Davidson Mary Janice Królowa Betsy 1 5 Dead girls don't dance

background image
background image

MaryJanice Davidson

DEAD GIRLS DON’T DANCE

TŁUMACZENIE:

Chlopczyca

Dla moich dzieci, Christiny i Williama,

którzy dzielą się mną bez narzekania.

background image

PODZIĘKOWANIA

Dziękuję Cindy Hwang i Ethanowi Ellenbergowi, którzy pomogli mi spełnić moje marzenia.

Dziękuję również wszystkim fanom Betsy, którzy napisali do mnie, zastanawiając się co robiła
królowa... ten jest dla was.

UWAGA AUTORA

Akcja tej noweli ma miejsce zaraz po wydarzeniach w Nieumarłej i niezamężnej i tuż przed
wydarzeniami w Nieumarłej i bezrobotnej.

Ponadto, nie ma czegoś takiego jak wampiry. Lub czegokolwiek w co Zjednoczona Współdzielenia
Butów każe ci wierzyć.

Prawdziwej miłości nic nie jest w stanie powstrzymać, nawet śmierć może ją tylko opóźnić.
- Westley, ‘Narzeczona dla księcia’ –

Nor bird nor beast
Could make me wish for anything this day,
Being old, but that the old alone might die,
And that would be against God's Providence.
Let the young wish.

- W. B. Yeats, ‘Shepherd and Goatherd’ -

background image

PROLOG

Stała na brzegu jeziora Michigan i wpatrywała się w jego czarną toń. Za jej plecami, Chicago kołysało
się i zataczało. To była sobotnia noc, wszystkie uczelnie zakończyły zajęcia.

To nie był pierwszy brzeg na którym stała, ani pierwsza woda w którą się wpatrywała. Z pewnością to
nie był pierwszy wieczór, który spędzała chodząc plażą, po posiłku. Ani pierwsze duże miasto, które
odwiedziła. Zawsze gość, nigdy mieszkaniec.

Oczywiście jedna rzecz pozostawała niezmienna: było ciemno. Nadchodził świt - mogła poczuć
słońce, jej wroga, wyłaniające się zza horyzontu. Wkrótce powinna iść.

Od długiego, długiego czasu nie czuła nic, prócz sztucznego światła, na swojej twarzy. A teraz,
oczywiście, jeśli kiedykolwiek poczułaby słońce, byłaby to ostatnia rzecz jaką by poczuła.

Były noce, kiedy kusiło ją by zostać na plaży, obejrzeć wschód słońca, umrzeć w ogniu i świetle,
płonąc w agonii. Skończyć z tym, zakończyć to, zatrzymać. Umrzeć... ostatecznie.

U jej stóp, z trudem łapiąc oddech leżała jej kolacja. Pobita, nareszcie straciła przytomność. Był duży,
ciemny i silny - był silny - ale ona nie miała z nim żadnych kłopotów. Łatwo poszło. Nigdy nie myślą, że
królik może zamienić się w lisa. Na pewno nie na ich oczach. Ale nawet lis nie ma tak długich i ostrych
zębów jak ona.

Wolała łapać mężczyzn. Szczególnie mężczyzn prześladujących kobiety. Odetnij go od stada, złap go i
ucisz to pragnienie. Te ciągłe, nigdy nie kończące się, piekielne, nie dające się ugasić, pragnienie.

Czas już iść. Jej kolacja odzyska przytomność, pójdzie do domu i nie będzie niczego pamiętać. Jutro
znajdzie kolejny posiłek. Przynajmniej nie jest już bezmyślnym, nienasyconym nowonarodzonym.
Przynajmniej pamięta o czymś poza pragnieniem. Tak, czas już iść.

Ale nadal zwlekała i płakała bez łez, i wpatrywała się w wodę, i pragnęła być martwą. Tym razem
ostatecznie.

ROZDZIAŁ I

Andrea usiadła i próbowała wykaszleć pełne płuca piasku. Kucający obok mężczyzna odskoczył od
niej, jak by - wyobraź to sobie! - powróciła do życia.

- Cholera jasna! - Krzyknął. - Myślałem, że jesteś trupem!

Wykaszlała więcej piasku, przeklinając swoją głupotę. Wczorajszej nocy była w tak złym nastroju, że
zamiast zaszyć się w jakiejś przyzwoitej uliczce czy noclegowni, zakopała się w piasku, jak jakiś wielki
stary robak, czekając na zachód słońca.

Pomijając tego idiotę, który znalazł ją zanim mogła wstać.

- Czy ty... - ekh, ekh. - ...zadzwoniłeś... - ekh-ekh - ...po kogoś?

background image

- Cóż, taa - powiedział, dziwnie przepraszająco. - To znaczy, biegłem tutaj plażą... Muszę zejść do
dwóch-dwudziestu pięciu, wiesz, i rzucić Cheez E Brats

1

- mniejsza o to. Biegłem i potknąłem się o

coś. Myślałem, że to kawałek drewna, ale to była twoja stopa. Więc zacząłem cię odkopywać, a
potem nie mogłem wyczuć twojego pulsu. Więc zadzwoniłem z mojej komórki po gliny. Nie
wyglądasz, wiesz, odrażająco czy coś. Tak naprawdę, jak na trupa, wyglądasz całkiem dobrze.

Jest idiotą. Idealnie. Skończyła kaszleć. To było cudowne - nawet jeśli nie musisz oddychać. Piasek
dostał się wszędzie. Za każdym razem, kiedy się ruszała, jego większa ilość dostawała się do jej
majtek.

- Ja dawno temu zadzwoniłeś?

- Uh... kilka minut... Słuchaj, jesteś pewna, że wszytko w porządku? Słońce prawie zaszło, i jest trochę
chłodno, nawet jak na czerwiec...

- Słońce zaszło - powiedziała, wycierając usta o przedramię. Skrzywiła się na sposób w jaki piach
przywarł do jej warg - gorzej niż ChapStick

2

! - O dziewiętnastej pięćdziesiąt sześć. Z technicznego

punktu widzenia jest ciemno.

- Cóż, uh, okay. Ale...

- Więc mam czas na przekąskę zanim przyjedzie policja.

- Okay. Jak, um. Chcesz Orange Julius

3

czy coś? Ja stawiam.

- Wiem - pochyliła się ku niemu. Całkiem łatwe, kiedy tak nad nią wisiał. Hah, hah - hiena cmentarna -
i chwyciła go. Miał na sobie brązową koszulkę, zielone kąpielówki i buty plażowe. Rozerwała t-shirt za
pomocą swej nienaturalnej siły, buty plażowe poleciały i zatopiła swoje kły w jego tętnicy szyjnej.

- Ow! Hej! - Oburzył się, podniósł swoje wielkie ręce by ją odepchnąć. - To jest... czy ty mnie kurwa
ugryzłaś? To takie dziwne! I perwersyjne! A teraz przestań! Ahhh. Nie, serio... przestań. Nie, nie
przestawaj! - Chwycił jej głowę. Zawisła na nim jak pijawka i zmagali się w piasku przez kilka sekund.
Poczuła jak jego gardło pracuje pod jej ustami, kiedy bełkotał. - Poważnie, to jest takie
niewiarygodne! Uratowałem martwą laskę - tak jakby - a ona mnie gryzie? Tylko zaczekaj aż przyjdą
gliny, laseczko. Oni wypuszczą cię czy coś. Ha!

Przerwała - coś czego nigdy wcześniej nie robiła; w rzeczywistości jakiś rok temu, nie byłaby w stanie
tego przerwać, dopóki nie ugasiłaby pragnienia - i powiedziała, próbując nie jęczeć. - Masz zamiar
gadać przez cały czas?

- A co, powinienem tu siedzieć i myśleć o Anglii?

- Zwykle zaczynacie krzyczeć, a potem słabnąć.

- Cóż, zapomnij. - Wskazał na siebie kciukiem. - Daniel Harris nie słabnie, skarbie. Nie ważne jak
bardzo go ugryziesz!

Patrzyła na niego.

- Daniel Harris?

1

Cheez E Brats – kiełbaski.

2

ChapStick – pomadka ochronna.

3

Orange Julius – sieć sklepów, rozprowadzająca napoje owocowe.

background image

- Tak. I nie krzyczę, zwykle. Za wyjątkiem tego razu, gdy zbaczałem naprawdę obrzydliwego pająka
zsuwającego się do toalety, kiedy się odlewałem. To był dopiero szok! Nie wiedziałem, że mocz
może... wiesz... cofnąć się kiedy jesteś zaskoczony, ale mówię ci...

- Daniel Harris, St. Olaf College?

- Uh... taa. - Spojrzał na nią. - Znam cię, Dziwaczna Dziewczynko?

Westchnęła.

- Jestem Andrea Mercer.

- Andrea... Andrea...

- Z Carleton College. Po drugiej stronie rzeki od St. Olaf. Przeniosłam się do Olafa na drugi rok.
Mieliśmy razem rachunki, psychologie i socjologie.

- Andrea...

- Brałeś moje notatki przez większość ostatniego roku.

- Ohhhh! Andrea!

- I - kontynuowała. - Powiedziałeś mi, że jeśli ogolę swoje pachy, to będę prawie ładna i w ogóle.

Pstryknął palcami.

- Racja! Andrea! Mam to!

- Super - powiedziała głucho. Odkopana przez Daniela "Wielkiego Wacka" Harrisa, który oczywiście
nie pamiętał Andrei-Myszy. Ugryzła go, wypiła jego krew i nadal jest tylko nieistotną muchą w jego
życiu.

Była zaskoczona, że wcześniej go nie rozpoznała - minęło tylko siedem lat, a on nadal wygląda tak
samo. Ten sam chłopiec-surfer. Opalony, przystojny blondyn. Nieco szerszy w ramionach i trochę
dłuższy w nogach. Jego jasnoniebieskie oczy - koloru starego jeansu - były wciąż przyjazne, a ich
wyraz nadal stonowany. Wyglądał dokładnie na kogoś kim był. Przystojny, łagodny, imprezowy-kolo
który nigdy nie miał problemu ze zdobyciem randki.

Nawet raz go zapytała, na ich pierwszym roku, ale...

Odchrząknął.

- Uh, Andrea... Powód dla którego cię od razu nie rozpoznałem...

- Wiem dlaczego - powiedziała cicho, wstając i otrzepując swoje jeansy.

- Um... Nie powinnaś być martwa?

- Oczywiście, że jestem martwa, ty idioto. Ale to nie dlatego mnie nie poznałeś.

Odeszła, słysząc w oddali słaby dźwięk syreny.

background image

ROZDZIAŁ II

- Andrea? Andrea! Hej! Poczekaj!

- Co? - Warknęła, nie odwracając się. Chłodna bryza znad jeziora sprawiła, że przyspieszyła kroku.
Oczywiście, zawsze była zimna, więc co znaczył ten wietrzyk? - Idź sobie. - Wciąż jestem głodna.

- Więc jesteś martwa i kręcisz się teraz po plażach, gryząc facetów? Myślałem, że jesteś na Ekonomii.

Prawie się zaśmiała. Ah, dni kiedy jej największym problemem było zastanawianie się, jaki wpływ
mają stopy procentowe na przepływ inwestycyjny... czy to było na odwrót? - Byłam. Potem miałam
wypadek. Teraz jestem tutaj.

Truchtał obok niej.

- Hej, słuchaj. To wcześniej. Nie chciałem zranić twoich uczuć. Jasne, że pamiętam. Byłaś... Byłaś
naprawdę słodka.

- Jesteś idiotą - odparła. - W porządku, ja spadam. Nie musisz już więcej ze mną gadać.

- Hej, to jest okay - powiedział, kompletnie ignorując jej sugestie. - Chcę. Więc, co ci się stało?

Prawie potknęła się o własne stopy.

- Dlaczego do diaska cię to obchodzi?

- Cóż... Nie wydaje mi się, żebyś miała ostatnio dużo zabawy.

- Cóż za tragedia - zakpiła.

- Cóż... taa.

Zorientowała się, że dla Daniela Harris prawdopodobnie to była tragedia. Ten facet zawsze czekał na
jakieś imprezy. W college’u był słynny z tego, że w jego pokoju nigdy nie gasło światło.

- I tak mi nie uwierzysz - powiedziała, mięknąc.

- Uh... ugryzłaś mnie, pamiętasz? I byłem ratownikiem. Ty naprawdę nie miałaś... nie masz pulsu. To
znaczy, kiedy wstałaś, próbowałem sobie wmówić, że może popełniłem błąd. Ale jak trudno znaleźć
puls na szyi? Więc jesteś... Dobra, to naprawdę zabrzmi głupio. Jak w filmach. Ale jesteś - nie śmiej
się...

- Tak. Jestem wampirem.

Trawił to w milczeniu. Dotarli na parking, a ona wytrząsnęła więcej piasku ze swoich włosów.

- Więc, jak do nich dołączyłaś?

- Jak ptak. To nie jest jak dołączenie do Republikan, kretynie. Nie za bardzo miałam wybór.

- Chcesz iść na drinka? Porozmawiać o tym?

- Czy to ma być żart?

- Cóż... nie takiego - powiedział niespokojnie, dotykając palcami odbarwienia po ugryzieniu. - Takiego
jak w barze.

background image

- Nie. - Ale to było kłamstwo. Naprawdę ją kusiło. I nie wspominając o jej długim-martwym
zauroczeniu Danielem Harrisem... Faktem było, że czuła się bardzo samotna. Chwilami niemal
nieznośnie. To było miłe - jeśli nie dziwne - spotkać znajomą twarz.

I on był miły. Nawet jeśli dawał kosza, zawsze był uprzejmy. Jeden z tych facetów, którzy nie mają
zielonego pojęcia jak faktycznie popularni i pożądani są.

- Och, no weź - podlizywał się. - Spójrz, mój samochód jest zaraz tutaj. Możemy wpaść do Joe'a, wypić
drinka. Nadrobić zaległości.

- Nadrobić zaległości - powtórzyła. To było absurdalne i smutne zarazem.

- No weź, Alison.

- Andrea.

- Racja, Andrea.

- Na litość Boską. - Ale kiedy odblokował drzwi srebrnego Intrepida i przytrzymał je, wsiadła do
środka.

ROZDZIAŁ III

- Poproszę Budweiser - powiedział Daniel. Wielka niespodzianka. Odwrócił się do niej. - Czy możesz...
hm...

- Białe wino - westchnęła. - Cokolwiek z 1985.

- Więc możesz pić coś poza krwią? - Zapytał, po tym jak kelnerka odeszła kołysząc biodrami.

- Tak. Mogę pić cokolwiek, po prostu to nie... ah... satysfakcjonuje mnie.

- Oh. Więc, jak zostałaś wampirem?

Wzruszyła ramionami.

- Oh, daj spokój. Naprawdę chce wiedzieć! To znaczy, to jest takie super!

- Tak, bycie nieumarłym to kupa śmiechu. Nie mam pojęcia, dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej.

- No weź, to nie może być takie złe. Założę się, że jesteś naprawdę super-silna, prawda? I szybka?

Wzruszyła ramionami.

- I prawdopodobnie widzisz w ciemności jak kot. I masz cały ten seksapil.

Spojrzała na niego.

- Nie jestem seksowna.

- Nie, nie byłaś seksowana. Teraz jesteś. To znaczy, daj spokój. Sądzisz, że jakakolwiek inna
dziewczyna, odgrzebana na plaży, byłaby urocza? Ale ty naprawdę jesteś urocza. Byłem przerażony,
kiedy wstałaś, ale byłem również, wiesz, trochę zadowolony.

- Oh. - To było... to było w pewien sposób słodkie. Dziwne, ale słodkie.

- Cóż, dziękuję.

background image

- Więc jak to się stało? - Pochylił się do przodu, zniecierpliwiony. - Czy było ciężko? Bolało? Zajęło to
dużo czasu?

- Było bardzo ciężko, ból był przerażający, i stało się to w mgnieniu oka.

- Oh. - Lekko zbity z tropu, nie powiedział nic, dopóki kelnerka nie postawiła ich napoi i odeszła. -
Naprawdę źle, co?

