NIE DO ODRZUCENIA
W piątek po południu Ezra wsunął głowę do pokoju Arii w domu Elli.
– Pięknie. Właśnie tak to sobie wyobrażałem.
– Naprawdę? – odparła Aria, zachwycona, że Ezra wyobrażał sobie jej pokój.
Zza rogu wyjechał szkolny autobus. Kiedy się zatrzymał, wysiadła z niego grupka dzieci. Ella była
w galerii, a Mike na treningu lacrosse, co oznaczało, że Aria i Ezra przez godzinę mieli cały dom dla
siebie. Potem Aria musiała iść na spotkanie z Klaudią, żeby wreszcie porozmawiać o projekcie na
zajęcia z historii sztuki. Teraz rozglądała się po swoim pokoju, próbując spojrzeć na niego oczami Ezry.
Na starym regale, znalezionym przez Byrona na pchlim targu, stały rzędami książki i czasopisma. Kilka
splątanych naszyjników, przybory do makijażu, buteleczki z perfumami i kapelusze leżały w nieładzie na
zabytkowej toaletce, którą Ella zaczęła kiedyś odnawiać, ale rozmyśliła się w połowie roboty. Na biurku
walała się jej kolekcja pluszowych zwierzątek, którą pospiesznie zebrała rano z łóżka, przeczuwając, że
po południu może odwiedzić ją Ezra. Przecież nie musiał wiedzieć, że Aria nadal śpi ze Świnulą, Panem
Gałgankowym Kotkiem, Panią Gałgankową Kózką i Panną Kwadracikową o Włóczkowych Ramionach,
którą Noel wygrał dla Arii w czasie zeszłorocznego jarmarku noworocznego. Właściwie Aria nie
wiedziała, dlaczego jeszcze przechowywała maskotkę od Noela. Tamtego dnia Noel wyglądał tak uroczo,
kiedy rzucał lotkami w balony dopóty, dopóki nie zdobył dla Arii nagrody. Ale Aria była pewna, że
gdyby Ezra miał okazję wziąć udział w zabawie, wyglądałby jeszcze śliczniej.
Ezra musnął palcami kraciasty abażur, znaleziony przez Arię w sklepie ze starociami, uśmiechnął się
na widok autoportretu namalowanego przez nią w drugiej klasie i spojrzał na bernikle kanadyjskie,
pływające po stawie przed domem.
– To naprawdę urocza kryjówka. Jesteś pewna, że chcesz stąd wyjechać?
– Masz na myśli wyjazd do Nowego Jorku? – Aria usiadła na łóżku. – Któregoś dnia i tak będę
musiała to zrobić.
– Ale... chcesz uciec już teraz? I zdawać maturę w Nowym Jorku? Rozmawiałaś już o tym
z rodzicami?
Aria obruszyła się. Wkurzało ją to, że Ezra przypomina jej o rodzicach, jakby była małym
dzieckiem.
– Muszą mnie zrozumieć. W młodości oni też mieszkali w Nowym Jorku. – Przekrzywiła głowę.
Nagle poczuła atak paniki. – Dlaczego pytasz? Nie chcesz, żebym do ciebie przyjechała? – Przed oczami
stanęło jej ich spotkanie z Klaudią. Aria obiecała sobie, że nie wypomni Erze, że dał Klaudii do
przeczytania maszynopis, ale i tak na samą myśl o tym targała nią niepohamowana zazdrość.
– Oczywiście, że chcę. – Ezra przytulił ją do siebie. – Po prostu... Nie chcę, żebyś wyjeżdżała
z jakiegoś innego powodu. Wczoraj widziałem w McDonaldzie Noela Kahna...
Aria zaśmiała się z ironią.
– To nie z jego powodu chcę wyjechać.
A niby co miała powiedzieć? „Jest ktoś, kto nazywa się A. i zna moje najstraszniejsze tajemnice.
Aha, byłabym zapomniała, A. chce mnie zabić”. Emily dzwoniła zeszłej nocy i powiedziała, że ktoś
zepchnął ją ze zbocza na szlaku Stockbridge i że to najprawdopodobniej A. Aria przestraszyła się nie na
żarty. Musiała wydostać się z miasta, uciec od A. i tych chorych gierek, do wielkiego Nowego Jorku,
który dałby jej anonimowość i schronienie.
Wzięła Ezrę za ręce.
– Chcę jechać z twojego powodu i tylko dlatego. Szukałam już mieszkania na Brooklynie. Można
tam znaleźć fantastyczne miejsca. Może kupimy sobie psa. Albo kota, jeśli wolisz. Wyprowadzalibyśmy
go na spacer na smyczy.
– Plan idealny – wyszeptał Ezra, odsuwając kosmyk włosów znad oka Arii. – Jeśli podjęłaś już
decyzję, zacznę się przygotowywać do wyjazdu. Możemy wyruszyć za kilka dni.
Aria nachyliła się i pocałowała Ezrę, a on odwzajemnił jej pocałunek. Ale kiedy otworzyła oczy,
zobaczyła, że Ezra patrzy na coś za jej plecami.
– Czy to pierwsze wydanie? – Usiadł prosto i pokazał palcem na książkę na regale. Na jej grzbiecie
widniał tytuł Słońce też wschodzi, napisany złotymi literami. – Musi być bardzo stara.
– Nie, tata ukradł ją z biblioteki w Hollis. – Aria wstała, wyciągnęła książkę z szeregu i podała
Ezrze. Kiedy ją otworzył, ze środka wydobył się stęchły zapach starego papieru. – To jedna z moich
ulubionych powieści.
Ezra szturchnął ją lekko palcem w kolano.
– Myślałem, że najbardziej na świecie podoba ci się moja książka.
Powiedział to niby mimochodem i żartobliwie, ale z bardzo poważną miną. Czy naprawdę stawiał
się w jednym szeregu z Hemingwayem?
– Chodzi mi o to, że Słońce też wschodzi to arcydzieło – odparła bez namysłu. – Ale twoja powieść
też jest świetna. Naprawdę, znakomita.
Ezra wyrwał dłonie z jej uścisku i położył zaciśnięte na kolanach.
– A może nie do końca.
Aria ledwie powstrzymała się od zniecierpliwionego jęknięcia. Czy on zawsze był tak niepewny
siebie, czy dopiero jego powieść wydobyła z niego tę cechę?
– Napisałeś wspaniałą powieść. – Aria pocałowała Ezrę w czubek nosa. – A teraz połóż się obok
mnie.
Ezra z ociąganiem położył się na poduszce obok Arii. Ona zaczęła głaskać go po głowie. Po chwili
na dole rozległ się szczęk zamka.
– Aria? – zawołała z dołu Ella.
Aria zerwała się z łóżka z duszą na ramieniu.
– Cholera.
– Co? – Ezra usiadł.
– To moja mama. Miała wrócić dopiero za godzinę. – Aria szybko włożyła swoje baleriny
i wręczyła Ezrze jego buty. – Musimy stąd spadać.
Kącik ust Ezry wygiął się w dół.
– Nie chcesz nas sobie przedstawić?
Na dole Ella krzątała się, stukając obcasami. Aria nie mogła zebrać myśli.
– Ja... nie miałam czasu, żeby ją na to przygotować. – Patrzyła na Ezrę, który wyglądał tak, jakby
niczego nie rozumiał. – W zeszłym roku uczyłeś w moim liceum. Moja mama pojechała z tobą na
konferencję dla rodziców i nauczycieli. Nie wydaje ci się, że to trochę niezręczna sytuacja?
Ezra uniósł w górę jedno ramię.
– Prawdę powiedziawszy, to nie.
Aria nie potrafiła ukryć zdumienia. Nie miała jednak czasu na kłótnię.
– Chodź – powiedziała, chwytając go za rękę i ciągnąc w dół po schodach, kiedy tylko za Ellą
zamknęły się drzwi do łazienki. Zdjęła z wieszaka płaszcz Ezry, rzuciła mu go i wypchnęła Ezrę za drzwi.
Na zewnątrz w powietrzu unosił się zapach nagrzanego od słońca chodnika i dymu z komina. Aria
podeszła po kamiennej ścieżce do volkswagena Ezry zaparkowanego przy chodniku.
– Niedługo pogadamy o Nowym Jorku, dobra? – powiedziała. – Chcę ci pokazać kilka
fantastycznych mieszkań.
– Aria, zaczekaj.
Aria się odwróciła. Ezra zatrzymał się na ganku z rękami w kieszeniach.
– Wstydzisz się mojego towarzystwa?
– Oczywiście, że nie. – Aria zrobiła kilka kroków w jego kierunku. – Ale jeszcze nie jestem gotowa
opowiedzieć o wszystkim mamie. I wolę z nią pogadać w cztery oczy, jak już zbiorę myśli.
Ezra patrzył na nią przez chwilę swoimi ciemnymi oczami, a potem pokiwał głową.
– Dobrze. Zobaczymy się jutro?
– Tak. Chociaż... zaraz. – Aria zamknęła oczy. – Jutro mam szkolną imprezę. – W sobotę było
przedstawienie Makbeta, na które wybierały się razem z mamą. Chciały obejrzeć występ Mike’a, a potem
iść na bankiet popremierowy. Aria nie miała zamiaru pojawiać się w Rosewood Day w towarzystwie
Ezry. – Może w niedzielę?
– Okej, spotkajmy się w niedzielę. – Ezra pocałował ją w policzek, wsiadł do samochodu
i odjechał.
Aria patrzyła za nim, przyciskając ramiona do klatki piersiowej. Po lewej stronie przemknął jakiś
cień. Odwróciła się. Coś się poruszyło za żywopłotem oddzielającym jej dom od posesji sąsiadów.
Wydało się jej, że widzi kosmyk blond włosów. Usłyszała kroki na ścieżce pokrytej mokrymi liśćmi.
– Kto to!? – zawołała.
W lesie panowała głucha cisza, a tajemnicza postać zniknęła. Aria zamknęła oczy. Pomyślała, że im
szybciej wyjedzie z Ezrą z Rosewood, tym lepiej.
Godzinę później Aria weszła do kawiarni Bixby na terenie kampusu w Hollis, gdzie Klaudia już na
nią czekała przy jednym ze stolików na tyłach. Miała na sobie obcisły czarny sweter i jeszcze bardziej
obcisłą dżinsową spódniczkę oraz czarne botki na wysokich obcasach. Jej platynowe włosy lśniły, na
skórze nie było widać ani jednego wyprysku, a każdy facet siedzący w kawiarni rzucał w jej stronę
pożądliwe spojrzenia.
– Masz dużą spóźnienie – przywitała ją Klaudia z oburzeniem w głosie, a jej usta wygięły się
w pogardliwym uśmiechu. – Czekam już piętnasta minuta!
– Przepraszam.
Aria rzuciła na stolik swój podręcznik do historii sztuki i podeszła do baru po kawę, na co Klaudia
zareagowała jeszcze bardziej oburzoną miną. Aria długo stała w kolejce, bo wszyscy zamawiali café
latte i kawy smakowe, których przygotowanie zabierało dużo czasu. Kiedy wróciła do stolika, zauważyła
na twarzy Klaudii czerwone plamy.
– Mam plany na wieczorem! – rzuciła kłótliwie Klaudia. – Idę na randka z Noelem!
„No dobra – pomyślała Aria. – Dotarło do mnie, że odbiłaś mi Noela. Brawo, wygrałaś”. Nachyliła
się do Klaudii.
– Słuchaj, możesz w mojej obecności mówić normalnie? Przecież wiem, że potrafisz.
Na twarzy Klaudii pojawił się oślizgły uśmiech.
– Skoro prosisz – powiedziała Klaudia bez cienia obcego akcentu. Postukała różowym długopisem
w okładkę swojego podręcznika. – A jeśli już mam być zupełnie szczera, to zastanawiałam się, czy nie
zrobiłabyś za mnie mojej połowy projektu. Kostka nadal okropnie mnie boli.
Aria spojrzała na nogę Klaudii podpartą na krześle. Gips już jej zdjęto.
– Nie możesz w nieskończoność grać tą kartą – powiedziała. – Mam zamiar zrobić swoją część
i kropka. Możemy pracować razem, ale nie zamierzam odwalać za ciebie całej roboty.
Klaudia poprawiła się na krześle i zmrużyła oczy.
– To może powiem Noelowi, co mi zrobiłaś.
Aria zamknęła oczy. Nienawidziła szantażystów.
– Wiesz co? Powiedz mu. I tak już z nim nie chodzę. – Kiedy tylko wypowiedziała te słowa, poczuła
ulgę i lekkość. Przecież wkrótce i tak miała zniknąć z Rosewood. Pogróżki Klaudii nie robiły na niej
wrażenia.
Klaudia odchyliła się do tyłu z wyrazem zdumienia na twarzy.
– No to powiem o tym również twojemu nowemu chłopakowi, Panu Powieściopisarzowi. Fajnie, że
dał mi do czytania swoją książkę, prawda? Jakie to smutne, że na końcu główny bohater umiera.
Aria skuliła się w sobie na samo wspomnienie powieści Ezry. Nie miała ochoty bawić się z Klaudią
w kotka i myszkę.
– Jak mu powiesz, to ja rozgadam wszystkim to, czego dowiedziałam się od ciebie na wyciągu.
I wtedy zobaczą, że tylko udajesz głupią blondynę. Pamiętasz, jak twierdziłaś, że chcesz się przespać
z Noelem? Pamiętasz, jak mi groziłaś?
Klaudia uniosła brew. Wrzuciła swój podręcznik do torby i wstała.
– Dobrze się zastanów nad moją propozycją. Z ogromną przykrością zniszczę twoją relację z tym
wierszokletą.
– Już się zastanowiłam – odparła Aria zdecydowanym głosem. – I nie zamierzam niczego za ciebie
robić.
Klaudia zarzuciła torbę na ramię i szybkim krokiem wyszła z kawiarni, prawie wpadając na
chłopaka niosącego kawę i ciastko.
– Na razie! – zawołała za nią Aria triumfalnie.
Kiedy za Klaudią zamknęły się drzwi, uliczny muzyk z gitarą zaczął śpiewać własną wersję jakiegoś
przeboju Raya LaMontagne. Aria z satysfakcją otworzyła podręcznik. O wiele bardziej wolała pracować
sama. W indeksie znalazła nazwisko Caravaggia i odszukała odpowiednią stronę z jego biografią.
Zaczęła czytać. „W 1606 roku Caravaggio w czasie bójki zabił pewnego młodzieńca. Udało mu się
jednak uniknąć kary, bo uciekł z Rzymu, gdzie za jego głowę wyznaczono nagrodę”.
Oj. Aria przewróciła stronę. Trzy kolejne akapity opisywały Caravaggia jako okrutnego mordercę.
Potem Aria zauważyła, że ktoś przykleił w rogu strony małą, żółtą karteczkę. Narysowana odręcznie
strzałka wskazywała na słowo „zabójca” w tekście. Obok widniała krótka notka.
Ario, chyba masz wiele wspólnego z Caravaggiem! Nie łudź się, że ujdziesz przed moim
gniewem, morderczyni. Ty z nich wszystkich ponosisz największą winę.
A.
27
POŁAMANIA NÓG, DROGA LADY MAKBET
W sobotę wieczorem wszyscy uczniowie Rosewood Day, ich rodzice i mieszkańcy miasta zasiedli
w auli liceum, gdzie za chwilę miał się zacząć jedyny pokaz Makbeta. W powietrzu czuło się napięcie
i oczekiwanie. Po kilku minutach światła przygasły, tłum ucichł, a na scenę wyszły trzy wiedźmy, gotowe
do odegrania pierwszej sceny. Kurtyna się podniosła. Na deskach scenicznych parował suchy lód.
Wiedźmy rechotały i wróżyły. Widzom mogło się wydawać, że przedstawienie zostało perfekcyjnie
przygotowane, ale w kulisach panował chaos.
– Pierre, muszę dokończyć charakteryzację! – syknęła Kirsten Cullen, podbiegając do Pierre’a
w stroju pokojówki.
– Pierre, gdzie jest moja zbroja? – zapytał cicho Ryan Schiffer.
Kilka sekund później do Pierre’a podszedł Scott Chin.
– Pierre, ten miecz to jakaś żenada. – Z kwaśną miną podniósł rekwizyt, wykonany pewnie przez
ucznia szkoły podstawowej na zajęciach praktyczno-technicznych z deszczułki owiniętej folią
aluminiową.
Pierre wbił w całą trójkę nienawistny wzrok, a jego policzki nabrały purpurowej barwy. Miał
rozwichrzone włosy, ze spodni wystawała mu koszula i z nieznanych Spencer przyczyn w ręku trzymał
damski but na wysokim obcasie. Może to jakiś kolejny przesąd związany z Makbetem?
– Dlaczego przychodzicie do mnie z tymi problemami pięć minut przed wejściem na scenę? – jęknął
Pierre.
Spencer usiadła na pudełku z rekwizytami, wygładzając atłasową suknię lady Makbet. Zazwyczaj
uwielbiała podekscytowanie w czasie premiery, ale dziś, kiedy słuchała wiedźm szalejących na scenie,
czuła okropną tremę. A już za kilka minut miała zacząć grać. „Stanęły na mej drodze w dniu
zwycięstwa”
, powtarzała w myślach pierwszą kwestię. A dalej?
Wstała z pudełka i zajrzała za kurtynę. Młodsi bracia i siostry jej kolegów z zespołu siedzieli
w pierwszych rzędach ze znudzonymi minami. Dzieciaki zajadały popcorn z kafeterii, którą otworzono
wieczorem dla widzów. Spencer dostrzegła operatora stojącego nad ustawioną na trójnogu kamerą. Jeśli
tego wieczoru zagra jak z nut, płyta z nagraniem rzuci członków komisji w Princeton na kolana, a wtedy
wybiorą ją, a nie tego Spencera F.
A jeśli powinie się jej noga?
Spencer dostrzegła wśród widzów znajomą blondynkę. Pani Hastings siedziała w czwartym rzędzie,
a jej diamentowe kolczyki połyskiwały w mroku. Obok niej siedzieli Melissa i Darren Wilden, wpatrzeni
w wiedźmy na scenie. Ku zdziwieniu Spencer miejsce obok Wildena zajmowała Amelia, apatycznie
kartkująca program. Towarzyszył jej pan Pennythistle w szarym garniturze i krawacie. Na jego widok
Spencer poczuła falę ciepła. To miłe, że na tę okazję tak elegancko się ubrał.
Dwa rzędy dalej Spencer wyśledziła jeszcze jedną znajomą twarz. Scenę obserwowała rudowłosa
dziewczyna, energicznie żując gumę. Spencer zakryła usta dłonią.
To była Kelsey.
Pod Spencer ugięły się nogi. A potem o mało się nie przewróciła, widząc, kto towarzyszy Kelsey.
Emily popatrzyła w jej stronę swoimi łagodnymi oczami. One przyszły na spektakl razem.
Powoli Kelsey odwróciła głowę w stronę Spencer. Zmrużyła oczy. Podniosła jedną dłoń
i pomachała do Spencer trzema palcami, uśmiechając się szeroko, jak wariatka. Spencer zasunęła kurtynę
i zrobiła kilka kroków w tył, potykając się o leżące na podłodze stare halki.
– Uwaga.
Spencer pisnęła i odwróciła się. Beau zrobił krok w tył i zakrył twarz dłońmi. Miał na sobie zbroję,
która idealnie przylegała do jego ciała.
– Wszystko w porządku? Nie masz tremy? – spytał.
– Oczywiście, że nie.
Serce Spencer uderzało gwałtownie, jak igła w pracującej maszynie do szycia. Miała nieprzepartą
chęć jeszcze raz spojrzeć za kurtynę. Po co Kelsey tu przyszła? Liczyła na to, że Spencer powtórzy swoje
wczorajsze przedstawienie, kiedy w lesie wyjawiła przed Beau wszystkie swoje sekrety?
– Spencer! – Pierre szybkim krokiem podszedł do niej i zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. – Na
miejsce. Za chwilę wychodzisz.
Przez kilka sekund Spencer stała jak zaklęta. Miała ochotę wybiec ze szkoły tylnymi drzwiami
i wrócić do domu. Nie mogła teraz wyjść na scenę, gdy na widowni zasiadła Kelsey. Ale od tego
momentu wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Pierre poprowadził ją w kulisy, a potem wskazał jej
drogę na scenę. Światło na jej skórze wydawało się ciężkie i oleiste. Czuła na sobie wzrok wszystkich
widzów, a ich uśmiechy wydawały się sarkastycznymi grymasami. Natychmiast odnalazła Kelsey na
widowni. Na twarzy miała ten sam uśmiech psychopatki.
Jeszcze raz usłyszała głos Kelsey ze swojej wizji: „Czyżbyś miała nieczyste sumienie?
Zamordowałaś kogoś?”.
„Wiemy, co zrobiłaś!”, rechotała Tabitha.
