background image

 

 

                       

JOAN ELLIOTT PICKART 

 
                POCAŁUJ MNIE JESZCZE RAZ 

 
 

 

 
 
                                    
 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
                                     Przełożył Jerzy Donus 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

background image

 

 

Rozdział 1 

 
Zmęczenie.  Niesamowite  zmęczenie.  Samuel  Carter  uznał,  że  nigdy 

jeszcze  nie  był  tak  kompletnie,  tak  na  wskroś  wyczerpany.  Spać. 
Potrzebował  snu,  kilku  godzin  spokojnego,  błogiego  snu.  Nie  wiedział 
nawet,  jaki to  dzień  tygodnia.  Stracił  rachubę  czasu podczas  lotu  gdzieś 
nad  Pacyfikiem,  pamiętał  jedynie  drącego  się  ciągle  brzdąca  — 
winowajcę jego niewyspania. 

Rozluźnił  krawat  i  przeciągnął  dłonią  po  tyle  głowy  aż  do  obolałego 

karku.  Popatrzył  na  deskę  rozdzielczą  swego  wykładanego  pluszem 
samochodu.  Zegarek  wskazywał  dziesiątą  wieczór.  Zanotował  w 
pamięci, że musi go przestawić, kiedy nabierze sił. 

Żeby  tylko  trafić  do  starego  domu,  w  którym  był  jedynie  dwa  razy. 

Pierwszy  raz,  gdy  pojechał  obejrzeć  spadek  po  dziadku.  Natychmiast 
uległ czarowi tego miejsca. Drugi, kiedy przyjechał samochodem pełnym 
ubrań  i  przedmiotów  osobistych,  tuż  przed  podróżą  do  Japonii.  A  teraz 
wracał  bez  sił,  z  piekącymi  podkrążonymi  oczami  i  zastanawiał  się, 
gdzie, do diabła, zniknął ten przeklęty dom. 

Okolica,  przez  którą  jechał,  pachniała  zamożnością.  Wille  były 

okazałe,  trawniki  dokładnie  przystrzyżone.  Jego  dom,  z  powodu 
zaniedbania,  musiał  bardzo  odstawać  od  tego  krajobrazu.  Pamiętał 
dobrze: farba łuszczyła się, trawnik był zarośnięty niczym dżungla. Jeśli 
tylko  znajdzie  się  na  właściwej  ulicy,  nie  będzie  miał  najmniejszych 
trudności z rozpoznaniem domu. 

Nikt  w  rodzinie  nie  miał  pojęcia,  że  dziadek  cokolwiek  posiadał. 

Samuel podejrzewał, że starzec musiał zdobyć dom w wyniku którejś ze 
swoich  niecodziennych  transakcji,  po  czym  autentycznie  o  nim 
zapomniał.  A  teraz  stał  się  on  własnością  Samuela.  To  zaniedbane 
miejsce spodobało mu się od pierwszej chwili. 

Teraz  miał  zamiar  doprowadzić  je  do  porządku,  naprawić  stosunki  z 

sąsiadami  —jeśli  od  razu  nie  odsuną  się  od  niego,  zniecierpliwieni 
stałym zaniedbywaniem parceli, przynoszącej im wszystkim ujmę. 

„Trafiony  —  pomyślał  Samuel,  dostrzegając  nagle  wielki  dom.—

Boże,  to  doprawdy  zakała  okolicy!"  Postanowił,  że  jak  tylko  się  wyśpi, 
wynajmie kogoś, kto obejrzy całość i zaproponuje poprawki. 

Ziewnął,  skręcił  na  podjazd  i  w  kilka  minut  później  przestąpił  próg 

domu.  Przebywszy  hol,  poczłapał  po  schodach,  czując  się  bardziej  jak 
osiemdziesięcio  -  niż  trzydziestolatek.  Boże  drogi,  był  naprawdę 
skonany. 

1

RS

background image

 

 

Dom  stał  się  jego  własnością  wraz  z  resztką  różnorodnych  mebli. 

Było wśród nich zdumiewające, ręcznej roboty i królewskich rozmiarów 

łoże. Zdobiło główny pokój, do którego właśnie skierował kroki. Łóżko 
pościelił jeszcze przed podróżą i teraz mógł od razu się położyć. 

Ubranie  zrzucił  na  szary  dywan  i  w  samych  slipach  zwalił  się  na 

posłanie. W kilka sekund później głęboko spał. 

Śnił mu się deszcz. Deszcz nie był jednak mokry, lecz suchy i unosił 

się  nad  nim  jak  kwiatowy  pył.  Było  to  nawet  przyjemne,  ale  deszcz 
zaczynał łaskotać go po nosie. 

Musiał kichnąć, koniecznie kichnąć — to było silniejsze od snu i stało 

się bardzo nagle. 

Kichnięcie było tak mocne, że obudzony usiadł na łóżku. W następnej 

chwili  spostrzegł,  że  cały  pokryty  jest  białym  pyłem.  Nagle  sufit  nad 

łóżkiem zaczaj, ku jego przerażeniu, pękać, sypać się, a potem uginać. 

—  Niemożliwe  —  wydobył  z  siebie,  katapultując  się  z  pościeli  w 

ostatniej chwili. 

Spory kawał sufitu wylądował z pacnięciem tam, gdzie przedtem miał 

głowę.  Z  powstałej  dziury  zwisały  dwa  długie  kasztanowe  warkocze, 
następnie pokazała się — odwrócona do góry nogami — połowa młodej 
kobiety w niebieskiej koszulce. Samuel zdrętwiał. 

— Och — odezwała się czarująco kobieta. — Nie zgadłbyś. Masz tu 

kawałki  próchna.  —  Zamilkła  na  chwilę.  —  Halo?  Jesteś  tam? 
Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha. Nie, właściwie to sam wyglądasz jak 
duch. Cały jesteś w pyle. Mimo to można powiedzieć, że masz wspaniałe 
ciało. Po prostu wspaniałe. A tak w ogóle, to jestem Austin Tyler z Tyler 
Construction.  Jesteśmy  wynajęci  przez  twoją  siostrę,  by  wszystko 
posprawdzać.  Ty  musisz  być  Samem  Carterem,  tak?  Jeśli  nie,  to  nie 
wydaje mi się, żebyś miał prawo się tu znajdować. 

— Samuel — przemówił zmieszanym głosem. 
„To  nie  dzieje  się  naprawdę—zapewniał  siebie.  —  To  jest  jakiś 

dziwny  sen,  z  którego  lada  chwila  się  obudzę."  Tak  naprawdę  to  on, 
Samuel Carter, nie stoi prawie nagi w sypialni, cały pokryty białą patyną, 
i nie rozmawia z odwróconą do góry nogami połówką kobiety, wystającą 
przez dziurę w suficie. 

Nie  to,  żeby  mu  się  nie  podobała.  To,  co  widział,  było  zupełnie  w 

porządku. Miała duże brązowe oczy, zadarty nos, delikatne rysy twarzy i 
przecudowny  uśmiech.  Mógł  zauważyć  nieduże  piersi  naciskające  na 
koszulkę  i  warkocze.  Te  warkocze.  Jeśli  nie  jest  to  senna  mara,  to 

2

RS

background image

 

 

rozpuści te warkocze i zanurzy swe palce w gęstych włosach patrząc, jak 
przepływają podobne do jedwabiu. 

— Ejże? Halo? — zawołała Austin. — Jesteś tu? Samuel podskoczył. 
— Co? 
—  Widzisz,  krew  mi  napływa  do  głowy.  Może  mógłbyś  zabrać  ten 

kawałek gipsu z twojego łóżka? 

— No jasne — powiedział Samuel, spełniając prośbę. 
—  Uwaga,  tam  na  dole!  —  zawołała  Austin.  Samuel  przywarł  do 

ściany, gdy tymczasem z dziury wysunęło się całe ciało, które następnie 
opadło  na  łóżko.  Ciało  usiadło,  skrzyżowało  nogi  po  indiańsku  i 
uśmiechnęło się do Sama. 

— Hmm. Pomyśleć, że spadłam — powiedziała. „Oj, miłosierny Boże 

—  pomyślała.  —  Sam  Carter  jest  niewątpliwie  przystojny.  Nawet 
pokryty pyłem jest wart grzechu." „Błękitne oczy koloru czystego nieba, 
włosy,  co  prawda,  w  tej  chwili  białe,  zgadywała,  muszą  być  czarne, 
sądząc  po  wnętrzu  ud  i  po  gęstwinie  przebijającej  przez  pył  na  jego 
szerokiej  piersi.  Jak  na  mężczyznę  w  samych  slipach  prezentował  się 
doprawdy wspaniale. 

— Nie powiem, wyglądasz imponująco — powiedziała, pożerając go 

wzrokiem. 

Stał tu faktycznie, nie we śnie, lecz na jawie, co uświadamiał sobie z 

rosnącym  przerażeniem.  On,  Samuel  Carter,  z  Biura  Adwokackiego 
Carter,  Carter  and  Carter,  jednej  z  najbardziej  prestiżowych  firm 
prawniczych  w  Chicago.  Stał  w  swojej  sypialni,  prawie  nago,  pokryty 
pyłem  i  gipsem  i  wpatrywał  się  w  Austin—kobietę  budowlańca,  która 
weszła  przez  sufit.  Oczywiście,  była  bardzo  ładna  i  niezbyt  duża,  jak 
zorientował się po jej nogach. 

Ach, nie — takie rzeczy jemu się nie zdarzają. Są nie do przyjęcia, nie 

do  zaakceptowania....  Czy  Austin  faktycznie  powiedziała,  że  on 
wspaniale  wygląda?  Wspaniale?  Boże!  To  się  nie  uda.  Musi  przecież 
dbać o swą reputację, o prestiż firmy. 

—  Zejdź  z  mojego  łóżka  —  rozkazał,  postanawiając,  że  od  czegoś 

trzeba zacząć. 

—  Och,  przepraszam.  Oczywiście  —  odpowiedziała  Austin.  — 

Ześliznęła się z łóżka i uśmiechnęła do niego. 

„Jest rzeczywiście  bardzo  wysoki  —  pomyślała.  — A jakie  ramiona, 

jaka klatka piersiowa!" 

— Przestań się tak na mnie gapić — przerwał jej rozmyślania Samuel. 

3

RS

background image

 

 

Pospieszywszy  do  łóżka,  wskoczył  pod  kołdrę  i  podciągnął  ją  na 

ramiona. Oparty o podgłówek wlepił wzrok w Austin. „To, co ta kobieta 
potrafi  zdziałać  swymi  oczami,  powinno  być  zabronione"—przebiegło 
mu  przez  głowę.  Czuł,  jak  robiło  mu  się  gorąco  gdzieś  we  wnętrzu, 
budziła się jego męskość i... Do diabła! 

— Zostaw mnie w spokoju. 
— Płacisz nam za godziny — z zadowoleniem powiedziała Austin. 
—  Ja  was  nie  wynajmowałem.  Pierwszy  raz  słyszę  o  Tyler 

Constructioa Do widzenia. 

—Twoja  siostra  nas  wynajęła.  Już  to  mówiłam.  Oznajmiła,  że 

potrzebujesz kogoś, kto by obejrzał to miejsce, ale musiałeś wyjechać do 
Chin. 

— Japoni i — poprawił. 
—  Wszystko  jedno.  Ona  chciała  ci  pomóc  i  podczas  twojej 

nieobecności  wynajęła  nas  do  przejrzenia  posiadłości.  Faktycznie,  masz 
tu próchnicę w niektórych miejscach — zakończyła, wskazując na sufit. 

— Przed domem nic nie stoi. Nie macie jakiegoś samochodu? 
—  Mamy,  ale  pojechał  po  szyby.  Na  parterze  jest  kilka  rozbitych. 

Twoja  siostra  poleciła,  by  je  powstawiać.  Ciebie  miało  nie  być.  Mogłeś 
mnie nieźle przestraszyć. 

— Ja? To ty mnie mogłaś przyprawić o zawał. Zaśmiała się. 
—  Faktycznie,  jest  to  trochę  zaskakujące,  gdy  ktoś  spada  z  sufitu. 

Przepraszam, ale to nie było zamierzone. 

.Jakże  przyjemny  jest  jej  śmiech"  —  pomyślał  Samuel.  Dźwięczał 

wokół, wypełniając sobą całą przestrzeń, podczas gdy jej oczy zaczynały 
migotać. Mieniły się, naprawdę. Boże, zlituj się! Oczy nikomu nie mogą 
migotać.  O  co  tu  chodzi?  Musiało  mu  się  przywidzieć.  Koniecznie 
powinien się wyspać. 

—  Proszę,  zostaw  mnie  —  zażądał  tuż  przed  swym  następnym 

kichnięciem. 

— Jesteś przeziębiony? 
—  Nie, nie  jestem.  Ale  mam  na  sobie  pełno  gipsu, o  czym  może  już 

zapomniałaś.  Poza  tym  przeżywam  najgorszą  serię  nieszszęść,  jaka 
kiedykolwiek  mi  się  przydarzyła.  Chciałbym...  żądam  snu!  Krótko 
mówiąc, pani Tyler, proszę opuścić mój dom! 

— Oou... 
— Pani?... Nie mylę się? — załagodził. 
— Nie jestem mężatką. A ty? 
— Co? Ja? Och nie, też jestem wolny. 

4

RS

background image

 

 

—  To  fajnie  —  powiedziała  Austin,  wpatrując  się  w  niego.  — 

Posłuchaj,  ponieważ  ten  pył  przyprawia  cię  o  kichanie,  może  chciałbyś 
wziąć  prysznic?  Ja  przez  ten  czas  zmieniłabym  ci  pościel  i  mógłbyś  się 
wyspać. 

—  Nie  —  odparł,  patrząc  gdzieś  przed  siebie.  —  Nie  mam  tyle  sił. 

Prześpię się w tym rozgardiaszu. 

— Jak chcesz. — Wzruszyła ramionami. 
— Austin! — Rozległ się z dala basowy głos. 
— O mój Boże—jęknął Samuel, chwytając za kołdrę. — Kto to? 
—  Moi  bracia  są  z  powrotem.  —  Przyłożyła  dłonie  do  ust  —  Tu 

jestem, na górze! 

— Wspaniale — powiedział Samuel, kręcąc głową. — Zaprośmy tu w 

ogóle wszystkich. Najlepiej zróbmy prywatkę. 

Odgłos  ciężkich  kroków  poprzedził  wejście  wielkiego  mężczyzny. 

„Facet  musi  być  spokrewniony  ze  Schwarzeneggerem"  —  pomyślał 
Samuel.  Boże,  jaki  ogromny,  z  tą  samą  kasztanową  gęstwiną  włosów  i 
brązowymi  oczyma,  co  Austin.  Samuel  uważał  siebie  za  niezłego 
kulturystę, ale z przybyłym wolałby się nie sprawdzać. 

— A to co, do diabła? — ryknął wielkolud. 
Samuel spojrzał pospiesznie na sufit—czy aby nie posypie się pod siłą 

jego głosu. 

— Po prostu trochę próchnicy — uśmiechając się odparła Austin. — 

Sam, to mój brat, Houston. Houston, to Sam Carter. 

Houston spojrzał na Samuela i roześmiał się. 
—  Wyglądasz  jak  pomocnik  piekarza.  —  Postąpił  do  przodu  i 

potrząsnął  mocno  dłonią  Samuela.  —  Masz  tu  przepiękny  dom,  który 
można nieźle urządzić. Zdobyliśmy szyby do okien na dole i... 

Rozległy się ponownie  ciężkie kroki, po czym w sypialni pojawił się 

nowy wielkolud. Samuel oniemiał. 

Nowo  przybyły  był  lustrzaną  kopią  poprzednika  —  to  samo  ciało,  ta 

sama twarz, włosy, wszystko identyczne. Samuel nabrał pewności, że to 
ze zmęczenia zmysły zaczynały mu odmawiać posłuszeństwa. 

— He, He — odezwała się lekko rozbawiona Austin. — Sam, oto mój 

drugi brat, Dallas. Dallas, to jest... 

—  Chwilę!  —  przerwał  Samuel,  unosząc  dłoń.  —  Wystarczy  tego 

dobrego.  To  jakiś  kawał,  prawda?  Ktoś  was  nasłał,  no  nie?  Moja 
siostrunia z jakichś powodów myślała, że to będzie śmieszne, tak? Jakoś 
nie jest. Ani ciut, ciut. Czy wyglądam na nienormalnego? 

5

RS

background image

 

 

Trzy  pary  oczu  popatrzyły  na  jego  pokrytą  białym  pyłem  twarz  i 

łóżko. 

— Nie musicie  mi  odpowiadać  —  pospieszył  Samuel.  —  Odpuśćmy 

to  sobie.  Czy  naprawdę  wam  się  wydaje,  że  wezmę  to  wszystko 
poważnie? I uwierzę, że jakaś matka nazwała swe dzieci Austin, Houston 
i Dallas? Że istnieje dwóch identycznych wielkoludów, będących braćmi 
kobiety nie większej niż skrzat? Ha! Kobiety, która tak a propos znajduje 
jakąś  zboczoną  przyjemność  we  wchodzeniu  do  sypialni  przez  sufit? 
Niestety, nie. Żart dobiegł końca. Proszę stąd wyjść! 

Houston  i  Dallas  popatrzyli  na  siebie  i  wzruszyli  ramionami.  Austin 

natomiast miała coś do powiedzenia na przekór Samuelowi. Podeszła do 

łóżka i podparłszy się pod biodra, wlepiła w niego wzrok. 

— Niech pan słucha, panie Carter. Nie jesteśmy żadnym żartem, tylko 

Tyler Construction, jedną z najlepszych firm w naszej branży w Chicago 
i  okolicach,  z  pańską  zabitą  dechami  Westlane  włącznie.  Ma  pan 
szczęście, że nas tu ma, panie wybredny. Co do Houstona i Dallasa — są 
bliźniakami, i dlatego są identyczni. Ja natomiast, gdybym była tak duża 
jak  oni,  trzepnęłabym  pana  po  pańskim  zapylonym  nosie.  Jeśli  idzie  o 
imiona  —  choć  to  nie  pańska  sprawa  —  matka  nasza,  namiętna 
entuzjastka  Johna  Wayne'a,  według  niej  wybitnego  Teksańczyka, 
wybrała je na jego cześć. Pan natomiast, drogi panie, ma złe maniery. 

— Och — westchnął Samuel, nie spuszczając z niej wzroku. 
Dobry Boże, ona była wspaniała! Mógł dostrzec szybkie falowanie jej 

piersi,  zakrytych  jedynie  koszulką  ,  ciskające  błyskawice  oczy, 
rozognioną  twarz.  Co  za  żar  krył  się  w  tym  drobnym  kociątku,  co  za 
pasja! W tej chwili przejawiał się w gniewie, ale gdyby tak zmienił się w 
pożądanie?  Pożądanie  wywołane  przez  niego?  Nie  był  w  stanie 
wyobrazić  sobie  odpowiedzi  na  te  pytania.  To  Austin  Tyler  była 
fantastyczna!  Znane  mu  kobiety  pochodziły  z  wyższych  sfer.  Zawsze 
dystyngowane,  eleganckie.  Ta  stojąca  przed  nim  laska  dynamitu  nie 
przypominała  żadnej  spotkanej  dotąd  kobiety.  Ma  się  rozumieć  —  nie 
była  w  jego  typie,  ale  w  jakiś  sposób  fascynowała.  No  i  była  bardzo, 
bardzo ładna. 

—  Och?  —  powtórzyła  Austin.  —  To  wszystko,  co  masz  do 

powiedzenia? Nikt chyba nie lubi być brany za żart, panie Carter. 

— Samuel.  —  Zawahał  się  przez  chwilę.  —  No  dobra, przepraszam. 

Naprawdę  przepraszam.  Jestem  po  prostu  przemęczony.  Chciałem 
pospać,  gdy  —  zatoczył  dookoła  ręką  —  proszę  bardzo.  —  Znowu  na 

6

RS

background image

 

 

chwilę przerwał. — Czy wasz ojciec nie miał nic przeciw słabości, jaką 
wasza mama żywiła do Johna Wayne'a? 

Houston  zaśmiał  się,  zmuszając  Samuela  znowu  do  szybkiego 

spojrzenia na sufit — dudniący śmiech odbijał się między ścianami. 

—  Nasza  matka  —  zadudnił  Houston  —  nie  jest  większa  od  Austin, 

natomiast  ojciec  —  większy  ode  mnie  i  Dallasa.  Jednakże  on  zupełnie 
zbzikował na punkcie matki i niczego nie potrafi jej odmówić. 

—  Prawda  jest  taka,  że  to  mama  rządzi  w  domu  —  wtrącił  Dallas  z 

uśmiechem. — Austin odziedziczyła to po mamie. 

—  I  ma  jej  temperament  —  dorzucił  Houston.  Austin  popatrzyła  na 

niego. — Posłuchaj Sam — podjął Houston — czemu nie pójdziesz pod 
prysznic?  W  tym  czasie  zmienimy  ci  pościel  i  sobie  pośpisz.  My 
dokończymy  przegląd  domu  i  zdamy  ci  pisemną  relację.  Będziemy  się 
zachowywać cichutko jak myszki. 

— Dobry pomysł — poparła go Austin, sięgając po kołdrę. 
—  Nie  ruszaj  tego  —  zaoponował  Samuel,  przyciskając ją  szczelniej 

do siebie. 

— Och, nie przesadzaj — odparła. — Widziałam już twoje wspaniałe 

ciało. 

— Że co? — Dallas zmarszczył brwi.  
— Prawie spadlam na niego z sufitu — odpowiedziała Austin. 
— Aha — zadowolił się Dallas, kiwnąwszy głową. 
—  W  porządku,  wezmę  prysznic  —  zgodził  się  Samuel.  Ciasno 

przytrzymując kołdrę przy piersi, przesuwał się ku brzegowi łóżka. — W 
tamtej  szafce  jest  bielizna  pościelowa.  —  Ześliznął  się  z  łoża  i  owinął 
kołdrę dookoła ciała. — Zróbcie coś z tą przeklętą dziurą. Niech to szlag. 
Tylko bądźcie cicho. 

Wszedł  do  łazienki,  trzaskając  za  sobą  drzwiami,  kołdra  już  z  niego 

spadła. 

— Oho! — zawołał Houston. — Facet jest trochę spięty. 
—  Pewnie  —  odparł  Dallas  —  ja  też  bym  był,  gdybym  dopiero  co 

przyleciał z Chin. 

— Z Japonii — poprawiła Austin. — Cicho teraz. Ja przygotuje łóżko, 

a  wy  idźcie  wstawić  okna  i  zachowujcie  się  cicho.  Czuję,  że  stracimy 
zlecenie, jeśli obudzimy Sama jeszcze raz. No, idźcie. 

Stojąc  pod  natryskiem,  Samuel  zamknął  oczy,  pozwalając  gorącej 

wodzie  uderzać  o  ciało.  Miała  ona  zdumiewająco  kojący  wpływ  na 
obolałe mięśnie i rozdygotane nerwy. 

7

RS

background image

 

 

Gdyby sam tego nie przeżył, nie dałby temu wiary. Zazwyczaj nic mu 

sienie  przydarzało.  Jednakże  trio  Tylerów  zdecydowanie  nie  było 
imaginacją.  A  dokładniej  —  nie  była  nią  Austin  Tyler.  Miała 
niesamowite  oczy.  Samo  wspomnienie  spojrzenia  wędrującego  po  jego 
ciele  wywołało  ponowną  falę  ciepła  we  wnętrzu.  O  tak,  zdecydowanie 
nie  miałby  nic  przeciwko  temu,  by  potrzymać  tego  małego  diabełka  w 
ramionach,  zakryć  jej  usta  swoimi,  czuć  cały  jej  ogień  skierowany  na 
siebie. 

— Nie myśl o tym — powiedział głośno, wychodząc spod natrysku i 

sięgając po ręcznik. Ci jej bracia... Sylvester Stallone wygląda przy nich 
jak  ułomek.  Żadna  kobieta,  nie  wiadomo  jak  ponętna,  nie  jest  warta 
połamanych  żeber.  Poza  tym  Austin  nie  była  w  jego  typie.  Kobieta 
pracująca...  na  budowie?  Z  warkoczami?  Warkoczami...  które  można 
rozpuścić tak, by muskały jego nagie ciało, podczas gdy on... 

—  No  to  na  tyle.  Wystarczy  —  powiedział  na  głos,  kiedy  ciało 

zaczęło reagować na jego myśli. .Prześpij się, Samuel, i zapomnij o tych 
bezsensach". 

Otworzył  drzwi  łazienki  i  wyjrzał,  nie  dostrzegając  nikogo.  Łóżko 

było  świeżo  zasłane  z  zachęcająco  odwiniętą  kołdrą.  Osłoniwszy biodra 
ręcznikiem, pomaszerował ku łóżku. 

— Wszystko w porządku? Samuel krzyknął z wrażenia. 
— Austin, myślałem, że już cię tu nie ma. 
—  Stałam  tutaj  w  cieniu,  pewnie  dlatego  mnie  nie  zauważyłeś— 

powiedziała, uśmiechając się do niego. „Dobry Boże" — rozmarzyła się. 
Pokryty warstwą gipsu już wydał jej się wspaniały. Ale teraz — świeżo 
umyty,  pachnący  mydłem  —  zachwycał  każdym  fragmentem  ciała— 
poza  tym  skrawkiem  osłoniętym  ręcznikiem.  Nigdy,  nigdy  nie  miała 
jeszcze tak zgrabnego, tak pięknie zbudowanego mężczyzny. 

— Znowu patrzysz na mnie w ten sposób. — Niezadowolony wśliznął 

się do pościeli i przykrył pod samą brodę. 

— W jaki sposób? 
—  Jakbyś  się  zastanawiała,  czy  zjeść  mnie na  deser—  odpowiedział, 

zamykając oczy. 

„Sam Carter jest wielodaniowym obiadem" — pomyślała. 
— Zapewne nieobce jest ci tego rodzaju spojrzenie kobiet To znaczy... 

O  Boże,  chodzi  mi  o  to,  że  musisz  zdawać  sobie  sprawę  ze  swego 
wyglądu.  Houston  i  Dallas  wiedzą,  jak  świetnie  wyglądają.  Mają  na 
pęczki podziwiających ich kobiet i też ich to przeraża. Założę się, że i ty 

8

RS

background image

 

 

masz  całą  chmarę  wielbicielek.  Czy  nie  tak,  Sam?  —  Przerwała  na 
moment — Sam? 

Austin  podeszła  do  łóżka  i  wlepiła  wzrok  w  Cartera.  Jego  pierś 

równomiernie  podnosiła  się  i  opadała.  Spał.  Przykryła  go  kocem, 
opierając  się  nagłej  chęci  odgarnięcia  mu  z  czoła  pasemka  mokrych 
włosów.  Jego  rzęsy  rzucały  cień  na  policzki,  należąc  do  powiek 
przykrywających 

najpiękniejsze 

najbłękitniejsze 

oczy, 

jakie 

kiedykolwiek widziała. 

Po jej krzyżu przebiegł przyjemny dreszcz, powędrował wokół kibici i 

wylądował w brzuchu gorącym tchnieniem. Powinna pójść do Houstona i 
Dallasa, by im pomóc, ale nogi nie chciały jej usłuchać. Nadal tkwiła w 
miejscu,  patrząc  na  Sama,  zafascynowana  rysami  jego  twarzy, 
zauroczona jego ustami. 

„Przepiękne  usta"  —  myślała  wzdychając.  Zmysłowe.  Usta,  które  na 

pewno wiedziały, jak całować, prześcigając jej najśmielsze wyobrażenia. 
Jak mogły smakować? Samo patrzenie na Samuela Cartera powodowało, 
iż czuła się dziwnie; było jej jednocześnie i zimno, i gorąco — świadoma 
różnicy  pomiędzy  swą  kobiecością  i  jego  męskością.  Wyciągnęła  dłoń, 
by  musnąć  palcem  wargę  Sama.  „Boże  —  pomyślała,  szarpnąwszy  ją  z 
powrotem.  —  Co  ja  robię?  A  jeszcze  lepiej  —  co  on  robi  ze  mną?  Co 
będzie  dalej?"  Westchnęła  głęboko  i  odpłynęła  wzrokiem  jak  jej  mama 
na wspomnienie Johna Wayne'a. To było bez sensu. Sam Carter to klient, 
nikt więcej. Powinna zachowywać się z zawodowa poprawnością, i to od 
zaraz. Tylko te usta, te oczy, to ciało... 

—  Do  widzenia  —  szepnęła,  okręciła  się  na  pięcie  i  podeszła  do 

drzwi. 

Zatrzymała  się  przy  nich  i  spojrzała  raz  jeszcze  na  śpiącego 

mężczyznę. 

—  Śpij  dobrze,  Sam  —  wyszeptała  i  opuściła  pokój,  cichutko 

zamykając za sobą drzwi. 

* * * 
Austin  odnalazła  Houstona  w  kuchni.  Wymieniał  szybę  nad  zlewem. 

Rozejrzała  się  dookoła,  dostrzegając  nowoczesny,  podwójny  stalowy 
zlewozmywak. 

— Co za wspaniała kuchnia — powiedziała. 
— Tak — odparł Houston. — Musiała być gruntownie remontowana. 

Hydraulika  w  całym  domu  jest  dobra,  elektryczność  też  niezgorsza. 
Dom, mimo starości, ma zdrową strukturę, poza niewielkimi wyjątkami. 

9

RS

background image

 

 

Wygląda  na  to,  że  ktoś  starał  się  doprowadzić  go  do  porządku,  ale 
skończyły mu się pieniądze. Twój Sam będzie miał niezłą chałupę. 

—To  nie  żaden  mój  Sam—ucięła  Austin,  trzepnąwszy  Houstona  po 

pośladku, gdy koło niej przechodził. 

— Ale chciałabyś, żeby był — odciął, po czym zachichotał basowo i 

dźwięcznie. — Co by nie mówić, to przystojniaczek. 

—  On  jest  przee-pięę-kny  —  włączył  się  Dallas.—  Podoba  ci  się, 

Austin? To go porwiemy i podarujemy ci na gwiazdkę. 

—  Och,  przestańcie  —  zaprotestowała  Austin.  —  Nie  mam  nastroju 

na takie docinki. 

— Ale już serio, Austin—odezwał się Houston—powinnaś poważnie 

zastanowić  się  nad  tym  facetem.  Jego  siostra  przypadła  ci  do  gustu  od 
razu, on jest świetnym prawnikiem, nadziany i do tego przystojny. Pytam 
się więc, czego więcej żądać? Pamiętaj, że nie stajesz się młodsza. 

— Masz rację. Na dobre już przekroczyłam dwadzieścia cztery. A jak 

wy się macie z waszymi dwudziestoma siedmioma? 

—  My  to  co  innego  —  odparł  Dallas.  —  To  ty  musisz  pamiętać  o 

zegarze. Nawet teraz, gdy paplamy, czas leci. Sam Carter jest absolutnie 
dobrym  materiałem  na  męża  i  według  mnie  powinnaś  się  nad  nim 
poważnie zastanowić. 

Gdyby  wiedzieli,  jak  poważnie  już  się  nad  nim  zastanawiała... 

Rozbawiona  tą  myślą,  parsknęła  śmiechem.  Owszem,  przyjrzała  się 
dokładnie  każdemu  smakowitemu  kawałkowi,  który  dane  jej  było 
zobaczyć.  Przee-pięę-kny,  jak  to  Dallas  określił.  Boże,  nie  tylko  go 
oglądała.  Prawie  że  go  dotknęła,  kiedy  leżał  tam,  śpiąc  spokojnie.  Ale 
chyba braciszkowie trochę się zagalopowali. 

—  Słuchajcie  no,  amorki,  ostatni  facet,  który  według  was  jest  taki 

świetny, poszedł siedzieć za machlojki podatkowe. Czy nie moglibyście 
sami wyciągnąć wniosku z tak prostej lekcji? Coś wam to kiepsko idzie. 

—  Ten  palant  był  rzeczywiście  pomyłką  z  naszej  strony  — 

odpowiedział  Houston.  —  Tymczasem  Sam  jest  strzałem  w  dziesiątkę. 
Jego  siostra  opowiadała  o  nim,  poza  tym  czytałem  kiedyś  artykuł  o 
Carter, Carter and Carter. On jest doskonały. 

— Houston — rzeczowo zaczęła Austin — nie wybieraj mi męża tak, 

jak  wybierałbyś  arbuza  na  straganie.  A  pomijając  już  wszystko,  to  nie 
mam  jeszcze  ochoty  wychodzić  za  mąż.  Pracuję  z  wami  ledwie  od 
sześciu miesięcy i strasznie mi się to podoba. Nareszcie znalazłam swoje 
miejsce. 

10

RS

background image

 

 

Dallas odkaszlnął i zaczął wpatrywać się w czubek swego buta, jakby 

zobaczył nagle coś niesłychanie interesującego. 

—  Taa  —  przyznał  Houston,  kładąc  kit  wokół  szyby.  —  Jesteś  już 

budowlańcem,  zgoda.  Zwykłym  ludziom  nie  zdarza  się  spadać  z  sufitu, 
uśmiercając niemalże swego chlebodawcę. 

— To nie moja wina. 
— Zawsze tak mówisz — mruknął Dallas. 
— Co? — wysyczała Austin, kierując na niego rozgniewany wzrok. 
— Nic, nic. — Podniósł dłonie w pokojowym geście. 
— Robiłam wszystko, co mi kazaliście, czy nie tak? 
—  Masz  rację  —  nie  poddawał  się  Dallas.  —  Jesteś  małą  zwinną 

panienką,  która  nigdy  się  nie  skarży.  Widzisz...  po  prostu  nie  każdy 
nadaje się do tej pracy. 

— Co chcesz  przez  to  powiedzieć?  —  wyszeptała  Austin, otwierając 

szeroko oczy. 

—  On  nic  nie  chce  powiedzieć  —  wtrącił  Houston,  wbijając 

jednocześnie  wzrok  w  Dallasa.  —  Chcielibyśmy  jedynie,  byś  była 
szczęśliwa  w  życiu.  Gdybyś  znowu  doszła  do  wniosku,  że  to  nie  dla 
ciebie,  nie  będziemy  robili  ci  wyrzutów.  Poprzednich  sześć  posad 
zostawiłaś ani się za nimi obejrzawszy.  

— Ponieważ mnie zwalniali — odpowiedziała Austin. — Pozbywano 

się  mnie  po  chamsku,  o  czym  dobrze  wiecie.  Sześć  różnych  posad  i  z 
każdą to samo. Ale uczyłam się na własnych błędach. Nie przysporzyłam 
wam jeszcze najmniejszych kłopotów. Prawda? 

Cisza. 
— Prawda? — powtórzyła. 
— Prawda — przytaknął Houston. 
—  Zrozumiałam,  że  mam  problem.  Nic  mi  się  nie  udaje,  wszystko 

knocę,  jeśli  sienie  staram.  Ale  to  ,  że  jestem  inna,  nie  ma  znaczenia, 
kiedy pracuję z wami. 

—  Do  cholery,  Austin  —  przerwał  Houston  —  nie  masz  żadnego 

problemu i nie jesteś inna! Strasznie mnie irytuje, kiedy tak mówisz. 

— Nie zaczynajcie teraz rozmowy na ten temat — odezwał się Dallas. 

— Niepotrzebnie się nawzajem denerwujemy. Ja przyniosę formularze z 
samochodu  i  razem  je  wypełnimy,  tak  żeby  Sam  wiedział,  co  jest 
konieczne i ile to kosztuje. 

—  Wszystkie  belki  stropowe  są  nadwerężone—oznajmiła  Austin.  — 

Powinniśmy je wymienić. 

11

RS

background image

 

 

— Dobra — odrzekł Dallas, kierując się do drzwi. — Powiemy mu o 

tym. 

Houston popatrzył za nim, po czym wrócił wzrokiem do dziewczyny. 
—  Austin,  ty  nie  jesteś  inna.  Kiedy  wreszcie  zaakceptujesz  siebie? 

Jesteś uczuciowa,  możesz  wiele  zaoferować,  masz  w  sobie  tyle  miłości. 
Jesteś taka twarda dla siebie samej! Gdybyś tylko potrafiła pogodzić się z 
tym, że jesteś... 

—Nie mów mi tego, Houston. Nie cierpię tego i dobrze o tym wiesz. 

Jestem  budowlańcem,  zgoda?  Jestem  cząstką  Tyler  Construction. 
Przynależę do was, chłopaki. Pracuję dla was. Naprawdę, Houston. 

Objął ją swymi wielkimi ramionami. 
—  Żebyś  wiedziała,  że  masz  rację,  króliczku.  W  Tyler  Construction 

jest dla ciebie zawsze miejsce. 

— Dzięki, ale za chwilę mnie zmiażdżysz. 
— Och, przepraszam — powiedział, wypuszczając ją. — Austin. 
—Tak? 
— Tylko nie odrzucaj faceta jedynie po to, żeby coś udowodnić, żeby 

móc  powiedzieć,  że  zrobiłaś  to  dla  Tyler  Construction.  Boję  się,  że  tak 
czyniąc,  mogłabyś  stracić  kogoś  niepowtarzalnego.  Czy  możesz  mi 
przyrzec, że będziesz otwarta na życie? 

— Chyba tak. 
— Słowo? 
— Hmm.ja... 
— Przyrzeknij mi. 
— Dobrze. Przyrzekam. 
— I co ze wspaniałym Samem Carterem? — zapytał, odsłaniając zęby 

w uśmiechu. 

— Przestań się wygłupiać. Sam Carter pochodzi z wyższych sfer. Nie 

mogę sobie nawet wyobrazić , jakie wyszukane kobiety spotyka. On jest 
do oglądania, ale pozostaje poza moim zasięgiem. 

— Nikt nie jest poza twoim zasięgiem — powiedział szybko. — Nikt 

Chciałbym, do diabła, żebyś... 

— Cicho i... basta! 
— Kocham cię, Austia Wszyscy cię kochamy. 
—  Wiem,  ja  też  was  kocham.  Mam  najwspanialszą  rodzinę  pod 

słońcem. Kocha mnie i akceptuje, chociaż jestem inna. 

—  Chcesz,  żebym  ci  ukręcił  głowę?  —  zapytał,  chwytając  jej 

warkocze. — O Boże, możesz wpędzić człowieka do grobu. 

12

RS

background image

 

 

—  A  przy  tym  słodziutka  jestem!  —  zażartowała,  patrząc  na  niego 

figlarnie. 

Houston zaśmiał się. 
— Taa, jesteś słodziutka. Powiedziałbym również, że piękna. 
— Nie posuwałabym się aż tak daleko. 
— Możesz mi zaufać. Jesteś piękna. Mam nadzieję, że kiedy sam się 

zakocham,  trafię  na  kogoś,  kto  będzie  umiał  kochać  tak  jak  ty,  Austin. 
Byłbym naprawdę szczęściarzem. 

— Houston, jesteś naprawdę miły. 
— Miły? — zapytał od progu Dallas. — Houston jest miły? Uważaj, 

Austin, on pewnie chce od ciebie wyciągnąć dychę. 

— Szkoda, że mnie wydałeś. Tak naprawdę to liczyłem na dwie. 
—  W  porządku,  dzieciaki  —  powiedział  Dallas  —  weźmy  się  do 

pracy. Wycena musi być nieomylna, bo nie wolno nam tej pracy stracić. 
Mamy  do  zapłacenia  rachunki,  ubezpieczenie  za  ciężarówkę  powinno 
nadejść lada dzień. 

— Plajtujemy?—zapytała Austin, wyraźnie zaskoczona. 
—  Prawie,  prawie  —  odpowiedział  Dallas.  —  Wszyscy  z  branży  są 

teraz w dołku. 

— Czemu mi o tym nikt nie powiedział? 
— Bywało gorzej niż w tej chwili, pszczółko — zapewnił Houston. — 

Poradzimy sobie. 

— Ale dlaczego mi o tym nie powiedzieliście? — powtórzyła, patrząc 

na Houstona, potem na Dallasa i znowu na Houstona. 

Houston wzruszył potężnymi ramionami. 
—  Nie  przyszło  mi  to  do  głowy.  Nie  jest  to  nic  wielkiego,  Austin. 

Miewaliśmy już podbramkowe sytuacje. Poradzimy sobie i teraz. 

—  Powinniśmy  jednak  się  naradzić  —  podjęła  —  zreorganizować, 

obniżyć wydatki, zmniejszyć biuro. 

— Nie! — odparli jednocześnie. 
— Hmm, dlaczego nie? 
—  Austin—z  westchnieniem  przemówił  Dallas—czy  pamiętasz,  jak 

kiedyś  jako  sekretarka  w  agencji  namawiałaś  wszystkich  przełożonych, 
by obniżyli wydatki, przechodząc na lunch z torebki? 

—  Eee,  wydawali  niepotrzebnie  ostatnie  pieniądze  na  kosztowne 

restauracje, zubożając firmę. 

—  A  oni  —  kontynuował  Dallas  —  wyjaśnili  ci,  że  lunch  był 

niezbędną  częścią  działalności,  że  dzięki  niemu  zdobywali  wielu 
klientów.  Czy  ty  jednak  się  do  tego  zastosowałaś?  Nie!  Porozwieszałaś 

13

RS

background image

 

 

po  całym  biurze  afisze  w  rodzaju:  „Czy  próbowałeś  dzisiaj  kanapek  z 
szynką?" i... 

— I mnie wylali — zakończyła niezdecydowana. 
— Otóż to—podjął Dallas. — My, Tyler Construction, nie mamy nic 

do  reorganizowania.  Nie  zgadzamy  się  na  używanie  jakichkolwiek 
innych  materiałów  niż  te  najlepszej  jakości,  ponieważ  od  tego  zależy 
nasza reputacja. Na dłuższą metę to się zwraca, zobaczysz sama. A teraz 
przestańmy  się  już  niepotrzebnie  martwić  i  zróbmy  wreszcie  ten 
kosztorys. 

Zasiedli  we  trójkę  przy  kuchennym  stole  i  wspólnie  sporządzili 

wycenę. 

— To jest to — powiedział w końcu Dallas. — Pozostawmy ją tu, na 

stole i miejmy nadzieję, że Wspaniały Sam się odezwie. 