- Naprawdę niewyobrażalnie źle. - Patrzyła markotnie na swoje białe wino. Riesling osiemdziesiąty
czwarty, cholera.

- Chcesz o tym porozmawiać? Czasami rozmowa pomaga. Masz również piasek na brwiach.

Potrząsnęła głową zniecierpliwiona i obserwowała jak maleńkie ziarnka piasku, odleciały kilka stóp
dalej i wylądowały dokładnie we włosach kobiety przy stoliku obok. Dlaczego on ma racje, pomyślała
dziwnie rozbawiona. Widzę w ciemności jak kot.

- To trochę długa historia - ostrzegła go.

- Hej, mam czas. Wracam do domu dopiero jutro rano.

- Dom? Minnesota, masz na myśli?

- Jasne, nadal mieszkam w St. Paul.

- Co robisz?

- Oh... - Wzruszył nieśmiało ramionami. - Nic. Kilka lat temu przeszedłem na mój fundusz powierniczy.
Przeważnie gram w golfa i tak dalej. Przyjechałem tylko na wesele. Pamiętasz Mike'a Freeborg'a?
Łapacza? Ożenił się wczoraj.

- Fascynujące. Więc... wracasz samochodem? Samolotem?

- Samochodem. Nie jest tak daleko...sześć, może siedem godzin jazdy.

- Hmmm.

- Czemu pytasz?

Dlaczego? Och, nic wielkiego... Po prostu wkrótce muszę być w Minneapolis by złożyć wyrazy
szacunku dla nowej królowej wampirów. A ty możesz być moją podwózką, Danielu Harris.

Pewnie, mogła udawać przed nim Szeherezade. Trzymać go w napięciu. Opowiadając mu o swojej
makabrycznej, dosyć interesującej (dla nie-wampira, którym był) historii, przez całą drogę do Twin
Cities

4

. Następnie mogłaby złożyć hołd nowej królowej, i zobaczyć co się wtedy stanie.

Nowa królowa może ją zmusić do służby.

Lub zniszczyć.

Andrei pasowały obydwie opcje.

4

Twin Cities – inaczej Minneapolis.

background image

ROZDZIAŁ IV

- Spójrz, jestem szczęśliwy będąc kolesiem-podwózką i w ogóle...

- Ta funkcja to szofer, Danielu.

- ...ale nie zamierzasz eksplodować czy coś w tym stylu, kiedy wzejdzie słońce?

- Nie, ale stanę w płomieniach i zrobię okropny bałagan w twoim samochodzie. Pewnie będę też
odrobinę krzyczeć.

- Więc po prostu zatrzymamy się w jakimś hotelu, zanim wzejdzie słońce.

Wzruszyła ramionami.

- Lub możesz zwyczajnie wsadzić mnie do bagażnik i jechać dalej.

- Nie mógłbym tego zrobić! - Powiedział zaszokowany. Jego duże głupowate, niebieskie oczy
rozszerzyły się z przejęcia.

- Mielibyśmy lepszy czas.

- Wiesz, nadal jesteś zimna. Pamiętam cię taką ze szkoły. Po prostu zimna jak... jak...

- Ogórek?

- Niee, nienawidzę ogórków. Jesteś zimna jak pomidor. Tak czy inaczej, cieszę się, że zabieram cię z
powrotem do Minneapolis. Ale nie zapomnij, że miałaś mi powiedzieć jak stałaś się wampirem.

- Mówienie ci jak zostałam przemieniona, nawet nie wydostanie nas z miasta.

- Cóż, no to powiem ci wszystko co się u mnie działo.

- Super - wymamrotała. Następnie dodała głośniej. - Okay. Umowa to umowa. Pracowałam do
późna... miałam staż w KPMG. I zostałam złapana gdy byłam na parkingu... takim dużym przy
Marquette?

- Jasne, znam go. Parkuję tam, kiedy nie ma miejsc na Target Center. Wiesz, jeśli jest tam gra czy coś
takiego.

- Straszne. Mamy co raz więcej i więcej wspólnego. W każdym razie, okazało się, że było to
trzystupięćdziesięciolecie Nostra - był kimś w rodzaju króla wampirów - tak czy siak, była to rocznica
jego panowania. Bardzo ważna sprawa. A ponieważ był dramatycznym fiutem, kazał swoim
podwładnym porwać kilka kobiet. Uczynił z nas część ceremonii. I... i banda wampirów tak jakby... tak
jakby rzuciła się na nas, jednocześnie. On... oni... trzymali nas przez dni. I pozbywali się nas, kiedy z
nami kończyli. Pozostałe dziewczyny zmarły. Ale ja złapałam infekcje i powstałam.

Nikogo w pobliżu; księżyc wysoko. Zapach... gnijącego mięsa, świeża ziemia. Księżyc taki jasny. Tak
spragniona. Wspinanie się po martwych dziewczynach, tak spragniona. Nie miało znaczenia, co się
stało: nie miało znaczenia gdzie była, kim była. Liczyło się tylko pragnienie. Tak spragniona. Tak...

- To kurewsko okropne! Pierdolony syf!

- To było... to było okropnie straszne. - I co dziwne, czuła się lepiej mówiąc o tym. Nareszcie o tym
mówiąc.

background image

- Jaki kurewsko okropny sposób by umrzeć.

- Tak. Tak czy siak, powstałam z martwych i zaczęłam się pożywiać, a ostatecznie skończyłam w
Chicago. To robiłam przez ostatnie sześć lat, a co u ciebie? - Zapytała z fałszywą pogodą.

- Jezu, Andrea - powiedział, nie zauważając jej drgnięcia. - Naprawdę mi przykro. To straszny syf.

- Dziękuję. Zaraz miniesz zjazd.

Przeklinając, szarpnął kierownicę w prawo i, ignorując salwę klaksonów, zjechał na prawidłowy pas.

- Powiedziałaś... powiedziałaś, że złapałaś infekcję. To tak stajesz się wampirem? Myślałem, że musisz
wypić wampirzą krew, a on musi wypić twoją, lub coś takiego.

Potrząsnęła głową.

- Zabobony. Większość ludzi umiera przez zbyt długą... uwagę. Jeśli to złapiesz, powstaniesz z
martwych. To nie wielka tajemnica.

- Więc włóczyłaś się po ulicach Chicago przez ostatnie sześć lat.

- Tak... tak myślę.

- Huh?

- Którego słowa nie zrozumiałeś? - Warknęła i natychmiast złagodniała. Jego zainteresowanie
powinno jej schlebiać. Z pewnością nie interesował się nią w taki sposób w college'u. Nie Andreą
Mercer, z mysimi włosami, mysimi oczami, z mysim życiem.

A czy ktokolwiek troszczył się o nią dostatecznie przez te ostatnie kilka lat, by zapytać ją o cokolwiek?
W ogóle o coś? Byłoby dobrze, przypomniała sobie, nie być takim cholernym snobem i pamiętać, że
Daniel zadawał pytania tylko dlatego, że mu zależało. Albo był chorobliwie ciekawy. Dwie te same
rzeczy, w jej świecie.

- Nie bardzo pamiętam wcześniejsze lata. Musisz... cały czas myślisz o pożywianiu się. Cały czas. A
kiedy raz się pożywisz, zaczynasz myśleć kiedy znów to zrobisz.

- Rany - powiedział z szacunkiem, bardziej jak laik.

- To jest jak najgorsze pragnienie, które kiedykolwiek miałeś. Pomnożone przez milion, w każdej
minucie, odkąd powstałeś. Mogłam stworzyć kilka wampirów. Po prostu nie wiem. Mam nadzieję, że
nie.

W rzeczywistości, ten bezmyślny szał, ten nieustający głód, i całkowita niezdolność do zapamiętania
czegokolwiek poza pragnieniem, był źródłem jej głębokiego wstydu. Zawsze była najlepsza w klasie,
cudowne dziecko. W półgodziny zapamiętała układ okresowy pierwiastków. Ale wszystko z ubiegłego
roku było pustką. Podobnie jak poprzedni rok. I poprzedni. I poprze...

- Cóż, teraz wydajesz się czuć dużo lepiej. Wyglądasz jak w szkole. Wiesz, nie towarzyska, inteligenta
suka... uh, wybuchowa.

- Dzięki - powiedziała oschle. - Powodem dla którego wydaję się czuć "lepiej", jest fakt, że jestem
odrobinę starsza. Nie zrozum mnie źle, nadal jestem praktycznie niemowlęciem, według wampirzych
standardów. Ale nie jestem też nowonarodzonym.

- Więc nie jesteś spragniona, przez cały czas?

background image

- Oh, oczywiście, że jestem. - Spojrzała na jego szyję i uśmiechnęła się. - Po prostu lepiej się
kontroluję. Na szczęście dla ciebie.

- Nie wyglądałaś jakbyś dobrze się kontrolowała, kiedy mnie ugryzłaś - mruknął.

- Nie znałam cię wtedy - wyjaśniła. - Myślałam, że jesteś po prostu jakimś kolesiem.

- Oh, to sprawia, że czuję dużo sie lepiej.

- Powinno - powiedziała zgodnie z prawdą.

ROZDZIAŁ V

- Nadal twierdzę, że powinnam po prostu wleźć do bagażnika. Dostalibyśmy się do Minneapolis w
przeciągu kolejnych czterech godzin.

- Słuchaj, nie jeżdżę samochodem z wampirami w moim pieprzonym bagażniku. Mogę sobie pozwolić
na wydanie stu dolców na pokój.

- Marnowanie pieniędzy - zrzędziła, krzyżując ramiona na klatce, Czekała, podczas gdy on bawił się
kartą-kluczem.

- Gadaj sobie. Ja prowadzę, ja mówię kiedy mamy się zatrzymać.

- Co dokładnie mam powiedzieć?

- Opowiedz mi więcej o byciu wampirem.

- Nuuuu-daaaa.

- To dlatego, że nie masz żadnych.... uh... jakie to słowo?

- Perspektywy.

- Racja. Nie masz ich. Ale ja mam ich mnóstwo.

Otworzył drzwi i wskazał by weszła pierwsza. Zaraz się zatrzymała i spojrzała na duże, pojedyncze
łóżko.

- Oh - powiedział.

- Racja - odparła.

- Prosiłem o podwójne.

- Nic się nie stało. Będę spać pod łóżkiem.

- O jasne. Ponieważ to nie jest niewiarygodnie dziwaczne czy coś. Słuchaj, możesz mi ufać. Nie położę
na tobie palca, gdy będziesz... er... drzemać czy coś innego.

- Nie zauważyłabym, gdybyś to zrobi. - Przeszła przez pokój i wyłączyła klimatyzator…

- Ach, zabijasz mnie!

...i zaciągnęła zasłony. Pokój, idealnie odpowiedni Holiday Inn

5

, stał się przyjemnie ponury.

- Jestem pewien, że nie masz przez to nic na myśli - zaczął. - Ale to jest poważnie kurwa straszne.

5

Holiday Inn - nazwa międzynarodowej sieci hoteli, należącej do InterContinental Hotels Groups.

background image

- Twój świetny pomysł, Daniel. Okay, cóż, dobranoc.

- Branoc - odpowiedział, trochę nerwowo. Obserwował ją, jak skopała swoje tenisówki i wyciągnęła
się na łóżku. Z poważną miną, założyła ręce na piersi.

- Wspominałem, że mnie zabijasz?

- Przestań jęczeć - powiedziała, i stałą się nieprzytomna na następne trzynaście godzin.

- Czas wstawać - powiedziała, szturchając go. Jak zawsze, nie było poczucia upływu czasu. W jednej
sekundzie zamknęła oczy, a w następnej słońce znowu wzeszło. - Wstawaj!

- Aaaggghhhhh! - krzyknął i prawie spadł z łóżka, niechcący ją uderzając. - Nie rób tak!

- Nie rób tak - odwarknęła, czując swój policzek. – Jaki masz problem?

Wstał, trąc swoją twarz. Jego koszula, jak nagle zauważyła, wisiała na krześle. Zakładała, że nadal
pływał by utrzymać formę. Szerokie ramiona, słodko zarysowana klata, i płaski brzuch oznaczał, że
coś robił. Była tego cholernie pewna.

Jego blond włosy sterczały we wszystkich kierunkach, jakby okazywały swoje zdziwienie.

- Zobacz - powiedział. - Przepraszam, że krzyczałem, ale nie każdej nocy budzę się z pochylającym się
nade mną wampirem. Nawet z tym znajomym.

Nigdy mnie nie znałeś. Nie powiedziała tego na głos. Bądź miła, on cię podwozi. Dodatkowo, wie czym
jesteś i nie odsłonił zasłon o drugiej po południu.

- Możemy już iść - powiedziała pomocnie.

- Zapomnij. Muszę wziąć prysznic i się przebrać - potarł szorstki policzek. - I ogolić. Cóż, może jednak
nie. Chcesz pierwsza wziąć prysznic?

- Nie potrzebuję go.

Zatrzymał się w połowie ziewania.

- Dlaczego?

- Nie pocę się, nie siusiam, czy nawet nie gubię włosów. Po co mi prysznic?

- Um... więc nie jesteś obrzydliwa i paskudna?

- Przyganiał kocioł garnkowi - powiedziała, dotknięta. Świetnie. Pół dnia z nim i cofnęła się do
poziomu podstawówki. - Słuchaj, po prostu weź swój prysznic, dobra?

- Dobra, dobra. Zdecydowanie nie jesteś rannym wampirkiem. Wczesno wieczornym, znaczy. - Wstał i
zaczął rozpinać pasek, po czym zatrzymał się i spojrzał na nią. - Oh, przypuszczam, że powinienem
zrobić to w łazience. To znaczy... Nie sądzę, że cię to obchodzi, ale...

- Jestem martwa, a nie aseksualna. - powiedziała sucho.

- Ah-ha! - krzyknął, zaskakując ją. Skacząc (niezgrabnie; spadały mu spodnie) przez pokój, sięgnął do
torby Barnes and Noble na stoliku. Wyciągnął małą, czerwoną książkę. Słownik Języka Angielskiego,
przeczytała. - Teraz mogę cię zrozumieć i możemy rzeczywiście rozmawiać i takie tam.

background image

Wybuchła śmiechem; nie mogła się powstrzymać. Co miało zaskakujący wpływ na niego. Uśmiech
rozświetlił całą jego twarz, sprawiając, że jego niebieskie oczy błyszczały.

- Ha! Wiedziałem, że zrobisz to wcześniej czy później.

- Oh daj spokój. Nie jestem aż taką zrzędą.

- Kochanie, byłaś zrzędą, zanim umarłaś. Teraz... no, nieważne. Aseksualny... - Zaczął przekładać
strony. - Azbest... wstępować... ascetyczny...

6

- Nie potrzebujesz tego - powiedziała rozdrażniona. - Mogę ci powiedzieć co to znaczy.

- I masz wywyższać się nade mnie przez całą noc? Zapomnij. Ah-ha! Aseksualny. Zgodnie z tym, jest to
przymiotnik, a oznacza on...

- Wiem co oznacza.

- Więc skoro nie jesteś aseksualna to jesteś odwrotnie, znaczy seksualna.

- To fascynująca sprawa - powiedziała nagle zdenerwowana. - Ale mamy miejsca, gdzie musimy
dotrzeć.

Zerknął na nią z nad słownika.

- To wampiry uprawiają seks, czy co?

- Uh...

- O cholera, ty się rumienisz! Tak bardzo, jak możesz.

- Nie rumienię się.

- Oh, absolutnie tak! O matko, zachowujesz się tak jakbyś nigdy nie uprawiała seksu jako wamp...oh.

- Czy możesz - zapytała rozpaczliwie. - Iść wziąć prysznic?

- Uh, jasne. Będę za minutę. - Patrzył na nią w ciekawy sposób. I miał racje. Rumieniła się. Faktycznie
czuła ciepło na twarzy.

- Huh. To dosyć interesujące.

- Interesujące - powiedziała słabo. - Dokładnie to słowo, które miałam na myśli.

