"Elektryczny Kat"
H.P.Lovecraft
Dla kogo
ś
, kto nigdy nie był
ś
wiadkiem egzekucji przeprowadzonej w
majestacie prawa, mam do opowiedzenia raczej dziwaczn
ą
, a zarazem
przera
ż
aj
ą
c
ą
histori
ę
o elektrycznym kacie. W istocie s
ą
dz
ę
,
ż
e
bardziej mn
ą
to wstrz
ą
sn
ę
ło, ni
ż
mogłoby wi
ę
kszo
ś
ci
ą
ludzi, którzy w
ci
ą
gu swego
ż
ycia stawali przed s
ą
dem. Powodem tego jest co
ś
, czego
byłem
ś
wiadkiem czterdzie
ś
ci lat temu - bardzo dziwne wydarzenie,
które doprowadziło mnie na brzeg nieznanych i czarnych otchłani.
W 1899 roku byłem rewidentem i kontrolerem zatrudnionym w Tlaxcala
Mining Company w San Francisco, działaj
ą
cym w małych kopalniach
srebra i miedzi w górach San Mateo w Meksyku. Mieli
ś
my wtedy jakie
ś
kłopoty w kopalni numer 3, która miała gburowatego i podst
ę
pnego
asystenta superintendenta, nazwiskiem Artur Feldon. Szóstego sierpnia
firma otrzymała telegram mówi
ą
cy,
ż
e Feldon dał drapaka zabieraj
ą
c ze
sob
ą
wszystkie ksi
ę
gi rachunkowe, por
ę
czenia i papiery prywatne
pozostawiaj
ą
c administracj
ę
i finanse w stanie zupełnego chaosu.
Wydarzenie to było dotkliwym ciosem dla przedsi
ę
biorstwa. Pó
ź
nym
popołudniem prezes McComb wezwał mnie do swego biura i polecił mi za
wszelk
ą
cen
ę
odzyska
ć
dokumenty. Wiedział,
ż
e b
ę
d
ą
trudno
ś
ci. Nigdy
nie widziałem Feldona, a do dyspozycji były tylko bardzo niewyra
ź
ne
fotografie. Co wi
ę
cej, moje wesele miało si
ę
odby
ć
we czwartek w
nast
ę
pnym tygodniu, a wi
ę
c ju
ż
za dziewi
ęć
dni. Nie miałem wi
ę
c
zbytniej ochoty spieszy
ć
do Meksyku i
ś
ciga
ć
kogo
ś
na Bóg wie jak
wielkich odległo
ś
ciach. Potrzeba jednak była tak wielka,
ż
e McComb
uwa
ż
ał,
ż
e ma prawo
żą
da
ć
mego natychmiastowego wyjazdu, a ja ze swej
strony s
ą
dziłem,
ż
e w przypadku odniesienia sukcesu, moja pozycja w
firmie niepomiernie wzro
ś
nie.
Miałem wyjecha
ć
w nocy, prywatnym wagonem prezesa do Mexico City,
sk
ą
d miałem pojecha
ć
kolejk
ą
w
ą
skotorow
ą
do kopalni. Jackson,
kierownik kopalni numer 3 powinien mnie wtajemniczy
ć
we wszystkie
szczegóły i udost
ę
pni
ć
mi wszelkie mo
ż
liwe
ś
lady natychmiast po mym
przyje
ź
dzie, potem za
ś
miałem rozpocz
ąć
niezwłocznie poszukiwania -
przez góry, wzdłu
ż
wybrze
ż
a, na bocznych uliczkach Mexico City -
zale
ż
nie od tego, jak rozwinie si
ę
sytuacja. Wyjechałem z ponur
ą
determinacj
ą
doprowadzenia sprawy do ko
ń
ca i ze skutkiem tak szybko,
jak to było mo
ż
liwe i koiłem niezadowolenie wyobra
ż
eniami wczesnego
powrotu, z papierami i winowajc
ą
, i my
ś
lami o weselu, które powinno
si
ę
sta
ć
triumfaln
ą
ceremoni
ą
.
Zawiadomiwszy rodzin
ę
, narzeczon
ą
i najbli
ż
szych przyjaciół
poczyniłem pospieszne przygotowania do podró
ż
y. Spotkałem si
ę
z
prezesem McCombem o ósmej wieczorem na stacji Southern Pacific,
otrzymałem od niego pewne pisemne instrukcje i ksi
ąż
eczk
ę
czekow
ą
, po
czym odjechałem jego wagonem, doczepionym do poci
ą
gu
transkontynentalnego. Podró
ż
min
ę
ła bez przygód i po dobrze
przespanej nocy rozkoszowałem si
ę
przyjemno
ś
ci
ą
jazdy tak rozwa
ż
nie
mi u
ż
yczonym prywatnym wagonem. Przeczytałem z uwag
ą
instrukcje i
sformułowałem plany pochwycenia Feldona i odzyskania dokumentów. Do
ść
dobrze znałem okolice Tlaxcali - prawdopodobnie lepiej ni
ż
uciekinier
- miałem wi
ę
c ju
ż
pewn
ą
przewag
ę
w mych poszukiwaniach, gdyby on ju
ż
wcze
ś
niej nie odjechał poci
ą
giem.
Według instrukcji, Feldon był przedmiotem zmartwienia kierownika
Jacksona ju
ż
od pewnego czasu, działaj
ą
c w tajemnicy i pracuj
ą
c bez
uzasadnienia w laboratorium kopalnianym w dziwnych godzinach.
Podejrzewano go o współprac
ę
z dowódcami meksyka
ń
skimi i niektórymi
peonami w kradzie
ż
y rudy, lecz tubylców uwolniono od zarzutów, nie
było bowiem wystarczaj
ą
cych dowodów, aby mo
ż
na było odnie
ść
jakie
ś
sukcesy w tak delikatnej sprawie. Mimo tajemniczo
ś
ci, było w tym w
istocie wi
ę
cej nieposłusze
ń
stwa ni
ż
winy. Był kłótliwy i mówił tak,
jakby to firma go oszukiwała, a nie on firm
ę
. Otwarta inwigilacja
przez jego kolegów, jak pisał Jackson, wydawała si
ę
coraz bardziej go
irytowa
ć
, a teraz znikn
ą
ł ze wszystkim, co było wa
ż
ne dla zakładu. O
tym gdzie mo
ż
e by
ć
, nikt nie miał najmniejszego poj
ę
cia, cho
ć
ostatni
telegram Jacksona sugerował,
ż
e s
ą
to dzikie stoki Sierra de
Malinche, gdy
ż
ten wysoki, okryty mitami szczyt o sylwetce trupa był
rejonem, z którego pochodzili okoliczni, tubylczy złodzieje.
W El Paso, do którego dotarli
ś
my o drugiej, w noc poprzedzaj
ą
c
ą
nasze
wyruszenie w pogo
ń
, mój wagon został odł
ą
czony od poci
ą
gu
mi
ę
dzykontynentalnego i przył
ą
czony do specjalnej lokomotywy, któr
ą
telegraficznie wysłano na południe, do Mexico City. Drzemałem do
ś
witu i przez cały nast
ę
pny dzie
ń
nudziłem si
ę
na płaskiej, pustynnej
równinie Chilhuahua. Obsługa powiedziała mi,
ż
e b
ę
dziemy w Mexico
City w południe w pi
ą
tek, lecz wkrótce zobaczyłem,
ż
e istniej
ą
niezliczone przeszkody, pochłaniaj
ą
ce cenne godziny. Były oczekiwania
na bocznicach wszystkich stacji jednotorowej linii, to przegrzewały
si
ę
skrzynki smarownicze osi, czy inne trudno
ś
ci komplikowały rozkład
jazdy.
W Torreon byli
ś
my o sze
ść
godzin pó
ź
niej i była ju
ż
prawie ósma rano
w pi
ą
tek - pełne dwana
ś
cie godzin pó
ź
niej ni
ż
przewidywał to rozkład
jazdy - gdy maszynista otrzymał w ko
ń
cu zgod
ę
na przy
ś
pieszenie
podró
ż
y, aby spróbowa
ć
nadrobi
ć
opó
ź
nienie. Moje nerwy były na
granicy wytrzymało
ś
ci i nie mogłem uczyni
ć
nic innego, ni
ż
chodzi
ć
w
desperacji po przedziale tam i z powrotem. W istocie przekonałem si
ę
,
ż
e przy
ś
pieszenie to zostało okupione wysokim kosztem, gdy
ż
po
trzydziestu minutach pocz
ę
ły si
ę
mno
ż
y
ć
objawy przegrzania smarownic
równie
ż
w moim wagonie. Po nerwowym oczekiwaniu zdecydowano,
ż
e
jedynym wyj
ś
ciem jest powleczenie si
ę
z jedn
ą
czwart
ą
szybko
ś
ci do
nast
ę
pnej stacji ze sklepami - handlowej faktorii Queretaro. To była
ostatnia kropla, która przelała kielich goryczy i prawie tupałem z
w
ś
ciekło
ś
ci jak dziecko. Czasami wydawało mi si
ę
,
ż
e kołysz
ę
si
ę
w
mym fotelu na biegunach, aby przy
ś
pieszy
ć
bieg poci
ą
gu z jego
w
ęż
owego pełzni
ę
cia.