—  Nie  powinnam  się  na  niego  wydzierać,  kiedy  nazwał  nas 

kawalarzami — stwierdziła Austin. — Doprawdy nie powinnam. 

—  Nie  przejmuj  się—pocieszał  Houston.—Facet  ma  tyle  na  głowie, 

że  prawdopodobnie  nie  będzie  tego  pamiętał.  Daj  spokój.  Zostawię 
klucz, który dała nam jego siostra, tu, na stole. 

—  Możliwe,  że  zmarnowałam  to  zlecenie,  najpierw  wpadając  mu 

przez  sufit,  a  potem  nakrzyczywszy  na  niego  —  martwiła  się  Austin, 
załamując ręce. 

— Nie, nie martw się — roześmiał się Houston. — Jeśli cena mu się 

spodoba, dostaniemy tę robotę. 

Kedy  Dallas  i  Houston  wychodzili  z  kuchni,  Austin  zatrzymała  się, 

czekając, aż znikną. Pospiesznie zajrzała do lodówki. 

— Pusta — stwierdziła. 
Sam wprowadził się nagle, z paroma najważniejszymi tylko rzeczami. 

A  choć  zadbał  o  podłączenie  lodówki  do  sieci,  to  niestety,  zabrakło  mu 
czasu, by cokolwiek kupić przed wyjazdem do Japonii. 

— Austin! — zawołał Houston. 
— Idę! — odkrzyknęła. 
„Tyler  Construction  potrzebował  tego  zlecenia"  — rozumowała.  Ona 

zaś  mogła  je  zaprzepaścić  swą  akrobacyjną  przeprawą  przez  sufit  i 
wybuchem  temperamentu.  A  zatem  naprawi  to,  co  prawdopodobnie 
zepsuła.  Była  przecież  cząstką  Tyler  Construction  i  też  ponosiła  jakąś 
odpowiedzialność. 

Gdy  dołączyła  do  braci  siedzących  już  w  ciężarówce,  uśmiechała  się 

do siebie. Klucz do domu Sama Cartera spoczywał w jej kieszeni. 

 

14

RS

background image

 

 

Rozdział 2 

 
Była już prawie piąta po południu, kiedy Samue, stękając, przetoczył 

się na plecy, ziewnął, otworzył oczy i — zobaczył dziurę w suficie. 

Przywiodła  mu  ona  na  myśl  wydarzenia  sprzed  kilku  godzin. 

Uśmiechnął się. 

„Przyjazd  do  domu  zdecydowanie  nie  był  smętny"  —  pomyślał 

ironicznie.  Nie  każdemu  prawnikowi  powracającemu  z  nudnych 
zawodowych wyjazdów spada z sufitu do sypialni piękna kobieta. Austin 
Tyler.  Doprawdy  była  nadzwyczajna.  W  sposobie,  w  jaki  na  niego 
patrzyła,  nie  było  nic  złego  czy  natrętnego.  Było  to  raczej  szczere 
uznanie wobec tego, co widziała. 

Przypomniał  sobie,  jak  jego  ciało  reagowało  na  spojrzenie  wielkich 

brązowych  oczu  Austin.  Co  się  stanie,  jeżeli  zechce  go  dotknąć,  kładąc 
swe ręce tam, gdzie dotąd spoczywał wzrok?... 

„O Boże—zajęczał, bo zrobiło mu się gorąco. — Przestań już, Carter 

— powiedział do siebie. Żeby tak była obok niego w łóżku, to..." 

— Przestań wreszcie — powiedział na głos. 
„Jestem głodny — zdecydował, zmieniając tok myśli. — I to jak wilk. 

Muszę coś zjeść." 

Opuścił nogi  na  podłogę,  przetarł  dłońmi  twarz. Powinien  się  ogolić. 

Wolałby  właściwie  coś  szybko  na  siebie  włożyć,  wyjść  i  zjeść,  ale  nie 
pasował  do  niego  zaniedbany  wygląd.  W  jego  zawodzie  wygląd  był 
niezwykle  ważny.  Musiał  budzić  zaufanie  w  każdej  sytuacji,  czy  to  w 
biurze, czy na przelotnym posiłku. 

Samuel  popatrzył  raz  jeszcze  na  sufit  i  uśmiechnął  się.  Taki  numer 

zaszokowałby  parę  znanych  mu  osób,  pomyślał,  łącznie  z  jego  ojcem, 
którego  scena  w  sypialni  niewątpliwie  by  zgorszyła.  Staruszek  spaliłby 
się  ze  wstydu.  Natomiast  świętej  pamięci  dziadek,  założyciel  Carter, 
Carter and Carter, rozkoszowałby się każdą chwilą. 

Firma  prawnicza.  Musiała  przeżyć.  Toteż  po  śmierci  dziadka  ojciec 

oświadczył Samuelowi, że on będzie następnym jej dziedzicem. Czy nie 
przyszło  mu  do  głowy,  że  on  może  wcale  nie  chce  zostać  prawnikiem? 
Nie  przyszło,  ma  się  rozumieć.  Łatwiej  przecież  założyć,  że  będzie  tak, 
jak sobie to zaplanował. 

W  jego  przypadku  akurat  wszystko  się  udało.  Lubił  swoją  pracę. 

Zajęcie  radcy  prawnego,  specjalisty  od  kontraktów,  było  pasjonujące. 
Poprawka.  Nie  pasjonujące  —  wyzywające.  Tak,  to  lubił.  Był  wielce 
szanowany  w  swym  zawodzie,  kontynuował  pracę  ojca  —  z  czego  był 

15

RS

background image

 

 

dumny.  Obracał  się  w  sferach  wielkiej  finansjery,  bywał  w  teatrach,  na 
koncertach  symfonicznych,  otaczały  go  bogate  kobiety.  Adorował  kilka 
nie szukających męża i traktował je z respektem. 

Żadna z nich nie powiedziała mu jednak, że jest wspaniały. 
„Och, a niech to..." — żachnął się, idąc do łazienki. 
W  chwilę  później  był  już  ogolony,  ubrany  w  szare  spodnie  i  żółtą 

koszulkę  zapinaną  na  ramieniu.  Pusty  żołądek  dawał  mu  się  coraz 
bardziej  we  znaki.  Był  tak  głodny,  że  niemalże  czuł  zapach 
przygotowywanego jedzenia. 

Przemierzając  korytarz  i  schodząc  po  schodach,  poczuł  zapach 

wyraźniej. „Czyżby  siostra?" — pomyślał. Czyżby  Marylin przyjechała, 

żeby mu zrobić obiad? Nie, nie wiedziała przecież, że wrócił z podróży. 
Miał przyjechać dopiero jutro. A zatem kto...? 

Samuel pospieszył do kuchni i stanął jak wryty. 
Przed kuchenką, której wszystkie palniki pozajmowane były garnkami 

lub  blachami,  stała  Austin  Tyler.  Przebiegł  ją  wzrokiem  od  stóp  do 
głowy.  Warkocze  przemieniły  się  we  wspaniałą  kaskadę  kasztanowych 
włosów,  wijących  się  prawie  do  pasa.  Jej  świetną  figurę  podkreślała 
wyzywająca  niebieska  letnia  sukienka.  Nogi  miała  zgrabne.  Na 
kształtnych  stopach  sandały.  Różowo  polakierowane  paznokcie. 
Dostrzegł  wszystko,  każdy  szczegół.  Krew  żywiej  popłynęła  w  jego 

żyłach. 

— Co... — zaczął mówić, ale przerwał, spostrzegłszy, że głos uwiązł 

mu w gardle. Odchrząknął i zaczai od nowa: — Co ty tu robisz? 

Austin spojrzała się ku niemu z uśmiechem. 
— Cześć, Sam. Wyglądasz doskonale i w pełni wypoczęty. Spałeś jak 

zabity. 

—  Jestem  Samuel  —  nie  odpowiedział  od  razu,  idąc  w  jej  kierunku. 

Boże,  jakie  wspaniałe  włosy.  Chciał  wziąć  je  w  swe  dłonie.  Teraz. 
Natychmiast!  —  Tak,  wyspałem  się  porządnie  mimo  złych  zapowiedzi. 
Nie odpowiedziałaś mi, Austin. Co tu robisz? 

— Gotuję ci obiad. 
— Dlaczego? 
—  Hmm...  —  Westchnęła.  —  Strasznie  przepraszam,  że  wpadłam 

przez ten sufit, następnie nakrzyczałam na  ciebie za to, że nazwałeś nas 

żartownisiami.  Postanowiłam  zatrzeć  to  niedobre  wrażenie.  Jest  też 
prawdopodobne, o czym wiedzą moi bracia, że przeze mnie możemy nie 
dostać zlecenia na odnowienie domu. Miałam nadzieję, że uda mi się to 
naprawić  i  że  zechcesz  rozważyć  naszą  ofertę  bez  uprzedzeń.  Zgoda? 

16

RS

background image

 

 

Czy jesteś głodny? Och, na pewno jesteś. Przespałeś przecież cały dzień. 
A zatem świetnie się składa. Mogę ci w mgnieniu oka podać do stołu. Ty 
sobie usiądź... 

—  Chwilę!  —  przerwał  Samuel,  pomagając  sobie  gestem  ręki  w 

uzyskaniu ciszy. — Nigdy nie dostajesz zadyszki? 

Austin zamrugała zaskoczona. 
— Czasami, to znaczy... 
— Austin — przerwał jej znowu, tym razem łagodniejszym tonem — 

nie musiałaś zadawać sobie tyle trudu. To nie twoja wina, że przeleciałaś 
przez sufit. Całe szczęście, że  wylądowałaś  na  moim  łóżku i  nic  się  nie 
stało. A co do drugiej sprawy — nie powinienem pytać, czy jesteście tu 
dla żartu. Tak więc doprawdy, twoje przeprosiny wcale nie są potrzebne. 

— Nie są potrzebne? — zapytała, marszcząc czoło. 
— Nie. 
—  Boże,  zlituj  się,  co  ja  mam  zrobić  z  tym  całym  jedzeniem?  To 

miała być moja „oferta pokoju". 

—  Pachnie  wyśmienicie—odpowiedział,  uśmiechając  się  do  niej.  — 

Grzechem byłoby je zmarnować. 

— Och, Sam — wyszeptała — uśmiechnąłeś się. Pierwszy raz. Masz 

absolutnie cudowny uśmiech. 

Słowa  Austin  wydawały  się  trafiać  prosto  do  jego  serca.  Uśmiech 

zniknął mu z twarzy, krew zaczęła pulsować. 

—  Czemu  mi  mówisz  takie  rzeczy?  —  spytał  przez  zaciśnięte  zęby. 

—  Czy  ja  trąbię  o  tym  ,  jak  piękne  są  twoje'  włosy?  Że  wyglądasz  jak 

świeży poranek w tym ubraniu? Że chciałbym cię przytulić i zacałować 
na śmierć? Nie, nie mówię... —  Głos mu zamarł, zaś na twarzy pojawił 
się wyraz prawdziwego zdumienia. — Nie mogę uwierzyć, że to ja. 

Austin uśmiechnęła się. 
— Mówisz poważnie? 
—  Żebyś  wiedziała,  że  tak  —  odpowiedział  niezbyt  miękko.  —  Ale 

nie o to chodzi. Co  ty  ze  mną  robisz,  Austin Tyler? Ja  nie zwykłem  się 
tak zachowywać. 

Wzruszyła ramionami. 
—  Przygotowuję  ci  po  prostu  obiad.  Dziękuję  za  przemiłe 

komplementy. Czy naprawdę podobają ci się moje włosy? 

Jego wzrok przebiegł po kasztanowej kaskadzie. 
— Są niesamowite. — Głos prawie go zawiódł. Powoli podniósł rękę, 

nabrał  nieco  włosów  i  patrzył,  jak  jedwabiście  spływały  mu  między 
palcami. — Niesamowite — powtórzył. 

17

RS

background image

 

 

Wzrok  Austin  napotkał  jego,  nie  ugiął  się...  Świat  zamarł.  Samuel 

postąpił bliżej i ujął jej twarz w swoje dłonie. 

— Zrobię to — powiedział nienaturalnym głosem. — Nie bardzo sam 

w to mogę uwierzyć, ale to zrobię. Pocałuję cię, Austin. 

— Nie mam nic przeciwko temu — odpowiedziała z drżeniem. 
—  Naprawdę?  —  zapytał,  przybliżając  głowę.  —  Nie  chciałbym  cię 

urazić czy zdenerwować, czy... 

— Pocałuj mnie, Sam. 
— Tak. 
Pocałunek był przepełniony ciepłem, łagodny i zmysłowy. Wydawało 

się,  że  pozbawia  Austin  tchu,  napełniając  przy  tym  jej  ciało  radością. 
Pocałunek  był  niemą  obietnicą  jeszcze  większej  radości,  zareagowała 
więc  na  niego  bez  żadnych  zahamowań.  Zarzuciła  swe  ręce  Samowi  na 
szyję  i  rozchyliła  usta,  by  przyjąć  jego  nienatarczywie  szukający  język. 
Pocałunek nie przypominał niczego, co dane jej było przeżyć wcześniej, i 
była pewna, że za chwilę zemdleje. 

Prawdziwy  ogień  rozgorzał  we  wnętrzu  Samuela,  gdy  poczuł  jej 

smak, jej zapach, jej oddanie. Pił jej słodycz jak spragniony  wodę. Jego 
dłonie  powędrowały  na  jej  plecy,  zaplątując  się  w  gęste  włosy, 
przycisnęły ją do niego,  dopasowały jej miękkie linie do jego twardego, 
proszącego  o  więcej  ciała.  Miękkie  jęknięcie  wydane  z  głębi  jej  gardła 
oraz  zawarta  w  nim  pasja  rozpaliły  w  nim  płomień  żądzy.  Wepchnął 
swój język głęboko w jej usta, zacieśniając pocałunek. 

„O Boże. — Jak on jej pożądał. 
Nigdy  przedtem  nie  dał  się  tak  ponieść  uczuciu.  „Opanuj  się"  — 

pomyślał mgliście. Gdzie podziało się jego opanowanie, jego silna wola, 
jego  poprawne  zachowanie?  Był  zgubiony,  przegrany,  wisiał  na 
krawędzi. Musi się zatrzymać. Natychmiast! 

Samuel  szarpnął  w  tył  swe  usta  i  zaczerpnął  gwałtownie  powietrza. 

Omal nie zajęczał na widok jej zamglonych oczu, szeroko rozchylonych, 
wilgotnych  ust,  policzków  pokrytych  pąsem.  Walcząc  każdą  odrobiną 
swej woli, zmusił się, by zrobić krok w tył. 

Austin,  powoli  odzyskując  wzrok,  rozluźniła  obejmujące  go  ręce. 

Popatrzyła na niego i uśmiechnęła się. 

— Och, mój — powiedziała rozmarzona. — Och, Sam. 
—  Przepraszam  cię  —  powiedział,  mierzwiąc  niespokojną  dłonią  we 

włosach. 

—  Przepraszasz?  —  zapytała,  rozszerzając  oczy.  —  Przepraszasz  za 

to, że mnie pocałowałeś? Dlaczego? Dla mnie było to wspaniałe. 

18

RS

background image

 

 

— Dla mnie też. 
— To czemu mnie przepraszasz? 
—  Ponieważ  mnie  poniosło  —  odparł,  podnosząc  nieco  głos.  — 

Ponieważ chciałbym więcej. Chciałbym zdjąć z ciebie ubranie i zanurzyć 
się  w  tobie,  kochać  się  z  tobą  nieprzerwanie.  Ponieważ  tracę  nad  sobą 
kontrolę, do diabła! 

Austin roześmiała się. 
—  O  Boże,  Sam,  niepotrzebnie  tak  się  denerwujesz.  Ja  też  chciałam 

zedrzeć z ciebie ubranie, ale że jako ani ty, ani ja tego nie zrobiliśmy, nie 
ma się czym martwić. 

— Ty też? Chciałaś mnie rozebrać? 
Odwróciła się do kuchenki i wpatrzyła w brytfannę. 
—  Oj,  mój  ty...  tak.  Nigdy  mnie  tak  nikt  nie  całował.  To  było 

wspaniałe.  Czułam  wewnątrz  siebie  różne  śmieszne  rzeczy.  — 
Popatrzyła  znowu  na  niego.  —  Czułam  w  sobie  taką  potrzebę,  że  aż 
piersi  zaczęły  mi  ciążyć,  co  jest  dziwne,  gdyż  nie  są  specjalnie  duże. 
Potem... 

—  Proszę  cię  —  zajęczał  Samuel,  kryjąc  twarz  w  dłoniach  — 

wystarczy. Nie mów nic więcej. Nie zniosę tego. 

—  Sam?  —  zapytała,  przybliżając  się  do  niego.  On  pochwycił  ją  w 

ramiona. 

—  Austin,  nie  mówi  się  takich  rzeczy  mężczyźnie,  który 

powstrzymuje  się  ostatnim  wysiłkiem  woli,  żeby  cię  nie  wziąć  na 
podłodze, tu gdzie stoisz. Rozumiesz? 

—  Ty  byś  tego  nie  zrobił.  —  Popatrzyła  na  podłogę,  potem  z 

powrotem na jego twarz. — Prawda? 

— Nie kuś szczęścia. Nie wydaje mi się, żebym potrafił się przy tobie 

zbyt poprawnie zachowywać. Nie  wiem, co ze mną wyprawiasz, ale nie 
zwykłem tracić samokontroli. Po prostu nie dopuszczam do tego. 

—  Brzmi  to  niezbyt  wesoło  —  powiedziała  Austin.  Odwróciła  się  i 

zaczęła  nakładać  potrawy  na  półmiski.  —  No  cóż,  nie  wydaje  się,  byś 
miał zbyt duży wybór. — Postawiła dwa dania na stole. — Masz jedynie 
jakieś  niekompletne  resztki  naczyń,  Sam.  Nieco  antyczne,  ale  w  pełni 
użyteczne. W jadalni nie ma mebli, mam więc nadzieję, że nie masz nic 
przeciwko, żeby zjeść tutaj. 

— Zjesz ze mną, prawda? 
— Sam, nie robiłam... 
— Proszę cię. 

19

RS

background image

 

 

— Zgoda. Jestem straszną kucharką, uwielbiam więc próbować to, co 

upitraszę.  Mamy  żeberka  z  musem  jabłkowym  na  słodko,  pieczone 
ziemniaki i młodą marchewkę. Na deser upiekłam murzynka. 

—  Wspaniale  —  odrzekł,  podchodząc  do  stołu.  Austin  nałożyła  mu, 

po czym usiadła naprzeciwko, obserwując, jak bierze pierwszy kęs. 

— Pycha — pochwalił. 
—  Wiem.  —  Uśmiechnęła  się.  —  Tata  nauczył  nas  wszystkich 

gotować.  Dallas  i  Houston  potrafią  zrobić  cały  obiad  —  od  zupy  po 
deser. 

—Tata cię uczył? Pewnie to zabrzmi trochę staroświecko, ale czy nie 

jest to zazwyczaj obowiązkiem mamy? 

Austin  roześmiała  się  melodyjnie.  Dźwięk  ten  wywołał  w  Samuelu 

fale gorąca, toteż czym prędzej pochylił się nad jedzeniem. 

„Wyłącznie żeberka — przykazał sobie stanowczo. — Nie myśl o jej 

ustach i pocałunku. Ani o tym, jak ją trzymałeś w ramionach." O tym, jak 
smakowała,  i  najmniej  o  tym,  jak  do  niego  pasowała  —  jakby  byli  dla 
siebie stworzeni. Nie, nie powinien rozpamiętywać tego pożądania, które 
zawładnęło  nim  jak  ogień,  ani  faktu,  że  pragnął  jej,  jak  jeszcze  żadnej 
kobiety. Wyłącznie żeberka. „A niech to..." 

— Widzisz, otóż... — usłyszał głos Austin. 
— Co takiego? — Podskoczył na krześle. Austin popatrzyła na niego 

zdziwiona. 

— Pytałeś mnie, dlaczego moja mama nie nauczyła nas gotować? 
— Oo, tak, oczywiście. — Kiwnął głową. — Zatem Austin! Powiedz 

mi, dlaczego twoja mama nie nauczyła cię gotować? 

— Sam, czy wszystko z tobą w porządku? 
—  Prawo  serii  —  zamruczał  w  swój  kubek  z  kawą.  —  Kontynuuj 

opowiadanie. 

Austin więc ciągnęła: 
—  Mama  jest  fantastyczna.  Nie  znam  nikogo,  kto  podchodziłby  do 

życia jak ona. 

— Co masz na myśli? 
— Ona śmieje się. To trudno wytłumaczyć, Sam, ale mama uważa, że 

życie  jest  za  krótkie  i  zbyt  poważne,  by  było  w  nim  miejsce  na  coś 
ponurego czy denerwującego. 

Toteż mama nie dopuszcza niczego takiego. Niektórym wydaje się, że 

ona  jest  całkiem  pozbawiona  umysłu,  ale  my  —  jej  rodzina  —  wiemy 
lepiej. To z kolei jej wystarcza. 

— Jest niczym John Wayne. 

20

RS

background image

 

 

—  Czyż  to  nie  fantastyczne?—wesoło  spytała  Austin.  —  Mój  tata 

powiada, że powinniśmy się cieszyć, że nie wypadło na Braci Marx czy 
jakieś  inne  świnki  trzy.  Ale  do  rzeczy.  Mama  uznała,  że  gotowanie  jest 
bez  sensu,  bo  człowiek  traci  na  nie  godziny  swego  cennego  czasu. 
Natomiast  przygotowany  posiłek  połyka  potem  w  parę  minut.  Mój  tata 
podszedł  do  tego  filozoficznie:  „Mówi  się  trudno,  uha-ha"  i  przejął 
kucharzenie.  W  zamian  mamuśka  zajmuje  się  ogródkiem.  Lubi  to, 
ponieważ  kwiatami  może  cieszyć  się  dłużej.  Ona  zawsze  widzi  jasną 
stronę  medalu.  Kiedy  Dallas  złamał  rękę—  miał  wtedy  dziesięć  lat  —
powiedziała mu, by się cieszył, że to nie głowa. Cały gips pomalowała w 
uśmiechnięte kolorowe buzie. 

— Zdaje mi się, że wygląda na bardzo miłą i dobrą osobę — zauważył 

cicho Samuel. Austin popatrzyła mu w oczy. 

— Tak... taka jest — wymamrotała. 
„Och,  ratunku".  Kiedy  patrzył  tak  na  nią,  ledwo  mogła  mówić,  a  co 

dopiero 

myśleć. 

Chciała, 

by 

ją 

znów 

pocałował. 

Chciała 

powiedzieć:„Pocałuj  mnie  znowu,  Sam".  Po  czym  usiąść  mu  na 
kolanach, przytulić się,  poczuć, jak jego usta obejmują jej usta, jak jego 
język  szuka  jej,  jak  jego  ręce  wędrują  po  niej.  Och,  znaleźć  się  w  jego 
ramionach! Byłoby cudownie. Nigdy nie była tak całowana ani nie czuła 
w ten sposób, ani nie pragnęła tak bardzo, bardzo więcej. 

Samuel  odchrząknął  i  przeniósł  wzrok  na  talerz.  Przez  kilka  minut 

jedli w milczeniu.  

—  Austin  —  odezwał  się  w  końcu  —  czy  moglibyśmy  do  czegoś 

wrócić? Powiedziałaś, że prawdopodobnie nie mam specjalnego wyboru, 
jeśli idzie o moje postępowanie. Co przez to rozumiesz? 

—  Ty  jesteś  trzecim  Carterem  w  Carter,  Carter  and  Carter? 

Przypuszczam, że jesteś. 

—  Tak.  Mój  dziadek,  który  niedawno  odszedł,  pozostawiając  mi  ten 

dom,  był  pierwszym.  On  to  był  ktoś!  Załatwiał  umowy  na  kilkaset 
tysięcy  dolarów  potrząśnięciem  ręki.  Mój  ojciec  i  ja  musimy  mieć 
spisany i podpisany kontrakt na papierze. 

— Dlaczego? 
—  Dlaczego?  Boże,  Austin,  rzeczy  trzeba  załatwiać  jak  należy, 

oficjalnie. Każda klauzula, każdy detal musi być dogłębnie przemyślany. 
Mój  ojciec  jeszcze  w  dzieciństwie  powtarzał  mi,  że  zawsze  trzeba 
panować  nad  swoim  umysłem,  nad  swymi  poczynaniami,  by  móc 
współzawodniczyć. 

21

RS

background image

 

 

— I jako trzeci z kolei Carter, podążyłeś jego śladami, używając jego 

filozofii i rezygnując ze sposobów twojego dziadka. 

— Hmm, tak, rzeczywiście. 
—  Czy  ktokolwiek  kiedykolwiek  próbował  wyrolować  dziadka  w 

czasie  między  uściśnięciem  rąk  a  zebraniem  przez  ciebie  podpisów  na 
oficjalnym dokumencie? 

— Ja... no, teraz, kiedy o to pytasz... Nie, o ile wiem, to nie. Ludzie, z 

którymi zawierał umowy, wyglądali na raczej zaskoczonych. 

—  Ciekawe.  Założę  się,  że  dziadek  szedł  przez  życie  z  uśmiechem. 

Tak właśnie, jak robi to moja mama. 

— Tak — powoli powiedział Samuel. — Możliwe, że tak. 
— Czy twój tata umie się śmiać, Sam? — zapytała nieśmiało. 
Patrzył na nią przez dłuższą chwilę. 
— Nie. 
—  A  ty?  Nie,  nie  odpowiadaj.  Nie  musisz.  Jesteś  trzecim  Carterem, 

synem twego ojca. Sam mi powiedziałeś, że nigdy nie tracisz panowania 
nad  sobą  i  jest  to  zasada  twojego  postępowania.  Krótko  mówiąc,  jesteś 
sztywny i kroczysz prostą drogą. 

— Czy chcesz mnie urazić? — Samuel nieco spoważniał. 
—  Na  Boga,  nie.  Zazdroszczę  ci,  że  dokładnie  wiesz,  kim  jesteś,  do 

czego  zmierzasz,  czego  od  ciebie  oczekują.  Idziesz  od  A  do  B  jasno 
określoną  drogą,  bez  zboczeń,  żeby  nawet  w  zasięgu  ręki  leżała 
niespodziewana  premia.  Nie  odstępujesz  od  wytyczonego  już  planu 
swego życia. 

— Robisz ze mnie ostatniego nudziarza. 
—  Nie  miałam  takiego  zamiaru.  Ja  mam  dwadzieścia  cztery  lata, 

rozglądam  się,  zastanawiam,  szukam  swego  miejsca.  Mam  nadzieję,  że 
należę do Tyler Construction. Modlę się o to, ale obawiam się, że tak nie 
jest  Ty  zaś...  Wszystko  widzisz  jasno.  Musi  to  być  bardzo  piękne 
uczucie. 

—Chyba  tak. Ale  nigdy  się  nad  tym  nie  zastanawiałem.  Uważam się 

za otwartego, podatnego na nowe idee i zmiany. I wiem, że taki jestem, 
gdyż przeprowadziłem się do tego domu. 

—  Domu  pozostawionego  ci  przez  dziadka.  Co  powiedział  na 

przeprowadzkę twój ojciec? 

—Twierdził,  że  powinienem  się  go  pozbyć  tak  szybko,  jak  to 

możliwe,  i  pozostać  w  swoim  mieszkaniu  ,  które  leży  zaledwie  o  parę 
minut  od  biura.  Przeniesienie  się  tu,  do  Westlane,  jest  niezbyt 
praktyczne. 

22

RS

background image

 

 

— To dlaczego tu jesteś? 
—  Nie  wiem.  Coś  mnie  tu  ciągnęło.  Od  chwili  przekroczenia  tych 

progów czuję się tu jak w domu. Oczywiście, ojciec ma rację, że o wiele 
wygodniej byłoby mi w mieście. 

— Ale wyremontujesz dom i zostaniesz tu chyba? 
— Tak, tak. Jasne. 
— Może jeszcze coś z ciebie będzie, Sam — powiedziała uśmiechając 

się. — Twój dziadek byłby z ciebie dumny. 

— Mój dziadek nie jest moim ideałem, wierz mi. 
— Ale zauważ, że umiał się śmiać. — Wstała od stołu. — Podam ci 

kawałek ciasta. 

Samuel,  poirytowany,  zabębnił  palcami  po  blacie  stołu.  Jego  ciemne 

brwi zbiegły się w głębokim rowku. Przecież on umiał się śmiać. Austin 
powiedziała  nawet,  do  cholery,  że  jego  uśmiech  był  „zupełnie 
sympatyczny". 

Skinął głową, a następnie pokręcił, sam sobie zaprzeczając. „Niestety 

— przyznał — nie o to jej chodziło". Chciał spłycić temat, przyczepić się 
do  słów.  Austin  mówiła  o  sposobie  życia,  światopoglądzie,  filozofii 

życiowej.  Do  diabła,  świat  byłby  niezły,  gdyby  wszyscy  dokoła 
traktowali  życie  ze  śmiechem,  w  znaczeniu  słów  Austin,  i  byli  podobni 
do jej mamy lub do jego dziadka. Ale z kolei, czy to nie lekka przesada? 

— Jakoś mi się to nie zgadza. 
—  Wszystko  się  zgadza.  To  murzynek  —  odpowiedziała  Austin.  — 

Murzynek tak właśnie powinien wyglądać. 

— Nie mówię o cieście. Mówię na temat twojej filozofii śmiechu. Bez 

obrazy dla twojej mamy, Austin, ale gdyby wszyscy tak postępowali jak 
ona lub jak mój dziadek, byłoby ciężko w tym kraju. 

— Ech, masz rację. 
— Mam rację? — zapytał najwyraźniej zaskoczony. 
— Oczywiście. Na przykład moja mama —jest wesoła, ale czy miała 

choć  jedną  poważną  myśl  w  swym  życiu?  Wszyscy  nie  mogą  tak 
postępować.  Powinniśmy  uczyć  się  od  tych,  którzy  starają  się  połączyć 

śmiech  z  poważną  stroną  nas  samych,  mając  przy  tym  nadzieję,  że 
uzyskamy  coś  jeszcze  lepszego.  Nie  jestem  pewna,  czy  ty...  A  zresztą 
nic. 

— Czy co ja? — pochylił się w jej stronę. 
— Fakt, że tu zostajesz, przemawia na twoją korzyść. Ale nie jestem 

pewna,  Sam.  Na  podstawie  tego,  co  mówisz,  dochodzę  do  wniosku,  że 
bardzo mocno  tkwisz  w pewnych  zasadach.  Celowość.  Opanowanie.  To 

23

RS

background image

 

 

twoje  kluczowe  słowa.  Jeśli  jesteś  z  tym  szczęśliwy,  to  wszystko  w 
porządku. Każdy ma swój sposób na życie. 

Szczęśliwy? Samuel zastanawiał się. Hmm, na pewno był szczęśliwy. 

A może i nie? Jaka jest definicja szczęścia? Dla dziecka jest to cukierek, 
zabawka,  przyjęcie  urodzinowe,  cyrk.  Zaś  dla  dorosłego  musi  to  być... 
Musi...  Ech,  do  diabła,  nie  miał  pojęcia!  Nie,  moment,  musi  pomyśleć. 
Był przecież inteligentny, mógł na pewno na to wpaść. 

— Szczęście to jest...—powiedział, wbijając wzrok w sufit 
Austin zaśmiała się. 
— Brzmi jak afisz wyborczy lub slogan partyjny. 
—  Szczęście  to  pojęcie  względne.  Zależy  od  punktu  widzenia.  — 

Spojrzał pytająco na Austin. — Jesteś szczęśliwa? Udało ci się połączyć 
tę skłonność do śmiechu ze sprawami poważnymi? 

— Tak, jestem. — Przerwała i zagrała na widelcu jak na skrzypcach, 

narażając swe oko. — Przeważnie. 

— Powiedziałaś, że szukasz swojego miejsca. 
— Tak — popatrzyła na niego znowu. — Chciałabym znaleźć swoje 

miejsce w życiu. 

— Chodzi ci o to, że nie wiesz jeszcze, co byś chciała robić. 
—  Coś  w  tym  stylu.  Mam  nadzieję,  że  Tyler  Construction  będzie 

odpowiedzią  na  to  pytanie.  Zobaczysz.  Czy  przemówienie  „szczęście  to 
jest..." dobiegło już końca, mistrzu? 

—  Na  razie  tak  —  odpowiedział.  —  Muszę  się  nad  tym  jeszcze 

zastanowić. 

— A ja muszę posprzątać kuchnię. 
—  Pomogę  ci,  Austin  —  zaoferował  swą  pomoc.  —  Jedzenie  było 

bardzo  smaczne  i  sporo  się  przy  nim  napracowałaś.  Ja  przynajmniej 
pomogę ci posprzątać. 

—  To  tak  niewiele  pracy.  Masz  przecież  nowiutką  maszynę  do 

zmywania  naczyń.  —  Wysunęła  konsolkę  na  kubki.  —  Najpierw 
poszukajmy paru miseczek na to, co zostało. 

Austin  zaczęła  się  uwijać  w  sposób  nie  bardzo  sprzyjający 

konwersacji. Samuel zauważył, że w jej wirowaniu nie było ani jednego 
zbędnego  gestu.  Robił  wszystko,  by  jej  nie  przeszkadzać.  Kuchnia 
sprzątnięta została w rekordowym tempie. 

— Ale jesteś szybka — podziwiał Samuel. — A jaka sprawna! 
— Zwróciłeś uwagę, ze najpierw przygotowałam wszystko, co należy 

wstawić do lodówki, a potem ją tylko raz otworzyłam? Oszczędza się w 

24

RS

background image

 

 

ten  sposób  elektryczność.  Badania  wykazały,  że  otwieranie  lodówki  raz 
po raz kosztuje więcej niż... Oj, przepraszam cię, to nudne. 

— Nie, to jest całkiem ciekawe. 
—  A  zatem  —  podjęła  Austin,  wpatrując  się  w  niego  —  wyobraź" 

sobie,  że  dotyczy  to  również  urządzeń  klimatyzacyjnych.  Włączanie  i 
wyłączanie jest droższe niż pozostawienie ich cały czas na chodzie. Sam, 
to nie jest ciekawe? 

— Myślę, że jest. Co tam w tej główce jeszcze się kryje? 
— Nic — odparła matowo. — Zupełnie nic. Wyminąwszy go, wyszła 

z kuchni. 

Coś  było  nie  tak,  spostrzegł  Samuel.  Austin  czymś  się  wzruszyła, 

wyglądała,  jakby  miała  się  rozpłakać.  Czyżby  dlatego,  że  chciał,  by 
mówiła o lodówkach? Co się stało? 

Wychodząc  za  Austin,  zauważył  na  drugim  końcu  stołu  jakieś 

papiery, które nie zwróciły wcześniej jego uwagi. Zorientował się, że jest 
to  wycena  Taler  Construction.  Pomaszerował  do  pokoju  gościnnego, 
gdzie Austin wyglądała przez okno. 

— Austin? 
— Uwielbiam letnie zachody słońca — rzekła nie odwracając się. — 

Oczywiście niektórzy nie uważają, że maj to lato, ale ja tak twierdzę. Jak 
już  się  tu  zrobi  porządek,  będziesz  miał  przepiękny  ogródek,  Sam. 
Okolica jest doprawdy wspaniała i...  

Przeszedł przez pokój i stanął za nią. 
— Austin. 
—  Może  ci  się  spodoba  praca  w  ogródku.  Niektórzy  mężczyźni  to 

lubią. 

— Austin, co jest grane? 
— Nic. 
— Odwróć się i spójrz mi w oczy. 
— Powinnam już naprawdę pójść. 
— Popatrz na mnie. 
Powoli  odwróciła  ku  niemu  głowę  i  Samuel  poczuł,  jak  zaczyna  mu 

walić  serce.  Patrzył  na  jej  duże  oczy,  na  jeL  lekko  rozchylone  wilgotne 
wargi,  zapraszające  i  wołające  o  jego  usta.  Wydawała  się  niesamowicie 
krucha  i  niesłychanie  smutna.  Nie  miał  pojęcia,  dlaczego  poczuła  się 
nagle  taka  nieszczęśliwa,  ale  chciał  ją  objąć,  przytulić  i  o-bronić  przed 
smutkiem. 

Niezbyt  się  zastanawiając  i  nie  analizując  wszystkiego  „po  co  i 

dlaczego",  odrzucił  papiery  na  pobliskie  krzesło  i  pociągnął  Austin  w 

25

RS

background image

 

 

objęcia,  przykrywając  z  powolną  rozkoszą  jej  usta  swymi.  Z  piersi 
Austin dobiegło ciche jęknięcie, może westchnienie. Wśliznął się swoim 
językiem w jej usta. Poczuł, jak jej ręce przyciskają go mocniej. 

Żadna dotąd kobieta nie przyprawiała go o uczucie, by zapomniawszy 

o  całym  świecie,  kochać  się  godzinami.  Godzinami  i  godzinami.  Nigdy 
nie przepełniały go takie palące żądze, potrzeby... 

Samuel podniósł głowę jedynie po to, by zaczerpnąć tchu, po czym z 

powrotem  zawładnął  jej  ustami.  Powoli  głaskał  jej  jedwabiste  włosy. 
Jego palce przebiegły lekko po jej wyprężonych piersiach, powodując, iż 
jeszcze  ciaśniej  przywarła  do  niego.  Jego  męskość  wezbrała  mu  w 
spodniach — ciężka, gorąca, pragnąca aż do bólu. 

Pocałunek trwał dalej i dalej, nieprzerwanie świeży. 
Austin  odpowiedziała  na  wezwanie  ust  Sama  całkowitym  oddaniem 

—  wyłączając  myśli  i  czując  jedynie  ukryte  gdzieś  w  jej  duszy 
bezimienne,  pulsujące  gorącem  pragnienie.  Zalewana  ulewą  cudownych 
doznań, pogrążała się w  rozkoszy.  Zatracała wszelkie myśli, pozwalając 
królować ekstazie. 

Samuel  ponownie  oderwał  swą  głowę.  Dysząc  ukrył  swą twarz  w  jej 

puszyste włosy. 

— Austin — zamruczał. 
Jego  głos  pieścił  ją  i  napawał  nieznaną  słodyczą.  Złożyła  głowę  na 

jego  piersi  i  zaczerpnęła  powietrza.  Kolana  uginały  się  pod  nią.  Każda 
cząstka  jej  ciała  wydawała  się  żyć  samodzielnie,  wypełniona 

świadomością, gorącym czekaniem, pragnieniem jego, Sama Cartera. 

— Och, Austin — westchnął głęboko. 
Niechętnie  odsunął  ją  od  siebie,  ale  ręce  zatrzymał  na  jej  gołych 

ramionach. Drżał. 

— Nie mogę pojąć, co ty ze mną wyprawiasz. 
— Chcesz powiedzieć, że znowu mnie przepraszasz? — Poczuła, jak 

braknie jej oddechu. 

— Nie, musiałbym skłamać. A ty żałujesz? 
— Nie — odparła, uśmiechając się do niego. — Och, Sam, na pewno 

nie. 

—  Austin,  dlaczego  tak  posmutniałaś,  kiedy  rozmawialiśmy  o 

lodówkach oraz włączaniu i wyłączaniu klimatyzacji? 

Zaśmiała  się  tym  swoim  ślicznym  śmiechem,  który  powodował 

szybsze bicie serca Samuela. 

—  Skoro  tak  do  tego  podchodzisz  —  przemówiła  —  muszę  zmienić 

płytę. 

26

RS

background image

 

 

Podniósł  dłonie,  by  móc  muskać  kciukami  jej  policzki.  Austin 

zadrżała pod wpływem doznania. 

— Nie jesteś nudna—patrzył jej prosto w oczy — lecz bardzo piękna 

i,  niestety,  nieco  skomplikowana.  Powiedz  mi.  Austin,  proszę  cię, 
powiedz mi, dlaczego tak posmutniałaś, kiedy rozmawialiśmy w kuchni? 

— Po prostu jestem zmęczona. Miałam ciężki dzień, jak ci wiadomo. 

Spadanie  z  sufitu  wyczerpuje.  Tak,  faktycznie.  Jestem  kompletnie 
wykończona. To nie lodówki mnie zmogły. Po prostu padłam. 

Postąpiła krok w tył, zmuszając tym samym, by ją puścił. 
— Muszę iść. Gdzie jest moja torebka? — Zaczęła się rozglądać. 
„Znowu to robi" — przemknęło Samuelowi przez głowę. Umyka mu 

w tempie stu kilometrów na godzinę. Chciał ją złapać, potrząsnąć lekko, 
zażądać,  by  przestała  wykręcać  się  zmęczeniem  i  żeby  z  nim 
porozmawiała  tak  naprawdę,  by  powiedziała,  co  ją  tak  rozstroiło. 
Jednakże  w  jakiś  sposób  wyczuł,  że  nie  była  to  właściwa  chwila,  by 
naciskać. Austin wydawała się nieco nieobecna i unikała jego wzroku. 

—  Tu  jest  torebka  —  zatriumfowała  przesadnie  głośno.  Pospiesznie 

przebyła pokój, chwyciła ją i kierując się do drzwi, powiedziała: 

— To idę. Do widzenia, Sam. 
— Austin! 
Przepełniony uczuciem jego głos zatrzymał ją w pół kroku. Odwróciła 

ku niemu głowę. 

— Tak? — wyszeptała. 
— Dziękuję. 
— Za obiad? Ech, nie ma za co. 
— Dziękuję... za wszystko. 
Austin  otworzyła  usta,  by  coś  powiedzieć,  ale  zamknęła  je  z 

powrotem i pospiesznie wyszła. 

Samuel  podszedł  do  okna  i  odsunął  zasłonę,  patrząc,  jak  niemalże 

biegiem  wsiadła  do  samochodu.  Ściemniało  się  szybko,  włączyła  więc 
reflektory.  Nie  poruszył  się,  dopóki  jej  mały  samochód  nie  zniknął  w 
oddali,  wypalając  tylnymi  światłami  znaki  w  jego  oczach.  Przeciągnął 
ręką po twarzy. Zadrżał. 