- Nie musisz być taka dziwna. To po prostu seks.

- A ty jesteś po prostu idiotą - warknęła. - Idź pod prysznic.

- Okay, okay.

Skopał resztę swoich jeansów i poszedł bez słowa do łazienki. Walczyła z chęcią zerknięcia na jego
tyłek, prawie jej się udało.

6

W oryginale: Asbestos… ascend… ascetic…

background image

ROZDZIAŁ VI

- Dobra! - Powiedział radośnie, wycierając ręcznikiem włosy, dziesięć minut później. Irytujące było, że
nie włożył z powrotem swojej koszulki. Przynajmniej miał na sobie spodnie. Obcisłe, wytarte jeansy,
które przylegały do jego...

- To było super niezręczne. Oh, dobra. Siodłamy konie, Andy i ruszamy w drogę.

- Andrea, i musimy... um... najpierw się zatrzymać.

- Huh? Dlaczego?

- Muszę zjeść.

- Co?

- Powiedziałam. Muszę zjeść. - Faktycznie zaczynała się już czuć nieco zdesperowana. Nie
wspominając o straszliwym zakłopotaniu. - Wkrótce.

- Oh. Oh! Racja. Jeść. Poza tym, że nie masz na myśli jedzenia, prawda?

- Wkrótce - powtórzyła.

- Po co ten pośpiech?

- Nie słuchałeś? - Krzyknęła. - Jestem spragniona przez cały czas. A im dłużej obywam się bez, tym
bardziej... zdesperowana... staję się. To...

- Głupiejesz - powiedział bez ogródek. - To jest to, czego nie lubisz. Dostajesz całkowitej obsesji na
punkcie gryzienia i nie możesz myśleć o niczym innym. A kurewsko tego nienawidzisz, prawda?

- Jakiś ty analityczny - powiedziała, uspokajając się... najgorsze miała już za sobą. Bała się
powiedzenia tego bardziej, niż czegoś innego. A on odkrył wszystkie jej sekrety. To było
niepokojące... ale też w pewnym sensie pocieszające. - I masz racje. Kurewsko tego nienawidzę. I...
jakiś czas temu miałam swój ostatni... To znaczy, to byłeś ty, ale udało mi się powstrzymać, i...

- Cóż, jak dużo potrzebujesz?

- Nigdy nie mierzyłam - warknęłam.

- Litr? Pół litra? Galon? Ile?

- Daniel, co to za różnica?

- No - odchrząknął. - Dlatego pytam, że mogłabyś ponownie mnie ugryźć.

- Oh, nie! - Nie mogła sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek była tak zszokowana. I zadowolona. Był
taki miły. - Nie, nie mogłabym ci tego zrobić.

- Nie zrozum mnie źle. Nie oferuję się jako koń na rzeź...

- Baranek.

- To też nie. Nie chcę byś mnie, jakby, wysuszyła. Ale możesz odrobinę wziąć. Cholera jasna, co do
diabła stało się z twoimi ustami?

Zakryła dłońmi usta. Jego słowa, wysunęły jej kły; naprawdę się bała, czy nie zaczęła się ślinić.

background image

- Nic - wymamrotała. - Porozmawiajmy o czymś innym.

Podszedł bliżej, by lepiej się przyjrzeć. Cofnęła się.

- To jest naprawdę super! I przerażające. To tak, jakby nagle wyrosło ci dwadzieścia zębów więcej.

- Zmieńmy temat.

- Okay, ale nie mów, że ci nie proponowałem. – Ale było widać po nim ulgę. Wiedziała, że potajemnie
miał nadzieje, że nie przyjmie jego propozycji.

Właściwie nie bał się jej, ale był ostrożny. Pomyślała, że to bardzo zdrowa reakcja.

- Chodźmy stąd - powiedział, wciąż mrucząc spod palców. - Zanim zmienię zdanie. Nie zapomnij
swojego słownika.

- Wiesz, gdybyś powiedziała mi w zeszłym tygodniu, że będę próbował pomóc wampirzycy wyssać
jakiegoś biednego kolesia w barze. Powiedziałbym, że się naćpałaś.

- Noc jest młoda - rzekła, wpatrując się w swoje wino.

- Więc jak to zwykle robisz?

- Zwykle czaję się w ciemnych uliczkach, dopóki ktoś nie spróbuje mnie obrabować lub zgwałcić.
Następnie ich atakuję. Potem się wycofuję. A następnie...

- Myślę, że załapałem - powiedział.

- Ale z tobą dyszącym nade mną, jak jakiś nadopiekuńczy linebacker

7

, nie jestem pewna jak mam to

zrobić. Nie możesz po prostu... zaczekać na mnie w samochodzie, czy coś?

- I zostawić cię samą? Tutaj? - Rozejrzał się, wyraźnie wstrząśnięty. To była prawdziwa spelunka, z
brudną podłogą i wszechobecnym smrodem piwa i moczu.

Ale pod tym wszystkim mogła wyczuć woń krwi, która mówiła jej, że to odpowiednie miejsce.
Przemoc nie była tutaj obca.

- Jest idealnie.

- Nie ma mowy, Andy.

- Andrea - warknęła i osuszyła swój kieliszek. - No cóż, nie wiem jak my... och!

- Psze-praszam, panienko - koleś za nią powiedział niewyraźnie. Wyciągnęła swoją szyję i nie tylko...
był duży. Co najmniej sześć stóp wzrostu z włosami. I szeroki. I śmierdzący. Miał na sobie brudny
podkoszulek, brudniejsze jeansy, które kiedyś mogłyby niebieskie, i martensy. "Gut stampers", jak
zwykle nazywał je, jej tata. - Postawisz mi drynka?

- Myślę, że to ty powinieneś postawić drinka jej - powiedział Daniel.

- Chcesz w papę?

- Chcesz wziąć prysznic?

7

Linebacker (wspomagający) - pozycja zawodnika formacji obrony drużyny futbolu amerykańskiego. Z racji swoich

imponujących warunków fizycznych (wzrost, siła i szybkość), są jednymi z największych zagrożeń dla zawodników ataku.

background image

- Z przyjemnością kupię ci drinka - powiedziała Andrea, patrząc na Daniela. - Nawet pięć, proszę
usiądź.

- Oh, Andrea, daj spokój!

- Andreła? Sóż za piękne imię.

- Daniel, możesz się nie wtrącać?

- Załoszę się, że masz też piękną cipkę.

Daniel wstał tak szybko, aż przewrócił krzesło.

- Okej, dosyć.

- Jest idealny! - Zawołała z zachwytem. Idealny bar, i teraz idealne główne danie. Pijany, odrażający i
miał obdarte wszystkie kostki na lewej dłoni - wdał się już w barową bójkę. Raczej wątpliwe, że
podniósł tą rękę na kogoś swoich rozmiarów. Rzut oka na bar to potwierdził, nie było tu nikogo jego
rozmiarów.

Również wstała i zaczęła grzebać po kieszeniach, przypomniała sobie, że nie ma żadnych pieniędzy.
Zaczęła grzebać w jeansach Daniela.

- Hej przestań, to łaskocze! - Wyciągnęła kilka piątek i rzuciła je na bar. Obróciła się do jej 0 Rh- w
lśniącej zbroi.

- Dlaczego się nie przejdziemy? Zaczerpnąć trochę świeżego powietrza?

Zmarszczył brwi, próbując rozszyfrować jej prośbę.

- Nnnnn... spacer? Nie chcemm spacerować... chcemm zostać tutaj, i rozmawiać ssstobą.

- Możesz wziąć swoje piwo - zasugerowała, i to wystarczyło.

Denerwujące było, że Daniel podążył za nimi, gdy opuścili bar. Śmierdzący zarzucił swoje ramię wokół
niej, tak, że ona pół-wlokła go, pół-niosła na tyły budynku.

- Daniel... jeśli po prostu mógłbyś zostać w samochodzie, będę za...

- Nie ma mowy. Nie zostawię cię samej z tym... tym... ugh!

- Nie bądź taki zarozumiały - mruknęła. Była zadowolona, że Daniel nie mógł zobaczyć, jak Śmierdzący
korzystając z okazji chwycił jej lewą pierś, jedyną do której mógł sięgnąć. - Wyrażasz się prawie tak jak
on.

- Nie mogę uwierzyć w to jak spędzasz swoje noce - jęknął, wlokąc się za nimi. - To takie
niewiarygodne.

- W przeciwieństwie to pełnych zabawy nocy, które mogłabym spędzić ze Słownikowym Chłopcem -
warknęła. - Nie oceniaj mnie. Robię te całe prace społeczne. Zamiast wszczynać kolejne walki czy
oddawać się niewielkim gwałtom. On będzie spał przez resztę nocy, rano dowlecze się do domu,
skacowany, wykorzystany, nie pamiętając niczego.

- Więc ugryzienie przez wampira to, to samo, co wypicie sześciu kolejek tequili?

- Bardzo śmieszne. Ubaw po pachy. Chodzi mi o to, że... oh!

- Co?

background image

- Nic - spojrzała na jej wstawiony posiłek, który wpatrywał się w nią z bolesną satysfakcją.

Niewątpliwie uznał, że "bycie zabawnym" jest bolesne jak diabli. Czy on nie rozumie, że sutki są
przytwierdzone na stałe?

- Chodzi mi o to, że on już nie sprowokuje żadnych bójek, nie zastraszy kobiety, nie wrzuci żadnej
pigułki gwałtu... nic z tych rzeczy.

- Nie możemy go po prostu strzelić w łeb? Będziemy mieli ten sam efekt. Ból głowy!

- Daniel, ja muszę się pożywić - powiedziała tak prosto, jak mogła. Ponieważ dla niej to było proste.

Była zbyt wielkim tchórzem by się zabić, i zbyt spragniona by się zagłodzić. Wybrała życie... jako takie.
To był jej sposób. Chwyciła swojego rycerza w lśniącej zbroi, pochyliła go do tyłu... - Sso? - ...i zatopiła
kły w jego tętnicy. Znalezienie jej zabrało sekundę, miał niesamowicie grubą szyję.

- Jezu! Właśnie to robisz? W tej chwili? - Daniel skoczył przed nią. Jego ramiona rozłożone szeroko,
osłaniając ją przed wzrokiem przechodniów. Nie żeby, ktokolwiek tu był. O tej porze, w tym miejscu. -
Andy, nie jesteśmy nawet w alejce!

- Grlg - powiedziała, czy coś takiego.

- Śliiiiiiiiiiiicznaaaaaaa... - Jej rycerz w lśniącym osoczu wymamrotał, tracąc przytomność tak szybko,
jak dziecko zsuwa się ze ślizgawki.

- Mmmmm... śśśliiiicz... gaaaaah.

Daniel położył dłoń na swoich oczach.

- Na zjeździe nigdy w to nie uwierzą.

ROZDZIAŁ VII

- Haa! To była bułka z masłem. - Potknęła się, a Daniel ją przytrzymał. - Oczywiście, to zwykle jest...
bułka z masłem to znaczy... aaa... tęsknie za bułkami...

- Wszystko w porządku? Wyglądasz na trochę... uh... zaczerwienioną, tak po prawdzie.

- Pęd krwi - powiedziała zblazowana. - Prosto do głowy! Śmignęła! Nie odchodź, nie organizuj
żadnych drewnianych kołków.

Daniel spoglądał na nią z niepokojem. Był taki wielki, taki silny. Przytuliła się do jego męskich -
mężnych? mężczyźnianych? - ramion, kojąco silnych w goryli sposób. Ahhhh.

- Jesteś pewna, że wszystko w porządku? - Zapytał ponownie. - Naprawdę nie wydajesz się być sobą.
Ani trochę.

- Chcesz zobaczyć coś super, super odjazdowego? Tak odjazdowego jak w komiksie? Kiedyś
oglądałam Wonder Woman, kiedy byłam dzieckiem.

- Uh...

- Patrz na to! - Wyrwała się z jego uścisku i rzuciła się w kierunku latarni. To była jedna z tych
staroświeckich. Drewniana z rojem ciem i komarów krążących wokół światła na górze. Cofnęła pięść i

background image

uderzyła dokładnie w drewniany słup (dobry trik, do momentu kiedy latarnia obracała się leniwie, tak
jak ulica i głowa Daniela). Zadrżał i posypały się odłamki, padając na ulicę. Ona, oczywiście, nie czuła
niczego.

Uderzyła ponownie, i pooooowoli z jękiem przechyliła się, uderzyła w ulicę i odbiła się na jakąś stopę,
potem opadła i potoczyła się po krawężniku.

- Cholera jasna! - Daniel prawie krzyczał.

- Mówiłam ci, że będzie super - rzekła. - Mógłbyś się przestać obracać? To irytujące.

- Stoję w miejscu. Uh, nie przewracaj więcej latarni, dobrze? Jesteś pewna... sekunda!

- Okay, ale tylko jedna.

- Ten koleś był nawalony w cztery dupy, a ty wypiłaś jego krew... jesteś pijana!

- Wiem, że jesteś - powiedziała sprytnie. - Ale czy ja jestem?

- Świetnie. Pijacka, szalenie silna wampirzyca wędrująca po ulicach... ulicach... ulicach niewiadomo
jakiego miasta w którym jesteśmy. Ze mną.

- Pijana - poprawiła niewyraźnie. - I nie jestem.

- Oh jesteś totalnie! Często to się zdarza?

- Myślę, że żyję pełnią życia - powiedziała i zachichotała. - Jadę na 0 Rh- i Jacku Danielsie. - Zaśmiała
się ponownie, mocniej. To wszystko było takie głupie! I zabawne! I głupie!

- Był taki głupi! I śmierdzący! Myślał, że coś mu się trafi, ale zamiast tego trafiło się mnie. Ha!

- Słuchaj, po prostu chodźmy... wracajmy do samochodu, dobra? Ta oszałamiająca, radosna część
ciebie, trochę mnie przeraża. Wrócimy do samochodu i przejedziemy resztę drogi do Minneapolis,
zanim wzejdzie słońce.

- Nie - powiedziała.

- Uh... co?

- Nie. Nie powinieneś być ze mną. Powinieneś mnie zostawić i odjechać najszybciej jak możesz. Połóż
tą wielką śmierdzącą stopę na gazie i wciśnij do dechy.

- Nie jest śmierdząca - powiedział. - A ty gadasz głupoty. - Sięgnął po jej ramię, ale ona odgoniła go jak
muchę.

- Idź sobie! - Krzyknęła.

Nie poszedł sobie. Zamiast tego, pobiegł za nią.

- Co do cholery teraz w ciebie wstąpiło? W czym problem?

- Po prostu... zostaw mnie w spokoju. - Kroczyła niepewnie w dół ulicy. Była w takim nastroju, że jeśli
te latarnie nie przestaną się chwiać, rozwali je wszystkie. A jak!

- Daj spokój, Andy. Idziesz już do samochodu? Całkowicie zmieniasz nasz plan.

Poczuła jak jego palce trącają jej łokieć i umknęła mu jak kot. Mogła stwierdzić, po tym jak jego twarz
straciła kolory, że wszystkie jej zęby były widoczne.

- Zostaw. Mnie. W. Spokoju.

background image

Zabrał je szybko, niechętnie zauważyła. Dała mu tak dużo. Zbyt głupi, by być przestraszonym. To było
miłe, ale również irytujące.

- Co się z tobą dzieje? - Zażądał odpowiedzi. - Cóż... mam na myśli... co jeszcze cię niepokoi?

- Nie jestem dobra, Danielu - powiedziała. Jej złość nagle zmieniła się w udręczony szloch. - Muszę pić
krew by przeżyć, łapiesz to? - Sięgnął po nią znowu i tym razem mu na to pozwoliła. - Jestem
najgorszą rzeczą, jaką można być... wampirem! Zatrzymaj się w południe - błagała. - I otwórz
bagażnik.

Odwrócił się od niej i skrzywił przerażony.

- Nie mógłbym tego zrobić, Andy...

- An! Dre! A! – Wrzasnęła mu w twarz.

