195 Winston Anne Marie Raj na ziemi

background image

ANNE MARIE WINSTON

Raj na ziemi

background image

PROLOG

Adresat: dr Meredith E. Bayliss

Nadawca: prof. dr Jared V. Adamson

Dotyczy: badań na tepuf nr 72

Wysłano: 2 listopada 1994

Przesyłam kwestionariusz dotyczący ekspedycji bada­

wczej na tepui nr 72 oraz najważniejsze informacje na

temat wymagań stawianych kandydatom, spośród któ­

rych wyłonione zostaną trzy osoby o najwyższych kwali­

fikacjach. Dla uczestników wyprawy przewidziano dwa

spotkania przygotowawcze w styczniu i lutym. Od człon­

ków ekspedycji wymagana będzie jak najrozleglejsza

wiedza fachowa, co pozwoli na skuteczne wykorzystanie

możliwości przeprowadzenia badań wyjątkowego ekosy­

stemu tepuf. Życzę powodzenia.

Z poważaniem

dr Jared V. Adamson

kierownik ekspedycji

Cel i przedmiot badań - tepui. W języku Indian ze

szczepu Pemon słowo to oznacza górę. Na terenie

Wenezueli znajduje się ponad sto tego rodzaju kruszeją­

cych stopniowo wzniesień z piaskowca; stanowią one

pozostałość ogromnego płaskowyżu, który występował

tam przed niespełna dwoma miliardami lat. Przez tysiące

background image

6 RAJ NA ZIEMI

lat wzgórza pozostawały w całkowitej izolacji od reszty

świata i z tego powodu na każdym tepui, niedostępnym

z powodu warunków atmosferycznych, tropikalnego upa­

łu i nieprzebytej dżungli rozciągającej się wokoło, po­

wstały odrębne, unikalne formy życia.

Celem ekspedycji jest zbadanie i udokumentowanie

właściwości geologicznych, geograficznych, botanicz­

nych i biologicznych tepui numer 72 z uwzględnieniem

jego osobliwości, a także cech występujących powszech­

nie.

Wymagania sprawnościowe

Kandydaci na członków ekspedycji powinni:

1. Pokonać bez odpoczynku dystans 7 kilometrów.

2. Przepłynąć bez odpoczynku 3 kilometry.

3. Przejść minimum 7 kilometrów z obciążeniem co

najmniej 25 kilogramów.

4. Przedstawić dyplom ukończenia kursu wspinaczki

wystawiony przez ogólnie znany klub wysokogórski.

5. Sprawnie czytać mapy i szkicować plany terenu.

6. Posiadać jak najwięcej informacji o sposobach

przetrwania w trudnych warunkach.

7. Przedstawić zaświadczenie potwierdzające odbycie

przynajmniej 20 skoków spadochronowych wystawione

przez uprawnionego instruktora.

8. Wykazać się umiejętnością: fotografowania, iden­

tyfikowania gatunków fauny i flory zgodnie z zasadami

systematyki, a ponadto ratownictwa wodnego i górs­

kiego, budowy tratw oraz ich używania, przepraw rzecz­

nych, udzielania pierwszej pomocy; pożądana jest pod­

stawowa wiedza medyczna dotycząca zasad postępowa­

nia w razie konieczności ratowania życia.

Ostatecznego wyboru uczestników czteroosobowej

background image

RAJ NA ZIEMI

7

ekspedycji dokona dr Jared V. Adamson. Istotnym

kryterium jest umiejętność pracy w grupie. Wszelkie

dodatkowe kwalifikacje, które mogą się przyczynić do

powodzenia wyprawy, będą miały znaczny wpływ na

końcowe decyzje personalne.

Wypełniony kwestionariusz, informację o stanie zdro­

wia oraz trzy opinie dotyczące osiągnięć zawodowych

należy przesłać organizatorom ekspedycji do dnia pierw­

szego grudnia.

background image

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Merry Bayliss wytarła palce w serwetkę leżącą obok

talerza,

na którym przed chwilą piętrzyła się góra krewe­

tek. Oczyściła dłonie plasterkiem cytryny, by usunąć

charakterystyczny zapach owoców morza. Rozejrzała się

po ciemnej sali baru hotelowego w Miami. Pora była

wczesna, a gości niewielu, lecz pełne nadziei miny

krążących wśród stolików miejscowych podrywaczy

wskazywały na to, że po południu zaroi się tu od gości.

Cieszyła się, że postanowiła zjeść obiad w hotelowym

barze. Odgłosy, jakie zaczął wydawać żołądek dziew­

czyny na widok kolejki wijącej się przed niewielką

restauracją, stanowiły przekonujący dowód, że godzinne

oczekiwanie na wolny stolik jest ponad jej siły. Była

wściekle głodna. To zrozumiałe, skoro jak ognia unikała

posiłków w samolocie.

Czuła rozkoszny dreszcz na myśl, że wkrótce wyruszy

ku nie zbadanemu tepuf. Przerzuciła przez ramię jasny

warkocz i zaczęła nerwowo zwijać jego koniec. Ledwie

potrafiła uwierzyć, że jej kandydatura została przyjęta. To

niezwykła szansa! Za dwa miesiące wyląduje na spado­

chronie w dziewiczej dżungli odciętego od świata płasko­

wyżu, na którym żaden człowiek nie postawił dotąd

stopy. Wkrótce ujrzy i zbada rośliny, których nie widziało

dotąd ludzkie oko. Kto wie, może dokona ważnego

odkrycia?

background image

RAJ NA ZIEMI 9

Poczuła mrowienie w karku na myśl o niewyraźnej,

czarno-białej fotografii, którą znalazła wśród materiałów

informujących o celu wyprawy. Niewykluczone, że pod­

czas ekspedycji natkną się na okazy o wiele bardziej

interesujące niż tajemnicze rośliny. Merry omal nie

roześmiała się na cały głos. Botanik poszukujący wyjąt­

kowych odkryć poza królestwem flory wydawał się

niemal świętokradcą. Ale... jeżeli śmiałe przypuszczenia

się potwierdzą, różnica specjalizacji w żadnym wypadku

nie skłoni dr Bayliss do tego, by przeszła obojętnie obok

żywego dinozaura!

Zastanawiała się, co dr Adamson sądzi o tajemniczym

stworzeniu widocznym na fotografii. Nie mogła się

doczekać pierwszego spotkania! Uczestniczenie w kiero­

wanej przez niego ekspedycji będzie niewątpliwie wspa­

niałym przeżyciem, nawet jeśli na płaskowyżu znajdą

jedynie nagie skały. Jared Adamson należał do najwybit­

niejszych specjalistów w dziedzinie tropikalnych ekosys­

temów. Merry czytała wiele jego artykułów w fachowych

czasopismach. Czuła się dumna, że wybrał ją spośród

wielu kandydatów; była to dla niej niepowtarzalna szan­

sa.

Zastanawiała się, jak długo jeszcze przyjdzie jej

czekać na rachunek, który obiecała przynieść kelnerka.

Zamierzała przejrzeć materiały dotyczące ekspedycji,

które przysłał niedawno profesor Adamson. Poza tym

chciała wcześnie położyć się spać, by wypocząć przed

spotkaniem zaplanowanym na siódmą rano. Gdy cień

padł na stolik, uśmiechnęła się, zamierzając pochwalić

skwapliwą kelnerkę.

Nagle spochmurniała. Ujrzała niespodziewanie po­

stawnego mężczyznę. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt

wzrostu. Na urodziwej twarzy pojawił się zarozumiały

background image

10

RAJ NA ZIEMI

uśmieszek. Merry uniosła brwi, spoglądając na niego

wyniośle. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Witam. Czy mogę zaprosić panią na drinka? - zapy­

tał głębokim, niskim głosem, który sprawił, że bez

powodu zrobiło jej się ciepło na sercu.

- Nie, dziękuję - odparła, potrząsając głową. Jej głos

brzmiał zdecydowanie, ale uroczy olbrzym nie przejął się

odmową.

- A może jednak? - Zamiast sobie pójść, odsunął

krzesło stojące po drugiej stronie małego stolika i przy­

siadł ostrożnie na brzeżku. Merry obserwowała nie­

znajomego z ciekawością i rozbawieniem, chociaż iryto­

wała ją wyjątkowa natarczywość. Rzadko spotykała

mężczyzn równie imponującej postury. Krzesło, na któ­

rym usiadł podrywacz, wydawało się w tej chwili dziecin­

ną zabawką. Wstrzymała oddech z obawy, że złamie się

pod ogromnym ciężarem. Na szczęście do tego nie

doszło. Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą.

- Zawsze mam duszę na ramieniu, o ile mebel nie

posiada stalowego wzmocnienia. - Spojrzał Merry prosto

w oczy i skrzywił się. Dziewczyna uśmiechnęła się mimo

woli. Obserwowała grę mięśni pod tkaniną prostej koszu­

li; podwinięte rękawy odsłaniały ramiona potężne jak

konary dębu.

- Wcale się nie dziwię.

Nieznajomy przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią

badawczo.

- Zauważyłem, jak pani weszła, i od razu postanowi­

łem zaprosić panią na drinka. My, olbrzymy, powinniśmy

trzymać się razem.

- Proszę? - Ale gbur! Ciekawe, ilu facetów miałoby

czelność żartować na temat wzrostu podrywanej dziew­

czyny. Oryginalny początek.

background image

RAJ NA ZIEMI 11

- Proszę się nie gniewać. - Potężnie zbudowany

uwodziciel pochylił się nad maleńkim stolikiem. - Założę

się, że mierzy pani około stu osiemdziesięciu centymet­

rów.

No cóż, w ogóle biedaczysko nie zauważył subtelnego

przytyku do popełnionego właśnie nietaktu. Mimo wszys­

tko postanowiła poświęcić mu kilka minut. Od tego się

nie umiera. Merry uznała za stosowne poczekać spokoj­

nie na kelnerkę. Wkrótce zapłaci rachunek i zniknie.

- Mam sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu

- odparła. - Dawniej oszukiwałam, twierdząc, że mierzę

zaledwie metr osiemdziesiąt, ale i tak żaden z facetów,

których znam, nie może spojrzeć mi prosto w oczy, więc

przestałam kłamać. - Nieznajomy wybuchnął śmiechem.

- Będę patrzeć na panią z góry. Mam ponad metr

dziewięćdziesiąt. Czy teraz zgodzi się pani na wspólnego

drinka?

Merry nie mogła się zdecydować. No cóż, nieznajomy

okazał się całkiem miły. Z drugiej strony rzadko piła coś

mocniejszego i niechętnie zaglądała do barów, toteż czuła

się w niezwykłym otoczeniu trochę niepewnie. Poza tym

potrzebowała snu, chciała bowiem podczas jutrzejszego

zebrania uczestników ekspedycji być świeża i wypoczęta.

Wprawdzie została wstępnie zakwalifikowana na pod­

stawie nadesłanych wcześniej dokumentów, lecz - podo­

bnie jak wszyscy inni kandydaci - musiała jeszcze

udowodnić, że jest kondycyjnie przygotowana do wy­

prawy na tepui.

- Proszę mi wierzyć, bardzo się spieszę - odrzekła

uprzejmie. Zauważyła, że nieznajomy ma falujące włosy

barwy ciemnego mahoniu, które lśniły pięknie w przy­

ćmionym świetle baru. Nie potrafiła określić barwy jego

oczu. Może to odcień whisky?

background image

1 2 R A J N A Z I E M I

- Obiecuję, że ulotnię się po wspólnym drinku, jeśli

znudzi panią moje towarzystwo. Przynajmniej na chwilę

uchroni mnie pani przed dotkliwą samotnością w gronie

tych karzełków.

- Czy kiedykolwiek spotkał się pan z odmową?

- zapytała, mrużąc oczy. Nie zwrócił uwagi na ironiczny

ton. Uśmiechnął się szeroko, odsłamając nienaganne

uzębienie. Merry przyznała w duchu, że nieznajomy jest

bardzo przystojny, chociaż drażniła ją okazywana nie­

ustannie pewność siebie.

- Nie przypominam sobie - odparł pogodnie. Gdy

kelnerka przyniosła rachunek, zapytał: - Czy wie pani, co

to jest,,krzyk rozkoszy"?

- Słucham? - wyjąkała Merry.

- A więc nie wie pani. - Zwrócił się do kelnerki.

- „Krzyk rozkoszy" dla pani i dżin z tonikiem dla

mnie.

Merry zapłaciła za obiad, nie odrywając od niego

zdumionych oczu.

- Skąd pan się tu wziął? - rzuciła z niedowierzaniem.

Nieznajomy zrozumiał jej pytanie dosłownie i odparł

z rozbrajającym uśmiechem:

- Pochodzę z górzystych okolic Frostburga w stanie

Maryland. A pani?

Merry wróciła na chwilę myślą do niewielkiego

mieszkania w pobliżu pensylwańskiego uniwersytetu, ale

zdecydowała się na wymijającą odpowiedź.

- Moja rodzina mieszka w stanie Michigan. - Nie

skłamała. Wprawdzie opuściła tamte strony, gdy miała

zaledwie pięć lat, ale nie miało to teraz żadnego znacze­

nia.

- Wielkie Jeziora, prawda? Co panią sprowadza na

Florydę? Słoneczne wakacje w środku zimy?

background image

RAJ NA ZIEMI 13

- Praca - wyjaśniła uprzejmie Merry. Nie zamie­

rzała udzielać nieznajomemu szczegółowych informa­

cji na swój temat. Beształa się w duchu za nierozwagę.

Dwudziestoośmoletnia kobieta powinna mieć dość roz­

sądku, by nie wchodzić samotnie do baru. Przyjrzała

się z uwagą mężczyźnie dotrzymującemu jej chwilowo

towarzystwa.

- Mieszka pan w tych stronach? - Ciemna skóra

pozwalała się domyślać, że nieznajomy wiele czasu

spędza na słońcu.

- Nie. - Najwyraźniej, podobnie jak Merry, nie miał

ochoty opowiadać o sobie. -Przyjechałem tu w sprawach

służbowych. Jak pani na imię?

- Merry - burknęła niewyraźnie. Celowo nie wymie­

niła nazwiska.

- Mary - powtórzył, jakby nie dosłyszał. - Nie

wygląda pani na zwykłą Mary.

Wolała nie pytać, na kogo - jego zdaniem - wygląda.

Nie pragnęła także wiedzieć, jak się nazywa jej rozmów­

ca. Po co jej ta wiadomość? Nie warto nadawać więk­

szego znaczenia przypadkowej, zdawkowej rozmowie.

Milczała, gdy kelnerka przyniosła zamówione napoje.

Nieufnie popatrzyła na płyn biały jak mleko.

- Czego dodają do tego koktajlu?

- Śmietanki.

- I czego jeszcze?

- Kilka innych składników.

- A mianowicie?
- Proszę spróbować. Ten napój będzie pani smako­

wać. Przypomina likier kawowy.

- Zapewne - burknęła Merry. Ostrożnie upiła łyk

koktajlu. Natychmiast zaparto jej dech w piersiach, jakby

płonąca lawa wdarta się do przełyku.

background image

14 RAJ NA ZIEMI

- Ho, ho! Jestem najzupełniej pewna, że nie poproszę

o bis.

- Dlaczego? - Ciemnowłosy przystojniak zerknął na

nią żartobliwie. Merry spojrzała mu prosto w oczy.

- Ponieważ nie jestem naiwną kobietką, która da się

upić i grzecznie pójdzie z panem do pokoju, żeby trochę

pobaraszkować.

- A kto powiedział, że mam wobec pani takie

zamiary? - odparł rozmówca dziewczyny, oburzony

niczym wcielenie niewinności. Gromadka młodych

kobiet obsiadła sąsiedni, większy stolik. Merry była

świadoma, że bez żenady obrzucają jej towarzysza

taksującymi spojrzeniami. Dziewczyny poczynały so­

bie nadzwyczaj śmiało i spoglądały prowokująco na

stojących przy barze mężczyzn. Po chwili trójka

zblazowanych przystojniaków ruszyła w stronę ich

stolika.

- Jeśli szuka pan towarzystwa na dzisiejszą noc,

radzę przysiąść się do sąsiedniego stolika - poradziła

uprzejmie. - Sądzę, że tam będzie pan miał więcej

szczęścia.

Nieznajomy wpatrywał się w Merry tak długo, że

ogarnęły ją wątpliwości. Może źle go oceniła i winna mu

jest przeprosiny? Wreszcie nieco zirytowany wzruszył

ramionami i uśmiechnął się ironicznie.

- No dobrze, przyznaję, że brałem pod uwagę roz­

maite możliwości. Jest pani piękną kobietą, ale najważ­

niejsze wydaje mi się to, że miło się z panią rozmawia.

Dlatego nie zmartwię się, jeśli nie zakończymy tego

wieczoru w łóżku.

W odpowiedzi Merry uśmiechnęła się tylko. Nie raz

słyszała podobne słowa i zapewne nie była wyjątkiem. To

samo przytrafia się wielu kobietom. Wkrótce wypije

background image

RAJ NA ZIEMI 15

koktajl i wróci do swego pokoju, a wówczas atle­

tyczny Romeo będzie mógł sprawdzić, czy jego znie­

walający urok działa na inne, łatwiejsze kobiety, ja­

kich nie brakowało w coraz bardziej zatłoczonym ba­

rze.

- Na czym polega pani praca?-Podrywacz najwyraź­

niej uznał jej uśmiech za zachętę.

- Nigdy pan nie rezygnuje, zgadłam? - Szczerze

ubawiona Merry zachichotała. Gdyby pozwoliła mu

zgadywać, pewnie do wschodu słońca szukałby właś­

ciwej odpowiedzi na swoje pytanie; nie przypuszczała, by

uroczy przystojniak znał się na botanice.

- Wytrwałość to jedna z moich największych zalet

-przytaknął skwapliwie i zmienił temat. - Czy pani praca

ma jakiś związek z uprawianiem sportu?

- Dlaczego pan pyta? - odparła nieco zbita z tropu.

Czyżby wyglądała jak trenerka z siłowni? Przygodny

rozmówca pochylił się nad maleńkim stolikiem i lekko

nacisnął kciukiem oraz palcem wskazującym ramię dzie­

wczyny, która miała na sobie tylko dzianinową koszulkę

bez rękawów.

- Mięśnie - wyjaśnił zwięźle. Merry wzruszyła ra­

mionami i upiła łyk koktajlu. Całkiem niezła mieszanka.

- Pływam niemal dodziennie i często się gimnas­

tykuję.

- Tańczy pani?

- Od czasu do czasu. Bardzo lubię tańczyć, lecz

rzadko mam okazję.

- Doskonale. - Zarozumialec ponownie obdarzył ją

promiennym uśmiechem. Tym razem nie poczuła się

urażona. - Zatańczymy? - Wskazał niewielki parkiet, na

którym kilka par poruszało się szybko w rytm najnow­

szych przebojów granych przez pięcioosobowy zespól.

background image

16

RAJ NA ZIEMI

Merry przechyliła głowę i spojrzała na swego ado­

ratora. Był całkiem przystojnym mężczyzną. Ciekawe,

dlaczego wyruszył do baru, by poszukać damskiego

towarzystwa. Nic złego się nie stanie, jeśli zatańczy

z nim ten jeden raz. Na zatłoczonym parkiecie nie

groziło jej przecież żadne niebezpieczeństwo. Zerknęła

na zegarek. Pół do ósmej. Uznała, że pójdzie spać

o dziewiątej.

Stało się inaczej.

Tańczyli w rytm szybkiej muzyki. Gdy przebrzmiał

jeden utwór, natychmiast zaczął się kolejny. Merry

bawiła się doskonale, uradowana wyjątkową dla niej

sytuacją. Wiodła pracowity żywot naukowca i wykłado­

wcy akademickiego. Rzadko znajdowała czas na rozry­

wki. A zresztą, z kim miała tańczyć, gdyby nawet znalazła

wolną chwilę? Po niespodziewanym rozstaniu z Glennem

unikała jak ognia niepotrzebnych problemów z mężczyz­

nami.

Partner Merry tańczył doskonale, bez najmniejszego

wysiłku, jakby był zawodowym tancerzem. Przyglądał

się jej z uwagą, a gdy obdarzyła go promiennym

uśmiechem, oczy mu pociemniały i rozbłysły. Uśmiech­

nął się lekko. W tej samej chwili solista zakończył

piosenkę i oznajmił, że zespól zagra jeszcze jeden utwór,

po czym nastąpi przerwa. Zabrzmiała cicha, powolna

melodia, a niskie tony wprost zachęcały tancerzy, by

przytulili się mocniej do partnerów.

I co teraz? Merry spojrzała niepewnie na nieznajome­

go, z którym przez ostatnią godzinę szalała na parkiecie.

To niewiele, lecz przez ten czas zapomniała o swojej

niechęci do mężczyzn i barów. . ,

Światło jeszcze bardziej przygasło. Na lśniących

włosach olbrzyma igrały świetlne, refleksy. W jego

background image

RAJ NA ZIEMI 17

oczach pojawiła się niema prośba, której Merry nie

potrafiła zrozumieć. Podszedł nieco bliżej. Gdy wyciąg­

nął ramiona, wtuliła się w nie, jakby robiła to od lat.

W objęciach nieznajomego zrobiło jej się nagle gorąco

i słabo; przymknęła oczy i wstrzymała oddech. Usiłowała

odzyskać panowanie nad rozszalałymi zmysłami, gdy

tańczyli, nie mówiąc ani słowa.

To czyste wariactwo! Przecież nie zna tego człowie­

ka! Nie wie nawet, jak mu na imię. A jednak do­

tknięcie zarośniętego policzka przytulonego do jej skro­

ni, wyrazisty, męski zapach, gorący oddech, który pieś­

cił jej ucho, sprawiały, że zapragnęła nagle odwrócić

głowę i dotknąć wargami ust nieznajomego. Zadrżała

niespodziewanie, gdy zdała sobie z tego sprawę. Męż­

czyzna uniósł głowę, jakby wyczuł jej zmieszanie,

i mruknął:

- Do diabła z dobrymi manierami. - Objął ją mocno

i przytulił do szerokiej piersi. Gdy ich ciała się ze­

tknęły, Merry przeżyła wstrząs. To było cudowne uczu­

cie, jakiego dotąd nie zaznała. W pracy otaczali ją

mężczyźni, lecz żaden z nich, nawet jej - pożal się

Boże - narzeczony ani razu nie wprawił jej w stan tak

cudownej... euforii.

Drżała w ramionach tego mężczyzny. Przytulona

mocno do rozgrzanej, muskularnej piersi z trudem łapała

oddech. Czuła, jak mięśnie tężeją pod cienką, bawełnianą

koszulą tam, gdzie dotykała rękami pleców nieznajome­

go, który zacieśnił uścisk jeszcze bardziej, aż w końcu

biust dziewczyny przywarł do jego torsu. Nogi tancerzy

ocierały się zmysłowo-gdy wolno sunęli w rytm melodii.

Milczeli. Parkiet był zatłoczony i niewiele zostało na nim

miejsca. Merry zatraciła się w nowych dla niej od­

czuciach. Usta partnera były tak blisko jej ucha, że gorący

background image

18

RAJ NA ZIEMI

oddech pieścił je delikatnie. Wyobraziła sobie, że męż­

czyzna całuje wrażliwą skórę. Wzdrygnęła się na myśl

o zmysłowej pieszczocie i otworzyła oczy. Szerokie

ramiona zasłaniały jej widok i owo niespodziewane

odkrycie sprawiło, że poczuła się nagle tak, jakby była ze

swoim partnerem sam na sam. Nigdy dotąd nie tańczyła

z mężczyzną dostatecznie wysokim, by jego tors nie

pozwalał jej zerknąć na salę oraz widzieć innych uczest­

ników dansingu.

Wielka dłoń sunęła w dół po jej plecach, jakby

mężczyzna stracił wzrok i poznawał kobiece ciało wyłą­

cznie zmysłem dotyku. Mocno objął dłońmi kobiece

biodra, przyciągając je na moment jeszcze bliżej, a potem

z ociąganiem rozluźnił uścisk. Merry nie cofnęła się.

Zagłuszyła w sobie głos rozsądku, który podpowiadał, że

to nie jest w jej stylu. Powinna uciec gdzie pieprz rośnie,

gdy poczuła nabrzmiałą, pulsującą męskość swego part­

nera.

- Dziękujemy państwu. Zapraszamy ponownie na

parkiet o pół do jedenastej.

Merry drgnęła, kiedy komunikat solisty przerwał

rozkoszną idyllę. Po chwili uświadomiła sobie, co się

dzieje. Stała niezdolna do żadnego ruchu, chociaż partner

odsunął się nieco i rozluźnił uścisk. Nie czuła już żaru

jego ciała. Ogarnął ją nieprzyjemny chłód, lecz zarazem

odzyskała rozsądek. Dochodziła dziesiąta! Spędziła

w tym barze ponad dwie godziny, tańcząc z nieznajo­

mym, który się nawet nie przedstawił! Ich zachowanie

podczas ostatnich dziesięciu minut trudno zresztą nazwać

tańcem, pomyślała ze złością.

- Chodźmy stąd. Sama widzisz, do jakiego stanu mnie

doprowadziłaś. Musisz znaleźć jakieś wyjście z tej

sytuacji. - Schrypnięty męski głos sączył Merry do ucha

background image

RAJ NA ZIEMI 19

żartobliwe słowa. Poczuła, że się rumieni. Litości, ten

facet sądzi, że wynik batalii jest już przesądzony. Od­

wróciła się na pięcie.

- Naprawdę... muszę już iść - rzuciła przez ramię.

- Mary! Poczekaj! - Chwycił ją za rękę i odwrócił

w swoją stronę. - Nie odchodź. Przecież nie znam nawet

twojego nazwiska.

- Nie powinnam z panem tańczyć - oznajmiła z upo­

rem. Nie miała czasu ani ochoty na towarzyskie uprzej­

mości. Wyrwała rękę, wmieszała się w gęsty tłum

i wybiegła z baru.

- Mary! - dobiegło ją wołanie nieznajomego. Przy­

spieszyła kroku, zręcznie wymijając ludzi stających jej na

drodze, wpadła do holu i schroniła się w pustej windzie,

czekającej na pasażerów. Nim olbrzym wybiegł z baru,

Merry była już w drodze do swego pokoju na dziesiątym

piętrze.

Oparła się o ścianę. Na miłość boską, co jej strzeliło

do głowy? Nigdy się tak nie zachowywała. Spłonęła

rumieńcem na wspomnienie zmysłowego uścisku pod­

nieconego tancerza. Wolała zapomnieć, że sama była

tak samo rozemocjonowana; krew w niej zawrzała,

ledwie poczuła na swoim ciele dotknięcie męskich

dłoni. Poznała na własnej skórze, co to znaczy być

poderwaną w barze. Niebezpieczna przygoda! Jak by

się skończyła, gdyby Merry nie umknęła w porę?

Dziewczyna podejrzewała, że istotnie niewiele brako­

wało, by się dowiedziała, do jakich następstw prowadzą

zazwyczaj przypadkowe znajomości. Na szczęście

w porę się zreflektowała. Tamten mężczyzna był

wyjątkowo przystojny, a jego urok okazał się tak

zniewalający, że niewiele brakowało, aby popełniła

niewybaczalny błąd.

background image

20

RAJ NA ZIEMI

Na szczęście obeszło się bez kłopotów. Merry nie

miała zamiaru figurować jako kolejna zdobycz na liście

łóżkowych trofeów przystojnego atlety.

A jednak ciągle widziała przed oczyma jego promien­

nie uśmiechniętą twarz.

Merry obudziła się o świcie. Źle spała tej nocy.

Pospiesznie włożyła ubranie i zaplotła warkocz. Raz po

raz beształa się bez litości za nieodpowiedzialne wybryki

poprzedniego wieczoru. Postanowiła zapomnieć o niepo­

kojących wizjach i doznaniach. Zakwalifikowała wczo­

rajsze wypadki jako pożyteczne życiowe doświadczenie,

nic ponadto. Dopiero wówczas, gdy zasiadła samotnie do

śniadania - oczywiście w hotelowej restauracji - i zaczęła

przeglądać broszurę dotyczącą ekspedycji, odżył w niej

dawny zapał.

Pierwszego marca znajdzie się w Wenezueli jako

uczestniczka ekspedycji kierowanej przez doktora

Adamsona! Błyskawicznie zjadła śniadanie. Nie mogła

się doczekać spotkania z uczonym, którego badania

lasów tropikalnych prowadzone na znacznych obsza­

rach planety oraz wysiłki mające na celu ich ochronę

uczyniły jednym z najważniejszych autorytetów nau­

kowych we wspomnianych dziedziniach. Nie miał

sobie równych jako organizator ekspedycji na izo­

lowane od świata tepui i spenetrował wiele płas­

kowyżów opisanych przez innych naukowców. Ta

wyprawa stanowiła niepowtarzalną okazję! Merry zno­

wu pomyślała o tajemniczej fotografii. Gdyby jej

przypuszczenia się potwierdziły, byłaby to prawdziwa

rewolucja w biologii. Dziewczyna niecierpliwie cze­

kała na spotkanie z pozostałymi uczestnikami eks­

pedycji.

background image

R A J N A Z I E M I 2 1

Zapłaciła rachunek i udała się do hotelowej sali

konferencyjnej, gdzie o siódmej rano miało się rozpocząć

pierwsze zebranie uczestników wyprawy. Wkrótce stanę­

ła przed uchylonymi drzwiami.

Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się wokół.

Ujrzała długi stół zarzucony mapami i papierami, a także

wielki ekran na stojaku w głębi sali. Skupiła uwagę na

trójce mężczyzn, którzy stali i siedzieli przy stole.

Wyglądało na to, że będzie jedyną kobietą uczestniczącą

w ekspedycji. Obserwowała przyszłych kolegów, próbu­

jąc zgadnąć, który z nich jest profesorem Adamsonem. Na

pewno nie był nim przystojny brunet stojący naprzeciw­

ko; za młody. Rudawa czupryna drugiego mężczyzny

niemal całkiem zasłoniętego ekranem również sugerowa­

ła, że nie jest to wiekowy, stateczny uczony z ogromnym

dorobkiem. Merry utkwiła spojrzenie w trzecim uczest­

niku wyprawy. Był nim budzący szacunek, siwowłosy

pan stojący u szczytu długiego stołu. Tak właśnie Merry

wyobrażała sobie szefa poważnej ekspedycji naukowej.

Podeszła do niego i wyciągnęła rękę na powitanie.

- Witam, profesorze. Jestem Meredith Bayliss, bota­

nik. Uczestniczę w pańskiej wyprawie.

Umilkły ciche rozmowy; pozostali mężczyźni podnie­

śli wzrok znad map i papierów.

- Witam panią! - Siwowłosy mężczyzna ujął podaną

dłoń i uścisnął ją serdecznie. Merry doszła do wniosku, że

Adamson jest chyba młodszy, niż jej się w pierwszej

chwili wydało. - Cieszę się, że panią poznałem. Badania,

które wykonała pani dla Atlantyckiego Instytutu Ochrony

Przyrody, były fascynujące. - Merry zarumieniła się

z radości. - Niestety, muszę panią rozczarować. Nazy­

wam się Walter Foster i jestem biologiem. Profesor

Adamson siedzi tam - oznajmił, wskazując kolegę.

background image

22 RAJ NA ZIEMI

Merry odwróciła się z uśmiechem, który zniknął z jej

twarzy na widok mężczyzny podnoszącego się z krzesła

i wyglądającego zza ekranu. Jego włosy połyskiwały

refleksami czystej miedzi. Wydawały się teraz o wiele

jaśniejsze niż w przyćmionym świetle lamp. Ruda szcze­

cina pokrywała opalone policzki. Twarz sławnego uczo­

nego wyrażała zdumienie. Merry była przekonana, że ona

także wygląda, jakby zobaczyła ducha.

Stał przed nią ów arogancki nieznajomy z baru.

i

background image

ROZDZIAŁ DRUGI

Jared siedział na dachu ciężarówki zaparkowanej

nad brzegiem jeziora i obserwował zbliżających się

pływaków. Zbiornik wodny miał półtora kilometra

średnicy. Zadaniem uczestników ekspedycji było prze­

płynąć go tam i z powrotem. Musieli udowodnić,

że sprostają kondycyjnie trudom czekającej ich wy­

prawy.

Merry Bayliss wyszła na brzeg jako druga. Jared

nie potrafił oderwać wzroku od smukłej postaci ocie­

kającej migotliwymi kroplami wody. Marco Esposito,

geolog ekspedycji, pokonał pozostałych, lecz zwycię­

stwo nie przyszło mu bez trudu. Leżał teraz na brzu­

chu w nadbrzeżnym piasku z szeroko rozłożonymi

rękoma. Dyszał ciężko, jakby miał za chwilę wydać

ostatnie tchnienie. Jared przypuszczał, że jego przy­

jaciel postawił wszystko na jedną kartę, żeby nie po­

konała go kobieta. Adamson obserwował Merry, która

pochyliła się nad Marco, żeby sprawdzić jego puls.

Podejrzewał, że zachowała dość sił, by raz jeszcze

pokonać wyznaczony dystans. Podziwiał grę mięśni

pod skórą długich, zgrabnych nóg, gdy uklękła obok

zmęczonego kolegi. Kostium kąpielowy z połyskliwej,

granatowej tkaniny podkreślał doskonałą figurę. Każdy

mężczyzna śnił o takiej dziewczynie. Jared nie był

wyjątkiem.

background image

24

•AJ NA ZIEMI

Gdy poprzedniego wieczoru ujrzał ją wchodzącą

do baru, przez chwilę toczył ze sobą batalię - z góry

skazaną na niepowodzenie. Był przekonany, że nie­

wielu mężczyzn zdobyłoby się na odwagę, by podejść

do tak atrakcyjnej kobiety i zacząć rozmowę. Nie­

znajoma była olśniewająco piękna; przyciągała wzrok

gęstwiną płowych włosów splecionych w warkocz,

klasyczną urodą i posągową sylwetką, której nie mogła

ukryć prosta spódnica i bluzka. Na pierwszy rzut

oka było wiadomo, że jest silna i niedostępna niczym

Amazonka. Niewielu facetów ośmieliłoby się pod­

rywać dziewczynę, która była w stanie znokautować

natręta, gdyby uznała, że nie okazuje jej należnego

szacunku. Nie tylko wysoki wzrost i znakomita mu­

skulatura odstraszały potencjalnych adoratorów. Młoda

kobieta każdym gestem dawała do zrozumienia, że

ich nie potrzebuje. Zachowywała się tak, jakby ledwie

raczyła zauważyć, że na tym świecie istnieją także

mężczyźni.

Jared nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu.

Zawsze pociągało go ryzyko, a tym razem potencjalna

zdobycz była tak atrakcyjna, że złamał swoje zasady

i zamiast się tylko przyglądać, podszedł i zaczął

rozmowę. Tamtego wieczoru osiągnął więcej, niż

oczekiwał, a zarazem mniej, niż pragnął. Gdy dziew­

czyna umknęła z baru, był wściekły - przede wszyst­

kim na siebie. Do diabła, nie znał nawet jej nazwiska!

Natychmiast zapytał w recepcji o dziewczynę imieniem

Mary, ale nikt taki nie zameldował się w hotelu. Chcąc

nie chcąc, pogodził się z myślą, że nigdy już nie

zobaczy urodziwej nieznajomej. Długo nie mógł za­

snąć, a potem dręczyły go erotyczne wizje i dziwna

tęsknota.

background image

RAJ NA ZIEMI 25

Popatrzył znowu na dziewczynę klęczącą obok wy­

czerpanego geologa. Mruknęła coś do kolegi i wybu­

chnęła śmiechem, gdy odpowiedział niewyraźnie. Pod­

niosła wzrok i spojrzała w stronę Jareda. Domyśliła

się, że ją obserwuje, i uniosła dumnie głowę. Jared od

razu przypomniał sobie, że powinien zachować stoso­

wny dystans. Poprzedniego wieczoru byli parą nie­

znajomych, którzy nie potrafili się oprzeć pokusie.

