ANNE MARIE WINSTON
Raj na ziemi
PROLOG
Adresat: dr Meredith E. Bayliss
Nadawca: prof. dr Jared V. Adamson
Dotyczy: badań na tepuf nr 72
Wysłano: 2 listopada 1994
Przesyłam kwestionariusz dotyczący ekspedycji bada
wczej na tepui nr 72 oraz najważniejsze informacje na
temat wymagań stawianych kandydatom, spośród któ
rych wyłonione zostaną trzy osoby o najwyższych kwali
fikacjach. Dla uczestników wyprawy przewidziano dwa
spotkania przygotowawcze w styczniu i lutym. Od człon
ków ekspedycji wymagana będzie jak najrozleglejsza
wiedza fachowa, co pozwoli na skuteczne wykorzystanie
możliwości przeprowadzenia badań wyjątkowego ekosy
stemu tepuf. Życzę powodzenia.
Z poważaniem
dr Jared V. Adamson
kierownik ekspedycji
Cel i przedmiot badań - tepui. W języku Indian ze
szczepu Pemon słowo to oznacza górę. Na terenie
Wenezueli znajduje się ponad sto tego rodzaju kruszeją
cych stopniowo wzniesień z piaskowca; stanowią one
pozostałość ogromnego płaskowyżu, który występował
tam przed niespełna dwoma miliardami lat. Przez tysiące
6 RAJ NA ZIEMI
lat wzgórza pozostawały w całkowitej izolacji od reszty
świata i z tego powodu na każdym tepui, niedostępnym
z powodu warunków atmosferycznych, tropikalnego upa
łu i nieprzebytej dżungli rozciągającej się wokoło, po
wstały odrębne, unikalne formy życia.
Celem ekspedycji jest zbadanie i udokumentowanie
właściwości geologicznych, geograficznych, botanicz
nych i biologicznych tepui numer 72 z uwzględnieniem
jego osobliwości, a także cech występujących powszech
nie.
Wymagania sprawnościowe
Kandydaci na członków ekspedycji powinni:
1. Pokonać bez odpoczynku dystans 7 kilometrów.
2. Przepłynąć bez odpoczynku 3 kilometry.
3. Przejść minimum 7 kilometrów z obciążeniem co
najmniej 25 kilogramów.
4. Przedstawić dyplom ukończenia kursu wspinaczki
wystawiony przez ogólnie znany klub wysokogórski.
5. Sprawnie czytać mapy i szkicować plany terenu.
6. Posiadać jak najwięcej informacji o sposobach
przetrwania w trudnych warunkach.
7. Przedstawić zaświadczenie potwierdzające odbycie
przynajmniej 20 skoków spadochronowych wystawione
przez uprawnionego instruktora.
8. Wykazać się umiejętnością: fotografowania, iden
tyfikowania gatunków fauny i flory zgodnie z zasadami
systematyki, a ponadto ratownictwa wodnego i górs
kiego, budowy tratw oraz ich używania, przepraw rzecz
nych, udzielania pierwszej pomocy; pożądana jest pod
stawowa wiedza medyczna dotycząca zasad postępowa
nia w razie konieczności ratowania życia.
Ostatecznego wyboru uczestników czteroosobowej
RAJ NA ZIEMI
7
ekspedycji dokona dr Jared V. Adamson. Istotnym
kryterium jest umiejętność pracy w grupie. Wszelkie
dodatkowe kwalifikacje, które mogą się przyczynić do
powodzenia wyprawy, będą miały znaczny wpływ na
końcowe decyzje personalne.
Wypełniony kwestionariusz, informację o stanie zdro
wia oraz trzy opinie dotyczące osiągnięć zawodowych
należy przesłać organizatorom ekspedycji do dnia pierw
szego grudnia.
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Merry Bayliss wytarła palce w serwetkę leżącą obok
talerza,
na którym przed chwilą piętrzyła się góra krewe
tek. Oczyściła dłonie plasterkiem cytryny, by usunąć
charakterystyczny zapach owoców morza. Rozejrzała się
po ciemnej sali baru hotelowego w Miami. Pora była
wczesna, a gości niewielu, lecz pełne nadziei miny
krążących wśród stolików miejscowych podrywaczy
wskazywały na to, że po południu zaroi się tu od gości.
Cieszyła się, że postanowiła zjeść obiad w hotelowym
barze. Odgłosy, jakie zaczął wydawać żołądek dziew
czyny na widok kolejki wijącej się przed niewielką
restauracją, stanowiły przekonujący dowód, że godzinne
oczekiwanie na wolny stolik jest ponad jej siły. Była
wściekle głodna. To zrozumiałe, skoro jak ognia unikała
posiłków w samolocie.
Czuła rozkoszny dreszcz na myśl, że wkrótce wyruszy
ku nie zbadanemu tepuf. Przerzuciła przez ramię jasny
warkocz i zaczęła nerwowo zwijać jego koniec. Ledwie
potrafiła uwierzyć, że jej kandydatura została przyjęta. To
niezwykła szansa! Za dwa miesiące wyląduje na spado
chronie w dziewiczej dżungli odciętego od świata płasko
wyżu, na którym żaden człowiek nie postawił dotąd
stopy. Wkrótce ujrzy i zbada rośliny, których nie widziało
dotąd ludzkie oko. Kto wie, może dokona ważnego
odkrycia?
RAJ NA ZIEMI 9
Poczuła mrowienie w karku na myśl o niewyraźnej,
czarno-białej fotografii, którą znalazła wśród materiałów
informujących o celu wyprawy. Niewykluczone, że pod
czas ekspedycji natkną się na okazy o wiele bardziej
interesujące niż tajemnicze rośliny. Merry omal nie
roześmiała się na cały głos. Botanik poszukujący wyjąt
kowych odkryć poza królestwem flory wydawał się
niemal świętokradcą. Ale... jeżeli śmiałe przypuszczenia
się potwierdzą, różnica specjalizacji w żadnym wypadku
nie skłoni dr Bayliss do tego, by przeszła obojętnie obok
żywego dinozaura!
Zastanawiała się, co dr Adamson sądzi o tajemniczym
stworzeniu widocznym na fotografii. Nie mogła się
doczekać pierwszego spotkania! Uczestniczenie w kiero
wanej przez niego ekspedycji będzie niewątpliwie wspa
niałym przeżyciem, nawet jeśli na płaskowyżu znajdą
jedynie nagie skały. Jared Adamson należał do najwybit
niejszych specjalistów w dziedzinie tropikalnych ekosys
temów. Merry czytała wiele jego artykułów w fachowych
czasopismach. Czuła się dumna, że wybrał ją spośród
wielu kandydatów; była to dla niej niepowtarzalna szan
sa.
Zastanawiała się, jak długo jeszcze przyjdzie jej
czekać na rachunek, który obiecała przynieść kelnerka.
Zamierzała przejrzeć materiały dotyczące ekspedycji,
które przysłał niedawno profesor Adamson. Poza tym
chciała wcześnie położyć się spać, by wypocząć przed
spotkaniem zaplanowanym na siódmą rano. Gdy cień
padł na stolik, uśmiechnęła się, zamierzając pochwalić
skwapliwą kelnerkę.
Nagle spochmurniała. Ujrzała niespodziewanie po
stawnego mężczyznę. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt
wzrostu. Na urodziwej twarzy pojawił się zarozumiały
10
RAJ NA ZIEMI
uśmieszek. Merry uniosła brwi, spoglądając na niego
wyniośle. Mężczyzna uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Witam. Czy mogę zaprosić panią na drinka? - zapy
tał głębokim, niskim głosem, który sprawił, że bez
powodu zrobiło jej się ciepło na sercu.
- Nie, dziękuję - odparła, potrząsając głową. Jej głos
brzmiał zdecydowanie, ale uroczy olbrzym nie przejął się
odmową.
- A może jednak? - Zamiast sobie pójść, odsunął
krzesło stojące po drugiej stronie małego stolika i przy
siadł ostrożnie na brzeżku. Merry obserwowała nie
znajomego z ciekawością i rozbawieniem, chociaż iryto
wała ją wyjątkowa natarczywość. Rzadko spotykała
mężczyzn równie imponującej postury. Krzesło, na któ
rym usiadł podrywacz, wydawało się w tej chwili dziecin
ną zabawką. Wstrzymała oddech z obawy, że złamie się
pod ogromnym ciężarem. Na szczęście do tego nie
doszło. Mężczyzna wyraźnie odetchnął z ulgą.
- Zawsze mam duszę na ramieniu, o ile mebel nie
posiada stalowego wzmocnienia. - Spojrzał Merry prosto
w oczy i skrzywił się. Dziewczyna uśmiechnęła się mimo
woli. Obserwowała grę mięśni pod tkaniną prostej koszu
li; podwinięte rękawy odsłaniały ramiona potężne jak
konary dębu.
- Wcale się nie dziwię.
Nieznajomy przez dłuższą chwilę wpatrywał się w nią
badawczo.
- Zauważyłem, jak pani weszła, i od razu postanowi
łem zaprosić panią na drinka. My, olbrzymy, powinniśmy
trzymać się razem.
- Proszę? - Ale gbur! Ciekawe, ilu facetów miałoby
czelność żartować na temat wzrostu podrywanej dziew
czyny. Oryginalny początek.
RAJ NA ZIEMI 11
- Proszę się nie gniewać. - Potężnie zbudowany
uwodziciel pochylił się nad maleńkim stolikiem. - Założę
się, że mierzy pani około stu osiemdziesięciu centymet
rów.
No cóż, w ogóle biedaczysko nie zauważył subtelnego
przytyku do popełnionego właśnie nietaktu. Mimo wszys
tko postanowiła poświęcić mu kilka minut. Od tego się
nie umiera. Merry uznała za stosowne poczekać spokoj
nie na kelnerkę. Wkrótce zapłaci rachunek i zniknie.
- Mam sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu
- odparła. - Dawniej oszukiwałam, twierdząc, że mierzę
zaledwie metr osiemdziesiąt, ale i tak żaden z facetów,
których znam, nie może spojrzeć mi prosto w oczy, więc
przestałam kłamać. - Nieznajomy wybuchnął śmiechem.
- Będę patrzeć na panią z góry. Mam ponad metr
dziewięćdziesiąt. Czy teraz zgodzi się pani na wspólnego
drinka?
Merry nie mogła się zdecydować. No cóż, nieznajomy
okazał się całkiem miły. Z drugiej strony rzadko piła coś
mocniejszego i niechętnie zaglądała do barów, toteż czuła
się w niezwykłym otoczeniu trochę niepewnie. Poza tym
potrzebowała snu, chciała bowiem podczas jutrzejszego
zebrania uczestników ekspedycji być świeża i wypoczęta.
Wprawdzie została wstępnie zakwalifikowana na pod
stawie nadesłanych wcześniej dokumentów, lecz - podo
bnie jak wszyscy inni kandydaci - musiała jeszcze
udowodnić, że jest kondycyjnie przygotowana do wy
prawy na tepui.
- Proszę mi wierzyć, bardzo się spieszę - odrzekła
uprzejmie. Zauważyła, że nieznajomy ma falujące włosy
barwy ciemnego mahoniu, które lśniły pięknie w przy
ćmionym świetle baru. Nie potrafiła określić barwy jego
oczu. Może to odcień whisky?
1 2 R A J N A Z I E M I
- Obiecuję, że ulotnię się po wspólnym drinku, jeśli
znudzi panią moje towarzystwo. Przynajmniej na chwilę
uchroni mnie pani przed dotkliwą samotnością w gronie
tych karzełków.
- Czy kiedykolwiek spotkał się pan z odmową?
- zapytała, mrużąc oczy. Nie zwrócił uwagi na ironiczny
ton. Uśmiechnął się szeroko, odsłamając nienaganne
uzębienie. Merry przyznała w duchu, że nieznajomy jest
bardzo przystojny, chociaż drażniła ją okazywana nie
ustannie pewność siebie.
- Nie przypominam sobie - odparł pogodnie. Gdy
kelnerka przyniosła rachunek, zapytał: - Czy wie pani, co
to jest,,krzyk rozkoszy"?
- Słucham? - wyjąkała Merry.
- A więc nie wie pani. - Zwrócił się do kelnerki.
- „Krzyk rozkoszy" dla pani i dżin z tonikiem dla
mnie.
Merry zapłaciła za obiad, nie odrywając od niego
zdumionych oczu.
- Skąd pan się tu wziął? - rzuciła z niedowierzaniem.
Nieznajomy zrozumiał jej pytanie dosłownie i odparł
z rozbrajającym uśmiechem:
- Pochodzę z górzystych okolic Frostburga w stanie
Maryland. A pani?
Merry wróciła na chwilę myślą do niewielkiego
mieszkania w pobliżu pensylwańskiego uniwersytetu, ale
zdecydowała się na wymijającą odpowiedź.
- Moja rodzina mieszka w stanie Michigan. - Nie
skłamała. Wprawdzie opuściła tamte strony, gdy miała
zaledwie pięć lat, ale nie miało to teraz żadnego znacze
nia.
- Wielkie Jeziora, prawda? Co panią sprowadza na
Florydę? Słoneczne wakacje w środku zimy?
RAJ NA ZIEMI 13
- Praca - wyjaśniła uprzejmie Merry. Nie zamie
rzała udzielać nieznajomemu szczegółowych informa
cji na swój temat. Beształa się w duchu za nierozwagę.
Dwudziestoośmoletnia kobieta powinna mieć dość roz
sądku, by nie wchodzić samotnie do baru. Przyjrzała
się z uwagą mężczyźnie dotrzymującemu jej chwilowo
towarzystwa.
- Mieszka pan w tych stronach? - Ciemna skóra
pozwalała się domyślać, że nieznajomy wiele czasu
spędza na słońcu.
- Nie. - Najwyraźniej, podobnie jak Merry, nie miał
ochoty opowiadać o sobie. -Przyjechałem tu w sprawach
służbowych. Jak pani na imię?
- Merry - burknęła niewyraźnie. Celowo nie wymie
niła nazwiska.
- Mary - powtórzył, jakby nie dosłyszał. - Nie
wygląda pani na zwykłą Mary.
Wolała nie pytać, na kogo - jego zdaniem - wygląda.
Nie pragnęła także wiedzieć, jak się nazywa jej rozmów
ca. Po co jej ta wiadomość? Nie warto nadawać więk
szego znaczenia przypadkowej, zdawkowej rozmowie.
Milczała, gdy kelnerka przyniosła zamówione napoje.
Nieufnie popatrzyła na płyn biały jak mleko.
- Czego dodają do tego koktajlu?
- Śmietanki.
- I czego jeszcze?
- Kilka innych składników.
- A mianowicie?
- Proszę spróbować. Ten napój będzie pani smako
wać. Przypomina likier kawowy.
- Zapewne - burknęła Merry. Ostrożnie upiła łyk
koktajlu. Natychmiast zaparto jej dech w piersiach, jakby
płonąca lawa wdarta się do przełyku.
14 RAJ NA ZIEMI
- Ho, ho! Jestem najzupełniej pewna, że nie poproszę
o bis.
- Dlaczego? - Ciemnowłosy przystojniak zerknął na
nią żartobliwie. Merry spojrzała mu prosto w oczy.
- Ponieważ nie jestem naiwną kobietką, która da się
upić i grzecznie pójdzie z panem do pokoju, żeby trochę
pobaraszkować.
- A kto powiedział, że mam wobec pani takie
zamiary? - odparł rozmówca dziewczyny, oburzony
niczym wcielenie niewinności. Gromadka młodych
kobiet obsiadła sąsiedni, większy stolik. Merry była
świadoma, że bez żenady obrzucają jej towarzysza
taksującymi spojrzeniami. Dziewczyny poczynały so
bie nadzwyczaj śmiało i spoglądały prowokująco na
stojących przy barze mężczyzn. Po chwili trójka
zblazowanych przystojniaków ruszyła w stronę ich
stolika.
- Jeśli szuka pan towarzystwa na dzisiejszą noc,
radzę przysiąść się do sąsiedniego stolika - poradziła
uprzejmie. - Sądzę, że tam będzie pan miał więcej
szczęścia.
Nieznajomy wpatrywał się w Merry tak długo, że
ogarnęły ją wątpliwości. Może źle go oceniła i winna mu
jest przeprosiny? Wreszcie nieco zirytowany wzruszył
ramionami i uśmiechnął się ironicznie.
- No dobrze, przyznaję, że brałem pod uwagę roz
maite możliwości. Jest pani piękną kobietą, ale najważ
niejsze wydaje mi się to, że miło się z panią rozmawia.
Dlatego nie zmartwię się, jeśli nie zakończymy tego
wieczoru w łóżku.
W odpowiedzi Merry uśmiechnęła się tylko. Nie raz
słyszała podobne słowa i zapewne nie była wyjątkiem. To
samo przytrafia się wielu kobietom. Wkrótce wypije
RAJ NA ZIEMI 15
koktajl i wróci do swego pokoju, a wówczas atle
tyczny Romeo będzie mógł sprawdzić, czy jego znie
walający urok działa na inne, łatwiejsze kobiety, ja
kich nie brakowało w coraz bardziej zatłoczonym ba
rze.
- Na czym polega pani praca?-Podrywacz najwyraź
niej uznał jej uśmiech za zachętę.
- Nigdy pan nie rezygnuje, zgadłam? - Szczerze
ubawiona Merry zachichotała. Gdyby pozwoliła mu
zgadywać, pewnie do wschodu słońca szukałby właś
ciwej odpowiedzi na swoje pytanie; nie przypuszczała, by
uroczy przystojniak znał się na botanice.
- Wytrwałość to jedna z moich największych zalet
-przytaknął skwapliwie i zmienił temat. - Czy pani praca
ma jakiś związek z uprawianiem sportu?
- Dlaczego pan pyta? - odparła nieco zbita z tropu.
Czyżby wyglądała jak trenerka z siłowni? Przygodny
rozmówca pochylił się nad maleńkim stolikiem i lekko
nacisnął kciukiem oraz palcem wskazującym ramię dzie
wczyny, która miała na sobie tylko dzianinową koszulkę
bez rękawów.
- Mięśnie - wyjaśnił zwięźle. Merry wzruszyła ra
mionami i upiła łyk koktajlu. Całkiem niezła mieszanka.
- Pływam niemal dodziennie i często się gimnas
tykuję.
- Tańczy pani?
- Od czasu do czasu. Bardzo lubię tańczyć, lecz
rzadko mam okazję.
- Doskonale. - Zarozumialec ponownie obdarzył ją
promiennym uśmiechem. Tym razem nie poczuła się
urażona. - Zatańczymy? - Wskazał niewielki parkiet, na
którym kilka par poruszało się szybko w rytm najnow
szych przebojów granych przez pięcioosobowy zespól.
16
RAJ NA ZIEMI
Merry przechyliła głowę i spojrzała na swego ado
ratora. Był całkiem przystojnym mężczyzną. Ciekawe,
dlaczego wyruszył do baru, by poszukać damskiego
towarzystwa. Nic złego się nie stanie, jeśli zatańczy
z nim ten jeden raz. Na zatłoczonym parkiecie nie
groziło jej przecież żadne niebezpieczeństwo. Zerknęła
na zegarek. Pół do ósmej. Uznała, że pójdzie spać
o dziewiątej.
Stało się inaczej.
Tańczyli w rytm szybkiej muzyki. Gdy przebrzmiał
jeden utwór, natychmiast zaczął się kolejny. Merry
bawiła się doskonale, uradowana wyjątkową dla niej
sytuacją. Wiodła pracowity żywot naukowca i wykłado
wcy akademickiego. Rzadko znajdowała czas na rozry
wki. A zresztą, z kim miała tańczyć, gdyby nawet znalazła
wolną chwilę? Po niespodziewanym rozstaniu z Glennem
unikała jak ognia niepotrzebnych problemów z mężczyz
nami.
Partner Merry tańczył doskonale, bez najmniejszego
wysiłku, jakby był zawodowym tancerzem. Przyglądał
się jej z uwagą, a gdy obdarzyła go promiennym
uśmiechem, oczy mu pociemniały i rozbłysły. Uśmiech
nął się lekko. W tej samej chwili solista zakończył
piosenkę i oznajmił, że zespól zagra jeszcze jeden utwór,
po czym nastąpi przerwa. Zabrzmiała cicha, powolna
melodia, a niskie tony wprost zachęcały tancerzy, by
przytulili się mocniej do partnerów.
I co teraz? Merry spojrzała niepewnie na nieznajome
go, z którym przez ostatnią godzinę szalała na parkiecie.
To niewiele, lecz przez ten czas zapomniała o swojej
niechęci do mężczyzn i barów. . ,
Światło jeszcze bardziej przygasło. Na lśniących
włosach olbrzyma igrały świetlne, refleksy. W jego
RAJ NA ZIEMI 17
oczach pojawiła się niema prośba, której Merry nie
potrafiła zrozumieć. Podszedł nieco bliżej. Gdy wyciąg
nął ramiona, wtuliła się w nie, jakby robiła to od lat.
W objęciach nieznajomego zrobiło jej się nagle gorąco
i słabo; przymknęła oczy i wstrzymała oddech. Usiłowała
odzyskać panowanie nad rozszalałymi zmysłami, gdy
tańczyli, nie mówiąc ani słowa.
To czyste wariactwo! Przecież nie zna tego człowie
ka! Nie wie nawet, jak mu na imię. A jednak do
tknięcie zarośniętego policzka przytulonego do jej skro
ni, wyrazisty, męski zapach, gorący oddech, który pieś
cił jej ucho, sprawiały, że zapragnęła nagle odwrócić
głowę i dotknąć wargami ust nieznajomego. Zadrżała
niespodziewanie, gdy zdała sobie z tego sprawę. Męż
czyzna uniósł głowę, jakby wyczuł jej zmieszanie,
i mruknął:
- Do diabła z dobrymi manierami. - Objął ją mocno
i przytulił do szerokiej piersi. Gdy ich ciała się ze
tknęły, Merry przeżyła wstrząs. To było cudowne uczu
cie, jakiego dotąd nie zaznała. W pracy otaczali ją
mężczyźni, lecz żaden z nich, nawet jej - pożal się
Boże - narzeczony ani razu nie wprawił jej w stan tak
cudownej... euforii.
Drżała w ramionach tego mężczyzny. Przytulona
mocno do rozgrzanej, muskularnej piersi z trudem łapała
oddech. Czuła, jak mięśnie tężeją pod cienką, bawełnianą
koszulą tam, gdzie dotykała rękami pleców nieznajome
go, który zacieśnił uścisk jeszcze bardziej, aż w końcu
biust dziewczyny przywarł do jego torsu. Nogi tancerzy
ocierały się zmysłowo-gdy wolno sunęli w rytm melodii.
Milczeli. Parkiet był zatłoczony i niewiele zostało na nim
miejsca. Merry zatraciła się w nowych dla niej od
czuciach. Usta partnera były tak blisko jej ucha, że gorący
18
RAJ NA ZIEMI
oddech pieścił je delikatnie. Wyobraziła sobie, że męż
czyzna całuje wrażliwą skórę. Wzdrygnęła się na myśl
o zmysłowej pieszczocie i otworzyła oczy. Szerokie
ramiona zasłaniały jej widok i owo niespodziewane
odkrycie sprawiło, że poczuła się nagle tak, jakby była ze
swoim partnerem sam na sam. Nigdy dotąd nie tańczyła
z mężczyzną dostatecznie wysokim, by jego tors nie
pozwalał jej zerknąć na salę oraz widzieć innych uczest
ników dansingu.
Wielka dłoń sunęła w dół po jej plecach, jakby
mężczyzna stracił wzrok i poznawał kobiece ciało wyłą
cznie zmysłem dotyku. Mocno objął dłońmi kobiece
biodra, przyciągając je na moment jeszcze bliżej, a potem
z ociąganiem rozluźnił uścisk. Merry nie cofnęła się.
Zagłuszyła w sobie głos rozsądku, który podpowiadał, że
to nie jest w jej stylu. Powinna uciec gdzie pieprz rośnie,
gdy poczuła nabrzmiałą, pulsującą męskość swego part
nera.
- Dziękujemy państwu. Zapraszamy ponownie na
parkiet o pół do jedenastej.
Merry drgnęła, kiedy komunikat solisty przerwał
rozkoszną idyllę. Po chwili uświadomiła sobie, co się
dzieje. Stała niezdolna do żadnego ruchu, chociaż partner
odsunął się nieco i rozluźnił uścisk. Nie czuła już żaru
jego ciała. Ogarnął ją nieprzyjemny chłód, lecz zarazem
odzyskała rozsądek. Dochodziła dziesiąta! Spędziła
w tym barze ponad dwie godziny, tańcząc z nieznajo
mym, który się nawet nie przedstawił! Ich zachowanie
podczas ostatnich dziesięciu minut trudno zresztą nazwać
tańcem, pomyślała ze złością.
- Chodźmy stąd. Sama widzisz, do jakiego stanu mnie
doprowadziłaś. Musisz znaleźć jakieś wyjście z tej
sytuacji. - Schrypnięty męski głos sączył Merry do ucha
RAJ NA ZIEMI 19
żartobliwe słowa. Poczuła, że się rumieni. Litości, ten
facet sądzi, że wynik batalii jest już przesądzony. Od
wróciła się na pięcie.
- Naprawdę... muszę już iść - rzuciła przez ramię.
- Mary! Poczekaj! - Chwycił ją za rękę i odwrócił
w swoją stronę. - Nie odchodź. Przecież nie znam nawet
twojego nazwiska.
- Nie powinnam z panem tańczyć - oznajmiła z upo
rem. Nie miała czasu ani ochoty na towarzyskie uprzej
mości. Wyrwała rękę, wmieszała się w gęsty tłum
i wybiegła z baru.
- Mary! - dobiegło ją wołanie nieznajomego. Przy
spieszyła kroku, zręcznie wymijając ludzi stających jej na
drodze, wpadła do holu i schroniła się w pustej windzie,
czekającej na pasażerów. Nim olbrzym wybiegł z baru,
Merry była już w drodze do swego pokoju na dziesiątym
piętrze.
Oparła się o ścianę. Na miłość boską, co jej strzeliło
do głowy? Nigdy się tak nie zachowywała. Spłonęła
rumieńcem na wspomnienie zmysłowego uścisku pod
nieconego tancerza. Wolała zapomnieć, że sama była
tak samo rozemocjonowana; krew w niej zawrzała,
ledwie poczuła na swoim ciele dotknięcie męskich
dłoni. Poznała na własnej skórze, co to znaczy być
poderwaną w barze. Niebezpieczna przygoda! Jak by
się skończyła, gdyby Merry nie umknęła w porę?
Dziewczyna podejrzewała, że istotnie niewiele brako
wało, by się dowiedziała, do jakich następstw prowadzą
zazwyczaj przypadkowe znajomości. Na szczęście
w porę się zreflektowała. Tamten mężczyzna był
wyjątkowo przystojny, a jego urok okazał się tak
zniewalający, że niewiele brakowało, aby popełniła
niewybaczalny błąd.
20
RAJ NA ZIEMI
Na szczęście obeszło się bez kłopotów. Merry nie
miała zamiaru figurować jako kolejna zdobycz na liście
łóżkowych trofeów przystojnego atlety.
A jednak ciągle widziała przed oczyma jego promien
nie uśmiechniętą twarz.
Merry obudziła się o świcie. Źle spała tej nocy.
Pospiesznie włożyła ubranie i zaplotła warkocz. Raz po
raz beształa się bez litości za nieodpowiedzialne wybryki
poprzedniego wieczoru. Postanowiła zapomnieć o niepo
kojących wizjach i doznaniach. Zakwalifikowała wczo
rajsze wypadki jako pożyteczne życiowe doświadczenie,
nic ponadto. Dopiero wówczas, gdy zasiadła samotnie do
śniadania - oczywiście w hotelowej restauracji - i zaczęła
przeglądać broszurę dotyczącą ekspedycji, odżył w niej
dawny zapał.
Pierwszego marca znajdzie się w Wenezueli jako
uczestniczka ekspedycji kierowanej przez doktora
Adamsona! Błyskawicznie zjadła śniadanie. Nie mogła
się doczekać spotkania z uczonym, którego badania
lasów tropikalnych prowadzone na znacznych obsza
rach planety oraz wysiłki mające na celu ich ochronę
uczyniły jednym z najważniejszych autorytetów nau
kowych we wspomnianych dziedziniach. Nie miał
sobie równych jako organizator ekspedycji na izo
lowane od świata tepui i spenetrował wiele płas
kowyżów opisanych przez innych naukowców. Ta
wyprawa stanowiła niepowtarzalną okazję! Merry zno
wu pomyślała o tajemniczej fotografii. Gdyby jej
przypuszczenia się potwierdziły, byłaby to prawdziwa
rewolucja w biologii. Dziewczyna niecierpliwie cze
kała na spotkanie z pozostałymi uczestnikami eks
pedycji.
R A J N A Z I E M I 2 1
Zapłaciła rachunek i udała się do hotelowej sali
konferencyjnej, gdzie o siódmej rano miało się rozpocząć
pierwsze zebranie uczestników wyprawy. Wkrótce stanę
ła przed uchylonymi drzwiami.
Weszła do pomieszczenia i rozejrzała się wokół.
Ujrzała długi stół zarzucony mapami i papierami, a także
wielki ekran na stojaku w głębi sali. Skupiła uwagę na
trójce mężczyzn, którzy stali i siedzieli przy stole.
Wyglądało na to, że będzie jedyną kobietą uczestniczącą
w ekspedycji. Obserwowała przyszłych kolegów, próbu
jąc zgadnąć, który z nich jest profesorem Adamsonem. Na
pewno nie był nim przystojny brunet stojący naprzeciw
ko; za młody. Rudawa czupryna drugiego mężczyzny
niemal całkiem zasłoniętego ekranem również sugerowa
ła, że nie jest to wiekowy, stateczny uczony z ogromnym
dorobkiem. Merry utkwiła spojrzenie w trzecim uczest
niku wyprawy. Był nim budzący szacunek, siwowłosy
pan stojący u szczytu długiego stołu. Tak właśnie Merry
wyobrażała sobie szefa poważnej ekspedycji naukowej.
Podeszła do niego i wyciągnęła rękę na powitanie.
- Witam, profesorze. Jestem Meredith Bayliss, bota
nik. Uczestniczę w pańskiej wyprawie.
Umilkły ciche rozmowy; pozostali mężczyźni podnie
śli wzrok znad map i papierów.
- Witam panią! - Siwowłosy mężczyzna ujął podaną
dłoń i uścisnął ją serdecznie. Merry doszła do wniosku, że
Adamson jest chyba młodszy, niż jej się w pierwszej
chwili wydało. - Cieszę się, że panią poznałem. Badania,
które wykonała pani dla Atlantyckiego Instytutu Ochrony
Przyrody, były fascynujące. - Merry zarumieniła się
z radości. - Niestety, muszę panią rozczarować. Nazy
wam się Walter Foster i jestem biologiem. Profesor
Adamson siedzi tam - oznajmił, wskazując kolegę.
22 RAJ NA ZIEMI
Merry odwróciła się z uśmiechem, który zniknął z jej
twarzy na widok mężczyzny podnoszącego się z krzesła
i wyglądającego zza ekranu. Jego włosy połyskiwały
refleksami czystej miedzi. Wydawały się teraz o wiele
jaśniejsze niż w przyćmionym świetle lamp. Ruda szcze
cina pokrywała opalone policzki. Twarz sławnego uczo
nego wyrażała zdumienie. Merry była przekonana, że ona
także wygląda, jakby zobaczyła ducha.
Stał przed nią ów arogancki nieznajomy z baru.
i
ROZDZIAŁ DRUGI
Jared siedział na dachu ciężarówki zaparkowanej
nad brzegiem jeziora i obserwował zbliżających się
pływaków. Zbiornik wodny miał półtora kilometra
średnicy. Zadaniem uczestników ekspedycji było prze
płynąć go tam i z powrotem. Musieli udowodnić,
że sprostają kondycyjnie trudom czekającej ich wy
prawy.
Merry Bayliss wyszła na brzeg jako druga. Jared
nie potrafił oderwać wzroku od smukłej postaci ocie
kającej migotliwymi kroplami wody. Marco Esposito,
geolog ekspedycji, pokonał pozostałych, lecz zwycię
stwo nie przyszło mu bez trudu. Leżał teraz na brzu
chu w nadbrzeżnym piasku z szeroko rozłożonymi
rękoma. Dyszał ciężko, jakby miał za chwilę wydać
ostatnie tchnienie. Jared przypuszczał, że jego przy
jaciel postawił wszystko na jedną kartę, żeby nie po
konała go kobieta. Adamson obserwował Merry, która
pochyliła się nad Marco, żeby sprawdzić jego puls.
Podejrzewał, że zachowała dość sił, by raz jeszcze
pokonać wyznaczony dystans. Podziwiał grę mięśni
pod skórą długich, zgrabnych nóg, gdy uklękła obok
zmęczonego kolegi. Kostium kąpielowy z połyskliwej,
granatowej tkaniny podkreślał doskonałą figurę. Każdy
mężczyzna śnił o takiej dziewczynie. Jared nie był
wyjątkiem.
24
•AJ NA ZIEMI
Gdy poprzedniego wieczoru ujrzał ją wchodzącą
do baru, przez chwilę toczył ze sobą batalię - z góry
skazaną na niepowodzenie. Był przekonany, że nie
wielu mężczyzn zdobyłoby się na odwagę, by podejść
do tak atrakcyjnej kobiety i zacząć rozmowę. Nie
znajoma była olśniewająco piękna; przyciągała wzrok
gęstwiną płowych włosów splecionych w warkocz,
klasyczną urodą i posągową sylwetką, której nie mogła
ukryć prosta spódnica i bluzka. Na pierwszy rzut
oka było wiadomo, że jest silna i niedostępna niczym
Amazonka. Niewielu facetów ośmieliłoby się pod
rywać dziewczynę, która była w stanie znokautować
natręta, gdyby uznała, że nie okazuje jej należnego
szacunku. Nie tylko wysoki wzrost i znakomita mu
skulatura odstraszały potencjalnych adoratorów. Młoda
kobieta każdym gestem dawała do zrozumienia, że
ich nie potrzebuje. Zachowywała się tak, jakby ledwie
raczyła zauważyć, że na tym świecie istnieją także
mężczyźni.
Jared nie potrafił się oprzeć takiemu wyzwaniu.
Zawsze pociągało go ryzyko, a tym razem potencjalna
zdobycz była tak atrakcyjna, że złamał swoje zasady
i zamiast się tylko przyglądać, podszedł i zaczął
rozmowę. Tamtego wieczoru osiągnął więcej, niż
oczekiwał, a zarazem mniej, niż pragnął. Gdy dziew
czyna umknęła z baru, był wściekły - przede wszyst
kim na siebie. Do diabła, nie znał nawet jej nazwiska!
Natychmiast zapytał w recepcji o dziewczynę imieniem
Mary, ale nikt taki nie zameldował się w hotelu. Chcąc
nie chcąc, pogodził się z myślą, że nigdy już nie
zobaczy urodziwej nieznajomej. Długo nie mógł za
snąć, a potem dręczyły go erotyczne wizje i dziwna
tęsknota.
