Sharon Sala
Mo´j anioł stro´z˙
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mackenzie Hawk patrzył w milczeniu, jak ciało
jedynej osoby, kto´ra˛ kochał, znika dwa metry pod
najsuchsza˛, najtwardsza˛ziemia˛ w Oklahomie. Miejsce
pocho´wku Starej Kobiety włas´ciwie nie ro´z˙niło sie˛ od
tego, w kto´rym spe˛dziła całe z˙ycie: było tak samo
surowe, dzikie, nieprzyjazne.
Wzia˛ł głe˛boki oddech. Czuł sie˛ paskudnie. Jak z˙yc´
z ta˛ koszmarna˛ pustka˛? – zastanawiał sie˛.
Matka, babka, najlepszy przyjaciel. Nona Hawk,
przez Indian z plemienia Kiowa zwana Stara˛ Kobieta˛,
spełniała wszystkie te role. Teraz jej zabrakło. Po raz
pierwszy w swoim trzydziestosiedmioletnim z˙yciu
Hawk poznał smak strachu.
Lodowate krople deszczu znaczyły ziemie˛. Hawk
zadrz˙ał z zimna. Nagle us´wiadomił sobie, jak bardzo
przemarznie˛ci musza˛ byc´ ci nieliczni z˙ałobnicy,
kto´rzy nie bacza˛c na ostry, zacinaja˛cy wiatr, od-
prowadzili Stara˛ Kobiete˛ na jej miejsce spoczynku
w go´rach Kiamichi i teraz czekali, aby złoz˙yc´ wyrazy
wspo´łczucia jej synowi.
Powoli odwro´cił sie˛ od grobu; nie miał ochoty
z nikim rozmawiac´. Nie zdradzaja˛c z˙adnych emocji,
słuchał wypowiadanych szeptem kondolencji, s´ciskał
re˛ce. Na jego twarzy malował sie˛ stoicki spoko´j.
Wkro´tce z˙ałobnicy zacze˛li sie˛ rozchodzic´. Spieszyli
sie˛; chcieli znalez´c´ sie˛ na dole, zanim burza s´niez˙na
odetnie im powrotna˛ droge˛.
Mackenzie Hawk ponownie zbliz˙ył sie˛ do grobu
Starej Kobiety. Staruszka całe z˙ycie spe˛dziła na
Kiamichi i tu pragne˛ła byc´ pochowana. Nawet po
s´mierci nie chciała opus´cic´ ukochanych go´r. Pochyli-
wszy głowe˛, Hawk stał na wietrze, wpatruja˛c sie˛
w piach i kamienie pokrywaja˛ce gro´b. Nie zdawał
sobie sprawy, z˙e nie jest sam.
Zaskoczony odgłosem kroko´w, odwro´cił sie˛ gwał-
townie, wzbijaja˛c chmure˛ pyłu, kto´ra po chwili
osiadła na jego nogawkach oraz mie˛kkich, sko´rza-
nych butach.
– Roger? – Nie potrafił ukryc´ zdumienia. – Nie
wiedziałem, z˙e tu jestes´.
W głosie Hawka pobrzmiewała niekłamana rados´c´;
widok przyjaciela sprawił mu autentyczna˛ przyjem-
nos´c´. Natychmiast zalała go fala wspomnien´. Dziesie˛c´
lat pracowali razem w Firmie: jez´dzili na niebezpiecz-
ne misje, stawiali czoło s´mierci, cieszyli sie˛ kaz˙dym
nowym dniem, on zas´ dodatkowo cieszył sie˛ obecnos´-
cia˛ Marli...
Na wspomnienie Marli zrobiło mu sie˛ słabo. Wcia˛gna˛ł
w płuca lodowate powietrze, pozwalaja˛c, by bo´l przeszył
go na wylot. Nie walczył z nim. Przeciwnie, uwaz˙ał, z˙e
zasłuz˙ył na cierpienie. Bo trzeba byc´ podłym, z˙eby stoja˛c
nad grobem Starej Kobiety – kto´ra ulitowawszy sie˛ nad
małym, porzuconym Metysem przyje˛ła go pod swo´j dach
i kochała jak własnego syna – mys´lec´ o Marli. O Marli,
kto´ra tak haniebnie go okłamała i zdradziła.
Na moment zamkna˛ł oczy, staraja˛c sie˛ zepchna˛c´
w niepamie˛c´ rozes´miane spojrzenie Marli, jej ge˛ste
czarne włosy, zmysłowo nabrzmiałe wargi.
Zauwaz˙ywszy nasroz˙ona˛ mine˛ przyjaciela, Roger
westchna˛ł w duchu. Domys´lił sie˛, jakie wspomnienia
musiał wywołac´ swym przybyciem. Zbyt dobrze znał
Hawka, ba˛dz´ co ba˛dz´ przez wiele lat stanowili zgrany
zespo´ł. Ten wysoki, małomo´wny człowiek rzadko
kogokolwiek do siebie dopuszczał. Pewnego razu
zakochał sie˛ i opus´cił garde˛, a wtedy go oszukano.
Ponownie zamkna˛ł sie˛ w swojej skorupie, przestał
ufac´ ludziom. Jedyna˛ kobiete˛, kto´ra mogłaby mu
pomo´c otworzyc´ sie˛ na nowo i spojrzec´ na s´wiat
łaskawszym okiem, włas´nie pochował. Wraz z nia˛, jak
podejrzewał Roger, pochował wiare˛ w dobro, w uczci-
wos´c´, w szlachetnos´c´.
– Przykro mi, Hawk, z powodu s´mierci Starej
Kobiety. Trzeba było dac´ mi znac´. Przyjechałbym
wczes´niej.
– No tak... – Hawk potarł dłon´mi oczy i skrzywił
sie˛. Zamarzaja˛ce krople deszczu kłuły go w policzki
niczym miniaturowe igiełki lodu. – Ska˛d sie˛ dowie-
działes´?
– Od ludzi w Firmie – odparł Roger. – Wiesz, jak
daleko sie˛gaja˛ macki Wuja Sama.
Wystarczyła wzmianka o Firmie, aby na twarzy
Hawka pojawił sie˛ grymas niezadowolenia. Roger
wiedział, z˙e nie jest to odpowiedni moment, aby
nachodzic´ przyjaciela, ale otrzymał polecenie, z˙eby
z nim porozmawiac´. Przez chwile˛ w milczeniu przy-
gla˛dał sie˛ swojemu staremu kumplowi.
Gdyby miał jednym słowem okres´lic´ Hawka, powie-
działby: zwierze˛. Cudowne, dzikie, zwinne zwierze˛.
Wysoki, doskonale zbudowany, o surowych rysach
twarzy i drapiez˙nym spojrzeniu zielonych oczu. Włas´-
nie te zimne, zielone s´lepia sprawiły, z˙e został porzuco-
ny w niemowle˛ctwie. Jednakz˙e z dorosłym Hawkiem
wszyscy sie˛ liczyli. Wzbudzał szacunek i strach.
Przeste˛puja˛c z nogi na noge˛, Roger schował zmarz-
nie˛te re˛ce do kieszeni płaszcza.
– Psiakos´c´, ale tu dmucha. Moz˙e bys´my przeszli
gdzies´, gdzie jest cieplej, i pogadali, co?
Hawk zacisna˛ł usta i wbił oczy w przyjaciela, kto´ry
rumienia˛c sie˛, wyraz´nie unikał jego wzroku.
– Pogadali? Wa˛tpie˛, abys´my mieli o czym.
– Pułkownik prosił, z˙eby cie˛ przeprosic´ – mrukna˛ł
Roger, s´wiadom, z˙e jego misja zakon´czyła sie˛ niepo-
wodzeniem. – Z
˙
ałuje, z˙e...
– Nie wierze˛, aby ten dran´ czegokolwiek w z˙yciu
z˙ałował – oznajmił gniewnie Hawk.
Roger doskonale wiedział, ska˛d sie˛ bierze gorycz
przyjaciela. Dwa lata temu kierowana przez pułkow-
nika agencja do walki z narkotykami postanowiła
pos´wie˛cic´ Hawka dla – jak sie˛ wyraz˙ono – dobra
sprawy. Chodziło o wykrycie z´ro´dła przecieku. Decy-
zja szefa nie spotkała sie˛ z aprobata˛ Hawka, kto´ry
ponad wszystko cenił w z˙yciu lojalnos´c´. Dla niczyjego
dobra nie zamierzał sie˛ pos´wie˛cac´.
Udało mu sie˛ nie zgina˛c´.
Po zakon´czonej akcji, ku niezadowoleniu pułkow-
nika, Hawk oddał mu swa˛ odznake˛ oraz słuz˙bowy
pistolet. Uczynił to bez słowa, lecz z mina˛ nie
pozostawiaja˛ca˛ wa˛tpliwos´ci na temat tego, co sa˛dzi
o pułkowniku, o metodach działania Firmy, a w szcze-
go´lnos´ci agencji do walki z narkotykami. Odwro´ciw-
szy sie˛ na pie˛cie, opus´cił gabinet. I nigdy tego nie
z˙ałował.
– On tylko chce, z˙ebys´ przyjechał na rozmowe˛
– rzekł Roger. Ale mo´wił do powietrza. Hawk szyb-
kim krokiem oddalał sie˛ w strone˛ drzew porastaja˛cych
skraj polany. – Hawk! Co mam mu powiedziec´?
Hawk obejrzał sie˛ za siebie. Nie musiał nic mo´wic´;
jego spojrzenie było az˙ nazbyt wymowne.
Roger wzruszył ramionami, po czym postawił
kołnierz i skierował sie˛ do samochodu.
– Dobra, spływam – burkna˛ł pod nosem. – Uprze-
dzałem Harrisa, z˙e nic z tego nie wyjdzie.
Jak było do przewidzenia, plan A nie wypalił. Teraz
Roger Beaudry musi sie˛ dobrze zastanowic´, co dalej.
Wiedza˛c, z jakimi ludz´mi ma do czynienia, bał sie˛
o bezpieczen´stwo swojej rodziny. Dlatego postanowił
niezwłocznie przejs´c´ do planu B.
Silny podmuch wiatru uderzył w s´ciane˛ stoja˛cej
samotnie na szczycie go´ry pie˛trowej drewnianej chaty.
Wycia˛gnie˛te przed kominkiem duz˙e szare psisko
podniosło łeb i zaskomlało cicho, jakby wyczuwało
pustke˛ w sercu swego pana.
– Co jest, piesku? Nudzi ci sie˛?
W cia˛gu tych kilku tygodni, jakie mine˛ły od
pogrzebu Starej Kobiety, Hawk z˙ył jakby w stanie
zawieszenia. Do nikogo nie nalez˙ał, przed nikim nie
musiał sie˛ opowiadac´. Jego domem były go´ry – stro-
me, nieprzyjazne Kiamichi.
Z
˙
ałował, z˙e staruszka nie chciała przyja˛c´ od niego
telewizora, z˙e sprzeciwiała sie˛, kiedy usiłował ja˛
namo´wic´ na zamontowanie telefonu. Z jej uporem nie
sposo´b było walczyc´. Z drugiej strony nie miała nic
przeciwko nowoczesnym urza˛dzeniom w kuchni, do-
ceniała tez˙ komfort i wygode˛, jaka˛ zapewniał wielki
kominek rozprowadzaja˛cy ciepło po całym domu.
Jedynie pomysł telefonu i telewizora jakos´ nie przy-
padł jej do gustu.
Kiedy poczuła, z˙e jej koniec sie˛ zbliz˙a, postanowiła
wezwac´ do siebie Hawka. Che˛tnie wro´cił w rodzinne
strony. Od lat przenosił sie˛ z miejsca na miejsce,
nigdzie długo nie zabawiaja˛c. Praca dla rza˛du, kto´ra
z pocza˛tku była dla niego wybawieniem, o mało go nie
zniszczyła.
Chociaz˙ nie był jej synem, Nona kochała go całym
sercem. Miłos´c´, troske˛, wszystkie uczucia macierzyn´-
skie przelała na mała˛ kruszyne˛, kto´ra˛ znalazła dosłow-
nie na swojej wycieraczce. Kto´rejs´ nocy przed wielo-
ma laty obudziły ja˛ głos´ne krzyki i walenie do drzwi.
Kula˛c sie˛ ze strachu, ruszyła na poszukiwanie latarki
i jakiegos´ kija. Zanim zdobyła sie˛ na odwage˛, aby
uchylic´ drzwi, na zewna˛trz nikogo juz˙ nie było.
Oddychaja˛c z ulga˛, szybko omiotła latarka˛ teren przed
domem. Niczego nie dojrzała. Wtem usłyszała znajo-
my dz´wie˛k, cos´ jakby miauczenie nowo narodzonych
kociako´w. Zdegustowana, skierowała promien´ latarki
w bok. Nieraz podrzucano jej pod drzwi kilkudniowe
psy lub koty. Tym razem jednak nie był to z˙aden koci
miot.
Kiedy s´wiatło padło na płytki wiklinowy kosz
oparty o s´ciane˛ ganku, Nona Hawk złapała sie˛ za serce.
Nie, to niemoz˙liwe! Chyba ma jakies´ zwidy! Ale to nie
były zwidy. W koszu lez˙ało dziecko, niemowle˛ uro-
dzone zaledwie przed paroma godzinami. Przykryte
cienkim kocykiem, czekało, nie wiedza˛c, czy los
pchnie je ku z˙yciu, czy ku s´mierci.
Malen´stwo, zaintrygowane jasnym blaskiem, prze-
kre˛ciło gło´wke˛, a po chwili wykrzywiło buzie˛. Głos´ny
płacz rozszedł sie˛ echem nad pogra˛z˙ona˛ w ciemno-
s´ciach go´ra˛.
Nie zwaz˙aja˛c na latarke˛, kto´ra wypadła jej z ra˛k,
Nona pochyliła sie˛ nad koszem i zgarne˛ła niemowle˛
w ramiona, po czym weszła pos´piesznie do chaty.
Ukle˛kła przed kominkiem, by ogrzac´ swego malen´-
kiego gos´cia, a jednoczes´nie przyjrzec´ mu sie˛ w bla-
sku płomieni. Połoz˙ywszy dziecko na grubym, ple-
cionym dywanie, badała je zaro´wno wzrokiem, jak
i dotykiem.
– Zdrowe, silne... – mruczała pod nosem, ob-
macuja˛c malutkie ramionka.
Niemowle˛ zacze˛ło wymachiwac´ energicznie no´z˙-
kami, rozkopuja˛c kocyk. Nona uniosła jego brzeg.
– Chłopczyk – szepne˛ła zdziwiona.
W społecznos´ciach indian´skich narodziny syna
zwykle przyjmowane były z rados´cia˛. Dlaczego wie˛c
tego malca postanowiono sie˛ pozbyc´?
Płacz ustał. Niemowle˛ skierowało wzrok w strone˛,
z kto´rej pochodził głos.
– No i wszystko jasne – rzekła Nona na widok
zabarwionych na pie˛kny zielony kolor z´renic. – Mie-
szan´co´w nikt nie chce, prawda?
Jakby zdaja˛c sobie sprawe˛ ze skazy, z jaka˛ przy-
szedł na s´wiat, malec zno´w otworzył szeroko buzie˛. Po
chwili głos´ny, z˙ałosny skowyt wypełnił chate˛.
– Nie płacz, kruszynko. – Owijaja˛c niemowle˛
kocem, podniosła je i przytuliła do piersi. – Starej
Kobiety tez˙ nikt nie chciał. Moz˙e dlatego tu trafiłes´?
Jak mys´lisz, co?
Mijały dni, tygodnie, miesia˛ce. Stara Kobieta
troskliwie opiekowała sie˛ Hawkiem, a kiedy nad-
szedł czas, by sie˛ usamodzielnił, z duma˛, lecz
i z˙alem wypchne˛ła go z gniazda. Wiedział jednak,
z˙e zawsze moz˙e wro´cic´. Z
˙
e tu, w go´rach Kiamichi,
jest jego dom.
Teraz, po s´mierci Nony, został sam. Wiele lat
pracował dla agencji rza˛dowej i nie narzekał na brak
pienie˛dzy. Inwestycje, kto´re poczynił, przynosiły spo-
ry docho´d. W okazywaniu uczuc´ bywał oszcze˛dny,
wolał nie ryzykowac´; takich oporo´w nie miał w spra-
wach finansowych. Wszystko, czego sie˛ tkna˛ł, niczym
Midas obracał w złoto. Ludziom nie ufał, ufał za to
własnej intuicji w kwestii pomnaz˙ania maja˛tku. I rzad-
ko sie˛ mylił.
Miał wie˛cej pienie˛dzy, niz˙ potrzebował, miał tez˙
ksie˛gowego, kto´ry dwoił sie˛ i troił, szukaja˛c korzyst-
nych ulg podatkowych, nowych form inwestycji,
odpiso´w amortyzacyjnych.
Zatem bieda mu nie doskwierała, doskwierała zas´
samotnos´c´. Nie miał na s´wiecie nikogo, komu by na
nim zalez˙ało. No, moz˙e poza psem. Po s´mierci Starej
Kobiety w chacie zrobiło sie˛ ro´wnie pusto, co w jego
sercu.
Wiedział, z˙e powinien opus´cic´ Kiamichi. Pozostaja˛c
tu, przedłuz˙ał własne cierpienie. Albowiem wszystko
dookoła przypominało mu staruszke˛, a przeciez˙ ona by
tego nie chciała. Gdyby mogła do niego przemo´wic´, na
pewno kazałaby mu sie˛ wynies´c´, zmienic´ otoczenie.
Pies zaskomlał, po czym obro´cił łeb w strone˛ drzwi.
Na zewna˛trz było przeraz´liwie zimno. Rano, mimo
pala˛cego sie˛ cała˛ noc ognia, na szybach osiadła gruba
warstwa szronu.
– To tylko wiatr, piesku – wyjas´nił Hawk. – Jest za
po´z´no i za zimno na gos´ci.
Ale psisko nie dawało za wygrana˛. Hawk zniecierp-
liwiony podszedł do drzwi. Do s´rodka buchne˛ło
lodowate powietrze, sprawiaja˛c, z˙e w cia˛gu paru
sekund temperatura w chacie spadła o dobre dwadzies´-
cia stopni. Przez chwile˛ nie słyszał nic poza wyciem
wiatru, pies jednak wpatrywał sie˛ w mrok i nie
przestawał skomlec´. Wreszcie Hawk tez˙ cos´ usłyszał
– cos´ jakby odległy warkot silnika.
Nagle czern´ nocy przebiło s´wiatło; wygla˛dało jak
ls´nia˛ce oko niewidocznego potwora. Pies zjez˙ył siers´c´,
a poniewaz˙ zacis´nie˛ta na jego grzbiecie dłon´ nie
pozwalała mu rzucic´ sie˛ na potwora, zacza˛ł groz´nie
warczec´. Potwo´r zbliz˙ał sie˛, nic sobie nie robia˛c
z ostrzez˙enia. Po kilkunastu sekundach znalazł sie˛
w zasie˛gu pala˛cego sie˛ na ganku s´wiatła.
Jakis´ szaleniec na harleyu, pomys´lał Hawk, usiłu-
ja˛c przytrzymac´ coraz bardziej rozdraz˙nionego psa.
Był pewien, z˙e jez´dziec nie wyrobi sie˛ na zakre˛cie
i rozbije maszyne˛ o drzewa, ale pomylił sie˛. Moto-
cykl stana˛ł, wzbijaja˛c tumany kurzu. W s´wietle
padaja˛cym przez otwarte drzwi chaty Hawk zoba-
czył, z˙e zaro´wno sko´rzana˛ kurtke˛ jez´dz´ca, jak
i metalowa˛ obudowe˛ maszyny pokrywa gruba wars-
twa zaschnie˛tego błota.
– Szukam Hawka... Mackenziego Hawka. – Jez´-
dziec zachwiał sie˛. Mo´wił niewyraz´nie, jakby był
pijany.
– Pies, siad! – rozkazał Hawk. Zamkna˛ł drzwi
chaty i wyszedł na ganek.
Wygla˛dało na to, z˙e jakis´ pijany młodzian po-
stanowił sprawdzic´, jak szybko wjedzie na szczyt
Kiamichi. Młodziez˙ cze˛sto urza˛dzała sobie w go´rach
wys´cigi na motorach, na ogo´ł jednak wybierała inna˛
pore˛ roku.
Wcia˛gne˛ go do s´rodka, z˙eby przespał sie˛ i wytrzez´-
wiał, pomys´lał Hawk, inaczej zwali sie˛ gdzies´ na
pobocze i zamarznie na s´mierc´.
Jez´dziec zsiadł z motoru i ponownie sie˛ zachwiał,
jakby zaskoczony twardym gruntem pod nogami.
Hawk zacisna˛ł re˛ke˛ na sko´rzanym re˛kawie kurtki.
Zamierzał wprowadzic´ młodzien´ca do ciepłej chaty,
gdy ten nagle osuna˛ł sie˛ na ziemie˛.
– Psiakrew!
Pochyliwszy sie˛, Hawk jednym płynnym ruchem
podnio´sł bezwładne ciało. Ze zwisaja˛cej w do´ł głowy
spadł kask i potoczył sie˛ w strone˛ schodo´w prowadza˛-
cych na ganek.
Hawk stana˛ł jak wryty. Przez moment wpatrywał
sie˛ w długie, ognistorude włosy. Cholera jasna! Jez´dz´-
cem jest kobieta! Jakas´ głupia dziewucha, kto´ra po-
stanowiła sobie urza˛dzic´ przejaz˙dz˙ke˛. W s´rodku nocy
gnała na łeb na szyje˛, nie bacza˛c na zia˛b ani na
ciemnos´ci.
Wariatka, uznał, wchodza˛c do domu. Musi miec´ nie
po kolei w głowie. Przeste˛puja˛c nad psem, kopna˛ł
noga˛ drzwi, po czym podszedł do kominka i ostroz˙nie
ułoz˙ył motocyklistke˛ na długiej, sko´rzanej kanapie.
Nawet nie otworzyła oczu; lez˙ała nieprzytomna,
z włosami rozrzuconymi po poduszce.
Jej blados´c´ i bezruch zaniepokoiły Hawka. Odgar-
na˛ł re˛ka˛ rude kosmyki, chca˛c zmierzyc´ jej puls. Serce
zacze˛ło mu walic´. Miał wraz˙enie, jakby dotykał
aksamitu – zimnego, białego aksamitu. Po chwili, tuz˙
przy obojczyku, wyczuł leciutkie drz˙enie. Odetchna˛ł
z ulga˛: z˙yje! Nie ulega jednak wa˛tpliwos´ci, z˙e kobieta
znajduje sie˛ w kiepskim stanie.
Wychłodzenie organizmu, odmroz˙enia... Zastana-
wiał sie˛ nerwowo, co jeszcze moz˙e dolegac´ komus´, kto
jez´dzi zima˛ na motorze. Obejrzał palce dziewczyny,
szukaja˛c s´lado´w potwierdzaja˛cych jego przypuszcze-
nia.
– No dobra, nie pora bawic´ sie˛ w dz˙entelmena
– mrukna˛ł.
Pies lez˙ał nieopodal, czarnymi oczami s´ledza˛c
kaz˙dy ruch swojego pana. A ten pos´piesznie s´cia˛gał
z dziewczyny ubranie. Warstwa po warstwie. Naga˛
przykrył grubym wełnianym kocem, po czym wyszedł
z pokoju, przykazuja˛c psu, z˙eby warował.
Hipotermia, innymi słowy – wyzie˛bienie. Co nale-
z˙y robic´? Cholera, musieli o tym mo´wic´ na kursach
przetrwania! Zły na siebie, Hawk ruszył pos´piesznie
do łazienki mieszcza˛cej sie˛ na kon´cu długiego ko-
rytarza.
Z zakamarko´w pamie˛ci zacze˛ły wypływac´ strze˛py
informacji. Kucna˛wszy przy wannie, Hawk zatkał
odpływ i pus´cił strumien´ wody. Naste˛pnie wro´cił
biegiem do salonu.
– Na ogo´ł inaczej obchodze˛ sie˛ ze swoimi gos´c´mi
– ba˛kna˛ł, zrzucaja˛c z dziewczyny koc. – Słowo honoru.
Zgarna˛wszy ja˛ w ramiona, ponownie skierował sie˛
do łazienki. Kiedy doszedł na miejsce, wanna była do
połowy napełniona. Ostroz˙nie zanurzył nogi dziew-
czyny w wodzie.
Je˛kne˛ła. Przez moment usiłowała sie˛ bronic´ – chło-
dna ka˛piel najwyraz´niej jej nie zachwyciła – po chwili
jednak straciła przytomnos´c´.
– Wiem, wiem. Kiedys´ wpadłem zima˛ do lodowa-
tego strumyka. – Hawk zawahał sie˛. – Sama jestes´
sobie winna. Ja jedynie pro´buje˛ cie˛ uratowac´.
Wsuna˛ł re˛ke˛ do wanny, chca˛c przytrzymac´ gło-
we˛ dziewczyny. Przy okazji zachlapał sobie koszu-
le˛.
– Cholera, rzeczywis´cie zimna – mrukna˛ł, obser-
wuja˛c powie˛kszaja˛ca˛ sie˛ mokra˛ plame˛ na piersi.
Zadrz˙ał.
Stoja˛cy w drzwiach łazienki pies zaskomlał cicho.
– Nic tu po tobie, stary. Wracaj przed kominek
– rozkazał mu Hawk.
Psisko posłuchało. Hawk zamkna˛ł noga˛ drzwi.
W cia˛gu naste˛pnej godziny co kilka minut wypuszczał
troche˛ zimnej wody i dolewał ciepłej. Wreszcie ciało
dziewczyny zaro´z˙owiło sie˛; do jej twarzy lepiły sie˛
niesforne rude kosmyki, a na czole i wardze osiadały
kropelki potu.
Łazienke˛ wypełniała ge˛sta mleczna mgła. Wilgoc´
przenikała ubranie, zatykała pory. Hawk marzył
o tym, by rozprostowac´ ramiona. Cały czas pod-
trzymywał głowe˛ dziewczyny, aby przypadkiem sie˛
nie utopiła. Bolały go mie˛s´nie.
Pojedyncze rude pasemka bez przerwy okre˛cały sie˛
woko´ł guziko´w przy re˛kawach. Uwalniał je, a one po
chwili zno´w wracały. Miały niesamowity odcien´
– taki, jaki jesienia˛ przybieraja˛ lis´cie na drzewach
w go´rach Kiamichi. Mienia˛c sie˛ fioletem, czerwienia˛,
gdzieniegdzie połyskuja˛c złocis´cie, leniwie unosiły
sie˛ na powierzchni wody.
Ponownie odkre˛cił kran. Czekaja˛c, az˙ temperatura
wody sie˛ podniesie, zastanawiał sie˛, co dziewczynie
strzeliło do głowy, by w tak paskudna˛pogode˛, w doda-
tku po ciemku, wsia˛s´c´ na motor. Jazda noca˛ po go´rach
grozi s´miercia˛, w najlepszym razie kalectwem. Droga
jest wa˛ska, nieos´wietlona, z obu stron poros´nie˛ta
drzewami; miejscami wiedzie nad przepas´cia˛.
Opadł z powrotem na pie˛ty i odetchna˛ł z ulga˛.
Dziewczyna powoli zaczynała odzyskiwac´ przytom-
nos´c´. Te˛tno miała wyro´wnane, powieki jej drz˙ały.
Usiłowała zwalczyc´ sennos´c´ wywołana˛ zaro´wno zme˛-
czeniem, jak i ciepła˛ woda˛.
Nie ma czasu do stracenia. Musi wycia˛gna˛c´ amator-
ke˛ nocnych rajdo´w z wanny, wytrzec´ ja˛ do sucha
i połoz˙yc´ do ło´z˙ka, zanim ta sie˛ zbudzi. Nie wiedział,
jaka moz˙e byc´ jej reakcja, kiedy zobaczy, z˙e lez˙y naga
w wannie, a obok kle˛czy obcy facet – wolał jednak
tego nie sprawdzac´.
Jedna˛re˛ke˛ przytrzymuja˛c jej głowe˛, druga˛wycia˛gna˛ł
korek. Wypływaja˛ca woda powoli odsłaniała gładkie,
idealnie zbudowane ciało. Wczes´niej, gdy dziewczyna
lez˙ała nieprzytomna, Hawk starał sie˛ nie patrzec´ na nia˛,
natomiast teraz, gdy juz˙ nic jej nie groziło, przez chwile˛
rozkoszował sie˛ cudownym widokiem.
Ciało – je˛drne i umie˛s´nione, s´wiadczyło o tym, z˙e
systematycznie sie˛ gimnastykowała. Twarz – ładna,
o regularnych rysach, nie potrzebowała makijaz˙u.
Pełne usta o barwie ro´z˙y, długie, ge˛ste rze˛sy odrobine˛
ciemniejsze od włoso´w, delikatnie zaokra˛glone brwi,
lekko wysunie˛ta broda be˛da˛ca zwykle oznaka˛ uporu
i nieuste˛pliwos´ci...
Była pie˛kna, a to mu przeszkadzało. Fizyczna
doskonałos´c´ jej ciała i twarzy powodowała te˛py bo´l,
kto´rego nie chciał odczuwac´. Nie lubił obcych, bez
wzgle˛du na to, jak urodziwych. Nie był juz˙ młodzie-
niaszkiem, kto´remu burza hormono´w odbiera skutecz-
nie rozum. Nie interesowały go przelotne znajomos´ci
ani kro´tkotrwałe romanse. A po zdradzie, jakiej dopus´-
ciła sie˛ wobec niego Marla, nie ufał pie˛knym kobie-
tom. Marla kryła sie˛ za pie˛knem fizycznym, uroda
stanowiła dla niej pewnego rodzaju maske˛, ale kiedy
doszło co do czego, maska nie zdołała uratowac´ jej
przed s´miercia˛.
Jego rozmys´lania przerwał cichy je˛k. Prawie nie-
s´wiadom tego, co czyni, odgarna˛ł mokre włosy z czoła
dziewczyny. Zmruz˙ywszy oczy, uwaz˙nie sie˛ w nia˛
wpatrywał. Skrzywiła sie˛, po czym wysune˛ła koniu-
szek je˛zyka i oblizała spierzchnie˛te wargi. Po jej
policzkach spływały krople potu.
– Ciepło – szepne˛ła. – Przedtem zimno... niedo-
brze... a teraz tak cieplutko. Hm. Cudownie.
– Wszystko sie˛ zgadza – burkna˛ł Hawk, bardziej
sam do siebie niz˙ do swojego gos´cia. – Mogłas´ zgina˛c´.
Kiedy woda spłyne˛ła z wanny, owina˛ł dziewczyne˛
kocem i przenio´sł z powrotem na stoja˛ca˛ przed
kominkiem kanape˛.
Wzdychaja˛c głe˛boko, ułoz˙yła sie˛ wygodnie. Hawk
okrył ja˛ dodatkowymi kocami. Opieka nad kims´
słabszym wydawała mu sie˛ czyms´ całkiem natural-
nym, moz˙e dlatego z˙e w ostatnim okresie sam jeden
troszczył sie˛ o Stara˛ Kobiete˛. Wbił oskarz˙ycielski
wzrok w s´pia˛ca˛ dziewczyne˛; jakim prawem wzbudza
w nim niechciane emocje?
Dom pogra˛z˙ony był w ciemnos´ciach; jedyne
s´wiatło pochodziło z z˙arza˛cych
sie˛ drewienek
w wielkim kamiennym kominku. Ze sterty przy
palenisku Hawk dorzucił wia˛zke˛ sosnowych szczap,
aby ogien´ nie wygasł. Tylko tego brakuje, by
dziewczyna nabawiła sie˛ zapalenia płuc; wtedy nie
pozbe˛dzie sie˛ jej przynajmniej przez kilka tygodni.
Podczas s´niez˙ycy droga prowadza˛ca do miasteczka
jest włas´ciwie nieprzejezdna, a w radiu zapowiadano
obfite opady s´niegu.
Grzeja˛c sie˛ w cieple płomieni, Hawk zacza˛ł s´cia˛gac´
z siebie mokre ubranie. Pora była po´z´na, a on był
zme˛czony. Dziewczyna spała, nie potrzebowała juz˙
jego pomocy.
Stał w białych slipach, kto´re ciasno opinały jego
brzuch oraz pos´ladki, kiedy nagle usłyszał jej głos.
– Pie˛kny. Czarny anioł na tle jasnego s´wiatła.
– Mruz˙a˛c oczy przed blaskiem ognia, kontynuowała
cicho: – Umarłam. Dobry Boz˙e, naprawde˛ sie˛ stara-
łam... Anioł... jaki pie˛kny. Musze˛ byc´ w niebie. Mo´j
własny pie˛kny anioł... – Powieki jej zadrz˙ały. Po
chwili zamkne˛ła oczy.
Hawk kucna˛ł przy kanapie, maja˛c nadzieje˛, z˙e
moz˙e z bełkotu dziewczyny zdoła cokolwiek zro-
zumiec´.
– Jak masz na imie˛? – spytał, ujmuja˛c jej brode˛
w dwa palce i delikatnie obracaja˛c w swoja˛ strone˛.
– Ja? Sara. Mo´j anioł... pomoz˙esz mi? – Nie
czekaja˛c na odpowiedz´, ponownie zapadła w sen.
– Nie jestem z˙adnym aniołem, moja panno – mruk-
na˛ł. Szorstkim, pokrytym odciskami palcem przeje-
chał delikatnie po jej spierzchnie˛tych wargach i bro-
dzie. – Chyba z˙e upadłym.
Wierciła sie˛, przewracała z boku na bok, mo´wiła
przez sen. Upewniwszy sie˛, z˙e nic jej nie jest, Hawk
zgarna˛ł z podłogi swoje wilgotne ubranie, zostawił je
w kuchni na pralce, po czym ruszył na pie˛tro. Nagle
wyte˛z˙ył słuch; cos´, co dziewczyna powtarzała, bardzo
go zaniepokoiło.
Wro´cił do salonu i przez chwile˛ stał, nasłuchuja˛c.
W jego zielonych oczach pojawiła sie˛ ws´ciekłos´c´.
Zacisna˛ł usta, z trudem nad soba˛ panuja˛c.
– Hawk pomoz˙e. Roger... kaz˙e jechac´ do Hawka.
Powiedziec´ mu... Mo´j anioł... Hawk uratuje Rogera.
Firma... duz˙e kłopoty... – Dziewczyna umilkła. Pare˛
sekund po´z´niej zno´w odpłyne˛ła do krainy snu.
Drewno w kominku trzaskało, raz po raz deszcz
złocistych iskier uderzał w ekran. Hawk zwina˛ł dłonie
w pie˛s´ci.
– Dranie!
Rozejrzał sie˛, szukaja˛c czegos´, czym mo´głby cis-
na˛c´ w kominek. Na pogrzebie Starej Kobiety jasno dał
Rogerowi do zrozumienia, z˙e sprawy Firmy juz˙ go nie
interesuja˛. Najwyraz´niej szefowie nie przyje˛li tego do
wiadomos´ci; postanowili przysłac´ pie˛kna˛dziewczyne˛,
licza˛c na to, z˙e ona go przekona.
– W nosie mam Firme˛, w nosie Rogera i w nosie
ciebie, moja s´liczna. A w ogo´le to co oni sobie mys´la˛?
Z
˙
e po raz drugi dam sie˛ nabrac´ na ten sam numer?
Blask ognia os´wietlał jego wspaniale zarysowane
mie˛s´nie ramion, ud i pleco´w, gdy tak stał nad niczego
nie podejrzewaja˛ca˛ motocyklistka˛.
– Powinienem był cie˛ zostawic´ na dworze, z˙ebys´
zamarzła na s´mierc´ – warkna˛ł, po czym odwro´cił sie˛
na pie˛cie i znikł w mroku korytarza.
Pies zaskomlał cicho, wyczuwaja˛c zdenerwowanie
swojego pana. Odprowadził Hawka wzrokiem, a po-
tem wlepił s´lepia w s´pia˛ca˛ na kanapie postac´. Po
chwili, obwa˛chuja˛c stary dywan, obro´cił sie˛ w ko´łko
ze trzy razy i wreszcie ułoz˙ył wygodnie do snu.
Wkro´tce jedyna˛ oznaka˛ z˙ycia na Kiamichi było
sme˛tne zawodzenie wiatru oraz trzaski płona˛cego
w kominku ognia.
ROZDZIAŁ DRUGI
Wysoka rudowłosa modelka w czarnym, przylega-
ja˛cym do ciała sko´rzanym stroju kołysała sie˛ w rytm
muzyki, poruszaja˛c ustami, jakby to ona s´piewała,
a nie Jimi Hendrix.
– Cudownie! Pie˛knie! Wspaniale! – Głos rez˙ysera
docierał
zza
os´lepiaja˛cych
s´wiateł
reflektoro´w.
– Dzie˛ki tej nowej reklamie kocury be˛da˛ sie˛ sprzeda-
wały jak s´wiez˙e bułeczki.
Sara skrzywiła sie˛ w duchu. Zwro´cona tyłem do
kamery kre˛ciła zmysłowo biodrami. Cholera, musi
byc´ jakis´ lepszy sposo´b zarabiania na z˙ycie, pomys´-
lała, po czym westchne˛ła z ulga˛, kiedy wreszcie ktos´
ogłosił koniec nagrania.
Obejrzawszy sie˛ przez ramie˛, spostrzegła Mor-
ty’ego Sallingera, kto´ry z determinacja˛ w oczach
torował sobie droge˛ mie˛dzy ludz´mi i sprze˛tem.
– Byłas´ fantastyczna, Saro – powiedział, dysza˛c
z wysiłku. Grubymi paluchami przejechał po scho-
wanych pod sko´rzana˛ kurtka˛ plecach swej podopie-
cznej. Uwaz˙ał, z˙e jako jej menadz˙er moz˙e sobie
pozwolic´ na taka˛ poufałos´c´. – Moz˙e zjemy dzis´
razem kolacje˛? Pogadalibys´my o twoim naste˛pnym
zleceniu. Bo wiesz, jes´li intuicja mnie nie myli, ta
reklama zrobi furore˛. Fabryka nie nada˛z˙y z produk-
cja˛ jaguaro´w. Kocury stana˛ sie˛ ro´wnie popularne jak
ty. To jak?
Lubiez˙ny us´miech na jego twarzy sprawił, z˙e Sara
sie˛ wzdrygne˛ła. Staraja˛c sie˛ ukryc´ odraze˛, kto´ra
przepełniała ja˛ do głe˛bi, cofne˛ła sie˛ dwa kroki. Po
os´miu latach pracy w zawodzie modelki potrafiła
uprzejmie, tak by to sie˛ nie odbiło na kontaktach, lecz
stanowczo wykre˛cic´ sie˛ od wszelkich niedwuznacz-
nych propozycji. Nienawidziła tych gierek, kto´re
musiała prowadzic´, z˙eby zachowac´ szacunek dla
samej siebie.
– Alez˙ Morty... – Schyliwszy sie˛, podniosła wy-
pchana˛ po brzegi torbe˛. Zawsze nosiła z soba˛ komplet
ubrania na zmiane˛ oraz zestaw kosmetyko´w potrzebny
do tego, by zrobic´ sie˛ na bo´stwo. – Przeciez˙ dobrze
wiesz, z˙e jutro o s´wicie reklamuje˛ te nowe kosmetyki.
Chyba nie chcesz, abym na zbliz˙eniach miała oczy
czerwone z niewyspania?
Us´miechne˛ła sie˛ słodko, nie daja˛c poznac´, o czym
marzy, a marzyła o tym, aby wepchna˛c´ grube łapska
Morty’ego do kubła z cementem, po czym – gdy
cement stwardnieje – wrzucic´ kubeł do rzeki.
– Hej, Saro! – zawołał charakteryzator nalez˙a˛cy do
ekipy filmowej. – Jakies´ dwie godziny temu przyszedł
do ciebie list. Specjalna przesyłka. Podpisałem odbio´r,
z˙ebys´ nie musiała przerywac´ uje˛cia.
– Słusznie, Paul. Dzie˛ki.
W s´wiecie mody wszyscy darzyli Sare˛ sympatia˛.
Wiele dziewczyn, s´licznych, lecz pro´z˙nych, robiło
zawrotna˛ kariere˛ na wybiegu, a potem nagle słuch po
nich gina˛ł, Sara zas´ nalez˙ała do tych nielicznych,
kto´rym udało sie˛ osia˛gna˛c´ status supergwiazdy.
Zme˛czona, usiadła na składanym krzesełku i roze-
rwała koperte˛, nie zdaja˛c sobie sprawy z tego, z˙e jest
obserwowana i z˙e tres´c´ listu wywoła cia˛g zdarzen´,
kto´re na zawsze zmienia˛ jej z˙ycie.
– Tak, prosze˛ pana! Wcia˛z˙ jest na planie. Od
tygodnia s´ledze˛ kaz˙dy jej krok. Jak tylko da pan
rozkaz, natychmiast przysta˛pie˛ do akcji.
Me˛z˙czyzna, kto´ry to mo´wił, niczym sie˛ nie wyro´z˙-
niał. Wynajmowano go do zadan´, kto´rych nie mo´gł lub
nie chciał sie˛ podja˛c´ nikt inny. Tym razem zlecono mu
s´ledzenie Sary Beaudry. S
´
ledzenie i pozbycie sie˛.
W jaki sposo´b tego dokona, nie interesowało jego
zleceniodawcy. Miał sie˛ jej pozbyc´ i juz˙. Taki otrzy-
mał rozkaz, a rozkazy zawsze wypełniał. Wygla˛dem
nie ro´z˙nił sie˛ od pracowniko´w ekipy filmowej i kre˛ca˛-
cych sie˛ po planie dziennikarzy. Umiał idealnie wtopic´
sie˛ w tłum. Na tym mie˛dzy innymi polegała jego siła.
Był naprawde˛ dobry w tym, co robił.
– Słucham? – Telefon wisiał w ciemnym ka˛cie
studia, totez˙ me˛z˙czyzna mo´gł rozmawiac´ swobodnie.
– Oczywis´cie. Doskonale. Dzis´ wieczorem be˛dzie juz˙
po wszystkim.
Odłoz˙ył słuchawke˛, po czym powio´dł wzrokiem po
ludziach biora˛cych udział w nagraniu. Zadowolony,
us´miechna˛ł sie˛ do siebie; jego ,,zadanie’’ siedziało na
jednym z rozkładanych krzeseł i niczego nie pode-
jrzewało.
Ucieszyła sie˛, widza˛c, kto jest nadawca˛ listu.
Roger, jej cała rodzina! Chociaz˙ praca, jaka˛ oboje
wykonywali, nie pozwalała im spotykac´ sie˛ tak cze˛sto,
jak by tego chcieli, to jednak ła˛czyła ich niezwykle
bliska i serdeczna wie˛z´.
W pierwszej chwili była przekonana, z˙e Roger
stroi z niej z˙arty, bo tres´c´ listu wydała jej sie˛
zupełnie pozbawiona sensu. Dopiero czytaja˛c list po
raz drugi, przypomniała sobie ostrzez˙enie, jakie Ro-
ger dał jej przed laty, kiedy zacza˛ł pracowac´ dla
rza˛du.
Ogarna˛ł ja˛ strach. Musiało sie˛ wydarzyc´ cos´ złego.
Re˛ce jej drz˙ały, kiedy czytała list po raz trzeci,
szukaja˛c jakichs´ wskazo´wek, z˙e moz˙e jednak sie˛ myli.
Z
˙
adnych nie znalazła. Serce waliło jej młotem, krew
dudniła w skroniach. Przeczytała list po raz czwarty,
powierzaja˛c pamie˛ci kaz˙de słowo, kaz˙dy przecinek.
Saro, nasze plany s´wia˛teczne niestety wzie˛ły w łeb.
Strasznie mi przykro. Jes´li nic sie˛ nie zmieni, to s´wie˛ta
Boz˙ego Narodzenia spe˛dze˛ z mama˛ i tata˛, zamiast
z toba˛. Przeraz˙a mnie mys´l, z˙e be˛dziesz sama. Ale
przynajmniej teraz jestes´ ws´ro´d ludzi, prawda? Moz˙e
wyjechałabys´ gdzies´ na urlop? Za cie˛z˙ko pracujesz.
Odpoczynek na pewno dobrze by ci zrobił. Jeszcze raz
bardzo cie˛ przepraszam. Odezwe˛ sie˛ niedługo. Po-
zdro´w ode mnie Wielkiego Ptaka.
Całuje˛ mocno, Roger.
Powolnym ruchem, jakby nic sie˛ nie stało, wsune˛ła
list do torby, naste˛pnie drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ przeczesała włosy,
specjalnie nastroszone do reklamy jaguara. Rozkodo-
wanie listu nie nastre˛czało jej trudnos´ci. Roger ma
kłopoty. Wro´g poznał jego toz˙samos´c´. Jego z˙ycie
znajduje sie˛ w niebezpieczen´stwie, jej zapewne ro´w-
niez˙.
Ich rodzice nie z˙yli od siedmiu lat. Zgine˛li w kata-
strofie lotniczej podczas podro´z˙y, kto´ra miała byc´ ich
drugim miesia˛cem miodowym. Wspominaja˛c o s´wie˛-
tach z ojcem i matka˛, Roger pro´buje ja˛ ostrzec... Boz˙e
miłosierny! Z całej siły starała sie˛ zapanowac´ nad
strachem. Wiedziała, z˙e musi zachowywac´ sie˛ natural-
nie, niczego po sobie nie okazywac´.
Wstała i przecia˛gaja˛c sie˛, jakby po me˛cza˛cym dniu
pracy chciała rozluz´nic´ napie˛te mie˛s´nie, dyskretnie
rozejrzała sie˛ wkoło. Tak jak kaz˙dego dnia po skon´-
czeniu zdje˛c´ zacze˛ła zmywac´ z twarzy makijaz˙. Nie
zauwaz˙yła nic podejrzanego, ale lepiej nie ryzykowac´.
Skoro Roger kazał jej jechac´ do Wielkiego Ptaka,
oznacza to, z˙e grozi jej niebezpieczen´stwo. Z jego
opowies´ci zapamie˛tała, z˙e Mackenzie Hawk jest
człowiekiem, kto´ry wzbudza trwoge˛. Z
˙
e lepiej go
miec´ za sprzymierzen´ca niz˙ za wroga. I z˙e gdyby
kiedykolwiek potrzebowała pomocy czy schronie-
nia, powinna natychmiast sie˛ do niego udac´. Był
tylko jeden problem. Znała adres Hawka w go´rach
Kiamichi. Jez˙eli przebywa w innej cze˛s´ci kraju
czy s´wiata, wo´wczas musi liczyc´ wyła˛cznie na
siebie.
Los jej sprzyjał. Nieopodal rozległ sie˛ huk. Frag-
ment dekoracji runa˛ł na ziemie˛ potra˛cony przez drogi
sprze˛t nagłas´niaja˛cy. Zrobił sie˛ rwetes: wszyscy rzuci-
li sie˛ oceniac´ szkody i przywracac´ porza˛dek, z˙eby
jutrzejsze zdje˛cia mogły sie˛ odbyc´ zgodnie z planem.
Sara zarzuciła torbe˛ na ramie˛ i korzystaja˛c z zamiesza-
nia, bocznymi drzwiami szybko opus´ciła studio.
Nerwowo zastanawiała sie˛, w jaki sposo´b niepo-
strzez˙enie wydostac´ sie˛ z Dallas. Otworzyła drzwi
swego jaguara. Sportowy jaskrawoczerwony kocur,
podarowany Sarze przez producenta tych wspaniałych
aut, siła˛rzeczy wyro´z˙niał sie˛ spos´ro´d innych pojazdo´w
na drodze. Usiadłszy za kierownica˛, drz˙a˛ca˛ re˛ka˛
przekre˛ciła kluczyk w stacyjce. Zapie˛ła pas, po czym
udaja˛c, z˙e poprawia lusterko, zerkne˛ła na parking.
Uff! – odetchne˛ła z ulga˛ i zacisne˛ła dłonie na
kierownicy. Wyjechała z parkingu nie zauwaz˙ona.
Wiedziała, z˙e jez˙eli Roger sie˛ nie myli i naprawde˛ cos´
jej grozi, powinna opus´cic´ Teksas jak najszybciej, ale
na pewno nie kocurem. Ludzie kojarza˛ ja˛ z jaguarem;
nawet przylgna˛ł do niej przydomek Teksaski Kocur.
Publiczne s´rodki transportu tez˙ nie wchodza˛ w gre˛.
Istnieje tylko jedno rozwia˛zanie.
Słon´ce chyliło sie˛ ku zachodowi, kiedy wjechała
w podziemny parking przeznaczony dla mieszkan´co´w
strzez˙onego osiedla, na kto´rym mieszkała. Zgasiła
silnik, wysiadła i ponownie rozejrzała sie˛ wkoło.
Kiedy upewniła sie˛, z˙e nikt jej nie s´ledzi, przeszła do
zamknie˛tych bokso´w, w kto´rych mieszkan´cy domu
trzymali niepotrzebne graty. Otworzyła drzwi z nume-
rem odpowiadaja˛cym numerowi mieszkania i na mo-
ment znikła w s´rodku. Po minucie wyłoniła sie˛,
pchaja˛c przed soba˛ prawie nowy motocykl. Podobnie
jak jaguar, czarny harley davidson był prezentem od
zadowolonego klienta, kto´ry wiedział, z˙e dzie˛ki Sarze
sprzedaz˙ motocykli wzros´nie.
Całe szcze˛s´cie, z˙e nauczyłam sie˛ to prowadzic´,
przemkne˛ło jej przez mys´l. Nikt sie˛ nie spodziewa, z˙e
opuszcze˛ miasto na harleyu.
Kupiła benzyne˛ na stacji samoobsługowej i kwa-
drans po´z´niej pruła na wscho´d autostrada˛, pozosta-
wiaja˛c za soba˛ Dallas oraz opadaja˛ce coraz niz˙ej
słon´ce.
– Tak, prosze˛ pana. Jaguar stoi na parkingu. Jak
tylko sie˛ s´ciemni, rusze˛ do akcji. Be˛de˛ pana na biez˙a˛co
o wszystkim informował.
Rozła˛czył sie˛, zły na siebie, z˙e zmarnował wczes´-
niejsza˛ okazje˛. Wiedział, z˙e szef nie znosi fuszerki.
Co´z˙, musi uwaz˙ac´; nie moz˙e sobie pozwolic´ na drugi
bła˛d.
Nie przyszło mu do głowy, z˙e Sara Beaudry
wyjechała z Dallas. Przyczaiwszy sie˛, czekał na nia˛
w ukryciu, lecz jego cierpliwos´c´ nie została wyna-
grodzona.
Te˛py uporczywy bo´l, kto´ry pojawił sie˛, gdy spała,
coraz mocniej rozsadzał jej czaszke˛. W cia˛gu nocy
musiała obudzic´ sie˛ kilka razy, wiedziała bowiem, z˙e
juz˙ nie pe˛dzi na motorze. Pamie˛tała tez˙ czyjes´ silne
ramiona i łagodny, niski głos. Jednakz˙e nie była
w stanie sie˛ skupic´: kaz˙dy ruch powodował bo´l i tylko
sen dawał ukojenie.
Tym razem z otchłani snu wyrwał ja˛ aromat s´wiez˙o
parzonej kawy. Przez chwile˛ lez˙ała skonfundowana,
usiłuja˛c rozwikłac´ zagadke˛: nie lubiła kawy, nigdy jej
nie kupowała, wie˛c ska˛d... I nagle wro´ciła jej pamie˛c´
ostatnich paru godzin. Przypomniała sobie przeraz´liwy
strach, kto´ry towarzyszył jej przez cała˛ droge˛ z Dal-
las do mieszkaja˛cego w go´rach Mackenziego Haw-
ka.
Je˛kna˛wszy cicho, zacze˛ła zrzucac´ z siebie koce,
kto´rymi była przykryta; wreszcie usiadła. Kosztowało
ja˛ to niemało wysiłku. Wtem zdała sobie sprawe˛, z˙e
nie wie, gdzie jest ani ska˛d sie˛ tu wzie˛ła. Przecieraja˛c
oczy, pro´bowała sie˛ skupic´ na otoczeniu. Zobaczyła,
z˙e lez˙y na kanapie, z˙e na wprost znajduje sie˛ kominek,
chyba najwie˛kszy, jaki kiedykolwiek widziała, a obok
stoi jakis´ pote˛z˙nie zbudowany me˛z˙czyzna.
Hawk patrzył, jak dziewczyna usiłuje otrza˛sna˛c´ sie˛
ze snu. Odgarna˛wszy koce, usiadła na kanapie. Na
widok jej piersi i szczupłej talii ogarne˛ło go poz˙a˛danie.
Ws´ciekły na siebie, bezskutecznie starał sie˛ je stłumic´.
Jego twarz przybrała jeszcze bardziej zawzie˛ty wyraz.
Sara zamrugała oczami, nies´wiadoma własnej na-
gos´ci. Bo´l głowy wzmagał sie˛, a dobiegaja˛cy z koryta-
rza zapach kawy sprawiał, z˙e zbierało sie˛ jej na
wymioty. Je˛kne˛ła i pro´buja˛c wstac´, zapla˛tała sie˛
w lez˙a˛ce na podłodze koce.
Miotaja˛c siarczyste przeklen´stwa, Hawk skoczył na
ratunek. Złapał ja˛, zanim ra˛bne˛ła głowa˛ w podłoge˛, po
czym dos´c´ bezceremonialnie zarzucił jej na ramiona
przes´cieradło, aby mogła sie˛ zakryc´. Sara nawet tego
nie zauwaz˙yła; była zbyt zaje˛ta powstrzymywaniem
tres´ci z˙oła˛dkowych, kto´re podchodziły jej do gardła.
– Błagam... – mrukne˛ła przez zacis´nie˛te usta,
jakby bała sie˛ je szerzej otworzyc´. – Zaraz puszcze˛
pawia...
Poczuła, jak ktos´ bierze ja˛ na re˛ce i pe˛dzi w strone˛
łazienki. Zda˛z˙yli dosłownie w ostatniej chwili.
Owinie˛ta kocem siedziała w milczeniu na opusz-
czonej desce klozetowej, czekaja˛c, az˙ obcy me˛z˙czyz-
na wytrze s´ciereczka˛ jej twarz i re˛ce. Dotyk miał
delikatny i dziwnie znajomy. Oparłszy głowe˛ o drew-
niana˛ boazerie˛, zamkne˛ła oczy, bez protestu poddaja˛c
sie˛ ablucji.
Hawk opłukał s´ciereczke˛ pod kranem, z trudem
tłumia˛c odruch, aby pogładzic´ dziewczyne˛ po poli-
czku. Tak bardzo chciał rozproszyc´ jej le˛ki i obawy.
Była bardzo dzielna; starała sie˛ nie płakac´, zdusic´
w sobie emocje. Pojedyncza łza wydostała sie˛ spomie˛-
dzy zacis´nie˛tych powiek. Zanim spłyne˛ła, zagrodził
jej palcem droge˛.
Sara otworzyła oczy. Wstrzymał oddech; dosłow-
nie znieruchomiał. Trwało to dobrych kilka sekund.
Wreszcie, otrza˛sna˛wszy sie˛, wypus´cił z płuc powiet-
rze.
Ma oczy w kolorze złotym, pomys´lał ze zdumie-
niem i nagle poczuł cos´, co ostatni raz czuł w przede-
dniu s´mierci Starej Kobiety: strach. Niespodziewanie
przypomniał sobie inna˛ pie˛kna˛ kobiete˛ o pie˛knych
złocistych oczach oraz zdrade˛, jakiej sie˛ dopus´ciła.
Cofna˛ł sie˛, ws´ciekły na siebie za emocje, jakie wzbu-
dza w nim owinie˛ta kocem dziewczyna. Z całej siły
zacisna˛ł pie˛s´c´; z mokrej s´ciereczki, kto´ra˛ trzymał
w dłoni, pociekł na podłoge˛ strumyk wody.
Sara siedziała oparta o s´ciane˛. Odwro´ciwszy głowe˛,
po raz pierwszy dokładnie przyjrzała sie˛ swojemu
wybawcy. Poczuła ulge˛. To Mackenzie Hawk. Ro´z˙nił
sie˛ od me˛z˙czyzny na zdje˛ciach, kto´re pokazywał jej
Roger, ale to na pewno jest on. Po prostu zdje˛cia nie
oddawały siły, jaka z niego emanowała. Tak, Macken-
zie Hawk wygla˛dał na człowieka, kto´ry wszystko
potrafi i niczego sie˛ nie boi.
Przysune˛ła re˛ke˛ do brzucha i nagle ulga, kto´ra˛
przed chwila˛ czuła, rozpłyne˛ła sie˛. Sara us´wiadomi-
ła sobie, z˙e jest całkiem naga. Ogarne˛ła ja˛ ws´ciek-
łos´c´. Przygryzła warge˛, aby nie urza˛dzic´ mu kar-
czemnej awantury. Jak s´miał? Jakim prawem ja˛ ro-
zebrał?
– Jestes´ Mackenzie Hawk, prawda? – spytała.
– Tak, i co z tego? – warkna˛ł w odpowiedzi,
wpatruja˛c sie˛ w nia˛ oskarz˙ycielskim wzrokiem.
– Twoja obecnos´c´ nie wpłynie na moja˛ decyzje˛.
Niepotrzebnie sie˛ fatygowałas´, wie˛c im pre˛dzej sta˛d
wyjedziesz, tym lepiej. Pare˛ tygodni temu odmo´wiłem
Firmie i od tej pory nie zmieniłem zdania... A ty o mało
nie odmroziłas´ sobie tyłka, i po jaka˛ cholere˛?!
– Nie wiem, o czym mo´wisz – oznajmiła drz˙a˛cym
głosem. – Ale wiem jedno: trzeba miec´ tupet, z˙eby
krzyczec´ na kogos´, kogo rozebrało sie˛ do naga.
Chociaz˙ dobrze mi sie˛ przyjrzałes´, kiedy lez˙ałam
bezbronna? – Kaz˙de wypowiadane przez nia˛ słowo
ociekało sarkazmem.
– Nie rozebrałem cie˛ dla własnej uciechy, moja
pani – wyjas´nił drwia˛co Hawk, nie potrafia˛c ukryc´
wypieko´w, kto´re wypełzły mu na twarz. – Byłas´
wyzie˛biona. Mogłas´ zamarzna˛c´ na s´mierc´. Miałem cie˛
zostawic´ na dworze? Nie ruszac´? Moz˙e powinienem
był, przynajmniej oszcze˛dziłbym sobie kłopotu.
Jego zielone oczy zapłone˛ły gniewem. To przeko-
nało Sare˛, z˙e mo´wił prawde˛, ale było za po´z´no;
wzajemna nieche˛c´ i wrogos´c´ zda˛z˙yły przybrac´ niebo-
tyczne rozmiary.
– Mys´lałam, z˙e jestes´ przyjacielem Rogera. Mo´-
wił, z˙e jestes´ jego jedynym... – Głos uwia˛zł jej
w gardle.
– Byłem. Jestem.
Przeczesał re˛ka˛ potargane włosy. Wygla˛dał jak
wojownik szykuja˛cy sie˛ do walki. Wielki, silny,
przemierzał łazienke˛, wypełniaja˛c soba˛ cała˛ wolna˛
przestrzen´.
– Roger mo´wił, z˙e mi pomoz˙esz.
Uniosła dumnie głowe˛. W jej oczach ujrzał wy-
zwanie. Chca˛c nie chca˛c, podziwiał jej odwage˛. Stała
przed nim, rozczochrana, owinie˛ta kocem; przed
chwila˛ – miotana torsjami – kle˛czała nad sedesem,
a teraz spogla˛dała na niego z wyz˙szos´cia˛, niby kro´lo-
wa na swego pazia.