Teraz świadomość wzajemnej atrakcyjności utrudniała

współpracę.

Jared czuł się zakłopotany. Gdy ujrzał tajemniczą

nieznajomą na progu sali konferencyjnej, był niewypo­

wiedzianie szczęśliwy. Najwyraźniej go szukała! Był

przekonany, że przyszła wyjaśnić, dlaczego tak nie­

spodziewanie uciekła poprzedniego wieczoru. Gdy

przedstawiła się Waltowi, miał ochotę zapaść się pod

ziemię. Mina doktor Bayliss dowodziła, że młoda uczona

chętnie pomogłaby mu zniknąć z powierzchni tej planety.

Musiał stawić czoło sytuacji. Dla dobra ekspedycji

należały się koleżance uprzejme przeprosiny. Jej rezyg­

nacja byłaby niepowetowaną stratą. Nie mógł sobie na to

pozwolić.

Merry należała do grona najwybitniejszych botani­

ków. Była rzetelnym naukowcem. Jared znowu przypo­

mniał sobie o tajemniczym stworzeniu widocznym na

fotografii zrobionej podczas próbnego lotu nad tepui.

Trudno było ustalić, co to za gatunek. Uczestnicy eks­

pedycji stawiali wiele śmiałych hipotez. Jared miał

nadzieję, że przy pomocy doktor Bayliss zdoła wybić

Marco z głowy idiotyczne mrzonki o żywych dinozau­

rach. Ogarniał go niepokój, smutek i żal, ilekroć kolega

powracał do bzdurnej hipotezy. Znał te uczucia od

wczesnej młodości. Oczy jego ojca, Christiana Adam-

background image

26

RAJ NA ZIEMI

sona, również lśniły, gdy udowadniał z niezachwianą

pewnością, że odnalezione ślady doprowadzą wreszcie

badaczy do kryjówki yeti, legendarnego Człowieka Śnie­

gu. Tyrady Marco i wygadywane przez niego brednie

sprawiły, że Jared po raz kolejny uświadomił sobie, jak

bezlitośnie wyszydzono teorie jego ojca, gdy społeczność

akademicka pojęła, co stanowi przedmiot badań Adam-

sona seniora. Potomek wyśmianego naukowca nie zamie­

rzał powtarzać tamtych błędów i uganiać się za stworami,

które wylęgły się w bujnej wyobraźni przyjaciela. Jared

był przekonany, że prawdopodobieństwo odkrycia ży­

wych dinozaurów na tepui nr 72 jest równie niewielkie,

jak możliwość znalezienia na owym płaskowyżu baru

pełnego urodziwych blondynek.

Ledwie przyszło mu do głowy to porównanie, zro­

zumiał, że popełnił błąd. Jego myśli pomknęły ku

Meredith Bayliss niczym gołąb pocztowy wracający do

gniazda. Jared był zdecydowany ignorować pragnienia

i wizje, które przez całą noc nie pozwalały mu spokojnie

zasnąć. Nie mógł sobie pozwolić na romans z koleżanką,

uczestniczką ekspedycji. Popełniłby niewybaczalny błąd.

Generalnie sądził, że kobiety nie nadają się do pracy

w terenie. Intratna posada wykładowcy akademickiego,

jaka przypadła w udziale jego matce, znakomicie har­

monizowała z typowym dla wszystkich bab pragnieniem

uwicia ciepłego gniazdka oraz wszechwładnym instynk­

tem macierzyńskim. Mężczyźni nie mieli takich potrzeb.

Jared na pewno ich nie miał. Praca w terenie była jego

największą miłością. Żadna kobieta nie zdołałaby go

odciągnąć od ukochanego zajęcia. Dawno postanowił, że

nigdy nie zrezygnuje z ekspedycji badawczych. Nielicz­

nym koleżankom uczestniczącym w wyprawach nie

okazywał żadnych względów.

background image

RAJ NA ZIEMI 27

Zdjął okulary przeciwsłoneczne, zręcznie zeskoczył

na ziemię z dachu ciężarówki i ruszył po plaży w stro­

nę doktor Bayliss, która osłoniła dłonią oczy i patrzyła

na ostatniego z pływaków, który wyłonił się z fal

jeziora.

Merry czuła się dziwne; ścierpła jej skóra na plecach.

Po chwili padł na nią cień potężnego Jareda Adamsona.

Sytuacja się wyjaśniła. Zwalisty olbrzym poruszał się

niemal bezszelestnie. Mimo to wyczuwała jego obecność.

Mało kto pozostawał obojętny wobec tego człowieka.

Merry starała się nie zwracać na niego uwagi, lecz jej

ciało reagowało w sposób tajemniczy i całkowicie niewy­

tłumaczalny na bliskość tego rudowłosego giganta. Mło­

da uczona ,była w tym wypadku całkiem bezradna.

- Merry?

- Słucham, profesorze. - Odwróciła się i spojrzała na

niego życzliwie, jak przystało na chętną do pomocy

współpracownicę.

- Mówmy sobie po imieniu. Nazywam się Jared.

Akademickie uprzejmości na nic się tu nie przydadzą

- rzucił niecierpliwie. Merry uśmiechnęła się, nie patrząc

mu w oczy. Postanowiła zapomnieć o niefortunnym

początku ich... znajomości.

- Słuszna uwaga. Używanie tytułów naukowych by­

łoby śmieszne. Wszyscy mamy spore osiągnięcia.

- Jestem ci winien przeprosiny za wczorajszy wieczór

- oświadczył, zmieniając temat, jakby nie usłyszał

odpowiedzi. Merry z trudem się uśmiechnęła. A to łobuz!

Dlaczego musiał o tym wspomnieć?

- Przyjmuję twoje przeprosiny. Wolałabym zapo­

mnieć o tamtym zdarzeniu.

- Ja również - rzucił ostro. Po chwili dodał z po-

background image

28

dziwem: - Świetnie pływasz. Jesteś cennym nabytkiem

dla naszego zespołu badawczego.

Merry zrobiło się ciepło na sercu. Dlaczego tak się

uradowała, słysząc niezbyt wyszukany komplement?

Pomyślała, że to głupie, by z błahego powodu odczuwać

niespokojne kołatanie serca. Po chwili wzięła się w garść.

- Dziękuję. Z niecierpliwością oczekuję wyjazdu.

Podczas przerwy obiadowej Jared wpadł do sali

konferencyjnej, żeby przygotować mapy i dokumenty

przed popołudniowym zebraniem uczestników wyprawy.

- Cześć, stary. Jak leci? - Marco Esposito był prawą

ręką Jareda i uczestniczył niemal we wszystkich or­

ganizowanych przez niego ekspedycjach. Gdyby zapyta­

no Adamsona, kogo uważa za prawdziwego przyjaciela,

bez wahania wymieniłby nazwisko przystojnego Włocha,

teraz jednak nie miał ochoty na męskie pogaduszki.

- Przyniosłeś mapy lotnicze, o które prosiłem? Chcę,

żeby wszyscy zrozumieli od razu, że funkcjonujemy jako

grupa. Musimy stanowić idealnie zgrany zespół, nim

wyruszymy do Wenezueli na początku marca.

Marco wręczył Jaredowi tubę zawierającą kilka ar­

kuszy zadrukowanego papieru i dał mu żartobliwego

kuksańca w bok.

- Zauważyłem, że ty i śliczna doktor Bayliss naj­

wyraźniej macie się ku sobie, przyjacielu.

- Ponosi cię wyobraźnia, Marco. - Jared rozwinął

mapy i zaczął je przypinać do ekranu.

- Przede mną nie musisz udawać. Gdzie ją poznałeś?

Gdy Walt przedstawił cię dziś rano, od razu wiedziałem,

że nie jest to wasze pierwsze spotkanie.

- Natknąłem się na nią w barze - burknął niechętnie

Jared.

background image

RAJ NA ZIEMI 29

- Wiedziałem! Ciekawe, dlaczego nie znała twojego

nazwiska. Zapewniam cię, stary, że mina, którą zrobiła,

gdy usłyszała, kim jesteś, była wprost nie do opisania.

Czyżbyś wyznał jej miłość do grobowej deski?

- Niezupełnie.

- Proszę? - Marco uniósł ciemne brwi i wybuchnął

gromkim śmiechem. - To się staje coraz bardziej in­

trygujące! Mów, jak to było. Chcę wiedzieć, czy krzycza­

ła, wzdychała, jęczała...

- Spokojnie, Marco. Nic nas nie łączy i łączyć nie

będzie. Radzę ci pamiętać, że ta dziewczyna jest uczest­

niczką wyprawy, naszą koleżanką. Powinna być trak­

towana z należnym szacunkiem.

- Musisz przyznać, Adamson, że ta urocza dama robi

wrażenie.

- Dość. Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej

zostawić cię w Stanach, zamiast ciągnąć do Wenezueli

takiego ohydnego plotkarza.

- Wybij sobie z głowy ten pomysł. - Obaj wiedzieli,

że to jedynie czcze pogróżki. Marco opadł na krzesło

i splótł ręce za głową. - Pierwszy odkryty gatunek

dinozaura musi zostać nazwany moim imieniem. Mar-

cosaurus rex.

Całkiem nieźle brzmi, prawda?

- Przecież wiesz, że to ptak - odparł zirytowany

Jared.

- Z przykrością stwierdzam, że jestem innego zdania.

Analizowałem dokładnie to zdjęcie, a następnie pokaza­

łem je koledze. Szkoda, że nie widziałeś jego miny.

- Pokazywałeś fotografię osobom spoza naszego gro­

na? Jesteś durniem, Marco! Czy nie wystarczy, że jakiś

cholerny reporter plątał się po samolocie i dostrzegł tamto

martwe stworzenie? Jeżeli pismaki zaczną trąbić na lewo

i prawo, że fotografia przedstawia zwłoki dinozaura,

background image

30
nasza ekspedycja straci nie tylko wiarygodność, lecz

i fundusze.

- A tobie jedynie dobro wyprawy leży na sercu,

prawda? - ironizował Marco. Nie zwracał uwagi na

gniewny ton Jareda. - Wielu uczonych przypuszcza, że na

odizolowanych płaskowyżach mogły przetrwać archaicz­

ne formy życia.

- Nonsens! Będę się zaśmiewał do łez, gdy na tepui

staniesz oko w oko ze strusiem podobnym do tego ptaka

na zdjęciu.

- To nie jest struś. Brakuje mu piór.

- Sądzę, że uległy rozkładowi. To stworzenie niewąt­

pliwie od dawna leżało w strumieniu.

Przestali się spierać, gdy do sali weszli pozostali

uczestnicy ekspedycji. Jared nie mógł oderwać wzroku od

Merry. Splotła jasne włosy w warkocz tak samo, jak

owego wieczoru, gdy się poznali. Zachodził w głowę, jak

by wyglądała, gdyby złote pukle spłynęły na ramiona.

Dziewczyna miała na sobie wygodne szorty koloru khaki

i bawełnianą koszulkę barwy morza, która podkreślała

turkusowy kolor jej oczu. Wyjątkowa uroda Merry

zawsze sprawiała, że serce Jareda uderzało szybciej.

Marco przyglądał się z rozbawieniem zarumienionemu

koledze. Po chwili uczestnicy wyprawy zaczęli gadać jak

najęci. Tyle było pasjonujących tematów. Jared obser­

wował współpracowników, ciesząc się, że znaleźli wspól­

ny język. Nagle wsadził dwa palce do ust i gwizdnął

przeraźliwie. Zapadła cisza.

Po chwili rozległ się niski, spokojny głos szefa

ekspedycji, który mówił tak pewnie, jakby cała jego

uwaga poświęcona była wyłącznie sprawom nauki.

- Witajcie. Chciałbym was poinformować, że cały

sprzęt potrzebny do jutrzejszej sesji treningowej naszego

background image

RAJ NA ZIEMI 31

zespołu został już załadowany na ciężarówkę. Spoty­

kamy się w holu o pół do siódmej. Dzisiejsze po­

południe zamierzam poświęcić na omówienie wybra­

nych zadań, które musimy zrealizować podczas wy­

prawy. Po moim wystąpieniu możecie zadawać py­

tania.

Jared przedstawił szczegółowe informacje dotyczące

warunków panujących na tepul. Podkreślił głównie izola­

cję płaskowyżu oraz skrajnie prymitywne warunki byto­

wania czekające uczestników ekspedycji. Miał świado­

mość, że dla Merry będzie to pierwsza wyprawa do

tropikalnej dżungli. Dziewczyna miała wiele odwagi oraz

zdrowego rozsądku, ale nie był pewny, jak zniesie trud

pracy w terenie oraz poczucie osamotnienia. Kobiety

unikają samotności jak ognia; pragną ciepła, miłego

towarzystwa i serdeczności. Mężczyźni bywają oschli

i nie zawsze potrafią zapokoić owe potrzeby. Miał

nadzieję, że Merry jest tego świadoma, bowiem w prze­

ciwnym razie sama będzie musiała się z tym uporać

i zadbać o własną równowagę duchową.

Jared przedstawił wszelkie zagrożenia, które na nich

czyhały, a następnie omówił zadania ekspedycji. Praca

w terenie była jego pasją. Nie miał sobie równych w tej

dziedzinie. Od piętnastu lat prowadził badania w niedo­

stępnych rejonach kuli ziemskiej, a potem opracowywał

i publikował zebrane materiały. Był światowym auto­

rytetem w dziedzinie penetrowania obszarów tropikal­

nych. Rzadko zdarzały się równie błyskotliwe kariery

naukowe.

Ceną za to była samotność. Odkąd ujrzał Meredith

Bayliss, coraz dotkliwiej zdawał sobie sprawę, jak bardzo

odsunął się od innych ludzi, lecz nadal nie wierzył, by

jakakolwiek kobieta zgodziła się dzielić z nim życie

background image

32 RAJ NA ZIEMI

w tropikalnej dżungli, gdzie zamierzał spędzić większość

czekających go lat. Nagle zdał sobie sprawę, że wbrew

rozsądkowi śni na jawie. Postanowił z tym skończyć.

Czas najwyższy omówić najtrudniejsze zadania czekają­

ce uczestników wyprawy.

- Będziemy pracować dwójkami. Każda para musi

jak najdokładniej spenetrować połowę obszaru tepui

w ciągu dziesięciu dni. Spotkamy się kilkarotnie w peł­

nym gronie, żeby porównać wyniki badań. Na miejscu

ustalimy, kto ma z kim pracować. Są pytania?

Natychmiast wypłynęła sprawa zdjęcia i rzekomego

dinozaura.

- Źle się stało - stwierdził Jared - że reporter

poczytnego dziennika leciał samolotem, z którego foto­

grafowaliśmy płaskowyż. Usiłował z nas wyciągnąć, co

myślimy o tajemniczym zwierzęciu leżącym w potoku

u podnóża tepui. Wyobraźcie sobie, co by się stało z tym

obszarem, gdyby jakiś dziennikarzyna opublikował bred­

nie wyssane z palca. Wszyscy żądni wrażeń myśliwi oraz

poszukiwacze przygód przebywający po obu stronach

równika wyruszyliby do Wenezueli, by za zgodą rządu

lub bez niej tropić nie istniejącego gada. Nim by się

przekonali, że nie ma czego szukać, zniszczyliby bezpo­

wrotnie unikalny ekosystem. Rzadkie gatunki flory i fau­

ny mogą ulec zagładzie z powodu nadmiernej gadatliwo­

ści paru osób.

Gdy Jared skończył przemowę, zapadła cisza. Merry

i Walt sprawiali wrażenie głęboko zamyślonych i nieco

przestraszonych. Nawet Marco spoważniał. Pierwsza

odezwała się dziewczyna.

- Poprosiłam mego współpracownika o pomoc

w identyfikacji zwierzęcia przedstawionego na fotografii,

ponieważ nie przypominało żadnego ze znanych mi

background image

RAJ NA ZIEMI 33

gatunków. Był ogromnie poruszony. Przyznał, że nie wie,

co to za stworzenie, lecz jego zdaniem wykazuje ogromne

podobieństwo do zrekonstruowanych dinozaurów.

- Te gady wyginęły przed milionami lat - przypo­

mniał rozzłoszczony Jared. Zastanawiał się, ile osób

widziało to nieszczęsne zdjęcie. - Mamy obowiązek

podchodzić do tego zagadnienia w sposób naukowy, nie

zaś szukać sensacji niczym zgraja rozentuzjazmowanych

nastolatków. - Zdumiona Merry otworzyła szeroko oczy,

słysząc tę nieprzyjemną aluzję, lecz gdy zabrała głos,

mówiła spokojnie i rzeczowo.

- Od naukowców oczekuje się również otwartości,

dociekliwości i odrzucenia wszelkich osobistych uprze­

dzeń.

- Nie zamierzam dłużej wałkować tego tematu. - Ja­

red niecierpliwie machnął ręką. - Na tepuf przekonamy

się ostatecznie, kto ma rację. - Był przekonany, że nie

spotkają żadnych prehistorycznych jaszczurów. Gotów

był się o to założyć.

Następnego dnia Jared poszedł wieczorem do baru.

Merry siedziała przy stoliku z Waltem i Marco.

- Hej, Jared, chodź do nas! - zawołał Włoch.

Stolik znajdował się tuż przy ścianie. Nim Adamson

się do niego przecisnął, kelenerka przystawiła dodatkowe

krzesło. Marco przesunął się zręcznie, pozostawiając dla

przyjaciela wolne miejsce obok Merry. Jared zastanawiał

się, do czego zmierza jego przyjaciel, znany dowcipniś.

Próbował usiąść na krześle, nie dotykając dziewczyny,

ale przy jego imponującej posturze było to niemożliwe.

Skończyło się na tym, że jego prawa noga przylgnęła do

lewego uda Merry. Przez cienką koszulę czuł wyraźnie

ciepło jej nagiego ramienia. Nie mógł się odsunąć, bo

background image

34

RAJ NA ZIEMI

siedzący obok postawny Marco rozparł się wygodnie na

krześle. Jared przymknął oczy. Zastanawiał się, czy to

możliwe, by dotykał łokciem kształtnej piersi dziew­

czyny. Postanowił zignorować fakt, że siedzą tak blisko

siebie. W przeciwnym razie będą kłopoty - i to nie tylko

z oddychaniem.

- Przepraszam - rzucił w jej stronę.

- Nic nie szkodzi - odparła takim tonem, jakby nie

mogła złapać tchu. Czyżby także czuła się zakłopotana?

Podczas kolacji miał wrażenie, że znajduje się w izbie

tortur. Do tej pory nie narzekał, że jest praworęczny, ale

tego wieczoru owa cecha wyjątkowo dała mu się we

znaki. Ilekroć podnosił lub opuszczał widelec, ocierał się

ramieniem o Merry. Rzadko się odzywali, natomiast Walt

i Marco gadali jak najęci. Jared zauważył, że Merry

odpowiada tylko na kierowane do niej pytania. W końcu

odważył się na nią spojrzeć. Ich twarze dzieliło zaledwie

kilka centymetrów. Podziwiał gęste, czarne rzęsy. Był

niemal pewny, że Merry ich nie maluje. Ciemna oprawa

oczu, rzadka u blondynek, była zatem darem natury.

- Umrzesz z głodu, jeśli będziesz tak mało jadła

- oznajmił cicho. Merry uśmiechnęła się pogodnie.

Z wyrazu turkusowych oczu poznał, że go polubiła.

- Nie ma obawy. Mogłabym harować przez tydzień,

spalając jedynie własny tłuszcz.

Jared mimo woli przypomniał sobie zgrabną sylwetkę

w obcisłym kostiumie, który dziewczyna miała na sobie

podczas treningu. Silne ramiona, delikatne obojczyki,

pełny, jędrny biust, wąska talia, którą zapewne mógłby

objąć dłońmi, smukłe biodra i bardzo długie, pięknie

opalone nogi.

- Nie zauważyłem u ciebie ani śladu nadwagi - odparł

lekko schrypniętym głosem.

background image

RAJ NA ZIEMI 35

- Miło mi to słyszeć. - Zarumieniła się niespodziewa­

nie aż po korzonki włosów i spuściła oczy. Jared

natychmiast oprzytomniał. Musiał uwolnić się spod jej

uroku. Zaczął się uważnie przysłuchiwać rozmowie

Walta i Marco.

- To nieprawdopodobne, by przetrwała tak pierwotna

forma życia, nawet na izolowanym od reszty świata

płaskowyżu - oznajmił siwowłosy biolog. Marco uśmie­

chnął się i usiadł wygodniej na krześle.

- Zgoda, prawdopodobieństwo jest bardzo nikłe, ale

przyjmijmy mimo wszystko, że pewien gatunek dinozau­

rów cudem przetrwał w jakimś zakątku ziemi. Tepuf

stanowi idealne schronienie.

- Podobnych odkryć dokonywano już wcześniej

- przypomniała Merry. Jared domyślił się od razu, że

chodzi jej o wyłowienie prymitywnych ryb, które powin­

ny były wyginąć przed milionami lat. Walt natychmiast

wyczuł, że zanosi się na kolejną, całkiem niepotrzebną

sprzeczkę.

- Chodź, Merry, zatańczymy - zaproponował. Dzie­

wczyna była tak pochłonięta rozmową, że w pierwszej

chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi.

- Nie mogę teraz...

- Teraz jest najlepszy moment. - Esposito poderwał

się i pomógł jej wstać. - Rezerwuję sobie następny

taniec.

- Zgoda.

Gdy Merry przeciskała się obok Jareda, jej piersi

musnęły potężne ramię. Na parkiecie zrobiło się tłoczno.

Markotny Jared obserwował Merry tańczącą z Waltem,

potem z Marco i ponownie z siwowłosym biologiem.

Poruszała się z gracją w rytm muzyki - zupełnie jak tego

wieczoru, gdy się spotkali. Dziś inni mężczyźni prosili ją

background image

36

RAJ NA ZIEMI

do tańca. Czy to istotne? Przecież i tak mu na niej nie

zależało.

Do końca życia nie zapomni uszczypliwych uwag,

które wygłaszała jego matka, ilekroć czytała w periody­

kach naukowych relacje ojca z kolejnych ekspedycji.

Z pogardą wyrażała się o jego próbach odnalezienia yeti.

Nie, to niemożliwe, by jakaś kobieta wymogła na nim

obietnicę, że osiądzie gdzieś na stałe. Z drugiej strony

żadna nie zgodzi się żyć i pracować w terenie przez

większą część roku. Stały związek był dla niego nierealną

mrzonką. Dość marzeń o ślicznej blondynce, która

jednym spojrzeniem cudownych oczu doprowadza go do

szaleństwa.

Nim zrozumiał, co robi, zerwał się na równe nogi

i ruszył w stronę parkietu. Nadal był wściekły na Merry,

bo wzięła stronę Marco w sporze o zdjęcie, ale nie mógł

zapomnieć, co czuł, gdy trzymał ją w ramionach.

Walt puścił oko do kogoś stojącego za Merry. Nie

musiała się oglądać, by wiedzieć, kto prosi o następny

taniec. Jared objął ją w talii ostrożnie jak uczeń ćwiczący

kroki pod okiem instruktora. W milczeniu sunęli po

parkiecie. Zespół grał utwory z czasów sławnych

big-bandów. Merry była zdziwiona i zachwycona, że

Jared potrafi tańczyć dawne rytmy. Pogrążyła się w mi­

łych wspomnieniach o ich pierwszym wieczorze. Nie

zwracała uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Łagodny

wyraz oczu o barwie topazów pozwalał się domyślić, że

Jared pamięta tamte chwile. Wszystkie zmysły dziew­

czyny stały się niesłychanie wyczulone, gdy poczuła na

sobie pożądliwe spojrzenie. Jared czuł, jak pod jego

dłonią obejmującą szczupłą kibić odruchowo napinają się

mięśnie. Merry daremnie próbowała odzyskać spokój.

background image

RAJ NA ZIEMI

37

Tylko wrodzone poczucie rytmu uratowało ją od zmyle­

nia kroku.

- Gdzie się nauczyłaś tak dobrze tańczyć?

- Przed kilku laty brałam lekcje - wyjaśniła uprzej­

mie, udając, że jego bliskość nie robi na niej żadnego

wrażenia.

- Miałaś stałego patnera?

- Owszem, był ktoś taki.

- Twój mąż?

- Narzeczony.

- Nie wyszłaś za niego? - dopytywał się Jared,

unosząc rude brwi.

- Nie. - Merry zapomniała, że jej szef niełatwo daje

za wygraną. Ubiegła go i przejęła inicjatywę, nim zadał

kolejne pytanie.

- Kto cię nauczył tańczyć?

- Moja matka. Rodzice chętnie tańczyli, kiedy dobrze

się między nimi układało - odparł z nikłym uśmiechem.

Nagle Spochmurniał. - A niech to diabli... Nawet wów­

czas, gdy się kłócili, taniec sprawiał im prawdziwą

przyjemność.

Merry znała historię Adamsonów, ale do tej pory

niewiele o nich myślała. June Vanner-Adamson należała

do grona najwybitniejszych amerykańskich ornitologów.

Poślubiła Christiana Adamsona, znanego bardziej z po­

wodu niestrudzonych poszukiwań yeti niż ze swych

naukowych osiągnięć, chociaż niektóre z nich zasługiwa­

ły na prawdziwe uznanie. Merry przypomniała sobie, że

rozwiedli się przed dwudziestoma laty. Jared był wów­

czas nastolatkiem.

Nie uszło jej uwagi napięcie widoczne na twarzy

mężczyzny, ilekroć wspominał o swoich rodzicach. Mer­

ry zastanawiała się, jak na dzieciństwo wrażliwego

background image

38 RAJ NA ZIEMI

chłopca wpłynęły ciągnące się na pewno latami nieporo­

zumienia skłóconych rodziców. Jako mała dziewczynka

również nie zaznała ciepła i miłości najbliższych i dlatego

doszła do wniosku, że posiadanie rodziny nie stanowi

gwarancji pełnego szczęścia. Złapała się na tym, że ma

wielką ochotę przytulić i pocieszyć tego rudzielca, który

tyle przeszedł jako chłopiec uwikłany w spory dorosłych.

Nie uległa pokusie. Miała świadomość, że postąpiłaby

lekkomyślnie, wręcz głupio, gdyby poddała się uczu­

ciom, których oboje doznawali. Doświadczenia wynie­

sione z jedynego romansu, jaki dotąd przeżyła, nie

pozostawiały najmniejszej wątpliwości, że mężczyźni

niechętnie wiążą się z kobietami, które dorównują im

zdolnościami oraz ilorazem inteligencji lub - co gorsza

- przewyższają ich pod tym względem. Ta wiedza nie

pomogła jej wcale zapanować nad sprzecznymi uczucia­

mi, jakie żywiła dla Jareda.

Mężczyzna najwyraźniej wyczytał to z twarzy dziew­

czyny, bo przytulił ją mocniej. Jędrne piersi i smukłe

uda przylgnęły do muskularnego ciała. Zdumiona Mer-

ry popatrzyła w oczy Jareda i zatraciła się natychmiast

w złocistej sieci niecierpliwych żądz. Zdawała sobie

sprawę, że powinna się odsunąć, ale skrywane prag­

nienia wzięły górę, tłumiąc głos rozsądku. Krew za­

częła szybciej pulsować. Oddech stał się urywany. Gdy

ciała tancerzy otarły się o siebie, sutki dziewczyny

stwardniały, a nogi ugięły się pod nią. Dręczyło ją

pożądanie.

- Nie martw się o mnie. Jakoś to zniosę - mruknął

głucho Jared. Spojrzenie Merry powędrowało od jego

oczu ku ustom. Śledziła nieznaczne ruchy pełnych warg.

Dopiero po chwili zorientowała się, że powinna coś

powiedzieć. Myślenie przychodziło jej z trudem.

background image

RAJ NA ZIEMI 39

- Oczywiście.

- Jesteś cudowna-oznajmił Jared, ponownie unosząc

brwi. Merry z trudem otrząsnęła się z niebezpiecznego

zauroczenia. Ten mężczyzna to jej kolega. Powinna mu

o tym przypomnieć i zbagatelizować całą sprawę.

- Jestem również bardzo inteligentna i pracowita.

- Nie grzeszysz skromnością, prawda? - dodał

z uśmiechem, a na jego policzku ukazał się zabawny

dołek. Merry zdobyła się na chełpliwy uśmieszek.

- W pracy nigdy. Bardzo chciałam wziąć udział

w takiej ekspedycji. Marzyłam o wyprawie na tepui,

odkąd jako mała dziewczynka zaczęłam czytać powieści

o zaginionych światach.

- Książki podróżnicze są lepszym źródłem infor­

macji. Tak czy inaczej nie przypuszczam, żebyśmy się

natknęli na prehistoryczne gady.

- Na tym świecie wszystko jest możliwe - oznajmiła

spokojnie Merry. Celowo unikała sporów. Od dawna

marzyła o wielkim odkryciu i nie zamierzała poddać się

bez walki, lecz strategiczny odwrót na z góry upatrzone

pozycje bywa niekiedy najlepszym wyjściem. Jared

Adamson najwyraźniej był przekonany, że wszystko wie

najlepiej. Nie odpowiedział. Przytulił urodziwą partnerkę

jeszcze mocniej i dotknął zarośniętym podbródkiem jej

skroni. Merry westchnęła cicho. Czuła się taka maleńka

w ramionach rudowłosego olbrzyma. Nie znała dotąd

podobnego uczucia. Jared dotknął palcem podbródka

dziewczyny i uniósł lekko jej twarz.

- Dlaczego wzdychasz?

Jego usta były tak blisko. Gdyby odwróciła nieco

głowę, dotknęłaby wargami zarośniętego policzka

w miejscu, gdzie niedawno widziała zabawny dołek.

To szaleństwo! Jared Adamson bez wątpienia należy

background image

40 RAJ NA ZIEMI

do mężczyzn trzymających się z dala od kobiet, które

konkurują z nimi w pracy i zmuszają do walki o za­

chowanie osiągniętych przywilejów i zaszczytów. Tacy

faceci interesują się wybitnymi i urodziwymi koleżan­

kami krótko i bardzo powierzchownie.

- To takie przyjemne uczucie - odparła, z żalem

unikając wdawania się w szczegóły.

- Pozostaje wrażenie niedosytu, prawda? - rzucił

współczująco Jared.

- Owszem. Trudno byłoby ci odmówić.

- O co mógłbym prosić? - dopytywał się żartobliwie,

ale Merry słyszała w jego głosie jakiś niepokój. Odsunęła

się i popatrzyła mu prosto w oczy.

- Może istotnie nie zamierzałeś mi niczego propono­

wać, ale na wszelki wypadek chcę postawić sprawę jasno.

Wprawdzie nie jesteśmy sobie obojętni, ale na pewno nie

stracę dla ciebie głowy.

Jared był zaskoczony jej szczerością i niespodziewa­

nym wyznaniem. Na jego twarzy pojawił się wymuszony

uśmiech, taki sam jak pierwszego wieczoru.

- Nie twierdzę, że mam wobec ciebie niecne zamiary,

ale czy mogę wiedzieć, dlaczego postanowiłaś trzymać

się ode mnie z daleka?

- To zaszkodziłoby naszej pracy, a poza tym z moich

doświadczeń wynika, że dwoje ludzi współpracujących

i konkurujących ze sobą w tej samej dziedzinie nie potrafi się

zgodzić nawet w kwestii pogody, nie mówiąc o ważniej­

szych sprawach. -Jared milczał tak długo, że nie wytrzymała

rosnącego napięcia i zapytała: - Nie będzie odpowiedzi?

- Nie. Masz rację. Bardzo... mi się podobasz, ale moja

praca uniemożliwia trwały związek. Nic z tego nie

będzie, choćbym nawet spotkał kobietę, z którą naprawdę

chciałbym się związać.

background image

RAJ NA ZIEMI 41

Merry poczuła się dotknięta przypuszczeniem, że jej

kandydatura nie zostanie wzięta pod uwagę. Trudno,

sama zaczęła tę idiotyczną rozmowę.

- Co do mnie, przelotny Tomans nie wchodzi w grę

- oświadczyła. - Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy,

sądzę, że unikniemy sercowych kłopotów podczas wy­

prawy. Od tej chwili łączy nas jedynie praca.

- Jasne - rzucił głucho Jared. Milczał ponuro, od­

prowadzając Merry do stolika, przy którym siedzieli

pozostali uczestnicy ekspedycji.

v

background image

ROZDZIAŁ TRZECI

Polecieli masywnym transportowcem typu C-7A ka­

nadyjskiej produkcji. Za sterami siedział doświadczony

wenezuelski pilot. Maszyna, załadowana sprzętem i żyw­

nością, wystartowała punktualnie o ósmej w środę pierw­

szego marca. Większość ciężkich paczek z ekwipunkiem

i żywnością ułożono równomiernie w przedniej części

ładowni. Uczestnicy ekspedycji rozsiedli się w głębi

kadłuba na zrolowanych śpiworach oraz indiańskich

ponchach.

- Gdy znajdziemy się w pobliżu strefy lądowania,

- zawołał Jared, przekrzykując ryk silników - oblecimy ją

kilkakrotnie i oznaczymy świecami dymnymi. W ten

sposób dowiemy się również, jaki jest kierunek i prędkość

wiatru. Kiedy nabierzemy wysokości, Walt i Marco

skoczą jako pierwsi. Podczas drugiego okrążenia wyładu­

jemy sprzęt. Merry i ja skoczymy na końcu.

Ubrana w obszerny, niewygodny kombinezon dziew­

czyna wyjrzała przez okno. W porannym słońcu znikają­

ce powoli Caracas lśniło bielą wysokich budynków, które

odcinały się poszarpaną linią od błękitnego nieba. W głę­

bi widać było wysokie szczyty skalistego górskiego

masywu. Wierzchołki ginęły w skłębionych, białych

chmurach. Merry poczuła, że coś ściska ją w dołku.

Nareszcie znalazła się w Wenezueli! Niedługo wy­

skoczy z samolotu na spadochronie i dotknie stopą

background image

RAJ NA ZIEMI 43

płaskowyżu, do którego nie dotarła przedtem żadna

ludzka istota. Merry niecierpliwie wpatrywała się

w dżunglę, nad którą przelatywali, szukając wzrokiem

tepui numer 72. \

Po pewnym czasie usłyszała, że Jared podnosi się

i rusza w głąb ładowni. Odwróciła głowę w jego stronę.

- Zabawa się zaczyna. Za pięć minut będziemy

w strefie lądowania - oznajmił.

Na dany przez niego znak uczestnicy ekspedycji

rozpoczęli rutynowe przygotowania do skoku. Skont­

rolowali ekwipunek, bez pośpiechu nałożyli maski tleno­

we i zapięli hełmy ochronne. Gdy zabrzmiała następna

komenda, dokładnie sprawdzili, czy koledzy stojący

z przodu i z tyłu odpowiednio się przygotowali do skoku.

Kiedy Jared uznał, że wszystko jest w porządku,

otworzył klapę w kadłubie samolotu i zwrócił głowę ku

czerwonej lampce sygnalizatora. Zmiana koloru na zielo­

ny oznaczała, że są nad strefą lądowania. Merry obser­

wowała uważnie szefa wyprawy, który szybko przygoto­

wał do odpalenia trzy świece dymne i wyrzucił je

z samolotu. Miały ułatwić skoczkom orientację w terenie

i odszukanie zrzuconego sprzętu. Samolot zatoczył koło

i ponownie znalazł się nad wyznaczonym obszarem.