Dom  był  zbyt  cichy.  Przebrzmiałe  echo  śmiechu  Austin  pozostawiło 

po sobie pustkę, martwą ciszę. 

„Wielkie nieba, co ona ze mną wyprawia?" — zastanawiał się. Umysł, 

ciało,  cała  jego  istota  wymykała  mu  się  spod  kontroli.  Jego  uczucia, 
myśli, jego libido także. 

Przerażało go to. Napawało trwogą. 

27

RS

background image

 

 

—  Szlag  by  to...  —  powiedział,  potrząsając  głową.  Odwrócił  się  od 

okna i dostrzegł papiery  rzucone  na  krzesło.  Wziął je do ręki,  przeszedł 
przez pokój, by zapalić światło, po czym zanurzył się w głębokiej sofie. 

Postanowił  je  przejrzeć,  żeby  czymś  się  zająć,  ale  i  tak  z  góry 

wiedział,  że  nie  wystąpi  o  inną,  porównawczą  wycenę.  Najmie  Tyler 
Construction. Nie miał wyboru. Musiał spotkać Austin. 

Uznał  to  za  jedyną  możliwość  odzyskania  samokontroli.  Stał  się... 

Otóż to! — padł ofiarą paskudnych okoliczności. Najpierw to zmęczenie, 
potem  spadająca  z  sufitu  piękna  kobieta.  Jeszcze  się  nie  pozbierał,  gdy 
już  natknął  się  na  nią  w  kuchni  —  przygotowywała  mu  obiad.  Za  dużo  
tego wszystkiego jak na jego stan osłabienia. 

Och,  dzięki  Bogu,  pomyślał,  że  wreszcie  na  to  wpadł:  odzyska 

samokontrolę, jak tylko ujrzy Austin w świetle następnego dnia. 

Ze  zmienionym  nastrojem  i  przywróconym  uczuciem  zadowolenia 

zabrał się do czytania kosztorysu. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

28

RS

background image

 

 

Rozdział 3 

 
Mieszkanie  Austin  mieściło  się  w  dużym  garażu  jej  rodziców. 

Przerobienie go na pomieszczenie mieszkalne było jednym z pierwszych 
zadań Dallasa i Houstona, kiedy założyli Tyler Constructioa Austin była 
zachwycona ich dziełem. 

Zastanawiała  się  początkowo,  czy  rodzice  będą  pilnowali  jej  wyjść  i 

przyjść, lecz oni nie zwracali zbytnio na to uwagi, traktując ją po prostu 
jak  lokatora  z  garażu.  Tak  tata,  jak  i  mama,  póki  nie  otrzymali 
zaproszenia,  nie  weszli  na  drewniane,  wiodące  do  niej  schody  i  nie 
zapukali do jej drzwi. 

Po  opuszczeniu  domu  Sama  Austin  wyjechała  powoli  z  zamożnej 

okolicy  Westlane'u,  podążając  około  piętnastu  kilometrów  wzdłuż 
granicy  między  dwiema  dzielnicami,  po  czym  skręciła  na  prawo  w 
Windmill — dzielnicę klasy średnio zamożnej. Domy były stare, ogródki 
niezbyt  duże.  Była  to  hałaśliwa  i  swojska  dzielnica,  w  której  ród  Tyle-
rów  żył  już,  zanim  przyszli  na  świat  Houston  i  Dallas.  Austin  nie 
wyobrażała sobie innego miejsca zamieszkania. 

Kiedy stanęła na podjeździe i spojrzała na dwupiętrowy rozświetlony 

dom, następnie na swoje ciemne i ciche mieszkanie, poczuła się dziwnie 
obco, tak jakby nigdy tu jeszcze nie była.  Z jednej strony chciała wbiec 
do domu, rzucić się mamie w objęcia i zapłakać. Z drugiej —  wolałaby 
być  sama,  pójść  do  siebie,  zamknąć  drzwi  i  nigdy  więcej  się  nie 
pokazywać. 

Z  westchnieniem  wstąpiła  na  schody  i  weszła  do  swego  gniazdka. 

Zapaliwszy  światło,  rozejrzała  się  dokoła,  za-4  trzymując  wzrok  na 
jasnych kolorach, kwiecistych plakatach i białych wiklinowych meblach, 
na  zwisających  w  oknach  roślinach,  staroświeckiej  stolnicy  opartej  o 

ścianę.  Sama  wybrała  zielone  chodniki,  dzięki  czemu  całość  sprawiała 
wrażenie świeżości, łąki z kwiatami. 

Austin zmarszczyła nosek i opadła na sofę. W drodze do domu radziła 

sobie jakoś ze swoim strapieniem, teraz jednak nie miała znikąd pomocy. 

Sam Carter. Wspaniały sen. 
Sam, a także to, co czuła, kiedy ją trzymał i całował. I to, jak z siebie 

zrobiła kompletną idiotkę, paplącą o lodówkach i włączaniu klimatyzacji. 

— A niech to! — powiedziała, uderzając w poduszkę. 
Sam na pewno myśli, że jest nienormalna. Bo inaczej, czemu miałaby 

się  tak  irytować  o  jakąś  lodówkę?  Bezwzględnie  przekroczyła  pewne 
reguły.  Zazwyczaj  była  ostrożna,  nawet  bardzo,  szczególnie  w  tym,  co 

29

RS

background image

 

 

mówiła.  Jednakże  przy  Samie  tak  się  rozluźniła,  że  zapomniała  o 
baczności. Po prostu nie była w stanie siebie kontrolować. 

Ruszając  rękoma  w  geście  niezadowolenia,  podniosła  się  i  poszła  do 

łazienki,  tak  samo  czarującej  jak  pokój.  Przebrała  się  w  dżinsy  i 
koszulkę,  po  czym  boso  wróciła  do  pokoju  i  spoczęła  na  sofie,  głęboko 
wzdychając. 

Oczywiście, myślała o Samie. 
Jak piękne i nowe doznania przynosiły jego pocałunki. 
Nigdy przedtem tak się nie czuła. Przenigdy. Sam był tak mocny i tak 

jednocześnie  łagodny,  czuła  się  tak  bezpiecznie  w  jego  objęciach,  i  tak 
kobieco.  On  odkrył  w  niej  mnogość  żądz,  których  nigdy  nie 
podejrzewała u siebie. Pragnienia przenikały ją jak radosna pieśń... 

Och, było przecudnie. 
I zarazem nie tak. 
Austin  westchnęła  głęboko,  uznając,  że  czyni  postępy  w  wydawaniu 

prawdziwie  smutnych  dźwięków,  po  czym  westchnęła  raz  jeszcze  — 

żeby było do pary. 

„Nie  ma  co  myśleć  o  Samie  Carterze"  —  powiedziała  sobie.  Nie 

powinna mu  była  pozwolić  się  całować  ani  tym  bardziej  całkowicie  mu 
ulegać,  jak  to  zrobiła.  Nie  powinna  była  tam  siedzieć,  wiedząc,  że  jeśli 
on wejdzie, ona rzuci mu się na szyję: „Pocałuj mnie jeszcze raz, Sam". 
Nie powinna w ogóle o nim myśleć. 

Ale myślała. 
Wspomnienie pocałunków zaróżowiło jej policzki i rozgrzało wnętrze. 
A jednocześnie wszystko to nie miało sensu. 
Sam  należał  do  śmietanki  Chicago,  do  sfer  wyższych.  Był  facetem 

ubierającym  się  zawsze  w  trzyczęściowe  garnitury.  W  jego  świecie  nie 
było miejsca dla Austin Tyler. Nie pasowała tam. 

„Fakt  jest  faktem"  —  pomyślała  niemrawo.  Spotkanie  z  Samem, 

pocałunki,  objęcia  były  straconym  czasem.  Nawet  jeśli  Sam  wynajmie 
Tyler Construction, to ona i tak już go nie zobaczy. Podczas robót będzie 
na pewno siedział w biurze, a w trakcie ostatecznej inspekcji — ona się 
tam nie pokaże. Nie, nie zobaczy już Sama Cartera nigdy więcej. 

To była jedna z najsmutniejszych myśli, jakie kiedykolwiek miała. 
Nagle  przypomniała  sobie,  że  nie  wyjęła  poczty  ze  skrzynki. 

Przestanie myśleć o Samie na przynajmniej < pięć, a może nawet i sześć 
minut. 

Wyszła na zewnątrz i zbiegła w dół po schodach, świadoma rześkości 

powietrza napływającego tej nocy nad miasto. Popatrzyła znowu na dom 

30

RS

background image

 

 

rodziców,  odrzuciła  ideę  wizyty  towarzyskiej,  jako  że  nie  miała 
towarzyskiego nastroju, i podreptała do poczty. 

W  kilka  minut  później  była  znów  w  swoim  pokoju,  mechanicznie 

przeglądając stertę papierów. 

Wtem  przebiegł  ją  dreszcz,  a  ręka  trzymająca  firmową  kopertę 

zadrżała. Adres zwrotny wydawał się przykuwać jej uwagę, nalegając, by 
go  rozpoznała,  przypomniała  sobie  kogoś  ponownie,  kogoś,  kto  znowu 
dopadł jej życie. 

—  Nie  —  wyszeptała,  potrząsając  głową.  —  Nie,  zostawcie  mnie. 

,,Nie"  —  zabrzmiało  echem  w  jej  głowie.  Nie  otworzy  tego,  nie 
przeczyta ponownie o tym, że jest inna, nie taka jak wszyscy. Czemu oni 
jej  to  robili?  Dlaczego  nie  mogli  zrozumieć,  że  chciała  jedynie,  by 
zostawili ją w spokoju?  

Odrzuciła resztę poczty na sofę, następnie podarła kopertę na strzępy i 

wrzuciła je do kosza. 

Popatrzyła  na  skrawki  papieru...  przypominając  sobie...  Nienawidziła 

tych wspomnień. 

Jakby w odruchu samoobrony Austin skrzyżowała ręce na piersiach i 

stojąc  jak  zaczarowana,  wpatrywała  się  w  poszarzały  papier.  Bolesne 
wspomnienia  przebiegały  przez  jej  pamięć.  Dreszcz  narastał  w  środku, 
powodując, że cała zadrżała, a w oczach pojawiły się łzy. 

Nie  musi  tak  reagować,  powiedziała  sobie  z  jakiegoś  dalekiego 

zakamarka  jej  samej.  Była  w  domu.  Bezpieczna.  Powinna  pomyśleć  o 
czymś  innym,  o  czymś,  co  z  miejsca  przegoni  upiorne  wspomnienia  i 
chłód ziębiącego ej wnętrze dreszczu. O czymś wspaniałym, specjalnym, 
pięknym... Sam. 

Austin  zamknęła  oczy  i  przywołała  wszystkimi  zmysłami  Sama 

Cartera. 

Drżenie  ustąpiło  powoli  miejsca  potokowi  ciepła,  wywołującego  w 

niej  pożądanie.  Poczuła  je,  powitała  radośnie,  pozwoliła,  by  nią 
zawładnęło. 

Sam. 
—  Dziękuję  ci.  Sam  —  wyszeptała  w  pusty  pokój,  po  czym, 

zgasiwszy światło, poszła zmęczonym krokiem do łazienki. 

Tyler  Construction  nie  mógł  sobie  pozwolić  na  luksus.  Posiadania 

biura  i  sekretarki.  Rolę  tę  spełniała  sekretarka  automatyczna, 
zainstalowana w domu Houstona, gdzie trzyosobowy zespół spotykał się 
co  rano,  by  odtworzyć  pozostawione  wiadomości  i  zaplanować  dzień 
bieżący. 

31

RS

background image

 

 

Ile  kobiet  zostało  wyrzuconych  za  drzwi  przed  rannym  zebraniem, 

Austion nie miała pojęcia, ale domyślała się, e było ich dużo. Jej bracia 
byli  bardzo  przystojnymi,  pełnymi  ikry  mężczyznami,  zaś  kobiety  z 
Chicago  i  okolic  nie  były  ślepe  i  nieczułe.  Zdaniem  Austin  bliźniacy 
Tyler  o  bardzo  przyjemni,  traktujący  kobiety  z  należytym  respektem 
mężczyźni. 

Kiedy  Austin  przybyła  następnego  ranka  do  domu  Joustona,  ten 

powitał ją uśmiechem, filiżanką kawy i nowiną, iż Sam Carter wynajmie 
firmę Tyler Construction. 

— Nie! — wydobyła z siebie Austin. 
— To wszystko, mała? — zapytał Houston. — Gdzie okrzyki radości, 

śmiech,  entuzjazm?  Potrzebowaliśmy  tej  roboty.  A  ty  spotkasz  się  ze 
Wspaniałym Samem. 

—  Nie,  nie  spotkam  go  —  powiedziała  Austin,  siadając  na 

kuchennym stole. — Przecież on będzie w biurze podczas naszej pracy w 
jego  domu.  Nie  wyobrażam  sobie,  jakim  cudem  mogłabym  wpaść  na 
niego. Gdzie jest Dallas? 

—  Nie  wiem.  Spóźnia  się,  co  nie  jest  do  niego  podobne.  Ubiegłego 

wieczoru  znowu  miał  się  spotkać  z  Joyce,  więc...  —  Wzruszył 
ramionami.  —  Czy  zwróciłaś  uwagę,  że  przez  ostatnie  pół  roku  Dallas 
nie spotyka nikogo poza Joyce? 

—  Nie  —  odpowiedziała  Austin,  patrząc  w  zdumieniu  na  Houstona. 

— Myślałam, że bryka wolny. 

—  Ja  też,  ale  wczoraj  powiedział  mi  o  Joyce.  Wydaje  się,  że 

zachowywał tajemnicę, bo sam nie bardzo mógł w to uwierzyć. 

— Chcesz powiedzieć, że się zakochał? 
— Nie przyznał się wprawdzie, ale wszystko na to wskazuje. Ja lubię 

Joyce, a ty? 

— O  tak,  jest  przemiła.  A  jej  synek  wprost do  pozazdroszczenia.  Co 

prawda  to  bardzo  chudy  pięciolatek,  ale  Dallas  się  nim  zachwycił. 
Rozumiesz, on nie rozrabia za dużo, a także daje mu poczucie ważności. 

— Chłopczyk ma astmę, prawda? 
—  Tak,  tak  mi  powiedziała  Joyce,  kiedy  razem  pojechaliśmy  na 

piknik. Jej mąż pozostawił ich, kiedy Willie... Tak ma na imię. Czyż nie 
fajnie?... W każdym razie, kiedy okazało się, że Willie jest chory, podły 
ojciec  zostawił  go.  Nie  mógł  znieść  myśli,  iż  ma  chore  dziecko.  Joyce 
wobec  tego  sama  się  z  tym  boryka,  ale  dzielnie  sobie  radzi.  Ko:  cha 
Williego bardzo. Myślę, że ona i Dallas tworzyliby wspaniałą parę. 

32

RS

background image

 

 

—  No  dobra  —  ostrzegł  Houston  —  nie  mów  mu,  że  to  ja  ci 

powiedziałem o nim i Joyce. 

—  Nie,  zaczekam,  aż  sam  mi  o  tym  powie.  A  ty,  Houston?  Masz 

kogoś? 

—  Coś  ty!  Po  co  wyrzekać  się  tego,  co  dobre?  Mam  tyle  kobiet,  ile 

zapragnę.  —  Przerwał.  —  No,  trochę  bujam,  bo  niczego  bardziej  nie 
pragnę  niż  się  zakochać,  ożenić  i  zostać  ojcem.  Kiedy  pomyślę,  że 
mógłbym  trzymać  na  rękach  własnego  bobasa,  dostaję  gęsiej  skórki.  — 
Usiadł  naprzeciw  niej  przy  stole.  —  Chciałbym  znaleźć  żonę.  Mieć 
dzieci. Ale jak na razie jeszcze nie spotkałem takiej, z którą pragnąłbym 
spędzić resztę życia. 

— Znajdziesz  —  odparła  Austin,  ściskając  jego  dłoń. —  Masz  wiele 

do zaoferowania. 

— Nie mam wiele pieniędzy. 
— To nie będzie miało znaczenia dla właściwej kobiety. 
— Może tak, a może nie. Czy nie uważasz, że jestem zbyt wybredny? 

W wyborze żony, oczywiście. 

— Myślę, że  gdy się zakochasz, to ta osoba automatycznie stanie się 

dla ciebie ideałem. 

— Być może. — Kiwnął głową. — Chyba słyszę ciężarówkę Dallasa. 

Na pewno ucieszy go wiadomość, że Wspaniały Sam jest nasz. 

— Przepraszam za spóźnienie — od progu odezwał się Dallas. 
— Wyglądasz mizernie — powiedział Houston. — Co się stało? 
Austin odwróciła się szybko, by spojrzeć na Dallasa. 
— Co się stało, braciszku? 
— Całą noc nie spaliśmy z Joyce. Willie dostał ostrego ataku astmy i 

musieliśmy z nim pojechać do szpitala. 

— Biedactwo — zmartwiła się Austin. — I jak się ma? 
—  Dochodzi  do  siebie.  Żebyś  to  widziała!  Nie  mógł  oddychać, 

Austin.  Niech  to  szlag,  to  było  okropne.  Nigdy  jeszcze  nie  czułem  się 
taki bezradny. Popatrz, jaki jestem wielki, ale nie mogłem mu pomóc! 

Houston podał Dallasowi kubek kawy. 
— Usiądź! Ledwo stoisz. Dallas osunął się na krzesło. 
— Gdzie są Joyce i Willie? 
—  Zawiozłem  ich  do  domu,  poczekałem,  aż  oboje  zasną  i 

przyjechałem prosto tutaj. 

—  Hmm,  teraz  ty  powinieneś  pójść  spać  —  stwierdził  Houston.  — 

Austin i ja zrobimy zakupy. Ty idź do domu. Jutro zaczynamy pracę. 

33

RS

background image

 

 

— Jutro jest sobota — przerwała Austin. — Nie sądzę, żeby Sam miał 

ochotę, byśmy mu przeszkadzali. 

— Powiedział, że mu to nie przeszkadza — odparł Houston. — Nawet 

zapłaci  półtorakrotnie,  jeśli  przyjdziemy  w  dni  wolne.  Zależy  mu,  by 
szybko wyszykować dom. Więc nic nie stoi na przeszkodzie. Dallas, idź 
do domu. 

Dallas wstał i podszedł do drzwi, ale jeszcze zatrzymał się. 
— Lekarze powiedzieli Joyce, że Willie nie może tu pozostać. Ona... 

ona musi się przenieść — do Arizony lub podobnego miejsca, w którym 
Willie  miałby  suchy  i  gorący  klimat  Muszą  jechać  niebawem. 
Zobaczymy się jutro. 

Pospiesznie wyszedł. 
— Houston? — Austin pytająco spojrzała na niego. 
—  Nasz  Dallas  jest  pełen  bólu,  kochanie.  Myślę,  że  stoi  przed 

koniecznością podjęcia najważniejszej decyzji w swoim życiu. 

Austin otworzyła szeroko oczy. 
—  Czy  myślisz,  że  pojedzie  z  Joyce  i  Willie?  Houston  przełknął  łyk 

kawy, po czym kiwnął głową. 

—  Być  może.  Powiedziałbym,  że  Dallas  Tyler  jest  zakochanym 

szczęściarzem. 

— Ale Arizona? 
— Hej, co on może na to poradzić? Jeśli ich kocha, musi jechać. Nie 

ma wyboru. Jeśli się zdecyduje, to nam o tym powie. 

— Ale co z Tyler Construction, Houston? 
— Będę się martwił, jak zajdzie potrzeba. Austin zaśmiała się. 
— Mówisz jak mama, z tym że ona w ogóle by się tym nie martwiła. 
—  To  prawda.  No  dobra,  kruszynko,  chodźmy  wreszcie.  Musimy 

kupić co potrzeba dla Wspaniałego Sama. 

Najbliższe  godziny  szybko  minęły.  Houston  w  specjalnych  sklepach 

kupował  poszczególne  materiały.  Doskonale  wiedział,  że  gdy  firma  ma 
najlepsze  farby,  to  wcale  nie  znaczy,  iż  oferuje  pierwszej  jakości 
wykładziny.  Wielu  kontrahentów  oszczędzało  na  czasie,  kupując 
wszystko w jednym miejscu, jednak nie Houston. Tyler Construction, jak 
podkreślał  często,  musi  osiągnąć  najwyższą  markę,  i  o  to  się  starał. 
Dodatkowe kilometry i stracony czas kiedyś miały zaowocować. 

„Ale  czy  na  pewno?"  —  Austin  zastanawiała  się  podczas  jazdy  do 

kolejnego  sklepu.  Czy  Tyler  Construction  utrzyma  się,  jeśli  Dallas 
wyjedzie?  Nie  patrzyła  na  związek  Dallasa  i  Joyce  z  niechęcią, 

34

RS

background image

 

 

przeciwnie  —  cieszyła  się  ze  względu  na  brata.  Jeśli  kochał  Joyce  i  jej 
syna, to życzyła im wszystkiego najlepszego. 

Jednakże  fakt  był  faktem.  Wraz  z  wyjazdem  Dallasa  nastąpiłyby 

drastyczne  zmiany.  Houston  potrzebował  kogoś  silniejszego  od 
pięćdziesięciokilogramowej  pomocnicy,  która  i  tak  zapadała  się  w 
podłogę.  Tak,  było  przecież  wielu  porządnych,  rzetelnych  robotników, 
którzy  szukali  pracy.  Tylko  że  Tyler  Construction  nie  był  w  stanie 
solidnie zapłacić fachowcowi. Tyler trio płaciło sobie samym minimalne 
stawki, często opóźniając wypłatę, jeśli zachodziła tego potrzeba. Austin 
zauważyła,  że  czeki  przychodziły  czasem  trochę  późnawo,  ale  myślała, 

że  egzystowali  od  pracy  do  pracy.  Przyjęcie  ich  oferty  przez  Sama 
wybawiało ich na jakiś czas z kłopotów. 

Austin  miała  niejasne  przeczucie,  iż  jeśli  Dallas  wyjedzie,  Tyler 

Construction  będzie  jedynie  wspomnieniem.  Houston  nie  będzie  miał 
innego wyboru niż pójść na garnuszek do jednej z większych firm, które 
od  dawna  nęciły,  zarówno  Houstona  jak  i  Dallasa,  ofertami 
kierowniczych stanowisk. Bracia znani byli z rzetelnej i świetnej pracy. 

„Co ze mną będzie?" — pomyślała niechętnie. Starała się, jak mogła 

w  Tyler  Construction,  ale  dobrze  wiedziała,  że  popełniła  dużo  błędów, 
zanim  zorientowała  się,  o  co  chodzi.  W  normalnym  zespole  po  błędzie 
nastąpiłoby zwolnienie. 

No cóż, uznała, nie ma co się na razie zastanawiać. Trzeba poczekać i 

zobaczyć,  co  przyniesie  przyszłość.  Jeśli  Dallas  jest  faktycznie 
zakochany  w  Joyce,  wówczas  ma  to  pierwszeństwo  przed  wszystkimi 
innymi sprawami. 

Miłość,  myślała  dalej  Austin,  zakochać  się.  Kochać  z  wzajemnością. 

To musi być wspaniała sprawa. Widziała, jakie to piękne w małżeństwie 
jej rodziców. Dallas trafił zapewne na swoją kobietę. Houston miał tylko 
nadzieję, iż Dallas sam to zrozumie. 

Miłość.  Dla  Austin  było  to  jedynie  słodkie  marzenie.  Jej  bracia 

zgrywali  cały  czas  swatów,  ona  zaś  w  dobrej  wierze  doceniała  ich 
wysiłki. Jednakże w jakimś zimnym zakamarku serca czuła, że nie musi 
za  wszelką  cenę  się  zakochać.  Kochać  oznaczało  dzielić  się  wszystkim, 
bez tajemnic, bez najmniejszych sekretów. 

Jaki  mężczyzna,  zastanawiała  się,  mógł  stanąć  wobec  prawdy  o  niej, 

wobec  faktu,  że  była  inna?  Żaden.  Tego  nie  mogła  oczekiwać. 
Mężczyźni mają swoją duszę, miłość własną, honor. Jak mógłby któryś z 
nich uporać się z prawdziwą Austin Tyler? Nie mógł. Żaden. Nawet tak 
duży i mocny, pełen godności i inteligentny jak... 

35

RS

background image

 

 

— Sam — powiedział Houston. 
— Co?! — wrzasnęła Austin, podskakując w swoim fotelu. 
— Obudziłem cię? 
—  Zamyśliłam  się.  Houston,  jesteśmy  pod  domem  Sama.  Dlaczego 

jesteśmy u Sama? 

— 

Ponieważ 

mamy 

jego 

materiały, 

przypominasz 

sobie? 

Powiedziałem  jego  imię,  ponieważ  najwyraźniej  widzę  jego  samochód. 
Nie myślałem, że jest w domu. Mercedes, palce lizać, nie? 

— On tu jest? — Siedziała jak na szpilkach. — Dlaczego on tu jest? 
— Czy coś  ci się poplątało? — Houston wyłączył silnik. —  Facet tu 

mieszka. 

— Ale przecież powinien być w pracy w mieście. 
— Nie zgadniesz — złośliwie powiedział Houston. — On dzisiaj nie 

pracuje. O co ci chodzi? 

— O nic — wymamrotała, otwierając drzwi ciężarówki. — Zupełnie o 

nic. 

Na  frontowym  skwerze  buszowały  kruki.  Austin  obserwowała  je 

przez moment, zanim udała się na tył ciężarówki, gdzie Houston ładował 
na swoje wielkie ramiona budelec. 

— Ten skwer będzie wspaniale wyglądał — powiedziała Austin. 
—  Taaa.  Tak  jak  i  całe  miejsce.  Dobrze,  że  Sam  jest w domu.  Może 

spojrzeć  na  plany  pod  kątem  kolorów.  Ja  zniosę  materiał  na  tylną 
werandę, by był pod dachem. Ty weź plany i pokaż je Samowi. 

—  Ja?  —  zapytała  Austin,  słysząc  i  przeklinając  swój  łamiący  się 

głos. 

Houston nasrożył się. 
— Nie zachowuj się jak niedojda, dobra? Po prostu weź plany i idź do 

Sama. 

—  Ma  się  rozumieć—zapewniła,  zbierając  je.  —  Już  idę.  Ale  nie 

drgnęła. 

— Austin! 
—  W  porządku  —  wycedziła,  ruszając  ku  domowi.  Przy  drzwiach, 

zapukawszy  grzecznie,  przyoblekła  miły,  profesjonalny,  jak  miała 
nadzieję, uśmiech. 

To  nic  wielkiego,  przekonywała  siebie.  Co  z  tego,  że  zobaczy  czy 

usłyszy  Sama  Cartera?  Co  z  tego,  że  właśnie  wspominała  słodycz  jego 
pieszczot? Co z tego, że kolana jej się uginają i brak jej tchu, jakby zaraz 
miała zemdleć? Co z tego? Da sobie przecież radę. 

Drzwi otworzyły się. 

36

RS

background image

 

 

Sam  uśmiechnął  się  do  niej.  Wyglądał  wspaniale  w  wyblakłych 

ciasnych dżinsach i starym podkoszulku z Harvardu, porządnie uczesany, 
patrzący na nią swoimi niebieskimi oczyma. 

— Proszę wejdź, Austin — powiedział. 
—  Kto?  —  zapytała.  —  Och!  Oczywiście  —  poprawiła  się 

przytomniejąc. 

Weszła do pokoju. 
—  Hmm,  czy  nie  wyglądasz  nieco  za  swobodnie?  Nie  wyobrażałam 

sobie, że nosisz dżinsy i sprane podkoszulki, taki fajny, „luźniacki strój". 

—  Podoba  ci  się  to,  tak?  —  powiedział,  odsłaniając  białe  zęby  w 

uśmiechu.  —  Przeniosłem  drugą  partię  rzeczy  z  mojego  starego 
mieszkania. W ogóle zapomniałem, że mam takie ubrania. Nie używałem 
ich od lat. 

— Czy faktycznie byłeś na Harvardzie? 
— Tak. To tradycja rodzinna. Wszyscy Carterowie tam idą. 
— A co będzie, jeśli twój syn nie zechce iść do Harvardu? A zresztą, 

to nie moja sprawa. 

— Mój syn — cicho powiedział Samuel — sam zadecyduje, co będzie 

chciał  robić.  Nie  mam  zamiaru  zmuszać  go,  by  był  prawnikiem  i 
studiował  w Harvardzie.  Jego  szczęście  jest  ważniejsze  niż to,  czy  będą 
Carterowie w Carter, Carter and Carter. 

— Och, Sam — wyszeptała Austin. — Jak to dobrze. 
„Ech,  do  diabła"  —  pomyślał  Samuel.  Austin  zniweczyła  właśnie 

wszystkie  jego  przebiegłe  plany.  Spodziewał  się  zobaczyć  ją  ponownie, 
porządnie wypoczęty, był móc stwierdzić, że jest niezła, ale nie na tyle, 

żeby mu zawrócić w głowie. 

Stała  więc  oto  w  dżinsach,  koszulce  i  piekielnie  zalotnych 

warkoczykach, 

patrząc 

na 

niego 

swymi 

brązowymi 

oczami, 

zdecydowanie zawracając mu w głowie. Tak naprawdę, to nawet jeszcze 
gorzej.  Chciał  ją  porwać  w  ramiona  i  całować.  Chciał  przycisnąć  jej 
miękkie linie  do swego  twardego  ciała  i  poczuć żądze i  ów  niesłychany 
ogień,  falujący  pomiędzy  nimi.  Mimo  iż  wyspał  się  porządnie,  jego 
pociąg  do  Austin  Tyler  nie  osłabł  ani  na  jotę.  Dzisiaj  wydawała  mu  się 
jeszcze piękniejsza niż wczoraj. 

—  Sam?  —  zapytała  Austin.  —  Czy  coś  nie  tak?  Wyglądasz  trochę 

niewyraźnie. 

— Nazywam się Samuel — poprawił ją. 

37

RS

background image

 

 

— No, dobrze, przepraszam — powiedziała. Przemknęła obok niego i 

ruszyła  w  głąb  pokoju.  Samuel  okręcił  się  i  przebywszy  dwoma  susami 
dzielącą ich przestrzeń, chwycił ją za rękę i zatrzymał przed sobą. 

—  Przepraszam  —  przemówił,  zabierając  swą  rękę. — Nie  chciałem 

być  grubiański.  Proszę,  nazywaj  mnie  Sam.  Nikt,  kogo  znam,  tak  mnie 
nie  nazywa  i...  hmm,  właściwie  to  podoba  mi  się  sposób,  w  jaki  ty  to 
wymawiasz. 

Przerwał na  chwilę i zapatrzył się  w sufit, po  czym wzrokiem wrócił 

do niej. 

—  I  przyznam  —  podjął  cichym,  przytłumionym  głosem  —  podoba 

mi  się  twój  wygląd,  twój  smak,  sposób,  w  jaki  odpowiadasz  na  moje 
pocałunki.  Nie  wiem,  co  mam  z  tobą  począć,  Austin,  ale  jeśli  cię  nie 
pocałuję  przez  najbliższe  trzy  sekundy,  to  nie  wytrzymam.  Och,  Boże, 
doprowadzasz  mnie  do  ostateczności.  Muszę  cię  pocałować,  Austin. 
Naprawdę. 

Zamrugała oczami. 
—  Och,  rozumiem.  No  cóż.  O  Boże,  w  takim  razie  uważam,  że 

powinieneś właśnie to zrobić, Sam.   . 

Przeciągnął ręką po czuprynie. 
—  Nie  powinienem.  Nie  jest  to  zbyt  dobry  pomysł,  ponieważ  jak 

zacznę,  to  nie  będę  chciał  skończyć,  będę...  Czy  ja  naprawdę  muszę  się 
tak upierać? Nigdy w życiu taki nie byłem. 

Austin westchnęła z rozpaczą. 
—  Obawiam  się,  że  niestety  tak.  Zdecydowanie  się  staczasz.  Istnieje 

na  to  tylko  jedno  lekarstwo.  —  Uśmiechnęła  się.  —  .Pocałuj  mnie 
jeszcze raz, Sam" — powiedziała wesoło. — Och, myślałam, że nigdy mi 
to nie przejdzie przez gardło. 

Pochwycił jej twarz w swoje dłonie i uśmiechnął się ciepło. 
— Jesteś cudowna — powiedział, pochylając swą twarz ku jej twarzy. 
— Pocałuję cię znowu, Austin. Dotknął swymi ustami jej ust 
— I znowu. — Cmoknął ją lekko i pieszczotliwie. 
— I jeszcze raz. 
— Kiedy? — wyszeptała. 
— Teraz. — Przykrył jej usta w mocnym, złaknionym pocałunku. 
Austin  przywarła  do  niego,  zarzucając  mu na  szyję  swe  ręce,  gdy  on 

przyciskał  ją  bliżej  do  siebie.  Ich  języki  spotkały  się,  wzmagając  ich 
wzajemne pożądanie. Zapamiętali się w pocałunku całkowicie. Przelali w 
nim  swe  pragnienie  i  żądzę;  obdarzając  się  boskimi  doznaniami, 
zapomnieli o całym świecie. 

38

RS

background image

 

 

—  Cześć  Austin  —  odezwał  się  zaglądający  do  pokoju  Houston.  — 

Kiedy skończysz, nie zapomnij pokazać Samowi planów malowania. 

— Dobrze — sennie odpowiedziała Austin. — Plany malowania. 
—  Aaa  —  zakończył  Houston,  po  czym  zniknął.  Sam  obejrzał  się 

zaskoczony przez ramię, potem popatrzył na Austin. 

—  Czy  on  zawsze  jest  taki  opanowany  przed  ukręceniem  komuś 

głowy? 

Austin roześmiała się. 
— Nie ukręci ci głowy. On cię lubi, Sam. Nawet gdyby cię nie lubił, 

to i tak nie skręciłby ci głowy. 

— To pocieszające. 
— Może skręciłby ci co innego, ale nie głowę. 
— O Boże! 
— Nie  masz  się  jednak o  co  martwić.  Zarówno  Houston  jak  i  Dallas 

nie mają nic przeciwko tobie. 

— A ty? Co o mnie myślisz? 
„Że  działasz  na  mnie  jak  ogień  na  siano"  —  pomyślała 

roznamiętniona.  Że  niemal  ją  rozsadziło  z  radości  na  jego  widok,  zaś 
kiedy ją pocałował, o mało nie zalała się łzami ze szczęścia. Że działo się 
z nią coś dziwnego i cudownego zarazem. Że się bała i rozkoszowała tą 
samą zapierającą jej dech w piersi chwilą. Że Sam Carter rozpalał w niej 
ogień pożądania, jakiego nigdy jeszcze nie doświadczyła.  I że ponieważ 
go spotkała, nigdy już nie mogła żyć tak samo jak przedtem. To właśnie 
myślała. 

—  Ja  też  nie  mam  nic  przeciwko  tobie  —  odpowiedziała,  zmuszając 

się do lekkiego uśmiechu. 

Wodził kciukami po jej policzkach. 
— To świetnie — stwierdził, też się uśmiechając. 
Ich  oczy  spotkały  się.  Uśmiechy  znikły.  Serca  przyspieszyły  rytm 

jeszcze raz, podczas gdy Sam naparł na Austin, a Austin na Sama. 

— Plany malowania — mruknął. 
— Co? — zapytała. 
— Plany. Malowania. Wszystko jedno. Nie wiem. 
—  Och—podchwyciła  Austin.—Tak,  oczywiście.  Jestem  w  pracy. 

Reprezentuję  Tyler  Construction.  Gdzie  ja  je  podziałam?  —  Podniosła 
rękę.—Tu  są.  Plany  malowania.  —  Odchrząknęła.  —  Nie  mogę  cię  już 
więcej całować, Sam. Muszę się zająć pracą. 

—  Tak  jest,  proszę  pani  —  powiedział,  uśmiechając  się  do  niej.  — 

Rozumiem doskonale. Czy moje życzenia zostaną spełnione? 

39

RS

background image

 

 

— Przepraszam, o co chodzi? 
—  Odnośnie  kolorów.  Czy  wszystkie  odcienie  na  tych  wzorach  są 

dostępne? 

— Kolory — zaskoczyła Austin, kiwając głową. — Proszę bardzo — 

powiedziała,  wręczając  mu  karty  wzorcowe.  —  Wszystkie  są  dostępne. 
Farby do malowania na zewnątrz, do malowania wnętrz i temu podobne. 
Nie pytaliśmy, czy może wolałbyś tapety? 

—  Nie  cierpię  tapet.  Moja  mama  ma  w  każdym  pokoju  inną  tapetę. 

Doprowadza  mnie  to  do  szału.  Dobrze  —  powiedział,  przyglądając  się 
wzorcom. — Zobaczymy. 

Poszedł ku sofie, usiadł na niej, po czym wlepił wzrok w Austin. 
—  Nie  przyjdzie  tu  pani,  droga  przedstawicielko?  Czy  nie  powinna 

pani sporządzić jakichś notatek? Papier i ołówek leżą tam, koło telefonu. 

—  Żebyś  wiedział.  —  Porwała  papier  i  ołówek,  następnie  przysiadła 

na brzegu sofy. 

— Jestem gotowa. 
— Moja sypialnia. 
Obejrzała się gwałtownie, by na niego spojrzeć. 
— Twoja sypialnia? Co z twoją sypialnią? 
— Potrzebuje przemalowania. Wróciła wzrokiem na papier. 
— Sypialnia Sama — powiedziała głośno, zapisując. 
— W porządku. Jaki sobie życzysz kolor? 
—  Jaki  według  ciebie  pasowałby  do  dziury  w  suficie?  —  zapytał 

chichocząc. 

— Zreperujemy ją oczywiście, sir — odparła, wpatrując się w niego. 

— Jaki kolor? 

—  Chwilę  —  powiedział,  podnosząc  dłoń.  —  To  poważna  sprawa. 

Muszę zadecydować, jaki chcę stworzyć nastrój, aurę, atmosferę. 

— Aurę? — powtórzyła Austin, rozszerzając oczy. — Atmosferę? — 

Głos jej wzniósł się o nutę. — W twojej sypialni? 

—  Hmm,  ma  się  rozumieć  —  odparł  chłodno.  —  Wiesz,  chcę 

stworzyć  coś  w  rodzaju  wizytówki.  Może  niech  wszystko  będzie  w 
czerwieni. 

— Czerwieni? 
Samuel rozciągnął ramiona na oparciu sofy i popatrzył w sufit 
—  Taaa.  Widzę  to.  Czerwona  satynowa  pościel,  ciemnoczerwone 

prześcieradła, czerwone ściany i sufit, z wyjątkiem miejsc na lustra. 

—  Lustra?  To  najbardziej  niesmaczna  rzecz,  o  jakiej  kiedykolwiek 

słyszałam. 

40

RS

background image

 

 

Skierował na nią wzrok niewiniątka. 
— Tak? Myślałem, że brzmi to raczej... wyjątkowo. 
— Brzmi to raczej burdelowo! 
Samuel zgiął się. Zakrztusił się śmiechem. Austin gapiła się na niego 

z  rozdziawioną  buzią.  Houston  wszedł  do  pokoju,  patrząc  bez 
zainteresowania, jakby  nie był świadkiem niczego niezwykłego. Samuel 

śmiał się zadowolony z siebie. 

— Trafiona — wyrzekł w końcu, zaczerpując oddech. 
—  Żebyś  widziała  swoją  minę.  Kapitalna.  Kapitalna.  Austin  zerwała 

się na nogi. 

—  Samie  Carterze,  nie  jesteś  ani  trochę  zabawny.  Raczej 

beznadziejny. Czerwona sypialnia z lustrami, to dopiero! 

—  Jak  dla  mnie,  brzmi  to  całkiem  nieźle  —  przemówił  Houston  i 

wzruszył ramionami. Austin posłała mu wściekłe spojrzenie. — Nie, nie. 

Żartuję! 

—  I  ja  też  —  zawtórował  Samuel,  nareszcie  odzyskując  spokój.  — 

Ale Austin to połknęła.  Burdel? Och, człowieku. Nie spodziewałem się, 

że to słowo jeszcze jest w użyciu. 

—  Oczywiście,  że  jest—odparła  Austin,  prychając  lekceważąco.  — 

Używane  jest  od  1598  roku,  pochodzi  z  niemieckiego,  a  jest 
spokrewnione  ze  staroangielskim  słowem  „bord",  które  przetłumaczone 
zostało na „brothel". W wersji francuskiej... 

—  Austin  —  odezwał  się  Houston  z  ostrzeżeniem  w  głosie  — 

odbiegamy od rzeczy. 

—  „Bordel"  —  spokojnie  dokończyła.  —  Nieważne  —  mruknęła, 

wbijając oczy w końcówki swych tenisówek. 

— Nie jest to specjalnie ciekawe. 
— To, co jest ciekawe, to to — powiedział Samuel wstając — skąd ty 

to wszystko wiesz? To niesamowite! 

— Nie, to nudne — odpowiedziała Austin. — Jeśli jesteś pewien, że 

już się wybrykałeś, możemy powrócić do interesów. 

— Ale skąd ty to wszystko wiesz? — nastawa! Samuel. 
— Sporo naoglądała się telewizji — pospiesznie powiedział Houston. 

— Czy możemy już iść, Austin? Ja już wszystko wyładowałem. 

— Czy masz jakąś inną pracę? — zapytał Samuel. 
—  Nie  —  powiedział  Houston.  —  Mam  jedynie  trochę  papierkowej 

grzebaniny. Ruszymy jutro rano. 

41

RS

background image

 

 

—  Taak?  Chętnie  skorzystałbym  z  czyjejś  pomocy  przy  wyborze 

kolorów.  Myślałem,  że  Austin  mogłaby  zostać  i  pomóc  mi,  później 
odwiózłbym ją moim samochodem. 

—  Nie  mam  nic  przeciwko  temu  —  powiedział  Houston,  ponownie 

wzruszając ramionami. 

— Austin? — zapytał Samuel. 
—  No  cóż,  chyba  tak  —  odparła  powoli.  —  Jeśli  jesteś  pewien,  że 

potrzebujesz pomocy. 