Była prawie dziesi
ą
ta wieczorem, gdy przyjechali
ś
my do Queretaro,
gdzie sp
ę
dziłem pełn
ą
niepokoju godzin
ę
na peronie, podczas gdy mój
wagon został odstawiony na bocznic
ę
i majstrowało przy nim ze
dwudziestu tubylczych mechaników. W ko
ń
cu powiedzieli mi,
ż
e zadanie
przerasta ich mo
ż
liwo
ś
ci, gdy
ż
dalsza jazda wymaga nowych cz
ęś
ci,
które najbli
ż
ej dosta
ć
mo
ż
na w Mexico City. Naprawd
ę
, wszystko
sprzysi
ę
gło si
ę
przeciwko mnie. Zacisn
ą
łem z
ę
by, gdy pomy
ś
lałem o
oddalaj
ą
cym si
ę
coraz bardziej Feldonie - mo
ż
e dotarł ju
ż
do Vera
Cruz z jego liniami
ż
eglugowymi, albo do Mexico City, z mo
ż
liwo
ś
ci
ą
wyjazdu stamt
ą
d kolej
ą
w ró
ż
nych kierunkach - podczas gdy ci
ą
gle nowe
przeszkody trzymały mnie tu uwi
ą
zanego i bezsilnego. Oczywi
ś
cie
Jackson powiadomił policj
ę
we wszystkich okolicznych miastach, lecz
znaj
ą
c jej mo
ż
liwo
ś
ci, nie potrafiłem powstrzyma
ć
smutku.
Najlepsze, co mogłem zrobi
ć
, to złapa
ć
regularny nocny ekspres do
Mexico City, który jechał z Aguas Calientes i zatrzymywał si
ę
na pi
ęć
minut w Queretaro. Tutaj powinien by
ć
o pierwszej, je
ś
li nie miał
opó
ź
nienia, a w Mexico City o pi
ą
tej w sobot
ę
. Gdy kupowałem bilet,
dowiedziałem si
ę
,
ż
e poci
ą
g posiada wagony typu europejskiego, z
zamykanymi przedziałami, nie za
ś
ameryka
ń
skiego, z długimi
przedziałami z rz
ę
dami dwumiejscowych siedze
ń
. Były u
ż
ywane we
wczesnym okresie meksyka
ń
skiego kolejnictwa, gdy
ż
pierwszymi liniami
interesowali si
ę
Europejczycy, a w 1889 roku Mexican Central nadal
u
ż
ywał ich znaczn
ą
ilo
ść
na krótszych trasach. Zwykle preferowałem
ameryka
ń
skie wagony, gdy
ż
nie lubiłem ludzi patrz
ą
cych na mnie, lecz
tym razem byłem zadowolony z cudzoziemskiego wagonu. Miałem szcz
ęś
cie
mie
ć
cały przedział dla siebie, a zm
ę
czony i spi
ę
ty, mile powitałem
samotno
ść
, jak i zajmuj
ą
ce cał
ą
szeroko
ść
wagonu wygodne,
tapicerowane siedzenie z mi
ę
kkimi podpórkami dla r
ą
k i zagłówkiem.
Kupiłem bilet pierwszej klasy, mój baga
ż
przyniesiono z odstawionego
na bocznic
ę
prywatnego wagonu, zatelegrafowałem do prezesa McComba i
do Jacksona powiadamiaj
ą
c obu co si
ę
stało i usiadłem, aby poczeka
ć
na nocny ekspres tak cierpliwie, jak tylko pozwalały mi na to moje
napi
ę
te nerwy.
O dziwo, poci
ą
g miał tylko pół godziny spó
ź
nienia, ale nawet i w tym
przypadku samotne oczekiwanie na stacji było prawie ponad moj
ą
wytrzymało
ść
. Konduktor, wskazuj
ą
c mi przedział, powiedział, abym
zrekompensował sobie opó
ź
nienie i jednocze
ś
nie skorzystał z wygód,
wyci
ą
gn
ą
łem wi
ę
c wygodnie nogi na przeciwległym siedzeniu w
oczekiwaniu na cich
ą
, trzy i półgodzinn
ą
podró
ż
.
Ś
wiatło z olejowej
lampki nad głow
ą
było koj
ą
co przyciemnione i zastanawiałem si
ę
, czy
uda mi si
ę
troch
ę
przespa
ć
mimo mego niepokoju i napi
ę
cia. Gdy poci
ą
g
ruszał, wydawało mi si
ę
,
ż
e jestem sam w całym poci
ą
gu i byłem
naprawd
ę
z tego rad. Pocz
ą
łem znowu rozmy
ś
la
ć
o mym poszukiwaniu i
kiwałem si
ę
w takt kołysania wagonu wci
ąż
przy
ś
pieszaj
ą
cego poci
ą
gu.
Nagle u
ś
wiadomiłem sobie,
ż
e nie jestem sam. W rogu naprzeciw mnie,
wci
ś
ni
ę
ty tak,
ż
e nie wida
ć
było jego twarzy, siedział prosto odziany
m
ęż
czyzna niezwykłego wzrostu, którego nie pozwoliło mi wcze
ś
niej
zauwa
ż
y
ć
słabe
ś
wiatło. Obok niego, na siedzeniu, stała pot
ęż
na
waliza, zniszczona i wypchana, mocno
ś
ciskana nawet w czasie snu
przez jego nieproporcjonalnie szczupł
ą
r
ę
k
ę
. Gdy lokomotywa ostro
zagwizdała na jakim
ś
zakr
ę
cie czy rozje
ź
dzie,
ś
pi
ą
cy wzdrygn
ą
ł si
ę
nerwowo, na wpół czujnie si
ę
budz
ą
c, podniósł głow
ę
ukazuj
ą
c
przyjemn
ą
twarz, brodat
ą
i wyra
ź
nie anglosask
ą
, o ciemnych,
błyszcz
ą
cych oczach. Na mój widok rozbudził si
ę
całkowicie, a mnie
zastanowiła wrogo
ść
i dziko
ść
jego wzroku. Nic dziwnego, pomy
ś
lałem
sobie, jest ura
ż
ony moj
ą
obecno
ś
ci
ą
, gdy
ż
miał nadziej
ę
,
ż
e przez
cał
ą
podró
ż
b
ę
dzie miał przedział wył
ą
cznie dla siebie, podobnie jak
ja byłem zawiedziony znalezieniem towarzystwa w słabo o
ś
wietlonym
przedziale. Najlepsze jednak, co mogli
ś
my zrobi
ć
, to z wdzi
ę
kiem
zaakceptowa
ć
sytuacj
ę
, wi
ę
c zacz
ą
łem przed nim usprawiedliwia
ć
moje
wtargni
ę
cie. Wydawał si
ę
by
ć
Amerykaninem i obaj powinni
ś
my dozna
ć
ulgi po wymianie kilku grzeczno
ś
ci. Potem powinni
ś
my si
ę
wzajemnie
pozostawi
ć
w spokoju przez reszt
ę
podró
ż
y.
Ku memu zaskoczeniu, obcy nie odpowiedział na moje grzeczno
ś
ci ani
słowem. Zamiast tego nadal patrzył na mnie dziko, jakby mnie
oceniaj
ą
c. Odtr
ą
cił proponowane mu przeze mnie cygaro nerwowym ruchem
swej wolnej r
ę
ki. Jego druga r
ę
ka nadal
ś
ciskała wielk
ą
, zniszczon
ą
waliz
ę
, a cała jego osobowo
ść
wydawała si
ę
promieniowa
ć
jak
ąś
utajon
ą
zło
ś
liwo
ś
ci
ą
. Po pewnym czasie odwrócił twarz do okna, cho
ć
w g
ę
stej
ciemno
ś
ci za oknem nie było wida
ć
niczego. Co dziwniejsze jednak,
wydawało si
ę
,
ż
e patrzy na co
ś
tak intensywnie, jakby w istocie
cokolwiek tam widział. Postanowiłem pozostawi
ć
go jego
zastanawiaj
ą
cym zaj
ę
ciom i rozmy
ś
laniom nie niepokoj
ą
c go wi
ę
cej.
Usiadłem wygodnie na swym siedzeniu, opu
ś
ciłem nisko rondo mego
mi
ę
kkiego kapelusza na twarz i zamkn
ą
łem oczy w nadziei przespania
si
ę
, na co tak liczyłem.
Nie spałem ani długo, ani mocno. W pewnej chwili moje oczy otworzyły
si
ę
, jakby pod działaniem jakiej
ś
zewn
ę
trznej siły. Zamkn
ą
wszy je z
pewn
ą
determinacj
ą
znowu usiłowałem si
ę
zdrzemn
ąć
, lecz zupełnie
bezskutecznie. Wydawało si
ę
,
ż
e jaka
ś
rzeczywista siła utrzymuje mnie
w stanie czuwania, podniosłem wi
ę
c głow
ę
i rozejrzałem si
ę
po słabo
o
ś
wietlonym przedziale, aby zobaczy
ć
, czy wszystko jest w porz
ą
dku.
Wydawało si
ę
,
ż
e wszystko jest jak zwykle, lecz zauwa
ż
yłem,
ż
e obcy w
przeciwległym rogu przygl
ą
da mi si
ę
intensywnie - uporczywie, lecz
nie łagodnie czy przyja
ź
nie, co oznaczałoby zmian
ę
w jego uprzednim,
gburowatym stosunku do mnie. Tym razem nie podejmowałem próby
rozmowy, lecz wróciłem do mej uprzedniej,
ś
pi
ą
cej postawy, na wpół
zamykaj
ą
c oczy, jakbym ponownie zasypiał. Nadal jednak przygl
ą
dałem
mu si
ę
z ciekawo
ś
ci
ą
spod mego nisko nasuni
ę
tego ronda kapelusza.