Tłum czekał w milczeniu. Ktoś zakaszlał. Spencer wiedziała, że powinna powiedzieć pierwszą
kwestię, ale nie mogła sobie jej przypomnieć. Pierre w kulisach gestykulował jak opętany. Potem zza
kurtyny dobiegł ją czyjś szept: „Stanęły na mej drodze w dniu zwycięstwa”. To Edith, asystentka reżysera
i suflerka, podpowiadała Spencer tekst. Nigdy wcześniej Spencer nie musiała korzystać z pomocy
suflera.
Otworzyła bezradnie usta, jak ryba wyciągnięta z wody. Z jej gardła wydobyło się żałosne
piśnięcie, nagłośnione przez mikrofony rozstawione wokół sceny. Ktoś na widowni zaśmiał się
szyderczo.
Edith jeszcze raz wyszeptała podpowiedź. Wreszcie Spencer otworzyła usta i zaczęła mówić.
Dokończyła cały pierwszy monolog, ale każde słowo wypowiadała z ogromnym wysiłkiem. Wydawało
jej się, że grzęźnie w mule, na dnie głębokiej studni.
Felicity McDowell, grająca jej służącą, weszła na scenę. Spencer wymamrotała kolejną kwestię,
a po niej następną. Z desperacją patrzyła na operatora kamery, który spoglądał na nią z niedowierzaniem,
nagrywając każdy jej ruch. Jej zdenerwowanie udzieliło się też Felicity, która zapomniała fragmentu
tekstu, a potem potknęła się o scenografię. Kiedy na scenę wkroczył Beau, ogłaszając, że dziś wieczorem
odwiedzi ich król, Spencer chciało się płakać. Po skończonej kwestii zeszła ze sceny, czując się tak,
jakby przebiegła maraton.
Na jej drodze stanął Pierre z rękami na biodrach.
– Co ty, do diabła, wyprawiasz?
Spencer pokornie schyliła głowę.
– Pozbieram się do kupy. Obiecuję.
– Obiecujesz? Zachowujesz się karygodnie!
Pierre pstryknął palcami i jak wierny pies podbiegła do niego Phi Templeton. Miała na sobie taką
samą suknię jak Spencer. W dłoni trzymała scenariusz z podkreślonymi kwestiami lady Makbet.
– Dlaczego ona jest ubrana tak jak ja!? – wykrzyknęła Spencer.
– Dzięki Bogu kazałem jej to włożyć – rzucił Pierre. – Obawiałem się, że wytniesz mi jakiś numer,
więc poprosiłem ją, żeby przygotowała się do roli.
Spencer otworzyła usta ze zdumienia.
– Nie można wymienić aktorki w środku przedstawienia.
Pierre wziął się pod boki.
– Chcesz się założyć? To twoja ostatnia szansa. Jak znowu dasz plamę, na scenę wkroczy Phi.
Kiedy Pierre wyszedł z obrażoną miną, Spencer oparła się o niski stolik, zastanawiając się, czy
powinna od razu oddać rolę koleżance. Sceny, którą właśnie zagrała, nie mogła wysłać do Princeton.
Członkowie komisji tak by się ubawili, że ich śmiech doszedłby do Rosewood z samego New Jersey.
– Hej.
Spencer podniosła wzrok i zobaczyła stojącego obok niej Beau z mocno zaciśniętymi zębami
i gniewnym spojrzeniem.
– Nie słuchaj tego dupka, okej? – wyszeptał. – Zżarła cię trema. To się czasem zdarza nawet
najlepszym. Wciąż możesz wszystko naprawić. Odszukaj to miejsce, do którego dotarłaś wczoraj. Rozpal
ogień.
– Nie potrafię już rozpalić ognia! – Do oczu Spencer napłynęły łzy. – Wczoraj mi odbiło!
– Nieprawda. – Beau chwycił ją za ręce i ścisnął je mocno. – Stałaś się lepsza. Użyj całego
swojego bagażu. Zawładnij nim. Nie pozwól mu stanąć na twojej drodze.
Spencer patrzyła na Beau, który nachylał się do niej tak, jakby chciał ją pocałować.
Oderwali się od siebie, bo w kulisach znowu zaczął panoszyć się Pierre.
– Lady M., za chwilę znowu wchodzisz na scenę. Dasz radę czy wolisz oszczędzić sobie
kompromitacji?
Spencer z desperacją spojrzała na Beau, jakby chciała, żeby to on podjął za nią decyzję.
– Jak się zdenerwujesz, popatrz na mnie. Będę w kulisach, okej? – wyszeptał.
Spencer skinęła głową.
– Poradzę sobie – powiedziała do Pierre’a.
Za chwilę nadszedł czas na jej kolejne wejście. Gorące światła paliły jej skórę. Aktorzy spojrzeli
na Spencer, a Seth Cardiff, grający króla Duncana, wypowiedział swoją pierwszą kwestię.
Kiedy przyszła kolej na Spencer, znowu sparaliżował ją ogromny strach. Przez ułamek sekundy bała
się, że znów straci głos. Aktorzy ukradkiem spoglądali po sobie. Widzowie z zażenowania zakrywali
oczy. Pierre w furii wygrażał jej pięściami. I nagle Spencer zdała sobie sprawę, że właśnie tego chciała
Kelsey, czyli A. Żeby Spencer się skompromitowała. I żeby nie dostała się do Princeton.
Spojrzała w kulisy na twarz Beau i ten widok dodał jej otuchy. I nagle, jakby ktoś nacisnął w niej
odpowiedni przycisk, w jej żyłach popłynął ogień. Zbyt ciężko pracowała, żeby dać się pokonać Kelsey.
Ta suka nie mogła z nią wygrać.
– „Choćbyśmy nawet zdwoili starania w twej służbie, panie, i ponownie każdy trud przemnożyli
przez dwa...”
– powiedziała głośno i poczuła przypływ nowych sił.
Słowa same płynęły z jej ust, a gesty były wyraziste i precyzyjne. Pozostali aktorzy i widzowie
odetchnęli z ulgą. Kiedy na scenę wszedł Beau i zaczął się kłócić ze Spencer, czy zabicie króla to dobry
pomysł, Spencer znowu poczuła się sobą. Gdy zeszła ze sceny, kilka osób zaklaskało z ulgą.
Pierre już na nią czekał, uderzając piórem w swoje wargi.
– No, trochę lepiej.
Spencer bez słowa wyminęła go, bo teraz miała jego opinię w głębokim poważaniu. Beau złapał ją
za ramię i odwrócił.
– Zagrałaś fantastycznie.
Najpierw myślała, że chce ją tylko przytulić, ale on pocałował ją długo i namiętnie. Spencer stanęła
jak wryta i przez chwilę nie potrafiła wydobyć z siebie ani słowa. Potem oddała mu pocałunek. Pomimo
grubej atłasowej sukni poczuła zimne dreszcze.
Ktoś westchnął głośno. Spencer odwróciła się i zobaczyła gapiące się na nich Naomi, Riley i Kate.
Triumfalnie odwróciła się i jeszcze bardziej namiętnie pocałowała Beau. Liczyła na to, że jakimś cudem
kurtyna odsłoni się zupełnie i całą scenę zobaczy publiczność. A Kelsey zda sobie sprawę, że jej
szatański plan spalił na panewce.
28
PRAWDA ZAWSZE WYCHODZI NA JAW
Po przedstawieniu Emily weszła przez podwójne drzwi do eleganckiej włoskiej restauracji Otto,
gdzie odbywał się bankiet popremierowy. W powietrzu unosił się znajomy zapach rozmarynu, oliwy
z oliwek i gorącej mozzarelli. Emily znała siwowłosą, bardzo rzeczową szefową sali, która teraz witała
gości. Rodzina Fieldsów przychodziła do Otto za każdym razem, kiedy któreś z dzieci – Carolyn, Beth
lub Jake – ukończyło liceum. Zasiadali przy wielkim stole i zamawiali rodzinną porcję penne alla vodka
i sałatkę caprese. Gdy Beth zdała maturę, Emily chodziła do szóstej klasy i zabrała tu z sobą Ali. Przez
cały wieczór wysyłały sobie pod stołem zabawne SMS-y, a potem wymknęły się na taras i flirtowały
z kilkoma licealistami ze szkolnej drużyny baseballowej. To znaczy, Ali z nimi flirtowała. Emily stała
z boku i czuła się jak piąte koło u wozu.
Dziś wieczorem restauracja wyglądała zupełnie inaczej niż w czasie tamtych rodzinnych kolacji.
Uczestnicy przedstawienia tragicznymi i komicznymi maskami ozdobili wyłożone kafelkami ściany.
Rozwiesili także plakaty z obsadą. W pomieszczeniu kłębił się tłum gości, a długi bufet zastawiony był
półmiskami z makaronem w rozmaitych sosach, wielkimi misami z sałatką, ośmioma rodzajami pieczywa
i bardzo apetycznymi deserami.
– W mojej szkole jest dokładnie tak samo – rzuciła z przekąsem Kelsey, wchodząc do środka za
Emily i przyglądając się tłumowi. – To tylko szkolne przedstawienie, ale wszyscy zachowują się, jakby
wzięli udział w premierze na Broadwayu.
– To prawda – zaśmiała się Emily, odwracając się i posyłając Kelsey niewyraźny uśmiech.
Czuła się trochę niezręcznie w towarzystwie Kelsey i znajomych ze szkoły. Ale kiedy Kelsey
zapytała ją o plany na wieczór i Emily odparła, że wybiera się na przedstawienie, Kelsey z entuzjazmem
zawołała:
– Uwielbiam Makbeta! Mogę iść z tobą?
– Mhm, no jasne – zgodziła się Emily. – Ale powinnaś wiedzieć, że Spencer gra główną rolę. Nadal
chcesz iść? – dodała szybko.
Kelsey nie widziała problemu, a Emily nie umiała jej powiedzieć, że to Spencer może poczuć się
niezręcznie. Jak miałaby to ubrać w słowa? „Spencer uważa, że jesteś psychopatką, która udaje A.
i przysyła nam SMS-y z pogróżkami”?
Przeszły obok stanowiska kierowniczki sali i Emily natychmiast dostrzegła Spencer po drugiej
stronie pomieszczenia, jak ze skromnym uśmiechem rozmawia z panią Eckles, nauczycielką angielskiego
ze szkoły podstawowej. Najpierw poczuła zdenerwowanie, ale po chwili wyprostowała plecy i wzięła
głęboki wdech.
– Zaraz wracam – rzuciła przez ramię do Kelsey.
Musiała wyjaśnić Spencer, co tu robi Kelsey, zanim Spencer sama ją zauważy i wpadnie w panikę.
Może jeśli szczerze porozmawiają, Spencer zrozumie Emily. A jeśli racjonalnie pogadają w trójkę,
Spencer powinna uwierzyć, że Kelsey to nie A.
Emily przedarła się przez tłum otaczający Spencer i poklepała ją po ramieniu. Spencer spojrzała na
nią z niesmakiem.
– Och.
Emily zamarła.
– Wszystko ci wyjaśnię – powiedziała natychmiast.
Spencer zaciągnęła ją do małego pomieszczenia, gdzie przechowywano sztućce, talerze i inne
przybory kuchenne. Miała gniewną minę.
– Powiedziałaś, że już się nie widujesz z Kelsey.
– Wiem, ale...
– A potem przyprowadzasz ją na moje przedstawienie?
Emily zacisnęła zęby.
– Kelsey to fajna dziewczyna. Sama chciała obejrzeć twój występ.
– Chyba raczej go zepsuć.
– Ona to nie A. – broniła przyjaciółki Emily.
– Oczywiście, że to ona! – Spencer tak mocno uderzyła pięścią w wózek ze sztućcami, że kilka noży
podskoczyło w górę. – Ile razy mam ci to tłumaczyć? Czy to, co mówię, zupełnie się dla ciebie nie liczy?
Kiedy zamieniłaś się w dziewczynę, która potrafi kłamać przyjaciółce w żywe oczy?
– Przepraszam, że skłamałam, kiedy zapytałaś, czy spotykam się z Kelsey – szepnęła pokornie
Emily. Po wypadku na szlaku wpadła w panikę. Kiedy rozmawiała ze Spencer, wolała pominąć
milczeniem to, że wybrała się na spacer z Kelsey. – Nie patrzysz na sprawę trzeźwo. Kelsey nie chce nas
skrzywdzić. Tak naprawdę nie wie, co jej zrobiłaś. A wtedy gdy ktoś mnie zepchnął ze zbocza, Kelsey
była ze mną. Ale ona zbiegła na dół i mi pomogła.
Spencer ze zdumienia otworzyła usta.
– Naćpałaś się? Pewnie to ona cię popchnęła!
Emily z niepokojem rozejrzała się po sali. Kilku statystów z przedstawienia obrzucało się
opakowaniami po słomkach i skandowało kwestie wiedźm z samego początku sztuki.
– Kelsey to nie A. – powtórzyła z naciskiem Emily. – To Ali. Chyba widziałam ją, jak stała na
szczycie wzgórza. Śledzi mnie dziewczyna o blond włosach.
Spencer jęknęła przeciągle.
– Możesz już skończyć temat Ali? Ona nie żyje.
– Nieprawda!
– Niby skąd masz taką pewność?
Emily poczuła w ustach kwaśny smak. „Powiedz jej – pomyślała. – Powiedz jej, co zrobiłaś”. Ale
słowa nie chciały jej przejść przez gardło. Kiedy do wózka podeszła kelnerka, żeby wziąć z niego kilka
widelców i noży, Emily straciła odwagę.
– Kelsey to A. – powtórzyła Spencer. – Ma motyw. Wysłałam ją do poprawczaka, Emily.
Pozbawiłam szansy na miejsce na dobrej uczelni i zrujnowałam jej życie. A ona teraz się mści.
– Ona nie wie, że to zrobiłaś – powiedziała Emily. – Ale skoro już przy tym jesteśmy, nie masz
wyrzutów sumienia? Nie uważasz, że powinnaś przyznać się do winy i okazać skruchę?
Spencer zrobiła krok w tył i wpadła na stojak ze srebrną zastawą.
– Jezu, po czyjej ty jesteś stronie?
Nieopodal grupka rodziców rozmawiała ze śmiechem nad kieliszkiem czerwonego wina. Trzej
drugoklasiści wzięli z baru kufle piwa i ukradkiem je popijali.
– Nie biorę niczyjej strony. – Emily starała się być rozsądna. – Uważam tylko, że powinnaś
powiedzieć prawdę. Kelsey stoi tam.
Emily pokazała ręką w kierunku Kelsey, ale nie mogła jej odnaleźć w gęstym tłumie.
– Ona tu przyszła? – Spencer stanęła na palcach, wpatrując się w tłum. – Chcesz, żebyśmy wszystkie
zginęły?
– Spencer, jesteś...
Spencer uciszyła ją gestem. Nagle zrobiła taką minę, jakby połączyła wszystkie fakty.
– O Boże. Ty się w niej zakochałaś.
Emily wlepiła wzrok w podłogę pokrytą płytkami z terakoty.
– Nie.
Spencer klasnęła.
– Ależ tak! Zakochałaś się w niej tak jak w Ali! Dlatego się tak zachowujesz! – Spojrzała na Emily
z desperacją. – Kelsey nie interesują dziewczyny. Zeszłego lata poderwała armię facetów.
Emily poczuła bolesne ukłucie.
– Ludzie się zmieniają.
Spencer oparła się o ścianę z drwiącym wyrazem twarzy.
– Tak jak Ali się zmieniła? Uważasz, że naprawdę cię kochała, Emily? Byłaś dziewczyną z jej
snów?
Emily poczuła łzy w oczach.
– Odwołaj to!
– Ali miała cię głęboko w nosie – oznajmiła nieporuszona Spencer. – Manipulowała tobą, jak
chciała. A teraz robi to Kelsey.
Emily zamrugała. Wrzał w niej gniew, bardziej gwałtowny i silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Jak Spencer śmiała powiedzieć coś takiego?
Odwróciła się na pięcie i wróciła na salę.
– Emily! – zawołała za nią Spencer, ale ona nawet nie spojrzała za siebie.
Swędział ją nos, jak zawsze, kiedy zbierało się jej na płacz.
Wbiegła do damskiej toalety i stanęła przed lustrem, opierając się o umywalkę. Ciężko dyszała.
W lustrze zauważyła, że stoi za nią Kelsey i że szybko chowa do torebki jakiś niewielki przedmiot.
– O, hej – rzuciła nerwowo Kelsey.
Emily w odpowiedzi tylko pociągnęła nosem. Kelsey przyjrzała się jej i zobaczyła na jej policzkach
ślady łez i mocno zaciśnięte usta. Podeszła do umywalki.
– Wszystko w porządku?
Emily wpatrywała się w ich odbicie w lustrze. Kotłowało się w niej tyle emocji. Nadal dźwięczały
jej w uszach podłe słowa Spencer. „Ali miała cię głęboko w nosie. Manipulowała tobą, jak chciała.
A teraz robi to Kelsey”.
Emily podniosła głowę, bo nagle zrozumiała, co musi zrobić.
– Musisz o czymś wiedzieć – powiedziała mocnym, zdecydowanym głosem. – O tym, co się
wydarzyło zeszłego lata.
Na twarzy Kelsey pojawił się lęk.
– Co?
– Spencer Hastings wrobiła cię w noc waszego aresztowania. To na jej polecenie ktoś podrzucił
pigułki do twojego pokoju, a potem zadzwonił na policję i doniósł na ciebie.
Twarz Kelsey stężała.
– Co takiego?
Zrobiła krok w tył, zupełnie zdezorientowana. Emily się nie myliła. Kelsey o niczym nie miała
pojęcia.
– Przykro mi – powiedziała Emily. – Sama dowiedziałam się o tym niedawno i pomyślałam, że
powinnam ci to powiedzieć. Zasługujesz na poznanie prawdę.
Podeszła do Kelsey, żeby ją objąć, ale ona tylko poprawiła torebkę na ramieniu.
– Muszę już iść – rzuciła i ze spuszczoną głową szybko wyszła z łazienki.
29
ONA CIĘ OSTRZEGAŁA, ARIO
W czasie bankietu po premierze Aria stała wciśnięta między jazz-band grający bardzo głośno
własną wersję The Girl from Ipanema a wielki plakat do Makbeta, na którym widniały kontury twarzy
Spencer i chłopaka odtwarzającego tytułową rolę, narysowane czarną kreską. Obok niej stała Ella, jej
chłopak Thaddeus, Mike i Colleen.
– Jako lekarz wypadłeś bardzo przekonująco, Michelangelo. – Ella próbowała przekrzyczeć muzykę.
Jej długie kolczyki z paciorków kołysały się dziko. – Gdybym wiedziała, że masz taki talent aktorski,
zapisałabym cię w dzieciństwie na obóz artystyczny razem z Arią!
Aria zaśmiała się głośno.
– Mike’owi by się tam nie spodobało.
W czasie obozu artystycznego, organizowanego przez Uniwersytet Hollis, wystawiano wiele sztuk,
ale wśród nich także przedstawienia kukiełkowe. A Mike w dzieciństwie panicznie bał się marionetek
i lalek.
– Uważam, że w przyszłym roku powinien ubiegać się o większą rolę – włączyła się do rozmowy
Colleen, chwytając Mike’a za ramię i cmokając go w policzek.
Wszyscy patrzyli na nich rozpromienieni. Mike przez moment stał jak sparaliżowany, ale po chwili
też się uśmiechnął.
Aria rozejrzała się w tłumie. Wcześniej dzwoniła do Hanny i Emily z pytaniem, czy wybierają się na
przedstawienie. Obie miały zamiar się pojawić. Hanna musiała, bo tata kazał jej to zrobić dla Kate,
a Emily chciała okazać wsparcie Spencer. Teraz jednak Aria nigdzie ich nie widziała. Przystojniak, który
grał główną rolę, rozmawiał przy barze z reżyserem. Naomi, Riley i Klaudia tańczyły na
zaimprowizowanym parkiecie w pobliżu wejścia do restauracji. Kate próbowała porwać do tańca Seana,
ale on uparcie kręcił głową.
Ktoś poklepał Arię po ramieniu i się odwróciła. Stał za nią Ezra w eleganckiej marynarce, czystej
niebieskiej koszuli i wyprasowanych spodniach khaki.
– Niespodzianka!
Aria o mało nie upuściła na ziemię swojego piwa imbirowego.
– Co ty tu robisz?
Ezra zbliżył się do niej.
– Chciałem cię dziś zobaczyć. Zadzwoniłem do domu twojego taty i jego dziewczyna powiedziała
mi, że znajdę cię na bankiecie. – Z aprobatą przyjrzał się fioletowej wełnianej sukience, którą włożyła na
tę okazję.