Jared wydał komendę Waltowi i Marco.

- Stańcie przy drzwiach!

Dwaj mężczyźni przesunęli się w stronę krawędzi

kadłuba. Zawiśli między niebem a ziemią, gotowi do

skoku. Czekali na znak Jareda.

- Teraz!

Jeden krok i zniknęli.

Jared i Merry precyzyjnie, niemal automatycznie

przesuwali skrzynie zawierające ekwipunek w stronę

otworu. Gdy zapaliło się zielone światełko, szef eks-

background image

44 RAJ NA ZIEMI

pedycji zaczął je metodycznie wyrzucać na zewnątrz.

Pracował bez wytchnienia, aż ostatni pakunek wypadł

z samolotu.

Idealnie zmieścili się w czasie. Nim po raz trzeci

zabłysła lampka sygnalizatora, stali już oboje w otwar­

tych drzwiach, kiwając się rytmicznie w przód i w tył, aż

w pewnej chwili osunęli się z ryczącego, drgającego

samolotu w ciszę i zawrotny pęd zamglonych prze­

stworzy.

Ziemia mknęła ku nim błyskawicznie. Merry wygięła

grzbiet, rozsunęła nogi i ręce jak najszerzej, pociągnęła za

nylonowy sznurek umieszczony między palcami i ot­

worzyła czaszę spadochronu. Gdy cienka tkanina zawisła

nad jej głową, szybkość opadania zmniejszyła się gwał­

townie. Linki i pasy wpiły się w ciało, które nie­

spodziewanie odzyskało zwykły ciężar. Merry na oślep

sięgnęła do urządzenia, ułatwiającego kierowanie lotem.

Kilkakroć pęd powietrza rzucił nią gwałtownie, lecz po

chwili odzyskała kontrolę i zaczęła powoli szybować ku

ziemi.

Uderzyła ją niezwykła cisza. Gdy opadła niespodzie­

wanie w sam środek chmury, doznała wrażenia, że

spowija ją kokon miękkiej bawełny, w którym frunie

zawieszona między niebem a ziemią. Szybowała wśród

przestworzy wypełnionych białą mgłą. Zdawała sobie

sprawę, że wokół panuje lodowaty chłód, i cieszyła się, że

ma na sobie gruby kombinezon.

Przebiła chmurę i znalazła się w czystym powietrzu.

Ujrzała cudowną panoramę dżungli i urwistego płasko­

wyżu. Pod nią otwierał się nieregularny owal tepui numer

72, zakończonego z jednej strony urwiskiem tak stro­

mym, jakby ręka olbrzyma oddcięła część góry jednym

ciosem noża. Chmury kłębiły się nad krawędziami tepui,

background image

RAJ NA ZIEMI 45

upodabniając płaskowyż do wyspy na prastarym, zapo­

mnianym przez Boga i ludzi oceanie. W oddali majaczyły

niewyraźnie na tle nieba inne wzniesienia.

Merry zauważyła kątem oka spadochron Jareda,

kierującego się ku strefie lądowania. Odwróciła głowę,

żeby na niego popatrzeć. Szybował równolegle do niej.

Najwyraźniej patrzył w jej stronę. Maska aparatu

tlenowego zakrywała mu twarz, ale dał koleżance

znak, podnosząc kciuk do góry. Merry złapała się na

tym, że tęskni do wesołego uśmiechu i ciepłego

spojrzenia swego szefa. Odpowiedziała Jaredowi takim

samym gestem i utkwiła wzrok w zbliżającą się

powierzchnię tepui. Powietrze było niezwykle rzadkie

i dlatego opadali z dużą prędkością. Szybowanie miało

się zakończyć lada chwila. Jared doskonale wybrał

teren. Merry wpatrywała się uważnie w zielone syg­

nały świec dymnych zrzuconych pośrodku wyznaczo­

nego obszaru.

Wylądowała na piątkę z plusem. Szybko zgarnęła

spadochron i rozejrzała się, szukając wzrokiem pozo­

stałych uczestników ekspedycji. Marco i Jared opadli bez

kłopotów na ziemię w odległości sześciu metrów od niej.

Szef wyprawy pospiesznie odrzucił spadochron. Marco

podbiegł do Walta, który wylądował na nierównym,

podmokłym terenie i leżał nieruchomo, owinięty sznura­

mi i tkaniną spadochronu.

Merry popędziła w jego stronę. Rozglądała się kątem

oka po niezwykłym, dość podmokłym terenie. Tu i ów­

dzie połyskiwały błotniste oczka wodne. Wyższe miejsca

porośnięte były szmaragdowozieloną, bujną trawą. Krze­

wów rosło tam mewiele. W głębi polany wystawała

z gruntu skała o dziwacznym kształcie i poszarpanych

krawędziach.

background image

46

RAJ NA ZIEMI

- Co się stało? - Merry podbiegła do Marco, który stał

nad nieprzytomnym Waltem.

- Kamień - odparł zwięźle. - Wygląda na to, że noga

jest złamana. Walt uderzył chyba głową o skałę. - Biolog

jęknął, a Marco od razu się nad nim pochylił.

- Przyniosę apteczkę - rzuciła Merry. Ze ściśniętym

sercem miotała się od pojemnika do pojemnika, szukając

materiałów opatrunkowych.

- Czego potrzebujesz? - Jared ukląkł obok Merry,

która odnalazła właściwą skrzynię i sięgnęła po apteczkę.

Zaskoczona dziewczyna poczuła nagle łagodny dotyk

ciepłej dłoni na ramieniu.

- Merry. - Jared czekał, aż dziewczyna podniesie

wzrok i spojrzy mu w oczy. - Dobrze się czujesz?

Pokiwała głową.

- Tak. Za dużo wrażeń. Poza tym martwię się o Walta.

- Wyjdzie z tego. - Delikatnie uścisnął jej dłoń.

Merry poczuła łzy napływające do oczu. Po chwili dodał:

- Pozbieraj sprzęt i przepakuj go do plecaków. Ja zajmę

się Waltem. Trzeba przygotować nosze.

Dość tej dziecinady, strofowała się w duchu Merry,

gdy Jared odszedł, niosąc ciężką apteczkę. Tylko bojaź-

liwe panienki marzą o tym, by schronić się w objęciach

silnego mężczyzny, gdy sprawy się komplikują. Nie­

wiele brakowało, by poszła w ich ślady i wyszła na

mięczaka. Natychmiast przystąpiła do pracy. Z niepo­

kojem spostrzegła, że jeden z pojemników uderzył

o ziemię nazbyt mocno i rozbił się. Żywność nie

nadawała się do użytku, a jeden z namiotów został

uszkodzony.

- Kłopoty? - usłyszała znowu głos Jareda.

- Chyba tak. - Merry nie dała po sobie poznać, jak

cieszy ją obecność Adamsona. Klęczała obok skrzyni

background image

RAJ NA ZIEMI 47

i metodycznie przepakowywała sprzęt. - Straciliśmy

trochę żywności i jeden namiot. Jak się czuje Walt?

- Odzyskał przytomność. Chyba uniknął wstrząsu

mózgu. Założyliśmy opatrunki, ale trzeba go będzie jak

najszybciej przetransportować do szpitala.

- Czy to oznacza koniec ekspedycji?

- Nie - odparł Jared po chwili milczenia. - Musimy

zmienić plan działania i ustalić nowy harmonogram

pracy. - Ujął Merry za ramię i pomógł jej wstać. Pod

wpływem tego dotknięcia serce dziewczyny zatrzepotało

niespokojnie. - Musimy jeszcze dzisiaj założyć obóz

i załatwić transport dla Walta. Po obiedzie rozpoczniemy

badania w terenie.

Wkrótce wszyscy byli gotowi do wymarszu. Jared

klasnął w dłonie.

- Czas ruszać. - Rozpiął kombinezon i zdjął z głowy

nagrzany hełm. Rude włosy zalśniły w promieniach

słońca. - Trzeba się uwolnić od tych ciuchów - dodał.

Merry przyklasnęła temu pomysłowi. Na płaskowyżu

było nieco chłodniej niż w Caracas, lecz wystarczająco

ciepło, by chodzić w szortach i koszuli bez rękawów.

Szybko uwolniła się od kasku, ochronnego ubrania

i maski tlenowej. Odwróciła się, żeby nie patrzeć na

masywną postać Jareda, która wyłoniła się spod nie­

zliczonych warstw odzieży. Miała nadzieję, że nie będzie

musiała na co dzień z nim współpracować. Przy Jaredzie

czuła się jak nastolatka odkrywająca własną kobiecość.

Wzięła się w garść i podeszła do Walta.

- Co za pech! - rzuciła współczująco. - Za chwilę

ruszamy. - Nie jest ci za gorąco?

- Owszem - przyznał siwowłosy mężczyzna i skrzy­

wił się ponuro - ale na samą myśl o zdejmowaniu

kombinezonu robi mi się słabo. Jakoś wytrzymam.

background image

48 RAJ NA ZIEMI

- Merry spostrzegła z radością, że jest wprawdzie blady,

ale nie upada na duchu.

Podzieliła sprawiedliwie ocalały sprzęt i załadowała

go do trzech plecaków. Gdy zarzuciła na ramiona swój

ładunek, pomyślała z podziwem o kondycji i sile kole­

gów, którzy dźwigali również Walta ułożonego na no­

szach.

- Musimy przejść około półtora kilometra do miejsca,

w którym będzie można rozbić obóz - poinformował

ekipę Jared.

Przedpołudnie minęło bardzo szybko. Okolica wy­

brana przez szefa ekspedycji okazała się wyjątkowo

piękna. Merry nigdy dotąd nie widziała równie urok­

liwego miejsca. Rozłożyli się obozem na czerwonawej

skale, w pobliżu krętego strumienia, nad którym rosła

bujna trawa. Za kamienną płaszczyzną rozciągała się

miniaturowa, gładka sawanna szerokości prawie kilomet­

ra. Woda w strumieniu miała kolor mocnej herbaty.

Marco wyjaśnił, że zawdzięcza tę barwę pozostałościom

rozkładających się roślin, które krzewiły się bujnie nad

wodą. Za rozległym polem traw zaczynały się gęste

zarośla przypominające tropikalną dżunglę. Drzewa nie

były wysokie; sięgały maksymalnie kilku metrów, ale

przestrzeli między nimi wypełniały gęsto liany, pnącza

i krzewy, tworząc zwartą, zieloną ścianę, z pozoru nie do

przebycia.

- To niewiarygodne! -rozległ się głos podekscytowa­

nego Marco. - Na większości tego typu wzniesień, które

miałem okazję zobaczyć, były jedynie kamienne usypiska

i mizerna roślinność, czepiająca się tu i ówdzie skał

zniszczonych erozją.

- Nasze tepui jest trochę niższe od płaskowyżu

Roraima albo Cuquenan -przypomniał Jared. - Obserwa-

background image

RAJ NA ZIEMI 49

cje lotnicze jednoznacznie wskazywały na odmienne

warunki. Bierzmy się do roboty. Musimy skończyć

rozbijanie obozu, oznaczyć lądowisko dla helikoptera

i zjeść posiłek, żeby jak najszybciej rozpocząć badania.

Po wczesnym obiedzie Walt uciął sobie drzemkę

w jednym z namiotów, a Jared naradzał się z pozostałymi

uczestnikami ekspedycji. Pierwotnie zamierzał jak za­

wsze pracować z Marco, ale okoliczności się zmieniły.

- Musimy opracować nowy harmonogram badań,

skoro Walt nie może w nich uczestniczyć. Połączyłem się

z bazą lotniczą. Helikopter przyleci jutro rano, jeśli

pogoda będzie dobra. W przeciwnym razie musimy

czekać, aż się przejaśni. To oznacza pewne zmiany.

- Popatrzył na współpracowników. Marco ponuro kiwnął

głową. Domyślił się, co wkrótce usłyszy.

- Marco, zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie wielkie

rozczarowanie, ale musisz pozostać z Waltem. Nie można

go zostawić samego w obozowisku. Wrócisz z nim do

Caracas. Tu musiałbyś prowadzić badania w pojedynkę,

a to byłoby zbyt niebezpieczne.

- Rozumiem - odrzekł geolog i dodał z uśmiechem:

- Obiecaj, że pierwszy odkryty gatunek dinozarów

nazwiesz moim imieniem.

Jared popatrzył na niego z rozdrażnieniem, ale uścis­

nął po przyjacielsku wyciągniętą dłoń.

- Merry - kontynuował wyjaśnienia szef ekspedycji

- my dwoje będziemy się trzymać pierwotnych założeń

i spróbujemy zbadać przynajmniej połowę tego obszaru

w ciągu półtora tygodnia.

- Zostaniemy tu całkiem sami?

Jared skinął głową, niepewny jej reakcji. Nie miał

teraz ani czasu, ani ochoty na uspokajanie rozhisteryzo-

wanej panienki.

background image

50 RAJ NA ZIEMI

Merry długo milczała. Nie uszło uwagi Jareda, że

dziewczyna doskonale zdaje sobie sprawę, co oznacza dla

nich dziesięciodniowy pobyt we dwoje na odludnym

płaskowyżu. Dziwne napięcie, które sam odczuwał,

świadczyło o tym, że również jest tego świadomy.

Niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Miał nadzieję, że

Merry nie zauważy jego zmieszania.

- Strasznie mi przykro, że Walt i Marco nie będą

mogli z nami pracować - odezwała się w końcu.

Starał się nie myśleć o tym, co może się stać, kiedy

będą niemal całkowicie odcięci od świata.

- Po południu wyruszymy na wschód, a wieczorem

powrócimy do obozu. W czasie lotów nad płaskowyżem

widzieliśmy spory zbiornik wodny. Jestem pewny, że

zdążymy do niego dotrzeć i wrócić przed zmrokiem.

Marco, zbadaj teren wokół obozowiska i zbierz tyle

próbek, ile zdołasz.

Godzinę później ruszyli w stronę jeziora. Jared przez

jakiś czas łudził się nadzieją, że mimo obecności Merry

zdoła całkowicie poświęcić się pracy, lecz wkrótce złapał

się na tym, że spoglądając na gęste zarośla, mimowolnie

szuka wzrokiem miejsca, gdzie mogliby ułożyć się

wygodnie i...

- Hej, Jaredzie! - Na dźwięk głosu dziewczyny

oderwał wzrok od rośliny odżywiającej się owadami,

którą właśnie oglądał i pilnie studiował; był niemal

pewny, że odkrył nieznany gatunek. Spojrzał w stronę

zarośli, gdzie pracowała Merry. Nie było jej w zasięgu

wzroku.

Jared nie słyszał w głosie dziewczyny żadnego niepo­

kojącego tonu, lecz mimo to pospiesznie ruszył za nią.

Stała nad jeziorkiem na szeroko rozstawionych nogach.

Jaredowi mimo woli przyszło do głowy, że przyjemnie

background image

RAJ NA ZIEMI 51

byłoby pogłaskać smukłe uda okryte cienką tkaniną.

Nagle ogarnął go wstyd. Zachowywał się tak, jakby od lat

nie widział kobiety. Zmusił się do skupienia uwagi na

tym, co zainteresowało Merry. Pochyliła się nisko i wo­

dziła palcami po mokrym gruncie.

- Co znalazłaś? - Ukląkł obok dziewczyny.

- Nie uwierzysz! - Wskazała ślad odciśnięty w zasy­

chającym błocie. Jared pochylił się jeszcze niżej, zmrużył

oczy i przyłożył dłoń do śladów, by zyskać jakieś

wyobrażenie o wielkości stworzenia, które je zostawiło.

- Niesamowite!

- Jestem tego samego zdania. Przez chwilę wydawało

mi się, że straciłam rozum. Czy to może być trop pumy?

Jared w milczeniu skinął głową, zabsorbowany bez

reszty analizą śladów tajemniczego zwierzęcia.

- Chyba nam obojgu rozum się pomieszał. To niemo­

żliwe, by na płaskowyżu były jakieś drapieżniki. Te

wielkie koty zamieszkują jedynie wzniesienia o łagod­

nych zboczach.

- Jak to? - Merry nie była przekonana jego argumen­

tacją. - Sądziłam, że doskonale się wspinają.

- Owszem, ale niestety tapiry mieszkające na rów­

ninach tego nie potrafią. Ich mięsem odżywiają się

przebywające w tych okolicach pumy. Skoro na płasko­

wyżu nie ma potencjalnych ofiar, nasuwa się logiczny

wniosek, że nie powinno być tu także ich prześladowców.

Merry z uwagą wpatrywała się w zaschnięte błoto

i ślady drapieżnika.

- Jeśli stworzenie widoczne na fotografii było miesz­

kańcem tepuf, mogłoby stanowić odmienne źródło poży­

wienia dla wielkich kotów. A może istnieje łagodniejsze

zbocze, którego nie dostrzegliście z samolotu.

- Niewykluczone - odparł bez przekonania Jared.

background image

52 RAJ NA ZIEM]

- Z drugiej strony podczas lotu była doskonała pogoda.

Marko i ja zauważyliśmy jedynie strome urwiska. Rapor­

ty członków ekspedycji, które poprzednio dotarły w oko­

lice naszego tepui numer 72, zawierają takie same

wskazówki. Można się tu dostać jedynie z powietrza.
- Jared zaczął grzebać w plecaku. - Zrobimy odlew tych

śladów i włączymy je do dokumentacji. Miejmy nadzieję,

że nieprędko natkniemy się na drapieżniki.

Późnym popołudniem Jared uznał, że czas na krótką

przerwę i odpoczynek przed powrotem do obozowiska.

Merry siedziała na występie czarnej skały, szkicując

z uwagą orchideę wyrastającą z niewielkiej szczeliny.

Jared obserwował dziewczynę, klnąc pod nosem. Nie

miał pojęcia, jak zdoła przetrwać najbliższe dni. W obec­

ności uroczej koleżanki tracił rozsądek. Czy była tego

świadoma?

Wyglądała cudownie. Jared poczuł nagle, że wilgotne

od potu szorty stają się dla niego za ciasne. Nieustannie

myślał o Merry, ale próbował ukryć swoje odczucia i był

tym nieco zmęczony. Nawet radość z poznawania ob­

szaru, który do tej pory istniał na mapach jako biała

plama, zbladła w porównaniu z marzeniami o odkrywaniu

sekretów smukłego, jędrnego ciała Merry.

Postanowił raz na zawsze pozbyć się tych myśli.

Przekonywał samego siebie, że dręczy go jedynie prymi­

tywna, zwierzęca żądza. Atawistyczne doznanie. Podob­

nie reagują dzikie zwierzęta w czasie godów.

Przypomniał sobie o zniszczonym namiocie i jeszcze

bardziej sposępniał. Nie sądził, by Merry zdawała sobie

sprawę z tego, że i ona będzie musiała ponieść konsek­

wencje utraty części ekwipunku. Zabrał dodatkowy na­

miot, ponieważ uznał, że dziewczynie należy się odrobina

prywatności. Z powodu awarii głupiego spadochronu

background image

RAJ NA ZIEMI 53

sytuacja zmieniła się radykalnie. Jeden namiot był prze­

znaczony dla Walta i Marco, którzy mieli w nim mieszkać

tak długo, aż zabierze ich helikopter. W drugim należało

złożyć sprzęt i żywność, bowiem pogoda na płaskowyżu

była kapryśna. Jared nie miał innego wyjścia. Będzie

musiał dzielić namiot z jasnowłosą pięknością, która

siedziała na czarnej skale. Równie dobrze mógłby spać na

rozżarzonych węglach. Z drugiej strony zbyt dobrze

poznał doktor Meredith Bayliss, aby przypuszczać, że

przyjmie ze stoickim spokojem smutną nowinę o nie­

przewidzianych trudnościach dotyczących osobnego lo­

kum dla jedynej uczestniczki ekspedycji.

- Merry?

- Słucham - zapytała, spoglądając na niego z roztarg­

nieniem.

- Mamy pewien kłopot.

- O co chodzi? - Znowu popatrzyła na szkicowany

kwiat

- Jeden z namiotów nie nadaje się do użytku.

- Co za pech.

Jared omal nie parsknął śmiechem.

- To oznacza, że musimy inaczej rozmieścić się

w pozostałych namiotach.

- Zapewne. - Merry odsunęła szkicownik na odleg­

łość ramienia i obrzuciła rysunek krytycznym spojrze­

niem. - Podporządkuję się twoim decyzjom.

- Wątpię.

- Daję słowo, że nie będę... - Umilkła w pół słowa.

Położyła szkicownik na kolanach i zmrużyła podejrzliwie

zielonkawe oczy. - Jeśli się nie mylę, zmiana dotyczy

mojej osoby.

- Mojej również.

Merry szeroko otworzyła oczy. Wolno położyła szki-

background image

54

RAJ NA ZIEMI

cownik na skale, wstała, podeszła do Jareda i uniosła dłoń

oskarżycielskiem gestem.

- Ty gadzie! Zdeprawowany, przerośnięty, śmier­

dzący, parszywy gadzie! Jeśli sądzisz, że zostanę twoją

kochanką pod byle pozorem, to grubo się mylisz.

Zaledwie przed chwilą Jared z uśmiechem myślał

o tym, że Merry rozzłości się nie na żarty, gdy zrozumie,

na co się zanosi, lecz gdy usłyszał, o co go posądza,

i ujrzał palec oskarżycielsko wycelowany w swoją pierś,

ogarnęła go wściekłość. Poprzedniej nocy wściekał się,

bo Merry pierwsza znalazła sposób, by wyjaśnić kłopot­

liwą sytuację; tak czy inaczej miała słuszność. Usłyszane

przed chwilą oskarżenia przypomniały mu, że gdy prze­

praszał za wcześniejsze karygodne zachowanie, dziew­

czyna skwapliwie oznajmiła, że pragnie wymazać z pa­

mięci ów pożałowania godny incydent.

Rozsądek całkiem opuścił Jareda, ustępując miejsca

ślepej furii. Podszedł do jasnowłosej dziewczyny. Stanęli

twarzą w twarz. Miał nadzieję, że widok jego im­

ponującej postaci trochę ją utemperuje.

- Mam dość tych insynuacji! Mówisz tak, jakbym

krążył wokół ciebie niczym marcowy kocur. Posłuchaj,

moja droga. Przyznaję, że tamtego wieczoru szukałem

twego towarzystwa, bo wpadłaś mi w oko, ale dowiedz

się, że nigdy nie musiałem i nadal nie muszę uciekać się

do żadnych sztuczek, by znaleźć sobie kochankę. Gdyby

nawet przyszła mi ochota przespać się z taką arogancką,

zarozumiałą Amazonką jak ty, na pewno grałbym w ot­

warte karty.

Turkusowe oczy Merry zalśniły niebezpiecznym blas­

kiem. Osłupiała ze zdumienia dziewczyna otworzyła

usta... i zamknęła je natychmiast; nie była w stanie

wykrztusić słowa. Nie uszło uwagi Jareda, że Merry

background image

RAJ NA ZIEM)

55

w bezsilnej złości zaciska i rozwiera dłonie. Obserwował

ją ze złośliwą satysfakcją. Miał ochotę parsknąć śmie­

chem, lecz gdy niespodziewanie oblizała wyschnięte

wargi, poczuł, że płomień tłumionego od dawna pożąda­

nia rozgorzał na nowo. Zapomniał o całym świecie

i chwycił Merry w ramiona. Żadnej kobiety nie pragnął

dotąd tak mocno.

background image

ROZDZIAŁ CZWARTY

Merry nie była w stanie przypomnieć sobie, kiedy

ostatnio tak się rozzłościła. A więc Jared uważał ją za

arogancką, zarozumiałą Amazonkę? Zamierzała odpo­

wiedzieć równie złośliwie, ale zamknął jej usta namięt­

nym pocałunkiem, a jej zaciśnięte pięści dotknęły mus­

kularnej piersi. Wielkie dłonie objęły biodra dziewczyny.

Jej wściekłość ustąpiła w jednej chwili zmysłowemu

zauroczeniu. Głos rozsądku naglił, by się odsunęła, ale

zabrakło jej sił. Dopiero po chwili zorientowała się, że

przymknęła oczy. Zamrugała powiekami i ujrzała twarz

Jareda, który właśnie uniósł głowę. Wpatrywała się

w pięknie wykrojone, lekko wilgotne, pełne usta, których

kąciki uniosły się niespodziewanie w cudownym uśmie­

chu. Chciała zaprotestować i odepchnąć natręta, lecz

została zaskoczona po raz wtóry.

Wielkie dłonie obejmujące biodra Merry spoczęły

niespodziewanie na jej plecach. W chwilę później przy­

lgnęła całym ciałem do masywnej postaci Jareda, który

zaczął głaskać jasne włosy splecione w warkocz. Pochylił

głowę i zaczął ją znowu całować. Gdy westchnęła cicho,

natychmiast wykorzystał sposobność i wsunął język

między jej wargi. Czuła żar bijący od opalonego torsu

porośniętego rudawymi włosami. Lędźwie mężczyzny

napierały na smukłe ciało, okryte jedynie cienką koszulą

i szortami. Merry ogarnęła straszliwa żądza. Jedyną ulgę

background image

RAJ NA ZIEMI 57

w tym nienasyceniu przynosiły rytmiczne ruchy bioder

Jareda, który ocierał się o nią powoli.

- Przestań! - rzuciła szeptem, gdy podniósł głowę.

Dłonie, które przed chwilą zaciskała na muskularnych

ramionach, dotknęły rozgrzanej skóry torsu. Próbowała

odepchnąć mężczyznę, który przerwał zmysłowe piesz­

czoty i znieruchomiał, jakby tym jednym słowem zdjęła

z niego urok. Uniósł głowę, popatrzył na dziewczynę nie

widzącym wzrokiem, zamrugał powiekami i wypuścił ją

z objęć. Merry posmutniała i odsunęła się. Może istotnie

znaleźli się na krótko w mocy tajemnego zaklęcia,

pomyślała i dodała drżącym głosem: - Właśnie takich

sytuacji postanowiliśmy unikać.

- Mój umysł przyznaje ci rację, ale ciało jest innego

zdania. - Jared parsknął śmiechem, chociaż jego głos był

ponury i opryskliwy. Merry przyznała w głębi serca, że

czuje się podobnie, lecz nie zamierzała mu tego mówić.

- Nie sądzisz chyba, że możemy dzielić namiot.

- Nie mamy innego wyjścia. Oczywiście pragnę cię

jak diabli, ale nie posunę się dalej, jeśli sama nie będziesz

miała na to ochoty, skarbie. Nic ci nie grozi.

- Może znajdzie się jakieś wyjście? - Merry smutno

potrząsnęła głową. Nie ufała przede wszystkim sobie.

Żaden ze spotkanych dotąd mężczyzn nie zrobił na niej

takiego wrażenia. Jak zdoła przetrwać dziesięć najbliż­

szych nocy, skoro obok niej ma spać mężczyzna, któremu

już teraz ledwie potrafiła się oprzeć?

- Wątpię.

- To niemożliwe!

- Dla prawdziwych pasjonatów nauki nie ma rzeczy

niemożliwych. Z pewnością znajdziemy sposób, żeby

jakoś przetrwać w zgodzie najbliższe dni. -Jared przema­

wiał beznamiętnie i spokojnie, a jego spojrzenie, przed

background image

58

RAJ NA ZIEMI

chwilą namiętne i pełne żaru, stało się znowu chłodne

i władcze. Zirytowana Merry zacisnęła zęby, odwróciła

się na pięcie i sięgnęła po swoje rzeczy. Gdy wrócili do

obozu, Marco właśnie szykował kolację.

- Cześć, J.V.! - zawołał do szefa, a w jego głosie

słychać było prawdziwą radość. - Znalazłem cudowne

miejsce w odległości piętnastu minut marszu. Trzeba iść

na północ. Gdy opadnie mgła, można stamtąd zobaczyć

niemal całą dolinę rzeki Caronf.

Leżący na noszach Walt również był w dobrym

humorze. Rozzłoszczony Jared nie zwracał uwagi na

kolegów, którzy nagle zamilkli. Nie spuszczali z niego

oczu, gdy szedł wśród namiotów. Merry dysząca wściek­

łością po niedawnej wymianie zdań przystanęła w pobliżu

niewielkiego obozu. Obserwowała Adamsona, który

zmierzał ku stosowi plecaków ułożonych obok jednego

z dwuosobowych namiotów. Nie wierzyła własnym

oczom. Jared wziął jej ekwipunek i na oczach wszystkich

przeniósł go do swojego namiotu, a potem najspokojniej

w świecie sięgnął po koszulę, która leżała tam od rana.

Dziewczyna miała wrażenie, że nogi wrosły jej w zie­

mię. Osłupiała ze złości i upokorzenia. Marco wy­

szczerzył zęby w uśmiechu i zamierzał coś powiedzieć,

ale na widok jej miny uznał, że lepiej trzymać język za

zębami. Z oczu Merry wyzierała żądza mordu. Jared

podszedł w pośpiechu do Walta i przykucnął obok niego,

relacjonując postępy badań. Uczestnicy wyprawy uznali

za stosowne zapomnieć o niedawnym incydencie albo też

doszli do wniosku, że cała sprawa nie ma większego

znaczenia.

Merry wślizgnęła się do swego namiotu - właściwie

należał do Jareda - i zaczęła grzebać w plecaku. Czuła się

fatalnie w przepoconym ubraniu i marzyła o kąpieli. Po

background image

RAJ NA ZIEMI

59

powrocie rozwiesiła mokre rzeczy na przenośnym wie­

szaku, nałożyła grube skarpety i z westchnieniem opuś­

ciła wnętrze namiotu. Jedynie tu mogła liczyć na chwilę

spokoju i samotności. Koledzy czekali na nią z talerzem

gorącego ryżu i fasoli.

Wkrótce poczuła się nieco lepiej, bowiem żaden

z uczestników wyprawy nie wspomniał ani słowem

o incydencie sprzed kilku chwil. Posiłek nie trwał długo,

a rozmowa dotyczyła dzisiejszych odkryć. Na ciem­

niejącym niebie kłębiły się burzowe chmury.

Zaraz po kolacji Jared zarządził naradę uczestników

ekspedycji, by ostrzec ich przed drapieżnikami, które

najprawdopodobniej zamieszkiwały płaskowyż. Nowina

wzbudziła ogromne zdumienie. Hipotezy sypały się jak

z rękawa. Wreszcie Jared zamknął dyskusję, obiecując, że

powrócą do niej po śniadaniu. Zagrzmiało. Gdy spadły

pierwsze krople deszczu, naukowcy skryli się w namio­

tach.

Jared ukląkł, by zapalić niewielką lampę. Starannie

zasznurował namiot, który stał się przytulnym, zacisznym

schronieniem dla dwójki mieszkańców. Po rudej czup­

rynie przebiegały jasne refleksy, a na urodziwej twarzy

pojawił się uprzejmy uśmiech.

- Usiądź, proszę. Chciałbym obejrzeć twoje rysunki.

- Przyjazne słowa i zachowanie natychmiast rozbroiły

Merry. Wydawało się, że Jared puścił w niepamięć ich

namiętny pocałunek sprzed kilku godzin. Przez cały

wieczór pracowali zgodnie, kreśląc mapę zbadanego

terenu. Następnie Merry dokończyła rysunki, a Jared

zaczął pisać dziennik ekspedycji.

Gdy poszli spać, Merry długo wsłuchiwała się w mo­

notonny szum kropli deszczu uderzających o płótno

namiotu. Zastanawiała się, czy leżący obok mężczyzna

background image

60

RAJ NA ZIEMI

pamięta ich uściski równie wyraziście jak ona. Była

zmęczona trudami minionego dnia, a zarazem świado­

ma, że wystarczyłoby jedno dotknięcie, by jej ciało

ocknęło się z letargu. Daremnie próbowała zapomnieć

o wieczornym spotkaniu w barze. Tamte wspomnienia

miały dla niej szczególny urok, który narastał z każ­

dym dniem. Usiłowała wmówić sobie, że to roman­

tyczne mrzonki. Tylko kretynka wiąże się z kolegą po

fachu. Mężczyźni wolą słodkie idiotki gotowe iść z ni­

mi do łóżka, natomiast unikają bystrych i wygadanych

intelektualistek, które mogłyby narazić na szwank ich

pewność siebie.

Po śniadaniu Merry i Jared przygotowali potrzebny

sprzęt i zapakowali go do plecaków. Resztę ekwipunku

i zapasów pozostawili do dyspozycji Marco i Walta. Za

dziesięć dni mieli zjawić się w obozie i czekać na

helikopter.

Siwowłosy biolog omówił krótko zwyczaje wielkich

drapieżników i wyjaśnił pozostałym uczestnikom wy­

prawy, jak uniknąć zagrożenia. Nie mieli pod ręką żadnej

broni, bo w czasie poprzednich ekspedycji nie pojawiały

się tego rodzaju niebezpieczeństwa.

- Powodzenia-powiedział na koniec Walt.-Szkoda,

że mi się nie poszczęściło, ale odbiję to sobie podczas

kolejnej wyprawy na tepuf, gdy wyzdrowieję.

- Na pewno. Trzymaj się. - Jared uścisnął rękę

Waltowi, a potem Marco, zarzucił plecak na ramiona

i odwrócił się do Merry. - Gotowa do wymarszu?

Dziewczyna skinęła głową i poprawiła rzemienie.

Postanowiła odzywać się tylko wówczas, gdy będzie to

naprawdę konieczne. Miała nadzieję, że uniknie w ten

sposób wymiany zdań na tematy nie związane z badania-

/

background image

RAJ NA ZIEMI 61

mi. Po drodze zbierali okazy flory i starali się od razu

klasyfikować poszczególne rośliny.

- Twoja znajomość gatunków jest naprawdę imponu­

jąca - oznajmił w pewnej chwili Jared.

- Dziękuję...

- Długo się zastanawiałem, nim zaproponowałem ci

uczestnictwo w ekspedycji, ale w końcu doszedłem do

wniosku, że twoja wiedza jest zbyt cenna, by warto było

się przejmować rozmaitymi niedogodnościami zaistniałej

sytuacji. Chcę być z tobą szczery i uprzedzam, że

będziesz musiała wziąć na siebie część obowiązków,

które w innych okolicznościach ciążyłyby na Marco

i Walcie. Musimy jak najlepiej wykorzystać najbliższe

dziesięć dni, więc sama rozumiesz, że nie mam ani czasu,

ani ochoty niańczyć bezbronnej kobiety.

Merry osłupiała. Czym sobie zasłużyła na tę re­

prymendę? Ogarnęła ją wściekłość tak wielka, że gdy

otworzyła usta, by odciąć się szefowi, nie była w stanie

wydobyć głosu.

- Nikt mnie nie potrzebuje niańczyć - wykrztusiła

z trudem. - A poza tym jestem w stanie poradzić sobie ze

wszystkimi obowiązkami, które mi przypadną.

- Oby tak było - odparł z powątpiewaniem Jared.

Merry wzięła trzy głębokie oddechy. Czuła, że za

chwilę wybuchnie i powie temu arogantowi coś nie­

przyjemnego. Nagle gniew zniknął. Ogarnęło ją znane od

dawna uczucie niepewności, a przecież po rozstaniu

z Glennem zaklinała się w duchu, że odtąd nie dopuści, by

jakiś mężczyzna odebrał jej wiarę w siebie i poczucie

bezpieczeństwa.

Glenn. Tak bardzo pragnęła, by dawny narzeczony

zainteresował się jej pracą naukową. Daremnie. Glenn

przy każdej sposobności starał się pomniejszyć jej zawo-

background image

62 RAJ NA ZIEMI

dowe osiągnięcia i udowodnić, że nie jest wcale taka

zdolna.