– Psiakrew, Firma potrafi was dobierac´! – mrukna˛ł.
Miał wielka˛ ochote˛ odgarna˛c´ jej z twarzy kosmyk
rudych włoso´w, ale przezornie sie˛ powstrzymał.
– Firma? – Pocia˛gne˛ła nosem. On cia˛gle mo´wi
o jakiejs´ firmie. Nic z tego nie rozumiała. – Jaka
firma? Ta, dla kto´rej ostatnio pracowałam, produkuje
kocury. Co to ma z toba˛ wspo´lnego?
– Kocury? – Tym razem Hawk niczego nie rozu-
miał. – Jakie kocury?
– Jaguary.
– Jaguary?
Wbiła z niego zirytowany wzrok.
– Mniejsza z tym. – Wzie˛ła głe˛boki oddech.
– Wie˛c jak, pomoz˙esz mi czy nie? Mam tylko Rogera,
a on zawsze powtarzał, z˙eby ci ufac´...
Widza˛c, jak zmierza w jej kierunku z dzika˛ furia˛
w oczach, cofne˛ła sie˛ jeden krok, drugi, trzeci, az˙
wreszcie poczuła za plecami s´ciane˛.
– Powiem to tylko raz, potem wcia˛gniesz na siebie
te swoje sko´ry, wsia˛dziesz na motor i znikniesz
z mojej polany. Jasne? Nie zamierzam wracac´ do
pracy w Firmie, ani dzis´, ani jutro, ani nigdy. Za z˙adne
skarby s´wiata.
– Na miłos´c´ boska˛! – krzykne˛ła, po czym zrezy-
gnowana pokre˛ciła głowa˛. – Czy ty tego nie rozu-
miesz? Nie pracuje˛ dla z˙adnej firmy. Nikt mnie nie
przysłał, z˙ebym pro´bowała namo´wic´ cie˛ do czego-
kolwiek.
– Ale... – zacza˛ł, lecz nie dała mu skon´czyc´.
– Jes´li firma, na kto´ra˛ sie˛ wcia˛z˙ powołujesz, jest ta˛
sama˛, w kto´rej pracuje Roger, to wszystko ci sie˛
pomyliło. Ja nie pracuje˛ dla z˙adnej agencji rza˛dowej.
Jestem modelka˛, w dodatku znana˛ i licza˛ca˛ sie˛ w s´wie-
cie mody. A przynajmniej byłam – dodała kwas´no
– dopo´ki nie pos´wie˛ciłam kariery dla tego... tego
koszmaru.
Przez chwile˛ milczał, jakby rozwaz˙ał prawdziwos´c´
jej sło´w. Nie był do kon´ca przekonany, czy go nie
okłamuje, z drugiej strony nie potrafił zignorowac´
strachu wyzieraja˛cego z oczu dziewczyny, jej zdener-
wowania i rozdraz˙nienia.
– Nazywam sie˛ Sara Beaudry – powiedziała, po
czym westchna˛wszy cicho, dodała: – Roger to mo´j
brat. Jest w niebezpieczen´stwie.
Hawk zmruz˙ył oczy. Przeraz˙enie, kto´re malowało
sie˛ na jej twarzy, było autentyczne. A jednak cos´
w tym wszystkim s´mierdzi. Po pierwsze, Roger nie
wysyłałby kobiety, by sprowadzała dla niego pomoc.
Po drugie, przez cztery lata stanowili z Rogerem
zgrany zespo´ł. W tym czasie Roger ani razu nie
napomkna˛ł o tym, z˙e ma siostre˛. O co chodzi?
Sara usiadła z powrotem na desce klozetowej.
– Nie moglibys´my porozmawiac´ gdzie indziej?
– spytała znuz˙ona, opieraja˛c głowe˛ o boazerie˛.
– Niedobrze ci? Zno´w ci sie˛ zbiera na wymioty?
Zdumiała ja˛ troskliwos´c´ w jego głosie.
– Nie.
Delikatnie starł z jej policzka samotna˛ łze˛.
– W porza˛dku, pogadajmy w salonie – zgodził sie˛,
po czym przenio´sł Sare˛ wraz z kocem na kanape˛ przed
kominkiem.
Usiłuja˛c zachowac´ spoko´j, w najdrobniejszych
szczego´łach opowiedziała mu o wydarzeniach z ostat-
nich dwudziestu czterech godzin. Nie pomine˛ła nicze-
go, co jej zdaniem mogłoby miec´ wpływ na bez-
pieczen´stwo Rogera. Dopiero gdy skon´czyła mo´wic´,
odwaz˙yła sie˛ spojrzec´ na Hawka. Odetchne˛ła z ulga˛,
widza˛c na jego twarzy wyraz zrozumienia i akceptacji.
Hawk odchylił sie˛ w fotelu, splo´tł re˛ce za głowa˛,
wycia˛gna˛ł nogi przed siebie. Emanował seksem, choc´
nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Po prostu nie
dostrzegał, jaka˛ reakcje˛ jego silne ciało wywołuje
u płci przeciwnej.
Pierwsze pytanie, jakie zadał po wysłuchaniu jej
relacji, zaskoczyło Sare˛. Poje˛ła, z˙e czeka ja˛ jeszcze
długa droga, zanim przekona go do swoich racji.
– Gdzie masz list?
Spodziewał sie˛ usłyszec´, z˙e list zgubiła albo zo-
stawiła w domu.
– W schowku w motorze. Chociaz˙ nie... – Skupiw-
szy sie˛, spus´ciła wzrok, nie widziała wie˛c błysku
triumfu w oczach Hawka. – Chyba wsadziłam go do
torby. Mam nadzieje˛, z˙e jej nie zgubiłam, bo zawsze
chowam do niej ubranie na zmiane˛... – dodała, wska-
zuja˛c na koc.
Nie dał sie˛ zbic´ z tropu. Zreszta˛ nie bardzo jej
dowierzał. Leniwym ruchem, niczym wielki, wygrze-
waja˛cy sie˛ na słon´cu kot, kto´rego ktos´ zmusza do
wstania, podnio´sł sie˛ z fotela i bez słowa opus´cił
poko´j.
Do s´rodka wpadł podmuch zimnego powietrza.
Sara czym pre˛dzej nacia˛gne˛ła koc po czubek nosa.
Nim zda˛z˙yła policzyc´ do trzech, drzwi ponownie sie˛
otworzyły i do s´rodka zno´w wpełzł lodowaty po-
dmuch. Chwile˛ po´z´niej do pokoju wkroczył Hawk,
wnosza˛c z soba˛ s´wiez˙y sosnowy zapach. Rzucił Sarze
na kolana wypchana˛ torbe˛ i stana˛wszy obok, patrzył,
jak sprawdza jej zawartos´c´.
– Jest – oznajmiła, gromia˛c go spojrzeniem.
Z dna torby wycia˛gne˛ła złoz˙ona˛ kartke˛ papieru,
kto´ra˛wcisne˛ła mu do re˛ki. Unio´sł lekko brwi, zdziwio-
ny jej bojowos´cia˛. Co za kocica, pomys´lał. Ignoruja˛c
wyraz pogardy maluja˛cy sie˛ na jej twarzy, podszedł
z listem do okna, gdzie było lepsze s´wiatło.
Westchne˛ła. Pocia˛gał ja˛ ten wysoki me˛z˙czyzna
o szerokich barach i kocich ruchach, a jednoczes´nie
potwornie denerwował. Nie potrafiła zrozumiec´, jak
jedna osoba moz˙e wywoływac´ tak sprzeczne emocje.
Skupiona na obserwacji, podskoczyła, gdy w kon´cu do
niej przemo´wił. Nie zauwaz˙yła, z˙e koc zsuna˛ł sie˛ jej
z ramienia.
– Jestes´ pewna, z˙e nikt cie˛ nie s´ledził?
Mimo pocza˛tkowej nieufnos´ci zdał sobie sprawe˛
z powagi sytuacji. Był ws´ciekły na Rogera, z˙e miesza
go do tego, z drugiej strony wiedział, z˙e przyjaciel
nikomu innemu nie mo´gł powierzyc´ opieki nad
siostra˛.
Kra˛z˙a˛c po pokoju, czekał na odpowiedz´ Sary.
– Na tyle, na ile moge˛ byc´ pewna – rzekła. – Gdyby
ktos´ za mna˛ jechał, znalazłby mnie, kiedy straciłam
przytomnos´c´. Nie wyrobiłam sie˛ na jednym z za-
kre˛to´w. Nie wiem, jak długo lez˙ałam nieprzytomna,
pamie˛tam jednak, z˙e kiedy sie˛ obudziłam, czułam sie˛
przemarznie˛ta i zdezorientowana. – Wsune˛ła re˛ke˛ we
włosy i skrzywiła sie˛ z bo´lu, kiedy dotkne˛ła miejsca
nad prawa˛ skronia˛. – Całe szcze˛s´cie, z˙e nie pomyliły
mi sie˛ kierunki i nie pojechałam z powrotem na do´ł,
zamiast do ciebie na go´re˛.
– Zdezorientowana? Nieprzytomna? Do licha...!
Przeraz˙ony, obro´cił sie˛ do niej przodem. Wszystko
nareszcie zacze˛ło układac´ sie˛ w całos´c´. Przestały go
dziwic´ objawy, jakie wykazywała, gdy dotarła pod
jego dom.
Sara czym pre˛dzej podcia˛gne˛ła koc pod brode˛.
Hawk zbliz˙ał sie˛ do niej z ponurym wyrazem twarzy,
za kto´ry najwyraz´niej ona jest odpowiedzialna. Ogar-
na˛ł ja˛ niepoko´j. Zacze˛ła dygotac´ ze zdenerwowania.
– Rany boskie, dlaczego nic mi o tym nie powie-
działas´? Bałem sie˛, z˙e zamarzniesz, pro´bowałem
zapobiec hipotermii, a ty pewnie doznałas´ wstrza˛s´nie-
nia mo´zgu...
Mrucza˛c cos´ pod nosem o ludzkiej głupocie i wy-
mys´laja˛c Sarze od kretynek, delikatnie wsuna˛ł re˛ce
w jej włosy i zacza˛ł obmacywac´ skronie.
– Powinienem był sie˛ domys´lic´, kiedy zacze˛łas´
wymiotowac´...
Centymetr po centymetrze badał jej głowe˛, jakby
szukał ran albo przeprowadzał obdukcje˛.
Ni sta˛d, ni zowa˛d Sara us´wiadomiła sobie, z˙e dotyk
Hawka sprawia jej przyjemnos´c´. Serce zacze˛ło szyb-
ciej bic´, tłumia˛c głos rozsa˛dku. Przymkne˛ła oczy,
rozkoszuja˛c sie˛ cudownym masaz˙em. Re˛ce Hawka
działały na nia˛ pobudzaja˛co, a zarazem usypiaja˛co. To
powinno byc´ zabronione, pomys´lała, taki masaz˙ w wy-
konaniu Mackenziego Hawka.
Otworzyła oczy i napotkała jego wzrok. Zgubił
rytm, a po chwili znieruchomiał pod wpływem jej
hipnotyzuja˛cego spojrzenia. Miał wraz˙enie, jakby
rzuciła na niego dziwny urok. Czubkiem je˛zyka
oblizała spierzchnie˛te wargi. Krew dudniła jej w skro-
niach. W zielonych oczach Hawka pojawił sie˛ tajem-
niczy błysk. Az˙ bała sie˛ go interpretowac´.
Powio´dł wzrokiem za ro´z˙owym koniuszkiem je˛-
zyka.
– Hawk... – szepne˛ła.
Koc zsuna˛ł sie˛; ledwo zasłaniał jej piersi. Jakiz˙
kusza˛cy był to widok!
Zobaczywszy, z˙e Sara wycia˛ga re˛ke˛, Hawk od-
skoczył, jakby trafiony kula˛ w serce. Cholera jasna,
o czym ja mys´le˛? Po chwili sam sobie odpowiedział na
pytanie. Włas´nie w tym cały se˛k. Z
˙
e nie mys´le˛. Odka˛d
pojawiła sie˛ w czasie wczorajszej burzy, straciłem
rozum. Psiakrew, wcale tego nie chce˛!
Popatrzył na Sare˛ takim wzrokiem, jakby nagle
wyrosły jej na czole rogi.
– No i co mys´lisz? – spytała.
Usiłował sie˛ skupic´, ale nie potrafił przypomniec´
sobie, o czym rozmawiali i czego moz˙e dotyczyc´ jej
pytanie.
– Co mys´le˛? – powto´rzył, po czym nerwowo
zastanawiaja˛c sie˛, co odpowiedziec´, rzekł inteligent-
nie: – Mys´le˛, z˙e powinnas´ sie˛ ubrac´ i reszte˛ dnia
spe˛dzic´ w ło´z˙ku.
– Ubrac´ sie˛ i reszte˛ dnia spe˛dzic´ w ło´z˙ku?
Czy to ten sam bystry człowiek, kto´rego Roger nie
mo´gł sie˛ nachwalic´? – zdumiała sie˛. Chyba głupio
posta˛piłam, przyjez˙dz˙aja˛c na Kiamichi, z˙eby szukac´
u niego pomocy.
– Tak, ubrac´ sie˛, bo inaczej nie re˛cze˛ za siebie!
– warkna˛ł.
Wybałuszyła oczy. Co´z˙, przynajmniej nie owijał
niczego w bawełne˛.
Odwro´cił sie˛ zdegustowany samym soba˛ i wsuna˛ł
re˛ce do kieszeni. Tam jest ich miejsce. Brawo, spisałes´
sie˛ na medal! – pomys´lał z ws´ciekłos´cia˛.
– Najmocniej przepraszam, prosze˛ pana – rzekła
Sara głosem ociekaja˛cym ironia˛, a w duchu dodała:
Zbyt długo tkwisz samotnie na tej go´rze. Owina˛wszy
sie˛ cias´niej kocem, wstała z kanapy. – Zaraz cos´ na
siebie włoz˙e˛.
Wyszła z pokoju, wloka˛c za soba˛ torbe˛.
Hawk był przeraz˙ony własnym zachowaniem. Jak
mo´gł powiedziec´ cos´ takiego do dziewczyny, kto´rej
w dodatku wcale nie chciał u siebie gos´cic´? Otworzył
usta, z˙eby ja˛ zawołac´, spro´bowac´ sie˛ jakos´ wytłuma-
czyc´. Ale po chwili je zamkna˛ł. Bo nie miał nic na
swoja˛ obrone˛. Nie wiedział, co go ope˛tało, zamierzał
jednak dopilnowac´, aby taka sytuacja sie˛ nie po-
wto´rzyła.
Odprowadził Sare˛ wzrokiem. Zamkne˛ła za soba˛
drzwi łazienki. Postawiwszy torbe˛ na szafce, zacze˛ła
w niej grzebac´, ze złos´cia˛ wyrzucaja˛c wszystko na
podłoge˛. Zdawała sobie sprawe˛, z˙e zachowuje sie˛ jak
dziecko, ale nie umiała sie˛ pohamowac´. Mackenzie
Hawk doprowadzał ja˛ do furii.
On zas´ stał w korytarzu, oparty ramieniem o s´ciane˛,
i wsłuchiwał sie˛ w dochodza˛ce zza drzwi odgłosy.
Sara wyładowuje ws´ciekłos´c´; nic nie tłucze, niczego
nie dewastuje, ale... Ka˛ciki ust mu zadrgały. Jedno
musiał jej przyznac´: przynajmniej nie jest obłudna, nie
ukrywa uczuc´. Wzdychaja˛c cicho, przytkna˛ł czoło do
s´ciany. Zupełnie inaczej niz˙ ja, dodał w mys´lach.
Usłyszał brze˛k, potem nastała cisza. Głe˛boka cisza,
kto´ra trwała i trwała. Podszedł zaniepokojony do
drzwi.
– Saro!
Gdy milczała, ogarne˛ła go panika.
– Do jasnej cholery, Saro! Odpowiedz mi, bo
wejde˛, i to bez wzgle˛du na to, czy jestes´ ubrana, czy
nie.
Niewiele sie˛ zastanawiaja˛c, pchna˛ł drzwi – i stana˛ł
jak wryty. Sara... nie, nie była naga. Ubrana w luz´ny
T-shirt, kto´ry ledwo zakrywał jej pos´ladki, kle˛czała na
podłodze, wycieraja˛c s´cierka˛ kafelki, wanne˛, szafke˛.
Wszystkie powierzchnie pokrywał biały proszek, kto´-
ry wygla˛dał jak...
– Nic nie mo´w – ostrzegła go, wolno i dobitnie
wymawiaja˛c słowa. – Nabrudziłam, wie˛c posprza˛-
tam. Ale to twoja wina. Gdybys´ mnie nie zdener-
wował, nie dostałabym tego... ataku furii. Zreszta˛
nie potrafie˛ nad nimi zapanowac´. Wszystkie pro´by
kon´cza˛ sie˛ koszmarnym bo´lem głowy – dodała.
– Nie chce˛ o tym mo´wic´. Po prostu czasem trace˛
nad soba˛ kontrole˛. Roger o tym wie, a teraz wiesz
i ty. Jest to niezalez˙ne ode mnie, jakas´ drobna wada
genetyczna.
Wada genetyczna? Hawk unio´sł pytaja˛co brwi,
z trudem tłumia˛c s´miech, kto´ry podszedł mu do gardła.
– Reklamowałas´ kocury, tak? – spytał. – Wiesz, co
ci powiem? Sama jestes´ dzika. – Potarł palcem blat
szafki. – Swoja˛ droga˛, co to za s´win´stwo? – Podsuna˛ł
palec do nosa, po czym delikatnie polizał proszek.
Z cała˛ pewnos´cia˛ nie jest to z˙adna niedozwolona
substancja. Odetchna˛ł z ulga˛. Jeszcze nigdy nie ze-
tkna˛ł sie˛ z narkotykiem, kto´ry miałby zapach kwiato´w.
Us´miechna˛ł sie˛ pod nosem, a Sara cos´ mrukne˛ła.
– Przepraszam, co mo´wiłas´? – Wsuna˛wszy re˛ce do
kieszeni, oparł sie˛ o framuge˛ drzwi. Dłuz˙ej nie był
w stanie ukryc´ rozbawienia: po chwili szczerzył ze˛by
od ucha do ucha.
Korciło ja˛, aby cisna˛c´ mu w twarz pojemnik z reszta˛
talku. Czytał w jej mys´lach, zupełnie jakby swoje
emocje i pragnienia miała wypisane na czole.
– Nawet sie˛ nie waz˙ – ostrzegł ja˛.
Wzdychaja˛c cie˛z˙ko, Sara wro´ciła do przerwanej
pracy. Po kilku minutach zrezygnowana rzuciła w ka˛t
mokra˛ s´cierke˛ i przysiadła na brzegu wanny.
– Dokon´cze˛, jak tylko to-to opadnie – rzekła,
spogla˛daja˛c na unosza˛cy sie˛ w powietrzu biały pył.
Pies przyczłapał z salonu, gdzie wygrzewał sie˛
przed kominkiem, zaciekawiony wcia˛gna˛ł w nozdrza
powietrze, po czym kichna˛ł dwa razy pod rza˛d. Nic nie
rozumieja˛cym wzrokiem popatrzył najpierw na obca˛
dziewczyne˛ siedza˛ca˛ na krawe˛dzi wanny, potem na
swojego pana.
– No co, piesku? – Hawk rozes´miał sie˛ na widok
komicznej miny swego czworonoga.
W odpowiedzi pies zaszczekał, naste˛pnie odwro´cił
sie˛ i podreptał do kuchni, gdzie panowała błoga cisza.
Miał swoje przyzwyczajenia i nie lubił, gdy cos´ je
zakło´cało.
– Two´j pies dobrze to wszystko podsumował
– stwierdziła Sara, posyłaja˛c Hawkowi skruszony
us´miech. Od niechcenia machne˛ła re˛ka˛ przed twa-
rza˛, z˙eby odgarna˛c´ unosza˛ca˛ sie˛ w powietrzu biała˛
chmurke˛.
– Twarda z ciebie sztuka. – Wycia˛gna˛wszy do niej
re˛ke˛, pomo´gł jej wstac´. – Uwaz˙am jednak, z˙e powin-
nas´ cos´ zjes´c´, a potem połoz˙yc´ sie˛ do ło´z˙ka. Przyda ci
sie˛ odpoczynek, a ja mam pare˛ rzeczy do załatwienia
w miasteczku.
Z zafascynowaniem patrzyła, jak Hawk przeobraz˙a
sie˛ w człowieka, kto´rego opisał jej Roger. Jego twarz
przybrała srogi wyraz, spojrzenie zielonych oczu stało
sie˛ lodowate, mie˛s´nie napie˛ły sie˛, usta zacisne˛ły
gniewnie.
– Zostawie˛ ci psa – rzekł, wbijaja˛c palce w jej
ramiona. – Be˛dziesz z nim bezpieczna, a ja niedługo
wro´ce˛. – Po chwili dodał: – Z Firma˛ juz˙ dawno
zerwałem kontakty, mam jednak kilku przyjacio´ł, na
kto´rych moge˛ liczyc´. Zrobisz, co ci kaz˙e˛, Saro?
Zaufasz mi?
Z jego tonu wywnioskowała, z˙e w s´wiecie Hawka
zaufanie było czyms´ na wage˛ złota. Chociaz˙ pocza˛tek
ich znajomos´ci nie wypadł najlepiej, chociaz˙ postawa
Hawka doprowadziła ja˛ do furii, to jednak nie miała
najmniejszych problemo´w z ufaniem mu. Sama˛ ja˛ to
zdumiało. Zaskoczyło ja˛ tez˙ uczucie poz˙a˛dania, jakie
w niej wzbudzał.
– Tak, Hawk – odparła, widza˛c, z˙e czeka na
odpowiedz´. – Oczywis´cie, z˙e ci zaufam. Mo´j brat ufał
ci bezgranicznie i mo´wił, z˙e ja tez˙ moge˛. Jeszcze nie
wiem, czy cie˛ lubie˛, ale na pewno ci ufam.
Skina˛ł głowa˛. Jej słowa brzmiały rozsa˛dnie.
– Zreszta˛ jakz˙ebym mogła ci nie ufac´? – spytała
po chwili. – Przeciez˙ jestes´ moim aniołem stro´z˙em,
prawda?
Zaniemo´wił. Nie wiedział, jak zareagowac´. Us´mie-
chaja˛c sie˛ ciepło, podała mu re˛ke˛. Zacisna˛ł ja˛ i w tym
samym momencie gdzies´ głe˛boko w trzewiach poczuł
ostry, kłuja˛cy bo´l. Us´wiadomił sobie, z˙e musi za-
chowac´ czujnos´c´; jes´li nie be˛dzie ostroz˙ny, Sara
Beaudry moz˙e okazac´ sie˛ znacznie groz´niejsza od
Firmy. A jemu znacznie trudniej be˛dzie od niej odejs´c´.
Najbardziej przeraz˙ało go to, z˙e wcale nie chciał jej
opuszczac´. Chciał ja˛ znienawidzic´, a przynajmniej nie
darzyc´ jej sympatia˛. Sara Beaudry nie pasuje do jego
s´wiata, on w jej s´wiecie tez˙ nie znalazłby sobie
miejsca.
ROZDZIAŁ TRZECI
Terenowym samochodem o nape˛dzie na cztery koła
ruszył na południe do miasteczka Broken Bow w sta-
nie Oklahoma. Chciał skorzystac´ z telefonu. Jazda
zaje˛ła mu niecała˛ godzine˛.
Wahał sie˛, czy słusznie robi, wybieraja˛c ten kierunek
– włas´nie ta˛droga˛przyjechała Sara. Istniało niebezpie-
czen´stwo, z˙e on, Hawk, naprowadzi kogos´ na jej trop.
Postanowił jednak zaryzykowac´. Nie lubił niespodzia-
nek. Wolał stawic´ czoło zagroz˙eniu. Jes´li ktos´ wyruszył
za Sara˛ z Teksasu, pre˛dzej czy po´z´niej musi trafic´ do
Broken Bow. Niewiele dro´g prowadzi na Kiamichi, poza
tym w miasteczku obcy natychmiast rzucaja˛sie˛ w oczy.
Starcy, kto´rzy latem przesiaduja˛na powietrzu, obserwu-
ja˛c, co sie˛ wkoło dzieje, zima˛prowadza˛obserwacje˛ przez
okna kafejek. Wypijaja˛morze kawy. Gdyby w miastecz-
ku pojawił sie˛ obcy, oni pierwsi by o tym wiedzieli.
Hawk stał w budce telefonicznej w pobliz˙u Main
Street. Nie miał ochoty wykre˛cac´ kolejnego numeru.
Tylko dwie osoby moga˛ mu pomo´c. Niestety, po
pierwszym telefonie lista skurczyła sie˛ do jednej.
Człowiek, na kto´rego najbardziej liczył, zmarł ponad
rok temu. Wybieraja˛c drugi numer, Hawk modlił sie˛
w duchu, aby tym razem sie˛ udało. Na sama˛ mys´l
o tym, z˙e miałby sie˛ zwro´cic´ do Firmy i pułkownika
Harrisa, robiło mu sie˛ niedobrze.
Jez˙eli pułkownik nadal kieruje jednostka˛ Rogera,
niczego mu nie zdradzi. Facet zawsze przestrzegał
regulaminu. Hawk nie pracuje w Firmie, zatem nie
moz˙na mu wyjawic´ z˙adnych tajemnic. A w Firmie
wszystko jest opatrzone nagło´wkiem ,,Tajne’’.
Tym razem dopisało mu szcze˛s´cie. Podał hasło.
Rozmo´wca go zidentyfikował, po czym potwierdził
wersje˛ Sary, dodaja˛c wiele szczego´ło´w od siebie.
Roger faktycznie sie˛ ukrywa. Sara włas´ciwie zinter-
pretowała list od brata i ma˛drze posta˛piła, opuszczaja˛c
Dallas. Po mies´cie kra˛z˙a˛ słuchy, z˙e w sprawe˛ zaan-
gaz˙owany jest ktos´ waz˙ny. Ktos´, kto zamierza dobrac´
sie˛ do Rogera poprzez Sare˛. Ktos´ bardzo wpływowy
i piekielnie niebezpieczny.
Innymi słowy, ktos´ taki jak my wszyscy, pomys´lał
Hawk, rozła˛czaja˛c sie˛.
Zaopatruja˛c sie˛ na dłuz˙szy, przymusowy pobyt
w go´rach, Hawk starał sie˛ dyskretnie zdobyc´ informacje,
czy w mies´cie nie pojawili sie˛ obcy. Kupowanie
wie˛kszych ilos´ci jedzenia nikogo w Oklahomie nie
dziwiło; tutejsi mieszkan´cy wiedzieli, z˙e zima˛ drogi
bywaja˛nieprzejezdne, zawsze wie˛c byli przygotowani
na wypadek, gdyby s´niez˙yca odcie˛ła ich od reszty
s´wiata. W przeciwien´stwie do mieszczucho´w, ludzie
z˙yja˛cy na prowincji nie moga˛ wyskoczyc´ po chleb do
sklepu na rogu, bo ten ro´g zwykle znajduje sie˛ bardzo
daleko.
Jest takie stare powiedzenie, wymys´lili go chyba
pierwsi osadnicy: jes´li nie podoba ci sie˛ pogoda
w Oklahomie, to poczekaj, wkro´tce sie˛ zmieni. To
prawda. Pogoda tu zmienia sie˛ szybko i nieoczekiwa-
nie, dlatego nalez˙y byc´ przygotowanym na wszelkie
ewentualnos´ci.
Hawk dorzucił do wo´zka kilka sztuk odziez˙y dla
siebie. Zaaferowana sprzedawczyni nie zauwaz˙yła, z˙e
jest ws´ro´d nich troche˛ rzeczy w mniejszym rozmiarze.
Włas´nie na to liczył. Wszyscy w miasteczku wiedza˛,
z˙e mieszka samotnie. Nie chciał, by zacze˛li plot-
kowac´, z˙e ma gos´cia – pie˛kna˛ młoda˛ dziewczyne˛.
Obecnos´c´ Sary musi byc´ zachowana w tajemnicy; od
tego zalez˙y jej bezpieczen´stwo.
Z kamiennym wyrazem twarzy, za kto´rym skrywał
niepoko´j, okra˛z˙ył kwartał i ponownie skre˛cił w Main.
Od czasu do czasu machał komus´ na powitanie. Jada˛c,
rozgla˛dał sie˛ wkoło: wypatrywał samochodo´w z obca˛
rejestracja˛. Niełatwo jest odro´z˙nic´ normalnych turys-
to´w, kto´rzy spe˛dzaja˛ w Broken Bow Boz˙e Narodzenie,
od ludzi, kto´rzy przybyli tu w niecnych celach.
Jednakz˙e kiedy ruszył w droge˛ powrotna˛, był włas´-
ciwie pewien, z˙e Sara nie przywlokła za soba˛ ogona.
Droga wiła sie˛ pod go´re˛. Z kaz˙dym kolejnym
zakre˛tem Hawk coraz silniej odczuwał dziwny we-
wne˛trzny konflikt; od dłuz˙szego czasu nie miał powo-
du, z˙eby spieszyc´ sie˛ do domu – nikt na niego nie
czekał, a teraz... Skre˛caja˛c w podjazd, usiłował stłu-
mic´ przepełniaja˛ca˛ go rados´c´. Nie wiedział, dlaczego
jest taki szcze˛s´liwy. Przeciez˙ w s´rodku przebywa
dziewczyna, kto´ra działa mu na nerwy i swoim
zachowaniem doprowadza go do szału. Nie zna jej.
Wcia˛z˙ otacza ja˛ aura tajemnicy. W dodatku stanowia˛
swoje przeciwien´stwo; on – cichy ponurak, ona – z˙ywe
srebro.
Z racji pochodzenia Mackenzie Hawk nalez˙ał do
dwo´ch s´wiato´w: do s´wiata Indian i do s´wiata białych.
Tylko Stara Kobieta potrafiła zrozumiec´ jego po-
czucie zagubienia i tylko ona darzyła go bezwarun-
kowa˛ miłos´cia˛. Nona jednak nie z˙yje, a w jego z˙yciu
pojawiła sie˛ Sara Beaudry; wdarła sie˛ do jego s´wiata,
krusza˛c mury, kto´rymi sie˛ otoczył. Musi pilnowac´, aby
nie zburzyła ich do kon´ca.
Z postanowieniem, z˙e be˛dzie ja˛ ignorował i nie da
sie˛ owina˛c´ woko´ł palca, Hawk zgarna˛ł z tylnego
siedzenia zakupy, po czym skierował sie˛ do domu.
Owszem, w miare˛ moz˙liwos´ci pomoz˙e Sarze, ale
potem do widzenia; nie ma zamiaru sie˛ w nic an-
gaz˙owac´. Tak sobie powtarzał w duchu, dopo´ki Sara
nie powitała go w drzwiach.
Wyraz jej twarzy wyraz´nie s´wiadczył o tym, z˙e nie
spe˛dziła tych kilku godzin na odpoczynku. Jakos´ to
wcale Hawka nie zdziwiło. Podejrzewał, z˙e nigdy
posłusznie nie wykonywała polecen´.
– Cos´ sie˛ stało? – Wszedł do s´rodka objuczony
torbami. Kopna˛wszy za soba˛ drzwi, z rozkosza˛ wcia˛g-
na˛ł w nozdrza znajome zapachy.
– Nie, nic.
Unikaja˛c jego wzroku, zabrała mu jedna˛ torbe˛
i ruszyła do kuchni. Patrzył za jej oddalaja˛ca˛ sie˛
sylwetka˛, czuja˛c, jak z kaz˙da˛ sekunda˛ jego silna wola
topnieje. Przerzucił druga˛torbe˛ do prawej re˛ki. Wyko-
nał krok w strone˛ kuchni, kiedy nagle ka˛tem oka
spostrzegł jakis´ ruch przy kanapie. Pies lez˙ał przy
kominku i merdaja˛c ogonem, z mina˛winowajcy zerkał
na swego pana.
– Na ciebie tez˙ rzuciła urok, co, piesku?
Gdzie sie˛ podziało jego silne postanowienie, z˙e
be˛dzie ja˛ ignorowac´? Z
˙
e nie da sie˛ owina˛c´ woko´ł
palca? Na widok długonogiej rudowłosej pie˛knos´ci po
prostu sie˛ ulotniło.
– Prosiłem cie˛, z˙ebys´ sie˛ połoz˙yła, odpocze˛ła...
– mrukna˛ł, wyjmuja˛c z torby wiktuały.
Cos´ gotowało sie˛ na kuchence.
Sara odwro´ciła głowe˛. Uwaz˙nie wpatrywała sie˛
w jego twarz, szukaja˛c jakichs´ wskazo´wek o tym,
czego sie˛ dowiedział, ale ze spojrzenia Hawka nie była
w stanie nic wyczytac´. Powoli zacza˛ł ogarniac´ ja˛
strach.
– Powiedz mi – szepne˛ła drz˙a˛cym głosem – czy
Roger... Co z nim? Błagam cie˛. – Nogi sie˛ pod nia˛
ugie˛ły.
– Spokojnie, nic mu nie jest – odparł, pro´buja˛c
rozwiac´ jej obawy. – Ale dobrze zrozumiałas´ jego
ostrzez˙enie. Bezpieczen´stwo Rogera w znacznej mie-
rze zalez˙y od ciebie. Two´j brat zszedł do podziemia.
Ci, kto´rzy chca˛ go dopas´c´, nie wiedza˛, gdzie sie˛
ukrywa. Be˛da˛ usiłowali znalez´c´ ciebie i w ten sposo´b
zmusic´ go do mo´wienia. Po´ki nie wpadniesz im
w re˛ce, oboje be˛dziecie bezpieczni. Firma wszystkim
sie˛ zajmie, tyle z˙e potrzebuje czasu. Czyli na kilka
tygodni musisz sie˛ zaszyc´ w cichym ka˛cie.
Odetchne˛ła z ulga˛. Rolka papieru toaletowego
wysune˛ła sie˛ jej z dłoni i upadła na podłoge˛. Sara
otworzyła usta, by cos´ powiedziec´. Nogi ponownie sie˛
pod nia˛ ugie˛ły. Przełkne˛ła s´line˛ raz i drugi, ale
w gardle całkiem jej zaschło. Nie była w stanie
wydobyc´ słowa. Przyłoz˙yła re˛ce do twarzy, usiłuja˛c
zdusic´ szloch. Po jej policzku spłyne˛ła łza.
Hawk chwycił Sare˛, zanim osune˛ła sie˛ na podłoge˛
– zadziałał refleks, ale to nie refleks kazał mu zgarna˛c´
ja˛ w ramiona. Był zaskoczony, jak idealnie do siebie
pasuja˛. Jego broda spocze˛ła na jej ognistych lokach,
klatka piersiowa przylgne˛ła do piersi, biodra do bio-
der. Tu jest jej miejsce, pomys´lał i wcia˛gna˛ł głe˛boko
powietrze, upajaja˛c sie˛ jej bliskos´cia˛, jej dotykiem
i zapachem. Obje˛ła go za szyje˛. Przestraszył sie˛; czuł,
z˙e moz˙e to polubic´, z˙e moz˙e stale pragna˛c´ jej obecno-
s´ci, a nałogo´w wystrzegał sie˛ jak ognia.
Opus´cił ramiona. Sara poczuła, z˙e Hawk pro´buje
sie˛ uwolnic´, ale nie cofne˛ła sie˛. Obejmowała go
mocno, jakby tylko on mo´gł ja˛ uratowac´. Po raz
pierwszy od s´mierci rodzico´w bała sie˛, z˙e sobie nie
poradzi. Dotychczas Roger był jej opoka˛, odka˛d
jednak znikł, nie miała nikogo poza Hawkiem. Bez
jego siły, pewnos´ci siebie, delikatnos´ci i dobroci, kto´ra˛
usiłował skryc´ pod maska˛ szorstkos´ci, byłaby całkiem
zagubiona.
– Hawk, błagam... – Przycisne˛ła twarz do jego
piersi.
Westchna˛wszy cicho, ponownie wzia˛ł ja˛w ramiona.
– Wiem, z˙e jestem ci zawada˛ – powiedziała,
przełykaja˛c łzy. – Ale tylko ty mi zostałes´. Bez ciebie
sobie nie poradze˛. Błagam, nie wyrzucaj mnie. Pomo´z˙
mi.
Łzy zawisły na jej rze˛sach. Przygryzaja˛c warge˛,
podniosła głowe˛ i popatrzyła na Hawka. Z niepokojem
w oczach czekała na odpowiedz´.
On zas´ przytkna˛ł czubek palca do jej mie˛kkich,
aksamitnych ust, po czym leniwym ruchem przesuna˛ł
go w bok, uwalniaja˛c przygryziona˛ warge˛.
– Saro... – Głos miał ro´wnie delikatny jak dotyk.
– Moz˙esz zostac´ tak długo, jak zechcesz. Wprawdzie
pojawiłas´ sie˛ bez zapowiedzi, ale nie jestes´ z˙adna˛
kłoda˛ czy zawada˛. Ja... po prostu zbyt długo z˙yłem
z dala od ludzi.
I nawet nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo
doskwiera mi samotnos´c´, dodał w mys´lach. A jej
wargi wygla˛daja˛ tak smakowicie, tak pone˛tnie...
Sara ponownie połoz˙yła głowe˛ na jego piersi.
Mie˛kki materiał koszuli okrywaja˛cej jego ciało łas-
kotał ja˛ w policzek. Wcia˛gne˛ła powietrze. Czuła
zapach piz˙ma i sko´ry, drewna i dymu, słowem, zapach
Hawka. Stanowił uosobienie me˛skos´ci; teraz, gdy go
poznała, obawiała sie˛, z˙e nikt mu nie doro´wna. Boz˙e,
braciszku kochany, w co ty mnie wpla˛tałes´?
Speszeni sytuacja˛, lekko zawstydzeni własnym
zachowaniem, odsune˛li sie˛ od siebie. Hawk schylił sie˛
po rolke˛ i zacza˛ł kra˛z˙yc´ mie˛dzy stołem a szafkami,
chowaja˛c do nich przywiezione ze sklepu produkty.
Na Sare˛ nie zwracał uwagi, jakby jej nie dostrzegał.
Lecz doskonale zdawał sobie sprawe˛ z tego, z˙e ma
napie˛te wszystkie mie˛s´nie.
Przygla˛dała mu sie˛ z zafascynowaniem. Podziwiała
jego ruchy, zwinne, spre˛z˙yste, pełne gracji. Zaledwie
pare˛ minut temu te ramiona obejmowały ja˛, tuliły tak
mocno, z˙e słyszała bicie serca. Przypomniała sobie, z˙e
kiedy obudziła sie˛ na kanapie i po raz pierwszy
zobaczyła Hawka, stał na tle buzuja˛cych w kominku
płomieni, w samych slipach, pie˛kny jak bo´g. Tak,
Mackenzie Hawk był me˛z˙czyzna˛, z jakim nigdy dota˛d
nie miała do czynienia.
Widziała, z˙e ja˛ ignoruje. Trudno. Nie zamierzała
z tego powodu rozpaczac´. Ale musiała przyznac´, z˙e
jest to dla niej nowe dos´wiadczenie. Sława zwykle
uniemoz˙liwia zachowanie anonimowos´ci. Jako popu-
larna modelka Sara Beaudry była wsze˛dzie rozpo-
znawana; przywykła do zaciekawionych spojrzen´.
Hawk zas´... Zreszta˛ dlaczego miałaby przejmowac´ sie˛
tym, co jakis´ samotnik i ponurak o niej mys´li? Draz˙nił
ja˛. Nawet go nie lubi... chyba go nie lubi.
Czuł na sobie jej wzrok. Nie mo´gł go dłuz˙ej znies´c´.
W kon´cu uznał, z˙e starczy tego dobrego; trzeba
zmienic´ atmosfere˛.
– Cos´ smakowicie pachnie – powiedział. Podszed-
łszy do drzwi, wypus´cił na zewna˛trz psa.
– O Boz˙e! Gulasz! – Rzuciła sie˛ pe˛dem do ku-
chenki. Podnio´słszy pokrywke˛, zamieszała w garnku.
Czuła, z˙e Hawk sie˛ w nia˛ wpatruje, ale teraz ona
ignorowała jego wzrok. – Chyba juz˙ gotowy. Jestes´
głodny? – spytała.
Starała sie˛ wprowadzic´ element normalnos´ci do ich
z˙ycia, gdyz˙ przedłuz˙aja˛ca sie˛ cisza nie najlepiej
rokowała na przyszłos´c´.
Pies pomkna˛ł w strone˛ drzew.
– Nie zmarznie? – zaniepokoiła sie˛. – S
´
nieg za-
czyna sypac´.
Niesione wiatrem płatki uderzały w szybe˛, po czym
topiły sie˛ i niczym łzy spływały na parapet.
– Jest przyzwyczajony do surowych warunko´w
– odparł Hawk. – Poza tym cia˛gnie go do lasu. Jak
znam z˙ycie, pewnie szybko nie wro´ci.
Na dworze rozległo sie˛ długie, z˙ałosne wycie. Sara
otworzyła szeroko oczy. Po chwili dreszcz wstrza˛sna˛ł
jej ciałem. Dopiero w tym momencie zrozumiała,
gdzie sie˛ znajduje: z dala od cywilizacji, w sercu
dzikiej przyrody.
– Nie zrobia˛ mu krzywdy? – spytała, wyobraz˙aja˛c
sobie watahe˛ wilko´w poda˛z˙aja˛cych psim tropem.
Hawk szybko wyprowadził ja˛ z błe˛du.
– Bez obaw, Saro. Nic mu nie grozi. Podejrzewam,
z˙e niedawno parzył sie˛ z samica˛. Nie po raz pierwszy
i nie ostatni. Tu na Kiamichi zimy bywaja˛ długie
i smutne. Psisko te˛skni za towarzystwem. Jak my
wszyscy.
Na widok rumien´ca na twarzy Sary, Hawk us´mie-
chna˛ł sie˛ pod nosem. Swoja˛ odpowiedzia˛ wprawił ja˛
w zakłopotanie.
Ona jest pełna sprzecznos´ci. Moz˙e włas´nie to go tak
bardzo fascynuje. Niczego sie˛ nie boi, a przynajmniej
takie sprawia wraz˙enie. Jez´dzi na motorze, jak praw-
dziwy rudzielec miewa ataki złos´ci i nagle, słysza˛c, z˙e
pies kopuluje z wilczyca˛, czerwieni sie˛ jak podlotek.
Postanowił zmienic´ temat.
– Cos´ sie˛ pali.
– O rany! – je˛kne˛ła. – Mo´j gulasz!
Czym pre˛dzej zdje˛ła garnek z ognia. Zasiedli razem
do kolacji. Jedli w milczeniu, jak stare małz˙en´stwo.
Siedzieli przed kominkiem, obserwuja˛c, jak płomie-
nie z sykiem atakuja˛ polano, kto´re Hawk przed chwila˛
dorzucił do ognia. Nie rozmawiali, kaz˙de tkwiło
pogra˛z˙one we własnych mys´lach. W trakcie parogo-
dzinnej nieobecnos´ci Hawka Sara odkryła cos´, co nie
dawało jej spokoju. Teraz, wpatruja˛c sie˛ w ogien´,
dumała nad dokonanym przez siebie odkryciem.
Znajdowała sie˛ wtedy w pokoju na parterze, kto´ry
dostała na czas pobytu na Kiamichi.
– Psiakos´c´, zacie˛ło sie˛ – mrukne˛ła, walcza˛c z szuf-
lada˛ komody.
Szarpne˛ła mocno za uchwyt, raz, drugi, i o mało sie˛
nie przewro´ciła. No, nareszcie, pomys´lała z satysfak-
cja˛, gdy jej wysiłek został uwien´czony sukcesem.
Zacze˛ła chowac´ swo´j skromny dobytek, pare˛ sztuk
odziez˙y, kilka kosmetyko´w, kiedy nagle cos´ zauwaz˙y-
ła. Sie˛gna˛wszy głe˛biej, wycia˛gne˛ła stara˛ lawendowa˛
saszetke˛, ze trzy koronkowe chusteczki do nosa oraz
nieduz˙y pe˛k listo´w przewia˛zany postrze˛piona˛ ro´z˙owa˛
tasiemka˛. Włas´cicielkami takich ,,skarbo´w’’ były na
ogo´ł kobiety. Serce zacze˛ło walic´ jej młotem. Poczuła
przenikliwy bo´l w piersi, kto´ry powoli rozprzestrze-
niał sie˛ na całe ciało. Czyz˙by Hawk miał z˙one˛?
Kochanke˛? Zrezygnowana, pokre˛ciła głowa˛.
Dlaczego to ja˛ tak zasmuciło? Owszem, Hawk jest
przystojny, ba, piekielnie seksowny. Ale nie on jeden.
W swoim s´rodowisku cze˛sto stykała sie˛ ze wspaniale
zbudowanymi, atrakcyjnymi modelami. Hawk pocia˛-
gał ja˛jako me˛z˙czyzna, ale nie on pierwszy i pewnie nie
ostatni. Wyobraziła sobie, jak jego oczy płona˛, jak
zgarnia ja˛ w ramiona i przenosi do ło´z˙ka, jak kochaja˛
sie˛ cała˛ noc... Przeszył ja˛ dreszcz. Drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ pod-
niosła paczuszke˛ z listami i wolno pocia˛gne˛ła za
koniec tasiemki. Listy wysune˛ły sie˛ jej z re˛ki i wpadły
luzem do szuflady. Podniosła jeden i wiedza˛c, z˙e
narusza czyja˛s´ prywatnos´c´, wyje˛ła go z koperty. Nie
umiała oprzec´ sie˛ pokusie.
Była to kartka z okazji walentynek. Czerwone
serca, kwiaty, słodki, sentymentalny wierszyk o miło-
s´ci... a niz˙ej podpis: ,,Całuje˛ cie˛, Hawk’’.
Gdyby była naiwna˛ nastolatka˛, pewnie wzie˛łaby
uczucie, kto´re ja˛ przenikne˛ło, za zazdros´c´. Ale prze-
ciez˙ ona nawet nie darzy Hawka sympatia˛. Poza tym,
skarciła sie˛ w duchu, zazdros´c´ zarezerwowana jest dla
kochanko´w.
Nagle obraz Hawka stana˛ł jej przed oczami. Spo-
jrzała na niego obiektywnie, jakby widziała go po raz
pierwszy w z˙yciu, i nogi sie˛ pod nia˛ ugie˛ły. Przysiadła
na ło´z˙ku, wcia˛z˙ s´ciskaja˛c w dłoni kartke˛ walentyn-
kowa˛.
Wysoki, ciemnowłosy, przystojny, w sposo´b natu-
ralny i niezamierzony emanuja˛cy siła˛ oraz pewnos´cia˛
siebie. Twarz z wyraz´nym pie˛tnem dwo´ch s´wiato´w,
z kto´rych sie˛ wywodził. Szmaragdowe oczy, s´niade,
opalone ciało. Włas´nie to ciało na tle buzuja˛cych
w kominku płomieni było pierwsza˛ rzecza˛, jaka˛
zobaczyła, kiedy obudziła sie˛ w salonie. Na samo
wspomnienie przeszył ja˛ dreszcz, po chwili w jej łonie
zapłona˛ł z˙ar. Zdegustowana swoimi mys´lami i włas-
nym ws´cibstwem, zgarne˛ła z powrotem listy, zwia˛zała
je tasiemka˛, włoz˙yła do szuflady, a szuflade˛ zasune˛ła.
Naste˛pnie szybko opus´ciła poko´j.
Przez reszte˛ popołudnia snuła sie˛ po domu, z na-
rastaja˛cym le˛kiem czekaja˛c na powro´t Hawka. Mia-
ła kilka godzin na to, by dokładnie przeanalizowac´
swoje uczucia. Od lat z˙aden me˛z˙czyzna nie wzbu-
dzał w niej tak silnych emocji. Bała sie˛ Hawka,
a jednoczes´nie mu ufała. W jego oczach widziała
pogarde˛ i wrogos´c´, lecz w dotyku wyczuwała dob-
roc´ i delikatnos´c´. Pocia˛gał ja˛, czy moz˙e jednak ulec
pragnieniom?
Zasiane ziarno zacze˛ło kiełkowac´ w jej mys´lach.
Z coraz wie˛kszym niepokojem czekała na powro´t
Hawka.
Kiedy w kon´cu na drodze prowadza˛cej do chaty
usłyszała warkot silnika, ledwo panowała nad ner-
wami. Martwiła sie˛ o brata, o to, czy jest bezpieczny,
czy nikt mu nie wyrza˛dził krzywdy, i bała o siebie, bo
sytuacja powoli wymykała sie˛ jej spod kontroli.
Przeraz˙ało ja˛, z˙e tak bardzo zalez˙y jej na aprobacie
Hawka, na tym, z˙eby ja˛ lubił i z˙eby jej ufał. Jakby nic
innego sie˛ nie liczyło.
Podmuch wiatru uderzył w s´ciany chaty. Ogien´
w kominku buchna˛ł z nowa˛ siła˛, wyrywaja˛c Sare˛
z zadumy. Wro´ciła mys´lami do teraz´niejszos´ci. Ponie-
waz˙ nie miała zwyczaju chowania głowy w piasek,
wzie˛ła głe˛boki oddech i chociaz˙ podejrzewała, z˙e
odpowiedz´ sie˛ jej nie spodoba, zadała pytanie, kto´re
nurtowało ja˛ od paru godzin.
– Mieszkała tu z toba˛ kobieta, prawda?
Zaskoczył go głos, kto´ry niespodziewanie zakło´cił
cisze˛, ale nie słowa. Trudno powiedziec´, by znał Sare˛,
lecz mimo to potrafił odczytywac´ jej nastroje i odka˛d
wro´cił z Broken Bow, widział, z˙e cos´ ja˛ gne˛bi.
Najwyraz´niej postanowiła to wreszcie z siebie wy-
rzucic´.
Jego zielone oczy posmutniały, twarz spose˛pniała.
Sila˛c sie˛ na neutralny ton, odparł:
– Owszem, mieszkała. – Ponownie wbił wzrok
w tan´cza˛ce płomienie.
Brawo, wspaniale, pomys´lała Sara, zła na siebie
z powodu ws´cibstwa i dlatego, z˙e poruszyła temat,
kto´ry obudził w Hawku bolesne wspomnienia. Z
˙
eby
chociaz˙ uzyskała wyczerpuja˛ca˛ odpowiedz´! Chce...
nie, musi znac´ prawde˛.
Przez chwile˛ toczyła z soba˛ walke˛, potem zno´w
wzie˛ła głe˛boki oddech i kontynuowała przesłuchanie.
– I co? – Mie˛tosiła nerwowo koszulke˛. – Gdzie sie˛
teraz podziewa?
– Nie z˙yje.
Te ciche słowa zabrzmiały jak wystrzał. Odbiły sie˛
echem o s´ciany, o kominek, o jej serce.
– Boz˙e, Hawk! Przepraszam! – zawołała. – Nie
powinnam sie˛ była dopytywac´. Przeciez˙ to nie moja
sprawa.
Pochyliła sie˛, zamierzaja˛c połoz˙yc´ re˛ke˛ na jego
ramieniu, ale nie zda˛z˙yła. Hawk poderwał sie˛ na nogi,
usuwaja˛c sie˛ poza jej zasie˛g.
Westchne˛ła w duchu, po czym oparła sie˛ o kanape˛.
Bała sie˛, z˙e Hawk tam pozostanie – daleko od niej. Ale
moz˙e z nich dwojga on jest dojrzalszy i ma˛drzejszy;
moz˙e domys´la sie˛, do czego mogłoby dojs´c´, gdyby sie˛
nie ruszył.
– Pora spac´, Saro. To był cie˛z˙ki dzien´.
Głos miał łagodny, jakby w ten sposo´b chciał ja˛
przeprosic´ za ucieczke˛ z kanapy. Podał jej re˛ke˛
i pomo´gł wstac´.
– Faktycznie – przyznała, wpatruja˛c sie˛ w podłoge˛.
Po chwili skierowała sie˛ do swojego pokoju.
Odprowadzał ja˛ wzrokiem i wtem...
– Saro! – zawołał, zanim znikne˛ła mu z oczu.
Odwro´ciła sie˛ powoli, czekaja˛c, co dalej nasta˛pi.
Nie widziała dobrze twarzy Hawka, widziała jedynie
zarys jego sylwetki. Nie odzywała sie˛; patrzyła, jak
Hawk sie˛ waha, jak walczy sam z soba˛.
Wzdychaja˛c głe˛boko, wepchna˛ł re˛ce do kieszeni.
Nie ułatwi mi tego, pomys´lał. Jest wymagaja˛ca wobec
siebie, wie˛c dlaczego wobec mnie miałaby stosowac´
taryfe˛ ulgowa˛?
– Kobieta, kto´ra tu mieszkała... – zacza˛ł. Bolało go
mo´wienie o s´mierci Nony, a wyczekuja˛ce spojrzenie
Sary dodatkowo go peszyło. Zmusił sie˛, aby mo´wic´
dalej. – To nie była moja kochanka. To była osoba,
kto´ra... kto´ra wychowywała mnie od dziecka.
– Aha.
Na Sare˛ spłyne˛ła ulga. Nogi drz˙ały jej ze zdener-
wowania. Zdumiało ja˛, z jakim napie˛ciem czekała na
jego słowa.
– Hawk... – Urwała. Opus´ciła ja˛ pewnos´c´ siebie.
– Co, kocurku? Jeszcze cos´ chciałabys´ wiedziec´?
A wiesz, doka˛d prowadzi ciekawos´c´?
Podejrzewała, z˙e Hawk che˛tnie zakon´czyłby roz-
mowe˛, a przynajmniej zmienił temat, ale postanowiła
zaryzykowac´ i zadała naste˛pne pytanie.
– Nikogo wie˛cej nie masz? Z
˙
adnej innej rodziny?
– Nie.
Kro´tka odpowiedz´ i gorycz w głosie sprawiły, z˙e
zawahała sie˛. Po chwili jednak brne˛ła dalej:
– Dlaczego?
– Bo jestem be˛kartem. – Gorycz w jego sercu
narastała z kaz˙dym słowem. – W dodatku mieszan´-
cem. Takich dzieci nikt nie potrzebuje. Dla jednych sa˛
s´mieciem, zawada˛, dla innych cie˛z˙arem, z kto´rym nie
wiadomo, co robic´. Stara Kobieta wzie˛ła mnie pod
swo´j dach i otoczyła opieka˛, bo nikt mnie nie chciał.
– Boz˙e, Hawk, tak strasznie mi przykro... – szep-
ne˛ła.
Nagle zdała sobie sprawe˛, z˙e mo´wi do siebie. Hawk
znikł. Przełykaja˛c łzy, wsłuchiwała sie˛ w odgłos
kroko´w na schodach. Zostawił ja˛ w ciemnym koryta-
rzu na parterze, sam zas´ szedł na go´re˛ do swojej
sypialni. Do swojego azylu, z dala od wspo´łczuja˛cych
spojrzen´ i natarczywych pytan´.
Podcia˛gne˛ła koc pod brode˛ i zamkne˛ła oczy, czeka-
ja˛c, az˙ zmorzy ja˛ sen. Mackenzie Hawk... jest taki
przystojny, taki silny i taki samotny. Niczym pustelnik
mieszka w chacie wysoko w go´rach, zdany wyła˛cznie
na siebie. Trzyma sie˛ na uboczu; z dystansu obserwuje
s´wiat, nie chca˛c sie˛ w nic angaz˙owac´.
Mo´j pie˛kny pustelnik, mo´j dzielny rycerz, mo´j anioł
stro´z˙, pomys´lała, us´miechaja˛c sie˛ przez sen. A potem
przypomniała sobie, z˙e Hawk nie jest z˙adnym pustel-
nikiem, a juz˙ na pewno nie jest jej pustelnikiem.
Przestała sie˛ us´miechac´, po twarzy popłyne˛ły jej łzy.
Kiedy tak spała w chacie połoz˙onej wysoko na
Kiamichi, w Teksasie gora˛czkowo jej szukano.
– Tak, prosze˛ pana. Jestem absolutnie pewien, z˙e
opus´ciła Dallas. Nie wiem tylko, doka˛d sie˛ udała.
Słucham? Ach, tak? – W głosie mo´wia˛cego zabrzmia-
ła sarkastyczna nuta. – Bardzo przepraszam, ale gdyby
pozwolił mi pan działac´ od razu wtedy, kiedy ja˛
zlokalizowałem, nie byłby pan teraz taki niezadowolo-
ny. Ja tez˙ nie jestem zachwycony obrotem spraw. Ba˛dz´
co ba˛dz´ musze˛ dbac´ o swoja˛ opinie˛.
W niebieskich oczach me˛z˙czyzny pojawił sie˛ zim-
ny błysk. Ogarne˛ła go złos´c´. A kiedy był zły, stawał sie˛
bardzo niebezpieczny.
– Spokojna głowa, znajde˛ ja˛. Na sto procent. Musi
pan jednak uzbroic´ sie˛ w cierpliwos´c´. Czas działa na
korzys´c´ Sary, a pretensje moz˙e pan miec´ wyła˛cznie do
siebie.
Tropiciel rozła˛czył sie˛. Coraz bardziej działali mu
na nerwy mali faceci obdarzeni pote˛z˙na˛ władza˛i ogro-
mnym maja˛tkiem. Ale zbyt długo siedzi w tym
interesie, aby nagle ruszyło go sumienie. Zamierza
szukac´ jej dalej.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Mine˛ło pie˛c´ dni, s´niegu spadło z po´ł metra i Hawk
był u kresu wytrzymałos´ci psychicznej. Po raz pierw-
szy w z˙yciu spotkał kogos´ takiego jak Sara. Te˛ kobiete˛
roznosiła energia. Trzy razy pomogła mu przenies´c´
drewno na opał z drewutni na ganek za domem,
w ekspresowym tempie przeczytała ksia˛z˙ki, kto´re
stały na regałach po obu stronach kominka, wy-
sprza˛tała cały dom, tak z˙e dosłownie ls´nił, i wszystkie
dania, kto´re potrafiła ugotowac´, zda˛z˙yła przyrza˛dzic´
dwukrotnie. Znała cztery przepisy na krzyz˙. Dzie˛ko-
wał Bogu, z˙e jej ro´wniez˙ znudziła sie˛ własna kuchnia.
W kaz˙dym ba˛dz´ razie on przez najbliz˙sze po´ł roku nie
zamierzał wzia˛c´ do ust hamburgera. Na szcze˛s´cie
w zamraz˙arce skon´czyły sie˛ zapasy mielonej wołowi-
ny; zostało mie˛so, z kto´rym Sara nie umiała nic zrobic´:
dziczyzna, kro´lik, baz˙ant, wiewio´rka.
Przegla˛daja˛c starannie opakowane, zamroz˙one
porcje, Sara zmarszczyła z niezadowoleniem nos.
Hawk nie mo´gł oderwac´ oczu od jej no´g i pos´lad-
ko´w wcis´nie˛tych w najbardziej opie˛te spodnie, jakie
moz˙na sobie wyobrazic´. Ciemnozielona bluza, kto´ra˛
kupił dla niej w Broken Bow, pasowała idealnie.
Jes´li jednak chodzi o spodnie, nie trafił z numeracja˛.
Sarze w niczym to nie przeszkadzało, ale jemu
zdecydowanie tak. Od samego patrzenia na nia˛ czuł
ucisk w dołku.