Gdy poci
ą
g mkn
ą
ł przez noc, zauwa
ż
yłem,
ż
e w wyrazie twarzy
patrz
ą
cego na mnie m
ęż
czyzny nast
ę
puje subtelna, lecz stopniowa
zmiana. Zadowolony najwidoczniej z tego,
ż
e zasn
ą
łem, pozwolił, aby
na jego twarzy odbijała si
ę
gmatwanina emocji, natury których nie
mo
ż
na było by
ć
pewnym. Nienawi
ść
, strach, triumf i fanatyzm migotały
w zło
ż
ony sposób na linii jego warg i w k
ą
cikach oczu, podczas gdy
wzrok wyra
ż
ał naprawd
ę
niepokoj
ą
cy stopie
ń
chciwo
ś
ci i okrucie
ń
stwa.
Za
ś
witało mi nagle,
ż
e ten człowiek jest szalony, a tym samym
niebezpieczny.
Nie przecz
ę
,
ż
e byłem gł
ę
boko przestraszony, gdy zobaczyłem, jak si
ę
przedstawia sytuacja. Oblałem si
ę
cały zimnym potem i z trudem tylko
utrzymywałem wygl
ą
d rozlu
ź
nionego i drzemi
ą
cego.
Ż
ycie miało dla mnie
naprawd
ę
zbyt wiele uroków, a my
ś
l o tym,
ż
e mam do czynienia z
maniakalnym morderc
ą
- prawdopodobnie uzbrojonym i z pewno
ś
ci
ą
wyj
ą
tkowo silnym - była przera
ż
aj
ą
ca. Ka
ż
dy rodzaj ewentualnej walki
musiałby wypa
ść
na moj
ą
niekorzy
ść
, gdy
ż
facet był naprawd
ę
olbrzymem, w najlepszej atletycznej kondycji, podczas gdy ja byłem
zawsze raczej kruchy, a teraz jeszcze zm
ę
czony strachem, bezsenno
ś
ci
ą
i napi
ę
ciem nerwowym. Była to dla mnie chwila niezaprzeczalnie ci
ęż
ka
i czułem zupełnie blisko straszn
ą
ś
mier
ć
, gdy dostrzegłem w oczach
obcego furi
ę
szale
ń
stwa. Dotarły do mojej
ś
wiadomo
ś
ci wydarzenia z
przeszło
ś
ci - jakby na po
ż
egnanie - jak ton
ą
cemu w ostatniej chwili
staje przed oczami całe
ż
ycie.
Oczywi
ś
cie miałem rewolwer w kieszeni płaszcza, lecz ka
ż
dy ruch z mej
strony, aby po niego si
ę
gn
ąć
i wyci
ą
gn
ąć
go, byłby zbyt oczywisty. Co
wi
ę
cej, gdybym to zrobił, reakcja szale
ń
ca nie mogła budzi
ć
ż
adnych
w
ą
tpliwo
ś
ci. Nawet gdybym do niego strzelił raz czy dwa, mogłaby mu
pozosta
ć
jeszcze wystarczaj
ą
ca ilo
ść
siły, aby odebra
ć
mi pistolet i
wyko
ń
czy
ć
mnie, lub je
ś
li sam jest uzbrojony, mo
ż
e strzeli
ć
lub
zasztyletowa
ć
mnie, nie usiłuj
ą
c nawet mnie rozbroi
ć
. Kto
ś
mo
ż
e
zastraszy
ć
zdrowego na umy
ś
le człowieka gro
żą
c mu pistoletem, ale
całkowita nieprzewidywalno
ść
reakcji szale
ń
ca daje mu sił
ę
i
niebezpiecze
ń
stwo prawie nadludzkie. Nawet w epoce przed Freudem
podzielałem ogólne przekonanie o niebezpiecznej sile osoby
pozbawionej normalnych hamulców. To,
ż
e obcy w rogu przygotowuje si
ę
do podj
ę
cia jakiej
ś
morderczej akcji nie ulegało dla mnie
najmniejszej w
ą
tpliwo
ś
ci, s
ą
dz
ą
c po jego płon
ą
cych oczach i
skr
ę
caj
ą
cych si
ę
mi
ęś
niach twarzy.
Nagle usłyszałem,
ż
e jego oddech przeszedł w krótkie, urywane sapanie
i zobaczyłem,
ż
e jego pier
ś
unosi si
ę
we wzrastaj
ą
cym podnieceniu.
Chwila odkrycia kart była bliska i usiłowałem desperacko wymy
ś
li
ć
, co
mog
ę
w tej sytuacji zrobi
ć
. Udaj
ą
c,
ż
e nadal
ś
pi
ę
, zacz
ą
łem przesuwa
ć
r
ę
k
ę
stopniowo, jakby nie
ś
wiadomie w kierunku kieszeni, w której był
mój pistolet, przygl
ą
daj
ą
c si
ę
uwa
ż
nie szale
ń
cowi, aby zorientowa
ć
si
ę
, czy zauwa
ż
ył mój ruch. Na nieszcz
ęś
cie zauwa
ż
ył - prawie na
ułamek sekundy przed tym, gdy fakt ten odbił si
ę
na jego twarzy.
Ruchem tak zwinnym i nagłym,
ż
e wprost niewiarygodnym u człowieka
jego wzrostu, znalazł si
ę
nagle tu
ż
nade mn
ą
, zanim zd
ąż
yłem si
ę
zorientowa
ć
, co si
ę
stało. Wynurzył si
ę
nade mn
ą
i kołysz
ą
c si
ę
w
przód i w tył jak olbrzymi ogr z legend, przyszpilił mnie jedn
ą
pot
ęż
n
ą
r
ę
k
ą
, a drug
ą
uniemo
ż
liwił si
ę
gni
ę
cie po rewolwer. Wyj
ą
ł go z
mej kieszeni i wło
ż
ył do swojej, po czym uwolnił mnie z pogard
ą
,
doskonale wiedz
ą
c o swej przewadze fizycznej. Nast
ę
pnie wyprostował
si
ę
na cał
ą
wysoko
ść
- głow
ą
prawie dotykaj
ą
c sufitu przedziału - i
spojrzał na mnie wzrokiem, którego w
ś
ciekło
ść
szybko zmieniła si
ę
w
wyraz współczucia i jakiej
ś
diabelskiej kalkulacji.
Nie ruszałem si
ę
i po chwili m
ęż
czyzna zaj
ą
ł swe miejsce na przeciw
mnie, u
ś
miechaj
ą
c si
ę
widmowym u
ś
miechem, gdy otworzył sw
ą
wielk
ą
,
wypchan
ą
waliz
ę
i wyci
ą
gn
ą
ł z niej jaki
ś
przedmiot o szczególnym
wygl
ą
dzie. Była to du
ż
a skrzynka półgi
ę
tkich drutów, splecionych w
taki sposób, jak maska łapacza w baseballu, lecz przypominaj
ą
ca
bardziej hełm nurka. Jego szczyt poł
ą
czony był kablem, którego drugi
koniec pozostawał w walizie. Z urz
ą
dzeniem tym obchodził si
ę
z
widocznym uczuciem, tul
ą
c je na kolanach. Ponownie pocz
ą
ł mi si
ę
przygl
ą
da
ć
i oblizywa
ć
wargi prawie kocim ruchem j
ę
zyka. Nagle, po
raz pierwszy odezwał si
ę
- gł
ę
bokim, dojrzałym głosem, którego
mi
ę
kko
ść
i kultura wydawały si
ę
wstrz
ą
saj
ą
co przeczy
ć
jego prostemu,
sztruksowemu ubraniu i zaniedbanemu wygl
ą
dowi.
- Ma pan szcz
ęś
cie. Powinienem najpierw pana u
ż
y
ć
. Przeszedłby pan do
historii jako pierwszy owoc znacz
ą
cego pomysłu. Ogromne konsekwencje
socjologiczne - powinienem rzuci
ć
lekkie
ś
wiatło. Promieniuj
ę
przez
cały czas, lecz nikt o tym nie wie. Teraz ty si
ę
dowiesz.
Inteligentna
ś
winka morska. Koty i osiołki - to działa nawet na
osiołka...
Przerwał, a jego owłosione rysy twarzy pocz
ę
ły si
ę
porusza
ć
konwulsyjnie, zsynchronizowane
ś
ci
ś
le z szybkim, wirowym ruchem całej
głowy. Wygl
ą
dało to tak, jakby chciał si
ę
otrz
ą
sn
ąć
z jakiej
ś
mgły.
Gesty te zast
ą
pione zostały usiłowaniami złagodzenia rysów twarzy,
jakby chciał ukry
ć
coraz bardziej oczywiste szale
ń
stwo pod pozorami
łagodno
ś
ci, przez któr
ą
przebłyskiwała jednak chytro
ść
. Natychmiast
dostrzegłem t
ę
ró
ż
nic
ę
i powiedziałem, aby przekona
ć
si
ę
, czy mog
ę
poprowadzi
ć
jego umysł w bezpieczniejszym kierunku: - Wydaje si
ę
,
ż
e
masz cudowny instrument, je
ś
li w ogóle mog
ę
co
ś
o tym powiedzie
ć
.