Z Jaredem sprawy wyglądały nieco inaczej. Uznał

wprawdzie, że jest dostatecznie inteligentna i doświad­

czona, by mogła wziąć udział w ekspedycji, z drugiej

strony jednak nie wierzył, aby zdołała poradzić sobie

całkiem samodzielnie z problemami nie dotyczącymi

botaniki. Dotychczas cieszyła się jak dziecko z udziału

w wyprawie, lecz teraz wątpliwości zmąciły jej radość.

Nie zamierzała mówić o tym Jaredowi, który odwrócił się

nagle i ruszył w drogę, nie doczekawszy się odpowiedzi

na swoją kąśliwą uwagę. Słońce wyjrzało zza chmur, lecz

i to nie poprawiło nastroju dziewczynie człapiącej za

swym szefem po bagnistym gruncie.

Gdy przystanęli, by odpocząć przez chwilę, Merry

opadła na głaz wygrzany promieniami słońca.. Jared

usiadł na sąsiednim kamieniu. Merry obserwowała go

ukradkiem. Żuł twarde suchary i metodycznie uzupełniał

mapę zbadanego obszaru. Gdy tylko zrzucił z ramion

plecak, zdjął także koszulę. Opalone ciało lśniło w blasku

słońca jak wypolerowana figurka z tekowego drewna.

Jedną długą nogę podwinął pod siebie, druga zwisała

swobodnie obok głazu. Merry podziwiała smukłą, mus­

kularną sylwetkę. Chyba poczuł na sobie jej wzrok, bo

uniósł głowę i powiedział:

- Nadal myślę o śladach, które znaleźliśmy. Nie

wszystkie konsekwencje tego faktu dotarły do mojej

świadomości. - Merry nie miała ochoty wdawać się

w dyskusję na drażliwy temat po tym, jak szef okazał jej

tyle pogardy i lekceważenia, ale przemogła się i zapytała:

- Chodzi ci o występowanie drapieżników na odizo­

lowanym płaskowyżu? Przyznałeś, że powinniśmy teraz

rozglądać się za dużymi zwierzętami, na które pumy

background image

RAJ NA ZIEMI 63

mogłyby polować. Martwe stworzenie znalezione u stóp

tepui stanowi istotny ślad.

- Pamiętam, co mówiłem - rzucił Jared ostrzegaw­

czym tonem - ale popatrz tylko dookoła. Czy sądzisz, że

flora jest tu dostatecznie bogata, by utrzymało się przy

życiu duże stado zwierząt roślinożernych?

- Większość znanych gatunków nie przetrwałaby

w tych warunkach.

- Co teraz będzie? Stara śpiewka o dinozaurach?

- Dlaczego tak mówisz? Uważasz moje opinie za

bezwartościowe? Chcesz mi dać do zrozumienia, że mam

się zajmować wyłącznie roślinami i że nie mam pojęcia

o łańcuchach pokarmowych i teorii ewolucji?

- Po prostu nie wierzę...

- Przynajmniej raz posłuchaj mnie uważnie - prze­

rwała mu Merry. - Skoro ten płaskowyż przez całe

tysiąclecia pozostawał w izolacji, jak przypuszczamy,

niewątpliwie zachodziły tu swoiste procesy adaptacyjne

dotyczące przede wszystkim zwierząt. Przyznaję, że

w tym miejscu szata roślinna jest raczej uboga, ale

wczoraj, gdy wędrowaliśmy przez zarośla, widziałam

mnóstwo gatunków, które mogą stanowić pożywienie dla

roślinożerców średniej wielkości, pod warunkiem, że ich

dieta i metabolizm uległy pewnej modyfikacji. Powinniś­

my być przygotowani na każdą ewentualność.

- Może spotkamy niewielkiego kuzyna strusi.

- Niewykluczone. - Merry postanowiła ustąpić Jare-

dowi, ale nie miała zamiaru przedwcześnie rezygnować

z niecodziennej hipotezy. Dotychczas niemal wszystkie

jej teorie okazywały się słuszne i niewątpliwie były warte

uwagi. Nie dopuści, by zarozumiały naukowiec, który

lęka się o swoją reputację, pomieszał jej szyki. - Tamto

martwe zwierzę nie przypominało znanych mi ssaków.

background image

64

RAJ NA ZIEMI

- To prawda. Nie twierdzę, że to ssak.

- A mnie nie przekonuje hipoteza o dużym ptaku.

- Marco nakładł ci do głowy bzdurnych teorii o ga­

dach wymarłych przed milionami lat - rzucił napastliwie

Jared.

- Nie zamierzam wysnuwać pochopnych wniosków.

Moim zdaniem powinniśmy zachować czujność, analizo­

wać fakty i czekać, aż. ujrzymy coś ciekawego na własne

oczy.

- Mam nadzieję, że oboje potrafimy zdobyć się na to.

Od tej chwili nasza ekspedycja ma dwa podstawowe

zadania: po pierwsze: musimy prowadzić staranną obser­

wację i szukać dowodów na obecność pum w tym rejonie;

po drugie: powinniśmy gromadzić wszelkie dane o płas­

kowyżu, wykreślić jego mapę, dowiedzieć się jak naj­

więcej o żyjących tu stworzeniach. Trzeba znaleźć

niezbity dowód, że szczątki zwierzęcia sfotografowanego

u stóp wzniesienia należały do mieszkańca tepuf - peroro­

wał rozdrażniony Jared. Po chwili dodał: - Wszyscy

uznają mnie za wariata. Najpierw tamto zagadkowe

stworzenie, a teraz pumy na dokładkę.

- Twoje obawy są bezpodstawne. Walt i Marco

szybko dali się przekonać, gdy wyciągnąłeś z plecaka

odcisk łapy - odparła z uśmiechem. Nie uszło jej Uwagi,

że Jared nagle uspokoił się i odprężył. Popatrzyli na siebie

z rozbawieniem. Merry wstrzymała oddech, gdy przystoj­

ny mężczyzna uśmiechnął się z ociąganiem. Złociste oczy

rozbłysły, a na policzkach pojawiły się dwa urocze dołki.

Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem, ciesząc się, że

szefowi humor się nareszcie poprawił. Po chwili na jego

twarzy pojawił się wyraz dziwnego napięcia. Uparcie

patrzył jej w oczy.

- Dlaczego nie wyszłaś za mąż?

background image

RAJ NA ZIEMI 65

Merry wzruszyła ramionami, zakłopotana niespodzie­

waną zmianą tematu.

- Niewiele brakowało, ale pojawiły się ważne prze­

szkody. - Starała się mówić obojętnym tonem, ale miała

wrażenie, że jej wysiłki spełzły na niczym. Szybko odbiła

piłeczkę. - Dlaczego się nie ożeniłeś?

Zapadła cisza niepokojąca jak gęsta mgła. Oczy Jareda

przypominały twarde, zimne topazy. Gdy przemówił,

zdziwiła ją pasja brzmiąca w głosie szefa.

- Kobiety chcą bezpieczeństwa, dzieci, pewności

jutra. Nie byłbym w stanie zmienić swojej natury dla

żadnej z nich.

- Może nie spotkałeś jeszcze takiej, która cię zro­

zumie. Popełniasz błąd, zakładając z góry, że wszystkie

dziewczyny pragną tego samego - odparła Merry, stara­

jąc się, by jej uwagi zabrzmiały całkiem naturalnie. Była

przekonana, że Jared ukrywa przed nią wiele sekretów.

- Czyżby? A czego ty chcesz od życia?

- To niezbyt ciekawy temat do rozmowy. - Merry

spłonęła rumieńcem. Sięgnęła po swoje rzeczy i zaczęła

się niezgrabnie szykować do dalszej wędrówki. Robiło jej

się smutno, ilekroć myślała o swoich pragnieniach. Było

dla niej oczywiste, że nigdy się nie spełnią. Mężczyźni

zabiegali o jej przychylność, gdy chodziło o sprawy

zawodowe, ale w życiu prywatnym woleli kobiety,

których intelekt nie zagrażał ich pewności siebie.

- Nieładnie, skarbie. - Jared wstał ze swego kamienia.

- Nie wypada udzielać wymijających odpowiedzi. A więc

czego chcesz od życia?

- Gdy byłam młodsza, sądziłam, że mam prawo do

wszystkiego. - Ramiona dziewczyny opadły, gdy wes­

tchnęła z rezygnacją. - Sądziłam, że zrobię karierę

naukową, będę miała kochającego męża i jedno lub

background image

66 RAJ NA ZIEMI

dwójkę dzieci. Okazałam się bardzo naiwna. Za dużo

oczekiwałam od życia.

- Dlaczego nie wyszłaś za mąż?

Pytanie zaskoczyło Merry tak bardzo, że nie potrafiła

znaleźć nowego wykrętu i odparowała natychmiast:

- Dlaczego się nie ożeniłeś?

- Opowiedz mi o swoim narzeczonym.-Jared usado­

wił się na głazie, sięgnął po manierkę i podniósł ją do ust.

Oczarowana Merry nie mogła oderwać od niego wzroku.

Obserwowała grę potężnych mięśni.

- Nie ma o czym mówić. To była pomyłka.

- Dlaczego?

Pytanie Jareda przywołało wspomnienia, do których

nie wracała od sześciu lat. Stare blizny dały znać o sobie,

a w głosie dziewczyny zabrzmiał smutek i żal; nie

potrafiła nad tym zapanować.

- Rzeczywiście chcesz wiedzieć? Glenn chciał po­

ślubić uroczą, małą kobietkę, która miała go wspierać

i pozostawać w cieniu, prowadzić mu dom, prasować

koszule i urządzać przyjęcia dla szefów. Sądził, że jego

sukcesy powinny mi wystarczyć do szczęścia.

- A nie wystarczyłyby?

Merry spojrzała na Jareda z niedowierzaniem.

- Uwielbiam botanikę. Nikt nie może zaprzeczyć, że

jestem bystra. Osiągnęłam sporo w swojej dziedzinie, ale

nie tylko dla tytułów naukowych i rozgłosu zajmuję się

pracą naukową. Gdybym zrezygnowała, nie byłabym...

sobą. - Po chwili dodała porywczo: - Dlaczego uważa się

powszechnie, że dla kobiety małżeństwo i kariera zawo­

dowa są nie do pogodzenia?

- Narzeczonemu nie podobały się twoje poglądy?

Zdziwiona jego domyślnością wolno pokiwała głową.

- Długo nie zdawałam sobie z tego sprawy. W końcu

background image

RAJ NA ZIEMI 67

pojęłam, że najważniejszym problemem nie jest moja

niechęć do rezygnacji z pracy naukowej i awersja do roli

kury domowej. Glenn był zazdrosny. Oboje praco­

waliśmy w Kalifornii, gdy otrzymałam ciekawą ofertę

prowadzenia badań na Wschodnim Wybrzeżu. Nie chciał

tam ze mną jechać. Kazał mi wybierać: praca albo on.

Teraz rozumiem, że nie mógł mi darować tamtego

sukcesu.

- Zajmował się botaniką?

- Nie, był i jest biologiem. Naukowiec z niego żaden,

ale za to doskonały nauczyciel akademicki.

- Przestraszył się, że nie dorówna ci inteligencją.

- Uderzyła ją pewność, z którą Jared podsumował ich

rozmowę. Jego uwaga była nadzwyczaj trafna. Nic dodać,

nic ująć.

- Początkowo tego nie rozumiałam. Byłam zdziwio­

na, że wyraża się o mnie lekceważąco i sugeruje, że jest

coś niewłaściwego w mojej chęci zrobienia kariery

naukowej i założenia rodziny.

- Aha, więc pragnęłaś mieć dzieci - mruknął zamyś­

lony Jared. Merry skinęła głową.

- Owszem, chciałam wyjść za mąż i zostać matką.

- Co będzie, jeśli spotkasz królewicza z bajki? Uwi­

jesz gniazdko? - W głosie Jareda zabrzmiała nuta

cynizmu. - Będziesz wychowywać potomstwo i zapo­

mnisz o karierze?

Merry wpatrywała się w Jareda z zaciekawieniem. Co

sprawiło, że tak go irytowała każda wzmianka o ognisku

domowym? Gładka, opalona skóra na ramionach męż­

czyzny połyskiwała w słońcu; oczy jasne niczym u lwa

lśniły energią, gdy w skupieniu analizował kolejne

odpowiedzi dziewczyny. Niespodziewanie przyszło jej

do głowy, że oto stoi przed nią ów wymarzony książę

background image

68

RAJ NA ZIEMI

z bajki. Niestety, Jared nie był ideałem. Zdawała sobie

sprawę, że jej sposób myślenia działa mu na nerwy.

Popełniłaby szaleństwo, gdyby go pokochała.

- Zawsze sądziłam, że pewnego dnia zostanę matką

- odparła, siląc się na spokój, chociaż jego cynizm był

irytujący. - Marzą o tym niemal wszystkie dziewczyny.

Niestety, mój najdroższy okazał się draniem. - Uśmiech­

nęła się z wysiłkiem i dodała: - Na szczęście, prawda

wyszła na jaw przed ślubem.

- Miałaś szczęście, kochanie. Uniknęłaś piekła. - Sło­

wa Jareda były okrutne, lecz prawdziwe. Merry poczuła

złość, która minęła natychmiast, gdy mężczyzna dodał:
- Bywa, że ukochany staje się najgorszym wrogiem, gdy

mijają pierwsze miłosne uniesienia. Moi rodzice stanowią

żywy dowód na potwierdzenie tej hipotezy. Gdy otrząs­

nęli się z miłosnego transu, zrozumieli, że są parą obcych

ludzi o całkowicie sprzecznych dążeniach. Na swoje

nieszczęście uwikłali się w małżeństwo i wychowanie

dziecka. Niestety, przed ślubem nie przyszło im do głowy

porozmawiać o planach życiowych.

Szkoda, pomyślała ze złością Merry. Była wściekła na

ludzi, którzy mimo woli skrzywdzili własnego syna. Ona

przynajmniej wierzyła, że miłość istnieje. Sama jej nie

zaznała, ale spotkała wielu ludzi szczęśliwie zakocha­

nych i dlatego sądziła, że prawdziwe uczucie pokona

wszelkie przeszkody.

Jared był przekonany, że miłości nie ma.

background image

ROZDZIAŁ PĄTY

Jared podszedł do głazu, na którym zostawił swoje

rzeczy. Zebrał śmieci pozostałe po zjedzonym posiłku

i schował je do plecaka, zarzucił ciężar na plecy i od­

wrócił głowę ku Merry.

- Ruszamy - rozległa się zwięzła komenda. - Mu­

simy dotrzeć do południowej grani. Potem skręcimy na

wschód i będziemy szli w tym kierunku, jak długo się

da.

Merry bez słowa skinęła głową, Gdy ruszyli, wściekły

Jared zachodził w głowę, dlaczego ta przeklęta baba

przestała się nagle do niego odzywać. Udawał, że nie

pamięta, jak go irytowała głupia paplanina większości

dziewczyn, z którymi dawniej się umawiał. Zapomniał na

chwilę, jak często marzył o kobiecie, która potrafi

milczeć. Pozostawał głuchy na cichy, wewnętrzny głos

zachęcający, by przypomniał sobie, jak wielką przyjem­

ność sprawiały mu pasjonujące dyskusje na tematy

zawodowe prowadzone z Merry, ilekroć urocza koleżan­

ka zapominała o powściągliwości, którą zasłaniała się

niczym maską chroniącą przed niespodziewanym cio­

sem. Niemal godzinę szli przez dziwaczną równinę, gdzie

pełno było wielkich głazów o fantastycznych kształtach.

Niektóre były wielkie jak domy. Jałowa okolica za­

jmowała spory obszar południowego krańca płaskowyżu.

Kamienie przypominały niemych strażników czuwają-

background image

70

RAJ NA ZIEM

cych nad przemijaniem czasu. Po drodze Jared beształ

się w głębi ducha za gorzkie słowa wypowiedziane

podczas niedawnej rozmowy. Jak to się stało, że Merry

sprowokowała go do zwierzeń dotyczących przeszłości,

którą uważał za definitywnie pogrzebaną i zapomnia­

ną?

Dziewczyna podążała za nim w milczeniu. Nie od­

zywała się, chociaż kilkakrotnie próbował ją zagadnąć.

Gdy zatrzymał się niespodziewanie, Merry, która patrzyła

w inną stronę, wpadła na niego z całym impetem.

Mężczyzna zachwiał się, ale natychmiast odzyskał rów­

nowagę. Poczuł, jak cierpnie mu skóra na plecach, do

których Merry przylgnęła mocno, żeby nie upaść.

- Nic ci się nie stało? - Zerknął na nią przez ramię.

- Nie - odparła nerwowo, oblizując suche wargi.

- Przyglądałam się mchom i dlatego na ciebie wpad­

łam.

Jared zauważył, że jeden z guzików jej bluzki jest

rozpięty. Nie był w stanie oprzeć się pokusie. Wielkie

ręce uniosły się natychmiast, jakby żyły własnym życiem.

- Nie możesz tak paradować - oznajmił, usiłując nie

patrzeć na kuszący, różowy koniuszek języka zwilżające­

go pełne wargi. Wystające kostki jego rąk musnęły jędrny

biust dziewczyny, gdy smukłe palce zapinały niesforny

guzik przyszyty dokładnie na wysokości krągłych piersi.

Merry opuściła głowę, unikając wzroku Jareda, i obser­

wowała uważnie jego dłonie. Nie wiedzieć czemu to

nieśmiałe spojrzenie podnieciło go bardziej niż jawna

prośba o pieszczotę. Obawiał się, że wkrótce straci

panowanie nad sobą. Szybko opuścił ręce, jakby parzyło

go ciało dziewczyny. - Teraz lepiej - oznajmił. Czy to

jego głos? Krótkie stwierdzenie zabrzmiało jak pomruk

zbudzonego ze snu niedźwiedzia. Co się dzieje, do

background image

f

RAJ NA ZIEMI 71

cholery? Zachowywał się nieodpowiedzialnie jak oszoło­

miony pierwszym uczuciem nastolatek.

- Dzięki - rzuciła Merry głosem słabym i zdyszanym

jakby po szybkim biegu. Podniosła wzrok i ponownie

zwilżyła wyschnięte wargi.

Czy ta dziewczyna nie pojmuje, że mimo woli każdym

gestem doprowadza męskie zmysły do szaleństwa? Jared

jęknął cicho i poddał się odczuciom, z którymi daremnie

walczył od kilku chwil. Chwycił Merry za łokcie,

przesunął dłońmi ku górze, wzdłuż ramion. Nie był

w stanie dłużej walczyć z pokusą. Pochylił głowę

i dotknął wargami jej ust z czułością, która zadziwiła

nawet jego samego. Pieszczota była łagodna, ale zmys­

łowa; sprawiła, że ogarnęło go uczucie gwałtownego

nienasycenia. Podniósł głowę i popatrzył na dziewczynę.

Przymknęła powieki, a ciemne, gęste rzęsy nie pozwalały

spojrzeć w turkusowe oczy. Jej twarz tchnęła spokojem

i łagodnością. Jared zaczął ją znowu całować. Nie chciał

słuchać głosu rozsądku. Pragnął tylko czuć jej zapach,

pieścić jędrne ciało, dotykać wargami ust. Niespodziewa­

nie przypomniał sobie jej smutne zwierzenia i oprzytom­

niał w jednej chwili.

Uważałam, że mogę osiągnąć wszystko...

Kochający mąż...

Zawsze sądziłam, że pewnego dnia zostanę matką...

Ogarnęło go poczucie winy. Zawstydzony wypuścił

Merry z objęć. Zasługiwała na to, by spełniły się

wszystkie jej marzenia. Powinna mieć dobrego męża,

dzieci, prawdziwy dom. Nie mógł jej tego obiecać.

Odsunął się i spuścił oczy. Przypomniał sobie, dlacze­

go zatrzymał się przed kilkoma minutami. Usiłował

zapomnieć o niezwykłych doznaniach, które przez chwilę

były udziałem ich obojga.

background image

72 RAJ NA ZIEMI

- Popatrz na to. - Pomaszerował w stronę ogromnej

skały, dając znak, żeby poszła za nim. Gdy okrążyli głaz,

ujrzeli obszerną niszę, otwierającą się u jego podstawy.

Jared zastanawiał się, czy jest pusta. Otwór był nad­

zwyczaj wąski.

- Sądzisz, że pumy mają tu legowisko? - zapytała

Merry, jakby czytała w jego myślach.

- Kto wie? - Jared był zirytowany, ponieważ Merry

otrząsnęła się ze zmysłowego transu, gdy tylko wypuścił

ją z objęć.

- Mogę wpełznąć do środka i rozejrzeć się trochę

- zaproponowała. Była zafrapowana najnowszym od­

kryciem, podobnie jak szef ekspedycji. Jeśli odczuwała

strach, nie dała tego po sobie poznać.

- Najpierw trzeba się upewnić, czy ta pieczara nie ma

lokatorów. - Na samą myśl, że Merry mogłaby nagle

stanąć oko w oko z drapieżnikiem, zimny dreszcz

przebiegł mu po plecach. Sięgnął do plecaka po latarkę,

położył się na brzuchu i oświetlił niewielką przestrzeń.

- Chyba jest pusta. Weź moją latarkę. Przyda ci się

podczas oględzin.

Merry wpełzła do groty. Mężczyzna nie mógł oderwać

wzroku od jej smukłych nóg.

- Jaredzie! - Głos dziewczyny był przytłumiony, ale

brzmiał w nim wyraźny niepokój. Szef ekspedycji ukląkł

przy wąskim otworze. Klął w poczuciu bezsilności,

ponieważ był zbyt masywny, by wślizgnąć się do środka.

- Co znalazłaś?

- Wyciągnij mnie! Nie mogę się ruszyć.

Natychmiast chwycił Merry za szczupłe kostki, które

ginęły w jego ogromnych dłoniach. Po chwili głowa

dziewczyny wyłoniła się z mrocznej czeluści. Nie czeka­

jąc, aż Merry uklęknie, Jared objął ją w talii i bez trudu

background image

RAJ NA ZIEMI

73

postawił na nogi, tak że stanęli twarzą w twarz. Czuł pod

palcami jędrne ciało, które oddzielała od jego dłoni tylko

cienka warstwa bawełnianej tkaniny. Pospiesznie opuścił

ręce.

- Popatrz - rzuciła Merry i wyciągnęła ramię. Ścis­

kała w dłoni długie pasma zmierzwionej sierści. Każdy

włos rozjaśniał się ku końcowi, zmieniając barwę od

czerni do metalicznej szarości. Jared uważnie przyglądał

się znalezisku.

- W grocie panuje okropny zaduch - oznajmiła

Merry. - To charakterystyczny dla drapieżników, ostry

i silny fetor. - Te zwierzęta są niewątpliwie blisko

spokrewnione z pumami. Chyba odkryliśmy nowy gatu­

nek. To daje mi wiele do myślenia.

Jared nerwowym ruchem odgarnął gęste włosy. Obser­

wował Merry z podziwem. Co za pech, że pierwsza

kobieta, na którą zwrócił uwagę po latach niemal cał­

kowitego braku zainteresowania płcią piękną, pasjono­

wała się bzdurnymi hipotezami dotyczącymi prehistory­

cznych stworów. Nie zamierzał jednak wytykać tego

Merry i ograniczył się do ogólników.

- Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że ma pani

rację, szanowna doktor Bayliss. Teraz pozostaje nam

sprawdzić, jakie zwierzęta stanowią pożywienie owych

drapieżników.

- Nie jestem pewna, czy ten pomysł przypadnie ci do

gustu - oświadczyła Merry, gdy ruszyli w dalszą drogę

- ale uważam, że ze względu na ich obecność powinniś­

my od tej chwili śpiewać podczas marszu, i to na całe

gardło.

Jared odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął donośnym

śmiechem.

- Chętnie przyłączę się do chóru.

background image

74

RAJ NA ZIEMI

Późnym popołudniem dobiegł ich warkot helikop­

tera. Merry odetchnęła z ulgą; była zadowolona, że

Walt znajdzie się wkrótce pod fachową opieką. W tej

samej chwili zdała sobie sprawę, że nie ma już dla

niej odwrotu. Jared i ona pozostali zupełnie sami na

wzniesieniu. Byli niemal całkowicie odcięci od cywili­

zowanego świata, z którym mogli się kontaktować

jedynie za pośrednictwem radiostacji. Przez dziesięć

dni będzie, chcąc nie chcąc, skazana na towarzystwo

Jareda.

Wieczorem rozbili obóz na trawiastej równinie roz­

ciągającej się po wschodniej stronie kamiennego labiryn­

tu. W pobliżu dostrzegli czarne skały, a wśród nich mały

wodospad. Merry wyciągnęła czyste ubranie oraz przybo­

ry toaletowe i poszła się wykąpać. Chłodna woda ob­

mywała łagodnie jej ciało, a przyjemne doznania przywo­

dziły na myśl czułe pocałunki Jareda.

Wystarczyło, że na nią popatrzył, by po chwili drżała

na całym ciele; ilekroć słyszała z ust szefa pochwałę

dowodzącą uznania dla jej profesjonalizmu, serce w niej

topniało z radości. Jared doceniał wysiłki koleżanki

z ekspedycji, ale czy nie przytłaczała go wybitną in­

teligencją? Bez namysłu, na oślep, odrzucił hipotezę

dotyczącą prehistorycznych gadów. To stanowiło dla

Merry nie lada zagadkę.

Czy potrafiłby zaakceptować ją bez zastrzeżeń?

Myślała o tym z nadzieją. Poczuła szybkie kołatanie

serca. Od razu domyśliła się, skąd to wzruszenie.

Niewiele brakowało, by całkiem straciła głowę dla

Jareda.

Skarciła się za głupie myśli. Jared nie ukrywał, że jej

pożąda, ale zarazem jasno dał do zrozumienia, że nie

szuka miłości i nie zamierza się wiązać na stałe. Wszyst-

background image

RAJ NA ZIEMI 75

ko, czego pragnął, to zmysłowe igraszki od zmierzchu do

świtu. Wydawał się absolutnie pewny, że nie szuka

niczego poza namiętnością.

Przyjemna kąpiel straciła nagle dla Merry cały urok.

Dziewczyna poczłapała do brzegu, wytarła się, ubrała

pospiesznie i wróciła do obozowiska. Z talerzem pełnym

jedzenia usiadła na jednym z głazów, które przytoczył

Jared. Służyły im za prowizoryczne stołki. W pośpiechu

zjedli kolację, zerkając niespokojnie na zachmurzone

niebo. Nadciągała burza.

Jared pierwszy zniknął w namiocie. Merry wkrótce do

niego dołączyła. Zapalił lampę i zabrał się do uzupeł­

niania dziennika ekspedycji. Na jego prośbę Merry robiła

własne zapiski. Dzięki temu wszystkie ich odkrycia były

starannie udokumentowane.

- Zauważyłem, że bardzo ci odpowiada praca w tere­

nie - oświadczył nagle Jared. - Dlaczego nie przyłączyłaś

się wcześniej do jakiejś ekspedycji? Większość badaczy

szuka po temu sposobności zaraz po studiach.

Merry wzruszyła ramionami i zaczęła układać na­

szkicowane mapy.

- Sądzę, że zadecydowało o tym przyzwyczajenie.

Szybko zrobiłam maturę, ukończyłam studia i obroniłam

pracę doktorską. Praca na uczelni sprawiała mi przyjem­

ność. Dopiero gdy moi koledzy wspomnieli w rozmowie,

że uczestnictwo w ekspedycjach naukowych mogłoby

mnie zainteresować, wzięłam pod uwagę tę możliwość.

Do tej pory nie sądziłam, że się do tego nadaję.

- Zmieniłaś zdanie.

- Oczywiście. Zdecydowałam, że po powrocie po­

szukam ekipy planującej badania w innym regionie.

- Jak to się ma do twoich zamiarów dotyczących

założenia rodziny?

background image

76

RAJ NA ZIEMI

- Nie słuchałeś mnie uważnie. Mówiłam przed chwi­

lą, że jedyne, co planuję na najbliższą przyszłość, to

kolejny wyjazd w teren.

- Jesteś nadzwyczajna. Większość kobiet uważa takie

wyprawy za przedsmak piekła - oznajmił cicho Jared.

Merry odniosła wrażenie, że powiedział to do siebie.

Udała, że nie rozumie, ponieważ spodziewała się, że

Jared opowie coś więcej o swoich poglądach i od­

czuciach. Poprosiła, by wyjaśnił, dlaczego ma o niej tak

dobre mniemanie.

- Nie potrzebujesz lokówki, nie malujesz się, na

szlaku mało cię obchodzi, że jesteś zgrzana i spocona, nie

narzekasz na brak wanny i bieżącej wody... - Przerwał

i uśmiechnął się, widząc zdziwienie w jej oczach. -To mi

imponuje.

- Ciekawe. - Merry nie czuła się uszczęśliwiona

słysząc, że słabo się zna na kobiecych sztuczkach.

Pochyliła głowę nad dziennikiem. Pracowała niemal

godzinę. W końcu przeciągnęła się i uznała, że czas

odpocząć. Usiadła po turecku na śpiworze i zaczęła

porządkować swoje rzeczy. W pewnej chwili dotknęła

sztywnego warkocza, który był jeszcze wilgotny. Wyjęła

z plecaka szczotkę, rozplotła złote, sięgające talii włosy,

pociemniałe od wilgoci, i rozdzieliła je na lśniące pasma.

Szczotkowała włosy spokojnie i systematycznie, pod­

dając się kojącemu wpływowi codziennego rytuału, który

praktykowała od dzieciństwa. W końcu włosy całkiem

wyschły i odzyskały kolor dojrzałej pszenicy. Merry

podniosła głowę. Siedzący tuż obok Jared wpatrywał się

w nią jak urzeczony.

Zamierzał uzupełnić dziennik, lecz zamiast pracować,

gapił się bezwstydnie na urodziwą współmieszkankę,

która powoli gładziła szczotką jasne włosy. Dłoń znieru-

background image

RAJ NA ZIKMI 77

chomiała, gdy dziewczyna zauważyła głodne spojrzenie

złocistych oczu. Nagle zdała sobie sprawę, jaki popełniła

błąd; na chwilę zapomniała, że nie jest sama, i za­

chowywała się, jakby w namiocie nie było nikogo oprócz

niej.

- Co się stało? - zapytała niewinnie, spoglądając na

Jareda. Krople deszczu bębniące po ścianach namiotu

tłumiły jej słowa.

- Odłóż tę szczotkę, Merry - poprosił głucho tonem

nie znoszącym sprzeciwu i rzucił jej groźne spojrzenie.

- Usiłuję zachowywać się jak przystało na dżentelmena

i trzymam się od ciebie z daleka, ale jeśli nadal będziesz

ranie prowokować, to nie ręczę za siebie.

- Umieram ze strachu! Twoje pogróżki przypominają

żałosne próby zastraszenia pyskatych studentów, które

zdarzają się od czasu do czasu na moim uniwersytecie.

Adwokatura studencka radzi nie zwracać uwagi na to

puste gadanie - odcięła się, patrząc mu prosto w oczy, ale

odłożyła szczotkę.

- Mało mnie obchodzi, z czym ci się kojarzą moje

słowa - oznajmił posępnie. Nie potrafił ukryć zdziwienia

wywołanego ciętą ripostą. Merry zamierzała wygłosić

kolejną nieprzyjemną uwagę, gdy niespodziewanie ujrza­

ła szatański błysk w oczach Jareda. Najwyraźniej szukał

okazji do kłótni i chciał, żeby się z nim sprzeczała. Gdyby

emocje wymknęły mu się spod kontroli, zrzuciłby na nią

całą winę. Nie chciał się przyznać, jak bardzo jej pragnie.

Zdusiła w sobie gniew i w milczeniu odwróciła wzrok.

Schowała szczotkę do plecaka, wygładziła śpiwór i wśliz­

gnęła się do środka. Po chwili Jared zgasił lampę

i w namiocie zrobiło się zupełnie ciemno. Zapadła cisza.

Natrętne myśli nie dawały Merry spokoju. Zastana­

wiała się...

background image

7 8 R A J N A Z I E M I

- Nie śpisz?

- Nie - odparła cichutko.

- To na nic... Merry, bardzo cię pragnę. - Głos

Jareda był czuły i łagodny jak najdelikatniejsza piesz­

czota. Merry zadrżała. - Może połączymy nasze śpiwo-

ry?

Odczuwała niezwykle silną pokusę, by ulec jego

prośbie. Wbrew jej woli ożyły wspomnienia o tym, jak

cudownie było im razem na początku, gdy tańczyli na

zatłoczonym parkiecie. Wewnętrzny głos szeptał, by

zapomniała o wszystkich uprzedzeniach i rzuciła się

w jego objęcia.

Niestety, to nie było takie proste. Wiele wycierpiała

z powodu mężczyzny i nie chciała, by ją to spotkało

ponownie. Nadal nie wiedziała, czy Jared jest w stanie

pogodzić się z myślą, że kobieta dorównuje mu intelek­

tem. Poza tym jasno dał Merry do zrozumienia, że w jego

życiu nie ma miejsca dla stałej partnerki.

Na domiar złego była niemal pewna, że się w nim

zakochała.

- Co nas czeka, gdy minie ta noc? - rzuciła zaczepnie,

chociaż znała odpowiedź. Jared długo milczał. Merry nie

przerwała ciszy.

- Niczego nie mogę ci obiecać - odparł w końcu.

- Postąpilibyśmy nieuczciwie, zakładając, że ten zwią­

zek może przetrwać. Dopóki będziemy na płaskowyżu,

chciałbym spędzać z tobą wszystkie noce, aż do ostat­

niego dnia. Z góry uprzedzam, że potem definitywnie się

rozstaniemy. Jeśli chcesz być ze mną dzisiejszej nocy,

pamiętaj o tym.

Merry poczuła łzy pod powiekami, gdy usłyszała

skruchę i żal w jego głosie. Był przekonany, że nie ma dla

nich przyszłości. Poczuła się oszukana, gdy pomyślała, że

background image

RAJ NA ZIEMI

79

przyjdzie jej do końca życia egzystować samotnie, bez

Jareda. Pragnęła schronić się w jego ramionach, wyznać,

że go kocha, przyrzec mu dozgonną wierność, lecz

zdawała sobie sprawę, że nie przyjmie ofiarowanego

daru.

- Ja również pragnę być z tobą - szepnęła głosem

nabrzmiałym tęsknotą- ale nie mogę oddać się mężczyź­

nie, który nie chce słyszeć o wspólnej przyszłości.

Gdybym uległa, na pewno złamałbyś mi serce.

Następnego dnia nic szczególnego się nie wydarzyło.

Wieczorem znaleźli się w szczelnie zamkniętym namio­

cie. Merry zapaliła lampę. Po kolacji Jared robił notatki

w dzienniku, a jego współmieszkanka porządkowała

zapiski i kreśliła mapę spenetrowanego obszaru. W pew­

nej chwili złapała sie na tym, że odczuwa prawdziwe,

głębokie zadowolenie.

Cieszyły ją badania prowadzone na płaskowyżu i obe­

cność Jareda. Wyobraziła sobie, że kolejne lata swego

życia spędza w podobnych okolicznościach; zmienia się

tylko miejsce pobytu. Pracowali w milczeniu. Od czasu

do czasu jedno z nich rzucało jakąś uwagę. Gdy skoń­

czyli, Merry zebrała swoje rzeczy, a Jared podkręcił

lampę i przysiadł na jej śpiworze.