– Saro, zostaw to i chodz´ mi pomo´c.
Od kilkunastu minut walczył z gałe˛ziami sosny
i s´wierku, pro´buja˛c utworzyc´ z nich wieniec. Z wien´-
cem sobie wreszcie poradził, za to rozpla˛tywanie
czerwonych wsta˛z˙ek zupełnie mu nie szło. Trzymał je
bezradnie w re˛ku, nie wiedza˛c, od czego zacza˛c´. Na
widok s´wia˛tecznych dekoracji w oczach Sary rozbłys-
ły wesołe iskierki.
– Ojej, wieniec! – zawołała uradowana. – Chcesz
przystroic´ dom? Cudownie! Zaraz ci pomoge˛.
– To nie jest do dekoracji domu – oznajmił Hawk,
ale widza˛c jej zawiedziona˛ mine˛, dodał pos´piesznie:
– Jes´li zdołasz to rozpla˛tac´, a potem zawia˛zac´ na
wien´cu kokarde˛, moz˙esz podczas mojej nieobecnos´ci
porozwieszac´ wkoło jakies´ ozdo´bki.
– Nie chce˛ wieszac´ z˙adnych ozdo´bek. Chce˛ jechac´
z toba˛. Prosze˛ cie˛, Hawk. Juz˙ nie moge˛ wytrzymac´
w czterech s´cianach.
Zrobiło mu sie˛ z˙al dziewczyny, z drugiej strony...
Zastanawiał sie˛, co powiedziec´, z˙eby jej nie urazic´.
– Saro, chciałbym połoz˙yc´ ten wieniec na grobie
Starej Kobiety. Wolałbym dokonac´ tego w samot-
nos´ci.
Odwro´ciła sie˛, przełykaja˛c łzy, kto´re podeszły jej
do gardła. Na kaz˙dym kroku Hawk odsuwał ja˛ od
siebie; nie pozwalał sie˛ do siebie zbliz˙yc´. W cia˛gu tych
pie˛ciu dni, odka˛d sie˛ u niego pojawiła, rozmawiali
o wielu sprawach, s´miali sie˛, wspo´lnie milczeli, ale
ilekroc´ usiłowała przekroczyc´ pewna˛ niewidzialna˛
granice˛, Hawk uciekał; po prostu zamykał sie˛ w sobie.
Albo nie potrafił, albo nie chciał dzielic´ sie˛ tym, co go
bezpos´rednio dotyczy. Dla osoby tak towarzyskiej
i wielkodusznej jak Sara samotnos´c´ była czyms´ niepo-
je˛tym.
– Rozumiem – szepne˛ła. – Przepraszam, nie chcia-
łam sie˛ narzucac´.
Wyje˛ła mu z re˛ki spla˛tany czerwony kłe˛bek i wy-
szła z kuchni. Jej s´cis´nie˛ty głos i napie˛cie w ruchach
zdradzały bo´l. Hawk instynktownie wyczuł, jak bar-
dzo doskwiera jej dystans, kto´ry usiłował zachowac´
mie˛dzy nimi.
Przeczesał palcami ge˛ste, lekko rozczochrane wło-
sy, kto´re opadały mu na czoło i ramiona. Powinienem
sie˛ wybrac´ do fryzjera. A takz˙e do psychiatry, uznał po
chwili. W czym by mu Sara przeszkadzała? Przeciez˙
nie absorbowałaby go swoja˛ osoba˛; była na to zbyt
dobrze wychowana. Wzruszaja˛c ramionami, wstał
z krzesła i ocie˛z˙ałym krokiem skierował sie˛ do
korytarza. Wiedział, dlaczego tak uporczywie broni
Sarze doste˛pu do swojego s´wiata. Dlatego, z˙e pragna˛ł,
aby zamieszkała w nim na stałe.
Siedziała na schodach prowadza˛cych na pie˛tro.
Włosy opadały jej na twarz, gdy walczyła ze wsta˛z˙ka˛.
Stana˛wszy z boku, Hawk obserwował ja˛ w milczeniu.
Sara nie zauwaz˙yła go. Powoli, mrucza˛c cos´ pod
nosem, rozpla˛tywała supły. Kiedy sie˛ z nimi uporała,
zacze˛ła wia˛zac´ kokarde˛, tworza˛c mniejsze i wie˛ksze
pe˛telki. Zanosiło sie˛ na to, z˙e kokarda be˛dzie duz˙a
i bardzo pie˛kna. I mokra od kapia˛cych na nia˛ łez.
Cholera, zakla˛ł w duchu Hawk.
Kaz˙da łza, kto´ra toczyła sie˛ po policzku Sary, była
jak ostrze, kto´re ktos´ wbija mu w serce. Posta˛pił kilka
kroko´w naprzo´d. Nawet nie spostrzegł, kiedy wypus´-
cił z re˛ki wieniec.
Zdaja˛c sobie sprawe˛ z jego obecnos´ci, Sara szybko
wytarła dłonia˛ łzy i pocia˛gna˛wszy nosem, oznajmiła:
– Kokarda jest juz˙ gotowa. Jes´li podasz mi wie-
niec, umocuje˛ ja˛...
– Saro... – szepna˛ł.
Nie podnosza˛c wzroku, wygładzała kon´ce wsta˛z˙ki.
– Saro, odło´z˙ to. Spo´jrz na mnie, prosze˛.
Wzruszył ja˛ jego błagalny ton. Uniosła mokra˛ od
płaczu twarz.
– Chodz´ do mnie, kocurku.
To wystarczyło. Rzuciła sie˛ w jego ramiona i oparł-
szy głowe˛ o jego klatke˛ piersiowa˛, zaniosła sie˛
szlochem.
– Boje˛ sie˛, Hawk. Cały czas. Boje˛ sie˛, z˙e nigdy
wie˛cej nie zobacze˛ Rogera. Boje˛ sie˛, z˙e on zginie, tak
jak zgine˛li nasi rodzice, i zostane˛ sama jak palec.
Najgorsze jest to, z˙e nikomu nie moge˛ o tym opowie-
dziec´, o tym moim strachu. Tylko tobie. A ty nie
słyszysz tego, co mo´wie˛.
Zaskoczony intensywnos´cia˛ jej bo´lu i le˛ku, poczuł
wyrzuty sumienia.
– Przepraszam cie˛, Saro. Strasznie mi głupio. Nie
przyszło mi do głowy, jak bardzo cie˛ to wszystko musi
przeraz˙ac´. Ryzyko zawsze było cze˛s´cia˛ mojego z˙ycia,
wie˛c odruchowo podja˛łem gre˛, nie zastanawiaja˛c sie˛,
kto jeszcze w niej uczestniczy. Roger zna zasady, ja je
znam, nasi wrogowie je znaja˛. Ale dla ciebie to
nowos´c´, prawda, malen´ka? Zostałas´ zmuszona do
skoku na głe˛boka˛ wode˛, a ja prawie pozwoliłem ci
utona˛c´.
Delikatnie gładził ja˛ po włosach. Rude loki oplatały
mu sie˛ woko´ł palco´w, jakby chciały go przy sobie
zatrzymac´. Tula˛c Sare˛ do piersi i przemawiaja˛c do niej
cichym głosem, czuł, jak powoli zaczyna sie˛ uspoka-
jac´.
Toczył z soba˛ zaz˙arta˛ walke˛. Tak bardzo chciał jej
zaufac´. Chciał wierzyc´, z˙e Sara nie udaje, z˙e naprawde˛
jest taka jak teraz. Chciał wierzyc´ w to, z˙e niezdolna
byłaby do oszustwa. Cos´ go jednak powstrzymywało.
Nie potrafił zapomniec´ o przeszłos´ci, o innej kobiecie
i o zdradzie, jakiej sie˛ wobec niego dopus´ciła.
Cisze˛ przerwało dochodza˛ce z oddali z˙ałosne wy-
cie. Hawk ockna˛ł sie˛ z zadumy. O tej porze roku
wczes´nie robi sie˛ ciemno. Musza˛ sie˛ pospieszyc´, jes´li
zamierzaja˛ zejs´c´ na do´ł i wro´cic´ przed zapadnie˛ciem
mroku.
Decyzja została podje˛ta.
– W porza˛dku, mała. Znudziły ci sie˛ cztery s´ciany?
To ubierz sie˛ ciepło. Bo chyba nie chcesz odmrozic´
sobie uszu?
Wyraz rados´ci rozjas´nił jej twarz.
– Serio? Be˛de˛ gotowa za minute˛. A po drodze
przymocuje˛ kokarde˛.
Maszerowali z˙wawym krokiem, nie odzywaja˛c sie˛
do siebie. Sara zdawała sobie sprawe˛, z˙e nie jest to
zwykły spacer. Domys´lała sie˛, z˙e Hawk darzył Stara˛
Kobiete˛ ogromna˛ miłos´cia˛ i z całego serca pragne˛ła
towarzyszyc´ mu w wyprawie do jej grobu. Nikt lepiej
od niej nie znał uczucia pustki. Kilka lat temu
pochowała oboje rodzico´w. Na szcze˛s´cie ma jeszcze
Rogera. Przeszył ja˛ dreszcz. Oszukiwała sie˛, z˙e to
z powodu zimna, ale w głe˛bi duszy wiedziała, z˙e to ze
strachu – i z˙e przestanie sie˛ bac´, dopiero kiedy zobaczy
brata.
Odka˛d opus´cili chate˛, we˛drowali lasem, ukryta˛ pod
s´niegiem s´ciez˙ka˛ prowadza˛ca˛ mie˛dzy sosnami. Kiedy
zbliz˙yli sie˛ do polany, Hawk wyraz´nie zwolnił.
Z dwo´ch powodo´w trzymał sie˛ z dala od szosy. Po
pierwsze, warstwa s´niegu była cien´sza pod drzewami
i łatwiej sie˛ szło niz˙ poboczem. A po drugie, wolał, aby
nikt nie widział Sary, gdyz˙ mogłoby to narazic´ ja˛ na
niebezpieczen´stwo. Wkro´tce ponownie uda sie˛ do
Broken Bow i zadzwoni do pułkownika Harrisa,
albowiem tylko od niego zdoła sie˛ dowiedziec´, czy
Sara moz˙e juz˙ wyjs´c´ z ukrycia i wro´cic´ do Dallas.
– Jes´li ci nie przeszkadza, odpoczne˛ tutaj – powie-
działa, wre˛czaja˛c mu wieniec, do kto´rego przywia˛zała
wielka˛ jaskrawoczerwona˛ kokarde˛.
Z kamienia lez˙a˛cego pod drzewem odgarne˛ła s´nieg
i usiadła. Hawk skina˛ł w milczeniu głowa˛; wdzie˛czny
był za jej takt i wraz˙liwos´c´.
Patrzyła, jak Hawk opuszcza las i wychodzi samo-
tnie na pusta˛ polane˛. S
´
lady buto´w pozostawione
w s´niegu stanowiły jedyna˛ oznake˛ z˙ycia. Po przejs´ciu
kilkunastu metro´w ukle˛kna˛ł na mie˛kkiej, białej pierzy-
nie i tez˙ zacza˛ł odgarniac´ s´nieg z kamienia, kto´ry
wystawał z ziemi i zwe˛z˙aja˛cym sie˛ kon´cem wskazy-
wał niebo.
Sara odwro´ciła wzrok; nie chciała przeszkadzac´
Hawkowi, naruszac´ jego intymnos´ci.
– Gotowa?
Podawszy Sarze re˛ke˛, Hawk podcia˛gna˛ł ja˛ na nogi.
– Musimy sie˛ pos´pieszyc´. Spacer pod go´re˛ trwa
dłuz˙ej niz˙ w do´ł, a wkro´tce zacznie sie˛ s´ciemniac´.
Dziewczyna skine˛ła głowa˛, po czym otrzepała ze
spodni s´nieg. Zanim ruszyli w droge˛ powrotna˛, obe-
jrzała sie˛ przez ramie˛. Wieniec był jedyna˛ jaskrawa˛
plama˛ na tle iskrza˛cego sie˛ biela˛ krajobrazu – stanowił
zielono-czerwony symbol miłos´ci w tym ponurym,
mroz´nym s´wiecie.
Do przebrnie˛cia został ostatni, zalesiony odcinek.
Sara we˛drowała pod go´re˛, ledwo zipia˛c. Była po´łz˙ywa
ze zme˛czenia. Za swoja˛ kiepska˛ kondycje˛ winiła
przymusowy pobyt w ukryciu oraz brak ruchu.
– Jes´li po powrocie do domu be˛de˛ w tak złej
formie, Morty sie˛ ws´cieknie.
Wyobraziła sobie przeraz˙enie na twarzy Mor-
ty’ego, gdyby zobaczył ja˛ teraz, i us´miechne˛ła sie˛ pod
nosem. Jej menadz˙er bardzo przejmował sie˛ stanem
zdrowia i wygla˛dem swojej ulubionej modelki. Nic
dziwnego; dzie˛ki niej zarabiał nie tylko na chleb, ale
ro´wniez˙ na kawior.
Hawk zmarszczył czoło. Był tak zaje˛ty mys´leniem
o teraz´niejszos´ci, z˙e nie zastanawiał sie˛ nad przyszłos´-
cia˛. Nagle tkne˛ło go, z˙e przyszłos´c´ to z˙ycie bez Sary.
Nie spodobał mu sie˛ ten pomysł. Poza tym kim,
u licha, jest Morty? Obro´cił sie˛, zamierzaja˛c ponaglic´
Sare˛; w tym momencie zawieszona na gałe˛zi czapa
s´niegu osune˛ła sie˛ i spadła mu prosto na głowe˛.
Zaskoczenie w oczach Hawka oraz widok s´niegu za
kołnierzem jego koz˙ucha sprawiły, z˙e Sara dostała
ataku s´miechu. Jej wesoły głos nio´sł sie˛ echem po
całym lesie. Ilekroc´ usiłowała zapanowac´ nad soba˛
i nabrac´ w płuca powietrza, patrzyła na Hawka i zno´w
zaczynała sie˛ s´miac´.
– Mys´lisz, z˙e to s´mieszne, tak? – spytał i na
sztywnych, rozkraczonych nogach ruszył w jej strone˛.
Zbyt po´z´no odgadła jego zamiary – włas´ciwie
dopiero wtedy, gdy lez˙ała na wznak w mie˛kkim
białym puchu.
– Hawk! Nie! Przestan´! Prosze˛ cie˛! To strasznie
zimne! – wołała, a on nic sobie z tego nie robia˛c, dalej
nacierał jej twarz s´niegiem.
Ale nie to było najgorsze. Widza˛c łobuzerski błysk
w jego oczach, domys´liła sie˛, co jeszcze knuje.
– Nawet sie˛ nie waz˙! – pisne˛ła. – Tylko nie za dekolt!
Z zapałem wcierał s´nieg w jej policzki i szyje˛; po
chwili poczuła lodowaty zia˛b pod koszula˛. Walczyła,
broniła sie˛, ale nie miała siły. Wreszcie, osłabiona
s´miechem, poddała sie˛.
– No dobra, wygrałes´. Ro´b ze mna˛, co chcesz
– oznajmiła i dysza˛c cie˛z˙ko, wyrzuciła w bok ramiona.
Nagle skon´czyła sie˛ zabawa. Serce zacze˛ło jej bic´
jak oszalałe. Jemu ro´wniez˙. Z
˙
adne z nich nie czuło juz˙
zimna. Ich ciała rozpalał z˙ar.
Tylko Hawk mo´gł ugasic´ płomien´, kto´ry w niej
płona˛ł.
Wiedziałem, z˙e tak be˛dzie, pomys´lał, patrza˛c
w złociste oczy Sary. Pragna˛ł jej. Raptem jednak w jej
spojrzeniu dostrzegł cos´, co go wystraszyło. Kiedys´,
dawno temu, widział identyczny wyraz w oczach innej
kobiety. Zaufał swemu instynktowi, lecz ten go srodze
zawio´dł. Czy tym razem be˛dzie tak samo? Czy warto
ryzykowac´?
Rude loki wiły sie˛ po białej ziemi, kilka kosmyko´w
zmysłowo oplatało mu nadgarstki. Ciałem Hawka
wstrza˛sna˛ł dreszcz. Walcza˛c z poz˙a˛daniem, uwolnił
re˛ce z jedwabistych wnyko´w, po czym delikatnie
odgarna˛ł z ust mokry pukiel...
– Do diabła – mrukna˛ł.
Pochylił sie˛, nie moga˛c dłuz˙ej oprzec´ sie˛ prag-
nieniu. Lez˙a˛ca w puchu pie˛kna, ruda kocica o lekko
rozchylonych wargach i potarganych włosach działała
na wszystkie jego zmysły. Po chwili przywarł ustami
do jej ust.
Zarzuciła mu re˛ce na szyje˛ i obje˛ła go mocno, jakby
chciała sie˛ w niego wtopic´. Włas´ciwie pragne˛ła tego
z całej siły. Moz˙e wtedy bo´l by usta˛pił? Moz˙e ogien´ by
zgasł? Ale tak sie˛ nie stało. Bo´l wzmo´gł sie˛, płomienie
strzeliły jeszcze wyz˙ej.
Całował ja˛ z delikatnos´cia˛, jakiej dota˛d nie do-
s´wiadczyła. Ilekroc´ odrywał usta, aby nabrac´ w płuca
odrobine˛ powietrza, wydawał z siebie cichy je˛k, jakby
cierpiał, z˙e musi ja˛ na chwile˛ zostawic´.
Wsune˛ła re˛ce pod jego koz˙uch, gwałtownymi
ruchami zacze˛ła wycia˛gac´ mu ze spodni sweter.
Chciała go dotkna˛c´, czuc´ dłon´mi jego rozgrzane ciało.
– Hawk – szepne˛ła mu do ucha.
Nie potrzebował dalszej zache˛ty. Stracił nad soba˛
kontrole˛: przestał mys´lec´, analizowac´. Do głosu do-
szedł instynkt. Sara lez˙ała na s´niegu, kurtke˛ miała
rozpie˛ta˛, lecz nie czuła zimna. Cała wewna˛trz płone˛ła.
Tylko Hawk mo´gł ja˛ uratowac´, tylko on mo´gł stłumic´
ogien´, jaki ja˛ poz˙erał.
Wpijał sie˛ w nia˛ ustami, gładził po brzuchu,
ciepłym i gładkim jak aksamit, wciskał coraz głe˛biej
w biały puch. Nagle przypomniał sobie, jak wygla˛dała
tego pierwszego wieczoru – naga w wannie. Przeszył
go dreszcz. Tak bardzo jej pragna˛ł! Wolno przesuwał
re˛ke˛ wyz˙ej, wyz˙ej, az˙ wreszcie zacisna˛ł ja˛ na je˛drnej
piersi. Serce Sary waliło nieprzytomnie. Hawk przesu-
na˛ł niz˙ej głowe˛; juz˙ miał pocałowac´ ro´z˙owa˛ sko´re˛, gdy
ni sta˛d, ni zowa˛d w biały zaczarowany s´wiat wdarł sie˛
jakis´ obcy dz´wie˛k.
Instynkt, kto´remu Hawk nieraz zawdzie˛czał z˙ycie,
sprawił, z˙e z miejsca oprzytomniał. Przez moment
lez˙ał nieruchomo, wstrzymuja˛c oddech i nasłuchuja˛c.
Jego dziwne zachowanie zaskoczyło Sare˛. Była
przeraz˙ona, dopo´ki nie zorientowała sie˛, z˙e zacie˛ty
wyraz na twarzy Hawka nie ma nic wspo´lnego z nia˛.
Hawk poderwał sie˛ na nogi, podcia˛gna˛ł Sare˛ i nie
zwaz˙aja˛c na to, z˙e jest na wpo´ł rozebrana, pchna˛ł ja˛
w strone˛ domu.
– Biegnij do chaty. Najszybciej jak umiesz – roz-
kazał cicho. Ciarki przeszły jej po grzbiecie. Głos
Hawka brzmiał złowrogo. – Ukryj sie˛ w mojej sypia-
lni. W garderobie znajdziesz bron´. Nabita˛. Nie wy-
chodz´, dopo´ki po ciebie nie przyjde˛. – Potrza˛sna˛ł ja˛
mocno za ramiona. – Pamie˛taj, siedz´ cicho, choc´by nie
wiem co. I czekaj na mnie.
Nie zadawała z˙adnych pytan´; ona ro´wniez˙ usłysza-
ła znajomy odgłos obracaja˛cych sie˛ skrzydeł helikop-
tera, kto´ry zbliz˙ał sie˛ w kierunku chaty. Przeraz˙ona,
posłusznie rzuciła sie˛ w kierunku domu. Wbiegła na
ganek, do kuchni, a potem pokonuja˛c po dwa stopnie
naraz, pognała na go´re˛ do sypialni.
Schowawszy sie˛ do garderoby, kucne˛ła pod wisza˛-
cymi ubraniami, po czym posuwaja˛c sie˛ na czwora-
kach, mine˛ła ustawione w ro´wnym rze˛dzie wypas-
towane buty i po chwili znalazła bron´. Wzie˛ła kilka
głe˛bokich oddecho´w, by sie˛ uspokoic´, naste˛pnie przy-
siadła w najciemniejszym ka˛cie, podcia˛gne˛ła nogi pod
brode˛ i zacze˛ła sie˛ modlic´.
Pojawił sie˛ na tle zachodza˛cego słon´ca, prawie
ocieraja˛c sie˛ o korony drzew. Przypominał waz˙ke˛,
kto´ra latem fruwa nad jeziorem, niemal szoruja˛c
odwłokiem o ls´nia˛ca˛ tafle˛. Z bija˛cym sercem Hawk
obserwował, jak helikopter przez chwile˛ unosi sie˛ nad
polana˛, wzbijaja˛c tumany białego puchu, po czym
opada na ziemie˛.
Usiłował zasłonic´ ramieniem twarz, ale wzniecone
przez podmuch kryształki lodu nic sobie z takiej
osłony nie robiły. Policzki go szczypały, jakby ktos´
wbijał w nie lodowate igły. Chociaz˙ wszystko wkoło
wirowało, on sam doskonale wiedział, co nalez˙y
zrobic´. Musi jedynie zachowac´ ostroz˙nos´c´. Od tego
zalez˙y ich z˙ycie – jego i Sary.
Kiedy w drzwiach pojawiły sie˛ dwie okutane
postaci, Hawk – korzystaja˛c z tego, z˙e wiruja˛cy
w powietrzu s´nieg cze˛s´ciowo go skrywa – przysta˛pił
do działania.
Me˛z˙czyz´ni kucne˛li; kaz˙dy nacia˛gna˛ł na głowe˛
kaptur kurtki, by osłonic´ sie˛ przed s´niez˙na˛ nawałnica˛.
Wyprostowali sie˛ dopiero wtedy, gdy helikopter
wznio´sł sie˛ i znikł nad zalesionym zboczem. Przez
chwile˛, ocieraja˛c z twarzy kryształki lodu, bacznie
rozgla˛dali sie˛ wkoło. Kiedy wzburzony przez skrzydła
helikoptera s´nieg opadł, ujrzeli stoja˛ca˛ nieopodal
ciemna˛ chate˛. Ruszyli w jej kierunku.
Zanim sie˛ zorientowali, co sie˛ dzieje, wyz˙szy
z me˛z˙czyzn lez˙ał na ziemi, twarza˛ do dołu. Drugi miał
ułamek sekundy, by odparowac´ cios, i rzucił sie˛ na
Hawka z furia˛. Toczyli sie˛ po ziemi, wzbijaja˛c tumany
białego pyłu. Zapadał zmierzch; było coraz ciemniej.
Od czasu do czasu panuja˛ca˛ w lesie cisze˛ przerywał
je˛k, okrzyk bo´lu, głos´ne sapanie. Wreszcie przybysz
zdołał wydobyc´ z siebie głos.
– Na miłos´c´ boska˛, Hawk! Przestan´! Do jasnej
cholery, pus´c´ mnie! To ja, Harris. Pułkownik Harris.
Musimy porozmawiac´.
Modlił sie˛, by ogarnie˛ty dzika˛ furia˛ przeciwnik
usłyszał te słowa i pohamował ws´ciekłos´c´. On, Harris,
za wiele czasu spe˛dzał za biurkiem, aby poradzic´ sobie
z kims´ takim jak Hawk, a na pomoc swego wspo´lnika
nie miał co liczyc´.
Tkwił na czworakach w przejmuja˛cym wieczor-
nym chłodzie. Wspo´łtowarzysz wyprawy uprzedzał
go, z˙e tym sposobem nic nie wsko´raja˛, ale liczy sie˛
kaz˙da godzina. Z
˙
ycie kilku oso´b jest zagroz˙one.
Psiakrew! – zakla˛ł w duchu Hawk, z z˙alem rezyg-
nuja˛c z kolejnej serii cioso´w, kto´re zamierzał zadac´.
Dz´wigna˛wszy sie˛, ruszył przed siebie, powło´cza˛c
z wysiłku nogami. Nawet nie spojrzał na pułkownika.
Po chwili stana˛ł nad me˛z˙czyzna˛, kto´rego powalił
pierwszym ciosem, i odwro´cił go na wznak. Ten
zamrugał, po czym drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ obmacał czoło.
– Co mnie uderzyło? – mrukna˛ł, sprawdzaja˛c, czy
szcze˛ke˛ ma w jednym kawałku.
– Nie co, tylko kto – wycedził Hawk. – Ja ci
przywaliłem, ty głupi sukinsynu. Co wy sobie wyob-
raz˙acie, przylatuja˛c znienacka helikopterem?
Był tak ws´ciekły, z˙e ledwo mo´wił. Najche˛tniej
dołoz˙yłby swym nieproszonym gos´ciom jeszcze kilka
cioso´w.
– Mo´wiłem, pułkowniku, z˙e to zły pomysł – oznaj-
mił Roger Beaudry. Je˛kna˛wszy z bo´lu, podnio´sł sie˛ na
nogi. – Przysłałem tu Sare˛, z˙eby ja˛ chronił. Wie˛c taki
nalot bez ostrzez˙enia... sami sie˛ o to prosilis´my.
Na dz´wie˛k imienia Sary Hawk poderwał głowe˛.
Zapominaja˛c o zme˛czeniu, odwro´cił sie˛ na pie˛cie
i pognał do chaty.
Pewnie biedaczka dygocze z przeraz˙enia, mys´lał,
biegna˛c przez poko´j, a potem schodami na go´re˛.
Przyczepiony do buto´w s´nieg spadał na podłoge˛,
tworza˛c kałuz˙e.
Chociaz˙ siedziała skulona w garderobie, od war-
kotu helikoptera zawieszonego tuz˙ nad ziemia˛ huczało
jej w głowie. Teraz jednak helikopter odleciał, a jej
dudniła w uszach złowroga cisza. Nie wiedziała, co
pocza˛c´. Schowana ws´ro´d buto´w i ubran´, czuła sie˛ jak
nieboszczyk w krypcie.
Nagle na dole trzasne˛ły drzwi, a na schodach
rozległ sie˛ odgłos kroko´w. Ktos´, biora˛c po dwa stopnie
naraz, gnał na go´re˛. Struz˙ka potu spływała Sarze po
plecach, druga mie˛dzy piersiami. Serce waliło jej jak
młotem. Podejrzewała, z˙e słychac´ je było na zewna˛trz
mimo solidnych drzwi oddzielaja˛cych ja˛ od pokoju.
– Saro!
Był to najpie˛kniejszy dz´wie˛k na s´wiecie. Po chwili
drzwi garderoby zostały otwarte. Sara odłoz˙yła bron´,
kto´ra˛ przyciskała do brzucha, i wstała. Ostry blask
z˙aro´wki raził ja˛ w oczy. Oparta o s´ciane˛, przymkne˛ła
na moment powieki. Wreszcie, odsuna˛wszy na bok
wieszaki, ujrzała przed soba˛ Hawka. Zacze˛ła dygotac´.
Chciała cos´ powiedziec´, lecz nie potrafiła wydobyc´
głosu. Chciała posta˛pic´ krok do przodu, ale nogi
odmawiały jej posłuszen´stwa.
Pokryty s´niegiem, stał bez ruchu. Przypominał
pradawnego wojownika, zamarznie˛tego przed wieka-
mi, kto´ry teraz powoli zaczyna tajac´. Pod wpływem
ciepła s´nieg na koz˙uchu i spodniach topił sie˛ i kapał na
podłoge˛. Mokre włosy lepiły sie˛ do głowy, zielone
oczy ls´niły ognistym blaskiem. Wygla˛dał wspaniale.
A ona... jeszcze nigdy tak sie˛ nie cieszyła na czyjs´
widok.
– W porza˛dku, Saro. Juz˙ dobrze. Chodz´, malen´ka
– powiedział cicho, po czym przytulił ja˛ do siebie.
Akurat w tym momencie do pokoju wszedł Roger
z pułkownikiem Harrisem. Widza˛c, jak siostra opusz-
cza kryjo´wke˛ i pada w obje˛cia Hawka, Roger poczuł
ukłucie w sercu.
Cholerna praca! – pomys´lał ze złos´cia˛. Nie dos´c´, z˙e
naraził Sare˛ na niebezpieczen´stwo, to jeszcze musiał
ja˛ nastraszyc´. Nagle cos´ go tkne˛ło. Wytrzeszczył ze
zdumienia oczy. Wyraz twarzy Hawka, gdy tak stał,
tula˛c Sare˛, był wielce wymowny. Rany boskie! – za-
niepokoił sie˛, ale narozrabiałem. Przeciez˙ on sie˛ w niej
zakochał. Albo przynajmniej zadurzył. Wyobraził
sobie dziesia˛tki problemo´w, jakie moga˛ z tego wynik-
na˛c´.
Gdyby nie Hawk, Sara osune˛łaby sie˛ na podłoge˛.
Nie była w stanie utrzymac´ ro´wnowagi. Po chwili
słabym, przytłumionym głosem spytała:
– Co sie˛ stało? Powiedz, Hawk. Znalez´li mnie?
Delikatnie unio´sł jej twarz.
– Nie, malen´ka – odparł łagodnie. – To byli
przyjaciele, nie wrogowie. Mamy gos´ci.
Odwro´cił sie˛, tak by ujrzała stoja˛cych w drzwiach
me˛z˙czyzn, kto´rzy przybiegli za nim na go´re˛ i z za-
wstydzonymi minami gapili sie˛ na przytulona˛ pare˛.
– Roger! Boz˙e, Roger! Z
˙
yjesz? Nic ci nie jest?
– Uwolniwszy sie˛ z obje˛c´ Hawka, Sara rzuciła sie˛
w ramiona uradowanego brata. – Czy juz˙ po wszyst-
kim? Zagroz˙enie mine˛ło? Moge˛ wro´cic´ do domu?
Dla Hawka kaz˙de jej słowo było niczym cios prosto
w serce. To niemoz˙liwe, pomys´lał i zamkna˛ł oczy, by
nie widziec´, jak Sara pada w obje˛cia innego me˛z˙czyz-
ny. Koszmar sie˛ powtarza.
Bezrozumny gniew pozbawił go zdolnos´ci logicz-
nego mys´lenia. Nie zastanawiał sie˛, nie analizował, po
prostu zno´w widział kobiete˛, kto´ra zostawia go dla
innego. Wzdrygna˛wszy sie˛, drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ przetarł twarz
i wro´cił do teraz´niejszos´ci.
– Moz˙e najpierw sie˛ osuszymy, a potem be˛dziemy
kontynuowac´ ten z˙ałosny spektakl? – spytał sarkas-
tycznie, ukrywaja˛c bo´l za maska˛ oboje˛tnos´ci.
Mina˛ł zaskoczone trio i pierwszy ruszył na do´ł. Sara
nie potrafiła zrozumiec´ zmiany w jego zachowaniu.
Przed chwila˛ był ciepłym, wspaniałym człowiekiem,
a teraz... Pytania, kto´rymi zasypała brata, poszły
w zapomnienie; waz˙niejszy był Hawk. Co go ugryzło?
Podzie˛kowali mu, kiedy wzia˛ł od nich mokre
ubrania i porozwieszał w kuchni koło pieca. Naste˛pnie
zaprosił Sare˛ i me˛z˙czyzn do salonu, aby ogrzali sie˛
przy kominku. Bez słowa dorzucił polan do strzelaja˛-
cych wysoko płomieni, po czym wre˛czywszy obu
me˛z˙czyznom po duz˙ym re˛czniku, by osuszyli twarze,
re˛ce i włosy, znikna˛ł w kuchni.
Sara zauwaz˙yła, jak Roger i me˛z˙czyzna, kto´rego
nazywali pułkownikiem, wymieniaja˛ porozumiewaw-
cze spojrzenie. Roger wzruszył ramionami i po chwili
skupił uwage˛ na siostrze.
Z kuchni dobiegły ja˛ brze˛cza˛ce odgłosy, jakby
wyjmowano z szafki kubki i stawiano je na metalowej
tacy. Najwyraz´niej Hawk zamierzał podac´ gos´ciom
cos´ ciepłego do picia. Sara poderwała sie˛ z kanapy.
Wzia˛wszy sie˛ pod boki, zaz˙a˛dała wyjas´nien´.
– No dobra, słucham. – Nie spuszczała oczu z twa-
rzy brata. – Tylko mnie nie okłamuj. O co w tym
wszystkim chodzi? Wbrew mojej woli uczestnicze˛
w czyms´, o czym nie mam zielonego poje˛cia. Chce˛
znac´ prawde˛.
Roger wcia˛gna˛ł w płuca powietrze, wytarł spocone
dłonie o nogawke˛ spodni i zerkna˛ł na pułkownika,
szukaja˛c u niego pomocy. Ten jedynie sie˛ skrzywił.
Do jasnej cholery, zezłos´cił sie˛ Roger. Widziałem
go, jak bierze udział w niebezpiecznych akcjach, jak
staje twarza˛ w twarz z uzbrojonym po ze˛by wrogiem,
jak bajeruje cwanych, okrutnych dyktatoro´w, a teraz,
maja˛c za przeciwnika s´liczna˛ rudowłosa˛ dziewczyne˛,
chowa głowe˛ w piasek?
– To wszystko jest dos´c´ skomplikowane, Saro
– zacza˛ł. – Nie ma sensu, z˙ebym wdawał sie˛ w szcze-
go´ły, w wie˛kszos´ci i tak obje˛tych tajemnica˛...
– Przestan´ zwodzic´ i dojdz´ wreszcie do sedna. Czy
sprawa jest zakon´czona? Czy zagroz˙enie mine˛ło? Nie
moge˛ ukrywac´ sie˛ w nieskon´czonos´c´. Moja kariera na
tym ucierpi. A tak w ogo´le, Roger, to o co w tym
wszystkim chodzi?
Zanim brat zda˛z˙ył odpowiedziec´, do rozmowy
wtra˛cił sie˛ pułkownik, jak zwykle zraz˙aja˛c do siebie
rozmo´wce˛.
– Moz˙e sie˛ pani niczego nie obawiac´, panno
Beaudry – rzekł. – Sytuacja jest pod kontrola˛. Od
wczoraj, od godziny czternastej trzydzies´ci, pani brat
znajduje sie˛ pod nasza˛ ochrona˛. Zalez˙ało nam, z˙eby
nie wpadł w re˛ce wroga, bo posiada wiadomos´ci
o pewnym... człowieku. Jes´li wszystko po´jdzie zgod-
nie z planem, w cia˛gu paru dni powinnis´my rozprawic´
sie˛ z wrogiem, a wtedy pani be˛dzie mogła spokojnie
wro´cic´ do swoich zaje˛c´. Dobrze? Co pani na to?
Jej słowa skutecznie starły z jego twarzy zadowolo-
ny z siebie wyraz.
– Pyta pan, co ja na to? W porza˛dku, powiem panu.
Takiego steku bredni i...
– Saro!
Oburzenie w głosie Rogera bynajmniej jej nie
powstrzymało.
– Chciałabym cos´ us´cis´lic´, pułkowniku – cia˛gne˛ła
niezraz˙ona. – Zapewnilis´cie ochrone˛ mojemu bratu,
poniewaz˙ potrzebujecie informacji, kto´re on posiada.
Jez˙eli ja przez kilka dni pozostane˛ w ukryciu, pan
szybko zrobi z tych informacji uz˙ytek, potem rozprawi
sie˛ z kim trzeba i w kon´cu pozwoli mi wro´cic´ do domu.
Tak?
– Niezbyt przyjemnie to pani uje˛ła, panno Beau-
dry.
– Bo cała ta sytuacja jest niezbyt przyjemna, panie
pułkowniku.
Siedzieli w milczeniu, kaz˙de gotowe bronic´ swych
racji, kiedy do salonu wszedł Hawk, niosa˛c tace˛ pełna˛
paruja˛cych kubko´w. Wcia˛z˙ zły, niemal cisna˛ł ja˛ na
stolik przed kanapa˛. Na spodki wylało sie˛ troche˛
gora˛cego płynu.
– Cze˛stujcie sie˛.
Oparłszy sie˛ o kamienna˛ s´ciane˛ przy kominku,
wsuna˛ł re˛ce do kieszeni dz˙inso´w. Stał w lekkim
rozkroku, spie˛ty, goto´w odeprzec´ niespodziewany
atak wroga. Przygla˛daja˛c mu sie˛, Sara poczuła bolesny
ucisk w sercu. Sprawiał wraz˙enie człowieka samot-
nego i bardzo cierpia˛cego. Zastanawiała sie˛, co spo-
wodowało te˛ zmiane˛. Czym go uraziła?
Zno´w otoczył sie˛ pancerzem, kto´ry z takim trudem
udało jej sie˛ nadkruszyc´. Ale tym razem pancerz był
grubszy, solidniejszy.
– Co sie˛ stało, Hawk? – spytała, nie kryja˛c zanie-
pokojenia.
Nie
odpowiedział.
Posławszy
jej
szyderczy
us´miech, spytał:
– Kiedy wyjez˙dz˙acie?
Jego obcesowos´c´ wszystkich dosłownie zamuro-
wała. Sara wytrzeszczyła ze zdumienia oczy. Nagle
jednak poje˛ła, w czym rzecz. Hawk nie chce, aby
opus´ciła Kiamichi. Trzymał ja˛ w obje˛ciach, a ona
wyrwała mu sie˛ i rzuciła w ramiona brata, dopytuja˛c
sie˛, kiedy wreszcie be˛dzie mogła wro´cic´ do domu.
Musiał poczuc´ sie˛ odtra˛cony, zlekcewaz˙ony. Uzmys-
łowiła sobie, z˙e gdyby nie nadleciał helikopter, praw-
dopodobnie kochaliby sie˛ pod gołym niebem, na
s´niegu, nie mys´la˛c o tym, co be˛dzie jurto.
Roger usłyszał w głosie przyjaciela nie tylko złos´c´,
ale i cierpienie.
– Jutro o s´wicie... jez˙eli pozwolisz nam zostac´ na
noc – odparł. Z
˙
al mu było i Hawka, i Sary, ale w tym
momencie nie potrafił niczemu zaradzic´.
– Jutro o s´wicie – powto´rzył Hawk, zaskoczony
fala˛ emocji, jaka go zalała. Odwro´cił sie˛ tyłem do
gos´ci, z˙eby ukryc´ przed nimi rozpacz.
– Hawk... czy moglibys´my porozmawiac´? – spyta-
ła Sara.
– Obawiam sie˛ – do rozmowy wtra˛cił sie˛ pułkow-
nik – z˙e nie rozumiecie sytuacji, z jaka˛ mamy do
czynienia.
Hawk odwro´cił sie˛ od kominka. Sara ro´wniez˙
skierowała na pułkownika wzrok.
– Owszem, agent Beaudry i ja wyjedziemy rano
– wyjas´nił Harris – jednakz˙e pani, panno Beaudry, ma
tu pozostac´ jeszcze przez pewien czas. Oczywis´cie
jes´li Hawk pozwoli.
Ulge˛, jaka˛ poczuł po słowach pułkownika, prze-
słonił le˛k. Najwyraz´niej problemy sie˛ nie skon´czyły,
a sytuacja wcia˛z˙ nie jest pod kontrola˛.
– Dlaczego? – zdziwiła sie˛ Sara. – Skoro Rogerowi
nic juz˙ nie grozi...
Pułkownik nie zda˛z˙ył odpowiedziec´.
– Dranie! – zezłos´cił sie˛ Hawk. – Wszystko jeszcze
moz˙e sie˛ zdarzyc´, prawda, Beaudry? – zwro´cił sie˛ do
starego przyjaciela. – Niebezpieczen´stwo wcale jesz-
cze nie jest zaz˙egnane. A skoro tak, to dlaczego
przylecielis´cie helikopterem? Przeciez˙ wiesz, z˙e
w tych stronach wszyscy wybiegaja˛ z domu, kiedy
słysza˛ w go´rze trzepot skrzydeł. Jez˙eli zalez˙y ci na
tym, aby byc´ niezauwaz˙onym... Ale tobie na tym nie
zalez˙y, prawda? Chcesz byc´ dostrzez˙ony.
Roger nie mo´gł znies´c´ wyrazu strachu i konster-
nacji maluja˛cego sie˛ na twarzy siostry. Z rosna˛cym
przeraz˙eniem słuchała oskarz˙en´, jakie Hawk wysuwał
pod adresem jego i Harrisa. Miał ochote˛ udusic´
pułkownika, ale to oczywis´cie nie wchodziło w gre˛.
Podlegał zwierzchnikom, a jeden z nich siedział obok
i nic nie mo´wił.
Sara rozgla˛dała sie˛ niepewnie; patrzyła pytaja˛co
to na Hawka, to na brata, usiłuja˛c wycia˛gna˛c´ ja-
kies´ logiczne wnioski. Dopiero ostatnie zdanie wypo-
wiedziane przez Hawka sprawiło, z˙e osune˛ła sie˛ na
oparcie kanapy.
– Przyznaj sie˛. Chcesz jej uz˙yc´ jako przyne˛ty,
prawda?
Brak zaprzeczenia i wyrzuty sumienia w oczach
Rogera wystarczyły za potwierdzenie. Hawka opano-
wała ws´ciekłos´c´.
– Cholera jasna! – Nerwowo przeczesał re˛ka˛ wło-
sy. – Ona jest cywilem, pułkowniku! Nie moz˙e jej pan
wcia˛gac´ do akcji. Zwłaszcza do tak niebezpiecznych
działan´. Ona sobie nie poradzi. Jest zupełnie nie-
przygotowana. Ani psychicznie, ani fizycznie. Zreszta˛
juz˙ dos´c´ przez˙yła.
– Chodzi o Levette’a – wyjas´nił cicho Roger.
– Psiakrew, Beaudry! – rykna˛ł Harris. – To tajem-
nica.
Hawk znieruchomiał; jego twarz przybrała okrutny
wyraz. Sara zadrz˙ała. Przeraz˙ał ja˛ jednak nie jakis´ tam
Levette, lecz Mackenzie Hawk.
– On nie wie, z˙e Sara tu przebywa, Hawk – cia˛gna˛ł
Roger, ignoruja˛c gniewny wzrok zwierzchnika. – Wie
tylko, z˙e sie˛ ukrywa. To działa na nasza˛ korzys´c´. Nie
wie ro´wniez˙, z˙e ja mam ochrone˛. To tez˙ działa na
nasza˛ korzys´c´. Zrozum, Sara nigdy nie be˛dzie bez-
pieczna, dopo´ki nie złapiemy tego drania. Nie mam
poje˛cia, jak sie˛ o niej dowiedział. Przeciez˙ nawet tobie
nie mo´wiłem, z˙e mam siostre˛. Nie chciałem, aby
kiedykolwiek przeze mnie spotkała ja˛ krzywda.
Nie miał odwagi spojrzec´ siostrze w oczy. Płona˛c
ze wstydu, zwiesił głowe˛, po czym ukrył twarz
w dłoniach. Ale nie docenił Sary. Ta poderwała sie˛ na
nogi, kucne˛ła przed bratem, delikatnie odsune˛ła jego
dłonie i przytuliła go do siebie.
– Wszystko be˛dzie dobrze, kochany – szepne˛ła.
– Zobaczysz. Przeciez˙ nikt nie chciał, z˙eby sprawy sie˛
tak potoczyły. Musimy byc´ silni, zachowac´ zimna˛
krew. – Na moment zamilkła. – Mys´le˛, z˙e trzeba
cia˛gna˛c´ to, co zaplanowalis´cie, bo nie mamy wyjs´cia,
prawda? Jes´li oczywis´cie Hawk pozwoli mi zostac´.
– Obejrzała sie˛ przez ramie˛, staraja˛c sie˛ powstrzymac´
od płaczu.
Hawk skina˛ł przyzwalaja˛co głowa˛.
– Nie podoba mi sie˛ wasz pomysł – mrukna˛ł – ale
Levette nie dostanie jej w swoje re˛ce. Moz˙ecie byc´
tego pewni.
Sara˛ ponownie wstrza˛sna˛ł dreszcz. Jeszcze nigdy
nie słyszała takiej furii w czyims´ głosie.
ROZDZIAŁ PIA˛TY
– Myszko, s´pisz?
Roger pochylił sie˛ nad s´pia˛ca˛ siostra˛ i s´cia˛gna˛ł jej
z twarzy poduszke˛. Us´miechna˛ł sie˛ w duchu do
wspomnien´. Jako dziecko Sara zawsze spała z kołdra˛
nacia˛gnie˛ta˛ na głowe˛, a on nie mo´gł na to patrzec´; był
przekonany, z˙e jego mała siostrzyczka udusi sie˛
podczas snu.
– Juz˙ nie – mrukne˛ła. – Czego chcesz?
Przypomniał sobie, niestety troche˛ poniewczasie,
z˙e nienawidziła, gdy ja˛ budzono, i rano zwykle miała
podły humor. Trudno. Musza˛ porozmawiac´, wyjas´nic´
pewne sprawy.
– Pogadac´ z toba˛. Wytłumaczyc´, co...
Ochrypłym od snu głosem przerwała mu w po´ł słowa:
– Nie, Roger. Nic sie˛ nie stało... To znaczy, stało
sie˛, ale wiem, z˙e to nie twoja wina.
Pogładził siostre˛ niezdarnie po ramieniu.
– Myszko, nie masz poje˛cia, jak koszmarnie sie˛
wystraszyłem, kiedy okazało sie˛, z˙e Levette wie
o twoim istnieniu. To bezduszny łajdak. Wiele lat
pracuje˛ w Firmie, ale z takim zwyrodnialcem jeszcze
sie˛ nie zetkna˛łem.
– Siadaj! – rozkazała.
Przesune˛ła sie˛ na s´rodek ło´z˙ka i poklepała miejsce
koło siebie. Roger z wdzie˛cznos´cia˛ przyja˛ł zaprosze-
nie. Usiadł, po czym oparł sie˛ plecami o wezgłowie.
Miał za soba˛ długi, cie˛z˙ki dzien´.
– Pułkownik wie, z˙e tu jestes´?
– Nie. Ale mało mnie to obchodzi. Jest kilka
rzeczy, kto´re powinnas´ wiedziec´. Nie zamierzam
naraz˙ac´ twojego z˙ycia tylko dlatego, z˙e cos´ podlega
tajemnicy. Znaczysz dla mnie wie˛cej niz˙ najlepsza
praca, Saro. Chyba o tym wiesz, prawda?
Us´cisne˛ła go. To mu w zupełnos´ci wystarczyło.
Rozmawiali do wczesnych godzin porannych. Sara
przekonała sie˛, z˙e Rogera gne˛bia˛ wielkie wyrzuty
sumienia. Zrozumiała tez˙, co jej zagraz˙a. Uciekła
z Dallas, nie dokon´czywszy nagrania. Z
˙
adna profes-
jonalna modelka by tak nie posta˛piła. Lecz jej kariera
nie powinna ucierpiec´; wytłumaczono wszystkim po-
wo´d jej wyjazdu z miasta – nagła choroba w rodzinie.
Plotki ucichły. Rzecz jasna Sara bardziej przejmowała
sie˛ Rogerem niz˙ kariera˛. Zbyt długo pracowała w za-
wodzie modelki. Chodzenie po wybiegach i kre˛cenie
reklamo´wek zaczynało ja˛ juz˙ nudzic´. W skrytos´ci
ducha moz˙e nawet byłaby wdzie˛czna bratu, gdyby nie
mogła wro´cic´ do uprawianego zawodu.
Oczy ja˛ piekły, w gardle zaschło. Wie˛ksza˛ cze˛s´c´
nocy przegadali. Ale przynajmniej Rogerowi nic nie
groziło.
Wszystko powoli szło ku lepszemu, wszystko
opro´cz jej znajomos´ci z Hawkiem. Ponownie znalez´li
sie˛ w punkcie wyjs´cia. Wraz z pojawieniem sie˛ Rogera
i pułkownika Hawk po prostu zamkna˛ł przed nia˛ drzwi
do swojego s´wiata. Nie przestrzegał z˙adnych reguł.
Zmieniał je, kieruja˛c sie˛ wyła˛cznie własna˛ wygoda˛
i upodobaniami.
Pewien, z˙e Sara zasne˛ła, Roger cicho zsuna˛ł sie˛
z ło´z˙ka, staraja˛c sie˛ jej nie obudzic´. Ale mylił sie˛; nie
spała. Jedna rzecz wcia˛z˙ nie dawała jej spokoju.
– Roger, dlaczego Hawk tak ostro zareagował,
kiedy usłyszał nazwisko Levette’a? Az˙ sie˛ przerazi-
łam. Nigdy nie widziałam, z˙eby ktos´ ział az˙ taka˛
nienawis´cia˛.
Roger przystana˛ł z re˛ka˛ na klamce, po czym obro´cił
sie˛ i wolno ruszył z powrotem do ło´z˙ka.
– Levette to zły człowiek. Nie ma za grosz skrupu-
ło´w. Zajmuje sie˛ narkotykami, prostytucja˛, handlem
bronia˛, wszystkim, na czym moz˙na zarobic´ duz˙e
pienia˛dze. Nikim sie˛ nie przejmuje. Jez˙eli ktos´ pro´buje
mu przeszkodzic´, pozbywa sie˛ przeciwnika i juz˙.
– Ale wydaje mi sie˛, z˙e Hawk ma do niego jakis´
osobisty uraz. – Czuła przemoz˙na˛ che˛c´, aby dowie-
dziec´ sie˛ moz˙liwie jak najwie˛cej o tym silnym,
małomo´wnym Indianinie. – Dlaczego? Czy moz˙e to
tez˙ obje˛te jest tajemnica˛?
– Włas´ciwie to tak. Ale chyba nalez˙y ci sie˛ wyjas´-
nienie. Oto´z˙ ostatnie zadanie, jakie Hawk wykonywał
dla Firmy... Zaczne˛ od pocza˛tku. Dwie osoby dostały
polecenie przeniknie˛cia do organizacji Levette’a. Jed-
na˛ z nich był Hawk. Niestety, pułkownik w swej
głe˛bokiej ma˛dros´ci nie poinformował go o praw-
dziwym celu zadania, a chodziło o wykrycie z´ro´dła
przecieku w Firmie. Druga˛ osoba˛ była kobieta, Marla
Ranko. Miała byc´ ła˛czniczka˛ Hawka, została czyms´
wie˛cej.
Sara poczuła ucisk w gardle. Na sama˛ mys´l o tym,
z˙e Hawk mo´gł trzymac´ w ramionach inna˛ kobiete˛,
miała ochote˛ cisna˛c´ czyms´ w s´ciane˛, rozpłakac´ sie˛,
zacza˛c´ krzyczec´. Nie zrobiła z˙adnej z tych rzeczy.
Siedziała cicho, bez słowa, spojrzeniem nakazuja˛c
bratu, aby kontynuował.
– Nie be˛de˛ cie˛ zanudzał szczego´łami – podja˛ł po
chwili Roger. – W kaz˙dym razie okazało sie˛, z˙e to
Marla kabluje. Pułkownik i jego zwierzchnicy pode-
jrzewali ja˛ od kilku miesie˛cy, ale nie widzieli potrzeby
informowania kogokolwiek o swoich podejrzeniach,
dopo´ki nie zdobe˛da˛ dowodo´w. – Głos Rogera spose˛p-
niał. – Powinni byli jednak powiedziec´ Hawkowi.
Kiedy prawda wyszła na jaw, kompletnie sie˛ załamał.
Zamilkł, usiłuja˛c zebrac´ mys´li i sie˛ uspokoic´. Po
chwili, oparłszy sie˛ wygodnie o wezgłowie, obja˛ł
siostre˛, a ona wtuliła nos w jego mie˛kki, włochaty
sweter.
– Wszystko sie˛ zawaliło.
Sara, przeraz˙ona opowies´cia˛ brata, powoli zaczy-
nała rozumiec´ stosunek Hawka do Firmy i jej szefo´w,
kto´rym najwyraz´niej obce było poje˛cie lojalnos´ci.
Zrobiło sie˛ jej go z˙al. Nic dziwnego, z˙e odnosił sie˛ do
Harrisa z wrogos´cia˛.
Roger widział bo´l maluja˛cy sie˛ w oczach siostry,
ale dla jej własnego dobra postanowił dokon´czyc´
opowies´c´.
– Pułkownik nie spodziewał sie˛, z˙e Hawk z Marla˛
tak bardzo sie˛ sobie spodobaja˛. W przeciwnym razie
pewnie pograłby inaczej.
Poczuł, jak Sare˛ ogarnia napie˛cie. Lepiej jednak,
pomys´lał, by wiedziała jak najwie˛cej o Hawku, zanim
sie˛ w cokolwiek zaangaz˙uje. Sam kochał Hawka jak
brata. Przysłał do niego siostre˛, s´wiadom, z˙e tylko on
zapewni jej nalez˙yta˛ ochrone˛. Wielokrotnie powierzał
mu swoje z˙ycie i Hawk jeszcze nigdy go nie zawio´dł.
Co nie zmienia faktu, z˙e Mackenzie Hawk jest
upartym i zgorzkniałym facetem.
Roger wzia˛ł głe˛boki oddech i cia˛gna˛ł:
– Nastał wieczo´r aresztowania, ale nic nie szło
zgodnie z planem. Hawk, kto´ry wcia˛z˙ o niczym nie
miał poje˛cia, udał sie˛ do pokoju Marli, z˙eby towarzy-
szyc´ jej na kolacje˛. Marla jednak nie była sama.
Z pocza˛tku wystraszyła sie˛, kiedy przyłapał ja˛ w ra-
mionach kochanka, ale potem oznajmiła, z˙e zostanie
z Levette’em. Hawk dostał ataku furii. Nie znam
wszystkich szczego´ło´w, wiem tylko to, co Hawk
zamies´cił w raporcie. W kaz˙dym razie był tak za-
skoczony swoim odkryciem, z˙e nie słyszał, jak inni
agenci wchodza˛ na teren bazy, dopo´ki na schodach nie
rozległ sie˛ tumult. Hawk wzia˛ł sie˛ w gars´c´, przedstawił
sie˛ jako agent rza˛dowy i przysta˛pił do aresztowania
Levette’a. Marla wsune˛ła sie˛ pomie˛dzy obu me˛z˙czyzn
akurat w chwili, gdy ktos´ pchna˛ł kopniakiem drzwi.
Levette skorzystał z zamieszania i chwycił rewolwer
lez˙a˛cy na stoliku nocnym przy ło´z˙ku Marli. Nie wiem,
czy to był przypadek, czy nie, ale kula przeznaczona
dla Hawka trafiła Marle˛. Jakby tego było mało,
Levette zdołał zbiec. Wcia˛z˙ zachodzimy w głowe˛, jak
to sie˛ stało.
– Boz˙e... – szepne˛ła Sara. – Nic dziwnego, z˙e
Hawk wini Harrisa i nie znosi kobiet.
Pokre˛ciła z niedowierzaniem głowa˛. Dwie wielkie
łzy popłyne˛ły jej po policzkach.
– To nie była wyła˛cznie wina Harrisa, Saro. On tez˙
ma zwierzchniko´w, kto´rych rozkazy wykonuje. Puł-
kownik nie jest złym człowiekiem, po prostu czasem
zbyt sztywno przestrzega reguł.
Urwał. Bał sie˛, z˙e zbyt wiele zdradził, a zarazem, z˙e
powiedział jej za mało.
– Saro, przepraszam cie˛. Postaraj sie˛ to wszystko
zrozumiec´. Harrisa, Levette’a, Hawka. A Hawka nie
oceniaj zbyt surowo. Z
˙
ycie niezbyt dobrze sie˛ z nim
obeszło.
Obudziła sie˛ kilka godzin po´z´niej, kiedy słon´ce
s´wieciło na niebie, s´nieg powoli topniał, a rudziki,
wro´ble i inne ptaki c´wierkały głos´no na gałe˛ziach
drzew. Roger z pułkownikiem znikne˛li. Zno´w była
sama, z Hawkiem, wysoko w go´rach.
– Mam dla pana dobra˛ wiadomos´c´... Nie, jeszcze
nie znam miejsca jej pobytu, ale zawe˛zilis´my obszar.
Podejrzewamy, z˙e ukrywa sie˛ gdzies´ w go´rach we
wschodniej Oklahomie. Mam swoich informatoro´w,
sta˛d wiem – warkna˛ł tropiciel. – Pie˛knej kobiecie,
kto´rej twarz jest tak powszechnie znana, niełatwo
wtopic´ sie˛ w tłum... Za kilka dni, najwyz˙ej za tydzien´...
Przerwano mu w po´ł słowa. Przez chwile˛ słuchał.
W jego niebieskich oczach pojawił sie˛ wyraz znuz˙e-
nia, zmarszczka na czole pogłe˛biła sie˛.
– Zdaje˛ sobie sprawe˛, z˙e ma pan ustalony har-
monogram, kto´rego chce sie˛ trzymac´. Ja ro´wniez˙.
Niedługo sie˛ odezwe˛.
Odwiesił słuchawke˛, zapłacił za benzyne˛, kupił
paczke˛ iryso´w i wsiadłszy do samochodu, ruszył
w kierunku Oklahomy. Nikt go nie zauwaz˙ył, na
pewno nikt nie zapamie˛tał; nie kulał, nie miał garbu,
blizn, odstaja˛cych uszu ani innych rzucaja˛cych sie˛
w oczy defekto´w urody, jez´dził zas´ kilkuletnim wo-
zem, jak wie˛kszos´c´ ludzi w tych stronach. Gdy
nadchodził, nikt go nie widział, dopo´ki nie było za
po´z´no, a gdy znikał, nie było nikogo, kto mo´głby go
zidentyfikowac´.
Za dostarczenie swemu zleceniodawcy ukrywaja˛-
cej sie˛ dziewczyny mo´gł zarobic´ fortune˛ i nie zamie-
rzał zaprzepas´cic´ szansy. Zreszta˛ na tym polega jego
zawo´d: na odnajdywaniu ludzi. Westchna˛ł z zadowo-
leniem, rozkoszuja˛c sie˛ smakiem irysa w polewie
czekoladowej, kto´ry powoli topił mu sie˛ w ustach. Od
dziecin´stwa miał do nich słabos´c´.
– Hej! Gdzie sa˛ wszyscy? – zawołała Sara.
Meble i podłoga ls´niły, a w powietrzu unosił sie˛
przyjemny cytrynowy zapach. S
´
wiez˙o s´cie˛te gała˛zki
jałowca lez˙ały na po´łce nad kominkiem. Ich charak-
terystyczna won´ mieszała sie˛ z zapachem cytryny oraz
dochodza˛cym z kuchni aromatem kawy, kto´ry s´wiad-
czył o tym, z˙e Hawk jest gdzies´ w pobliz˙u. Zreszta˛
podejrzewała, z˙e po jej wczorajszym ataku paniki
Hawk nie zostawiłby jej dzis´ samej.