- Dobrze - powiedział, pocierając ucho. - A teraz chodź. Nie jesteś zła, Andy, jesteś po prostu... w złej
sytuacji. Tak. I to wcale nie z twojej winy, to powinno być przestępstwo. W rzeczywistości -
powiedział, nakręcając się. - To jest przestępstwo! Jak zamordowanie kogoś? Ty po prostu robisz co
możesz. I powiedziałaś sobie, że polujesz tylko na szumowiny. Robisz... robisz prace społeczne! Tak,
to właśnie to, powinni dać ci za to pieprzony medal. A teraz... teraz przestań płakać, dobrze?

- Przepraszam - mruknęła.

- Chodź. Idziemy do samochodu. Poczujesz się lepiej, kiedy zbliżymy się do St. Paul.

- Wątpię. - Czy wampiry mają kaca? Bała się, że może się tego dowiedzieć.

- Dzięki za słuchanie moich histerycznych bredni.

- Aw, w porządku. W pewien sposób to miłe, choć raz usłyszeć twój podniesiony głos. Jesteś całkiem
opanowaną gościówą, wiesz?

- Kiedyś tak myślałam - westchnęła, drepcząc za nim, robiąc świadomy wysiłek by nie położyć głowy
na jego ramieniu.

Znaleźli jego Intrepida i wsiedli do środka. Kiedy odmówiła zapięcia pasów ("Szczerze mówiąc
Danielu, co może mi się stać?), pochylił się nad nią i zapiął jej pas. Jego pierś na moment przycisnęła
się do jej ramienia, a pachnący gumą miętową oddech, połaskotał ucho.

- Więc! - Powiedział wesoło, odpalił silnik i figlarnie dodał gazu.

- Trochę zaszaleliśmy!

8

Jak sądzę mamy jeszcze jakieś siedem godzin mroku. Mnóstwo czasu.

- To prawda - powiedziała, rozpogadzając się. - Wkrótce zobaczę nową królową wampirów, więc
prawdopodobnie nie będziesz się już musiał więcej o mnie martwić.

- O czym ty gadasz? - Włączył się do ruchu, zaraz po sprawdzeniu martwych punktów o, których
istnieniu nie wiedziała. Jak na radośnie-wyluzowanego niefrasobliwego typa, za kółkiem był
obsesyjnie ostrożny. - Nie będę się martwić o co?

- Cóż, nowa królowa prawdopodobnie nie będzie chciała, kręcących się wokól niej wampirzych
gówniarzy.

8

W org. We're off to see the Wizard! – w miejskim slangu oznacza to bycie na haju, najczęściej ujaranie się marihuaną.

Jednak nie pasowała mu tutaj zdanie związane z „ujaraniem” się.

background image

- Wampirzych gówn... co to znaczy?

Przez chwilę była zaskoczona, a potem przypomniała sobie, że on naprawdę nie ma o niczym pojęcia.

- Wybacz, myślałam, że wiesz. Zabije mnie oczywiście. Wszystkie młode wampiry. To znaczy, nie
jesteśmy dla niej użyteczni, a to jest świetny sposób na wyrażenie swojego zdania. Więc jestem
martwym mięsem. Znowu - dodała radośnie.

Omal nie wjechał w sygnalizator.

- Co?

- To nie tak, że zabija prawdziwą osobę - powiedziała, starając się go uspokoić. Powinna się domyśleć,
że opatrznie zrozumie tą całą mogę-zabić moc. - Pamiętaj, że ja już mam wystawiony akt zgonu. -
Zatarła dłonie w oczekiwaniu. - Tak, spojrzy na mnie i dowie się, że jestem dla niej nieprzydatna, a
wtedy... khhhhhh! - Przeciągnęła palcem po gardle.

- Sajonara, kochanie.

- Jezu Chryste! - Krzyknął Daniel, przez co prawie zwymiotowała. - Oszalałaś? Wybrałaś się na
wycieczkę by zobaczyć wampira, który na pewno cię zabije? - Wcisnął hamulec. W rzeczywistości
stanął na nim. Samochód zapiszczał jak kot, a na jego szyi napięły się ścięgna, kiedy zmagał się z
kierownicą. Odcięło jej oddech (wielka sprawa) kiedy zablokował się pas bezpieczeństwa. Hmm.
Może to nie był taki zły pomysł, że ją zapiął... w przeciwnym razie, prawdopodobnie teraz odbijałaby
się od ulicy jak pchełka

9

.

- Na litość ludzką - powiedziała, kiedy samochód zadrżał i zgasł. - Jaki masz problem?

- Mój problem? Mój... cóż, zapomnij o tym gównie! Nie ma mowy, żebym zawiózł cię do twojego
własnego mordercy! Natychmiast zawracam samochód i wracamy do Chicago.

- Oh, na miłość... - Zakryła dłonią oczy.

- Taa, słyszałaś mnie. - Odwrócił się w siedzeniu i patrząc przez tylną szybę, zaczął zawracać. - Słuchaj
Andy, naprawdę mi przykro, że nienawidzisz teraz swojego życia. Ale myślę, że jesteś super laską, i
nie mam zamiaru zawieźć cię byś stała się przekrąską jakiejś cholernej królowej wampirów!

- Wymawia się - powiedziała delikatnie. - Przekąską.

- Mam to w dupie!

- Dobrze - powiedziała. - przypuszczam, że będę musiała ukraść jakiś samochód - to nie będzie
trudne, zapewniam cię - i dostać się tam. Sama.

Spojrzał na nią.

- Nie, nie zrobisz tego!

- Pewnie, że zrobię.

- Nie!

- Ah... tak.

- Cholera!

9

Chodzi tu o takie pchełki: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pche%C5%82ki

background image

Wrzucił na luz i złościł się przez chwilę. Ona nuciła i oglądała swoje paznokcie. Ble. Pod palcem
wskazującym miała odrobinę krwi Wielkiego Śmierdziela. Mogła to zlizać tak by Daniel nie zauważył?
Może on...

- Dobra - powiedział nagle. - Oto nowy plan.

- Wstrzymuje oddech w zniecierpliwieniu.

- Nadal jedziemy do Minneapolis...

- Więc nowy plan, jest starym planem.

- ...ale idę z tobą na spotkanie królowej wampirów.

- Przepraszam - powiedziała uprzejmie. – Na pewno nie.

- Nie idę, nie jedziemy! Tak się sprawy mają.

Wpatrywała się w niego, przez chwilę rozważała wykopanie go i kradzież Intrepida. Ale miała dziwne
przeczucie, że nie poszłoby to tak łatwo, jak sądziła.

Cóż. Ma podwózkę (znowu), i zawsze może go porzucić w jakiejś dogodnej chwili. A jego troska była
naprawdę... cóż... naprawdę...

- Jedźmy - powiedziała. - Zanim znowu zacznę płakać.

ROZDZIAŁ VIII

- Hej, mam prezent w bagażniku - powiedział, wracając z ich kluczem do pokoju.

- Poduszkę? - Zapytała pogodnie. - Twój bagażnik z pewnością jest wystarczająco długi, by się
przeciągnąć.

- Ugh, nie. - Otworzył drzwi i czekał niecierpliwie, gdy wolno wychodziła na zewnątrz. Zatrzasnął je i
otworzył bagażnik. Wyciągnął stamtąd torbę z logiem Targetu i rzucił jej.

- Ooo - powiedziała. - Plastik. Jejku, nie mam nic dla ciebie.

- Otwórz to, cwaniaku. Oessu. Gdybym nie znał cię zanim stałaś się wysysającym-krew demonem
nocy, pomyślałbym, że wszystkie wampiry są takie dziwne.

- Oh, jesteśmy. - Otworzyła torbę. Zobaczyła tam parę t-shirtów, kilka par szortów, dwa swetry: jeden
czarny i jeden biały. - Oh. Ciuchy.

- Cóż, tak jakby dołączyłaś do mnie, jedynie z tym co masz na grzbiecie. Wiem, że nie potrzebujesz
prysznica i w ogóle, ale nowe ciuchy się przydadzą, nie sądzisz?

Obserwował ją niespokojnie, jej martwe serce omal nie zabiło.

- Są bardzo ładne - zapewniła go. - To bardzo miłe. Dziękuję ci.

- Jasne.

- Nie mam pieniędzy by zapłacić za...

background image

- Zapomnij. Już jesteśmy, drugie piętro. - Poprowadził ją przez korytarz i do windy. - Słuchaj -
kontynuował, kiedy zamknęły się drzwi. - Jak zarabiasz pieniądze?

Mrugnęła na niego. Nie musi za wiele mrugać, ale lubi to robić dla samego efektu.

- Nie zarabiam, oczywiście. Po co mi pieniądze? Na jedzenie? Mieszkanie? Ciepłe ciuchy? Bikini? Krem
do opalania? Wyżywienie rodziny? - Próbowała nie brzmieć gorzko, nie udało się. - Nie zapomnijmy,
że przez ostatnie kilka lat, byłam niemal zwierzęciem. To jest prawdopodobnie pierwszy raz od
sześciu lat, kiedy nawet pomyślałam o pieniądzach.

- Huh.

To było wszystko co powiedział, kiedy wyszli z windy. Przemierzyli korytarz i weszli do swojego
pokoju jak obce sobie roboty. Pokój wychodził na zachód. Z zadowoleniem zauważyła, że zasłony były
grube.

- A twoi krewni? - Zapytał, kiedy już myślała, że zamilkł na chwilę.

Udała, ze czyta broszurę "Witamy w Super 8".

- Co z nimi?

- Cóż... nie zamierzasz im powiedzieć, że nie jesteś martwa?

Wstała i podeszła do niego. Chwyciła jego dłoń, a następnie położyła ją sobie na środku piersi.
Czekała cierpliwie i powiedziała.

- Jestem martwa, Danielu. Proszę zwróć uwagę na brak pulsu.

Nie poruszył swą ręką, ale zmarszczył brwi w zniecierpliwieniu.

- Wiesz co mam na myśli.

- Cóż, zobaczmy... moja matka odeszła od mojego ojca, kiedy miałam dwanaście lat i od tamtej pory
jej nie widziałam. A kiedy ostatnio sprawdzałam, mój ojciec był gdzieś w New Jersey z Macochą
Numer Trzy. Założę się, że nawet nie zauważyli, że umarłam.

- Oh - powiedział. A potem. - Wybacz.

- To nic.

- Dlaczego nie zostałem zaproszony na twój pogrzeb?

- Przepraszam - powiedziała uprzejmie. Twoje zaproszenie musiało zagubić się gdzieś w śmieciach.

- Przestań! Wiesz co mam na myśli.

- Słuchaj, nie było mnie przy planowaniu tych pieprzonych rzeczy, dobra? Zapytaj gościa od
pogrzebów, dlaczego nie zostałeś zaproszony. Ja byłam zajęta wygrzebywaniem się ze swojego
grobu.

- O-kay. Nie musisz być taka drażliwa.

- A ty nie musisz być takim durniem - warknęła. - A jednak nie jesteś w stanie przestać nim być.

- Cóż, lepsze to niż bycie suką!

- Nie, nie jest!

- Tak, jest!

background image

- Wiesz, większość ludzi miałoby tyle rozumu, by się mnie bać, ale ty, ty jesteś na to zbyt głupi!

- Bać się czego? Wysysającej krew megiery?

- Czy ty w ogóle wiesz - zapytała jadowicie. - Kim jest megiera?

- Megiera - powiedział, szturchając wskazującym palcem jej nos. - To kłótliwa kobieta. Jest to również
jedna z trzech Erynii, bogiń kary i zemsty

10

.

Zamilkła.

- Zamierzam sprawić, ze zeżresz ten słownik.

- Spróbuj, słodziaku. Rzucę cię przez ten pokój, jak kauczukową piłeczkę.

- Nie chce być rzucana jak kauczukowa piłeczka - przyznała, a on się roześmiał.

- Och... - Powiedział, kiedy przestał rżeć jak osioł. - Nasza pierwsza walka.

- Mogłabym złamać twój kark - skomentowała. - Jak wykałaczkę.

- Nigdy byś nie skrzywdziła swojego kierowcy, słodki króliczku!

Ukryła przebiegający po nie dreszcz.

- Proszę, nigdy więcej tak mnie nie nazywaj.

- O co nam poszło? Ponieważ nie powinniśmy iść do łóżka, wściekli na siebie.

- Mylisz nas z nowożeńcami. - Zarumieniłaby się na tą myśl, gdyby mogła. Niestety, krew Śmierdziela
została zmetabolizowana. Wróciła do bycia bladym trupem, dopóki nie pożywi się ponownie. -
Nieważne. Można by o tym dyskutować cały dzień.

Poklepał łóżko.

- Cóż, możesz iść spać... czy cokolwiek robisz... teraz. - Opadł na posłanie i wymacał pilota. - Zaletą
posiadania cię jako współlokatora jest fakt, że absolutnie nic cię nie obudzi.

- Cieszę się twoim szczęściem. - Ostrożnie wspięła się na łóżko i wyciągnęła obok niego.

- Szczerze? To nie... przeraża cie, czy coś?

- Jasne, że nie! - Powiedział, trochę za serdecznie. Pod jej przenikliwym spojrzeniem, dodał. - Cóż...
odrobinę. Trzymałem mój palec pod twoim nosem, z jakąś godzinę... i nic. Nawet pojedynczego
oddechu.

- Mam nadzieję, że najpierw go umyłeś.

- Mój palec? - Drażnił się. - Czy twój nos?

- Bardzo zabawne.

- Tak czy siak, przyzwyczaiłem się do... tego. To znaczy - bez obrazy - ale zawsze byłaś inna.

10

W org.

A shrew (…) is a woman of violent temper. It's also a small mouselike animal with a sharp nose.

Shrew w przekładzie na polski to jędza, sekutnica, megiera. Jest to również, jak powiedział Daniel, niewielki
podobny do myszy ssak o ostrym ryjku. Żeby jednak zdanie nie straciło sensu, zamiast informacji o ryjówce,
wstawiła informację o Megierze.

background image

- Tak - powiedziała, wpatrując się w sufit. - Przypuszczam, że byłam.

- Powinienem z tobą wyjść w college’u.

- To nie ma znaczenia.

- Byłem idiotą.

- Tak.

- Ale czasami - powiedział, sięgając po jej dłoń. – Pewne rzeczy można to naprawić.

- A czasami - odparła, delikatnie wyrywając swoją rękę. - Nie można. Teraz jest już za późno, Danielu.
O lata za późno. Byliśmy po prostu odmiennymi ludźmi. Teraz jesteśmy zupełnie odmiennymi
istotami.

- To nie znaczy, że nie możesz mieć świeżego startu.

Westchnęła i położyła dłoń na oczach.

- Danielu kochany, jesteś tak głupi, że aż mnie męczysz. Ponieważ dokładnie to, to oznacza.
Przepraszam za bycie bezceremonialną.

- Nie jestem tak głupi, jak myślisz, wiesz - powiedział z łagodnym ciepłem, ale połowa jego uwagi
została już przyciągnięta przez ESPN.

- Oczywiście, że nie - zgodziła się. - Jesteś po prostu głupi w porównaniu do mnie.

- Idź spać - powiedział kwaśno.

- Nie mogę. Słońce jeszcze nie wsta...

ROZDZIAŁ IX

Pierwszą rzeczą, jaką usłyszała godzinę później, był Daniel ziewający jak niedźwiedź pod koniec zimy.

- Wreszcie - powiedział na powitanie. - Nie sądziłem, ze kiedykolwiek się obudzisz. A wiesz, że to było
raz, dwa, trzy i zgon? Myślałem, że dostałaś jakiegoś udaru mózgu czy coś.

- Dziękuję dobrze, a co u ciebie?

- Bardzo zabawne - ziewną ponownie. - Sprawdzisz w szufladzie obok ciebie, czy nie ma tam
programu HBO? Nie mogę go nigdzie znaleźć.

- Po co? - Zapytała, przewróciła się i wymacała gałkę. - Zostajemy i oglądamy Rodzinę Soprano,
zamiast przejechać ostatnie półgodziny do St. Paul?