Mo
ż
esz mi opowiedzie
ć
jak na to wpadłe
ś
?
Skin
ą
ł głow
ą
.
- To tylko logiczna refleksja, drogi panie. Dostrzegłem konieczno
ść
chwili i pracowałem nad tym. Inni mogliby dokona
ć
tego samego, gdyby
mieli umysł tak pot
ęż
ny - to znaczy zdolny do nieustannej
koncentracji - jak ja. Miałem przekonanie - konieczn
ą
sił
ę
woli - to
wszystko. Przekonałem si
ę
, jak nikt inny dot
ą
d, jak konieczne jest
usuni
ę
cie z ziemi wszystkich przed powrotem Quetzalcoatla i
stwierdziłem te
ż
,
ż
e nale
ż
y tego dokona
ć
w sposób elegancki.
Nienawidziłem rzezi wszelkiego rodzaju, a wieszanie jest barbarzy
ń
sko
prostackie. Wiesz,
ż
e w ubiegłym roku rada miejska Albany głosowała
za przyj
ę
ciem krzesła elektrycznego jako narz
ę
dzia egzekucji
skazanych, ale cały ten aparat, o którym my
ś
leli, jest tak prymitywny
jak rakieta Stephensona, czy pierwszy silnik elektryczny Davenporta.
Znałem lepszy sposób i powiedziałem im o nim, lecz nie zwracali na
mnie uwagi. Bo
ż
e, co za głupcy! Jakbym nie wiedział wszystkiego o
ludziach,
ś
mierci i elektryczno
ś
ci - student, m
ęż
czyzna i chłopiec -
technolog i in
ż
ynier -
ż
ołnierz szcz
ęś
cia...
Odchylił si
ę
do tyłu, jego oczy zw
ę
ziły si
ę
.
- Ponad dwadzie
ś
cia lat temu słu
ż
yłem w armii Maksymiliana I. Chcieli
mi nada
ć
tytuł szlachecki. Potem ci przekl
ę
ci powsta
ń
cy zabili go i
wróciłem do domu. Wróciłem i tułałem si
ę
. Mieszkałem w Rochester,
Nowym Jorku...
Jego oczy stały si
ę
jeszcze bardziej chytre, pochylił si
ę
do przodu i
dotkn
ą
ł mego kolana palcami swej paradoksalnie szczupłej r
ę
ki.
- Wróciłem, jak ju
ż
powiedziałem, ale wszedłem w to gł
ę
biej ni
ż
którykolwiek z nich. Nienawidziłem powsta
ń
ców, lecz lubiłem
Meksykanów. Zagadka? Posłuchaj mnie, młody człowieku - nie my
ś
l,
ż
e
Meksyk jest naprawd
ę
hiszpa
ń
ski. Bo
ż
e, gdyby
ś
znał szczepy, które ja
znam! W górach - Anahuac - Tenochtitlan - starzy...
Zacz
ą
ł
ś
piewa
ć
i melodyjnie wy
ć
.
- Ia! Huitzilopotchli!... Nahuatlcatl! Siedem, siedem, siedem...
Xochimilca, Chalca, Tepaneca, Acolhua, Tlahuica, Tlascalteca!
Azteca!... Ia! Ia! Byłem w Siedmiu Jaskiniach Chicomoztoca, lecz nikt
nie powinien o tym wiedzie
ć
! Mówi
ę
ci o tym, gdy
ż
nigdy tego nie
powtórzysz... Przestał i podsumował zwykłym tonem.
- Byłby
ś
zaskoczony, gdyby
ś
wiedział, o czym mówi si
ę
w górach.
Huitzilopotchli wraca... to nie ulega w
ą
tpliwo
ś
ci. Ka
ż
dy peon na
południe od Mexico City mo
ż
e ci to powiedzie
ć
. Lecz nie zamierzałem
si
ę
tym zajmowa
ć
. Jak ci ju
ż
powiedziałem, wróciłem do domu i
pracowałem na korzy
ść
społecze
ń
stwa nad mym elektrycznym katem, gdy
ta przekl
ę
ta rada miejska Albany przyj
ę
ła inny sposób.
Ż
art, prosz
ę
pana,
ż
art! Krzesło dziadka - siedz
ą
cego przy kominku - Hawthorne...
Pocz
ą
ł si
ę
ś
mia
ć
w potwornej parodii dobrego humoru.
- Có
ż
, prosz
ę
pana, chciałem by
ć
pierwszym człowiekiem, który
usi
ą
dzie na tym przekl
ę
tym krze
ś
le i poczuje pr
ą
d ich małych baterii!
Nie skurczyłyby nawet
ż
abiej łapki! A oni chcieli tym zabija
ć
morderców - nagroda honorowa - wszystko! Nagle jednak, młody
człowieku, zobaczyłem bezu
ż
yteczno
ść
- w istocie szczególn
ą
nielogiczno
ść
- zabicia tylko kilku. Ka
ż
dy jest morderc
ą
- morduj
ą
idee - kradn
ą
pomysły - ukradli mój i pilnuj
ą
, pilnuj
ą
, pilnuj
ą
...
M
ęż
czyzna zakaszlał si
ę
i przerwał, a ja powiedziałem uspokajaj
ą
co:
- Jestem pewien,
ż
e pa
ń
ski pomysł jest najlepszy i z pewno
ś
ci
ą
w
ko
ń
cu go zastosuj
ą
.
Widocznie jednak moja delikatno
ść
była zbyt mała, gdy
ż
w jego
odpowiedzi zabrzmiała
ś
wie
ż
a irytacja.
- "Jest pan pewien", tak? Przyjemne, delikatne, zdawkowe zapewnienie.
Do diabła z tym - ale wkrótce si
ę
przekonasz! Có
ż
, do diabła, całe
dobro jakie mogłoby płyn
ąć
z tego krzesła, zostało mi skradzione.
Duch Nezahualpilli powiedział mi to na
ś
wi
ę
tej górze. Pilnuj
ą
,
pilnuj
ą
, pilnuj
ą
...
Znowu si
ę
zakaszlał, a potem ponownie zacz
ą
ł trz
ąść
głow
ą
, wyraz
twarzy te
ż
mu si
ę
zmieniał. Wydawało si
ę
,
ż
e to go uspokaja na pewien
czas.
- Czego potrzebuje mój pomysł, to wypróbowania. O, tutaj! Druciany
kaptur czy te
ż
sie
ć
na głow
ę
jest gi
ę
tka i łatwo si
ę
j
ą
nakłada.
Cz
ęść
szyjna wi
ąż
e, lecz nie dusi. Elektrody dotykaj
ą
czoła i
podstawy mó
ż
d
ż
ku - wszystko to jest konieczne. Przytrzyma
ć
głow
ę
,
czego jeszcze trzeba? Głupcy, tam w Albany, z ich rze
ź
bionym,
d
ę
bowym, wygodnym krzesłem uwa
ż
aj
ą
,
ż
e to co
ś
wspaniałego. Idioci! -
nie wiedz
ą
,
ż
e nie potrzeba pora
ż
a
ć
całego ciała, wystarczy tylko
mózg! Widziałem ludzi, którzy zgin
ę
li w walce - wiem lepiej. A ten
ich głupi obieg pr
ą
du - dynamo - cały ten kram. Dlaczego nie chc
ą
zobaczy
ć
, czego dokonałem z akumulatorem? Sza - nikt o tym nie wie -
sam tylko posiadam t
ę
tajemnic
ę
, sam - ja i oni, je
ś
li im pozwol
ę
...
Lecz musz
ę
mie
ć
obiekty do
ś
wiadczalne - obiekty - wiesz kogo wybrałem
na pierwszy? Próbowałem
ż
artowa
ć
, szybko przechodz
ą
c w przyjazn
ą
powag
ę
w charakterze
ś
rodka uspokajaj
ą
cego. Szybka my
ś
l i trafne
słowa mogły mnie uratowa
ć
.
- Có
ż
, jest mnóstwo doskonałych obiektów w
ś
ród polityków w San
Francisco, stamt
ą
d pochodz
ę
. Potrzebuj
ą
twego sposobu, a ja chciałbym
pomóc ci go wdro
ż
y
ć
! Naprawd
ę
s
ą
dz
ę
,
ż
e b
ę
d
ę
mógł ci pomóc. Posiadam
pewne wpływy w Sacramento i je
ś
li chciałby
ś
wróci
ć
ze mn
ą
do Stanów
po tym, gdy załatwi
ę
swoje sprawy w Meksyku, zobaczysz,
ż
e ci
ę
wysłuchaj
ą
.
Odpowiedział spokojnie i grzecznie:
- Nie, nie mog
ę
wróci
ć
. Przyrzekłem sobie to, gdy ci przest
ę
pcy z
Albany odrzucili mój pomysł i wysłali szpiegów, aby mnie pilnowali i
ukradli mi go. Ale musz
ę
mie
ć
jako obiekt Amerykanina. Ci powsta
ń
cy
s
ą
pod kl
ą
tw
ą
, to byłoby zbyt łatwe, a pełnej krwi Indianie -
prawdziwe dzieci Opierzonego W
ęż
a - s
ą
ś
wi
ę
ci i nietykalni, chyba
tylko jako po
ś
wi
ę
cone ofiary... a i te musz
ą
by
ć
zabijane zgodnie z
ceremoniałem. Musz
ę
mie
ć
Amerykanina nie wracaj
ą
c tam - a pierwszego
człowieka, którego wybior
ę
spotka szczególny honor. Wiesz kto to
jest?