RAJ NA ZIEMI 25
Popatrzył znowu na dziewczynę klęczącą obok wy
czerpanego geologa. Mruknęła coś do kolegi i wybu
chnęła śmiechem, gdy odpowiedział niewyraźnie. Pod
niosła wzrok i spojrzała w stronę Jareda. Domyśliła
się, że ją obserwuje, i uniosła dumnie głowę. Jared od
razu przypomniał sobie, że powinien zachować stoso
wny dystans. Poprzedniego wieczoru byli parą nie
znajomych, którzy nie potrafili się oprzeć pokusie.
Teraz świadomość wzajemnej atrakcyjności utrudniała
współpracę.
Jared czuł się zakłopotany. Gdy ujrzał tajemniczą
nieznajomą na progu sali konferencyjnej, był niewypo
wiedzianie szczęśliwy. Najwyraźniej go szukała! Był
przekonany, że przyszła wyjaśnić, dlaczego tak nie
spodziewanie uciekła poprzedniego wieczoru. Gdy
przedstawiła się Waltowi, miał ochotę zapaść się pod
ziemię. Mina doktor Bayliss dowodziła, że młoda uczona
chętnie pomogłaby mu zniknąć z powierzchni tej planety.
Musiał stawić czoło sytuacji. Dla dobra ekspedycji
należały się koleżance uprzejme przeprosiny. Jej rezyg
nacja byłaby niepowetowaną stratą. Nie mógł sobie na to
pozwolić.
Merry należała do grona najwybitniejszych botani
ków. Była rzetelnym naukowcem. Jared znowu przypo
mniał sobie o tajemniczym stworzeniu widocznym na
fotografii zrobionej podczas próbnego lotu nad tepui.
Trudno było ustalić, co to za gatunek. Uczestnicy eks
pedycji stawiali wiele śmiałych hipotez. Jared miał
nadzieję, że przy pomocy doktor Bayliss zdoła wybić
Marco z głowy idiotyczne mrzonki o żywych dinozau
rach. Ogarniał go niepokój, smutek i żal, ilekroć kolega
powracał do bzdurnej hipotezy. Znał te uczucia od
wczesnej młodości. Oczy jego ojca, Christiana Adam-
26
RAJ NA ZIEMI
sona, również lśniły, gdy udowadniał z niezachwianą
pewnością, że odnalezione ślady doprowadzą wreszcie
badaczy do kryjówki yeti, legendarnego Człowieka Śnie
gu. Tyrady Marco i wygadywane przez niego brednie
sprawiły, że Jared po raz kolejny uświadomił sobie, jak
bezlitośnie wyszydzono teorie jego ojca, gdy społeczność
akademicka pojęła, co stanowi przedmiot badań Adam-
sona seniora. Potomek wyśmianego naukowca nie zamie
rzał powtarzać tamtych błędów i uganiać się za stworami,
które wylęgły się w bujnej wyobraźni przyjaciela. Jared
był przekonany, że prawdopodobieństwo odkrycia ży
wych dinozaurów na tepui nr 72 jest równie niewielkie,
jak możliwość znalezienia na owym płaskowyżu baru
pełnego urodziwych blondynek.
Ledwie przyszło mu do głowy to porównanie, zro
zumiał, że popełnił błąd. Jego myśli pomknęły ku
Meredith Bayliss niczym gołąb pocztowy wracający do
gniazda. Jared był zdecydowany ignorować pragnienia
i wizje, które przez całą noc nie pozwalały mu spokojnie
zasnąć. Nie mógł sobie pozwolić na romans z koleżanką,
uczestniczką ekspedycji. Popełniłby niewybaczalny błąd.
Generalnie sądził, że kobiety nie nadają się do pracy
w terenie. Intratna posada wykładowcy akademickiego,
jaka przypadła w udziale jego matce, znakomicie har
monizowała z typowym dla wszystkich bab pragnieniem
uwicia ciepłego gniazdka oraz wszechwładnym instynk
tem macierzyńskim. Mężczyźni nie mieli takich potrzeb.
Jared na pewno ich nie miał. Praca w terenie była jego
największą miłością. Żadna kobieta nie zdołałaby go
odciągnąć od ukochanego zajęcia. Dawno postanowił, że
nigdy nie zrezygnuje z ekspedycji badawczych. Nielicz
nym koleżankom uczestniczącym w wyprawach nie
okazywał żadnych względów.
RAJ NA ZIEMI 27
Zdjął okulary przeciwsłoneczne, zręcznie zeskoczył
na ziemię z dachu ciężarówki i ruszył po plaży w stro
nę doktor Bayliss, która osłoniła dłonią oczy i patrzyła
na ostatniego z pływaków, który wyłonił się z fal
jeziora.
Merry czuła się dziwne; ścierpła jej skóra na plecach.
Po chwili padł na nią cień potężnego Jareda Adamsona.
Sytuacja się wyjaśniła. Zwalisty olbrzym poruszał się
niemal bezszelestnie. Mimo to wyczuwała jego obecność.
Mało kto pozostawał obojętny wobec tego człowieka.
Merry starała się nie zwracać na niego uwagi, lecz jej
ciało reagowało w sposób tajemniczy i całkowicie niewy
tłumaczalny na bliskość tego rudowłosego giganta. Mło
da uczona ,była w tym wypadku całkiem bezradna.
- Merry?
- Słucham, profesorze. - Odwróciła się i spojrzała na
niego życzliwie, jak przystało na chętną do pomocy
współpracownicę.
- Mówmy sobie po imieniu. Nazywam się Jared.
Akademickie uprzejmości na nic się tu nie przydadzą
- rzucił niecierpliwie. Merry uśmiechnęła się, nie patrząc
mu w oczy. Postanowiła zapomnieć o niefortunnym
początku ich... znajomości.
- Słuszna uwaga. Używanie tytułów naukowych by
łoby śmieszne. Wszyscy mamy spore osiągnięcia.
- Jestem ci winien przeprosiny za wczorajszy wieczór
- oświadczył, zmieniając temat, jakby nie usłyszał
odpowiedzi. Merry z trudem się uśmiechnęła. A to łobuz!
Dlaczego musiał o tym wspomnieć?
- Przyjmuję twoje przeprosiny. Wolałabym zapo
mnieć o tamtym zdarzeniu.
- Ja również - rzucił ostro. Po chwili dodał z po-
28
dziwem: - Świetnie pływasz. Jesteś cennym nabytkiem
dla naszego zespołu badawczego.
Merry zrobiło się ciepło na sercu. Dlaczego tak się
uradowała, słysząc niezbyt wyszukany komplement?
Pomyślała, że to głupie, by z błahego powodu odczuwać
niespokojne kołatanie serca. Po chwili wzięła się w garść.
- Dziękuję. Z niecierpliwością oczekuję wyjazdu.
Podczas przerwy obiadowej Jared wpadł do sali
konferencyjnej, żeby przygotować mapy i dokumenty
przed popołudniowym zebraniem uczestników wyprawy.
- Cześć, stary. Jak leci? - Marco Esposito był prawą
ręką Jareda i uczestniczył niemal we wszystkich or
ganizowanych przez niego ekspedycjach. Gdyby zapyta
no Adamsona, kogo uważa za prawdziwego przyjaciela,
bez wahania wymieniłby nazwisko przystojnego Włocha,
teraz jednak nie miał ochoty na męskie pogaduszki.
- Przyniosłeś mapy lotnicze, o które prosiłem? Chcę,
żeby wszyscy zrozumieli od razu, że funkcjonujemy jako
grupa. Musimy stanowić idealnie zgrany zespół, nim
wyruszymy do Wenezueli na początku marca.
Marco wręczył Jaredowi tubę zawierającą kilka ar
kuszy zadrukowanego papieru i dał mu żartobliwego
kuksańca w bok.
- Zauważyłem, że ty i śliczna doktor Bayliss naj
wyraźniej macie się ku sobie, przyjacielu.
- Ponosi cię wyobraźnia, Marco. - Jared rozwinął
mapy i zaczął je przypinać do ekranu.
- Przede mną nie musisz udawać. Gdzie ją poznałeś?
Gdy Walt przedstawił cię dziś rano, od razu wiedziałem,
że nie jest to wasze pierwsze spotkanie.
- Natknąłem się na nią w barze - burknął niechętnie
Jared.
RAJ NA ZIEMI 29
- Wiedziałem! Ciekawe, dlaczego nie znała twojego
nazwiska. Zapewniam cię, stary, że mina, którą zrobiła,
gdy usłyszała, kim jesteś, była wprost nie do opisania.
Czyżbyś wyznał jej miłość do grobowej deski?
- Niezupełnie.
- Proszę? - Marco uniósł ciemne brwi i wybuchnął
gromkim śmiechem. - To się staje coraz bardziej in
trygujące! Mów, jak to było. Chcę wiedzieć, czy krzycza
ła, wzdychała, jęczała...
- Spokojnie, Marco. Nic nas nie łączy i łączyć nie
będzie. Radzę ci pamiętać, że ta dziewczyna jest uczest
niczką wyprawy, naszą koleżanką. Powinna być trak
towana z należnym szacunkiem.
- Musisz przyznać, Adamson, że ta urocza dama robi
wrażenie.
- Dość. Zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej
zostawić cię w Stanach, zamiast ciągnąć do Wenezueli
takiego ohydnego plotkarza.
- Wybij sobie z głowy ten pomysł. - Obaj wiedzieli,
że to jedynie czcze pogróżki. Marco opadł na krzesło
i splótł ręce za głową. - Pierwszy odkryty gatunek
dinozaura musi zostać nazwany moim imieniem. Mar-
cosaurus rex.
Całkiem nieźle brzmi, prawda?
- Przecież wiesz, że to ptak - odparł zirytowany
Jared.
- Z przykrością stwierdzam, że jestem innego zdania.
Analizowałem dokładnie to zdjęcie, a następnie pokaza
łem je koledze. Szkoda, że nie widziałeś jego miny.
- Pokazywałeś fotografię osobom spoza naszego gro
na? Jesteś durniem, Marco! Czy nie wystarczy, że jakiś
cholerny reporter plątał się po samolocie i dostrzegł tamto
martwe stworzenie? Jeżeli pismaki zaczną trąbić na lewo
i prawo, że fotografia przedstawia zwłoki dinozaura,
30
nasza ekspedycja straci nie tylko wiarygodność, lecz
i fundusze.
- A tobie jedynie dobro wyprawy leży na sercu,
prawda? - ironizował Marco. Nie zwracał uwagi na
gniewny ton Jareda. - Wielu uczonych przypuszcza, że na
odizolowanych płaskowyżach mogły przetrwać archaicz
ne formy życia.
- Nonsens! Będę się zaśmiewał do łez, gdy na tepui
staniesz oko w oko ze strusiem podobnym do tego ptaka
na zdjęciu.
- To nie jest struś. Brakuje mu piór.
- Sądzę, że uległy rozkładowi. To stworzenie niewąt
pliwie od dawna leżało w strumieniu.
Przestali się spierać, gdy do sali weszli pozostali
uczestnicy ekspedycji. Jared nie mógł oderwać wzroku od
Merry. Splotła jasne włosy w warkocz tak samo, jak
owego wieczoru, gdy się poznali. Zachodził w głowę, jak
by wyglądała, gdyby złote pukle spłynęły na ramiona.
Dziewczyna miała na sobie wygodne szorty koloru khaki
i bawełnianą koszulkę barwy morza, która podkreślała
turkusowy kolor jej oczu. Wyjątkowa uroda Merry
zawsze sprawiała, że serce Jareda uderzało szybciej.
Marco przyglądał się z rozbawieniem zarumienionemu
koledze. Po chwili uczestnicy wyprawy zaczęli gadać jak
najęci. Tyle było pasjonujących tematów. Jared obser
wował współpracowników, ciesząc się, że znaleźli wspól
ny język. Nagle wsadził dwa palce do ust i gwizdnął
przeraźliwie. Zapadła cisza.
Po chwili rozległ się niski, spokojny głos szefa
ekspedycji, który mówił tak pewnie, jakby cała jego
uwaga poświęcona była wyłącznie sprawom nauki.
- Witajcie. Chciałbym was poinformować, że cały
sprzęt potrzebny do jutrzejszej sesji treningowej naszego
RAJ NA ZIEMI 31
zespołu został już załadowany na ciężarówkę. Spoty
kamy się w holu o pół do siódmej. Dzisiejsze po
południe zamierzam poświęcić na omówienie wybra
nych zadań, które musimy zrealizować podczas wy
prawy. Po moim wystąpieniu możecie zadawać py
tania.
Jared przedstawił szczegółowe informacje dotyczące
warunków panujących na tepul. Podkreślił głównie izola
cję płaskowyżu oraz skrajnie prymitywne warunki byto
wania czekające uczestników ekspedycji. Miał świado
mość, że dla Merry będzie to pierwsza wyprawa do
tropikalnej dżungli. Dziewczyna miała wiele odwagi oraz
zdrowego rozsądku, ale nie był pewny, jak zniesie trud
pracy w terenie oraz poczucie osamotnienia. Kobiety
unikają samotności jak ognia; pragną ciepła, miłego
towarzystwa i serdeczności. Mężczyźni bywają oschli
i nie zawsze potrafią zapokoić owe potrzeby. Miał
nadzieję, że Merry jest tego świadoma, bowiem w prze
ciwnym razie sama będzie musiała się z tym uporać
i zadbać o własną równowagę duchową.
Jared przedstawił wszelkie zagrożenia, które na nich
czyhały, a następnie omówił zadania ekspedycji. Praca
w terenie była jego pasją. Nie miał sobie równych w tej
dziedzinie. Od piętnastu lat prowadził badania w niedo
stępnych rejonach kuli ziemskiej, a potem opracowywał
i publikował zebrane materiały. Był światowym auto
rytetem w dziedzinie penetrowania obszarów tropikal
nych. Rzadko zdarzały się równie błyskotliwe kariery
naukowe.
Ceną za to była samotność. Odkąd ujrzał Meredith
Bayliss, coraz dotkliwiej zdawał sobie sprawę, jak bardzo
odsunął się od innych ludzi, lecz nadal nie wierzył, by
jakakolwiek kobieta zgodziła się dzielić z nim życie
32 RAJ NA ZIEMI
w tropikalnej dżungli, gdzie zamierzał spędzić większość
czekających go lat. Nagle zdał sobie sprawę, że wbrew
rozsądkowi śni na jawie. Postanowił z tym skończyć.
Czas najwyższy omówić najtrudniejsze zadania czekają
ce uczestników wyprawy.
- Będziemy pracować dwójkami. Każda para musi
jak najdokładniej spenetrować połowę obszaru tepui
w ciągu dziesięciu dni. Spotkamy się kilkarotnie w peł
nym gronie, żeby porównać wyniki badań. Na miejscu
ustalimy, kto ma z kim pracować. Są pytania?
Natychmiast wypłynęła sprawa zdjęcia i rzekomego
dinozaura.
- Źle się stało - stwierdził Jared - że reporter
poczytnego dziennika leciał samolotem, z którego foto
grafowaliśmy płaskowyż. Usiłował z nas wyciągnąć, co
myślimy o tajemniczym zwierzęciu leżącym w potoku
u podnóża tepui. Wyobraźcie sobie, co by się stało z tym
obszarem, gdyby jakiś dziennikarzyna opublikował bred
nie wyssane z palca. Wszyscy żądni wrażeń myśliwi oraz
poszukiwacze przygód przebywający po obu stronach
równika wyruszyliby do Wenezueli, by za zgodą rządu
lub bez niej tropić nie istniejącego gada. Nim by się
przekonali, że nie ma czego szukać, zniszczyliby bezpo
wrotnie unikalny ekosystem. Rzadkie gatunki flory i fau
ny mogą ulec zagładzie z powodu nadmiernej gadatliwo
ści paru osób.
Gdy Jared skończył przemowę, zapadła cisza. Merry
i Walt sprawiali wrażenie głęboko zamyślonych i nieco
przestraszonych. Nawet Marco spoważniał. Pierwsza
odezwała się dziewczyna.
- Poprosiłam mego współpracownika o pomoc
w identyfikacji zwierzęcia przedstawionego na fotografii,
ponieważ nie przypominało żadnego ze znanych mi
RAJ NA ZIEMI 33
gatunków. Był ogromnie poruszony. Przyznał, że nie wie,
co to za stworzenie, lecz jego zdaniem wykazuje ogromne
podobieństwo do zrekonstruowanych dinozaurów.
- Te gady wyginęły przed milionami lat - przypo
mniał rozzłoszczony Jared. Zastanawiał się, ile osób
widziało to nieszczęsne zdjęcie. - Mamy obowiązek
podchodzić do tego zagadnienia w sposób naukowy, nie
zaś szukać sensacji niczym zgraja rozentuzjazmowanych
nastolatków. - Zdumiona Merry otworzyła szeroko oczy,
słysząc tę nieprzyjemną aluzję, lecz gdy zabrała głos,
mówiła spokojnie i rzeczowo.
- Od naukowców oczekuje się również otwartości,
dociekliwości i odrzucenia wszelkich osobistych uprze
dzeń.
- Nie zamierzam dłużej wałkować tego tematu. - Ja
red niecierpliwie machnął ręką. - Na tepuf przekonamy
się ostatecznie, kto ma rację. - Był przekonany, że nie
spotkają żadnych prehistorycznych jaszczurów. Gotów
był się o to założyć.
Następnego dnia Jared poszedł wieczorem do baru.
Merry siedziała przy stoliku z Waltem i Marco.
- Hej, Jared, chodź do nas! - zawołał Włoch.
Stolik znajdował się tuż przy ścianie. Nim Adamson
się do niego przecisnął, kelenerka przystawiła dodatkowe
krzesło. Marco przesunął się zręcznie, pozostawiając dla
przyjaciela wolne miejsce obok Merry. Jared zastanawiał
się, do czego zmierza jego przyjaciel, znany dowcipniś.
Próbował usiąść na krześle, nie dotykając dziewczyny,
ale przy jego imponującej posturze było to niemożliwe.
Skończyło się na tym, że jego prawa noga przylgnęła do
lewego uda Merry. Przez cienką koszulę czuł wyraźnie
ciepło jej nagiego ramienia. Nie mógł się odsunąć, bo
34
RAJ NA ZIEMI
siedzący obok postawny Marco rozparł się wygodnie na
krześle. Jared przymknął oczy. Zastanawiał się, czy to
możliwe, by dotykał łokciem kształtnej piersi dziew
czyny. Postanowił zignorować fakt, że siedzą tak blisko
siebie. W przeciwnym razie będą kłopoty - i to nie tylko
z oddychaniem.
- Przepraszam - rzucił w jej stronę.
- Nic nie szkodzi - odparła takim tonem, jakby nie
mogła złapać tchu. Czyżby także czuła się zakłopotana?
Podczas kolacji miał wrażenie, że znajduje się w izbie
tortur. Do tej pory nie narzekał, że jest praworęczny, ale
tego wieczoru owa cecha wyjątkowo dała mu się we
znaki. Ilekroć podnosił lub opuszczał widelec, ocierał się
ramieniem o Merry. Rzadko się odzywali, natomiast Walt
i Marco gadali jak najęci. Jared zauważył, że Merry
odpowiada tylko na kierowane do niej pytania. W końcu
odważył się na nią spojrzeć. Ich twarze dzieliło zaledwie
kilka centymetrów. Podziwiał gęste, czarne rzęsy. Był
niemal pewny, że Merry ich nie maluje. Ciemna oprawa
oczu, rzadka u blondynek, była zatem darem natury.
- Umrzesz z głodu, jeśli będziesz tak mało jadła
- oznajmił cicho. Merry uśmiechnęła się pogodnie.
Z wyrazu turkusowych oczu poznał, że go polubiła.
- Nie ma obawy. Mogłabym harować przez tydzień,
spalając jedynie własny tłuszcz.
Jared mimo woli przypomniał sobie zgrabną sylwetkę
w obcisłym kostiumie, który dziewczyna miała na sobie
podczas treningu. Silne ramiona, delikatne obojczyki,
pełny, jędrny biust, wąska talia, którą zapewne mógłby
objąć dłońmi, smukłe biodra i bardzo długie, pięknie
opalone nogi.
- Nie zauważyłem u ciebie ani śladu nadwagi - odparł
lekko schrypniętym głosem.
RAJ NA ZIEMI 35
- Miło mi to słyszeć. - Zarumieniła się niespodziewa
nie aż po korzonki włosów i spuściła oczy. Jared
natychmiast oprzytomniał. Musiał uwolnić się spod jej
uroku. Zaczął się uważnie przysłuchiwać rozmowie
Walta i Marco.
- To nieprawdopodobne, by przetrwała tak pierwotna
forma życia, nawet na izolowanym od reszty świata
płaskowyżu - oznajmił siwowłosy biolog. Marco uśmie
chnął się i usiadł wygodniej na krześle.
- Zgoda, prawdopodobieństwo jest bardzo nikłe, ale
przyjmijmy mimo wszystko, że pewien gatunek dinozau
rów cudem przetrwał w jakimś zakątku ziemi. Tepuf
stanowi idealne schronienie.
- Podobnych odkryć dokonywano już wcześniej
- przypomniała Merry. Jared domyślił się od razu, że
chodzi jej o wyłowienie prymitywnych ryb, które powin
ny były wyginąć przed milionami lat. Walt natychmiast
wyczuł, że zanosi się na kolejną, całkiem niepotrzebną
sprzeczkę.
- Chodź, Merry, zatańczymy - zaproponował. Dzie
wczyna była tak pochłonięta rozmową, że w pierwszej
chwili nie zrozumiała, o co mu chodzi.
- Nie mogę teraz...
- Teraz jest najlepszy moment. - Esposito poderwał
się i pomógł jej wstać. - Rezerwuję sobie następny
taniec.
- Zgoda.
Gdy Merry przeciskała się obok Jareda, jej piersi
musnęły potężne ramię. Na parkiecie zrobiło się tłoczno.
Markotny Jared obserwował Merry tańczącą z Waltem,
potem z Marco i ponownie z siwowłosym biologiem.
Poruszała się z gracją w rytm muzyki - zupełnie jak tego
wieczoru, gdy się spotkali. Dziś inni mężczyźni prosili ją
36
RAJ NA ZIEMI
do tańca. Czy to istotne? Przecież i tak mu na niej nie
zależało.
Do końca życia nie zapomni uszczypliwych uwag,
które wygłaszała jego matka, ilekroć czytała w periody
kach naukowych relacje ojca z kolejnych ekspedycji.
Z pogardą wyrażała się o jego próbach odnalezienia yeti.
Nie, to niemożliwe, by jakaś kobieta wymogła na nim
obietnicę, że osiądzie gdzieś na stałe. Z drugiej strony
żadna nie zgodzi się żyć i pracować w terenie przez
większą część roku. Stały związek był dla niego nierealną
mrzonką. Dość marzeń o ślicznej blondynce, która
jednym spojrzeniem cudownych oczu doprowadza go do
szaleństwa.
Nim zrozumiał, co robi, zerwał się na równe nogi
i ruszył w stronę parkietu. Nadal był wściekły na Merry,
bo wzięła stronę Marco w sporze o zdjęcie, ale nie mógł
zapomnieć, co czuł, gdy trzymał ją w ramionach.
Walt puścił oko do kogoś stojącego za Merry. Nie
musiała się oglądać, by wiedzieć, kto prosi o następny
taniec. Jared objął ją w talii ostrożnie jak uczeń ćwiczący
kroki pod okiem instruktora. W milczeniu sunęli po
parkiecie. Zespół grał utwory z czasów sławnych
big-bandów. Merry była zdziwiona i zachwycona, że
Jared potrafi tańczyć dawne rytmy. Pogrążyła się w mi
łych wspomnieniach o ich pierwszym wieczorze. Nie
zwracała uwagi na to, co się wokół niej dzieje. Łagodny
wyraz oczu o barwie topazów pozwalał się domyślić, że
Jared pamięta tamte chwile. Wszystkie zmysły dziew
czyny stały się niesłychanie wyczulone, gdy poczuła na
sobie pożądliwe spojrzenie. Jared czuł, jak pod jego
dłonią obejmującą szczupłą kibić odruchowo napinają się
mięśnie. Merry daremnie próbowała odzyskać spokój.
RAJ NA ZIEMI
37
Tylko wrodzone poczucie rytmu uratowało ją od zmyle
nia kroku.
- Gdzie się nauczyłaś tak dobrze tańczyć?
- Przed kilku laty brałam lekcje - wyjaśniła uprzej
mie, udając, że jego bliskość nie robi na niej żadnego
wrażenia.
- Miałaś stałego patnera?
- Owszem, był ktoś taki.
- Twój mąż?
- Narzeczony.
- Nie wyszłaś za niego? - dopytywał się Jared,
unosząc rude brwi.
- Nie. - Merry zapomniała, że jej szef niełatwo daje
za wygraną. Ubiegła go i przejęła inicjatywę, nim zadał
kolejne pytanie.
- Kto cię nauczył tańczyć?
- Moja matka. Rodzice chętnie tańczyli, kiedy dobrze
się między nimi układało - odparł z nikłym uśmiechem.
Nagle Spochmurniał. - A niech to diabli... Nawet wów
czas, gdy się kłócili, taniec sprawiał im prawdziwą
przyjemność.
Merry znała historię Adamsonów, ale do tej pory
niewiele o nich myślała. June Vanner-Adamson należała
do grona najwybitniejszych amerykańskich ornitologów.
Poślubiła Christiana Adamsona, znanego bardziej z po
wodu niestrudzonych poszukiwań yeti niż ze swych
naukowych osiągnięć, chociaż niektóre z nich zasługiwa
ły na prawdziwe uznanie. Merry przypomniała sobie, że
rozwiedli się przed dwudziestoma laty. Jared był wów
czas nastolatkiem.
Nie uszło jej uwagi napięcie widoczne na twarzy
mężczyzny, ilekroć wspominał o swoich rodzicach. Mer
ry zastanawiała się, jak na dzieciństwo wrażliwego
38 RAJ NA ZIEMI
chłopca wpłynęły ciągnące się na pewno latami nieporo
zumienia skłóconych rodziców. Jako mała dziewczynka
również nie zaznała ciepła i miłości najbliższych i dlatego
doszła do wniosku, że posiadanie rodziny nie stanowi
gwarancji pełnego szczęścia. Złapała się na tym, że ma
wielką ochotę przytulić i pocieszyć tego rudzielca, który
tyle przeszedł jako chłopiec uwikłany w spory dorosłych.
Nie uległa pokusie. Miała świadomość, że postąpiłaby
lekkomyślnie, wręcz głupio, gdyby poddała się uczu
ciom, których oboje doznawali. Doświadczenia wynie
sione z jedynego romansu, jaki dotąd przeżyła, nie
pozostawiały najmniejszej wątpliwości, że mężczyźni
niechętnie wiążą się z kobietami, które dorównują im
zdolnościami oraz ilorazem inteligencji lub - co gorsza
- przewyższają ich pod tym względem. Ta wiedza nie
pomogła jej wcale zapanować nad sprzecznymi uczucia
mi, jakie żywiła dla Jareda.
Mężczyzna najwyraźniej wyczytał to z twarzy dziew
czyny, bo przytulił ją mocniej. Jędrne piersi i smukłe
uda przylgnęły do muskularnego ciała. Zdumiona Mer-
ry popatrzyła w oczy Jareda i zatraciła się natychmiast
w złocistej sieci niecierpliwych żądz. Zdawała sobie
sprawę, że powinna się odsunąć, ale skrywane prag
nienia wzięły górę, tłumiąc głos rozsądku. Krew za
częła szybciej pulsować. Oddech stał się urywany. Gdy
ciała tancerzy otarły się o siebie, sutki dziewczyny
stwardniały, a nogi ugięły się pod nią. Dręczyło ją
pożądanie.
- Nie martw się o mnie. Jakoś to zniosę - mruknął
głucho Jared. Spojrzenie Merry powędrowało od jego
oczu ku ustom. Śledziła nieznaczne ruchy pełnych warg.
Dopiero po chwili zorientowała się, że powinna coś
powiedzieć. Myślenie przychodziło jej z trudem.
RAJ NA ZIEMI 39
- Oczywiście.
- Jesteś cudowna-oznajmił Jared, ponownie unosząc
brwi. Merry z trudem otrząsnęła się z niebezpiecznego
zauroczenia. Ten mężczyzna to jej kolega. Powinna mu
o tym przypomnieć i zbagatelizować całą sprawę.
- Jestem również bardzo inteligentna i pracowita.
- Nie grzeszysz skromnością, prawda? - dodał
z uśmiechem, a na jego policzku ukazał się zabawny
dołek. Merry zdobyła się na chełpliwy uśmieszek.
- W pracy nigdy. Bardzo chciałam wziąć udział
w takiej ekspedycji. Marzyłam o wyprawie na tepui,
odkąd jako mała dziewczynka zaczęłam czytać powieści
o zaginionych światach.
- Książki podróżnicze są lepszym źródłem infor
macji. Tak czy inaczej nie przypuszczam, żebyśmy się
natknęli na prehistoryczne gady.
- Na tym świecie wszystko jest możliwe - oznajmiła
spokojnie Merry. Celowo unikała sporów. Od dawna
marzyła o wielkim odkryciu i nie zamierzała poddać się
bez walki, lecz strategiczny odwrót na z góry upatrzone
pozycje bywa niekiedy najlepszym wyjściem. Jared
Adamson najwyraźniej był przekonany, że wszystko wie
najlepiej. Nie odpowiedział. Przytulił urodziwą partnerkę
jeszcze mocniej i dotknął zarośniętym podbródkiem jej
skroni. Merry westchnęła cicho. Czuła się taka maleńka
w ramionach rudowłosego olbrzyma. Nie znała dotąd
podobnego uczucia. Jared dotknął palcem podbródka
dziewczyny i uniósł lekko jej twarz.
- Dlaczego wzdychasz?
Jego usta były tak blisko. Gdyby odwróciła nieco
głowę, dotknęłaby wargami zarośniętego policzka
w miejscu, gdzie niedawno widziała zabawny dołek.
To szaleństwo! Jared Adamson bez wątpienia należy
40 RAJ NA ZIEMI
do mężczyzn trzymających się z dala od kobiet, które
konkurują z nimi w pracy i zmuszają do walki o za
chowanie osiągniętych przywilejów i zaszczytów. Tacy
faceci interesują się wybitnymi i urodziwymi koleżan
kami krótko i bardzo powierzchownie.
- To takie przyjemne uczucie - odparła, z żalem
unikając wdawania się w szczegóły.
- Pozostaje wrażenie niedosytu, prawda? - rzucił
współczująco Jared.
- Owszem. Trudno byłoby ci odmówić.
- O co mógłbym prosić? - dopytywał się żartobliwie,
ale Merry słyszała w jego głosie jakiś niepokój. Odsunęła
się i popatrzyła mu prosto w oczy.
- Może istotnie nie zamierzałeś mi niczego propono
wać, ale na wszelki wypadek chcę postawić sprawę jasno.
Wprawdzie nie jesteśmy sobie obojętni, ale na pewno nie
stracę dla ciebie głowy.
Jared był zaskoczony jej szczerością i niespodziewa
nym wyznaniem. Na jego twarzy pojawił się wymuszony
uśmiech, taki sam jak pierwszego wieczoru.
- Nie twierdzę, że mam wobec ciebie niecne zamiary,
ale czy mogę wiedzieć, dlaczego postanowiłaś trzymać
się ode mnie z daleka?
- To zaszkodziłoby naszej pracy, a poza tym z moich
doświadczeń wynika, że dwoje ludzi współpracujących
i konkurujących ze sobą w tej samej dziedzinie nie potrafi się
zgodzić nawet w kwestii pogody, nie mówiąc o ważniej
szych sprawach. -Jared milczał tak długo, że nie wytrzymała
rosnącego napięcia i zapytała: - Nie będzie odpowiedzi?
- Nie. Masz rację. Bardzo... mi się podobasz, ale moja
praca uniemożliwia trwały związek. Nic z tego nie
będzie, choćbym nawet spotkał kobietę, z którą naprawdę
chciałbym się związać.
RAJ NA ZIEMI 41
Merry poczuła się dotknięta przypuszczeniem, że jej
kandydatura nie zostanie wzięta pod uwagę. Trudno,
sama zaczęła tę idiotyczną rozmowę.
- Co do mnie, przelotny Tomans nie wchodzi w grę
- oświadczyła. - Skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy,
sądzę, że unikniemy sercowych kłopotów podczas wy
prawy. Od tej chwili łączy nas jedynie praca.
- Jasne - rzucił głucho Jared. Milczał ponuro, od
prowadzając Merry do stolika, przy którym siedzieli
pozostali uczestnicy ekspedycji.
v
ROZDZIAŁ TRZECI
Polecieli masywnym transportowcem typu C-7A ka
nadyjskiej produkcji. Za sterami siedział doświadczony
wenezuelski pilot. Maszyna, załadowana sprzętem i żyw
nością, wystartowała punktualnie o ósmej w środę pierw
szego marca. Większość ciężkich paczek z ekwipunkiem
i żywnością ułożono równomiernie w przedniej części
ładowni. Uczestnicy ekspedycji rozsiedli się w głębi
kadłuba na zrolowanych śpiworach oraz indiańskich
ponchach.
- Gdy znajdziemy się w pobliżu strefy lądowania,
- zawołał Jared, przekrzykując ryk silników - oblecimy ją
kilkakrotnie i oznaczymy świecami dymnymi. W ten
sposób dowiemy się również, jaki jest kierunek i prędkość
wiatru. Kiedy nabierzemy wysokości, Walt i Marco
skoczą jako pierwsi. Podczas drugiego okrążenia wyładu
jemy sprzęt. Merry i ja skoczymy na końcu.
Ubrana w obszerny, niewygodny kombinezon dziew
czyna wyjrzała przez okno. W porannym słońcu znikają
ce powoli Caracas lśniło bielą wysokich budynków, które
odcinały się poszarpaną linią od błękitnego nieba. W głę
bi widać było wysokie szczyty skalistego górskiego
masywu. Wierzchołki ginęły w skłębionych, białych
chmurach. Merry poczuła, że coś ściska ją w dołku.
Nareszcie znalazła się w Wenezueli! Niedługo wy
skoczy z samolotu na spadochronie i dotknie stopą
RAJ NA ZIEMI 43
płaskowyżu, do którego nie dotarła przedtem żadna
ludzka istota. Merry niecierpliwie wpatrywała się
w dżunglę, nad którą przelatywali, szukając wzrokiem
tepui numer 72. \
Po pewnym czasie usłyszała, że Jared podnosi się
i rusza w głąb ładowni. Odwróciła głowę w jego stronę.
- Zabawa się zaczyna. Za pięć minut będziemy
w strefie lądowania - oznajmił.
Na dany przez niego znak uczestnicy ekspedycji
rozpoczęli rutynowe przygotowania do skoku. Skont
rolowali ekwipunek, bez pośpiechu nałożyli maski tleno
we i zapięli hełmy ochronne. Gdy zabrzmiała następna
komenda, dokładnie sprawdzili, czy koledzy stojący
z przodu i z tyłu odpowiednio się przygotowali do skoku.
Kiedy Jared uznał, że wszystko jest w porządku,
otworzył klapę w kadłubie samolotu i zwrócił głowę ku
czerwonej lampce sygnalizatora. Zmiana koloru na zielo
ny oznaczała, że są nad strefą lądowania. Merry obser
wowała uważnie szefa wyprawy, który szybko przygoto
wał do odpalenia trzy świece dymne i wyrzucił je
z samolotu. Miały ułatwić skoczkom orientację w terenie
i odszukanie zrzuconego sprzętu. Samolot zatoczył koło
i ponownie znalazł się nad wyznaczonym obszarem.