Wsze˛dzie stały drobne s´wia˛teczne dekoracje, jakby
Hawk chciał umilic´ jej pobyt z dala od domu. Nieduz˙y
re˛cznie wyrzez´biony z˙łobek z Jo´zefem, Maria˛, Dzie-
cia˛tkiem oraz zwierze˛tami spoczywał na honorowym
miejscu – na stole w salonie. Pogłaskała po grzbiecie
malutkiego osiołka, kto´ry wygla˛dał tak, jakby lada
moment miał otworzyc´ pysk i wydac´ z siebie przecia˛g-
ły ryk.
Podziwiała idealny porza˛dek i s´wia˛teczny wystro´j.
Dla me˛z˙czyzny z˙yja˛cego samotnie doprowadzenie
domu do takiego stanu jest nie lada wyczynem.
Us´miechaja˛c sie˛ z zaduma˛, weszła do kuchni. Odgłos
siekiery, kto´ra w ro´wnomiernych odste˛pach czasu
uderzała w pieniek, uzmysłowił Sarze, gdzie znajdzie
swego anioła stro´z˙a.
Z wieszaka przy drzwiach kuchennych chwyciła
kurtke˛, mniej wie˛cej pie˛c´ numero´w za duz˙a˛, i wybiegła
na dwo´r. Ostre zimowe powietrze szczypało w nos.
Odetchne˛ła głe˛boko, wcia˛gaja˛c w nozdrza balsamicz-
ny zapach sosen i s´wierko´w.
Koz˙uch Hawka lez˙ał niedbale rzucony na stos kło´d.
Na tle białego krajobrazu czerwona flanelowa koszu-
la, kto´ra˛ miał na sobie, stanowiła jedyny jaskrawy
punkt. Unio´słszy siekiere˛ nad głowe˛, wzia˛ł kolejny
zamach. Z łatwos´cia˛ przepoławiał długie kawałki
drewna, tak by zmies´ciły sie˛ do kominka. Patrzyła
z zafascynowaniem, jak materiał koszuli ciasno opina
plecy i ramiona Hawka. Jest taki wysoki, taki silny
i me˛ski. Na moment zadumała sie˛. Czy to moz˙liwe, z˙e
na gro´b Starej Kobiety wybrali sie˛ zaledwie wczoraj?
Wydawało jej sie˛, z˙e mine˛ły wieki, odka˛d lez˙ała na
s´niegu, pod Hawkiem, głucha i s´lepa na wszystko
dookoła. Na sama˛ mys´l o tym zakre˛ciło sie˛ jej
w głowie; chwyciła sie˛ balustrady, by nie upas´c´. Na
moment przymkne˛ła powieki. Nie musiała nic przy-
woływac´, obraz sam napłyna˛ł jej przed oczy. Zno´w
lez˙ała na łoz˙u z białego puchu i czuła na sobie ciało
Hawka. Jeszcze z˙adnego me˛z˙czyzny tak bardzo nie
pragne˛ła. W dodatku wiedziała, z˙e jej uczucia sa˛
odwzajemnione; on tez˙ jej poz˙a˛da. Wzie˛ła głe˛boki
oddech, staraja˛c sie˛ uspokoic´ i skoncentrowac´ na
teraz´niejszos´ci. Nie moz˙e przeciez˙ w takim stanie
pokazac´ sie˛ Hawkowi. Natychmiast odgadłby, o czym
mys´li.
Pies powitał ja˛merdaniem. Szła ostroz˙nie, omijaja˛c
liczne kałuz˙e, jakie pozostawiał na ziemi topnieja˛cy
s´nieg.
– Nie potrzebujesz pomocy? – spytała.
Odpowiedziała jej cisza. Dobrze, pomys´lała, spog-
la˛daja˛c na siekiere˛, kto´ra opadła z hukiem na pieniek;
moz˙e po prostu mnie nie słyszał.
– Hawk – powiedziała głos´niej. – Czy mam to
drewno ułoz˙yc´ w drewutni, czy wnies´c´ do domu?
Tym razem zareagował: zmruz˙ywszy oczy, po-
wio´dł po niej wzrokiem. Kamienny wyraz jego twarzy
potwornie ja˛ irytował.
– Co, bawimy sie˛? Kto dłuz˙ej wytrzyma czyje
spojrzenie? W porza˛dku. – Stane˛ła przed nim i podpar-
ła sie˛ pod boki.
Unio´sł ironicznie brwi, jakby s´mieszyła go jej
wojowniczos´c´. Nie dała sie˛ zbic´ z tropu.
– Naprawde˛ chcesz nosic´ te brudne, cie˛z˙kie kłody?
– spytał w kon´cu. – Nie sa˛dziłem, z˙e dobrze zarabiaja˛-
ce modelki wykonuja˛ jaka˛kolwiek prace˛ fizyczna˛.
Ba˛dz´ co ba˛dz´, moz˙na złamac´ paznokiec´.
Zabolały ja˛ jego słowa. Cofne˛li sie˛ do punktu
wyjs´cia, a nawet jeszcze bardziej wstecz.
Potwierdziły sie˛ standardowe opinie o rudzielcach
– z˙e to istoty zadziorne, obdarzone temperamentem.
Sara była dodatkowo obdarzona uporem.
– Odros´nie – rzekła. – Zreszta˛ zawsze moz˙na
przykleic´ sobie tipsy.
– To takie niby-paznokcie, prawda? Sztuczne jak
cały ten wasz s´wiatek.
Odwro´ciła sie˛, z˙eby ukryc´ smutek w oczach, i prze-
łkne˛ła łzy. Po chwili wycedziła przez ze˛by:
– Mo´j, jak go nazywasz, s´wiatek moz˙e faktycznie
jest sztuczny. Ale ja nie jestem plastikowa. I czy ci sie˛
to podoba, czy nie, jestes´ zdany na moje towarzystwo.
Ogarna˛ł go wstyd. Fakt, bezustannie sprawia Sarze
przykros´c´, ale kieruje nim odruch samoobrony. Sara
stanowi luksus, na jaki go nie stac´. I dopo´ki poszukuje
jej Levette, stanowi ro´wniez˙ zagroz˙enie dla siebie i dla
niego, Hawka.
Z nare˛czem polan ruszyła ostroz˙nie w strone˛ dre-
wutni na tyłach domu. Zanim jednak uszła trzy kroki,
Hawk chwycił ja˛ za łokiec´ i, rozsypuja˛c polana,
obro´cił gwałtownie do siebie.
– Nie potrzebuje˛ twojej pomocy! – krzykna˛ł ze
złos´cia˛. – Niczego od ciebie nie chce˛. Czy to jasne?
– Sprawiasz mi bo´l, Hawk – je˛kne˛ła, daremnie
usiłuja˛c oswobodzic´ łokiec´.
– Ja? Mylisz sie˛! Ja cie˛ tylko ostrzegam. To
Levette sprawi ci bo´l. Wracaj do s´rodka!
Mimo z˙e w jego głosie brzmiała złos´c´, wyczuła
w nim ro´wniez˙ troske˛. Przeszył ja˛ dreszcz. Po raz
pierwszy w z˙yciu zdała sobie sprawe˛ z własnej
s´miertelnos´ci.
– Hawk, prosze˛ cie˛... – Juz˙ nie było w niej dawnej
zadziornos´ci. – Dlaczego jestes´ tak dla mnie okrutny?
Wczoraj na s´niegu byłes´ zupełnie...
– Wczoraj popełniłem bła˛d.
– Bła˛d? Jak moz˙na mo´wic´ o błe˛dzie, kiedy dwoje
ludzi cos´ do siebie czuje?
Odpowiedz´ zaskoczyła ja˛ swoja˛ brutalnos´cia˛.
– Czuje? Ja, prosze˛ pani, czułem tylko i wyła˛cznie
poz˙a˛danie. A to przemija. Znika szybko, tak jak i ty
znikniesz. Nie zamierzam sie˛ angaz˙owac´, a potem
uz˙erac´ z dwoma duchami. Jeden całkowicie mi wy-
starczy.
Az˙ sam sie˛ wystraszył, widza˛c ogrom cierpienia na
jej twarzy. Naste˛pne zdanie wypowiedział znacznie
łagodniej:
– Wejdz´ do domu, Saro. Tu, pod gołym niebem,
nie jestes´ bezpieczna. Dopo´ki nie złapiemy Levette’a,
nigdy nie be˛dziesz bezpieczna.
Odprowadzał ja˛ wzrokiem do chaty. Szła wolno,
powło´cza˛c nogami. Nagle przeszył go bo´l, tak ostry
i przenikliwy, z˙e zla˛kł sie˛, z˙e zaraz umrze. Dwa razy
otwierał usta, by zawołac´ Sare˛, błagac´ ja˛, by wybaczy-
ła mu jego haniebne zachowanie. Błagac´... nie, po
prostu z wdzie˛cznos´cia˛ i rados´cia˛ przyja˛c´ wszystko, co
miała do zaoferowania. Ale za kaz˙dym razem rozum
kazał mu milczec´. Po´ki Levette chodzi bezkarnie po
ziemi, on, Hawk, nie moz˙e pozwolic´ na to, aby
cokolwiek odcia˛gało jego uwage˛ od powierzonego mu
zadania. Musi skupic´ sie˛ na zapewnieniu bezpieczen´-
stwa Sarze.
Wie˛kszos´c´ dnia spe˛dził na dworze, dopo´ki szybko
opadaja˛ca temperatura nie zagoniła go do s´rodka.
Wszystko wskazywało na to, z˙e zapowiadana w radiu
burza wkro´tce stanie sie˛ faktem. Od kilku godzin
programy radiowe przerywano, aby ostrzec o nad-
cia˛gaja˛cym kataklizmie.
Szlag by to trafił, zirytował sie˛ Hawk. Tylko tego
mi trzeba: na kilka dni ugrze˛zna˛c´ z Sara˛ w chacie
przysypanej s´niegiem, bez moz˙liwos´ci wyjs´cia na
dwo´r. Nie wytrzymamy ze soba˛. Jedno zabije drugie...
albo siebie.
Kiedy rozległy sie˛ kroki na ganku, Sara udała sie˛
pos´piesznie do swojego pokoju.
Usłyszawszy głos´ne trzas´nie˛cie drzwiami, Hawk
odetchna˛ł z ulga˛. Brak naczyn´ w zlewie s´wiadczył
o tym, z˙e Sara nic nie jadła przez cały dzien´. Poczuł
wyrzuty sumienia, ale nie wiedział, jak naprawic´
sytuacje˛. Nie moz˙e pozwolic´, z˙eby sie˛ głodziła; juz˙
i tak jest stanowczo za chuda.
Ruszył na go´re˛ do sypialni. Czym pre˛dzej s´cia˛gna˛ł
z siebie brudne robocze ubranie, po czym wskoczył
pod prysznic. Odkre˛ciwszy kran, czekał, az˙ gora˛cy
strumien´ zmyje z niego nie tylko pot i brud, ale
ro´wniez˙ stres i zme˛czenie. Stał w lekkim rozkroku,
z rozłoz˙onymi ramionami, oparty dłon´mi o przeciw-
legła˛ s´ciane˛ kabiny. Powoli opuszczało go napie˛cie.
Patrza˛c, jak woda omywa mu tors, a potem znika
pod metalowa˛ kratka˛ pod nogami, przypomniał sobie
pierwszy wieczo´r, kiedy przytrzymywał w wannie
Sare˛, a woda pies´ciła jej gładkie jak jedwab ciało.
Ponownie ogarne˛ło go poz˙a˛danie. Pragna˛ł jej blisko-
s´ci, dotyku, powto´rki z tego pierwszego wieczoru...
lub z dnia wczorajszego, kiedy baraszkowali na s´nie-
gu. Zamkna˛ł oczy i je˛kna˛ł cicho. Wszystko dokładnie
pamie˛tał: lez˙a˛ na ziemi, on wsuwa re˛ke˛ pod jej bluze˛,
chwile˛ bła˛dzi, wreszcie zaciska dłon´ na piersi...
Zły na siebie, popatrzył w do´ł. Jego własne ciało nie
umiało pozostac´ oboje˛tne na wdzie˛ki Sary. Nawet
o tym nie mys´l, skarcił sie˛ w duchu. Marzenia sa˛ dobre
dla głupco´w. Sara nie ro´z˙ni sie˛ od innych kobiet.
Kiedy otrzyma to, po co przyjechała, i be˛dzie mogła
bezpiecznie wro´cic´ do Dallas, po prostu zniknie
z twojego z˙ycia.
Odsuna˛wszy sie˛, zakre˛cił kran z ciepła˛ woda˛, po
czym wszedł pod lodowaty strumien´. Niewiele to
pomogło. Po chwili, drz˙a˛c z zimna, opus´cił kabine˛.
Zerkna˛ł na swoje odbicie w lustrze nad umywalka˛
i skrzywił sie˛. Chowanie głowy w piasek nie lez˙y
w jego naturze. Chwycił re˛cznik, wytarł sie˛ i ubrał.
Pre˛dzej czy po´z´niej be˛dzie musiał wyjs´c´, stawic´ czoło
sytuacji. Po co zwlekac´? Dopo´ki nie porozmawia
z Sara˛, atmosfera be˛dzie nie do zniesienia.
Zastukał do jej drzwi, ale nie otrzymał odpowiedzi.
Zastukał ponownie.
– Saro, chodz´ na kolacje˛.
– Dzie˛kuje˛, nie jestem głodna – odparła chłodno.
– Nie pytałem, czy jestes´ głodna. – Z kaz˙dym
słowem w jego głosie narastał gniew. – Powiedziałem:
chodz´ na kolacje˛. Cholera jasna!
– Nie powiedziałes´: cholera jasna. Powiedziałes´
tylko, z˙ebym szła na kolacje˛. – Otworzywszy drzwi,
odepchne˛ła go na bok. – Gdybys´ dodał ,,cholera
jasna’’, oczywis´cie natychmiast bym posłuchała. Bo
my... – gestykuluja˛c z˙ywo, pomaszerowała w strone˛
kuchni – mo´wia˛c my, mam na mys´li kobiety... wiemy,
z˙e kiedy me˛z˙czyzna wzmacnia rozkaz przeklen´stwem,
bezpieczniej jest go posłuchac´. A wiesz dlaczego? Bo
kiedy me˛z˙czyz´nie brakuje sło´w i ucieka sie˛ do prze-
klen´stw, to znaczy, z˙e zaraz moz˙e sie˛ uciec ro´wniez˙ do
re˛koczyno´w, a my... mo´wia˛c my, zno´w mam na mys´li
kobiety... za wszelka˛ cene˛ staramy sie˛ unikac´ przemo-
cy. Wie˛c... – odwro´ciwszy sie˛, wbiła w Hawka oczy
– co jest na kolacje˛?
– Czy Roger kiedykolwiek wygrał jaka˛s´ kło´tnie˛
z toba˛?
– Nigdy!
– Tak mys´lałem – mrukna˛ł, po czym mierza˛c Sare˛
podejrzliwym wzrokiem, jakby sie˛ bał, z˙e za moment
wbije mu sztylet w plecy, obszedł ja˛ i stana˛ł przed
szafka˛ z wiktuałami. – Chodz´, dzika kotko. Pokaz˙e˛ ci,
jak tutejsi ludzie go´r robia˛ chili.
– Mo´wiłes´, z˙e nie mamy wołowiny...
Nie zapomniała o tym, jak ja˛ rano potraktował.
Zawieszenie broni wynikało sta˛d, z˙e była potwornie
głodna.
– Bo nie mamy. Tutejsze robi sie˛ z sarniny.
– Niezraz˙ony jej wrogim spojrzeniem, us´miechna˛ł sie˛
nieznacznie, a po chwili, nabieraja˛c wie˛kszej pewno-
s´ci siebie, wyszczerzył ze˛by. – Wkro´tce sie˛ przeko-
nasz, jak smakuje dobre chili.
Kuchnie˛ wypełnił zapach egzotycznych przypraw.
Z kaz˙da˛sekunda˛Sarze coraz bardziej burczało w brzu-
chu. Wreszcie nie mogła juz˙ wytrzymac´. Podeszła do
kuchenki, zabrała Hawkowi drewniana˛ łyz˙ke˛, kto´ra˛
mieszał potrawe˛, i nałoz˙yła sobie porcje˛ do miseczki.
Naste˛pnie, ignoruja˛c figlarny us´miech bła˛kaja˛cy sie˛
po ustach Hawka, przysta˛piła do jedzenia.
– Jezu, ale piecze! – krzykne˛ła zaskoczona.
Poderwawszy sie˛ od stołu, rzuciła sie˛ do lodo´wki
i chwyciła pierwsza˛ puszke˛ z brzegu. Akurat była to
puszka piwa, ale Sarze nie robiło ro´z˙nicy, co w siebie
wlewa; chciała tylko, aby płyn ugasił ogien´ w jej
przełyku. Pija˛c, nie spuszczała oczu z Hawka.
– A czegos´ sie˛ spodziewała? – spytał. – Pewnie, z˙e
piecze. Garnek bulgocze na ogniu, a ty...
– Nie łap mnie za sło´wka – przerwała mu w po´ł
zdania. – Nie chodzi mi o temperature˛, ale o przyprawy.
O ich ostros´c´. – Spogla˛daja˛c na niewinnie wygla˛daja˛ca˛
miske˛ na stole, pocia˛gne˛ła kolejny łyk zimnego piwa.
– Alez˙, Saro, nie przypuszczałem, z˙e masz tak
delikatne podniebienie – rzekł z nuta˛ ironii Hawk.
– Sa˛dziłem, z˙e w Teksasie jada sie˛ ostre potrawy. Z
˙
e
kochaja˛ tam kuchnie˛ meksykan´ska˛.
– Owszem, kochaja˛ – mrukne˛ła pod nosem.
Zerkna˛wszy ponownie na chili, wyje˛ła z lodo´wki
pozostałe puszki z napocze˛tego szes´ciopaku i po-
stawiła na stole. Otworzyła naste˛pna˛ – niech czeka
w pogotowiu – i zno´w zanurzyła łyz˙ke˛ w potrawie.
Zanim w misce ukazało sie˛ dno, Sara była mocno
wstawiona. Hawk przygla˛dał sie˛ jej z rosna˛cym niepo-
kojem. Nie mo´gł sobie poradzic´ z Sara˛ trzez´wa˛, to jak,
na Boga, poradzi sobie z pijana˛? Kto wie, czy sypia˛c
obficie przyprawy do mie˛sa, nie popełnił najwie˛k-
szego błe˛du w z˙yciu.
Wcia˛z˙ jest głodna. Jeden rodzaj głodu zaspokoiła,
ale obserwuja˛c, jak Hawk kre˛ci sie˛ po kuchni, poczuła
inny gło´d, kto´rego z˙adne chili nie jest w stanie
zaspokoic´.
– Strasznie tu ciepło, prawda?
Obraz przed oczami troche˛ sie˛ jej rozmazywał.
Musiała zamrugac´ kilka razy, zanim wszystko zno´w
nabrało ostros´ci.
– W kuchni? Nie – odparł. – To chili cie˛ rozgrzało.
Przez chwile˛ siedziała bez ruchu. U osoby tak
z˙ywiołowej i pełnej temperamentu bezruch wydawał
sie˛ podejrzany.
– Chili i alkohol – dodał pod nosem Hawk.
Skon´czył wycierac´ naczynia, po czym wyszedł na
zewna˛trz, by nakarmic´ psa. Kiedy wro´cił, zastał pusta˛
kuchnie˛.
– Wspaniale – mrukna˛ł.
Zgasiwszy s´wiatło, skierował sie˛ do pokoju Sary,
pewien, z˙e pikantne chili zjedzone na pusty z˙oła˛dek
i popite kilkoma puszkami piwa musiało jej zaszko-
dzic´.
Nagle dostrzegł ciemna˛, milcza˛ca˛ postac´ na s´rodku
salonu i o mało nie dostał zawału.
– Psiakrew! Ale mnie przestraszyłas´. Co robisz po
ciemku? – spytał, wycia˛gaja˛c re˛ke˛ do kontaktu.
– Nie zapalaj, Hawk. Prosze˛... – W jej głosie
pobrzmiewało zaproszenie, moz˙e obietnica.
– Saro, dobrze sie˛ czujesz?
W odpowiedzi usłyszał ciche westchnienie.
W radiu spiker zapowiedział naste˛pny utwo´r. Roz-
legła sie˛ smutna, rzewna melodia.
– Zatan´cz ze mna˛.
Wabiła go swym szeptem, zapachem, powolnym
kołysaniem bioder. W pokoju panował ge˛sty po´łmrok;
jedyne s´wiatło docierało z sypialni na pie˛trze.
– Saro... – szepna˛ł – moz˙e lepiej nie...
Serce waliło mu młotem. Nie był w stanie normal-
nie mys´lec´, a tym bardziej mo´wic´. Sara kołysała sie˛
w rytm muzyki, powoli, zmysłowo. Wiedział, z˙e nie
zachowywałaby sie˛ w ten sposo´b, gdyby tyle nie
wypiła, i z˙e rano be˛dzie ws´ciekła jak diabli, jez˙eli
natychmiast sie˛ nie opamie˛ta. Wszystko zalez˙y od
niego. Jez˙eli ja˛odtra˛ci... Ale, na miłos´c´ boska˛, ska˛d ma
miec´ tyle siły?
Zno´w usłyszał jej wabia˛cy szept, tuz˙ przy swojej
twarzy.
– Zatan´cz ze mna˛, Hawk.
Ich ciała dzieliła odległos´c´ zaledwie paru centymet-
ro´w. Krew tak mocno dudniła mu w uszach, z˙e niemal
zagłuszała muzyke˛.
– Kusicielka – szepna˛ł, zgarniaja˛c ja˛ w ramiona.
Wydała błogie westchnienie, jakby po latach po-
szukiwan´ i we˛dro´wek wreszcie dobrne˛ła do celu.
Dlaczego odnajduje˛ cie˛, Saro, dopiero teraz? – spy-
tał sam siebie Hawk. Dlaczego wczes´niej nie pojawi-
łas´ sie˛ w moim z˙yciu? Przytulił ja˛ mocniej. Tu jest
twoje miejsce. Tak idealnie do siebie pasujemy.
Czuł, jak jej bliskos´c´ koi jego bo´l, a bolało go
wszystko, i ciało, i dusza.
Przylgna˛wszy do niego biodrami, obje˛ła go za
szyje˛, potem wsune˛ła palce w jego długie, jed-
wabiste włosy. Szumiało jej w głowie, była jednak
w pełni s´wiadoma tego, co robi. Dzie˛ki alkoholowi
pozbyła sie˛ zahamowan´, mogła bez skre˛powania
wyraz˙ac´ pragnienia. Podobnie jak Hawk, tez˙ czuła
bo´l, ostry, przeszywaja˛cy, kto´ry nie uste˛pował.
Nikt jej nigdy nie mo´wił, z˙e tak sie˛ objawia po-
z˙a˛danie. Utrata˛ samokontroli owszem, ale nie bo´-
lem.
Kołysza˛c sie˛, zacze˛ła napierac´ na ciało Hawka,
ocierac´ sie˛ o jego uda, biodra.
– Saro... – szepna˛ł ostrzegawczo.
Sytuacja zbyt szybko wymyka sie˛ spod kontroli.
Miał wa˛tpliwos´ci, czy zdoła jeszcze nad nia˛ zapano-
wac´, a jednoczes´nie zdawał sobie sprawe˛, z˙e musi
połoz˙yc´ kres temu szalen´stwu. Po prostu Sara za duz˙o
wypiła i nie wie, co robi...
– Nie! – je˛kna˛ł, usiłuja˛c uwolnic´ sie˛ z jej obje˛c´.
Zacisne˛ła mocniej ramiona na jego szyi i wspie˛ła
sie˛ na palce. A on poczuł, jak ziemia sie˛ pod nim
rozste˛puje. Usta Sary, mie˛kkie i rozpalone, czekały na
jego pocałunki.
– Nie, malen´ka! – Odsuna˛ł ja˛ gwałtownie, ale jej
nie puszczał. Oddychał głe˛boko, staraja˛c sie˛ opamie˛-
tac´. – Nie w ten sposo´b, słyszysz? Nie tak. Kiedy
be˛dziemy sie˛ kochac´... a na pewno be˛dziemy – w jego
głosie pobrzmiewała wyraz´na obietnica – chce˛, z˙ebys´
była w pełni obudzona i całkowicie trzez´wa. Chce˛ cie˛
dotykac´, chce˛ cie˛ czuc´, a kiedy skon´czymy, chce˛,
z˙ebys´ błagała o wie˛cej. Ale to nie be˛dzie dzis´.
Oparła głowe˛ na jego ramieniu. Połykaja˛c łzy,
z trudem wydobyła z siebie głos:
– Włas´nie wytrzez´wiałam, Hawk. I bardzo mi
przykro. Z
˙
ałuje˛, z˙e wszystko skon´czyło sie˛, zanim sie˛
nawet zacze˛ło.
Z dumnie uniesionym czołem, choc´ leciutko sie˛
zataczaja˛c, opus´ciła poko´j.
Gdzies´ w oddali rozległo sie˛ przecia˛głe wycie
wilka, kto´remu odpowiedziało szczekanie psa. Z nieba
zacze˛ły sypac´ pierwsze płatki s´niegu. Do rana gruba
warstwa bieli pokryje go´ry, drogi stana˛ sie˛ nieprze-
jezdne.
Sara lez˙ała w ło´z˙ku, owinie˛ta ciepła˛ kołdra˛, i s´niła
o złocistym aniele, kto´ry fruna˛c zbyt nisko nad ziemia˛,
zahaczył skrzydłem o jej serce.
Hawkowi nic sie˛ nie s´niło, bo nie spał. Siedział
w salonie na kanapie i patrzył na tan´cza˛ce w kominku
płomienie.
– Tak, prosze˛ pana. Zlokalizowałem zgube˛. Jest
jednak pewien problem. Tak jak podejrzewałem,
ukryła sie˛ w go´rach, ale obfite opady s´niegu i nie-
przejezdne drogi uniemoz˙liwiaja˛ na razie dotarcie do
niej. Nie, z tym nie powinno byc´ problemu. Strzez˙e jej
tylko jeden człowiek. Słucham? Jakis´ miejscowy typ.
Nie, nie znam nazwiska, ale wa˛tpie˛, z˙eby to miało
jakiekolwiek znaczenie. Gos´c´ wygla˛da na Indian´ca
czy Metysa.
W budce telefonicznej nastała cisza. Szyby zaszły
para˛. Tropiciel słuchał w milczeniu, zaskoczony ro´z˙-
nymi moz˙liwos´ciami, kto´re sie˛ przed nim otwierały.
Jes´li jego zleceniodawca ma racje˛, odzyskanie zguby
moz˙e sie˛ nieco opo´z´nic´, za to sukces byłby murowany.
Odwiesił słuchawke˛. Zdziwiło go, z˙e zleceniodaw-
ca nie zezłos´cił sie˛ na wies´c´ o zwłoce. Przeciwnie,
sprawiał wraz˙enie podnieconego. Nawet zapropono-
wał, z˙e przyła˛czy sie˛ do niego i razem wyrusza˛ po
zgube˛. Tropicielowi to nie przeszkadzało, byleby
dostał tyle, ile ustalili. Zdaniem zleceniodawcy, facet
pilnuja˛cy dziewczyny posiada ogromna˛ siłe˛ fizyczna˛
i niezwykłe umieje˛tnos´ci walki. Zatem warto byłoby
wprowadzic´ do planu drobne poprawki.
Wsuna˛ł odruchowo re˛ke˛ do kieszeni i us´miechna˛ł
sie˛, natrafiwszy na irysa. Rzucił papierek na podłoge˛,
po czym wyszedł z budki na słabo os´wietlona˛ ulice˛
miasteczka Broken Bow. Zacisna˛ł ze˛by na słodkim
cukierku i nuca˛c cos´ pod nosem, skre˛cił za ro´g.
Kiedy skon´cze˛ z tym, pojade˛ na Bermudy, gdzie jest
ciepło i słonecznie, rozmarzył sie˛. Kto wie, moz˙e juz˙
tam zostane˛. Nie cierpie˛ s´niegu, nienawidze˛ wiatru.
ROZDZIAŁ SZO
´
STY
W nocy spadło ponad trzydzies´ci centymetro´w
s´niegu. Wcia˛z˙ padało i nic nie wskazywało na to, by
miało wkro´tce przestac´. Sara i Hawk wynajdowali
sobie ro´z˙ne zaje˛cia, aby tylko nie wchodzic´ jedno
drugiemu w droge˛.
Zastanawiał sie˛, co ta kobieta pamie˛ta z poprzed-
niego wieczoru. Powiedział wczoraj troche˛ wie˛cej,
niz˙ zamierzał, i mniej, niz˙by mo´gł. Z
˙
ałował swej
chwili słabos´ci, bo obecnie cała˛ uwage˛ powinien
miec´ skupiona˛ na pracy. Przeczucie mo´wiło mu, z˙e
wkro´tce cos´ sie˛ wydarzy. Levette zawsze posiadał
znakomita˛ siatke˛ informatoro´w. To, z˙e na razie
w chacie panuje niczym nie zma˛cony spoko´j,
jest, jak podejrzewał, wyła˛cznie zasługa˛ szaleja˛cej
s´niez˙ycy i zasp na drogach. Dobrze sie˛ stało, z˙e
Stara Kobieta uparła sie˛, by zamieszkac´ jak naj-
wyz˙ej i jak najdalej od miasteczka. Moz˙e włas´nie to
uratuje im z˙ycie.
Sara kra˛z˙yła po chacie. Wszystko, co było do
zrobienia, juz˙ dawno zrobiła. Umyła głowe˛, wysuszyła
włosy, wysprza˛tała pokoje, kto´re i tak ls´niły czystos´-
cia˛, uprała swoje rzeczy, kto´rych zreszta˛ nie miała
wiele – cała jej garderoba składała sie˛ z trzech
ciepłych bluz, jednej za duz˙ej koszuli i pary dz˙inso´w.
Kosmetyki sie˛ jej skon´czyły, ale sie˛ tym nie prze-
jmowała. Uznała, z˙e im brzydziej be˛dzie wygla˛dac´,
tym gorzej be˛dzie sie˛ czuc´ i przestanie marzyc´ o po´-
js´ciu do ło´z˙ka z Hawkiem. Moz˙e jest szalona, ale
trudno ja˛ nazwac´ masochistka˛. Zdawała sobie sprawe˛,
z˙e jej znajomos´c´ z Hawkiem nie przerodzi sie˛ w nic
głe˛bszego. No i dobrze! – zezłos´ciła sie˛. Masz inne
sprawy na głowie. Przestan´ rozmys´lac´ o tym, jak by to
było, gdybys´cie lez˙eli koło siebie, ty drz˙a˛ca z pod-
niecenia, on...
Zachowujesz sie˛ jak idiotka! – skarciła sie˛. Ktos´
czyha na twoje z˙ycie, a ty nic tylko pałasz z˙a˛dza˛ do
upartego jak osioł Indianina. Przys´pieszyła kroku.
Teraz dwa razy szybciej kra˛z˙yła od okna do okna,
wygla˛daja˛c na dwo´r i nerwowo oczekuja˛c pojawienia
sie˛ tajemniczego Levette’a.
– Przydzielono nam ochrone˛?
Hawk podskoczył. Odwro´ciwszy sie˛, ujrzał Sare˛,
kto´ra stała naprzeciwko niego, domagaja˛c sie˛ od-
powiedzi. Prawde˛ mo´wia˛c, był zdziwiony, z˙e nie
spytała o to wczes´niej, lubiła bowiem miec´ nad
wszystkim kontrole˛. Odpowiedział, bez zwłoki i bez
kre˛tactw, czym zadziwił sam siebie. Hm, obecnos´c´
Sary dobrze na niego wpływa.
– Tak. Pułkownik kazał pozostac´ tu ludziom z gru-
py operacyjnej twojego brata. – Domys´laja˛c sie˛, z˙e
Sara zaraz zacznie sie˛ zastanawiac´, czy biedacy nie
zmarzna˛ podczas s´niez˙ycy, dodał: – Na pewno sa˛
doskonale zaopatrzeni i potrafia˛ przetrwac´ w eks-
tremalnych warunkach... Saro, chciałbym ci cos´
pokazac´.
Wskazał głowa˛ na schody. Na go´rze skre˛cił prosto
do swojej sypialni. Otworzywszy garderobe˛, odsuna˛ł
na bok kilka wieszako´w.
– Dotknij. – Biora˛c re˛ke˛ Sary, przyłoz˙ył ja˛ do
gładkiej drewnianej powierzchni. – Ciut w prawo
i troche˛ w do´ł. Poniz˙ej ciemnego se˛ku. Dobrze. Teraz
nacis´nij. Mocniej.
Jej oczom ukazała sie˛ nieduz˙a wne˛ka, a w niej kilka
groz´nie wygla˛daja˛cych pistoleto´w, rewolwer, jakis´
sprze˛t elektroniczny, laski dynamitu, radio z antena˛
i mrugaja˛cym s´wiatełkiem.
– Nie zdałem wszystkiego, kiedy rzuciłem prace˛
w Firmie – wyjas´nił, wyjmuja˛c radio.
– Pewnie z hoteli kradniesz re˛czniki, co? – spytała
z us´miechem.
Kiedy sie˛ nie kło´cili, naprawde˛ dobrze im było
w swoim towarzystwie.
– Do czego to słuz˙y? – Wskazała mrugaja˛ce s´wia-
tełko.
– Do wzywania pomocy – odparł. – Wystarczy
wcisna˛c´ ten guzik. Natychmiast wła˛cza sie˛ sygnał
alarmowy. S
´
wiatełko przestaje mrugac´, pojawia sie˛
cia˛gły błysk. Me˛z˙czyz´ni, kto´rzy nas chronia˛, to fa-
chowcy. Przybiegna˛ tu w mig.
– Aha, rozumiem. – Starała sie˛ zachowac´ spoko´j,
chociaz˙ głos jej drz˙ał ze zdenerwowania. – Na widok
wroga wciskamy guzik.
– Saro, skup sie˛. Jez˙eli cokolwiek mi sie˛ stanie, nie
czekaj. Od razu wzywaj pomocy. Levette to bezdusz-
ny dran´. Na pewno nie okaz˙e litos´ci. Jes´li nie zdołasz
dotrzec´ do radia – dodał szybko, widza˛c jej przeraz˙ony
wzrok – przyrza˛dz´ im jedno ze swoich hambur-
gerowych dan´.
Pro´ba rozładowania napie˛cia nie powiodła sie˛. Sara
nawet sie˛ nie us´miechne˛ła. W milczeniu przygla˛dała
sie˛, jak Hawk chowa radio do skrytki, po czym
starannie zasuwa drzwiczki.
– Nic ci sie˛ nie stanie – szepne˛ła. – Nie moz˙e ci sie˛
cokolwiek stac´. Nie zgadzam sie˛. Słyszysz?
Potrza˛sna˛ł ja˛lekko za ramiona, jakby chciał uzmys-
łowic´ jej powage˛ sytuacji.
– Słysze˛, Saro. Ale twoja zgoda czy niezgoda nie
ma tu nic do rzeczy. Ba˛dz´ realistka˛, malen´ka. Od tego
moz˙e zalez˙ec´ twoje z˙ycie.
– Nie! Nie zgadzam sie˛ i juz˙!
Zdumiała go jej reakcja. Sara wydawała mu osoba˛
trzez´wo mys´la˛ca˛ i praktyczna˛; histeria całkiem do niej
nie pasowała.
– Saro, nie jestem nies´miertelny. Co ci jest? – Na
pro´z˙no starał sie˛ ja˛ uspokoic´.
Jej odpowiedz´ zbiła go z tropu.
– Gdyby... gdyby cokolwiek ci sie˛ stało, to byłaby
moja wina. Dlatego z˙e tu przyjechałam, z˙e wmiesza-
łam cie˛ w ten koszmar. Nigdy bym sobie tego nie
wybaczyła. – Jej ciałem wstrza˛sały dreszcze. Przycis-
ne˛ła re˛ke˛ do ust, usiłuja˛c powstrzymac´ krzyk, kto´ry
podchodził jej do gardła. – Nie mogłabym z˙yc´,
wiedza˛c, z˙e zgina˛łes´ przeze mnie. Nie chciałabym z˙yc´.
Wybiegła z pokoju. Słyszał jej kroki dudnia˛ce na
schodach.
Była w szoku. Nie zamierzała niczego takiego mo´wic´;
jakos´ samo tak wyszło. Nie zmienia to jednak faktu, z˙e
nie wyobraz˙ała sobie, aby mogła normalnie z˙yc´,
oddychac´, wykonywac´ ro´z˙ne drobne czynnos´ci, gdyby
Hawk zgina˛ł. Nie musza˛byc´ razem. Nawet nie musi jej
lubic´. Ale musi z˙yc´, musi widziec´ w go´rze to samo niebo
co ona, musi oddychac´ tym samym powietrzem.
Usiadła w salonie na ławie przy oknie wychodza˛-
cym na iskrza˛ca˛ sie˛ s´niegiem polane˛, lecz nie do-
strzegała pie˛kna krajobrazu. Dygotała. Ze˛by jej dzwo-
niły. Ale nie było jej zimno – dygotała z nerwo´w, ze
strachu. Bała sie˛, poniewaz˙ kochała Hawka. Kochała,
lecz wiedziała, z˙e on nigdy nie odwzajemni jej uczuc´.
Zasłoniła re˛kami twarz i westchne˛ła cie˛z˙ko. Nie
miała siły walczyc´. Znudziło jej sie˛ bycie dzielna˛,
wesoła˛ Sara˛.
– Juz˙ nigdy nic nie be˛dzie tak jak dawniej – szep-
ne˛ła.
– Be˛dzie, malen´ka. Be˛dzie. – Hawk delikatnie
pogłaskał ja˛ po głowie. Bardzo chciał ja˛ uwolnic´ od
trosk i le˛ko´w.
Podskoczyła. Nie zdawała sobie sprawy, z˙e mo´wiła
na głos, dopo´ki Hawk jej nie odpowiedział.
– Wkro´tce ten koszmar sie˛ skon´czy. Pozostanie po
nim jedynie wspomnienie. Zobaczysz, nim sie˛ spo-
strzez˙esz, wro´cisz do Dallas.
Na sama˛ mys´l o tym zrobiło mu sie˛ niedobrze. Ale
tam Sara ma prace˛ i dom.
– Nie wszystko jest koszmarem, Hawk. – Wzie˛ła
jego twarz w dłonie i spojrzała mu w oczy, szukaja˛c
jakiegos´ znaku, z˙e moz˙e jednak cos´ z tego dalej
wyniknie. Potem delikatnie pocałowała go w policzek.
Wyczuła pod ustami napie˛cie, kto´re starał sie˛ ukryc´.
– Niekto´re chwile be˛da˛ mi sie˛ jeszcze długo s´nic´.
Stał bez słowa, odprowadzaja˛c Sare˛ wzrokiem do
kuchni. Serce mu sie˛ do niej wyrywało, ramiona
chciały ja˛ tulic´, usta całowac´. Odczuwał bo´l wsze˛dzie,
w kaz˙dej komo´rce. Nawet nie potrafił sobie wyobrazic´
strachu, w jakim Sara z˙yje. Dotychczas wiodła nor-
malne z˙ycie, a tu nagle los cisna˛ł ja˛ na najez˙ony
niebezpieczen´stwami obcy la˛d. On z˙yje tak od lat,
dlatego nikomu nie ufa i nikomu nie chce nic za-
wdzie˛czac´. Zreszta˛ na swej drodze spotkał niewiele
oso´b godnych zaufania. Pragna˛ł ukryc´ Sare˛, chronic´ ja˛
przed złem tego s´wiata, lecz wiedział, z˙e ona sie˛ temu
sprzeciwi. Promieniała pie˛knem i wewne˛trznym blas-
kiem, a blasku nie sposo´b przeciez˙ zamkna˛c´ w czte-
rech s´cianach.
Zapadał zmierzch. Hawk otrzepał re˛kawice i zrobił
sobie przerwe˛ na złapanie tchu. Od godziny uzupełniał
zapasy drewna. Noc zapowiadała sie˛ mroz´nie i wietrz-
nie, chciał wie˛c, by nie zabrakło opału. W chacie nie
było centralnego ogrzewania, ale kominek działał
całkiem sprawnie – pod warunkiem jednak, z˙e non
stop palił sie˛ w nim ogien´.
Szczekaja˛c na powitanie, spomie˛dzy drzew ros-
na˛cych na skraju polany wybiegł pies. Przez chwile˛
Hawk obserwował z us´miechem, jak zwierze˛ prze-
skakuje z jednej zaspy na druga˛, w kaz˙dej zostawiaja˛c
s´lad swojego ogromnego cielska. Sa˛dza˛c po zadowo-
lonej minie czworonoga, podejrzewał, z˙e z˙aden zaja˛c
mieszkaja˛cy w promieniu pie˛ciu kilometro´w od chaty
nie zaznał dzis´ spokoju.
Zagwizdał, po czym zszedł z ganku i rozpostarł
ramiona. Psisko skoczyło na niego, pote˛z˙nymi łaps-
kami opieraja˛c sie˛ o jego klatke˛ piersiowa˛. Lubili sie˛
tak bawic´: mocowali sie˛ niczym zapas´nicy, tarzaja˛c
sie˛ razem w s´niegu. Wreszcie Hawk przerwał zabawe˛.
S
´
nieg topniał od jego rozgrzanego ciała, a mokre
ubranie parowało.
– Starczy, piesku! Starczy, powiedziałem! – S
´
miał
sie˛ zdyszany. – Dobre psisko. I zno´w wygrałes´,
prawda?
Od kilku minut Sara stała w drzwiach, przygla˛daja˛c
sie˛ ich zabawie. Jeszcze takiego Hawka nie widziała:
potarganego, z ls´nia˛cymi oczami, rozes´mianego, peł-
nego z˙ycia. Zadumała sie˛. Jest facetem z krwi i kos´ci,
a jednak odizolował sie˛ od reszty s´wiata. Z
˙
yje na
uboczu, z dala od cywilizacji. Dlaczego? Dlaczego
wybrał takie z˙ycie, kiedy mo´gł...
Nagle cos´ ja˛ tkne˛ło. Czyz˙by... Tak, chyba tak. Z
˙
yje
na odludziu z koniecznos´ci, a nie z wyboru. Jedzenie
niewiele go kosztuje, od czasu do czasu urozmaica
diete˛ upolowana˛ przez siebie zwierzyna˛, za ogrzewa-
nie nie płaci, bo pali w kominku drewnem przyniesio-
nym z lasu. Podejrzewała, z˙e odka˛d odszedł z Firmy,
nie zarabia. Ba, nigdzie nie pracował.
Wspaniale, pomys´lała. To tylko wszystko kompli-
kuje. Nie dos´c´, z˙e Hawk nie ufa kobietom, to pewnie
jest biedny jak mysz kos´cielna. Oczywis´cie od niej
nigdy niczego nie przyjmie. Ani miłos´ci, ani tym
bardziej pienie˛dzy. Co tu robic´? Je˛kna˛wszy w duchu,
przytkne˛ła czoło do szyby w drzwiach. Prawie natych-
miast szyba zaszła para˛. Wkro´tce Hawk z psem
wygla˛dali jak dwa duchy o mglistych, niewyraz´nych
konturach. Pojedyncza łza spłyne˛ła Sarze po policzku.
Sary nie interesował stan konta Hawka ani jego
pozycja w społeczen´stwie. Interesował ja˛ on sam
– jako człowiek, jako me˛z˙czyzna. Pragne˛ła go niczym
narkomanka swojej codziennej działki. Po prostu nie
wyobraz˙ała sobie z˙ycia bez niego.
Otworzyła drzwi i wyszła na dwo´r akurat w chwili,
kiedy Hawk przerwał zabawe˛.
– Zamienimy sie˛, piesku, miejscami? – spytała
z˙artem, staraja˛c sie˛ nie zdradzic´, jak bardzo by tego
chciała.
Hawk odwro´cił sie˛, dysza˛c z wysiłku. Wzia˛ł
kilka głe˛bokich oddecho´w, by spowolnic´ bicie ser-
ca. Pies zaszczekał na poz˙egnanie i pognał z po-
wrotem do lasu. Po chwili znikł w szybko zapada-
ja˛cym mroku.
Hawk potrafił wyczytac´ wszystko z oczu Sary, tak
jak potrafił wyczytac´ wszystko ze s´lado´w w lesie. Sara
cierpi. Wiedział, jak mo´głby jej pomo´c, ale bał sie˛, z˙e
po´z´niej be˛dzie czuła jeszcze wie˛kszy bo´l. Nie chciał
jej skrzywdzic´.
– Przestan´, Saro. Nie ro´b tego – mrukna˛ł ochryple.
Spose˛pniała. Rados´c´ i nadzieje˛ na jej twarzy za-
sta˛pił wyraz buntu. Mogła uciec sie˛ do płaczu, mogła
błagac´, by Hawk przytulił ja˛ do siebie, uznała jednak,
z˙e nie be˛dzie sie˛ poniz˙ac´. Wsta˛piła w nia˛ złos´c´.
– Czego, Hawk? – spytała ironicznie. – Mam cie˛
nie dotykac´? Mam sie˛ nie s´miac´? Nie płakac´? Nie
okazywac´ ci uczucia? – Łzy podeszły jej do gardła.
– Ro´wnie dobrze moz˙esz mi kazac´ nie oddychac´.
Pewnie byłoby łatwiej.
Stali w ciemnos´ciach naprzeciwko siebie. Słowa
Sary dz´wie˛czały mu w uszach, jakby niosły sie˛ echem
po całym lesie. Korciło go, aby zamkna˛c´ jej usta
pocałunkiem, ale nie mo´gł. Wiedział tez˙, z˙e cokolwiek
powie, nie ukoi jej bo´lu.
– Cholera jasna, Hawk. Dlaczego wszystko utrud-
niasz? – Ledwo powstrzymała szloch. – Boz˙e, jakis´ ty
głupi! Tak łatwo jest kochac´. Naprawde˛. Wystarczy
odrobina troski i sympatii, a wiem, z˙e ci na mnie
zalez˙y... – Urwała. Po chwili cia˛gne˛ła oskarz˙ycielskim
tonem: – Ale najwaz˙niejsze jest zaufanie. Prosiłes´,
z˙ebym ci zaufała. I ufam ci. Bezgranicznie. Szkoda, z˙e
nie moz˙esz odwdzie˛czyc´ sie˛ tym samym.
Obro´ciwszy sie˛ na pie˛cie, weszła do s´rodka i za-
trzasne˛ła drzwi. Hawk został na dworze. Pełne preten-
sji słowa Sary dz´wie˛czały mu w uszach. Nagle cos´
zrozumiał. Ona myli sie˛, twierdza˛c, z˙e on jej nie ufa.
To sobie nie ufa.
Drz˙a˛c z zimna, wszedł powoli na ganek. W pomie-
szczeniu gospodarczym zdja˛ł z siebie mokre ubranie.
Zrobił to automatycznie, nie zastanawiaja˛c sie˛ nad
tym, co robi.
Trudno pozbyc´ sie˛ wieloletnich przyzwyczajen´.
Chociaz˙ Stara Kobieta nie z˙yje, wcia˛z˙ przestrzegał
zasad, jakie wpoiła mu w dziecin´stwie, mianowicie
z˙e w brudnym ubraniu nie wchodzi sie˛ do domu
– zostawia sie˛ je w pralni przy kuchni. Na wieszaku
zawsze znajdzie sie˛ szlafrok lub cos´ czystego do
włoz˙enia. Nie podnosza˛c głowy, Hawk wycia˛gna˛ł za
siebie re˛ke˛. Nie wymacał nic.
Pewnie Sara wyprała wszystko, nie patrza˛c, czy jest
zabrudzone, czy nie, pomys´lał. Sie˛gna˛ł do suszarki,
licza˛c chociaz˙by na re˛cznik. Niestety. Sara była
niezwykle dokładna i sumienna. Wzruszył ramionami.
Coraz bardziej dygocza˛c z zimna, ruszył boso przez
ciemny dom. Miał nadzieje˛, z˙e uda mu sie˛ dotrzec´ do
sypialni. Znajdował sie˛ na po´łpie˛trze, kiedy z dołu
dobiegły go intryguja˛ce hałasy.
Przypuszczalnie Sara przemeblowywała cały swo´j
poko´j. Podejrzewał, z˙e w ten sposo´b wyładowuje
ws´ciekłos´c´. Pokonuja˛c po dwa stopnie naraz, wbiegł
do sypialni, chwycił czyste dz˙insy, szybko wcia˛gna˛ł je
na siebie i nie traca˛c czasu na szukanie koszuli, zbiegł
z powrotem na parter.
Chwile˛ stał przed pokojem Sary, nasłuchuja˛c, po-
tem wzia˛ł głe˛boki oddech i pchna˛ł drzwi. Jego oczom
ukazał sie˛ chaos. Rzeczy nalez˙a˛ce do Starej Kobiety
stały nietknie˛te, ale wszystko, co Sara z soba˛ przywio-
zła, oraz to, co jej kupił w Broken Bow, lez˙ało
w nieładzie na podłodze i komodzie. Na s´rodku ło´z˙ka
zas´ lez˙ała otwarta torba, do kto´rej Sara wrzucała cały
swo´j dobytek.
Pchnie˛te drzwi uderzyły w s´ciane˛. Sara, zaje˛ta
pakowaniem, nawet nie obejrzała sie˛ za siebie.
– Co, do diabła, wyprawiasz? – spytał ostrym
tonem.
– Wynos´ sie˛! – warkne˛ła, upychaja˛c re˛ka˛ ubrania.
Złapał ja˛ za łokiec´ i zmusił, z˙eby sie˛ odwro´ciła.
Powinna była przerazic´ sie˛, widza˛c jego spojrzenie,
ale nic do niej nie docierało. Ogarnie˛ta dzika˛ furia˛, na
nic nie zwracała uwagi.
– Zadałem ci pytanie – rzekł zmienionym głosem.
Widza˛c, w jakim stanie sie˛ znajduje, potrza˛sna˛ł
ja˛ za ramiona. Upie˛te w luz´ny kok włosy opadły jej
na twarz i zakryły mu re˛ce niczym ognisty koc.
Potrza˛sna˛ł nia˛ po raz drugi, po czym przyparł do
s´ciany.
Popatrzyła mu prosto w oczy.
– Wyjez˙dz˙am sta˛d, ot co robie˛! Znikam z twojego
domu, z twojej go´ry, z twojego z˙ycia. Wys´lij sygnał
Rogerowi. Zjawi sie˛ po mnie w cia˛gu kilku minut, a ty
zno´w schowasz sie˛ w tej swojej norze i be˛dziesz z˙ył
tak, jak lubisz. Sam jeden, z dala od ludzi. Z dala od
kaz˙dego, kto mo´głby wzbudzic´ w tobie jakiekolwiek
emocje. Wszystko mi jedno! Mam tego dos´c´! Sły-
szysz? Mam tego dos´c´!
Ugryzła sie˛ w je˛zyk, ale było za po´z´no; nie mogła
cofna˛c´ tego, co juz˙ powiedziała. Zacze˛ła dygotac´,
potem zacze˛ła sie˛ szamotac´, usiłuja˛c uwolnic´ sie˛
z z˙elaznego us´cisku. Nagle wcia˛gne˛ła gwałtownie
powietrze; zobaczyła, z˙e Hawk stoi do połowy roze-
brany i wpatruje sie˛ w nia˛ jakos´ dziwnie.
Zamkne˛ła oczy. Ni sta˛d, ni zowa˛d ws´ciekłos´c´ ja˛
opus´ciła, wyparta przez... przez poz˙a˛danie.
– Nigdzie nie po´jdziesz – szepna˛ł zduszonym
głosem.
Czuła jego gora˛cy oddech na swoich powiekach.
– Hawk, prosze˛ cie˛...
Jego ciało znalazło sie˛ tuz˙ przy niej. Było twarde,
umie˛s´nione, podniecone.
– O co prosisz? – Nie doczekawszy sie˛ odpowie-
dzi, dodał: – Spo´jrz na mnie, Saro. Otwo´rz oczy
i spo´jrz na mnie.
Nie potrafiła odmo´wic´, nie spełnic´ jego z˙a˛dania.
Otworzyła oczy i miała wraz˙enie, z˙e pochłania ja˛
szmaragdowa zielen´, parna i gora˛ca niczym ge˛sty
tropikalny las.
– Dotknij mnie – szepna˛ł.
Re˛ce, posłuszne głosowi, zacze˛ły gładzic´ szyje˛
Hawka, jego ramiona, brzuch, owłosiony tors. Czuła
bicie jego serca. Widziała, jak jego nozdrza drgaja˛,
a z´renice powie˛kszaja˛ sie˛, gdy wsune˛ła re˛ce za
rozpie˛te w pasie spodnie. Ponownie zamkne˛ła oczy
i oparła sie˛ czołem o jego piers´. Wdychaja˛c zapach
jego sko´ry, delikatnie wodziła po niej je˛zykiem.
Hawk wstrzymał oddech; bał sie˛ poruszyc´. Nie
zdołał jednak nad soba˛ zapanowac´. Znalazł sie˛ w in-
nym s´wiecie, w innym wymiarze. Ten s´wiat miał na
imie˛ Sara. Nic innego sie˛ nie liczyło. Przywarł ustami
do jej ust, biodrami do jej bioder. Powoli wsuwał
dłonie pod jej bluze˛, gładził jej plecy, brzuch. Je˛czała
cicho, ale oczy wcia˛z˙ miała zamknie˛te.
– Saro...
Jego głos ja˛ pies´cił, wzywał, ale nie potrafił jej
zmusic´, by uniosła powieki. Zaraz otworzysz oczy,
pomys´lał z us´miechem Hawk. Opus´cił głowe˛ i zacza˛ł
całowac´ jej piersi, potem zacisna˛ł na nich palce. Sara
zamrugała powiekami, z jej rozchylonych warg wy-
mkna˛ł sie˛ je˛k rozkoszy.
Straciła panowanie nad soba˛, nad swoja˛ dusza˛,
swoimi mys´lami i ciałem. Nalez˙ała do Hawka. Mo´gł
z nia˛wyczyniac´ wszystko. On tez˙ był bliski obłe˛du. Na
jej przys´pieszony oddech zareagował instynktownie.
Przytulił Sare˛ z całej siły, zanim osune˛ła sie˛ na
podłoge˛. Nie zamierzał dłuz˙ej czekac´. Otworzyła
oczy. Poz˙a˛danie, jakie zobaczyła w jego spojrzeniu,
sprawiło, z˙e nogi sie˛ pod nia˛ ugie˛ły.
– Hawk, błagam cie˛...
Z głe˛bi jego trzewi wydobyło sie˛ westchnienie. Po
chwili ubranie lez˙ało na podłodze, ona zas´ stała naga,
a jego szorstkie re˛ce pies´ciły jej ciało. Zatrzymały sie˛
na pos´ladkach. Nim sie˛ zorientowała, uniosły ja˛. Na
moment zawisła w powietrzu, po czym z całej siły
oplotła Hawka nogami w pasie. Pro´bował sie˛ opano-
wac´, zwolnic´ tempo, aby przyjemnos´c´ trwała jak
najdłuz˙ej. Nie spuszczał wzroku z twarzy Sary. Usta
miała rozchylone, oczy lekko przymknie˛te, głowe˛
odrzucona˛ do tyłu. Ledwo wytrzymywał, widza˛c
rozkosz na jej twarzy. Poz˙a˛danie narastało; pragna˛ł je
zaspokoic´, a jednoczes´nie przez˙ywac´ je bez kon´ca.
– Juz˙, Hawk – błagała, obejmuja˛c go za szyje˛. – No
juz˙. Prosze˛ cie˛. Juz˙ dłuz˙ej nie moge˛. Prosze˛...
Łzy popłyne˛ły jej po twarzy. Czuła, z˙e za moment
fala rozkoszy wstrza˛s´nie jej jestestwem. Odruchowo
zacisne˛ła mocniej uda.
– Otwo´rz oczy, Saro. Popatrz na mnie. No, spo´jrz
na mnie. Zaraz razem uniesiemy sie˛ w przestworza.
Posłuchała. I faktycznie poszybowali razem hen
daleko, bardzo daleko. Wysoko nad Kiamichi.
Jak przez mgłe˛ pamie˛tała, z˙e przenio´sł ja˛ do swojej
sypialni, delikatnie ułoz˙ył na atłasowym przes´cieradle
i przykrył puchowa˛ kołdra˛. Nie spodziewała sie˛, aby
taki silny me˛z˙czyzna jak on doceniał przyjemnos´c´,
jaka˛ daje sko´rze zmysłowa gładkos´c´ atłasu, ale nie
miała czasu sie˛ dziwic´. Namie˛tnos´c´ wybuchała raz po
raz przez cała˛ noc. Hawk doprowadzał Sare˛ do skraju
szalen´stwa, sprawiał, z˙e niemal płakała, błagaja˛c go,
by ugasił płona˛cy w niej ogien´. Robił to che˛tnie, po
czym na nowo go rozpalał. Był nienasycony. Pragna˛ł
Sary coraz bardziej i bardziej. Wiedział, z˙e tak be˛dzie;
moz˙e dlatego tak długo sie˛ wahał.
Wreszcie, zme˛czeni, zasne˛li – obje˛ci, jakby nawet
we s´nie nie chcieli sie˛ rozstac´.
Przygla˛dała mu sie˛ od kilku godzin. Cieszyła sie˛, z˙e
moz˙e bez przeszko´d i bez skre˛powania wpatrywac´ sie˛
w s´pia˛cego me˛z˙czyzne˛, kto´ry skradł jej serce. Nie była
wprawdzie pewna, co Hawk zamierza zrobic´ z tym
łupem, ale przynajmniej nie zastanawiała sie˛ nad
szczeros´cia˛ jego uczuc´. Wczoraj poła˛czyło ich cos´
znacznie wie˛cej niz˙ seks.
Zadrz˙ała na samo wspomnienie rozkoszy, do jakiej
raz po raz ja˛ doprowadzał. Skupiony na sprawianiu jej
przyjemnos´ci, nie mys´lał o zaspokajaniu własnych
potrzeb. Miała nieduz˙e dos´wiadczenie w tej dziedzi-
nie, ale Hawk ro´z˙nił sie˛ od me˛z˙czyzn, jakich dota˛d
znała. Kiedy przyparł ja˛ do s´ciany, wydawał sie˛ dziki,
niemal brutalny, potem jednak kochał ja˛ czule, z ogro-
mna˛ delikatnos´cia˛ i fantazja˛.
Wygla˛dał młodziej, bardziej niewinnie, gdy tak
lez˙ał spe˛tany kołdra˛ i przes´cieradłem. W porannym
słon´cu jego s´niada sko´ra ls´niła złocis´cie, a włosy wiły
sie˛ niczym czarne we˛z˙e po białej poduszce. Nie moga˛c
sie˛ powstrzymac´, podniosła kosmyk. Potem czubkiem
palca pogładziła usta Hawka; były chłodne i jakby
lekko nabrzmiałe od wczorajszych pocałunko´w.
Ilez˙ on skrywa w sobie bo´lu, ile cierpienia, pomys´-
lała. Boz˙e, spraw, z˙ebym mogła go uleczyc´.
Wzdychaja˛c cicho, przysune˛ła sie˛ bliz˙ej i połoz˙yła
głowe˛ na jego piersi. Poczuła, jak jego ramiona
zaciskaja˛ sie˛ na jej talii. Us´miechne˛ła sie˛ szcze˛s´liwa.
Nawet we s´nie Hawk nie chce jej pus´cic´.