Desperacko grałem na zwłok
ę
.
- Och, je
ś
li tylko w tym trudno
ść
, znajd
ę
ci tuzin pierwszorz
ę
dnych
Jankesów, gdy tylko dotrzemy do Mexico City! Wiem, gdzie s
ą
tłumy
górników, znikni
ę
cia których nikt nie zauwa
ż
y przez całe dnie...
Lecz przerwał mi ponownie z min
ą
autorytetu, w której był cie
ń
rzeczywistej godno
ś
ci.
- Zbyt długo ju
ż
ż
artujemy. Wsta
ń
i stój wyprostowany jak m
ęż
czyzna.
Ty jeste
ś
wybranym przeze mnie obiektem i powiniene
ś
na tamtym
ś
wiecie dzi
ę
kowa
ć
mi za zaszczyt, jak po
ś
wi
ę
cona ofiara dzi
ę
kuje
kapłanowi za to,
ż
e przeniósł j
ą
do wiecznej chwały. Nowa zasada -
ż
aden inny
ż
ywy człowiek nie
ś
nił nawet o takiej baterii i nikt nigdy
by na to nie wpadł, cho
ć
by
ś
wiat eksperymentował przez tysi
ą
c lat.
Wiesz,
ż
e atomy nie s
ą
tym, za co je uwa
ż
amy? Głupcy! Za sto lat
jaki
ś
głupek mo
ż
e na to wpadnie, je
ś
li pozostawi
ę
ś
wiat przy
ż
yciu.
Gdy wstałem na jego polecenie, wyci
ą
gn
ą
ł dodatkow
ą
stop
ę
kabla z
walizy i stan
ą
ł wyprostowany obok mnie, druciany hełm wyci
ą
gn
ą
ł
obur
ą
cz w moj
ą
stron
ę
, na jego opalonej i brodatej twarzy pojawił si
ę
wyraz prawdziwej egzaltacji. Przez chwil
ę
podobny był do ja
ś
niej
ą
cego
helle
ń
skiego hierofanta.
- Oto, Młodo
ś
ci - libacja! Wino kosmosu - nektar mi
ę
dzygwiezdnych
przestrzeni - Linosie - Iacchusie - Ialemusie - Zagreusie -
Dionizosie - Atisie - Hylasie - wyskoczcie z Apollina i zabijajcie
przy pomocy psów Argosa - nasienie Psamathe - dziecko sło
ń
ca - Evoe!
Evoe!
Pocz
ą
ł znowu
ś
piewa
ć
, tym razem jego umysł wydawał si
ę
by
ć
daleko w
przeszło
ś
ci, w
ś
ród klasycznych wspomnie
ń
z dni sp
ę
dzonych na uczelni.
Stoj
ą
c wyprostowany zauwa
ż
yłem,
ż
e nad moj
ą
głow
ą
zwisa kabel
sygnałowy i zastanowiłem si
ę
, czy mógłbym do niego si
ę
gn
ąć
gestem
odpowiadaj
ą
cym jego ceremonialnemu nastrojowi. Warto było spróbowa
ć
,
wi
ę
c z takim samym antyfonalnym okrzykiem "Evoe!" wyci
ą
gn
ą
łem ramiona
do przodu i w gór
ę
w rytualny sposób, maj
ą
c nadziej
ę
szarpn
ąć
za
kabel zanim zauwa
ż
y, co si
ę
stało. Lecz to było na nic. Zobaczył mój
zamiar i zrobił ruch r
ę
k
ą
w kierunku prawej kieszeni płaszcza, gdzie
znajdował si
ę
mój rewolwer. Słowa były zb
ę
dne, stali
ś
my przez chwil
ę
jak wyrze
ź
bione pos
ą
gi. Potem powiedział spokojnie: - Pospiesz si
ę
!
Znów jak szalony szukałem w mym umy
ś
le dróg ucieczki. Wiedziałem,
ż
e
drzwi w meksyka
ń
skich poci
ą
gach nie s
ą
zamykane, lecz mój towarzysz
bez trudu mógł mnie zatrzyma
ć
, gdybym próbował je otworzy
ć
i
wyskoczy
ć
. Prócz tego poci
ą
g jechał zbyt szybko i nawet gdyby mi si
ę
to udało, cała sprawa zako
ń
czyłaby si
ę
prawdopodobnie fatalnie.
Pozostało tylko gra
ć
na zwłok
ę
. Po trzy i pół godzinnej podró
ż
y,
przejechali
ś
my ju
ż
dobry kawałek, teraz doje
ż
d
ż
ali
ś
my ju
ż
do Mexico
City i stra
ż
i policja na dworcu powinny natychmiast zapewni
ć
bezpiecze
ń
stwo.
Pomy
ś
lałem,
ż
e powinny istnie
ć
dwa sposoby dyplomatycznej zwłoki.
Gdyby udało mi si
ę
odroczy
ć
nało
ż
enie mi hełmu, zyskałbym
wystarczaj
ą
c
ą
ilo
ść
czasu. Oczywi
ś
cie nie s
ą
dziłem, aby to naprawd
ę
było
ś
mierciono
ś
ne, ale znałem wystarczaj
ą
co szale
ń
ców, aby wiedzie
ć
,
co si
ę
mo
ż
e zdarzy
ć
, gdy ich zamiary zawiod
ą
. Do jego rozczarowania
doł
ą
czy si
ę
obł
ą
kane uczucie,
ż
e to ja jestem odpowiedzialny za
niepowodzenie rzeczy, która zaprz
ą
tała jego uwag
ę
i prowadziła go do
mniej lub bardziej rozległych poszukiwa
ń
. Zastanawiałem si
ę
tylko,
jak daleko si
ę
gnie ta naiwno
ść
i czy b
ę
d
ę
mógł zawczasu przygotowa
ć
przepowiedni
ę
niepowodzenia, które to niepowodzenie przypnie mi na
zawsze łatk
ę
proroka czy wtajemniczonego, czy te
ż
nawet boga. Miałem
jakie takie poj
ę
cie o meksyka
ń
skiej mitologii, warto wi
ę
c było
spróbowa
ć
, cho
ć
chciałem najpierw sprawdzi
ć
inne sposoby gry na
zwłok
ę
, tak aby przepowiednia była nagł
ą
rewelacj
ą
. Czy oszcz
ę
dzi
mnie w ko
ń
cu, gdyby udało mi si
ę
go przekona
ć
,
ż
e jestem prorokiem
czy istot
ą
bosk
ą
? Czy mog
ę
"objawi
ć
si
ę
" jako Quetzalcoatl lub
Huitzilopotchli? Wszystko, aby tylko przeci
ą
gn
ąć
cał
ą
rzecz do
pi
ą
tej, kiedy to powinni
ś
my dotrze
ć
do Mexico City.
Moje pocz
ą
tkowe "wej
ś
cie" powinno podst
ę
pnie opanowa
ć
wol
ę
weterana.
Gdy maniak powtarzał swe polecenie, abym si
ę
po
ś
pieszył,
opowiedziałem mu o mojej rodzinie, o moim zamierzonym mał
ż
e
ń
stwie i
poprosiłem o mo
ż
liwo
ść
pozostawienia przesłania i rozporz
ą
dzenia mym
maj
ą
tkiem. Je
ś
li, powiedziałem, da mi kawałek papieru i zgodzi si
ę
wysła
ć
poczt
ą
to, co napisz
ę
, b
ę
d
ę
mógł umrze
ć
spokojniejszy i z
własnej woli. Po chwili wahania wyraził na to zgod
ę
i pocz
ą
ł grzeba
ć
w walizie szukaj
ą
c notatnika i wr
ę
czył mi go z powag
ą
, podczas gdy ja
ponownie usiadłem. Przygotowałem ołówek, zr
ę
cznie ułamałem koniuszek
grafitu i znów zyskałem chwil
ę
zwłoki, podczas gdy on szukał swojego
ołówka. Gdy dał mi go, sam wzi
ą
ł mój złamany i pocz
ą
ł go ostrzy
ć
du
ż
ym no
ż
em z rogow
ą
r
ę
koje
ś
ci
ą
, który trzymał za pasem pod
płaszczem. Było jasne,
ż
e złamanie drugiego ołówka nie na wiele by mi
si
ę
przydało.
Co tam napisałem, teraz z trudem sobie przypominam. Po wi
ę
kszej
cz
ęś
ci był to bełkot zło
ż
ony z przypadkowo wybranych, zapami
ę
tanych
fragmentów literatury, gdy nie mogłem sobie przypomnie
ć
ju
ż
niczego
wi
ę
cej. Pisałem tak niewyra
ź
nie jak tylko mogłem, nie niszcz
ą
c samej
natury tego jako pisma, wiedziałem bowiem,
ż
e b
ę
dzie chciał rzuci
ć
na
to okiem, zanim przyst
ą
pi do eksperymentu i u
ś
wiadamiałem sobie, jak
by zareagował na widok oczywistych nonsensów. Próba była straszliwa i
denerwowałem si
ę
z ka
ż
d
ą
sekund
ą
, gdy poci
ą
g zwalniał. W przeszło
ś
ci
cz
ę
sto pogwizdywałem radosny galop w takt wesołego stukotu kół
poci
ą
gu, lecz teraz wydawało si
ę
,
ż
e tempo zwolniło do szybko
ś
ci
marsza pogrzebowego - mojego marsza pogrzebowego, zreflektowałem si
ę
ponuro.