Jared wydał komendę Waltowi i Marco.
- Stańcie przy drzwiach!
Dwaj mężczyźni przesunęli się w stronę krawędzi
kadłuba. Zawiśli między niebem a ziemią, gotowi do
skoku. Czekali na znak Jareda.
- Teraz!
Jeden krok i zniknęli.
Jared i Merry precyzyjnie, niemal automatycznie
przesuwali skrzynie zawierające ekwipunek w stronę
otworu. Gdy zapaliło się zielone światełko, szef eks-
44 RAJ NA ZIEMI
pedycji zaczął je metodycznie wyrzucać na zewnątrz.
Pracował bez wytchnienia, aż ostatni pakunek wypadł
z samolotu.
Idealnie zmieścili się w czasie. Nim po raz trzeci
zabłysła lampka sygnalizatora, stali już oboje w otwar
tych drzwiach, kiwając się rytmicznie w przód i w tył, aż
w pewnej chwili osunęli się z ryczącego, drgającego
samolotu w ciszę i zawrotny pęd zamglonych prze
stworzy.
Ziemia mknęła ku nim błyskawicznie. Merry wygięła
grzbiet, rozsunęła nogi i ręce jak najszerzej, pociągnęła za
nylonowy sznurek umieszczony między palcami i ot
worzyła czaszę spadochronu. Gdy cienka tkanina zawisła
nad jej głową, szybkość opadania zmniejszyła się gwał
townie. Linki i pasy wpiły się w ciało, które nie
spodziewanie odzyskało zwykły ciężar. Merry na oślep
sięgnęła do urządzenia, ułatwiającego kierowanie lotem.
Kilkakroć pęd powietrza rzucił nią gwałtownie, lecz po
chwili odzyskała kontrolę i zaczęła powoli szybować ku
ziemi.
Uderzyła ją niezwykła cisza. Gdy opadła niespodzie
wanie w sam środek chmury, doznała wrażenia, że
spowija ją kokon miękkiej bawełny, w którym frunie
zawieszona między niebem a ziemią. Szybowała wśród
przestworzy wypełnionych białą mgłą. Zdawała sobie
sprawę, że wokół panuje lodowaty chłód, i cieszyła się, że
ma na sobie gruby kombinezon.
Przebiła chmurę i znalazła się w czystym powietrzu.
Ujrzała cudowną panoramę dżungli i urwistego płasko
wyżu. Pod nią otwierał się nieregularny owal tepui numer
72, zakończonego z jednej strony urwiskiem tak stro
mym, jakby ręka olbrzyma oddcięła część góry jednym
ciosem noża. Chmury kłębiły się nad krawędziami tepui,
RAJ NA ZIEMI 45
upodabniając płaskowyż do wyspy na prastarym, zapo
mnianym przez Boga i ludzi oceanie. W oddali majaczyły
niewyraźnie na tle nieba inne wzniesienia.
Merry zauważyła kątem oka spadochron Jareda,
kierującego się ku strefie lądowania. Odwróciła głowę,
żeby na niego popatrzeć. Szybował równolegle do niej.
Najwyraźniej patrzył w jej stronę. Maska aparatu
tlenowego zakrywała mu twarz, ale dał koleżance
znak, podnosząc kciuk do góry. Merry złapała się na
tym, że tęskni do wesołego uśmiechu i ciepłego
spojrzenia swego szefa. Odpowiedziała Jaredowi takim
samym gestem i utkwiła wzrok w zbliżającą się
powierzchnię tepui. Powietrze było niezwykle rzadkie
i dlatego opadali z dużą prędkością. Szybowanie miało
się zakończyć lada chwila. Jared doskonale wybrał
teren. Merry wpatrywała się uważnie w zielone syg
nały świec dymnych zrzuconych pośrodku wyznaczo
nego obszaru.
Wylądowała na piątkę z plusem. Szybko zgarnęła
spadochron i rozejrzała się, szukając wzrokiem pozo
stałych uczestników ekspedycji. Marco i Jared opadli bez
kłopotów na ziemię w odległości sześciu metrów od niej.
Szef wyprawy pospiesznie odrzucił spadochron. Marco
podbiegł do Walta, który wylądował na nierównym,
podmokłym terenie i leżał nieruchomo, owinięty sznura
mi i tkaniną spadochronu.
Merry popędziła w jego stronę. Rozglądała się kątem
oka po niezwykłym, dość podmokłym terenie. Tu i ów
dzie połyskiwały błotniste oczka wodne. Wyższe miejsca
porośnięte były szmaragdowozieloną, bujną trawą. Krze
wów rosło tam mewiele. W głębi polany wystawała
z gruntu skała o dziwacznym kształcie i poszarpanych
krawędziach.
46
RAJ NA ZIEMI
- Co się stało? - Merry podbiegła do Marco, który stał
nad nieprzytomnym Waltem.
- Kamień - odparł zwięźle. - Wygląda na to, że noga
jest złamana. Walt uderzył chyba głową o skałę. - Biolog
jęknął, a Marco od razu się nad nim pochylił.
- Przyniosę apteczkę - rzuciła Merry. Ze ściśniętym
sercem miotała się od pojemnika do pojemnika, szukając
materiałów opatrunkowych.
- Czego potrzebujesz? - Jared ukląkł obok Merry,
która odnalazła właściwą skrzynię i sięgnęła po apteczkę.
Zaskoczona dziewczyna poczuła nagle łagodny dotyk
ciepłej dłoni na ramieniu.
- Merry. - Jared czekał, aż dziewczyna podniesie
wzrok i spojrzy mu w oczy. - Dobrze się czujesz?
Pokiwała głową.
- Tak. Za dużo wrażeń. Poza tym martwię się o Walta.
- Wyjdzie z tego. - Delikatnie uścisnął jej dłoń.
Merry poczuła łzy napływające do oczu. Po chwili dodał:
- Pozbieraj sprzęt i przepakuj go do plecaków. Ja zajmę
się Waltem. Trzeba przygotować nosze.
Dość tej dziecinady, strofowała się w duchu Merry,
gdy Jared odszedł, niosąc ciężką apteczkę. Tylko bojaź-
liwe panienki marzą o tym, by schronić się w objęciach
silnego mężczyzny, gdy sprawy się komplikują. Nie
wiele brakowało, by poszła w ich ślady i wyszła na
mięczaka. Natychmiast przystąpiła do pracy. Z niepo
kojem spostrzegła, że jeden z pojemników uderzył
o ziemię nazbyt mocno i rozbił się. Żywność nie
nadawała się do użytku, a jeden z namiotów został
uszkodzony.
- Kłopoty? - usłyszała znowu głos Jareda.
- Chyba tak. - Merry nie dała po sobie poznać, jak
cieszy ją obecność Adamsona. Klęczała obok skrzyni
RAJ NA ZIEMI 47
i metodycznie przepakowywała sprzęt. - Straciliśmy
trochę żywności i jeden namiot. Jak się czuje Walt?
- Odzyskał przytomność. Chyba uniknął wstrząsu
mózgu. Założyliśmy opatrunki, ale trzeba go będzie jak
najszybciej przetransportować do szpitala.
- Czy to oznacza koniec ekspedycji?
- Nie - odparł Jared po chwili milczenia. - Musimy
zmienić plan działania i ustalić nowy harmonogram
pracy. - Ujął Merry za ramię i pomógł jej wstać. Pod
wpływem tego dotknięcia serce dziewczyny zatrzepotało
niespokojnie. - Musimy jeszcze dzisiaj założyć obóz
i załatwić transport dla Walta. Po obiedzie rozpoczniemy
badania w terenie.
Wkrótce wszyscy byli gotowi do wymarszu. Jared
klasnął w dłonie.
- Czas ruszać. - Rozpiął kombinezon i zdjął z głowy
nagrzany hełm. Rude włosy zalśniły w promieniach
słońca. - Trzeba się uwolnić od tych ciuchów - dodał.
Merry przyklasnęła temu pomysłowi. Na płaskowyżu
było nieco chłodniej niż w Caracas, lecz wystarczająco
ciepło, by chodzić w szortach i koszuli bez rękawów.
Szybko uwolniła się od kasku, ochronnego ubrania
i maski tlenowej. Odwróciła się, żeby nie patrzeć na
masywną postać Jareda, która wyłoniła się spod nie
zliczonych warstw odzieży. Miała nadzieję, że nie będzie
musiała na co dzień z nim współpracować. Przy Jaredzie
czuła się jak nastolatka odkrywająca własną kobiecość.
Wzięła się w garść i podeszła do Walta.
- Co za pech! - rzuciła współczująco. - Za chwilę
ruszamy. - Nie jest ci za gorąco?
- Owszem - przyznał siwowłosy mężczyzna i skrzy
wił się ponuro - ale na samą myśl o zdejmowaniu
kombinezonu robi mi się słabo. Jakoś wytrzymam.
48 RAJ NA ZIEMI
- Merry spostrzegła z radością, że jest wprawdzie blady,
ale nie upada na duchu.
Podzieliła sprawiedliwie ocalały sprzęt i załadowała
go do trzech plecaków. Gdy zarzuciła na ramiona swój
ładunek, pomyślała z podziwem o kondycji i sile kole
gów, którzy dźwigali również Walta ułożonego na no
szach.
- Musimy przejść około półtora kilometra do miejsca,
w którym będzie można rozbić obóz - poinformował
ekipę Jared.
Przedpołudnie minęło bardzo szybko. Okolica wy
brana przez szefa ekspedycji okazała się wyjątkowo
piękna. Merry nigdy dotąd nie widziała równie urok
liwego miejsca. Rozłożyli się obozem na czerwonawej
skale, w pobliżu krętego strumienia, nad którym rosła
bujna trawa. Za kamienną płaszczyzną rozciągała się
miniaturowa, gładka sawanna szerokości prawie kilomet
ra. Woda w strumieniu miała kolor mocnej herbaty.
Marco wyjaśnił, że zawdzięcza tę barwę pozostałościom
rozkładających się roślin, które krzewiły się bujnie nad
wodą. Za rozległym polem traw zaczynały się gęste
zarośla przypominające tropikalną dżunglę. Drzewa nie
były wysokie; sięgały maksymalnie kilku metrów, ale
przestrzeli między nimi wypełniały gęsto liany, pnącza
i krzewy, tworząc zwartą, zieloną ścianę, z pozoru nie do
przebycia.
- To niewiarygodne! -rozległ się głos podekscytowa
nego Marco. - Na większości tego typu wzniesień, które
miałem okazję zobaczyć, były jedynie kamienne usypiska
i mizerna roślinność, czepiająca się tu i ówdzie skał
zniszczonych erozją.
- Nasze tepui jest trochę niższe od płaskowyżu
Roraima albo Cuquenan -przypomniał Jared. - Obserwa-
RAJ NA ZIEMI 49
cje lotnicze jednoznacznie wskazywały na odmienne
warunki. Bierzmy się do roboty. Musimy skończyć
rozbijanie obozu, oznaczyć lądowisko dla helikoptera
i zjeść posiłek, żeby jak najszybciej rozpocząć badania.
Po wczesnym obiedzie Walt uciął sobie drzemkę
w jednym z namiotów, a Jared naradzał się z pozostałymi
uczestnikami ekspedycji. Pierwotnie zamierzał jak za
wsze pracować z Marco, ale okoliczności się zmieniły.
- Musimy opracować nowy harmonogram badań,
skoro Walt nie może w nich uczestniczyć. Połączyłem się
z bazą lotniczą. Helikopter przyleci jutro rano, jeśli
pogoda będzie dobra. W przeciwnym razie musimy
czekać, aż się przejaśni. To oznacza pewne zmiany.
- Popatrzył na współpracowników. Marco ponuro kiwnął
głową. Domyślił się, co wkrótce usłyszy.
- Marco, zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie wielkie
rozczarowanie, ale musisz pozostać z Waltem. Nie można
go zostawić samego w obozowisku. Wrócisz z nim do
Caracas. Tu musiałbyś prowadzić badania w pojedynkę,
a to byłoby zbyt niebezpieczne.
- Rozumiem - odrzekł geolog i dodał z uśmiechem:
- Obiecaj, że pierwszy odkryty gatunek dinozarów
nazwiesz moim imieniem.
Jared popatrzył na niego z rozdrażnieniem, ale uścis
nął po przyjacielsku wyciągniętą dłoń.
- Merry - kontynuował wyjaśnienia szef ekspedycji
- my dwoje będziemy się trzymać pierwotnych założeń
i spróbujemy zbadać przynajmniej połowę tego obszaru
w ciągu półtora tygodnia.
- Zostaniemy tu całkiem sami?
Jared skinął głową, niepewny jej reakcji. Nie miał
teraz ani czasu, ani ochoty na uspokajanie rozhisteryzo-
wanej panienki.
50 RAJ NA ZIEMI
Merry długo milczała. Nie uszło uwagi Jareda, że
dziewczyna doskonale zdaje sobie sprawę, co oznacza dla
nich dziesięciodniowy pobyt we dwoje na odludnym
płaskowyżu. Dziwne napięcie, które sam odczuwał,
świadczyło o tym, że również jest tego świadomy.
Niespokojnie przestąpił z nogi na nogę. Miał nadzieję, że
Merry nie zauważy jego zmieszania.
- Strasznie mi przykro, że Walt i Marco nie będą
mogli z nami pracować - odezwała się w końcu.
Starał się nie myśleć o tym, co może się stać, kiedy
będą niemal całkowicie odcięci od świata.
- Po południu wyruszymy na wschód, a wieczorem
powrócimy do obozu. W czasie lotów nad płaskowyżem
widzieliśmy spory zbiornik wodny. Jestem pewny, że
zdążymy do niego dotrzeć i wrócić przed zmrokiem.
Marco, zbadaj teren wokół obozowiska i zbierz tyle
próbek, ile zdołasz.
Godzinę później ruszyli w stronę jeziora. Jared przez
jakiś czas łudził się nadzieją, że mimo obecności Merry
zdoła całkowicie poświęcić się pracy, lecz wkrótce złapał
się na tym, że spoglądając na gęste zarośla, mimowolnie
szuka wzrokiem miejsca, gdzie mogliby ułożyć się
wygodnie i...
- Hej, Jaredzie! - Na dźwięk głosu dziewczyny
oderwał wzrok od rośliny odżywiającej się owadami,
którą właśnie oglądał i pilnie studiował; był niemal
pewny, że odkrył nieznany gatunek. Spojrzał w stronę
zarośli, gdzie pracowała Merry. Nie było jej w zasięgu
wzroku.
Jared nie słyszał w głosie dziewczyny żadnego niepo
kojącego tonu, lecz mimo to pospiesznie ruszył za nią.
Stała nad jeziorkiem na szeroko rozstawionych nogach.
Jaredowi mimo woli przyszło do głowy, że przyjemnie
RAJ NA ZIEMI 51
byłoby pogłaskać smukłe uda okryte cienką tkaniną.
Nagle ogarnął go wstyd. Zachowywał się tak, jakby od lat
nie widział kobiety. Zmusił się do skupienia uwagi na
tym, co zainteresowało Merry. Pochyliła się nisko i wo
dziła palcami po mokrym gruncie.
- Co znalazłaś? - Ukląkł obok dziewczyny.
- Nie uwierzysz! - Wskazała ślad odciśnięty w zasy
chającym błocie. Jared pochylił się jeszcze niżej, zmrużył
oczy i przyłożył dłoń do śladów, by zyskać jakieś
wyobrażenie o wielkości stworzenia, które je zostawiło.
- Niesamowite!
- Jestem tego samego zdania. Przez chwilę wydawało
mi się, że straciłam rozum. Czy to może być trop pumy?
Jared w milczeniu skinął głową, zabsorbowany bez
reszty analizą śladów tajemniczego zwierzęcia.
- Chyba nam obojgu rozum się pomieszał. To niemo
żliwe, by na płaskowyżu były jakieś drapieżniki. Te
wielkie koty zamieszkują jedynie wzniesienia o łagod
nych zboczach.
- Jak to? - Merry nie była przekonana jego argumen
tacją. - Sądziłam, że doskonale się wspinają.
- Owszem, ale niestety tapiry mieszkające na rów
ninach tego nie potrafią. Ich mięsem odżywiają się
przebywające w tych okolicach pumy. Skoro na płasko
wyżu nie ma potencjalnych ofiar, nasuwa się logiczny
wniosek, że nie powinno być tu także ich prześladowców.
Merry z uwagą wpatrywała się w zaschnięte błoto
i ślady drapieżnika.
- Jeśli stworzenie widoczne na fotografii było miesz
kańcem tepuf, mogłoby stanowić odmienne źródło poży
wienia dla wielkich kotów. A może istnieje łagodniejsze
zbocze, którego nie dostrzegliście z samolotu.
- Niewykluczone - odparł bez przekonania Jared.
52 RAJ NA ZIEM]
- Z drugiej strony podczas lotu była doskonała pogoda.
Marko i ja zauważyliśmy jedynie strome urwiska. Rapor
ty członków ekspedycji, które poprzednio dotarły w oko
lice naszego tepui numer 72, zawierają takie same
wskazówki. Można się tu dostać jedynie z powietrza.
- Jared zaczął grzebać w plecaku. - Zrobimy odlew tych
śladów i włączymy je do dokumentacji. Miejmy nadzieję,
że nieprędko natkniemy się na drapieżniki.
Późnym popołudniem Jared uznał, że czas na krótką
przerwę i odpoczynek przed powrotem do obozowiska.
Merry siedziała na występie czarnej skały, szkicując
z uwagą orchideę wyrastającą z niewielkiej szczeliny.
Jared obserwował dziewczynę, klnąc pod nosem. Nie
miał pojęcia, jak zdoła przetrwać najbliższe dni. W obec
ności uroczej koleżanki tracił rozsądek. Czy była tego
świadoma?
Wyglądała cudownie. Jared poczuł nagle, że wilgotne
od potu szorty stają się dla niego za ciasne. Nieustannie
myślał o Merry, ale próbował ukryć swoje odczucia i był
tym nieco zmęczony. Nawet radość z poznawania ob
szaru, który do tej pory istniał na mapach jako biała
plama, zbladła w porównaniu z marzeniami o odkrywaniu
sekretów smukłego, jędrnego ciała Merry.
Postanowił raz na zawsze pozbyć się tych myśli.
Przekonywał samego siebie, że dręczy go jedynie prymi
tywna, zwierzęca żądza. Atawistyczne doznanie. Podob
nie reagują dzikie zwierzęta w czasie godów.
Przypomniał sobie o zniszczonym namiocie i jeszcze
bardziej sposępniał. Nie sądził, by Merry zdawała sobie
sprawę z tego, że i ona będzie musiała ponieść konsek
wencje utraty części ekwipunku. Zabrał dodatkowy na
miot, ponieważ uznał, że dziewczynie należy się odrobina
prywatności. Z powodu awarii głupiego spadochronu
RAJ NA ZIEMI 53
sytuacja zmieniła się radykalnie. Jeden namiot był prze
znaczony dla Walta i Marco, którzy mieli w nim mieszkać
tak długo, aż zabierze ich helikopter. W drugim należało
złożyć sprzęt i żywność, bowiem pogoda na płaskowyżu
była kapryśna. Jared nie miał innego wyjścia. Będzie
musiał dzielić namiot z jasnowłosą pięknością, która
siedziała na czarnej skale. Równie dobrze mógłby spać na
rozżarzonych węglach. Z drugiej strony zbyt dobrze
poznał doktor Meredith Bayliss, aby przypuszczać, że
przyjmie ze stoickim spokojem smutną nowinę o nie
przewidzianych trudnościach dotyczących osobnego lo
kum dla jedynej uczestniczki ekspedycji.
- Merry?
- Słucham - zapytała, spoglądając na niego z roztarg
nieniem.
- Mamy pewien kłopot.
- O co chodzi? - Znowu popatrzyła na szkicowany
kwiat
- Jeden z namiotów nie nadaje się do użytku.
- Co za pech.
Jared omal nie parsknął śmiechem.
- To oznacza, że musimy inaczej rozmieścić się
w pozostałych namiotach.
- Zapewne. - Merry odsunęła szkicownik na odleg
łość ramienia i obrzuciła rysunek krytycznym spojrze
niem. - Podporządkuję się twoim decyzjom.
- Wątpię.
- Daję słowo, że nie będę... - Umilkła w pół słowa.
Położyła szkicownik na kolanach i zmrużyła podejrzliwie
zielonkawe oczy. - Jeśli się nie mylę, zmiana dotyczy
mojej osoby.
- Mojej również.
Merry szeroko otworzyła oczy. Wolno położyła szki-
54
RAJ NA ZIEMI
cownik na skale, wstała, podeszła do Jareda i uniosła dłoń
oskarżycielskiem gestem.
- Ty gadzie! Zdeprawowany, przerośnięty, śmier
dzący, parszywy gadzie! Jeśli sądzisz, że zostanę twoją
kochanką pod byle pozorem, to grubo się mylisz.
Zaledwie przed chwilą Jared z uśmiechem myślał
o tym, że Merry rozzłości się nie na żarty, gdy zrozumie,
na co się zanosi, lecz gdy usłyszał, o co go posądza,
i ujrzał palec oskarżycielsko wycelowany w swoją pierś,
ogarnęła go wściekłość. Poprzedniej nocy wściekał się,
bo Merry pierwsza znalazła sposób, by wyjaśnić kłopot
liwą sytuację; tak czy inaczej miała słuszność. Usłyszane
przed chwilą oskarżenia przypomniały mu, że gdy prze
praszał za wcześniejsze karygodne zachowanie, dziew
czyna skwapliwie oznajmiła, że pragnie wymazać z pa
mięci ów pożałowania godny incydent.
Rozsądek całkiem opuścił Jareda, ustępując miejsca
ślepej furii. Podszedł do jasnowłosej dziewczyny. Stanęli
twarzą w twarz. Miał nadzieję, że widok jego im
ponującej postaci trochę ją utemperuje.
- Mam dość tych insynuacji! Mówisz tak, jakbym
krążył wokół ciebie niczym marcowy kocur. Posłuchaj,
moja droga. Przyznaję, że tamtego wieczoru szukałem
twego towarzystwa, bo wpadłaś mi w oko, ale dowiedz
się, że nigdy nie musiałem i nadal nie muszę uciekać się
do żadnych sztuczek, by znaleźć sobie kochankę. Gdyby
nawet przyszła mi ochota przespać się z taką arogancką,
zarozumiałą Amazonką jak ty, na pewno grałbym w ot
warte karty.
Turkusowe oczy Merry zalśniły niebezpiecznym blas
kiem. Osłupiała ze zdumienia dziewczyna otworzyła
usta... i zamknęła je natychmiast; nie była w stanie
wykrztusić słowa. Nie uszło uwagi Jareda, że Merry
RAJ NA ZIEM)
55
w bezsilnej złości zaciska i rozwiera dłonie. Obserwował
ją ze złośliwą satysfakcją. Miał ochotę parsknąć śmie
chem, lecz gdy niespodziewanie oblizała wyschnięte
wargi, poczuł, że płomień tłumionego od dawna pożąda
nia rozgorzał na nowo. Zapomniał o całym świecie
i chwycił Merry w ramiona. Żadnej kobiety nie pragnął
dotąd tak mocno.
ROZDZIAŁ CZWARTY
Merry nie była w stanie przypomnieć sobie, kiedy
ostatnio tak się rozzłościła. A więc Jared uważał ją za
arogancką, zarozumiałą Amazonkę? Zamierzała odpo
wiedzieć równie złośliwie, ale zamknął jej usta namięt
nym pocałunkiem, a jej zaciśnięte pięści dotknęły mus
kularnej piersi. Wielkie dłonie objęły biodra dziewczyny.
Jej wściekłość ustąpiła w jednej chwili zmysłowemu
zauroczeniu. Głos rozsądku naglił, by się odsunęła, ale
zabrakło jej sił. Dopiero po chwili zorientowała się, że
przymknęła oczy. Zamrugała powiekami i ujrzała twarz
Jareda, który właśnie uniósł głowę. Wpatrywała się
w pięknie wykrojone, lekko wilgotne, pełne usta, których
kąciki uniosły się niespodziewanie w cudownym uśmie
chu. Chciała zaprotestować i odepchnąć natręta, lecz
została zaskoczona po raz wtóry.
Wielkie dłonie obejmujące biodra Merry spoczęły
niespodziewanie na jej plecach. W chwilę później przy
lgnęła całym ciałem do masywnej postaci Jareda, który
zaczął głaskać jasne włosy splecione w warkocz. Pochylił
głowę i zaczął ją znowu całować. Gdy westchnęła cicho,
natychmiast wykorzystał sposobność i wsunął język
między jej wargi. Czuła żar bijący od opalonego torsu
porośniętego rudawymi włosami. Lędźwie mężczyzny
napierały na smukłe ciało, okryte jedynie cienką koszulą
i szortami. Merry ogarnęła straszliwa żądza. Jedyną ulgę
RAJ NA ZIEMI 57
w tym nienasyceniu przynosiły rytmiczne ruchy bioder
Jareda, który ocierał się o nią powoli.
- Przestań! - rzuciła szeptem, gdy podniósł głowę.
Dłonie, które przed chwilą zaciskała na muskularnych
ramionach, dotknęły rozgrzanej skóry torsu. Próbowała
odepchnąć mężczyznę, który przerwał zmysłowe piesz
czoty i znieruchomiał, jakby tym jednym słowem zdjęła
z niego urok. Uniósł głowę, popatrzył na dziewczynę nie
widzącym wzrokiem, zamrugał powiekami i wypuścił ją
z objęć. Merry posmutniała i odsunęła się. Może istotnie
znaleźli się na krótko w mocy tajemnego zaklęcia,
pomyślała i dodała drżącym głosem: - Właśnie takich
sytuacji postanowiliśmy unikać.
- Mój umysł przyznaje ci rację, ale ciało jest innego
zdania. - Jared parsknął śmiechem, chociaż jego głos był
ponury i opryskliwy. Merry przyznała w głębi serca, że
czuje się podobnie, lecz nie zamierzała mu tego mówić.
- Nie sądzisz chyba, że możemy dzielić namiot.
- Nie mamy innego wyjścia. Oczywiście pragnę cię
jak diabli, ale nie posunę się dalej, jeśli sama nie będziesz
miała na to ochoty, skarbie. Nic ci nie grozi.
- Może znajdzie się jakieś wyjście? - Merry smutno
potrząsnęła głową. Nie ufała przede wszystkim sobie.
Żaden ze spotkanych dotąd mężczyzn nie zrobił na niej
takiego wrażenia. Jak zdoła przetrwać dziesięć najbliż
szych nocy, skoro obok niej ma spać mężczyzna, któremu
już teraz ledwie potrafiła się oprzeć?
- Wątpię.
- To niemożliwe!
- Dla prawdziwych pasjonatów nauki nie ma rzeczy
niemożliwych. Z pewnością znajdziemy sposób, żeby
jakoś przetrwać w zgodzie najbliższe dni. -Jared przema
wiał beznamiętnie i spokojnie, a jego spojrzenie, przed
58
RAJ NA ZIEMI
chwilą namiętne i pełne żaru, stało się znowu chłodne
i władcze. Zirytowana Merry zacisnęła zęby, odwróciła
się na pięcie i sięgnęła po swoje rzeczy. Gdy wrócili do
obozu, Marco właśnie szykował kolację.
- Cześć, J.V.! - zawołał do szefa, a w jego głosie
słychać było prawdziwą radość. - Znalazłem cudowne
miejsce w odległości piętnastu minut marszu. Trzeba iść
na północ. Gdy opadnie mgła, można stamtąd zobaczyć
niemal całą dolinę rzeki Caronf.
Leżący na noszach Walt również był w dobrym
humorze. Rozzłoszczony Jared nie zwracał uwagi na
kolegów, którzy nagle zamilkli. Nie spuszczali z niego
oczu, gdy szedł wśród namiotów. Merry dysząca wściek
łością po niedawnej wymianie zdań przystanęła w pobliżu
niewielkiego obozu. Obserwowała Adamsona, który
zmierzał ku stosowi plecaków ułożonych obok jednego
z dwuosobowych namiotów. Nie wierzyła własnym
oczom. Jared wziął jej ekwipunek i na oczach wszystkich
przeniósł go do swojego namiotu, a potem najspokojniej
w świecie sięgnął po koszulę, która leżała tam od rana.
Dziewczyna miała wrażenie, że nogi wrosły jej w zie
mię. Osłupiała ze złości i upokorzenia. Marco wy
szczerzył zęby w uśmiechu i zamierzał coś powiedzieć,
ale na widok jej miny uznał, że lepiej trzymać język za
zębami. Z oczu Merry wyzierała żądza mordu. Jared
podszedł w pośpiechu do Walta i przykucnął obok niego,
relacjonując postępy badań. Uczestnicy wyprawy uznali
za stosowne zapomnieć o niedawnym incydencie albo też
doszli do wniosku, że cała sprawa nie ma większego
znaczenia.
Merry wślizgnęła się do swego namiotu - właściwie
należał do Jareda - i zaczęła grzebać w plecaku. Czuła się
fatalnie w przepoconym ubraniu i marzyła o kąpieli. Po
RAJ NA ZIEMI
59
powrocie rozwiesiła mokre rzeczy na przenośnym wie
szaku, nałożyła grube skarpety i z westchnieniem opuś
ciła wnętrze namiotu. Jedynie tu mogła liczyć na chwilę
spokoju i samotności. Koledzy czekali na nią z talerzem
gorącego ryżu i fasoli.
Wkrótce poczuła się nieco lepiej, bowiem żaden
z uczestników wyprawy nie wspomniał ani słowem
o incydencie sprzed kilku chwil. Posiłek nie trwał długo,
a rozmowa dotyczyła dzisiejszych odkryć. Na ciem
niejącym niebie kłębiły się burzowe chmury.
Zaraz po kolacji Jared zarządził naradę uczestników
ekspedycji, by ostrzec ich przed drapieżnikami, które
najprawdopodobniej zamieszkiwały płaskowyż. Nowina
wzbudziła ogromne zdumienie. Hipotezy sypały się jak
z rękawa. Wreszcie Jared zamknął dyskusję, obiecując, że
powrócą do niej po śniadaniu. Zagrzmiało. Gdy spadły
pierwsze krople deszczu, naukowcy skryli się w namio
tach.
Jared ukląkł, by zapalić niewielką lampę. Starannie
zasznurował namiot, który stał się przytulnym, zacisznym
schronieniem dla dwójki mieszkańców. Po rudej czup
rynie przebiegały jasne refleksy, a na urodziwej twarzy
pojawił się uprzejmy uśmiech.
- Usiądź, proszę. Chciałbym obejrzeć twoje rysunki.
- Przyjazne słowa i zachowanie natychmiast rozbroiły
Merry. Wydawało się, że Jared puścił w niepamięć ich
namiętny pocałunek sprzed kilku godzin. Przez cały
wieczór pracowali zgodnie, kreśląc mapę zbadanego
terenu. Następnie Merry dokończyła rysunki, a Jared
zaczął pisać dziennik ekspedycji.
Gdy poszli spać, Merry długo wsłuchiwała się w mo
notonny szum kropli deszczu uderzających o płótno
namiotu. Zastanawiała się, czy leżący obok mężczyzna
60
RAJ NA ZIEMI
pamięta ich uściski równie wyraziście jak ona. Była
zmęczona trudami minionego dnia, a zarazem świado
ma, że wystarczyłoby jedno dotknięcie, by jej ciało
ocknęło się z letargu. Daremnie próbowała zapomnieć
o wieczornym spotkaniu w barze. Tamte wspomnienia
miały dla niej szczególny urok, który narastał z każ
dym dniem. Usiłowała wmówić sobie, że to roman
tyczne mrzonki. Tylko kretynka wiąże się z kolegą po
fachu. Mężczyźni wolą słodkie idiotki gotowe iść z ni
mi do łóżka, natomiast unikają bystrych i wygadanych
intelektualistek, które mogłyby narazić na szwank ich
pewność siebie.
Po śniadaniu Merry i Jared przygotowali potrzebny
sprzęt i zapakowali go do plecaków. Resztę ekwipunku
i zapasów pozostawili do dyspozycji Marco i Walta. Za
dziesięć dni mieli zjawić się w obozie i czekać na
helikopter.
Siwowłosy biolog omówił krótko zwyczaje wielkich
drapieżników i wyjaśnił pozostałym uczestnikom wy
prawy, jak uniknąć zagrożenia. Nie mieli pod ręką żadnej
broni, bo w czasie poprzednich ekspedycji nie pojawiały
się tego rodzaju niebezpieczeństwa.
- Powodzenia-powiedział na koniec Walt.-Szkoda,
że mi się nie poszczęściło, ale odbiję to sobie podczas
kolejnej wyprawy na tepuf, gdy wyzdrowieję.
- Na pewno. Trzymaj się. - Jared uścisnął rękę
Waltowi, a potem Marco, zarzucił plecak na ramiona
i odwrócił się do Merry. - Gotowa do wymarszu?
Dziewczyna skinęła głową i poprawiła rzemienie.
Postanowiła odzywać się tylko wówczas, gdy będzie to
naprawdę konieczne. Miała nadzieję, że uniknie w ten
sposób wymiany zdań na tematy nie związane z badania-
/
RAJ NA ZIEMI 61
mi. Po drodze zbierali okazy flory i starali się od razu
klasyfikować poszczególne rośliny.
- Twoja znajomość gatunków jest naprawdę imponu
jąca - oznajmił w pewnej chwili Jared.
- Dziękuję...
- Długo się zastanawiałem, nim zaproponowałem ci
uczestnictwo w ekspedycji, ale w końcu doszedłem do
wniosku, że twoja wiedza jest zbyt cenna, by warto było
się przejmować rozmaitymi niedogodnościami zaistniałej
sytuacji. Chcę być z tobą szczery i uprzedzam, że
będziesz musiała wziąć na siebie część obowiązków,
które w innych okolicznościach ciążyłyby na Marco
i Walcie. Musimy jak najlepiej wykorzystać najbliższe
dziesięć dni, więc sama rozumiesz, że nie mam ani czasu,
ani ochoty niańczyć bezbronnej kobiety.
Merry osłupiała. Czym sobie zasłużyła na tę re
prymendę? Ogarnęła ją wściekłość tak wielka, że gdy
otworzyła usta, by odciąć się szefowi, nie była w stanie
wydobyć głosu.
- Nikt mnie nie potrzebuje niańczyć - wykrztusiła
z trudem. - A poza tym jestem w stanie poradzić sobie ze
wszystkimi obowiązkami, które mi przypadną.
- Oby tak było - odparł z powątpiewaniem Jared.
Merry wzięła trzy głębokie oddechy. Czuła, że za
chwilę wybuchnie i powie temu arogantowi coś nie
przyjemnego. Nagle gniew zniknął. Ogarnęło ją znane od
dawna uczucie niepewności, a przecież po rozstaniu
z Glennem zaklinała się w duchu, że odtąd nie dopuści, by
jakiś mężczyzna odebrał jej wiarę w siebie i poczucie
bezpieczeństwa.