— Jak najbardziej — powiedział, patrząc jej prosto w oczy. 
Zauważył,  że  znowu  pojawił  się  w  nich  ów  dziwny  wyraz  smutku, 

zagonienia,  prawie  lęku.  Poruszyło  ją  słowo  burdel,  po  czym  opadła  na 
nią  zasłona,  zabierając  migotanie  z  jej  oczu.  Telewizja?  Nie.  Na  pewno 
nie. Musiało być w tym coś więcej. Musiało się to wiązać z epizodem o 
lodówce i klimatyzacji. Za wszelką cenę dowie się, co się za tym kryje. 

— Chciałbym, żebyś została, Austin. 
— W porządku — powiedziała łagodnie. 
— A więc do jutra — żegnał się Houston, idąc ku drzwiom. Otworzył 

je, ale jeszcze się odwrócił. — Aha, Sam? 

— Tak? 
— Nie szalej. 
Mężczyźni  wymienili  długie  spojrzenia.  Samuel  zrozumiał,  że  nie 

było  to  jedynie  nowoczesne  pożegnanie.  Houston,  szczęść  mu  Boże, 
ostrzegał go, aby posuwał się powoli i nie na siłę. 

— Dziękuję, nie będę—powiedział, gdy Houston wychodził. 
„A  teraz  mam  jedną  pilną  rzecz  do  zrobienia  —  pomyślał  Sam  — 

dowiedzieć się, kim naprawdę jest Austin Tyler." 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

42

RS

background image

 

 

Rozdział 4 

 
Dla  Samuela  pozostałe  godziny  wieczoru  to  ciąg  frustracji,  Austin 

Tyler  natomiast  zadziwiała  żywą  sprawnością.  Była  tu,  aby  pomóc 
wybrać  Samowi  kolory  farb  malarskich,  i  jakimś  cudem  faktycznie  to 
robili. 

Z  tym,  że  Saumel  dostrzegał  oznaki  spięcia  i  niepokoju  pod  jej 

promiennym  uśmiechem.  Mówiła  zbyt  szybko,  nieprzerwanie  i  unikała 
jego  wzroku.  Odrzuciła  jego  propozycję  pójścia  na  obiad,  twierdząc,  że 
zaplanowała już coś innego na wieczór. Ten fakt nie pasował Samuelowi 
Carterowi. 

Jazda do jej domu przebiegła przy akompaniamencie muzyki z radia i 

podśpiewywania  Austin,  podczas  gdy  Samuel  zaciskał  zęby.  Kiedy 
posłuszny  jej  wskazówkom  wjechał  na  domowy  podjazd,  niezwłocznie 
chwyciła za klamkę. 

—  Muszę  lecieć  —  powiedziała.  —  Jestem  już  trochę  spóźniona. 

Uważam, że wybrałeś świetne kolory, Sam. Na razie. 

Samuel  popatrzył  ze  ściągniętymi  brwiami,  jak  Austin  wysiadła, 

pospieszyła na górę i zniknęła w swoim mieszkaniu. Zabębnił palcami na 
kierownicy,  ciaśniej  zaciągnął  pasy  i  wycofał  się.  Słowa,  które 
odjeżdżając  memłał  pod  nosem,  zaszokowałyby  klientów  Carter,  Carter 
and Carter. 

Austin  opadła  na  sofę.  „Udało  się"  —  pomyślała  słabo.  Uciekła. 

Zostawiła  Sama,  nie  potrzebując  wyjaśniać  swoich  wynurzeń  na  temat 
burdelów i lodówek. 

Teraz, spostrzegła, rozciągał się przed nią cały wieczór. Nie miała nic 

do  roboty,  a  te,  jakby  plany"  to  tylko  sposób  ucieczki  od  Samuelowych 
przesłuchań. 

„Wiedział" — pomyślała z niesmakiem. Wiedział, że była inna. 
To,  co  łączyło  ją  z  Samem,  było  tymczasowe,  zdawała  sobie  z  tego 

sprawę,  ale  nie  chciała  w  to  wierzyć.  Chciała,  żeby  Sam  widział  w  niej 
piękną  kobietę.  Kobietę,  którą  pociągnie  w  ramiona  i  będzie  całował, 
obejmował,  dotykał.  Kobietę,  która  rozpalała  jego  pasje  dokładnie  tak, 
jak on rozpalał jej. 

Opanował  ją  niepokój,  ściany  zrobiły  się  za  ciasne.  Wyszła  na 

zewnątrz  i  zobaczyła  ojca  wyładowującego  sprawunki.  Teddy  Tyler  był 
faktycznie  jeszcze  większy  niż  jego  obaj  synowie  i  tak  samo  łagodny. 
Był  listonoszem,  emerytem,  poświęcającym  się  prowadzeniu  domu  i 
wędkowaniu. 

43

RS

background image

 

 

— Cześć, tatuśku—zawołała Austin i zbiegła do niego po schodach. 
— Jak się masz, Austin? — powiedział Teddy, przenosząc na nią swój 

wzrok.—Jak się ma moja najukochańsza córka? 

— Twoja jedyna córka—odpowiedziała. Uśmiechnęła się, dopełniając 

ceremonii  przywitania,  która  była  ich  własnym  rytuałem.  Pochwyciła 
torbę z zakupami. — Czy mama jest w domu? 

— Nie. Poszła na jakieś zebranie klubu ogrodników. Wejdź na chwilę 

i porozmawiaj ze mną, w tym czasie ja pochowam jedzenie. 

Weszli do malutkiej niebiesko-białej kuchni i Austin zaczęła pomagać 

w rozpakowywaniu toreb. Kiedy już wszystko trafiło na swoje miejsce i 

żadne  z  nich  nie  odezwało  się  słowem,  Teddy  wręczył  Austin  długą 
szklanicę  herbaty  z  lodem  i  posadził  ją  na  krześle  przy  stole,  sam  zaś 
usiadł naprzeciwko. 

— Tutaj zawsze przychodzimy ze swoimi problemami do ciebie — po 

cichu zaczęła Austin. — Tu, przy tym stole. 

— I je rozwiązujemy — podjął ojciec. — Razem. Jesteś dzisiaj moim 

drugim  klientem.  Dallas  siedział  już  dziś  na  tym  krześle,  podobny  do 
ciebie, z oczami smutnymi jak u basseta. 

— Dallas stoi wobec wielkiej decyzji. 
—  Ano,  stoi  —  kiwając  głową,  przytaknął  Teddy.  —  Podejmie  z 

pewnością słuszną. Moje dzieci zawsze to robią. 

— Tatusiu, czy zastanawiałeś się kiedykolwiek nad tym, że zawsze ty 

jesteś przy tym stole, a nie mama? 

— Nigdy i wiedz, że nie chciałbym zmienić jej ani na jotę. Kocham tę 

kobietę taką, jaka jest. Wiem, że jedynie poklepywała was po łepetynach, 
mawiając, byście nie martwili się tym, co was trapi. Serduszko moje, ona 
jest cudowna. Jednak ty, Dallas i Houston wiecie, że nie zawsze można w 
ten  sposób  traktować  życiowe  problemy.  Toteż,  moja  kochana 
dziewczyno, powiedz staremu ojcu, jak on ma na imię? 

— Kto? 
— Gość, przez którego masz spojrzenie basseta. 
— Nie mówiłam nic, że chcę mówić o jakimś gościu. 
— Austin, rozmawiasz ze swoim ojcem. 
— Sam  —  westchnęła.  —  Ma  na  imię  Sam.  Samuel Carter z  Carter, 

Carter and Carter, Biura Prawniczego. Wspaniały Sam. 

Teddy zaśmiał się. 
— Wspaniały, naprawdę? Podoba mi się to słowo. — Spoważniał. — 

Dobrze,  niech  zgadnę.  Doszłaś  do  wniosku,  że  nie  ma  szans,  byście 
mogli być razem, ty i twój Wspaniały Sam, ponieważ ty jesteś inna. 

44

RS

background image

 

 

— Tak. Miałam parę potknięć i nabrał ciekawości. Jestem zazwyczaj 

ostrożna, ale z nim czuję się taka zrelaksowana, że się zapominam. 

— Och, Austin,  nigdy  sobie  nie  wybaczę,  że pozwoliłem  ci  pójść do 

tego  instytutu.  Byłem  pewien,  że  tak  będzie  lepiej  dla  ciebie,  ale  się 
pomyliłem. 

— To nie twoja wina, że jestem taka, jaka jestem. 
— Kochanie, wyczerpałem  już  wszystkie  sposoby, by  cię  przekonać, 

iż  jesteś  cudowną  i  dobrą  dziewczyną.  Nie  możesz  się  tego  ciągle 
wypierać. Jesteś... 

—  Nie  —  przerwała  Austin.  —  Nie  mów.  Nie  chcę  słyszeć  tego 

słowa. 

Teddy chwycił ją za ręce. 
—  Owszem,  powiem.  Zbyt  długo  już  milczymy,  jako  że  cię  to 

porusza.  Ganię  ludzi  z  instytutu,  że  nie  potraktowali  cię  jak  człowieka. 
Ale 

to 

stare 

sprawy. 

Jesteś 

geniuszem! 

Jesteś 

jednym 

najinteligentniejszych ludzi w tym kraju! 

—  Nie!  —  zaprzeczyła  ze  łzami  napływającymi  do  oczu,  próbując 

wyswobodzić swe dłonie. 

—Tak! — potwierdził, nie wypuszczając jej. Podniósł się, obejmując 

jej drobną figurę potężnym ramieniem. — 

Tak,  moja  kochana.  Jak  chcesz,  to  sobie  płacz.  Ale  Austin,  czy  nie 

pora przestać się chować? Nie mogę już na to patrzeć. Mieszkasz z nami 
już prawie czwarty rok, a ciągle jeszcze się chowasz. Przestali. Słyszysz? 
Skończ z tym. 

— Och, tatku — chlipała mu na piersi. — Nie wiem, co z sobą zrobić. 

Nie  wiem,  kim  jestem.  I  teraz  jeszcze  ten  Sam.  I  taki  jest  cudowny,  ale 
tak  się  boję,  że  jeśli  się  dowie,  to  będzie  tak  jak  zawsze.  Jestem 
potworkiem! Nigdy nie  chciałby mnie więcej zobaczyć, nie wiedząc, co 
przy  mnie  robić  i  co  mówić.  —  Zachłysnęła  się  szlochem.  — 
Rozgadałam się na temat słowa „burdel". Tatku, on wie. Domyśla się, że 
coś ze mną jest nie tak. 

— Cicho  już—powiedział,  pocierając  ją  po  plecach  — bo dostaniesz 

czkawki. 

— A instytut przysłał mi list i... 
— Co? — zesztywniał nagle Teddy. 
—  Nie  przeczytałam  go,  bo  wiem,  czego  oni  chcą.  Nie  chcę  do  nich 

wrócić. Nigdy. 

45

RS

background image

 

 

— Pewnie, że nie wrócisz, do diabła. Zostaw ich mnie i Houstonowi. 

Dallas ma za dużo na głowie. Instytut nie będzie cię już więcej niepokoił. 
Usiądź teraz przy stole. 

Wyciągnąwszy z kieszeni chustkę, podał ją Austin. 
— Wytrzyj nos. 
Zrobiła, jak kazał, czując całe czteroletnie brzemię. Wydmuchała nos, 

drżąc głęboko odetchnęła i popatrzyła na ojca. 

— Tak lepiej — powiedział. — A teraz opowiedz mi o Samie. 
— Odnawiamy mu dom. Och, tatku, on jest taki cudowny. Spotkałam 

go, kiedy  przeleciałam przez sufit. On był ubrany  w samą bieliznę i był 
po  prostu  wspaniały.  Kiedy  on  mnie...  nigdy  nie  czułam...  A  kiedy 
mnie... och, byłam jak w niebie. 

—  Mogę  pominąć  chyba  sufit  i  przebudowę.  Jeśli  remontujecie  jego 

dom, to Dallas i Houston musieli go też spotkać, tak? 

—  Oczywiście  —  przytaknęła  pospiesznie  —  i  naprawdę  im  się 

podobał. 

—  Świetnie.  To  by  było  na  tyle.  Kochanie  moje,  posłuchaj.  Twoje 

oczy  nabierają  specjalnego  blasku,  kiedy  mówisz  o  Samie.  Nigdy  cię 
takiej  nie  widziałem.  Warto  by  sprawdzić,  czy  może  być  to  coś 
poważnego. 

— Ale... 
— Nie. Opowiedz mu, Austin. Opowiedz mu, że jesteś geniuszem. 
— Nie rozumiesz. Mężczyzna nie potrafi zaakceptować... 
—  Ech  —  ponownie  przerwał  jej  Teddy  —  tu  mamy  sedno... 

Mężczyzna.  Prawdziwy  mężczyzna,  mężczyzna,  który  jest  wart  mojej 
kochanej  Austin,  nie  będzie  się  ani  trochę  przejmował  jej  nietypowym 
zachowaniem. Jeśli Sam Carter jest niezadowolony z twojej inteligencji, 
to nie jest nic wart. Nie obchodzi mnie, jak on się prezentuje w bieliźnie. 
Czy Houston wie o tej bieliźnianej scenie? 

— Tak. 
— To nie mogło być tak źle, jak zabrzmiało, bo Sam miałby złamany 

nos. Austin, opowiedz Samowi... 

— Ja... pomyślę nad tym. 
— Zawsze to jakiś początek. I pamiętaj, że im później, tym będzie ci 

trudniej. Zrób to, Austia Dla siebie. Dla Sama. 

Austin wstała i przeszła na drugą stronę stołu, żeby zarzucić ojcu ręce 

na szyję. 

— Dzięki, tatku. Jesteś taki kochany. 

46

RS

background image

 

 

—  Ty  też,  moja  szczebiotko.  Zrobisz  to,  co  słuszne,  tak  samo  jak  i 

Dallas. 

—  Wkrótce  z  tobą  porozmawiam  —  zawołała,  wychodząc  tylnym 

wyjściem. 

Teddy  popatrzył  w  ślad  za  nią,  po  czym  podszedł  do  telefonu  na 

ścianie i wykręcił numer. 

—  Houston?  Wiem,  że  jutro  pracujesz,  ale  w  niedzielę  musimy  się 

razem  gdzieś  wybrać.  Instytut  znowu  indaguje  Austin.  Musimy  położyć 
temu kres, raz na zawsze... Tak, z przyjemnością. Zarezerwuję samolot i 
zawiadomię  cię,  o  której  po  ciebie  wpadnę.  Aha,  Houston,  przygotuj 
dokładną relacje o niejakim Samie Carterze. 

* * * 
Niedziela zastała Sama w podłym nastroju. Nie wyspał się. Wiercił się 

i przewracał, a do tego miał złe sny. 

Austin Tyler goniła go przez długą ciemną noc. 
Sam stał przed oknem frontowym i pijąc kawę, wyglądał ponad swym 

zarośniętym jak puszcza skwerkiem i palił. Od chwili przebudzenia jego 
myśli  przypominały  piłeczkę  pingpongową.  Latały  ciągle  w  tę  i  z 
powrotem.  Przez  chwilę  nigdy  już  nie  chciał  widzieć  Austin,  a  w 
następnej sprawdzał, która to godzina, kiedy przyjedzie ona i jej brat 

Popatrzył  na  swe  wytarte  dżinsy  i  wypłowiałą  harvardzką  koszulkę  i 

potrząsnął  głową.  Austin  powiedziała,  że  podoba  się  jej  w  tym,  jak  to 
nazwała, Luźniackim stroju", więc włożył je, by zrobić jej przyjemność. 

Zawarczał, patrząc w sufit: „Nie wytrzymam". Pójdzie się przebrać w 

porządne spodnie i koszulę i skończy z tą błazenadą. „Tak, przebierzesz 
się." Nie, nie będzie się przebierał. 

Zesztywniał  nagle,  napinając  wszystkie  swoje  nerwy  jak  postronki, 

widząc  wjeżdżającą  na  podjazd  ciężarówkę.  Ciężarówkę  przywożącą 
Dallasa i Houstona, ale nie Austin. 

Bez  Austin?  Zrzedła  mu  mina.  Gdzie  ona  jest?  Może  zachorowała? 

Może nie chce go więcej widzieć? Jak mogła zdecydować, że nie chce go 
więcej  widzieć?  Nie  mogła  tego  zrobić.  Nie  zniósłby  tego.  No,  ale  jeśli 
była chora? Jak bardzo? Och, Boże! 

Samuel  postawił  kubek  na  stole  i  poszedł  do  drzwi  wejściowych, 

otwierając  je  na  oścież.  O  mało  co  nie  zaliczyłby  na  nosie  pukania  do 
drzwi, jako że Houston właśnie zamierzał zapukać. 

—  Gdzie  ona  jest?  —  zawołał  Samuel,  nie  bawiąc  się  w  uprzejme 

grzeczności. 

— Ona? — zapytał Houston, jak gdyby nigdy nic. — Jaka ona? 

47

RS

background image

 

 

— Nie wygłupiaj się, Tyler — prawie zawarczał Sam. 
— Nie jestem w nastroju. 
—  Ona  —  powiedział  Houston,  szczerząc  się  do  niego  —  jest  w 

sklepie  z  farbami.  Powinna  za  jakiś  czas  dołączyć.  Czy  my  możemy 
wejść? 

— Oczywiście — powiedział Sam, podnosząc ręce. — Zdążyłem już 

zrobić  z  siebie  wystarczająco  wielkiego  idiotę.  Ty  jesteś  Houston  czy 
Dallas? 

—  Houston.  Dallas  to  ten  drugorzędny  klon,  podążający  za  mną  — 

odpowiedział  Houston,  przekraczając  próg.  Dallas  wszedł  za  nim.  — 
Jesteś dzisiaj nieco podenerwowany, Sam. 

—  Kobiety  —  odezwał  się  Dallas  z  rodzajem  niesmaku.  —  Zawsze 

nas  załatwiają.  Poukładamy  sobie  życie,  aż  nagle:  bach,  trafiony 
zatopiony. Kobiety powinny mieć zakaz chodzenia po ziemi. 

—  To  była  najgłupsza  rzecz,  jaką  kiedykolwiek  przytrafiło  ci  się 

powiedzieć  w  całym  twoim  życiu  —  zaoponował  Houston,  marszcząc 
czoło i wznosząc oczy ku niebu. 

— Masz rację — zawtórował nieszczęśliwy Dallas. — Nie słuchajcie, 

co mówię. Jestem chory na serce. Pękło mi. 

—  Z  Samem  jest  podobnie  —  powiedział  Houston,  wskazując  brodą 

na Cartera. 

—  Wcale  nie  —  z  godnością  odezwał  się  Sam.  —  Po  prostu 

pomyślałem sobie, że się rozchorowała, i to wszystko. 

—  Aha,  no  to  wszystko  w  porządku  —  powiedział  Houston 

chichocząc. — Jeśli miałbym to kupić, to następnym razem zechcesz mi 
wcisnąć  naprawdę  ckliwy  kawałek.  Taaa,  zapowiada  się  dzisiaj  wesoły 
dzień.  Skazany  jestem  na  towarzystwo  jednego  pokonanego  i  jednego 
walczącego.  Chodź,  poranny  ranny  —  zwrócił  się  do  Dallasa.  — 
Zamocujemy  nowe  listwy,  żeby  Austin  miała  co  malować.  Sam,  znasz 
Austin?  Naszą  siostrę?  Małą  słodką  zawieruchę,  która  zapodziała  się  w 
sklepie malarskim? 

—  Nie  nudź,  Tyler—  uciął  Sam,  patrząc  na  niego  zimno.  Houston 

zawył z uciechy. 

—  Houston,  przyjdzie  i  na  ciebie  kryska—odezwał  się  Dallas,  kiedy 

obaj bracia ruszyli. — Wpadniesz po uszy, a ja będę pękał ze śmiechu. 

Zakochany? Sam zaczął myśleć. Ejze, chwileczkę. Może Dallas Tyler 

skręca się z miłości do jakiejś kobiety, ale on, Samuel Carter, na pewno 
nie  jest  zakochany  w  Austin  Tyler.  To  byłoby  śmieszne,  zupełnie 
absurdalne". 

background image

 

 

Nie,  zapewniał  się  w  myślach  Sam,  nie  był  zakochany.  Był 

zaintrygowany. 

Austin  była  inna  od  wszystkich  znanych  mu  kobiet.  Była  jak  świeże 

tchnienie w porównaniu z wyszukanymi kobietami z jego kręgów. Austin 
mówiła  to,  co  myślała,  z  orzeźwiającą  otwartością. Ma się rozumieć,  że 
niektóre  tematy zmuszały  jego  libido  do  wrzucenia  wyższego  biegu,  ale 
zmiany  te  były  w  sumie  miłe.  Była  też  niezwykła  w  tym,  że  wydawała 
się nie zdawać sobie sprawy z własnej urody, nie posługiwała się nią. 

I miała jedne jedyne oczy na świecie, które fantastycznie migotały. 
Tak,  nic  dziwnego,  że  poczuł  troskę,  gdy  nagle  zrobiła  się  smutna. 

Musiał chronić Austin przed tym, co ją zasmuciło, co pozbawiło iskierek 
i  przygasiło  migotanie  oczu.  Jej  bezbronność  budziła  w  nim  samczy 
instynkt, chciał rzucać się przeciwnikowi do gardła. 

Poza  tym,  pomyślał  trzeźwo,  obudziło  się  w  nim  kilka  innych 

samczych  instynktów,  pchających  do  działań.  Boże,  ale  by  się  z  nią 
pokochał! 

Nie znaczyło to jednak, że był w niej zakochany! 
Wiedział  już,  że  jego  problem  ma  kilka  stron.  Potraktuje  je  jako 

oddzielne  całości,  jak  w  przypadku  skomplikowanej  umowy.  Każda 
całość uzyska swoje rozwiązanie, a on odzyska kontrolę. Krok po kroku 
opanuje się i pożegna Austin Tyler. 

I  zostanie  sam.  Samuel  aż  zamrugał,  gdy  to  do  niego  dotarło  i 

wylądowało w postaci bólu gdzieś w brzuchu. 

Przycisnął  dłonie  do  nagle  zmęczonych  skroni  i  potrząsnął  głową. 

Nie! To sienie może stać! Dlaczego tak się męczy? 

A wszystkiemu była winna Austin Tyler! 
Czy chciał, żeby wleciała przez sufit? Nie, wcale o to nie prosił. Czy 

to  w  porządku,  że  jest  tak  cholernie  śliczna  z  tą  kaskadą  kasztanowych 
włosów? W jednej minucie wesoła, w drugiej smutna? Nie, ani trochę. A 
czy  było  zgodne  z  logiką,  by  całowanie  drobnej  delikatnej  kruszyny, 
noszącej bezradność i naiwność, mogło tak na niego oddziałać, iż prosił o 
więcej? Też nie! 

Dlatego  więc  podupadły  stan  jego  umysłu  i ciała  był  wyłącznie  winą 

Austin. 

Dźwięk 

podjeżdżającego 

samochodu 

wyciągnął 

Sama 

pogmatwanych rozważań, pociągając do okna. Wyjrzał. 

Austin! 
Wyskoczyła  z  ciężarówki,  odrzuciła  warkocz  na  plecy  i  zamknęła 

drzwi. 

49

RS

background image

 

 

Serce w piersi Sama rozszalało się nagle. 
Austin ruszyła ku domowi. 
„Odejdź!" — nakazywał rozum. 
,,Pospiesz się, Austin" — szeptało serce. 
Sam  podskoczył  na  dźwięk  lekkiego  pukania  do  drzwi.  W  tej  samej 

chwili,  kiedy  mózg  rozkazywał  mu  uciec  do  innego  pokoju  i  ukryć  się, 
poczuł, jak jego własne nogi podążają do drzwi. Jego ręka podniosła się i 
otworzyła  drzwi.  Jego  ramiona  objęły  Austin,  przytuliły,  jego  usta 
zniżyły się do jej. 

Oczy Austin rozszerzyły się od szoku nieoczekiwanego powitania, by 

za chwilę prawie się zamknąć. Wargi rozchyliły się gotowe na przyjęcie 
niecierpliwych  ust  Sama.  Obejmując  go,  poczuła  napięte  mięśnie,  całe 

ściągnięte ciało. Pocałunek był mocny, oszalały, ale zrozumiała — choć 
rozpalił w niej namiętności — że coś było nie tak. 

Sam odchylił głowę, by odetchnąć, ale zanim znowu mógł zawładnąć 

jej  ustami,  Austin  spojrzała  mu  prosto  w  oczy.  Dostrzegła  w  nich  ów 
zamglony odcień, mówiący o pożądaniu. 

—  Sam?  —  zapytała  bez  tchu.  —  Co  się  stało?  Odchrząknąwszy 

odstąpił o krok. 

—  Stało?  —  Sięgnął  za  nią  i  zamknął  drzwi,  zastanawiając  się 

przelotnie,  czy  sąsiedzi  mieli  ciekawy  widok.  —  Dlaczego  myślisz,  że 
coś się stało? 

— Nie powiedziałeś dzień dobry. 
—  Oo,  dzień  jest  dobry,  Austin.  Jak  się  masz?  —  Uśmiechnął  się 

trochę niewyraźnie. 

— Dobrze, dziękuję — odpowiedziała, przyglądając się mu uważnie. 

— A ty? 

— Dobrze... jak na wariata to całkiem nieźle. 
— Że co? 
—  Przerwijcie  no  swoje  mazgajstwo  —  zawołał  Dallas.  — 

Nadchodzę. 

—  Nie  musisz  krzyczeć  —  odpowiedział  Sam.  Dallas  wszedł  do 

pokoju z długimi cienkimi listwami, 

dyndającymi mu na wielkim ramieniu. 
—  W  kuchni  możesz  już  malować  listwy,  Austin.  Houston 

rozładowuje ciężarówkę. Ja zacznę teraz tutaj. 

— Dobra — potwierdziła. — Co z Willie'em, Dallas? Brat złożył swój 

ładunek na podłodze. 

50

RS

background image

 

 

—  Ciągle  niedobrze.  To  był  mocny  atak.  Joyce  złożyła 

dwutygodniowe wymówienie. 

—  Wyjedzie  w  przeciągu  dwóch  tygodni?  —  zapytała  Austin, 

otwierając szeroko oczy. 

—  Niestety.  Praca  w  wielkiej  firmie  ubezpieczeniowej  z  biurami  w 

całym  kraju  ma  swoje  zalety.  Szczególnie  gdy  sam  szef  docenia 
pracownika.  Podzwonił,  by  zorientować  się,  jakie  stanowiska  są  do 
obsadzenia i załatwił jej jedno w Tuscon. 

— Tuscon, Arizona — powtórzyła Austin. — Ojoj, to daleko. 
—  Niestety,  nie  musisz  mi  tego  mówić  —  powiedział  przygnębiony 

Dallas. — Idź, maluj. 

—  Słusznie  —  westchnęła  Austin.  Rzuciwszy  szybkie  spojrzenie  na 

Sama, pospieszyła do kuchni. 

— Twoja... wybranka wyjeżdża do Tuscon, Dallas? — zapytał Sam. 
— Musi. Jej syn, Willie, ma astmę. Lekarze mówią, że musi zmienić 

klimat 

— Rozumiem. Ale co z tobą? Co ty w takim razie zrobisz? 
— Sam, kotłuje mi się we łbie. Myślę i myślę nad tym, rozważam ze 

wszystkich  stron.  Nie  wiesz  pewnie,  że  jeśli  pojadę,  to  koniec  z  Tyler 
Construction?  Houstona  nie  stać  na  to,  by  zatrudnić  kogoś 
odpowiedniego  na  moje  miejsce.  To  trafiłoby  też  w  Austin,  co  jest 
paskudną  sprawą,  jako  że  ona  nie  za  dobrze  się  czuje  przy  obcych 
ludziach. Mimo że starała się jak mogła, w innych firmach nigdy jej nie 
wyszło.  Jednakże  myśl  o  Joyce  i  Willie'em  wyjeżdżających  beze  mnie 
doprowadza mnie do rozpaczy. 

— Ty naprawdę kochasz tę Joyce? 
— Niestety. 
— Wydaje mi się, że zarówno Austin, jak Houston orzekliby, że twoja 

miłość do Joyce ma pierwszeństwo. 

—  To  samo  powiedział  mój  staruszek.  Nie  wiem.  Potrzebuję  więcej 

czasu, by to wszystko uporządkować. 

Sam  kiwnął  głową,  oparł  się  o  ścianę,  przyglądając  się,  jak  Dallas 

odrywa stare listwy. 

—  Dallas  —  odezwał  się  w  końcu  —  dlaczego  Austin  ma  takie 

kłopoty w innych firmach? Dlaczego nie czuje się dobrze przy obcych? 

—To nie takie proste, Sam, i ja nie powinienem ci tego mówić. Austin 

ci to wyjaśni, jeśli zechce podzielić się swoim problemem. 

— Problemem? 

51

RS

background image

 

 

— To jej określenie, nie moje. Ona tak to widzi. Jej się wydaje, że jest 

inna,  że  ma...  Wystarczy.  Nie  naciskaj  jej  o  to,  Sam.  Ona  potrzebuje 
przestrzeni, by o tym rozmawiać. 

— O czym? 
— Nie mogę ci powiedzieć. Sam? — zapytał Dallas. 
— Tak? 
— Nie skrzywdź jej. Houston i ja lubimy cię... jak na razie. Zdaje się, 

że  przyzwyczajony  jesteś  do  wyszukanych  światowych  kobiet, 
umiejących grać. Austin taka nie jest. 

— Wiem o tym, Dallas. 
—  Niestety.  Oczywiście  nie  chodzi  o  to,  by  ją  za  wszelką  cenę 

obronić. Wyglądasz na zainteresowanego Austin, ale jeśli tak nie jest, to 
marnujesz swój czas. Lepiej się wycofaj. Houston i ja nie będziemy stać i 
przyglądać się, jak ktoś ją rani. 

— Rozumiem. 
— Mam nadzieję. 
— Czy ty mi grozisz, Dallas? 
— Owszem. 
— Tak myślałem. — Samuel pokiwał głową. 
— Jak dotąd, jesteś w porządku. 
— Dziękuję. Wiesz, ona doprowadza mnie do rozpaczy. Wybija mnie 

z rytmu. 

Dallas zachichotał. 
—  Witam  w  klubie,  przyjacielu.  Zdumiewająca  jest  władza 

pięćdziesięciokilowej  niewiasty  nad  stukilowym  chłopem.  Włosy  stają 
dęba. 

— Otóż to. 
— Powodzenia, Sam. 
—  Nawzajem,  Dallas  —  odpowiedział  i  skierował  się  w  stronę 

kuchni. 

„Austin miała problem?" — pomyślał. Coś, co powodowało, iż czuła 

się inna. Jakaś  niezdolność?  Może  dysleksja?  A może nie  była w stanie 
zapamiętać  długich  instrukcji  na  tyle,  by  mocje  poprawnie  wykonać? 
Nie, to nie grało. Jej pamięć była jak należy, czego dowodem był wykład 
na temat słowa „burdel". 

Najwidoczniej  nie  była  upośledzona  fizycznie,  musiało  więc  to  być 

coś,  co  dotyczyło  umysłu,  mózgu,  procesu  myślowego.  Nie,  to  musiało 
się jakoś łączyć z burdelem i z lodówką — był tego pewien. Jednakże nie 
miał  najmniejszego  pojęcia,  na  czym  mógł  polegać  jej  tajemniczy 

52

RS

background image

 

 

problem.  Wiedział  jedynie,  że  bardzo,  bardzo  ją  to  martwiło  i  że  chciał 
jej pomóc. 

Mimo  zamieszania  w  umyśle  widok  sceny  w  kuchni  rozjaśnił 

uśmiechem  jego  oblicze.  Austin  stała  na  rozłożonych  gazetach, 
pochłonięta  malowaniem  listew.  Wypięła  przy  tym  tak  mocno  pupę,  że 
Sam  siłą  woli  powstrzymał  się  przed  jej  pogłaskaniem.  Dżinsy 
zabrudzone  były  paskiem  bladożółtej  farby  malarskiej.  Warkocz 
zakręciła w kok na czubku głowy, aby nie zamiatał podłogi, pochlapanej 
farbą. 

Wyglądała pociągająco. 
Przysunął krzesło i rozsiadł się, zaplatając ręce na karku. 
— Jak idzie? — zapytał. 
—  Jak  na  razie  krew  napływa  mi  do  głowy,  ale  jeśli  wytrzymam 

jeszcze  chwilę  i  nie  zemdleję,  to  będę  gotowa.  Zawsze  takie  malowanie 
mnie wykańcza. 

— Pomalowałaś swoje zgrabne pośladki. 
—  Wiem.  Przemieszczając  się  przysiadłam  na  krawędzi  otwartej 

puszki  i...  ech.  —  Przerwała.  —  Naprawdę  uważasz,  że  mam  zgrabne 
pośladki? 

— Naprawdę. Zaśmiała się. 
— To miło. 
— Wolałbym, żebyś na mnie popatrzyła. Mówienie do takich słodkich 

zaokrągleń trochę rozprasza, Austin. 

— Nie mogę. Muszę dokończyć. Powiesz mi, o co chodziło, gdy tylko 

weszłam? 

Sam przeniósł wzrok z jej poplamionego pośladka. 
— Nie. Nie w tej chwili. 
— Dobrze. 
— Szkoda, że tak łatwo się poddajesz. 
— Respektuje cudze prawo do prywatnych myśli. 
— I sekretów? 
— To zależy. 
— Od czego? 
—  Od  wzajemnych  stosunków.  Tajemnice  pomiędzy  kochankami, 

pomiędzy  zakochanymi  mogą  być,  według  mnie,  niebezpieczne.  Ale  w 
każdym  związku  powinno  być  trochę  miejsca  na  osobiste  myśli.  Nie 
uważasz? 

53

RS

background image

 

 

—  Tak. —  Przyglądał  się,  jak  przemieszczała się  po  podłodze. — Ja 

mam  na  przykład  taką:  Czy  nie  uważasz,  że  pewne  sekrety  powinny 
zostać wyjawione, zanim ludzie zostaną kochankami? 

Trzymająca pędzel ręka Austin zadrżała lekko i zatrzymała się. 
— Tak — odpowiedziała miękko — są takie sekrety. 
— Austin — poprosił łagodnie — popatrz na mnie przez minutę. 
— Ale ja muszę dokończyć to malowanie... 
— Proszę cię. 
Austin  westchnęła  i  położyła  pędzel  na  krawędzi  puszki  z  farbą. 

Odwróciła  się,  siadając  po  indiańsku  na  podłodze.  Przez  długą  chwilę 
przyglądała się listwom, po czym powoli spojrzała mu w oczy. 

Przeleciało  mu  nagle  przez  głowę,  jaka  ona  jest  wystraszona,  jaka 

krucha,  jakby  miała  się  rozbić  na  kawałeczki.  Czy  nie  powinien  się 
wycofać? Zostawić ją w spokoju? Nie mógł. Po prostu nie był w stanie. 
Czy  wiedział,  co  mówił?  Czy  uważał  siebie  za  mającego  się  zakochać? 
Do  diabła,  nie  miał  pojęcia.  Wiedział  jedynie,  że  nienawidził  stojącego 
pomiędzy nimi sekretu, nienawidził smutku, którym napełniały się duże, 
piękne brązowe oczy Austin. 

— Ty wiesz, tak? — zapytała niepewnym głosem. 
— Wiem, że coś cię gnębi, coś, co cię ode mnie oddala. Chciałbym ci 

pomóc, jeśli mi pozwolisz. 

— Nie ma nic, w czym ty lub ktokolwiek mógłby mi pomóc. Fakt jest 

faktem.  —  Odetchnęła  głęboko  i  zaczerpnęła  znowu  powietrza.  — 
Jestem inna niż wszyscy, Sam. 

— Wiem. Nie jest to nic fizycznego, prawda? 
— Nie. 
—  Austin,  najwyraźniej  jest  ci  samej  trudno  o  tym  mówić,  więc  ja 

spróbuję jakoś się do tego zbliżyć. Czy miałaś jakieś trudności w nauce? 

Jej oczy wyrażały zdumienie. 
— O to mnie podejrzewasz? 
—  Coś  takiego  nie  jest  problemem,  gdyż  są na to  sposoby.  Dowodzi 

tego  choćby  twoja  obecna  praca  w  Tyler  Construction.  Och,  do  diabła, 
Austin,  nie  mogę.  Nie  mogę  wytrzymać,  kiedy  widzę  skradający  się  w 
twoich  oczach  smutek  na  myśl  o  tym  czymś.  Masz  mnie,  pomogę  ci 
znaleźć rozwiązanie, przysięgam ci. 

—  Och,  Sam  —  wyszeptała  ze  łzami  w  oczach  —  dzięki  ci.  To  dla 

mnie o wiele więcej, niż mógłbyś przypuszczać. Ale, Sam, to w ogóle nie 
o  to  chodzi.  Nie  mam  najmniejszych  problemów  w  uczeniu  się  i  nie 
miałam. 

54

RS

background image

 

 

— Nie? 
— Nie. 
— W takim razie, co? 
— 

Ja... 

ja 

jestem... 

jestem 

geniuszem. 

Należę 

do 

najinteligentniejszych — po policzkach spływały jej łzy — ludzi w tym 
kraju. Przepraszam cię, Sam. Przepraszam za nas, za ciebie i za mnie. — 
Rozpłakała się na dobre. 

Samuel  zesztywniał  na  krześle,  wpatrując  się  w  nią  z  niemym 

zdumieniem. 

— Och, nie  —  załkała  zrywając  się.  —  Och,  Boże!,  nie  patrz  tak  na 

mnie,  proszę,  tak  jakbym  była  potworkiem,  jakbym...  Och,  proszę.  — 
Wybiegła tylnym wyjściem. 

—  Boże  kochany,  co  ja  zrobiłem?  —  wymamrotał  Sam.  Zerwał  się, 

atakując drzwi zamykające się za Austin. 

Zderzył się z masywną postacią Houstona Tylera. Houstona, który stał 

ze  skrzyżowanymi  na  potężnej  piersi  rękoma  i  patrzył  złym  wzrokiem. 
Houstona Tylera, który zdecydowanie nie wyglądał na zadowolonego. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

55

RS

background image

 

 

Rozdział 5 

 
— Masz mi coś do wyjaśnienia, Carter — odezwał się Houston. — Co 

powiedziałeś Austin? 

— Och, człowieku, usuń się! Muszę ją dogonić. 
—  Nie  zbliżysz  się  do  niej  —  szorstko  odezwał  się  Houston.  — 

Popłakała się przez ciebie. Co jej powiedziałeś? 

— Nic! Właśnie o to chodzi. Powiedziała mi, Houston. Zwierzyła mi 

się, że jest geniuszem, a ja zdębiałem, po prostu. 

—  Gapiłeś  się  na  nią,  jakby  była  nienormalna  —  przerwał,  kręcąc 

głową. — Spaliłeś to podejście, Sam. 

—  Zaofiarowałem  jej  pomoc,  a  ona  wówczas  oświadczyła,  że  jest 

geniuszem.  Oczywiście,  zaskoczyła  mnie.  Taka  możliwość  w  ogóle  mi 
nie przychodziła do głowy. 

— A teraz? — zapytał niewzruszony Houston. — Co o tym powiesz? 
— Co? A co tu mówić? Austin jest geniuszem. Świetnie. Wspaniale. 

Żeby  mnie  mieli  kroić  na  kawałki,  nie  widzę  w  tym  najmniejszego 
problemu. Mój ty Boże, ona mnie za to przepraszała! Co za bzdura. Kto 
ją tego nauczył? Kto spowodował, że ona czuje się jak wynaturzona? 

— To długa i nieprzyjemna historia. 
—  Na  którą  nie  mam  w  tej  chwili  czasu.  Posłuchaj  no,  człowieku-

góro,  chcę  teraz  porozmawiać  z  Austin.  Muszę jej wytłumaczyć, że  jest 
najpiękniejszą,  najmilszą...  Houston,  masz  trzy  sekundy,  żeby  mnie 
przepuścić,  bo  inaczej,  przysięgam,  że  cię  rozmontuje.  Być  może,  że 
trochę  '  mi  przefasujesz  twarz,  ale  nie  powstrzymasz  mnie  od  przejścia. 
Obok ciebie czy po tobie. Austin mnie potrzebuje. 

Groźna  mina  Houstona  powoli  ustąpiła  uśmiechowi,  który  po  chwili 

zajął całą twarz. Odstąpił o krok, zataczając ramieniem łuk. 

—  Niech  ci  będzie—odezwał  się.  —  Niech  nie  mówią,  że  Houston 

Tyler stanął na drodze prawdziwej miłości. 

—  Nie  powiedziałem,  że  jestem  zakochany...  Ech,  nieważne.  Gdzie 

ona jest? 

— Za tamtą jabłonią na końcu ogrodu. Sam? 
— Słucham. 
— Odpowiadasz za nią. 
— Wiem — spokojnie odrzekł Sam. — Nie miałem zamiaru sprawić 

jej przykrości. Nie mogę znieść jej smutku. Zobaczysz, Houston, że jakoś 
ją rozweselę. 

56

RS

background image

 

 

— Mam nadzieję—odparł z wyraźną troską w głosie. — Austin miała 

już  niejedno  przykre  przejście.  Pomimo  iż  jesteśmy  tacy  wielcy  i  tak  ją 
kochamy,  istnieją  rzeczy,  przed  którymi  nie  możemy  jej  uchronić. 
Uważaj, Sam, ona jest tak cholernie delikatna. 

—  Wiem.  Dzięki,  Houston  —  powiedział,  po  czym  szybko  pobiegł 

przez ogród. 

— Miłość bez wątpienia jest czymś wspaniałym — rzucił w powietrze 

Houston. 

Pod nadzorem wynajętej przez Sama ekipy ogród przeszedł doskonałą 

renowację,  co  uszło  jednak  jego  uwadze,  gdy  biegł  śladem  Austin.  Ale 
po  chwili  zwolnił.  Starał  się  uporządkować  swe  rozlatane  myśli, 
rozkładając, jakby w obronie, ręce. 