Mój fortel działał do chwili, gdy zapełniłem cztery kartki sze
ść
na
dziewi
ęć
, a
ż
w ko
ń
cu szaleniec wyci
ą
gn
ą
ł zegarek i powiedział,
ż
e mam
jeszcze pi
ęć
minut. Co powinienem teraz zrobi
ć
? Pospiesznie my
ś
lałem
nad formami sformułowania mej ostatniej woli, gdy przyszła mi do
głowy nowa my
ś
l. Zako
ń
czywszy zawijasem i wr
ę
czywszy mu kompletn
ą
stron
ę
, któr
ą
wło
ż
ył bez ceregieli do lewej kieszeni płaszcza,
przypomniałem mu o moich wpływowych przyjaciołach w Sacramento,
którzy powinni by
ć
bardzo zainteresowani jego pomysłem.
- Mog
ę
ci da
ć
do nich list polecaj
ą
cy? - powiedziałem. - Mog
ę
zrobi
ć
szkic z opisem twego kata, aby ci
ę
przyja
ź
nie wysłuchali? Mog
ą
uczyni
ć
ci
ę
sławnym, wiesz - a nie stanowi
ż
adnego problemu, aby
zastosowa
ć
twoj
ą
metod
ę
w całym stanie Kalifornia, je
ś
li usłysz
ą
o
tym od kogo
ś
takiego jak ja, kogo znaj
ą
i wierz
ą
mu.
Spróbowałem tego sposobu w nadziei,
ż
e my
ś
li zawiedzionego wynalazcy
pozwol
ą
mu na chwil
ę
zapomnie
ć
o aztecko-religijnej stronie całej
sprawy. Gdy znów zwróci si
ę
w tym kierunku, wyskocz
ę
z "objawieniem"
i "proroctwem". Ten schemat zadziałał, gdy
ż
jego oczy zaja
ś
niały
gorliw
ą
akceptacj
ą
, cho
ć
szorstko powiedział mi, abym si
ę
pospieszył.
Nadal opró
ż
niał waliz
ę
, wyci
ą
gaj
ą
c z niej dziwacznie wygl
ą
daj
ą
c
ą
pl
ą
tanin
ę
szklanych pojemników i spiral, do których były przymocowane
druty id
ą
ce od hełmu, opatruj
ą
c to komentarzem zbyt technicznym, abym
mógł go zrozumie
ć
, dla niego jednak najwidoczniej prostym. Udawałem,
ż
e notuj
ę
wszystko to co mówi, zastanawiaj
ą
c si
ę
, czy rzeczywi
ś
cie
ten dziwaczny aparat mo
ż
e by
ć
bateri
ą
. Czy doznam wstrz
ą
su, gdy
zastosuje to urz
ą
dzenie? M
ęż
czyzna mówił pewnie, jakby był
autentycznym elektrykiem. Opis wynalazku był dla niego stosownym
zadaniem i zobaczyłem,
ż
e przestał si
ę
niecierpliwi
ć
. Nios
ą
ca
nadziej
ę
szaro
ść
ś
witu zamigotała za oknem czerwieni
ą
zanim zako
ń
czył
i poczułem w ko
ń
cu,
ż
e moja szansa ucieczki poczyna si
ę
urzeczywistnia
ć
.
Jednak on tak
ż
e zobaczył
ś
wit i znów zacz
ą
ł si
ę
denerwowa
ć
. Wiedział,
ż
e poci
ą
g powinien by
ć
w Mexico City o pi
ą
tej i z pewno
ś
ci
ą
podj
ą
łby
szybkie działanie, gdybym nie zapełnił jego umysłu nowymi pomysłami.
Gdy wstał zdecydowanie, kład
ą
c bateri
ę
na siedzenie obok otwartej
walizy, przypomniałem mu,
ż
e nie zrobiłem jeszcze koniecznych szkiców
i poprosiłem go, aby potrzymał hełm tak, bym mógł go narysowa
ć
blisko
baterii. Usiadł znowu, przypominaj
ą
c mi wiele razy, abym si
ę
pospieszył. Po chwili przerwałem, aby zasi
ę
gn
ąć
informacji, w jakiej
pozycji ofiara znajduje si
ę
w czasie egzekucji i w jaki sposób
zostaje przezwyci
ęż
ona jej prawdopodobna szamotanina.
- Có
ż
- odparł - przest
ę
pca jest mocno przywi
ą
zywany do pala. Nie ma
znaczenia jak bardzo szarpie głow
ą
, gdy
ż
hełm przylega
ś
ci
ś
le, a
jeszcze bardziej si
ę
ś
ci
ą
ga, gdy przepłynie przeze
ń
pr
ą
d. Przekr
ę
camy
wył
ą
cznik stopniowo - o tutaj, i starannie aran
ż
ujemy całe
przedsi
ę
wzi
ę
cie potencjometrem.
Przyszedł mi do głowy nowy pomysł, gdy uprawne pola z coraz
cz
ę
stszymi domami w
ś
wietle
ś
witu zapowiadały nasze zbli
ż
anie si
ę
do
stolicy.
- Musz
ę
jednak - powiedziałem - narysowa
ć
hełm na ludzkiej głowie,
tak jak narysowałem go obok baterii. Czy nie mógłby
ś
go nało
ż
y
ć
na
chwil
ę
, tak abym mógł ci
ę
naszkicowa
ć
wraz z tym? Gazety i
przedstawiciele władz mog
ą
chcie
ć
tego wszystkiego, a bardzo lubi
ą
,
aby wszystko było kompletne.
Gdyby si
ę
to udało, miałbym mo
ż
e lepsz
ą
szans
ę
ni
ż
ucieczka, gdy
ż
na
moj
ą
uwag
ę
oczy szale
ń
ca znowu rozbłysły.
- Gazety? Tak - do cholery, mo
ż
esz zrobi
ć
tak, aby to dostało si
ę
do
gazet? Redaktorzy
ś
miali si
ę
ze mnie i nie chcieli wydrukowa
ć
ani
słowa. No, pospiesz si
ę
! Nie mamy ani sekundy do stracenia. Dalej,
niech to diabli, wydrukuj
ą
rysunki! Sprawdz
ę
twój szkic, czy nie
zrobiłe
ś
jakiego
ś
bł
ę
du - musi by
ć
dokładny za wszelk
ą
cen
ę
. Pó
ź
niej
znajdzie ci
ę
policja - powiedz
ą
jak to działa. Notatka w Associated
Press - twój list - nie
ś
miertelna sława... Pospiesz si
ę
, mówi
ę
-
pospiesz si
ę
do cholery!
Poci
ą
g chwiał si
ę
na gorszych torach w pobli
ż
u miasta i zataczali
ś
my
si
ę
nieskładnie raz po raz. Udało mi si
ę
złama
ć
ponownie ołówek, lecz
oczywi
ś
cie szaleniec natychmiast wr
ę
czył mi mój własny, który
wcze
ś
niej zaostrzył. Mój pierwszy zasób forteli był ju
ż
bliski
wyczerpania i czułem,
ż
e musz
ę
za chwil
ę
odwoła
ć
si
ę
do głównego
pomysłu. Nadal byli
ś
my o dobry kwadrans od stacji i nadszedł czas,
aby skierowa
ć
my
ś
li mego towarzysza w stron
ę
religii i spreparowa
ć
bosk
ą
przepowiedni
ę
.
Przypomniawszy sobie wszystko, co wiedziałem o mitologii Azteków,
rzuciłem nagle ołówek i papier i zacz
ą
łem
ś
piewa
ć
.
- Ia! Ia! Tloquenahuaque, Ty, Którego Istota Jest w Tobie! Ty tak
ż
e,
Ipalnemoanie, Przez Którego
Ż
yjemy! Słysz
ę
, słysz
ę
! Widz
ę
, widz
ę
!
Orle nios
ą
cy W
ęż
a! Przesłanie! Przesłanie! Huitzilopotchli, twój
grzmot rozlega si
ę
echem w mej duszy!
Na mój za
ś
piew szaleniec popatrzył z niedowierzaniem przez sw
ą
dziwn
ą
mask
ę
, na jego przystojnej twarzy ukazał si
ę
wyraz zaskoczenia i
zdumienia, który szybko zmienił si
ę
w zaniepokojenie. Wydawało si
ę
,
ż
e jego umysł opustoszał na chwil
ę
, a potem przekrystalizował w inny
wzór. Podniósłszy r
ę
ce w gór
ę
, pocz
ą
ł
ś
piewa
ć
jakby we
ś
nie.
- Mictlanteuctli, Wielki Panie, znak! Znak z twej czarnej jaskini!
Ia! Tonatiuh-Metztli! Cthulhu! Rozkazuj, a ja b
ę
d
ę
słu
ż
ył!