Glenn. Tak bardzo pragnęła, by dawny narzeczony
zainteresował się jej pracą naukową. Daremnie. Glenn
przy każdej sposobności starał się pomniejszyć jej zawo-
62 RAJ NA ZIEMI
dowe osiągnięcia i udowodnić, że nie jest wcale taka
zdolna.
Z Jaredem sprawy wyglądały nieco inaczej. Uznał
wprawdzie, że jest dostatecznie inteligentna i doświad
czona, by mogła wziąć udział w ekspedycji, z drugiej
strony jednak nie wierzył, aby zdołała poradzić sobie
całkiem samodzielnie z problemami nie dotyczącymi
botaniki. Dotychczas cieszyła się jak dziecko z udziału
w wyprawie, lecz teraz wątpliwości zmąciły jej radość.
Nie zamierzała mówić o tym Jaredowi, który odwrócił się
nagle i ruszył w drogę, nie doczekawszy się odpowiedzi
na swoją kąśliwą uwagę. Słońce wyjrzało zza chmur, lecz
i to nie poprawiło nastroju dziewczynie człapiącej za
swym szefem po bagnistym gruncie.
Gdy przystanęli, by odpocząć przez chwilę, Merry
opadła na głaz wygrzany promieniami słońca.. Jared
usiadł na sąsiednim kamieniu. Merry obserwowała go
ukradkiem. Żuł twarde suchary i metodycznie uzupełniał
mapę zbadanego obszaru. Gdy tylko zrzucił z ramion
plecak, zdjął także koszulę. Opalone ciało lśniło w blasku
słońca jak wypolerowana figurka z tekowego drewna.
Jedną długą nogę podwinął pod siebie, druga zwisała
swobodnie obok głazu. Merry podziwiała smukłą, mus
kularną sylwetkę. Chyba poczuł na sobie jej wzrok, bo
uniósł głowę i powiedział:
- Nadal myślę o śladach, które znaleźliśmy. Nie
wszystkie konsekwencje tego faktu dotarły do mojej
świadomości. - Merry nie miała ochoty wdawać się
w dyskusję na drażliwy temat po tym, jak szef okazał jej
tyle pogardy i lekceważenia, ale przemogła się i zapytała:
- Chodzi ci o występowanie drapieżników na odizo
lowanym płaskowyżu? Przyznałeś, że powinniśmy teraz
rozglądać się za dużymi zwierzętami, na które pumy
RAJ NA ZIEMI 63
mogłyby polować. Martwe stworzenie znalezione u stóp
tepui stanowi istotny ślad.
- Pamiętam, co mówiłem - rzucił Jared ostrzegaw
czym tonem - ale popatrz tylko dookoła. Czy sądzisz, że
flora jest tu dostatecznie bogata, by utrzymało się przy
życiu duże stado zwierząt roślinożernych?
- Większość znanych gatunków nie przetrwałaby
w tych warunkach.
- Co teraz będzie? Stara śpiewka o dinozaurach?
- Dlaczego tak mówisz? Uważasz moje opinie za
bezwartościowe? Chcesz mi dać do zrozumienia, że mam
się zajmować wyłącznie roślinami i że nie mam pojęcia
o łańcuchach pokarmowych i teorii ewolucji?
- Po prostu nie wierzę...
- Przynajmniej raz posłuchaj mnie uważnie - prze
rwała mu Merry. - Skoro ten płaskowyż przez całe
tysiąclecia pozostawał w izolacji, jak przypuszczamy,
niewątpliwie zachodziły tu swoiste procesy adaptacyjne
dotyczące przede wszystkim zwierząt. Przyznaję, że
w tym miejscu szata roślinna jest raczej uboga, ale
wczoraj, gdy wędrowaliśmy przez zarośla, widziałam
mnóstwo gatunków, które mogą stanowić pożywienie dla
roślinożerców średniej wielkości, pod warunkiem, że ich
dieta i metabolizm uległy pewnej modyfikacji. Powinniś
my być przygotowani na każdą ewentualność.
- Może spotkamy niewielkiego kuzyna strusi.
- Niewykluczone. - Merry postanowiła ustąpić Jare-
dowi, ale nie miała zamiaru przedwcześnie rezygnować
z niecodziennej hipotezy. Dotychczas niemal wszystkie
jej teorie okazywały się słuszne i niewątpliwie były warte
uwagi. Nie dopuści, by zarozumiały naukowiec, który
lęka się o swoją reputację, pomieszał jej szyki. - Tamto
martwe zwierzę nie przypominało znanych mi ssaków.
64
RAJ NA ZIEMI
- To prawda. Nie twierdzę, że to ssak.
- A mnie nie przekonuje hipoteza o dużym ptaku.
- Marco nakładł ci do głowy bzdurnych teorii o ga
dach wymarłych przed milionami lat - rzucił napastliwie
Jared.
- Nie zamierzam wysnuwać pochopnych wniosków.
Moim zdaniem powinniśmy zachować czujność, analizo
wać fakty i czekać, aż. ujrzymy coś ciekawego na własne
oczy.
- Mam nadzieję, że oboje potrafimy zdobyć się na to.
Od tej chwili nasza ekspedycja ma dwa podstawowe
zadania: po pierwsze: musimy prowadzić staranną obser
wację i szukać dowodów na obecność pum w tym rejonie;
po drugie: powinniśmy gromadzić wszelkie dane o płas
kowyżu, wykreślić jego mapę, dowiedzieć się jak naj
więcej o żyjących tu stworzeniach. Trzeba znaleźć
niezbity dowód, że szczątki zwierzęcia sfotografowanego
u stóp wzniesienia należały do mieszkańca tepuf - peroro
wał rozdrażniony Jared. Po chwili dodał: - Wszyscy
uznają mnie za wariata. Najpierw tamto zagadkowe
stworzenie, a teraz pumy na dokładkę.
- Twoje obawy są bezpodstawne. Walt i Marco
szybko dali się przekonać, gdy wyciągnąłeś z plecaka
odcisk łapy - odparła z uśmiechem. Nie uszło jej Uwagi,
że Jared nagle uspokoił się i odprężył. Popatrzyli na siebie
z rozbawieniem. Merry wstrzymała oddech, gdy przystoj
ny mężczyzna uśmiechnął się z ociąganiem. Złociste oczy
rozbłysły, a na policzkach pojawiły się dwa urocze dołki.
Odpowiedziała nieśmiałym uśmiechem, ciesząc się, że
szefowi humor się nareszcie poprawił. Po chwili na jego
twarzy pojawił się wyraz dziwnego napięcia. Uparcie
patrzył jej w oczy.
- Dlaczego nie wyszłaś za mąż?
RAJ NA ZIEMI 65
Merry wzruszyła ramionami, zakłopotana niespodzie
waną zmianą tematu.
- Niewiele brakowało, ale pojawiły się ważne prze
szkody. - Starała się mówić obojętnym tonem, ale miała
wrażenie, że jej wysiłki spełzły na niczym. Szybko odbiła
piłeczkę. - Dlaczego się nie ożeniłeś?
Zapadła cisza niepokojąca jak gęsta mgła. Oczy Jareda
przypominały twarde, zimne topazy. Gdy przemówił,
zdziwiła ją pasja brzmiąca w głosie szefa.
- Kobiety chcą bezpieczeństwa, dzieci, pewności
jutra. Nie byłbym w stanie zmienić swojej natury dla
żadnej z nich.
- Może nie spotkałeś jeszcze takiej, która cię zro
zumie. Popełniasz błąd, zakładając z góry, że wszystkie
dziewczyny pragną tego samego - odparła Merry, stara
jąc się, by jej uwagi zabrzmiały całkiem naturalnie. Była
przekonana, że Jared ukrywa przed nią wiele sekretów.
- Czyżby? A czego ty chcesz od życia?
- To niezbyt ciekawy temat do rozmowy. - Merry
spłonęła rumieńcem. Sięgnęła po swoje rzeczy i zaczęła
się niezgrabnie szykować do dalszej wędrówki. Robiło jej
się smutno, ilekroć myślała o swoich pragnieniach. Było
dla niej oczywiste, że nigdy się nie spełnią. Mężczyźni
zabiegali o jej przychylność, gdy chodziło o sprawy
zawodowe, ale w życiu prywatnym woleli kobiety,
których intelekt nie zagrażał ich pewności siebie.
- Nieładnie, skarbie. - Jared wstał ze swego kamienia.
- Nie wypada udzielać wymijających odpowiedzi. A więc
czego chcesz od życia?
- Gdy byłam młodsza, sądziłam, że mam prawo do
wszystkiego. - Ramiona dziewczyny opadły, gdy wes
tchnęła z rezygnacją. - Sądziłam, że zrobię karierę
naukową, będę miała kochającego męża i jedno lub
66 RAJ NA ZIEMI
dwójkę dzieci. Okazałam się bardzo naiwna. Za dużo
oczekiwałam od życia.
- Dlaczego nie wyszłaś za mąż?
Pytanie zaskoczyło Merry tak bardzo, że nie potrafiła
znaleźć nowego wykrętu i odparowała natychmiast:
- Dlaczego się nie ożeniłeś?
- Opowiedz mi o swoim narzeczonym.-Jared usado
wił się na głazie, sięgnął po manierkę i podniósł ją do ust.
Oczarowana Merry nie mogła oderwać od niego wzroku.
Obserwowała grę potężnych mięśni.
- Nie ma o czym mówić. To była pomyłka.
- Dlaczego?
Pytanie Jareda przywołało wspomnienia, do których
nie wracała od sześciu lat. Stare blizny dały znać o sobie,
a w głosie dziewczyny zabrzmiał smutek i żal; nie
potrafiła nad tym zapanować.
- Rzeczywiście chcesz wiedzieć? Glenn chciał po
ślubić uroczą, małą kobietkę, która miała go wspierać
i pozostawać w cieniu, prowadzić mu dom, prasować
koszule i urządzać przyjęcia dla szefów. Sądził, że jego
sukcesy powinny mi wystarczyć do szczęścia.
- A nie wystarczyłyby?
Merry spojrzała na Jareda z niedowierzaniem.
- Uwielbiam botanikę. Nikt nie może zaprzeczyć, że
jestem bystra. Osiągnęłam sporo w swojej dziedzinie, ale
nie tylko dla tytułów naukowych i rozgłosu zajmuję się
pracą naukową. Gdybym zrezygnowała, nie byłabym...
sobą. - Po chwili dodała porywczo: - Dlaczego uważa się
powszechnie, że dla kobiety małżeństwo i kariera zawo
dowa są nie do pogodzenia?
- Narzeczonemu nie podobały się twoje poglądy?
Zdziwiona jego domyślnością wolno pokiwała głową.
- Długo nie zdawałam sobie z tego sprawy. W końcu
RAJ NA ZIEMI 67
pojęłam, że najważniejszym problemem nie jest moja
niechęć do rezygnacji z pracy naukowej i awersja do roli
kury domowej. Glenn był zazdrosny. Oboje praco
waliśmy w Kalifornii, gdy otrzymałam ciekawą ofertę
prowadzenia badań na Wschodnim Wybrzeżu. Nie chciał
tam ze mną jechać. Kazał mi wybierać: praca albo on.
Teraz rozumiem, że nie mógł mi darować tamtego
sukcesu.
- Zajmował się botaniką?
- Nie, był i jest biologiem. Naukowiec z niego żaden,
ale za to doskonały nauczyciel akademicki.
- Przestraszył się, że nie dorówna ci inteligencją.
- Uderzyła ją pewność, z którą Jared podsumował ich
rozmowę. Jego uwaga była nadzwyczaj trafna. Nic dodać,
nic ująć.
- Początkowo tego nie rozumiałam. Byłam zdziwio
na, że wyraża się o mnie lekceważąco i sugeruje, że jest
coś niewłaściwego w mojej chęci zrobienia kariery
naukowej i założenia rodziny.
- Aha, więc pragnęłaś mieć dzieci - mruknął zamyś
lony Jared. Merry skinęła głową.
- Owszem, chciałam wyjść za mąż i zostać matką.
- Co będzie, jeśli spotkasz królewicza z bajki? Uwi
jesz gniazdko? - W głosie Jareda zabrzmiała nuta
cynizmu. - Będziesz wychowywać potomstwo i zapo
mnisz o karierze?
Merry wpatrywała się w Jareda z zaciekawieniem. Co
sprawiło, że tak go irytowała każda wzmianka o ognisku
domowym? Gładka, opalona skóra na ramionach męż
czyzny połyskiwała w słońcu; oczy jasne niczym u lwa
lśniły energią, gdy w skupieniu analizował kolejne
odpowiedzi dziewczyny. Niespodziewanie przyszło jej
do głowy, że oto stoi przed nią ów wymarzony książę
68
RAJ NA ZIEMI
z bajki. Niestety, Jared nie był ideałem. Zdawała sobie
sprawę, że jej sposób myślenia działa mu na nerwy.
Popełniłaby szaleństwo, gdyby go pokochała.
- Zawsze sądziłam, że pewnego dnia zostanę matką
- odparła, siląc się na spokój, chociaż jego cynizm był
irytujący. - Marzą o tym niemal wszystkie dziewczyny.
Niestety, mój najdroższy okazał się draniem. - Uśmiech
nęła się z wysiłkiem i dodała: - Na szczęście, prawda
wyszła na jaw przed ślubem.
- Miałaś szczęście, kochanie. Uniknęłaś piekła. - Sło
wa Jareda były okrutne, lecz prawdziwe. Merry poczuła
złość, która minęła natychmiast, gdy mężczyzna dodał:
- Bywa, że ukochany staje się najgorszym wrogiem, gdy
mijają pierwsze miłosne uniesienia. Moi rodzice stanowią
żywy dowód na potwierdzenie tej hipotezy. Gdy otrząs
nęli się z miłosnego transu, zrozumieli, że są parą obcych
ludzi o całkowicie sprzecznych dążeniach. Na swoje
nieszczęście uwikłali się w małżeństwo i wychowanie
dziecka. Niestety, przed ślubem nie przyszło im do głowy
porozmawiać o planach życiowych.
Szkoda, pomyślała ze złością Merry. Była wściekła na
ludzi, którzy mimo woli skrzywdzili własnego syna. Ona
przynajmniej wierzyła, że miłość istnieje. Sama jej nie
zaznała, ale spotkała wielu ludzi szczęśliwie zakocha
nych i dlatego sądziła, że prawdziwe uczucie pokona
wszelkie przeszkody.
Jared był przekonany, że miłości nie ma.
ROZDZIAŁ PĄTY
Jared podszedł do głazu, na którym zostawił swoje
rzeczy. Zebrał śmieci pozostałe po zjedzonym posiłku
i schował je do plecaka, zarzucił ciężar na plecy i od
wrócił głowę ku Merry.
- Ruszamy - rozległa się zwięzła komenda. - Mu
simy dotrzeć do południowej grani. Potem skręcimy na
wschód i będziemy szli w tym kierunku, jak długo się
da.
Merry bez słowa skinęła głową, Gdy ruszyli, wściekły
Jared zachodził w głowę, dlaczego ta przeklęta baba
przestała się nagle do niego odzywać. Udawał, że nie
pamięta, jak go irytowała głupia paplanina większości
dziewczyn, z którymi dawniej się umawiał. Zapomniał na
chwilę, jak często marzył o kobiecie, która potrafi
milczeć. Pozostawał głuchy na cichy, wewnętrzny głos
zachęcający, by przypomniał sobie, jak wielką przyjem
ność sprawiały mu pasjonujące dyskusje na tematy
zawodowe prowadzone z Merry, ilekroć urocza koleżan
ka zapominała o powściągliwości, którą zasłaniała się
niczym maską chroniącą przed niespodziewanym cio
sem. Niemal godzinę szli przez dziwaczną równinę, gdzie
pełno było wielkich głazów o fantastycznych kształtach.
Niektóre były wielkie jak domy. Jałowa okolica za
jmowała spory obszar południowego krańca płaskowyżu.
Kamienie przypominały niemych strażników czuwają-
70
RAJ NA ZIEM
cych nad przemijaniem czasu. Po drodze Jared beształ
się w głębi ducha za gorzkie słowa wypowiedziane
podczas niedawnej rozmowy. Jak to się stało, że Merry
sprowokowała go do zwierzeń dotyczących przeszłości,
którą uważał za definitywnie pogrzebaną i zapomnia
ną?
Dziewczyna podążała za nim w milczeniu. Nie od
zywała się, chociaż kilkakrotnie próbował ją zagadnąć.
Gdy zatrzymał się niespodziewanie, Merry, która patrzyła
w inną stronę, wpadła na niego z całym impetem.
Mężczyzna zachwiał się, ale natychmiast odzyskał rów
nowagę. Poczuł, jak cierpnie mu skóra na plecach, do
których Merry przylgnęła mocno, żeby nie upaść.
- Nic ci się nie stało? - Zerknął na nią przez ramię.
- Nie - odparła nerwowo, oblizując suche wargi.
- Przyglądałam się mchom i dlatego na ciebie wpad
łam.
Jared zauważył, że jeden z guzików jej bluzki jest
rozpięty. Nie był w stanie oprzeć się pokusie. Wielkie
ręce uniosły się natychmiast, jakby żyły własnym życiem.
- Nie możesz tak paradować - oznajmił, usiłując nie
patrzeć na kuszący, różowy koniuszek języka zwilżające
go pełne wargi. Wystające kostki jego rąk musnęły jędrny
biust dziewczyny, gdy smukłe palce zapinały niesforny
guzik przyszyty dokładnie na wysokości krągłych piersi.
Merry opuściła głowę, unikając wzroku Jareda, i obser
wowała uważnie jego dłonie. Nie wiedzieć czemu to
nieśmiałe spojrzenie podnieciło go bardziej niż jawna
prośba o pieszczotę. Obawiał się, że wkrótce straci
panowanie nad sobą. Szybko opuścił ręce, jakby parzyło
go ciało dziewczyny. - Teraz lepiej - oznajmił. Czy to
jego głos? Krótkie stwierdzenie zabrzmiało jak pomruk
zbudzonego ze snu niedźwiedzia. Co się dzieje, do
f
RAJ NA ZIEMI 71
cholery? Zachowywał się nieodpowiedzialnie jak oszoło
miony pierwszym uczuciem nastolatek.
- Dzięki - rzuciła Merry głosem słabym i zdyszanym
jakby po szybkim biegu. Podniosła wzrok i ponownie
zwilżyła wyschnięte wargi.
Czy ta dziewczyna nie pojmuje, że mimo woli każdym
gestem doprowadza męskie zmysły do szaleństwa? Jared
jęknął cicho i poddał się odczuciom, z którymi daremnie
walczył od kilku chwil. Chwycił Merry za łokcie,
przesunął dłońmi ku górze, wzdłuż ramion. Nie był
w stanie dłużej walczyć z pokusą. Pochylił głowę
i dotknął wargami jej ust z czułością, która zadziwiła
nawet jego samego. Pieszczota była łagodna, ale zmys
łowa; sprawiła, że ogarnęło go uczucie gwałtownego
nienasycenia. Podniósł głowę i popatrzył na dziewczynę.
Przymknęła powieki, a ciemne, gęste rzęsy nie pozwalały
spojrzeć w turkusowe oczy. Jej twarz tchnęła spokojem
i łagodnością. Jared zaczął ją znowu całować. Nie chciał
słuchać głosu rozsądku. Pragnął tylko czuć jej zapach,
pieścić jędrne ciało, dotykać wargami ust. Niespodziewa
nie przypomniał sobie jej smutne zwierzenia i oprzytom
niał w jednej chwili.
Uważałam, że mogę osiągnąć wszystko...
Kochający mąż...
Zawsze sądziłam, że pewnego dnia zostanę matką...
Ogarnęło go poczucie winy. Zawstydzony wypuścił
Merry z objęć. Zasługiwała na to, by spełniły się
wszystkie jej marzenia. Powinna mieć dobrego męża,
dzieci, prawdziwy dom. Nie mógł jej tego obiecać.
Odsunął się i spuścił oczy. Przypomniał sobie, dlacze
go zatrzymał się przed kilkoma minutami. Usiłował
zapomnieć o niezwykłych doznaniach, które przez chwilę
były udziałem ich obojga.
72 RAJ NA ZIEMI
- Popatrz na to. - Pomaszerował w stronę ogromnej
skały, dając znak, żeby poszła za nim. Gdy okrążyli głaz,
ujrzeli obszerną niszę, otwierającą się u jego podstawy.
Jared zastanawiał się, czy jest pusta. Otwór był nad
zwyczaj wąski.
- Sądzisz, że pumy mają tu legowisko? - zapytała
Merry, jakby czytała w jego myślach.
- Kto wie? - Jared był zirytowany, ponieważ Merry
otrząsnęła się ze zmysłowego transu, gdy tylko wypuścił
ją z objęć.
- Mogę wpełznąć do środka i rozejrzeć się trochę
- zaproponowała. Była zafrapowana najnowszym od
kryciem, podobnie jak szef ekspedycji. Jeśli odczuwała
strach, nie dała tego po sobie poznać.
- Najpierw trzeba się upewnić, czy ta pieczara nie ma
lokatorów. - Na samą myśl, że Merry mogłaby nagle
stanąć oko w oko z drapieżnikiem, zimny dreszcz
przebiegł mu po plecach. Sięgnął do plecaka po latarkę,
położył się na brzuchu i oświetlił niewielką przestrzeń.
- Chyba jest pusta. Weź moją latarkę. Przyda ci się
podczas oględzin.
Merry wpełzła do groty. Mężczyzna nie mógł oderwać
wzroku od jej smukłych nóg.
- Jaredzie! - Głos dziewczyny był przytłumiony, ale
brzmiał w nim wyraźny niepokój. Szef ekspedycji ukląkł
przy wąskim otworze. Klął w poczuciu bezsilności,
ponieważ był zbyt masywny, by wślizgnąć się do środka.
- Co znalazłaś?
- Wyciągnij mnie! Nie mogę się ruszyć.
Natychmiast chwycił Merry za szczupłe kostki, które
ginęły w jego ogromnych dłoniach. Po chwili głowa
dziewczyny wyłoniła się z mrocznej czeluści. Nie czeka
jąc, aż Merry uklęknie, Jared objął ją w talii i bez trudu
RAJ NA ZIEMI
73
postawił na nogi, tak że stanęli twarzą w twarz. Czuł pod
palcami jędrne ciało, które oddzielała od jego dłoni tylko
cienka warstwa bawełnianej tkaniny. Pospiesznie opuścił
ręce.
- Popatrz - rzuciła Merry i wyciągnęła ramię. Ścis
kała w dłoni długie pasma zmierzwionej sierści. Każdy
włos rozjaśniał się ku końcowi, zmieniając barwę od
czerni do metalicznej szarości. Jared uważnie przyglądał
się znalezisku.
- W grocie panuje okropny zaduch - oznajmiła
Merry. - To charakterystyczny dla drapieżników, ostry
i silny fetor. - Te zwierzęta są niewątpliwie blisko
spokrewnione z pumami. Chyba odkryliśmy nowy gatu
nek. To daje mi wiele do myślenia.
Jared nerwowym ruchem odgarnął gęste włosy. Obser
wował Merry z podziwem. Co za pech, że pierwsza
kobieta, na którą zwrócił uwagę po latach niemal cał
kowitego braku zainteresowania płcią piękną, pasjono
wała się bzdurnymi hipotezami dotyczącymi prehistory
cznych stworów. Nie zamierzał jednak wytykać tego
Merry i ograniczył się do ogólników.
- Istnieje pewne prawdopodobieństwo, że ma pani
rację, szanowna doktor Bayliss. Teraz pozostaje nam
sprawdzić, jakie zwierzęta stanowią pożywienie owych
drapieżników.
- Nie jestem pewna, czy ten pomysł przypadnie ci do
gustu - oświadczyła Merry, gdy ruszyli w dalszą drogę
- ale uważam, że ze względu na ich obecność powinniś
my od tej chwili śpiewać podczas marszu, i to na całe
gardło.
Jared odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął donośnym
śmiechem.
- Chętnie przyłączę się do chóru.
74
RAJ NA ZIEMI
Późnym popołudniem dobiegł ich warkot helikop
tera. Merry odetchnęła z ulgą; była zadowolona, że
Walt znajdzie się wkrótce pod fachową opieką. W tej
samej chwili zdała sobie sprawę, że nie ma już dla
niej odwrotu. Jared i ona pozostali zupełnie sami na
wzniesieniu. Byli niemal całkowicie odcięci od cywili
zowanego świata, z którym mogli się kontaktować
jedynie za pośrednictwem radiostacji. Przez dziesięć
dni będzie, chcąc nie chcąc, skazana na towarzystwo
Jareda.
Wieczorem rozbili obóz na trawiastej równinie roz
ciągającej się po wschodniej stronie kamiennego labiryn
tu. W pobliżu dostrzegli czarne skały, a wśród nich mały
wodospad. Merry wyciągnęła czyste ubranie oraz przybo
ry toaletowe i poszła się wykąpać. Chłodna woda ob
mywała łagodnie jej ciało, a przyjemne doznania przywo
dziły na myśl czułe pocałunki Jareda.
Wystarczyło, że na nią popatrzył, by po chwili drżała
na całym ciele; ilekroć słyszała z ust szefa pochwałę
dowodzącą uznania dla jej profesjonalizmu, serce w niej
topniało z radości. Jared doceniał wysiłki koleżanki
z ekspedycji, ale czy nie przytłaczała go wybitną in
teligencją? Bez namysłu, na oślep, odrzucił hipotezę
dotyczącą prehistorycznych gadów. To stanowiło dla
Merry nie lada zagadkę.
Czy potrafiłby zaakceptować ją bez zastrzeżeń?
Myślała o tym z nadzieją. Poczuła szybkie kołatanie
serca. Od razu domyśliła się, skąd to wzruszenie.
Niewiele brakowało, by całkiem straciła głowę dla
Jareda.
Skarciła się za głupie myśli. Jared nie ukrywał, że jej
pożąda, ale zarazem jasno dał do zrozumienia, że nie
szuka miłości i nie zamierza się wiązać na stałe. Wszyst-
RAJ NA ZIEMI 75
ko, czego pragnął, to zmysłowe igraszki od zmierzchu do
świtu. Wydawał się absolutnie pewny, że nie szuka
niczego poza namiętnością.
Przyjemna kąpiel straciła nagle dla Merry cały urok.
Dziewczyna poczłapała do brzegu, wytarła się, ubrała
pospiesznie i wróciła do obozowiska. Z talerzem pełnym
jedzenia usiadła na jednym z głazów, które przytoczył
Jared. Służyły im za prowizoryczne stołki. W pośpiechu
zjedli kolację, zerkając niespokojnie na zachmurzone
niebo. Nadciągała burza.
Jared pierwszy zniknął w namiocie. Merry wkrótce do
niego dołączyła. Zapalił lampę i zabrał się do uzupeł
niania dziennika ekspedycji. Na jego prośbę Merry robiła
własne zapiski. Dzięki temu wszystkie ich odkrycia były
starannie udokumentowane.
- Zauważyłem, że bardzo ci odpowiada praca w tere
nie - oświadczył nagle Jared. - Dlaczego nie przyłączyłaś
się wcześniej do jakiejś ekspedycji? Większość badaczy
szuka po temu sposobności zaraz po studiach.
Merry wzruszyła ramionami i zaczęła układać na
szkicowane mapy.
- Sądzę, że zadecydowało o tym przyzwyczajenie.
Szybko zrobiłam maturę, ukończyłam studia i obroniłam
pracę doktorską. Praca na uczelni sprawiała mi przyjem
ność. Dopiero gdy moi koledzy wspomnieli w rozmowie,
że uczestnictwo w ekspedycjach naukowych mogłoby
mnie zainteresować, wzięłam pod uwagę tę możliwość.
Do tej pory nie sądziłam, że się do tego nadaję.
- Zmieniłaś zdanie.
- Oczywiście. Zdecydowałam, że po powrocie po
szukam ekipy planującej badania w innym regionie.
- Jak to się ma do twoich zamiarów dotyczących
założenia rodziny?
76
RAJ NA ZIEMI
- Nie słuchałeś mnie uważnie. Mówiłam przed chwi
lą, że jedyne, co planuję na najbliższą przyszłość, to
kolejny wyjazd w teren.
- Jesteś nadzwyczajna. Większość kobiet uważa takie
wyprawy za przedsmak piekła - oznajmił cicho Jared.
Merry odniosła wrażenie, że powiedział to do siebie.
Udała, że nie rozumie, ponieważ spodziewała się, że
Jared opowie coś więcej o swoich poglądach i od
czuciach. Poprosiła, by wyjaśnił, dlaczego ma o niej tak
dobre mniemanie.
- Nie potrzebujesz lokówki, nie malujesz się, na
szlaku mało cię obchodzi, że jesteś zgrzana i spocona, nie
narzekasz na brak wanny i bieżącej wody... - Przerwał
i uśmiechnął się, widząc zdziwienie w jej oczach. -To mi
imponuje.
- Ciekawe. - Merry nie czuła się uszczęśliwiona
słysząc, że słabo się zna na kobiecych sztuczkach.
Pochyliła głowę nad dziennikiem. Pracowała niemal
godzinę. W końcu przeciągnęła się i uznała, że czas
odpocząć. Usiadła po turecku na śpiworze i zaczęła
porządkować swoje rzeczy. W pewnej chwili dotknęła
sztywnego warkocza, który był jeszcze wilgotny. Wyjęła
z plecaka szczotkę, rozplotła złote, sięgające talii włosy,
pociemniałe od wilgoci, i rozdzieliła je na lśniące pasma.
Szczotkowała włosy spokojnie i systematycznie, pod
dając się kojącemu wpływowi codziennego rytuału, który
praktykowała od dzieciństwa. W końcu włosy całkiem
wyschły i odzyskały kolor dojrzałej pszenicy. Merry
podniosła głowę. Siedzący tuż obok Jared wpatrywał się
w nią jak urzeczony.
Zamierzał uzupełnić dziennik, lecz zamiast pracować,
gapił się bezwstydnie na urodziwą współmieszkankę,
która powoli gładziła szczotką jasne włosy. Dłoń znieru-
RAJ NA ZIKMI 77
chomiała, gdy dziewczyna zauważyła głodne spojrzenie
złocistych oczu. Nagle zdała sobie sprawę, jaki popełniła
błąd; na chwilę zapomniała, że nie jest sama, i za
chowywała się, jakby w namiocie nie było nikogo oprócz
niej.
- Co się stało? - zapytała niewinnie, spoglądając na
Jareda. Krople deszczu bębniące po ścianach namiotu
tłumiły jej słowa.
- Odłóż tę szczotkę, Merry - poprosił głucho tonem
nie znoszącym sprzeciwu i rzucił jej groźne spojrzenie.
- Usiłuję zachowywać się jak przystało na dżentelmena
i trzymam się od ciebie z daleka, ale jeśli nadal będziesz
ranie prowokować, to nie ręczę za siebie.
- Umieram ze strachu! Twoje pogróżki przypominają
żałosne próby zastraszenia pyskatych studentów, które
zdarzają się od czasu do czasu na moim uniwersytecie.
Adwokatura studencka radzi nie zwracać uwagi na to
puste gadanie - odcięła się, patrząc mu prosto w oczy, ale
odłożyła szczotkę.
- Mało mnie obchodzi, z czym ci się kojarzą moje
słowa - oznajmił posępnie. Nie potrafił ukryć zdziwienia
wywołanego ciętą ripostą. Merry zamierzała wygłosić
kolejną nieprzyjemną uwagę, gdy niespodziewanie ujrza
ła szatański błysk w oczach Jareda. Najwyraźniej szukał
okazji do kłótni i chciał, żeby się z nim sprzeczała. Gdyby
emocje wymknęły mu się spod kontroli, zrzuciłby na nią
całą winę. Nie chciał się przyznać, jak bardzo jej pragnie.
Zdusiła w sobie gniew i w milczeniu odwróciła wzrok.
Schowała szczotkę do plecaka, wygładziła śpiwór i wśliz
gnęła się do środka. Po chwili Jared zgasił lampę
i w namiocie zrobiło się zupełnie ciemno. Zapadła cisza.
Natrętne myśli nie dawały Merry spokoju. Zastana
wiała się...
7 8 R A J N A Z I E M I
- Nie śpisz?
- Nie - odparła cichutko.
- To na nic... Merry, bardzo cię pragnę. - Głos
Jareda był czuły i łagodny jak najdelikatniejsza piesz
czota. Merry zadrżała. - Może połączymy nasze śpiwo-
ry?
Odczuwała niezwykle silną pokusę, by ulec jego
prośbie. Wbrew jej woli ożyły wspomnienia o tym, jak
cudownie było im razem na początku, gdy tańczyli na
zatłoczonym parkiecie. Wewnętrzny głos szeptał, by
zapomniała o wszystkich uprzedzeniach i rzuciła się
w jego objęcia.
Niestety, to nie było takie proste. Wiele wycierpiała
z powodu mężczyzny i nie chciała, by ją to spotkało
ponownie. Nadal nie wiedziała, czy Jared jest w stanie
pogodzić się z myślą, że kobieta dorównuje mu intelek
tem. Poza tym jasno dał Merry do zrozumienia, że w jego
życiu nie ma miejsca dla stałej partnerki.
Na domiar złego była niemal pewna, że się w nim
zakochała.
- Co nas czeka, gdy minie ta noc? - rzuciła zaczepnie,
chociaż znała odpowiedź. Jared długo milczał. Merry nie
przerwała ciszy.
- Niczego nie mogę ci obiecać - odparł w końcu.
- Postąpilibyśmy nieuczciwie, zakładając, że ten zwią
zek może przetrwać. Dopóki będziemy na płaskowyżu,
chciałbym spędzać z tobą wszystkie noce, aż do ostat
niego dnia. Z góry uprzedzam, że potem definitywnie się
rozstaniemy. Jeśli chcesz być ze mną dzisiejszej nocy,
pamiętaj o tym.
Merry poczuła łzy pod powiekami, gdy usłyszała
skruchę i żal w jego głosie. Był przekonany, że nie ma dla
nich przyszłości. Poczuła się oszukana, gdy pomyślała, że
RAJ NA ZIEMI
79
przyjdzie jej do końca życia egzystować samotnie, bez
Jareda. Pragnęła schronić się w jego ramionach, wyznać,
że go kocha, przyrzec mu dozgonną wierność, lecz
zdawała sobie sprawę, że nie przyjmie ofiarowanego
daru.
- Ja również pragnę być z tobą - szepnęła głosem
nabrzmiałym tęsknotą- ale nie mogę oddać się mężczyź
nie, który nie chce słyszeć o wspólnej przyszłości.
Gdybym uległa, na pewno złamałbyś mi serce.
Następnego dnia nic szczególnego się nie wydarzyło.
Wieczorem znaleźli się w szczelnie zamkniętym namio
cie. Merry zapaliła lampę. Po kolacji Jared robił notatki
w dzienniku, a jego współmieszkanka porządkowała
zapiski i kreśliła mapę spenetrowanego obszaru. W pew
nej chwili złapała sie na tym, że odczuwa prawdziwe,
głębokie zadowolenie.
Cieszyły ją badania prowadzone na płaskowyżu i obe
cność Jareda. Wyobraziła sobie, że kolejne lata swego
życia spędza w podobnych okolicznościach; zmienia się
tylko miejsce pobytu. Pracowali w milczeniu. Od czasu
do czasu jedno z nich rzucało jakąś uwagę. Gdy skoń
czyli, Merry zebrała swoje rzeczy, a Jared podkręcił
lampę i przysiadł na jej śpiworze.