Aria zrobiła krok w tył. Przecież ktoś mógł ich razem zobaczyć. Odwróciła się, czując na sobie
wzrok całej rodziny. Mike spojrzał na Ezrę z nieskrywaną niechęcią.
– Pan... Fitz? – zapytała Ella, mrugając z niedowierzaniem.
Aria wzięła Ezrę za rękę i zaciągnęła go na drugi koniec sali. Kiedy mijali panią Jonson,
nauczycielkę literatury, przyjrzała się im badawczo. Pan McAdam, nauczyciel od ekonomii, podejrzliwie
uniósł brew. Arii wydawało się, że wszyscy wokół nagle zaczęli szeptać na jej temat.
– To nie najlepszy moment – syknęła, kiedy wreszcie dotarli do niewielkiego korytarza
prowadzącego do łazienki.
– Dlaczego nie? – Ezra zszedł z drogi kilku uczniom.
Devon Arliss, James Freed i Mason Byers wybałuszyli oczy na widok Ezry i Arii idących razem.
Wszyscy chodzili do tej samej klasy co Aria i na pewno dotarły do nich plotki o jej romansie.
– To idealny moment, żeby powiedzieć o nas twojej mamie – oświadczył Ezra. – I pogadać z nią
o Nowym Jorku. – Wziął Arię za rękę i zaczął ją ciągnąć w kierunku Elli. – No chodź. Czego się tak
boisz?
Jazz-band zaczął grać jakąś wolną melodię. Aria czuła się tak, jakby jej stopy wrosły w podłogę.
Nagle dostrzegła, że w drzwiach do restauracji stanął Noel Kahn i jego brat Erik. Noel
z niedowierzaniem spoglądał to na Arię, to na Ezrę.
Aria odwróciła się do Ezry.
– Słuchaj, to zły moment na tę rozmowę. Poza tym nie lubię, jak ktoś zastawia na mnie pułapki.
Ezra wbił dłonie w kieszenie.
– Czy to oznacza, że nie życzysz sobie mnie w tej chwili oglądać?
– Nie o to chodzi. Ale nie wmówisz mi, że ta sytuacja nie wydaje ci się dziwna. – Pokazała gestem
na salę pełną gości. – Przyszli tu twoi dawni koledzy z pracy. A ja nadal chodzę do szkoły z tymi samymi
osobami. Teraz oni wszyscy wezmą nas na języki.
Ezra zmrużył oczy.
– Ty się mnie wstydzisz.
– Nieprawda! – zawołała Aria. – Ale chyba zauważyłeś, jak na nas patrzą. Nie zrobiło ci się
głupio?
– Od kiedy to obchodzi cię opinia innych na twój temat? – Ezra zajrzał do sali restauracyjnej. Jak na
komendę wszyscy odwrócili głowy, udając, że przez cały czas nie gapili się na niego i Arię.
– Nie dbam o to, co oni sobie myślą – broniła się Aria. Choć akurat w tym wypadku trochę dbała.
– Poza tym masz osiemnaście lat – mówił dalej Ezra. – Nie łamiemy prawa. Nie ma się czym
martwić. Wstydzisz się, bo niczego nie osiągnąłem? Bo moja powieść to chłam?
Arii miała ochotę krzyczeć.
– Twoja powieść nie ma tu nic do rzeczy.
– To o co chodzi?
Na stoliku obok kelner polał alkoholem deser w kształcie kopuły i podpalił. W powietrze wzbiły się
błękitne płomienie. Wszyscy siedzący przy stoliku zaczęli bić brawo. Wzrok Arii bezwiednie
powędrował w stronę drzwi. Noel ani drgnął. Twardo wpatrywał się w Arię swoimi niebieskimi
oczami. Ezra spojrzał w tym samym kierunku co Aria.
– Wiedziałem. Wasz związek jeszcze się nie skończył.
– Skończył. Przysięgam. – Aria zamknęła oczy. – Ja tylko... Po prostu nie mogę teraz przeprowadzić
tej rozmowy. Nie chcę się pokazywać z tobą publicznie. Nie przy tych wszystkich ludziach. Nowy Jork to
co innego.
Ale Ezra z irytacją odwrócił się od niej.
– Znajdź mnie, jak już dorośniesz i uporasz się ze swoimi problemami, Ario.
Odwrócił się i zniknął w tłumie.
Aria nie miała siły, żeby za nim iść. Ogarnęła ją desperacja. Czy miłość zawsze była tak
skomplikowana? Z Noelem wszystko było o niebo łatwiejsze. Czy gdyby naprawdę kochała Ezrę,
zlekceważyłaby plotki i ciekawskie spojrzenia?
Podeszła do bufetu i zjadła szaszłyk z tofu, nie zdając sobie nawet sprawy z jego smaku. Znowu
poczuła na ramieniu czyjąś dłoń. Tym razem podeszła do niej pani Kittinger, nauczycielka historii sztuki,
w meloniku, męskiej kamizelce w kratkę i obszernych spodniach.
– Aria! Właśnie chciałam z tobą porozmawiać! – Pani Kittinger pokazała jej wydrukowane strony,
które wyciągnęła ze skórzanej torby. – Chciałam ci podziękować za to, że przysłałaś swój esej
o Caravaggiu przed terminem. Dobra robota. Przeczytałam go przed dzisiejszym przedstawieniem.
– Och. – Aria uśmiechnęła się niewyraźnie.
Skończyła swoją część zadania i wysłała ją pani Kittinger, dodając w e-mailu, że próbowała
namówić Klaudię do współpracy, ale ona nie wykazywała zainteresowania projektem. No dobra,
zachowała się jak zwykła kablara, ale nie miała zamiaru puścić Klaudii płazem jej zachowania.
– Nie dostałam jeszcze pracy twojej partnerki – dodała pani Kittinger, jakby czytała w myślach Arii.
– Mam nadzieję, że przyśle coś do poniedziałku. W przeciwnym razie nie dostanie zaliczenia. – Chyba
chciała jeszcze coś dodać, ale tylko uśmiechnęła się smutno do Arii i schowała jej pracę z powrotem do
torby, a potem stanęła w kolejce do bufetu.
Zespół zaczął grać Round Midnight, jedną z ulubionych piosenek Arii. W powietrzu rozchodził się
smakowity, kojący zapach oliwy z oliwek. Kiedy Aria podniosła głowę, wśród rozmaitych bibelotów
ustawionych na półce nad stolikiem dostrzegła znajome małe popiersie Szekspira z głową kołyszącą się
na sprężynie. Taką samą figurkę dostała od Ezry w zeszłym roku, tuż przed jego wyjazdem. Traktowała ją
jak największy skarb. Kiedy tylko dotykała lekko chyboczącej się główki, marzyła, że Ezra któregoś dnia
napisze do niej, a ich związek odżyje. Po jakimś czasie zdała sobie sprawę, że zapomniał o niej,
tymczasem on pisał wtedy swoją powieść. Powieść o nich.
Świat nabrał trochę jaśniejszych barw. Może Aria rzeczywiście zachowywała się wobec Ezry
niedojrzale i paranoicznie? Od kiedy to troszczyła się o opinię innych? Przecież była Arią Dziwaczką,
dziewczyną z różowymi pasemkami, która na WF-ie, zamiast ćwiczyć, wymyślała szalone choreografie.
Rosewood nie zmieniło jej aż tak bardzo.
Uniosła dumnie głowę i zaczęła przedzierać się przez tłum. Miała nadzieję, że Ezra jeszcze nie
odjechał. Postanowiła go znaleźć, przyprowadzić do Elli i wyjawić jej ich plany. A potem zatańczyć
z nim na małym parkiecie, na złość wszystkim wgapionym w nich uczniom i nauczycielom. Tak bardzo za
nim tęskniła. Teraz nie mogła dać mu się wymknąć.
– Ezra? – zawołała, zaglądając do męskiej toalety. Odpowiedziała jej cisza. – Ezra? – zawołała
znowu, otwierając tylne wejście, ale zobaczyła tylko parę zielonych kubłów na śmieci i kilku kucharzy
palących papierosy. Sprawdziła salę restauracyjną, stanowisko kelnerów i parking. Na szczęście
niebieski garbus Ezry stał jeszcze, zaparkowany obok jeepa cherokee. Ezra musiał gdzieś tu być.
Kiedy Aria wróciła do restauracji, powitał ją znajomy, mrożący krew w żyłach śmiech. Stanęła jak
wryta, sparaliżowana strachem.
Śmiech dobiegał z szatni. Podeszła do lady, za którą nikt nie stał. W głębi pomieszczenia,
w granatowoczarnym mroku, poruszała się jakaś postać, ukryta między płaszczami, kurtkami skórzanymi
i futrami.
– Jest tu kto? – szepnęła Aria z mocno bijącym sercem.
Usłyszała westchnięcie i odgłos pocałunku. Ojej. Aria próbowała się wycofać, ale się potknęła
i zachwiała, wpadając na puste wieszaki wiszące na poręczy, które zadźwięczały głośno.
– Co to było? – odezwał się ktoś z głębi szatni.
Aria z przerażeniem zdała sobie sprawę, że zna ten głos.
Po chwili w świetle ukazała się znajoma postać.
– O Boże.
Aria otworzyła szeroko oczy. Ezra patrzył prosto w nie. Rozwarł usta, ale nie wypowiedział ani
jednego słowa.
– Panie poeto? – zaszczebiotał drugi głos.
Z mroku wyłoniła się blondynka, obejmując Ezrę w pasie. Miała zmierzwione włosy, rozmazaną
jasnoczerwoną szminkę, a ramiączka głęboko wyciętej sukienki zwisały z jej ramion. Na widok Arii
uśmiechnęła się triumfalnie.
– Och, cześć! – rzuciła drwiąco, ściskając Ezrę mocniej.
Klaudia.
Aria wycofała się, znów wpadając na wieszaki. Potem się odwróciła i wybiegła z restauracji.
30
ZABIJ JĄ, NIM ONA ZABIJE CIEBIE
– Muszę przyznać, że zrobiłaś na mnie ogromne wrażenie. – Pan Pennythistle zamieszał swoje
martini oliwką nabitą na wykałaczkę i z podziwem spojrzał na Spencer. – Takiej lady Makbet mógłby
wam pozazdrościć zespół The Royal Shakespeare Company.
Melissa podeszła do Spencer i uścisnęła ją.
– Fantastyczna rola. – Szturchnęła Wildena, który skinął głową. – Zmieniłaś się w zupełnie inną
osobę! Zwłaszcza w scenie, w której lady Makbet nie może zmyć krwi z rąk!
Spencer uśmiechnęła się niewyraźnie, odrzucając za ramię mocno polakierowane włosy. Po
przedstawieniu podeszło do niej mnóstwo osób z gratulacjami. Twierdzili, że spisała się na medal, a jej
porażka w pierwszej scenie poszła w zapomnienie. Kiedy dotarła do sceny mycia skrwawionych rąk,
w pełni zidentyfikowała się z postacią. Przekazała jej całą energię, która płynęła z głębi jej duszy nękanej
wyrzutami sumienia. Na koniec dostała największe brawa i przyćmiła nawet Beau. Już rozmawiała
z operatorem kamery, prosząc go, żeby wyciął pierwszą scenę. A reszta przedstawienia nadawała się
w sam raz dla komisji w Princeton.
Teraz jednak rozmowa z Emily zupełnie zbiła ją z tropu. Nie chciała na nią naskakiwać, ale Emily
sama się o to prosiła. Chciała ją przeprosić, nigdzie jednak nie mogła jej znaleźć. Kelsey też gdzieś
zniknęła.
Do Spencer podeszła nieznajoma brunetka o pociągłej twarzy.
– Lady Makbet? – wyciągnęła dłoń. – Jestem Jennifer Williams z „Gońca Filadelfijskiego”. Czy
mogę przeprowadzić z panią wywiad i zrobić kilka zdjęć?
– To wspaniale, Spence! – ucieszyła się pani Hastings.
Nawet Amelia spojrzała na Spencer z podziwem.
Spencer pożegnała się z rodziną, a także niezdarnie uścisnęła pana Pennythistle’a. Kiedy
przedzierała się przez tłum, koledzy z zespołu, dziewczyny z drużyny hokejowej, a nawet Naomi, Riley
i Kate poklepywali ją po plecach i gratulowali świetnego występu. Rozglądała się za Emily, ale nigdzie
jej nie widziała.
Reporterka zaprowadziła ją do stolika w zacisznym kącie sali. Beau już tam czekał, pijąc espresso.
Zdjął zbroję i włożył czarny kaszmirowy sweter oraz doskonale skrojone sztruksowe spodnie. Wyglądał
bardzo seksownie. Usiadła obok niego, a on uścisnął jej dłoń.
– Może wymkniemy się z przyjęcia po tym wywiadzie?
Sam uścisk dłoni Beau podziałał jak balsam na jej skołatane nerwy. Uniosła brew, udając oburzenie.
– Czy to wypada, żeby student aktorstwa z Yale uciekał z bankietu po premierze spektaklu, w którym
grał główną rolę? Myślałam, że wolisz pokręcić się wśród gości i posłuchać pochwał.
– Potrafię zaskakiwać. – Beau puścił do niej oko.
Jennifer Williams usiadła naprzeciwko i otworzyła notes na pustej stronie. Kiedy spojrzała na Beau
i zadała mu pierwsze pytanie, zadźwięczał telefon Spencer. Dostała co najmniej dwadzieścia SMS-ów
z gratulacjami. Jednak ostatnia wiadomość była oznaczona tylko szeregiem liter i cyfr.
Spencer z trudem przełknęła ślinę, odchyliła się na oparcie krzesła, zasłoniła dłonią ekran
i otworzyła SMS-a.
Skrzywdziłaś mnie i siebie. Teraz ja skrzywdzę ciebie.
A.
Do wiadomości dołączono zdjęcie blondynki w żółtej sukience na ramiączkach leżącej na brzuchu
nocą na plaży. Miała nienaturalnie skręconą głowę, a ze skroni po policzku płynęła krew, która wsiąkała
w piasek. Fala zbliżała się do jej głowy, jakby zaraz miała ją z sobą porwać.
Spencer upuściła telefon na kolana. Zdjęcie przedstawiało Tabithę zaraz po tym, jak Aria zepchnęła
ją z tarasu. Ani Spencer, ani jej przyjaciółki nie znalazły ciała na plaży. Zapadł zmrok, a zwłoki zniknęły,
zanim dziewczyny zeszły na plażę.
Ciało znalazł ktoś inny. I zrobił to zdjęcie. Kelsey.
Spencer jęknęła jak na torturach. Jennifer Williams podniosła głowę znad notatnika.
– Wszystko w porządku?
– Ja...
Spencer wstała od stolika. Zakręciło się jej w głowie. Musiała się stąd jakoś wydostać. Musiała się
ukryć. Dziennikarka wołała za nią, ale ona nie potrafiła się odwrócić. Pobiegła prosto do wyjścia. Każda
mijana osoba wydawała się jej karykaturalnie zniekształcona i niebezpieczna. Tylnym wyjściem
wybiegła na pustą ulicę. Wzdłuż ściany stały rzędem kubły na śmieci. Spencer poczuła, że od dusznego
zapachu gnijących warzyw i mięsa robi się jej niedobrze. Na zewnątrz panowała głucha cisza
kontrastująca z wrzawą w środku restauracji.
– Hej.
Spencer się odwróciła i w tylnych drzwiach zobaczyła Kelsey, która patrzyła na nią zmrużonymi
oczami, mając mocno zaciśnięte usta. Spencer westchnęła. Chciała uciekać, ale nogi odmówiły jej
posłuszeństwa.
Kelsey położyła dłonie na biodrach.
– Dostałaś moją wiadomość?
Spencer jęknęła cicho. Przed oczami stanął jej obraz martwej Tabithy leżącej na plaży.
– Tak – wyszeptała.
– Jesteś odrażająca – syknęła Kelsey, otwierając szeroko oczy. – Naprawdę wydawało ci się, że
ujdzie ci to na sucho?
Spencer serce podeszło do gardła.
– Ja...
– Co? – Kelsey przekrzywiła głowę. – Przepraszam? To niestety nie załatwia sprawy.
Chwyciła Spencer za łokieć. Spencer wyrwała się, próbując uciec, ale Kelsey z dzikim okrzykiem
przycisnęła ją do ceglanej ściany. Spencer wrzasnęła, a jej głos odbił się echem w wąskiej uliczce.
Nagle przed oczami stanęła jej przerażająca wizja złożona z elementów wszystkich koszmarów, które
zrodziły się w jej głowie przez kilka ostatnich dni. Zobaczyła gapiącą się na nią Tabithę, która stała na
scenie w auli. I Kelsey wchodzącą do stawu, żeby ją utopić.
– Nie uwolnisz się ode mnie – powiedziała Kelsey z jej wizji, a może prawdziwa Kelsey, stojąca
przed nią we własnej osobie. – Zasługujesz na karę za to, co zrobiłaś.
– Nie! – krzyczała Spencer, uderzając Kelsey z całej siły.
Kelsey odchyliła się w tył, ale natychmiast ponownie rzuciła się na Spencer, która w panice
wyciągnęła ręce i zacisnęła je na szyi przeciwniczki. Zaciskała palce, czując, jak wbijają się w mięśnie,
blokują gardło i miażdżą drobne kości. Nie miała wyboru. Musiała powstrzymać Kelsey, zanim ta zrobi
jej krzywdę.
– Jezu! – zawołał jakiś głos.
Spencer poczuła uderzenie pięścią w plecy. Straciła równowagę i odrzuciła ręce na boki. Nagle
leżała na ziemi na plecach. Zobaczyła nad sobą zszokowanych kolegów z zespołu. Obok grupa gapiów
zebrała się wokół łkającej dziewczyny. Kelsey stała pochylona, z trudem łapiąc oddech.
Spencer się podniosła.
– Nie dajcie jej uciec! – zawołała. – Ona próbuje mnie zabić!
Wszyscy na nią spojrzeli.
– Co ona wygaduje? – odezwał się ktoś.
– Widziałem, jak bez powodu rzuciła się na tę drugą dziewczynę! – dodał ktoś inny.
– To ta nieszczęsna sztuka! – zawołał stojący gdzieś z tyłu Pierre. – Pomieszała jej w głowie.
– To wariatka! – odezwał się znajomy głos. To była Kelsey.
Tłum się rozstąpił i Spencer zobaczyła twarz Kelsey. Po policzkach płynęły jej łzy. Jej klatka
piersiowa unosiła się miarowo z każdym oddechem. Jeden z kelnerów pomagał Kelsey podnieść się
z ziemi. Kilka osób odprowadziło ją uliczką na parking.
– Zaczekajcie! – zawołała zduszonym głosem Spencer. – Nie dajcie jej uciec! To A.!
Beau kucnął obok niej.
– To był męczący wieczór – powiedział szorstkim tonem. – Może powinnaś jechać do domu, zanim
zrobisz kolejną scenę.
Spencer energicznie pokręciła głową. Dlaczego on nie chciał jej zrozumieć? Ale kiedy spojrzała
w przerażoną twarz Beau, zdała sobie sprawę, że całe zajście wyglądało tak, jakby to ona je
sprowokowała. Wszyscy uważali, że Spencer zaatakowała niewinną dziewczynę.
– Świruska – szepnął ktoś z boku.
– Trzeba ją odwieźć do wariatkowa – dodał ktoś inny.
Jakaś kobieta pobiegła za Kelsey i położyła jej dłoń na ramieniu.
– Powinnaś iść z tym do sądu i domagać się zadośćuczynienia. Ona cię napadła.
Tłumek powoli zaczął się rozchodzić. Po chwili nad Spencer stał tylko Beau, patrząc na nią tak,
jakby nigdy wcześniej jej nie widział.
– To niebezpieczna przestępczyni – wyszeptała Spencer. – Wierzysz mi?
Beau wpatrywał się w nią przez chwilę. Spencer miała nadzieję, że pomoże jej się podnieść,
przytuli ją i powie, że ją obroni. Ale on wycofał się razem z innymi.
– Jestem za tym, żeby identyfikować się z rolą, ale ty posunęłaś się za daleko.
Odwrócił się i zniknął w restauracji. Spencer chciała go zawołać, ale czuła się zbyt
zdezorientowana. Potem spojrzała na Kelsey, która na chwiejnych nogach znikała na końcu uliczki.
Podniosła w górę wyciągnięty palec, a potem przesunęła nim po swojej szyi. Następnie pokazała nim na
Spencer. I powiedziała coś jeszcze – bezgłośnie, ale tak wyraźnie układała usta, żeby do Spencer dotarło
każde słowo: „Już nie żyjesz”.
31
EMILY IDZIE ZA GŁOSEM SERCA
– Kelsey? – Emily przeciskała się przez tłum, który zrobił się jeszcze gęstszy, od kiedy godzinę temu
zaczął się bankiet.