W całym tym bełkocie było jedno słowo, które poruszyło jak
ąś
dziwn
ą
strun
ę
w mej pami
ę
ci. Dziwn
ą
, gdy
ż
nigdy nie wyst
ę
powało w
ż
adnym
opracowaniu meksyka
ń
skiej mitologii, jednak słyszałem je
niejednokrotnie w przej
ę
tych groz
ą
szeptach peonów w mojej
macierzystej kopalni w Tlaxcali. Wydawało si
ę
by
ć
cz
ęś
ci
ą
jakiej
ś
wielkiej tajemnicy i prastarego rytuału, gdy
ż
nast
ę
powały po nim
charakterystyczne, wypowiadane szeptem odpowiedzi, które słyszałem
raz po raz, a które nie było znane nawet nauce akademickiej. Ten
szaleniec musiał sp
ę
dzi
ć
du
ż
o czasu z peonami ze wzgórz i z
Indianami, tak jak to zreszt
ą
powiedział, gdy
ż
z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
ta
niezanotowana wiedza nie pochodziła z samej nauki zawartej w
ksi
ąż
kach. Stwierdziwszy,
ż
e nale
ż
y uwiarygodni
ć
swój ezoteryczny
bełkot, zdecydowałem si
ę
uderzy
ć
w jego najczulszy punkt i dałem
odpowied
ź
, jakiej u
ż
ywali tubylcy.
- Ya-R'lyeh! Ya-R'lyeh! - krzykn
ą
łem. - Cthulhu fhtaghn! Nigurat-Yig!
Yog-Sothoth...
Ale nie miałem okazji doko
ń
czy
ć
. Wprawiony w religijny szał
prawidłow
ą
odpowiedzi
ą
, której jego na wpół
ś
wiadomy mózg
prawdopodobnie nie oczekiwał, szaleniec rzucił si
ę
na kolana, raz po
raz skłaniaj
ą
c sw
ą
głow
ę
w drucianym hełmie i kr
ę
c
ą
c ni
ą
w lewo i w
prawo. Za ka
ż
dym razem jego pokłony stawały si
ę
coraz gł
ę
bsze i
usłyszałem,
ż
e jego pokryte pian
ą
wargi powtarzaj
ą
"zabij, zabij,
zabij" w szybko nabrzmiewaj
ą
cej monotonii. Przyszło mi na my
ś
l,
ż
e
przesadziłem i moja odpowied
ź
wyzwoliła narastaj
ą
c
ą
mani
ę
, która mo
ż
e
go doprowadzi
ć
do punktu w którym mnie zabije, zanim dotrzemy do
stacji.
Gdy łuk pokłonów szale
ń
ca stawał si
ę
stopniowo coraz wi
ę
kszy,
odległo
ść
kabla z jego hełmu od baterii stawała si
ę
coraz mniejsza.
Teraz, w swym delirium zacz
ą
ł powi
ę
ksza
ć
zakres obrotów głow
ą
, aby
zatoczy
ć
pełny okr
ą
g, tak
ż
e kabel owin
ą
ł mu szyj
ę
i pocz
ą
ł szarpa
ć
za jego zamocowania do baterii le
żą
cej na siedzeniu. Zastanawiałem
si
ę
co zrobi, gdy wydarzy si
ę
rzecz nieuchronna i bateria zostanie
ś
ci
ą
gni
ę
ta na podłog
ę
i prawdopodobnie zniszczona.
Wtem nast
ą
pił nagły kataklizm. Bateria, szarpni
ę
ta z brzegu siedzenia
przez ostatni gest maniaka w jego orgiastycznym szale
ń
stwie, istotnie
spadła, ale nie stłukła si
ę
całkowicie. Zamiast tego, jak to
zanotowały moje oczy w ułamku sekundy, uderzenie przesun
ę
ło
potencjometr, tak
ż
e przeł
ą
cznik skoczył natychmiast w swe kra
ń
cowe
poło
ż
enie, przepuszczaj
ą
c pełny pr
ą
d. Zadziwiaj
ą
ce,
ż
e tam był pr
ą
d.
Wynalazek nie był tylko snem szale
ń
ca. Zobaczyłem ol
ś
niewaj
ą
c
ą
,
niebiesk
ą
zorz
ę
, usłyszałem wycie, bardziej przera
ż
aj
ą
ce ni
ż
wszystkie krzyki, jakie słyszałem w czasie tej szalonej, straszliwej
podró
ż
y i poczułem przyprawiaj
ą
cy o mdło
ś
ci smród palonego ciała. To
było wszystko, co mogła znie
ść
moja
ś
wiadomo
ść
. Zemdlałem.
Gdy stra
ż
kolejowa w Mexico City ocuciła mnie, zobaczyłem na peronie
tłum wokół drzwi do mego przedziału. Na mój mimowolny krzyk tłocz
ą
ce
si
ę
twarze stały si
ę
zaciekawione i w
ą
tpi
ą
ce i byłem zadowolony, gdy
stra
ż
nik usun
ą
ł wszystkich z wyj
ą
tkiem lekarza, który przeciskał si
ę
do mnie. Mój krzyk był całkiem naturaln
ą
rzecz
ą
, lecz wydałem go pod
wpływem czego
ś
wi
ę
cej, ni
ż
szokuj
ą
cego widoku na podłodze przedziału,
który spodziewałem si
ę
zobaczy
ć
. Nale
ż
ało by raczej powiedzie
ć
- pod
wpływem braku, gdy
ż
, prawd
ę
mówi
ą
c, na podłodze niczego nie było.
Nie było te
ż
, jak powiedział stra
ż
nik, w chwili gdy otworzył drzwi
przedziału. Mój bilet był jedyn
ą
zapłat
ą
za ten przedział i byłem
jedyn
ą
osob
ą
, któr
ą
w nim znaleziono. Tylko mnie i moj
ą
waliz
ę
, nic
wi
ę
cej. Jechałem sam, przez cał
ą
drog
ę
od Queretaro. Stra
ż
nik, doktor
i gapie pukali si
ę
znacz
ą
co w czoła w odpowiedzi na me chaotyczne
pytania.
Czy to wszystko było snem, czy te
ż
rzeczywi
ś
cie oszalałem?
Przypomniałem sobie mój niepokój, napi
ę
te nerwy i wzdrygn
ą
łem si
ę
.
Podzi
ę
kowawszy stra
ż
y i doktorowi i uwolniwszy si
ę
od tłumu,
wtoczyłem si
ę
do taksówki, któr
ą
pojechałem do Fonda Nacional, gdzie,
po zatelegrafowaniu do Jacksona w kopalni, spałem a
ż
do popołudnia w
nadziei pozbierania si
ę
. Obudziłem si
ę
o trzynastej, w sam
ą
por
ę
, aby
złapa
ć
kolejk
ę
w
ą
skotorow
ą
do okolic kopal
ń
, lecz gdy wstałem,
znalazłem pod drzwiami telegram. Był od Jacksona i donosił,
ż
e
znaleziono Feldona martwego w górach tego ranka; wie
ść
o tym dotarła
do kopalni około dziesi
ą
tej. Wszystkie papiery s
ą
bezpieczne, a biuro
w San Francisco zostało natychmiast powiadomione. Tak wi
ę
c cała ta
podró
ż
, z jej nerwowym po
ś
piechem i rani
ą
cymi do
ś
wiadczeniami nie
zdała si
ę
na nic.
Wiedz
ą
c,
ż
e McComb b
ę
dzie oczekiwał osobistego raportu niezale
ż
nie od
przebiegu wypadków, wysłałem nast
ę
pny telegram i mimo wszystko
złapałem w
ą
skotorówk
ę
. Cztery godziny pó
ź
niej turkotałem i
podskakiwałem do stacji przy kopalni nr 3, gdzie czekał ju
ż
Jackson,
aby mnie kordialnie powita
ć
. Był tak przej
ę
ty tym, co si
ę
dzieje w
kopalni,
ż
e nie zauwa
ż
ył, i
ż
nadal si
ę
trz
ę
s
ę
. Nie zauwa
ż
ył te
ż
mego
cierpi
ą
cego wyrazu twarzy.
Opowiadanie superintendenta było krótkie i przekazał mi je, gdy
szli
ś
my w stron
ę
chaty na zboczu wzgórza nad jaskini
ą
, w której
le
ż
ało ciało Feldona. Powiedział,
ż
e Feldon zawsze był dziwaczn
ą
,
pos
ę
pn
ą
osob
ą
. Od czasu, gdy go przyj
ę
to rok temu, pracował nad
jakimi
ś
tajemniczymi urz
ą
dzeniami mechanicznymi, uskar
ż
ał si
ę
na to,
ż
e go nieustannie szpieguj
ą
i bratał si
ę
wyra
ź
nie z tubylczymi
robotnikami. Z cał
ą
pewno
ś
ci
ą
jednak był fachowcem, znał okolice i
ludzi. Miał zwyczaj robienia długich wycieczek na wzgórza, gdzie
ż
yli
peoni i nawet brał udział w niektórych ich prastarych, poga
ń
skich
ceremoniach. Napomykał o dziwnych sekretach i obcych siłach tak samo
cz
ę
sto, jak cz
ę
sto chwalił si
ę
sw
ą
zr
ę
czno
ś
ci
ą
w zagadnieniach
mechaniki. Ostatnio rozło
ż
ył si
ę
zupełnie, stał si
ę
chorobliwie
podejrzliwy w stosunku do kolegów i niew
ą
tpliwie skłonił swych
tubylczych przyjaciół do kradzie
ż
y rudy w chwili, gdy zacz
ę
ło mu
brakowa
ć
gotówki. Potrzebował niewiarygodnych ilo
ś
ci pieni
ę
dzy to na
to, to na tamto - przychodziły do niego skrzynie z laboratoriów i
sklepów sprzedaj
ą
cych maszyny w Mexico City lub w Stanach.