- Już późno, nie sadzisz? - Merry zadrżała, bo
nieświadomie przyłapał ją na fantazjowaniu, dla którego
późna pora miała istotne znaczenie. Odłożyła ołówek
i przeciągnęła się.
- Słusznie. Chętnie pracowałabym dzień i noc, póki
nie skończę, lecz rozsądek podpowiada, że jeżeli się nie
wyśpię, szef ekspedycji będzie miał ze mną same kło
poty.
- Jesteś stworzona do pracy w terenie - oznajmił
80
RAJ NA ZIEMI
Jared i uśmiechnął się szeroko. Merry poczuła przyjemne
ciepło koło serca.
- Cieszę się każdą chwilą naszej wyprawy. To wspa
niałe doświadczenie. Bardzo bym chciała napisać o tym
do rodziców. Zrobię to zaraz po powrocie.
- Twoja rodzina mieszka w Michigan? - wypytywał
zaciekawiony Jared.
- Tak.
- Tam się wychowałaś?
- W pewnym sensie. - Merry żałowała, że wspo
mniała o rodzinie.
- Co to znaczy?
- Tam się urodziłam. Gdy wyszło na jaw, że jestem
wybitnie... zdolna, rodzice wysłali mnie do prywatnej
szkoły z internatem w Chicago - odparła wymijająco.
- De miałaś wówczas lat?
- Pięć - odparła, unikając jego wzroku.
- Tylko pięć? Wysłali cię do szkoły z internatem jako
pięcioletnią dziewczynkę? - Ton niedowierzania w jego
głosie sprawił, że poczuła się zbita z tropu. Niechętnie
rozmawiała o swoim dzieciństwie. Dopiero jako osoba
dorosła pojęła, że nie miała racji, podejrzewając, jakoby
rodzice chcieli się jej pozbyć.
- Nie mieli pojęcia, jak sobie radzić z moją dociek
liwością. Lekarz zaproponował przeprowadzenie testów.
Okazało się, że potrzebna mi szkoła o bardzo wysokim
poziomie nauczania, przeznaczona dla dzieci wyjątkowo
utalentowanych. Mama nie chciała o tym słyszeć, ale
ojciec uznał, że powinnam tam pojechać dla własnego
dobra.
- I zgodzili się na rozstanie.
- Często ich widywałam. Przyjeżdżałam do domu na
sobotę i niedzielę, spędzałam z rodzicami święta.
RAJ NA ZIEMI 81
Niestety, przez cały czas miałam wrażenie, ze nie
należę do rodziny, dodała w myśli.
- Jak znosiłaś rozłąkę?
- Początkowo bardzo tęskniłam, ale do wszystkiego
można przywyknąć. Sądzę, że mamie było trudniej niż
mnie.
- Zawracanie głowy - burknął zirytowany Jared.
- To prawda! Mama zawsze płakała, gdy przyjeż
dżałam do domu. Sądzę, że po dziś dzień żałuje tamtej
decyzji, ale kiedy teraz się nad tym zastanawiam, po
chwalam ich wybór.
- Jesteś nadzwyczaj wielkoduszna.
- Rodzice byli przekonani, że tak będzie dla mnie
najlepiej. Są bardzo dumni z moich osiągnięć. Zapewne
nie uczestniczyłabym w tej ekspedycji, gdyby przed
dwudziestoma trzema laty podjęli inną decyzję.
- Nie sądzisz, że chcieli w ten sposób zrealizować
własne nie spełnione ambicje?
- W żadnym wypadku. To był dla nich bardzo
trudny wybór. Chyba woleliby mieć przeciętną, uroczą
córeczkę, która wychowywałaby się w domu pod ich
opieką.
Szkoda, westchnęła w duchu.
- Kto wie? - Jared nie wydawał się przekonany jej
argumentami. - Może to i lepiej, że przebywałaś poza
domem. Kiedy moi rodzice przeprowadzili rozwód,
ciągle się kłócili o to, jak należy mnie wychowywać.
- Gdzie chodziłeś do szkoły?
- To ciekawa historia. Zaledwie kilka miesięcy spę
dzałem w Stanach. Ojciec postawił na swoim podczas
rozprawy rozwodowej i uzyskał prawo do częściowej
opieki nade mną. Gdy podrosłem, przez część roku
uczestniczyłem w jego ekspedycjach badawczych. - Ja-
82
RAJ NA ZIEMI
red uśmiechnął się i dodał zaczepnym tonem: - Na pewno
słyszałaś o Christianie Adamsonie.
- Twoi rodzice dokonali wielu ciekawych odkryć.
- Niewiele osób pamięta dziś, że ojciec zajmował
się nie tylko poszukiwaniem yeti. - Jared skrzywił się,
jakby go coś zabolało. Przez chwilę o czymś rozmyś
lał. - Od niego przejąłem zamiłowanie do pracy bada
wczej w terenie. Nie pragnąłem nigdy spokojnej posa
dy na uniwersytecie. Unikam jak ognia pracy, która
polega na wertowaniu artykułów i wydawaniu kolej
nych publikacji. Nie powtórzę błędu ojca, który zmu
szony był wybierać między rodziną a ukochanym zaję
ciem.
Żal ścisnął Merry za gardło. Gdy myślała o chłopcu,
który stał się argumentem przetargowym w sporze rodzi
ców, czuła łzy pod powiekami.
- Nie chcesz mieć dzieci? - zapytała nagle. Jared
bezradnie machnął ręką.
- Moim zdaniem ludzie nazbyt często decydują się na
posiadanie potomstwa, nie mając świadomości, jak wiele
zmian w ich życiu spowoduje taka decyzja. Dzieci
potrzebują starannej opieki przez wiele lat, a ich obecność
oznacza mnóstwo wyrzeczeń. Rodzice muszą wychowy
wać je razem, we dwoje, a miłość powinna cementować
rodzinę, która może wówczas stawić czoło życiowym
trudnościom. Dzieci nie powinny przychodzić na świat
jedynie po to, by uratować rozpadające się małżeństwo.
Merry rozważała w milczeniu jego słowa. Oczami
wyobraźni ujrzała chłopca, który zdawał sobie sprawę,
że nie jest dla swoich rodziców najważniejszy na świe
cie.
- Sądzę, że większość ludzi stara się jak najlepiej...
- Przychodzące na świat maluchy powinny mieć
\
83
pewność, że są kochane, ważniejsze ponad wszystko
- oświadczył z pasją Jared.
- Zgadzam się - powiedziała zdziwiona Merry. Jared
nadal pozostawał dla niej zagadką. Po chwili dodała
rzeczowo: - Niestety, płodzenie dzieci nie wymaga
specjalnego przygotowania.
- A poza tym stanowi przyjemność samo w sobie
- dodał Jared, spoglądając na Merry wzrokiem pełnym
pożądania. Zabrakło jej tchu. Patrzyła mu w oczy,
zafascynowana magnetyczną siłą jego spojrzenia. Serce
podeszło jej do gardła.
- Chyba... tak - wyjąkała.
Uśmiechnął się, a wokół jego złocistych oczu pojawiły
się drobne zmarszczki; głos pozostał schrypnięty i natar
czywy.
- Chyba niewiele miałaś okazji, żeby się o tym
przekonać?
- Nie sądzę... Wolałabym poprzestać na tym, co
wiem. - Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, że
rozmowa może rozbudzić pożądanie. Jared doprowadzał
ją do rozpaczy.
- Posłuchaj... - zaczęła niepewnie - chcę być z tobą,
ale to skomplikowałoby moje życie. Przestań się nade
mną znęcać. To nam obojgu może tylko zaszkodzić.
- Gorzej już być nie może - mruknął do siebie Jared.
Najwyraźniej miał na myśli inny problem. Merry potrząs
nęła głową i ukryła w dłoniach zarumienioną twarz. Jared
rozchmurzył się i dodał: - Będzie, jak chcesz. Daj mi
całusa na zgodę. To mi pozwoli dojść do siebie.
Wahała się przez moment, obserwując pochylonego
w jej stronę mężczyznę. Ta chwila miała dla niej wielkie
znaczenie. Gdy ich usta zetkną się wreszcie, nie będzie to
zwykły pocałunek, lecz obietnica przeżyć silniejszych,
84 RAJ NA ZIEMI
intensywniejszych i głębszych niż wszystko, czego do
tychczas zaznała w życiu. Silna dłoń Jareda dotknęła
policzka dziewczyny. Gładził kciukiem kącik jej ust.
- Pocałuj mnie - szepnął. Poczuła na twarzy gorący
oddech, a natarczywe spojrzenie usunęło w cień wszelkie
wątpliwości. Przymknęła oczy i pocałowała go czule.
Gdy uniosła głowę, ujrzał w jej wzroku nieśmiałą i słodką
obietnicę.
ROZDZIAŁ SZÓSTY
Zbudzony niespodziewanym hałasem Jared zerwał się
z posłania. Poranna, szara poświata wypełniła namiot.
Nocna burza, która przez całą noc chłostała płaskowyż
strugami deszczu, przycichła nad ranem. W oddali rozległ
się donośny głos pumy, która przypominała innym
stworzeniom o swojej obecności. Merry poruszyła się
w śpiworze.
- Co...
Gdy głos zabrzmiał ponownie, dziewczyna zerwała się
natychmiast i schroniła w objęciach Jareda, który przytu
lił ją mocno, zauważając mimochodem, że przed za
śnięciem rozpuściła włosy. Wystarczyło, że poczuł ich
delikatny zapach, by jego mięśnie napięły się w jednej
chwili.
- Cicho - usłyszała jego chrapliwy szept. - Puma jest
chyba dość blisko, ale nie jestem tego całkiem pewny, bo
echo płata różne figle.
- Gdyby polowała, nie robiłaby tyle hałasu - stwier
dziła rzeczowo Merry, ale Jared nadal słyszał obawę w jej
głosie i domyślił się, że dziewczyna jest bardzo zdener
wowana.
- Masz rację. Sądzę, że znaczy swoje terytorium
- odparł, nie zwracając uwagi na podniecenie wywołane
bliskością Merry. Wsłuchiwał się w odgłosy wydawane
przez drapieżnika. Odruchowo przytulił dziewczynę jesz-
86 RAJ NA ZIEMI
cze mocniej i dotknął wargami jej ucha, relacjonując
szeptem swoje przypuszczenia. Merry chwytała w lot
każdą myśl.
- Cudowna, mądra doktor Bayliss. - Jared odgarnął
gęstą czuprynę i zaczął całować odsłonięty kark dziew
czyny. - Uwielbiam piękne kobiety, które myślą szybciej
ode mnie.
- Interesuję cię wyłącznie jako uczona i koleżanka?
- wypytywała Merry. Odwróciła głowę i uśmiechnęła się
do niego, lecz w jej głosie wyczuwał niepokój.
- Nie próbuj mi niczego wmówić. - Ujął szczupłą
dłoń Merry. - Zainteresowanie twoją osobą nie pozwala
mi się skupić na pracy badawczej.
- Czego zatem ode mnie oczekujesz? - zapytała
cicho, a jej oczy zalśniły nikłym blaskiem.
- Niczego. Chcę tylko, żeby ci było przyjemnie.
- Wolno uniósł jej rękę. Pieścił ustami i językiem
wrażliwą skórę wnętrza dłoni. Nie odrywał wzroku od
urodziwej twarzy, której wyraz łagodniał z wolna; tur
kusowe oczy spoglądały na niego.z roztargnieniem.
Merry była taka wrażliwa na jego pieszczoty. Zapragnął
ułożyć ją na posłaniu i...
- Dziś ja przygotowuję śniadanie - przypomniała.
Z domyślnym uśmiechem popatrzyła Jaredowi prosto
w oczy. Poczuł, że krew uderza mu do głowy, lecz w t;ej
samej chwili dziewczyna wyślizgnęła się z jego objęć
i sięgnęła po ubranie. Bez trudu otrząsnęła się z nagłego
zauroczenia, które jemu nadal nie pozwalało wziąć się
w garść.
- Chyba mam gorączkę - żalił się. - Dotknij mego
czoła. - Gdy pomyślał, że za moment poczuje chłodną
dłoń na rozpalonej skórze, ogarnęło go podniecenie.
- Doskonała sztuczka. Moje uznanie - odparła Merry,
RAJ NA ZIEMI 87
patrząc na niego z rozbawieniem. - Do zobaczenia za
dziesięć minut przy śniadaniu.
Trzy godziny później oboje leżeli na krawędzi płasko
wyżu, zachwyceni cudownym widokiem, który ukazał się
ich oczom. W oddali rysowała się zamglona sylwetka
innego tepul. Trochę się przejaśniło i słońce wyjrzało na
kilka godzin. Płaskie wierzchołki olbrzymich masywów
wygrzewały się w jego blasku.
Jared postanowił zbadać teren poniżej krawędzi tepui.
Merry stanowczo zaprotestowała. Argumetowała, że to
ona powinna zejść, ponieważ jest lżejsza i łatwiej
znajdzie oparcie dla stóp pośród wietrzejących skał. Jared
nie chciał o tym słyszeć. Przyznał, że lęka się o jej
bezpieczeństwo. W końcu ustalili, że Jared spuści się na
linie, a Merry będzie go asekurować. Gdy szczęśliwie
zakończył wspinaczkę, położyli się znowu na krawędzi
płaskowyżu. Adamson robił zdjęcia.
- Wspaniały widok! - krzyczał co chwila. Merry
z uśmiechem obserwowała podekscytowanego kolegę.
Dotychczas lękała się, że Jared, urażony jej niechęcią do
przelotnych romansów, będzie ją szykanował podczas
wspólnej pracy, ale obawy te okazały się płonne. Jako
szef był wobec podwładnej życzliwy i przyjacielski.
Odnosił się do niej tak samo jak do Marco i Walta.
Merry zdawała sobie sprawę, że coraz bardziej go
kocha. Była wyczerpana beznadziejną walką z tym
uczuciem. Może postąpiłaby rozsądniej, wykorzystując
czas, który został im dany, tak jak chciał Jared? Wiedzia
ła, że bardzo jej pragnie. Czy z pożądania może narodzić
się miłość? A jeśli zdoła przekonać ukochanego, że jest
kobietą zdolną dzielić jego zamiłowanie do pracy badaw
czej w terenie, że mogą żyć razem szczęśliwie, bez obaw
o rozwój zawodowej kariery? Wstrzymała oddech, gdy
88 RAJ NA ZIEMI
przyszło jej do głowy, że z czasem zdoła chyba go
przekonać, by pomyślał także o dzieciach.
Jared odwrócił głowę. Merry pożerała go wzrokiem,
jakby umierała z tęsknoty. Złociste oczy złagodniały.
Pojawił się w nich wyraz niezwykłej tkliwości. Leżeli
obok siebie. Wystarczyło przesunąć się nieco, by wziąć
ją w ramiona. Uczynił to, nim Merry zdała sobie
sprawę, na co się zanosi. Przymknęła oczy, gdy
poczuła przez cienki materiał ciepło rozgrzanego słoń
cem i żądzą ciała Jareda.
- Chciałem być bliżej ciebie.
- Jared... - wyjąkała słabym głosem.
- Tylko jeden pocałunek, skarbie, tylko jeden. - Objął
ją delikatnie, jaby była kruchą figurką z porcelany,
łagodnie przytulił i dotknął ustami jej warg. Merry
jęknęła pod wpływem czułej pieszczoty, której tak długo
odmawiała sobie i ukochanemu. Rozchyliła usta. Jared
nie od razu skorzystał z zaproszenia. Język gorący jak
płomień musnął najpierw górną, potem dolną wargę,
którą Jared delikatnie chwycił zębami. Dziewczyną krzy
knęła. Jej ręce sunęły wolno po muskularnym torsie, by
zacisnąć się w końcu na karku mężczyzny. Wplotła palce
w falujące, rude włosy i przyciągnęła mocniej głowę
ukochanego. Jared nie czekał na dalszą zachętę. Język
wślizgnął się między wargi dziewczyny, pieszcząc na
miętnie każdy zakamarek jej ust, jakby to była obietnica
intymniejszych doznań.
Merry czuła pulsującą między jej udami męskość
Jareda. Mocno przylgnęła biodrami do jego lędźwi,
spragniona innej bliskości. Jared objął jej udo muskular
nymi nogami, coraz bardziej zacieśniając uścisk. Sięgnął
do paska jej spodni, podciągnął bawełnianą koszulę
i objął dłonią krągłą pierś. Merry westchnęła pod wpły-
RAJ NA ZIEMI
89
wem tego dotknięcia i wygięła się w łuk. Namiętne
pocałunki doprowadzały ją do szaleństwa.
Niespodziewanie w zaroślach rozległ się głośny
chrzęst. Oboje znieruchomieli. Przypominali w tej chwili
rzeźbę przedstawiającą spragnionych rozkoszy kochan
ków. Po chwili Jared zerwał się na równe nogi, pociągnął
za sobą Merry i zasłonił ją własnym ciałem. Stał bez
ruchu, wpatrzony w gęste zarośla, i ściskał z całej siły
maczetę.
Gdy błyskawicznie poderwali się z ziemi, narobili
sporo hałasu. Tajemnicze stworzenie buszujące wśród
krzaków pomknęło w przeciwnym kierunku. Czekali, aż
ucichnie szelest liści. W końcu Jared opuścił maczetę
i przybrał mniej wojowniczą pozę. Odwrócił się i przytu
lił Merry. Oddychał ciężko. Przyciągnął głowę dziew
czyny do swego ramienia.
- Niewiele brakowało, a tajemniczy koteczek schru
pałby nas na obiad.
- To nie była puma. Tamto stworzenie poruszało się
o wiele szybciej - oznajmiła Merry. Poczuła, że Jared
drgnął gwałtownie, ale nie wypuścił jej z objęć.
- Czyżby? Wolno zapytać, co to było, twoim zda
niem?
Merry nie podniosła głowy. Wolała, żeby nie dostrzegł
wyrazu cierpienia na jej twarzy, gdyby przyszła mu do
głowy ochota szydzić z usłyszanych hipotez.
- Przyjęliśmy wstępnie dwie teorie. Może to być ptak
podobny do bezgrzebieniowców, który biega wyjątkowo
szybko. Z drugiej strony nie wykluczam, że mamy do
czynienia z jakimś gatunkiem dinozaura. Oba założenia
są prawdopodobne i wymagają starannych badań.
- Bardzo logiczny wywód, pani doktor - oświadczył
Jared. Przytulona do szerokiej piersi Merry wsłuchiwała
9 0 R A J N A Z I E M I
się w głęboki, wibrujący głos, który niespodziewanie
obniżył się do szeptu. Poczuła, że wargi Jareda obe
jmują i pieszczą jej ucho widoczne spod zaczesanych
do tyłu włosów. - Może to i lepiej, że coś nas prze
straszyło.
Merry odchyliła głowę i spojrzała Jaredowi w oczy.
Z ulgą pomyślała, że ukochany nie zamierza kontynuo
wać rozmowy.
- Lepiej? - zapytała z niedowierzaniem. Poczuła
irytację, słysząc, że głos jej drży. Jared pocałował ją
w czubek nosa.
- Tak. Bardzo cię pragnę... - Otarł się o nią biodrami
na dowód, że nie kłamie. - Nie chcę jednak, żebyś miała
do mnie żal, o ile sytuacja wymknie się nam spod kontroli.
Jeśli mamy być razem, musisz być pewna, że naprawdę
tego chcesz. Źle by się stało, gdybyś mi uległa w chwili
zapomnienia tylko dlatego, że wszystko odbyło się zbyt
szybko, że nie zdążyłaś powiedzieć „nie".
Merry zapomniała o wszystkich zastrzeżeniach i oba
wach. Przytuliła głowę do piersi Jareda, lękając się
ujawnić prawdziwe uczucia. Mieli rację ci, którzy twier
dzili, że trzeba brać, co niesie los, i nie dbać o resztę.
Postanowiła cieszyć się bliskością Jareda, póki to będzie
możliwe. Bez wątpienia bardzo go pociągała. Obiecujący
początek. Mieli ze sobą wiele wspólnego; łączyły ich
podobne zainteresowania. Niedawne zachowanie Jareda
dowiodło, że troszczy się o nią i jej bezpieczeństwo.
Zamierzała wykorzystać jak najlepiej dni, które mieli
spędzić razem, by uświadomić temu mężczyźnie, że bez
niej jego życie będzie jałowe.
- Nie zamierzam ci się dłużej opierać - oznajmiła,
podnosząc głowę i spoglądając mu prosto w oczy. Jared
znieruchomiał.
RAJ NA ZIEMI 91
- Musisz mi powiedzieć wprost, czego pragniesz. Tak
się umawialiśmy.
Merry była mu wdzięczna; pozwolił jej decydować.
- Czy będziesz się ze mną kochać dziś w nocy?
- zapytała cicho.
- Dziś w nocy. - Przypieczętował obietnicę namięt
nym pocałunkiem. Przytulił Merry, a potem łagodnym
ruchem wypuścił dziewczynę z objęć i odsunął się
powoli. Delikatnie pogładził ją po policzku i dał ręką
znak, że czas ruszać w drogę. - Dziś w nocy - powtórzył
raz jeszcze.
Po obiedzie wędrowali na południe. Jared chciał rzucić
okiem na skaliste urwisko, które on i Marco zauważyli
podczas lotu zwiadowczego przed rozpoczęciem wy
prawy. Najpierw czekało ich jednak zbadanie obszaru
tepuf wysuniętego bardziej na południe oraz sporządzenie
jego mapy.
- Chciałabym, żebyś przyjrzał się czemuś, nim wyru
szymy - oznajmiła Merry, pochylając głowę nad szkico-
wnikiem.
- Czy mogę to zrobić później?
- Lepiej nie zwlekać.
- Mam nadzieję, że to ciekawe znalezisko - rzucił
ostrzegawczym tonem. Merry uśmiechnęła się pogodnie.
Jared był przekonany, że odkryła coś wartego uwagi.
- Popatrz. - Wskazała ołówkiem tropy odciśnięte
w błotnistym podłożu. W jej głosie brzmiała nuta praw
dziwej radości.
- Co o tym sądzisz? - dopytywała się.
- Moim zdaniem to ślad po ulubionym daniu naszego
koteczka.
- Zamierzasz nadal unikać niebezpiecznego wyrazu
92
RAJ NA ZIEMI
na literę d? - zapytała, marszcząc nos. Jared pocierał
dłonią kilkudniowy zarost, jakby nie usłyszał jej komen-
tarza. Merry postanowiła mówić dalej. Wskazała zagaj
nik na skraju polany. - Niepokoi mnie jeszcze jedna
sprawa. Krzaki są niemal odarte z liści.
Jared ruszył w stronę zarośli, by się im przyjrzeć. Na
kilku liściach dostrzegł ślady zębów. Rozmyślał o tym
gorączkowo, ale nie był w stanie przyjąć do wiadomości
niemal oczywistych wniosków. Mierzyli się wzrokiem,
spoglądając na siebie ponad zniszczonymi liśćmi.
- Dobrze. Dość tych podchodów. Domyślam się, co
chcesz powiedzieć. Wyduś to z siebie nareszcie.
Rzeczowa uwaga szefa zbiła Merry z tropu.
- Jak sobie życzysz. Sądzę, że nie uważasz mnie za
wariatkę, skoro doszedłeś do tych samych wniosków.
Uważam za wysoce prawdopodobne, że to nie są ślady
ptaków, lecz gadów uważanych za wymarłe przed milio
nami lat.
- Mówisz o dinozaurach.
- Owszem.
- To się w głowie nie mieści! -krzyknął Jared. Gdyby
się okazało, że nie mają racji... Czy mógł rujnować sobie
karierę, głosząc takie szalone teorie? Wiele trudu kosz
towało go zdobywanie pieniędzy na kolejne ekspedycje.
Gdyby zaczęto powątpiewać w jego poczytalność, nie
uzyskałby ani grosza. Czy nie tak potoczyły się losy jego
ojca? - Wszystkie hipotezy dotyczące wyginięcia dino
zaurów wspominają o gwałtownych zmianach warunków
atmosferycznych.
- Tak, to znany argument.
- No właśnie. Z tego powodu dinozaury wyginęły
zupełnie. Jak to możliwe, by na tym płaskowyżu ocalała
garstka tych stworzeń?
RAJ NA ZIEMI 93
- A potrafisz wyjaśnić, dlaczego przetrwały inne
gady, na przykład krokodyle i żółwie? Nie zapominaj, że
ciągle pojawiają się nowe teorie. Według jednej z nich
ptaki wywodzą się bezpośrednio od dinozaurów, a skoro
owe gady przechodziły proces ewolucji, nasuwa się
wniosek, że nie zniknęły całkowicie z powierzchni ziemi.
Ponadto gdyby założyć, że istniały gatunki ciepłokrwiste,
szanse ich przystosowania się do życia w chłodniejszym
klimacie znacznie by wzrosły.
- Msrry, moglibyśmy wysunąć dziesiątki takich hipo
tez. Nie przyznam ci racji, póki nie zobaczę na własne
oczy żywego dinozaura.
- To brzmi rozsądnie, ale popełniasz błąd, nie chcąc
rozważyć mojej teorii. Chowasz głowę w piasek jeszcze
głębiej niż struś, o którym gadasz do znudzenia...
- Skończmy tę dyskusję. Musimy się pospieszyć, jeśli
chcemy dokończyć badania i znaleźć miejce na obozowi
sko przed zmierzchem. - Zerknął na Merry ponuro przez
ramię i ruszył na wschód, idąc wzdłuż krawędzi płasko
wyżu.
Po pewnym czasie zatrzymali się na pięciominutowy
odpoczynek. Jared nie odrywał od Merry zachwyconego
spojrzenia, śledził każdy jej ruch. Błysk zrozumienia
pojawił się w turkusowych oczach, jakby dziewczyna
potrafiła czytać w jego myślach. Dziś w nocy... Nagle
wydało się Jaredowi, że dostrzega w jej wzroku nie
pożądanie, lecz obawę. Odwróciła głowę. Bez namysłu
przebiegł kilka kroków po kamienistym gruncie i przytu
lił ją z całej siły.
- Co się stało? - Dlaczego te słowa zabrzmiały tak
niepewnie i chrapliwie?
- N... Nic - wykrztusiła z trudem. - Po prostu..
- Rozmyśliłaś się? - Dlaczego zirytowało go owo
94 RAJ NA ZIEMI
przypuszczenie? Nigdy dotąd nie przejmował się, jeśli
dziewczyna zmieniła zdanie; szukał innej, chętniejszej,
ilekroć organizm przypominał o swoich potrzebach. Nie
chciał się przywiązać do urodziwej Amazonki, która
głosiła zwariowane teorie, celnymi uwagami pobudzała
go do myślenia, szukała daremnie człowieka godnego
miłości nagromadzonej od lat w jej sercu i wodziła za nim
wielkimi, turkusowymi oczami.
A jednak na samą myśl, że Merry go nie chce, poczuł,
że serce podchodzi mu do gardła. Trzymał ją w objęciach,
chociaż próbowała się uwolnić". Powinna wreszcie przy
wyknąć do jego niespodziewanych pocałunków. Miał
dość nieustannej walki z ogarniającą go namiętnością.
Usta Merry były ciepłe i uległe, ale nie odwzajemniły
pieszczoty. Dopiero wówczas, gdy przygryzł delikatnie
jej pełną dolną wargę, wydała cichy jęk i poddała się.
Poczuła dotknięcie jego gorącego języka, który zachęcał
i kusił, by oddała pocałunek. Kiedy posłuchała tego
wezwania, zaczaj ją całować łagodnie, czule, mniej
zaborczo niż na początku. Nie był w stanie powstrzymać
fali wszechogarniającej tkliwości, która ogarnęła go
niespodziewanie, dodała łagodności pieszczotom i poca
łunkom. Uśmiechnął się i z obawą zajrzał dziewczynie
w oczy. Zarumieniła się, czując na sobie jego pożądliwy
wzrok.
Jared zdumiał się. Dawno nie widział kobiety całej
w pąsach. Przyszło mu do głowy, że były narzeczony
Merry był zapewne jedynym jej kochankiem. Na samą
myśl o tym, że inny mężczyzna trzymał ją w ramionach,
Jared zacisnął zęby w bezsilnej złości.
- Nie wstydź się, skarbie. Jesteś taka piękna. - Poło
żył dłoń na jej piersi, nie odrywając wzroku od tur
kusowych oczu, które rozbłysły pożądaniem niczym
RAJ NA ZIEMI 95
morze w słoneczny dzień. Merry wsunęła palce w gęste,
rude włosy i śmiało przyciągnęła głowę Jareda do swojej
twarzy.
Uznał to za dowód, że dała się owładnąć pożądaniu,
i całkiem stracił głowę. Wziął ją na ręce, szukając
wzrokiem miejsca, gdzie mógłby ją położyć i rozebrać.
Chciał jej dotykać, stopić się z nią w jedno...
Daremnie.
Grunt był kamienisty. Rozejrzał się pełen desperackiej
nadziei, że ujrzy choćby skrawek zielonej murawy.
Wokół były tylko czarne głazy, żwir i usypiska zwie
trzałych skał. Nigdzie nie dostrzegł miejsca, gdzie mógł
by kochać się z tą cudowną dziewczyną aż do całkowitego
wyczerpania. Merry znieruchomiała w jego objęciach.
Popatrzył na nią z nie ukrywanym żalem.
- Nie możemy kochać się tutaj.
Powoli opuścił ją na ziemię. Gdy mimo woli otarła się
o niego, miał wrażenie, że wzięto go na tortury, i jęknął
cicho, zaciskając zęby. Merry podniosła głowę i uśmiech
nęła się nieśmiało.
- Przecież wiesz, że dla nas nie ma rzeczy niemoż
liwych. Mogłabym się z tobą kochać nawet na łożu fakira.
- Objęła dłońmi twarz Jareda i pocałowała go czule
w usta. Mężczyzna wiedział, że lada chwila straci
rozsądek. Chwycił Merry za nadgarstki i odsunął się, nie
puszczając jej rąk.
- Przestań, bo w przeciwnym razie cała będziesz
w siniakach. Pełno tu kamieni. - Parsknął śmiechem,
widząc, że Merry znowu się rumieni.
ROZDZIAŁ SIÓDMY
Pół godziny później odkryli źródło. Merry przystanęła
i wstrzymała oddech.
- Jak tu pięknie! - zawołała. Jałowe pustkowie
ustąpiło miejsca trawiastej równinie, która otaczała nie
wielkie jeziorko z czystą, połyskującą w słońcu wodą. Na
jego obrzeżu ciągnął się tropikalny las. Merry spoglądała
fachowym okiem na barwne plamy widoczne w oddali,
spodziewając się odkryć nieznane okazy egzotycznych
orchidei. Niestety, Jared nie pozwolił jej na studiowanie
roślinności. Szósty zmysł podpowiadał mu, że w pobliżu
czyhają drapieżniki.
- Musimy uważać - powiedział ostrzegawczym to
nem. - Jeśli wejdziemy w zarośla, pumy szybko zwęszą
nasz zapach. Sądzę, że już teraz czują go na kilometr.
- Racja. Mam nadzieję, że nie przypadnie im do gustu
- odrzekła pogodzona z losem Merry. Jared pochylił się
nad nią niespodziewanie. Patrzyła mu w oczy, zauroczona
ich złocistą barwą, a potem zerknęła na zmysłowe usta,
które rozchyliły się, by wypowiedzieć słowa brzmiące
w uszach dziewczyny jak dźwięki stłumione grubą,
aksamitną zasłoną.
- Twój zapach bardzo mi odpowiada-Jared wciągnął
w nozdrza przyjemną woń. - Pachniesz jak wodospad,
orchidea i... namiętna kobieta.
Ostrzegawczy błysk w spojrzeniu Merry wyrwał go ze
KAI NA ZIEMI 97
zmysłowego transu. Z trudem wykrztusiła jego imię. Od
razu pojął, że coś ją przestraszyło, i odwrócił głowę.
Puma nie była zaskoczona ani przestraszona ich
obecnością. Gdy stali nieruchomo u stóp czarnej siady,
niewielki, okryty ciemnym futrem drapieżnik odwrócił
się majestatycznie i zniknął cicho w zaroślach po drugiej
stronie jeziorka.
- O cholera! - zaklął Jared drżącym głosem. - Wyno
śmy się stąd. Nie mam ochoty na bliższą znajomość
z tymi kotami.
Merry stłumiła śmiech. Nareszcie wyszło na jaw, że
nieustraszony profesor Adamson jest tylko człowiekiem.
Po chwili zdała sobie sprawę, że znaleźli się w bardzo
trudnym położeniu. Nie mieli żadnej broni prócz krótkich
maczet. Co by się stało, gdyby drapieżnik uznał ich za
smakowity kąsek?
- Powinniśmy nosić ze sobą solidne drągi - oznaj
miła. - Ich widok odstraszy napotkane pumy.
- Dobry pomysł. Musimy także zmienić marszrutę,
skoro nasz koteczek wybrał drogę, którą zamierzaliśmy
pójść. Czas ruszać. Powinniśmy znaleźć przed zmrokiem
miejsce na obozowisko. Masz dość sił na szybki space
rek?
- Jasne, szefie. Pójdę za tobą wszędzie. - Poczuła na
sobie przenikliwe spojrzenie jasnobrązowych oczu.
- Odważna z pani kobieta, doktor Bayliss. Dobrze, że
pani tu jest. - Merry poczuła, że się rumieni. Nie był to
wyszukany komplement, ale w jej uszach brzmiał jak
najwyższa pochwała. Gdyby Jared zastanawiał się godzi
nami, jak wyrazić swoje uznanie, nie mógłby wymyślić
lepszego sformułowania.
Po drodze Merry próbowała stłumić lęk przed drapież
nikami, odtwarzając w pamięci szczegóły krótkiego
98 RAJ NA ZIEMI
spotkania z pumą. Zwierzę okazało się mniejsze, niż
przypuszczali na podstawie tropów, ale nie mogli wy
kluczyć, że mieli do czynienia z bardzo młodym osob
nikiem. Z drugiej strony wielkie łapy ułatwiały zapewne
wędrówkę po mokrym podłożu lesistych okolic tepui.
Umaszczenie zwierzęcia było również wielką niespo
dzianką. Po namyśle Merry doszła do wniosku, że futro,
jaśniejsze na brzuchu i ciemniejące stopniowo ku grzbie
towi, stanowi doskonały kamuflaż. Zapamiętała ciemno
szary pysk i czarne oczy... Nie mogła się doczekać, kiedy
rozbiją obóz. Chciała narysować portret drapieżnika!
Rozstawili namiot na trawie w pobliżu strumienia.
Merry pobiegła się wykąpać i wpadła do namiotu w chwi
li, gdy na dach spadły pierwsze krople deszczu.
- Już się o ciebie martwiłem. Z burzą nie ma żartów.
- Dlatego uciekłam do namiotu. Wcale nie mam
ochoty zostać porażona piorunem podczas mojej pierw
szej wyprawy - odparła.
Jared zrobił smutną minę.
- Tylko dlatego do mnie wróciłaś? A ja się łudziłem,
że zatęskniłaś do przystojnego i sympatycznego męż
czyzny.