S
´
niło mu sie˛, z˙e stoi na polanie, pod jasnym,
przejrzystym niebem, i patrzy, jak Sara biegnie w jego
strone˛. Cos´ do niego woła. Chyba... tak, na pewno! To
jego imie˛. Serce waliło mu nieprzytomnie; chciał ruszyc´
jej naprzeciw, ale nie był w stanie oderwac´ no´g od ziemi.
Wycia˛gna˛ł re˛ke˛, zacza˛ł do niej machac´, ponaglac´ ja˛, lecz
bez wzgle˛du na to, jak szybko biegła, wcia˛z˙ dzieliła ich ta
sama odległos´c´. I nagle dojrzał zbliz˙aja˛cego sie˛ do Sary
me˛z˙czyzne˛, kto´ry s´miał sie˛ jak szalony. Levette! To
Levette! Hawk widział go coraz wyraz´niej. Wysoki,
szczupły, o jasnej ke˛dzierzawej czuprynie i szeroko
rozstawionych piwnych oczach, z kto´rych wyzierał chło´d
i nienawis´c´. Taki melanz˙ urody i okrucien´stwa jest czyms´
nienaturalnym i rzadko spotykanym. Ot, wybryk natury.
Fizyczna doskonałos´c´ pozbawiona duszy i sumienia.
– Saro! Saro, uwaz˙aj! – krzykna˛ł, ale ona nie
słyszała. Levette juz˙ ja˛ doganiał.
Hawk wiercił sie˛, poje˛kiwał; spla˛tana pos´ciel kre˛po-
wała jego ruchy. Po chwili, kto´ra zdawała sie˛ cia˛gna˛c´
w nieskon´czonos´c´, Sara wreszcie padła mu w ramiona.
Jest bezpieczna! Us´miechne˛ła sie˛, szcze˛s´liwa, ufna,
zakochana. W tym momencie Levette, szczerza˛c ze˛by,
wydobył bron´ i strzelił. Hawk podskoczył na ło´z˙ku;
serce mu łomotało, pot lał sie˛ z niego strumieniami.
– To tylko sen – szepne˛ła Sara, gładza˛c go po
ramieniu.
Nie zdawała sobie sprawy, z˙e cos´ złego mu sie˛ s´ni,
dopo´ki nie zacza˛ł je˛czec´ i wołac´ jej po imieniu.
– Raczej koszmar. – Drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ potarł twarz.
– Boz˙e! Chodz´, malen´ka. Musze˛ cie˛ przytulic´.
Obja˛ł ja˛ i przycia˛gna˛ł do siebie. Czuła pod poli-
czkiem bicie jego serca. Było jak wystraszone piskle˛
nerwowo trzepocza˛ce skrzydłami.
– Kochaj mnie, Saro. Kochaj – szepna˛ł.
Przetoczywszy sie˛, usiadła na nim. Szczupła, wiot-
ka, o jasnej cerze i ognistych rudych włosach wy-
gla˛dała jak skandynawskie bo´stwo. Wsuna˛ł twarz
pomie˛dzy jej piersi i westchna˛ł błogo.
– Hawk, nie... zostaw. Teraz moja kolej.
Na moment przytulił mocno swoja˛ Sare˛, a potem ja˛
pus´cił. Chociaz˙ sam przed soba˛ sie˛ do tego nie
przyznawał, od dłuz˙szego czasu włas´nie tak o niej
mys´lał: moja Sara.
Spełniaja˛c jej pros´be˛, wycia˛gna˛ł sie˛ na ło´z˙ku.
Je˛zykiem, włosami, dłon´mi i pocałunkami wolno
doprowadziła go na szczyt rozkoszy. Bał sie˛, z˙e za
chwile˛ eksploduje. Nim jednak do tego doszło, Sara
zmieniła nieco pozycje˛. Teraz, zła˛czeni, stanowili
jednos´c´. Była zdumiona, z˙e Hawk daje jej tyle swobo-
dy, z˙e pozwala w pełni kontrolowac´ sytuacje˛. W ten
sposo´b okazuje miłos´c´ i zaufanie.
Cze˛sto dawanie sprawia nie mniejsza˛ satysfakcje˛
niz˙ branie. Tak było i w tym przypadku. Poruszaja˛c sie˛
rytmicznie w odwiecznym tan´cu miłos´ci, odbyli cudo-
wna˛, ekstatyczna˛ podro´z˙. Potem, s´mieja˛c sie˛ z rados´ci,
lez˙eli obje˛ci, az˙ wreszcie zno´w zapadli w sen.
– Hawk, kochanie... – szepne˛ła, opuszkiem palca
rysuja˛c na jego klatce piersiowej esy-floresy.
– Hmm? – Us´miechna˛ł sie˛.
Owina˛ł woko´ł re˛ki długi rudy kosmyk i delikatnie
pocia˛gna˛ł, zmuszaja˛c Sare˛, aby popatrzyła mu w oczy.
Zarzuciła noge˛ na jego uda.
– Jak mys´lisz? – zapytała po chwili. – Gdybys´my
nie ruszali sie˛ z sypialni, to po jakim czasie umarli-
bys´my z głodu?
Widza˛c jej rozbawione spojrzenie, przewro´cił ja˛ na
wznak, a sam wtoczył sie˛ na nia˛.
– O co chodzi, kocurku? Wal prosto z mostu.
Zaniedbuje˛ biednego głodomora, tak?
W odpowiedzi brzuch Sary głos´no zaburczał. Spe-
szyła sie˛, Hawk zas´ wybuchna˛ł s´miechem.
– Chodz´, mała. Musimy stawic´ czoło rzeczywisto-
s´ci. Ktos´ kiedys´ powiedział, z˙e nie moz˙na z˙yc´ sama˛
miłos´cia˛ i, jak widac´, miał racje˛.
Pocałował ja˛mocno w usta, tak namie˛tnie, z˙e kusiło
ja˛, by go dłuz˙ej przy sobie zatrzymac´, po czym wstał
i nieskre˛powany własna˛nagos´cia˛, ruszył pod prysznic.
Obserwuja˛c znikaja˛ce w łazience nagie ciało, pra-
wie zapomniała o głodzie. Po chwili, wypla˛tawszy sie˛
z pos´cieli, ruszyła za Hawkiem. Wspo´lny prysznic,
namydlona sko´ra, brak ubran´... wszystko to sprawiło,
z˙e mine˛ły dwie godziny, zanim wreszcie zeszli na do´ł.
I kolejna godzina, zanim przyrza˛dzili jedzenie.
Jak tak dalej po´jdzie, faktycznie umrzemy z głodu,
pomys´lał Hawk, wyrzucaja˛c resztki jedzenia do stoja˛-
cej na ganku psiej misy. Nie potrafili na moment
oderwac´ od siebie ra˛k. To było szalen´stwo, wariactwo.
W dodatku moga˛ce sie˛ z´le skon´czyc´. Postanowił
wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Musi przeciez˙ mys´lec´ o bezpieczen´-
stwie Sary.
Tym bardziej z˙e nadeszła odwilz˙. Topnieja˛cy s´nieg
oznacza, z˙e droga wkro´tce stanie sie˛ przejezdna. Z
˙
e
nie be˛da˛ juz˙ izolowani od s´wiata. Wraz ze s´niegiem
topniał spoko´j i poczucie bezpieczen´stwa. Nie ma
czasu na wylegiwanie sie˛ w ło´z˙ku, na słodkie lenistwo.
Nalez˙y przygotowac´ sie˛ na najgorsze.
Nad głowa˛przeleciała mu sowa. Usiadła nieopodal,
na gałe˛zi sosny. Hawkiem wstrza˛sna˛ł dreszcz. Rzadko
widywał sowy za dnia. Staraja˛c sie˛ pokonac´ strach,
przypomniał sobie, co o sowach mo´wiła Stara Kobieta.
Według indian´skich wierzen´ sowa to posłaniec
s´mierci. Symbolizuje albo s´mierc´, kto´ra dopiero sie˛
wydarzy, albo dusze˛ człowieka, kto´ry włas´nie umarł.
Hawk nie był pewien, kto´ra˛ z tych dwo´ch rzeczy. Tak
czy inaczej jej pojawienie sie˛ nie oznacza nic dobrego.
Chociaz˙ tylko w połowie był Indianinem, krew indian´-
ska okazała sie˛ silniejsza; z˙adne logiczne argumenty
nie trafiały mu do przekonania.
Wro´cił pos´piesznie do chaty. Musi przygotowac´
Sare˛ na to, co moz˙e sie˛ wydarzyc´. Odwilz˙ bowiem
niesie z soba˛ wielkie zagroz˙enie.
Helikopter zniz˙ył lot nad trawiasta˛ polana˛; z jego
bebecho´w – niczym wne˛trznos´ci z ryby – wypadli
czterej me˛z˙czyz´ni. Wyrzutki społeczen´stwa, groz´ne,
niebezpieczne typy, posłuszne tym, kto´rzy duz˙o płaca˛.
Jeden stał z boku, czekaja˛c, az˙ pozostali trzej zbiora˛
z mokrej ziemi potrzebny sprze˛t. Jego jasne ke˛dzierza-
we włosy ls´niły złocis´cie w porannym blasku słon´ca.
Me˛z˙czyzna przeste˛pował niecierpliwie z nogi na noge˛.
Był wyja˛tkowo przystojny, a promienny us´miech
jeszcze bardziej podkres´lał jego niezwykła˛ urode˛.
Włas´nie ten us´miech zmylił czujnos´c´ tropiciela.
Tropiciela przenikna˛ł dziwny dreszcz, dreszcz wy-
wołany strachem. Patrza˛c w zimne oczy swego zlece-
niodawcy, z trudem powstrzymał sie˛, aby nie rzucic´
sie˛ do ucieczki. Po chwili, chrza˛kaja˛c nerwowo,
wydobył z siebie głos.
– Te˛dy, prosze˛ pana – rzekł. – Wynaja˛łem wo´z
z nape˛dem na cztery koła. Jazda po tym... – wskazał
re˛ka˛na topnieja˛cy s´nieg i mokra˛, błotnista˛ziemie˛ – nie
powinna nam sprawiac´ z˙adnych kłopoto´w.
– Obys´ miał racje˛ – warkna˛ł blondyn, przeszywa-
ja˛c swego rozmo´wce˛ groz´nym wzrokiem. – Stanow-
czo za długo czekam na... na satysfakcje˛. – Us´miech-
na˛ł sie˛ do swoich mys´li. – A jak ci wiadomo, z˙adne
namiastki mnie nie interesuja˛.
ROZDZIAŁ SIO
´
DMY
Zatrzymawszy sie˛ na schodach, przez moment
w milczeniu obserwowała stoja˛cego w oknie Hawka.
Jego nogi i biodra opinały czarne dz˙insy, a szerokos´c´
ramion podkres´lała koszula w czerwono-czarna˛ krat-
ke˛. Czarne włosy opadały na kołnierz.
Przydałyby mu sie˛ postrzyz˙yny, przemkne˛ło Sarze
przez mys´l. Nagle serce podskoczyło jej do gardła,
zobaczyła bowiem przylegaja˛ca˛ do boku Hawka kabu-
re˛. Oplataja˛cy ramie˛ szeroki sko´rzany pas wygla˛dał
złowrogo. Przez chwile˛ Sara zaciskała nerwowo re˛ke˛
na szczotce do włoso´w, zastanawiaja˛c sie˛, czy powin-
na prosic´ Hawka o pomoc, kto´rej potrzebowała. Nie
zda˛z˙yła, bo on, jakby wyczuwaja˛c jej obecnos´c´,
odwro´cił sie˛ od okna.
– O co chodzi? – zapytał włas´ciwie retorycznie, bo
wiedział, dlaczego Sara stane˛ła w połowie schodo´w.
– Czy tez˙ powinnam miec´ pukawke˛? – spytała,
sila˛c sie˛ na nonszalancje˛.
Stara sie˛ byc´ taka dzielna! Słysza˛c jej ton, Hawk nie
mo´gł powstrzymac´ sie˛ od us´miechu.
– A potrafisz strzelac´?
– Nie – odparła po kro´tkim wahaniu, obracaja˛c
szczotke˛ w drz˙a˛cych re˛kach.
– W takim razie nie potrzebujesz broni. Chodz´ do
mnie, malen´ka.
Rozłoz˙ył ramiona, a kiedy zeszła na do´ł, przy-
tulił ja˛ mocno do siebie. Zaciskaja˛c dłonie na
koszuli Hawka, usiłowała czerpac´ odwage˛ z jego
siły.
– Po co ci to? – Wskazał broda˛ na szczotke˛. – Masz
zamiar przełoz˙yc´ zbo´jo´w przez kolano i sprawic´ im
lanie?
Rozbawiło go jej oburzone spojrzenie.
– Ha, ha. Widze˛, z˙e humor ci dopisuje – powie-
działa. – Ale nie zgadłes´. Przez ciebie i to, co ze mna˛
wczoraj wyczyniałes´, zrobił mi sie˛ straszny kołtun na
głowie. Pomoz˙esz mi to rozczesac´? – Odwro´ciła sie˛
tyłem, by miał lepszy doste˛p do spla˛tanych włoso´w.
Nie moga˛c sie˛ oprzec´, wsuna˛ł palce w ls´nia˛ce loki.
Po chwili cofna˛ł re˛ke˛, wzia˛ł od Sary szczotke˛ i delikat-
nymi ruchami zacza˛ł rozczesywac´ włosy, staraja˛c sie˛
nakłonic´ je do posłuszen´stwa.
– Wiesz, z˙e dzis´ Wigilia? – W głosie Sary po-
brzmiewała te˛sknota.
– Z
˙
ałujesz, z˙e nie jestes´ w Dallas? – Musiał zadac´
to pytanie, choc´ obawiał sie˛ odpowiedzi.
– Nie. Tam nikt na mnie nie czeka. Od bardzo
dawna. Mam tylko Rogera... i teraz ciebie.
Jego re˛ce znieruchomiały; po chwili wtulił twarz
w jej włosy.
– Jedyne, czego z˙ałuje˛ – kontynuowała cicho – to
z˙e wmieszałam cie˛ w to wszystko. Gdyby nie ja,
miałbys´ rados´niejsze s´wie˛ta.
– Mylisz sie˛, malen´ka. Ty jestes´ moja˛rados´cia˛. Nie
chciałbym byc´ teraz gdziekolwiek indziej.
– Wiesz, włas´ciwie te˛sknie˛ za jednym. Kocham
przeds´wia˛teczny nastro´j. Przystrajanie domu, pieczenie
ciast. Uwielbiam gotowac´, tyle z˙e rzadko mam na to czas.
– Jestes´ s´wietna˛ kuchareczka˛. A powiedz, jakie
s´wia˛teczne potrawy moz˙na przygotowac´ z mielonej
wołowiny?
Błyskaja˛c w us´miechu ze˛bami, odwro´ciła sie˛, zwi-
ne˛ła dłon´ w pie˛s´c´ i nic nie podejrzewaja˛cemu Haw-
kowi wymierzyła cios prosto w brzuch. Szczotka
poszybowała na drugi koniec pokoju.
– Dowcipnis´ sie˛ znalazł...
W jego oczach zatan´czyły wesołe iskierki, ona zas´
obje˛ła go w pasie i przyłoz˙yła głowe˛ do jego piersi.
– Moz˙e nie be˛da˛ to moje wymarzone s´wie˛ta – sze-
pne˛ła – ale na towarzystwo nie moge˛ narzekac´.
W pewnym sensie nawet ciesze˛ sie˛ z tej całej afery;
gdyby nie ona, nigdy bym cie˛ nie poznała.
Przytulił ja˛ mocniej. To jej dało odwage˛, by dodac´:
– Dzie˛kuje˛ za najlepszy prezent, jaki kiedykolwiek
dostałam. – Podnio´słszy wzrok, napotkała jego zdzi-
wione spojrzenie.
– Alez˙, malen´ka, niczego ci nie dałem poza powo-
dem do płaczu... no i schronieniem.
– I tu sie˛ mylisz, Hawk. Dałes´ mi miłos´c´.
Wzruszony, przez dłuz˙sza˛ chwile˛ nie mo´gł wydo-
byc´ z siebie głosu. Wpatrzone w niego oczy Sary
wyraz˙ały bezmiar uczucia.
– Saro... Saro... Saro... – Z trudem przełkna˛ł s´line˛.
Gula w gardle nie pozwalała mu mo´wic´. Cofna˛wszy
sie˛ krok, usiadł na ławie pod oknem i przycia˛gna˛ł Sare˛
do siebie. Niemoz˙nos´c´ wydobycia głosu nie prze-
szkodziła mu w złoz˙eniu na jej ustach najsłodszego
pocałunku, jaki kiedykolwiek dane jej było zakosz-
towac´.
– Wesołych s´wia˛t, kochanie – szepne˛ła, obejmuja˛c
Hawka za szyje˛.
Po chwili oboje odwro´cili sie˛ twarza˛ do okna, do
rzeczywistego s´wiata, w kto´rym czaiło sie˛ s´miertelne
niebezpieczen´stwo.
Wyje˛ła z suszarki uprana˛ bielizne˛. Musiała sie˛
czyms´ zaja˛c´, inaczej bała sie˛, z˙e zwariuje.
– Hawk! – zawołała, kieruja˛c sie˛ na go´re˛. – Zmie-
nie˛ ci pos´ciel, dobrze?
Tyle razy ostrzegał ja˛ o zagroz˙eniu, z˙e na wszelki
wypadek informowała go o wszystkich swoich po-
czynaniach, nawet tak drobnych jak przemieszczanie
sie˛ z pokoju do pokoju.
Skina˛ł z us´miechem głowa˛, obserwuja˛c znikaja˛ce
na schodach nogi. Była ro´wnie seksowna widziana
z przodu, co z tyłu. Wtem spostrzegł, z˙e zapas drewna
przy kominku dos´c´ mocno sie˛ skurczył, postanowił
wie˛c go uzupełnic´. Nie ma sensu czekac´, az˙ sie˛
s´ciemni.
Otworzywszy tylne drzwi, nabrał w płuca rzes´kiego
go´rskiego powietrza. Brakowało mu ruchu; zazwyczaj
całe dnie spe˛dzał na zewna˛trz, ale teraz ze wzgle˛du na
Sare˛ starał sie˛ nie wychodzic´ z domu.
Zakla˛ł pod nosem. Zawsze dz´wigał za duz˙o; z˙eby
dziesie˛c´ razy nie chodzic´ tam i z powrotem, brał
wie˛cej, niz˙ mo´gł swobodnie pomies´cic´. Wiedział, z˙e
to bez sensu, ale nie potrafił sie˛ oprzec´. Skoncent-
rowany na tym, by nie upus´cic´ polan, w ostatniej
chwili zauwaz˙ył tocza˛cy sie˛ po ziemi kawałek błysz-
cza˛cego papierka. Papierek zahaczył o lez˙a˛cy na ziemi
stos drewna, po czym pofruna˛ł na wietrze w strone˛
lasu. Dziwne. Jakim sposobem kolorowe opakowanie
po irysach wzie˛ło sie˛ tak wysoko w go´rach? Był to
typowo dziecie˛cy przysmak, a z˙aden z mieszkan´co´w
go´r nie miał dzieci... Nagle Hawk znieruchomiał.
Levette! Levette jest w pobliz˙u. Całym ciałem wy-
czuwał jego obecnos´c´.
Odwro´cił sie˛ i zmruz˙ywszy oczy, zacza˛ł wpatrywac´
sie˛ uwaz˙nie w otaczaja˛ce polane˛ drzewa. Ułamek
sekundy przed tym, jak usłyszał strzał, kula uderzyła
w jedno z polan. Siła raz˙enia była tak duz˙a, z˙e Hawk
stracił ro´wnowage˛; stos drewna rozsypał sie˛, a on sam
zwalił sie˛ na ziemie˛. Zmarnował kilka bezcennych
sekund, usiłuja˛c złapac´ oddech. Z jego ust dobyło sie˛
rze˛z˙enie.
Przypuszczalnie ma złamane z˙ebro.
Po chwili druga kula trafiła w ziemie˛, wzbijaja˛c
fontanne˛ błota. Strzelec celował w miejsce, gdzie
znajdowała sie˛ głowa Hawka. Ten na szcze˛s´cie zda˛z˙ył
wturlac´ sie˛ pod ganek.
Sara usłyszała trzask, jakby zamarznie˛ta gała˛z´
pe˛kła pod cie˛z˙arem lodu i s´niegu. Ale kolejny trzask,
kto´ry nasta˛pił tak szybko po pierwszym, sprawił, z˙e
serce jej zamarło. To nie gała˛z´, to strzały z broni
palnej! Podbiegła do okna, ale widziała jedynie cia˛g-
na˛cy sie˛ bez kon´ca las i topnieja˛cy s´nieg.
– O Chryste! – szepne˛ła. – Zacze˛ło sie˛. – Z najwyz˙-
szym trudem powstrzymała odruch, aby zejs´c´ na do´ł.
– Boz˙e, nie pozwo´l, z˙eby cokolwiek stało sie˛ Haw-
kowi. Zrobie˛ wszystko, o co mnie poprosisz, tylko
niech on z˙yje.
Powtarzała to w mys´lach niczym modlitwe˛.
Rzuciła sie˛ do garderoby i odgarne˛ła na bok
wieszaki, szukaja˛c deski z se˛kiem.
Tu? Nie! Psiakos´c´! Gdzie to jest? Trze˛sła sie˛ jak
osika; ledwo była w stanie sie˛ skupic´. Nerwowo
wodziła dłon´mi po gładkich drewnianych s´cianach,
rozpaczliwie szukaja˛c ciemnego se˛ku, by otworzyc´
skrytke˛ i nadac´ sygnał alarmowy. Nareszcie! Jej
oczom ukazała sie˛ kolekcja broni oraz radio z mruga-
ja˛cym s´wiatełkiem. Po chwili s´wiatełko przestało
mrugac´; pojawił sie˛ cia˛gły błysk. Działa!
Mine˛ło zaledwie kilka sekund pomie˛dzy strzałami
a nadaniem sygnału alarmowego, ale miała wraz˙enie,
jakby upłyne˛ło co najmniej pare˛ godzin. Stała bez ruchu
na s´rodku pokoju, nasłuchuja˛c. Była przeraz˙ona. Marzyła
o tym, aby Hawk wszedł na go´re˛ i oznajmił ze s´miechem,
z˙e zaszła pomyłka. Z
˙
e Roger pewnie udusi ja˛z ws´ciekło-
s´ci za to, z˙e niepotrzebnie wła˛czyła alarm. Ale nic nie
słyszała, nic poza biciem własnego serca. Nie wiedziała,
co robic´. Korciło ja˛, by ruszyc´ na poszukiwanie Hawka,
bała sie˛ jednak, z˙e moz˙e mu tylko przysporzyc´ kłopoto´w.
Z drugiej strony... moz˙e lez˙y ranny na mrozie. Moz˙e
zaraz wykrwawi sie˛ na s´mierc´. Moz˙e...
Panie Boz˙e, błagam cie˛, spraw, by Roger przybył
jak najszybciej! Usiadła na brzegu ło´z˙ka, po czym
zsune˛ła sie˛ na podłoge˛. Czekała na jakis´ znak.
Hawk usiłował przekre˛cic´ sie˛ w ciasnej norze, do
kto´rej sie˛ wczołgał, i wydobyc´ pistolet z kabury. Nie
było łatwo. Kaz˙dy najmniejszy ruch sprawiał mu bo´l,
bolesne było tez˙ oddychanie. Zamkna˛ł na moment
oczy, staraja˛c sie˛ uspokoic´, spowolnic´ bicie serca,
kto´re waliło jak szalone.
Schody prowadza˛ce na ganek utrudniały obserwa-
cje˛ drzew, zza kto´rych padły strzały. Ale, co nie było
bez znaczenia, jednoczes´nie stanowiły osłone˛. Przez
odste˛p mie˛dzy stopniami wpatrywał sie˛ w linie˛ lasu;
liczył, z˙e dostrzez˙e jakis´ ruch, kolorowa˛plame˛, cos´, co
nie pasowałoby do reszty krajobrazu. Miał nadzieje˛, z˙e
Sara usłyszała strzały i wła˛czyła alarm. I z˙e nie
zbiegnie na do´ł, by sprawdzic´, co sie˛ stało.
– Do diabła, Roger! – mrukna˛ł pod nosem. – Gdzie
jestes´? Przeciez˙ ty tez˙ musiałes´ je słyszec´.
Levette wpadł w histerie˛. Na usta wysta˛piła mu
piana, kto´rej strze˛py wypluwał, ilekroc´ zaczynał mo´-
wic´. A mo´wił duz˙o. Przeklinał na czym s´wiat stoi
faceta, kto´ry oddał strzały, i ws´ciekał sie˛ na Hawka, z˙e
nie padł trupem.
– Wiedział! Wiedział, zanim jeszcze pocia˛gna˛łes´
za spust! Skurwysyn! Zasrany Indianiec! Zro´b cos´, do
cholery! Szybko, na co czekasz? Tym razem mi sie˛ nie
wywinie! Tym razem go dopadne˛!
Przez chwile˛ wymachiwał w powietrzu rewolwe-
rem, po czym wycelował go w chate˛. Nagle, us´wiada-
miaja˛c sobie, z˙e z tej odległos´ci niewiele zdziała,
skierował bron´ na wynaje˛tego zbira, kto´ry spudłował.
Ten zbladł jak s´ciana. Jeszcze nigdy nie zetkna˛ł sie˛
z taka˛ furia˛; zmroził go s´miertelny strach. Szef nie
toleruje pomyłek, a on włas´nie popełnił dwie. Kiszki
zacze˛ły mu sie˛ skre˛cac´, zaraz potem po jego nodze
popłyna˛ł ciepły strumien´ moczu. Była to ostatnia rzecz,
jaka˛ poczuł, zanim kula roztrzaskała mu czaszke˛.
W lesie, nieco na prawo od chaty, Hawk usłyszał
kolejny strzał. Wsta˛piła w niego nadzieja. To pewnie
Roger ze swoimi ludz´mi. Lada moment sie˛ wyłoni
i oznajmi, z˙e wszystko jest pod kontrola˛.
Ale minuty mijały, a nikt sie˛ z lasu nie wyłaniał. Hawk
czekał, denerwuja˛c sie˛, z˙e nie moz˙e dotrzec´ do Sary.
Tropiciel usłyszał strzały, po kto´rych nastała cisza.
Potarł z zadowoleniem re˛ce. Dobrze, doskonale!
Wkro´tce be˛dzie po wszystkim; odbiore˛ forse˛ i zmy-
kam z tej cholernej go´ry.
Postanowił ro´wniez˙, z˙e odta˛d be˛dzie trzymał sie˛ jak
najdalej od Levette’a. Gos´c´ zachowuje sie˛ tak, jakby
z˙ycie było mu niemiłe. Jakby da˛z˙ył ku samozagładzie.
Po co ma to ogla˛dac´? Wyszedłszy ze swojej kryjo´wki,
ruszył w strone˛ frontowych drzwi.
Podejrzanie łatwo nam poszło, przemkne˛ło mu
przez mys´l. Nacisna˛ł klamke˛. Tak jak sie˛ spodziewał,
drzwi były zamknie˛te. Z kieszeni kurtki wydobył
sko´rzana˛ kasetke˛, a z niej niewielkie narze˛dzie. Po
chwili cos´ w zamku zgrzytne˛ło i drzwi sie˛ otworzyły.
Wsuna˛ł sie˛ do s´rodka; przez moment stał bez ruchu,
maksymalnie skoncentrowany na swoim otoczeniu.
Czekał, az˙ oczy przyzwyczaja˛ mu sie˛ do panuja˛cego
wewna˛trz po´łmroku. Rozejrzał sie˛: na lewo korytarz,
na prawo pokoje... Nagle z´renice mu sie˛ rozszerzyły.
Wcia˛gaja˛c nozdrzami powietrze, skierował sie˛ na
pie˛tro. Wiedział, z˙e dziewczyna tam sie˛ schowała.
Serce zacze˛ło bic´ mu przys´pieszonym rytmem,
wszystkie zmysły sie˛ wyostrzyły. Sta˛pał bezszelestnie
po twardej ls´nia˛cej posadzce, zostawiaja˛c za soba˛
s´lady błota.
Sara słyszała, jak frontowe drzwi sie˛ otwieraja˛. Strach
przenikna˛ł ja˛do szpiku kos´ci. Potem nastała złowieszcza
cisza. Ktos´, kto przybyłby z odsiecza˛, przeciez˙ by sie˛ nie
skradał! Zrozumiała, z˙e nie ma sensu dłuz˙ej czekac´.
Hawk albo zgina˛ł, albo lez˙y ranny, w przeciwnym razie
przyszedłby po nia˛. Natomiast Roger i jego ludzie
wołaliby ja˛ głos´no od samego wejs´cia.
Nieprzytomnym wzrokiem rozejrzała sie˛ po poko-
ju, szukaja˛c czegos´, co by mogło posłuz˙yc´ jej do
obrony. Nagle przypomniała sobie o garderobie.
W skrytce jest pełno broni. Naładowanej. Jes´li podejda˛
blisko, nie spudłuje˛. A jes´li nawet spudłuje˛, to przynaj-
mniej ich wystrasze˛, pomys´lała.
Przeczołgała sie˛ do garderoby i zno´w zacze˛ła
obmacywac´ s´ciane˛. Za drugim razem poszło znacznie
łatwiej. Juz˙ po chwili jej oczom ukazał sie˛ s´wietnie
zaopatrzony arsenał. Chwyciła rewolwer, kto´ry z wy-
gla˛du wydawał sie˛ najmniej skomplikowany. Wyczoł-
gawszy sie˛, zaje˛ła miejsce w rogu pokoju, twarza˛ do
uchylonych drzwi. Modliła sie˛ w duchu, by rewolwer
nie był zabezpieczony, nie miała bowiem czasu za-
stanawiac´ sie˛, jak go odbezpieczyc´. Na schodach
rozległo sie˛ cichutkie skrzypnie˛cie. Wiedziała, z˙e to
drugi stopien´ od go´ry; tylko on skrzypi.
Drz˙a˛ca˛ re˛ka˛ wycelowała bron´ w drzwi. Z całej siły
powstrzymywała sie˛, z˙eby nie krzykna˛c´.
– Saro... – przemo´wił głos za drzwiami.
Nie odpowiedziała. Pogodziła sie˛ z mys´la˛, z˙e umrze.
Ale nie zamierzała ułatwiac´ tym draniom zadania.
– Nie bo´j sie˛, Saro. Przyszedłem ci pomo´c. Za-
prowadze˛ cie˛ do brata. Czeka na ciebie na dworze.
Kłamiesz, pomys´lała i skierowała lufe˛ w strone˛
głosu. Krew dudniła jej w skroniach. Przełkne˛ła s´line˛;
w ustach całkiem jej zaschło. Roger nikogo by po nia˛
nie przysyłał. Sam by przyszedł. Nie miała co do tego
wa˛tpliwos´ci.
Tropiciel wiedział, z˙e kobieta jest w sypialni.
Wyczuwał jej strach. Ostroz˙nie pchna˛ł szerzej drzwi.
Kula przedziurawiła je na wylot, o mało nie trafiaja˛c
go w twarz. Odskoczył w bok i przywarł płasko do
s´ciany. Huk rozszedł sie˛ po całym domu.
Psiakrew! Ta cholerna dziwka zamierza walczyc´!
Usiłował wzia˛c´ sie˛ w gars´c´. Kiedy robił sie˛ zły,
przestawał mys´lec´ logicznie i popełniał błe˛dy. Pode-
jrzewał, z˙e Sara niezbyt dobrze umie posługiwac´ sie˛
bronia˛, ale z tak bliskiej odległos´ci nie ma to wie˛ksze-
go znaczenia. Postanowił wprowadzic´ nieco zame˛tu:
celuja˛c w sufit, trzykrotnie strzelił przez otwarte
drzwi. Chciał ja˛ dopas´c´ z˙ywa˛, ale oczywis´cie nie
kosztem własnego zdrowia.
Sara wrzasne˛ła przeraz˙ona; na głowe˛ posypały sie˛ jej
kawałki tynku. Zamrugała, daremnie pro´buja˛c chronic´
oczy przed drobinkami pyłu. Jak przez mgłe˛ zobaczyła
postac´, kto´ra wpadła do pokoju i stane˛ła na wprost niej.
– Oddaj rewolwer, Saro – rozkazał me˛z˙czyzna.
Na jej twarzy pojawił sie˛ wyraz buntu. Me˛z˙czyzna
przestał sie˛ us´miechac´. Nie takiej reakcji sie˛ spodziewał.
– Twoje niedoczekanie! – szepne˛ła.
Wymachuja˛c bronia˛, z przyjemnos´cia˛ obserwowała
grymas niezadowolenia na obliczu intruza.
– Ostroz˙nie! – krzykna˛ł.
Wpadł w popłoch. Widział palec Sary zaciskaja˛cy
sie˛ na spus´cie. Wyobraził sobie, jak w mroz´ne popołu-
dnie kona zastrzelony na szczycie go´ry w Oklahomie.
Cholera jasna! Mo´gł sie˛ tego spodziewac´. Sara Beau-
dry nie nalez˙y do kobiet, kto´re płacza˛, błagaja˛c
o litos´c´. Popełnił bła˛d, a Levette nie wybacza błe˛do´w.
Zacze˛ła sie˛ wolno cofac´ w strone˛ drzwi. Bron´ wcia˛z˙
trzymała skierowana˛ w obcego. Była juz˙ prawie na
zewna˛trz, gdy ten wycelował i strzelił. Kula roztrzas-
kała framuge˛. Tym razem na szyje˛ i policzki Sary
posypał sie˛ deszcz drzazg.
Sara odwro´ciła sie˛, upus´ciła rewolwer i przycis-
na˛wszy re˛ce do twarzy, rzuciła sie˛ pe˛dem na do´ł.
Z głowy i czoła lała sie˛ jej krew.
– Zupełnie jak na filmach – mrukna˛ł tropiciel,
ruszaja˛c w pos´cig za ofiara˛.
Podcia˛ł jej nogi, gdy wbiegała do salonu. Zwaliła
sie˛ na podłoge˛, jakby ktos´ dywan spod niej wyszarp-
na˛ł. Me˛z˙czyzna pokiwał z satysfakcja˛ głowa˛, po czym
pochylił sie˛ i zarzucił ja˛ na ramie˛ niczym wo´r kartofli.
Zadowolony z siebie, wyszedł ze swoim łupem na
chłodne powietrze.
Na dz´wie˛k pierwszego strzału, jaki rozległ sie˛
wewna˛trz, Hawk rozejrzał sie˛ nerwowo. Dlaczego nie
nadchodzi pomoc? Nie moga˛c dłuz˙ej wytrzymac´
i ignoruja˛c bo´l, kto´ry przeszywał go przy kaz˙dym
ruchu, wyczołgał sie˛ spod ganku i z pistoletem w re˛ce
wspia˛ł po schodach. Trzy kolejne strzały oddane jeden
po drugim sprawiły, z˙e padł na brzuch. Lez˙ał na
podłodze, tuz˙ przy drzwiach kuchennych, za kto´rymi
– ale gdzie? – znajdowała sie˛ Sara.
Zacza˛ł obrzucac´ przeklen´stwami Levette’a, Firme˛
i los. W tym momencie Sara wydała z siebie przeraz´-
liwy krzyk. Kiedy usłyszał w jej głosie strach, ogarna˛ł
go szał. Poderwawszy sie˛, z furia˛ chwycił klamke˛
i wpadł do s´rodka. Przewro´cił sie˛. Pistolet wypadł mu
z re˛ki. Na drzwi posypał sie˛ grad kul. Kłucie w z˙ebrach
dosłownie go obezwładniło. Na moment pociemniało
mu w oczach; bał sie˛, z˙e straci przytomnos´c´.
– Do diabła! Jes´li wczes´niej nie były złamane, to
teraz na pewno sa˛.
Ostroz˙nie przyłoz˙ył dłon´ do obolałej klatki piersio-
wej. Kopna˛wszy drzwi, z wysiłkiem dz´wigna˛ł sie˛ na
nogi. Ockna˛ł sie˛, słysza˛c głos´ny tupot na schodach.
Niewiele sie˛ zastanawiaja˛c, chwycił lez˙a˛cy w rogu
pistolet i pomkna˛ł przez kuchnie˛ do salonu. Wszystko
razem trwało kilka sekund – o kilka za duz˙o. Przez
okno salonu zobaczył me˛z˙czyzne˛ z przerzucona˛ przez
ramie˛, nieprzytomna˛ Sara˛; szedł przez podwo´rze
w strone˛ drogi prowadza˛cej do miasteczka.
Hawk trza˛sł sie˛ z ws´ciekłos´ci, patrza˛c, jak kobieta,
kto´ra nadała sens jego z˙yciu, powoli znika mu z oczu.
Czuł sie˛ całkowicie bezradny. Nawet nie mo´gł strzelic´
do łajdaka, kto´ry ja˛ porwał, bo niechca˛cy mo´głby
trafic´ w Sare˛.
Zostało jedno wyjs´cie. Wiedział, z˙e nie moz˙e liczyc´
na pomoc Firmy. Raz to uczynił... Wzdrygna˛ł sie˛.
Nigdy nie zapomni, czym to sie˛ skon´czyło. Nie, Sara
nie podzieli losu Marli.
Wybiegł na dwo´r i nie mys´la˛c o własnym bezpie-
czen´stwie, poda˛z˙ył szybko za oddalaja˛cym sie˛ me˛z˙-
czyzna˛. Jedna mys´l kołatała mu po głowie. Jez˙eli
wyjdzie z tego cało, zabije Harrisa. Nie daruje mu!
Udusi go własnymi re˛kami. Albo nie. Rozszarpie na
kawałki, kto´re naste˛pnie porozrzuca po Kiamichi.
Tak, tak be˛dzie lepiej.
Na zmiane˛ wpatrywał sie˛ to w plecy człowieka,
kto´ry unosił Sare˛, to w linie˛ drzew otaczaja˛cych
polane˛. Gdzie, do licha, jest wsparcie?
ROZDZIAŁ O
´
SMY
– Mamy trzech, kapitanie Beaudry.
Młody energiczny me˛z˙czyzna z tygodniowym za-
rostem kucna˛ł koło swego dowo´dcy. Nalez˙ał do
szes´cioosobowej grupy znanej w Firmie jako Bandyci
Beaudry’ego. Chociaz˙ tylko Roger Beaudry miał
skon´czona˛ trzydziestke˛, wszyscy bez wyja˛tku byli
ekspertami w swej dziedzinie.
– Dwaj schwytani, jeden zabity. Ale nie przez nas.
Musiał sie˛ komus´ bardzo narazic´.
Mo´wił z akcentem typowym dla mieszkan´co´w
Tennessee. Roger przyjrzał sie˛ swemu kompanowi.
Rzadko sie˛ zdarzało, by chłopak ze wsi w Tennessee,
strzelaja˛cy z wiatro´wki do wiewio´rek, przyjechał do
Waszyngtonu, zacia˛gna˛ł sie˛ do elitarnej jednostki,
wiatro´wke˛ zamienił na karabin maszynowy i urza˛dzał
polowania na ludzi.
– Widział ktos´ Levette’a? – W głosie Rogera
wyczuwało sie˛ napie˛cie.
– Martin zameldował pojawienie sie˛ dwo´ch osob-
niko´w. Jeden z bronia˛ zbliz˙ał sie˛ do chaty od strony
po´łnocnej, drugi wszedł do s´rodka frontowymi
drzwiami.
– Szlag by to trafił! – zezłos´cił sie˛ Roger. – Ja-
kim cudem zdołali przedrzec´ sie˛ przez nasze szere-
gi?
– Nie jestem pewien, kapitanie, ale jeden z nich to
dos´wiadczony z˙ołnierz. Porusza sie˛ bezgłos´nie, zacie-
raja˛c za soba˛ s´lady. O! Niech pan spojrzy. Ktos´
wychodzi z domu...
Z chaty wyszedł me˛z˙czyzna niosa˛cy przerzucone
przez ramie˛ bezwładne ciało kobiety. Młodzieniec
unio´sł zdziwiony brwi, kiedy kapitan Beaudry ni sta˛d,
ni zowa˛d pus´cił barwna˛ wia˛zanke˛ przeklen´stw.
– To Sara – wyjas´nił po chwili Roger. – Sukinsyn
ma moja˛ siostre˛. W dodatku nie moz˙emy do niego
strzelac´. Moglibys´my ja˛ trafic´.
– Kapitanie! Meldunek...
W radiu rozległy sie˛ trzaski, a po chwili jeden
z Bandyto´w dyz˙uruja˛cych po drugiej stronie polany
oznajmił szybko:
– Kapitanie! Wysoki blondyn wybiega z lasu po
pan´skiej prawej re˛ce. Kieruje sie˛ ku drodze.
Roger Beaudry wydał swoim ludziom nowe polece-
nia, po czym rozła˛czył sie˛.
– Travis – zwro´cił sie˛ do kucaja˛cego obok mło-
dzien´ca. – Jestes´ najlepszym strzelcem w Firmie.
– Tak jest, panie kapitanie! – Młodzieniec skina˛ł
głowa˛. Wiedział, z˙e nikt lepiej od niego nie potrafi
posługiwac´ sie˛ bronia˛. Włas´nie dlatego został Ban-
dyta˛. Jes´li chodzi o celnos´c´ strzało´w, z˙aden z tysie˛cy
pracowniko´w Firmy nie mo´gł sie˛ z nim ro´wnac´.
– Musisz działac´ szybko i sprawnie – cia˛gna˛ł
Roger. – Postaraj sie˛ dogonic´ gos´cia, kto´ry ma moja˛
siostre˛. Jez˙eli facet połoz˙y ja˛ na ziemi, jez˙eli wykona
jakikolwiek ruch, kto´ry... – Urwał.
– Rozumiem, kapitanie – oznajmił Travis.
Młody Bandyta nie miał zamiaru ryzykowac´, gdy
w gre˛ wchodziło z˙ycie niewinnej kobiety. Ale nie
zamierzał tez˙ pozwolic´, aby ktokolwiek skrzywdził
siostre˛ kapitana. Moz˙e nie be˛dzie miał sposobnos´ci
oddania strzału. Jez˙eli jednak strzeli, to na pewno
celnie.
Przygla˛daja˛c sie˛ młodzien´cowi, jego bystrym
oczom, z kto´rych wyzierała odwaga, rozsa˛dek i pew-
nos´c´ siebie, Roger zdał sobie sprawe˛, z˙e Travis to jego
jedyna nadzieja. Hawkowi najwyraz´niej musiało sie˛
przydarzyc´ cos´ złego, w przeciwnym razie Levette nie
dopadłby Sary.
– No dobra. Ruszaj, Travis. Powodzenia.
– Dzie˛ki, kapitanie. Postaram sie˛ pana nie zawies´c´.
Akurat w to Roger nie wa˛tpił.
Dz´wigna˛wszy sie˛ z kucek, Travis ruszył przed
siebie. We˛drował mie˛dzy drzewami, w tym samym
kierunku co Levette i me˛z˙czyzna niosa˛cy Sare˛. Po
dwo´ch czy trzech minutach zobaczył, z˙e tamci przy-
staja˛ na skraju drogi.
Roger odprowadził go wzrokiem. Nagle serce
zabiło mu mocniej. Mimo chłodnego go´rskiego po-
wietrza czuł, jak pot spływa mu po plecach. Hawk! Co
on najlepszego wyprawia? Szedł od strony chaty, nie
przejmuja˛c sie˛ tym, z˙e moz˙e byc´ zauwaz˙ony. Cholera
jasna, na pewno kumple Levette’a spostrzega˛ go,
zanim tu dojdzie! Nawet z tej odległos´ci widac´ było,
z˙e jest ranny.
Roger Beaudry wbiegł w ga˛szcz drzew. Biegna˛c,
wydawał przez radio nowe rozkazy.
Levette zachichotał z uciechy. Indianin nie zda˛z˙ył
dobiec; pchna˛ł drzwi, po czym zwalił sie˛ na podłoge˛.
– Mam go! – krzykna˛ł. – Trafiłem! Tym razem
trafiłem drania!
Obejrzał sie˛ za siebie, oczekuja˛c pochwały czy
gratulacji, ale nikt mu nie bił braw; nikogo w pobliz˙u
nie było. Miotaja˛c przeklen´stwa, cisna˛ł bron´ na ziemie˛
i ruszył w strone˛ frontowych drzwi chaty. Na widok
tropiciela z łupem pokiwał z zadowoleniem głowa˛.
– S
´
wietnie – powiedział pod nosem. – Nareszcie ja˛
złapał. Nie tylko ja dzis´ odniosłem sukces.
Tropiciel nio´sł dziewczyne˛ przerzucona˛przez ramie˛.
Spostrzegłszy nadchodza˛cego Levette’a, zawołał:
– Mam ja˛! – Wyszczerzył szeroko ze˛by.
Levette wycia˛gna˛ł re˛ke˛ i pogładził zwisaja˛ce bez-
władnie ciało.
– Dobrze sie˛ spisałes´ – rzekł, us´miechaja˛c sie˛
błogo. – Teraz szybko do samochodu. Ktos´ mo´gł
usłyszec´ strzały i jeszcze zechce sprawdzic´, co sie˛
dzieje. Zawołaj ludzi. Mam to, po co przyjechałem.
Tropiciel dał ludziom Levette’a umo´wiony znak,
po czym odwro´cił sie˛ i ruszył w strone˛ lasu, gdzie
czekał ukryty ws´ro´d krzako´w wo´z terenowy. Ciało
dziewczyny zaczynało mu cia˛z˙yc´. Wiedział, z˙e Sara
wkro´tce odzyska przytomnos´c´ i z˙e zanim to sie˛ stanie,
musi dotrzec´ do wozu. Ma tam w torbie ro´z˙ne
przydatne rzeczy, na przykład zastrzyk, po kto´rym
zasypia sie˛ na pare˛ godzin...
– Nadbiegaja˛ – rzucił przez ramie˛, słysza˛c odgłos
zbliz˙aja˛cych sie˛ kroko´w. Nagle szo´stym zmysłem
wyczuł, z˙e to wcale nie ludzie Levette’a. Byłoby to
zbyt pie˛kne i proste. – Niech pan uwaz˙a! – krzykna˛ł.
Nie puszczaja˛c Sary, usiłował sie˛ szybko obro´cic´.
Nie zda˛z˙ył w pore˛, aby powstrzymac´ Hawka. Levette
osuna˛ł sie˛ na ziemie˛ powalony ciosem w tył kolan.
Roger gnał ile sił w nogach. Wiedział, z˙e nie zdoła
pomo´c przyjacielowi; dzieli ich zbyt duz˙a odległos´c´.
Jego obawy potwierdziły sie˛, gdy wyłonił sie˛ zza ke˛py
drzew i zobaczył, jak Hawk rzuca sie˛ na Levette’a.
Tropiciel poczuł, z˙e dziewczyna odzyskuje przyto-
mnos´c´. Juz˙ nie zwisała tak bezwładnie jak przed
paroma minutami. Rozejrzał sie˛ pos´piesznie, wypat-
ruja˛c wspo´lniko´w, ale nikogo nie dojrzał.
– Co, u licha...
Zamierzał połoz˙yc´ ja˛ na ziemi, z˙eby przyjs´c´ z po-
moca˛ Levette’owi, kiedy nagle zreflektował sie˛, z˙e to
zły pomysł. Sara stanowi tarcze˛ ochronna˛, a on jest
bardzo ostroz˙nym człowiekiem. Wie˛c stał w miejscu
i patrzył, jak Levette walczy z pote˛z˙nie zbudowanym
Indianinem. Tarzali sie˛ w błocie, zawzie˛cie usiłuja˛c
zdobyc´ przewage˛ nad przeciwnikiem.
Mine˛ło kilka sekund, odka˛d Hawk zaatakował
Levette’a, choc´ jemu wydawało sie˛, z˙e walka trwa od
wielu godzin. Nie zwaz˙aja˛c na bo´l, kto´ry rozsadzał mu
klatke˛ piersiowa˛, z całej siły zaciskał re˛ce na szyi
wyrywaja˛cego sie˛ wroga.
Levette wiedział, z˙e przegrywa. Jego siła tkwiła
w głowie, w umieje˛tnos´ci obmys´lania zła, w przebieg-
łos´ci i zamiłowaniu do okrucien´stwa, a nie w mie˛s´-
niach. Czuł, z˙e zaczyna brakowac´ mu tchu, z˙e energia
z niego odpływa. Postanowił podja˛c´ jeszcze jedna˛
pro´be˛, by sie˛ oswobodzic´. Zamachna˛ł sie˛, dz´gaja˛c
Hawka łokciem w z˙ebra. I wtem stał sie˛ cud – był
wolny.
Hawk pus´cił szyje˛ wroga i chwycił sie˛ za bok. Na
skutek przenikliwego bo´lu pociemniało mu w oczach.
Modlił sie˛, z˙eby nie stracic´ przytomnos´ci.
Levette patrzył z niedowierzaniem, jak jego s´mier-
telny wro´g zastyga bez ruchu. Ws´ciekłos´c´ na jego
twarzy usta˛piła miejsca rados´ci. Hawk oczywis´cie
tego nie widział. Nie widział tez˙, jak Levette podnosi
sie˛ z ziemi, wycia˛ga rewolwer i celuje. Nagle, poprzez
kłe˛by mgły, kto´ra otaczała go ze wszystkich stron,
usłyszał huk wystrzału. Otworzył oczy; starał sie˛ nie
mys´lec´ o bo´lu, kto´ry przyprawiał go o mdłos´ci, lecz
skoncentrowac´ sie˛ na tym, co sie˛ dzieje.
Miał wraz˙enie, z˙e wszystko odbywa sie˛ w zwol-
nionym tempie. Kiedy rozległ sie˛ strzał, Levette
obro´cił sie˛, zaskoczony zacisna˛ł re˛ke˛ na ramieniu
i krzykna˛ł ,,Nie!’’, po czym zataczaja˛c sie˛, zrobił kilka
kroko´w do tyłu. Chwile˛ po´z´niej runa˛ł ze zbocza,
wybieraja˛c droge˛ na skro´ty.
Tropiciel widział, jak obcy celuje i strzela, słyszał,
jak ciało Levette’a toczy sie˛ w do´ł po ge˛sto poros´-
nie˛tym zboczu, i poczuł smak strachu. Beaudry! Miało
go tu nie byc´. To przez niego wybuchła cała afera;
podobno posiadał informacje na temat Levette’a. Na
co komu dziewczyna, jes´li Beaudry zameldował
o wszystkim swoim przełoz˙onym? Cholera jasna!
Ogarne˛ła go ws´ciekłos´c´. Tylko niepotrzebnie traci
czas. Szlag by trafił Levette’a! Wtem cos´ go tkne˛ło;
zdał sobie sprawe˛ z własnego połoz˙enia. Ro´z˙ne mys´li
kołatały mu po głowie. Co w obecnej sytuacji powi-
nien zrobic´? Rzucic´ dziewczyne˛ na ziemie˛ i wzia˛c´
nogi za pas? Czy zaryzykowac´ i odpowiadac´ przed
sa˛dem za porwanie?
Decyzje˛ podje˛ła za niego Sara, kto´ra zacze˛ła sie˛
wiercic´, usiłuja˛c sie˛ oswobodzic´. Poczuł, jak zsuwa
mu sie˛ z ramienia. Po chwili został bez swojej tarczy
ochronnej.
Roger! Dzie˛ki Bogu, pomys´lał Hawk. Tym razem
Firma go nie zawiodła. Raptem spostrzegł, z˙e Sara
odzyskuje przytomnos´c´. Nareszcie! Uratuje ja˛! Stara-
ja˛c sie˛ nie mys´lec´ o bo´lu, kto´ry zaraz przeszyje go na
wylot, skoczył w przo´d i pochwycił dziewczyne˛,
zanim ta osune˛ła sie˛ na ziemie˛.
Bandyta z Tennessee wreszcie miał okazje˛ wyko-
nac´ rozkaz swojego dowo´dcy.
Roger z satysfakcja˛ pokiwał głowa˛. Travis nie
spudłował. Facet, kto´ry chciał uprowadzic´ Sare˛, padł
jak długi, twarza˛ prosto w błoto.
– Tu kapitan Beaudry – oznajmił, podnio´słszy
radio do ust. – Brawo, Travis. S
´
wietnie sie˛ spisałes´.
Wezwij helikopter. Mamy rannych. – Na moment
zamilkł. Wzia˛ł głe˛boki oddech, potem wolno wypus´cił
powietrze. – W porza˛dku, chłopcy. To juz˙ koniec.
Zbieramy sie˛.
Czubkiem buta tra˛cił lez˙a˛ce nieruchomo ciało.
Z kieszeni wysypała sie˛ gars´c´ iryso´w.
– No prosze˛, amator słodyczy.
Wzruszywszy ramionami, pos´pieszył do Sary
i Hawka, całkiem nies´wiadom roli, jaka˛ te cukierki,
a raczej ich barwne opakowania, odegrały w ostatecz-
nej poraz˙ce wroga.
Sara czuła, jak zsuwa sie˛ z ramienia swego porywa-
cza, i wiedziała, kto ja˛ złapał, zanim ujrzała jego
twarz. Rados´c´ przepełniła jej serce.
– Hawk! Boz˙e! Bałam sie˛, z˙e nie z˙yjesz. Hawk!
– Zarzuciła mu re˛ce na szyje˛ i łkaja˛c, raz po raz
powtarzała jego imie˛.
– Cii, malen´ka. Cii... – Pro´bował ja˛ uspokoic´,
a jednoczes´nie nie zemdlec´ z bo´lu, kto´ry narastał
z kaz˙da˛sekunda˛. – Nie płacz. Juz˙ po wszystkim. Pokaz˙
mi sie˛... – Delikatnie usiłował rozples´c´ jej re˛ce. – Saro,
kochanie, chce˛ zobaczyc´, co ci te dranie zrobiły.
Wreszcie go pus´ciła. Ostroz˙nie połoz˙ył ja˛ na ziemi.
Szloch zamienił sie˛ w czkawke˛, po chwili je˛kne˛ła
głos´no. W szoku nie czuła bo´lu, teraz szok powoli
uste˛pował...
Piekł ja˛ policzek; wydawało jej sie˛, z˙e płonie
z˙ywym ogniem. Przysune˛ła re˛ke˛. Był lepki i spuch-
nie˛ty. Zacisna˛wszy ze˛by, zacze˛ła obmacywac´ miejsce,
kto´re bolało najbardziej – tuz˙ przy linii włoso´w.
– Nie ruszaj, Saro – szepna˛ł, odcia˛gaja˛c jej dłon´.
Napotkała wzrok Hawka i az˙ sie˛ przestraszyła,
widza˛c wyraz zatroskania w jego oczach. Po chwili
zobaczyła krew na swoich palcach. Broda zacze˛ła jej
drz˙ec´. Z całej siły starała sie˛ nie wpas´c´ w panike˛. Nie
było łatwo, zwłaszcza gdy w oczach brata wyczytała
identyczny wyraz zatroskania.
Roger był bliski załamania. Na widok poharatanej
twarzy siostry zrobiło mu sie˛ niedobrze. Rany boskie,
twarz jest jej narze˛dziem pracy. Włas´nie twarza˛ Sara
zarabiała na z˙ycie. Skarcił sie˛ w duchu za uz˙ywanie
czasu przeszłego. Sara wyzdrowieje, rany sie˛ zagoja˛.
Najwaz˙niejsze jest to, z˙e z˙yje.
Pochyliwszy sie˛, us´cisna˛ł ja˛ mocno za lepka˛ od
krwi re˛ke˛, chca˛c dodac´ jej otuchy.
– Myszko, to ja. Roger – powiedział. – Nic ci nie
be˛dzie, zobaczysz. Helikopter jest juz˙ w drodze i zaraz
sie˛ toba˛ zajmie lekarz. Na szcze˛s´cie to tylko za-
drapania. Miałas´ duz˙o paskudniejsze rany, kiedy zle-
ciałas´ z gruszy w krzaki jez˙yn. Pamie˛tasz?
Us´miechaja˛c sie˛ słabo, skine˛ła głowa˛. Wiedziała
jednak, z˙e twarz ma w opłakanym stanie. Roger nigdy
nie potrafił dobrze kłamac´. Postanowiła spytac´ Haw-
ka; on powie jej prawde˛, bez wzgle˛du na to, jak bardzo
ta prawda byłaby przykra.
Przeniosła spojrzenie z jednego me˛z˙czyzny na
drugiego i nagle zamarła z przeraz˙enia. Hawk ot-
worzył szeroko usta, usiłuja˛c nabrac´ powietrza. Z jego
gardła wydobył sie˛ ochrypły je˛k. Zamkna˛ł oczy. Bo´l
rozprzestrzeniał sie˛, ogarniaja˛c całe ciało. Serce, płu-
ca... Nawet mrugnie˛cie powieka˛ sprawiało bo´l. Jak
przez mgłe˛ słyszał ogłuszaja˛cy warkot helikoptera,
kto´ry zniz˙ał lot. Ale wiedział, z˙e dla niego be˛dzie za
po´z´no. Obraz przed oczami zacza˛ł sie˛ zamazywac´,
potem wszystko pociemniało.
Upadł na ziemie˛ z imieniem Sary na ustach.
Nie słyszał jej rozdzieraja˛cego krzyku ani pod-
niesionego głosu Rogera, kto´ry wydawał rozkazy:
kolegom – z˙eby wsadzili rannych do helikoptera
i uprza˛tne˛li martwe ciała, pilotowi – z˙eby leciał prosto
do szpitala Dallas Memorial.
Nie słyszał nic, nie widział nic, ale na szcze˛s´cie
ro´wniez˙ nic nie czuł.
Pobyt w izbie przyje˛c´ był prawdziwym koszmarem.
Natychmiast po wyla˛dowaniu Roger pokazał ochro-
niarzom swoja˛ legitymacje˛ i poprosił ich o pomoc. Bał
sie˛, z˙e jez˙eli dziennikarze wywe˛sza˛, z˙e Sara Beaudry
wro´ciła do miasta, w dodatku z groz´nymi ranami
twarzy, nie dadza˛ jej spokoju – be˛da˛ dzien´ i noc
warowac´ przed szpitalem. Z Hawkiem miał inny
problem: oto´z˙ lekarze nie chcieli zaja˛c´ sie˛ nieprzytom-
nym człowiekiem, kto´ry nie posiadał rodziny.
Roger przeczesał re˛ka˛ włosy i westchna˛ł zniecierp-
liwiony. Zawsze dota˛d uwaz˙ał, z˙e to instytucje rza˛do-
we sa˛ zbiurokratyzowane, okazało sie˛ jednak, z˙e
szpitale ro´wniez˙. Jeszcze nigdy w z˙yciu nie był tak
bliski zrobienia awantury w miejscu publicznym.
Rejestratorke˛ miał ochote˛ udusic´ własnymi re˛kami.
– Przykro mi... – rzekła, patrza˛c na niego ponad
okularami. – Takie mamy przepisy. Ktos´ musi pod-
pisac´ sie˛ za chorego... byc´ za niego odpowiedzialny.
– Przeciez˙ powiedziałem, z˙e podpisze˛ – warkna˛ł
Roger, ledwo nad soba˛ panuja˛c.
– Wiem, ale pana podpis nie wystarczy. To musi
byc´ pracodawca albo ktos´ z rodziny... Przykro mi.
I nagle za plecami usłyszał znajomy głos. Roger
posłusznie odsuna˛ł sie˛ na bok i pozwolił swojej małej
siostrzyczce rozstawic´ wszystkich po ka˛tach.