Je
ś
li chodzi o ostatnie znikni
ę
cie z papierami - uczynił tylko
szalony ruch oznaczaj
ą
cy odwet za to, co nazywał "szpiegowaniem". Z
pewno
ś
ci
ą
był szalony, gdy
ż
pod
ąż
ył przez cał
ą
krain
ę
do ukrytej
jaskini na dzikim zboczu nawiedzonej Sierra de Malinche, gdzie nie ma
ż
adnego białego człowieka i czynił tam jakie
ś
niezwykle potworne
rzeczy. Jaskinia, której nigdy wcze
ś
niej nie znaleziono przed ko
ń
cow
ą
tragedi
ą
, była pełna przera
ż
aj
ą
cych, prastarych azteckich idoli i
ołtarzy; te ostatnie pokryte były zw
ę
glonymi ko
ść
mi niedawno
spalonych ofiar w
ą
tpliwej natury. Tubylcy nie powiedzieli nic - a
nawet przysi
ę
gali,
ż
e o niczym nie wiedz
ą
- lecz łatwo było
spostrzec,
ż
e jaskinia jest ich miejscem spotka
ń
od bardzo dawna i
ż
e
Feldon brał udział w ich obrz
ę
dach w całej pełni.
Poszukiwacze znale
ź
li to miejsce tylko dzi
ę
ki za
ś
piewom i ko
ń
cowemu
okrzykowi. Było to tu
ż
po pi
ą
tej tego ranka i po całonocnym
obozowaniu grupa zbierała si
ę
, aby powróci
ć
do kopalni. Nagle kto
ś
usłyszał delikatny rytm w pewnej odległo
ś
ci i rozpoznał natychmiast
jeden z tych potwornych, starych, tubylczych rytuałów, odprawianych w
jakim
ś
odosobnionym miejscu, na zboczu góry maj
ą
cej kształt trupa.
Słyszano te same stare imiona: Mictlanteuctli, Tonatiuh-Metztli,
Cthulhu, Ya-R'lyeh i cał
ą
reszt
ę
- lecz potworn
ą
rzecz
ą
było to,
ż
e
zmieszane z nimi były angielskie słowa. Naprawd
ę
był to angielski
białego człowieka a nie złodziejski
ż
argon. Prowadzeni tymi
d
ź
wi
ę
kami, pospieszyli poro
ś
ni
ę
tym zielskiem zboczem w ich kierunku,
gdy nagle po chwili ciszy usłyszeli wrzask. Był tak straszliwy,
ż
e
ż
aden z nich nigdy nie słyszał w
ż
yciu nic straszniejszego. Poczuli
tak
ż
e dym i jaki
ś
gryz
ą
cy zapach.
Potem natkn
ę
li si
ę
na jaskini
ę
, której wej
ś
cia chronił g
ą
szcz krzewów
mesquite. Buchały stamt
ą
d kł
ę
by
ś
mierdz
ą
cego dymu. Gdy o
ś
wietlili
wn
ę
trze, ujrzeli znajduj
ą
cy si
ę
tam potworny ołtarz i jakie
ś
groteskowe wyobra
ż
enia, migocz
ą
ce w
ś
wietle
ś
wiec, które musiały by
ć
zmienione nie dalej ni
ż
pół godziny temu, a na wysypanej
ż
wirem
podłodze le
ż
ało co
ś
tak potwornego,
ż
e wszyscy cofn
ę
li si
ę
. To był
Feldon z głow
ą
spalon
ą
na frytk
ę
przez jakie
ś
dziwne urz
ą
dzenie,
które miał na ni
ą
nało
ż
one - był to pewien rodzaj drucianej klatki
poł
ą
czonej z roztrzaskan
ą
bateri
ą
, która najwidoczniej spadła na
podłog
ę
z pobliskiego ołtarza. Gdy ludzie to zobaczyli, wymienili
mi
ę
dzy sob
ą
spojrzenia, my
ś
l
ą
c o "elektrycznym kacie". Feldon zawsze
chwalił si
ę
pomysłem rzeczy, któr
ą
wszyscy odrzucali lecz próbowali
mu j
ą
ukra
ść
i skopiowa
ć
. Papiery spoczywały bezpiecznie w stoj
ą
cej
obok niego torbie i w godzin
ę
pó
ź
niej kolumna poszukiwaczy wyruszyła
w drog
ę
powrotn
ą
do kopalni nr 3 z przera
ż
aj
ą
cym ci
ęż
arem na
zaimprowizowanych noszach.
To było wszystko, lecz wystarczyło, abym pobladł i zachwiał si
ę
, gdy
Jackson prowadził mnie do chaty, w której le
ż
ało ciało. Posiadałem
bowiem wyobra
ź
ni
ę
i czułem,
ż
e w jaki
ś
nadnaturalny sposób tragedia
zamienia si
ę
w koszmar. Wiedziałem co zobacz
ę
w chacie, za tymi
otworzonymi drzwiami, wokół których zgromadzili si
ę
zaciekawieni
górnicy i nie drgn
ą
łem, gdy moje oczy spocz
ę
ły na olbrzymiej postaci,
prostym, sztruksowym ubraniu, dziwnie delikatnych dłoniach, kłaczkach
spalonej brody i na tej samej piekielnej maszynie - lekko uszkodzonej
baterii i hełmie, poczerniałym od spalenia tego, co było w
ś
rodku.
Wielka, otwarta waliza nie zaskoczyła mnie - l
ę
kałem si
ę
tylko jednej
rzeczy: zło
ż
onych kartek wystaj
ą
cych z lewej kieszeni. W chwili, gdy
nikt nie patrzył, wyci
ą
gn
ą
łem r
ę
k
ę
i zabrałem te dobrze znajome
papiery i zmi
ą
łem je w r
ę
ku nie odwa
ż
ywszy si
ę
spojrze
ć
na zapis.
Powinienem
ż
ałowa
ć
,
ż
e jaki
ś
rodzaj panicznego strachu sprawił,
ż
e
spaliłem je tej samej nocy, nawet nie patrz
ą
c na nie. Mogły by
ć
dowodem na co
ś
lub przeciwko czemu
ś
- lecz je
ś
li o to chodzi, to
miałbym dowód, gdybym zapytał koronera o rewolwer, wyci
ą
gni
ę
ty z
prawej kieszeni płaszcza. Nigdy jednak nie miałem odwagi pyta
ć
o to -
gdy
ż
mój własny rewolwer zgin
ą
ł po tej nocy w poci
ą
gu. Mój ołówek
tak
ż
e nosił
ś
lady prymitywnego i po
ś
piesznego ostrzenia, niepodobnego
do starannego zaostrzenia, jakie mu nadałem w pi
ą
tek po południu, w
prywatnym wagonie prezesa McComba.
W ko
ń
cu zaintrygowany pocz
ą
łem zbiera
ć
si
ę
do powrotu. Prywatny wagon
został ju
ż
naprawiony, gdy wróciłem do Queretaro, lecz najwi
ę
kszej
ulgi doznałem po przekroczeniu Rio Grande w El Paso i po wje
ź
dzie do
Stanów. W nast
ę
pny pi
ą
tek byłem w San Francisco, a w nast
ę
pnym
tygodniu odbył si
ę
odroczony
ś
lub.
Co naprawd
ę
zdarzyło si
ę
tej nocy? Jak powiedziałem, nie o
ś
mielam si
ę
nawet domy
ś
la
ć
. Ten facet, Feldon, był szalony rozpoczynaj
ą
c to i u
szczytu swego szale
ń
stwa przyswoił sobie pewn
ą
cz
ęść
prehistorycznej
azteckiej wiedzy czarnoksi
ę
skiej, której nikt nie miał prawa zna
ć
.
Był naprawd
ę
wynalazczym geniuszem, a ta bateria musiała by
ć
autentyczn
ą
rewelacj
ą
. Słyszałem pó
ź
niej, jak był postponowany przez
pras
ę
, opini
ę
publiczn
ą
i mo
ż
nych tego
ś
wiata. Zbyt wiele rozczarowa
ń
nie jest dobre dla człowieka jego rodzaju. W jaki
ś
sposób zadziałało
pewne piekielne poł
ą
czenie wpływów. Nawiasem mówi
ą
c, rzeczywi
ś
cie
mógł by
ć
ż
ołnierzem Maksymiliana.
Gdy opowiadam t
ę
histori
ę
, wi
ę
kszo
ść
ludzi uwa
ż
a mnie za kłamc
ę
. Inni
kład
ą
to na karb nienormalnej psychologii - niebiosa tylko wiedz
ą
,
jak byłem zdenerwowany - za
ś
jeszcze inni mówi
ą
o pewnego rodzaju
"projekcji astralnej". Moja gorliwo
ść
w pochwyceniu Feldona z
pewno
ś
ci
ą
wysłała me my
ś
li ku niemu, a z cał
ą
t
ą
india
ń
sk
ą
magi
ą
,
zdolny był do ich rozpoznania i wyj
ś
cia im na przeciw. Czy był w
przedziale wagonu, czy w jaskini góry o kształcie trupa? Czy to, co
przydarzyło si
ę
mnie, przydarzyło si
ę
w istocie jemu? Musz
ę
wyzna
ć
,
ż
e nie wiem i nie jestem pewien, czy chc
ę
wiedzie
ć
. Od tego czasu
nigdy nie byłem w Meksyku i, jak powiedziałem na pocz
ą
tku, nie chc
ę
słysze
ć
o elektrycznym kacie.