Merry odpowiedzała uśmiechem. Była wdzięczna
Jaredowi za ów żartobliwy ton. Postanowiła mu się oddać
i wyrazić mową ciała uczucia, których nie przyjąłby do
wiadomości, gdyby ubrała je w słowa, lecz mimo to przez
cały dzień była podenerwowana. Ciągle myślała o nad
chodzącej nocy.
- Mylisz się. To błyskawice przygnały mnie do obozu
- upierała się, potrząsając mokrą czupryną. Siedzący na
posłaniu Jared wyraźnie jej nie dowierzał. Wyciągnął
ramię, chwycił nadgarstek dziewczyny i przyciągnął ją do
siebie. Czekał przez chwilę, aż Merry spojrzy mu w oczy.
RAJ NA ZIEMI 99
- Denerwujesz się? - zapytał. Uśmiechnęła się z tru
dem.
- Trochę. Od dawna nic mnie nie łączyło z żadnym
mężczyzną.
Jared pokiwał głową, jakby potwierdziła jego domys
ły. Gładził kciukiem delikatną skórę nadgarstka. Pochylił
głowę, by dotknąć ustami i językiem tego samego
miejsca. Merry zadrżała i poczuła, że Jared się uśmiecha.
Gdy odezwał się znowu, jego głos drżał.
- Skarbie, czy pomyślałaś o tym, że możesz zajść
w ciążę?
Ciąża? Nie wzięła tej możliwości pod uwagę. Miała to
wypisane na twarzy.
- Tak przypuszczałem. - Jared skrzywił się i dodał:
- Nie chciałbym, żebyś uznała mnie za erotomana
i zarozumialca, ale muszę ci coś wyznać. Gdy po
pierwszym spotkaniu w Miami odkryłem, że jesteś
uczestniczką ekspedycji, postanowiłem mimo wszystko
zabrać... prezerwatywy. Nie myśl, że zamierzałem cię
uwieść. Nie oczekiwałem, że padniesz mi w ramiona, ale
jestem tylko człowiekiem i znam swoje słabości. Nie
chciałem, żeby dręczyły mnie wyrzuty sumienia, gdybyś
my mimo wszystko zostali kochankami.
Merry obserwowała go uważnie. Była zawiedziona.
Wprawdzie nie chciała się do tego przyznać, ale pod
świadomie odsunęła od siebie myśl o nie planowanej
ciąży i zdała się na los. Od kilku dni rozmyślała o swoich
uczuciach do Jareda i szansach na wspólne życie. Potem
zapragnęła mieć z nim dziecko. Zdawała sobie sprawę, że
jego zdaniem wychowywanie potomstwa wiąże się ze
stabilizacją i wymaga osiadłego trybu życia, ale nie
podzielała tej opinii i z całego serca pragnęła, by przyznał
jej rację.
100
RAJ NA ZIEMI
Jared wziął milczenie dziewczyny za objaw niechęci
spowodowanej jego arogancją. Zapalił lampę. W jego
oczach pojawiły się złote iskierki. Nie zważając na
skrupuły, położył dłoń na piersi Merry, która wolno
podniosła rękę i dotknęła szerokiego, muskularnego
torsu.
- Dzięki, że o wszystkim pomyślałeś.
Jared odetchnął z ulgą. Po chwili odezwał się znowu.
- Masz szczotkę do włosów?
Merry w milczeniu sięgnęła do plecaka, spoglądając
na niego pytającym wzrokiem. Jared rozpuścił złote
włosy dziewczyny, nie odrywając wzroku od jej twarzy.
- Przez cały dzień marzyłem, by rozpleść twój war
kocz. - Wyjął szczotkę z jej dłoni. Wstrzymał oddech,
gdy złociste loki spłynęły po jej plecach aż do bioder.
Rozgarnął je palcami.
- Obcinałaś już włosy?
- Podcinam je regularnie. Gdybym tego nie robiła,
miałabym z nich pelerynę niczym lady Godiva. Rosną
szybko jak chwasty.
- Ciekawe, jaką długość mogłyby osiągnąć, gdybyś
ich nie podcinała - zastanawiał się Jared. Ujął palcami
złociste, lśniące pasmo włosów. Musnął nimi swoją pierś,
a potem przytknął do górnej wargi niczym wąsy.
- Jak wyglądam?
Merry zachichotała, a jej niepokój zniknął jak ręką
odjął.
- Z jasnymi wąsami nie jest ci do twarzy.
Jared usadowił się za plecami Merry i zaczął roz
czesywać bujną, złocistą czuprynę. Dziewczyna straciła
poczucie czasu. Nie miała pojęcia, jak długo siedzi po
turecku na posłaniu wsłuchana w niski głos Jareda.
Ukochany opowiadał jej o swoich przygodach. Długo
RAJ NA ZIEMI 1 0 1
marzyła, by móc słuchać takich zwierzeń. Ruch szczotki
wędrującej w górę i w dół oraz rytmiczne kołysanie
całego ciała sprawiły, że narastała w niej żądza. Gdy
Jared odłożył szczotkę, oparła się o niego, spragniona
dotknięcia muskularnego ciała.
- Merry, pragniesz mnie? - zapytał Jared. Odgarnął
złote włosy, które przywarły do jego torsu, i zarzucił je
sobie na plecy. Całował odsłoniętą szyję i przez koszulę
pieścił nabrzmiałe sutki dziewczyny, zataczając dłońmi
niewielkie kręgi. Ciało Merry pulsowało narastającym
pożądaniem; kołysała biodrami w niemej prośbie o łaskę
dla udręczonej kobiety. Jared pieścił ją coraz śmielej.
Spod przymkniętych powiek obserwowała wielkie, opa
lone dłonie błądzące po jej biodrach nadal okrytych
cienkimi szortami.
Poruszali się coraz szybciej, dłonie i tors Jareda
napierały coraz mocniej i gwałtowniej. Merry doznała
wrażenia, że mknie szeroką aleją ku nieznanemu
i nieuchronnemu celowi. Gorący oddech ukochanego
parzył jej ucho; mężczyzna objął je namiętnie za
chłannymi wargami. Merry nie była w stanie znieść
więcej; wygięła się w łuk, doznając oszałamiającego
i całkowitego spełnienia. Opadła bez sił na pierś
Jareda. Bujne włosy spływały złotą falą z jego ra
mienia. Merry nie zaznała dotąd tak intensywnych
przeżyć.
Jared ostrożnie ułożył ją na plecach i ukląkł. Spo
jrzenie Merry błądziło po ramionach, torsie i płaskim
brzuchu porośniętym rudawymi włosami. Żałowała w du
chu, że jej palce nie są równie odważne jak oczy.
Jared pospiesznie zdjął koszulę i rzucił ją w kąt
namiotu, a potem zaczął rozbierać Merry, pożerając ją
głodnym spojrzeniem. Gdy objął pełne piersi dziew-
102
RAJ NA ZIEMI
czyny, z jego gardła wydobył się stłumiony jęk. Pochylił
głowę i objął wargami nabrzmiały sutek. Merry krzyknęła
i wyprężyła się. Nie oczekiwała, że uczucie rozkoszy
powróci tak szybko. Mocno przytuliła Jareda. Gdy
wreszcie odważyła się go dotknąć, nie była w stanie
przerwać zmysłowych pieszczot. Od wielu dni marzyła,
by dotykać jego gładkiej skóry i wplatać palce w rudawe
włosy. Ostrożnie przesunęła palcami po ogromnych
bicepsach. Niecierpliwe dłonie dotknęły ramion i pleców,
wślizgnęły się za pasek od spodni i objęły szczupłe
pośladki. Jared zadrżał, stał się nagle zaborczy i gwałtow
ny jak huragan. Zdarł z niej ubranie, w pośpiechu zdjął
spodnie, które nie mogły ukryć widomego dowodu
męskiej siły i żądzy.
- Dotknij mnie. - Jego głos miał gardłowe brzmienie,
a gorące spojrzenie paliło jak ogień. Merry wpatrywała
się w niego jak urzeczona. Jared rozsunął kolana dziew
czyny i ułożył smukłe nogi na swoich udach. Drżącymi
rękoma sięgnął po prezerwatywę i wziął Merry jednym
pchnięciem. Czuła go w sobie, gdy wchodził w nią coraz
mocniej i głębiej, aż stopił się w jedno z pulsującą w jej
ciele żądzą.
- Och, skarbie - wyjąkał z trudem. - Nie mogę czekać
dłużej, nie mogę. - Przykrył ją swoim ciałem wsparty
lekko na łokciach i zaczął poruszać się rytmicznie,
pewnie, gwałtownie. Merry objęła go ramionami ze
wszytkich sił, przylgnęła do muskularnego torsu, oplotła
nogami biodra, bez zastrzeżeń oddając serce i ciało
nienasyconemu kochankowi. Czuła, że znowu ogarnia ją
płomień - zapowiedź rychłego spełnienia. Jared nie
spodziewanie znieruchomiał i krzyknął chrapliwie. Mer
ry wyprężyła się konwulsyjnie i doznała najwyższej
rozkoszy po raz drugi tego wieczoru.
RAJ NA ZIEMI 103
Jared długo leżał bezwładnie z twarzą przytuloną do
szyi dziewczyny. W końcu poruszył się, oparł na łokciach
i zajrzał Merry w oczy.
- Warto było czekać - oznajmił z szelmowskim
uśmiechem. - Chyba nie zdążyłem cię pocałować. - Po
chylił głowę, a jego niecierpliwy język wślizgnął się do
jej ust w zachłannej pieszczocie. Ręce objęły pełne piersi,
a kciuki zataczały kręgi wokół pociemniałych sutków.
Merry wydała jęk stłumiony pocałunkami Jareda i od
wróciła głowę.
- Co robisz?
- Chciałem cię pocałować.
- To ci nie wystarczy.
- Tobie również.
Przyznała mu rację.
- To najpiękniejszy sen, a zarazem potworny koszmar
- wyznał po chwili. - Spotkałem piękną, zmysłową
kobietę, która nie zdaje sobie sprawy, że jest olśniewająca
i namiętna, lecz choć pragnąłbym spędzić z nią sam na
sam cały miesiąc w sypialni zamkniętej na cztery spusty,
nie mogę sobie na to pozwolić, bo czeka nas mnóstwo
pracy. Co ja mam teraz zrobić?
Słowa Jareda wzbudziły niepokój Merry.
- Posłuchaj uważnie. Nie mam zamiaru przeszkadzać
ci w pracy. Nie zapominaj, że wspólnie prowadzimy
badania. Będę pracowała równie wydajnie jak ty. - Czuła
naglącą potrzebę zapewnienia ukochanego, że podziela
jego zainteresowania i pasje.
- Naturalnie - mruknął Jared. Pochylił głowę,
a jego wargi zmierzały nieustępliwie ku jednemu
z różowych sutków wieńczących krągłą pierś. - Cieka
we tylko, czy uda ci się skupić na pracy. Ja mam z tym
spore trudności.
I
1 0 4 RAJ NA ZIEMI
Merry z trudem otworzyła oczy. Szaroniebieskie
światło poranka sączyło się przez tkaninę namiotu.
Domyśliła się, że jest sama, ponieważ nie czuła palącego
dotknięcia, które przez całą noc rozgrzewało jej plecy.
Westchnęła, obróciła się na drugi bok i rozejrzała po
wnętrzu namiotu.
Buty Jareda zniknęły. Pewnie był już gotowy do
rozpoczęcia kolejnego dnia badań. Czuła się rozczarowa
na, że nie obudził jej, by mogli wspólnie przywitać ranek,
nim wezmą się do pracy.
Ubrała się szybko i sprawnie, chociaż głowę miała
pełną niespokojnych myśli o Jaredzie i jego uprzedze
niach. Kończyła zaplatać włosy, gdy stanął u wejścia do
namiotu.
- Dzień dobry. - Pragnęła go zobaczyć, lecz gdy
stanęli twarzą w twarz, ogarnął ją nagły wstyd. Nie była
w stanie wykrztusić nic więcej.
- Dzień dobry. Śniadanie gotowe. Powinniśmy wyru
szyć jak najszybciej. - Jared przemawiał do niej uprzej
mie i rzeczowo jak w dniu rozpoczęcia wyprawy.
Merry była w rozpaczy. Łudziła się, że miłosna noc
w cudowny sposób odmieni Jareda Adamsona. Nagle
zdała sobie sprawę, że były to głupie mrzonki. Każdego
ranka obserwowała, jak ukochany na nowo buduje wokół
siebie potężny mur, który usiłowała skruszyć w ciągu
dnia. Czy dlatego, że z nim spała, kolejny dzień miałby się
zacząć inaczej?
- Masz rację - burknęła. Odwróciła się i zaczęła
pakować do plecaka swoje rzeczy.
- Merry... - zaczął z westchnieniem zniecierpliwiony
Jared. Niski głos brzmiał głucho i nieprzyjemnie. Męż
czyzna chwycił Merry za ramię. - Przestań się tak
zachowywać.
RAJ NA ZKMI 105
- Jak? - Oskarżycielski ton Jareda sprawił, że prze
stała nad sobą panować. Zmierzyła go chłodnym spo
jrzeniem.
- Chcesz, żebym poczuł się winny. Chyba zdajesz
sobie sprawę, że teraz najważniejsza jest dla mnie ta
wyprawa i prace badawcze. Dzisiejsza noc była... przyje
mna. Szkoda, że...
- Przyjemna! - Merry wyrwała ramię z mocnego
uścisku. - Coś ci powiem, Jaredzie. Przeżyliśmy coś
więcej niż przyjemną noc. To było trzęsienie ziemi.
Zrozum wreszcie, że doskonale cię rozumiem, i to nie
tylko w łóżku. Nie przypuszczałam, że spotkam mężczyz
nę, z którym tak wiele będzie mnie łączyło. Sądzę, że
stałam ci się równie bliska, ale skoro jesteś zbyt uparty,
żeby się do tego przyznać, niech diabli wezmą twoje
przyjemne wspomnienia. Nie musisz poczuwać się do
winy. Spotkałam w życiu wielu łajdaków. Jeden więcej,
jeden mniej... Cóż to za różnica?
- Merry! - Nagle powróciło wspomnienie związane
z ich pierwszym spotkaniem. Dziewczyna wybiegła tak
samo jak tamtego wieczoru. Poła namiotu opadła na twarz
osłupiałego Jareda.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Następnego dnia wędrowali, przystając niekiedy, by
zebrać próbki lub przyjrzeć się napotkanym roślinom.
Szukali danych, które wyjaśniłyby zagadki dotyczące
fauny tepui. Późnym popołudniem znaleźli się na rów
ninie usianej wielkimi skałami, którą Jared trafnie nazwał
labiryntem. Masywne głazy sprawiały wrażenie rzuco
nych bezładnie ręką niefrasobliwego olbrzyma. Między
nimi płynęły strumienie rozmaitej wielkości o zadziwia
jąco czystych wodach.
Powietrze było nieruchome. Jared chętnie wsłuchiwał
się w cichy szmer wody, który odwracał jego uwagę od
niespokojnych myśli. Merry odzywała się do niego
jedynie wówczas, gdy sprawa dotyczyła prowadzonych
wspólnie badań.
Żałował w głębi serca, że rano był tak opryskliwy.
Na swoje usprawiedliwienie miał jedynie to, że okro
pnie się bał. Paraliżował go lęk, ilekroć uświadamiał
sobie, jak łatwo przyszło tej dziewczynie pokonać
mur, którym się otoczył, a mimo to desperacko prag
nął, by dała mu kolejną szansę. Chciał przekonać
Merry, że bardzo go podnieca, że mu na niej zależy.
Gotów był przeprosić za nieprzyjemne uwagi. Byle
tylko nie pomyślała, że jest dla niego jedynie łatwą
zdobyczą.
Z goryczą przyznał, że stał się wobec niej niesłychanie
RAJ NA ZIEMI
107
zaborczy. Niechętnie myślał o tym, że pewnego dnia inny
mężczyzna będzie szeptać jej do ucha słowa pełne
miłości, rozplatać jedwabiste włosy o barwie dojrzałej
pszenicy, pieścić smukłe ciało tak wrażliwe na jego
dotyk. Westchnął ciężko.
Wieczorem znowu rozszalała się burza. Para uczonych
schroniła się do namiotu. Pospiesznie zjedli kolację.
Merry traktowała Jareda jak powietrze. Odezwała się do
niego tylko raz, życząc mu dobrej nocy.
Mniejsza z tym. Skoro nie pragnęła fizycznej blisko
ści, on również się bez tego obejdzie. Źle spał tej nocy.
Budził go każdy szelest dochodzący z sąsiedniego po
słania.
Następnego ranka znowu rozmawiali wyłącznie o no
wych odkryciach. Przez większą część dnia panowała
nieprzyjemna cisza. Penetrowali okolice małego jeziorka.
Obeszli je, chcąc zbadać tropikalne zarośla po drugiej
stronie. Jared dostrzegł w ostatniej chwili dziwaczne
gniazdo. Niewiele brakowało, by je rozdeptał.
- Rany boskie! Merry, popatrz!
Miejsce lęgu znajdowało się na skraju lasu, przy
brzegu jeziorka, na podmokłym gruncie. Naliczyli pięć
gniazd niedbale zbudowanych z wyschniętego błota
i trzciny. Jared był zaskoczony ich rozmiarami. Średnica
wynosiła ponad sześćdziesiąt centymetrów. W każdym
gnieździe znajdowało się co najmniej sześć jaj tej samej
wielkości. Uczeni zastanawiali się, jak duże mogą być
dorosłe osobniki.
- Niesamowite! - westchnęła Merry. Klęczała obok
gniazd, nie odrywając od nich wzroku. - Sądzisz, że
wystraszyliśmy na dobre stworzenia wysiadujące jaja?
A może gniazda od dawna są opuszczone? - zastanawiała
się z obawą. Jared rozejrzał się po okolicy.
108
RAJ NA ZIEMI
- Przypuszczam, że zwierzęta usłyszały nas przed
chwilą i dlatego umknęły. Możemy się o tym przeko
nać sprawdzając, czy jajka są ciepłe. To jedyny spo
sób.
- Wiem. - Merry nie była przekonana. - Z drugiej
strony, jeśli matki nie uciekły daleko, lepiej niczego nie
dotykać. Nie ma takiej konieczności, prawda?
- Słusznie. Powinniśmy unikać wszelkiej ingerencji
w zasady funkcjonowania tego ekosystemu. - Po raz
kolejny Merry przyjemnie zaskoczyła Jareda wyjątko
wą dbałością o naturalne środowisko, w którym prze
bywali. To kolejna cecha, która mu się w niej... podo
bała.
Sięgnął do plecaka po aparat fotograficzny.
- Może zrobimy kilka zdjęć? Stań obok lęgowiska.
Łatwiej będzie potem określić rozmiary gniazd.
Wkrótce ruszyli w drogę. Merry uparcie milczała.
Jared doszedł do wniosku, że rozmowa przy lęgowisku
stanowiła chwilowe zawieszenie broni.
Po południu wrócili na usianą skałami równinę, gdzie
obozowali poprzedniej nocy. Merry postanowiła się
wykąpać pod wodospadem. Gdy usiadła nad strumie
niem, chcąc zdjąć buty, kątem oka ujrzała nadchodzącego
Jareda i zdała sobie sprawę, że postanowił dotrzymać jej
towarzystwa. Wskoczyła do wody w ubraniu. Miała
wielką ochotę zrzucić brudne, przepocone ciuchy, które
nosiła już drugi dzień, i spłukać z siebie kurz oraz nocny
smutek, ale obecność nieustępliwego mężczyzny po
zbawiła ją upragnionej przyjemności. Nagle poczuła, że
wielkie dłonie obejmują ją w talii i szybko obracają.
Stanęła twarzą w twarz z Jaredem. Krzyknęła zaskoczo
na. W miejscu, gdzie stała, było dość głęboko, więc gdy
na moment straciła równowagę, przykryła ją woda, lecz
RAJ NA ZIEMI 109
wkrótce poczuła mocny, pewny uścisk. Nie sięgała
stopami dna. Jedną ręką uczepiła się ramienia mężczyz
ny, a drugą odgarnęła z czoła mokre włosy.
- Co to ma znaczyć? - zapytała z roztargnieniem.
Szeroki tors, który obejmowała ramieniem, był mus
kularny i... nagi. Merry ostrożnie zerknęła w krys
talicznie czystą wodę. Jared był goły jak święty ture
cki!
- Mam zamiar się z tobą wykąpać - oznajmił uroczyś
cie, ale w jego oczach dostrzegła wesołe iskierki. Wal
czyła ze sobą, nie chcąc poddać się urokowi tego
mężczyzny. Jared znowu usiłował nią zawładnąć. Była
zbyt wyczerpana, by zaczynać od nowa niebezpieczną
grę.
- Nie mam ochoty na wspólną kąpiel. Jestem zmęczo
na i brudna. Nie chcę być łatwym łupem dla szalonego
erotomana.
Jared przyciągnął ją do siebie, chociaż usiłowała go
odepchnąć. Nabrał powietrza, westchnął ciężko i oznaj
mił:
- Wybacz, że próbowałem zbagatelizować tamtą noc.
Skarbie, próbuję się uporać z uczuciami, których dotąd
nie zaznałem. Czy takie wyznanie ci wystarczy, przynaj
mniej na razie? Błagam, nie odpychaj mnie. Spróbuję cię
przekonać, jak wiele dla mnie znaczysz.
Merry zamilkła i znieruchomiała w jego ramionach.
Ani słowem nie wspomniał o miłości, lecz szczerość
usłyszanego przed chwilą wyznania przeszła jej najśmiel
sze oczekiwania. Złość i rozczarowanie zniknęły jak mgła
rozpędzona wiatrem. Gdy Jared pochylił głowę, usłyszał
cichy szept. Merry wymówiła jego imię, i chciała coś
dodać, lecz nie pozwolił jej dokończyć. Całował ją
z pasją, a rytmiczne ruchy natarczywego języka po-
110
RAJ NA ZIEMI
zwalały się domyślić, że skruszony mężczyzna pragnie
czegoś więcej. Niecierpliwe ręce w mgnieniu oka
uwolniły Merry od mokrego ubrania. Jared zwinął je
w kulę, rzucił na brzeg i jeszcze mocniej przytulił
dziewczynę.
Wiedziona instynktem Merry rozsunęła nogi i ob
jęła nimi smukłe biodra Jareda. Chłodna woda pieściła
skórę jak czuła dłoń kochanka, wzmagając narastające
od dawna pożądanie. Usłyszawszy przeprosiny Jareda,
Merry zapomniała o wszelkich skrupułach i uprzedze
niach. Pulsująca siłą i życiem męskość napierała na
smukłe, rozpalone ciało. Merry uniosła nieco biodra
w niemej zachęcie i ponagleniu. Jared oderwał usta od
jej warg.
- Jeszcze nie teraz. Nie jesteś gotowa - jęknął.
- Jestem - upierała się. Jared mocno objął rękami
pośladki dziewczyny i wszedł w nią spragniony naj
wyższej rozkoszy. Zaczął poruszać się bez pośpiechu.
Merry spojrzała w dół i oblała się rumieńcem. W czy
stej jak kryształ wodzie strumienia widziała ich poru
szające się rytmicznie biodra. Jared dręczył ją miłosną
torturą, uparcie odwlekając moment ostatecznego speł
nienia.
- Proszę... proszę... - powtarzała zmysłowym szep
tem. Objął ją mocniej. Przezroczysta woda zmąciła się
wokół drgających rytmicznie ciał. Merry zacisnęła ręce
na ramionach mężczyzny, zadrżała i wygięła się w łuk
porażona intensywnością doznawanej rozkoszy. Jared
przeżywał to samo. Merry poczuła, jak napełnia ją
nasienie ukochanego mężczyzny. Oboje nie mieli poję
cia, jak długo stali pośrodku strumienia złączeni miłos
nym uściskiem. Gdy się wreszcie opamiętali, pobiegli do
namiotu, uciekając przed nadciągającą burzą.
' RAJ NA ZIEMI 1 1 1
Następnego ranka Merry leżała w namiocie, który
dzieliła z Jaredem, gładząc delikatnie czubkiem palca
jego zarośnięty policzek. Ruda szczecina zmieniała się
powoli w gęstą brodę. Leżący pod nią mężczyzna zaczął
się wiercić. Wielkie dłonie przesunęły się wzdłuż pleców
dziewczyny i objęły jędrne pośladki. Pokryta szorstkimi
włosami noga wślizgnęła się między kobiece uda.
- Dzień dobry - rozległ się niski głos, dudniący
w piersi, na której Merry ułożyła się wygodnie.
- Dzień dobry. Skąd się tu wzięłam? - Merry zsunęła
się na posłanie.
- Przespałaś tak całą noc. - Jared powstrzymał dziew
czynę, objął ją za szyję, przyciągnął do siebie, pocałował
mocno i namiętnie na dzień dobry, a potem znowu
przytulił jej głowę do swojej piersi. - Nie martw się.
Dałbym sobie radę, gdyby mi było niewygodnie. Marzy
łem o takim poranku od naszej pierwszej nocy. Chciał
bym, żebyś odtąd zawsze tak spała i budziła się, więc czas
się przywyczajać.
Merry zamierzała go poprosić, by wyraził się jaśniej,
ale zmieniła zdanie. Cóż mogła odpowiedzieć na to
wyznanie? Jeśli sądził, że znowu mu się sprzeciwi, czeka
go rozczarowanie.
Jared bawił się pasmami złotych włosów. Merry
rozplotła je na noc, żeby wyschły. Obawiała się, że
rozczesywanie splątanych loków zajmie pół dnia.
- O czym myślisz? Kiedy jesteś milcząca, zaczynam
się denerwować.
- Pomyślałam, że czas najwyższy rozczesać i zapleść
włosy. W przeciwnym razie nigdy się z tym nie uporam
- odparła pogodnie Merry, rozbawiona kapryśną nutą
brzmiącą w jego głosie. Jared wyjął szczotkę z plecaka
Merry, ale nie oddał jej dziewczynie.
112
RAJ NA ZIEMI
- Sam cię uczeszę. Usiądź tyłem do mnie.
Merry zrobiła to, co jej kazał. Ukołysana rytmicz
nymi ruchami dłoni zaczęła sobie wyobrażać smukłe
ciało siedzącego za nią mężczyzny, jego szeroki tors
i potężne mięśnie. Jared odłożył szczotkę i przytulił
Merry.
- Wczoraj wieczorem całkiem zapomniałem...
Merry odwróciła się i położyła dłoń na jego ustach.
- Niepotrzebnie się martwisz. Nie sądzę, żeby nade
szła właściwa pora...
Jared nadal miał wątpliwości.
- A jeśli...
- Jeśli zaszłam w ciążę? - Celowo mówiła głośno
o tym, co go zaniepokoiło. Ostrzegawczym gestem
uniosła dłoń, gdy usiłował jej przerwać. - Uważaj, bo
powiesz za dużo i będziesz tego potem żałował. Pod
żadnym pozorem nie wyrzekłabym się twego dziecka.
Wychowałabym je i obdarzyła miłością. O nic bym cię
nie prosiła. Wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że nie
chcesz się angażować. - Próbowała się uwolnić z ob
jęć Jareda, ale nie doceniła jego siły i uporu.
- Merry... - Wydawało się, że Jared z trudem szuka
właściwych słów. - Obiecaj mi, że gdybyś spodziewała
się dziecka, dasz mi znać. -Dziewczyna milczała uparcie.
Potrząsnął nią lekko, a potem delikatnie pogłaskał po
plecach. - Czy uważasz mnie za potwora? Nie pozwolił
bym, żebyś sama borykała się ze wszystkimi problemami.
- Cóż za wspaniałomyślność! Dlaczego sądzisz, że
potrzebowałabym twojej pomocy? Może wcale bym jej
nie przyjęła? - zawołała opryskliwie, a po chwili mil
czenia dodała: - Zgoda. Obiecuję, że powiadomię się,
jeśli będę oczekiwała twojego dziecka. Jesteś zadowolo
ny? - Merry była rozczarowana. Chciała go zrazić
R A J N A Z I E M I 1 1 3
uszczypliwym tonem i słowami. Zdziwiła się, gdy przytu
lił ją czule.
- Nie, skarbie. To dopiero początek. - Delikatnie
uniósł twarz dziewczyny i pocałował ją delikatnie.
- Wiem, co mogłoby zadowolić nas oboje.
ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY
Pokłócili się tego samego ranka. Poszło znowu o dino
zaury. Merry wspomniała mimochodem o prehistorycz
nych gadach, sugerując, że znalezione poprzedniego dnia
lęgowisko przypomina skamieniałości odkryte na połu
dniowym wschodzie Stanów Zjednoczonych. Przy okazji
wyszło na jaw, że oboje przeczytali całą najnowszą
literaturę fachową dotyczącą wymarłych gadów. Jared
przyznał, że zastanawiał się nad możliwością przetrwania
jednego z wielu gatunków dawnych gadów, lecz po
namyśle uznał to za całkowicie nierealne. Oświadczył, że
nie będzie się ośmieszał, szukając dowodów na poparcie
nonsensownej hipotezy. Zirytowana Merry powiedziała
mu, co sądzi o jego obawach. Była przekonana, że jej szef
nie potrafi zapomnieć o upokorzeniach, które stały się
udziałem ojca. Jared wpadł we wściekłość i zabronił
doktor Bayliss wtykać nos w cudze sprawy. Oświadczył,
że Merry nie ma zielonego pojęcia o problemach obu
Adamsonów. Od tej chwili nie rozmawiali ze sobą.
Około południa stanęli na brzegu niewielkiego jeziora.
Merry penetrowała je po jednej stronie, a Jared przeszedł
na drugą. Był wściekły. Zachodził w głowę, dlaczego dał
się ponieść nerwom i tak gwałtownie napadł na Merry,
gdy wspomniała o Christianie Adamsonie, jego ojcu.
Nie cofnął się przed niczym, broniąc swoich przeko
nań. Bezczelnie kłamał, twierdząc, że Merry nie ma
RAJ NA ZIEMI 1 1 5
pojęcia, z czego wynikają jego kłopoty. Ta dziewczyna
znała go lepiej niż ktokolwiek na świecie. Żadna ze
znanych mu kobiet nie była równie intrygująca i warta
zainteresowania.
Odwrócił nieznacznie głowę i zerknął na Merry
pracującą w zaroślach po drugiej stronie jeziorka. Mignął
mu złocisty warkocz. Cóż to za urocza i cierpliwa
dziewczyna! Miała poczucie humoru i niezłomną wolę
- jeszcze się nie zdarzyło, by mu ustąpiła dla świętego
spokoju. Była wybitnie inteligentna i niezwykle praco
wita, miała wiedzę równie rozległą jak on, ale w roz
mowie unikała przytaczania nudnych szczegółów.
Jared zdawał sobie sprawę, że zawierając nowe znajo
mości, szuka osób na odpowiednim poziomie, które by
rozumiały i podzielały jego zainteresowania, co ze
względu na wyjątkowy zawód i hobby automatycznie
eliminowało dziewięćdziesiąt dziewięć procent kobiet
żyjących na tym świecie. Zapewne dlatego nie spodzie
wał się spotkać dziewczyny... No właśnie, jakiej dziew
czyny? Na której by mu zależało?
Czy zależało mu na Merry? Nie miał odwagi pytać
o nic więcej. Chyba nie była mu obojętna. Z pewnością
pociągała go fizycznie. Oddała mu się umie, jakby był
jedynym mężczyzną na świecie zdolnym zaspokoić jej
skryte pragnienia. Doskonale zdawał sobie sprawę, że
gdyby zaszła w ciążę z powodu jego nieuwagi i nadmier
nego pośpiechu, nie potrafiłby opuścić jej i dziecka. Jeżeli
lęk przed niebezpieczeństwem grożącym drugiej osobie,
tęsknota za dźwięcznym, niskim głosem i radosnym
śmiechem, a także obawa przed samotnością po ostatecz
nym rozstaniu oznaczają przywiązanie, to Merry na
pewno stała mu się bardzo droga.
Niestety, nie mieli przed sobą przyszłości.
116
RAJ NA ZIEMI
Mało brakowało, a zapragnąłby stać się innym czło
wiekiem. Przemknęło mu przez myśl, że mógłby z miło
ści do kobiety osiąść gdzieś na stałe, zadowolić się
uniwersytecką posadą, żyć w mieście i wyrzec się na
zawsze upragnionych wędrówek.
Nie, to niemożliwe. Marzycielski nastrój opuścił nagle
Jareda. Widział na własne oczy, jak umarła miłość jego
rodziców, gdy matka usiłowała za wszelką cenę zmusić
ojca, by zmienił swoją naturę i przyzwyczajenia. Merry
twierdziła, że chętnie poświęci się pracy w dżungli, ale
Jared był przekonany, że szybko straciłaby złudzenia
i przestała patrzeć na taki styl życia przez różowe okulary,
gdyby poznała prawdziwe, kapryśne i groźne oblicze
dzikiej przyrody. No cóż, gdy ta wyprawa dobiegnie
końca, trzeba będzie odprowadzić Merry na lotnisko,
wsadzić ją do samolotu lecącego w stronę Pittsburgha
i obiecać, że wpadnie do niej, gdy ponownie zawita do
kraju. Na samą myśl o pożegnaniu skrzywił sie z nie
smakiem.
- Czy to szlak dzikich zwierząt? - Merry podeszła
do Jareda stojącego nad jeziorem. Unikając jego spo
jrzenia obserwowała ścieżkę niknącą wśród drzew. Mę
żczyzna natychmiast otrząsnął się z ponurych rozmyś
lań.
- Chcesz go speneterować?
- Ma się rozumieć.
- Nie wiem, czy to rozsądna decyzja. Wędrówka
może być niebezpieczna. Wolałbym nie natknąć się
powtórnie na pumę, którą niedawno widzieliśmy. Włosy
jeżą mi się ze strachu, kiedy pomyślę, co by się stało,
gdybyśmy mimo woli przeszkodzili jej w powrocie do
stada lub pochwyceniu ofiary.
- Słuszna uwaga - przytaknęła Merry - niemniej
RAJ NA ZIEMI
117
jednak chętnie obejrzałabym tereny łowieckie naszego
koteczka.
- Zgoda. - Jared uznał, że czas wyjawić pomysł, który
od pewnego czasu chodził mu po głowie. - Mam dla
ciebie propozycję. Chciałbym zebrać kompetentną ekipę
i wrócić tu pod koniec roku, żeby obserwować życie
miejscowych drapieżników. - Dziewczyna nie zareago
wała, ale Jared uznał brak zdecydowanej odmowy za
dobry omen. - Jeśli .uda mi się zrealizować ten plan
i wrócić tu dla prowadzenia badań, z góry rezerwuję dla
ciebie miejsce w kolejnej ekspedycji.
- Dzięki. Wezmę to pod uwagę, o ile nie będę miała
innych zobowiązań - odparła z rezerwą i wyczuwalnym
chłodem.
- Zawiadomię cię dużo wcześniej, żebyś mogła wy
stąpić do władz uczelni o urlop naukowy.
- Nie zamierzam wykładać na uniwersytecie. -Merry
założyła ręce na piersiach i po raz pierwszy od gwałtow
nej wymiany zdań dotyczącej Adamsona seniora spo
jrzała Jaredowi prosto w oczy. - Po powrocie złożę
rezygnację. Chcę się uwolnić od wszelkich zobowiązań,
by uczestniczyć we wszystkich ekspedycjach, które mnie
zainteresują.