- Po prostu chce być na bieżąco - odparł. - Hej, powinnaś być zadowolona, czytam.

- Oh, jestem wstrząśnięta - zapewniła go. Chciała się uśmiechnąć, ale powstrzymała ten odruch. -
Jestem... - Jej ręka zanurzyła się w szufladzie i stanęła w ogniu. Jej umysł zajmowały równo cierpienie,
zaskoczenie i wściekłość. Zaskoczonie bólem, cierpienie z powodu bólu i wściekłość na własną
głupotę.

background image

Jej krzyk podniósł Daniela z łóżka i sprawił, że znalazł się przy niej w czasie krótszym, niż uderzenie
serca. Nie sądziła, że śmiertelnik może poruszać się tak szybko. Trzymała swój nadgarstek lewą ręką.
Jej prawa dłoń płonęła. Szuflada wysunęła się całkowicie, a na podłogę upadła Biblia Gedeonitów.

- O mój Boże! - Sapną Daniel, sprawiając tym, że krzyknęła głośniej. - Twoja ręka Andy, twoja biedna...
- Wyciągnął ją, kopną Biblię pod łóżko, a następnie pobiegł do łazienki i umieścił ostrożnie jej
spieczoną dłoń pod zimną wodą. - Andy, tak mi przykro, nie wiedziałem... Powinienem...

Wzięła głęboki drżący oddech, od którego zakręciło jej się w głowie, ale też nieco się uspokoiła.

- To również moja wina. Powinnam wiedzieć, że to tam jest. To jest w każdej nocnej szafce, w każdym
hotelu w kraju. - Zadrżała obok niego. - To boli - dodała głucho.

- Oczywiście, że tak, biedactwo. Gdyby był ktokolwiek ale... no cóż, moglibyśmy w tej chwili
zadzwonić pod 911 i zabrać cię na pogotowie. Ale... - Spojrzał na nią z powątpieniem, niewątpliwie
wyobrażając sobie jak internista próbuje znaleźć jej puls, zmierzyć ciśnienie, cokolwiek.

- To się uleczy - powiedziała. Odważyła się zerknąć na swoją rękę. Przynajmniej nie wyglądała już jak
upieczona. Jej kciuk był czarny, ale reszta palców miała kolor gotowanego homara. - Ostatecznie.

- To niewiarygodne - powiedział ze złością Daniel. - Rozumiem, że jesteś wampirem i w ogóle, ale
zostałaś do tego zmuszona, to nie tak, że stałaś po to w kolejce. Co ma Bóg przeciwko tobie?

- Nie wiem - odpowiedziała. - Ale wydaje się, że On jest bardzo wkurzony.

- No cholera, to nie fair.

- To jest... to jest Stwórca, pamiętasz? Nie jest znany z sumiennego trzymania się zasad fair play'u. Po
prosił Jakuba o zabicie własnego syna. Jeśli dobrze pamiętam, ustawił też Ewę, okantował Żydów...
oh, różne rzeczy. Nigdy nie grał fair. Nie musi, to jego gra planszowa.

- Sporo o tym wiesz, jak na wampira.

- Dodatkowe zajęcia z teologii - przypomniała mu.

Zakręcił wodę i sięgnął na półkę po śnieżnobiały ręcznik. Delikatnie osuszył jej dłoń. Bolało jak
cholera, ale nie tą płonąca agonią jak wcześniej.

- Biedna Andy - powiedział ponownie i pocałował czubek jej środkowego palca. Był ciemnoróżowy.

- Naprawdę przepraszam. Sam powinienem poszukać tego cholernego programu HBO.

- Czytasz mi w myślach.

Zaśmiał się i przytulił ją do siebie.

- Oessu, kobieto, cholernie mnie przeraziłaś. Masz niezłe płuca, wiedziałaś?

- Nie każdego dnia czuję agonalny ból w płonących częściach mojego ciała. Pomyśleć, że
fantazjowałam o wyjściu na plaże podczas wschodu słońca! Cóż, zapomnij o tym.

Zacieśnił swój uchwyt. Był taki wysoki, jego broda spoczywała na jej głowie.

- Nie mów o tym - powiedział w jej stronę. - Nigdy więcej, dobrze?

- Myślę, że mogę spokojnie powiedzieć, że moje samo-destrukcyjne zapędy dobiegły końca -
powiedziała szczerze w jego szyję. W jego piękną, naprężoną szyję. Tak naprawdę mogła zauważyć
jego tętno, szarpnęła się do tyłu.

background image

- Och, daj spokój, nie rób tego - powiedział przymilnie, chwytając ją za łokieć i wciągając z powrotem
w swoje objęcia. Jej przypalona ręka wystawała za nim, jak na znaku przejścia dla pieszych. - W
pewnym sensie mieliśmy Moment i w ogóle.

- Uh... Daniel... to nie tak, że nie znajduję w tym przyjemności, ponieważ naprawdę znajduję...

- Dobrze. Teraz przestań gadać i ciesz się tym.

Warknęła na niego.

- Oh, dalej. Ugryź - mruknął. - Nie obchodzi mnie to. I założę się, ze twoja ręka poczuje się lepiej, huh?
Jedyna rzecz to, gdybym zemdlał, musisz mnie wsadzić do samochodu i przejechać resztę drogi.

- Daniel, nie masz pieprzonego pojęcia o czym ty gadasz.

- Jasne, że mam. Myślę, że jesteś całkiem fajna. To nie tak, że nie lubiłem cię w szkole. Po prostu
nigdy zaprzątałem sobie głowy, poznaniem cię. Ale teraz... Sądzę, ze jesteś twardą laską w
niewyobrażalnie gównianej sytuacji. Ponadto, masz świetne cycki jak na martwą dziewczynę.

- Na litość ludzką - powiedziała, opierając czoło na jego ramieniu. - Przypuszczam, że uważasz, że
byłeś słodki.

- Aaaa, nie możesz mi się oprzeć, piękna.

- Cholera!

- Nie mogłem nie zauważyć - odparł, sunąc rękoma w górę i w dół jej pleców, mocniej wtuliła się w
jego objęcia. - Że praktycznie nie zaprzeczyłaś. Po prostu znowu zaklęłaś. To całkowicie udowadnia
mi... mmph!

Całowała go. Nie mogła uwierzyć, że to robi... po prostu w odpowiednim momencie wspięła się na
palce i przycisnęła swoje usta to jego. Oh, słodka ulgo. Chciała to zrobić od ośmiu lat. Oczywiście,
pamiętała tylko o pragnieniu tego przez ostatnie siedemdziesiąt dwie godziny. Ale zapomnienie wcale
nie zabiło w nim chłopca, którego pragnęła po studiach, chłopca za którym podążyła do St. Olaf z
Carleton College, mężczyzny, którego pragnęła teraz.

Porzuciła szkołę by podążyć za graczem football'u, i pogardzała za to sobą od tamtej pory, aż do dziś.
Teraz nie było pogardy. Był dobry, był uprzejmy, lubił ją, nie uciekł od niej ze strachu przed tym czym
była. Co z tego, że miała kilka punktów IQ więcej? Co jej to właściwie dało? Przedwczesną śmierć, ot
co.

Jego język łagodził przeszłość, a jej ręce wsunęły się w jego włosy, pieszcząc te krótkie na karku. Jego
ręka była pod jej koszulką, gładząc nagie plecy. Ugryzła go. Teraz on stanął na palcach, drżąc, a kiedy
gorąca słona esencja zalała jej usta, piekący ból dłoni osłabł, osłabł do znikomego swędzenia, a
potem odszedł. Mogła słyszeć jego jęki, mogła czuć jego dotyk, a po chwili jej koszulka była w
strzępach, a jego była rozdarta na pół. Wytoczyli się z łazienki w stronę łóżka. Szarpiąc się, ciągnąc i
gryząc, i pijąc, i całując.

Jej plecy uderzyły o łóżko, przerwała. Odrzuciła do tyłu głowę i jęknęła w sufit. Pochylił się i scałował
krew z jej kłów. Szczypnęła go jeszcze raz, delikatnie, i ssała jego górną wargę. Następnie rozerwała
swoje bawełniane szorty, odrzuciła majtki i rozpięła jego jeansy. Częściowo zsunęła je z bioder i
grzebiąc w bokserkach, chwyciła jego fiuta - oh, ciepło, ciepło, gorące sztywne ciepło i pragnął jej tak
bardzo, aż się trząsł. Mogła by płakać z wdzięczności, ale zamiast tego wygięła się ku niemu, oplatając
go nogami, a kiedy w nią wszedł ugryzła go ponownie. Po drugiej stronie szyi. Sykną, ale nie z bólu.

background image

Był taki ciepły, to było jak pieprzenie się z kocem elektrycznym, poza tym, ze było to nieskończenie
bardziej seksowne. Doszła od razu, ze świeżą krwią w ustach i z tą gorącą twardą częścią jego,
zanurzającą się w niej. Pchanie, wchodzenie, sunięcie. Wyszła mu na przeciw, a on jękną i delikatnie
przesunął dłonią po jej sutku. Chwycił jej pierś, mocno i pochylił się wciągając sztywny szczyt w usta,
ugryzł ją. Połykała i zlizywała krew ze swoich kłów i doszła ponownie, kiedy jego gorące usta
zamknęły się na niej, kiedy jego zęby szczypały jej wrażliwe ciało. Chwyciła narzutę i słyszała jak się
rozdziera pod jej palcami.

- Daniel - zawołała z dzikim pragnieniem i strachem, ze go krzywdzi. On był śmiertelny, on był kruchy,
on... on doszedł w niej, mogła poczuć zmianę temperatury, gdy ją wypełniał.

- Andy - udało mu się.

- Nie... nazywaj mnie... tak...

- Andy - powiedział ponownie. Opuścił głowę na jej ramię i odpłynął na pół godziny.

- CHOLERA! - powiedział kiedy odzyskał przytomność. - jesteś demonem! Ty... Jestem stracony dla
innych dziewcząt na zawsze.

- Eww, nie mów tak - odparła. - I zejdź ze mnie, dobrze?

- Oh, racja. Przepraszam. - Przewrócił się na swoją stronę. - O matko, jesteś praktycznie wgnieciona w
materac. Musiałem cię miażdżyć - na jak długo odpłynąłem?

- To nic wielkiego. To nie tak, że musiałam oddychać. - Faktycznie spędziła te pół godziny głaszcząc go
po włosach, słuchając jego długich i równomiernych oddechów, a nawet jego pulsu. Zastanawiając
nad tym pum-pum-pum grzmiącym w jej uszach i myśląc, że może, tylko może, jej życie mimo
wszystko się nie zmieniło.

Nie miała zielonego pojęcia, że wampiry mogą uprawiać seks - cóż, wyobrażała sobie, że mogą. Miały
cały odpowiedni sprzęt, ale nie sądziła, że to będzie jak latanie, jak wzbicie się ponad chmury, jak - jak
bycie żywym. To było - zdradziecka myśl! - lepsze od picia krwi.

- Wszystko z tobą w porządku? Nie zbyt gwałtownie lub coś? Obawiam się, że mogłam stracić nad
sobą panowanie.

- Nie ma szans, cukiereczku. Spójrz na to - Skoczył na nogi i zrobił pół tuzina pajacyków. Oglądała jak
jego penis chwieje się na boki i walczyła z uśmiechem. - Czuję się jak milion dolców! Czuję, że
mógłbym balować całą noc! Chcesz?

- Martwe dziewczyny nie tańczą - zaśmiała się.

Rzucił się na nią i potarł nosem jej dekolt.

- Dobra, bądź ponura... co z tobą? Jak twoja ręka? - Zgięła ją dla niego. - Nie źleeee - powiedział,
delikatnie głaszcząc nieskazitelną skórę. - Nawiasem mówiąc, oczekuję za to całkowitej
rekompensaty. Moja kopiąca-dupę krew i potężny kutas mają leczniczą moc, której potrzebujesz.

- Za trzy sekundy wyrzucę cię przez okno - powiedziała z uśmiechem. - Nie sądzę, że w tym łóżku jest
wystarczająco miejsca dla ciebie, dla mnie i twojego zbyt-zadowolonego-męskiego-ego.

background image

- Zrobimy miejsca, maa-ła! - Dał jej serdecznego całusa w usta. - Ummm... - Przez minutkę był zajęty
jej wargami, a ona oddała pocałunek, myśląc o lataniu, myśląc o byciu żywym, kiedy odsunął się i
powiedział. - A co z tobą? Podobało ci się? Wiem, że minęło trochę czasu, a ty trochę z tego powodu
świrowałaś... Jezu, jak - wybacz - dodał, widząc jak się wzdrygnęła. - Wciąż zapominam.

- To nie twoja wina. I było wspaniale. Naprawdę cudownie. Dzięki za pozwolenie mi się pożywić.

- Oh, kochanie, jeśli będę cie pieprzył, kiedy się pożywisz, to walnij znak na moim tyłku i nazywaj mnie
bufetem.

Zaczęła chichotać i nie mogła przestać. Skoczył do łazienki i usłyszała jak krzyczy.

- Spójrz na to! Wszystkie ślady ugryzień całkowicie się uzdrowiły!

- Sądzę, że jest jakiś enzym lub coś innego w wampirzym ugryzieniu - zawołała za nim. - Wspomaga
szybkie leczenie.

- Cóż, Jezu, to jest najlepsza... wybacz. - Wyszedł i spojrzał na nią z zaciekawieniem. - Jak to jest?

- Co? Oglądanie twojego pysznienia się? Oszałamiające.

- Nie, kiedy mówię coś o B... uh, Wielkim Gościu. To znaczy, wiem jak to jest kiedy coś z jego
wyposażenia cię dotyka... - Wzdrygnął się. - I nie chcę widzieć tego nigdy więcej. Lub słyszeć!
Krzyczałaś jakbyś była...

- Przypalana? - Zasugerowała sucho.

- Ale jak to jest dla ciebie, po prostu słyszenie Imienia lub cokolwiek innego?

- Chce mi się wymiotować - powiedziała po prostu. - Jakby mój żołądek wywrócił się na lewą stronę i
miałabym zaraz zwymiotować lub umrzeć, albo to i to. To jest... to jest okropne.

- Oh. Cóż, będę się naprawdę, naprawdę mocno starał powstrzymać się przed wymawianiem imienia
Wielkiego B na daremno.

- Dłużej już nie będziesz musiał się o to martwić - wytknęła. Jej żołądek wywrócił się na drugą stronę -
a on nawet nie zaklął! - na samą myśl. - Jesteśmy prawie na miejscu. Wyrzuć mnie i jedź dalej.

- Nie - powiedział z uporem. – Nie tak się umawialiśmy. Zabieram cię by zobaczyć tą nikczemną
wampirzą królową, taka była umowa.

- Mmmmm.

- Nie burcz mi tu panienko. I nawet nie myśl o porzuceniu mnie.

- W życiu nie przyszłoby mi to do głowy. Ale Daniel, naprawdę się nad tym zastanowiłeś? Nie
wszystkie wampiry są takie jak ja, wiesz.

- Oessu, mam nadzieje, że nie. - Badał swoją rozdartą odzież i spojrzał na nią spode łba.

- Nie, mówię poważnie. Porównując, jestem kociakiem. Większość wampirów jest naprawdę,
naprawdę gorsza. - Zadrżała. - Na przykład ten, który mnie zabił. Mili ludzie, jasne.

11

- Na litość ludzką, Andy. Czy ty, kurde zjadłaś moje jeansy? - Rzucił zniszczone ubrania do śmieci. - Czy
spotkałaś jakiegoś? Złego wampira, znaczy? Odkąd stałaś się jednym z nich?

11

W org. Minnesota nice, my ass. Minnesota nice to stereotyp, jakoby wszyscy ludzie urodzeni i wychowani w Minnesocie

byli uprzejmi i łagodni.

background image

- Wpadłam na jednego lub dwa kiedy wędrowałam, ale nie mieli co ze mną robić. Nie byłam zdolna
do dojrzałej rozmowy w tamtym czasie - wyznała. - Byłam zbyt młoda.