Przystanął.  Zorientował  się  nagle,  że  nie  ma  zielonego  pojęcia,  co 

powiedzieć  płaczącej  Austin.  Gdyby  to  była  umowa  z  klauzulnie  do 
ominięcia  wiedziałby  doskonale,  co  robić,  by  przejąć  i  zachować 
kontrolę sytuacji. Ale ona była kobietą, do tego płaczącą. Kobietą smutną 
i strasznie rozgoryczoną. 

Była również geniuszem. 
„Geniusz?"  —  powtórzył  w  myśli.  Austin?  Ta  Austin,  która  wpadła 

mu przez sufit i powiedziała, że jest wspaniały? Wyglądająca jak słodkie 
marzenie,  całująca  jak  marzenie,  a  nawet  i  gotująca  jak  marzenie?  Ta 
Austin miała być geniuszem? 

Jeszcze  przed  chwilą  uroczyście  zapewniał  Houstona,  że  to  żaden 

problem,  ale  nagle  pojął,  iż  nigdy  przedtem  nie  spotkał  prawdziwego 
geniusza.  Jak  ma  zachowywać  się  przy  nim  zwykły  człowiek?  No, 
właściwie  nie  całkiem  zwykły.  Ostatecznie  ukończył,  jakby  nie  było, 
Harvard  jako  jeden  z  najlepszych.  Jednakże  co  znaczył  prawniczyna 
wobec geniuszu? Jak tu nie wyjść na głupka? 

Ejże,  chwilę!  Zanim  dowiedział  się,  że  Austin  jest  geniuszem  — 

uświadomił sobie Sam — nie miał żadnych problemów, rozmawiał z nią! 
Bez 

oporów 

uznał, 

że  była  najzgrabniejszą,  najsłodszą  i 

najatrakcyjniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek spotkał. 

Austin Tyler była jedyną kobietą, jaką pokochał. 
— Och, mój Boże — wyszeptał. Kochał ją. Był zakochany w Austin. I 

ona była geniuszem? 

— Och, mój Boże — powtórzył. 
Pokręcił  głową  i  marszowym  krokiem  przebył  pozostały  kawałek, 

dzielący  go  od  ogromnej  starej  jabłoni.  Rozejrzał  się  i  poczuł  kłucie  w 
piersi.  Austin  obejmowała  podciągnięte  pod  brodę  kolana,  płacząc  po 

57

RS

background image

 

 

cichu ze schyloną głową. Wyciągnął z kieszeni chusteczkę i podszedłszy 
z boku, położył na jej kolanie. 

—  Czy  mogę  się  przysiąść,  Austin?  —  zapytał  cicho.  Chwyciwszy 

chusteczkę, wytarła nos, nie patrząc na niego. 

— Nie. 
— Dziękuję. Jesteś bardzo uprzejma. — Usiadłszy na ziemi obok niej, 

oparł się plecami o pień i wyciągnął przed siebie nogi. 

— Sam, zostaw mnie w spokoju — powiedziała. 
— Nie mogę. Muszę z tobą porozmawiać. 
— Nie. 
—  W  takim  razie  będę  mówił  do  siebie.  A  ty  może  coś  przy  okazji 

usłyszysz.  To  jak  najzupełniej  zrozumiałe,  że  będę  rozmawiał  sam  z 
sobą,  ponieważ  jestem  przypadkiem  kwalifikującym  się  do  wariatkowa. 
To  ty,  Austin,  doprowadziłaś  mnie  do  tego  stanu.  Mógłbym  mieć  żółte 
papiery. 

Głowa Austin powędrowała do góry. 
—  To  najbzdurniejsze  twierdzenie,  jakie  kiedykolwiek  słyszałam  — 

powiedziała, spojrzawszy na niego. — Ty, który wiesz, dokąd zmierzasz, 
który wiesz, kim jesteś. Ty nie możesz być wariatem. 

Odwrócił powoli głowę, by spojrzeć na nią. Na widok zapłakanej buzi 

ścisnęło  mu  się  gardło.  Z  wysiłkiem  próbował  przywołać  —  miał 
nadzieję — miły wyraz twarzy. 

Objął swoje uda, by powstrzymać się przed pochwyceniem Austin w 

ramiona. 

—  O?—  odezwał  się.  —  Czyżby?  Niestety,  mylisz  się.  Jestem 

kompletnie  skończony.  Pozbawiony  zupełnie  samokontroli,  postrzelony, 

świrnięty. 

— Świrnięty? 
— Absolutnie. Na całego. Nieodwołalnie. I to przez ciebie, Austin. 
— Przeze mnie? — Ze zdziwieniem otworzyła oczy. 
—  Przez  ciebie  —  odparł,  kiwając  uroczyście  głową.  —  Od  chwili, 

kiedy  wpadłaś  mi  przez  sufit,  straciłem  rozum  —  westchnął 
rozpaczliwie. 

—  W  takim  razie  odzyskaj  go!  Nie  powinieneś  chodzić  świrnięty  i 

postrzelony tylko dlatego, że ktoś ci wpadł przez sufit. Masz ważniejsze 
sprawy przed sobą. 

— Tak samo — natarł łagodnie — jak ty. 
Austin  patrzyła  na  niego  przez  dłuższą  chwilę,  po  czym  pokręciła 

głową. 

58

RS

background image

 

 

— Nie. Nie ja. Ty nie pojmujesz. Po prostu nie rozumiesz. — Jej głos 

nagle załamał się, a do oczu ponownie napłynęły łzy. — Zostaw mnie w 
spokoju. Idź sobie. Proszę cię, Sam, daj mi po prostu spokój. Widziałam 
twoją twarz, kiedy ci powiedziałam, że jestem geniuszem. Widziałam, w 
jaki sposób na mnie patrzyłeś. 

—  Dobrze  więc,  do  cholery  —  podniósł  nieco  głos.  —  Czego 

oczekiwałaś?  Chciałbym  się  domyślić,  co  też  robi  cię  taką  smutną  bez 

żadnego  widocznego  powodu.  Było  to  zgadywanie  w  ciemno. 
Wyciągnąłem  fałszywy  wniosek,  myśląc,  że  miałaś  kłopoty  z  nauką. 
Kiedy  mi  oznajmiłaś,  że  jesteś  geniuszem,  oniemiałem,  ponieważ 
diametralnie się pomyliłem. Nie dałaś mi żadnej szansy, żebym mógł coś 
powiedzieć. Sama oceniłaś, jak ja to odebrałem. To było wstrętne. 

—  To?  Wstrętne?  To  twoje  spojrzenie  na  mnie,  jak  na  jakiegoś 

potworka, było wstrętne. 

—  Nie.  To  ty  tak  to  odebrałaś.  Spojrzałem  na  ciebie  dziwnie,  bo 

przyznaję,  byłem  zaskoczony.  Zapewne  mogłaś  coś  z  mojej  twarzy 
wyczytać,  ale  nie  myślałem  o  żadnym  potworku.  Okazujesz  się 
geniuszem. No i? Czego ode mnie oczekujesz? Że padnę ci do stóp? Że 
będę bił pokłony? Poproszę o przepowiednie na temat jutrzejszego kursu 
akcji? Bądź sobie sprytna. Ale ja i tak pozostanę wyższy, silniejszy i tak 
ja mogę  wejść  do męskiej  toalety,  a  ty  nie.  —  Wzruszył  ramionami.  — 
Na dłuższą metę wszystko i tak się wyrównuje. 

Austin nie odrywała od niego wzroku. 
—  Masz  rację  —  powiedziała.  —  Zbzikowałeś.  Machnął 

zrezygnowany ręką. 

—  To  już  ustaliliśmy.  Teraz  powinniśmy  to  omówić.  Austin 

odetchnęła, oparła głowę o drzewo i zamknęła oczy. 

—  Och,  Sam,  ty  nic  nie  łapiesz.  To,  że  jestem  geniuszem,  jest 

strasznym problemem, niepewnością. 

— Gorszym niż zabronienie ci wchodzenia do męskiej toalety? 
Ujął jej dłoń i położył ją na swoim udzie. 
—  Och,  Austin,  pewnie  że  nie  rozumiem.  Mówiłaś  mi,  że  szukasz 

swojego miejsca. Jestem przekonany, że możesz być, kim tylko zechcesz, 
i robić wszystko, na co tylko masz ochotę. Tymczasem co? Skąd wpadłaś 
na pomysł, że jesteś potworkiem? Powiedz mi. Pomóż mi to zrozumieć. 

— Dlaczego? — zapytała, nie otwierając oczu. 
„Bo  cię  kocham"—pomyślał  Sam.  Było  to  takie  proste  i  takie 

skomplikowane. Kochał ją. Nie był to jednak moment na takie wyznanie. 

59

RS

background image

 

 

—  Dlaczego  masz  ze  mną  rozmawiać  i  pomóc  mi  zrozumieć?  — 

powtórzył.  —  Ponieważ  między  nami  zaszło  coś  specjalnego,  Austin. 
Czuję to, gdy wchodzisz, czuję to, gdy cię całuję i przytulam. Wystarczy, 

że o tobie pomyślę. 

Austin otworzyła oczy, drżały jej usta. —Och, jak to miło brzmi. 
— Czy ty też to czujesz? — wymknęło mu się z głębi piersi. Patrzył 

jej prosto w oczy. — Austin? 

—  Tak  —  wyszeptała  —  ale  nie  wiem,  co  to  jest  „Jak  na  geniusza, 

musisz czasem też się zbłaźnić" — pomyślał. 

—  To  jest  miłość!  Później  się  nad  tym  zastanowimy.  Jak  na  razie 

wystarczy, iż zauważyłaś, że coś między nami się dzieje. Opowiedz mi, 
Austin. Kto sprawił, że czujesz się jak odmieniec? 

—  Ludzie.  —  Otarła  ręką  łzy  spływające  po policzkach,  nie  ruszając 

drugiej przytrzymywanej przez Sama na udzie.— Ludzie z instytutu. 

— Jakiego instytutu? 
—  To  wielki  biały  budynek  w  środku  miasta.  To  wina  mojego  ojca. 

Powiedział  mi,  że  to  będzie  dla  mnie  wyzwaniem,  jako  że  czułam  się 
znudzona i niespokojna. 

— Poczekaj. Gdzie jest ten instytut? 
— W Nowym Jorku. Górnym. 
— Aha, dobrze. I wysłał cię tam twój tata? 
—Tak.  Skończyłam  szkołę  średnią,  kiedy  miałam  dwanaście  lat,  w 

wieku  lat  siedemnastu  posiadałam  dwa  stopnie  naukowe  i  tytuł.  Nie 
przeszkadzało  mi  to,  bo  żyłam  w  domu  u  rodziców,  którzy  traktowali 
mnie normalnie. Ojciec uczył mnie gotowania, mama grywała ze mną w 
wilka  i  owce,  Houston  i  Dallas  zaznajamiali  z  rowerem.  Nikt  nie 
przejmował się moją inteligencją. 

— Rozumiem. Miałaś wspaniałą rodzinę. Naprawdę wspaniałą. 
—  Wiem  i  bardzo  ją  kocham.  Jakby  nie  było,  kiedy  miałam 

siedemnaście  lat,  znudziło  mnie  studiowanie.  Według  rodziców  nie 
byłam  na  tyle  dorosła  emocjonalnie,  by  móc  pracować  w  tego  rodzaju 
firmach,  które  potrafiłyby  wykorzystać  moją  wiedzę.  Przez  jakiś  czas 
studiowałam  na  własną  rękę,  pisywałam  artykuły  dla  czasopism 
technicznych  i  komputerowych  i  wypełniałam  jakoś  czas.  Kiedy 
skończyłam osiemnaście lat, tata usłyszał o instytucie. 

— I co? 
—  No,  jest  polecany,  ma  najwyższe  osiągnięcia  w  pracy  z 

uzdolnionymi,  z  geniuszami.  Tata,  Houston  i  Dallas  pojechali  go 
obejrzeć.  Rozmawiali  z  dyrektorem,  usłyszeli  o  czekających  mnie 

60

RS

background image

 

 

zadaniach,  które  pozwoliłyby  na  pełne  wykorzystanie  mojego  umysłu. 
Tata stwierdził, że byłoby nie w porządku nie udostępnić mi wszystkich 
tych możliwości. 

— Więc pojechałaś? 
—  Tak.  Z  pozoru  było  tam  wspaniale.  Nie  czułam  się  inna, 

pasowałam  do  nich,  nie  byłam  też  najmłodsza.  Ale  jeśli  idzie  o  wilka  i 
owce  czy  naukę  gotowania,  czy  jazdę  na  rowerze,  to  nikt  tam  nigdy  o 
tym  nie  słyszał.  Nikt  nie  rozumiał,  dlaczego  tęskniłam  do  domu  i  do 
rodziny. Nie byłam osobą, lecz mózgiem, który przypadkiem znalazł się 
w ludzkim ciele. Było tam tak sterylnie i biało i nikt nigdy się nie śmiał. 

— Och, Austin — powiedział, ściskając jej dłoń. 
—  Przyjeżdżałam  do  domu  na  niedziele  i  opowiadałam,  że  w 

instytucie  jest  wspaniale.  Tak  bardzo  starałam  się  dopasować.  Ale 
czułam  się  jak  potworek,  jak  robak  pod  mikroskopem.  Oni  mnie  ciągle 
pilnowali, bez ustanku obserwowali. Wszyscy inni lubili taki tryb życia, 
ale dla mnie była to zmora. 

— Jak długo tam byłaś? 
— Dwa lata. 
Sam pokręcił głową. 
—  Houston  zdecydował  się  zaskoczyć  mnie  swą  wizytą.  Dyrektor 

przywitał  go,  po  czym  zabrał  do  pomieszczenia,  z  którego  mogli  mnie 
obserwować przez specjalnie oszklona ścianę, nieprzenikliwą dla mojego 
wzroku.  Pracowałam  w  wielkim  białym  pokoju  przy  komputerze. 
Dyrektor popatrzył dumnie na Houstona i powiedział: 

— Nasza mała czternaście dwadzieścia dwa świetnie sobie daje radę. 

Możesz być z niej dumny. 

— Czternaście dwadzieścia dwa? 
— To byłam ja. Byłam numerem. Nikt przez te dwa lata nie nazywał 

mnie Austin. 

—  Boże  kochany!  —  wyszeptał  Sam,  czując,  jak  wzbiera  w  nim 

gniew. 

— Powiedzieli, że tak wygodniej, ponieważ nasza praca wiązała się z 

komputerem i... nie wiem. 

— Co na to powiedział Houston? 
—  Powiedział?  Niewiele.  —  Zachichotała.  — Wpakował  się  do  tego 

białego pokoju i oznajmił, że zabiera mnie do domu. Dyrektor krzyczał, 
chciał go powstrzymać, ale... 

— Pozwól mi zgadnąć — przerwał Sam. — Houston złamał gościowi 

nos. 

61

RS

background image

 

 

—  Tak.  O,  Sam,  byłam  taka  szczęśliwa,  wracając  do  domu.  Nigdy 

więcej  nie  chciałam  myśleć,  że  jestem  geniuszem.  Nigdy,  przenigdy. 
Zajęło  mi  całe  miesiące,  by  się  odprężyć,  uwierzyć,  że  nic  mi  nie  grozi 
przy rodzinie. Bo podświadomie czekałam, aż po mnie przyjadą, zabiorą 
z powrotem do instytutu, zrobią ze mnie numer, potworka. Mój tata miał 
straszne  wyrzuty  sumienia,  ale  nie  była  to  jego  wina.  Wszyscy  inni 
geniusze w instytucie uwielbiali instytut, kochali go. 

— Było, minęło, Austia Skończyło się już. 
—  Wiem,  ale  nigdy  tego  nie  zapomnę.  Postanowiłam,  że  nikt  nigdy 

nie  dowie  się,  jaka  jestem  inteligentna.  Moje  stopnie  były  bardzo 
techniczne,  toteż  podjęłam  pracę  jako  sekretarka,  jako  kelnerka, 
ekspedientka,  wszystko  co  było  możliwe.  Ale  każdą  najprostszą  pracę 
knociłam.  Ciągle  widziałam,  jak  zmniejszyć  koszty,  jak  uefektywnić 
interesy.  Działałam  ludziom  na  nerwy,  więc  mnie  zwalniali.  Po  prostu 
nigdzie nie pasowałam. 

— Zaczęłaś więc pracować dla braci. Westchnęła. 
—  Byli  wspaniali  dla  mnie,  ale  wiem,  że  jedynie  nadwerężyłam  ich 

finanse, nie będąc specjalnie przydatną. 

—  Ee,  nie  powiedziałbym  tego  —  zauważył  z  uśmiechem.  — 

Wpadłaś mi przez sufit bardzo przydatnie. 

— I spotkałam ciebie — powiedziała miękko. — Wspaniałego Sama. 

Modliłam się jedynie, żeby trochę przy tobie pobyć, ponieważ czułam się 
jakoś specjalnie, pięknie i kobieco. Ale rozgadałam się o lodówkach i o 
burdelu... Wszystko zniweczyłam. 

— Wcale nie. 
—  Pewnie,  że  tak.  Teraz  wszystko  o  mnie  wiesz.  Na  pewno  już  się 

zastanowiłeś,  jak  ze  mną  rozmawiać,  czy  nie?  Jak  rozmawiać  z 
geniuszem. 

— No cóż... 
— To nie twoja wina. To zupełnie normalna reakcja. Przepraszam cię, 

Sam.  Chciałabym  być  inna,  ale  nie  mogę  wymienić  tego,  co  mam  w 
głowie.  To,  co  nam  się  przydarzyło,  było  piękne,  i  zawsze  będę  o  tym 
czule myślała. 

— Co ty mówisz? 
— Więcej się nie zobaczymy. 
— Pewnie, że się zobaczymy. 
—  To  się  nie  uda.  Wiesz  mi,  wiem,  co  mówię.  To  będzie  tkwiło 

między  nami  jak  mur.  Będziesz  ważył  i  cedził  każde  słowo,  zaczniesz 
mnie obserwować. Nie powiesz nic o pogodzie, bo nie będziesz pewny, 

62

RS

background image

 

 

czy geniusze zważają na pogodę.  Och, Sam, czy ty tego nie rozumiesz? 
To, co zaszło między nami, choć naprawdę gorące, musi stać się zimne. 

—  Nie!  —  Chwycił  ją  za  ramiona.  —  Nie,  wcale  tak  nie  będzie, 

Austin. Nie rób nam tego. Daj nam szansę. Ty skreślasz nas, spisujesz na 
straty. 

— Nie mogę inaczej! 
Nie może jej stracić, myślał rozpaczliwie. Kochał ją! Potrzebował jej 

jak  sensu  życia.  By  zapełnić  pustkę,  jakiej  istnienia  nie  podejrzewał, 
dopóki  jej  nie  spotkał.  Pragnął  jej.  Chciał  się  z  nią  kochać,  po  raz 
pierwszy doświadczyć cudownej różnicy pomiędzy seksem a zbliżeniem 
z kobietą, którą się kocha. Chciał zasadzić swoje nasienie głęboko w jej 
wnętrzu i czekać z nią na wspólne dziecko. Kochałby, chronił i uwielbiał 
Austin Tyler przez resztę jego dni. Gdyby go opuściła, cóż by począł? 

—  Tak  mi przykro,  Sam  —  powtórzyła,  a  na jej  twarzy  pojawiły  się 

nowe łzy. 

—  Nie  pozwolę  ci  odejść  —  powiedział  namiętnie,  po  czym  mocno 

przywarł ustami do jej ust. 

Pocałunek  był  zbyt  gwałtowny,  ale  Austin  nie  dbała  o  to.  Ściskał  jej 

ramiona zbyt mocno, ale i o to nie dbała. Szlochanie zatykało jej gardło 
— nieważne. Ponieważ był to Sam. 

I  nagle  pocałunek  złagodniał.  Języki  spotkały  się  i  zmierzyły.  Sam 

przygarnął Austin w gorący krąg swoich ramion, dając jej uczucie bycia 
kimś  niezmiernie  drogocennym.  Kimś  specjalnym  i  pięknym,  i 
pożądanym. 

Pomyślała nagle, że nie chce od niego odejść. Nie od Sama. Nie od jej 

Wspaniałego  Sama.  Chciała  spędzić  resztę  swego  życia  widząc  jego 
uśmiech, słysząc  jego  głos,  wyciągając  się  do  niego  i  mówiąc:  „Pocałuj 
mnie jeszcze raz, Sam". 

Czy  zakochała  się  w  Samie  Carterze?  Nie  miała  pojęcia.  Było  to 

jednak  znaczenia,  bo  i  tak  musiała  odejść.  Nie  chciała  patrzeć  na 
nadchodzące  zmiany,  widzieć,  jak  przygląda  się  jej  i  zastanawia,  co 
powiedzieć,  jak  się  zachować.  A  to  z  pewnością  nastąpi,  bo  już  takie 
reakcje  obserwowała.  Kiedyś  paplała,  że  jest  geniuszem,  jeszcze  przed 
pójściem do instytutu, i ludzie doznawali szoku. Nie zniosłaby podobnej 
reakcji jeszcze raz, i to z Samem. 

Po policzkach Austin spływały łzy. Samuel uniósł jej głowę. 
—  Czy  skrzywdziłem  cię,  Austin?  Przepraszam.  W  pierwszej  chwili 

byłem  zbyt  gwałtowny,  ale  nie  mogłem  znieść  myśli,  iż  miałbym  cię 
stracić. 

63

RS

background image

 

 

— Nie, nic mi się nie stało. 
— Nie pozwolę ci odejść, Austin — powiedział zapalczywie. — Nie 

pojmujesz? Nie sądzisz, że mamy szanse? 

Czyżby  go  nie  kochała?  Choćby  trochę?  Wiedział,  że  między  nimi 

było coś niepowtarzalnego. Wiedział. 

— Austin, czy ty mnie w ogóle słuchasz? Wysunęła się powoli z jego 

objęć. Popatrzyła na niego 

—  co  z  łomocącym  sercem  zauważył  —  najszczęśliwszymi  oczami, 

jakie  kiedykolwiek  widział.  Wielkie,  brązowe  i  lśniące  od  łez.  Widok 
oczu Austin szarpał nim do żywego. 

—  Słucham,  Sam  —  odpowiedziała  miękko  —  ale  to  nie  ma  sensu. 

Nie  chcę  zepsuć  wspomnieli  o  tobie.  Pragnę  chociaż  tyle  zachować  z 
naszej znajomości. 

— Austin, proszę cię. 
—  Nie  —  przerwała  —  teraz  moja  kolej,  wysłuchaj  mnie.  Wiem,  że 

według  ciebie  mój  geniusz  niczego  nie  zmieni  między  nami,  ale  to 
niestety  nieprawda.  Przeżyłam  zbyt  wiele  rozczarowań,  jeszcze  zanim 
trafiłam do instytutu. 

—  Zanim  tam  trafiłaś?  Byłaś  jeszcze  dzieckiem.  Już  tyle  lat  minęło. 

Czy  to  sprawiedliwe  osądzać  mnie  na  podstawie  ludzi  z  twojej 
przeszłości?  Z  jakiej  racji  zaliczasz  mnie  do  grona,  do  którego  nie 
należę?  Ja  akceptuje  cię  w  całej  pełni  taką,  jaka  jesteś.  Geniusza  czy 
głuptasa. Jest mi to zupełnie obojętne. Najważniejsze, że istniejesz. 

Austin zamrugała, otworzyła usta, zamknęła je. I znowu je otworzyła. 
—  Zadziwiasz  mnie.  Wiem,  co  mówię,  Sam,  ponieważ  przez  to 

przeszłam, przeżyłam to już. 

.Pokochaj mnie!"—chciał krzyknąć Sam. Ale powiedział tylko: 
— To bardzo proste. Powinnaś zaryzykować, zobaczyć, co naprawdę 

między  nami  istnieje.  Proszę  cię!  Zacznij  żyć  teraźniejszością  zamiast 
kazać  mi  płacić  za  nie  popełnione  grzechy.  Proszę  cię,  Austin!  Jeśli  mi 
się  nie  uda,  będę  mógł  winić  tylko  siebie,  nie  zaś  jakieś  zmory 
przeszłości. To nie byłoby fair. — „Kocham cię, Austin Tyler". — Więc? 
— zapytał, przenosząc na nią wzrok. 

— Nie wiem, co ci odpowiedzieć. 
—  „Tak"  byłoby  mile  widziane.  Mówiąc  „tak",  dałabyś  nam  szansę. 

Moglibyśmy być razem, rozmawiać, mieć coś wspólnego. 

Przytrzymywał ją, całował, udawał, że nigdy jej nie zostawi. Udawał, 

też coś! Nie chciał, żeby odeszła. Ożeni się z tą kobietą. Bez pośpiechu i 

64

RS

background image

 

 

przymusu.  „Naprawdę?"  —  pytał  w  myśli.  Palił  się,  by  pójść  z  nią  do 

łóżka. Pochylił się nad nią, zbliżając swoje usta do jej ust. 

—  Zgódź  się, Austin  —  zamruczał.  Polizał  jej  dolną  wargę  i  poczuł, 

jak zadrżała. — Powiedz to. Powiedz: „tak, Sam". 

— Tak, Sam — wyrzekła. — Pocałuj mnie jeszcze raz, Sam. 
— Z przyjemnością, najdroższa. 
Położył  swe  wielkie  dłonie  na  jej  biodrach  i  przeniósł  ją  do  siebie, 

prawie  jednocześnie  zamykając  jej  usta.  Austin  zarzuciła  ręce  na  jego 
szyję  i  odszukała  językiem  jego  język.  Dłoń  Sama  powędrowała  po 
krawędzi  jej  koszulki,  następnie  ześliznęła  się  na  jej  gładką  skórę, 
natrafiając  na  jedną  z  piersi.  Ujął  ją  całą  dłonią,  kciukiem  muskając 
koniec sutka. Krew jak  oszalała popłynęła mu w żyłach, ciało bolało od 
słodkiej tortury pożądania. 

Fale  żaru  przechodzące  przez  Austin  rozpaliły  w  jej  wnętrzu  ogień 

pragnienia.  Czuła  drżenie  Sama  i  jego  narastające  pożądanie.  Czuła,  że 
potrzebował  nacisku  jej  ciała.  Sam.  Jak  pewnie,  jak  bezpiecznie  było  w 
jego ramionach. 

— Chcę cię mieć, Austin — przemówił z ustami przy jej ustach. 
— Tak, Sam — wymamrotała, ale zaraz otworzyła oczy. — Nie, Sam. 

Nie wypada tak w środku dnia, na tyłach domu, pod jabłonią. 

—  Och  —  oprzytomniał,  rozglądając  się  wokół.  —  Masz  rację. 

Faktycznie — odchrząknął dosyć szorstko, zabierając przy tym dłoń z jej 
piersi.  —  Myślę,  że  lepiej  by  było,  żebyś  wróciła  do  domu,  wypięła 
słodką pupcię i dokończyła malować listwy. 

— Ty nie idziesz? 
— Daj mi parę minut. Jako że mam tylko jeden nos, lepiej, bym nieco 

ochłonął, zanim spotkam Houstona lub Dallasa. Czujesz bluesa? 

—  Mam  go  we  krwi—odpowiedziała  uśmiechając  się.  Nagle 

zachmurzyła się.—Tobie się zdaje, że uda nam się pominąć fakt... 

—  Ejże  —  przerwał  jej  —  przecież  umawialiśmy  się.  Spiszemy 

kontrakt?  Gdzie  się  podziała  ta  twoja  strona,  która  wiedziała,  jak  iść 
przez  życie  z  uśmiechem?  Jak  potwierdzać  porozumienie  przybiciem 
dłoni,  tak  jak  mój  dziadek?  Dziś  wieczorem  idziemy  na  obiad,  Austin. 
Przyjdę  po  ciebie  o  ósmej.  Zrobiłabyś  mi  przyjemność,  rozpuszczając 
włosy,  ale  nie  myśl,  że  ci  coś  każę.  —  Przerwał  na  moment  —  Austin, 
rozpuść włosy, by spływały po plecach. Roześmiała się. 

— Dobrze. Miło wiedzieć, że nic mi nie każesz. 

65

RS

background image

 

 

—  Nie  śmiałbym  nawet  w  snach.  —  Uśmiechnął  się  do  niej.  —  Idź 

już, zanim dynamiczny duet przyjdzie sprawdzić, co się dzieje, i uzna za 
stosowne dać mi w łeb. — Podniósł ją, cmokając w policzek. — Idź. 

Austin  poprawiła  koszulkę,  uśmiechnęła  się,  a  następnie  ruszyła  ku 

domowi. Sam, odchyliwszy głowę, zamknął oczy i zaczerpnął duży haust 
powietrza, po czym powoli je wypuszczał. 

Był  wyczerpany.  Wycieńczony.  Miał  wrażenie,  że  właśnie  zawarł 

najtrudniejszy w świecie kontrakt. Walczył godzinami. Walczył o Austin. 
O swoje życie. I wygrał. Jak na razie. 

Zdawał sobie sprawę, iż stał na kruchym lodzie. Nie stać go na błędy, 

ale  też  nie  bardzo  wiedział,  jak  się  ich  ustrzec.  Jak  się  zachowywać,  co 
mówić,  jak  przekonać  Austin,  że  jej  geniusz  nie  musi  przeszkadzać  ich 
miłości. 

„Kontrola"  —  pomyślał.  Tego  mu  potrzeba.  Musi  zachować 

panowanie  nad  sobą,  ustalić  cele,  środki  i  działać.  Celem  była  Austin. 
Zdobycie  jej  miłości.  Uzyskanie  zgody  na  małżeństwo.  Austin,  która 
chciałaby  być  z  nim  całe  życie,  mieć  dzieci.  Tego  potrzebował.  By 
Austin Tyler była jego. 

— Miejmy nadzieję — powiedział przygaszony. Austin szła wolno w 

stronę  domu,  zastanawiając  się,  czy  jej  usta,  oczy,  cała  twarz  nie 
zdradzają  tych  gorących  pocałunków.  Najlepiej  byłoby  wśliznąć  się 
niepostrzeżenie  i  zająć  się,  jak  gdyby  nigdy  nic,  malowaniem.  Plan  był 
dobry. 

Tylnymi drzwiami wyszedł Houston. 
„To byłoby na tyle" — pomyślała z niechęcią. 
—  Cześć  —  rzuciła,  uśmiechając  się  rozanielona.  Houston  założył 

ręce na piersi, popatrzył na nią i jej niewyraźną minę. 

— Wyglądasz, jakbyś się upiła. 
—  Tak?  Miło  się  z  tobą  rozmawia,  Houston,  ale  naprawdę  muszę 

podgonić robotę. Jak się pewnie domyślasz, to cienkie draństewka same 
się nie pomalują. Na razie. 

—  Nieźle  się  starasz,  córciu  —  powiedział,  wysuwając  rękę,  by  ją 

zatrzymać  —  ale  nie  ze  mną  te  numery.  Wybiegasz  stąd  zapłakana, 
wracasz rozanielona. Czy znaczy, że zdarzył się cud za tym drzewem? 

Austin westchnęła. 
—  Tak.  Nie.  A  może?  Ech,  nie  wiem  —  powiedziała,  rozkładając 

ręce. — To wszystko jest takie pomieszane. 

— Opowiedz mi. 

66

RS

background image

 

 

—  Houston,  nie  powinnam  nigdy  więcej  spotykać  się  z  Samem 

Carterem,  ponieważ  niemożliwością  jest,  żeby  to  funkcjonowało.  Ale 
Sam nie wierzy i mówi, że nie mam do niego zaufania i nie chcę dać mu 
szansy.  To  nie  było  zbyt  miłe,  ale  może  trochę  prawdziwe.  W  końcu 
zgodziłam się dać mu tę szansę, co jest doprawdy głupotą z mojej strony, 
gdyż zaprzecza całemu doświadczeniu i wszelkiej logice, ale nie mogłam 
tak od razu siego pozbyć, więc dziś wieczorem idziemy na obiad... 

—  Austin,  uważam,  że  podjęłaś  bardzo  mądrą  decyzję.  Życzę 

smacznego. 

— Och. 
— Teraz łap się za malowanie. Pozasychało na kamień,  ' a mówiłem 

ci, żeby nie zostawiać pędzli nasiąkniętych farbą. 

— Och. 
— Austin! 
— Och! 
Popędziła do domu. Houston zachichotał cicho i pokręcił głową. 
Sam podniósł się i powlókł do domu. Na widok stojącego przy tylnym 

wejściu Houstona wyprostował barki. 

„Jaka  była  teraz  pogoda  w  górach?"  —  zastanawiał  się  Sam.  Że  też 

musiało  to  paść  na  niego!  Żeby  zakochać  się  w  kobiecie,  mającej  taką 
obstawę! Podwójną. Niestety, co miał robić? On, Samuel Carter, nie miał 
zamiaru się wycofywać. Ustalił już program i cele. Odzyskał panowanie 
nad sobą. Zawojuje Austin Tyler. A zresztą nie. Nie wie, jak się wojuje. 
Ale tak czy siak Austin będzie jego! 

Zbliżając  się  do  Houstona,  Sam  ściągnął  lekko  oczy,  uznając,  iż 

przyda mu się nieco groźniejszy wygląd i może wywoła obraz: „Ze mną 
nie przelewki, facet". 

Ze zdumienia opadła mu szczęka. 
Oto  twarz  Houstona  rozjaśniał  szeroki  uśmiech,  po  czym  olbrzym 

pokazał  mu  wyprostowanym  kciukiem  znak  powinszowania  i 
odwróciwszy się zniknął w drzwiach. 

Samuel Carter stał jak wmurowany... 

 
 
 
 
 
 
 

67

RS

background image

 

 

Rozdział 6 

 
O  północy  Austin  po  raz  któryś  z  rzędu  przewróciła  się  w  łóżku, 

szukając  wygodnej  pozycji.  Położyła  się  na  brzuchu,  poleżała  może  z 
pięć  sekund,  po  czym  wróciła  na  plecy.  Westchnęła.  Ściągnęła  brwi. 
Znowu westchnęła. 

Wieczór z Samem, przez który nie mogła zasnąć, był... No właśnie — 

jaki?  Dziwny?  Nie,  nie  bardzo.  Jedzenie  pyszności  przy  świecach  w 
wybornej  restauracji  nie  ma  w  sobie  nic  dziwnego.  Usłyszeć, że  się  jest 
wcieleniem piękności w niebieskiej szyfonowej kreacji — także nie było 
dziwne.  Co  nieco  może  przesadzone,  lecz  nie  dziwne.  Towarzystwo 
zabójczo  przystojnego  mężczyzny  w  doskonale  skrojonym  czarno-
szarym  garniturze  i  koszuli  w  kolorze  jego  oczu  było  super,  ale  nie 
dziwne. 

Anulujemy więc to słowo. „Wieczór był..." Do licha, czemu nie mogła 

sobie  z  tym  poradzić?  Była  przecież  geniuszem  i  powinna,  u  czarta, 
wiedzieć, jak się analizuje, wyłuskuje najdrobniejsze wnioski. 

Otóż  to!  —  usiadła  nagle  na  łóżku.  Wieczór  był  w  każdym  calu 

normalny! 

Austin  Tyler  poszła  na  obiad  z  Samem  Carterem.  Sam  ani  razu  nie 

wspomniał o jej geniuszu, nie poruszył tematu spod jabłoni, nie próbował 
wyciągnąć więcej detali, co było możliwe. 

Uświadomiła  sobie  wreszcie,  że  rozmawiali,  śmiali  się,  cieszyli  sobą 

— ot, tak zwyczajnie. Sam opowiadał o niesamowitych psikusach, jakie 
wyczyniał  w  dzieciństwie    swej  siostrze,  Marylin.  Ona  w  zamian 
zaaplikowała  mu  historie  o  Houstonie  i  Dallasie,  zamieniających  się  w 
szkole  miejscami,  nawet  randkami,  a  także  o  tym,  jak  wmówili  nowo 
zamieszkałemu  w  okolicy  biedaczynie,  ze  miał  zwidzenia,  ujrzawszy 
najpierw  jednego  bliźniaka  w  drzwiach  wejściowych,  a  zaraz  potem 
drugiego w wyjściowych. 

Dyskutowali  o  filmach,  książkach.  Odkryli,  że  oboje  przepadali  za 

tajemniczymi  opowieściami.  Potem  mówili  o  muzyce,  porach  roku, 
sporcie. Mijały godziny. 

Ale przed randką Austin była kłębkiem nerwów. Przykazywała sobie 

surowo  nie  wywlekać  takich  spraw,  jak  niedawno  z  lodówką  czy 
burdelem. Najpierw zastanowić się, potem odezwać. 

Teraz natomiast spostrzegła, że czas z Samem upływał zgoła inaczej. 

Była odprężona, więcej — zrelaksowana — i nim się zorientowała, było 

68

RS

background image

 

 

po  prostu  wspaniale.  Normalnie.  Jak  kobiecie  z  mężczyzną.  Austin  z 
Samem. 

Przy  drzwiach  Sam  pochwycił  ją  w  swoje  objęcia,  pocałował,  aż 

zabrakło jej tchu, po czym postawił bezpiecznie. Nabrała powietrza, żeby 
coś powiedzieć, on oświadczył, że zobaczą się jutro, po czym zostawił ją 
samą przed zamkniętymi drzwiami. 

Ściągnięte  brwi  zastąpił  uśmiech.  Sam,  rozmarzyła  się.  Wspaniały 

Sam.  Ofiarowany  dopiero  co  wieczór  był  cudowny.  Zaledwie  parę 
godzin temu, jak poznał jej problem, a już dowiódł, iż wspólnie spędzony 
czas  może  być  zarówno  czymś  ekstra  i  zarazem  czymś  normalnym. 
Troskliwy, kochany, dobry, cudowny Sam. 

Bruzda na czole powróciła. „Co teraz?"— zadała sobie pytanie. Kilka 

wspaniałych  dni  nie  zapewnia  jeszcze  jutra.  Chowanie  głowy  w  piasek, 
nie  rozwiąże  problemu,  iż  była  i  będzie  inna.  W  gruncie  rzeczy  nic  się 
nie  zmieniło  —nadał  nie  pasowała  do  nikogo,  nie  współgrała  z  innymi 
ludźmi. Raz po raz wszystko psuła. 

I  co  dalej?  Nie  wiedziała.  Nie  wiedziała,  co  przyniesie  jutro.  Nie 

wiedziała, co myśli Sam. Jak na geniusza nie wiedziała zbyt wiele. 

Jej  palce  powędrowały  ku  wargom,  gdy  przypominała  sobie 

przenikający  do  szpiku  kości  pocałunek.  Gdyby  mogła,  mówiłaby  bez 
końca: .Pocałuj mnie znowu, Sam..." 

Och, co za żądze się w niej rozpalały, kiedy ją tulił, dotykał, całował. 

Ciągle jeszcze czuła jego silną, pieszczącą pierś dłoń, tam, pod jabłonią. 
Rozkosz. 

Pragnęła  jednak  więcej.  Och,  było  jej  wstyd,  ale  to  prawda.  Chciała 

być z nim jednym, stopić się razem, nie wiedząc, gdzie kończyło się jej, a 
zaczynało  jego  ciało.  Chciała  sławić  wspaniałość  zjednania  się  z  nim, 
oddać  się  cała,  przyjąć  wszystko.  Chciała,  potrzebowała  związać  się  z 
Samem w najintymniejszym między kobietą i mężczyzną akcie. 

Ponieważ kochała go. 
Zakochała się w Samie Carterze z Carter, Carter and Carter. 
I  z  wszelkim  prawdopodobieństwem  była  to  najgłupsza  rzecz,  jaką 

kiedykolwiek zrobiła. Ona i Sam. 

„Och,  może  przez  chwilę  to  by  funkcjonowało"  —  pomyślała. 

Miniony  wieczór  był  tego  dowodem.  Jednakże  na  dłuższą  metę,  na 
zawsze  nie  mieli  szans.  Bo  gdyby  w  obecności  jego  rodziny  lub 
przyjaciół  wyskoczyła  z  jakimś  specjałem  ze  swego  obszernego  banku 
informacji, skompromitowałaby go na śmierć. I tyle. 

Mózg był jej największym wrogiem. 

69

RS

background image

 

 

Niestety, w tej chwili i serce nie było najlepszym przyjacielem. 
Nie doczekawszy się łez, Austin uznała, że wypłakała już swą dzienną 

miarkę, westchnęła zatem miękko i łagodnie, po czym zasnęła. 

Samuel  Carter  był  zadowolony  z  siebie  w  każdym  calu.  Może  nawet 

dumny.  Wieczór  z  Austin  przebiegł  dokładnie  tak,  jak  zaplanował:  bez 

żadnych potknięć. Po prostu było fantastycznie! 

Napełnił  szklaneczkę  i  wzniósłszy  toast  za  swoje  powodzenie, 

przechadzał się po pokoju, popijając likier. 

„Za  powodzenie"  —  powtórzył  w  myśli.  Austin  była  nieco 

zdenerwowana — jak się zresztą spodziewał — kiedy po nią przyjechał. 
Ma  się  rozumieć,  sam  był  nieco  niespokojny,  ale  zmusił  się  do 
samokontroli, wystąpił więc opanowany i na luzie. Wszystkie poruszane 
tematy  były  bezpieczne,  proste,  typowe  dla  każdej  pary  na  etapie 
wstępnym. Austin stopniowo tajała i czuła się dobrze. 

Na koniec zaś, na koniec jej oczy zaczęły błyszczeć. 
„Austin  —  myślał  —  Boże,  ależ  ona  piękna  w  tej  sukni,  ze 

spływającymi  włosami."  Kiedy  w  drzwiach  całował  ją  na  dobranoc,  nie 
chciał  wypuścić  jej  z  objęć,  wracać  samotnie  do  tego  wielkiego  starego 
domu. Była teraz cząstką jego, jego połową, uzupełnieniem. Boże, jak ją 
kochał! 

Ona  zaś  faktycznie  coś  do  niego  czuła,  był  tego  teraz  pewien 

Dostrzegał to w jej oczach, w jej reakcji na kolejne pocałunki. 