W jednej z mniejszych sal jadalnych zauważyła ciasno zbitą grupkę osób, które po cichu rozprawiały
o czymś, co przed chwilą się wydarzyło. Naomi, Riley, Kate i Klaudia szeptały gorączkowo. Obok nich
stał przystojny brunet, któremu Emily przyjrzała się dokładniej. Czy to pan Fitz, ich dawny nauczyciel
literatury?
Emily po raz ostatni widziała Kelsey w łazience i nie mogła jej nigdzie znaleźć. Czy Kelsey
pogniewała się o to, że Emily tak długo ukrywała prawdę? Może powinna była od razu się przyznać, że
wie, co zrobiła Spencer?
Emily przeszła obok wielkiego plakatu przedstawiającego Beau i Spencer w rolach Makbeta i lady
Makbet. Dopadły ją wyrzuty sumienia. Spencer. Dawno temu Emily była zawsze lojalna wobec swoich
przyjaciółek. To dlatego Ali nazywała ją Zabójcą. Dziś wieczorem Spencer zachowała się wobec niej
karygodnie, ale czy to upoważniało Emily do zdradzenia jej tajemnicy? I to osobie wrogo nastawionej do
Spencer? Nagle przypomniało się jej, jak zeszłego lata, wracając z pracy w restauracji Posejdon,
wysiadła z metra i zauważyła Spencer rozmawiającą z jakimś facetem w czarnej wełnianej czapce.
– Phineas, potrzebuję tego więcej – mówiła błagalnym tonem.
Phineas wzruszył tylko ramionami. Emily próbowała mu się dobrze przyjrzeć – Spencer wspominała
jej o nim wiele razy – ale stał w cieniu, przygarbiony. Emily nie dosłyszała jego odpowiedzi.
– Żałuję, że mnie w to wciągnąłeś – powiedziała Spencer. – To mnie doprowadziło do ruiny.
Phineas bezradnie uniósł w górę ręce. Kiedy Spencer zatrzęsła się z płaczu, nie objął jej i nie
pocieszył.
Emily zaczaiła się za rogiem. Spencer wydała się jej taka... słaba. Miała problemy i nie radziła
sobie z nimi. Emily wiedziała, że powinna coś zrobić, ujawnić się, podać Spencer pomocną dłoń, ale
wtedy myślała tylko o swoim skandalicznym, wielkim brzuchu. Nie chciała, żeby Spencer zobaczyła ją
w tym stanie. Sparaliżował ją strach.
Teraz tamta reakcja wydała się jej niedorzeczna. Spencer i tak się dowiedziała o ciąży Emily.
Razem z pozostałymi dziewczynami pomogły jej, kiedy najbardziej tego potrzebowała. Czy gdyby Emily
podeszła wtedy do Spencer, zostałaby aresztowana? Czy Kelsey poszłaby do poprawczaka? Czy Emily
mogła zmienić tragiczny bieg wydarzeń? Nagle w tłumie dostrzegła twarz Arii i to wyrwało ją
z zamyślenia.
– Szukałam cię. Gdzie się podziewałaś? – spytała Aria.
Emily zrobiła nieokreślony gest.
– No, tutaj. Słuchaj, widziałaś gdzieś... – Już miała powiedzieć „Kelsey”, ale w porę ugryzła się
w język. –... Spencer?
Aria spojrzała na nią zdumiona.
– Nie widziałaś, co się stało?
Emily jeszcze raz spojrzała na wstrząśniętych gości.
– Nie...
– Ja tylko końcówkę. – Aria otworzyła szeroko oczy. – Spencer wpadła w szał. Rzuciła się na
kogoś. Chyba na tę Kelsey, którą Spencer uważa za A. Ona tu przyszła.
– O Boże. – Emily zdała sobie sprawę, że to wszystko przez to, że wyjawiła Kelsey prawdę. –
Nikomu nie stała się krzywda?
Aria pokręciła głową.
– Ale musimy odszukać Spencer. Może nie bez przyczyny spanikowała.
Emily rozejrzała się po restauracji. Nagle dostrzegła rudowłosą dziewczynę, która odbierała swoją
kurtkę od szatniarki. Kelsey.
Dotknęła ramienia Arii.
– Zaraz wracam.
Aria zmarszczyła czoło.
– Dokąd idziesz?
– Zajmie mi to tylko minutę.
Emily z trudem przedarła się przez tłum gości. Kiedy dotarła do Kelsey, ta już chwyciła za klamkę.
– Wychodzisz? – zapytała zdyszana.
Kelsey odwróciła się i spojrzała na Emily. Wydawała się zmęczona i zdezorientowana, jakby nie
rozpoznawała swojej przyjaciółki. Miała popękane wargi i nienaturalnie wytrzeszczone oczy.
– Tak. Niespecjalnie podobają mi się bankiety popremierowe.
– Coś się stało? – Głos Emily brzmiał coraz bardziej histerycznie. – Rozmawiałaś ze Spencer? Nie
jesteś na mnie wściekła? Że wiedziałam? I nie powiedziałam ci? Nie wiedziałam jak, ale powinnam była
to zrobić.
Kelsey rozchyliła usta. Zadrżał jej mięsień na policzku. Choć w szatni panował chłód, na jej czole
pojawiły się kropelki potu. Bez słowa odwróciła się i wyszła na parking.
– Dokąd idziesz? – Emily ruszyła za nią.
– Byle dalej stąd. – Kelsey zatrzymała się przy swoim samochodzie i otworzyła automatyczny
zamek, który zapikał dwukrotnie. – Jak chcesz, to wsiadaj.
Emily odetchnęła z ulgą. Spojrzała na restaurację, zastanawiając się, czy nie powinna powiedzieć
Arii, że wychodzi. Lecz Aria szukała Spencer, która z pewnością nie chciała w tej chwili oglądać Emily.
Zresztą Emily również nie czuła się jeszcze gotowa na spotkanie ze Spencer.
– Jadę z tobą – odparła. Otworzyła drzwi i usiadła na miejscu dla pasażera.
Kelsey posłała jej nerwowy, napięty uśmiech.
– To dobrze – szepnęła i ruszyła.
Samochód wjechał w mrok.
32
LIŚCIK NA SAMOCHODOWEJ ANTENIE
Zegar na desce rozdzielczej w priusie Hanny pokazywał 21.08, kiedy razem z Liamem podjeżdżali
pod restaurację, w której odbywał się bankiet po premierze Makbeta. Hanna zaparkowała.
– Na pewno musisz tam iść? – zapytał Liam, odgarniając włosy znad oczu.
– Na pewno. – Hanna pomasowała kark. – Wystarczy, że nie poszłam na przedstawienie. Powiem
tacie, że siedziałam gdzieś z tyłu. Co robią wiedźmy w tej sztuce? Na wypadek, gdyby tata chciał mnie
przepytać.
– Wróżą Makbetowi. – Liam przesunął palcem po nagim ramieniu Hanny. Na dzisiejszą potajemną
randkę włożyła nowiutką, kupioną w Szyku, jedwabną sukienkę mini, która odsłaniała dużo ciała.
Wieczór spędzili w teatrze na terenie kampusu w Hollis, całując się w ostatnim rzędzie. – Mówią mu, że
zostanie królem i zapowiadają jego tragiczny koniec – mówił dalej Liam. – I co chwila rechotają.
Hanna dotknęła palcem koniuszka jego nosa.
– Jesteś taki seksowny, kiedy opowiadasz mi o Szekspirze. Uwielbiam cię.
– Ja też cię uwielbiam. I jesteś seksowna w każdej sytuacji – odparł Liam, całując ją w usta.
Hanna była w siódmym niebie. Liam właśnie powiedział, że ją uwielbia.
Po sześciu kolejnych pocałunkach na do widzenia Hanna kazała Liamowi wysiąść z samochodu. On
zaparkował swoje auto kilka godzin wcześniej na parkingu przed kościołem po drugiej stronie ulicy.
Z rozkoszą obserwowała go, jak przebiegał przez Lancaster Avenue. Potem wysiadła ze swojego
samochodu i przeszła przez parking do restauracji. Nagle obok przejechała toyota, o mało nie uderzając
w Hannę.
– Gdzie masz oczy! – zawołała do kierowcy, odskakując w bok. Po stronie pasażera dostrzegła
znajomą twarz. – Emily? – Obok niej siedziała dziewczyna o rudych włosach, którą Hanna skądś znała.
Ale skąd?
Zanim Hanna zdążyła sobie przypomnieć, samochód odjechał. Odwróciła się i weszła do restauracji
pełnej ludzi, gdzie pachniało pieczonym czosnkiem i świeżym chlebem. Przy wejściu tłoczyło się tyle
osób, że idąc do szatni, Hanna prawie wpadła na jakiegoś chłopaka.
– Uważaj! – warknął, kiedy Hanna przez przypadek wbiła mu łokieć w plecy.
– Sam uważaj – odburknęła.
Kiedy chłopak się odwrócił, okazało się, że to Mike.
Hanna zrobiła krok w tył.
– O, cześć – powiedziała.
– Cześć. – Mike chyba nie spodziewał się jej tu zobaczyć. Od kilku tygodni z sobą nie rozmawiali.
Nadal pachniał kremem do rąk z wyciągiem z ogórka, który Hanna podarowała mu pod choinkę. – Co
słychać?
Hanna uniosła brew.
– O, już się do mnie odzywasz.
Mike wydawał się zakłopotany.
– Zachowałem się... jak głupek. – Spojrzał na nią błagalnie i dotknął jej nadgarstka. – Tęsknię za
tobą.
Hanna spojrzała na jego długie, szczupłe palce i nagle ogarnął ją gniew. Dlaczego Mike nie mógł
dojść do tego wniosku tydzień wcześniej, kiedy Hanna co chwila zostawiała mu wiadomość w poczcie
głosowej? Czy zainteresował się nią dlatego, że przestała do niego dzwonić? To takie typowe... Odsunęła
rękę.
– Spotykam się z kimś, Mike.
Oczy Mike’a przygasły.
– Och. To dobrze. Cieszę się. Ja też mam dziewczynę.
Hanna poczuła bolesne ukłucie. Jak to?
– To fajnie – powiedziała sucho.
Przyglądali się sobie nieufnie. Ktoś pociągnął Hannę za ramię. Zobaczyła, że obok niej stoją Aria
i Spencer, obie przerażone i blade.
– Musimy pogadać – powiedziała Aria.
Wyciągnęły ją z powrotem na parking. Hanna spojrzała przez ramię na Mike’a, ale on już odwrócił
się do Masona Byersa i Jamesa Freeda.
– Musisz to zobaczyć – powiedziała Spencer, kiedy stanęły w odległym rogu parkingu, gdzie nikt ich
nie widział. Wyciągnęła telefon i pokazała Hannie.
Jej wzrok przez chwilę przyzwyczajał się do ciemności. Na ekranie zobaczyła zdjęcie dziewczyny
leżącej na piasku z głową w kałuży krwi.
– Czy to...? – westchnęła Hanna. Imię Tabithy nie chciało jej przejść przez gardło.
Spencer opowiedziała jej, jak Kelsey podeszła do niej i zapytała o wiadomość, którą wysłała
wcześniej. Tę wiadomość.
– Wie, co zrobiłyśmy. Wie o wszystkim. Rzuciła się na mnie, a kiedy próbowałam się bronić,
wszyscy uznali, że to ja ją zaatakowałam. A po tym zajściu ona spojrzała na mnie z oddali i bezgłośnie
powiedziała: „Już nie żyjesz”.
Hanna nie wierzyła własnym uszom.
– Jesteś pewna?
Spencer pokiwała głową.
– Musimy ją znaleźć i powstrzymać, nim zrobi coś okropnego. Tylko że nie mam pojęcia, gdzie jej
szukać. Zniknęła.
Na drodze zawarczał silnik jakiegoś auta, co przypomniało Hannie o toyocie, która przed chwilą o
mało jej nie rozjechała. Nagle połączyła wszystkie fakty.
– Chyba ją przed chwilą widziałam. Tylko jej nie rozpoznałam w pierwszej chwili.
– Gdzie!? – wykrzyknęła Aria.
Hanna z przerażoną miną pokazała na wejście do restauracji.
– W samochodzie. Odjeżdżała. Dziewczyny, ona nie była sama.
Spencer szeroko otworzyła oczy.
– Emily siedziała obok niej, prawda?
Aria sięgnęła do torebki po kluczyki.
– Musimy je znaleźć. I to natychmiast.
Ruszyła w stronę swojego samochodu, a Hanna podążyła za nią. Po kilku krokach odwróciła się
i zauważyła, że Spencer stoi na chodniku, przestępując z nogi na nogę.
– Co się stało? – zapytała Hanna.
Spencer zagryzła dolną wargę.
– Pokłóciłam się z Emily w restauracji. Strasznie jej nagadałam. Ona pewnie nie chce mnie widzieć.
– Owszem, chce. – Hanna pociągnęła Spencer za rękę. – To Emily. Grozi jej niebezpieczeństwo.
Tak jak nam wszystkim.
Spencer pokiwała głową, zapięła kurtkę i poszła z dziewczynami do samochodu Arii, która już
otwierała pilotem drzwi auta. Wsiadły, a kiedy Aria uruchamiała silnik, Hanna pokazała palcem na
karteczkę nabitą na antenę.
– Co to?
Spencer wyskoczyła z samochodu i zerwała liścik z anteny. Wsiadła z powrotem i położyła go sobie
na kolanach. Wszystkie na niego spojrzały. W jednej chwili wydały długie, przerażone westchnienie.
Pospieszcie się! Za chwilę może być za późno.
A.
33
UPADŁY IDOL
Emily i Kelsey mijały eleganckie sklepy przy głównej alei Rosewood, wieżę ratuszową w Hollis,
zadaszony most i elegancki salon kosmetyczny, gdzie Ali zabrała kiedyś Emily i ich przyjaciółki na
regulację brwi przed zakończeniem roku szkolnego w siódmej klasie.
Kelsey jechała bez słowa, wpatrzona w dal. Raz po raz jej ciałem wstrząsały dreszcze i drgawki,
jakby budziła się ze złego snu.
– Wszystko w porządku? – zapytała ostrożnie Emily.
– W najlepszym – odparła Kelsey. – Nigdy nie czułam się lepiej! Wspaniale! Czemu pytasz?
Wypowiedziała te słowa w ciągu dwóch sekund. Emily odchyliła się na oparcie fotela, czując
nacisk pasa bezpieczeństwa.
– Rozmawiałaś ze Spencer o tym, co się stało, prawda? I co? Jesteś wkurzona?
Kelsey puściła kierownicę, odwróciła się do Emily i zaczęła ją głaskać po ramieniu.
– Jesteś słodka. Zawsze się tak martwisz o innych czy tylko dla mnie zrobiłaś wyjątek?
– Uważaj na drogę – ostrzegła ją Emily, kiedy samochód wjechał na linię dzielącą jezdnię na pół.
Nadjeżdżający z przeciwka samochód zatrąbił i objechał je łukiem.
– Mam nadzieję, że mnie traktujesz wyjątkowo. – Kelsey usiadła prosto. – Bo ty dla mnie jesteś
wyjątkowa.
– Cieszę się – odparła Emily, ale nadal czuła się trochę podminowana. Spojrzała przez okno na
mijane ciemne słupy telefoniczne. Dokąd zajechały? Rzadko bywała w tej części Rosewood.
Kiedy na horyzoncie zamajaczył stary, zrujnowany kościół kwakrów, Kelsey gwałtownie skręciła
w ledwie widoczną dróżkę. Minęły tablicę z odręcznym napisem „KAMIENIOŁOM TOPIELCA”,
wykonanym krzywymi literami.
– D-dlaczego tam jedziemy? – wyjąkała Emily.
– Nigdy tam nie byłaś? – Kelsey wjechała na strome wzgórze. – To genialne miejsce. Nie byłam tu
od wieków. Ostatni raz przed pójściem do poprawczaka.
Emily spojrzała przez okno. Ona też była tu dawno temu, gdy z przyjaciółkami odkryły, że Mona
Vanderwaal to A. Mona chciała zepchnąć Spencer z urwiska na skały w dole, ale poślizgnęła się
i skręciła sobie kark na dnie kamieniołomu.
– Znam fajniejsze miejsca – odparła Emily drżącym głosem. – Na przykład to wzgórze przy trasie
kolejowej, z którego widać całą Filadelfię.
– Nie, mnie się najbardziej podoba tutaj. – Kelsey zatrzymała się na pustym parkingu obok
wielkiego kubła na śmieci w kształcie beczki. – Musisz zobaczyć ten widok!
– Niekoniecznie. – Emily wyrwała ramię z uścisku Kelsey. Jej stopy tonęły w mokrej trawie. – Mam
lęk wysokości.
– Ale tu jest tak pięknie, Emily! – Kelsey pokazała na zbocze wąwozu. Miała wytrzeszczone,
rozbiegane oczy, cały czas się trzęsła i nie mogła zapanować nad tikami. – Musimy wpisać to na naszą
listę! Ten, kto nigdy nie stał na krawędzi klifu, nie żył naprawdę! – zakrzyknęła i zaśmiała się cicho.
Emily struchlała. Przypomniała sobie ostrzeżenia Spencer. Przypadkowy jednoczesny pobyt na
Jamajce. Ręce, które zepchnęły ją ze zbocza, i Kelsey, która stała na górze kilka sekund później. I to jej
przedziwne zachowanie.
– Kelsey, co się dzieje? – wyszeptała Emily.
Kelsey uśmiechnęła się głupkowato.
– Nic! O co ci chodzi?
– Po prostu jesteś jakaś... inna. Jakbyś... sama nie wiem... wypiła za dużo.
– Jestem pijana życiem! – Kelsey rozpostarła ramiona. – Gotowa na wielki czyn! Wydawało mi się,
że nie brakuje ci odwagi, Emily. Nie chcesz stanąć obok mnie nad przepaścią?
Kelsey podbiegła do samej krawędzi urwiska, zostawiając otwartą torebkę na siedzeniu dla
kierowcy. Światła na desce rozdzielczej wciąż się paliły i widać było zawartość torby. Na samej górze
leżała fiolka z pigułkami bez nalepki z apteki i bez nazwy.
Emily zdała sobie sprawę, że coś tu nie gra. Powoli, bezszelestnie odnalazła dłonią telefon
w kieszeni. Napisała szybko SMS-a do Arii:
SOS. Przy Topielcu. Błagam, przyjedź.
Wysłała wiadomość i czekała na potwierdzenie od Arii, kiedy nagle Kelsey odwróciła się.
– Do kogo dzwonisz?
– Do nikogo. – Emily wrzuciła telefon z powrotem do kieszeni.
Kelsey w jednej chwili straciła całą energię.
– Nie chcesz tu ze mną być, prawda? Nie chcesz się ze mną spotykać.
– Oczywiście, że chcę. Ale niepokoję się o ciebie. Wyglądasz na... zmartwioną. Dziwnie się
zachowujesz. To przez to, co ci powiedziałam? Powinnam była przyznać się od razu. Przepraszam.
Kelsey pociągnęła nosem.
– No cóż, ja też powinnam była powiedzieć prawdę.
Emily przekrzywiła głowę.
– Co masz na myśli?
– Ja też skłamałam, tak jak ty – zachichotała Kelsey, podchodząc do Emily. – Na przykład
powiedziałam, że nie wiedziałam, że przyjaźnisz się ze Spencer. Ani że przeszłaś piekło przez Alison.
Wiedziałam o wszystkim, Emily. Tylko udawałam głupią.
Emily przycisnęła dłonie do skroni, próbując zrozumieć to, co usłyszała.
– Ale dlaczego?
– Bo próbowałam być miła. – Wiatr rozwiał włosy Kelsey. – Nie chciałam się na ciebie gapić jak
na wariatkę. A jaką ty masz wymówkę, Emily? Chciałaś się ze mnie pośmiać za moimi plecami? Ubawiło
was to, co ona mi zrobiła?
– Oczywiście, że nie! – zawołała Emily. – Dowiedziałam się dopiero, kiedy cię poznałam.
Kelsey spojrzała na nią nienawistnie.
– Każda z was chowa w zanadrzu jakieś tajemnice. – Z obrzydzeniem pokręciła głową. – Nie
mogłam uwierzyć, że zrobiłaś coś takiego. Jesteś okropna, Emily.
Emily położyła dłoń na piersi. Czuła bicie swojego galopującego serca. Rysy twarzy Kelsey
zmieniły się nie do poznania. Teraz patrzyła na Emily z taką samą czystą nienawiścią, z jaką Emily
myślała o sobie samej, od kiedy wyłowiono z morza szczątki Tabithy. Nagle wszystkie przypuszczenia
Spencer nabrały podstaw. A właściwie się potwierdziły. Przypomniało się jej zdjęcie Tabithy
w telefonie Kelsey. I twarz Tabithy, kiedy Aria zepchnęła ją z tarasu. Głuchy odgłos ciała uderzającego
o piasek. Cały kurort wydawał się opustoszały, jakby tego wieczoru wszyscy goście wyjechali. Ale ktoś
je obserwował. Kelsey.