Jeden z nich próbował mi pomóc, ale uciekłam od niego. On był... - Przerażający. Wysoki, ciemne
błyszczące oczy i moc, takie uczucie mocy! Nosił ją, tak jak nosił drogie ciuchy. A jego oczy...
wiedziała, że jeśli została by dłużej, nie byłaby mu wstanie odmówić, więc uciekła. Był miły ("Jak masz
na imię?") i zainteresowany ("Ile masz lat?"), ale był zbyt silny ("Zaczekaj chwilę") i nie mogła znieść
przebywania przy nim, ani minuty dłużej, ani sekundy. I pozwolił jej odejść. Tak bardzo jak jej ulżyło,
tak bardzo była rozczarowana.

- W każdym razie. Większość z nich jest zła. A królowa... nowa królowa... ona będzie najgorsza z nas
wszystkich.

- Dlaczego?

- Ponieważ wampir, którego pokonała - Nostro - był naprawdę, naprawdę zły.

- Naprawdę, naprawdę zły? - Drażnił się.

Potrząsnęła głową bez uśmiechu.

- Nie mam słów, by wyjaśnić ci jak bardzo był zły. I był u władzy od setek lat. A u wampirów im więcej
masz lat, tym więcej mocy zdobywasz. Był uważany za całkowicie niepowstrzymanego, przez wieki.

- A ona go zabiła, Daniel. Ona po prostu... po prostu wstała pewnej nocy i zabiła go, przejmując jego
władzę i nie było tu nic więcej do zrobienia. Żadnego ostrzeżenia, żadnego formalnego wyzwania, nic.
To było jak gdyby pewnego dnia powstała i powiedziała 'Myślę, że zabiję starego króla wampirów', a
następnie to już było zrobione.

- A żeby to zrobić, musiała być potężniejsza i okrutniejsza i... i... - Zamilkła i przypomniała sobie, co
kiedyś usłyszała. - Nazywają ją Elizabeth Pierwszą. Najpotężniejszą wampirzycą od dwóch tysiącleci. I
ma rządzić przez co najmniej kolejne dwa tysiące lat.

- Wow - powiedział z szacunkiem.

- Więc mocno zachęcam cię do ponownego rozważenia...

- Nie.

- Idiota - mruknęła.

- Ah, ale jestem twoim idiotą, maa-ła. A dlaczego ty nie rozważysz tego ponownie?

- Co masz na myśli?

- Dlaczego w ogóle idziesz spotkać tą Liz Pierwszą? Zróbmy sobie wolne, zabawmy się.

Mrugnęła, zupełnie nie przygotowana na jego propozycje. - To miła... i wspaniała oferta... ale to jest
coś, co muszę zrobić. To tak jakby w mojej głowie przez cały czas było jej imię. Jakby mnie wzywała. -
Zadrżała. - Wyobrażam sobie, że tysiące z nas są właśnie w drodze do Minneapolis.

- Dziwaczne gadanie. Chodź, weź ze mną prysznic.

- Po co?

Wydał z siebie dźwięk zniecierpliwienia.

- Bo tak.

background image

- Marnujemy cenny czas jazdy.

- Mamy całą cholerną noc, i tylko półgodziny do przejechania.

- Dobra - mruknęła i wstała z łóżka. Ale w duszy była zadowolona; zadowolona z tej pół godziny
oddzielającej ją od królowej.

ROZDZIAŁ X

Prysznic był cudowny. Zapomniała. Daniel był wszystkim, śliskimi dłońmi, długimi kończynami i
ogólnie klatą. Woda spływała po nich, a potem ją pocałował. Od jednej rzeczy do drugiej i znowu
krwawił...

- P-przepraszam.

- Zamknij się - jęknął. - I przesuń się odrobinę w lewo.

...wili się razem pod natryskiem. Kiedy była na szczycie przyjemności, chwyciła zasłonkę prysznicową,
która z odgłosem pok-pok-pok i spadła razem z nią na mate kąpielową.

- Wow - sapnął Daniel, spoglądając na nią. - Prawie jak w scenie prysznicowej z Psychozy. Tylko
bardziej seksownie.

- Pomóż mi, idioto - rzuciła, ledwo mogąc mówić, tak się śmiała.

- Tak szybko, jak będę mogła postawić krok nie lądując przy tym na tyłku, jestem cały twój. -
Poruszając się jak staruszek, zakręcił wodę, a następnie usiadł w wannie z westchnieniem. - Cholera!

- Muszę powiedzieć, że jeśli miałabym zamiar złamać zasadę żadnego-prysznica, zrobiłabym to w taki
sposób.

- Ktokolwiek ci kiedyś powiedział, że jesteś naprawdę... uh... elastyczna? Elastyczna jak Olimpijska
gimnastyczka?

- Nie w ciągu ostatnich kilku godzin. Powinieneś zobaczyć co mogę zrobić, jeśli napełnimy tą wannę.

- Eh? Co możesz zrobić?

Siadła i zaczęła skubać jego ucho - żartobliwe, myślała, ale on krzyknął i szarpnął się do tyłu.

- Oh, wybacz. Zapominam o własnej sile. W każdym razie, nie muszę oddychać, pamiętasz? Raz byłam
w nastroju...

- Ty? Nie możliwe!

- ... i zamiast ukryć się pod ziemią, spędziłam cały dzień na środku jeziora Michigan, po prostu
chodząc po dnie. Czy wiesz, że tam na dole są szczupaki większe ode mnie?

- To najsmutniejsza i najdziwniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek słyszałem.

- Oh, to nie jest takie złe. W każdym razie, chodzi mi oto, że moglibyśmy mieć niezłą zabawę w
jacuzzi!

background image

Nie powiedział nic, więc wstała i się otrząsnęła. Chwyciła ręcznik i zaczęła się wycierać.

- Cóż, przypuszczam, że powinniśmy się wymeldować i ruszać w drogę. Co masz zrobić jutro, lepiej
zrób dziś. Ruszajmy, zbieraj się... Daniel?

- Tak jakby się zaciąłem kiedy powiedziałaś jacuzzi - przyznał, potrząsając głową jak pies. - Cholera!
Dobra, musimy znaleźć jedną teraz.

- Zapomnij - zachichotała. - Musimy iść. Zmarnowaliśmy dziś już wystarczającą ilość czasu.

- Będę cię trzymał za słowo - powiedział ponuro.

- Dobrze, dobrze - Jeżeli przeżyjemy tą noc, zrobię ci to w publicznej fontannie, jeśli takie będzie twoje
życzenie.
- A teraz się ubieraj i wychodź.

- Jasna sprawa, Nancy Drew! - Rzucił entuzjastycznie, wychodząc z wanny na miękkich nogach. - Na
szczęście dla ciebie mam jeszcze trochę czystych ciuchów. Spróbuj oprzeć się swojemu bezbożnemu
pragnieniu zniszczenia ich, zjedzenia czy cokolwiek zrobiłaś moim jeansom.

- Spróbuję - przyrzekła uroczyście, i wrzasnęła gdy uderzył ją w goły tyłek.

MINNEAPOLIS, MINNESOTA

WAREHOUSE DISTRICT

- STOOOOOOOOOOOOOOOOPPPP! - Krzyknęła Andrea, a Daniel ponownie depną na hamulec.

- To... jest... naprawdę... bardzo... złe... dla... mojego... auta... - Udało mu się wyzgrzytać przez
zaciśnięte zęby, gdy jego Intrepid ledwo uniknął zderzenia z drewnianym płotem.

- Wybacz, po prostu zauważyłam to kątem oka... - W mgnieniu oka odpięła zatwierdzone-przez-
Daniela pasy i stanęła obok samochodu, wpatrując się w budynek. - Patrzysz się na to?

Daniel wysiadł, dysząc z powodu skoku adrenaliny, i oparł się o samochód.

- Patrzę na co? To stary budynek. Wiadomość z ostatniej chwili, martwa dziewczyno, jesteśmy w
warehouse district

12

.

- Nie widzisz tego? - Wiedziała, że nie mógł tego poczuć, ale jak nie mógł tego nie widzieć? Litery były
wysokie na stopę.

- Widzę co?

Tu jest napisane - zwróciła uwagę. - "Prywatna Biblioteka; Witamy Interesantów."

- Uh... gdzie dokładnie jest napisane?

- Tutaj. Dokładnie tutaj. Litery wysokie na stopę, napisane zaschniętą krwią. W rzeczywistości, to jest
interesujące samo w sobie... Jak oni zapobiegają ścieraniu się tego? Zmywa się w deszczu? Roi się od
robali?

- Kogo do diabła to obchodzi? To nie ma nic wspólnego z... oh, kurwa - dodał, podążając za nią. -
Naprawdę jesteś Nancy Drew. Dlaczego tego nie sprawdzimy?

12

warehouse district – rejon/dzielnica magazynowa, czy coś w tym rodzaju.

background image

- Nigdy wcześniej nie widziałam powitalnego napisu z krwi. Może... - Spojrzała na niego niepewnie. -
Może ty...

- Nie ma mowy.

- Dobra, dobra, to była tylko sugestia. Logiczna sugestia, od dużo lepszego umysłu, ale ignoruj mnie,
czy mnie to obchodzi.

- Cóż, będę.

- I zostań za mną.

- Zatwierdzam! - Jego ręka stanowczo zacisnęła się nad jej łokciem. - Ludzie o ludzie, jakby to miejsce
nie było wystarczająco dziwne bez wampirzych budynków.

Zatrzymała się przed drzwiami, które wyglądały jakby wisiały tylko na jednym zawiasie. Popchnęła, a
następnie obserwowała ze zdumieniem jak drzwi usiadły i powoli się otworzyły.

- Eeeeeeeeeennnnnnnnnnnnhhhhhhh - zgrzytał Daniel.

- Przymknij się - syknęła. - To jest wystarczająco przerażające bez twoich efektów dźwiękowych.

Oboje weszli do środka, spodziewając się zakurzonego magazynu. Zamiast tego zobaczyli półki i półki
z książkami, przydymione świtało, drewniana podłoga lśniła od niezliczonego woskowania. Te miejsce
pachniało jak stary papier, wosk i kawa.

Daniel zagwizdał.

- To miejsce jest większe niż biblioteka U of M.

- Oczywiście, że jest - powiedział ktoś po ich lewej stronie, a oni oboje podskoczyli.

- Dźwięk - powiedziała kobieta. - Myślałam, że przynajmniej jedno z was usłyszy jak nadchodzę.

Daniel i Andrea wpatrywali się w nią ze szczerym zdumieniem. Wyglądała jak czyjaś matka... jej
czekoladowo-brązowe włosy były przyprószone siwizną, a wokół jej brązowych oczy były zmarszczki
mimiczne. Stała wyprostowana w swojej ciemnoniebieskiej garsonce, koronkowa bluzka, cieliste
rajstopy i praktyczne buty. Była bardzo blada, ale najlżejszy makijaż na jej twarzy służył tylko do
podkreślenia jej cech, a nie do uwidocznienia jej niezwykłego kolorytu.

- Witamy w bibliotece - powiedziała. - Jestem Marjorie, główny bibliotekarz. Jak mogę ci pomóc,
Andrea?

Daniel sapnął, a jego palce zatopiły się w jej ramieniu jak szpony.

- Auć!

- Andy, ona zna twoje imię! - Syknął jej do ucha. - Jak najszybciej się stąd wynośmy, do diabła!

- Stoję tutaj, kochany - powiedziała oschle Marjorie.

Andrea odczepiła od siebie rękę Daniela.

- Przepraszam, nigdy tu wcześniej nie byłam, skąd znasz moje imię?

- Byłaś już tu, kochana - powiedziała Marjorie, patrząc na nią z czymś w rodzaju współczucia. - Po
prostu nie pamiętasz. Kiedy zwolennicy Nostro skończyli z tobą, ty i inne dziewczyny zostałyście tutaj
przywiezione do skatalogowania.

background image

- Że co? - Warknął Daniel.

- Pobraliśmy odciski palców, próbki DNA, wszystko. W przypadku gdybyście przeżyły swoją pierwszą
dekadę i traficie tu z powrotem, moglibyśmy wam powiedzieć kim jesteście. Byliście - poprawiła się. -
Oczywiście, inne dziewczęta nigdy nie powstały, biedactwa. A ty nie marnowałaś czasu i opuściłaś
miasto. Próbowaliśmy z tobą rozmawiać, ale... - Marjorie potrząsnęła głową.

- Ale... nie pamiętam żadnej z tych rzeczy! Myślałam, że zostałam pogrzebana, lub...

- Mogłaś założyć, że tak było. Ale ci, którzy giną z rąk wampirów są tutaj sprowadzani, jeśli jest to
możliwe. Oczywiście, w pierwszym przypadku bardzo niewielu z nich powraca, a w drugim niewiele
możemy zrobić by im pomóc. Ale kiedy wracają mamy tu ich karty kredytowe, ich książeczki czekowe.
Trzymamy wszystkie rachunki otwarte. Pomożemy ci odzyskać lub sprzedać twój dom, jeśli takie jest
twoje życzenie. W rzeczywistości to prestiż, panno Mercer! Jesteś trzy i pół roku przed czasem. I
pokazujesz się tu z owcą, ot i cała rzecz!

- Co? - Powiedzieli równocześnie.

- Oh. Ah. Wybaczcie mi. - Marjorie zakaszlała w pięść, suchy dźwięk jak strzał. - Sądziłam... sądziłam,
że zatrzymałaś tego miłego młodego człowieka do karmienia.

- Cóż, nie zrobiła tego. Jestem jej kierowcą, więc nie - kłapnął Daniel. - Cokolwiek jeszcze się dzieje to
pomiędzy dwojgiem dorosłych ludzi.

- Tak, oczywiście.

Andrea przewróciła oczami.

- Daniel, możesz nie wszczynać walki z pierwszym wampirem, którego spotykamy?

Zignorował ją.

- I chcę wiedzieć o popierdolach, którzy ją zabili. Co im się stało?

- Cóż... na razie nic. Nostro wciąż był u władzy. Ale teraz Elizabeth Pierwsza zasiada na tronie, rzeczy
się zmienią. Troje z nich w rzeczywistości zginęło, broniąc Nostro. - Marjorie się uśmiechnęła. To było
nieco przerażające, jak oglądanie zimowego uśmieszku. - Szkoda, to takie smutne.

- Awwwww - powiedziała Andrea, czując pierwszy raz od dawna, jakby były jej urodziny.

- Co do innych, z pewnością możesz złożyć skargę do Jej Wysokości. Masz poważne powody. To co ci
zrobili... - Potrząsnęła głową. - Haniebne. Żadnej wymówki. Nie jesteśmy zwierzętami.

- Cóż, dzięki, ale jestem nieco zbyt nowa by prosić królową o rozwiązanie moich problemów. Po
prostu...

- Jesteśmy.

- ...jestem tutaj by oddać hołd. Zatrzymaliśmy się, gdy ujrzałam twój znak.

- Jestem zaszczycona! - Marjorie klasnęła w dłonie. - I nie masz pojęcia jaka to przyjemność dla
starszej pani, ujrzeć cię tak kontrolującą swoje działania. Mogłabyś uchodzić za pięćdziesięciolatkę!

- Naprawdę? - Zapytała podekscytowana. - To naprawdę miło z twojej strony.

- I pomyśleć, że przyszliście zobaczyć bibliotekę, kiedy macie naglące sprawy do królowej.

- Jaka... uh... jaka ona jest?

background image

Marjorie pochwyciła ją paraliżującym spojrzeniem.

- Nie jest podobna do żadnego władcy wampirów, jakiego kiedykolwiek widziałam. A przeżyłam już
trzech.

Kątem oka, Andrea widziała jak Daniel poruszając bezgłośnie ustami, liczy na palcach.

- Mam osiemset sześćdziesiąt osiem lat, kochany - powiedziała Marjorie. - Gdybyś się zastanawiał.

- Pierdolisz?