„Ale  co  dalej?"  —  pytał.  Tak,  mieli  fantastyczny  wieczór,  ale  co 

przyniesie  jutro?  Chciał  poślubić  Austin  Tyler,  spędzić  przy  niej  resztę 
swych dni. Ale nie mógł opracowywać kolejno każdego następnego dnia 
ich wspólnego życia. 

—  Cholera  by  to  wzięła  —  powiedział,  siadając  na  sofie.  Na  nic 

euforia.  Niczego  dotąd  nie  zrobił,  zasugerował  jedynie  Austin,  że 
powinna siebie zaakceptować, tak jak on ją akceptował. Do końca. Tak, 
jej  wyznanie  o  własnej  inteligencji  było  szokujące,  nie  czuł  się  jednak 
zagrożony,  nie  uszczuplało  to  jego  męskiej  próżności.  W  rzeczy  samej, 
wyczerpujące informacje o słowie „burdel" były interesujące. 

Jak  jednak  zagoić  rany  zadane  jej  przez  instytut?  Jak  przekonać,  że 

kocha  ją  właśnie  taką,  jaką  jest? Jak  pokazać, że choć  wspólny  wieczór 
był  uroczy,  to  jednak  nie  mogą  iść  przez  życie  grając  i  udając?  Jak  ma 
temu wszystkiemu poradzić? 

Jutro.  Jutro  powie  jej,  że  ją  kocha.  Pójdzie  na  całego,  poprosi  ją  o 

rękę,  porozmawia  o  dzidziusiu.  Boże,  czasem  sam  się  dziwił,  do  czego 

70

RS

background image

 

 

jest zdolny, kiedy mu czaszka pracuje. Myślący człowiek jest zdolny do 
wielkich czynów. 

Z mocnym postanowieniem i w pogodnym nastroju Sam podniósł się, 

zamknął dom i poszedł do łóżka. 

Następnego  dnia  rano,  ubrana  w  dżinsy  i  lekki  sweterek,  z 

zaplecionymi  w  warkocz  włosami,  Austin  weszła  do  kuchni  rodziców. 
Mama właśnie wychodziła do kościoła. 

—  Myślałam,  że  wolisz  wieczorne  nabożeństwo  —  odezwała  się 

Austin. 

—  Muszę  szybko  pomodlić  się  w  intencji  proszących.  Jak  to  zrobię, 

nie będę się już o to martwić. 

— O to? Jakie „to"? Gdzie jest tatko? 
— Tatko — powtórzyła mama, podnosząc brwi. 
— Mój ojciec? Twój mąż? 
— Ten tatko. 
— A ilu mam? 
— Jednego jedynego, kochanie — powiedziała pani Tyler. — Muszę 

lecieć. 

— Mamusiu, gdzie jest ojciec? 
— Jest u Houstona. 
— To  już następny—powiedziała  Austin,  kiwając głową. —  A gdzie 

Houston? 

—  Z  twoim  ojcem,  głuptasie.  Słowo  daje,  Austin,  czasem  jestem 

prawie pewna, że w ogóle mnie nie słuchasz. Na razie, córuś — rzuciła, 
całując  powietrze  przed  policzkiem  Austin.  Prawie  wybiegła  tylnymi 
drzwiami. 

—  Johna  Wayne'a  nie  zachwyciłyby  twoje  wymijające  odpowiedzi, 

mamo! — krzyknęła za nią Austin. 

Podeszła  do  telefonu,  by  zadzwonić  do  Houstona.  Odpowiedziała  jej 

automatyczna  sekretarka.  Wykręciła  więc  numer  Dallasa,  ale  ten  nie 
odpowiadał. Pewnie był z Joyce. 

— Do licha, niech to! — stwierdziła. Wyszła na zewnątrz i ruszyła do 

siebie. 

— Dzień dobry! — zawołał ze schodów Sam. 
—  Och,  dzień  dobry,  Sam.—„Dobry,  dobry,  dobry"—  powtarzała  w 

myślach, czując, że się uśmiecha. — Dzień dobry. Miła niespodzianka. 

— Wejdziesz na górę, czy ja mam zejść na dół? 
— Chcesz posiedzieć na karuzeli przy tamtym drzewie? 
— Jak sobie życzysz — powiedział, przeskakując po dwa stopnie. 

71

RS

background image

 

 

Przybliżył się i uśmiechnął. 
— Kto zobaczy, jeśli cię pocałuję? 
— Nie ma nikogo w domu. 
—  Masz  bardzo  troskliwą  rodzinkę—  wyjaśnił,  ujmując  jej  twarz  w 

dłonie. 

— Tak naprawdę to podejrzewam, że dwie osoby z niej zginęły. 
— Co? 
— Nic. Jestem po prostu podejrzliwa. 
—  Nie  —  zaprzeczył,  pochylając  się  ku  niej.  —  Jesteś  piękna.  Oto 

kim jesteś. 

Nagle uświadomiła sobie, że była całowana, Austin, przez mężczyznę, 

którego  kochała.  Była  zakochana  w  Samie  Carterze,  który  ją  całował  i 
było  to  cudowne.  Był  to  specjalny  pocałunek,  na  pamiątkę,  na  zawsze. 
Był to pocałunek... krótki. 

Otworzyła oczy i spojrzała na Sama pytająco. 
—  Karuzela  —  przypomniał.  —  Chodźmy  na  karuzelę.  Chcę  ci  coś 

powiedzieć. 

Rozmowa  z  pewnością  będzie  przyjemna,  pomyślała  Austin,  ale  nie 

miałaby nic przeciwko jeszcze paru pocałunkom. 

Usadowili  się,  wygodnie  oparli  plecami,  a  Sam  łagodnie  wprawił 

karuzele w ruch.  

Sam  denerwował  się  .  Chciał  być  romantyczny,  wyznając  Austin 

miłość,  prosząc  ją  o  reke.  Miejsce  było  doskonałe,  karuzela  to  niezłe 
pociągnięcie.  Jeśli  jeszcze  potrafi  ruszać  językiem,  wszystko  zagra. 
„Opanuj  się,  Carter.  Opanuj."  Powtórzył  sobie  poranną  mowę  przy 
goleniu  —  powie  Austin,  iż  jest  jedyną  kobietą,  jaką  kiedykolwiek 
kochał,  i  że  pragnie  ją  poślubić,  że  poświęci  swe  życie,  by  ona  była 
szczęśliwa. Pierwszorzędna mowa. Mów więc! 

— Austin? 
— Tak? 
— Austin? 
— Tak, Sam? 
—  Ja...  ja...  chciałabyś,  żebym  puścił  karuzelę  trochę  szybciej?  — 

„Do diabła". 

— Nie, tak wystarczy. Mnie się robi niedobrze, jeśli kręci się szybko. 
— Postaram się mieć to na uwadze. Austin? 
— Sam, czy coś jest nie tak, czy też polubiłeś nagle moje imię? 
— Uwielbiam twoje imię. 
— Dziękuje. 

72

RS

background image

 

 

— Austin? 
— Sam, na Boga, o co chodzi? 
— O to, że... — Chwycił ją za ramiona. — Kocham cię Austin, chcę 

cię poślubić, chcę mieć dziecko. Nie, chcę, żebyś ty miała dziecko. Nie, 
chciałem powiedzieć, żebyśmy my mieli dziecko. Tak, niech to, kocham 
cię  i...  —  Głos  mu  zamarł,  ramiona  opadły.  —  Zdaje  się,  że  wszystko 
zepsułem. 

Austin mrugnęła, zamknęła usta, otworzyła je znowu. 
— Kochasz mnie? — wyszeptała. 
—  O  tak,  Austin,  o  tak—zapewnił  gorąco.  —  Przysięgam,  że  tak.  I 

chcę,  żebyś  za  mnie  wyszła,  żebyś  spędziła  ze  mną  resztę  życia. 
Chciałbym mieć z tobą dzieci, wychowywać je. Chcę się kochać z tobą w 
nocy i nad ranem. Powiedz, że się zgadzasz. Proszę cię, Austin, powiedz, 

że wyjdziesz za mnie. 

Przełknęła ślinę, walcząc z napływającymi łzami. 
— Nie — odparła cicho. 
— Co? 
—  Nie,  Sam,  nie  mogę  za  ciebie  wyjść.  Czas  spędzony  z  tobą  był 

cudowny,  każda  chwila,  każdy  ułamek  sekundy.  Będę  nosić  w  sercu  te 
wspomnienia  jak  coś  najdroższego.  —  Gardło  ścisnęło  jej  się  od 
powstrzymywanego płaczu, ale ciągnęła dalej: — I ja cię kocham, jesteś 
taki wspaniały i czuję się przy tobie tak cudownie, ale nie, nie mogę cię 
poślubić. 

—  Nieee!!  —  zawołał,  podnosząc  dłoń.  —  Stop!  Mówisz,  że  mnie 

kochasz? 

— Tego nie powiedziałam. 
— Powiedziałaś — odparł, trącając ją palcem. — O tak, proszę pani, z 

całą pewnością. 

— Powiedziałam? — zapytała zdziwiona. 
—  Absolutnie  —  odrzekł  pewnie.  —  Wpasowałaś  to  między 

najdroższe  wspomnienia  oraz  fakt,  iż  jestem  wspaniały.  Masz  do 
czynienia z prawnikiem — kontynuował, pukając się palcem w skroń. — 
Mam  oko  na  najdrobniejsze  szczegóły.  Zdecydowanie  powiedziałaś,  że 
mnie kochasz. 

— Och — wyrwało się jej cienkim głosikiem. — Och. No cóż. Och. 
—  Czasem trafnie  się  wyrażasz  —  stwierdził, cmokając ją  w  czubek 

nosa.  — Ach,  Austin  —  powiedział  prosząco. — Kocham  cię  i  ty  mnie 
kochasz. Nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy mogli żyć razem. 

73

RS

background image

 

 

—  Owszem,  stoi!  Sam,  nie  jesteś  w  stanie  jasno  myśleć.  Nie  jestem 

taka, jak inne znane ci kobiety. 

— Wiem. Masz najpiękniejsze włosy, jakie kiedykolwiek  widziałem, 

oczy  z  prawdziwym  błyskiem  i  pocałunki  jak  fajerwerki  w  święto 
niepodległości. 

—  Nie  o  tym  mówię,  wiesz  dobrze.  Mam  błysk  w  oku?  Nie, 

nieważne. Sam, mam pewien problem, o ile sobie przypominasz. Jestem 
niedopasowana.  Nie  wiedziałabym,  jak  się  zachowywać  ani  co 
powiedzieć w gronie twoich bliskich. 

— W takim razie — musnął jej wargi — będziemy siedzieli w domu. 

— Polizał jej dolną wargę. — Razem. Tylko we dwoje. 

—  Dobrze  —  odezwała  się  rozmarzona.  W  następnej  chwili 

zesztywniała i naparła ręką na jego pierś. — Przestali, Sam. Nie mogę się 
skupić, kiedy tak robisz. 

—  Świetnie  —  odparł,  chyląc  się  ku  niej  znowu.  —  Nie  myśl  o 

niczym,  z  wyjątkiem  tego,  że  mnie  poślubisz.  —  Klasnął  w  dłonie  i 
zakręcił mocniej karuzelę. 

— Nie.  Nie,  nie  mogę  za  ciebie  wyjść.  I  nie wmawiaj  mi,  proszę,  że 

ubiegły  wieczór  o  czymkolwiek  świadczy.  Owszem,  było  ekstra  i 

świetnie  się  bawiłam,  ale  byłeś  bardzo  ostrożny  w  doborze  tematów. 
Pilnowałeś,  żebym  nie  zeszła  na  boczne  tory,  w  stylu  lodówek  czy 
burdelu, i nie załamała się. 

„Do diabła—pomyślał Sam. — Domyśliła się, co zrobiłem." Czyż nie 

należało się tego spodziewać, mając do czynienia z geniuszem? 

— Sam — mówiła z uniesieniem, podnosząc ręce do góry — czy nie 

rozumiesz?  To  po  prostu  nie  może  funkcjonować.  Twój  świat  jest  dla 
mnie  zamknięty.  Pomyśl,  jak  przeraziliby  się  twoi  przyjaciele,  gdybym 
zaczęła  wykładać  nagle  jakiś  tajemniczy  przedmiot  Nie  moglibyśmy  w 
ten sposób żyć, zastanawiając się ciągle, kiedy to cię skompromituje. 

— Austin, nigdy mnie nie skompromitujesz. Uważam, że informacje, 

które  przechowujesz  w  swej  zdumiewającej  główce,  są  fascynujące, 
niepowtarzalne.  Barania  głowa  mogłaby  mnie  skompromitować.  Ty? 
Nigdy. 

— To się nie uda — powiedziała, kręcąc głową. 
— W takim razie dobrze — powiedział, krzyżując ręce na piersi. Brwi 

zbiegły  mu  się  mocno.  —  Skreślasz  nas,  odrzucasz  wszystko,  co 
moglibyśmy razem przeżyć, ponieważ ty zdecydowałaś, że to się nie uda. 
Kochamy  się,  co  oznacza,  iż  mamy  coś  wspólnego,  że  mamy tyle samo 

74

RS

background image

 

 

do powiedzenia w stosunku do siebie, co oznacza kompromisy, dawanie i 
branie, co oznacza... 

— Chrzanisz. 
— I co z tego, do licha, czego się spodziewałaś? Doprowadzasz mnie 

do  szału!  Po  raz  pierwszy  w  życiu  kocham.  I  co?  Ona  też  mnie  kocha. 
Ale  czy  w  związku  z  tym  cokolwiek  idzie  tak,  jak  powinno?  Nie! 
Dostałem czarną polewkę, zanim usiadłem do stołu. Dlaczego? Bo ty tak 
się  boisz,  że  nie  wychylisz  ani  czubka  nosa  zza  twoich  własnoręcznie 
zbudowanych  murów.  Ja  zaś  nie  jestem  w  stanie  ich  obalić.  Musisz  mi 
wyjść  naprzeciw,  zaufać,  uwierzyć  w  siebie.  —  Chwycił  ją  za  ramiona. 
—  Nie  będziesz  sama  —  zmienił  nieco  ton.  —  Ja  będę  przy  tobie,  na 
każdym kroku. Posłuchaj, nie musisz dziś odpowiadać, czy wyjdziesz za 
mnie. To może poczekać. Zgódź się jedynie pójść ze mną w kilka miejsc, 
poznaj  moją  rodzinę  i  przyjaciół,  spróbuj  nowych  rzeczy.  Powolutku  i 
bez kręcenia. Okay? 

— Muszę się zastanowić. Puścił ją. 
—  Proszę  bardzo.  Myśl,  ile  dusza  zapragnie.  Tylko  wyciągnij 

właściwe wnioski. 

Austin  popatrzyła  na  niego  niewidzącym  wzrokiem,  następnie  na 

niebo. 

„Boże  mój,  Boże,  Boże!"  —  myślała.  Sam  kocha  ją.  Sam  chce  ją 

poślubić. Ale, na litość Boską, to sienie może udać. On nie ma pojęcia, w 
co  się  wdaje.  Co  ona  przeszła  przez  ostatnich  kilka  lat,  starając  się 
dopasować i pomimo wielkiego wysiłku przegrywając raz za razem. Nie 
mógł tego zrozumieć. 

Jeśli  jednak  będzie  się  upierała  przy  swoim,  to  Sam,  zsiadłszy  z 

karuzeli, odejdzie z jej życia na zawsze. Tego nie mogła przeżyć. 

Co będzie, jeśli zaakceptuje plan wejścia do jego środowiska? Szybko 

zorientowałby się, że popełnił błąd. Jeśli jednak ma na to przystać, trzeba 
wziąć się w garść i być sobą. 

— W porządku — odezwała się w końcu — spróbuję. Ale muszę cię 

ostrzec,  Sam.  Jeśli  starczy  mi  odwagi,  by  spotkać  twoich  znajomych, 
muszę  być  sobą:  Austin  Tyler,  geniuszem.  Będę  sobą,  dokładnie  taką, 
jaką jestem. 

— Doskonale — ucieszył się, uśmiechając się do niej. 
„Ha!" — pomyślała. 
—  Mamy  zatem  umowę,  porozumienie—ogłosił  Sam.  —  Musimy  je 

czymś oficjalnie przypieczętować.  

— Wielkie nieba, masz zamiar sporządzić pisemny kontrakt? 

75

RS

background image

 

 

—  Ech,  nie  —  wycedził  powoli  —  to  będzie  w  stylu  tych,  którzy 

wiedzą,  jak  żyć  na  wesoło.  Przypieczętujemy  nasze  porozumienie 
pocałunkiem. 

—  To  rozumiem  —  ucieszyła  się  Austin.—  Twój  dziadek  i  moja 

mama byliby z nas dumni. Wziął ją w ramiona. 

— Kocham cię, Austin — wyszeptał i połączyli się w pocałunku. 
Kiedy  skończyli  delektować  się  intymnością,  Sam,  pociągając  ją  za 

sobą w tył, powiedział: 

— Austin, to niesłychane, co ze mną robią nasze pocałunki. 
— „Kiss", czyli pocałunek, to współczesny angielski. Słowo wywodzi 

się  ze  średniowiecznego  angielskiego  —  „kissen".  W  starożytnym 
angielskim  „cyssan".  Jest  spokrewnione  również  ze  starogermańskim 
„kussen", oznaczającym całowanie. 

Sam odrzucił głowę i ryknął śmiechem, mocno obejmując Austin. 
—  Jesteś  niesamowita  —  zaśmiał  się.  —  Kocham  cię.  Austin  Taler, 

naprawdę kocham. 

— Och, Sam, jak też cię kocham, ale... — westchnęła. 
— Cii — przykazał, zamykając jeszcze raz pocałunkiem jej usta. 
Pocałunek był długi i gwałtowny, przyprawiający Austin o drżenie w 

ramionach Sama. Kiedy ją wreszcie puścił, oddychał ciężko. Przez wiele 
minut żadne nie wyrzekło słowa. 

— Chcesz pójść na zakupy? — odezwał się w końcu. 
— Jakie? 
—  Może  kupilibyśmy  meble?  Te  moje  już  mi  zbrzydły.  Wywalę 

wszystko.  Zatrzymam  tylko  łóżko.  Jakby  nie  było,  to  w  nim  cię 
spotkałem. 

— Sam, broń Boże nie mów tego nikomu. To okropnie brzmi. 
Zachichotał. 
—  Naprawdę?  To  poczekaj,  aż  opowiem  o  czerwonych  ścianach  i 

lustrach. 

— To ja już nic nie powiem. 
Pojechali  do  Chicago  i  obeszli  mnóstwo  sklepów,  porównując  style, 

kolory  i ceny.  Austin  notowała  w  notesie,  w  którym  każdy  pokój  dostał 
oddzielną  stronę.  Pamiętała  dokładnie  odcień  kolorów,  na  które  będą 
pomalowane.  Twierdziła,  że  mieszkanie  winno  oddawać  osobowość 
właściciela. Sprzedawca zrobił wielkie oczy, kiedy Austin uparła się, by 
sprawdzić  złącza  krzeseł  do  jadalni.  Gdy  stwierdził,  że  wszystkie  są 
najwyższej  jakości,  Austin  obrzuciła  go  spojrzeniem  niedowiarka  i 
kontynuowała przegląd. Sam uśmiechał się tylko. 

76

RS

background image

 

 

Kiedy w końcu Sam przyznał, że jest zmęczony, Austin zaprowadziła 

go do kafejki, by przedstawić swe propozycje. Jej lista obejmowała: sofę, 
krzesła  i  stoły,  lampy  i  komplet  do  jadalni.  Ponieważ  przedmioty  te 
znajdowały  się  w  czterech  różnych  sklepach,  Austin  z  damskiej  toalety 
telefonicznie  dokonała  zakupów.  Udało  się  jej  przy  tym  skoordynować 
dostawę  zakupionych  artykułów  w  ciągu  czterech  godzin,  żeby  Tyler 
Construction nie musiał na długo przerywać właściwych prac. 

Samuel słysząc o tym wszystkim, nadal się śmiał. 
Kupili chińskie jedzenie na wynos i pojechali do Sama. 
W samochodzie myślał o niej. Austin to naprawdę ktoś. Jest mistrzem 

wydajności  i  dokładności,  potrafi  zrealizować  najtrudniejszy  projekt 
Obserwował  ją  starannie  cały  dzień,  dwukrotnie  dostrzegając  błysk  w 
oczach  i  prawdziwy  uśmiech  na  twarzy.  Naprawdę świetnie się  czuła  w 
tej  roli.  Wiedział  też,  że  nawet  gdyby  jej  to  uświadomił,  to  i  tak  nie 
dostrzegłaby  związku  między  wykonywaną  pracą  a  poziomem  własnej 
inteligencji. 

Coraz bardziej przekonywał się, że Austin traktowała swój niebywały 

intelekt  jako  brzemię.  Musi  jej  udowodnić,  że  to,  co  tego  dnia  robiła, 
dobrze się przy tym bawiąc, miało bezpośredni związek z jej inteligencją. 
Musi  wiedzieć  o  korzyściach  wynikających  z  tych  zdolności.  Nie  była 
potworkiem, lecz królewną mogącą przebierać wśród swoich talentów. 

W  domu  szybko  rozprawili  się  z  chińskim  jedzeniem.  Sam  przyznał, 

że zakupy to ciężka praca i oboje zasłużyli na wszelką możliwą pomoc, 
jaką ofiarowywały różne kuchenne sprzęty. 

Po  obiedzie  przeszli  do  pokoju  gościnnego,  gdzie  odbyli  huczną 

debatę  na  temat  ustawienia  nowych  mebli.  Sam  nie  miał  najmniejszego 
pojęcia o umeblowaniu, ale sprawiało mu przyjemność przeciwstawianie 
się racjom  Austin...  W  tym  polemicznym  zapale pacnęła  go  lekko,  a on 
otoczywszy ją ramieniem, przyciągnął do siebie. 

I wszystko się zmieniło. 
Zdumienie w ich oczach ustąpiło miejsca nieprzytomnemu pożądaniu. 

Serca  rozstukały  się  w  szalonym  galopie.  Nie  odzywali  się,  nie  ruszali, 
wydawali sienie oddychać. 

— Myślę...  —  zaczaj  Sam  ochrypłym  głosem  —  że  najlepiej  będzie, 

jak  cię  teraz  odwiozę  do  domu.  Nie  chcę  tego,  Austin,  ale  to 
najrozsądniejsze wyjście. Pragnę cię, bardzo cię pożądam. Po całym dniu 
z  tobą,  blisko  ciebie  chciałbym  kochać  się  z  tobą.  Lepiej  więc  odwiozę 
cię do domu. 

77

RS

background image

 

 

— Nie — zaprzeczyła. „Co? Co ja mówię? Przecież wiem, co będzie, 

jeśli zostanę." 

— Co? 
—  Nie,  Sam.  Nie  chcę  jeszcze  jechać  do  domu  —  powiedziała 

przytłumionym głosem. Tak, była to dobra i słuszna decyzja. Tu właśnie 
chciała  spędzić  noc.  Tu.  Z  Samem.  —  Chcę  zostać.  Chcę  się  z  tobą 
kochać, Sam. 

Nerwowo i głęboko nabrał powietrza. 
—  Czy  jesteś  pewna?  Austin,  proszę  cię,  musisz  być  pewna,  że  tego 

chcesz. 

— Jestem pewna jak nigdy, Sam. Poważnie. 
— Ach, Austin — zajęczał, po czym mocno przywarł swoimi ustami 

do  jej  ust.  Gdy  uniosła  głowę,  popatrzył  jej  prosto  w  oczy.  —  Kocham 
cię, Austin Tyler. 

—  A  ja  kocham  ciebie,  Samuelu  Carterze.  Noc  jest  nasza.  Objął  ją 

ramieniem i poprowadził na górę. 

Nie  tylko  noc  będzie  ich,  przyrzekł  sobie.  Cała  przyszłość  musi  być 

ich.  Całe  życie.  Austin  odda  mu  się  tej  nocy,  a  on  nigdy,  przenigdy  od 
niej nie odejdzie. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

78

RS

background image

 

 

Rozdział 7 

 
Sam  włączył  małą  lampkę,  stojącą  w  sypialni  przy  nocnym  stoliku. 

Chwilę  później  oboje  spojrzeli  na  dziurę  w  suficie,  potem  na  siebie  i 
uśmiechnęli się. 

—  Będziemy  mieli  co  opowiadać  wnukom  —  odezwał  się  Sam. 

Austin  przestała  się  uśmiechać.  —  Ejże,  chodź  tu.  —  Przyciągnął  ją  do 
siebie. 

Westchnienie  rozkoszy  wyrwało  się  z  ust  Austin,  gdy  do  niego 

przywarła.  Odrzuciła  głowę,  podczas  gdy  Sam  pochylił  się  nad  nią.  Ich 
usta spotkały się. Myśli zatrzymały... 

Samuelem  targnął  gorący  dreszcz  pożądania,  pompujący  krew  i 

przypominający  o  męskości.  Ogarniały  go  fale  samczej  niecierpliwości 
—  szalonego  pożądania  i  chuci,  dzikiej  potrzeby  zespolenia  się  z 
obejmującą kobietą. Jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochał. 

Pocałunki  przybrały  na  intensywności.  Dłonie  Samuela  spoczęły  na 

wzniesieniu  piersi.  Z  gardła  wyrwał  mu  się  pomruk  zadowolenia. 
Podniósł nieco głowę i zasypał jej szyję pocałunkami. Ręce zaś dosięgły 

ściągacza  sweterka.  Podciągnął  go  minimalnie  i  poczuł,  jak  ona,  bez 
wahania,  ułatwiła  mu  zadanie.  Opuściwszy  sweter  na  podłogą,  zdjął 
stanik. Serce mu załomotało, kiedy ujrzał niewielkie, jędrne piersi. 

— Och, Austin — dyszał, próbując ująć je w dłonie. Pochylił głowę. 

— Jesteś cudowna. — Wziął do ust sutek, 

pieszcząc  jego  koniuszek  jeżykiem.  Potem  drugi  —  smakował, 

kosztował, ssał, spijał słodki nektar. 

Austin  skorzystała  z  jego  ramion,  by  się  wesprzeć  —  czuła  bezwład 

nóg.  Zamknęła  oczy,  nie  chciała  stracić  najmniejszego  muśnięcia, 
cudownych  wstrząsających  doznań.  Och,  pojmowała  pełnię  życia, 

świadoma  każdego  skrawka  własnego  ciała  i  ciała  Sama,  świadoma 
cudownej  różnicy  między  kobietą  i  mężczyzną  i  zawartej  w  niej 
obietnicy spełnienia. 

Samuel  stanął  za  nią  i  ostrożnie  zsunął  z  końca  grubego  warkocza 

elastyczną  przewiązkę.  Powoli  z  nabożeństwem  przeciągnął  palcami 
przez  splecione  włosy,  rozpuszczając  je,  przesiewając,  upajając  się  ich 
zapachem.  Znowu  był  przed  nią,  przenosząc  ciężkie  kaskady,  by 
spływały po jej piersiach. 

— Och, Austin, jesteś tak piękna — wyznał niemal z czcią. 
— Cieszę się, że tak uważasz, Sam — powiedziała przytłumionym od 

napięcia głosem. — Jesteś dla mnie wszystkim. 

79

RS

background image

 

 

Nie  zachwiała  się,  zdejmując  najpierw  jeden,  potem  drugi  but. 

Rozpięła  i  zsunęła  dżinsy,  ściągając  jednocześnie  najintymniejszą  część 
garderoby. Przeszła przez leżącą wokół stóp stertę ubrań i wyprostowana 
spojrzała mu w oczy. 

Sam,  lekko  drżącymi  rękoma,  zaczął  rozpinać  koszulę,  wyciągnął  ją 

ze  spodni,  wygładził.  Zawahał  się  na  klamrze  paska,  po  czym  ruszył 
dalej.  Austin  nie  odrywała  od  niego  wzroku.  Chwilę  później  stał  nagi, 
poddał się spojrzeniom wędrującym po jego ciele. Jego skóra wydawała 
się płonąć.  Męskość  wyraźnie  potwierdzała  pożądanie, pragnienie  aż  do 
bólu. Tak odsłonięty czuł, jak po plecach spływają mu strużki potu. 

— Jesteś piękny — powiedziała Austin, patrząc mu prosto w oczy. — 

Jesteś najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego w życiu widziałam. 

Sam  nabrał  gwałtownie  powietrza,  uświadamiając  sobie,  że 

powstrzymywał oddech. Jak nigdy dotąd poczuł własne ciało, kanciaste i 
nabite w porównaniu z miękkimi uniami Austin. Tak wysoki i silny mógł 
przerazić, stojąc przed nią w całej okazałości. Jej akceptacja znaczyła dla 
niego więcej, niż mógłby się domyślać. 

Odrzucił  z  łóżka  koce,  przeniósł  Austin  do  chłodnej  pościeli  i 

wyciągnął  się  obok.  Położywszy  na  jej  płaskim  brzuchu  dłoń,  nachylił 
nad nią twarz. 

— Och, Sam — zamruczała Austin. Nawet nie marzyła, iż może być 

tak cudownie. 

—  Postaram  się  nie  spieszyć  —  powiedział,  zmuszając  się  do  jak 

najwyższej  kontroli.  —  Nie  będę  się  spieszył.  Zrobię  to  dla  ciebie, 
Austin. Dla ciebie. 

— Dla nas, Sam, to dla nas. 
Raz jeszcze zamknął jej usta pocałunkiem. Jego dłoń powędrowała w 

dół,  po  udzie,  aż  na  kolano.  Potem  na  drugie  kolano  i  drugie  udo. 
Nadgarstek oparł o kasztanowe kędziory na spojeniu jej ud, palce zagrały 
w wilgoci między udami. Jego ciało wygięło się, a usta przeniosły na jej 
piersi,  głęboko  i  zachłannie  obejmując  prawie  całą.  Usta  i  palce,  tak 
zdecydowane,  a  jednocześnie  tak  miękkie,  wzajemnie  uzupełniały 
zniewalający ją rytm. 

Austin  zaczęła  dyszeć.  Krew  pulsowała  w  żyłach.  Przepełniło  ją 

pożądanie,  drgające  w  rytmie  wygrywanym  palcami  i  ustami  Sama. 
Zalewały  ją  doznania,  przelewały  się  przez  nią,  jak  fale  płynnego  żaru, 
ognia, zapalając, trawiąc resztki świadomości. 

— Samuelu — jęczała. 

80

RS

background image

 

 

Jego  usta  odnalazły  drugą  pierś,  by  i  jej  złożyć  słodki  hołd.  Cały 

dygotał,  ciało  zrosił  mu  pot.  Każdy  mięsień  wołał  o  uwolnienie,  o 
wpasowanie się w jej miękkie ciepłe objęcia. Powstrzymał się jednak. To 
musi być absolutne. Ona musi być także przygotowana. Przecież jest taka 
mała, a on taki wielki. Nie mógł, nie chciał sprawić jej bólu. 

— Sam, proszę cię— wyjęczała Austin bez tchu. 
Jeszcze  nie!  Zawsze  potrafił  panować  nad  sobą,  również  w  takich 

okolicznościach. Ale jeszcze nigdy nie trawiły go takie pasje, taka żądza 
parcia naprzód, tak bolesna potrzeba. Ponieważ jeszcze nigdy nie kochał 
się z kobietą równą Austia Z kobietą, którą kochał. 

„Opanuj się". 
— Sam, och, Sam, błagam. 
— Zaraz. Już prawie. Muszę być pewien, że już, Austin. To musi być 

naj..., naj, prawda? 

Austin  walcząc  z  odurzeniem,  próbowała  go  słuchać,  rozumieć  jego 

głos.  Coś  było  nie  tak.  Wyczuwała  jakby  szał,  jakby  desperację. 
Widziała, jak przebiegł go dreszcz, a on ciągle zadawał jej ciału słodkie 
tortury. Narzucona powściągliwość wprawiała jego mięśnie w dygotanie. 

Serce Austin omal nie pękło od nagłego przepełnienia miłością. 
Nigdy  jeszcze  nie  czuła  się  tak  kochana,  tak  uwielbiana,  tak 

wyróżniona. Dawał, dawał i jeszcze raz dawał. Tylko on. 

„Nie"  —  przemknęło  jej  przez  rozpaloną  namiętnością  głowę.  Byli 

parą  i  mieli  się  dzielić,  byli  równi.  Nie  chciała  jedynie  brać,  chciała 
również  dawać.  To,  co  robił  Sam,  było  cudowne,  pełne  miłości  i 
rozkoszy, ale i błędne. 

Austin,  wsunąwszy  rękę  pomiędzy  ich  wilgotne  ciała,  chwyciła 

pulsującą  męskość  Sama.  Poderwał  głowę,  gwałtownie  wciągając 
powietrze. 

— Nie, Austin — wydyszał. — Wiszę na włosku. 
—  Wejdź  we  mnie  —  wyszeptała  uwodzicielsko.  —  Bądź  ze  mną! 

Chcę cię, Sam! Teraz! 

Zajęczał,  a  dźwięk  ten  jakby  wypłynął  z  głębi  duszy.  Nasunął  się  na 

nią i wszedł. Wygięła się, by go spotkać, by wciągnąć go w głąb swego 

żaru. Ujęła go ramionami pod barki. 

Samuel Carter stracił kontrolę. 
— Och, Austin! 
Był  w  niej.  Zagłębiał  się.  Mocniej.  Porywał  ją  z  tej  rzeczywistości  i 

zabierał  tam,  gdzie  wirowały  kolory  i  gdzie  była  esencja  doznań. 

background image

 

 

Ekstaza.  Ponad  nią.  Czuła  wraz  z  nim  i  wraz  z  nim  unosiła  się  wyżej  i 
wyżej, ku słońcu. Aż... 

— Sam! 
— Tak — wydyszał — och, tak! 
Zanurzył  się  jeszcze  raz  w  niej  głęboko  i  dotarł do  miejsca  wspólnej 

rozkoszy,  sensu  wszystkiego,  co  pulsowaniem  wpływało  w  jej  kochane 
ciało. Opadł ku niej, leżąc oddychał ciężko, rytm jego serca zgrywał sicz 
biciem  jej.  Ostatkiem  sił  Sam  przekręcił  się  na  bok,  pociągając  za  sobą 
Austin, a ich  ciała  nadal  złączone  tworzyły  całość.  Wargami spoczął  na 
jej wilgotnym ciele, odgarniając włosy z twarzy. 

Nie  odzywali  się.  Powracając  do  siebie,  przeżywali  nadal  piękno 

miejsc, w które dotarli. Razem. 

— Kocham cię — odezwał się Sam. — Byłaś cudowna. 
—  Byliśmy  cudowni  —  poprawiła.  Pocałowała  kędzior  włosów  na 

jego piersi. 

— Czy nie zadałem ci bólu? 
— Nie. 
— Jesteś przyzwyczajona brać sprawy w swoje ręce — powiedział. — 

I to dosłownie. 

—  Wiem,  co  chciałeś  zrobić,  Sam.  To  było  kochane  i  cudne.  Ale  ja 

też  chcę  dawać,  Sam.  Chcę,  żebyśmy  byli  razem,  rzeczywiście  razem. 
Nie gniewasz się? 

—  Mój  Boże,  pewnie  że  nie.  Właśnie  mi  pokazałaś,  mój  ty  mały 

geniuszku, iż istnieją takie chwile, kiedy moje opanowanie przeszkadza. 
Myślałem,  że  robię  to,  co  słuszne,  ale  ty  byłaś  mądrzejsza  i  za  to  cię 
kocham. Och, Austin, ja nigdy nie zapomnę tej chwili. To zdarza się raz 
na milion lat 

„Och, Sam, tylko nie to" — pomyślała Austin. Nie chciała, by zaczął 

mówić  o  przyszłości,  o  jutrze.  Chciała  jedynie  zachować  ten  moment, 
zabezpieczyć go, umieścić między najdroższymi wspomnieniami. 

Sam,  sięgnąwszy  po  prześcieradło,  przykrył  ich  ostudzone  ciała. 

Poddali się nadciągającej senności... 

Miękka,  różowa  poświata,  przemykająca  pod  opuszczonymi  storami 

połaskotała twarz Sama  jak pieszczotliwe palce. Otworzył oczy i w tym 
samym  momencie  uświadomił  sobie  obecność  ciepłego,  zwiniętego  tuż 
przy nim kłębka. 

„Austin". 
Popatrzył  na  nią,  zdając  sobie  sprawę,  że  uśmiech  na  jego  twarzy 

nadawał  mu  wygląd  niepoprawnie  zakochanego  nastolatka.  Co  z  tego? 

82

RS

background image

 

 

Austia  Boże,  jak  się  zakochał!  I  w  jak  niepowtarzalnie  piękny  sposób 
oddawali się sobie wczoraj. Oddanie Austin było tak całkowite, tak ufne, 
tak swobodne. 

Wiedział,  składając  urywki  jej  życia,  że  nie  była  doświadczona.  Jej 

reakcje  —  tak  szczere,  prawdziwe  —  były  wynikiem  kobiecej  intuicji, 
rozbudzonej przez niego. Z intuicją szła w parze mądrość, że to, co mieli 
z  sobą  dzielić,  mieli  właśnie...  dzielić.  Dzięki  temu  pozbawiła  go 
kontroli, ich zbliżenie stało się czymś, czego dotąd nie przeżywał. 

Wzrok Sama błądził po jedwabnych, potarganych włosach Austin, jej 

delikatnych  rysach,  lekko  rozchylonych  wargach.  Prześcieradło  ledwie 
okrywało jej piersi i w miarę zgłębiania tych ponętnych kształtów poczuł 
przenikający, gorący dreszcz. Sztywniejąca męskość, znowu budzące się 

żądze  kazały  mu  zastanawiać  się,  czy  chciałby,  aby  ją  obudził  o  tak 
wczesnej porze. 

Zanim  cokolwiek  postanowił,  podskoczył,  poczuwszy  łagodny  dotyk 

palców  wędrujących  po  jego  brzuchu,  ku  piersi,  i  usłyszawszy  wybuch 

śmiechu. 

— Nie śpisz — stwierdził. 
Austin otworzyła oczy i posłała mu uśmiech. 
— Zawsze się budzę, gdy ktoś mnie podgląda. 
— To nie było podglądanie — zaczaj zaloty. — Podziwiałem widoki. 
— Aha. — Palce powędrowały z powrotem i potem dalej i dalej... 
— Austin! 
— Tak? — zapytała, udając niewiniątko. 
— Masz trzy godziny, żeby z tym skończyć. Zaśmiała się. 
— Och, przepraszam. Ty sobie pośpij, a ja trochę cię zbadam. Tutaj... 

i tutaj... i — och! Tutaj! 

Sam zamruczał. 
— Kochaj się ze mną, Sam — wyszeptała. — Mam taką ochotę. 
— Niemożliwe, żebyś od razu była gotowa. Będzie cię bolało. 
— Zaufaj mi. Wejdź we mnie, Sam. 
„Do diabła z opanowaniem" — pomyślał Sam. 
Wszedł  w  nią  mocnym  pchnięciem,  aż  westchnęła  z  rozkoszy. 

Pochwycił jej pełne pasji tchnienie w swoje usta i zagłębiając się w nią, 
spotkał  językiem  jej  język.  Austin  pochwyciła  nogami  jego  nogi, 
przyjmując  go  całego.  Odlecieli  w  dal.  Ich  ciała  przebiegały  spazmy 
rozkoszy  już  parę  sekund  po  zwarciu,  po  wzajemnym  oddaniu  się. 
Zatracili się. Pojękiwali z rozkoszy. Wracali. 

— Och... mój — odezwała się z mocą. 

83

RS

background image

 

 

—  Żebyś  wiedziała  —  zamruczał  jej  we  włosy.  —  Boże,  uwielbiam 

być w tobie, tak jak teraz. Myślę, że po prostu już nie wyjdę. 

—  Mmmm  —  odparła,  wzmacniając  uścisk.  Pozostawali  tak  jeszcze 

przez kilka minut, Sam opierając się na łokciach. 

—  Obowiązki  wzywają  —  w  końcu  oznajmił  z  westchnieniem.  — 

Mam ranne spotkanie. 

—  Ja  też  —  odpowiedziała  śmiejąc  się.  —  Mam  spotkać  Houstona  i 

Dallasa, po to, by móc tu przyjechać po pracy. Najpierw muszę pójść do 
domu i zmienić ubranie. Och i muszę się umyć, i coś zjeść. 

— To wszystko? — zapytał, podnosząc głowę i śmiejąc się. 
— Jeśli już...— odparła, powoli kołysząc się ku niemu. 
—  Och,  nie,  jesteś  niemożliwa  —  odparł,  usuwając  się  z  niej.  — 

Znasz  sposób  rozpętania  takich  rzeczy,  które  ja  potem  muszę  kończyć. 
Jak tak dalej będzie, nigdy nie wyjdziemy z tego łóżka. — Przerwał. — 
Jak się nad tym zastanowić, może to nie jest zły pomysł? 

Austin  zaśmiała  się  zadowolona,  posyłając  mu  dłonią  gorący  całus. 

Kiedy Sam zniknął w łazience, wyciągnęła się leniwie, z westchnieniem 
zadowolenia.  Och,  jak  kochała  Sama  Cartera!  W  życiu  jeszcze  nie  było 
jej tak dobrze! 

Nie  była  specjalnie  doświadczona,  ale  czuła,  że  ich  połączenie  było 

nieopisanie  piękne.  I  dla  Sama  także  musiało  być  czymś  wyjątkowym. 
Tego była pewna. Przekroczył wyznaczone sobie granice, oddając się jej 
całkowicie. Tworzyli jedność. 

Gdyby  tak  jeszcze  nie  musieli  wychodzić  poza  ściany  tego  domu. 

Gdyby tak mogli pozostać z sobą, zajęci tylko sobą, zapomnieć, że poza 
nimi  istniał  cały,  nie  zawsze  miły  świat  Wbrew  przekonaniu  Sama,  że 
przed  nimi  wspólna  przyszłość,  wspólne  życie,  ona  wiedziała  lepiej.  Jej 
piekielny  problem  ,  niemożliwość  przystosowania  się,  wcześniej  czy 
później  musi  ich  dopaść  i  rozbić  wszystko,  co  mieli,  na  tysiące 
kawałków. 