Jak to możliwe, że wcześniej Emily nie chciała dostrzec tych powiązań? Czy Spencer nie myliła się
co do niej? Czy Emily zaślepiło uczucie?
W każdym razie Kelsey miała rację: Emily była okropna. Najokropniejsza na świecie.
– Nie chciałam, żeby to się stało – wyszeptała Emily. – Nic nie rozumiesz.
Kelsey jeszcze raz z dezaprobatą pokręciła głową.
– Dopuściłaś do tego. I nie powiedziałaś ani słowa.
Emily zakryła twarz dłońmi, przypominając sobie stronę internetową upamiętniającą Tabithę,
rodzinę i wszystkich jej przyjaciół pogrążonych w żałobie.
– Wiem. Powinnam była temu zapobiec. To okropne.
Z daleka dobiegł jej uszu odgłos samochodu jadącego po żwirze. Emily się odwróciła. Za zakrętem
zamajaczyły światła reflektorów i po chwili na wzgórze wjechało subaru Arii, siedzącej za kierownicą.
Obok niej siedziała Hanna, pokazując miejsce, w którym dostrzegła Emily.
Emily podniosła ręce, żeby je przywołać, ale Kelsey złapała ją za nadgarstek.
– Idziesz ze mną. – Pociągnęła Emily w kierunku urwiska.
– Nie! – Emily próbowała się wyrwać, lecz Kelsey trzymała ją mocno i ciągnęła tak gwałtownie, że
Emily straciła równowagę.
– Chcę ci coś pokazać – powiedziała Kelsey, idąc w kierunku wąwozu.
Emily co krok potykała się w bardzo niewygodnych butach, a kiedy jeden z nich spadł jej ze stopy,
nie podniosła go, tylko poszła dalej boso. Po twarzy płynęły jej łzy i ze strachu z trudem łapała oddech.
– Przepraszam – skamlała. Jej głos tak się trząsł, że ledwie wypowiadała kolejne słowa. –
Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami. Nawet więcej niż przyjaciółkami.
– Byłyśmy. – Kelsey pchnęła Emily na skały. – Ale mnie zaboli to bardziej niż ciebie.
Stanęły na samej krawędzi zbocza. Na skalistą ścianę posypał się żwir. Kiedy Emily spojrzała
w dół, zobaczyła tylko głęboką ciemność. Kiedy popatrzyła przez ramię, dostrzegła Arię wysiadającą
z samochodu.
– Emily! – zawołała Aria. – O Boże!
Kelsey popchnęła Emily w stronę krawędzi, a Emily krzyknęła. Kelsey chciała zrobić jej to samo,
co Mona próbowała zrobić Spencer, a Tabitha Hannie. To, co Ali próbowała zrobić im wszystkim. Tylko
że tym razem Kelsey – A. – nie umrze.... Za to ofiara A. zginie.
– Proszę cię. – Emily spojrzała błagalnie na Kelsey. – Przecież nie chcesz tego robić. Pogadajmy
o tym. Dojdźmy do porozumienia.
– Nie dojdziemy do porozumienia – powiedziała Kelsey bez cienia emocji. – Tak musi być.
– Emily! – zawołała Aria, podbiegając bliżej.
Ale wciąż była za daleko. Kelsey zacisnęła palce na ramieniu Emily, która czuła na uchu jej gorący
oddech. Kelsey wyprężyła się, jakby miała zamiar z całych sił popchnąć swoją przyjaciółkę. Emily
zamknęła oczy, gdy zrozumiała, że to ostatnie chwile jej życia.
– Błagam – wyszeptała po raz ostatni.
I nagle Kelsey zwolniła uścisk. Emily odwróciła się i zobaczyła, jak Kelsey staje na krawędzi
ciemnej otchłani. Spojrzała Emily prosto w oczy, ale już nie wyglądała jak wariatka. Wydawała się
raczej na zmęczoną i bardzo smutną.
– Żegnaj – powiedziała Kelsey, a w jej głosie słychać było ogromny żal. W oczach pojawiły się łzy.
Ręce trzęsły się jej tak bardzo, że uderzały o talię. Z nosa płynęła jej cienka strużka krwi. Spojrzała
w dół i zaczerpnęła powietrza.
– Kelsey! – W mgnieniu oka Emily zdała sobie sprawę z tego, co się dzieje. – Nie skacz!
Kelsey zignorowała ją. Stała na samej krawędzi, a palce jej stóp wisiały w powietrzu. W głąb
kamieniołomu posypało się więcej kamieni.
– Za późno. Nie mogę już znieść mojego ohydnego życia. – Jej słowa zlewały się z sobą i Emily
ledwie je rozumiała. – Mam tego dość. – Zamknęła oczy i zrobiła krok w ciemność.
– Nie! – Emily chwyciła Kelsey w pasie.
Kelsey próbowała ją odepchnąć, ale Emily trzymała ją z całej siły, odciągnęła od krawędzi
i zaciągnęła na trawę. Kelsey jęknęła, próbując się uwolnić z uścisku, lecz Emily chwyciła ją jeszcze
mocniej. Znowu się potknęła i w jednej chwili leżała na mokrej ziemi, przygnieciona przez Kelsey.
Poczuła ból w potylicy i kości ogonowej. Zimno skały przenikało przez jej płaszcz i przeszywało ją na
wskroś.
Na moment pociemniało jej przed oczami. Słyszała tylko cichy szloch i kroki w oddali. Kiedy
odzyskała przytomność, stała nad nią Hanna.
– Emily? Emily? O Boże!
Emily zamrugała. Kelsey już na niej nie leżała. Rozejrzała się w panice, przerażona, że jednak
rzuciła się w przepaść. Ale dostrzegła ją kilka kroków dalej, zwiniętą w kłębek.
– Nic ci się nie stało? – Nad Emily stanęła też Aria.
– N-nie wiem – odparła zamroczona Emily.
Nagle wszystko do niej dotarło. Cały jej strach. Pewność, że za chwilę umrze. Świadomość, że
Kelsey o wszystkim wiedziała. Po policzkach popłynęły jej łzy. Cała się trzęsła i zanosiła
niepohamowanym płaczem.
Hanna i Aria uklękły i objęły ją mocno.
– Już dobrze – szeptały. – Jesteś bezpieczna. Uwierz nam.
– Hej – odezwał się jakiś głos kilka metrów dalej. Emily otworzyła oczy i zobaczyła trzecią postać
klęczącą obok Kelsey. – Obudź się.
Emily ze zdumienia otworzyła usta. To była Spencer. Wydawało się jej, że Spencer ją skreśliła,
tymczasem ona też przyjechała.
– Dziewczyny? – Spencer podniosła głowę i odrzuciła swoje blond włosy za ramię. – Spójrzcie.
Odsunęła się i oczom dziewczyn ukazała się Kelsey. Jej plecy wygięły się w łuk, głowa odwróciła
w bok, a ramionami i nogami wstrząsały drgawki tak silne, jakby przez jej ciało płynął prąd o mocy
miliona woltów. Z jej ust wypływała spieniona żółć, a na szyi pokazały się żyły.
– Co jej się dzieje!? – zawołała Hanna.
– Zadzwonię po pogotowie. – Aria wyciągnęła telefon.
– Chyba przedawkowała. – Spencer uklękła i spojrzała na twarz Kelsey. – Chyba coś brała.
Emily podniosła się i na chwiejnych nogach poszła po torbę Kelsey, nadal leżącą na fotelu kierowcy
w samochodzie. Znalazła w niej w połowie pustą fiolkę z pigułkami.
– To. – Pokazała tabletki dziewczynom.
Spencer tylko spojrzała na fiolkę i od razu ją rozpoznała.
– Łatwa Piątka.
Kilka minut po telefonie Arii usłyszały wycie karetki na sygnale jadącej na wzgórze. Kelsey otoczyli
pielęgniarze i natychmiast rozpoczęli akcję ratunkową, prosząc dziewczyny, żeby odsunęły się na bok.
Emily objęła się ramionami. Była zdrętwiała z zimna i przerażenia. Aria patrzyła na pracujących
pielęgniarzy, zakrywając dłonią usta. Hanna kręciła głową i powtarzała: „O Boże”. A Spencer wyglądała
tak, jakby zrobiło się jej niedobrze.
Po chwili podeszła do nich kierująca karetką, wysportowana kobieta z brązowymi włosami do
ramion.
– Co tu się stało?
– Ona próbowała się zabić – odparła Emily cicho. – Chyba zażyła za dużo tabletek... i chciała
skoczyć z urwiska.
Pielęgniarze zbadali Emily, ale nic jej nie dolegało, poza kilkoma otarciami i siniakami. Potem
wnieśli Kelsey do karetki i odjechali. Emily w milczeniu patrzyła na oddalające się czerwone światła.
Słuchała wycia syren, póki zupełnie nie ucichły.
Zapadła głucha cisza. Emily podeszła do Spencer, która wpatrywała się w ciemny wąwóz. Ten sam
widok rozciągał się przed nią dokładnie rok temu, kiedy Mona chciała ją zabić. To nie przez przypadek
zjawiły się tutaj znowu, walcząc z kolejnym A.
– Przepraszam – szepnęła Emily. – Nie powinnam była w ciebie zwątpić.
– Już w porządku – odparła Spencer.
– Ale ja jej o wszystkim opowiedziałam. – Emily zamknęła oczy. – Kelsey już wie, co zrobiłaś
w czasie szkoły letniej. Że to przez ciebie trafiła do poprawczaka.
Spencer odwróciła głowę. Na jej twarzy malowały się gwałtowne emocje.
– Powiedziałaś jej?
Emily zmarszczyła czoło.
– Nie wspomniała o tym, jak rozmawiałyście dziś wieczorem?
Spencer pokręciła głową.
– Wszystko działo się tak szybko. Krzyczałyśmy, co nam ślina na język przyniosła.
Emily ukryła twarz w dłoniach.
– Przepraszam, nie powinnam.... – Urwała, dławiąc się łzami. Wszystko poszło nie tak. –
Beznadziejna ze mnie przyjaciółka. Nie wsparłam cię. – I miała na myśli nie tylko ten wieczór.
– Hej, w porządku. – Spencer dotknęła ramienia Emily. – Rozumiem. Zrobiłam coś strasznego. Po
tym, co ci powiedziałam, miałaś prawo zrobić to, co zrobiłaś.
Zawył wiatr. Emily wydawało się przez moment, że w oddali słyszy syrenę. Hanna i Aria usiadły
obok z poważnymi minami. Milczały przez chwilę.
– Kelsey wyjawi wszystkim, co zrobiłyśmy Tabicie – odezwała się Hanna.
– Nikt jej nie uwierzy – odparła Spencer. – To narkomanka. Uznają, że jej się to przywidziało.
– Ale ona ma dowód – upierała się Hanna. – To zdjęcie martwej Tabithy na plaży.
– Jakie zdjęcie? – pisnęła przerażona Emily.
Spencer sięgnęła po telefon, ale potem wzruszyła ramionami i zmieniła zdanie.
– To długa historia. Szczerze mówiąc, powinnam je skasować. I udawać, że nigdy go nie widziałam.
Nawet to zdjęcie Tabithy niczego nie dowodzi. A wręcz rzuca cień podejrzeń na Kelsey. Kto robi zdjęcie
zwłok i nie idzie z nim na policję? Wszyscy pomyślą, że Kelsey... zwariowała.
Nad ich głowami przeleciał bezgłośnie samolot, mrugając czerwonymi światłami. Gdzieś w głębi
wąwozu zajęczał przeciągle ptak. Wsiadły do samochodu Arii. Były wstrząśnięte, choć zarazem
odczuwały ulgę. Nagle w uszach Emily jeszcze raz zadźwięczały słowa Kelsey: „Dopuściłaś do tego.
Jesteś okropna, Emily”.
Zrobiły to, co zrobiły, choćby nikt nie uwierzył Kelsey. Emily była okropna. I wiedziała, że wyrzuty
sumienia nigdy nie dadzą jej spokoju.
34
RODZINA MUSI TRZYMAĆ SIĘ RAZEM
Następnego ranka Hannę obudziło skrobanie pazurków Dota w drzwi jej pokoju.
– Już do ciebie idę, skarbie – powiedziała, ziewając, i usiadła na łóżku.
Promienie słońca wpadały do pokoju przez okno prowadzące na balkon Julii. Ptaki na drzewie
śpiewały radośnie. Poranek wydawał się Hannie idealny... póki nie przypomniała sobie, co się
wydarzyło zeszłej nocy. Kelsey. Kamieniołom Topielca. Ambulans, który ją zabrał. Wydawała się taka
słaba. I bezradna. Po raz kolejny o włos uniknęły katastrofy wywołanej przez A.
Teraz wszystko się skończyło. Sięgnęła po iPhone’a i przejrzała wszystkie SMS-y. Zdziwiła się, że
Liam po raz pierwszy nie przysłał jej rano żadnej wiadomości. Czy wrócił bezpiecznie do domu? Była
9.23, trochę wcześnie, ale chyba mogła do niego zadzwonić? Wybrała jego numer, od razu włączyła się
poczta głosowa.
– Wstawaj, śpiochu – zaszczebiotała Hanna, gdy rozległ się sygnał. – Mam nadzieję, że dziś się
zobaczymy. Już za tobą tęsknię. Oddzwoń, jak odsłuchasz tę wiadomość.
Włożyła obcisłe dżinsy i podkoszulek od Petit Bateau i z Dotem w ramionach zeszła na parter. Tata
przy kuchennym stole przeglądał gazety, których stos piętrzył się przed nim. Kate siedziała zgarbiona,
jedząc grejpfruta i wpatrując się w jeden z dzienników. Spojrzała ponuro na stojącą w drzwiach Hannę,
która udawała, że poprawia zapięcie obroży Dota. Kate pewnie się dowiedziała, że Hanna nie przyszła
na jej przedstawienie, i była wściekła, ale Hanna nie miała ochoty w tej chwili się z nią kłócić.
Kate nie spuszczała z niej wzroku, nawet wtedy, gdy Hanna wypuściła Dota, nalała sobie kawy
i dodała do niej trochę mleka sojowego.
– Co? – warknęła wreszcie Hanna. Boże, przecież to jej sztuczydło to nie debiut na Broadwayu.
– Hm...
Kate spojrzała na gazetę otwartą na stronie z plotkami towarzyskimi i przesunęła ją w stronę Hanny
jednym palcem. Hanna spojrzała na artykuł. Na widok zdjęcia na rozkładówce wypluła kawę na podłogę.
– Wszystko w porządku? – Pan Marin odwrócił się i podniósł się z krzesła.
– Tak, tak. – Hanna wytarła rozlaną kawę serwetką. – Wszystko okej.
Ale nic nie było w porządku. Jeszcze raz spojrzała na zdjęcie w gazecie, w nadziei że przed chwilą
coś jej się przywidziało. Z trzech fotografii patrzył na nią Liam, przystojny jak w prawdziwym życiu. Na
pierwszym obejmował chudą blondynkę o spiczastym nosie. Na drugim całował brunetkę w falbaniastej
sukience z dżerseju. A na trzecim szedł ulicą w Filadelfii za rękę z krótko ostrzyżoną dziewczyną
w ogromnych okularach przeciwsłonecznych i trenczu Burberry. „To Romeo z krwi i kości, prawdziwy
specjalista od podbojów miłosnych”, tak rozpoczynał się tekst pod fotografiami. „Liam Wilkinson to
jedna z najlepszych partii w Filadelfii... może dlatego romanse to jego specjalność”.
Hanna czuła, jak powoli zaciska się jej gardło. Pod każdym zdjęciem widniało nazwisko
dziewczyny i data jej spotkania z Liamem. Jedno z nich zrobiono w tym tygodniu, w dniu, w którym
Hanna nie widziała się z Liamem. Krótkowłosą dziewczynę o imieniu Hazel określono jako „długoletnią
dziewczynę Liama, z którą chce kiedyś wziąć ślub”.
Hanna przebiegła wzrokiem artykuł, zatrzymując się na dłuższym cytacie. „Trzeba przyznać, że ma
nieodparty urok – mówi Lucy Richards, jedna z dziewczyn, z którymi Liam widywał się w zeszłym roku.
– Przy nim czułam się jak najważniejsza osoba we wszechświecie. Powtarzał, że z nikim nie czuł się tak
blisko związany. Cały czas mówił o tym, że uciekniemy do jednego z należących do jego rodziny zamków
we Francji albo Włoszech. Faktycznie, czułam się wyjątkowa... Póki nie dotarło do mnie, że on
opowiada te bajki każdej dziewczynie, z którą się spotyka”.
Hanna wzięła tosta ze stojaka na środku stołu i łapczywie go zjadła. Sięgnęła po kolejnego
i położyła na nim plasterek bekonu, którego nie jadła od lat. Jej również Liam robił takie wyznania. I
składał takie same obietnice. Więc to wszystko było tylko grą? Pułapką? A ona w nią wlazła jak
pierwsza naiwna? Pozwoliła mu zostać na noc w domu, narażając tym samym ponownie na szwank
karierę polityczną taty?
Kiedy wstała od stołu, ugięły się pod nią nogi. Wydawało się jej, że ściany przemieszczają się
i falują, jakby dom płynął po wzburzonych falach. Przed oczami miała rozanieloną twarz Liama.
Przypomniały się jej wszystkie te romantyczne bzdury, którymi ją karmił. I to pożądanie, które sprawiało,
że między nimi iskrzyło. Jezu.
Wyszła z kuchni do salonu. Kiedy wybrała numer Liama, sygnał rozbrzmiewał w nieskończoność,
a potem włączyła się poczta głosowa.
– Czytałam na twój temat bardzo ciekawy artykuł w „Gońcu” – rzuciła Hanna po usłyszeniu sygnału.
– Nie oddzwaniaj. Już nigdy.
Kiedy się rozłączyła, telefon wysunął się z jej palców na poduszkę na kanapie. Usiadła ciężko
i przycisnęła do piersi poduszkę, zagryzając język i próbując powstrzymać łzy. Dzięki Bogu, nie
zdradziła Liamowi żadnych tajemnic taty. Dzięki Bogu, nie powiedziała mu o Tabicie.
– Mhm.
Hanna się odwróciła. W drzwiach stała Kate z zakłopotanym wyrazem twarzy. Weszła do salonu
i usiadła naprzeciwko Hanny na krawędzi fotela z wzorzystą tapicerką. Czekała bez słowa. Kate
wiedziała. Specjalnie podsunęła Hannie tę gazetę, żeby poznała prawdę.
– Jak się dowiedziałaś? – zapytała Hanna szeptem ociekającym nienawiścią.
Kate obracała w palcach perły w swoim naszyjniku.
– Widziałam was razem na flash mobie. A potem słyszałam was w nocy w twoim pokoju.
Wiedziałam, że on tu był.
Hanna zrobiła grymas.
– Powiesz tacie, prawda?
Zajrzała do kuchni. Tata chodził tam i z powrotem z telefonem przy uchu.
Kate odwróciła się.
– On nie musi o niczym wiedzieć.
Hanna nie wierzyła własnym uszom. Przecież Kate trafiła się kolejna okazja, żeby odzyskać utraconą
pozycję ulubienicy tatusia. Pan Marin nigdy nie wybaczyłby Hannie tego romansu.
– Mnie też kiedyś zdradził chłopak – szepnęła Kate.
Hanna spojrzała na nią ze zdumieniem.
– Sean?
Kate pokręciła głową.
– Nie. Ktoś, z kim chodziłam w Annapolis. Miał na imię Jeffrey. Strasznie się w nim zakochałam.
A potem na Facebooku odkryłam, że ma dziewczynę.
Hanna była zbita z tropu.
– Przykro mi.
Nie mogła uwierzyć, że ktoś mógłby porzucić idealną Kate, ale ona wyglądała w tej chwili tak
smutno. Prawie ludzko.
Kate wzruszyła ramionami. Spojrzała na Hannę swoimi zielonymi oczami.
– Musimy ich zmieść z powierzchni ziemi. Ta rodzina nie tylko pogrywa z Tomem, ale wciągnęła
ciebie w swoje sidła.
Potem wstała i z dumnie uniesioną głową wymaszerowała z salonu. Hanna powoli policzyła do
dziesięciu, spodziewając się, że za moment Kate się odwróci i powie: „Żartowałam! Oczywiście, że na
ciebie doniosę, ty suko!”. Ale po chwili usłyszała, jak za Kate zamykają się drzwi jej pokoju. Uff.
– Za chwilę oddzwonię – powiedział głośno pan Marin w kuchni i Hanna usłyszała piknięcie
oznaczające koniec rozmowy.