Sara wygla˛dała strasznie i tak tez˙ sie˛ czuła. Głowa
pe˛kała jej z bo´lu. Twarz i dłonie pokrywała zaschnie˛ta
krew. Ale przynajmniej stała na własnych nogach,
mo´wienie nie przysparzało jej kłopotu, mogła spraw-
nie mys´lec´... A mys´lała wyła˛cznie o nieprzytomnym
Hawku.
– Przepraszam najmocniej. – Wyniosły ton Sary
kontrastował z jej wygla˛dem. – Chce˛, z˙eby natych-
miast zaje˛to sie˛ tym człowiekiem. Jez˙eli w cia˛gu
minuty nie zostanie przyje˛ty do szpitala, zaskarz˙e˛ do
sa˛du zaro´wno pania˛, jak i wszystkich pracowniko´w
Dallas Memorial. Czy wyraz˙am sie˛ dostatecznie jas-
no?
Nawet salowy, kto´ry mył nieopodal podłoge˛, pod-
nio´sł głowe˛.
– Ale... ale... – wydukała zmieszana rejestratorka
– przepisy mo´wia˛...
Sie˛gne˛ła do zawieszonej nad kontuarem po´łki.
Zanim zda˛z˙yła podnies´c´ lez˙a˛ca˛ tam ksia˛z˙ke˛, po´łka
wraz z zawartos´cia˛ wyla˛dowała na podłodze.
– Przepisy? – zezłos´ciła sie˛ Sara. – Pani s´mie
powoływac´ sie˛ na przepisy? – Mo´wiła coraz bardziej
podniesionym głosem. – Czy pani wie, kim ja jestem?
Kobieta pokre˛ciła przecza˛co głowa˛, domys´laja˛c
sie˛, z˙e informacja ta zostanie jej zaraz udzielona.
– Nazywam sie˛ Sara Beaudry...
Akurat w tym momencie na ekranie stoja˛cego na
kontuarze małego przenos´nego telewizora pojawiła
sie˛ jedna z reklam jaguaro´w, w kto´rej wysta˛piła. Sara
wskazała palcem na ekran.
– Prosze˛, to ja. A on... – obro´ciła sie˛, wskazuja˛c
broda˛ na nieruchoma˛ postac´ Hawka – jest mo´j. Jez˙eli
natychmiast sie˛ nim nie zajmiecie, zwołam konferen-
cje˛ prasowa˛ i szpital długo nie odzyska dobrego
imienia.
Roger je˛kna˛ł w duchu i zrezygnowany oparł sie˛
o s´ciane˛. Wszystko zepsuła! On staje na głowie, z˙eby
zachowac´ jej toz˙samos´c´ w tajemnicy, a ona nie tylko
sie˛ przedstawia, ale w dodatku ucieka sie˛ do szantaz˙u.
– Alez˙ oczywis´cie, panno Beaudry. Przepraszam,
nie zorientowałam sie˛, z˙e nalez˙y pani do rodziny
chorego. – Rejestratorka posłała Rogerowi oskarz˙y-
cielskie spojrzenie, jakby jego winiła za zaistniałe
nieporozumienie. – Gdyby zechciała sie˛ pani tu pod-
pisac´...
Sara złoz˙yła podpis na najwaz˙niejszym dokumen-
cie swojego z˙ycia.
Dopiero gdy upewniła sie˛, z˙e Hawkowi zape-
wniono najlepsza˛ moz˙liwie opieke˛, przytuliła sie˛
do brata i s´wiadoma tego, z˙e poharatana twarz
moz˙e oznaczac´ koniec kariery, zacze˛ła rozpaczliwie
szlochac´. Na szcze˛s´cie wkro´tce pojawił sie˛ młody
lekarz o pose˛pnym obliczu, łagodnym spojrzeniu
i delikatnych dłoniach, kto´ry szybko zdołał nad nia˛
zapanowac´. Usuwaja˛c drzazgi z policzko´w i szyi, cały
czas przemawiał do niej niskim, uspokajaja˛cym gło-
sem i zapewniał, z˙e po ranach nie be˛dzie s´ladu.
– Sam miałem o wiele gorsze – wyznał, przemy-
waja˛c s´rodkiem odkaz˙aja˛cym pieka˛ca˛ twarz Sary
– kiedy spadłem z konia.
– Zna pan mojego brata? – Przyjrzała mu sie˛
z zaciekawieniem. – Bo pocieszacie mnie niemal
w identyczny sposo´b.
Lekarz nie odpowiedział; skupiony na pracy, jedy-
nie us´miechna˛ł sie˛ pod nosem.
– Saro, prosze˛ cie˛, pozwo´l mi sie˛ odwiez´c´ do
domu.
Ona jednak nie miała zamiaru ruszyc´ sie˛ z miejsca.
Siedziała milcza˛ca, w zaciemnionym pokoju, od czasu
do czasu usiłuja˛c wygodnie podwina˛c´ pod siebie nogi
i za kaz˙dym razem przekonuja˛c sie˛, z˙e zwłaszcza
osoba długonoga nie moz˙e zaznac´ wygody na twar-
dym szpitalnym fotelu. Ale na wszelkie namowy, aby
spe˛dzic´ noc w normalnym ło´z˙ku, pozostawała głucha.
Wiedziała, z˙e bez Hawka nie opus´ci szpitala, on zas´
wcia˛z˙ nie odzyskał przytomnos´ci.
Trzymaja˛c go za re˛ke˛, uwaz˙nie wpatrywała sie˛ jego
twarz; czekała na jakis´ znak, z˙e zaczyna sie˛ budzic´.
– Tak wiele wycierpiał – powiedziała, zwracaja˛c
sie˛ do brata. – Wczes´niej przez innych, teraz przez
nas... Ale to juz˙ koniec. Dopilnuje˛, aby nikt wie˛cej go
nie skrzywdził.
Roger stana˛ł w nogach ło´z˙ka i przez chwile˛ z zadu-
ma˛ spogla˛dał na lez˙a˛ca˛ nieruchomo postac´. Staraja˛c
sie˛ pohamowac´ złos´c´, wsuna˛ł re˛ce do kieszeni spodni.
– Mylisz sie˛, Saro. To nie my jestes´my winni jego
obraz˙en´, lecz Levette.
Sara podniosła wzrok. Sama była nieprzytomna
tylko przez kilka minut – odka˛d przeciwnik powalił ja˛
w salonie, gdy pro´bowała uciec, do momentu, gdy
Hawk ja˛ złapał, zanim upadła na ziemie˛. Niewiele
brakowało, aby w tym kro´tkim czasie jej s´wiat przestał
istniec´. A jej s´wiat składał sie˛ z dwo´ch oso´b: brata
i tego pote˛z˙nie zbudowanego me˛z˙czyzny, kto´ry lez˙ał
bez ruchu, przykryty białym przes´cieradłem.
Wstała z fotela i przecia˛gne˛ła sie˛, usiłuja˛c rozluz´nic´
napie˛te mie˛s´nie szyi i barko´w. Przyłoz˙ywszy re˛ke˛ do
obandaz˙owanego policzka, skrzywiła sie˛ z bo´lu. Sta-
nem twarzy nie przejmowała sie˛. Obejrzała rany,
zanim je opatrzono, i wiedziała, z˙e wie˛kszos´c´ zagoi
sie˛, nie pozostawiaja˛c blizn.
Prawde˛ mo´wia˛c, zaskoczyła ja˛ własna oboje˛tnos´c´
wobec odniesionych ran. Ba˛dz´ co ba˛dz´ to dzie˛ki swej
pie˛knej twarzy odniosła sukces w s´wiecie mody.
Jednakz˙e w obecnej chwili nie mys´lała o wygla˛dzie;
wszystkie jej mys´li koncentrowały sie˛ na człowieku,
kto´ry zawładna˛ł jej sercem.
– O Boz˙e, Roger, a jes´li sie˛ nie obudzi?
Widział, z˙e siostra jest bliska załamania nerwowe-
go, ale nie potrafił jej pocieszyc´. Szcze˛s´cie Sary
zalez˙ało od tego, czy Hawk wyzdrowieje. Miał cztery
pe˛knie˛te z˙ebra, ale lekarz zapewnił ich, z˙e nie doszło
do uszkodzenia z˙adnych narza˛do´w wewne˛trznych.
Waz˙ny był odpoczynek. Powro´t do zdrowia to kwestia
czasu i włas´ciwej opieki. Niestety, Sara nie grzeszyła
nadmierna˛ cierpliwos´cia˛.
Teraz pochyliła sie˛ nad ło´z˙kiem, pilnuja˛c sie˛, z˙eby
nie dotkna˛c´ bandaz˙y, i odgarne˛ła Hawkowi z twarzy
kosmyk włoso´w.
– Przydałby mu sie˛ fryzjer – szepne˛ła, ledwo
powstrzymuja˛c sie˛ od płaczu.
– Saro...
Roger z zatroskaniem wpatrywał sie˛ w siostre˛.
– Słucham?
Odwro´ciła sie˛.
– Kochasz go?
Nawet sekundy sie˛ nie wahała, zreszta˛ wcale sie˛
tego nie spodziewał. Odgadł odpowiedz´, zanim Sara
otworzyła usta.
– Czy go kocham? Nie wiem, czy słowami moz˙na
wyrazic´ to, co czuje˛. – Łzy napłyne˛ły jej do oczu,
kiedy tak stała, spogla˛daja˛c na wolno unosza˛ca˛ sie˛
i opadaja˛ca˛ klatke˛ piersiowa˛. – Chce˛ dla niego z˙yc´,
Roger. Jes´li na tym polega miłos´c´, to tak, kocham go.
Jest moja˛ druga˛ połowa˛. Na mys´l o tym, z˙e mo´głby
umrzec´... po prostu nie wyobraz˙am sobie...
W okamgnieniu znalazł sie˛ przy siostrze. Pamie˛ta-
ja˛c o jej sin´cach i ranach, obja˛ł ja˛ czule, choc´ z typowa˛
dla siebie niezdarnos´cia˛.
Hawk najpierw usłyszał głos Sary, a dopiero
po´z´niej us´wiadomił sobie, co powiedziała. Ogarne˛ło
go wzruszenie. Jeszcze przez chwile˛ tkwił bez
ruchu, pro´buja˛c opanowac´ emocje, po czym wark-
na˛ł:
– Mam nadzieje˛, koles´, z˙e jestes´ Roger, bo jak nie,
to ci morde˛ obije˛.
Mo´wił ochryple, niewyraz´nie, ale najwaz˙niejsze
było to, z˙e go zrozumieli. Odskoczyli od siebie
i zdumieni wytrzeszczyli oczy.
Otrza˛sna˛wszy sie˛ z szoku, Sara rozcia˛gne˛ła wargi
w us´miechu, ale zaraz skrzywiła sie˛ z bo´lu.
– Jak miło słyszec´ znajoma˛ groz´be˛ – zaz˙artował
Roger, oddychaja˛c z ulga˛.
Hawk zrewanz˙ował mu sie˛ ironicznym us´miechem.
– Kochanie! Obudziłes´ sie˛! Dzie˛ki Bogu. Jak sie˛
czujesz? Czy bardzo jestes´ obolały? Zawołam piele˛g-
niarke˛...
– Saro, chodz´ tutaj. – Poklepał ło´z˙ko koło siebie.
Kiedy usiadła posłusznie, delikatnie pogładził ja˛ po
twarzy. W jego oczach wyczytała niewypowiedziane
pytanie.
– Nic mi nie be˛dzie. Słowo honoru – zapewniła go.
– To powierzchowne rany. Naprawde˛. Lekarz przy-
kleił mi te wszystkie opatrunki, bo chciał sie˛ pokazac´
od jak najlepszej strony. Ale to i tak nie zmieni mojej
opinii o tym szpitalu.
Zdziwiony z˙arem w jej głosie, Hawk unio´sł pytaja˛-
co brwi, po czym spojrzał na Rogera.
– Przegapiłem cos´ ciekawego?
– Moz˙na by tak rzec. – Roger przezornie usuna˛ł sie˛
w bok, unikaja˛c tym samym wymierzonego w kostke˛
kopniaka. – Poniewaz˙ troszke˛ za długo zwlekali
z przyje˛ciem cie˛ na oddział, nasz kocurek niemal
wydrapał im oczy.
– Saro... miałas´ jeden z tych swoich atako´w furii?
– spytał Hawk. Pows´cia˛gna˛ł s´miech, wiedza˛c, z˙e nie
obejdzie sie˛ bez straszliwego bo´lu.
– Ktos´ musiał sie˛ o ciebie zatroszczyc´, wie˛c zgłosi-
łam sie˛ na ochotnika – wyjas´niła. – Powiedziałam im,
z˙e jestes´ mo´j i z˙e maja˛ sie˛ toba˛ natychmiast zaja˛c´.
Poczuł dławienie w gardle.
– Powiedziałas´, z˙e jestem two´j? – spytał szeptem.
– Tak – odparła zdecydowanie.
Przez moment czekała na sprzeciw, zastanawiaja˛c
sie˛, co powinna wtedy uczynic´. Juz˙ dos´c´ miała jego
le˛ko´w i wahan´ spowodowanych głupota˛ oraz zachłan-
nos´cia˛ innej kobiety. Nagle wystraszyła sie˛; serce
zacze˛ło jej walic´ nieprzytomnie. Psiakos´c´, Mackenzie
Hawk, tylko nie zamknij sie˛ znowu w swojej skorupie!
– A powiedziałas´, z˙e ty jestes´ moja? Co?
Boz˙e, spraw, aby to nie był sen, pomys´lała, a w od-
powiedzi pokre˛ciła głowa˛.
– W takim razie czym pre˛dzej ogłos´ to wszem
wobec, bo inaczej ja to zrobie˛. Nie z˙ycze˛ sobie budzic´
sie˛ i widziec´, jak moja˛ kobiete˛ obs´ciskuje jakis´
łapserdak...
Zanim dokon´czył, padła mu w ramiona.
Roger uznał, z˙e czas najwyz˙szy zostawic´ ich sa-
mych. Musi pogadac´ z Bandytami, wypytac´ ich
o szczego´ły, nim złoz˙y raport. Wigilia w tym roku nie
nalez˙ała do zbyt udanych, ale wszystko wskazuje na
to, z˙e s´wie˛ta be˛da˛ wspaniałe.
ROZDZIAŁ DZIEWIA˛TY
Pocia˛gne˛ła usta szminka˛. Umieje˛tne nałoz˙enie ma-
kijaz˙u na twarz, kto´ra˛ wcia˛z˙ zdobiły plastry, było nie
lada sztuka˛. Cofne˛ła sie˛ kilka kroko´w od lustra, by
z nieco wie˛kszego dystansu obejrzec´ swoje dzieło,
i us´miechne˛ła sie˛, wyobraz˙aja˛c sobie reakcje˛ Hawka.
Dotychczas widział ja˛ w dz˙insach, dzis´ jednak oczy
wyjda˛ mu na wierzch.
Zastosowała sztuczke˛ dobrze znana˛w s´wiecie mody.
Wady ukrywa sie˛ poprzez uwypuklenie zalet. Nikt nie
be˛dzie patrzył na podrapana˛ twarz, kiedy dziewczyna
ma tak ls´nia˛ce, ge˛ste włosy i zapieraja˛ca˛dech sukienke˛.
Rozmys´lania Sary przerwał telefon. Wznosza˛c
oczy do nieba, westchne˛ła zniecierpliwiona i zawołała
do Rogera:
– Mo´głbys´ odebrac´? Z nikim nie zamierzam dzis´
rozmawiac´. Chce˛ jak najszybciej dotrzec´ do szpitala.
Dzis´ wypisywano do domu Hawka i zalez˙ało jej, by
przybyc´ punktualnie. Pierwszy dzien´ s´wia˛t i trzy
czwarte drugiego spe˛dziła przy ło´z˙ku ukochanego.
Wreszcie zaro´wno Hawk, jak i Roger zacze˛li nalegac´,
by wro´ciła do siebie. Posłuchała. Miło było spe˛dzic´
noc wygodnie we własnym ło´z˙ku, ale brakowało jej
Hawka. Szybko stał sie˛ niezbe˛dnym elementem jej
z˙ycia, ro´wnie nieodzownym jak powietrze, kto´rym
oddychała. Dlatego tak bardzo spieszyła sie˛ z po-
wrotem do Dallas Memorial. Te˛skniła za Hawkiem.
Chciała zabrac´ go do domu. Juz˙, natychmiast.
Wbiegła do salonu i obro´ciła sie˛; do´ł kro´ciutkiej
sukienki zawirował woko´ł jej ud.
– No i jak wygla˛dam? – spytała, czekaja˛c na
komplement.
Roger wcia˛z˙ rozmawiał przez telefon; z trudem
zmusił wargi do us´miechu i unio´sł do go´ry kciuk,
pokazuja˛c Sarze, z˙e prezentuje sie˛ wspaniale.
Była tak podniecona, z˙e kiedy sie˛ rozła˛czył, nawet
nie zwro´ciła uwagi na jego marsowa˛ mine˛. Zerkne˛ła
po raz ostatni do lustra i pogratulowała sobie w duchu.
Burza rudych loko´w opadaja˛cych na ramiona i plecy
oraz miedziana w kolorze sukienka z jedwabiu opina-
ja˛ca ciało niczym druga sko´ra idealnie spełniały swoje
zadanie. Ciekawa była, jak Hawk zareaguje.
Roger z mieszanymi uczuciami obserwował siost-
re˛. Stro´j, kto´ry miała na sobie, działał na wyobraz´nie˛
i zmysły.
– Oj, byłabym zapomniała! – Pognała do sypialni,
ska˛d po chwili wro´ciła z ogromna˛ torba˛ w jednej re˛ce
i bez˙owym płaszczem z kaszmiru w drugiej. – Po-
spiesz sie˛, braciszku – ponagliła go, jakby to ona od
paru godzin czekała na niego, a nie odwrotnie. – Be˛-
dziesz musiał robic´ za moja˛ obstawe˛. Na parkingu
zebrał sie˛ dziki tłum. Wiesz, gdybym wiedziała, z˙e
niezapowiedziane zniknie˛cie przynosi taki rozgłos,
moz˙e bym wczes´niej o tym pomys´lała.
Przybrawszy groz´na˛ mine˛, Roger wyprowadził
siostre˛ na zewna˛trz. Przez cała˛ droge˛ do samochodu
osłaniał ja˛ ramieniem. Mine˛li liczne grono jej sym-
patyko´w i po chwili, z piskiem opon, wyjechali
z terenu osiedla.
Sara uniosła zdziwiona brwi, ale była na tyle
rozsa˛dna, z˙e nie powiedziała nic na temat sposobu,
w jaki brat prowadził auto.
– Zawsze o tym marzyłem. Z
˙
eby siedza˛c za kiero-
wnica˛ jaguara, dac´ gaz do dechy – rzekł z us´miechem,
staraja˛c sie˛ nie popsuc´ Sarze humoru.
Tak wiele ostatnio przeszła. Cieszył sie˛, z˙e zno´w
promienieje rados´cia˛. Z
˙
e pomie˛dzy nia˛ a Hawkiem
rozkwita miłos´c´. Dobrze znał Hawka, wiedział, jakim
jest wspaniałym facetem, miał jedynie nadzieje˛, z˙e
siostrze uda sie˛ go przy sobie zatrzymac´.
– Panno Beaudry, panno Beaudry! – zawołał
dziennikarz, brutalnie podtykaja˛c Sarze pod nos mik-
rofon. – Czy mogłaby nam pani zdradzic´ cos´ na
temat swojego tajemniczego zniknie˛cia? Kra˛z˙a˛ plot-
ki, z˙e pro´bowano pania˛ porwac´. Czy to prawda?
Czy człowiek, kto´ry pani towarzyszy, to ochro-
niarz?
Jak przystało na profesjonalistke˛, Sara us´miechne˛ła
sie˛ promiennie. Przeszkolona przez Rogera, dokładnie
wiedziała, co moz˙e powiedziec´, a czego nie wolno jej
mo´wic´.
– Jak widzicie – rzekła, zwracaja˛c sie˛ do wszyst-
kich – miałam wypadek, ale zapewniam was, z˙e rany
nie sa˛ groz´ne. Ot, zwykłe dras´nie˛cia. A człowiek,
kto´ry mi towarzyszy – wzie˛ła Rogera pod ramie˛
– troszczy sie˛ o moje bezpieczen´stwo, ale jako brat,
a nie ochroniarz.
– Brat? Panno Beaudry, panno Beaudry! Kra˛z˙a˛ tez˙
plotki, z˙e systematycznie odwiedza pani w szpitalu
me˛z˙czyzne˛, kto´ry na pewno nie jest pani bratem. Czy
moz˙e to pani skomentowac´? Czy ktos´ był z pania˛,
kiedy miała pani ten wypadek? Czy...
Sara westchne˛ła w duchu, usta jednak wcia˛z˙ trzy-
mała rozcia˛gnie˛te w us´miechu. Najche˛tniej powie-
działaby dziennikarzom, co moga˛ zrobic´ ze swoimi
pytaniami, ale wiedziała, z˙e nie moz˙e. Jak lubił
powtarzac´ jej menadz˙er Morty: Przedstawicieli prasy
lepiej nie antagonizowac´.
– Prosze˛, nie me˛czcie mnie dłuz˙ej. Nic wie˛cej nie
mam w tej chwili do powiedzenia. Jes´li jednak
pozwolicie mi wejs´c´, moz˙ecie sie˛ po´z´niej przyssac´ do
mojego nie-brata.
Toruja˛c droge˛ ws´ro´d mikrofono´w, łokci i kamer,
Roger doszedł do drzwi szpitala i wcia˛gna˛ł do s´rodka
Sare˛.
– Ta˛ dziwna˛ uwaga˛ o nie-bracie jedynie rozbudzi-
łas´ ich ciekawos´c´. Rzuca˛ sie˛ jak se˛py na biednego
Hawka.
– Nie martw sie˛. Hawk sobie z nimi poradzi. Jak
tylko kto´rys´ podsunie mu pod nos mikrofon, otrzyma
najkro´tsza˛ odpowiedz´, jaka˛ w z˙yciu słyszał. I be˛dzie
miał szcze˛s´cie, jes´li mikrofon nie wyla˛duje na jego
głowie.
Wyobraz˙aja˛c sobie taki scenariusz, wybuchne˛ła
wesołym s´miechem, po czym natychmiast skrzy-
wiła sie˛ z bo´lu. Cia˛gle zapominała o tym, z˙e
dopo´ki rany sie˛ nie zagoja˛, powinna sie˛ kontro-
lowac´.
Serce biło jej szybko. Wysiadaja˛c z windy, musiała
sie˛ powstrzymac´, by nie rzucic´ sie˛ biegiem. Kiedy
jednak zbliz˙yła sie˛ do dyz˙urki piele˛gniarek i zobaczyła
podniecone twarze, us´wiadomiła sobie, z˙e chyba za
długo guzdrała sie˛ w domu. Hawk od dawna goto´w jest
do wyjs´cia i bardzo sie˛ niecierpliwi.
– Panno Beaudry! Dzie˛ki Bogu, z˙e juz˙ pani przyje-
chała! – Z pokoju Hawka wyłoniła sie˛ młodziutka
salowa ze sterta˛ kolorowych pism w re˛ku. – Pan Hawk
jest... jest nieco zirytowany. Pani obecnos´c´ na pewno
podziała na niego koja˛co. To znaczy, chyba... – doda-
ła, patrza˛c na kusa˛ sukienke˛ Sary. Po chwili oblała sie˛
rumien´cem.
– Panno Walker... – Oddziałowa skarciła dziew-
czyne˛ wzrokiem. – Prosze˛ natychmiast wro´cic´ do
pracy.
Kiedy salowa, rumienia˛c sie˛ jeszcze bardziej, po-
s´piesznie oddaliła sie˛ korytarzem, oddziałowa wre˛-
czyła Sarze plik papiero´w, po czym chwyciła wo´zek
inwalidzki i nie ogla˛daja˛c sie˛ za siebie, poda˛z˙yła
w strone˛ pokoju Hawka.
– Czekalis´my na pania˛ – oznajmiła, us´miechaja˛c
sie˛ pod nosem. – Okazuje sie˛, z˙e pan Hawk nie ma
ubrania. Powiedział, z˙e nie opus´ci pokoju, dopo´ki mu
sie˛ czegos´ nie dostarczy.
– O Boz˙e! – je˛kne˛ła Sara. – Chciałam przybyc´
wczes´niej, tyle z˙e na dole zebrał sie˛ taki tłum... Chwile˛
trwało, zanim zdołałam sie˛ przecisna˛c´. Przepraszam.
– Och, to nie mnie powinna pani przepraszac´. Nie
ja mam podły humor. – Postawiła wo´zek tuz˙ za
drzwiami. – Wypis trzyma pani w re˛ku. Prosze˛ mnie
zawołac´, kiedy be˛da˛ pan´stwo gotowi do wyjs´cia.
Zwioze˛ pacjenta na do´ł, kiedy go pani udobrucha...
– Zaczekam tutaj – mrukna˛ł Roger, siadaja˛c na
wo´zku.
– Tcho´rz – szepne˛ła Sara i pchne˛ła drzwi.
Hawk stał przy oknie, zwro´cony do niej plecami.
Miał na sobie spodnie od przydziałowej szpitalnej
piz˙amy, mno´stwo bandaz˙y i nic wie˛cej. Słysza˛c
otwieraja˛ce sie˛ drzwi, nawet sie˛ nie obejrzał.
– Odmawiam! – warkna˛ł. – Nie chce˛ juz˙ z˙adnych
badan´! Z
˙
adnych zastrzyko´w! Z
˙
adnych ka˛pieli! Czy
wyraz˙am sie˛ jasno?
– Najzupełniej, kochanie – rzekła Sara.
Odwro´cił sie˛, uradowany jej obecnos´cia˛. I otworzył
szeroko oczy. Długo i z niedowierzaniem wpatrywał
sie˛ w kobiete˛, kto´ra weszła do pokoju. Miał wraz˙enie,
z˙e s´ni. Była zjawiskowo pie˛kna.
– Sara? – spytał oszołomiony.
– Te˛skniłes´ za mna˛? – Podeszła bliz˙ej.
Za toba˛? Nie wiem, odpowiedział w mys´lach.
Te˛skniłem za dawna˛ Sara˛. Ciebie nie znam.
Nie mo´gł oderwac´ od niej wzroku. Kim jestes´,
s´liczna czarodziejko?
Obje˛ła go za szyje˛. Po chwili poczuł na policzku jej
chłodne, mie˛kkie usta. Przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie, za-
mkna˛ł oczy, po czym wolno przesuna˛ł re˛ka˛ po jej
biodrach. Przylgne˛ła do niego z całej siły. Us´miechna˛ł
sie˛ w duchu. Tak, to jest jego Sara.
– Masz jakis´ problem? – spytała z błyskiem w oku.
– Owszem. Jeden. Ale chyba wolałbym go nie
rozwia˛zywac´ w tym pokoju. Brak tu intymnos´ci.
Przycisna˛ł wargi do jej ust. Nogi miała jak z waty.
Tula˛c sie˛ do Hawka, odwzajemniała jego pocałunki.
Gładziła go po plecach, dopo´ki nagle nie trafiła na
bandaz˙e.
– Ojej! – Odskoczyła. – Zupełnie zapomniałam.
Bardzo cierpisz?
Czekała z niepokojem na odpowiedz´. Nie chciała,
aby z jej powodu cokolwiek go bolało.
– Oj, bardzo. Nie czujesz? – spytał szeptem,
pocieraja˛c biodrami o jej biodra.
Ogarne˛ło ja˛ podniecenie.
– Czuje˛ – przyznała.
Zadowolony z siebie, wyszczerzył w us´miechu
ze˛by. Po chwili potarł broda˛ o jej włosy, wcia˛gaja˛c
w nozdrza ich s´wiez˙y zapach.
– Hm, pachniesz wspaniale, wygla˛dasz fantastycz-
nie. Ciekawe, czy... – Zmarszczywszy czoło, zamys´lił
sie˛.
Popatrzyła na niego pytaja˛co.
– Co masz pod ta˛ sukienka˛?
– Wie˛cej niz˙ ty pod piz˙ama˛.
Usiadł na parapecie i rozłoz˙ył bezradnie re˛ce.
– Faktycznie. Punkt dla ciebie. Poddaje˛ sie˛.
Zmruz˙yła oczy.
– Tak? No dobrze. Moz˙emy spro´bowac´ ponownie
w domu.
Mo´wia˛c o domu, przypomniała sobie, co Hawk
powiedział, mianowicie z˙e nie wyjdzie bez ubrania.
Czym pre˛dzej sie˛gne˛ła po torbe˛, kto´ra stała pod s´ciana˛.
– Roger wybrał sie˛ wczoraj po zakupy. Twoje
rzeczy nie nadawały sie˛ do noszenia. Były podarte,
zakrwawione...
Przycisne˛ła torbe˛ do piersi. Na sama˛ mys´l o tym,
co przez˙yli w go´rach Kiamichi, zrobiło sie˛ jej
słabo.
– Przestan´, Saro. Było, mine˛ło i juz˙ sie˛ nie po-
wto´rzy. Dopilnuje˛, z˙ebys´ nigdy wie˛cej tak nie cier-
piała. Przyrzekam.
Us´miechne˛ła sie˛ nies´miało. Nie czekaja˛c, az˙ mu ja˛
poda, Hawk sam wyja˛ł torbe˛ z jej ra˛k. Miał serdecznie
dos´c´ szpitala. Ubrawszy sie˛, wskazał Sarze drzwi.
Oddziałowa przegoniła Rogera z wo´zka i skine˛ła
zache˛caja˛co na Hawka. Ten, ku zdumieniu wszyst-
kich, posłusznie zaja˛ł miejsce i pozwolił sie˛ odwiez´c´
do holu. Goto´w był spełnic´ kaz˙de z˙yczenie pracow-
niko´w szpitala, byleby jak najszybciej znalez´c´ sie˛ poza
jego terenem. Niestety, nie przewidział, z˙e na dole
be˛dzie sie˛ kłe˛bił dziki tłum. Uwaga, jaka˛ Sara rzuciła
na odchodnym, zaintrygowała dziennikarzy; chcieli
zobaczyc´ człowieka, kto´ry oswoił ich Teksaskiego
Kocurka.
– Cholera – mrukna˛ł na widok przyklejonych do
szyby twarzy.
Podnio´słszy sie˛ z wo´zka, wbił oskarz˙ycielskie
spojrzenie w Sare˛, kto´ra stała z podejrzanie niewinna˛
mina˛.
– No dobrze, do boju – powiedział Roger.
– Poczekaj – powstrzymała go Sara. – Mam pros´-
be˛. Morty przysłał limuzyne˛. I słusznie, bo lepiej, z˙eby
Hawk z połamanymi z˙ebrami nie wciskał sie˛ do
sportowego auta. Wie˛c gdybys´ mo´gł odstawic´ mojego
jaguara na parking...
Rozes´miała sie˛, widza˛c rados´c´ na twarzy brata.
Uwielbiał jaguary.
Hawk miał ochote˛ chwycic´ Sare˛ za re˛ke˛ i rzucic´ sie˛
pe˛dem przez tłum, jednakz˙e bandaz˙e woko´ł z˙eber
przypominały o tym, z˙e musi chodzic´ wolnym, dostoj-
nym krokiem.
– Co sie˛ odwlecze, to nie uciecze – mrukna˛ł,
ujmuja˛c Sare˛ za łokiec´. – Przyznaj sie˛, malen´ka, cos´ ty
naopowiadała tym se˛pom?
Na zewna˛trz panowało istne pandemonium. Błys-
kały flesze, trzaskały migawki, padały dziesia˛tki py-
tan´. Hawk osłaniał Sare˛, staraja˛c sie˛ nie dopus´cic´ do
tego, aby ja˛ zgnieciono lub stratowano. Szła bez
słowa. Jej milczenie wydało mu sie˛ dziwne; domys´lił
sie˛, z˙e poddaje go jakiejs´ pro´bie.
Dopiero po minucie czy dwo´ch dziennikarze zo-
rientowali sie˛, z˙e me˛z˙czyzna towarzysza˛cy Sarze nie
odpowiedział na z˙adne z ich pytan´. Z kamiennym
wyrazem twarzy przeciskał sie˛ przez tłum, własnym
ciałem ochraniaja˛c dziewczyne˛.
Sara rozpoznała to spojrzenie i odetchne˛ła z ulga˛.
Z oczu Hawka wyczytała determinacje˛. Wiedziała, z˙e
poradzi sobie z ta˛ ciz˙ba˛.
Jeden wyja˛tkowo natre˛tny dziennikarz podsuna˛ł
mu mikrofon niemal pod nos. Hawk zmierzył faceta
lodowatym wzrokiem, po czym spytał:
– Czy to jest jadalne?
– Słucham? No, nie... ska˛dz˙e... – Dziennikarz
dukał, zaskoczony niedorzecznos´cia˛ pytania.
– W takim razie natychmiast zabierz mi to pan
sprzed nosa.
Kłada˛c re˛ke˛ na ramieniu Hawka, Sara zwro´ciła sie˛
do zgromadzonych dziennikarzy:
– Panie i panowie, przedstawiam pan´stwu Mac-
kenziego Hawka, kto´remu zawdzie˛czam z˙ycie i kto´ry
zdobył moje serce.
Ws´ro´d zebranych przeszedł szmer. W tym momen-
cie Hawk posłał Sarze szelmowski us´miech i to
wystarczyło; nikt juz˙ sie˛ nie zastanawiał, czym ten
wysoki, pote˛z˙nie zbudowany me˛z˙czyzna uja˛ł naj-
popularniejsza˛ kobiete˛ w Teksasie. Facet był boski!
Pio´ra poszły w ruch; zadawano pytania, notowano
odpowiedzi, zapisywano pierwsze wraz˙enia.
– Panie Hawk, co pana ła˛czy z panna˛ Beaudry?
– Na razie nic – odparł z ironicznym us´miechem.
– Jedynym człowiekiem, z kto´rym ła˛cza˛ panne˛ Beau-
dry wie˛zy pokrewien´stwa, jest jej brat. – Wskazał za
siebie na Rogera, kto´ry stał oparty o s´ciane˛, ze
znudzona˛ mina˛ przygla˛daja˛c sie˛ zbiegowisku.
– Moz˙e nieco inaczej sformułuje˛ pytanie. Czy jest
pan jej nowym me˛z˙czyzna˛?
Sara wstrzymała oddech; czekała z niepokojem na
odpowiedz´ Hawka, ale niczego po sobie nie dawała
poznac´.
– Nie, nie jestem jej nowym me˛z˙czyzna˛. Jestem jej
jedynym me˛z˙czyzna˛.
Odpowiedz´ została doceniona. Rozległy sie˛ okla-
ski, okrzyki aprobaty. Czuja˛c, jak Sara s´ciska go za
łokiec´, mrugna˛ł do niej porozumiewawczo.
Codziennie odkrywała inne strony tego tajemnicze-
go, zamknie˛tego w sobie me˛z˙czyzny, kto´rego tak
bardzo kochała. Zastanawiała sie˛, jakie jeszcze cechy
ukrywa przed nia˛.
Widziała, z˙e powoli zaczyna tracic´ cierpliwos´c´. Z
˙
e
nadmiar pytan´ go me˛czy. Wycia˛gne˛ła głowe˛ i roze-
jrzała sie˛ wkoło, szukaja˛c samochodu, kto´ry miał po
nich przyjechac´. Stoja˛cy przy limuzynie Morty poma-
chał do niej; domys´lił sie˛, z˙e Sara ze swoim przyjacie-
lem gotowi sa˛ ruszyc´ w dalsza˛ droge˛.
– Panie Hawk, ostatnie pytanie! – zawołał najbar-
dziej natre˛tny spos´ro´d dziennikarzy, ponownie pod-
tykaja˛c Hawkowi pod nos mikrofon.
Hawk westchna˛ł głe˛boko i az˙ skrzywił sie˛ z bo´lu.
– Słucham? – warkna˛ł.
– Jakie pan´stwo maja˛ plany na przyszłos´c´? Czy
zamierza pan pos´lubic´ panne˛ Beaudry, czy tez˙ z˙yc´
z nia˛ na kocia˛ łape˛?
Brak taktu pytaja˛cego zezłos´cił Hawka i zdumiał
reszte˛ dziennikarzy. Nie okazuja˛c zdenerwowania ani
irytacji, Hawk zwro´cił sie˛ do impertynenta:
– Załoz˙e˛ sie˛, z˙e nalez˙y pan do tego typu ludzi,
kto´rzy czytaja˛ ostatni rozdział ksia˛z˙ki, zanim ja˛ kupia˛,
a potem nie maja˛ z˙adnej niespodzianki. A jes´li chodzi
moje zamiary... co´z˙, to nie pan´ski interes.
Zgromadzony tłum ponownie nagrodził Hawka
oklaskami, po czym rozsta˛pił sie˛, robia˛c mu przejs´cie.
Sara poprowadziła Hawka w strone˛ swojego menadz˙e-
ra, kto´ry cierpliwie czekał przy wynaje˛tej limuzynie.
– Chryste! – Z westchnieniem ulgi Hawk usiadł na
wygodnym sko´rzanym siedzeniu i wycia˛gna˛ł przed
siebie nogi.
– Byłes´ wspaniały, naprawde˛ s´wietnie sobie pora-
dziłes´ – powiedziała Sara, zajmuja˛c miejsce obok.
– Swoja˛ droga˛, przepraszam cie˛ za to wszystko.
– Wskazała re˛ka˛ na rozchodza˛cych sie˛ do aut dzien-
nikarzy. – Niestety to stały element mojego z˙ycia.
Bałam sie˛, z˙e na wies´c´ o koczuja˛cych na parkingu
tłumach po prostu mnie rzucisz, dlatego cie˛ wczes´niej
nie uprzedzałam.
W jej oczach pojawił sie˛ wyraz niepewnos´ci.
Ignoruja˛c Morty’ego, Hawk ostroz˙nie przytulił ja˛ do
siebie. Limuzyna wła˛czyła sie˛ w ruch.
– Miałbym rzucic´ mojego kocurka? – Pocałował
Sare˛ w usta. – Och, ty głuptasie. Jestes´ całym moim
s´wiatem. Jeszcze tego nie wiesz?
Oparła głowe˛ na jego piersi. Słysza˛c miarowe bicie
serca, us´miechne˛ła sie˛ do siebie. Ogarne˛ła ja˛ błogos´c´.
Morty’ego natomiast ogarniał coraz wie˛kszy
strach, czuł bowiem, jak Sara Beaudry, jego najlepiej
zarabiaja˛ca modelka, powoli wymyka mu sie˛ z ra˛k.
– Dzie˛ki za pomoc, Morty – powiedziała, przery-
waja˛c jego rozmys´lania. – Mam nadzieje˛, z˙e tak jak
prosiłam, zerwałes´ kontrakty, kto´rych termin realiza-
cji sie˛ zbliz˙ał? Zreszta˛ jestem przekonana, z˙e z˙aden ze
sponsoro´w nie chciałby wybrakowanego towaru – do-
dała, przykładaja˛c dłon´ do pokiereszowanej twarzy.
Hawk nie odezwał sie˛; gne˛biły go wyrzuty sumie-
nia, z˙e nie zdołał zapewnic´ Sarze bezpieczen´stwa,
i dre˛czył niepoko´j o jej dalszy los.
– Wszystko pozałatwiałem, skarbie – odparł mene-
dz˙er. – Ale o nic sie˛ nie martw. Nadal jestes´ popularna,
ta sprawa jedynie rozbudziła ciekawos´c´ naszych zle-
ceniodawco´w. Be˛da˛ chcieli zobaczyc´ na własne oczy,
jak sie˛ prezentujesz, i zobacza˛ istote˛ ro´wnie pie˛kna˛
i zachwycaja˛ca˛, jak dawniej. Bez s´lado´w blizn na
twarzy. Wiem, co mo´wie˛.
Poufałym gestem, tak jak to robił dziesia˛tki razy
w przeszłos´ci, poklepał Sare˛ po kolanie. Szybko jednak
cofna˛ł re˛ke˛, sprawdzaja˛c, czy wcia˛z˙ ma wszyst-
kie palce.
Spojrzenie, jakie posłał mu wielki Indianin, sprawi-
ło, z˙e niemal zamarł z przeraz˙enia. A niech go szlag,
pomys´lał Morty, us´wiadamiaja˛c sobie, jaki wpływ na
z˙ycie Sary be˛dzie miało pojawienie sie˛ w nim Mac-
kenziego Hawka. Nerwowo zacza˛ł sie˛ zastanawiac´,
kim mo´głby Sare˛ zasta˛pic´. Ale w swojej skromnej
stajni nie miał innych modelek, kto´re doro´wnywałyby
jej uroda˛ i talentem.
Dojechali na miejsce. Patrza˛c, jak Sara wysiada
z limuzyny i zmysłowym krokiem oddala sie˛ do drzwi,
wiedział, z˙e jest niezasta˛piona.
Mieszkanie Sary było takie, jak sobie wyobraz˙ał.
Takie jak ona. Pogodne, przestronne, zache˛caja˛ce.
Dominowały bez˙e i bra˛zy, chociaz˙ gdzieniegdzie
wzrok przycia˛gały jaskrawe plamy błe˛kitu i zieleni.
Duz˙e wygodne meble zapraszały do wypoczynku,
a mie˛kkie puszyste dywany do chodzenia boso.
Hawk oparł głowe˛ o wezgłowie kanapy i zamkna˛ł
oczy, usiłuja˛c skupic´ sie˛ na przepełniaja˛cych go
emocjach. Gło´wnie odczuwał spoko´j, zadowolenie.
Dziwne to było – on, człowiek z˙yja˛cy w samotnos´ci, nie
garna˛cy sie˛ do ludzi, wcale nie te˛sknił za swoim małym,
zamknie˛tym s´wiatem i nie marzył o samotnos´ci. Teraz
jego mys´li i marzenia obracały sie˛ woko´ł Sary. Widział
jej twarz, czuł jej ciało, pamie˛tał jej reakcje na jego
dotyk. Uzupełniali sie˛, stanowili jednos´c´.
Kanapa lekko sie˛ ugie˛ła – po tym poznał, z˙e Sara
usiadła obok. Usiadła ostroz˙nie, aby nie otrzec´ sie˛
o jego z˙ebra, nie sprawic´ mu bo´lu. Po chwili poczuł,
jak delikatnie gładzi go po wewne˛trznej stronie uda.
Odruchowo napia˛ł mie˛s´nie. Musi ja˛ powstrzymac´, bo
inaczej...
Zacisna˛ł re˛ke˛ na jej dłoni, zanim zawe˛drowała
w niebezpieczne rejony, i otworzywszy oczy, utkwił
wzrok w jej twarzy. Sara. Jest taka pie˛kna, taka
dzielna. I tak bardzo go kocha. Czuł jej miłos´c´ w kaz˙dym
spojrzeniu, w us´miechu, dotyku. Podnio´sł jej re˛ke˛ do ust
i z powaga˛, niemal z czcia˛, pocałował opuszki palco´w.
– Nie zdołałem cie˛ ochronic´, Saro – powiedział
drz˙a˛cym głosem. – Te dranie cie˛ dopadły... Nigdy
sobie tego nie wybacze˛.
Chciała zaprotestowac´. Powstrzymał ja˛, przykłada-
ja˛c palec do jej ust, po czym przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie.
Oparła głowe˛ na jego kolanach, on zas´ wsuna˛ł re˛ce
w jej włosy. Zapomniał o boz˙ym s´wiecie, rozkoszował
sie˛ ich mie˛kkos´cia˛, ale nie trwało to długo. Po chwili
Sara poczuła mus´nie˛cie na policzku, a w zielonych
oczach Hawka ujrzała z˙al. Przepełniały go wyrzuty
sumienia z powodu bo´lu, kto´ry jej zadano, i cierpienia,
kto´remu nie potrafił zapobiec.
– Przestan´ – szepne˛ła. – Twarz mi sie˛ zagoi, tak jak
tobie z˙ebra.
Przełoz˙yła jego re˛ke˛ ze swojego pokiereszowanego
policzka na swoja˛piers´. Przez moment ja˛gładził, potem
jednak wpadł na lepszy pomysł i wsuna˛ł re˛ke˛ za dekolt.
Serce Sary zacze˛ło bic´ przys´pieszonym rytmem.
– Saro...
Odwro´ciła głowe˛, tak by patrzec´ mu prosto w oczy.
W jego głosie wyczuwała obietnice˛, ale i niepoko´j,
w oczach widziała strach.
– Wiesz, z˙e jestes´ moim z˙yciem, moim s´wiatem?
Zanim cie˛ poznałem, chodziłem, jadłem, oddychałem,
ale nie z˙yłem. Dostrzegałem us´miechy, ale nie słyszałem
s´miechu. Byłem zwykłym s´miertelnikiem, teraz jestem
kro´lem. – Wcia˛gna˛ł głe˛boko powietrze i mo´wił dalej,
jakby bał sie˛, z˙e za chwile˛ moz˙e mu zabrakna˛c´ odwagi.
– Czy be˛dziesz mnie kochac´, Saro? Czy pozwolisz mi
kochac´ ciebie? Do kon´ca z˙ycia, dopo´ki s´mierc´ nas nie
rozła˛czy? Czy zgodzisz sie˛ byc´ moja? Zostac´ moja˛z˙ona˛?
Czekał w napie˛ciu, nie potrafia˛c przyja˛c´ do wiado-
mos´ci tego, co serce mo´wiło mu od paru dni. Z
˙
e Sara
juz˙ do niego nalez˙y.
Boz˙e kochany! – zdumiała sie˛. Czy on naprawde˛
musi pytac´? Czy nie zna odpowiedzi? Us´miechne˛ła
sie˛. Mo´j samotnik, pomys´lała. Silny, cudowny me˛z˙-
czyzna, kto´ry s´pi na atłasowych przes´cieradłach, nie-
strudzony, pełen fantazji kochanek, kto´ry potrafi da-
wac´ rozkosz przez cała˛ noc.
– Mo´j jedyny – szepne˛ła. Łzy podeszły jej do
gardła. – Jak to moz˙liwe, z˙e nie wiesz? Przeciez˙
całemu
Teksasowi
ogłosiłam,
z˙e
cie˛
kocham.
– W oczach Hawka le˛k i niepewnos´c´ usta˛piły miejsca
rados´ci. – Jestem twoja. I be˛de˛, kimkolwiek zechcesz,
kumplem, kochanka˛, z˙ona˛.
Oboje wybuchne˛li s´miechem. Odnalez´li sie˛ w tym
wielkim s´wiecie, zamieszkanym przez miliony ludzi.
Z
˙
adne z nich nie musi wie˛cej szukac´. Sa˛u siebie, w domu.
Niestety nie wiedzieli, z˙e pobyt Hawka be˛dzie tak kro´tki.
ROZDZIAŁ DZIESIA˛TY
Czuł bo´l, koszmarny, przejmuja˛cy bo´l. Czasem nie
pamie˛tał, kim jest ani dlaczego nie moz˙e wydostac´ sie˛
z lasu i wro´cic´ do normalnego s´wiata. W dodatku było
mu straszliwie zimno; siarczysty mro´z dosłownie
s´cinał mu krew w z˙yłach. Dopiero gdy zwijał sie˛
w kłe˛bek i przykrywał gruba˛ warstwa˛ mokrych,
gnija˛cych lis´ci, pomie˛dzy jego ciałem a owa˛ specyfi-
czna˛ kołdra˛ wytwarzało sie˛ cos´ w rodzaju pary; wtedy
na kilka godzin zasypiał. Ale nigdy nie trwało to
długo. Albo przewracał sie˛ we s´nie na niewłas´ciwy
bok i budził go bo´l, albo budziło go cos´, co przemykało
obok, a czego w ciemnos´ciach nie widział. Podrywał
sie˛ wo´wczas z bija˛cym sercem, przysiadał skulony
i je˛czał z˙ałos´nie; jego smutny głos nio´sł sie˛ po lesie,
podobnie jak sme˛tne wycie wilko´w, kto´re codziennie
docierało do niego z oddali.
Jakby tego było mało, doskwierał mu straszliwy
gło´d. Z kaz˙dym dniem z˙oła˛dek coraz bardziej przyras-
tał mu do krzyz˙a. Nigdy w z˙yciu nie dos´wiadczył
czegos´ podobnego. Tylko raz widział cos´, co przypo-
minało jedzenie. Przez reszte˛ czasu nawet nie pro´bo-
wał odgadna˛c´, co bierze do ust, zreszta˛ na ogo´ł
wszystko zwracał.
W pewnym momencie znalazł drzewo poros´nie˛te
małymi twardymi boro´wkami. Pe˛ki czerwonych kulek
wisiały jednak zbyt wysoko. Przez cały dzien´, po-
sługuja˛c sie˛ kijem i jedna˛ re˛ka˛, bo druga była za-
krwawiona i całkiem bezuz˙yteczna, usiłował je stra˛-
cic´. Daremnie. Niemoz˙nos´c´ zerwania owoco´w urato-
wała mu z˙ycie, boro´wki bowiem były truja˛ce. Ale
Levette o tym nie wiedział. Pocza˛tkowa rados´c´, kto´ra
ogarne˛ła go na widok jedzenia, przeobraziła sie˛ we
frustracje˛, a frustracja w bezrozumna˛ ws´ciekłos´c´.
Długo walczył z nieuste˛pliwym drzewem. Poddał sie˛
dopiero wtedy, gdy zapadła noc. Powło´cza˛c nogami,
udał sie˛ do swojej kryjo´wki. Przeklinał los i Macken-
ziego Hawka.
Pamie˛tał, z˙e został postrzelony i z˙e spadł w prze-
pas´c´, miał jednak coraz wie˛ksze trudnos´ci z przypo-
mnieniem sobie, dlaczego to sie˛ stało. Wszystkiemu
winien był dotkliwy gło´d, kto´ry od kilku dni i nocy
skre˛cał mu kiszki. Skupiony na zdobywaniu pokarmu,
Levette nie potrafił mys´lec´ o czymkolwiek innym.
A ze znajdowaniem pokarmu miał duz˙e problemy.
I w tym tkwił cały szkopuł – nie wiedział, jak
przetrwac´ na Kiamichi. Godzine˛ drogi od miejsca,
w kto´rym przebywał, płyna˛ł strumyk z czysta˛ go´rska˛
woda˛. On jednak bał sie˛ oddalic´ od swojej kryjo´wki,
wie˛c na strumyk nie trafił. Podejrzewał, z˙e w chacie na
szczycie go´ry Hawk zgromadził mno´stwo jedzenia,
lecz odniesione rany nie pozwalały mu wdrapac´ sie˛ po
stromym zboczu. Obolały, cierpia˛cy, przemarznie˛ty
i wygłodzony zachowywał sie˛ jak ranne zwierze˛:
zwijał w kłe˛bek i chował do nory.
Na pocza˛tku, kiedy wieczorem zasypiał, przed
oczami pojawiała mu sie˛ twarz s´niadego me˛z˙czyzny
o długich czarnych włosach i zielonych oczach. Ogar-
niała go wtedy dzika furia. Ale z kaz˙dym mijaja˛cym
dniem emocje coraz bardziej wygasały, a wspomnie-
nia bladły. Teraz, gdy zasypiał, nie widział juz˙ z˙adnej
twarzy. Odnosił za to wraz˙enie, z˙e otwiera sie˛ przed
nim wielka czarna otchłan´. Bał sie˛, z˙e kto´regos´ dnia,
gdy be˛dzie spał, wpadnie w nia˛ i juz˙ nie wro´ci.
Odka˛d usłyszał głosy, szukał poz˙ywienia noca˛,
a w cia˛gu dnia tkwił w ukryciu. Z pocza˛tku mys´lał, z˙e
sa˛ to głosy jego wspo´lniko´w, kto´rzy przybyli mu na
ratunek, ale potem przypomniał sobie, z˙e wspo´lnicy
zostali schwytani lub zabici. Czyli głosy nalez˙a˛ do
tych, kto´rzy wyrza˛dzili mu krzywde˛. Musiał sie˛ zatem
ukrywac´, z˙eby zno´w go nie dopadli i nie skrzywdzili
jeszcze bardziej. Kra˛z˙yli ws´ro´d drzew i krzako´w
rosna˛cych nieco niz˙ej na zboczu, jednak w starej
wilczej norze, kto´ra˛ sobie przywłaszczył, czuł sie˛
bezpieczny. Tyle z˙e nora była niska, płaska, ciasna,
wie˛c kiedy wiercił sie˛ we s´nie, stale sie˛ o cos´ uderzał
i ranił na nowo. Z całej siły zaciskał wtedy usta, ale
czasem nie mo´gł wytrzymac´ i wył z bo´lu, mimo iz˙ bał
sie˛ wykrycia.
Gdyby nie to, z˙e był cie˛z˙ko ranny, juz˙ dawno by sie˛
sta˛d oddalił. Poszedłby do... do... nic mu nie przy-
chodziło do głowy. Nie był w stanie dokon´czyc´ mys´li.
Wiedział, z˙e z kaz˙da˛ chwila˛ coraz bardziej zbliz˙a sie˛
do czarnej dziury, do tej dziwnej otchłani, kto´ra kiedys´
wreszcie go pochłonie.
Dokuczał mu potworny gło´d. Levette czekał nie-
cierpliwie nocy; kiedy sie˛ s´ciemni, wyjdzie z nory.
Moz˙e tym razem znajdzie cos´ do jedzenia, moz˙e nie
be˛dzie musiał ssac´ wilgotnych lis´ci. Ssac´ i z˙uc´.
Połykac´ to ich nie połykał; zawsze stawały mu w gard-
le, zaczynał wtedy charczec´, kasłac´, wymiotowac´.
Kiedy wymiotował, bo´l rozsadzał mu wne˛trznos´ci
i było jeszcze gorzej.
Od jakiegos´ czasu zacza˛ł sobie wyobraz˙ac´ własna˛
s´mierc´. Prawde˛ mo´wia˛c, czekał na nia˛ z coraz wie˛k-
szym ute˛sknieniem. Ale los chciał inaczej: nie po-
zwalał mu umrzec´. Nawet w s´mierci Levette nie mo´gł
znalez´c´ ukojenia. Włas´ciwie nie tyle z˙ył, co egzys-
tował; coraz mniej przypominał człowieka, coraz
bardziej jedno ze zwierza˛t zamieszkuja˛ce Kiamichi.
Dwukrotnie, gdy w blasku ksie˛z˙yca szukał poz˙y-
wienia, miał wraz˙enie, z˙e jest s´ledzony. Nieopodal, na
mie˛kkim les´nym podszyciu, słyszał kroki. Słyszał ich
sapanie, dyszenie, czasem niskie, gardłowe pomruki.
Wilki wiedziały, z˙e jest ranny, ale z sobie tylko
znanego powodu nie zaatakowały go, nawet nie
podeszły zbyt blisko. Levette stał oparty o drzewo,
z kijem w re˛ce, i rozgla˛dał sie˛ wkoło. Serce waliło
mu młotem, oddech miał urywany i tak chrapliwy,
z˙e niemal zlewał sie˛ z warczeniem czworonoz˙nych
bestii.
Wystraszony, choc´ pogodzony z losem, cisna˛ł kij
w otaczaja˛ca˛ go ciemnos´c´ i po chwili usłyszał skowyt.
Stado rozpierzchło sie˛; wro´ciło dopiero wczoraj w no-
cy. Okra˛z˙yło Levette’a, zanim ten cokolwiek zauwa-
z˙ył. Tym razem jednak wilki wyczuły w nim zmiane˛.
Miał w sobie coraz mniej ludzkich cech, a coraz wie˛cej
zwierze˛cych. Jego dziwne, nielogiczne zachowanie
bardziej je przeraz˙ało, niz˙ podniecało. Jednakz˙e on
o tym nie wiedział. Zwina˛wszy sie˛ w kłe˛bek, czekał,
kiedy go zaatakuja˛; włas´ciwie chciał, by rozszarpały
go na strze˛py, skro´ciły jego cierpienie. Tak sie˛ nie
stało; odeszły, a on zasna˛ł pod drzewem.
Obudziło go głos´ne skrzeczenie kruka oraz piski
wiewio´rki, kto´ra urza˛dzała awanture˛ so´jce. Nad gło-
wa˛, poprzez pozbawione lis´ci gałe˛zie, widział, z˙e
niebo powoli jas´nieje. Ogarnie˛ty trwoga˛, czym pre˛dzej
wczołgał sie˛ z powrotem do nory, zanim wrogowie
dostrzega˛ jego skulona˛ postac´.
Przycia˛gna˛ł gałe˛zie, by zasłonic´ otwo´r. Jego ciałem
wstrza˛sna˛ł dreszcz. Tak niewiele brakowało, aby
został zauwaz˙ony i złapany! Nagle poczuł, jak po
wewne˛trznej stronie nogi leci mu ciepły strumyk.
Spojrzał w do´ł zdziwiony, bo nie pamie˛tał, z˙eby
umykaja˛c w pos´piechu do nory, o cokolwiek sie˛
skaleczył. Ale, sa˛dza˛c po zapachu, to nie była krew; to
był mocz. Tak bardzo bał sie˛ promieni słonecznych, z˙e
ze strachu zlał sie˛ w spodnie!
Raptem poczuł, jak czarna dziura poszerza sie˛, staje
sie˛ coraz wie˛ksza i głe˛bsza. Powoli zacze˛ła go wcia˛-
gac´. Zwina˛ł sie˛ w norze, usiłuja˛c przyja˛c´ najwygod-
niejsza˛ pozycje˛, i us´miechna˛ł sie˛. Ale nie był to
normalny us´miech, raczej odsłonie˛cie kło´w. Potem do
gardła podszedł mu rechot, kto´ry po chwili zamienił
sie˛ ni to w histeryczny s´miech, ni to w rozdzieraja˛ce
łkanie. Znalazł sie˛ na granicy obłe˛du. Cos´ w nim
pe˛kło. Po czym wreszcie nastała cisza.
Zdziwiony rozejrzał sie˛ wkoło, potem wcia˛gna˛ł
nozdrzami powietrze. Upewniwszy sie˛, z˙e jest bez-
pieczny, z˙e nikt nie odkrył jego kryjo´wki, zmienił
pozycje˛, z˙eby nie lez˙ec´ na zwilz˙onej moczem ziemi,
i ponownie sie˛ zwina˛ł w kłe˛bek.
Levette umkna˛ł, zdołał sie˛ uwolnic´. Została tylko
dzika bezrozumna bestia kryja˛ca w sobie wprost
niewyobraz˙alne zło.
Wczesnym rankiem, kiedy z dołu dotarły głosy
s´wiadcza˛ce o tym, z˙e wro´g kontynuuje poszukiwania,
bestia przewro´ciła sie˛ na drugi bok. Kiedy głosy sie˛
przybliz˙yły, bestia uniosła pope˛kane, umazane za-
schnie˛ta˛ krwia˛ wargi i obnaz˙aja˛c kły, warkne˛ła groz´-
nie. Ale nie ruszyła sie˛ z miejsca. Tkwia˛c bez ruchu,
nie spuszczała oczu z przysłonie˛tego gałe˛ziami we-
js´cia do nory. Po jakims´ czasie głosy sie˛ oddaliły.
Bestia wydała pomruk zadowolenia, a potem na
Kiamichi zno´w nastała głe˛boka cisza.