- Już późno, nie sadzisz? - Merry zadrżała, bo

nieświadomie przyłapał ją na fantazjowaniu, dla którego

późna pora miała istotne znaczenie. Odłożyła ołówek

i przeciągnęła się.

- Słusznie. Chętnie pracowałabym dzień i noc, póki

nie skończę, lecz rozsądek podpowiada, że jeżeli się nie

wyśpię, szef ekspedycji będzie miał ze mną same kło­

poty.

- Jesteś stworzona do pracy w terenie - oznajmił

background image

80

RAJ NA ZIEMI

Jared i uśmiechnął się szeroko. Merry poczuła przyjemne

ciepło koło serca.

- Cieszę się każdą chwilą naszej wyprawy. To wspa­

niałe doświadczenie. Bardzo bym chciała napisać o tym

do rodziców. Zrobię to zaraz po powrocie.

- Twoja rodzina mieszka w Michigan? - wypytywał

zaciekawiony Jared.

- Tak.

- Tam się wychowałaś?

- W pewnym sensie. - Merry żałowała, że wspo­

mniała o rodzinie.

- Co to znaczy?

- Tam się urodziłam. Gdy wyszło na jaw, że jestem

wybitnie... zdolna, rodzice wysłali mnie do prywatnej

szkoły z internatem w Chicago - odparła wymijająco.

- De miałaś wówczas lat?

- Pięć - odparła, unikając jego wzroku.

- Tylko pięć? Wysłali cię do szkoły z internatem jako

pięcioletnią dziewczynkę? - Ton niedowierzania w jego

głosie sprawił, że poczuła się zbita z tropu. Niechętnie

rozmawiała o swoim dzieciństwie. Dopiero jako osoba

dorosła pojęła, że nie miała racji, podejrzewając, jakoby

rodzice chcieli się jej pozbyć.

- Nie mieli pojęcia, jak sobie radzić z moją dociek­

liwością. Lekarz zaproponował przeprowadzenie testów.

Okazało się, że potrzebna mi szkoła o bardzo wysokim

poziomie nauczania, przeznaczona dla dzieci wyjątkowo

utalentowanych. Mama nie chciała o tym słyszeć, ale

ojciec uznał, że powinnam tam pojechać dla własnego

dobra.

- I zgodzili się na rozstanie.

- Często ich widywałam. Przyjeżdżałam do domu na

sobotę i niedzielę, spędzałam z rodzicami święta.

background image

RAJ NA ZIEMI 81

Niestety, przez cały czas miałam wrażenie, ze nie

należę do rodziny, dodała w myśli.

- Jak znosiłaś rozłąkę?

- Początkowo bardzo tęskniłam, ale do wszystkiego

można przywyknąć. Sądzę, że mamie było trudniej niż

mnie.

- Zawracanie głowy - burknął zirytowany Jared.

- To prawda! Mama zawsze płakała, gdy przyjeż­

dżałam do domu. Sądzę, że po dziś dzień żałuje tamtej

decyzji, ale kiedy teraz się nad tym zastanawiam, po­

chwalam ich wybór.

- Jesteś nadzwyczaj wielkoduszna.

- Rodzice byli przekonani, że tak będzie dla mnie

najlepiej. Są bardzo dumni z moich osiągnięć. Zapewne

nie uczestniczyłabym w tej ekspedycji, gdyby przed

dwudziestoma trzema laty podjęli inną decyzję.

- Nie sądzisz, że chcieli w ten sposób zrealizować

własne nie spełnione ambicje?

- W żadnym wypadku. To był dla nich bardzo

trudny wybór. Chyba woleliby mieć przeciętną, uroczą

córeczkę, która wychowywałaby się w domu pod ich

opieką.

Szkoda, westchnęła w duchu.

- Kto wie? - Jared nie wydawał się przekonany jej

argumentami. - Może to i lepiej, że przebywałaś poza

domem. Kiedy moi rodzice przeprowadzili rozwód,

ciągle się kłócili o to, jak należy mnie wychowywać.

- Gdzie chodziłeś do szkoły?

- To ciekawa historia. Zaledwie kilka miesięcy spę­

dzałem w Stanach. Ojciec postawił na swoim podczas

rozprawy rozwodowej i uzyskał prawo do częściowej

opieki nade mną. Gdy podrosłem, przez część roku

uczestniczyłem w jego ekspedycjach badawczych. - Ja-

background image

82

RAJ NA ZIEMI

red uśmiechnął się i dodał zaczepnym tonem: - Na pewno

słyszałaś o Christianie Adamsonie.

- Twoi rodzice dokonali wielu ciekawych odkryć.

- Niewiele osób pamięta dziś, że ojciec zajmował

się nie tylko poszukiwaniem yeti. - Jared skrzywił się,

jakby go coś zabolało. Przez chwilę o czymś rozmyś­

lał. - Od niego przejąłem zamiłowanie do pracy bada­

wczej w terenie. Nie pragnąłem nigdy spokojnej posa­

dy na uniwersytecie. Unikam jak ognia pracy, która

polega na wertowaniu artykułów i wydawaniu kolej­

nych publikacji. Nie powtórzę błędu ojca, który zmu­

szony był wybierać między rodziną a ukochanym zaję­

ciem.

Żal ścisnął Merry za gardło. Gdy myślała o chłopcu,

który stał się argumentem przetargowym w sporze rodzi­

ców, czuła łzy pod powiekami.

- Nie chcesz mieć dzieci? - zapytała nagle. Jared

bezradnie machnął ręką.

- Moim zdaniem ludzie nazbyt często decydują się na

posiadanie potomstwa, nie mając świadomości, jak wiele

zmian w ich życiu spowoduje taka decyzja. Dzieci

potrzebują starannej opieki przez wiele lat, a ich obecność

oznacza mnóstwo wyrzeczeń. Rodzice muszą wychowy­

wać je razem, we dwoje, a miłość powinna cementować

rodzinę, która może wówczas stawić czoło życiowym

trudnościom. Dzieci nie powinny przychodzić na świat

jedynie po to, by uratować rozpadające się małżeństwo.

Merry rozważała w milczeniu jego słowa. Oczami

wyobraźni ujrzała chłopca, który zdawał sobie sprawę,

że nie jest dla swoich rodziców najważniejszy na świe­

cie.

- Sądzę, że większość ludzi stara się jak najlepiej...

- Przychodzące na świat maluchy powinny mieć

background image

\

83

pewność, że są kochane, ważniejsze ponad wszystko

- oświadczył z pasją Jared.

- Zgadzam się - powiedziała zdziwiona Merry. Jared

nadal pozostawał dla niej zagadką. Po chwili dodała

rzeczowo: - Niestety, płodzenie dzieci nie wymaga

specjalnego przygotowania.

- A poza tym stanowi przyjemność samo w sobie

- dodał Jared, spoglądając na Merry wzrokiem pełnym

pożądania. Zabrakło jej tchu. Patrzyła mu w oczy,

zafascynowana magnetyczną siłą jego spojrzenia. Serce

podeszło jej do gardła.

- Chyba... tak - wyjąkała.

Uśmiechnął się, a wokół jego złocistych oczu pojawiły

się drobne zmarszczki; głos pozostał schrypnięty i natar­

czywy.

- Chyba niewiele miałaś okazji, żeby się o tym

przekonać?

- Nie sądzę... Wolałabym poprzestać na tym, co

wiem. - Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, że

rozmowa może rozbudzić pożądanie. Jared doprowadzał

ją do rozpaczy.

- Posłuchaj... - zaczęła niepewnie - chcę być z tobą,

ale to skomplikowałoby moje życie. Przestań się nade

mną znęcać. To nam obojgu może tylko zaszkodzić.

- Gorzej już być nie może - mruknął do siebie Jared.

Najwyraźniej miał na myśli inny problem. Merry potrząs­

nęła głową i ukryła w dłoniach zarumienioną twarz. Jared

rozchmurzył się i dodał: - Będzie, jak chcesz. Daj mi

całusa na zgodę. To mi pozwoli dojść do siebie.

Wahała się przez moment, obserwując pochylonego

w jej stronę mężczyznę. Ta chwila miała dla niej wielkie

znaczenie. Gdy ich usta zetkną się wreszcie, nie będzie to

zwykły pocałunek, lecz obietnica przeżyć silniejszych,

background image

84 RAJ NA ZIEMI

intensywniejszych i głębszych niż wszystko, czego do­

tychczas zaznała w życiu. Silna dłoń Jareda dotknęła

policzka dziewczyny. Gładził kciukiem kącik jej ust.

- Pocałuj mnie - szepnął. Poczuła na twarzy gorący

oddech, a natarczywe spojrzenie usunęło w cień wszelkie

wątpliwości. Przymknęła oczy i pocałowała go czule.

Gdy uniosła głowę, ujrzał w jej wzroku nieśmiałą i słodką

obietnicę.

background image

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Zbudzony niespodziewanym hałasem Jared zerwał się

z posłania. Poranna, szara poświata wypełniła namiot.

Nocna burza, która przez całą noc chłostała płaskowyż

strugami deszczu, przycichła nad ranem. W oddali rozległ

się donośny głos pumy, która przypominała innym

stworzeniom o swojej obecności. Merry poruszyła się

w śpiworze.

- Co...

Gdy głos zabrzmiał ponownie, dziewczyna zerwała się

natychmiast i schroniła w objęciach Jareda, który przytu­

lił ją mocno, zauważając mimochodem, że przed za­

śnięciem rozpuściła włosy. Wystarczyło, że poczuł ich

delikatny zapach, by jego mięśnie napięły się w jednej

chwili.

- Cicho - usłyszała jego chrapliwy szept. - Puma jest

chyba dość blisko, ale nie jestem tego całkiem pewny, bo

echo płata różne figle.

- Gdyby polowała, nie robiłaby tyle hałasu - stwier­

dziła rzeczowo Merry, ale Jared nadal słyszał obawę w jej

głosie i domyślił się, że dziewczyna jest bardzo zdener­

wowana.

- Masz rację. Sądzę, że znaczy swoje terytorium

- odparł, nie zwracając uwagi na podniecenie wywołane

bliskością Merry. Wsłuchiwał się w odgłosy wydawane

przez drapieżnika. Odruchowo przytulił dziewczynę jesz-

background image

86 RAJ NA ZIEMI

cze mocniej i dotknął wargami jej ucha, relacjonując

szeptem swoje przypuszczenia. Merry chwytała w lot

każdą myśl.

- Cudowna, mądra doktor Bayliss. - Jared odgarnął

gęstą czuprynę i zaczął całować odsłonięty kark dziew­

czyny. - Uwielbiam piękne kobiety, które myślą szybciej

ode mnie.

- Interesuję cię wyłącznie jako uczona i koleżanka?

- wypytywała Merry. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się

do niego, lecz w jej głosie wyczuwał niepokój.

- Nie próbuj mi niczego wmówić. - Ujął szczupłą

dłoń Merry. - Zainteresowanie twoją osobą nie pozwala

mi się skupić na pracy badawczej.

- Czego zatem ode mnie oczekujesz? - zapytała

cicho, a jej oczy zalśniły nikłym blaskiem.

- Niczego. Chcę tylko, żeby ci było przyjemnie.

- Wolno uniósł jej rękę. Pieścił ustami i językiem

wrażliwą skórę wnętrza dłoni. Nie odrywał wzroku od

urodziwej twarzy, której wyraz łagodniał z wolna; tur­

kusowe oczy spoglądały na niego.z roztargnieniem.

Merry była taka wrażliwa na jego pieszczoty. Zapragnął

ułożyć ją na posłaniu i...

- Dziś ja przygotowuję śniadanie - przypomniała.

Z domyślnym uśmiechem popatrzyła Jaredowi prosto

w oczy. Poczuł, że krew uderza mu do głowy, lecz w t;ej

samej chwili dziewczyna wyślizgnęła się z jego objęć

i sięgnęła po ubranie. Bez trudu otrząsnęła się z nagłego

zauroczenia, które jemu nadal nie pozwalało wziąć się

w garść.

- Chyba mam gorączkę - żalił się. - Dotknij mego

czoła. - Gdy pomyślał, że za moment poczuje chłodną

dłoń na rozpalonej skórze, ogarnęło go podniecenie.

- Doskonała sztuczka. Moje uznanie - odparła Merry,

background image

RAJ NA ZIEMI 87

patrząc na niego z rozbawieniem. - Do zobaczenia za

dziesięć minut przy śniadaniu.

Trzy godziny później oboje leżeli na krawędzi płasko­

wyżu, zachwyceni cudownym widokiem, który ukazał się

ich oczom. W oddali rysowała się zamglona sylwetka

innego tepul. Trochę się przejaśniło i słońce wyjrzało na

kilka godzin. Płaskie wierzchołki olbrzymich masywów

wygrzewały się w jego blasku.

Jared postanowił zbadać teren poniżej krawędzi tepui.

Merry stanowczo zaprotestowała. Argumetowała, że to

ona powinna zejść, ponieważ jest lżejsza i łatwiej

znajdzie oparcie dla stóp pośród wietrzejących skał. Jared

nie chciał o tym słyszeć. Przyznał, że lęka się o jej

bezpieczeństwo. W końcu ustalili, że Jared spuści się na

linie, a Merry będzie go asekurować. Gdy szczęśliwie

zakończył wspinaczkę, położyli się znowu na krawędzi

płaskowyżu. Adamson robił zdjęcia.

- Wspaniały widok! - krzyczał co chwila. Merry

z uśmiechem obserwowała podekscytowanego kolegę.

Dotychczas lękała się, że Jared, urażony jej niechęcią do

przelotnych romansów, będzie ją szykanował podczas

wspólnej pracy, ale obawy te okazały się płonne. Jako

szef był wobec podwładnej życzliwy i przyjacielski.

Odnosił się do niej tak samo jak do Marco i Walta.

Merry zdawała sobie sprawę, że coraz bardziej go

kocha. Była wyczerpana beznadziejną walką z tym

uczuciem. Może postąpiłaby rozsądniej, wykorzystując

czas, który został im dany, tak jak chciał Jared? Wiedzia­

ła, że bardzo jej pragnie. Czy z pożądania może narodzić

się miłość? A jeśli zdoła przekonać ukochanego, że jest

kobietą zdolną dzielić jego zamiłowanie do pracy badaw­

czej w terenie, że mogą żyć razem szczęśliwie, bez obaw

o rozwój zawodowej kariery? Wstrzymała oddech, gdy

background image

88 RAJ NA ZIEMI

przyszło jej do głowy, że z czasem zdoła chyba go

przekonać, by pomyślał także o dzieciach.

Jared odwrócił głowę. Merry pożerała go wzrokiem,

jakby umierała z tęsknoty. Złociste oczy złagodniały.

Pojawił się w nich wyraz niezwykłej tkliwości. Leżeli

obok siebie. Wystarczyło przesunąć się nieco, by wziąć

ją w ramiona. Uczynił to, nim Merry zdała sobie

sprawę, na co się zanosi. Przymknęła oczy, gdy

poczuła przez cienki materiał ciepło rozgrzanego słoń­

cem i żądzą ciała Jareda.

- Chciałem być bliżej ciebie.

- Jared... - wyjąkała słabym głosem.

- Tylko jeden pocałunek, skarbie, tylko jeden. - Objął

ją delikatnie, jaby była kruchą figurką z porcelany,

łagodnie przytulił i dotknął ustami jej warg. Merry

jęknęła pod wpływem czułej pieszczoty, której tak długo

odmawiała sobie i ukochanemu. Rozchyliła usta. Jared

nie od razu skorzystał z zaproszenia. Język gorący jak

płomień musnął najpierw górną, potem dolną wargę,

którą Jared delikatnie chwycił zębami. Dziewczyną krzy­

knęła. Jej ręce sunęły wolno po muskularnym torsie, by

zacisnąć się w końcu na karku mężczyzny. Wplotła palce

w falujące, rude włosy i przyciągnęła mocniej głowę

ukochanego. Jared nie czekał na dalszą zachętę. Język

wślizgnął się między wargi dziewczyny, pieszcząc na­

miętnie każdy zakamarek jej ust, jakby to była obietnica

intymniejszych doznań.

Merry czuła pulsującą między jej udami męskość

Jareda. Mocno przylgnęła biodrami do jego lędźwi,

spragniona innej bliskości. Jared objął jej udo muskular­

nymi nogami, coraz bardziej zacieśniając uścisk. Sięgnął

do paska jej spodni, podciągnął bawełnianą koszulę

i objął dłonią krągłą pierś. Merry westchnęła pod wpły-

background image

RAJ NA ZIEMI

89

wem tego dotknięcia i wygięła się w łuk. Namiętne

pocałunki doprowadzały ją do szaleństwa.

Niespodziewanie w zaroślach rozległ się głośny

chrzęst. Oboje znieruchomieli. Przypominali w tej chwili

rzeźbę przedstawiającą spragnionych rozkoszy kochan­

ków. Po chwili Jared zerwał się na równe nogi, pociągnął

za sobą Merry i zasłonił ją własnym ciałem. Stał bez

ruchu, wpatrzony w gęste zarośla, i ściskał z całej siły

maczetę.

Gdy błyskawicznie poderwali się z ziemi, narobili

sporo hałasu. Tajemnicze stworzenie buszujące wśród

krzaków pomknęło w przeciwnym kierunku. Czekali, aż

ucichnie szelest liści. W końcu Jared opuścił maczetę

i przybrał mniej wojowniczą pozę. Odwrócił się i przytu­

lił Merry. Oddychał ciężko. Przyciągnął głowę dziew­

czyny do swego ramienia.

- Niewiele brakowało, a tajemniczy koteczek schru­

pałby nas na obiad.

- To nie była puma. Tamto stworzenie poruszało się

o wiele szybciej - oznajmiła Merry. Poczuła, że Jared

drgnął gwałtownie, ale nie wypuścił jej z objęć.

- Czyżby? Wolno zapytać, co to było, twoim zda­

niem?

Merry nie podniosła głowy. Wolała, żeby nie dostrzegł

wyrazu cierpienia na jej twarzy, gdyby przyszła mu do

głowy ochota szydzić z usłyszanych hipotez.

- Przyjęliśmy wstępnie dwie teorie. Może to być ptak

podobny do bezgrzebieniowców, który biega wyjątkowo

szybko. Z drugiej strony nie wykluczam, że mamy do

czynienia z jakimś gatunkiem dinozaura. Oba założenia

są prawdopodobne i wymagają starannych badań.

- Bardzo logiczny wywód, pani doktor - oświadczył

Jared. Przytulona do szerokiej piersi Merry wsłuchiwała

background image

9 0 R A J N A Z I E M I

się w głęboki, wibrujący głos, który niespodziewanie

obniżył się do szeptu. Poczuła, że wargi Jareda obe­

jmują i pieszczą jej ucho widoczne spod zaczesanych

do tyłu włosów. - Może to i lepiej, że coś nas prze­

straszyło.

Merry odchyliła głowę i spojrzała Jaredowi w oczy.

Z ulgą pomyślała, że ukochany nie zamierza kontynuo­

wać rozmowy.

- Lepiej? - zapytała z niedowierzaniem. Poczuła

irytację, słysząc, że głos jej drży. Jared pocałował ją

w czubek nosa.

- Tak. Bardzo cię pragnę... - Otarł się o nią biodrami

na dowód, że nie kłamie. - Nie chcę jednak, żebyś miała

do mnie żal, o ile sytuacja wymknie się nam spod kontroli.

Jeśli mamy być razem, musisz być pewna, że naprawdę

tego chcesz. Źle by się stało, gdybyś mi uległa w chwili

zapomnienia tylko dlatego, że wszystko odbyło się zbyt

szybko, że nie zdążyłaś powiedzieć „nie".

Merry zapomniała o wszystkich zastrzeżeniach i oba­

wach. Przytuliła głowę do piersi Jareda, lękając się

ujawnić prawdziwe uczucia. Mieli rację ci, którzy twier­

dzili, że trzeba brać, co niesie los, i nie dbać o resztę.

Postanowiła cieszyć się bliskością Jareda, póki to będzie

możliwe. Bez wątpienia bardzo go pociągała. Obiecujący

początek. Mieli ze sobą wiele wspólnego; łączyły ich

podobne zainteresowania. Niedawne zachowanie Jareda

dowiodło, że troszczy się o nią i jej bezpieczeństwo.

Zamierzała wykorzystać jak najlepiej dni, które mieli

spędzić razem, by uświadomić temu mężczyźnie, że bez

niej jego życie będzie jałowe.

- Nie zamierzam ci się dłużej opierać - oznajmiła,

podnosząc głowę i spoglądając mu prosto w oczy. Jared

znieruchomiał.

background image

RAJ NA ZIEMI 91

- Musisz mi powiedzieć wprost, czego pragniesz. Tak

się umawialiśmy.

Merry była mu wdzięczna; pozwolił jej decydować.

- Czy będziesz się ze mną kochać dziś w nocy?

- zapytała cicho.

- Dziś w nocy. - Przypieczętował obietnicę namięt­

nym pocałunkiem. Przytulił Merry, a potem łagodnym

ruchem wypuścił dziewczynę z objęć i odsunął się

powoli. Delikatnie pogładził ją po policzku i dał ręką

znak, że czas ruszać w drogę. - Dziś w nocy - powtórzył

raz jeszcze.

Po obiedzie wędrowali na południe. Jared chciał rzucić

okiem na skaliste urwisko, które on i Marco zauważyli

podczas lotu zwiadowczego przed rozpoczęciem wy­

prawy. Najpierw czekało ich jednak zbadanie obszaru

tepuf wysuniętego bardziej na południe oraz sporządzenie

jego mapy.

- Chciałabym, żebyś przyjrzał się czemuś, nim wyru­

szymy - oznajmiła Merry, pochylając głowę nad szkico-

wnikiem.

- Czy mogę to zrobić później?

- Lepiej nie zwlekać.

- Mam nadzieję, że to ciekawe znalezisko - rzucił

ostrzegawczym tonem. Merry uśmiechnęła się pogodnie.

Jared był przekonany, że odkryła coś wartego uwagi.

- Popatrz. - Wskazała ołówkiem tropy odciśnięte

w błotnistym podłożu. W jej głosie brzmiała nuta praw­

dziwej radości.

- Co o tym sądzisz? - dopytywała się.

- Moim zdaniem to ślad po ulubionym daniu naszego

koteczka.

- Zamierzasz nadal unikać niebezpiecznego wyrazu

background image

92

RAJ NA ZIEMI

na literę d? - zapytała, marszcząc nos. Jared pocierał

dłonią kilkudniowy zarost, jakby nie usłyszał jej komen-

tarza. Merry postanowiła mówić dalej. Wskazała zagaj

nik na skraju polany. - Niepokoi mnie jeszcze jedna

sprawa. Krzaki są niemal odarte z liści.

Jared ruszył w stronę zarośli, by się im przyjrzeć. Na

kilku liściach dostrzegł ślady zębów. Rozmyślał o tym

gorączkowo, ale nie był w stanie przyjąć do wiadomości

niemal oczywistych wniosków. Mierzyli się wzrokiem,

spoglądając na siebie ponad zniszczonymi liśćmi.

- Dobrze. Dość tych podchodów. Domyślam się, co

chcesz powiedzieć. Wyduś to z siebie nareszcie.

Rzeczowa uwaga szefa zbiła Merry z tropu.

- Jak sobie życzysz. Sądzę, że nie uważasz mnie za

wariatkę, skoro doszedłeś do tych samych wniosków.

Uważam za wysoce prawdopodobne, że to nie są ślady

ptaków, lecz gadów uważanych za wymarłe przed milio­

nami lat.

- Mówisz o dinozaurach.

- Owszem.

- To się w głowie nie mieści! -krzyknął Jared. Gdyby

się okazało, że nie mają racji... Czy mógł rujnować sobie

karierę, głosząc takie szalone teorie? Wiele trudu kosz­

towało go zdobywanie pieniędzy na kolejne ekspedycje.

Gdyby zaczęto powątpiewać w jego poczytalność, nie

uzyskałby ani grosza. Czy nie tak potoczyły się losy jego

ojca? - Wszystkie hipotezy dotyczące wyginięcia dino­

zaurów wspominają o gwałtownych zmianach warunków

atmosferycznych.

- Tak, to znany argument.

- No właśnie. Z tego powodu dinozaury wyginęły

zupełnie. Jak to możliwe, by na tym płaskowyżu ocalała

garstka tych stworzeń?

background image

RAJ NA ZIEMI 93

- A potrafisz wyjaśnić, dlaczego przetrwały inne

gady, na przykład krokodyle i żółwie? Nie zapominaj, że

ciągle pojawiają się nowe teorie. Według jednej z nich

ptaki wywodzą się bezpośrednio od dinozaurów, a skoro

owe gady przechodziły proces ewolucji, nasuwa się

wniosek, że nie zniknęły całkowicie z powierzchni ziemi.

Ponadto gdyby założyć, że istniały gatunki ciepłokrwiste,

szanse ich przystosowania się do życia w chłodniejszym

klimacie znacznie by wzrosły.

- Msrry, moglibyśmy wysunąć dziesiątki takich hipo­

tez. Nie przyznam ci racji, póki nie zobaczę na własne

oczy żywego dinozaura.

- To brzmi rozsądnie, ale popełniasz błąd, nie chcąc

rozważyć mojej teorii. Chowasz głowę w piasek jeszcze

głębiej niż struś, o którym gadasz do znudzenia...

- Skończmy tę dyskusję. Musimy się pospieszyć, jeśli

chcemy dokończyć badania i znaleźć miejce na obozowi­

sko przed zmierzchem. - Zerknął na Merry ponuro przez

ramię i ruszył na wschód, idąc wzdłuż krawędzi płasko­

wyżu.

Po pewnym czasie zatrzymali się na pięciominutowy

odpoczynek. Jared nie odrywał od Merry zachwyconego

spojrzenia, śledził każdy jej ruch. Błysk zrozumienia

pojawił się w turkusowych oczach, jakby dziewczyna

potrafiła czytać w jego myślach. Dziś w nocy... Nagle

wydało się Jaredowi, że dostrzega w jej wzroku nie

pożądanie, lecz obawę. Odwróciła głowę. Bez namysłu

przebiegł kilka kroków po kamienistym gruncie i przytu­

lił ją z całej siły.

- Co się stało? - Dlaczego te słowa zabrzmiały tak

niepewnie i chrapliwie?

- N... Nic - wykrztusiła z trudem. - Po prostu..

- Rozmyśliłaś się? - Dlaczego zirytowało go owo

background image

94 RAJ NA ZIEMI

przypuszczenie? Nigdy dotąd nie przejmował się, jeśli

dziewczyna zmieniła zdanie; szukał innej, chętniejszej,

ilekroć organizm przypominał o swoich potrzebach. Nie

chciał się przywiązać do urodziwej Amazonki, która

głosiła zwariowane teorie, celnymi uwagami pobudzała

go do myślenia, szukała daremnie człowieka godnego

miłości nagromadzonej od lat w jej sercu i wodziła za nim

wielkimi, turkusowymi oczami.

A jednak na samą myśl, że Merry go nie chce, poczuł,

że serce podchodzi mu do gardła. Trzymał ją w objęciach,

chociaż próbowała się uwolnić". Powinna wreszcie przy­

wyknąć do jego niespodziewanych pocałunków. Miał

dość nieustannej walki z ogarniającą go namiętnością.

Usta Merry były ciepłe i uległe, ale nie odwzajemniły

pieszczoty. Dopiero wówczas, gdy przygryzł delikatnie

jej pełną dolną wargę, wydała cichy jęk i poddała się.

Poczuła dotknięcie jego gorącego języka, który zachęcał

i kusił, by oddała pocałunek. Kiedy posłuchała tego

wezwania, zaczaj ją całować łagodnie, czule, mniej

zaborczo niż na początku. Nie był w stanie powstrzymać

fali wszechogarniającej tkliwości, która ogarnęła go

niespodziewanie, dodała łagodności pieszczotom i poca­

łunkom. Uśmiechnął się i z obawą zajrzał dziewczynie

w oczy. Zarumieniła się, czując na sobie jego pożądliwy

wzrok.

Jared zdumiał się. Dawno nie widział kobiety całej

w pąsach. Przyszło mu do głowy, że były narzeczony

Merry był zapewne jedynym jej kochankiem. Na samą

myśl o tym, że inny mężczyzna trzymał ją w ramionach,

Jared zacisnął zęby w bezsilnej złości.

- Nie wstydź się, skarbie. Jesteś taka piękna. - Poło­

żył dłoń na jej piersi, nie odrywając wzroku od tur­

kusowych oczu, które rozbłysły pożądaniem niczym

background image

RAJ NA ZIEMI 95

morze w słoneczny dzień. Merry wsunęła palce w gęste,

rude włosy i śmiało przyciągnęła głowę Jareda do swojej

twarzy.

Uznał to za dowód, że dała się owładnąć pożądaniu,

i całkiem stracił głowę. Wziął ją na ręce, szukając

wzrokiem miejsca, gdzie mógłby ją położyć i rozebrać.

Chciał jej dotykać, stopić się z nią w jedno...

Daremnie.

Grunt był kamienisty. Rozejrzał się pełen desperackiej

nadziei, że ujrzy choćby skrawek zielonej murawy.

Wokół były tylko czarne głazy, żwir i usypiska zwie­

trzałych skał. Nigdzie nie dostrzegł miejsca, gdzie mógł­

by kochać się z tą cudowną dziewczyną aż do całkowitego

wyczerpania. Merry znieruchomiała w jego objęciach.

Popatrzył na nią z nie ukrywanym żalem.

- Nie możemy kochać się tutaj.

Powoli opuścił ją na ziemię. Gdy mimo woli otarła się

o niego, miał wrażenie, że wzięto go na tortury, i jęknął

cicho, zaciskając zęby. Merry podniosła głowę i uśmiech­

nęła się nieśmiało.

- Przecież wiesz, że dla nas nie ma rzeczy niemoż­

liwych. Mogłabym się z tobą kochać nawet na łożu fakira.

- Objęła dłońmi twarz Jareda i pocałowała go czule

w usta. Mężczyzna wiedział, że lada chwila straci

rozsądek. Chwycił Merry za nadgarstki i odsunął się, nie

puszczając jej rąk.

- Przestań, bo w przeciwnym razie cała będziesz

w siniakach. Pełno tu kamieni. - Parsknął śmiechem,

widząc, że Merry znowu się rumieni.

background image

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Pół godziny później odkryli źródło. Merry przystanęła

i wstrzymała oddech.

- Jak tu pięknie! - zawołała. Jałowe pustkowie

ustąpiło miejsca trawiastej równinie, która otaczała nie­

wielkie jeziorko z czystą, połyskującą w słońcu wodą. Na

jego obrzeżu ciągnął się tropikalny las. Merry spoglądała

fachowym okiem na barwne plamy widoczne w oddali,

spodziewając się odkryć nieznane okazy egzotycznych

orchidei. Niestety, Jared nie pozwolił jej na studiowanie

roślinności. Szósty zmysł podpowiadał mu, że w pobliżu

czyhają drapieżniki.

- Musimy uważać - powiedział ostrzegawczym to­

nem. - Jeśli wejdziemy w zarośla, pumy szybko zwęszą

nasz zapach. Sądzę, że już teraz czują go na kilometr.

- Racja. Mam nadzieję, że nie przypadnie im do gustu

- odrzekła pogodzona z losem Merry. Jared pochylił się

nad nią niespodziewanie. Patrzyła mu w oczy, zauroczona

ich złocistą barwą, a potem zerknęła na zmysłowe usta,

które rozchyliły się, by wypowiedzieć słowa brzmiące

w uszach dziewczyny jak dźwięki stłumione grubą,

aksamitną zasłoną.

- Twój zapach bardzo mi odpowiada-Jared wciągnął

w nozdrza przyjemną woń. - Pachniesz jak wodospad,

orchidea i... namiętna kobieta.

Ostrzegawczy błysk w spojrzeniu Merry wyrwał go ze

background image

KAI NA ZIEMI 97

zmysłowego transu. Z trudem wykrztusiła jego imię. Od

razu pojął, że coś ją przestraszyło, i odwrócił głowę.

Puma nie była zaskoczona ani przestraszona ich

obecnością. Gdy stali nieruchomo u stóp czarnej siady,

niewielki, okryty ciemnym futrem drapieżnik odwrócił

się majestatycznie i zniknął cicho w zaroślach po drugiej

stronie jeziorka.

- O cholera! - zaklął Jared drżącym głosem. - Wyno­

śmy się stąd. Nie mam ochoty na bliższą znajomość

z tymi kotami.

Merry stłumiła śmiech. Nareszcie wyszło na jaw, że

nieustraszony profesor Adamson jest tylko człowiekiem.

Po chwili zdała sobie sprawę, że znaleźli się w bardzo

trudnym położeniu. Nie mieli żadnej broni prócz krótkich

maczet. Co by się stało, gdyby drapieżnik uznał ich za

smakowity kąsek?

- Powinniśmy nosić ze sobą solidne drągi - oznaj­

miła. - Ich widok odstraszy napotkane pumy.

- Dobry pomysł. Musimy także zmienić marszrutę,

skoro nasz koteczek wybrał drogę, którą zamierzaliśmy

pójść. Czas ruszać. Powinniśmy znaleźć przed zmrokiem

miejsce na obozowisko. Masz dość sił na szybki space­

rek?

- Jasne, szefie. Pójdę za tobą wszędzie. - Poczuła na

sobie przenikliwe spojrzenie jasnobrązowych oczu.

- Odważna z pani kobieta, doktor Bayliss. Dobrze, że

pani tu jest. - Merry poczuła, że się rumieni. Nie był to

wyszukany komplement, ale w jej uszach brzmiał jak

najwyższa pochwała. Gdyby Jared zastanawiał się godzi­

nami, jak wyrazić swoje uznanie, nie mógłby wymyślić

lepszego sformułowania.

Po drodze Merry próbowała stłumić lęk przed drapież­

nikami, odtwarzając w pamięci szczegóły krótkiego

background image

98 RAJ NA ZIEMI

spotkania z pumą. Zwierzę okazało się mniejsze, niż

przypuszczali na podstawie tropów, ale nie mogli wy­

kluczyć, że mieli do czynienia z bardzo młodym osob­

nikiem. Z drugiej strony wielkie łapy ułatwiały zapewne

wędrówkę po mokrym podłożu lesistych okolic tepui.

Umaszczenie zwierzęcia było również wielką niespo­

dzianką. Po namyśle Merry doszła do wniosku, że futro,

jaśniejsze na brzuchu i ciemniejące stopniowo ku grzbie­

towi, stanowi doskonały kamuflaż. Zapamiętała ciemno­

szary pysk i czarne oczy... Nie mogła się doczekać, kiedy

rozbiją obóz. Chciała narysować portret drapieżnika!

Rozstawili namiot na trawie w pobliżu strumienia.

Merry pobiegła się wykąpać i wpadła do namiotu w chwi­

li, gdy na dach spadły pierwsze krople deszczu.

- Już się o ciebie martwiłem. Z burzą nie ma żartów.

- Dlatego uciekłam do namiotu. Wcale nie mam

ochoty zostać porażona piorunem podczas mojej pierw­

szej wyprawy - odparła.

Jared zrobił smutną minę.

- Tylko dlatego do mnie wróciłaś? A ja się łudziłem,

że zatęskniłaś do przystojnego i sympatycznego męż­

czyzny.

Merry odpowiedzała uśmiechem. Była wdzięczna

Jaredowi za ów żartobliwy ton. Postanowiła mu się oddać

i wyrazić mową ciała uczucia, których nie przyjąłby do

wiadomości, gdyby ubrała je w słowa, lecz mimo to przez

cały dzień była podenerwowana. Ciągle myślała o nad­

chodzącej nocy.