Wstała. W koniuszkach palców czuła ukłucia tysiąca igiełek. Kate miała rację. Hanna powinna
zmieść rodzinę Liama z powierzchni ziemi. Ona nie zdradziła Liamowi żadnej tajemnicy dotyczącej ojca.
Nie było przecież nic sensacyjnego w opowieści o rozwodzie taty. Takie nieszczęścia dotykały wiele
rodzin. Opowiedziała mu tylko o swoich dawnych problemach z nadwagą. Natomiast Liam zdradził jej
bardzo brzydki sekret swojej rodziny, który mógłby pozbawić Tuckera Wilkinsona szans na zwycięstwo
w wyborach.
– Tato. – Hanna weszła do kuchni. Pan Marin stał przy zlewie i mył naczynia. – Muszę ci coś
powiedzieć. O Tuckerze Wilkinsonie.
Ojciec odwrócił się i uniósł brew. Hanna jednym tchem opowiedziała wszystko, czego dowiedziała
się od Liama: o romansie jego taty, o niechcianej ciąży i aborcji jego kochanki. Tata z każdym jej słowem
coraz szerzej otwierał oczy i usta. Hanna miała wrażenie, że pluje jadem, że nigdy nie rozpowszechniała
równie oszczerczych plotek, ale jeszcze raz stanął jej przed oczami artykuł z gazety. Przypomniał się jej
cytat z jakiejś sztuki z epoki Szekspira, którą omawiali na zajęciach z panem Fitzem: „Nie zna piekło
straszliwszej furii nad wściekłość zawiedzionej kobiety”.
Liam sobie na to zasłużył.
35
IDEALNY MOMENT
– Mike, płatki kukurydziane je się łyżką – upomniała syna Ella, kiedy zasiadła razem z nim i Arią do
śniadania w kuchni zalanej słonecznym światłem. W powietrzu aromat organicznej kawy i świeżo
wyciskanego soku pomarańczowego mieszał się z zapachem nieco przywiędłych polnych kwiatów, które
kilka dni temu Thaddeus podarował Elli.
Mike z ociąganiem wyjął starą srebrną łyżkę z szuflady i wrócił na miejsce. Ella zwróciła się do
Arii.
– Co się stało wczoraj na przyjęciu? Odwróciłam się na chwilę, a ty zniknęłaś.
Aria poprawiła okulary przeciwsłoneczne, które założyła, żeby ukryć zaczerwienione i zapuchnięte
od płaczu oczy. Przez całą noc szlochała z powodu Ezry, Kelsey, A. i wszystkich wydarzeń ostatnich dni.
– Musiałam załatwić pewną sprawę – rzuciła na odczepnego.
– Trzeba było zostać. – Mike głośno chrupał płatki. – Reżyser strasznie się upił. Podobno musiał się
przenieść do prywatnej szkoły na przedmieściach, bo jest alkoholikiem. A Spencer Hastings rzuciła się
z pięściami na jakąś dziewczynę. Wariatka! – Ostatnie słowo wypowiedział wysokim głosem,
wybałuszając oczy.
– Ona nie jest wariatką. – Aria wzięła gofra z półmiska.
Przed oczami stanęły jej wydarzenia poprzedniej nocy. Spencer rzeczywiście rzuciła się na Kelsey,
ale miała ku temu powody.
A więc nowym A. była Kelsey. Z jednej strony to dobrze. Przynajmniej dowiedziały się, kto
przysyłał im wiadomości. Z drugiej – co się stanie, jeśli ktoś uwierzy w to, co Kelsey ma do
powiedzenia na temat Tabithy? Tego ranka w internecie pojawiły się trzy kolejne artykuły na temat
śmierci Tabithy. Jeden opowiadał o nowych procedurach kryminologicznych, dzięki którym udaje się
ostatecznie potwierdzić tożsamość ofiary. Drugi anonsował piknik upamiętniający Tabithę. A trzeci ostro
krytykował picie alkoholu przez nieletnich, powołując się między innymi na tragiczny przykład śmierci na
Jamajce.
Tabitha stawała się w swoim mieście tak znaną postacią jak niegdyś Ali w Rosewood. Czy gdyby
jej rodzina i znajomi dowiedzieli się, że została zamordowana, to podważyliby zeznania świadka, tylko
dlatego że była nim narkomanka? A jeśli Kelsey zrobiła martwej Tabicie więcej zdjęć? Przypomniała się
jej jedna z ostatnich wiadomości od A.: „Nie łudź się, że ujdziesz przed moim gniewem, morderczyni. Ty
z nich wszystkich ponosisz największą winę”. A więc Kelsey wiedziała nawet, że to ona popchnęła
Tabithę.
Zadzwonił telefon Mike’a, który zerwał się z miejsca i wyszedł z kuchni. Ella zwinęła serwetkę
i podparła się na łokciach.
– Kochanie, czy chciałabyś o czymś porozmawiać?
Aria napiła się kawy.
– Właściwie to nie.
Ella chrząknęła.
– Na pewno? Wczoraj widziałam, że rozmawiałaś z jednym z twoich byłych nauczycieli.
Aria się skrzywiła.
– Nie ma o czym opowiadać.
No bo niby o czym. Ezra nie zadzwonił do Arii po tym, jak nakryła go z Klaudią. Nie nagrał żadnej
wiadomości z przeprosinami ani nie zostawił na jej progu pudełka czekoladek z prośbą, by mu
przebaczyła. Tym samym ich wspólne plany wyjazdu do Nowego Jorku zostały przekreślone. Romans
diabli wzięli. Czuła się tak, jakby cała ta historia tylko jej się przyśniła.
Aria westchnęła i podniosła głowę.
– Pamiętasz, jak zeszłego lata przed wyjazdem na Islandię wszyscy powtarzali mi, że powrót tam
sprawi mi wiele radości?
– No jasne. – Ella dodała trochę brązowego cukru do kawy.
– Ale jak wróciłam, to powiedziałam ci, że... było jakoś inaczej. – Aria bawiła się pieprzniczką
i solniczką w kształcie krasnoludków. – Czasem marzy się o czymś bardzo długo, a potem rzeczywistość
nie dorasta do naszych wyobrażeń.
Ella cmoknęła.
– Kiedyś kogoś uszczęśliwisz, pamiętaj o tym – powiedziała po chwili. – I ten ktoś uszczęśliwi
ciebie. Będziesz wiedziała, kiedy przyjdzie ten moment.
– Ale jak się zorientuję? – zapytała szeptem Aria.
– Po prostu będziesz wiedziała. Uwierz mi.
Ella poklepała Arię po dłoni, jakby czekała, że Aria doda coś jeszcze.
Po chwili milczenia Ella wstała i zaczęła sprzątać ze stołu. Aria siedziała nadal, pogrążona
w myślach. Zauważyła, że Ezra po powrocie zachowuje się jakoś inaczej, ale nie chciała tego przyznać.
Tak samo czuła się w Rejkiawiku, kiedy autobus zawiózł ich z lotniska do centrum miasta. Bardzo
chciała znowu pokochać to miasto, lecz ono zmieniło się nie do poznania. Zamknięto bar na rogu ulicy,
w którym podawano zupę w wydrążonych bochenkach chleba. Dom, w którym mieszkała niegdyś rodzina
Arii, pomalowano na neonowy róż i umieszczono na nim okropną antenę satelitarną zajmującą pół dachu.
Poza tym w czasie tej wycieczki wydarzyło się coś, co właściwie przyćmiło jej wszystkie dobre
wspomnienia z tego kraju. Ten sekret znały tylko jej najlepsze przyjaciółki i miała zamiar zabrać go z
sobą do grobu.
Kiedy ktoś zadzwonił do drzwi, Aria zamarła. Czy to Ezra? Czy w ogóle chciała, żeby się tu zjawił?
I on, i Islandia stracili dla niej dawny czar.
Wstała od stołu, zawiązała pasek szlafroka i otworzyła drzwi. Na ganku stał Noel, zacierając ręce.
– Cześć.
– O, cześć – przywitała się Aria niepewnym tonem. – Przyszedłeś do Mike’a?
– Nie.
Zapadło niezręczne milczenie. Ktoś odkręcił, a potem zakręcił wodę w kuchni. Aria przestępowała
z nogi na nogę.
– Tęsknię za tobą – powiedział nagle Noel. – Nie mogę przestać o tobie myśleć. I jestem strasznym
dupkiem. Wiem, że powiedziałem ci wtedy w szkole coś strasznego, ale nie miałem tego na myśli.
Aria spojrzała na gruby rowek w parkiecie, który wycięła w dzieciństwie nożem, bo wydawało się
jej, że jest rzeźbiarką.
– Ale miałeś rację. Bardzo się od siebie różnimy. Zasługujesz na kogoś... kto pasuje do elity
Rosewood. Na kogoś takiego jak Klaudia.
Noel nie potrafił ukryć zażenowania.
– O Boże. Tylko nie Klaudia. To wariatka. – W sercu Arii zapłonął słaby ognik. – Po wypadku
musiałem dla niej harować jak wół. Poza tym okazało się, że to kleptomanka. Regularnie okradała mój
pokój! Brała bieliznę, płyty, kartki z mojego notatnika... Przyłapałem ją nawet na tym, że wzięła moją
skórzaną kurtkę, tę po dziadku.
Aria zmarszczyła czoło.
– Widziałam ją w niej w szkole. Myślałam, że to ty jej ją dałeś.
Noel spojrzał na nią ze zgrozą.
– Wcale nie! A kiedy poprosiłem, żeby ją oddała, ona wpadła w szał. Zaczęła oskarżać ciebie o to,
że rozpuszczasz o niej nieprawdziwe informacje. Że rozgadałaś wszystkim, że ona chce się ze mną
przespać i że nie powinienem w to wierzyć. Ale mnie się wydaje, że ona naprawdę miała ochotę
zaciągnąć mnie do łóżka. Kilka dni temu obudziłem się w środku nocy i zobaczyłem ją w drzwiach
mojego pokoju, ubraną w... – Urwał z zakłopotaną miną. – Powiedziałem mamie, że ma się pozbyć
Klaudii z naszego domu.
– Naprawdę? – Aria miała na końcu języka sakramentalne: „A nie mówiłam”, ale czuła się zbyt
zmęczona na kłótnię z Noelem. – Więc... nie przespałeś się z nią? – Musiała o to zapytać. Nie mieściło
się jej w głowie, że Noel oparł się takiej seksbombie jak Klaudia.
Noel pokręcił głową.
– Ona wcale aż tak mi się nie podoba. Wolę kogoś innego.
Przeszył ją dreszcz. Nie ośmieliła się spojrzeć na Noela, bojąc się, że za bardzo się odsłoni. Noel
oparł się o futrynę drzwi.
– Trzeba było cię posłuchać. We wszystkich sprawach. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała już się
ze mną widywać, ale... tęsknię za tobą. Możemy chociaż się przyjaźnić? Pamiętaj, że muszę z kimś
chodzić na kurs gotowania.
Aria podniosła głowę.
– Naprawdę lubiłeś lekcje gotowania?
– Wiem, to zajęcia dla dziewczyn, ale mnie się to podobało. – Noel uśmiechnął się nieśmiało. –
Zresztą na koniec semestru mamy zorganizować pojedynek kucharzy.
Aria poczuła nagle piękny, cytrusowy zapach mydła, którego zawsze używał Noel. Nie do końca
zrozumiała, o co ją prosił. Potrzebował partnerki na warsztaty kulinarne... czy chciał wrócić do Arii?
Może na to było już za późno? Może faktycznie niewiele ich łączyło? Przecież Aria dobrze wiedziała, że
nigdy nie stanie się typową dziewczyną z Rosewood. Nawet nie zamierzała próbować.
Chyba milczała zbyt długo, bo Noel westchnął i odezwał się pierwszy.
– Wróciłaś do tego nauczyciela? Kiedy zobaczyłem was wczoraj wieczorem...
– Nie – przerwała mu Aria. – On... – Zamknęła oczy. – Właściwie on woli Klaudię.
Nagle dotarł do niej cały absurd tej sytuacji. Wybuchła niepohamowanym śmiechem, tak
gwałtownym, że po policzkach zaczęły jej płynąć łzy.
Noel też się zaśmiał, trochę sztucznie, jakby nie zrozumiał żartu. Po chwili Aria spojrzała na niego.
Wyglądał tak uroczo, stojąc na ganku w workowatych dżinsach, obszernym podkoszulku, białych
skarpetkach i klapkach. Taki ubiór Aria zawsze uważała za zupełnie pozbawiony klasy. Co z tego, że
Noel nigdy nie napisze powieści. Co z tego, że nie przewraca oczami, mówiąc o nędzy życia na
przedmieściach, i nie jęczy, że wszystko tutaj jest sztuczne i pretensjonalne. Ale Noel potrafił stanąć
w jej drzwiach w pierwszy dzień świąt przebrany za Świętego Mikołaja z workiem prezentów dla niej,
tylko dlatego że kiedyś mu się zwierzyła, że w dzieciństwie rodzice nie kultywowali tego zwyczaju.
Kiedy zaciągnęła go do skrzydła ze sztuką współczesną w muzeum w Filadelfii, cierpliwie przeszedł
z nią przez wszystkie sale, a na koniec kupił jej w księgarni album o dziełach Picassa z okresu błękitnego,
bo kojarzyły mu się z narkotycznymi wizjami. Potrafił ją rozbawić. W czasie warsztatów gotowania
w Hollis powiedział, że zielona papryka, którą właśnie kroili, przypomina mu wielkie pośladki.
Pozostali uczestnicy, głównie starsze panie i starzy kawalerowie, z oburzeniem wydęli usta, co tylko
jeszcze bardziej rozśmieszyło Arię i Noela.
Podeszła do niego. Jej serce galopowało, kiedy nachylił się i poczuła na swojej twarzy jego ciepły
oddech. Zerwali z sobą ledwie dwa tygodnie wcześniej, ale kiedy ich usta się zetknęły, Arii wydawało
się, że to ich pierwszy pocałunek. W jej głowie wybuchały fajerwerki, a na ustach czuła delikatne
mrowienie. Noel przytulił ją tak mocno, że wydawało się jej, że zaraz się rozpadnie na kawałki. To nic,
że zaczęło mżyć, że oddech Arii pachniał kawą, a klapki Noela pokrywała gruba warstwa błota. To nie
był idealny moment, ale nie miało to dla niej znaczenia.
To był właśnie... ten moment. Właśnie ten, o którym Ella mówiła przy śniadaniu. I Aria niczego by
w nim nie zmieniła.
36
PRAWDZIWY SPENCER F.
– Przepraszam, że trochę śmierdzi chlorem. – Spencer podniosła pokrywę jacuzzi przy domu,
zasłoniętą od zeszłej jesieni. Poprawiła tasiemkę przy swoim bikini Burberry.
– Zdążyłam się przyzwyczaić – odparła Emily. Miała na sobie sportowy kostium z rozciągniętymi
ramiączkami i niemal całkowicie spranym emblematem Speedo.
– Najważniejsze, żeby woda była ciepła. Reszta się nie liczy – zawtórowała jej Hanna, ściągając
podkoszulek, pod którym miała nowiutkie bikini Missoni.
Aria tylko wzruszyła ramionami, ściągając bluzę z kapturem. Włożyła jednoczęściowy kostium
w groszki, który wyglądał jak wyciągnięty z kapsuły czasu z lat pięćdziesiątych.
Nad jacuzzi unosił się obłok pary. Woda bulgotała radośnie. Percival, stara żółta gumowa kaczka
Spencer, kołysała się na powierzchni. Została tutaj na zimę. Spencer jako mała dziewczynka każdej
wiosny odprawiała ten sam rytuał, kiedy przynosiła po raz pierwszy w roku Percivala do jacuzzi. Wtedy
rodzice pozwalali jej wejść do wody tylko na kilka minut. Ali zawsze ją wyśmiewała, twierdząc, że
kąpiel z gumową maskotką to taka sama żenada jak spanie z misiem. Ale Spencer zawsze cieszył widok
rozradowanej, uśmiechniętej kaczki kołyszącej się na wodzie z bąbelkami.
Po kolei weszły do gorącej kąpieli. Spencer zaprosiła je wszystkie, żeby jeszcze raz pogadać o tym,
co stało się z Kelsey. Kiedy jednak przed ich przyjściem zobaczyła, że pan Pennythistle – którego
postanowiła jednak nazywać Nicholasem – podnosi pokrywę jacuzzi, pomyślała, że równie dobrze mogą
się zrelaksować pod gołym niebem.
– Cudownie – zamruczała Aria.
– Doskonały pomysł – pochwaliła Spencer Emily. Jej jasna cera już się zaróżowiła na czole
i policzkach.
– Pamiętacie ostatni raz, kiedy chciałyśmy razem wziąć kąpiel w jacuzzi? – zapytała Hanna. –
W domku w Pocono?
Wszystkie pokiwały głowami, patrząc na unoszącą się parę. Ali poszła przygotować kąpiel na
tarasie, a dziewczyny zostały na ganku. Objęły się i powiedziały sobie, jak bardzo się cieszą
z odnowienia dawnych więzów.
– Wtedy czułam się naprawdę szczęśliwa – powiedziała Emily.
– Ale wszystko tak szybko się zmieniło – dodała Hanna głosem, w którym słychać było napięcie.
Spencer zadarła głowę i spojrzała na chmury układające się w fantazyjne kształty. Wydawało się jej,
że ta noc w górach Pocono wydarzyła się wczoraj, a jednocześnie milion lat temu. Czy kiedykolwiek
o niej zapomną? Czy może wspomnienie tamtych wydarzeń będzie je nawiedzać do końca życia?
– Dowiedziałam się, w której klinice odwykowej umieszczono Kelsey – powiedziała po chwili. –
W Zaciszu. – Wszystkie spojrzały po sobie spłoszone. Właśnie tam trafiła w zeszłym roku Hanna
z powodu intryg A. I to tam wiele lat spędziła Prawdziwa Ali. – Pielęgniarka powiedziała mi przez
telefon, że od jutra można ją odwiedzić. Chyba powinnyśmy do niej pojechać.
– Mówisz poważnie? – Hanna spojrzała na Spencer szeroko otwartymi oczami. – Nie sądzisz, że
powinnyśmy się trzymać od niej z daleka?
– Musimy się zorientować, ile ona wie – powiedziała Spencer. – I w jaki sposób została A. Czego
od nas chciała.
– Chciała tego, czego zawsze chce A. – Hanna zaczęła obgryzać skórkę na palcu. – Zemsty.
– Ale dlaczego próbowała popełnić samobójstwo? – Spencer przez całą noc analizowała ten
problem z każdej strony. – Mona i Ali nie postępowały w ten sposób. Wydawało mi się, że ona chce nas
zabić.
– Może chciała nas obarczyć winą za swoją śmierć – zasugerowała Aria. – Z taką świadomością
niełatwo się żyje. Miałybyśmy ją na sumieniu do końca życia.
Ostry zapach chloru uderzył w nos Spencer. Nigdy nie przypuszczała, że Kelsey miała tendencje
samobójcze. W czasie szkoły letniej była wulkanem pozytywnej energii. Wydawała się taka beztroska,
nawet wtedy gdy garściami zażywały Łatwą Piątkę. Czy to pobyt w poprawczaku tak ją zmienił? A może
uzależnienie? Spencer nie spodziewała się takiego obrotu spraw. W jej wspomnieniach Kelsey niechętnie
sięgnęła po pigułki, wspominając złe doświadczenia z narkotykami w przeszłości. Spencer nie
przypuszczała, że po wyjściu z poprawczaka Kelsey wróci do tabletek. Po tym jak prawie ją
aresztowano, Spencer natychmiast odstawiła Łatwą Piątkę, choć głód narkotykowy dał się jej we znaki.
Potrafiła jednak zmobilizować wszystkie siły i egzaminy zdała na same piątki. Teraz nie odczuwała
najmniejszej ochoty, żeby zażyć narkotyki.
Ale przecież losy Kelsey potoczyły się zupełnie inaczej niż Spencer. Już sama świadomość, że
Kelsey mogła rzucić się ze skały w Kamieniołomie Topielca, była dla Spencer nie do zniesienia. To ona
byłaby winna jej śmierci, bo wciągnęła ją w narkotyki, a potem wysłała do poprawczaka. Wbrew temu,
w co chciała wierzyć, jej wizji, w których Kelsey pojawiała się razem z Tabithą, wcale nie wywołał
stres z powodu nadmiaru obowiązków w szkole. Poczucie winy zżerało ją od środka. Na szczęście jej
bijatyki z Kelsey nie widział nikt ważny, taki jak Wilden albo jej mama, albo jakiś nauczyciel. Pierre,
uchodzący za alkoholika, nie był wiarygodnym świadkiem. Spencer dobrze wiedziała, że jeśli wkrótce
nie znajdzie ujścia dla swoich wyrzutów sumienia, to może stracić panowanie nad sobą i zrobić coś
głupiego.