Jared przyjął jej słowa z niedowierzaniem. Stała praca
oznaczała pewność, bezpieczeństwo, gwarancję pomyśl
nego jutra - stanowiła kwintesencję kobiecych pragnień.
- A zatem nie będzie przeszkód, żebyś tu powróciła.
- Nie przesądzajmy faktów. Zastanawiałam się nad
udziałem w dłuższej wyprawie badawczej do brazylijs
kiej dżungli. Kolega wspomniał mi o takiej możliwości na
krótko przed moim wyjazdem do Wenezueli.
Jared rozważał jej słowa, zakładając plecak. Czy była
na niego wściekła z powodu niedawnej kłótni i dlatego
1 1 8 RAJ NA ZIEMI
odnosiła się do niego tak nieprzyjaźnie? Czyżby tylko
jemu zależało na tym, by znowu byli razem? Czy
Merry wcale się nie cieszy, że to on szuka sposobno
ści, by spotkali się ponownie? Podczas gdy on roz
paczał, że za cztery dni będą musieli się rozstać, Mer-
ry nonszalancko stwierdziła, że nie ma pewności, czy
znajdzie czas, by uczestniczyć w zorganizowanej przez
niego wyprawie. Z irytacją stwierdził, że nie rozumie
kobiet
Jeszcze tylko dwa dni... dwa dni... dwa dni... Jared
recytował w duchu tę żałosną litanię, obserwując Merry,
która rytmicznymi ciosami maczety torowała sobie drogę
w gęstwinie zarośli i pnączy zarastających południową
część płaskowyżu, którą zdecydowali się zbadać dokład
niej. Zerknął na zegarek. Merry wytyczała szlak uderze
niami maczety od czterdziestu minut; wkrótce miał ją
zastąpić. Przedzierali się przez zieloną, tętniącą życiem
dżunglę w nadziei, że natrafią na szlak zwierzęcych
wędrówek. Wielkie rozczarowanie ogarniało Jareda, ile
kroć przychodziło mu na myśl, że przed odlotem nie
zobaczą już .żyjących na tepui wielkich kotów. Jeszcze
tylko dwa dni... Wkrótce Merry odleci do Stanów i wtopi
się na nowo w spokojną rzeczywistość uniwersytecką.
Czekała ich ostatnia wspólna noc przed wędrówką na
północ do miejsca, gdzie mieli czekać na helikopter.
Od momentu kłótni o Christiana Adamsona Merry
była wyciszona i milcząca. Wprawdzie nie odepchnęła
Jareda i uległa mu, ale czuł się odrzucony i niepotrzebny,
jakby przez całą noc była nieobecna duchem. Miał
uczucie niedosytu. Zamknęła się w sobie, a tymczasem
Jared pragnął mieć ją całą tylko dla siebie...
- Hej! - zawołał Jared. Merry przystanęła i obejrzała
RAJ NA ZIEMI 1 1 9
się. - Czas na krótki odpoczynek. Trzeba ustalić dalszą
marszrutę.
- Może pójdziemy na południe? - Sięgnęła do pleca
ka i wyjęła prowizoryczną mapę, którą sama naszkicowa
ła. - Przypuszczam, że znajdziemy tam pumy.
- Nie boisz się? - Jared popatrzył na nią z niedowie
rzaniem.
- Strach to rzecz ludzka - odrzekła opryskliwie - ale
jeśli będziemy uważać, nic nam się nie stanie.
Dwie godziny później natknęli się na szlak wędrówek
drapieżników.
- Czas na posiłek - oznajmiła Merry. - Będę bardzo
zadowolona, jeśli kocury nas tu nie zwęszą.
Jared parsknął śmiechem.
- Nie masz wielkich wymagań. Byłaby z ciebie
doskonała żona.
Zapadła grobowa cisza. Dopiero wówczas Jared zdał
sobie sprawę, jakie palnął głupstwo. Zerknął na Merry,
która pobladła jak ściana. Czując na sobie jego wzrok,
wzniosła oczy ku niebu, by powstrzymać łzy.
- Skarbie, nie chciałem...
- Zamknij się! - napadła na niego ze złością. - Jasno
i wyraźnie dałeś mi do zrozumienia, że nie zamierzasz się
ze raną wiązać na całe życie, więc przestań strzępić język
po próżnicy. Ruszajmy.
Przecięła szybko polanę zarośniętą trawami sięgający
mi jej do pasa. Jared patrzył na nią jak urzeczony, nie
zważając na unoszące się wokół natarczywe owady.
Niespodziewanie zrobiło mu się ciepło na sercu. Jego
bezmyślna uwaga okropnie zirytowała Merry. Był niemal
pewny, że zachowanie dziewczyny zdradza jej ukryte
pragnienia: marzyła, by spędzić z nim resztę życia.
Wyczuwał to już przedtem, ilekroć trzymał ją w ramio-
1 2 0 RAJ NA ZIEMI
nach, ale dotychczas bronił się przed tą świadomością.
Serce zatrzepotało mu w piersi, gdy zrozumiał, że mógłby
każdej nocy tulić w ramionach ukochaną kobietę, każ
dego dnia pracować z nią ramię w ramię.
Chwilowa radość opuściła go, gdy wrócił myślami
do rzeczywistości. Merry nigdy się nie zgodzi dzielić
z nim trudów tułaczego żywota. Uświadomił sobie, że
nie istnieje takie miejsce, które mógłby nazwać do
mem. Żałosna namiastka własnego mieszkania, czyli
kawalerka w jednym z budynków uniwersytetu, który
łożył znaczne sumy na jego wyprawy badawcze, nie
zasługiwała na takie miano. Z drugiej strony, gdyby
nawet miał przyzwoite lokum, czy to rozwiązałoby
jego problem? Zbyt dobrze znał swoją naturę, by obie
cać, że osiądzie na stałe w jednym miejscu. Unie-
szczęśliwiłby i Merry, i siebie, gdyby mimo wszystko
usiłował stać się domatorem. A jeśli przyjdzie na świat
dziecko, co wtedy? Merry nie ukrywała, że pragnie być
matką.
Jared zacisnął wargi, obserwując smukłą postać węd
rującą przez trawiastą polanę. Dziewczyna odsuwała
solidnym kijem wysokie źdźbła. Nim ją dogonił, znalazła
się na przeciwległym końcu miniaturowej sawanny. Nie
wiedział, jak się zachować i co jej powiedzieć, ale pragnął
za wszelką cenę usunąć mur wrogości, który niespodzie
wanie wyrósł między nimi. Ostrożnie wskazał maczetą na
lewo.
- Chodźmy w tamtą stronę. Jeszcze tu nie byliśmy.
Słyszysz plusk wody? Założę się, że niedaleko jest
wodospad.
- Na to wygląda. Ruszajmy - odparła spokojnie
i obojętnie.
Pozostały im tylko dwa dni. Jared nie zamierzał
R A J N A Z I E M I 1 2 1
marnować ich na spory i utarczki. Gdy Merry ruszyła we
wskazanym kierunku, bez namysłu ją zatrzymał.
- Nadal jesteś na mnie wściekła? - Zdawał sobie
sprawę, że jego głos brzmi dziwnie; czuł się nieszczegól
nie. Merry uśmiechnęła się nieśmiało.
- Raczej nie.
Jared poczuł wielką ulgę i pomyślał, że zachowuje się
jak głupiec. Chwycił ją w objęcia i pocałował namiętnie.
Było mu wszystko jedno. Nie dbał o to, że niecierpliwe
pieszczoty zachłannych warg i języka zdradzają jego
rozpacz. Pragnął, by Merry oddała mu pocałunek... i tak
się stało, ale gdy wypuścił ją z objęć, odeszła, unikając
jego wzroku.
Wędrowali urwistym skrajem wzgórza. Słońce wzno
siło się coraz wyżej. W powietrzu nie można było wyczuć
najlżejszego powiewu wiatru. Panował straszliwy upał.
Jared marzył o tym, by znaleźć trochę cienia i coś
przekąsić. Merry była chyba równie głodna, a to oznacza
ło, że wpadnie w złość, o ile nie zatrzymają się wkrótce na
posiłek.
Zielona łąka ustąpiła miejsca czarnemu, ostremu
żwirowi. Wkrótce uczeni odkryli niewielką dolinę i ru
szyli w jej kierunku. Jared uznał, że pora coś zjeść,
chociaż nie znaleźli zacienionego miejsca. Skromny
posiłek w pełnym słońcu i dokuczliwym upale zupełnie
mu nie smakował. Jared zdjął koszulę. Merry dawno temu
zawiązała poły bluzki pod biustem, żeby się trochę
ochłodzić. Jared z przyjemnością zerkał na pełne piersi
okryte mocno napiętym materiałem i gładką, delikatną
skórę odsłoniętego brzucha. Gdy Merry schyliła się
podnosząc swój plecak, guziki bluzki omal nie wy
skoczyły z dziurek. Jared, niewiele myśląc, podszedł
i rozpiął kilka z nich, odsłaniając piękny dekolt dziew-
122
RAJ NA ZIEMI
czyny i ukryty pod koszulą biały, koronkowy stanik, który
był i modny, i praktyczny, co nie umknęło uwagi
spostrzegawczemu mężczyźnie.
- Będzie ci chłodniej - mruknął. Merry zerknęła na
niego pytającym wzrokiem. Śmiało popatrzył w turku
sowe oczy. Nie zdołał ukryć żartobliwego uśmiechu.
- Zapewne, ale nie można tego samego powiedzieć
o tobie - odparła złośliwie. Jared daremnie próbował
znaleźć równie ciętą ripostę.
Zastanawiał się nad zachowaniem dziewczyny, gdy
szli wzdłuż ciemnych skał. Najwyraźniej doszła do
wniosku, że lepiej zachować dystans. Niechętnie przyznał
jej rację, lecz mimo to nie miał zamiaru pozwolić, by
przez dwa ostatnie dni spędzone wspólnie na płaskowyżu
pozostawała daleka i niedostępna.
Nie odrywał oczu od jej zgrabnych pośladków w opię
tych szortach. Śledził grę mięśni pod cienką tkaniną, gdy
zaczęła wspinać się na skałę. Przystanęła na chwilę; Jared
pogłaskał krągły pośladek. Zaskoczona Merry omal się
nie przewróciła. Objął ją w talii, pomagając odzyskać
równowagę.
- Co to ma znaczyć? - zapytała z irytacją.
- Wybacz. Nie powinnaś iść przede mną. Jestem
człowiekiem o bardzo słabej woli.
- Nie wątpię - rzuciła oschle, lecz Jared wyczuł, że
uśmiecha się mimo woli. Następna jej uwaga sprawiła, że
wrócił do rzeczywistości. - Czy możesz wziąć się w garść
i powiedzieć mi, co o tym sądzisz?
Jared spojrzał we wskazanym kierunku. Była tam
pieczara wydrążona w skale.
- Bardzo ciekawe - mruknął, nie kryjąc zainteresowa
nia.
- Chyba masz rację.
RAJ NA ZIEMI 123
- Zaraz się przekonamy. - Jared ruszył w stronę
wejścia do groty. Zatrzymał się tylko na chwilę, by
wyciągnąć rękę do Merry i pomóc jej wejść na skałę, ale
ku jego rozczarowaniu zignorowała jego starania i wspię
ła się zręcznie bez męskiej asysty. Niepewnie spojrzała
w ciemny otwór.
- Wchodzimy?
- Pójdę sam - oznajmił zdecydowanie Jared. - Przy
puszczam, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo, ale
jeśli nie pojawię się za pół godziny, wróć do pierwszego
obozu i czekaj na helikopter.
- Idiotyczny pomysł. - Zirytowana Merry zmrużyła
oczy. - A jeśli w grocie są pumy? Chcesz je sprowokować
do ataku? Sądziłam, że twoją fundamentalną zasadą jest
unikanie wszelkiej ingerencji w życie dzikich stworzeń
i naturalną równowagę ekosystemu.
- Może w tej jaskini gnieżdżą się twoje cholerne
dinozaury. - Jared wyszczerzył zęby w złośliwym uśmie
chu. - Nawiasem mówiąc, gdybym dostał się w łapy
drapieżników, jedyna zmiana w ich środowisku polegała
by na tym, że zaspokoiłyby głód mięsem o nieznanym
smaku.
- We dwójkę łatwiej...
- Wykluczone - rzucił tonem nie znoszącym sprzeci
wu. - Nie pozwolę, żebyś narażała się na takie niebez
pieczeństwo.
- Nie masz prawa za mnie decydować - wycedziła
z wściekłością.
- Już to zrobiłem - oświadczył wyprowadzony z rów
nowagi jej uporem. - Wyobrażasz sobie, jak bym się czuł,
gdyby stało ci się coś złego?
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, myśląc o grożą
cym im obojgu niebezpieczeństwie.
124
RAJ NA ZIEMI
- Nie ryzykuj bardziej, niż to konieczne - poprosiła
Merry ze smutkiem i rezygnacją. Jeszcze nim zaczęła ten
spór, wiedziała, że Jared postawi na swoim. Poprawił
rzemienie plecaka i przytulił ją mocno. Westchnęli,
zachwyceni odkrytą na nowo harmonią smukłych i mus
kularnych ciał.
- Obiecuję uważać - szepnął Jared. - Nie pozbędziesz
się mnie tak łatwo.
Gdy uścisk osłabł, Merry podała Jaredowi maczetę.
Odwrócił się, zrobił krok w stronę wejścia do jaskini....
Nagle uskoczył za skalny występ i przyciągnął do siebie
Merry.
- Och!... - krzyknęła. Natychmiast zasłonił jej usta
dłonią, a drugą ręką wskazał niezwykły widok. W mil
czeniu, nie dowierzając własnym oczom, patrzyli na
stalowoszarą pumę, która stała przed grotą i wietrzyła
niespokojnie. Z pewnością nie wyczuła ich zapachu, bo
po chwili zwróciła łeb w stronę ciemnego otworu i wark
nęła cicho. Podbiegł do niej jasnoszary kociak. Po chwili
matka i jej baraszkujący radośnie potomek zniknęli za
skałą, na którą wspięła się przed chwilą para naukowców.
Jared policzył wolniutko do stu i dopiero wówczas
przestał kurczowo ściskać w dłoni ostrą maczetę.
- Niepotrzebnie pchałem się do tej jaskini - szepnął
Merry na ucho. Gdy odwróciła głowę w jego stronę,
ujrzał twarz wystraszoną i bladą mimo ciemnej opaleniz-
- Święte słowa - zdołała wykrztusić. Jared parsknął
nerwowym śmiechem i przytulił ją, nim ruszyli w dalszą
drogę skrajem płaskowyżu. Szedł przodem, trzymając
w pogotowiu maczetę. Miał nadzieję, że nie będzie
zmuszony jej użyć. Puma, którą niedawno ujrzeli, była
wprawdzie bardzo wychudzona, lecz w bezpośrednim
RAJ NA ZIEMI 125
starciu okazałaby się bez wątpienia nieustępliwym prze
ciwnikiem.
Od dłuższego czasu dobiegał ich plusk wody. Gdy
obeszli skałę, szmer rozległ się o wiele głośniej. Jared
ujrzał w oddali dudniący po kamieniach wodospad. Był
doświadczonym podróżnikiem i trudno go było zasko
czyć, ponieważ oglądał mnóstwo pięknych krajobrazów
w odległych i nie zniszczonych przez człowieka zakąt
kach globu, lecz mimo to na widok niezwykłej wodnej
kaskady osłupiał z zachwytu.
- Hej, co się... - zawołała Merry spoglądając ponad
ramieniem kolegi. - Och!
Jared westchnął tylko, zamiast odpowiedzieć. Ujrzeli
czarną skałę, która opadała stromo ku gładkiej plaży
usianej drobnym piaskiem o różowej barwie. Zestawienie
kolorów zapierało dech w piersiach, lecz wodna kurtyna,
przesłaniająca z jednej strony kamienną ścianę, robiła
jeszcze większe wrażenie. Spieniony potok sunął po
kolejnych stopniach hebanowej barwy w obłoku delikat
nej mgiełki rozpylonych kropli. Krystalicznie czysta
woda opadała z głośnym szumem do wyścielonego
różowym piaskiem koryta rzeki. Promienie słońca roz
świetlały wodny pył kolorową wstęgą tęczy, która unosiła
się nad strumieniem niknącym wśród zarośli.
- To najpiękniejszy widok, jaki w życiu widziałam
- szepnęła Merry. Jared milczał. Nie potrafił znaleźć słów
godnych tego krajobrazu. - Chodźmy tam. - Trąciła go
lekko trzymanym w dłoni kijem.
Mężczyzna spojrzał na nią bez słowa spod zmarsz
czonych brwi i ruszył w dół. Różowy piasek skrzypiał pod
nogami, jakby stąpali po mikroskopijnych kryształach
oszlifowanych przez fale strumienia. Nad rzeką było
nadzwyczaj gorąco i parno. Chociaż podeszli tak blisko
126
RAJ NA ZIEMI
wodospadu, tęcza nadal spinała oba brzegi rozlewiska
u stóp czarnej skały. Jared uznał, że czas na odpoczynek,
i zdjął plecak.
- Chcesz się tu rozejrzeć? - zapytała Merry, od
kładając swoje pakunki, lecz nie doczekała się od
powiedzi. Jared poszedł do niej, chwycił gruby warkocz,
który zsunął się na ramię dziewczyny, i łagodnym ruchem
przyciągnął ją do siebie.
- To moje włosy, proszę mi je oddać - przypomniała
żartobliwie, ale w jej głosie słychać było niepokój. Jared
nie odpowiedział. Oczy Merry lśniły w pełnym słońcu jak
najpiękniejsze turkusy. Wzrok mężczyzny ześlizgnął się
na smukłą szyję i odsłonięty dekolt. Nie zapięła guzików
uwolnionych niedawno ręką kochanka, który na ten
widok poczuł szybkie bicie serca i zapragnął całować ją
do utraty tchu. Najpierw musiał jednak wyjaśnić nieporo
zumienia, które od pewnego czasu ciążyły nad nimi jak
ciemna chmura.
- Merry, okropnie się boję, i to przez ciebie. Nikt
mnie dotąd nie znał tak dobrze jak ty. Pragnę cię bardziej
niż kogokolwiek na świecie. - Chciał jej wyznać coś
jeszcze, ale zabrakło mu słów. Niski głos łamał się ze
wzruszenia. - Gdy się rozstaniemy, będzie mi do
skwierała samotność. Dotąd pożegnania mnie nie za
smucały...
Merry położyła dłoń na jego ustach.
- Nie musimy się rozstawać. - Patrzyła na niego
czule, głęboko przekonana o prawdzie swoich słów.
- Pragnę z tobą pracować. Możemy iść przez życie ramię
w ramię niezależnie od tego, gdzie będziemy przebywali
i czym przyjdzie się nam zajmować.
Jared energicznie potrząsnął głową. Zebrał wszystkie
siły, by zwalczyć straszliwą pokusę. W głębi ducha
RAJ NA ZIEMI
127
pragnął uwierzyć w obietnicę Merry i błagać ją, żeby
z nim została na zawsze.
- Nie powinnaś tak mówić. Wiem, ile są warte
pochopne zapewnienia. Nie próbuj mnie przekonać. Na
początku będzie cudownie, ale potem wszystko się
zmieni. - Gdy próbowała zaprotestować, przerwał jej
z irytacją. - Chcesz mieć dzieci, a one potrzebują
stabilizacji, domu. W końcu znienawidzisz mnie za to, że
nie jestem w stanie się zmienić, a ja będę cię obwiniał za
ustawiczne pretensje. -
- Dzieci potrzebują przede wszystkim miłości. Bez
trudu dostosowują się do warunków, w których muszą
egzystować. Twój styl życia nie oznacza, że jesteś
skazany na bezdzietność. Rzecz w tym, że powinieneś
mieszkać z rodziną tam, gdzie będziesz prowadził bada
nia i obserwacje.
- Jak sobie wyobrażasz życie rodzinne w tak pięknej
scenerii, która nas tu otacza? Przez cały czas musielibyś
my pilnować dziecka, bo w przeciwnym razie schrupały
by go pumy. Nie mielibyśmy ani chwili na prowadzenie
badań.
Poczuła się urażona jego ironiczną uwagą. Wy
czytał to z jej twarzy. Niestety, nie miał innego
wyjścia, musiał ją do siebie zrazić. Mówiła tak przeko
nująco, że w wyobraźni Jareda powstały urzekające,
a zarazem niebezpieczne wizje szczęśliwej przyszłości.
Obawiał się, że wkrótce zaniecha walki, poda dziew
czynie swoje serce na złotej tacy i pozwoli, by
zdecydowała, jak ma wyglądać ich wspólne życie.
Skończy się tym, że oboje będą okropnie nieszczęś
liwi. Zdawał sobie sprawę, że Merry jest uparta
i odporna na wszelkie trudności. Dlatego właśnie
radziła sobie doskonale podczas badań prowadzonych
128 RAJ NA ZIEMI
w tropikach. Teraz postanowiła użyć tych cech jako oręża
w walce z jego uprzedzeniami.
- Przyznaję, że konieczne są pewne kompromisy,
zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z niemowlakami, ale
jest wiele nie zbadanych regionów, gdzie można praco
wać, a zarazem wychowywać potomstwo. Poza tym
dzieci tylko przez stosunkowo krótki czas są całkowicie
zależne od rodziców. Moim zdaniem, Jaredzie, paraliżuje
cię lęk. Ubzdurałeś sobie, że los rodziców, którzy nie
kochali się dość mocno, stanowi dla ciebie ostrzeżenie
i życiowy drogowskaz. - Odrzuciła głowę, daremnie
próbując wyrwać gruby warkocz z jego dłoni. Po chwili
krzyknęła, uderzając pięściami w jego tors: - Kocham
cię. Myślę, że ci na mnie zależy. Wszystko nam się uda,
jeśli będziesz tego chciał. - Tym razem uwolniła warkocz
z jego uchwytu. Pobiegła w stronę wodospadu i stanęła
nad wodą odwrócona plecami do Jareda, który cierpiał
męki, dręczony sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony
pragnął zostać z nią na zawsze i wychować dzieci,
z drugiej zaś zdawał sobie sprawę z nierealności tych
marzeń.
Nie pobiegł za nią, chociaż kosztowało go to wiele
wysiłku. Wiedział teraz, że Merry go kocha. Wyznała mu
miłość! Odwrócił się, by nie patrzeć na smukłą postać
rysującą się wyraźnie na tle wodospadu. Niełatwo przy
szło mu opanować namiętności, ale wiedział, że postępu
je właściwie. Merry zasługiwała na mężczyznę, który
będzie dla niej oparciem; nie mogła... nie powinna kochać
włóczęgi, który nie miał nic do zaoferowania. Trzeba
wybić jej z głowy bezsensowne mrzonki. Pewnego dnia ta
urocza dziewczyna spotka odpowiedniego człowieka. Na
myśl o tym Jared zacisnął zęby tak mocno, że poczuł ból.
W końcu uznał, że musi do niej podejść i załagodzić
RAJ NA ZIEMI
129
sytuację. W tej samej chwili Merry spojrzała na niego
przez ramię. Urzekło go piękno i głębia turkusowych
oczu. Uśmiechała się do niego? Może to jedynie przywi
dzenie? Odwróciła się i ruszyła w jego stronę. Jared nie
odrywał do niej zachwyconego spojrzenia. Kołysała
zalotnie biodrami, a jej piersi drżały pod cienką bluzką.
Jared coraz bardziej skłaniał się ku przekonaniu, że musi
raz jeszcze rozważyć swoje postanowienie. Merry stanęła
tak blisko, że wystarczyło pochylić głowę, by ją pocało
wać. Położyła ręce na jego ramionach i pogłaskała je
delikatnie.
- Marnie udawałeś przed chwilą. Zapomniałeś o kilku
istotnych szczegółach - oznajmiła niskim, hipnotyzują
cym głosem. - Przede wszystkim trzeba było powiedzieć,
że nie chcesz mieć dzieci. - Delikatnie przesunęła
opuszkami palców po jego torsie aż do paska od spodni.
Czułe dotknięcie paliło jak płomień. - Zapomniałeś
dodać, że mnie nie kochasz. - Odpięła guzik i kon
tynuowała zmysłowe pieszczoty. - Trzeba było powie
dzieć, że wcale nie masz ochoty kochać się ze mną albo że
to jedynie czysta fizjologia. - Powoli rozsunęła suwak.
Jared wstrzymał oddech. - Nie odstąpię cię na krok przed
następne dwa dni. Gdy wrócimy do cywilizacji, nie
będziesz mógł beze mnie żyć. - Poczynała sobie coraz
śmielej. Jared cicho jęknął, chwycił ją w ramiona i pocią
gnął za warkocz, domagając się pocałunku. Kochali się
tak gwałtownie i szaleńczo, jak tego pragnęła. Jared nie
wyobrażał sobie, jak przeżyje rychłe rozstanie. Długo
leżał w słońcu, nie wypuszczając Merry z uścisku.
W końcu poczucie winy przypomniało mu o pracy, którą
mieli do wykonania. Ułożył się wygodnie na boku.
- Wszystko w porządku? - zapytał. Nie oczekiwał
odpowiedzi, bo widział na jej twarzy szczęśliwy uśmiech.
130 RAJ NA ZIEMI
- Tak. Lepiej bierzmy plecaki i ruszajmy w drogę.
Mamy dużo pracy. Po to tu jesteśmy - odparła cicho.
- Merry... - Jak miał ją przekonać? - Gdyby istniał
choćby cień nadziei, że nam się powiedzie... Niestety,
wiem aż za dobrze, jak się kończą takie związki. Nie
potrafię spokojnie myśleć o tym, że pewnego dnia
przestałabyś mnie kochać. - Zamilkł. Nie był w stanie
wypowiedzieć najskrytszych uczuć. Merry pocałowała
go w policzek.
- Ruszajmy. Trzeba znaleźć miejsce na nocleg - przy
pomniała i odwróciła się. Jared patrzył na jej nagie ciało,
przeżuwając gorzkie myśli.
- Rozumiesz mnie? - zapytał z rozpaczą.
- Nie. - Zapięła bluzkę, ale pozostawiła odpięte
guziki, których dotykał wcześniej Jared. Patrzyła na niego
z powagą turkusowymi oczyma. -I wcale mi na tym nie
zależy. Moim zdaniem, każdy jest kowalem swego losu.
Skoro wybrałeś żywot samotnika i odrzucasz miłość,
mogę ci tylko współczuć. Nim ciebie spotkałam, byłam
pełna obaw. Teraz wiem, co traciłam, i dlatego nie będę
się dłużej zadowalała marną namiastką prawdziwego
życia.
Mówiła cicho i spokojnie, ale jej słowa, wolne od
złości i żalu, wywarły na Jaredzie ogromne wrażenie. Gdy
zrozumiał, co oznaczają, zimny dreszcz przebiegł mu po
plecach. Może Merry nie była świadoma, że jej deklaracja
zabrzmiała jak pogróżka, lecz dziewczyna w zawoalowa-
nej formie dała mu do zrozumienia, że gotowa jest
związać się na stałe z innym mężczyzną, kiedy uwolni się
od Jareda.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Przeprawili się przez największy z potoków, jakie
napotkali w południowej części tepui, i ruszyli na północ.
Wędrowali przez cały dzień z krótką przerwą na skromny
posiłek. Kończyły im się zapasy. Merry wykorzystała
krótki postój i dokończyła kilka szkiców. Nie odzywała
się do Jareda, ponieważ nie miała mu nic do powiedzenia.
Za dwa dni potężny helikopter transportowy miał ich
zabrać do Caracas. Wyznała miłość ukochanemu męż
czyźnie i podzieliła się z nim wszystkim, co mogła mu
ofiarować. Pora, by on wykonał następny krok. Wiedział
doskonale, co czuje Merry.
Nie rozmawiali podczas posiłku. Jared podniósł się
wreszcie i sięgnął po plecak. Merry schowała szkicownik.
Gdy wyprostowała się, poprawiając rzemienie plecaka,
niewielkie zwierzę wbiegło na polanę, którą mieli właśnie
opuścić. Przerażone ich widokiem odwróciło się i czmy
chnęło do lasu, nim zdążyli się odezwać.
- Widziałaś? - krzyknął z niedowierzaniem Jared,
jakby nie ufał własnym oczom.
- Boże miłosierny! - Merry całkiem zamarła z wraże
nia. Rzuciła plecak na ziemię, wydobyła szkicownik
i zaczęła rysować w gorączkowym pośpiechu.
- Nie wierzę. Po prostu nie wierzę. Czy to rzeczywiś
cie był dinozaur? Muszę narysować to zwierzę, póki je
dobrze pamiętam. - Ołówek niemal fruwał nad kartką
132 RAJ NA ZIEMI
papieru, a sylwetka tajemniczego stworzenia wyłaniała
się coraz wyraźniej. - Powiedz mi, co zapamiętałeś.
- Zwierzak miał około sześćdziesięciu centymetrów
wysokości. Okryty był grubą, cętkowaną skórą w kolorze
szarawego brązu i ciemnej zieleni. Poruszał się bardzo
szybko. Biegł na tylnych łapach, które sprawiały wraże
nie niezwykle silnych. Przednie kończyny krótkie i słabo
rozwinięte... nie takie. - Wskazał błąd na rysunku.
(
- Trochę dłuższe. - Głowa jakby... gadzia, wydłużona,
szczęka przypomina dziób. Nasz niespodziewany gość
wyglądał jak dinozaur. To był dinozaur. Widzieliśmy
dinozaura na własne oczy! - Jared był kompletnie
oszołomiony.
- Zadziwiająca spostrzegawczość, profesorze Adam-
son. - Merry spojrzała z uśmiechem na kolegę. - Wiem,
jak się czujesz. To niewiarygodne!
- Teoretycznie brałem pod uwagę możliwość takiego
odkrycia - Jared opadł ciężko na duży kamień - ale
naprawdę nie sądziłem, że do niego dojdzie.
- Przypuszczam, że tamto biedactwo przeraziło się
okropnie na nasz widok i również nie może ochłonąć
z wrażenia. - Merry parsknęła nerwowym śmiechem
i znowu pokręciła głową z niedowierzaniem. - Zauważy
łeś, jak szybko poruszał się ten zwierzak?
- Szybkość chroni go przed drapieżnikami.
Przez kilka chwil spierali się, jaki gatunek był przod
kiem tajemniczego dinozaura.
- Nie potrafię precyzyjnie usytuować naszego gościa
we współczesnej systematyce, ale mamy przecież opis
i rysunek. Na tej podstawie dobry specjalista potrafi
wskazać przodków zwierzęcia i określić gatunek - rzuciła
pojednawczo Merry i położyła dłoń na ramieniu Jareda,
który siedział sztywno, jakby kij połknął.
RAJ NA ZIEMI 133
- Trzeba znaleźć miejsce na nocleg, nim się ściemni.
Wrócimy do tego później - rzucił oschłym tonem.
Ruszyli w drogę. Merry dotrzymywała kroku Jaredo-
wi, który niezmordowanie parł do przodu wśród niskich
zarośli. Ogarniał ją coraz większy niepokój. Skąd u jej
ukochanego taki chłód i niespodziewana zmiana na
stroju? Może zirytował się, ponieważ rzeczywistość
okazała się inna niż jego hipotezy. Ujrzeli na własne oczy
dinozaura! Merry pokręciła głową. Nadal nie mogła dojść
do siebie. To nie do wiary! Była jedyną kobietą na
świecie, która natknęła się na potomka prehistorycznych
gadów. Tylko dwoje ludzi miało tyle szczęścia - Jared
i ona.
Powróciła myślą do innych spraw, które dotyczyły ich
obojga. Instynktownie wyczuwała, że Jared w ciągu
niespełna dwóch tygodni otworzył przed nią serce. Żadna
z kobiet, które spotykał przez całe życie, nie miała tyle
szczęścia. Doceniała jego uczciwość i szczerość, mimo że
sprawił jej ból. Najtrudniejszy do zniesienia był obez
władniający lęk, że pomyliła się w swoich rachubach, że
Jared nie zdoła przezwyciężyć zadawnionych uprzedzeń.
Wyznała mu, czego pragnie i o czym marzy. Była
głęboko przekonana, że potrafią żyć razem tak, by nadal
prowadzić intensywne badania naukowe, a zarazem
wychowywać potomstwo. Ilekroć wspominała o dzie
ciach, dostrzegała w oczach Jareda błysk zainteresowa
nia. Wizja szczęśliwego życia rodzinnego najwyraźniej
go fascynowała.
- Chcesz się tu rozejrzeć? - zapytał Jared, przystając
niespodziewanie. Merry zerknęła na wskazaną przez
niego jaskinię.
- Oczywiście. Lepiej nie łudź się, że wejdziesz tam
beze mnie - odparła Merry.
134 RAJ NA ZIEMI
- Nie mam złudzeń - przyznał sucho. Merry zrzuciła
z ramion plecak i ścisnęła mocniej solidny drąg. Zbliżyli
się do ciemnego otworu. Gdy zajrzeli do środka, ode
tchnęła z ulgą. Grota była spora, szersza przy wejściu
i zwężająca się w głębi, i, co najważniejsze, pusta.
Z pewnością od dawna nie przebywało tu żadne niebez
pieczne zwierzę. Merry uznała, że to doskonałe miejsce
na nocleg. Wyobraziła sobie, jak siedzą we dwoje przy
ognisku, zupełnie sami...
- Przestań się na mnie gapić tymi wielkimi oczami.
Trzeba nazbierać drewna i przygotować ognisko, żeby
odstraszyć drapieżniki, które chciałyby nas schrupać na
kolację - rzucił z uśmiechem Jared, ale w jego głosie
pobrzmiewał niepokój. Serce Merry zatrzepotało w pie
rsi. Tak było za każdym razem, gdy patrzyła na pogodną
twarz ukochanego. Powtarzała sobie w duchu, że mimo
wad Jared jest wyjątkowym człowiekiem, że jej uczucie
nie jest wyłącznie kwestią zmysłowego oczarowania. Jej
ukochany miał wspaniałe poczucie humoru, był wybitnie
inteligentny, czuł się odpowiedzialny za losy planety, na
której przyszło mu żyć, tryskał energią i zapałem.
Warto postawić wszystko na jedną kartę, byle zdobyć
takiego mężczyznę. Merry krajało się serce, bo Jared nie
umiał przyjąć i odwzajemnić jej miłości. Przypominał
ranne zwierzę warczące na człowieka, który pragnie
ulżyć mu w cierpieniu. Wiedziała jednak, że mądry
opiekun niełatwo daje za wygraną. Postanowiła czekać
cierpliwie, aż Jared będzie tak zmęczony wewnętrzną
walką, że przestanie bronić się przed uczuciem. Wtedy
Merry będzie mogła ofiarować mu pociechę, miłość
i czułą opiekę. Pewnego dnia chory zostanie uleczony
i odkryje, że nie może żyć bez ukochanej.
Podróżnicy ułożyli drewno u wejścia do jaskini,
RAJ NA ZIEMI 135
a potem wykąpali się w pobliskim strumieniu. Po po
wrocie zaczęli się krzątać po niewielkim pomieszczeniu.