— Och, do jasnej... — zaklęła i rozciągnęła koce na łóżko. Nie chciała 

teraz  nad  tym  rozpaczać.  Nadal  czuła  posmak  cudownych  chwil  z 
Samem i pragnęła każdą z nich utrwalić. Wyjąwszy z torebki szczotkę do 
włosów, doprowadziła je jako tako do porządku i zeszła na dół zaparzyć 
kawę. 

Sam  zjawił  się  w  kuchni  ubrany  w  trzyczęściowy  brązowy  garnitur, 

orzechową  koszulę  i  brązowy  krawat.  Wyglądał,  czego  nie  omieszkała 
mu powiedzieć, wspaniale. Wypili szybko kawę, po czym odwiózł ją do 
domu. Pożegnalny pocałunek był długi, namiętny i Austin wchodziła do 

84

RS

background image

 

 

siebie na górę na uginających się nogach. Wzięła prysznic, przebrała się i 
zaplotła włosy. 

Teraz jechała jak zwykle do Houstona na poranne spotkanie. Czuła się 

inaczej.  Wszystko  wokół  było  wyraźniejsze,  prostsze,  jej  zmysły  jakby 
lepiej  funkcjonowały.  Znane  rzeczy  widziała  na  nowo.  Ciało  bolało  ją 
tam,  gdzie  nigdy  przedtem,  przywołując  uśmiech  wspomnień  o 
badawczych  dłoniach  i  ustach  Sama.  Niebo  było  bardziej  niebieskie, 
słońce  bardziej  słoneczne,  śpiew  ptaków  radośniejszy.  Och,  cudownie 
było kochać i być kochaną! 

Przynajmniej chwilowo. 
„Do  licha!  —  Niezadowolona  pacnęła  ręką  po  kierownicy.  — 

Przestań  się  gryźć"  —  przykazała  sobie.  Zasługiwała  przynajmniej  na 
wspomnienie spędzonej z Samem nocy. I zrobi to, przestanie się gryźć. 

Zatrzymała się za ciężarówką Dallasa, pospieszyła do drzwi, zapukała, 

a następnie weszła. 

— Cześć, Dallas — rzuciła. 
— Cześć, córuś. Kawki? 
— Pewnie. 
Podał jej kubek, po czym usiedli przy stole. 
— Houstona nie ma — zagaił. 
— Nie ma? — Kubek Austin zawisł w pół drogi. — Jego ciężarówka 

stoi. Nigdy przedtem mu się to nie zdarzyło. 

Dallas wzruszył ramionami. 
—  Przypuszczalnie  poderwał  jakąś  babkę,  która  nie  nadawała  się  do 

jazdy  ciężarówka,  pojechali  więc  jej  autem.  Kim  by  nie  była,  musi  być 
bardziej ponętna niż śniadanie. Pewnie niedługo wróci. 

—  Nie  jestem  tego  pewna,  Dallas  —  zachmurzyła  się  Austin.  — 

Mamuśka zachowywała się bardzo dziwnie, kiedy ją wczoraj widziałam. 
Migała  się,  kiedy  ją  zapytałam,  gdzie  tatko.  Powiedziała,  że  jest  z 
Houstonem. 

Dallas uśmiechnął się. 
—  Mamuśka  zawsze  zachowuje  się  nieco  dziwnie.  Widziałaś  się  ze 

Wspaniałym Samem? 

„Jeśli  się  zarumienię,  niech  skonam!  —  pomyślała  Austin.  —  Po 

prostu padnę jak kawka i basta." 

— Z kim? — zapytała zza kubka. 
— Rumienisz się. 
—  Wcale  nie.  Kobiety  w  moim  wieku  nie  rumienią  się.  To  absurd. 

Słyszałeś? Samochód. 

85

RS

background image

 

 

Dallas odsunął zasłonę. 
—  Hej,  to  tata  z  Houstonem.  Houston  ma  na  nosie  bandaż,  czy  co? 

Ciekaw jestem, o co chodzi. 

—  Wiedziałeś,  że  coś  jest  grane  —  zauważyła  Austin.  Drzwi 

otworzyły się z trzaskiem i rozogniony Houston 

wpadł  do  przedpokoju.  Za  nim,  z  dziwnym  grymasem  na  twarzy, 

postępował Teddy Tyler. Austin i Dallas zerwali się na równe nogi. 

—  Nic  do  mnie  nie  mówcie  —  ryknął  Houston.  —  Ani  słowa.  Jest 

jakaś kawa w tym zakładzie? 

— Jest, ale... — odezwała się Austin. 
— Mówiłem, żebyś się do mnie nie odzywała. — Pogroził jej palcem 

Houston. 

—  Boże!  —  cofnęła  się  o  krok.  Spojrzała  na  ojca.  —  Tatku,  co  się 

stało? Gdzie wyście byli? Co jest z nosem Houstona? 

Houston powrócił z kuchni, mrucząc jakieś przyziemne epitety, podał 

ojcu kubek i opadł na krzesło. 

—  Otóż,  kochanie  —  zaczął  Teddy  chichocząc  —  Houston  i  ja 

mieliśmy pewną sprawę do załatwienia. 

— Gdzie? — zapytała Austin. 
— W instytucie — odpowiedział Teddy. 
— Gdzie? — zawołała Austin. 
— Nie denerwuj się — uspokajał ją Teddy, przysiadając na krawędzi 

stołu. — Już dawno powinniśmy byli to zrobić. Tym ludziom potrzebne 
są  rękoczyny,  żeby  zrozumieli,  iż  mają  dać  ci  spokój.  Moje  telefony  i 
listy nie na wiele się zdawały, więc... — Łyknął kawy. 

— Pojechaliście beze mnie? — zapytał Dallas. — Dlaczego, do jasnej 

ciasnej, pojechaliście beze mnie? Austin jest też moją siostrą, nie? 

—  Masz  wystarczająco  wiele  na  karku  w  tej  chwili,  synu  —  odparł 

Teddy. — Ja i Houston zajęliśmy się tym. 

— Rzeczywiście — ironizowała Austin, biorąc się pod boki. — A kto 

zajął się nosem Houstona? Jest złamany? Czy ten nos jest złamany? 

— Niestety — potwierdził śmiejąc się Teddy. 
— Cholera — rzucił Houston. 
— Żartujesz — skrzywił się Dallas. 
— Nie wierzę — przewracając oczami, dorzuciła Austin. 
—  Widzisz,  od  czasu  kiedy  cztery  lata  temu  Houston  cię  stamtąd 

wyniósł  —  ciągnął  Teddy  —  zafundowali  sobie  strażników.  Houston 
przeraził ich wtedy nie na żarty. 

86

RS

background image

 

 

Jednak  poradziliśmy  sobie  z  tymi  gorylami  bez  problemu  i 

odszukaliśmy  tego  dyrektorzynę,  co  tak  wytrwale  zachęcał  cię  do 
powrotu. 

—  Och,  mój  Boże!  —  Austin  opadła  na  krzesło.  —  Czy  ja  w  ogóle 

chcę tego słuchać? 

— Nie — odparł Houston. 
— Tak — pospieszył Dallas. — Tata, mów dalej. 
—  Kiedy  znaleźliśmy  tę  małą  wesz,  oprowadzała  właśnie 

czteroosobową 

wycieczkę, 

pokazując 

instytut. 

Uchwyciliśmy 

wystarczająco wiele z rozmowy, żeby zorientować się, iż byli to bogacze 
poproszeni  o  donacje  na  instytut.  Myśleliśmy,  że  dyrektorzyna  będzie 
zadowolony, jeśli rozmówimy się z nim w cztery oczy zamiast narzekać 
wobec czterech potencjalnych donatorów. 

— I? — zainteresowała się Austin. 
— Nie poszło dokładnie po naszej myśli — podjął Teddy, pocierając 

brodę.  —  Ta  wesz  tak  się  ożywiła,  zobaczywszy  Houstona,  że 
kompletnie  „olała"  swych  gości  i  kazała  nam  się  zmywać.  Na  to 
powiedziałem mu, co się z nim stanie i z pewnymi częściami jego ciała, 
jeśli jeszcze raz spróbuje cię niepokoić. 

— Niesamowite — odezwała się Austin. 
— Dobra — ponaglał Dallas. — Wal dalej. 
— Cholera — znowu rzucił Houston. 
— Dalej była właśnie ona — oznajmił Teddy. 
— Ona? — zapytała Austin. — Jaka ona? 
— Kobieta z forsą — wyjaśnił Teddy. — Och, naprawdę piękna, jak 

malowana,  mówię  wam.  Podeszła  do  nas  i  zapytała  tego  gada  prosto  z 
mostu,  czy  to,  co  powiedzieliśmy,  jest  prawdą.  Więcej,  chce  wiedzieć, 
czy  ktoś,  kto  zdecydował  się  opuścić  instytut,  był  w  związku  z  tym 
szykanowany,  nagabywany  o  powrót  To  była  laska,  iskry  i  ogień.  Gad 
zaczął  się  jąkać  i  plątać.  Ni  z  tego,  ni  z  owego  przywarł  do  ściany  i 
przycisnął alarm. 

— Kurczę! — zapalił się Dallas. 
— Och! — zajęczała Austin. 
—  Przybiegli  więc  —  podjął  Teddy  —  czterej  wielcy  zawadiacy 

gotowi zasłać nami podłogę. 

—  Och,  Houston  —  ze  współczuciem  przerwała  Austin.  —  To  oni 

złamali ci nos? 

— Do diabła! — odpowiedział Houston. Teddy wybuchnął śmiechem. 

87

RS

background image

 

 

—  Niezupełnie.  Widzisz,  bogaci  wzięli  nogi  za  pas,  z  wyjątkiem 

małej  pięknej  czupurnicy.  Wpadła  w  furię  z  powodu  przywołania  przez 
dyrektora wykidajłów. Ja posłałem jednego na deski, Houston dwóch, po 
czym... — wybuch śmiechu uniemożliwił relacje. 

— Do jasnej, tato — wyrzucił Houston — dobij mnie wreszcie. 
—  Co  się  stało?  —  zapytał  Dallas.  —  Z  moich  obliczeń  wynika,  że 

został jeszcze jeden strażnik. 

—  Zgadza  się  —  potwierdził  Teddy,  wycierając  płynące  po 

policzkach  łzy.  —  Jeden  został,  ale  owa  mała  czupurnica  wzięła  go  na 
siebie. Zacisnęła pięść, zamachnęła siei... 

— Do jasnej cholery! — krzyknął Houston. 
—...  i  —  kontynuował  Teddy  —  w  tym  momencie  stanął  przed  nią 

Houston, żeby ją ochronić. 

— To ci dopiero! — zawył ze śmiechu Dallas. — To ona złamała mu 

nos? 

—  Och  —  powiedziała  Austin.  Starała  się  nie  śmiać.  Usilnie  się 

starała, ale nie  wytrzymała.  —  Ojojoj  —  dodała  niezdolna  ukryć  swego 
rozbawienia  .—  Kiedy  pomyślę  o  wszystkich  rozbitych  przez  Houstona 
nosach i o tym, że jego samego w końcu załatwiła... Ojojoj. 

—  Dosyć  już,  moi  drodzy  —  przerwał  Houston.  —  Boli  mnie,  a  wy 

się  śmiejecie?  Proszę,  nabijajcie  się.  Bawcie  się  dobrze.  Nie  popękajcie 
tylko. 

— Och, Houston, przepraszam — spoważniała Austin. — Uwielbiam 

was  za  to,  co  zrobiliście.  Prawdopodobnie  nie  powinniście  byli  tego 
robić, ale i tak was za to kocham. Dziękuję. Naprawdę bardzo mi cię żal. 
Czy ona była naprawdę ładna? 

Houston zapatrzył się w przestrzeń. 
—  Jak  obrazek.  Jak  senna  zjawa.  Jeszcze  tak  pięknej  kobiety  nie 

spotkałem. 

— Kurczę — dołożył Dallas, uśmiechając się do kubka. 
— Wyciągnęła nas z więzienia — oznajmił Teddy. 
— Skąd? — zdumiała się Austin. 
—  Z  więzienia  —  spokojnie  powiedział  Teddy  —  do  którego  nas 

wsadzili.  Przyszła  ze  swoim  osobistym  adwokatem  i  wyciągnęła  nas  na 
wolność. Niech skonam, jaka to sztuka. 

— January — powiedział rozmarzony Houston. 
— Przepraszam...? — zdziwiła się Austin. 
—  Tak  ma  na  imię.  January  SL  John.  Och,  mój  Boże,  Boże  — 

poskarżył się, kręcąc głową. — Och, mój nos. Chyba niedługo umrę. 

88

RS

background image

 

 

—  Jakie  fajne  imię  —  powiedziała  Austin.  —  January  St.  John.  Z 

klasą. 

—  Ona  taka  właśnie  była  —  podchwycił  Teddy,  kiwając  głową.  — 

Od  początku  do  końca  miała  klasę.  Podrzuciła  nas  na  lotnisko  swoją 
limuzyną z szoferem. Nie mogła być starsza niż Houston czy Dallas, ale 
miała  pełno  ludzi  skaczących  na  jej  skinienie.  Jeszcze  nigdy  nie 
spotkałem  kogoś  takiego  jak  ona.  Była  nadziana,  ale...  To  trudno 
wytłumaczyć.  Nie  zachowywała  się  jak  nie  wiadomo  kto.  Miała 
wszystkie  oznaki  bogactwa  —  drogie  ubrania,  limuzynę,  ale  była 
normalna. Tak, była naprawdę niezła. 

— Niestety — odezwał się znowu wpatrzony w przestrzeń Houston. 
— A ja na to: kurczę — dorzucił Dallas, szczerząc się do ojca. Teddy 

pomachał do niego. 

— Czy mamuśka już wie o tym? — zapytała Austin. 
—  Oczywiście  —  odpowiedział  Teddy.  —  Zadzwoniłem  do  niej  z 

ciupy.  Przykazała  mi  zaprosić  tę  miłą  dziewczynę  na  obiad,  mimo  że 
złamała  Houstonowi  nos.  Dobra  —  zakończył  wstając  —  będę  się 
zbierał. 

— Zaczekaj jeszcze chwilę — poprosił Dallas. — Skoro już tu jesteś, 

chciałbym ci coś powiedzieć. Mógłbyś to wytłumaczyć mamie. 

— Proszę bardzo, Dallas — odpowiedział Teddy. — O co chodzi? 
— Ja...  więc,  zdecydowałem,  że...  Wiem, że będzie mi brak  Austin  i 

Houstona, ale... 

— A ja myślałam, że to tylko ja potrafię się rumienić — włączyła się 

Austia — Jedziesz do Tuscon z Joyce i Willie'em, bo kochasz, tak? 

—  Właśnie.  Joyce  i  ja  mamy  się  pobrać.  Ale,  niech  to,  czuję  się 

okropnie, także ze względu na Tyler Construction. 

—  Nie  ma  sprawy  —  powiedział  Houston  wstając.  —  Och,  moja 

głowa, mój nos. Posłuchaj, bracie, cieszę się z tobą, tak, naprawdę, aż ci 
zazdroszczę.  Austin  i  ja  damy  sobie  radę.  Ty  zajmij  się  Joyce  i  jej 
synkiem. Kurczę, szczęściarz z ciebie cholerny. 

Dallas podniósł się, Houston uściskał go, a następnie Teddy i Austin. 

Cztery pary brązowych oczu jaśniały niecodziennym blaskiem. 

—  Czyli?  —  zapytał  Houston.  —  Kiedy  wyjeżdżasz?  —  Jak  tylko 

ukończymy prace u Sama—odpowiedział 

Dallas.  —  Joyce  musi  stawić  się  w  nowej  pracy.  Miesiąc  miodowy 

spędzimy nieco później.  Nie mówiąc już o tym, że nie mam  ani  grosza. 
Poczekam,  aż  będę  mógł  ją  zabrać  w  jakieś  naprawdę  ciekawe  miejsce. 
Houston, co do Tyler Construction to... 

89

RS

background image

 

 

—  Dallas,  przestań  —  przerwał  mu  Houston.  —  Staraliśmy  się,  jak 

mogliśmy, ale to, co łączy cię z Joyce jest o wiele ważniejsze. 

—  Otóż  to,  Dallas  —  potwierdziła  Austin.  —  A  ja  i  tak  się  nie 

sprawdziłam. 

— Ale co będziesz w takim razie robiła. Austin? — zapytał Dallas. 
— Już ty się nie martw  — ucięła, po czym cmoknęła  go w policzek. 

— Och, jak się cieszę! 

— Dziękuję — Dallas spuścił wzrok na czubki butów. 
—  Rumienisz  się,  rumienisz  —  przedrzeźniała  go  Austia  —  Och, 

kapitalnie. — Dallas spojrzał na nią. 

—  Może  lepiej  jedźmy  już  do  Sama  —  zaproponował  Houston.  — 

Jesteśmy  już  spóźnieni.  Ale  ja  chyba  najpierw  łyknę  ze  dwie  aspiryny. 
Muszę odszukać wszystkich facetów, jakim uszkodziłem nosy i poprosić 
o wybaczenie. To świństwo naprawdę boli. 

— January St. John musiała cię zdrowo walnąć — stwierdziła Austin. 
— Cholera — powtórzył Houston, opuszczając pokój. 
—  Zamalowała  go  naprawdę  ostro  —  zapewnił Teddy  z  uśmiechem. 

— I to nie tylko w nos. Dobra, uciekam do mojej kochanej żonki. Jeszcze 
raz  gratulacje,  Dallas.  Cieszę  się  z  tobą,  synu.  Twoja  mamuśka  pęknie, 
jak  się  dowie,  że  będziesz  mieszkał  w  krainie  Johna  Wayne'a.  Bóg  mi 

świadkiem, że będzie nam ciebie brakować. Pogadamy jeszcze. 

—Tatku  —  odezwała  się  Austin—dziękuje  ci  za  to,  co  dla  mnie 

zrobiłeś. 

— Cała przyjemność po mojej stronie, kochanie. Buźka, na razie. 
— Komu w drogę—odezwał się Houston wracając. 
— Pewien jesteś, że powinieneś iść do pracy? — zapytała go Austin. 
—  Niestety.  Co  to  dla  mnie?  Troszkę  bólu,  ostrego,  zamraczającego 

umysł, cóż to dla mnie, dla prawdziwego mężczyzny? 

— Panie, oszczędź — poprosił Dallas. 
Między Houstonem i Dallasem rozgorzała zawzięta dyskusja na temat 

bólu,  lub  też  jego  braku,  mimo  złamanego  nosa.  Austin,  siedząc  w 
ciężarówce między braćmi, uciszyła ich i zadumała się. 

„Koniec z Tyler Construction" — myślała gorączkowo. 
Cieszyła  się  całym  sercem  z  decyzji  Dallasa,  ale...  Houston  mógł 

dostać  każdą  pracę.  Niewątpliwie  porzuci  marzenia  o  własnej  firmie. 
Pożądany przez inne firmy, będzie miał co robić. Nie ma problemu. 

A  ona,  co  pocznie?  O  Boże,  tyle  i  tak  szybko  się  teraz  działo  w  jej 

życiu, że nie nadążała o tym wszystkim myśleć. Jej dni jako pracownika 
Tyler Construction były policzone. Jej dni... i jej noce... z jej cudownym 

90

RS

background image

 

 

Samem  —  też,  czy  chciała,  czy  nie.  Wszystko  się  skończy.  Zostanie 
sama jak palec. 

Musi  odszukać  Sama  natychmiast.  Chciała,  by  ją  utulił  w  swych 

mocnych  ramionach,  chciała  poczuć  się  bezpieczna,  spokojna,  być 
komuś  bliską,  być  pożądaną.  Jednakże  nie  miała  go  tutaj.  Wszystko  co 
miała,  to  jedynie  najdroższe  wspomnienia,  które  jeszcze  przez  kilka 
najbliższych dni będzie uzupełniać, a potem wszystko się skończy. 

Potem zostaną jej tylko łzy. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

91

RS

background image

 

 

Rozdział 8 

 
Następne dwa tygodnie minęły Austin w zawrotnym tempie. 
Tylertrio pracowało od rana do późnego wieczora w domu Sama, aby 

zdążyć  przed  wyjazdem  Dallasa.  Przyjeżdżając  po  pracy,  Sam  zastawał 
ich  zawsze  w  ferworze  robót,  przebierał  się  więc  i  łapał  za  pędzel.  Od 
czasu do czasu wciągał Austin w jakiś ciemny kąt i całował ją, aż jej się 
nogi zaczynały uginać. 

— Rumienisz się! — wołał Dallas, kiedy zjawiała się z powrotem. 
Austin słała mu wówczas dzikie spojrzenia. 
Dallas i Houston zaśmiewali się do rozpuku. 
Samuel Carter wydawał się być nadzwyczaj zadowolony. 
Historię wycieczki do instytutu Dallas opowiedział Samowi, lekko ją 

ubarwiając. Otóż January St. John powaliła najpierw stukilowego goryla, 
a następnie przetrąciła nos Houstonowi. 

Samuel  wysłuchał  jej  z  prawdziwą  przyjemnością,  następnie  zabrał 

Houstona na stronę i podziękował mu za wymazanie na zawsze instytutu 
z życia Austin. 

—  To  się  musiało  stać,  Sam  —  powiedział  Houston.  —  Trochę 

pocierpiałem ze złamanym nosem — żebyś ty wiedział, jak to boli — ale 
to  trzeba  było  zrobić.  Ta  zmora  wisiała  nad  Austin.  Trzeba  było  ją 
przegonić. 

— Też  tak uważam  i  jestem  ci  wdzięczny  — odparł Sam. —  Myślę, 

że reszta należy do mnie. 

— Jaka reszta? 
— Kocham ja, Houston. Kocham ja i chcę się z nią ożenić. 
— Niech to kule... — zaklął, szeroko się uśmiechając. 
—  Austin  też  mnie  kocha.  Jedyny  problem  w  tym,  że  ona  tkwi  w 

przekonaniu,  iż  jej  geniusz  nie  pozwala  nam  planować  wspólnej 
przyszłości. Cholera, myli się i ja jej to udowodnię, jak tylko trochę się tu 
uspokoi. Rozumiem, że w tej chwili pierwszeństwo mają plany Dallasa i 
zgadzam się z tym. Jak tylko pojedzie, Austin będzie musiała dotrzymać 
naszej umowy. 

— Jakiej umowy? 
—  Ma  spotkać  się  z  moją  rodziną  i  przyjaciółmi.  Ostrzegła  mnie,  że 

zrobi to jako geniusz, że będzie sobą, nie ukrywając swej wiedzy. Myśli, 

że w ten sposób szybciej mnie przekona, że nigdzie nie pasuje. Myli się. 

92

RS

background image

 

 

—  A  jeśli  nie?  —  ze  smutkiem  zapytał  Houston.  —  Widziałem  to, 

Sam.  Widziałem,  jak  ludzie  odwracali  się  od  niej,  jak  traktowali  ją 
niczym jakiegoś potwora. 

— Ja jej nie zostawię—zapewnił Sam. — Przysięgam na Boga, że jej 

nie zostawię. 

—  Miłość  musi  faktycznie  być  coś  warta  —  stwierdził  Houston, 

kiwając głową. 

—  Przyjdzie  i  do  ciebie,  stary.  Zakradnie  się,  a  ty  będziesz  leżał  i 

kwiczał. Kobiety to niesamowite istoty. A propos, ile waży ta January St. 
John? Żeby cię tak załatwić, musi z niej być herod-baba. 

Houston zapatrzył się gdzieś w bok, a twarz rozjaśnił mu marzycielski 

uśmiech. 

— Ona jest prześliczna. 
Sam pomachał ręką przed oczami Houstona. Żadnej reakcji. 
— Przepadłeś, Houston — zachichotał Sam. 
— Co mówisz? 
— Nic — odpowiedział Sam śmiejąc się. — Nic... 
Dom  Sama  powoli  przekształcał  się  w  uosobienie  piękna, 

interesującego  stylu  i  dobrego  smaku.  Na  zewnątrz  biały  z  odcieniem 
beżu  i  ciemnobrązowymi  elementami;  ogród  jak  spod  igły,  dzięki 
cotygodniowym wizytom pracownika firmy ogrodniczej. 

Wewnątrz  pojawiły  się  nowe  meble,  niektóre  stare  wyniesiono,  inne 

zostały  dla  lepszej  atmosfery.  Sufit  w  sypialni  załatano,  przy  czym 
Austin i Sam wspólnie dziękowali dziurze, żegnając się z nią. 

Teddy  Tyler  pojawił  się  parę  razy,  by  pomóc  i  przy  okazji  ocenić 

nieustanne zabiegi Wspaniałego Sama wobec Austin. 

Prace posuwały się naprzód. 
Dni mijały. 
Natomiast noce, przynajmniej dla Austin, były stratą czasu. 
Nie  było  żadnej  okazji,  by  mogli  razem,  bez  świadków  wypróbować 

nowe wielkie łóżko. Pod koniec niemal każdego dnia była tak zmęczona, 

że któryś z Tylerów wrzucał ją do samochodu i odwoził do domu. A raz 
Houston pracował do późna w nocy i przespał się na sofie u Sama. 

Trzy  dni  Sam  musiał  spędzić  w  Los  Angeles.  Austin  tak  za  nim 

wzdychała, mimo jego conocnych telefonów, że aż bolał ją brzuch. 

Dallas z każdym dniem  robił się coraz bardziej nerwowy i wrażliwy, 

więc każdy wolał schodzić mu z drogi. 

„To istny cyrk — myślała Austin. — Istny cyrk." 

93

RS

background image

 

 

Jednocześnie coś jej mówiło, że Sam odracza to, co jest nieuniknione. 

Lepsze całowanie po kątach niż nic. 

W  końcu  dom  był  gotów.  Istne  arcydzieło,  kandydat  na  Budynek 

Roku,  miejsce,  które  każdy  mógłby  z  dumą  nazwać  swym  domem. 
Każdy cal, od piwnic po dach, od rogu do rogu, na zewnątrz i wewnątrz, 
był bez skazy. 

Sam otworzył  najdroższy  szampan,  jaki  mógł dostać i rozlał.  Patrząc 

na  Austin,  wzniósł  toast  za  najlepszą  pod  słońcem  brygadę  budowlaną. 
Był to słodko-gorzki aromat, jako że wszyscy zebrani wiedzieli, że od tej 
chwili Tyler Construction Company przestaje istnieć. 

Ślub  Dallasa  i  Joyce  odbył  się  w  urzędzie  stanu  cywilnego  w 

obecności  jedynie  Tylerów  i  Sama,  jako że Joyce  nie miała rodziny. Jej 
synek, Willie, trzykrotnie podczas ceremonii oznajmiał, że musi pójść do 

łazienki,  zmuszając  urzędnika  do  odczytania  standardowych  formuł  w 
przyspieszonym tempie. Austin uznała, że było to naprawdę przepiękne i 
przez całą uroczystość płakała jak bóbr. 

Po  wystawnym  obiedzie  w  szykownej  restauracji  państwo  młodzi  z 

synem  przebrali  się,  wsiedli  do  kabiny  wielkiej  ciężarówki  i  rozpoczęli 
podróż na południe. 

Sam  i  Austin  udali  się  do  jego  domu,  zamknęli  na  cztery  spusty  i 

wylądowali w łóżku, gdzie kochali się powoli, zmysłowo i czule. 

Następnego dnia zrobili powtórkę i Austin była przekonana, że umrze 

ze szczęścia. Nigdy jeszcze nie czuła się tak szczęśliwa, tak zaspokojona, 
tak kochana, tak doceniana, tak wielbiona. Byli razem. Austin i Sam. Nie 
istniało nic więcej. 

W poniedziałek rano Sam, niczym uderzeniem obucha, sprowadził ją 

na ziemię. 

— Chcę wydać przyjęcie — oznajmił. 
Siedział naprzeciw niej przy stole w kuchni, gdzie pili poranną kawę. 

Austin nie miała na sobie nic poza jego koszulą. 

—Co?— zapytała, czując jak krew odpływa jej z twarzy. 
— Sobota wieczór. Nie musisz nic przygotowywać. Ja się wszystkim 

zajmę. Ty jedynie bądź. Piękna i moja. 

— Przyjęcie — powtórzyła wolno. 
— Tak. Mam teraz piękny dom, pamiętasz? Chcę się nim pochwalić. 

Chcę też, żeby wszyscy poznali kobietę, którą kocham. 

— Naprawdę? 
Przykrył leżącą na stole jej dłoń swoją dłonią. 

94

RS

background image

 

 

— Austin — powiedział prosząco — jest już najwyższa pora. Wiesz o 

tym. Sprawy odwlekały się z powodu Dallasa, ale obecnie nic nie stoi na 
przeszkodzie. Mamy umowę, więc zacznijmy ją realizować. 

— Ale... 
—  Muszę  już  iść  —  powiedział,  wstając  od  stołu.  —  Pamiętaj, 

obiecałaś, że przez najbliższe dwa tygodnie nawet nie będziesz myślała o 
szukaniu pracy. Jesteś nieźle zmęczona pracą tutaj. Austin, pocałuj mnie 
na pożegnanie. 

Austin  przytuliła  się  do  niego,  odwzajemniając  pocałunek,  żądając 

więcej.  Chciała  zaciągnąć  go  na  górę  do  łóżka  i  zapomnieć,  po  prostu 
jeszcze przez chwilę zapomnieć o całym świecie. 

—  Ejże  —  powiedział  z  uśmiechem,  odsuwając  głowę.  —  Będę  z 

powrotem najpóźniej o szóstej, ani chwili później. Kocham cię, Austin. 

— Ja ciebie też kocham, Sam — wyszeptała. 
Nie  ruszała  się  z  miejsca,  nawet  gdy  usłyszała  zamykane  drzwi  i 

odjeżdżający  spod  domu  samochód.  Stała  nieruchoma,  ledwo 
oddychając. Chciała, by czas stanął, nie ruszając poza następne uderzenie 
jej  galopującego  serca,  chciała  nie  pozwolić  godzinom  i  dniom  na 
przemijanie, które postawiłoby ją wobec sobotniego wieczoru. 

Przyjęcie. 
W sobotę rano Sam powiedział Austin, żeby poszła do domu. 
— Niezbyt mi się to podoba — stwierdziła, lekkko się bocząc. 
— Wiem, jaka jesteś. Jeśli zostaniesz, na pewno będziesz pomagać w 

przygotowaniach.  Dostawca  przyrządzi  bufet,  ty,  gdybyś  została, 
oczywiście  próbowałabyś  tym  się  zająć.  Nie  chcę,  żebyś  się  zmęczyła, 
zanim przyjęcie się zacznie. Chcę, żebyś bawiła się dziś wieczorem. 

— Mam szanse — mruknęła. 
— Co mówisz? 
— Nic, nic. 
— Houston zabierze cię o wpół do ósmej — oznajmił Sam. 
— Houston? On też przyjdzie? 
—  Jasne.  Tak  samo  twoi  rodzice  i  moi.  Moja  siostra  chyba  niestety 

nie. Poza tym przyjdzie mnóstwo innych ludzi, Austin. 

— I jeden potworek. 
— Tylko bez takich, dobrze? — zatroskany pociągnął ją w objęcia. — 

Gdzie twoje pozytywne nastawienie? 

— Jest tu. Jestem pozytywnie nastawiona na to, żeby mnie tu nie było. 

— Westchnęła. — Przepraszam cię, 

95

RS

background image

 

 

Sam.  To  nieładnie  z  mojej  strony.  Przyrzekłam,  że  pojawię  się 

uśmiechnięta.  —  Żeby  to  od  niej  zależało,  wolałaby  spędzić  wieczór  u 
dentysty. 

— Nie martw się — pocieszył, pochylając ku niej głowę. — Nie mogę 

żyć, gdy tak smutno wyglądasz. 

Pocałunek był rewelacyjny. Sprawił, iż zapomniała o wszystkim poza 

trzymającym  ją  w  objęciach  mężczyzną.  Zapłonęły  w  niej  wszystkie 

żądze. 

Dopiero dwie godziny później pojechała do domu. 
Kreacja była szmaragdowo-niebieska. 
Kosztowna, 

sięgająca 

podłogi 

satynowa 

suknia 

pysznie 

harmonizowała  z  jej  kasztanowymi  włosami  i  zgrabną  figurą.  Austin 
wiedziała,  że  dobrze  wygląda,  lecz  nie  dbała  o  to.  Lekko  udrapowany, 
wysoki  kołnierzyk  i  długie,  luźne  rękawy  przydawały  całości  posmaku 
prostej elegancji. Patrzący z tyłu musiał podziwiać jej śmiałość — suknia 
miała wykrojone plecy — aż do pasa. Włosy były spięte w łagodne fałdy 
na  górze  głowy,  kilka  pasemek  wiło  się  luźno  po  karku  i  policzkach. 
Wyglądała  na  nieco  starszą  i  wyższą,  dzięki  wysokim  szpilkom.  Całość 
była seksowna, co sama zauważyła. 

Rozległo  się  pukanie  do  drzwi,  Austin  westchnęła  i  otworzyła 

Houstonowi. Otworzyła też ze zdumieniem oczy, gdy go zobaczyła. 

—To  ty,  Houston?—zapytała,  oglądając  go  od  stóp  po  głowę.  — 

Nigdy jeszcze nie widziałam cię w smokingu. 

— Wypożyczyłem go. Niezłe, co? 
—  Wyglądasz,  jakbyś  wyszedł  z  jakiegoś  żurnalu  albo  reklamy. 

Prezentujesz się doskonale. Z kim masz randkę? Gotowa będzie porwać 
na tobie to ubranie. 

— Ja... nie mam partnerki. 
— Dlaczego? Wzruszył ramionami. 
— Nie wiem. Przekartkowałem mój słynny czarny notesik, ale żadna 

nie  wydawała  mi  się  atrakcyjna.  Przecież  wiem,  co  która  powie,  zanim 
otworzy usta, poza tym wszystkim cały czas wieszają mi się na ramieniu, 
jakby same nie mogły ustać. Po prostu nie mam odpowiedniego nastroju. 

— Musisz znaleźć sobie dziewczynę. 
Zamyślony  pogłaskał  grzbiet  nosa,  a  następnie  znowu  wzruszył 

ramionami. 

— Idziemy? 
— Tak — odpowiedziała, odwróciła się i wzięła torebkę. 

96

RS

background image

 

 

— Wybacz — odezwał się. — Paskudnie się składa, że ja ci to muszę 

powiedzieć, ale ktoś ukradł ci tył sukni. 

— Ciekawe. — Posłała nu niedowierzające spojrzenie. 
—  Biedny  Sam  —  stwierdził  Houston.  —  Cały  wieczór  będzie 

walczył, żeby się na ciebie nie rzucić. 

—  Biedny  Sam?  Biedny  Sam!  —  powiedziała  ni  w  pięć,  ni  w 

dziewięć Austin. Houston wzdrygnął się zaskoczony. 

— A ja to co? To najstraszniejszy wieczór w całym moim życiu. 
— Przestań — zganił, biorąc ją jednocześnie za rękę. 
—  Chodźmy  na  przyjęcie.  Wyglądasz  niesamowicie  pięknie,  nawet 

mimo braku połowy sukni. 

—  Eksponuje  moje  plecy  —  podjęła  temat.  —  Plecy  to  obszar 

pomiędzy karkiem i dolnym końcem ludzkiego kręgosłupa. Plecy są... 

— Austin — przerwał jej żywo. — Tak? 
— Zamknij się. 
— Poddaję się — powiedziała i otworzyła drzwi. 
— Zapowiada się  gorący  wieczór  —  zamruczał pod  nosem  Houston, 

po czym podążył za Austia 

Dom Samuela, witając zaproszonych na przyjęcie gości, rozświetlony 

był  jak  choinka  na  Gwiazdkę.  Houston  nie  dał  po  sobie  poznać,  choć 
przez  chwilę  jego  smoking  zrobił  się  za  ciasny,  gdy  przyszło  mu 
zaparkować  ciężarówkę  pomiędzy  mercedesem  i lincolnem.  Samochody 
wypełniały podjazd, stały wzdłuż ulicy, a co chwilę podjeżdżały nowe. 

— To jakiegoś szejka  — powiedział Houston,  kiedy z Austin szli ku 

domowi.  —  Gdybym  mu  buchnął  te  złote  kapsle  na  koła  i  je  upłynnił, 
mógłbym pójść na emeryturę. 

— Houston, wstydziłbyś się — zrugała go Austin, starając się wypaść 

poważnie, ale parsknęła śmiechem. 

— To prawda. 
— Czy zdecydowałeś już, którą z proponowanych posad wybierzesz? 
— Nie, jeszcze się rozglądam i sprawdzam. Chcę najpierw wiedzieć, 

co kto robi w dzisiejszych czasach. 

— Szkoda Tyler Construction, Houston. Wzruszył ramionami. 
—  Tak,  ale...  Któregoś  dnia  może  znowu  spróbujemy.  Prawdę 

mówiąc,  życie  od  jednego  zlecenia  do  drugiego  nie  jest  takie 
fantastyczne. Mógłbym  naprawdę nieźle zarabiać w którejś z większych 
firm. Pora, żebym trochę pomyślał o finansowym zabezpieczeniu. 

— Pora? Dlaczego? 

97

RS

background image

 

 

— Niebawem skończę dwadzieścia osiem lat, Austin. Chciałbym mieć 

dom i... ech, nieważne. 

— Żonę? Rodzinę? 
Wzruszył znowu ramionami, ale nic nie odrzekł. 
— Kocham cię, Houstoa 
— Ja też cię kocham, smyku. To co? Do roboty. Gotowa? 
— Nie. 
— Austin, nie zapomnij, że Sam cię kocha. Pamiętaj o tym i miej na 

to  wzgląd.  Wy  dwoje  macie  coś  specjalnego.  No  nie!  ?  Wchodź  do 

środka i pokaż im, bądź Austin Tyler, geniuszem. — Pocałował ją lekko 
w czoło. 

— Dzięki — wyszeptała. 
Ujął  ją  leciutko  za  łokieć  i  zaprowadził  pod  drzwi.  Chwilę  później 

ukazał się w nich Samuel. 

— Cześć Sam — cicho odezwała się Austia 
—  Wyglądasz—odchrząknął,  by  się  opanować  —  fantastycznie. 

Jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką kiedykolwiek widziałem. 

Austin  przebiegła  wzrokiem  po  jego  na  miarę  szytym  smokingu, 

śnieżnobiałej  lekko  plisowanej  koszuli.  Barki  Sama  wydawały  się 
szerokie jak  dwudrzwiowa  szafa,  nogi  długie jeszcze bardziej,  do  samej 
ziemi, ramiona jakby stworzone, by ją tulić. 

— Ty też jesteś śliczny — wyznała. — Doprawdy wspaniały. 
— Można wchodzić? — zapytał Houston. 
—  Och  —  obudził  się  Sam,  odrywając  wzrok  od  oczu  Austin.  — 

Oczywiście! — Cofnął się o krok i pozwolił im wejść. Spojrzał na strój 
Austin, po czym powtórzył dowcip Houstona. — Austin, zapomniałaś o 
plecach sukni. 

— Gdzieś je zgubiła—dorzucił Houston. — Niesamowite, nieprawda? 
—  To  jest..  —  zaczął  Sam,  wędrując  oczami  po  jej  nagiej  skórze  — 

doprawdy niesamowite. 

—  Mówiłem  ci,  że  będziesz  prowokować  biedaka  cały  wieczór—

szepnął do Austin Houston. 

— To wcale nie żart — wtrącił Sam. 
— Och, dajcie już spokój — zgasiła ich Austin. 
—  Ale  wielkie  przyjęcie!  Dom  też  prezentuje  się  świetnie  — 

zauważył Houston. 

— Żebyś wiedział — przytaknął Sam. — Chodźcie, przedstawię was 

paru osobom. 

98

RS

background image

 

 

„Nie!" — pomyślała gwałtownie Austin. Chciała uciec do domu. Nie 

chciała  dłużej  tu  być.  Czuła,  że  zaraz  zemdleje,  że  zwymiotuje.  Że 
odwróci się i czmychnie przez nie zamknięte drzwi. 

— Austin? 
— Tak, już idę — powiedziała, zmuszając się do uśmiechu. 
Następny kwadrans minął całkiem zwyczajnie. Sam prowadził Austin 

od grupy do grupy, dokonując prezentacji, ale nie zatrzymali się nigdzie 
dłużej.  Zaborczo  i  opiekuńczo  otaczał  ją  ramieniem.  Houston  odpłynął 
gdzieś  w  dal  z  kimś  zwącym  się  Christine  i  posiadającym  najdłuższe 
rzęsy, jakie Austin w życiu widziała. 

— Uch-och — zamruczała Austin, widząc, dokąd Sam ją prowadzi. 
Mężczyzna był szczuplejszą, starszą wersją Sama. Atrakcyjna kobieta 

miała niebieskie oczy Sama. 

„Boże,  zlituj  się—pomyślała  Austin.  —  Bal  się  zaczyna.  To  jego 

rodzice. To musi być Carter senior, ten, co nie zna uśmiechu." 

—  Mamo,  tato  —  zwrócił  się  do  rodziców  —  chciałbym  wam 

przedstawić Austin Tyler. Austin, moi rodzice, Doris i William Carter. 

— Miło mi państwa poznać — powiedziała Austin, wyciągając rękę. 
— Bardzo mi miło — odpowiedziała Doris, podając dłoń. 
— Mnie także — dodał William. 
„No  to  na  tyle  —  pomyślała  z  niechęcią  Austin.  —  Kurtyna  miała 

zapaść. To początek końca przedstawienia. Och, Sam." 

Wciągnęła  powietrze,  jakby  miała  zanurzyć  się  pod  wodę.  Żegnaj, 

mój Wspaniały Samie, żegnaj, mój kochany. 

—  Piękny  naszyjnik,  pani  Carter—  słyszała  zdumiona  swój  głos.  — 

To kość słoniowa? 

— Tak — odpowiedziała Doris, dotykając palcami ozdobę swej szyi. 

—  To  od  Williama  z  okazji  naszej  ostatniej  rocznicy,  obchodziliśmy  ją 
przed tygodniem. 