Andrea dźgnęła go mocno łokciem w bok. - Ale... Marjorie... dlaczego nie ty zostałaś królową?

Mogłaby służyć królowej - uczonej - jak Marjorie.

Kobieta skrzywiła się, jakby powąchała coś nieprzyjemnego.

- Ech! Nie ma mowy. To... - powiedziała, a jej dłoń wskazała na ogromną bibliotekę. - ...jest moja
pasja. Raczej zjadłabym kanapkę z czosnkiem, niż rządziła światem. Możesz sobie wyobrazić ten ból
głowy? Formalności? Obowiązki hostessy?

Starożytna uczona naprawdę zadrżała.

- Oh. Um, czy wiesz gdzie mogłabym znaleźć królową?

- Oczywiście. Nieruchomości Nostra, teraz należą do niej - to jest tysiącletnie prawo - a jego stara
posiadłość mieści się nad brzegiem jeziora Minnetonka. Przyniosę ci mapę.

Oddaliła się postukując swoimi praktycznymi butami, a Daniel wypuścił oddech.

- Ta miła pani w średnim wieku jest starsza niż Ameryka? Kurwa!

- Dużo starsza, i bądź miły. Mogłaby nam obojgu oderwać głowy i zrobić z nich podpórki na książki.

- Taaa, cóż. Może być super zniedołężniała, ale ja wciąż... aaaahhhhh!

- Tutaj jesteś, kochany - powiedziała Marjorie, pojawiając się - jakoś - zza ich pleców. - Zaznaczyłam
terytoria królowej na czerwono. Nie powinniście mieć... cóż - dodała skupiając się na Andrei - Nie
powinnaś mieć żadnych kłopotów.

- Bardzo dziękuję, proszę pani.

- Zapraszam do przeglądnięcia dóbr zanim wyjdziecie, mało kto kiedykolwiek tu przychodzi poczytać -
powiedział z dezaprobatą.

- P-po co tutaj przychodzą? - Wydusił Daniel.

- Mapy.

- Oh. To ciężkie, Marjie.

Spojrzała na niego groźnie.

- Marjorie. I dziękuję za twoje współczucie, owc... Danielu.

- Jeszcze raz dzięki - rzekła Andrea. - Wrócę jeśli królowa mnie nie zabije. Kocham biblioteki.

- W każdej chwili jesteś tu mile widziana. Co do drugiej sprawy... - Marjorie zrobiła nieokreślony gest i
odeszła.

- Co to miało znaczyć? - Wyszeptał Daniel do jej ucha.

background image

- Nie rób tak, to łaskocze. I przypuszczam, że to znaczy, że mam sama to znaleźć. Chodźmy, niech
rzucę na to okiem.

Kilka minut później to znaleźli. Biblioteka była swoistym połączeniem starego systemu katalogowania
z nowoczesnymi aktami komputerowymi. Znaleźli kartę, na której po prostu pisało, Mercer Andrea.
DU 07/29/76; DŚ 07/29/97.

- Oh, to jest do bani! - Zawołał Daniel. - Zabili cię w twoje urodziny?

- Moje dwudzieste pierwsze urodziny - dodała w zamyśleniu. Musieli potrzebować ludzi dokładnie w
tym wieku, do tych posranych ceremonii. Na zawsze w wieku dwudziestu jeden lat... oh, ludzkości!

- Jesteś w dziwacznie dobrym nastroju - mruknął, podskakując na jakiś niewielki hałas. Kto wie kiedy
Marjorie ponownie się pojawi znikąd?

- Lubię biblioteki. - Wzięła kartę ze swoim imieniem i włożyła ją do slota w komputerze. Natychmiast
na ekranie zaczęły się przewijać informacje o niej... był tam jej stary dom, jej szkoła średnia, imiona
jej rodziców i ich adresy, jej dziadkowie... były jej zapisy z college, włączając w to przekaz
dokumentów z St. Olaf... był tutaj raport kredytowy, jej konto bankowe... - Huh. Czy ty na to
patrzysz?

- To dziwaczne, ot co. Dziwaczna martwa bibliotekarka śledzi całe twoje życie, ukryte tutaj czekające
na twój powrót... ugh!

- To całkiem logiczny system, w rzeczywistości... co do diabła?

- Co, co?

Zatrzymała ekran. Pod Przynależnością, widniało pojedyncze imię: Sinclair.

- Co to jest Sinclair?

- Nie mam pojęcia. Nie przyłączałam się do żadnych wampirów.

- Kurwa, ledwo związałaś się ze mną.

- Szkoda, że nie ma linka od Sinclaira by znaleźć... whoa.

Komputer znów ożył i zaczął robić dokładnie to co powiedziała. Po kilku sekundach, patrzyli się w
ekran, na którym było napisane: 04/06/00. Jego Królewska Mość, Król Sinclair, przechodził przez Des
Moines w interesach. Zobacz transkrypcje.

- Zobaczmy to - zarządziła.

Natychmiast rozbrzmiał w komputerze mroczny, lekko rozbawiony głos.

- Przechodziłem przez miasto - to było kilka lat temu, zanim zostałem małżonkiem Elizabeth - i
skrzyżowałem swoją drogę z młodą wampirzycą. To była chłodna noc; Pomyślałem, że może
potrzebuje pomocy. Była bardzo młoda; Wątpię czy znała w tym czasie swoje imię. Bała się i nie
chciała ze mną iść. Zrobiłem kilka prób i zostawiłem ją samej sobie. Zobacz czy jej opis pasuje do
kogokolwiek w twoich plikach. Około pięciu stóp wzrostu, brązowe włosy do ramion, brązowe oczy,
blada cera - dziedziczna, nie jako efekt bycia martwym - smukła, żadnych tatuaży ani znamion, które
mógłbym dostrzec. Ale wysoko na lewym policzku miała pieprzyk. Koniec transmisji.

- Cholera jasna! - Rzuciła Daniel, stukając w jej pieprzyk - Spotkałaś się z królem martwych typów!

background image

- Też go pamiętam - powiedziała słabo. - Byłam zbyt przerażona by z nim rozmawiać. Nie dziwię się,
że jest małżonkiem Elizabeth. Mimo to, miło z jego strony, że próbował mi pomóc.

Daniel prychnął.

- Ledwo spróbował i poddał się, jak by rzucał złą robotę.

- To naprawdę nie leży w wampirzej naturze, pomaganie innym wampirom - wyjaśniła. - Jak na niego,
na to kim był, zrobił aż nadto, uwierz mi.

- Cóż, chcesz obejrzeć więcej zębatych gości, czy skończyć to po co przyjechaliśmy?

Miała ochotę zostać w bibliotece - spać w bibliotece! - ale Daniel miał racje; po prostu odwlekała
nieuniknione. Nie miała ochoty na oglądanie dokumentów o Elizabeth. Po pierwsze, to
prawdopodobnie było zabronione. Po drugie, dlaczego ma szukać nowych informacji, które
prawdopodobnie bardziej ją przerażą? Nie chciała oglądać też dokumentów Nostro, skoro był
martwy.

- Elizabeth musi mieć tysiąc lat - wymamrotała Andrea. - Być może więcej.

Daniel się napompował.

- Cóż, nie może się równać z dzieckiem i owcą, powiedz jej to natychmiast.

Andrea musiała się uśmiechnąć.

- Wciąż masz mapę?

- Nie, w trzy minuty odkąd Marjie mi ją dała, udało mi się ją zgubić. Tak, mam tą cholerną mapę.

- Dobrze, więc ruszajmy znaleźć królową.

ROZDZIAŁ XI

- To miejsce jest całkowicie przerażające - skomentował Daniel. Jego ręka stanowczo leżała na środku
jej pleców, kiedy przemierzali wysoki do kostek trawnik. - Czuję się jak Kudłaty w Scooby-Doo.

- Podobieństwo jest niezwykłe - zgodziła się.

- Kobieto, gdybyś mi nie powiedziała, że mieszka tutaj mnóstwo nikczemnych wampirów, z
pewnością sam bym do tego doszedł.

- Oczywiście, że tak. Bądź blisko.

- Nie martw się, Andy. Cokolwiek by wystrzeliło z tej ciemności, skopię temu dupę.

- Nie nazywaj mnie tak. I jeśli cokolwiek wystrzeli z tej ciemności, padniesz, pozostaniesz na ziemi i
pozwolisz mi się z tym uporać, zrozumiałeś?

- Jasne. Nie jestem, aż tak głupi.

Mogła usłyszeć klekot siatkowego ogrodzenia, a po chwili wysiłku, mogła je dostrzec, ledwo
oświetlone zimnymi promieniami księżyca.

- Tutaj. W tamtą stronę.

background image

- Którą stronę? - Narzekał, potykając się obok niej. - Tutaj jest ciemniej niż w dupie świstaka.

- Nie ważne. Ja widzę.

- Co, masz teraz latarki w oczach? Czy to jest jakaś wampiryczna moc?

- Daniel, przymknij się. - Na lewo od niej, usłyszała niski, dziki ryk, który nagle ucichł. Kolejny z jej
prawej.

- Co? - Jego głos wydawał się bardzo głośny w nocnym powietrzu; dudnienie. - O co chodzi? Zmieniłaś
zdanie? Ponieważ możemy wrócić do Chicago w...

- Ciiiiii.

Kolejny towarzyszący im... nie, dwa z nich. Nie, trzy. Kurwa. Nie martwiła się o siebie. Co ją
obchodziło czy zostanie rozerwana na kawałeczki? Ale Daniel był łatwym mięsem. Nie miała zamiaru
stać i oglądać jak jedna z tych rzeczy zjada jego drogą twarz.

Usłyszała jak ich otaczają, pociągnęła go za siebie ("Hej!") i była przygotowana. Poczuła jak jej kły się
wysunęły; część niej, która zawsze była gotowa do walki, mile widzianej walki. I to była prawdziwa
tragedia w jej sytuacji.

Mogła teraz dostrzec swoich napastników. Skradali się do nich na czworaka, ale to nie były dzikie psy,
jak na początku myślała. Lub nawet wilki. Byli zbyt duzi, zbyt długonodzy, zbyt... bladzi?

To byli... to byli ludzie.

Mogła poczuć ich oddech; stara krew i śmierć. Mogła dostrzec ich oczy; diable oczy, całe czarne, jak
dziury. Ale głębiej, ponury czerwony blask... ich źrenic? Ich źrenice były czerwone? Mogła zobaczyć
ich futr... włosy, dosyć długie, wijące się na ich barkach w tłustych strąkach. Mogła...

- Hej! Stop! Odejdziecie stąd, ludzie! Niedobre ogary. Nieeeeeeedobre ogary!

Zamrugała. Zobaczyła wysoką blondynkę, potykającą się o... cokolwiek-to-było. Postępy kobiety
zostały zahamowane przez jej obuwie... absurdalnie wysokie obcasy, elektryczno-niebieskie, z białymi
noskami. Miała na sobie czarną spódnicę i czarną dwurzędową marynarkę, bez rękawów. Jej ramiona
były smukłe; nadgarstki cienkie, zaledwie dwa cale średnicy. Dziwne jak na tak wysoką kobietę. Jej
włosy, jasny blond, były zakręcone na końcach, otaczając atrakcyjną twarz z wysokimi kośćmi
policzkowymi. Jej oczy były jasnozielone. Andrea nigdy wcześniej nie widziała tak zielonych oczu. Był
tam też złoty krzyżyk, wiszący na szyi kobiety; czuła się chora, kiedy na niego patrzyła.

I prawdopodobnie najdziwniejsze z tego wszystkiego: te istoty słuchały się kobiety.

- Niedobre, niedobre, niedobre! - Mówiła, zbliżając się do nich. Kreatury skuliły się i zapiszczały, ale
zachowały dystans. - Wy ludzie! Karygodne! To znaczy, po prostu przestańcie teraz! Dopiero co
mieliście dziesięć wiader z krwią na głowę, jak możecie być głodni? Niedobre! - Odwróciła się do
Andrei i Daniela, zakryła rękoma oczy. Jej paznokcie miały piękny francuski manicure, zauważyła
Andrea, a jej palce były długie i smukłe. Żadnego pierścionka. - To jest, takie żenujące. Nie jestem z
tymi ogarami, wiecie. To znaczy, jestem z nimi, ale nie z nimi, z nimi, rozumiecie?

- Jasne - powiedział Daniel, co było ulgą, ponieważ Andrea była całkowicie zmieszana. Tak jakby
kobieta mówiła w zupełnie innym języku. Jedynie Daniel mógł go zrozumieć! Dzięki opatrzności, że
zabrała własnego tłumacza.

- Jak, prawdziwe paskudztwo, wiesz?

background image

- Totalnie - powiedział Daniel.

- Dziękuję ci! Zwykle ludzie tego nie łapią, a to jest po prostu... ech!

- Nie wspominając o całej kupie niewiarygodnych rzeczy i w ogóle.

- Wiem! - Blondynka pokręciła głową i oparła dłonie na biodrach. - Więc, co was sprowadza ludzie na
to Piekielne Pole? Przy okazji, przegapiliście tabliczkę informacyjną. Jest tu całkowicie niebezpiecznie.
Prawdopodobnie szukaliście jakiegoś miłego miejsca na sesję usta-usta, ale to nie tu. Nienawidzę być
"twardzielem", ale naprawdę muszę was poprosić o opuszczenie tego miejsca.

- Halo - wymamrotał Daniel. Było oczywiste, że jego oczy w końcu dostosowały się do ciemności...
pozostając obojętne na niebezpieczeństwo. - Alarm.

- Spokojnie chłopcze - wymamrotała Andrea, i dodała głośniej. - Chętnie odejdziemy, panienko, ale
nie możemy tak po prostu. Jesteśmy w mieście po... nieważne. Dziękujemy za pomoc. Czy to twoje...
ah...

- Tak, są moje - kobieta powiedziała ponuro. - Niestety. Nie pozwólcie mi zacząć. To znaczy, ech!
Próbujemy utrzymać jej w czystości, ale one są jak szczeniaczki... tarzają się we wszystkim.

- Jasne - powiedziała Andrea, pocieszając kobietę. Szczeniaczki. Niezaprzeczalnie złe szczeniaczki ze
złymi zamiarami i apetytem wściekłych, głodnych tygrysów. Jasne. - Cóż, dzięki za powstrzymanie ich.
Słuchaj to może zabrzmieć dziwnie, i obiecuję, że nie jesteśmy szaleni, ale szukamy wampira.

- Oh, tak? - Zapytała, zupełnie nieporuszona. - Którego?

- Cóż, ten... uh... królową. Wampirów.

- Dlaaaaaaczego? - Zajęczała blondynka. - To znaczy, nie macie nic lepszego do zrobienia ze swoim
czasem? Czego chcecie?

Blondynka była dziwacznie tym nieporuszona... może była rób-co-ci-każą owcą.

Zanim Andrea mogła odpowiedzieć, Daniel się wtrącił.

- Cóż, jest tutaj by oddać hołd i tak dalej, a ja jestem tutaj by skopać jej królewską dupę, jeśli spróbuje
cokolwiek zrobić mojej dziewczynie.

- Oh.

- Daniel!

Blondynka parsknęła.

- No cóż, królowa to ja, i nie chcę kopać czyjegokolwiek tyłka.

- Nie bądź śmieszna - Andrea warknęła, była prawie na granicy wytrzymałości. - Nie jesteś wampirem.

- Jestem!

- Na pewno nie.

- Jestem!

- Oh, przestań natychmiast! Nie możesz być wampirem, a na pewno nie jesteś wszechpotężną
królowa. Z jednego powodu... - Rzuciła triumfująco Andrea. - Nosisz krzyż.

- Oh, to - wzruszyła ramionami. - To prezent od El Dupka, alias Eric Sinclair.

background image

- Eric Sinclair? Jak ten Sinclair?

- Kolesie się zbliżają - wymruczał Daniel, a potem sapną, kiedy ogar polizał jego rękę, swoim zimnym
językiem. - Uh... miły kotek. Idź sobie.

Andrea powiedziała zaskoczona - Ale Eric jest małżonkiem....