– Może Spencer ma rację – przerwała milczenie Emily. – Może powinnyśmy odwiedzić Kelsey
w Zaciszu. Wybadać sprawę.
Hanna przygryzła mały palec.
– Prawdę mówiąc, boję się tam wracać. To koszmarne miejsce.
– Pojedziemy razem – powiedziała Aria. – A jeśli okaże się to dla ciebie za trudne, zabierzemy cię
do domu. – Spojrzała na Spencer. – Ja też uważam, że powinnyśmy jechać. Razem.
– W takim razie jutro umówię nas na wizytę – zaproponowała Spencer.
Do wody zaczęły wpadać pojedyncze krople deszczu. Po chwili rozpadało się na dobre. W oddali
rozległ się grzmot. Spencer spojrzała na niebo w stalowych barwach.
– To koniec naszej uroczej kąpieli.
Wyszła z jacuzzi, otuliła się pomarańczowym ręcznikiem i podała trzy ręczniki przyjaciółkom.
W milczeniu ruszyły w stronę domu. Hanna i Aria weszły do kuchni, ale Spencer złapała Emily za ramię.
– Wszystko w porządku?
Emily pokiwała głową ze wzrokiem wbitym w drewniany dach domu.
– Przepraszam cię jeszcze raz – westchnęła. – Nie powinnam była mówić Kelsey o tym, co zrobiłaś.
Nie powinnam była wierzyć jej bardziej niż tobie.
– A ja nie powinnam była mówić ci tego, co powiedziałam. Nie wiem, co we mnie wstąpiło.
– Może sobie na to zasłużyłam – powiedziała smutno Emily.
– Nieprawda. – Biedna Emily, zawsze jej się wydawało, że zasłużyła na najgorszą karę. Spencer
podeszła bliżej. – Od powrotu z Jamajki wszystkie byłyśmy dla siebie okropne. A przecież
doświadczenie nas nauczyło, że lepiej trzymać się razem, niż kłócić.
– Wiem.
Emily uśmiechnęła się niewyraźnie. Potem niezdarnie podeszła do Spencer i przytuliła ją do siebie.
Spencer objęła ją ze łzami w oczach. Aria i Hanna wyszły z kuchni i przyglądały się tej scenie. Nie
wiadomo, czy usłyszały ich rozmowę, ale obie podeszły i też objęły Spencer i Emily. Przywarły do
siebie, tak jak robiły to od zawsze, od szóstej klasy. Brakowało jednej dziewczyny, lecz Spencer
bynajmniej za nią nie tęskniła.
Godzinę później przyjaciółki Spencer pojechały do domu, a ona wzięła telefon i umówiła się na
wizytę w Zaciszu następnego dnia. Potem usiadła w salonie i w zamyśleniu głaskała gęstą sierść
Beatrice. W jej domu rzadko panowała tak głucha cisza. Dziś orkiestra Amelii nie ćwiczyła tutaj.
Spencer zastanawiała się, jak zabrzmi muzyka, gdy zabraknie jednej skrzypaczki.
Kiedy zadzwonił telefon, Spencer zerwała się na równe nogi tak gwałtownie, że o mało nie straciła
równowagi. Ekran informował ją, że dzwoni członek komisji rekrutacyjnej w Princeton. Przez chwilę
gapiła się na telefon, zbierając się na odwagę, żeby odebrać. Nadszedł decydujący moment. Jej losy się
rozstrzygnęły.
– Panna Hastings? – odezwał się radosny głos. – Jeszcze nie miałyśmy okazji poznać się osobiście.
Nazywam się Georgia Price i biorę udział w pracach komisji rekrutacyjnej na Uniwersytecie Princeton.
– Mhm. – Spencer trzęsły się ręce tak bardzo, że z trudem trzymała telefon. Już słyszała kolejne
zdanie: „Przykro mi poinformować, że Spencer F. to lepszy kandydat...”.
– Zastanawialiśmy się, czy nadal planuje pani wziąć udział w bankiecie dla kandydatów przyjętych
już na studia? – zapytała uprzejmie pani Price.
Spencer uniosła brwi.
– Nie rozumiem.
Kobieta powtórzyła informację, a Spencer zaśmiała się zakłopotana.
– A-ale wydawało mi się, że nadal rozpatrują państwo moje podanie.
W słuchawce rozległ się szelest papierów.
– Mmm... nie. Nie sądzę. Wedle mojej wiedzy przyjęto panią sześć tygodni temu. Jeszcze raz
gratuluję. W tym roku konkurencja była ogromna.
– A ten drugi Spencer Hastings? – zapytała Spencer. – Ten chłopak o takim samym nazwisku jak ja,
który również złożył podanie? Dostałam list od przewodniczącej komisji rekrutacyjnej wyjaśniający, że
omyłkowo rozpatrywano oba wnioski, tak jakby dotyczyły tej samej osoby, i...
– Dostała pani od nas list? – oburzyła się pani Price. – Panno Hastings, nie zrobilibyśmy czegoś
takiego. Każde podanie rozpatruje osobno pięciu członków komisji. Potem toczy się nad nim wspólna
dyskusja, a ostateczną decyzję musi zatwierdzić dziekan. Zapewniam panią, że nikt nie trafia do nas przez
pomyłkę. Jesteśmy bardzo, ale to bardzo drobiazgowi.
Spencer spojrzała na swoje odbicie w wielkim lustrze w holu. Miała zmierzwione, potargane
włosy. Na jej czole pojawiła się bruzda, jak zawsze w chwilach wielkiego zdezorientowania.
Pani Price przekazała Spencer szczegóły dotyczące przyjęcia i rozłączyła się. Spencer usiadła na
kanapie. To, co przed chwilą usłyszała, jeszcze do niej nie dotarło. Co to miało znaczyć?
Nagle wszystko zrozumiała. Wstała i poszła do gabinetu taty, w którym nadal stał jego komputer
i materiały biurowe. W pięć sekund weszła do internetu i zalogowała się na Facebooku. Drżącymi dłońmi
wpisała w wyszukiwarkę nazwisko Spencera F. Hastingsa. Wyświetliło się wiele profilów, ale żaden nie
należał do genialnego chłopca z Darien w stanie Connecticut, którego Spencer znalazła w sieci kilka dni
wcześniej.
Przypomniała sobie ten fałszywy list z Princeton. Faktycznie, pieczęć wyglądała trochę podejrzanie.
Poza tym, jak się okazało, Kelsey wiedziała, że Spencer dostała się do Princeton...
Oczywiście. To Kelsey napisała ten list. I stworzyła fikcyjny profil Spencera F., żeby namieszać
Spencer w głowie. Ten drugi kandydat nie istniał. To była tylko podła zabawa.
Spencer zamknęła oczy, zażenowana własną naiwnością.
– Udało ci się, Kelsey – powiedziała do siebie, stojąc w pustym pokoju.
Musiała przyznać, że dawna przyjaciółka wycięła jej numer w stylu A.
37
OKO W OKO Z WROGIEM
Strach obleciał Hannę, kiedy w poniedziałek po lekcjach wchodziła do eleganckiego lobby Zacisza
Addison-Stevens, kliniki psychiatrycznej i odwykowej. Poczuła się tak, jakby cofnęła się w czasie o rok.
Przypomniała sobie tamte wydarzenia. Tata wepchnął ją do środka przez obrotowe drzwi, przekonany, że
jego córkę należy wyleczyć z ataków paniki. Towarzyszył jej Mike, który powiedział: „To nie wygląda
najgorzej!”. No tak, lobby wyglądało obiecująco. Ale potem okazało się, że ten ośrodek to koszmarne
miejsce.
Obok niej szła Aria, która kątem oka spojrzała na wielkiego kaktusa w donicy ustawionego w rogu
sali. Ktoś przyczepił mu oczy, nos i usta.
– Gdzieś już to widziałam.
Spencer przyjrzała się kaktusowi i pokręciła głową. Hanna wzruszyła ramionami. Emily na tę okazję
włożyła pomiętą szarą spódnicę i trochę za ciasny biały sweterek. Ona też wzruszyła ramionami,
odwróciła się i w napięciu przyglądała zmartwionym rodzicom chudego chłopca o pustych oczach, którzy
stali przed recepcją, opierając łokcie o blat.
– Trudno uwierzyć, że tutaj leczyła się Ali.
– To prawda – przytaknęła Hanna.
Rodzina zamknęła tu Ali na całe lata i rzadko ją odwiedzała. Uznała ją za chorą psychicznie
bliźniaczkę i nie wierzyła, kiedy Ali przekonywała, że to Courtney została w domu. W takiej sytuacji
każdy postradałby zmysły.
Spencer podeszła do jednej z recepcjonistek i powiedziała, że przyszły odwiedzić Kelsey Pierce.
– Tędy proszę. – Recepcjonistka uprzejmie pokazała im kierunek, przyglądając się bacznie całej
czwórce. – Czy ja panie skądś znam?
Dziewczyny spojrzały po sobie. Hanna chciała powiedzieć: „Jedna z tutejszych pacjentek
próbowała nas zabić”. Trudno uwierzyć, że rada medyczna ośrodka nie doprowadziła do jego
zamknięcia. Przecież wypuszczono stąd Prawdziwą Ali, twierdząc, że wróciła do zdrowia. Tymczasem
ona zaraz potem zamordowała kilka osób.
Weszły do przestronnego pomieszczenia z okrągłymi stolikami. W rogu stała butla z wodą
mineralną, a na półce ekspres do kawy. Na żółtej korkowej tablicy wisiały radosne, afirmujące życie
hasła: „JESTEŚ WYJĄTKOWA!”, „SIĘGNIJ GWIAZD!”. Co za bzdury.
Hanna rozpoznała czaro-białe zdjęcie krętej klatki schodowej. Podobno zrobił je były pacjent
Zacisza, który wrócił do zdrowia. Przez szklaną ścianę widać było korytarz prowadzący do ośrodka.
Hanna mimowolnie przyglądała się przechodzącym pacjentom, jakby czekała na jakąś znajomą twarz.
Pamiętała Alexis, która nie tykała jedzenia. I Tarę z wielkimi piersiami. I Iris, którą Hanna podejrzewała
o bycie A. i która mieszkała kiedyś w jednym pokoju z Prawdziwą Ali. Ale teraz nie rozpoznawała nawet
pielęgniarek. Gdzieś zniknęła Betsy, która zawsze podawała jej leki. Nie zauważyła też doktor Felicii,
prowadzącej niegdyś śmiertelnie nudne sesje terapii grupowej.
Po chwili drzwi na korytarz otworzyły się ze skrzypieniem i wysoka pielęgniarka z włochatym
pieprzykiem na policzku wprowadziła do sali wątłą dziewczynę w różowej szpitalnej piżamie.
Dziewczyna miała jasnorude włosy i delikatne rysy twarzy. Hanna dopiero po chwili zdała sobie sprawę,
że to ta sama osoba, którą spotkała na przyjęciu u Noela w zeszłym roku... i która dwa dni temu
próbowała w narkotycznym szale skoczyć ze skały do kamieniołomu. Kelsey miała podkrążone oczy
i matowe włosy. Stała zgarbiona, z opuszczonymi rękami.
Dziewczyny zamarły, kiedy Kelsey odsunęła krzesło i w milczeniu usiadła. Spojrzała na nie
obojętnie. Na jej twarzy nie było widać żadnych uczuć.
– Fajnie was widzieć.
– Cześć – przywitała się Spencer. Pokazała na Hannę i pozostałe dziewczyny. – Pamiętasz nas,
prawda? To jest Hanna, a to Aria... Emily już znasz.
– Mhm. – Kelsey ponuro pokiwała głową.
Zapadło głuche, trudne do zniesienia milczenie. Hanna wpatrywała się w swoje dłonie na kolanach.
Żałowała, że nie może ich czymś zająć, choćby pilnikiem do paznokci albo papierosem. Właściwie nie
ustaliły wcześniej, co powiedzą Kelsey, kiedy się z nią zobaczą. Nigdy wcześniej nie stanęły twarzą
w twarz z A., żeby zapytać ją, dlaczego je prześladował.
Wreszcie Kelsey przerwała milczenie.
– Mój terapeuta twierdzi, że powinnam was przeprosić.
Hanna rzuciła okiem na Arię. Przeprosić?
– Nie powinnam była cię zawozić do tego kamieniołomu. – Kelsey spojrzała na Emily. – Mój
terapeuta twierdzi, że naraziłam cię na niebezpieczeństwo.
Emily cała się trzęsła.
„Chyba o to ci chodziło”, chciała powiedzieć Hanna.
– I powinnam ci podziękować. – Kelsey wpatrywała się w swoje paznokcie zupełnie zdruzgotana. –
Za uratowanie mi życia w sobotę. No więc... gracias.
Emily zamrugała.
– Nie ma sprawy.
Kelsey włożyła w dłoń Emily list.
– To do ciebie. Napisałam to rano, żeby wytłumaczyć... wszystko. Nie wolno nam tutaj używać
telefonów i komputerów, więc lekarze radzą nam, byśmy pisały listy, żeby oczyścić się ze złych emocji. –
Przewróciła oczami.
– Dzięki – odparła Emily ze wzrokiem wbitym w kartkę papieru.
Kelsey wzruszyła ramionami.
– Dobrze, że nie pozwoliłaś mi skoczyć, ale niepotrzebnie wezwałaś karetkę.
Emily ze zdumienia otworzyła usta.
– Miałaś konwulsje! Co miałam zrobić?
– Zostawić mnie. Wyszłabym z tego. Już mi się to zdarzało. – Kelsey zaczęła drzeć na kawałeczki
serwetkę leżącą na stole. – Policja nie miała dla mnie litości. Już trzeci raz przyłapali mnie na zażywaniu
narkotyków, więc automatycznie wylądowałam na odwyku. A potem muszę wrócić do poprawczaka.
Emily pokręciła głową.
– Nie miałam pojęcia.
– Żadna z nas o tym nie wiedziała – dodała Spencer.
Kelsey nic nie powiedziała, ale wyglądała tak, jakby im nie wierzyła.
Dziewczyny spojrzały po sobie zakłopotane. Spencer nachyliła się do przodu.
– Słuchaj, przepraszam. Wiesz za co. Za to, co stało się w lecie. Za to, co zrobiłam na komisariacie.
Kelsey siedziała w milczeniu ze wzrokiem wbitym w blat stołu.
– Ja też przepraszam – włączyła się Hanna. Już nie mogła dłużej dusić tego w sobie. – Za to, że
podrzuciłam ci do pokoju pigułki. I doniosłam na ciebie policji.
Kelsey zaśmiała się pusto.
– W pokoju trzymałam tonę pigułek. Ale faktycznie zrobiłaś mi świństwo. Przecież nawet się nie
znamy.
Hanna zamrugała. A więc Kelsey zasługiwała na to, żeby trafić za kratki? Spencer wyglądała na
równie zdumioną.
– Dlaczego wtedy nie przyznałaś się, że masz jeszcze tabletki? Nie pojechałybyśmy do dilera i nie
wpakowałybyśmy się w tarapaty!
Kelsey uśmiechnęła się chytrze.
– To była moja sekretna dawka. Moja przepustka na dobrą uczelnię. Moja, a nie twoja. Nie
sądziłam, że starczy ci odwagi, żeby pojechać do tej strasznej dzielnicy i kupić od kogoś narkotyki. Tylko
spójrz na siebie.
Zmrużyła oczy i zmierzyła wzrokiem Spencer ubraną w luźną tunikę marki Elizabeth and James
i dżinsowe legginsy od J Brand, które Hanna widziała w Szyku za trzysta dolarów.
Aria popatrzyła Kelsey prosto w oczy.
– Dlaczego nam to zrobiłaś?
– Co zrobiłam? – zapytała Kelsey, jakby niczego nie rozumiała, patrząc na dziewczyny spod
ciężkich powiek.
„Prześladowałaś nas jako A.!”, chciała zakrzyknąć Hanna.
– To z powodu Tabithy, tak? – dopytywała się Aria.
– Jakiej Tabithy? – Kelsey powiedziała wyraźnie znudzonym tonem.
– Dobrze wiesz – Spencer nie dawała za wygraną. – Wiesz wszystko!
Kelsey patrzyła na nie przez chwilę, ale potem zamknęła oczy.
– Głowa mi pęka. Naszpikowali mnie tu lekami. – Odsunęła krzesło i wstała. – Szczerze mówiąc,
wasza wizyta mnie zdziwiła. To znaczy, dzięki za przeprosiny i tak dalej. No i... proszę. – Sięgnęła do
kieszeni spodni i wyciągnęła z niej kartkę papieru w linie. – Napisałam to dla ciebie, Spencer.
Kelsey wręczyła Spencer list.
– Powodzenia, dziewczyny.
Wyszła na korytarz, powłócząc nogawkami po podłodze. Kiedy wyszła z sali odwiedzin, zatrzymała
ją pielęgniarka, która zaprowadziła ją do małego gabinetu z oszklonym oknem. Dziewczyny patrzyły, jak
Kelsey bezwolnie siada na niebieskim plastikowym krześle. Pielęgniarka coś do niej powiedziała, a ona
w odpowiedzi pokiwała obojętnie głową, z twarzą pozbawioną wyrazu.
Hanna oparła się o blat stołu.
– Co to, do cholery, miało znaczyć?
– Wydawała się... zupełnie inna. – Emily spojrzała na Kelsey siedzącą w gabinecie. – Bezradna.
Spencer obracała srebrny pierścionek na palcu.
– Dlaczego nie przyznała się, że znała Tabithę? Przecież musiała ją spotkać. Miała jej zdjęcie
w telefonie. I przysłała mi tego SMS-a!
– Kłamie! – oznajmiła bezceremonialnie Aria. – Musi.
Spencer otworzyła list od Kelsey i położyła go na stole. Wszystkie nachyliły się nad nim, żeby go
przeczytać. List składał się z jednego akapitu napisanego lejącym piórem.
Droga Spencer,
podobno na odwyku pierwszy krok w stronę lepszego życia polega na tym, że trzeba oczyścić
relacje z ludźmi. Zacznę więc od Ciebie. Już się na Ciebie nie wściekam. Owszem, jak trafiłam
na kilka miesięcy do poprawczaka, byłam na ciebie wkurzona, bo podejrzewałam, że to przez
Ciebie mnie to spotkało. Ale upewniłam się co do tego dopiero w piątek, kiedy Emily mi o tym
powiedziała. Uratowałaś swój tyłek, gratuluję. I chyba nawet nie winię Cię za to. Kiedy
w piątek napisałam Ci w SMS-ie, że musimy pogadać, wydawało mi się, że nie stracę nad sobą
panowania. Ale na twój widok szlag mnie trafił. Poza tym Ty też wpadłaś w szał. Wybaczam
Ci, że mnie skrzywdziłaś. Nie wiem, na czym polega Twój problem, ale uważam, że
potrzebujesz pomocy.
Powodzenia. I pomyśl o mnie czasem, jak już będziesz studiowała w Princeton – o tak.
Kelsey
– Ostro – powiedziała Hanna, kiedy skończyła czytać.
– Nie rozumiem. – Spencer spojrzała na Emily. – Twierdzi, że dopiero od ciebie dowiedziała się
o tym, co zrobiłam? Jeśli to ona była A., to chyba niemożliwe?
– Wyglądała na naprawdę zdziwioną, kiedy powiedziałam jej o tym na bankiecie – wyszeptała
Emily. – Ale później, w kamieniołomie, wydawało mi się, że kłamała i że o wszystkim dobrze wiedziała.
Hanna pokazała na list Emily.
– A co napisała do ciebie?
Emily spojrzała nerwowo na przyjaciółki, jakby wolała przeczytać ten list w samotności, ale potem
wzruszyła ramionami i otworzyła go.
Droga Emily,
chyba jestem Ci winna wyjaśnienia. Nawaliłam, wciągając Cię w tę historię, i bardzo tego
żałuję. Ale mam Ci też za złe, że zataiłaś przede mną taki sekret.
Kiedy się spotkałyśmy, byłam trzeźwa i nie brałam żadnych narkotyków. Byłam szczęśliwa.
I cieszyła mnie nowa przyjaźń. Ale potem zdałam sobie sprawę, kim jesteś i z kim się
przyjaźnisz. Pomyślałam o Spencer i wszystkie złe wspomnienia wróciły lawiną. Zaczęłam
brać pigułki. Przed naszym spotkaniem na kręgielni i spacerem na szlaku. Zażyłam je nawet
w czasie przedstawienia. Pytałaś mnie, co się ze mną dzieje, a ja Ci nie powiedziałam.
Wiedziałam, że zrobisz wszystko, co w Twojej mocy, żeby mnie powstrzymać, a ja nie
chciałam przestać.