Sara była ws´ciekła na brata. Ostatni raz widziała
go przedwczoraj na parkingu przed szpitalem. Ow-
szem, zadzwonił wczoraj wieczorem, tłumacza˛c sie˛,
z˙e nie chciał przeszkadzac´ jej i Hawkowi. Ale nie
dała sie˛ na to nabrac´. Wiedziała, z˙e po prostu
s´wietnie mu sie˛ jez´dzi jej samochodem i nie ma
ochoty go jeszcze zwracac´. Wszystko dobrze, tylko
z˙e za godzine˛ jest umo´wiona z lekarzem na zdje˛cie
ostatnich szwo´w. Stanowczo zbyt wiele zamieszania
robiono woko´ł ran na jej twarzy. Rany sie˛ pie˛knie
pogoiły, nie zostały po nich nawet blizny. Hawk
odnio´sł znacznie powaz˙niejsze obraz˙enia, lecz wszy-
scy skacza˛ woko´ł niej. W porza˛dku, w jej z˙yciu
uroda jest waz˙na, ba˛dz´ co ba˛dz´ ładnej twarzy
i zgrabnej figurze zawdzie˛cza kariere˛, ale przeciez˙
nie składa sie˛ wyła˛cznie z biustu, nosa i pos´ladko´w!
Dlaczego nikt nie zwraca uwagi na jej wne˛trze, na
charakter? Zirytowana, rozrzucała ubrania po sypia-
lni, nie moga˛c sie˛ zdecydowac´, w co sie˛ ubrac´.
Hawk stana˛ł w drzwiach, kiedy w powietrzu szybo-
wał zielony sko´rzany kozak. Złapał go, zanim ten trafił
go obcasem w cze˛s´c´ ciała niezwykle wraz˙liwa˛ na
wszelkiego rodzaju bodz´ce, po czym rykna˛ł s´miechem
na widok przeraz˙onej miny Sary. Upus´ciła drugi
zielony but na podłoge˛ i rozpostarłszy ramiona, pode-
szła do Hawka, wpatruja˛c sie˛ w niego błagalnym
wzrokiem.
– Zlituj sie˛, malen´ka – powiedział, s´mieja˛c sie˛
wesoło, po czym przytulił do siebie rudowłosa˛ złos´-
nice˛.
– Przepraszam. – Ostroz˙nie obje˛ła go w pasie,
pamie˛taja˛c o bandaz˙ach, kto´re ciasno opinały mu
z˙ebra. – To nie na ciebie sie˛ złoszcze˛, tylko na mojego
paskudnego brata. Nie oddał mi samochodu i teraz,
z˙eby jechac´ do lekarza, albo musimy wezwac´ takso´w-
ke˛, albo zadzwonic´ po Morty’ego.
Zanim otworzył usta, wiedziała, co powie. Hawk
z Mortym wyraz´nie nie przypadli sobie do gustu.
– Zadzwonimy po takso´wke˛ – oznajmił, po czym
chwycił gars´c´ rudych włoso´w i pocia˛gna˛ł lekko do
tyłu, tak by Sara popatrzyła mu w oczy.
– Byłam pewna, z˙e to powiesz. – Wyszczerzyła
w us´miechu ze˛by. – I dlatego sama zadzwoniłam. Za
niecałe dziesie˛c´ minut powinnis´my byc´ na dole, a ja
nawet nie jestem ubrana.
– No dobrze, kocurku, znikam sta˛d, bo inaczej
nigdy sie˛ nie ubierzesz.
Figlarny us´miech i wesołe iskierki w oczach Hawka
sprawiły, z˙e serce zabiło jej mocniej. Och, jak dobrze
zna to spojrzenie. Ilez˙ to razy o nim marzyła, zwłasz-
cza na pocza˛tku, gdy Hawk cia˛gle chodził zachmurzo-
ny. Teraz, kiedy sie˛ pojawiało, a pojawiało sie˛ cze˛sto,
s´wiat wirował jej przed oczami, a nogi stawały sie˛ jak
z waty.
Przybieraja˛c sroga˛ mine˛, wypchne˛ła Hawka z sy-
pialni, po czym sie˛gne˛ła do szafy i wycia˛gne˛ła
pierwszy z brzegu stro´j. Jaka to ro´z˙nica, co na siebie
włoz˙y! Musi sie˛ ubrac´, z˙eby wyjs´c´ z domu i pojechac´
na zdje˛cie szwo´w, a potem... potem ubranie jest
niewaz˙ne.
Przed wyjs´ciem zerkne˛ła do lustra i zrezygnowana
pokre˛ciła głowa˛. Tyle dzis´ ma zaje˛c´ i obowia˛zko´w,
a jedyne, czego pragne˛ła, to zostac´ w domu, sam na
sam z Hawkiem. Boz˙e, potrzebuje˛ pomocy! – je˛kne˛ła
w duchu.
Czekał na nia˛w salonie. Na jego widok nogi sie˛ pod
nia˛ ugie˛ły. Był jak dziki mustang, silny, nieokiełz-
nany, stronia˛cy od ludzkich zbiorowisk. Zdecydowa-
nym krokiem ruszył w jej strone˛. Psiakos´c´, pomys´lała,
gdy podawszy jej płaszcz, na moment otoczył ja˛
ramieniem; za po´z´no na jaka˛kolwiek pomoc.
– Wiesz co? Jestem szalen´czo, bez pamie˛ci, zako-
chana w Hawku – powiedziała, skradaja˛c mu w win-
dzie całusa.
– Na Boga, kobieto! – zawołał, kiedy drzwi windy
otworzyły sie˛ z cichym sykiem. – Wybierasz bardzo
nieodpowiednie miejsca na takie romantyczne wy-
znania.
Us´miechne˛ła sie˛ pod nosem. Wiedziała, z˙e Hawk
zrewanz˙uje sie˛ jej wieczorem. Na sama˛ mys´l o tym, co
ja˛ po´z´niej czeka, zadrz˙ała z podniecenia.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Widziała, z˙e siedza˛ca w rejestracji dziewczyna
wodzi za Hawkiem mas´lanym wzrokiem, ale co miała
zrobic´? Zostawiła go w poczekalni, a sama weszła za
lekarzem do gabinetu.
Według Morty’ego, był to jeden z najlepszych
chirurgo´w plastycznych w całym Dallas, dlatego
poproszono go o zaje˛cie sie˛ jej twarza˛.
– Jeszcze tylko kilka szwo´w i be˛dzie po wszystkim
– oznajmił przyjaznym, wzbudzaja˛cym zaufanie to-
nem. – Ten młodzian na ostrym dyz˙urze wykonał
kawał s´wietnej roboty. Sam bym tego lepiej nie zrobił.
Mys´le˛, z˙e mina˛ł sie˛ z powołaniem, bo ma naprawde˛
lekka˛ re˛ke˛. Taka˛, jaka˛ trzeba miec´ w tym fachu.
Prawda?
Mruganiem oczu Sara przyznała mu racje˛. Siedzia-
ła bez ruchu, staraja˛c sie˛, aby nie drgna˛ł jej z˙aden
mie˛sien´. Lekarz wolno wycia˛gał cieniutkie niteczki.
Cały czas cos´ do niej mo´wił, ale ona nie słuchała.
Ockne˛ła sie˛ z zadumy dopiero, kiedy powto´rzył swoje
ostatnie pytanie.
– Przepraszam, zamys´liłam sie˛. – Posłała mu
ols´niewaja˛cy us´miech. – O co pan pytał?
Oszołomiony jej uroda˛, przez moment nie mo´gł
sobie przypomniec´.
– Ach tak, juz˙ wiem – powiedział w kon´cu.
– Spytałem, czy zuz˙yła pani całe opakowanie s´rodko´w
przeciwbo´lowych?
– Nie, wzie˛łam najwyz˙ej ze dwie tabletki. Nawet
nie byłam pewna, co to za lekarstwo. Nie lubie˛ chemii.
Przy przedostatnim szwie sykne˛ła z bo´lu.
– Bardzo przepraszam – mrukna˛ł lekarz, pochyla-
ja˛c sie˛, by dobrze uchwycic´ ostatnia˛ nitke˛. – A co do
chemii... to pochwalam – dodał po chwili. – Dobrze, z˙e
lekarz na ostrym dyz˙urze tak dokładnie pania˛ zbadał.
Czasem sie˛ cos´ przepisuje, nie wiedza˛c, z˙e kobieta jest
w cia˛z˙y, i niechca˛cy moz˙na zaszkodzic´ dziecku.
A teraz prosze˛ wzia˛c´ głe˛boki oddech. Ten ostatni szew
moz˙e troszke˛ zapiec.
Sara wzie˛ła głe˛boki oddech, ale nie dlatego, z˙e lekarz
ja˛o to prosił. Po prostu to, co powiedział, ja˛zamurowało.
Dziecko? Cia˛z˙a? Łzy nabiegły jej do oczu i popłyne˛ły po
policzkach. Ale nie płakała z bo´lu – choc´ wyjmowanie
ostatniego szwu faktycznie zapiekło – lecz z rados´ci.
Boz˙e kochany, be˛dzie miała dziecko Hawka. Prze-
pełnił ja˛ błogi spoko´j i uczucie ogromnej satysfakcji.
Jestem w cia˛z˙y, jestem w cia˛z˙y, powtarzała w duchu.
Nie spodziewała sie˛ tego. Z drugiej strony, dlaczego
nie? Przeciez˙ nie stosowali z˙adnych zabezpieczen´. Od
samego pocza˛tku z˙yli teraz´niejszos´cia˛, nie zastana-
wiaja˛c sie˛ nad tym, co przyniesie przyszłos´c´.
– Az˙ tak zabolało? – spytał zaniepokojonym tonem
lekarz, smaruja˛c rany s´rodkiem antyseptycznym.
Zdziwiła go reakcja Sary. Sa˛dził, z˙e jest nieco
bardziej odporna na bo´l. Nagle cos´ mu przyszło do
głowy. Czyz˙by nie wiedziała o cia˛z˙y? Wprawdzie jest
to dopiero drugi czy trzeci tydzien´, ale podobno
kobiety wyczuwaja˛ takie rzeczy, zanim jeszcze lekarz
potwierdzi ich przypuszczenia.
– Nie wiedziała pani o cia˛z˙y, prawda?
Otworzyła oczy i us´miechne˛ła sie˛ szeroko.
– Słucham? O cia˛z˙y? Alez˙ nie, wiedziałam – od-
parła szeptem, po czym zarzuciła lekarzowi re˛ce na
szyje˛ i cmokne˛ła go w pulchny policzek. – I nic nie
zabolało. Czuje˛ sie˛ s´wietnie. Fantastycznie.
Chyba istotnie, pomys´lał, odprowadzaja˛c ja˛ wzro-
kiem do drzwi.
Hawk podnio´sł zaskoczony głowe˛. Sara wypadła
z gabinetu, jakby ja˛ kto gonił. Mokra od łez twarz
kontrastowała z promiennym us´miechem.
– Płakałas´ – powiedział, zły na lekarza, z˙e sprawił
jej bo´l, po czym wzia˛ł ja˛ w ramiona, zupełnie nie
zwracaja˛c uwagi na innych pacjento´w.
– Tak, ale z rados´ci. – Pocałowała go w ucho
i pocia˛gne˛ła w strone˛ drzwi. – Otrzymałam cudow-
na˛ nowine˛, a zawsze płacze˛, kiedy jestem szcze˛s´-
liwa.
Przez moment bacznie sie˛ jej przygla˛dał; wreszcie
uznał, z˙e mo´wi prawde˛. Czekaja˛c na dworze na
takso´wke˛, odgarna˛ł na bok jej włosy, by obejrzec´
z bliska rany. Odetchna˛ł z ulga˛. Blizny były tak
malutkie, z˙e wkro´tce znikna˛ bez s´ladu.
– Przestan´! – skarciła go ze s´miechem. – Naprawde˛
nic mi nie jest.
Uje˛ła jego dłon´ i w jej wgłe˛bieniu złoz˙yła pocału-
nek, po czym przycisne˛ła ja˛ do serca.
– Drobny prezencik... – powiedziała.
Chwyciwszy ja˛w ramiona, Hawk kilka razy obro´cił
sie˛ woko´ł własnej osi.
– Lepiej uwaz˙aj, co robisz w miejscach publicz-
nych! – zagroził, stawiaja˛c ja˛ z powrotem na ziemi.
– Za długo z˙yłem na odludziu, wie˛c moge˛ sie˛ zapom-
niec´, a potem oboje be˛dziemy palic´ sie˛ ze wstydu.
Słyszysz?
Chca˛c jak najszybciej znalez´c´ sie˛ w miejscu bar-
dziej intymnym, zszedł z krawe˛z˙nika i na widok pustej
takso´wki stana˛ł na s´rodku jezdni.
– Potrzebna taryfa? – spytał z ocia˛ganiem kierow-
ca, kto´ry włas´nie odbył ostatni kurs i zamierzał jechac´
do domu. Ton, jakim zadał pytanie, miał znieche˛cic´
potencjalnego klienta.
Zanim zorientowała sie˛, co sie˛ dzieje, Sara siedziała
na tylnym siedzeniu. Podała kierowcy adres. Hawk
zamkna˛ł jej usta długim, namie˛tnym pocałunkiem.
Najwyraz´niej nie rzucał sło´w – czy moz˙e raczej gro´z´b
– na wiatr. Droga do domu upłyne˛ła w bardzo
przyjemnej atmosferze.
Gdy tylko weszli do mieszkania, zadzwonił Roger
z wiadomos´cia˛, z˙e za kilka minut odwiezie jaguara.
W tej sytuacji Sara postanowiła wstrzymac´ sie˛ z infor-
macja˛ o cia˛z˙y; chciała byc´ sama z Hawkiem, kiedy
przekaz˙e mu te˛ nowine˛. Uwaz˙ała, z˙e tak waz˙na˛
wiadomos´c´ nalez˙y najpierw obwies´cic´ człowiekowi,
kto´ry zostaje ojcem, a dopiero potem reszcie s´wiata.
– Roger! Gdzies´ ty sie˛ podziewał? – sykne˛ła po´ł
godziny po´z´niej, wcia˛gaja˛c brata za re˛kaw do miesz-
kania.
– Miałem mno´stwo roboty. Wiesz, jak to jest.
– Wzruszył ramionami. Miał nadzieje˛, z˙e Sara nie
be˛dzie go zbyt intensywnie przesłuchiwac´. – Nie
sa˛dziłem, z˙e kilka dni zrobi ci az˙ taka˛ ro´z˙nice˛.
Wszedł do pokoju, w kto´rym Hawk ogla˛dał po
ciemku telewizje˛.
– Czes´c´, stary. Sie masz.
Hawk odwro´cił sie˛. Z
˙
adne s´wiatło elektryczne nie
było potrzebne, aby odczytac´ wyraz jego oczu.
– O rany! – mrukna˛ł Roger. – Co go ugryzło?
Mys´lałem, z˙e be˛dzie wesoły jak szczygiełek, a on...
– On po raz trzeci dzisiejszego wieczoru obejrzał
w telewizji moja˛ reklame˛ kocura – wyjas´niła szeptem
Sara, z trudem usiłuja˛c zachowac´ powage˛.
– Rozumiem.
Roger pokiwał głowa˛ i biora˛c z siostry przykład,
stłumił podchodza˛cy mu do gardła s´miech. Pamie˛tał
własna˛ reakcje˛, kiedy po raz pierwszy zobaczył Sare˛
reklamuja˛ca˛ jaguary, a przeciez˙ była tylko jego siost-
ra˛, a nie dziewczyna˛, w kto´rej zakochał sie˛ po uszy
i o kto´ra˛ mo´głby byc´ zazdrosny.
– Najche˛tniej posłałby mnie do klasztoru – cia˛g-
ne˛ła. – Ale wtedy sam musiałby ze mnie zrezygnowac´.
Biedaczek ma straszny problem; nie wie, jak pogodzic´
zazdros´c´ z poz˙a˛daniem.
Roger usiadł obok przyjaciela i poklepał go po
ramieniu.
– Cos´ ci powiem, stary. Nie be˛dziesz miał z nia˛
łatwego z˙ycia. Ale nie przejmuj sie˛, na pewno dasz
sobie rade˛.
– Z czym? Z oswojeniem tego kocura? Tej dzikiej
nieokiełznanej bestii? – spytał Hawk tonem pełnym
oburzenia, ale po chwili wybuchna˛ł donos´nym s´mie-
chem i przycia˛gna˛wszy do siebie Sare˛, pocałował ja˛
w policzek.
Dopiero po godzinie czy dwo´ch zorientował sie˛, z˙e
cos´ jest nie tak. Roger bez przerwy gdzies´ dzwonił,
a kiedy kto´res´ z nich przechodziło koło telefonu,
szybko zniz˙ał głos do szeptu lub odpowiadał mono-
sylabami.
Hawk zacza˛ł go uwaz˙nie obserwowac´. Kiedy jedli
kolacje˛, zauwaz˙ył, z˙e Roger jest nieobecny mys´lami;
cos´ go wyraz´nie niepokoiło i nie był w stanie tego
dobrze ukryc´. Zreszta˛ za długo razem pracowali, aby
jeden nie potrafił dojrzec´ u drugiego oznak zdener-
wowania. Wreszcie, kiedy Sara zmywała w kuchni
naczynia, uznał, z˙e czas wyłoz˙yc´ karty na sto´ł.
– W porza˛dku – rzekł, wbijaja˛c wzrok w przyjacie-
la. – Wiercisz sie˛, wyłamujesz palce... O co chodzi?
Tylko nie kłam, z˙e o nic, bo ci nie uwierze˛. No, wal.
Przeszkadza ci, z˙e Sara i ja...
– A ska˛dz˙e! – obruszył sie˛ Roger, nie daja˛c mu
dokon´czyc´ zdania. – Jak mogłes´ cos´ takiego w ogo´le
pomys´lec´? Przeciez˙ jestes´my przyjacio´łmi.
– To prawda – przyznał Hawk. Nie zamierzał
jednak usta˛pic´. Tym bardziej z˙e mimo zapewnien´
Rogera czuł, z˙e jakos´ w tym wszystkim chodzi o jego
osobe˛. – W takim razie co cie˛ gne˛bi?
Roger zerkna˛ł przez ramie˛, sprawdzaja˛c, gdzie sie˛
podziewa Sara, i dopiero wtedy odpowiedział na
pytanie.
– Nie moz˙emy znalez´c´ ciała.
Hawk zaniemo´wił. Wstrzymał oddech. Nie chciał
przyja˛c´ do wiadomos´ci tego, co Roger powiedział. Na
pewno przyjaciel miał na mys´li kogos´ innego. Prze-
ciez˙...
– Czyjego? – spytał.
Niepotrzebnie, bo znał odpowiedz´.
– Levette’a. Bandyci przeszukali całe zbocze. Zna-
lez´li strze˛py ubrania, połamane gałe˛zie, s´lady krwi, ale
ciała nigdzie nie ma. Podejrzewamy, z˙e mogły je
rozszarpac´ zwierze˛ta. Jednakz˙e zdaniem pułkownika
Harrisa to za mało przekonuja˛cy argument, aby za-
mkna˛c´ sprawe˛. Wie˛c moi ludzie nadal przeczesuja˛
teren.
Hawk potarł dłon´mi twarz, po czym zdecydowa-
nym ruchem podnio´sł sie˛ z kanapy. Podszedł do okna,
z kto´rego rozpos´cierał sie˛ wspaniały widok na centrum
Dallas.
Ls´nia˛ce jak brylanty s´wiatełka w odległych wiez˙o-
wcach przypominały gwiazdy na niebie, kto´re tak
cze˛sto ogla˛dał z zachwytem, stoja˛c przed chata˛ wyso-
ko w go´rach Kiamichi. Ale teraz nie widział ich
pie˛kna; patrzył na nie z przeraz˙eniem, usiłuja˛c prze-
trawic´ słowa Rogera.
Tak, przemkne˛ło mu przez mys´l; całkiem moz˙liwe,
z˙e Levette z˙yje. Dlatego nie opuszcza mnie dziwna
nerwowos´c´. Po prostu zagroz˙enie jeszcze nie mine˛ło.
– A nie bierzesz pod uwage˛, z˙e Levette nie zgina˛ł?
Teraz z kolei Roger potarł dłon´mi twarz.
– Wszystko biore˛ pod uwage˛, odka˛d dowiedziałem
sie˛, z˙e nie ma ciała – przyznał. – Te˛ moz˙liwos´c´ ro´wniez˙.
Usiadłszy w duz˙ym mie˛kkim fotelu, zwiesił nisko
głowe˛.
Hawk pus´cił wodze fantazji, zastanawiaja˛c sie˛,
jakie sekretne miejsca i s´ciez˙ki Levette odkrył na
Kiamichi. W duz˙ym mies´cie człowiek szukaja˛cy
schronienia moz˙e bez trudu ukryc´ sie˛ w ciemnych
zaułkach czy przeznaczonych do rozbio´rki domach, ale
w go´rach tez˙ jest wiele kryjo´wek. Mo´gł dran´ wejs´c´ do
jednej z dziesia˛tek jaskin´, wspia˛c´ sie˛ na wyste˛p skalny,
znikna˛c´ w lesie tak ge˛stym, z˙e prawie nie sposo´b
przecisna˛c´ sie˛ mie˛dzy drzewami, mo´gł zaszyc´ sie˛
w lisiej norze, niedz´wiedziej jamie... Gdziekolwiek.
Połoz˙ył re˛ke˛ na ramieniu Rogera i znuz˙onym
głosem przerwał cisze˛:
– Te˛ noc chce˛ spe˛dzic´ z Sara˛. Jutro o s´wicie be˛de˛
na ciebie czekał na lotnisku.
– Nic z tego, stary! – Roger poderwał sie˛ z fotela
i przeszedł na drugi koniec pokoju, jakby zwie˛kszenie
mie˛dzy nimi dystansu dawało mu wie˛ksza˛ pewnos´c´
siebie. – To juz˙ nie jest two´j problem. Wykonałes´
znacznie wie˛cej, niz˙ mielis´my prawo od ciebie wyma-
gac´. Zreszta˛ dobrze znam two´j stosunek do Firmy.
Zrobiono ci s´win´stwo, o kto´rym nawet ja nie jestem
w stanie zapomniec´. – Zbliz˙ył sie˛ do swojego przyja-
ciela i dawnego wspo´łpracownika i popatrzył mu
głe˛boko w oczy. – Nie wiedziałem, z˙e podejrzewaja˛
Marle˛. Inaczej bym ci powiedział. Słowo honoru,
Hawk. Wykorzystali mnie, tak jak teraz wykorzystali
moja˛ siostre˛. A ja i wtedy, i teraz im na to pozwoliłem.
Bo taki był rozkaz. Bo tak zadecydowała go´ra.
Sztywno wyprostowany, z zawzie˛ta˛ mina˛, kra˛z˙ył
tam i z powrotem po pokoju, przeklinaja˛c siarczys´cie.
– Ale wiesz co? – Na moment przystana˛ł. – Kiedys´
wreszcie trzeba sobie powiedziec´: Stop. Nadchodzi
taki czas, gdy moralnos´c´ bierze go´re˛ nad posłuszen´-
stwem. A pomijaja˛c wszystko inne, połamane z˙ebra
eliminuja˛ cie˛ na razie z gry.
Hawk nie miał zamiaru usta˛pic´.
– Robie˛ to dla siebie, Roger, nie dla Firmy. Wyła˛-
cznie dla siebie. Jez˙eli Levette z˙yje, chce˛ sie˛ z nim
rozprawic´.
Roger zawsze szanował i podziwiał Hawka, teraz
jego szacunek i podziw dla przyjaciela jeszcze bar-
dziej wzrosły. Hawk nie mys´li o swoich obraz˙eniach,
o tym, z˙e cie˛z˙ko mu be˛dzie pokonywac´ ge˛sto zalesio-
ny, go´rzysty teren. Mys´li wyła˛cznie o wrogu. Aby z˙yc´,
musi zakopac´ przeszłos´c´; aby zakopac´ przeszłos´c´,
musi zabic´ Levette’a.
Roger skina˛ł głowa˛, akceptuja˛c decyzje˛ przyjacie-
la. Obiecał dostarczyc´ mu wszystko, czego be˛dzie
potrzebował.
– Moi ludzie sa˛ do twojej dyspozycji. Moz˙esz nimi
dowolnie zarza˛dzac´. Oczywis´cie razem wybierzemy
sie˛ na Kiamichi, ale to ty be˛dziesz wszystkim kiero-
wał. To two´j teren, znasz tam kaz˙dy krzak i drzewo.
Jez˙eli Levette ukrywa sie˛ w go´rach albo lez˙y gdzies´
martwy, ty go na pewno znajdziesz.
Sara usłyszała ostatni fragment rozmowy. Zdusiła
w sobie krzyk, kto´ry podchodził jej do gardła, i z˙eby
nie upas´c´, z całej siły chwyciła sie˛ drzwi. Boz˙e, nie!
– pomys´lała; to nie dzieje sie˛ naprawde˛! To tylko
jakis´ koszmar. Ale kiedy odwro´cili sie˛ do niej
i zobaczyła ich miny, zrozumiała, z˙e to wcale nie
sen.
Psiakrew! – je˛kna˛ł w duchu Hawk. Ska˛d wezme˛
siłe˛, z˙eby zostawic´ ja˛ tu sama˛?
Roger us´cisna˛ł na poz˙egnanie dłon´ przyjaciela
i ustaliwszy czas jutrzejszego spotkania, czym pre˛dzej
opus´cił mieszkanie; nie mo´gł znies´c´ rozpaczy na
twarzy Sary.
Hawk ruszył wolno w jej kierunku, ona jednak
potrza˛sne˛ła gwałtownie głowa˛. Nie była w stanie
wydobyc´ z siebie słowa. Po chwili, z trudem utrzymu-
ja˛c sie˛ na nogach, poczłapała do sypialni. Hawk
przeczesał re˛ka˛ włosy i wcia˛gna˛ł głe˛boko powietrze.
Natychmiast skrzywił sie˛ z bo´lu. Cia˛gle zapominał
o połamanych z˙ebrach.
Skierował sie˛ za Sara˛. S
´
wiatło z holu wpadało przez
uchylone drzwi, poza tym jednak poko´j pogra˛z˙ony był
w mroku. Hawk zamrugał kilka razy, czekaja˛c, az˙
oczy przywykna˛ mu do ciemnos´ci. Wreszcie zobaczył
Sare˛: stała przy oknie, z czołem przytknie˛tym do
zimnej szyby. Podszedł do niej, sta˛paja˛c bezgłos´nie po
mie˛kkim dywanie. Jej rozpacz i bo´l wyczuwalne były
na odległos´c´. Przyłoz˙ywszy policzek do głowy Sary,
wcia˛gna˛ł w nozdrza zapach jej włoso´w, po czym
oplo´tł ja˛ ramionami.
I nagle tama pe˛kła. Z Hawka zacze˛ła wylewac´ sie˛
fala wspomnien´, fala goryczy, wyrzuto´w sumienia,
nienawis´ci i strachu.
– Wiem, z˙e Roger opowiedział ci o Marli, ale
musisz to usłyszec´ ode mnie, malen´ka. – Mo´wił
szeptem. Spieszył sie˛, jakby w obawie, z˙e nie
starczy mu odwagi. – Miała kre˛cone włosy. Czarne.
Oczy tez˙ czarne. Tak czarne, z˙e te˛czo´wka zlewała
sie˛ ze z´renica˛. Kiedy sie˛ us´miechała, w prawym
policzku robił sie˛ jej dołeczek. A najbardziej lubiła
lody truskawkowe. Takie z kawałkami owoco´w.
Była pie˛kna, inteligentna... i podejmowała same złe
decyzje. Ostatnia˛ przypłaciła z˙yciem. Zgine˛ła w mo-
ich ramionach, od kuli, kto´ra była przeznaczona dla
mnie.
Wtulił twarz we włosy Sary. Głos mu sie˛ załamał.
Poczuła, jak Hawk drz˙y, jak opuszcza go na-
gromadzony z˙al i gniew.
– Nienawidziłem jej... a zarazem ja˛ kochałem.
A przynajmniej kochałem ja˛ taka˛, jaka była w moich
oczach. Okazała sie˛ jednak s´wietna˛ aktorka˛. To przez
nia˛ wpadłem. Levette od pewnego czasu podejrzewał,
z˙e jestem agentem. Ona to potwierdziła. On jej ufał,
tylko nie spodziewał sie˛ jednego: z˙e be˛dzie miała cos´
przeciwko zabiciu mnie.
Mo´wienie o bolesnych zdarzeniach z przeszłos´ci
wyzwoliło emocje, z kto´rymi niełatwo mu było sobie
poradzic´. Czuja˛c to, Sara chciała odwro´cic´ sie˛, jakos´
mu pomo´c, ale powstrzymał ja˛. Potrzebował odrobiny
samotnos´ci. Obnaz˙ał swoja˛ dusze˛, ale wolał, z˙eby
w tym czasie nikt na niego nie patrzył.
Zrozumiała to i nie nalegała. Przytuliwszy ja˛ moc-
niej do siebie, kontynuował:
– W ostatniej chwili spojrzała na mnie i... przysie˛-
gam na wszystkie s´wie˛tos´ci, zobaczyłem w jej oczach
z˙al, ale było juz˙ za po´z´no. Zdradziła mnie. Juz˙ nigdy
wie˛cej bym jej nie zaufał. I ona to wiedziała. Boz˙e,
Saro! Kiedy Levette pocia˛gna˛ł za spust, ona z cała˛
premedytacja˛ wysune˛ła sie˛ przede mnie. Do dzis´
pamie˛tam wyraz twarzy Levette’a, kiedy us´wiadomił
sobie, co Marla zrobiła... i do dzis´ pamie˛tam, co
czułem, kiedy umierała. Gdyby nie choroba Starej
Kobiety, kto´ra potrzebowała mojej pomocy, sam nie
wiem, jak bym...
Urwał. Sara otworzyła usta, ale zanim zda˛z˙yła
cokolwiek powiedziec´, obro´cił ja˛ w swoich ramionach
i pocałował. Całował ja˛ długo, puszczał na moment,
a potem wracał po wie˛cej, jakby jej czułos´c´ i namie˛t-
nos´c´ dawały mu siłe˛, nadzieje˛ i wiare˛ w to, z˙e teraz
be˛dzie lepiej.
– Tak długo z˙yłem z nienawis´cia˛ i poczuciem
zdrady – cia˛gna˛ł cicho – z˙e prawie mnie to zniszczyło.
A potem pojawiłas´ sie˛ ty. Gdybym cie˛ stracił, nigdy
bym sobie tego nie wybaczył. Moje z˙ycie przestałoby
miec´ jakikolwiek sens. Zrozum, Saro. Po´ki on z˙yje, nie
be˛dziesz bezpieczna. Nie be˛dziesz znała dnia ani
godziny.
Uja˛ł jej twarz w dłonie i delikatnie otarł spływaja˛ce
po policzkach łzy. Potem przenio´sł Sare˛ na ło´z˙ko
i sprawił, z˙e zapomniała o strachu.
Zielone s´wietliste cyferki na stoja˛cym przy ło´z˙ku
budziku były dobrze widoczne w ciemnos´ciach, wie˛c
bez trudu odczytała godzine˛: pie˛c´ po drugiej. Nie
mys´la˛c o tym, z˙e jest naga, przecia˛gne˛ła sie˛, po czym
usiadłszy po turecku na s´rodku materaca, utkwiła
spojrzenie w s´pia˛cym obok me˛z˙czyz´nie.
Zima˛ centralne ogrzewanie działało tak spraw-
nie, z˙e nie dawało sie˛ wytrzymac´ pod gruba˛ kołdra˛.
Kłada˛c sie˛ spac´, przykryli sie˛ przes´cieradłem i cien-
kim kocem; jedno i drugie Hawk zdołał z siebie
zrzucic´.
Wpatrywała sie˛ łakomym wzrokiem w twarde,
idealnie ukształtowane nagie ciało. Taki był, kiedy
zobaczyłam go po raz pierwszy, pomys´lała, wracaja˛c
pamie˛cia˛ do tamtej nocy w chacie na Kiamichi, gdy po
odzyskaniu przytomnos´ci spostrzegła Hawka: stał
nieopodal kanapy na wpo´ł rozebrany. I taki na zawsze
pozostanie w moich wspomnieniach. Przyłoz˙yła drz˙a˛-
ca˛ re˛ke˛ do ust, by stłumic´ szloch, i skarciła sie˛
w duchu: przestan´! Zachowujesz sie˛ tak, jakbys´ nigdy
wie˛cej miała go nie widziec´, a przeciez˙ sama w to nie
wierzysz. Zadumała sie˛. Mogłaby go powstrzymac´ od
wyjazdu. Wystarczy mu powiedziec´ o dziecku. Ale nie
chciała. Posta˛piła jak kobiety, kto´re kochaja˛ swych
me˛z˙czyzn miłos´cia˛ bezgraniczna˛ i zdobyła sie˛ na
najwyz˙sze pos´wie˛cenie: zachowała milczenie.
Pochyliła sie˛ i leciutko przycisne˛ła usta jego do
obandaz˙owanych z˙eber. Potem z rozpe˛du zacze˛ła
całowac´ ciało nad bandaz˙em, pod bandaz˙em, wsze˛dzie.
Dopiero gdy zbliz˙yła sie˛ do podbrzusza i usłyszała, jak
Hawk gwałtownie wcia˛ga powietrze, zorientowała sie˛,
z˙e nie s´pi. Na moment zaprzestała pieszczot, ale Hawk
nie protestował; tez˙ czekał. Wro´ciła do przerwanych
czynnos´ci. Ani skrawek jego ciała nie pozostał nietknie˛-
ty. Był twardy, obolały z napie˛cia, bliski erupcji niczym
wulkan. Widok Sary draz˙nia˛cej go pocałunkami,
pieszcza˛cej dłon´mi, widok jej sko´ry, opadaja˛cych na
twarz ge˛stych włoso´w... wszystko to doprowadzało go
do szalen´stwa. Usiłował zmienic´ pozycje˛, zanurzyc´ sie˛
w cieple tej kobiety... Nie dał rady. Sara mu umykała.
To stało sie˛ tak nagle – fala wraz˙en´ i emocji niemal
go wessała. Przed oczami ujrzał feerie˛ barw, tysia˛ce
jasnych punkciko´w s´wiatła. Ciało miał napie˛te do
granic moz˙liwos´ci. I wtedy, w oszołomieniu i euforii,
zawołał jej imie˛.
Wsuna˛ł re˛ce w wija˛ce sie˛ włosy. Jego ciałem
wstrza˛sały dreszcze; bał sie˛, z˙e rozerwa˛ je na kawałki.
Dopiero po kilku minutach serce przestało mu walic´
tak, jakby chciało wyskoczyc´ z piersi. A dopiero po
kilkunastu był w stanie mys´lec´ logicznie. Na razie
z całej siły tulił do siebie Sare˛ i modlił sie˛, by nie
umrzec´ z rozkoszy.
– Boz˙e – szepna˛ł ochryple, gładza˛c ja˛ po twarzy.
Widział łzy podchodza˛ce jej do oczu i us´miech
okalaja˛cy wargi. Była jego boginia˛, wspaniała˛, nie-
ziemsko pie˛kna˛, kto´ra˛ goto´w był kochac´ i czcic´ do
kon´ca z˙ycia.
– Saro, nie masz poje˛cia, jak bardzo cie˛ kocham.
Jestes´ całym moim s´wiatem.
Skine˛ła głowa˛; wzruszenie odje˛ło jej głos.
– Przysie˛gam ci na wszystkie s´wie˛tos´ci, z˙e wro´ce˛.
Słyszysz, malen´ka? Wro´ce˛. Na pewno.
Nie zwracaja˛c uwagi na bo´l w z˙ebrach, ponownie ja˛
przytulił.
Sara wreszcie zasne˛ła, szcze˛s´liwa i bezpieczna
w ramionach kochanka. Kiedy obudziła sie˛ po kilku
godzinach, budzik wskazywał o´sma˛ czterdzies´ci sie-
dem. Hawka nie było obok. Rozpłakała sie˛.
Długo nie mogła sie˛ uspokoic´.
– Tutaj, Hawk. Włas´nie w tym miejscu urywa sie˛
trop – oznajmił porucznik Travis.
Bandyci Beaudry’ego wielokrotnie przeszukali
zbocze, po kto´rym stoczył sie˛ Levette; s´lady upadku
kon´czyły sie˛ w miejscu, kto´re wskazał Travis. Bandyta
z Tennessee okazał sie˛ nie tylko najlepszym strzelcem,
ale ro´wniez˙ najbardziej spostrzegawczym tropicielem.
Kucna˛wszy, Hawk przyjrzał sie˛ uwaz˙nie długim
wgnieceniom pozostawionym w gnija˛cych lis´ciach
i korze zalegaja˛cych ziemie˛. Odniesione rany sprawia-
ły mu znacznie mniej kłopotu, niz˙ przypuszczał. Moz˙e
jest to sprawa Kiamichi. Kiedys´ powro´t w go´ry
wyleczył go z choroby duszy, moz˙e tutejszy klimat
potrafi ro´wniez˙ usuwac´ cierpienia fizyczne?
Hawk wzruszył zniecierpliwiony ramionami i po-
nownie zacza˛ł sprawdzac´ teren. Juz˙ cały dzien´ i noc
prowadza˛ poszukiwania, a do rozwia˛zania zagadki nie
przybliz˙yli sie˛ nawet o krok. Czy ten skurwiel z˙yje,
czy zgina˛ł? Jes´li zgina˛ł, to gdzie jest ciało? A jes´li
z˙yje, to gdzie sie˛ ukrywa?
Na szcze˛s´cie pogoda im dopisywała. Przynajmniej
za to Hawk był wdzie˛czny losowi. Bo gdyby zno´w
zacza˛ł padac´ s´nieg, wszystkie s´lady, a było ich tyle co
kot napłakał, zostałyby doszcze˛tnie zakryte.
– Ktos´ sie˛ te˛dy czołgał – powiedział, wskazuja˛c na
przygniecione podszycie les´ne. – To nie sa˛ s´lady
pozostawione przez cia˛gnie˛te ciało, Roger. Spo´jrz,
widzisz te wgłe˛bienia? Levette odpychał sie˛ łokciami.
Roger zagwizdał cicho. Hawk zna sie˛ na rzeczy.
A zatem upada hipoteza, z˙e to zwierze˛ta zacia˛gne˛ły
gdzies´ zwłoki i rozszarpały je na kawałki.
– Cholera. – Zadarł głowe˛, usiłuja˛c ocenic´ odleg-
łos´c´ od miejsca, z kto´rego Levette spadł. – Jak to
moz˙liwe, z˙eby przez˙yc´ cos´ takiego? Pewnie krzaki
złagodziły upadek, ale na miłos´c´ boska˛, facet był
ranny. Wiem to na sto procent. Włas´nie kula sprawiła,
z˙e stracił ro´wnowage˛ i poleciał do tyłu.
– Zło trudno wyte˛pic´ – mrukna˛ł Hawk.
Podszedł do ge˛stwiny jez˙yn, gdzie s´lady sie˛ urywa-
ły. Nagle stana˛ł jak wryty; w krzakach cos´ sie˛
poruszyło.
– Ostroz˙nie, Hawk – ostrzegł go Roger, szybko
wycia˛gaja˛c pistolet z kabury. – Odsun´ sie˛! Travis...
Travis wyte˛z˙ył wzrok. Szelesty stawały sie˛ coraz
głos´niejsze. I wtem gałe˛zie sie˛ rozchyliły sie˛ i z krza-
ko´w wyskoczył szary cien´.
– Nie strzelac´! – rykna˛ł Hawk i przysiadł na
pie˛tach, podczas gdy pies biegał wkoło, uradowany
widokiem swojego pana.
Przycia˛gna˛ł psisko do siebie. Zwierze˛ miało brud-
na˛, pozlepiana˛ siers´c´; do merdaja˛cego ogona przy-
czepione były suche lis´cie.
– Ty stary zbo´ju... – Hawk zacza˛ł wyczesywac´
palcami ge˛ste zimowe futro, wycia˛gaja˛c z niego
zeschnie˛te lis´cie i gałe˛zie. – Pewnie pro´bujesz mi
wmo´wic´, z˙e cały czas mnie szukałes´. A przeciez˙ to ty
kilka dni wczes´niej pobiegłes´ sie˛ łajdaczyc´. Gdzies´ sie˛
podziewał, kiedy cie˛ potrzebowałem, co, stary?
Pies stał z przechylonym łbem i słuchał. Hawka
rozbawiła pocieszna mina psa. Poklepawszy zwierze˛
po zadzie, w kon´cu dz´wigna˛ł sie˛ na nogi. Pies,
z wywalonym je˛zorem, pognał na czele grupy. Byle
szybciej do domu i do miski.
– Fałszywy alarm, moi drodzy – Hawk zwro´cił sie˛
do towarzyszy. – Ta bestia co najwyz˙ej zagraz˙a
kro´likom i wilczycom.
S
´
miech rozładował napie˛cie. Me˛z˙czyz´ni, kto´rzy od
samego rana prowadzili poszukiwania, uznali, z˙e na
dzis´ starczy. Mniej wie˛cej za godzine˛ zajdzie słon´ce,
a musza˛ jeszcze odbyc´ me˛cza˛ca˛ wspinaczke˛ do stoja˛-
cej na szczycie chaty, w kto´rej urza˛dzili sobie baze˛.
Zmiana adresu wszystkim bardzo odpowiadała. Drew-
niany domek był o wiele wygodniejszy niz˙ małe
jednoosobowe namioty, w kto´rych spali niemal przez
tydzien´, kiedy czekali w lesie na pojawienie sie˛
Levette’a.
Robiło sie˛ coraz zimniej. We˛druja˛c pod go´re˛,
me˛z˙czyz´ni rozmawiali z oz˙ywieniem, a ich głosy
niosły sie˛ przez las. Wszyscy marzyli o ciepłym
posiłku, o tym, by wreszcie odpocza˛c´. Tylko Hawk
odczuwał irytacje˛. Pragna˛ł jak najszybciej wro´cic´ do
Sary, a nic nie wskazywało na to, by stało sie˛ to dzis´,
jutro lub pojutrze. Mys´li wirowały mu w głowie
niczym lis´cie na wietrze. Jez˙eli Levette nie zgina˛ł,
poszukiwania be˛da˛ trwały wiecznie. Miejsc, w kto´-
rych moz˙na sie˛ schowac´, sa˛ tu setki. Jez˙eli zas´ lez˙y
gdzies´ martwy, moga˛ mina˛c´ tygodnie, ba, miesia˛ce,
zanim znajdzie sie˛ ciało. I tak z´le, i tak niedobrze.
Wie˛kszos´c´ me˛z˙czyzn wchodza˛cych w skład Ban-
dyto´w Beaudry’ego wspo´łpracowała z soba˛ od lat.
Rozsiadłszy sie˛ wygodnie przed kominkiem, zacze˛li
wspominac´ dawne dzieje. Hawk słuchał, od czasu do
czasu wła˛czał sie˛ do rozmowy, ale czuł sie˛ straszliwie
samotny. Sam nie mo´gł sie˛ temu nadziwic´. Jest
w swoich ukochanych go´rach, tu, gdzie wychował sie˛
i dorastał, w domu pełnym ludzi, a tak bardzo dokucza
mu samotnos´c´, z˙e ma ochote˛ sie˛ rozpłakac´. Te˛sknił za
zimnymi stopami Sary, kto´re usiłowała ogrzac´ o jego
łydki. Brakowało mu jej nieuste˛pliwos´ci, jej s´miechu,
nawet jej niekontrolowanych atako´w złos´ci.
– Wychodze˛ na powietrze – mrukna˛ł, zwracaja˛c
sie˛ do wszystkich i do nikogo, po czym skierował sie˛
do drzwi.
– Za zimno na zwiedzanie! – zawołał za nim jeden
z me˛z˙czyzn, ale spojrzenie, kto´re mu posłał Roger,
skutecznie go uciszyło.
Roger dobrze znał swojego przyjaciela; wiedział,
co go gne˛bi. On sam ro´wniez˙ odczuwał coraz wie˛ksza˛
frustracje˛. Tez˙ chciał zakon´czyc´ sprawe˛ Levette’a.
Tym bardziej z˙e Harris dzien´ i noc siedział mu na
karku.
Hawk udał sie˛ na skraj przepas´ci, tam, gdzie
walczył z Levette’em i gdzie przypuszczalnie by
zgina˛ł, gdyby nagle nie nadszedł Roger.
Oczy łzawiły mu z zimna, kiedy tak stał, w skupie-
niu wpatruja˛c sie˛ czarne zarysy drzew porastaja˛cych
zbocze. Miał nadzieje˛, z˙e cos´ mu przyjdzie do głowy,
jakis´ pomysł, gdzie szukac´ tego skurwysyna. Od
dawna wrzała w nim ws´ciekłos´c´, zajadła i niepohamo-
wana; wiedział, z˙e musi sie˛ z nia˛ uporac´, zanim wro´ci
do Sary. Sara nie zasługuje na z˙ycie z kims´, kogo
me˛cza˛ duchy przeszłos´ci.
Hawk tak długo nie wracał, z˙e Roger zacza˛ł sie˛
niepokoic´. Bandyci ro´wniez˙. Wreszcie dał znak Travi-
sowi, z˙eby sprawdził, czy nic złego sie˛ nie dzieje.
Bandyci wyszli za Travisem i az˙ zaniemo´wili
z wraz˙enia. Mackenzie Hawk stał na skraju przepas´ci,
z uniesionymi ramionami i zacis´nie˛tymi pie˛s´ciami,
jakby rzucaja˛c wzywanie go´rze, kto´ra skrywa jego
wroga, i ksie˛z˙ycowi, kto´ry chowa sie˛ za chmura˛, nie
chca˛c os´wietlic´ sekreto´w Kiamichi. Nagle, zanim
ktokolwiek zda˛z˙ył cos´ powiedziec´, głos Hawka woła-
ja˛cego Levette’a wzbił sie˛ w przestrzen´. Bandytom
włosy zjez˙yły sie˛ na głowie.
Echo wypełniło ciemny las; dotarło na dno przepa-
s´ci, tam odbiło sie˛ rykoszetem i wro´ciło na go´re˛. Mimo
z˙e brzmiało nieco ciszej, wcia˛z˙ wyczuwało sie˛ w nim
furie˛.
Me˛z˙czyz´ni słuchali oszołomieni, ale jeszcze bar-
dziej od pełnego ws´ciekłos´ci krzyku Hawka zdumiał
ich ryk, kto´ry nadszedł w odpowiedzi.
Z pocza˛tku przypominał odległe wycie wiatru,
stopniowo jednak przybierał na sile, az˙ wreszcie cała˛
go´re˛ wypełnił przecia˛gły skowyt. Dziwny, nieludzki,
trwaja˛cy bez kon´ca. Bandyci wstrzymali oddech; nikt
nic nie mo´wił, nikt sie˛ nie ruszał, jakby boja˛c sie˛
narazic´ diabłu, kto´ry wydał ten dz´wie˛k. Po minucie
czy dwo´ch nastała cisza.
Hawk westchna˛ł głe˛boko. Nie miał juz˙ wa˛tpliwo-
s´ci. Musi ponownie zmierzyc´ sie˛ z wrogiem.
Odwro´ciwszy sie˛ na pie˛cie, skierował sie˛ w strone˛
chaty. Nawet nie spojrzał na grupke˛ me˛z˙czyzn, kto´rzy
stali w przejs´ciu, wcia˛z˙ zbyt skołowani, aby zejs´c´ mu
z drogi.
– Chryste – szepna˛ł jeden z nich, kiedy w kon´cu
ruszyli za Hawkiem do s´rodka. – Co to, u licha, było?
Wilk? Kuguar?
Hawk obejrzał sie˛ przez ramie˛.
– Z
˙
aden wilk czy kuguar – odparł groz´nym, bo
całkiem pozbawionym emocji tonem. – Tylko Le-
vette. On z˙yje.
Nie zauwaz˙ył pełnej niepokoju wymiany spojrzen´.
Znikna˛wszy w sypialni, wycia˛gna˛ł sie˛ na ło´z˙ku.
– To juz˙ długo nie potrwa, Levette – mrukna˛ł pod
nosem, zanim zmorzył go sen. – Wiem, gdzie cie˛
szukac´.
Nazajutrz rano Roger i jego ludzie zno´w przecierali
oczy ze zdumienia. W pełnym wigoru me˛z˙czyz´nie,
kto´ry rzes´kim krokiem chodził z pokoju do pokoju,
sporza˛dzaja˛c listy i mapy, trudno było poznac´ wczo-
rajszego przybitego, sfrustrowanego Hawka.
– Wiesz co, Roger? – zwro´cił sie˛ do przyjaciela.
– Z
´
le sie˛ do tego zabralis´my.
– To znaczy?
– Levette to socjopata. Zwierze˛. A dokładniej,
ranne zwierze˛.
– A wie˛c...? – Roger nie nada˛z˙ał za tokiem mys´li
przyjaciela.
– A wie˛c co robi zwierze˛, kiedy jest ranne?
Siedzi w norze. Ukrywa sie˛ w cia˛gu dnia, bo
wtedy najłatwiej moz˙e pas´c´ ofiara˛ innego drapiez˙-
cy. Dopiero noca˛, jes´li ma dos´c´ sił, wychodzi
szukac´ pokarmu. W ciemnos´ciach czuje sie˛ bez-
pieczniej.
– Cholera jasna! Chcesz powiedziec´, z˙e mamy
przeczesywac´ go´re˛ po zmierzchu?
– Przeczesywac´ to nie – odparł Hawk. – Ale
moglibys´my przygotowac´ pułapke˛ i podste˛pnie wy-
wabic´ go z ukrycia.
– Pułapke˛? Masz na mys´li samotrzask? Wnyki?
Cos´ takiego?
– Bynajmniej. Levette jest mieszczuchem. Nie-
wiele wie o sztuce przetrwania w dziczy. Od dłuz˙-
szego czasu obywa sie˛ bez podstawowych wygo´d. Jest
ranny, doskwiera mu gło´d. Podejrzewam, z˙e jeszcze
nigdy w z˙yciu nie czuł sie˛ tak paskudnie.
– No dobrze, ale jak go wywabimy, jez˙eli on tylko
po ciemku opuszcza kryjo´wke˛?
– Z tym nie powinno byc´ problemo´w. Chodz´.
– Skierował sie˛ do drzwi. – Musimy wszystko dokład-
nie zaplanowac´. Ty, mo´j przyjacielu, be˛dziesz miał
straszny wypadek w drodze do domu. Jedzenie, kto´re
kupiłes´, rozsypie sie˛ po całym zboczu. Troche˛ szkoda,
bo te steki kosztowały maja˛tek. – Parskna˛ł s´miechem,
widza˛c przeraz˙enie na twarzy Rogera.
Kiedy cienie na go´rze zacze˛ły sie˛ wydłuz˙ac´,
Bandyci zaje˛li pozycje. Miejsce, w kto´rym sfingowa-
no wypadek, było niedaleko punktu, gdzie Levette
wyla˛dował po swoim pechowym upadku. Oczywis´cie
mo´gł sie˛ oddalic´, ale Hawk uwaz˙ał, z˙e to mało
prawdopodobne.
Uz˙yli harleya Sary. Hawk bez z˙alu patrzył,
jak maszyna koziołkuje w do´ł zbocza. Gdyby
ktos´ go pytał o zdanie, zabroniłby Sarze jazdy
na czyms´ takim. Na sama˛ mys´l o tym, jak jechała
na go´re˛ s´liska˛, oblodzona˛ droga˛, robiło mu sie˛
niedobrze.
Z zadowoleniem patrzył, jak artykuły spoz˙ywcze
rozsypuja˛ sie˛ po zboczu. Dodatkowej dramaturgii
dostarczył motocykl, kto´ry dotarłszy na do´ł, stana˛ł
w płomieniach. Ogien´ był elementem niezaplanowa-
nym, lecz poz˙ytecznym. Hawk liczył na to, z˙e Levet-
te’a wywabi z kryjo´wki nie tylko rozrzucone jedzenie,
ale ro´wniez˙ płona˛cy wrak, przy kto´rym mo´głby sie˛
ogrzac´.
Mine˛ła godzina. Ksie˛z˙yc wytoczył sie˛ na niebo
i os´wietlił Kiamichi srebrzystym blaskiem. Tempera-
tura spadła o pare˛ stopni. Lekkie pierzaste chmurki
tworzyły fantazyjny wzo´r; wygla˛dały jak postrze˛-
piony koronkowy obrus rozcia˛gnie˛ty na firmamen-
cie. Hawk uwaz˙nie obserwował wszystko wkoło,
gre˛ s´wiateł i cieni, kołysanie sie˛ gałe˛zi, buchaja˛ce
w dole płomienie. Dym zapiekł go w oczy; podraz˙-
nione, zacze˛ły łzawic´. Wiatr zmienił kierunek, prze-
mkne˛ło mu przez mys´l. Zamrugał kilka razy, z˙eby
przywro´cic´ ostros´c´ widzenia, i tym momencie do-
strzegł ruch. Tak, nieopodal płona˛cego motocykla.
Serce zacze˛ło walic´ mu młotem, poziom adrenaliny
gwałtownie wzro´sł.
Cos´ lub ktos´ we˛druje po grubej warstwie gni-
ja˛cych lis´ci. Ich cierpka won´ wznosi sie˛ w po-
wietrzu, miesza z wonia˛ dymu i jeszcze jakims´
zapachem, kto´rego Hawk nie potrafił zidentyfi-
kowac´.
Bandyci czekali w pogotowiu.
Panuja˛ca˛ w go´rach cisze˛ przerwał ogłuszaja˛cy
wybuch. Bestia poderwała sie˛, zatykaja˛c dłon´mi
uszy. Nagły ruch sprawił, z˙e jej ciało zno´w przeszył
piekielny bo´l. Zawyła. Wkro´tce niesiony wiatrem
zapach dymu dotarł do ge˛stych zaros´li, w kto´rych
znajdowało sie˛ wejs´cie do porzuconej wilczej nory.
Nozdrza bestii zadrz˙ały. W pamie˛ci zacze˛ły budzic´
sie˛ dalekie wspomnienia. Dym oznacza ogien´, przy
ogniu moz˙na sie˛ ogrzac´. Tu zas´ jest zimno, strasznie
zimno.
Przysuna˛wszy sie˛ na czworakach do zasłonie˛tego
krzakami otworu, bestia wyjrzała na zewna˛trz. Mimo
zapadaja˛cego zmierzchu widac´ było, ska˛d dociera
smuga dymu. Skurczona postac´ wyczołgała sie˛ z nory
i sycza˛c z bo´lu, dz´wigne˛ła sie˛ na nogi. Jedno
ramie˛ zwisało jej bezwładnie wzdłuz˙ ciała; całkiem
bezuz˙yteczne, chyba czyms´ zgruchotane, ale nie pa-
mie˛tała czym. Nic nie pamie˛tała poza bo´lem, kto´ry
towarzyszył jej dzien´ i noc, poza głodem, kto´ry skre˛cał
jej wne˛trznos´ci, i straszliwym zimnem.
Powło´cza˛c nogami i potykaja˛c sie˛ o wilgotne
les´ne podszycie, bestia ruszyła wolno w strone˛,
ska˛d wydobywał sie˛ dym. Po pewnym czasie, gdy
odległos´c´ sie˛ zmniejszyła, zwietrzyła inne ne˛ca˛ce
zapachy. Przystana˛wszy, poruszyła nozdrzami. Tak,
to zapach jedzenia. Jedzenia, kto´rym sie˛ poz˙ywiała
dawno temu... Nie kory drzew i zgniłych lis´ci,
kto´re z˙uła obecnie i kto´rymi okrywała sie˛ przed
zimnem.
Dotarła do niewielkiej polany, na kto´rej lez˙ał
spalony wrak harleya. Podarty celofan, kto´rym owi-
nie˛te były rozsypane woko´ł produkty spoz˙ywcze, ls´nił
w blasku ksie˛z˙yca. Kusza˛cy zapach unosił sie˛ w po-
wietrzu. Bestia zapomniała o strachu, o zagroz˙eniach;
rzuciwszy sie˛ na ziemie˛, rozszarpywała ze˛bami za-
ro´wno jedzenie, jak i celofan oraz tekturowe opakowa-
nia.
Widok pochrza˛kuja˛cego niczym dzikie zwierze˛
człowieka, kto´ry brudza˛c jedzeniem twarz, wpycha je
sobie do ust, uzmysłowił obserwuja˛cym go z ukrycia
me˛z˙czyznom, w jakim stanie znajduje sie˛ ich wro´g.
Zacze˛li wychodzic´ z ukrycia, bezszelestnie zbliz˙ac´ sie˛
do Levette’a, kto´ry kra˛z˙ył mie˛dzy swoimi skarbami,
poz˙eraja˛c wszystko jak popadnie.
Otoczyli go szerokim łukiem, tak by mo´gł
spokojnie sie˛ opychac´, ale by tym razem im nie
uciekł.
Levette rozrywał torby, siatki, kartony, napełniaja˛c
brzuch, kto´ry zbyt długo pozostawał pusty. Z brudnej
ziemi podnosił resztki jedzenia; nic sie˛ nie marno-
wało.
– Chryste! – szepna˛ł Roger, kiedy s´wiatło ksie˛z˙yca
os´wietliło wygłodniała˛ postac´.
Znikło pie˛kno i uroda. Atrakcyjna zewne˛trzna
powłoka rozpadła sie˛, odsłaniaja˛c ukryta˛ pod spodem
brzydote˛ i zło. Ohydne siniaki, głe˛bokie ropieja˛ce rany
na twarzy i dłoniach, połamane kos´ci – wszystko to
były pamia˛tki po stoczonej walce.
Obserwuja˛c wroga, Hawk odczuwał ponura˛ sa-
tysfakcje˛. Im dłuz˙ej patrzył na te˛ ludzka˛ maszkare˛,
kto´ra kra˛z˙yła przy spalonym wraku, nie zdaja˛c so-
bie sprawy z rozstawionych woko´ł ludzi, tym bar-
dziej tracił wszelka˛ che˛c´ zemsty. Nie miał naj-
mniejszych wyrzuto´w sumienia, pamie˛tał bowiem
ofiary Levette’a: rozes´miana˛ brunetke˛ o duz˙ych piw-
nych oczach i pie˛kna˛ rudowłosa˛ modelke˛ z roz-
haratana˛ twarza˛.
– Niestety, skurwiel zno´w umkna˛ł sprawiedliwo-
s´ci – oznajmił pose˛pnie. – Naszej, ludzkiej. Na
szcze˛s´cie poms´ciła nas go´ra. Ten maszkaron – wska-
zał na buszuja˛cego po ziemi stwora – juz˙ nigdy nie
be˛dzie człowiekiem.
Odwro´cił sie˛, bardzo znuz˙ony i bardzo samot-
ny. Te˛sknił za Sara˛. Nie interesowało go, co sie˛
stanie z Levette’em. Niech jego ludzie zrobia˛ z nim, co
chca˛. Ruszył przed siebie, a po chwili rozpłyna˛ł sie˛
w mroku.
ROZDZIAŁ DWUNASTY
Kiedy Sara obudziła sie˛ rano i zobaczyła, z˙e Hawk
wyjechał, przez cały dzien´ płakała – ze strachu
i bezsilnos´ci. Przestała dopiero wtedy, gdy zuz˙yła
wszystkie chusteczki do nosa, a na dodatek rozbolała
ja˛ głowa. Nie odbierała telefonu, nie chciała bowiem
rozmawiac´ z dziennikarzami, a potem zamartwiała
sie˛, z˙e moz˙e dzwonił Hawk. Dyskretny ochroniarz stał
w korytarzu, pilnuja˛c jej mieszkania; nie pozwalał,
aby ktokolwiek zakło´cał Sarze spoko´j.