- Mylisz się. To błyskawice przygnały mnie do obozu

- upierała się, potrząsając mokrą czupryną. Siedzący na

posłaniu Jared wyraźnie jej nie dowierzał. Wyciągnął

ramię, chwycił nadgarstek dziewczyny i przyciągnął ją do

siebie. Czekał przez chwilę, aż Merry spojrzy mu w oczy.

background image

RAJ NA ZIEMI 99

- Denerwujesz się? - zapytał. Uśmiechnęła się z tru­

dem.

- Trochę. Od dawna nic mnie nie łączyło z żadnym

mężczyzną.

Jared pokiwał głową, jakby potwierdziła jego domys­

ły. Gładził kciukiem delikatną skórę nadgarstka. Pochylił

głowę, by dotknąć ustami i językiem tego samego

miejsca. Merry zadrżała i poczuła, że Jared się uśmiecha.

Gdy odezwał się znowu, jego głos drżał.

- Skarbie, czy pomyślałaś o tym, że możesz zajść

w ciążę?

Ciąża? Nie wzięła tej możliwości pod uwagę. Miała to

wypisane na twarzy.

- Tak przypuszczałem. - Jared skrzywił się i dodał:

- Nie chciałbym, żebyś uznała mnie za erotomana

i zarozumialca, ale muszę ci coś wyznać. Gdy po

pierwszym spotkaniu w Miami odkryłem, że jesteś

uczestniczką ekspedycji, postanowiłem mimo wszystko

zabrać... prezerwatywy. Nie myśl, że zamierzałem cię

uwieść. Nie oczekiwałem, że padniesz mi w ramiona, ale

jestem tylko człowiekiem i znam swoje słabości. Nie

chciałem, żeby dręczyły mnie wyrzuty sumienia, gdybyś­

my mimo wszystko zostali kochankami.

Merry obserwowała go uważnie. Była zawiedziona.

Wprawdzie nie chciała się do tego przyznać, ale pod­

świadomie odsunęła od siebie myśl o nie planowanej

ciąży i zdała się na los. Od kilku dni rozmyślała o swoich

uczuciach do Jareda i szansach na wspólne życie. Potem

zapragnęła mieć z nim dziecko. Zdawała sobie sprawę, że

jego zdaniem wychowywanie potomstwa wiąże się ze

stabilizacją i wymaga osiadłego trybu życia, ale nie

podzielała tej opinii i z całego serca pragnęła, by przyznał

jej rację.

background image

100

RAJ NA ZIEMI

Jared wziął milczenie dziewczyny za objaw niechęci

spowodowanej jego arogancją. Zapalił lampę. W jego

oczach pojawiły się złote iskierki. Nie zważając na

skrupuły, położył dłoń na piersi Merry, która wolno

podniosła rękę i dotknęła szerokiego, muskularnego

torsu.

- Dzięki, że o wszystkim pomyślałeś.

Jared odetchnął z ulgą. Po chwili odezwał się znowu.

- Masz szczotkę do włosów?

Merry w milczeniu sięgnęła do plecaka, spoglądając

na niego pytającym wzrokiem. Jared rozpuścił złote

włosy dziewczyny, nie odrywając wzroku od jej twarzy.

- Przez cały dzień marzyłem, by rozpleść twój war­

kocz. - Wyjął szczotkę z jej dłoni. Wstrzymał oddech,

gdy złociste loki spłynęły po jej plecach aż do bioder.

Rozgarnął je palcami.

- Obcinałaś już włosy?

- Podcinam je regularnie. Gdybym tego nie robiła,

miałabym z nich pelerynę niczym lady Godiva. Rosną

szybko jak chwasty.

- Ciekawe, jaką długość mogłyby osiągnąć, gdybyś

ich nie podcinała - zastanawiał się Jared. Ujął palcami

złociste, lśniące pasmo włosów. Musnął nimi swoją pierś,

a potem przytknął do górnej wargi niczym wąsy.

- Jak wyglądam?

Merry zachichotała, a jej niepokój zniknął jak ręką

odjął.

- Z jasnymi wąsami nie jest ci do twarzy.

Jared usadowił się za plecami Merry i zaczął roz­

czesywać bujną, złocistą czuprynę. Dziewczyna straciła

poczucie czasu. Nie miała pojęcia, jak długo siedzi po

turecku na posłaniu wsłuchana w niski głos Jareda.

Ukochany opowiadał jej o swoich przygodach. Długo

background image

RAJ NA ZIEMI 1 0 1

marzyła, by móc słuchać takich zwierzeń. Ruch szczotki

wędrującej w górę i w dół oraz rytmiczne kołysanie

całego ciała sprawiły, że narastała w niej żądza. Gdy

Jared odłożył szczotkę, oparła się o niego, spragniona

dotknięcia muskularnego ciała.

- Merry, pragniesz mnie? - zapytał Jared. Odgarnął

złote włosy, które przywarły do jego torsu, i zarzucił je

sobie na plecy. Całował odsłoniętą szyję i przez koszulę

pieścił nabrzmiałe sutki dziewczyny, zataczając dłońmi

niewielkie kręgi. Ciało Merry pulsowało narastającym

pożądaniem; kołysała biodrami w niemej prośbie o łaskę

dla udręczonej kobiety. Jared pieścił ją coraz śmielej.

Spod przymkniętych powiek obserwowała wielkie, opa­

lone dłonie błądzące po jej biodrach nadal okrytych

cienkimi szortami.

Poruszali się coraz szybciej, dłonie i tors Jareda

napierały coraz mocniej i gwałtowniej. Merry doznała

wrażenia, że mknie szeroką aleją ku nieznanemu

i nieuchronnemu celowi. Gorący oddech ukochanego

parzył jej ucho; mężczyzna objął je namiętnie za­

chłannymi wargami. Merry nie była w stanie znieść

więcej; wygięła się w łuk, doznając oszałamiającego

i całkowitego spełnienia. Opadła bez sił na pierś

Jareda. Bujne włosy spływały złotą falą z jego ra­

mienia. Merry nie zaznała dotąd tak intensywnych

przeżyć.

Jared ostrożnie ułożył ją na plecach i ukląkł. Spo­

jrzenie Merry błądziło po ramionach, torsie i płaskim

brzuchu porośniętym rudawymi włosami. Żałowała w du­

chu, że jej palce nie są równie odważne jak oczy.

Jared pospiesznie zdjął koszulę i rzucił ją w kąt

namiotu, a potem zaczął rozbierać Merry, pożerając ją

głodnym spojrzeniem. Gdy objął pełne piersi dziew-

background image

102

RAJ NA ZIEMI

czyny, z jego gardła wydobył się stłumiony jęk. Pochylił

głowę i objął wargami nabrzmiały sutek. Merry krzyknęła

i wyprężyła się. Nie oczekiwała, że uczucie rozkoszy

powróci tak szybko. Mocno przytuliła Jareda. Gdy

wreszcie odważyła się go dotknąć, nie była w stanie

przerwać zmysłowych pieszczot. Od wielu dni marzyła,

by dotykać jego gładkiej skóry i wplatać palce w rudawe

włosy. Ostrożnie przesunęła palcami po ogromnych

bicepsach. Niecierpliwe dłonie dotknęły ramion i pleców,

wślizgnęły się za pasek od spodni i objęły szczupłe

pośladki. Jared zadrżał, stał się nagle zaborczy i gwałtow­

ny jak huragan. Zdarł z niej ubranie, w pośpiechu zdjął

spodnie, które nie mogły ukryć widomego dowodu

męskiej siły i żądzy.

- Dotknij mnie. - Jego głos miał gardłowe brzmienie,

a gorące spojrzenie paliło jak ogień. Merry wpatrywała

się w niego jak urzeczona. Jared rozsunął kolana dziew­

czyny i ułożył smukłe nogi na swoich udach. Drżącymi

rękoma sięgnął po prezerwatywę i wziął Merry jednym

pchnięciem. Czuła go w sobie, gdy wchodził w nią coraz

mocniej i głębiej, aż stopił się w jedno z pulsującą w jej

ciele żądzą.

- Och, skarbie - wyjąkał z trudem. - Nie mogę czekać

dłużej, nie mogę. - Przykrył ją swoim ciałem wsparty

lekko na łokciach i zaczął poruszać się rytmicznie,

pewnie, gwałtownie. Merry objęła go ramionami ze

wszytkich sił, przylgnęła do muskularnego torsu, oplotła

nogami biodra, bez zastrzeżeń oddając serce i ciało

nienasyconemu kochankowi. Czuła, że znowu ogarnia ją

płomień - zapowiedź rychłego spełnienia. Jared nie­

spodziewanie znieruchomiał i krzyknął chrapliwie. Mer­

ry wyprężyła się konwulsyjnie i doznała najwyższej

rozkoszy po raz drugi tego wieczoru.

background image

RAJ NA ZIEMI 103

Jared długo leżał bezwładnie z twarzą przytuloną do

szyi dziewczyny. W końcu poruszył się, oparł na łokciach

i zajrzał Merry w oczy.

- Warto było czekać - oznajmił z szelmowskim

uśmiechem. - Chyba nie zdążyłem cię pocałować. - Po­

chylił głowę, a jego niecierpliwy język wślizgnął się do

jej ust w zachłannej pieszczocie. Ręce objęły pełne piersi,

a kciuki zataczały kręgi wokół pociemniałych sutków.

Merry wydała jęk stłumiony pocałunkami Jareda i od­

wróciła głowę.

- Co robisz?

- Chciałem cię pocałować.

- To ci nie wystarczy.

- Tobie również.

Przyznała mu rację.

- To najpiękniejszy sen, a zarazem potworny koszmar

- wyznał po chwili. - Spotkałem piękną, zmysłową

kobietę, która nie zdaje sobie sprawy, że jest olśniewająca

i namiętna, lecz choć pragnąłbym spędzić z nią sam na

sam cały miesiąc w sypialni zamkniętej na cztery spusty,

nie mogę sobie na to pozwolić, bo czeka nas mnóstwo

pracy. Co ja mam teraz zrobić?

Słowa Jareda wzbudziły niepokój Merry.

- Posłuchaj uważnie. Nie mam zamiaru przeszkadzać

ci w pracy. Nie zapominaj, że wspólnie prowadzimy

badania. Będę pracowała równie wydajnie jak ty. - Czuła

naglącą potrzebę zapewnienia ukochanego, że podziela

jego zainteresowania i pasje.

- Naturalnie - mruknął Jared. Pochylił głowę,

a jego wargi zmierzały nieustępliwie ku jednemu

z różowych sutków wieńczących krągłą pierś. - Cieka­

we tylko, czy uda ci się skupić na pracy. Ja mam z tym

spore trudności.

background image

I

1 0 4 RAJ NA ZIEMI

Merry z trudem otworzyła oczy. Szaroniebieskie

światło poranka sączyło się przez tkaninę namiotu.

Domyśliła się, że jest sama, ponieważ nie czuła palącego

dotknięcia, które przez całą noc rozgrzewało jej plecy.

Westchnęła, obróciła się na drugi bok i rozejrzała po

wnętrzu namiotu.

Buty Jareda zniknęły. Pewnie był już gotowy do

rozpoczęcia kolejnego dnia badań. Czuła się rozczarowa­

na, że nie obudził jej, by mogli wspólnie przywitać ranek,

nim wezmą się do pracy.

Ubrała się szybko i sprawnie, chociaż głowę miała

pełną niespokojnych myśli o Jaredzie i jego uprzedze­

niach. Kończyła zaplatać włosy, gdy stanął u wejścia do

namiotu.

- Dzień dobry. - Pragnęła go zobaczyć, lecz gdy

stanęli twarzą w twarz, ogarnął ją nagły wstyd. Nie była

w stanie wykrztusić nic więcej.

- Dzień dobry. Śniadanie gotowe. Powinniśmy wyru­

szyć jak najszybciej. - Jared przemawiał do niej uprzej­

mie i rzeczowo jak w dniu rozpoczęcia wyprawy.

Merry była w rozpaczy. Łudziła się, że miłosna noc

w cudowny sposób odmieni Jareda Adamsona. Nagle

zdała sobie sprawę, że były to głupie mrzonki. Każdego

ranka obserwowała, jak ukochany na nowo buduje wokół

siebie potężny mur, który usiłowała skruszyć w ciągu

dnia. Czy dlatego, że z nim spała, kolejny dzień miałby się

zacząć inaczej?

- Masz rację - burknęła. Odwróciła się i zaczęła

pakować do plecaka swoje rzeczy.

- Merry... - zaczął z westchnieniem zniecierpliwiony

Jared. Niski głos brzmiał głucho i nieprzyjemnie. Męż­

czyzna chwycił Merry za ramię. - Przestań się tak

zachowywać.

background image

RAJ NA ZKMI 105

- Jak? - Oskarżycielski ton Jareda sprawił, że prze­

stała nad sobą panować. Zmierzyła go chłodnym spo­

jrzeniem.

- Chcesz, żebym poczuł się winny. Chyba zdajesz

sobie sprawę, że teraz najważniejsza jest dla mnie ta

wyprawa i prace badawcze. Dzisiejsza noc była... przyje­

mna. Szkoda, że...

- Przyjemna! - Merry wyrwała ramię z mocnego

uścisku. - Coś ci powiem, Jaredzie. Przeżyliśmy coś

więcej niż przyjemną noc. To było trzęsienie ziemi.

Zrozum wreszcie, że doskonale cię rozumiem, i to nie

tylko w łóżku. Nie przypuszczałam, że spotkam mężczyz­

nę, z którym tak wiele będzie mnie łączyło. Sądzę, że

stałam ci się równie bliska, ale skoro jesteś zbyt uparty,

żeby się do tego przyznać, niech diabli wezmą twoje

przyjemne wspomnienia. Nie musisz poczuwać się do

winy. Spotkałam w życiu wielu łajdaków. Jeden więcej,

jeden mniej... Cóż to za różnica?

- Merry! - Nagle powróciło wspomnienie związane

z ich pierwszym spotkaniem. Dziewczyna wybiegła tak

samo jak tamtego wieczoru. Poła namiotu opadła na twarz

osłupiałego Jareda.

background image

ROZDZIAŁ ÓSMY

Następnego dnia wędrowali, przystając niekiedy, by

zebrać próbki lub przyjrzeć się napotkanym roślinom.

Szukali danych, które wyjaśniłyby zagadki dotyczące

fauny tepui. Późnym popołudniem znaleźli się na rów­

ninie usianej wielkimi skałami, którą Jared trafnie nazwał

labiryntem. Masywne głazy sprawiały wrażenie rzuco­

nych bezładnie ręką niefrasobliwego olbrzyma. Między

nimi płynęły strumienie rozmaitej wielkości o zadziwia­

jąco czystych wodach.

Powietrze było nieruchome. Jared chętnie wsłuchiwał

się w cichy szmer wody, który odwracał jego uwagę od

niespokojnych myśli. Merry odzywała się do niego

jedynie wówczas, gdy sprawa dotyczyła prowadzonych

wspólnie badań.

Żałował w głębi serca, że rano był tak opryskliwy.

Na swoje usprawiedliwienie miał jedynie to, że okro­

pnie się bał. Paraliżował go lęk, ilekroć uświadamiał

sobie, jak łatwo przyszło tej dziewczynie pokonać

mur, którym się otoczył, a mimo to desperacko prag­

nął, by dała mu kolejną szansę. Chciał przekonać

Merry, że bardzo go podnieca, że mu na niej zależy.

Gotów był przeprosić za nieprzyjemne uwagi. Byle

tylko nie pomyślała, że jest dla niego jedynie łatwą

zdobyczą.

Z goryczą przyznał, że stał się wobec niej niesłychanie

background image

RAJ NA ZIEMI

107

zaborczy. Niechętnie myślał o tym, że pewnego dnia inny

mężczyzna będzie szeptać jej do ucha słowa pełne

miłości, rozplatać jedwabiste włosy o barwie dojrzałej

pszenicy, pieścić smukłe ciało tak wrażliwe na jego

dotyk. Westchnął ciężko.

Wieczorem znowu rozszalała się burza. Para uczonych

schroniła się do namiotu. Pospiesznie zjedli kolację.

Merry traktowała Jareda jak powietrze. Odezwała się do

niego tylko raz, życząc mu dobrej nocy.

Mniejsza z tym. Skoro nie pragnęła fizycznej blisko­

ści, on również się bez tego obejdzie. Źle spał tej nocy.

Budził go każdy szelest dochodzący z sąsiedniego po­

słania.

Następnego ranka znowu rozmawiali wyłącznie o no­

wych odkryciach. Przez większą część dnia panowała

nieprzyjemna cisza. Penetrowali okolice małego jeziorka.

Obeszli je, chcąc zbadać tropikalne zarośla po drugiej

stronie. Jared dostrzegł w ostatniej chwili dziwaczne

gniazdo. Niewiele brakowało, by je rozdeptał.

- Rany boskie! Merry, popatrz!

Miejsce lęgu znajdowało się na skraju lasu, przy

brzegu jeziorka, na podmokłym gruncie. Naliczyli pięć

gniazd niedbale zbudowanych z wyschniętego błota

i trzciny. Jared był zaskoczony ich rozmiarami. Średnica

wynosiła ponad sześćdziesiąt centymetrów. W każdym

gnieździe znajdowało się co najmniej sześć jaj tej samej

wielkości. Uczeni zastanawiali się, jak duże mogą być

dorosłe osobniki.

- Niesamowite! - westchnęła Merry. Klęczała obok

gniazd, nie odrywając od nich wzroku. - Sądzisz, że

wystraszyliśmy na dobre stworzenia wysiadujące jaja?

A może gniazda od dawna są opuszczone? - zastanawiała

się z obawą. Jared rozejrzał się po okolicy.

background image

108

RAJ NA ZIEMI

- Przypuszczam, że zwierzęta usłyszały nas przed

chwilą i dlatego umknęły. Możemy się o tym przeko­

nać sprawdzając, czy jajka są ciepłe. To jedyny spo­

sób.

- Wiem. - Merry nie była przekonana. - Z drugiej

strony, jeśli matki nie uciekły daleko, lepiej niczego nie

dotykać. Nie ma takiej konieczności, prawda?

- Słusznie. Powinniśmy unikać wszelkiej ingerencji

w zasady funkcjonowania tego ekosystemu. - Po raz

kolejny Merry przyjemnie zaskoczyła Jareda wyjątko­

wą dbałością o naturalne środowisko, w którym prze­

bywali. To kolejna cecha, która mu się w niej... podo­

bała.

Sięgnął do plecaka po aparat fotograficzny.

- Może zrobimy kilka zdjęć? Stań obok lęgowiska.

Łatwiej będzie potem określić rozmiary gniazd.

Wkrótce ruszyli w drogę. Merry uparcie milczała.

Jared doszedł do wniosku, że rozmowa przy lęgowisku

stanowiła chwilowe zawieszenie broni.

Po południu wrócili na usianą skałami równinę, gdzie

obozowali poprzedniej nocy. Merry postanowiła się

wykąpać pod wodospadem. Gdy usiadła nad strumie­

niem, chcąc zdjąć buty, kątem oka ujrzała nadchodzącego

Jareda i zdała sobie sprawę, że postanowił dotrzymać jej

towarzystwa. Wskoczyła do wody w ubraniu. Miała

wielką ochotę zrzucić brudne, przepocone ciuchy, które

nosiła już drugi dzień, i spłukać z siebie kurz oraz nocny

smutek, ale obecność nieustępliwego mężczyzny po­

zbawiła ją upragnionej przyjemności. Nagle poczuła, że

wielkie dłonie obejmują ją w talii i szybko obracają.

Stanęła twarzą w twarz z Jaredem. Krzyknęła zaskoczo­

na. W miejscu, gdzie stała, było dość głęboko, więc gdy

na moment straciła równowagę, przykryła ją woda, lecz

background image

RAJ NA ZIEMI 109

wkrótce poczuła mocny, pewny uścisk. Nie sięgała

stopami dna. Jedną ręką uczepiła się ramienia mężczyz­

ny, a drugą odgarnęła z czoła mokre włosy.

- Co to ma znaczyć? - zapytała z roztargnieniem.

Szeroki tors, który obejmowała ramieniem, był mus­

kularny i... nagi. Merry ostrożnie zerknęła w krys­

talicznie czystą wodę. Jared był goły jak święty ture­

cki!

- Mam zamiar się z tobą wykąpać - oznajmił uroczyś­

cie, ale w jego oczach dostrzegła wesołe iskierki. Wal­

czyła ze sobą, nie chcąc poddać się urokowi tego

mężczyzny. Jared znowu usiłował nią zawładnąć. Była

zbyt wyczerpana, by zaczynać od nowa niebezpieczną

grę.

- Nie mam ochoty na wspólną kąpiel. Jestem zmęczo­

na i brudna. Nie chcę być łatwym łupem dla szalonego

erotomana.

Jared przyciągnął ją do siebie, chociaż usiłowała go

odepchnąć. Nabrał powietrza, westchnął ciężko i oznaj­

mił:

- Wybacz, że próbowałem zbagatelizować tamtą noc.

Skarbie, próbuję się uporać z uczuciami, których dotąd

nie zaznałem. Czy takie wyznanie ci wystarczy, przynaj­

mniej na razie? Błagam, nie odpychaj mnie. Spróbuję cię

przekonać, jak wiele dla mnie znaczysz.

Merry zamilkła i znieruchomiała w jego ramionach.

Ani słowem nie wspomniał o miłości, lecz szczerość

usłyszanego przed chwilą wyznania przeszła jej najśmiel­

sze oczekiwania. Złość i rozczarowanie zniknęły jak mgła

rozpędzona wiatrem. Gdy Jared pochylił głowę, usłyszał

cichy szept. Merry wymówiła jego imię, i chciała coś

dodać, lecz nie pozwolił jej dokończyć. Całował ją

z pasją, a rytmiczne ruchy natarczywego języka po-

background image

110

RAJ NA ZIEMI

zwalały się domyślić, że skruszony mężczyzna pragnie

czegoś więcej. Niecierpliwe ręce w mgnieniu oka

uwolniły Merry od mokrego ubrania. Jared zwinął je

w kulę, rzucił na brzeg i jeszcze mocniej przytulił

dziewczynę.

Wiedziona instynktem Merry rozsunęła nogi i ob­

jęła nimi smukłe biodra Jareda. Chłodna woda pieściła

skórę jak czuła dłoń kochanka, wzmagając narastające

od dawna pożądanie. Usłyszawszy przeprosiny Jareda,

Merry zapomniała o wszelkich skrupułach i uprzedze­

niach. Pulsująca siłą i życiem męskość napierała na

smukłe, rozpalone ciało. Merry uniosła nieco biodra

w niemej zachęcie i ponagleniu. Jared oderwał usta od

jej warg.

- Jeszcze nie teraz. Nie jesteś gotowa - jęknął.

- Jestem - upierała się. Jared mocno objął rękami

pośladki dziewczyny i wszedł w nią spragniony naj­

wyższej rozkoszy. Zaczął poruszać się bez pośpiechu.

Merry spojrzała w dół i oblała się rumieńcem. W czy­

stej jak kryształ wodzie strumienia widziała ich poru­

szające się rytmicznie biodra. Jared dręczył ją miłosną

torturą, uparcie odwlekając moment ostatecznego speł­

nienia.

- Proszę... proszę... - powtarzała zmysłowym szep­

tem. Objął ją mocniej. Przezroczysta woda zmąciła się

wokół drgających rytmicznie ciał. Merry zacisnęła ręce

na ramionach mężczyzny, zadrżała i wygięła się w łuk

porażona intensywnością doznawanej rozkoszy. Jared

przeżywał to samo. Merry poczuła, jak napełnia ją

nasienie ukochanego mężczyzny. Oboje nie mieli poję­

cia, jak długo stali pośrodku strumienia złączeni miłos­

nym uściskiem. Gdy się wreszcie opamiętali, pobiegli do

namiotu, uciekając przed nadciągającą burzą.

background image

' RAJ NA ZIEMI 1 1 1

Następnego ranka Merry leżała w namiocie, który

dzieliła z Jaredem, gładząc delikatnie czubkiem palca

jego zarośnięty policzek. Ruda szczecina zmieniała się

powoli w gęstą brodę. Leżący pod nią mężczyzna zaczął

się wiercić. Wielkie dłonie przesunęły się wzdłuż pleców

dziewczyny i objęły jędrne pośladki. Pokryta szorstkimi

włosami noga wślizgnęła się między kobiece uda.

- Dzień dobry - rozległ się niski głos, dudniący

w piersi, na której Merry ułożyła się wygodnie.

- Dzień dobry. Skąd się tu wzięłam? - Merry zsunęła

się na posłanie.

- Przespałaś tak całą noc. - Jared powstrzymał dziew­

czynę, objął ją za szyję, przyciągnął do siebie, pocałował

mocno i namiętnie na dzień dobry, a potem znowu

przytulił jej głowę do swojej piersi. - Nie martw się.

Dałbym sobie radę, gdyby mi było niewygodnie. Marzy­

łem o takim poranku od naszej pierwszej nocy. Chciał­

bym, żebyś odtąd zawsze tak spała i budziła się, więc czas

się przywyczajać.

Merry zamierzała go poprosić, by wyraził się jaśniej,

ale zmieniła zdanie. Cóż mogła odpowiedzieć na to

wyznanie? Jeśli sądził, że znowu mu się sprzeciwi, czeka

go rozczarowanie.

Jared bawił się pasmami złotych włosów. Merry

rozplotła je na noc, żeby wyschły. Obawiała się, że

rozczesywanie splątanych loków zajmie pół dnia.

- O czym myślisz? Kiedy jesteś milcząca, zaczynam

się denerwować.

- Pomyślałam, że czas najwyższy rozczesać i zapleść

włosy. W przeciwnym razie nigdy się z tym nie uporam

- odparła pogodnie Merry, rozbawiona kapryśną nutą

brzmiącą w jego głosie. Jared wyjął szczotkę z plecaka

Merry, ale nie oddał jej dziewczynie.

background image

112

RAJ NA ZIEMI

- Sam cię uczeszę. Usiądź tyłem do mnie.

Merry zrobiła to, co jej kazał. Ukołysana rytmicz­

nymi ruchami dłoni zaczęła sobie wyobrażać smukłe

ciało siedzącego za nią mężczyzny, jego szeroki tors

i potężne mięśnie. Jared odłożył szczotkę i przytulił

Merry.

- Wczoraj wieczorem całkiem zapomniałem...

Merry odwróciła się i położyła dłoń na jego ustach.

- Niepotrzebnie się martwisz. Nie sądzę, żeby nade­

szła właściwa pora...

Jared nadal miał wątpliwości.

- A jeśli...

- Jeśli zaszłam w ciążę? - Celowo mówiła głośno

o tym, co go zaniepokoiło. Ostrzegawczym gestem

uniosła dłoń, gdy usiłował jej przerwać. - Uważaj, bo

powiesz za dużo i będziesz tego potem żałował. Pod

żadnym pozorem nie wyrzekłabym się twego dziecka.

Wychowałabym je i obdarzyła miłością. O nic bym cię

nie prosiła. Wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że nie

chcesz się angażować. - Próbowała się uwolnić z ob­

jęć Jareda, ale nie doceniła jego siły i uporu.

- Merry... - Wydawało się, że Jared z trudem szuka

właściwych słów. - Obiecaj mi, że gdybyś spodziewała

się dziecka, dasz mi znać. -Dziewczyna milczała uparcie.

Potrząsnął nią lekko, a potem delikatnie pogłaskał po

plecach. - Czy uważasz mnie za potwora? Nie pozwolił­

bym, żebyś sama borykała się ze wszystkimi problemami.

- Cóż za wspaniałomyślność! Dlaczego sądzisz, że

potrzebowałabym twojej pomocy? Może wcale bym jej

nie przyjęła? - zawołała opryskliwie, a po chwili mil­

czenia dodała: - Zgoda. Obiecuję, że powiadomię się,

jeśli będę oczekiwała twojego dziecka. Jesteś zadowolo­

ny? - Merry była rozczarowana. Chciała go zrazić

background image

R A J N A Z I E M I 1 1 3

uszczypliwym tonem i słowami. Zdziwiła się, gdy przytu­

lił ją czule.

- Nie, skarbie. To dopiero początek. - Delikatnie

uniósł twarz dziewczyny i pocałował ją delikatnie.

- Wiem, co mogłoby zadowolić nas oboje.

background image

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

Pokłócili się tego samego ranka. Poszło znowu o dino­

zaury. Merry wspomniała mimochodem o prehistorycz­

nych gadach, sugerując, że znalezione poprzedniego dnia

lęgowisko przypomina skamieniałości odkryte na połu­

dniowym wschodzie Stanów Zjednoczonych. Przy okazji

wyszło na jaw, że oboje przeczytali całą najnowszą

literaturę fachową dotyczącą wymarłych gadów. Jared

przyznał, że zastanawiał się nad możliwością przetrwania

jednego z wielu gatunków dawnych gadów, lecz po

namyśle uznał to za całkowicie nierealne. Oświadczył, że

nie będzie się ośmieszał, szukając dowodów na poparcie

nonsensownej hipotezy. Zirytowana Merry powiedziała

mu, co sądzi o jego obawach. Była przekonana, że jej szef

nie potrafi zapomnieć o upokorzeniach, które stały się

udziałem ojca. Jared wpadł we wściekłość i zabronił

doktor Bayliss wtykać nos w cudze sprawy. Oświadczył,

że Merry nie ma zielonego pojęcia o problemach obu

Adamsonów. Od tej chwili nie rozmawiali ze sobą.

Około południa stanęli na brzegu niewielkiego jeziora.

Merry penetrowała je po jednej stronie, a Jared przeszedł

na drugą. Był wściekły. Zachodził w głowę, dlaczego dał

się ponieść nerwom i tak gwałtownie napadł na Merry,

gdy wspomniała o Christianie Adamsonie, jego ojcu.

Nie cofnął się przed niczym, broniąc swoich przeko­

nań. Bezczelnie kłamał, twierdząc, że Merry nie ma

background image

RAJ NA ZIEMI 1 1 5

pojęcia, z czego wynikają jego kłopoty. Ta dziewczyna

znała go lepiej niż ktokolwiek na świecie. Żadna ze

znanych mu kobiet nie była równie intrygująca i warta

zainteresowania.

Odwrócił nieznacznie głowę i zerknął na Merry

pracującą w zaroślach po drugiej stronie jeziorka. Mignął

mu złocisty warkocz. Cóż to za urocza i cierpliwa

dziewczyna! Miała poczucie humoru i niezłomną wolę

- jeszcze się nie zdarzyło, by mu ustąpiła dla świętego

spokoju. Była wybitnie inteligentna i niezwykle praco­

wita, miała wiedzę równie rozległą jak on, ale w roz­

mowie unikała przytaczania nudnych szczegółów.

Jared zdawał sobie sprawę, że zawierając nowe znajo­

mości, szuka osób na odpowiednim poziomie, które by

rozumiały i podzielały jego zainteresowania, co ze

względu na wyjątkowy zawód i hobby automatycznie

eliminowało dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet

żyjących na tym świecie. Zapewne dlatego nie spodzie­

wał się spotkać dziewczyny... No właśnie, jakiej dziew­

czyny? Na której by mu zależało?

Czy zależało mu na Merry? Nie miał odwagi pytać

o nic więcej. Chyba nie była mu obojętna. Z pewnością

pociągała go fizycznie. Oddała mu się umie, jakby był

jedynym mężczyzną na świecie zdolnym zaspokoić jej

skryte pragnienia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że

gdyby zaszła w ciążę z powodu jego nieuwagi i nadmier­

nego pośpiechu, nie potrafiłby opuścić jej i dziecka. Jeżeli

lęk przed niebezpieczeństwem grożącym drugiej osobie,

tęsknota za dźwięcznym, niskim głosem i radosnym

śmiechem, a także obawa przed samotnością po ostatecz­

nym rozstaniu oznaczają przywiązanie, to Merry na

pewno stała mu się bardzo droga.

Niestety, nie mieli przed sobą przyszłości.

background image

116

RAJ NA ZIEMI

Mało brakowało, a zapragnąłby stać się innym czło­

wiekiem. Przemknęło mu przez myśl, że mógłby z miło­

ści do kobiety osiąść gdzieś na stałe, zadowolić się

uniwersytecką posadą, żyć w mieście i wyrzec się na

zawsze upragnionych wędrówek.

Nie, to niemożliwe. Marzycielski nastrój opuścił nagle

Jareda. Widział na własne oczy, jak umarła miłość jego

rodziców, gdy matka usiłowała za wszelką cenę zmusić

ojca, by zmienił swoją naturę i przyzwyczajenia. Merry

twierdziła, że chętnie poświęci się pracy w dżungli, ale

Jared był przekonany, że szybko straciłaby złudzenia

i przestała patrzeć na taki styl życia przez różowe okulary,

gdyby poznała prawdziwe, kapryśne i groźne oblicze

dzikiej przyrody. No cóż, gdy ta wyprawa dobiegnie

końca, trzeba będzie odprowadzić Merry na lotnisko,

wsadzić ją do samolotu lecącego w stronę Pittsburgha

i obiecać, że wpadnie do niej, gdy ponownie zawita do

kraju. Na samą myśl o pożegnaniu skrzywił sie z nie­

smakiem.

- Czy to szlak dzikich zwierząt? - Merry podeszła

do Jareda stojącego nad jeziorem. Unikając jego spo­

jrzenia obserwowała ścieżkę niknącą wśród drzew. Mę­

żczyzna natychmiast otrząsnął się z ponurych rozmyś­

lań.

- Chcesz go speneterować?

- Ma się rozumieć.

- Nie wiem, czy to rozsądna decyzja. Wędrówka

może być niebezpieczna. Wolałbym nie natknąć się

powtórnie na pumę, którą niedawno widzieliśmy. Włosy

jeżą mi się ze strachu, kiedy pomyślę, co by się stało,

gdybyśmy mimo woli przeszkodzili jej w powrocie do

stada lub pochwyceniu ofiary.

- Słuszna uwaga - przytaknęła Merry - niemniej

background image

RAJ NA ZIEMI

117

jednak chętnie obejrzałabym tereny łowieckie naszego

koteczka.

- Zgoda. - Jared uznał, że czas wyjawić pomysł, który

od pewnego czasu chodził mu po głowie. - Mam dla

ciebie propozycję. Chciałbym zebrać kompetentną ekipę

i wrócić tu pod koniec roku, żeby obserwować życie

miejscowych drapieżników. - Dziewczyna nie zareago­

wała, ale Jared uznał brak zdecydowanej odmowy za

dobry omen. - Jeśli .uda mi się zrealizować ten plan

i wrócić tu dla prowadzenia badań, z góry rezerwuję dla

ciebie miejsce w kolejnej ekspedycji.

- Dzięki. Wezmę to pod uwagę, o ile nie będę miała

innych zobowiązań - odparła z rezerwą i wyczuwalnym

chłodem.

- Zawiadomię cię dużo wcześniej, żebyś mogła wy­

stąpić do władz uczelni o urlop naukowy.

- Nie zamierzam wykładać na uniwersytecie. -Merry

założyła ręce na piersiach i po raz pierwszy od gwałtow­

nej wymiany zdań dotyczącej Adamsona seniora spo­

jrzała Jaredowi prosto w oczy. - Po powrocie złożę

rezygnację. Chcę się uwolnić od wszelkich zobowiązań,

by uczestniczyć we wszystkich ekspedycjach, które mnie

zainteresują.

Jared przyjął jej słowa z niedowierzaniem. Stała praca

oznaczała pewność, bezpieczeństwo, gwarancję pomyśl­

nego jutra - stanowiła kwintesencję kobiecych pragnień.

- A zatem nie będzie przeszkód, żebyś tu powróciła.