Merry rozłożyła koc na ubitej ziemi. Chciała dokończyć
rysunki, ale było już zbyt ciemno. Nagle przypomniała
sobie dziwną reakcję Jareda na wzmiankę o publikacji
wyników badań i ujawnieniu odkrycia żywych dinozau
rów.
- Znam pewnego specjalistę, który chętnie pomoże
ustalić, z jakim gatunkiem dinozaura mamy do czynienia.
Jeśli chcesz, zadzwonię do niego po powrocie.
- Nie zamierzam nikogo informować o naszym od
kryciu - odparł Jared, odwracając wzrok. Zwykle wpat
rywał się w nią tak intensywnie, aż rumieniła się
z zakłopotania; nieustannie wodził za nią złocistymi
ślepiami. Gdy spuścił oczy, poczuła się odepchnięta
i zagubiona. Przeczuwała, jakie mogą być następstwa tej
rozmowy, więc ostrożnie, trochę niepewnie dobierała
słowa.
- Dlaczego sądzisz, że nie powinniśmy rozgłaszać
tego, co wiemy?
- Pamiętasz nasze poprzednie rozmowy dotyczące
skutków poszukiwania dinozaurów przez rozmaitych
łowców sensacji? - zapytał z wahaniem.
Merry analizowała wszystkie argumenty za i przeciw,
które padały wielokrotnie podczas ożywionych dyskusji.
Kilka razy omal się nie pokłócili na śmierć i życie
o zasady etyczne obowiązujące w świecie nauki.
- Mówiłeś serio o zatajeniu wyników badań? - zapy
tała z niedowierzaniem. Jared milczał, ale cisza była
w tym wypadku niezwykle wymowna. - Ależ to szaleńst
wo!
- Posłuchaj mnie uważnie, Merry - zaczai z ożywie
niem Jared. - Penetrowaliśmy ten obszar przez osiem dni
136
RAJ NA ZIEMI
i natrafiliśmy jedynie na pogryzione liście, tropy odciś
nięte w błocie i opuszczone gniazda. Jeśli poinformujemy
o naszym odkryciu, ryzykanci wszelkiej maści będą sobie
deptać po piętach, żeby schwytać żywy okaz nieznanego
gada. Wykorzystają wszelkie dostępne środki i wymyślą
co najmniej kilka skutecznych sposobów, byle dopiąć
swego, a wszystko w imię nauki i postępu. Wkrótce te
nieszczęsne stworzenia zostaną całkowicie wytępione
w stanie dzikim, a nieliczne okazy będą dogorywały
w niewoli.
- Nie podzielam twojego pesymizmu. Wiedza i czas
to nasze atuty. Możemy przedsięwziąć skuteczne środki
zaradcze, nim poinformujemy kogokolwiek o istnieniu
dinozaurów. Przytocz choćby jeden logiczny i wiarygod
ny argument za utajnieniem tego odkrycia. Te, które
dotąd usłyszałam, nie wytrzymują krytyki.
- Zrozum, że ten obszar stanowi miniaturową niszę
ekologiczną, gdzie wszystkie elementy trwają w dosko
nałej równowadze. To stanowi gwarancję przetrwania dla
obu dominujących gatunków. Zbrodnią byłoby narażać
płaskowyż na zgubny wpływ świata zewnętrznego jedy
nie po to, żeby opublikować kolejny artykuł i zyskać
rozgłos w naukowym światku - oświadczył Jared i rzucił
koleżance oskarżycielskie spojrzenie. - O to ci chodzi,
prawda? Nasz mały gość i jego kuzyni przyniosą nie
śmiertelną sławę mądrej doktor Bayliss, o ile zręcznie
rozegrasz tę partię.
Merry nie chciała przyjąć do wiadomości tego krzyw
dzącego posądzenia. Dla niemal wszystkich bliskich osób
prędzej czy później jej wybitne zdolności i ogromna
ambicja były pretekstem do zerwania znajomości. Czyż
by Jared niczym się od nich nie różnił?
- Doskonale wiesz, że to nieprawda. Tak samo jak ty
RAJ NA ZIEMI 137
wzdragam się na myśl, że ten mały świat mógłby zostać
bezpowrotnie zniszczony, ale sądzę, że nie możemy
samodzielnie podejmować tak ważnej decyzji. Proponu
ję, żebyś po powrocie zorganizował konferencję nauko
wą. Zaproś przedstawicieli instytutów, które sfinansowa
ły ekspedycję, przedstaw wyniki badań oraz swoje oba
wy. Poproś o radę. Może zdołasz przekonać współ
pracowników, że trzeba pozostawić dinozaury icb włas
nemu losowi.
- Wiesz doskonale, że to daremne. - Jared bezradnie
machnął ręką. - Im więcej ludzi zyska dostęp do naszych
informacji, tym większe jest niebezpieczeństwo, że staną
się ogólnie znane. Jeśli cały świat usłyszy o dinozaurach,
będzie to równoznaczne z wyrokiem śmierci na te Bogu
ducha winne stworzenia. Nie zapominaj, że pumom także
grozi niebezpieczeństwo. Pozdychają z głodu, jeśli nie
będą miały na co polować.
- Rozumiem, co czujesz - odparła z naciskiem Merry.
- Jako naukowiec masz sporo racji, ale pamiętaj, że
prędzej czy później prawda i tak wyjdzie na jaw.
Dociekliwy reporter, który z wami leciał, nie da ci
spokoju. Poza tym jesteśmy zobowiązani do lojalności
wobec instytucji i osób, które sfinansowały badania.
- A lojalność wobec zagrożonych gatunków? Twoim
zdaniem to się nie liczy?
- Nie próbuj mi niczego wmówić. Już powiedziałam,
że moje odczucia nie różnią się od twoich. Nadal sądzę, że
nie przytoczyłeś żadnego logicznego argumentu na popa
rcie swojej tezy. W jakim znajdziesz się położeniu, jeśli
następna ekspedycja za kilka lat dokona tego samego
odkrycia? Pozostaje sprawa drapieżników. Walt i Marco
wiedzą o ich istnieniu. Pytanie, czym żywią się drapież
niki na odciętym od świata tepui, nasuwa się automatycz-
138 RAJ NA ZIEMI
nie. Powszechnie wiadomo, że fauna i flora jest dość
uboga na tego typu wzniesieniach. Nasze tepui stanowi
wyjątek. W ciągu kilku lat zawita tu kolejna ekspedycja.
Nie będziesz miał na to żadnego wpływu. Jeśli zrodzi się
podejrzenie, że odkryłeś nieznany gatunek zwierząt
i zataiłeś fakt jego istnienia, staniesz się pariasem dla
większości kolegów.
- Zaryzykuję - rzucił głucho posępny Jared. Merry
przyglądała się ukochanemu z niedowierzaniem. Ton
jego głosu przywołał nieuchwytne wspomnienia. Nagle
zdała sobie sprawę, że cała ta gadanina stanowi jakby
dymną zasłonę. Wypomniała już wcześniej Jaredowi
paniczny lęk przed ośmieszeniem się i wątpliwą sławą,
jaka była udziałem jego ojca. Doszła do przekonania, że
takie obawy skłaniają go do zatajenia sensacyjnych
wyników badań prowadzonych na tepui.
Nabrała pewności siebie, zrozumiawszy rzeczywiste
przyczyny dziwnego zachowania Jareda. Spokojnie za
częła rozpakowywać plecak. Wyjęła oba śpiwory i przy
gotowała szerokie posłanie dla dwojga w zacisznym kącie
jaskini, gdzie nie docierały podmuchy wiatru i strugi
ulewnego deszczu. Piaszczysty grunt był suchy jak
pieprz.
Przygotowała legowisko i rozejrzała się, szukając
wzrokiem Jareda. Stał u wejścia do groty oparty ramie
niem o kamienną ścianę, z rękami w kieszeniach spodni.
Jasne oczy śledziły każdy jej ruch niczym spojrzenie
drapieżnika tropiącego ofiarę.
Długo patrzyli na siebie bez słowa. Jared stał bokiem
do ogniska. Blask ognia rozjaśniał połowę jego twarzy,
druga zaś ginęła w mroku. Błyskawica przecięła niebo
i widmowe światło wydobyło z ciemności potężną syl
wetkę mężczyzny. Merry z trudem przełknęła ślinę.
RAJ NA ZIEMI 139
Gardło dziewczyny wyschło pod wpływem emocji jak
piasek u jej stóp.
- Idziemy spać?
- Tak - odparł Jared, uśmiechając się ponuro. - Do
myślam się, że mimo wszystko zamierzasz dzielić ze mną
posłanie dziś w nocy.
- Sądziłam... wydawało mi się, że ty również tego
pragniesz, ale skoro jesteś innego zdania, rozdzielę
śpiwory. - Pozornie obojętnym ruchem wskazała po
słanie. Była zbita z tropu i skrępowana. Nie przypusz
czała, że będzie się tak czuła w obecności Jareda.
Odepchnął ją. Czytała to w jego oczach. Znała na
pamięć ten wyraz twarzy. Powinna być uodporniona na
tego rodzaju ciosy, a mimo to czuła ucisk w gardle, jakby
lada chwila miała wybuchnąć rozpaczliwym łkaniem.
Jared nie ruszył się z miejsca, zacisnął tylko zęby tak
mocno, że drgały mięśnie policzków.
- Wiesz, że cię pragnę. Sądziłem, że po dzisiejszej
sprzeczce nie chcesz już być ze mną.
Merry otworzyła szeroko oczy ze zdumienia. Czyżby
ten człowiek nie wierzył w swoją atrakcyjność? Nagle
zrozumiała, że nawet poza, jaką przybrał jakiś czas temu,
świadczy o braku pewności siebie. Ten wrażliwy męż
czyzna po prostu nadrabiał miną. W sercu Merry zatlił się
znowu nikły płomyk nadziei.
Kiedy rodzice wysłali ją do szkoły z internatem,
wmówiła sobie, że zrobili to dla jej dobra. Gdy zapomina
ły o niej przyjaciółki, kiedy odszedł Glenn, mimo
wybitnej inteligencji nie potrafiła zrozumieć powodów,
dla których ustawicznie była porzucana albo po prostu
wystawiana do wiatru. Kiedy siedziała wpatrzona
w oświetloną blaskiem ognia twarz Jareda, uświadomiła
sobie, że tym razem nie pogodzi się z porażką. Ten
140 RAJ NA ZIEMI
mężczyzna był dla niej ważniejszy niż wszyscy inni
ludzie. Jeśli pozwoli, żeby ją teraz odepchnął, będzie tego
żałowała do końca życia.
Zdecydowana na wszystko podeszła do Jareda, za
rzuciła mu ramiona na szyję i mocno przylgnęła do
niego całym ciałem. Jedynie w ten sposób mogła go
przekonać, jak wiele dla niej znaczy. Przyciągnęła mo
cno do* siebie jego głowę, a gdy przesunęła koniusz
kiem języka po zmysłowych wargach, usłyszała stłu
miony jęk. Mężczyzna nagłym ruchem wyciągnął ręce
z kieszeni, chwycił ją w ramiona i zaniósł na przygoto
wane wcześniej posłanie.
Dwukrotnie wstawał na chwilę owej nocy, by dołożyć
drewna do przygasającego ogniska. Potem wracał na
posłanie i obejmował ją mocno. Zasypiała rozgrzana
ciepłem jego ciała. Pumy nie krążyły wokół ich obozowi
ska tej nocy. Nad ranem Jared obudził Merry i kochał się
z nią tak czule, że długo leżała potem w jego ramionach
niezdolna poruszyć się ani wymówić słowa. Nim wstali,
Jared przytulił ją mocno. Wkrótce ruszyli do pierwszego
obozu.
Co dalej? Przeszkody i wątpliwości urastały w nie
spokojnych rozmyślaniach Merry do monstrualnych roz
miarów. Zastanawiała się, co się stanie po powrocie do
Caracas. Czy Jared zmieni zdanie? Co dalej? Co dalej? Co
dalej?
Zatrzymali się na niewielkiej, kamienistej polanie,
żeby odpocząć. Usiedli ramię przy ramieniu. Merry
otworzyła ostatnią paczkę suszonych marchewek wydo
bytą z plecaka. Podzielili się sprawiedliwie.
- Szkoda, że tylko raz natknęliśmy się na dinozaura.
Chętnie dowiedziałabym się czegoś więcej o ich życiu
1 4 1
i liczebności. Ciekawe, czy wszystkie wyglądają tak
samo...
- Trudno je obserwować. Widziałaś, jakie są szybkie.
Niewielkie są szanse na to, że natkniemy się na inne
osobniki.
- Chyba tak - westchnęła. - Dobrze, ze mamy
przynajmniej rysunek. Oddam ci go. Zastanawiałeś się,
co powiesz dziennikarzom po powrocie? - Zapadła
nieprzyjemna cisza. Merry zrobiło się ciężko na sercu.
W końcu Jared podniósł głowę i popatrzył jej prosto
w oczy.
- Merry, wiem, że się ze mną nie zgadzasz, ale już
podjąłem decyzję. Nie zamierzam zdradzać nikomu
naszych odkryć - odparł głosem nie znoszącym sprzeci
wu. Merry była przygnębiona, bezradna, rozdarta między
przywiązaniem do zasad obowiązujących naukowca a mi
łością do upartego mężczyzny. Przytaczała rozmaite
argumenty, lecz Jared na wszystko miał odpowiedź.
W końcu straciła cierpliwość.
- Twoja wizja świata jest nieco wypaczona - wy
buchnęła. - Sądzę, że boisz się, co powiedzą twoi
koledzy, jeśli po powrocie z ekspedycji zaczniesz
im opowiadać o żywych dinozaurach. Ilekroć wspo
minałam o możliwości przetrwania prehistorycznych
gadów, zawsze ucinałeś dyskusję. To lęk przed tym,
że zostaniesz uznany w świecie nauki za kogoś w ro
dzaju wioskowego idioty, nie zaś pragnienie ochrony
tepul stanowi główny motyw twego postępowania.
- Twarz Jareda stężała z wściekłości, ale Merry
nie zamierzała ustąpić. Postanowiła wygarnąć mu
wszystko. Nawet Marco, najbliższy przyjaciel, nigdy
się na to nie odważył. - Jeszcze jedno powinieneś
sobie zapamiętać: w niczym nie przypominam twojej
142 RAJ NA ZIEMI
matki. Jestem wściekła, ponieważ nie chcesz przyjąć tego
do wiadomości i nieustannie mnie z nią porównujesz.
- Czyżby? - burknął.
- Owszem. - Merry położyła rękę na sercu. - Przysię
gam, że nie ucieknę do miasta, gdy namiot zacznie
przeciekać. Nie opuszczę cię tylko dlatego, że głosisz
teorie, które mnie nie przekonują. Nasze dzieci nie będą
musiały wybierać między skłóconymi rodzicami. Cholera
jasna, nie przestanę cię kochać tylko dlatego, że niekiedy
doprowadzasz mnie do szału!
Jared zacisnął pięści w bezsilnej złości.
- Masz zamiar rozgłosić nasze odkrycia niezależnie
od tego, co ja o tym myślę?
- Nie mam pojęcia, jak postąpię. Wszystko się we
mnie buntuje przeciwko zatajeniu wyników badań. To
kwestia zasad. Poza tym martwię się, że taka decyzja
może ci bardzo zaszkodzić w przyszłości.
- To nie twoja sprawa. - Jared popatrzył na nią z nie
ukrywaną pogardą. - Cała ta wzniosła gadka o zasadach
to jedynie zręcznie wybrany pretekst do autoreklamy. Nie
możesz się doczekać, kiedy przedstawisz światu garść
błyskotliwych hipotez. To jasne, że marzysz o sławie
i zaszczytach. Cóż to za wspaniała sposobność: pierwsza
wyprawa młodej uczonej i odkrycie, które stanie się
sensacją stulecia.
- Nie marzę o sławie.
- Tere-fere! W takim razie ja nie jestem synem
zbzikowanego Christiana Adamsona. Kariera naukowa to
twój najważniejszy cel. Nawet życie rodzinne jesteś
gotowa jej podporządkować. Nic dziwnego, że robiłaś do
mnie słodkie oczy! Nasz ślub byłby dla ciebie ważnym
atutem. Piękną panią botanik i światowej sławy ekologa
połączyłby święty węzeł małżeński. Prawdziwa sensacja.
RAJ NA ZIEMI
143
Przy okazji zyskałabyś odrobinę rodzinnego ciepła, za
którym tęskniłaś przez całe życie. - Umilkł nagle. Merry
wstrzymała oddech.
- Dzięki za wyjaśnienia, profesorze - odparła po
chwili. - Łudziłam się, że spotkałam w końcu mężczyznę
innego niż Glenn. W pewnym sensie miałam rację.
Potrafisz o wiele skuteczniej pozbyć się natrętnej wiel
bicielki. Zamiast ją zniechęcać drobnymi złośliwościami,
walisz pięścią między oczy. Nie będę ci się dłużej
naprzykrzać.
- Merry...
Chwyciła upuszczoną przez Jareda maczetę i rzuciła
się na zieloną ścianę dżungli, tnąc na oślep zarośla
i pnącza zagradzające drogę.
- Trzeba się pospieszyć, jeśli mamy być jutro gotowi
do odlotu.
ROZDZIAŁ JEDENASTY
Jared deptał po piętach Merry, która zmierzała szyb
kim krokiem w stronę pierwszego obozu. Przestała
energicznie wymachiwać maczetą, co przyjął z wyraźną
ulgą. Obawiał się nie na żarty, że rozzłoszczona dziew
czyna pokroi go na kawałki, gdy raczy sobie przypomnieć
o jego istnieniu.
Zastanawiał się nad swoim położeniem. Zrezygnowa
ny przyznał w duchu, że kocha Merry. Wiedział, że nigdy
się nie uwolni od tego uczucia, lecz z drugiej strony
doskonale zdawał sobie sprawę, że nawet kobieta tak
odważna i wytrwała jak urocza doktor Meredith Bayliss
nie wytrzyma na dłuższą metę trudów ustawicznej tuła
czki.
Dinozaury... No cóż, miała rację. Bał się ośmieszenia.
Jako młody człowiek był obiektem bezlitosnych żartów.
Musiał pracować więcej niż inni, staranniej prowadzić
badania, pisać lepsze artykuły, by zapomniano, czyim jest
synem.
- Posłuchaj! - szepnęła Merry. Przystanęła i wyciąg
nęła rękę, żeby go zatrzymać. Mięśnie Jareda stężały pod
jej dłonią, posłuszne znajomemu dotknięciu, ale ramię
dziewczyny opadło. Odwróciła głowę, zmarszczyła brwi
i zaczęła nasłuchiwać. Wkrótce doszły go z oddali
dziwne, chrapliwe piski. Merry uniosła brwi, jakby o coś
pytała. Pokiwał głową na znak, że słyszy to samo co ona,
RAJ NA ZIEMI 145
i podszedł bliżej. Wskazał ręką na prawo i szepnął jej do
ucha:
- Musimy wspiąć się na skały. Stamtąd będziemy
mieli lepszy widok. Nie mam pojęcia, czego się spodzie
wać. Pamiętaj, że trzeba iść pod wiatr.
Kiwnęła głową i usunęła się na bok. Jared ruszył
pierwszy. Skradali się bezszelestnie, wypatrując suchych
liści i gałązek, których trzask mogły zdradzić ich obec
ność. Wkrótce ujrzeli niewielką dolinkę. Znajdowało się
tam lęgowisko prehistorycznych gadów złożone z sied
miu gniazd, ale nie było w nich jaj. Wokół aż roiło się od
maleńkich dinozaurów! Uwijały się wśród nich trzy
dorosłe osobniki podobne do stworzenia, które poprzed
niego dnia umknęło w krzaki na widok ludzi.
Merry pokręciła głową. Przyglądała się zwierzętom
oczyma niemal okrągłymi ze zdumienia. Odwróciła się
w stronę Jareda i w milczeniu wskazała aparat foto
graficzny, który jej szef pospiesznie wydobył z plecaka,
gdy wspinali się po skałach.
- Podejdę bliżej. Mogę zrobić kilka zdjęć?
- Spróbuj. Gra jest warta świeczki.
Jared podał dziewczynie aparat, lecz wątpił, by zdołała
podejść dostatecznie blisko. Przez chwilę obserwował
ruchliwe zwierzęta, a następnie poszukał spojrzeniem
Merry. Leżała na wąskiej skalnej półce zawieszonej nad
lęgowiskiem i fotografowała z zapałem. Wyglądała tak
świeżo i naturalnie, jakby dokonała owego wyczynu bez
najmniejszego wysiłku. Idealnie wtopiła się w tło, jakby
stanowiła cząstkę dzikiego krajobrazu. Jared doznał
wstrząsu. Daremnie próbował wyobrazić sobie Merry
prowadzącą zajęcia dla studentów albo przesiadującą
w uniwersyteckiej czytelni.
Popiskiwania stawały się coraz głośniejsze. Jared
146
RAJ NA ZIEMI
przypuszczał, ze zwierzęta wyczuły obecność Merry, lecz
w tej samej chwili dostrzegł pumę czającą się do skoku.
Sparaliżował go potworny strach.
Miał wrażenie, że ogląda film pokazywany w zwol
nionym tempie. Drapieżnik odbił się od krawędzi urwiska
i pomknął w dół ku skalnej półce, na której leżała
dziewczyna. Sprężysta kula szarego futra opadała coraz
niżej, niżej, niżej...
Jeszcze moment, a wygłodzona bestia zatopi ostre
pazury i kły w ciele dziewczyny! Nagle wielki kot odbił
się od skalnej półki i wylądował wśród gadzich gniazd.
Bezbronne zwierzęta ogarnęła panika. Piski, gwizdy,
wrzaski zlały się w niewyobrażalny dźwiękowy chaos.
Starsze dinozaury pognały na złamanie karku w stronę
zarośli. Jared patrzył z niedowierzaniem na maleństwa,
które pomknęły w ślad za nimi z niewiarygodną szybko
ścią. Nie ulegało wątpliwości, że potrafią biegać, zaled
wie wyklują się z jaja.
Puma wylądowała tak blisko jednego z młodych
osobników, że nawet błyskawiczna ucieczka go nie
ocaliła. Drapieżnik popędził za umykającym stworzon
kiem, uderzył je wielką łapą, a gdy upadło na ziemię,
natychmiast zgruchotał mu kark.
Jared odwrócił wzrok od tragicznego obrazu i popat
rzył na Merry. Spodziewał się, że dziewczyna skorzysta
ze sposobności i ucieknie, nim drapieżnik sobie o niej
przypomni. Nie dowierzał własnym oczom, gdy spo
strzegł Merry przewieszoną niebezpiecznie nad krawę
dzią skalnej półki i pstrykającą zdjęcie po zdjęciu.
Utrwalającą na kliszy zachowanie się pumy, która tym
czasem powlokła zdobycz w stronę zarośli.
Całe to zdarzenie trwało zaledwie kilka sekund. Gdy
drapieżnik znikną! wśród zieleni, Jared zerwał się na
RAJ NA ZIEMI 147
równe nogi, chwycił oba plecaki i podbiegł do Merry,
która zdążyła tymczasem wspiąć się na krawędź stromego
urwiska.
- Coś ty zrobiła, wariatko? - krzyknął, rzucając
bagaże na ziemię.
- Sfotografowałam polowanie!-oznajmiła tryumfal
nie Merry, z trudem łapiąc oddech. - Mam to wszystko na
kliszy!
- Omal nie umarłem ze strachu! Myślałem, że puma
atakuje ciebie.
Zaskoczona tym wybuchem Merry popatrzyła na
niego oczyma prawie okrągłymi ze zdumienia. W tej
samej chwili Jared chwycił ją w objęcia i pocałował
desperacko, namiętnie.
- Uważaj na aparat! Puść mnie! - Odsunęła się, nie
ukrywając zniecierpliwienia. Jared osłupiał. Nigdy dotąd
go nie odepchnęła. Zawsze chętnie przyjmowała poca
łunki i pieszczoty. Teraz najwyraźniej unikała jego
wzroku i nie życzyła sobie, by ją obejmował.
- Musimy ruszać w dalszą drogę, jeśli chcemy zna
leźć się w obozie za dnia i przygotować wszystko do
odlotu. Dzięki, że przyniosłeś mój plecak.
Długo wędrowali w milczeniu.
- Nie mogę się doczekać, kiedy pokażemy twoje
zdjęcia Marco - zagadnął Jared. - Dobrze wiem, że
będzie ze mnie szydził bez litości.
- Nie pokażesz mu tych fotografii - odpowiedziała
idąca z tyłu Merry.
- Dlaczego? - Jared odwrócił się na pięcie. Stanęli
twarzą w twarz. Merry zmarszczyła brwi i posmut
niała.
- Skoro postanowiłeś zataić nasze odkrycia, będę
musiała zniszczyć film. Wystarczy, że oddamy go do
148
RAJ NA ZIEMI
wywołania, by zaczęły się plotki i spekulacje. - Sięgnęła
po aparat wiszący na szyi.
- Poczekaj! - Jared schwycił ją za ręce, nim zdołała
otworzyć pokrywę i prześwietlić kliszę. Po chwili oznaj
mił zdecydowanie: - Nie chcę zniszczyć tych zdjęć.
Merry popatrzyła na niego bez słowa i uniosła tylko brwi.
- Porozmawiamy, gdy znajdziemy się w obozie.
Ku ich wielkiej radości ekwipunek i namioty w ogóle
nie ucierpiały. Jared przygotował schronienie i legowisko
na ostatnią noc, a Merry przyrządziła kolację. W mil
czeniu zjedli skromny posiłek. Dopiero przy kawie
zaczęli omawiać miniony dzień pełen niezwykłych prze
żyć. Postanowili, że opublikują zdjęcia, gdy upewnią się,
że przedsięwzięte zostały środki ostrożności konieczne
dla ochrony tepui przed inwazją natrętów i poszukiwaczy
mocnych wrażeń. Ustalili, że trzeba działać szybko.
Nim rozpętała się wieczorna burza, wszystko było
przygotowane do odlotu. Merry ukradkiem wślizgnęła się
do śpiwora udręczona myślą o jutrzejszym pożegnaniu.
Walczyła ze łzami, które piekły ją pod powiekami. No
cóż, miała swoją dumę. Nie poniży się, szukając pociechy
u mężczyzny, który wyraźnie dał jej do zrozumienia, że
pod żadnym pozorem nie zmieni swoich przyzwyczajeń
i poglądów. Odwróciła się do niego plecami.
Gdy mocne, smukłe palce objęły ją w talii, omal nie
wyzionęła ducha. Nim zdążyła krzyknąć, usta Jareda
dotknęły jej warg. Zamknął dziewczynę w mocnym
uścisku. Przywarła do niego całym ciałem.
- Kochasz mnie? - zapytał nagle.
- Tak.
- Powiedz to wyraźnie. Chcę usłyszeć. - W schryp
niętym głosie brzmiała natarczywa prośba.
RAJ NA ZIEMI 149
- Kocham cię - wyznała. Jared całował jej powieki,
spod których płynęły słone łzy.
- Powtórz jeszcze raz.
- Kocham cię. Kocham cię, Jaredzie, kocham cię...
- Powtarzała te słowa niczym zbawczą litanię. Oddała mu
się bez protestu, rozpaczliwie i całkowicie.
Nadchodził świt. W namiocie robiło się coraz jaśniej.
Jared leżał na plecach, tuląc w objęciach Merry. Nie mógł
zasnąć, chociaż minionej nocy kochali się wielokrotnie,
jak desperaci.
Nie do wiary, ze tak pokochał tę dziewczynę. Nie
zamierzał jej o tym mówić, ale była mu droższa niż
ktokolwiek na świecie. Ilekroć myślał o tym, że jego
ukochana może spotkać odpowiedniego mężczyznę, ob
darzyć go uczuciem i spędzić z nim resztę życia, cierpiał
jak potępieniec. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy
później tak się stanie. Merry wyraźnie dała mu do
zrozumienia, że chce założyć rodzinę.
Dziewczyna jęknęła przez sen. Jared przytulił ją
odruchowo i czule pogłaskał po plecach. Cichy jęk
rozległ się po raz drugi i gorące łzy spłynęły na pierś
mężczyzny. Merry płakała!
- Kochanie? - szepnął, nie wiedząc, jak ją pocieszyć.
Milczała, lecz odwróciła głowę i spojrzała mu w oczy.
Czule scałował ślady łez z jej twarzy. Merry była na pół
rozbudzona. Próbowała usiąść, lecz Jared nie wypuszczał
jej z objęć. - Miałaś zły sen?
Wzdrygnęła się i pokiwała głową.
- Śniła mi się puma atakująca dinozaury. To było
okropne - powiedziała, odgarniając z twarzy splątane
pasma długich włosów.
Jared nie dał po sobie poznać, że sprawdziły się jego
150 RAJ NA ZIEMI
najgorsze przeczucia. Merry nie była dość silna, by znieść
ze stoickim spokojem trudy życia w dżungli. Poprzed
niego dnia mogło się wydawać, że uznała okrutne
zachowanie drapieżnika za naturalną kolej rzeczy, lecz
w głębi ducha nie mogła się pogodzić z tym, że jego
łupem padło bezbronne stworzenie. Zniosła, rzecz jasna,
dużo więcej niż jego matka, lecz w końcu wyszło na jaw,
że jest równie wrażliwa i sentymentalna jak inne kobiety.
Potwierdziła się stara prawda, że dziewczyny nie nadają
się do pracy w dżungli.
- Szkoda, że nie mogę wymazać z twojej pamięci
tamtego obrazu. Niestety, takie są okrutne prawa natury.
Przykro jest patrzeć na drapieżniki, które bez pardonu
zabijają swoje ofiary.
- O czym ty mówisz? - Merry popatrzyła na niego ze
zdumieniem, zamrugała powiekami, ziewnęła i wytarła
dłonią mokre od łez policzki. - Źle mnie zrozumiałeś.
Śniło mi się, że puma skacząca ze skały została zabita
przez kłusownika. Wydawało mi się, że leżę na skalnym
występie i robię zdjęcia. Byłam zbyt daleko, by po
wstrzymać tamtego łotra. Nagle przyszło mi do głowy, że
jeśli pumy zostaną wytępione, dinozaurów będzie stale
przybywało. Ujrzałam drzewa odarte z liści i rzesze
dogorywających zwierząt. Okropny widok! - Merry
przytuliła się mocno do Jareda, jakby odruchowo szukała
u niego pociechy i zrozumienia. Objął ją mocno, kierowa
ny raczej odruchami niż wolą. Gorączkowo analizował jej
ostatnie słowa.
Wcale nie była przygnębiona okrutnym polowaniem
na młode dinozaury, którego była świadkiem!
Jej siła okazała się niespożyta. Ta dziewczyna stano
wiła wyjątek wśród kobiet. Nie załamało jej nieszczęś
liwe dzieciństwo i brak porozumienia z rodzicami, którzy
RAJ NA ZIEMI 1 5 1
z trudem akceptowali genialną córkę. Otrząsnęła się po
przeżytym zawodzie miłosnym, choć narzeczony zranił ją
głęboko. Wszystko, co osiągnęła - nawet uczestnictwo
w jego ekspedycji - zawdzięczała własnej pracy i nieustę
pliwemu dążeniu do wyznaczonego celu. Omal nie
parsknął śmiechem, gdy pojął, że nawet jego potrafiła
zawojować.
Nie musieli się rozstawać! We dwoje mogli stawić
czoło wszystkim przeciwnościom i wspierać się na
wzajem. Każde z nich potrzebowało czasami pomocy.
Uradowany Jared uszczypnął Merry w jędrny po
śladek. Zachichotał, gdy pisnęła z oburzenia.
- Wybacz mi, że wczoraj wygadywałem takie bzdury.
Trafiłaś w sedno, ale bałem się przyznać ci rację.
- Wybaczam - odparła bez wahania. Usiadła na
posłaniu i zaczęła się ubierać. Wyrwał jej z rąk koszulę
i rzucił ją w kąt namiotu.
- Chodź do mnie.
- Nie. Helikopter przyleci po nas wczesnym rankiem.
- Doskonale - odparł Jared, zrywając się z posłania.
- Pobierzemy się w Caracas.
Merry osłupiała.
- Nie można wykluczyć, że jesteś w ciąży. - Jared
skorzystał z okazji i mocno chwycił zdumioną dziew
czynę za ręce. Merry natychmiast odzyskała panowanie
nad sobą, wyrwała dłonie i ponownie chwyciła koszulę.
- Jeżeli ze względu na dziecko zaszczyciłeś mnie
przed chwilą tym osobliwym wyznaniem, to nie masz
powodu do obaw. Obiecałam, że dam ci znać, jeśli będzie
trzeba.
- Nie o to mi chodzi - zapewnił Jared, ponownie
chwytając jej nadgarstki. - Zechcesz łaskawie odpowie
dzieć, czy zostaniesz moją żoną?
1 5 2 RAJ NA ZIEMI
- Skąd ten pomysł? - Merry wydawała się bardziej
zirytowana niż ucieszona. Jared był rozczarowany, że nie
zachowuje się jak szczęśliwa oblubienica.
- Oszaleję przez ciebie! Dlaczego, do cholery, nie
powiesz krótko, czy się zgadzasz, czy nie?
- Nie mam pojęcia, z jakiego powodu chcesz się ze
mną ożenić. - Merry również wpadła w złość.
- Chyba nie mówisz poważnie? Przyznaję, że nie
myślałem dotąd o małżeństwie. Poprosiłem, abyś za mnie
wyszła, ponieważ cię kocham i nie potrafię bez ciebie
żyć. To jedyny powód. - Uśmiechnął się, widząc minę
ukochanej. - Nie rób takich wielkich oczu. Kocham cię.
- Ja też cię kocham - odparła bez namysłu. Padli sobie
w ramiona. Jared rozkoszował się dotykiem rozgrzanego,
jędrnego ciała. Oboje byli zupełnie nadzy.
- Widzisz, do czego prowadzi podrywanie samotnych
kobiet w hotelowym barze? - zażartował Jared. Po chwili
dodał: - Zawsze wmawiałem sobie, że nie chcę mieć
dzieci, ale skoro twierdzisz, że uda się pogodzić życie
rodzinne z pracą, możemy spłodzić tylu potomków, ilu
zdołamy wychować. Będziemy mieszkać w indiańskiej
wiosce. Urządzimy tam sobie dom i pracownię. Będzie
my korzystać ze wszelkich zdobyczy cywilizacji. Od
czasu do czasu zorganizujemy ekspedycję, o ile nie
będziesz w ciąży.
- Nasza pierwsza, wyprawa już się kończy. Może
warto od razu wypróbować twój plan i jak najszybciej
postarać się o pierwsze dziecko? Potem zdecydujemy,
czy chcemy mieć ich więcej - szepnęła Merry drżącymi
wargami.
- Czy to oznacza, że wyjdziesz za mnie?
- Oczywiście.
Jared pieścił coraz śmielej przyszłą żonę.
RAJ NA ZIEMI 153
- Przestań! - Usiłowała przywołać go do porządku.
- Pilot na pewno dojdzie do wniosku, że więcej czasu
spędziliśmy poznając siebie niż to wzniesienie.
- I będzie miał rację. Mamy całe życie na poznanie
wszystkich tajemnic świata.