—  Oj,  naprawdę?  —  powiedziała  Austin,  uśmiechając  się  nawet.  — 

No tak, to przecież należy do rytuału. 

— Przepraszam, nie rozumiem... — zdziwiła się Doris. 
— Ten symbol, wyglądający po prostu na kunsztowną ozdóbkę, jest w 

rzeczy samej czymś więcej. Przypisuje się go kulturze wczesnego Egiptu, 
gdzie  wznoszono  na  jego  cześć  statuy.  Zgodnie  ze  zwyczajem 
mężczyzna musi podarować go kobiecie po to, by spełniła się legenda, by 
zadziałały czary. Jednakże jako dar od męża, hmm... — Zawiesiła głos i 
szeroko się uśmiechnęła. 

99

RS

background image

 

 

—  A  co  konkretnie  oznacza?  —  zapytała  pani  Carter,  bawiąc  się 

maskotką. 

—  Płodność  —  poinformowała  Austin.  —  Mężczyzna  powinien 

ofiarować  go  tej  kobiecie,  którą  wybiera  na  matkę  swego  dziecka. 
Według starożytnych zapisów działało to wyśmienicie. 

Pani Carter otworzyła ze zdumienia usta. Pan Carter poróżowiał. Sam 

zachowywał dziwną ciszę. Austin uśmiechnęła się uprzejmie, czując, jak 
w brzuchu zaciska jej się potworny supeł, sięgający aż po gardło. 

„Żegnaj,  kochany"  —  wyszeptała  w  myśli.  To  koniec.  Koniec  z 

.Pocałuj  mnie  jeszcze  raz,  Sam".  Koniec  z  miłosnymi  rozkoszami. 
Koniec  ze  wszystkim.  Austin  Tyler,  geniusz,  przypieczętowała  właśnie 
swój los. 

— Więc to tak — przemówiła Doris Carter. 
Po  czym,  ku  niesamowitemu  zdumieniu  Austin,  pani  Carter 

wybuchnęła  śmiechem.  Chwilę  później  dołączył  do  niej  Sam  Carter. 
William  Carter  spochmurniał.  Sam  i  jego  matka  śmiali  się  i  śmiali, 
podczas  gdy  Austin  przenosiła  swój  wzrok  to  na  jedno,  to  na  drugie  — 
jak kibic tenisa. 

—  Och,  cudownie  —  odezwała  się  Doris,  łapiąc  oddech.  Łokciem 

stuknęła  Williama  między  żebra.  —  To  by  ci  nieźle  zrobiło,  stary 
nicponiu,  gdybyśmy  znowu  mieli  dziecko.  Odmłodziłbyś  się  przy 
zmienianiu pieluch. 

Sam zapiał z zachwytu. 
—  Zdejmij  ten  naszyjnik,  Doris  —  powiedział  William,  uśmiechając 

się  niechętnie.  —  Mój  Boże,  urok  na  płodność.  —  Zaśmiał  się  głośno  i 
pokręcił  głową.—  Młoda  kobieto  —  zwrócił  się  do  Austin  —  jesteś  w 
stanie  przyprawić  mężczyznę  o  zawał  serca.  Skąd,  u  licha,  znasz  się  na 
czarach? 

— Ja... — Austin zwilżyła swe nagle suche wargi. — Jestem genialna. 

Zapamiętuję wszystko, co przeczytam. 

—  Naprawdę?  —  zdziwiła  się  Doris.  —  Boże,  jaka  szczęściara  z 

ciebie. Ja muszę zapisywać, bo inaczej nie pamiętam, gdzie i kiedy mam 
być. Następnie zapisuję,  gdzie wsadziłam poprzedni zapis, żeby móc  go 
znaleźć. To straszne. Och, co ja bym mogła dokonać z twoją pamięcią! 

— Ten dom jest jednym z jej dzieł — oznajmił Sam. 
— Jest piękny — pochwaliła Doris. — Sam, czy nie przeszkadzałoby 

ci,  gdybym  zaprosiła  Austin  do  organizowania  Balu  Orphana?  Och, 
kogoś takiego potrzeba mi do komitetu. 

100

RS

background image

 

 

— Austin potrafi uporządkować największy chaos — stwierdził Sam. 

— Widziałem ją w akcji. Tylko że... — przycisnął ją nieco do siebie —
owszem.  Przeszkadzałoby  mi.  Natychmiast  bym  odczuł,  gdybyś  mi  ją 
zabrała. Nie mogę bez niej żyć. 

— Oou?  — włączył  się  William.  —  Może  zrobimy niezły  interes  na 

tym naszyjniku, synu? 

— Nic z tego — powiedziała Doris. — To mój naszyjnik. Ledwo się 

mogę doczekać, żeby opowiedzieć to moim przyjaciółkom. Austin, jesteś 
kapitalna. Doprawdy okrasiłaś mi ten wieczór. 

— Moim atakiem serca — zażartował William. — Gwarantuje. 
—  Dobry  wieczór,  kochanie  —  podeszła  do  nich  atrakcyjna  kobieta, 

całując Sama w policzek. 

— Sharon — Sam skinął jej głową. 
— Dobry wieczór, Sharon — powiedziała Doris. — Miło cię widzieć. 

Czy znasz już Austin? 

— Sharon McClure — przedstawiła się. 
— Austin Tyler — nieprzytomnie odpowiedziała Austin. Musiała się 

zastanowić, ułożyć dane. Informacje na temat naszyjnika nie zakończyły 
się zgodnie z jej przewidywaniami. Było to okropnie zaskakujące. 

—To  jest  doktor  McClure—poinformowała  Doris.  —  Sharon  jest 

chirurgiem. 

—  Och,  proszę  —  broniła  się  Sharon  —  nie  dzisiaj.  Mam  taką 

nadzieję, że jakiś wspaniały okaz mężczyzny zapała żądzą do mego ciała, 
nie umysłu. 

—  Prawdopodobnie  znajdziesz  pełne  zrozumienie  u  Austin  — 

powiedział William. — To geniusz. 

—  Naprawdę?  —  Sharon  zwróciła  się  do  Austin.  —  To 

niesprawiedliwe.  Zdobyłaś  niedostępnego  Samuela.  Prawdopodobnie 
trzeba być geniuszem, by mieć to, co najlepsze. Musisz mi zdradzić twój 
sekret, Austin. 

—  Samuelu,  kim  jest  ten  niesamowity  okaz  mężczyzny?  Ten  wielki, 

potężny, seksowny facet z kasztanową czupryną? Panie w niebiesiech, to 
najlepszy  okaz,  jaki  widziałam  od  lat.  Z  wyjątkiem  ciebie,  oczywiście. 
Ale kim on jest? 

Sam wyszczerzył się. 
— To Houston Tyler, brat Austin. 
— Wolny? 
— Jak na razie, tak — odpowiedział Sam. 
— Czy to też geniusz? 

101

RS

background image

 

 

— Jak na razie, nie. 
—  Och,  dzięki.  Zapomnijmy  o  umysłach  i  zajmijmy  się  ciałami.  To 

zaszczyt  cię  spotkać,  Austin,  mimo  że  ci  cholernie  zazdroszczę.  Nie 
dość,  że  masz  umysł,  to  jeszcze  masz  i  Sama  dla  tej  drugiej,  kobiecej 
części. Nie przeżyję. 

No  cóż.  Uwaga,  Houston  Tyler,  podchodzę.  Na  razie  mówię  do 

widzenia. 

— Męcząca jest — zauważył William. 
— Ale odświeżająca — powiedziała Doris. 
—  I  ma  rację—dodał  Sam,  patrząc  na  Austin.  —  Masz  to,  co 

najlepsze. Masz głowę i kochającego cię ponad wszystko faceta. 

— Chodźmy, William — zarządziła Doris, biorąc go pod rękę. — Nie 

jesteśmy tu potrzebni. 

— Daj Austin naszyjnik — poprosił William. 
— Nie — odmówiła, zadzierając nosa. 
— W takim razie trudno — powiedział William, kiedy już ruszyli. 
— Austin? 
Mrugnęła bardzo powoli, jakby wychodząc z głębokiego snu. 
—  Co?  Nie  wiem,  co  się  dzieje.  To  znaczy...  Myślałam,  że  oni...  ale 

oni... A potem Sharon, mówiąca, że mam to, co najlepsze? 

— Chodź ze mną — poprosił, ujmując ją za rękę. 
Sam  przecisnął  się  przez  tłum,  uśmiechając  się  i  kiwając  głową,  po 

czym wciągnął Austin do kuchni. Obsługa bufetu była w ferworze pracy, 
pociągnął więc ją jeszcze dalej, aż na zaplecze. Chwyciwszy za ramiona, 
popatrzył jej głęboko w oczy. 

—  Austin  —  powiedział  gorącym  tonem  —  posłuchaj.  Możesz 

uważać,  że  kilka  reakcji  na  stwierdzenie,  iż  jesteś  geniuszem,  nie 
wystarczy  jeszcze  na  sformułowanie  ostatecznych  wniosków.  Otóż, 
Austin. Właśnie, że tak. A wiesz, dlaczego? Ty trzymałaś to w tajemnicy, 
odkąd  wróciłaś  z  instytutu.  Ostatnim  razem,  kiedy  komuś  o  tym 
powiedziałaś, byłaś jeszcze dzieckiem, cudownym dzieckiem. A dzisiaj? 
Dzisiaj  jesteś  dojrzałą  kobietą,  człowiekiem  dorosłym,  akceptowanym 
przez dorosłych. Niestety, młoda dziewczyna nie pasuje do towarzystwa 
dorosłych,  ale  kobieta  —  owszem.  Masz  to,  co  najlepsze,  Austin.  Twój 
umysł i moją miłość, jeśli jej chcesz. 

Łzy  napłynęły  jej  do  oczu,  gdy  patrzyła  na  Sama,  czując  po  jego 

głosie, jak bardzo mu na niej zależy. 

—  Sam?  Czy  to  możliwe?  Czy  to  naprawdę  możliwe,  żebym  mogła 

mieć to, co najlepsze? 

102

RS

background image

 

 

Ujął jej twarz w ręce. 
—  Och  tak,  kochana  moja.  Zburz  te  mury,  Austin.  Zrób  to,  proszę. 

Dla  ciebie  i  dla  nas.  Kocham  cię!  Powiedz,  Austin,  proszę  cię.  Proszę. 
Powiedz, że się zgadzasz na ślub. 

Największy  spokój,  jaki  kiedykolwiek  odczuła,  zapanował  w  niej. 

Sączył  się  przez  jej  umysł,  przez  serce,  docierając  do  najgłębszych 
zakamarków  duszy.  Łzy  popłynęły  po  policzkach, a  usta rozjaśnił  słaby 
uśmiech. 

Wymówiła  jedno  jedyne  słowo  głosem  słabszym  od  szeptu.  Szeptu 

przepełnionego oddaniem i miłością. 

— Tak. 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

103

RS

background image

 

 

Rozdział 9 

 
Sarn  stał  w  ciemnym  pokoju,  patrząc  na  padający  za  oknem  lekki 

deszcz. Austin spóźniała się. Znowu. 

Odwrócił  się  powoli  od  okna,  wodząc  wzrokiem  po  pokoju. 

Wspominał  przyjęcie  sprzed  trzech  tygodni.  Poprosił  wtedy  wszystkich 
gości o uwagę, po czym ogłosił, że Austin Tyler zgadza się go poślubić. 
Rozległy się huczne owacje. Wszyscy gratulowali, ściskali go. Popłynęły 
nawet łzy — zarówno Austin, jak i jego mamy. Houston tak mu uścisnął 
rękę,  że  Sam  miał  wizję  pogruchotanych  kości.  Ale  przeżył  jakoś  te 
entuzjastyczne powinszowania. 

Tak,  dumał  Sam,  to  było  wielkie  przyjęcie.  Przyrzeczenie  ukochanej 

kobiety  stanowiło  punkt  zwrotny  w  jego  życiu.  Austin  w  końcu 
zaakceptowała  siebie  jako  geniusza.  Przestała  się  uporczywie  bronić. 
Zaczęli planować wspólną przyszłość. 

Tej  nocy,  przypomniał  sobie,  kochali  się  godzinami,  intensywnie, 

mówiąc  o  swym  uczuciu,  o  przyszłości.  Stopniały  ostatnie  obawy. 

Świtało  już  prawie,  kiedy  wreszcie  zasnęli,  z  głowami  na  tej  samej 
poduszce. 

Następnego  dnia  Austin  przeprowadziła  się  do  niego.  I  Sam  z 

rozrzewnieniem  patrzył,  jak  układa  swoje  ciuszki  obok  jego  rzeczy. 
Ponieważ  Austin  miała  już  tu  mieszkać,  myślał,  jego  dom  stanie  się 
prawdziwym domem. 

Nie chciała, nie zgadzała się stanowczo na wielki, huczny ślub. Urząd 

stanu  cywilnego  musiał  wystarczyć.  Nie  miała  nic  przeciwko  temu,  by 
pobrać  się  w  czerwcu.  Jako  że  był  właśnie  czerwiec,  nic  nie  stało  na 
przeszkodzie. Zrobili badania krwi, załatwili metryki i pozwolenia, kupili 
obrączki, ale jak dotąd nie ustalili konkretnej daty. 

Muszą na ten temat porozmawiać, myślał Sam. Ale do tego potrzebna 

jest  panna  Tyler.  Powinna  się  tu  wreszcie  zjawić.  Należy  mu  się  chyba 
trochę uwagi z jej strony. 

Samuel  westchnął  i  przeciągnął  dłonią  po  karku.  Trzy  tygodnie  po 

przyjęciu,  a  wszystko  jest  tak  cholernie  inne.  Austin  nie  tylko  została 
mile przyjęta przez jego przyjaciół, ale była wprost rozchwytywana. Jego 
własna  matka  zadzwoniła  już  następnego  dnia,  żądając  pomocy  w 
organizowaniu  Balu  Orphana.  Zresztą  telefon  dzwonił  na  okrągło,  bo 
wszyscy  zabiegali  to  o  jej  towarzystwo,  to  o  radę.  Nie  chodziło  tylko  o 
inteligencję  Austin,  zauważył.  Lubili  ją  naprawdę,  jej  pogodę  i 
entuzjazm. 

104

RS

background image

 

 

Dlaczego  to  go  nie  cieszyło?—  pytał  sam  siebie.  Czyżby  nie  pragnął 

szczerze,  by  pozbyła  się  zmór  przeszłości  i  wkroczyła  w  pogodną 
przyszłość, odkrywając siebie? Dlaczego nie podzielał radości z powodu 
zaproszeń przyjaciół? Dlaczego nie rozgrzewało jego serca ani migotanie 
jej oczu, ani jej szczery uśmiech? 

Czyżby milsze było mu uczucie swej mocy, kiedy Austin, zastraszona 

i czujna, szukała pocieszenia w jego opiekuńczych objęciach? 

Czyżby  był  mniej  jej  potrzebny,  niż  to  sobie  wyobrażał?  — 

zastanawiał  się  gorzko.  Czyżby  żałował,  że  wyfrunęła  na  wolność  z 
kokonu strachu, jak piękny, niezależny motyl? Czyżby wolał, by chowała 
się  przed  światem  w  jego  objęciach,  niźli  zachłannie  wychodziła 
naprzeciw wszystkiemu, co na nią czekało? 

Sam  znieruchomiał  i  stał  jak  posąg,  nasłuchując  siebie,  głosu  swego 

rozumu, serca i duszy. 

Prawda  leżała  tam,  w  środku  jego  zakłopotania.  Nie,  nie  chciał 

kontrolować życia Austin. 

,.Dzięki ci, Boże" — pomyślał. 
Wiedział,  że  ten  wewnętrzny  głos  nie  był  fałszywy.  Wiedział, 

ponieważ  kiedy  się  kochali,  rozmyślnie,  z  zadowoleniem  rezygnował  z 
samokontroli,  oddając  się  spontanicznie  Austin.  Dawał,  ale  i  brał.  Na 
równi. Partnerzy. Mężczyzna i kobieta. Sam i Austin. Jedno i to samo. 

Gdy  rozmyślał  o  ich  wspólnym  życiu,  nie  widział  siebie  jako  szefa, 

kontrolera zastraszonej kobiety, która lgnęłaby do niego, szukając obrony 
przed tymi, którzy nie mogli zaakceptować jej inteligencji. 

A zatem? Była wolna od przeszłości, była jak motyl latający z kwiatka 

na  kwiatek  we  wspaniałym  ogrodzie,  którego  istnienia  do  tej  pory  w 
ogóle  nie  podejrzewała.  Samuel  został  zaś  przy  furtce  ogrodowej,  by  ją 
podziwiać.  By  wołać  do  niej,  mimo  iż  nie  słyszała.  By  przywoływać, 
choć nie przychodziła. 

Jeszcze nigdy nie czuł się tak samotny. 
Usłyszał  dźwięk  samochodu,  ale  nie  ruszył  się.  Czuł  się  pusty, 

zmęczony. I zimny. 

Drzwi wejściowe otworzyły się z łomotem i Austin wpadła do pokoju, 

obracając  się  od  razu,  żeby  przed  zamknięciem  drzwi  postawić  na 
werandzie swój mokry parasol. 

Powitała Sama jasnym uśmiechem. 
—  Cześć,  Sam.  Przepraszam  za  spóźnienie,  ale  zdarzyło  się  coś 

strasznie ciekawego. — Odłożyła torebkę i stertę folderów na krzesło. — 
Muszę  przejrzeć  te  materiały  dziś  wieczorem  —  to  na  Bal  Orphana. 

105

RS

background image

 

 

Wszystko  musi  być  jak  w  zegarku.  Sharon  McClure  ma  przyjaciela 
psychologa.  On  prosił,  bym  opowiedziała  co  nieco  grupie  rodziców 
bardzo  uzdolnionych,  inteligentnych  dzieci.  Mnie  prosił!  Dasz  wiarę? 
Chciałby,  żebym  powiedziała  o  odczuciach  takich  dzieci,  o  ich 
samotności. 

—  Samotności?  —  odezwał  się  ponuro  Samuel.  —  Śmieszne,  że  ty 

używasz tego słowa. 

Austin  ściągnęła  brwi  i  przemaszerowała  przez  pokój,  by  mu  się 

przyjrzeć. 

—  Sam?  Co  się  stało?  Coś  nie  tak?  Przeczesał  niespokojną  ręką 

włosy. 

— To ty nie wiesz? W ogóle nie jesteś tego w stanie dostrzec? 
— Dostrzec? Co? Nie wiem, o czym mówisz. 
—  Austin,  kiedy  się  pobierzemy?  —  zapytał,  napinając  mięśnie 

szczęki. 

— W tym miesiącu, w czerwcu, tak jak ustaliliśmy. 
—  Och,  naprawdę?  —  zapytał  z  niedowierzaniem  w  głosie.  —  Czy 

zarezerwowałaś na to czas w swym strasznie wypełnionym kalendarzu, z 
dopiskiem „ewentualnie przełożyć", jeśliby coś innego miało wypaść? 

— Sam, co... 
— I kiedy znowu spędzimy wieczór razem, zakładając oczywiście, że 

dasz  radę  przyjść  na  czas?  Jeden  wieczór  razem,  Austin,  nie  taki,  w 
którym tkwisz nosem w ostatnim projekcie. Przypominasz sobie o czymś 
takim  jak  obiad?  To  posiłek,  który  sieje  po  zakończonym  dniu  pracy. 
Pomyślałaś,  żeby  obiad  zjeść  ze  mną?  Myślę,  że  nie.  Oczy  Austin 
otworzyły się szeroko ze zdumienia. 

—  Myślałam,  że  jesteś  szczęśliwy,  zadowolony,  że  wszystko  się  tak 

układa. Od czasu przyjęcia byłam... 

— Byłaś cholernie zajęta, zbyt zajęta, by poświęcić mi choć odrobinę 

czasu. Jedynie szłaś ze mną do łóżka. Otóż, do diabła, to za mało. Mam o 
wiele więcej potrzeb niż jedynie cielesne, Austin. My mamy ich więcej. 
Tak mi się przynajmniej wydaje. 

Austin  poczuła,  jak  blednie.  Przyglądała  się  Samowi,  jakby  go 

pierwszy raz widziała, jakby to był ktoś obcy. 

To  było  bez  sensu.  Co  on  mówi?  O  co  mu  tak  naprawdę  chodzi? 

Miała  go  prosić  o  pozwolenie  wykorzystania  własnych  zdolności, 
upewnić  się  najpierw,  czy  jemu  to  pasuje,  czy  nie  zakłóci  jego 
przyzwyczajeń  lub  panowania  nad  każdą  sytuacją,  w  jakiej  się  mógł 
znaleźć, z ich wzajemnymi stosunkami włącznie? Co potem? Na bosaka i 

106

RS

background image

 

 

w ciąży  będzie  biegać  po  kuchni,  serwować  obiad w  tej samej  minucie, 
kiedy jej pan pokaże się w drzwiach? 

Za kogo on się uważa? 
—  Pan  —  powiedziała,  biorąc  się  pod  boki  —  nie  bardzo  wie,  co 

mówi, proszę pana. 

— Ja! — odpowiedział, przykładając dłonie do piersi. — To za mało 

powiedziane,  że  nie  wiem,  skoro  wszystko,  co  mogę,  to  stać  tutaj  i 
czekać: a nóż-wiedelec przypomnisz sobie o mnie? Och, oczywiście, nie 
tylko.  Zapomniałem,  że  także  salutuję  co  noc,  kiedy  rozebrawszy  się 
mam wykonać swój numer. 

„Ech, to było niezbyt mądre" — pomyślał. 
—  To  była  najgorsza  rzecz,  jaką  kiedykolwiek  od  ciebie  usłyszałam 

— oznajmiła Austin, ciskając iskry swymi ciemnymi oczami. 

—  Austin,  posłuchaj  —  zaczaj  nieco  łagodniejszym  głosem  i 

spróbował jej dotknąć. — Weźmy... 

—  Nie  dotykaj  mnie  —  krzyknęła  i  odstąpiła  krok.  Sam  przycisnął 

ręce  do  swych  boków.  —  Nie  wiem,  o  co  ci  chodzi  Sam,  naprawdę—
powiedziała  nieco  drżącym  głosem.  —  Mówiłeś,  że  nie  możesz  żyć, 
kiedy jestem smutna, ale teraz odmawiasz mi radości. Po raz pierwszy w 

życiu  zostałam  zaakceptowana,  i  to  przez  ludzi,  którzy  dla  ciebie  są 
ważni. Czemu myślisz, że robię coś przeciwko tobie? Mam ci więcej do 
zaoferowania,  nie  mniej.  Jestem  samodzielna,  tak  być  powinno. 
Przychodzę do twojego domu co wieczór, czując się ważna, i czując, że 
czegoś dokonałam. 

—  Tyle  że  —  powiedział  cicho  —  tak  naprawdę  to  cię  nie  ma.  — 

Popatrzył znacząco na leżącą na krześle stertę folderów, a potem znowu 
na nią. — Przynosisz z sobą wszystko. Nie ma cię, tak naprawdę nie ma 
cię  tutaj,  dopóki  nie  wchodzimy  razem  do  łóżka.  —  Oddychał 
nierównomiernie. — To za mało. 

— To co mam robić? Prosić o twe pozwolenie, by wygłosić mowę, by 

być  w  komitecie?  Mam  być  inteligentna  tylko  wtedy,  kiedy  tobie  to 
odpowiada? 

—  Och,  Austin,  nie  —  zaprzeczył  zniecierpliwiony.  —  Ja  ci  mówię 

jedynie,  żebyś  się  nieco  uspokoiła,  lepiej  rozkładała  swój  czas.  To  co 
najlepsze,  przypominasz  sobie?  Ja,  moja  miłość,  nasza  miłość  i 
przyszłość zaczynają znikać z pola. 

— Według twojej miary — przycięła. 

107

RS

background image

 

 

—  Ja  jestem  połową  nas,  Austin,  mam  także  prawo  głosu.  Nie  chcę 

okruchów  twego  czasu,  które  raczysz  mi  darować.  Żebym  cię  nie  znał, 
pomyślałbym... — Zamilkł. 

— Pomyślałbyś co? Powiedz, Sam. Co byś pomyślał? 
—  Całe  życie  czekałaś,  szukałaś,  kręciłaś  się,  a  teraz  znalazłaś  swe 

miejsce. Być może akceptacja innych jest już dla ciebie wszystkim. 

—  Nie  —  zaprzeczyła,  kręcąc  głową.  —  Nie  masz racji.  Głos  Sama, 

kiedy znowu przemówił, zabrzmiał złowieszczo nisko i matowo. 

—  Nie  mam?  —  Przez  jego  twarz  przemknął  ból,  osadzając  się  w 

niebieskich  głębiach  jego  oczu.  —  Myślę  —  głos  miał  nabrzmiały 
emocją — myślę, że może dokładnie tak właśnie jest. 

— Nie, nie — wyszeptała, a po policzkach spłynęły jej łzy. 
— Wychodzę na chwilę — powiedział, mijając ją. Zatrzymał się przy 

krześle z folderami. — Ale to nie żaden problem, prawda? Masz przecież 
tyle roboty. — Ruszył ku drzwiom frontowym. 

Austin obróciła się na pięcie. 
— Sam, poczekaj, proszę. Nie idź. Ja... — Drzwi zamknęły się za nim 

z  głuchym  trzaskiem.  —  Sam?  —  Posłyszała  dźwięk  odjeżdżającego 
samochodu. — Sam? Och, mój Boże! 

Na  drżących  nogach  Austin  dowlokła  się  do  sofy  i  opadła  na  nią; 

przyciskając wargi palcami, próbowała powstrzymać płacz. 

„Nie ma czasu na łzy" — postanowiła ze złością. Nie czas ubolewać i 

żałować  siebie.  Musiała  myśleć,  posortować  rzeczy,  odgadnąć,  co  jest 
grane. 

Zaczerpnęła  głęboko  powietrza,  powoli  je  wypuściła,  ignorując  dwie 

spływające po policzku łzy. 

Sam  wiedział,  jak  bardzo  go  kocha.  Wie  też,  jak  wspaniale,  że 

znalazła miejsce w gronie jego przyjaciół i rodziny. Teraz jednak jest zły, 
bo  nie  poświęca  mu  się  całkowicie.  To  nie  fair.  Stał  się  egoistą. 
Zapatrzony  w  siebie,  chce  kontrolować  każdy  element  ich  życia.  Skoro 
tak... Nigdy. O nie! 

— Nie — powiedziała głośno, unosząc brodę. 
Sam  zwrócił  uwagę  na  słowo  „samotny"?  Samotny.  Sam?  Och,  jak 

dobrze znała mękę samotności, wewnętrzny ból, kiedy świat wydawał się 
mknąć  obok,  nie  zwracając  na  nią  uwagi.  Sam  był  samotny?  Jak  to 
możliwe, skoro mieli się pobrać, skoro był jej drugą połową, mężczyzną 
na resztę życia? Przychodziła co wieczór do jego domu. Ona... 

Odwróciła  się  wolno  i  popatrzyła  na  stertę  folderów  i...  przeszedł  ją 

chłód.  Tak,  musiała  przyznać,  że  zaplanowała  na  dzisiejszy  wieczór 

background image

 

 

pracę,  tak  samo,  jak  zrobiła  to  wczoraj  i  przedwczoraj  i  we  wszystkie 
poprzednie  wieczory  od  pamiętnego  przyjęcia.  Z  dumą  i  satysfakcją  o 
późnej  porze  przerywała  swe  zadania  i  rzucała  się  do  łóżka  w  objęcia 
Sama. 

Miała całkowitą kontrolę. Sam tańczył, jak mu zagrała. 
Wielkie  nieba,  każde  oskarżenie  Sama  było  słuszne.  Przeciągnęła 

strunę. Jak dziecko, które dostało nową zabawkę, skoncentrowała się na 
dopiero  co  odzyskanej  akceptacji,  na  zasłużonych  pochwałach  za  jej 
wiedzę,  na  uczuciu,  że  nareszcie  gdzieś  pasuje.  Odsunęła  Sama  na  bok, 
ich  miłość,  ich  przyszłość.  Była  egoistką.  Podekscytowana  wyzbyciem 
się dawnych zmor, deptała jego uczucia, jego miłość do niej. 

Była  powodem  bólu,  widocznego  w  jego  oczach.  Była  powodem 

dźwięczącej w jego głosie porażki. I teraz go nie ma. 

—  Och  Sam,  tak  mi  przykro  —  powiedziała  w  przestrzeń.  —  Wróć, 

proszę.  Wróć  do  domu  i  pocałuj  mnie  znowu,  Sam.  Proszę  cię.  Tak 
bardzo cię przepraszam. 

Łzy  popłynęły  strumieniem  i  Austin  nie  próbowała  ich  wcale 

powstrzymać.  Płakała  i  płakała,  dostawała  czkawki  i  płakała  od  nowa. 
Ale 

nawet 

pochlipując, 

nasłuchiwała 

odgłosu 

samochodu, 

zawiadamiającego o powrocie Sama. 

Jednakże nie wrócił. 
W  kilka  godzin  później  zmogło  ją  zmęczenie.  Zasnęła  skulona  na 

sofie. Czekając na Sama. 

Obudziła  się  tuż  po  ósmej,  sztywna  i  obolała  po  nocy  spędzonej  na 

sofie. Rzuciła się do oka i poczuła ucisk w dołku; wozu Sama nie było. 

Gdzie on jest? — zastanawiała się, idąc na górę. Czy w ogóle wróci? 

Pewnie,  w  końcu  to  jego  dom.  Mieszka  tu,  ale  przypuśćmy... 
przypuśćmy,  że  teraz  już  nie  ma  tu  dla  niej  miejsca.  Musi  się  z  nim 
zobaczyć,  porozmawiać,  powiedzieć,  że  miał  rację  i  że  strasznie  go 
przeprasza. 

Wzięła  prysznic,  włożyła  dżinsy  i  niebieską  bawełnianą  koszulkę, 

zadzwoniła  do  mamy  Sama  i  przeprosiła,  że  nie  może  przyjść  na 
spotkanie  komitetu,  ponieważ  prawdopodobnie  przeziębiła  się  wczoraj 
na  deszczu.  Pani  Carter  wyraziła  współczucie  i  zaleciła  kubek  gorącej 
herbaty z miodem. Austin wymruczała jakieś podziękowanie. 

I dalej czekała na Sama. 
Późnym popołudniem zadzwonił Houston. 
— Austin? Co do cholery  jest  grane? — rzucił do słuchawki zamiast 

powitania. 

109

RS

background image

 

 

— Grane? 
— Sam zjawił się u mnie ubiegłej nocy pijany jal bela. Zanim z niego 

wyciągnąłem,  o  co  poszło  ,  pad!  na  sofie.  Kiedy  rano  wychodziłem  do 
pracy, ciągle jeszcze był nietrzeźwy. 

—  Och,  zacząłeś  pracować?  —  powiedziała  radośnie  Austin.  —  To 

świetnie. Gdzie pracujesz? 

— Zastępuję  kumpla,  brygadzistę,  którego żona  właśnie rodziła  i,  do 

diabła, co jest między wami? Wyśpiewaj no, Austin. Nie mam czasu. 

— Och, Houston, popełniłam straszny błąd. 
— To go napraw. 
—  Bardzo  bym  chciała.  Będę  próbować,  ale  niewiele  mogę,  kiedy 

Sama tu nie ma. 

—  Zjawi  się.  Zostawiłem  w  kuchni  kawę  i  aspirynę.  Obudzi  się  z 

takim kacem, że będzie się modlił, by u-mrzeć. Naprawdę się zalał. 

— Wszystko przeze mnie — poskarżyła się Austin. 
— O rany, teraz narzekasz? No dobra, supermózgu, skopsałaś sprawę, 

więc ją napraw, co by to nie było. 

— Kocham go, Houston — powiedziała, pociągając nosem. 
—  Wiem  o  tym,  duszyczko,  i  o  tym,  że  on  też  cię  kocha.  Na  tym 

polega  cała  różnica.  Powodzenia.  Jestem  u  siebie,  gdybyś  mnie 
potrzebowała, tak? 

— Dzięki. Kochany jesteś. Buźka. 
— Buźka, córka. 
Austin odłożyła słuchawkę i zapatrzyła się w przestrzeli. A więc Sam 

powinien się zjawić. Będzie mu wówczas mogła powiedzieć... 

Poderwała się na nogi. 
—  Nie  powiedzieć  —  oznajmiła  na  głos.  —  Pokazać  i  powiedzieć. 

Tak. To jest to. 

Pochwyciła torebkę i wybiegła z domu. 
„Śmierć — pomyślał Sam budząc się — byłaby błogosławieństwem." 
I z tą ponurą myślą niezwłocznie zapadł ponownie w sen. 
Około  czwartej  po  południu  oprzytomniał  nieco,  potoczył  się  do 

łazienki,  zrzucił  z  siebie  ubranie  i  wziął  prysznic.  Ogolił  się  brzytwą 
Houstona,  przebrał  w  jego  nie  wyprasowane  ubranie,  przełkną!  nieco 
kawy  i  zażył  dwie  aspiryny.  Zadzwonił  do  sekretarki,  przeprosił  za 
ewentualne  zamieszanie,  dziękując  Bogu  za  swoje  szczęście  —  ojciec 
wyjechał,  nie  musiał  więc  spowiadać  się  z  powodu  nieobecności  w 
pracy. 

110

RS

background image

 

 

Postanawiając  następnie,  że  mimo  wszystko  przeżyje,  pomyślał  o 

Austin.  Znowu  opanowały  go  czarne  myśli.  Tracił  ją,  myślał  ponuro. 
Tracił  ją  na  rzecz  świata,  na  który  całe  życie  czekała  —  świata 
akceptacji.  Był  większy,  mocniejszy,  ciekawszy  niż  jego  miłość  i  ich 
wspólne plany na przyszłość. 

Do tego on sam pozwolił jej odejść. 
Była  faktycznie  jak  nowo  narodzony  motyl.  Była  zbyt  piękna,  zbyt 

pełna życia, ekscytacji, chęci zbadania otwierających się przed nią dróg, 

żeby  miał  ją  niewolić  w  ramionach.  Nienawidził  łapania  motyli  i 
przyszpilania ich do miejsc, z których nigdy już nie miały odlecieć. Nie 
mógł  tego  zrobić  swojemu  motylkowi,  swojej  Austin.  Musiał  pozwolić 
jej odejść. 

Z  westchnieniem,  prawie  jęknięciem,  podniósł  się,  napisał 

podziękowanie  Houstonowi  i  opuścił  mieszkanie.  Czując  się  jak  tchórz, 
postanowił  nieco  pojeździć  i  dopiero  potem  wrócić  do  domu,  by 
pożegnać się z Austin. 

Przemierzała  nerwowo  pokój,  zatrzymując  się  często,  by  spojrzeć  w 

okno, czy nie ma samochodu Sama. Letni wieczór szybko dobiegł końca 
i zapadała ciemność niczym powolna, sięgająca ziemi kurtyna. 

Miała  na  sobie  kasztanowo-złoty  żakiet,  włosy  rozczesała  w 

spływające po plecach kaskady. Tak jak to lubił Sam. 

Jeśli  nie  przyjdzie,  martwiła  się  gorączkowo,  nigdy  nie  zobaczy  jej 

włosów, ani nie dowie się, że nie miała nic pod żakietem. 

—  Do  licha,  Sam  —  powiedziała  —  przytaszcz  tu  wreszcie  swą 

wspaniałą  pupę.  —  Usłyszała  podjeżdżające  na  podjazd  auto.  —  Och, 
dobry Boże — powiedziała, kładąc rękę na łomocącym sercu. 

W kilka minut później Sam wszedł do pokoju. 
—  Jak  się  masz,  Austin  —  odezwał  się  cicho.  —  Przepraszam  cię, 

jeśli się o mnie niepokoiłaś. 

— Houston do mnie zadzwonił — wyjaśniła, szukając w jego twarzy 

jakiejś wskazówki. Nic. 

Obrzucił ją wzrokiem. 
— Wyglądasz wspaniale, fantastycznie. 
— Dziękuję. Sam, ja... 
— Musimy porozmawiać. 
—  Tak,  tak,  musimy,  ale  chciałabym  ci  najpierw  coś  pokazać.  Czy 

mógłbyś pójść ze mną do jadalni? Proszę cię. 

Lekko  wzruszywszy  ramionami,  kiwnął  głową,  po  czym  podążył  za 

nią. Austin  odsunęła  się  na  bok,  żeby  Sam  widział cały  stół.  Wciągnęła 

111

RS

background image

 

 

powietrze,  przybrała  anielską  minę,  po  czym  obserwowała,  jak  powoli 
podszedł do kantu stołu. 

—  Sam  —  powiedziała  drżącym  głosem.  —  Tyle  mam  ci  do 

powiedzenia,  ale  pomyślałam,  że  może  ci  pokaże,  że  zrozumiałam  mój 
błąd,  moje  pomieszanie  wynikło  z  tego,  że  tak  się  zaangażowałam  we 
wszystkie nowe, nagłe sprawy. 

Popatrzył na nią, następnie na stół. 
—  Widzisz,  dopóki  nie  poszłam  do  instytutu,  byłam  szczęśliwa  — 

ciągnęła.  —  Zawdzięczam  to  mojej  cudownej  rodzinie,  faktowi,  że  oni 
nigdy  nie  dali  się  skołować.  Oni  nigdy  nie  zaangażowali  się  w  mój 
geniusz, lecz po prostu traktowali mnie jak każdego z Tylerów. 

— Mów dalej — poprosił, patrząc na nią. 
—  Nie  wykorzystałam  tej  mądrości,  uzyskując  nagle  akceptację.  Nie 

myślałam  w  ogóle,  tylko  działałam.  Strzeliłam  gafę,  straszliwą  gafę,  i 
przy okazji zraniłam ciebie. Tak mi strasznie przykro. 

— Austin, ja... 
—  Proszę  cię,  pozwól  mi  dokończyć.  Myślałam  nad  tym,  co  mi 

powiedziałeś,  i  wiem,  że  miałeś  rację.  Przypomniałam  sobie  wówczas, 
jak  byłam  młoda,  kiedy  to  rodzina  uczyła  mnie  —  jak  żyć.  Mówiono  o 
aprobacie,  o  priorytetach,  o  miłości,  o  rzeczach,  których  nigdy  nie 
powinnam  zapomnieć.  Tak  więc  zaczynam  od  nowa.  Stoję  u  drzwi 
prowadzących do obu skarbów, ale tym razem nie popędzę na oślep, lecz 
pójdę powoli i mądrze, pamiętając o tym, co ważne. 

Ruszyła, by zatrzymać się naprzeciw niego. 
—  Sam, zrób  mi  zaszczyt  i  usiądź  ze  mną  do stołu,  zagraj ze  mną w 

wilka  i  owce.  Czy  mógłbyś  spędzić  spokojny,  normalny  szary  wieczór, 
grając z kobietą, która kocha cię ponad wszystko? 

— Och, Austin. 
Z gardła wyrwało się jej lekkie łkanie. 
—  I  czy  mógłbyś  przebaczyć  mi  zadany  ci  ból,  moje  bardzo  durne 

geniuszostwo? Czy mógłbyś — łzy płynęły jej po policzkach — jeszcze 
raz mnie pocałować, Sam? 

Sięgnął po nią, z jękiem pochwycił, przytulił do siebie i zagłębił twarz 

w jej puszyste  włosy.  Przez  ciało  przebiegło  mu drżenie,  a  kiedy wolno 
uniósł głowę, w jego oczach błyszczały łzy. 

— O Boże, Austin — wykrztusił wzruszonym głosem. — Myślałem, 

że  utraciłem  cię  przez  ten  drugi  świat.  Myślałem,  że  więcej  w  rum 
możesz  dostać,  że  pragniesz  go  bardziej  niż  wspólnego  życia  ze  mną. 
Myślałem,  że  muszę  cię  puścić...  jak  motyla.  Kocham  cię.  Zawsze  cię 

112

RS

background image

 

 

będę kochał. O tak, byłbym zaszczycony, mogąc z tobą zagrać w wilka i 
owce.  I,  och  tak,  chciałbym  cię  pocałować  jeszcze  raz  i  jeszcze  raz,  i 
jeszcze raz. 

— Kiedy chciałbyś zacząć? — zapytała, uśmiechając się przez łzy. 
— Dokładnie... teraz. 
Pocałunek  był  długi  i  namiętny,  pełen  pasji.  Austin  wtopiła  się  w 

Sama,  rozkoszując  się  jego  rosłym  ciałem,  wdychając  jego  aromat, 
wyczuwając  gorące  żądze  opanowujące  ją  z  nieokiełznaną  siłą.  Jego 
dłonie pobiegły po jedwabnym żakiecie, w który była ubrana, sprawiając, 

że zamruczała z rozkoszy jak kot. Głowa Samuela podskoczyła. 

— Co ty masz pod spodem? Uśmiechnęła się słodko. 
— Nic. 
— To jest to! — Podrzucił ją w ramionach. — Nie wiem, co robię, ale 

kocham każdą chwilę. Zabieram panią do łóżka, Austin Tyler, gdzie nie 
dam pani ani chwili spokoju aż do samego świtu. 

Zarzuciła mu ręce na szyję. 
— Ale, Sam, co z partią wilka i owiec? 
— Oddaję walkowerem. Ty wygrałaś. 
—  Nie,  mój ty  Wspaniały  Samie  —  powiedziała  miękko. Z  wielkich 

brązowych oczu promieniała miłość. — Oboje wygraliśmy. 

— Nagroda będzie—powiedział, uśmiechając się czule — na zawsze 

wspólna, 

* * * 
Houston  spojrzał  nagle  sponad  czytanej  książki,  doznając  dziwnego 

uczucia, że ktoś postukał go po ramieniu. Był sam. 

Na  usta  powoli  zakradł  mu  się  nieśmiały,  po  chwili  zaś  szeroki 

uśmiech, podczas gdy palce jego ręki odruchowo głaskały grzbiet nosa. 

 
 
 
 
                        
 
 
 
 
 
 

113

RS

background image

 

 

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
                                                                                                                            

114

RS


Document Outline