- Nie przesądzajmy faktów. Zastanawiałam się nad

udziałem w dłuższej wyprawie badawczej do brazylijs­

kiej dżungli. Kolega wspomniał mi o takiej możliwości na

krótko przed moim wyjazdem do Wenezueli.

Jared rozważał jej słowa, zakładając plecak. Czy była

na niego wściekła z powodu niedawnej kłótni i dlatego

background image

1 1 8 RAJ NA ZIEMI

odnosiła się do niego tak nieprzyjaźnie? Czyżby tylko

jemu zależało na tym, by znowu byli razem? Czy

Merry wcale się nie cieszy, że to on szuka sposobno­

ści, by spotkali się ponownie? Podczas gdy on roz­

paczał, że za cztery dni będą musieli się rozstać, Mer-

ry nonszalancko stwierdziła, że nie ma pewności, czy

znajdzie czas, by uczestniczyć w zorganizowanej przez

niego wyprawie. Z irytacją stwierdził, że nie rozumie

kobiet

Jeszcze tylko dwa dni... dwa dni... dwa dni... Jared

recytował w duchu tę żałosną litanię, obserwując Merry,

która rytmicznymi ciosami maczety torowała sobie drogę

w gęstwinie zarośli i pnączy zarastających południową

część płaskowyżu, którą zdecydowali się zbadać dokład­

niej. Zerknął na zegarek. Merry wytyczała szlak uderze­

niami maczety od czterdziestu minut; wkrótce miał ją

zastąpić. Przedzierali się przez zieloną, tętniącą życiem

dżunglę w nadziei, że natrafią na szlak zwierzęcych

wędrówek. Wielkie rozczarowanie ogarniało Jareda, ile­

kroć przychodziło mu na myśl, że przed odlotem nie

zobaczą już .żyjących na tepui wielkich kotów. Jeszcze

tylko dwa dni... Wkrótce Merry odleci do Stanów i wtopi

się na nowo w spokojną rzeczywistość uniwersytecką.

Czekała ich ostatnia wspólna noc przed wędrówką na

północ do miejsca, gdzie mieli czekać na helikopter.

Od momentu kłótni o Christiana Adamsona Merry

była wyciszona i milcząca. Wprawdzie nie odepchnęła

Jareda i uległa mu, ale czuł się odrzucony i niepotrzebny,

jakby przez całą noc była nieobecna duchem. Miał

uczucie niedosytu. Zamknęła się w sobie, a tymczasem

Jared pragnął mieć ją całą tylko dla siebie...

- Hej! - zawołał Jared. Merry przystanęła i obejrzała

background image

RAJ NA ZIEMI 1 1 9

się. - Czas na krótki odpoczynek. Trzeba ustalić dalszą

marszrutę.

- Może pójdziemy na południe? - Sięgnęła do pleca­

ka i wyjęła prowizoryczną mapę, którą sama naszkicowa­

ła. - Przypuszczam, że znajdziemy tam pumy.

- Nie boisz się? - Jared popatrzył na nią z niedowie­

rzaniem.

- Strach to rzecz ludzka - odrzekła opryskliwie - ale

jeśli będziemy uważać, nic nam się nie stanie.

Dwie godziny później natknęli się na szlak wędrówek

drapieżników.

- Czas na posiłek - oznajmiła Merry. - Będę bardzo

zadowolona, jeśli kocury nas tu nie zwęszą.

Jared parsknął śmiechem.

- Nie masz wielkich wymagań. Byłaby z ciebie

doskonała żona.

Zapadła grobowa cisza. Dopiero wówczas Jared zdał

sobie sprawę, jakie palnął głupstwo. Zerknął na Merry,

która pobladła jak ściana. Czując na sobie jego wzrok,

wzniosła oczy ku niebu, by powstrzymać łzy.

- Skarbie, nie chciałem...

- Zamknij się! - napadła na niego ze złością. - Jasno

i wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że nie zamierzasz się

ze raną wiązać na całe życie, więc przestań strzępić język

po próżnicy. Ruszajmy.

Przecięła szybko polanę zarośniętą trawami sięgający­

mi jej do pasa. Jared patrzył na nią jak urzeczony, nie

zważając na unoszące się wokół natarczywe owady.

Niespodziewanie zrobiło mu się ciepło na sercu. Jego

bezmyślna uwaga okropnie zirytowała Merry. Był niemal

pewny, że zachowanie dziewczyny zdradza jej ukryte

pragnienia: marzyła, by spędzić z nim resztę życia.

Wyczuwał to już przedtem, ilekroć trzymał ją w ramio-

background image

1 2 0 RAJ NA ZIEMI

nach, ale dotychczas bronił się przed tą świadomością.

Serce zatrzepotało mu w piersi, gdy zrozumiał, że mógłby

każdej nocy tulić w ramionach ukochaną kobietę, każ­

dego dnia pracować z nią ramię w ramię.

Chwilowa radość opuściła go, gdy wrócił myślami

do rzeczywistości. Merry nigdy się nie zgodzi dzielić

z nim trudów tułaczego żywota. Uświadomił sobie, że

nie istnieje takie miejsce, które mógłby nazwać do­

mem. Żałosna namiastka własnego mieszkania, czyli

kawalerka w jednym z budynków uniwersytetu, który

łożył znaczne sumy na jego wyprawy badawcze, nie

zasługiwała na takie miano. Z drugiej strony, gdyby

nawet miał przyzwoite lokum, czy to rozwiązałoby

jego problem? Zbyt dobrze znał swoją naturę, by obie­

cać, że osiądzie na stałe w jednym miejscu. Unie-

szczęśliwiłby i Merry, i siebie, gdyby mimo wszystko

usiłował stać się domatorem. A jeśli przyjdzie na świat

dziecko, co wtedy? Merry nie ukrywała, że pragnie być

matką.

Jared zacisnął wargi, obserwując smukłą postać węd­

rującą przez trawiastą polanę. Dziewczyna odsuwała

solidnym kijem wysokie źdźbła. Nim ją dogonił, znalazła

się na przeciwległym końcu miniaturowej sawanny. Nie

wiedział, jak się zachować i co jej powiedzieć, ale pragnął

za wszelką cenę usunąć mur wrogości, który niespodzie­

wanie wyrósł między nimi. Ostrożnie wskazał maczetą na

lewo.

- Chodźmy w tamtą stronę. Jeszcze tu nie byliśmy.

Słyszysz plusk wody? Założę się, że niedaleko jest

wodospad.

- Na to wygląda. Ruszajmy - odparła spokojnie

i obojętnie.

Pozostały im tylko dwa dni. Jared nie zamierzał

background image

R A J N A Z I E M I 1 2 1

marnować ich na spory i utarczki. Gdy Merry ruszyła we

wskazanym kierunku, bez namysłu ją zatrzymał.

- Nadal jesteś na mnie wściekła? - Zdawał sobie

sprawę, że jego głos brzmi dziwnie; czuł się nieszczegól­

nie. Merry uśmiechnęła się nieśmiało.

- Raczej nie.

Jared poczuł wielką ulgę i pomyślał, że zachowuje się

jak głupiec. Chwycił ją w objęcia i pocałował namiętnie.

Było mu wszystko jedno. Nie dbał o to, że niecierpliwe

pieszczoty zachłannych warg i języka zdradzają jego

rozpacz. Pragnął, by Merry oddała mu pocałunek... i tak

się stało, ale gdy wypuścił ją z objęć, odeszła, unikając

jego wzroku.

Wędrowali urwistym skrajem wzgórza. Słońce wzno­

siło się coraz wyżej. W powietrzu nie można było wyczuć

najlżejszego powiewu wiatru. Panował straszliwy upał.

Jared marzył o tym, by znaleźć trochę cienia i coś

przekąsić. Merry była chyba równie głodna, a to oznacza­

ło, że wpadnie w złość, o ile nie zatrzymają się wkrótce na

posiłek.

Zielona łąka ustąpiła miejsca czarnemu, ostremu

żwirowi. Wkrótce uczeni odkryli niewielką dolinę i ru­

szyli w jej kierunku. Jared uznał, że pora coś zjeść,

chociaż nie znaleźli zacienionego miejsca. Skromny

posiłek w pełnym słońcu i dokuczliwym upale zupełnie

mu nie smakował. Jared zdjął koszulę. Merry dawno temu

zawiązała poły bluzki pod biustem, żeby się trochę

ochłodzić. Jared z przyjemnością zerkał na pełne piersi

okryte mocno napiętym materiałem i gładką, delikatną

skórę odsłoniętego brzucha. Gdy Merry schyliła się

podnosząc swój plecak, guziki bluzki omal nie wy­

skoczyły z dziurek. Jared, niewiele myśląc, podszedł

i rozpiął kilka z nich, odsłaniając piękny dekolt dziew-

background image

122

RAJ NA ZIEMI

czyny i ukryty pod koszulą biały, koronkowy stanik, który

był i modny, i praktyczny, co nie umknęło uwagi

spostrzegawczemu mężczyźnie.

- Będzie ci chłodniej - mruknął. Merry zerknęła na

niego pytającym wzrokiem. Śmiało popatrzył w turku­

sowe oczy. Nie zdołał ukryć żartobliwego uśmiechu.

- Zapewne, ale nie można tego samego powiedzieć

o tobie - odparła złośliwie. Jared daremnie próbował

znaleźć równie ciętą ripostę.

Zastanawiał się nad zachowaniem dziewczyny, gdy

szli wzdłuż ciemnych skał. Najwyraźniej doszła do

wniosku, że lepiej zachować dystans. Niechętnie przyznał

jej rację, lecz mimo to nie miał zamiaru pozwolić, by

przez dwa ostatnie dni spędzone wspólnie na płaskowyżu

pozostawała daleka i niedostępna.

Nie odrywał oczu od jej zgrabnych pośladków w opię­

tych szortach. Śledził grę mięśni pod cienką tkaniną, gdy

zaczęła wspinać się na skałę. Przystanęła na chwilę; Jared

pogłaskał krągły pośladek. Zaskoczona Merry omal się

nie przewróciła. Objął ją w talii, pomagając odzyskać

równowagę.

- Co to ma znaczyć? - zapytała z irytacją.

- Wybacz. Nie powinnaś iść przede mną. Jestem

człowiekiem o bardzo słabej woli.

- Nie wątpię - rzuciła oschle, lecz Jared wyczuł, że

uśmiecha się mimo woli. Następna jej uwaga sprawiła, że

wrócił do rzeczywistości. - Czy możesz wziąć się w garść

i powiedzieć mi, co o tym sądzisz?

Jared spojrzał we wskazanym kierunku. Była tam

pieczara wydrążona w skale.

- Bardzo ciekawe - mruknął, nie kryjąc zainteresowa­

nia.

- Chyba masz rację.

background image

RAJ NA ZIEMI 123

- Zaraz się przekonamy. - Jared ruszył w stronę

wejścia do groty. Zatrzymał się tylko na chwilę, by

wyciągnąć rękę do Merry i pomóc jej wejść na skałę, ale

ku jego rozczarowaniu zignorowała jego starania i wspię­

ła się zręcznie bez męskiej asysty. Niepewnie spojrzała

w ciemny otwór.

- Wchodzimy?
- Pójdę sam - oznajmił zdecydowanie Jared. - Przy­

puszczam, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, ale

jeśli nie pojawię się za pół godziny, wróć do pierwszego

obozu i czekaj na helikopter.

- Idiotyczny pomysł. - Zirytowana Merry zmrużyła

oczy. - A jeśli w grocie są pumy? Chcesz je sprowokować

do ataku? Sądziłam, że twoją fundamentalną zasadą jest

unikanie wszelkiej ingerencji w życie dzikich stworzeń

i naturalną równowagę ekosystemu.

- Może w tej jaskini gnieżdżą się twoje cholerne

dinozaury. - Jared wyszczerzył zęby w złośliwym uśmie­

chu. - Nawiasem mówiąc, gdybym dostał się w łapy

drapieżników, jedyna zmiana w ich środowisku polegała­

by na tym, że zaspokoiłyby głód mięsem o nieznanym

smaku.

- We dwójkę łatwiej...

- Wykluczone - rzucił tonem nie znoszącym sprzeci­

wu. - Nie pozwolę, żebyś narażała się na takie niebez­

pieczeństwo.

- Nie masz prawa za mnie decydować - wycedziła

z wściekłością.

- Już to zrobiłem - oświadczył wyprowadzony z rów­

nowagi jej uporem. - Wyobrażasz sobie, jak bym się czuł,

gdyby stało ci się coś złego?

Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, myśląc o grożą­

cym im obojgu niebezpieczeństwie.

background image

124

RAJ NA ZIEMI

- Nie ryzykuj bardziej, niż to konieczne - poprosiła

Merry ze smutkiem i rezygnacją. Jeszcze nim zaczęła ten

spór, wiedziała, że Jared postawi na swoim. Poprawił

rzemienie plecaka i przytulił ją mocno. Westchnęli,

zachwyceni odkrytą na nowo harmonią smukłych i mus­

kularnych ciał.

- Obiecuję uważać - szepnął Jared. - Nie pozbędziesz

się mnie tak łatwo.

Gdy uścisk osłabł, Merry podała Jaredowi maczetę.

Odwrócił się, zrobił krok w stronę wejścia do jaskini....

Nagle uskoczył za skalny występ i przyciągnął do siebie

Merry.

- Och!... - krzyknęła. Natychmiast zasłonił jej usta

dłonią, a drugą ręką wskazał niezwykły widok. W mil­

czeniu, nie dowierzając własnym oczom, patrzyli na

stalowoszarą pumę, która stała przed grotą i wietrzyła

niespokojnie. Z pewnością nie wyczuła ich zapachu, bo

po chwili zwróciła łeb w stronę ciemnego otworu i wark­

nęła cicho. Podbiegł do niej jasnoszary kociak. Po chwili

matka i jej baraszkujący radośnie potomek zniknęli za

skałą, na którą wspięła się przed chwilą para naukowców.

Jared policzył wolniutko do stu i dopiero wówczas

przestał kurczowo ściskać w dłoni ostrą maczetę.

- Niepotrzebnie pchałem się do tej jaskini - szepnął

Merry na ucho. Gdy odwróciła głowę w jego stronę,

ujrzał twarz wystraszoną i bladą mimo ciemnej opaleniz-

- Święte słowa - zdołała wykrztusić. Jared parsknął

nerwowym śmiechem i przytulił ją, nim ruszyli w dalszą

drogę skrajem płaskowyżu. Szedł przodem, trzymając

w pogotowiu maczetę. Miał nadzieję, że nie będzie

zmuszony jej użyć. Puma, którą niedawno ujrzeli, była

wprawdzie bardzo wychudzona, lecz w bezpośrednim

background image

RAJ NA ZIEMI 125

starciu okazałaby się bez wątpienia nieustępliwym prze­

ciwnikiem.

Od dłuższego czasu dobiegał ich plusk wody. Gdy

obeszli skałę, szmer rozległ się o wiele głośniej. Jared

ujrzał w oddali dudniący po kamieniach wodospad. Był

doświadczonym podróżnikiem i trudno go było zasko­

czyć, ponieważ oglądał mnóstwo pięknych krajobrazów

w odległych i nie zniszczonych przez człowieka zakąt­

kach globu, lecz mimo to na widok niezwykłej wodnej

kaskady osłupiał z zachwytu.

- Hej, co się... - zawołała Merry spoglądając ponad

ramieniem kolegi. - Och!

Jared westchnął tylko, zamiast odpowiedzieć. Ujrzeli

czarną skałę, która opadała stromo ku gładkiej plaży

usianej drobnym piaskiem o różowej barwie. Zestawienie

kolorów zapierało dech w piersiach, lecz wodna kurtyna,

przesłaniająca z jednej strony kamienną ścianę, robiła

jeszcze większe wrażenie. Spieniony potok sunął po

kolejnych stopniach hebanowej barwy w obłoku delikat­

nej mgiełki rozpylonych kropli. Krystalicznie czysta

woda opadała z głośnym szumem do wyścielonego

różowym piaskiem koryta rzeki. Promienie słońca roz­

świetlały wodny pył kolorową wstęgą tęczy, która unosiła

się nad strumieniem niknącym wśród zarośli.

- To najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałam

- szepnęła Merry. Jared milczał. Nie potrafił znaleźć słów

godnych tego krajobrazu. - Chodźmy tam. - Trąciła go

lekko trzymanym w dłoni kijem.

Mężczyzna spojrzał na nią bez słowa spod zmarsz­

czonych brwi i ruszył w dół. Różowy piasek skrzypiał pod

nogami, jakby stąpali po mikroskopijnych kryształach

oszlifowanych przez fale strumienia. Nad rzeką było

nadzwyczaj gorąco i parno. Chociaż podeszli tak blisko

background image

126

RAJ NA ZIEMI

wodospadu, tęcza nadal spinała oba brzegi rozlewiska

u stóp czarnej skały. Jared uznał, że czas na odpoczynek,

i zdjął plecak.

- Chcesz się tu rozejrzeć? - zapytała Merry, od­

kładając swoje pakunki, lecz nie doczekała się od­

powiedzi. Jared poszedł do niej, chwycił gruby warkocz,

który zsunął się na ramię dziewczyny, i łagodnym ruchem

przyciągnął ją do siebie.

- To moje włosy, proszę mi je oddać - przypomniała

żartobliwie, ale w jej głosie słychać było niepokój. Jared

nie odpowiedział. Oczy Merry lśniły w pełnym słońcu jak

najpiękniejsze turkusy. Wzrok mężczyzny ześlizgnął się

na smukłą szyję i odsłonięty dekolt. Nie zapięła guzików

uwolnionych niedawno ręką kochanka, który na ten

widok poczuł szybkie bicie serca i zapragnął całować ją

do utraty tchu. Najpierw musiał jednak wyjaśnić nieporo­

zumienia, które od pewnego czasu ciążyły nad nimi jak

ciemna chmura.

- Merry, okropnie się boję, i to przez ciebie. Nikt

mnie dotąd nie znał tak dobrze jak ty. Pragnę cię bardziej

niż kogokolwiek na świecie. - Chciał jej wyznać coś

jeszcze, ale zabrakło mu słów. Niski głos łamał się ze

wzruszenia. - Gdy się rozstaniemy, będzie mi do­

skwierała samotność. Dotąd pożegnania mnie nie za­

smucały...

Merry położyła dłoń na jego ustach.

- Nie musimy się rozstawać. - Patrzyła na niego

czule, głęboko przekonana o prawdzie swoich słów.

- Pragnę z tobą pracować. Możemy iść przez życie ramię

w ramię niezależnie od tego, gdzie będziemy przebywali

i czym przyjdzie się nam zajmować.

Jared energicznie potrząsnął głową. Zebrał wszystkie

siły, by zwalczyć straszliwą pokusę. W głębi ducha

background image

RAJ NA ZIEMI

127

pragnął uwierzyć w obietnicę Merry i błagać ją, żeby

z nim została na zawsze.

- Nie powinnaś tak mówić. Wiem, ile są warte

pochopne zapewnienia. Nie próbuj mnie przekonać. Na

początku będzie cudownie, ale potem wszystko się

zmieni. - Gdy próbowała zaprotestować, przerwał jej

z irytacją. - Chcesz mieć dzieci, a one potrzebują

stabilizacji, domu. W końcu znienawidzisz mnie za to, że

nie jestem w stanie się zmienić, a ja będę cię obwiniał za

ustawiczne pretensje. -

- Dzieci potrzebują przede wszystkim miłości. Bez

trudu dostosowują się do warunków, w których muszą

egzystować. Twój styl życia nie oznacza, że jesteś

skazany na bezdzietność. Rzecz w tym, że powinieneś

mieszkać z rodziną tam, gdzie będziesz prowadził bada­

nia i obserwacje.

- Jak sobie wyobrażasz życie rodzinne w tak pięknej

scenerii, która nas tu otacza? Przez cały czas musielibyś­

my pilnować dziecka, bo w przeciwnym razie schrupały­

by go pumy. Nie mielibyśmy ani chwili na prowadzenie

badań.

Poczuła się urażona jego ironiczną uwagą. Wy­

czytał to z jej twarzy. Niestety, nie miał innego

wyjścia, musiał ją do siebie zrazić. Mówiła tak przeko­

nująco, że w wyobraźni Jareda powstały urzekające,

a zarazem niebezpieczne wizje szczęśliwej przyszłości.

Obawiał się, że wkrótce zaniecha walki, poda dziew­

czynie swoje serce na złotej tacy i pozwoli, by

zdecydowała, jak ma wyglądać ich wspólne życie.

Skończy się tym, że oboje będą okropnie nieszczęś­

liwi. Zdawał sobie sprawę, że Merry jest uparta

i odporna na wszelkie trudności. Dlatego właśnie

radziła sobie doskonale podczas badań prowadzonych

background image

128 RAJ NA ZIEMI

w tropikach. Teraz postanowiła użyć tych cech jako oręża

w walce z jego uprzedzeniami.

- Przyznaję, że konieczne są pewne kompromisy,

zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z niemowlakami, ale

jest wiele nie zbadanych regionów, gdzie można praco­

wać, a zarazem wychowywać potomstwo. Poza tym

dzieci tylko przez stosunkowo krótki czas są całkowicie

zależne od rodziców. Moim zdaniem, Jaredzie, paraliżuje

cię lęk. Ubzdurałeś sobie, że los rodziców, którzy nie

kochali się dość mocno, stanowi dla ciebie ostrzeżenie

i życiowy drogowskaz. - Odrzuciła głowę, daremnie

próbując wyrwać gruby warkocz z jego dłoni. Po chwili

krzyknęła, uderzając pięściami w jego tors: - Kocham

cię. Myślę, że ci na mnie zależy. Wszystko nam się uda,

jeśli będziesz tego chciał. - Tym razem uwolniła warkocz

z jego uchwytu. Pobiegła w stronę wodospadu i stanęła

nad wodą odwrócona plecami do Jareda, który cierpiał

męki, dręczony sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony

pragnął zostać z nią na zawsze i wychować dzieci,

z drugiej zaś zdawał sobie sprawę z nierealności tych

marzeń.

Nie pobiegł za nią, chociaż kosztowało go to wiele

wysiłku. Wiedział teraz, że Merry go kocha. Wyznała mu

miłość! Odwrócił się, by nie patrzeć na smukłą postać

rysującą się wyraźnie na tle wodospadu. Niełatwo przy­

szło mu opanować namiętności, ale wiedział, że postępu­

je właściwie. Merry zasługiwała na mężczyznę, który

będzie dla niej oparciem; nie mogła... nie powinna kochać

włóczęgi, który nie miał nic do zaoferowania. Trzeba

wybić jej z głowy bezsensowne mrzonki. Pewnego dnia ta

urocza dziewczyna spotka odpowiedniego człowieka. Na

myśl o tym Jared zacisnął zęby tak mocno, że poczuł ból.

W końcu uznał, że musi do niej podejść i załagodzić

background image

RAJ NA ZIEMI

129

sytuację. W tej samej chwili Merry spojrzała na niego

przez ramię. Urzekło go piękno i głębia turkusowych

oczu. Uśmiechała się do niego? Może to jedynie przywi­

dzenie? Odwróciła się i ruszyła w jego stronę. Jared nie

odrywał do niej zachwyconego spojrzenia. Kołysała

zalotnie biodrami, a jej piersi drżały pod cienką bluzką.

Jared coraz bardziej skłaniał się ku przekonaniu, że musi

raz jeszcze rozważyć swoje postanowienie. Merry stanęła

tak blisko, że wystarczyło pochylić głowę, by ją pocało­

wać. Położyła ręce na jego ramionach i pogłaskała je

delikatnie.

- Marnie udawałeś przed chwilą. Zapomniałeś o kilku

istotnych szczegółach - oznajmiła niskim, hipnotyzują­

cym głosem. - Przede wszystkim trzeba było powiedzieć,

że nie chcesz mieć dzieci. - Delikatnie przesunęła

opuszkami palców po jego torsie aż do paska od spodni.

Czułe dotknięcie paliło jak płomień. - Zapomniałeś

dodać, że mnie nie kochasz. - Odpięła guzik i kon­

tynuowała zmysłowe pieszczoty. - Trzeba było powie­

dzieć, że wcale nie masz ochoty kochać się ze mną albo że

to jedynie czysta fizjologia. - Powoli rozsunęła suwak.

Jared wstrzymał oddech. - Nie odstąpię cię na krok przed

następne dwa dni. Gdy wrócimy do cywilizacji, nie

będziesz mógł beze mnie żyć. - Poczynała sobie coraz

śmielej. Jared cicho jęknął, chwycił ją w ramiona i pocią­

gnął za warkocz, domagając się pocałunku. Kochali się

tak gwałtownie i szaleńczo, jak tego pragnęła. Jared nie

wyobrażał sobie, jak przeżyje rychłe rozstanie. Długo

leżał w słońcu, nie wypuszczając Merry z uścisku.

W końcu poczucie winy przypomniało mu o pracy, którą

mieli do wykonania. Ułożył się wygodnie na boku.

- Wszystko w porządku? - zapytał. Nie oczekiwał

odpowiedzi, bo widział na jej twarzy szczęśliwy uśmiech.

background image

130 RAJ NA ZIEMI

- Tak. Lepiej bierzmy plecaki i ruszajmy w drogę.

Mamy dużo pracy. Po to tu jesteśmy - odparła cicho.

- Merry... - Jak miał ją przekonać? - Gdyby istniał

choćby cień nadziei, że nam się powiedzie... Niestety,

wiem aż za dobrze, jak się kończą takie związki. Nie

potrafię spokojnie myśleć o tym, że pewnego dnia

przestałabyś mnie kochać. - Zamilkł. Nie był w stanie

wypowiedzieć najskrytszych uczuć. Merry pocałowała

go w policzek.

- Ruszajmy. Trzeba znaleźć miejsce na nocleg - przy­

pomniała i odwróciła się. Jared patrzył na jej nagie ciało,

przeżuwając gorzkie myśli.

- Rozumiesz mnie? - zapytał z rozpaczą.

- Nie. - Zapięła bluzkę, ale pozostawiła odpięte

guziki, których dotykał wcześniej Jared. Patrzyła na niego

z powagą turkusowymi oczyma. -I wcale mi na tym nie

zależy. Moim zdaniem, każdy jest kowalem swego losu.

Skoro wybrałeś żywot samotnika i odrzucasz miłość,

mogę ci tylko współczuć. Nim ciebie spotkałam, byłam

pełna obaw. Teraz wiem, co traciłam, i dlatego nie będę

się dłużej zadowalała marną namiastką prawdziwego

życia.

Mówiła cicho i spokojnie, ale jej słowa, wolne od

złości i żalu, wywarły na Jaredzie ogromne wrażenie. Gdy

zrozumiał, co oznaczają, zimny dreszcz przebiegł mu po

plecach. Może Merry nie była świadoma, że jej deklaracja

zabrzmiała jak pogróżka, lecz dziewczyna w zawoalowa-

nej formie dała mu do zrozumienia, że gotowa jest

związać się na stałe z innym mężczyzną, kiedy uwolni się

od Jareda.

background image

ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

Przeprawili się przez największy z potoków, jakie

napotkali w południowej części tepui, i ruszyli na północ.

Wędrowali przez cały dzień z krótką przerwą na skromny

posiłek. Kończyły im się zapasy. Merry wykorzystała

krótki postój i dokończyła kilka szkiców. Nie odzywała

się do Jareda, ponieważ nie miała mu nic do powiedzenia.

Za dwa dni potężny helikopter transportowy miał ich

zabrać do Caracas. Wyznała miłość ukochanemu męż­

czyźnie i podzieliła się z nim wszystkim, co mogła mu

ofiarować. Pora, by on wykonał następny krok. Wiedział

doskonale, co czuje Merry.

Nie rozmawiali podczas posiłku. Jared podniósł się

wreszcie i sięgnął po plecak. Merry schowała szkicownik.

Gdy wyprostowała się, poprawiając rzemienie plecaka,

niewielkie zwierzę wbiegło na polanę, którą mieli właśnie

opuścić. Przerażone ich widokiem odwróciło się i czmy­

chnęło do lasu, nim zdążyli się odezwać.

- Widziałaś? - krzyknął z niedowierzaniem Jared,

jakby nie ufał własnym oczom.

- Boże miłosierny! - Merry całkiem zamarła z wraże­

nia. Rzuciła plecak na ziemię, wydobyła szkicownik

i zaczęła rysować w gorączkowym pośpiechu.

- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Czy to rzeczywiś­

cie był dinozaur? Muszę narysować to zwierzę, póki je

dobrze pamiętam. - Ołówek niemal fruwał nad kartką

background image

132 RAJ NA ZIEMI

papieru, a sylwetka tajemniczego stworzenia wyłaniała

się coraz wyraźniej. - Powiedz mi, co zapamiętałeś.

- Zwierzak miał około sześćdziesięciu centymetrów

wysokości. Okryty był grubą, cętkowaną skórą w kolorze

szarawego brązu i ciemnej zieleni. Poruszał się bardzo

szybko. Biegł na tylnych łapach, które sprawiały wraże­

nie niezwykle silnych. Przednie kończyny krótkie i słabo

rozwinięte... nie takie. - Wskazał błąd na rysunku.

(

- Trochę dłuższe. - Głowa jakby... gadzia, wydłużona,

szczęka przypomina dziób. Nasz niespodziewany gość

wyglądał jak dinozaur. To był dinozaur. Widzieliśmy

dinozaura na własne oczy! - Jared był kompletnie

oszołomiony.

- Zadziwiająca spostrzegawczość, profesorze Adam-

son. - Merry spojrzała z uśmiechem na kolegę. - Wiem,

jak się czujesz. To niewiarygodne!

- Teoretycznie brałem pod uwagę możliwość takiego

odkrycia - Jared opadł ciężko na duży kamień - ale

naprawdę nie sądziłem, że do niego dojdzie.

- Przypuszczam, że tamto biedactwo przeraziło się

okropnie na nasz widok i również nie może ochłonąć

z wrażenia. - Merry parsknęła nerwowym śmiechem

i znowu pokręciła głową z niedowierzaniem. - Zauważy­

łeś, jak szybko poruszał się ten zwierzak?

- Szybkość chroni go przed drapieżnikami.

Przez kilka chwil spierali się, jaki gatunek był przod­

kiem tajemniczego dinozaura.

- Nie potrafię precyzyjnie usytuować naszego gościa

we współczesnej systematyce, ale mamy przecież opis

i rysunek. Na tej podstawie dobry specjalista potrafi

wskazać przodków zwierzęcia i określić gatunek - rzuciła

pojednawczo Merry i położyła dłoń na ramieniu Jareda,

który siedział sztywno, jakby kij połknął.

background image

RAJ NA ZIEMI 133

- Trzeba znaleźć miejsce na nocleg, nim się ściemni.

Wrócimy do tego później - rzucił oschłym tonem.

Ruszyli w drogę. Merry dotrzymywała kroku Jaredo-

wi, który niezmordowanie parł do przodu wśród niskich

zarośli. Ogarniał ją coraz większy niepokój. Skąd u jej

ukochanego taki chłód i niespodziewana zmiana na­

stroju? Może zirytował się, ponieważ rzeczywistość

okazała się inna niż jego hipotezy. Ujrzeli na własne oczy

dinozaura! Merry pokręciła głową. Nadal nie mogła dojść

do siebie. To nie do wiary! Była jedyną kobietą na

świecie, która natknęła się na potomka prehistorycznych

gadów. Tylko dwoje ludzi miało tyle szczęścia - Jared

i ona.

Powróciła myślą do innych spraw, które dotyczyły ich

obojga. Instynktownie wyczuwała, że Jared w ciągu

niespełna dwóch tygodni otworzył przed nią serce. Żadna

z kobiet, które spotykał przez całe życie, nie miała tyle

szczęścia. Doceniała jego uczciwość i szczerość, mimo że

sprawił jej ból. Najtrudniejszy do zniesienia był obez­

władniający lęk, że pomyliła się w swoich rachubach, że

Jared nie zdoła przezwyciężyć zadawnionych uprzedzeń.

Wyznała mu, czego pragnie i o czym marzy. Była

głęboko przekonana, że potrafią żyć razem tak, by nadal

prowadzić intensywne badania naukowe, a zarazem

wychowywać potomstwo. Ilekroć wspominała o dzie­

ciach, dostrzegała w oczach Jareda błysk zainteresowa­

nia. Wizja szczęśliwego życia rodzinnego najwyraźniej

go fascynowała.

- Chcesz się tu rozejrzeć? - zapytał Jared, przystając

niespodziewanie. Merry zerknęła na wskazaną przez

niego jaskinię.

- Oczywiście. Lepiej nie łudź się, że wejdziesz tam

beze mnie - odparła Merry.

background image

134 RAJ NA ZIEMI

- Nie mam złudzeń - przyznał sucho. Merry zrzuciła

z ramion plecak i ścisnęła mocniej solidny drąg. Zbliżyli

się do ciemnego otworu. Gdy zajrzeli do środka, ode­

tchnęła z ulgą. Grota była spora, szersza przy wejściu

i zwężająca się w głębi, i, co najważniejsze, pusta.

Z pewnością od dawna nie przebywało tu żadne niebez­

pieczne zwierzę. Merry uznała, że to doskonałe miejsce

na nocleg. Wyobraziła sobie, jak siedzą we dwoje przy

ognisku, zupełnie sami...

- Przestań się na mnie gapić tymi wielkimi oczami.

Trzeba nazbierać drewna i przygotować ognisko, żeby

odstraszyć drapieżniki, które chciałyby nas schrupać na

kolację - rzucił z uśmiechem Jared, ale w jego głosie

pobrzmiewał niepokój. Serce Merry zatrzepotało w pie­

rsi. Tak było za każdym razem, gdy patrzyła na pogodną

twarz ukochanego. Powtarzała sobie w duchu, że mimo

wad Jared jest wyjątkowym człowiekiem, że jej uczucie

nie jest wyłącznie kwestią zmysłowego oczarowania. Jej

ukochany miał wspaniałe poczucie humoru, był wybitnie

inteligentny, czuł się odpowiedzialny za losy planety, na

której przyszło mu żyć, tryskał energią i zapałem.

Warto postawić wszystko na jedną kartę, byle zdobyć

takiego mężczyznę. Merry krajało się serce, bo Jared nie

umiał przyjąć i odwzajemnić jej miłości. Przypominał

ranne zwierzę warczące na człowieka, który pragnie

ulżyć mu w cierpieniu. Wiedziała jednak, że mądry

opiekun niełatwo daje za wygraną. Postanowiła czekać

cierpliwie, aż Jared będzie tak zmęczony wewnętrzną

walką, że przestanie bronić się przed uczuciem. Wtedy

Merry będzie mogła ofiarować mu pociechę, miłość

i czułą opiekę. Pewnego dnia chory zostanie uleczony

i odkryje, że nie może żyć bez ukochanej.

Podróżnicy ułożyli drewno u wejścia do jaskini,

background image

RAJ NA ZIEMI 135

a potem wykąpali się w pobliskim strumieniu. Po po­

wrocie zaczęli się krzątać po niewielkim pomieszczeniu.

Merry rozłożyła koc na ubitej ziemi. Chciała dokończyć

rysunki, ale było już zbyt ciemno. Nagle przypomniała

sobie dziwną reakcję Jareda na wzmiankę o publikacji

wyników badań i ujawnieniu odkrycia żywych dinozau­

rów.

- Znam pewnego specjalistę, który chętnie pomoże

ustalić, z jakim gatunkiem dinozaura mamy do czynienia.

Jeśli chcesz, zadzwonię do niego po powrocie.