Kiedy tylko dowiedziałam się, co zrobiła Spencer, uśmierzyłam moje smutki, biorąc więcej
tabletek niż kiedykolwiek. W kamieniołomie już nie byłam sobą i przepraszam, że naraziłam
cię na niebezpieczeństwo. Jestem Ci wdzięczna, że mnie uratowałaś, choć życie na odwyku to
koszmar. Ale mój terapeuta twierdzi, że jak dam sobie trochę czasu, to może mój stan się
poprawi. Nigdy nie wiadomo.
Poza tym ja też kłamałam. Z wielu swoich postępków bynajmniej nie jestem dumna i nie
umieściłabym ich na liście rzeczy, które musi zrobić niegrzeczna dziewczyna przed śmiercią.
Oszukiwałam na egzaminach. W drugiej klasie liceum całowałam się z nauczycielem
w szkolnym magazynie, żeby dostać piątkę na koniec roku. W czasie ferii na Jamajce
pierwszego popołudnia poznałam faceta i po kilku godzinach uciekłam z nim na drugi koniec
wyspy, zostawiając moich przyjaciół bez samochodu i pieniędzy.
Jak widzisz, nie tylko Ty jesteś beznadziejna. Wybaczam Ci i mam nadzieję, że i Ty mi
wybaczysz. Może któregoś dnia znowu się zaprzyjaźnimy.
A może po prostu życie jest ciężkie, a potem się umiera.
Kelsey
Kiedy skończyły czytać, Emily złożyła list ze łzami w oczach.
– Biedna Kelsey.
– Biedna Kelsey!? – wykrzyknęła Spencer. – To tobie trzeba współczuć!
– Dziewczyny. – Aria pokazała palcem na list. – Myślicie, że to prawda, co napisała o swojej
ucieczce z tym facetem?
Hanna ponownie spojrzała na korytarz. Kelsey nadal siedziała w gabinecie, bawiąc się
sznureczkiem od spodni.
– Jeśli tak, to nie widziała, jak rozmawiałyśmy z Tabithą. I na pewno nie wie... co się stało.
– Może faktycznie nie znała Tabithy – wyszeptała Emily.
Spencer pokręciła gwałtownie głową, a jej kolczyki się zakołysały.
– To niemożliwe. Skąd miałaby w telefonie zdjęcie... martwej Tabithy?
W głowie Hanny zapaliło się czerwone światełko.
– Pokaż mi swój telefon.
Spencer spojrzała na nią podejrzliwie, ale wręczyła jej swoją komórkę. Hanna otworzyła plik
z zapisanymi SMS-ami. Znalazła tam wiadomość z groźbą: „Skrzywdziłaś mnie i siebie. Teraz ja
skrzywdzę ciebie”. Ale Spencer nie zdążyła jeszcze otworzyć ponad dwudziestu wiadomości z piątku,
które dostała po przedstawieniu. Pisali do niej przyjaciele, rodzina i ten chłopak, który grał główną rolę.
Jedna wiadomość przyszła z nieznanego numeru, który zaczynał się od cyfr 484.
Hanna ją otworzyła.
Emily powiedziała mi, co zrobiłaś, suko. Musimy pogadać.
Kelsey
– Jezu – wyszeptała Hanna, pokazując go Spencer. – A jeśli to o tym SMS-ie pisała w swoim liście?
I o nim wspominała w piątek?
Cała krew odpłynęła z twarzy Spencer.
– Ale... w piątek tego nie przeczytałam. Przeczytałam tylko SMS-a od A., a potem zjawiła się
Kelsey. Powiązałam fakty, no i... – Telefon wyślizgnął się jej z dłoni na stół. Rozglądała się po sali,
jakby szukała jakiegoś stałego punktu, który dałby jej oparcie. – W takim razie to Kelsey przysłała obie
wiadomości.
– A jeśli to nie ona? – wyszeptała Hanna. – Jeśli tę drugą napisał ktoś inny?
Dziewczyny patrzyły na siebie z przerażeniem wypisanym na twarzach. Hanna odwróciła się
i spojrzała w stronę gabinetu pielęgniarki po drugiej stronie korytarza. Musiały rozwiązać tę zagadkę.
Musiały zapytać Kelsey, co tu się, do cholery, dzieje.
Ale w biurze już nikogo nie było. Zniknęła pielęgniarka... i Kelsey.
38
TEN POTWÓR ŻYJE
– Godziny odwiedzin się skończyły – oznajmiła pielęgniarka w czystym szpitalnym kitlu, wsuwając
głowę do pokoju dla gości. – Jeśli chcą panie umówić się na kolejną wizytę, mogą się panie zapisać na
jutro, między dwunastą a drugą.
Emily przygryzła policzek. Jutro musiały iść do szkoły.
– Czy mogłybyśmy zadzwonić do Kelsey? – zapytała. – Musimy zadać jej ważne pytanie. To sprawa
życia i śmierci.
Pielęgniarka dotknęła plakietki przypiętej do kitla.
– Przykro mi, ale naszym pacjentom nie wolno używać telefonu. Muszą skoncentrować się na pracy,
którą wykonują tutaj, i nie chcemy, żeby wiadomości z zewnątrz ich dekoncentrowały. Ale jak już
mówiłam, można odwiedzić ją jutro...
Otworzyła drzwi prowadzące na korytarz, który wiódł do opustoszałego lobby.
Dalsze negocjacje nie miały sensu. Emily wyszła za Spencer, Hanną i Arią. W jej głowie kotłowały
się różne myśli. List Kelsey do Spencer był zagadkowy, a ten do Emily rozdzierał serce. Czy Kelsey
naprawdę nie widziała, co zrobiły Tabicie... czy tak jak zawsze dały się nabrać A.? Jeśli nic nie
wiedziała, to co miała na myśli, kiedy w kamieniołomie powiedziała, że Emily jest okropna? Może to, że
Emily zataiła przed nią to, czego dowiedziała się od Spencer. Przecież Kelsey ufała Emily.
– No i co robimy? – szepnęła Emily. – Odwiedzimy ją kiedy indziej?
– Chyba tak – powiedziała Spencer. – Jeśli zechce nas widzieć.
Dziewczyny szły korytarzem, w którym paliło się ostre, jarzeniowe światło. Mijały kolejne drzwi.
– Spójrzcie – syknęła Aria, zatrzymując się przy małym wykuszu z kranem z wodą pitną. Na jednej
z wewnętrznych ścian widniało mnóstwo imion napisanych różnokolorowymi flamastrami. „PETRA”.
„ULYSSES”. „JENNIFER”. „JUSTIN”.
– To była moja współlokatorka – wyszeptała Hanna, pokazując na imię „IRIS” napisane na różowo.
– Ta, którą podejrzewałam o bycie A.
Nagle Emily dostrzegła w rogu podpis tak przerażająco znajomy, że ugięły się pod nią kolana.
„COURTNEY”. Napis składał się ze srebrnych pękatych liter. Tym samym charakterem pisma pewna
szóstoklasistka uwieczniła na ścianie swoje imię, kiedy wszyscy w klasie mieli się podpisać
i scharakteryzować siebie za pomocą kilku przymiotników. Bardzo podobnym pismem prawdziwa
Courtney, czyli Ich Ali, podpisała się na dyktandzie, w czasie którego siedziała obok Emily. „E”
w nazwisku „DiLaurentis” miało taki sam zawijas jak „e” w „Courtney” na ścianie korytarza. Litery były
trochę pochyłe. Courtney chciała być jak Ali w każdym calu. I udało się jej.
Dziewczyny powędrowały za wzrokiem Emily.
– Więc ona naprawdę tu była – powiedziała cicho Spencer.
Hanna pokiwała głową.
– Właściwie dotarło to do mnie dopiero teraz, na widok tego podpisu – powiedziała.
Emily jeszcze raz spojrzała na imię na ścianie, a potem na ponury, aseptyczny korytarz kliniki. Jak
musiała czuć się tutaj Prawdziwa Ali, kiedy przez prawie cztery straszne lata nikt nie wierzył, że jest tą,
za którą się podaje? Pewnie zżerała ją nienawiść do siostry, która zajęła jej miejsce. I narastał w niej
gniew na Emily, Arię, Spencer i Hannę za to, że znalazły się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym
czasie. W murach ośrodka wpadła na pomysł wydostania się stąd, zaplanowała morderstwo siostry, knuła
wszystkie intrygi A., a nawet opracowała plan zabicia dziewczyn w domku w górach.
I jeśli przeczucia nie myliły Emily, Ali wciąż żyła.
Emily odwróciła się do swoich przyjaciółek, zastanawiając się, czy powinna im wreszcie zdradzić
tajony od roku sekret. Jeśli miały odnowić swoją przyjaźń i zacząć jeszcze raz, to chyba powinny
szczerze pogadać.
Nagle Hanna westchnęła i pchnęła drzwi na końcu korytarza. Spencer i Aria wyszły za nią. Emily
ostatni raz spojrzała na wnętrze kliniki. W jej uszach zadźwięczał cichy, wysoki chichot. Odwróciła się
spłoszona, ale nikogo nie zobaczyła.
Dziewczyny przeszły przez trawnik w kierunku parkingu. Ogrodnik klęczał przy grządce, usuwając
z niej wyschłą trawę. Na szczycie masztu łopotała flaga stanu Pensylwania. Po raz pierwszy od dawna
Emily nie czuła się skrępowana, idąc obok swoich przyjaciółek. Właściwie czuła ulgę. Chrząknęła cicho.
– Może umówimy się razem w tygodniu – zaproponowała nieśmiało. – Pójdziemy na kawę.
Aria spojrzała na nią.
– Jestem za.
– Ja też – dodała Hanna.
Spencer uśmiechnęła się i żartobliwie uderzyła biodrem w jej biodro. Emily poczuła, że poczucie
satysfakcji otula ją jak gruby, miękki koc. Zdała sobie sprawę, jak bardzo tęskniła za dawnymi
przyjaciółkami. Więc jednak ta okropna historia nie skończyła się dla niej tak źle.
Przeszły obok ławki z kutego żelaza, za którą stał maszt z flagą. Chyba niedawno ją tutaj
postawiono. Cementowa podstawa wyglądała tak, jakby jeszcze nie wyschła. Przed ławką widniała
lśniąca miedziana tablica, a obok niej leżał bukiet lilii. Emily bezwiednie przesunęła wzrokiem po
tabliczce, w pierwszej chwili nie zdając sobie sprawy z tego, co na niej napisano. Dopiero po chwili
przeczytała ją ponownie.
– Dziewczyny.
Jej przyjaciółki, idące kilka kroków przed nią, zawróciły. Emily pokazała na napis na tabliczce.
Wszystkie wpatrywały się w świeżo wyryte litery. „TĘ ŁAWKĘ POŚWIĘCAMY PAMIĘCI
TABITHY
CLARK,
BYŁEJ
PACJENTKI
ZACISZA ADDISON-STEVENS.
SPOCZYWAJ
W POKOJU”. Pod inskrypcją widniała data urodzenia i śmierci. Tabitha żyła dokładnie tyle samo lat co
Prawdziwa Ali.
– O Boże – wyszeptała Spencer.
Aria zasłoniła usta dłonią. Hanna na chwiejnych nogach zrobiła krok w przód.
– Tabitha tu była? – zapytała Spencer.
– Dlaczego nigdy nie wspomniano o tym w telewizji? – Aria pokręciła głową.
Emily spojrzała na przyjaciółki, bo nagle zaświtała jej przerażająca myśl.
– Myślicie, że znała... Ali?
Dziewczyny popatrzyły po sobie z przerażeniem. Zerwał się wiatr. Przywiał suche, martwe liście,
które zakryły imię Tabithy. Odezwał się telefon Arii. Kilka sekund później w torbie Spencer
zadźwięczała komórka. Telefon Hanny zasyczał jak wąż, a Emily poczuła w kieszeni wibracje swojej
komórki i podskoczyła ze strachu.
Emily nie musiała nawet otwierać wiadomości, żeby wiedzieć, kto ją przysłał. Zdezorientowana
spojrzała na przyjaciółki.
– Dziewczyny, przecież Kelsey nie może pisać SMS-ów z ośrodka. Tam nie wolno używać
telefonów.
– Więc... – Hanna spojrzała na telefon. – Kto to napisał?
Drżącą ręką Emily otworzyła wiadomość. Zamknęła oczy, gdy dotarło do niej, że ich koszmar się
nie skończył. A być może dopiero się zaczął.
Możecie szukać, gdzie chcecie. I tak NIGDY mnie nie znajdziecie.
A.
CO BĘDZIE DALEJ...
Nasze śliczne kłamczuchy wciąż broją, a ja muszę je torturować. To się chyba nazywa symbioza,
prawda? Spencer powinna to wiedzieć. No, chyba że akurat na tej lekcji się naćpała. O, przepraszam za
wyrażenie...
Kiedy nasza kochana płaksa Emily już myślała, że znalazła nową przyjaciółkę, Kelsey o mało jej nie
zabiła. Nadal kręcą cię niegrzeczne dziewczynki, Em? Hanna ubzdurała sobie, że jest Julią
w melodramacie z happy endem. Jakie to romantyczne. Chyba muszę powtórzyć: prawdziwa Julia
skończyła tragicznie. A Aria – och, nasza Aria. Wróciła do starych, złych nawyków. Ci, którzy nie
wyciągają wniosków z historii, muszą ją w kółko powtarzać. Miejmy nadzieję, że Aria nigdy nie
wyciągnie wniosków z mojej lekcji.
Nasze dziewczyny pewnie marzą o wakacjach, ale biorąc pod uwagę, jak zakończyła się ich ostatnia
wycieczka, to chyba nie jest najlepszy pomysł. Poza tym ja, oglądając ich dramatyczne przygody, czuję
się jak na najlepszych wakacjach!
Do następnego razu, suki.
Cmok!
A.
PODZIĘKOWANIA
Wprost nie mogę uwierzyć, że piszę właśnie podziękowania do dziesiątego tomu serii Pretty Little
Liars. Ogromnie się cieszę, że ma ona tak długi żywot. Dzięki temu mogę współpracować ze
wspaniałymi wydawcami, którzy podrzucają mi nowe pomysły, a także z całą armią błyskotliwych osób,
dzięki którym seria staje się tak atrakcyjna i interesująca dla czytelników. Zawsze dziękuję tym samym
osobom, ale naprawdę jestem im dozgonnie wdzięczna. Ten wspaniały zespół to Lanie Davis, Sara
Shandler, Josh Bank, Les Morgenstein i Kristin Marang z Alloy Entertainment. W czasie powstawania tej
książki wspieraliście mnie i służyliście mi radą. Wiele zawdzięczam Waszej wiedzy i przenikliwości.
Dzięki Wam moja praca to prawdziwa przyjemność. Bardzo się cieszę, że od tylu lat mogę z Wami
współpracować.
Dziękuję również tym osobom, którym dedykowałam niniejszy tom: Farrin Jacobs, Kari Sutherland,
Christinie Colangelo i Marisie Russell z wydawnictwa HarperTeen. Farrin i Kari to genialne redaktorki,
o niesłychanej intuicji. Dzięki nim moje książki z przeciętnych stają się znakomite. Christina to mój
cyfrowy guru – to ona wymyśla wszystkie konkursy na Twitterze! A Marisa zorganizowała dla mnie latem
wspaniałą podróż, w czasie której poznałam mnóstwo cudownych czytelniczek moich powieści. Jeszcze
raz dziękuję Wam wszystkim za to, że dajecie mi wsparcie i poczucie bezpieczeństwa. Już nie mogę się
doczekać naszych kolejnych wspólnych projektów!
Podziękowania niech zechcą przyjąć także Andy McNicol i Jennifer Walsh z William Morris,
a także niezwykła ekipa filmowa, która nadal kręci mrożący krew w żyłach serial Słodkie kłamstewka na
podstawie mojej serii. W skład tego zespołu wchodzą Marlene King, Oliver Goldstick, Lisa Cochran-
Neilan, grupa znakomitych scenarzystów, reżyserów, producentów, pracowników planu i oczywiście
Lucy, Shay, Ashley, Troian... i Sasha! Nie zapominajmy o genialnej odtwórczyni roli Ali! Dziękuję
Andrew Zaehowi, który zarejestrował kamerą wszystkie prezenty w czasie przyjęcia z okazji narodzin
mojego dziecka, oraz Colleen McGarry za to, że jest cudowną osobą i kupiła mojemu mężowi najlepsze
ciastka pod słońcem. A jeśli już przy tym jesteśmy, jak zwykle z wielką miłością pozdrawiam mojego
męża Joela i moich rodziców Shepa i Mindy, a także Ali, która – przypomnę to jeszcze raz – w niczym
nie przypomina żadnej z dwóch swoich imienniczek występujących w moich powieściach.
Poprzednio zapomniałam podziękować Mii Rusili za jej pomoc w czasie pracy nad Uwikłanymi. To
ona przełożyła fragmenty tekstu na fiński. Na szczęście Klaudia pojawia się również w tym tomie, więc
mogę tym razem gorąco pozdrowić Mię. Dziękuję fankom spotkanym w czasie mojego letniego tournée
i wszystkim, którzy dostarczyli inspiracji dla moich powieści i serialu telewizyjnego. Dzięki Wam moje
pisanie ma sens. Wszystkiego dobrego – i nigdy nie zdradzajcie A. swoich sekretów!
Sara Shepard
jako nastolatka chciała być gwiazdą oper mydlanych, projektantką klocków Lego lub
genetykiem. Inspiracją bestsellerowych powieści z serii Pretty Little Liars oraz The Lying Game stały
się jej wspomnienia z czasów szkolnych.
W. Szekspir, Makbet, [w:] tenże, Romeo i Julia, Hamlet, Makbet, tłum. S. Barańczak, Kraków 2006, akt V, scena I, s. 525.
Tamże, s. 527.
Tamże.
Tamże, s. 528.
Tamże.
Tamże, s. 439.
Tamże, s. 496.
Tamże, s. 437.
Tamże.
Tamże.
Tamże, s. 438.
Tamże, s. 440.
W. Szekspir, Romeo i Julia, [w:] tenże, Romeo i Julia, Hamlet, Makbet, dz. cyt., s. 56.
W. Szekspir, Makbet, [w:] tenże, Romeo i Julia, Hamlet, Makbet, dz. cyt., s. 429.
Tamże, s. 434.
Tytuł oryginału: Ruthless. A Pretty Little Liars Novel
Copyright © 2011 by Alloy Entertainment and Sara Shepard.
Published by arrangement with Rights People, London
Copyright © for the translation by Mateusz Borowski
Projekt okładki: Katarzyna Bućko
Fotografie na okładce: karty – © iStockphoto.com / pavlen;
kieliszek – © iStockphoto.com / Eduard Biryuzov;
fotografia z filmu – Key Artwork © 2013 Warner Bros. Entertainment Inc. All Rights Reserved
Napis Pretty Little Liars na okładce: Hand Lettering by Peter Horridge
Fotografia autorki: © Daniel Snyder
Opieka redakcyjna: Eliza Kasprzak-Kozikowska
Ozdobnik we wnętrzu książki: © iStockphoto.com / Olha Shvachych
Korekta: Maria Armata / Wydawnictwo JAK,
Bogumiła Gnypowa / Wydawnictwo JAK
ISBN 978-83-7515-878-6
Plik opracował i przygotował Woblink
Spis treści
Karta tytułowa
Dedykacja
Masz za swoje
1. Każdy zabójca zasługuje na trochę zabawy
2. Spencer i jej sobowtór
3. Śliczna samotnica
4. Hanna Marin, strateg kampanii wyborczych
5. Mała Syrenka
6. Upadła gwiazda
7. Dzięki Bogu, istnieją książki adresowe w komórkach
8. Korzystny układ gwiazd
9. Ktoś w typie Emily
10. Och, amour...
11. Dawna przyjaciółka
12. Ktoś ma cię na oku
13. Nielegalny pocałunek
14. Spencer uwalnia swój umysł
15. Owca w wilczej skórze
16. Ulubiona książka Arii
17. Randka pod klasztorem
18. Wszystkie wielkie aktorki mają przywidzenia!
19. Złodziejka książek
20. Każdy kochający ojciec chciałby zamknąć swoją córeczkę w wysokiej wieży
21. W tej torbie straszy
22. Trudne decyzje najłatwiej podjąć z nożem na gardle
23. Emily, ty mięczaku
24. Życie naśladuje sztukę
25. „Cicho! Cóż to za światło błysło w oknie?”
26. Propozycja nie do odrzucenia
27. Połamania nóg, droga lady Makbet
28. Prawda zawsze wychodzi na jaw
29. Ona cię ostrzegała, Ario
30. Zabij ją, nim ona zabije ciebie
31. Emily idzie za głosem serca
32. Liścik na samochodowej antenie
33. Upadły idol
34. Rodzina musi trzymać się razem
35. Idealny moment
36. Prawdziwy Spencer F.
37. Oko w oko z wrogiem
38. Ten potwór żyje
Co będzie dalej...
Podziękowania
Sara Shepard