- Nie rozmawiajmy o tym - powiedziała cienko blondynka. - Słuchaj, po prostu będziesz musiała
uwierzyć mi na słowo: Jestem wampirem. Kró... uh... królową - zdusiła chichot. - Uwierz mi, wiem jak
to brzmi.

- To nie sprawiedliwe - zawodziła Andrea. - Przebyłam całą tą drogę... Byłam przerażona, ale i tak
przyjechałam... A ty nie chcesz zabrać mnie do królowej! Po prostu się bawisz moim kosztem!

- Popatrz kochanie, czy muszę napisać sobie to na czole? Jestem królową. Napuściłam tych gości... -
wskazała na ogary. - ...na Nostro. Zjedli go na lunch. Nie wiedziałam, że robiąc to skończę, jako
królowa. Myślałam, że po prostu ratuję swoich przyjaciół. Teraz utknęłam z tą pieprzoną koroną i tym
podstępnym Sinclairem. I szczerze mówiąc, jestem poważnie tym wkurzona! - Wymachiwała swym
doskonałym palcem przed twarzą Andrei, podczas gdy ona starała się nie zwymiotować od bycia tak
blisko krzyżyka kobiety. - Więc uwierz mi lub nie, ale tak czy inaczej, zjeżdżajcie!

- Być może będę mógł jakoś pomóc?

- Aaaaagggghhhhhh! - Cała ich trójka krzyknęła równocześnie.

Andrea dosłownie nie mogła mówić, a Daniel był zajęty zasysaniem tlenu do swoich płuc. Więc tylko
kobieta zwróciła się twarzą w stronę Ciemności, która do nich podeszła.

- Na miłość Boską, Sinclair! Przestań tak robić! I przestań mnie śledzić, to jest kurewsko straszne i
wiesz, że nie mogę tego znieść!

- Dla ciebie również dobry wieczór, Elizabeth. Poszły stąd, ogary - powiedział, pstrykając palcami, a te
biedne kreatury się rozpierzchły.

- Moje serce - wymamrotał Daniel. - Nie ma dobrego dnia.

- Wybaczcie mi - powiedział gładko Sinclair. - Nie chciałem was zaskoczyć. Elizabeth, nie zamierzasz
mnie przedstawić... - Spojrzał na Andreę i zwęził swoje czarne oczy. - Ty? Iowa?

- Tak, wpadliśmy tam na siebie, sir - powiedziała słabo. Pogaduszki z królem, czyniły ją niezwykle
nerwową. Był tak przerażający, tak potężny, tak przerażająco grzeczny, jak był dawniej, tamtej
śnieżnej nocy. W rzeczywistości był wszystkim, czym Elizabeth Pierwsza nie była.

- Wyglądasz teraz lepiej. Tak po prawdzie, jesteś kilka lat przed terminem. - Beztrosko się od niej
odwrócił. - Dlaczego tutaj jesteś, Elizabeth? Mamy pracowników, którzy opiekują się ziemią. Jeśli nie
będziesz tutaj mieszkać, dlaczego nie trzymasz się stąd z daleka?

- Jeśli się ode mnie nie odkurwisz i umrzesz, to dlaczego wciąż mnie śledzisz? - Odwarknęła. Andrea
była pełna podziwu: kobieta wydawała się bardziej rozdrażniona, niż przerażona. - Oni są tutaj by
oddać hołd... - Zazgrzytała zębami i wreszcie wypluła. - ...królowej, ale mi nie uwierzyli, kiedy im
powiedziałam...

- Wierzymy ci teraz - zawołali chórem Daniel i Andrea.

background image

- Oh. Cóż to spowodowało? Moja wrodzona królewskość? Mój cudowne pasemka? Moje buty,
widzieliście moje buty? - Oparła swoją kostkę na obcasie, pokazując smukłą kostkę. - Nie są słodkie?
Wiedziałam, że jeśli Kate Spade się postara to może zrobić przyzwoite czółenka.

- Właściwie - powiedział Daniel, kiwając kciukiem w stronę Sinclaira, który wyglądał na
zadowolonego. - To był on.

- Cóżżżżż, to nie cudowne. - Elizabeth pierwsza, skrzywiła się na nich, a potem odwróciła do Sinclaira.

- Cholera! Powiedziałeś mi, że to się w końcu zatrzyma! To jest jak jakiś "The Incredible Journey" tyle,
że z martwymi ludźmi zamiast zwierząt. - Odwróciła się do Andrei i Daniela. – Dlaczego, dlaczego,
dlaczego wy wszyscy jesteście tacy głupi i zależni? Nie możecie migrować gdzie indziej? Jak do
Północnej Dakoty, czy nad Ocean Antarktyczny?

Daniel parsknął i szturchnął Andreę.

- Królowa powiedziała, że jesteś głupia.

- Zamknij się, owco - mruknęła. I dodała głośniej. - Ale ty... ty mnie wzywałaś!

- Nie-ee!

Sinclair odchrząknął.

- To funkcja twojej mocy, jako suwerenki - wyjaśnił. – Prawdopodobnie ich wzywałaś. Ją. I
pozostałych, którzy byli...

- Cóż, kurwa!

- Taa - powiedział Daniel.

Królowa zmarszczyła brwi.

- Co tak właściwie chcecie?

- N-nic - wydukała Andrea. - Po prostu cię zobaczyć. By siebie...

- Nas - Daniel skorygował mocno.

- ... przedstawić.

- Cóż, to miłe i w ogóle, ale jestem pewna, że nie musieliście przebywać całej tej drogi by mnie
zobaczyć. Każdy słyszał o e-mailach?

Daniel się roześmiał, i królowa się uśmiechnęła, kiedy wyjaśnił.

- Nawet mi nie mów, że mogliśmy uniknąć całej tej podróży!

- Dobra, nie powiem ci, ale mogliście. Jak masz na imię?

- Beeeeee - powiedział Daniel.

Andrea uderzyła go w ramię.

- Bardzo zabawne. Jestem Andrea Mercer, a to mój przyjaciel, Daniel Harris. - Potrząsnęła dłoń
królowej - królowej! - Naprawdę miło cię poznać, Wasza Wysokość.

- Betsy, na miłość Boską. Wybacz - dodała, widząc jak Andrea drgnęła, a Sinclair się skrzywił.

- Ciągle zapominam.

background image

- Hej, ja też cały czas to robię! Whoa. - Daniel zrobił znak przerwy. - Możesz przeklinać? I nosić
krzyże?

- Ah-ha. Nie pytaj mnie, dlaczego.

-Dobra, nie będę. Ale nie możesz się wściekać na ludzi, kiedy nie wierzą, że jesteś wampirem.

- Mogę! Jeśli jestem królową, mogę robić co do cholery chcę. Chociaż muszę powiedzieć, że miło jest
spotkać wampira, który ma poczucie humoru...

- On nie jest wampirem - Sinclair i Andrea powiedzieli równocześnie.

- Oh. Mój błąd. Zwykle nie mogę tego stwierdzić, zanim nie skoczą na mnie i nie zaczną mnie gryźć.

- Masz na myśli, że wampiry atakują królową wampirów, bo nie wiedzą, że jesteś wampirem?

- Moje życie - westchnęła. - W skrócie.

- I nie jest też moją owcą - wypaliła Andrea, patrząc na Sinclaira, który wyglądał na zbyt
zadowolonego z siebie. - On jest... on jest mo...

- Gorącą małpką miłości - podsunął pomocnie Daniel.

- Andrea ukryła twarz w dłoniach. - Nieważne. - Powiedziała przez palce. - Jeśli wasza wysokość w tej
chwili nie wymaga ode mnie niczego...

- Idź i uderz w Dairy Queen, wypij shake'a, zaszalej - powiedziała niedbale Betsy. - Zabaw się ze swoją
miłosną małpką.

- Tak długo jak jesteśmy przy temacie gorących miłosnych małpek - zaczął Sinclair.

- Zapomnij o tym, koleś! Ostatnim razem, kiedy byłam z tobą nago, utknęłam z koroną. I ty.
Wolałabym raczej mieć hemoroidy!

Andrea chwyciła łokieć Daniel i zaczęła powoli prowadzić go w tył.

- Cóż... to my będziemy...

- Ah, Elizabeth, naprawdę powinnaś poddać się nieuniknionemu.

- A co jeśli zamiast tego, podpalę twoje buty!

- Nie zrobisz tego, to Kenneth Coles.

- Miło było was poznać! - Zawołał Daniel.

Słabiej, królowa.

- Dla twojej wiadomości, nie prosiłam cię, byś tu przyłaził.

- Ah, moja królowo, wiesz, że nie umiem trzymać się od ciebie z daleka.

Głośniej, królowa.

- Więc lepiej się naumiej!

- Do widzenia! - Andrea krzyknęła, i trzymając się za ręce pobiegli do auta.

- Po co ten pośpiech? - Dyszał Daniel, dotrzymując kroku.

- Chcesz być w pobliżu, kiedy zaczną wymieniać ciosy?

background image

Podniósł ją i przebiegł resztę drogi.

ROZDZIAŁ XII

- Więc co teraz? - Zapytał Daniel. Byli w kolejnym anonimowym pokoju hotelowym, tym razem w
śródmieściu Minneapolis Marriott. Andrea musiała przyznać, że był o wiele ładniejszy od pozostałych.
- Zostajemy? Wracamy do Chicago? Nadal kierujemy się na zachód, uciekając przed wschodem
słońca? Co?

- Nie wiem. Ja... ja nie spodziewałam się, że wciąż będę żyć. Albo będę podążać za własnym
przeznaczeniem. Sądziłam, że mnie zabije, albo zniewoli.

Daniel prychnął.

- Ona? Jedyna rzecz, jaką by zniewoliła, to para wysokich obcasów. Była słodka, owszem. Naprawdę
słodka. Jeśli lubisz denerwujące, zadziorne modo-maniaczki.

- Które lubisz - powiedziała słabo.

Chwycił ją i doprowadził do łóżka.

- Nie. Lubiłem je. - Trącił jej nos. - Teraz lubię snobki-mózgowce na płynnej diecie.

- Daniel, to jest takie...

- A koleś, który z nią był! Oessu! To było jakby sam diabeł pojawił się na jej podwórzu!

- Mów mi jeszcze.

- Nic dziwnego, że spierdzieliłaś od niego, kiedy jeszcze byłaś śliniącym się wampirzątkiem.

- Tak, ucieczka motywowana tchórzostwem była jednym z moich najlepszych momentów.

- Nie obwiniaj się, Andy. On był straszny. Nie wiem, jak ona zamierza utrzymać go w ryzach.

- Och, to dosyć oczywiste. - Z jakiegoś cudownego powodu, Daniel pieścił jej płatek ucha. Pomyślała,
że gdyby dotrzymał swojego zobowiązania, już dawno by go tutaj nie było. To było dziwne, że był
uporczywy, ale miłe. - Widziałeś jak na nią patrzy? Kocha ją. I sądzę, że nie tak jak poddany kocha
królową.

- Mmmph.

- Przestań, to łaskocze.

- Nie-ee. Przy okazji mam coś innego do łaskotania ciebie.

Zaśmiała się.

- To okropne!

- Więc spójrz. - Wyprostował się i oparł brodę na łokciu. - Masz zamiar mnie porzucić?

- Raczej czekałam, aż ty porzucisz mnie - przyznała.

- Ponieważ jak widzę, możesz iść do tej dziwnej biblioteki i reaktywować wszystkie swoje konta, karty
kredytowe i w ogóle. I dostać jakąś wampiryczną robotę. Więc tak naprawdę mnie nie potrzebujesz.

background image

- Takie kłamstwo.

- Racja, ale... co?

- Daniel, ty kretynie, nigdy nie prowadzałam się z tobą dla ciuchów z Target. Byłeś pierwszą osobą od
sześciu lat, która się mną zainteresowała. Nawet wtedy, kiedy byłam najgorsza, przyjąłeś wszystko, co
mogłam dać, i zawsze czekałeś na mnie następnej nocy. Mogłeś mnie zabić w każdej chwili, ale nie
zrobiłeś tego. To jest... - Zaczęła pociągać nosem i surowo nakazała sobie przestać. - To jest dla mnie
bezcenne.

Zmarszczył na nią brwi.

- Pozwól mi podsumować. Jesteś dla mnie taka słodka i w ogóle, ponieważ cię nie porzuciłem? Albo
zabiłem? Andy, jesteś taka dziwaczna.

- Tak, wspominali mi o tym.

- Cóż, nie obchodzi mnie jeśli nie potrzebujesz moich pieniędzy, albo chcesz wielki pierścionek, czy
cokolwiek. Zostaję. Ja... ja tak jakby cię kocham.

- Tak jakby? - Przekomarzała się.

- Mówiłem ci, że jestem stracony dla żywych dziewcząt.

- To bardzo... romantyczne.

- Oczywiście. Ja będę stary i śmierdzący, a ty zawsze będziesz młoda i słodka. Ale możemy to
naprawić - powiedział radośnie.

- Daniel, nie zamienię cię w wampira.

- Oczywiście, że zamienisz. Nie teraz... Nadal jestem w najlepszym wieku. Ale za dziesięć lat.

- Daniel!

- Tak będzie najlepiej!

- Daniel...

- Ale najpierw... - Jego ręka wsunęła się pod jej koszulkę. - Nie jesteś odrobinę spragniona?

- Daniel, nie jestem...

- Dobra, słuchaj, porozmawiajmy o tym za dziesięć lat, dobra?

- To jest bardziej skomplikowane - powiedziała, udając, że nie jest zachwycona. To było
niesamowite... może iść gdziekolwiek by chciała, ale najpierw musiała umrzeć, zobaczyć królową,
zachodząc wcześniej do biblioteki. Świat był dziwny. - Nie możesz po prosty żyć na kocią łapę z
wampirzycą…

- Myślałem bardziej o poślubieniu wampirzycy.

Jeśli mogłaby dyszeć, robiłaby to.

- Cóż, to są rzeczy, których nie przemyślałeś...

- Andy, mogłabyś się zamknąć i mnie pocałować?

- Dobra - ostrzegła. - Ale porozmawiamy o tym później. Dogłębnie.

background image

- Jesteś taka seksowana, kiedy prawisz mi kazania i jesteś surowa.

Później, po kochaniu się, powiedziała.

- Tak jakby też cię kocham.

- Taa - ziewną. - Wiem.

- Skąd wiesz? - Pocałowała znak ugryzienia, na jego szyi. - Jak mogłeś to wiedzieć?

- Kochanie, jesteś mądra i w ogóle, ale pewne rzeczy po prostu wiem. - Podniósł ich splecione dłonie i
pocałował je.

- KONIEC -

background image

JUŻ WKRÓTCE ZAPRASZAM NA TŁUMACZENIE:

MaryJanice Davidson

A HONEYMOON STORY

background image
background image

Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Davidson Mary Janice Królowa Betsy 03 Nieumarła i niedoceniona
Davidson Mary Janice Królowa Betsy 04 Nieumarła nieodwracalnie
Betsy 1 5 Dead Girl s Don t Dance
Betsy 1 5 Dead Girl s Don t Dance
Davidson Mary Janice 03 Nieumarła i niedoceniona
Mary Janice Davidson Królowa Betsy 02 Nieumarła i bezrobotna
Anthology Lighthearted Lust Mary Janice Davidson, Michele Bardsley, Chris Tanglen
Mary Janice Davidson Fred The Mermaid 03 Fish Out of Water
Mary Janice Davidson Fred The Mermaid 02 Swimming Without A Net
Davidson MaryJanice Królowa Betsy 05 Nieumarła i niepopularna
Mary Janice Davidson Canis Royal
Anthology Forgotten Wishes Mary Janice Davidson, Joanna Wylde, Joey W Hill (Ellora s Cave]
Mary Janice Davidson Undead And Unwed
Big girls don't cry
Big girls don
Terri Garey Dead Girls Are Easy
Fergie Big girls don t cry
Ally Blue Dead Men Don t Wash

więcej podobnych podstron