- Nie zamierzam nikogo informować o naszym od­

kryciu - odparł Jared, odwracając wzrok. Zwykle wpat­

rywał się w nią tak intensywnie, aż rumieniła się

z zakłopotania; nieustannie wodził za nią złocistymi

ślepiami. Gdy spuścił oczy, poczuła się odepchnięta

i zagubiona. Przeczuwała, jakie mogą być następstwa tej

rozmowy, więc ostrożnie, trochę niepewnie dobierała

słowa.

- Dlaczego sądzisz, że nie powinniśmy rozgłaszać

tego, co wiemy?

- Pamiętasz nasze poprzednie rozmowy dotyczące

skutków poszukiwania dinozaurów przez rozmaitych

łowców sensacji? - zapytał z wahaniem.

Merry analizowała wszystkie argumenty za i przeciw,

które padały wielokrotnie podczas ożywionych dyskusji.

Kilka razy omal się nie pokłócili na śmierć i życie

o zasady etyczne obowiązujące w świecie nauki.

- Mówiłeś serio o zatajeniu wyników badań? - zapy­

tała z niedowierzaniem. Jared milczał, ale cisza była

w tym wypadku niezwykle wymowna. - Ależ to szaleńst­

wo!

- Posłuchaj mnie uważnie, Merry - zaczai z ożywie­

niem Jared. - Penetrowaliśmy ten obszar przez osiem dni

background image

136

RAJ NA ZIEMI

i natrafiliśmy jedynie na pogryzione liście, tropy odciś­

nięte w błocie i opuszczone gniazda. Jeśli poinformujemy

o naszym odkryciu, ryzykanci wszelkiej maści będą sobie

deptać po piętach, żeby schwytać żywy okaz nieznanego

gada. Wykorzystają wszelkie dostępne środki i wymyślą

co najmniej kilka skutecznych sposobów, byle dopiąć

swego, a wszystko w imię nauki i postępu. Wkrótce te

nieszczęsne stworzenia zostaną całkowicie wytępione

w stanie dzikim, a nieliczne okazy będą dogorywały

w niewoli.

- Nie podzielam twojego pesymizmu. Wiedza i czas

to nasze atuty. Możemy przedsięwziąć skuteczne środki

zaradcze, nim poinformujemy kogokolwiek o istnieniu

dinozaurów. Przytocz choćby jeden logiczny i wiarygod­

ny argument za utajnieniem tego odkrycia. Te, które

dotąd usłyszałam, nie wytrzymują krytyki.

- Zrozum, że ten obszar stanowi miniaturową niszę

ekologiczną, gdzie wszystkie elementy trwają w dosko­

nałej równowadze. To stanowi gwarancję przetrwania dla

obu dominujących gatunków. Zbrodnią byłoby narażać

płaskowyż na zgubny wpływ świata zewnętrznego jedy­

nie po to, żeby opublikować kolejny artykuł i zyskać

rozgłos w naukowym światku - oświadczył Jared i rzucił

koleżance oskarżycielskie spojrzenie. - O to ci chodzi,

prawda? Nasz mały gość i jego kuzyni przyniosą nie­

śmiertelną sławę mądrej doktor Bayliss, o ile zręcznie

rozegrasz tę partię.

Merry nie chciała przyjąć do wiadomości tego krzyw­

dzącego posądzenia. Dla niemal wszystkich bliskich osób

prędzej czy później jej wybitne zdolności i ogromna

ambicja były pretekstem do zerwania znajomości. Czyż­

by Jared niczym się od nich nie różnił?

- Doskonale wiesz, że to nieprawda. Tak samo jak ty

background image

RAJ NA ZIEMI 137

wzdragam się na myśl, że ten mały świat mógłby zostać

bezpowrotnie zniszczony, ale sądzę, że nie możemy

samodzielnie podejmować tak ważnej decyzji. Proponu­

ję, żebyś po powrocie zorganizował konferencję nauko­

wą. Zaproś przedstawicieli instytutów, które sfinansowa­

ły ekspedycję, przedstaw wyniki badań oraz swoje oba­

wy. Poproś o radę. Może zdołasz przekonać współ­

pracowników, że trzeba pozostawić dinozaury icb włas­

nemu losowi.

- Wiesz doskonale, że to daremne. - Jared bezradnie

machnął ręką. - Im więcej ludzi zyska dostęp do naszych

informacji, tym większe jest niebezpieczeństwo, że staną

się ogólnie znane. Jeśli cały świat usłyszy o dinozaurach,

będzie to równoznaczne z wyrokiem śmierci na te Bogu

ducha winne stworzenia. Nie zapominaj, że pumom także

grozi niebezpieczeństwo. Pozdychają z głodu, jeśli nie

będą miały na co polować.

- Rozumiem, co czujesz - odparła z naciskiem Merry.

- Jako naukowiec masz sporo racji, ale pamiętaj, że

prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw.

Dociekliwy reporter, który z wami leciał, nie da ci

spokoju. Poza tym jesteśmy zobowiązani do lojalności

wobec instytucji i osób, które sfinansowały badania.

- A lojalność wobec zagrożonych gatunków? Twoim

zdaniem to się nie liczy?

- Nie próbuj mi niczego wmówić. Już powiedziałam,

że moje odczucia nie różnią się od twoich. Nadal sądzę, że

nie przytoczyłeś żadnego logicznego argumentu na popa­

rcie swojej tezy. W jakim znajdziesz się położeniu, jeśli

następna ekspedycja za kilka lat dokona tego samego

odkrycia? Pozostaje sprawa drapieżników. Walt i Marco

wiedzą o ich istnieniu. Pytanie, czym żywią się drapież­

niki na odciętym od świata tepui, nasuwa się automatycz-

background image

138 RAJ NA ZIEMI

nie. Powszechnie wiadomo, że fauna i flora jest dość

uboga na tego typu wzniesieniach. Nasze tepui stanowi

wyjątek. W ciągu kilku lat zawita tu kolejna ekspedycja.

Nie będziesz miał na to żadnego wpływu. Jeśli zrodzi się

podejrzenie, że odkryłeś nieznany gatunek zwierząt

i zataiłeś fakt jego istnienia, staniesz się pariasem dla

większości kolegów.

- Zaryzykuję - rzucił głucho posępny Jared. Merry

przyglądała się ukochanemu z niedowierzaniem. Ton

jego głosu przywołał nieuchwytne wspomnienia. Nagle

zdała sobie sprawę, że cała ta gadanina stanowi jakby

dymną zasłonę. Wypomniała już wcześniej Jaredowi

paniczny lęk przed ośmieszeniem się i wątpliwą sławą,

jaka była udziałem jego ojca. Doszła do przekonania, że

takie obawy skłaniają go do zatajenia sensacyjnych

wyników badań prowadzonych na tepui.

Nabrała pewności siebie, zrozumiawszy rzeczywiste

przyczyny dziwnego zachowania Jareda. Spokojnie za­

częła rozpakowywać plecak. Wyjęła oba śpiwory i przy­

gotowała szerokie posłanie dla dwojga w zacisznym kącie

jaskini, gdzie nie docierały podmuchy wiatru i strugi

ulewnego deszczu. Piaszczysty grunt był suchy jak

pieprz.

Przygotowała legowisko i rozejrzała się, szukając

wzrokiem Jareda. Stał u wejścia do groty oparty ramie­

niem o kamienną ścianę, z rękami w kieszeniach spodni.

Jasne oczy śledziły każdy jej ruch niczym spojrzenie

drapieżnika tropiącego ofiarę.

Długo patrzyli na siebie bez słowa. Jared stał bokiem

do ogniska. Blask ognia rozjaśniał połowę jego twarzy,

druga zaś ginęła w mroku. Błyskawica przecięła niebo

i widmowe światło wydobyło z ciemności potężną syl­

wetkę mężczyzny. Merry z trudem przełknęła ślinę.

background image

RAJ NA ZIEMI 139

Gardło dziewczyny wyschło pod wpływem emocji jak

piasek u jej stóp.

- Idziemy spać?

- Tak - odparł Jared, uśmiechając się ponuro. - Do­

myślam się, że mimo wszystko zamierzasz dzielić ze mną

posłanie dziś w nocy.

- Sądziłam... wydawało mi się, że ty również tego

pragniesz, ale skoro jesteś innego zdania, rozdzielę

śpiwory. - Pozornie obojętnym ruchem wskazała po­

słanie. Była zbita z tropu i skrępowana. Nie przypusz­

czała, że będzie się tak czuła w obecności Jareda.

Odepchnął ją. Czytała to w jego oczach. Znała na

pamięć ten wyraz twarzy. Powinna być uodporniona na

tego rodzaju ciosy, a mimo to czuła ucisk w gardle, jakby

lada chwila miała wybuchnąć rozpaczliwym łkaniem.

Jared nie ruszył się z miejsca, zacisnął tylko zęby tak

mocno, że drgały mięśnie policzków.

- Wiesz, że cię pragnę. Sądziłem, że po dzisiejszej

sprzeczce nie chcesz już być ze mną.

Merry otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Czyżby

ten człowiek nie wierzył w swoją atrakcyjność? Nagle

zrozumiała, że nawet poza, jaką przybrał jakiś czas temu,

świadczy o braku pewności siebie. Ten wrażliwy męż­

czyzna po prostu nadrabiał miną. W sercu Merry zatlił się

znowu nikły płomyk nadziei.

Kiedy rodzice wysłali ją do szkoły z internatem,

wmówiła sobie, że zrobili to dla jej dobra. Gdy zapomina­

ły o niej przyjaciółki, kiedy odszedł Glenn, mimo

wybitnej inteligencji nie potrafiła zrozumieć powodów,

dla których ustawicznie była porzucana albo po prostu

wystawiana do wiatru. Kiedy siedziała wpatrzona

w oświetloną blaskiem ognia twarz Jareda, uświadomiła

sobie, że tym razem nie pogodzi się z porażką. Ten

background image

140 RAJ NA ZIEMI

mężczyzna był dla niej ważniejszy niż wszyscy inni

ludzie. Jeśli pozwoli, żeby ją teraz odepchnął, będzie tego

żałowała do końca życia.

Zdecydowana na wszystko podeszła do Jareda, za­

rzuciła mu ramiona na szyję i mocno przylgnęła do

niego całym ciałem. Jedynie w ten sposób mogła go

przekonać, jak wiele dla niej znaczy. Przyciągnęła mo­

cno do* siebie jego głowę, a gdy przesunęła koniusz­

kiem języka po zmysłowych wargach, usłyszała stłu­

miony jęk. Mężczyzna nagłym ruchem wyciągnął ręce

z kieszeni, chwycił ją w ramiona i zaniósł na przygoto­

wane wcześniej posłanie.

Dwukrotnie wstawał na chwilę owej nocy, by dołożyć

drewna do przygasającego ogniska. Potem wracał na

posłanie i obejmował ją mocno. Zasypiała rozgrzana

ciepłem jego ciała. Pumy nie krążyły wokół ich obozowi­

ska tej nocy. Nad ranem Jared obudził Merry i kochał się

z nią tak czule, że długo leżała potem w jego ramionach

niezdolna poruszyć się ani wymówić słowa. Nim wstali,

Jared przytulił ją mocno. Wkrótce ruszyli do pierwszego

obozu.

Co dalej? Przeszkody i wątpliwości urastały w nie­

spokojnych rozmyślaniach Merry do monstrualnych roz­

miarów. Zastanawiała się, co się stanie po powrocie do

Caracas. Czy Jared zmieni zdanie? Co dalej? Co dalej? Co

dalej?

Zatrzymali się na niewielkiej, kamienistej polanie,

żeby odpocząć. Usiedli ramię przy ramieniu. Merry

otworzyła ostatnią paczkę suszonych marchewek wydo­

bytą z plecaka. Podzielili się sprawiedliwie.

- Szkoda, że tylko raz natknęliśmy się na dinozaura.

Chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o ich życiu

background image

1 4 1

i liczebności. Ciekawe, czy wszystkie wyglądają tak

samo...

- Trudno je obserwować. Widziałaś, jakie są szybkie.

Niewielkie są szanse na to, że natkniemy się na inne

osobniki.

- Chyba tak - westchnęła. - Dobrze, ze mamy

przynajmniej rysunek. Oddam ci go. Zastanawiałeś się,

co powiesz dziennikarzom po powrocie? - Zapadła

nieprzyjemna cisza. Merry zrobiło się ciężko na sercu.

W końcu Jared podniósł głowę i popatrzył jej prosto

w oczy.

- Merry, wiem, że się ze mną nie zgadzasz, ale już

podjąłem decyzję. Nie zamierzam zdradzać nikomu

naszych odkryć - odparł głosem nie znoszącym sprzeci­

wu. Merry była przygnębiona, bezradna, rozdarta między

przywiązaniem do zasad obowiązujących naukowca a mi­

łością do upartego mężczyzny. Przytaczała rozmaite

argumenty, lecz Jared na wszystko miał odpowiedź.

W końcu straciła cierpliwość.

- Twoja wizja świata jest nieco wypaczona - wy­

buchnęła. - Sądzę, że boisz się, co powiedzą twoi

koledzy, jeśli po powrocie z ekspedycji zaczniesz

im opowiadać o żywych dinozaurach. Ilekroć wspo­

minałam o możliwości przetrwania prehistorycznych

gadów, zawsze ucinałeś dyskusję. To lęk przed tym,

że zostaniesz uznany w świecie nauki za kogoś w ro­

dzaju wioskowego idioty, nie zaś pragnienie ochrony

tepul stanowi główny motyw twego postępowania.

- Twarz Jareda stężała z wściekłości, ale Merry

nie zamierzała ustąpić. Postanowiła wygarnąć mu

wszystko. Nawet Marco, najbliższy przyjaciel, nigdy

się na to nie odważył. - Jeszcze jedno powinieneś

sobie zapamiętać: w niczym nie przypominam twojej

background image

142 RAJ NA ZIEMI

matki. Jestem wściekła, ponieważ nie chcesz przyjąć tego

do wiadomości i nieustannie mnie z nią porównujesz.

- Czyżby? - burknął.

- Owszem. - Merry położyła rękę na sercu. - Przysię­

gam, że nie ucieknę do miasta, gdy namiot zacznie

przeciekać. Nie opuszczę cię tylko dlatego, że głosisz

teorie, które mnie nie przekonują. Nasze dzieci nie będą

musiały wybierać między skłóconymi rodzicami. Cholera

jasna, nie przestanę cię kochać tylko dlatego, że niekiedy

doprowadzasz mnie do szału!

Jared zacisnął pięści w bezsilnej złości.

- Masz zamiar rozgłosić nasze odkrycia niezależnie

od tego, co ja o tym myślę?

- Nie mam pojęcia, jak postąpię. Wszystko się we

mnie buntuje przeciwko zatajeniu wyników badań. To

kwestia zasad. Poza tym martwię się, że taka decyzja

może ci bardzo zaszkodzić w przyszłości.

- To nie twoja sprawa. - Jared popatrzył na nią z nie

ukrywaną pogardą. - Cała ta wzniosła gadka o zasadach

to jedynie zręcznie wybrany pretekst do autoreklamy. Nie

możesz się doczekać, kiedy przedstawisz światu garść

błyskotliwych hipotez. To jasne, że marzysz o sławie

i zaszczytach. Cóż to za wspaniała sposobność: pierwsza

wyprawa młodej uczonej i odkrycie, które stanie się

sensacją stulecia.

- Nie marzę o sławie.

- Tere-fere! W takim razie ja nie jestem synem

zbzikowanego Christiana Adamsona. Kariera naukowa to

twój najważniejszy cel. Nawet życie rodzinne jesteś

gotowa jej podporządkować. Nic dziwnego, że robiłaś do

mnie słodkie oczy! Nasz ślub byłby dla ciebie ważnym

atutem. Piękną panią botanik i światowej sławy ekologa

połączyłby święty węzeł małżeński. Prawdziwa sensacja.

background image

RAJ NA ZIEMI

143

Przy okazji zyskałabyś odrobinę rodzinnego ciepła, za

którym tęskniłaś przez całe życie. - Umilkł nagle. Merry

wstrzymała oddech.

- Dzięki za wyjaśnienia, profesorze - odparła po

chwili. - Łudziłam się, że spotkałam w końcu mężczyznę

innego niż Glenn. W pewnym sensie miałam rację.

Potrafisz o wiele skuteczniej pozbyć się natrętnej wiel­

bicielki. Zamiast ją zniechęcać drobnymi złośliwościami,

walisz pięścią między oczy. Nie będę ci się dłużej

naprzykrzać.

- Merry...

Chwyciła upuszczoną przez Jareda maczetę i rzuciła

się na zieloną ścianę dżungli, tnąc na oślep zarośla

i pnącza zagradzające drogę.

- Trzeba się pospieszyć, jeśli mamy być jutro gotowi

do odlotu.

background image

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jared deptał po piętach Merry, która zmierzała szyb­

kim krokiem w stronę pierwszego obozu. Przestała

energicznie wymachiwać maczetą, co przyjął z wyraźną

ulgą. Obawiał się nie na żarty, że rozzłoszczona dziew­

czyna pokroi go na kawałki, gdy raczy sobie przypomnieć

o jego istnieniu.

Zastanawiał się nad swoim położeniem. Zrezygnowa­

ny przyznał w duchu, że kocha Merry. Wiedział, że nigdy

się nie uwolni od tego uczucia, lecz z drugiej strony

doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet kobieta tak

odważna i wytrwała jak urocza doktor Meredith Bayliss

nie wytrzyma na dłuższą metę trudów ustawicznej tuła­

czki.

Dinozaury... No cóż, miała rację. Bał się ośmieszenia.

Jako młody człowiek był obiektem bezlitosnych żartów.

Musiał pracować więcej niż inni, staranniej prowadzić

badania, pisać lepsze artykuły, by zapomniano, czyim jest

synem.

- Posłuchaj! - szepnęła Merry. Przystanęła i wyciąg­

nęła rękę, żeby go zatrzymać. Mięśnie Jareda stężały pod

jej dłonią, posłuszne znajomemu dotknięciu, ale ramię

dziewczyny opadło. Odwróciła głowę, zmarszczyła brwi

i zaczęła nasłuchiwać. Wkrótce doszły go z oddali

dziwne, chrapliwe piski. Merry uniosła brwi, jakby o coś

pytała. Pokiwał głową na znak, że słyszy to samo co ona,

background image

RAJ NA ZIEMI 145

i podszedł bliżej. Wskazał ręką na prawo i szepnął jej do

ucha:

- Musimy wspiąć się na skały. Stamtąd będziemy

mieli lepszy widok. Nie mam pojęcia, czego się spodzie­

wać. Pamiętaj, że trzeba iść pod wiatr.

Kiwnęła głową i usunęła się na bok. Jared ruszył

pierwszy. Skradali się bezszelestnie, wypatrując suchych

liści i gałązek, których trzask mogły zdradzić ich obec­

ność. Wkrótce ujrzeli niewielką dolinkę. Znajdowało się

tam lęgowisko prehistorycznych gadów złożone z sied­

miu gniazd, ale nie było w nich jaj. Wokół aż roiło się od

maleńkich dinozaurów! Uwijały się wśród nich trzy

dorosłe osobniki podobne do stworzenia, które poprzed­

niego dnia umknęło w krzaki na widok ludzi.

Merry pokręciła głową. Przyglądała się zwierzętom

oczyma niemal okrągłymi ze zdumienia. Odwróciła się

w stronę Jareda i w milczeniu wskazała aparat foto­

graficzny, który jej szef pospiesznie wydobył z plecaka,

gdy wspinali się po skałach.

- Podejdę bliżej. Mogę zrobić kilka zdjęć?

- Spróbuj. Gra jest warta świeczki.

Jared podał dziewczynie aparat, lecz wątpił, by zdołała

podejść dostatecznie blisko. Przez chwilę obserwował

ruchliwe zwierzęta, a następnie poszukał spojrzeniem

Merry. Leżała na wąskiej skalnej półce zawieszonej nad

lęgowiskiem i fotografowała z zapałem. Wyglądała tak

świeżo i naturalnie, jakby dokonała owego wyczynu bez

najmniejszego wysiłku. Idealnie wtopiła się w tło, jakby

stanowiła cząstkę dzikiego krajobrazu. Jared doznał

wstrząsu. Daremnie próbował wyobrazić sobie Merry

prowadzącą zajęcia dla studentów albo przesiadującą

w uniwersyteckiej czytelni.

Popiskiwania stawały się coraz głośniejsze. Jared

background image

146

RAJ NA ZIEMI

przypuszczał, ze zwierzęta wyczuły obecność Merry, lecz

w tej samej chwili dostrzegł pumę czającą się do skoku.

Sparaliżował go potworny strach.

Miał wrażenie, że ogląda film pokazywany w zwol­

nionym tempie. Drapieżnik odbił się od krawędzi urwiska

i pomknął w dół ku skalnej półce, na której leżała

dziewczyna. Sprężysta kula szarego futra opadała coraz

niżej, niżej, niżej...

Jeszcze moment, a wygłodzona bestia zatopi ostre

pazury i kły w ciele dziewczyny! Nagle wielki kot odbił

się od skalnej półki i wylądował wśród gadzich gniazd.

Bezbronne zwierzęta ogarnęła panika. Piski, gwizdy,

wrzaski zlały się w niewyobrażalny dźwiękowy chaos.

Starsze dinozaury pognały na złamanie karku w stronę

zarośli. Jared patrzył z niedowierzaniem na maleństwa,

które pomknęły w ślad za nimi z niewiarygodną szybko­

ścią. Nie ulegało wątpliwości, że potrafią biegać, zaled­

wie wyklują się z jaja.

Puma wylądowała tak blisko jednego z młodych

osobników, że nawet błyskawiczna ucieczka go nie

ocaliła. Drapieżnik popędził za umykającym stworzon­

kiem, uderzył je wielką łapą, a gdy upadło na ziemię,

natychmiast zgruchotał mu kark.

Jared odwrócił wzrok od tragicznego obrazu i popat­

rzył na Merry. Spodziewał się, że dziewczyna skorzysta

ze sposobności i ucieknie, nim drapieżnik sobie o niej

przypomni. Nie dowierzał własnym oczom, gdy spo­

strzegł Merry przewieszoną niebezpiecznie nad krawę­

dzią skalnej półki i pstrykającą zdjęcie po zdjęciu.

Utrwalającą na kliszy zachowanie się pumy, która tym­

czasem powlokła zdobycz w stronę zarośli.

Całe to zdarzenie trwało zaledwie kilka sekund. Gdy

drapieżnik znikną! wśród zieleni, Jared zerwał się na

background image

RAJ NA ZIEMI 147

równe nogi, chwycił oba plecaki i podbiegł do Merry,

która zdążyła tymczasem wspiąć się na krawędź stromego

urwiska.

- Coś ty zrobiła, wariatko? - krzyknął, rzucając

bagaże na ziemię.

- Sfotografowałam polowanie!-oznajmiła tryumfal­

nie Merry, z trudem łapiąc oddech. - Mam to wszystko na

kliszy!

- Omal nie umarłem ze strachu! Myślałem, że puma

atakuje ciebie.

Zaskoczona tym wybuchem Merry popatrzyła na

niego oczyma prawie okrągłymi ze zdumienia. W tej

samej chwili Jared chwycił ją w objęcia i pocałował

desperacko, namiętnie.

- Uważaj na aparat! Puść mnie! - Odsunęła się, nie

ukrywając zniecierpliwienia. Jared osłupiał. Nigdy dotąd

go nie odepchnęła. Zawsze chętnie przyjmowała poca­

łunki i pieszczoty. Teraz najwyraźniej unikała jego

wzroku i nie życzyła sobie, by ją obejmował.

- Musimy ruszać w dalszą drogę, jeśli chcemy zna­

leźć się w obozie za dnia i przygotować wszystko do

odlotu. Dzięki, że przyniosłeś mój plecak.

Długo wędrowali w milczeniu.

- Nie mogę się doczekać, kiedy pokażemy twoje

zdjęcia Marco - zagadnął Jared. - Dobrze wiem, że

będzie ze mnie szydził bez litości.

- Nie pokażesz mu tych fotografii - odpowiedziała

idąca z tyłu Merry.

- Dlaczego? - Jared odwrócił się na pięcie. Stanęli

twarzą w twarz. Merry zmarszczyła brwi i posmut­

niała.

- Skoro postanowiłeś zataić nasze odkrycia, będę

musiała zniszczyć film. Wystarczy, że oddamy go do

background image

148

RAJ NA ZIEMI

wywołania, by zaczęły się plotki i spekulacje. - Sięgnęła

po aparat wiszący na szyi.

- Poczekaj! - Jared schwycił ją za ręce, nim zdołała

otworzyć pokrywę i prześwietlić kliszę. Po chwili oznaj­

mił zdecydowanie: - Nie chcę zniszczyć tych zdjęć.

Merry popatrzyła na niego bez słowa i uniosła tylko brwi.

- Porozmawiamy, gdy znajdziemy się w obozie.

Ku ich wielkiej radości ekwipunek i namioty w ogóle

nie ucierpiały. Jared przygotował schronienie i legowisko

na ostatnią noc, a Merry przyrządziła kolację. W mil­

czeniu zjedli skromny posiłek. Dopiero przy kawie

zaczęli omawiać miniony dzień pełen niezwykłych prze­

żyć. Postanowili, że opublikują zdjęcia, gdy upewnią się,

że przedsięwzięte zostały środki ostrożności konieczne

dla ochrony tepui przed inwazją natrętów i poszukiwaczy

mocnych wrażeń. Ustalili, że trzeba działać szybko.

Nim rozpętała się wieczorna burza, wszystko było

przygotowane do odlotu. Merry ukradkiem wślizgnęła się

do śpiwora udręczona myślą o jutrzejszym pożegnaniu.

Walczyła ze łzami, które piekły ją pod powiekami. No

cóż, miała swoją dumę. Nie poniży się, szukając pociechy

u mężczyzny, który wyraźnie dał jej do zrozumienia, że

pod żadnym pozorem nie zmieni swoich przyzwyczajeń

i poglądów. Odwróciła się do niego plecami.

Gdy mocne, smukłe palce objęły ją w talii, omal nie

wyzionęła ducha. Nim zdążyła krzyknąć, usta Jareda

dotknęły jej warg. Zamknął dziewczynę w mocnym

uścisku. Przywarła do niego całym ciałem.

- Kochasz mnie? - zapytał nagle.

- Tak.

- Powiedz to wyraźnie. Chcę usłyszeć. - W schryp­

niętym głosie brzmiała natarczywa prośba.

background image

RAJ NA ZIEMI 149

- Kocham cię - wyznała. Jared całował jej powieki,

spod których płynęły słone łzy.

- Powtórz jeszcze raz.

- Kocham cię. Kocham cię, Jaredzie, kocham cię...

- Powtarzała te słowa niczym zbawczą litanię. Oddała mu

się bez protestu, rozpaczliwie i całkowicie.

Nadchodził świt. W namiocie robiło się coraz jaśniej.

Jared leżał na plecach, tuląc w objęciach Merry. Nie mógł

zasnąć, chociaż minionej nocy kochali się wielokrotnie,

jak desperaci.

Nie do wiary, ze tak pokochał tę dziewczynę. Nie

zamierzał jej o tym mówić, ale była mu droższa niż

ktokolwiek na świecie. Ilekroć myślał o tym, że jego

ukochana może spotkać odpowiedniego mężczyznę, ob­

darzyć go uczuciem i spędzić z nim resztę życia, cierpiał

jak potępieniec. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy

później tak się stanie. Merry wyraźnie dała mu do

zrozumienia, że chce założyć rodzinę.

Dziewczyna jęknęła przez sen. Jared przytulił ją

odruchowo i czule pogłaskał po plecach. Cichy jęk

rozległ się po raz drugi i gorące łzy spłynęły na pierś

mężczyzny. Merry płakała!

- Kochanie? - szepnął, nie wiedząc, jak ją pocieszyć.

Milczała, lecz odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.

Czule scałował ślady łez z jej twarzy. Merry była na pół

rozbudzona. Próbowała usiąść, lecz Jared nie wypuszczał

jej z objęć. - Miałaś zły sen?

Wzdrygnęła się i pokiwała głową.

- Śniła mi się puma atakująca dinozaury. To było

okropne - powiedziała, odgarniając z twarzy splątane

pasma długich włosów.

Jared nie dał po sobie poznać, że sprawdziły się jego

background image

150 RAJ NA ZIEMI

najgorsze przeczucia. Merry nie była dość silna, by znieść

ze stoickim spokojem trudy życia w dżungli. Poprzed­

niego dnia mogło się wydawać, że uznała okrutne

zachowanie drapieżnika za naturalną kolej rzeczy, lecz

w głębi ducha nie mogła się pogodzić z tym, że jego

łupem padło bezbronne stworzenie. Zniosła, rzecz jasna,

dużo więcej niż jego matka, lecz w końcu wyszło na jaw,

że jest równie wrażliwa i sentymentalna jak inne kobiety.

Potwierdziła się stara prawda, że dziewczyny nie nadają

się do pracy w dżungli.

- Szkoda, że nie mogę wymazać z twojej pamięci

tamtego obrazu. Niestety, takie są okrutne prawa natury.

Przykro jest patrzeć na drapieżniki, które bez pardonu

zabijają swoje ofiary.

- O czym ty mówisz? - Merry popatrzyła na niego ze

zdumieniem, zamrugała powiekami, ziewnęła i wytarła

dłonią mokre od łez policzki. - Źle mnie zrozumiałeś.

Śniło mi się, że puma skacząca ze skały została zabita

przez kłusownika. Wydawało mi się, że leżę na skalnym

występie i robię zdjęcia. Byłam zbyt daleko, by po­

wstrzymać tamtego łotra. Nagle przyszło mi do głowy, że

jeśli pumy zostaną wytępione, dinozaurów będzie stale

przybywało. Ujrzałam drzewa odarte z liści i rzesze

dogorywających zwierząt. Okropny widok! - Merry

przytuliła się mocno do Jareda, jakby odruchowo szukała

u niego pociechy i zrozumienia. Objął ją mocno, kierowa­

ny raczej odruchami niż wolą. Gorączkowo analizował jej

ostatnie słowa.

Wcale nie była przygnębiona okrutnym polowaniem

na młode dinozaury, którego była świadkiem!

Jej siła okazała się niespożyta. Ta dziewczyna stano­

wiła wyjątek wśród kobiet. Nie załamało jej nieszczęś­

liwe dzieciństwo i brak porozumienia z rodzicami, którzy

background image

RAJ NA ZIEMI 1 5 1

z trudem akceptowali genialną córkę. Otrząsnęła się po

przeżytym zawodzie miłosnym, choć narzeczony zranił ją

głęboko. Wszystko, co osiągnęła - nawet uczestnictwo

w jego ekspedycji - zawdzięczała własnej pracy i nieustę­

pliwemu dążeniu do wyznaczonego celu. Omal nie

parsknął śmiechem, gdy pojął, że nawet jego potrafiła

zawojować.

Nie musieli się rozstawać! We dwoje mogli stawić

czoło wszystkim przeciwnościom i wspierać się na­

wzajem. Każde z nich potrzebowało czasami pomocy.

Uradowany Jared uszczypnął Merry w jędrny po­

śladek. Zachichotał, gdy pisnęła z oburzenia.

- Wybacz mi, że wczoraj wygadywałem takie bzdury.

Trafiłaś w sedno, ale bałem się przyznać ci rację.

- Wybaczam - odparła bez wahania. Usiadła na

posłaniu i zaczęła się ubierać. Wyrwał jej z rąk koszulę

i rzucił ją w kąt namiotu.

- Chodź do mnie.

- Nie. Helikopter przyleci po nas wczesnym rankiem.

- Doskonale - odparł Jared, zrywając się z posłania.

- Pobierzemy się w Caracas.

Merry osłupiała.

- Nie można wykluczyć, że jesteś w ciąży. - Jared

skorzystał z okazji i mocno chwycił zdumioną dziew­

czynę za ręce. Merry natychmiast odzyskała panowanie

nad sobą, wyrwała dłonie i ponownie chwyciła koszulę.

- Jeżeli ze względu na dziecko zaszczyciłeś mnie

przed chwilą tym osobliwym wyznaniem, to nie masz

powodu do obaw. Obiecałam, że dam ci znać, jeśli będzie

trzeba.

- Nie o to mi chodzi - zapewnił Jared, ponownie

chwytając jej nadgarstki. - Zechcesz łaskawie odpowie­

dzieć, czy zostaniesz moją żoną?

background image

1 5 2 RAJ NA ZIEMI

- Skąd ten pomysł? - Merry wydawała się bardziej

zirytowana niż ucieszona. Jared był rozczarowany, że nie

zachowuje się jak szczęśliwa oblubienica.

- Oszaleję przez ciebie! Dlaczego, do cholery, nie

powiesz krótko, czy się zgadzasz, czy nie?

- Nie mam pojęcia, z jakiego powodu chcesz się ze

mną ożenić. - Merry również wpadła w złość.

- Chyba nie mówisz poważnie? Przyznaję, że nie

myślałem dotąd o małżeństwie. Poprosiłem, abyś za mnie

wyszła, ponieważ cię kocham i nie potrafię bez ciebie

żyć. To jedyny powód. - Uśmiechnął się, widząc minę

ukochanej. - Nie rób takich wielkich oczu. Kocham cię.

- Ja też cię kocham - odparła bez namysłu. Padli sobie

w ramiona. Jared rozkoszował się dotykiem rozgrzanego,

jędrnego ciała. Oboje byli zupełnie nadzy.

- Widzisz, do czego prowadzi podrywanie samotnych

kobiet w hotelowym barze? - zażartował Jared. Po chwili

dodał: - Zawsze wmawiałem sobie, że nie chcę mieć

dzieci, ale skoro twierdzisz, że uda się pogodzić życie

rodzinne z pracą, możemy spłodzić tylu potomków, ilu

zdołamy wychować. Będziemy mieszkać w indiańskiej

wiosce. Urządzimy tam sobie dom i pracownię. Będzie­

my korzystać ze wszelkich zdobyczy cywilizacji. Od

czasu do czasu zorganizujemy ekspedycję, o ile nie

będziesz w ciąży.

- Nasza pierwsza, wyprawa już się kończy. Może

warto od razu wypróbować twój plan i jak najszybciej

postarać się o pierwsze dziecko? Potem zdecydujemy,

czy chcemy mieć ich więcej - szepnęła Merry drżącymi

wargami.

- Czy to oznacza, że wyjdziesz za mnie?

- Oczywiście.
Jared pieścił coraz śmielej przyszłą żonę.

background image

RAJ NA ZIEMI 153

- Przestań! - Usiłowała przywołać go do porządku.

- Pilot na pewno dojdzie do wniosku, że więcej czasu

spędziliśmy poznając siebie niż to wzniesienie.

- I będzie miał rację. Mamy całe życie na poznanie

wszystkich tajemnic świata.


Wyszukiwarka

Podobne podstrony:
Xingu ostatni raj na Ziemi niedługo zniknie
05-12 PAM-Jak stworzyć raj na ziemi, ezoteryka
GR0520 Winston Anne Marie Wymarzony dom
0678 Winston Anne Marie Niespodziewane oświadczyny
211 Winston Anne Marie Żona potrzebna od zaraz
Raj na Ziemi
Winston Anne Marie Żona potrzebna od zaraz
211 Winston Anne Marie Żona potrzebna od zaraz
Równosc sprawiedliwosc raj na ziemi
476 Winston Anne Marie Spotkanie po latach
0650 Winston Anne Marie Wybór serca
0838 Winston Anne Marie Marzenia modelki
520 Winston Anne Marie Wymarzony dom
Żona potrzebna od zaraz Winston Anne Marie
D211 Winston Anne Marie Żona potrzebna od zaraz

więcej podobnych podstron