Naste˛pnego dnia wła˛czyła sekretarke˛ automatycz-
na˛, udzieliła trzech wywiado´w prasowych, odmo´wiła
zaproszenia do lokalnego programu telewizyjnego
i obiecała Morty’emu, z˙e sie˛ z nim spotka, aby omo´wic´
swoje dalsze plany zawodowe.
Me˛czyło ja˛ ukrywanie sie˛. Przedtem przez Levet-
te’a musiała w pos´piechu opus´cic´ Dallas, teraz przez
niego była skazana na przymusowa˛ bezczynnos´c´.
Facet naprawde˛ zalazł jej za sko´re˛. Była ws´ciekła.
Jedyna rzecz, kto´ra mogłaby jej poprawic´ humor, to
telefon od Hawka. Wiedziała, z˙e dopo´ki nie usłyszy
jego głosu, na niczym nie be˛dzie w stanie sie˛ skoncent-
rowac´.
– Powinien juz˙ sie˛ odezwac´ – szepne˛ła. Strach
o jego bezpieczen´stwo i wyrzuty sumienia, z˙e po-
zwoliła mu jechac´, doprowadzały ja˛ do szalen´stwa.
– Nie powinnam była go pus´cic´. Mogłam go przeciez˙
zatrzymac´. – Westchne˛ła. – No tak, ale potem do
kon´ca z˙ycia miałby do mnie z˙al.
Odwro´ciła sie˛ od okna i podeszła do ło´z˙ka. Zrezyg-
nowana, wycia˛gne˛ła sie˛ na puchowej kołdrze. Po
chwili przewro´ciła sie˛ na bok, tak by widziec´ własne
odbicie w lustrze na komodzie.
Z tej odległos´ci, w dodatku gdy mruz˙yła oczy, nie
widac´ było z˙adnych ran na twarzy. S
´
wiadczy to
o jednym – z˙e blizny faktycznie znikna˛bez s´ladu, totez˙
gdyby chciała, mogłaby kontynuowac´ kariere˛ na wy-
biegu. Tyle z˙e nie jest juz˙ wolna˛, niezalez˙na˛ dziew-
czyna˛; ma partnera, spodziewa sie˛ dziecka. Intuicja jej
podpowiadała, z˙e tylko oni be˛da˛ sie˛ liczyc´ w jej z˙yciu.
Otworzyła szerzej oczy i ponownie spojrzała w lustro.
Tym razem zobaczyła młoda˛ zakochana˛ kobiete˛, a nie
modelke˛. Wstała i zrzuciła z ramion szlafrok; spadł na
podłoge˛, tworza˛c woko´ł jej sto´p jedwabna˛ kałuz˙e˛.
To tez˙ ja, pomys´lała, patrza˛c na swoje pełne piersi,
smukła˛ talie˛ i szczupłe biodra. To włas´nie idealnie
ukształtowana, zgrabna sylwetka oraz wspaniałe dłu-
gie nogi przyniosły jej popularnos´c´. I jeszcze włosy,
ge˛ste, ls´nia˛ce, o pie˛knej kasztanowej barwie. Zgarne˛ła
je w kon´ski ogon i obro´ciła sie˛, spogla˛daja˛c na siebie
z boku. Nagle re˛ce zacze˛ły jej drz˙ec´. Nie ma miejsca
na jej ciele, kto´rego Hawk by nie dotykał, nie pies´cił,
nie całował.
Wszystko sie˛ teraz zmieniło. Dawniej była nieza-
lez˙na, mogła robic´, co jej podoba, i nikomu sie˛ z tego
nie tłumaczyc´. Dzis´ Hawk i dziecko, kto´re powstało
z ich miłos´ci, stanowia˛sens jej z˙ycia. Dlatego do czasu
powrotu Hawka nie chciała podejmowac´ z˙adnych
wia˛z˙a˛cych decyzji.
Najgorsze było nie tyle czekanie, co niepewnos´c´,
czy Hawkowi nic nie zagraz˙a. Nie, najgorsze było
niespodziewane odkrycie, z˙e Hawk jest kłamca˛, oszu-
stem. Wyszło to na jaw przypadkiem, kiedy do jej
drzwi zastukał zase˛piony człowiek, kto´ry przedstawił
sie˛ jako jego ksie˛gowy.
Nie posiadała sie˛ ze złos´ci. Wysłuchawszy faceta,
obiecała mu, z˙e powie Hawkowi, aby zadzwonił do
niego, jak tylko wro´ci do Dallas, po czym z furia˛
zatrzasne˛ła drzwi.
– Jak s´miał ukrywac´ to przede mna˛? Mys´lałam, z˙e
mieszka w skromnej chacie na Kiamichi, bo nie stac´
go na inne z˙ycie.
Rozmawiaja˛c sama z soba˛, kra˛z˙yła z pokoju do
pokoju i coraz bardziej ws´ciekła ciskała na podłoge˛ to
poduszke˛, to jakies´ kolorowe pismo.
– Wcale nie jest tym biednym, nieszcze˛s´liwym
Indianinem, kto´ry zaszył sie˛ samotnie w go´rach, bo
s´wiat odwro´cił sie˛ do niego plecami. Co to, to nie!
– krzykne˛ła, kieruja˛c słowa do pustej s´ciany. – Jest
bardzo bogatym, nieszcze˛s´liwym Indianinem, kto´ry
dzie˛ki ostatniej inwestycji znalazł sie˛ w grupie oso´b
płaca˛cych najwyz˙sze podatki.
Usiadłszy w fotelu, podparła re˛kami głowe˛ i wybu-
chne˛ła płaczem.
– Boz˙e, niech tylko wro´ci. Niech bezpiecznie
wro´ci. Wtedy wygarne˛ mu, co mys´le˛ o takich podste˛p-
nych draniach!
Jakis´ znajomy odgłos przenikna˛ł do jej s´wiadomo-
s´ci. S
´
cia˛gne˛ła poduszke˛ z głowy i, zaspana, zerkne˛ła
w strone˛ okna.
– Nie, nie pada – mrukne˛ła. Przewro´ciła sie˛ na
wznak, usiłuja˛c zidentyfikowac´ hałas. – Hm... prysz-
nic. Tak, zdecydowanie prysznic. Musiałam zostawic´
odkre˛cona˛ wode˛.
Obcia˛gne˛ła T-shirt, w kto´rym spała i kto´ry pod-
suna˛ł sie˛ jej niemal pod szyje˛, po czym zwine˛ła sie˛
w kłe˛bek, zadowolona, z˙e zdołała rozwia˛zac´ zagadke˛.
Trwało mniej wie˛cej trzy sekundy, zanim us´wiado-
miła sobie, z˙e gada bzdury.
– Psiakrew, nie zostawiam odkre˛conych krano´w!
– Zrzuciła kołdre˛ i po´łprzytomna poczłapała do ła-
zienki.
Na widok stosu me˛skich ubran´ serce zabiło jej
mocniej.
– Hawk! – Otworzywszy drzwi kabiny prysznico-
wej, wskoczyła do s´rodka, nie przejmuja˛c sie˛ tym, z˙e
woda wypływa na zewna˛trz i zalewa podłoge˛. – Ko-
chany! Wro´ciłes´! Dzie˛ki Bogu. Nic ci sie˛ nie stało?
Czy juz˙ po wszystkim?
Obje˛ła go za szyje˛ i zacze˛ła całowac´ po twarzy,
ramionach, piersi.
Ociekaja˛cy woda˛, barczysty Indianin us´miechna˛ł
sie˛ od ucha do ucha. Zachwycony niespodziana˛ wizy-
ta˛, zamkna˛ł drzwi kabiny, po czym niemal zmiaz˙dz˙ył
Sare˛ w us´cisku.
– Hej, malen´ka – szepna˛ł. – Nie chciałem cie˛
budzic´... – Us´miech rados´ci nie schodził mu z warg.
– Wygla˛dasz rozkosznie... Mo´głbym cie˛ schrupac´.
Przywarł ustami do jej ust. Tak, mo´głby ja˛ schru-
pac´, mie˛ciutka˛, apetyczna˛, ne˛ca˛ca˛... Na moment prze-
rwał pocałunek i odsuna˛ł sie˛ na długos´c´ ramienia.
– Jestes´ cała mokra. Mo´j mokry kocur... Co za
uczta dla oczu.
Koszulka lepiła sie˛ jej do ciała, podkres´laja˛c wypu-
kłos´ci, włosy zwisały na plecach niczym jedwabna
kurtyna, tysia˛ce kropelek spływało leniwie po gołych
ramionach i udach.
– Prawdziwa uczta – powiedziała Sara, s´cia˛gaja˛c
koszulke˛ i ciesza˛c sie˛ z reakcji, jaka˛ wywołał jej
ministriptiz.
Wolno przesune˛ła wzrok z twarzy Hawka na jego
ramiona, brzuch, biodra i niz˙ej, na uda, kolana, stopy.
Nawet nie pro´bował ukryc´ podniecenia.
– To nie fair! – zawołał.
Przytuliła sie˛.
– Sam jestes´ sobie winien. Gdybys´ nie był tak
seksowny...
Sin´ce wcia˛z˙ barwiły na fioletowo jego z˙ebra.
Pochyliwszy sie˛, Sara zacze˛ła je całowac´. Sko´re˛ miał
gładka˛, s´liska˛ od mydła. Strumien´ pies´cił ich ciała.
Wodny masaz˙ obojgu sprawiał przyjemnos´c´. Dysza˛c
cicho, Hawk przycisna˛ł Sare˛ do mokrej s´ciany, czuja˛c,
z˙e jej re˛ce wyczyniaja˛ cuda.
– Saro, kochanie, poczekaj.
Chciał jak najpre˛dzej wyjs´c´ z kabiny, wskoczyc´ do
ło´z˙ka i...
– Nie chce˛ czekac´. – Zacisne˛ła wargi na jego uchu.
– Nie? – Głos miał ochrypły. – To nie.
Wszystko wirowało mu przed oczami. Wchodził
coraz głe˛biej i głe˛biej. Czuł, jak jej mie˛s´nie sie˛
napinaja˛, jak ciałem wstrza˛saja˛ dreszcze.
– Hawk, błagam. – Marzyła, by to trwało wiecznie,
a jednoczes´nie pragne˛ła wyzwolenia. – Juz˙ nie moge˛...
O Boz˙e!
Upadłaby, gdyby jej nie przytrzymał; znalazła sie˛
w innym s´wiecie, w krainie błogos´ci. On nogi miał jak
z waty, serce mu waliło. Jeszcze nigdy w z˙yciu nie był
tak słaby ani tak szcze˛s´liwy.
– Och, malen´ka... Wyssałas´ ze mnie cała˛ energie˛.
Jestem jak de˛tka.
Zakre˛ciwszy wode˛, pomo´gł Sarze wyjs´c´ z kabiny.
Ruszyła do sypialni.
– Energia nie poszła na marne – powiedziała cicho,
mys´la˛c o dziecku, kto´re rozwija sie˛ w jej łonie.
Ze stoja˛cej przy ło´z˙ku komody wycia˛gne˛ła czysta˛
koszule˛.
– Słucham? – spytał Hawk, zbieraja˛c z podłogi
łazienki mokre ubranie.
Skierował sie˛ do nieduz˙ego pomieszczenia za ku-
chnia˛, kto´re słuz˙yło za pralnie˛.
– Nie, nic – odparła Sara.
Chciała wybrac´ odpowiedni moment, aby powiado-
mic´ go o cia˛z˙y. Stane˛ła przed lustrem wisza˛cym na
drzwiach szafy.
– Wygla˛dam dokładnie tak samo. – Rozstawiwszy
palce, przyłoz˙yła re˛ke˛ do brzucha. – Ciekawe, czy
cokolwiek zauwaz˙y.
– Czy co zauwaz˙e˛? – spytał, wchodza˛c do sypialni.
– Z
˙
e jestem naga.
– Musiałbym byc´ s´lepy, z˙eby tego nie widziec´.
Przycia˛gna˛ł ja˛ do siebie.
– Chodz´ – szepne˛ła mu do ucha, odsuwaja˛c kołdre˛.
– Do wschodu słon´ca zostało zaledwie pare˛ godzin.
Przes´pijmy sie˛. Jutro mi o wszystkim opowiesz.
– Niewiele jest do opowiedzenia. Nie my pokona-
lis´my Levette’a; pokonała go go´ra.
Połoz˙ył sie˛, rozkoszuja˛c sie˛ ciepłem i mie˛kkos´cia˛
ło´z˙ka. Sara zobaczyła, jak mie˛s´nie mu sie˛ rozluz´niaja˛.
Był nieludzko zme˛czony. Po chwili zamkna˛ł oczy.
Jak dobrze byc´ w domu – była to ostatnia mys´l, jaka
zakołatała mu w głowie, zanim pogra˛z˙ył sie˛ we s´nie.
Sara przytkne˛ła policzek do jego piersi. Miarowe
bicie serca ukołysało ja˛ do snu.
– Wykluczone, prosze˛ pana! – wycedziła przez
ze˛by, staraja˛c sie˛ nie podnosic´ głosu. – Obiecałam
wczoraj, z˙e Mackenzie Hawk do pana zadzwoni.
Skoro obiecałam, to znaczy, z˙e zadzwoni. Ale nie
pozwole˛ panu porozmawiac´ z nim teraz, bo teraz to
on jeszcze s´pi.
Wbiła gniewny wzrok w ksie˛gowego, kto´ry ponow-
nie pofatygował sie˛ z wizyta˛. On ro´wniez˙ nie był zbyt
przyjaz´nie do niej nastawiony.
– Bardzo pania˛ prosze˛, panno Beaudry. Wiem, z˙e
pan Hawk s´pi, ale dzis´ jest ostatni dzien´ roku. Jutro
be˛dzie za po´z´no. Wszelkie transakcje handlowe musza˛
byc´ dokonane przed Nowym Rokiem. Ze wzgle˛do´w
podatkowych. Rozumie pani? Dlatego nalegam...
– Moz˙e pan nalegac´, a ja i tak Hawka nie obudze˛.
Twarz me˛z˙czyzny poczerwieniała. Jeszcze nigdy
w z˙yciu nie spotkał tak upartej istoty.
Hawka zbudziły zagniewane głosy dochodza˛ce
z salonu. Wcia˛gna˛wszy na siebie stare dz˙insy, wyłonił
sie˛ z sypialni.
– Saro, co sie˛ dzieje?
– No i widzi pan, co pan zrobił? – spytała Sara,
patrza˛c oskarz˙ycielskim wzrokiem na ksie˛gowego.
Na widok zleceniodawcy, kto´ry wszedł boso do
salonu, me˛z˙czyzna odetchna˛ł z ulga˛.
– Pan Hawk! Dzie˛ki Bogu! – zawołał.
– Hanley? – zdumiał sie˛ Hawk. – Ska˛d sie˛ pan tu
wzia˛ł? Ska˛d pan wiedział, gdzie mnie szukac´? – Stana˛-
wszy za Sara˛, obja˛ł ja˛ ramieniem.
Nie przeraził sie˛, z˙e poznałam tego małego natre˛ta,
pomys´lała Sara. Moz˙e wie˛c jego finanse wcale nie sa˛
taka˛ wielka˛ tajemnica˛.
– Nie nachodziłbym pana, gdyby odpowiedział
pan na chociaz˙ na jeden z moich ostatnich pie˛ciu
listo´w – oznajmił gos´c´. Nieproszony, usiadł przy stole
i otworzył teczke˛. – Przedwczoraj zobaczyłem pana
w telewizji. Nie mogłem uwierzyc´ własnym oczom.
Co za szcze˛s´liwy zbieg okolicznos´ci, pomys´lałem.
Pan Hawk we własnej osobie, i to w Dallas!
– Pie˛c´ listo´w? – zdziwił sie˛ Hawk, ale zaraz
przypomniał sobie, co sie˛ działo na Kiamichi w cia˛gu
ostatnich tygodni. – Prawie od miesia˛ca nie zagla˛da-
łem na poczte˛. Byłem dos´c´... zaje˛ty. Przepraszam.
– Tak, rozumiem. – Hanley spojrzał znacza˛co na
Sare˛. – Gdyby nie upierał sie˛ pan mieszkac´ na
odludziu albo gdyby pan przynajmniej raz na jakis´
czas wpadał do mnie do biura, tego typu sytuacja
nigdy by nie zdarzyła.
– No dobrze, a co sie˛ stało? – spytał Hawk
i us´miechna˛ł sie˛ pod nosem, widza˛c naburmuszona˛
mine˛ Sary. Jest zła jak osa. Ciekawe, dlaczego?
Nie puszczaja˛c jej, podszedł do stołu. Usiedli
naprzeciwko ksie˛gowego. Hanley to geniusz finansowy,
pomys´lał, patrza˛c na surowe oblicze swego gos´cia; ale do
setki nie doz˙yje. Za bardzo sie˛ wszystkim przejmuje.
– Nie wiedziałam, kochanie, z˙e masz doradce˛
finansowego – oznajmiła Sara, ciskaja˛c oczami pioru-
ny. – Nawet nie przypuszczałam, z˙e ktos´ taki jest ci do
czegokolwiek potrzebny.
Aha, o to chodzi, pomys´lał Hawk. Nie zareagował
jednak na jej uwage˛. Niech sie˛ przez chwile˛ po-
ws´cieka. Moz˙e wtedy lepiej zrozumie, co czułem,
ogla˛daja˛c ja˛ w reklamie jaguara. Na pewno czeka nas
jeszcze wiele niespodzianek, bo w gruncie rzeczy
niewiele o sobie wiemy.
– Wie˛c co´z˙ jest takiego pilnego? – zwro´cił sie˛ do
Hanleya.
Ten zanurzył re˛ke˛ w przepastnej torbie, z kto´rej
wycia˛gna˛ł plik papiero´w. Nareszcie poruszał sie˛ po
znanym sobie terenie.
– Dzis´ do szo´stej musi pan zdecydowac´, czy
sprzedaje ,,Piekiełko’’ nowojorskiemu koncernowi,
czy nie. Chca˛ otworzyc´ filie we wszystkich połu-
dniowo-zachodnich stanach. To dopiero pocza˛tek...
– To znaczy kto? Kim sa˛ ci tajemniczy ,,oni’’ i jak
przedstawia sie˛ ich oferta? – spytał rzeczowym tonem
Hawk.
Sara ze zdumieniem przysłuchiwała sie˛ rozmowie.
Hawk bez wahania i fachowo odpowiadał na pytania
swego doradcy. W takiej roli jeszcze go nie widziała.
,,Piekiełko’’ to jeden z najmodniejszych klubo´w noc-
nych w Dallas. Z rozmowy jasno wynika, z˙e nalez˙y do
Hawka. Na miłos´c´ boska˛, jakiez˙ jeszcze ma tajemnice?
Kiedy Hanley wymienił oferowana˛ przez kupca
kwote˛, jedyna˛ reakcja˛ Hawka było lekkie uniesienie
brwi. Sara zas´ otworzyła usta; z najwyz˙szym trudem
zdołała je zamkna˛c´. Ile miliono´w dolaro´w?
Nagle zrobiło sie˛ jej niedobrze. Poderwała sie˛ od
stołu.
– Przepraszam – mrukne˛ła i pognała do łazienki.
Dojrzawszy jej mine˛, Hawk ruszył za nia˛.
Hanley rzucił papiery na sto´ł i zdegustowany
rozejrzał sie˛ wkoło. Czas ucieka, a decyzje jeszcze nie
zapadły. Wiedział, z˙e z˙ona go zabije, jez˙eli nie
zabierze jej na przyje˛cie noworoczne. Kupiła nowa˛
suknie˛, wynaje˛ła na cała˛ noc opiekunke˛ do dziecka...
Chryste! W takim tempie nigdy nie dotrze do domu na
czas.
– Saro, co ci jest? – spytał zaniepokojony Hawk,
podaja˛c jej re˛cznik.
Pochylona nad umywalka˛, omywała woda˛ twarz
i szyje˛.
– Nic. Nadmiar emocji. To wszystko – odparła.
Nie była to najwłas´ciwsza pora, aby tłumaczyc´ mu
powody porannych mdłos´ci.
– Malen´ka, przepraszam. – Odgarna˛ł jej włosy
z twarzy, po czym przytkna˛ł re˛cznik do zamoczonej
bluzki. – Nie zamierzałem trzymac´ tego w tajemnicy.
Po prostu... zacze˛lis´my od drugiego kon´ca. Najpierw
sie˛ zakochalis´my, a dopiero teraz powoli zaczynamy
sie˛ poznawac´. Nawet nie wiem, czy wolisz musztarde˛,
czy majonez. – Pocałował ja˛ w czubek głowy.
– Nie, to ja przepraszam. Zachowuje˛ sie˛ jak... sama
nie wiem. Nigdy dota˛d nie oceniałam nikogo po
grubos´ci jego portfela czy stanie konta. – Nie opierała
sie˛, kiedy przytulił ja˛do swojej piersi. – Rzecz w tym...
– W czym? – Delikatnie gładził jej niesforne loki.
– Pienia˛dze nigdy nie wpływały na moja˛ ocene˛
człowieka, ale nigdy nie sa˛dziłam, z˙e zakocham sie˛
w kims´, kto ma ich wie˛cej niz˙ niejeden bank.
Hawk odrzucił w tył głowe˛ i rykna˛ł s´miechem.
– Saro, kocham cie˛. Jestes´ moim najwie˛kszym
skarbem. A teraz – powiedział, prowadza˛c ja˛ w strone˛
ło´z˙ka – poło´z˙ sie˛ i odpocznij. Im szybciej załatwie˛
sprawe˛ z Hanleyem, tym szybciej sta˛d wyjdzie. To
długo nie potrwa. – Zakrył ja˛ kołdra˛ po sam nos.
Sare˛ jednak zz˙erała ciekawos´c´.
– A co zamierzasz z... no, wiesz. – Nigdy nie
nalez˙ała do cierpliwych. – Sprzedasz?
– Oczywis´cie.
– Dlaczego?
– Bo to s´wietny interes, kocurku. – Pochyliwszy
sie˛, pocałował ja˛ w usta.
Nie chciał przerywac´ pocałunku, ale wiedział, z˙e
Hanley czeka.
Sara zapadła w drzemke˛. Kiedy zbudziła sie˛ koło
południa, Hawka nie było w mieszkaniu. Uspokoiła ja˛
jednak przyklejona do lustra w łazience kartka.
Jade˛ podpisac´ dokumenty. Na dzisiej-
sza˛ noc zarezerwowałem dla nas stolik
w ,,Piekiełku’’. Che˛tnie poz˙egnam ,,Pie-
kiełko’’ i stary rok za jednym zamachem.
A nowy rok chciałbym powitac´ z toba˛.
Wło´z˙ cos´ szałowego. Do zobaczenia, naj-
milsza. Kocham cie˛.
Sara zerwała kartke˛ i rozes´miała sie˛ wesoło. Moz˙e
cze˛s´ciej powinni porozumiewac´ sie˛ listownie? A co do
szałowego stroju... ma cos´ w sam raz na taka˛ okazje˛.
Postanowiła tez˙, z˙e dzis´ wieczorem powiadomi Haw-
ka o dziecku.
Wsune˛ła grzebien´ we włosy i az˙ zapiszczała z bo´lu.
Chryste, nigdy sobie sama nie poradzi z tymi włosami.
Po prostu potrzebowała Mackenziego Hawka. Do
rozczesywania spla˛tanych włoso´w i do wszystkiego.
ROZDZIAŁ TRZYNASTY
Wszedłszy do windy, Hawk nacisna˛ł guzik z nume-
rem pie˛tra. Sprawy zawodowe zaje˛ły mu troche˛ wie˛cej
czasu, niz˙ sie˛ spodziewał. Potem w drodze do domu
musiał jeszcze gdzies´ wsta˛pic´. Dlatego teraz sie˛
spieszył. Chciał, z˙eby dzisiejszy wieczo´r był wyja˛t-
kowy. Us´miechaja˛c sie˛ do siebie, poprawił torbe˛, kto´ra˛
trzymał pod pacha˛. Miał dla Sary niespodzianke˛,
nawet kilka niespodzianek.
Winda zatrzymała sie˛. Poprawiaja˛c włosy, wyszedł
na korytarz, po czym poklepał sie˛ po kieszeni, jakby
chciał sie˛ upewnic´, czy wszystko jest na swoim
miejscu. Zanim doszedł do drzwi, usłyszał podniesio-
ne głosy.
– Co, u diabła? – Przys´pieszył kroku. – To nie
moz˙e byc´ Hanley. Przed chwila˛ opus´ciłem jego biuro.
Otworzył cicho drzwi. Sara perorowała zawzie˛cie,
a słuz˙alczy głos, kto´ry raz po raz usiłował cos´ wtra˛cic´,
nalez˙ał do...
– Alez˙, Morty! Nie moge˛ teraz o niczym decydo-
wac´. Nawet nie mam ochoty. Ile razy mam ci to
powtarzac´?
– Saro, kwiatuszku, przeciez˙ wiesz, z˙e chodzi mi
wyła˛cznie o twoje dobro. Jutro kon´czy sie˛ nasz
kontrakt, wie˛c pomys´lałem sobie, z˙e lepiej odnowic´ go
dzisiaj. Po co mam cie˛ po´z´niej zno´w s´cigac´? Wspo´ł-
praca zawsze s´wietnie nam sie˛ układała, wie˛c nie
rozumiem, dlaczego nagle kre˛cisz nosem.
Hawka ogarne˛ła złos´c´. Korciło go, z˙eby wparowac´
do pokoju i po swojemu rozprawic´ sie˛ z Mortym, ale
zawahał sie˛. Moz˙e Sara miałaby mu za złe? Moz˙e
wolała sama sie˛ wszystkim zaja˛c´? Potrafił wychwyty-
wac´ najdrobniejsze niuanse w głosach czy mimice
ludzi. A z głosu Morty’ego wynikało niezbicie, z˙e
facetowi bardziej lez˙y na sercu własne dobro niz˙ dobro
Sary. Jes´li Sara nie odnowi z nim kontraktu, on straci
dziesie˛c´ procent z kaz˙dej sumy, jaka wpływa na jej
konto.
– Dlatego, z˙e potrzebuje˛ odpoczynku. Poza tym
nie jestem pewna, czy w ogo´le chce˛ jeszcze pracowac´.
– Chyba nie bardzo cie˛ na to stac´ – zauwaz˙ył
zgryz´liwie menedz˙er.
– Co masz na mys´li?
– Ten Indianin, kto´rego sobie przygruchałas´... Tro-
che˛ naruszy stan twojego konta.
Sara nie wytrzymała; dostała takiego ataku s´mie-
chu, z˙e łzy leciały jej z oczu i z trudem łapała
powietrze. Usiłowała cos´ powiedziec´, ale co otwierała
usta, to zno´w zaczynała krztusic´ sie˛ ze s´miechu.
Hawk pokre˛cił w milczeniu głowa˛. Nie chciałby
teraz byc´ na miejscu Morty’ego. Sara szcze˛s´liwa jest
do rany przyło´z˙, Sary doprowadzonej do ws´ciekłos´ci
nalez˙y wystrzegac´ sie˛ jak ognia. A Morty włas´nie to
uczynił: doprowadził ja˛ do ws´ciekłos´ci.
Stał za drzwiami, nie zdradzaja˛c sie˛ ze swoja˛
obecnos´cia˛, lecz goto´w w kaz˙dej chwili przyjs´c´ Sarze
na ratunek.
– Powiedziałem cos´ s´miesznego? – warkna˛ł Mor-
ty, całkiem zdezorientowany.
– Nie, Morty, absolutnie nie.
Usiadła na stołku przy barku, na kto´rym lez˙ały
przygotowane kontrakty. Zgarne˛ła je razem, wre˛czyła
Morty’emu, po czym poła˛bluzki otarła z policzko´w łzy.
– Trzymaj, to twoje. Ciesz sie˛, z˙e potrafie˛ nad soba˛
zapanowac´, bo che˛tnie dałabym ci w twarz. A teraz
słuchaj uwaz˙nie. Nigdy, ale to nigdy wie˛cej nie mo´w
tak o Hawku. Najlepiej w ogo´le nie wymawiaj jego
nazwiska. Czy wyraz˙am sie˛ dos´c´ jasno? – Mo´wiła
cicho, cyzeluja˛c słowa i nawet nie pro´buja˛c ukryc´
wrogos´ci do siedza˛cego obok me˛z˙czyzny. – Jez˙eli
kiedykolwiek w przyszłos´ci be˛de˛ potrzebowała mene-
dz˙era, nie omieszkam cie˛ zawiadomic´. Na razie jednak
nie przychodz´ do mnie i nie wydzwaniaj.
Zabrał z jej wycia˛gnie˛tej re˛ki papiery, chwycił
rzucony na krzesło płaszcz i wymaszerował z pokoju.
Na widok Hawka niedbale opartego o s´ciane˛ w holu
stana˛ł jak wryty.
– Od... od jak dawna tu jestes´? – wydukał. Marzył
o tym, z˙eby byc´ niewidzialnym.
– Wystarczaja˛co długo, aby chciec´ ci powyrywac´
nogi... wiesz ska˛d?
– Domys´lam sie˛ – odparł szeptem Morty.
Ocieraja˛c sie˛ plecami o s´ciane˛, przesuwał sie˛
w strone˛ drzwi i lez˙a˛cej za nimi strefy bezpieczen´stwa.
Był juz˙ niemal u celu, kiedy Hawk warkna˛ł groz´nie:
– Ej, ty!
– Tak? – spytał drz˙a˛cym głosem Morty. Ze strachu
przymkna˛ł oczy, jakby czekał na cios.
– Nie pokazuj sie˛ tu wie˛cej.
– Dobrze, w porza˛dku – obiecał i rzucił sie˛ do
drzwi.
Hawk odczekał chwile˛, zanim wszedł do salonu.
– Czes´c´, malen´ka.
Sara, kto´ra poprawiała poduszki na kanapie, od-
wro´ciła sie˛ do niego.
– Hawk? – Odchrza˛kne˛ła. – Cos´ ty z soba˛ zrobił?
– Nic. Kupiłem nowe ubranie i przystrzygłem
włosy. Juz˙ dawno powinienem był sie˛ wybrac´ do
fryzjera.
Przygla˛dała mu sie˛ uwaz˙nie, jakby w tym obcym
me˛z˙czyz´nie usiłowała rozpoznac´ swojego Hawka.
Nieznajomy brunet postawił na podłodze torby z pa-
kunkami i rozłoz˙ył ramiona. Dopiero na widok płona˛-
cych z˙a˛dza˛ zielonych oczu Sara odetchne˛ła z ulga˛.
Tak, to on, ucieszyła sie˛.
– Co ci jest, kocurku? Wcia˛z˙ masz mdłos´ci?
Potrza˛sna˛wszy przecza˛co głowa˛, pogładziła przy-
strzyz˙one włosy na karku Hawka. Pojedynczy kos-
myk, czarny niczym skrzydło kruka, opadał figlarnie
na czoło. Hawk us´miechna˛ł sie˛ szeroko. Ubrany
w eleganckie szare spodnie, gruby, robiony na drutach
sweter oraz czarna˛ sko´rzana˛ kurtke˛ wygla˛dał rewela-
cyjnie. Sara nie mogła oderwac´ od niego oczu.
– Nie, juz˙ dobrze sie˛ czuje˛.
– To s´wietnie. Bo dzisiejszy wieczo´r be˛dzie wyja˛t-
kowy.
Ujmuja˛c ja˛za brode˛, unio´sł lekko jej twarz i pocało-
wał ja˛ w usta. A z˙ebys´ wiedział, pomys´lała Sara,
odwzajemniaja˛c pocałunek. Do kon´ca z˙ycia go nie
zapomnisz.
Jaguar pe˛dził szosa˛, wymijaja˛c inne auta, jakby
goniła go sfora pso´w.
– Prowadzisz zupełnie jak mo´j brat – powiedziała
Sara. Wsune˛ła re˛ke˛ pod pas bezpieczen´stwa, upew-
niaja˛c sie˛, czy jest dobrze zapie˛ty.
Łobuzerski us´miech i zabawne uniesienie brwi
sprawiły, z˙e serce zabiło jej szybciej.
Hawk był przystojny, ale – co niewa˛tpliwie zwie˛k-
szało jego atrakcyjnos´c´ – wydawał sie˛ byc´ tego
nies´wiadomy. Znała wielu me˛z˙czyzn, modeli, kto´rzy
latami pracowali nad swoim wygla˛dem, Hawk zas´ nie
robił w tym kierunku absolutnie nic; po prostu taki był
i juz˙.
Wytarła o siedzenie spocone re˛ce. Denerwowała sie˛
– nie ostra˛ jazda˛ czy nadmierna˛ szybkos´cia˛, lecz tym,
jak Hawk zareaguje na wiadomos´c´, z˙e za osiem
miesie˛cy zostanie ojcem.
– Jestes´my – oznajmił, skre˛caja˛c na rze˛sis´cie
os´wietlony parking.
Zatrzymał samocho´d przed samym wejs´ciem, nad
kto´rym rozcia˛gnie˛to barwna˛ markize˛.
– Dobry wieczo´r, szefie. – Parkingowy zgrabnie
złapał kluczyki, kto´re Hawk mu rzucił.
– Dobry wieczo´r, chłopcze. Tylko ostroz˙nie sie˛
obchodz´ z ta˛ s´licznotka˛. Be˛dzie ci wdzie˛czna.
– Tak jest, szefie. – Chłopak wyszczerzył w us´mie-
chu ze˛by.
Hawk wprowadził Sare˛ do zatłoczonego holu,
w kto´rym stała kolejka ludzi czekaja˛cych na wejs´cie.
W s´rodku zaaferowani kelnerzy z tacami pełnymi
drinko´w zre˛cznie przeciskali sie˛ mie˛dzy siedza˛cymi
oraz stoja˛cymi gos´c´mi. Na nieduz˙ym podwyz˙szeniu
grał zespo´ł muzyczny. Impreza noworoczna włas´nie
sie˛ rozkre˛cała.
Wiele oso´b, zaro´wno me˛z˙czyzn, jak i kobiet,
obserwowało ich wejs´cie, i nic dziwnego, bo Mackenzie
Hawk i Sara Beaudry stanowili wyja˛tkowo urodziwa˛
pare˛.
Sara słyszała szepty, widziała zaciekawione spo-
jrzenia. Jako modelka, kto´ra od lat wzbudza zaintere-
sowanie, zda˛z˙yła do tego przywykna˛c´. Ale tym razem
było inaczej; zacze˛ła targac´ nia˛ zazdros´c´. Jakim
prawem te wszystkie kobiety wlepiaja˛ oczy w jej
me˛z˙czyzne˛? Na wszelki wypadek zmroziła je wzro-
kiem: niech wiedza˛, z˙e Hawk jest zaje˛ty.
– Bardzo prosze˛. Tutaj. – Młoda kelnerka wskaza-
ła im stolik na s´rodku sali. Po chwili, us´miechaja˛c sie˛
nies´miało, dodała: – Przepraszam, ja... w imieniu
wszystkich pracowniko´w chciałam panu podzie˛ko-
wac´. Dowiedzielis´my sie˛, z˙e sprzedał pan klub z za-
strzez˙eniem, iz˙ nikt z nas nie zostanie zwolniony.
– Zgadza sie˛, Shirley. – Hawk podsuna˛ł Sarze
krzesło. – Jes´li u nowego włas´ciciela be˛dziecie tak
dobrze pracowac´ jak u mnie, to naprawde˛ nie macie sie˛
czego obawiac´. Z
˙
ycze˛ szcze˛s´cia.
– Dzie˛kuje˛, szefie. Ja panu ro´wniez˙. – Dziewczyna
popatrzyła znacza˛co na Sare˛.
Wszyscy w ,,Piekiełku’’ wiedzieli o romansie ich
szefa ze słynna˛ modelka˛. Ktos´ kiedys´ powiedział, z˙e
kaz˙dy ma w z˙yciu swoje pie˛c´ minut sławy – oni je
mieli włas´nie teraz.
Spostrzegłszy, z˙e Sara rozgla˛da sie˛ nerwowo po
zatłoczonej sali, Hawk zacza˛ł sie˛ zastanawiac´, co ja˛
niepokoi. Wprawdzie dzis´ po raz pierwszy od wypad-
ku przebywa ws´ro´d ludzi, ale wygla˛da wspaniale.
Czuł, z˙e nie o to chodzi. Rany na twarzy goiły sie˛ tak
ładnie, z˙e musiał porza˛dnie wyte˛z˙ac´ wzrok, by cokol-
wiek zauwaz˙yc´. Podejrzewał, z˙e raczej chodzi o rany
wewne˛trzne, niewidoczne gołym okiem. Z
˙
e Sara
przez˙ywa opo´z´niony szok psychiczny. To, co sie˛
wydarzyło na Kiamichi, nie mogło nie pozostac´ bez
wpływu na jej psychike˛. Moz˙e stres dopadł ja˛ akurat
dzis´, bo wkoło jest tylu obcych ludzi? Czasem wiele
miesie˛cy musi mina˛c´, zanim ofiara porwania odzyska
ro´wnowage˛. Proces zdrowienia psychicznego trwa
znacznie dłuz˙ej niz˙ proces gojenia sie˛ ran.
Delikatnie wyja˛ł z dłoni Sary serwetke˛, kto´ra˛
mie˛tosiła.
– Malen´ka, co ci jest?
Popatrzyła mu w oczy. Z powaga˛ i napie˛ciem
czekał na jej odpowiedz´. Potrza˛sne˛ła głowa˛. Bała sie˛,
z˙e jez˙eli zacznie mo´wic´, rozpłacze sie˛. Tak bardzo
chciała, z˙eby Hawk ucieszył sie˛ z informacji o dziec-
ku, z˙eby był ro´wnie szcze˛s´liwy jak ona. Marzyła o tej
chwili od dawna, ale gdy wreszcie miała okazje˛
podzielic´ sie˛ z nim radosna˛ nowina˛, nie potrafiła
wydobyc´ z siebie głosu.
– Podoba mi sie˛ twoja suknia, kocurku. Cała mi sie˛
podobasz...
Przeraził sie˛, widza˛c jej blady us´miech. Co, do
diabła, sie˛ dzieje? Czyz˙by cos´ sie˛ zmieniło? Juz˙ raz to
przez˙ył... Przestan´, skarcił sie˛ w duchu. Nie szukaj
problemo´w tam, gdzie ich nie ma. Sara to nie Marla.
Nigdy by cie˛ nie zdradziła.
Wstał od stołu i podszedł do krzesła Sary. Po-
chyliwszy sie˛, szepna˛ł jej do ucha:
– Zatan´cz ze mna˛.
Serce zabiło jej mocniej. Wiedziała, z˙e nie moz˙e
mu odmo´wic´. Tak jak on nie odmo´wił jej w chacie na
Kiamichi, kiedy uz˙ywaja˛c identycznych sło´w, po-
prosiła go o to samo.
Wolnym krokiem ruszyła na parkiet, a tam wtuliła
sie˛ w ramiona Hawka. Obracaja˛ca sie˛ w go´rze kula
rzucała na tan´cza˛cych barwne refleksy. Migocza˛ce
s´wiatło docierało wsze˛dzie, w najdalsze zakamarki
sali. Hawk tan´czył doskonale; prowadził Sare˛ po
zatłoczonym parkiecie z ro´wna˛ wprawa˛ co jaguara po
zatłoczonej szosie.
Sara miała na sobie srebrzysta˛ suknie˛, rozkloszo-
wana˛ u dołu, skromna˛, a zarazem zmysłowa˛, kto´ra
połyskiwała przy kaz˙dym jej ruchu. Suknie˛, kto´ra
niczego nie odsłaniała – miała długie re˛kawy, mały
dekolt, i sie˛gała niemal do ziemi – za to podkres´lała
wszystko.
Ale to nie suknia, nie figura, nie wspaniałe rude loki
i nie pie˛kna twarz czyniły Sare˛ wyja˛tkowa˛. Dla Hawka
waz˙niejsza była jej lojalnos´c´, szlachetnos´c´, poczucie
humoru, pełna temperamentu osobowos´c´. Taka˛ ja˛
kochał. Sara tajemnicza i wyciszona przeraz˙ała go.
Zespo´ł muzyczny zacza˛ł grac´ wolniejszy kawałek.
– Malen´ka – szepna˛ł – porozmawiaj ze mna˛.
Przeciez˙ widze˛, z˙e cos´ cie˛ gryzie.
– Kiedy brałes´ prysznic, zadzwonił Roger...
– Roger? – powto´rzył Hawk, zachodza˛c w głowe˛,
co takiego Roger mo´gł powiedziec´, aby wprawic´ Sare˛
w tak melancholijny nastro´j.
– Tak. Z
˙
yczył nam duz˙o szcze˛s´cia w nowym roku.
Wezwano go do Waszyngtonu. Wspomniał, z˙e zamie-
rza przejs´c´ do innego działu, zrezygnowac´ z pracy
w terenie. Nie bawia˛ go takie przygody jak ta z Levet-
te’em. Dodał tez˙, z˙e pułkownik Harris przesyła ukłony
i podzie˛kowania.
– Ale, Saro... to chyba dobre wiadomos´ci?
Skine˛ła głowa˛ i przytuliła policzek do jego piersi.
Przez chwile˛ tan´czyli w milczeniu. Przygaszona Sara
budziła w nim o wiele wie˛kszy niepoko´j niz˙ Sara
pijana.
– Chodz´ – szepna˛ł i przeciskaja˛c sie˛ przez ga˛szcz
tancerzy, zaprowadził ja˛ na oszklony taras, kto´ry
gos´cie porzucili na rzecz parkietu.
Podeszła do grubej szyby, kto´ra chroniła przed
zimnem, a jednoczes´nie pozwalała podziwiac´ wspa-
niała˛ panorame˛ miasta oraz upstrzone migocza˛cymi
gwiazdami niebo nad Teksasem.
Czuja˛c na sobie wzrok Hawka, postanowiła dłuz˙ej
nie zwlekac´. Odwro´ciła sie˛ gwałtownie; rozkloszowa-
ny do´ł sukni zawirował woko´ł jej no´g.
Hawk wstrzymał oddech. Jest taka pie˛kna na tle
nocnego nieba. Wpatrywał sie˛ w nia˛ z zachwytem...
dopiero po dłuz˙szej chwili przypomniał sobie, dlacze-
go tu wyszli.
– Saro, co ci jest? – spytał cicho. – Nawet nie
pro´buj zaprzeczac´, bo zbyt dobrze cie˛ znam. Cos´
przede mna˛ ukrywasz. Powiedz, prosze˛... Zmieniłas´
zdanie? Masz wa˛tpliwos´ci, czy chcesz byc´ ze mna˛?
Zawstydziła sie˛, słysza˛c niepewnos´c´, moz˙e nawet
i le˛k w jego głosie. Jej odpowiedz´ rozwiała jego
obawy, ale bynajmniej go nie uspokoiła.
– Och, nie! Boz˙e, nie! Ale juz˙ nigdy wie˛cej nie
zostawiaj mnie samej. Two´j wyjazd z Rogerem na
Kiamichi... to była najtrudniejsza decyzja w moim
z˙yciu... pozwolic´ ci tam jechac´.
Z tajemniczym us´miechem na ustach Hawk sie˛gna˛ł
do kieszeni. Po chwili wre˛czył Sarze małe, obcia˛gnie˛te
aksamitem pudełeczko. Z całej siły zacisne˛ła woko´ł
niego palce, jakby sie˛ bała, z˙e nie trzymane odfrunie.
– Otwo´rz, nie bo´j sie˛. Ono nie zniknie.
Na twarzy Hawka malowała sie˛ rados´c´ i nerwowe
oczekiwanie. Spogla˛daja˛c na niego czule, Sara wolno
uniosła wieczko.
Kamien´ błysna˛ł, odbijaja˛c s´wiatło gwiazd.
– Boz˙e, Hawk! Jaki pie˛kny!
Zabrał Sarze piers´cionek, po czym delikatnie wsu-
na˛ł go na serdeczny palec jej lewej re˛ki.
– Teraz juz˙ jestes´my oficjalnie zare˛czeni – oznaj-
mił. – Sara... moja na zawsze.
Łzy wezbrały w jej oczach. Przycisne˛ła dłon´ do
piersi, jakby chciała spowolnic´ bicie serca.
– Na zawsze – powto´rzyła szeptem. – No dobrze,
kochanie. A teraz musimy powaz˙nie porozmawiac´.
Hawk westchna˛ł z ulga˛. Moz˙e nareszcie dowie sie˛,
co ja˛ gne˛bi.
– Nie rozmawialis´my dota˛d o zwykłych, przyzie-
mnych sprawach. Takich, od kto´rych zalez˙y trwałos´c´
małz˙en´stwa... – Nie była pewna, od czego zacza˛c´, ale
od czegos´ musiała.
– To prawda, malen´ka. Ale kiedy dwoje ludzi sie˛
kocha, pre˛dzej czy po´z´niej wszystko sie˛ samo ułoz˙y.
A co sie˛ nie ułoz˙y, moz˙na s´miało zignorowac´.
– No, nie zawsze i nie wszystko, Hawk. Niekto´re
rzeczy sa˛zbyt cenne, aby je zbyc´ wzruszeniem ramion.
– Miałem na mys´li nieistotne drobiazgi. Saro,
kochanie, do czego zmierzasz? Nie ufasz mi?
– Nie o to chodzi. – Łzy podeszły jej do gardła.
– Boz˙e, nie potrafie˛ tego z siebie wydusic´.
– Do jasnej cholery, Saro. – Potrza˛sna˛ł ja˛ lekko za
ramiona. – Nie strasz mnie.
– Przepraszam, kochanie. – Pogładziła go czule po
brodzie. – Rzecz w tym, z˙e tak niewiele spraw z soba˛
omawialis´my... Na przykład nie wiem, gdzie be˛dzie-
my mieszkac´.
Hawk pokre˛cił głowa˛. Miał s´wiadomos´c´, z˙e cały
czas rozmawiaja˛ nie o tym, co trzeba, ale na razie
postanowił tego nie komentowac´.
– Umo´wiłem sie˛ ze znajomym, z˙e zaopiekuje sie˛
moja˛ chałupa˛. I psem, jes´li ten zechce kiedykolwiek
wro´cic´. Czyli decyzja o miejscu zamieszkania be˛dzie
zalez˙ała wyła˛cznie od ciebie. Mnie do szcze˛s´cia
potrzebny jest tylko jeden mały rudy kocur.
Przytuliła sie˛ mocniej.
– Hm, wie˛c taka jest twoja definicja szcze˛s´cia?
Jeden mały rudy kocur? – zaz˙artowała.
– Zgadza sie˛, malen´ka.
Zanurzywszy twarz w jej bujnych lokach, odnalazł
na szyi, tuz˙ przy obojczyku, z˙yłe˛, kto´ra zawsze tak
mocno pulsowała. Delikatnie dotkna˛ł jej je˛zykiem.
Sara je˛kne˛ła cicho. Za taka˛ Sara˛ te˛sknił. Takiej
pragna˛ł.
– Powinnis´my wro´cic´ do s´rodka – szepna˛ł. – Jest
dos´c´ chodno. Jeszcze sie˛ przezie˛bisz.
– Nie, poczekaj. Zanim wejdziemy, chce˛ ci cos´
powiedziec´. – W oczach Hawka dojrzała błysk niepo-
koju. – Nie bo´j sie˛. To nic strasznego. Mys´le˛, z˙e
powinno sprawic´ ci rados´c´... Mam dla ciebie prezent.
– Uja˛wszy jego dłon´, przycisne˛ła sobie do ust.
– Saro, niczego nie potrzebuje˛... pro´cz ciebie,
malen´ka – szepna˛ł ochrypłym głosem. – Niczego
i nikogo.
Na jej wargach zno´w pojawił sie˛ tajemniczy
us´miech. Powoli przesune˛ła dłon´ Hawka niz˙ej, jeszcze
niz˙ej, az˙ wreszcie zatrzymała ja˛ na swoim brzuchu.
– Nawet naszego dziecka?
Stał jak zahipnotyzowany. Przez moment nie od-
dychał. Chciał cos´ powiedziec´, ale w gardle wyrosła
mu wielka gula. Podnio´słszy wzrok, usiłował dojrzec´
twarz Sary, ale nic nie widział. Łzy w oczach os´lepiały
go, rozmazywały kontury...
Boz˙e kochany. Sara urodzi nasze dziecko!
Zalała go fala emocji ro´wnie silnych jak rozkosz,
kto´ra˛ czuł, kiedy kochał sie˛ z Sara˛. Kochali sie˛
wielokrotnie, nie uz˙ywali prezerwatyw; on zakładał,
z˙e kaz˙da wspo´łczesna, wyemancypowana dziewczyna
jest zabezpieczona... Oczywis´cie wina lez˙y ro´wniez˙
po jego stronie. Ani razu nie spytał Sary, czy bierze
tabletki antykoncepcyjne. Zazwyczaj nie bywał tak
beztroski, ale dla Sary stracił głowe˛. Zakochany do
szalen´stwa, nie mys´lał o sprawach tak prozaicznych
jak... dziecko! Rany boskie, be˛dziemy mieli dziecko!
Widza˛c emocje rysuja˛ce sie˛ na twarzy ukochanego,
kto´ry usiłował cos´ powiedziec´, Sara westchne˛ła z za-
dowoleniem. Milczeniem wyraz˙ał wie˛cej niz˙ kiedyko-
lwiek byłby w stanie wyrazic´ słowami.
Spojrzał Sarze głe˛boko w oczy. Dojrzał w nich
miłos´c´, dojrzał nies´miertelnos´c´.
– Urodzisz moje... nasze dziecko...
Nie dokon´czywszy zdania, porwał ja˛ w ramiona i,
szcze˛s´liwy, rozes´miany, zacza˛ł obracac´ sie˛ w ko´łko,
az˙ wszystkie gwiazdy na czarnym niebie zlały sie˛
w jedna˛ wielka˛ s´wietlista˛ kule˛.
Powietrze wypełnił melodyjny dz´wie˛k dzwono´w
odmierzaja˛cych sekundy dziela˛ce stary rok od nowe-
go, ale do uszu Sary docierał jedynie pełen rados´ci
s´miech Hawka.
– Ja tez˙ cie˛ kocham – oznajmiła wesoło, kiedy
wreszcie postawił ja˛ na ziemi.
– Szcze˛s´liwego nowego roku, mo´j kocurku.
Na taras zacze˛li wysypywac´ sie˛ rozbawieni gos´cie.
– Tak, szcze˛s´liwego nowego roku – odparła szep-
tem. – I szcze˛s´liwego nowego z˙ycia.
EPILOG
– O rany! Kolejny! – je˛kne˛ła Sara.
Zapieraja˛c sie˛ nogami o podłoge˛ jaguara, czekała,
az˙ skurcz minie.
– Naste˛puja˛ juz˙ co cztery minuty. Na miłos´c´
boska˛, kochanie, czy zawsze musisz sie˛ tak spie-
szyc´?
Hawk docisna˛ł pedał gazu. Mimo pozoro´w spokoju
i z˙artobliwego tonu, ledwo panował nad zdenerwowa-
niem. Pe˛dza˛c po zatłoczonych ulicach Dallas, poczuł,
jak Sara wbija mu palce w ramie˛.
Ona musi potwornie cierpiec´. Za kaz˙dym razem,
gdy pojawiał sie˛ skurcz, zaciskała re˛ke˛ na jego
ramieniu lub udzie. Jeszcze nigdy w z˙yciu tak bardzo
sie˛ nie bał. Wiedział, z˙e jes´li nie zdarzy sie˛ jakis´ cud,
moga˛ nie zda˛z˙yc´ na czas do szpitala.
I wtedy, gdy juz˙ zaczynał tracic´ nadzieje˛, cud sie˛
przydarzył. Patrza˛c w lusterko, ujrzał za soba˛ pe˛dza˛cy
na sygnale radiowo´z z czerwonym migaja˛cym s´wiat-
łem na dachu.
– Dzie˛ki Bogu. – Delikatnie poklepał Sare˛ po
wielkim brzuchu. – Chyba po raz pierwszy w historii
Indianin cieszy sie˛ na widok nadjez˙dz˙aja˛cej kawalerii.
Sara rozes´miała sie˛, ale po chwili głos uwia˛zł jej
w gardle. Wcisne˛ła sie˛ w fotel, gdy kolejny pote˛z˙ny
skurcz zawładna˛ł jej ciałem.
Hawk zwolnił, po czym skina˛ł re˛ka˛ na policjanta,
aby podjechał na sa˛siedni pas. Policjantowi wystar-
czył rzut oka na przeraz˙ona˛ mine˛ me˛z˙czyzny i wy-
krzywiona˛ z bo´lu twarz jego pasaz˙erki. Toruja˛c droge˛,
błyskawicznie poprowadził ich pod szpital Dallas
Memorial.
Wyskoczył z radiowozu i otworzył drzwi jaguara,
zanim jeszcze zgasł silnik.
– Dzie˛kuje˛ za pomoc – powiedział Hawk, ostroz˙-
nie biora˛c Sare˛ na re˛ce. – Bez pana nie dojechalibys´my
na czas.
– Cała przyjemnos´c´ po mojej stronie. – Policjant
wyszczerzył ze˛by w us´miechu. – Powodzenia.
Patrzył, jak pote˛z˙nie zbudowany Indianin wchodzi
do szpitala z cennym ładunkiem w ramionach. Włas´-
nie takie niespodziewane incydenty wynagradzały
trudy pracy w policji.
– Tak strasznie boli... – je˛kne˛ła kobieta.
Dolna warga jej krwawiła; musiała ja˛ zbyt mocno
przygryz´c´, pro´buja˛c zdusic´ krzyk. Czuła sie˛ wyczer-
pana.
Zdawała sobie sprawe˛, z˙e jest cie˛z˙ka, ale wiedziała,
z˙e nie da rady ustac´ o własnych siłach; na szcze˛s´cie
Hawk zamierzał ja˛ donies´c´ do samej sali porodowej.
S
´
wiadczyła o tym determinacja w jego oczach.
– Hawk, ja... – Nie dokon´czyła.
– Wiem, malen´ka, wiem. Juz˙ prawie jestes´my na
miejscu. Zaraz sie˛ toba˛ ktos´ zajmie... Halo, prosze˛
pani! – Z Sara˛w ramionach podbiegł do siedza˛cej przy
ladzie rejestratorki. – Potrzebuje˛ pomocy.
– Oczywis´cie. Prosze˛ posadzic´ z˙one˛... – Wskazała
na stoja˛cy pod s´ciana˛ rza˛d wo´zko´w inwalidzkich.
– Musza˛ pan´stwo najpierw wypełnic´ formularz i zaraz
wezwiemy lekarza.
Sara obje˛ła Hawka za szyje˛. Policzki miała mokre
od łez i potu. Marzyła o tym, aby zaszyc´ sie˛ w jakiejs´
ciemnej norze i tam dokonac´ z˙ywota. Nie miała siły
dłuz˙ej walczyc´ z bo´lem. Kolejnego skurczu nie wy-
trzymała. Z jej piersi wyrwał sie˛ przecia˛gły ryk. Hawk
dostał ataku furii.
– Nigdzie z˙ony nie be˛de˛ sadzał! – wycedził przez
ze˛by. – Nawet gdybym to zrobił, nie zdołałaby na
czyms´ takim wytrzymac´. Prosze˛ tylko na nia˛ spojrzec´!
– Ojej... to zno´w pan´stwo... – szepne˛ła wystraszo-
nym tonem kobieta.
Rozpoznała kobiete˛, kto´ra niecały rok temu
urza˛dziła jej piekielna˛ awanture˛, oraz s´niadego,
barczystego me˛z˙czyzne˛. Po ostatnim spotkaniu s´nili
sie˛ jej przez wiele tygodni.
Hawk, zbyt ws´ciekły, aby zwracac´ uwage˛ na to, co
rejestratorka mo´wi, cia˛gna˛ł gniewnie:
– Moja z˙ona lada moment zacznie rodzic´. Jez˙eli
be˛dzie miała jeszcze jeden skurcz, zanim pojawi sie˛ tu
lekarz, to...
– Wiem, wiem – przerwała rejestratorka. – To do
kon´ca z˙ycia be˛de˛ chodziła o kulach albo cos´ w tym
rodzaju. – Wybiegła zza kontuaru i wołaja˛c do swojej
pomocnicy, aby natychmiast zawiadomiła porodo´w-
ke˛, ruszyła pe˛dem na oddział.
Hawk popatrzył zdziwiony na oddalaja˛ca˛ sie˛
kobiete˛, po czym zobaczył rozbawienie w oczach
Sary.
– Zgadła pani! O kulach albo cos´ w tym rodzaju!
– zawołał, ledwo tłumia˛c s´miech, po czym skierował
sie˛ za nia˛ na koniec korytarza. – Dobrze znamy ten
szpital i panuja˛ce w nim zwyczaje! Prawda, kocurku?
– Panie Hawk – powiedział lekarz, podaja˛c nowe-
mu ojcu mała˛ wierca˛ca˛ sie˛ kruszynke˛ – oto pan´ski syn.
Czteroipo´łkilogramowe cudo.
Hawk nie odste˛pował Sary na krok. Od pierwszej
chwili do ostatniej towarzyszył jej w porodzie. Jeszcze
nigdy nie czuł takiej dumy ani takiego strachu jak
wtedy, gdy widział jej wykrzywiona˛ bo´lem twarz.
Cierpiała, wydaja˛c na s´wiat jego potomka. Łzy szcze˛s´-
cia popłyne˛ły jej z oczu, kiedy zobaczyła, jak Hawk
bierze na re˛ce ich syna.
Delikatnie tula˛c do siebie niemowle˛, z czułos´cia˛
wpatrywał sie˛ w malen´kie, idealnie uformowane
sto´pki. Po chwili opuszkiem palca pogładził przyle-
pione do gło´wki mokre czarne loki. Sa˛ takie mie˛ciut-
kie...
Nagle cos´ go tkne˛ło.
– Nie płacze. – Zmarszczył czoło. – Mys´lałem, z˙e
dzieci zawsze płacza˛ po przyjs´ciu na s´wiat.
– Moz˙e nasze urodziło sie˛ szcze˛s´liwe – wyszeptała
Sara.
Czuja˛c na policzku palec swojego ojca, malen´stwo
otworzyło buzie˛.
– Nie, nie be˛dziesz tego ssac´ – rzekł ze s´miechem
Hawk.
Niemowle˛ zamrugało zielonymi s´lepkami, po czym
spojrzało w strone˛, z kto´rej dochodził niski, me˛ski głos.
– Ojej – ucieszyła sie˛ Sara. – Chyba cie˛ rozpoznał.
– Wcale mnie to nie dziwi. – Hawk zbliz˙ył usta do
gładkiego ro´z˙owego policzka. – Przeciez˙ codziennie
odbywalis´my z soba˛długie rozmowy, prawda, synecz-
ku?
Oczy me˛z˙czyzny ls´niły od łez. Nie pro´bował ich
wytrzec´. Ostroz˙nie, aby nie zgnies´c´ małego Beau-
dry’ego Hawka, pochylił sie˛ i pocałował Sare˛ w usta.
– Dzie˛kuje˛, kocurku. Dzie˛kuje˛ za syna i za to, z˙e
jestes´.
Jaki on jest przystojny i silny, ten mo´j anioł stro´z˙,
pomys´lała, us´miechaja˛c sie˛ błogo. Całe szcze˛s´cie, z˙e
kiedy spadł z nieba, akurat ja nadstawiłam ramiona.
Wiedziała, z˙e be˛dzie otaczał ich syna taka˛ sama˛
miłos´cia˛ i troska˛ co ja˛.
Nieludzko zme˛czona, ale i nieludzko szcze˛s´liwa,
zamkne˛ła oczy i pogra˛z˙yła sie˛ we s´nie.